Smirtelny sekret Laurie Faria Stolarz

background image
background image

Laurie Faria Stolarz

Dotyk

Śmiertelny sekret

background image

Dla mojej matki,
która nauczyła mnie kreatywności,
i dla MaryKay,
która pokazała mi, że naprawdę mogę pisać

background image

Rozdział 1



Trzy miesiące temu mogłam zginąć. Od tamtego dnia nic już nie było

takie samo. To wydarzyło się ostatniego dnia szkoły. Szłam przez parking
niedaleko siłowni, kiedy z ucha wypadło mi srebrne koło, którego zapięcie
zawsze się otwierało. Bardzo lubiłam te kolczyki - dostałam je od matki
zaledwie kilka miesięcy wcześniej, na szesnaste urodziny. Kucnęłam, aby
poszukać zguby. To, co zaszło potem, zlało się w mojej pamięci w
trzysekundowy majak: auto Glorii Beckham pędzące przez parking. Ja na
kolanach, znieruchomiała, pewna, że auto wyhamuje, gdy tylko dziewczyna
mnie zobaczy.

Nie wyhamowało.
Pędziło w moim kierunku, w kierunku dwóch bramek hokejowych,

które Todd McCaffrey zostawił na środku placu, gdy poszedł po resztę
sprzętu. W pewnym momencie usłyszałam, że jakiś chłopak woła do Glorii:

- Stój!
Wóz jednak wbił się w bramki z taką siłą, że zmiażdżył je pod kołami. I

to wcale nie był koniec. Nie zwalniając ani trochę, auto sunęło w moją
stronę.

Podejrzewam, że serce mi przyspieszyło, a poziom adrenaliny wzrósł

wręcz niewiarygodnie, jak wówczas gdy organizm szykuje się na
niebezpieczeństwo. Jednak na to, co nastąpiło, nie byłabym w stanie się
przygotować.

Zostałam zepchnięta z drogi.
Uderzyłam o krawężnik z taką siłą, że sińce i zadrapania na moich

plecach nie zniknęły przez kilka tygodni.

Skóra zapiekła, gdy bluzka się podwinęła i przejechałam plecami po

chodniku.

A on dotykał mnie w taki przedziwny sposób.
- Jesteś cała? - spytał tajemniczy chłopak. Otworzyłam usta, by coś

powiedzieć - spytać, co się stało, sprawdzić, co z Glorią, by dowiedzieć się,
kim jest. Ale...

- Ciii... Nie próbuj nic mówić - wyszeptał.

background image

Prawda jest taka, że nie zdołałabym nic wykrztusić. Czułam, jakby ktoś

otworzył mi klatkę piersiową i skradł oddech.

- Mrugnij raz, jeśli jesteś cała - mówił dalej. - Dwa razy, jeśli musisz

jechać do szpitala.

Zamrugałam raz, ale słowo daję, nie chciałam. Wiedziałam, że to

nieodpowiedni moment, by się tak gapić, ale nie mogłam przestać na niego
patrzeć ani przez ułamek sekundy - na jego ostre rysy twarzy, ciemnoszare
oczy ze złotymi plamkami... I na bladoróżowe usta zaciśnięte teraz z
niepokoju.

Obejrzał się, szukając wzrokiem Todda, który pomagał Glorii.
- Zadzwoniłem pod 911! - krzyknął Todd.
Chłopak, prawdopodobnie rok lub dwa starszy niż ja, ponownie skupił

na mnie uwagę. Szerokie, silne ramiona schowane pod granatową koszulką
prawie dotykały mojego biustu.

- Na pewno nic ci nie będzie? - Twarz nieznajomego znajdowała się tak

blisko, że czułam zapach jego skóry: słodycz zmieszaną z potem.

Skinęłam i odetchnęłam z ulgą, że moje płuca wciąż jeszcze pracują.
- Co z Glorią? - spytałam bezgłośnie.
Spojrzał w kierunku jej auta, które zatrzymało się dopiero w połowie

porośniętego trawą wzgórza obok szkoły.

Chłopak zdał sobie chyba sprawę, jak blisko jesteśmy, bo odsunął się

trochę i kucnął, przeczesując dłonią ciemne włosy.

A potem poczułam dotyk.
Jego dłoń spoczęła na moim brzuchu chyba przez przypadek, bo

wydawał się tym gestem bardziej zaskoczony niż ja. Wpatrywał się we
mnie intensywnie, szeroko otwartymi oczami, lekko rozchyliwszy usta.

- Co to? - spytałam, kiedy spostrzegłam bliznę na jego przedramieniu.

Była wąska jak po ranie ciętej, w pewnym miejscu rozwidlała się niczym
pęknięte konary drzewa.

Zamiast odpowiedzieć, chłopak mocniej przycisnął dłoń i zamknął

oczy. Jego nadgarstek dotykał mojej nagiej skóry tuż nad pępkiem w
miejscu, gdzie sweter wciąż miałam podciągnięty.

I znów niemal straciłam dech.
Chwilę potem, przy akompaniamencie syren i błyskających czerwienią i

bielą świateł, na parking wjechała karetka. Chłopak zabrał dłoń.

background image

Podniósł się, podbiegł do swojego motoru, wsiadł. Zawarczał silnik i

nieznajomy odjechał z piskiem opon. Nie zdążyłam nawet poznać jego
imienia.

Nie zdążyłam podziękować za uratowanie mi życia.

background image

Rozdział 2



Wiedziałem to już w chwili, gdy po raz pierwszy ujrzałem jej długie

kręcone loki w kolorze karmelu, krągłe biodra i usta czerwone niczym
ogień.

Rozmawiała wówczas z jakimiś dziewczynami. Ja też tam byłem.

Stałem spory kawałek dalej. Obserwowałem ją.

Zastanawiałem się, jaka jest w istocie - czy jej policzki są naturalnie

różowe niczym morskie muszle? Może była zawstydzona albo miała
makijaż?

Patrzyłem na jej usta, gdy podczas rozmowy lekko się dąsała. I później,

gdy uśmiechała się szeroko. Ja też się wówczas śmiałem. Nie umiałem
przestać na nią patrzeć, wyobrażać sobie, jak te wargi by wyglądały, gdyby
mówiła, że mnie kocha, chciała pocałować...

Tamtego dnia złożyłem sobie cichą przysięgę.
Odkryję prawdę o jej policzkach i o tym, jak smakują jej pocałunki.

Dowiem się wszystkiego, bo po prostu muszę wiedzieć. Czułem, że pragnę
ją mieć. Wciąż czuję.

I pewnego dnia tak się stanie.

background image

Rozdział 3



Od wypadku minęły trzy miesiące i chociaż moje zadrapania się

zagoiły, a sińce zniknęły, wciąż nie czułam się do końca dobrze. Nie, nie
chodzi o serce czy coś równie sentymentalnego. Nie jestem jedną z tych
dramatyzujących damulek w opałach, czekających z niecierpliwością, aż
przybędzie książę i je uratuje. Proszę tylko o możliwość zamknięcia sprawy
- spotkanie tego chłopaka jeszcze jeden jedyny raz - by móc mu
podziękować i spytać, co on w ogóle robił na tym parkingu. By dowiedzieć
się, czemu dotknął mnie w ten sposób.

- Odczuwamy frustrację? - spytała Kimmie, dostrzegając, z jakim

zacięciem rozrabiam glinę.

Siedziałyśmy na zajęciach z garncarstwa, a ja poprzez ubijanie,

ugniatanie i rozciąganie starałam się usunąć z lepkiej, czerwonej masy
bańki powietrza.

- Szczerze mówiąc, dziwię się, że się kompletnie nie załamałaś -

mówiła dalej.

- Nie powinnaś aby rozgniatać gliny? - spytałam.
- Nie powinnaś aby mieć jakiegoś życia?
Zignorowałam jej uwagę i przypomniałam tylko, że rzeźba z

niewyrobionej gliny zapewne pęknie jej na kawałki podczas wypalania.

- Może ja lubię kawałki?
- A lubisz muł? Bo właśnie to zaczyna przypominać twoja praca. -

Podałam jej gąbkę, by zebrała nadmiar wody.

- Wiesz co, Camelia? Ta twoja mania kontroli zaczyna mnie już nudzić.

Naprawdę powinnaś częściej wychodzić z domu.

Przyjaźnię się z Kimmie od przedszkola - od konkursu „Kto zrobi

największy balon z Hubby Bubby" aż po ósmą klasę, kiedy Jim Konarski
zakręcił butelką i musiałam go pocałować. A tak na marginesie, wciąż mi
dokuczają za to, że nie trafiłam w jego usta i wsadziłam mu język do nosa.

- Nic mi nie jest - zapewniłam ją.
Przez chwilę przyglądała się moim nieokiełznanym lokom w kolorze

brudnego blondu, żyrafiej szyi i po raz enty stwierdziła u mnie kompletny
brak gustu, z którego oczywiście zdawałam sobie sprawę. Dzisiaj miałam

background image

na sobie koszulkę z długim rękawem, ciemne dżinsy i balerinki.
Wyglądałam zupełnie jak manekin w Gapie.

- Doprawdy? - zapytała, formując glinę w coś, co przypominało faceta:

miało kaloryfer, bicepsy i takie tam. - Pannie Spędzam - Soboty - Na -
Zabawie - W - Makijaż - Z - Dziewięcioletnią - Sąsiadką nic nie jest?

- Dla twojej wiadomości: to się zdarzyło raz, a jej matka organizowała

imprezę z kosmetykami Mary Kay.

- Nieważne - ucięła, ściszając głos.
Na garncarstwie panowały bardzo luźne zasady, ale i tak pani Mazur

nalegała, byśmy ze względu na skupienie na sztuce mówili po cichu.

- Szybko, jeden do dziesięciu, John Kenneally - wyszeptała Kimmie.
- Odmawiam grania z tobą w tę grę.
- Oj, daj spokój. - Dźgnęła mnie palcem. - Mamy nowy rok szkolny.

Jesteśmy w trzeciej klasie, a plotka głosi, że jest wolny. Osobiście dałabym
mu co najmniej osiem i pół za styl, siedem za wygląd i dziewięć za
osobowość. Facet jest przezabawny.

- Strasznie mi przykro, że ci to mówię, ale nie interesuje mnie John

Kenneally.

- A kto, Królewno Śnieżko?
Potrząsnęłam głową, wciąż myśląc o chłopaku z parkingu - o jego

słodkim zapachu, ciemnoszarych oczach...

I o tym, jak mnie dotykał.
Po wypadku, kiedy Gloria Beckham całkiem wydobrzała - okazało się,

że wpadła we wstrząs hipoglikemiczny (stąd zdezorientowanie, pomylenie
hamulca z pedałem gazu i przejechanie przez parking z prędkością, która w
niektórych stanach zagwarantowałaby jej odsiadkę) - przewertowałam
szkolne roczniki, chcąc odkryć tożsamość tamtego chłopaka.

Bez rezultatu.
Przerwałam na chwilę torturowanie gliny i sięgnęłam dłonią do miejsca

nad pępkiem. Jakimś cudem wciąż czułam tam jego palce.

- Okej. Koniec - stanowczo stwierdziła Kimmie. - Naprawdę musisz

znaleźć sobie faceta.

- Oj, proszę cię. - Udając, że chcę jedynie poprawić fartuch,

przejechałam dłonią po szwie. - Przecież nie robię nic skandalicznego.

- To pewnie więcej roboty ręcznej, niż doświadczyłaś przez cały rok,

nie? A zresztą zapomnij: nie chcę wiedzieć. Masz - powiedziała,

background image

podsuwając mi swojego glinianego faceta. - Przywitaj się z Seymourem.
Nie jest idealny, ale to najlepsze, co mogę wykombinować w tak krótkim
terminie.

background image

Rozdział 4



Podczas lunchu zagarnęłyśmy z Kimmie jedno z najbardziej

popularnych miejsc w części stołówki zajmowanej przez starsze klasy -
znajdowało się zaledwie dwa stoliki od maszyny z napojami i rzut
okruchem chleba od drzwi. Dla takich przeciętniaczek jak my było to jak
wygrana w lotka. Planowałyśmy utrzymać ten stan rzeczy aż do końca
roku.

Nasz kumpel, Wes, siedział z nami. Przygarnęłyśmy go już w pierwszej

klasie, kiedy biedak pojawił się na imprezie z okazji Halloween przebrany
za metrową parówkę. Kilku graczy w lacrosse pomyślało, że fajnie będzie
pozbawić go bułki, przez co wyglądał niemal obscenicznie. Wes zgłosił
sprawę opiekunom imprezy i żartownisie zostali zawieszeni. W ten właśnie
sposób dorobił się zaszczytnej ksywki Parówa.

- Fajna fryzura. - Uśmiechnął się z kpiną, widząc u Kimmie nową

fryzurkę a la paź. Niedawno przefarbowała włosy na czarno i obcięła
prawie pół metra swoich oszałamiających loków.

- Tak dla twojej informacji, to pasuje do mojego stylu.
- Tak? A cóż to za styl? Pokręcona gotka?
- Staromodny wamp - wyjaśniła, pokazując swój strój: staromodną

sukienkę w grochy o kroju z lat sześćdziesiątych, wojskowe buty i
falbaniastą czerwoną apaszkę. Grube czarne kreski zrobione konturówką
Maybelline podkreślały jej jasne oczy. - Kiedy zostanę sławną i bogatą
projektantką mody z własnym programem telewizyjnym o metamorfozach,
przestanie ci być do śmiechu.

- Chwila... W tym programie to ty zostaniesz poddana metamorfozie,

tak? - spytał Wes, poprawiając okulary na nosie.

- Odczep się - mruknęłam, grożąc mu nadzianym na widelec

makaronem z serem, wycelowanym w jego nażelowane brązowe włosy.

- Nie zrobisz tego! - Rzucał mi wyzwanie. - Pomyśl, jaki bałagan by się

zrobił na stole.

- Wielki włochaty bałagan - prychnęła Kimmie, powstrzymując

śmiech.

background image

- Szczególnie, kiedy odpowiem moim klopsem niespodzianką. - Wes

się uśmiechnął.

Położyłam widelec z powrotem na talerzu, unikając tym samym

potężnej bitwy na jedzenie.

- Rozumiem, że Camelia Kameleon jest dziś wrogo nastawiona do

świata? - spytał.

- Bardzo zabawne - odparłam. Nienawidziłam mojego imienia i tego,

że dołączał do niego nazwę gada.

- A skoro mowa o wrogości - ciągnął - czy któraś z was słyszała o tym

nowym? Ponoć jest zabójczy.

- Zabójczo przystojny? - spytała Kimmie, wkładając do ust łyżeczkę

masła orzechowego.

- Zabójczy w sensie, że jest mordercą - wyjaśnił Wes. - Plotka głosi, że

uśmiercił swoją dziewczynę... Zepchnął ją z klifu. Spadła na skały i się
zabiła.

- Ktoś się naoglądał Kryminalnych zagadek - rzuciła Kimmie.
- Kryminalnych zagadek nigdy za wiele - skontrował Wes.
- Chwila. - Odsunęłam makaron z serem na bok. - Skąd pewność, że ta

plotka jest prawdziwa?

- No tak. - Kimmie uśmiechnęła się złośliwie. - Camelia nie wierzy w

plotki... Od dnia, w którym ktoś wymyślił plotkę o niej.

Wes zaczął się śmiać. Dobrze wiedział, o czym mówiła Kimmie. Jessica

Peet była wściekła, bo nie pozwoliłam jej od siebie ściągać podczas testu z
historii. Postanowiła się zemścić, mówiąc wszystkim, że wolę wysikać się
pod prysznicem w przebieralni niż iść do ubikacji. Przez cały semestr
ludzie unikali kabin prysznicowych, z których wcześniej korzystałam.

Nim zdołałam cokolwiek odpowiedzieć, przyszedł Matt i rzucił książki

na końcu naszego stolika.

- Witajcie, drogie panie - zaczął od nas. - Cześć, Parówo. - Skinął

głową Wesowi.

- I kto się teraz śmieje? - Uśmiechnęłam się złośliwie do Wesa.
Matt i ja byliśmy kiedyś razem, ale teraz się tylko przyjaźnimy.

Niektórzy (patrz: Kimmie) nalegali, żebyśmy spróbowali jeszcze raz, ale
szczerze mówiąc, już ta pierwsza próba nie powinna była mieć miejsca.
Wydrążyła bowiem dziurę w naszej pięknej, platonicznej przyjaźni. Od
tamtego czasu między nami nie jest już tak jak dawniej.

background image

- Ależ w tym roku jesteśmy boscy, co? - Kimmie zaczęła zlizywać

masło orzechowe z łyżeczki w jakże - podniecający - i - uwodzący -
sposób, rozbierając przy tym Matta wzrokiem z kolejnych warstw jego
ciuchów Abercrombie.

Matt wcale nie uznał jej zachowania za komplement, ale to nie nowość.

Zignorował ją i skoncentrował się na mnie.

- Wciąż jesteśmy umówieni w tym roku do kółka naukowego? Przyda

mi się pomoc we francuskim.

- Tak - odparłam. - Sprawdzę swój grafik i zobaczę, kiedy jestem

wolna.

Matt skinął głową i się oddalił, a Kimmie sprzedała mi pod stołem

kopniaka.

- Oszalałaś? - spytała. - Facet trenował. Pełna dziewiątka w skali jeden

do dziesięciu.

- Jeśli się lubi wysokich przystojnych blondynów, to może - stwierdził

Wes, z nonszalancją szczypiąc swój mikroskopijny biceps. - Osobiście
uważam, że dziewczyny wolą urok i osobowość.

- Szkoda, że i w tym nie jesteś dobry, nie? - Kimmie mrugnęła do Wesa

żartobliwie.

- Matt i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi - przypomniałam jej.
- Tere - fere kuku - stwierdziła. - Potrzebujesz faceta.
Spojrzałam na zegar, mając nadzieję, że za chwilę zabrzmi dzwonek. I

wówczas go zobaczyłam. Chłopak z parkingu.

Poczułam, że wstaję. Serce podeszło mi do gardła. On również mnie

zauważył. Wiem, że tak było.

- Em... Camelia, wszystko w porządku? - spytała Kimmie, kierując

wzrok tam gdzie ja.

- Patrzcie - Wes również zerknął. - To on - koleś, który kropnął swoją

dziewczynę.

Chłopak przystanął, popatrzył na mnie przez chwilkę, odwrócił się i

wyszedł.

background image

Rozdział 5



Nazywa się Ben Carter.
Wiem, bo wszyscy w szkole o nim mówią. Jeszcze przed piątą lekcją,

czyli niecałe trzy godziny po tym, jak zauważyłam go w stołówce, plotka
obrosła w tyle szczegółów, że można by na jej podstawie nakręcić film.
Ludzie powtarzali, że tamtego dnia Ben udusił swoją dziewczynę, nim
zepchnął ją z klifu, że gdy policjanci przeszukali jego plecak, odkryli rolkę
taśmy izolacyjnej, piętnastocentymetrowy nóż i listę innych dziewcząt,
które miał zamiar zaatakować.

Podczas ostatniej, akurat wolnej lekcji, wraz z Kimmie wymknęłyśmy

się z biblioteki kilka minut wcześniej. Stałyśmy w odległości zaledwie
dwóch sal od szafki Bena.

Czekałam, by znów go ujrzeć.
Nie chodzi o to, że jestem jakąś świrniętą masochistką, zakochaną w

byłym kryminaliście. Po prostu muszę mu podziękować - spojrzeć mu w
oczy, powiedzieć, że doceniam, iż ocalił mi życie, a potem zwyczajnie
odejść.

Zakończyć sprawę raz na zawsze.
- Muszę przyznać, jesteś odważna - stwierdziła Kimmie, drapiąc się w

głowę ołówkiem. - Możliwe, że to nie ten facet.

- To on - odparłam, spoglądając na wiszący w korytarzu zegar. Do

dzwonka pozostały tylko dwie minuty.

- Więc jesteś przekonana, że chłopak, który prawdopodobnie zabił

swoją dziewczynę, to ten sam, który uratował ci życie?

- Chyba nie chcesz powiedzieć, że wierzysz w plotki? Nie znamy

wszystkich faktów.

- Fakty szmakty. - Kimmie przewróciła oczami. - No dobra, uratował ci

życie i dotknął twojego brzucha. Mnóstwo osób dotykało różnych części
mojego ciała, ale ja nie robię z tego wielkiego halo.

- W moim słowniku uratowanie komuś życia to jest wielkie halo. Poza

tym nie chodzi o to, że mnie dotknął, a sposób, w jaki to zrobił.

- Aha. Jasne. - Kimmie ziewnęła. - Dostałaś gęsiej skórki, a serce

zaczęło tańczyć kankana. Jakże mogłabym zapomnieć?

background image

Zamiast spróbować znów jej to wytłumaczyć, ponownie spojrzałam na

zegar. Wskazówka minutowa przysuwała się do dwunastki. Zastanawiałam
się, czy naprawdę starczy mi odwagi, by z nim porozmawiać.

Zamknęłam oczy w oczekiwaniu na dzwonek. Rozległ się dwie sekundy

później - tak głośny, że wibracje odczułam całym ciałem.

Korytarz wypełnił się dzieciakami, ludzie zaczęli się przepychać obok

nas, prawdopodobnie zirytowani, że stoimy, blokując ruch.

I wówczas go dostrzegłam.
Stał w drzwiach do sali senory Lynch, która uczyła hiszpańskiego.

Czekał, aż tłum się przerzedzi.

- Co on robi? - spytała Kimmie.
Potrząsnęłam głową i dalej patrzyłam w jego kierunku. Miałam nadzieję

nawiązać kontakt wzrokowy, ale on nawet nie spojrzał w moją stronę. Ani
razu.

Tłum się nie rozstępował, ale chłopak postanowił ruszyć do swojej

szafki.

To oczywiste, że ludzie go zauważali. Gapili się i wymieniali spojrzenia

pełne ekscytacji. Zupełnie jakby jego pojawienie się było największą
sensacją, jaka wydarzyła się w naszym małomiasteczkowym świecie.

- To twoja szansa. - Kimmie lekko mnie pchnęła. - Teraz albo nigdy.
- Wiem - odparłam drżącym głosem. Przedzierałam się przez tłum w

jego kierunku. Twarz mi płonęła. Ben zerwał kartkę z szafki, rzucił ją na
ziemię i zaczął otwierać zamek, ignorując fakt, że stoję tuż obok.

- Ben? - spytałam, czując, że moje tętno przyspiesza. - Możemy

porozmawiać?

Wciąż mnie ignorował.
- Ben? - powtórzyłam, tym razem głośniej. Wreszcie spojrzał zza

drzwiczek.

- W czym mogę pomóc?
- Pamiętasz mnie?
Chłopak pokręcił głową i ponownie przeniósł wzrok do szafki, jakby

czegoś szukał.

- Trzy miesiące temu. Na parkingu za szkołą... W moim kierunku

pędziło auto, a ty mnie odepchnąłeś.

- Przykro mi - wymamrotał.

background image

- Uratowałeś mi życie - wyszeptałam, kątem oka zauważając kartkę,

którą rzucił na podłogę. Była wyrwana z notesu. Ktoś napisał na niej:
„MORDERCA". - To auto by we mnie wjechało.

- Serio, nie mam pojęcia, o czym mówisz. - Zatrzasnął drzwi szafki.
- To byłeś ty - wyrzuciłam z siebie.
Przecież nie mógł zapomnieć o czymś tak istotnym. Jednak on się

upierał:

- Nie. Pomyliłaś mnie z kimś innym.
Pokręciłam głową, po czym skupiłam się na jego twarzy - na oczach w

kształcie migdałów i na linii szczęki. Przeciągnął dłonią między włosami -
może z frustracji - i wówczas to dostrzegłam.

Bliznę na przedramieniu.
Ze zdumienia szerzej otworzyłam oczy, a serce zaczęło mi walić jeszcze

mocniej.

Ben zauważył, że dostrzegłam bliznę, opuścił ramię i schował dłoń do

kieszeni.

- Muszę iść - powiedział, zerkając za siebie.
Wokół nas zebrało się kilka osób: Davis Miller i jego przypominające

boys band stado kumpli, jakaś grupa dziewcząt z drużyny softballu, dwóch
chłopaków zmierzających do kozy i kilku członków grupy aktorskiej
udających się do szkolnego teatru.

- Po prostu chciałam podziękować - powiedziałam, ignorując ich.
- To nie byłem ja - powiedział i odwrócił się. Znów mnie zostawił.

background image

Rozdział 6



Chciałem z nią porozmawiać. Miałem świetną okazję, ale wszystko

zawaliłem. Jest taka idealna - słodka, nieśmiała i niesamowicie seksowna -
że się zdenerwowałem.

Łatwiej jest obserwować ją z daleka, na przykład w bibliotece. Chowam

się za stertami książek i wyobrażam sobie, jakby to było zabrać ją w jakieś
miłe miejsce. Widzę ją w eleganckiej restauracji, czekającą na moje
przyjście, a nie siedzącą w bibliotece, zagrzebaną w szkolnych zadaniach.

Zauważyłem, że wybrała stolik przy oknie wychodzącym na podwórko.

Wciąż przez nie zerkała, zupełnie jakby wolała znaleźć się na zewnątrz.

Cóż bym dał, aby być z nią - spacerować wśród leżących na ziemi

złotych liści, słyszeć ich szelest pod stopami i całować ją, gdy owiewałby
nas chłodny jesienny wiatr...

Wiem, że kiedyś tak się stanie. Doprowadzę do tego. Albo zginę,

próbując.

background image

Rozdział 7



Dobra, co powiedział? - spytała Kimmie. - Chcę usłyszeć każde słowo.

Siedziałyśmy przy jednym ze stolików w Brain Freeze, lodziarni
mieszczącej się przy tej samej ulicy co nasza szkoła, ale kawałek dalej.

- Aaa, Boże! Czekaj! - powiedziała, gdy tylko otworzyłam usta, by coś

powiedzieć. - Widziałaś Johna Kenneally'ego?

Rozejrzałam się po sali.
- Nie tutaj - pisnęła, rozciągając każdą sylabę słowa. - W korytarzu,

gdy rozmawiałaś z tym całym Benem. Przyglądał się. Chyba chciał z tobą
pogadać. Już prawie poklepał cię w ramię, ale się odwróciłaś i poszłaś w
drugą stronę.

- Nie zauważyłam go. Kimmie westchnęła.
- Oczywiście. Tylko ty możesz przegapić takie ciacho. Ale jeśli ty się

za niego nie weźmiesz, ja to zrobię.

- Jest cały twój - powiedziałam, biorąc na łyżeczkę lody o smaku

moccachino.

- No więc, co powiedział? - spytała.
- John?
- Nie. Ben.
- Niewiele. Powiedział, że to nie on, że go z kimś pomyliłam.
- Widzisz, a nie mówiłam?
- Skłamał - stwierdziłam. - Wiem, że to był on.
- Czemu miałby w tej sprawie kłamać? - Kimmie siorbnęła łyk swojej

orzechowej frappe.

Wzruszyłam ramionami.
- Może jest jedną z tych zamkniętych w sobie osób. Pewnie dlatego

zniknął zaraz po tym, jak mnie uratował.

- Wątpliwa teoria - odparła. - Pomyśl chwilę: gdyby to ciebie

oskarżono o morderstwo, nie chciałabyś mieć możliwości poprawienia
sobie reputacji? Uratowanie kogoś przed śmiercią bardzo by mu pomogło.

- Brzmi poważnie. - Wes zakradł się do nas od tyłu. Z łyżeczką i

słomką w jednej dłoni, drugą podstawił sobie krzesło i zaczął częstować się
naszymi deserami. - Plotka głosi, że dziś po szkole molestowałaś Rzeźnika.

background image

- Gdzie to słyszałeś? - spytałam, odtrącając jego łyżeczkę.
- Od ludzi - uśmiechnął się drwiąco.
- Jakich ludzi?
Jego uśmieszek zmienił się w pełnowymiarowy uśmiech, przez co

naszym oczom ukazał się niewielki ubytek w jego przednim zębie.

- Wszyscy o tym mówią.
- Ale z ciebie baran - wtrąciła Kimmie. - Lekcje skończyły się godzinę

temu.

- To nie ma znaczenia. - Poprawił swoje okulary w drucianych

oprawkach. - Mam uszy... I oczy.

- Znów podglądałeś damską drużynę softballu? - przygadała Kimmie. -

Wiesz, jakie to żenujące, prawda?

Wes wzruszył ramionami, nie mając na to odpowiedzi.
- Głosuję za tym, byś zapomniała o Panu Dotykalskim - stwierdziła

Kimmie, celując we mnie słomką.

- Chyba że chcesz skończyć jako ofiara tygodnia - dodał Wes. - Lepiej

zacznij nosić czystą bieliznę. Nigdy nie wiadomo, kiedy skończysz, leżąc
gdzieś półnaga.

- Dobra rada - przytaknęła moja przyjaciółka.
- Nie jestem niczyją ofiarą - odparłam.
- Ja też nie, ale możesz mnie trochę pognębić - wymruczał, oblizując

swoją łyżkę.

- Nieważne. - Postanowiłam go zignorować. - Łatwiej powiedzieć, że

muszę o nim zapomnieć, niż to zrobić. Widziałam bliznę.

- Jaką bliznę? - spytała Kimmie. Opowiedziałam im o szramie, którą

dostrzegłam na przedramieniu Bena, i o tym, że zauważyłam ją już w dniu,
gdy mnie uratował.

- Czyżbym wyczuwał w powietrzu nadciągający skandal? - spytał Wes,

usiłując nadać swojemu głosowi dorosłe i głębokie drżenie.

Kimmie wciągnęła nosem powietrze.
- Ten smród to nie skandal... To zwykła trucizna.
W ramach odwetu Wes pociągnął od niej wielkiego łyka frappe.
- Camelia, zapomnij o nim. - Kimmie zwróciła się w moją stronę. -

Tak, wiem. Uratował ci życie. Zachował się jak dżentelmen. I owszem, to
prawdziwe ciacho. Ale domykanie spraw jest według mnie
przereklamowane.

background image

- Może masz rację - westchnęłam, siadając głębiej w fotelu.
- Żadne „może". Zajmij się lepiej kimś fajniejszym - nalegała.
- Niby kim? Mattem czy Johnem Kenneallym?
- No, skoro już o nich wspomniałaś... W odpowiedzi przewróciłam

oczami.

- No, ale faktycznie... - mówiła dalej. - Matt nie był dobry, o ile dobrze

pamiętam. Wiecznie wydzwaniał i dawał ci urocze prezenciki...

- Robił ci rosół, kiedy byłaś chora. - Wes dołączył do wyliczanki.
- Nie był jadalny - odparłam, wspominając tajemnicze szare kawałki

niewiadomego pochodzenia pływające w zupie.

- Nieistotne. - Kimmie kontynuowała wywód. - Daj mi faceta, który

potrafi otworzyć słoik gotowego dania z Chef Boyardee, a będę jego.

- Mam w domu puszkę Twistaroni z twoim imieniem - zażartował

Wes.

- Matt był miły... - broniłam się. - Ale jest taki moment, że „miłe"

zmienia się w „zbyt miłe". Był zaborczy, jeszcze zanim zaczęliśmy się
umawiać.

- Jasne - odparł. - Ty potrzebujesz psychotycznego mordercy.
W tym momencie przeprosiłam, wstałam od stołu i zaczęłam się

zbierać. Obiecałam mamie, że wieczorem pomogę jej z kolacją.

Odkąd zaczęłam pracować na pół etatu w Knead, pracowni garncarskiej

w centrum miasteczka, mama nabawiła się obsesji na punkcie spędzania ze
mną czasu. Ostatecznie stało się to rytuałem - przynajmniej raz w tygodniu,
kiedy nie pracuję, łączymy siły, by wspólnie przygotować jedzenie.

- Robimy dziś makaron z kabaczkiem, masłem sojowym i sosem z

bazylii, ciasto daktylowo - orzechowe i świeży sok kapuściewkowy -
oświadczyła mama, gdy wróciłam.

- Kapuściewkowy?
Mama skinęła głową i zdjęła z szafki jedną ze zrobionych przeze mnie

ceramicznych misek - szeroką, niebieską z żółtymi wiatraczkami.

- Sok z włoskiej kapusty i marchewek.
- Brzmi smakowicie - skłamałam.
Mama stała się fanatyczką zdrowego trybu życia, od czubka głowy i

zafarbowanych henną włosów, aż po palce stóp skryte w tenisówkach z
organicznej bawełny. W rezultacie przynajmniej dwa razy w tygodniu
lądowaliśmy z tatą w Taco Bell.

background image

- Chodź - przywołała mnie do wyspy na środku kuchni. - Chcę usłyszeć

wszystko o pierwszym dniu szkoły. Jacyś fajni chłopcy? Inspirujący
nauczyciele? Jak lunch?

- Nie. Ani jednego. Mdlący - odpowiedziałam po kolei na pytania,

zdrapując przy tym mój perłowy lakier do paznokci.

- Oto zdrowe podejście.
- Przecież przesadzam. - Wślizgnęłam się na stołek. - Tak jakby.
Mama, która wciąż była ubrana w strój do jogi, wzięła głęboki

oczyszczający oddech i popiła go domowej roboty herbatką z mniszka
lekarskiego.

- Chcesz o tym porozmawiać?
- Innym razem - odparłam. Myślałam o Benie.
- A może chcesz przyjść na nasze dzisiejsze spotkanie? W nocy z

okazji pełni. Przekonasz się, jakie to oczyszczające doświadczenie. -
Odgarnęła kilka loków, które opadły na jej ciemnozielone oczy.

- Nie, dzięki - odparłam. Noc szczekania do księżyca i spontaniczny

taniec brzucha to nie moja definicja oczyszczającego doświadczenia.

Mama skinęła i wzięła pojemnik z daktylami. Wrzuciła je do blendera.
- Nie zapomniałaś o czymś? - spytałam.
Chwilę jej to zajęło, ale zauważyła. Nie usunęła pestek - jest to

kulinarna zniewaga, którą popełniłam dawno temu, kiedy próbowałyśmy
zrobić daktylowe cukierki. Na szczęście mama nie włączyła jeszcze
maszyny.

Mama wyjęła owoce. Miała załzawione oczy, jak gdyby możliwość

stępienia ostrzy było najgorszą rzeczą na świecie.

- Mamo?
- Ciocia Alexia dziś zadzwoniła - powiedziała, chcąc usprawiedliwić

łzy.

- Aha. - Przygotowałam się na cios. Mama wytarła oczy, próbując się

uspokoić.

- To nic złego. Po prostu jej głos nie brzmiał zbyt dobrze. To wszystko.
- Bo z nią nie jest dobrze.
- Pracuje - kontynuowała mama. - Stara się być zajęta i wrócić do

normalnego życia. Dwa razy w tygodniu chodzi na terapię grupową, a w
sobotnie popołudnia na kurs malarstwa.

- A potem co?

background image

Mama pokręciła głową. Kąciki jej ust opadły. Przez sekundę wyglądała,

jakby znów się miała rozkleić.

- Będzie dobrze - powiedziała wreszcie. - Jestem tego pewna.
Znów odetchnęła i po chwili wzięła się do drylowania daktyli.
- Mamo? - Wciąż wyczuwałam jej niepokój.
Ale ona wyraźnie nie chciała ciągnąć tematu. Zamiast tego kazała mi

obrać kabaczek, namoczyć bazylię i pokruszyć orzechy. W okamgnieniu
wyczarowałyśmy danie godne samego sir Paula „Weganina" McCartneya.
Zabrałam talerze i poszłam nakryć do stołu. Właśnie wtedy dostrzegłam
dużą kopertę z czerpanego papieru zaadresowaną do mnie. Leżała na
modlitewnych koralikach mamy. Podniosłam ją i od razu zauważyłam, że
nie ma znaczka ani pieczątki poczty. Ani adresu zwrotnego. Rozerwałam ją
i wyjęłam zawartość.

W środku było zdjęcie, a na nim ja. Stałam przed szkołą. Zrobiono je

dzisiejszego ranka, poznałam po ubraniu. Ktoś wydrukował je na
błyszczącym papierze A4 i namalował wokół mnie czerwone serce.

Odwróciłam fotografię, szukając imienia ofiarodawcy albo jakiejś

wiadomości, ale tył był pusty.

- Czy ktoś to dziś przyniósł? Mama pokręciła głową.
- Było w skrzynce razem z resztą korespondencji.
- O której wyjmowałaś pocztę? - spytałam. Zastanawiałam się, kiedy

ktoś znalazł czas na zrobienie zdjęcia, wydrukowanie go i podrzucenie do
skrzynki, zanim wróciłam ze szkoły.

Mama przerwała drylowanie daktyli i spojrzała na mnie.
- Koło piątej, tuż przed twoim przyjściem. Czemu pytasz?
Pokazałam jej zdjęcie.
- Głupi kawał.
- Mnie to wygląda na tajemniczego wielbiciela.
Przeciągnęłam palcami po zdjęciu, myśląc o poranku przed szkołą.

Próbowałam sobie przypomnieć, kto się wówczas kręcił w pobliżu.

- Camelia, wszystko w porządku? - Mama nie dawała za wygraną. -

Czy coś się stało w szkole?

Wzruszyłam ramionami. Kusiło mnie, by opowiedzieć jej o Benie - o

tych wszystkich plotkach, ale wydawała się taka zaabsorbowana
przygotowywaniem soku. Przyglądała się wielkiej pustej misce.

- To był zwyczajny pierwszy dzień szkoły.

background image

Wsunęłam zdjęcie do koperty i poszłam do pokoju, by zadzwonić do

Kimmie.

Może i brakowało adresu zwrotnego, ale taki numer pachnie nią na

kilometr.

background image

Rozdział 8



Nie mam pojęcia, o czym mówisz - zarzekała się Kimmie.
Nie udało mi się dodzwonić do niej poprzedniego wieczoru, więc

złapałam ją jeszcze przed godziną wychowawczą. Stałyśmy przy szafkach.
Zasłaniałam moją przyjaciółkę, podczas gdy ona wypełniała przód sukienki
ilością papieru, która starczyłaby na opakowanie prezentów gwiazdkowych
na dwa kolejne lata.

- Nie zostawiałam nic w twojej skrzynce na listy - mówiła. - A już na

pewno nie twoje zdjęcie z narysowanym sercem. Przecież to straszliwie
tandetne. Jak z jakiegoś filmu z lat siedemdziesiątych o prześladowcy.

- Jesteś pewna? Nie będę zła.
- Poważnie. - Przewróciła oczami i obejrzała biust w lusterku na

drzwiach szafki. - Naprawdę sądzisz, że gdybym była na tyle pokręcona, by
biegać za ludźmi i robić im zdjęcia z ukrycia, to zaczęłabym od ciebie? Bez
urazy, oczywiście.

- Skądże znowu.
- Ciebie mogę sfotografować zawsze. Ale męską reprezentację

pływacką... To już inna bajka.

Zatrzasnęła szafkę i położyła dłonie na swoim wypchanym biuście.

Starała się nadać papierowi odpowiednie proporcje.

- Jeszcze jedną chusteczkę? - spytałam, dostrzegając, że prawa pierś

wygląda trochę pełniej niż jej lewa sąsiadka.

Kimmie pokiwała głową. Po chwili udało się jej osiągnąć optymalny

rozmiar.

- Od razu lepiej. Jak wyglądam? Sukienka jest nowa, przynajmniej dla

mnie. Sprzedawczyni powiedziała, że z lat pięćdziesiątych. Zaprojektuję
kombinezon w tym stylu.

Sukienka była czarna, z króciutkimi rękawkami i wielką srebrną

kokardą w pasie.

- Urocza.
- To mało powiedziane - stwierdziła Kimmie. - Czuję się w niej jak

żywy prezent.

background image

Chciałam spytać, czy dlatego wypchała się taką ilością papieru, ale

ugryzłam się w język.

- Teraz pomyślmy, kto na mnie zasłużył... - Otaksowała korytarz w

poszukiwaniu potencjalnych ofiar. Jej uwaga skupiła się na Johnie
Kenneallym, który stał po przeciwnej stronie z kolegami z drużyny
piłkarskiej. Kiedy się schylił, by zawiązać sznurówkę, Kimmie mało nie
zemdlała.

- Jakie piękne. - Z wrażenia aż położyła dłoń na swym dobrze

wyprofilowanym biuście. - Serio. Skąd się bierze taki tyłeczek? Ale
jędrny... i symetryczny.

- W przeciwieństwie do twoich zapakowanych jak prezent cycków.
- Co proszę?
- Przykro mi, ale mam na głowie ważniejsze rzeczy niż pośladki Johna

Kennealy'ego.

- Ach tak? Niby co?
- Może Wes je zostawił? - zapytałam znienacka. Podrzucona fotografia

nie dawała mi spokoju.

- Co zostawił? - wymamrotała zdezorientowana Kimmie. Wciąż się

gapiła na Johna.

- Zapomnij - westchnęłam.
- Chwila. Dalej rozmawiamy o tym zdjęciu?
W wyobraźni pewnie rozebrała już chłopaka aż do slipek.
- Tak, to pewnie Wes - rzuciła na odczepnego. - W tym roku ma

fakultet z fotografii. No i już wcześniej robił głupie numery. W zeszłym
roku zostawił na mojej torbie zapakowanego w folię gumowego Teletubisia
z karteczką „Ratunku! Duszę się!".

- Nawet nie zapytam, co to miało znaczyć.
- Koniec końców, nie zawracałabym sobie tym głowy, szczególnie że

na świecie istnieją o wiele bardziej absorbujące rzeczy. - Patrzyła na Johna
z tęsknotą.

- Jesteś beznadziejna - oświadczyłam.
- Beznadziejnie zakochana. - Wachlowała się podręcznikiem do

anatomii, zadziwiająco stosownie do sytuacji, zważywszy że na okładce
było zdjęcie ludzkiego serca.

- Wiesz, co jest najdziwniejsze? - wróciłam do tematu. - Zdjęcie

zrobiono wczoraj. Co znaczy, że ktokolwiek je zrobił, tego samego dnia

background image

zostawił je w mojej skrzynce.

- No i? - spytała. - Słyszałaś kiedyś o „fotkach w godzinę"?
- Myślę, że ktoś wydrukował je w domu. Było trochę niedopracowane.
- Urok fotografii cyfrowej. Brak pośredników, nie czekasz i masz

pewność, że nawet najbardziej żenujące ujęcia ujrzą światło dzienne.
Pamiętasz, kiedy zrobiłam w lustrze zdjęcie swojego tyłka? Punkt, do
którego zaniosłam kliszę, zniszczył negatyw.

- Tragedia.
- Owszem. Szlag trafił mój pomysł na kartki świąteczne.
- Muszę lecieć. - Spojrzałam na zegar w korytarzu. Do dzwonka została

minuta, a na dotarcie do sali potrzebujemy dwóch.

Dziarsko ruszyłam przed siebie, ale niecałe trzy kroki dalej

zatrzymałam się na klacie Johna Kenneally'ego.

- Sorry! - rzuciłam, zastanawiając się, jak do tego doszło. Mimowolnie

przemknęło mi przez myśl, że jego ubrania pachną piwoniami.

- Nic nie szkodzi. - Uśmiechnął się. - Mnie się podobało. - Zamarudził

o sekundę za długo, nim odszedł.

Chwilę później Kimmie obróciła mnie twarzą w swoją stronę.
- O mój Boże! Nienawidzę cię! - powiedziała. - Jakie to uczucie? Jak

pachniał?

- Kimmie, weź się w garść.
- W garść to chcę wziąć jego.
Zerknęłam na idącego korytarzem Johna. W tej samej chwili odwrócił

się, by na mnie spojrzeć. Pomachał, a ja odpowiedziałam mu tym samym.
Kimmie jednak była zbyt zajęta wachlowaniem się, by to w ogóle
zauważyć.

background image

Rozdział 9



Na chemii usiadłam z tyłu klasy. Czekałam, aż wszyscy zajmą miejsca.

Pan Swenson (pieszczotliwie zwany Pot - manem, ze względów
oczywistych), miał zasadę, że z kim usiądziesz podczas pierwszej lekcji w
laboratorium, ten będzie twoim partnerem podczas zajęć przez cały rok.

Nie trzeba więc tłumaczyć, że wybór odpowiedniego miejsca był

sprawą kluczową.

