stolarz laurie鷕ia dotyk miertelny sekret





Dotyk



艢miertelny sekret



Laurie Faria Stolarz

Dla mojej matki,

kt贸ra nauczy艂a mnie kreatywno艣ci,

i dla MaryKay,

kt贸ra pokaza艂a mi, 偶e naprawd臋 mog臋 pisa膰

Rozdzia艂 1

Trzy miesi膮ce temu mog艂am zgin膮膰. Od tamtego dnia nic ju偶 nie by艂o takie samo. To wydarzy艂o si臋 ostatniego dnia szko艂y. Sz艂am przez parking niedaleko si艂owni, kiedy z ucha wypad艂o mi srebrne ko艂o, kt贸rego zapi臋cie zawsze si臋 otwiera艂o. Bardzo lubi艂am te kolczyki - dosta艂am je od matki zaledwie kilka miesi臋cy wcze艣niej, na szesnaste urodziny. Kucn臋艂am, aby poszuka膰 zguby. To, co zasz艂o potem, zla艂o si臋 w mojej pami臋ci w trzysekundowy majak: auto Glorii Beckham p臋dz膮ce przez parking. Ja na kolanach, znieruchomia艂a, pewna, 偶e auto wyhamuje, gdy tylko dziewczyna mnie zobaczy.

Nie wyhamowa艂o.

P臋dzi艂o w moim kierunku, w kierunku dw贸ch bramek hokejowych, kt贸re Todd McCaffrey zostawi艂 na 艣rodku placu, gdy poszed艂 po reszt臋 sprz臋tu. W pewnym momencie us艂ysza艂am, 偶e jaki艣 ch艂opak wo艂a do Glorii:

- St贸j!

W贸z jednak wbi艂 si臋 w bramki z tak膮 si艂膮, 偶e zmia偶d偶y艂 je pod ko艂ami. I to wcale nie by艂 koniec. Nie zwalniaj膮c ani troch臋, auto sun臋艂o w moj膮 stron臋.

Podejrzewam, 偶e serce mi przyspieszy艂o, a poziom adrenaliny wzr贸s艂 wr臋cz niewiarygodnie, jak w贸wczas gdy organizm szykuje si臋 na niebezpiecze艅stwo. Jednak na to, co nast膮pi艂o, nie by艂abym w stanie si臋 przygotowa膰.

Zosta艂am zepchni臋ta z drogi.

Uderzy艂am o kraw臋偶nik z tak膮 si艂膮, 偶e si艅ce i zadrapania na moich plecach nie znikn臋艂y przez kilka tygodni.

Sk贸ra zapiek艂a, gdy bluzka si臋 podwin臋艂a i przejecha艂am plecami po chodniku.

A on dotyka艂 mnie w taki przedziwny spos贸b.

- Jeste艣 ca艂a? - spyta艂 tajemniczy ch艂opak. Otworzy艂am usta, by co艣 powiedzie膰 - spyta膰, co si臋 sta艂o, sprawdzi膰, co z Glori膮, by dowiedzie膰 si臋, kim jest. Ale...

- Ciii... Nie pr贸buj nic m贸wi膰 - wyszepta艂.

Prawda jest taka, 偶e nie zdo艂a艂abym nic wykrztusi膰. Czu艂am, jakby kto艣 otworzy艂 mi klatk臋 piersiow膮 i skrad艂 oddech.

- Mrugnij raz, je艣li jeste艣 ca艂a - m贸wi艂 dalej. - Dwa razy, je艣li musisz jecha膰 do szpitala.

Zamruga艂am raz, ale s艂owo daj臋, nie chcia艂am. Wiedzia艂am, 偶e to nieodpowiedni moment, by si臋 tak gapi膰, ale nie mog艂am przesta膰 na niego patrze膰 ani przez u艂amek sekundy - na jego ostre rysy twarzy, ciemnoszare oczy ze z艂otymi plamkami... I na blador贸偶owe usta zaci艣ni臋te teraz z niepokoju.

Obejrza艂 si臋, szukaj膮c wzrokiem Todda, kt贸ry pomaga艂 Glorii.

- Zadzwoni艂em pod 911! - krzykn膮艂 Todd.

Ch艂opak, prawdopodobnie rok lub dwa starszy ni偶 ja, ponownie skupi艂 na mnie uwag臋. Szerokie, silne ramiona schowane pod granatow膮 koszulk膮 prawie dotyka艂y mojego biustu.

- Na pewno nic ci nie b臋dzie? - Twarz nieznajomego znajdowa艂a si臋 tak blisko, 偶e czu艂am zapach jego sk贸ry: s艂odycz zmieszan膮 z potem.

Skin臋艂am i odetchn臋艂am z ulg膮, 偶e moje p艂uca wci膮偶 jeszcze pracuj膮.

- Co z Glori膮? - spyta艂am bezg艂o艣nie.

Spojrza艂 w kierunku jej auta, kt贸re zatrzyma艂o si臋 dopiero w po艂owie poro艣ni臋tego traw膮 wzg贸rza obok szko艂y.

Ch艂opak zda艂 sobie chyba spraw臋, jak blisko jeste艣my, bo odsun膮艂 si臋 troch臋 i kucn膮艂, przeczesuj膮c d艂oni膮 ciemne w艂osy.

A potem poczu艂am dotyk.

Jego d艂o艅 spocz臋艂a na moim brzuchu chyba przez przypadek, bo wydawa艂 si臋 tym gestem bardziej zaskoczony ni偶 ja. Wpatrywa艂 si臋 we mnie intensywnie, szeroko otwartymi oczami, lekko rozchyliwszy usta.

- Co to? - spyta艂am, kiedy spostrzeg艂am blizn臋 na jego przedramieniu. By艂a w膮ska jak po ranie ci臋tej, w pewnym miejscu rozwidla艂a si臋 niczym p臋kni臋te konary drzewa.

Zamiast odpowiedzie膰, ch艂opak mocniej przycisn膮艂 d艂o艅 i zamkn膮艂 oczy. Jego nadgarstek dotyka艂 mojej nagiej sk贸ry tu偶 nad p臋pkiem w miejscu, gdzie sweter wci膮偶 mia艂am podci膮gni臋ty.

I zn贸w niemal straci艂am dech.

Chwil臋 potem, przy akompaniamencie syren i b艂yskaj膮cych czerwieni膮 i biel膮 艣wiate艂, na parking wjecha艂a karetka. Ch艂opak zabra艂 d艂o艅.

Podni贸s艂 si臋, podbieg艂 do swojego motoru, wsiad艂. Zawarcza艂 silnik i nieznajomy odjecha艂 z piskiem opon. Nie zd膮偶y艂am nawet pozna膰 jego imienia.

Nie zd膮偶y艂am podzi臋kowa膰 za uratowanie mi 偶ycia.

Rozdzia艂 2

Wiedzia艂em to ju偶 w chwili, gdy po raz pierwszy ujrza艂em jej d艂ugie kr臋cone loki w kolorze karmelu, kr膮g艂e biodra i usta czerwone niczym ogie艅.

Rozmawia艂a w贸wczas z jakimi艣 dziewczynami. Ja te偶 tam by艂em. Sta艂em spory kawa艂ek dalej. Obserwowa艂em j膮.

Zastanawia艂em si臋, jaka jest w istocie - czy jej policzki s膮 naturalnie r贸偶owe niczym morskie muszle? Mo偶e by艂a zawstydzona albo mia艂a makija偶?

Patrzy艂em na jej usta, gdy podczas rozmowy lekko si臋 d膮sa艂a. I p贸藕niej, gdy u艣miecha艂a si臋 szeroko. Ja te偶 si臋 w贸wczas 艣mia艂em. Nie umia艂em przesta膰 na ni膮 patrze膰, wyobra偶a膰 sobie, jak te wargi by wygl膮da艂y, gdyby m贸wi艂a, 偶e mnie kocha, chcia艂a poca艂owa膰...

Tamtego dnia z艂o偶y艂em sobie cich膮 przysi臋g臋.

Odkryj臋 prawd臋 o jej policzkach i o tym, jak smakuj膮 jej poca艂unki. Dowiem si臋 wszystkiego, bo po prostu musz臋 wiedzie膰. Czu艂em, 偶e pragn臋 j膮 mie膰. Wci膮偶 czuj臋.

I pewnego dnia tak si臋 stanie.

Rozdzia艂 3

Od wypadku min臋艂y trzy miesi膮ce i chocia偶 moje zadrapania si臋 zagoi艂y, a si艅ce znikn臋艂y, wci膮偶 nie czu艂am si臋 do ko艅ca dobrze. Nie, nie chodzi o serce czy co艣 r贸wnie sentymentalnego. Nie jestem jedn膮 z tych dramatyzuj膮cych damulek w opa艂ach, czekaj膮cych z niecierpliwo艣ci膮, a偶 przyb臋dzie ksi膮偶臋 i je uratuje. Prosz臋 tylko o mo偶liwo艣膰 zamkni臋cia sprawy - spotkanie tego ch艂opaka jeszcze jeden jedyny raz - by m贸c mu podzi臋kowa膰 i spyta膰, co on w og贸le robi艂 na tym parkingu. By dowiedzie膰 si臋, czemu dotkn膮艂 mnie w ten spos贸b.

- Odczuwamy frustracj臋? - spyta艂a Kimmie, dostrzegaj膮c, z jakim zaci臋ciem rozrabiam glin臋.

Siedzia艂y艣my na zaj臋ciach z garncarstwa, a ja poprzez ubijanie, ugniatanie i rozci膮ganie stara艂am si臋 usun膮膰 z lepkiej, czerwonej masy ba艅ki powietrza.

- Szczerze m贸wi膮c, dziwi臋 si臋, 偶e si臋 kompletnie nie za艂ama艂a艣 - m贸wi艂a dalej.

- Nie powinna艣 aby rozgniata膰 gliny? - spyta艂am.

- Nie powinna艣 aby mie膰 jakiego艣 偶ycia?

Zignorowa艂am jej uwag臋 i przypomnia艂am tylko, 偶e rze藕ba z niewyrobionej gliny zapewne p臋knie jej na kawa艂ki podczas wypalania.

- Mo偶e ja lubi臋 kawa艂ki?

- A lubisz mu艂? Bo w艂a艣nie to zaczyna przypomina膰 twoja praca. - Poda艂am jej g膮bk臋, by zebra艂a nadmiar wody.

- Wiesz co, Camelia? Ta twoja mania kontroli zaczyna mnie ju偶 nudzi膰. Naprawd臋 powinna艣 cz臋艣ciej wychodzi膰 z domu.

Przyja藕ni臋 si臋 z Kimmie od przedszkola - od konkursu 鈥濳to zrobi najwi臋kszy balon z Hubby Bubby" a偶 po 贸sm膮 klas臋, kiedy Jim Konarski zakr臋ci艂 butelk膮 i musia艂am go poca艂owa膰. A tak na marginesie, wci膮偶 mi dokuczaj膮 za to, 偶e nie trafi艂am w jego usta i wsadzi艂am mu j臋zyk do nosa.

- Nic mi nie jest - zapewni艂am j膮.

Przez chwil臋 przygl膮da艂a si臋 moim nieokie艂znanym lokom w kolorze brudnego blondu, 偶yrafiej szyi i po raz enty stwierdzi艂a u mnie kompletny brak gustu, z kt贸rego oczywi艣cie zdawa艂am sobie spraw臋. Dzisiaj mia艂am na sobie koszulk臋 z d艂ugim r臋kawem, ciemne d偶insy i balerinki. Wygl膮da艂am zupe艂nie jak manekin w Gapie.

- Doprawdy? - zapyta艂a, formuj膮c glin臋 w co艣, co przypomina艂o faceta: mia艂o kaloryfer, bicepsy i takie tam. - Pannie Sp臋dzam - Soboty - Na - Zabawie - W - Makija偶 - Z - Dziewi臋cioletni膮 - S膮siadk膮 nic nie jest?

- Dla twojej wiadomo艣ci: to si臋 zdarzy艂o raz, a jej matka organizowa艂a imprez臋 z kosmetykami Mary Kay.

- Niewa偶ne - uci臋艂a, 艣ciszaj膮c g艂os.

Na garncarstwie panowa艂y bardzo lu藕ne zasady, ale i tak pani Mazur nalega艂a, by艣my ze wzgl臋du na skupienie na sztuce m贸wili po cichu.

- Szybko, jeden do dziesi臋ciu, John Kenneally - wyszepta艂a Kimmie.

- Odmawiam grania z tob膮 w t臋 gr臋.

- Oj, daj spok贸j. - D藕gn臋艂a mnie palcem. - Mamy nowy rok szkolny. Jeste艣my w trzeciej klasie, a plotka g艂osi, 偶e jest wolny. Osobi艣cie da艂abym mu co najmniej osiem i p贸艂 za styl, siedem za wygl膮d i dziewi臋膰 za osobowo艣膰. Facet jest przezabawny.

- Strasznie mi przykro, 偶e ci to m贸wi臋, ale nie interesuje mnie John Kenneally.

- A kto, Kr贸lewno 艢nie偶ko?

Potrz膮sn臋艂am g艂ow膮, wci膮偶 my艣l膮c o ch艂opaku z parkingu - o jego s艂odkim zapachu, ciemnoszarych oczach...

I o tym, jak mnie dotyka艂.

Po wypadku, kiedy Gloria Beckham ca艂kiem wydobrza艂a - okaza艂o si臋, 偶e wpad艂a we wstrz膮s hipoglikemiczny (st膮d zdezorientowanie, pomylenie hamulca z peda艂em gazu i przejechanie przez parking z pr臋dko艣ci膮, kt贸ra w niekt贸rych stanach zagwarantowa艂aby jej odsiadk臋) - przewertowa艂am szkolne roczniki, chc膮c odkry膰 to偶samo艣膰 tamtego ch艂opaka.

Bez rezultatu.

Przerwa艂am na chwil臋 torturowanie gliny i si臋gn臋艂am d艂oni膮 do miejsca nad p臋pkiem. Jakim艣 cudem wci膮偶 czu艂am tam jego palce.

- Okej. Koniec - stanowczo stwierdzi艂a Kimmie. - Naprawd臋 musisz znale藕膰 sobie faceta.

- Oj, prosz臋 ci臋. - Udaj膮c, 偶e chc臋 jedynie poprawi膰 fartuch, przejecha艂am d艂oni膮 po szwie. - Przecie偶 nie robi臋 nic skandalicznego.

- To pewnie wi臋cej roboty r臋cznej, ni偶 do艣wiadczy艂a艣 przez ca艂y rok, nie? A zreszt膮 zapomnij: nie chc臋 wiedzie膰. Masz - powiedzia艂a, podsuwaj膮c mi swojego glinianego faceta. - Przywitaj si臋 z Seymourem. Nie jest idealny, ale to najlepsze, co mog臋 wykombinowa膰 w tak kr贸tkim terminie.

Rozdzia艂 4

Podczas lunchu zagarn臋艂y艣my z Kimmie jedno z najbardziej popularnych miejsc w cz臋艣ci sto艂贸wki zajmowanej przez starsze klasy - znajdowa艂o si臋 zaledwie dwa stoliki od maszyny z napojami i rzut okruchem chleba od drzwi. Dla takich przeci臋tniaczek jak my by艂o to jak wygrana w lotka. Planowa艂y艣my utrzyma膰 ten stan rzeczy a偶 do ko艅ca roku.

Nasz kumpel, Wes, siedzia艂 z nami. Przygarn臋艂y艣my go ju偶 w pierwszej klasie, kiedy biedak pojawi艂 si臋 na imprezie z okazji Halloween przebrany za metrow膮 par贸wk臋. Kilku graczy w lacrosse pomy艣la艂o, 偶e fajnie b臋dzie pozbawi膰 go bu艂ki, przez co wygl膮da艂 niemal obscenicznie. Wes zg艂osi艂 spraw臋 opiekunom imprezy i 偶artownisie zostali zawieszeni. W ten w艂a艣nie spos贸b dorobi艂 si臋 zaszczytnej ksywki Par贸wa.

- Fajna fryzura. - U艣miechn膮艂 si臋 z kpin膮, widz膮c u Kimmie now膮 fryzurk臋 a la pa藕. Niedawno przefarbowa艂a w艂osy na czarno i obci臋艂a prawie p贸艂 metra swoich osza艂amiaj膮cych lok贸w.

- Tak dla twojej informacji, to pasuje do mojego stylu.

- Tak? A c贸偶 to za styl? Pokr臋cona gotka?

- Staromodny wamp - wyja艣ni艂a, pokazuj膮c sw贸j str贸j: staromodn膮 sukienk臋 w grochy o kroju z lat sze艣膰dziesi膮tych, wojskowe buty i falbaniast膮 czerwon膮 apaszk臋. Grube czarne kreski zrobione kontur贸wk膮 Maybelline podkre艣la艂y jej jasne oczy. - Kiedy zostan臋 s艂awn膮 i bogat膮 projektantk膮 mody z w艂asnym programem telewizyjnym o metamorfozach, przestanie ci by膰 do 艣miechu.

- Chwila... W tym programie to ty zostaniesz poddana metamorfozie, tak? - spyta艂 Wes, poprawiaj膮c okulary na nosie.

- Odczep si臋 - mrukn臋艂am, gro偶膮c mu nadzianym na widelec makaronem z serem, wycelowanym w jego na偶elowane br膮zowe w艂osy.

- Nie zrobisz tego! - Rzuca艂 mi wyzwanie. - Pomy艣l, jaki ba艂agan by si臋 zrobi艂 na stole.

- Wielki w艂ochaty ba艂agan - prychn臋艂a Kimmie, powstrzymuj膮c 艣miech.

- Szczeg贸lnie, kiedy odpowiem moim klopsem niespodziank膮. - Wes si臋 u艣miechn膮艂.

Po艂o偶y艂am widelec z powrotem na talerzu, unikaj膮c tym samym pot臋偶nej bitwy na jedzenie.

- Rozumiem, 偶e Camelia Kameleon jest dzi艣 wrogo nastawiona do 艣wiata? - spyta艂.

- Bardzo zabawne - odpar艂am. Nienawidzi艂am mojego imienia i tego, 偶e do艂膮cza艂 do niego nazw臋 gada.

- A skoro mowa o wrogo艣ci - ci膮gn膮艂 - czy kt贸ra艣 z was s艂ysza艂a o tym nowym? Pono膰 jest zab贸jczy.

- Zab贸jczo przystojny? - spyta艂a Kimmie, wk艂adaj膮c do ust 艂y偶eczk臋 mas艂a orzechowego.

- Zab贸jczy w sensie, 偶e jest morderc膮 - wyja艣ni艂 Wes. - Plotka g艂osi, 偶e u艣mierci艂 swoj膮 dziewczyn臋... Zepchn膮艂 j膮 z klifu. Spad艂a na ska艂y i si臋 zabi艂a.

- Kto艣 si臋 naogl膮da艂 Kryminalnych zagadek - rzuci艂a Kimmie.

- Kryminalnych zagadek nigdy za wiele - skontrowa艂 Wes.

- Chwila. - Odsun臋艂am makaron z serem na bok. - Sk膮d pewno艣膰, 偶e ta plotka jest prawdziwa?

- No tak. - Kimmie u艣miechn臋艂a si臋 z艂o艣liwie. - Camelia nie wierzy w plotki... Od dnia, w kt贸rym kto艣 wymy艣li艂 plotk臋 o niej.

Wes zacz膮艂 si臋 艣mia膰. Dobrze wiedzia艂, o czym m贸wi艂a Kimmie. Jessica Peet by艂a w艣ciek艂a, bo nie pozwoli艂am jej od siebie 艣ci膮ga膰 podczas testu z historii. Postanowi艂a si臋 zem艣ci膰, m贸wi膮c wszystkim, 偶e wol臋 wysika膰 si臋 pod prysznicem w przebieralni ni偶 i艣膰 do ubikacji. Przez ca艂y semestr ludzie unikali kabin prysznicowych, z kt贸rych wcze艣niej korzysta艂am.

Nim zdo艂a艂am cokolwiek odpowiedzie膰, przyszed艂 Matt i rzuci艂 ksi膮偶ki na ko艅cu naszego stolika.

- Witajcie, drogie panie - zacz膮艂 od nas. - Cze艣膰, Par贸wo. - Skin膮艂 g艂ow膮 Wesowi.

- I kto si臋 teraz 艣mieje? - U艣miechn臋艂am si臋 z艂o艣liwie do Wesa.

Matt i ja byli艣my kiedy艣 razem, ale teraz si臋 tylko przyja藕nimy. Niekt贸rzy (patrz: Kimmie) nalegali, 偶eby艣my spr贸bowali jeszcze raz, ale szczerze m贸wi膮c, ju偶 ta pierwsza pr贸ba nie powinna by艂a mie膰 miejsca. Wydr膮偶y艂a bowiem dziur臋 w naszej pi臋knej, platonicznej przyja藕ni. Od tamtego czasu mi臋dzy nami nie jest ju偶 tak jak dawniej.

- Ale偶 w tym roku jeste艣my boscy, co? - Kimmie zacz臋艂a zlizywa膰 mas艂o orzechowe z 艂y偶eczki w jak偶e - podniecaj膮cy - i - uwodz膮cy - spos贸b, rozbieraj膮c przy tym Matta wzrokiem z kolejnych warstw jego ciuch贸w Abercrombie.

Matt wcale nie uzna艂 jej zachowania za komplement, ale to nie nowo艣膰. Zignorowa艂 j膮 i skoncentrowa艂 si臋 na mnie.

- Wci膮偶 jeste艣my um贸wieni w tym roku do k贸艂ka naukowego? Przyda mi si臋 pomoc we francuskim.

- Tak - odpar艂am. - Sprawdz臋 sw贸j grafik i zobacz臋, kiedy jestem wolna.

Matt skin膮艂 g艂ow膮 i si臋 oddali艂, a Kimmie sprzeda艂a mi pod sto艂em kopniaka.

- Oszala艂a艣? - spyta艂a. - Facet trenowa艂. Pe艂na dziewi膮tka w skali jeden do dziesi臋ciu.

- Je艣li si臋 lubi wysokich przystojnych blondyn贸w, to mo偶e - stwierdzi艂 Wes, z nonszalancj膮 szczypi膮c sw贸j mikroskopijny biceps. - Osobi艣cie uwa偶am, 偶e dziewczyny wol膮 urok i osobowo艣膰.

- Szkoda, 偶e i w tym nie jeste艣 dobry, nie? - Kimmie mrugn臋艂a do Wesa 偶artobliwie.

- Matt i ja jeste艣my tylko przyjaci贸艂mi - przypomnia艂am jej.

- Tere - fere kuku - stwierdzi艂a. - Potrzebujesz faceta.

Spojrza艂am na zegar, maj膮c nadziej臋, 偶e za chwil臋 zabrzmi dzwonek. I w贸wczas go zobaczy艂am. Ch艂opak z parkingu.

Poczu艂am, 偶e wstaj臋. Serce podesz艂o mi do gard艂a. On r贸wnie偶 mnie zauwa偶y艂. Wiem, 偶e tak by艂o.

- Em... Camelia, wszystko w porz膮dku? - spyta艂a Kimmie, kieruj膮c wzrok tam gdzie ja.

- Patrzcie - Wes r贸wnie偶 zerkn膮艂. - To on - kole艣, kt贸ry kropn膮艂 swoj膮 dziewczyn臋.

Ch艂opak przystan膮艂, popatrzy艂 na mnie przez chwilk臋, odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂.

Rozdzia艂 5

Nazywa si臋 Ben Carter.

Wiem, bo wszyscy w szkole o nim m贸wi膮. Jeszcze przed pi膮t膮 lekcj膮, czyli nieca艂e trzy godziny po tym, jak zauwa偶y艂am go w sto艂贸wce, plotka obros艂a w tyle szczeg贸艂贸w, 偶e mo偶na by na jej podstawie nakr臋ci膰 film. Ludzie powtarzali, 偶e tamtego dnia Ben udusi艂 swoj膮 dziewczyn臋, nim zepchn膮艂 j膮 z klifu, 偶e gdy policjanci przeszukali jego plecak, odkryli rolk臋 ta艣my izolacyjnej, pi臋tnastocentymetrowy n贸偶 i list臋 innych dziewcz膮t, kt贸re mia艂 zamiar zaatakowa膰.

Podczas ostatniej, akurat wolnej lekcji, wraz z Kimmie wymkn臋艂y艣my si臋 z biblioteki kilka minut wcze艣niej. Sta艂y艣my w odleg艂o艣ci zaledwie dw贸ch sal od szafki Bena.

Czeka艂am, by zn贸w go ujrze膰.

Nie chodzi o to, 偶e jestem jak膮艣 艣wirni臋t膮 masochistk膮, zakochan膮 w by艂ym kryminali艣cie. Po prostu musz臋 mu podzi臋kowa膰 - spojrze膰 mu w oczy, powiedzie膰, 偶e doceniam, i偶 ocali艂 mi 偶ycie, a potem zwyczajnie odej艣膰.

Zako艅czy膰 spraw臋 raz na zawsze.

- Musz臋 przyzna膰, jeste艣 odwa偶na - stwierdzi艂a Kimmie, drapi膮c si臋 w g艂ow臋 o艂贸wkiem. - Mo偶liwe, 偶e to nie ten facet.

- To on - odpar艂am, spogl膮daj膮c na wisz膮cy w korytarzu zegar. Do dzwonka pozosta艂y tylko dwie minuty.

- Wi臋c jeste艣 przekonana, 偶e ch艂opak, kt贸ry prawdopodobnie zabi艂 swoj膮 dziewczyn臋, to ten sam, kt贸ry uratowa艂 ci 偶ycie?

- Chyba nie chcesz powiedzie膰, 偶e wierzysz w plotki? Nie znamy wszystkich fakt贸w.

- Fakty szmakty. - Kimmie przewr贸ci艂a oczami. - No dobra, uratowa艂 ci 偶ycie i dotkn膮艂 twojego brzucha. Mn贸stwo os贸b dotyka艂o r贸偶nych cz臋艣ci mojego cia艂a, ale ja nie robi臋 z tego wielkiego halo.

- W moim s艂owniku uratowanie komu艣 偶ycia to jest wielkie halo. Poza tym nie chodzi o to, 偶e mnie dotkn膮艂, a spos贸b, w jaki to zrobi艂.

- Aha. Jasne. - Kimmie ziewn臋艂a. - Dosta艂a艣 g臋siej sk贸rki, a serce zacz臋艂o ta艅czy膰 kankana. Jak偶e mog艂abym zapomnie膰?

Zamiast spr贸bowa膰 zn贸w jej to wyt艂umaczy膰, ponownie spojrza艂am na zegar. Wskaz贸wka minutowa przysuwa艂a si臋 do dwunastki. Zastanawia艂am si臋, czy naprawd臋 starczy mi odwagi, by z nim porozmawia膰.

Zamkn臋艂am oczy w oczekiwaniu na dzwonek. Rozleg艂 si臋 dwie sekundy p贸藕niej - tak g艂o艣ny, 偶e wibracje odczu艂am ca艂ym cia艂em.

Korytarz wype艂ni艂 si臋 dzieciakami, ludzie zacz臋li si臋 przepycha膰 obok nas, prawdopodobnie zirytowani, 偶e stoimy, blokuj膮c ruch.

I w贸wczas go dostrzeg艂am.

Sta艂 w drzwiach do sali senory Lynch, kt贸ra uczy艂a hiszpa艅skiego. Czeka艂, a偶 t艂um si臋 przerzedzi.

- Co on robi? - spyta艂a Kimmie.

Potrz膮sn臋艂am g艂ow膮 i dalej patrzy艂am w jego kierunku. Mia艂am nadziej臋 nawi膮za膰 kontakt wzrokowy, ale on nawet nie spojrza艂 w moj膮 stron臋. Ani razu.

T艂um si臋 nie rozst臋powa艂, ale ch艂opak postanowi艂 ruszy膰 do swojej szafki.

To oczywiste, 偶e ludzie go zauwa偶ali. Gapili si臋 i wymieniali spojrzenia pe艂ne ekscytacji. Zupe艂nie jakby jego pojawienie si臋 by艂o najwi臋ksz膮 sensacj膮, jaka wydarzy艂a si臋 w naszym ma艂omiasteczkowym 艣wiecie.

- To twoja szansa. - Kimmie lekko mnie pchn臋艂a. - Teraz albo nigdy.

- Wiem - odpar艂am dr偶膮cym g艂osem. Przedziera艂am si臋 przez t艂um w jego kierunku. Twarz mi p艂on臋艂a. Ben zerwa艂 kartk臋 z szafki, rzuci艂 j膮 na ziemi臋 i zacz膮艂 otwiera膰 zamek, ignoruj膮c fakt, 偶e stoj臋 tu偶 obok.

- Ben? - spyta艂am, czuj膮c, 偶e moje t臋tno przyspiesza. - Mo偶emy porozmawia膰?

Wci膮偶 mnie ignorowa艂.

- Ben? - powt贸rzy艂am, tym razem g艂o艣niej. Wreszcie spojrza艂 zza drzwiczek.

- W czym mog臋 pom贸c?

- Pami臋tasz mnie?

Ch艂opak pokr臋ci艂 g艂ow膮 i ponownie przeni贸s艂 wzrok do szafki, jakby czego艣 szuka艂.

- Trzy miesi膮ce temu. Na parkingu za szko艂膮... W moim kierunku p臋dzi艂o auto, a ty mnie odepchn膮艂e艣.

- Przykro mi - wymamrota艂.

- Uratowa艂e艣 mi 偶ycie - wyszepta艂am, k膮tem oka zauwa偶aj膮c kartk臋, kt贸r膮 rzuci艂 na pod艂og臋. By艂a wyrwana z notesu. Kto艣 napisa艂 na niej: 鈥濵ORDERCA". - To auto by we mnie wjecha艂o.

- Serio, nie mam poj臋cia, o czym m贸wisz. - Zatrzasn膮艂 drzwi szafki.

- To by艂e艣 ty - wyrzuci艂am z siebie.

Przecie偶 nie m贸g艂 zapomnie膰 o czym艣 tak istotnym. Jednak on si臋 upiera艂:

- Nie. Pomyli艂a艣 mnie z kim艣 innym.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮, po czym skupi艂am si臋 na jego twarzy - na oczach w kszta艂cie migda艂贸w i na linii szcz臋ki. Przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 mi臋dzy w艂osami - mo偶e z frustracji - i w贸wczas to dostrzeg艂am.

Blizn臋 na przedramieniu.

Ze zdumienia szerzej otworzy艂am oczy, a serce zacz臋艂o mi wali膰 jeszcze mocniej.

Ben zauwa偶y艂, 偶e dostrzeg艂am blizn臋, opu艣ci艂 rami臋 i schowa艂 d艂o艅 do kieszeni.

- Musz臋 i艣膰 - powiedzia艂, zerkaj膮c za siebie.

Wok贸艂 nas zebra艂o si臋 kilka os贸b: Davis Miller i jego przypominaj膮ce boys band stado kumpli, jaka艣 grupa dziewcz膮t z dru偶yny softballu, dw贸ch ch艂opak贸w zmierzaj膮cych do kozy i kilku cz艂onk贸w grupy aktorskiej udaj膮cych si臋 do szkolnego teatru.

- Po prostu chcia艂am podzi臋kowa膰 - powiedzia艂am, ignoruj膮c ich.

- To nie by艂em ja - powiedzia艂 i odwr贸ci艂 si臋. Zn贸w mnie zostawi艂.

Rozdzia艂 6

Chcia艂em z ni膮 porozmawia膰. Mia艂em 艣wietn膮 okazj臋, ale wszystko zawali艂em. Jest taka idealna - s艂odka, nie艣mia艂a i niesamowicie seksowna - 偶e si臋 zdenerwowa艂em.

艁atwiej jest obserwowa膰 j膮 z daleka, na przyk艂ad w bibliotece. Chowam si臋 za stertami ksi膮偶ek i wyobra偶am sobie, jakby to by艂o zabra膰 j膮 w jakie艣 mi艂e miejsce. Widz臋 j膮 w eleganckiej restauracji, czekaj膮c膮 na moje przyj艣cie, a nie siedz膮c膮 w bibliotece, zagrzeban膮 w szkolnych zadaniach.

Zauwa偶y艂em, 偶e wybra艂a stolik przy oknie wychodz膮cym na podw贸rko. Wci膮偶 przez nie zerka艂a, zupe艂nie jakby wola艂a znale藕膰 si臋 na zewn膮trz.

C贸偶 bym da艂, aby by膰 z ni膮 - spacerowa膰 w艣r贸d le偶膮cych na ziemi z艂otych li艣ci, s艂ysze膰 ich szelest pod stopami i ca艂owa膰 j膮, gdy owiewa艂by nas ch艂odny jesienny wiatr...

Wiem, 偶e kiedy艣 tak si臋 stanie. Doprowadz臋 do tego. Albo zgin臋, pr贸buj膮c.



Rozdzia艂 7

Dobra, co powiedzia艂? - spyta艂a Kimmie. - Chc臋 us艂ysze膰 ka偶de s艂owo. Siedzia艂y艣my przy jednym ze stolik贸w w Brain Freeze, lodziarni mieszcz膮cej si臋 przy tej samej ulicy co nasza szko艂a, ale kawa艂ek dalej.

- Aaa, Bo偶e! Czekaj! - powiedzia艂a, gdy tylko otworzy艂am usta, by co艣 powiedzie膰. - Widzia艂a艣 Johna Kenneally'ego?

Rozejrza艂am si臋 po sali.

- Nie tutaj - pisn臋艂a, rozci膮gaj膮c ka偶d膮 sylab臋 s艂owa. - W korytarzu, gdy rozmawia艂a艣 z tym ca艂ym Benem. Przygl膮da艂 si臋. Chyba chcia艂 z tob膮 pogada膰. Ju偶 prawie poklepa艂 ci臋 w rami臋, ale si臋 odwr贸ci艂a艣 i posz艂a艣 w drug膮 stron臋.

- Nie zauwa偶y艂am go. Kimmie westchn臋艂a.

- Oczywi艣cie. Tylko ty mo偶esz przegapi膰 takie ciacho. Ale je艣li ty si臋 za niego nie we藕miesz, ja to zrobi臋.

- Jest ca艂y tw贸j - powiedzia艂am, bior膮c na 艂y偶eczk臋 lody o smaku moccachino.

- No wi臋c, co powiedzia艂? - spyta艂a.

- John?

- Nie. Ben.

- Niewiele. Powiedzia艂, 偶e to nie on, 偶e go z kim艣 pomyli艂am.

- Widzisz, a nie m贸wi艂am?

- Sk艂ama艂 - stwierdzi艂am. - Wiem, 偶e to by艂 on.

- Czemu mia艂by w tej sprawie k艂ama膰? - Kimmie siorbn臋艂a 艂yk swojej orzechowej frappe.

Wzruszy艂am ramionami.

- Mo偶e jest jedn膮 z tych zamkni臋tych w sobie os贸b. Pewnie dlatego znikn膮艂 zaraz po tym, jak mnie uratowa艂.

- W膮tpliwa teoria - odpar艂a. - Pomy艣l chwil臋: gdyby to ciebie oskar偶ono o morderstwo, nie chcia艂aby艣 mie膰 mo偶liwo艣ci poprawienia sobie reputacji? Uratowanie kogo艣 przed 艣mierci膮 bardzo by mu pomog艂o.

- Brzmi powa偶nie. - Wes zakrad艂 si臋 do nas od ty艂u. Z 艂y偶eczk膮 i s艂omk膮 w jednej d艂oni, drug膮 podstawi艂 sobie krzes艂o i zacz膮艂 cz臋stowa膰 si臋 naszymi deserami. - Plotka g艂osi, 偶e dzi艣 po szkole molestowa艂a艣 Rze藕nika.

- Gdzie to s艂ysza艂e艣? - spyta艂am, odtr膮caj膮c jego 艂y偶eczk臋.

- Od ludzi - u艣miechn膮艂 si臋 drwi膮co.

- Jakich ludzi?

Jego u艣mieszek zmieni艂 si臋 w pe艂nowymiarowy u艣miech, przez co naszym oczom ukaza艂 si臋 niewielki ubytek w jego przednim z臋bie.

- Wszyscy o tym m贸wi膮.

- Ale z ciebie baran - wtr膮ci艂a Kimmie. - Lekcje sko艅czy艂y si臋 godzin臋 temu.

- To nie ma znaczenia. - Poprawi艂 swoje okulary w drucianych oprawkach. - Mam uszy... I oczy.

- Zn贸w podgl膮da艂e艣 damsk膮 dru偶yn臋 softballu? - przygada艂a Kimmie. - Wiesz, jakie to 偶enuj膮ce, prawda?

Wes wzruszy艂 ramionami, nie maj膮c na to odpowiedzi.

- G艂osuj臋 za tym, by艣 zapomnia艂a o Panu Dotykalskim - stwierdzi艂a Kimmie, celuj膮c we mnie s艂omk膮.

- Chyba 偶e chcesz sko艅czy膰 jako ofiara tygodnia - doda艂 Wes. - Lepiej zacznij nosi膰 czyst膮 bielizn臋. Nigdy nie wiadomo, kiedy sko艅czysz, le偶膮c gdzie艣 p贸艂naga.

- Dobra rada - przytakn臋艂a moja przyjaci贸艂ka.

- Nie jestem niczyj膮 ofiar膮 - odpar艂am.

- Ja te偶 nie, ale mo偶esz mnie troch臋 pogn臋bi膰 - wymrucza艂, oblizuj膮c swoj膮 艂y偶k臋.

- Niewa偶ne. - Postanowi艂am go zignorowa膰. - 艁atwiej powiedzie膰, 偶e musz臋 o nim zapomnie膰, ni偶 to zrobi膰. Widzia艂am blizn臋.

- Jak膮 blizn臋? - spyta艂a Kimmie. Opowiedzia艂am im o szramie, kt贸r膮 dostrzeg艂am na przedramieniu Bena, i o tym, 偶e zauwa偶y艂am j膮 ju偶 w dniu, gdy mnie uratowa艂.

- Czy偶bym wyczuwa艂 w powietrzu nadci膮gaj膮cy skandal? - spyta艂 Wes, usi艂uj膮c nada膰 swojemu g艂osowi doros艂e i g艂臋bokie dr偶enie.

Kimmie wci膮gn臋艂a nosem powietrze.

- Ten smr贸d to nie skandal... To zwyk艂a trucizna.

W ramach odwetu Wes poci膮gn膮艂 od niej wielkiego 艂yka frappe.

- Camelia, zapomnij o nim. - Kimmie zwr贸ci艂a si臋 w moj膮 stron臋. - Tak, wiem. Uratowa艂 ci 偶ycie. Zachowa艂 si臋 jak d偶entelmen. I owszem, to prawdziwe ciacho. Ale domykanie spraw jest wed艂ug mnie przereklamowane.

- Mo偶e masz racj臋 - westchn臋艂am, siadaj膮c g艂臋biej w fotelu.

- 呕adne 鈥瀖o偶e". Zajmij si臋 lepiej kim艣 fajniejszym - nalega艂a.

- Niby kim? Mattem czy Johnem Kenneallym?

- No, skoro ju偶 o nich wspomnia艂a艣... W odpowiedzi przewr贸ci艂am oczami.

- No, ale faktycznie... - m贸wi艂a dalej. - Matt nie by艂 dobry, o ile dobrze pami臋tam. Wiecznie wydzwania艂 i dawa艂 ci urocze prezenciki...

- Robi艂 ci ros贸艂, kiedy by艂a艣 chora. - Wes do艂膮czy艂 do wyliczanki.

- Nie by艂 jadalny - odpar艂am, wspominaj膮c tajemnicze szare kawa艂ki niewiadomego pochodzenia p艂ywaj膮ce w zupie.

- Nieistotne. - Kimmie kontynuowa艂a wyw贸d. - Daj mi faceta, kt贸ry potrafi otworzy膰 s艂oik gotowego dania z Chef Boyardee, a b臋d臋 jego.

- Mam w domu puszk臋 Twistaroni z twoim imieniem - za偶artowa艂 Wes.

- Matt by艂 mi艂y... - broni艂am si臋. - Ale jest taki moment, 偶e 鈥瀖i艂e" zmienia si臋 w 鈥瀦byt mi艂e". By艂 zaborczy, jeszcze zanim zacz臋li艣my si臋 umawia膰.

- Jasne - odpar艂. - Ty potrzebujesz psychotycznego mordercy.

W tym momencie przeprosi艂am, wsta艂am od sto艂u i zacz臋艂am si臋 zbiera膰. Obieca艂am mamie, 偶e wieczorem pomog臋 jej z kolacj膮.

Odk膮d zacz臋艂am pracowa膰 na p贸艂 etatu w Knead, pracowni garncarskiej w centrum miasteczka, mama nabawi艂a si臋 obsesji na punkcie sp臋dzania ze mn膮 czasu. Ostatecznie sta艂o si臋 to rytua艂em - przynajmniej raz w tygodniu, kiedy nie pracuj臋, 艂膮czymy si艂y, by wsp贸lnie przygotowa膰 jedzenie.

- Robimy dzi艣 makaron z kabaczkiem, mas艂em sojowym i sosem z bazylii, ciasto daktylowo - orzechowe i 艣wie偶y sok kapu艣ciewkowy - o艣wiadczy艂a mama, gdy wr贸ci艂am.

- Kapu艣ciewkowy?

Mama skin臋艂a g艂ow膮 i zdj臋艂a z szafki jedn膮 ze zrobionych przeze mnie ceramicznych misek - szerok膮, niebiesk膮 z 偶贸艂tymi wiatraczkami.

- Sok z w艂oskiej kapusty i marchewek.

- Brzmi smakowicie - sk艂ama艂am.

Mama sta艂a si臋 fanatyczk膮 zdrowego trybu 偶ycia, od czubka g艂owy i zafarbowanych henn膮 w艂os贸w, a偶 po palce st贸p skryte w tenis贸wkach z organicznej bawe艂ny. W rezultacie przynajmniej dwa razy w tygodniu l膮dowali艣my z tat膮 w Taco Bell.

- Chod藕 - przywo艂a艂a mnie do wyspy na 艣rodku kuchni. - Chc臋 us艂ysze膰 wszystko o pierwszym dniu szko艂y. Jacy艣 fajni ch艂opcy? Inspiruj膮cy nauczyciele? Jak lunch?

- Nie. Ani jednego. Mdl膮cy - odpowiedzia艂am po kolei na pytania, zdrapuj膮c przy tym m贸j per艂owy lakier do paznokci.

- Oto zdrowe podej艣cie.

- Przecie偶 przesadzam. - W艣lizgn臋艂am si臋 na sto艂ek. - Tak jakby.

Mama, kt贸ra wci膮偶 by艂a ubrana w str贸j do jogi, wzi臋艂a g艂臋boki oczyszczaj膮cy oddech i popi艂a go domowej roboty herbatk膮 z mniszka lekarskiego.

- Chcesz o tym porozmawia膰?

- Innym razem - odpar艂am. My艣la艂am o Benie.

- A mo偶e chcesz przyj艣膰 na nasze dzisiejsze spotkanie? W nocy z okazji pe艂ni. Przekonasz si臋, jakie to oczyszczaj膮ce do艣wiadczenie. - Odgarn臋艂a kilka lok贸w, kt贸re opad艂y na jej ciemnozielone oczy.

- Nie, dzi臋ki - odpar艂am. Noc szczekania do ksi臋偶yca i spontaniczny taniec brzucha to nie moja definicja oczyszczaj膮cego do艣wiadczenia.

Mama skin臋艂a i wzi臋艂a pojemnik z daktylami. Wrzuci艂a je do blendera.

- Nie zapomnia艂a艣 o czym艣? - spyta艂am.

Chwil臋 jej to zaj臋艂o, ale zauwa偶y艂a. Nie usun臋艂a pestek - jest to kulinarna zniewaga, kt贸r膮 pope艂ni艂am dawno temu, kiedy pr贸bowa艂y艣my zrobi膰 daktylowe cukierki. Na szcz臋艣cie mama nie w艂膮czy艂a jeszcze maszyny.

Mama wyj臋艂a owoce. Mia艂a za艂zawione oczy, jak gdyby mo偶liwo艣膰 st臋pienia ostrzy by艂o najgorsz膮 rzecz膮 na 艣wiecie.

- Mamo?

- Ciocia Alexia dzi艣 zadzwoni艂a - powiedzia艂a, chc膮c usprawiedliwi膰 艂zy.

- Aha. - Przygotowa艂am si臋 na cios. Mama wytar艂a oczy, pr贸buj膮c si臋 uspokoi膰.

- To nic z艂ego. Po prostu jej g艂os nie brzmia艂 zbyt dobrze. To wszystko.

- Bo z ni膮 nie jest dobrze.

- Pracuje - kontynuowa艂a mama. - Stara si臋 by膰 zaj臋ta i wr贸ci膰 do normalnego 偶ycia. Dwa razy w tygodniu chodzi na terapi臋 grupow膮, a w sobotnie popo艂udnia na kurs malarstwa.

- A potem co?

Mama pokr臋ci艂a g艂ow膮. K膮ciki jej ust opad艂y. Przez sekund臋 wygl膮da艂a, jakby zn贸w si臋 mia艂a rozklei膰.

- B臋dzie dobrze - powiedzia艂a wreszcie. - Jestem tego pewna.

Zn贸w odetchn臋艂a i po chwili wzi臋艂a si臋 do drylowania daktyli.

- Mamo? - Wci膮偶 wyczuwa艂am jej niepok贸j.

Ale ona wyra藕nie nie chcia艂a ci膮gn膮膰 tematu. Zamiast tego kaza艂a mi obra膰 kabaczek, namoczy膰 bazyli臋 i pokruszy膰 orzechy. W okamgnieniu wyczarowa艂y艣my danie godne samego sir Paula 鈥濿eganina" McCartneya. Zabra艂am talerze i posz艂am nakry膰 do sto艂u. W艂a艣nie wtedy dostrzeg艂am du偶膮 kopert臋 z czerpanego papieru zaadresowan膮 do mnie. Le偶a艂a na modlitewnych koralikach mamy. Podnios艂am j膮 i od razu zauwa偶y艂am, 偶e nie ma znaczka ani piecz膮tki poczty. Ani adresu zwrotnego. Rozerwa艂am j膮 i wyj臋艂am zawarto艣膰.

W 艣rodku by艂o zdj臋cie, a na nim ja. Sta艂am przed szko艂膮. Zrobiono je dzisiejszego ranka, pozna艂am po ubraniu. Kto艣 wydrukowa艂 je na b艂yszcz膮cym papierze A4 i namalowa艂 wok贸艂 mnie czerwone serce.

Odwr贸ci艂am fotografi臋, szukaj膮c imienia ofiarodawcy albo jakiej艣 wiadomo艣ci, ale ty艂 by艂 pusty.

- Czy kto艣 to dzi艣 przyni贸s艂? Mama pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- By艂o w skrzynce razem z reszt膮 korespondencji.

- O kt贸rej wyjmowa艂a艣 poczt臋? - spyta艂am. Zastanawia艂am si臋, kiedy kto艣 znalaz艂 czas na zrobienie zdj臋cia, wydrukowanie go i podrzucenie do skrzynki, zanim wr贸ci艂am ze szko艂y.

Mama przerwa艂a drylowanie daktyli i spojrza艂a na mnie.

- Ko艂o pi膮tej, tu偶 przed twoim przyj艣ciem. Czemu pytasz?

Pokaza艂am jej zdj臋cie.

- G艂upi kawa艂.

- Mnie to wygl膮da na tajemniczego wielbiciela.

Przeci膮gn臋艂am palcami po zdj臋ciu, my艣l膮c o poranku przed szko艂膮. Pr贸bowa艂am sobie przypomnie膰, kto si臋 w贸wczas kr臋ci艂 w pobli偶u.

- Camelia, wszystko w porz膮dku? - Mama nie dawa艂a za wygran膮. - Czy co艣 si臋 sta艂o w szkole?

Wzruszy艂am ramionami. Kusi艂o mnie, by opowiedzie膰 jej o Benie - o tych wszystkich plotkach, ale wydawa艂a si臋 taka zaabsorbowana przygotowywaniem soku. Przygl膮da艂a si臋 wielkiej pustej misce.

- To by艂 zwyczajny pierwszy dzie艅 szko艂y.

Wsun臋艂am zdj臋cie do koperty i posz艂am do pokoju, by zadzwoni膰 do Kimmie.

Mo偶e i brakowa艂o adresu zwrotnego, ale taki numer pachnie ni膮 na kilometr.

Rozdzia艂 8

Nie mam poj臋cia, o czym m贸wisz - zarzeka艂a si臋 Kimmie.

Nie uda艂o mi si臋 dodzwoni膰 do niej poprzedniego wieczoru, wi臋c z艂apa艂am j膮 jeszcze przed godzin膮 wychowawcz膮. Sta艂y艣my przy szafkach. Zas艂ania艂am moj膮 przyjaci贸艂k臋, podczas gdy ona wype艂nia艂a prz贸d sukienki ilo艣ci膮 papieru, kt贸ra starczy艂aby na opakowanie prezent贸w gwiazdkowych na dwa kolejne lata.

- Nie zostawia艂am nic w twojej skrzynce na listy - m贸wi艂a. - A ju偶 na pewno nie twoje zdj臋cie z narysowanym sercem. Przecie偶 to straszliwie tandetne. Jak z jakiego艣 filmu z lat siedemdziesi膮tych o prze艣ladowcy.

- Jeste艣 pewna? Nie b臋d臋 z艂a.

- Powa偶nie. - Przewr贸ci艂a oczami i obejrza艂a biust w lusterku na drzwiach szafki. - Naprawd臋 s膮dzisz, 偶e gdybym by艂a na tyle pokr臋cona, by biega膰 za lud藕mi i robi膰 im zdj臋cia z ukrycia, to zacz臋艂abym od ciebie? Bez urazy, oczywi艣cie.

- Sk膮d偶e znowu.

- Ciebie mog臋 sfotografowa膰 zawsze. Ale m臋sk膮 reprezentacj臋 p艂ywack膮... To ju偶 inna bajka.

Zatrzasn臋艂a szafk臋 i po艂o偶y艂a d艂onie na swoim wypchanym biu艣cie. Stara艂a si臋 nada膰 papierowi odpowiednie proporcje.

- Jeszcze jedn膮 chusteczk臋? - spyta艂am, dostrzegaj膮c, 偶e prawa pier艣 wygl膮da troch臋 pe艂niej ni偶 jej lewa s膮siadka.

Kimmie pokiwa艂a g艂ow膮. Po chwili uda艂o si臋 jej osi膮gn膮膰 optymalny rozmiar.

- Od razu lepiej. Jak wygl膮dam? Sukienka jest nowa, przynajmniej dla mnie. Sprzedawczyni powiedzia艂a, 偶e z lat pi臋膰dziesi膮tych. Zaprojektuj臋 kombinezon w tym stylu.

Sukienka by艂a czarna, z kr贸ciutkimi r臋kawkami i wielk膮 srebrn膮 kokard膮 w pasie.

- Urocza.

- To ma艂o powiedziane - stwierdzi艂a Kimmie. - Czuj臋 si臋 w niej jak 偶ywy prezent.

Chcia艂am spyta膰, czy dlatego wypcha艂a si臋 tak膮 ilo艣ci膮 papieru, ale ugryz艂am si臋 w j臋zyk.

- Teraz pomy艣lmy, kto na mnie zas艂u偶y艂... - Otaksowa艂a korytarz w poszukiwaniu potencjalnych ofiar. Jej uwaga skupi艂a si臋 na Johnie Kenneallym, kt贸ry sta艂 po przeciwnej stronie z kolegami z dru偶yny pi艂karskiej. Kiedy si臋 schyli艂, by zawi膮za膰 sznur贸wk臋, Kimmie ma艂o nie zemdla艂a.

- Jakie pi臋kne. - Z wra偶enia a偶 po艂o偶y艂a d艂o艅 na swym dobrze wyprofilowanym biu艣cie. - Serio. Sk膮d si臋 bierze taki ty艂eczek? Ale j臋drny... i symetryczny.

- W przeciwie艅stwie do twoich zapakowanych jak prezent cyck贸w.

- Co prosz臋?

- Przykro mi, ale mam na g艂owie wa偶niejsze rzeczy ni偶 po艣ladki Johna Kennealy'ego.

- Ach tak? Niby co?

- Mo偶e Wes je zostawi艂? - zapyta艂am znienacka. Podrzucona fotografia nie dawa艂a mi spokoju.

- Co zostawi艂? - wymamrota艂a zdezorientowana Kimmie. Wci膮偶 si臋 gapi艂a na Johna.

- Zapomnij - westchn臋艂am.

- Chwila. Dalej rozmawiamy o tym zdj臋ciu?

W wyobra藕ni pewnie rozebra艂a ju偶 ch艂opaka a偶 do slipek.

- Tak, to pewnie Wes - rzuci艂a na odczepnego. - W tym roku ma fakultet z fotografii. No i ju偶 wcze艣niej robi艂 g艂upie numery. W zesz艂ym roku zostawi艂 na mojej torbie zapakowanego w foli臋 gumowego Teletubisia z karteczk膮 鈥濺atunku! Dusz臋 si臋!".

- Nawet nie zapytam, co to mia艂o znaczy膰.

- Koniec ko艅c贸w, nie zawraca艂abym sobie tym g艂owy, szczeg贸lnie 偶e na 艣wiecie istniej膮 o wiele bardziej absorbuj膮ce rzeczy. - Patrzy艂a na Johna z t臋sknot膮.

- Jeste艣 beznadziejna - o艣wiadczy艂am.

