CATHERINE GEORGE
Dziewczyna znikąd
Harlequin®
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia • Sydney
Sztokholm • Tokio • Warszawa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Boli... Powieki są takie ciężkie... Nie, trzeba dać
temu spokój.
Głowa bolała ją tak bardzo, że otworzenie oczu
wydawało się niewykonalne. Z zewnątrz dobiegały
odgłosy świadczące o tym, że pogoda jest wstrętna
- wycie wiatru, szum deszczu... Chyba lepiej będzie
zostać w łóżku... Głowa nadal bardzo ją bolała,
ale zmusiła się do otwarcia oczu i... natychmiast
je zamknęła! Dopiero po chwili odważyła się uchylić
powieki.
To nie był sen. Nadal leżała w tym pokoju. Po
mieszczenie było małe, miało pochyły sufit i okna
w grubych ramach. Najgorsze zaś było to, że nigdy
tu nie była! Rozglądała się wokół, drżąc na całym
ciele. Białe ściany, dębowa szafa, gięta poręcz łóżka...
Dopiero teraz zauważyła, że ma na sobie męską koszulę
- bardzo dużą, w paski i z pewnością równie obcą,
jak pokój...
Usiadła. Świat zawirował z zawrotną szybkością,
wrócił okropny ból głowy... Po chwili poczuła się na
tyle dobrze, by otworzyć oczy. Usiłowała oddychać
spokojnie, a potem ostrożnie wstała.
Cóż to był za wysiłek! Podłoga zdawała się kołysać
pod jej stopami niczym pokład statku. Ruszyła powoli
w stronę okna, na wszelki wypadek trzymając się łóżka.
To nie jest zwykła migrena, pomyślała. Pod oknem
stało krzesło. Osunęła się na nie i oparła plecy o chłod
ną ścianę, z trudem łapiąc powietrze. Minęło trochę
czasu, zanim, przytrzymując się ściany, postanowiła
znowu wstać. Podeszła do okna i... znowu zrobiło jej
6 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
się słabo. Za oknem rozciągało się szare torfowisko,
a dalej - tylko chmurne niebo i morze, nad którym
szalał sztorm.
Dziewczyna omal nie zemdlała. Walczyła z oga
rniającą ją paniką. Zacisnęła mocno pięści i starała
się uspokoić. Kiedy pierwsza fala przerażenia prze
szła, otworzyła oczy. Co to za miejsce? I co ona
tu robi?
Nagle jej uwagę zwrócił odgłos kroków. Ktoś szedł
po schodach. Odwróciła się, zachwiała... Na szczęście
zdołała chwycić poręcz łóżka. Stała nieruchomo, od
dychając z wysiłkiem i patrzyła na drzwi. Otworzyły się
powoli i do pokoju wszedł wysoki, ciemnowłosy męż
czyzna. Był pochylony, niosąc ostrożnie tacę z jedze
niem. Dziewczyna patrzyła na niego w milczeniu. Jego
ciemne włosy były trochę potargane, miał szerokie
ramiona... Mężczyzna z trzaskiem postawił tacę na
stoliku. W tym samym momencie nogi odmówiły
dziewczynie posłuszeństwa. Usiadła na łóżku.
- Powinnaś leżeć. - Mężczyzna okrył ją kołdrą,
a potem, zauważywszy jej przestraszone spojrzenie,
wyprostował się. - Przecież cię nie ugryzę - rzekł
i usiadł na brzegu łóżka.
Dziewczyna nie próbowała nawet kryć, jak bardzo
jest przerażona. Mężczyzna sięgnął w stronę jej ręki.
- Zapewniam, że nic ci nie grozi - powtórzył
chłodno.
Miał miły, dźwięczny głos. Była naprawdę prze
straszona, a mimo to nie mogła nie zauważyć, jak
przystojny był jej opiekun. Może trochę ponury i za
myślony, ale niewątpliwie przystojny... Spod szero
kich, czarnych brwi patrzyły na nią chłodne oczy. Miał
ładnie zarysowane usta i nieco ponury wyraz twarzy.
Było w nim coś, co sprawiało, że bała się poruszyć.
Odchrząknęła cicho.
- Przepraszam, gdzie ja właściwie jestem? - Skrzy
wiła się lekko, bo mówienie przychodziło jej z trudem.
-I kim pan jest?
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
7
- Właśnie miałem cię zapytać o to samo - odparł
mężczyzna. - Zaraz wszystko ci powiem. Jak się czu
jesz? Możesz mi dać rękę? - spytał, pochylając się w jej
stronę. Dziewczyna spojrzała na niego nieufnie.
-Po co?
- Chcę Ci zbadać puls. - Był wyraźnie zniecierpliwio
ny. - Jestem lekarzem, nie wróżbitą.
Nie pozostało nic innego, jak spełnić jego prośbę.
Podała mu rękę.
- A jak głowa? - spytał, nie odrywając wzroku od
zegarka.
- Boli, i to bardzo.
- Nic dziwnego. Nieźle oberwałaś... - Spojrzał na
nią uważnie. - Masz bardzo wysokie tętno... Czy ty się
mnie boisz?
Dziewczyna skinęła głową i znów pociemniało jej
przed oczami. Każdy ruch głowy wywoływał okropny
ból. Mężczyzna delikatnie ścisnął jej dłoń.
- Może poczujesz się lepiej - rzeki - gdy ci powiem,
kim jestem i gdzie się znalazłaś. Po pierwsze, jesteś
na wyspie Gullholm, niedaleko od zachodnich brzegów
Walii. A po drugie, nazywam się Penry Meredith
Vaughan, jestem lekarzem i właścicielem tej wysepki.
- Rzucił jej ostre spojrzenie. - A teraz bądź tak
miła i powiedz mi, kim jesteś i dlaczego wdzierasz
się na mój teren.
Dziewczyna patrzyła na niego w niemym przerażeniu.
- Ale... - zdołała wreszcie powiedzieć - to właśnie
dlatego jestem taka przerażona, panie doktorze. -Przy
gryzła dolną wargę, żeby ukryć jej drżenie. - Ja...
zupełnie nic nie wiem. Nic nie pamiętam.
Vaughan wstał powoli. W maleńkim pokoju spra
wiał wrażenie olbrzyma.
-I chcesz, żebym uwierzył, że nie wiesz, skąd się tu
wzięłaś?
- Tak... - Patrzyła na niego z rozpaczą. - Może to
dziwnie brzmi, ale nie mam pojęcia, kim jestem. Nie
wiem nawet, jak się nazywam!
8 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Penry Vaughan przyglądał się jej w milczeniu. Po
chwili przypomniał sobie o tacy, którą przyniósł.
- Zrobiłem d zupę - oznajmił.
- Nie jestem w stanie nic jeść - odparła, wzdrygając
się nieznacznie.
~ Jeśli nie zjesz - Penry był już zły - nie dam
d proszków na ból głowy ani nie powiem, jak cię
znalazłem.
Dziewczyna postanowiła usiąść.
- Proszę... - zaczęła, ale ból głowy nie pozwolił jej
dokończyć. Opadła na poduszki. - No dobrze - zgo-
dziła się w końcu.
Penry skinął głową, nalał trochę zupy do filiżanki
i powiedział:
- Wypij to, a ja pójdę na dół po herbatę i grzanki.
- Nie chcę grzanek! - zaprotestowała, biorąc filiżan
kę z jego rąk.
- Jako gość jesteś doprawdy urzekająca - odparł
Penry sucho. - Obecność chorej osoby to coś, czego
ani tu nie chciałem, ani się nie spodziewałem. Po
staraj się więc nie utrudniać sytuacji, dobrze? - Popa
trzył na nią z góry. - Teraz może wypij tę zupę, a ja
przyniosę ci coś na ból głowy. Jeśli nie chcesz, to
mogę cię tu zostawić i radź sobie sama. Może wtedy
zmądrzejesz.
Dziewczyna popatrzyła ponuro w ślad za Vaug-
hanem. Miała nadzieję, że wychodząc uderzy się w gło
wę o framugę drzwi, ale, niestety, schylił się. Najwyraź
niej miał wprawę.
Kiedy została sama, niechętnie sięgnęła po talerz,
pewna, że zaraz dostanie mdłości. Ku jej zdumieniu
zupa okazała się doskonała. Widocznie doktor Vaug-
han lubił gotować. Poczuła, że wstępują w nią nowe
siły. Gdyby tak jeszcze wiedziała, kim jest i skąd wzięła
się na wyspie...
- Świetnie! - powiedział Penry Vaughan na widok
pustej filiżanki. - Cieszę się, że postanowiłaś być
rozsądna.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
9
- Dziękuję, doktorze. Przykro mi, że sprawiam pa
nu tyle kłopotu. Czuję się znacznie lepiej. Myślę, że
wkrótce będę mogła stąd wyjechać. - Zadrżała na
widok jego ironicznego spojrzenia.
- Wyjechać? Dokąd? - Penry napełnił herbatą dwa
kubki. - Z czym chcesz herbatę?
-Z mlekiem, bez cukru... - Twarz dziewczyny
rozjaśniła się na chwilę. - Jeżeli to wiem... a w jakiś
dziwny sposób wiem, to niedługo przypomnę sobie
resztę, prawda?
-Całkiem możliwe - odparł, podając jej talerz
z grzankami. - Teraz jedz, a ja przez ten czas opowiem
ci, jak cię znalazłem.
Dziewczyna dowiedziała się, że Penry Vaughan
przyjechał na Gullholm, aby w ciszy popracować nad
serią artykułów.
- Musiałem zrobić sobie przerwę - oznajmił, siada
jąc na krześle przy łóżku. - Kolega poradził mi, żebym
spędził kilka tygodni z dala od zgiełku, wygrzewając się
w słońcu...
Rzuciła szybkie spojrzenie w stronę okna, zalewa
nego strugami deszczu. Wiatr zawył ze zdwojoną siłą.
- Na Gullholm nie jest za ciepło o tej porze roku
- zgodził się Penry - ale trudno o lepsze miejsce dla
kogoś, kto szuka samotności. To znaczy, było tak do
tej pory - dodał znacząco.
- Nie chciałam tu wtargnąć, panie doktorze - rzekła
poważnie. - Na pewno nie, przecież to teren prywatny.
- Znalazłem cię dziś o świcie... - Penry wziął od niej
talerz. - Grzeczna dziewczynka, resztę grzanek mogę
ci darować. Wypij herbatę.
Kiedy skończyła pić, podał jej tabletki i wodę do
popicia.
- To nie jest mocny środek - powiedział. - Ale
powinien ci dobrze zrobić. Popij dobrze, proszę.
Kiedy zażyła lekarstwo i usiadła wygodnie, Penry
mógł podjąć swą opowieść. Codziennie rano biegał po
wyspie, a tego ranka postanowił skorzystać z poprawy
10
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
pogody i zebrać trochę drewna na plaży. Wyspa była
zbliżona kształtem do ósemki. Składała się z dwóch
części połączonych wąskim pasmem lądu. Zachodnia
część, położona od strony Atlantyku, nazywała się Seal
Haven, a wschodnia, z widokiem na wybrzeże Pemb-
rokeshire, Lee Haven.
- Przy plaży Lee jest wygodna zatoczka, trzymam
tam swoją starą łódź - opowiadał Penry. - Za to Seal
Haven to same skały, zawsze jest tam silna fala.
Właśnie tam panią znalazłem, pani X.
Kiedy zaczął padać deszcz, Penry zebrał już po
trzebne mu drewno i ruszył ścieżką nad urwiskiem
w stronę domu. Doszedł do przesmyku i właśnie
wtedy zauważył, że nisko, na skałach, leży jakiś ko
lorowy przedmiot.
- To była twoja chustka. Rzuciłem drewno, zszed
łem ścieżką na dół i właśnie tam, między dwoma
skałami, leżał mój rozbitek. Miałaś ranę na skroni,
byłaś przemoczona i nieprzytomna. Z początku myś-
lałem, że nie żyjesz.
Dziewczyną wstrząsnął dreszcz.
- Skąd ja się tam wzięłam, na litość boską?
- Nie wiem. Myślałem, że ty mi powiesz.
Ranna oparła się o poduszki. Była bardzo przy
gnębiona.
- Cóż, sama nie wiem. To chyba nie jest dobra
pogoda na kąpiel...
- Na pewno nie. Nie sądzę zresztą, żebyś szła się
kąpać w ubraniu i z torbą na ramieniu.
- Znalazł pan moją torbę? - popatrzyła na niego
uważnie. - Nie było tam niczego, co wskazałoby, kun
jestem?
- Niestety, nie. To taka mała, podręczna torba. Była
w niej tylko bielizna na zmianę, sweter... To wszystko.
Ale i tak powinnaś się cieszyć. Zdaje się, że ta torba
uratowała ci życie. Po pierwsze, zadziałała jak kamizel
ka ratunkowa, a po drugie, zaczepiła się o skały. Gdyby
nie to, fale zmyłyby cię z powrotem do morza.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
11
Dziewczyna skuliła się pod kołdrą.
- Myśli pan, ze wypadłam z jakiejś łodzi?
-Chyba tak... - Penry poprawił się na krześle.
Nawet w starym, białym swetrze i poplamionych spod
niach robił duże wrażenie. - Ale z jakiej łodzi? I dokąd
ona płynęła?
- Sama chciałabym to wiedzieć!
- Zawiadomiłem przez radiotelefon straż przybrzeż
ną i policję. Może ktoś zgłosi twoje zaginiecie i wszyst
ko się wyjaśni. Inaczej nie dotrzesz tam, dokąd płynęłaś
- dodał trzeźwo. Pochylił się i wziął ją za rękę. - Nie
nosisz żadnych pierścionków... Poza tym wyglądasz za
młodo na mężatkę...
Dziewczyna cofnęła dłoń.
- A ile lat, według pana, powinna mieć mężatka?
- To zależy - odparł z niechętnym grymasem. - Ma
łżeństwo wymaga pewnej dojrzałości. Niektórzy nigdy
do niego nie dorastają.
Uderzyła ją gorycz, z jaką wymówił te słowa.
- Nie czuję się aż tak młodo - rzekła powoli. - Jest
pan lekarzem, nie mógłby pan określić mojego wieku?
Po zębach czy jakoś tak?
Uśmiech dokonał w nim magicznej przemiany.
Na krótką chwilę spod maski lekarza wyłoniła się
przyjazna, miła twarz. Pielęgniarki musiały za nim
szaleć, pomyślała dziewczyna. Zmiana nie trwała je
dnak długo.
- Nie myśl o tym teraz - poradził Penry. Sięgnął
do kieszeni i wyjął: stamtąd coś błyszczącego. - Mia
łaś ją przypiętą do swetra. Niczego ci to nie przy-
pomina?
Niezwykła broszka była zrobiona ze srebra. Dziew-
czyna wiedziała, że należała do niej. Broszka była
bardzo piękna. Przedstawiała lwicę i lisicę na czymś, co
wyglądało jak sanie.
- Jaka dziwna! - Obracała ją powoli w palcach. - Co
mogą znaczyć te sanie?
- To nie są sanie, zobacz!
12 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Dopiero teraz zauważyła:
- Przecież to L! - Uśmiechnęła się po raz pierwszy
i zaraz się skrzywiła, bo uśmiech wywołał nową falę
bólu. Uniosła dłoń i dopiero teraz zrozumiała, że ma
na głowie bandaż. ~ Czy to duża rana?
- Za duża, żeby ją tak zostawić. Założyłem ci
kilka szwów, kiedy byłaś nieprzytomna - wyjaśnił
Penry. - Tak się nieszczęśliwie złożyło, że ocknęłaś
się w czasie operacji, ale przynajmniej mogłem cię
dokładniej zbadać.
- Świecił mi pan w oczy - parsknęła.
- Pamiętasz? - spytał, spoglądając na nią z uwagą.
-Niezbyt dokładnie... To takie okropne... Jakby
ktoś odsunął na chwilę zasłonę, a potem zaraz ją
opuścił. - Przełknęła łzy. - Czułam ból i... i to światło,
które mnie raziło. To przypomina sen. - Westchnęła.
- Sprawiam tyle kłopotów, to szycie i w ogóle... Jestem
panu bardzo wdzięczna, doktorze.
-Nonsens - odparł Penry zdecydowanie. - Nie
mogłem przecież cię zostawić! Aha, zapomniałem.
Twoje ubranie suszy się w kuchni.
-Dziękuję. - Dziewczyna z każdą chwilą czuła
się bardziej zobowiązana. Spojrzała na broszkę. - Sko-
ro miałam ją na sobie, musi być moja. Ciekawe,
co znaczy to L...
-Spójrz na lwicę - zwrócił jej uwagę Penry.
- Może L jak Leonie albo Leonora? Nic ci się nie
przypomina?
Pokręciła głową.
- No nic, moje dziecko, przecież musimy cię jakoś
nazwać. - Rzucił jej kwaśne spojrzenie. - Tylko że ty
nie wyglądasz jak lwica. Raczej jak mokry kotek.
- Niech pan mnie nazywa, jak pan chce, tylko nie
swoim dzieckiem!
Vaughan uniósł brew.
- Ach, kotek ma pazurki! No, dobrze. Jeśli to ja
mam wybierać, proponuję Leonorę. Może twój ojciec
także lubił Beethovena...
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 13
- Ja nie tubie, jestem tego pewna - odparta wzru
szając ramionami. Nagle poczuła, że do oczu znów
napływają jej łzy. Była taka zła, taka rozczarowana!
- Skąd ja wiem, że nie lubię Beethovena, jeśli nie znam
nawet własnego nazwiska?
- Cierpisz na amnezję, Leonoro - odparł szorstko.
- N a skutek uderzenia w głowę straciłaś pamięć. Moż
liwe, że obudzisz się jutro i będziesz wszystko pamiętać.
A póki co, nie staraj się przypominać sobie niczego na
siłę. - Penry wstał. - Pójdę teraz coś zjeść, postaraj się
zasnąć. Jeżeli później będziesz się lepiej czuła, możesz
zejść na dół.
Leonora poczuła, że nie chce być sama.
- Nie mogę zejść teraz? - spytała.
- Nie. - Vaughan stał już w drzwiach. - Miałaś
poważny wypadek. To szczęście, że w ogóle żyjesz.
A ponieważ zadałem już sobie sporo trudu, żeby cię
odratować, zamierzam zrobić wszystko, żebyś wyzdro
wiała. Jestem lekarzem, więc proszę: trzymaj się tego,
co mówię. Chcę tylko twojego dobra.
Dziewczyna przygryzła wargę.
-Przepraszam, panie doktorze. Tyle ze mną za
chodu... - Uśmiechnęła się nieśmiało. - Nawet panu
porządnie nie podziękowałam za... za wyrwanie mnie
śmierci... Naprawdę nie wiem, jak mam dziękować...
- Nie mówmy o tym. - Penry wzruszył ramionami.
- Cóż, jeśli niczego nie potrzebujesz, zostawię cię samą.
-Jest jeszcze coś... - Leonora była zakłopotana.
- Czy mógłby mi pan powiedzieć, gdzie jest łazienka?
-Och, jasne! Powinienem był o tym pomyśleć.
- Podszedł do łóżka i wyciągnął do niej ręce. - Wstawaj!
- Sama tam trafię, jeśli tylko powie mi pan,
gdzie iść.
Penry parsknął gniewnie.
- Moja droga, czy ty się wstydzisz? A jak sądzisz,
kto zdjął z ciebie mokre ubranie i wpakował cię pod
kołdrę?
Twarz dziewczyny oblał ciemny rumieniec.
14
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Mimo to, jeśli nie robi to panu różnicy, wolałabym
tam pójść o własnych siłach.
- Och, na litość... - urwał. - No dobrze, jak chcesz.
Łazienka jest na drugim końcu korytarza. Tylko
ostrożnie, to stary dom. Podłoga jest w wielu miejscach
nierówna.
- Będę uważać!
- Nie złość się - odparł zniecierpliwiony. - Gdy
wrócisz do łóżka, spróbuj trochę pospać. Przyjdę do
ciebie później.
Leonora tak naprawdę wcale nie była pewna, czy da
radę dojść do łazienki. Najchętniej zawinęłaby się
w kołdrę i pospała kilka godzin. Nie było jednak
wyjścia. Tę kłopotliwą wyprawę szczęśliwie uwieńczył
sukces. Zanim zdecydowała się wrócić do swego poko
ju, odważyła się zerknąć w lustro.
Jej twarz bardzo ją rozczarowała. Widać było na niej
zmęczenie, a co gorsza, nie wywoływała żadnych wspo
mnień. Leonora miała bujne włosy, tak potargane, że
trudno było dokładnie określić ich kolor. Była bardzo
szczupła. Koszula wisiała na niej luźno, nie podkreś
lając kobiecych kształtów jej ciała. Nic dziwnego, że
doktor Vaughan wspomniał o jej dziewczęcej niewin
ności. Jednak jej oko było brązowe i miało ładny,
migdałowy kształt, za to drugiego prawie nie było
widać spod ogromnego guza na czole. Pod okiem
widniał granatowy siniak, który ciągnął się aż do
wyraźnie zarysowanej kości policzkowej. Jakimś cudem
krótki, prosty nos Leonory uniknął obrażeń. Dziewczy
na spojrzała jeszcze na swe usta. Były pełne, ładnie
wykrojone, choć może nieco za duże do jej drobnej
twarzy. Potrząsnęła smutno głową.
- C o za straszydło! Masz szczęście, kochanie, że
doktor Vaughan nie wrzucił cię z powrotem do morza!
ROZDZIAŁ DRUGI
Kiedy Leonora obudziła się, było już ciemno. Czuła
się znacznie lepiej. Ból głowy prawie przeszedł, ale - co
uświadomiła sobie z przerażeniem - nadal miała kom
pletną pustkę w głowie. Jej tożsamość, dom, rodzina
- wszystko to pozostawało dla niej tajemnicą. Jeśli
zaginęła, to czemu nikt jej nie szuka? Przełknęła łzy
i powoli wstała z łóżka. Kiedy doszła do drzwi, potężna
sylwetka zastąpiła jej drogę.
- Już wstałaś - rzekł Penry i zapalił światło. Dziew
czyna zamrugała oślepiona.
- Masz tu prąd?
-Z własnego generatora. - Penry zdjął szlafrok
z wieszaka na drzwiach. - Jeśli musisz chodzić po
domu, to lepiej w tym.
- Chciałam tylko pójść do łazienki - odparła z god
nością.
-Znalazłem dla ciebie szczoteczkę do zębów, ale
obawiam się, że to wszystko, co mogę ci zapropono
wać, jeśli chodzi o środki upiększające.
- Szkoda, przydałoby się parę rzeczy. - Dziewczyna
uśmiechnęła się smutno. - Zdobyłam się na odwagę
i przejrzałam się w lustrze. No nic, szczoteczka do
zębów też się przyda, dziękuję! Co mam robić później?
- spytała po chwili wahania. - Mogę wrócić do łóżka,
nie będę panu przeszkadzać.
- Nie gadaj bzdur!
- Niech pan tak do mnie nie mówi! - krzyknęła i od
razu zawstydziła się swego wybuchu.
- Przepraszam. - Penry lekko się ukłonił. - Mam
zaszczyt zaprosić panią, Leonoro X, na kolację.
16 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Zawołaj, kiedy będziesz gotowa, przyjdę po ciebie.
Schody są dość strome. Nie chcesz chyba mieć kolej
nego wstrząsu mózgu?
- A wiec miałam wstrząs? To może spowodować
utratę pamięci?
- Tak. - Penry otworzył przed nią drzwi łazienki.
- No, idź. Pogadamy na dole.
Leonora myła zęby, patrząc tęsknie w stronę wanny.
Jeśli na wyspie był generator, Penry musiał mieć ciepłą
wodę. Poczuła nagle, że po prostu musi wziąć kąpiel.
Przejrzała kosmetyki Penry'ego. Z pewnością nie lubił
kosztownych, francuskich perfum... Znalazła tylko
ziołowy żel do kąpieli, mydło i dezodorant.
Woda w wannie była lekko żółtawa, ale cudownie
działała na obolałe ciało Leonory. Popatrzyła na siebie
z kwaśną miną. Nie wzbudzam chyba w nikim dzikiego
pożądania, myślała. Nie mówiąc już o lekarzu... Miała
ładny, choć niezbyt duży biust, za to reszcie ciała
wyraźnie brakowało miękkiej, kobiecej krągłości. Otar
cia szczypały ją, kiedy mydliła skórę, ale warto było to
znieść, byle tylko czuć się znów czystą. Po chwili
wahania umyła sobie włosy żelem do kąpieli, zachłys
tując się co jakiś czas. Rana bardzo ją bolała. Leonora
musiała odpocząć. Kiedy poczuła się lepiej, klęknęła,
by opłukać włosy. Kolejna fala bólu była łatwiejsza do
zniesienia. Zakręciła wodę i chwiejnie wyszła z wanny.
Było jej słabo, ale nareszcie czuła się czysta.
Owinęła się białym prześcieradłem kąpielowym,
a potem, ponieważ bała się mocno wycierać włosy,
zrobiła sobie turban z ręcznika. Wreszcie usiadła na
krześle, wyczerpana, ale triumfująca.
Kiedy kilka minut później zdołała się podnieść
i założyć szlafrok, rozległo się pukanie do drzwi.
- Wszystko w porządku, Leonoro?! - wołał Penry.
- Coś długo tam siedzisz!
Otworzyła drzwi i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Nic mi nie jest. Chyba nie ma pan nic przeciwko
temu... Nie mogłam się oprzeć i wzięłam kąpiel.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
17
Penry przyglądał się turbanowi na jej głowie.
- Chyba nie byłaś taka głupia, żeby myć włosy?
- Nie wzięłam dużo żelu...
- Nieważny żel, chodzi o twoją ranę! - Zaklął cicho
i posadził ją siłą z powrotem. - Czekaj, muszę to
obejrzeć.
Otworzył apteczkę i wyjął stamtąd materiły opat
runkowe. Leonora bez słowa zniosła badanie i ponow
ne zakładanie opatrunku. Penry' był na nią wściekły
i absolutnie zakazał jej moczyć włosy.
-Mam nadzieję, że wszystkiego nie zepsułam...
Naprawdę, nie mogłam się oprzeć. Nie wytrzymałabym
ani chwili dłużej bez mycia.
- Umyłem cię gąbką dziś rano, dziecino. Nie byłaś
brudna.
- Ale tak się czułam!
Rzucił jej ciężkie spojrzenie.
- No nic - rzekł, wzruszając ramionami - skoro już
zrobiłaś takie głupstwo, weź ręcznik i zarzuć sobie na
ramiona. Nie wolno ci teraz używać suszarki.
Gdy Leonora spełniła jego polecenie, oboje wyszli
z łazienki. Dopiero wtedy Penry zdał sobie sprawę, że
dziewczyna stoi boso.
- Nie mam żadnych dobrych na ciebie butów, a two
je są jeszcze mokre. Mogę ci dać skarpetki.
- Chętnie, dziękuję.
Poprowadził ją w stronę sypialni i ostrożnie posadził
na krześle. Dziewczyna z zakłopotaniem przyglądała się,
jak przeszukuje szafkę. No tak, łóżko było ogromne,
w sam raz dla kogoś o rozmiarach Penry'ego... I pewnie
był to jedyny pokój, w którym mógł się on położyć.
Wreszcie odwrócił się do niej z parą grubych skarpet
w dłoni. Leonora przyjęła je z podziękowaniem.
- Co się dzieje? - spytał, widząc jej niepewną minę.
- Nie podobają ci się?
- Nie, nie o to chodzi. Właśnie zdałam sobie sprawę,
że to pańska sypialnia - powiedziała cicho, zakładając
skarpetki.
18 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- To nie jedyna sypialnia w tym domu. Są jeszcze
trzy, no i sofa w pokoju na dole. Tu akurat wszystko
było gotowe.
- Jest pan bardzo miły.
Penry wziął ją pod brodę i uniósł jej twarz.
- Mylisz się. Posłuchaj, Leonoro, i dobrze to zapa
miętaj: potrzebowałaś pomocy. Ja jestem lekarzem
i udzieliłem ci jej. To wszystko. Nie próbuj mi wma
wiać, że mam cechy, których nie mam.
- Dobrze. - Wstała z krzesła i omal nie upadła,
przydeptując za dużą skarpetkę.
Penry westchnął, a potem wstał i, wziąwszy ją na
ręce, skierował się w stronę drzwi.
- Proszę mnie postawić - zaprotestowała Leonora.
- Sama dam sobie radę!
- Och, przestań marudzić! - odparł Penry i wyniósł
ją z pokoju. - Jutro, kiedy wyschnie ci ubranie, będziesz
wszędzie chodzić sama.
Nie odpowiedziała. Nie podobało jej się, że ktoś nosi
ją jak... jak worek!
- Jutro - powiedziała uszczypliwie - mam nadzieję
być w drodze tam, skąd się wzięłam.
Penry ostrożnie niósł ją po schodach.
-Nie sądzę - rzucił pobłażliwie. - Nawet jeśli
wszystko sobie przypomnisz, nie będziesz mogła od
płynąć. W marcu zawsze wieją tu silne wiatry, a pro
gnoza na jutro jest okropna.
Leonora przyjęła tę wiadomość z mieszanymi uczu
ciami. Cóż, wygląda na to, że będzie musiała tu zo
stać... Nawet, gdyby zdołała wydostać się z wyspy, nie
wiedziałaby, dokąd się udać. No nic, pomyślała, muszę
spokojnie poczekać, nie warto się denerwować. A poza
tym wolałaby uniknąć przeprawy łodzią na ląd, choćby
znaczyło to, że ma pozostać na wyspie z tym dziwnym
człowiekiem. No, i wiedziała już, że jest marzec.
Gdy wreszcie znaleźli się w salonie, Leonora zaczęła
się rozglądać. Kiedyś musiały tu być trzy małe pokoje.
Na jednej ze ścian znajdowało się duże, kamienne
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 19
palenisko. Pokój był pełen starych, solidnych mebli,
które tworzyły bardzo ciepły nastrój. Na fotelach i sofie
pyszniły się poduszki, wszędzie stały lampy - elektrycz
ne i naftowe - a prócz nich świece w świecznikach.
Półki uginały się pod ciężarem książek i kaset, na
ścianach wisiało parę jasnych akwareli, a na stoliku
przy sofie stał malutki żaglowiec w butelce.
- Jak tu ładnie! - powiedziała z przekonaniem.
- Podoba ci się? - Penry był chyba zaskoczony.
- Tak. To takie... miłe miejsce.
- Nie to, co właściciel, prawda?
- Ja tego nie powiedziałam! - zastrzegła się Leono-
ra. Penry ukłonił się z uśmiechem.
- Racja. Usiądź sobie na sofie, blisko kominka.
Zaraz przyniosę coś do jedzenia.
- Chętnie bym pomogła - poczuła się zakłopotana
- ale nie czuję się jeszcze najlepiej...
- Na litość boską, siedź tu i nie rób nic niemądrego.
Wytrzymaj do mojego powrotu, muszę tylko nalać cawl
do dwóch talerzy.
Leonorze zrobiło się nieprzyjemnie.
- Nie chciałam mieć rany na głowie ani wdzierać się
na pańską wyspę, doktorze.
- Miałem na myśli mycie głowy - odparł Penry
i skierował się w stronę drzwi w drugim końcu
pokoju.
Tam musi być kuchnia, pomyślała Leonora. Poło
żyła się wygodnie na sofie i uśmiechnęła się na widok
swych ogromnych skarpet. Głowa trochę ją bolała. Na
zewnątrz wył wiatr, deszcz tłukł ciągle o szyby...
Wstrząsnął nią dreszcz. Na samą myśl o wyprawie na
ląd ogarniała ją panika. Gdybym tylko mogła dowie-
dzieć się, kim jestem, skąd się tu wzięłam, myślała
gorączkowo. Przecież ktoś się na pewno martwi moim
zniknięciem. Tylko kto to może być?
Powrót Penry'ego oderwał ją od tych ponurych
rozważań. Leonora usiadła przy stoliku, wdychając
aromat potrawy.
20
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Cawl - oznajmił Penry z dumą. Leonora patrzyła
na talerz z powagą.
- Aha. A co to jest?
- Bardzo pożywna zupa z jagnięciny, porów i innych
warzyw. Moja matka robi do niej uszka. - Uniósł
pytająco brew. - Czemu się dziwisz? Że umiem goto
wać, czy że mam matkę, jak wszyscy normalni ludzie?
- Ani jednemu, ani drugiemu. Radzisz sobie tak
świetnie, że nie pojmuję, czemu nie robisz uszek. Nawet
ja to potrafię! - Spojrzała na niego z rozpaczą. - No,
i proszę! Mój głupi mózg wie, że umiem robić uszka,
a nie wie, jak się nazywam!
- Przypomni ci się to we właściwym czasie. - Penry
nie przerwał nawet jedzenia. - Masz szczęście, że to był
tylko wstrząs. Nie mam tu rentgena, ale jestem pewien,
że czaszkę masz całą. Gdy tylko pogoda się polepszy,
zabiorę cię na ląd i zrobię ci prześwietlenie w St Mary's.
- Gdzie to jest?
- T o dom opieki. Pracuję tam raz w tygodniu.
- Spojrzał na nią znad talerza. - I co sądzisz o mojej
kuchni?
- Doskonała! - Leonora uśmiechnęła się szeroko.
- Kiedy się dziś rano obudziłam, myślałam, że umrę.
Nie przypuszczałam, że tak szybko wrócą mi siły. I że
aż tak będzie mi się to podobało.
- Ciało ludzkie ma niezwykłe zdolności regeneracyj
ne. Nie jesteś wprawdzie atletą, ale jesteś silna i młoda.
Za parę dni będzie po wszystkim.
Leonora zjadła połowę swojej porcji i odłożyła
łyżkę. Zauważyła, że Penry przebrał się do kolacji. Miał
teraz na sobie biały, trochę nowszy sweter i dżinsy
- mniej poplamione od poprzednich.
-A co będzie - spytała nagle - jeśli sobie nie
przypomnę, kim jestem i nikt się po mnie nie zgłosi?
- Zostaniesz ze mną. Będę tu jeszcze przez trzy
tygodnie. Na razie i tak musisz zostać, dopóki pogoda
się nie poprawi, więc nie zmuszaj się do myślenia.
Szybciej się cofnie amnezja. Masz tu przecież co jeść,
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 21
masz dach nad głową, a ja jestem lekarzem. Ilu rozbit
ków ma takie szczęście?
Leonora próbowała się uśmiechnąć.
- Racja - przyznała.
Penry wstał, żeby zebrać naczynia.
- Niestety, nie mamy deseru. Mam wprawdzie kilka
gatunków sera, ale przy bólu głowy i o tej porze raczej
bym ci odradzał. Kawy też nie wolno ci teraz pić. Za
dużo kofeiny.
- Czegoś jednak bym się napiła...
- Słabej herbaty?
Kiedy wyszedł do kuchni, dziewczyna położyła się
z powrotem na sofie i słuchała wycia wiatru. W zamyś
leniu przyglądała się kosmykowi swoich włosów. Były
dość ciemne, popielatobrązowe.
- Skąd taka ponura mina? - Gospodarz pojawił się
w drzwiach, niosąc herbatę. - Mówiłem ci chyba, że
masz. przestać się martwić!
- To przez moje włosy. - Leonora uśmiechnęła się
krzywo. - Miałam nadzieję, że okażę się platynową
blondynką albo będę ruda, a teraz, kiedy włosy mi
wyschły, widzę, że są... mysie.
Penry przyjrzał się im krytycznie.
-Ja bym tak nie powiedział. Podałem policji, że
masz ciemne oczy i włosy w ciepłym, złotym kolorze.
Leonora usiadła, spuszczając nogi na podłogę. Przy
zmianie pozycji ból głowy znów dał o sobie znać.
-I co powiedzieli? - zapytała. Czy ktoś już zgłosił
moje zaginięcie?
- Obawiam się, że nie. - Penry podał jej herbatę.
- Ale nie minęła jeszcze nawet doba. Znalazłem cię dziś
rano, a sądząc po przypływie, nie leżałaś tam długo.
Nikt nie zaginął z promu, który pływa stąd do Irlandii.
Sprawdzili to, więc mamy z głowy jeden ślad.
-Może wypadłam z samolotu! - Leonora była
rozczarowana.
- Zjawiłaś się znikąd... - zamyślił się Penry. - Nie,
nie sądzę.
22 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Dziewczyna piła herbatę w milczeniu, przyglądając
się, jak mężczyzna nakłada ser na krakersy. O tak,
niełatwo zaspokoić jego apetyt! Potężna machina, jaką
było jego ciało, potrzebowała z pewnością dużo paliwa.
Penry uniósł głowę i spojrzał Leonorze prosto w oczy.
- Myślę, że jest jeszcze jedna możliwość... - Coś
w jego głosie zaniepokoiło dziewczynę.
-Jaka?
- Wokół jest sporo małych wysepek. Mogłaś płynąć
łodzią na jedną z nich. Pewnie nie byłaś sama. Albo
wypadłaś, albo zostałaś zmyta z pokładu przez fale.
Pozostali dotarli być może do brzegu...
Leonora rozpogodziła się na chwilę.
- Więc na pewno zawiadomią policję i straż przy
brzeżną!
Penry w zamyśleniu potarł brodę.
- Możliwe. Nie zapominaj jednak, że nie wszyscy tu
mają radiotelefony. Nie ma innego sposobu, żeby
zawiadomić tych na lądzie, co się stało, a to znaczy, że
będziesz musiała czekać na poprawę pogody, żeby twoi
znajomi mogli wrócić na ląd.
- A zatem muszę czekać.
-Nie rób sobie za dużych nadziei... Przecież oni
mogli nigdzie nie dotrzeć.
- Musiał pan to powiedzieć? - Leonora zbladła.
-Uważam, że trzeba brać pod uwagę wszelkie
możliwości.
Dziewczyna potrzebowała trochę czasu, żeby oswoić
się z tym, co usłyszała.
- Czy moje rzeczy będą jutro suche? - spytała po
chwili.
- Przyniosę ci je po śniadaniu.
- Panie doktorze...?
-Dajmy sobie spokój z tym oficjalnym tonem,
dobrze? Nie mogę przecież nazywać cię panią Jakjej-
tam, więc czemu ty miałabyś zwracać się do mnie po
nazwisku? Penry wystarczy.