Nie jestem najmocniejsza w naukach ścisłych, dlatego wypatrywałam

kogoś, kto wyglądał na nieźle radzącego sobie ze zlewkami, probówkami i
palnikiem Bunsena.

I wreszcie ją zobaczyłam. Renę Maruso. Dziewczynę, która pomogła mi

przetrwać biologię.

- Hej! - zawołałam i jej pomachałam. Wskazałam stolik z tyłu i

usiadłam. - W tym roku też możemy być partnerkami laboratoryjnymi.

Ale pomimo moich niekłamanych umiejętności organizacyjnych Rena

nie wydawała się zachwycona, że ją pamiętałam. Pewnie nigdy by tego nie
przyznała, ale to dzięki mnie zawsze oddawałyśmy najbardziej schludne i
uporządkowane raporty z eksperymentów.

- Nie będzie tak źle - próbowałam ją podnieść na duchu. - Przynajmniej

w tym roku nie musimy niczego kroić, prawda?

Wiedziałam, że wciąż mnie winiła za przypadkowe rozlanie red bulla na

tę biedną martwą żabę. Obie zarobiłyśmy wtedy po wielkiej pale, ale ja
dodatkowo oberwałam za to, że przyniosłam na zajęcia otwarty napój.

Rena przeskanowała wzrokiem salę, by zobaczyć, kto jeszcze jest

wolny, ale wyglądało na to, że pozostali już się dobrali w pary. Opadła z
rezygnacją na krzesło obok, kładąc na blacie stertę książek. Zaznaczyła,
tym samym, swój teren. Po kilku minutach, kiedy wszyscy się wreszcie
usadowili, okazało się, że z przodu klasy jest jeszcze miejsce obok ekoświra
Tate'a Williama. Rena się przesiadła.

Po prostu świetnie.
Spojrzałam na Pot - mana w oczekiwaniu, że ogłosi nieuniknione: w

tym roku podczas zajęć laboratoryjnych będę miała ogromną
(nie)przyjemność pracować właśnie z nim, wąchać jego spocone jestestwo i

background image

być lądowiskiem dla jego fruwającego łupieżu. (Zapamiętać: nosić fartuch
laboratoryjny.)

Ale wówczas do sali wszedł Ben.
Podał Pot - manowi kartkę, prawdopodobnie z informacją, że będzie

chodził z nami na zajęcia. Z rogu sali dobiegły chichoty. Pan Swenson
sprawdzał kartkę na prawo i lewo i porównywał ją z listą obecności, jak
gdyby szukał jakiegoś haczyka.

- Usiądź - powiedział wreszcie. Podrapał się w głowę, uwalniając pełną

garść łupieżu.

Ben rozejrzał się po sali. Ja również. Jedynym wolnym miejscem było

to obok mnie. Nasze oczy się spotkały.

- Jakiś problem, panie Carter? - Pot - man przewiercał chłopaka

wzrokiem.

Ben stał z przodu sali niczym słup soli i mi się przyglądał. Czułam, że

moja twarz robi się czerwona, a dłonie są wilgotne od potu.

- Nie, żaden - odpowiedział wreszcie Ben.
Zajął to jedyne wolne miejsce, ale przez resztę zajęć nawet na mnie nie

spojrzał. Ani razu.

Chociaż chciałam, by to zrobił. Choć wiedziałam, że nie powinnam.

background image

Rozdział 10



Następnego dnia na chemii Pot - man przygotowywał nas do

pierwszych eksperymentów i tłumaczył, że musimy pracować zespołowo,
że obijanie się i robota - na - odwal ma wpływ nie tylko na nas, lecz także
na naszych partnerów i bla, bla, bla.

Naprawdę chciałam porozmawiać z Benem.
Dzisiaj, w artystycznie wystrzępionych dżinsach i wyblakłej niebieskiej

koszulce, wyglądał lepiej niż zwykle. Miał też ciemniejszą skórę, więc
może spędzał czas na słońcu.

Usiadł i zaczął przeglądać notatki.
- Cześć - zagaiłam.
Skinął głową, ale nie oderwał wzroku od swoich zapisków.

Zaabsorbowany przekładał kartki.

Przyjrzałam mu się dokładniej i jeszcze bardziej mi się spodobał -

zmierzwione ciemne włosy, szczecina na brodzie, silne, muskularne
ramiona. Próbowałam wymyślić coś mądrego, co mogłabym powiedzieć,
ale zapytałam tylko:

- Masz może korektor?
Ze wzrokiem wciąż utkwionym w notatkach sięgnął do torby i pchnął w

moim kierunku małą białą buteleczkę.

- Dzięki.
Zauważyłam dołeczek w jego brodzie. Pachniał melonowym mydłem.

Nie wiedziałam, co zrobić z korektorem, więc zamazałam swoje imię po
wewnętrznej stronie okładki zeszytu.

- Odrobiłeś wczorajszą pracę domową? - spytałam, oddając mu

buteleczkę

Skinął głową.
- To dobrze. Pan Swenson uwielbia niezapowiedziane kartkówki.

Nigdy nie wiadomo, kiedy nas jakąś uraczy.

Ben milczał. Pewnie uważał mnie za kompletną idiotkę. W sumie miał

rację, dokładnie tak się zachowywałam.

Po lekcji spakował swoje rzeczy, ale zostawił korektor.
- Hej! - Lekko klepnęłam go w ramię

background image

Ben odwrócił się gwałtownie i zrobił krok do tyłu.
- Zostaw mnie - rzucił.
- Zapomniałeś o czymś - mruknęłam, wskazując buteleczkę. Było mi

głupio, że starałam się być miła.

Ben od razu przeprosił. Jego wzrok złagodniał, a na ustach wykwitł

uśmiech. Zbyt późno. Poza tym to mi nie wystarczało. Ignorując go,
pośpiesznie wyszłam z sali.

* * *


Później, w trakcie okienka, postanowiłam pójść do biblioteki. Byłam

zdecydowana odkryć prawdę o Benie. Gotowa do akcji, uzbrojona w notes i
długopis, zajęłam komputer w rogu sali i wpisałam w Google jego
nazwisko razem ze słowami „morderstwo", „wypadek" i „klif".

Wyskoczyło mi kilku Benów Carterów: Ben Carter astrofizyk, Ben

Carter potentat rynku nieruchomości, Ben Carter zdesperowany
czterdziestopięciolatek szukający miłości.

Westchnęłam. Czy nie trafiłam na nic dlatego, że kiedy to się stało, Ben

był nieletni? Może prasa chroniła jego prywatność. Już miałam
zrezygnować z dalszych poszukiwań, kiedy ktoś dotknął moich pleców.

Aż podskoczyłam na krześle. Szybko się obróciłam. Za mną stał Matt.
- Cześć - powiedział, cofając się o krok, jakbym i ja go zaskoczyła. -

Nie chciałem cię przestraszyć.

- Wszystko w porządku - odparłam. Oczami wyobraźni zdrapywałam

samą siebie z sufitu.

Stał tak przez kilka chwil, przestępując z nogi na nogę, jakby sam mój

widok go stresował.

Zresztą ja też byłam speszona. Chciałabym, żeby wszystko znów było

tak jak wówczas, gdy się jeszcze nie umawialiśmy. Gdy on był Matthieu, a
ja Camille i razem ćwiczyliśmy konwersację podczas lekcji francuskiego.

- Co jest? - spytałam.
- Przepraszam, że wczoraj nie zadzwoniłem...
Ze zdumienia zmarszczyłam brwi, bo przypomniało mi się, że pod

koniec zeszłego roku dzwonił do mnie przynajmniej dwa razy dziennie.

- ...w sprawie kółka naukowego z francuskiego - mówił dalej.
- A, racja.

background image

- Nie chciałbym ci się narzucać, ale wiesz, że jestem kiepski z

francuskiego, a w tym roku mam lekcje z madame Funkenwilder. Ponoć
straszna z niej żyleta.

- Owszem - zachichotałam. Chciałabym, żeby mój talent do

przedmiotów ścisłych był choć w połowie taki jak ten do języków obcych.

- I co? Myślisz, że mogłabyś mi pomóc? Mogę ci płacić. Po prostu nie

chcę popsuć sobie świadectwa, a w przyszły wtorek mam test. - Zerkał
ponad moim ramieniem na monitor.

- Nie martw się - odparłam. Chwyciłam mysz, żeby zamknąć okna.
Matt podsunął krzesło i usiadł.
- Więc słyszałaś o tym kolesiu, co? - Najwyraźniej zauważył imię

Bena.

- Chyba wszyscy słyszeli.
- Czemu go sprawdzasz?
- Jest moim partnerem na laborkach z chemii. - Postanowiłam pominąć

historię o ratowaniu życia.

- Denerwujesz się z jego powodu?
- Raczej jestem zaintrygowana - wyjaśniłam.
Matt uśmiechnął się ledwie zauważalnie. Patrzył mi prosto w oczy,

przez co i ja się uśmiechnęłam.

- Tak? - spytałam, czując, że moje policzki zaczynają być różowe.
- Przecież ja cię znam.
- I?
- Pozwól mi pomóc. Dowiem się, o co mu chodzi.
- O nic. To on mnie ciekawi - przypomniałam.
- Więc pozwól, żebym cię od - ciekawił. - Uśmiechnął się szerzej,

wygładzając przy tym blond włosy. - Mam swoje wtyki. - Mrugnął w iście
konspiracyjnym stylu. - Przynajmniej tyle mogę zrobić w zamian za pomoc
we francuskim.

- Ale nie przeginaj.
Skinął głową. Chwilę przyglądał się moim zarumienionym policzkom.

Umówiliśmy się na naukę w poniedziałek wieczorem.

- Wpadnę po randce z Reną. Idziemy do kina - powiedział. -

Wiedziałaś, że w każdy poniedziałkowy wieczór w centrum pokazują filmy
Hitchcocka?

Pokręciłam głową.

background image

- Nie wiedziałam nawet, że jesteś z Reną. - Śliczniutką, zadziorną,

filigranową, świetną - w - naukach - ścisłych Reną Maruso.

- Jestem, jestem - potwierdził, jakby to była powszechnie znana

informacja.

Nie, nie chodzi o to, że jestem zazdrosna. Po prostu nie chcę słuchać o

Renie Maruso lub jakiejkolwiek innej dziewczynie, która umawia się z
moim byłym. Szczególnie, kiedy ów były zachowuje się tak uroczo, że
prawie zapominam, dlaczego w ogóle zerwaliśmy.

Prawie.

background image

Rozdział 11



Trwał ostatni blok zajęć i wszyscy rozmawiali o szafce Bena. Jakiś czas

przed lunchem pojawił się na niej nowy symbol. Ale tym razem nie dało się
go po prostu zedrzeć i wyrzucić. Ktoś nagryzmolił: „Morderco, wracaj do
domu" na całej długości drzwiczek niezmywalnym czarnym markerem.
Napis straszył tak przez pełne dwie godziny, zanim pan Snell, dyrektor
szkoły, zlecił woźnemu zamalowanie go czerwoną farbą.

- Pamiętacie zeszły rok? - spytała Kimmie, nakładając na usta warstwę

brzoskwiniowego błyszczyku. - Kiedy zniszczono Polly Piranię?

Nauczycielka angielskiego zachorowała i była dziś nieobecna, więc

Kimmie, Wesowi i mnie trafił się rzadki luksus okienka. Siedzieliśmy na
dziedzińcu za szkołą - był to gloryfikowany przez wszystkich asfaltowy
podjazd z kilkoma stolikami piknikowymi - i udawaliśmy, że odrabiamy
prace domowe.

Śmiałam się. Wciąż pamiętałam, jak wyglądał wielki drewniany model

piranii, maskotki naszej szkoły, z wymalowanymi na płetwach piersiami.
Biedna Polly... Od trzydziestu lat tkwiła w tym samym miejscu obok boiska
do futbolu i dopiero teraz, po raz pierwszy w życiu, miała własne piłki.

- Tak - przytaknęłam. - Ale ją Snell kazał schować w ciągu kilku

minut.

- I wielka szkoda. - Wes pokręcił głową. - To były naprawdę ładne

piłeczki.

- Jedyne, jakie kiedykolwiek zobaczysz z bliska - docięła mu Kimmie.
- Em... Wybacz, ale nie słyszałaś nigdy o „Playboyu"? - spytał.
- A ty o braku klasy? - skontrowała.
- Zastanawiam się, w jaki sposób ta cała prawda o Benie wyszła na

światło dzienne - powiedziałam, przerywając ich pyskówkę.

- Żartujesz sobie?! - Wes niemalże pisnął. - To małe miasteczko pełne

ludzi o małych rozumkach. Facet nie może się tu podrapać, żeby nie zaczęli
podejrzewać u niego wszy łonowych.

- Czyżbyś chciał nam o czymś powiedzieć? - zagaiła Kimmie.
Wes ostentacyjnie podrapał się po nosie środkowym palcem.

background image

- Skoro miasto jest takie małe, to czemu nikt mi nie powiedział, że

Matt chodzi z Reną Maruso?

- Co? - Kimmie aż otworzyła usta ze zdziwienia.
- To prawda. Rozmawiałam z nim dzisiaj.
- Bzdura - stwierdziła z przekonaniem Kimmie. - Rena i ja mamy

razem hiszpański. Dziewczyna mówi mi o wszystkim.

- Chyba jednak nie o wszystkim - wtrącił Wes.
- Może Matt chce wzbudzić w tobie zazdrość? - głośno myślała moja

przyjaciółka. - To stara sztuczka.

- Nieważne. - Wolałam wrócić do sprawy Bena. - Pytałam ludzi o

niego.

- O Matta? - Kimmie się ożywiła.
- Nie. O Bena.
- No dobra. Bez urazy, ale czy ta nowo nabyta fascynacja ma może coś

wspólnego z decyzją porzucenia życia emerytki? - Kimmie nie dawała za
wygraną.

- Emerytki?
- Tak. No wiesz... Bezpieczeństwo, domatorstwo, ostrożne planowanie,

niechęć wobec niespodzianek, powroty przed zachodem słońca...

- Fakt. Zachowujesz się trochę jak staruszka - dodał Wes.
- Oczywiście kochamy cię za to - wtórowała mu Kimmie.
- Właśnie. Bo któż nie kochałby własnej babci? I to tłumaczyłoby

twoją obsesję na punkcie naszego Rzeźnika...

- Chwila - wcięła się Kimmie. - Serio uważasz, że gdyby Ben był

realnym zagrożeniem i naprawdę zabił tamtą dziewczynę, to pozwoliliby
mu wrócić do szkoły?

- Sądzisz, że tego nie zrobił? - spytałam.
- Sądzę, że mówisz, jakbyś miała obsesję.
- Trudno jej nie mieć. Imię Bena przewija się w niemal każdej

rozmowie.

- I w prawie każdym dziewczęcym koszmarze - dodał Wes niskim i

złowrogim głosem. Zaczął wymachiwać ołówkiem jak nożem i dźgać w
powietrzu wyimaginowaną ofiarę.

- Cóż, niebezpieczny czy nie - podsumowała Kimmie, wrzucając sobie

cukierek do ust - chłopak jest gorący. Jak na podejrzanego o morderstwo,
znaczy się.

background image

- Czemu wszyscy fajni muszą być zabójcami? - Wes westchnął z

przesadnym uczuciem.

- Ale z ciebie kretyn - skwitowałam i rzuciłam w niego chrupkiem

kukurydzianym. Przykleił mu się do wysmarowanych pianką włosów, ale i
tak go wyjął i zjadł.

- Dobra, Veronico Mars. Czego się o nim dowiedziałaś? - spytała

Kimmie.

- Niczego pewnego. - Wzruszyłam ramionami. - Te historie robią się z

minuty na minutę coraz bardziej niedorzeczne.

Wes skinął głową.
- Ostatnio usłyszałem, że poćwiartował całą swoją rodzinę i zjadł ją na

śniadanie.

- To chore - stwierdziła Kimmie.
- Ale smaczne. - Wes zagarnął pełną garść chrupków.
- Skoro mowa o czymś chorym... - zaczęłam. - O co chodzi z tym

zdjęciem, które mi podrzuciłeś do skrzynki pocztowej?

- Zdjęcie? Skinęłam głową.
- Jestem na nim... Stoję przed szkołą... Wokół mnie narysowane jest

serce.

Wes przekrzywił głowę. Widać było, że nie wie, o czyim mówię.
- Que?
- Nie bądź pałą - wtrąciła Kimmie. - Przyznaj, że to ty. Tak samo jak

wtedy z Teletubisiem.

- Powaga - zaczął. - Pały i Teletubisie na bok. Nie mam pojęcia, o czym

mówisz.

- Chwila. Czyli to nie ty zostawiłeś w mojej skrzynce na listy zdjęcie?
Wes pokiwał głową.
- Ale chodzisz w tym roku na fakultet z fotografii? - spytałam.
- I czego to dowodzi? Że nagle zacząłem robić zdjęcia przypadkowym

osobom i zostawiać je im w skrzynkach na listy?

- Nie martwiłabym się tym. - Kimmie wypluła cukierek na rękę. - To

pewnie głupi żart jakiegoś palanta. - Posłała Wesowi spojrzenie pełne
złości.

- Ej, nie patrz na tego kretyna - powiedział i wskazał na swój

podkoszulek. Na piersi miał napisane: „Niewinny, póki nie udowodnisz mi
winy".

background image

Rozdział 12



Ostatnio często ją widywałem, a to dlatego że postanowiłem bywać

tam, gdzie ona.

Zastanawiam się, czy czuje, że na nią patrzę - oczy pieszczące jej skórę,

zapamiętujące fantazyjny przedziałek we włosach i sposób, w jaki jej
biodra się kołyszą, gdy chodzi.

jest tak wiele rzeczy, o które chciałbym spytać. Czy śpi po lewej stronie

łóżka, czy po prawej? Jaki kolor ma jej szczoteczka do zębów?

I czy spodobało jej się zdjęcie, które zostawiłem w skrzynce na listy.

Żałuję, że nie było mnie przy tym, jak otworzyła kopertę. Chciałbym móc
ujrzeć jej wyraz twarzy - czy zagryzła dolną wargę tak jak zawsze, gdy się
zdenerwuje? Czy przytuliła zdjęcie do piersi, wyobrażając sobie kogoś
takiego jak ja? A może na jej ustach pojawił się oszałamiający uśmiech
godny okładek magazynów?

Zrobiłem to zdjęcie, stojąc po drugiej stronie ulicy obok dawnej centrali

telefonicznej. Włączyłem zoom w moim aparacie i czekałem na idealne
ujęcie.

Wyglądała na zdenerwowaną. Bawiła się paskiem torby i co chwila

okręcała złoty lok wokół palców.

Ale kim ja jestem, żeby mówić o zdenerwowaniu? Też się stresuję.

Ilekroć ją widzę, ledwie jestem w stanie trzeźwo myśleć. Staram się
uspokoić, przypominać, że muszę być cierpliwy, że nie mogę okazywać
niepokoju, że wkrótce dostanę wszystko, czego pragnę.

W mojej głowie wciąż rozbrzmiewa: spokojnie, spokojnie, spokojnie...

background image

Rozdział 13



Jest piątkowe popołudnie. Siedzę na chemii i próbuję skupić się na

lekcji. Postanowiłam posłuchać Kimmie i uznać zdjęcie za głupi żart
jakiegoś kretyna. Pewnie tak jest.

To pierwsze laborki w tym roku i razem z Benem mamy przed sobą

mnóstwo probówek, cylinder miarowy, kolbę i kilka łyżeczek. Nasz cel:
przeprowadzić, omówić i opisać reakcje zachodzące na podstawie
mieszanin kilku wybranych chemikaliów.

Próbuję się skoncentrować. Powtarzam w myślach, że mieszanie wody

destylowanej z wodorowęglanem sodu jest teraz najważniejszą sprawą na
świecie. Nieważne, że Ben obserwuje i zapisuje każdy mój ruch.

Kiedy dodaję do roztworu dwie łyżeczki fenoloftaleiny, moja dłoń

nieznacznie drży. Pot - man twierdzi, że fenoloftaleina była kiedyś
sprzedawana bez recepty jako środek przeczyszczający. Zerknęłam na
Missy i Chrissy Tompkin, znane także jako Bliźniaczki Przeczyszczenie, i
zastanawiałam się, czy spróbują sobie uszczknąć trochę na później.

- Chcesz pić? - spytałam Bena, unosząc kolbę niczym drinka. Dodanie

środka na przeczyszczenie sprawiło, że całość wyglądała jak napój
owocowy.

Nie uznał tego za śmieszne.
- Dodaj dwa gramy chlorku wapnia - powiedział iście profesjonalnym

tonem.

- Pamiętajcie - oświadczył Pot - man. - Nie chodzi tylko o to, co

widzicie. Co czujecie, dotykając kolbę po dodaniu każdej substancji?
Schładza się czy ogrzewa? Czy zmienia się jej zapach? Słyszycie coś?

Spojrzałam na Bena, uświadamiając sobie, że kompletnie pominęliśmy

cały organoleptyczny aspekt eksperymentu.

- Chcesz potrzymać? - spytałam, wyciągając kolbę w jego stronę.
Ben spojrzał na szkło, ale pokręcił głową i wrócił do czytania kolejnych

poleceń z podręcznika.

- Chwila - powiedziałam. - Musimy to wszystko zapisać. Nasze reakcje

i obserwacje.

background image

- Nie możesz zapisać za nas oboje? Starałam się nie dopuścić, żeby

jego olewactwo mnie

zdenerwowało, szczególnie że gdy rozejrzałam się po probówkach

innych, dotąd wszystko robiliśmy poprawnie. Zapisałam swoje obserwacje,
a potem zgodnie ze wskazówkami Bena dodałam jeszcze dwa składniki:
kwas azotowy i błękit bromotymolowy.

Roztwór zaczął bulgotać i się rozgrzał. Zmienił też kolor z różowego na

żółty.

- Naprawdę powinieneś tego dotknąć - powiedziałam, ponownie

wyciągając probówkę w jego kierunku.

Ale Ben miał własną definicję bulgotania.
- Już skończyłem - oświadczył.
- Nie lubi pan pracować zespołowo, prawda, panie Carter? - Pot - man

stał tuż za nim.

Ben przyglądał się naczyniu przez dobrych pięć sekund i już myślałam,

że je weźmie. On jednak stwierdził:

- Już dotykałem.
- Doprawdy? - Nauczyciel podrapał się po głowie, a ja cofnęłam się o

krok, by uniknąć śnieżycy. - Więc jak by pan opisał temperaturę probówki?

Ben wzruszył ramionami.
- Jest raczej chłodna.
Pot - man wydał z siebie swój owiany złą sławą bzyk jak z teleturnieju

oznaczający błędną odpowiedź.

- Trzeba było zadzwonić do przyjaciela.
- Dotknij jeszcze raz. - Starałam się być miła. Podałam mu probówkę w

chwili, gdy nauczyciel zaczął się oddalać. Palce Bena zamarły zaledwie
kilka centymetrów od moich dłoni.

- Weź ją - powtórzyłam.
Wreszcie to zrobił. Jego dłoń przypadkowo dotknęła mojej ręki.

Poczułam kciuk ocierający się o mój palec serdeczny.

A potem Ben upuścił probówkę. Rozbiła się na podłodze na milion

kawałków, a żółty płyn ochlapał wszystko wokół.

Chłopak cofnął się, ciężko oddychając.
- To nic wielkiego - powiedziałam.
Ale milczał. Stał tam po prostu i gapił się na mnie. Jego szare oczy były

szeroko otwarte, a spojrzenie natarczywe.

background image

- Pięknie - stwierdził Pot - man. - Posprzątaj to. Teraz.
Ben się nie poruszył. Chwyciłam więc mop z kąta sali i zaczęłam

zgarniać szkło.

I wówczas mnie dotknął.
Jego dłoń prześlizgnęła się po moim ramieniu i zacisnęła mocno wokół

nadgarstka. Serce zaczęło walić mi jak szalone, a tętno przyspieszyło.
Otworzyłam usta, by coś powiedzieć - spytać, co robi, poprosić, żeby zabrał
rękę - ale się nie odezwałam.

- Ciii - wyszeptał. Podszedł krok bliżej, patrząc mi głęboko w oczy.

Czułam na szyi ciepło jego oddechu.

- Hej, patrzcie! - usłyszałam z oddali czyjś pomruk. Ale nie

odwróciłam wzroku. Nie chciałam.

Tu i ówdzie rozległy się chichoty, przyciągając uwagę Pot - mana.

Nauczyciel ruszył wprost do naszego stolika, po czym wcisnął swą spoconą
osobę pomiędzy mnie i Bena. Chłopak zwolnił uchwyt.

- Skrzywdził cię? - spytał chemik.
Pokręciłam głową. Nadgarstek bolał lekko w miejscu, w którym Ben go

ściskał. Po kilku niezręcznych sekundach Pot - man polecił mi dokończyć
sprzątanie, a Benowi kazał pójść do swojego gabinetu.

- Nie - wtrąciłam się. - Wszystko w porządku. Nic mi nie jest. Chciał

tylko pomóc. - Spojrzałam w dół na bałagan na podłodze.

Ale Ben nie sprzeciwił się poleceniu. Zebrał swoje książki, posłał mi

ostatnie spojrzenie i w pośpiechu wyszedł z sali.

background image

Rozdział 14



Chociaż dziś nie przypadała moja zmiana w Knead, poszłam tam zaraz

po szkole. Musiałam odreagować.

Mój szef, Spencer, wyczuł, że marnie się czuję, gdy tylko dzwonek nad

drzwiami ogłosił moje przybycie.

- Masz - powiedział, podając mi grudę gliny. - Wyrzeźb sobie drogę do

szczęścia.

Spencer jest wspaniały, wyluzowany i niezwykle utalentowany. Choć

trudno to zgadnąć, patrząc na niego, ze względu na wizerunek - ma długie
włosy, nosi podarte dżinsy, jedną stronę jego twarzy przecina blizna. Ale
jego prace świadczą o dużej wrażliwości i korzysta z wymagających
doświadczenia materiałów.

Przyjęłam od niego glinę, nie wyjaśniłam jednak, że to nie brak

szczęścia mi doskwiera, a poczucie niejasności i zdziwienie. Czemu Ben
dotknął mnie w ten sposób? Czemu w laboratorium zachował się tak
dziwacznie? Czemu wysyła mi sprzeczne sygnały?

- Chodzi o faceta? - spytał Spencer, przygotowując stoliki na dzisiejszą

lekcję garncarstwa.

Skinęłam głową i założyłam fartuch.
- Zechcesz rozwinąć myśl? Oferuję męski punkt widzenia. Oczywiście

całkiem bezpłatnie.

- Może jak już wyżyję się trochę na glinie - powiedziałam i walnęłam

grudą o blat stolika.

Spencer skończył dopiero dwadzieścia pięć lat, ale właścicielem sklepu

jest od trochę ponad dwóch. Poznałam go w pierwszej klasie, kiedy
przyszedł na zastępstwo za panią Mazur - swoją mentorkę. Teraz, gdy ma
własny sklep, gdzie prowadzi warsztaty, rzadko zastępuje nauczycieli.
Powiedział mi, że mam talent do garncarstwa i zaproponował posadę.
Jakieś półtora roku później - czyli dokładnie tyle czasu, ile zajęło mi
przekonanie rodziców, że dam radę pogodzić szkołę z pracą - wreszcie
przyjęłam jego ofertę.

Od tamtej chwili okazało się, że jest to wymarzone zajęcie.

background image

Po zaledwie trzech tygodniach znacznie rozszerzył mi swobodę

działania.

- Możesz tu przychodzić i pracować nad własnymi projektami, kiedy

tylko poczujesz natchnienie. - Wcisnął mi wtedy klucze do ręki. -
Nieważne, czy będzie jedenasta wieczorem, czy trzecia w nocy.

Nie skorzystałam jeszcze z jego hojnej oferty, ale czuję, że ten dzień się

zbliża.

Szczerze mówiąc, nie pamiętam innej sytuacji w swoim życiu, kiedy

byłam aż tak wytrącona z równowagi.

- Będziesz potrzebować twardszego materiału? - spytał Spencer,

patrząc na glinę. - Może drewna klonowego? Albo żelaza?

- Nie. - Uśmiechnęłam się i po raz kolejny walnęłam grudą o blat. - To

wystarczy.

Spencer ułożył palce w OK i zostawił mnie samą. Ten stan rzeczy nie

utrzymał się jednak długo. Niecałe dziesięć minut później do środka
wparowała Kimmie.

- Wiedziałam, że cię tu znajdę - oświadczyła.
- Coś się stało?
Z głośnym plaskiem położyła portfolio projektantki na stole.
- Jasne, że tak. Nawet nie zadzwoniłaś. A mówią, że na chemii prawie

rzucił cię na podłogę.

- Chwila... Co takiego?
- Wszyscy o tym mówią. Próbował cię dzisiaj poturbować.
- Ben?
- A czy jeszcze ktoś inny chciał cię dzisiaj pobić?
- To nie było tak - zaprotestowałam, rozrabiając glinę. Starałam się

zachować spokój.

- Wiem, bo ponoć wcale się nie broniłaś. Najwyraźniej nie miałaś nic

przeciwko.

- Znów mnie dotknął. - Z każdym słowem serce gubiło rytm.
- Z tego, co słyszałam, to nie tylko. - Kimmie stała z ramionami

skrzyżowanymi na piersi i tupała swoimi skórzanymi kozaczkami od Mary
Jane w wyłożoną linoleum podłogę.

- Nie - rzuciłam. - Nie rozumiesz. Dotknął mnie. Tak jak wtedy na

parkingu. I zrobiło się dziwnie.

- Dziwnie znaczy przerażająco?

background image

- Dziwnie znaczy niewiarygodnie. - Obraz naszych twarzy tak blisko

siebie, drżenie jego dolnej wargi, kiedy mówił „ciii", wciąż do mnie
wracały. - Dotyka jednego miejsca, ale czuję to całym ciałem.

- Doprawdy, Camelia... Masz pojęcie jak tandetnie to brzmi? Nawet jak

na ciebie.

- Nie rozumiesz. Muszę się dowiedzieć, jaki jest.
- Wszystko w porządku? - Spencer włączył się do naszej rozmowy.

Zerknęłam w stronę jego miejsca pracy na tyłach warsztatu i zastanawiałam
się, jak długo tam stał i ile dokładnie usłyszał.

- Lepiej niż w porządku - odparła Kimmie, bez skrępowania

podziwiając jego sylwetkę a la Rambo. - Szczególnie jeśli w najbliższej
przyszłości przyjdziesz na zastępstwo za panią Mazur. Chętnie
pokazałabym ci moją technikę. Nazywam ją „pięścią i z liścia".

- Wygląda na to, że masz dobry humor. Może jeśli pani Mazur się

rozchoruje...

- Zobaczę, co da się zrobić. - Kimmie pożerała go wzrokiem. -

Camelia, znamy kogoś z kokluszem? Ponoć jest megazaraźliwy.

- Udam, że tego nie słyszałam.
- Idę dokupić glinę - powiedział Spencer. - Powinienem wrócić za

godzinę. Camelia, będziesz tu jeszcze? - Pukiel ciemnych falowanych
włosów spadł mu na oczy, a pod Kimmie ugięły się kolana.

- Rozmowy są przereklamowane - wtrąciła Kimmie. - Może zechcesz

nam coś pokazać?

- Chodzi ci o jakiś projekt, nad którym pracuję? - spytał Spencer.
- Na początek.
- Zaczynam rzeźbienie prawie dwumetrowej baletnicy.
- Potrzebujesz modelki? - Stanęła na palcach. - Mogłabym założyć

szpilki.

- Zapamiętam - odparł i odwrócił się do mnie. - To widzimy się

później?

- Nie wiem. - Patrzyłam na jego rękę. Wciąż spoczywała na moim

ramieniu. - Mam dużo zadane.

- W piątek? - wtrąciła Kimmie.
- To może innym razem - odparł i przypomniał, bym zamknęła

warsztat.

background image

Gdy tylko Spencer wyszedł, Kimmie rzuciła we mnie gąbką, trafiając w

głowę.

- Co z tobą?
- Ze mną? Co z tobą?! Dlaczego podrywasz mojego szefa?
- To on podrywał ciebie - sprostowała.
- Gdzie tam - odparowałam. - Spencer już taki jest. Miły.
- Jasne. Miły szef plus przyzwolenie, by przebywać tu po godzinach

oznacza bardzo szczęśliwą małą jaszczurkę... Prawda Panno Kameleon?
Chcesz pikanterii w życiu? On jest twoją papryczką chili.

- Nie jestem zainteresowana Spencerem.
- Bo nikogo nie zabił?
- Dobra. Mam dość tej rozmowy. - Uformowałam glinę w kulę i

uderzyłam nią o blat.

- Świetnie. Zadzwoń do mnie potem. - Kimmie wysuszyła dłonie.

Rzuciła zmięte papierowe ręczniki do kosza. Spadły na podłogę. Nie
zauważyła, że je przydeptała i przywarły do jej podeszwy.

- Jasne - odparłam, patrząc, jak wychodzi. Zużyte ręczniki ciągnęły się

za nią niczym papier toaletowy. Nie mogłam się z tego nie śmiać.

background image

Rozdział 15



Stała się moim nałogiem, ale o tym nie wie. Jakaś cząstka mnie pragnie,

by wiedziała - by czuła, że jestem tam, że ją obserwuję. Sprawdzam, jak się
ubiera i co je. Z kim spędza czas. Obserwuję, jak z samego rana rozsuwa
zasłony w oknach sypialni, jak idzie do szkoły, kupuje na mieście lakier do
paznokci.

Zapisuję, jakie są jej ulubione rzeczy - na przykład precle z polewą

jogurtową, blady brzoskwiniowy błyszczyk do ust i bluzy z kapturami i
wielkimi kieszeniami z przodu.

I wiem, kiedy chodzi spać - zwykle około jedenastej trzydzieści, zaraz

po pogawędce internetowej z nie wiem kim.

To dla mnie najtrudniejsze - że nie wiem o niej WSZYSTKIEGO,

chociaż próbuję odkryć jak najwięcej. Nawet jeśli jestem blisko, nie zawsze
słyszę, o czym rozmawia z ludźmi. Nie mogę przez cały czas obserwować
jej ust w obawie, że mnie przyłapie. To by wszystko zniszczyło.

Ja chcę z nią rozmawiać. Czasami się udaje, ale nigdy to nie trwa długo

i nie poruszamy ważnych tematów.

Przy niej nie umiem być sobą. Nie potrafię się rozluźnić ani otworzyć.

Nie mogę pokazać jej tych wszystkich zdjęć, które mam powieszone na
ścianie: zdjęć przedstawiających ją na plaży, przed domem, w centrum
handlowym i w piekarni w centrum miasta.

Ostatnio kontaktuje się ze wszystkimi, nawet z ludźmi, których zwykle

unika. Zadaje im pytania na temat, który nie powinien mieć dla niej
żadnego znaczenia.

Na szczęście odkupiła swoje winy. Niedawno bardzo się zbliżyliśmy. A

może powinienem powiedzieć: ja się do niej zbliżyłem? Z początku
myślałem, że ją to zdenerwowało, ale potem odniosłem wrażenie, że jest
inaczej. Nie cofnęła się.

Chcę znów się do niej zbliżyć. Chcę odkryć, jak daleko pozwoli mi się

posunąć - jak mocno będę musiał naciskać, nim nie pozostanie jej nic
innego, jak tylko mnie wpuścić.

background image

Rozdział 16



Było poniedziałkowe popołudnie. Chemia trwała już od sześciu minut i

trzydziestu sekund, kiedy wreszcie do sali wszedł Ben.

Uśmiechnął się na powitanie. Byłam zaskoczona. Czułam, że rumieniec

oblewa mi twarz.

Widzieliśmy się wcześniej i zareagowałam podobnie. Wpadłam na

niego niedaleko wejścia do szkoły. Ramieniem otarł się o moją rękę.

Niemal upuściłam książki z wrażenia.
Ben przystanął i przebiegł palcami po moim ramieniu, upewniając się,

że jestem cała. Patrzył mi w oczy i uśmiechał się kusząco - jakbyśmy
dzielili wspólny sekret.

Serce waliło mi jak szalone, a wnętrzności zmieniły się w bulgoczącą

lawę. W głębi duszy miałam nadzieję, że poranna stłuczka nie była
przypadkiem, że ją zaplanował.

Ben zajął miejsce i zaczął przeglądać notatki.
- Panno Hammond, czy wszystko w porządku? - spytał Pot - man,

zauważając, że jestem rozkojarzona i wpatruję się w Bena.

Ben wyglądał bardziej niż smakowicie w ubraniach w kolorze

czekoladowego brązu. Zerknął na mnie, ciekawy, co odpowiem, więc
szybko skinęłam głową. W środku się gotowałam.

Pot - man kontynuował lekcję, nie zająknąwszy się na temat spóźnienia

Bena, potwierdzając przypuszczenia, że dyrektor dał chłopakowi dużo
swobody. Istnieje kilka teorii, dlaczego tak jest. Niektórzy sądzą, że to dla
bezpieczeństwa samego Bena - wiecznie go ktoś nagabuje i może
administracja obawia się, że podczas przerwy wybuchnie jakaś bójka. Inni
twierdzą, że to przez jego fobię - albo klaustrofobię, albo agorafobię. A
może nawet mieszankę obu.

Nie obchodzi mnie, czemu się spóźnił. Po prostu bardzo się cieszę, że

go widzę.

Pot - man wciąż mówił - coś o wiązaniach jonowych - a ja podziwiałam

oliwkowy odcień skóry Bena i pieprzyk na jego lewym policzku. Chłopak
co kilka minut odwracał się, by na mnie spojrzeć.

background image

Po lekcji Ben zebrał swoje książki. Gdy przechodził, poczułam na

plecach muśnięcie jego ramienia. Przebiegł mnie dreszcz.

- Do zobaczenia wkrótce - powiedział ściszonym głosem.
Skinęłam głową, rozmyślając, czy naprawdę liczył na spotkanie, czy po

prostu w ten sposób się żegnał.

Podszedł do nauczyciela, a ja poczułam nieodpartą pokusę, aby zostać i

na niego poczekać.

Ale Kimmie była czujna. Wyciągnęła mnie za drzwi, nawijając, że musi

iść do centrum handlowego po porządną bieliznę. I to natychmiast.

- Brzmi jak nagły wypadek - stwierdziłam, wciąż obserwując

pracownię chemiczną.

- To jest nagły wypadek - tłumaczyła. - Jak modna, szykowna

dziewczyna, czytaj: ja, może biegać po mieście w majtkach
przytrzymywanych gumką do włosów?

- Chwileczkę... Co takiego?
- Trzy słowa: bielizna, pęknięta gumka, wokół kostek na hiszpańskim.
- No dobra. Ale to było więcej niż trzy słowa.
- Nieważne - stwierdziła. - Masz, dotknij. Majtki trzymają mi się już

chyba tylko siłą woli. - Pokazała na swoją talię.

- Nie, dzięki. - Skrzywiłam się.
Kimmie odpowiedziała ironicznym uśmiechem i pokazała kulkę z

materiału wystającą spod staromodnej spódnicy w stylu łat pięćdziesiątych
- najwyraźniej w tym właśnie miejscu gumka do włosów ściskała materiał
rzeczonych majtek tak, by nie opadły.

Ja jednak wciąż koncentrowałam się na drzwiach pracowni chemicznej,

licząc na to, że zobaczę wychodzącego Bena.

- Powiedziała ci już o hiszpańskim?! - dobiegło nas wołanie Wesa

torującego sobie drogę wśród uczniów.

Kimmie przewróciła oczyma.
- Czy naprawdę musimy omawiać szczegóły?
- Oczywiście - stwierdził. - Wyobraź to sobie: za chwilę rozpocznie się

lekcja. Kimmie idzie na przód sali, by zatemperować ołówek, i nawet nie
zdaje sobie sprawy, że majtki jej się zsuwają aż do kostek. A po chwili
Davis Miller po nie sięga...

- Dobra. Po pierwsze - przerwała mu Kimmie - wyjaśnijmy sobie

jedno. Ostatnio w moim domu rozgrywają się straszliwe dramaty. Nawet

background image

najbardziej modna dziewczyna niekiedy się myli, szczególnie jeśli wybiega
rano do szkoły z obawy, że ojciec poprosi o kolejną lekcję zakładania bloga
o Ferrari. A tak na marginesie, od tej pory wszyscy mają mówić na niego
Turbo.

- A po drugie? - spytał Wes.
- Davis Miller jest owocem zawodnej antykoncepcji - oświadczyła. - Z

tymi wyłupiastymi oczami, nochalem i fioletowymi ustami wygląda jak Pan
Bulwa.

- Ale gra na gitarze elektrycznej. Słyszałaś jego wykonanie Walk This

Way Aerosmith? Popłakałabyś się. - Wes wykorzystał mankiety koszuli, by
otrzeć z policzków niewidzialne łzy.

- Bo jest takie złe? - spytała Kimmie.
- Bo nawet Steven Tyler byłby dumny.
- Kto? - Twarz Kimmie wyrażała bezbrzeżne zdziwienie.
Podczas gdy tych dwoje sprzeczało się, co można uznać za dobrą

muzykę, ja wciąż zerkałam na drzwi sali Pot - mana. Nagle zdałam sobie
sprawę, że oboje czekają, co odpowiem.

- Co? - Moje policzki pąsowiały.
- Właśnie o to pytam - powiedział Wes. - Co się dzisiaj z tobą dzieje?
- Nic. - Westchnęłam.
- Nie nic - zaoponował. - Wyglądasz jak Zuzia, lalka nieduża...
- ...i na dodatek cała ze szmatek! - zanuciła Kimmie.
- Bardzo śmieszne. - Naprawdę mnie rozbawili.
- Nie. Śmiesznie by było, gdyby w dniu zdjęć szkolnych Wes nadal

ubierał się jak trzecioklasista - uściśliła Kimmie. - No, bez jaj: lniane
spodnie i mokasyny? - Obrzuciła wzrokiem jego strój. - Zatrzymałeś się
stylem dwie dekady temu.

- I to mówi dziewczyna, która zużywa jednorazowo tyle konturówki, że

starczyłoby jej na pomalowanie karawanu wraz z trumną - odciął się.

- O babcinych majtasach nie wspominając - dorzuciłam.
- No dobra. Pomijając geriatryczne pantalony, to się nazywa styl. -

Kimmie nie dawała za wygraną. - Musimy załatwić go trochę dla Wesa, i to
natychmiast. Wiesz co, Camelia? Coś mi mówi, że tobie też przyda się mała
terapia zakupowa. Nie ma nic lepszego na poprawę samopoczucia niż
nowiutka para majtek.

background image

- To samo zawsze powtarzam - stwierdził Wes, imitując piskliwy

dziewczęcy głosik.

Skinęłam, chociaż trochę niechętnie. Uprzedziłam, że muszę wcześnie

wrócić, bo umówiłam się na naukę z Mattem.

- Nie martw się. - Wzięła mnie pod ramię. - Wrócisz na czas na randkę

z byłym.

Szybko ruszyliśmy korytarzem w stronę naszych szafek. Kimmie bez

końca nawijała o tym, że przejdzie do historii jako dziewczyna w wielkich
babcinych majtach.

Nim skręciliśmy w boczny korytarz, jeszcze raz rzuciłam okiem na

pracownię chemiczną.

I wówczas zobaczyłam Bena. Stał w drzwiach. Nasze spojrzenia się

skrzyżowały.

- Poczekajcie - powiedziałam, przystając. - Chyba czegoś

zapomniałam.

- Czego? - spytała Kimmie.
- Czegoś - odparłam. Udawałam, że przeszukuję torbę.
- Czegoś, tak? - Kimmie zerknęła w stronę pracowni chemicznej.
Ben wciąż tam stał.
- Czyżby to coś było wysokie, przystojne i niebezpieczne? - Oparła

dłonie na biodrach. Wyszyty na jej spódnicy pudel patrzył wprost na mnie z
pianą na pysku (sama go zaprojektowała).

- Może. - Wzruszyłam ramionami.
- I może zbyt łatwo cię przejrzeć.
- Jak chusteczkę jednorazową - dorzucił Wes.
- Tak, Kimmie wie to i owo o chusteczkach - powiedziałam, wskazując

na jej wypchany biustonosz. - Myślę, że chce ze mną porozmawiać.

- Więc czemu tu nie podejdzie? Czemu po prostu stoi i się na nas gapi?