- Beznadziejnie zakochana. - Wachlowa艂a si臋 podr臋cznikiem do anatomii, zadziwiaj膮co stosownie do sytuacji, zwa偶ywszy 偶e na ok艂adce by艂o zdj臋cie ludzkiego serca.

- Wiesz, co jest najdziwniejsze? - wr贸ci艂am do tematu. - Zdj臋cie zrobiono wczoraj. Co znaczy, 偶e ktokolwiek je zrobi艂, tego samego dnia zostawi艂 je w mojej skrzynce.

- No i? - spyta艂a. - S艂ysza艂a艣 kiedy艣 o 鈥瀎otkach w godzin臋"?

- My艣l臋, 偶e kto艣 wydrukowa艂 je w domu. By艂o troch臋 niedopracowane.

- Urok fotografii cyfrowej. Brak po艣rednik贸w, nie czekasz i masz pewno艣膰, 偶e nawet najbardziej 偶enuj膮ce uj臋cia ujrz膮 艣wiat艂o dzienne. Pami臋tasz, kiedy zrobi艂am w lustrze zdj臋cie swojego ty艂ka? Punkt, do kt贸rego zanios艂am klisz臋, zniszczy艂 negatyw.

- Tragedia.

- Owszem. Szlag trafi艂 m贸j pomys艂 na kartki 艣wi膮teczne.

- Musz臋 lecie膰. - Spojrza艂am na zegar w korytarzu. Do dzwonka zosta艂a minuta, a na dotarcie do sali potrzebujemy dw贸ch.

Dziarsko ruszy艂am przed siebie, ale nieca艂e trzy kroki dalej zatrzyma艂am si臋 na klacie Johna Kenneally'ego.

- Sorry! - rzuci艂am, zastanawiaj膮c si臋, jak do tego dosz艂o. Mimowolnie przemkn臋艂o mi przez my艣l, 偶e jego ubrania pachn膮 piwoniami.

- Nic nie szkodzi. - U艣miechn膮艂 si臋. - Mnie si臋 podoba艂o. - Zamarudzi艂 o sekund臋 za d艂ugo, nim odszed艂.

Chwil臋 p贸藕niej Kimmie obr贸ci艂a mnie twarz膮 w swoj膮 stron臋.

- O m贸j Bo偶e! Nienawidz臋 ci臋! - powiedzia艂a. - Jakie to uczucie? Jak pachnia艂?

- Kimmie, we藕 si臋 w gar艣膰.

- W gar艣膰 to chc臋 wzi膮膰 jego.

Zerkn臋艂am na id膮cego korytarzem Johna. W tej samej chwili odwr贸ci艂 si臋, by na mnie spojrze膰. Pomacha艂, a ja odpowiedzia艂am mu tym samym. Kimmie jednak by艂a zbyt zaj臋ta wachlowaniem si臋, by to w og贸le zauwa偶y膰.

Rozdzia艂 9

Na chemii usiad艂am z ty艂u klasy. Czeka艂am, a偶 wszyscy zajm膮 miejsca. Pan Swenson (pieszczotliwie zwany Pot - manem, ze wzgl臋d贸w oczywistych), mia艂 zasad臋, 偶e z kim usi膮dziesz podczas pierwszej lekcji w laboratorium, ten b臋dzie twoim partnerem podczas zaj臋膰 przez ca艂y rok.

Nie trzeba wi臋c t艂umaczy膰, 偶e wyb贸r odpowiedniego miejsca by艂 spraw膮 kluczow膮.

Nie jestem najmocniejsza w naukach 艣cis艂ych, dlatego wypatrywa艂am kogo艣, kto wygl膮da艂 na nie藕le radz膮cego sobie ze zlewkami, prob贸wkami i palnikiem Bunsena.

I wreszcie j膮 zobaczy艂am. Ren臋 Maruso. Dziewczyn臋, kt贸ra pomog艂a mi przetrwa膰 biologi臋.

- Hej! - zawo艂a艂am i jej pomacha艂am. Wskaza艂am stolik z ty艂u i usiad艂am. - W tym roku te偶 mo偶emy by膰 partnerkami laboratoryjnymi.

Ale pomimo moich niek艂amanych umiej臋tno艣ci organizacyjnych Rena nie wydawa艂a si臋 zachwycona, 偶e j膮 pami臋ta艂am. Pewnie nigdy by tego nie przyzna艂a, ale to dzi臋ki mnie zawsze oddawa艂y艣my najbardziej schludne i uporz膮dkowane raporty z eksperyment贸w.

- Nie b臋dzie tak 藕le - pr贸bowa艂am j膮 podnie艣膰 na duchu. - Przynajmniej w tym roku nie musimy niczego kroi膰, prawda?

Wiedzia艂am, 偶e wci膮偶 mnie wini艂a za przypadkowe rozlanie red bulla na t臋 biedn膮 martw膮 偶ab臋. Obie zarobi艂y艣my wtedy po wielkiej pale, ale ja dodatkowo oberwa艂am za to, 偶e przynios艂am na zaj臋cia otwarty nap贸j.

Rena przeskanowa艂a wzrokiem sal臋, by zobaczy膰, kto jeszcze jest wolny, ale wygl膮da艂o na to, 偶e pozostali ju偶 si臋 dobrali w pary. Opad艂a z rezygnacj膮 na krzes艂o obok, k艂ad膮c na blacie stert臋 ksi膮偶ek. Zaznaczy艂a, tym samym, sw贸j teren. Po kilku minutach, kiedy wszyscy si臋 wreszcie usadowili, okaza艂o si臋, 偶e z przodu klasy jest jeszcze miejsce obok eko艣wira Tate'a Williama. Rena si臋 przesiad艂a.

Po prostu 艣wietnie.

Spojrza艂am na Pot - mana w oczekiwaniu, 偶e og艂osi nieuniknione: w tym roku podczas zaj臋膰 laboratoryjnych b臋d臋 mia艂a ogromn膮 (nie)przyjemno艣膰 pracowa膰 w艂a艣nie z nim, w膮cha膰 jego spocone jestestwo i by膰 l膮dowiskiem dla jego fruwaj膮cego 艂upie偶u. (Zapami臋ta膰: nosi膰 fartuch laboratoryjny.)

Ale w贸wczas do sali wszed艂 Ben.

Poda艂 Pot - manowi kartk臋, prawdopodobnie z informacj膮, 偶e b臋dzie chodzi艂 z nami na zaj臋cia. Z rogu sali dobieg艂y chichoty. Pan Swenson sprawdza艂 kartk臋 na prawo i lewo i por贸wnywa艂 j膮 z list膮 obecno艣ci, jak gdyby szuka艂 jakiego艣 haczyka.

- Usi膮d藕 - powiedzia艂 wreszcie. Podrapa艂 si臋 w g艂ow臋, uwalniaj膮c pe艂n膮 gar艣膰 艂upie偶u.

Ben rozejrza艂 si臋 po sali. Ja r贸wnie偶. Jedynym wolnym miejscem by艂o to obok mnie. Nasze oczy si臋 spotka艂y.

- Jaki艣 problem, panie Carter? - Pot - man przewierca艂 ch艂opaka wzrokiem.

Ben sta艂 z przodu sali niczym s艂up soli i mi si臋 przygl膮da艂. Czu艂am, 偶e moja twarz robi si臋 czerwona, a d艂onie s膮 wilgotne od potu.

- Nie, 偶aden - odpowiedzia艂 wreszcie Ben.

Zaj膮艂 to jedyne wolne miejsce, ale przez reszt臋 zaj臋膰 nawet na mnie nie spojrza艂. Ani razu.

Chocia偶 chcia艂am, by to zrobi艂. Cho膰 wiedzia艂am, 偶e nie powinnam.

Rozdzia艂 10

Nast臋pnego dnia na chemii Pot - man przygotowywa艂 nas do pierwszych eksperyment贸w i t艂umaczy艂, 偶e musimy pracowa膰 zespo艂owo, 偶e obijanie si臋 i robota - na - odwal ma wp艂yw nie tylko na nas, lecz tak偶e na naszych partner贸w i bla, bla, bla.

Naprawd臋 chcia艂am porozmawia膰 z Benem.

Dzisiaj, w artystycznie wystrz臋pionych d偶insach i wyblak艂ej niebieskiej koszulce, wygl膮da艂 lepiej ni偶 zwykle. Mia艂 te偶 ciemniejsz膮 sk贸r臋, wi臋c mo偶e sp臋dza艂 czas na s艂o艅cu.

Usiad艂 i zacz膮艂 przegl膮da膰 notatki.

- Cze艣膰 - zagai艂am.

Skin膮艂 g艂ow膮, ale nie oderwa艂 wzroku od swoich zapisk贸w. Zaabsorbowany przek艂ada艂 kartki.

Przyjrza艂am mu si臋 dok艂adniej i jeszcze bardziej mi si臋 spodoba艂 - zmierzwione ciemne w艂osy, szczecina na brodzie, silne, muskularne ramiona. Pr贸bowa艂am wymy艣li膰 co艣 m膮drego, co mog艂abym powiedzie膰, ale zapyta艂am tylko:

- Masz mo偶e korektor?

Ze wzrokiem wci膮偶 utkwionym w notatkach si臋gn膮艂 do torby i pchn膮艂 w moim kierunku ma艂膮 bia艂膮 buteleczk臋.

- Dzi臋ki.

Zauwa偶y艂am do艂eczek w jego brodzie. Pachnia艂 melonowym myd艂em. Nie wiedzia艂am, co zrobi膰 z korektorem, wi臋c zamaza艂am swoje imi臋 po wewn臋trznej stronie ok艂adki zeszytu.

- Odrobi艂e艣 wczorajsz膮 prac臋 domow膮? - spyta艂am, oddaj膮c mu buteleczk臋

Skin膮艂 g艂ow膮.

- To dobrze. Pan Swenson uwielbia niezapowiedziane kartk贸wki. Nigdy nie wiadomo, kiedy nas jak膮艣 uraczy.

Ben milcza艂. Pewnie uwa偶a艂 mnie za kompletn膮 idiotk臋. W sumie mia艂 racj臋, dok艂adnie tak si臋 zachowywa艂am.

Po lekcji spakowa艂 swoje rzeczy, ale zostawi艂 korektor.

- Hej! - Lekko klepn臋艂am go w rami臋

Ben odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie i zrobi艂 krok do ty艂u.

- Zostaw mnie - rzuci艂.

- Zapomnia艂e艣 o czym艣 - mrukn臋艂am, wskazuj膮c buteleczk臋. By艂o mi g艂upio, 偶e stara艂am si臋 by膰 mi艂a.

Ben od razu przeprosi艂. Jego wzrok z艂agodnia艂, a na ustach wykwit艂 u艣miech. Zbyt p贸藕no. Poza tym to mi nie wystarcza艂o. Ignoruj膮c go, po艣piesznie wysz艂am z sali.

* * *

P贸藕niej, w trakcie okienka, postanowi艂am p贸j艣膰 do biblioteki. By艂am zdecydowana odkry膰 prawd臋 o Benie. Gotowa do akcji, uzbrojona w notes i d艂ugopis, zaj臋艂am komputer w rogu sali i wpisa艂am w Google jego nazwisko razem ze s艂owami 鈥瀖orderstwo", 鈥瀢ypadek" i 鈥瀔lif".

Wyskoczy艂o mi kilku Ben贸w Carter贸w: Ben Carter astrofizyk, Ben Carter potentat rynku nieruchomo艣ci, Ben Carter zdesperowany czterdziestopi臋ciolatek szukaj膮cy mi艂o艣ci.

Westchn臋艂am. Czy nie trafi艂am na nic dlatego, 偶e kiedy to si臋 sta艂o, Ben by艂 nieletni? Mo偶e prasa chroni艂a jego prywatno艣膰. Ju偶 mia艂am zrezygnowa膰 z dalszych poszukiwa艅, kiedy kto艣 dotkn膮艂 moich plec贸w.

A偶 podskoczy艂am na krze艣le. Szybko si臋 obr贸ci艂am. Za mn膮 sta艂 Matt.

- Cze艣膰 - powiedzia艂, cofaj膮c si臋 o krok, jakbym i ja go zaskoczy艂a. - Nie chcia艂em ci臋 przestraszy膰.

- Wszystko w porz膮dku - odpar艂am. Oczami wyobra藕ni zdrapywa艂am sam膮 siebie z sufitu.

Sta艂 tak przez kilka chwil, przest臋puj膮c z nogi na nog臋, jakby sam m贸j widok go stresowa艂.

Zreszt膮 ja te偶 by艂am speszona. Chcia艂abym, 偶eby wszystko zn贸w by艂o tak jak w贸wczas, gdy si臋 jeszcze nie umawiali艣my. Gdy on by艂 Matthieu, a ja Camille i razem 膰wiczyli艣my konwersacj臋 podczas lekcji francuskiego.

- Co jest? - spyta艂am.

- Przepraszam, 偶e wczoraj nie zadzwoni艂em...

Ze zdumienia zmarszczy艂am brwi, bo przypomnia艂o mi si臋, 偶e pod koniec zesz艂ego roku dzwoni艂 do mnie przynajmniej dwa razy dziennie.

- ...w sprawie k贸艂ka naukowego z francuskiego - m贸wi艂 dalej.

- A, racja.

- Nie chcia艂bym ci si臋 narzuca膰, ale wiesz, 偶e jestem kiepski z francuskiego, a w tym roku mam lekcje z madame Funkenwilder. Pono膰 straszna z niej 偶yleta.

- Owszem - zachichota艂am. Chcia艂abym, 偶eby m贸j talent do przedmiot贸w 艣cis艂ych by艂 cho膰 w po艂owie taki jak ten do j臋zyk贸w obcych.

- I co? My艣lisz, 偶e mog艂aby艣 mi pom贸c? Mog臋 ci p艂aci膰. Po prostu nie chc臋 popsu膰 sobie 艣wiadectwa, a w przysz艂y wtorek mam test. - Zerka艂 ponad moim ramieniem na monitor.

- Nie martw si臋 - odpar艂am. Chwyci艂am mysz, 偶eby zamkn膮膰 okna.

Matt podsun膮艂 krzes艂o i usiad艂.

- Wi臋c s艂ysza艂a艣 o tym kolesiu, co? - Najwyra藕niej zauwa偶y艂 imi臋 Bena.

- Chyba wszyscy s艂yszeli.

- Czemu go sprawdzasz?

- Jest moim partnerem na laborkach z chemii. - Postanowi艂am pomin膮膰 histori臋 o ratowaniu 偶ycia.

- Denerwujesz si臋 z jego powodu?

- Raczej jestem zaintrygowana - wyja艣ni艂am.

Matt u艣miechn膮艂 si臋 ledwie zauwa偶alnie. Patrzy艂 mi prosto w oczy, przez co i ja si臋 u艣miechn臋艂am.

- Tak? - spyta艂am, czuj膮c, 偶e moje policzki zaczynaj膮 by膰 r贸偶owe.

- Przecie偶 ja ci臋 znam.

- I?

- Pozw贸l mi pom贸c. Dowiem si臋, o co mu chodzi.

- O nic. To on mnie ciekawi - przypomnia艂am.

- Wi臋c pozw贸l, 偶ebym ci臋 od - ciekawi艂. - U艣miechn膮艂 si臋 szerzej, wyg艂adzaj膮c przy tym blond w艂osy. - Mam swoje wtyki. - Mrugn膮艂 w i艣cie konspiracyjnym stylu. - Przynajmniej tyle mog臋 zrobi膰 w zamian za pomoc we francuskim.

- Ale nie przeginaj.

Skin膮艂 g艂ow膮. Chwil臋 przygl膮da艂 si臋 moim zarumienionym policzkom. Um贸wili艣my si臋 na nauk臋 w poniedzia艂ek wieczorem.

- Wpadn臋 po randce z Ren膮. Idziemy do kina - powiedzia艂. - Wiedzia艂a艣, 偶e w ka偶dy poniedzia艂kowy wiecz贸r w centrum pokazuj膮 filmy Hitchcocka?

Pokr臋ci艂am g艂ow膮.

- Nie wiedzia艂am nawet, 偶e jeste艣 z Ren膮. - 艢liczniutk膮, zadziorn膮, filigranow膮, 艣wietn膮 - w - naukach - 艣cis艂ych Ren膮 Maruso.

- Jestem, jestem - potwierdzi艂, jakby to by艂a powszechnie znana informacja.

Nie, nie chodzi o to, 偶e jestem zazdrosna. Po prostu nie chc臋 s艂ucha膰 o Renie Maruso lub jakiejkolwiek innej dziewczynie, kt贸ra umawia si臋 z moim by艂ym. Szczeg贸lnie, kiedy 贸w by艂y zachowuje si臋 tak uroczo, 偶e prawie zapominam, dlaczego w og贸le zerwali艣my.

Prawie.

Rozdzia艂 11

Trwa艂 ostatni blok zaj臋膰 i wszyscy rozmawiali o szafce Bena. Jaki艣 czas przed lunchem pojawi艂 si臋 na niej nowy symbol. Ale tym razem nie da艂o si臋 go po prostu zedrze膰 i wyrzuci膰. Kto艣 nagryzmoli艂: 鈥濵orderco, wracaj do domu" na ca艂ej d艂ugo艣ci drzwiczek niezmywalnym czarnym markerem. Napis straszy艂 tak przez pe艂ne dwie godziny, zanim pan Snell, dyrektor szko艂y, zleci艂 wo藕nemu zamalowanie go czerwon膮 farb膮.

- Pami臋tacie zesz艂y rok? - spyta艂a Kimmie, nak艂adaj膮c na usta warstw臋 brzoskwiniowego b艂yszczyku. - Kiedy zniszczono Polly Pirani臋?

Nauczycielka angielskiego zachorowa艂a i by艂a dzi艣 nieobecna, wi臋c Kimmie, Wesowi i mnie trafi艂 si臋 rzadki luksus okienka. Siedzieli艣my na dziedzi艅cu za szko艂膮 - by艂 to gloryfikowany przez wszystkich asfaltowy podjazd z kilkoma stolikami piknikowymi - i udawali艣my, 偶e odrabiamy prace domowe.

艢mia艂am si臋. Wci膮偶 pami臋ta艂am, jak wygl膮da艂 wielki drewniany model piranii, maskotki naszej szko艂y, z wymalowanymi na p艂etwach piersiami. Biedna Polly... Od trzydziestu lat tkwi艂a w tym samym miejscu obok boiska do futbolu i dopiero teraz, po raz pierwszy w 偶yciu, mia艂a w艂asne pi艂ki.

- Tak - przytakn臋艂am. - Ale j膮 Snell kaza艂 schowa膰 w ci膮gu kilku minut.

- I wielka szkoda. - Wes pokr臋ci艂 g艂ow膮. - To by艂y naprawd臋 艂adne pi艂eczki.

- Jedyne, jakie kiedykolwiek zobaczysz z bliska - doci臋艂a mu Kimmie.

- Em... Wybacz, ale nie s艂ysza艂a艣 nigdy o 鈥濸layboyu"? - spyta艂.

- A ty o braku klasy? - skontrowa艂a.

- Zastanawiam si臋, w jaki spos贸b ta ca艂a prawda o Benie wysz艂a na 艣wiat艂o dzienne - powiedzia艂am, przerywaj膮c ich pysk贸wk臋.

- 呕artujesz sobie?! - Wes niemal偶e pisn膮艂. - To ma艂e miasteczko pe艂ne ludzi o ma艂ych rozumkach. Facet nie mo偶e si臋 tu podrapa膰, 偶eby nie zacz臋li podejrzewa膰 u niego wszy 艂onowych.

- Czy偶by艣 chcia艂 nam o czym艣 powiedzie膰? - zagai艂a Kimmie.

Wes ostentacyjnie podrapa艂 si臋 po nosie 艣rodkowym palcem.

- Skoro miasto jest takie ma艂e, to czemu nikt mi nie powiedzia艂, 偶e Matt chodzi z Ren膮 Maruso?

- Co? - Kimmie a偶 otworzy艂a usta ze zdziwienia.

- To prawda. Rozmawia艂am z nim dzisiaj.

- Bzdura - stwierdzi艂a z przekonaniem Kimmie. - Rena i ja mamy razem hiszpa艅ski. Dziewczyna m贸wi mi o wszystkim.

- Chyba jednak nie o wszystkim - wtr膮ci艂 Wes.

- Mo偶e Matt chce wzbudzi膰 w tobie zazdro艣膰? - g艂o艣no my艣la艂a moja przyjaci贸艂ka. - To stara sztuczka.

- Niewa偶ne. - Wola艂am wr贸ci膰 do sprawy Bena. - Pyta艂am ludzi o niego.

- O Matta? - Kimmie si臋 o偶ywi艂a.

- Nie. O Bena.

- No dobra. Bez urazy, ale czy ta nowo nabyta fascynacja ma mo偶e co艣 wsp贸lnego z decyzj膮 porzucenia 偶ycia emerytki? - Kimmie nie dawa艂a za wygran膮.

- Emerytki?

- Tak. No wiesz... Bezpiecze艅stwo, domatorstwo, ostro偶ne planowanie, niech臋膰 wobec niespodzianek, powroty przed zachodem s艂o艅ca...

- Fakt. Zachowujesz si臋 troch臋 jak staruszka - doda艂 Wes.

- Oczywi艣cie kochamy ci臋 za to - wt贸rowa艂a mu Kimmie.

- W艂a艣nie. Bo kt贸偶 nie kocha艂by w艂asnej babci? I to t艂umaczy艂oby twoj膮 obsesj臋 na punkcie naszego Rze藕nika...

- Chwila - wci臋艂a si臋 Kimmie. - Serio uwa偶asz, 偶e gdyby Ben by艂 realnym zagro偶eniem i naprawd臋 zabi艂 tamt膮 dziewczyn臋, to pozwoliliby mu wr贸ci膰 do szko艂y?

- S膮dzisz, 偶e tego nie zrobi艂? - spyta艂am.

- S膮dz臋, 偶e m贸wisz, jakby艣 mia艂a obsesj臋.

- Trudno jej nie mie膰. Imi臋 Bena przewija si臋 w niemal ka偶dej rozmowie.

- I w prawie ka偶dym dziewcz臋cym koszmarze - doda艂 Wes niskim i z艂owrogim g艂osem. Zacz膮艂 wymachiwa膰 o艂贸wkiem jak no偶em i d藕ga膰 w powietrzu wyimaginowan膮 ofiar臋.

- C贸偶, niebezpieczny czy nie - podsumowa艂a Kimmie, wrzucaj膮c sobie cukierek do ust - ch艂opak jest gor膮cy. Jak na podejrzanego o morderstwo, znaczy si臋.

- Czemu wszyscy fajni musz膮 by膰 zab贸jcami? - Wes westchn膮艂 z przesadnym uczuciem.

- Ale z ciebie kretyn - skwitowa艂am i rzuci艂am w niego chrupkiem kukurydzianym. Przyklei艂 mu si臋 do wysmarowanych piank膮 w艂os贸w, ale i tak go wyj膮艂 i zjad艂.

- Dobra, Veronico Mars. Czego si臋 o nim dowiedzia艂a艣? - spyta艂a Kimmie.

- Niczego pewnego. - Wzruszy艂am ramionami. - Te historie robi膮 si臋 z minuty na minut臋 coraz bardziej niedorzeczne.

Wes skin膮艂 g艂ow膮.

- Ostatnio us艂ysza艂em, 偶e po膰wiartowa艂 ca艂膮 swoj膮 rodzin臋 i zjad艂 j膮 na 艣niadanie.

- To chore - stwierdzi艂a Kimmie.

- Ale smaczne. - Wes zagarn膮艂 pe艂n膮 gar艣膰 chrupk贸w.

- Skoro mowa o czym艣 chorym... - zacz臋艂am. - O co chodzi z tym zdj臋ciem, kt贸re mi podrzuci艂e艣 do skrzynki pocztowej?

- Zdj臋cie? Skin臋艂am g艂ow膮.

- Jestem na nim... Stoj臋 przed szko艂膮... Wok贸艂 mnie narysowane jest serce.

Wes przekrzywi艂 g艂ow臋. Wida膰 by艂o, 偶e nie wie, o czyim m贸wi臋.

- Que?

- Nie b膮d藕 pa艂膮 - wtr膮ci艂a Kimmie. - Przyznaj, 偶e to ty. Tak samo jak wtedy z Teletubisiem.

- Powaga - zacz膮艂. - Pa艂y i Teletubisie na bok. Nie mam poj臋cia, o czym m贸wisz.

- Chwila. Czyli to nie ty zostawi艂e艣 w mojej skrzynce na listy zdj臋cie?

Wes pokiwa艂 g艂ow膮.

- Ale chodzisz w tym roku na fakultet z fotografii? - spyta艂am.

- I czego to dowodzi? 呕e nagle zacz膮艂em robi膰 zdj臋cia przypadkowym osobom i zostawia膰 je im w skrzynkach na listy?

- Nie martwi艂abym si臋 tym. - Kimmie wyplu艂a cukierek na r臋k臋. - To pewnie g艂upi 偶art jakiego艣 palanta. - Pos艂a艂a Wesowi spojrzenie pe艂ne z艂o艣ci.

- Ej, nie patrz na tego kretyna - powiedzia艂 i wskaza艂 na sw贸j podkoszulek. Na piersi mia艂 napisane: 鈥濶iewinny, p贸ki nie udowodnisz mi winy".

Rozdzia艂 12

Ostatnio cz臋sto j膮 widywa艂em, a to dlatego 偶e postanowi艂em bywa膰 tam, gdzie ona.

Zastanawiam si臋, czy czuje, 偶e na ni膮 patrz臋 - oczy pieszcz膮ce jej sk贸r臋, zapami臋tuj膮ce fantazyjny przedzia艂ek we w艂osach i spos贸b, w jaki jej biodra si臋 ko艂ysz膮, gdy chodzi.

jest tak wiele rzeczy, o kt贸re chcia艂bym spyta膰. Czy 艣pi po lewej stronie 艂贸偶ka, czy po prawej? Jaki kolor ma jej szczoteczka do z臋b贸w?

I czy spodoba艂o jej si臋 zdj臋cie, kt贸re zostawi艂em w skrzynce na listy. 呕a艂uj臋, 偶e nie by艂o mnie przy tym, jak otworzy艂a kopert臋. Chcia艂bym m贸c ujrze膰 jej wyraz twarzy - czy zagryz艂a doln膮 warg臋 tak jak zawsze, gdy si臋 zdenerwuje? Czy przytuli艂a zdj臋cie do piersi, wyobra偶aj膮c sobie kogo艣 takiego jak ja? A mo偶e na jej ustach pojawi艂 si臋 osza艂amiaj膮cy u艣miech godny ok艂adek magazyn贸w?

Zrobi艂em to zdj臋cie, stoj膮c po drugiej stronie ulicy obok dawnej centrali telefonicznej. W艂膮czy艂em zoom w moim aparacie i czeka艂em na idealne uj臋cie.

Wygl膮da艂a na zdenerwowan膮. Bawi艂a si臋 paskiem torby i co chwila okr臋ca艂a z艂oty lok wok贸艂 palc贸w.

Ale kim ja jestem, 偶eby m贸wi膰 o zdenerwowaniu? Te偶 si臋 stresuj臋. Ilekro膰 j膮 widz臋, ledwie jestem w stanie trze藕wo my艣le膰. Staram si臋 uspokoi膰, przypomina膰, 偶e musz臋 by膰 cierpliwy, 偶e nie mog臋 okazywa膰 niepokoju, 偶e wkr贸tce dostan臋 wszystko, czego pragn臋.

W mojej g艂owie wci膮偶 rozbrzmiewa: spokojnie, spokojnie, spokojnie...

Rozdzia艂 13

Jest pi膮tkowe popo艂udnie. Siedz臋 na chemii i pr贸buj臋 skupi膰 si臋 na lekcji. Postanowi艂am pos艂ucha膰 Kimmie i uzna膰 zdj臋cie za g艂upi 偶art jakiego艣 kretyna. Pewnie tak jest.

To pierwsze laborki w tym roku i razem z Benem mamy przed sob膮 mn贸stwo prob贸wek, cylinder miarowy, kolb臋 i kilka 艂y偶eczek. Nasz cel: przeprowadzi膰, om贸wi膰 i opisa膰 reakcje zachodz膮ce na podstawie mieszanin kilku wybranych chemikali贸w.

Pr贸buj臋 si臋 skoncentrowa膰. Powtarzam w my艣lach, 偶e mieszanie wody destylowanej z wodorow臋glanem sodu jest teraz najwa偶niejsz膮 spraw膮 na 艣wiecie. Niewa偶ne, 偶e Ben obserwuje i zapisuje ka偶dy m贸j ruch.

Kiedy dodaj臋 do roztworu dwie 艂y偶eczki fenoloftaleiny, moja d艂o艅 nieznacznie dr偶y. Pot - man twierdzi, 偶e fenoloftaleina by艂a kiedy艣 sprzedawana bez recepty jako 艣rodek przeczyszczaj膮cy. Zerkn臋艂am na Missy i Chrissy Tompkin, znane tak偶e jako Bli藕niaczki Przeczyszczenie, i zastanawia艂am si臋, czy spr贸buj膮 sobie uszczkn膮膰 troch臋 na p贸藕niej.

- Chcesz pi膰? - spyta艂am Bena, unosz膮c kolb臋 niczym drinka. Dodanie 艣rodka na przeczyszczenie sprawi艂o, 偶e ca艂o艣膰 wygl膮da艂a jak nap贸j owocowy.

Nie uzna艂 tego za 艣mieszne.

- Dodaj dwa gramy chlorku wapnia - powiedzia艂 i艣cie profesjonalnym tonem.

- Pami臋tajcie - o艣wiadczy艂 Pot - man. - Nie chodzi tylko o to, co widzicie. Co czujecie, dotykaj膮c kolb臋 po dodaniu ka偶dej substancji? Sch艂adza si臋 czy ogrzewa? Czy zmienia si臋 jej zapach? S艂yszycie co艣?

Spojrza艂am na Bena, u艣wiadamiaj膮c sobie, 偶e kompletnie pomin臋li艣my ca艂y organoleptyczny aspekt eksperymentu.

- Chcesz potrzyma膰? - spyta艂am, wyci膮gaj膮c kolb臋 w jego stron臋.

Ben spojrza艂 na szk艂o, ale pokr臋ci艂 g艂ow膮 i wr贸ci艂 do czytania kolejnych polece艅 z podr臋cznika.

- Chwila - powiedzia艂am. - Musimy to wszystko zapisa膰. Nasze reakcje i obserwacje.

- Nie mo偶esz zapisa膰 za nas oboje? Stara艂am si臋 nie dopu艣ci膰, 偶eby jego olewactwo mnie

zdenerwowa艂o, szczeg贸lnie 偶e gdy rozejrza艂am si臋 po prob贸wkach innych, dot膮d wszystko robili艣my poprawnie. Zapisa艂am swoje obserwacje, a potem zgodnie ze wskaz贸wkami Bena doda艂am jeszcze dwa sk艂adniki: kwas azotowy i b艂臋kit bromotymolowy.

Roztw贸r zacz膮艂 bulgota膰 i si臋 rozgrza艂. Zmieni艂 te偶 kolor z r贸偶owego na 偶贸艂ty.

- Naprawd臋 powiniene艣 tego dotkn膮膰 - powiedzia艂am, ponownie wyci膮gaj膮c prob贸wk臋 w jego kierunku.

Ale Ben mia艂 w艂asn膮 definicj臋 bulgotania.

- Ju偶 sko艅czy艂em - o艣wiadczy艂.

- Nie lubi pan pracowa膰 zespo艂owo, prawda, panie Carter? - Pot - man sta艂 tu偶 za nim.

Ben przygl膮da艂 si臋 naczyniu przez dobrych pi臋膰 sekund i ju偶 my艣la艂am, 偶e je we藕mie. On jednak stwierdzi艂:

- Ju偶 dotyka艂em.

- Doprawdy? - Nauczyciel podrapa艂 si臋 po g艂owie, a ja cofn臋艂am si臋 o krok, by unikn膮膰 艣nie偶ycy. - Wi臋c jak by pan opisa艂 temperatur臋 prob贸wki?

Ben wzruszy艂 ramionami.

- Jest raczej ch艂odna.

Pot - man wyda艂 z siebie sw贸j owiany z艂膮 s艂aw膮 bzyk jak z teleturnieju oznaczaj膮cy b艂臋dn膮 odpowied藕.

- Trzeba by艂o zadzwoni膰 do przyjaciela.

- Dotknij jeszcze raz. - Stara艂am si臋 by膰 mi艂a. Poda艂am mu prob贸wk臋 w chwili, gdy nauczyciel zacz膮艂 si臋 oddala膰. Palce Bena zamar艂y zaledwie kilka centymetr贸w od moich d艂oni.

- We藕 j膮 - powt贸rzy艂am.

Wreszcie to zrobi艂. Jego d艂o艅 przypadkowo dotkn臋艂a mojej r臋ki. Poczu艂am kciuk ocieraj膮cy si臋 o m贸j palec serdeczny.

A potem Ben upu艣ci艂 prob贸wk臋. Rozbi艂a si臋 na pod艂odze na milion kawa艂k贸w, a 偶贸艂ty p艂yn ochlapa艂 wszystko wok贸艂.

Ch艂opak cofn膮艂 si臋, ci臋偶ko oddychaj膮c.

- To nic wielkiego - powiedzia艂am.

Ale milcza艂. Sta艂 tam po prostu i gapi艂 si臋 na mnie. Jego szare oczy by艂y szeroko otwarte, a spojrzenie natarczywe.

- Pi臋knie - stwierdzi艂 Pot - man. - Posprz膮taj to. Teraz.

Ben si臋 nie poruszy艂. Chwyci艂am wi臋c mop z k膮ta sali i zacz臋艂am zgarnia膰 szk艂o.

I w贸wczas mnie dotkn膮艂.

Jego d艂o艅 prze艣lizgn臋艂a si臋 po moim ramieniu i zacisn臋艂a mocno wok贸艂 nadgarstka. Serce zacz臋艂o wali膰 mi jak szalone, a t臋tno przyspieszy艂o. Otworzy艂am usta, by co艣 powiedzie膰 - spyta膰, co robi, poprosi膰, 偶eby zabra艂 r臋k臋 - ale si臋 nie odezwa艂am.

- Ciii - wyszepta艂. Podszed艂 krok bli偶ej, patrz膮c mi g艂臋boko w oczy. Czu艂am na szyi ciep艂o jego oddechu.

- Hej, patrzcie! - us艂ysza艂am z oddali czyj艣 pomruk. Ale nie odwr贸ci艂am wzroku. Nie chcia艂am.

Tu i 贸wdzie rozleg艂y si臋 chichoty, przyci膮gaj膮c uwag臋 Pot - mana. Nauczyciel ruszy艂 wprost do naszego stolika, po czym wcisn膮艂 sw膮 spocon膮 osob臋 pomi臋dzy mnie i Bena. Ch艂opak zwolni艂 uchwyt.

- Skrzywdzi艂 ci臋? - spyta艂 chemik.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Nadgarstek bola艂 lekko w miejscu, w kt贸rym Ben go 艣ciska艂. Po kilku niezr臋cznych sekundach Pot - man poleci艂 mi doko艅czy膰 sprz膮tanie, a Benowi kaza艂 p贸j艣膰 do swojego gabinetu.

- Nie - wtr膮ci艂am si臋. - Wszystko w porz膮dku. Nic mi nie jest. Chcia艂 tylko pom贸c. - Spojrza艂am w d贸艂 na ba艂agan na pod艂odze.

Ale Ben nie sprzeciwi艂 si臋 poleceniu. Zebra艂 swoje ksi膮偶ki, pos艂a艂 mi ostatnie spojrzenie i w po艣piechu wyszed艂 z sali.

Rozdzia艂 14

Chocia偶 dzi艣 nie przypada艂a moja zmiana w Knead, posz艂am tam zaraz po szkole. Musia艂am odreagowa膰.

M贸j szef, Spencer, wyczu艂, 偶e marnie si臋 czuj臋, gdy tylko dzwonek nad drzwiami og艂osi艂 moje przybycie.

- Masz - powiedzia艂, podaj膮c mi grud臋 gliny. - Wyrze藕b sobie drog臋 do szcz臋艣cia.

Spencer jest wspania艂y, wyluzowany i niezwykle utalentowany. Cho膰 trudno to zgadn膮膰, patrz膮c na niego, ze wzgl臋du na wizerunek - ma d艂ugie w艂osy, nosi podarte d偶insy, jedn膮 stron臋 jego twarzy przecina blizna. Ale jego prace 艣wiadcz膮 o du偶ej wra偶liwo艣ci i korzysta z wymagaj膮cych do艣wiadczenia materia艂贸w.

Przyj臋艂am od niego glin臋, nie wyja艣ni艂am jednak, 偶e to nie brak szcz臋艣cia mi doskwiera, a poczucie niejasno艣ci i zdziwienie. Czemu Ben dotkn膮艂 mnie w ten spos贸b? Czemu w laboratorium zachowa艂 si臋 tak dziwacznie? Czemu wysy艂a mi sprzeczne sygna艂y?

- Chodzi o faceta? - spyta艂 Spencer, przygotowuj膮c stoliki na dzisiejsz膮 lekcj臋 garncarstwa.

Skin臋艂am g艂ow膮 i za艂o偶y艂am fartuch.

- Zechcesz rozwin膮膰 my艣l? Oferuj臋 m臋ski punkt widzenia. Oczywi艣cie ca艂kiem bezp艂atnie.

- Mo偶e jak ju偶 wy偶yj臋 si臋 troch臋 na glinie - powiedzia艂am i waln臋艂am grud膮 o blat stolika.

Spencer sko艅czy艂 dopiero dwadzie艣cia pi臋膰 lat, ale w艂a艣cicielem sklepu jest od troch臋 ponad dw贸ch. Pozna艂am go w pierwszej klasie, kiedy przyszed艂 na zast臋pstwo za pani膮 Mazur - swoj膮 mentork臋. Teraz, gdy ma w艂asny sklep, gdzie prowadzi warsztaty, rzadko zast臋puje nauczycieli. Powiedzia艂 mi, 偶e mam talent do garncarstwa i zaproponowa艂 posad臋. Jakie艣 p贸艂tora roku p贸藕niej - czyli dok艂adnie tyle czasu, ile zaj臋艂o mi przekonanie rodzic贸w, 偶e dam rad臋 pogodzi膰 szko艂臋 z prac膮 - wreszcie przyj臋艂am jego ofert臋.

Od tamtej chwili okaza艂o si臋, 偶e jest to wymarzone zaj臋cie.

Po zaledwie trzech tygodniach znacznie rozszerzy艂 mi swobod臋 dzia艂ania.

- Mo偶esz tu przychodzi膰 i pracowa膰 nad w艂asnymi projektami, kiedy tylko poczujesz natchnienie. - Wcisn膮艂 mi wtedy klucze do r臋ki. - Niewa偶ne, czy b臋dzie jedenasta wieczorem, czy trzecia w nocy.

Nie skorzysta艂am jeszcze z jego hojnej oferty, ale czuj臋, 偶e ten dzie艅 si臋 zbli偶a.

Szczerze m贸wi膮c, nie pami臋tam innej sytuacji w swoim 偶yciu, kiedy by艂am a偶 tak wytr膮cona z r贸wnowagi.

- B臋dziesz potrzebowa膰 twardszego materia艂u? - spyta艂 Spencer, patrz膮c na glin臋. - Mo偶e drewna klonowego? Albo 偶elaza?

- Nie. - U艣miechn臋艂am si臋 i po raz kolejny waln臋艂am grud膮 o blat. - To wystarczy.

Spencer u艂o偶y艂 palce w OK i zostawi艂 mnie sam膮. Ten stan rzeczy nie utrzyma艂 si臋 jednak d艂ugo. Nieca艂e dziesi臋膰 minut p贸藕niej do 艣rodka wparowa艂a Kimmie.

- Wiedzia艂am, 偶e ci臋 tu znajd臋 - o艣wiadczy艂a.

- Co艣 si臋 sta艂o?

Z g艂o艣nym plaskiem po艂o偶y艂a portfolio projektantki na stole.

- Jasne, 偶e tak. Nawet nie zadzwoni艂a艣. A m贸wi膮, 偶e na chemii prawie rzuci艂 ci臋 na pod艂og臋.

- Chwila... Co takiego?

- Wszyscy o tym m贸wi膮. Pr贸bowa艂 ci臋 dzisiaj poturbowa膰.

- Ben?

- A czy jeszcze kto艣 inny chcia艂 ci臋 dzisiaj pobi膰?

- To nie by艂o tak - zaprotestowa艂am, rozrabiaj膮c glin臋. Stara艂am si臋 zachowa膰 spok贸j.

- Wiem, bo pono膰 wcale si臋 nie broni艂a艣. Najwyra藕niej nie mia艂a艣 nic przeciwko.

- Zn贸w mnie dotkn膮艂. - Z ka偶dym s艂owem serce gubi艂o rytm.

- Z tego, co s艂ysza艂am, to nie tylko. - Kimmie sta艂a z ramionami skrzy偶owanymi na piersi i tupa艂a swoimi sk贸rzanymi kozaczkami od Mary Jane w wy艂o偶on膮 linoleum pod艂og臋.

- Nie - rzuci艂am. - Nie rozumiesz. Dotkn膮艂 mnie. Tak jak wtedy na parkingu. I zrobi艂o si臋 dziwnie.

- Dziwnie znaczy przera偶aj膮co?

- Dziwnie znaczy niewiarygodnie. - Obraz naszych twarzy tak blisko siebie, dr偶enie jego dolnej wargi, kiedy m贸wi艂 鈥瀋iii", wci膮偶 do mnie wraca艂y. - Dotyka jednego miejsca, ale czuj臋 to ca艂ym cia艂em.

- Doprawdy, Camelia... Masz poj臋cie jak tandetnie to brzmi? Nawet jak na ciebie.

- Nie rozumiesz. Musz臋 si臋 dowiedzie膰, jaki jest.

- Wszystko w porz膮dku? - Spencer w艂膮czy艂 si臋 do naszej rozmowy. Zerkn臋艂am w stron臋 jego miejsca pracy na ty艂ach warsztatu i zastanawia艂am si臋, jak d艂ugo tam sta艂 i ile dok艂adnie us艂ysza艂.

- Lepiej ni偶 w porz膮dku - odpar艂a Kimmie, bez skr臋powania podziwiaj膮c jego sylwetk臋 a la Rambo. - Szczeg贸lnie je艣li w najbli偶szej przysz艂o艣ci przyjdziesz na zast臋pstwo za pani膮 Mazur. Ch臋tnie pokaza艂abym ci moj膮 technik臋. Nazywam j膮 鈥瀙i臋艣ci膮 i z li艣cia".

- Wygl膮da na to, 偶e masz dobry humor. Mo偶e je艣li pani Mazur si臋 rozchoruje...

- Zobacz臋, co da si臋 zrobi膰. - Kimmie po偶era艂a go wzrokiem. - Camelia, znamy kogo艣 z kokluszem? Pono膰 jest megazara藕liwy.

- Udam, 偶e tego nie s艂ysza艂am.

- Id臋 dokupi膰 glin臋 - powiedzia艂 Spencer. - Powinienem wr贸ci膰 za godzin臋. Camelia, b臋dziesz tu jeszcze? - Pukiel ciemnych falowanych w艂os贸w spad艂 mu na oczy, a pod Kimmie ugi臋艂y si臋 kolana.

- Rozmowy s膮 przereklamowane - wtr膮ci艂a Kimmie. - Mo偶e zechcesz nam co艣 pokaza膰?

- Chodzi ci o jaki艣 projekt, nad kt贸rym pracuj臋? - spyta艂 Spencer.

- Na pocz膮tek.

- Zaczynam rze藕bienie prawie dwumetrowej baletnicy.

- Potrzebujesz modelki? - Stan臋艂a na palcach. - Mog艂abym za艂o偶y膰 szpilki.

- Zapami臋tam - odpar艂 i odwr贸ci艂 si臋 do mnie. - To widzimy si臋 p贸藕niej?

- Nie wiem. - Patrzy艂am na jego r臋k臋. Wci膮偶 spoczywa艂a na moim ramieniu. - Mam du偶o zadane.

- W pi膮tek? - wtr膮ci艂a Kimmie.

- To mo偶e innym razem - odpar艂 i przypomnia艂, bym zamkn臋艂a warsztat.

Gdy tylko Spencer wyszed艂, Kimmie rzuci艂a we mnie g膮bk膮, trafiaj膮c w g艂ow臋.

- Co z tob膮?

- Ze mn膮? Co z tob膮?! Dlaczego podrywasz mojego szefa?

- To on podrywa艂 ciebie - sprostowa艂a.

- Gdzie tam - odparowa艂am. - Spencer ju偶 taki jest. Mi艂y.

- Jasne. Mi艂y szef plus przyzwolenie, by przebywa膰 tu po godzinach oznacza bardzo szcz臋艣liw膮 ma艂膮 jaszczurk臋... Prawda Panno Kameleon? Chcesz pikanterii w 偶yciu? On jest twoj膮 papryczk膮 chili.

- Nie jestem zainteresowana Spencerem.

- Bo nikogo nie zabi艂?

- Dobra. Mam do艣膰 tej rozmowy. - Uformowa艂am glin臋 w kul臋 i uderzy艂am ni膮 o blat.

- 艢wietnie. Zadzwo艅 do mnie potem. - Kimmie wysuszy艂a d艂onie. Rzuci艂a zmi臋te papierowe r臋czniki do kosza. Spad艂y na pod艂og臋. Nie zauwa偶y艂a, 偶e je przydepta艂a i przywar艂y do jej podeszwy.

- Jasne - odpar艂am, patrz膮c, jak wychodzi. Zu偶yte r臋czniki ci膮gn臋艂y si臋 za ni膮 niczym papier toaletowy. Nie mog艂am si臋 z tego nie 艣mia膰.

Rozdzia艂 15

Sta艂a si臋 moim na艂ogiem, ale o tym nie wie. Jaka艣 cz膮stka mnie pragnie, by wiedzia艂a - by czu艂a, 偶e jestem tam, 偶e j膮 obserwuj臋. Sprawdzam, jak si臋 ubiera i co je. Z kim sp臋dza czas. Obserwuj臋, jak z samego rana rozsuwa zas艂ony w oknach sypialni, jak idzie do szko艂y, kupuje na mie艣cie lakier do paznokci.

Zapisuj臋, jakie s膮 jej ulubione rzeczy - na przyk艂ad precle z polew膮 jogurtow膮, blady brzoskwiniowy b艂yszczyk do ust i bluzy z kapturami i wielkimi kieszeniami z przodu.

I wiem, kiedy chodzi spa膰 - zwykle oko艂o jedenastej trzydzie艣ci, zaraz po pogaw臋dce internetowej z nie wiem kim.

To dla mnie najtrudniejsze - 偶e nie wiem o niej WSZYSTKIEGO, chocia偶 pr贸buj臋 odkry膰 jak najwi臋cej. Nawet je艣li jestem blisko, nie zawsze s艂ysz臋, o czym rozmawia z lud藕mi. Nie mog臋 przez ca艂y czas obserwowa膰 jej ust w obawie, 偶e mnie przy艂apie. To by wszystko zniszczy艂o.

Ja chc臋 z ni膮 rozmawia膰. Czasami si臋 udaje, ale nigdy to nie trwa d艂ugo i nie poruszamy wa偶nych temat贸w.

Przy niej nie umiem by膰 sob膮. Nie potrafi臋 si臋 rozlu藕ni膰 ani otworzy膰. Nie mog臋 pokaza膰 jej tych wszystkich zdj臋膰, kt贸re mam powieszone na 艣cianie: zdj臋膰 przedstawiaj膮cych j膮 na pla偶y, przed domem, w centrum handlowym i w piekarni w centrum miasta.

Ostatnio kontaktuje si臋 ze wszystkimi, nawet z lud藕mi, kt贸rych zwykle unika. Zadaje im pytania na temat, kt贸ry nie powinien mie膰 dla niej 偶adnego znaczenia.

Na szcz臋艣cie odkupi艂a swoje winy. Niedawno bardzo si臋 zbli偶yli艣my. A mo偶e powinienem powiedzie膰: ja si臋 do niej zbli偶y艂em? Z pocz膮tku my艣la艂em, 偶e j膮 to zdenerwowa艂o, ale potem odnios艂em wra偶enie, 偶e jest inaczej. Nie cofn臋艂a si臋.

Chc臋 zn贸w si臋 do niej zbli偶y膰. Chc臋 odkry膰, jak daleko pozwoli mi si臋 posun膮膰 - jak mocno b臋d臋 musia艂 naciska膰, nim nie pozostanie jej nic innego, jak tylko mnie wpu艣ci膰.

Rozdzia艂 16

By艂o poniedzia艂kowe popo艂udnie. Chemia trwa艂a ju偶 od sze艣ciu minut i trzydziestu sekund, kiedy wreszcie do sali wszed艂 Ben.

U艣miechn膮艂 si臋 na powitanie. By艂am zaskoczona. Czu艂am, 偶e rumieniec oblewa mi twarz.

Widzieli艣my si臋 wcze艣niej i zareagowa艂am podobnie. Wpad艂am na niego niedaleko wej艣cia do szko艂y. Ramieniem otar艂 si臋 o moj膮 r臋k臋.

Niemal upu艣ci艂am ksi膮偶ki z wra偶enia.

Ben przystan膮艂 i przebieg艂 palcami po moim ramieniu, upewniaj膮c si臋, 偶e jestem ca艂a. Patrzy艂 mi w oczy i u艣miecha艂 si臋 kusz膮co - jakby艣my dzielili wsp贸lny sekret.

Serce wali艂o mi jak szalone, a wn臋trzno艣ci zmieni艂y si臋 w bulgocz膮c膮 law臋. W g艂臋bi duszy mia艂am nadziej臋, 偶e poranna st艂uczka nie by艂a przypadkiem, 偶e j膮 zaplanowa艂.

Ben zaj膮艂 miejsce i zacz膮艂 przegl膮da膰 notatki.

- Panno Hammond, czy wszystko w porz膮dku? - spyta艂 Pot - man, zauwa偶aj膮c, 偶e jestem rozkojarzona i wpatruj臋 si臋 w Bena.

Ben wygl膮da艂 bardziej ni偶 smakowicie w ubraniach w kolorze czekoladowego br膮zu. Zerkn膮艂 na mnie, ciekawy, co odpowiem, wi臋c szybko skin臋艂am g艂ow膮. W 艣rodku si臋 gotowa艂am.

Pot - man kontynuowa艂 lekcj臋, nie zaj膮kn膮wszy si臋 na temat sp贸藕nienia Bena, potwierdzaj膮c przypuszczenia, 偶e dyrektor da艂 ch艂opakowi du偶o swobody. Istnieje kilka teorii, dlaczego tak jest. Niekt贸rzy s膮dz膮, 偶e to dla bezpiecze艅stwa samego Bena - wiecznie go kto艣 nagabuje i mo偶e administracja obawia si臋, 偶e podczas przerwy wybuchnie jaka艣 b贸jka. Inni twierdz膮, 偶e to przez jego fobi臋 - albo klaustrofobi臋, albo agorafobi臋. A mo偶e nawet mieszank臋 obu.

Nie obchodzi mnie, czemu si臋 sp贸藕ni艂. Po prostu bardzo si臋 ciesz臋, 偶e go widz臋.

Pot - man wci膮偶 m贸wi艂 - co艣 o wi膮zaniach jonowych - a ja podziwia艂am oliwkowy odcie艅 sk贸ry Bena i pieprzyk na jego lewym policzku. Ch艂opak co kilka minut odwraca艂 si臋, by na mnie spojrze膰.

Po lekcji Ben zebra艂 swoje ksi膮偶ki. Gdy przechodzi艂, poczu艂am na plecach mu艣ni臋cie jego ramienia. Przebieg艂 mnie dreszcz.

- Do zobaczenia wkr贸tce - powiedzia艂 艣ciszonym g艂osem.

Skin臋艂am g艂ow膮, rozmy艣laj膮c, czy naprawd臋 liczy艂 na spotkanie, czy po prostu w ten spos贸b si臋 偶egna艂.

Podszed艂 do nauczyciela, a ja poczu艂am nieodpart膮 pokus臋, aby zosta膰 i na niego poczeka膰.

Ale Kimmie by艂a czujna. Wyci膮gn臋艂a mnie za drzwi, nawijaj膮c, 偶e musi i艣膰 do centrum handlowego po porz膮dn膮 bielizn臋. I to natychmiast.

- Brzmi jak nag艂y wypadek - stwierdzi艂am, wci膮偶 obserwuj膮c pracowni臋 chemiczn膮.

- To jest nag艂y wypadek - t艂umaczy艂a. - Jak modna, szykowna dziewczyna, czytaj: ja, mo偶e biega膰 po mie艣cie w majtkach przytrzymywanych gumk膮 do w艂os贸w?

- Chwileczk臋... Co takiego?

- Trzy s艂owa: bielizna, p臋kni臋ta gumka, wok贸艂 kostek na hiszpa艅skim.

- No dobra. Ale to by艂o wi臋cej ni偶 trzy s艂owa.

- Niewa偶ne - stwierdzi艂a. - Masz, dotknij. Majtki trzymaj膮 mi si臋 ju偶 chyba tylko si艂膮 woli. - Pokaza艂a na swoj膮 tali臋.

- Nie, dzi臋ki. - Skrzywi艂am si臋.