- Rzadkie imię...
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 23
- Nie w Walii. Znaczy tyle, co syn Henry'ego.
Zanim w Walii zapanowali Anglicy, moi przodkowie
używali słówka „ap", czyli „z" przed swoimi nazwis
kami. Na przykład ostatni król Walii nazywał się Rhys
ap Tewdwr. A mój ojciec miał na imię Henry. - Uśmie
chnął się ironicznie. - Na dziś koniec wykładu.
- Fantastyczne! Czy coś się stało? - spytała nagle,
gdyż zauważyła, że Penry badawczo jej się przygląda.
- Zastanawiałem się, z czego ty żyjesz...
Leonora wzruszyła ramionami.
-Kto wie? - Spojrzała na swoje dłonie. - Może
robię czekoladki albo strzygę psy? A może maluję takie
obrazki, jak te tutaj?
- O, Boże, mam nadzieję, że nie! Namalowała je
kiedyś moja ciocia-babcia Olwen, bardzo ekscentrycz
na dama. Miała, zdaje się, więcej zapału niż talentu.
Leonora zachichotała rozbawiona.
- O, tak lepiej! - pochwalił ją Penry. - Nareszcie się
ożywiłaś. A jak twoja głowa? Mniej boli?
- Czasami trochę pobolewa. - Leonora uśmiechnęła
się uwodzicielsko. - Czy dostanę jeszcze pigułkę
przed snem?
Penry pokręcił głową.
- Wolałbym ci nic nie dawać. Wytrzymasz do jutra?
- Dobrze - westchnęła. - A może coś do czytania?
- Obawiam się, że też nie. Pozwól swojej głowie
odpocząć. Nie wiem, licz owce albo coś takiego...
Dziewczyna nie chciała się kłócić.
- Czy na Gullholm są owce? - spytała.
- Kiedyś były. Dawno temu była tu farma. Jeden
z moich przodków miał trawler, i kupił tę wyspę, by
zarabiać na uprawie roli, a jednocześnie mieć wokół
swoje ukochane morze.
- Czy on też miał na imię Penry?
Vaughan wyciągnął się wygodnie w obitym skórą
fotelu i zaczął opowiadać. Stary wilk morski, który
kupił wyspę, nazywał się Joshua Probert i był pradzia
dem Penry'ego ze strony matki. Nie nadawał się na
24
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
farmera. Jego gospodarstwo nie przynosiło docho
dów, bo jego właściciel wolał łowić ryby przy Lee
Haven albo spędzać czas w pubie po drugiej stronie
cieśniny.
- Od czasów Joshuy Probertowie używali tej wyspy
tylko dla wypoczynku - zakończył Penry. - Część
terenów była latem wynajmowana do wypasu owiec.
- A zimą?
- Różnie. Ja sam płaciłem ludziom z Brides Haven,
żeby przypływali tu i utrzymywali wszystko w po
rządku.
Dziewczyna była pod wrażeniem.
- Cała wyspa jest twoja?
Penry skinął głową.
- Moja matka jest jedynaczką, więc mój dziadek
Probert zapisał mi wyspę, robiąc w testamencie adnota
cję, że nie wolno mi jej sprzedać. Mam ją przekazać
swemu synowi.
- Boże, jak w średniowieczu! - Leonora przyjrzała
się uważnie Penry'emu. - A masz syna?
- Nie. - Penry skrzywił się niechętnie.
- Przepraszam, nie chciałam być wścibska.
- Nic się nie stało - odparł grzecznie. - To nie
tajemnica. Jeszcze do niedawna byłem żonaty, ale nie
mam dzieci.
Leonora zaczęła mu współczuć. A więc dlatego był
taki ponury... Biedak, przyjechał tu pewnie odpocząć
po trudnych przejściach.
- Przykro mi - rzekła.
Penry rzucił jej cyniczne spojrzenie.
- A czemuż to, jeśli można wiedzieć, jest ci przykro?
- Bo... bo przecież straciłeś żonę...
- Trudno mówić o stracie. To brzmi, jakby mi było
wszystko jedno, prawda? - Penry uśmiechnął się. - Me
lanie przestała interesować się mną, a zajęła się pewnym
konsultantem. Potrzebowała kogoś, kto poświęciłby jej
więcej czasu... i pieniędzy. Rozwiedliśmy się nie tak
dawno temu - dodał wstając. - Chcesz jeszcze herbaty?
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
25
Leonora skinęła głową, a on zniknął w kuchni.
Okropna sytuacja, szkoda, ze w ogóle zaczęła o tym
mówić! Penry musiał chyba bardzo kochać swoją nie-
wierną żonę, skoro teraz jest taki rozgoryczony. Pomy
ślała o swoich bliskich i łzy błysnęły w jej oczach...
Przecież musi mieć jakąś rodzinę, może chłopaka,
i wszyscy szaleją teraz z niepokoju. Może nawet myślą,
że utonęła! Nie, nie chciała o tym myśleć. Musi odzys
kać pamięć, tylko to pozwoli jej wrócić do domu.
Perspektywa siedzenia w nieskończoność tu, na Gull-
holm, przyprawiała ją o dreszcze.
Penry wrócił z herbatą. Leonora spostrzegła, że
myślami był gdzieś daleko. Pewnie żałował, że wspo
mniał o żonie...
- Zjedz trochę, to ci dobrze zrobi. - Podał jej talerz
biszkoptów.
Nie była pewna, czy właśnie to jest jej teraz potrzeb
ne, ale przyjęła ciastka. Penry nalał sobie whisky
i usiadł.
- Nie zapowiadają na jutro poprawy - rzekł ponuro.
- Tutaj często wieje dziewiątka.
- Już teraz jest straszny wiatr, prawda? - Leonora
niespokojnie patrzyła w stronę okna. - Szyby to wy
trzymają?
- Nie bój się, tu są podwójne okna. Są bardzo
mocne, no, i jest trochę ciszej. - Uąmiechnął się nie
znacznie. - Za to na zewnątrz...
Leonora zadrżała.
-Trudno, nie pójdę dziś na spacer przed snem.
- Upiła trochę herbaty, gdy nagle... zgasło światło.
Dziewczyna krzyknęła i kubek wypadł jej z dłoni.
- Nic ci nie jest? - usłyszała Penry'ego. Po chwili
oślepiło ją światło latarki.
-Nie. Tylko stłukłam twój kubek i polałam ci
szlafrok herbatą - odparła bez tchu. - Co się stało?
- Generator się psuje. - Penry przytknął zapałkę do
knota lampy naftowej. W blasku płomyka jego twarz
wyglądała diabolicznie, ale przy świetle Leonora od
26 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
razu poczuła się lepiej. Penry chodził po pokoju,
zapalając kolejne lampy. Dopiero teraz zrozumiała,
dlaczego jest ich tu tyle.
- To się często zdarza, prawda? - zapytała i sięgnęła
po skorupy stłuczonego kubka. Och, znowu ten
ból głowy...
- T o się robi niewygodne. Generator jest stary,
wiem, ze powinienem go wymienić, ale zawsze okazuje
się, że to tylko kolejna mała naprawa. Prawdę mówiąc,
jestem do niego przywiązany. Obawiam się, że będę cię
musiał zostawić samą.
Podszedł do półki, na której stały kasety.
- Chcesz czegoś posłuchać? Jakiejś muzyki, powie
ści? - spytał, sięgając po przenośny radiomagnetofon.
- Mam tu baterie.
Leonora była zachwycona.
- Dzięki, chętnie! - przejrzała kasety. - Nie dałeś mi
Beethovena.
- Nie, pamiętałem! Jeśli nic ci się tu nie spodoba, są
jeszcze inne kasety na półce. Tylko nie chodź za dużo.
- Tak, panie doktorze.
- Czy ty czasem nie próbujesz być złośliwa?
- Nie śmiałabym - odparła Leonora pokornie. - Bę
dę bardzo grzeczna, obiecuję. A poza tym dałeś mi
„Emmę" Jane Austen, czytaną przez Prunellę Scales.
Nigdzie się stąd nie ruszę!
-Moja matka zostawiła to, kiedy tu była. Macie
chyba podobny gust, jeśli chodzi o książki.
Leonora spojrzała na niego.
- Chyba tak. To zupełnie jak kawałki układanki,
prawda? - Uśmiech zniknął z jej twarzy. - Żeby tylko
udało mi się złożyć cały obrazek...
- No już, przestań - przerwał jej stanowczo. -I nie
wstawaj, dopóki nie wrócę.
Gdy tylko Penry wyszedł, Leonora wyciągnęła się
na sofie i włączyła magnetofon. Tak się zasłuchała, że
nie zauważyła, kiedy wrócił. Usiadła, mrugając oczami.
Salon zalany był światłem. Penry chodził po pokoju
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 27
i gasił lampki. Włosy miał w nieładzie, twarz ubrudzo
ną smarem, ale minę triumfującą.
-I jak, pacjent zdrów? - zapytała rozbawiona.
Skinął głową z zadowoleniem.
- Tak, przynajmniej na razie. Zawsze się zastana
wiam, który z nas wygra następnym razem. Na razie
jestem górą, ale kto wie...
- Nie zajęło ci to dużo czasu!
Spojrzał na nią pytająco.
- Zostawiłem cię z Jane Austen ponad godzinę
temu. Dla ciebie to była chwila, dla mnie - mordercza
walka na wietrze.
Leonora poczuła się zakłopotana.
- To naprawdę aż tyle? Nawet nie zauważyłam...
- A ja się tam zabijałem, żeby jak najszybciej uru
chomić to draństwo, żebyś nie bała się tu po ciemku!
Dziewczyna spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- Prawda jest taka, że bawiłeś się tam równie dob
rze, jak ja tutaj.
Penry uśmiechnął się, a potem spojrzał krytycznie
na swój ubrudzony sweter.
- Muszę się umyć. Możecie zaczekać tu razem z Ja
ne, aż doprowadzę się do porządku?
Leonora zgodziła się tak chętnie, że spojrzał na nią
z rozbawieniem.
- Widać, że lepiej się już czujesz.
- Tak, na pewno. Głowa jeszcze trochę mnie boli,
no, i jestem cała poobijana, ale gdy tylko wróci mi
pamięć, będę jak nowo narodzona.
- Ciesz się tym, co masz. Przecież mogłaś utonąć...
- Tak, wiem. Gdyby nie ty, ryby dawno by mnie już
zjadły.
- Przestań! - obruszył się. - No już włącz kasetę,
teraz, póki tu jestem.
Tym razem Leonorze nie było dane długo słuchać
Emmy. Penry wrócił z łazienki dość szybko. Miał teraz
na sobie gruby sweter i czyste spodnie, a na nogach
prastare espadrile.
28 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- No już - powiedział raźno. - Czas spać.
Leonora z ponurą miną wyłączyła magnetofon.
- Nie mogę zostać jeszcze trochę?
- Tak się składa, młoda damo, że zajmujesz jedyną
dużą sofę w tym pokoju, a ja jej potrzebuję.
-Ale przecież ja bym mogła tu spać! - zapro
ponowała szybko. - Ty spałbyś w swoim własnym
łóżku, a ja...
- Bzdury. - Penry ujął jej dłoń. - No, chodź, chcę
widzieć, jak się kładziesz. Nie chcę, żebyś chodziła po
domu. Nie będę mógł spać.
Leonora popatrzyła na niego niechętnie i, ignorując
wyciągniętą dłoń, wstała. Tym razem pokój nie zawi
rował jej przed oczami, choć przez chwilę czuła ostrze
gawcze kłucie w skroni.
- Dobrze - rzekła z powagą - ale pójdę sama.
- Naprawdę nieważne, jak dojdziesz na górę. -Pen-
ry odprowadzał ją w stronę schodów. - Jeśli tylko
będziesz tam spokojnie leżeć przez całą noc, możesz
sobie nawet chodzić na czworakach.
Nie odzywała się. Jedną ręką zebrała szlafrok, drugą
trzymała się poręczy i powoli wchodziła na schody.
Bardzo jej zależało, żeby się nie potknąć ani nie upaść.
- A teraz - oznajmiła, gdy dotarli na piętro - ni
czego już nie potrzebuję. Dziękuję za kolację, do
widzenia.
Penry przyjrzał jej się uważnie.
- W porządku, Leonoro. Gdybyś czegoś potrzebo
wała, po prostu mnie zawołaj.
Dziewczyna nieznacznie skinęła głową. Raczej umrę,
niż zrobię coś takiego! - pomyślała. Jutro - przekony
wała samą siebie przy myciu zębów - obudzę się i będę
wszystko pamiętać. Trzeba się tylko dobrze wyspać.
A może sztorm także przejdzie?
Kiedy wróciła do pokoju, łóżko już na nią czekało.
Na stoliku stała szklanka wody, obok świece w świecz
niku i zapałki. Penry nie chciał zostawiać dziewczyny
bez źródła światła, w razie gdyby generator się zepsuł.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
29
Leonora nie mogła się powstrzymać od zerknięcia
w lustro. Jęknęła przygnębiona: włosy wyschły jej bez
układania i wyglądały teraz jak wiecheć słomy! Miała
nadzieję, że Penry nie pogniewa się, gdy weźmie jego
szczotkę... Raźno zabrała się do pracy. W końcu
rozplatała gęste loki. No, teraz lepiej, pomyślała i zmę
czona opadła na łóżko.
Leżała bez ruchu i słuchała wycia wiatru. Była
bardzo zmęczona, ale nie mogła zasnąć. Zaraz zgaszę
światło, obiecywała sobie co chwila. Sen jednak nie
nadchodził. Nie powinna była czesać włosów! Ból
głowy pulsował w rytm pociągnięć szczotki, a przecież
po południu prawie już jej przeszedł... Westchnęła.
Czemu Penry musiał ją położyć akurat tutaj? Nie, nie
można mieć do niego pretensji! Gdyby nie on, pewnie
by już nie żyła.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Zdumiona
otworzyła oczy. „O wilku mowa..."
- Proszę - rzuciła w kierunku drzwi.
Penry zajrzał do pokoju, a potem podszedł do łóżka.
Jego twarz znajdowała się w cieniu, gdyż lampka
rzucała tylko mały krąg światła.
-Zobaczyłem, że pali się tu światło i przyszło
mi do głowy, że może chciałabyś mieć towarzystwo
- powiedział.
ROZDZIAŁ TRZECI
Leonora patrzyła na niego, a serce biło jej mocno.
Z trudem dobyła głos:
- Na pewno wkrótce zasnę, pewnie za dużo spałam
w ciągu dnia.
- Co się stało? - Penry przyjrzał się jej uważnie.
- Znów wyglądasz, jakbyś się bała.
- Twoje pukanie mnie zaskoczyło.
- Dziwne, że w ogóle je usłyszałaś, wiatr tak strasznie
wyje... - Podał jej magnetofon. - Jeśli nie możesz spać,
to może posłuchaj „Emmy"... - Zobaczył, że odetchnęła
z ulgą. - O co chodzi, Leonoro?
Modliła się, by nie dostrzegł rumieńca na jej poli
czkach.
- Nie, o nic - odpowiedziała z bladym uśmiechem
- to bardzo miło.
W oczach Penry'ego błysnęło rozbawienie.
- Moja mała topielico, nie myślałaś chyba, że chcia
łem tu z tobą zostać? Och, widzę, że jednak tak!
Leonora czuła, że płonie ze wstydu. Miała ochotę
wejść pod kołdrę i zostać tam na zawsze. On tymczasem
usiadł na brzegu łóżka.
- Leonoro, spójrz na mnie.
Dziewczyna niechętnie podniosła oczy.
- Jak mam cię przekonać? - zapytał. - Powiedziałem,
że nic ci z mojej strony nie grozi, i naprawdę mówiłem
to szczerze. Nie wiem, co ty sobie o mnie myślisz, ale
napastowanie kogoś w twoim stanie naprawdę nie jest
w moim stylu!
- Przepraszam - wymamrotała z trudem. - Źle cię
zrozumiałam. Tak mi głupio... A poza tym przejrzałam
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
31
się w lustrze. Musiałbyś być naprawdę zdesperowany,
żeby chcieć czegokolwiek od kogoś, kto tak wygląda.
- Ja bym tego nie powiedział. Jesteś bardzo pociąga
jąca, Leonoro, nawet z tym podbitym okiem - wyjaśnił
z uśmiechem. - Nie znaczy to, że rzucę się na ciebie tylko
dlatego, że przypadkiem znalazłem cię tutaj. I mylisz się,
jeśli sądzisz, że tęsknię za kimś, bo właśnie się rozwiod
łem. Przyzwyczaiłem się do pustego łóżka na długo
przed jej odejściem. - Urwał niezadowolony, jego twarz
znowu zastygła w nieprzyjemnym grymasie. - Czemu ja
ci to, do diabła, powiedziałem? Nie miałem zamiaru
z nikim o tym rozmawiać!
Ostatnie zdanie sprawiło, że Leonora przestała mu
współczuć. Rzuciła gniewne spojrzenie.
-Twoje małżeńskie problemy mnie nie interesują.
Nie bój się, nikomu o tym nie powiem. Przecież ja nawet
nikogo nie znam!
Penry spojrzał na nią łagodniej.
- Nie myśl o tym, Leonoro. Rano może się okazać,
że wszystko pamiętasz. Posłuchaj sobie „Emmy" i po
staraj się zasnąć.
- Spróbuję. - Skinęła głową. - Dziękuję, że przyniosłeś
mi magnetofon i przepraszam. Za to, że cię źle zrozumia
łam. Naprawdę przesadziłam, za dużo sobie wyobrażam.
Uśmiechnął się lekko.
- Nie bardzo się pomyliłaś! Ale nie zawracaj sobie
tym głowy. Dobranoc. - Zatrzymał się w drzwiach.
-I pamiętaj: w razie czego, krzycz.
Leonora pomachała mu i włączyła magnetofon. Tego
potrzebowała teraz najbardziej - chłodnego poczucia
humoru i ironii Jane Austen. Po godzinie poczuła, że
powieki ciążą jej coraz bardziej, potem kilka razy ziew
nęła i wyłączyła magnetofon. Nie gasząc światła, zawi
nęła się w kołdrę i zamknęła oczy. Zasypiając słyszała
jeszcze wycie wiatru...
Obudziła się w nocy zlana potem, oddychając nierów
no. Wydawało jej się, że koszmar trwa nadal. Usiadła
32
DZIEWCZYN A ZNIKĄD
na łóżku... W tym momencie drzwi otworzyły się
z trzaskiem i do pokoju wpadł Penry. Włosy miał
potargane i najwyraźniej nie zdążył się ubrać, bo miał
na sobie tylko spodnie.
- Co się stało? - spytał, chwytając ją za ramiona.
- Strasznie krzyczałaś! Dobry Boże, jesteś cała mokra!
Sięgnął do szafki i wyciągnął z niej dużą, białą
bluzę.
- Pójdę po ręcznik. Nakryj się.
Leonora ciągle nie mogła się uspokoić. Drżała na
całym ciele, nie mogła powstrzymać szczękania zę
bami. Penry wrócił po chwili i owinął ją ciepłym,
suchym ręcznikiem.
- Miałam... koszmar - wyjąkała dziewczyna poda
jąc mu rękę, by zmierzył jej puls.
-Domyśliłem się. Nic nie. mów... - Patrzył na
zegarek. - Hmm... trochę przyśpieszony, ale w tych
okolicznościach to zrozumiałe. - Uśmiechnął się, by
dodać jej otuchy. - A teraz zdejmij te przemoczone
rzeczy. Ta bluza jest pewnie za duża, ale będzie ci
w niej ciepło.
Usta Leonory zmieniły się w cienką kreseczkę.
- Słyszysz? Zdejmuj to wszystko! - powtórzył znie
cierpliwiony.
- Odwróć się, proszę.
Popatrzył na nią zmęczonym wzrokiem.
- Leonoro, jestem lekarzem!
- Nic mnie to nie obchodzi. Odwróć się. Proszę!
Penry uniósł dłonie w geście rozpaczy.
- Zrobię jeszcze więcej: pójdę na dół i przyniosę ci
coś ciepłego do picia.
Poczekała, aż wyjdzie, a potem ściągnęła wilgotną
koszulę. Na samą myśl o złym śnie wstrząsały nią
dreszcze. Głowa znów ją bolała. Założyła ogromną
bluzę Penry'ego i zaczęła poprawiać pościel.
- Nie musisz tego robić - rzekł wchodząc do po
koju. Przyniósł świeże powleczenie. - Zawiń się w to,
a ja zajmę się resztą.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
33
Rzucił jej koc. Leonora patrzyła z niewesołą miną,
jak Penry wprawnie zmienia pościel. Zauważyła też, że
zdążył założyć sweter. Kiedy wszystko było gotowe,
wstała i oddała mu koc. Była tak zmęczona, że z trudem
weszła pod kołdrę. Gdy siedziała już wygodnie, on
sięgnął po swoją lekarską torbę. Wyjął z niej malutką
latarkę.
- Dobrze, a teraz się nie ruszaj - zwrócił się do niej,
unosząc wskazujący palec. - Patrz tutaj.
Leonora wodziła oczami w ślad za palcem, a Penry
świecił jej w oczy cienkim strumieniem światła.
-Twoje źrenice reagują prawidłowo - rzekł po
skończonym badaniu. - A jak twoja głowa?
- Boli - przyznała cicho. - Ale to nic dziwnego, tak
się miotałam...
- Poleź teraz nieruchomo. Zabiorę stąd tę pościel,
a potem przyniosę coś do picia.
Dziewczyna została sama. Tak, pomyślała, to praw
da... W chwili, gdy Penry wpadł do jej pokoju, poczuła
się lepiej. Uśmiechnęła się leciutko. Ciekawe, jaki on
jest dla pacjentów... Pewnie zdrowieją ze strachu, żeby
go nie rozgniewać.
- Dobrze robisz, że nie rozbijasz sobie głowy - po-
wiedziała ponuro, gdy wrócił. - Posłuchaj tylko, mam
potworną chrypkę!
- To od krzyku - wyjaśnił i podał jej kubek. Przy
sunął krzesło do łóżka i usiadł. - No dobrze, a teraz
powiedz mi, co to był za sen.
Leonora wzdrygnęła się i upiła spory łyk.
- Dobre - powiedziała, żeby uniknąć odpowiedzi.
- Czego dodałeś do mleka?
- Trochę cukru i odrobinę cynamonu.
Wypiła jeszcze trochę. Po chwili podniosła wzrok.
- To nie przypominało snu...
- Sądząc po sile krzyku, to był prawdziwy koszmar.
Wzięła głęboki oddech.
- Myślę, że moja podświadomość znalazła sposób,
by powiedzieć mi, co się stało.
34 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Penry pochylił się, by wziąć kubek z jej rąk. Odstawił
go na tacę i wziął dłoń Leonory w swe dłonie. Teraz
był już tylko lekarzem.
- Spokojniei, nie śpiesz się. Czy byłaś sama?
-Tak. Byłam w pontonie, takim małym, z sil
nikiem...
- Mów dalej - zachęcał ją.
Dziewczyna oddychała szybko, jakby koszmar po
nownie ją dopadł. Penry patrzył w jej przerażone oczy.
-Morze było bardzo wzburzone, byłam przemo
czona do suchej nitki, a ręce... Ręce tak mi skostniały,
że nie mogłam utrzymać silnika. Wiatr był coraz
silniejszy, ponton skakał na falach jak oszalały, a po
tem... potem...
Penry mocno trzymał ją za ręce.
- Spokojnie. Co było potem?
- Silnik stanął. Ponton skoczył do góry i przyszła
ogromna fala i... i zmiotła mnie do wody, a potem...
a potem się obudziłam.
Leonora przełknęła łzy, wywołane strachem. Penry
usiadł obok niej na łóżku i mocno ją przytulił. Siedzieli
tak w ciszy i dziewczyna poczuła, że sama obecność
i ciepło tego potężnego mężczyzny działają na nią
kojąco.
- Przepraszam - wymruczała, odsuwając go delikat
nie. - Nie chciałam się tak rozklejać.
Penry poprawił jej poduszki.
- To ci tylko dobrze zrobi. Masz, dopij do końca.
- Usiadł z powrotem na krześle. - Chyba masz
rację - powiedział w zamyśleniu. - To za wyraźne
na sen. Twoja podświadomość udostępniła ci stre
szczenie całej historii. To by wyjaśniało, skąd wzięłaś
się na Seal Haven. Dobrze, że byłaś u brzegów
Gullholm, kiedy zepsuł ci się silnik, inaczej nie mia
łabyś szans.
Leonora w milczeniu skinęła głową. Drżała na
całym ciele.
- Ale przecież nie płynęłam tu, na Gullholm!
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
35
- Nie, tylko idiota próbowałby dopłynąć tu pon
tonem. Ja sam mam stary kuter, taki, z jakich się tu
łowi kraby.
Dziewczyna ciaśniej otuliła się kołdrą. Była kom
pletnie wyczerpana, ale czuła się w jakiś dziwny sposób
spokojniejsza, zupełnie jakby sen rozładowywał dręczą
cy ją niepokój.
- Jeśli ten sen mówił prawdę... - zamyśliła się. - Był
taki realistyczny! To musiało tak wyglądać... Czy
myślisz, że ten koszmar się powtórzy?
• - Nie mam pojęcia. Postaraj się o tym nie myśleć.
- Penry zastanawiał się przez chwilę. - Czy ty umiesz
pływać?
- Tak - odparła bez zastanowienia. Pokręciła głową.
- Nie mam pojęcia, skąd to wiem, ale jestem pewna.
Pokiwał głową.
- To ci musiało uratować życie. - Wstał i wypros
tował się przysłaniając światło. - Myślisz, że będziesz
w stanie zasnąć?
- Tak, Penry. - W głębi duszy Leonora szczerze w to
wątpiła. - Dziękuję i przepraszam za te wszystkie
kłopoty.
Uśmiechnął się do niej kwaśno.
- - Przynajmniej mam urozmaicenie. - Zatrzymał się
w drzwiach. - Jeszcze coś... Czy twój sen... to była noc
czy dzień?
Leonora zastanawiała się przez chwilę.
- Dzień... Tak, na pewno! A czemu pytasz?
- To znaczy, że znalazłem cię na Seal Haven tuż po
tym, jak tam trafiłaś. Zresztą, gdybyś pojawiła się tam
w nocy, pewnie nie znalazłbym cię żywej... - Pożegnał
ją skinięciem głowy. - No, a teraz idź wreszcie spać
i pozwól mi też choć trochę odpocząć!
Leonora patrzyła tęsknie na drzwi. Na pewno nie
zaśnie! Wydawało jej się, że zamknęła oczy tylko na
chwilę, ale kiedy się obudziła, było już jasno. Wiatr był
tak silny, że zaniepokoiła się o okna. Zapaliła światło.
Nadal nic nie pamiętała. Wstała z łóżka. No cóż,
36 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
przynajmniej fizyczne obrażenia goiły się szybko...
Założyła gruby szlafrok i na palcach poszła do łazienki.
Nie chciała obudzić Penry'ego.
Przejrzała się w lustrze i zauważyła wyraźną po
prawę: opuchlizna z oka prawie już zeszła, a siniak,
który nadawał jej dość podejrzany wygląd, zaczynał
wyraźnie blednąc. Nie była wstrząsająco piękna, ale
przynajmniej wyglądała jak człowiek.
Po powrocie do sypialni delikatnie wyszczotkowała
sobie włosy i położyła się do łóżka. Włączyła radio i ze
zdumieniem odkryła, że jest już prawie dziewiąta. Na
dworze było tak szaro, jakby dzień dopiero się za
czynał... Wysłuchała wiadomości, ale ponieważ nie
było żadnej wzmianki o zaginionej dziewczynie, wróciła
do słuchania „Emmy".
Jakiś czas później rozległo się pukanie do drzwi. Do
pokoju wszedł Penry z tacą. Postawił śniadanie na
stoliku i spojrzał uważnie na Leonorę.
- Dzień dobry, usłyszałem, że wstałaś. Jak się czujesz?
- Lepiej - odparła z niewesołą miną. - Przynajmniej
fizycznie. Moja przeklęta pamięć nadal odmawia
współpracy. Miałam nadzieję, ze coś się zmieni po
wczorajszym śnie...
Podał jej talerz parującej owsianki.
- Wszystko sobie przypomnisz, zobaczysz. Staraj się
tym nie martwić. A teraz jedz, póki gorące. Dodałem
trochę brązowego cukru i mleka, może być?
- Bardzo dobra! - Leonora jadła ze smakiem. - Od
lat nie jadłam owsianki... tak myślę. Już prawie zapom
niałam, jak smakuje... - Skrzywiła się. - Zęby to była
jedyna rzecz, której nie pamiętam!
- Herbata, mleko, grzanki, masło... Czy to ci wy
starczy? - Penry spojrzał na zawartość tacy.
- Oczywiście! - Leonora uśmiechnęła się nieśmiało.
- To bardzo miło, że przyniósł mi pan...
- ...Penry.
- No dobrze, Penry. Nie powinieneś mi tak usłu
giwać...
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
37
- To był ostatni raz - powiedział Penry, kierując się
w stronę drzwi. - Pójdę teraz po twoje rzeczy. Będziesz
mogła zejść na dół. Niestety - dodał, patrząc na zalane
deszczem okno - nie znaczy to, że można wyjść z domu.
Pogoda powinna wkrótce się poprawić, więc, przy
odrobinie szczęścia, będziemy mogli jutro popłynąć na
ląd i zrobić ci prześwietlenie. Zresztą, zobaczymy.
Leonora zabrała się raźno do jedzenia. Była dziś
w dobrym nastroju, a przecież jeszcze wczoraj nie
przyszłoby jej do głowy, że może się czuć tak dobrze.
Śniadanie w łóżku było prawdziwym luksusem. Nie
miała pojęcia, skąd to wie, ale była pewna, że jedzenie
nie było ważne w jej dawnym życiu. Wzdrygnęła się na
myśl o swoim śnie. Był taki realistyczny, wydawał się
prawdziwy, ale czy to możliwe, że była aż taką idiotką,
żeby wypłynąć na wzburzone morze w pontonie?
- Bardzo ponuro wzdychasz - rzekł Penry. Podał jej
ubranie i wziął od niej pusty talerz. - Przejrzyj swoje
rzeczy. Nalać ci herbaty?
-Tak, poproszę. - Brała do rąk kolejne rzeczy
i przyglądała się im uważnie. Dwie pary dżinsów: jedne
nowe, jedne stare; dwie bluzki: różowa w kratkę i gład
ka, niebieska, a do tego ciepły, marynarski sweter,
pochodzący z tej samej sieci sklepów co ładna, baweł
niana bielizna. Leonora ujrzała też, nie bez zakłopota
nia, jedwabną, francuską koszulkę i delikatne figi,
wszystko w kolorze brzoskwini. Trzy pary wełnianych
skarpetek i czerwony szalik w kropki dopełniały listy.
- Na dole są twoje buty, musiałem je wypchać
papierem, żeby wyschły. Takie żeglarskie, na mocnej
podeszwie. No, i miałaś na sobie gruby skafander,
który pewnie utrzymywał cię przez jakiś czas na wo
dzie. - Penry podał jej herbatę. - Poznajesz te rzeczy?
- Tak. - Leonora bezradnie wzruszyła ramionami.
- Jestem pewna, że są moje. To znaczy, z wyjątkiem
tych jedwabnych... To wszystko, co wiem. To takie
frustrujące!
Penry zbierał naczynia na tacę. Zamyślił się.
38 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Nie pamiętasz, czy w twoim śnie ponton miał
jakąś nazwę?
Leonora pokręciła przecząco głową i aż się skrzywiła:
- Au, nie mogę ruszać głową! - Zastanawiała się
przez chwilę. - Teraz nie pamiętam dokładnie, ale
przecież w śnie byłam w środku, a nazwa zawsze jest
wypisana na zewnątrz...
-Tak tylko myślałem... Chciałem mieć jak naj
więcej wiadomości, zanim znowu zadzwonię na policję
i do straży przybrzeżnej.
Leonora spojrzała na niego znad kubka.
- Zamierzasz powiedzieć policji o moim śnie?
- Tak. Warto sprawdzić każdy ślad.
Kiedy tylko Penry opuścił pokój, Leonora wstała
i zaczęła się ubierać. Może założenie własnych, dobrze
znanych rzeczy pomoże jej coś sobie przypomnieć?
Bawełniany biustonosz i figi pasowały doskonale, po
dobnie jak różowa bluzka i znoszone dżinsy. Z ciężkim
westchnieniem włożyła skarpetki i sweter, a na koniec
apaszkę, której końce przypięła do swetra broszką.
Zrobiła to automatycznie. Cóż, przyzwyczajenie staje
się z czasem drugą naturą... Spojrzała na siebie w lus
trze i westchnęła. Przez chwilę przyglądała się swoim
włosom. Ciekawe, jak ja się czesałam, myślała, starając
się doprowadzić je do porządku. Nie mogłam chyba
nosić takiej grzywy!
Pościeliła łóżko, wzięła pusty kubek i zeszła na dół.
Penry musiał usłyszeć jej kroki, bo ledwie zeszła ze
schodów, wyjrzał z kuchni. Zmarszczył brwi.
- Hej! - Na twarzy Leonory pojawił się zmęczony
uśmiech. - Masz może jakieś stare sznurowadło?
Spojrzał na jej stopy. Dziewczyna nie miała butów.
- A po co? - zapytał krótko.
Wskazała na swoje włosy.
- Chcę je jakoś związać. Kimkolwiek jestem, muszę
iść do fryzjera.
- Zaraz zobaczę. - Penry odwrócił się i wszedł do
kuchni.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
39
Leonora patrzyła za nim zmieszana i zastanawiała
się, co złego zrobiła tym razem, Celtyckie humory
doktora Vaughana stawały się coraz trudniejsze do
zniesienia. Wzruszyła ramionami i weszła za nim do
kuchni, która była czysta niczym sala operacyjna.
Szafki, blaty, lodówka - wszystko aż błyszczało. Na
kuchennym blacie stał tylko elektryczny czajnik, a na
opalanym drewnem piecu żeliwny garnek. Jedynymi
rzeczami, które zakłócały panujący tu porządek, były
stojące obok pieca buty i kurtka na oparciu jednego
z krzeseł. Leonora, ryzykując, że zachlapie zlew, umyła
swój kubek i zaczęła się zastanawiać, gdzie go schować.
- Szafka z prawej strony - rzucił Penry, przeglądając
zawartość jednej z szuflad.
Dziewczyna uchyliła drzwiczki i postawiła kubek
obok innych. Wszystkie naczynia ustawione były we
dług rozmiaru i zastosowania.
- Chodzi o coś takiego? - Penry wręczył jej czyste,
białe sznurowadła.
- Tak, dziękuję. - Związała włosy w luźny węzeł.
- Pewnie nie mogłeś dziś pójść pobiegać?
- Nie, nie mogłem.
- Czy to spiżarnia? - spytała, wskazując uchylone
drzwi.
- Nie, już nie. Przerobiłem ją na gabinet. Mam
tam radiotelefon. I - dodał ostrym tonem - chcę,
żeby to od początku było jasne: niezbyt chętnie widzę
tam gości.
Dziewczyna zesztywniała.
- Oczywiście, doktorze Vaughan.
- Powinienem ci to wyjaśnić. Mam ściśle określony
termin, w którym muszę napisać kilka artykułów.
Miałem nadzieję, że będę miał tu spokój.
- A zamiast spokoju ma pan kłopoty ze mną!
Nie próbował zaprzeczać.
- Ponieważ w tej sytuacji niewiele da się zrobić,
proponuję, żebyś teraz, skoro czujesz się lepiej, starała
się być użyteczna. Zajmij się gotowaniem i takimi
40 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
sprawami, a ja postaram się wziąć do pracy. Gdy tylko
pogoda się poprawi, zabiorę cię na ląd i zrobimy
badania. Im szybciej odzyskasz pamięć, tym lepiej.
Leonora zacięła usta. Przecież to nie jej wina,
że tu jest!
- Ja też nie mogę się tego doczekać! - zapewniła go
chłodno. - A póki co, mogę zapracować na swoje
utrzymanie, proszę się nie martwić.
- Umiesz gotować?
- Sądzę, że tak.
Penry skinął głową.
- Dobrze. Na obiad weź sobie zupę, jest w garnku.
Możesz też zrobić jakieś kanapki. Ja pójdę się teraz
wykąpać, a ty przez ten czas wybierz coś z rzeczy, które
kupiłem.
- Gdyby mnie tu nie było, co by pan zrobił na
kolację?
- Coś prostego. Nie musisz się wysilać... - przerwał
na chwilę. - I proszę, powiedz, jeśli choć przez chwilę
gorzej się poczujesz. Nie chcę ci utrudniać powrotu do
zdrowia.
Poszedł wreszcie na górę, zostawiając Leonorę w po
nurym nastroju. Co się stało? Jeszcze w czasie śniadania
rozmawiał z nią przyjaźnie. I w nocy, po tym kosz
marze, był wyjątkowo miły... A teraz, odkąd pojawiła
się w kuchni, zachowywał się jak zupełnie inny czło
wiek. Leonora rzuciła złe spojrzenie w stronę okna,
o które ciągle bił deszcz, a potem zajęła się prze
glądaniem zapasów. Jedzenia wystarczyłoby na długie
oblężenie. W szafkach były puszki i wszelkiego rodzaju
paczki, a nawet skrzynka świeżych warzyw. W lodówce
Leonora znalazła jajka, bekon, kilka rodzajów sera
i zieloną sałatę, zaś w dużym, porcelanowym pojem
niku - chleb. Nawet, jeśli nie umiem gotować, pomyś
lała cierpko, z głodu nie umrzemy!
Wyszła z kuchni i udała się do salonu. Strugi deszczu
nie pozwalały dostrzec niczego, prócz najbliżej położo
nej części torfowiska. Widok był tak przygnębiający, że
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 41
straciła ochotę do wyglądania przez okno. Podeszła do
półek z książkami w nadziei, że znajdzie tam coś dla
siebie. Najwyraźniej rodzina Penry'ego miała bardzo
różnorodne upodobania. Wybór był duży: Tołstoj,
Hemingway i Hardy, kryminały i powieści szpiegow
skie, książki historyczne, romanse... Leonora wybrała
powieść z czasów wypraw krzyżowych i usiadła z nią
przy kominku. Czytała właśnie o damie, która przebra
na za chłopca poszukiwała swego męża-rycerza, kiedy
w pokoju zjawił się Penry.