- spytała Kimmie.

- Może to przez tę całą angorafobię? - Wes zniżył głos do szeptu.
- Agorafobię, ciołku. - Walnęła go po głowie torebką z cyrkoniami. -

Przecież biedaczysko nie boi się króliczej wełny.

- Nie dziwi cię, że nagle zaczął się za tobą włóczyć? - spytał Wes.
- Wcale się za mną nie włóczy - broniłam się.
- Najpierw parking - Kimmie zaczęła wyliczankę - a potem zupełnie

przypadkowo zostaliście laboratoryjnymi partnerami.

background image

- Żeby mógł cię dźgać probówką - wtrącił swoje trzy grosze Wes.
- Właśnie. I nie zapominaj o dzisiejszym poranku przed szkołą.

Widzieliśmy, jak się o ciebie otarł.

- Wcale się o mnie nie otarł - zaprzeczyłam. - Wpadliśmy na siebie.
- Jak zwał, tak zwał - ciągnął Wes. - Ale w niektórych stanach taki ruch

byłby uznany za nielegalny.

- Czy wy mnie szpiegujecie?
- Cóż. Atak na chemii to już historia znana ogółowi. - Wes zaczął

wyjaśniać. - A co do incydentu przed drzwiami, szliśmy z Kimmie się z
tobą przywitać, ale ty i Ben Rozpruwacz - bo, dla twojej informacji, tak
ludzie go nazywają - wyglądaliście na zbyt zaaferowanych, by ucieszyć się
z towarzystwa.

- A to było w przejściu - dodała Kimmie.
- Właśnie. Wyobraź sobie, co by się stało, gdybyśmy zostawili was

samych w pustym korytarzu.

- To bardzo dziwne - skwitowała Kimmie.
- Nieważne. - Nie miałam zamiaru dać się wciągnąć w to szaleństwo.

Znów spojrzałam w kierunku, gdzie stał Ben, ale jego już tam nie było.

background image

Rozdział 17



Znalazłyśmy Wesowi idealny strój, w którym nie wyglądał jak

trzecioklasista. Adidasy zastąpiłyśmy mokasynami, a lniane spodnie
dżinsami od Abercrombiego. Potem zaprowadziłyśmy chłopaka do salonu
gier i nim odeszłyśmy, umówiłyśmy się z nim pół godziny później w
knajpce.

Same w tym czasie poszłyśmy do sklepu z bielizną.
- To nie mogą być jakieś tam majtki - wyjaśniała Kimmie, grzebiąc w

koszach z bawełnianymi gatkami. - Muszą do mnie przemówić. Muszą
powiedzieć: „Jesteśmy ciebie warte". Przecież mówimy tu o moim tyłku,
racja?

- Racja - odparłam, starając się nie wybuchnąć śmiechem, kiedy

zaczęła trząść pośladkami dla zaakcentowania argumentu.

Postanowiłam, że rozejrzę się za jakąś piżamą. Znalazłam naprawdę

uroczy komplet - mięciutką różową górę z kapturem i dopasowane
spodenki. Przyłożyłam je do siebie i spojrzałam w lustro.

- Zbyt słodkie - oceniła Kimmie, zakradając się od tyłu. - Czy

naprawdę to chcesz mieć na sobie, kiedy w środku nocy strażacy uratują cię
z ogarniętego płomieniami budynku?

- Tak, dokładnie o tym myślałam. - Ze zniecierpliwienia aż

przewróciłam oczami.

- Znalazłam mój skarb. - Pomachała mi przed oczami torebką. Już

zapłaciła.

- Przemówiły do ciebie?
- Nie tylko przemówiły. Wręcz krzyczały.
- Cóż, niestety mój portfel również krzyczy.
Niechętnie odwiesiłam piżamę na wieszak i ruszyłyśmy na spotkanie z

Wesem. Zabrałyśmy katalog z bielizną - to cena, jaką płaciłyśmy za to, że
był dzisiaj naszym kierowcą.

Zatrzymałyśmy się jeszcze w dwóch miejscach, między innymi w

aptece, by kupić samoopalacz, czyli coś, czego według Kimmie potrzebuje
blady tyłek Wesa.

- W try miga będziesz miał styl.

background image

- Oby - odparł. - Bo jeśli niedługo nie zacznę przyprowadzać do domu

jakichś dziewczyn, ojciec zapisze mnie do skautek. Nie żartuję. Groził mi
już tym dwa razy.

- Twój tata to psychol - skwitowała Kimmie.
- Psychol, który chce, żeby jego syn wyrósł na ogiera. Wspominałem

wam kiedyś, że w liceum został wybrany „Najprzystojniejszym" i
„Najbardziej rozchwytywanym na randki"?

- Jakiś tysiąc razy! - jęknęła Kimmie.
- Oczekuje, że będę taki sam jak on - Wes nie kończył tematu.
- Włochaty, gruby i łysy? - spytała. - Serio, wypróbuj samoopalacz.

Potem popracujemy nad znalezieniem ci dziewczyny.

* * *
Kiedy dotarłam do domu, Matt siedział już przy stole w jadalni i czekał

na lekcję.

- Spóźniłam się? - Zerknęłam na zegarek. Ledwie minęła osiemnasta

trzydzieści.

Pokręcił głową.
- Twoja mama mnie wpuściła. Pomyślałem, że zaczniemy wcześniej.
- Nie miałeś czasem być na randce?
Skinął głową i przewrócił kartkę w podręczniku. Podjadał przy tym

popcorn z masłem sojowym - popisową przekąskę mamy.

I tak oto w czasie krótszym niż ten potrzebny na wypowiedzenie słów

„parlez - vous wrzód na tyłku", zasiedliśmy do nauki po łokcie zanurzeni w
la grammaire fanta - stique.

- To nie ma sensu - westchnął Matt.
- Może przejdziemy do słownictwa? - zasugerowałam po półtorej

godziny czasowo - rodzajowego piekła.

Matt się zgodził i przez następne pół godziny przeglądaliśmy la liste.
- Chyba jesteś gotów - uznałam, zamykając jego książkę.
- Wcale nie. - Ponownie westchnął.
- Dobra, szybko. Jak powiesz „gwiazda filmowa"?
- Cinephile?
- Nie. - Rzuciłam w niego ziarnem popcornu. - Cinephile to kinoman.

Gwiazda filmowa to vedette.

- Jasne - przytaknął.

background image

- A skoro mowa o filmach - zboczyłam z tematu - jak się udała gorąca

randka z Reną? Śmiała się jak hiena, jak to ma w zwyczaju?

W ubiegłym roku na wuefie niemalże potrzebowała pierwszej pomocy,

tak bardzo śmiała się z pana Muse'a i jego obcisłych kolarskich spodenek.

- Czyżbym wyczuwał szczyptę zazdrości?
- Wyczuwasz co najwyżej ciekawość - sprostowałam.
- A jak sądzisz, to była udana randka? - zapytał. Patrzył na moje usta,

gdy żułam popcorn.

- Nie wiem - odparłam. Przypomniałam sobie, jak Kimmie stwierdziła,

że oni wcale się nie umawiają. - Ale jesz popcorn mojej mamy, czyż nie?

- A co to ma wspólnego z czymkolwiek?
- Kto po wizycie w kinie, gdzie jest mnóstwo pyszności, wcinałby

polany masłem sojowym popcorn? Plus przyszedłeś przed czasem...

- No i?
- No i zgaduję, że wcale nie byłeś na randce. Mam rację?
- Nie. - Uśmiechnął się ironicznie. - Poszliśmy z Reną na wcześniejszy

seans i zajadaliśmy się żelkami i nachosami. Ale dostajesz szóstkę za
starania.

- Więc ty nie z tych, co opowiadają o całuśnych podbojach, co?
- Myślę, że twoi rodzice wyrabiają normę całuśnikowania za nas

wszystkich. - Wskazał sofę w pokoju obok, na której siedzieli mocno w
siebie wtuleni rodzice. Tata głaskał mamę po włosach i gładził jej szyję, a
mama miała nieobecne spojrzenie, jakby była gdzieś zupełnie indziej.

- Są przerażający. Chyba nie da się bardziej, co? - zagaiłam, starając się

utrzymać żartobliwy ton.

- Twój tata to prawdziwy szczęściarz.
Rodzice mieli tylko jedno dziecko - mnie - ale podejrzewam, że ze

swoim zapałem mogliby znacznie zmienić ten stan rzeczy.

- Pamiętasz, kiedy przyłapaliśmy ich na całowaniu się na tylnym

siedzeniu auta twojej mamy? - ciągnął Matt.

- Rodzice wyznają zasadę, że Amerykanie są zbyt zdystansowani.

Uznali za swoją misję społeczną obściskiwanie się na oczach bliźnich,
ilekroć pojawi się okazja, aby wyleczyć społeczeństwo z pruderii.

- Jak dla mnie ma to sens. - Matt uśmiechnął się i starł mi z policzka

okruchy popcornu.

background image

- Bardzo stylowo. - Chwyciłam serwetkę. Uśmiechnął się jeszcze

szerzej. Jego błękitne oczy pasowały do niebieskiej koszuli.

- Pooglądamy telewizję? - spytałam. Nagle atmosfera zaczęła się robić

trochę niezręczna.

- Właściwie to powinienem już iść.
- Na pewno? - dopytywałam. W sumie nie chciałam, żeby wychodził.
Skinął głową i sięgnął do bocznej kieszeni plecaka.
- Nim zapomnę, chciałem ci coś pokazać. - Wyciągnął nie jeden, a dwa

artykuły, które szczegółowo opisywały domniemane morderstwo
popełnione przez Bena. - Mówiłem ci, że coś znajdę.

- Rany. Skąd je masz?
- Najpierw odpowiedz mi na pytanie. Czy to prawda, co mówią o

laboratorium? Naprawdę cię napadł?

- To nie było nic wielkiego - odparłam, zachłannie przeglądając

artykuły. Oba mówiły o tym, że dwoje nieletnich, chłopak i dziewczyna w
wieku piętnastu lat, poszli na wspinaczkę. Dziewczyna spadła z klifu i
zginęła na miejscu. Dwa lata temu. - Więc to był wypadek...

Matt wzruszył ramionami.
- Ponoć historia ma drugie dno.
- To znaczy? - Zauważyłam, że w artykułach nie podano żadnych

nazwisk. - I skąd wiesz, że w ogóle chodzi o niego?

- Tak jak mówiłem, słyszałem to i owo.
- Kto?
- Pełnym zdaniem, proszę. Od kogo? - poprawił mnie, pewnie myśląc,

że to zabawne. - Z francuskiego jestem noga, ale w naszym języku mówię
doskonale.

- No i?
- No i nie wiem. - Znów wzruszył ramionami. - Pani Shelley,

sekretarka dyrektora Snella, ma przyjaciółkę, która mieszka w miasteczku,
gdzie to się wydarzyło. Dzięki temu zebraliśmy więcej informacji.

- Jakich informacji?
- Że Ben zepchnął dziewczynę, że już wcześniej zdarzały mu się

agresywne zachowania. I że to nie był pierwszy raz, kiedy jej dotknął.

- Dotknął? - powtórzyłam. Słowa uwięzły mi w gardle.
- Nie znam szczegółów - ponownie powiedział Matt. - Tak słyszałem.
- Więc czemu nie jest w więzieniu? Chłopak pokręcił głową.

background image

- Został aresztowany i odbył się proces, ale nie było świadków i

brakowało dowodów.

- Pomimo wcześniejszych aktów przemocy? Matt wzruszył

ramionami.

- Nie wiem. To nie ma sensu, dlatego wszyscy byli zdenerwowani

rezultatem rozprawy. Uważali, że jest winny.

- Ale sędzia i przysięgli nie?
- Nie żeby to miało jakieś znaczenie. Ben został po procesie tak

zaszczuty, że rzucił szkołę. Nie mam pojęcia, co tutaj robi.

Opadłam na oparcie krzesła. Czułam ogromny ucisk w dołku.
- Wszystko w porządku? - Matt dotknął mojego ramienia.
Skinęłam głową i odwróciłam wzrok.
- Zachowaj dystans - ciągnął Matt. Jego spojrzenie było pełne

niepokoju.

- To mój partner laboratoryjny, pamiętasz?
- Nie możesz tego zmienić?
- Nie martw się - rzuciłam, wstając z krzesła. - Nie pozwolę mu się

tknąć.

Gdy tylko to powiedziałam, dostrzegłam ironię sytuacji. Przecież

zaledwie kilka dni wcześniej serce zabiło mi jak szalone, gdy Ben chwycił
mnie za nadgarstek. Chciałam wówczas, by nigdy go nie puszczał.

background image

Rozdział 18



Jest wtorkowy poranek. Dzwonek na lekcję jeszcze się nie rozległ.

Siedzę na ławce przed szkołą naprzeciwko ogrodu założonego przez
Szkolny Klub Miłośników Drzew i jem batonik z płatków owsianych z
orzechami i owocami. Mama nalegała, bym go wzięła.

Kilkoro ludzi minęło mnie w drodze do środka i chociaż postanowiłam

wyrzucić tę całą sprawę ze zdjęciem z pamięci, to wciąż się zastanawiałam,
kim jest żartowniś i czy teraz też czai się gdzieś z aparatem.

John Kenneally, ulubieniec tygodnia w rankingu Kimmie, pomachał mi,

wjeżdżając na parking za szkołą. Kimmie zrobiła to samo. Jej boa z piór,
niczym żywcem wyjęte z roku 1920, powiewało z okna wozu Wesa.

Kończyłam jeść, kiedy to usłyszałam. Motor Bena podjechał z łoskotem

i się zatrzymał. Chłopak zdjął kask i uniósł dłoń, by się przywitać.

- Co tu robisz? - spytał, podchodząc bliżej. Pokazałam batonik.
- Jem śniadanie, mam nadzieję, że zdążę, nim zadzwoni dzwonek.

Chcesz gryza?

Pokręcił głową.
- Miałem nadzieję, że uda nam się porozmawiać.
- Jasne - odparłam. Myślałam o wszystkim, co Matt powiedział mi

wczorajszego wieczora. Czułam lekki ucisk w dołku.

Ben usiadł obok mnie na ławce.
- Wszystko w porządku? - Starałam się, by mój głos brzmiał

spokojnie.

Skinął głową i spojrzał w stronę ogrodu.
- Chciałem przeprosić za to, co się stało wtedy na chemii.
- Masz kłopoty?
Znów wzruszył ramionami.
- Mam kozę przez tydzień. Zaczynając od jutra.
- To trochę surowo.
- Wszystko w tej szkole wydaje się surowe.
Lekko zagryzłam wargę. Nie zdziwiłam się taką oceną naszej małej

społeczności.

- Podejrzewam, że słyszałaś o mnie to i owo.

background image

- Trochę.
- Rozwiniesz temat?
Tym razem to ja wzruszyłam ramionami. Spojrzałam w tym samym

kierunku co on.

- Dlaczego sam mi wszystkiego nie powiesz?
- Może kiedy indziej - odparł i wreszcie spojrzał na mnie. -

Pomyślałem, że skoro mamy razem pracować, to moglibyśmy zacząć od
nowa.

- To znaczy?
Przyjrzał się moim włosom. Może zauważył, że są zaplecione w dwa

pozornie niechlujne warkocze.

- No wiesz, jakbyśmy się nigdy wcześniej nie spotkali.
- Jak gdybyś nigdy nie uratował mi życia? Ledwie zauważalnie uniósł

kąciki ust.

- Coś w tym stylu - powiedział, nie odrywając ode mnie wzroku.
- A więc przyznajesz?
Uśmiechnął się znacząco. Pachniał syropem klonowym i spalinami z

motoru.

- Do niczego się nie przyznaję.
- A co się wydarzyło tamtego dnia... podczas chemii?
- Niechcący upuściłem probówkę.
- Nie. Chodzi mi o to, co było później... gdy mnie dotknąłeś, kiedy

złapałeś za nadgarstek.

- To był wypadek.
- Wcale nie.
- Owszem. - Znów spojrzał w inną stronę.
- Na pewno nie chcesz mi o niczym powiedzieć?
Ben pokręcił głową, a ja zacisnęłam usta. Zastanawiałam się, czemu

nadal trzymał wszystko w tajemnicy, skoro chciał oczyścić atmosferę.

- Więc jak będzie? Zaczniemy od nowa? - spytał.
- Chyba tak - odparłam. Byłam kompletnie skołowana.
- Cześć. Jestem Ben Carter. - Uśmiechnął się. Miał świadomość, jakie

to było tandetne.

- Camelia Hammond. - Odpowiedziałam mu uśmiechem. - I nim

spytasz: tak. Naprawdę tak się nazywam. Rodzice hipisi uznali, że

background image

zabawnie będzie nazwać mnie jak jaszczurkę. Wbrew ich życzeniom
zmieniłam imię z Chameleon na Camelia.

- Cóż, to pewnie znaczy, że masz silny instynkt przetrwania - rzekł,

przysuwając się ciut bliżej. - Zapewne dobrze adaptujesz się do otoczenia.

- O Boże, mówisz zupełnie jak moja matka.
- Spróbuję zapomnieć, że to powiedziałaś. Często wychodzisz z domu,

Camelio Hammond?

- W sensie, że za dobre sprawowanie?
- W sensie, że na randkę. Co ty na to? Masz czas w sobotę?
Wzięłam głęboki oddech i wymamrotałam: „nie". Tylko że owo „nie"

zabrzmiało jak „tak".

- Świetnie - ucieszył się. - Może koło drugiej? Moglibyśmy pójść na

późny lunch.

Skinęłam głową. Wstając, Ben stuknął kolanem w moje kolano.
- Wszystko okej? - spytałam, bo zauważyłam, że nagle się

zdenerwował. Zmrużył oczy i cofnął się o krok.

- Muszę lecieć - powiedział, nie patrząc mi w oczy.
- Co się stało? - Również się podniosłam.
Ale zamiast odpowiedzieć, chłopak ruszył w kierunku swojego motoru,

wsiadł na niego i odjechał w pośpiechu - tak samo jak w dniu, w którym
uratował mi życie.

background image

Rozdział 19



Dziś rano siedziała przed szkołą i oczekiwała uwagi. Jak zwykła zdzira.
Ławki przed szkołą to jej nowy wybieg. Nikt inny się tam nie kręci, ale

ona chce być na widoku, tak by ludzie ją zauważali, gdy tylko podjadą.

Powtarzałem alfabet od A do Z i od Z do A. W myślach wznosiłem

ceglane mury. Robiłem wszystko, by zachować spokój. Inaczej
podszedłbym do niej i zdzielił ją po tej głupiej buźce.

Czasem strasznie mnie denerwuje. Tak bardzo, że nie potrafię trzeźwo

myśleć. Chce, żebym stracił kontrolę.

background image

Rozdział 20



U mówiliśmy się z Benem na randkę w parku Seaview. Chciał po mnie

przyjechać, ale Kimmie nalegała, że zabierze się z nami.

- Wiem, że te plotki nie są prawdziwe - powiedziała. - Ale jeśli

zdarzyłoby się coś dziwnego, a ja nie zrobiłabym nic, by temu zapobiec,
nigdy bym sobie nie wybaczyła.

- Coś dziwnego? Wzruszyła ramionami.
- Na przykład gdyby znaleziono cię w płytkim grobie martwą i

związaną.

- Poważnie?
- Oj, żartuję. - Przewróciła oczami. - Ale to nie zmienia faktu, że pan

Dotykalski mnie przeraża.

Patrzyłam, jak przekopuje szafę w poszukiwaniu odpowiedniej kreacji

dla mnie, i zastanawiałam się, czy postępuję słusznie. Tak, chcę poznać
prawdę o Benie, ale nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek chodziła
bardziej podenerwowana.

- Może to? - spytała Kimmie, pokazując mi lawendową tunikę.
Przymierzyłam ją zbyt zaaferowana, by zwracać na ubranie większą

uwagę.

- Mamy zwycięzcę - oświadczyła, rzucając mi legginsy i parę sandałów

gladiatorek.

Z początku plan wyglądał tak, że dołączy do nas jeszcze Wes i

pójdziemy we czwórkę, ale niestety spalił on na panewce, gdy Kimmie
dostała szlaban za zmuszanie ośmioletniego brata Nate'a do wykonywania
przez tydzień wszystkich prac domowych. W ramach kary rodzice uczynili
ją osobistą służącą Nate'a na siedemdziesiąt dwie godziny. Ostatnią dobę z
tego przydziału Kimmie spędziła na unikaniu balonów z wodą, robieniu
grillowanych kanapek z serem i żelkami, na zabawie w chowanego i
porządkowaniu pod względem typu, koloru, rozmiaru oraz roku produkcji
kolekcji samochodzików Matchbox.

Wydawać by się mogło, że takie tortury wystarczą. Ale nie. Nate nie

zgodził się dać siostrze wolnego popołudnia.

- Powiedział, że albo też idzie, albo ja zostaję w domu.

background image

- Żartujesz? - Wkładałam getry.
- Nie. Próbowałam mu to wyperswadować, ale nabrał tylko jeszcze

większej ochoty. Mam szczęście, że dał mi godzinę luzu za dobre
sprawowanie. A tak na marginesie, wyglądasz seksownie.

- Dzięki - odparłam, przeczesując palcami nieokiełznane loki.

Poważnie się obawiałam, czy zaraz mnie nie zemdli.

- Nie martw się - uspokajała Kimmie. - Nawet nie poczujesz, że tam

będziemy.

- Jasne - odparłam. Świetnie wiedziałam, że co jak co, ale ich

obecności nie da się nie zauważyć.

I tak pojechaliśmy - ja i Kimmie na przednich siedzeniach minivana jej

rodziców. Nate siedział z tyłu uzbrojony w piłkę do kosza, sprzęt do
bejsbalu i hokeja na trawie. Wjechaliśmy na parking. Szukałam wzrokiem
Bena niedaleko pawilonu, fontanny i jednej z ławek.

Wreszcie dostrzegłam go siedzącego w oddali na kocu. Miał ze sobą

koszyk piknikowy i wiaderko na lód.

- Któż mógł przypuszczać, że Ben Rozpruwacz jest romantykiem? -

Kimmie wyjęła z torebki lornetkę.

Odetchnęłam głęboko, próbując ukoić skołatane nerwy. W tym czasie

Kimmie dostosowała ostrość okularów i obserwowała chłopaka biegającego
w oddali od nas.

- Hej, wygląda jak twój szef. Czy Spencer uprawia jogging?
- Możemy przez moment skoncentrować się na mnie?
- Spokojnie. Będę w odległości zaledwie jednego horrorowego krzyku

od ciebie. - Ewidentnie się ze mną droczyła.

- Będziemy na boisku do baseballa - sprecyzował Nate, zakładając kask

łapacza.

Kimmie uścisnęła mnie szybko, by dodać mi otuchy. Wysiadłam z wozu

i powoli ruszyłam w stronę Bena. Ale zanim pokonałam połowę drogi, w
moim kierunku poleciała piłka do nogi.

- Uwaga! - usłyszałam czyjeś wołanie. Zatrzymałam piłkę obcasem i

zaczęłam rozglądać się za jej właścicielem. Był nim John Kenneally. Biegł
w moją stronę, by odzyskać swoją własność.

- Dzięki! - powiedział, łapiąc piłkę, którą mu odrzuciłam. - Myślałaś

kiedyś, aby zostać bramkarzem?

background image

Uśmiechnęłam się i zerknęłam ponad jego ramieniem. Wyglądało na to,

że drużyna gra właśnie mecz towarzyski.

- Ostatnio często na siebie wpadamy - zauważył. Skinęłam i zaczęłam

się rozglądać za Kimmie. Zdziwiłam się, że mimo lornetki nie wypatrzyła
Johna.

- Zawsze tu w sobotę trenujecie? Skinął głową.
- Zwykle między pierwszą a trzecią, zaraz po lunchu.
- Super. - Postanowiłam później podzielić się z Kimmie tą informacją.
- Tak? Ponownie skinęłam głową, próbując nie wyglądać na zbyt

rozentuzjazmowaną, chociaż pewnie i tak już przesadziłam.

John wrócił do kolegów z drużyny, a ja ruszyłam w stronę Bena.

Wyglądało na to, że on też mnie już zauważył.

- Hej! - zawołał, machając.
Nie mógłby wyglądać lepiej - włosy w idealnym nieładzie, poszarpane

dżinsy i gładki sweter, który opinał jego klatkę piersiową.

Usiedliśmy, a Ben otworzył bezalkoholowego szampana.
- Bardzo się cieszę, że przyszłaś.
- Myślałeś, że cię wystawię? Wzruszył ramionami i podał mi kieliszek.
- Dzięki. - Napiłam się łyka.
Ben natomiast rozpakował koszyk. Przygotował dla nas wiele różności.

Miał bochenek miodowego pieczywa, plastry cheddara i tacę przystawek z
oliwek, marynowanej papryki i bakłażana.

- Wygląda wspaniale - stwierdziłam.
- Poczekaj, aż zobaczysz, co mam na deser.
Rozmawialiśmy o wszystkim: o tym, że on praktykuje medytację i

trenuje taekwondo, i o tym, że ja zaczęłam rzeźbić w glinie, jeszcze nim
nauczyłam się rzucać piłką.

- Zaczynasz od bezkształtnej masy - mówiłam - i tylko od ciebie zależy,

co z niej zrobisz. Całkowicie kontrolujesz to, czym się stanie.

- A jeśli nie będzie to takie, jakie zechcesz?
- Zaczynam od nowa - powiedziałam, biorąc kęs miodowego

pieczywa.

- I porzucasz poprzedni projekt?
- Czemu nie?
- Nie wiem, czy to dobra metoda. - Wzruszył ramionami. - Ale czasami

myślę, że dobrze jest być otwartym na to, że nie wszystko idzie po naszej

background image

myśli. Niekiedy w efekcie powstają najwspanialsze dzieła.

- Też rzeźbisz?
- Wieki temu z plasteliny. - Uśmiechnął się. - Ale od czasu do czasu

lubię pisać.

- Poezja?
- Teksty piosenek.
- Byłeś kiedyś w zespole? Pokręcił głową.
- Trochę ciężko jest poznawać nowych ludzi, kiedy liczysz się w

domu.

- Długo się tak uczyłeś?
- Dwa lata. Właściwie to powinienem być w klasie maturalnej, ale

miałem zaległości, dlatego mam kompletnie pokręcony plan zajęć.
Wiedziałaś, że chodzę na niektóre kursy z pierwszoklasistami?

Pokręciłam głową. Że też taka plotka do nas nie dotarła.
- W każdym razie - ciągnął - kiedy ciocia spytała, czy chciałbym

zamieszkać tutaj razem z nią, ledwie dwie godziny od mojego miasta, i
znów chodzić do szkoły, zgodziłem się.

- Czyli mogłeś normalnie chodzić do szkoły?
- Pewnie już się domyśliłaś, że gdy ma się taką reputację jak moja,

szkoła jest prawdziwym utrapieniem.

Przytaknęłam. Przypomniałam sobie, co powiedział Matt - że po

procesie Ben został zaszczuty i musiał rzucić naukę. Czułam pokusę, by
spytać o coś więcej, ale nim to zrobiłam, Ben stwierdził, że bardzo chciałby
nauczyć się rzeźbiarstwa i byłoby super, gdybym mu pomogła.

Rozmawialiśmy tak jeszcze przez kolejne dwie godziny - Nate i

Kimmie zdążyli rozegrać mecze kosza i bejsbolu i rozstrzygnąć konkurs
huśtania się na oponie. Pochłonęliśmy lunch i desery, które Ben
przygotował z płatków owsianych, sosu czekoladowego i różnych pianek.

- Kiedy tego spróbujesz, nigdy więcej nie będziesz chciała wrócić do

starego kempingowego zwyczaju jedzenia pianek opiekanych nad
ogniskiem - powiedział, wręczając mi smakołyk.

Wzięłam kęs i długi, zawstydzający jęk zadowolenia wyrwał się z

moich ust, nim zdołałam się powstrzymać.

- Aż tak dobre?
- Nawet lepsze! - Zjadłam ostatni kawałek.
- Wiesz, że jesteś wspaniała?

background image

Zaskoczył mnie. Starałam się wymyślić jakąś inteligentną odpowiedź,

ale wykrztusiłam tylko:

- Ty też jesteś świetny.
Ben otarł serwetką resztę czekolady z moich ust.
- Cieszę się, że się spotkaliśmy.
- Tak - powiedziałam. - Ja też.
- Czy to znaczy, że chciałabyś to powtórzyć?
Na mojej twarzy pojawił się rumieniec, a usta lekko zadrżały.
Ben przysunął się nieznacznie, a ja zrobiłam coś całkiem do mnie

niepodobnego - coś, czego nie planowałam.

Pocałowałam go.
Przycisnęłam usta do jego warg. On odpowiedział pocałunkiem.

Poczułam dreszcze na skórze.

Chciałam go przytulić - gładzić dłonią jego plecy. Ale Ben się odsunął,

a nasze usta nieprzyjemnie mlasnęły.

Wstał. Powiedział, że powinniśmy już iść i zaczął zbierać puste

pojemniki po jedzeniu.

- Poczekaj! Co się stało? - zapytałam.
Ale Ben nie odpowiedział. Zwinął koc i zarzucił go sobie na ramię.

Potem chwycił koszyk i odszedł bez słowa wyjaśnienia. Nawet się nie
pożegnał.

background image

Rozdział 21



Zamiast od razu odwieźć mnie do domu, Kimmie - oczywiście za zgodą

brata otrzymaną po udobruchaniu go jadalną łapówką w knajpie Mickey D -
kluczyła po mieście, żebym zdała jej pełny raport.

- Cóż, ulżyło mi - stwierdziła. - Kiedy mówiłam, że powinnaś się

częściej umawiać na randki, nie sądziłam, że wybierzesz największego
możliwego dziwaka.

Westchnęłam.
- Przynajmniej nie stało się nic superobrzydliwego. - Przypomniała mi,

jak w ósmej klasie zwymiotowała na Buddy'ego McTeague'a, bo ten uparł
się, by ją pocałować, chociaż Kimmie ostrzegała go, że ma grypę
żołądkową.

- Nie, nic obrzydliwego - zapewniłam. - Pocałunek był niesamowity.

Przynajmniej na początku.

- Proszę o szczegóły.
Zamknęłam oczy. Moje usta wciąż drżały od dotyku jego warg.
- Czy nastąpiła seria małych buziaków, które doprowadziły do pełnego

pocałunku? - ciągnęła. - A może od razu zaatakował językiem? Było
nadprogramowe siorbanie? Jakieś rozpraszające dźwięki? Dziwne albo
brzydkie zapachy? Jakaś wymiana kawałków jedzenia lub napojów? Wasze
języki były zsynchronizowane czy po prostu się o siebie obijały?

- Łał, zwolnij! - przerwałam jej. - Powiedzmy po prostu, że zaczęło się

dobrze, a skończyło dość nagle.

- I siorbiąco.
- Ale ze mnie idiotka - jęknęłam.
- Nie, „idiotka" to moja ksywa - mruknęła pocieszająco, wkładając do

odtwarzacza kolejną płytę z kawałkami ze Scooby Doo.

Zerknęłam do tyłu, gdzie zniecierpliwiony Nate podskakiwał na

siedzeniu, czekając na utwór Scooby Tracks #1.

Jeździliśmy tak niemal do godziny siódmej. Kimmie podrzuciła mnie

do domu i obiecała później zadzwonić.

Pożegnawszy się, ruszyłam do siebie. Lampa uliczna zgasła, pogrążając

okolicę w egipskich ciemnościach.

background image

Zaledwie kilka kroków od domu usłyszałam coś dziwnego. Odwróciłam

się, by sprawdzić, co się dzieje. W mroku nic nie dostrzegłam, a dźwięki
zdążyły umilknąć. Dobiegały mnie tylko odgłosy próby z przerobionego na
studio muzyczne garażu Davisa Millera na końcu naszej ulicy.

Spojrzałam na drzwi frontowe i wtedy znów się rozległy - kroki na

chodniku.

Ktoś szedł w moją stronę.
- Kimmie?! - zawołałam. Wytężałam wzrok, by coś zobaczyć w

ciemnościach. Zastanawiałam się, czy nie zostawiłam czegoś w jej aucie.

Ale nikt nie odpowiadał, nigdzie też nie zauważyłam samochodu.
Zanurzyłam ręce w kieszeniach, szukając kluczy. Wreszcie moja dłoń

natrafiła na breloczek, teraz musiałam tylko szybko wymacać klucz do
drzwi wejściowych. Sukces. Pozostało włożyć go do zamka... Ze
zdenerwowania klucze wyślizgnęły mi się z dłoni i z łoskotem upadły na
wycieraczkę.

Wzięłam głęboki oddech i starałam się uspokoić. Uklękłam, by je

podnieść, ale ręce wciąż mi się trzęsły. Postanowiłam zadzwonić.
Wiedziałam, że rodzice najprawdopodobniej są w domu. Jednak nim
sięgnęłam dzwonka, ktoś dotknął mojego ramienia. Aż podskoczyłam ze
strachu.

- Ben. - Byłam zdumiona, zobaczywszy go obok siebie.
- Przepraszam, że cię wystraszyłem. - Cofnął się o krok.
- Co ty tutaj robisz? Skąd wiesz, gdzie mieszkam? - Zerknęłam ponad

jego ramieniem, ale nie dostrzegłam motoru.

- Znalazłem adres w książce telefonicznej. Mam nadzieję, że nie

będziesz mi mieć tego za złe.

- Więc czemu po prostu nie zadzwoniłeś?
- Chciałem porozmawiać twarzą w twarz - wyjaśnił, przysuwając się. -

I przeprosić za wcześniej.

- Nie ma o czym mówić - rzuciłam oschle i ruszyłam w stronę drzwi.
- Właśnie jest. Poczekaj, proszę. - Podszedł jeszcze o krok. - Możemy

porozmawiać?

Gdzieś w głębi chciałam powiedzieć „nie". Stwierdzić, że ta cała

sytuacja jest jakaś dziwna. Spojrzałam na żarówkę na ganku, zastanawiając
się, dlaczego rodzice nie włączyli światła.

background image

- Proszę - nalegał. - To zajmie tylko kilka minut. Wahałam się. Ale był

taki zmartwiony. Chyba naprawdę chciał powiedzieć mi coś ważnego.

- No dobrze. - Miałam nadzieję, że nie pożałuję tej decyzji.
Przycupnęłam na górnym schodku. Ben przysiadł obok i patrzył na

księżyc.

- Nie kłamałem, mówiąc, że jesteś wspaniała - odezwał się nagle.
- Zatem czemu wysyłasz mi sprzeczne sygnały? - Mam powód.
- Jaki?
- Nie chciałem cię przestraszyć - powtórzył. - A to, co powiem... Nie

chcę, żebyś się bała.

- O czym ty mówisz? - Zerknęłam w stronę podjazdu. Auto rodziców

stało na miejscu. Ulżyło mi, musieli być w domu.

- To byłem ja.
- O czym mówisz?
- Wtedy na parkingu... za szkołą. To ja cię odepchnąłem z drogi

tamtego rozpędzonego samochodu.

- Dlaczego przyznajesz się dopiero teraz?
- Ponieważ jesteś w niebezpieczeństwie - powiedział. Jego oczy były

szeroko otwarte, a spojrzenie przenikliwie.

- Słucham?
- Wiem, że to brzmi jak wariactwo, ale to prawda.
- Skąd o tym wiesz?
- Nie mogę ci powiedzieć. Wiem, że proszę o wiele, ale zaufaj mi.
- Przecież ja ciebie właściwie nie znam.
- Wiem. Dlatego sytuacja jest tym trudniejsza.
- Nie jestem w niebezpieczeństwie - zapewniłam go.
- Jesteś - powtórzył. Mocniej zacisnął szczękę. - Z początku nie

chciałem w to uwierzyć, ale po dzisiejszym popołudniu, wiem to już na
pewno.

- Po dzisiejszym popołudniu? Ponownie spojrzał na księżyc.
- Przemyśl to. Czy ostatnio wydarzyło się coś dziwnego albo

niezwykłego? Czy jest ktoś, komu nie ufasz?

- Chwilę... Czy ty coś słyszałeś? W szkole? Powinnam o czymś

wiedzieć?

Ben pokręcił głową.
- To nic w tym stylu.

background image

- A więc co?
- Jesteś w niebezpieczeństwie - powiedział jeszcze raz. - Ale chcę ci

pomóc.

Pokręciłam głową. Kołatały mi się w niej setki pytań.
- Chyba powinnam już wejść do środka. Rodzice pewnie się

zastanawiają, gdzie się podziewam.

Skinął głową. Jego spojrzenie zatrzymało się na moich ustach.
- Przemyśl, co ci powiedziałem. I chcę, byś wiedziała, że jeśli zechcesz

pogadać, jestem do dyspozycji. Możesz dzwonić o każdej porze, w dzień i
w nocy.

- Dzięki - wyszeptałam. Nic innego nie przychodziło mi do głowy.
Ben. Odprowadzałam go wzrokiem, dopóki nie zniknął w ciemności.

Kilka sekund później usłyszałam silnik motoru. Odjechał.

Zamiast wejść do środka, siedziałam jeszcze na schodach przez kilka

minut, roztrząsając, co się właściwie przed chwilą stało. I co to oznacza.

To takie dziwne - że niby jestem w niebezpieczeństwie. Bardzo dziwne,

bo przecież jego dziewczyna też była w niebezpieczeństwie.

background image

Rozdział 22



Kiedy wreszcie weszłam do środka, wybiła siódma trzydzieści.
- Cześć, skarbie! - przywitała mnie mama. - Kolacja będzie dopiero za

pół godziny. Chińskie kluski z kawałkami tofu i sok z cukinii i suszonych
śliwek.

I to ma mnie skusić?
Rodzice ćwiczyli partnerską jogę. Mama leżała na podłodze przed tatą

usadowionym w pozycji lotosu. Miała uniesione nogi i stopy oparte na jego
ramionach.

- Chcesz się przyłączyć? - spytała. - To wspaniale robi na trawienie.
Na stoliku leżał album ze zdjęciami rodzinnymi mamy. Zwykle trzyma

go pod kluczem w skrzyneczce z drzewa cedru. Tym razem otwarty był na
zdjęciu mamy i cioci Alexii z czasów dzieciństwa, kiedy pozowały przed
bożonarodzeniową choinką.

- Nie, raczej nie będę jeść - powiedziałam. Zastanawiałam się, co się

dzieje. Czy ciocia znów wpadła w jakieś tarapaty?

Tata, konserwatywny prawnik od prawa podatkowego za dnia i

jogistyczny niewolnik mamy nocą, spojrzał na mnie błagalnie. Na jego
nieszczęście czasy, kiedy z chęcią godziłam się zastępować go podczas
takich ćwiczeń, minęły, gdy miałam dwanaście lat. Mama przyszła
wówczas na zajęcia do mojej klasy i tłumaczyła zalety czyszczenia
okrężnicy.

- Matt znów dzwonił! - poinformowała mnie nagle, przekrzykując

płynące z głośników mantry buddyjskich mnichów.

- Jak to znów?
- Dzwonił wczoraj. Chyba zapomniałam ci powiedzieć.
- Chciał coś ważnego?
- Nie wiem. - Mocno wciskała podeszwy stóp w ramiona biednego

tatki, próbując wykonać jakieś skomplikowane wygięcie. - A dzisiaj
dzwonił do ciebie ktoś jeszcze.

- Kto?
- Nie przedstawił się.
- Chłopak?

background image

Pomimo karkołomnej pozycji, w jakiej się znajdowała, udało jej się

skinąć głową.

- Gdy usłyszał, że nie ma cię w domu, odłożył słuchawkę, nim

zdołałam powiedzieć coś więcej. A tak w ogóle, jak się udała randka?

- Była interesująca - odparłam, myśląc o Benie. O tym, jak na moje

pytanie, czemu po prostu nie zadzwonił, odpowiedział, że wolał
porozmawiać osobiście. - Czy ten ktoś jeszcze zadzwoni?

Jednak mama, której wreszcie udało się przyjąć właściwą pozycję, była

teraz zbyt zajęta liczeniem oddechów, by mi odpowiedzieć. Poszłam do
swojego pokoju. Zastanawiałam się, czy powinnam przegadać wszystko z
Kimmie. Sięgnęłam po słuchawkę i wtedy telefon zadzwonił.

- Słucham?
- Witaj, Camelio - powiedział męski głos.
- Kto mówi?
- A jak myślisz?
- Ben? - Moje serce zaczęło walić jak szalone. Nie odpowiedział.
- Dobra. Odkładam słuchawkę - warknęłam wreszcie.
- Może powinniśmy najpierw porozmawiać - wyszeptał.
- Nie, jeśli nie dowiem się, kim jesteś.
- Jesteś śliczna. Wiesz o tym?
Zakończyłam rozmowę. Chciałam zadzwonić na centralę, by sprawdzić,

kto mnie nękał, ale nie było ciągłego sygnału.

Połączenie nie zostało zerwane.
- Myślisz, że tak łatwo się mnie pozbyć? - spytał. Znów odłożyłam

słuchawkę. Telefon zadzwonił może dwie sekundy później. Odebrałam, ale
nie powiedziałam ani słowa.

- Wiem, że tam jesteś.
- Kto mówi?
- Możesz się rozłączać, ile zechcesz, ale nie uciekniesz. Jestem

wszędzie tam, gdzie ty - patrzę... Marzę o tobie...

- Wes? - Miałam nadzieję, że to kolejny z jego durnych żartów.
- Potraktuj to jako ostrzeżenie - powiedział. Miał głęboki, aksamitny

głos.

- Ostrzeżenie przed czym?
- Abyś była grzeczną dziewczynką. Będziesz grzeczną dziewczynką?

Dla mnie?

background image

Ze zdziwienia aż otworzyłam usta, ale nie zdołałam nic powiedzieć.

Ponownie odłożyłam słuchawkę. Tym razem mogłam połączyć się z
centralą. Niestety, numer dzwoniącego był zastrzeżony.

- Camelia! - zawołała mama.
Wzięłam głęboki oddech i spróbowałam wziąć się w garść.

Zastanawiałam się, co miał na myśli, gdy mówił, że jest wszędzie tam,
gdzie ja.

Nie odłożyłam słuchawki na bazę, żeby nie mógł znów zadzwonić, ale

zerknęłam w okno. Delikatna bryza niespiesznie poruszała zasłonami.

Jestem pewna, że nie zostawiłam otwartego okna.
Powoli ruszyłam w tamtą stronę, gorączkowo myśląc, że to pewnie

mama chciała przewietrzyć moją sypialnię. Jednym szybkim ruchem
rozsunęłam zasłony.

Nic. Nic tam nie ma - nic nadzwyczajnego, w każdym razie. Kilka

drzew, szopa na narzędzia taty i minivan pana Ludinsky'ego zaparkowany
przed naszym domem.

Odetchnęłam głęboko i wyjrzałam jeszcze raz. Dopiero teraz

zauważyłam, że zarówno sama szyba, jak i moskitiera są podsunięte o
dobre piętnaście centymetrów w górę. Czy zrobiło to któreś z rodziców?
Przecież żadne z nich nigdy tu nie wchodzi. Czy to moja sprawka? Może
nie pamiętam? Rzuciłam okiem na pokój, ale wszystko wydawało się leżeć
na swoim miejscu. Przez głowę pędziły mi setki myśli, miałam wrażenie, że
zaraz zaczną mi się trząść dłonie.

Podeszłam, by zamknąć okno. I wówczas to zobaczyłam - w doniczce

leżała różowa paczka przewiązana różową wstążką.

Wzięłam ją do ręki, powtarzając sobie, że to tylko głupi żart. Żadnego

imienia ofiarodawcy, żadnej wizytówki - właściwie nie wiedziałam nawet,
czy to dla mnie.

- Camelia! - znów zawołała mama.
- Chwileczkę! - odkrzyknęłam, zrywając papier. Od razu poznałam

różowo - zielone firmowe pudełko sklepu z bielizną.

Zamknęłam oczy. Wciąż słyszałam głos rozmówcy. Mówił, że mnie

obserwuje...

Czy widział, jak robimy z Kimmie zakupy w centrum handlowym?
Gdy podniosłam pokrywkę pudełka i wyjęłam jego zawartość spośród

kilku warstw bibuły, odpowiedź stała się oczywista.

background image

W środku znajdowała się różowa piżama, którą oglądałam wtedy w

sklepie. Z kieszeni spodenek wystawała karteczka. Trzęsącymi się palcami
otworzyłam liścik. „TO NASZ MAŁY SEKRET" - napisano na niej
jaskrawoczerwonym markerem.