Kimmie odpowiedzia艂a ironicznym u艣miechem i pokaza艂a kulk臋 z materia艂u wystaj膮c膮 spod staromodnej sp贸dnicy w stylu 艂at pi臋膰dziesi膮tych - najwyra藕niej w tym w艂a艣nie miejscu gumka do w艂os贸w 艣ciska艂a materia艂 rzeczonych majtek tak, by nie opad艂y.

Ja jednak wci膮偶 koncentrowa艂am si臋 na drzwiach pracowni chemicznej, licz膮c na to, 偶e zobacz臋 wychodz膮cego Bena.

- Powiedzia艂a ci ju偶 o hiszpa艅skim?! - dobieg艂o nas wo艂anie Wesa toruj膮cego sobie drog臋 w艣r贸d uczni贸w.

Kimmie przewr贸ci艂a oczyma.

- Czy naprawd臋 musimy omawia膰 szczeg贸艂y?

- Oczywi艣cie - stwierdzi艂. - Wyobra藕 to sobie: za chwil臋 rozpocznie si臋 lekcja. Kimmie idzie na prz贸d sali, by zatemperowa膰 o艂贸wek, i nawet nie zdaje sobie sprawy, 偶e majtki jej si臋 zsuwaj膮 a偶 do kostek. A po chwili Davis Miller po nie si臋ga...

- Dobra. Po pierwsze - przerwa艂a mu Kimmie - wyja艣nijmy sobie jedno. Ostatnio w moim domu rozgrywaj膮 si臋 straszliwe dramaty. Nawet najbardziej modna dziewczyna niekiedy si臋 myli, szczeg贸lnie je艣li wybiega rano do szko艂y z obawy, 偶e ojciec poprosi o kolejn膮 lekcj臋 zak艂adania bloga o Ferrari. A tak na marginesie, od tej pory wszyscy maj膮 m贸wi膰 na niego Turbo.

- A po drugie? - spyta艂 Wes.

- Davis Miller jest owocem zawodnej antykoncepcji - o艣wiadczy艂a. - Z tymi wy艂upiastymi oczami, nochalem i fioletowymi ustami wygl膮da jak Pan Bulwa.

- Ale gra na gitarze elektrycznej. S艂ysza艂a艣 jego wykonanie Walk This Way Aerosmith? Pop艂aka艂aby艣 si臋. - Wes wykorzysta艂 mankiety koszuli, by otrze膰 z policzk贸w niewidzialne 艂zy.

- Bo jest takie z艂e? - spyta艂a Kimmie.

- Bo nawet Steven Tyler by艂by dumny.

- Kto? - Twarz Kimmie wyra偶a艂a bezbrze偶ne zdziwienie.

Podczas gdy tych dwoje sprzecza艂o si臋, co mo偶na uzna膰 za dobr膮 muzyk臋, ja wci膮偶 zerka艂am na drzwi sali Pot - mana. Nagle zda艂am sobie spraw臋, 偶e oboje czekaj膮, co odpowiem.

- Co? - Moje policzki p膮sowia艂y.

- W艂a艣nie o to pytam - powiedzia艂 Wes. - Co si臋 dzisiaj z tob膮 dzieje?

- Nic. - Westchn臋艂am.

- Nie nic - zaoponowa艂. - Wygl膮dasz jak Zuzia, lalka niedu偶a...

- ...i na dodatek ca艂a ze szmatek! - zanuci艂a Kimmie.

- Bardzo 艣mieszne. - Naprawd臋 mnie rozbawili.

- Nie. 艢miesznie by by艂o, gdyby w dniu zdj臋膰 szkolnych Wes nadal ubiera艂 si臋 jak trzecioklasista - u艣ci艣li艂a Kimmie. - No, bez jaj: lniane spodnie i mokasyny? - Obrzuci艂a wzrokiem jego str贸j. - Zatrzyma艂e艣 si臋 stylem dwie dekady temu.

- I to m贸wi dziewczyna, kt贸ra zu偶ywa jednorazowo tyle kontur贸wki, 偶e starczy艂oby jej na pomalowanie karawanu wraz z trumn膮 - odci膮艂 si臋.

- O babcinych majtasach nie wspominaj膮c - dorzuci艂am.

- No dobra. Pomijaj膮c geriatryczne pantalony, to si臋 nazywa styl. - Kimmie nie dawa艂a za wygran膮. - Musimy za艂atwi膰 go troch臋 dla Wesa, i to natychmiast. Wiesz co, Camelia? Co艣 mi m贸wi, 偶e tobie te偶 przyda si臋 ma艂a terapia zakupowa. Nie ma nic lepszego na popraw臋 samopoczucia ni偶 nowiutka para majtek.

- To samo zawsze powtarzam - stwierdzi艂 Wes, imituj膮c piskliwy dziewcz臋cy g艂osik.

Skin臋艂am, chocia偶 troch臋 niech臋tnie. Uprzedzi艂am, 偶e musz臋 wcze艣nie wr贸ci膰, bo um贸wi艂am si臋 na nauk臋 z Mattem.

- Nie martw si臋. - Wzi臋艂a mnie pod rami臋. - Wr贸cisz na czas na randk臋 z by艂ym.

Szybko ruszyli艣my korytarzem w stron臋 naszych szafek. Kimmie bez ko艅ca nawija艂a o tym, 偶e przejdzie do historii jako dziewczyna w wielkich babcinych majtach.

Nim skr臋cili艣my w boczny korytarz, jeszcze raz rzuci艂am okiem na pracowni臋 chemiczn膮.

I w贸wczas zobaczy艂am Bena. Sta艂 w drzwiach. Nasze spojrzenia si臋 skrzy偶owa艂y.

- Poczekajcie - powiedzia艂am, przystaj膮c. - Chyba czego艣 zapomnia艂am.

- Czego? - spyta艂a Kimmie.

- Czego艣 - odpar艂am. Udawa艂am, 偶e przeszukuj臋 torb臋.

- Czego艣, tak? - Kimmie zerkn臋艂a w stron臋 pracowni chemicznej.

Ben wci膮偶 tam sta艂.

- Czy偶by to co艣 by艂o wysokie, przystojne i niebezpieczne? - Opar艂a d艂onie na biodrach. Wyszyty na jej sp贸dnicy pudel patrzy艂 wprost na mnie z pian膮 na pysku (sama go zaprojektowa艂a).

- Mo偶e. - Wzruszy艂am ramionami.

- I mo偶e zbyt 艂atwo ci臋 przejrze膰.

- Jak chusteczk臋 jednorazow膮 - dorzuci艂 Wes.

- Tak, Kimmie wie to i owo o chusteczkach - powiedzia艂am, wskazuj膮c na jej wypchany biustonosz. - My艣l臋, 偶e chce ze mn膮 porozmawia膰.

- Wi臋c czemu tu nie podejdzie? Czemu po prostu stoi i si臋 na nas gapi? - spyta艂a Kimmie.

- Mo偶e to przez t臋 ca艂膮 angorafobi臋? - Wes zni偶y艂 g艂os do szeptu.

- Agorafobi臋, cio艂ku. - Waln臋艂a go po g艂owie torebk膮 z cyrkoniami. - Przecie偶 biedaczysko nie boi si臋 kr贸liczej we艂ny.

- Nie dziwi ci臋, 偶e nagle zacz膮艂 si臋 za tob膮 w艂贸czy膰? - spyta艂 Wes.

- Wcale si臋 za mn膮 nie w艂贸czy - broni艂am si臋.

- Najpierw parking - Kimmie zacz臋艂a wyliczank臋 - a potem zupe艂nie przypadkowo zostali艣cie laboratoryjnymi partnerami.

- 呕eby m贸g艂 ci臋 d藕ga膰 prob贸wk膮 - wtr膮ci艂 swoje trzy grosze Wes.

- W艂a艣nie. I nie zapominaj o dzisiejszym poranku przed szko艂膮. Widzieli艣my, jak si臋 o ciebie otar艂.

- Wcale si臋 o mnie nie otar艂 - zaprzeczy艂am. - Wpadli艣my na siebie.

- Jak zwa艂, tak zwa艂 - ci膮gn膮艂 Wes. - Ale w niekt贸rych stanach taki ruch by艂by uznany za nielegalny.

- Czy wy mnie szpiegujecie?

- C贸偶. Atak na chemii to ju偶 historia znana og贸艂owi. - Wes zacz膮艂 wyja艣nia膰. - A co do incydentu przed drzwiami, szli艣my z Kimmie si臋 z tob膮 przywita膰, ale ty i Ben Rozpruwacz - bo, dla twojej informacji, tak ludzie go nazywaj膮 - wygl膮dali艣cie na zbyt zaaferowanych, by ucieszy膰 si臋 z towarzystwa.

- A to by艂o w przej艣ciu - doda艂a Kimmie.

- W艂a艣nie. Wyobra藕 sobie, co by si臋 sta艂o, gdyby艣my zostawili was samych w pustym korytarzu.

- To bardzo dziwne - skwitowa艂a Kimmie.

- Niewa偶ne. - Nie mia艂am zamiaru da膰 si臋 wci膮gn膮膰 w to szale艅stwo. Zn贸w spojrza艂am w kierunku, gdzie sta艂 Ben, ale jego ju偶 tam nie by艂o.

Rozdzia艂 17

Znalaz艂y艣my Wesowi idealny str贸j, w kt贸rym nie wygl膮da艂 jak trzecioklasista. Adidasy zast膮pi艂y艣my mokasynami, a lniane spodnie d偶insami od Abercrombiego. Potem zaprowadzi艂y艣my ch艂opaka do salonu gier i nim odesz艂y艣my, um贸wi艂y艣my si臋 z nim p贸艂 godziny p贸藕niej w knajpce.

Same w tym czasie posz艂y艣my do sklepu z bielizn膮.

- To nie mog膮 by膰 jakie艣 tam majtki - wyja艣nia艂a Kimmie, grzebi膮c w koszach z bawe艂nianymi gatkami. - Musz膮 do mnie przem贸wi膰. Musz膮 powiedzie膰: 鈥濲este艣my ciebie warte". Przecie偶 m贸wimy tu o moim ty艂ku, racja?

- Racja - odpar艂am, staraj膮c si臋 nie wybuchn膮膰 艣miechem, kiedy zacz臋艂a trz膮艣膰 po艣ladkami dla zaakcentowania argumentu.

Postanowi艂am, 偶e rozejrz臋 si臋 za jak膮艣 pi偶am膮. Znalaz艂am naprawd臋 uroczy komplet - mi臋ciutk膮 r贸偶ow膮 g贸r臋 z kapturem i dopasowane spodenki. Przy艂o偶y艂am je do siebie i spojrza艂am w lustro.

- Zbyt s艂odkie - oceni艂a Kimmie, zakradaj膮c si臋 od ty艂u. - Czy naprawd臋 to chcesz mie膰 na sobie, kiedy w 艣rodku nocy stra偶acy uratuj膮 ci臋 z ogarni臋tego p艂omieniami budynku?

- Tak, dok艂adnie o tym my艣la艂am. - Ze zniecierpliwienia a偶 przewr贸ci艂am oczami.

- Znalaz艂am m贸j skarb. - Pomacha艂a mi przed oczami torebk膮. Ju偶 zap艂aci艂a.

- Przem贸wi艂y do ciebie?

- Nie tylko przem贸wi艂y. Wr臋cz krzycza艂y.

- C贸偶, niestety m贸j portfel r贸wnie偶 krzyczy.

Niech臋tnie odwiesi艂am pi偶am臋 na wieszak i ruszy艂y艣my na spotkanie z Wesem. Zabra艂y艣my katalog z bielizn膮 - to cena, jak膮 p艂aci艂y艣my za to, 偶e by艂 dzisiaj naszym kierowc膮.

Zatrzyma艂y艣my si臋 jeszcze w dw贸ch miejscach, mi臋dzy innymi w aptece, by kupi膰 samoopalacz, czyli co艣, czego wed艂ug Kimmie potrzebuje blady ty艂ek Wesa.

- W try miga b臋dziesz mia艂 styl.

- Oby - odpar艂. - Bo je艣li nied艂ugo nie zaczn臋 przyprowadza膰 do domu jakich艣 dziewczyn, ojciec zapisze mnie do skautek. Nie 偶artuj臋. Grozi艂 mi ju偶 tym dwa razy.

- Tw贸j tata to psychol - skwitowa艂a Kimmie.

- Psychol, kt贸ry chce, 偶eby jego syn wyr贸s艂 na ogiera. Wspomina艂em wam kiedy艣, 偶e w liceum zosta艂 wybrany 鈥濶ajprzystojniejszym" i 鈥濶ajbardziej rozchwytywanym na randki"?

- Jaki艣 tysi膮c razy! - j臋kn臋艂a Kimmie.

- Oczekuje, 偶e b臋d臋 taki sam jak on - Wes nie ko艅czy艂 tematu.

- W艂ochaty, gruby i 艂ysy? - spyta艂a. - Serio, wypr贸buj samoopalacz. Potem popracujemy nad znalezieniem ci dziewczyny.

* * *

Kiedy dotar艂am do domu, Matt siedzia艂 ju偶 przy stole w jadalni i czeka艂 na lekcj臋.

- Sp贸藕ni艂am si臋? - Zerkn臋艂am na zegarek. Ledwie min臋艂a osiemnasta trzydzie艣ci.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Twoja mama mnie wpu艣ci艂a. Pomy艣la艂em, 偶e zaczniemy wcze艣niej.

- Nie mia艂e艣 czasem by膰 na randce?

Skin膮艂 g艂ow膮 i przewr贸ci艂 kartk臋 w podr臋czniku. Podjada艂 przy tym popcorn z mas艂em sojowym - popisow膮 przek膮sk臋 mamy.

I tak oto w czasie kr贸tszym ni偶 ten potrzebny na wypowiedzenie s艂贸w 鈥瀙arlez - vous wrz贸d na ty艂ku", zasiedli艣my do nauki po 艂okcie zanurzeni w la grammaire fanta - stique.

- To nie ma sensu - westchn膮艂 Matt.

- Mo偶e przejdziemy do s艂ownictwa? - zasugerowa艂am po p贸艂torej godziny czasowo - rodzajowego piek艂a.

Matt si臋 zgodzi艂 i przez nast臋pne p贸艂 godziny przegl膮dali艣my la liste.

- Chyba jeste艣 got贸w - uzna艂am, zamykaj膮c jego ksi膮偶k臋.

- Wcale nie. - Ponownie westchn膮艂.

- Dobra, szybko. Jak powiesz 鈥瀏wiazda filmowa"?

- Cinephile?

- Nie. - Rzuci艂am w niego ziarnem popcornu. - Cinephile to kinoman. Gwiazda filmowa to vedette.

- Jasne - przytakn膮艂.

- A skoro mowa o filmach - zboczy艂am z tematu - jak si臋 uda艂a gor膮ca randka z Ren膮? 艢mia艂a si臋 jak hiena, jak to ma w zwyczaju?

W ubieg艂ym roku na wuefie niemal偶e potrzebowa艂a pierwszej pomocy, tak bardzo 艣mia艂a si臋 z pana Muse'a i jego obcis艂ych kolarskich spodenek.

- Czy偶bym wyczuwa艂 szczypt臋 zazdro艣ci?

- Wyczuwasz co najwy偶ej ciekawo艣膰 - sprostowa艂am.

- A jak s膮dzisz, to by艂a udana randka? - zapyta艂. Patrzy艂 na moje usta, gdy 偶u艂am popcorn.

- Nie wiem - odpar艂am. Przypomnia艂am sobie, jak Kimmie stwierdzi艂a, 偶e oni wcale si臋 nie umawiaj膮. - Ale jesz popcorn mojej mamy, czy偶 nie?

- A co to ma wsp贸lnego z czymkolwiek?

- Kto po wizycie w kinie, gdzie jest mn贸stwo pyszno艣ci, wcina艂by polany mas艂em sojowym popcorn? Plus przyszed艂e艣 przed czasem...

- No i?

- No i zgaduj臋, 偶e wcale nie by艂e艣 na randce. Mam racj臋?

- Nie. - U艣miechn膮艂 si臋 ironicznie. - Poszli艣my z Ren膮 na wcze艣niejszy seans i zajadali艣my si臋 偶elkami i nachosami. Ale dostajesz sz贸stk臋 za starania.

- Wi臋c ty nie z tych, co opowiadaj膮 o ca艂u艣nych podbojach, co?

- My艣l臋, 偶e twoi rodzice wyrabiaj膮 norm臋 ca艂u艣nikowania za nas wszystkich. - Wskaza艂 sof臋 w pokoju obok, na kt贸rej siedzieli mocno w siebie wtuleni rodzice. Tata g艂aska艂 mam臋 po w艂osach i g艂adzi艂 jej szyj臋, a mama mia艂a nieobecne spojrzenie, jakby by艂a gdzie艣 zupe艂nie indziej.

- S膮 przera偶aj膮cy. Chyba nie da si臋 bardziej, co? - zagai艂am, staraj膮c si臋 utrzyma膰 偶artobliwy ton.

- Tw贸j tata to prawdziwy szcz臋艣ciarz.

Rodzice mieli tylko jedno dziecko - mnie - ale podejrzewam, 偶e ze swoim zapa艂em mogliby znacznie zmieni膰 ten stan rzeczy.

- Pami臋tasz, kiedy przy艂apali艣my ich na ca艂owaniu si臋 na tylnym siedzeniu auta twojej mamy? - ci膮gn膮艂 Matt.

- Rodzice wyznaj膮 zasad臋, 偶e Amerykanie s膮 zbyt zdystansowani. Uznali za swoj膮 misj臋 spo艂eczn膮 ob艣ciskiwanie si臋 na oczach bli藕nich, ilekro膰 pojawi si臋 okazja, aby wyleczy膰 spo艂ecze艅stwo z pruderii.

- Jak dla mnie ma to sens. - Matt u艣miechn膮艂 si臋 i star艂 mi z policzka okruchy popcornu.

- Bardzo stylowo. - Chwyci艂am serwetk臋. U艣miechn膮艂 si臋 jeszcze szerzej. Jego b艂臋kitne oczy pasowa艂y do niebieskiej koszuli.

- Poogl膮damy telewizj臋? - spyta艂am. Nagle atmosfera zacz臋艂a si臋 robi膰 troch臋 niezr臋czna.

- W艂a艣ciwie to powinienem ju偶 i艣膰.

- Na pewno? - dopytywa艂am. W sumie nie chcia艂am, 偶eby wychodzi艂.

Skin膮艂 g艂ow膮 i si臋gn膮艂 do bocznej kieszeni plecaka.

- Nim zapomn臋, chcia艂em ci co艣 pokaza膰. - Wyci膮gn膮艂 nie jeden, a dwa artyku艂y, kt贸re szczeg贸艂owo opisywa艂y domniemane morderstwo pope艂nione przez Bena. - M贸wi艂em ci, 偶e co艣 znajd臋.

- Rany. Sk膮d je masz?

- Najpierw odpowiedz mi na pytanie. Czy to prawda, co m贸wi膮 o laboratorium? Naprawd臋 ci臋 napad艂?

- To nie by艂o nic wielkiego - odpar艂am, zach艂annie przegl膮daj膮c artyku艂y. Oba m贸wi艂y o tym, 偶e dwoje nieletnich, ch艂opak i dziewczyna w wieku pi臋tnastu lat, poszli na wspinaczk臋. Dziewczyna spad艂a z klifu i zgin臋艂a na miejscu. Dwa lata temu. - Wi臋c to by艂 wypadek...

Matt wzruszy艂 ramionami.

- Pono膰 historia ma drugie dno.

- To znaczy? - Zauwa偶y艂am, 偶e w artyku艂ach nie podano 偶adnych nazwisk. - I sk膮d wiesz, 偶e w og贸le chodzi o niego?

- Tak jak m贸wi艂em, s艂ysza艂em to i owo.

- Kto?

- Pe艂nym zdaniem, prosz臋. Od kogo? - poprawi艂 mnie, pewnie my艣l膮c, 偶e to zabawne. - Z francuskiego jestem noga, ale w naszym j臋zyku m贸wi臋 doskonale.

- No i?

- No i nie wiem. - Zn贸w wzruszy艂 ramionami. - Pani Shelley, sekretarka dyrektora Snella, ma przyjaci贸艂k臋, kt贸ra mieszka w miasteczku, gdzie to si臋 wydarzy艂o. Dzi臋ki temu zebrali艣my wi臋cej informacji.

- Jakich informacji?

- 呕e Ben zepchn膮艂 dziewczyn臋, 偶e ju偶 wcze艣niej zdarza艂y mu si臋 agresywne zachowania. I 偶e to nie by艂 pierwszy raz, kiedy jej dotkn膮艂.

- Dotkn膮艂? - powt贸rzy艂am. S艂owa uwi臋z艂y mi w gardle.

- Nie znam szczeg贸艂贸w - ponownie powiedzia艂 Matt. - Tak s艂ysza艂em.

- Wi臋c czemu nie jest w wi臋zieniu? Ch艂opak pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Zosta艂 aresztowany i odby艂 si臋 proces, ale nie by艂o 艣wiadk贸w i brakowa艂o dowod贸w.

- Pomimo wcze艣niejszych akt贸w przemocy? Matt wzruszy艂 ramionami.

- Nie wiem. To nie ma sensu, dlatego wszyscy byli zdenerwowani rezultatem rozprawy. Uwa偶ali, 偶e jest winny.

- Ale s臋dzia i przysi臋gli nie?

- Nie 偶eby to mia艂o jakie艣 znaczenie. Ben zosta艂 po procesie tak zaszczuty, 偶e rzuci艂 szko艂臋. Nie mam poj臋cia, co tutaj robi.

Opad艂am na oparcie krzes艂a. Czu艂am ogromny ucisk w do艂ku.

- Wszystko w porz膮dku? - Matt dotkn膮艂 mojego ramienia.

Skin臋艂am g艂ow膮 i odwr贸ci艂am wzrok.

- Zachowaj dystans - ci膮gn膮艂 Matt. Jego spojrzenie by艂o pe艂ne niepokoju.

- To m贸j partner laboratoryjny, pami臋tasz?

- Nie mo偶esz tego zmieni膰?

- Nie martw si臋 - rzuci艂am, wstaj膮c z krzes艂a. - Nie pozwol臋 mu si臋 tkn膮膰.

Gdy tylko to powiedzia艂am, dostrzeg艂am ironi臋 sytuacji. Przecie偶 zaledwie kilka dni wcze艣niej serce zabi艂o mi jak szalone, gdy Ben chwyci艂 mnie za nadgarstek. Chcia艂am w贸wczas, by nigdy go nie puszcza艂.

Rozdzia艂 18

Jest wtorkowy poranek. Dzwonek na lekcj臋 jeszcze si臋 nie rozleg艂. Siedz臋 na 艂awce przed szko艂膮 naprzeciwko ogrodu za艂o偶onego przez Szkolny Klub Mi艂o艣nik贸w Drzew i jem batonik z p艂atk贸w owsianych z orzechami i owocami. Mama nalega艂a, bym go wzi臋艂a.

Kilkoro ludzi min臋艂o mnie w drodze do 艣rodka i chocia偶 postanowi艂am wyrzuci膰 t臋 ca艂膮 spraw臋 ze zdj臋ciem z pami臋ci, to wci膮偶 si臋 zastanawia艂am, kim jest 偶artowni艣 i czy teraz te偶 czai si臋 gdzie艣 z aparatem.

John Kenneally, ulubieniec tygodnia w rankingu Kimmie, pomacha艂 mi, wje偶d偶aj膮c na parking za szko艂膮. Kimmie zrobi艂a to samo. Jej boa z pi贸r, niczym 偶ywcem wyj臋te z roku 1920, powiewa艂o z okna wozu Wesa.

Ko艅czy艂am je艣膰, kiedy to us艂ysza艂am. Motor Bena podjecha艂 z 艂oskotem i si臋 zatrzyma艂. Ch艂opak zdj膮艂 kask i uni贸s艂 d艂o艅, by si臋 przywita膰.

- Co tu robisz? - spyta艂, podchodz膮c bli偶ej. Pokaza艂am batonik.

- Jem 艣niadanie, mam nadziej臋, 偶e zd膮偶臋, nim zadzwoni dzwonek. Chcesz gryza?

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Mia艂em nadziej臋, 偶e uda nam si臋 porozmawia膰.

- Jasne - odpar艂am. My艣la艂am o wszystkim, co Matt powiedzia艂 mi wczorajszego wieczora. Czu艂am lekki ucisk w do艂ku.

Ben usiad艂 obok mnie na 艂awce.

- Wszystko w porz膮dku? - Stara艂am si臋, by m贸j g艂os brzmia艂 spokojnie.

Skin膮艂 g艂ow膮 i spojrza艂 w stron臋 ogrodu.

- Chcia艂em przeprosi膰 za to, co si臋 sta艂o wtedy na chemii.

- Masz k艂opoty?

Zn贸w wzruszy艂 ramionami.

- Mam koz臋 przez tydzie艅. Zaczynaj膮c od jutra.

- To troch臋 surowo.

- Wszystko w tej szkole wydaje si臋 surowe.

Lekko zagryz艂am warg臋. Nie zdziwi艂am si臋 tak膮 ocen膮 naszej ma艂ej spo艂eczno艣ci.

- Podejrzewam, 偶e s艂ysza艂a艣 o mnie to i owo.

- Troch臋.

- Rozwiniesz temat?

Tym razem to ja wzruszy艂am ramionami. Spojrza艂am w tym samym kierunku co on.

- Dlaczego sam mi wszystkiego nie powiesz?

- Mo偶e kiedy indziej - odpar艂 i wreszcie spojrza艂 na mnie. - Pomy艣la艂em, 偶e skoro mamy razem pracowa膰, to mogliby艣my zacz膮膰 od nowa.

- To znaczy?

Przyjrza艂 si臋 moim w艂osom. Mo偶e zauwa偶y艂, 偶e s膮 zaplecione w dwa pozornie niechlujne warkocze.

- No wiesz, jakby艣my si臋 nigdy wcze艣niej nie spotkali.

- Jak gdyby艣 nigdy nie uratowa艂 mi 偶ycia? Ledwie zauwa偶alnie uni贸s艂 k膮ciki ust.

- Co艣 w tym stylu - powiedzia艂, nie odrywaj膮c ode mnie wzroku.

- A wi臋c przyznajesz?

U艣miechn膮艂 si臋 znacz膮co. Pachnia艂 syropem klonowym i spalinami z motoru.

- Do niczego si臋 nie przyznaj臋.

- A co si臋 wydarzy艂o tamtego dnia... podczas chemii?

- Niechc膮cy upu艣ci艂em prob贸wk臋.

- Nie. Chodzi mi o to, co by艂o p贸藕niej... gdy mnie dotkn膮艂e艣, kiedy z艂apa艂e艣 za nadgarstek.

- To by艂 wypadek.

- Wcale nie.

- Owszem. - Zn贸w spojrza艂 w inn膮 stron臋.

- Na pewno nie chcesz mi o niczym powiedzie膰?

Ben pokr臋ci艂 g艂ow膮, a ja zacisn臋艂am usta. Zastanawia艂am si臋, czemu nadal trzyma艂 wszystko w tajemnicy, skoro chcia艂 oczy艣ci膰 atmosfer臋.

- Wi臋c jak b臋dzie? Zaczniemy od nowa? - spyta艂.

- Chyba tak - odpar艂am. By艂am kompletnie sko艂owana.

- Cze艣膰. Jestem Ben Carter. - U艣miechn膮艂 si臋. Mia艂 艣wiadomo艣膰, jakie to by艂o tandetne.

- Camelia Hammond. - Odpowiedzia艂am mu u艣miechem. - I nim spytasz: tak. Naprawd臋 tak si臋 nazywam. Rodzice hipisi uznali, 偶e zabawnie b臋dzie nazwa膰 mnie jak jaszczurk臋. Wbrew ich 偶yczeniom zmieni艂am imi臋 z Chameleon na Camelia.

- C贸偶, to pewnie znaczy, 偶e masz silny instynkt przetrwania - rzek艂, przysuwaj膮c si臋 ciut bli偶ej. - Zapewne dobrze adaptujesz si臋 do otoczenia.

- O Bo偶e, m贸wisz zupe艂nie jak moja matka.

- Spr贸buj臋 zapomnie膰, 偶e to powiedzia艂a艣. Cz臋sto wychodzisz z domu, Camelio Hammond?

- W sensie, 偶e za dobre sprawowanie?

- W sensie, 偶e na randk臋. Co ty na to? Masz czas w sobot臋?

Wzi臋艂am g艂臋boki oddech i wymamrota艂am: 鈥瀗ie". Tylko 偶e owo 鈥瀗ie" zabrzmia艂o jak 鈥瀟ak".

- 艢wietnie - ucieszy艂 si臋. - Mo偶e ko艂o drugiej? Mogliby艣my p贸j艣膰 na p贸藕ny lunch.

Skin臋艂am g艂ow膮. Wstaj膮c, Ben stukn膮艂 kolanem w moje kolano.

- Wszystko okej? - spyta艂am, bo zauwa偶y艂am, 偶e nagle si臋 zdenerwowa艂. Zmru偶y艂 oczy i cofn膮艂 si臋 o krok.

- Musz臋 lecie膰 - powiedzia艂, nie patrz膮c mi w oczy.

- Co si臋 sta艂o? - R贸wnie偶 si臋 podnios艂am.

Ale zamiast odpowiedzie膰, ch艂opak ruszy艂 w kierunku swojego motoru, wsiad艂 na niego i odjecha艂 w po艣piechu - tak samo jak w dniu, w kt贸rym uratowa艂 mi 偶ycie.

Rozdzia艂 19

Dzi艣 rano siedzia艂a przed szko艂膮 i oczekiwa艂a uwagi. Jak zwyk艂a zdzira.

艁awki przed szko艂膮 to jej nowy wybieg. Nikt inny si臋 tam nie kr臋ci, ale ona chce by膰 na widoku, tak by ludzie j膮 zauwa偶ali, gdy tylko podjad膮.

Powtarza艂em alfabet od A do Z i od Z do A. W my艣lach wznosi艂em ceglane mury. Robi艂em wszystko, by zachowa膰 spok贸j. Inaczej podszed艂bym do niej i zdzieli艂 j膮 po tej g艂upiej bu藕ce.

Czasem strasznie mnie denerwuje. Tak bardzo, 偶e nie potrafi臋 trze藕wo my艣le膰. Chce, 偶ebym straci艂 kontrol臋.

Rozdzia艂 20

U m贸wili艣my si臋 z Benem na randk臋 w parku Seaview. Chcia艂 po mnie przyjecha膰, ale Kimmie nalega艂a, 偶e zabierze si臋 z nami.

- Wiem, 偶e te plotki nie s膮 prawdziwe - powiedzia艂a. - Ale je艣li zdarzy艂oby si臋 co艣 dziwnego, a ja nie zrobi艂abym nic, by temu zapobiec, nigdy bym sobie nie wybaczy艂a.

- Co艣 dziwnego? Wzruszy艂a ramionami.

- Na przyk艂ad gdyby znaleziono ci臋 w p艂ytkim grobie martw膮 i zwi膮zan膮.

- Powa偶nie?

- Oj, 偶artuj臋. - Przewr贸ci艂a oczami. - Ale to nie zmienia faktu, 偶e pan Dotykalski mnie przera偶a.

Patrzy艂am, jak przekopuje szaf臋 w poszukiwaniu odpowiedniej kreacji dla mnie, i zastanawia艂am si臋, czy post臋puj臋 s艂usznie. Tak, chc臋 pozna膰 prawd臋 o Benie, ale nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek chodzi艂a bardziej podenerwowana.

- Mo偶e to? - spyta艂a Kimmie, pokazuj膮c mi lawendow膮 tunik臋.

Przymierzy艂am j膮 zbyt zaaferowana, by zwraca膰 na ubranie wi臋ksz膮 uwag臋.

- Mamy zwyci臋zc臋 - o艣wiadczy艂a, rzucaj膮c mi legginsy i par臋 sanda艂贸w gladiatorek.

Z pocz膮tku plan wygl膮da艂 tak, 偶e do艂膮czy do nas jeszcze Wes i p贸jdziemy we czw贸rk臋, ale niestety spali艂 on na panewce, gdy Kimmie dosta艂a szlaban za zmuszanie o艣mioletniego brata Nate'a do wykonywania przez tydzie艅 wszystkich prac domowych. W ramach kary rodzice uczynili j膮 osobist膮 s艂u偶膮c膮 Nate'a na siedemdziesi膮t dwie godziny. Ostatni膮 dob臋 z tego przydzia艂u Kimmie sp臋dzi艂a na unikaniu balon贸w z wod膮, robieniu grillowanych kanapek z serem i 偶elkami, na zabawie w chowanego i porz膮dkowaniu pod wzgl臋dem typu, koloru, rozmiaru oraz roku produkcji kolekcji samochodzik贸w Matchbox.

Wydawa膰 by si臋 mog艂o, 偶e takie tortury wystarcz膮. Ale nie. Nate nie zgodzi艂 si臋 da膰 siostrze wolnego popo艂udnia.

- Powiedzia艂, 偶e albo te偶 idzie, albo ja zostaj臋 w domu.

- 呕artujesz? - Wk艂ada艂am getry.

- Nie. Pr贸bowa艂am mu to wyperswadowa膰, ale nabra艂 tylko jeszcze wi臋kszej ochoty. Mam szcz臋艣cie, 偶e da艂 mi godzin臋 luzu za dobre sprawowanie. A tak na marginesie, wygl膮dasz seksownie.

- Dzi臋ki - odpar艂am, przeczesuj膮c palcami nieokie艂znane loki. Powa偶nie si臋 obawia艂am, czy zaraz mnie nie zemdli.

- Nie martw si臋 - uspokaja艂a Kimmie. - Nawet nie poczujesz, 偶e tam b臋dziemy.

- Jasne - odpar艂am. 艢wietnie wiedzia艂am, 偶e co jak co, ale ich obecno艣ci nie da si臋 nie zauwa偶y膰.

I tak pojechali艣my - ja i Kimmie na przednich siedzeniach minivana jej rodzic贸w. Nate siedzia艂 z ty艂u uzbrojony w pi艂k臋 do kosza, sprz臋t do bejsbalu i hokeja na trawie. Wjechali艣my na parking. Szuka艂am wzrokiem Bena niedaleko pawilonu, fontanny i jednej z 艂awek.

Wreszcie dostrzeg艂am go siedz膮cego w oddali na kocu. Mia艂 ze sob膮 koszyk piknikowy i wiaderko na l贸d.

- Kt贸偶 m贸g艂 przypuszcza膰, 偶e Ben Rozpruwacz jest romantykiem? - Kimmie wyj臋艂a z torebki lornetk臋.

Odetchn臋艂am g艂臋boko, pr贸buj膮c ukoi膰 sko艂atane nerwy. W tym czasie Kimmie dostosowa艂a ostro艣膰 okular贸w i obserwowa艂a ch艂opaka biegaj膮cego w oddali od nas.

- Hej, wygl膮da jak tw贸j szef. Czy Spencer uprawia jogging?

- Mo偶emy przez moment skoncentrowa膰 si臋 na mnie?

- Spokojnie. B臋d臋 w odleg艂o艣ci zaledwie jednego horrorowego krzyku od ciebie. - Ewidentnie si臋 ze mn膮 droczy艂a.

- B臋dziemy na boisku do baseballa - sprecyzowa艂 Nate, zak艂adaj膮c kask 艂apacza.

Kimmie u艣cisn臋艂a mnie szybko, by doda膰 mi otuchy. Wysiad艂am z wozu i powoli ruszy艂am w stron臋 Bena. Ale zanim pokona艂am po艂ow臋 drogi, w moim kierunku polecia艂a pi艂ka do nogi.

- Uwaga! - us艂ysza艂am czyje艣 wo艂anie. Zatrzyma艂am pi艂k臋 obcasem i zacz臋艂am rozgl膮da膰 si臋 za jej w艂a艣cicielem. By艂 nim John Kenneally. Bieg艂 w moj膮 stron臋, by odzyska膰 swoj膮 w艂asno艣膰.

- Dzi臋ki! - powiedzia艂, 艂api膮c pi艂k臋, kt贸r膮 mu odrzuci艂am. - My艣la艂a艣 kiedy艣, aby zosta膰 bramkarzem?

U艣miechn臋艂am si臋 i zerkn臋艂am ponad jego ramieniem. Wygl膮da艂o na to, 偶e dru偶yna gra w艂a艣nie mecz towarzyski.

- Ostatnio cz臋sto na siebie wpadamy - zauwa偶y艂. Skin臋艂am i zacz臋艂am si臋 rozgl膮da膰 za Kimmie. Zdziwi艂am si臋, 偶e mimo lornetki nie wypatrzy艂a Johna.

- Zawsze tu w sobot臋 trenujecie? Skin膮艂 g艂ow膮.

- Zwykle mi臋dzy pierwsz膮 a trzeci膮, zaraz po lunchu.

- Super. - Postanowi艂am p贸藕niej podzieli膰 si臋 z Kimmie t膮 informacj膮.

- Tak? Ponownie skin臋艂am g艂ow膮, pr贸buj膮c nie wygl膮da膰 na zbyt rozentuzjazmowan膮, chocia偶 pewnie i tak ju偶 przesadzi艂am.

John wr贸ci艂 do koleg贸w z dru偶yny, a ja ruszy艂am w stron臋 Bena. Wygl膮da艂o na to, 偶e on te偶 mnie ju偶 zauwa偶y艂.

- Hej! - zawo艂a艂, machaj膮c.

Nie m贸g艂by wygl膮da膰 lepiej - w艂osy w idealnym nie艂adzie, poszarpane d偶insy i g艂adki sweter, kt贸ry opina艂 jego klatk臋 piersiow膮.

Usiedli艣my, a Ben otworzy艂 bezalkoholowego szampana.

- Bardzo si臋 ciesz臋, 偶e przysz艂a艣.

- My艣la艂e艣, 偶e ci臋 wystawi臋? Wzruszy艂 ramionami i poda艂 mi kieliszek.

- Dzi臋ki. - Napi艂am si臋 艂yka.

Ben natomiast rozpakowa艂 koszyk. Przygotowa艂 dla nas wiele r贸偶no艣ci. Mia艂 bochenek miodowego pieczywa, plastry cheddara i tac臋 przystawek z oliwek, marynowanej papryki i bak艂a偶ana.

- Wygl膮da wspaniale - stwierdzi艂am.

- Poczekaj, a偶 zobaczysz, co mam na deser.

Rozmawiali艣my o wszystkim: o tym, 偶e on praktykuje medytacj臋 i trenuje taekwondo, i o tym, 偶e ja zacz臋艂am rze藕bi膰 w glinie, jeszcze nim nauczy艂am si臋 rzuca膰 pi艂k膮.

- Zaczynasz od bezkszta艂tnej masy - m贸wi艂am - i tylko od ciebie zale偶y, co z niej zrobisz. Ca艂kowicie kontrolujesz to, czym si臋 stanie.

- A je艣li nie b臋dzie to takie, jakie zechcesz?

- Zaczynam od nowa - powiedzia艂am, bior膮c k臋s miodowego pieczywa.

- I porzucasz poprzedni projekt?

- Czemu nie?

- Nie wiem, czy to dobra metoda. - Wzruszy艂 ramionami. - Ale czasami my艣l臋, 偶e dobrze jest by膰 otwartym na to, 偶e nie wszystko idzie po naszej my艣li. Niekiedy w efekcie powstaj膮 najwspanialsze dzie艂a.

- Te偶 rze藕bisz?

- Wieki temu z plasteliny. - U艣miechn膮艂 si臋. - Ale od czasu do czasu lubi臋 pisa膰.

- Poezja?

- Teksty piosenek.

- By艂e艣 kiedy艣 w zespole? Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Troch臋 ci臋偶ko jest poznawa膰 nowych ludzi, kiedy liczysz si臋 w domu.

- D艂ugo si臋 tak uczy艂e艣?

- Dwa lata. W艂a艣ciwie to powinienem by膰 w klasie maturalnej, ale mia艂em zaleg艂o艣ci, dlatego mam kompletnie pokr臋cony plan zaj臋膰. Wiedzia艂a艣, 偶e chodz臋 na niekt贸re kursy z pierwszoklasistami?

Pokr臋ci艂am g艂ow膮. 呕e te偶 taka plotka do nas nie dotar艂a.

- W ka偶dym razie - ci膮gn膮艂 - kiedy ciocia spyta艂a, czy chcia艂bym zamieszka膰 tutaj razem z ni膮, ledwie dwie godziny od mojego miasta, i zn贸w chodzi膰 do szko艂y, zgodzi艂em si臋.

- Czyli mog艂e艣 normalnie chodzi膰 do szko艂y?

- Pewnie ju偶 si臋 domy艣li艂a艣, 偶e gdy ma si臋 tak膮 reputacj臋 jak moja, szko艂a jest prawdziwym utrapieniem.

Przytakn臋艂am. Przypomnia艂am sobie, co powiedzia艂 Matt - 偶e po procesie Ben zosta艂 zaszczuty i musia艂 rzuci膰 nauk臋. Czu艂am pokus臋, by spyta膰 o co艣 wi臋cej, ale nim to zrobi艂am, Ben stwierdzi艂, 偶e bardzo chcia艂by nauczy膰 si臋 rze藕biarstwa i by艂oby super, gdybym mu pomog艂a.

Rozmawiali艣my tak jeszcze przez kolejne dwie godziny - Nate i Kimmie zd膮偶yli rozegra膰 mecze kosza i bejsbolu i rozstrzygn膮膰 konkurs hu艣tania si臋 na oponie. Poch艂on臋li艣my lunch i desery, kt贸re Ben przygotowa艂 z p艂atk贸w owsianych, sosu czekoladowego i r贸偶nych pianek.

- Kiedy tego spr贸bujesz, nigdy wi臋cej nie b臋dziesz chcia艂a wr贸ci膰 do starego kempingowego zwyczaju jedzenia pianek opiekanych nad ogniskiem - powiedzia艂, wr臋czaj膮c mi smako艂yk.

Wzi臋艂am k臋s i d艂ugi, zawstydzaj膮cy j臋k zadowolenia wyrwa艂 si臋 z moich ust, nim zdo艂a艂am si臋 powstrzyma膰.

- A偶 tak dobre?

- Nawet lepsze! - Zjad艂am ostatni kawa艂ek.

- Wiesz, 偶e jeste艣 wspania艂a?

Zaskoczy艂 mnie. Stara艂am si臋 wymy艣li膰 jak膮艣 inteligentn膮 odpowied藕, ale wykrztusi艂am tylko:

- Ty te偶 jeste艣 艣wietny.

Ben otar艂 serwetk膮 reszt臋 czekolady z moich ust.

- Ciesz臋 si臋, 偶e si臋 spotkali艣my.

- Tak - powiedzia艂am. - Ja te偶.

- Czy to znaczy, 偶e chcia艂aby艣 to powt贸rzy膰?

Na mojej twarzy pojawi艂 si臋 rumieniec, a usta lekko zadr偶a艂y.

Ben przysun膮艂 si臋 nieznacznie, a ja zrobi艂am co艣 ca艂kiem do mnie niepodobnego - co艣, czego nie planowa艂am.

Poca艂owa艂am go.

Przycisn臋艂am usta do jego warg. On odpowiedzia艂 poca艂unkiem. Poczu艂am dreszcze na sk贸rze.

Chcia艂am go przytuli膰 - g艂adzi膰 d艂oni膮 jego plecy. Ale Ben si臋 odsun膮艂, a nasze usta nieprzyjemnie mlasn臋艂y.

Wsta艂. Powiedzia艂, 偶e powinni艣my ju偶 i艣膰 i zacz膮艂 zbiera膰 puste pojemniki po jedzeniu.

- Poczekaj! Co si臋 sta艂o? - zapyta艂am.

Ale Ben nie odpowiedzia艂. Zwin膮艂 koc i zarzuci艂 go sobie na rami臋. Potem chwyci艂 koszyk i odszed艂 bez s艂owa wyja艣nienia. Nawet si臋 nie po偶egna艂.

Rozdzia艂 21

Zamiast od razu odwie藕膰 mnie do domu, Kimmie - oczywi艣cie za zgod膮 brata otrzyman膮 po udobruchaniu go jadaln膮 艂ap贸wk膮 w knajpie Mickey D - kluczy艂a po mie艣cie, 偶ebym zda艂a jej pe艂ny raport.

- C贸偶, ul偶y艂o mi - stwierdzi艂a. - Kiedy m贸wi艂am, 偶e powinna艣 si臋 cz臋艣ciej umawia膰 na randki, nie s膮dzi艂am, 偶e wybierzesz najwi臋kszego mo偶liwego dziwaka.

Westchn臋艂am.

- Przynajmniej nie sta艂o si臋 nic superobrzydliwego. - Przypomnia艂a mi, jak w 贸smej klasie zwymiotowa艂a na Buddy'ego McTeague'a, bo ten upar艂 si臋, by j膮 poca艂owa膰, chocia偶 Kimmie ostrzega艂a go, 偶e ma gryp臋 偶o艂膮dkow膮.

- Nie, nic obrzydliwego - zapewni艂am. - Poca艂unek by艂 niesamowity. Przynajmniej na pocz膮tku.

- Prosz臋 o szczeg贸艂y.

Zamkn臋艂am oczy. Moje usta wci膮偶 dr偶a艂y od dotyku jego warg.

- Czy nast膮pi艂a seria ma艂ych buziak贸w, kt贸re doprowadzi艂y do pe艂nego poca艂unku? - ci膮gn臋艂a. - A mo偶e od razu zaatakowa艂 j臋zykiem? By艂o nadprogramowe siorbanie? Jakie艣 rozpraszaj膮ce d藕wi臋ki? Dziwne albo brzydkie zapachy? Jaka艣 wymiana kawa艂k贸w jedzenia lub napoj贸w? Wasze j臋zyki by艂y zsynchronizowane czy po prostu si臋 o siebie obija艂y?

- 艁a艂, zwolnij! - przerwa艂am jej. - Powiedzmy po prostu, 偶e zacz臋艂o si臋 dobrze, a sko艅czy艂o do艣膰 nagle.

- I siorbi膮co.

- Ale ze mnie idiotka - j臋kn臋艂am.

- Nie, 鈥瀒diotka" to moja ksywa - mrukn臋艂a pocieszaj膮co, wk艂adaj膮c do odtwarzacza kolejn膮 p艂yt臋 z kawa艂kami ze Scooby Doo.

Zerkn臋艂am do ty艂u, gdzie zniecierpliwiony Nate podskakiwa艂 na siedzeniu, czekaj膮c na utw贸r Scooby Tracks #1.

Je藕dzili艣my tak niemal do godziny si贸dmej. Kimmie podrzuci艂a mnie do domu i obieca艂a p贸藕niej zadzwoni膰.

Po偶egnawszy si臋, ruszy艂am do siebie. Lampa uliczna zgas艂a, pogr膮偶aj膮c okolic臋 w egipskich ciemno艣ciach.

Zaledwie kilka krok贸w od domu us艂ysza艂am co艣 dziwnego. Odwr贸ci艂am si臋, by sprawdzi膰, co si臋 dzieje. W mroku nic nie dostrzeg艂am, a d藕wi臋ki zd膮偶y艂y umilkn膮膰. Dobiega艂y mnie tylko odg艂osy pr贸by z przerobionego na studio muzyczne gara偶u Davisa Millera na ko艅cu naszej ulicy.

Spojrza艂am na drzwi frontowe i wtedy zn贸w si臋 rozleg艂y - kroki na chodniku.

Kto艣 szed艂 w moj膮 stron臋.

- Kimmie?! - zawo艂a艂am. Wyt臋偶a艂am wzrok, by co艣 zobaczy膰 w ciemno艣ciach. Zastanawia艂am si臋, czy nie zostawi艂am czego艣 w jej aucie.

Ale nikt nie odpowiada艂, nigdzie te偶 nie zauwa偶y艂am samochodu.

Zanurzy艂am r臋ce w kieszeniach, szukaj膮c kluczy. Wreszcie moja d艂o艅 natrafi艂a na breloczek, teraz musia艂am tylko szybko wymaca膰 klucz do drzwi wej艣ciowych. Sukces. Pozosta艂o w艂o偶y膰 go do zamka... Ze zdenerwowania klucze wy艣lizgn臋艂y mi si臋 z d艂oni i z 艂oskotem upad艂y na wycieraczk臋.

Wzi臋艂am g艂臋boki oddech i stara艂am si臋 uspokoi膰. Ukl臋k艂am, by je podnie艣膰, ale r臋ce wci膮偶 mi si臋 trz臋s艂y. Postanowi艂am zadzwoni膰. Wiedzia艂am, 偶e rodzice najprawdopodobniej s膮 w domu. Jednak nim si臋gn臋艂am dzwonka, kto艣 dotkn膮艂 mojego ramienia. A偶 podskoczy艂am ze strachu.

- Ben. - By艂am zdumiona, zobaczywszy go obok siebie.

- Przepraszam, 偶e ci臋 wystraszy艂em. - Cofn膮艂 si臋 o krok.

- Co ty tutaj robisz? Sk膮d wiesz, gdzie mieszkam? - Zerkn臋艂am ponad jego ramieniem, ale nie dostrzeg艂am motoru.

- Znalaz艂em adres w ksi膮偶ce telefonicznej. Mam nadziej臋, 偶e nie b臋dziesz mi mie膰 tego za z艂e.

- Wi臋c czemu po prostu nie zadzwoni艂e艣?

- Chcia艂em porozmawia膰 twarz膮 w twarz - wyja艣ni艂, przysuwaj膮c si臋. - I przeprosi膰 za wcze艣niej.

- Nie ma o czym m贸wi膰 - rzuci艂am oschle i ruszy艂am w stron臋 drzwi.

- W艂a艣nie jest. Poczekaj, prosz臋. - Podszed艂 jeszcze o krok. - Mo偶emy porozmawia膰?

Gdzie艣 w g艂臋bi chcia艂am powiedzie膰 鈥瀗ie". Stwierdzi膰, 偶e ta ca艂a sytuacja jest jaka艣 dziwna. Spojrza艂am na 偶ar贸wk臋 na ganku, zastanawiaj膮c si臋, dlaczego rodzice nie w艂膮czyli 艣wiat艂a.

- Prosz臋 - nalega艂. - To zajmie tylko kilka minut. Waha艂am si臋. Ale by艂 taki zmartwiony. Chyba naprawd臋 chcia艂 powiedzie膰 mi co艣 wa偶nego.

- No dobrze. - Mia艂am nadziej臋, 偶e nie po偶a艂uj臋 tej decyzji.

Przycupn臋艂am na g贸rnym schodku. Ben przysiad艂 obok i patrzy艂 na ksi臋偶yc.

- Nie k艂ama艂em, m贸wi膮c, 偶e jeste艣 wspania艂a - odezwa艂 si臋 nagle.

- Zatem czemu wysy艂asz mi sprzeczne sygna艂y? - Mam pow贸d.

- Jaki?

- Nie chcia艂em ci臋 przestraszy膰 - powt贸rzy艂. - A to, co powiem... Nie chc臋, 偶eby艣 si臋 ba艂a.

- O czym ty m贸wisz? - Zerkn臋艂am w stron臋 podjazdu. Auto rodzic贸w sta艂o na miejscu. Ul偶y艂o mi, musieli by膰 w domu.

- To by艂em ja.

- O czym m贸wisz?

- Wtedy na parkingu... za szko艂膮. To ja ci臋 odepchn膮艂em z drogi tamtego rozp臋dzonego samochodu.

- Dlaczego przyznajesz si臋 dopiero teraz?

- Poniewa偶 jeste艣 w niebezpiecze艅stwie - powiedzia艂. Jego oczy by艂y szeroko otwarte, a spojrzenie przenikliwie.

- S艂ucham?

- Wiem, 偶e to brzmi jak wariactwo, ale to prawda.

- Sk膮d o tym wiesz?

- Nie mog臋 ci powiedzie膰. Wiem, 偶e prosz臋 o wiele, ale zaufaj mi.

- Przecie偶 ja ciebie w艂a艣ciwie nie znam.

- Wiem. Dlatego sytuacja jest tym trudniejsza.

- Nie jestem w niebezpiecze艅stwie - zapewni艂am go.

- Jeste艣 - powt贸rzy艂. Mocniej zacisn膮艂 szcz臋k臋. - Z pocz膮tku nie chcia艂em w to uwierzy膰, ale po dzisiejszym popo艂udniu, wiem to ju偶 na pewno.

- Po dzisiejszym popo艂udniu? Ponownie spojrza艂 na ksi臋偶yc.

- Przemy艣l to. Czy ostatnio wydarzy艂o si臋 co艣 dziwnego albo niezwyk艂ego? Czy jest kto艣, komu nie ufasz?

- Chwil臋... Czy ty co艣 s艂ysza艂e艣? W szkole? Powinnam o czym艣 wiedzie膰?

Ben pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- To nic w tym stylu.

- A wi臋c co?

- Jeste艣 w niebezpiecze艅stwie - powiedzia艂 jeszcze raz. - Ale chc臋 ci pom贸c.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Ko艂ata艂y mi si臋 w niej setki pyta艅.

- Chyba powinnam ju偶 wej艣膰 do 艣rodka. Rodzice pewnie si臋 zastanawiaj膮, gdzie si臋 podziewam.

Skin膮艂 g艂ow膮. Jego spojrzenie zatrzyma艂o si臋 na moich ustach.

- Przemy艣l, co ci powiedzia艂em. I chc臋, by艣 wiedzia艂a, 偶e je艣li zechcesz pogada膰, jestem do dyspozycji. Mo偶esz dzwoni膰 o ka偶dej porze, w dzie艅 i w nocy.

- Dzi臋ki - wyszepta艂am. Nic innego nie przychodzi艂o mi do g艂owy.