- Zaparzyć kawy? - spytała, patrząc na niego nie
obecnym wzrokiem.
Skinął głową.
- Chętnie. Obawiam się, że mam tylko rozpuszczal
ną. Wezmę ją do siebie, kiedy pójdę pracować. Muszę
coś sprawdzić przy palenisku, leć do kuchni.
Czyżby nie mógł znieść siedzenia z nią w jednym
pokoju? Zrobiła kawę, wzięła swój kubek i wróciła do
salonu.
- Kawa jest w kuchni - powiedziała, zajmując daw
ne miejsce.
Penry wstał, prostując się na całą wysokość.
- Dziękuję. No, teraz wszystko powinno działać.
Zerknęła w jego stronę.
-Pewnie nie miał pan czasu, żeby zadzwonić na
policję?
- Przecież zależy mi na ustaleniu twojej tożsamości
co najmniej tak bardzo, jak tobie - rzekł kwaśno.
-Zadzwoniłem do nich, ale nigdzie, w całym kraju, nie
zgłoszono zaginięcia osoby, której rysopis pasowałby
do ciebie. Morze nie wyrzuciło pontonu.
Leonora odwróciła się.
- Rozumiem. Dzięki - dodała zaciskając usta. Ką
tem oka zobaczyła jeszcze, że Penry skierował się
do wyjścia. Przystanął na moment, lecz po chwili
wzruszył ramionami i poszedł do swojego gabinetu.
Trzaśniecie drzwi jeszcze raz upewniło ją, że nie jest
tam mile widziana. Rozumiała, że nie był zachwycony
42 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
jej przybyciem, ale mógł jej przynajmniej powiedzieć,
że zadzwonił na ląd!
Niepokój wcale jej dobrze nie zrobił. Położyła się
i zaczęła oddychać głęboko, starając się pozbyć napię
cia, ale jej wysiłki były daremne. Umysł wciąż przynosił
nowe obrazy bliskich, szalejących z niepokoju, różne
pomysły dotyczące jej tożsamości... I jeszcze ten wiatr!
Kolejny silny podmuch sprawił, że Leonora wstała
i zaczek niespokojnie krążyć po salonie, przeklinając
złą pogodę. Nawet strach przed ponownym wejściem
na pokład nie będzie w stanie powstrzymać jej od
przeprawienia się na ląd! Chciała to zrobić tak szybko,
jak tylko będzie możliwe. Przecież ktoś musi jej szukać!
Takie denerwowanie na nic się nie zda, powiedziała
sobie trzeźwo. Na jednym z foteli leżała torba. Oprócz
wełny i drutów zawierała wykrój na sweter, najwyraź
niej przeznaczony dla Penry'ego, z wymiarami zazna
czonymi na czerwono. Wzór na swetrze miał być
skomplikowany i składać się z wełny w trzech kolorach:
białej, niebieskiej i czarnej. Osoba, która chciała zrobić
sweter nie posunęła się daleko w pracy - ukończony
był tylko jeden ściągacz.
Leonora zdała sobie nagle sprawę, że umie dobrze
robić na drutach. Jeden rzut oka na wzór wystarczył,
by wiedziała dokładnie, jak kontynuować pracę. Ze
rknęła na zegar. Niestety, była dopiero jedenasta. Nie
chciała teraz denerwować Penry'cgo pytaniami o ro
bótkę. Muszę poczekać aż do obiadu, a potem ułago
dzić go czymś dobrym, postanowiła. Dopiero potem
będzie mogła zapytać, czy może robić mu sweter.
Za dziesięć dwunasta przemknęła się do kuchni.
Z początku starała się zachowywać jak najciszej, ale
w końcu dała temu spokój i zaczęła pracować normal
nie. Postanowiła zaimponować Penry'emu i zrobić
uszka do zupy. Kiedy już były gotowe, zrobiła surówkę
z sałaty i pomidorów, a do tego kilka kanapek.
Teraz nie pozostało już nic innego, jak tylko zapu
kać do drzwi gabinetu Penry'ego.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
43
- Tak? - warknął gospodarz.
- Zrobiłam obiad, przynieść?
- Wezmę wszystko do siebie. - Po chwili wyszedł
z pokoju, zamykając za sobą drzwi. -Dziękuję.
Leonora opuściła kuchnię bardzo zła. Oczekiwała,
że Penry pochwali ją za dobry lunch. Nie miała
nic przeciwko temu, by pracować na swoje utrzy
manie, ale jeśli on miał zamiar traktować ją jak
jakąś służącą, nie będzie się więcej aż tak starać.
Nic, tylko proste, łatwe dania! Jadła zupę i zasta
nawiała się, co za grzech popełniła, że Penry tak
się do niej odnosił. Wiedziała, że i przedtem nie
szalał z radości z powodu jej obecności na wyspie,
ale nie miał innego wyjścia niż dostosować się do
sytuacji. A odkąd zeszła na śniadanie... Leonora
wzdrygnęła się. Cóż, mogła tylko trzymać się z dala
od swojego wybawcy.
Nie śpieszyła się z jedzeniem. Kiedy znów weszła do
kuchni, talerze Penry'ego stały na stole. Były zadowa
lająco puste. Leonora pozmywała, zrobiła kawę i za
pukała do drzwi gabinetu. Kiedy Penry poprosił ją, by
weszła, uczyniła to raczej niechętnie. Siedział przy
ogromnym biurku, zasłanym papierami, pismami me
dycznymi i książkami. Stała tam maszyna do pisania,
a na oddzielnej półeczce nad biurkiem - mały, nowo
czesny nadajnik radiowy. W pokoju panował chłód,
trochę tylko mniejszy dzięki gazowemu grzejnikowi.
Penry odgarnął włosy z czoła i skrzywił się na jej widok.
- No więc?
- Pańska kawa... Czy mam ją tu przynieść?
-Tak... proszę.
Po chwili wróciła do gabinetu z kubkiem gorącego
napoju i ustawiła go ostrożnie na biurku.
-Dziękuje - rzucił Penry, nie przerywając prze
glądania notatek. Leonora skrzyżowała ręce na piersi.
- Panie Vaughan... Czy nie będzie panu przeszka
dzać, że posłucham trochę kaset?
Podniósł wzrok znad papierów.
44
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Nie. Jeśli drzwi będą zamknięte, nie będzie mi to
robić różnicy. - Odchylił się w fotelu i przyjrzał się jej
uważnie. - A jak twoja głowa? Boli jeszcze?
-Trochę. Chętnie posłuchałabym teraz powieści.
Czuję się znacznie lepiej... - Coś w wyrazie twarzy
Penry'ego sprawiło, że dziewczyna aż zesztywniała.
Nagle zdała sobie sprawę, jaki musiał być powód jego
złości. Wyprostowała się. - Proszę mi powiedzieć praw
dę! Czy pan sądzi, że ja udaję?
Uniósł brew.
-Udajesz?
- Utratę pamięci. Odkąd zeszłam na śniadanie dziś
rano, zachowuje się pan inaczej, wrogo. Zachodzę
w głowę, co takiego zrobiłam i myślę, że to może być
powód. Pan myśli, że symuluję!
- Mam nadzieję, że nie - odparł wzruszając ramio
nami. - Chyba należy ci się wyjaśnienie. - Upił trochę
kawy z kubka, a potem spojrzał na nią przeciągle. - Nie
miałem wyboru, musiałem cię ratować. Byłaś przecież
niczemu niewinną ofiarą wypadku. Odkąd cię znalaz
łem, skupiony byłem wyłącznie na tym, żebyś poczuła
się lepiej. Ty byłaś pacjentką, ja lekarzem. Ale dziś
wszystko wygląda inaczej, nie jesteś już tylko ofiarą.
Żeby nie przeciągać sprawy: Leonoro, dziś nie widzę
cię tylko jako pacjenta. Jesteś kobietą, trochę może za
chudą, ale kobietą.
Leonora odruchowo cofnęła się o krok. Jej policzki
płonęły.
- Nic na to nie poradzę!
- To fakt. Faktem jest też, niestety, że przyjechałem
na Gullholm, bo jest to miejsce, gdzie nie ma żadnych
kobiet. - W oczach Penry'ego pojawił się nagły błysk.
- Nie myśl, że nienawidzę kobiet, Leonoro. Nie, i z pe
wnością uporam się ze swoimi problemami, jeśli tylko
da mi się na to czas. A na razie ja jestem mężczyzną,
ty kobietą. Jesteśmy tu sami, skazani na siebie. Wpa
kowaliśmy się w niebezpieczną sytuację, choć wcale
tego nie chciałem.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 45
- Ani ja! - zawołała z pasją Leonora. - Jestem
pewna, ze nie miałam zamiaru lądować na pańskiej
wyspie ani tracić pamięci. Gdybym mogła wyjechać
teraz, zrobiłabym to! - Nagle przypomniała sobie, że
przyszła tu z prośbą. - Doktorze Vaughan, czyja jest
ta robótka w salonie?
Penry patrzył na nią, zbity z tropu nagłą zmianą
tematu.
- Robótka?
- Znalazłam torbę z wełną i wzorem na sweter.
- Moja matka musiała ją tam zostawić.
- Czy myśli pan, że miałaby coś przeciwko temu,
żebym to dokończyła?
Penry uśmiechnął się do niej. Był naprawdę roz
bawiony.
- Myślę, że byłaby zachwycona. Ten wzór dopro
wadzał ją do szału, zostawiła go z odrazą.
Leonora nie odpowiedziała na jego uśmiech.
- N o to... czy mogłabym skończyć sweter? Mogę
robić na drutach słuchając „Emmy".
- Jeśli jesteś pewna, że twoja głowa to wytrzyma.
- Przestanę, jeśli coś się zacznie dziać.
Miała już wyjść z pokoju, kiedy ją zawołał.
- A więc wiesz, że umiesz robić na drutach? - spytał,
bacznie jej się przyglądając.
-Tak. Można dostać szału. Niektóre rzeczy wy
dają mi się oczywiste, niektóre mgliste i niejasne.
Ach, miałam spytać - dodała. - Na którą szykować
kolację?
Penry odwrócił się w stronę biurka. Rozmowa była
skończona.
- Zazwyczaj pracuję do wpół do siódmej. Daj mi
jeszcze godzinę na odpoczynek.
- W porządku.
Spojrzał na nią przelotnie.
- Zapomniałbym: pogoda ma być całkiem dobra,
jutro powinniśmy się przeprawić na ląd. Zrób listę
zakupów.
46
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Mimo tej nie najmilszej rozmowy, Leonora zabrała
się do robienia na drutach w nastroju lepszym niż rano.
Pogoda nie przeszkadzała jej już tak bardzo, bo miało
się przejaśnić, a dzięki powieści przestanie może myśleć
o problemach. Miała właśnie włączyć magnetofon,
kiedy przyszło jej do głowy, że oczy Penry'ego nie były
wcale tak ciemne jak jej... Kiedy rozmawiali, zauwa
żyła, że były niebieskie. Ciemne, jakby przydymione,
ale z całą pewnością niebieskie!
ROZDZIAŁ CZWARTY
Leonorze podobał się wzór, który tak rozzłościł
panią Vaughan. Łatwość, z jaką robiła na drutach
świadczyła o tym, że zajmowała się tym już kiedyś.
Wszystko to znaczyło, że jej stan się poprawiał.
Spędziła całe popołudnie robiąc sweter i słuchając
powieści. Dopiero koniec taśmy sprowadził ją na zie
mię. Przyjrzała się z zadowoleniem kilkunastocenty
metrowemu pasowi dzianiny. Nawet nie zauważyła, że
zrobiła aż tyle. Poszła do kuchni zaparzyć herbatę,
a potem zapukała do drzwi gabinetu Penry*ego.
- Wejdź! - zawołał Penry nieprzytomnym głosem.
Ziewnął i spojrzał w stronę Leonory, która wsunęła
głowę przez drzwi.
- Pomyślałam, że może miałbyś ochotę na herbatę
i ciasto...
- Niezły pomysł - powiedział przeciągając się.
Przyniosła mu podwieczorek do gabinetu, a sama ze
swoim usadowiła się w salonie. Nastawiła kolejną
kasetę. Zamierzała w spokoju rozkoszować się koń
cówką powieści.
- Nie pora na odpoczynek? - Penry pojawił się tak
niespodziewanie, że Leonora aż drgnęła. Wyłączyła
kasetę.
- Która godzina? - zapytała, widząc, że cały pokój
tonie w mroku. Tylko przy miejscu, gdzie siedziała,
paliła się mała lampka.
- Po szóstej. - Penry podszedł do okien i zasłonił
zasłony. - Na dziś wystarczy.
Zaczął chodzić po pokoju i zapalać lampy, a po
drodze podszedł do paleniska.
48 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Dzisiaj to wszystko zrobiłaś? - spytał zdumiony,
wskazując sweter. Kończyła właśnie rządek.
- Och nie, ściągacz jest dziełem twojej matki. Ja
zrobiłam tylko tę część z wzorem...
-Tylko! - Kiedy rząd był gotów, Penry wyjął
Leonorze druty z dłoni. - To jest naprawdę świetnie
zrobione, jesteś prawdziwym ekspertem.
- Chyba tak - zgodziła się. - Wzór wydawał mi się
prosty.
Pokręcił głową z podziwem.
- Moja matka robiła nam swetry na drutach odkąd
pamiętam, ale tym razem nawet ona przyznała się do
porażki.
Leonora złożyła robótkę i wstała.
- N o , dobrze, teraz zrobię sos, a potem wezmę
kąpiel. Jeśli tylko twój generator nie ma nic przeciwko
temu.
- Na pewno chcesz teraz robić to wszystko? - zapy
tał Penry szorstko. - Jesteś bardzo blada.
- Skoro już o tym wspomniałeś, to głowa trochę
mnie boli, ale to pewnie przez siedzenie w takim
skupieniu - odparła wesoło. - Po kąpieli mi przejdzie.
- Poczekaj, najpierw ci się przyjrzę. - Poszedł po
swoją torbę. Po chwili Leonora musiała znowu znosić
świecenie po oczach. Penry zmierzył jej jeszcze ciśnie
nie i tętno, aż wreszcie pozwolił, by poszła się
wykąpać.
-Tylko nie męcz się przy robieniu kolacji. Jajka
sadzone na bekonie będą w sam raz.
- Coś takiego nadaje się na śniadanie. Na kolację
będzie tagliatelle. Znalazłam trochę w jednej z szafek,
wiec chyba to lubisz.
Z tymi słowy Leonora udała się do kuchni. Penry
stanął w drzwiach, śledząc jej każdy ruch.
- Ta kuchnia - rzuciła w jego stronę - nie jest duża.
Ja też nie, więc czemu nie ułatwisz mi sytuacji i nie
pójdziesz na razie do siebie?
W oczach Penry*ego pojawił się niespokojny błysk.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
49
- W takim razie dołożę drewna do pieca - rzekł.
- Myślę, ze dobrze byłoby, żebyś odpoczęła po
zrobieniu kolacji. Weź kąpiel, kiedy uporasz się z so
sem, zjemy potem. Chcę, żebyś jak najszybciej była
zdrowa.
- Myślisz, że ja tego nie chcę? - spytała zdziwiona.
Kiedy Penry wyszedł przygotować drewno na podpał
kę, zabrała się do pracy. Wkrótce kuchnię wypełnił
zapach marchewki, selerów, cebuli i czosnku, które
dusiły się na wolnym ogniu.
- Ładnie pachnie! - zauważył Penry, wchodząc do
kuchni z naręczem drewna. Leonora otwierała właśnie
drugą puszkę pomidorów.
- Lubisz czosnek? Był razem z warzywami, więc
zaryzykowałam... - powiedziała, wlewając zawartość
puszek do garnka.
- Bardzo lubię. Przez długi czas musiałem sobie
odmawiać tej przyjemności, bo moja żona go nie
znosiła. Nie tylko sama nie chciała jeść potraw z czosn
kiem, ale w ogóle nie chciała zbliżać się do mnie, jeśli
ja zjadłem choć trochę. - Uniósł brew. - Twój sos ma
same zalety, Leonoro. Pachnie ładnie, a poza tym
uświadomił mi jeszcze jeden powód, dla którego powi
nienem się cieszyć z rozwodu.
Nie odpowiedziała. Była zdecydowana omijać tema
ty osobiste, zwłaszcza po tym, co usłyszała od Pen-
ry'ego rano.
- Kolacja będzie za godzinę - zareagowała krótko
i poszła do łazienki wziąć kąpiel.
Otarcia i zadrapania jeszcze ją szczypały, kiedy
weszła do wody, więc nie chciała długo siedzieć w wan
nie. Po kąpieli udała się do swojego pokoju i położyła
na łóżku. Wiatr wyraźnie ucichł, fale tłukły o brzeg...
Nie bała się już tego dźwięku, nieuniknionego zresztą
na wyspie, którą otaczał Atlantyk.
Po jakimś czasie zeszła na dół. Penry siedział wyciąg
nięty przy ogniu i słuchał wiadomości radiowych. Na
widok Leonory podniósł się z miejsca.
50 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
-Dzwoniłem na policję, ale nadal nic nie słyszeli.
Nie wiem, skąd jesteś, Leonoro, ale nikt się jeszcze
o ciebie nie niepokoi. Musisz być cierpliwa.
Rozczarowanie sprawiło Leonorze niemal fizyczny
ból.
- Przecież muszę być „czyjaś" - powiedziała swo
bodnie, nie chcąc pokazać, jak bardzo ją to zabolało.
- Ktoś będzie się chyba chciał dowiedzieć, co się
ze mną stało...
Ciemnobłękitne oczy błysnęły przyjaźnie.
- Może jeszcze nie wiedzą, że zaginęłaś.
- Pewnie nie... Dziękuję, że zadzwoniłeś. - Zamru
gała oczami i spróbowała się uśmiechnąć. - Myślę, że
z czasem przyzwyczaję się do tej łuki w pamięci.
Podobno do wszystkiego można się przyzwyczaić.
A może nie spodoba mi się, kiedy już będę wiedziała,
kim jestem...
- Nie mów tak - zaprzeczył gorąco Penry. Spojrzał
na siebie z niesmakiem. - Posiedź tu sobie i posłuchaj
radia, a ja pójdę się umyć. Pościelę sobie dziś na górze.
Sofa nie byk wymyślona dla kogoś o moich roz
miarach...
Dziewczyna skrzywiła się.
- Gdybyś tylko pozwolił mi spać w innym pokoju!
Ja nie potrzebuję dużego łóżka. Ty tak.
- Nie chciałbym znowu mieszać ci w głowie, to by
mogło zaszkodzić - odparł stanowczo. - Zostań tam,
gdzie jesteś. Łóżko w pokoju obok twojego jest w sam
raz dla mnie.
Leonora nie była pewna, czy podoba jej się, że Penry
będzie spał tuż za ścianą. Teraz, kiedy już o tym
wspomniał, bardzo trudno było jej zapomnieć, że są
sami, mężczyzna i kobieta, uwięzieni na tym pustkowiu.
A jeszcze trudniej było nie zauważyć, że wrogość, jaką jej
gospodarz żywił do kobiet, wcale nie zmniejszała jego
atrakcyjności. Doktor Vaughan, zdała sobie nagle spra
wę Leonora, był teraz jedynym jej znajomym. Do czasu,
gdy odzyska pamięć, będą niczym Adam i Ewa...
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
51
A co będzie, jeśli straciła pamięć na zawsze? Poczuła
dławiący strach. Nie, przecież minęło tylko trzydzieści
sześć godzin, odkąd fale wyrzuciły ją na wyspę... Za
wcześnie, by się bać. Usłyszała, że Penry przygotowuje
dla siebie pokój na górze. Poczuła, że musi znaleźć
sobie jakieś zajęcie, więc poszła do kuchni. Nastawiła
wodę na makaron, a potem dodała grzybów do sosu
pomidorowego, który pachniał tak zachęcająco, że
pomimo całego niepokoju poczuła, iż jest głodna.
Przez cały czas robiła sobie wyrzuty: nie można się
tak denerwować, trzeba zacząć panować nad sobą!
Przysmażyła bekon, pokroiła chleb, starła ser - wszyst
ko po to, by nie dać się ponurym myślom.
-Już gotowe? - spytał Penry. 'Leonora drgnęła,
pojawił się tak nagle... Stał w drzwiach kuchni i patrzył
na nią badawczo.
- Zjadłbym konia z kopytami - poinformował ją,
opierając się o framugę.
- Jest tylko bekon. - Czemu pod jego uważnym
spojrzeniem czuła się taka niezgrabna? Drżącą ręką
dolała oliwy do wody i wrzuciła do wrzątku makaron.
- Nie wychodź - poprosiła. - Chcę podać, kiedy tylko
makaron się ugotuje.
- Przecież nigdzie nie idę - odparł spokojnie. - Dob
rze mi tu, gdzie jestem. I patrzę na ciebie...
Teraz dopiero Leonora odkryła, co znaczy czuć się
naprawdę niezręcznie! Była tak zmieszana, że podanie
do stołu trwało znacznie dłużej, niż zamierzała. Ode
tchnęła dopiero, gdy usiedli oboje przy ogniu, z tale
rzami gorącego tagliatelle na kolanach. Przez dłuższą
chwilę jedli w milczeniu. Oboje byli tacy głodni!
- To jest rewelacja! - odezwał się Penry, kiedy jego
talerz był prawie pusty. - Przydałoby się trochę wina,
ale chyba będzie lepiej, jeśli poczekasz jeszcze z piciem
alkoholu.
- Ja i tak rzadko piję alkohol - urwała w pół zdania.
- Kolejny kawałek układanki... Och, Penry, jak ja bym
chciała, żeby to wszystko się ułożyło w jakąś całość!
52
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Ułoży się - uspokoił ją, patrząc na nią ciepło.
- A poza tym widzę, że zdecydowałaś się wreszcie
nazywać mnie Penry. Rano byłem jeszcze doktorem
Vaughanem.
- Raczej panem Hyde'em - odparła chłodno, nawi
jając makaron na widelec. - Byłeś taki okropny, więc
myślałam, że nie powinnam się spoufalać.
- Przecież ci tłumaczyłem!
Leonora zaczerwieniła się.
-Zapomnijmy o tym - rzekła spuszczając oczy.
- Chyba, że...
- Ze co?
- ...Że znowu zmienisz się w pana Hyde'a i za
czniesz mnie mylić z tymi wszystkimi kobietami, od
których próbujesz uciec. - Nie zdążyła ugryźć się
w język. Nie trzeba było mówić takich rzeczy! Twarz
Penry'ego znowu przybrała szorstki, ponury wyraz,
który Leonora zdążyła już poznać.
- Myślę, że najbardziej uciekam od siebie. - Wzdry
gnął się, jakby chciał odepchnąć tę myśl. - To się już
nie powtórzy, słowo honoru. Nie będę o tym mówić.
Tak normalnie jestem całkiem zrównoważony...
- Powiedzmy, że tak - rzuciła sceptycznie.
- A jeśli chodzi o kobiety, zawsze miałem z nimi
kłopoty - dodał, przechodząc na lżejszy ton. - Już
w mojej najbliższej rodzinie jest ich za dużo! Mój ojciec,
niestety, nie żyje. Był lekarzem jak ja. Naprawdę mi go
brakuje... Ale moja matka żyje, mam trzy siostry,
szwagierkę i cztery siostrzenice. Na szczęście są też
siostrzeńcy, to trochę ratuje sytuację.
Leonora westchnęła.
- T o niesprawiedliwe! Ty masz całe tłumy krew
nych, a ja nie wiem nawet, czy w ogóle mam kogoś
bliskiego.
- Wkrótce się dowiesz. - Penry podniósł się i wziął
od niej talerz. - Chyba jesteś zmęczona... Zrobię kawę.
Myślę, że na deser wezmę sobie sera. Chciałabyś tro
chę? A może kawałek ciasta?
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
53
- Nie, dzięki, już nie mogę.
-Powinnaś więcej jeść. Nic by ci się nie stało,
gdybyś nabrała trochę ciała.
-Pytanie tylko, czy we właściwych miejscach...
- zauważyła kwaśno, lecz po chwili się zmieszała. Penry
patrzył na nią tak, jakby się zastanawiał, gdzie Leonora
powinna się zaokrąglić. Czuła, że policzki jej płoną. Na
szczęście Penry zaraz stracił zainteresowanie tą kwestią
i wyszedł do kuchni. Gdy wrócił, najwyraźniej starał
się wynagrodzić jej swój poranny zły humor opowie
ściami z przeszłości. Niektóre z czasów studiów były
bardzo zabawne.
Z tej jego Melanie musiał być niezły numerek,
pomyślała Leonora, kiedy Penry poszedł do swojego
pokoju po drinka. Jej wybawca był bardzo pociągający.
Bez wątpienia przystojny i inteligentny. Musiał być,
skoro w tak młodym wieku stał się znanym specjalistą.
Jego jedynym błędem był chyba wybór żony...
- Chcesz się czegoś napić? - spytał, wchodząc do
pokoju ze szklaneczką whisky w dłoni.
- Może później, szklankę wody - odparła Leonora.
- Dobrze by ci zrobiło, gdybyś poszła wcześnie spać.
Nie chodzi mi o to, że chciałbym zostać sam, naprawdę
- dodał widząc, że marszczy brwi.
- Chciałabym móc się zrewanżować opowieściami
o swoim życiu...
- Pewnie masz już kompletnie dość moich!
- Ależ skąd, mogłabym słuchać całą noc! - zawahała
się, a potem dodała: - Jeśli nie masz nic przeciwko
temu, chętnie zostanę tu i posłucham czegoś jeszcze
o twojej rodzime. Czuję się pewniej, gdy o nich mówisz.
- No dobrze, ale nie będziemy siedzieć długo. - Pen
ry wyciągnął się w fotelu. - Widziałem się z mamą
w zeszłym tygodniu. Zatrzymała się u mnie w drodze
do Hiszpanii, do mojej siostry. Charity i jej mąż, Luiz
Santana, mają tam kilka hoteli. Mama zwykle jeździ
do nich w marcu, przed sezonem, żeby móc trochę
pobyć z Charity i porozpuszczać wnuki.
54
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Wspaniale! - rzekła Leonora wzdychając.
Penry opisał jej resztę rodziny: Katharine i jej męża,
bankiera, którzy mają dwóch nastoletnich synów i Cle-
mency, bliźniaczą siostrę Charity. Mąż Clem jest pisa
rzem. Mają bliźnięta - syna i córkę.
- Czy twoje siostry są do siebie bardzo podobne?
- Niestety, tak.
- Niestety?
- Przejdź się kiedyś po ulicy z dwoma seksownymi
blondynkami! - Penry okropnie się skrzywił. - Nie
zrozum mnie źle, obie bardzo lubię, ale wolę je po
jedynczo.
- A Katharine? Też jest blondynką?
- Nie, Kit ma ciemną karnację jak ja. Jest najniższa
i ma inny charakter niż słodkie bliźniaczki.
- To ją kochasz najbardziej!
- Chyba tak. Clemence i Charity są nierozłączne,
więc to naturalne, że zawsze trzymałem się z Kit
- przerwał i spojrzał na Leonorę wzrokiem, który już
znała. - Wyglądasz na zmęczoną. Na dziś wystarczy.
Jeśli jutro pogoda się poprawi, chciałbym wstać wcześ
nie, żeby zdążyć na przypływ. Przyniosę ci coś gorącego
do picia, kiedy się położysz.
Leonorze nie uśmiechała, się kolejna samotna noc.
Tak chętnie zostałaby tu, słuchając opowieści Pen-
ry'ego, jego głosu o charakterystycznym, walijskim
akcencie... Musiała jednak wstać i iść do siebie. Penry
też pewnie chciał się już położyć.
- Dziękuję, jesteś bardzo miły. - Ostrożnie odłożyła
robótkę. - Skoro musiałam znaleźć się na plaży, ranna
i z zanikiem pamięci, miałam prawdziwe szczęście, że
ta plaża należy do ciebie.
Penry zacisnął usta.
- Miałaś szczęście, że przeżyłaś. Byłaś o włos od
śmierci...
- Wiem, - Przebiegł ją dreszcz. - Powinnam się
cieszyć, że w ogóle żyję, a nie narzekać na utratę
pamięci...
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 55
- No dobrze, wobec tego postaraj się dobrze wypo
cząć przez noc. I nie siedź długo w łazience, trochę
tam zimno.
Rzeczywiście, Leonora czuła chłód i drżała, stojąc
przed lustrem. Jedno spojrzenie wystarczyło jednak,
by wiedziała, że jej stan się polepsza. Siniak pod
okiem był już na tyle blady, że powinien dać się
ukryć pod pudrem. Jeśli, oczywiście, Penry zabierze
ją na zakupy po zrobieniu badań. Będzie mi musiał
pożyczyć pieniądze, pomyślała Leonora niechętnie.
Jakie to upokarzające!
Penry przyniósł jej gorące mleko i termofor.
- Dzięki! - Była zachwycona. Nareszcie będzie jej
ciepło w stopy. - Jest chyba zimniej niż wczoraj.
- Tak, ale nie ma mrozu. - Stał przy łóżku i czekał,
aż odda mu kubek. Kiedy schylił się i sięgnął do nocnej
lampki, dziewczyna uśmiechnęła się prosząco.
- Czy generator wytrzyma, jeśli będę miała zapalone
światło? - spytała. - Przykro mi, że jestem takim
tchórzem, ale nie chcę zostać w ciemnościach...
- Nic dziwnego. W razie, gdyby generator zepsuł się
w nocy, masz przy łóżku latarkę, a prócz tego świece
i zapałki. No, i możesz zawołać mnie, nie mam nic
przeciwko temu. - Uśmiechnął się do niej, a potem
nagle ziewnął. -Przepraszam! Dobranoc, Leonoro, śpij
dobrze.
- Dobranoc. - Nasunęła kołdrę wyżej i pomyślała,
że teraz nie czuje się już skrępowana jego obecnością
w sąsiednim pokoju. To prawda, Penry był niezwykle
atrakcyjny, teraz jednak jawił jej się głównie jako
lekarstwo na wszystkie strachy, które mogą nadejść
przed świtem.
Koszmar spadł na nią w środku nocy. Walczyła
ze sztormem, silnik pontonu nagle zamilkł... Tym
razem na szczęście sen został przerwany, zanim wpadła
do wody.
- No już, cicho, to tylko sen. - Penry tulił ją do
siebie. - Już wszystko dobrze...
56 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- T o był ten sam sen - powiedziała z trudem.
- Przepraszam, znowu cię obudziłam... Która godzina?
- Tuż po trzeciej. - Pomógł jej wstać na chwilę, by
móc poprawić pościel. - No, wskakuj!
Leonora wsunęła się pod przykrycia.
- Trzecia rano - rzekła powoli. - Najgorsza pora...
- Wcale nie - zaprzeczył żywo Penry. - Przestań się
nad sobą użalać.
- Masz rację, przepraszam. - Spróbowała się uśmie
chnąć. - Dziękuję.
- Nie ma za co. - Skierował się w stronę drzwi. - Po
prostu ucieszyłem się, żeby móc trochę pospać!
Kiedy wyszedł, długo leżała z szeroko otwartymi
oczami. Bała się zasnąć. Co będzie, jeśli sen powróci?
Znowu pojawił się Penry z kolejną porcją ciepłego
mleka i gorącym termoforem.
- Proszę, pij. - Wręczył jej napój i wsunął termofor
pod kołdrę. - Tylko pół szklanki, coś musi zostać na
śniadanie. Jutro trzeba będzie zrobić zakupy.
Leonora wypiła mleko, a potem spojrzała na swo
jego wybawcę.
- Wiesz, za co ci przed chwilą dziękowałam? - spy
tała. - Obudziłeś mnie, zanim wpadłam do wody.
- Spojrzała mu uważnie w oczy. - I . . . ja chyba znam
nazwę tej łodzi... albo przynajmniej jej część. SE-
REN... To coś znaczy. Może „Serenada"?
Penry w zamyśleniu wzruszył ramionami, usiadł na
brzegu łóżka i wziął ją za rękę.
- Zapytamy jutro. Pójdziemy na policję i do straży.
To z pewnością jest jakiś ślad. Tylko tak dalej, Leono-
ro, masz kolejny fragment układanki! Uwierz mi, nie
długo zobaczysz pełen obraz.
Kiwnęła głową.
- Mam nadzieję.
-A teraz przestań się zadręczać. - Pochylił się,
zasłaniając światło. Uśmiech powoli zgasł na jego
ustach. Leonora leżała jak zahipnotyzowana i nie była
w stanie się poruszyć. Widziała, że jego błękitne oczy
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
57
ciemnieją, stają się prawie czarne... Zwilżyła usta,
a chwilę później Penry złożył na nich pocałunek, który
sprawił, że zadrżała. Kiedy podniósł głowę, bała się
spojrzeć mu w oczy.
- To na dobranoc - rzekł miękko. - To nie mógł
być twój pierwszy pocałunek.
Dziewczyna z trudem odwróciła się w jego stronę.
- Ja... ja nie wiem. Nie pamiętam. - Z ogromnym
wysiłkiem powstrzymywała łzy. - Może mi nie wie
rzysz, ale ja nie pamiętam! Niczego. Bóg jeden wie, jak
bardzo bym chciała sobie przypomnieć. Ta pustka mnie
przeraża!
Penry ponownie usiadł na łóżku. Uniósł jej twarz
i spojrzał na nią tak uważnie, tak... fachowo, że
dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy naprawdę się
pocałowali.
- Przypomnisz sobie - powiedział z mocą. - Prędzej
czy później coś. sprawi, że twoja pamięć wróci, zo
baczysz.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Przyszedł ranek, jasny i świeży, wiał lekki, przyjem
ny wiatr. Niestety, sytuacja Leonory nie zmieniła się
ani trochę. Dziewczyna nadal nic nie pamiętała.
- Ale poza tym czuję się lepiej - powiedziała Pen-
ry'emu, starając się zachować dobry humor. Wskazała
twarz. - Spójrz, mojego siniaka prawie nie widać.
- Niedługo wszystko będzie w porządku - zgodził
się Penry. - Dzwoniłem dziś na policję. Nadal nic
nie wiadomo o żadnym pontonie, ale wspomniałem
im o twoim śnie. Powiedzieli, że postarają się to
sprawdzić.
- Pewnie myślą, że masz tu niezłą wariatkę - odpar
ła, krzywiąc się w jego stronę. - Ale przynajmniej mogę
już wyjść na dwór. Czy po powrocie będziemy mogli
się przejść? To znaczy, jeśli nie będziesz zajęty - dodała
szybko, zakładając kurtkę.
- Zobaczymy, jak będziesz się czuła. - Wyjął papier
z jej butów. Były już suche, ale Leonora czuła, że
mocno zesztywniały od wody. Penry włożył żółty prze
ciwdeszczowy płaszcz i kalosze, a potem poszedł po
klucze do gabinetu.
- No, dobrze - rzekł, wchodząc do kuchni. - Goto
wa do wyjścia na świat?
Wyspa, skąpana w wiosennym słońcu, w niczym nie
przypominała ponurego torfowiska, które Leonora
widziała wcześniej z okna. Uniosła twarz do słońca
i wdychała z zachwytem rześkie powietrze.
Zaczęła się rozglądać. Dom, jak się okazało, stał
przytulony do niewielkiego pagórka w centralnej
części wyspy.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
59
- Stary Joshua postanowił wykorzystać pozostałości
jakiejś starej budowli z epoki żelaza - rzekł Penry,
wskazując potężne, nie ociosane kamienie ułożone
u stóp urwiska. - To musiało być jakieś miejsce kultu
dla dawnych mieszkańców wyspy.
- Niesamowite! Urządzasz tu ogniska w sobótkową
noc? - Leonora była pod wrażeniem.
- Oczywiście. Przywiązujemy niewinną dziewicę do
skały i tańczymy w blasku ognia! - Zaśmiał się i wziął
ją za rękę, żeby przyspieszyć marsz. - W tym roku
dziewica znalazła się tu trochę za wcześnie.
- Skąd wiesz, że się nadaję? - spytała Leonora bez
zastanowienia i zarumieniła się, bo Penry stanął i zmie
rzył ją rozbawionym wzrokiem.
- Zgaduję. A teraz patrz pod nogi. Ścieżka' jest
trochę stroma.
Ruszyli w dół. Leonora przeklinała swoje buty, które
zupełnie nie nadawały się do chodzenia po śliskich,
kamienistych ścieżkach. Penry starał sie ją asekurować.
Powoli schodzili w dół urwiska, do miejsca, gdzie wąski
pas lądu łączył dwie części ósemki. Kiedy stromy odcinek
dróżki się skończył, Leonora chwyciła dłoń Penry*ego.
- T o przesmyk, prawda? Pokaż mi, gdzie mnie
znalazłeś.
Spojrzał na nią uważnie, zatrzymał się na chwilę,
a potem poprowadził przez torfowisko.
Patrzyła w dół na groźne, poszarpane skały. Wy
glądały jak otwarta paszcza jakiegoś potwora; Penry
wyciągnął rękę.
- Widzisz tę małą, ostrą skałę? Miałaś prawdziwe
szczęście, zaczepiłaś się o nią. Gdyby fale rzuciły cię
trochę dalej, nie miałabyś szans. - Dopiero teraz
zauważył, jak bardzo zbladła. - No, chodź, nie chcę się
spóźnić.
Zatrzymali się przy rybackiej łodzi, z dużą kabiną.
Nazywała się „Angharad". Penry pomógł Leonorze
wsiąść, odwiązał cumę, a potem sam wskoczył na
pokład.
60 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Czy to daleko? - spytała, patrząc na oddalający
się brzeg.
- Będziemy na miejscu szybciej, niż myślisz.
- Uśmiechnął się dla dodania jej odwagi. Silnik za
skoczył za pierwszym razem.
Kiedy tylko znaleźli się na otwartych wodach, Leo-
nora złapała się poręczy. Postanowiła, że nie będzie
męczyć Penry*ego atakami histerii. Wiał lekki wiatr,
fala była niewielka, a poza tym świeciło słońce. Wbiła
wzrok w szary pas lądu na horyzoncie i modliła się,
żeby jak najszybciej przypłynęli do brzegu.
- Dobrze się czujesz? - Penry starał się przekrzyczeć
hałas panujący w kabinie.