Upuściłam karteczkę i zakryłam usta dłonią. Z całych sił starałam się

zachować względny spokój.

Chwilę potem ktoś dotknął moich pleców. Obróciłam się, tłumiąc

krzyk.

- Camelia? - Za mną stał tata.
- Przestraszyłeś mnie - rzuciłam nerwowo, zamykając pudełko.
- Mama cię woła. Kolacja gotowa. - Zatoczył ramionami koło, aż

strzeliło mu w stawach.

- Byłeś dzisiaj w moim pokoju? - bąknęłam, zerkając w stronę okna.
Pokręcił głową.
- A mama?
- Z tego, co wiem, to nie. Czemu pytasz? Wzruszyłam ramionami.

Byłam zbyt zażenowana, by przyznać się przed ojcem, że ktoś zostawił mi
prezent ze sklepu z bielizną.

- Na pewno wszystko w porządku? - dopytywał. Skinęłam głową.

Jakimś cudem udało mi się zmusić do uśmiechu.

- Czemu nie odłożyłaś słuchawki na bazę?
Czułam się jak na przesłuchaniu.
- Ach. - Dopiero teraz to zauważyłam, chociaż ciągły sygnał dudnił

niczym syrena alarmowa. - Wes myśli, że żarty, które sobie stroi, są
zabawne.

- Ale to nie on dzwonił wcześniej. - To było raczej stwierdzenie, a nie

pytanie.

- Nie. To znaczy nie wiem. Chyba nie.
- Camelia? - Tata delikatnie dotknął mojego ramienia.
Już prawie się rozkleiłam, ale on rzekł tylko:
- Obiad na stole. Nałóż sobie tofu, póki jeszcze nadaje się do jedzenia.
- Nie jestem głodna.
- I tak do nas przyjdź. Mama będzie zadowolona. Ostatnio chodzi

trochę smutna.

- Czemu? Co się dzieje?

background image

- Nic wielkiego. Coś z siostrą. Wmówiła sobie, że Alexia ma kłopoty. -

Znów strzelił stawami. - Po kolacji moglibyśmy trochę pogadać. Przygotuję
nam gorącą czekoladę. Taką prawdziwą ze śmietanką i cukrem. Żadnych
zamienników sojowych.

- Brzmi fantastycznie. - Miałam nadzieję, że postępuję dobrze, nie

mówiąc mu, co zaszło.

Jeszcze nie.

background image

Rozdział 23



Nie było pokolacyjnych pogaduch ojca z córką. Powiedziałam

rodzicom, że Kimmie ma jakiś megakryzys i muszę natychmiast do niej
biec. Na szczęście rodzice nie robili mi z tego powodu wymówek, przez co
poczułam się jeszcze gorzej. Nie chciałam ich w ten sposób okłamywać.
Mama zapakowała mi nawet paczkę awaryjną pełną batoników z płatków
owsianych i siemienia lnianego oraz ciasteczek z mączki chleba
świętojańskiego i orzechów włoskich (liczą się intencje!). Nawet podrzuciła
mnie do Kimmie.

Kiedy stanęłam na progu jej domu, Kimmie zamieniła się w jeden

wielki znak zapytania - na dodatek zielony. Na twarzy miała grubą warstwę
maseczki w kolorze oliwkowej zieleni, a do tego ubrana była, nie wiem, czy
celowo, w dopasowaną kolorystycznie zieloną jednoczęściową piżamę.

- Mama uprzedziła cię, że przyjdę? - spytałam. Zauważyłam, że Nate

rozłożył się w celach szpiegowskich na schodach. W rękach miał notes i
ołówek.

Pokręciła głową. Mokre włosy zawinięte miała w ręcznik.
- Muszę z tobą pogadać. Powiedziałam twojej mamie, że to nagły

wypadek. Byłaś pod prysznicem.

- Ani słowa więcej. - Chwyciła mnie za ramię i poprowadziła obok

Nate'a.

Poszłyśmy na górę do jej sypialni. Kimmie zamknęła za nami drzwi.
- Co jest? - spytała, siadając na brzegu łóżka.
- Dzieje się coś naprawdę dziwnego. - Opadłam na pościel obok niej.
- Dziwnego w sensie John Kenneally poprosił cię o mój numer

telefonu? Chociaż to w sumie nie byłoby takie dziwne. Wczoraj na
angielskim pożyczył mi całkiem nowy zatemperowany ołówek.

- Czy możemy chociaż na pięć nędznych minut zapomnieć o Johnie

Kenneallym?

Kimmie z wrażenia aż otworzyła usta. Wyglądało, jakby ten pomysł

napawał ją obrzydzeniem.

- Czy ostatnio, kiedy byłyśmy w centrum handlowym, zauważyłaś

może, że ktoś nas śledził? - przeszłam do sedna.

background image

- Nie. Dlaczego pytasz? - Kimmie zmarszczyła brwi. Na maseczce

pojawiło się pęknięcie.

Wyjęłam z plecaka piżamę.
- Czekaj, czyżbyś miała tam batoniki owsiane? - Zauważyła pojemniki

próżniowe, które mama zapakowała mi do torby.

- Skup się - nakazałam, pokazując jej opakowanie prezentu. - To ta

sama piżama, którą oglądałam w sklepie. Ktoś zostawił ją przy oknie mojej
sypialni.

- Czy ten ktoś to może Wes?
- Czemu Wes miałby to robić?
Kimmie wzruszyła ramionami. Zabrała się do przeglądania zawartości

pojemników.

- Jego rodzina ma więcej pieniędzy, niż może wydać. Stąd jego

oszałamiające kieszonkowe. Może próbował być miły? Czy to orzechy
laskowe?

- Więc czemu po prostu nie zaoferował, że mi ją kupi? - pytałam. -

Czemu zostawiałby ją pod moim oknem?

- Może durzy się w tobie i chciał być tajemniczy? - Wątpię.
- Ale to możliwe - zapewniła.
- Czyli to nie twoja sprawka, co?
- Aż tak hojna nie jestem! - zapewniła, patrząc na cenę. Siedemdziesiąt

dolarów.

- To nie wszystko. - Nabrałam powietrza. Wyjęłam karteczkę z kieszeni

i podałam ją Kimmie.

- „To nasz mały sekret" - przeczytała.
- Myślisz, że to groźba?
Ukryta pod maseczką twarz Kimmie nie wyrażała żadnych uczuć. Jakby

dziewczyna nie miała pojęcia, co powiedzieć.

- Wieczorem zadzwonił też jakiś facet - ciągnęłam. - Powiedział, że

mnie obserwuje i że jest wszędzie tam, gdzie ja.

- Czekaj. Co?!!!
- To prawda. - Wypowiedzenie tego na głos sprawiło, że byłam jeszcze

bardziej przerażona.

- Czy wspomniał, że zostawił coś przy twoim oknie? Pokręciłam

głową.

background image

- Dobrze, zwolnijmy. Nie ma potrzeby zakładać, że ktoś, kto zrobił ci

dzisiaj ten głupi dowcip, jest tą samą osobą, która zostawiła ci prezent.

- Czemu miałabym tego nie zakładać? Zapomniałaś o zdjęciu, które

dostałam pocztą?

- To był żart - przypomniała mi. - To mogą być dwie różne osoby. Jakiś

żartowniś i adorator.

- Albo psychol i jeszcze większy psychol. Kimmie zaczęła się śmiać.
- Mówisz jak ja.
- Kimmie, ktoś mnie śledzi. Powiedział, że dzwoni z ostrzeżeniem.
- To znaczy?
- Żebym była grzeczną dziewczynką. - Słyszałam, że głos mi drży. -

Rany, on mógł wejść do mojej sypialni!

- Dobra, nie popadajmy w paranoję. Zadzwońmy do Wesa. Dowiemy

się, czy to jego sprawka. Jesteś pewna, że ten facet nie brzmiał choć
troszeczkę jak on? Ten chłopak potrafi naśladować więcej głosów, niż ja
mam torebek.

- Chwila - przerwałam jej. - To nie wszystko. Ben powiedział, że

jestem w niebezpieczeństwie.

- I dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz? Zrelacjonowałam, jak

pojawił się dzisiaj przeprosić, wreszcie przyznał, że to on uratował mnie
wtedy na parkingu, i powiedział, że coś mi grozi.

- Okej, ziemia do Camelii. To twoja odpowiedź. - Kimmie udawała, że

stuka mnie w głowę. - Dziwny chłopak, który obserwuje cię z oddali,
wpada z wizytą niedługo przed tym, jak do ciebie dzwoni...

- Tak, ale jeśli to on za tym wszystkim stoi, to dlaczego ostrzega?

Czemu przychodzi tego samego dnia, kiedy odbieram dziwny telefon, a w
doniczce znajduję tajemniczy prezent?

- Nie wiem. Może, żeby cię zmylić? Żebyś go nie podejrzewała?
- Stwierdził, że z początku nie chciał wierzyć, że sytuacja jest tak

poważna. Ale po dzisiejszym popołudniu już pewność.

- Co się stało pomiędzy randką a waszą rozmową przed domem?
- Lepiej spytaj, co zaszło podczas randki. Wszystko było idealnie,

dopóki go nie pocałowałam.

- Ale co pocałunek ma wspólnego z tym, że jesteś w

niebezpieczeństwie? Ma śmiercionośną opryszczkę czy coś?

background image

- Powiedział, że chce mi pomóc - mówiłam dalej. - Dał mi swój numer

i stwierdził, że mogę zadzwonić.

- I zadzwoniłaś? Pokręciłam głową.
- Chciałam, ale nie wiem, czy to dobry pomysł. Wolałam przyjść do

ciebie.

- Mądry wybór. - Kimmie zdjęła ręcznik z włosów i palcami

przeczesywała czarne kosmyki. - To pewnie jakiś jego plan, żeby się do
ciebie zbliżyć.

- Ale czemu się odsunął, kiedy go pocałowałam?
- Opryszczka?
- Kimmie, mówię poważnie.
- Ja też. Miałaś kiedyś opryszczkę? Boli jak cholera.
- Może powinnam do niego zadzwonić.
- Do Bena? Nie ma mowy.
- A co z domniemaniem niewinności? Człowiek jest niewinny, póki nie

udowodni mu się winy - upierałam się.

- To tekst z koszulki Wesa. Na mojej jest napisane: „Mordercy są do

bani i powinni siedzieć za kratkami, a nie umawiać się z moją najlepszą
przyjaciółką".

- Myślałam, że nie dajesz wiary plotkom.
Nim zdołała odpowiedzieć, ktoś zapukał do drzwi sypialni.
- Kto tam? - spytała Kimmie. Cisza.
Kimmie przewróciła oczami i wstała, by otworzyć.
Za drzwiami stał Nate. Wpadł do pokoju z głośnym hukiem. Okazało

się, że przez cały czas stał pod drzwiami, podsłuchując każde nasze słowo.

- Ty mały frajerze! - krzyknęła Kimmie, zabierając mu notes. Wyrwała

z niego kartki i spuściła w toalecie po drugiej stronie korytarza. - Pomachaj
im na pożegnanie, panie Encyklopedia Brown!

Nate zaczął wrzeszczeć, przykuwając uwagę rodziców Kimmie, jej

starszej siostry i babci, która zajmowała mieszkanie na dole. Nawet pies
zaczął szczekać zaniepokojony całą tą wrzawą.

Znak dla mnie, że pora iść do domu.

background image

Rozdział 24



Nienawidzę, gdy jest z innymi mężczyznami. Nienawidzę tego, jak z

nimi flirtuje i śmieje się z ich durnych żartów.

Widziałem, jak rozmawia z tym szumowiną, więc do niej zadzwoniłem.

Musiałem wyjaśnić kilka kwestii i przywołać ją do porządku. Musiałem ją
ostrzec.

Powinna wiedzieć, że łatwo się nie poddaję.
Może następnym razem pomyśli dwa razy, nim spróbuje wzbudzić moją

zazdrość.

background image

Rozdział 25



Nie zdołałam skontaktować się w weekend z Wesem, dlatego w

poniedziałek rano od razu go znalazłam i spytałam, czy miał coś wspólnego
z telefonem lub prezentem zostawionym pod moim oknem.

- Ale jakim cudem? - Poprawił wiszący mu na ramieniu aparat. Szedł

do pracowni fotograficznej. - Przecież nie było mnie z wami, kiedy
poszłyście po bieliznę. Skąd miałbym wiedzieć, którą piżamę wybrałaś?

- A może nas śledziłeś?
Zaczął się śmiać. Dopiero po chwili zrozumiał, że nie żartuję.
- Wiem, że to głupie - mówiłam dalej.
- Jasne. Dowodem jest ta piżama - odparł.
- Ale to oczywiste, że ktoś naprawdę mnie śledził.
- Nie ten ktoś. - Zatrzasnął drzwi szafki. - Nawet nie znam twojego

rozmiaru.

- I nie dzwoniłeś w sobotę?
- Nie przypominam sobie - powiedział, opierając palec na

jasnopomarańczowej brodzie. Wes był ofiarą samoopalacza. Biedak,
wyglądał, jakby butelka fanty wybuchła mu w twarz. - Ale jestem skłonny
do negocjacji. Powiedzmy za tydzień odrabiania za mnie pracy domowej z
angielskiego.

- Bądź poważny.
- To jednorazowa oferta.
- Czy ty o czymś wiesz?
- Masz odpowiedzi na pytania do Makbeta?
- Nie bądź kretynem.
- Ja? Przecież przed chwilą oskarżyłaś mnie o szpiegowanie, nękanie

telefonami i wtargnięcie do twojego domu. Nie wspominając nawet o
kupowaniu odrażającej bielizny.

- Nie była odrażająca - zaprzeczyłam.
- Tym lepiej. - Wes udał, że ziewa. - Wracając do sedna, to nie ja

umawiam się z mordercą, pamiętasz? Więc czemu nie pójdziesz oszczekać
prawdziwego winnego?

background image

Próbował czmychnąć, ale chwyciłam go za rękaw nowej koszuli od

Abercrombiego.

- Nie bądź zły - powiedziałam. - Po prostu miałam nadzieję, że to ty.
- Naprawdę? - Ze zdziwienia uniósł brwi.
- No, tak. - Przypomniałam sobie, co Kimmie mówiła o tym, że może

Wes się we mnie zadurzył. - Wolałabym już, żebyś to był ty, a nie jakiś
psychol.

- Pięknie dziękuję za komplement.
- Nie chciałam cię urazić - tłumaczyłam się. Nagle znienawidziłam

brzmienia własnego głosu.

Zamiast jednak pozwolić mi powiedzieć choćby jedną sylabę więcej,

Wes ruszył do swojej sali. Świetnie.

Zaczęła się lekcja garncarstwa. Kimmie, cała w skowronkach,

uprzedziła że dziś na zastępstwo przyjdzie Spencer, ale jest to informacja
nieoficjalna.

- I nawet nie musiałyśmy zarażać pani Mazur kokluszem - dodała.
Niecałe pół minuty później plotka się potwierdziła. Spencer wszedł do

sali, wziął marker i napisał swoje imię na tablicy, wyjaśniając, że pani
Mazur wyjechała na kursy doszkalające.

- Czyli jutro też jej nie będzie? - spytała Kimmie.
- Nie. A teraz bierzmy się do pracy.
- To tyle z pogawędki - wyszeptała Kimmie, dodając kolejny wałeczek

gliny do swojego glinianego garnka.

Ja również lepiłam garnek - taki z pękatym dołem i wygiętym

uchwytem.

Spencer, dokładnie tak samo jak pani Mazur, obchodził salę wolnym

krokiem, komentując prace uczniów i sugerując różne rozwiązania.

- Jak uważasz? - spytała Kimmie, kiedy tylko nas mijał. - Czy nie jest

zbyt sflaczały? - Pomachała mu przed nosem glinianym wytworem o
konsystencji żelków.

- Brak w tym dobrego materiału.
- Co to niby ma znaczyć?
Spencer zignorował ją jednak (ją i jej żelka) i przyjrzał się naczyniu,

nad którym pracowałam.

- Nie zostałaś w piątek....

background image

Chwilę mi zajęło, nim przypomniałam sobie, że zaproponował

pogawędkę.

- Miałam dużo do zrobienia.
- Rozumiem. - Pokiwał głową.
Spojrzałam na swoje dzieło. Nagle poczułam się skrępowana.
- Kolejna miska? - Wskazał moją pracę.
- Garnek - odparłam sztywno.
- Nie nuży cię ciągłe lepienie tego samego kształtu? Wzruszyłam

ramionami, czując, że twarz oblewa mi fala gorąca.

- Co cię zainspirowało? - naciskał Spencer. Wytarłam dłonie i wyjęłam

szkicownik, w którym miałam wszystko rozrysowane.

- To spiralne schody - wyjaśniłam, pokazując uproszczony schemat. -

Miałam nadzieję, że uda mi się zastosować podobną formę w garnku.

- Zawsze poświęcasz swoim projektom tyle czasu? Przytaknęłam,

starając się idealnie wyprofilować uchwyt.

Z powodu wygięcia opadał pod własnym ciężarem.
- Lubię wiedzieć, dokąd zmierzam, jeszcze zanim wyruszę w podróż.

To trochę tak, jakbym miała mapę.

- Może właśnie to stanowi problem?
Problem? Mina zrzedła mi już do końca. Zapewne przypominałam teraz

ten oklapnięty uchwyt.

- Zbyt wiele planujesz - mówił dalej Spencer. - Nie pozwalasz, by

prowadziło cię twoje dzieło. Może ta glina nie chce przypominać schodów?
Może chce być raczej zjeżdżalnią?

- Innymi słowy, mój garnek jest do niczego?
- Nie ma w sobie życia. Brak mu tętna - powiedział.
- Ja mam tętno - wtrąciła Kimmie, podstawiając swój nadgarstek. -

Chcesz sprawdzić?

Spencer uśmiechnął się kwaśno i zasugerował, by mniej zajmowała się

swoim tętnem, a więcej pracą.

- Uwierzysz? Co za dupek - wymamrotała, kiedy oddalił się na tyle, że

nas nie słyszał. Kimmie spłaszczyła swojego glinianego żelka drewnianą
szpatułką.

Pokręciłam głową i przygryzłam dolną wargę. Słowa Spencera dały mi

do myślenia.

background image

- Oj, proszę cię! - jęknęła Kimmie, zauważając moje zdenerwowanie. -

Nie przywiązywałabym wagi do tego, co on mówi. Zachowuje się jak
idiota, bo nie chciałaś po szkole pobawić się w jego piaskownicy.

- Jak to?
- Nie zostałaś wtedy w pracowni, by z nim pogadać. - Przewróciła

oczami z frustracji, że musi mi to tłumaczyć.

Wzruszyłam ramionami, a uchwyt garnka całkiem się urwał.
- Może to on zostawił ci prezent? - Kimmie mówiła dalej. - To

oczywiste, że chce cię zobaczyć w piżamie.

- Powiedz mi, o Krynico Wszelkiej Mądrości, czemu jest to takie

oczywiste?

- Hmm... Tak tylko głośno myślę... - rzekła, zerkając na Spencera.
Siedział przy biurku pani Mazur i patrzył wprost na nas.

background image

Rozdział 26



Właśnie miałam dołączyć w stołówce do Kimmie i Wesa, kiedy nagle,

może dwa kroki od automatu z napojami, wpadłam na Matta. Pojawił się
zupełnie znikąd.

- Dziewięćdziesiąt osiem. - Był rozpromieniony.
- Słucham? - Nie miałam pojęcia, o czym mówił.
- Test z francuskiego. Dziewięćdziesiąt osiem procent - wyjaśnił,

wyraźnie dumny z siebie. - Byłoby sto, ale pomieszały mi się te wszystkie
rodzajniki męskie i żeńskie. Le i la.

- To świetnie - odparłam. - Znaczy świetny wynik.
- A ty co porabiałaś? Próbowałem się do ciebie dodzwonić, żeby

przekazać ci dobre wieści.

Przypomniałam sobie, jak mama mówiła, że Matt starał się ze mną

skontaktować:

- Ostatnio sporo się dzieje - rzuciłam.
- Chcesz o czymś pogadać?
Zaprzeczyłam i zerknęłam ponad ramieniem chłopaka. Kimmie i Wes

siedzieli już przy naszym stoliku.

Pomachałam im. Kimmie pokazała OK, ale Wes najwyraźniej wciąż był

jeszcze na mnie obrażony. Jego skinienie głową było chyba najżałośniejszą
próbą przywitania się w historii komunikacji niewerbalnej.

- Głupio mi o to pytać - mówił Matt - ale czy istnieje szansa, że przed

kolejnym testem też mi pomożesz? Wiem, musisz mi poświęcić swój czas,
ale jeśli chcesz, mogę ci zapłacić.

- Jasne, że ci pomogę - odparłam. - A co do zapłaty: nie ma takiej

potrzeby.

- Na pewno?
Paplał później, że nie chce, by jego średnia się obniżyła i że złożył

podanie o stypendium. Słuchałam go jednym uchem.

Do stołówki wszedł właśnie Ben.
Zajął miejsce w rogu, ale nie wziął nic do jedzenia. Zamiast tego wyjął

zeszyt i zaczął coś pisać. Widziałam, że udaje - ukradkiem patrzył na mnie.

background image

- Nadal zaprzątasz sobie nim głowę? - spytał Matt, zauważywszy, kogo

obserwuję.

Pokręciłam głową. Nie chciałam mówić o naszej randce w parku.

Zresztą zapewne i tak już się więcej nie umówimy.

- Nie, po prostu nie wiedziałam, że i on ma teraz przerwę na lunch -

wyjaśniłam, jąkając się.

- To dlatego, że większość pauz spędza w bibliotece. Przynajmniej tak

mówią. Słyszałem też, że rodzice uczniów wydzwaniają do szkoły jak
szaleni i chcą, żeby go stąd wyrzucono.

- Naprawdę?
- To żadna tajemnica. Nie słyszałaś o tej pierwszoklasistce, Dorothy...

A może Daisy jej było? W każdym razie dziewczyna twierdzi, że któregoś
dnia ją śledził. Urządziła niezłą scenę - zaczęła płakać i krzyczała, że jej
rodzice go pozwą. Wszyscy chcą, żeby się stąd wyniósł.

- Najwyraźniej - mruknęłam, przenosząc wzrok na Johna

Kenneally'ego i jego kumpli sportsmenów. Stali w gromadzie zaledwie
kilka metrów od Bena.

- Jak myślisz, co knują? - zagaił Matt. Wzruszyłam ramionami. Mniej

więcej w tej samej chwili John podszedł do Bena z talerzem zupy w ręku.
Przystanął dla lepszego efektu.

Zadziałało. Ludzie w różnych częściach stołówki zaczęli chichotać.

Niektórzy pokazywali ich sobie palcami. Pan Muse, nauczyciel wuefu,
odwrócił się i udawał, że nic nie widzi.

John uniósł talerz wysoko nad głową Bena.
„Nie!" - krzyknęłam gdzieś w głębi siebie. Nie miałam pojęcia, czy

wypowiedziałam to na głos.

Nim Ben zauważył cokolwiek, było już za późno. John oblał go zupą

pomidorową. Breja ściekała, pozostawiając czerwony ślad na piersi Bena.
Jak gdyby krwawiło mu serce.

Ktoś krzyknął, że Ben zamordował kolejną dziewczynę. Ktoś inny,

udając, że kaszle, wyrzucił z siebie jakże sympatyczne: „Morderco, wracaj
do domu". Kumple Johna Kenneally'ego przybijali sobie piątki.

Ben się jednak nie bronił. Niedbale otarł koszulkę i siedział, udając, że

to wszystko go nie zdenerwowało.

Ja jednak byłam wściekła.

background image

Nie zastanawiając się, co robię, chwyciłam garść serwetek i podeszłam

do stolika Bena.

- Mogę się przysiąść? - spytałam. Nie czekając na odpowiedź,

przycupnęłam obok.

- Raczej nie zostanę tu długo - odparł.
- Chyba nie pozwolisz im się sprowokować, co? - Wskazałam na Johna

i jego kumpli, w tym Davisa Millera, mojego sąsiada gitarzystę. Davis
przyglądał mi się wielkimi brązowymi oczami. Zapewne zastanawiał się, co
tam robię.

Zadawałam sobie to samo pytanie.
- Jak sądzisz, czemu jestem taki spokojny? - rzekł Ben.
- Dobre pytanie: dlaczego jesteś taki spokojny?
- Bo spodziewają się, że zareaguję inaczej. Nie dam im tej satysfakcji.

Nie dam im powodu, żeby mnie wyrzucili ze szkoły. Muszę tu zostać.

- Musisz? Skinął głową.
- A tak na marginesie, chyba nie zamierzałaś jeść dzisiaj zupy, co?
- Podejrzewam, że masz jej dość za wszystkich - powiedziałam,

podając mu serwetki.

- Nie musisz tego robić.
- Jesteś cały umazany. Myślę, że przyda ci się mała pomoc.
- Chodzi o to, że nie musisz popełniać z mojego powodu towarzyskiego

samobójstwa.

Spojrzałam na Kimmie i Wesa. Siedzieli pięć stolików dalej. Kimmie

wyrzuciła w górę dłonie, bezgłośnie pytając, co wyprawiam. Odwróciłam
wzrok.

- To nie ja potrzebuję ratunku. Pamiętasz? - Ben spojrzał na mnie

przenikliwie.

- Masz na myśli to, co się zdarzyło na parkingu? Przestał wycierać

koszulkę, nachylił się i powiedział ściszonym głosem:

- Mówię o tym, co się stanie, jeśli nie będziesz ostrożna.
- Czy to ty dzwoniłeś w sobotę wieczorem? Szerzej otworzył oczy.
- Czy chcesz mi o czymś powiedzieć?
- Nie - odparłam. - Za to ty musisz coś powiedzieć mnie. Co ty sobie

myślałeś, przychodząc do mojego domu i mówiąc, że jestem w
niebezpieczeństwie? To nie jest normalne.

- Myślałem, że chcę ci pomóc.

background image

- Dziwnie okazujesz takie chęci.
- Camelia, to nie ja jestem twoim wrogiem.
- Czy to ty zostawiłeś mi ten prezent i liścik? Wyglądał na totalnie

zdezorientowanego.

- Jaki prezent? Jaki liścik?
Odetchnęłam głęboko, starając się zachować spokój, ale serce waliło mi

jak szalone i kręciłam się na krześle.

- Czy to jakiś twój pokręcony plan, żeby się do mnie zbliżyć?
- Chcę ci pomóc - powtórzył.
Rozejrzałam się po stołówce. Tłum się trochę przerzedził.
- Chcesz mi coś powiedzieć, prawda? - spytał.
- Nie wiem. - Zerknęłam na zegar. Do dzwonka zostały trzy minuty.
- Może spotkamy się dzisiaj wieczorem? Jesteś wolna koło szóstej?
- Mam pracę.
- To może jutro?
Pokręciłam głową. Nagłe poczułam nieodpartą chęć ucieczki.
- Po prostu się zgódź - nalegał.
- Nie mogę.
- Czy to dlatego, że się boisz?
Zagryzłam dolną wargę. Nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Ben

chciał dotknąć mojego ramienia, ale zdążyłam się odsunąć.

- Muszę iść. - Wstałam od stolika.
- To nie jest odpowiedź. Spotkaj się ze mną wieczorem.
Pokręciłam głową i odwróciłam się do niego plecami, nim zdążył coś

jeszcze dodać.

I zanim uległam pokusie, by się zgodzić.

background image

Rozdział 27



Co ona sobie myślała, odgrywając tę scenę w stołówce? Wiem, że

chciała przykuć uwagę.

Nie wiem tylko, czemu się tak zachowuje. Powinna być wdzięczna za

prezent, który jej zostawiłem, a nie robić, co chce, i ignorować ostrzeżenie.

Czasami chciałbym o niej zapomnieć. Tymczasem prześladuje mnie w

snach, jest pierwszą osobą, o której myślę, gdy się budzę, i ostatnim
obrazem, jaki widzę przed zaśnięciem.

Gdyby tylko mnie słuchała, wszystko byłoby w porządku.

background image

Rozdział 28



Przez następnych kilka dni starałam się unikać Bena. Nie zostawałam

dłużej po chemii, chociaż wiedziałam, że chce porozmawiać. Nie siadałam
z nim w stołówce, mimo że ostatnio stale tam jadał lunche.

I nie pozwalałam mu się dotykać.
Chociaż próbował to robić.
Podawał mi różne rzeczy, przypadkiem wpadał na mnie w korytarzu.

Kimmie wysnuła teorię, że Ben ma jakiś związany z dotykaniem fetysz.
Wes uważał z kolei, że ma to coś wspólnego z poczuciem kontroli -
zupełnie jakby chłopak znaczył swoje dotykowe terytorium.

- Wie, że nie chcesz kontaktu fizycznego - wyjaśniał. - Ale i tak o niego

zabiega, by pokazać ci, kto jest górą.

Nie wiem, jaka jest przyczyna. Po prostu jestem już tym zmęczona.
Odkąd unikam rozmów z Benem, życie wróciło do względnej normy,

czego dowodem było dzisiejsze popołudnie.

Po lekcjach poszliśmy z Kimmie i Wesem do Brain Freeze i jedliśmy

Bananowy Kubełek - wielki deser z bananami i lodami podany z trzema
przypominającymi wiosła łyżkami.

- Ludzie wciąż mówią o twoim występie w stołówce - odezwał się

Wes.

- To nie ja, tylko John. - Przerzuciłam jego wiosło na inną stronę

kubełka, zaznaczając moje lodowe terytorium.

- Aleś ty niedotykalska - stwierdził.
- Oczywiście żart słowny niezamierzony - dodała Kimmie. - Gdzie

byłeś wczoraj wieczorem? - Spojrzała na Wesa. - Dzwoniłam, ale twój tata
nie powiedział, gdzie się podziewasz.

- Nigdzie. - Wzruszył ramionami. Usta miał pełne lodów. -

Prześladowałem jakieś dziewczyny, robiłem im fotki z ukrycia w chwili,
gdy najmniej się tego spodziewały, i zostawiałem im prezenty pod oknami
sypialni. Mówię wam, praca prześladowcy nigdy się nie kończy. - Wydał z
siebie bardzo przesadzone westchnienie i popatrzył na mnie wymownie.

- Przecież przeprosiłam - przypomniałam mu.

background image

- Lubię przeprosiny, w które ktoś wkłada więcej zaangażowania. Ale

skoro już mówimy o prześladowcach, słyszeliście o Debbie? Podobno Ben
ją śledził, zostawiał jej karteczki na drzwiach do szafki i ogólnie mieszał jej
w głowie.

- To dziewczyna z pierwszego roku? - spytałam, przypomniawszy

sobie, że Matt opowiadał coś podobnego.

Wes przytaknął.
- Debbie Marcus, kapitan drużyny pływaczek. Obecnie spotyka się z

Toddem McCaffreyem.

- I podobno prześladuje ją Ben Rozpruwacz - wtrąciła Kimmie.
- Pamiętajcie, kto jako pierwszy wam o tym powiedział.
- No właśnie - rzuciła Kimmie, odkładając swoje wiosło do kubełka. -

Jakim cudem nie ja pierwsza się o tym dowiedziałam?

- Mamy zaległości w ploteczkach, co? - Wes uśmiechnął się kpiąco.
- Nie - odparła. - Po prostu nie prowadzam się z pierwszakami.
- Dla twojej informacji, usłyszałem o tym od zaprzyjaźnionego

trzecioklasisty, który pragnie pozostać anonimowy.

- Nieważne. - Kimmie aż przewróciła oczami. - Czy twój tajemniczy

informator podał więcej szczegółów?

Wes wzruszył ramionami, ale widać było, że nie ma nic więcej do

dodania.

- Diabeł tkwi w szczegółach, chłopcze - skwitowała Kimmie. - Lepiej

więc usiądź grzecznie z tyłu i pozwól mi poprowadzić lokomotywę plotek.
Już ja się wszystkiego dowiem.

- To dowiedz się czegoś na ten temat - podsunął Wes. - Widziałem, jak

rzeczona pierwszoklasistka wrzeszczała na Bena i rzuciła mu w twarz
papierową kulką.

- Papierową kulką czy zgniecionym liścikiem? Jednym z tych, o

których mówiłeś.

Wes zmarszczył czoło.
- A skąd ja mam to wiedzieć? - zapytał.
- Jak wspominałam, usiądź grzecznie z tyłu i pozwól mi prowadzić -

doradziła mu Kimmie.

Nabrałam dużą porcję lodów i wygodnie się oparłam.
- Powiedziałaś rodzicom o całej sytuacji? - Kimmie zwróciła się do

mnie.

background image

- Jeszcze nie.
- Powinnaś, skoro to cię przeraża - stwierdziła. - Pewnie jakiś palant ze

szkoły widział cię w towarzystwie Bena i chce się zabawić.

- Może - westchnęłam. - Dlatego chcę jeszcze odczekać, spróbować

samej to rozgryźć, nim zrobię z tego wielką sprawę.

- Ostatnie słowa ofiary. - Wes chichotał.
- A skoro już o tym mowa... - Kimmie chyba wyczuła moją chęć

zmiany tematu. - Mama została ofiarą taty. Gdybyście widzieli, jak wczoraj
pożerał wzrokiem osiemnastoletnią opiekunkę Nate'a. Jasne, dziewczyna
miała na sobie mikromini, krótki top i kozaki, których nie powstydziłaby
się profesjonalistka spod latarni.

- Dasz mi jej numer? - spytał Wes.
- Ustaw się w kolejce za moim napalonym ojczulkiem. Gdy seksowna

niania już wyszła, tata próbował przekonać mamę, żeby skróciła spódnicę o
dobre dwadzieścia pięć centymetrów.

- To dopiero orzeźwiająca perspektywa - mruknął chłopak.
- Nie tak orzeźwiająca jak twoja pomarańczowa twarz - skwitowała

Kimmie. - Mówiłam ci... Samoopalacze trzeba aplikować równomiernie.

- Przynajmniej trochę już wyblakło - przyszłam Wesowi z pomocą.
- Tata nie chce nawet na mnie patrzeć - jęknął. - Mówi, że robi mu się

niedobrze.

- Czyli na własny widok w lustrze pewnie chce mu się rechotać? -

spytała Kimmie. - Nie oszukujmy się. Materiałem na modela Calvina
Kleina to on nie jest.

- Nie jest nawet materiałem na modela bielizny marki Tesco. -

Skrzywiłam się.

- To nieistotne. - Wes pokręcił głową. - Dopóki nie przyprowadzę do

domu jakiejś ślicznotki, mam przechlapane.

- Ani słowa więcej. - Kimmie westchnęła. - O której mam przyjść?
- Dzięki. - Na ustach Wesa wykwitł uśmiech. - Ale on tego nie kupi. Za

dobrze cię zna.

- To może Camelia?
- Chwila. - Wes przerwał rozmowę i swoim wiosłem wskazał na drzwi.

- Ben Rozpruwacz na drugiej.

Obejrzałam się. W przejściu rzeczywiście stał Ben.
- Jak myślicie, o co mu chodzi? - spytałam.

background image

- Cóż, to lodziarnia - stwierdziła Kimmie. - Pozwól chłopakowi czasem

zjeść deser.

- A gdzie tam. - Wes puścił do mnie oko. - Zobaczył cię. Idzie w naszą

stronę. Na pewno chce cię podotykać.

Znów się obejrzałam, ale Ben był już przy naszym stoliku.
- Cześć. - Skinął Wesowi i Kimmie na powitanie, a potem skupił uwagę

na mnie. - Masz chwilkę?

- Teraz jestem zajęta.
Popatrzył na prawie już pusty Bananowy Kubełek.
- Proszę, to zajmie tylko chwilę.
- Nie możesz mówić tutaj?
- Zamieniamy się w słuch - oznajmił Wes, prostując się w swoim

fotelu.

- Miałem nadzieję na rozmowę w cztery oczy.
- Co za różnica? - spytała Kimmie. - Jesteśmy jej najlepszymi

przyjaciółmi. Jak tylko wyjdziesz, i tak nam wszystko powie.

Sprzedałam Kimmie pod stołem kopniaka. Cały czas myślałam o

liściku.

- No dobrze - zgodziłam się wreszcie. - Ale mam tylko minutę.
- Trzydzieści sekund, dopóki nie opróżnię kubełka - wtrącił Wes,

wyskrobując z dna resztki deseru.

Ben poprowadził mnie do stolika w rogu sali. Usiedliśmy naprzeciw

siebie.

- Czemu mnie unikasz? - spytał ponaglającym tonem. Odetchnęłam

głęboko, zastanawiając się, od czego zacząć.

Na twarz wystąpił mu rumieniec i nachylił się, mówiąc:
- To niepraktyczne. Musimy współpracować. Jak inaczej mamy

zaliczyć laborki?

- Więc chodzi o chemię?
- Nie - westchnął. - Nie chodzi o chemię.
- Zatem chodzi o to, że spotka mnie coś okropnego, tak?
- To nie jest zabawa - tłumaczył. - I nie wymówka, by móc się do ciebie

zbliżyć.

- A zatem co?
- Wiesz przecież. Pytania, które powinniśmy sobie zadać, to „kto" i

„dlaczego".

background image

- Poczekaj - odparłam. - Trochę się pogubiłam. - Zerknęłam na Kimmie

i Wesa. Kimmie starała się mnie rozśmieszyć, oblizując swoje miniwiosło.

- Denerwujesz się, kiedy jestem obok, prawda? - Jego oczy nakreśliły

wzdłuż mej twarzy niewidzialną linię, a wzrok zatrzymał się na szyi akurat
w chwili, gdy przełykałam ślinę.

- Powiedz mi po prostu, czego chcesz - wypaliłam.
- Pomóc ci - przypomniał.
- Pomóc w czym? Nie potrzebuję pomocy.
- Posłuchaj - zaczął. - Wiem, że to brzmi jak wariactwo, ale jeśli nie

pozwolisz mi pomóc, wydarzy się coś naprawdę bardzo złego.

- Na przykład co?
- Nie tutaj - odparł, rozglądając się, jakby sprawdzał, czy nikt nas nie

podsłuchuje. - Porozmawiajmy gdzie indziej.

- Nie ma mowy.
- Proszę - nalegał.
Znowu spojrzałam na Kimmie i Wesa. Chłopak wyczuł, że jestem

zdenerwowana, i był gotów działać. Kimmie prawie siedziała mu na
kolanach i powstrzymywała przed zrobieniem czegoś głupiego.

- Co ty na to? - mówił Ben. - Pójdziesz teraz ze mną?
- I potem zostawisz mnie w spokoju?
- Nie mogę tego obiecać. Ale spróbuję wszystko wyjaśnić.
Pokręciłam głową, powtarzając sobie, że to zły pomysł. Ale i tak

zdecydowałam, że z nim pójdę.

background image

Rozdział 29



Kazałam Kimmie i Wesowi poczekać w Brain Freeze i dałam Benowi

dokładnie piętnaście minut, by powiedział, o co mu chodzi.

Nie byli zachwyceni, ale plaża, na którą mieliśmy iść, znajdowała się

przy końcu ulicy, i poprosiłam, by mi obiecali, że jeśli nie wrócę za
dwadzieścia minut, zaczną poszukiwania.

Poszłam więc. Jakaś część mnie odetchnęła z ulgą, że to się wreszcie

skończy, inna część była przerażona tym, co mogłabym usłyszeć z ust Bena.

Spacerowaliśmy główną aleją w ciszy, dopóki nie ujrzeliśmy oceanu.

Tak jak się spodziewałam, na plaży było mnóstwo osób - rybacy tłoczyli się
na nabrzeżu, cumując kutry, kilku spacerowiczów z psami przemierzało
niespiesznie piaszczysty brzeg, a dzieciaki okupowały huśtawki.

Ben poprowadził nas do miejsca na skałach, gdzie widać było ocean w

całej okazałości, ale wciąż docierały do nas odgłosy pędzących pobliską
ulicą samochodów. Usiedliśmy twarzami do siebie, ale Ben wbijał wzrok w
wodę, zupełnie jakby mój widok był teraz trudniejszy do zniesienia niż to,
co miał mi powiedzieć.

- Jesteśmy na miejscu - zagaiłam. Z nerwów zaczęłam poprawiać

kucyk.

Ben wreszcie na mnie spojrzał. Zmienił się wyraz jego twarzy. Nie

malowała się już na niej rozpacz, a raczej mieszanka determinacji i chyba
smutku.

- O co chodzi? - spytałam, zaglądając w jego szare oczy.
- To się wydarzyło w takim właśnie miejscu - odpowiedział.
- Co takiego?
Położył dłonie na gładkiej skale i zacisnął pięści, jakby w oczekiwaniu,

że kamień doda mu odwagi.

- Wiem, że słyszałaś różne rzeczy na mój temat.
- Masz na myśli swoją dziewczynę?
- Julie - wyszeptał. Miał zachrypnięty głos, jakby wypowiadanie jej

imienia było udręką. - Wiem, co ludzie mówią, ale ja jej nie zabiłem. To był
wypadek. Zależy mi, abyś o tym wiedziała. - Spojrzał mi głęboko w oczy,
sprawdzając, czy mu wierzę. Unikałam jednak jego wzroku.

background image

- Tamtego dnia poszliśmy na spacer na klify - kontynuował. - Poniżej

rozciągała się kamienista plaża. Pokłóciliśmy się.

Rzeczywiście, Matt wspominał, że Ben ma ognisty temperament.
- Chwyciłem ją za ramię - ciągnął opowieść. - Ale odsunęła się w

stronę przepaści. Chciałem ją złapać, powstrzymać, ale nie zdążyłem. -
Popatrzył w stronę wody. Jego głos był teraz zaledwie odrobinę głośniejszy
niż szept. - Spadła.

Popatrzyłam na jego przedramię. Długi rękaw koszulki zakrywał bliznę.

Zastanawiałam się, skąd ją miał. Czy zaatakował Julie, a ona się broniła? A
może zszedł po skałach, by ocalić jej życie?

- Czemu ją chwyciłeś? - spytałam. - Dlaczego się od ciebie odsuwała?
- Bo jestem inny.
- Słucham?
Ben założył okulary przeciwsłonecznie, abym nie widziała, jaki jest

wzburzony. - Jego oczy się zaczerwieniły. Powstrzymywał łzy.

- Pamiętasz ten dzień na parkingu, kiedy zepchnąłem cię z drogi?
Skinęłam głową.
- Wtedy dotknąłem twojego brzucha. I miałem takie dziwne wrażenie...

że stanie się coś złego. Na chemii było tak samo, gdy dotknąłem twojej
dłoni. Ale tym razem wrażenie się nasiliło.

- Chwileczkę - przerwałam mu. Byłam całkiem zdezorientowana. - O

czym ty mówisz?

- Wyczuwam różne rzeczy - wyjaśnił. - Kiedy dotykam ludzi. Czasami

też coś widzę. Dlatego uciekłem tamtego dnia z parkingu, gdy już
upewniłem się, że nic ci się nie stało. Nie chciałem stawiać czoła temu, co
wyczułem. Chciałem udawać, że to się nigdy nie wydarzyło, że nigdy
wcześniej cię nie spotkałem.

- Mówisz mi, że jesteś jasnowidzem?
- Pomyśl... - zignorował pytanie. - Jak sądzisz, czemu ostatnio tak

często cię dotykałem? Musiałem się upewnić.

- Upewnić?
- Że twoje życie jest w niebezpieczeństwie - przypomniał mi.
Nabrałam powietrza. W mojej głowie kłębiły się miliony pytań.
- Tamtego dnia z Julie też coś wyczułem - opowiadał. - Ale to nie było

niebezpieczeństwo. Wyczułem, że kłamała. Gdy jej dotknąłem,
zobaczyłem, że spotyka się z kimś innym. Zdradziła mnie. Spytałem ją o to.

background image

Wyznała prawdę. Ale ja drążyłem temat. Chciałem wiedzieć, kim on jest i
jak długo to trwa. Więc złapałem ją mocniej, a obraz stał się wyraźniejszy.
Zobaczyłem najlepszego przyjaciela. Widziałem ich dwoje, razem... Leżeli
na plaży. Całowali się na brzegu oceanu... Nieważne, co inni mówią. Nigdy
nie zamierzałem jej skrzywdzić. Ale chwyciłem ją zbyt mocno i się
wystraszyła.