Ben. Odprowadza艂am go wzrokiem, dop贸ki nie znikn膮艂 w ciemno艣ci. Kilka sekund p贸藕niej us艂ysza艂am silnik motoru. Odjecha艂.

Zamiast wej艣膰 do 艣rodka, siedzia艂am jeszcze na schodach przez kilka minut, roztrz膮saj膮c, co si臋 w艂a艣ciwie przed chwil膮 sta艂o. I co to oznacza.

To takie dziwne - 偶e niby jestem w niebezpiecze艅stwie. Bardzo dziwne, bo przecie偶 jego dziewczyna te偶 by艂a w niebezpiecze艅stwie.

Rozdzia艂 22

Kiedy wreszcie wesz艂am do 艣rodka, wybi艂a si贸dma trzydzie艣ci.

- Cze艣膰, skarbie! - przywita艂a mnie mama. - Kolacja b臋dzie dopiero za p贸艂 godziny. Chi艅skie kluski z kawa艂kami tofu i sok z cukinii i suszonych 艣liwek.

I to ma mnie skusi膰?

Rodzice 膰wiczyli partnersk膮 jog臋. Mama le偶a艂a na pod艂odze przed tat膮 usadowionym w pozycji lotosu. Mia艂a uniesione nogi i stopy oparte na jego ramionach.

- Chcesz si臋 przy艂膮czy膰? - spyta艂a. - To wspaniale robi na trawienie.

Na stoliku le偶a艂 album ze zdj臋ciami rodzinnymi mamy. Zwykle trzyma go pod kluczem w skrzyneczce z drzewa cedru. Tym razem otwarty by艂 na zdj臋ciu mamy i cioci Alexii z czas贸w dzieci艅stwa, kiedy pozowa艂y przed bo偶onarodzeniow膮 choink膮.

- Nie, raczej nie b臋d臋 je艣膰 - powiedzia艂am. Zastanawia艂am si臋, co si臋 dzieje. Czy ciocia zn贸w wpad艂a w jakie艣 tarapaty?

Tata, konserwatywny prawnik od prawa podatkowego za dnia i jogistyczny niewolnik mamy noc膮, spojrza艂 na mnie b艂agalnie. Na jego nieszcz臋艣cie czasy, kiedy z ch臋ci膮 godzi艂am si臋 zast臋powa膰 go podczas takich 膰wicze艅, min臋艂y, gdy mia艂am dwana艣cie lat. Mama przysz艂a w贸wczas na zaj臋cia do mojej klasy i t艂umaczy艂a zalety czyszczenia okr臋偶nicy.

- Matt zn贸w dzwoni艂! - poinformowa艂a mnie nagle, przekrzykuj膮c p艂yn膮ce z g艂o艣nik贸w mantry buddyjskich mnich贸w.

- Jak to zn贸w?

- Dzwoni艂 wczoraj. Chyba zapomnia艂am ci powiedzie膰.

- Chcia艂 co艣 wa偶nego?

- Nie wiem. - Mocno wciska艂a podeszwy st贸p w ramiona biednego tatki, pr贸buj膮c wykona膰 jakie艣 skomplikowane wygi臋cie. - A dzisiaj dzwoni艂 do ciebie kto艣 jeszcze.

- Kto?

- Nie przedstawi艂 si臋.

- Ch艂opak?

Pomimo karko艂omnej pozycji, w jakiej si臋 znajdowa艂a, uda艂o jej si臋 skin膮膰 g艂ow膮.

- Gdy us艂ysza艂, 偶e nie ma ci臋 w domu, od艂o偶y艂 s艂uchawk臋, nim zdo艂a艂am powiedzie膰 co艣 wi臋cej. A tak w og贸le, jak si臋 uda艂a randka?

- By艂a interesuj膮ca - odpar艂am, my艣l膮c o Benie. O tym, jak na moje pytanie, czemu po prostu nie zadzwoni艂, odpowiedzia艂, 偶e wola艂 porozmawia膰 osobi艣cie. - Czy ten kto艣 jeszcze zadzwoni?

Jednak mama, kt贸rej wreszcie uda艂o si臋 przyj膮膰 w艂a艣ciw膮 pozycj臋, by艂a teraz zbyt zaj臋ta liczeniem oddech贸w, by mi odpowiedzie膰. Posz艂am do swojego pokoju. Zastanawia艂am si臋, czy powinnam przegada膰 wszystko z Kimmie. Si臋gn臋艂am po s艂uchawk臋 i wtedy telefon zadzwoni艂.

- S艂ucham?

- Witaj, Camelio - powiedzia艂 m臋ski g艂os.

- Kto m贸wi?

- A jak my艣lisz?

- Ben? - Moje serce zacz臋艂o wali膰 jak szalone. Nie odpowiedzia艂.

- Dobra. Odk艂adam s艂uchawk臋 - warkn臋艂am wreszcie.

- Mo偶e powinni艣my najpierw porozmawia膰 - wyszepta艂.

- Nie, je艣li nie dowiem si臋, kim jeste艣.

- Jeste艣 艣liczna. Wiesz o tym?

Zako艅czy艂am rozmow臋. Chcia艂am zadzwoni膰 na central臋, by sprawdzi膰, kto mnie n臋ka艂, ale nie by艂o ci膮g艂ego sygna艂u.

Po艂膮czenie nie zosta艂o zerwane.

- My艣lisz, 偶e tak 艂atwo si臋 mnie pozby膰? - spyta艂. Zn贸w od艂o偶y艂am s艂uchawk臋. Telefon zadzwoni艂 mo偶e dwie sekundy p贸藕niej. Odebra艂am, ale nie powiedzia艂am ani s艂owa.

- Wiem, 偶e tam jeste艣.

- Kto m贸wi?

- Mo偶esz si臋 roz艂膮cza膰, ile zechcesz, ale nie uciekniesz. Jestem wsz臋dzie tam, gdzie ty - patrz臋... Marz臋 o tobie...

- Wes? - Mia艂am nadziej臋, 偶e to kolejny z jego durnych 偶art贸w.

- Potraktuj to jako ostrze偶enie - powiedzia艂. Mia艂 g艂臋boki, aksamitny g艂os.

- Ostrze偶enie przed czym?

- Aby艣 by艂a grzeczn膮 dziewczynk膮. B臋dziesz grzeczn膮 dziewczynk膮? Dla mnie?

Ze zdziwienia a偶 otworzy艂am usta, ale nie zdo艂a艂am nic powiedzie膰. Ponownie od艂o偶y艂am s艂uchawk臋. Tym razem mog艂am po艂膮czy膰 si臋 z central膮. Niestety, numer dzwoni膮cego by艂 zastrze偶ony.

- Camelia! - zawo艂a艂a mama.

Wzi臋艂am g艂臋boki oddech i spr贸bowa艂am wzi膮膰 si臋 w gar艣膰. Zastanawia艂am si臋, co mia艂 na my艣li, gdy m贸wi艂, 偶e jest wsz臋dzie tam, gdzie ja.

Nie od艂o偶y艂am s艂uchawki na baz臋, 偶eby nie m贸g艂 zn贸w zadzwoni膰, ale zerkn臋艂am w okno. Delikatna bryza niespiesznie porusza艂a zas艂onami.

Jestem pewna, 偶e nie zostawi艂am otwartego okna.

Powoli ruszy艂am w tamt膮 stron臋, gor膮czkowo my艣l膮c, 偶e to pewnie mama chcia艂a przewietrzy膰 moj膮 sypialni臋. Jednym szybkim ruchem rozsun臋艂am zas艂ony.

Nic. Nic tam nie ma - nic nadzwyczajnego, w ka偶dym razie. Kilka drzew, szopa na narz臋dzia taty i minivan pana Ludinsky'ego zaparkowany przed naszym domem.

Odetchn臋艂am g艂臋boko i wyjrza艂am jeszcze raz. Dopiero teraz zauwa偶y艂am, 偶e zar贸wno sama szyba, jak i moskitiera s膮 podsuni臋te o dobre pi臋tna艣cie centymetr贸w w g贸r臋. Czy zrobi艂o to kt贸re艣 z rodzic贸w? Przecie偶 偶adne z nich nigdy tu nie wchodzi. Czy to moja sprawka? Mo偶e nie pami臋tam? Rzuci艂am okiem na pok贸j, ale wszystko wydawa艂o si臋 le偶e膰 na swoim miejscu. Przez g艂ow臋 p臋dzi艂y mi setki my艣li, mia艂am wra偶enie, 偶e zaraz zaczn膮 mi si臋 trz膮艣膰 d艂onie.

Podesz艂am, by zamkn膮膰 okno. I w贸wczas to zobaczy艂am - w doniczce le偶a艂a r贸偶owa paczka przewi膮zana r贸偶ow膮 wst膮偶k膮.

Wzi臋艂am j膮 do r臋ki, powtarzaj膮c sobie, 偶e to tylko g艂upi 偶art. 呕adnego imienia ofiarodawcy, 偶adnej wizyt贸wki - w艂a艣ciwie nie wiedzia艂am nawet, czy to dla mnie.

- Camelia! - zn贸w zawo艂a艂a mama.

- Chwileczk臋! - odkrzykn臋艂am, zrywaj膮c papier. Od razu pozna艂am r贸偶owo - zielone firmowe pude艂ko sklepu z bielizn膮.

Zamkn臋艂am oczy. Wci膮偶 s艂ysza艂am g艂os rozm贸wcy. M贸wi艂, 偶e mnie obserwuje...

Czy widzia艂, jak robimy z Kimmie zakupy w centrum handlowym?

Gdy podnios艂am pokrywk臋 pude艂ka i wyj臋艂am jego zawarto艣膰 spo艣r贸d kilku warstw bibu艂y, odpowied藕 sta艂a si臋 oczywista.

W 艣rodku znajdowa艂a si臋 r贸偶owa pi偶ama, kt贸r膮 ogl膮da艂am wtedy w sklepie. Z kieszeni spodenek wystawa艂a karteczka. Trz臋s膮cymi si臋 palcami otworzy艂am li艣cik. 鈥濼O NASZ MA艁Y SEKRET" - napisano na niej jaskrawoczerwonym markerem.

Upu艣ci艂am karteczk臋 i zakry艂am usta d艂oni膮. Z ca艂ych si艂 stara艂am si臋 zachowa膰 wzgl臋dny spok贸j.

Chwil臋 potem kto艣 dotkn膮艂 moich plec贸w. Obr贸ci艂am si臋, t艂umi膮c krzyk.

- Camelia? - Za mn膮 sta艂 tata.

- Przestraszy艂e艣 mnie - rzuci艂am nerwowo, zamykaj膮c pude艂ko.

- Mama ci臋 wo艂a. Kolacja gotowa. - Zatoczy艂 ramionami ko艂o, a偶 strzeli艂o mu w stawach.

- By艂e艣 dzisiaj w moim pokoju? - b膮kn臋艂am, zerkaj膮c w stron臋 okna.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- A mama?

- Z tego, co wiem, to nie. Czemu pytasz? Wzruszy艂am ramionami. By艂am zbyt za偶enowana, by przyzna膰 si臋 przed ojcem, 偶e kto艣 zostawi艂 mi prezent ze sklepu z bielizn膮.

- Na pewno wszystko w porz膮dku? - dopytywa艂. Skin臋艂am g艂ow膮. Jakim艣 cudem uda艂o mi si臋 zmusi膰 do u艣miechu.

- Czemu nie od艂o偶y艂a艣 s艂uchawki na baz臋?

Czu艂am si臋 jak na przes艂uchaniu.

- Ach. - Dopiero teraz to zauwa偶y艂am, chocia偶 ci膮g艂y sygna艂 dudni艂 niczym syrena alarmowa. - Wes my艣li, 偶e 偶arty, kt贸re sobie stroi, s膮 zabawne.

- Ale to nie on dzwoni艂 wcze艣niej. - To by艂o raczej stwierdzenie, a nie pytanie.

- Nie. To znaczy nie wiem. Chyba nie.

- Camelia? - Tata delikatnie dotkn膮艂 mojego ramienia.

Ju偶 prawie si臋 rozklei艂am, ale on rzek艂 tylko:

- Obiad na stole. Na艂贸偶 sobie tofu, p贸ki jeszcze nadaje si臋 do jedzenia.

- Nie jestem g艂odna.

- I tak do nas przyjd藕. Mama b臋dzie zadowolona. Ostatnio chodzi troch臋 smutna.

- Czemu? Co si臋 dzieje?

- Nic wielkiego. Co艣 z siostr膮. Wm贸wi艂a sobie, 偶e Alexia ma k艂opoty. - Zn贸w strzeli艂 stawami. - Po kolacji mogliby艣my troch臋 pogada膰. Przygotuj臋 nam gor膮c膮 czekolad臋. Tak膮 prawdziw膮 ze 艣mietank膮 i cukrem. 呕adnych zamiennik贸w sojowych.

- Brzmi fantastycznie. - Mia艂am nadziej臋, 偶e post臋puj臋 dobrze, nie m贸wi膮c mu, co zasz艂o.

Jeszcze nie.

Rozdzia艂 23

Nie by艂o pokolacyjnych pogaduch ojca z c贸rk膮. Powiedzia艂am rodzicom, 偶e Kimmie ma jaki艣 megakryzys i musz臋 natychmiast do niej biec. Na szcz臋艣cie rodzice nie robili mi z tego powodu wym贸wek, przez co poczu艂am si臋 jeszcze gorzej. Nie chcia艂am ich w ten spos贸b ok艂amywa膰. Mama zapakowa艂a mi nawet paczk臋 awaryjn膮 pe艂n膮 batonik贸w z p艂atk贸w owsianych i siemienia lnianego oraz ciasteczek z m膮czki chleba 艣wi臋toja艅skiego i orzech贸w w艂oskich (licz膮 si臋 intencje!). Nawet podrzuci艂a mnie do Kimmie.

Kiedy stan臋艂am na progu jej domu, Kimmie zamieni艂a si臋 w jeden wielki znak zapytania - na dodatek zielony. Na twarzy mia艂a grub膮 warstw臋 maseczki w kolorze oliwkowej zieleni, a do tego ubrana by艂a, nie wiem, czy celowo, w dopasowan膮 kolorystycznie zielon膮 jednocz臋艣ciow膮 pi偶am臋.

- Mama uprzedzi艂a ci臋, 偶e przyjd臋? - spyta艂am. Zauwa偶y艂am, 偶e Nate roz艂o偶y艂 si臋 w celach szpiegowskich na schodach. W r臋kach mia艂 notes i o艂贸wek.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮. Mokre w艂osy zawini臋te mia艂a w r臋cznik.

- Musz臋 z tob膮 pogada膰. Powiedzia艂am twojej mamie, 偶e to nag艂y wypadek. By艂a艣 pod prysznicem.

- Ani s艂owa wi臋cej. - Chwyci艂a mnie za rami臋 i poprowadzi艂a obok Nate'a.

Posz艂y艣my na g贸r臋 do jej sypialni. Kimmie zamkn臋艂a za nami drzwi.

- Co jest? - spyta艂a, siadaj膮c na brzegu 艂贸偶ka.

- Dzieje si臋 co艣 naprawd臋 dziwnego. - Opad艂am na po艣ciel obok niej.

- Dziwnego w sensie John Kenneally poprosi艂 ci臋 o m贸j numer telefonu? Chocia偶 to w sumie nie by艂oby takie dziwne. Wczoraj na angielskim po偶yczy艂 mi ca艂kiem nowy zatemperowany o艂贸wek.

- Czy mo偶emy chocia偶 na pi臋膰 n臋dznych minut zapomnie膰 o Johnie Kenneallym?

Kimmie z wra偶enia a偶 otworzy艂a usta. Wygl膮da艂o, jakby ten pomys艂 napawa艂 j膮 obrzydzeniem.

- Czy ostatnio, kiedy by艂y艣my w centrum handlowym, zauwa偶y艂a艣 mo偶e, 偶e kto艣 nas 艣ledzi艂? - przesz艂am do sedna.

- Nie. Dlaczego pytasz? - Kimmie zmarszczy艂a brwi. Na maseczce pojawi艂o si臋 p臋kni臋cie.

Wyj臋艂am z plecaka pi偶am臋.

- Czekaj, czy偶by艣 mia艂a tam batoniki owsiane? - Zauwa偶y艂a pojemniki pr贸偶niowe, kt贸re mama zapakowa艂a mi do torby.

- Skup si臋 - nakaza艂am, pokazuj膮c jej opakowanie prezentu. - To ta sama pi偶ama, kt贸r膮 ogl膮da艂am w sklepie. Kto艣 zostawi艂 j膮 przy oknie mojej sypialni.

- Czy ten kto艣 to mo偶e Wes?

- Czemu Wes mia艂by to robi膰?

Kimmie wzruszy艂a ramionami. Zabra艂a si臋 do przegl膮dania zawarto艣ci pojemnik贸w.

- Jego rodzina ma wi臋cej pieni臋dzy, ni偶 mo偶e wyda膰. St膮d jego osza艂amiaj膮ce kieszonkowe. Mo偶e pr贸bowa艂 by膰 mi艂y? Czy to orzechy laskowe?

- Wi臋c czemu po prostu nie zaoferowa艂, 偶e mi j膮 kupi? - pyta艂am. - Czemu zostawia艂by j膮 pod moim oknem?

- Mo偶e durzy si臋 w tobie i chcia艂 by膰 tajemniczy? - W膮tpi臋.

- Ale to mo偶liwe - zapewni艂a.

- Czyli to nie twoja sprawka, co?

- A偶 tak hojna nie jestem! - zapewni艂a, patrz膮c na cen臋. Siedemdziesi膮t dolar贸w.

- To nie wszystko. - Nabra艂am powietrza. Wyj臋艂am karteczk臋 z kieszeni i poda艂am j膮 Kimmie.

- 鈥濼o nasz ma艂y sekret" - przeczyta艂a.

- My艣lisz, 偶e to gro藕ba?

Ukryta pod maseczk膮 twarz Kimmie nie wyra偶a艂a 偶adnych uczu膰. Jakby dziewczyna nie mia艂a poj臋cia, co powiedzie膰.

- Wieczorem zadzwoni艂 te偶 jaki艣 facet - ci膮gn臋艂am. - Powiedzia艂, 偶e mnie obserwuje i 偶e jest wsz臋dzie tam, gdzie ja.

- Czekaj. Co?!!!

- To prawda. - Wypowiedzenie tego na g艂os sprawi艂o, 偶e by艂am jeszcze bardziej przera偶ona.

- Czy wspomnia艂, 偶e zostawi艂 co艣 przy twoim oknie? Pokr臋ci艂am g艂ow膮.

- Dobrze, zwolnijmy. Nie ma potrzeby zak艂ada膰, 偶e kto艣, kto zrobi艂 ci dzisiaj ten g艂upi dowcip, jest t膮 sam膮 osob膮, kt贸ra zostawi艂a ci prezent.

- Czemu mia艂abym tego nie zak艂ada膰? Zapomnia艂a艣 o zdj臋ciu, kt贸re dosta艂am poczt膮?

- To by艂 偶art - przypomnia艂a mi. - To mog膮 by膰 dwie r贸偶ne osoby. Jaki艣 偶artowni艣 i adorator.

- Albo psychol i jeszcze wi臋kszy psychol. Kimmie zacz臋艂a si臋 艣mia膰.

- M贸wisz jak ja.

- Kimmie, kto艣 mnie 艣ledzi. Powiedzia艂, 偶e dzwoni z ostrze偶eniem.

- To znaczy?

- 呕ebym by艂a grzeczn膮 dziewczynk膮. - S艂ysza艂am, 偶e g艂os mi dr偶y. - Rany, on m贸g艂 wej艣膰 do mojej sypialni!

- Dobra, nie popadajmy w paranoj臋. Zadzwo艅my do Wesa. Dowiemy si臋, czy to jego sprawka. Jeste艣 pewna, 偶e ten facet nie brzmia艂 cho膰 troszeczk臋 jak on? Ten ch艂opak potrafi na艣ladowa膰 wi臋cej g艂os贸w, ni偶 ja mam torebek.

- Chwila - przerwa艂am jej. - To nie wszystko. Ben powiedzia艂, 偶e jestem w niebezpiecze艅stwie.

- I dlaczego dowiaduj臋 si臋 o tym dopiero teraz? Zrelacjonowa艂am, jak pojawi艂 si臋 dzisiaj przeprosi膰, wreszcie przyzna艂, 偶e to on uratowa艂 mnie wtedy na parkingu, i powiedzia艂, 偶e co艣 mi grozi.

- Okej, ziemia do Camelii. To twoja odpowied藕. - Kimmie udawa艂a, 偶e stuka mnie w g艂ow臋. - Dziwny ch艂opak, kt贸ry obserwuje ci臋 z oddali, wpada z wizyt膮 nied艂ugo przed tym, jak do ciebie dzwoni...

- Tak, ale je艣li to on za tym wszystkim stoi, to dlaczego ostrzega? Czemu przychodzi tego samego dnia, kiedy odbieram dziwny telefon, a w doniczce znajduj臋 tajemniczy prezent?

- Nie wiem. Mo偶e, 偶eby ci臋 zmyli膰? 呕eby艣 go nie podejrzewa艂a?

- Stwierdzi艂, 偶e z pocz膮tku nie chcia艂 wierzy膰, 偶e sytuacja jest tak powa偶na. Ale po dzisiejszym popo艂udniu ju偶 pewno艣膰.

- Co si臋 sta艂o pomi臋dzy randk膮 a wasz膮 rozmow膮 przed domem?

- Lepiej spytaj, co zasz艂o podczas randki. Wszystko by艂o idealnie, dop贸ki go nie poca艂owa艂am.

- Ale co poca艂unek ma wsp贸lnego z tym, 偶e jeste艣 w niebezpiecze艅stwie? Ma 艣mierciono艣n膮 opryszczk臋 czy co艣?

- Powiedzia艂, 偶e chce mi pom贸c - m贸wi艂am dalej. - Da艂 mi sw贸j numer i stwierdzi艂, 偶e mog臋 zadzwoni膰.

- I zadzwoni艂a艣? Pokr臋ci艂am g艂ow膮.

- Chcia艂am, ale nie wiem, czy to dobry pomys艂. Wola艂am przyj艣膰 do ciebie.

- M膮dry wyb贸r. - Kimmie zdj臋艂a r臋cznik z w艂os贸w i palcami przeczesywa艂a czarne kosmyki. - To pewnie jaki艣 jego plan, 偶eby si臋 do ciebie zbli偶y膰.

- Ale czemu si臋 odsun膮艂, kiedy go poca艂owa艂am?

- Opryszczka?

- Kimmie, m贸wi臋 powa偶nie.

- Ja te偶. Mia艂a艣 kiedy艣 opryszczk臋? Boli jak cholera.

- Mo偶e powinnam do niego zadzwoni膰.

- Do Bena? Nie ma mowy.

- A co z domniemaniem niewinno艣ci? Cz艂owiek jest niewinny, p贸ki nie udowodni mu si臋 winy - upiera艂am si臋.

- To tekst z koszulki Wesa. Na mojej jest napisane: 鈥濵ordercy s膮 do bani i powinni siedzie膰 za kratkami, a nie umawia膰 si臋 z moj膮 najlepsz膮 przyjaci贸艂k膮".

- My艣la艂am, 偶e nie dajesz wiary plotkom.

Nim zdo艂a艂a odpowiedzie膰, kto艣 zapuka艂 do drzwi sypialni.

- Kto tam? - spyta艂a Kimmie. Cisza.

Kimmie przewr贸ci艂a oczami i wsta艂a, by otworzy膰.

Za drzwiami sta艂 Nate. Wpad艂 do pokoju z g艂o艣nym hukiem. Okaza艂o si臋, 偶e przez ca艂y czas sta艂 pod drzwiami, pods艂uchuj膮c ka偶de nasze s艂owo.

- Ty ma艂y frajerze! - krzykn臋艂a Kimmie, zabieraj膮c mu notes. Wyrwa艂a z niego kartki i spu艣ci艂a w toalecie po drugiej stronie korytarza. - Pomachaj im na po偶egnanie, panie Encyklopedia Brown!

Nate zacz膮艂 wrzeszcze膰, przykuwaj膮c uwag臋 rodzic贸w Kimmie, jej starszej siostry i babci, kt贸ra zajmowa艂a mieszkanie na dole. Nawet pies zacz膮艂 szczeka膰 zaniepokojony ca艂膮 t膮 wrzaw膮.

Znak dla mnie, 偶e pora i艣膰 do domu.

Rozdzia艂 24

Nienawidz臋, gdy jest z innymi m臋偶czyznami. Nienawidz臋 tego, jak z nimi flirtuje i 艣mieje si臋 z ich durnych 偶art贸w.

Widzia艂em, jak rozmawia z tym szumowin膮, wi臋c do niej zadzwoni艂em. Musia艂em wyja艣ni膰 kilka kwestii i przywo艂a膰 j膮 do porz膮dku. Musia艂em j膮 ostrzec.

Powinna wiedzie膰, 偶e 艂atwo si臋 nie poddaj臋.

Mo偶e nast臋pnym razem pomy艣li dwa razy, nim spr贸buje wzbudzi膰 moj膮 zazdro艣膰.

Rozdzia艂 25

Nie zdo艂a艂am skontaktowa膰 si臋 w weekend z Wesem, dlatego w poniedzia艂ek rano od razu go znalaz艂am i spyta艂am, czy mia艂 co艣 wsp贸lnego z telefonem lub prezentem zostawionym pod moim oknem.

- Ale jakim cudem? - Poprawi艂 wisz膮cy mu na ramieniu aparat. Szed艂 do pracowni fotograficznej. - Przecie偶 nie by艂o mnie z wami, kiedy posz艂y艣cie po bielizn臋. Sk膮d mia艂bym wiedzie膰, kt贸r膮 pi偶am臋 wybra艂a艣?

- A mo偶e nas 艣ledzi艂e艣?

Zacz膮艂 si臋 艣mia膰. Dopiero po chwili zrozumia艂, 偶e nie 偶artuj臋.

- Wiem, 偶e to g艂upie - m贸wi艂am dalej.

- Jasne. Dowodem jest ta pi偶ama - odpar艂.

- Ale to oczywiste, 偶e kto艣 naprawd臋 mnie 艣ledzi艂.

- Nie ten kto艣. - Zatrzasn膮艂 drzwi szafki. - Nawet nie znam twojego rozmiaru.

- I nie dzwoni艂e艣 w sobot臋?

- Nie przypominam sobie - powiedzia艂, opieraj膮c palec na jasnopomara艅czowej brodzie. Wes by艂 ofiar膮 samoopalacza. Biedak, wygl膮da艂, jakby butelka fanty wybuch艂a mu w twarz. - Ale jestem sk艂onny do negocjacji. Powiedzmy za tydzie艅 odrabiania za mnie pracy domowej z angielskiego.

- B膮d藕 powa偶ny.

- To jednorazowa oferta.

- Czy ty o czym艣 wiesz?

- Masz odpowiedzi na pytania do Makbeta?

- Nie b膮d藕 kretynem.

- Ja? Przecie偶 przed chwil膮 oskar偶y艂a艣 mnie o szpiegowanie, n臋kanie telefonami i wtargni臋cie do twojego domu. Nie wspominaj膮c nawet o kupowaniu odra偶aj膮cej bielizny.

- Nie by艂a odra偶aj膮ca - zaprzeczy艂am.

- Tym lepiej. - Wes uda艂, 偶e ziewa. - Wracaj膮c do sedna, to nie ja umawiam si臋 z morderc膮, pami臋tasz? Wi臋c czemu nie p贸jdziesz oszczeka膰 prawdziwego winnego?

Pr贸bowa艂 czmychn膮膰, ale chwyci艂am go za r臋kaw nowej koszuli od Abercrombiego.

- Nie b膮d藕 z艂y - powiedzia艂am. - Po prostu mia艂am nadziej臋, 偶e to ty.

- Naprawd臋? - Ze zdziwienia uni贸s艂 brwi.

- No, tak. - Przypomnia艂am sobie, co Kimmie m贸wi艂a o tym, 偶e mo偶e Wes si臋 we mnie zadurzy艂. - Wola艂abym ju偶, 偶eby艣 to by艂 ty, a nie jaki艣 psychol.

- Pi臋knie dzi臋kuj臋 za komplement.

- Nie chcia艂am ci臋 urazi膰 - t艂umaczy艂am si臋. Nagle znienawidzi艂am brzmienia w艂asnego g艂osu.

Zamiast jednak pozwoli膰 mi powiedzie膰 cho膰by jedn膮 sylab臋 wi臋cej, Wes ruszy艂 do swojej sali. 艢wietnie.

Zacz臋艂a si臋 lekcja garncarstwa. Kimmie, ca艂a w skowronkach, uprzedzi艂a 偶e dzi艣 na zast臋pstwo przyjdzie Spencer, ale jest to informacja nieoficjalna.

- I nawet nie musia艂y艣my zara偶a膰 pani Mazur kokluszem - doda艂a.

Nieca艂e p贸艂 minuty p贸藕niej plotka si臋 potwierdzi艂a. Spencer wszed艂 do sali, wzi膮艂 marker i napisa艂 swoje imi臋 na tablicy, wyja艣niaj膮c, 偶e pani Mazur wyjecha艂a na kursy doszkalaj膮ce.

- Czyli jutro te偶 jej nie b臋dzie? - spyta艂a Kimmie.

- Nie. A teraz bierzmy si臋 do pracy.

- To tyle z pogaw臋dki - wyszepta艂a Kimmie, dodaj膮c kolejny wa艂eczek gliny do swojego glinianego garnka.

Ja r贸wnie偶 lepi艂am garnek - taki z p臋katym do艂em i wygi臋tym uchwytem.

Spencer, dok艂adnie tak samo jak pani Mazur, obchodzi艂 sal臋 wolnym krokiem, komentuj膮c prace uczni贸w i sugeruj膮c r贸偶ne rozwi膮zania.

- Jak uwa偶asz? - spyta艂a Kimmie, kiedy tylko nas mija艂. - Czy nie jest zbyt sflacza艂y? - Pomacha艂a mu przed nosem glinianym wytworem o konsystencji 偶elk贸w.

- Brak w tym dobrego materia艂u.

- Co to niby ma znaczy膰?

Spencer zignorowa艂 j膮 jednak (j膮 i jej 偶elka) i przyjrza艂 si臋 naczyniu, nad kt贸rym pracowa艂am.

- Nie zosta艂a艣 w pi膮tek....

Chwil臋 mi zaj臋艂o, nim przypomnia艂am sobie, 偶e zaproponowa艂 pogaw臋dk臋.

- Mia艂am du偶o do zrobienia.

- Rozumiem. - Pokiwa艂 g艂ow膮.

Spojrza艂am na swoje dzie艂o. Nagle poczu艂am si臋 skr臋powana.

- Kolejna miska? - Wskaza艂 moj膮 prac臋.

- Garnek - odpar艂am sztywno.

- Nie nu偶y ci臋 ci膮g艂e lepienie tego samego kszta艂tu? Wzruszy艂am ramionami, czuj膮c, 偶e twarz oblewa mi fala gor膮ca.

- Co ci臋 zainspirowa艂o? - naciska艂 Spencer. Wytar艂am d艂onie i wyj臋艂am szkicownik, w kt贸rym mia艂am wszystko rozrysowane.

- To spiralne schody - wyja艣ni艂am, pokazuj膮c uproszczony schemat. - Mia艂am nadziej臋, 偶e uda mi si臋 zastosowa膰 podobn膮 form臋 w garnku.

- Zawsze po艣wi臋casz swoim projektom tyle czasu? Przytakn臋艂am, staraj膮c si臋 idealnie wyprofilowa膰 uchwyt.

Z powodu wygi臋cia opada艂 pod w艂asnym ci臋偶arem.

- Lubi臋 wiedzie膰, dok膮d zmierzam, jeszcze zanim wyrusz臋 w podr贸偶. To troch臋 tak, jakbym mia艂a map臋.

- Mo偶e w艂a艣nie to stanowi problem?

Problem? Mina zrzed艂a mi ju偶 do ko艅ca. Zapewne przypomina艂am teraz ten oklapni臋ty uchwyt.

- Zbyt wiele planujesz - m贸wi艂 dalej Spencer. - Nie pozwalasz, by prowadzi艂o ci臋 twoje dzie艂o. Mo偶e ta glina nie chce przypomina膰 schod贸w? Mo偶e chce by膰 raczej zje偶d偶alni膮?

- Innymi s艂owy, m贸j garnek jest do niczego?

- Nie ma w sobie 偶ycia. Brak mu t臋tna - powiedzia艂.

- Ja mam t臋tno - wtr膮ci艂a Kimmie, podstawiaj膮c sw贸j nadgarstek. - Chcesz sprawdzi膰?

Spencer u艣miechn膮艂 si臋 kwa艣no i zasugerowa艂, by mniej zajmowa艂a si臋 swoim t臋tnem, a wi臋cej prac膮.

- Uwierzysz? Co za dupek - wymamrota艂a, kiedy oddali艂 si臋 na tyle, 偶e nas nie s艂ysza艂. Kimmie sp艂aszczy艂a swojego glinianego 偶elka drewnian膮 szpatu艂k膮.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮 i przygryz艂am doln膮 warg臋. S艂owa Spencera da艂y mi do my艣lenia.

- Oj, prosz臋 ci臋! - j臋kn臋艂a Kimmie, zauwa偶aj膮c moje zdenerwowanie. - Nie przywi膮zywa艂abym wagi do tego, co on m贸wi. Zachowuje si臋 jak idiota, bo nie chcia艂a艣 po szkole pobawi膰 si臋 w jego piaskownicy.

- Jak to?

- Nie zosta艂a艣 wtedy w pracowni, by z nim pogada膰. - Przewr贸ci艂a oczami z frustracji, 偶e musi mi to t艂umaczy膰.

Wzruszy艂am ramionami, a uchwyt garnka ca艂kiem si臋 urwa艂.

- Mo偶e to on zostawi艂 ci prezent? - Kimmie m贸wi艂a dalej. - To oczywiste, 偶e chce ci臋 zobaczy膰 w pi偶amie.

- Powiedz mi, o Krynico Wszelkiej M膮dro艣ci, czemu jest to takie oczywiste?

- Hmm... Tak tylko g艂o艣no my艣l臋... - rzek艂a, zerkaj膮c na Spencera.

Siedzia艂 przy biurku pani Mazur i patrzy艂 wprost na nas.

Rozdzia艂 26

W艂a艣nie mia艂am do艂膮czy膰 w sto艂贸wce do Kimmie i Wesa, kiedy nagle, mo偶e dwa kroki od automatu z napojami, wpad艂am na Matta. Pojawi艂 si臋 zupe艂nie znik膮d.

- Dziewi臋膰dziesi膮t osiem. - By艂 rozpromieniony.

- S艂ucham? - Nie mia艂am poj臋cia, o czym m贸wi艂.

- Test z francuskiego. Dziewi臋膰dziesi膮t osiem procent - wyja艣ni艂, wyra藕nie dumny z siebie. - By艂oby sto, ale pomiesza艂y mi si臋 te wszystkie rodzajniki m臋skie i 偶e艅skie. Le i la.

- To 艣wietnie - odpar艂am. - Znaczy 艣wietny wynik.

- A ty co porabia艂a艣? Pr贸bowa艂em si臋 do ciebie dodzwoni膰, 偶eby przekaza膰 ci dobre wie艣ci.

Przypomnia艂am sobie, jak mama m贸wi艂a, 偶e Matt stara艂 si臋 ze mn膮 skontaktowa膰:

- Ostatnio sporo si臋 dzieje - rzuci艂am.

- Chcesz o czym艣 pogada膰?

Zaprzeczy艂am i zerkn臋艂am ponad ramieniem ch艂opaka. Kimmie i Wes siedzieli ju偶 przy naszym stoliku.

Pomacha艂am im. Kimmie pokaza艂a OK, ale Wes najwyra藕niej wci膮偶 by艂 jeszcze na mnie obra偶ony. Jego skinienie g艂ow膮 by艂o chyba naj偶a艂o艣niejsz膮 pr贸b膮 przywitania si臋 w historii komunikacji niewerbalnej.

- G艂upio mi o to pyta膰 - m贸wi艂 Matt - ale czy istnieje szansa, 偶e przed kolejnym testem te偶 mi pomo偶esz? Wiem, musisz mi po艣wi臋ci膰 sw贸j czas, ale je艣li chcesz, mog臋 ci zap艂aci膰.

- Jasne, 偶e ci pomog臋 - odpar艂am. - A co do zap艂aty: nie ma takiej potrzeby.

- Na pewno?

Papla艂 p贸藕niej, 偶e nie chce, by jego 艣rednia si臋 obni偶y艂a i 偶e z艂o偶y艂 podanie o stypendium. S艂ucha艂am go jednym uchem.

Do sto艂贸wki wszed艂 w艂a艣nie Ben.

Zaj膮艂 miejsce w rogu, ale nie wzi膮艂 nic do jedzenia. Zamiast tego wyj膮艂 zeszyt i zacz膮艂 co艣 pisa膰. Widzia艂am, 偶e udaje - ukradkiem patrzy艂 na mnie.

- Nadal zaprz膮tasz sobie nim g艂ow臋? - spyta艂 Matt, zauwa偶ywszy, kogo obserwuj臋.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Nie chcia艂am m贸wi膰 o naszej randce w parku. Zreszt膮 zapewne i tak ju偶 si臋 wi臋cej nie um贸wimy.

- Nie, po prostu nie wiedzia艂am, 偶e i on ma teraz przerw臋 na lunch - wyja艣ni艂am, j膮kaj膮c si臋.

- To dlatego, 偶e wi臋kszo艣膰 pauz sp臋dza w bibliotece. Przynajmniej tak m贸wi膮. S艂ysza艂em te偶, 偶e rodzice uczni贸w wydzwaniaj膮 do szko艂y jak szaleni i chc膮, 偶eby go st膮d wyrzucono.

- Naprawd臋?

- To 偶adna tajemnica. Nie s艂ysza艂a艣 o tej pierwszoklasistce, Dorothy... A mo偶e Daisy jej by艂o? W ka偶dym razie dziewczyna twierdzi, 偶e kt贸rego艣 dnia j膮 艣ledzi艂. Urz膮dzi艂a niez艂膮 scen臋 - zacz臋艂a p艂aka膰 i krzycza艂a, 偶e jej rodzice go pozw膮. Wszyscy chc膮, 偶eby si臋 st膮d wyni贸s艂.

- Najwyra藕niej - mrukn臋艂am, przenosz膮c wzrok na Johna Kenneally'ego i jego kumpli sportsmen贸w. Stali w gromadzie zaledwie kilka metr贸w od Bena.

- Jak my艣lisz, co knuj膮? - zagai艂 Matt. Wzruszy艂am ramionami. Mniej wi臋cej w tej samej chwili John podszed艂 do Bena z talerzem zupy w r臋ku. Przystan膮艂 dla lepszego efektu.

Zadzia艂a艂o. Ludzie w r贸偶nych cz臋艣ciach sto艂贸wki zacz臋li chichota膰. Niekt贸rzy pokazywali ich sobie palcami. Pan Muse, nauczyciel wuefu, odwr贸ci艂 si臋 i udawa艂, 偶e nic nie widzi.

John uni贸s艂 talerz wysoko nad g艂ow膮 Bena.

Nie!" - krzykn臋艂am gdzie艣 w g艂臋bi siebie. Nie mia艂am poj臋cia, czy wypowiedzia艂am to na g艂os.

Nim Ben zauwa偶y艂 cokolwiek, by艂o ju偶 za p贸藕no. John obla艂 go zup膮 pomidorow膮. Breja 艣cieka艂a, pozostawiaj膮c czerwony 艣lad na piersi Bena. Jak gdyby krwawi艂o mu serce.

Kto艣 krzykn膮艂, 偶e Ben zamordowa艂 kolejn膮 dziewczyn臋. Kto艣 inny, udaj膮c, 偶e kaszle, wyrzuci艂 z siebie jak偶e sympatyczne: 鈥濵orderco, wracaj do domu". Kumple Johna Kenneally'ego przybijali sobie pi膮tki.

Ben si臋 jednak nie broni艂. Niedbale otar艂 koszulk臋 i siedzia艂, udaj膮c, 偶e to wszystko go nie zdenerwowa艂o.

Ja jednak by艂am w艣ciek艂a.

Nie zastanawiaj膮c si臋, co robi臋, chwyci艂am gar艣膰 serwetek i podesz艂am do stolika Bena.

- Mog臋 si臋 przysi膮艣膰? - spyta艂am. Nie czekaj膮c na odpowied藕, przycupn臋艂am obok.

- Raczej nie zostan臋 tu d艂ugo - odpar艂.

- Chyba nie pozwolisz im si臋 sprowokowa膰, co? - Wskaza艂am na Johna i jego kumpli, w tym Davisa Millera, mojego s膮siada gitarzyst臋. Davis przygl膮da艂 mi si臋 wielkimi br膮zowymi oczami. Zapewne zastanawia艂 si臋, co tam robi臋.

Zadawa艂am sobie to samo pytanie.

- Jak s膮dzisz, czemu jestem taki spokojny? - rzek艂 Ben.

- Dobre pytanie: dlaczego jeste艣 taki spokojny?

- Bo spodziewaj膮 si臋, 偶e zareaguj臋 inaczej. Nie dam im tej satysfakcji. Nie dam im powodu, 偶eby mnie wyrzucili ze szko艂y. Musz臋 tu zosta膰.

- Musisz? Skin膮艂 g艂ow膮.

- A tak na marginesie, chyba nie zamierza艂a艣 je艣膰 dzisiaj zupy, co?

- Podejrzewam, 偶e masz jej do艣膰 za wszystkich - powiedzia艂am, podaj膮c mu serwetki.

- Nie musisz tego robi膰.

- Jeste艣 ca艂y umazany. My艣l臋, 偶e przyda ci si臋 ma艂a pomoc.

- Chodzi o to, 偶e nie musisz pope艂nia膰 z mojego powodu towarzyskiego samob贸jstwa.

Spojrza艂am na Kimmie i Wesa. Siedzieli pi臋膰 stolik贸w dalej. Kimmie wyrzuci艂a w g贸r臋 d艂onie, bezg艂o艣nie pytaj膮c, co wyprawiam. Odwr贸ci艂am wzrok.

- To nie ja potrzebuj臋 ratunku. Pami臋tasz? - Ben spojrza艂 na mnie przenikliwie.

- Masz na my艣li to, co si臋 zdarzy艂o na parkingu? Przesta艂 wyciera膰 koszulk臋, nachyli艂 si臋 i powiedzia艂 艣ciszonym g艂osem:

- M贸wi臋 o tym, co si臋 stanie, je艣li nie b臋dziesz ostro偶na.

- Czy to ty dzwoni艂e艣 w sobot臋 wieczorem? Szerzej otworzy艂 oczy.

- Czy chcesz mi o czym艣 powiedzie膰?

- Nie - odpar艂am. - Za to ty musisz co艣 powiedzie膰 mnie. Co ty sobie my艣la艂e艣, przychodz膮c do mojego domu i m贸wi膮c, 偶e jestem w niebezpiecze艅stwie? To nie jest normalne.

- My艣la艂em, 偶e chc臋 ci pom贸c.

- Dziwnie okazujesz takie ch臋ci.

- Camelia, to nie ja jestem twoim wrogiem.

- Czy to ty zostawi艂e艣 mi ten prezent i li艣cik? Wygl膮da艂 na totalnie zdezorientowanego.

- Jaki prezent? Jaki li艣cik?

Odetchn臋艂am g艂臋boko, staraj膮c si臋 zachowa膰 spok贸j, ale serce wali艂o mi jak szalone i kr臋ci艂am si臋 na krze艣le.

- Czy to jaki艣 tw贸j pokr臋cony plan, 偶eby si臋 do mnie zbli偶y膰?

- Chc臋 ci pom贸c - powt贸rzy艂.

Rozejrza艂am si臋 po sto艂贸wce. T艂um si臋 troch臋 przerzedzi艂.

- Chcesz mi co艣 powiedzie膰, prawda? - spyta艂.

- Nie wiem. - Zerkn臋艂am na zegar. Do dzwonka zosta艂y trzy minuty.

- Mo偶e spotkamy si臋 dzisiaj wieczorem? Jeste艣 wolna ko艂o sz贸stej?

- Mam prac臋.

- To mo偶e jutro?

Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Nag艂e poczu艂am nieodpart膮 ch臋膰 ucieczki.

- Po prostu si臋 zg贸d藕 - nalega艂.

- Nie mog臋.

- Czy to dlatego, 偶e si臋 boisz?

Zagryz艂am doln膮 warg臋. Nie zna艂am odpowiedzi na to pytanie. Ben chcia艂 dotkn膮膰 mojego ramienia, ale zd膮偶y艂am si臋 odsun膮膰.

- Musz臋 i艣膰. - Wsta艂am od stolika.

- To nie jest odpowied藕. Spotkaj si臋 ze mn膮 wieczorem.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮 i odwr贸ci艂am si臋 do niego plecami, nim zd膮偶y艂 co艣 jeszcze doda膰.

I zanim uleg艂am pokusie, by si臋 zgodzi膰.

Rozdzia艂 27

Co ona sobie my艣la艂a, odgrywaj膮c t臋 scen臋 w sto艂贸wce? Wiem, 偶e chcia艂a przyku膰 uwag臋.

Nie wiem tylko, czemu si臋 tak zachowuje. Powinna by膰 wdzi臋czna za prezent, kt贸ry jej zostawi艂em, a nie robi膰, co chce, i ignorowa膰 ostrze偶enie.

Czasami chcia艂bym o niej zapomnie膰. Tymczasem prze艣laduje mnie w snach, jest pierwsz膮 osob膮, o kt贸rej my艣l臋, gdy si臋 budz臋, i ostatnim obrazem, jaki widz臋 przed za艣ni臋ciem.

Gdyby tylko mnie s艂ucha艂a, wszystko by艂oby w porz膮dku.

Rozdzia艂 28

Przez nast臋pnych kilka dni stara艂am si臋 unika膰 Bena. Nie zostawa艂am d艂u偶ej po chemii, chocia偶 wiedzia艂am, 偶e chce porozmawia膰. Nie siada艂am z nim w sto艂贸wce, mimo 偶e ostatnio stale tam jada艂 lunche.

I nie pozwala艂am mu si臋 dotyka膰.

Chocia偶 pr贸bowa艂 to robi膰.

Podawa艂 mi r贸偶ne rzeczy, przypadkiem wpada艂 na mnie w korytarzu. Kimmie wysnu艂a teori臋, 偶e Ben ma jaki艣 zwi膮zany z dotykaniem fetysz. Wes uwa偶a艂 z kolei, 偶e ma to co艣 wsp贸lnego z poczuciem kontroli - zupe艂nie jakby ch艂opak znaczy艂 swoje dotykowe terytorium.

- Wie, 偶e nie chcesz kontaktu fizycznego - wyja艣nia艂. - Ale i tak o niego zabiega, by pokaza膰 ci, kto jest g贸r膮.

Nie wiem, jaka jest przyczyna. Po prostu jestem ju偶 tym zm臋czona.

Odk膮d unikam rozm贸w z Benem, 偶ycie wr贸ci艂o do wzgl臋dnej normy, czego dowodem by艂o dzisiejsze popo艂udnie.

Po lekcjach poszli艣my z Kimmie i Wesem do Brain Freeze i jedli艣my Bananowy Kube艂ek - wielki deser z bananami i lodami podany z trzema przypominaj膮cymi wios艂a 艂y偶kami.

- Ludzie wci膮偶 m贸wi膮 o twoim wyst臋pie w sto艂贸wce - odezwa艂 si臋 Wes.

- To nie ja, tylko John. - Przerzuci艂am jego wios艂o na inn膮 stron臋 kube艂ka, zaznaczaj膮c moje lodowe terytorium.

- Ale艣 ty niedotykalska - stwierdzi艂.

- Oczywi艣cie 偶art s艂owny niezamierzony - doda艂a Kimmie. - Gdzie by艂e艣 wczoraj wieczorem? - Spojrza艂a na Wesa. - Dzwoni艂am, ale tw贸j tata nie powiedzia艂, gdzie si臋 podziewasz.

- Nigdzie. - Wzruszy艂 ramionami. Usta mia艂 pe艂ne lod贸w. - Prze艣ladowa艂em jakie艣 dziewczyny, robi艂em im fotki z ukrycia w chwili, gdy najmniej si臋 tego spodziewa艂y, i zostawia艂em im prezenty pod oknami sypialni. M贸wi臋 wam, praca prze艣ladowcy nigdy si臋 nie ko艅czy. - Wyda艂 z siebie bardzo przesadzone westchnienie i popatrzy艂 na mnie wymownie.

- Przecie偶 przeprosi艂am - przypomnia艂am mu.

- Lubi臋 przeprosiny, w kt贸re kto艣 wk艂ada wi臋cej zaanga偶owania. Ale skoro ju偶 m贸wimy o prze艣ladowcach, s艂yszeli艣cie o Debbie? Podobno Ben j膮 艣ledzi艂, zostawia艂 jej karteczki na drzwiach do szafki i og贸lnie miesza艂 jej w g艂owie.

- To dziewczyna z pierwszego roku? - spyta艂am, przypomniawszy sobie, 偶e Matt opowiada艂 co艣 podobnego.

Wes przytakn膮艂.

- Debbie Marcus, kapitan dru偶yny p艂ywaczek. Obecnie spotyka si臋 z Toddem McCaffreyem.

- I podobno prze艣laduje j膮 Ben Rozpruwacz - wtr膮ci艂a Kimmie.

- Pami臋tajcie, kto jako pierwszy wam o tym powiedzia艂.

- No w艂a艣nie - rzuci艂a Kimmie, odk艂adaj膮c swoje wios艂o do kube艂ka. - Jakim cudem nie ja pierwsza si臋 o tym dowiedzia艂am?

- Mamy zaleg艂o艣ci w ploteczkach, co? - Wes u艣miechn膮艂 si臋 kpi膮co.

- Nie - odpar艂a. - Po prostu nie prowadzam si臋 z pierwszakami.

- Dla twojej informacji, us艂ysza艂em o tym od zaprzyja藕nionego trzecioklasisty, kt贸ry pragnie pozosta膰 anonimowy.

- Niewa偶ne. - Kimmie a偶 przewr贸ci艂a oczami. - Czy tw贸j tajemniczy informator poda艂 wi臋cej szczeg贸艂贸w?

Wes wzruszy艂 ramionami, ale wida膰 by艂o, 偶e nie ma nic wi臋cej do dodania.

- Diabe艂 tkwi w szczeg贸艂ach, ch艂opcze - skwitowa艂a Kimmie. - Lepiej wi臋c usi膮d藕 grzecznie z ty艂u i pozw贸l mi poprowadzi膰 lokomotyw臋 plotek. Ju偶 ja si臋 wszystkiego dowiem.

- To dowiedz si臋 czego艣 na ten temat - podsun膮艂 Wes. - Widzia艂em, jak rzeczona pierwszoklasistka wrzeszcza艂a na Bena i rzuci艂a mu w twarz papierow膮 kulk膮.

- Papierow膮 kulk膮 czy zgniecionym li艣cikiem? Jednym z tych, o kt贸rych m贸wi艂e艣.

Wes zmarszczy艂 czo艂o.

- A sk膮d ja mam to wiedzie膰? - zapyta艂.

- Jak wspomina艂am, usi膮d藕 grzecznie z ty艂u i pozw贸l mi prowadzi膰 - doradzi艂a mu Kimmie.

Nabra艂am du偶膮 porcj臋 lod贸w i wygodnie si臋 opar艂am.

- Powiedzia艂a艣 rodzicom o ca艂ej sytuacji? - Kimmie zwr贸ci艂a si臋 do mnie.

- Jeszcze nie.

- Powinna艣, skoro to ci臋 przera偶a - stwierdzi艂a. - Pewnie jaki艣 palant ze szko艂y widzia艂 ci臋 w towarzystwie Bena i chce si臋 zabawi膰.

- Mo偶e - westchn臋艂am. - Dlatego chc臋 jeszcze odczeka膰, spr贸bowa膰 samej to rozgry藕膰, nim zrobi臋 z tego wielk膮 spraw臋.

- Ostatnie s艂owa ofiary. - Wes chichota艂.

- A skoro ju偶 o tym mowa... - Kimmie chyba wyczu艂a moj膮 ch臋膰 zmiany tematu. - Mama zosta艂a ofiar膮 taty. Gdyby艣cie widzieli, jak wczoraj po偶era艂 wzrokiem osiemnastoletni膮 opiekunk臋 Nate'a. Jasne, dziewczyna mia艂a na sobie mikromini, kr贸tki top i kozaki, kt贸rych nie powstydzi艂aby si臋 profesjonalistka spod latarni.

- Dasz mi jej numer? - spyta艂 Wes.

- Ustaw si臋 w kolejce za moim napalonym ojczulkiem. Gdy seksowna niania ju偶 wysz艂a, tata pr贸bowa艂 przekona膰 mam臋, 偶eby skr贸ci艂a sp贸dnic臋 o dobre dwadzie艣cia pi臋膰 centymetr贸w.

- To dopiero orze藕wiaj膮ca perspektywa - mrukn膮艂 ch艂opak.

- Nie tak orze藕wiaj膮ca jak twoja pomara艅czowa twarz - skwitowa艂a Kimmie. - M贸wi艂am ci... Samoopalacze trzeba aplikowa膰 r贸wnomiernie.

- Przynajmniej troch臋 ju偶 wyblak艂o - przysz艂am Wesowi z pomoc膮.

- Tata nie chce nawet na mnie patrze膰 - j臋kn膮艂. - M贸wi, 偶e robi mu si臋 niedobrze.