-Wszystko w porządku - zapewniła go głośno.
Wszystko będzie w porządku, poprawiła w myśli, gdy
tylko stanę na suchym lądzie.
Na szczęście Penry miał rację: podróż nie trwała
długo. Wkrótce okazało się, że szary kształt majaczący
w oddali to pokryta zielonymi polami ziemia, że do
morza schodzi piaszczysta plaża, a nad plażą stoją
jeden obok drugiego małe domki. Łódź wpłynęła do
naturalnej przystani, pokład przestał się wreszcie nie
pokojąco kołysać, a po chwili Penry rzucił cumę.
Dopiero wtedy Leonora zaczęła się uspokajać.
- Nie musisz się już tak trzymać - powiedział spo
kojnie Penry. Zaczerwieniła się, kiedy zdjął jej zesztyw-
niałe dłonie z poręczy.
-Przepraszam - rzekła. - Trochę się zdenerwo
wałam.
- Byłaś bardzo dzielna, kochanie. - Uśmiechnął się
do niej ciepło. - Po takich snach, jak twoje, podróż
łodzią musi być straszna!
Leonora na uginających się nogach zeszła na ląd.
- T o chyba tak, jak wsiąść na konia, tuż po
upadku z niego. Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła
się. - W drodze powrotnej wszystko będzie dobrze,
obiecuję.
- Przedtem mamy jeszcze dużo do zrobienia.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
61
Poszli razem w stronę rzędu garaży, które stały przy
drodze prowadzącej do wioski. Zewsząd rozlegały się
pozdrowienia. Doktor Vaughan, zauważyła Leonora,
był tu bardzo dobrze znany.
Penry otworzył swój garaż i wyprowadził z niego
nowego range rovera. Pomógł Leonorze wsiąść, sam
siadł za kierownicą i zgrabnie wyprowadził samochód
na drogę.
Brides Haven okazało się malutkie. Zostawili je
wkrótce za sobą i pomknęli krętą drogą w głąb lądu.
- Widziałem, jak czułaś się w łodzi - powiedział
Penry, rzucając jej szybkie spojrzenie. - A jak się
czujesz w samochodzie?
- Świetnie! - Leonora usiadła wygodnie. - Jak
daleko jest St Mary's?
- Jakieś osiemdziesiąt kilometrów.
- Boże, aż tyle! Będziesz zachwycony, kiedy się
wreszcie wyniosę.
- Bzdura. Jeśli to cię pocieszy, i tak muszę odwiedzić
tam pacjenta. - Wskazał w stronę pól. - Wydaje ci się
to znajome?
- Nie. - Dziewczyna westchnęła. - Miałam nadzieję,
że może Brides Haven... ale nie. Nic mi się nie
przypomina. Masz może grzebień? - spytała, by zmie
nić temat. - Czuję się strasznie rozczochrana przez
ten wiatr.
Rozwiązała sznurowadło, którym rano zebrała wło
sy i przewiązała je opaską.
- Rozmawiałem już z siostrą Conceptą. Musiałem
jej wytłumaczyć, czemu tak nagle potrzebny mi ren
tgen, więc opowiedziałem jej twoją historię. Będzie na
nas czekał radiolog.
- Czy to będzie dużo kosztować?
-Nie myśl o tym - uciął Penry. Mijali właśnie
Haverfordwest i musiał się skupić na prowadzeniu
samochodu. Skręcili w drogę na Carmathen.
St Mary's okazało się nowoczesnym, dobrze za
projektowanym domem opieki Zajmował on teren, na
62 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
którym stał kiedyś inny dom, własność jednego z człon
ków rządu premiera Gladstone'a. Siostry okazały się
przemiłe, zajęły się Leonorą jak chorym dzieckiem,
a kiedy zdjęcia były skończone, odprowadziły ją do
Penry'ego.
-Możecie się przejść po ogrodzie - zaprosiła
siostra Concepta, w której biurze Penry czekał na
Leonorę. Była poważna, ale sprawiała bardzo miłe
wrażenie. - Niedługo powinny być wyniki zdjęć.
Drogie dziecko, jest pani taka blada, świeże powietrze
dobrze pani zrobi.
Penry zgodził się z siostrą.
- Dobrze się czujesz? - spytał, gdy szli powoli
wysypaną żwirem ścieżką.
- Tak. Wiesz, nie sądzę, żebym kiedykolwiek była
pulchna i rumiana. - Uśmiechnęła się szeroko, bo mijali
właśnie grządkę żonkili. - Widać, że jesteśmy w Walii.
A jak twoja pacjentka?
Zaśmiał się cicho.
- Odesłałem ją do domu. Badania potwierdziły moją
diagnozę, więc przepisałem jej lekką kurację, dobrałem
dietę i kazałem więcej się ruszać.
- Myślisz, że posłucha?
Uśmiechnął się pewnie.
- Oczywiście. Ludzie zawsze mnie słuchają...
Opis zdjęć rentgenowskich potwierdził ostatecznie,
że czaszka Leonory wyszła z całej przygody bez
szwanku.
- Nie wątpiłem w to od samego początku - rzekł
Penry, gdy jechali z powrotem do Haverfordwest,
- ale wolałem się upewnić. Co się stało? - zapytał,
bo Leonora sprawiała wrażenie, jakby chciała o coś
zapytać.
- Usiłuję się przemóc, żeby poprosić cię o pewną
przysługę... - powiedziała w końcu, czerwona jak burak.
- Mów.
- Czy mógłbyś pożyczyć mi trochę pieniędzy? - spy
tała, odwracając się w jego stronę. Po tym, co dla mnie
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 63
zrobiłeś, po prostu strasznie mi głupio, ale muszę mieć
parę rzeczy...
- Ile ci potrzeba?
-Kilka funtów - poprosiła z nadzieją w głosie.
- Jak... jak tylko wrócę do zdrowia, natychmiast
ci oddam, obiecuję. I nie wydam więcej niż to ko
nieczne. Chciałabym sobie kupić szampon i parę
rzeczy.
- Oczywiście, dziecinko, kupuj, co chcesz. Musimy
też zaopatrzyć się w coś do jedzenia. - Pogroził jej
palcem. -I co, tak trudno było o to spytać? Jestem aż
takim potworem?
- Dziś nie - odparła spokojnie. - Za to wczoraj...
- Nic mówmy o tym - zaproponował. - To się już
nie powtórzy. Żeby ci to jakoś wynagrodzić, zabieram
cię na lunch w Haverfordwest.
Leonora popatrzyła na niego w popłochu.
- Przecież ja strasznie wyglądam! Nie, proszę, wo
lałabym wrócić do domu!
Penry rzucił jej przeciągłe spojrzenie.
-Nie przesłyszałem się? Nazwałaś moją wyspę
domem?
Dziewczyna przygryzła dolną wargę.
- Na razie nie mam wyboru... To jedyny dom, jaki
znam. - Poczuła, że dwie duże łzy toczą się po jej
policzkach. Szybko wytarła je dłonią. - Przepraszam,
że tak histeryzuję.
- Nie przepraszaj. Nic dziwnego, że jest ci smutno.
- Poklepał ją delikatnie po kolanie, ale szybko cofnął
rękę, bo Leonora skoczyła jak oparzona. - Hej, chcia
łem cię tylko pocieszyć!
- Przepraszam - rzekła zmieszana.
- Musisz coś zjeść - zadecydował Penry i zwolnił.
- Znam tu w pobliżu niezły pub, bardzo tam spokojnie.
Nikt nie zauważy, że masz podbite oko. A zresztą,
siniak prawie już zniknął.
- Nie jestem głodna - powiedziała z uporem.
- Szkoda, bo ja tak!
64
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Parę minut później siedzieli przy barku „Pod Białym
Lwem". Daniem dnia okazał się rostbef z puddingiem
yorkshire i warzywami z własnego ogródka.
- Myślałam, że to będą jakieś frytki - wyszeptała
Leonora w zdumieniu.
- O, święta naiwności! Ludzie przyjeżdżają tu z dale
ka, żeby spróbować puddingu Myry. Nie wspominając
o sosie!
Obfity obiad sprawił, że Leonora przespała następną
część podróży. Obudziła się, gdy Penry zatrzymał
samochód na parkingu u stóp ruin zamku w Ha-
verfordwest.
- Chodź, śpiochu. Wysiadaj. - Wyjął portfel i wrę
czył jej kilka banknotów. - Gdzie zamierzasz je wydać?
Leonora przetarła oczy, a potem zmarszczyła brwi.
- Nie potrzebuję aż tyle! - wykrzyknęła.
- Nie wiadomo, a poza tym zawsze możesz oddać
mi resztę.
Penry był na tyle taktowny, że zostawił Leonorę samą.
Pokazał jej tylko, jak dojść do drogerii i powiedział:
-Będę tu za jakieś dwadzieścia minut. Tyle ci
wystarczy?
Robiła zakupy w oszałamiającym tempie. Nie chcia
ła, żeby musiał na nią czekać. W rezultacie była na
umówionym miejscu przed czasem. Penry ukazał się
wreszcie u wylotu wąskiej uliczki. Szedł powoli. Wyróż
niał się w tłumie, i to nic tylko wzrostem... Leonora
poczuła ogromną radość na jego widok.
- Wstąpimy do supermarketu po drodze - zapowie
dział, gdy szli do samochodu. - Wzięłaś listę?
- Tylko najważniejsze rzeczy. Nie wiedziałam, co ty
chcesz kupić.
Kiedy wreszcie ruszyli w drogę powrotną, range
rover był tak wyładowany, że Leonora zaczęła się
zastanawiać, w jaki sposób dotrą na wyspę.
- Nie bój się, „Angharad" może zmieścić znacznie
więcej! Jak sądzisz, skąd mam na wyspie olej do
generatora i do pieców?
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
65
Leonora musiała przyznać, że nad tym się nie
zastanawiała. Kiedy Penry ładował łódź, ona zajęła się
obserwowaniem nieba. Słońce zniknęło za grubymi
chmurami... Droga powrotna nie zapowiadała się tak
dobrze, jak podróż na ląd. Penry zdawał się tym jednak
nie przejmować. Podśpiewywał cicho, wyprowadzając
łódź z portu na wody cieśniny.
- W porządku? - zapytał, gdy znaleźli się wreszcie
na morzu.
Leonora starała się zmusić do uśmiechu.
- Tak - wydusiła w końcu.
- Chodź no tu. - Penry przyciągnął ją ostrożnie do
siebie. Stała teraz między nim a kołem, świadoma jego
obecności każdym nerwem. - Nic ci nie grozi, wiatr
wzmaga się dopiero nocą.
Okazało się, że ciepło bijące od mężczyzny jest
doskonałym lekarstwem na strach. Kiedy było wyraź
nie widać brzegi Gullholm, Leonora zaczęła żałować,
że podróż dobiega końca.
- Widzisz? - Penry odsunął ją od siebie, by móc
swobodnie manewrować. - To nie takie straszne,
prawda?
Wyłączył silnik i wyskoczył na brzeg, by przycumo
wać łódź.
- Pójdziesz sama do domu? - zapytał, pomagając
Leonorze zejść na ląd. - Ja wezmę jedzenie.
- Oczywiście. - Odebrała od niego część zakupów.
- Nawet nie wiesz, jaka ci jestem wdzięczna! Już się nie
będę bać morza.
Poklepał ją żartobliwie po policzku.
- Dziecinko, to nic trudnego potrzymać cię przez
chwilę w ramionach!
Znowu poczuła, że robi się czerwona. Wzięła tyle
zakupów, ile mogła unieść i ruszyła w stronę domu.
- Mogę iść przed tobą? - spytała, kiedy Penry
wszedł na ścieżkę.
-Tak, nawet wolę. W razie czego będę ci mógł
pomóc. Powiedz, gdyby zakręciło ci się w głowie.
66 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Nic mi nie będzie! - Szła pod górę szybkim
krokiem, choć sama nie wiedziała, skąd bierze na to
siły. - Nie mam kondycji - jęknęła, kiedy znaleźli się
wreszcie przed domem. - A ty nawet się nie zadyszałeś!
- Jestem przyzwyczajony. Idź i połóż się na chwilę,
napalę w piecu, jak tylko pozbędę się tego wszystkiego.
Leonora posłusznie skinęła głową, ale gdy tylko
Penry wyszedł, postawiła czajnik na ogniu i poszła
zanieść swoje zakupy na piętro. Wróciła do kuchni,
pochowała, co się dało, a kiedy Penry stanął
w drzwiach, czekała już na niego z podwieczorkiem.
- Prosiłem cię chyba, żebyś odpoczęła - rzekł oskar-
życielskim tonem, stawiając torby z zakupami na ku
chennym blacie.
- Mam ochotę napić się herbaty.
- Dobrze. Usiądź, a ja rozpalę ogień. Wyczyściłem
piec i przygotowałem drewno już rano. Spodziewałem
się, że możesz być zmarznięta, kiedy wrócimy.
-Żartujesz? Po tym biegu pod górę? - Wstała
i poszła w ślad za nim do salonu. Siedziała, patrzyła
jak rozpala ogień i nagle przyszło jej do głowy, że
jak na osobę znajdującą się w tak trudnym położeniu
czuje się doskonale. Kiedy Penry pochylił się, by
sprawdzić, czy ogień się pali, spojrzała na jego ciemne,
potargane włosy...
- Wypijesz teraz?
- Tak, chętnie. - Wstał, przeciągnął się i usiadł
wygodnie w fotelu. - Zostawiłaś mi jakieś ciastko?
- Nie miałam innego wyjścia...
Przyjrzał się jej badawczo.
- Wiesz, Leonoro, biorąc od uwagę meczący dzień,
wyglądasz całkiem dobrze. Jak twoja głowa?
- Szwy trochę mnie jeszcze bolą, ale poza tym
w porządku. - Uśmiechnęła się wesoło. - Myślę, że
jestem dosyć twarda.
- O, na pewno! Bardzo dzielnie zniosłaś dzisiejszą
przeprawę, młoda damo.
Skrzywiła się niechętnie.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
67
- Przyznaję, byłam przerażona - wyznała, dolewając
sobie herbaty. - Ale tylko z powodu snu. Myślę, że
w normalnych okolicznościach nie boję się wody ani
łodzi. Gdyby tak nie było, to jak mogłabym wypłynąć
na morze pontonem, w dodatku całkiem sama?
Spojrzała na Penry*ego i dodała po namyśle:
- Chyba, że to był tylko sen.
- Myślę, że nie. - Niebieskie oczy błysnęły ostrze
gawczo. - To ci się może znów przyśnić.
- Wiem. - Leonora wzruszyła ramionami. - Ale jeśli
to jedyny sposób, by dowiedzieć się, kim jestem i co się
wydarzyło... Będę musiała radzić sobie z tym dopóty,
dopóki ostatni fragment układanki nie znajdzie się na
swoim miejscu. Przykro mi tylko, że ty musisz w tym
brać udział... - Uśmiechnęła się smutno. - Na pewno
będziesz zadowolony, kiedy wreszcie się wyniosę.
- Ależ skąd. Stracę świetną kucharkę!
- Przecież spróbowałeś tylko jednej potrawy. Nie
umiem zrobić takiego puddingu, jak Myra.
- Każdy niesie swój krzyż - rzucił Penry w zadumie.
- A ponieważ byłaś dziś taka dzielna, mam dla ciebie
mały prezent z Haverfordwest.
Podniosła się z miejsca zakłopotana.
-Ale... Nie możesz mi jeszcze dawać prezentów!
W ten sposób nigdy nie oddam ci długu.
- Hej, uspokój się. - Przytrzymał ją w miejscu
i uśmiechnął się przyjaźnie. - Jeśli nie przyjmiesz
prezentu, zupełnie nie będę wiedział, co zrobić z tymi
rzeczami. Wszystkie moje znajome są od ciebie wyższe
i tęższe. A poza tym będę głęboko urażony...
Poszedł do kuchni, a po chwili wrócił z dużą torbą.
- Nic nadzwyczajnego - powiedział nieśmiało. - To
tylko parę przydatnych drobiazgów.
Drobiazgami nazwał Penry porządne, żeglarskie
buty, kalosze i ciemnoróżowy, mięciutki sweter z ow
czej wełny. Leonora patrzyła na prezenty szeroko
otwartymi oczyma i czuła, że nie będzie mogła wydobyć
głosu.
68
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- No i jak? Dobre? - spytał z niepokojem.
Dziewczyna z trudem pokonała ucisk w gardle.
- Oczywiście! Właśnie tego potrzebowałam. Ale ten
sweter... czysta ekstrawagancja! Penry, jak ja ci się
odwdzięczę? Naprawdę bardzo, bardzo ci dziękuję! -
- Zupełnie nie wiedziała, co zrobić, więc pocałowała go
w policzek. Ramiona Penry'ego otoczyły ją mocno...
Mężczyzna odpowiedział na jej podziękowanie długim,
gorącym pocałunkiem...
-Mam cię przeprosić? - zapytał ostro w chwilę
później. - Ostrzegałem cię, że to się może stać, panno
topielico.
Leonora wysunęła do przodu brodę.
- Nie, nie przepraszaj. Byłam na tyle niemądra, żeby
to zacząć. Na przyszłość będę się pilnować. A teraz
- celowo przybrała rzeczowy ton - o której chcesz zjeść
kolację?
- Późno! - zawołał ze złością. - Za dużo już czasu
straciłem na to wszystko. Będę musiał popracować parę
godzin, zanim będę mógł w ogóle myśleć o jedzeniu!
I Penry Vaughan wyszedł, trzaskając drzwiami.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Dochodziła ósma, kiedy Penry wyszedł ze swego
gabinetu. Leonora spojrzała na niego zmęczonym
wzrokiem i wyłączyła magnetofon.
- Chcesz już coś zjeść?
Spojrzał na nią, a w jego oczach pojawił się niebez
pieczny błysk.
- Coś ty, do licha, ze sobą zrobiła? - zapytał
gniewnie.
Sama nie wiedziała, czemu to robi, ale po kąpieli
postanowiła poświęcić trochę czasu na makijaż. Siniak
pod okiem ukryła pod warstwą pudru, oczy podkreśliła
delikatnym cieniem, a usta - bladoróżową kredką.
Żeby dopełnić całości, włosy związała sobie na czubku
głowy czarną, aksamitną wstążką. Aż dotąd naiwnie
wierzyła, że rezultat był dobry... Niechęć Penry'ego
podziałała na nią jak ukłucie szpilką.
- Chciałam nareszcie wyglądać jak człowiek - od
cięła się ostro.
- To znaczy tak, jak wszystkie kobiety!
Obrzuciła go wrogim spojrzeniem.
- Aha, Heathcliff wraca!
- Pomyliłaś się. Raczej Pigmalion albo doktor Fran
kenstein.
- A ja mam być tym potworem?!
- Nie bądź dziecinna. - Penry przybrał znudzoną
minę. - Skoro zadałaś sobie tyle trudu, to może i ja
przebiorę się w coś, co pasuje do tej elegancji...
- Przestań być taki okropny! Mam na sobie sweter,
dżinsy i lekko się umalowałam, wielkie rzeczy! - Odwró
ciła się w stronę stołu i powróciła do krojenia sałatki.
70
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Przepraszam, Leonoro. - Penry chciał dotknąć jej
włosów, ale dziewczyna odsunęła się na bezpieczną
odległość. - Moja droga, młoda kobietko - wycedził.
- Czy musisz zawsze odskakiwać jak spłoszony koń,
kiedy wyciągnę rękę w twoją stronę? To mi nie służy i jest
takie niepotrzebne! Przepraszam, że cię pocałowałem, ale
daję uroczyste słowo honoru, że nie mam zamiaru
zhańbić cię ani tu, na podłodze, ani nigdzie indziej.
Zrobiło się jej gorąco.
- Wiem, wiem... - rzuciła niepewnie. - Tylko że ja
chyba nie lubię być dotykana.
- Zapamiętam to na wypadek, gdyby znowu dręczył
cię twój sen.
Leonora zrobiła smutną minę.
- To co innego. Wtedy jesteś lekarzem, nie mę
żczyzną.
- Przecież to się nie wyklucza. - Penry patrzył przez
moment na jej urażoną minę, a potem wzruszył ramio
nami. - No już, zgoda! I odłóż ten nóż.
Reszta wieczoru upłynęła spokojnie. Po kolacji Le
onora wróciła do swojej robótki, a Penry zajął się
lekturą gazet, które kupił w mieście. Kiedy skończył,
zwrócił się do niej z zamyślonym wyrazem twarzy:
- Nie spodziewałem się niczego po większych gaze
tach, ale myślałem, że może któraś z miejscowych
napisze coś o zaginionej łodzi...
- Albo o zaginięciu osoby. Mógłbyś wstać?
-Jesteś pewna, że to dla mnie? - spytał, kiedy
Leonora stojąc na palcach przykładała tył swetra do
jego pleców.
- A nie podoba ci się?
- Dlaczego? Ładny, choć niezupełnie w moim stylu.
Nie jestem pewien, czy mama robiła go dla mnie...
- Sądząc po rozmiarze, raczej tak - zapewniła go
Leonora i wróciła do pracy. - Chyba, że jeszcze ktoś
w twojej rodzinie jest taki wielki.
- Nie - przyznał Penry. - Zresztą dziewczynom to
chyba nie przeszkadza. Mama mówi, że jestem bardzo
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
71
podobny do starego Josha Proberta. Tylko on miał
dwa metry wzrostu, co znaczy, że był ode mnie wyższy
o parę centymetrów.
- Współczuję jego żonie, jeśli robiła mu swetry na
drutach!
Penry śmiejąc się wstał i włączył kompakt.
- Hodowali tu owce, więc pewnie nie miała innego
wyjścia.
Kiedy muzyka Ravela wypełniła pokój, usiadł wy
godnie i zamknął oczy. Leonora mogła mu się teraz
dokładnie przyjrzeć. Chyba ma już lepszy humor,
pomyślała z ulgą.
Penry wyciągnął się na sofie, nogi przełożył przez
poręcz i zrzucił buty. Jego twarz miała w sobie dużo
prawdziwego, męskiego piękna... Przymknął oczy,
więc nie widać było tej dziwnej goryczy, z jaką zwykle
patrzył na świat. Po całym dniu na powietrzu jego
skóra nabrała ładnej, zdrowej barwy. Był silny i zgrab
ny, nie miał ani grama zbędnego tłuszczu i nawet teraz,
kiedy leżał spokojny i odprężony na sofie, emanowała
z niego siła...
- Lubisz Ravela? - spytał, nie otwierając oczu.
Leonora przestała mu się przyglądać.
- Nie lubię utworów na fortepian ani „Bolera**, ale
to naprawdę na mnie działa.
- Znasz to? - zapytał leniwie.
- „Daphnis i Chloe"... - Dopiero teraz spostrzegła,
że Penry otworzył oczy i uważnie na nią patrzy. - Znów
to samo!
- Znów - zgodził się z uśmiechem.
- Ale dlaczego pamięć działa tak wybiórczo? - Le
onora nagle poczuła, że męczy ją robienie na drutach.
Odłożyła robótkę do torby.
- Na razie odmawia pamiętania rzeczy przykrych.
- Penry usiadł i zaczął zakładać buty. - Wiesz, za
dobrze się na tym nie znam, jestem zwykłym internistą,
nie psychiatrą.
- Tak jakbyś w ogóle mógł być zwykły!
72
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
-Przecież mnie nie nasz, Leonoro. - Jego twarz
przybrała dawny, surowy wyraz. - Mam takie same
wady jak wszyscy.
Pokręciła głową.
-Trudno w to uwierzyć. Wydawało mi się, że ze
wszystkimi kłopotami rozprawiasz się w jednej chwili.
- Powiedziałem, że mam wady, ale to nie znaczy, że
z nimi nie walczę. - Wstał i wyciągnął w jej stronę dłoń.
- No, młoda damo, czas spać.
Nie przyjmując ofiarowanej pomocy, wstała i ruszy
ła w stronę schodów. Była zmęczona, a do tego bała
się nocy.
- Nie bój się, dziecinko - rzekł Penry ciepło. - Jeśli
znowu coś ci się przyśni, obiecuję, że zaraz przyjdę.
Uśmiechnęła się smutno.
- Nie chcę być niewdzięczna, ale mam nadzieję, że
nie będziesz musiał.
Stał u stóp schodów i patrzył na nią przyjaźnie.
- Idź już spać, wyglądasz na zmęczoną.
- Ta ciągła walka z moją pamięcią jest dość wyczer
pująca...
- Więc nie walcz. Powinnaś mieć kompletną pustkę
w głowie.
- Jeszcze większą niż teraz?
Penry skrzywił się zniecierpliwiony.
-Posłuchaj, zmuszanie się może przynieść więcej
szkody niż pożytku. Pamiętaj, że mogło być znacznie
gorzej. Masz dach nad głową, masz co jeść i chociaż
wiem, że nie jestem najlepszym towarzyszem, nie zo
stałaś sama ze swoim problemem.
- Wiem i przepraszam, jeśli to, co powiedziałam
zabrzmiało, jakbym była niewdzięczna.
Pościeliła szybko łóżko, umyła się i weszła pod
kołdrę. Nie chciała gasić światła, jakby miała nadzieję,
że blask lampki odpędzi wszystkie złe sny. I...jakże się
zdziwiła, gdy obudziła się w bladym świetle poranka!
Przespała całą noc bez snów. Usiadła przecierając oczy
i zgasiła światło. Była tak wypoczęta, że nie zmartwiła
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
73
się zbytnio, gdy odkryła, że nadal nic nie pamięta. Dziś
zapomnę, że straciłam pamięć, postanowiła z mocą.
Nic dziwnego, że jej umysł się buntował, skoro nie dała
mu ani chwili spokoju. Wsunęła się z powrotem pod
kołdrę. Było jeszcze bardzo wcześnie! A jeśli i Penry
dobrze się wyśpi, może nie będzie musiała znosić jego
zmiennych nastrojów...
Kiedy ponownie się obudziła, przy jej łóżku stał
Penry. Usiadła i odgarnęła włosy z twarzy.
- Boże, która to godzina? - zapytała niepewnie.
- Parę minut po ósmej. - Penry się uśmiechnął. - Jak
spałaś? Chyba nie było żadnych koszmarów?
- Nie, spałam świetnie i, wyobraź sobie, dwa razy
pod rząd! Obudziłam się dużo wcześniej, ale pomyś
lałam, że będę ci przeszkadzać, jeśli wstanę.
- Wyglądasz znacznie lepiej. - Penry ujął jej nad
garstek i spojrzał na zegarek. - Dobrze, puls masz
normalny. Opuchlizna ci przeszła, siniak prawie znik
nął. Myślę, że zmienię ci dziś opatrunek, ale zrobię to,
jak już zejdziesz na dół.
- Dobrze, już wstaję. Zaraz ci zrobię śniadanie.
Penry uśmiechnął się lekko i skierował się do drzwi.
- Co ja bez ciebie zrobię, kiedy wrócisz tam, skąd
przybyłaś, Leonoro? - spytał odwracając głowę.
Spojrzała na niego sceptycznie.
-Będziesz sobie siedział w samotności, tak jak
chciałeś. A poza tym - dodała po namyśle -jeśli czujesz
się samotny, jestem pewna, że jest sporo... osób, które
chętnie dotrzymają ci towarzystwa.
- Chciałaś powiedzieć „kobiet" - rzekł chłodno.
- Przez ostatnie trzy lata byłem uczciwym, żonatym
mężczyzną, młoda damo. Nie miałem czasu nawet dla
swojej żony, że nie wspomnę o innych kobietach. Nie
miałbym go nawet, gdybym chciał. A nie chciałem.
- Och, przestań! Musisz znać jakąś piękną pielęg
niarkę, a może to jakaś młoda lekarka...
- Jeżeli kogoś znam - rzucił ostro - to nie twoja
sprawa.
74
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Po tych słowach wyszedł. Leonora patrzyła za nim
w osłupieniu, a potem pokazała język. Nie, nie pozwoli
humorom Penry'ego zepsuć sobie nastroju! Umyła się
szybko, założyła swoje dżinsy i stary sweter i związała
włosy sznurowadłem. W porządku, skoro podobają się
mu czupiradła, będzie miał czupiradło!
Penry wkładał właśnie drewno do pieca. Minęła go
bez słowa, weszła do kuchni i zabrała się do robienia
śniadania. Nalała wody do czajnika, pokroiła chleb na
grzanki, a potem zaczęła smażyć jajecznicę na bekonie.
Teraz pozostało tylko nakryć do stołu. Kiedy wszystko
było gotowe, krzyknęła w stronę salonu:
- Śniadanie!
Penry wstał otrzepując ręce.
- Dzięki, pachnie wspaniale! Zdążę się jeszcze umyć?
Skinęła głową i wróciła do swoich zajęć. Kiedy
wszedł na piętro, zaniosła jego śniadanie do gabinetu,
a sama udała się do salonu. Gdy Penry pojawił się
znowu, wskazała drzwi do jego pokoju:
- Postawiłam ci wszystko na biurku.
Przyglądał się jej ze zmarszczonymi brwiami.
- Zerwaliśmy stosunki dyplomatyczne? - zapytał.
Dziewczyna spokojnie smarowała masłem grzanki.
- Nie wiem, jak długo będziesz musiał mnie znosić
- wyjaśniła. - Zanim jednak nastąpi pożegnanie, któ
rego nie możesz się doczekać, będę się starała jak
najmniej wchodzić ci w drogę. Szczerze mówiąc, zmia
ny twojego nastroju są dla mnie dość przykre. Czasem
myślę, że jesteś najmilszym człowiekiem na świecie, a ty
właśnie wtedy wpadasz we wściekłość. Ponieważ to
chyba ja jestem przyczyną, mam zamiar trzymać się od
ciebie z daleka.
Przez chwilę sądziła, że Penry chce coś powiedzieć,
ale się rozmyślił. Jego twarz przybrała zwykły, twardy
wyraz. Obrócił się na pięcie i poszedł do swego sank
tuarium, zatrzaskując za sobą drzwi,
Leonora straciła apetyt. Spięcie sprawiło, że bardziej
niż zwykle zapragnęła dowiedzieć się, kim jest i do kogo
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
75
należy. Przełknęła łzy i zaczęła sprzątać po śniadaniu.
Zapukała do drzwi gabinetu i wsunęła głowę do środka.
- Mogę już zabrać talerz?
Penry podniósł wzrok znad papierów.
- Chciałbym najpierw obejrzeć twoją głowę.
Usiadła na krześle przy biurku i spokojnie poddała
się badaniu. Penry zdjął stary bandaż i uważnie
obejrzał ranę.
- Już - rzekł w końcu prostując się. - To powinno
wystarczyć aż do zdjęcia szwów.
-Dziękuję - odparła Leonora. - Ile to jeszcze
potrwa?
- Dzień lub dwa. - Wziął talerz i poszedł za nią do
kuchni. - Przykro mi, Leonoro... Trafiłaś w moje czułe
miejsce.
- Miałeś rację, to nie moja sprawa. - Odwróciła się
i zaczęła zmywać.
- W przeciwieństwie do ciebie miałem fatalną noc.
To do pewnego stopnia wyjaśnia mój zły humor, ale
wiem, że go nie usprawiedliwia. - Oparł się o szafkę
tak, by widzieć twarz dziewczyny. - Jak wszyscy Cel
towie miewam dziwne nastroje, a rozwód też nie po
prawił mojej sytuacji...
-Taki dziś ładny dzień, chyba pójdę się przejść
- szybko zmieniła temat.
- Ale nie sama!
Wysunęła stopę w nowym bucie na grubej po
deszwie.
-Teraz nic mi się nie stanie. Będę się trzymać
ścieżek i nie zejdę w dół urwiska, obiecuję! Straciłam
może pamięć, ale mam jeszcze swój rozum.
Na Penrym ta uwaga nie zrobiła większego wrażenia.
-Masz rozum czy nie, wolałbym, żebyś nie szła
sama, przynajmniej nie pierwszy raz.
Ich spojrzenia spotkały się na moment.
- No, dobrze - skapitulowała Leonora, wzruszając
ramionami. - Czy generator się wyładuje, jeśli po
sprzątam odkurzaczem?
76
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Nie ma potrzeby...
- Muszę się czymś zająć, inaczej zwariuję!
Po krótkiej dyskusji Penry zgodził się na niewielkie
sprzątanie, pod tym jednak warunkiem, ze potem
Leonora odpocznie. Dziewczyna zabrała się do pracy
i po godzinie cały dom, z wyjątkiem sypialni Penry*ego,
błyszczał.
Zatrzymała się w pokoju gospodarza. Na środku
podłogi leżała walizka pełna różnych rzeczy. Leonora
zwróciła uwagę na zdjęcia leżące na dnie. Wzięła do
ręki podwójną, skórzaną ramkę. Z jednej strony było
dużo zdjęć dzieci i dorosłych, zapewne członków klanu
Vaughanów, a z drugiej... Leonora długo przyglądała
się fotografii ciemnowłosej, ślicznej dziewczyny. Po
czuła, nie bez zdumienia, że Melanie budzi sympatię,
sprawia wrażenie ciepłej i uczuciowej. No cóż, przypo
mniała sobie, znam przecież tylko wersję wydarzeń,
którą podaje Penry...
Nagle poczuła niepokój. Podeszła do okna i stanęła,
wyglądając tęsknie na dwór. Wąska ścieżka prowa
dząca w głąb wyspy wiła się wokół domu, czasem
wyraźna, czasem niewidoczna wśród traw. Leonora
zapragnęła wyjść!
Zbuntowana odwróciła się od okna i zeszła do
kuchni zrobić lunch. Penry był tak pochłonięty pracą,
że ledwie ją zauważył. Zostawiła mu obiad i poszła
do kuchni zjeść kanapki. Blask słońca zalewał po
mieszczenie i sprawiał, że jej pragnienie się nasilało.
Fale, bijące o brzegi wyspy, zdawały się wołać ją
do siebie. Leonora otrząsnęła się z zamyślenia i za
częła kroić mięso na kolację. Kiedy postawiła je
wreszcie na ogniu, zajrzała do pokoju Penry'ego.
Szukał właśnie czegoś w grubym tomie jakiegoś me
dycznego dzieła.
- Jeśli nic już nie potrzebujesz - powiedziała powoli,
pójdę teraz do siebie z magnetofonem i na chwilę się
położę.
- Bardzo mądrze. Niczego mi nie trzeba, leć.
DZIEWCZYN A ZNIKĄD
77
Penry wrócił do pracy. Zdawało się, że zapomniał
o niej, zanim zdążyła wyjść z jego pokoju.
Leonora pobiegła do siebie, włączyła magnetofon
i uchyliła drzwi. Wzięła kurtkę i buty, przemknęła cicho
na dół omijając ostrożnie drzwi, za którymi pracował
Penry - i wyszła na dwór. Czuła się jak uczennica,
wybierająca się na wagary.
Trzymała się tylko prostych ścieżek, wiedziała, że
Penry bał się o jej bezpieczeństwo. W ogóle nie zbliżała
się do brzegu urwiska - zadowalało ją centrum wyspy.
Wokół pełno było dowodów na to, że ludzie żyli tu już
w epoce żelaza. Cały teren pocięty był zatartymi wy
kopami. Kiedy okrążyła wzgórze, zobaczyła wielki,
osłonięty od wiatru kamień. Usiadła na nim. Ciekawe,
co się wokół niego działo, kiedy była tu wioska,
myślała, drżąc lekko w marcowym chłodzie.
Po jakimś czasie wstała i ruszyła pod wiatr w stronę
miejsca, gdzie ścieżka zaczynała schodzić do Seal Ha-
vcn. Gdy poczuła, że wiatr zrobił się zimniejszy, zwró
ciła się w stronę domu. Była szczerze zdumiona, gdy
spostrzegła, kto pędzi w jej kierunku.
- Co ty sobie, do licha, wyobrażasz?! - krzyknął
Penry z wściekłością i złapał ją za ramiona.
-Wyszłam tylko na spacer - odparła Leonora,
strząsając jego ręce. - Już wracam.
- N o pewnie, że wracasz! - Rzucił jej wściekłe
spojrzenie i pociągnął w stronę domu. - Wchodzę do
twojego pokoju i co widzę? Moja dziewczynka uciekła!
Magnetofon był całkiem niezłym pomysłem! Długo to
planowałaś?
-Puść mnie! - zawołała bez tchu. - Nie mogę...
tak gnać!
Penry natychmiast zwolnił.
- Kręci ci się w głowie? - zapytał z niepokojem.
- Nie, po prostu za szybko idziemy.
- Przepraszam.
Doszli do domu. Penry wepchnął Leonorę do kuch
ni i posadził przy stole.
78
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Siadaj - rzekł napełniając czajnik. - Zrobię ci
herbaty.
Leonora z trudem powstrzymywała się od wybuchu.
On ją traktuje jak dziecko!
- Panie Vaughan, wymknęłam się z domu jak jakiś
złodziej właśnie dlatego, żeby uniknąć tego wszyst
kiego. Nic mi nie jest! Krótki spacer w słońcu to nie
zbrodnia! - W tym momencie wiatr uderzył o szyby.
- Kiedy wychodziłam, pogoda była dobra.
Penry podał jej kubek herbaty.
- Wiem - przesunął ręką po włosach - ale oczami
duszy widziałem cię już tam w dole, na skałach, jak za
pierwszym razem...
- W ogóle nie podchodziłam do krawędzi!
- A skąd ja to miałem wiedzieć? Bałem się, że się
ześlizgniesz albo spadniesz!
- Nie miałam pojęcia, że zajrzysz do mojego poko
ju... - mruknęła pod nosem.
- Nie zakłócałbym ci odpoczynku - zaczął wyjaś
niać - gdybym nie dostał wiadomości od policji. Wczo
raj w nocy znaleziono resztki pontonu, na plaży u brze
gów Walii. Parę mil na północ stąd. Zostało tyle, że
można było go zidentyfikować. To była „Seren".
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Ponton, jak wynikało ze śledztwa, należał do lon-
dyńczyków, właścicieli letniego domu położonego na
wybrzeżu Walii. Ponieważ kilkoro miejscowych węd
karzy korzystało z pontonu od czasu do czasu, jego
zniknięcia nikt nie zauważył.
Penry wziął Leonorę za ramiona.
- Czy coś ci się przypomina? Czy ten dom należy do
ciebie albo twojej rodziny?
Dziewczyna pokręciła głową.