- Dlatego się cofnęła. - Wszystko nabierało sensu.
- To psychometria - wyjaśnił Ben. - Umiejętność wyczuwania różnych

rzeczy przez dotyk. Ludzie z taką cechą różnie z niej korzystają. Niektórzy
przykładają obiekty do czoła, by uzyskać wizję. Innym wystarczy, że
usłyszą dźwięki lub poczują zapach, gdy czegoś dotykają. W moim
przypadku pomiędzy dotknięciem kogoś a zranieniem go jest bardzo cienka
granica. Nie mogę sobie pozwolić na jej przekroczenie. - Ciężko przełknął
ślinę i spojrzał na swoje dłonie. - Kiedy docieram do tego punktu i jestem
zbyt blisko - ciągnął - coś we mnie się zmienia i tracę kontrolę. Często tracę
nawet rozsądek. Ciało jest na miejscu, ale umysł już nie.

- Co zatem robisz? - spytałam.
- Staram się nad tym panować różnymi sposobami, na przykład

medytacją i taekwondo. One pozwalają mi się skupić. Ale i tak jest ciężko.
To wciąż mnie przeraża. Dlatego trzymam się od wszystkich z daleka i
dlatego cię odpychałem. Po tym, co zaszło z Julie, nie chciałem znać
niczyjego losu ani widzieć niczyich sekretów.

- I sądziłeś, że uda ci się żyć bez kontaktu fizycznego z innymi?
- Jeszcze kilka miesięcy temu to się sprawdzało.
- Wtedy mnie dotknąłeś.
Skinął głową i zacisnął szczękę. Rysy jego twarzy wyostrzyły się.
- Z początku chciałem zignorować to przeczucie, ale sumienie mi nie

pozwalało. A gdyby stało ci się coś złego? Coś, czemu mógłbym zapobiec?

- To wiele tłumaczy. - Myślałam o tym, że Ben zawsze spóźnia się na

lekcje i unika tłoku w korytarzu. Przypomniałam sobie, jak wyparł się, że
się spotkaliśmy, gdy podeszłam do jego szafki.

- Ale co to oznacza dla mnie? - spytałam. - Dotykasz mnie i

wyczuwasz różne rzeczy?

Skinął głową i podsunął okulary na czubek głowy, odsłaniając oczy.

Były spuchnięte i zaczerwienione.

- Stąd wiem, że jesteś w niebezpieczeństwie.

background image

- Co więc ma się wydarzyć?
Patrzył bez słowa przez dłuższą chwilę, jak gdyby próbował zapamiętać

kontury mojej twarzy.

- Powiedz - nalegałam, wyczuwając jego wahanie.
- Widzę twoje ciało - wyszeptał wreszcie.
- Moje ciało? W sensie zwłoki?
Skinął głową, a ja poczułam ogromny ciężar na żołądku, zupełnie

jakbym miała się zaraz rozchorować.

- Z początku nie byłem pewien - ciągnął. - To było tylko przeczucie.

Ale potem, podczas pikniku, kiedy mnie pocałowałaś... wtedy wiedziałem
na pewno.

Odetchnęłam głęboko. Nie byłam w stanie spytać o nic więcej.
- Wszystko w porządku?
Pokręciłam głową. Czułam, jakby brakowało mi powietrza. Zerknęłam

na zegarek, podejrzewając, że minęło znacznie więcej niż piętnaście minut.

- Proszę, nie mów o tym nikomu - poprosił. - To prywatna sprawa.
- To, że jestem w niebezpieczeństwie?
- Nie. To, że mam takie umiejętności. Chciałbym, żeby to pozostało

tajemnicą, przynajmniej na razie.

- Nasz mały sekret?
- Tak, chyba tak. - Skinął głową, a ja przyglądałam się jego twarzy.

Szukałam jakiegoś spojrzenia, które zdradziłoby, że to on zostawił prezent,
ale nic na to nie wskazywało.

- Moglibyśmy porozmawiać później? - spytał. - Mogę do ciebie

zadzwonić?

- Muszę już iść - powiedziałam. Słowa więzły mi w gardle.
Wymamrotał coś, jakąś obietnicę, że mi pomoże, że dotrze do sedna

sprawy, ale ja już nie słuchałam.

Wstałam z kamieni. Nagle poczułam, że ktoś mnie obserwuje.

Odwróciłam się i zobaczyłam Kimmie i Wesa. Siedzieli na huśtawkach i
przyglądali mi się z oddali.

background image

Rozdział 30



Nie chce mnie słuchać. Opracowałem więc plan. Mam tylko nadzieję,

że doceni wszystkie starania - wszystko, co robię, by ją uszczęśliwić.

Raz na zawsze.

background image

Rozdział 31



Po mojej rozmowie z Benem Wes i Kimmie zamienili się w maszyny do

zadawania pytań. Ale ja nie miałam ochoty o tym mówić. Wpatrywałam się
tylko w okno samochodu, gdy Wes odwoził nas do domów. Patrzyłam na
zlewające się kolory, domki przemieszane z dużymi budynkami i zielone
drzewa. Wszystko stapiało się w jedną wielobarwną plamę.

- No, dawaj - błagała Kimmie. - Jeśli nie chcesz opowiedzieć pełnej

wersji, to może chociaż skróconą?

Pokręciłam głową. Byłam wciąż wyprowadzona z równowagi rozmową

z Benem, wizją jego dziewczyny spadającej z klifu, przerażeniem, które
musiało malować się na jej twarzy, kiedy zobaczyła, jak Ben rzuca się w jej
stronę.

- Ziemia do Camelii Kameleon - rzekł Wes do zwiniętej w pięść dłoni.

Udawał, że ma w ręku megafon.

- Może trzeba ochlapać jej twarz wodą? - zasugerowała Kimmie.
- Mam tylko wygazowaną colę - powiedział Wes, wyjmując skądś

jednorazowy kubek. Zerknął na mnie w tylnym lusterku, ale ja odwróciłam
wzrok do ulicy. Pragnęłam już być w domu.

- Mam z tobą wejść? - spytała Kimmie, kiedy już podjechaliśmy do

mnie.

- Nie, dzięki - odparłam. Udało mi się nawet uśmiechnąć. - Zadzwonię

do ciebie, dobrze?

Skinęła głową, a ja weszłam i skierowałam się wprost do kuchni. Część

mnie ucieszyła się, kiedy znalazłam liścik od mamy z informacją, że jedna
z nauczycielek w szkole jogi zachorowała, a ona zgodziła się ją zastąpić.
Pozostała część była przerażona faktem, że jestem sama.

Nie umiałam wymazać z pamięci słów Bena, dlatego gdy tylko weszłam

do swojego pokoju, upewniłam się, że okna są zamknięte, a rolety
zasunięte.

Była dopiero piąta po południu. Do powrotu taty została jeszcze dobra

godzina. Usiadłam więc przy biurku i wpisałam w Google termin
„psychometria". Miałam nadzieję, że Ben zmyślił to słowo, że sam nie
wiedział, o czym mówi.

background image

Ale link z definicją wyświetlił się od razu.
Psychometria: umiejętność „widzenia" poprzez dotyk w celu poznania

historii danego przedmiotu albo odkrycia przyszłości człowieka.

Przysiadłam na rogu łóżka i przytuliłam się do misia. Starałam się

zrozumieć, co to wszystko znaczy - co się stanie, jeśli postanowię zaufać
Benowi. Gapiłam się na swoje odbicie w lustrze: związane z tyłu włosy,
twarz w kształcie serca, szeroko rozstawione oczy... Zastanawiałam się, co
naprawdę widział Ben, kiedy mnie dotykał.

I jak wyglądałabym martwa.
Chwilę później zadzwonił telefon. Jego sygnał śmiertelnie mnie

przeraził. Patrzyłam przez chwilę na aparat, zastanawiając się, czy
powinnam odebrać - czy ten, kto zostawił mi prezent, wiedział, że byłam w
domu sama?

Cztery dzwonki. Pięć.
Wreszcie odebrałam, ale nim zdołałam się odezwać, ten ktoś się

rozłączył. Zaczerpnęłam powietrza, starając się zrzucić z piersi wielki
ciężar. Żałowałam, że nie przystałam na propozycję Kimmie i nie
poprosiłam, aby ze mną została.

Zamiast postawić słuchawkę na bazę, znów położyłam ją obok aparatu i

zeszłam do piwnicy, gdzie w rogu urządziłam sobie warsztat z
prawdziwego zdarzenia, taki ze stołem i kołem garncarskim.
Rozpakowałam paczkę gliny, odkroiłam gruby plaster i rzuciłam nim o blat.
Potem zrolowałam go dłońmi w walec, zwalczając w sobie chęć
analizowania i planowania wszystkiego. Postanowiłam skupić się na
fakturze gliny i na tym, jak zmienia się pod naciskiem moich dłoni.

- Czym chce być ta rzeźba? - spytałam, biorąc sobie do serca słowa

Spencera i pozwalając, by kierowało mną dzieło.

Koło godziny walczyłam z gliną, ale jedyne, co mi wychodziło, to

dziwny kształt z uchwytami po bokach. Wyglądał jak skakanka. Czegoś
bardziej pozbawionego życia nie mogłam chyba zrobić.

Właśnie miałam zmiąć to coś z powrotem w kulę, kiedy usłyszałam

jakiś hałas na górze schodów.

- Tato? - zawołałam.
Nikt nie odpowiedział.
Wróciłam do pracy. Wmówiłam sobie, że hałas dochodził z zewnątrz.

Ktoś po prostu trzasnął drzwiami samochodu. Ale potem usłyszałam to

background image

ponownie. Tym razem wyraźniej.

Powoli podeszłam do schodów. Przez okno piwnicy dostrzegłam, jak

ciemno jest na zewnątrz. Zerknęłam na zegarek. Zbliżała się ósma.

Gdzie tata? Czemu mamy jeszcze nie ma?
Hałas nie ustawał. Poszłam na górę i włączyłam światło w kuchni. I

wówczas dźwięk ucichł.

- Tato?! - zawołałam ponownie, zastanawiając się, czy może zapomniał

kluczy do domu. Przez okno w salonie wyjrzałam na ulicę, ale auta nie było
na podjeździe. Rodzice jeszcze nie wrócili.

Moje tętno przyspieszyło, kiedy podchodziłam do drzwi. Wyjrzałam

przez wizjer, ale nikogo tam nie było. Powtarzałam sobie, że to na pewno
jakiś akwizytor, który już poszedł.

Chwilę później usłyszałam z głębi korytarza odgłos, jakby ktoś czymś

rzucał.

Odetchnęłam głęboko, żałując, że nie mamy alarmu. Chwyciłam

telefon, by zadzwonić do taty, ale w słuchawce nie było sygnału.

A komórkę zostawiłam w sypialni na górze.
Odgłosy nie ustawały. Po chwili usłyszałam głośny huk, ktoś chyba zbił

szybę.

Jakby ktoś próbował się włamać. .
Trzęsącymi się rękoma wyjęłam parasol ze stojaka przy drzwiach. Miał

ostry czubek, a ja byłam gotowa do walki. Powoli ruszyłam korytarzem,
rozważając, czy nie powinnam raczej uciec do sąsiadów, ale byłam zbyt
przerażona, żeby wyjść na zewnątrz.

Sekundę później za drzwiami wejściowymi rozległ się hałas.

Odwróciłam się i na miękkich nogach ruszyłam w jego kierunku. Ktoś
chwycił za klamkę i otworzył drzwi z moskitierą. Chwilę później rozległ się
dzwonek.

Moje serce waliło niczym młot pneumatyczny. Spojrzałam przez wizjer

i odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam, kto stoi po drugiej stronie.

Otworzyłam drzwi. Na progu była Kimmie z talerzem pełnym

kakaowych babeczek.

- Co ty wyprawiasz? - wypaliłam, wciągając ją do środka.
- Pytanie powinno brzmieć: co ty wyprawiasz? Dzwoniłam na twoją

komórkę, ale nie odbierałaś. Wybrałam numer domowy i cały czas było
zajęte.

background image

- Zdjęłam słuchawkę z bazy i zostawiłam na sygnale - przypomniałam

sobie.

- No właśnie - prychnęła, wciskając mi do ręki talerz. - To samo

powiedziała kobieta na centrali.

- Dzwoniłaś na centralę?
- No, tak. Coś mi tu śmierdziało. Wiem przecież, że macie funkcję

oczekującego połączenia.

- Śmierdziało czy nie, wystraszyłaś mnie niemal na śmierć. -

Popatrzyłam w stronę korytarza. Odgłos rzucania ucichł.

- Tak na marginesie, wybiłam ci okno - powiedziała, wyjmując mi

parasolkę z dłoni. - Nie otwierałaś drzwi, więc pomyślałam, że może
bierzesz jedną z tych swoich megadługich kąpieli. Postanowiłam porzucać
kamykami w okno łazienki. Ale chyba byłam zbyt natarczywa. Babeczkę? -
Uniosła folię i podała mi wypiek. - Mam nadzieję, że się nie pogniewasz,
ale kilka się rozgniotło. Były upchane w koszyku na moim rowerze.

- Przypedałowałaś tu?
- Raczej przyholowałam swój tyłek - powiedziała. - Masz pojęcie, ile

jest dziur w jezdniach w tej wsi, w której mieszkamy?

- Dlaczego mama cię nie podrzuciła?
- Jest zbyt zajęta dogadzaniem ojcu. Biega po sklepach i kupuje

minispódniczki i wysokie kozaki.

- Dobra, chwilę. - Pokręciłam głową. Kłębiło się w niej mnóstwo

pytań. - Czemu po prostu nie zadzwoniłaś do drzwi?

- No, ja cię proszę! Dzwoniłam przez dobre dziesięć minut.
- Byłam w piwnicy.
- I pewnie dlatego, panno Marple, mnie nie słyszałaś. Uśmiechnęłam

się, wdzięczna za jej nieustępliwość.

- Przynajmniej wyładowałaś część agresji na oknie... nie wspominając

o drzwiach.

- Drzwi? - spytała z ustami pełnymi babeczki.
- Tak. Prawie je wyważyłaś.
- Hm, wcale nie.
- To nie ty waliłaś do drzwi?
- Mogłam zapukać kilka razy, ale niezbyt mocno. Stojąc na zewnątrz,

słyszałam dzwonek, więc wiedziałam, że działa.

background image

- Czekaj. - Poczułam, że serce bije mi coraz szybciej. - To nie ty

dobijałaś się do drzwi? Nie ty waliłaś w nie z całej siły?

Kimmie pokręciła głową ze zmartwionym wyrazem twarzy.
Chwyciłam parasol i ruszyłam do korytarza, by sprawdzić, czy

wszystko jest w porządku. Ale prócz roweru przyjaciółki zaparkowanego w
samym środku krzewu jaśminu mamy nic mnie nie zaniepokoiło.

- O czym myślisz? - spytała Kimmie.
- O tym, że ktoś walił do drzwi.
- Ja byłam na zewnątrz, pamiętasz? Widziałabym tu kogoś.
- Nie, jeśli rzucałaś kamieniami w okno łazienki z tyłu domu. -

Odetchnęłam głęboko. Już miałam zamknąć drzwi, gdy to zobaczyłam.
Wzdłuż kręgosłupa przeszły mnie ciarki.

- Co się stało? - Kimmie spojrzała tam, gdzie ja.
Wskazałam skrzynkę na listy. Czerwona flaga skierowana była w górę.

Pamiętałam jednak, że wracając do domu, sprawdzałam pocztę. Skrzynka
była pusta, a flaga opuszczona.

- Chcesz, żebym to sprawdziła? - spytała.
Pokręciłam głową, ale nie wiedziałam, co robić. Przeraziłam się, co

mogę tam znaleźć, ale jeszcze bardziej nieniepokojące byłoby, gdybym po
prostu zostawiła tę przesyłkę.

- Co, do diabła, Ben ci dzisiaj powiedział?! - Kimmie nie wytrzymała.
Patrzyłam na zewnątrz, próbując zorientować się, czy w tym momencie

też byłam obserwowana - czy ktoś czaił się za zaparkowanymi
samochodami albo krzakami.

Kimmie wyszła na zewnątrz i otworzyła skrzynkę. - Co to? - spytałam.
Niechętnie wyjęła przesyłkę i odwróciła się, bym mogła ją zobaczyć.
To kolejna duża fotografia ze mną w roli głównej. Tylko że tym razem

nie było żadnych serduszek, ktoś zamazał mi twarz, a na ciele czerwonym
markerem napisał JESTEM BLIŻEJ, NIŻ MYŚLISZ.

Wciągnęłam Kimmie do środka, zatrzasnęłam drzwi i zamknęłam oba

zamki.

- Ktoś mnie śledzi - wyszeptałam.
- Wszystko będzie dobrze - pocieszała mnie, obejmując.
Czekałam, żeby to wszystko wyjaśniła, żeby powiedziała mi, że to tylko

głupi żart, by zwaliła winę na Wesa. Ale Kimmie milczała.

background image

Rozdział 32



Kimmie przyniosła mi filiżankę herbatki z mniszka lekarskiego mamy i

usiadła obok na kanapie w salonie.

- To najmocniejsze, co udało mi się znaleźć.
- Pamiętasz, że moja mama lubi mieć dom wolny od wszelkich

chemikaliów?

- No tak. - Kimmie wygrzebała ze swojej obszytej satynową tasiemką

torebki notes i długopis. - Sądzę, że musimy powiedzieć o wszystkim
twoim rodzicom.

Skinęłam głową, patrząc na stolik do kawy. Album mamy ze zdjęciami

wciąż leżał otwarty na fotografii jej i cioci Alexii. Mają na nim dwanaście i
siedem lat. Pozują przed choinką z lizakami w rękach.

Ciocia Alexia szeroko się uśmiecha, więc wiem, że to nie babcia robiła

to zdjęcie.

Ciocia wygląda na zbyt szczęśliwą.
Zamknęłam album, wspominając ostatni raz, kiedy Alexia znalazła się

w klinice dla psychicznie chorych, a mama wpadła przez to w potworne
przygnębienie na ponad dwa tygodnie. Trzeba ją wtedy było zmuszać do
wstawania z łóżka, przypominać o jedzeniu i braniu kąpieli.

- Nie chcę ich tym jeszcze martwić - bąknęłam wreszcie.
- A nie uważasz, że twoja przedwczesna śmierć bardziej ich zmartwi?
- Daj mi kilka dni - nalegałam. - Chcę spróbować sama to wszystko

rozwiązać.

- Nie jesteś sama. - Wsunęła na nos swoje kocie okulary i przyglądała

mi się sponad oprawek. - Podsumujmy, co wiemy na pewno.

- Jestem śledzona.
- Tak - rzekła i zapisała to na kartce.
- Ktoś mnie obserwuje i jest coraz bliżej.
- Masz pomysł, kto to może być?
- Cóż, przypuszczam, że to facet.
- Zasada numer jeden - powiedziała, zakładając nogę na nogę. Betty

Boop z tatuażu kalkomanii na jej kostce puszczała do mnie oko. - Nigdy nie
czyń żadnych założeń.

background image

- Ale w słuchawce słyszałam męski głos.
- Tere - fere. Spójrz na Wesa. Może zmieniać głos na zawołanie. I to

nie tylko na męskie głosy. Pod względem naśladownictwa wyznaje zasadę
równości płci.

- Wciąż uważasz, że to Wes?
- Mówię tylko, że nie możemy nikogo wykluczać. Słyszałaś kiedyś o

modulatorach głosu? Sprawiają, że kobieta może brzmieć jak facet, i
odwrotnie.

- Ale powiedział mi, że jestem ładna.
- No bo jesteś. I w czym rzecz?
Wzruszyłam ramionami i zerknęłam w okno. Miałam ochotę zaciągnąć

zasłony.

- Nie możemy też wykluczać teorii spiskowych - ciągnęła Kimmie.
- Myślisz, że to może być więcej niż jedna osoba?
- Zasada numer dwa: wszystko jest możliwe. Co prowadzi nas do

kolejnego pytania: co Ben ci dzisiaj powiedział?

- Że widzi mnie martwą.
- No, czyli norma.
- Wyjaśnię ci to.
- Zasada numer trzy - mówiła już lekko poirytowana. - Przestań

wymyślać wymówki dla Bena.

- Nic nie wymyślam - odparłam. - On jest psychometrą.
- Wiem, kompletny świr.
- Nie psycholem. Psychometrą. Wyczuwa różne rzeczy przez dotyk.
- Słucham?
Nabrałam powietrza i wyjaśniłam jej wszystko to, co wyznał mi Ben i

co przeczytałam w internecie.

- Czy ja dobrze zrozumiałam? - dopytywała, biorąc łyk mojej herbaty. -

Chłopak dotyka czegoś i potrafi wyczuć przyszłość?

- Czasem przyszłość, czasem przeszłość. Czasami widzi jakiś obraz,

innym razem jest to przeczucie.

- Jak w kryształowej kuli? - upewniała się.
- Tylko bez kuli.
- Dobra, kule na bok. Co mam zrobić, żeby mnie dotknął? Muszę

wiedzieć, czy John Kenneally zaprosi mnie na randkę.

- On nie lubi nikogo dotykać - wyjaśniłam.

background image

- Z wyjątkiem ciebie. - Na twarzy Kimmie wykwitł ironiczny

uśmieszek.

- Z wyjątkiem mnie - potwierdziłam szeptem i głośno przełknęłam

ślinę.

- O rany. Masz pojęcie, jakie to podniecające? - Wachlowała się

notesikiem. - Chociaż to kompletna bzdura.

- Nie wierzysz w to?
- Oj, proszę. - Wciąż machała sobie przed twarzą notesem. - Chłopak

szuka wymówki, żeby cię dotykać. Ale trzeba przyznać mu punkty za
kreatywność. Wymyślił naprawdę oryginalną bajeczkę.

Pokręciłam głową. Czułam się zawiedziona, że Kimmie nie wierzy w

historię Bena, ale w sumie jej za to nie winiłam.

- Kiedy się z nim ponownie spotkasz? - spytała.
- Powiedział, że chce później pogadać. - Później, to znaczy dziś

wieczorem?

Przytaknęłam. Od razu zaczęłam się zastanawiać, czy to Ben dobijał się

do drzwi.

- Nie mów nikomu o jego zdolnościach psychometrycznych, dobrze?

Nie chce, by inni wiedzieli - poprosiłam.

- Skarbie, masz ważniejsze rzeczy na głowie niż dotrzymywanie

obietnic. - Znów popatrzyła na zdjęcie. - Zostało zrobione w parku, w dniu
waszej randki.

Miała rację.
- Tak, ale już po randce - sprecyzowałam, wskazując swoją pozycję. -

Schodziłam ze wzgórza i szłam w stronę auta.

- Więc Ben wciąż był za tobą - stwierdziła Kimmie.
- Nie - przypomniałam jej. - Pierwszy stamtąd odszedł, pamiętasz?
- Może po prostu chciał, żebyś tak myślała? Może ruszył, a gdy

zobaczył, że i ty się zbierasz, zrobił ci ukradkiem zdjęcie.

- W parku wpadłam też na Johna Kenneally'ego. - Przypomniałam

sobie nagle.

- I dopiero teraz o tym słyszę?
- Tak na marginesie, jego drużyna ćwiczy tam w każdą sobotę po

południu.

- To nie może być on - powiedziała, przebiegając palcami po śladach

długopisu na zdjęciu. Nietrudno było dostrzec, gdzie wkład zatopił się w

background image

papier. Ktokolwiek zagryzmolił zdjęcie, musiał być wściekły. - To nie w
stylu Johna.

- A skąd to wiesz?
- Po prostu wiem, dobra? Koniec gadania.
- Co prowadzi nas do zasady numer jeden: nie czyń żadnych założeń.

Pamiętasz?

- Nie - poprawiła mnie. - To nas prowadzi do zasady numer cztery: nie

ufaj nikomu.

- Nawet tobie?
- No dobrze. Z wyjątkiem mnie i twoich rodziców. I zasada numer pięć:

nigdzie nie chodź sama. Dzwoń do mnie, to przyjdę.

- Nawet dzisiaj?
Opuściła okulary i oparła je o koniuszek nosa.
- A co jest dzisiaj?
- Chcę porozmawiać z Benem.
- No dobra. Jesteś taką samą psycholką jak on.
- On nie jest psycholem, tylko psychometrą.
- Nieważne - rzuciła. - To kiepski pomysł.
- Jedyny, jaki w tej chwili przychodzi mi do głowy. Pomyśl.

Przydarzają mi się dziwne rzeczy. Ben twierdzi, że wyczuwa wokół mnie
niebezpieczeństwo. Nawet jeśli kłamie, to może przyłapię go na tym
podczas rozmowy.

- A jeśli nie... I naprawdę jesteś w niebezpieczeństwie?
- To go wysłucham - powiedziałam. Byłam zaskoczona, że Kimmie

dopuszcza możliwość, że chłopak nie kłamie. - Chyba tyle jestem sobie
winna, nie sądzisz?

- Uważam, że powinnaś przetestować te jego moce dotykowe -

stwierdziła, pokazując zdjęcie. - Niech dotknie czegoś. Przekonaj się, co ma
do powiedzenia. Założę się, że z kilometra wyczujesz, że kręci.

Chwilę potem aż podskoczyłam na odgłos pukania do drzwi. Kolanem

uderzyłam o stolik, który się przechylił, a stojąca na nim filiżanka z herbatą
się przewróciła. Napar rozlał się po blacie z drzewa wiśniowego cienką
stróżką, która dla mnie wyglądała jak krew.

Schowałam zdjęcie z powrotem do koperty i wsunęłam pod bluzę. W

tym czasie Kimmie chwyciła z brzegu stolika ceramiczną miskę.

background image

Klamka zaczęła się poruszać energicznie. Ktoś próbował dostać się do

środka.

Kimmie podeszła do drzwi z naczyniem uniesionym nad głową.
Sekundę później to usłyszałam - klucz przekręcany w zamku. Drzwi

otwierające się na oścież.

- Cześć, skarbeńku! - zawołała mama, rzucając matę do jogi na

podłogę. Tata wszedł tuż za nią. Narzekał, że przez ostatnie dwie godziny
telefon był zajęty.

- Przepraszam - powiedziałam. - Źle odłożyłam słuchawkę. Gdzie

byliście?

- Na kolacji - wyjaśniła mama i pocałowała mnie w policzek.

Zobaczyła Kimmie z miską wciąż w pozycji bojowej. - Wszystko w
porządku?

- Jasne - stwierdziła moja przyjaciółka, odkładając niedoszłą broń na

stolik. - Myślałyśmy po prostu, że są państwo psychotycznym mordercą z
tasakiem, który chce się tu włamać.

- Ale już wszystko okej - wtrąciłam. Żałowałam, że nie mam dla niej

kagańca.

Mama cmoknęła w policzek także Kimmie.
- Jesteście głodne, dziewczęta? Mam w lodówce resztki warzyw w

liściach sałaty.

- Uciekajcie, póki czas! - zażartował tata.
- Właściwie to powinnam już iść - stwierdziła Kimmie. - Mam kilka

projektów, które chcę dokończyć. Staram się dostać na warsztaty w
Instytucie Mody. Żeby w ogóle rozważyli kandydaturę, trzeba do podania
załączyć portfolio.

- To wspaniale - świergotała mama, zerkając na swój strój do jogi w

lustrze w przedpokoju.

- Czekaj. A co z dzisiejszą nauką? - Spojrzałam na Kimmie

wymownie.

Jej twarz zamarła na ułamek sekundy, nim zrozumiała, o co mi chodzi.
- Jeśli koniecznie musisz.
- Owszem.
- Już prawie dziewiąta - zauważył tata. - Jak długo chcesz jeszcze

pracować?

background image

- Może zadzwonię do ciebie za jakiś czas? - zasugerowała Kimmie. -

Sądzę, że powinnyśmy jeszcze raz omówić listę zasad.

Przytaknęłam, a tata odprowadził ją do drzwi. Poczułam w dołku ucisk,

bo dobrze wiedziałam, że nie przekonam Kimmie - w każdym razie nie
dzisiaj. Jeśli chcę porozmawiać z Benem, jestem zdana wyłącznie na
siebie.

background image

Rozdział 33



Poszłam do pokoju, po drodze zdając sobie sprawę, że Kimmie

pozostawiła mi zaszczyt poinformowania rodziców o zbitej szybie. Gdy
więc oni tulili się na kanapie w pokoju, ja udałam się do łazienki oszacować
straty.

Było gorzej, niż podejrzewałam. Nie chodziło o zwykłe pęknięcie czy

niewielką dziurę. Szyba była roztrzaskana.

Wzięłam zmiotkę, śmietniczkę i zaczęłam sprzątać, ale dość szybko

dostrzegłam na podłodze błoto. Ślady prowadziły z łazienki przez korytarz i
prosto do mojej sypialni.

W głowie zaczęło mi się kotłować. Zerknęłam z powrotem na okno.

Zarówno szyba, jak i moskitiera były podsunięte do góry, jakby ktoś się
przez nie gramolił.

Rzuciłam okiem w stronę prysznica, zastanawiając się, czy ktoś nie

ukrył się w kabinie. Powoli tam podeszłam. Czułam, że mój puls
przyśpiesza. Chwyciłam jednorazową maszynkę do golenia z toaletki i
przygotowałam się do walki. Energicznie odsunęłam zasłonę i wydałam
cichy okrzyk.

Na szczęście była pusta.
Ciężko oddychając, starałam się wziąć w garść. Powtarzałam sobie, że

rodzice są niedaleko.

Powoli ruszyłam do siebie. Drzwi były zamknięte, chociaż dobrze

wiedziałam, że zostawiłam je uchylone. Mocno trzymając maszynkę,
obróciłam klamkę i wślizgnęłam się do środka. Z lustra przy komódce kłuło
w oczy wypisane ciemnoczerwoną szminką słowo „SUKA".

background image

Rozdział 34



Drżącą ręką przesłoniłam usta. Podeszłam do komódki, na której leżały

jakieś skrawki materiału. Odetchnęłam głęboko. Przeraziło mnie własne
odbicie w lustrze, to, w jaki sposób słowo „SUKA" przecinało mi twarz.
Wyglądało, jakbym krwawiła.

Popatrzyłam na materiał - jasnoróżowa miękka flanela i kawałki

wstążeczki. Piżama, którą mi dał. Została pocięta na tysiące drobnych
kawałeczków. Nożem.

Zerknęłam w róg pokoju, gdzie trzymałam pudełko i opakowanie.

Zostały zniszczone, a liścik i papier rzucone na podłogę.

Nie przestawałam się trząść. Upuściłam maszynkę, zamknęłam oczy i

zasłoniłam uszy. Czułam każdy wdech i wydech, starałam się uspokoić,
chociaż każdą komórką ciała pragnęłam krzyczeć.

Cofnęłam się kilka kroków, aby wyjść z pokoju. Kątem oka wciąż

obserwowałam zamknięte drzwi do szafy. Zamiast ją sprawdzić, pobiegłam
do salonu. Rodzice siedzieli na kanapie. Łzy ciekły mamie po twarzy.

- Mamo?
- Cam, dasz nam kilka minut? - poprosił tata. Jeszcze nigdy nie

widziałam, żeby mama płakała tak rozpaczliwie.

- Co się stało? - spytałam. Mama kurczowo trzymała komórkę. Tata

spojrzał na mnie poważnie.

- Mama otrzymała smutną wiadomość.
- O cioci Alexii. - Odzyskała kontrolę nad sobą.
- Co z nią? - dopytywałam.
- Wróciła do kliniki - powiedziała mama. Kolejne łzy pociekły jej po

twarzy, jakby powiedzenie tego na głos pogorszyło sprawę.

Czekałam i patrzyłam, jak mama łka, licząc na to, że któreś poda więcej

szczegółów, ale żadne się nie kwapiło. Zupełnie jakby już mnie nie było w
pokoju. Odwróciłam się i wróciłam do sypialni.

Szafa stała na widoku.
Z walącym sercem chwyciłam z biurka stary puchar, uniosłam go nad

głowę i jednym ruchem otworzyłam drzwi.

background image

Wewnątrz nie było nikogo i wszystko wydawało się znajdować na

swoim miejscu.

Odetchnęłam z ulgą i zadzwoniłam do Kimmie, ale jej mama

powiedziała, że poszła do biblioteki. Spróbowałam na komórkę, ale od razu
włączała się poczta głosowa. Wes również był poza domem.

Nie wiedząc, co robić ani do kogo się zwrócić, postanowiłam zmyć

słowo „suka" z lustra. Tak jakby go tu nigdy nie było. Wrzuciłam skrawki
piżamy do pudełka i schowałam pod łóżko. Co z oczu, to z serca. Mama
nadal płakała w salonie. Ponownie spróbowałam dodzwonić się do Kimmie.
Bez powodzenia. Wreszcie usłyszałam, że ktoś zamyka w kuchni drzwi od
szafki. Poszłam tam i zobaczyłam, jak tata nalewa gin do jednej z
ulubionych szklanek mamy, choć ona przecież nigdy nie pije. Nie miałam
pojęcia, że trzymali gdzieś tajne zapasy.

- Tato? - zagaiłam, wyraźnie go zaskakując. Odwrócił się w moją

stronę.

- Mama jest załamana - próbował wyjaśnić tata.
- Wiem, ale naprawdę muszę z tobą o czymś porozmawiać.
- Czy to nie może zaczekać do rana?
Zacisnęłam wargi. Oczy taty były zaczerwienione. Wyglądało na to, że

był równie wzburzony jak mama.

- Okno w łazience jest wybite - powiedziałam wreszcie ostrożnie. - To

był wypadek. Kimmie rzuciła kamień i...

- Nic się nie stało - przerwał mi. - Później się tym zajmę.
Powiedziawszy to, wrócił do salonu, gdzie mama zwinęła się w kulkę

na sofie.

Stałam w swojej sypialni, próbując po raz kolejny dodzwonić się do

Kimmie: Wciąż bez skutku. Przysiadłam na brzegu łóżka, starając się jakoś
trzymać, chociaż miałam wrażenie, że zaraz rozsypię się na drobne kawałki.

Wyjęłam z kasetki na biżuterię karteczkę z numerem Bena. Byłam

przerażona tym, co chciałam zrobić, ale musiałam z kimś pogadać. Być
może teraz pozostał mi tylko on.

Zaczęłam wystukiwać numer, kiedy usłyszałam coś na zewnątrz -

warczenie silnika.

Podeszłam do okna. Ben wyłączył silnik, zsiadł z motoru i ruszył w

stronę drzwi frontowych. Nim jednak do nich dotarł, zawołałam go,
zaskakując tym samą siebie.

background image

Uniósł dłoń. Stał skąpany w świetle księżyca, które uwydatniało jego

ostre rysy i szare oczy.

Nie mówiąc ani słowa, wepchnęłam do torby zdjęcia, liścik, zabrałam

spod łóżka strzępy piżamy, otworzyłam okno i wyszłam na zewnątrz.

background image

Rozdział 35



Ben zasugerował, abyśmy usiedli na ganku, ale po tym wszystkim, co

dzisiaj zaszło, musiałam zmienić otoczenie.

- Jesteś pewna? - spytał.
Przytaknęłam, a on przyglądał mi się przez chwilę, zupełnie jakby

próbował zdecydować. Podał mi jednak swój kask i kazał się mocno
trzymać.

Oplotłam ramionami jego talię i ruszyliśmy. Warkot silnika pobudził

moje zmysły, sprawił, że czułam się świadoma każdej chwili. Jeździłam tą
ulicą tysiące razy, ale nigdy nie dostrzegałam eksplozji kolorów - tego, jak
neony sklepowe i światła budynków zalewają chodnik czerwienią, złotem i
błękitem.

Przystanęliśmy na skrzyżowaniu, a Ben się odwrócił. Potem na jego

twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Nie miałam pojęcia, dokąd mnie
zabiera. Jedyne, co w tej chwili wiedziałam, to że wiatr plączący końcówki
moich włosów jest upajający.

Oparłam głowę o jego plecy i wdychałam słodki zapach, starając się

ukoić nerwy - przekonać się, że wszystko jest w porządku, że jesteśmy na
zewnątrz, gdzie ludzie nas widzą i że w razie czego mam przy sobie
komórkę z naładowaną baterią.

Niemniej jednak nigdy wcześniej nie zachowywałam się w ten sposób.

Nie wyszłam z domu przez okno, nie mówiąc rodzicom, gdzie będę, nie
działałam instynktownie, bez przemyślanego planu.

Jakieś piętnaście minut później Ben zatrzymał się przed Jet Lag -

otwartą całą dobę knajpą, znaną z tego, że nocą podaje śniadanie, a rankiem
serwuje obiad. Chłopak podał mi rękę, by pomóc mi zsiąść, ale potem
odsunął się, jakby dotyk był zbyt trudny do zniesienia.

- Przepraszam - powiedział.
Skinęłam głową. Miałam do niego mnóstwo pytań, ale nim mogłam

któreś zadać, Ben cofnął się i otworzył przede mną drzwi.

Lokal był niemal całkiem wyludniony - w dalekim rogu siedziała tylko

jedna para. Zajęliśmy przeciwległy kąt sali i spomiędzy solniczki i
pieprzniczki wyjęliśmy menu.

background image

Kelnerka podeszła po krótkiej chwili i postawiła na laminowanym

stoliku dwa kubki.

- Kawa? - spytała z wysoko uniesionym dzbankiem. Skinęliśmy głową,

a ona napełniła kubki, mamrocząc, że gorący napój dobrze nam zrobi.

Ostatecznie zamówiłam talerz tostów francuskich z cynamonem,

chociaż głód to była ostatnia rzecz, jaką mogłabym teraz czuć.

- A dla ciebie? - kelnerka zwróciła się do Bena.
- To samo - powiedział, kompletnie ignorując menu. Było jasne, że

chcemy zostać sami.

- Poczułeś coś przed chwilą, prawda? - spytałam, gdy tylko kobieta się

oddaliła.

Ben wsypał cukier do kubka i zamieszał.
- Przy tobie zawsze coś wyczuwam.
- Co to było? Dlaczego się odsunąłeś?
- Najpierw odpowiedz - powiedział, patrząc mi w oczy. Na jego czole

perliła się kropla potu. - Co się dzisiaj stało?

Byłam tak zaskoczona, że aż otworzyłam usta.
- Czemu uważasz, że coś się stało?
- Powiedz - nalegał.
Zastanawiałam się, skąd wie. Czy zdradziła mnie chęć wyrzucenia z

siebie wszystkiego?

- Może ty mi powiesz? - odparłam. - Skoro naprawdę potrafisz

wyczuwać różne rzeczy, tak jak twierdzisz.

- Sprawdzasz mnie?
- Może.
Ben sięgnął ponad stołem i położył dłoń na mojej. Przeciągnął ją

wzdłuż moich palców i głęboko odetchnął. Poczułam na plecach
mrowienie.

- Czy ktoś ci coś dał? - zapytał wreszcie.
- Coś... Na przykład co?
- Widzę rozbitą szybę - wyszeptał, ściskając moją dłoń. - I czerwony

napis. Dostałaś list albo wiadomość?

Zadrżałam. Zastanawiałam się, czy powinnam mu o wszystkim

powiedzieć, chociaż wciąż byłam podejrzliwa. Przecież jeśli on to wszystko
robił, to oczywiste, że wiedział, do czego doszło i co to za wiadomość.

- Musisz mi zaufać - poprosił. Zupełnie, jakby czytał mi w myślach.

background image

Chwilę potem zamknął oczy i wzmocnił uścisk. Tak bardzo, że

musiałam wyrwać rękę.

- Nic ci nie jest? - spytał z szeroko otwartymi oczami. Najwyraźniej

sam siebie zaskoczył.

Nim zdążyłam odpowiedzieć, kelnerka przyniosła nasze talerze - grube

kromki francuskich tostów i sosjerki z syropem.

- Przepraszam. Czasem trudno jest się kontrolować. Skinęłam głową,

myśląc o Julie i o tym, jak ponoć przy niej nie potrafił trzymać się w
ryzach.

- Co mam zrobić, żebyś mi zaufała? - spytał. Ugryzłam kawałek tosta,

myśląc, co by musiało się stać, bym komuś teraz zaufała.

- Dotknij mnie jeszcze raz. - Popatrzyłam mu w oczy. - Powiedz mi o

czymś innym niż to, co się dzieje teraz. Powiedz mi o przeszłości. Potrafisz
to zrobić?

Skinął głową i omiótł pomieszczenie wzrokiem. Może sprawdzał, czy

nikt nie słucha? Ja natomiast położyłam na stole otwartą dłoń i czekałam.

Ben ujął ją i zamknął oczy. Powoli wdychał i wydychał powietrze,

jakby to, co robił, wymagało pełnej koncentracji - jakby starał się z całych
sił, by znów mnie nie skrzywdzić. Miał ciepłą rękę. Ja również zamknęłam
oczy, zastanawiając się, co on wyczuwa.

I czy jego serce bije równie mocno.
Palce Bena delikatnie masowały moją dłoń. Jedyne, co mi pozostało, to

czekać. Nie mogłam nachylić się ponad stołem i znów go pocałować.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na jego usta. Drżały leciutko, jak gdyby ich
właściciel był zupełnie gdzieś indziej.

Czułam pokusę, by spytać, co widzi, ale nie chciałam przerywać tej

chwili.

Nie chciałam puścić jego dłoni.
Jego oczy poruszały się pod zamkniętymi powiekami, jakby naprawdę

coś wyczuwał. Ogarnęło mnie skrępowanie. A jeśli to ja mam coś do
ukrycia?

- Widzę ciebie jako małą dziewczynkę - wyszeptał wreszcie. -

Przynajmniej tak mi się wydaje. Dziewczynka ma identyczne falowane
jasne włosy i ciemnozielone oczy. Masz na sobie długą, żółtą sukienkę w
fioletowe kwiaty. Stoisz w wysokiej trawie.

background image

Skinęłam głową. Pamiętałam tę sukienkę. Wzdłuż kręgosłupa

przebiegły mi ciarki.

- Płaczesz - mówił dalej. - Zgubiłaś się?
Przywołałam w pamięci ten dzień w drugiej klasie, gdy sama oddaliłam

się ze szkolnego podwórka i teraz ja mocniej ścisnęłam jego dłoń. Mama
zawsze bardzo mnie pilnowała, więc gdy zadzwonili do niej ze szkoły,
niemal wpadła w histerię - tak przynajmniej rodzice mi opowiadali. Na
szczęście nie musiała się długo martwić. Niemalże w tej samej chwili, gdy
odebrała telefon ze szkoły, nauczyciele mnie znaleźli. Zapłakana, kuliłam
się w trawie. Bardziej martwiłam się reakcją mamy niż tym, jak trafię do
domu. Nie zamierzałam wówczas odejść tak daleko. Chciałam tylko minąć
skały i zejść ze wzgórza - przekonać się, jakie to uczucie. Wymknąć się na
moment.

Tak jak dzisiaj.
Zabrałam rękę; nie chciałam słuchać niczego więcej.
- Wierzę ci - wyszeptałam. Ben miał zaczerwienione oczy.

Zastanawiałam się, czy w jakiś sposób wyczuł teraz mój strach.

- Jak tosty? - zapytała kelnerka. Stała tuż nad nami.
- Za dużo cynamonu - odparłam.
Popatrzyła przeciągle, jakby usiłowała zapamiętać nasze miny i

rumieńce.

- Może i ja powinnam zafundować sobie francuski tost? - zapytała

bardziej siebie niż nas.

Zachichotałam nerwowo. Ben również się uśmiechnął. A potem na

moment zapadła cisza - jakbyśmy podzielili się tajemnicą. Jakbyśmy znali
się od lat.

- Chcę ci opowiedzieć, co się dzisiaj wydarzyło. Skinął głową. Chciał

to usłyszeć. Zrelacjonowałam mu wszystko, łącznie z tym, co miało miejsce
wcześniej w tym tygodniu.

- Może powinniśmy zadzwonić na policję? - zaproponował.
- I co im powiedzieć? Że mnie dotknąłeś i zobaczyłeś moje zwłoki? Że

dostaję dziwne liściki? Naprawdę uważasz, że potraktują to poważnie?