- Czyli na w艂asny widok w lustrze pewnie chce mu si臋 rechota膰? - spyta艂a Kimmie. - Nie oszukujmy si臋. Materia艂em na modela Calvina Kleina to on nie jest.

- Nie jest nawet materia艂em na modela bielizny marki Tesco. - Skrzywi艂am si臋.

- To nieistotne. - Wes pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Dop贸ki nie przyprowadz臋 do domu jakiej艣 艣licznotki, mam przechlapane.

- Ani s艂owa wi臋cej. - Kimmie westchn臋艂a. - O kt贸rej mam przyj艣膰?

- Dzi臋ki. - Na ustach Wesa wykwit艂 u艣miech. - Ale on tego nie kupi. Za dobrze ci臋 zna.

- To mo偶e Camelia?

- Chwila. - Wes przerwa艂 rozmow臋 i swoim wios艂em wskaza艂 na drzwi. - Ben Rozpruwacz na drugiej.

Obejrza艂am si臋. W przej艣ciu rzeczywi艣cie sta艂 Ben.

- Jak my艣licie, o co mu chodzi? - spyta艂am.

- C贸偶, to lodziarnia - stwierdzi艂a Kimmie. - Pozw贸l ch艂opakowi czasem zje艣膰 deser.

- A gdzie tam. - Wes pu艣ci艂 do mnie oko. - Zobaczy艂 ci臋. Idzie w nasz膮 stron臋. Na pewno chce ci臋 podotyka膰.

Zn贸w si臋 obejrza艂am, ale Ben by艂 ju偶 przy naszym stoliku.

- Cze艣膰. - Skin膮艂 Wesowi i Kimmie na powitanie, a potem skupi艂 uwag臋 na mnie. - Masz chwilk臋?

- Teraz jestem zaj臋ta.

Popatrzy艂 na prawie ju偶 pusty Bananowy Kube艂ek.

- Prosz臋, to zajmie tylko chwil臋.

- Nie mo偶esz m贸wi膰 tutaj?

- Zamieniamy si臋 w s艂uch - oznajmi艂 Wes, prostuj膮c si臋 w swoim fotelu.

- Mia艂em nadziej臋 na rozmow臋 w cztery oczy.

- Co za r贸偶nica? - spyta艂a Kimmie. - Jeste艣my jej najlepszymi przyjaci贸艂mi. Jak tylko wyjdziesz, i tak nam wszystko powie.

Sprzeda艂am Kimmie pod sto艂em kopniaka. Ca艂y czas my艣la艂am o li艣ciku.

- No dobrze - zgodzi艂am si臋 wreszcie. - Ale mam tylko minut臋.

- Trzydzie艣ci sekund, dop贸ki nie opr贸偶ni臋 kube艂ka - wtr膮ci艂 Wes, wyskrobuj膮c z dna resztki deseru.

Ben poprowadzi艂 mnie do stolika w rogu sali. Usiedli艣my naprzeciw siebie.

- Czemu mnie unikasz? - spyta艂 ponaglaj膮cym tonem. Odetchn臋艂am g艂臋boko, zastanawiaj膮c si臋, od czego zacz膮膰.

Na twarz wyst膮pi艂 mu rumieniec i nachyli艂 si臋, m贸wi膮c:

- To niepraktyczne. Musimy wsp贸艂pracowa膰. Jak inaczej mamy zaliczy膰 laborki?

- Wi臋c chodzi o chemi臋?

- Nie - westchn膮艂. - Nie chodzi o chemi臋.

- Zatem chodzi o to, 偶e spotka mnie co艣 okropnego, tak?

- To nie jest zabawa - t艂umaczy艂. - I nie wym贸wka, by m贸c si臋 do ciebie zbli偶y膰.

- A zatem co?

- Wiesz przecie偶. Pytania, kt贸re powinni艣my sobie zada膰, to 鈥瀔to" i 鈥瀌laczego".

- Poczekaj - odpar艂am. - Troch臋 si臋 pogubi艂am. - Zerkn臋艂am na Kimmie i Wesa. Kimmie stara艂a si臋 mnie roz艣mieszy膰, oblizuj膮c swoje miniwios艂o.

- Denerwujesz si臋, kiedy jestem obok, prawda? - Jego oczy nakre艣li艂y wzd艂u偶 mej twarzy niewidzialn膮 lini臋, a wzrok zatrzyma艂 si臋 na szyi akurat w chwili, gdy prze艂yka艂am 艣lin臋.

- Powiedz mi po prostu, czego chcesz - wypali艂am.

- Pom贸c ci - przypomnia艂.

- Pom贸c w czym? Nie potrzebuj臋 pomocy.

- Pos艂uchaj - zacz膮艂. - Wiem, 偶e to brzmi jak wariactwo, ale je艣li nie pozwolisz mi pom贸c, wydarzy si臋 co艣 naprawd臋 bardzo z艂ego.

- Na przyk艂ad co?

- Nie tutaj - odpar艂, rozgl膮daj膮c si臋, jakby sprawdza艂, czy nikt nas nie pods艂uchuje. - Porozmawiajmy gdzie indziej.

- Nie ma mowy.

- Prosz臋 - nalega艂.

Znowu spojrza艂am na Kimmie i Wesa. Ch艂opak wyczu艂, 偶e jestem zdenerwowana, i by艂 got贸w dzia艂a膰. Kimmie prawie siedzia艂a mu na kolanach i powstrzymywa艂a przed zrobieniem czego艣 g艂upiego.

- Co ty na to? - m贸wi艂 Ben. - P贸jdziesz teraz ze mn膮?

- I potem zostawisz mnie w spokoju?

- Nie mog臋 tego obieca膰. Ale spr贸buj臋 wszystko wyja艣ni膰.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮, powtarzaj膮c sobie, 偶e to z艂y pomys艂. Ale i tak zdecydowa艂am, 偶e z nim p贸jd臋.

Rozdzia艂 29

Kaza艂am Kimmie i Wesowi poczeka膰 w Brain Freeze i da艂am Benowi dok艂adnie pi臋tna艣cie minut, by powiedzia艂, o co mu chodzi.

Nie byli zachwyceni, ale pla偶a, na kt贸r膮 mieli艣my i艣膰, znajdowa艂a si臋 przy ko艅cu ulicy, i poprosi艂am, by mi obiecali, 偶e je艣li nie wr贸c臋 za dwadzie艣cia minut, zaczn膮 poszukiwania.

Posz艂am wi臋c. Jaka艣 cz臋艣膰 mnie odetchn臋艂a z ulg膮, 偶e to si臋 wreszcie sko艅czy, inna cz臋艣膰 by艂a przera偶ona tym, co mog艂abym us艂ysze膰 z ust Bena.

Spacerowali艣my g艂贸wn膮 alej膮 w ciszy, dop贸ki nie ujrzeli艣my oceanu. Tak jak si臋 spodziewa艂am, na pla偶y by艂o mn贸stwo os贸b - rybacy t艂oczyli si臋 na nabrze偶u, cumuj膮c kutry, kilku spacerowicz贸w z psami przemierza艂o niespiesznie piaszczysty brzeg, a dzieciaki okupowa艂y hu艣tawki.

Ben poprowadzi艂 nas do miejsca na ska艂ach, gdzie wida膰 by艂o ocean w ca艂ej okaza艂o艣ci, ale wci膮偶 dociera艂y do nas odg艂osy p臋dz膮cych poblisk膮 ulic膮 samochod贸w. Usiedli艣my twarzami do siebie, ale Ben wbija艂 wzrok w wod臋, zupe艂nie jakby m贸j widok by艂 teraz trudniejszy do zniesienia ni偶 to, co mia艂 mi powiedzie膰.

- Jeste艣my na miejscu - zagai艂am. Z nerw贸w zacz臋艂am poprawia膰 kucyk.

Ben wreszcie na mnie spojrza艂. Zmieni艂 si臋 wyraz jego twarzy. Nie malowa艂a si臋 ju偶 na niej rozpacz, a raczej mieszanka determinacji i chyba smutku.

- O co chodzi? - spyta艂am, zagl膮daj膮c w jego szare oczy.

- To si臋 wydarzy艂o w takim w艂a艣nie miejscu - odpowiedzia艂.

- Co takiego?

Po艂o偶y艂 d艂onie na g艂adkiej skale i zacisn膮艂 pi臋艣ci, jakby w oczekiwaniu, 偶e kamie艅 doda mu odwagi.

- Wiem, 偶e s艂ysza艂a艣 r贸偶ne rzeczy na m贸j temat.

- Masz na my艣li swoj膮 dziewczyn臋?

- Julie - wyszepta艂. Mia艂 zachrypni臋ty g艂os, jakby wypowiadanie jej imienia by艂o udr臋k膮. - Wiem, co ludzie m贸wi膮, ale ja jej nie zabi艂em. To by艂 wypadek. Zale偶y mi, aby艣 o tym wiedzia艂a. - Spojrza艂 mi g艂臋boko w oczy, sprawdzaj膮c, czy mu wierz臋. Unika艂am jednak jego wzroku.

- Tamtego dnia poszli艣my na spacer na klify - kontynuowa艂. - Poni偶ej rozci膮ga艂a si臋 kamienista pla偶a. Pok艂贸cili艣my si臋.

Rzeczywi艣cie, Matt wspomina艂, 偶e Ben ma ognisty temperament.

- Chwyci艂em j膮 za rami臋 - ci膮gn膮艂 opowie艣膰. - Ale odsun臋艂a si臋 w stron臋 przepa艣ci. Chcia艂em j膮 z艂apa膰, powstrzyma膰, ale nie zd膮偶y艂em. - Popatrzy艂 w stron臋 wody. Jego g艂os by艂 teraz zaledwie odrobin臋 g艂o艣niejszy ni偶 szept. - Spad艂a.

Popatrzy艂am na jego przedrami臋. D艂ugi r臋kaw koszulki zakrywa艂 blizn臋. Zastanawia艂am si臋, sk膮d j膮 mia艂. Czy zaatakowa艂 Julie, a ona si臋 broni艂a? A mo偶e zszed艂 po ska艂ach, by ocali膰 jej 偶ycie?

- Czemu j膮 chwyci艂e艣? - spyta艂am. - Dlaczego si臋 od ciebie odsuwa艂a?

- Bo jestem inny.

- S艂ucham?

Ben za艂o偶y艂 okulary przeciws艂onecznie, abym nie widzia艂a, jaki jest wzburzony. - Jego oczy si臋 zaczerwieni艂y. Powstrzymywa艂 艂zy.

- Pami臋tasz ten dzie艅 na parkingu, kiedy zepchn膮艂em ci臋 z drogi?

Skin臋艂am g艂ow膮.

- Wtedy dotkn膮艂em twojego brzucha. I mia艂em takie dziwne wra偶enie... 偶e stanie si臋 co艣 z艂ego. Na chemii by艂o tak samo, gdy dotkn膮艂em twojej d艂oni. Ale tym razem wra偶enie si臋 nasili艂o.

- Chwileczk臋 - przerwa艂am mu. By艂am ca艂kiem zdezorientowana. - O czym ty m贸wisz?

- Wyczuwam r贸偶ne rzeczy - wyja艣ni艂. - Kiedy dotykam ludzi. Czasami te偶 co艣 widz臋. Dlatego uciek艂em tamtego dnia z parkingu, gdy ju偶 upewni艂em si臋, 偶e nic ci si臋 nie sta艂o. Nie chcia艂em stawia膰 czo艂a temu, co wyczu艂em. Chcia艂em udawa膰, 偶e to si臋 nigdy nie wydarzy艂o, 偶e nigdy wcze艣niej ci臋 nie spotka艂em.

- M贸wisz mi, 偶e jeste艣 jasnowidzem?

- Pomy艣l... - zignorowa艂 pytanie. - Jak s膮dzisz, czemu ostatnio tak cz臋sto ci臋 dotyka艂em? Musia艂em si臋 upewni膰.

- Upewni膰?

- 呕e twoje 偶ycie jest w niebezpiecze艅stwie - przypomnia艂 mi.

Nabra艂am powietrza. W mojej g艂owie k艂臋bi艂y si臋 miliony pyta艅.

- Tamtego dnia z Julie te偶 co艣 wyczu艂em - opowiada艂. - Ale to nie by艂o niebezpiecze艅stwo. Wyczu艂em, 偶e k艂ama艂a. Gdy jej dotkn膮艂em, zobaczy艂em, 偶e spotyka si臋 z kim艣 innym. Zdradzi艂a mnie. Spyta艂em j膮 o to. Wyzna艂a prawd臋. Ale ja dr膮偶y艂em temat. Chcia艂em wiedzie膰, kim on jest i jak d艂ugo to trwa. Wi臋c z艂apa艂em j膮 mocniej, a obraz sta艂 si臋 wyra藕niejszy. Zobaczy艂em najlepszego przyjaciela. Widzia艂em ich dwoje, razem... Le偶eli na pla偶y. Ca艂owali si臋 na brzegu oceanu... Niewa偶ne, co inni m贸wi膮. Nigdy nie zamierza艂em jej skrzywdzi膰. Ale chwyci艂em j膮 zbyt mocno i si臋 wystraszy艂a.

- Dlatego si臋 cofn臋艂a. - Wszystko nabiera艂o sensu.

- To psychometria - wyja艣ni艂 Ben. - Umiej臋tno艣膰 wyczuwania r贸偶nych rzeczy przez dotyk. Ludzie z tak膮 cech膮 r贸偶nie z niej korzystaj膮. Niekt贸rzy przyk艂adaj膮 obiekty do czo艂a, by uzyska膰 wizj臋. Innym wystarczy, 偶e us艂ysz膮 d藕wi臋ki lub poczuj膮 zapach, gdy czego艣 dotykaj膮. W moim przypadku pomi臋dzy dotkni臋ciem kogo艣 a zranieniem go jest bardzo cienka granica. Nie mog臋 sobie pozwoli膰 na jej przekroczenie. - Ci臋偶ko prze艂kn膮艂 艣lin臋 i spojrza艂 na swoje d艂onie. - Kiedy docieram do tego punktu i jestem zbyt blisko - ci膮gn膮艂 - co艣 we mnie si臋 zmienia i trac臋 kontrol臋. Cz臋sto trac臋 nawet rozs膮dek. Cia艂o jest na miejscu, ale umys艂 ju偶 nie.

- Co zatem robisz? - spyta艂am.

- Staram si臋 nad tym panowa膰 r贸偶nymi sposobami, na przyk艂ad medytacj膮 i taekwondo. One pozwalaj膮 mi si臋 skupi膰. Ale i tak jest ci臋偶ko. To wci膮偶 mnie przera偶a. Dlatego trzymam si臋 od wszystkich z daleka i dlatego ci臋 odpycha艂em. Po tym, co zasz艂o z Julie, nie chcia艂em zna膰 niczyjego losu ani widzie膰 niczyich sekret贸w.

- I s膮dzi艂e艣, 偶e uda ci si臋 偶y膰 bez kontaktu fizycznego z innymi?

- Jeszcze kilka miesi臋cy temu to si臋 sprawdza艂o.

- Wtedy mnie dotkn膮艂e艣.

Skin膮艂 g艂ow膮 i zacisn膮艂 szcz臋k臋. Rysy jego twarzy wyostrzy艂y si臋.

- Z pocz膮tku chcia艂em zignorowa膰 to przeczucie, ale sumienie mi nie pozwala艂o. A gdyby sta艂o ci si臋 co艣 z艂ego? Co艣, czemu m贸g艂bym zapobiec?

- To wiele t艂umaczy. - My艣la艂am o tym, 偶e Ben zawsze sp贸藕nia si臋 na lekcje i unika t艂oku w korytarzu. Przypomnia艂am sobie, jak wypar艂 si臋, 偶e si臋 spotkali艣my, gdy podesz艂am do jego szafki.

- Ale co to oznacza dla mnie? - spyta艂am. - Dotykasz mnie i wyczuwasz r贸偶ne rzeczy?

Skin膮艂 g艂ow膮 i podsun膮艂 okulary na czubek g艂owy, ods艂aniaj膮c oczy. By艂y spuchni臋te i zaczerwienione.

- St膮d wiem, 偶e jeste艣 w niebezpiecze艅stwie.

- Co wi臋c ma si臋 wydarzy膰?

Patrzy艂 bez s艂owa przez d艂u偶sz膮 chwil臋, jak gdyby pr贸bowa艂 zapami臋ta膰 kontury mojej twarzy.

- Powiedz - nalega艂am, wyczuwaj膮c jego wahanie.

- Widz臋 twoje cia艂o - wyszepta艂 wreszcie.

- Moje cia艂o? W sensie zw艂oki?

Skin膮艂 g艂ow膮, a ja poczu艂am ogromny ci臋偶ar na 偶o艂膮dku, zupe艂nie jakbym mia艂a si臋 zaraz rozchorowa膰.

- Z pocz膮tku nie by艂em pewien - ci膮gn膮艂. - To by艂o tylko przeczucie. Ale potem, podczas pikniku, kiedy mnie poca艂owa艂a艣... wtedy wiedzia艂em na pewno.

Odetchn臋艂am g艂臋boko. Nie by艂am w stanie spyta膰 o nic wi臋cej.

- Wszystko w porz膮dku?

Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Czu艂am, jakby brakowa艂o mi powietrza. Zerkn臋艂am na zegarek, podejrzewaj膮c, 偶e min臋艂o znacznie wi臋cej ni偶 pi臋tna艣cie minut.

- Prosz臋, nie m贸w o tym nikomu - poprosi艂. - To prywatna sprawa.

- To, 偶e jestem w niebezpiecze艅stwie?

- Nie. To, 偶e mam takie umiej臋tno艣ci. Chcia艂bym, 偶eby to pozosta艂o tajemnic膮, przynajmniej na razie.

- Nasz ma艂y sekret?

- Tak, chyba tak. - Skin膮艂 g艂ow膮, a ja przygl膮da艂am si臋 jego twarzy. Szuka艂am jakiego艣 spojrzenia, kt贸re zdradzi艂oby, 偶e to on zostawi艂 prezent, ale nic na to nie wskazywa艂o.

- Mogliby艣my porozmawia膰 p贸藕niej? - spyta艂. - Mog臋 do ciebie zadzwoni膰?

- Musz臋 ju偶 i艣膰 - powiedzia艂am. S艂owa wi臋z艂y mi w gardle.

Wymamrota艂 co艣, jak膮艣 obietnic臋, 偶e mi pomo偶e, 偶e dotrze do sedna sprawy, ale ja ju偶 nie s艂ucha艂am.

Wsta艂am z kamieni. Nagle poczu艂am, 偶e kto艣 mnie obserwuje. Odwr贸ci艂am si臋 i zobaczy艂am Kimmie i Wesa. Siedzieli na hu艣tawkach i przygl膮dali mi si臋 z oddali.

Rozdzia艂 30

Nie chce mnie s艂ucha膰. Opracowa艂em wi臋c plan. Mam tylko nadziej臋, 偶e doceni wszystkie starania - wszystko, co robi臋, by j膮 uszcz臋艣liwi膰.

Raz na zawsze.

Rozdzia艂 31

Po mojej rozmowie z Benem Wes i Kimmie zamienili si臋 w maszyny do zadawania pyta艅. Ale ja nie mia艂am ochoty o tym m贸wi膰. Wpatrywa艂am si臋 tylko w okno samochodu, gdy Wes odwozi艂 nas do dom贸w. Patrzy艂am na zlewaj膮ce si臋 kolory, domki przemieszane z du偶ymi budynkami i zielone drzewa. Wszystko stapia艂o si臋 w jedn膮 wielobarwn膮 plam臋.

- No, dawaj - b艂aga艂a Kimmie. - Je艣li nie chcesz opowiedzie膰 pe艂nej wersji, to mo偶e chocia偶 skr贸con膮?

Pokr臋ci艂am g艂ow膮. By艂am wci膮偶 wyprowadzona z r贸wnowagi rozmow膮 z Benem, wizj膮 jego dziewczyny spadaj膮cej z klifu, przera偶eniem, kt贸re musia艂o malowa膰 si臋 na jej twarzy, kiedy zobaczy艂a, jak Ben rzuca si臋 w jej stron臋.

- Ziemia do Camelii Kameleon - rzek艂 Wes do zwini臋tej w pi臋艣膰 d艂oni. Udawa艂, 偶e ma w r臋ku megafon.

- Mo偶e trzeba ochlapa膰 jej twarz wod膮? - zasugerowa艂a Kimmie.

- Mam tylko wygazowan膮 col臋 - powiedzia艂 Wes, wyjmuj膮c sk膮d艣 jednorazowy kubek. Zerkn膮艂 na mnie w tylnym lusterku, ale ja odwr贸ci艂am wzrok do ulicy. Pragn臋艂am ju偶 by膰 w domu.

- Mam z tob膮 wej艣膰? - spyta艂a Kimmie, kiedy ju偶 podjechali艣my do mnie.

- Nie, dzi臋ki - odpar艂am. Uda艂o mi si臋 nawet u艣miechn膮膰. - Zadzwoni臋 do ciebie, dobrze?

Skin臋艂a g艂ow膮, a ja wesz艂am i skierowa艂am si臋 wprost do kuchni. Cz臋艣膰 mnie ucieszy艂a si臋, kiedy znalaz艂am li艣cik od mamy z informacj膮, 偶e jedna z nauczycielek w szkole jogi zachorowa艂a, a ona zgodzi艂a si臋 j膮 zast膮pi膰. Pozosta艂a cz臋艣膰 by艂a przera偶ona faktem, 偶e jestem sama.

Nie umia艂am wymaza膰 z pami臋ci s艂贸w Bena, dlatego gdy tylko wesz艂am do swojego pokoju, upewni艂am si臋, 偶e okna s膮 zamkni臋te, a rolety zasuni臋te.

By艂a dopiero pi膮ta po po艂udniu. Do powrotu taty zosta艂a jeszcze dobra godzina. Usiad艂am wi臋c przy biurku i wpisa艂am w Google termin 鈥瀙sychometria". Mia艂am nadziej臋, 偶e Ben zmy艣li艂 to s艂owo, 偶e sam nie wiedzia艂, o czym m贸wi.

Ale link z definicj膮 wy艣wietli艂 si臋 od razu.

Psychometria: umiej臋tno艣膰 鈥瀢idzenia" poprzez dotyk w celu poznania historii danego przedmiotu albo odkrycia przysz艂o艣ci cz艂owieka.

Przysiad艂am na rogu 艂贸偶ka i przytuli艂am si臋 do misia. Stara艂am si臋 zrozumie膰, co to wszystko znaczy - co si臋 stanie, je艣li postanowi臋 zaufa膰 Benowi. Gapi艂am si臋 na swoje odbicie w lustrze: zwi膮zane z ty艂u w艂osy, twarz w kszta艂cie serca, szeroko rozstawione oczy... Zastanawia艂am si臋, co naprawd臋 widzia艂 Ben, kiedy mnie dotyka艂.

I jak wygl膮da艂abym martwa.

Chwil臋 p贸藕niej zadzwoni艂 telefon. Jego sygna艂 艣miertelnie mnie przerazi艂. Patrzy艂am przez chwil臋 na aparat, zastanawiaj膮c si臋, czy powinnam odebra膰 - czy ten, kto zostawi艂 mi prezent, wiedzia艂, 偶e by艂am w domu sama?

Cztery dzwonki. Pi臋膰.

Wreszcie odebra艂am, ale nim zdo艂a艂am si臋 odezwa膰, ten kto艣 si臋 roz艂膮czy艂. Zaczerpn臋艂am powietrza, staraj膮c si臋 zrzuci膰 z piersi wielki ci臋偶ar. 呕a艂owa艂am, 偶e nie przysta艂am na propozycj臋 Kimmie i nie poprosi艂am, aby ze mn膮 zosta艂a.

Zamiast postawi膰 s艂uchawk臋 na baz臋, zn贸w po艂o偶y艂am j膮 obok aparatu i zesz艂am do piwnicy, gdzie w rogu urz膮dzi艂am sobie warsztat z prawdziwego zdarzenia, taki ze sto艂em i ko艂em garncarskim. Rozpakowa艂am paczk臋 gliny, odkroi艂am gruby plaster i rzuci艂am nim o blat. Potem zrolowa艂am go d艂o艅mi w walec, zwalczaj膮c w sobie ch臋膰 analizowania i planowania wszystkiego. Postanowi艂am skupi膰 si臋 na fakturze gliny i na tym, jak zmienia si臋 pod naciskiem moich d艂oni.

- Czym chce by膰 ta rze藕ba? - spyta艂am, bior膮c sobie do serca s艂owa Spencera i pozwalaj膮c, by kierowa艂o mn膮 dzie艂o.

Ko艂o godziny walczy艂am z glin膮, ale jedyne, co mi wychodzi艂o, to dziwny kszta艂t z uchwytami po bokach. Wygl膮da艂 jak skakanka. Czego艣 bardziej pozbawionego 偶ycia nie mog艂am chyba zrobi膰.

W艂a艣nie mia艂am zmi膮膰 to co艣 z powrotem w kul臋, kiedy us艂ysza艂am jaki艣 ha艂as na g贸rze schod贸w.

- Tato? - zawo艂a艂am.

Nikt nie odpowiedzia艂.

Wr贸ci艂am do pracy. Wm贸wi艂am sobie, 偶e ha艂as dochodzi艂 z zewn膮trz. Kto艣 po prostu trzasn膮艂 drzwiami samochodu. Ale potem us艂ysza艂am to ponownie. Tym razem wyra藕niej.

Powoli podesz艂am do schod贸w. Przez okno piwnicy dostrzeg艂am, jak ciemno jest na zewn膮trz. Zerkn臋艂am na zegarek. Zbli偶a艂a si臋 贸sma.

Gdzie tata? Czemu mamy jeszcze nie ma?

Ha艂as nie ustawa艂. Posz艂am na g贸r臋 i w艂膮czy艂am 艣wiat艂o w kuchni. I w贸wczas d藕wi臋k ucich艂.

- Tato?! - zawo艂a艂am ponownie, zastanawiaj膮c si臋, czy mo偶e zapomnia艂 kluczy do domu. Przez okno w salonie wyjrza艂am na ulic臋, ale auta nie by艂o na podje藕dzie. Rodzice jeszcze nie wr贸cili.

Moje t臋tno przyspieszy艂o, kiedy podchodzi艂am do drzwi. Wyjrza艂am przez wizjer, ale nikogo tam nie by艂o. Powtarza艂am sobie, 偶e to na pewno jaki艣 akwizytor, kt贸ry ju偶 poszed艂.

Chwil臋 p贸藕niej us艂ysza艂am z g艂臋bi korytarza odg艂os, jakby kto艣 czym艣 rzuca艂.

Odetchn臋艂am g艂臋boko, 偶a艂uj膮c, 偶e nie mamy alarmu. Chwyci艂am telefon, by zadzwoni膰 do taty, ale w s艂uchawce nie by艂o sygna艂u.

A kom贸rk臋 zostawi艂am w sypialni na g贸rze.

Odg艂osy nie ustawa艂y. Po chwili us艂ysza艂am g艂o艣ny huk, kto艣 chyba zbi艂 szyb臋.

Jakby kto艣 pr贸bowa艂 si臋 w艂ama膰. .

Trz臋s膮cymi si臋 r臋koma wyj臋艂am parasol ze stojaka przy drzwiach. Mia艂 ostry czubek, a ja by艂am gotowa do walki. Powoli ruszy艂am korytarzem, rozwa偶aj膮c, czy nie powinnam raczej uciec do s膮siad贸w, ale by艂am zbyt przera偶ona, 偶eby wyj艣膰 na zewn膮trz.

Sekund臋 p贸藕niej za drzwiami wej艣ciowymi rozleg艂 si臋 ha艂as. Odwr贸ci艂am si臋 i na mi臋kkich nogach ruszy艂am w jego kierunku. Kto艣 chwyci艂 za klamk臋 i otworzy艂 drzwi z moskitier膮. Chwil臋 p贸藕niej rozleg艂 si臋 dzwonek.

Moje serce wali艂o niczym m艂ot pneumatyczny. Spojrza艂am przez wizjer i odetchn臋艂am z ulg膮, gdy zobaczy艂am, kto stoi po drugiej stronie.

Otworzy艂am drzwi. Na progu by艂a Kimmie z talerzem pe艂nym kakaowych babeczek.

- Co ty wyprawiasz? - wypali艂am, wci膮gaj膮c j膮 do 艣rodka.

- Pytanie powinno brzmie膰: co ty wyprawiasz? Dzwoni艂am na twoj膮 kom贸rk臋, ale nie odbiera艂a艣. Wybra艂am numer domowy i ca艂y czas by艂o zaj臋te.

- Zdj臋艂am s艂uchawk臋 z bazy i zostawi艂am na sygnale - przypomnia艂am sobie.

- No w艂a艣nie - prychn臋艂a, wciskaj膮c mi do r臋ki talerz. - To samo powiedzia艂a kobieta na centrali.

- Dzwoni艂a艣 na central臋?

- No, tak. Co艣 mi tu 艣mierdzia艂o. Wiem przecie偶, 偶e macie funkcj臋 oczekuj膮cego po艂膮czenia.

- 艢mierdzia艂o czy nie, wystraszy艂a艣 mnie niemal na 艣mier膰. - Popatrzy艂am w stron臋 korytarza. Odg艂os rzucania ucich艂.

- Tak na marginesie, wybi艂am ci okno - powiedzia艂a, wyjmuj膮c mi parasolk臋 z d艂oni. - Nie otwiera艂a艣 drzwi, wi臋c pomy艣la艂am, 偶e mo偶e bierzesz jedn膮 z tych swoich megad艂ugich k膮pieli. Postanowi艂am porzuca膰 kamykami w okno 艂azienki. Ale chyba by艂am zbyt natarczywa. Babeczk臋? - Unios艂a foli臋 i poda艂a mi wypiek. - Mam nadziej臋, 偶e si臋 nie pogniewasz, ale kilka si臋 rozgniot艂o. By艂y upchane w koszyku na moim rowerze.

- Przypeda艂owa艂a艣 tu?

- Raczej przyholowa艂am sw贸j ty艂ek - powiedzia艂a. - Masz poj臋cie, ile jest dziur w jezdniach w tej wsi, w kt贸rej mieszkamy?

- Dlaczego mama ci臋 nie podrzuci艂a?

- Jest zbyt zaj臋ta dogadzaniem ojcu. Biega po sklepach i kupuje minisp贸dniczki i wysokie kozaki.

- Dobra, chwil臋. - Pokr臋ci艂am g艂ow膮. K艂臋bi艂o si臋 w niej mn贸stwo pyta艅. - Czemu po prostu nie zadzwoni艂a艣 do drzwi?

- No, ja ci臋 prosz臋! Dzwoni艂am przez dobre dziesi臋膰 minut.

- By艂am w piwnicy.

- I pewnie dlatego, panno Marple, mnie nie s艂ysza艂a艣. U艣miechn臋艂am si臋, wdzi臋czna za jej nieust臋pliwo艣膰.

- Przynajmniej wy艂adowa艂a艣 cz臋艣膰 agresji na oknie... nie wspominaj膮c o drzwiach.

- Drzwi? - spyta艂a z ustami pe艂nymi babeczki.

- Tak. Prawie je wywa偶y艂a艣.

- Hm, wcale nie.

- To nie ty wali艂a艣 do drzwi?

- Mog艂am zapuka膰 kilka razy, ale niezbyt mocno. Stoj膮c na zewn膮trz, s艂ysza艂am dzwonek, wi臋c wiedzia艂am, 偶e dzia艂a.

- Czekaj. - Poczu艂am, 偶e serce bije mi coraz szybciej. - To nie ty dobija艂a艣 si臋 do drzwi? Nie ty wali艂a艣 w nie z ca艂ej si艂y?

Kimmie pokr臋ci艂a g艂ow膮 ze zmartwionym wyrazem twarzy.

Chwyci艂am parasol i ruszy艂am do korytarza, by sprawdzi膰, czy wszystko jest w porz膮dku. Ale pr贸cz roweru przyjaci贸艂ki zaparkowanego w samym 艣rodku krzewu ja艣minu mamy nic mnie nie zaniepokoi艂o.

- O czym my艣lisz? - spyta艂a Kimmie.

- O tym, 偶e kto艣 wali艂 do drzwi.

- Ja by艂am na zewn膮trz, pami臋tasz? Widzia艂abym tu kogo艣.

- Nie, je艣li rzuca艂a艣 kamieniami w okno 艂azienki z ty艂u domu. - Odetchn臋艂am g艂臋boko. Ju偶 mia艂am zamkn膮膰 drzwi, gdy to zobaczy艂am. Wzd艂u偶 kr臋gos艂upa przesz艂y mnie ciarki.

- Co si臋 sta艂o? - Kimmie spojrza艂a tam, gdzie ja.

Wskaza艂am skrzynk臋 na listy. Czerwona flaga skierowana by艂a w g贸r臋. Pami臋ta艂am jednak, 偶e wracaj膮c do domu, sprawdza艂am poczt臋. Skrzynka by艂a pusta, a flaga opuszczona.

- Chcesz, 偶ebym to sprawdzi艂a? - spyta艂a.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮, ale nie wiedzia艂am, co robi膰. Przerazi艂am si臋, co mog臋 tam znale藕膰, ale jeszcze bardziej nieniepokoj膮ce by艂oby, gdybym po prostu zostawi艂a t臋 przesy艂k臋.

- Co, do diab艂a, Ben ci dzisiaj powiedzia艂?! - Kimmie nie wytrzyma艂a.

Patrzy艂am na zewn膮trz, pr贸buj膮c zorientowa膰 si臋, czy w tym momencie te偶 by艂am obserwowana - czy kto艣 czai艂 si臋 za zaparkowanymi samochodami albo krzakami.

Kimmie wysz艂a na zewn膮trz i otworzy艂a skrzynk臋. - Co to? - spyta艂am.

Niech臋tnie wyj臋艂a przesy艂k臋 i odwr贸ci艂a si臋, bym mog艂a j膮 zobaczy膰.

To kolejna du偶a fotografia ze mn膮 w roli g艂贸wnej. Tylko 偶e tym razem nie by艂o 偶adnych serduszek, kto艣 zamaza艂 mi twarz, a na ciele czerwonym markerem napisa艂 JESTEM BLI呕EJ, NI呕 MY艢LISZ.

Wci膮gn臋艂am Kimmie do 艣rodka, zatrzasn臋艂am drzwi i zamkn臋艂am oba zamki.

- Kto艣 mnie 艣ledzi - wyszepta艂am.

- Wszystko b臋dzie dobrze - pociesza艂a mnie, obejmuj膮c.

Czeka艂am, 偶eby to wszystko wyja艣ni艂a, 偶eby powiedzia艂a mi, 偶e to tylko g艂upi 偶art, by zwali艂a win臋 na Wesa. Ale Kimmie milcza艂a.

Rozdzia艂 32

Kimmie przynios艂a mi fili偶ank臋 herbatki z mniszka lekarskiego mamy i usiad艂a obok na kanapie w salonie.

- To najmocniejsze, co uda艂o mi si臋 znale藕膰.

- Pami臋tasz, 偶e moja mama lubi mie膰 dom wolny od wszelkich chemikali贸w?

- No tak. - Kimmie wygrzeba艂a ze swojej obszytej satynow膮 tasiemk膮 torebki notes i d艂ugopis. - S膮dz臋, 偶e musimy powiedzie膰 o wszystkim twoim rodzicom.

Skin臋艂am g艂ow膮, patrz膮c na stolik do kawy. Album mamy ze zdj臋ciami wci膮偶 le偶a艂 otwarty na fotografii jej i cioci Alexii. Maj膮 na nim dwana艣cie i siedem lat. Pozuj膮 przed choink膮 z lizakami w r臋kach.

Ciocia Alexia szeroko si臋 u艣miecha, wi臋c wiem, 偶e to nie babcia robi艂a to zdj臋cie.

Ciocia wygl膮da na zbyt szcz臋艣liw膮.

Zamkn臋艂am album, wspominaj膮c ostatni raz, kiedy Alexia znalaz艂a si臋 w klinice dla psychicznie chorych, a mama wpad艂a przez to w potworne przygn臋bienie na ponad dwa tygodnie. Trzeba j膮 wtedy by艂o zmusza膰 do wstawania z 艂贸偶ka, przypomina膰 o jedzeniu i braniu k膮pieli.

- Nie chc臋 ich tym jeszcze martwi膰 - b膮kn臋艂am wreszcie.

- A nie uwa偶asz, 偶e twoja przedwczesna 艣mier膰 bardziej ich zmartwi?

- Daj mi kilka dni - nalega艂am. - Chc臋 spr贸bowa膰 sama to wszystko rozwi膮za膰.

- Nie jeste艣 sama. - Wsun臋艂a na nos swoje kocie okulary i przygl膮da艂a mi si臋 sponad oprawek. - Podsumujmy, co wiemy na pewno.

- Jestem 艣ledzona.

- Tak - rzek艂a i zapisa艂a to na kartce.

- Kto艣 mnie obserwuje i jest coraz bli偶ej.

- Masz pomys艂, kto to mo偶e by膰?

- C贸偶, przypuszczam, 偶e to facet.

- Zasada numer jeden - powiedzia艂a, zak艂adaj膮c nog臋 na nog臋. Betty Boop z tatua偶u kalkomanii na jej kostce puszcza艂a do mnie oko. - Nigdy nie czy艅 偶adnych za艂o偶e艅.

- Ale w s艂uchawce s艂ysza艂am m臋ski g艂os.

- Tere - fere. Sp贸jrz na Wesa. Mo偶e zmienia膰 g艂os na zawo艂anie. I to nie tylko na m臋skie g艂osy. Pod wzgl臋dem na艣ladownictwa wyznaje zasad臋 r贸wno艣ci p艂ci.

- Wci膮偶 uwa偶asz, 偶e to Wes?

- M贸wi臋 tylko, 偶e nie mo偶emy nikogo wyklucza膰. S艂ysza艂a艣 kiedy艣 o modulatorach g艂osu? Sprawiaj膮, 偶e kobieta mo偶e brzmie膰 jak facet, i odwrotnie.

- Ale powiedzia艂 mi, 偶e jestem 艂adna.

- No bo jeste艣. I w czym rzecz?

Wzruszy艂am ramionami i zerkn臋艂am w okno. Mia艂am ochot臋 zaci膮gn膮膰 zas艂ony.

- Nie mo偶emy te偶 wyklucza膰 teorii spiskowych - ci膮gn臋艂a Kimmie.

- My艣lisz, 偶e to mo偶e by膰 wi臋cej ni偶 jedna osoba?

- Zasada numer dwa: wszystko jest mo偶liwe. Co prowadzi nas do kolejnego pytania: co Ben ci dzisiaj powiedzia艂?

- 呕e widzi mnie martw膮.

- No, czyli norma.

- Wyja艣ni臋 ci to.

- Zasada numer trzy - m贸wi艂a ju偶 lekko poirytowana. - Przesta艅 wymy艣la膰 wym贸wki dla Bena.

- Nic nie wymy艣lam - odpar艂am. - On jest psychometr膮.

- Wiem, kompletny 艣wir.

- Nie psycholem. Psychometr膮. Wyczuwa r贸偶ne rzeczy przez dotyk.

- S艂ucham?

Nabra艂am powietrza i wyja艣ni艂am jej wszystko to, co wyzna艂 mi Ben i co przeczyta艂am w internecie.

- Czy ja dobrze zrozumia艂am? - dopytywa艂a, bior膮c 艂yk mojej herbaty. - Ch艂opak dotyka czego艣 i potrafi wyczu膰 przysz艂o艣膰?

- Czasem przysz艂o艣膰, czasem przesz艂o艣膰. Czasami widzi jaki艣 obraz, innym razem jest to przeczucie.

- Jak w kryszta艂owej kuli? - upewnia艂a si臋.

- Tylko bez kuli.

- Dobra, kule na bok. Co mam zrobi膰, 偶eby mnie dotkn膮艂? Musz臋 wiedzie膰, czy John Kenneally zaprosi mnie na randk臋.

- On nie lubi nikogo dotyka膰 - wyja艣ni艂am.

- Z wyj膮tkiem ciebie. - Na twarzy Kimmie wykwit艂 ironiczny u艣mieszek.

- Z wyj膮tkiem mnie - potwierdzi艂am szeptem i g艂o艣no prze艂kn臋艂am 艣lin臋.

- O rany. Masz poj臋cie, jakie to podniecaj膮ce? - Wachlowa艂a si臋 notesikiem. - Chocia偶 to kompletna bzdura.

- Nie wierzysz w to?

- Oj, prosz臋. - Wci膮偶 macha艂a sobie przed twarz膮 notesem. - Ch艂opak szuka wym贸wki, 偶eby ci臋 dotyka膰. Ale trzeba przyzna膰 mu punkty za kreatywno艣膰. Wymy艣li艂 naprawd臋 oryginaln膮 bajeczk臋.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Czu艂am si臋 zawiedziona, 偶e Kimmie nie wierzy w histori臋 Bena, ale w sumie jej za to nie wini艂am.

- Kiedy si臋 z nim ponownie spotkasz? - spyta艂a.

- Powiedzia艂, 偶e chce p贸藕niej pogada膰. - P贸藕niej, to znaczy dzi艣 wieczorem?

Przytakn臋艂am. Od razu zacz臋艂am si臋 zastanawia膰, czy to Ben dobija艂 si臋 do drzwi.

- Nie m贸w nikomu o jego zdolno艣ciach psychometrycznych, dobrze? Nie chce, by inni wiedzieli - poprosi艂am.

- Skarbie, masz wa偶niejsze rzeczy na g艂owie ni偶 dotrzymywanie obietnic. - Zn贸w popatrzy艂a na zdj臋cie. - Zosta艂o zrobione w parku, w dniu waszej randki.

Mia艂a racj臋.

- Tak, ale ju偶 po randce - sprecyzowa艂am, wskazuj膮c swoj膮 pozycj臋. - Schodzi艂am ze wzg贸rza i sz艂am w stron臋 auta.

- Wi臋c Ben wci膮偶 by艂 za tob膮 - stwierdzi艂a Kimmie.

- Nie - przypomnia艂am jej. - Pierwszy stamt膮d odszed艂, pami臋tasz?

- Mo偶e po prostu chcia艂, 偶eby艣 tak my艣la艂a? Mo偶e ruszy艂, a gdy zobaczy艂, 偶e i ty si臋 zbierasz, zrobi艂 ci ukradkiem zdj臋cie.

- W parku wpad艂am te偶 na Johna Kenneally'ego. - Przypomnia艂am sobie nagle.

- I dopiero teraz o tym s艂ysz臋?

- Tak na marginesie, jego dru偶yna 膰wiczy tam w ka偶d膮 sobot臋 po po艂udniu.

- To nie mo偶e by膰 on - powiedzia艂a, przebiegaj膮c palcami po 艣ladach d艂ugopisu na zdj臋ciu. Nietrudno by艂o dostrzec, gdzie wk艂ad zatopi艂 si臋 w papier. Ktokolwiek zagryzmoli艂 zdj臋cie, musia艂 by膰 w艣ciek艂y. - To nie w stylu Johna.

- A sk膮d to wiesz?

- Po prostu wiem, dobra? Koniec gadania.

- Co prowadzi nas do zasady numer jeden: nie czy艅 偶adnych za艂o偶e艅. Pami臋tasz?

- Nie - poprawi艂a mnie. - To nas prowadzi do zasady numer cztery: nie ufaj nikomu.

- Nawet tobie?

- No dobrze. Z wyj膮tkiem mnie i twoich rodzic贸w. I zasada numer pi臋膰: nigdzie nie chod藕 sama. Dzwo艅 do mnie, to przyjd臋.

- Nawet dzisiaj?

Opu艣ci艂a okulary i opar艂a je o koniuszek nosa.

- A co jest dzisiaj?

- Chc臋 porozmawia膰 z Benem.

- No dobra. Jeste艣 tak膮 sam膮 psycholk膮 jak on.

- On nie jest psycholem, tylko psychometr膮.

- Niewa偶ne - rzuci艂a. - To kiepski pomys艂.

- Jedyny, jaki w tej chwili przychodzi mi do g艂owy. Pomy艣l. Przydarzaj膮 mi si臋 dziwne rzeczy. Ben twierdzi, 偶e wyczuwa wok贸艂 mnie niebezpiecze艅stwo. Nawet je艣li k艂amie, to mo偶e przy艂api臋 go na tym podczas rozmowy.

- A je艣li nie... I naprawd臋 jeste艣 w niebezpiecze艅stwie?

- To go wys艂ucham - powiedzia艂am. By艂am zaskoczona, 偶e Kimmie dopuszcza mo偶liwo艣膰, 偶e ch艂opak nie k艂amie. - Chyba tyle jestem sobie winna, nie s膮dzisz?

- Uwa偶am, 偶e powinna艣 przetestowa膰 te jego moce dotykowe - stwierdzi艂a, pokazuj膮c zdj臋cie. - Niech dotknie czego艣. Przekonaj si臋, co ma do powiedzenia. Za艂o偶臋 si臋, 偶e z kilometra wyczujesz, 偶e kr臋ci.

Chwil臋 potem a偶 podskoczy艂am na odg艂os pukania do drzwi. Kolanem uderzy艂am o stolik, kt贸ry si臋 przechyli艂, a stoj膮ca na nim fili偶anka z herbat膮 si臋 przewr贸ci艂a. Napar rozla艂 si臋 po blacie z drzewa wi艣niowego cienk膮 str贸偶k膮, kt贸ra dla mnie wygl膮da艂a jak krew.

Schowa艂am zdj臋cie z powrotem do koperty i wsun臋艂am pod bluz臋. W tym czasie Kimmie chwyci艂a z brzegu stolika ceramiczn膮 misk臋.

Klamka zacz臋艂a si臋 porusza膰 energicznie. Kto艣 pr贸bowa艂 dosta膰 si臋 do 艣rodka.

Kimmie podesz艂a do drzwi z naczyniem uniesionym nad g艂ow膮.

Sekund臋 p贸藕niej to us艂ysza艂am - klucz przekr臋cany w zamku. Drzwi otwieraj膮ce si臋 na o艣cie偶.

- Cze艣膰, skarbe艅ku! - zawo艂a艂a mama, rzucaj膮c mat臋 do jogi na pod艂og臋. Tata wszed艂 tu偶 za ni膮. Narzeka艂, 偶e przez ostatnie dwie godziny telefon by艂 zaj臋ty.

- Przepraszam - powiedzia艂am. - 殴le od艂o偶y艂am s艂uchawk臋. Gdzie byli艣cie?

- Na kolacji - wyja艣ni艂a mama i poca艂owa艂a mnie w policzek. Zobaczy艂a Kimmie z misk膮 wci膮偶 w pozycji bojowej. - Wszystko w porz膮dku?

- Jasne - stwierdzi艂a moja przyjaci贸艂ka, odk艂adaj膮c niedosz艂膮 bro艅 na stolik. - My艣la艂y艣my po prostu, 偶e s膮 pa艅stwo psychotycznym morderc膮 z tasakiem, kt贸ry chce si臋 tu w艂ama膰.

- Ale ju偶 wszystko okej - wtr膮ci艂am. 呕a艂owa艂am, 偶e nie mam dla niej kaga艅ca.

Mama cmokn臋艂a w policzek tak偶e Kimmie.

- Jeste艣cie g艂odne, dziewcz臋ta? Mam w lod贸wce resztki warzyw w li艣ciach sa艂aty.

- Uciekajcie, p贸ki czas! - za偶artowa艂 tata.

- W艂a艣ciwie to powinnam ju偶 i艣膰 - stwierdzi艂a Kimmie. - Mam kilka projekt贸w, kt贸re chc臋 doko艅czy膰. Staram si臋 dosta膰 na warsztaty w Instytucie Mody. 呕eby w og贸le rozwa偶yli kandydatur臋, trzeba do podania za艂膮czy膰 portfolio.

- To wspaniale - 艣wiergota艂a mama, zerkaj膮c na sw贸j str贸j do jogi w lustrze w przedpokoju.

- Czekaj. A co z dzisiejsz膮 nauk膮? - Spojrza艂am na Kimmie wymownie.

Jej twarz zamar艂a na u艂amek sekundy, nim zrozumia艂a, o co mi chodzi.

- Je艣li koniecznie musisz.

- Owszem.

- Ju偶 prawie dziewi膮ta - zauwa偶y艂 tata. - Jak d艂ugo chcesz jeszcze pracowa膰?

- Mo偶e zadzwoni臋 do ciebie za jaki艣 czas? - zasugerowa艂a Kimmie. - S膮dz臋, 偶e powinny艣my jeszcze raz om贸wi膰 list臋 zasad.

Przytakn臋艂am, a tata odprowadzi艂 j膮 do drzwi. Poczu艂am w do艂ku ucisk, bo dobrze wiedzia艂am, 偶e nie przekonam Kimmie - w ka偶dym razie nie dzisiaj. Je艣li chc臋 porozmawia膰 z Benem, jestem zdana wy艂膮cznie na siebie.

Rozdzia艂 33

Posz艂am do pokoju, po drodze zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e Kimmie pozostawi艂a mi zaszczyt poinformowania rodzic贸w o zbitej szybie. Gdy wi臋c oni tulili si臋 na kanapie w pokoju, ja uda艂am si臋 do 艂azienki oszacowa膰 straty.

By艂o gorzej, ni偶 podejrzewa艂am. Nie chodzi艂o o zwyk艂e p臋kni臋cie czy niewielk膮 dziur臋. Szyba by艂a roztrzaskana.

Wzi臋艂am zmiotk臋, 艣mietniczk臋 i zacz臋艂am sprz膮ta膰, ale do艣膰 szybko dostrzeg艂am na pod艂odze b艂oto. 艢lady prowadzi艂y z 艂azienki przez korytarz i prosto do mojej sypialni.

W g艂owie zacz臋艂o mi si臋 kot艂owa膰. Zerkn臋艂am z powrotem na okno. Zar贸wno szyba, jak i moskitiera by艂y podsuni臋te do g贸ry, jakby kto艣 si臋 przez nie gramoli艂.

Rzuci艂am okiem w stron臋 prysznica, zastanawiaj膮c si臋, czy kto艣 nie ukry艂 si臋 w kabinie. Powoli tam podesz艂am. Czu艂am, 偶e m贸j puls przy艣piesza. Chwyci艂am jednorazow膮 maszynk臋 do golenia z toaletki i przygotowa艂am si臋 do walki. Energicznie odsun臋艂am zas艂on臋 i wyda艂am cichy okrzyk.

Na szcz臋艣cie by艂a pusta.

Ci臋偶ko oddychaj膮c, stara艂am si臋 wzi膮膰 w gar艣膰. Powtarza艂am sobie, 偶e rodzice s膮 niedaleko.

Powoli ruszy艂am do siebie. Drzwi by艂y zamkni臋te, chocia偶 dobrze wiedzia艂am, 偶e zostawi艂am je uchylone. Mocno trzymaj膮c maszynk臋, obr贸ci艂am klamk臋 i w艣lizgn臋艂am si臋 do 艣rodka. Z lustra przy kom贸dce k艂u艂o w oczy wypisane ciemnoczerwon膮 szmink膮 s艂owo 鈥濻UKA".

Rozdzia艂 34

Dr偶膮c膮 r臋k膮 przes艂oni艂am usta. Podesz艂am do kom贸dki, na kt贸rej le偶a艂y jakie艣 skrawki materia艂u. Odetchn臋艂am g艂臋boko. Przerazi艂o mnie w艂asne odbicie w lustrze, to, w jaki spos贸b s艂owo 鈥濻UKA" przecina艂o mi twarz. Wygl膮da艂o, jakbym krwawi艂a.

Popatrzy艂am na materia艂 - jasnor贸偶owa mi臋kka flanela i kawa艂ki wst膮偶eczki. Pi偶ama, kt贸r膮 mi da艂. Zosta艂a poci臋ta na tysi膮ce drobnych kawa艂eczk贸w. No偶em.

Zerkn臋艂am w r贸g pokoju, gdzie trzyma艂am pude艂ko i opakowanie. Zosta艂y zniszczone, a li艣cik i papier rzucone na pod艂og臋.

Nie przestawa艂am si臋 trz膮艣膰. Upu艣ci艂am maszynk臋, zamkn臋艂am oczy i zas艂oni艂am uszy. Czu艂am ka偶dy wdech i wydech, stara艂am si臋 uspokoi膰, chocia偶 ka偶d膮 kom贸rk膮 cia艂a pragn臋艂am krzycze膰.

Cofn臋艂am si臋 kilka krok贸w, aby wyj艣膰 z pokoju. K膮tem oka wci膮偶 obserwowa艂am zamkni臋te drzwi do szafy. Zamiast j膮 sprawdzi膰, pobieg艂am do salonu. Rodzice siedzieli na kanapie. 艁zy ciek艂y mamie po twarzy.

- Mamo?

- Cam, dasz nam kilka minut? - poprosi艂 tata. Jeszcze nigdy nie widzia艂am, 偶eby mama p艂aka艂a tak rozpaczliwie.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂am. Mama kurczowo trzyma艂a kom贸rk臋. Tata spojrza艂 na mnie powa偶nie.

- Mama otrzyma艂a smutn膮 wiadomo艣膰.

- O cioci Alexii. - Odzyska艂a kontrol臋 nad sob膮.

- Co z ni膮? - dopytywa艂am.

- Wr贸ci艂a do kliniki - powiedzia艂a mama. Kolejne 艂zy pociek艂y jej po twarzy, jakby powiedzenie tego na g艂os pogorszy艂o spraw臋.