- Nie wiem, nie wiem... - powiedziała z rozpaczą
i rozpłakała się bezradnie. - Tak bym chciała wrócić
do domu, gdziekolwiek on jest!
Penry przygarnął ją do siebie. Nie protestowała.
Wtuliła twarz w jego miękki sweter i wypłakiwała cały
swój strach i rozżalenie, a on głaskał ją delikatnie po
głowie. Minęło sporo czasu, zanim dziewczyna trochę
się uspokoiła.
- Hej, już dobrze? - spytał cicho i uśmiechnął się do
niej. Sięgnął w stronę kuchennej szafki i podał jej
papierowy ręcznik.
-Przepraszam - powiedziała Leonora wycierając
twarz. - Tam, na spacerze, byłam przez chwilę taka
szczęśliwa, przestałam się zastanawiać, kim jestem,
nie myślałam o swojej rodzinie... Przecież oni tam
muszą odchodzić od zmysłów ze zdenerwowania.
- Wytarła głośno nos. - A poza tym możliwe, że
popełniłam jakieś przestępstwo! Co ja robiłam w cu
dzej łodzi?
- Przestań się zadręczać! - Penry pogłaskał ją po
policzku. - Już, przestań. Weź kąpiel, a ja zajmę się
80
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
kolacją. Sądząc po zapachu, wszystko już się gotuje,
mogę tego dopilnować.
-Nie, ja to zrobię. - Zeskoczyła z kuchennego
stołka i schyliła się, by wyjąć casserole z pieca. Była tak
przygnębiona, że nawet nie zauważyła, iż ból głowy
ustąpił.
Penry pociągnął nosem.
- Szczerze mówiąc, gotujesz tak świetnie, że nie
obchodzi mnie, czy jesteś kryminalistką, czy nie!
- Widać, że humor zmienią ci się zależnie od ilości
jedzenia! - Uśmiechnęła się krzywo.
-Przepraszam, że byłem rano taki nieprzyjemny.
Odkąd tu jesteś, nie miałem okazji biegać, a to sprawia,
że więcej myślę o rzeczach, których teraz nie ma
w moim życiu...
Leonora zmarszczyła nos.
- Myślisz o kobietach i... i tak dalej? Trudno mi
uwierzyć, że ktoś tak przystojny jak ty ma kłopoty ze
znalezieniem towarzystwa.
-Dziękuję pani, madame X. - Penry złożył jej
żartobliwy ukłon. - Rzeczywiście, twoje wcześniejsze
domysły na temat młodych lekarek były słuszne. Znam
kilka. Problem w tym, że ilekroć spóźniłem się do domu,
Melanie była przekonana, że właśnie z którąś spałem.
- A spałeś?
- Nie, skąd! Pracuję z młodszymi lekarzami: męż
czyznami i kobietami. Po całym dniu pracy szliśmy
często razem na kawę, no i czasem byłem w domu
późno. - Zacisnął usta. - Melanie nie chciała mi
wierzyć, a ja żałuję teraz, że jej podejrzenia nie były
prawdziwe. Przynajmniej bym sobie użył!
Leonora skończyła przyprawiać potrawę, wstawiła
garnek z powrotem do pieca i otrzepała ręce.
- Resztę zrobię, kiedy wyjdę z wanny. - Popatrzyła
na niego nieśmiało. - Sprzątałam dziś sypialnie i za
uważyłam te zdjęcia w skórzanej ramce...
- Moja galeria! Całkiem z nas udana rodzina, co?
- rzekł Penry z dumą.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
81
- Tak. Twoja zona... to znaczy była żona, jest
bardzo ładna.
Spojrzał na nią zdumiony.
- Skąd wiesz?
- To nie ona? Ciemnowłosa, na zdjęciu...
Jego twarz rozjaśniła się.
- Nie, to Kit, moja siostra. To zdjęcie było zrobione
tuż po jej zaręczynach. Już od dawna jest panią Live-
sey... W ramce z drugiej strony są fotografie Ricky'ego
i Harry'ego, jej synów.
Leonora poszła wziąć kąpiel. Sama nie wiedziała,
czemu tak ucieszyła ją ta informacja... Była jednak
trochę przygnębiona. Wiązała niemałe nadzieje z od
nalezieniem pontonu, a tymczasem niczego nowego się
nie dowiedziała Ale mogło być znacznie gorzej...
Po kolacji wróciła do robienia na drutach. Monoto
nia tego zajęcia działała na nią kojąco.
- Ciekawe, gdzie ty pracujesz... zastanawiał się
Penry. - Jeśli w ogóle pracujesz. Może jesteś studentką?
Pokręciła głową.
- Jestem pewna, że nie...
- Nie zastanawiaj się już nad tym dłużej.
Leonora posłusznie zmieniła temat.
A co ty robisz? - spytała. - To znaczy, oprócz
leczenia...
Penry wyprostował się na krześle i spojrzał w swoją
szklankę.
- Kiedy byłem młodszy, uwielbiałem rugby. Teraz
uda mi się czasem pograć w squasha. A ostatnio zajęty
byłem wyłącznie pisaniem artykułów. Musze je skoń
czyć, zanim wrócę do pracy.
- A gdzie pracujesz?
- W szpitalu, który obsługuje sporą część Walii.
Mam oprócz tego prywatny gabinet. - Spojrzał na nią
unosząc brwi. - Dziwisz się?
Skinęła głową.
- Nie wiem czemu, byłam przekonana, że pracujesz
w Londynie...
82
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Pracowałem tam jeszcze w zeszłym roku. Odkąd
ukończyłem Oksford, odbyłem praktykę w różnych
londyńskich szpitalach, ale teraz postanowiłem prze
nieść się do Walii.
- Chciałeś uciec od wspomnień?
Penry uśmiechnął się bezlitośnie.
- Ależ z ciebie romantyczka! To właśnie zmiana
miejsca ostatecznie zadecydowała o rozwodzie. Mela
nie nie podobało się, że będziemy mieszkać w jakiejś
dziczy. Zakopywanie się na odludziu, bez przyjaciół,
z Penrym Vaughanem jako jedynym kompanem stano
wiło dla niej wystarczający powód do rozwodu.
- Więc jakim cudem się pobraliście...? - zapytała
Leonora, zanim zdała sobie sprawę, że pytanie nie
należy do najwłaściwszych. - O, przepraszam!
- Nie ma za co. Bóg jeden wie, ile razy sam zada
wałem sobie to pytanie. Melanie jest piękna i była
zawsze psuta przez wszystkich. Uśmiechnął się gorz
ko. - Ja stanowiłem dla niej wyzwanie. Kiedy byłem
młodszy, lubiłem... Hm, prowadziłem dość bujne życie.
Sam nie wiem, jak mi się to udawało, przecież stugo
dzinny tydzień pracy powinien być raczej wyczerpują
cy... Poznałem wtedy niejedną ładną pielęgniarkę. Me
lanie wiedziała, że mam powodzenie, a kiedy zorien
towała się, że dobrze się zapowiadam zawodowo, uzna
ła, że nieźle będzie mnie poślubić.
- Ale potem chciała rozwodu. Zgodziłeś się na to?
- Tak, nawet chętnie. Pod koniec chciałem tego tak
bardzo, jak ona. Nie spodziewałem się tylko, że tak źle
zniosę odrzucenie, wiesz, moje ego cierpiało. Prawdę
mówiąc, leczę jeszcze parę ran, które mi po niej zostały.
Ale nie można też odmówić naszemu małżeństwu
dobrych chwil... A poza tym - dodał ponuro - Melanie
znalazła już sobie męża numer dwa. Facet ma worki
pieniędzy, zabiera ją na bale dobroczynne, na wyścigi
do Acsot i do wszystkich ważnych miejsc. - Nagle
Penry wstał. - No, dość już na dzisiaj opowiadań.
Leonoro, powinnaś iść spać.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
83
Ku ogromnej uldze Leonory koszmar nie pojawił się
ani tej nocy, ani przez kilka następnych. Życie na
wyspie toczyło się ustalonym biegiem. Penry zdjął szwy
i kiedy okazało się, że dziewczyna świetnie pisze na
maszynie, skorzystał z jej pomocy, dzięki czemu praca
poszła znacznie szybciej. Przy dobrej pogodzie Penry
biegał dwa razy dziennie i chodzili z Leonorą na
wycieczki po wyspie... Niestety, pogoda wkrótce się
pogorszyła, a wraz z nią jego humor. Leonora czuła się
winna. - Gdyby nie ja, myślała, mógłby opuścić Gul-
lholm, wrócić do domu albo odwiedzić matkę i siostry.
Cała rodzina telefonowała do niego w regularnych
odstępach czasu.
- Czy oni o mnie wiedzą? - spytała Leonora pew
nego razu.
Nie - odparł krótko.
- Czemu im nie powiedziałeś?
Gdyby wiedzieli, nie daliby mi spokoju. Któraś
z moich sióstr chciałaby, żebyś u niej zamieszkała.
A według mnie najlepiej dla twojego zdrowia będzie,
jeśli zostaniesz blisko miejsca, gdzie straciłaś pamięć.
Leonora nagle poczuła do niego niechęć.
I oczywiście pan doktor wie wszystko najlepiej!
Atmosfera zrobiła się nieprzyjemna.
- Mogę się, oczywiście, mylić - rzekł z przekąsem,
a usta drgnęły mu ostrzegawczo - i w chwili, kiedy
uznasz, że potrzebna ci pomoc psychiatry, pomogę ci
ją uzyskać. Ale, wierz mi, w tej chwili uważam, że lepiej
jest poczekać tutaj, aż coś sprawi, że twoja pamięć
zaskoczy i wszystko sobie przypomnisz. - Spojrzał na
zegarek. - No, dobrze, a teraz idź spać.
- Chyba nie mam innego wyjścia - wyrzuciła z siebie
gorzko. - Szczerze mówiąc, odkąd skończyłeś pisać
te artykuły, zrobiłeś się straszny. - Złożyła druty
i schowała robótkę do torby. - Dasz mi baterie do
magnetofonu?
- Wolałbym, żebyś położyła się spać - odparł zde
cydowanie, jakby chciał się jej pozbyć.
84
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Leonora zerwała się z miejsca.
- I oczywiście muszę słuchać każdego polecenia!
Myślisz, że jesteś Panem Bogiem?! Słyszałam, że lekarze
cierpią czasem na manię wielkości, a teraz widzę to na
własne oczy!
Penry także podniósł się z miejsca, bardzo wolno
i z takim wyrazem twarzy, że się przestraszyła.
- Co się z tobą dzieje? - spytała. - To przeze mnie?
Żałujesz, że mnie uratowałeś, Pigmalionie? Wolałbyś,
żeby twoja Galatea pozostała martwym posągiem?
- Ile niepotrzebnych pytań! - rzekł lodowato i od
sunął ją od siebie nieco mocniej, niż zamierzał. Dziew
czyna odskoczyła, rozcierając ramiona.
- Dobrze, idę! Nie musisz wyrzucać mnie siłą.
Penry zacisnął powieki, jakby modlił się o cierp
liwość. Kiedy je otworzył, utkwił spojrzenie w oczach
Leonory.
- Jeśli już musisz wiedzieć - zaczął wyjaśniać - mam
zły humor z bardzo prostego powodu.
- Chciałbyś się mnie pozbyć i móc wreszcie wyjechać
z tej wyspy!
- Niezupełnie. Powód jest znacznie prostszy.
- To znaczy? - Patrzyła na niego surowo.
- To znaczy - wycedził przez zęby - jesteśmy sami
w domu, mężczyzna i kobieta, oddzieleni od świata
przez morze. Popatrz - dodał widząc, że Leonora się
cofa - nareszcie do ciebie dotarło.
- Pójdę już spać! - powiedziała pośpiesznie i zwró
ciła się w stronę drzwi, ale nie dał jej odejść.
- Chwileczkę, ty to zaczęłaś. Teraz zostań i po
słuchaj!
Leonora stała bez ruchu. Penry był tak zły, że nie
chciała mu się sprzeciwiać.
-Tak lepiej - powiedział słodko. - Wracając do
naszej rozmowy: zdaję sobie sprawę, że moje zmienne
nastroje cię męczą. Nie jesteś chyba aż tak naiwna, by
nie wiedzieć, że zdrowemu mężczyźnie trudno jest
znosić ciągły kontakt z dziewczyną i jej nie zapragnąć!
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
85
- Błysk w jego oczach nie na żarty przestraszył Leono-
re. A ten mężczyzna, Leonoro, długo żył w celibacie.
Nie z wyboru. Melanie odmawiała mi siebie, kiedy nie
chciałem zrezygnować z wyjazdu do Walii. Jestem na
tyle głupi, że duma nie pozwoliła mi przyjąć żadnego
pocieszenia. Ani przed rozwodem, ani teraz.
Patrzyła na niego w milczeniu, a serce waliło jej jak
młotem.
- Nie bój się - rzekł lekko - gwałt nie jest w moim
guście. A chyba tak należałoby to nazwać, skoro
odskakujesz, gdy tylko cię dotknę. - Jego twarz przy
brała surowy wyraz. - Och, idź już spać, dziecinko. Nic
ci nie grozi. Może poczujesz się lepiej, jeśli ci powiem,
że będę dziś spał tu, na dole.
Leonorze niełatwo było życzyć mu dobrej nocy,
a jeszcze trudniej wejść na schody powoli. Miała ochotę
puścić się przed siebie biegiem i zatrzymać się dopiero
w swoim pokoju. Kiedy wreszcie tam doszła, nie była
w stanie zasnąć. Leżała, patrzyła w sufit, a przed
oczami widziała tylko przystojną, nieco cyniczną twarz
Penry'ego Vaughana...
W końcu zasnęła. Koszmar wrócił do niej z nową
siłą i tym razem nie oszczędzono jej niczego. Próbowała
opanować łódź, potem był moment grozy, gdy silnik
nagle umilkł i wreszcie... przyszła ogromna fala, by
zabrać ją ze sobą... Leonora jeszcze przez chwilę
utrzymywała się na powierzchni, walczyła jak oszala
ła... potem woda zalała jej usta i dziewczyna pogrążyła
się w zimnej ciszy...
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Już dobrze, Leonoro, już dobrze, trzymam cię...
Otworzyła przerażone oczy, ujrzała twarz Penry'ego
i przytuliła się z ulgą do jego nagiego torsu.
- Tonęłam - powiedziała z drżeniem. - Tonęłam!
Trzymał ją mocno, kiedy wstrząsały nią dreszcze.
- To był tylko sen, malutka, już po wszystkim.
Jesteś bezpieczna.
Leonora tuliła się do niego mocno, przerażona, że
będzie chciał odejść. Kiedy trochę się uspokoiła, Penry
usiadł wygodniej na łóżku, wziął ją na kolana i nakrył
kołdrą. Siedzieli tak dość długo. Gładził ją po włosach,
pocieszając bez słów. Już sam spokój Penry'ego spra
wił, że poczuła się lepiej.
- Nie idź! - poprosiła, gdy się poruszył.
- Chcę tylko otulić cię kołdrą, a potem pójść na dół
i zrobić ci coś gorącego do picia.
Leonora zsunęła się z łóżka i zastąpiła mu drogę.
- Pójdę z tobą. Nie chcę być sama.
- Zmarzniesz - powiedział, podnosząc się z łóżka.
- Więc ze mną zostań. Nie chce mi się pić.
- Wskakuj - zdecydował poprawiwszy pościel.
- Najpierw do łazienki!
- Dobrze, ja przez ten czas pójdę jednak do kuchni
i zrobię picie dla nas obojga. Potem wrócę i będę tu
siedział, dopóki nie zaśniesz, zgoda?
Leonora skinęła głową, a potem wyjrzała na ciemny
korytarz.
- Mógłbyś zapalić światło? - spytała.
- Boisz się ciemności?
- W tej chwili boję się wszystkiego.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 87
- Mam nadzieję, że mnie nie! rzekł Penry i zapalił
światło.
Uśmiechnęła się do niego blado.
- Nie, ciebie nie. Gdzieś w mojej głowie jest takie
miejsce z napisem: „Uwaga, smoki". Tylko ty możesz
mnie przed nimi obronić!
- Dziwne z ciebie dziecko. - Spojrzał na nią ze
smutnym uśmiechem. - No już, ruszaj. Chcę, żebyś jak
najszybciej znalazła się z powrotem w łóżku.
Śpieszyła się jak mogła. Zdążyła wrócić z umytą
twarzą i uczesanymi włosami, zanim pojawił się Penry.
- Bardzo dobrze - pochwalił ją, nalewając gorącej
czekolady do dwóch kubków. - A teraz, Leonoro
wiem, że to dla ciebie trudne, pomyśl... Czy ten
sen różnił się od poprzednich? Pamiętasz jakieś nowe
szczegóły?
Zmusiła się do przemyślenia wszystkiego od po
czątku.
- Tym razem trwało to dłużej - powiedziała w koń
cu. - I... zaczęłam tonąć.
- Oboje wiemy, że jednak nie utonęłaś uciął
szybko. - Skup się! Widziałaś znowu nazwę pontonu?
- Tak, widziałam. I musiałam nieźle się namęczyć,
żeby silnik zapalił. Kilka razy ciągnęłam za linkę...
Czułam silny zapach benzyny i pamiętam, że musiałam
wejść do lodowatej wody, żeby popchnąć łódkę...
- Spojrzała na niego w nagłym olśnieniu. Penry! Tego
nie było we śnie!
Pochylił się, by wyjąć kubek z jej drżącej dłoni.
- W porządku, moja śliczna. Mów dalej. - Usiadł
na łóżku i otoczył Leonorę ramieniem. Odwróciła się,
by na niego spojrzeć.
- Pamiętam tę część! I to dokładnie. Ale potem
wszystko mi się miesza... Nie umiem nawet powiedzieć,
co pochodzi ze snu, a co pamiętam...
Penry objął ją mocniej.
- Nie przejmuj się tym. To na pewno znak, że twoja
pamięć zaczyna pracować.
88 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Usiłowała się uśmiechnąć, ale nagle przyszło jej do
głowy, że wcale nie jest pewna, czy chce odzyskać
pamięć. Od prawie dwóch tygodni Gullholm była
jedynym światem, jaki znała, nie licząc krótkiej wy
prawy na ląd. Leonora zrozumiała nagle, jakie ryzyko
może w sobie kryć powrót do dawnego świata... Penry
zajrzał jej w twarz.
- Co się stało? - zapytał miękko. - Boisz się spotkać
sama ze sobą?
Skinęła głową. Spojrzeli sobie prosto w oczy...
- Lepiej będzie, jeśli już pójdę - rzekł niskim głosem
i wypuścił ją z objęć. Dziewczyna kurczowo złapała go
za rękę.
- Proszę, nie zostawiaj mnie!
- Leonoro, przestań! Wiesz dobrze, że nie mogę tu
zostać!
Puściła jego dłoń i odwróciła się tyłem.
- Więc idź. - Ukryła twarz w poduszce. Walczyła
z pokusą, by go błagać. Penry dotknął leciutko jej
włosów. Odwróciła się natychmiast, patrząc na niego
z nadzieją.
- No dobrze - zgodził się ponuro i usiadł na krześle
przy łóżku. - Wygrałaś! A teraz, na litość boską, śpij!
- Boję się zasnąć. Czy nie moglibyśmy trochę poroz
mawiać?
- Nie, nie moglibyśmy. - Przysunął krzesło bliżej
światła. Przejrzał leżące na nocnej szafce książki i, nie
patrząc na dziewczynę, zajął się czytaniem kryminału
Folleta.
- Zmarzniesz, jak będziesz tak siedział - zwróciła
mu uwagę.
- To mnie akurat najmniej martwi!
Leonora bała się być sama, ale obecność Penry'ego
także nie ułatwiała jej zaśnięcia. Leżała i patrzyła na
jego twarz, a on usiłował się skupić na lekturze. Dobrze
jest tak patrzeć, pomyślała sennie. Ta jego Melanie
musiała być kompletną idiotką, skoro wolała kogoś
innego.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
89
- Jeśli tak się będziesz we mnie wpatrywać - rzekł
Penry, nie odrywając wzroku od książki - pójdę do
swojego pokoju.
- Przepraszam. - Położyła się na plecach i zaczęła
oglądać sufit. Wiatr wył głośno, jakby na przekór
nadchodzącej wiośnie, i znowu padał deszcz. - Pewnie
jesteś zmęczony. Dam sobie radę.
Zerwał się na równe nogi.
- Jesteś pewna? - zapytał, stając przy łóżku.
- Raczej tak... - odparła z uśmiechem, który znikł
powoli z jej ust. Oczy Penry'ego pociemniały... Leono-
ra wiedziała już, co to znaczy... Bała się poruszyć,
nawet odetchnąć. Patrzyła, jak pochyla się nad nią,
czuła, że jest coraz bliżej... w końcu jego usta dotknęły
jej policzka. Odwróciła twarz. Tak bardzo pragnęła, by
ich usta się spotkały! Penry aż westchnął i schwycił ją
w mocne objęcia. Objęła go, szczęśliwa. Sama nie
wiedziała, czy bardziej się cieszy, że nie będzie sama,
czy z tego, że on tak reaguje na jej bliskość. Oddychał
coraz szybciej, a ona tuliła się do niego bez skrępowa
nia... Położył ją na łóżku i wziął w ramiona. Jeśli to
ma być cena za to, by ze mną został, myślała Leonora,
jakże chętnie ją zapłacę! Na chwilę zapomniała, dla
czego zgadza się, by Penry się z nią kochał, zaskoczona
przyjemnością, jaką jej sprawiał.
Po chwili jego pocałunki stały się mocniejsze. Poczu
ła, że nie chce już dotyku jego gorących dłoni... Penry
zdjął jej koszulę i kiedy poczuła jego ciało na swoim,
wpadła w przerażenie. Odpychała go, zaczęła się miotać
w bezrozumnym strachu... Odsunął się zdumiony,
a wtedy Leonora zsunęła się z łóżka i z rękami przy
ustach, pobiegła do łazienki. Zdążyła jeszcze zatrzasnąć
za sobą drzwi. Nie chciała, by słyszał, jak wymiotuje...
Kiedy wszedł do łazienki, podniosła się z trudem.
Penry, teraz już w szlafroku, podszedł do niej bez słowa
i owinął ciepłym, suchym ręcznikiem. Potem posadził
na stojącym obok wanny stołeczku i przetarł jej twarz
wilgotną gąbką.
90
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Czy kochanie się ze mną jest aż takie wstrętne?
- zapytał w końcu.
Leonora pokręciła przecząco głową.
-Nie. Tak mi przykro - mówienie przychodziło
jej jeszcze z trudem. - Nie... nie chciałam cię... pro
wokować.
Zamknęła oczy w udręce, poczuła, że znowu jej
słabo.
Zbadał jej puls.
- Nie mów już nic, młoda damo. Wracaj do łóżka.
- Podniósł ją z miejsca i wtedy poczuła skurcz jego
mięśni, gdy dotknęła czołem jego szyi. Była jak zmęczo
ne dziecko. Kiedy znaleźli się z powrotem w sypialni,
podał jej nocną koszulę. Była tak wyczerpana, że
z trudem ją założyła. Poczuła prawdziwą ulgę, kiedy
znowu znalazła się w łóżku. Penry poprawił jej po
duszki.
- Wszystko już dobrze?
- Nie zostawiaj mnie - poprosiła z trudem.
Uniósł brew.
- Myślałem, że nie będziesz mnie chciała widzieć...
Gwałtownie pokręciła głową.
- Nie, nie wychodź! To ostatnie, czego bym chciała!
Spojrzał na nią uważnie. W tej chwili był lekarzem.
-Zdaje się, że... odzyskałaś pamięć - powiedział
powoli.
Leonorą wstrząsnął dreszcz.
- Tak. Całkowicie.
Penry uśmiechnął się sardonicznie.
- Odniosłem już różne sukcesy, jeśli chodzi o kobie
ty, ale żadna jeszcze nie zwymiotowała dzięki mnie!
- To nie przez ciebie. Widzisz, kiedy... - przełknęła
ślinę i zaczęła od nowa. - Kiedy w końcu to się stało,
wszystko nagle stanęło mi przed oczyma. Wszystko, ze
wszystkimi obrzydliwymi szczegółami! - Usiłowała się
uśmiechnąć. - Może napiszesz o tym artykuł „Wstrzą
sowa metoda leczenia amnezji"...
Penry mocno ujął ją za rękę.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
91
- Świetny pomysł. Ale zanim powiesz mi coś więcej,
chętnie czegoś bym się napił. A ty?
- Trochę wody mineralnej. - Rzuciła mu błagalne
spojrzenie. - Penry, nie masz pojęcia, jak mi przykro!
- Dam sobie radę. Zaraz wracam.
Będąc sam na sam ze swoją pamięcią, Leonora
ukryła twarz w poduszce. Jak bardzo chciałaby przed
tym uciec!
- No, dobrze - rzekł Penry, siadając przy jej łóżku.
- Powiedz, co cię gnębi.
Piła powoli wodę. Zupełnie nie wiedziała, jak zacząć.
Penry pochylił się w jej stronę.
- Posłuchaj - zaczął przyjaźnie - jeśli nie chcesz mi
powiedzieć, kim jesteś i czego się boisz, nic mi nie mów.
Nie chcę powodować bólu, chcę go uśmierzać.
- Ależ ja chcę ci powiedzieć! Tylko wolałabym
odzyskać pamięć w jakiś inny sposób... - zarumieniła
się boleśnie.
- Ja, szczerze mówiąc, też bym wolał. - Upił trochę
whisky. - A teraz proszę, przestań o mnie myśleć jak
o odrzuconym kochanku czy nawet mężczyźnie. Jes
tem lekarzem, kimś, z kim możesz rozmawiać w zaufa
niu. Tak przy okazji. Miałem rację co do twojego
imienia?
- Tak. Mam na imię Leonora. Broszka była dobrym
śladem. Można się z niej domyślić także nazwiska.
Nazywam się Leonora Fox. Mieszkam w Chastlecom-
be i robię swetry na sprzedaż dla turystów. Nic dziw
nego, że tak łatwo poradziłam sobie z wzorem, z któ
rym nie dała sobie rady twoja matka.
- Pani czy panna Leonora Fox? - zapytał Penry
spokojnie.
Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Panna, doktorze Vaughan.
- Jesteś z kimś związana?
Odwróciła się. Po jej twarzy przebiegł cień.
- Myślałam, że tak. Okazało się to jednak ogromną
pomyłką. To dość głupia historia.
92
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Leonora była najmłodszą z trójki rodzeństwa. Jej
rodzice zmarli, kiedy była jeszcze dzieckiem i dziew
czynka została pod opieką Jonathana i Elizy...
- Twój ojciec był wielbicielem Beethovena! - prze
rwał Penry.
- Nie ojciec. Matka. Pierworodny syn w rodzinie
Foxów miał zawsze na imię Jonathan, ale później za
wybieranie imion wzięła się moja mama, która była
pianistką. To ona uparła się, żebyśmy się tak nazywały.
Jonathan został analitykiem systemów, zaczął pra
cować w londyńskim City. Niedawno się ożenił, ale
nadal służył pomocą młodszym siostrom, które otwo
rzyły sklep w nowym centrum handlowym w Cotswold.
- Sprzedajemy swetry, które robię na drutach, po
bardzo ryzykownych cenach; trochę ręcznie szytych,
drogich ubrań, a oprócz tego srebrną biżuterię i inne
rzeczy robione przez miejscowych rzemieślników
- opowiadała Leonora.
- Stąd ta broszka - domyślił się Penry.
- Tak. Zgadnij, jak się nazywa nasz sklep?
- No powiedz!
- Eliza uparła się, żeby nazwać go „Lisią norką".
Jonathan też uważał, że to przyciąganie klientów. A ja
myślę, że to wstrętne.
Penry zastanawiał się przez chwilę.
- Jeśli mieszkasz i pracujesz ze swoją siotrą, to
czemu, na litość boską, nikt cię nie szukał?
- Już ci mówię.
Eliza była o dziesięć lat starsza i kierowała sklepem.
To ona zajmowała się księgowością i nowymi zakupa
mi, ona miała „handlową żyłkę". Leonora była szczęś
liwa, kiedy mogła zająć się robieniem na drutach.
Pomagała czasem w sklepie; kiedy było trzeba, pisała
na maszynie. To ona zajmowała się domem i gotowała,
jeśli Eliza miała zostać na kolacji. Eliza jednak - w wie
ku trzydziestu dwóch lat „szczęśliwie niezamężna"
- rzadko bywała wieczorami w domu. Miała powodze
nie, ale nie zamierzała wiązać się z nikim na stałe.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
93
Leonora uwielbiała żaglówki. W letnie niedziele
spędzała zwykle czas nad jeziorem, niedaleko domu.
Wieczorami chodziła grać w tenisa, czasem zaś do
kina. Zimą starała się brać udział w życiu swojego
małego miasteczka.
- Strasznie nijako to brzmi, prawda? - Uśmiech
nęła się smutno. - Moi rodzice zostawili tyle pienię
dzy, że mogłam pójść do szkoły, w której wcześniej
uczyła się Eliza, ale ja nigdy nie byłam typem nauko
wca... Myślę, że moja kariera została określona
w chwili, gdy sprzedałam swój pierwszy sweter. Mia
łam wtedy szesnaście lat i kiedy skończyłam szkołę,
od razu zaczęłam pracować w sklepie.
Penry patrzył na nią badawczo.
- I nigdy nie chciałaś poszerzyć swoich hory
zontów?
- Oczywiście, myślałam o tym od czasu do czasu
- odparła wzruszając ramionami. - Ale nie chciałam
opuszczać Elizy. Wiesz, ona miała tylko dwadzieścia
lat, kiedy to wszystko na nią spadło, a nigdy nie dała
mi odczuć, że jestem dla niej ciężarem. A przecież tak
właśnie musiało być.
Zapadło milczenie. Penry czekał cierpliwie, aż
Leonora zacznie mówić dalej. Kiedy wreszcie zde
cydowała się podjąć opowieść, jej głos był już pe
wniejszy.
- Pewnego dnia do Chastlecombe przyjechał dzien
nikarz z fotografem. Mieli zrobić reportaż o nowym
centrum handlowym na rynku.
Sklepik Elizy i Leonory przyciągnął od razu ich
uwagę. Zdjęcie Elizy - rudej, wysokiej, eleganckiej
- zajęło centralne miejsce w reportażu. Panna Fox
miała na sobie sweter, zrobiony przez Leonorę,
i srebrną broszkę z głową lisa.
- A gdzie ty wtedy byłaś? - spytał Penry.
- Schowałam się. Nie masz pojęcia, jak ja okropnie
wychodzę na zdjęciach! Włosy jak wronie gniazdo,
oczy czerwone... Guy... - zająknęła się. - Guy Ferris,
94
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
ten fotograf, próbował zrobić mi dobre zdjęcie, ale
w końcu się poddał. Za to Elizie po prostu nie można
zrobić złego zdjęcia!
Penry spojrzał na nią z uśmiechem.
- I co było potem? - zapytał.
- Zakochałam się.
- W Guyu Ferrisie?
- Tak.
Ferris, już znany w odpowiednich kręgach, był
bardzo zainteresowany Leonorą. Eliza była nawet za
niepokojona, bo zaczął przyjeżdżać z Londynu co
weekend. Leonora była w siódmym niebie, tym bardziej
że Guy podzielał jej żeglarskie pasje. Zabierał ją nad
jezioro swoim dwuosobowym morganem, a potem
pływali razem żaglówką. Leonora była zafascynowana
swoim przyjacielem, którego zazdrościły jej wszystkie
przyjaciółki.
- Koszmar! - westchnął z goryczą.
Penry skrzywił się.
- Czy on nie chciał od ciebie niczego oprócz żeg
lowania?
- Co masz na myśli?
- Nie bądź taka niewinna! Wiesz przecież, jak trud
no było mi znieść naszą przymusową bliskość.
Leonora spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- Nawet kiedy wyglądałam jak po walce z Mike'em
Tysonem?
- T o się zmieniło w niezwykłym tempie, rusałko.
- Penry uśmiechnął się, by dodać jej odwagi. - No,
mów dalej. Chciałbym się dowiedzieć, co spowodowało
amnezję.
Wzięła głęboki oddech, a potem przyznała, że Guy
był nią zainteresowany także fizycznie. Ale tylko do
pewnego stopnia. Całowali się, przytulali - nic więcej.
Leonora była przekonana, że Guy szanuje ją i ma
wobec niej poważne zamiary.
- Zdaje się, że czytałam kiedyś za dużo bajek - wes
tchnęła smutno.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
95
Romans ciągnął się przez jesień i zimę, aż do świąt.
Nie wypływali teraz na jezioro. Żeglowanie zastąpiły
przejażdżki samochodem i długie, romantyczne ko
lacje.
Na wiosnę Guy miał jechać do Walii, robić foto
grafie do przewodnika. Zaproponował Leonorze, by
z nim pojechała. Eliza sprzeciwiła się temu pomysłowi
z zaskakującą determinacją. A ponieważ starsza siostra
rzadko się tak przy czymś upierała, Leonora z ogrom
nym żalem musiała Guyowi odmówić. Ferris zezłościł
się i powiedział, że czas już, by Leonora zaczęła sama
o sobie decydować. Pewnego dnia napomknął, że bę
dzie nalegał, by to zrobiła.
- Byłam pewna, że ma na myśli ślub... - wyjaśniła
cicho. - Pod koniec pierwszego tygodnia jego nieobec
ności byłam tak nieszczęśliwa, że Eliza znalazła kogoś
do pomocy w sklepie i przyszykowała mnie do drogi.
Od Guya nie było żadnych wiadomości, ale Leonora
nie przejmowała się tym. Wiedziała, że przyjaciel,
u którego Ferris się zatrzymał, nie ma telefonu. Jego
dom był położony na odludziu. Dziewczyna zdążyła na
nocny pociąg, rano zaś udało jej się złapać taksówkę,
która zawiozła ją do Morfy. O świcie była już w drodze
na Brynteg.
Brynteg! - Penry spojrzał na Leonorę zaniepoko
jony. - Ferris mieszkał u tego faceta z Brynteg?
Leonora skinęła głową.
- Słyszałeś coś o nim?
- Tak. I o jego znajomych. Mów dalej.
Cały tamten ranek wydawał się Leonorze cudowną,
podniecającą przygodą. Szła groblą na Brynteg, czuła
się jak bajkowa królewna, idąca na spotkanie swego
królewicza. Nie przeszkadzał jej nawet wzmagający się
wiatr i coraz silniejszy deszcz. Dom stał na kamienistym
pagórku, przy końcu grobli, niczym miniaturowy za
mek Świętego Michała. Dla Leonory była to praw
dziwa Mekka - schronienie dla pielgrzyma, który
przemierzył długą drogę.'
96 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Ten dom to bungalow, z tyłu jest duży pokój
z widokiem na morze. Zapukałam do drzwi, ale nikt
nie otwierał... - musiała na chwilę przerwać. - Byłam
zmarznięta i przemoczona, a poza tym wydawało mi
się, że dom jest pusty. Przeszłam więc na tył domu, żeby
zajrzeć do środka przez okno. Tam... był taki podest,
a na nim łóżko. Guy tam był... - Głos Leonory załamał
się. Penry podszedł do niej i objął ją delikatnie.
- ...Z jakąś kobietą? - dokończył.
- Nie. Z jakimś mężczyzną.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Penry bardzo delikatnie trzymał Leonorę w ramio
nach. Po twarzy dziewczyny płynęły ogromne łzy, tak
gorące, że niemal parzyły. Jej ciałem wstrząsał szloch.
W ciepłych objęciach Penry'ego spojrzała jeszcze raz na
całą ponurą historię, zmierzyła się z prawdą i... prze
trwała. Po dłuższej chwili wyprostowała się i odsunęła
od swego pocieszyciela. Podał jej pudełko chusteczek
i usiadł z powrotem na krześle.
Jesteś zdegustowany - zauważyła, ocierając ostat
nie łzy.
Oczy Penry'ego błysnęły niczym stal.
- Chciałbym tu mieć tego twojego Guya. Rozwalił
bym mu łeb!
- Dzięki. Może to dziwne, ale w jakiś sposób trochę
mi lepiej, kiedy tak mówisz. - Zamrugała spuchniętymi
powiekami i spróbowała się uśmiechnąć. - On, oczywi
ście, nic nie poradzi na to... na to, kim jest. No, i wcale
się mnie nie spodziewał. Nie wiedział przecież, że
zmieniłam zdanie co do wyjazdu.
- Jeszcze go usprawiedliwiasz?
- Nie. Tak po prostu było.
- Czy on cię widział? - spytał Penry.
- Nie!
Mimo że miała wtedy ochotę jak najszybciej stamtąd
uciec, odeszła spod domu tak cicho, jak tylko mogła.
Dopiero kiedy była już daleko, puściła się biegiem
w stronę plaży i w tym momencie zdała sobie sprawę,
że zaczął się przepływ.
- Wyobraź sobie, co czułam, kiedy się okazało, że
grobla jest pod wodą! Biegałam po plaży jak oszalała,
98 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
szukałam jakiejś łodzi, żeby przeprawić się na ląd.
I znalazłam. Na plaży leżał stary ponton, w dodatku
miał zamocowany motor. Nawet chwili się nie waha
łam. Od razu zepchnęłam go na wodę.
- Na scenie pojawia się „Seren"...
- Tak. Udało mi się ją jakoś zepchnąć. Przez parę
strasznych chwil bałam się, że nie zapali, ale w końcu
się udało. Przełożyłam tylko swoją torbę przez ramię
i ruszyłam w stronę brzegu. Wydawało mi się, że jest
tak blisko, że mogłabym przepłynąć.
-I pewnie właśnie wtedy wysiadł silnik, a fale
miotały tobą tak długo, aż wypadłaś za burtę. - Penry
pokręcił głową. - To cud, że zepchnęły cię w pobliże
Gullholm. Musiałem cię znaleźć dosłownie kilka minut
po tym, jak zaczepiłaś się o skały. - Spojrzał jej prosto
w oczy. - Czy ty w ogóle masz pojęcie, ile miałaś
szczęścia?
Leonora skinęła głową. Okropność tego, co się stało,
była nie do zniesienia! Penry skrzywił się.
- Kiedy masz być w domu?
- Boże! - W jej oczach pojawiło się przerażenie.
- Który dzisiaj?
- Czternasty marca.