- Naprawdę uważam, że warto spróbować.
Poczułam, że zaciskam zęby. Przypomniałam sobie siedzącą na kanapie

mamę, całą we łzach, i tatę próbującego ją pocieszyć.

- Moi rodzice mają już dość problemów.

background image

- Twoje życie jest w niebezpieczeństwie - przypomniał mi. - Nawet w

liściku jest tak napisane.

- Więc rozwikłajmy tę tajemnicę. - Wyrzuciłam na stolik zawartość

torby. - Czy twoja moc działa też na rzeczy, czy tylko na ludzi?

- Na rzeczy też, ale jest dużo trudniej. Kontakt nie jest tak intensywny

jak wówczas, gdy skóra dotyka skóry.

Tętno mi przyspieszyło. Zastanawiałam się, czy zauważył rumieniec na

mojej twarzy.

- Poza tym - ciągnął z uśmiechem, jakby faktycznie zauważył - to

działa tylko wówczas, gdy dana osoba niedawno dotykała przedmiotu.
Wtedy wciąż jeszcze mogę wyczuć wibracje.

- Czujesz coś tutaj? - spytałam, podsuwając mu torbę ze zdjęciami i

liścikiem.

Ben poświęcił kilka minut na dokładne przyjrzenie się zawartości torby.

Mocno trzymał zdjęcia, szczególnie to z dzisiejszego wieczora. Aż się
pogięło na brzegach.

- On coś planuje - powiedział wreszcie, patrząc na mnie.
- On?
- Jestem pewien. - Sięgnął po liścik i kawałki materiału, ale pokręcił

głową. - Jakby uważał, że jesteś niewdzięczna czy coś w tym guście.

- I dlatego zostawia mi to wszystko?
- Zostawia to, bo chce, byś wiedziała, że jesteś obserwowana.
Zerknęłam za okno.
- Teraz też?
- Nie wiem. Musiałbym cię znów dotknąć.
- Zatem zrób to.
Ben spojrzał na moją rękę, ale po chwili pokręcił głową.
- Może powinienem zrobić sobie krótką przerwę. Popatrzyłam na

zdjęcie, które teraz było zgniecione.

- Boisz się, że mógłbyś przysporzyć mi bólu?
- Już nigdy nie chcę nikogo zranić. Trudno jest dotykać ludzi. Potrzeba

wielkiej powściągliwości i samokontroli. Zupełnie jakby mój umysł chciał
iść w jednym kierunku, a ciało w innym. To jakby spać z jednym okiem
otwartym.

- A co się stanie, jeśli zamkniesz oboje oczu? Ben popatrzył na mnie w

milczeniu.

background image

Zatopiłam się głębiej w siedzeniu. Czułam się głupio, że w ogóle o to

spytałam.

- Wciąż winisz się za to, co się stało z Julie, prawda? - Może

porozmawiajmy o czymś innym.

- Czy to znaczy: tak?
- To znaczy: nie chcę o tym mówić.
- A rozmawiałeś z kimś o tym? Pokręcił głową.
- Wcześniej, zanim poznałem ciebie, rzadko kiedy z kimkolwiek

rozmawiałem. I nikogo nie dotykałem.

Zagryzłam dolną wargę. Zastanawiałam się, jak to jest iść przez życie,

nie mając z nikim fizycznego kontaktu.

- Czemu zrezygnowałeś z uczenia się w domu?
- Chciałem spróbować znów być normalny. - Popatrzył na swoje

dłonie. Wciąż miał zaczerwienione oczy. - Ale może normalność nie jest
dla mnie.

- Pozwolisz mi się dotknąć?
Zanim odpowiedział, sięgnęłam ręką ponad stołem. Ben zamknął oczy,

a ja przebiegłam palcami po liniach na jego dłoni. Skóra była stwardniała.

- Przestań - wyszeptał.
Ja jednak go nie posłuchałam. Gładziłam jego dłoń i próbowałam

zrozumieć, co on widzi - czy czuje, że doprowadza mnie do wrzenia?

Oczy miał wciąż zamknięte, ale w jego ręce wyczułam ponaglenie.

Zgiął palce, zupełnie jakby chciał mnie chwycić.

- Przepraszam. - Odsunęłam się. Otworzył oczy.
- Nie masz pojęcia, jakie to trudne.
- Która część?... Dotykanie czy puszczanie?
- Obie.
Lekko rozchyliłam wargi, nagle świadoma każdego swojego ruchu.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak trudno mi było tamtego dnia na

parkingu - mówił dalej. - Musiałem zebrać całą siłę woli, by nie dotknąć cię
zbyt mocno.

Położyłam dłoń na brzuchu.
- Nie zrobiłeś mi krzywdy - zapewniłam go.
- Cieszę się. - Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
Wzięłam kęs tostu, próbując zlekceważyć ukłucie w sercu. Ben również

zaczął jeść. Przeżuwał w ciszy, patrząc przez okno. Może starał się

background image

zignorować tę nagłą niezręczność między nami.

Ale ja nie potrafiłam. Z hałasem opuściłam widelec.
- Wszystko w porządku? - spytał. Pokręciłam głową, czując, że znów

się rumienię. A jeszcze nic nie powiedziałam.

- Tak się tylko zastanawiałam...
- Tak?
- Zastanawiałam się - powtórzyłam - ile czasu muszę poczekać, nim

znów mnie dotkniesz.

Ben przyglądał mi się w milczeniu przez kilka sekund.
A potem wyciągnął rękę.
Jego palce przesunęły się po moim przedramieniu, potem zamknęły

wokół nadgarstka, a ja poczułam, jakby przez ciało przepłynął mi prąd. Ben
wziął głęboki oddech, zupełnie jakby starał się trzymać w ryzach. Na jego
czoło wystąpił pot. Drżał.

Popatrzył na nasze dłonie splecione teraz razem niczym dwie części

formy garncarskiej.

- Chyba powinienem cię odwieźć do domu - powiedział, puszczając

wreszcie moją rękę. - To był długi dzień, prawda?

Przytaknęłam, w głębi serca żałując, że nie mógł być dłuższy.

background image

Rozdział 36



Następnego ranka, jakieś dwadzieścia minut przed dzwonkiem, z ulgą

weszłam do szkoły.

Mama chyba w ogóle nie spała ostatniej nocy. Ja też nie. Ona chodziła

w tę i z powrotem po kuchni i piła jedną filiżankę naparu z mniszka
lekarskiego po drugiej, a ja leżałam przerażona w łóżku przy włączonym
świetle i uchylonych drzwiach.

Podczas śniadania próbowałam wypytać mamę o ciocię Alexię, ale nie

miała ochoty rozmawiać. Tata zresztą też nie. Oboje po prostu siedzieli przy
stole i gapili się w przestrzeń - tata trzymając w ręku kubek z kawą, a mama
z kolejną dawką herbatki. Żadne nie wspomniało o tym, że ubiegłej nocy
chciałam porozmawiać.

Nie zauważyli też, że wczoraj wymknęłam się z domu.
Korytarze w szkole były rano dziwnie wyludnione. Spojrzałam przez

okno sali, którą zajmowała moja klasa, zastanawiając się, czy może trwają
jakieś ćwiczenia przeciwpożarowe. Spodziewałam się, że na parkingu
zobaczę stojących w rzędach uczniów. Zamiast tego dostrzegłam tylko
rozsiane wszędzie na boisku do futbolu grupki. Poszłam sprawdzić, co się
dzieje. Nie byłam przygotowana na to, co zobaczyłam.

Pirania Polly, nasza szkolna maskotka, została zniszczona. Ktoś

zamienił słowa nad jej płetwami z Freetown High: Dom Piranii, na
Freetown High: Dom Skazanego Mordercy.

Rozejrzałam się, szukając Bena. Czy już to widział? Tymczasem grupa

pierwszoklasistów stała z boku i się zaśmiewała. I nie byli jedyni. Wszyscy
zrywali boki, chłopcy przybijali sobie piątki, a dziewczęta chichotały
pomiędzy konspiracyjnymi szeptami.

Odwróciłam się, by wrócić do środka, kiedy dostrzegłam grupę osób

zebraną wokół pierwszoklasistki. Wyglądała na wzburzoną. Miała
zaczerwienioną twarz, a po policzkach płynęły jej łzy. Podeszłam na tyle
blisko, by usłyszeć rozmowę. Wszyscy zadawali jej pytania na temat Bena -
rozmawiali o liścikach, które podobno zostawiał jej na szafce, o tym, jak za
nią wszędzie chodził i jak się jej przyglądał na historii.

background image

- Nie wiem, co zrobię - mówiła dziewczyna, wciskając pięści do

kieszeni płaszcza.

Przepychałam się do środka zbiegowiska, aż wreszcie stanęłam z

nieznajomą twarzą w twarz.

- Co? - spytała mierząc mnie z góry do dołu.
- Nazywasz się Debbie? - spytałam.
- A kto chce wiedzieć?
- Ja - odparłam, podchodząc bliżej.
Przestąpiła z nogi na nogę, cały czas przyglądając mi się brązowymi

oczyma.

Podałam jej chusteczkę, która wyjęłam z torebki.
- To ty jesteś Debbie Marcus? - spytałam ponownie.
Przyjęła chusteczkę i wytarła twarz. Na nosie miała kilka piegów.
- Tak - przyznała wreszcie.
- Mogłybyśmy chwilę porozmawiać? Tam? - Wskazałam miejsce

schowane za rzędem zaparkowanych aut.

Debbie założyła pukiel swoich kasztanowych włosów za ucho i

ponownie wcisnęła ręce do kieszeni.

- Chyba tak - odparła, wciąż pociągając nosem.
Odeszłyśmy od tłumu, upewniając się, że nikt za nami nie idzie.
- Czy to prawda, co mówią ludzie? - spytałam, gdy już schowałyśmy

się za należącym do szkoły vanem.

- Jeśli chodzi ci o to, czy Ben Carter mnie prześladuje, to odpowiedź

brzmi: tak.

- A możesz opisać to trochę dokładniej?
- Prześladowanie?
Przytaknęłam. Zauważyłam, że na szyi ma wysypkę...
- Zaczęło się na historii - powiedziała. - Gapił się, jakby próbował mnie

przestraszyć.

- Dotknął cię?
- Czy dotknął? - Była wyraźnie zdziwiona.
- Czy chwycił cię albo w dziwny sposób wpadł na ciebie w korytarzu?
Popatrzyła na mnie całkiem zbita z tropu.
- Nie, zachowuje dystans. Ma jakąś dziwaczną fobię. - Ale to nie

przeszkadza mu mnie obserwować - mówiła dalej. - Ani śledzić w drodze
do domu.

background image

- Szedł za tobą?
Potwierdziła i ciągnęła:
- Przyjaciółka zauważyła go siedzącego w krzakach naprzeciwko

mojego domu.

- Zrobiłaś coś z tym?
- Oczywiście. Powiedziałam rodzicom, a oni zadzwonili do szkoły.

Tata skonsultował się nawet z prawnikiem.

- I?
- A co ci do tego? - spytała, nagle zaciskając usta. - Dlaczego mnie o to

wszystko wypytujesz?

- Próbuję wszystko zrozumieć. - Ponownie spojrzałam na Polly Piranię

i na słowo „MORDERCA".

- A co tu jest do rozumienia? Facet zamordował swoją dziewczynę.
- Nie został skazany.
- Bo system sądowniczy jest głupi. Policjanci powiedzieli tacie, że nie

mogą nic z nim zrobić, że ma prawa, a patrzenie na kogoś i obserwowanie
czyjegoś domu nie jest nielegalne.

- Zadzwoniliście na policję? - Przypomniałam sobie, że Ben sugerował

to samo.

- Jasne. Przecież chował się w krzakach.
- Widziałaś go?
- Nie musiałam. - Wzruszyła ramionami. - Moja przyjaciółka go

widziała. Powiedziała, że nawet nie ukrywał faktu, że tam jest. Siedział
tylko zgarbiony i patrzył, jak ona go obserwuje. Zupełnie jakby sprawiało
mu to przyjemność i nie dbał o to, czy zostanie złapany.

- Przyłapałaś go? Wyszłaś do niego?
- Tata wyszedł, ale on już zniknął. Wiadomo było, gdzie siedział, bo

połamał krzew sąsiada. Najwyraźniej jednak nie stanowiło to
wystarczającego dowodu, pomimo zeznania przyjaciółki. Musi zrobić coś
wielkiego, żeby policja potraktowała to poważnie.

- Coś wielkiego?
- Bądź ostrożna - ostrzegła. - I uważaj na siebie, jeśli rozumiesz, co

mam na myśli. - Zerknęła ponad moim ramieniem na tworzącą się grupkę
gapowiczów.

- Nie. - Podeszłam krok bliżej. - Nie rozumiem.

background image

- Nie mogę teraz rozmawiać - stwierdziła świadoma obecności tłumu. -

Ale jeśli mi nie wierzysz, spójrz na to.

- Wyciągnęła z kieszeni płaszcza karteczkę i podała mi ją.
- Dziś rano znalazłam ją przyczepioną do szafki.
Rozłożyłam kartkę i z niedowierzaniem spojrzałam na wiadomość.

Czarnym tuszem ktoś napisał: „Jesteś następna!".

background image

Rozdział 37



Nim wróciłam do środka, spostrzegłam Kimmie i Wesa. Siedzieli po

drugiej stronie trawnika na skwerku. Kimmie pomachała mi, podeszłam
więc, by do nich dołączyć. Dzisiejszy strój przyjaciółki zszokował mnie.
Wokół szyi zapięła różową obrożę z ćwiekami i przyczepiła do niej
prawdziwą psią smycz, która drugim końcem łączyła się z różowym
pierścionkiem, jednym z tych, jakie dodają do gum do żucia.

- To z mojej kolekcji Księżniczka SM - wyjaśniła.
- Gdzie wczoraj byłaś? - spytałam.
- Przepraszam - powiedziała. - Wczoraj po powrocie do domu strasznie

pokłóciłam się z rodzicami o to, że w ogóle wyszłam. Zamknęli mnie w
pokoju i nie pozwolili korzystać z telefonu.

- A co z biblioteką?
- Hmm... Jaką biblioteką?
- Twoja mama powiedziała, że poszłaś do biblioteki. Kimmie pokręciła

głową.

- Byłam w domu i mam projekty, nad którymi pracowałam, aby to

udowodnić. Na przykład sukienkę z pasów materiału z frędzlami, które
obszyte były koralikami i zdobieniami ze skóry. Nazwałam ją „Szalone lata
dwudzieste spotkały współczesnego wampa".

- Mogłabyś też po prostu ochrzcić ją „Brzydactwo" - zasugerował

Wes.

- Założę się, że mama powiedziała ci to, by nie musieć iść do mojego

pokoju i mnie wołać. - Kimmie zignorowała Wesa. - Wczoraj zachowywała
się jak wariatka na haju.

- Mam ślady ugryzień, by to udowodnić - zażartował Wes.
- Cóż... - wymamrotałam. Nie wiedziałam, co innego powiedzieć albo

w co wierzyć.

- Ta szkoła jest do niczego - stwierdził Wes. - Spójrzcie na to. -

Wskazał napojem w stronę napisu. - Nawet słowo „morderca" napisali z
błędem.

- Wcale nie - rzuciła Kimmie.

background image

Wes zamyślił się, upił trochę napoju i ponownie popatrzył na napis,

starając się rozgryźć problem.

- Snell już tu był? - spytałam.
- Dyrektor Smrodek - zaczął Wes - jeszcze nie zaszczycił nas swoją

obecnością.

- Ale jestem pewna, że właśnie w tej chwili popuszcza pod siebie -

stwierdziła Kimmie. - Plotka głosi, że wcześniej był tu reporter z „Tribune".
Podobno ma już nawet zdjęcie. Przygotuj się na zobaczenie go jutro na
pierwszej stronie.

- Z całą zgrają pierwszaków pozujących przed figurą - dodał Wes.
- Skoro mowa o pierwszakach - zaczęłam. - Rozmawiałam z tą

dziewczyną, Debbie.

- Tą, która podobno jest na liście rzeźnickiej Bena? - spytał Wes.
Skinęłam głową, chociaż niechętnie, i streściłam im naszą rozmowę, nie

pomijając incydentu z liścikiem.

- Był tylko liścik? - dopytywała Kimmie. - Żadnych dziwacznych

zdjęć, na których widać ją w szkole?

- Żadnych piżam pozostawionych na oknie? - dodał Wes.
- Liścik nie wyglądał jak te, które ja dostałam. Bardziej przypominał

kartkę z szafki Bena. Napisany na kawałku papieru zwykłym czarnym
tuszem.

- I czego to dowodzi? - dopytywał Wes.
- Może w jej przypadku to zwykły żart, a w moim nie. - Wzruszyłam

ramionami.

- No nie wiem - stwierdził. - To dość dziwne, że Ben kręci się obok was

obu.

- I zupełnie przypadkiem pojawia się przed waszymi domami wtedy,

gdy najmniej się tego spodziewacie - dodała Kimmie.

- Nie mówiąc już o liścikach, spojrzeniach i sposobie, w jaki was

dotyka.

- Ale jej nie dotknął - wypaliłam, jakby to miało coś tłumaczyć.
- O mój Boże! - Kimmie zapiszczała, zauważając w tłumie Johna

Kenneally'ego. Natychmiast wygładziła spódnicę. - Czy on tu idzie? Jak
wyglądam? - spytała.

- Jak możesz w ogóle się nim interesować? - spytałam.
- Ślepa jesteś?

background image

- A ty? Nie widziałaś, jak się zachowywał w stołówce? Jak wylał

Benowi na głowę cały talerz zupy?

- Dobra, bez komentarza. - Wymieniła spojrzenie z Wesem. Pełen

zestaw, z uniesionymi brwiami i przewracaniem gałek.

- Jasne. - Wes przerwał temat. - Porozmawiajmy o czymś

bezpieczniejszym. Co wy na to?

- Zapomnijcie. - Wstałam.
- Camelia! - Kimmie zaczęła nienaturalnie wysokim głosem. - Nie

zachowuj się tak.

- Jak?! - nie wytrzymałam. - Jak może ci się podobać ktoś, kto jest

zwyczajnie okrutny?

- A ty? Jak może ci się podobać ktoś równie przerażający?
Odwróciłam wzrok. Postanawiałam nie wspominać o lustrze, pociętej

piżamie i wieczorze, który spędziłam z Benem.

- Poważnie - ciągnęła. - Chyba nie powiesz mi, że ta twoja skwaszona

mina wzięła się tylko i wyłącznie z tego, że uważam Johna za niezłe
ciacho.

Wzruszyłam ramionami. Pewnie miała rację - mój nastrój miał wiele

wspólnego z tym, komu mogę ufać. Spojrzałam w stronę napisu i, to chyba
przeznaczenie, w tej samej chwili na parking podjechał Ben.

- Śliwko, poznaj kompot - wyszeptał Wes.
Ben zaparkował motor, a po chwili dostrzegł napis. Wszyscy

przyglądali mu się, czekając na reakcję.

Zacisnęłam zęby, mając nadzieję, że nie pozwoli się sprowokować, że

będzie ponad to i wszystko spłynie po nim jak po kaczce. Niestety, Ben
zdjął kask, cisnął go w napis, a potem wskoczył na motor i zawarczał
silnikiem tak głośno, że poczułam, jakby moje serce miało eksplodować.

Wyjechał z parkingu z piskiem opon. Przez kilka chwil nikt nic nie

powiedział - słychać było jedynie odgłos silnika oddalającego się motoru.

background image

Rozdział 38



Dzień był koszmarny i żałowałam, że tego ranka w ogóle wstałam z

łóżka. Ben nie wrócił już do szkoły, a Kimmie i ja niewiele się do siebie
odzywałyśmy. Dyrektor zwołał apel, podczas którego łajał nas za
zniszczenie Piranii Polly, za zamieszanie, które panuje w szkole od
początku roku szkolnego, i jeszcze, tak bonusowo, za to, że reputacja
naszego liceum została nadszarpnięta (co było chyba jednak głównym
celem zebrania wszystkich razem). Wisienką na torcie okazał się genialny
pomysł Pot - mana na zrobienie niemal niemożliwej do zaliczenia
niezapowiedzianej kartkówki. Byłam emocjonalnym wrakiem.

Chociaż miałam wrażenie, że wtedy podczas lekcji coś dziwnego zaszło

między mną a Spencerem, postanowiłam pójść do pracy wcześniej z
nadzieją, że dotyk gliny pod palcami pomoże mi się zrelaksować i nabrać
dystansu. Spencera nie było. Miałam cały warsztat tylko dla siebie.

Przygotowałam narzędzia i zaczęłam odpakowywać rzecz, nad którą

pracowałam. Powoli ściągałam z niej folię i wilgotne papierowe ręczniki -
kluczowy element zapobiegający twardnieniu materiału. Przez moment
wdychałam z zamkniętymi oczyma zapach gliny, starałam się odsunąć od
siebie wszelkie niepożądane myśli i skupić się na fakturze materiału.

Po kilku minutach poczułam, że glina pod moimi dłońmi zaczyna

nabierać jakiejś formy. Kilka chwil później, wciąż z zamkniętymi oczami,
wyczułam pod palcami kształt przypominający skrzyneczkę. Otworzyłam
oczy, by spojrzeć na to, co stworzyłam.

Zaledwie kilka metrów ode mnie stał Spencer.
Ze świstem nabrałam powietrza i cofnęłam się o krok, zrzucając ze

stojącej za mną szafki stertę kubeczków.

- Nie chciałem cię wystraszyć - powiedział. - Wyglądałaś na

natchnioną, nie chciałem przeszkadzać.

- Skąd się tutaj wziąłeś? - spytałam, patrząc w stronę drzwi. Gdyby

wszedł, słyszałabym dzwonki.

- Byłem na dole, wyciągałem formy. - Podszedł bliżej. - Nad czym

pracujesz?

- Nad czymś z duszą, mam nadzieję.

background image

Szef uśmiechnął się i przeczesał dłonią ciemne włosy.
- Tak sądziłem, że ci dopiekłem.
Wzruszyłam ramionami i popatrzyłam na pracę. Byłam ciekawa, co

stworzyłam. Przy podstawie miało prostokątny kształt, wyżej widniał
podobny, tyle że miniaturowy. Wyglądało trochę jak samochód bez kół.

- Powiedziałem tak tylko po to, żeby cię bardziej zmotywować -

przyznał. - Masz ogromny talent, ale czasami odnoszę wrażenie, że
wybierasz proste rozwiązania. Nie starasz się dotrzeć do wnętrza.

Wnętrza?
- Poszperaj trochę - mówił dalej. - Szukaj. Badaj. Rzeźb z wewnątrz na

zewnątrz, a nie odwrotnie. Nie bój się po drodze czegoś popsuć.

- Wiecznie coś psuję - westchnęłam, wciąż przyglądając się mojemu

kretyńskiemu autku.

- To dobrze. - Jego uśmiech zmienił się w kpiący uśmieszek. - W ten

sposób człowiek się uczy. Trzeba doświadczać, aby móc osiągnąć wielkość.
Nie chodzi tylko o lepienie misek.

Podszedł jeszcze o krok, zupełnie jakby chciał dokładniej przyjrzeć się

rzeźbie. Patrzył jednak na mnie, a jego twarz była zaledwie kilka
centymetrów od mojej.

- Dobrze widzieć, że eksperymentujesz. Nie mogę się doczekać, co z

tego wyniknie.

- Tak - odparłam, zauważając zacięcie po goleniu na jego szyi. - Ja też.
- Jeśli kiedyś zechcesz pogadać, to zaproszenie jest wciąż aktualne.
Nagle poczułam, jakby ściany się zamykały. Próbowałam się odsunąć,

ale utknęłam pomiędzy szafką a Spencerem.

Chwilę później usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi. Spencer się schylił,

by podnieść naczynia, które wcześniej spadły na podłogę, a potem
sprawdził, kto przyszedł.

Matt. Jego wizyta nie mogłaby mnie bardziej ucieszyć.
Trzymając w dłoniach dwa kubki z kawą, powoli podszedł, zerkając to

na mnie, to na Spencera. Wyglądał, jakby się zastanawiał, czy w czymś nie
przeszkodził.

- Wejdź - zaprosiłam go.
Postawił jeden z kubków na stole. Ręce miałam całe w glinie.
- Byłem w okolicy. - Popatrzył na Spencera. - Pomyślałem, że się

przywitam.

background image

- Cudownie - odparłam, mając nadzieję, że Spencer zrozumie aluzję.
Szef został jednak z nami, przedstawił się Mattowi i zaczął opowiadać,

jaka to ja jestem utalentowana.

- Ta dziewczyna daleko zajdzie - stwierdził. Ostatecznie jednak

zostawił nas samych. Poczułam ulgę.

Matt wyglądał dziś wyjątkowo dobrze - błyszczące włosy, ciemnoszara

bluza kontrastująca z jego miodową cerą i złota szczecina na brodzie.

- Dzięki za kawę. - Wytarłam dłonie i upiłam łyk. Napój miał

orzechowy smak i idealną ilość cukru i mleka. - Pamiętasz, jaką kawę
lubię.

- To nie było aż tak dawno.
- Racja. - Przypomniałam sobie, że przecież nasz związek właściwie

zaczął się od kawy - w każdy czwartek spotykaliśmy się na naukę w
kawiarni Press & Grind w centrum miasta.

- To były fajne czasy - ocenił. Błękitnymi oczami uchwycił moje

spojrzenie. - Pamiętasz Philippe'a?

Zachichotałam, przypominając sobie dziwacznego baristę, który

żonglował filiżankami do espresso i robił magiczne sztuczki pianką z
cappuccino.

- Ciekawe, czy wciąż tam pracuje?
- Powinniśmy się kiedyś wybrać i sprawdzić.
- Byłoby fajnie - odparłam.
Ulżyło mi, że przynajmniej część niezręczności, jaka zagościła między

nami, zniknęła. To dziwne, jak zaledwie trzy krótkie tygodnie związku
mogą zniszczyć idealną platoniczną relację. Starałam się to wytłumaczyć
podczas jednej z naszych ostatnich randek - że było lepiej, gdy chodziło
tylko o kawę, książki i zabawnych baristów. Ale Matt chyba nie do końca
zrozumiał, o co mi chodzi, a ja nie umiałam wyjaśnić lepiej.

Zresztą co miałabym rzec? Był kwintesencją idealnego chłopaka -

przystojny, często dzwonił, kupował drobne prezenty i pamiętał wszystko,
co mu powiedziałam. Kimmie podejrzewała, że oszalałam, ale dla mnie
zerwanie z Mattem było niczym kubek wyśmienitej kawy - rozbudzający i
niezbędny do życia. Nie byłam gotowa na coś tak intensywnego. Inaczej niż
teraz.

Spojrzałam na bryłę gliny i pomyślałam o Benie - o tym, jak silnie

odczuwałam każdy jego dotyk.

background image

- A o co chodzi z twoim przerażającym szefem? - spytał Matt.
Pokręciłam głową, zastanawiając się, gdzie właściwie zniknął Spencer.
- Wygląda na to, że strasznych facetów masz w swoim życiu pod

dostatkiem - mówił dalej.

- Rozmawiałeś z Kimmie?
- Tylko troszeczkę. - Uśmiechnął się ironicznie.
- To ona cię tu przysłała?
- Martwi się o ciebie - rzekł. - Ja zresztą chyba też.
- Co ci mówiła?
Wzruszył ramionami.
- To i owo o Benie. Że często się wokół ciebie kręci.
Zacisnęłam usta. Ani trochę nie zdziwiło mnie plotkarstwo Kimmie,

ulżyło mi jednak, że nie powiedziała nic o dotykaniu.

- Z Benem sobie poradzę.
- Na pewno? Wiesz, co o nim sądzę. - Wiem, co robię.
- A co robisz? Facet zapracował sobie na nieciekawą reputację, nie

sądzisz?

- Nie rozumiesz.
- Więc mi wytłumacz.
Pokręciłam głową. Nie chciałam poruszać tematu, a już najmniej z

byłym.

- Słuchaj, nie chcę cię zdenerwować - próbował się tłumaczyć. -

Staram się ciebie chronić. Ekschłopak chyba ma do tego prawo, nie?

- Pewnie tak. - Uśmiechnęłam się szeroko.
- Zapamiętaj jedno. - Jego ton brzmiał lekko ironicznie. - Jeśli będziesz

czegoś potrzebowała, pamiętaj, że jestem przy tobie.

- Naprawdę musisz przestać być dla mnie taki wredny - zażartowałam.

- Ludzie zaczną gadać.

- Lubię być dla ciebie wredny. - Uśmiechnął się.
- Dla Reny Maruso też? - Tego pytania pożałowałam już w chwili, gdy

je wypowiadałam.

Matt, wyraźnie rozbawiony, upił kolejny łyk kawy. Przyglądał mi się

znad papierowego kubka.

- A jeśli powiem, że tak?
- To będę się cieszyć z twojego szczęścia.
- A jeśli powiem, że nie? Że dużo bardziej wolę torturować ciebie?

background image

Poczułam, że moja twarz robi się czerwona.
- Zapomnij - rzucił. - Nie odpowiadaj. Może wcale nie chcę wiedzieć.
- Miło, że wpadłeś - powiedziałam, starając się wypełnić nagłą, bardzo

niezręczną ciszę. - Dziękuję za kawę.

- Cała przyjemność po mojej stronie.
Odwrócił się i odszedł, zostawiając mnie z głową pełną pytań.

background image

Rozdział 39



Zdradziła, więc teraz moja kolej, żeby wszystko naprawić. Cząstka

mnie pragnie rozszarpać ją na kawałki, a inna śmiać się w głos z tego, co
dla niej przygotowałem.

Czułem się tak niesamowicie w jej pokoju. Zobaczyłem piżamę wciąż

leżącą w pudełku. Co za niewdzięcznica! Poszarpałem więc materiał na
kawałki.

Gdy nachylałem się nad różową tkaniną, wyobrażałem sobie, że to ona.

Nim pociąłem materiał na strzępy, drażniłem go przez jakiś czas końcem
noża.

To było wspaniałe uczucie. Śmiałem się, gdy skończyłem. Ledwie

zdołałem się uspokoić. Nagle wszystko wydawało mi się takie zabawne.
Ale potem zobaczyłem, co zrobiłem.

Zobaczyłem słowo SUKA na jej lustrze. Sam się tym przeraziłem.
Zdałem sobie sprawę, co zrobiłem. Nie wiedziałem, czy mam się śmiać,

czy poczuć mdłości. Trząsłem się. Przypomniałem sobie jednak, że właśnie
tego chciała ta samolubna suka i że ona sama nie wie, co jest dla niej dobre.
W przeciwieństwie do mnie.

background image

Rozdział 40



Pozostała część zmiany w Knead była raczej nudna. Przez resztę czasu

Spencer odnosił formy do piwnicy, a ja przygotowywałam się do zajęć,
paliłam w piecach garncarskich i próbowałam zdecydować, co robić dalej.

Czułam się rozbita przez tę sprawę z Debbie. Akurat wtedy, kiedy

postanowiłam zaufać Benowi, zdarzyło się coś, co sprawiło, że znów
wszystko kwestionuję i podważam.

Pomimo propozycji Spencera, że odwiezie mnie do domu, wróciłam

autobusem. Zapadł zmrok. Było już po ósmej, ale najwyraźniej rodzice
jeszcze nie wrócili.

Nie wiedziałam, dokąd pójść, i poczułam się głupio, bo przez chwilę

rozważałam, czy nie poczekać u któregoś z sąsiadów. Otworzyłam jednak
drzwi i włączyłam światło. Powtarzałam sobie, że wszystko będzie dobrze,
chociaż żołądek skręcał mi się ze strachu. W pokoju przelotnie zerknęłam
w lustro. Przez ułamek sekundy zobaczyłam na nim czerwone litery
rozmazane na swojej twarzy, ale gdy tylko mrugnęłam, zniknęły.

Obeszłam cały dom, by upewnić się, że wszystkie drzwi i okna są

zamknięte. Zeszłam nawet do piwnicy, a mijając moje stanowisko pracy,
dostrzegłam przypominającego skakankę robala, którego wyrzeźbiłam
wczoraj. Zdziwiłam się, że zapomniałam go sprzątnąć.

Chwilę później odezwał się telefon. Przestraszyłam się dzwonka.

Postanowiłam go zignorować i wróciłam na górę, żeby sprawdzić łazienkę.
Tata zasłonił wybitą szybę grubą folią, ale gdyby ktoś zechciał, łatwo
mógłby się włamać.

Wzięłam maszynkę do golenia z półki i zerknęłam przez ramię.

Dokładnie w tej samej chwili cień przesunął się po ścianie. Pisnęłam
cichutko i zebrawszy się w sobie, wyjrzałam na korytarz. Nikogo nie było.
Telefon jednak wciąż dzwonił. Zupełnie jakby ktoś nie dawał za wygraną,
bo wiedział, że jestem w domu.

Sama.
Przeszłam do kuchni i sprawdziłam automatyczną sekretarkę, ale nikt

nie zostawił wiadomości.

background image

Przerażona odłożyłam maszynkę na blat i podniosłam słuchawkę.

Miałam nadzieję, że to rodzice. Odezwałam się, jednak z drugiej
odpowiedziała mi tylko cisza. Odniosłem wrażenie, że ktoś nasłuchuje.

- Halo? - powtórzyłam, tym razem trochę głośniej.
Wciąż nic. Odłożyłam słuchawkę. Drżałam, nagle zrobiło mi się

przeraźliwie zimno.

Ponownie podniosłam słuchawkę, włączyłam ją i położyłam obok

aparatu, a potem sięgnęłam do torby po komórkę. Niestety, nie miałam
zasięgu.

Podeszłam bliżej okna w nadziei, że to pomoże. Kątem oka dostrzegłam

przyczepiony na lodówce liścik. Był od mamy; dołączyła do niego banknot
dwudziestodolarowy i napisała, żebym zamówiła pizzę w Raw, gdzie
serwują organiczną, wegetariańską żywność. Wyglądało na to, że nieprędko
wrócą z tatą do domu.

Wciąż nie miałam zasięgu. Odetchnęłam głęboko i usiadłam. Licząc do

dziesięciu, starałam się wziąć w garść. Powtarzałam sobie w duchu, że
wszystko jest w porządku, ale do moich uszu wciąż docierał irytujący
sygnał z włączonej słuchawki, a serce waliło jak szalone.

Po kilku sekundach sygnał zamilkł, a ja mogłam wreszcie zebrać myśli.

Burczało mi w brzuchu i kręciło mi się w głowie. Niechętnie sięgnęłam po
aparat i zdjęłam z lodówki listę telefonów do lokali z dostawą.
Uświadomiłam sobie, że od śniadania nie miałam niczego w ustach. Numer
do Raw zakreślony był na różowo, ale zamiast tego zadzwoniłam do starej
dobrej pizzerii w centrum i zamówiłam klasyczną pizzę z serem i grzybami.
Potem rozsiadłam się na kanapie w salonie i czekałam na kuriera.

Wciąż ze słuchawką w dłoni, poczułam chęć zadzwonienia do Kimmie,

ale w tym samym momencie telefon ponownie się odezwał. Jego dźwięk
zmroził mnie aż do szpiku kości. Odebrałam połączenie. Nim zdążyłam coś
powiedzieć, po drugiej stronie odezwał się mężczyzna:

- Camelia?
- Kto mówi?
- To ja. - Ton głosu rozmówcy stał się łagodniejszy. - Ben.
Moje serce straciło rytm, a w żołądku poczułam znajomy ciężar.
- To ty dzwoniłeś przed chwilą? - spytałam.
- Tak, ale było zajęte. Chciałem dzwonić na komórkę, ale nie mam

twojego numeru.

background image

- Skąd wiedziałeś, że jestem w domu?
- Nie wiedziałem. Pomyślałem po prostu, że spróbuję.
- Dopiero wróciłam - rzekłam. - Skąd wiedziałeś, o której dokładnie

zadzwonić?

- Wszystko w porządku? - spytał.
- Może powinnam spytać cię o to samo. Nie wróciłeś dzisiaj do szkoły.
- Nie martw się.
- Musimy porozmawiać. - Starałam się być dzielna.
- O czym?
- Nie przez telefon.
- Jesteś sama?
- Nie - skłamałam.
- Dobrze. Rodzice są w domu?
Wyjrzałam przez okno w salonie i zauważyłam, że światło przed

naszym domem wciąż jest zgaszone. Wyglądało na to, że sąsiadów też nie
ma. Światła na werandach po przeciwnej stronie ulicy i obok też były
wyłączone.

- Camelia?
- Jestem.
- Co się dzieje? - spytał.
Wzięłam koc leżący na kanapie i owinęłam się nim, by odegnać

przeszywający chłód.

- Jesteś sama, prawda? - powiedział niemalże szeptem.
Wychyliłam się, by zaciągnąć zasłony, a potem sprawdziłam, czy widać

mnie przez jakiekolwiek inne okno.

- Jadę do ciebie - powiedział Ben. - Mam wrażenie, że jesteś

zdenerwowana.

- Nic mi nie jest - zapewniłam.
Przez kilka sekund w słuchawce panowała cisza, aż w końcu Ben

zapowiedział, że i tak przyjedzie.

- Będę niedługo - obiecał.
Odłożyłam słuchawkę. Tym razem postanowiłam się nie spierać i

posłuchać intuicji, szczególnie że chciałam zapytać Bena o wiele rzeczy.

Kilka chwil później telefon zadzwonił ponownie.
- Halo?

background image

- Nie zapominaj o poczcie - wyszeptał głos w słuchawce. Poczułam

ciarki na plecach.

- Słucham?
- Skrzynka na listy - wysyczał. - Zapomniałaś ją sprawdzić, wracając

do domu.

- Kto mówi?
Przysunęłam się do okna i dyskretnie wyjrzałam, ale nikogo nie

zauważyłam.

- Dobre rzeczy spotkają tych, którzy potrafią czekać - powiedział. Jego

głos znów brzmiał łagodnie. - Czekałem na ciebie. Teraz twoja kolej.

- Kto mówi?! - krzyknęłam.
- Na szczęście nie będziesz musiała czekać długo. - Rozłączył się.
Ze słuchawką zaciśniętą w dłoni podeszłam do drzwi. Telefon znów

zadzwonił, ale zignorowałam go i wyjrzałam przez wizjer. Flaga przy
skrzynce była uniesiona.

background image

Rozdział 41



Zamiast pójść do skrzynki, zaczęłam nerwowo krążyć po pokoju,

zastanawiając się, czy powinnam zadzwonić do rodziców i poprosić ich,
żeby wrócili do domu. Wystukiwałam właśnie numer taty, kiedy usłyszałam
trzaśnięcie drzwi auta.

Chwilę później rozległo się pukanie - ktoś walił w drzwi pięścią i

natarczywie naciskał dzwonek. Zbyt przerażona, by otworzyć, chwyciłam
ze stołu ciężką glinianą miskę i stanęłam z dala od okien, tak by nikt mnie
nie zobaczył. Dobijanie nie ustawało, tak samo zresztą jak dzwonienie.

Wciągnęłam głęboko powietrze, starając się opanować ucisk w piersi.
Ktoś otworzył zewnętrzne drzwi i nacisnął klamkę. Włączyłam

słuchawkę, gotowa wybrać numer alarmowy.

Ale wtedy walenie do drzwi ustało. Ot tak, po prostu. Zewnętrzne drzwi

się zamknęły, a kilka sekund później usłyszałam, jak ktoś zatrzaskuje drzwi
do auta.

Powoli wysunęłam się zza stołu, by wyjrzeć przez okno. Niewielki

samochód odjechał z piskiem opon.

I wówczas ponownie rozległ się dzwonek.
Trzęsąc się, podeszłam do drzwi.
- Camelia? - Zza drzwi usłyszałam męski głos. Wyjrzałam przez wizjer.

To był Ben. I trzymał pizzę. Przekręciłam zamek i otworzyłam drzwi na
oścież.

Całkiem zapomniałam, że zamawiałam jedzenie. Na twarzy Bena

malował się szeroki uśmiech.

- Zamawiałaś dużą z serem i grzybami? Wisisz mi piętnaście dolców.
- Przestraszyłeś mnie.
- Widzę. - Wskazał glinianą miskę, którą wciąż kurczowo trzymałam w

dłoni.

Dobrze widziałam teraz skrzynkę na listy, jej flaga wciąż była

uniesiona. Na chwilę przymknęłam oczy. Wciąż słyszałam w uszach głos
prześladowcy, mówiący, żebym zajrzała do środka.

- O co chodzi? - spytał Ben. Wskazałam na skrzynkę.
- Chcesz, żebym to sprawdził?

background image

Pokręciłam głową i wyszłam na zewnątrz. Czy byłam obserwowana?

Nikogo nie zauważyłam, wszystko wyglądało normalnie.

- Coś nie tak? - przysunął się o krok.
Wciągnęłam w płuca chłodne nocne powietrze i wypuściłam je

przeciągle. Poza rzępoleniem elektrycznej gitary Davisa Millera,
dochodzącym z końca ulicy, było dziwnie cicho. Rozejrzałam się i
zauważyłam zaparkowany na rogu motor Bena.

- Dopiero przyjechałeś?
Skinął głową.
- Na pewno? - spytałam niemal pewna, że usłyszałabym silnik motoru.
- Czemu miałbym kłamać?
- Nie wiem - odparłam, patrząc mu w twarz.
- Czy to znaczy, że mi nie ufasz? - Zmrużył oczy.
Zignorowałam jego pytanie i odwróciłam wzrok. Popatrzyłam na

skrzynkę na listy. Otworzyłam ją drżącymi palcami.

W środku znajdowała się duża beżowa koperta z moim imieniem

napisanym z przodu.

- Kolejne zdjęcie - powiedziałam, rozpoznając czerwone litery.

Wyjęłam kopertę, zaprowadziłam Bena do środka i zamknęłam drzwi na
klucz.

- Pozwól, że ja ją otworzę - poprosił. - Jeśli zostawił ją niedawno,

mogły zostać ślady jego energii. Może coś wyczuję.

Usiedliśmy naprzeciw siebie przy kuchennym blacie. Ben przesuwał

koniuszkami palców po kopercie.

- Czujesz coś? - spytałam.
Zamknął oczy, by się skoncentrować, mięśnie na jego przedramionach

zadrżały.

- Wkrótce - wyszeptał, wypuszczając powietrze.
- Co wkrótce?
Zamiast mi odpowiedzieć, otworzył kopertę i sięgnął do środka. Wyjął

stosik pociętych zdjęć. Przyjrzałam im się dokładniej. Zdawały się częścią
jakiejś większej całości. Ben przejrzał je, dotykając palcami brzegów
każdego z kawałków.

- To puzzle, prawda? - powiedziałam.
Ben rozłożył je na marmurowej powierzchni i zaczął składać obrazek.

Jaskrawoczerwone litery napisane na całości znacznie ułatwiły zadanie. W

background image

ciągu zaledwie kilku sekund przesłanie stało się jasne.

- Czas prawie minął - przeczytałam szeptem. Zdjęcie przedstawiało

mnie patrzącą na zegarek.

- Zostało zrobione dzisiaj. Kiedy szłam do Knead. Kosmyk ciemnych

włosów opadł Benowi na oczy.

- Nie pozwolę, żeby coś ci się stało - rzekł.
- Obiecujesz?
Sięgnął po moją dłoń, ale zawahał się, nim jej dotknął. Palce mu drżały.
„Proszę!" - krzyczałam wewnątrz. Poczułam w sobie ból tak ogromny,

że zakręciło mi się w głowie.

Ben masował mój kciuk palcem. Zastanawiałam się, czy może czytać w

moich myślach. To było wszystko, na co się zdobył.

- Obiecuję - zadeklarował z mocą. - Ale teraz musimy się skupić.
- Tak - przytaknęłam, patrząc na zdjęcie i napisaną na nim wiadomość.

- Bo nie ma wiele czasu.

I zależy od tego moje życie.

background image

Rozdział 42



Przez następną godzinę omawialiśmy z Benem zdjęcie i rozmowę

telefoniczną, którą odbyłam wcześniej.

- Jest blisko. - Ben ścisnął kawałek zdjęcia w palcach i popatrzył w

stronę okna, ale rolety były już zasłonięte.

- Myślę, że pora zadzwonić na policję - powiedziałam. Ben pokręcił

głową.