Czeka艂am i patrzy艂am, jak mama 艂ka, licz膮c na to, 偶e kt贸re艣 poda wi臋cej szczeg贸艂贸w, ale 偶adne si臋 nie kwapi艂o. Zupe艂nie jakby ju偶 mnie nie by艂o w pokoju. Odwr贸ci艂am si臋 i wr贸ci艂am do sypialni.

Szafa sta艂a na widoku.

Z wal膮cym sercem chwyci艂am z biurka stary puchar, unios艂am go nad g艂ow臋 i jednym ruchem otworzy艂am drzwi.

Wewn膮trz nie by艂o nikogo i wszystko wydawa艂o si臋 znajdowa膰 na swoim miejscu.

Odetchn臋艂am z ulg膮 i zadzwoni艂am do Kimmie, ale jej mama powiedzia艂a, 偶e posz艂a do biblioteki. Spr贸bowa艂am na kom贸rk臋, ale od razu w艂膮cza艂a si臋 poczta g艂osowa. Wes r贸wnie偶 by艂 poza domem.

Nie wiedz膮c, co robi膰 ani do kogo si臋 zwr贸ci膰, postanowi艂am zmy膰 s艂owo 鈥瀞uka" z lustra. Tak jakby go tu nigdy nie by艂o. Wrzuci艂am skrawki pi偶amy do pude艂ka i schowa艂am pod 艂贸偶ko. Co z oczu, to z serca. Mama nadal p艂aka艂a w salonie. Ponownie spr贸bowa艂am dodzwoni膰 si臋 do Kimmie. Bez powodzenia. Wreszcie us艂ysza艂am, 偶e kto艣 zamyka w kuchni drzwi od szafki. Posz艂am tam i zobaczy艂am, jak tata nalewa gin do jednej z ulubionych szklanek mamy, cho膰 ona przecie偶 nigdy nie pije. Nie mia艂am poj臋cia, 偶e trzymali gdzie艣 tajne zapasy.

- Tato? - zagai艂am, wyra藕nie go zaskakuj膮c. Odwr贸ci艂 si臋 w moj膮 stron臋.

- Mama jest za艂amana - pr贸bowa艂 wyja艣ni膰 tata.

- Wiem, ale naprawd臋 musz臋 z tob膮 o czym艣 porozmawia膰.

- Czy to nie mo偶e zaczeka膰 do rana?

Zacisn臋艂am wargi. Oczy taty by艂y zaczerwienione. Wygl膮da艂o na to, 偶e by艂 r贸wnie wzburzony jak mama.

- Okno w 艂azience jest wybite - powiedzia艂am wreszcie ostro偶nie. - To by艂 wypadek. Kimmie rzuci艂a kamie艅 i...

- Nic si臋 nie sta艂o - przerwa艂 mi. - P贸藕niej si臋 tym zajm臋.

Powiedziawszy to, wr贸ci艂 do salonu, gdzie mama zwin臋艂a si臋 w kulk臋 na sofie.

Sta艂am w swojej sypialni, pr贸buj膮c po raz kolejny dodzwoni膰 si臋 do Kimmie: Wci膮偶 bez skutku. Przysiad艂am na brzegu 艂贸偶ka, staraj膮c si臋 jako艣 trzyma膰, chocia偶 mia艂am wra偶enie, 偶e zaraz rozsypi臋 si臋 na drobne kawa艂ki.

Wyj臋艂am z kasetki na bi偶uteri臋 karteczk臋 z numerem Bena. By艂am przera偶ona tym, co chcia艂am zrobi膰, ale musia艂am z kim艣 pogada膰. By膰 mo偶e teraz pozosta艂 mi tylko on.

Zacz臋艂am wystukiwa膰 numer, kiedy us艂ysza艂am co艣 na zewn膮trz - warczenie silnika.

Podesz艂am do okna. Ben wy艂膮czy艂 silnik, zsiad艂 z motoru i ruszy艂 w stron臋 drzwi frontowych. Nim jednak do nich dotar艂, zawo艂a艂am go, zaskakuj膮c tym sam膮 siebie.

Uni贸s艂 d艂o艅. Sta艂 sk膮pany w 艣wietle ksi臋偶yca, kt贸re uwydatnia艂o jego ostre rysy i szare oczy.

Nie m贸wi膮c ani s艂owa, wepchn臋艂am do torby zdj臋cia, li艣cik, zabra艂am spod 艂贸偶ka strz臋py pi偶amy, otworzy艂am okno i wysz艂am na zewn膮trz.

Rozdzia艂 35

Ben zasugerowa艂, aby艣my usiedli na ganku, ale po tym wszystkim, co dzisiaj zasz艂o, musia艂am zmieni膰 otoczenie.

- Jeste艣 pewna? - spyta艂.

Przytakn臋艂am, a on przygl膮da艂 mi si臋 przez chwil臋, zupe艂nie jakby pr贸bowa艂 zdecydowa膰. Poda艂 mi jednak sw贸j kask i kaza艂 si臋 mocno trzyma膰.

Oplot艂am ramionami jego tali臋 i ruszyli艣my. Warkot silnika pobudzi艂 moje zmys艂y, sprawi艂, 偶e czu艂am si臋 艣wiadoma ka偶dej chwili. Je藕dzi艂am t膮 ulic膮 tysi膮ce razy, ale nigdy nie dostrzega艂am eksplozji kolor贸w - tego, jak neony sklepowe i 艣wiat艂a budynk贸w zalewaj膮 chodnik czerwieni膮, z艂otem i b艂臋kitem.

Przystan臋li艣my na skrzy偶owaniu, a Ben si臋 odwr贸ci艂. Potem na jego twarzy pojawi艂 si臋 delikatny u艣miech. Nie mia艂am poj臋cia, dok膮d mnie zabiera. Jedyne, co w tej chwili wiedzia艂am, to 偶e wiatr pl膮cz膮cy ko艅c贸wki moich w艂os贸w jest upajaj膮cy.

Opar艂am g艂ow臋 o jego plecy i wdycha艂am s艂odki zapach, staraj膮c si臋 ukoi膰 nerwy - przekona膰 si臋, 偶e wszystko jest w porz膮dku, 偶e jeste艣my na zewn膮trz, gdzie ludzie nas widz膮 i 偶e w razie czego mam przy sobie kom贸rk臋 z na艂adowan膮 bateri膮.

Niemniej jednak nigdy wcze艣niej nie zachowywa艂am si臋 w ten spos贸b. Nie wysz艂am z domu przez okno, nie m贸wi膮c rodzicom, gdzie b臋d臋, nie dzia艂a艂am instynktownie, bez przemy艣lanego planu.

Jakie艣 pi臋tna艣cie minut p贸藕niej Ben zatrzyma艂 si臋 przed Jet Lag - otwart膮 ca艂膮 dob臋 knajp膮, znan膮 z tego, 偶e noc膮 podaje 艣niadanie, a rankiem serwuje obiad. Ch艂opak poda艂 mi r臋k臋, by pom贸c mi zsi膮艣膰, ale potem odsun膮艂 si臋, jakby dotyk by艂 zbyt trudny do zniesienia.

- Przepraszam - powiedzia艂.

Skin臋艂am g艂ow膮. Mia艂am do niego mn贸stwo pyta艅, ale nim mog艂am kt贸re艣 zada膰, Ben cofn膮艂 si臋 i otworzy艂 przede mn膮 drzwi.

Lokal by艂 niemal ca艂kiem wyludniony - w dalekim rogu siedzia艂a tylko jedna para. Zaj臋li艣my przeciwleg艂y k膮t sali i spomi臋dzy solniczki i pieprzniczki wyj臋li艣my menu.

Kelnerka podesz艂a po kr贸tkiej chwili i postawi艂a na laminowanym stoliku dwa kubki.

- Kawa? - spyta艂a z wysoko uniesionym dzbankiem. Skin臋li艣my g艂ow膮, a ona nape艂ni艂a kubki, mamrocz膮c, 偶e gor膮cy nap贸j dobrze nam zrobi.

Ostatecznie zam贸wi艂am talerz tost贸w francuskich z cynamonem, chocia偶 g艂贸d to by艂a ostatnia rzecz, jak膮 mog艂abym teraz czu膰.

- A dla ciebie? - kelnerka zwr贸ci艂a si臋 do Bena.

- To samo - powiedzia艂, kompletnie ignoruj膮c menu. By艂o jasne, 偶e chcemy zosta膰 sami.

- Poczu艂e艣 co艣 przed chwil膮, prawda? - spyta艂am, gdy tylko kobieta si臋 oddali艂a.

Ben wsypa艂 cukier do kubka i zamiesza艂.

- Przy tobie zawsze co艣 wyczuwam.

- Co to by艂o? Dlaczego si臋 odsun膮艂e艣?

- Najpierw odpowiedz - powiedzia艂, patrz膮c mi w oczy. Na jego czole perli艂a si臋 kropla potu. - Co si臋 dzisiaj sta艂o?

By艂am tak zaskoczona, 偶e a偶 otworzy艂am usta.

- Czemu uwa偶asz, 偶e co艣 si臋 sta艂o?

- Powiedz - nalega艂.

Zastanawia艂am si臋, sk膮d wie. Czy zdradzi艂a mnie ch臋膰 wyrzucenia z siebie wszystkiego?

- Mo偶e ty mi powiesz? - odpar艂am. - Skoro naprawd臋 potrafisz wyczuwa膰 r贸偶ne rzeczy, tak jak twierdzisz.

- Sprawdzasz mnie?

- Mo偶e.

Ben si臋gn膮艂 ponad sto艂em i po艂o偶y艂 d艂o艅 na mojej. Przeci膮gn膮艂 j膮 wzd艂u偶 moich palc贸w i g艂臋boko odetchn膮艂. Poczu艂am na plecach mrowienie.

- Czy kto艣 ci co艣 da艂? - zapyta艂 wreszcie.

- Co艣... Na przyk艂ad co?

- Widz臋 rozbit膮 szyb臋 - wyszepta艂, 艣ciskaj膮c moj膮 d艂o艅. - I czerwony napis. Dosta艂a艣 list albo wiadomo艣膰?

Zadr偶a艂am. Zastanawia艂am si臋, czy powinnam mu o wszystkim powiedzie膰, chocia偶 wci膮偶 by艂am podejrzliwa. Przecie偶 je艣li on to wszystko robi艂, to oczywiste, 偶e wiedzia艂, do czego dosz艂o i co to za wiadomo艣膰.

- Musisz mi zaufa膰 - poprosi艂. Zupe艂nie, jakby czyta艂 mi w my艣lach.

Chwil臋 potem zamkn膮艂 oczy i wzmocni艂 u艣cisk. Tak bardzo, 偶e musia艂am wyrwa膰 r臋k臋.

- Nic ci nie jest? - spyta艂 z szeroko otwartymi oczami. Najwyra藕niej sam siebie zaskoczy艂.

Nim zd膮偶y艂am odpowiedzie膰, kelnerka przynios艂a nasze talerze - grube kromki francuskich tost贸w i sosjerki z syropem.

- Przepraszam. Czasem trudno jest si臋 kontrolowa膰. Skin臋艂am g艂ow膮, my艣l膮c o Julie i o tym, jak pono膰 przy niej nie potrafi艂 trzyma膰 si臋 w ryzach.

- Co mam zrobi膰, 偶eby艣 mi zaufa艂a? - spyta艂. Ugryz艂am kawa艂ek tosta, my艣l膮c, co by musia艂o si臋 sta膰, bym komu艣 teraz zaufa艂a.

- Dotknij mnie jeszcze raz. - Popatrzy艂am mu w oczy. - Powiedz mi o czym艣 innym ni偶 to, co si臋 dzieje teraz. Powiedz mi o przesz艂o艣ci. Potrafisz to zrobi膰?

Skin膮艂 g艂ow膮 i omi贸t艂 pomieszczenie wzrokiem. Mo偶e sprawdza艂, czy nikt nie s艂ucha? Ja natomiast po艂o偶y艂am na stole otwart膮 d艂o艅 i czeka艂am.

Ben uj膮艂 j膮 i zamkn膮艂 oczy. Powoli wdycha艂 i wydycha艂 powietrze, jakby to, co robi艂, wymaga艂o pe艂nej koncentracji - jakby stara艂 si臋 z ca艂ych si艂, by zn贸w mnie nie skrzywdzi膰. Mia艂 ciep艂膮 r臋k臋. Ja r贸wnie偶 zamkn臋艂am oczy, zastanawiaj膮c si臋, co on wyczuwa.

I czy jego serce bije r贸wnie mocno.

Palce Bena delikatnie masowa艂y moj膮 d艂o艅. Jedyne, co mi pozosta艂o, to czeka膰. Nie mog艂am nachyli膰 si臋 ponad sto艂em i zn贸w go poca艂owa膰. Otworzy艂am oczy i spojrza艂am na jego usta. Dr偶a艂y leciutko, jak gdyby ich w艂a艣ciciel by艂 zupe艂nie gdzie艣 indziej.

Czu艂am pokus臋, by spyta膰, co widzi, ale nie chcia艂am przerywa膰 tej chwili.

Nie chcia艂am pu艣ci膰 jego d艂oni.

Jego oczy porusza艂y si臋 pod zamkni臋tymi powiekami, jakby naprawd臋 co艣 wyczuwa艂. Ogarn臋艂o mnie skr臋powanie. A je艣li to ja mam co艣 do ukrycia?

- Widz臋 ciebie jako ma艂膮 dziewczynk臋 - wyszepta艂 wreszcie. - Przynajmniej tak mi si臋 wydaje. Dziewczynka ma identyczne falowane jasne w艂osy i ciemnozielone oczy. Masz na sobie d艂ug膮, 偶贸艂t膮 sukienk臋 w fioletowe kwiaty. Stoisz w wysokiej trawie.

Skin臋艂am g艂ow膮. Pami臋ta艂am t臋 sukienk臋. Wzd艂u偶 kr臋gos艂upa przebieg艂y mi ciarki.

- P艂aczesz - m贸wi艂 dalej. - Zgubi艂a艣 si臋?

Przywo艂a艂am w pami臋ci ten dzie艅 w drugiej klasie, gdy sama oddali艂am si臋 ze szkolnego podw贸rka i teraz ja mocniej 艣cisn臋艂am jego d艂o艅. Mama zawsze bardzo mnie pilnowa艂a, wi臋c gdy zadzwonili do niej ze szko艂y, niemal wpad艂a w histeri臋 - tak przynajmniej rodzice mi opowiadali. Na szcz臋艣cie nie musia艂a si臋 d艂ugo martwi膰. Niemal偶e w tej samej chwili, gdy odebra艂a telefon ze szko艂y, nauczyciele mnie znale藕li. Zap艂akana, kuli艂am si臋 w trawie. Bardziej martwi艂am si臋 reakcj膮 mamy ni偶 tym, jak trafi臋 do domu. Nie zamierza艂am w贸wczas odej艣膰 tak daleko. Chcia艂am tylko min膮膰 ska艂y i zej艣膰 ze wzg贸rza - przekona膰 si臋, jakie to uczucie. Wymkn膮膰 si臋 na moment.

Tak jak dzisiaj.

Zabra艂am r臋k臋; nie chcia艂am s艂ucha膰 niczego wi臋cej.

- Wierz臋 ci - wyszepta艂am. Ben mia艂 zaczerwienione oczy. Zastanawia艂am si臋, czy w jaki艣 spos贸b wyczu艂 teraz m贸j strach.

- Jak tosty? - zapyta艂a kelnerka. Sta艂a tu偶 nad nami.

- Za du偶o cynamonu - odpar艂am.

Popatrzy艂a przeci膮gle, jakby usi艂owa艂a zapami臋ta膰 nasze miny i rumie艅ce.

- Mo偶e i ja powinnam zafundowa膰 sobie francuski tost? - zapyta艂a bardziej siebie ni偶 nas.

Zachichota艂am nerwowo. Ben r贸wnie偶 si臋 u艣miechn膮艂. A potem na moment zapad艂a cisza - jakby艣my podzielili si臋 tajemnic膮. Jakby艣my znali si臋 od lat.

- Chc臋 ci opowiedzie膰, co si臋 dzisiaj wydarzy艂o. Skin膮艂 g艂ow膮. Chcia艂 to us艂ysze膰. Zrelacjonowa艂am mu wszystko, 艂膮cznie z tym, co mia艂o miejsce wcze艣niej w tym tygodniu.

- Mo偶e powinni艣my zadzwoni膰 na policj臋? - zaproponowa艂.

- I co im powiedzie膰? 呕e mnie dotkn膮艂e艣 i zobaczy艂e艣 moje zw艂oki? 呕e dostaj臋 dziwne li艣ciki? Naprawd臋 uwa偶asz, 偶e potraktuj膮 to powa偶nie?

- Naprawd臋 uwa偶am, 偶e warto spr贸bowa膰.

Poczu艂am, 偶e zaciskam z臋by. Przypomnia艂am sobie siedz膮c膮 na kanapie mam臋, ca艂膮 we 艂zach, i tat臋 pr贸buj膮cego j膮 pocieszy膰.

- Moi rodzice maj膮 ju偶 do艣膰 problem贸w.

- Twoje 偶ycie jest w niebezpiecze艅stwie - przypomnia艂 mi. - Nawet w li艣ciku jest tak napisane.

- Wi臋c rozwik艂ajmy t臋 tajemnic臋. - Wyrzuci艂am na stolik zawarto艣膰 torby. - Czy twoja moc dzia艂a te偶 na rzeczy, czy tylko na ludzi?

- Na rzeczy te偶, ale jest du偶o trudniej. Kontakt nie jest tak intensywny jak w贸wczas, gdy sk贸ra dotyka sk贸ry.

T臋tno mi przyspieszy艂o. Zastanawia艂am si臋, czy zauwa偶y艂 rumieniec na mojej twarzy.

- Poza tym - ci膮gn膮艂 z u艣miechem, jakby faktycznie zauwa偶y艂 - to dzia艂a tylko w贸wczas, gdy dana osoba niedawno dotyka艂a przedmiotu. Wtedy wci膮偶 jeszcze mog臋 wyczu膰 wibracje.

- Czujesz co艣 tutaj? - spyta艂am, podsuwaj膮c mu torb臋 ze zdj臋ciami i li艣cikiem.

Ben po艣wi臋ci艂 kilka minut na dok艂adne przyjrzenie si臋 zawarto艣ci torby. Mocno trzyma艂 zdj臋cia, szczeg贸lnie to z dzisiejszego wieczora. A偶 si臋 pogi臋艂o na brzegach.

- On co艣 planuje - powiedzia艂 wreszcie, patrz膮c na mnie.

- On?

- Jestem pewien. - Si臋gn膮艂 po li艣cik i kawa艂ki materia艂u, ale pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Jakby uwa偶a艂, 偶e jeste艣 niewdzi臋czna czy co艣 w tym gu艣cie.

- I dlatego zostawia mi to wszystko?

- Zostawia to, bo chce, by艣 wiedzia艂a, 偶e jeste艣 obserwowana.

Zerkn臋艂am za okno.

- Teraz te偶?

- Nie wiem. Musia艂bym ci臋 zn贸w dotkn膮膰.

- Zatem zr贸b to.

Ben spojrza艂 na moj膮 r臋k臋, ale po chwili pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Mo偶e powinienem zrobi膰 sobie kr贸tk膮 przerw臋. Popatrzy艂am na zdj臋cie, kt贸re teraz by艂o zgniecione.

- Boisz si臋, 偶e m贸g艂by艣 przysporzy膰 mi b贸lu?

- Ju偶 nigdy nie chc臋 nikogo zrani膰. Trudno jest dotyka膰 ludzi. Potrzeba wielkiej pow艣ci膮gliwo艣ci i samokontroli. Zupe艂nie jakby m贸j umys艂 chcia艂 i艣膰 w jednym kierunku, a cia艂o w innym. To jakby spa膰 z jednym okiem otwartym.

- A co si臋 stanie, je艣li zamkniesz oboje oczu? Ben popatrzy艂 na mnie w milczeniu.

Zatopi艂am si臋 g艂臋biej w siedzeniu. Czu艂am si臋 g艂upio, 偶e w og贸le o to spyta艂am.

- Wci膮偶 winisz si臋 za to, co si臋 sta艂o z Julie, prawda? - Mo偶e porozmawiajmy o czym艣 innym.

- Czy to znaczy: tak?

- To znaczy: nie chc臋 o tym m贸wi膰.

- A rozmawia艂e艣 z kim艣 o tym? Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Wcze艣niej, zanim pozna艂em ciebie, rzadko kiedy z kimkolwiek rozmawia艂em. I nikogo nie dotyka艂em.

Zagryz艂am doln膮 warg臋. Zastanawia艂am si臋, jak to jest i艣膰 przez 偶ycie, nie maj膮c z nikim fizycznego kontaktu.

- Czemu zrezygnowa艂e艣 z uczenia si臋 w domu?

- Chcia艂em spr贸bowa膰 zn贸w by膰 normalny. - Popatrzy艂 na swoje d艂onie. Wci膮偶 mia艂 zaczerwienione oczy. - Ale mo偶e normalno艣膰 nie jest dla mnie.

- Pozwolisz mi si臋 dotkn膮膰?

Zanim odpowiedzia艂, si臋gn臋艂am r臋k膮 ponad sto艂em. Ben zamkn膮艂 oczy, a ja przebieg艂am palcami po liniach na jego d艂oni. Sk贸ra by艂a stwardnia艂a.

- Przesta艅 - wyszepta艂.

Ja jednak go nie pos艂ucha艂am. G艂adzi艂am jego d艂o艅 i pr贸bowa艂am zrozumie膰, co on widzi - czy czuje, 偶e doprowadza mnie do wrzenia?

Oczy mia艂 wci膮偶 zamkni臋te, ale w jego r臋ce wyczu艂am ponaglenie. Zgi膮艂 palce, zupe艂nie jakby chcia艂 mnie chwyci膰.

- Przepraszam. - Odsun臋艂am si臋. Otworzy艂 oczy.

- Nie masz poj臋cia, jakie to trudne.

- Kt贸ra cz臋艣膰?... Dotykanie czy puszczanie?

- Obie.

Lekko rozchyli艂am wargi, nagle 艣wiadoma ka偶dego swojego ruchu.

- Nawet sobie nie wyobra偶asz, jak trudno mi by艂o tamtego dnia na parkingu - m贸wi艂 dalej. - Musia艂em zebra膰 ca艂膮 si艂臋 woli, by nie dotkn膮膰 ci臋 zbyt mocno.

Po艂o偶y艂am d艂o艅 na brzuchu.

- Nie zrobi艂e艣 mi krzywdy - zapewni艂am go.

- Ciesz臋 si臋. - Na jego twarzy pojawi艂 si臋 u艣miech.

Wzi臋艂am k臋s tostu, pr贸buj膮c zlekcewa偶y膰 uk艂ucie w sercu. Ben r贸wnie偶 zacz膮艂 je艣膰. Prze偶uwa艂 w ciszy, patrz膮c przez okno. Mo偶e stara艂 si臋 zignorowa膰 t臋 nag艂膮 niezr臋czno艣膰 mi臋dzy nami.

Ale ja nie potrafi艂am. Z ha艂asem opu艣ci艂am widelec.

- Wszystko w porz膮dku? - spyta艂. Pokr臋ci艂am g艂ow膮, czuj膮c, 偶e zn贸w si臋 rumieni臋. A jeszcze nic nie powiedzia艂am.

- Tak si臋 tylko zastanawia艂am...

- Tak?

- Zastanawia艂am si臋 - powt贸rzy艂am - ile czasu musz臋 poczeka膰, nim zn贸w mnie dotkniesz.

Ben przygl膮da艂 mi si臋 w milczeniu przez kilka sekund.

A potem wyci膮gn膮艂 r臋k臋.

Jego palce przesun臋艂y si臋 po moim przedramieniu, potem zamkn臋艂y wok贸艂 nadgarstka, a ja poczu艂am, jakby przez cia艂o przep艂yn膮艂 mi pr膮d. Ben wzi膮艂 g艂臋boki oddech, zupe艂nie jakby stara艂 si臋 trzyma膰 w ryzach. Na jego czo艂o wyst膮pi艂 pot. Dr偶a艂.

Popatrzy艂 na nasze d艂onie splecione teraz razem niczym dwie cz臋艣ci formy garncarskiej.

- Chyba powinienem ci臋 odwie藕膰 do domu - powiedzia艂, puszczaj膮c wreszcie moj膮 r臋k臋. - To by艂 d艂ugi dzie艅, prawda?

Przytakn臋艂am, w g艂臋bi serca 偶a艂uj膮c, 偶e nie m贸g艂 by膰 d艂u偶szy.

Rozdzia艂 36

Nast臋pnego ranka, jakie艣 dwadzie艣cia minut przed dzwonkiem, z ulg膮 wesz艂am do szko艂y.

Mama chyba w og贸le nie spa艂a ostatniej nocy. Ja te偶 nie. Ona chodzi艂a w t臋 i z powrotem po kuchni i pi艂a jedn膮 fili偶ank臋 naparu z mniszka lekarskiego po drugiej, a ja le偶a艂am przera偶ona w 艂贸偶ku przy w艂膮czonym 艣wietle i uchylonych drzwiach.

Podczas 艣niadania pr贸bowa艂am wypyta膰 mam臋 o cioci臋 Alexi臋, ale nie mia艂a ochoty rozmawia膰. Tata zreszt膮 te偶 nie. Oboje po prostu siedzieli przy stole i gapili si臋 w przestrze艅 - tata trzymaj膮c w r臋ku kubek z kaw膮, a mama z kolejn膮 dawk膮 herbatki. 呕adne nie wspomnia艂o o tym, 偶e ubieg艂ej nocy chcia艂am porozmawia膰.

Nie zauwa偶yli te偶, 偶e wczoraj wymkn臋艂am si臋 z domu.

Korytarze w szkole by艂y rano dziwnie wyludnione. Spojrza艂am przez okno sali, kt贸r膮 zajmowa艂a moja klasa, zastanawiaj膮c si臋, czy mo偶e trwaj膮 jakie艣 膰wiczenia przeciwpo偶arowe. Spodziewa艂am si臋, 偶e na parkingu zobacz臋 stoj膮cych w rz臋dach uczni贸w. Zamiast tego dostrzeg艂am tylko rozsiane wsz臋dzie na boisku do futbolu grupki. Posz艂am sprawdzi膰, co si臋 dzieje. Nie by艂am przygotowana na to, co zobaczy艂am.

Pirania Polly, nasza szkolna maskotka, zosta艂a zniszczona. Kto艣 zamieni艂 s艂owa nad jej p艂etwami z Freetown High: Dom Piranii, na Freetown High: Dom Skazanego Mordercy.

Rozejrza艂am si臋, szukaj膮c Bena. Czy ju偶 to widzia艂? Tymczasem grupa pierwszoklasist贸w sta艂a z boku i si臋 za艣miewa艂a. I nie byli jedyni. Wszyscy zrywali boki, ch艂opcy przybijali sobie pi膮tki, a dziewcz臋ta chichota艂y pomi臋dzy konspiracyjnymi szeptami.

Odwr贸ci艂am si臋, by wr贸ci膰 do 艣rodka, kiedy dostrzeg艂am grup臋 os贸b zebran膮 wok贸艂 pierwszoklasistki. Wygl膮da艂a na wzburzon膮. Mia艂a zaczerwienion膮 twarz, a po policzkach p艂yn臋艂y jej 艂zy. Podesz艂am na tyle blisko, by us艂ysze膰 rozmow臋. Wszyscy zadawali jej pytania na temat Bena - rozmawiali o li艣cikach, kt贸re podobno zostawia艂 jej na szafce, o tym, jak za ni膮 wsz臋dzie chodzi艂 i jak si臋 jej przygl膮da艂 na historii.

- Nie wiem, co zrobi臋 - m贸wi艂a dziewczyna, wciskaj膮c pi臋艣ci do kieszeni p艂aszcza.

Przepycha艂am si臋 do 艣rodka zbiegowiska, a偶 wreszcie stan臋艂am z nieznajom膮 twarz膮 w twarz.

- Co? - spyta艂a mierz膮c mnie z g贸ry do do艂u.

- Nazywasz si臋 Debbie? - spyta艂am.

- A kto chce wiedzie膰?

- Ja - odpar艂am, podchodz膮c bli偶ej.

Przest膮pi艂a z nogi na nog臋, ca艂y czas przygl膮daj膮c mi si臋 br膮zowymi oczyma.

Poda艂am jej chusteczk臋, kt贸ra wyj臋艂am z torebki.

- To ty jeste艣 Debbie Marcus? - spyta艂am ponownie.

Przyj臋艂a chusteczk臋 i wytar艂a twarz. Na nosie mia艂a kilka pieg贸w.

- Tak - przyzna艂a wreszcie.

- Mog艂yby艣my chwil臋 porozmawia膰? Tam? - Wskaza艂am miejsce schowane za rz臋dem zaparkowanych aut.

Debbie za艂o偶y艂a pukiel swoich kasztanowych w艂os贸w za ucho i ponownie wcisn臋艂a r臋ce do kieszeni.

- Chyba tak - odpar艂a, wci膮偶 poci膮gaj膮c nosem.

Odesz艂y艣my od t艂umu, upewniaj膮c si臋, 偶e nikt za nami nie idzie.

- Czy to prawda, co m贸wi膮 ludzie? - spyta艂am, gdy ju偶 schowa艂y艣my si臋 za nale偶膮cym do szko艂y vanem.

- Je艣li chodzi ci o to, czy Ben Carter mnie prze艣laduje, to odpowied藕 brzmi: tak.

- A mo偶esz opisa膰 to troch臋 dok艂adniej?

- Prze艣ladowanie?

Przytakn臋艂am. Zauwa偶y艂am, 偶e na szyi ma wysypk臋...

- Zacz臋艂o si臋 na historii - powiedzia艂a. - Gapi艂 si臋, jakby pr贸bowa艂 mnie przestraszy膰.

- Dotkn膮艂 ci臋?

- Czy dotkn膮艂? - By艂a wyra藕nie zdziwiona.

- Czy chwyci艂 ci臋 albo w dziwny spos贸b wpad艂 na ciebie w korytarzu?

Popatrzy艂a na mnie ca艂kiem zbita z tropu.

- Nie, zachowuje dystans. Ma jak膮艣 dziwaczn膮 fobi臋. - Ale to nie przeszkadza mu mnie obserwowa膰 - m贸wi艂a dalej. - Ani 艣ledzi膰 w drodze do domu.

- Szed艂 za tob膮?

Potwierdzi艂a i ci膮gn臋艂a:

- Przyjaci贸艂ka zauwa偶y艂a go siedz膮cego w krzakach naprzeciwko mojego domu.

- Zrobi艂a艣 co艣 z tym?

- Oczywi艣cie. Powiedzia艂am rodzicom, a oni zadzwonili do szko艂y. Tata skonsultowa艂 si臋 nawet z prawnikiem.

- I?

- A co ci do tego? - spyta艂a, nagle zaciskaj膮c usta. - Dlaczego mnie o to wszystko wypytujesz?

- Pr贸buj臋 wszystko zrozumie膰. - Ponownie spojrza艂am na Polly Pirani臋 i na s艂owo 鈥濵ORDERCA".

- A co tu jest do rozumienia? Facet zamordowa艂 swoj膮 dziewczyn臋.

- Nie zosta艂 skazany.

- Bo system s膮downiczy jest g艂upi. Policjanci powiedzieli tacie, 偶e nie mog膮 nic z nim zrobi膰, 偶e ma prawa, a patrzenie na kogo艣 i obserwowanie czyjego艣 domu nie jest nielegalne.

- Zadzwonili艣cie na policj臋? - Przypomnia艂am sobie, 偶e Ben sugerowa艂 to samo.

- Jasne. Przecie偶 chowa艂 si臋 w krzakach.

- Widzia艂a艣 go?

- Nie musia艂am. - Wzruszy艂a ramionami. - Moja przyjaci贸艂ka go widzia艂a. Powiedzia艂a, 偶e nawet nie ukrywa艂 faktu, 偶e tam jest. Siedzia艂 tylko zgarbiony i patrzy艂, jak ona go obserwuje. Zupe艂nie jakby sprawia艂o mu to przyjemno艣膰 i nie dba艂 o to, czy zostanie z艂apany.

- Przy艂apa艂a艣 go? Wysz艂a艣 do niego?

- Tata wyszed艂, ale on ju偶 znikn膮艂. Wiadomo by艂o, gdzie siedzia艂, bo po艂ama艂 krzew s膮siada. Najwyra藕niej jednak nie stanowi艂o to wystarczaj膮cego dowodu, pomimo zeznania przyjaci贸艂ki. Musi zrobi膰 co艣 wielkiego, 偶eby policja potraktowa艂a to powa偶nie.

- Co艣 wielkiego?

- B膮d藕 ostro偶na - ostrzeg艂a. - I uwa偶aj na siebie, je艣li rozumiesz, co mam na my艣li. - Zerkn臋艂a ponad moim ramieniem na tworz膮c膮 si臋 grupk臋 gapowicz贸w.

- Nie. - Podesz艂am krok bli偶ej. - Nie rozumiem.

- Nie mog臋 teraz rozmawia膰 - stwierdzi艂a 艣wiadoma obecno艣ci t艂umu. - Ale je艣li mi nie wierzysz, sp贸jrz na to.

- Wyci膮gn臋艂a z kieszeni p艂aszcza karteczk臋 i poda艂a mi j膮.

- Dzi艣 rano znalaz艂am j膮 przyczepion膮 do szafki.

Roz艂o偶y艂am kartk臋 i z niedowierzaniem spojrza艂am na wiadomo艣膰. Czarnym tuszem kto艣 napisa艂: 鈥濲este艣 nast臋pna!".

Rozdzia艂 37

Nim wr贸ci艂am do 艣rodka, spostrzeg艂am Kimmie i Wesa. Siedzieli po drugiej stronie trawnika na skwerku. Kimmie pomacha艂a mi, podesz艂am wi臋c, by do nich do艂膮czy膰. Dzisiejszy str贸j przyjaci贸艂ki zszokowa艂 mnie. Wok贸艂 szyi zapi臋艂a r贸偶ow膮 obro偶臋 z 膰wiekami i przyczepi艂a do niej prawdziw膮 psi膮 smycz, kt贸ra drugim ko艅cem 艂膮czy艂a si臋 z r贸偶owym pier艣cionkiem, jednym z tych, jakie dodaj膮 do gum do 偶ucia.

- To z mojej kolekcji Ksi臋偶niczka SM - wyja艣ni艂a.

- Gdzie wczoraj by艂a艣? - spyta艂am.

- Przepraszam - powiedzia艂a. - Wczoraj po powrocie do domu strasznie pok艂贸ci艂am si臋 z rodzicami o to, 偶e w og贸le wysz艂am. Zamkn臋li mnie w pokoju i nie pozwolili korzysta膰 z telefonu.

- A co z bibliotek膮?

- Hmm... Jak膮 bibliotek膮?

- Twoja mama powiedzia艂a, 偶e posz艂a艣 do biblioteki. Kimmie pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- By艂am w domu i mam projekty, nad kt贸rymi pracowa艂am, aby to udowodni膰. Na przyk艂ad sukienk臋 z pas贸w materia艂u z fr臋dzlami, kt贸re obszyte by艂y koralikami i zdobieniami ze sk贸ry. Nazwa艂am j膮 鈥濻zalone lata dwudzieste spotka艂y wsp贸艂czesnego wampa".

- Mog艂aby艣 te偶 po prostu ochrzci膰 j膮 鈥濨rzydactwo" - zasugerowa艂 Wes.

- Za艂o偶臋 si臋, 偶e mama powiedzia艂a ci to, by nie musie膰 i艣膰 do mojego pokoju i mnie wo艂a膰. - Kimmie zignorowa艂a Wesa. - Wczoraj zachowywa艂a si臋 jak wariatka na haju.

- Mam 艣lady ugryzie艅, by to udowodni膰 - za偶artowa艂 Wes.

- C贸偶... - wymamrota艂am. Nie wiedzia艂am, co innego powiedzie膰 albo w co wierzy膰.

- Ta szko艂a jest do niczego - stwierdzi艂 Wes. - Sp贸jrzcie na to. - Wskaza艂 napojem w stron臋 napisu. - Nawet s艂owo 鈥瀖orderca" napisali z b艂臋dem.

- Wcale nie - rzuci艂a Kimmie.

Wes zamy艣li艂 si臋, upi艂 troch臋 napoju i ponownie popatrzy艂 na napis, staraj膮c si臋 rozgry藕膰 problem.

- Snell ju偶 tu by艂? - spyta艂am.

- Dyrektor Smrodek - zacz膮艂 Wes - jeszcze nie zaszczyci艂 nas swoj膮 obecno艣ci膮.

- Ale jestem pewna, 偶e w艂a艣nie w tej chwili popuszcza pod siebie - stwierdzi艂a Kimmie. - Plotka g艂osi, 偶e wcze艣niej by艂 tu reporter z 鈥濼ribune". Podobno ma ju偶 nawet zdj臋cie. Przygotuj si臋 na zobaczenie go jutro na pierwszej stronie.

- Z ca艂膮 zgraj膮 pierwszak贸w pozuj膮cych przed figur膮 - doda艂 Wes.

- Skoro mowa o pierwszakach - zacz臋艂am. - Rozmawia艂am z t膮 dziewczyn膮, Debbie.

- T膮, kt贸ra podobno jest na li艣cie rze藕nickiej Bena? - spyta艂 Wes.

Skin臋艂am g艂ow膮, chocia偶 niech臋tnie, i stre艣ci艂am im nasz膮 rozmow臋, nie pomijaj膮c incydentu z li艣cikiem.

- By艂 tylko li艣cik? - dopytywa艂a Kimmie. - 呕adnych dziwacznych zdj臋膰, na kt贸rych wida膰 j膮 w szkole?

- 呕adnych pi偶am pozostawionych na oknie? - doda艂 Wes.

- Li艣cik nie wygl膮da艂 jak te, kt贸re ja dosta艂am. Bardziej przypomina艂 kartk臋 z szafki Bena. Napisany na kawa艂ku papieru zwyk艂ym czarnym tuszem.

- I czego to dowodzi? - dopytywa艂 Wes.

- Mo偶e w jej przypadku to zwyk艂y 偶art, a w moim nie. - Wzruszy艂am ramionami.

- No nie wiem - stwierdzi艂. - To do艣膰 dziwne, 偶e Ben kr臋ci si臋 obok was obu.

- I zupe艂nie przypadkiem pojawia si臋 przed waszymi domami wtedy, gdy najmniej si臋 tego spodziewacie - doda艂a Kimmie.

- Nie m贸wi膮c ju偶 o li艣cikach, spojrzeniach i sposobie, w jaki was dotyka.

- Ale jej nie dotkn膮艂 - wypali艂am, jakby to mia艂o co艣 t艂umaczy膰.

- O m贸j Bo偶e! - Kimmie zapiszcza艂a, zauwa偶aj膮c w t艂umie Johna Kenneally'ego. Natychmiast wyg艂adzi艂a sp贸dnic臋. - Czy on tu idzie? Jak wygl膮dam? - spyta艂a.

- Jak mo偶esz w og贸le si臋 nim interesowa膰? - spyta艂am.

- 艢lepa jeste艣?

- A ty? Nie widzia艂a艣, jak si臋 zachowywa艂 w sto艂贸wce? Jak wyla艂 Benowi na g艂ow臋 ca艂y talerz zupy?

- Dobra, bez komentarza. - Wymieni艂a spojrzenie z Wesem. Pe艂en zestaw, z uniesionymi brwiami i przewracaniem ga艂ek.

- Jasne. - Wes przerwa艂 temat. - Porozmawiajmy o czym艣 bezpieczniejszym. Co wy na to?

- Zapomnijcie. - Wsta艂am.

- Camelia! - Kimmie zacz臋艂a nienaturalnie wysokim g艂osem. - Nie zachowuj si臋 tak.

- Jak?! - nie wytrzyma艂am. - Jak mo偶e ci si臋 podoba膰 kto艣, kto jest zwyczajnie okrutny?

- A ty? Jak mo偶e ci si臋 podoba膰 kto艣 r贸wnie przera偶aj膮cy?

Odwr贸ci艂am wzrok. Postanawia艂am nie wspomina膰 o lustrze, poci臋tej pi偶amie i wieczorze, kt贸ry sp臋dzi艂am z Benem.

- Powa偶nie - ci膮gn臋艂a. - Chyba nie powiesz mi, 偶e ta twoja skwaszona mina wzi臋艂a si臋 tylko i wy艂膮cznie z tego, 偶e uwa偶am Johna za niez艂e ciacho.

Wzruszy艂am ramionami. Pewnie mia艂a racj臋 - m贸j nastr贸j mia艂 wiele wsp贸lnego z tym, komu mog臋 ufa膰. Spojrza艂am w stron臋 napisu i, to chyba przeznaczenie, w tej samej chwili na parking podjecha艂 Ben.

- 艢liwko, poznaj kompot - wyszepta艂 Wes.

Ben zaparkowa艂 motor, a po chwili dostrzeg艂 napis. Wszyscy przygl膮dali mu si臋, czekaj膮c na reakcj臋.

Zacisn臋艂am z臋by, maj膮c nadziej臋, 偶e nie pozwoli si臋 sprowokowa膰, 偶e b臋dzie ponad to i wszystko sp艂ynie po nim jak po kaczce. Niestety, Ben zdj膮艂 kask, cisn膮艂 go w napis, a potem wskoczy艂 na motor i zawarcza艂 silnikiem tak g艂o艣no, 偶e poczu艂am, jakby moje serce mia艂o eksplodowa膰.

Wyjecha艂 z parkingu z piskiem opon. Przez kilka chwil nikt nic nie powiedzia艂 - s艂ycha膰 by艂o jedynie odg艂os silnika oddalaj膮cego si臋 motoru.

Rozdzia艂 38

Dzie艅 by艂 koszmarny i 偶a艂owa艂am, 偶e tego ranka w og贸le wsta艂am z 艂贸偶ka. Ben nie wr贸ci艂 ju偶 do szko艂y, a Kimmie i ja niewiele si臋 do siebie odzywa艂y艣my. Dyrektor zwo艂a艂 apel, podczas kt贸rego 艂aja艂 nas za zniszczenie Piranii Polly, za zamieszanie, kt贸re panuje w szkole od pocz膮tku roku szkolnego, i jeszcze, tak bonusowo, za to, 偶e reputacja naszego liceum zosta艂a nadszarpni臋ta (co by艂o chyba jednak g艂贸wnym celem zebrania wszystkich razem). Wisienk膮 na torcie okaza艂 si臋 genialny pomys艂 Pot - mana na zrobienie niemal niemo偶liwej do zaliczenia niezapowiedzianej kartk贸wki. By艂am emocjonalnym wrakiem.

Chocia偶 mia艂am wra偶enie, 偶e wtedy podczas lekcji co艣 dziwnego zasz艂o mi臋dzy mn膮 a Spencerem, postanowi艂am p贸j艣膰 do pracy wcze艣niej z nadziej膮, 偶e dotyk gliny pod palcami pomo偶e mi si臋 zrelaksowa膰 i nabra膰 dystansu. Spencera nie by艂o. Mia艂am ca艂y warsztat tylko dla siebie.

Przygotowa艂am narz臋dzia i zacz臋艂am odpakowywa膰 rzecz, nad kt贸r膮 pracowa艂am. Powoli 艣ci膮ga艂am z niej foli臋 i wilgotne papierowe r臋czniki - kluczowy element zapobiegaj膮cy twardnieniu materia艂u. Przez moment wdycha艂am z zamkni臋tymi oczyma zapach gliny, stara艂am si臋 odsun膮膰 od siebie wszelkie niepo偶膮dane my艣li i skupi膰 si臋 na fakturze materia艂u.

Po kilku minutach poczu艂am, 偶e glina pod moimi d艂o艅mi zaczyna nabiera膰 jakiej艣 formy. Kilka chwil p贸藕niej, wci膮偶 z zamkni臋tymi oczami, wyczu艂am pod palcami kszta艂t przypominaj膮cy skrzyneczk臋. Otworzy艂am oczy, by spojrze膰 na to, co stworzy艂am.

Zaledwie kilka metr贸w ode mnie sta艂 Spencer.

Ze 艣wistem nabra艂am powietrza i cofn臋艂am si臋 o krok, zrzucaj膮c ze stoj膮cej za mn膮 szafki stert臋 kubeczk贸w.

- Nie chcia艂em ci臋 wystraszy膰 - powiedzia艂. - Wygl膮da艂a艣 na natchnion膮, nie chcia艂em przeszkadza膰.

- Sk膮d si臋 tutaj wzi膮艂e艣? - spyta艂am, patrz膮c w stron臋 drzwi. Gdyby wszed艂, s艂ysza艂abym dzwonki.

- By艂em na dole, wyci膮ga艂em formy. - Podszed艂 bli偶ej. - Nad czym pracujesz?

- Nad czym艣 z dusz膮, mam nadziej臋.

Szef u艣miechn膮艂 si臋 i przeczesa艂 d艂oni膮 ciemne w艂osy.

- Tak s膮dzi艂em, 偶e ci dopiek艂em.

Wzruszy艂am ramionami i popatrzy艂am na prac臋. By艂am ciekawa, co stworzy艂am. Przy podstawie mia艂o prostok膮tny kszta艂t, wy偶ej widnia艂 podobny, tyle 偶e miniaturowy. Wygl膮da艂o troch臋 jak samoch贸d bez k贸艂.

- Powiedzia艂em tak tylko po to, 偶eby ci臋 bardziej zmotywowa膰 - przyzna艂. - Masz ogromny talent, ale czasami odnosz臋 wra偶enie, 偶e wybierasz proste rozwi膮zania. Nie starasz si臋 dotrze膰 do wn臋trza.

Wn臋trza?

- Poszperaj troch臋 - m贸wi艂 dalej. - Szukaj. Badaj. Rze藕b z wewn膮trz na zewn膮trz, a nie odwrotnie. Nie b贸j si臋 po drodze czego艣 popsu膰.

- Wiecznie co艣 psuj臋 - westchn臋艂am, wci膮偶 przygl膮daj膮c si臋 mojemu krety艅skiemu autku.

- To dobrze. - Jego u艣miech zmieni艂 si臋 w kpi膮cy u艣mieszek. - W ten spos贸b cz艂owiek si臋 uczy. Trzeba do艣wiadcza膰, aby m贸c osi膮gn膮膰 wielko艣膰. Nie chodzi tylko o lepienie misek.

Podszed艂 jeszcze o krok, zupe艂nie jakby chcia艂 dok艂adniej przyjrze膰 si臋 rze藕bie. Patrzy艂 jednak na mnie, a jego twarz by艂a zaledwie kilka centymetr贸w od mojej.

- Dobrze widzie膰, 偶e eksperymentujesz. Nie mog臋 si臋 doczeka膰, co z tego wyniknie.

- Tak - odpar艂am, zauwa偶aj膮c zaci臋cie po goleniu na jego szyi. - Ja te偶.

- Je艣li kiedy艣 zechcesz pogada膰, to zaproszenie jest wci膮偶 aktualne.

Nagle poczu艂am, jakby 艣ciany si臋 zamyka艂y. Pr贸bowa艂am si臋 odsun膮膰, ale utkn臋艂am pomi臋dzy szafk膮 a Spencerem.

Chwil臋 p贸藕niej us艂ysza艂am, 偶e kto艣 otwiera drzwi. Spencer si臋 schyli艂, by podnie艣膰 naczynia, kt贸re wcze艣niej spad艂y na pod艂og臋, a potem sprawdzi艂, kto przyszed艂.

Matt. Jego wizyta nie mog艂aby mnie bardziej ucieszy膰.

Trzymaj膮c w d艂oniach dwa kubki z kaw膮, powoli podszed艂, zerkaj膮c to na mnie, to na Spencera. Wygl膮da艂, jakby si臋 zastanawia艂, czy w czym艣 nie przeszkodzi艂.

- Wejd藕 - zaprosi艂am go.

Postawi艂 jeden z kubk贸w na stole. R臋ce mia艂am ca艂e w glinie.

- By艂em w okolicy. - Popatrzy艂 na Spencera. - Pomy艣la艂em, 偶e si臋 przywitam.

- Cudownie - odpar艂am, maj膮c nadziej臋, 偶e Spencer zrozumie aluzj臋.

Szef zosta艂 jednak z nami, przedstawi艂 si臋 Mattowi i zacz膮艂 opowiada膰, jaka to ja jestem utalentowana.

- Ta dziewczyna daleko zajdzie - stwierdzi艂. Ostatecznie jednak zostawi艂 nas samych. Poczu艂am ulg臋.

Matt wygl膮da艂 dzi艣 wyj膮tkowo dobrze - b艂yszcz膮ce w艂osy, ciemnoszara bluza kontrastuj膮ca z jego miodow膮 cer膮 i z艂ota szczecina na brodzie.

- Dzi臋ki za kaw臋. - Wytar艂am d艂onie i upi艂am 艂yk. Nap贸j mia艂 orzechowy smak i idealn膮 ilo艣膰 cukru i mleka. - Pami臋tasz, jak膮 kaw臋 lubi臋.

- To nie by艂o a偶 tak dawno.

- Racja. - Przypomnia艂am sobie, 偶e przecie偶 nasz zwi膮zek w艂a艣ciwie zacz膮艂 si臋 od kawy - w ka偶dy czwartek spotykali艣my si臋 na nauk臋 w kawiarni Press & Grind w centrum miasta.

- To by艂y fajne czasy - oceni艂. B艂臋kitnymi oczami uchwyci艂 moje spojrzenie. - Pami臋tasz Philippe'a?

Zachichota艂am, przypominaj膮c sobie dziwacznego barist臋, kt贸ry 偶onglowa艂 fili偶ankami do espresso i robi艂 magiczne sztuczki piank膮 z cappuccino.

- Ciekawe, czy wci膮偶 tam pracuje?

- Powinni艣my si臋 kiedy艣 wybra膰 i sprawdzi膰.

- By艂oby fajnie - odpar艂am.

Ul偶y艂o mi, 偶e przynajmniej cz臋艣膰 niezr臋czno艣ci, jaka zago艣ci艂a mi臋dzy nami, znikn臋艂a. To dziwne, jak zaledwie trzy kr贸tkie tygodnie zwi膮zku mog膮 zniszczy膰 idealn膮 platoniczn膮 relacj臋. Stara艂am si臋 to wyt艂umaczy膰 podczas jednej z naszych ostatnich randek - 偶e by艂o lepiej, gdy chodzi艂o tylko o kaw臋, ksi膮偶ki i zabawnych barist贸w. Ale Matt chyba nie do ko艅ca zrozumia艂, o co mi chodzi, a ja nie umia艂am wyja艣ni膰 lepiej.

Zreszt膮 co mia艂abym rzec? By艂 kwintesencj膮 idealnego ch艂opaka - przystojny, cz臋sto dzwoni艂, kupowa艂 drobne prezenty i pami臋ta艂 wszystko, co mu powiedzia艂am. Kimmie podejrzewa艂a, 偶e oszala艂am, ale dla mnie zerwanie z Mattem by艂o niczym kubek wy艣mienitej kawy - rozbudzaj膮cy i niezb臋dny do 偶ycia. Nie by艂am gotowa na co艣 tak intensywnego. Inaczej ni偶 teraz.

Spojrza艂am na bry艂臋 gliny i pomy艣la艂am o Benie - o tym, jak silnie odczuwa艂am ka偶dy jego dotyk.

- A o co chodzi z twoim przera偶aj膮cym szefem? - spyta艂 Matt.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮, zastanawiaj膮c si臋, gdzie w艂a艣ciwie znikn膮艂 Spencer.

- Wygl膮da na to, 偶e strasznych facet贸w masz w swoim 偶yciu pod dostatkiem - m贸wi艂 dalej.

- Rozmawia艂e艣 z Kimmie?

- Tylko troszeczk臋. - U艣miechn膮艂 si臋 ironicznie.

- To ona ci臋 tu przys艂a艂a?

- Martwi si臋 o ciebie - rzek艂. - Ja zreszt膮 chyba te偶.

- Co ci m贸wi艂a?

Wzruszy艂 ramionami.

- To i owo o Benie. 呕e cz臋sto si臋 wok贸艂 ciebie kr臋ci.

Zacisn臋艂am usta. Ani troch臋 nie zdziwi艂o mnie plotkarstwo Kimmie, ul偶y艂o mi jednak, 偶e nie powiedzia艂a nic o dotykaniu.

- Z Benem sobie poradz臋.

- Na pewno? Wiesz, co o nim s膮dz臋. - Wiem, co robi臋.

- A co robisz? Facet zapracowa艂 sobie na nieciekaw膮 reputacj臋, nie s膮dzisz?

- Nie rozumiesz.

- Wi臋c mi wyt艂umacz.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Nie chcia艂am porusza膰 tematu, a ju偶 najmniej z by艂ym.

- S艂uchaj, nie chc臋 ci臋 zdenerwowa膰 - pr贸bowa艂 si臋 t艂umaczy膰. - Staram si臋 ciebie chroni膰. Eksch艂opak chyba ma do tego prawo, nie?

- Pewnie tak. - U艣miechn臋艂am si臋 szeroko.

- Zapami臋taj jedno. - Jego ton brzmia艂 lekko ironicznie. - Je艣li b臋dziesz czego艣 potrzebowa艂a, pami臋taj, 偶e jestem przy tobie.

- Naprawd臋 musisz przesta膰 by膰 dla mnie taki wredny - za偶artowa艂am. - Ludzie zaczn膮 gada膰.

- Lubi臋 by膰 dla ciebie wredny. - U艣miechn膮艂 si臋.