Leonora odetchnęła z ulgą.
- Jutro. Muszę być w domu na czas, inaczej Eliza
po prostu oszaleje.
Penry podniósł się z miejsca.
- Odwiozę cię - oświadczył.
- Nie chcę ci psuć wakacji. Dla ciebie to zupełnie
nie po drodze. Podwieź mnie tylko do najbliższej
stacji...
- Nie mów głupstw. Ja też muszę już wracać do
prawdziwego świata. - Skierował się w stronę drzwi.
- A poza tym, życie na Gullholm bez mojego małego
rozbitka straci cały urok - dodał z uśmiechem.
Leonora nie odwzajemniła uśmiechu; nagle zdała
sobie sprawę, że ma teraz przed sobą długą, samotną
noc.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
99
- Musisz już iść do swojego pokoju? - zapytała
zmienionym głosem. - Nie możesz dziś ze mną zostać?
Proszę...
Penry zachmurzył się.
- Nie, Leonoro. Już raz przez to przeszliśmy. Do
brze wiesz, że nie mogę. Teraz już wszystko będzie
dobrze, pokonałaś smoki, nigdy więcej cię nie do
sięgną.
Odwrócił się, chwilę patrzyli sobie w oczy, a po
tem... Penry szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi.
Tak szybkim, że zapomniał schylić głowę i uderzył się
w czoło o framugę. Leonora wyskoczyła z łóżka.
- Boli? - spytała, łapiąc go za rękę.
- Oczywiście, że boli! Jak diabli! - Spojrzał na
nią i próbował się wyrwać, ale chwyciła go z desperacką
siłą.
- Proszę, zostań. Proszę! Penry, posłuchaj: ja chcę,
żebyś się ze mną kochał. Ja tego potrzebuję! - Ciemny
rumieniec oblał twarz dziewczyny, gdy ujrzała, jakim
wzrokiem na nią patrzy.
- Nie wiesz, co mówisz - powiedział przez zaciśnięte
zęby.
- Bardzo dobrze wiem, co mówię. Jeśli chcesz,
możesz na to spojrzeć z medycznego punktu widzenia.
Jak na lekarstwo przeciwko urazowi. - Przysunęła się
bliżej. - Nie rozumiesz? To, co widziałam tamtego
ranka, może mieć wpływ na całe moje przyszłe życie
seksualne. Muszę poznać coś innego. Jeśli będziesz się
dziś ze mną kochał, będę miała coś, do czego będę
mogła wracać z przyjemnością i wdzięcznością przez
resztę życia.
- To jest szantaż! - rzekł niskim głosem.
- Nie. To wołanie o pomoc. - Leonora zarumieniła
się boleśnie. - Chyba, że ostatni raz zupełnie cię
zniechęcił.
Penry stał w kompletnym bezruchu.
- T o prawda, nie chciałbym, żebyś znów przeze
mnie zwymiotowała. Jestem lekarzem, ale jestem także
100 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
normalnie, po męsku próżny. Nie przeczę, jesteś
bardzo przekonująca, kiedy tak prosisz. Trudno ci
się oprzeć, ale nie sądzę, by moje ego zniosło powtórkę
ostatniego razu.
W oczach Leonory błysnęła nadzieja.
- Nie masz się czego bać. Chciałabym, żebyś pomógł
mi zapomnieć tamten dzień, kochając się ze mną. Czy
proszę o tak wiele? - Puściła jego dłoń i szybkim
ruchem przytuliła się do niego. Wiedziała już, że wy
grała; serce mężczyzny uderzało szybko, boleśnie...
Czuła jego rytm policzkiem, kiedy przywarła do jego
szerokiej piersi. Przytuliła się jeszcze mocniej, a wtedy
ramiona Penry'ego otoczyły ją mocnym uściskiem.
- Leonoro - rzekł prosto w jej włosy - czy ty w ogóle
zdajesz sobie sprawę, co mi robisz?
Zadarła do góry głowę, żeby móc spojrzeć mu
w oczy Zadrżała, widząc, że są przepełnione namię
tnością.
- Nie. Nie do końca. Miałam nadzieję, że mi poka
żesz. - Odsunęła się i zdjęła koszulę. Zaczepiła guzikiem
o włosy.
Penry wypuścił powietrze z głośnym świstem i po
mógł jej wyplątać nieszczęsny guzik. Widziała, że przy
gryzł wargę, gdy wreszcie stanęła przed nim naga.
- Oglądanie nagiej kobiety powinno być czymś zwy
czajnym dla lekarza... - rzekła, prostując się i chowając
ręce za plecami.
Penry chwycił ją w ramiona i przycisnął do piersi.
- Ale to nie jest coś zwyczajnego - szeptał z ustami
przy jej ustach. - Wygrałaś... Wiem, że rano będę tego
żałował, ale pragnę cię tak mocno, że zaryzykuję... Czy
jesteś tego pewna? - Postawił Leonorę na ziemi i spoj
rzał na nią niewidzącymi, błękitnymi oczyma. - Wiesz,
rusałko, ostrzegam cię, tym razem nie dam ci uciec.
- Oczywiście, że jestem pewna - odparła zniecierp
liwiona. - Chcesz mnie czy nie?
Nie odpowiedział. Zdjął szlafrok, położył Leonorę
na łóżku i zgasił światło. Jego ciepłe, nagie ciało
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 1 0 1
dotykało jej ciała i tym razem wszystko było takie
inne... Takie czarodziejsko inne! Leonora zapomniała
Guya, zapomniała o całym świecie... Bliskość Pen-
ry'ego przemieniała ciemności w podniecający, intymny
świat... Było w nim miejsce tylko dla dwojga ludzi,
spragnionych ciepłej radości bycia razem.
Spodziewała się prawdziwej eksplozji uczuć, a tym
czasem Penry wcale się nie śpieszył... Była mu wdzięcz
na za lekki, uwodzicielski sposób, w jaki drażnił ją
i podniecał. A potem... tempo pieszczot zaczęło wzras
tać... Sprawił, że ciało Leonory odpowiadało każdym
nerwem. W końcu i ona odważyła się zacząć własne
poszukiwania. Jakże była szczęśliwa, gdy zrozumiała,
czego jest w stanie dokonać! Usta Penry'ego kusiły, na
przemian delikatne i brutalne, aż wreszcie jego poca
łunki zsunęły się niżej, wzdłuż szyi i zaczęły muskać jej
piersi. Leonora zadrżała i jęknęła cicho. Penry całował
jej rozpaloną skórę, czuła jego język taki... delikatny...
Gdy dotknął jej sutków, poczuła, jaki ogień w niej
rozpala... Dotyk jego długich, szczupłych palców, tak
wyrafinowany, sprawił, że spełnienie przyszło dla Leo
nory szybko i intensywnie, ogarniając całe jej ciało.
Leżała, z trudem łapiąc powietrze, z rozkrzyżowa-
nymi ramionami, w powodzi popielatobrązowych lo
ków. Penry zapalił światło. Kiedy otworzyła oczy,
ujrzała jego triumfujący uśmiech. Objął ją ciasno ra
mionami.
- A co... co będzie teraz? - zapytała, rumieniąc się
z zakłopotania.
--- A czego byś chciała?
- Nie wiem. Ale z tego... z tego, co się właśnie stało,
raczej niewiele wynika dla ciebie...
Penry zaśmiał się miękko.
-Wręcz przeciwnie, moja piękna, bardzo wiele!
Chcesz wiedzieć, jak wiele? - Ujął lekko jej dłoń
i pociągnął w dół. Teraz mogła przekonać się, jak
bardzo Penry jej pragnie... Zamrugała szybko oczami,
jej dłoń dotknęła go lekko... Penry westchnął głęboko.
102
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
-Jak się czujesz? - zapytał z trudem. Była za
skoczona.
- Przecież wiesz!
Schylił się i głęboko ją pocałował. Objęła go mocno
i przyciągnęła do siebie. To starczyło za odpowiedź...
Minął długi czas, zanim Penry uniósł głowę i zapytał:
- Jesteś pewna?
- Tak. O, tak... teraz! Penry, proszę!
Lecz nawet teraz nie chciał się śpieszyć. Pieścił ją
i całował, aż prawie płakała z tęsknoty... Rozsunął
delikatnie jej kolana, całował miękką skórę ud, tak
długo, że zaczęła go błagać... I w końcu... w końcu
spełnił jej prośbę. Leonora przygryzła dolną wargę,
poczuła kłujący ból... Po chwili leżeli nieruchomo,
bardzo spokojnie, jak ludzie, którzy wydostali się z oka
cyklonu.
- Bardzo cię bolało? - zapytał Penry szeptem.
-Nie, nie bardzo... Dziwne, teraz też nie boli.
Wiesz, nawet nie jestem zmęczona...
- Po prostu jestem bardzo, bardzo sprytny.
-I doświadczony!
- Ostatnio trochę się zaniedbywałem...
- Nigdy bym nie zgadła.
-To tak, jak z jazdą na rowerze. Tego się nie
zapomina.
- Umiem jeździć na rowerze, ale tego jeszcze nigdy
nie robiłam.
- Och, wiem, rusałko, wiem! Pozwolisz, że cię
nauczę?
Zaczął się poruszać, z początku powoli... Leonora
patrzyła mu w oczy rozjaśnionym ze szczęścia wzro
kiem, i z każdym jego ruchem czuła, że jej ciało, mimo
braku doświadczenia, uczy się bardzo szybko... Stop
niowo dostosowała się do rytmu Penry'ego, coraz
szybciej i szybciej... Zgodnie z rytmem serc... Doszli
wreszcie do spełnienia, przy którym tamto poprzednie
wydało się Leonorze zaledwie bladym cieniem. Teraz
było wszechogarniające, porywało swą pierwotną si-
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
103
łą... Penry zachłysnął się powietrzem i omal nie zmiaż
dżył jej w uścisku... A potem był już tylko uspokajający
się oddech, spokojne bicie dwóch serc...
Kiedy Leonora obudziła się, było już rano. Leżała
sama. Czuła rozkoszny ból po wysiłku ostatniej nocy...
Tak, pamiętała wszystko dokładnie. Każdy drobny
szczegół, wszystko, co nawet teraz zapierało jej dech
w piersi. W końcu jednak zmusiła się do przypomnienia
sobie sceny, która rozegrała się w Brynteg i okazało
się, że wspomnienie to nie jest już bolesne. Było
oczywiście smutne i dość obrzydliwe, jednak najgorsze
miała za sobą. Mogła teraz myśleć o tym bez rozpaczy;
zupełnie, jakby przydarzyło się to komuś innemu,
w jakimś innym świecie.
Leonora zdała sobie sprawę, że wypadek i utrata
pamięci będą odtąd stanowiły w jej życiu swoistą
granicę. To, co wydarzyło się między nią a Penrym
Vaughanem, będzie jakby ziemią niczyją - wstępem
do nowego życia i zakończeniem starego. Na myśl
o Penrym przeciągnęła się jak kotka i uśmiechnęła
w rozmarzeniu. Tak. To, co wydarzyło się ostatniej
nocy, było doskonałym lekarstwem na szok związany
z wyprawą na Brynteg... Za sprawą cudownego po
żądania Penry'ego rany zadane jej przez Guya zagoi
ły się bez śladu. Poruszyła się niespokojnie. A kto,
zapytała nagle samą siebie, wyleczy cię z Penry'ego
Vaughana?
Wstała, umyła się pośpiesznie, założyła dżinsy, swe
ter i przypięła broszką swoją chustkę. Kiedy się czesała,
zerknęła w lustro. Przez chwilę przyglądała się swojej
twarzy, zaskoczona, że po tym, co się stało, wygląda
tak jak zawsze.
Pościeliła łóżko, zebrała swoje rzeczy i postanowiła
zejść na dół. Teraz, w jasnym świetle dnia, nie była już
tak pewna, jak ma wyglądać jej przywitanie z Penrym.
Nie można było jednak dłużej z tym zwlekać. Zeszła
do kuchni i spotkała go, kiedy właśnie wychodził
z gabinetu.
104
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Dzień dobry - powiedział bez uśmiechu. - Poin
formowałem policję o tym, że odzyskałaś pamięć.
- Dziękuję. - Była nieprzyjemnie zaskoczona tym
chłodnym przywitaniem. Zaczęła nalewać wody do
czajnika. - Ja na pewno bym o tym zapomniała. Czy
nie powinnam nikomu zwrócić pieniędzy za „Seren"?
-Jeśli nie chcesz, żeby sprawa nabrała rozgłosu,
nie radzę. Właściciele dostaną pieniądze z ubezpie
czenia.
Leonora krzątała się po kuchni. Za nic nie chciała
pokazać, jak bardzo jest rozczarowana.
- C o zrobisz z jedzeniem, które jest w lodówce?
- zapytała, nie patrząc w jego kierunku.
- Bryn Pritchard weźmie je stąd, zostawię mu klu
cze. - Spojrzał na nią uważnie. - A jak ty się dziś
czujesz?
- Dobrze - odparła wesoło. - Choć muszę przyznać,
że trochę dziwnie jest wrócić do dawnego świata.
Nareszcie jestem cała i zdrowa.
- Niezupełnie. - Uniósł jej twarz tak, że musiała
spojrzeć mu w oczy. - Z pamięcią czy bez, po ostatniej
nocy nie określiłbym cię jako całej.
Leonora, czerwona aż po cebulki włosów, odsunęła
się od niego.
- To był mój własny pomysł, więc nie narzekam.
- Podała mu talerz. - Gdzie chcesz jeść? Tu czy
w swoim pokoju?
Penry patrzył na jedzenie bez zainteresowania.
- Nie wiem, czy w ogóle chce mi się jeść.
-Więc wyrzuć to wszystko do śmieci - rzekła
urażona.
- Dobrze, już dobrze, jem! - Postawił talerz na
blacie i posadził dziewczynę na wysokim stołku, - Mo
że ty też coś zjesz, kiedy będziemy rozmawiać?
- Rozmawiać? - Leonora spojrzała na niego pytają
co i sięgnęła po grzankę. Przerwał jedzenie.
- Musimy pogadać, Leonoro - powiedział po chwili
milczenia. - Po wczorajszej nocy...
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 105
Zapomnijmy o niej.
Jak? - Czarne brwi Penry'ego utworzyły jedną,
szeroką linię. - Może ty umiesz o czymś takim zapom
nieć. Ja nie.
Leonora nie udawała już, że je.
- Posłuchaj, Penry - zaczęła - wczoraj prosiłam
cię... błagałam, żebyś się ze mną kochał. Zaspokoiłeś
moją głęboką potrzebę; chciałam zapomnieć o tym, co
widziałam. Pokazałeś mi, jak piękna może być miłość
między mężczyzną a kobietą i poczułam, że znowu
jestem zdrowa i normalna.
Nalał herbaty do kubków.
- To stawia mnie na równi z jakimś lekarstwem.
Dzięki.
- Dobrze wiesz, że nie to chciałam powiedzieć
- odparła zniecierpliwiona. - Próbuję ci powiedzieć,
jak bardzo jestem ci wdzięczna i jak wspaniałe było
to, co się stało. To wszystko. Nie będę ci już cięża
rem, od tej pory nie musisz się czuć za mnie od
powiedzialny.
- Doprawdy, jak miło to słyszeć - przerwał jej. - Ale
czy ty przypadkiem o czymś nie zapomniałaś?
- O czym?
- Pomyśl, Leonoro! Ktoś chyba mówił ci o ptasz
kach i motylkach?
Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, a potem
zarumieniła się.
Ja... nie pomyślałam...
- A ja tak... przez chwilę. Tylko że wtedy było już
za późno. Potrzeba zaspokojenia wyparła wszystko
z mojej głowy.
- Zaspokojenia?! - Dziewczyna rzuciła mu obu
rzone spojrzenie i zeskoczyła ze stołka. - Co za po
tworne słowo!
- A jak byś to nazwała?
- Przysługą. Ty ją spełniłeś, ja jestem wdzięczna.
A teraz zapomnijmy o tym. Jeśli coś się stanie, będzie
to tylko moja wina.
106 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Penry chwycił ją za ramiona i odwrócił twarzą do
siebie.
- Mam zapomnieć? Myślisz, że jestem aż takim
potworem?
- Wcale nie uważam cię za potwora. - Spojrzała na
niego wyzywająco. - Ale miałeś przeze mnie już
wystarczająco dużo kłopotów. Jeśli będzie jakiś...
problem, poradzę sobie z nim sama.
Przez chwilę trzymał ją w żelaznym uścisku. Nagle
jego twarz przybrała obojętny wyraz.
- Jak chcesz - rzekł i puścił jej ręce.
Leonora patrzyła za nim zdumiona, gdy wychodził,
żeby się spakować. Jej słowa, w zamierzeniu szlachet
ne, okazały się kompletnie chybione. Spodziewała się,
że Penry uznaje za nonsens i była zaskoczona, że tego
nie zrobił.
Kiedy Penry wyszedł na dwór, by sprawdzić gene
rator, Leonora zniosła na dół swój bagaż. Do torby
zapakowała także nie ukończony sweter.
- Jesteś gotowa? - zapytał w jakiś czas później.
- Tak. - Rzuciła ostatnie spojrzenie na dom, który
przez pewien czas był całym jej światem.
Szli do przystani w deszczu, zejście na brzeg
zabrało im więc sporo czasu. Kiedy stanęli wreszcie
na plaży, spojrzała na morze zrezygnowana. To
będzie niełatwa przeprawa... Penry zapakował baga
że na łódź, a potem pomógł jej wsiąść. Gdy tylko
wypłynęli z bezpiecznego portu, „Angharad" zaczęła
tańczyć na falach, jakby cieszyła się, że znów rusza
w morze.
Leonora patrzyła na zbliżający się ląd i myślała
ponuro, że być może nigdy już nie ujrzy Penry'ego
Vaughana.
- Boisz się? - zapytał. - Nie ma czego, to tylko
silny wiatr. - Wyciągnął do niej ramię. - No,
chodź tutaj.
Resztę podróży Leonora spędziła, stojąc przytulo
na do Penry'ego. Mimo kilku warstw ubrania dziew-
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 107
czyna czuła, jak mocno bije mu serce. Nie mogła
znieść myśli, że już niedługo będą musieli się rozstać.
-Jesteś tak cicho... - powiedział nagle Penry.
Poczuła jego oddech na szyi. Bała się odwrócić.
- Myślę nad jakąś zgrabną mową dziękczynną na
pożegnanie.
- Niepotrzebnie. Przepisywałaś moje artykuły, za
jęłaś się domem, karmiłaś mnie po królewsku... To ja
powinienem ci dziękować.
Cieszyła się, że Penry nie może widzieć jej twarzy.
- Ach, ale nie zapominaj, że uratowałeś mi życie!
- rzekła, siląc się na lekki ton. Przysunął się jeszcze
bliżej. W oddali widać już było Brides Haven.
Wyjrzała spod jego ramienia.
- Już prawie dopływamy.
Zajrzeli jeszcze do Bryna Pritcharda, żeby zo
stawić klucze, a potem ruszyli w stronę Haverford-
west.
- Czy twoja siostra spodziewa się ciebie o jakiejś
określonej porze? - zapytał Penry.
- Powiedziałam jej, że będę wieczorem. Może za
trzymamy się gdzieś po drodze i spróbuję do niej
zadzwonić? Powiem jej, że już jadę.
- Oczywiście. Zatrzymamy się na lunch.
Leonora cicho mu podziękowała. Nie była pewna,
czy ten pomysł jej się podoba. Chciała już się z nim
rozstać i jak najszybciej mieć to za sobą. Z drugiej
jednak strony pragnęła, aby ten dzień trwał wiecznie.
Penry - zupełnie, jakby wiedział, o czym ona myśli
- zjechał na boczną, polną drogę. Przemknęli przez
Carmathen i Llandelio, minęli Brecon i skierowali się
w stronę Leominster. Zatrzymali się w ładnym pubie
przy drodze i kiedy Penry zamawiał obiad, Leonora
poszła zadzwonić do siostry.
-Wszystko dobrze? - zapytał, gdy dołączyła do
niego w zatłoczonym barze.
-Tak, ale Eliza miała do mnie pretensje, że nie
dzwoniłam ani nie wysłałam kartki. Powiedziałam
108 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
jej, że sporo się wydarzyło i że opowiem jej o tym,
gdy tylko znajdę się w domu. - Szybkim ruchem
sięgnęła po szklankę soku pomarańczowego i zaczęła
nerwowo pić.
- Czy coś się stało? - spytał tak łagodnie, że
Leonora z trudem powstrzymała się od łez.
- Tak sobie nagle pomyślałam... Okropnie trudno
będzie mi to wszystko wytłumaczyć Elizie.
- Chyba cię zrozumie!
- Oczywiście, że tak. Ale nie mogę znieść myśli, że
będę musiała to wszystko jeszcze raz opowiadać.
-Może nie będzie tak źle - rzucił pocieszająco
i zaczął opowiadać o domu, który kupił na brzegu
rzeki Wye, niedaleko Builth Wells.
Lunch minął szybko. Leonora nie wiedziała, czy
cieszyć się, czy też martwić, gdy nadeszła pora, by
jechać dalej.
Kiedy dotarli do Chastlecombe, było już po czwar
tej. Penry zaparkował na tyłach centrum handlowego,
a potem sięgnął na tylne siedzenie po torbę Leonory.
Uśmiechnęła się do niego.
- Dziękuję za odwiezienie. Dam już sobie radę. Nie
wysiadaj.
- Nie bądź niemądra - odparł, marszcząc gniewnie
brwi. - Odprowadzę cię do domu.
Nie chciała się z nim kłócić. Poszła przodem,
witając uśmiechem znajome twarze. W wiosennym
słońcu rząd arkad na rynku wyglądał bardzo ładnie.
Przed wszystkimi sklepami stały kamienne donice
pełne żonkili. Tylko u wejścia „Lisiej norki" rosły
w donicach dwa wawrzyny.
- Mieszkam nad sklepem - poinformowała Leono
ra, zwalniając kroku.
- Wiec chodźmy - zdecydował szybko Penry. - Bę
dziesz to miała za sobą.
Chwilę później w drzwiach sklepu pojawiła się
Eliza, elegancka, jak zwykle, z uśmiechem na twarzy.
Uśmiech ten szybko ustąpił miejsca zdumieniu, kiedy
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 109
zdała sobie sprawę, że Leonora jest w towarzystwie
kogoś nieznajomego.
- Cześć! - Leonora objęła siostrę serdecznie. - To
jest doktor Penry Vaughan. Był tak miły i podwiózł
mnie do domu.
Penry wyciągnął z uśmiechem dłoń.
- Dzień dobry, panno Fox. Czy moglibyśmy po
rozmawiać na osobności? Leonora ma za sobą dość
przykre chwile... Nie, proszę się nie denerwować. Po
prostu chciałbym pani wszystko dokładnie wyjaśnić.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Eliza Fox chwaliła się zwykle, że daje sobie radę
w trudnych sytuacjach, a jednak o jedenastej wieczorem
tego dnia leżała na kanapie i wcale nie wyglądała
dobrze. Siostra przyniosła jej do pokoju kolejną
czarną kawę.
- Tak mi przykro, Elizo - Leonora powtarzała to
już chyba po raz setny. - To wszystko wcale by się nie
wydarzyło, gdybym nie uganiała się za Guyem.
- Chciałaś chyba powiedzieć: „gdyby Guy nie uga
niał się za mną"! - odparła Eliza z mocą. Od początku
mi się to nie podobało. Nie mogłam dojść, co mnie
w nim tak denerwuje, ale od początku było to dla mnie
jasne. Boże, co za koszmar... Mogłabym go zabić!
- Penry też tak powiedział.
Eliza przyjrzała się jej badawczo.
- Ach, tak... Doktor Vaughan. Powiedz, czy mi się
wydaje, czy rzeczywiście coś się dzieje między tobą
a tym wspaniałym doktorem?
- Ależ skąd?
-Kłamiesz!
Leonora odrzuciła włosy z czoła gniewnym gestem.
-Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolałabym
zmienić temat. Chciałabym w ogóle zapomnieć o ostat
nich tygodniach!
Eliza podniosła się z miejsca. Miała skruszoną minę.
- Biedaczko, tyle się wycierpiałaś, a ja tak marudzę!
Przepraszam, to ja powinnam troszczyć się o ciebie, nie
ty o mnie.
Wreszcie Leonora znalazła się w swoim małym,
zacisznym pokoju. Teraz nie mogła już dłużej ukrywać
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
111
smutnej prawdy: zapomnieć Guya Ferrisa było dziecin-
nie łatwo, za to wyrzucić z pamięci Penry'ego... A prze-
cież jeszcze dwa tygodnie temu nie miała pojęcia o jego
istnieniu. Teraz nie umiała już sobie wyobrazić życia
bez niego... Leżała w ciemności z otwartymi oczami.
Cichy szum głównej ulicy Chastlecombe nie przypomi-
nał w niczym szumu fal na Gullhohn. Leonora nie
przypuszczała nawet, że tak bardzo będzie jej brako-
wało Penry'ego. Wspomnienia wspólnie spędzonej no-
cy prześladowały ją tak długo, że zasnęła, gdy nad
miasteczkiem zaczął wstawać świt.
Zazwyczaj Leonora uwielbiała niedziele, ta jednak
wydawała jej się bardzo długa. Latem zawsze było
co robić, lecz zimą najczęściej zajmowała się goto-
waniem lub czytaniem gazet. Eliza była czasem w do-
mu, częściej jednak poza nim. W tę niedzielę została
zaproszona na uroczystą kolację. Chciała odwołać
spotkanie, lecz Leonora stanowczo się temu sprze-
ciwiła.
- Wystarczy, że zepsułam ci sobotni wieczór! Proszę,
idź i baw się jak najlepiej, nic mi nie będzie. A poza
tym Priscilla na pewno znalazła ci kogoś do towarzy-
stwa. - Leonora zmusiła się do uśmiechu. - Pomyśl
tylko, jak się rozzłości, kiedy będzie musiała zmienić
rozmieszczenie gości przy stole!
Tak naprawdę Leonora chciała nareszcie pobyć
sama ze sobą. Przez noc Eliza uświadomiła sobie,
co naprawdę mogło się stać i teraz nie chciała
jej zostawiać samej ani na chwilę. Kiedy wreszcie
zdecydowała się pójść na przyjęcie, Leonora ode-
tchnęła z ulgą. Wystarczyło jednak, żeby usiadła
w fotelu z robótką, a na nowo ogarnęła ją rozpacz.
Jeszcze wczoraj, kiedy tak siedziała z drutami w dło-
niach, towarzyszył jej Penry. Teraz kompanii do-
trzymywał jej tylko telewizor, który po dwóch ty-
godniach z dala od cywilizacji wydawał się wprost
nie do zniesienia.
112
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Kiedy rozległ się dzwonek telefonu, Leonora nie
śpieszyła się z odbieraniem. Była tak pewna, iż to
któraś z przyjaciółek Elizy, że po usłyszeniu głosu
Penry'ego po prostu usiadła na podłodze.
- Leonoro? Jesteś tam jeszcze?
- Tak, tak, słucham. - Wzięła głęboki oddech. - Jak
dojechałeś do domu?
- W porządku. Jak się dziś czujesz?
- Dobrze.
- Na pewno? - Po drugiej stronie słuchawki zapa-
nowała cisza. Po chwili Penry znowu się odezwał:
-Leonoro... posłuchaj... Mam nadzieję, że nie
masz jakichś dziwnych pomysłów na ten temat i po-
wiesz mi, jeśli się okaże, że jesteś w ciąży.
Leonora najeżyła się.
- I po co chcesz to wiedzieć? Żeby ułatwić mi aborcję
tak szybko, jak to będzie możliwe?! - zawołała. - Ko-
muś takiemu jak ty nie powinno to sprawić kłopotu.
W tym momencie usłyszała trzask odkładanej słu-
chawki.
Wybuchnęła płaczem. Kiedy się uspokoiła, poszła
do kuchni zrobić sobie herbaty. W końcu wróciła do
robótki na drutach. Była tak zła, że bardzo szybko
uporała się z wykończeniem swetra. Chciała go jak
najszybciej wysłać Penry'emu. Będzie miał pamiątkę po
swoim topielcu.
W poniedziałek wieczorem Penry zadzwonił ponow-
nie, ale tym razem rozmawiał z Elizą.
- Spytał tylko, jak się czujesz - powiedziała Leono-
rze nieco zaskoczona siostra. - Prosił, żebym na ciebie
uważała, a potem odłożył słuchawkę...
- Dzwonił tu wczoraj - odparła Leonora. - Byłam
trochę... niemiła.
- Rozumiem - Eliza spojrzała na nią kręcąc głową.
- Może potraktuje ten sweter, który mu dziś wysłałaś,
jako rodzaj gałązki oliwnej...
Penry nie zadzwonił więcej, przysłał natomiast bar-
dzo formalne podziękowanie za sweter. Widok jego
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
113
nierównego pisma sprawił, że Leonorę znowu opano-
wała tęsknota. Jakże chciałaby być teraz na wyspie,
a nie tu, w Chastlecombe!
Kiedy zrozumiała, że jej przygoda na Gullholm nie
będzie miała dalszego ciągu, poczuła się kompletnie
rozbita. Starała się ukryć rozpacz za wesołą, niefrasob-
liwą miną, która przerażała Elizę. Jednocześnie prze-
płakiwała całe noce. Do tej pory nie zdawała sobie
nawet sprawy z tego, jak bardzo chciałaby urodzić
dziecko Penry'ego... Teraz wiedziała już, że nie ma
powodu, by się ze sobą kontaktowali. Ta świadomość
sprawiła, że Leonora z dnia na dzień szarzała i bladła.
Zaniepokojona Eliza zaczęła mówić o anemii. Leonora
po prostu ją wyśmiała.
- To, na co cierpiałam, nazywa się amnezją, nie
anemią - wyjaśniła. Mimo to zgodziła się zostać w łóż-
ku w następną niedzielę, a nawet pozwoliła Elizie
trochę koło siebie pochodzić.
- Posiedzę z tobą - rzekła Eliza, wnosząc śniadanie
do jej pokoju. - Wyglądasz, jakbyś się z kimś biła!
Po godzinie Leonora miała już jednak dość opieki.
Wstała i poszła się umyć. Poświęciła sporo czasu
porannej toalecie. Postanowiła, że od dziś dosyć his-
terii. Nie będzie się zachowywać, jak rozkapryszona
panna z dziewiętnastowiecznej powieści. Żeby podkreś-
lić swój nowy stosunek do świata, założyła różowy
sweter i lekką, plisowaną spódniczkę.
- Jak wyglądam... - zawołała, wbiegając do salonu,
lecz głos zamarł jej na ustach na widok Penry'ego,
który podniósł się właśnie z fotela.
- Wspaniale, rusałko! - wyciągnął dłoń, a Leonora
uścisnęła ją bez słowa. - Nie powiesz mi „dzień dobry"?
Odzyskała mowę.
- Rzeczywiście, dzień dobry. Co za niespodzianka!
Gdzie jest Eliza?
- Musiała na chwilę wyjść.
Ja jej pokażę wychodzenie! - pomyślała Leonora
i uśmiechnęła się z przymusem.
114
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Siadaj, proszę.
Była trochę zła, że dała się tak zaskoczyć, ale jej
niezadowolenie łagodził fakt, że Penry przyszedł w zro-
bionym przez nią swetrze. Skomplikowany, wijący się
wzór podkreślał jego szerokie ramiona, a sprane dżinsy
i duże, skórzane buty sprawiały, że wyglądał stylowo
i naprawdę wspaniale.
- Niepotrzebnie przyjechałaś. Okazało się, że nie
jestem w ciąży - wyjaśniła na wstępie.
Penry skinął głową.
- Rozumiem. A już się zastanawiałem...
- Nad czym?
- Eliza zadzwoniła do mnie i powiedziała, że co noc
wypłakujesz sobie oczy.
Leonora spojrzała na niego przerażona.
- Słyszała mnie?
- Tak. - Pochylił się w jej stronę. - I chciałbym
wiedzieć, dlaczego płakałaś.
- Jesteś lekarzem - odparła, nie patrząc na niego.
- Wiesz dobrze, że kobiety czasem... czasem są draż-
liwe. Nie jestem wyjątkiem.
- Czy to prawdziwy powód? - Penry spojrzał jej
uważnie w oczy. - A może ty chciałaś być w ciąży?
Tym razem nie dała się zaskoczyć. Uśmiechnęła się
do niego z politowaniem.
- Och, przestań! Nie jestem kompletną idiotką!
- Nie, jesteś tylko nieszczęśliwa. Eliza nie mogła się
mylić co do łez...
- Nie mogę powiedzieć, żeby podobało mi się, że
rozmawiacie o mnie za moimi plecami, ale skoro musisz
wiedzieć... Po prostu odreagowuję to, co się stało
- oświadczyła z godnością. - Po tym wszystkim, co
przeszłam, nie ma się chyba czemu dziwić!
Penry wzruszył ramionami.
- No cóż, Leonoro, skoro tak mówisz... Poroz-
mawiajmy wobec tego o powodzie, dla którego tu
przyjechałem. Mówiąc wprost: chciałbym ci coś za-
proponować. Możesz mnie wysłuchać?
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
115
- Mów.
-Proponuję, żebyśmy podjęli naszą znajomość.
Chyba że nie chcesz mnie już więcej widzieć.
- Ja... Przepraszam, co ty powiedziałeś?
- Dobrze wiesz, co powiedziałem. Teraz, kiedy spra
wa ciąży przestała być problemem, czy jest jakiś po
wód, żeby nie kontynuować znajomości, która zaczęła
się na Gullholm?
- Mówisz poważnie? - Leonora patrzyła na Pen-
ry'ego niepewnie.
- Czemu nie? - Ujął jej dłonie. - Nie proszę cię,
Leonoro, żebyś była moją kochanką. Jeszcze nie. To
było wspaniałe przeżycie, ale doszło do niego w dość
niezwykły sposób. Czy nie moglibyśmy na razie być
przyjaciółmi? Bardzo tęskniłem do mojego małego
rozbitka.
- Kiedy rozmawialiśmy przez telefon, wydawało mi
się, że masz mnie dosyć...
- Dziwi cię to? To, co powiedziałaś, było naprawdę
okropne. Myślałem, że znasz mnie lepiej.
Leonora wzdrygnęła się.
- Moje ostatnie doświadczenia sprawiły, że stałam
się trochę cyniczna. Powiedz - dodała, chcąc wyjaśnić
wszystko do końca - co byś zrobił, gdyby okazało się,
że jestem w ciąży?
- Oświadczyłbym ci się. Może to staroświeckie, ale
nie wydaje mi się, żebyś mogła się zgodzić na jakieś
inne rozwiązanie. Ja zresztą też nie.
Wysunęła ręce z jego dłoni.
- Rozumiem. - Patrzyła na niego przez dłuższą
chwilę. - Dobrze. Zgadzam się.
Penry wstał powoli, przyglądając się jej podejrzliwie.
- Tylko czemu mam wrażenie, że przeszedłem przez
jakiś test?
- Bo tak było. - Leonora uśmiechnęła się. Czuła
się teraz znacznie lepiej. - Ciekawe, co się dzieje
z Elizą...
- Mówiła coś o sprzątaniu sklepu...
1 1 6 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Biedactwo, może lepiej pójdę i wybawię ją z tego
nieszczęścia.
Penry wyciągnął do niej rękę.
- Poczekaj chwilę. Pokaż mi, że naprawdę wszystko
jest w porządku. Wystarczy jeden pocałunek...
Leonora wahała się przez chwilę, lecz podeszła do
niego. Zadrżała, gdy dotknął jej ust. Całował ją mocno
i długo, do chwili, gdy przerwało im delikatne chrząk
nięcie.
- Czy mogę już wejść? - zapytała Eliza nieśmiało.
- Przepraszam, ale zupełnie już nie wiem, co miałabym
robić tam w sklepie...
Penry wypuścił Leonorę z objęć i uśmiechnął się
szeroko.
Widzę, że stosunki dyplomatyczne zostały przy
wrócone - zauważyła Eliza z ulgą.
Chyba tak. - Leonora uśmiechnęła się do Pen
ry'ego szczęśliwa. Śpieszysz się do domu czy zo
staniesz na obiedzie?
Ta niedziela była dla Leonory początkiem zupełnie
nowego życia. Już sam fakt, że Penry przyjeżdżał
z daleka, by się z nią zobaczyć, sprawiał, że czuła się
lepiej. Przyjaźń pomagała jej zapomnieć o nieudanym
związku z Guyem. Ferris zadzwonił zresztą, kiedy
wrócił z Walii, ale dostał krótką odprawę. Leonora nie
wspomniała o swojej podróży do Brynteg, powiedziała
tylko, że spotkała kogoś innego i życzyła Guyowi
wszystkiego dobrego.
Z początku nie była pewna, co Penry miał na myśli,
mówiąc o kontynuowaniu ich znajomości. On jednak
dzwonił do niej regularnie i starał się ją odwiedzać, gdy
tylko mógł. Gdy nadeszło lato, przyjeżdżał do Chast-
lecombe w sobotnie popołudnia, zatrzymywał się w go
spodzie i spędzali razem cały weekend. Dużo roz
mawiali, ale najbardziej cieszyło Leonorę to, że Penry
zaczął jej opowiadać o swojej pracy. Była nim zafas
cynowana.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
117
Czuła się naprawdę szczęśliwa. Penry niczego się nie
domagał, byli po prostu dobrymi przyjaciółmi. Czasem
zdarzyło im się pocałować na pożegnanie, pójść na
spacer, trzymając się za ręce... Cudownie było mieć tak
wesołego, bystrego kompana. Mijały tygodnie, aż
w końcu Leonora uwierzyła, że ich znajomość znaczy
dla Penry'ego bardzo dużo.
Po jakimś jednak czasie to nieskazitelnie czyste
uczucie zaczęło ją męczyć. Zaczęła marzyć o gorącej
namiętności, którą przeżyli na wyspie, chciała, by
Penry zapragnął jej na nowo, by przestał wreszcie
traktować ją jak młodszą siostrę... Coraz częściej po
jego wyjeździe stawała przed lustrem i przyglądała się
z niezadowoleniem swojemu odbiciu. Gdybym tak była
wysoka albo zmysłowa, albo miała chociaż blond włosy
- myślała. Wszystko, tylko nie mieć tej płaskiej, chło
pięcej figury!