- Skończyłem z policją.
- Z powodu tego, co było wcześniej? - spytałam.
- Z powodu tego, co jest teraz. - Odłożył fotografię i obrócił się na

stołku, twarzą do mnie. - Dali mi ostrzeżenie.

- Policja?
Ben skinął głową.
- Ta dziewczyna, Debbie, powiedziała im, że ją śledzę. - I uwierzyli

jej?

Chłopak wzruszył ramionami.
- Nie wiem, w co wierzą, ale zaczęli zadawać mi mnóstwo pytań.

Gdzie byłem wtedy i wtedy, z kim byłem i co robię, kiedy jestem sam.

- I co im powiedziałeś?
- Prawdę. A co innego miałem mówić?
- Rozmawiałam z Debbie - przyznałam. Sama chciałam poznać

prawdę.

Ben skinął głową. W ogóle nie był zaskoczony.
- Ona naprawdę w to wierzy - ciągnęłam. - Jest przekonana, że chcesz

jej zrobić krzywdę.

- Wiem, słyszałem. Wciąż nie zaprzeczył.
Na kilka chwil zapadła cisza przerywana jedynie cichym mruczeniem

lodówki i tykaniem kuchennego zegara w kształcie kota.

- Czemu tak mówi? - przerwałam milczenie.
Ben się przysunął. Jego ubranie pachnęło palonymi liśćmi.
- Wiem, że proszę o wiele, ale musisz mi zaufać.
- Powiedziała, że chodzicie razem na historię.
- I czego to dowodzi? Nie czaję się na Debbie.

background image

- A na kogo się czaisz?
- Na nikogo - rzekł, kręcąc głową.
- Zatem dotknij mnie jeszcze raz. - Podsunęłam rękę do jego dłoni. - I

powiedz mi, kiedy to wszystko się skończy.

Ben przypatrywał się mojej ręce. Wyraźnie go kusiła, ale po chwili się

odwrócił.

- O co chodzi?
- To skomplikowane.
- Co? Przecież już to przerabialiśmy. Nie zrobisz mi krzywdy.
- Skąd wiesz? - Z frustracją odgarnął włosy.
- Nie wiem - westchnęłam. - Ale jeśli nie masz zamiaru nawet

spróbować, to po co mówiłeś mi o swoich umiejętnościach? Czas prawie
minął. - Wskazałam na fotografię. - To mogłabym być ja.

- Wiem. - Zacisnął szczęki. - Ale nie rozumiesz.
- Więc mi wytłumacz. Powiedz mi, co się dzieje w twojej głowie.
- Ona mnie nawiedza - wyszeptał.
- Mówisz o Julie? Potwierdził.
- Wszędzie widzę jej twarz, widzę, jak spada z tego klifu.
- To był wypadek - przypomniałam mu.
Ben podwinął rękawy, jakby nagle zrobiło mu się gorąco. Odsłonił

bliznę na przedramieniu.

- To dlatego masz tę bliznę? - spytałam.
- Już zawsze będzie mi przypominać o tym, co się stało. Kiedy spadła,

próbowałem zejść po skałach, dotrzeć do niej. Ale skończyło się na tym, że
zraniłem się o ostry kamień.

- Czy wówczas po raz pierwszy coś wyczułeś? Zaprzeczył i opuścił

rękawy.

- Ale wcześniej były to niewielkie rzeczy. Zderzyłem się z kimś

ramieniem i wiedziałem, że jego auto złapie gumę, albo uścisnąłem komuś
dłoń i zobaczyłem, co będzie jadł wieczorem na kolację. Z początku
sądziłem, że to przypadek, ale potem sprawa stała się oczywista: umiałem
przewidywać różne rzeczy.

- Próbowałeś czerpać z tego korzyści?
- Nigdy nie chciałem z tego korzystać. Koniec, kropka. No i to

dotykanie... Nie zawsze mogę to przewidzieć. Nie zawsze wyczuwam to, co
chcę wyczuć. Mogę próbować i bardzo się skupić. Ale niekiedy, na

background image

przykład w twoim przypadku... Niekiedy wyczuwam niebezpieczeństwo, a
innym razem coś zupełnie innego.

- Na przykład co?
Patrzył na mnie tak, jakby próbował dać do zrozumienia, że nie chce

powiedzieć.

- Kiedy symptomy wystąpiły po raz pierwszy, poczytałem o

psychometrii - zaczął. - Musiałem wiedzieć, co się ze mną dzieje, dlaczego
wystarczyło, żebym kogoś dotknął, abym zobaczył różne rzeczy. Jak w
przypadku Julie.

Odwróciłam wzrok. Chciałam mu powiedzieć, że nie jestem Julie, ale

wówczas wziął mnie lekko za rękę. Potem zsunął się ze stołka i zrobił krok
na przód. Był tak blisko, że moja twarz niemal dotykała jego piersi.

- O czym myślisz? - spytał. Przy każdym oddechu jego bawełniana

koszulka ocierała się o mój policzek.

- Ty mi powiedz - odparłam, zauważywszy, że jego oddech stał się

głębszy i bardziej rytmiczny. Bardzo się starał, by nie stracić kontroli.

Splótł palce z moimi.
- Czujesz coś? - spytałam.
Pochwycił mój wzrok i przez kilka chwil przyglądał mi się w milczeniu.
- Uwielbiasz mieć nad wszystkim kontrolę, prawda?
- Wyczuwasz to?
- Widzę. Lubisz, gdy wszystko jest poukładane. Planujesz. Mam rację?
Wargi drżały mi z przejęcia, gdy kiwałam głową. Jego noga otarła się o

moje udo.

- Co robisz z rzeczami, które są poza twoją kontrolą? - spytał.
- Jakimi na przykład?
Jego dłoń zacisnęła się mocniej. Tak mocno, że niemal straciłam dech.
- Na przykład, czy będzie jutro padać albo tym, że cię teraz pocałuję?
Otworzyłam usta, by coś powiedzieć - na przykład, że musi się sam

przekonać - ale on już się nachylił.

Chwilę później drzwi frontowe otworzyły się z hukiem. Ben odskoczył i

puścił moją dłoń.

- Camelia, jesteś w domu?! - zawołał tata.
Ben schował kawałki zdjęcia z powrotem do koperty i wetknął ją sobie

pod bluzę.

background image

Moment później do kuchni weszli rodzice. Patrzyli lekko zdziwieni to

na mnie, to na Bena, czekając na jakieś wyjaśnienie. Problem w tym, że
sama nie rozumiałam, co się przed sekundą stało.

Ben przedstawił się jako mój partner laboratoryjny z chemii. Mama

wyciągnęła dłoń, by się przywitać. Spojrzał na nią, ale się nie poruszył.

Zmarszczyła brwi, zerknęła na tatę, a potem na mnie.
W tej samej chwili Ben szybko uścisnął jej dłoń - ich palce ledwie się

dotknęły - i powiedział, że musi już iść.

background image

Rozdział 43



Nie mogłam zasnąć. Była prawie północ, a ja leżałam w łóżku całkiem

rozbudzona, starając się zapomnieć o wydarzeniach ostatniego wieczoru i
trochę odpocząć.

Bez powodzenia.
Po wyjściu Bena mama poprosiła, żebym usiadła. Chciała ze mną

porozmawiać. Sądziłam, że przynajmniej wspomni o wizycie Bena i jego
dziwnym uścisku dłoni, ale jego imię nie padło ani razu.

- Gdzie byliście dzisiaj z tatą? - spytałam. Zauważyłam, że mama unika

mojego wzroku. Miała zaczerwienioną skórę, a nieokiełznane zazwyczaj
loki zebrane były w ciasny kok.

Po kilku łykach herbaty i niezliczonej ilości oddechów wreszcie się

otworzyła. Opowiedziała, że pojechali z tatą do kliniki odwiedzić ciocię
Alexię, ale że nie była w stanie wejść do środka.

- Nie mogłam się z nią spotkać - powiedziała. - Nie umiałam spojrzeć

jej w oczy.

Przysunęłam się i poklepałam ją lekko po plecach.
- Czemu tam trafiła?
Z poduszką przyciśniętą do ciała, mama wydusiła, że ciocia znów

(konkretniej mówiąc, czwarty raz) próbowała się zabić.

- Wyjdzie z tego?
Zamiast odpowiedzieć, mama zaczęła płakać. Tata wziął ją na ręce i

zaniósł do ich sypialni. Ja natomiast zaszyłam się w swojej.

Obróciłam się na łóżku, szukając mojego pluszowego misia polarnego.

Nie znalazłam go jednak zaplątanego w pościeli ani wciśniętego pod
poduszki. Westchnęłam cicho i wyjrzałam przez okno.

Księżyc był tej nocy w pełni. Wydawał się niespokojny - zupełnie jak

ja. Miałam obolałe ciało i nie potrafiłam zdławić w sobie dziwnego uczucia
przyciągania. Podsunęłam kołdrę aż pod brodę, ale osiągnęłam tylko tyle,
że poczułam, jakbym się dusiła. Usiadłam, żałując, że nie jestem na
zewnątrz, nie czuję na skórze jedwabnego nocnego powietrza i nie
pozwalam, by pochłonęła mnie ciemność.

background image

Popatrzyłam na drzwi. Mama wciąż płakała. Słyszałam ją po przeciwnej

stronie korytarza. Słyszałam też tatę. Mówił jej, że wszystko się ułoży, że
będzie dobrze. Ciekawe, czy sam w to wierzył?

Księżyc rzucał smugę srebrnego światła na moje łóżko, przecinając je

na pół. Powoli wstałam i podeszłam do okna. Podsunęłam moskitierę i do
środka wpadł wiatr. Pachniał morzem. Przypominał mi Bena.

Chwyciłam komórkę i wybrałam jego numer. Wciąż brak zasięgu.

Niewiele myśląc, złapałam kurtkę i wyszłam na zewnątrz. Wreszcie miałam
sygnał.

- Camelia? - Ben odebrał po pierwszym dzwonku.
Stojąc przed domem, mocniej przycisnęłam telefon do ucha. Nie

wiedziałam, co powiedzieć.

- Gdzie jesteś? - spytał, nie oczekując żadnych wyjaśnień.
- Na zewnątrz - odparłam, starając się brzmieć tajemniczo. Księżyc

oświetlał kałużę na ulicy. - A ty?

- Też - wyszeptał.
- Naprawdę?
- Nie mogłem spać. Musiałem się przewietrzyć. Czułam w środku

ogień. Obejrzałam się na okno sypialni. Nie chciałam jeszcze wracać.

- Przyjedziesz po mnie? - spytałam.
- Miałem nadzieję, że to powiesz.
- Naprawdę?
- Naprawdę - odparł. - Bo już jestem w drodze.
Przerwał połączenie. Kilka minut później usłyszałam silnik motoru

kilka przecznic dalej. Przybliżał się i stawał głośniejszy, napełniając moją
głowę otumaniającym szumem.

Wyszłam na ulicę i wreszcie go zobaczyłam. Zatrzymał się, podał mi

kask i powiedział, żebym wsiadła na motor.

background image

Rozdział 44



Kazałam Benowi zawieźć nas do Knead. Było już zamknięte, ale

przecież miałam klucze.

Zaparkował motor i weszliśmy tylnym wejściem.
- Jesteś pewna, że to żaden problem? - spytał, wyczuwając moje

narastające zdenerwowanie.

Skinęłam głową, przypominając sobie, że Spencer pozwolił mi

przychodzić tu o każdej porze. Powtarzałam, że to nic wielkiego, bo pewnie
i tak zostaniemy tu zaledwie kilka minut.

Ręce mi się trzęsły, kiedy próbowałam wsadzić klucz do zamka.

Wreszcie zaskoczyło i otworzyłam drzwi.

- To terpentyna? - spytał, wyczuwając zapach.
Przytaknęłam, włączyłam światło i oprowadziłam Bena po warsztacie.

Pokazałam półki z farbami, szkliwo, piece, kosze pełne resztek po
nieudanych eksperymentach, narzędzia i wzorniki, objaśniając wszystko
zapewne dużo dokładniej, niż go to interesowało. Bycie tutaj całkiem mnie
rozstroiło. Sama. Z nim.

- Na pewno nie będziesz miała kłopotów? - spytał.
- Na pewno. - Zaprowadziłam go do warsztatu. Podłoga pod naszymi

stopami cicho skrzypiała.

- Mogę obejrzeć twoje prace?
Wskazałam kilka misek, które wykonałam jako modele na zajęcia.

Nagle zdałam sobie sprawę, jakie one są podobne. Wszystkie są różnymi
wersjami jednej i tej samej rzeczy.

- Nad czym teraz pracujesz? - spytał. Popatrzyłam na mój nakryty

brezentem i odstawiony w róg pomieszczenia wyrób.

Ben powiódł wzrokiem tam gdzie ja i podszedł, by się lepiej przyjrzeć.
- Ten? - dopytywał, starając się podejrzeć.
Przytaknęłam. Wahałam się, czy mu pokazać, ostatecznie jednak

zdjęłam przykrycie. Przypominający auto kształt leżał na desce. Był równie
żałosny jak w dniu, w którym go wyrzeźbiłam.

- Praca w toku - wyjaśniłam.
- Fajne.

background image

- Może. Sama jeszcze nie wiem, co to ma być. Robiłam, co

podpowiadała mi intuicja, jeśli można to tak sensownie ująć.

- To bardzo sensowne. - Przez moment przypatrywał się bryle, zupełnie

jakby widział coś, czego ja nie dostrzegałam. - To naprawdę coś - dodał.

- Coś. - Uśmiechnęłam się. - Tak, to by dobrze opisywało tę pracę.
- Nie to miałem na myśli.
Spojrzałam na jego twarz, doskonale zdając sobie sprawę, że chodzi o

coś więcej niż tylko moja kiepska rzeźba.

Ben patrzył mi w oczy. Miał zaciśniętą szczękę i ściągnięte usta.
- Mogę cię o coś spytać?
- Jasne. - Starałam się zachować spokój.
- Czemu chciałaś, żebym po ciebie przyjechał? Nie zrozum mnie źle,

cieszę się, że to zrobiłaś. Po prostu jestem ciekaw.

Zakryłam rzeźbę.
- Czy to ma coś wspólnego z twoją mamą? - spytał.
- Co z nią?
- Dotknąłem jej, pamiętasz?
Mój umysł pracował na pełnych obrotach. Co widział? Czy w ogóle

mógł coś wyczuć?

- Wydarzył się wypadek - mówił dalej. - Brał w nim udział ktoś bardzo

bliski twojej mamie. Siostra albo może przyjaciółka.

- I wyczułeś to z uścisku dłoni?
- Mam rację? Wszystko z nią w porządku?
- Z mamą czy z ciocią? - Z obiema.
Spuściłam wzrok, myśląc, kiedy ostatnio mama była aż tak przybita.
- Ciocia się wyliże, ale naprawdę nie wiem, co będzie z mamą.
- Musi przestać obwiniać się o to, co się stało. To nie była jej wina.
- Może powinieneś posłuchać własnej rady - powiedziałam, patrząc na

niego.

- A kto mówi, że się obwiniam?
- Ja. I nie muszę cię dotykać, żeby to wiedzieć.
- Może po prostu żałuję, że nie mogę cofnąć czasu i wszystkiego

zmienić.

- Czy pomaganie mi wszystko naprawi? Ulży ci trochę?
- To nie jedyny powód, dla którego chcę ci pomóc. Może i od tego się

zaczęło, ale teraz, kiedy cię lepiej poznałem, muszę ci pomóc.

background image

- Naprawdę? - Czułam, że mój głos drży.
- Naprawdę - odparł, podchodząc bliżej. Nasze twarze dzielił jeden

pocałunek.

Próbowałam dotknąć blizny na jego przedramieniu, jednak Ben cofnął

rękę.

- Przepraszam. - Odwrócił wzrok, bym nie widziała jego twarzy. Albo

łez w oczach.

- Nie każdy dotyk jest zły. - Otworzyłam pudełko świeżej czerwonej

gliny, odkroiłam spory kawałek i położyłam przed nim na desce.

- Po co to? - spytał.
- Powiedziałeś, że chciałbyś nauczyć się rzeźbiarstwa, czyż nie?
Chłopak niepewnie skinął głową, ale wziął do ręki glinę. Powoli gładził

jej powierzchnię, widać było jednak, że nie wie, co dalej robić.

- Ona nie gryzie - powiedziałam, napełniając kubek wodą z kranu.

Namoczyłam w nim gąbkę i polałam jego palce kilkoma kroplami wody.

- Musisz nawilżać glinę, inaczej wyschnie i stwardnieje. Zaczął

ugniatać masę palcami, ale robił to niepewnie.

- Spróbuj się w nią zatopić - poradziłam, podciągając mu rękawy do

łokci.

- No nie wiem. - Pokręcił głową. - Rzeźba chyba jednak nie jest dla

mnie.

- Spróbuj. - Podciągnęłam swoje rękawy i lekko położyłam dłonie na

jego rękach. Z początku drgnął, a mięśnie na jego ramionach się napięły.
Potem jednak ułożyłam swoje palce nad jego i pomogłam mu formować
glinę. Razem utworzyliśmy z niej wałek, aż wreszcie w którymś momencie
jego dłonie się rozluźniły.

Miał powolny, rytmiczny oddech, jakby starał się skoncentrować.
- Nie zrobisz mi krzywdy - powiedziałam, przesuwając dłoń na jego

przedramię i lekko dotykając blizny. Moje palce gładziły ją delikatnie,
rozsmarowując przy tym glinę i mocząc skórę.

Ben spojrzał mi w oczy.
- Zbyt wiele? - spytałam świadoma swojego oddechu i przyspieszonego

bicia serca.

Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć. Nie zrobił tego jednak.

Pozwolił moim dłoniom prowadzić ręce po glinie. Nasze splecione palce
naciskały na lepką masę, powodując wybrzuszenia i zagłębienia. Po kilku

background image

minutach stworzyliśmy coś, co wyglądało jak szyszka, choć kształtem
przypominało raczej gruszkę.

- Nieźle - stwierdziłam, zauważając symetrię. - Jak uważasz?
Ben stanął twarzą do mnie. Patrzył tak intensywnie, jakby miał coś

ważnego do powiedzenia.

- Co się stało? - spytałam. - Czyżbyś poczuł coś, o czym powinnam

wiedzieć?

Sięgnął, by mnie dotknąć. Jego skóra była wilgotna i śliska.
- Ciii... - wyszeptał, koncentrując się. Przesunął dłońmi po moich

przedramionach, a potem wyżej, pod rękawami bluzki.

Tętno mi przyspieszyło, a żołądek się zacisnął. Poczułam palce Bena na

policzku.

Zamknęłam oczy, rozkoszując się delikatnym dotykiem na szyi.

Przyciągnął mnie bliżej.

- Rozluźnij się - wyszeptał mi prosto do ucha.
A potem mnie pocałował. Wsunął palce pod moją koszulkę i lekko

pogładził plecy. Czułam, że rozpływam się pod jego dotykiem.

Ujęłam jego twarz w dłonie, oddając pocałunek. Znów poczułam jego

ręce na przedramionach, a potem na nadgarstkach.

- Czy to zbyt intensywne dla ciebie? - spytałam, gdy na moment

przerwaliśmy.

Pokręcił głową i przesunął deskę z naszym wspólnym dziełem na bok,

potem podniósł mnie i posadził na stole. Czułam jego biodra na swoich
udach...

- Tak dobrze? - wyszeptał mi do ucha. Miał gorący oddech.
Skinęłam głową i znów zaczęliśmy się całować. Nie przestawaliśmy

przez następną godzinę, aż glina na naszych rękach wyschła i się skruszyła.

Aż zakręciło mi się w głowie i ledwie mogłam ustać na nogach.

background image

Rozdział 45



Po tym, jak Ben podrzucił mnie do domu, długo leżałam na łóżku

całkiem rozbudzona i zastanawiałam się, czy to się naprawdę stało, czy też
sobie to wszystko wymyśliłam.

Wiem, że to zabrzmi dziwnie, i pewnie śmiałabym się, gdyby Kimmie

albo ktokolwiek inny powiedział coś podobnego, ale gdyby nie mrowienie,
które wciąż czułam na ustach, i prąd przepływający mi w żyłach,
przysięgłabym, że dzisiejszy wieczór to jedynie wytwór mojej wyobraźni.
Taki był wspaniały.

Na śniadanie tata przyniósł sok pomarańczowy i wypieki: placek z

truskawkami w cukrze, placki z glutenem, kupne ciasto kawowe.
Najwyraźniej starał się zadośćuczynić za nieobecność mamy. Wciąż leżała
w łóżku. Kiedy wcześniej mijałam jej pokój, była nakryta aż po samą szyję
i nie chciała rozmawiać.

- Potrzebuje teraz trochę przestrzeni - odparł tata, gdy go o to

spytałam.

- A co z pracą?
Siedział naprzeciwko. Upił łyk kawy.
- Przez następnych kilka dni ktoś poprowadzi zajęcia za nią.
- Kilka dni czy kilka tygodni?
Tata spojrzał surowo, ale zamiast odpowiedzieć, zapytał o jedzenie w

szkole i dał mi dodatkowe pięć dolarów na lunch.

- Co zrobimy?
- Z mamą? - spytał, jakbym naprawdę musiała wyjaśniać, o co mi

chodzi. - Damy jej trochę przestrzeni.

- A jeśli wcale jej nie potrzebuje? Odchrząknął.
- Wiem, że chcesz dobrze, ale to sprawa między twoją mamą i jej

siostrą.

- Ciocią Alexią - poprawiłam go, chociaż dziwnie było ją tak nazywać.

Ostatni raz widziałam ją, gdy jeszcze chodziłam do przedszkola. Tak
przynajmniej mi powiedziano.

- Nic o tym nie wiesz.

background image

- Wiem, że obwinianie się o coś, co miało miejsce czterdzieści lat temu,

nie jest rozwiązaniem. Naprawdę uważasz, że to wina mamy, że babcia tak
nienawidziła Alexii?

- To nie dlatego mama się obwinia.
- Wiem. - Byłam pewna, że chodzi raczej o to, że gdy dorastały, mama

nie zrobiła nic, aby ochronić młodszą siostrę. Według słów mamy, babcia
winiła Alexię za odejście męża i zawsze traktowała ją z nienawiścią. Mama
tymczasem była kochana i rozpieszczana, często tylko po to, żeby jeszcze
bardziej zranić siostrę.

- To nie przez mamę ciocia Alexia ma problemy.
- Cii... - Tata wskazał na korytarz. Drzwi do ich sypialni były uchylone.

- Naprawdę nie znam odpowiedzi - ściszył głos.

- Ja też nie, ale wiem, że tkwienie w przeszłości niszczy teraźniejszość.

Mama musi zwalczyć swoje demony i przestać żyć w poczuciu winy.

Tata uśmiechnął się i zamieszał kawę, chociaż pił ją bez mleka i cukru.
- Chyba wiesz, o czym mówisz.
- Wiem - odparłam, myśląc o Benie.
- Więc jak ma się zmierzyć z tymi demonami?
- Po pierwsze musi porozmawiać z siostrą.
- A po drugie ja muszę znaleźć chwilę, żebyśmy pogadali. - Stuknął

kubkiem w moją szklankę z sokiem. - Przepraszam, że ostatnio byłem taki
zajęty.

- Nie ma sprawy. - Kusiło mnie, żeby od razu mu wszystko

powiedzieć.

Umówiliśmy się jednak, że porozmawiamy przy długo odkładanej

kolacji w Taco Bell, nad chipsami i taco. Potem poszłam do szkoły.

Do ósmej zostało jeszcze trochę czasu, ale korytarze były już pełne.

Mijałam grupki osób pogrążonych w rozmowie, zastanawiając się, czemu
mi się przyglądają.

Matt stał przy swojej szafce. Skinął mi dłonią na przywitanie.
- Co się dzieje? - spytałam, widząc Davisa Millera stojącego na uboczu

z kumplami z kapeli. Wskazywali na mnie.

- Nie słyszałaś? - Matt zatrzasnął drzwi szafki. Zaprzeczyłam. Kątem

oka dostrzegłam kilka zapłakanych dziewcząt. Senora Lynch starała się je
pocieszyć.

background image

- Debbie Marcus jest w śpiączce - powiedział. - To się stało wczoraj w

nocy.

- Co?
- Podobno późno wracała do domu, koło wpół do drugiej w nocy, i ktoś

w nią wjechał.

- Ktoś czy samochód?
- Dokładniej mówiąc, motor. Tak przynajmniej wszyscy mówią.
- I sądzą, że to Ben. Matt wzruszył ramionami.
- Nikt inny jej nie prześladował.
- Poczekaj. - Pokręciłam głową. Ben podwiózł mnie do domu około w

pół do drugiej. - Gdzie to się stało?

- Na ulicy Columbus, niedaleko twojego domu. Czemu pytasz? Wiesz

coś?

- Nie - skłamałam. Poczułam, że szyja robi mi się gorąca. Głęboko

odetchnęłam i zerknęłam wzdłuż korytarza. Mnóstwo osób patrzyło w moją
stronę. - O co im chodzi?

- Myślą, że będziesz następna.
- Co? - Moje serce stanęło, a w głowie zaczęło wirować.
- Camelia? - Matt podszedł bliżej i wziął mnie za ramię. - Chcesz

usiąść?

Potrząsnęłam głową.
- Chyba nie powiesz mi, że jesteś zaskoczona - rzekł.
- Po prostu nie rozumiem.
- Mówię tylko, co słyszałem - zapewniał. - Policja właśnie go

przesłuchuje.

- Bena?
- Cóż... No, tak. - Widząc, jak się martwię, przygryzł dolną wargę,

jakby chciał pokazać, że i jemu się to nie podoba.

- Skąd wiedzą, że to był jego motor? - spytałam. - Czy ktoś widział

zdarzenie?

- Debbie powiedziała policji, że to był motor - odezwała się Kimmie,

włączając się do rozmowy. - Zanim zapadła w śpiączkę, wymieniła imię
Bena.

- Czemu wracała tak późno sama? - pytałam.
- Podobno miała nocować u Mandy, swojej przyjaciółki - wyjaśnił

Matt. - Ale nastąpił jakiś rodzinny dramat i Debbie postanowiła wrócić do

background image

domu. Mieszka pięć minut piechotą od Mandy.

Byłam kompletnie zdezorientowana.
- To nie ma sensu. Jak do tego doszło?
- Pytanie, które powinnaś sobie zadać, to co ty z tym zrobisz? - rzekła

Kimmie.

- Ja?
- Ziemia do Camelii! On ciebie też prześladuje.
- Po prostu się o ciebie martwimy - wtrącił Matt. Wymienił z Kimmie

spojrzenia. Było oczywiste, że omawiali moją sytuację.

- To nie Ben mnie prześladuje.
- Doprawdy? A kto ci to powiedział? - zaczęła Kimmie z irytacją. -

Ben?

- Nie masz pojęcia, o czym mówisz - syknęłam.
- Nie - warknęła. - To ty nie masz pojęcia. W przeciwieństwie do ciebie

staram się być dobrą przyjaciółką!

- Co to miało znaczyć?
Matt przeprosił i obiecał, że porozmawiamy później, a Kimmie mocniej

wcisnęła dłonie do kieszeni płaszcza.

- Kiedy ostatnio spytałaś, jak się czuję i co u mnie słychać?
Miała mi poza tym za złe, że nigdy nie spytałam o warsztaty w

Instytucie Mody, na które chciała się dostać, i że nie okazałam ani grama
zainteresowania tym, co się dzieje u niej w domu.

- Chodzi ci o ojca? - spytałam. Na halce jej spódnicy zauważyłam

naszytą literę K, wkomponowaną w odcisk ust umalowanych czarną
szminką - jej logo.

- Tak, o ojca - rzuciła. - Ostatnio zachowuje się jak dwudziestoletni

student, a ciebie to nie interesuje. I nie chodzi tylko o mnie - ciągnęła, nie
przerywając nawet na złapanie oddechu. - Wesa też nie wspierałaś.

- Wesa? Skinęła głową.
- Czemu nigdy nie zaproponowałaś, że będziesz udawać przy jego ojcu

jego dziewczynę?

- Nie wiem - odparłam. Czułam, że broda zaczyna mi drżeć.
- Ja też nie wiem. - Kimmie westchnęła. - Naprawdę nie mam już

ochoty się dalej z tobą kłócić, a już na pewno nie o Bena.

- Ostatnio miałam sporo na głowie - broniłam się.

background image

- Właśnie dlatego byłam taka cierpliwa i wysłuchiwałam twojej

gadaniny o Benie.

- Nie rozumiesz - powiedziałam. - Dotknął mnie i wyczuł, że gdy

byłam w drugiej klasie, zgubiłam się. Pamiętasz... Wtedy, podczas
przerwy?

- Żartujesz sobie? - Przewróciła oczami. - Wszyscy w szkole o tym

wiedzieli. Przecież ogłaszali to przez radiowęzeł. Naprawdę sądzisz, że nie
mógł o tym po prostu usłyszeć? To małe miasteczko. Ludzie lubią gadać.

Nabrałam powietrza. Wciąż mi się kręciło w głowie. Miałam wrażenie,

że ktoś kopnął mnie w brzuch.

- Słuchaj, powiem to tylko raz: nie ufam Benowi. Nie wierzę w

historyjki, którymi cię karmi. Nikt inny też w to nie wierzy. Jedna
dziewczyna nie żyje, inna leży w śpiączce. Co będzie z tobą?

- Nie wiem - wyszeptałam, do oczu napłynęły mi łzy. Bałam się

bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

- Musisz porozmawiać z policją - rzuciła stanowczo, podając mi

chusteczkę. - Powiedziałaś już rodzicom?

- To nie takie proste.
- Oczywiście. - Znów przewróciła oczami.
- Nie - odparłam, ocierając łzy. - Nic nie rozumiesz. Wieczorem

pogadam z tatą.

- Jeśli nie ty, to ja to zrobię. Masz moje słowo. Daję ci czas do dzisiaj

do ósmej wieczorem.

- Kimmie, przepraszam.
- Wiem - mruknęła, wreszcie mi odpuszczając. - Gdyby to zależało ode

mnie, każdy facet miałby naszywkę: „Przekroczenie zalecanej dawki może
doprowadzić do irracjonalnego zachowania, kiepskiej oceny sytuacji i
oddalenia się od przyjaciół". - Odwróciła się na pięcie i ruszyła do sali.
Zygzakowata halka jej sukienki baby doll powiewała, przypominając mi,
jak niesamowicie Kimmie jest utalentowana.

I jak bardzo straciłam kontakt z rzeczywistością.

background image

Rozdział 46



Dzisiaj wezwano mnie do biura szkolnego psychologa. Z początku pani

Beady zachowywała się, jakby to była zwyczajna rozmowa, ale potem
zaczęła wypytywać - czy wszystko u mnie w porządku, czy mam chłopaka,
czy czuję się w szkole bezpieczna...

Nie zdradziłam się ani słowem, chociaż bardzo chciałam zrzucić ciężar

z ramion.

Podobno Ben zjawił się dzisiaj w szkole, ale ledwie zdążył zsiąść z

motoru, został zaatakowany przez grupę chłopaków. Niewiele wiadomo o
tym, kto był w tej grupie, grunt, że Ben skończył z rozciętą wargą i
podbitym okiem. Władze placówki zadzwoniły do jego ciotki i odesłały go
do domu, ale szczerze mówiąc, nie wydawały się zbyt przejęte jego stanem.
Ich głównym zmartwieniem była teraz biedna Debbie.

I biedna ja.
Nauczyciele, z którymi nigdy nie miałam lekcji, ludzie, z którymi nigdy

nie zamieniłam słowa - wszyscy oferowali mi ramię do wypłakania. Z
każdym rzuconym w moim kierunku spojrzeniem i każdym słowem
ostrzeżenia zastanawiałam się obsesyjnie: czy jestem jedną z tych
głupiutkich dziewcząt, które widuje się w horrorach, jak uciekając przed
mordercą potykają się o własne szpilki?

Nie, nie jestem taka. Wierzę instynktowi - temu cichutkiemu głosikowi

wewnątrz, który mówi mi, bym zaufała Benowi, bym go wysłuchała, a
wyznanie wszystkiego władzom szkoły sprawi, że go mi odbiorą, właśnie
teraz, gdy potrzebuję z nim porozmawiać.

Lekcje się skończyły. Wysiadłam z autobusu i przystanęłam po drugiej

stronie ulicy naprzeciwko jego domu.

Motor stał zaparkowany na podjeździe. Przeszłam na drugą stronę, by

mu się przyjrzeć. Sprawdzić, czy ma jakieś wgniecenia albo odpryski farby,
które wskazywałyby, że miał zeszłej nocy wypadek. Poza długą,
piętnastocentymetrową rysą na baku, motor był cały.

Chwilę później usłyszałam skrzypienie w domu u sąsiadów. Zerknęłam

w tamtym kierunku. Starsza pani obserwowała mnie ze stojącej na ganku

background image

huśtawki. Gdy spostrzegła, że się jej przyglądam, przestała się bujać -
jęczenie zawiasów ustało.

- Wszystko na swoim miejscu? - Zza moich pleców rozległ się głos.
Przestraszyłam się i momentalnie obróciłam.
Za mną stał Ben. Miał spuchniętą wargę, a w kąciku ust pozostała

zakrzepła krew. Pod okiem odznaczał się ciemnofioletowy siniec.

- Co tutaj robisz? - spytał. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji.
- Chciałam cię zobaczyć. - Podeszłam, by przyjrzeć się jego ranom.

Miał na brodzie rozcięcie w kształcie księżyca. - Jesteś cały? Słyszałam, co
się stało.

- O czym dokładnie? O bójce czy o tym, że podobno z mojej winy

Debbie Marcus leży teraz w śpiączce?

Zerknęłam do tyłu. Kobieta wciąż siedziała na ganku, patrząc w naszym

kierunku.

- Nie przejmuj się nią. - Ben wskazał sąsiadkę. - Przez cały dzień

ludzie mnie obserwują i wydzwaniają do domu.

- Jacy ludzie?
- Dziennikarze, wściekli rodzice, ludzie z rady szkoły, ci, którzy mnie

nawet nie znają...

- A policja? - spytałam, przypomniawszy sobie słowa Matta.
Ben skinął głową.
- Zupełnie jakbym od nowa przechodził to, co stało się z Julie. Z tą

różnicą, że tym razem nic nie zrobiłem.

- Tym razem?
Ponownie przytaknął, ale nie rozwinął myśli.
- Nie muszę się zgadzać na to gówno. Ciocia też na to nie zasłużyła.

Dyrektor zadzwonił do niej i powiedział, że powinienem wziąć sobie kilka
tygodni wolnego.

- Nie mogą tego zrobić.
- To bez znaczenia. Stało się.
- Więc co teraz?
- Powiedz, czemu tu przyszłaś?
- Chciałam cię zobaczyć - powtórzyłam.
- I dlatego oglądałaś mój motor?
Poczułam ucisk w piersi, a w gardle formującą się gulę. Zerknęłam na

jego motor i na rysę na zbiorniku paliwa.

background image

- Jakiś problem? - dopytywał, jakby znał już odpowiedź.
- Zauważyłam rysę. - Wskazałam ręką zadrapanie.
- Jak myślisz, skąd się wzięła?
- Nie wiem. Skąd?
- Nie ufasz mi, prawda? - bardziej stwierdził fakt, niż zapytał.
- Chciałabym znać kilka odpowiedzi - zaczęłam. - Mówią, że Debbie

miała wypadek około pierwszej trzydzieści na Columbus. To obok mojego
domu i w czasie, kiedy mnie odwoziłeś.

- Ale jej nie potrąciłem - zapewnił.
- Byłeś na ulicy Columbus?
- A jeśli powiem, że tak?
- To nie jest odpowiedź.
- A jakiej odpowiedzi oczekujesz?
- Chcę prawdy - nalegałam. - Powiedz mi prawdę. Spraw, żebym

zrozumiała. Debbie sądzi, że to byłeś ty. Tak powiedziała policji.

- Wymieniła moje imię - sprostował. - I że potrącił ją motor. Ale nie

powiedziała, że to ja go prowadziłem. - Patrzył na mnie, czekając na
reakcję, jakby to, co mówił, miało wszystko naprawić.

Ale to tylko pogorszyło sprawę.
Spojrzałam jeszcze raz na motor, zastanawiając się, czy ta rysa widniała

już na nim wcześniej. Obawiałam się, że bym ją zauważyła.

- Zarysował się dzisiaj - wyjaśnił. - Jakieś gnojki kopnęły motor i się

przewrócił.

- Naprawdę?
- Tak trudno w to uwierzyć? - Wskazał swoją poobijaną twarz. - Więc

co teraz? - spytał.

- Nie wiem.
Wyciągnął dłoń, by wziąć mnie za rękę.
- Wciąż muszę ci pomóc.
Wbiłam wzrok w ziemię. Nie byłam jeszcze gotową na jego dotyk. Ani

na pokazanie mu myśli.

Mimo to ujął moją dłoń.
Jego palce zamknęły się wokół moich. Z początku ich uścisk był

delikatny, niemal pocieszający, potem jednak się nasilił.

- Ben - prosiłam, starając się uwolnić. Drugą ręką chwycił mnie za

nadgarstek.

background image

- Puść! - poprosiłam, tym razem głośniej.
Nie słyszał. Miał dzikie spojrzenie i mocno zaciśnięte usta. Trzymał

moją rękę tak mocno, że zabolało. Spociłam się, a w głowie zaczęło mi
wirować.

Na jego bladej twarzy malowała się furia - nie było wątpliwości, co

wyczuł. Ponownie spojrzałam na kobietę na ganku. Weszła do domu. Może
chciała zadzwonić po pomoc?

Po kilku kolejnych minutach proszenia i wyrywania się zagrałam ostro -

kopnęłam go w nogę. Zbiłam go tym z tropu i zdołałam się wyrwać. Tracąc
dech, cofnęłam się kilka kroków. Czułam, że twarz zastyga mi w
przerażeniu.

- Co się właśnie stało? - spytałam.
Ben również się trząsł. Zagryzł wargę, jakby próbując się opanować.
- Straciłem kontrolę - wyszeptał.
- Nic mi nie jest - zapewniłam go.
- Może teraz, ale co będzie następnym razem? Wystarczy jedno

potknięcie.

- Tutaj nie ma żadnego klifu. - Starałam się rozładować napięcie,

chociaż wewnątrz byłam roztrzęsiona.

Ben pokręcił głową. Nie chciał dłużej słuchać, nie mógł nawet spojrzeć

mi w oczy.

- Masz rację, że mi nie ufasz.
- Ale ja chcę ci ufać. Dlatego tu jestem. Dlatego postanowiłam przyjść

tutaj, zamiast powiedzieć wszystko policji.

Sięgnęłam, by wziąć go za rękę, ale Ben się odsunął, nim zdążyłam go

dotknąć.

- Potrzebuję cię - mówiłam dalej. - Potrzebuję, byś pomógł mi

rozszyfrować tę łamigłówkę.

Wciąż kręcąc głową, odwrócił się i wszedł do domu.

background image

Rozdział 47



Było dopiero kilka minut po czwartej. Wiedziałam, że tata jeszcze nie

wrócił do domu, a mama nie odbierała telefonu. Postanowiłam pójść do
Knead.

Spencer był w warsztacie. Uczył grupę z ośrodka seniora. Wątła kobieta

z włosami zafarbowanymi różową płukanką malowała dla swojego partnera
gigantyczny kubek w kształcie piersi - piło się z sutka. Nie wiedziałam, co
jest dziwniejsze - to, że maluje go osiemdziesięciolatka, czy to, że wybrała
jaskrawoniebieski kolor tła z biało - czerwonymi paskami, jakby to był
jakiś hołd składany Ameryce. Tak czy inaczej, rozbawiło mnie to, a właśnie
śmiechu potrzebowałam teraz najbardziej.

Pomasowałam nadgarstek, który wciąż był zaczerwieniony, i

odsłoniłam rzeźbę, czując, że chcę popracować.

- Cieszę się, że wciąż nad tym pracujesz - powiedział Spencer, stając

obok.

- Czuję determinację, by stworzyć coś dobrego.
- Też tak mam. Czasami praca nie pozwala mi w nocy spać. Kiedy się

kładę, męczą mnie wyrzuty sumienia, zupełnie jakbym opuszczał
przyjaciela w potrzebie.

Przytaknęłam. Byłam bardzo ciekawa, co stworzę - ciekawa, co

wyniknie z poddania się w pełni mocy dotyku.

Spencer patrzył przez chwilę, jak nawilżam powierzchnię gliny gąbką i

wycinam otwór na drzwi mojego auta.

- Mam wrażenie, że to będzie najbardziej intrygująca z twoich

dotychczasowych prac. Albo przynajmniej taka z namiastką duszy. -
Uśmiechnął się.

Odpowiedziałam mu tym samym, przesuwając palcami po glinie.

Podczas gdy mój szef wrócił do swoich uczniów, uformowałam zderzak i
ukształtowałam rurę wydechową. Zamknęłam oczy i skoncentrowałam się
na dłoniach, na tym, do czego dążą. Gładziłam glinę palcami, ulepiłam
szeroko otwarte drzwi od strony pasażera. Kilka minut zajęło mi dodanie
wgięcia na błotniku i rysy na wlocie powietrza. Wreszcie wygniotłam kilka
dziur z boku, tylko i wyłącznie dlatego, że czułam, iż powinny tam być.

background image

Ponad dwie godziny później wciąż pracowałam. Spencer wyszedł już,

wcześniej jednak wywiesił na drzwiach tabliczkę ZAMKNIĘTE.
Wiedziałam, że czas mija i że muszę wrócić do domu. Tata będzie mnie
szukał. Zaczęłam odkładać wszystko na miejsce. Nagle mój wzrok przykuła
szyszka, którą wyrzeźbiliśmy z Benem.

Chciałam ją podnieść, ale przestraszył mnie dzwonek rozbrzmiewający

przy drzwiach.

W środku stał Matt.
- Hej. - Brakło mu tchu. - Miałem przeczucie, że cię tu znajdę.
Popatrzyłam na drzwi zdziwiona, że Spencer nie zamknął ich na klucz.
- Coś się stało?
Jego twarz była blada, a na czole perlił się pot.
- Chodzi o Bena - powiedział.
- Co z nim?
- Miał wypadek. Przewrócił się na motorze.
- To znaczy?
- Odbiło mu i przy jeziorze zaczął się ze mną ścigać. Jechał za mną i

obijał się o zderzak. Nawet wgniótł mi drzwi.

- Czekaj! Co takiego?
- Musisz ze mną iść. Tylko ciebie posłucha.
- Nic mu nie jest?
Matt pokręcił głową i spojrzał w kierunku drzwi. Jego auto było

zaparkowane tuż pod latarnią.

Bez zbędnych pytań chwyciłam kurtkę i zamknęłam za sobą pracownię.
- Gdzie teraz jest? - spytałam, gdy już ruszyliśmy.
Matt podgłośnił radio - puszczali właśnie jakąś piosenkę

heavymetalową. Skręcił kilka razy i wyjechał na główną ulicę.

- Gdzie on jest?! - przekrzyczałam muzykę.
- W szpitalu. Ścigał się ze mną i stracił kontrolę. Motor się przewrócił i

wpadł na drzewo.

- Zadzwoniłeś po karetkę?
- Tak. Był nieźle poobijany.
- Dlaczego się ścigaliście? Pokłóciliście się o coś?
- Facetowi kompletnie odbiło - powtórzył.
- Tak, ale dlaczego? Przecież musiał być jakiś powód.
- Najwyraźniej nie dla niego.

background image

- To nie ma sensu - westchnęłam. - To jest do niego niepodobne.
- Nie widziałaś jeszcze, jaki ma temperament?
Zerknęłam za okno. Obserwowałam, jak Matt po raz kolejny skręca i

wyjeżdża na autostradę.

- W którym jest szpitalu? - spytałam. Coraz bardziej oddalaliśmy się od

jeziora.

- W Fairmont. - Znów podkręcił radio.
- Dlaczego tam?! - Cały czas przekrzykiwałam muzykę.
Matt wzruszył ramionami.
- Tam go zawieźli. Facet z dyspozytorni powiedział, że tam mają

dzisiaj więcej personelu.

Zacisnęłam pięści tak, że paznokcie wbijały mi się w skórę. Musiałam

zobaczyć Bena, i to natychmiast. Prędkościomierz wskazywał dużo ponad
130 km/h. Ciężka muzyka atakowała moje uszy, potęgując zdenerwowanie.