- Dla Reny Maruso te偶? - Tego pytania po偶a艂owa艂am ju偶 w chwili, gdy je wypowiada艂am.

Matt, wyra藕nie rozbawiony, upi艂 kolejny 艂yk kawy. Przygl膮da艂 mi si臋 znad papierowego kubka.

- A je艣li powiem, 偶e tak?

- To b臋d臋 si臋 cieszy膰 z twojego szcz臋艣cia.

- A je艣li powiem, 偶e nie? 呕e du偶o bardziej wol臋 torturowa膰 ciebie?

Poczu艂am, 偶e moja twarz robi si臋 czerwona.

- Zapomnij - rzuci艂. - Nie odpowiadaj. Mo偶e wcale nie chc臋 wiedzie膰.

- Mi艂o, 偶e wpad艂e艣 - powiedzia艂am, staraj膮c si臋 wype艂ni膰 nag艂膮, bardzo niezr臋czn膮 cisz臋. - Dzi臋kuj臋 za kaw臋.

- Ca艂a przyjemno艣膰 po mojej stronie.

Odwr贸ci艂 si臋 i odszed艂, zostawiaj膮c mnie z g艂ow膮 pe艂n膮 pyta艅.

Rozdzia艂 39

Zdradzi艂a, wi臋c teraz moja kolej, 偶eby wszystko naprawi膰. Cz膮stka mnie pragnie rozszarpa膰 j膮 na kawa艂ki, a inna 艣mia膰 si臋 w g艂os z tego, co dla niej przygotowa艂em.

Czu艂em si臋 tak niesamowicie w jej pokoju. Zobaczy艂em pi偶am臋 wci膮偶 le偶膮c膮 w pude艂ku. Co za niewdzi臋cznica! Poszarpa艂em wi臋c materia艂 na kawa艂ki.

Gdy nachyla艂em si臋 nad r贸偶ow膮 tkanin膮, wyobra偶a艂em sobie, 偶e to ona. Nim poci膮艂em materia艂 na strz臋py, dra偶ni艂em go przez jaki艣 czas ko艅cem no偶a.

To by艂o wspania艂e uczucie. 艢mia艂em si臋, gdy sko艅czy艂em. Ledwie zdo艂a艂em si臋 uspokoi膰. Nagle wszystko wydawa艂o mi si臋 takie zabawne. Ale potem zobaczy艂em, co zrobi艂em.

Zobaczy艂em s艂owo SUKA na jej lustrze. Sam si臋 tym przerazi艂em.

Zda艂em sobie spraw臋, co zrobi艂em. Nie wiedzia艂em, czy mam si臋 艣mia膰, czy poczu膰 md艂o艣ci. Trz膮s艂em si臋. Przypomnia艂em sobie jednak, 偶e w艂a艣nie tego chcia艂a ta samolubna suka i 偶e ona sama nie wie, co jest dla niej dobre. W przeciwie艅stwie do mnie.

Rozdzia艂 40

Pozosta艂a cz臋艣膰 zmiany w Knead by艂a raczej nudna. Przez reszt臋 czasu Spencer odnosi艂 formy do piwnicy, a ja przygotowywa艂am si臋 do zaj臋膰, pali艂am w piecach garncarskich i pr贸bowa艂am zdecydowa膰, co robi膰 dalej.

Czu艂am si臋 rozbita przez t臋 spraw臋 z Debbie. Akurat wtedy, kiedy postanowi艂am zaufa膰 Benowi, zdarzy艂o si臋 co艣, co sprawi艂o, 偶e zn贸w wszystko kwestionuj臋 i podwa偶am.

Pomimo propozycji Spencera, 偶e odwiezie mnie do domu, wr贸ci艂am autobusem. Zapad艂 zmrok. By艂o ju偶 po 贸smej, ale najwyra藕niej rodzice jeszcze nie wr贸cili.

Nie wiedzia艂am, dok膮d p贸j艣膰, i poczu艂am si臋 g艂upio, bo przez chwil臋 rozwa偶a艂am, czy nie poczeka膰 u kt贸rego艣 z s膮siad贸w. Otworzy艂am jednak drzwi i w艂膮czy艂am 艣wiat艂o. Powtarza艂am sobie, 偶e wszystko b臋dzie dobrze, chocia偶 偶o艂膮dek skr臋ca艂 mi si臋 ze strachu. W pokoju przelotnie zerkn臋艂am w lustro. Przez u艂amek sekundy zobaczy艂am na nim czerwone litery rozmazane na swojej twarzy, ale gdy tylko mrugn臋艂am, znikn臋艂y.

Obesz艂am ca艂y dom, by upewni膰 si臋, 偶e wszystkie drzwi i okna s膮 zamkni臋te. Zesz艂am nawet do piwnicy, a mijaj膮c moje stanowisko pracy, dostrzeg艂am przypominaj膮cego skakank臋 robala, kt贸rego wyrze藕bi艂am wczoraj. Zdziwi艂am si臋, 偶e zapomnia艂am go sprz膮tn膮膰.

Chwil臋 p贸藕niej odezwa艂 si臋 telefon. Przestraszy艂am si臋 dzwonka. Postanowi艂am go zignorowa膰 i wr贸ci艂am na g贸r臋, 偶eby sprawdzi膰 艂azienk臋. Tata zas艂oni艂 wybit膮 szyb臋 grub膮 foli膮, ale gdyby kto艣 zechcia艂, 艂atwo m贸g艂by si臋 w艂ama膰.

Wzi臋艂am maszynk臋 do golenia z p贸艂ki i zerkn臋艂am przez rami臋. Dok艂adnie w tej samej chwili cie艅 przesun膮艂 si臋 po 艣cianie. Pisn臋艂am cichutko i zebrawszy si臋 w sobie, wyjrza艂am na korytarz. Nikogo nie by艂o. Telefon jednak wci膮偶 dzwoni艂. Zupe艂nie jakby kto艣 nie dawa艂 za wygran膮, bo wiedzia艂, 偶e jestem w domu.

Sama.

Przesz艂am do kuchni i sprawdzi艂am automatyczn膮 sekretark臋, ale nikt nie zostawi艂 wiadomo艣ci.

Przera偶ona od艂o偶y艂am maszynk臋 na blat i podnios艂am s艂uchawk臋. Mia艂am nadziej臋, 偶e to rodzice. Odezwa艂am si臋, jednak z drugiej odpowiedzia艂a mi tylko cisza. Odnios艂em wra偶enie, 偶e kto艣 nas艂uchuje.

- Halo? - powt贸rzy艂am, tym razem troch臋 g艂o艣niej.

Wci膮偶 nic. Od艂o偶y艂am s艂uchawk臋. Dr偶a艂am, nagle zrobi艂o mi si臋 przera藕liwie zimno.

Ponownie podnios艂am s艂uchawk臋, w艂膮czy艂am j膮 i po艂o偶y艂am obok aparatu, a potem si臋gn臋艂am do torby po kom贸rk臋. Niestety, nie mia艂am zasi臋gu.

Podesz艂am bli偶ej okna w nadziei, 偶e to pomo偶e. K膮tem oka dostrzeg艂am przyczepiony na lod贸wce li艣cik. By艂 od mamy; do艂膮czy艂a do niego banknot dwudziestodolarowy i napisa艂a, 偶ebym zam贸wi艂a pizz臋 w Raw, gdzie serwuj膮 organiczn膮, wegetaria艅sk膮 偶ywno艣膰. Wygl膮da艂o na to, 偶e niepr臋dko wr贸c膮 z tat膮 do domu.

Wci膮偶 nie mia艂am zasi臋gu. Odetchn臋艂am g艂臋boko i usiad艂am. Licz膮c do dziesi臋ciu, stara艂am si臋 wzi膮膰 w gar艣膰. Powtarza艂am sobie w duchu, 偶e wszystko jest w porz膮dku, ale do moich uszu wci膮偶 dociera艂 irytuj膮cy sygna艂 z w艂膮czonej s艂uchawki, a serce wali艂o jak szalone.

Po kilku sekundach sygna艂 zamilk艂, a ja mog艂am wreszcie zebra膰 my艣li. Burcza艂o mi w brzuchu i kr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie. Niech臋tnie si臋gn臋艂am po aparat i zdj臋艂am z lod贸wki list臋 telefon贸w do lokali z dostaw膮. U艣wiadomi艂am sobie, 偶e od 艣niadania nie mia艂am niczego w ustach. Numer do Raw zakre艣lony by艂 na r贸偶owo, ale zamiast tego zadzwoni艂am do starej dobrej pizzerii w centrum i zam贸wi艂am klasyczn膮 pizz臋 z serem i grzybami. Potem rozsiad艂am si臋 na kanapie w salonie i czeka艂am na kuriera.

Wci膮偶 ze s艂uchawk膮 w d艂oni, poczu艂am ch臋膰 zadzwonienia do Kimmie, ale w tym samym momencie telefon ponownie si臋 odezwa艂. Jego d藕wi臋k zmrozi艂 mnie a偶 do szpiku ko艣ci. Odebra艂am po艂膮czenie. Nim zd膮偶y艂am co艣 powiedzie膰, po drugiej stronie odezwa艂 si臋 m臋偶czyzna:

- Camelia?

- Kto m贸wi?

- To ja. - Ton g艂osu rozm贸wcy sta艂 si臋 艂agodniejszy. - Ben.

Moje serce straci艂o rytm, a w 偶o艂膮dku poczu艂am znajomy ci臋偶ar.

- To ty dzwoni艂e艣 przed chwil膮? - spyta艂am.

- Tak, ale by艂o zaj臋te. Chcia艂em dzwoni膰 na kom贸rk臋, ale nie mam twojego numeru.

- Sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e jestem w domu?

- Nie wiedzia艂em. Pomy艣la艂em po prostu, 偶e spr贸buj臋.

- Dopiero wr贸ci艂am - rzek艂am. - Sk膮d wiedzia艂e艣, o kt贸rej dok艂adnie zadzwoni膰?

- Wszystko w porz膮dku? - spyta艂.

- Mo偶e powinnam spyta膰 ci臋 o to samo. Nie wr贸ci艂e艣 dzisiaj do szko艂y.

- Nie martw si臋.

- Musimy porozmawia膰. - Stara艂am si臋 by膰 dzielna.

- O czym?

- Nie przez telefon.

- Jeste艣 sama?

- Nie - sk艂ama艂am.

- Dobrze. Rodzice s膮 w domu?

Wyjrza艂am przez okno w salonie i zauwa偶y艂am, 偶e 艣wiat艂o przed naszym domem wci膮偶 jest zgaszone. Wygl膮da艂o na to, 偶e s膮siad贸w te偶 nie ma. 艢wiat艂a na werandach po przeciwnej stronie ulicy i obok te偶 by艂y wy艂膮czone.

- Camelia?

- Jestem.

- Co si臋 dzieje? - spyta艂.

Wzi臋艂am koc le偶膮cy na kanapie i owin臋艂am si臋 nim, by odegna膰 przeszywaj膮cy ch艂贸d.

- Jeste艣 sama, prawda? - powiedzia艂 niemal偶e szeptem.

Wychyli艂am si臋, by zaci膮gn膮膰 zas艂ony, a potem sprawdzi艂am, czy wida膰 mnie przez jakiekolwiek inne okno.

- Jad臋 do ciebie - powiedzia艂 Ben. - Mam wra偶enie, 偶e jeste艣 zdenerwowana.

- Nic mi nie jest - zapewni艂am.

Przez kilka sekund w s艂uchawce panowa艂a cisza, a偶 w ko艅cu Ben zapowiedzia艂, 偶e i tak przyjedzie.

- B臋d臋 nied艂ugo - obieca艂.

Od艂o偶y艂am s艂uchawk臋. Tym razem postanowi艂am si臋 nie spiera膰 i pos艂ucha膰 intuicji, szczeg贸lnie 偶e chcia艂am zapyta膰 Bena o wiele rzeczy.

Kilka chwil p贸藕niej telefon zadzwoni艂 ponownie.

- Halo?

- Nie zapominaj o poczcie - wyszepta艂 g艂os w s艂uchawce. Poczu艂am ciarki na plecach.

- S艂ucham?

- Skrzynka na listy - wysycza艂. - Zapomnia艂a艣 j膮 sprawdzi膰, wracaj膮c do domu.

- Kto m贸wi?

Przysun臋艂am si臋 do okna i dyskretnie wyjrza艂am, ale nikogo nie zauwa偶y艂am.

- Dobre rzeczy spotkaj膮 tych, kt贸rzy potrafi膮 czeka膰 - powiedzia艂. Jego g艂os zn贸w brzmia艂 艂agodnie. - Czeka艂em na ciebie. Teraz twoja kolej.

- Kto m贸wi?! - krzykn臋艂am.

- Na szcz臋艣cie nie b臋dziesz musia艂a czeka膰 d艂ugo. - Roz艂膮czy艂 si臋.

Ze s艂uchawk膮 zaci艣ni臋t膮 w d艂oni podesz艂am do drzwi. Telefon zn贸w zadzwoni艂, ale zignorowa艂am go i wyjrza艂am przez wizjer. Flaga przy skrzynce by艂a uniesiona.

Rozdzia艂 41

Zamiast p贸j艣膰 do skrzynki, zacz臋艂am nerwowo kr膮偶y膰 po pokoju, zastanawiaj膮c si臋, czy powinnam zadzwoni膰 do rodzic贸w i poprosi膰 ich, 偶eby wr贸cili do domu. Wystukiwa艂am w艂a艣nie numer taty, kiedy us艂ysza艂am trza艣ni臋cie drzwi auta.

Chwil臋 p贸藕niej rozleg艂o si臋 pukanie - kto艣 wali艂 w drzwi pi臋艣ci膮 i natarczywie naciska艂 dzwonek. Zbyt przera偶ona, by otworzy膰, chwyci艂am ze sto艂u ci臋偶k膮 glinian膮 misk臋 i stan臋艂am z dala od okien, tak by nikt mnie nie zobaczy艂. Dobijanie nie ustawa艂o, tak samo zreszt膮 jak dzwonienie.

Wci膮gn臋艂am g艂臋boko powietrze, staraj膮c si臋 opanowa膰 ucisk w piersi.

Kto艣 otworzy艂 zewn臋trzne drzwi i nacisn膮艂 klamk臋. W艂膮czy艂am s艂uchawk臋, gotowa wybra膰 numer alarmowy.

Ale wtedy walenie do drzwi usta艂o. Ot tak, po prostu. Zewn臋trzne drzwi si臋 zamkn臋艂y, a kilka sekund p贸藕niej us艂ysza艂am, jak kto艣 zatrzaskuje drzwi do auta.

Powoli wysun臋艂am si臋 zza sto艂u, by wyjrze膰 przez okno. Niewielki samoch贸d odjecha艂 z piskiem opon.

I w贸wczas ponownie rozleg艂 si臋 dzwonek.

Trz臋s膮c si臋, podesz艂am do drzwi.

- Camelia? - Zza drzwi us艂ysza艂am m臋ski g艂os. Wyjrza艂am przez wizjer. To by艂 Ben. I trzyma艂 pizz臋. Przekr臋ci艂am zamek i otworzy艂am drzwi na o艣cie偶.

Ca艂kiem zapomnia艂am, 偶e zamawia艂am jedzenie. Na twarzy Bena malowa艂 si臋 szeroki u艣miech.

- Zamawia艂a艣 du偶膮 z serem i grzybami? Wisisz mi pi臋tna艣cie dolc贸w.

- Przestraszy艂e艣 mnie.

- Widz臋. - Wskaza艂 glinian膮 misk臋, kt贸r膮 wci膮偶 kurczowo trzyma艂am w d艂oni.

Dobrze widzia艂am teraz skrzynk臋 na listy, jej flaga wci膮偶 by艂a uniesiona. Na chwil臋 przymkn臋艂am oczy. Wci膮偶 s艂ysza艂am w uszach g艂os prze艣ladowcy, m贸wi膮cy, 偶ebym zajrza艂a do 艣rodka.

- O co chodzi? - spyta艂 Ben. Wskaza艂am na skrzynk臋.

- Chcesz, 偶ebym to sprawdzi艂?

Pokr臋ci艂am g艂ow膮 i wysz艂am na zewn膮trz. Czy by艂am obserwowana? Nikogo nie zauwa偶y艂am, wszystko wygl膮da艂o normalnie.

- Co艣 nie tak? - przysun膮艂 si臋 o krok.

Wci膮gn臋艂am w p艂uca ch艂odne nocne powietrze i wypu艣ci艂am je przeci膮gle. Poza rz臋poleniem elektrycznej gitary Davisa Millera, dochodz膮cym z ko艅ca ulicy, by艂o dziwnie cicho. Rozejrza艂am si臋 i zauwa偶y艂am zaparkowany na rogu motor Bena.

- Dopiero przyjecha艂e艣?

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Na pewno? - spyta艂am niemal pewna, 偶e us艂ysza艂abym silnik motoru.

- Czemu mia艂bym k艂ama膰?

- Nie wiem - odpar艂am, patrz膮c mu w twarz.

- Czy to znaczy, 偶e mi nie ufasz? - Zmru偶y艂 oczy.

Zignorowa艂am jego pytanie i odwr贸ci艂am wzrok. Popatrzy艂am na skrzynk臋 na listy. Otworzy艂am j膮 dr偶膮cymi palcami.

W 艣rodku znajdowa艂a si臋 du偶a be偶owa koperta z moim imieniem napisanym z przodu.

- Kolejne zdj臋cie - powiedzia艂am, rozpoznaj膮c czerwone litery. Wyj臋艂am kopert臋, zaprowadzi艂am Bena do 艣rodka i zamkn臋艂am drzwi na klucz.

- Pozw贸l, 偶e ja j膮 otworz臋 - poprosi艂. - Je艣li zostawi艂 j膮 niedawno, mog艂y zosta膰 艣lady jego energii. Mo偶e co艣 wyczuj臋.

Usiedli艣my naprzeciw siebie przy kuchennym blacie. Ben przesuwa艂 koniuszkami palc贸w po kopercie.

- Czujesz co艣? - spyta艂am.

Zamkn膮艂 oczy, by si臋 skoncentrowa膰, mi臋艣nie na jego przedramionach zadr偶a艂y.

- Wkr贸tce - wyszepta艂, wypuszczaj膮c powietrze.

- Co wkr贸tce?

Zamiast mi odpowiedzie膰, otworzy艂 kopert臋 i si臋gn膮艂 do 艣rodka. Wyj膮艂 stosik poci臋tych zdj臋膰. Przyjrza艂am im si臋 dok艂adniej. Zdawa艂y si臋 cz臋艣ci膮 jakiej艣 wi臋kszej ca艂o艣ci. Ben przejrza艂 je, dotykaj膮c palcami brzeg贸w ka偶dego z kawa艂k贸w.

- To puzzle, prawda? - powiedzia艂am.

Ben roz艂o偶y艂 je na marmurowej powierzchni i zacz膮艂 sk艂ada膰 obrazek. Jaskrawoczerwone litery napisane na ca艂o艣ci znacznie u艂atwi艂y zadanie. W ci膮gu zaledwie kilku sekund przes艂anie sta艂o si臋 jasne.

- Czas prawie min膮艂 - przeczyta艂am szeptem. Zdj臋cie przedstawia艂o mnie patrz膮c膮 na zegarek.

- Zosta艂o zrobione dzisiaj. Kiedy sz艂am do Knead. Kosmyk ciemnych w艂os贸w opad艂 Benowi na oczy.

- Nie pozwol臋, 偶eby co艣 ci si臋 sta艂o - rzek艂.

- Obiecujesz?

Si臋gn膮艂 po moj膮 d艂o艅, ale zawaha艂 si臋, nim jej dotkn膮艂. Palce mu dr偶a艂y.

Prosz臋!" - krzycza艂am wewn膮trz. Poczu艂am w sobie b贸l tak ogromny, 偶e zakr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie.

Ben masowa艂 m贸j kciuk palcem. Zastanawia艂am si臋, czy mo偶e czyta膰 w moich my艣lach. To by艂o wszystko, na co si臋 zdoby艂.

- Obiecuj臋 - zadeklarowa艂 z moc膮. - Ale teraz musimy si臋 skupi膰.

- Tak - przytakn臋艂am, patrz膮c na zdj臋cie i napisan膮 na nim wiadomo艣膰. - Bo nie ma wiele czasu.

I zale偶y od tego moje 偶ycie.

Rozdzia艂 42

Przez nast臋pn膮 godzin臋 omawiali艣my z Benem zdj臋cie i rozmow臋 telefoniczn膮, kt贸r膮 odby艂am wcze艣niej.

- Jest blisko. - Ben 艣cisn膮艂 kawa艂ek zdj臋cia w palcach i popatrzy艂 w stron臋 okna, ale rolety by艂y ju偶 zas艂oni臋te.

- My艣l臋, 偶e pora zadzwoni膰 na policj臋 - powiedzia艂am. Ben pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Sko艅czy艂em z policj膮.

- Z powodu tego, co by艂o wcze艣niej? - spyta艂am.

- Z powodu tego, co jest teraz. - Od艂o偶y艂 fotografi臋 i obr贸ci艂 si臋 na sto艂ku, twarz膮 do mnie. - Dali mi ostrze偶enie.

- Policja?

Ben skin膮艂 g艂ow膮.

- Ta dziewczyna, Debbie, powiedzia艂a im, 偶e j膮 艣ledz臋. - I uwierzyli jej?

Ch艂opak wzruszy艂 ramionami.

- Nie wiem, w co wierz膮, ale zacz臋li zadawa膰 mi mn贸stwo pyta艅. Gdzie by艂em wtedy i wtedy, z kim by艂em i co robi臋, kiedy jestem sam.

- I co im powiedzia艂e艣?

- Prawd臋. A co innego mia艂em m贸wi膰?

- Rozmawia艂am z Debbie - przyzna艂am. Sama chcia艂am pozna膰 prawd臋.

Ben skin膮艂 g艂ow膮. W og贸le nie by艂 zaskoczony.

- Ona naprawd臋 w to wierzy - ci膮gn臋艂am. - Jest przekonana, 偶e chcesz jej zrobi膰 krzywd臋.

- Wiem, s艂ysza艂em. Wci膮偶 nie zaprzeczy艂.

Na kilka chwil zapad艂a cisza przerywana jedynie cichym mruczeniem lod贸wki i tykaniem kuchennego zegara w kszta艂cie kota.

- Czemu tak m贸wi? - przerwa艂am milczenie.

Ben si臋 przysun膮艂. Jego ubranie pachn臋艂o palonymi li艣膰mi.

- Wiem, 偶e prosz臋 o wiele, ale musisz mi zaufa膰.

- Powiedzia艂a, 偶e chodzicie razem na histori臋.

- I czego to dowodzi? Nie czaj臋 si臋 na Debbie.

- A na kogo si臋 czaisz?

- Na nikogo - rzek艂, kr臋c膮c g艂ow膮.

- Zatem dotknij mnie jeszcze raz. - Podsun臋艂am r臋k臋 do jego d艂oni. - I powiedz mi, kiedy to wszystko si臋 sko艅czy.

Ben przypatrywa艂 si臋 mojej r臋ce. Wyra藕nie go kusi艂a, ale po chwili si臋 odwr贸ci艂.

- O co chodzi?

- To skomplikowane.

- Co? Przecie偶 ju偶 to przerabiali艣my. Nie zrobisz mi krzywdy.

- Sk膮d wiesz? - Z frustracj膮 odgarn膮艂 w艂osy.

- Nie wiem - westchn臋艂am. - Ale je艣li nie masz zamiaru nawet spr贸bowa膰, to po co m贸wi艂e艣 mi o swoich umiej臋tno艣ciach? Czas prawie min膮艂. - Wskaza艂am na fotografi臋. - To mog艂abym by膰 ja.

- Wiem. - Zacisn膮艂 szcz臋ki. - Ale nie rozumiesz.

- Wi臋c mi wyt艂umacz. Powiedz mi, co si臋 dzieje w twojej g艂owie.

- Ona mnie nawiedza - wyszepta艂.

- M贸wisz o Julie? Potwierdzi艂.

- Wsz臋dzie widz臋 jej twarz, widz臋, jak spada z tego klifu.

- To by艂 wypadek - przypomnia艂am mu.

Ben podwin膮艂 r臋kawy, jakby nagle zrobi艂o mu si臋 gor膮co. Ods艂oni艂 blizn臋 na przedramieniu.

- To dlatego masz t臋 blizn臋? - spyta艂am.

- Ju偶 zawsze b臋dzie mi przypomina膰 o tym, co si臋 sta艂o. Kiedy spad艂a, pr贸bowa艂em zej艣膰 po ska艂ach, dotrze膰 do niej. Ale sko艅czy艂o si臋 na tym, 偶e zrani艂em si臋 o ostry kamie艅.

- Czy w贸wczas po raz pierwszy co艣 wyczu艂e艣? Zaprzeczy艂 i opu艣ci艂 r臋kawy.

- Ale wcze艣niej by艂y to niewielkie rzeczy. Zderzy艂em si臋 z kim艣 ramieniem i wiedzia艂em, 偶e jego auto z艂apie gum臋, albo u艣cisn膮艂em komu艣 d艂o艅 i zobaczy艂em, co b臋dzie jad艂 wieczorem na kolacj臋. Z pocz膮tku s膮dzi艂em, 偶e to przypadek, ale potem sprawa sta艂a si臋 oczywista: umia艂em przewidywa膰 r贸偶ne rzeczy.

- Pr贸bowa艂e艣 czerpa膰 z tego korzy艣ci?

- Nigdy nie chcia艂em z tego korzysta膰. Koniec, kropka. No i to dotykanie... Nie zawsze mog臋 to przewidzie膰. Nie zawsze wyczuwam to, co chc臋 wyczu膰. Mog臋 pr贸bowa膰 i bardzo si臋 skupi膰. Ale niekiedy, na przyk艂ad w twoim przypadku... Niekiedy wyczuwam niebezpiecze艅stwo, a innym razem co艣 zupe艂nie innego.

- Na przyk艂ad co?

Patrzy艂 na mnie tak, jakby pr贸bowa艂 da膰 do zrozumienia, 偶e nie chce powiedzie膰.

- Kiedy symptomy wyst膮pi艂y po raz pierwszy, poczyta艂em o psychometrii - zacz膮艂. - Musia艂em wiedzie膰, co si臋 ze mn膮 dzieje, dlaczego wystarczy艂o, 偶ebym kogo艣 dotkn膮艂, abym zobaczy艂 r贸偶ne rzeczy. Jak w przypadku Julie.

Odwr贸ci艂am wzrok. Chcia艂am mu powiedzie膰, 偶e nie jestem Julie, ale w贸wczas wzi膮艂 mnie lekko za r臋k臋. Potem zsun膮艂 si臋 ze sto艂ka i zrobi艂 krok na prz贸d. By艂 tak blisko, 偶e moja twarz niemal dotyka艂a jego piersi.

- O czym my艣lisz? - spyta艂. Przy ka偶dym oddechu jego bawe艂niana koszulka ociera艂a si臋 o m贸j policzek.

- Ty mi powiedz - odpar艂am, zauwa偶ywszy, 偶e jego oddech sta艂 si臋 g艂臋bszy i bardziej rytmiczny. Bardzo si臋 stara艂, by nie straci膰 kontroli.

Spl贸t艂 palce z moimi.

- Czujesz co艣? - spyta艂am.

Pochwyci艂 m贸j wzrok i przez kilka chwil przygl膮da艂 mi si臋 w milczeniu.

- Uwielbiasz mie膰 nad wszystkim kontrol臋, prawda?

- Wyczuwasz to?

- Widz臋. Lubisz, gdy wszystko jest pouk艂adane. Planujesz. Mam racj臋?

Wargi dr偶a艂y mi z przej臋cia, gdy kiwa艂am g艂ow膮. Jego noga otar艂a si臋 o moje udo.

- Co robisz z rzeczami, kt贸re s膮 poza twoj膮 kontrol膮? - spyta艂.

- Jakimi na przyk艂ad?

Jego d艂o艅 zacisn臋艂a si臋 mocniej. Tak mocno, 偶e niemal straci艂am dech.

- Na przyk艂ad, czy b臋dzie jutro pada膰 albo tym, 偶e ci臋 teraz poca艂uj臋?

Otworzy艂am usta, by co艣 powiedzie膰 - na przyk艂ad, 偶e musi si臋 sam przekona膰 - ale on ju偶 si臋 nachyli艂.

Chwil臋 p贸藕niej drzwi frontowe otworzy艂y si臋 z hukiem. Ben odskoczy艂 i pu艣ci艂 moj膮 d艂o艅.

- Camelia, jeste艣 w domu?! - zawo艂a艂 tata.

Ben schowa艂 kawa艂ki zdj臋cia z powrotem do koperty i wetkn膮艂 j膮 sobie pod bluz臋.

Moment p贸藕niej do kuchni weszli rodzice. Patrzyli lekko zdziwieni to na mnie, to na Bena, czekaj膮c na jakie艣 wyja艣nienie. Problem w tym, 偶e sama nie rozumia艂am, co si臋 przed sekund膮 sta艂o.

Ben przedstawi艂 si臋 jako m贸j partner laboratoryjny z chemii. Mama wyci膮gn臋艂a d艂o艅, by si臋 przywita膰. Spojrza艂 na ni膮, ale si臋 nie poruszy艂.

Zmarszczy艂a brwi, zerkn臋艂a na tat臋, a potem na mnie.

W tej samej chwili Ben szybko u艣cisn膮艂 jej d艂o艅 - ich palce ledwie si臋 dotkn臋艂y - i powiedzia艂, 偶e musi ju偶 i艣膰.

Rozdzia艂 43

Nie mog艂am zasn膮膰. By艂a prawie p贸艂noc, a ja le偶a艂am w 艂贸偶ku ca艂kiem rozbudzona, staraj膮c si臋 zapomnie膰 o wydarzeniach ostatniego wieczoru i troch臋 odpocz膮膰.

Bez powodzenia.

Po wyj艣ciu Bena mama poprosi艂a, 偶ebym usiad艂a. Chcia艂a ze mn膮 porozmawia膰. S膮dzi艂am, 偶e przynajmniej wspomni o wizycie Bena i jego dziwnym u艣cisku d艂oni, ale jego imi臋 nie pad艂o ani razu.

- Gdzie byli艣cie dzisiaj z tat膮? - spyta艂am. Zauwa偶y艂am, 偶e mama unika mojego wzroku. Mia艂a zaczerwienion膮 sk贸r臋, a nieokie艂znane zazwyczaj loki zebrane by艂y w ciasny kok.

Po kilku 艂ykach herbaty i niezliczonej ilo艣ci oddech贸w wreszcie si臋 otworzy艂a. Opowiedzia艂a, 偶e pojechali z tat膮 do kliniki odwiedzi膰 cioci臋 Alexi臋, ale 偶e nie by艂a w stanie wej艣膰 do 艣rodka.

- Nie mog艂am si臋 z ni膮 spotka膰 - powiedzia艂a. - Nie umia艂am spojrze膰 jej w oczy.

Przysun臋艂am si臋 i poklepa艂am j膮 lekko po plecach.

- Czemu tam trafi艂a?

Z poduszk膮 przyci艣ni臋t膮 do cia艂a, mama wydusi艂a, 偶e ciocia zn贸w (konkretniej m贸wi膮c, czwarty raz) pr贸bowa艂a si臋 zabi膰.

- Wyjdzie z tego?

Zamiast odpowiedzie膰, mama zacz臋艂a p艂aka膰. Tata wzi膮艂 j膮 na r臋ce i zani贸s艂 do ich sypialni. Ja natomiast zaszy艂am si臋 w swojej.

Obr贸ci艂am si臋 na 艂贸偶ku, szukaj膮c mojego pluszowego misia polarnego. Nie znalaz艂am go jednak zapl膮tanego w po艣cieli ani wci艣ni臋tego pod poduszki. Westchn臋艂am cicho i wyjrza艂am przez okno.

Ksi臋偶yc by艂 tej nocy w pe艂ni. Wydawa艂 si臋 niespokojny - zupe艂nie jak ja. Mia艂am obola艂e cia艂o i nie potrafi艂am zd艂awi膰 w sobie dziwnego uczucia przyci膮gania. Podsun臋艂am ko艂dr臋 a偶 pod brod臋, ale osi膮gn臋艂am tylko tyle, 偶e poczu艂am, jakbym si臋 dusi艂a. Usiad艂am, 偶a艂uj膮c, 偶e nie jestem na zewn膮trz, nie czuj臋 na sk贸rze jedwabnego nocnego powietrza i nie pozwalam, by poch艂on臋艂a mnie ciemno艣膰.

Popatrzy艂am na drzwi. Mama wci膮偶 p艂aka艂a. S艂ysza艂am j膮 po przeciwnej stronie korytarza. S艂ysza艂am te偶 tat臋. M贸wi艂 jej, 偶e wszystko si臋 u艂o偶y, 偶e b臋dzie dobrze. Ciekawe, czy sam w to wierzy艂?

Ksi臋偶yc rzuca艂 smug臋 srebrnego 艣wiat艂a na moje 艂贸偶ko, przecinaj膮c je na p贸艂. Powoli wsta艂am i podesz艂am do okna. Podsun臋艂am moskitier臋 i do 艣rodka wpad艂 wiatr. Pachnia艂 morzem. Przypomina艂 mi Bena.

Chwyci艂am kom贸rk臋 i wybra艂am jego numer. Wci膮偶 brak zasi臋gu. Niewiele my艣l膮c, z艂apa艂am kurtk臋 i wysz艂am na zewn膮trz. Wreszcie mia艂am sygna艂.

- Camelia? - Ben odebra艂 po pierwszym dzwonku.

Stoj膮c przed domem, mocniej przycisn臋艂am telefon do ucha. Nie wiedzia艂am, co powiedzie膰.

- Gdzie jeste艣? - spyta艂, nie oczekuj膮c 偶adnych wyja艣nie艅.

- Na zewn膮trz - odpar艂am, staraj膮c si臋 brzmie膰 tajemniczo. Ksi臋偶yc o艣wietla艂 ka艂u偶臋 na ulicy. - A ty?

- Te偶 - wyszepta艂.

- Naprawd臋?

- Nie mog艂em spa膰. Musia艂em si臋 przewietrzy膰. Czu艂am w 艣rodku ogie艅. Obejrza艂am si臋 na okno sypialni. Nie chcia艂am jeszcze wraca膰.

- Przyjedziesz po mnie? - spyta艂am.

- Mia艂em nadziej臋, 偶e to powiesz.

- Naprawd臋?

- Naprawd臋 - odpar艂. - Bo ju偶 jestem w drodze.

Przerwa艂 po艂膮czenie. Kilka minut p贸藕niej us艂ysza艂am silnik motoru kilka przecznic dalej. Przybli偶a艂 si臋 i stawa艂 g艂o艣niejszy, nape艂niaj膮c moj膮 g艂ow臋 otumaniaj膮cym szumem.

Wysz艂am na ulic臋 i wreszcie go zobaczy艂am. Zatrzyma艂 si臋, poda艂 mi kask i powiedzia艂, 偶ebym wsiad艂a na motor.

Rozdzia艂 44

Kaza艂am Benowi zawie藕膰 nas do Knead. By艂o ju偶 zamkni臋te, ale przecie偶 mia艂am klucze.

Zaparkowa艂 motor i weszli艣my tylnym wej艣ciem.

- Jeste艣 pewna, 偶e to 偶aden problem? - spyta艂, wyczuwaj膮c moje narastaj膮ce zdenerwowanie.

Skin臋艂am g艂ow膮, przypominaj膮c sobie, 偶e Spencer pozwoli艂 mi przychodzi膰 tu o ka偶dej porze. Powtarza艂am, 偶e to nic wielkiego, bo pewnie i tak zostaniemy tu zaledwie kilka minut.

R臋ce mi si臋 trz臋s艂y, kiedy pr贸bowa艂am wsadzi膰 klucz do zamka. Wreszcie zaskoczy艂o i otworzy艂am drzwi.

- To terpentyna? - spyta艂, wyczuwaj膮c zapach.

Przytakn臋艂am, w艂膮czy艂am 艣wiat艂o i oprowadzi艂am Bena po warsztacie. Pokaza艂am p贸艂ki z farbami, szkliwo, piece, kosze pe艂ne resztek po nieudanych eksperymentach, narz臋dzia i wzorniki, obja艣niaj膮c wszystko zapewne du偶o dok艂adniej, ni偶 go to interesowa艂o. Bycie tutaj ca艂kiem mnie rozstroi艂o. Sama. Z nim.

- Na pewno nie b臋dziesz mia艂a k艂opot贸w? - spyta艂.

- Na pewno. - Zaprowadzi艂am go do warsztatu. Pod艂oga pod naszymi stopami cicho skrzypia艂a.

- Mog臋 obejrze膰 twoje prace?

Wskaza艂am kilka misek, kt贸re wykona艂am jako modele na zaj臋cia. Nagle zda艂am sobie spraw臋, jakie one s膮 podobne. Wszystkie s膮 r贸偶nymi wersjami jednej i tej samej rzeczy.

- Nad czym teraz pracujesz? - spyta艂. Popatrzy艂am na m贸j nakryty brezentem i odstawiony w r贸g pomieszczenia wyr贸b.

Ben powi贸d艂 wzrokiem tam gdzie ja i podszed艂, by si臋 lepiej przyjrze膰.

- Ten? - dopytywa艂, staraj膮c si臋 podejrze膰.

Przytakn臋艂am. Waha艂am si臋, czy mu pokaza膰, ostatecznie jednak zdj臋艂am przykrycie. Przypominaj膮cy auto kszta艂t le偶a艂 na desce. By艂 r贸wnie 偶a艂osny jak w dniu, w kt贸rym go wyrze藕bi艂am.

- Praca w toku - wyja艣ni艂am.

- Fajne.

- Mo偶e. Sama jeszcze nie wiem, co to ma by膰. Robi艂am, co podpowiada艂a mi intuicja, je艣li mo偶na to tak sensownie uj膮膰.

- To bardzo sensowne. - Przez moment przypatrywa艂 si臋 bryle, zupe艂nie jakby widzia艂 co艣, czego ja nie dostrzega艂am. - To naprawd臋 co艣 - doda艂.

- Co艣. - U艣miechn臋艂am si臋. - Tak, to by dobrze opisywa艂o t臋 prac臋.

- Nie to mia艂em na my艣li.

Spojrza艂am na jego twarz, doskonale zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e chodzi o co艣 wi臋cej ni偶 tylko moja kiepska rze藕ba.

Ben patrzy艂 mi w oczy. Mia艂 zaci艣ni臋t膮 szcz臋k臋 i 艣ci膮gni臋te usta.

- Mog臋 ci臋 o co艣 spyta膰?

- Jasne. - Stara艂am si臋 zachowa膰 spok贸j.

- Czemu chcia艂a艣, 偶ebym po ciebie przyjecha艂? Nie zrozum mnie 藕le, ciesz臋 si臋, 偶e to zrobi艂a艣. Po prostu jestem ciekaw.

Zakry艂am rze藕b臋.

- Czy to ma co艣 wsp贸lnego z twoj膮 mam膮? - spyta艂.

- Co z ni膮?

- Dotkn膮艂em jej, pami臋tasz?

M贸j umys艂 pracowa艂 na pe艂nych obrotach. Co widzia艂? Czy w og贸le m贸g艂 co艣 wyczu膰?

- Wydarzy艂 si臋 wypadek - m贸wi艂 dalej. - Bra艂 w nim udzia艂 kto艣 bardzo bliski twojej mamie. Siostra albo mo偶e przyjaci贸艂ka.

- I wyczu艂e艣 to z u艣cisku d艂oni?

- Mam racj臋? Wszystko z ni膮 w porz膮dku?

- Z mam膮 czy z cioci膮? - Z obiema.

Spu艣ci艂am wzrok, my艣l膮c, kiedy ostatnio mama by艂a a偶 tak przybita.

- Ciocia si臋 wyli偶e, ale naprawd臋 nie wiem, co b臋dzie z mam膮.

- Musi przesta膰 obwinia膰 si臋 o to, co si臋 sta艂o. To nie by艂a jej wina.

- Mo偶e powiniene艣 pos艂ucha膰 w艂asnej rady - powiedzia艂am, patrz膮c na niego.

- A kto m贸wi, 偶e si臋 obwiniam?

- Ja. I nie musz臋 ci臋 dotyka膰, 偶eby to wiedzie膰.

- Mo偶e po prostu 偶a艂uj臋, 偶e nie mog臋 cofn膮膰 czasu i wszystkiego zmieni膰.

- Czy pomaganie mi wszystko naprawi? Ul偶y ci troch臋?

- To nie jedyny pow贸d, dla kt贸rego chc臋 ci pom贸c. Mo偶e i od tego si臋 zacz臋艂o, ale teraz, kiedy ci臋 lepiej pozna艂em, musz臋 ci pom贸c.

- Naprawd臋? - Czu艂am, 偶e m贸j g艂os dr偶y.

- Naprawd臋 - odpar艂, podchodz膮c bli偶ej. Nasze twarze dzieli艂 jeden poca艂unek.

Pr贸bowa艂am dotkn膮膰 blizny na jego przedramieniu, jednak Ben cofn膮艂 r臋k臋.

- Przepraszam. - Odwr贸ci艂 wzrok, bym nie widzia艂a jego twarzy. Albo 艂ez w oczach.

- Nie ka偶dy dotyk jest z艂y. - Otworzy艂am pude艂ko 艣wie偶ej czerwonej gliny, odkroi艂am spory kawa艂ek i po艂o偶y艂am przed nim na desce.

- Po co to? - spyta艂.

- Powiedzia艂e艣, 偶e chcia艂by艣 nauczy膰 si臋 rze藕biarstwa, czy偶 nie?

Ch艂opak niepewnie skin膮艂 g艂ow膮, ale wzi膮艂 do r臋ki glin臋. Powoli g艂adzi艂 jej powierzchni臋, wida膰 by艂o jednak, 偶e nie wie, co dalej robi膰.

- Ona nie gryzie - powiedzia艂am, nape艂niaj膮c kubek wod膮 z kranu. Namoczy艂am w nim g膮bk臋 i pola艂am jego palce kilkoma kroplami wody.

- Musisz nawil偶a膰 glin臋, inaczej wyschnie i stwardnieje. Zacz膮艂 ugniata膰 mas臋 palcami, ale robi艂 to niepewnie.

- Spr贸buj si臋 w ni膮 zatopi膰 - poradzi艂am, podci膮gaj膮c mu r臋kawy do 艂okci.

- No nie wiem. - Pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Rze藕ba chyba jednak nie jest dla mnie.

- Spr贸buj. - Podci膮gn臋艂am swoje r臋kawy i lekko po艂o偶y艂am d艂onie na jego r臋kach. Z pocz膮tku drgn膮艂, a mi臋艣nie na jego ramionach si臋 napi臋艂y. Potem jednak u艂o偶y艂am swoje palce nad jego i pomog艂am mu formowa膰 glin臋. Razem utworzyli艣my z niej wa艂ek, a偶 wreszcie w kt贸rym艣 momencie jego d艂onie si臋 rozlu藕ni艂y.

Mia艂 powolny, rytmiczny oddech, jakby stara艂 si臋 skoncentrowa膰.

- Nie zrobisz mi krzywdy - powiedzia艂am, przesuwaj膮c d艂o艅 na jego przedrami臋 i lekko dotykaj膮c blizny. Moje palce g艂adzi艂y j膮 delikatnie, rozsmarowuj膮c przy tym glin臋 i mocz膮c sk贸r臋.

Ben spojrza艂 mi w oczy.

- Zbyt wiele? - spyta艂am 艣wiadoma swojego oddechu i przyspieszonego bicia serca.

Otworzy艂 usta, jakby chcia艂 co艣 powiedzie膰. Nie zrobi艂 tego jednak. Pozwoli艂 moim d艂oniom prowadzi膰 r臋ce po glinie. Nasze splecione palce naciska艂y na lepk膮 mas臋, powoduj膮c wybrzuszenia i zag艂臋bienia. Po kilku minutach stworzyli艣my co艣, co wygl膮da艂o jak szyszka, cho膰 kszta艂tem przypomina艂o raczej gruszk臋.

- Nie藕le - stwierdzi艂am, zauwa偶aj膮c symetri臋. - Jak uwa偶asz?

Ben stan膮艂 twarz膮 do mnie. Patrzy艂 tak intensywnie, jakby mia艂 co艣 wa偶nego do powiedzenia.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂am. - Czy偶by艣 poczu艂 co艣, o czym powinnam wiedzie膰?

Si臋gn膮艂, by mnie dotkn膮膰. Jego sk贸ra by艂a wilgotna i 艣liska.

- Ciii... - wyszepta艂, koncentruj膮c si臋. Przesun膮艂 d艂o艅mi po moich przedramionach, a potem wy偶ej, pod r臋kawami bluzki.

T臋tno mi przyspieszy艂o, a 偶o艂膮dek si臋 zacisn膮艂. Poczu艂am palce Bena na policzku.

Zamkn臋艂am oczy, rozkoszuj膮c si臋 delikatnym dotykiem na szyi. Przyci膮gn膮艂 mnie bli偶ej.

- Rozlu藕nij si臋 - wyszepta艂 mi prosto do ucha.

A potem mnie poca艂owa艂. Wsun膮艂 palce pod moj膮 koszulk臋 i lekko pog艂adzi艂 plecy. Czu艂am, 偶e rozp艂ywam si臋 pod jego dotykiem.

Uj臋艂am jego twarz w d艂onie, oddaj膮c poca艂unek. Zn贸w poczu艂am jego r臋ce na przedramionach, a potem na nadgarstkach.

- Czy to zbyt intensywne dla ciebie? - spyta艂am, gdy na moment przerwali艣my.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮 i przesun膮艂 desk臋 z naszym wsp贸lnym dzie艂em na bok, potem podni贸s艂 mnie i posadzi艂 na stole. Czu艂am jego biodra na swoich udach...

- Tak dobrze? - wyszepta艂 mi do ucha. Mia艂 gor膮cy oddech.

Skin臋艂am g艂ow膮 i zn贸w zacz臋li艣my si臋 ca艂owa膰. Nie przestawali艣my przez nast臋pn膮 godzin臋, a偶 glina na naszych r臋kach wysch艂a i si臋 skruszy艂a.

A偶 zakr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie i ledwie mog艂am usta膰 na nogach.

Rozdzia艂 45

Po tym, jak Ben podrzuci艂 mnie do domu, d艂ugo le偶a艂am na 艂贸偶ku ca艂kiem rozbudzona i zastanawia艂am si臋, czy to si臋 naprawd臋 sta艂o, czy te偶 sobie to wszystko wymy艣li艂am.

Wiem, 偶e to zabrzmi dziwnie, i pewnie 艣mia艂abym si臋, gdyby Kimmie albo ktokolwiek inny powiedzia艂 co艣 podobnego, ale gdyby nie mrowienie, kt贸re wci膮偶 czu艂am na ustach, i pr膮d przep艂ywaj膮cy mi w 偶y艂ach, przysi臋g艂abym, 偶e dzisiejszy wiecz贸r to jedynie wytw贸r mojej wyobra藕ni. Taki by艂 wspania艂y.

Na 艣niadanie tata przyni贸s艂 sok pomara艅czowy i wypieki: placek z truskawkami w cukrze, placki z glutenem, kupne ciasto kawowe. Najwyra藕niej stara艂 si臋 zado艣膰uczyni膰 za nieobecno艣膰 mamy. Wci膮偶 le偶a艂a w 艂贸偶ku. Kiedy wcze艣niej mija艂am jej pok贸j, by艂a nakryta a偶 po sam膮 szyj臋 i nie chcia艂a rozmawia膰.

- Potrzebuje teraz troch臋 przestrzeni - odpar艂 tata, gdy go o to spyta艂am.

- A co z prac膮?

Siedzia艂 naprzeciwko. Upi艂 艂yk kawy.

- Przez nast臋pnych kilka dni kto艣 poprowadzi zaj臋cia za ni膮.

- Kilka dni czy kilka tygodni?

Tata spojrza艂 surowo, ale zamiast odpowiedzie膰, zapyta艂 o jedzenie w szkole i da艂 mi dodatkowe pi臋膰 dolar贸w na lunch.

- Co zrobimy?

- Z mam膮? - spyta艂, jakbym naprawd臋 musia艂a wyja艣nia膰, o co mi chodzi. - Damy jej troch臋 przestrzeni.

- A je艣li wcale jej nie potrzebuje? Odchrz膮kn膮艂.

- Wiem, 偶e chcesz dobrze, ale to sprawa mi臋dzy twoj膮 mam膮 i jej siostr膮.

- Cioci膮 Alexi膮 - poprawi艂am go, chocia偶 dziwnie by艂o j膮 tak nazywa膰. Ostatni raz widzia艂am j膮, gdy jeszcze chodzi艂am do przedszkola. Tak przynajmniej mi powiedziano.

- Nic o tym nie wiesz.

- Wiem, 偶e obwinianie si臋 o co艣, co mia艂o miejsce czterdzie艣ci lat temu, nie jest rozwi膮zaniem. Naprawd臋 uwa偶asz, 偶e to wina mamy, 偶e babcia tak nienawidzi艂a Alexii?

- To nie dlatego mama si臋 obwinia.

- Wiem. - By艂am pewna, 偶e chodzi raczej o to, 偶e gdy dorasta艂y, mama nie zrobi艂a nic, aby ochroni膰 m艂odsz膮 siostr臋. Wed艂ug s艂贸w mamy, babcia wini艂a Alexi臋 za odej艣cie m臋偶a i zawsze traktowa艂a j膮 z nienawi艣ci膮. Mama tymczasem by艂a kochana i rozpieszczana, cz臋sto tylko po to, 偶eby jeszcze bardziej zrani膰 siostr臋.

- To nie przez mam臋 ciocia Alexia ma problemy.

- Cii... - Tata wskaza艂 na korytarz. Drzwi do ich sypialni by艂y uchylone. - Naprawd臋 nie znam odpowiedzi - 艣ciszy艂 g艂os.

- Ja te偶 nie, ale wiem, 偶e tkwienie w przesz艂o艣ci niszczy tera藕niejszo艣膰. Mama musi zwalczy膰 swoje demony i przesta膰 偶y膰 w poczuciu winy.

Tata u艣miechn膮艂 si臋 i zamiesza艂 kaw臋, chocia偶 pi艂 j膮 bez mleka i cukru.

- Chyba wiesz, o czym m贸wisz.

- Wiem - odpar艂am, my艣l膮c o Benie.

- Wi臋c jak ma si臋 zmierzy膰 z tymi demonami?

- Po pierwsze musi porozmawia膰 z siostr膮.

- A po drugie ja musz臋 znale藕膰 chwil臋, 偶eby艣my pogadali. - Stukn膮艂 kubkiem w moj膮 szklank臋 z sokiem. - Przepraszam, 偶e ostatnio by艂em taki zaj臋ty.

- Nie ma sprawy. - Kusi艂o mnie, 偶eby od razu mu wszystko powiedzie膰.

Um贸wili艣my si臋 jednak, 偶e porozmawiamy przy d艂ugo odk艂adanej kolacji w Taco Bell, nad chipsami i taco. Potem posz艂am do szko艂y.

Do 贸smej zosta艂o jeszcze troch臋 czasu, ale korytarze by艂y ju偶 pe艂ne. Mija艂am grupki os贸b pogr膮偶onych w rozmowie, zastanawiaj膮c si臋, czemu mi si臋 przygl膮daj膮.

Matt sta艂 przy swojej szafce. Skin膮艂 mi d艂oni膮 na przywitanie.

- Co si臋 dzieje? - spyta艂am, widz膮c Davisa Millera stoj膮cego na uboczu z kumplami z kapeli. Wskazywali na mnie.

- Nie s艂ysza艂a艣? - Matt zatrzasn膮艂 drzwi szafki. Zaprzeczy艂am. K膮tem oka dostrzeg艂am kilka zap艂akanych dziewcz膮t. Senora Lynch stara艂a si臋 je pocieszy膰.

- Debbie Marcus jest w 艣pi膮czce - powiedzia艂. - To si臋 sta艂o wczoraj w nocy.

- Co?

- Podobno p贸藕no wraca艂a do domu, ko艂o wp贸艂 do drugiej w nocy, i kto艣 w ni膮 wjecha艂.

- Kto艣 czy samoch贸d?

- Dok艂adniej m贸wi膮c, motor. Tak przynajmniej wszyscy m贸wi膮.

- I s膮dz膮, 偶e to Ben. Matt wzruszy艂 ramionami.

- Nikt inny jej nie prze艣ladowa艂.

- Poczekaj. - Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Ben podwi贸z艂 mnie do domu oko艂o w p贸艂 do drugiej. - Gdzie to si臋 sta艂o?

- Na ulicy Columbus, niedaleko twojego domu. Czemu pytasz? Wiesz co艣?

- Nie - sk艂ama艂am. Poczu艂am, 偶e szyja robi mi si臋 gor膮ca. G艂臋boko odetchn臋艂am i zerkn臋艂am wzd艂u偶 korytarza. Mn贸stwo os贸b patrzy艂o w moj膮 stron臋. - O co im chodzi?

- My艣l膮, 偶e b臋dziesz nast臋pna.

- Co? - Moje serce stan臋艂o, a w g艂owie zacz臋艂o wirowa膰.

- Camelia? - Matt podszed艂 bli偶ej i wzi膮艂 mnie za rami臋. - Chcesz usi膮艣膰?

Potrz膮sn臋艂am g艂ow膮.

- Chyba nie powiesz mi, 偶e jeste艣 zaskoczona - rzek艂.

- Po prostu nie rozumiem.