- Co tam robisz? - spytała Eliza pewnego wieczoru.
Leonora stała właśnie przed lustrem i próbowała wy
myślić sobie jakąś nową, oszałamiającą fryzurę. - Lus-
tereczko, powiedz przecie...?
- Nie ma co pytać - odpowiedziała Leonora, siada
jąc na łóżku. - Ty, Elizo.
Eliza uścisnęła ją przyjaźnie.
- Kochanie, cóż to za głupstwa! - Siostra uśmiech
nęła się chytrze. - Nie dla mnie Penry Vaughan przejeż
dża co tydzień tyle kilometrów...
-A ja i tak chciałabym być mniej niepozorna
- odparła niepocieszona.
- Czy była pani Vaughan jest bardzo piękna?
- Chyba tak, Penry niewiele mi o niej opowiadał.
Widziałam też zdjęcia jego sióstr...
- Może podobasz mu się właśnie na zasadzie prze
ciwieństwa...?
- Bardzo ci dziękuję!!
- Przecież wiesz, o czym myślę! - Eliza była zniecier
pliwiona. - Może Penry Vaughan ma dosyć krzyk
liwego piękna i woli teraz twój bardziej subtelny styl.
1 1 8 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Leonora spojrzała na siostrę z ponurą miną.
- No to dlaczego nie... - urwała i zarumieniła się.
- Aha! Rozumiem... Doktor Vaughan trochę prze
sadził z miłością platoniczną...
Elizie nie dane było dokończyć, bo Leonora cisnęła
w nią poduszką. Teraz czerwieniła się na myśl o tym,
jak błagała Penry'ego, by się z nią kochał. Następnym
razem, postanowiła, to on mnie będzie błagał! Jeśli
w ogóle będzie jakiś następny raz...
Kiedy spotkali się po raz kolejny, Penry rzeczywiście
miał do niej prośbę, ale nie była to prośba, na którą
Leonora czekała.
Wrócili właśnie do domu po długim, wrześniowym
pikniku i zamierzali odszukać Elizę. Znaleźli tylko
notatkę przyczepioną do lodówki właśnie wyszła, by
spotkać się z przyjaciółmi.
- Twoja siostra często wychodzi w niedziele - za
uważył Penry. - Mam nadzieję, że to nie przez nas.
- Nie, oczywiście, że nie! Po prostu tylko wtedy ma
czas, by wpaść do przyjaciół. Wiesz przecież, że we
wszystkie niedziele, kiedy cię tu nie ma, ja chodzę
żeglować.
Penry usiadł na swoim ulubionym miejscu na sofie.
Jest wypoczęty i spokojny, myślała Leonora, przy
glądając mu się z przyjemnością. Twardy, nieprzyjemny
grymas dawno już znikł z jego twarzy. Teraz Penry
patrzył na świat z radością i zainteresowaniem. Tak
pewnie wyglądał, zanim się ożenił, pomyślała. To roz
stanie z żoną sprawiło, że jego twarz nabrała ponurego
wyrazu.
- Czemu tak na mnie patrzysz? - spytała widząc, że
ją obserwuje.
- Chodź i usiądź tu obok mnie, rusałko, to ci powiem.
Nie potrzebowała drugiego zaproszenia. Była bardzo
spragniona jego bliskości. Spojrzał na nią rozbawiony.
-Tak sobie myślałem... - rzekł, biorąc ją za rękę.
- Jesteś bardzo odważna, skoro nie boisz się żeglować
po tym, co się zdarzyło na Brynteg.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
119
Była zaskoczona. Nigdy dotąd nie poruszali tego
tematu. Skinęła poważnie głową.
- Pierwszy raz był straszny. Kiedy wiatr się wzmógł,
Julian Parker musiał właściwie sam doprowadzić łódkę
do portu, tak byłam przerażona.
Penry spojrzał na nią uważnie.
- A któż to, do licha, jest Julian Parker?
Leonora wzruszyła obojętnie ramionami.
- Znajomy. Czasami razem pływamy. W tym roku
nie mogliśmy się ścigać, bo za rzadko bywałam nad
jeziorem.
- Czy powinienem być szlachetny i zaproponować,
że nie będę przyjeżdżać w niedziele, byś mogła bez
przeszkód żeglować?
- Jeśli chcesz. - Uśmiechnęła się.
- Nie, nie chcę. - Przerwał na chwilę i przytulił ją
do siebie. - Chyba, że ty tego chcesz dodał cicho.
Sezon już się właściwie skończył - powiedziała
wymijająco, nie patrząc na niego. Penry przytulił ją
mocno i zwrócił do siebie jej twarz.
- Czy to znaczy, że nadal masz ochotę widywać
mnie, kiedy tylko będę mógł przyjechać?
Miała ochotę widywać go znacznie częściej, ale
nie chciała mu tego mówić. Skinęła więc tylko głową.
Schylił się, by ją pocałować. Miał to być lekki, króciutki
pocałunek, ale trwał i trwał. Oderwali się od siebie
bez tchu.
- Czemu przestałeś? - zapytała Leonora szeptem.
- Dobrze wiesz! - Penry nabrał powietrza i po
stanowił zmienić temat. - Mogę zapytać, czy czujesz
jeszcze coś na myśl o Ferrisie?
Nie miała ochoty o tym rozmawiać.
- Nie, nic takiego - rzekła krótko i usiadła wypros
towana.
- Dzwonił do ciebie? - Dotknął lekko jej włosów.
Siedziała nieporuszona, gdyż jego dotyk sprawił, że
wszystko w niej zamarło.
- Tak - odparła.
120 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Powiedziałaś mu o mnie?
- Nie - skłamała bezwstydnie. - A powinnam?
Penry skrzywił się, lecz po chwili jeszcze raz ją
pocałował. Odsunęła się niechętnie.
- Co się stało? - Nic z tego nie rozumiał. - Ostatnio
starałem się zachowywać tak poprawnie, że chyba
mogłabyś mnie teraz dwa razy pocałować...
- Bardziej by mi się to podobało, gdybyś nie całował
mnie z niechęci do innego mężczyzny...
- Jeśli w ogóle można to tak nazwać!
Nagle Leonora poczuła, że ogarnia ją złość. Zerwała
się z miejsca i stanęła przed Penrym. Nic ją nie
obchodziło, że ma potargane włosy i spieczony słoń
cem, trochę błyszczący nos.
- Zdaje się, że chcesz powiedzieć, iż Guy interesował
się mną, bo wyobrażał sobie, że jestem chłopakiem!
- Nic takiego nie powiedziałem. - Penry wstał
z miejsca. Leonora spojrzała mu prosto w oczy.
- Oprócz tej jednej nocy, o której już w ogóle się nie
mówi, panie Vaughan, niczym się nie różnicie! Równie
dobrze mogłabym być chłopcem, tyle zainteresowania
okazujesz mi jako... jako kobiecie!
- Co ty, do cholery, próbujesz mi powiedzieć?!
- spytał podniesionym głosem. - Że jestem pod wzglę
dem zainteresowań podobny do twojego wymuskanego
fotografa?
- Nie powinieneś się dziwić, gdybym tak teraz myś
lała - wyrzuciła z siebie w zacietrzewieniu i natychmiast
cofnęła się o krok; zobaczyła oczy Penry'ego.
- Nie bój się - powiedział bardzo, bardzo spokojnie.
- Nie zamierzam cię uderzyć. - Złapał ją za ramiona
tak mocno, że aż syknęła. - Chętnie natomiast prze
trzepałbym ci siedzenie! Cholera, myślałem, Leonoro,
że to rozumiesz. Po prostu chciałem ci dać czas, nie
chciałem cię do niczego zmuszać!
Strząsnęła jego dłonie.
-I musiałeś czekać całe lato? - spytała gniewnie.
- Wszystko, co osiągnąłeś, jeśli chcesz wiedzieć, to to,
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
121
że wpadłam w kompleksy i straciłam całą pewność
siebie.
Penry patrzył na nią w milczeniu i wyraźnie starał
się dojść do siebie po tym, co usłyszał.
- Jak do tego doszło? - zapytał cicho.
Leonora westchnęła.
- Nieważne - odparła odwracając się, ale on złapał
ją w talii i zwrócił do siebie.
- Ależ to bardzo ważne! - Potrząsnął nią lekko.
- Chcesz powiedzieć, że powstrzymując się w tak
nienaturalny sposób od kontaktów fizycznych wpędzi
łem cię tylko w kompleksy? Uważasz, że nie jesteś dla
mnie pociągająca?
Skinęła głową.
Wszystkie kobiety, o których mi opowiadałeś, są
takie piękne.., Myślałam, że jestem za bardzo po
spolita, byś interesował się mną w taki... w taki sposób.
- Więc jak myślisz, po co do ciebie przyjeżdżam?
- Siłą posadził ją na sofie. Bądź cicho i słuchaj! Przed
ślubem prowadziłem dość intensywne życie, jeśli chodzi
o kobiety, i całkiem mi się to podobało. Szczerze
mówiąc, ożeniłem się z Melanie, bo była jedyną, która
wytrzymała aż do ślubu.
- Po co mi to mówisz? - spytała Leonora, za
stanawiając się jednocześnie, w jaki sposób uciec.
- Bo uważam, że trzeba oczyścić atmosferę, jeśli
mamy się dalej widywać. Oczy Penry'ego zwęziły się
nieprzyjemnie. - Chyba, że tego nie chcesz.
Potrząsnęła głową.
- Wiesz, że tego chcę. Bardzo.
Miło mi to słyszeć. Potrzebowałem czasu, by
nabrać do ciebie zaufania, bo nie umiałbym znieść
kolejnego związku opartego na nieporozumieniu. Me
lanie była jak... jak puste pudełko po czekoladkach:
z wierzchu kusząca, wewnątrz pusta. Mówiąc wprost
- oziębła. A jednak uparła się, by za mnie wyjść. Do
tej pory nie wiem, czemu!
- To przecież jasne! - zawołała Leonora.
122
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Penry uśmiechnął się wreszcie. Uwielbiała ten błysk
w jego oczach...
- Dzięki, rusałko. Wbijasz mnie w pychę.
Pomyślała o tym, co przed chwilą usłyszała.
- Penry... - zaczęła niepewnie - czy chcesz powie
dzieć, że... no cóż... że nie wiązałbyś się ze mną,
gdybym była oziębła jak Melanie?
Pokręcił przecząco głową.
- Nie, tego nie powiedziałem. Pobraliśmy się z Me
lanie w pośpiechu, z powodu, o którym wciąż nie mogę
spokojnie myśleć. Teraz nie chciałem się śpieszyć.
Pragnąłem, żebyśmy poznawali się stopniowo, krok po
kroku. Ogromną przyjemność sprawia mi wszystko, co
robimy, oprócz tego - dodał miękko i pogłaskał Leo-
norę po dłoni. - Nie jesteś zimna, moje kochanie.
Jestem o tym całkowicie przekonany.
- Więc nie żałujesz, że się wtedy kochaliśmy?
-Jak mógłbym? To było takie piękne... Przynaj
mniej dla mnie.
Poczuła, że kamień spadł jej z serca.
- Dla mnie też. Zawsze będę ci wdzięczna za
tamtą noc.
Penry uniósł jej dłoń do ust.
- Nie musisz mi być wdzięczna za coś, co sprawiło
mi tak wielką przyjemność. Chociaż z drugiej strony...
Jeśli naprawdę czuje pani, panno Fox, że ma wobec
mnie dług...
- Tak? - Spojrzała na niego uważnie. - Mogę coś
zrobić?
- Jestem zaproszony na przyjęcie w przyszły week
end. Poszłabyś ze mną?
- Ale co to za przyjęcie?
- W tym właśnie cały problem. - Penry uśmiechnął
się kwaśno. - Przyjęcie jest w Londynie, a urządzają je
Clem i Nick z okazji dziesiątej rocznicy ślubu. Będzie
tam cała moja rodzina, włącznie z matką, która ab
solutnie żąda, żebym tam był.
Leonora patrzyła na niego w panice.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
123
- I chcesz, żebym tam poszła? Mowy nie ma!
Uśmiechnął się przymilnie.
- Nie odmawiaj, rusałko, proszę. Powiedziałem już
mamie, że cię przyprowadzę. Jeśli nie przyjdziesz,
któraś z moich sióstr na pewno znajdzie mi jakąś wolną
panią, która będzie gotowa rzucić się na mnie. Po
trzebuję obrony!
Leonora nie wiedziała, co o tym myśleć.
- A nie będą ci mieli za złe, że przyprowadzasz
kogoś obcego na rodzinne przyjęcie?
-Ależ skąd! Nick i Clem i tak zaproszą wszyst
kich swoich znajomych. A poza tym - dodał chytrze
- jeśli nie pójdziesz, dość długo nie będziemy się
mogli zobaczyć. W następny weekend muszę być
w szpitalu.
Nie uśmiechało się jej spędzić dwóch tygodni bez
Penry'ego, a on, jakby przeczuwając zwycięstwo, przy
sunął się bliżej i dotknął lekko ust Leonory.
- Czy jest jakiś sposób, by cię przekonać? - zapytał.
Skinęła głową i delikatnie ugryzła go w palec.
Z cichym westchnieniem cofnął rękę, wziął Leonorę
w objęcia i zaczął całować... Zadrżała z rozkoszy, gdy
poczuła, że Penry ostrożnie dotyka jej uda. Miała na
sobie tylko dżinsowe szorty... Rozchyliła usta, by lepiej
czuć jego pocałunki i zaczęła powoli rozpinać mu
koszulę, a potem... Potem mogła już całować jego
nagą, opaloną skórę. Pomógł jej zdjąć bluzkę i cienką,
jedwabną koszulkę, dotknął jej nabrzmiałych piersi,
całując każdą z nich tak podniecająco, że przycisnęła
swe biodra do jego ud. Z jękiem odsunął ją od siebie,
a po chwili mocno przytulił. Policzkiem przywarł do jej
włosów.
- Co za męka! - powiedział z trudem.
Leonora z przekonaniem pokiwała głową. Zajrzała
mu w twarz pociemniałymi z emocji oczami.
- Ale nie będziesz się teraz ze mną kochał.
Penry wypuścił głośno powietrze. Jego oczy były
w tej chwili niemal tak ciemne jak jej.
124
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Nie. Wiesz, jak bardzo chcę się z tobą kochać,
Leonoro, ale nie tutaj, nie w ten sposób. Chcę czegoś
więcej niż kilku pośpiesznych pieszczot. Chcę, żeby
nasz następny raz był doskonały, żebyśmy mieli dla
siebie mnóstwo czasu. Rozumiesz to, rusałko?
Leonora kiwnęła głową. Zerknęła na zegar i zerwała
się na równe nogi.
- Dobrze, że przestał mnie pan przekonywać akurat
teraz, panie doktorze - powiedziała i zaczerwieniła się
widząc, jak Penry ją obserwuje podczas zakładania
swetra. - Eliza zaraz tu będzie.
Zapiął koszulę.
- Wiem - rzekł z uśmiechem. - Gdyby nie to...
Westchnął z żalem i, unosząc twarz Leonory, dodał:
- Powiedz, przekonałem cię? Pójdziesz ze mną na to
przyjęcie?
- Tak. - Wspięła się na palce, by go pocałować.
- Inaczej spędziłabym cały wieczór zastanawiając się,
czy nie próbujesz przekonać kogoś innego.
- Miałabyś coś przeciwko temu?
- Jeszcze jak!
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Pociąg zatrzymywał się właśnie na stacji Paddington
w Londynie. Leonora wstała, przełożyła przez ramię
jasny lniany żakiet Elizy i wyszła z przedziału. Przez
całą drogę zastanawiała się, czy dobrze robi, idąc
z Penrym na przyjęcie. Spędzenie wieczoru pod czuj
nym okiem całego klanu Vaughanów wydawało jej się
równie pociągające, jak wejście do jaskini lwów. Wes
tchnęła ciężko. Nastroju nie poprawił jej nawet widok
Penry'ego. Miał na sobie letni, popielaty garnitur, a do
tego białą koszulę w cieniutkie, niebieskie prążki.
- Witaj, rusałko! - Pocałował ją lekko i poprowadził
w stronę postoju taksówek. - Zostawiłem samochód
w Parsons Green i przyjechałem tu metrem. Będę cię
mógł trzymać w objęciach przez całą drogę!
Leonora odsunęła się nieznacznie.
-Hej, poczekaj. Najpierw będę musiała się prze
brać.
Spojrzał na jej fioletową, bawełnianą bluzkę i jasne
dżinsy.
- Czemu nie pójdziesz w tym? - spytał.
- Nie mogę!
Przystanął i wziął ją za ramiona. Nie obchodziło
go, że naokoło panuje ścisk, że ludzie z trudem ich
omijają.
- O co chodzi? - zapytał. - Żałujesz, że przyjechałaś?
Szybko pokiwała głową.
- Nie martw się, kochanie - rzekł Penry z uśmie
chem. - Będę cię osłaniał. Nie sądzę zresztą, żeby to
było potrzebne. Mam całkiem miłą rodzinę.
- Wierzę. Co oni o mnie wiedzą?
126
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Niewiele. Obiecuję, że twoja obecność nie wywoła
żadnych komentarzy. - Pocałował ją w czubek nosa.
- Kiedyś dziwili się, jeśli akurat z nikim nie byłem.
Oczywiście było inaczej, kiedy byłem żonaty, ale teraz
przecież nie jestem.
- Wiem. Gdybyś był, nie musiałabym przyjeżdżać!
- Ale ponieważ twoja obecność jest absolutnie nie
zbędna, rusałko, lepiej się pośpiesz. Chodźmy już, jeśli
mam cię potem odwieźć do domu.
Parę minut później Leonora odnalazła Penry'ego
w dworcowej księgarni. Kiedy dotknęła jego ramienia,
odwrócił się i spojrzał spod przymrużonych powiek.
- Jak wyglądam? - spytała niepewnie. - Eliza mówi,
że mała czarna sukienka jest dobra na każdą okazję...
- Mała rzeczywiście - powiedział kwaśno, mierząc
ją wzrokiem. - Nie jestem pewien, czy podoba mi się,
że widać takie długie, szczupłe nogi... Ale wyglądasz
cudownie!
Leonora uśmiechnęła się radośnie.
- Dziękuję, doktorze, mówi pan same miłe rzeczy!
Chciałam sobie spiąć włosy, ale Eliza powiedziała, że
na pewno będziesz mnie wolał w rozpuszczonych.
- Miała rację! - Otoczył ją ramieniem i zaprowadził
do taksówki. - No, wskakuj!
Dopiero teraz poczuła się lepiej. Przestała wreszcie
myśleć o swojej tremie związanej*z przyjęciem, cieszyła
się, że będą mogli spędzić razem cały weekend. Penry
mówił o tym, co działo się w szpitalu, opowiadał
o wizycie w St Mary's, i przekazał Leonorze pozdrowie
nia od siostry Concepty. Patrzyła na niego szczęśliwa.
- Co się dzieje? - spytał, gdy zdał sobie sprawę, że
nie słucha go tak uważnie, jakby chciał.
- Po prostu patrzę na ciebie i cieszę się, że przyje
chałam - odparła pogodnie. Przytulił ją mocniej i po
całował w policzek.
- Dziękuję, panno Fox. Bardzo się z tego cieszę.
Gdy tylko znaleźli się w Parson's Green, Penry wyjął
ze swojego samochodu prezent dla Clem i Nicka,
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
127
schował torbę z rzeczami Leonory i szybko przeszli na
drugą stronę ulicy. Leonora nie zdążyła nawet zacząć
się denerwować. Zapukali do białych, drewnianych
drzwi. Czekali krótką chwilę, wsłuchując się w stłumio
ną muzykę i śmiech, a potem otworzył im wysoki,
ciemny mężczyzna z blizną na policzku. Klepnął Pen-
ry'ego przyjaźnie po plecach i przedstawił się Leonorze
jako Nick Wood. Chwilę później dołączyła do niego
wysoka, piękna blondynka.
- Nareszcie jesteście! - zawołała, rzucając się Pen-
ry'emu na szyję. - Witaj w naszej menażerii! - zwróciła
się do Leonory. - Tak się cieszę, że przyjechałaś.
Leonora złożyła gospodarzom życzenia i wręczyła
im prezent.
- O dziesiątej rocznicy ślubu mówi się, że jest cyno
wa. Obawiam się, że to nie jest bardzo oryginalne...
Prezent stanowiła duża cynowa puszka, do której
Leonora włożyła butelkę starej, dobrej whisky. Gos
podarze byli bardzo zadowoleni. Clem zabrała Leonorę
do środka, żeby przedstawić ją wszystkim, a ponieważ
musiała na chwilę odejść, zajął się nią Luiz Santana,
mąż Charity, bliźniaczej siostry Clem.
- Queridas - rzekł. - Oto gość Penry'ego, senorita
Leonora Fox.
Obie kobiety, które kończyły właśnie przybierać
stół, odwróciły się jednocześnie. Powitały Leonorę
z uśmiechem, trochę chyba zaskoczone jej dziewczęcą
urodą. Luiz przedstawił je jako swoją teściową oraz
żonę, a potem przeprosił i wyszedł witać przybywają
cych gości.
Leonora uśmiechała się zakłopotana, patrząc ze
zdumieniem na Charity. Bliźniaczki były do siebie
wprost łudząco podobne! Bardziej jednak ciekawiła ją
starsza pani, której błękitne oczy wskazywały wyraźnie,
że jest matką Penry'ego.
- Dobry wieczór - powiedziała nieśmiało, bo przez
chwilę żadna z nich nie wiedziała, jak zacząć rozmowę.
- Tak się cieszę, że pani Wood mnie zaprosiła...
128 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Drogie dziecko! - Pani Vaughan odetchnęła z ulgą
i wyciągnęła do Leonory ręce. - Bardzo mi miło, że tu
jesteś.
- Czemu Penry nie przyprowadził cię prosto do nas?
- zapytała Charity, uśmiechając się promiennie do
dziewczyny. - Naprawdę, on jest czasami beznadziejny!
- Och, to nie była jego wina - odparła natychmiast.
- Twoja siostra chciała mnie od razu wszystkim przed
stawić... - Uśmiechnęła się przepraszająco. - Obawiam
się, że niwiele będzie z tego pożytku. Poznałam tyle
osób naraz, że wszystko mi się miesza.
Charity rozmawiała z nią jeszcze przez chwilę, a po
tem, ponaglana spojrzeniem przez matkę, zostawiła
Leonorę z panią Vaughan.
- Penry niewiele o tobie mówił, kochanie - rzekła
starsza pani. - Usiądź tu obok mnie i opowiedz
mi o sobie. Penry wspomniał mi o twojej przygodzie
na Gullholm. Dobry Boże, kiedy pomyślę, co się
mogło stać...!
- Wiem, pani Vaughan - odparła poważnie. - Pani
syn uratował mi życie.
- Dzięki Bogu był na miejscu. Przez większą część
roku na wyspie mieszkają tylko mewy. - Matka Pen-
ry'ego wzdrygnęła się i dotknęła dłoni Leonory. - To
naprawdę szczęście, że był on na wyspie w odpowied
nim momencie.
- Ktoś wzywa mego imienia nadaremno? - Penry
wszedł do pokoju. - Tu jesteś, Leonoro! Widzę, że
poznałaś już moją matkę.
- Nie dzięki tobie - rzekła kwaśno pani Vaughan.
- Clem złapała ją, zanim zdążyłem zaproponować
coś do picia. - Podał dziewczynie szklaneczkę wina.
- Mamo, masz na coś ochotę?
- Nie, dziękuję kochanie.
W przedpokoju rozległ się głośny kobiecy śmiech.
Pani Vaughan spojrzała z niepokojem na syna, a on
odwrócił się i twarz zastygła mu w niechętnym gryma
sie... Drzwi otworzyły się z trzaskiem i stanęła w nich
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
129
szczupła, ubrana na biało kobieta. Przeszła przez pokój
rozkołysanym kocim krokiem, odrzucając z czoła czar
ne włosy.
- Cześć, Pen. Dawno się nie widzieliśmy, prawda?
- rzekła z uśmiechem. Zwróciła się w stronę pani
Vaughan. - Witam, pani V., proszę nie mieć takiej
miny! Nie mogłam przecież nie przyjść na przyjęcie
mojego kochanego brata! Jak się macie i kto to jest?
- Dobry wieczór, Melanie - rzuciła krótko pani
Vaughan. - Co za niespodzianka... A gdzie jest... jak
on się nazywa?
- Nigel. W ważnej podróży służbowej na kontynen
cie. - Spojrzała wyzywającego na Penry'ego. - I co, nie
przywitasz się ze mną, Pen, kochanie?
- Dobry wieczór - powiedział Penry głosem bez
wyrazu i podał Leonorze dłoń, by wstała. - Pozwól,
że ci przedstawię, Leonoro. To jest Melanie, moja
była żona. Melanie, oto Leonora Fox, moja na
rzeczona.
Leonora zrozumiała, co miał znaczyć mocny uścisk
palców Penry'ego i nie mrugnęła nawet powieką na
dźwięk słowa narzeczona. Uśmiechnęła się chłodno.
- Dobry wieczór.
Nowo przybyła zmierzyła ją wrogim spojrzeniem.
- Witam! No, no, co za niespodzianka... Nie mia
łam pojęcia, że zamierzasz znów się żenić, Pen.
- Penry uznał, że przyjęcie z okazji rocznicy ślubu
Clem będzie dobrą okazją, by ogłosić tę dobrą nowinę
- oświadczyła pani Vaughan, wstając z miejsca. Ujęła
Leonorę pod rękę. - Chodźmy już, Penry. Katherine
właśnie przyjechała, na pewno chce poznać Leonorę.
Pożegnała swą byłą synową lodowatym uśmiechem
i wyszła razem ze swym synem i jego drobną przyjaciół
ką. Melanie patrzyła za nimi ze złością.
Nawet na chwilę nie udało się Leonorze zostać
z Penrym sam na sam. Poznała jego ukochaną siostrę
Kit i jej męża, Reida Liveseya. Zjadła kolację, śmiała
się i bawiła z przyjaciółmi Penry'ego, a przez cały czas
130
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
marzyła o tym, by spytać go, co właściwie miał na
myśli, kiedy przedstawił ją Melanie.
Przyjęcie trwało i Leonora miała niejedną okazję, by
dobrze przyjrzeć się byłej żonie Penry'ego. Czuła, że
jest coraz bardziej na niego zła. Jeśli zaprosił ją tu tylko
po to, by zachować twarz przed Melanie, mógł być
przynajmniej szczery! To przecież on nie chciał żadnych
kłamstw i nieporozumień. Po paru godzinach zaczęła
marzyć o powrocie do domu, ale, ku jej rozpaczy,
Penry'ego nigdzie nie było.
Clem i pani Vaughan namawiały Leonorę, by została
na noc, ale odmówiła. Miała nadzieję, że gościnni
gospodarze nie będą jej mieli tego za złe. Poszła szukać
Penry'ego, a ponieważ nie mogła go znaleźć, udała się do
łazienki. Uspokoiła się trochę, poprawiając sobie fryzurę
i makijaż. Już miała zejść na dół, gdy uwagę jej zwrócił
dobrze znany głos... Przystanęła i zmarszczyła czoło.
Mówił na tyle głośno, że nie mogła go nie słyszeć.
Przez uchylone drzwi ujrzała biało ubraną postać i aż
zrobiło jej się słabo. Melanie stała bardzo blisko Pen-
ry'ego, zwracając w jego stronę twarz w namiętnym
zaproszeniu...
-Proszę, Pen - niski głos kobiety słychać było
w holu aż nadto wyraźnie - tylko teraz... Przez wzgląd
na dawne czasy.
- Nie ma mowy - odparł ostro, ale Melanie przytu
liła się mocno do niego. Jej wąskie palce zaczęły
przesuwać się wolno wzdłuż jego szyi... Leonora od
wróciła się pośpiesznie i zbiegła na dół, by wmieszać
się w rozbawiony tłum.
Penry odnalazł ją jakiś czas później, gdy otoczona
sporą grupą gości dyskutowała zażarcie na temat żeg
larstwa.
- A więc twoja dama jest żeglarzem - rzekł Reid
Livesey. - Musisz zabrać ją do Hiszpanii, do Rica.
- Świetny pomysł - rzekł Penry, patrząc ze zdziwie
niem na promieniejącą radością Leonorę. - Obawiam
się, że na nas już pora.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
131
Wszyscy żegnali Leonorę serdecznie i zapraszali do
siebie. Dopiero po dłuższym czasie udało im się wyjść.
Wsiedli do samochodu i ruszyli w stronę Chastlecombe.
- Co się stało? - Penry przerwał coraz bardziej
męczącą ciszę. - Źle się tam czułaś?
- Nie tak dobrze, jakbym mogła.
- Nie spodobała ci się moja rodzina? Oni bardzo cię
polubili!
- Bardzo mi się wszyscy podobali, ale celowo przed
stawiłeś mnie jako kogoś, kim nie jestem - odparła
gniewnie. - Zwłaszcza swojej byłej żonie!
- I o to ci chodzi? - spytał Penry po krótkiej chwili
milczenia. - O to, że trochę na wyrost nazwałem cię
swoją narzeczoną czy o to, że była tam Melanie?
- Podejrzewam, że jedno ma z drugim wiele wspól
nego - rzekła Leonora ponuro. - Po prostu zapom
niałeś powiedzieć mi, że Melanie jest siostrą Nicka.
Wiedziałeś, że będzie tam dzisiaj i dlatego właśnie
potrzebna ci była ochrona. Tylko że i tak nie na wiele
się zdała!
- O czym ty mówisz?
- Kiedy zniknąłeś, poszłam cię szukać. Nie mogłam
znaleźć, więc poszłam do łazienki. A w drodze powrot
nej zobaczyłam cię w jednym z pokoi z Melanie.
- Leonora była rozgoryczona. - Byłeś tak zajęty, że
zapomniałeś nawet zamknąć drzwi!
Penry zaklął cicho.
- Do licha, Leonoro, to nie to, o czym myślisz...
- Nie stałam tam długo, ale to, co widziałam,
starczy, by wiedzieć, że wszystko co mówiłeś o oziębło
ści Melanie to bzdura.
- Leonoro - zaczął Penry - Melanie nie chciała, bym
się z nią kochał. Prosiła mnie o przysługę. Dlatego
zresztą dziś przyszła.
- Prosto w twoje otwarte ramiona! - Leonora od
wróciła twarz i zaczęła wyglądać przez okno. - Pewna
jestem, że nie miała z mojego powodu wyrzutów
sumienia.
132 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Mylisz się. Jedno spojrzenie na ciebie przekonało
ją, że mam wobec ciebie poważne zamiary.
- No popatrz! A to czemu?
. Penry zawahał się.
Powiem ci: jesteś dokładnym przeciwieństwem
kobiet, które dotąd znałem. Jak Melanie, miały mały
iloraz inteligencji i duże biusty.
- I jedno spojrzenie na mój płaski biust przekonało
ją, że jestem miłością twojego życia!
r Nie bądź dziecinna! - odparł opryskliwie.
Był to niewątpliwie doskonały sposób na zakończe
nie rozmowy. Zapadło grobowe milczenie. Penry kilka
krotnie próbował je przerwać, ale jego wysiłki spełzły
na niczym. Jechali z szybkością, która śmiertelnie
przerażała Leonorę i kiedy znaleźli się wreszcie na
opuszczonym parkingu w Chastlecombe, dziewczyna
drżała od stóp do głowy. Odpięła pas bezpieczeństwa.
Penry przyciągnął ją do siebie i pocałował z siłą, której
nie potrafiła się oprzeć... Zmęczona mnóstwem wra
żeń, nie umiała się dłużej złościć...
Czuła, jak mocno bije jego serce, odpowiadała
z chęcią na gorące pocałunki... Zapanował wreszcie
nad sobą, lecz nadal trzymał ją mocno w objęciach,
przytulając policzek do jej splątanych włosów.
- Boli! - szepnęła Leonora. Penry rozluźnił nieco
uścisk i zajrzał jej w oczy.
- I słusznie - odparł. Oddychał szybko. - Powinno
cię boleć, za to, że tak mnie podejrzewasz. Posłuchaj,
niewierny Tomaszu, posłuchaj uważnie. Nie mogę ci
powiedzieć, czego chciała ode mnie Melanie, bo powie
działa to w zaufaniu. Ale chcę, żeby jedno było jasne.
Nawet gdyby prosiła, żebym się z nią kochał, a nie o to
jej chodziło, odpowiedź byłaby jedna: nie. Po pierwsze
jest żoną innego mężczyzny, a po drugie mam jeszcze
ważniejszy powód.
- Jaki? - spytała cicho.
- Od dawna mam wciąż przed oczami obraz... tego,
co stało się pewnej nocy na mojej wyspie... Od tamtej
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
133
pory nie robią na mnie wrażenia wdzięki żadnej kobie
ty, prócz ciebie, Leonoro Fox. Rozumiesz?
Pokiwała szybko głową i nagle noc stała się piękna,
a księżyc świecił mocniej niż kiedykolwiek przedtem...
- Przepraszam - szepnęła, tuląc się do Penry'ego.
- Ale Melanie jest taka piękna... Byłam zazdrosna.
Okropnie zazdrosna!
Westchnął cicho i znów zaczął ją całować... Cały
gniew i niepokój Leonory stopiły się w cieple jego
pocałunków. Dopiero po dłuższej chwili Penry odsunął
się i rzekł:
-Wiesz, rusałko, znam lepsze miejsca, by się
kochać...
- Ja też - powiedziała skwapliwie, rozcierając łokieć.
- W tym samochodzie nie jest najwygodniej.
- Lepiej będzie, jeśli cię tu zostawię.
- Nie chcę iść do domu.
- A mimo to proszę, miej litość dla mojego ciśnienia!
Idź teraz do swego pustego łóżka, a ja pojadę do domu.
- Pocałował ją jeszcze raz. - Tak bym chciał, żebyś
mogła pojechać ze mną.
- Ja też.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Na
pożegnanie Penry dotknął lekko jej ust.
- Leonoro, czy przyjechałabyś do Walii w przyszły
weekend? Zobaczysz mój dom, powiesz, czy ci od
powiada. Będę musiał, co prawda, zaglądać do szpita
la, ale resztę czasu mielibyśmy dla siebie. Przyje
dziesz?
Skinęła głową. Oczy błyszczały jej, gdy zdała sobie
sprawę, co znaczą jego słowa.
- Z przyjemnością.
- Jeśli chcesz, możesz wziąć Elizę.
- A ty chcesz?
- Szczerze mówiąc, nie. - Uśmiechnął się i pogłaskał
ją po policzku. - Ale jeśli boisz się, że stracę głowę, gdy
będziemy sami, koniecznie weź przyzwoitkę.
- Pomyślę o tym - odparła poważnie.
134
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Cały następny tydzień Leonora spędziła jak we śnie.
Penry dzwonił codziennie, przypominając o weekendzie.
Tak, jakbym mogła zapomnieć, myślała z uśmiechem.
Nie mogła tylko odmówić sobie tej przyjemności i nie
mówiła mu, czy bierze ze sobą Elizę.
- Tak, jakbym się pchała! - powiedziała któregoś dnia
Eliza ze śmiechem. - Zapewniam cię, że nie mam ochoty
wam przeszkadzać. Jedź sama, masz moje błogosławień
stwo. Zresztą Penry chyba nie chciałby mnie widzieć.
- Bzdura - rzekła Leonora, która przedstawiła siost
rze wydarzenia sobotniej nocy w nieco zmienionej wersji.
- On mi po prostu chce pokazać dom.
- Wobec tego czemu nie zrobić mu niespodzianki?
Pojedź do Walii już w piątek. Sue Parker pomoże mi
w sklepie.
Leonora bardzo się ucieszyła i, oczywiście, nie wspo
mniała o niczym Penry'emu. W piątek wyruszyła z domu
wcześnie, tak by nie zdążył do niej zatelefonować.
Śpiewała głośno razem z radiem, jadąc drogą na Aberga-
venny i Brecon. Skręciła w stronę Builth Wells i zalesio
nych wzgórz, gdzie nad rzeką Wye stał dom Penry'ego.
Tyle razy mówił jej, jak ma jechać, że trafiłaby tam nawet
w nocy. Bez trudu znalazła polną drogę, która zaprowa
dziła ją aż do otwartej bramy. Długi podjazd ciągnął się
wzdłuż trawnika i rozszerzał w wysypany żwirem placyk
przed domem. Leonora patrzyła na dom z prawdziwą
przyjemnością. Penry powiedział jej, że zbudowano go
w zeszłym stuleciu. Ciemne, ceglane ściany i wesoło
błyszczące okna tworzyły bardzo malowniczy obraz.
Stała jeszcze przez chwilę i podziwiała dom, a potem
zadzwoniła do drzwi. Usiłowała sobie wyobrazić minę
Penry'ego! Nikt jednak nie odpowiadał... Zadzwoniła
jeszcze raz i tym razem drzwi otworzyły się dziwnie
wolno... Jakież było jej zdumienie, gdy zamiast potężnej
sylwetki Penry'ego ujrzała... szczupłą kobietę, która
jeszcze niedawno była jego żoną! Melanie uśmiechnęła
się leniwie i przesunęła dłonią po włosach. Miała na
sobie tylko cienki, jedwabny szlafrok.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 135
- N o , no... jak miło... Leonie, prawda? Ależ nie
spodzianka!
- Na imię mi Leonora. - Z pewnym zdumieniem
zauważyła, że jej głos brzmi prawie normalnie. Melanie
wzięła ją za rękę i wciągnęła do środka.
- Wejdź, proszę. Pen niedługo tu będzie, wpadłam do
niego tylko.
Leonora wyszarpnęła rękę z jej dłoni. Czuła się
zagubiona w tym dużym holu.
- Czy Penry tu jest? Miał dziś wrócić z konferencji.
- Tak ci powiedział? - Melanie promieniała. - On
jest niemożliwy! Prawdę mówiąc spędziliśmy noc tutaj,
zresztą niedawno wstaliśmy. Teraz pojechał po zaku
py. Wiesz, po uprawianiu miłości człowiek robi się
strasznie głodny. . Och, kochanie, jak ty zabawnie
wyglądasz!
Leonora jęknęła, zasłoniła ręką usta... i Melanie
musiała szybko zaprowadzić ją do łazienki na piętrze.