Wreszcie Matt skręcił na prawy pas i zjechał na Fairmont. Kilka minut

później dotarliśmy do centrum miasteczka. Początkowo kierowaliśmy się
znakami wskazującymi szpital.

Fairmont było jeszcze bardziej ponure, niż zapamiętałam. Właśnie

dlatego prawie nigdy tu nie przyjeżdżam. Przy wąskiej ulicy są jedynie
mały sklep warzywniczy, pizzeria i stacja benzynowa. Dostrzegłam kolejny
kierunkowskaz do szpitala, ustawiony pod jedną z niewielu latarni. Strzałka
kierowała nas w prawo.

Ale Matt skręcił w lewo.
- Przegapiłeś znak - zwróciłam mu uwagę.
Przyciszył muzykę i powiedział, że zna skrót. Utknęliśmy na światłach.

Czerwone paliło się w nieskończoność.

Wewnątrz auta Matta było zimno i wilgotno, a z minuty na minutę coraz

bardziej niewygodnie.

- Powinniśmy zawrócić - stwierdziłam.
Matt podrapał się nerwowo po twarzy, a potem poprawił tylne lusterko.

Odświeżacz powietrza huśtał się wokół, a ja poczułam wreszcie unoszący
się w powietrzu toksyczny zapach - coś jak spray na robaki.

- Chyba się zgubiliśmy - wymamrotał, skręcając w opuszczoną uliczkę,

a potem w kolejną, aż zupełnie straciłam orientację.

Gdy tak oddalaliśmy się coraz bardziej od centrum miasteczka i

zmierzaliśmy ku zalesionym terenom, w moim żołądku narastała gula, a

background image

niepokój wzrastał. Popatrzyłam na swoje drzwi. Brakowało w nich klamki.

- Spokojnie - oświadczył, zatrzymując auto na końcu ślepej uliczki. W

lesie nieopodal zaparkowana była przyczepa. Może znaleźliśmy się na
skraju kempingu? Matt wyłączył silnik i popatrzył na mnie z dziwnym
uśmiechem. - Boisz się?

Zacisnęłam zęby i poczułam, że drży mi powieka. Próbowałam z

nonszalancją sięgnąć do kieszeni, by poszukać komórki, ale Matt to
zauważył. Wyrwał mi aparat i wyrzucił go przez okno.

- To nie pora na telefony - powiedział, przysuwając się bliżej.
- Co ty wyprawiasz?
- Spokojnie - powtórzył. - Chcę tylko porozmawiać.
- Skłamałeś na temat Bena. Przyglądając mi się z uwagą, skinął głową.

Jego błękitne oczy były szeroko otwarte, a spojrzenie przenikliwie.

- Musiałem. Inaczej nie przyjechałabyś tu ze mną... Prawda?
Zauważyłam, że klamka drzwi po jego stronie jest wciąż na miejscu.
- O czym chcesz rozmawiać? - Próbowałam grać na zwłokę.
- O nas - wyszeptał, biorąc mnie za rękę.
Powstrzymałam chęć wyszarpnięcia jej. Zastanawiałam się, czy zdołam

dosięgnąć kluczyków w stacyjce i czy mogłabym ich użyć do obrony.

- Wciąż mi na tobie zależy. - Opuszkami palców gładził moją dłoń.
- Mnie na tobie też - wykrztusiłam z trudem.
- Nie - odparł. - To mnie naprawdę na tobie zależy. Żałuję, że

zerwaliśmy. Właściwie, dlaczego tak się stało?

Mój umysł pracował na pełnych obrotach. Szukałam idealnej

odpowiedzi.

- Uznaliśmy, że lepiej będzie, gdy pozostaniemy tylko przyjaciółmi.
- Nie - rzucił. - To ty tak uznałaś. Powiedziałaś, że nie chcesz związku,

ale wygląda na to, że zmieniłaś zdanie. Właściwie leżysz Benowi u stóp.

- Nie jestem nim zainteresowana - skłamałam.
- Więc czemu ze mną przyjechałaś? Czemu wydawałaś się taka

zmartwiona, kiedy wspomniałem, że miał wypadek na motorze?

Powoli przesuwałam rękę wzdłuż nogi, mając nadzieję, że dosięgnę

kluczyków. Tymczasem Matt wciąż mnie ganił, mówiąc, że jest zmęczony
patrzeniem, jak flirtuję z innymi, że nie dbam o niczyje uczucia poza
swoimi i że jestem samolubną suką.

background image

- Tata będzie mnie szukał - rzekłam, podejrzewając, że jest już sporo po

siódmej.

- To niech szuka Bena. - Uśmiechnął się ironicznie. - To jego obwinią,

kiedy nie będą mogli cię znaleźć.

- Znajdą mnie - wyszeptałam, czując ucisk w piersi.
- Nie mogło się złożyć lepiej - ciągnął. - Jego mroczna przeszłość,

twoja chora fascynacja nim...

- Skrzywdziłeś Debbie?
Pokręcił głową i przysunął się jeszcze bliżej.
- Nie śledziłem Debbie - wyszeptał. - Śledziłem ciebie.
Przeciągnął palcem po mojej twarzy i pogładził mnie po brodzie.
- Nigdy się wiele nie całowaliśmy, prawda?
- Kilka razy - wymamrotałam, przypominając sobie nasze ostatnie

spotkanie jako pary. Tamten wieczór przypominał bardziej wizytę u
dentysty niż prawdziwą randkę. Zmuszenie wtedy Matta do rozmowy było
niczym wyrywanie zębów. Nie chciał się rozluźnić ani otworzyć, a i tak,
nim się rozeszliśmy każde w swoją stronę, próbował mnie pocałować. W
samą porę odwróciłam głowę.

Matt obrysował kciukiem moją dolną wargę.
- Jesteś bardzo piękna. Wiesz o tym?
Przywarłam ustami do jego ust. Matt zamknął oczy i odwzajemnił

pieszczotę. Sięgnęłam do stacyjki i spróbowałam dosięgnąć kluczyków. Z
głośnym brzękiem spadły na podłogę. Matt zauważył, co robię, chwycił
mój nadgarstek i wykręcił mi ramię.

- Ty suko! - krzyknął.
- Proszę - powiedziałam. - Zimno mi. Włącz ogrzewanie. - Wskazałam

wzrokiem na stacyjkę.

Chłopak rozluźnił się na chwilę, jakby uwierzył. Potem jednak zajrzał

do schowka i wyjął kajdanki. Przyciągnął do siebie moje wykręcone ramię i
próbował nałożyć srebrną bransoletkę. Zdołałam uderzyć go drugą ręką.
Minęłam palcami jego oko o kilka milimetrów. Na moment osłupiał,
szybko się jednak otrząsnął, chwycił moje nadgarstki i zatrzasnął wokół
nich kajdanki.

Otworzył drzwi i wyszedł, ciągnąc mnie za sobą. Krzyczałam i

próbowałam go ugryźć. Popchnął mnie na wóz i zacisnął dłonie wokół
mojej szyi.

background image

- Zamknij się! - nakazał.
W gardle czułam palący ból. Krztusiłam się i dławiłam. Wreszcie mnie

puścił, mamrocząc, że następnym razem będę miała mniej szczęścia.

Na zewnątrz panowały egipskie ciemności. Paliło się tylko światło od

samochodu. Nie zgasło, bo drzwi pozostały otwarte.

Trzymając za kajdanki, Matt zaprowadził mnie na tył auta. Otworzył

bagażnik i schylił się, by coś w nim znaleźć. Kopnęłam go mocno w tylną
część ciała. Zatoczył się, nie puszczając jednak kajdanków. Uniosłam
ramiona i spróbowałam się wyrwać. Łzy ciekły mi po twarzy.

- Dość tego! - Zamachnął się, ale nie trafił mnie w twarz. Zdążyłam się

uchylić.

Spróbowałam kopnąć go jeszcze raz, ale przyciągnął mnie bliżej, tak że

niemal straciłam równowagę. Przygwoździł mnie kolanem do karoserii i
uderzył pięścią w twarz.

Wszystko wokół zalała ciemność. Pod moimi powiekami rozjarzyły się

miliony gwiazd, a w głowie zawirowało.

background image

Rozdział 48



Zaczynasz dochodzić do siebie - wyszeptał głos. Otworzyłam oczy.

Przez chwilę wszystko było zamazane, a ja z bardzo ulotnym uczuciem ulgi
pomyślałam, że to wszystko było tylko złym snem. Potem jednak poczułam
ból w szczęce - palący, dręczący ból - i wówczas zrozumiałam. To nie sen.
To tylko koniec pierwszej rundy.

Przegrałam ją.
Gdy wzrok mi się znów wyostrzył, zobaczyłam Matta. Siedział po

turecku na wprost mnie.

- Jak się czujesz? - spytał.
Chciałam odgarnąć kosmyk włosów z czoła, ale okazało się, że moje

ręce wciąż są skute, teraz już z tyłu, za plecami.

- Gdzie jesteśmy? - spytałam, rozglądając się.
Jedynym źródłem światła była niewielka lampka stojąca pomiędzy

nami. Siedzieliśmy na podłodze w niewielkim pokoju. Prócz przenośnego
stolika ustawionego w rogu nie było żadnych mebli czy urządzeń. Jedynie
cienki dywan na podłodze.

- Nie martw się - powiedział. - Jesteśmy w bezpiecznym miejscu.
Na stoliku zobaczyłam jedzenie i zgrzewkę wody do picia, chyba Matt

planował przetrzymywać mnie przez dłuższy czas.

- Może to cię trochę rozluźni. - Sięgnął do papierowej torby i wyjął

pluszowego miśka polarnego. Tego, którego nie mogłam znaleźć
poprzedniego wieczoru. - Chcę, żeby było ci tu wygodnie - oświadczył i
rzucił mi zabawkę na kolana.

Odciągnęłam ręce - zdziwiłam się, gdy poruszyłam nimi bez problemu.

Byłam przekonana, że przymocował kajdanki do ściany.

- Trochę ci odpuściłem - powiedział, sięgając za plecy. Trzymał

skakankę - poznałam po plastikowych uchwytach. - Zamierzałem
przywieźć prawdziwą linę, ale nawet przy tym całym planowaniu
zapomniałem ją kupić. Typowe, prawda? - Uśmiechnął się kpiąco.

Obejrzałam się i dostrzegłam wystające z podłogi metalowe kółko.

Skakanką przywiązał do niego kajdanki.

background image

- Masz trochę pola manewru, ale nie dasz rady wstać. Wydawało mi się

to uczciwe, skoro będziesz tu spała.

- Co takiego? - Poczułam ucisk w żołądku.
W odpowiedzi Matt się uśmiechnął. Oblał mnie zimny pot.
- I nim wpadnie ci do głowy myśl, by rozwiązać ten węzeł - mówił

dalej - to od razu uprzedzam, daruj sobie. Jestem ekspertem.

Popatrzyłam na zestaw różnych supłów. Musiało być ich około

czterdziestu, każdy splątany z poprzednim.

- Imponujące, prawda? - spytał.
Zignorowałam go i dalej rozglądałam się po pomieszczeniu. Za plecami

Matta zauważyłam wąskie drzwi, a po prawej okno. Roleta była zasunięta,
po bokach wisiały firanki.

- Czego chcesz? - spytałam, patrząc mu w oczy.
- Ciebie - wyszeptał. - Chcę po prostu być z tobą. Nie poruszając

ramionami, próbowałam jakoś wysunąć dłonie z kajdanków, były jednak
zbyt ciasne.

- Jesteśmy przyjaciółmi - przypomniałam mu. - Możesz być ze mną,

kiedy zechcesz.

- Dobrze wiesz, że to nie jest prawda.
- Mylisz się. - Starałam się brzmieć przekonująco. Próbowałam

rozluźnić palcami jeden z węzłów, ale nie ustąpił ani na milimetr.

Matt odgarnął mi włosy z twarzy.
- Jeśli mnie wypuścisz, zaczniemy od nowa - obiecałam. - Możemy

zacząć znów się umawiać.

- Myślisz, że jestem głupi? - wybuchnął. - Nie kłam! Serce waliło mi

jak oszalałe, skronie rozsadzał ból.

- Będziesz tu szczęśliwa - zapewnił. - Dam ci wszystko, czego

zechcesz.

- Chcę, żebyś mnie wypuścił.
- Nie teraz.
- Więc kiedy?
- Kiedy powiesz, że mnie kochasz i będzie to prawdą.
Przysunął się. Pachniał jak wnętrze jego auta - ciężko i toksycznie.
Gorące łzy napłynęły mi do oczu.
- Nie musi tak być - wyszeptałam.

background image

- W głębi serca właśnie tego chciałaś - powiedział i pocałował moją

dolną wargę. - Prosiłaś o to, a ja chcę spełniać wszystkie twoje życzenia.

- Nie... - Odsunęłam twarz.
- Tak - powtarzał. - Prosiłaś o to, flirtując, skupiając na sobie uwagę. I

ta twoja nowo odkryta fascynacja niebezpieczeństwem. .. Dlatego lgniesz
do Bena. Chcesz w życiu odrobinę przygody. Podoba ci się pomysł
umawiania się z kimś, kto ma mroczną stronę. Właśnie to ci daję.

Pokręciłam głową, starając się opanować łzy.
- Powinnaś być wdzięczna. - Pocałował mnie. Jego usta wędrowały po

mojej szyi.

Starałam się grać, koncentrując się na czymś innym. Czymkolwiek.

Popatrzyłam nad jego ramieniem, szukając czegoś ostrego. Kątem oka
zauważyłam leżący przy jedzeniu nóż.

- Chcę ci coś pokazać - wyszeptał mi do ucha. Moje ciało przeszył

zimny dreszcz. Matt sięgnął po torbę i wyjął teczkę pełną zdjęć.

Byłam na nich ja - na plaży, przed domem, przy centrum handlowym i

w piekarni.

- Nigdy nie mam dość - szeptał. - Patrzyłem na nie, gdy nie było cię w

pobliżu, i powtarzałem sobie, że to tylko kwestia czasu, nim będę cię miał.

- Proszę. - Mój głos się łamał.
- Ciii - uspokajał. - Wszystko będzie dobrze. Przekonasz się. -

Pocałował mnie kilka razy, a potem uklęknął. - Niechętnie cię zostawiam,
ale muszę iść. Wszyscy będą się zastanawiać, gdzie się podziewasz.

- Na pewno już się zastanawiają - powiedziałam. Miałam nadzieję, że

trochę go zdenerwuję.

- Tym bardziej powinienem już wracać. Przecież nie chcemy, żeby ktoś

dodał dwa do dwóch, zorientował się, że i ja zniknąłem, i powiązał fakty.
Jeśli tylko ciebie nie będzie, wszyscy założą, że to sprawka Bena. Nawet
jeśli niczego mu nie udowodnią, ludzie tak go zaszczują, że nie będzie miał
innego wyboru, jak tylko odejść.

- A potem co? - spytałam. - Nadal będą mnie szukać.
- Obyś do tego momentu zrozumiała, co jest dla ciebie dobre. Możemy

powiedzieć, że uciekłaś z domu, że rodzice nie poświęcali ci dość uwagi i
chciałaś się wyrwać.

- Czyli nie masz zamiaru mnie skrzywdzić?

background image

- Nie, o ile nie zrobisz nic głupiego. - Odwrócił się i zaczął przeglądać

zapasy jedzenia. - Kupowanie twoich ulubionych rzeczy to była prawdziwa
frajda. Mam nawet precle z polewą jogurtową, chrupki kukurydziane i
batoniki z płatków owsianych.

- Nie jestem głodna.
- Na pewno? Mogę cię nakarmić, nim wyjdę. Pokręciłam głową, cały

czas mając na oku nóż. Leżał pod paczką chrupek.

- Naprawdę powinnaś coś zjeść - stwierdził - albo przynajmniej napić

się wody. Nie chcę, żebyś się odwodniła. - Odkręcił butelkę i przyłożył ją
do moich ust. Gdy połykałam, obserwował moją szyję.

- Jesteś taka piękna - powtórzył, wycierając mi krople z warg. Podsunął

do mnie stolik i rzucił na niego paczkę z preclami. Potem nalał wody do
miski i ją również umieścił na stoliku.

- Powinnaś móc jeść i pić bez większych problemów. W lampie są

nowe baterie, nie powinna zgasnąć, więc się nie martw. Wrócę, gdy tylko
będę mógł.

Skinęłam głową i znów zerknęłam na nóż. Matt pochwycił moje

spojrzenie, wyjął go spod chrupek i dotykając czubkiem mojej twarzy,
spytał:

- Dość niebezpiecznie dla ciebie?
- Nie lubię niebezpieczeństwa.
- Oczywiście, że lubisz. W głębi serca go pragniesz. - Przyłożył mi

ostrze do szyi i lekko przycisnął. - Miłych snów - wyszeptał.

Oczy napełniły mi się łzami. Matt skubnął zębami moją wargę, aby

uspokoić jej drżenie, potem się podniósł i rzucił nożem - ten wbił się w
drewno tuż nad wejściem.

Wreszcie poszedł. Usłyszałam, jak zamyka drzwi na klucz. Ja

tymczasem starałam się z całych sił zachować spokój i skupić na nożu, ale
przez łzy ledwie cokolwiek widziałam.

background image

Rozdział 49



Gdy zostałam sama, zaczęłam nasłuchiwać dźwięków silnika.

Zastanawiałam się, czy Matt zaparkował w pobliżu. Było jednak dziwnie
cicho. W powietrzu unosił się zapach palonych ognisk. Poczułam go, gdy
Matt na chwilę otworzył drzwi, kiedy przez sekundę obudziła się we mnie
nadzieja.

Może w pobliżu ktoś jest.
Gdy stwierdziłam, że Matt odszedł już daleko, zaczęłam

rozpracowywać węzły. Dotykałam ich palcami, szukając takiego, który
trochę ustąpi. Adrenalina coraz żywiej krążyła w moich żyłach.

Po zaledwie kilku minutach nadgarstki zaczęły boleć. Kajdanki wpijały

się w skórę, zdrętwiały mi palce. Ale się nie poddawałam. Próbowałam
wyczuć, gdzie węzły się zaczynają, a gdzie kończą. Skończyło się tylko na
pieczeniu nadgarstków.

Starałam się zsunąć kajdanki, aż czułam ból w kościach, a chrząstki

przesuwały mi się pod skórą, ale nic to nie dało, nawet wtedy gdy ścisnęłam
dłonie tak, by były jak najwęższe.

Sprawdziłam, ile naprawdę mogę się przesunąć - jakieś sześćdziesiąt

centymetrów. Nabrałam powietrza i pociągnęłam ramionami tak mocno, że
niemal słyszałam, jak pękają mi kości w nadgarstkach. Chciałam
sprawdzić, czy uda mi się wyrwać ze ściany metalowe kółko.

Nie chciało ustąpić. Ciężko oddychając, próbowałam jeszcze kilka razy,

aż wreszcie wydałam z siebie krzyk frustracji - głośny i rozdzierający.

Zaczęłam kopać nogami powietrze, a w przedramionach czułam

przeszywający ból. Płacząc, krzyknęłam jeszcze kilka razy, aż zabrakło mi
śliny, a w gardle zrobiło się sucho.

Po kilku minutach zauważyłam, że w pokoju robi się jakby ciemniej, a

wszystko zaczyna wirować. Popatrzyłam na lampkę - cały czas się paliła.
Głowa nadal mnie bolała, w gardle i w ustach poczułam smak żółci.
Opuściłam głowę. Pokój wirował coraz szybciej, tak szybko, że trudno mi
było odróżnić podłogę od sufitu.

Zamknęłam oczy, ale to nie pomogło. Żołądkiem wstrząsały torsje, a

przed oczami wirowały kolory. Wszystko było czarne.

background image

Pokój zamknął się wokół mnie. Czułam, jak moje ciało rozluźnia się i

osuwa. Uderzyłam głową o podłogę. Usłyszałam przeszywający pisk.
Poczułam, że odpływam w nicość.

background image

Rozdział 50



Wciąż lekko oszołomiona otworzyłam oczy i usiadłam. Nie odzyskałam

jeszcze władzy w ramionach, a w głowie cały czas mi pulsowało.
Spróbowałam po cichu zawołać: „Halo!", ale paliło mnie w gardle.
Nadgarstki też miałam odrętwiałe - nieprzyjemny kłujący ból pełzł wzdłuż
moich palców, promieniując aż do ramion.

Za mną było coś rozlane. Z początku sądziłam, że to napój albo jakieś

jedzenie, które zrzuciłam ze stolika, tracąc przytomność. Potem jednak
dotarł do mnie zapach - kwaśny i nieprzyjemny - i zrozumiałam, że
zwymiotowałam.

Miska z wodą stała na stoliku za moimi plecami. Połowa jej zawartości

wylała się na dywan i na moje dżinsy. Czy zrobiłam to przez sen? Czy to
wynik rzucania się po podłodze? Spragniona przysunęłam się do miski.
Podejrzewałam jednak, że zemdlałam właśnie przez wodę.

Czemu ją tam postawił? Jak długo byłam nieprzytomna? Która jest

teraz godzina? Popatrzyłam w okno, ale roleta i zasłony odcinały wszelki
dopływ światła. Zastanawiałam się, czy ktoś już zauważył, że zniknęłam, i
czy już mnie szukają.

Do oczu znów napłynęły mi łzy. Mrugałam energicznie, aby je

odpędzić, aby przekonać samą siebie, że się stamtąd wydostanę. Nóż był
wciąż wbity nad drzwiami. Rozejrzałam się po pokoju. Nie był wiele
większy niż garderoba. Przesunęłam się tak, że stopami sięgnęłam bocznej
ściany. Kopnęłam ją z całych sił. Okazało się, że wyłożona była panelami.

Wraz z moim kopnięciem cały pokój się zatrząsł. Kolejna porcja wody

wyleciała z miski na stolik i podłogę. Kopnęłam jeszcze mocniej,
wstrząsając wnętrzem jeszcze bardziej. Zupełnie jakby to pomieszczenie
nie miało solidnych ścian. Może wcale nie znajdowałam się w budynku.
Zaczerpnęłam powietrza. Przypomniałam sobie przyczepę, którą widziałam
wcześniej na skraju lasu. Zastanawiałam się, czy właśnie w niej zostałam
uwięziona.

Moje tętno przyspieszyło, kiedy tak bez ustanku zaczęłam kopać ścianę.

Pokój zaczął się kołysać w przód i w tył. I wówczas z zewnątrz dotarł jakiś
pisk lub wrzask.

background image

Skoncentrowałam się, by usłyszeć coś więcej. Po chwili zaczęłam

krzyczeć, ile sił w płucach, dopóki głos nie odmówił mi posłuszeństwa.

Nikt jednak nie przyszedł. Na zewnątrz słychać było tylko trele ptaków.
Zamknęłam oczy i dalej kopałam w ścianę, tym razem jeszcze mocniej.

Wyobrażałam sobie, że siła tych uderzeń ją odrywa. Zamiast tego
zauważyłam, że nóż zaczął się chybotać. Po krótkiej chwili spadł ze swego
miejsca nad drzwiami i wylądował na środku pomieszczenia.

W pośpiechu zmieniłam pozycję. Położyłam się na boku i

wyprostowałam nogi. Skurcz chwycił zewnętrzną część uda. Starałam się
go przetrzymać, oddychając głęboko i zmuszając mięśnie do rozluźnienia
się. Nóż leżał tuż przy mojej stopie.

Sięgnęłam po niego, ale skurcz w nodze się nasilił. Upadłam. Ramiona

przeszywał ból, a lewa ręka zdrętwiała.

Odetchnęłam i spróbowałam ponownie. Kajdanki zacisnęły się na

moich nadgarstkach i poczułam, jak coś pęka. W tym momencie skurcz w
nodze trochę osłabł, pozwalając mi wychylić się bardziej do przodu.

Udało mi się dosięgnąć noża, przytrzymywałam go stopą. Przesunęłam

się do tyłu i usiadłam wyprostowana. Po kilku próbach wmanewrowałam
wreszcie ostrze pod but, zaledwie kilka centymetrów od kajdanków. Z
wciąż zdrętwiałą ręką starałam się przeciąć węzły, skończyło się jednak
tym, że skaleczyłam kciuk. Krew ściekała po skakance, utrudniając mi
pracę, ale się uwolniłam.

background image

Rozdział 51



Ręce wciąż miałam skute. Zdołałam się jednak podnieść i doczłapać do

drzwi. Z kciuka kapała mi krew, plamiąc dywan. Czułam lekkie zawroty
głowy. Stanęłam tyłem do wejścia i spróbowałam przekręcić klamkę, bez
rezultatu.

Serce podeszło mi do gardła. Czy zamknął od zewnątrz na kłódkę?

Obejrzałam się do tyłu i dostrzegłam zamek. Przekręciłam go, usłyszałam
ciche kliknięcie i ponownie sięgnęłam do klamki. Tym razem ustąpiła pod
naciskiem - ale nie pod moim.

Drzwi otworzyły się z łoskotem. Przede mną stał Matt.
- Wybierasz się gdzieś? - spytał.
Krzyknęłam tak głośno, na ile pozwalało mi wyschnięte, zdarte gardło.

Chłopak pchnął mnie, upadłam na plecy. Sprawdziłam, czy mogłabym w
jakiś sposób dosięgnąć noża, ale leżał zbyt daleko.

Chciał zamknąć drzwi. Nim jednak zdołał to zrobić, wbiłam mu obcas

w piszczel tak samo mocno, jak wcześniej kopałam ścianę. Warknął z bólu i
rzucił się w moją stronę. Z zaciśniętymi zębami chwycił mnie za szczękę.

- Przepraszam - wyszeptałam, starając się przybrać łagodną minę.
Matt ciężko oddychał. Jego pierś unosiła się i opadała szybko, wkrótce

jednak on też się uspokoił.

Przez uchylone drzwi wpadł do pomieszczenia chłodny wiatr. Był już

dzień.

Chłopak się rozejrzał. Jego wzrok zatrzymał się na plamie krwi

prowadzącej do noża pod ścianą.

- Jestem pod wrażeniem - stwierdził, sięgając po ostrze.
W tym samym momencie podciągnęłam nogę i kopnęłam go w brzuch.

Matt krzyknął i zatoczył się do tyłu. Głową uderzył o ścianę.

Wstałam i wybiegłam na zewnątrz. Znajdowałam się w lesie, w samym

środku kempingu. Wokół stały przyczepy, ale wszystkie wyglądały na
pozamykane. Było po sezonie.

Biegłam najszybciej, jak tylko mogłam, manewrując między drzewami.

Gdzieś za sobą słyszałam krzyki Matta.

background image

- Uciekaj, jeśli chcesz! - wołał. - Nigdy się stąd nie wydostaniesz!

Znajdę cię pierwszy!

Ruszyłam wąską ścieżką, mając nadzieję, że zaprowadzi mnie do jakiejś

drogi. Dysząc głośno, dostrzegłam w oddali granatową przyczepę i
zaparkowany niedaleko samochód. W tym samym momencie zaczepiłam o
długą ostrą gałąź. Czułam, jak rozcina mi skórę na twarzy i jak z rany sączy
się krew.

Kuśtykałam dalej, chociaż znów złapał mnie skurcz.
Wreszcie dotarłam do przyczepy. Samochód wyglądał na porzucony.

Nie miał kół, wlot powietrza był zgnieciony, a karoseria podziurawiona,
jakby auto ostrzelano. Przypominało trochę moją niedokończoną rzeźbę.

Kucnęłam za wrakiem, próbując złapać oddech. Kilka sekund później

zaryzykowałam i wychyliłam się. Nigdzie w pobliżu nie było widać Matta.
Nie słyszałam go. Udało mi się stanąć prosto, chociaż nogi miałam jak z
waty. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę drogi.

Matt wyrósł tuż przede mną. Uderzył mnie w twarz wierzchem dłoni,

zapoznając na nowo z rozdzierającym bólem. Szarpnął za ramiona, pchnął i
przyłożył mi koniec noża do szyi.

Próbowałam ugryźć go w rękę, ale nie zdołałam.
Zaczął mnie ciągnąć. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Próbowałam

się na nim wieszać, kopać go, ale jemu i tak udało się zaciągnąć mnie do
niebieskiej przyczepy.

Właśnie tam zastaliśmy Bena.
Skoczył na Matta. Chłopak zwolnił uścisk. Padłam na ziemię jak długa.

Matt ruszył na Bena z nożem w dłoni, ale ten zdołał chwycić napastnika za
nadgarstek, wykręcić go i wyrwać mu broń. Cisną nią daleko między
drzewa.

Matt rzucił się na Bena, ale ten go odepchnął i uderzył w szczękę.

Chłopak zawył i zatoczył się, ale nie rezygnował z ataku. Znów ruszył na
Bena, który trafił go ponownie - tym razem w brzuch. Matt potknął się i
wylądował na plecach na stercie kamieni.

Zemdlał. Z oddali dobiegł nas dźwięk policyjnych syren.
- Jesteś cała? - spytał Ben, podchodząc do mnie. Na jego twarzy

malowały się przerażenie i wyczerpanie.

- Dziękuję - wyszeptałam.

background image

- Nie ma za co - odparł i uśmiechnął się nieśmiało. Być może ucieszył

się z tego, co wyczuł - albo może raczej z tego, czego nie wyczuł.

Może niebezpieczeństwo nareszcie minęło.

background image

Rozdział 52



Od aresztowania Matta minęło pięć dni, a ja za pozwoleniem dyrektora

miałam wolne i nie chodziłam do szkoły. Podobno nawet zadzwonił do
ciotki Bena i przeprosił za nękanie, które chłopak musiał znosić.
Podziękował też za uratowanie mi życia.

- Czuję się potwornie, że tak ci nagadałam o byciu dobrą przyjaciółką -

tłumaczyła się Kimmie.

Razem z nią i Wesem siedzieliśmy w Brain Freeze i dzieliliśmy między

sobą Beczkę Masła Orzechowego.

- Wiedzieliśmy, że jesteś w tarapatach, ale kto by się spodziewał, że aż

w takich? - ciągnęła. - Związana i skuta.

- I to nie z własnej woli - dodał Wes.
- Cóż. Tak czy inaczej, koniec z byciem nie w temacie - stwierdziłam. -

Od tej pory chcę wiedzieć wszystko, co się u was dzieje. Każdy szczegół z
warsztatów w Instytucie Mody i wszystko o waszych ojcach.

- Zatrudniłem dziewczynę - wyznał Wes. - Nazywa się Wendy i ma

osiemnaście lat. Poznałem ją na stacji benzynowej. Napełniła mi bak,
sprawdziła poziom oleju i jakoś tak zaczęliśmy rozmawiać.

- Czemu słyszę o tym dopiero teraz? - spytała Kimmie.
- Jest ładna - ciągnął, ignorując pytanie. - Bierze rozsądną stawkę za

godzinę i przychodzi do domu raz na tydzień. Ojczulek jest szczęśliwy.

- Zdrowa sytuacja - powiedziałam, trochę się z nim drocząc.
- Mów, co chcesz, ale ja temat uważam za skończony. - By uniknąć

dalszych pytań, nabrał pełną łyżkę lodów.

- A skoro mowa o chorych i ich dysfunkcjach. - Kimmie przejęła

pałeczkę. - Mama poddała się wreszcie dziwacznym zachciankom taty. W
sobotę oboje idą sobie zrobić piercing, żeby uczcić dwudziestą rocznicę
ślubu.

Wes udał, że przechodzą go ciarki, a ja nie umiałam powstrzymać

chichotu.

- Śmiej się, póki możesz. Za jakiś czas mogą chcieć pożyczyć twoje

srebrne kolczyki, by przystrajać nimi różne części ciała.

background image

- Racja - odparłam, zerkając na zegarek. Za niecałe dziesięć minut

miałam się tu spotkać z Benem. Od aresztowania Matta właściwie z nim nie
rozmawiałam. Nie żebym nie chciała, ale od całego zdarzenia mama
trzymała mnie na bardzo krótkiej smyczy.

Oczywiście, kiedy nie wróciłam do domu ani na noc, ani następnego

dnia, rodzice byli przerażeni. Na szczęście zamiast załamać się jeszcze
bardziej, mama wzięła się w garść i nabrała dystansu do niektórych spraw.

- Może gdybym nie zamknęła się we własnej skorupce - powiedziała

wczorajszego wieczoru, siadając obok na swojej macie do jogi - mogłabyś
mi się zwierzyć. Zapobieglibyśmy tej sytuacji.

- To nie twoja wina - zapewniłam ją. - Powinnam była coś wcześniej

powiedzieć.

Mama uściskała mnie i obiecała, że zawsze przy mnie będzie i że

wreszcie postanowiła pójść do kliniki odwiedzić ciocię Alexię.

- A co będzie teraz z naszym lokalnym prześladowcą? - spytał Wes z

pełnymi ustami. - Prace społeczne i klaps, czy może trafi za kratki, by
zostać czyjąś zabawką?

- Może ani jedno, ani drugie. Za wcześnie, by spekulować.
- Będzie miał dużo gorzej, jeśli Debbie nie dojdzie do siebie -

stwierdził.

Skinęłam głową. Miał rację. Okazało się, że Debbie wcale nie była

prześladowana. Jej tak zwani przyjaciele pomyśleli, że to dobry żart
udawać, że ktoś na nią czyha. Zostawiali jej liściki w szafce i kłamali,
mieszając jej w głowie. Okazało się, że ci sami przyjaciele byli
odpowiedzialni za sporą ilość pojawiających się ostatnio graffiti, łącznie z
tym na szkolnej maskotce i parkingu. Debbie popadła w paranoję. Była
święcie przekonana, że ktoś nieustannie ją śledzi.

Znalazł się też świadek, który zeznał, iż widział ją w nocy, gdy miała

wypadek. Mężczyzna stwierdził, że dziewczyna wciąż oglądała się za siebie
i nie zwracała uwagi, dokąd idzie. Próbował nawet zwrócić jej uwagę.
Potykała się co chwilę, więc myślał, że była pijana. Ale w szpitalu to
wykluczono. Ostatecznie okazało się, że potrącił ją samochód, nie motor.

- Doprawdy - zaczęła Kimmie. - Podejrzewaliście kiedyś, że to Matt

zostawiał ci te wszystkie zdjęcia? Kto by przypuszczał, że to taki psychol?
Widzicie? Mówiłam, że kłamał, gdy powiedział, że spotyka się z Reną
Maruso. Taka dziewczyna jak ja nie przepuściłaby podobnej plotki.

background image

Wzruszyłam ramionami, przypominając sobie wszystkie dobre chwile

spędzone z Mattem: popijanie kawy i naukę francuskiego w Press & Grind.
A potem przed oczami stanęły mi okropne rzeczy, które zrobił: to, w jak
okrutny sposób zamknął mnie w przyczepie rodziców i podał mi
rozpuszczone w wodzie środki usypiające.

- Jak stoją sprawy między tobą a panem Ben - ciachem?
- Czyżbym podejrzewał małą zabawę z użyciem kostiumu

superbohatera i sporej ilości balsamu do ciała? - Wes bardzo dokładnie
oblizał łyżkę.

- A skoro mowa o macankach - pałeczkę przejęła Kimmie. - Czyż to

nie seksowne, że dotykając twojej rzeźby, Ben zorientował się, iż to Matt
jest poszukiwanym psycholem?

Uśmiechnęłam się ironicznie. Tak wiele czasu poświęcałam, by moje

prace były w zaplanowany sposób idealne. A jednak dopiero wtedy, kiedy
posłuchałam intuicji, stało się coś naprawdę wspaniałego. Coś
namacalnego.

Kiedy zaginęłam, Ben poszedł do Knead. Spencer pokazał mu moją

rzeźbę. Ben gładził ją dokładnie tak jak ja wcześniej. Wciąż był w stanie
wyczuć w niej mnie.

Po zaledwie kilku minutach zrozumiał, że to Matt jest prześladowcą.

Pojechał więc za nim prosto do przyczepy, gdzie byłam przetrzymywana.
Gdy tylko dotarł na miejsce, zadzwonił na policję - czuł, że coś jest nie w
porządku.

- Moja rzeźba ma duszę - powiedziałam.
- Dużo więcej, kochanie - stwierdziła Kimmie. - Ma też mózg, oddycha

i ma bijące serce.

- Jak myślisz, o czym Ben chce z tobą pogadać? - spytał Wes.
Pokręciłam głową i odwróciłam wzrok. Nie wiedziałam, jak się mają

sprawy między nami i czy Ben w ogóle zechce ze mną porozmawiać. Teraz,
gdy byłam już bezpieczna i jego zadanie zostało wypełnione, zgodził się ze
mną spotkać. Ale przez cały czas zachowywał się bardzo chłodno i był
zdystansowany.

- Niedługo się dowiemy. - Kimmie wskazała drzwi.
Ben stał w przejściu. Wyglądał jeszcze lepiej niż zwykle - rozwiane

włosy, opalona cera i lekki zarost na twarzy. Jakby dopiero się obudził.

Pomachał, a ja do niego podeszłam.

background image

- Hej. - Uśmiechnął się lekko.
- Cześć - odpowiedziałam, także się uśmiechając.
Ale potem jego uśmiech zgasł. Ben odwrócił się, otworzył drzwi i

wyszedł za mną na zewnątrz. Poszliśmy na plażę, tak jak ostatnim razem, i
usiedliśmy na ławce. Roztaczał się z niej wspaniały widok.

- Teraz dużo łatwiej jest tu przebywać - odezwał się. - Już nie

nienawidzę się za to, co się przydarzyło Julie.

- Cieszę się - odparłam, odwracając się w jego stronę. Wreszcie na

mnie spojrzał. Miał równie poważną minę jak kilka minut wcześniej przy
wejściu do Brain Freeze.

- Nie wracam do szkoły.
- To znaczy?
- Zrobię sobie wolne na jakiś czas. Wrócę do uczenia się w domu, ale

tym razem z prawdziwymi nauczycielami. Może nawet gdzieś wyjadę. Mój
kuzyn mieszka w Bostonie. Już od dłuższego czasu nalega, żebym
przyjechał z wizytą.

- Nie możesz rzucić szkoły.
- Nie rzucam jej. Potrzebuję przerwy. Ostatnie tygodnie były dość

intensywne.

- Kiedy wrócisz?
- Nie wiem. Dyrektor Snell pozwolił mi wrócić w drugim semestrze, o

ile nie będę miał zaległości.

- A co z nami?
Ben spojrzał na ocean. Blizna na jego przedramieniu była widoczna,

jakby nie odczuwał już potrzeby, by ją chować.

- Powinniśmy się na jakiś czas rozstać.
- A jeśli nie zechcę?
- Nie ułatwisz mi tego, prawda? Pokręciłam głową.
- Po prostu nie rozumiem. Wszystko zaczęło się układać.
- Dla mnie też.
- Więc zostań.
- Wiem, że wydaje ci się to bez sensu - powiedział. - Ale robię to dla

ciebie.

- Nie chcę, żebyś wyjeżdżał.
- Może nie teraz.
- Nigdy.

background image

- Z czasem zrozumiesz, że tak będzie najlepiej. Westchnęłam. Nie

chciałam zaakceptować tego, co mówił. Do oczu napłynęły mi łzy.

- Dlaczego? - spytałam drżącym głosem.
- Trudno to wyjaśnić. Pamiętasz, jak na mnie spojrzałaś, gdy dotknąłem

cię po raz ostatni, gdy ścisnąłem cię za mocno? Przypominałaś mi wtedy
Julie. Ona była tak samo przerażona.

- Przecież wiem, że nie chciałeś mnie skrzywdzić.
- Masz rację - przytaknął. - Nie chciałem. Ale nawet, gdy już się

otrząsnąłem, widziałem w twoich oczach brak zaufania.

- Już ci ufam - zapewniłam go.
- I właśnie w tym rzecz. Może nie powinnaś. Może komuś takiemu jak

ja nie powinno się w pełni ufać.

- Nie mów tak. - Otarłam łzy rękawem.
- Jesteś bezpieczna. - Jego oczy również napełniły się łzami. - I niech

tak już zostanie.

- Nie zranisz mnie. Chcę być z tobą.
- Może kiedyś - powiedział, przysuwając się bliżej. Jego czoło ocierało

się o moje, budząc pragnienie czegoś więcej.

Poczułam, jakby coś we mnie się rozpadło. Po policzkach ściekały mi

słone łzy.

- Nie wyjeżdżaj. Potrzebuję cię.
- Wcale nie. Masz doskonały instynkt przetrwania.
- Nie odchodź - powtórzyłam, tym razem głośniej. Przyciągnęłam go

bliżej. Jego serce biło przy mojej piersi.

- Przestań - wyszeptał, ale otoczył mnie ramionami. Przebiegłam

palcami wzdłuż jego pleców, mój oddech muskał jego szyję.

- To nie jest łatwe. - Palce Bena niepewnie gładziły moją skórę tuż pod

rąbkiem swetra, zupełnie jakby walczył, by zachować kontrolę.

- Proszę - nalegałam, całując go w policzek. Smakował cukrem i solą.
Przyciągnął mnie bliżej. Z jego dotyku promieniowało gorąco.
Odsunął się bez tchu. Miał zaczerwienione, pełne łez oczy.
- Przepraszam. - Wskazał na moją talię, gdzie jego palce pozostawiły

znak.

- Nic mi nie jest - zapewniłam go, poprawiając sweter.
Ben wstał i przez chwilę mi się przyglądał. Może jakaś jego cząstka nie

chciała wyjeżdżać. Ale i tak powiedział mi: „Żegnaj".

background image

Podziękowania



Jestem wdzięczna, że mam w swojej ekipie takich utalentowanych i

pomocnych ludzi. Ogromne podziękowania dla mojej niesamowitej agentki,
Kathryn Green, za jej literackie i zawodowe rady. Dla mojej redaktorki,
Jennifer Besser, za rozsądne komentarze, bezcenne sugestie i niekończące
się pokłady entuzjazmu.

Dziękuję moim największym fanom: Edowi, Ryanowi, Shawnowi i

mamie. Byliście przy mnie, strona po stronie, dawaliście wsparcie, czas,
bym mogła pisać, i humor, ilekroć był mi potrzebny. Jestem szczęściarą.

Specjalne podziękowania dla Dona Welcha, genialnego eksperta

komputerowego, który pomógł odzyskać Śmiertelny sekret, gdy mój sprzęt
miał własne, nikczemne plany. Chylę czoła przed twoim informatycznym
geniuszem.

Szczęściara ze mnie, bo mam wsparcie i niesłabnące zachęty od

przyjaciół, rodziny i innych autorów literatury dla młodych, z którymi
mogę rozmawiać o pracy. Wiecie, o kim mówię. Dziękuję, że jesteście.

I wreszcie ogromne, przeogromne i gigantyczne podziękowania dla

moich czytelników. Wiem, że wciąż to powtarzam, ale jestem wdzięczna za
każdy list, e - mail, każdy zwiastun książki, obraz, zainspirowane powieścią
zadanie szkolne, blog i inną korespondencję, którą do mnie wysyłacie, i
wszystko, co tworzycie na podstawie moich historii. Naprawdę jesteście
najlepsi!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Laurie Faria Stolarz Blue Is For Nightmares 04 Red is for Remembrance
Laurie Faria Stolarz Blue is for Nightmares 03 Laurie Faria Stolarz
Laurie Faria Stolarz Blue is for Nightmares 02 White is for Magic
Deadly Little Secret (A Touch Novel) Laurie Faria Stolarz
Laurie Faria Stolarz Blue is for Nightmares 01 Blue is for Nightmares
Laurie Faria Stolarz [Touch 02] Deadly Little Lies
Biały płomień na magię Laurie A Faria
Laurie A Faria Niebieski płomień na koszmary 02 Biały płomień na Magię [Rozdz 3]
Laurie A Faria Niebieski płomień na koszmary 02 Biały płomień na Magię [Rozdz 1 2]
Laurie A Faria Niebieski płomień na koszmary
Laurie A Faria Niebieski płomień na koszmary 02 Biały płomień na Magię [Rozdz 4]
Laurie A Faria Niebieski płomień na koszmary Cała
stolarz laurie?ria dotyk miertelny sekret
Stolarz Laurie?ria Dotyk Śmiertelny sekret
stolarz laurie?ria dotyk smiertelny sekret
Stolarz Laurie?ria Dotyk Śmiertelne kłamstwa

więcej podobnych podstron