Dlaczego szok ma zawsze zgubny wpływ na mój żołądek
- pomyślała Leonora, kiedy mdłości ustąpiły. Po jakimś
czasie umyła twarz i wyszła z łazienki. Musiała przejść
przez sypialnię i wszystko aż się w niej przewracało na
widok skłębionej pościeli. Zbiegła pędem po schodach,
chcąc jak najszybciej uciec, ale... drzwi otworzyły się
nagle i do domu wszedł Penry.
- Leonoro! - zawołał uszczęśliwiony i chwycił ją
w ramiona. - Przyjechałaś już dzisiaj!
Dziewczyna wyrwała się z jego objęć.
- Nie dotykaj mnie! - Rzuciła mu lodowate spojrze
nie. Penry patrzył na nią, nic nie rozumiejąc. - Ja się
nigdy nie nauczę! Przyjechałam, żeby zrobić ci nie
spodziankę, jak wtedy, na Brynteg. I, oczywiście, zoba
czyłam coś, czego się nie spodziewałam! Znowu.
Stał nieruchomo.
- Czy mogłabyś mi wytłumaczyć, o czym właściwie
mówisz?
- Mówi o mnie! - Melanie wyszła z jednego z bocz
nych pokoi, kompletnie ubrana, z nienaganną fryzurą.
136 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Melanie? Co ty tu jeszcze robisz? - Penry był
wściekły.
„Jeszcze"? Tego już było za wiele! Leonora przeszła
obok niego, ignorując jego próbę zatrzymania. Krzy
czał coś za nią, ale wskoczyła do samochodu, zapaliła
i z piskiem opon wyjechała z podjazdu. Zawadziła
przy tym o range rovera, ale nie chciała się już za
trzymywać. Ocierając łzy pędziła w dół. Kiedy wy
jechała na szosę i zorientowała się, że nikt za nią
nie jedzie, zatrzymała się na poboczu... Dopiero po
jakimś czasie ruszyła do domu.
Eliza czekała na nią bardzo zaniepokojona.
- Co się stało? Tak się bałam! Penry dzwonił przez
cały czas, pytał stale, czy wróciłaś... Bał się, że mogłaś
mieć wypadek, a nie mógł jechać za tobą, bo wezwano
go do szpitala!
Leonora zwinęła się na małej kanapce. Poprosiła
siostrę o kawę; była wykończona. Gdy tylko poczuła,
że jest w stanie mówić, opowiedziała Elizie, co zaszło
w domu Penry'ego.
- Czy on coś mówił o Melanie? - spytała, zwracając
w jej stronę zaczerwienione, zmęczone oczy.
- Nie. Powiedział tylko, że zaszło okropne nieporo
zumienie i że nie chciałaś słuchać, kiedy próbował ci
się wytłumaczyć. - Eliza przytuliła mocno Leonorę.
- I jak on chciał to wyjaśnić? - Leonora zaśmiała
się gorzko. - Widziałam wszystko na własne oczy:
Melanie w szlafroku, jej włosy, nawet... łóżko... - prze
łknęła łzy. - Nie, nie bój się, drugi raz nie zwymiotuję
- dodała, widząc przerażony wzrok siostry.
Gdy zadzwonił telefon, Leonora zerwała się z miejs
ca.
- Jeśli to Penry, powiedz mu, że nie chcę go widzieć
ani z nim rozmawiać. Nigdy więcej.
W poniedziałek Penry wpadł do sklepu jak burza,
nie na żarty strasząc dwójkę klientów. Przywitał się
krótko z Elizą.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
137
- Gdzie ona jest? - zapytał.
- W biurze na tyłach, pracuje. Wejdź. - To ostatnie
słowo nie było już potrzebne, bo Penry nie czekał na
zaproszenie. Wpadł do małego pokoju, zatrzasnął za
sobą drzwi i oparł się o nie plecami.
- Co ty tu robisz? - spytała Leonora lodowato.
- Chcę z tobą porozmawiać. Jadę prosto ze szpita
la, a na piątą muszę być w St Mary's. Nie jeżdżę
zwykle przez Chastlecombe, ale ponieważ nie pod
chodzisz do telefonu, nie miałem wyboru. Wiesz dob
rze, że przez weekend musiałem być w pobliżu szpita
la. Nie mogłem przyjechać wcześniej.
Jego potężna postać zdawała się wypełniać całe
biuro. Leonora wstała, gdy zbliżył się do niej i od
łożyła robótkę.
- O ile wiem - powiedziała ostro - Eliza przekazała
ci wiadomość ode mnie. Może ominęła coś po drodze.
Nie chcę z tobą rozmawiać. Nigdy.
Penry schwycił jej dłonie.
- Pozwól mi wytłumaczyć, ty mały, zacięty głu
ptasie...
Cofnęła się o krok. Jej oczy płonęły.
- Widziałam na własne oczy. Nie musisz mi
niczego wyjaśniać. Nie powiedziałeś mi prawdy
o Melanie...
- Nigdy cię nie oszukałem! - przerwał jej, napraw
dę zły. - Była na mnie wściekła, bo odmówiłem jej
tego, o co prosiła. Chciała się zemścić i całkiem jej się
to udało, prawda?
Leonora zacisnęła usta.
- Ach tak, znowu ta przysługa! Więc powiedz, o co
jej chodzi. Może ci uwierzę.
Spojrzał na nią chłodno.
- Jesteś taka wspaniałomyślna, Leonoro! Niestety,
nie mogę tego zrobić. Melanie czy nie, poprosiła
o dyskrecję. Mogę ci tylko powiedzieć, że nie miałem
pojęcia, iż Melanie została tam na noc. Myślałem, że
wyjedzie. Przyjechała mnie przekonać...
138 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- I udało jej się, sądząc po tym, jak wyglądało łóżko!
- Odwróciła się plecami. Penry złapał ją za ramiona
i zmusił, by na niego spojrzała.
- Ja się z nią nie kochałem, Leonoro! - oświadczył
zdecydowanie. - Wierzysz mi?
Patrzyła na niego zrozpaczona.
- Chciałabym ci wierzyć... Ale ona jest taka pięk
na...
Penry zaklął cicho. To wszystko było takie okro
pne... Wziął Leonorę w ramiona i zaczął całować...
Użył argumentu mocniejszego niż słowa, a ona po
czuła, że kocha go i jest kochana... Prawie uwierzyła,
że zaszło nieporozumienie, znalazła jednak siły, by go
odepchnąć.
- Więc co robiła Melanie w twoim domu? - spytała.
Odsunął się i spojrzał na nią ze smutkiem.
- Nie mogę, Leonoro. Mogę ci tylko powiedzieć, że
to, co widziałaś, da się wytłumaczyć w niewinny spo
sób. Jeśli nie możesz się pogodzić z takim wyjaśnieniem
i uwierzyć mi, nie mam ci nic więcej do powiedzenia.
Leonora wyprostowała się. Czerń swetra podkreś
lała bladość jej cery. Zauważyła, że Penry patrzy na jej
srebrną broszkę i wiedziała, iż przed oczami stanęły mu
chwile, które razem spędzili na wyspie. Przez chwilę
czuła, że chciałaby paść w jego ramiona, zawołać, że
nic się nie liczy, byle tylko ją kochał... Ją, nie Melanie!
Ale wiedziała, że nie może tego zrobić.
- Widziałam, co widziałam, Penry, i nie winię cię za
to. To jasne, że mimo wszystkich jej wad nadal się nią
interesujesz. Któż mógłby cię winić? Wpakowałam się
z butami w twoje życie, pewnie potraktowałeś mnie
jako swego rodzaju antidotum; cóż, kiedy to nie dzia
łało... - Uśmiechnęła się chłodno. - To nie twoja wina,
że nic z tego nie wyszło, doktorze Vaughan.
Nie przerwał jej ani słowem.
- Straciłem tylko czas - oznajmił. - Nie chciałaś
wysłuchać ani słowa z tego, co powiedziałem, prawda?
Wzruszyła ramionami.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 139
- Jaki by to miało sens?
- No właśnie, jaki? - Penry skinął jej głową. - Wo
bec tego muszę cię pożegnać, Leonoro. Mam nadzieję,
że nie wystraszyłem ci klientów.
- Będą mieli co opowiadać.
Leonora była nawet zadowolona, że tak spokojnie
odprowadziła go do wyjścia. Sklep był, na szczęście,
pusty.
- Do widzenia - powiedziała, gdy doszli do drzwi.
- Pozdrów ode mnie siostrę Conceptę.
Penry wyciągnął rękę, ale opuścił ją zaraz z cichym
przekleństwem. Odwrócił się i ruszył przed siebie.
Leonora patrzyła, jak odchodził zaloną jesiennym słoń-
cem ulicą. Nie odwrócił się ani razu.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Kiedy Leonora wyszła z pociągu, wiatr aż zaparł
jej dech w piersi. Uśmiechnęła się blado do Bryna
Pritcharda, który przyszedł odebrać ją z dworca. Był
na tyle miły, że nie skomentował przyczyn, dla któ
rych tu przyjechała. Pomógł jej wsiąść do swojej
starej ciężarówki, a potem zabawiał ją rozmową
przez całą drogę. Nie wspomniał ani słowem o Pen-
rym Vaughanie, ale Leonora nie mogła się uspokoić.
Drżała w napięciu na myśl o tym, co będzie musiała
zrobić.
Gdy znaleźli się w Brides Haven, żona Bryna,
Rachel, namawiała Leonorę na podwieczorek, ale mąż
przerwał jej mówiąc, że jeśli chce, by wrócił tego
samego dnia, muszą już ruszać. Rachel wręczyła jeszcze
Leonorze paczkę dla Penry'ego i odprowadziła do
portu. „Sea-Fret", łódź Bryna, odbiła od brzegu.
- Trochę dziś kołysze, ale nie ma się czego bać,
panno Fox - rzekł Bryn przyjaźnie. Dziewczyna skinęła
głową w zamyśleniu.
- Przykro mi tylko, że wyciągnęłam pana z domu
w taką pogodę.
Bryn potrząsnął głową.
- Nie ma sprawy. Wiatr ma być później silniejszy,
ale będę w domu, zanim się pani obejrzy.
- Nie dzwonił pan do Penry'ego, żeby zawiadomić
o moim przyjeździe? - zapytała Leonora niespokojnie,
gdy Gullholm widać już było na horyzoncie.
- Nie, nie dzwoniłem. Niech pani pamięta, że prosił
o spokój.
Leonora patrzyła na morze.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 1 4 1
Nie zostanę tam długo. Mam nadzieję, że doktor
Vaughan zabierze mnie z powrotem na swojej „Angha-
rad".
Bryn spojrzał na nią z powątpiewaniem.
- No, to rzeczywiście nie będzie tam pani mogła
długo zostać...
Po niedługim czasie „Sea-Fret" zwolniła przy pomo
ście na Gullholm. Leonora wyskoczyła z łodzi, wzięła
swój bagaż i podziękowała staremu rybakowi. Łódź
odpłynęła, a Leonora ruszyła przed siebie wąską, śliską
ścieżką. Wiatr, teraz bardzo silny, szarpał jej włosy
i opóźniał marsz. W pewnym momencie Leonora zamar
ła. Boże, co ja robię, pomyślała. Co będzie, jeśli Penry
mnie nie wpuści? Co gorsza, Bryn miał rację: wiatr
wzmagał się z każdą chwilą.. Nie, Penry nie mógłby
przecież wrzucić jej do morza. W najgorszym razie
odwiezie ją na ląd. Ruszyła dalej, wspinając się coraz
wyżej, coraz bliżej celu podróży.
Ścieżka doprowadziła ją już na torfowisko... Leono
ra zwolniła kroku. Na widok jasno oświetlonych okien
miała ochotę uciec i spędzić resztę nocy na ,,Angharad",
ale zdawała sobie doskonale sprawę, że nie może się już
wycofać.
Przemoczona do suchej nitki, z trudem łapiąc powiet
rze po długim marszu, obchodziła dom. Generator
mruczał przyjaźnie. Pomyślała nagle, że jest to zapewne
jedyne przyjazne powitanie, jakie ją czeka. Penry nie
będzie miły dla kogoś, kto już drugi raz przybywa na
wyspę bez zaproszenia...
Zastanawiała się, czy ma pukać, czy też otworzyć
drzwi z trzaskiem i urządzić dramatyczne wejście. Sta
nęła przed kuchennym wejściem, postawiła torbę na
ziemi i odgarnęła mokre włosy z czoła. W końcu podjęła
decyzję. Nacisnęła powoli klamkę i weszła do środka.
Znajomy, ciepły zapach kuchni sprawił, że Leonorze
stanęły w oczach łzy. Drzwi do gabinetu były uchylone,
ale w pokoju panowała ciemność. Najwyraźniej Penry
był gdzie indziej. Leonora zdjęła ubłocone buty i weszła
142
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
do salonu. Od kominka biło miłe ciepło, paliła się tylko
jedna lampa... W półmroku pokój wyglądał dość niesa-
mowicie. Stanęła na środku i zastanawiała się, co robić
dalej. Wyobrażała sobie, że gdy tu wejdzie, Penry pod-
niesie się z sofy, bardzo zły, albo może... może się
uśmiechnie... Tymczasem w pokoju panowała niesamo-
wita cisza. Na sofie leżała otwarta książka, przy ko-
minku - drewno na opał. Dziewczyna podeszła do
ognia, by się ogrzać, gdy wtem... zdała sobie sprawę, że
ktoś na nią patrzy.
- Mówi się, że dom Anglika to jego twierdza. Ja
jestem Walijczykiem, ale zasada jest ta sama - rzekł
Penry bezbarwnym głosem. Jego twarz skrywał cień.
-Powinienem był się lepiej zabezpieczyć przed intruzami.
Leonora od dłuższej chwili żałowała, że nie posłucha-
ła Elizy i nie zadzwoniła, zamiast przyjeżdżać bez za-
proszenia.
- Przyjechałam, by cię przeprosić - rzekła. - Zdaje
się, że to jedyne, co mi pozostało, zanim odjadę. Dopiero
teraz widzę, jak bardzo przeszkadzam. Przykro mi.
Głupio zrobiłam, że tak się tu wprosiłam.
Penry zszedł ze schodów, potykając się po drodze
o dywan. Miał na sobie wyciągnięty sweter i poplamione
dżinsy. Najwyraźniej dawno się nie golił. Przydałby się
też fryzjer.
- Jesteś chory? - spytała sucho.
- Byłem. Już nie jestem. Wypiłem też ze dwa drinki.
I gdybyśmy byli gdzie indziej, powiedziałbym ci, żebyś
wynosiła się stąd i z mojego życia. - Sięgnął po stojącą
na stole szklankę i dopił jej zawartość. Posłał Leonorze
złe spojrzenie. - Ale jesteśmy na wyspie, a pogoda robi
się coraz gorsza. Gdybym był trzeźwy, mógłbym cię
może dowieźć do Brides Haven. Ale ja nie jestem
trzeźwy. I tak znowu jesteśmy na siebie skazani, pani
rozbitku. Jak się tu, do cholery, dostałaś?
- Pan Pritchard mnie przywiózł.
- Dlaczego, do diabła, nie zadzwonił, żeby powie-
dzieć mi, że przyjechałaś?
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
143
Bo go prosiłam, żeby tego nie robił. - Leonora
wysunęła brodę do przodu. Pomyślałam, że nie
będziesz chciał mnie widzieć.
I słusznie!
- Przepraszam, nie powinnam była tu przypływać.
Odwróciła wzrok. Zadzwonię rano do niego i po-
proszę, by mnie stąd zabrał, jeśli tylko zgodzisz się, bym
została tu na noc.
A mam wybór? Nie mogę wyrzucić cię w taką
pogodę.
- Dziękuję. - Przyjrzała mu się uważnie. Może coś
ugotować, odwdzięczę ci się za gościnność.
Gościnność... No dobrze, zachowujmy się jak
cywilizowani ludzie Planowałem wypić dzisiaj kola-
cje...
Wyglądasz, jakbyś od dawna nic nie jadł - odpar-
ła. Mogę zdjąć kurtkę?
Rób co chcesz rzekł obojętnie i wyciągnął się na
sofie. - Ja się chyba zdrzemnę.
Leonora poczuła, że ma już tego dość. Przyskoczyła
do sofy i jednym ruchem zepchnęła nogi Penry'ego na
podłogę.
- Nie, nie zdrzemniesz się! Pójdziesz na górę, wyką-
piesz się i ogolisz. Ja przez ten czas napiję się kawy.
Dobrze, że pacjenci nie widzą cię w takim staniej
doktorze Vaughan!
Penry wstał z trudem i spojrzał na nią z niechęcią.
Tak się składa, że mam wakacje. Z dala od
wszystkich i wszystkiego. Tak przynajmniej myślałem.
Jeśli już musisz wiedzieć, miałem okropną grypę. Mat-
ka chciała wziąć mnie do siebie, do Lanhowell, ale tego
bym nie zniósł. Potrzebowałem samotności. A gdzie
najłatwiej ją znaleźć? Oczywiście, na mojej wyspie! Tak
przynajmniej myślałem - dodał ponuro.
- Rozumiem - rzekła Leonora rozpinając kurtkę.
- Widać, że nie dojadałeś...
- ...i wypiłem kilka szklaneczek szkockiej whisky na
zakończenie serii antybiotyków - dodał ze znużeniem.
144
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- To nie zbrodnia, po prostu zapomniałem... Nie ma
pani o mnie najlepszego zdania, prawda, panno Fox?
- Przebyłam długą drogę, żeby cię przeprosić - przy-
pomniała mu. - Idź już. Wykąp się, prześpij, jeśli
chcesz.
Penry patrzył na nią ponuro. Wzruszył ramionami.
- Czemu nie? - powiedział i poszedł na górę.
Leonora patrzyła za nim marszcząc czoło. Po chwili
przypomniała sobie o swojej torbie i poszła zabrać ją
z deszczu. W kuchni wytarła włosy, przebrała się
w suchy, czarny sweter i powiesiła swoje mokre rzeczy
przy piecu. Po chwili stała już przy lodówce i za-
stanawiała się, z czego skomponować kolację.
Kiedy zupa jarzynowa zaczęła miło bulgotać w garn-
ku, zajęła się baraniną. Posypała mięso ziołami i natar-
ła czosnkiem tak, by włożyć je tylko do pieca, gdy
Penry zejdzie na dół. Obrała kartofle i wsadziła je do
pieca, a potem włączyła radio. Nie chciała myśleć
o niczym, oprócz kolacji. Kiedy wszystko było gotowe,
udała się na piętro. W łazience było ciemno, a Penry
spał w swoim pokoju przebrany w świeże rzeczy.
Leonora szybko się umyła, przeczesała wilgotne
włosy, tak że ułożyły się w miękkie loki. Zanim zdecy-
dowała się wejść do jaskini lwa, umalowała jeszcze
delikatnie usta i przyciemniła rzęsy.
Stanęła u stóp łóżka i dotknęła lekko bosej nogi
Penry'ego.
- Kolacja jest już prawie gotowa - powiedziała.
- Zejdziesz na dół czy przynieść ci ją tu, na górę?
Przetarł oczy i spojrzał na nią niechętnie.
- A więc to nie był sen!
- Nie. - Dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Czujesz się na tyle dobrze, by zejść?
Penry przeciągnął się i wstał.
- Oczywiście, że tak. - Zmarszczył czoło w zdziwie-
niu. - Prawdę mówiąc, czuję się o wiele lepiej.
- Świetnie. Tylko nie chodź boso!
- Mówisz jak moja mama! - zawołał za nią.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
145
- Dziękuję! - Leonora była już w kuchni. - Po-
znałam ją, więc uważam to za komplement.
I tak, bez zbędnych słów, pokój został zawarty.
Penry, któremu po drzemce wyraźnie wróciła chęć do
życia, przyznał, że kolacja jest znacznie lepsza od tej,
którą planował.
- Nie chciało mi się gotować - powiedział.
- To widać - odparła Leonora. - Lodówka jest
pełna, szafki też.
Kiedy weszła do salonu z głównym daniem, Penry
pociągnął nosem.
- Jeśli to są przeprosiny, przyjmuję je całym sercem
- rzekł.
- To dobrze. Jeśli chcesz, na deser jest szarlotka.
Spojrzał na nią z podziwem.
- Nie powiesz mi chyba, że zrobiłaś ją, kiedy zapad-
łem w pijacki sen?
- To nie był żaden pijacki sen i nie ja zrobiłam
ciasto. - Leonora uśmiechnęła się. - Upiekła je pani
Pritchard i przesyła ci wraz z górą ciasteczek i czymś,
co nazwała bara brith.
Penry, mając pełne usta jedzenia, tylko skinął głową.
- Takie herbatniki z porzeczkami i tak dalej - rzekł
w końcu. - Ona świetnie gotuje. Ty też - dodał
i uśmiechnął się smutno. - W taką pogodę zjawiłaś się
tu pierwszy raz, Leonoro. Byliśmy sami, a za oknem
wiało dziesiątką...
Zapadła cisza... Leonora próbowała ją przerwać,
namawiając Penry'ego na szarlotkę, ale odmówił.
- Nie, zostawię ją na jutro. Nie chciałbym na razie
zapomnieć smaku tej baraniny. - Przeciągnął się. - Te-
raz napiłbym się kawy...
Leonora zgięła się w ukłonie.
- Tak jest, sir. Już podaję, sir.
Kiedy kolacja dobiegła końca i mogli oboje usiąść
przy ogniu, Penry zamyślił się na chwilę.
- Dziwne, naprawdę - westchnął. - Wydaje mi się,
że jeszcze wczoraj tu siedzieliśmy, że to, co wydarzyło
146
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
się od tamtego czasu, to nieprawda. - Zacisnął
usta. - Pod wieloma względami byłoby lepiej, gdyby
tak było.
- Penry, myślę, że powinnam wyjaśnić, skąd się tu
wzięłam.
- Nie musisz.
- Uważam, że powinnam.
- Chcesz powiedzieć, że przyjechałaś, bo jesteś go-
towa mnie wysłuchać? - spytał sarkastycznie.
Leonora zarumieniła się.
- Chciałabym powiedzieć, że tak jest, ale nie mogę.
-Więc czemu przypłynęłaś tu w tak koszmarną
pogodę?
- Twoja siostra do mnie napisała.
Penry wyciągnął długie nogi i zaczął się przyglądać
swoim zniszczonym espadrilom.
- Która?
- Clemency.
-Aha...
- Napisała, że Melanie ma rodzić tuż po Bożym
Narodzeniu.
Spojrzał na nią wrogo.
- I oczywiście uznałaś, że to ja jestem ojcem.
Leonora patrzyła na niego spokojnie.
- Kiedy pierwszy raz przeczytałam słowo rodzić,
poczułam, jakbym dostała pięścią między oczy. Ale
potem zrozumiałam, że Clem nie to miała na myśli.
- Odchrząknęła. - Melanie prosiła cię o usuniecie ciąży,
prawda? To była ta przysługa. A ty, jako lekarz,
potraktowałeś to jako tajemnicę zawodową.
- Można to tak nazwać - odparł gorzko. - Melanie
nigdy nie mogła znieść myśli o macierzyństwie. Nigel
nie jest tak zgodny jak ja i postarał się, żeby zaszła
w ciążę. Melanie była rozwścieczona i zdecydowana na
wszystko, byle tylko pozbyć się dziecka. Nie mogła
sama zapłacić za aborcję, bo Nigel odebrał jej książecz-
kę czekową i karty kredytowe i nie dawał jej gotówki.
Okazał się sprytniejszy, niż sądziła. No i Melanie
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
147
przyszła na przyjęcie, żeby poprosić Nicka o pieniądze.
Wyobrażasz sobie? Nick nie bawił się w uprzejmości;
zrobił jej straszną awanturę.
- Prosiła cię o pieniądze?
Penry skrzywił się z niesmakiem.
- Nie. Zdaje się, że widziałaś, jak prosiła mnie,
żebym przeprowadził zabieg albo znalazł kogoś, kto to
zrobi. - Spojrzał Leonorze prosto w oczy. - Odmówi-
łem jej. Wiesz, co o tym myślę.
Spuściła wzrok, zarumieniona.
- Tak, wiem. Ale wracając do listu... Clem napisała,
że Melanie pojechała do ciebie i że próbowała jeszcze
raz cię przekonać...
- Uparła się, że będzie tak, jak ona chce. Umówiła
się na wizytę, podając fałszywe nazwisko. Kiedy zoba-
czyłem ją w swoim gabinecie, dałem jej jasno do
zrozumienia, że nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Co
więcej, zadzwoniłem do Nigela i powiedziałem mu
o wszystkim. Poradziłem, żeby wziął ją do domu
i dobrze pilnował. Potem zostałem wezwany do szpita-
la. Niestety, była jeszcze w domu, kiedy się zjawiłaś.
Musiała widzieć, jak wjeżdżasz i postanowiła się ze-
mścić. Wystarczyło się rozebrać, skotłować pościel...
resztę widziałaś.
Leonora patrzyła na niego przerażona.
- Czemu zrobiła coś takiego? Czy ona cię nienawidzi?
- Nie. - Penry wzruszył ramionami. - Jest zupełnie
niedojrzała. Była wściekła, bo nie spełniłem jej życzenia
i postanowiła się odegrać. Teraz za to musi pogodzić
się z tym, co nieuniknione. - Podniósł się, by dorzucić
do ognia. Kiedy usiadł obok Leonory, zapanowało
milczenie. Wiedziała dobrze, że powinna go przeprosić,
ale nie potrafiła.
-Tak mi przykro, że nie chciałam cię wysłuchać
- zaczęła niepewnie.
- Mnie też. - Spojrzał na nią z zaciekawieniem.
- A swoją drogą, skąd przyszło Clem do głowy, żeby
do ciebie napisać?
148
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Leonora patrzyła na swoje dłonie.
-Twoja rodzina martwiła się stanem twoich...
uczuć. Clem myślała, że to ma coś wspólnego ze mną.
- Myślała! Doskonale wiedziała, bo powiedziałem
jej, że jej ukochana szwagierka znowu narobiła mi
kłopotów. Clem musiała się czuć winna...
- To nie dlatego! - zawołała Leonora. - Bardzo się
przejęła, że jesteś taki nieszczęśliwy, a ponieważ cię
kocha, zdecydowała się w to wmieszać. A ja bardzo się
cieszę, że się o wszystkim dowiedziałam.
- Ale gdyby tego nie zrobiła, nie skontaktowałabyś
się już ze mną.
- Chciałam to zrobić, ale po naszym rozstaniu nie
miałam odwagi. Przyjmiesz moje przeprosiny, Penry?
-Tak. Oczywiście, że tak! - Pomógł jej wstać.
- Starczy na dzisiaj tych wzruszeń. Myślę, że powinnaś
pójść spać, wyglądasz na zmęczoną. Zaniosłem ci ter-
mofor do pokoju przy łazience.
- Dzięki. - Spojrzała na niego niepewnie. - Wobec
tego, dobranoc.
- Dobranoc. - Oczy Penry'ego były nieprzeniknione.
Leonora odwróciła się.
- Pójdę tylko po swoją torbę do kuchni - powie-
działa.
- Pomóc ci ją zanieść?
- Nie, właściwie nic w niej nie ma, tylko rzeczy na
jedną noc.
- A więc wiedziałaś, że zostaniesz!
- Tak, ale nie tutaj. Pani Pritchard przygotowała dla
mnie pokój - oznajmiła chłodno.
Leonora kładła się do łóżka bardzo przygnębiona.
Różnie wyobrażała sobie spotkanie z Penrym, ale nigdy
tak... Jak mogła myśleć, że jedno zwykłe „przepra-
szam** wszystko naprawi! Penry z pewnością uznał, że
nie warto kontynuować znajomości z kimś tak nieroz-
sądnym i zazdrosnym jak Leonora Fox, stara panna
z Chastlecombe...
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
149
Gdyby nie to, że Clem do mnie napisała, pomyślała
gasząc światło, mogłam się nigdy nie dowiedzieć praw-
dy. Penry ma swoje zasady i nie ujawniłby powodu,
dla którego odwiedziła go Melanie. A teraz najwy-
raźniej przestał się mną interesować... I nie można
go za to winić...
Przycisnęła mocniej termofor i zasłuchała się w ryk
wiatru i huk morza. Uśmiechnęła się gorzko na myśl,
że teraz nie musi się juz bać koszmaru. Odkąd wróciła
jej pamięć, zły sen przestał ją dręczyć.
Nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł...
Leżała dłuższą chwilę i myślała, ale przecież nie miała
nic do stracenia... Nie zapalając światła, sięgnęła
w stronę szafki nocnej, na której stała szklanka wody.
Wahała się jeszcze przez chwilę, a potem, zacisnąwszy
z determinacją usta, zwilżyła sobie nocną koszulę,
twarz i włosy. Odstawiła szklankę na miejsce, owinęła
się kołdrą i, zamknąwszy oczy, przywołała scenę ze
złego snu. Wspomnienie było tak straszne, że bez trudu
zaczęła krzyczeć i płakać. Na szczęście, nie musiała tego
robić długo, bo Penry wpadł do jej pokoju i mocno ją
przytulił.
- No już, już - pocieszał ją cicho, a ona z ulgą
płakała i tuliła się do jego nagiego torsu. - Trzymam
cię, kochanie, już cię trzymam...
Uniosła twarz, a Penry przytulił ją jeszcze mocniej
i całował tak, że oboje nie mogli złapać tchu.
- Jesteś cała mokra - zauważył, wziął ją na ręce
i zaniósł do swojej sypialni. - Zaraz poszukam czegoś
suchego.
Kiedy jednak dotarli do jego pokoju, Leonora sta-
nęła na ziemi i schowała ręce za plecami. Widziała
niepokój na jego twarzy i poczuła się okropnie winna.
- Wcale nie śnił mi się ten sen - powiedziała od-
dychając szybko. - Polałam się wodą ze szklanki
i wrzasnęłam, bo miałam nadzieję, że przybiegniesz.
Penry spojrzał na nią nic nie rozumiejąc, a potem...
ku jej ogromnej uldze zaczął się śmiać.
150 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
-Ach, ty mała czarownico! - zawołał. - I co,
przybiegłem, prawda?
- Jesteś na mnie zły? - zapytała cicho, czerwieniąc
się cała.
- Tylko za to, że naraziłaś się na zapalenie płuc
- powiedział miękko i uniósł jej twarz. - Pani
koszula jest mokra, panno Fox. Czy nie byłoby lepiej
ją zdjąć?
Pomógł jej ściągnąć koszulę. Czy tylko jej się wyda-
wało, że drżą mu dłonie?
- Wysusz sobie włosy... - zaczął, ale Leonora po-
trząsnęła mocno głową. Weszła do łóżka i wyciągnęła
do niego ręce.
- Kochaj się ze mną, Penry - poprosiła, a oczy jej
błyszczały. - Jeśli tego nie zrobisz, to... chyba umrę...
Nie dokończyła. Wziął ją w ramiona z westchnie-
niem. Pogrążyli się w cudownej, namiętnej grze, która
połączyła ich burzą miłości i pożądania tak głębokiego,
jak szalejące na zewnątrz morze.
- Do licha - wyrzuciła z siebie Leonora jakiś czas
później.
- Coś mówiłaś? - spytał Penry podnosząc głowę.
- Złożyłam pewne ślubowanie.
Przekręcił się na plecy i przytulił ją do siebie.
- Jeśli to był ślub czystości, to ci nie wyszło.
Leonora ugryzła go tak, że syknął. Spojrzała na
niego zuchwale.
- Pamiętasz może, że błagałam cię, byś się ze mną
kochał za pierwszym razem. Postanowiłam więc, że
teraz to ty będziesz prosił, Penry Vaughan!
- Będę, obiecuję - wyciągnął rękę, by spojrzeć na
zegarek. - Ale może za jakąś godzinę...
- Nie miałam na myśli dzisiejszej nocy...
Penry przeciągnął się i objął ją ciaśniej.
- Och, ale ja tak. Chyba, że masz coś przeciwko
temu...
Z całych sił pokręciła głową, a on zaśmiał się ci-
cho.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
151
- Wiesz, lisiczko, tak bardzo cię kocham - rzekł.
- Byłaś na mnie taka wściekła tam, w domu...
- Byłam zazdrosna. Okropnie zazdrosna o twoją
piękną żonę.
- Byłą. - Potarł policzkiem o jej włosy. - Leonoro,
czy to, że byłem już raz żonaty, przeszkadza ci, żeby
za mnie wyjść?
- Nie - odpowiedziała zdecydowanie, podnosząc
głowę, by spojrzeć na niego. - Nic mi nie przeszkodzi.
Czy pan się oświadcza, doktorze Vaughan?
- Tak, kochanie, właśnie tak!
- Wobec tego przyjmuję oświadczyny. Z ogromną
przyjemnością.
- Chciałem to zrobić w tamten weekend - zaczął
Penry po długiej, cudownej chwili milczenia. - Miałem
już nawet butelkę szampana i zamierzałem zjeść
z tobą romantyczną kolację... I, gdybym wprawił
cię w odpowiedni nastrój, zamierzałem powiedzieć
ci, że tym razem znalazłem kogoś, kogo szukałem
przez całe życie.
- A jeszcze godzinę temu - wyznała Leonora w za-
myśleniu -myślałam, że przestałeś się mną interesować.
- Wobec tego muszę być świetnym aktorem! - Zaj-
rzał jej w oczy. - Słuchaj, a co się stanie z Elizą
i sklepem po naszym ślubie?
- Eliza już wszystko obmyśliła. Sue Parker, jej
przyjaciółka, zgodziła się wejść z nią w spółkę, a poza
tym ja po ślubie mogę robić to, co przed ślubem.
Penry posłał jej uśmiech, który sprawił, że zarumie-
niła się po uszy.
- Tak, z pewnością - powiedział, odgarniając jej
włosy z czoła.
- Miałam na myśli robienie na drutach! - zachicho-
tała Leonora. Spojrzała na niego z niepokojem. - Na
pewno myślisz, że jestem bardzo pewna siebie, skoro już
tak to wszystko obmyśliłam. Nie wiedziałam przecież,
czy zechcesz mnie tu widzieć, a co dopiero być ze mną.
- Wiedziałaś dobrze, że zechcę!
152
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Nie, nie wiedziałam! To Eliza była tego pewna.
Powiedziała, że jeśli przyjadę tu i przeproszę, powitasz
mnie z otwartymi ramionami. - Rzuciła mu oskarżyciel-
skie spojrzenie. - Niezupełnie tak było...
Penry otworzył szeroko ramiona i objął ją mocno.
- Nie wierzyłem własnym oczom, Leonoro, kiedy
zobaczyłem, że stoisz przy kominku. Leżałem w łóżku,
myślałem o tobie i nagle poczułem, że nie zniosę tego
ani chwili dłużej. Postanowiłem zejść i zadzwonić do
ciebie... a tym tam byłaś, taka przemoknięta i zdener-
wowana... Bałem się, że wszystko zepsuję.
- Trzeba mnie było pocałować, to wszystko!
- Z jednodniowym zarostem i po dwóch szklankach
whisky? Byłem na ciebie zły, że tak mnie zaskoczyłaś.
Gdybyś tylko zadzwoniła od Bryna, mógłbym się cho-
ciaż doprowadzić do porządku, rusałko!
- Dla mnie wyglądałeś wspaniale - powiedziała rze-
czowo i zaczęła się bronić, bo Penry omal jej nie zgniótł
w uścisku. - A poza tym bałam się, że nie będziesz mnie
chciał widzieć.
- Żartujesz? Wskoczyłbym do ,,Angharad" w chwili,
kiedy bym się dowiedział, że tam jesteś!
- Naprawdę? - Z radością zobaczyła potwierdzenie
w jego oczach. Odsunęła się. - Pójdę się chyba umyć.
Muszę okropnie wyglądać.
- Nie idź! - Przyciągnął ją wolno do siebie. - Dla
mnie wyglądasz cudownie, tak że chętnie kochałbym się
z tobą znowu. Mam błagać?
Pokręciła przecząco głową.
- Nie. Ani teraz, ani nigdy. Za bardzo cię kocham...
- Nareszcie!
- Co nareszcie?
- Powiedziałaś mi, że mnie kochasz.
Leonora skrzywiła się.
- Oczywiście, że tak! Od razu cię pokochałam, nie
wiedziałeś?
Penry potrząsnął głową. Blask w jego oczach sprawił,
że zapomniała o całym świecie.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
153
- No, i co dalej? - spytał po długiej przerwie, w czasie
której przekonywał ją, że jej uczucia są w pełni od-
wzajemniane.
-Nie rozumiem...
- Powiedziałaś, że kochasz mnie za bardzo, a potem
przerwałaś.
Twarz Leonory rozchmurzyła się.
- Och, chciałam tylko powiedzieć, że kocham cię za
bardzo, żeby ci czegokolwiek odmawiać. I w dodatku
jestem na tyle głupia, że ci to mówię!
Dużo później, kiedy sztorm ucichł, leżeli czule objęci.
- Penry? - zaczęła Leonora.
- Uhm?
- Nie obrazisz się, jeśli cię o coś spytam?
- Nie wiem, dopóki tego nie zrobisz. A poza tym
trudno mnie obrazić, kiedy mam taki nastrój jak teraz.
- No, nie wiem... Czy spaliście tu kiedyś z Melanie?
Penry zaśmiał się, tuląc ją do siebie.
- Nie, nie spaliśmy. Prawdę mówiąc, Melanie nie
była nigdy na Gullholm. Nie chciała się tu nawet zbliżyć.
- Świetnie! - zawołała z satysfakcją. - Cieszę się.
Mam wobec tego coś twojego, co należy tylko do mnie.
Potrząsnął nią lekko.
- Poprawka: wszystko, co mam i czym jestem, należy
do ciebie, L e o n o . Ja cały. Zadowolona?
- Bardzo. - Przytuliła się do niego. - Żałujesz, że
najechałam na twój zamek?
- Nie widzisz, jak jestem zachwycony, że to zrobiłaś?
Jeśli nie jesteś pewna, będę szczęśliwy, przekonując cię
znowu... - szepnął, całując ją delikatnie. - To był mój
szczęśliwy dzień, kochanie, kiedy sztorm zniósł cię na
Gullholm.
- Żadne z nas nie wiedziało, kim jestem!
- Ja wiedziałem, rusałko! Byłem pewien od pierwszej
chwili, że jesteś mi przeznaczona!