- M贸wi臋 tylko, co s艂ysza艂em - zapewnia艂. - Policja w艂a艣nie go przes艂uchuje.

- Bena?

- C贸偶... No, tak. - Widz膮c, jak si臋 martwi臋, przygryz艂 doln膮 warg臋, jakby chcia艂 pokaza膰, 偶e i jemu si臋 to nie podoba.

- Sk膮d wiedz膮, 偶e to by艂 jego motor? - spyta艂am. - Czy kto艣 widzia艂 zdarzenie?

- Debbie powiedzia艂a policji, 偶e to by艂 motor - odezwa艂a si臋 Kimmie, w艂膮czaj膮c si臋 do rozmowy. - Zanim zapad艂a w 艣pi膮czk臋, wymieni艂a imi臋 Bena.

- Czemu wraca艂a tak p贸藕no sama? - pyta艂am.

- Podobno mia艂a nocowa膰 u Mandy, swojej przyjaci贸艂ki - wyja艣ni艂 Matt. - Ale nast膮pi艂 jaki艣 rodzinny dramat i Debbie postanowi艂a wr贸ci膰 do domu. Mieszka pi臋膰 minut piechot膮 od Mandy.

By艂am kompletnie zdezorientowana.

- To nie ma sensu. Jak do tego dosz艂o?

- Pytanie, kt贸re powinna艣 sobie zada膰, to co ty z tym zrobisz? - rzek艂a Kimmie.

- Ja?

- Ziemia do Camelii! On ciebie te偶 prze艣laduje.

- Po prostu si臋 o ciebie martwimy - wtr膮ci艂 Matt. Wymieni艂 z Kimmie spojrzenia. By艂o oczywiste, 偶e omawiali moj膮 sytuacj臋.

- To nie Ben mnie prze艣laduje.

- Doprawdy? A kto ci to powiedzia艂? - zacz臋艂a Kimmie z irytacj膮. - Ben?

- Nie masz poj臋cia, o czym m贸wisz - sykn臋艂am.

- Nie - warkn臋艂a. - To ty nie masz poj臋cia. W przeciwie艅stwie do ciebie staram si臋 by膰 dobr膮 przyjaci贸艂k膮!

- Co to mia艂o znaczy膰?

Matt przeprosi艂 i obieca艂, 偶e porozmawiamy p贸藕niej, a Kimmie mocniej wcisn臋艂a d艂onie do kieszeni p艂aszcza.

- Kiedy ostatnio spyta艂a艣, jak si臋 czuj臋 i co u mnie s艂ycha膰?

Mia艂a mi poza tym za z艂e, 偶e nigdy nie spyta艂am o warsztaty w Instytucie Mody, na kt贸re chcia艂a si臋 dosta膰, i 偶e nie okaza艂am ani grama zainteresowania tym, co si臋 dzieje u niej w domu.

- Chodzi ci o ojca? - spyta艂am. Na halce jej sp贸dnicy zauwa偶y艂am naszyt膮 liter臋 K, wkomponowan膮 w odcisk ust umalowanych czarn膮 szmink膮 - jej logo.

- Tak, o ojca - rzuci艂a. - Ostatnio zachowuje si臋 jak dwudziestoletni student, a ciebie to nie interesuje. I nie chodzi tylko o mnie - ci膮gn臋艂a, nie przerywaj膮c nawet na z艂apanie oddechu. - Wesa te偶 nie wspiera艂a艣.

- Wesa? Skin臋艂a g艂ow膮.

- Czemu nigdy nie zaproponowa艂a艣, 偶e b臋dziesz udawa膰 przy jego ojcu jego dziewczyn臋?

- Nie wiem - odpar艂am. Czu艂am, 偶e broda zaczyna mi dr偶e膰.

- Ja te偶 nie wiem. - Kimmie westchn臋艂a. - Naprawd臋 nie mam ju偶 ochoty si臋 dalej z tob膮 k艂贸ci膰, a ju偶 na pewno nie o Bena.

- Ostatnio mia艂am sporo na g艂owie - broni艂am si臋.

- W艂a艣nie dlatego by艂am taka cierpliwa i wys艂uchiwa艂am twojej gadaniny o Benie.

- Nie rozumiesz - powiedzia艂am. - Dotkn膮艂 mnie i wyczu艂, 偶e gdy by艂am w drugiej klasie, zgubi艂am si臋. Pami臋tasz... Wtedy, podczas przerwy?

- 呕artujesz sobie? - Przewr贸ci艂a oczami. - Wszyscy w szkole o tym wiedzieli. Przecie偶 og艂aszali to przez radiow臋ze艂. Naprawd臋 s膮dzisz, 偶e nie m贸g艂 o tym po prostu us艂ysze膰? To ma艂e miasteczko. Ludzie lubi膮 gada膰.

Nabra艂am powietrza. Wci膮偶 mi si臋 kr臋ci艂o w g艂owie. Mia艂am wra偶enie, 偶e kto艣 kopn膮艂 mnie w brzuch.

- S艂uchaj, powiem to tylko raz: nie ufam Benowi. Nie wierz臋 w historyjki, kt贸rymi ci臋 karmi. Nikt inny te偶 w to nie wierzy. Jedna dziewczyna nie 偶yje, inna le偶y w 艣pi膮czce. Co b臋dzie z tob膮?

- Nie wiem - wyszepta艂am, do oczu nap艂yn臋艂y mi 艂zy. Ba艂am si臋 bardziej ni偶 kiedykolwiek wcze艣niej.

- Musisz porozmawia膰 z policj膮 - rzuci艂a stanowczo, podaj膮c mi chusteczk臋. - Powiedzia艂a艣 ju偶 rodzicom?

- To nie takie proste.

- Oczywi艣cie. - Zn贸w przewr贸ci艂a oczami.

- Nie - odpar艂am, ocieraj膮c 艂zy. - Nic nie rozumiesz. Wieczorem pogadam z tat膮.

- Je艣li nie ty, to ja to zrobi臋. Masz moje s艂owo. Daj臋 ci czas do dzisiaj do 贸smej wieczorem.

- Kimmie, przepraszam.

- Wiem - mrukn臋艂a, wreszcie mi odpuszczaj膮c. - Gdyby to zale偶a艂o ode mnie, ka偶dy facet mia艂by naszywk臋: 鈥濸rzekroczenie zalecanej dawki mo偶e doprowadzi膰 do irracjonalnego zachowania, kiepskiej oceny sytuacji i oddalenia si臋 od przyjaci贸艂". - Odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i ruszy艂a do sali. Zygzakowata halka jej sukienki baby doll powiewa艂a, przypominaj膮c mi, jak niesamowicie Kimmie jest utalentowana.

I jak bardzo straci艂am kontakt z rzeczywisto艣ci膮.

Rozdzia艂 46

Dzisiaj wezwano mnie do biura szkolnego psychologa. Z pocz膮tku pani Beady zachowywa艂a si臋, jakby to by艂a zwyczajna rozmowa, ale potem zacz臋艂a wypytywa膰 - czy wszystko u mnie w porz膮dku, czy mam ch艂opaka, czy czuj臋 si臋 w szkole bezpieczna...

Nie zdradzi艂am si臋 ani s艂owem, chocia偶 bardzo chcia艂am zrzuci膰 ci臋偶ar z ramion.

Podobno Ben zjawi艂 si臋 dzisiaj w szkole, ale ledwie zd膮偶y艂 zsi膮艣膰 z motoru, zosta艂 zaatakowany przez grup臋 ch艂opak贸w. Niewiele wiadomo o tym, kto by艂 w tej grupie, grunt, 偶e Ben sko艅czy艂 z rozci臋t膮 warg膮 i podbitym okiem. W艂adze plac贸wki zadzwoni艂y do jego ciotki i odes艂a艂y go do domu, ale szczerze m贸wi膮c, nie wydawa艂y si臋 zbyt przej臋te jego stanem. Ich g艂贸wnym zmartwieniem by艂a teraz biedna Debbie.

I biedna ja.

Nauczyciele, z kt贸rymi nigdy nie mia艂am lekcji, ludzie, z kt贸rymi nigdy nie zamieni艂am s艂owa - wszyscy oferowali mi rami臋 do wyp艂akania. Z ka偶dym rzuconym w moim kierunku spojrzeniem i ka偶dym s艂owem ostrze偶enia zastanawia艂am si臋 obsesyjnie: czy jestem jedn膮 z tych g艂upiutkich dziewcz膮t, kt贸re widuje si臋 w horrorach, jak uciekaj膮c przed morderc膮 potykaj膮 si臋 o w艂asne szpilki?

Nie, nie jestem taka. Wierz臋 instynktowi - temu cichutkiemu g艂osikowi wewn膮trz, kt贸ry m贸wi mi, bym zaufa艂a Benowi, bym go wys艂ucha艂a, a wyznanie wszystkiego w艂adzom szko艂y sprawi, 偶e go mi odbior膮, w艂a艣nie teraz, gdy potrzebuj臋 z nim porozmawia膰.

Lekcje si臋 sko艅czy艂y. Wysiad艂am z autobusu i przystan臋艂am po drugiej stronie ulicy naprzeciwko jego domu.

Motor sta艂 zaparkowany na podje藕dzie. Przesz艂am na drug膮 stron臋, by mu si臋 przyjrze膰. Sprawdzi膰, czy ma jakie艣 wgniecenia albo odpryski farby, kt贸re wskazywa艂yby, 偶e mia艂 zesz艂ej nocy wypadek. Poza d艂ug膮, pi臋tnastocentymetrow膮 rys膮 na baku, motor by艂 ca艂y.

Chwil臋 p贸藕niej us艂ysza艂am skrzypienie w domu u s膮siad贸w. Zerkn臋艂am w tamtym kierunku. Starsza pani obserwowa艂a mnie ze stoj膮cej na ganku hu艣tawki. Gdy spostrzeg艂a, 偶e si臋 jej przygl膮dam, przesta艂a si臋 buja膰 - j臋czenie zawias贸w usta艂o.

- Wszystko na swoim miejscu? - Zza moich plec贸w rozleg艂 si臋 g艂os.

Przestraszy艂am si臋 i momentalnie obr贸ci艂am.

Za mn膮 sta艂 Ben. Mia艂 spuchni臋t膮 warg臋, a w k膮ciku ust pozosta艂a zakrzep艂a krew. Pod okiem odznacza艂 si臋 ciemnofioletowy siniec.

- Co tutaj robisz? - spyta艂. Jego twarz nie zdradza艂a 偶adnych emocji.

- Chcia艂am ci臋 zobaczy膰. - Podesz艂am, by przyjrze膰 si臋 jego ranom. Mia艂 na brodzie rozci臋cie w kszta艂cie ksi臋偶yca. - Jeste艣 ca艂y? S艂ysza艂am, co si臋 sta艂o.

- O czym dok艂adnie? O b贸jce czy o tym, 偶e podobno z mojej winy Debbie Marcus le偶y teraz w 艣pi膮czce?

Zerkn臋艂am do ty艂u. Kobieta wci膮偶 siedzia艂a na ganku, patrz膮c w naszym kierunku.

- Nie przejmuj si臋 ni膮. - Ben wskaza艂 s膮siadk臋. - Przez ca艂y dzie艅 ludzie mnie obserwuj膮 i wydzwaniaj膮 do domu.

- Jacy ludzie?

- Dziennikarze, w艣ciekli rodzice, ludzie z rady szko艂y, ci, kt贸rzy mnie nawet nie znaj膮...

- A policja? - spyta艂am, przypomniawszy sobie s艂owa Matta.

Ben skin膮艂 g艂ow膮.

- Zupe艂nie jakbym od nowa przechodzi艂 to, co sta艂o si臋 z Julie. Z t膮 r贸偶nic膮, 偶e tym razem nic nie zrobi艂em.

- Tym razem?

Ponownie przytakn膮艂, ale nie rozwin膮艂 my艣li.

- Nie musz臋 si臋 zgadza膰 na to g贸wno. Ciocia te偶 na to nie zas艂u偶y艂a. Dyrektor zadzwoni艂 do niej i powiedzia艂, 偶e powinienem wzi膮膰 sobie kilka tygodni wolnego.

- Nie mog膮 tego zrobi膰.

- To bez znaczenia. Sta艂o si臋.

- Wi臋c co teraz?

- Powiedz, czemu tu przysz艂a艣?

- Chcia艂am ci臋 zobaczy膰 - powt贸rzy艂am.

- I dlatego ogl膮da艂a艣 m贸j motor?

Poczu艂am ucisk w piersi, a w gardle formuj膮c膮 si臋 gul臋. Zerkn臋艂am na jego motor i na rys臋 na zbiorniku paliwa.

- Jaki艣 problem? - dopytywa艂, jakby zna艂 ju偶 odpowied藕.

- Zauwa偶y艂am rys臋. - Wskaza艂am r臋k膮 zadrapanie.

- Jak my艣lisz, sk膮d si臋 wzi臋艂a?

- Nie wiem. Sk膮d?

- Nie ufasz mi, prawda? - bardziej stwierdzi艂 fakt, ni偶 zapyta艂.

- Chcia艂abym zna膰 kilka odpowiedzi - zacz臋艂am. - M贸wi膮, 偶e Debbie mia艂a wypadek oko艂o pierwszej trzydzie艣ci na Columbus. To obok mojego domu i w czasie, kiedy mnie odwozi艂e艣.

- Ale jej nie potr膮ci艂em - zapewni艂.

- By艂e艣 na ulicy Columbus?

- A je艣li powiem, 偶e tak?

- To nie jest odpowied藕.

- A jakiej odpowiedzi oczekujesz?

- Chc臋 prawdy - nalega艂am. - Powiedz mi prawd臋. Spraw, 偶ebym zrozumia艂a. Debbie s膮dzi, 偶e to by艂e艣 ty. Tak powiedzia艂a policji.

- Wymieni艂a moje imi臋 - sprostowa艂. - I 偶e potr膮ci艂 j膮 motor. Ale nie powiedzia艂a, 偶e to ja go prowadzi艂em. - Patrzy艂 na mnie, czekaj膮c na reakcj臋, jakby to, co m贸wi艂, mia艂o wszystko naprawi膰.

Ale to tylko pogorszy艂o spraw臋.

Spojrza艂am jeszcze raz na motor, zastanawiaj膮c si臋, czy ta rysa widnia艂a ju偶 na nim wcze艣niej. Obawia艂am si臋, 偶e bym j膮 zauwa偶y艂a.

- Zarysowa艂 si臋 dzisiaj - wyja艣ni艂. - Jakie艣 gnojki kopn臋艂y motor i si臋 przewr贸ci艂.

- Naprawd臋?

- Tak trudno w to uwierzy膰? - Wskaza艂 swoj膮 poobijan膮 twarz. - Wi臋c co teraz? - spyta艂.

- Nie wiem.

Wyci膮gn膮艂 d艂o艅, by wzi膮膰 mnie za r臋k臋.

- Wci膮偶 musz臋 ci pom贸c.

Wbi艂am wzrok w ziemi臋. Nie by艂am jeszcze gotow膮 na jego dotyk. Ani na pokazanie mu my艣li.

Mimo to uj膮艂 moj膮 d艂o艅.

Jego palce zamkn臋艂y si臋 wok贸艂 moich. Z pocz膮tku ich u艣cisk by艂 delikatny, niemal pocieszaj膮cy, potem jednak si臋 nasili艂.

- Ben - prosi艂am, staraj膮c si臋 uwolni膰. Drug膮 r臋k膮 chwyci艂 mnie za nadgarstek.

- Pu艣膰! - poprosi艂am, tym razem g艂o艣niej.

Nie s艂ysza艂. Mia艂 dzikie spojrzenie i mocno zaci艣ni臋te usta. Trzyma艂 moj膮 r臋k臋 tak mocno, 偶e zabola艂o. Spoci艂am si臋, a w g艂owie zacz臋艂o mi wirowa膰.

Na jego bladej twarzy malowa艂a si臋 furia - nie by艂o w膮tpliwo艣ci, co wyczu艂. Ponownie spojrza艂am na kobiet臋 na ganku. Wesz艂a do domu. Mo偶e chcia艂a zadzwoni膰 po pomoc?

Po kilku kolejnych minutach proszenia i wyrywania si臋 zagra艂am ostro - kopn臋艂am go w nog臋. Zbi艂am go tym z tropu i zdo艂a艂am si臋 wyrwa膰. Trac膮c dech, cofn臋艂am si臋 kilka krok贸w. Czu艂am, 偶e twarz zastyga mi w przera偶eniu.

- Co si臋 w艂a艣nie sta艂o? - spyta艂am.

Ben r贸wnie偶 si臋 trz膮s艂. Zagryz艂 warg臋, jakby pr贸buj膮c si臋 opanowa膰.

- Straci艂em kontrol臋 - wyszepta艂.

- Nic mi nie jest - zapewni艂am go.

- Mo偶e teraz, ale co b臋dzie nast臋pnym razem? Wystarczy jedno potkni臋cie.

- Tutaj nie ma 偶adnego klifu. - Stara艂am si臋 roz艂adowa膰 napi臋cie, chocia偶 wewn膮trz by艂am roztrz臋siona.

Ben pokr臋ci艂 g艂ow膮. Nie chcia艂 d艂u偶ej s艂ucha膰, nie m贸g艂 nawet spojrze膰 mi w oczy.

- Masz racj臋, 偶e mi nie ufasz.

- Ale ja chc臋 ci ufa膰. Dlatego tu jestem. Dlatego postanowi艂am przyj艣膰 tutaj, zamiast powiedzie膰 wszystko policji.

Si臋gn臋艂am, by wzi膮膰 go za r臋k臋, ale Ben si臋 odsun膮艂, nim zd膮偶y艂am go dotkn膮膰.

- Potrzebuj臋 ci臋 - m贸wi艂am dalej. - Potrzebuj臋, by艣 pom贸g艂 mi rozszyfrowa膰 t臋 艂amig艂贸wk臋.

Wci膮偶 kr臋c膮c g艂ow膮, odwr贸ci艂 si臋 i wszed艂 do domu.

Rozdzia艂 47

By艂o dopiero kilka minut po czwartej. Wiedzia艂am, 偶e tata jeszcze nie wr贸ci艂 do domu, a mama nie odbiera艂a telefonu. Postanowi艂am p贸j艣膰 do Knead.

Spencer by艂 w warsztacie. Uczy艂 grup臋 z o艣rodka seniora. W膮t艂a kobieta z w艂osami zafarbowanymi r贸偶ow膮 p艂ukank膮 malowa艂a dla swojego partnera gigantyczny kubek w kszta艂cie piersi - pi艂o si臋 z sutka. Nie wiedzia艂am, co jest dziwniejsze - to, 偶e maluje go osiemdziesi臋ciolatka, czy to, 偶e wybra艂a jaskrawoniebieski kolor t艂a z bia艂o - czerwonymi paskami, jakby to by艂 jaki艣 ho艂d sk艂adany Ameryce. Tak czy inaczej, rozbawi艂o mnie to, a w艂a艣nie 艣miechu potrzebowa艂am teraz najbardziej.

Pomasowa艂am nadgarstek, kt贸ry wci膮偶 by艂 zaczerwieniony, i ods艂oni艂am rze藕b臋, czuj膮c, 偶e chc臋 popracowa膰.

- Ciesz臋 si臋, 偶e wci膮偶 nad tym pracujesz - powiedzia艂 Spencer, staj膮c obok.

- Czuj臋 determinacj臋, by stworzy膰 co艣 dobrego.

- Te偶 tak mam. Czasami praca nie pozwala mi w nocy spa膰. Kiedy si臋 k艂ad臋, m臋cz膮 mnie wyrzuty sumienia, zupe艂nie jakbym opuszcza艂 przyjaciela w potrzebie.

Przytakn臋艂am. By艂am bardzo ciekawa, co stworz臋 - ciekawa, co wyniknie z poddania si臋 w pe艂ni mocy dotyku.

Spencer patrzy艂 przez chwil臋, jak nawil偶am powierzchni臋 gliny g膮bk膮 i wycinam otw贸r na drzwi mojego auta.

- Mam wra偶enie, 偶e to b臋dzie najbardziej intryguj膮ca z twoich dotychczasowych prac. Albo przynajmniej taka z namiastk膮 duszy. - U艣miechn膮艂 si臋.

Odpowiedzia艂am mu tym samym, przesuwaj膮c palcami po glinie. Podczas gdy m贸j szef wr贸ci艂 do swoich uczni贸w, uformowa艂am zderzak i ukszta艂towa艂am rur臋 wydechow膮. Zamkn臋艂am oczy i skoncentrowa艂am si臋 na d艂oniach, na tym, do czego d膮偶膮. G艂adzi艂am glin臋 palcami, ulepi艂am szeroko otwarte drzwi od strony pasa偶era. Kilka minut zaj臋艂o mi dodanie wgi臋cia na b艂otniku i rysy na wlocie powietrza. Wreszcie wygniot艂am kilka dziur z boku, tylko i wy艂膮cznie dlatego, 偶e czu艂am, i偶 powinny tam by膰.

Ponad dwie godziny p贸藕niej wci膮偶 pracowa艂am. Spencer wyszed艂 ju偶, wcze艣niej jednak wywiesi艂 na drzwiach tabliczk臋 ZAMKNI臉TE. Wiedzia艂am, 偶e czas mija i 偶e musz臋 wr贸ci膰 do domu. Tata b臋dzie mnie szuka艂. Zacz臋艂am odk艂ada膰 wszystko na miejsce. Nagle m贸j wzrok przyku艂a szyszka, kt贸r膮 wyrze藕bili艣my z Benem.

Chcia艂am j膮 podnie艣膰, ale przestraszy艂 mnie dzwonek rozbrzmiewaj膮cy przy drzwiach.

W 艣rodku sta艂 Matt.

- Hej. - Brak艂o mu tchu. - Mia艂em przeczucie, 偶e ci臋 tu znajd臋.

Popatrzy艂am na drzwi zdziwiona, 偶e Spencer nie zamkn膮艂 ich na klucz.

- Co艣 si臋 sta艂o?

Jego twarz by艂a blada, a na czole perli艂 si臋 pot.

- Chodzi o Bena - powiedzia艂.

- Co z nim?

- Mia艂 wypadek. Przewr贸ci艂 si臋 na motorze.

- To znaczy?

- Odbi艂o mu i przy jeziorze zacz膮艂 si臋 ze mn膮 艣ciga膰. Jecha艂 za mn膮 i obija艂 si臋 o zderzak. Nawet wgni贸t艂 mi drzwi.

- Czekaj! Co takiego?

- Musisz ze mn膮 i艣膰. Tylko ciebie pos艂ucha.

- Nic mu nie jest?

Matt pokr臋ci艂 g艂ow膮 i spojrza艂 w kierunku drzwi. Jego auto by艂o zaparkowane tu偶 pod latarni膮.

Bez zb臋dnych pyta艅 chwyci艂am kurtk臋 i zamkn臋艂am za sob膮 pracowni臋.

- Gdzie teraz jest? - spyta艂am, gdy ju偶 ruszyli艣my.

Matt podg艂o艣ni艂 radio - puszczali w艂a艣nie jak膮艣 piosenk臋 heavymetalow膮. Skr臋ci艂 kilka razy i wyjecha艂 na g艂贸wn膮 ulic臋.

- Gdzie on jest?! - przekrzycza艂am muzyk臋.

- W szpitalu. 艢ciga艂 si臋 ze mn膮 i straci艂 kontrol臋. Motor si臋 przewr贸ci艂 i wpad艂 na drzewo.

- Zadzwoni艂e艣 po karetk臋?

- Tak. By艂 nie藕le poobijany.

- Dlaczego si臋 艣cigali艣cie? Pok艂贸cili艣cie si臋 o co艣?

- Facetowi kompletnie odbi艂o - powt贸rzy艂.

- Tak, ale dlaczego? Przecie偶 musia艂 by膰 jaki艣 pow贸d.

- Najwyra藕niej nie dla niego.

- To nie ma sensu - westchn臋艂am. - To jest do niego niepodobne.

- Nie widzia艂a艣 jeszcze, jaki ma temperament?

Zerkn臋艂am za okno. Obserwowa艂am, jak Matt po raz kolejny skr臋ca i wyje偶d偶a na autostrad臋.

- W kt贸rym jest szpitalu? - spyta艂am. Coraz bardziej oddalali艣my si臋 od jeziora.

- W Fairmont. - Zn贸w podkr臋ci艂 radio.

- Dlaczego tam?! - Ca艂y czas przekrzykiwa艂am muzyk臋.

Matt wzruszy艂 ramionami.

- Tam go zawie藕li. Facet z dyspozytorni powiedzia艂, 偶e tam maj膮 dzisiaj wi臋cej personelu.

Zacisn臋艂am pi臋艣ci tak, 偶e paznokcie wbija艂y mi si臋 w sk贸r臋. Musia艂am zobaczy膰 Bena, i to natychmiast. Pr臋dko艣ciomierz wskazywa艂 du偶o ponad 130 km/h. Ci臋偶ka muzyka atakowa艂a moje uszy, pot臋guj膮c zdenerwowanie.

Wreszcie Matt skr臋ci艂 na prawy pas i zjecha艂 na Fairmont. Kilka minut p贸藕niej dotarli艣my do centrum miasteczka. Pocz膮tkowo kierowali艣my si臋 znakami wskazuj膮cymi szpital.

Fairmont by艂o jeszcze bardziej ponure, ni偶 zapami臋ta艂am. W艂a艣nie dlatego prawie nigdy tu nie przyje偶d偶am. Przy w膮skiej ulicy s膮 jedynie ma艂y sklep warzywniczy, pizzeria i stacja benzynowa. Dostrzeg艂am kolejny kierunkowskaz do szpitala, ustawiony pod jedn膮 z niewielu latarni. Strza艂ka kierowa艂a nas w prawo.

Ale Matt skr臋ci艂 w lewo.

- Przegapi艂e艣 znak - zwr贸ci艂am mu uwag臋.

Przyciszy艂 muzyk臋 i powiedzia艂, 偶e zna skr贸t. Utkn臋li艣my na 艣wiat艂ach. Czerwone pali艂o si臋 w niesko艅czono艣膰.

Wewn膮trz auta Matta by艂o zimno i wilgotno, a z minuty na minut臋 coraz bardziej niewygodnie.

- Powinni艣my zawr贸ci膰 - stwierdzi艂am.

Matt podrapa艂 si臋 nerwowo po twarzy, a potem poprawi艂 tylne lusterko. Od艣wie偶acz powietrza hu艣ta艂 si臋 wok贸艂, a ja poczu艂am wreszcie unosz膮cy si臋 w powietrzu toksyczny zapach - co艣 jak spray na robaki.

- Chyba si臋 zgubili艣my - wymamrota艂, skr臋caj膮c w opuszczon膮 uliczk臋, a potem w kolejn膮, a偶 zupe艂nie straci艂am orientacj臋.

Gdy tak oddalali艣my si臋 coraz bardziej od centrum miasteczka i zmierzali艣my ku zalesionym terenom, w moim 偶o艂膮dku narasta艂a gula, a niepok贸j wzrasta艂. Popatrzy艂am na swoje drzwi. Brakowa艂o w nich klamki.

- Spokojnie - o艣wiadczy艂, zatrzymuj膮c auto na ko艅cu 艣lepej uliczki. W lesie nieopodal zaparkowana by艂a przyczepa. Mo偶e znale藕li艣my si臋 na skraju kempingu? Matt wy艂膮czy艂 silnik i popatrzy艂 na mnie z dziwnym u艣miechem. - Boisz si臋?

Zacisn臋艂am z臋by i poczu艂am, 偶e dr偶y mi powieka. Pr贸bowa艂am z nonszalancj膮 si臋gn膮膰 do kieszeni, by poszuka膰 kom贸rki, ale Matt to zauwa偶y艂. Wyrwa艂 mi aparat i wyrzuci艂 go przez okno.

- To nie pora na telefony - powiedzia艂, przysuwaj膮c si臋 bli偶ej.

- Co ty wyprawiasz?

- Spokojnie - powt贸rzy艂. - Chc臋 tylko porozmawia膰.

- Sk艂ama艂e艣 na temat Bena. Przygl膮daj膮c mi si臋 z uwag膮, skin膮艂 g艂ow膮. Jego b艂臋kitne oczy by艂y szeroko otwarte, a spojrzenie przenikliwie.

- Musia艂em. Inaczej nie przyjecha艂aby艣 tu ze mn膮... Prawda?

Zauwa偶y艂am, 偶e klamka drzwi po jego stronie jest wci膮偶 na miejscu.

- O czym chcesz rozmawia膰? - Pr贸bowa艂am gra膰 na zw艂ok臋.

- O nas - wyszepta艂, bior膮c mnie za r臋k臋.

Powstrzyma艂am ch臋膰 wyszarpni臋cia jej. Zastanawia艂am si臋, czy zdo艂am dosi臋gn膮膰 kluczyk贸w w stacyjce i czy mog艂abym ich u偶y膰 do obrony.

- Wci膮偶 mi na tobie zale偶y. - Opuszkami palc贸w g艂adzi艂 moj膮 d艂o艅.

- Mnie na tobie te偶 - wykrztusi艂am z trudem.

- Nie - odpar艂. - To mnie naprawd臋 na tobie zale偶y. 呕a艂uj臋, 偶e zerwali艣my. W艂a艣ciwie, dlaczego tak si臋 sta艂o?

M贸j umys艂 pracowa艂 na pe艂nych obrotach. Szuka艂am idealnej odpowiedzi.

- Uznali艣my, 偶e lepiej b臋dzie, gdy pozostaniemy tylko przyjaci贸艂mi.

- Nie - rzuci艂. - To ty tak uzna艂a艣. Powiedzia艂a艣, 偶e nie chcesz zwi膮zku, ale wygl膮da na to, 偶e zmieni艂a艣 zdanie. W艂a艣ciwie le偶ysz Benowi u st贸p.

- Nie jestem nim zainteresowana - sk艂ama艂am.

- Wi臋c czemu ze mn膮 przyjecha艂a艣? Czemu wydawa艂a艣 si臋 taka zmartwiona, kiedy wspomnia艂em, 偶e mia艂 wypadek na motorze?

Powoli przesuwa艂am r臋k臋 wzd艂u偶 nogi, maj膮c nadziej臋, 偶e dosi臋gn臋 kluczyk贸w. Tymczasem Matt wci膮偶 mnie gani艂, m贸wi膮c, 偶e jest zm臋czony patrzeniem, jak flirtuj臋 z innymi, 偶e nie dbam o niczyje uczucia poza swoimi i 偶e jestem samolubn膮 suk膮.

- Tata b臋dzie mnie szuka艂 - rzek艂am, podejrzewaj膮c, 偶e jest ju偶 sporo po si贸dmej.

- To niech szuka Bena. - U艣miechn膮艂 si臋 ironicznie. - To jego obwini膮, kiedy nie b臋d膮 mogli ci臋 znale藕膰.

- Znajd膮 mnie - wyszepta艂am, czuj膮c ucisk w piersi.

- Nie mog艂o si臋 z艂o偶y膰 lepiej - ci膮gn膮艂. - Jego mroczna przesz艂o艣膰, twoja chora fascynacja nim...

- Skrzywdzi艂e艣 Debbie?

Pokr臋ci艂 g艂ow膮 i przysun膮艂 si臋 jeszcze bli偶ej.

- Nie 艣ledzi艂em Debbie - wyszepta艂. - 艢ledzi艂em ciebie.

Przeci膮gn膮艂 palcem po mojej twarzy i pog艂adzi艂 mnie po brodzie.

- Nigdy si臋 wiele nie ca艂owali艣my, prawda?

- Kilka razy - wymamrota艂am, przypominaj膮c sobie nasze ostatnie spotkanie jako pary. Tamten wiecz贸r przypomina艂 bardziej wizyt臋 u dentysty ni偶 prawdziw膮 randk臋. Zmuszenie wtedy Matta do rozmowy by艂o niczym wyrywanie z臋b贸w. Nie chcia艂 si臋 rozlu藕ni膰 ani otworzy膰, a i tak, nim si臋 rozeszli艣my ka偶de w swoj膮 stron臋, pr贸bowa艂 mnie poca艂owa膰. W sam膮 por臋 odwr贸ci艂am g艂ow臋.

Matt obrysowa艂 kciukiem moj膮 doln膮 warg臋.

- Jeste艣 bardzo pi臋kna. Wiesz o tym?

Przywar艂am ustami do jego ust. Matt zamkn膮艂 oczy i odwzajemni艂 pieszczot臋. Si臋gn臋艂am do stacyjki i spr贸bowa艂am dosi臋gn膮膰 kluczyk贸w. Z g艂o艣nym brz臋kiem spad艂y na pod艂og臋. Matt zauwa偶y艂, co robi臋, chwyci艂 m贸j nadgarstek i wykr臋ci艂 mi rami臋.

- Ty suko! - krzykn膮艂.

- Prosz臋 - powiedzia艂am. - Zimno mi. W艂膮cz ogrzewanie. - Wskaza艂am wzrokiem na stacyjk臋.

Ch艂opak rozlu藕ni艂 si臋 na chwil臋, jakby uwierzy艂. Potem jednak zajrza艂 do schowka i wyj膮艂 kajdanki. Przyci膮gn膮艂 do siebie moje wykr臋cone rami臋 i pr贸bowa艂 na艂o偶y膰 srebrn膮 bransoletk臋. Zdo艂a艂am uderzy膰 go drug膮 r臋k膮. Min臋艂am palcami jego oko o kilka milimetr贸w. Na moment os艂upia艂, szybko si臋 jednak otrz膮sn膮艂, chwyci艂 moje nadgarstki i zatrzasn膮艂 wok贸艂 nich kajdanki.

Otworzy艂 drzwi i wyszed艂, ci膮gn膮c mnie za sob膮. Krzycza艂am i pr贸bowa艂am go ugry藕膰. Popchn膮艂 mnie na w贸z i zacisn膮艂 d艂onie wok贸艂 mojej szyi.

- Zamknij si臋! - nakaza艂.

W gardle czu艂am pal膮cy b贸l. Krztusi艂am si臋 i d艂awi艂am. Wreszcie mnie pu艣ci艂, mamrocz膮c, 偶e nast臋pnym razem b臋d臋 mia艂a mniej szcz臋艣cia.

Na zewn膮trz panowa艂y egipskie ciemno艣ci. Pali艂o si臋 tylko 艣wiat艂o od samochodu. Nie zgas艂o, bo drzwi pozosta艂y otwarte.

Trzymaj膮c za kajdanki, Matt zaprowadzi艂 mnie na ty艂 auta. Otworzy艂 baga偶nik i schyli艂 si臋, by co艣 w nim znale藕膰. Kopn臋艂am go mocno w tyln膮 cz臋艣膰 cia艂a. Zatoczy艂 si臋, nie puszczaj膮c jednak kajdank贸w. Unios艂am ramiona i spr贸bowa艂am si臋 wyrwa膰. 艁zy ciek艂y mi po twarzy.

- Do艣膰 tego! - Zamachn膮艂 si臋, ale nie trafi艂 mnie w twarz. Zd膮偶y艂am si臋 uchyli膰.

Spr贸bowa艂am kopn膮膰 go jeszcze raz, ale przyci膮gn膮艂 mnie bli偶ej, tak 偶e niemal straci艂am r贸wnowag臋. Przygwo藕dzi艂 mnie kolanem do karoserii i uderzy艂 pi臋艣ci膮 w twarz.

Wszystko wok贸艂 zala艂a ciemno艣膰. Pod moimi powiekami rozjarzy艂y si臋 miliony gwiazd, a w g艂owie zawirowa艂o.

Rozdzia艂 48

Zaczynasz dochodzi膰 do siebie - wyszepta艂 g艂os. Otworzy艂am oczy. Przez chwil臋 wszystko by艂o zamazane, a ja z bardzo ulotnym uczuciem ulgi pomy艣la艂am, 偶e to wszystko by艂o tylko z艂ym snem. Potem jednak poczu艂am b贸l w szcz臋ce - pal膮cy, dr臋cz膮cy b贸l - i w贸wczas zrozumia艂am. To nie sen. To tylko koniec pierwszej rundy.

Przegra艂am j膮.

Gdy wzrok mi si臋 zn贸w wyostrzy艂, zobaczy艂am Matta. Siedzia艂 po turecku na wprost mnie.

- Jak si臋 czujesz? - spyta艂.

Chcia艂am odgarn膮膰 kosmyk w艂os贸w z czo艂a, ale okaza艂o si臋, 偶e moje r臋ce wci膮偶 s膮 skute, teraz ju偶 z ty艂u, za plecami.

- Gdzie jeste艣my? - spyta艂am, rozgl膮daj膮c si臋.

Jedynym 藕r贸d艂em 艣wiat艂a by艂a niewielka lampka stoj膮ca pomi臋dzy nami. Siedzieli艣my na pod艂odze w niewielkim pokoju. Pr贸cz przeno艣nego stolika ustawionego w rogu nie by艂o 偶adnych mebli czy urz膮dze艅. Jedynie cienki dywan na pod艂odze.

- Nie martw si臋 - powiedzia艂. - Jeste艣my w bezpiecznym miejscu.

Na stoliku zobaczy艂am jedzenie i zgrzewk臋 wody do picia, chyba Matt planowa艂 przetrzymywa膰 mnie przez d艂u偶szy czas.

- Mo偶e to ci臋 troch臋 rozlu藕ni. - Si臋gn膮艂 do papierowej torby i wyj膮艂 pluszowego mi艣ka polarnego. Tego, kt贸rego nie mog艂am znale藕膰 poprzedniego wieczoru. - Chc臋, 偶eby by艂o ci tu wygodnie - o艣wiadczy艂 i rzuci艂 mi zabawk臋 na kolana.

Odci膮gn臋艂am r臋ce - zdziwi艂am si臋, gdy poruszy艂am nimi bez problemu. By艂am przekonana, 偶e przymocowa艂 kajdanki do 艣ciany.

- Troch臋 ci odpu艣ci艂em - powiedzia艂, si臋gaj膮c za plecy. Trzyma艂 skakank臋 - pozna艂am po plastikowych uchwytach. - Zamierza艂em przywie藕膰 prawdziw膮 lin臋, ale nawet przy tym ca艂ym planowaniu zapomnia艂em j膮 kupi膰. Typowe, prawda? - U艣miechn膮艂 si臋 kpi膮co.

Obejrza艂am si臋 i dostrzeg艂am wystaj膮ce z pod艂ogi metalowe k贸艂ko. Skakank膮 przywi膮za艂 do niego kajdanki.

- Masz troch臋 pola manewru, ale nie dasz rady wsta膰. Wydawa艂o mi si臋 to uczciwe, skoro b臋dziesz tu spa艂a.

- Co takiego? - Poczu艂am ucisk w 偶o艂膮dku.

W odpowiedzi Matt si臋 u艣miechn膮艂. Obla艂 mnie zimny pot.

- I nim wpadnie ci do g艂owy my艣l, by rozwi膮za膰 ten w臋ze艂 - m贸wi艂 dalej - to od razu uprzedzam, daruj sobie. Jestem ekspertem.

Popatrzy艂am na zestaw r贸偶nych sup艂贸w. Musia艂o by膰 ich oko艂o czterdziestu, ka偶dy spl膮tany z poprzednim.

- Imponuj膮ce, prawda? - spyta艂.

Zignorowa艂am go i dalej rozgl膮da艂am si臋 po pomieszczeniu. Za plecami Matta zauwa偶y艂am w膮skie drzwi, a po prawej okno. Roleta by艂a zasuni臋ta, po bokach wisia艂y firanki.

- Czego chcesz? - spyta艂am, patrz膮c mu w oczy.

- Ciebie - wyszepta艂. - Chc臋 po prostu by膰 z tob膮. Nie poruszaj膮c ramionami, pr贸bowa艂am jako艣 wysun膮膰 d艂onie z kajdank贸w, by艂y jednak zbyt ciasne.

- Jeste艣my przyjaci贸艂mi - przypomnia艂am mu. - Mo偶esz by膰 ze mn膮, kiedy zechcesz.

- Dobrze wiesz, 偶e to nie jest prawda.

- Mylisz si臋. - Stara艂am si臋 brzmie膰 przekonuj膮co. Pr贸bowa艂am rozlu藕ni膰 palcami jeden z w臋z艂贸w, ale nie ust膮pi艂 ani na milimetr.

Matt odgarn膮艂 mi w艂osy z twarzy.

- Je艣li mnie wypu艣cisz, zaczniemy od nowa - obieca艂am. - Mo偶emy zacz膮膰 zn贸w si臋 umawia膰.

- My艣lisz, 偶e jestem g艂upi? - wybuchn膮艂. - Nie k艂am! Serce wali艂o mi jak oszala艂e, skronie rozsadza艂 b贸l.

- B臋dziesz tu szcz臋艣liwa - zapewni艂. - Dam ci wszystko, czego zechcesz.

- Chc臋, 偶eby艣 mnie wypu艣ci艂.

- Nie teraz.

- Wi臋c kiedy?

- Kiedy powiesz, 偶e mnie kochasz i b臋dzie to prawd膮.

Przysun膮艂 si臋. Pachnia艂 jak wn臋trze jego auta - ci臋偶ko i toksycznie.

Gor膮ce 艂zy nap艂yn臋艂y mi do oczu.

- Nie musi tak by膰 - wyszepta艂am.

- W g艂臋bi serca w艂a艣nie tego chcia艂a艣 - powiedzia艂 i poca艂owa艂 moj膮 doln膮 warg臋. - Prosi艂a艣 o to, a ja chc臋 spe艂nia膰 wszystkie twoje 偶yczenia.

- Nie... - Odsun臋艂am twarz.

- Tak - powtarza艂. - Prosi艂a艣 o to, flirtuj膮c, skupiaj膮c na sobie uwag臋. I ta twoja nowo odkryta fascynacja niebezpiecze艅stwem. .. Dlatego lgniesz do Bena. Chcesz w 偶yciu odrobin臋 przygody. Podoba ci si臋 pomys艂 umawiania si臋 z kim艣, kto ma mroczn膮 stron臋. W艂a艣nie to ci daj臋.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮, staraj膮c si臋 opanowa膰 艂zy.

- Powinna艣 by膰 wdzi臋czna. - Poca艂owa艂 mnie. Jego usta w臋drowa艂y po mojej szyi.

Stara艂am si臋 gra膰, koncentruj膮c si臋 na czym艣 innym. Czymkolwiek. Popatrzy艂am nad jego ramieniem, szukaj膮c czego艣 ostrego. K膮tem oka zauwa偶y艂am le偶膮cy przy jedzeniu n贸偶.

- Chc臋 ci co艣 pokaza膰 - wyszepta艂 mi do ucha. Moje cia艂o przeszy艂 zimny dreszcz. Matt si臋gn膮艂 po torb臋 i wyj膮艂 teczk臋 pe艂n膮 zdj臋膰.

By艂am na nich ja - na pla偶y, przed domem, przy centrum handlowym i w piekarni.

- Nigdy nie mam do艣膰 - szepta艂. - Patrzy艂em na nie, gdy nie by艂o ci臋 w pobli偶u, i powtarza艂em sobie, 偶e to tylko kwestia czasu, nim b臋d臋 ci臋 mia艂.

- Prosz臋. - M贸j g艂os si臋 艂ama艂.

- Ciii - uspokaja艂. - Wszystko b臋dzie dobrze. Przekonasz si臋. - Poca艂owa艂 mnie kilka razy, a potem ukl臋kn膮艂. - Niech臋tnie ci臋 zostawiam, ale musz臋 i艣膰. Wszyscy b臋d膮 si臋 zastanawia膰, gdzie si臋 podziewasz.

- Na pewno ju偶 si臋 zastanawiaj膮 - powiedzia艂am. Mia艂am nadziej臋, 偶e troch臋 go zdenerwuj臋.

- Tym bardziej powinienem ju偶 wraca膰. Przecie偶 nie chcemy, 偶eby kto艣 doda艂 dwa do dw贸ch, zorientowa艂 si臋, 偶e i ja znikn膮艂em, i powi膮za艂 fakty. Je艣li tylko ciebie nie b臋dzie, wszyscy za艂o偶膮, 偶e to sprawka Bena. Nawet je艣li niczego mu nie udowodni膮, ludzie tak go zaszczuj膮, 偶e nie b臋dzie mia艂 innego wyboru, jak tylko odej艣膰.

- A potem co? - spyta艂am. - Nadal b臋d膮 mnie szuka膰.

- Oby艣 do tego momentu zrozumia艂a, co jest dla ciebie dobre. Mo偶emy powiedzie膰, 偶e uciek艂a艣 z domu, 偶e rodzice nie po艣wi臋cali ci do艣膰 uwagi i chcia艂a艣 si臋 wyrwa膰.

- Czyli nie masz zamiaru mnie skrzywdzi膰?

- Nie, o ile nie zrobisz nic g艂upiego. - Odwr贸ci艂 si臋 i zacz膮艂 przegl膮da膰 zapasy jedzenia. - Kupowanie twoich ulubionych rzeczy to by艂a prawdziwa frajda. Mam nawet precle z polew膮 jogurtow膮, chrupki kukurydziane i batoniki z p艂atk贸w owsianych.

- Nie jestem g艂odna.

- Na pewno? Mog臋 ci臋 nakarmi膰, nim wyjd臋. Pokr臋ci艂am g艂ow膮, ca艂y czas maj膮c na oku n贸偶. Le偶a艂 pod paczk膮 chrupek.

- Naprawd臋 powinna艣 co艣 zje艣膰 - stwierdzi艂 - albo przynajmniej napi膰 si臋 wody. Nie chc臋, 偶eby艣 si臋 odwodni艂a. - Odkr臋ci艂 butelk臋 i przy艂o偶y艂 j膮 do moich ust. Gdy po艂yka艂am, obserwowa艂 moj膮 szyj臋.

- Jeste艣 taka pi臋kna - powt贸rzy艂, wycieraj膮c mi krople z warg. Podsun膮艂 do mnie stolik i rzuci艂 na niego paczk臋 z preclami. Potem nala艂 wody do miski i j膮 r贸wnie偶 umie艣ci艂 na stoliku.

- Powinna艣 m贸c je艣膰 i pi膰 bez wi臋kszych problem贸w. W lampie s膮 nowe baterie, nie powinna zgasn膮膰, wi臋c si臋 nie martw. Wr贸c臋, gdy tylko b臋d臋 m贸g艂.

Skin臋艂am g艂ow膮 i zn贸w zerkn臋艂am na n贸偶. Matt pochwyci艂 moje spojrzenie, wyj膮艂 go spod chrupek i dotykaj膮c czubkiem mojej twarzy, spyta艂:

- Do艣膰 niebezpiecznie dla ciebie?

- Nie lubi臋 niebezpiecze艅stwa.

- Oczywi艣cie, 偶e lubisz. W g艂臋bi serca go pragniesz. - Przy艂o偶y艂 mi ostrze do szyi i lekko przycisn膮艂. - Mi艂ych sn贸w - wyszepta艂.

Oczy nape艂ni艂y mi si臋 艂zami. Matt skubn膮艂 z臋bami moj膮 warg臋, aby uspokoi膰 jej dr偶enie, potem si臋 podni贸s艂 i rzuci艂 no偶em - ten wbi艂 si臋 w drewno tu偶 nad wej艣ciem.

Wreszcie poszed艂. Us艂ysza艂am, jak zamyka drzwi na klucz. Ja tymczasem stara艂am si臋 z ca艂ych si艂 zachowa膰 spok贸j i skupi膰 na no偶u, ale przez 艂zy ledwie cokolwiek widzia艂am.

Rozdzia艂 49

Gdy zosta艂am sama, zacz臋艂am nas艂uchiwa膰 d藕wi臋k贸w silnika. Zastanawia艂am si臋, czy Matt zaparkowa艂 w pobli偶u. By艂o jednak dziwnie cicho. W powietrzu unosi艂 si臋 zapach palonych ognisk. Poczu艂am go, gdy Matt na chwil臋 otworzy艂 drzwi, kiedy przez sekund臋 obudzi艂a si臋 we mnie nadzieja.

Mo偶e w pobli偶u kto艣 jest.

Gdy stwierdzi艂am, 偶e Matt odszed艂 ju偶 daleko, zacz臋艂am rozpracowywa膰 w臋z艂y. Dotyka艂am ich palcami, szukaj膮c takiego, kt贸ry troch臋 ust膮pi. Adrenalina coraz 偶ywiej kr膮偶y艂a w moich 偶y艂ach.

Po zaledwie kilku minutach nadgarstki zacz臋艂y bole膰. Kajdanki wpija艂y si臋 w sk贸r臋, zdr臋twia艂y mi palce. Ale si臋 nie poddawa艂am. Pr贸bowa艂am wyczu膰, gdzie w臋z艂y si臋 zaczynaj膮, a gdzie ko艅cz膮. Sko艅czy艂o si臋 tylko na pieczeniu nadgarstk贸w.

Stara艂am si臋 zsun膮膰 kajdanki, a偶 czu艂am b贸l w ko艣ciach, a chrz膮stki przesuwa艂y mi si臋 pod sk贸r膮, ale nic to nie da艂o, nawet wtedy gdy 艣cisn臋艂am d艂onie tak, by by艂y jak najw臋偶sze.

Sprawdzi艂am, ile naprawd臋 mog臋 si臋 przesun膮膰 - jakie艣 sze艣膰dziesi膮t centymetr贸w. Nabra艂am powietrza i poci膮gn臋艂am ramionami tak mocno, 偶e niemal s艂ysza艂am, jak p臋kaj膮 mi ko艣ci w nadgarstkach. Chcia艂am sprawdzi膰, czy uda mi si臋 wyrwa膰 ze 艣ciany metalowe k贸艂ko.

Nie chcia艂o ust膮pi膰. Ci臋偶ko oddychaj膮c, pr贸bowa艂am jeszcze kilka razy, a偶 wreszcie wyda艂am z siebie krzyk frustracji - g艂o艣ny i rozdzieraj膮cy.

Zacz臋艂am kopa膰 nogami powietrze, a w przedramionach czu艂am przeszywaj膮cy b贸l. P艂acz膮c, krzykn臋艂am jeszcze kilka razy, a偶 zabrak艂o mi 艣liny, a w gardle zrobi艂o si臋 sucho.

Po kilku minutach zauwa偶y艂am, 偶e w pokoju robi si臋 jakby ciemniej, a wszystko zaczyna wirowa膰. Popatrzy艂am na lampk臋 - ca艂y czas si臋 pali艂a. G艂owa nadal mnie bola艂a, w gardle i w ustach poczu艂am smak 偶贸艂ci. Opu艣ci艂am g艂ow臋. Pok贸j wirowa艂 coraz szybciej, tak szybko, 偶e trudno mi by艂o odr贸偶ni膰 pod艂og臋 od sufitu.

Zamkn臋艂am oczy, ale to nie pomog艂o. 呕o艂膮dkiem wstrz膮sa艂y torsje, a przed oczami wirowa艂y kolory. Wszystko by艂o czarne.

Pok贸j zamkn膮艂 si臋 wok贸艂 mnie. Czu艂am, jak moje cia艂o rozlu藕nia si臋 i osuwa. Uderzy艂am g艂ow膮 o pod艂og臋. Us艂ysza艂am przeszywaj膮cy pisk. Poczu艂am, 偶e odp艂ywam w nico艣膰.

Rozdzia艂 50

Wci膮偶 lekko oszo艂omiona otworzy艂am oczy i usiad艂am. Nie odzyska艂am jeszcze w艂adzy w ramionach, a w g艂owie ca艂y czas mi pulsowa艂o. Spr贸bowa艂am po cichu zawo艂a膰: 鈥濰alo!", ale pali艂o mnie w gardle. Nadgarstki te偶 mia艂am odr臋twia艂e - nieprzyjemny k艂uj膮cy b贸l pe艂z艂 wzd艂u偶 moich palc贸w, promieniuj膮c a偶 do ramion.

Za mn膮 by艂o co艣 rozlane. Z pocz膮tku s膮dzi艂am, 偶e to nap贸j albo jakie艣 jedzenie, kt贸re zrzuci艂am ze stolika, trac膮c przytomno艣膰. Potem jednak dotar艂 do mnie zapach - kwa艣ny i nieprzyjemny - i zrozumia艂am, 偶e zwymiotowa艂am.

Miska z wod膮 sta艂a na stoliku za moimi plecami. Po艂owa jej zawarto艣ci wyla艂a si臋 na dywan i na moje d偶insy. Czy zrobi艂am to przez sen? Czy to wynik rzucania si臋 po pod艂odze? Spragniona przysun臋艂am si臋 do miski. Podejrzewa艂am jednak, 偶e zemdla艂am w艂a艣nie przez wod臋.

Czemu j膮 tam postawi艂? Jak d艂ugo by艂am nieprzytomna? Kt贸ra jest teraz godzina? Popatrzy艂am w okno, ale roleta i zas艂ony odcina艂y wszelki dop艂yw 艣wiat艂a. Zastanawia艂am si臋, czy kto艣 ju偶 zauwa偶y艂, 偶e znikn臋艂am, i czy ju偶 mnie szukaj膮.

Do oczu zn贸w nap艂yn臋艂y mi 艂zy. Mruga艂am energicznie, aby je odp臋dzi膰, aby przekona膰 sam膮 siebie, 偶e si臋 stamt膮d wydostan臋. N贸偶 by艂 wci膮偶 wbity nad drzwiami. Rozejrza艂am si臋 po pokoju. Nie by艂 wiele wi臋kszy ni偶 garderoba. Przesun臋艂am si臋 tak, 偶e stopami si臋gn臋艂am bocznej 艣ciany. Kopn臋艂am j膮 z ca艂ych si艂. Okaza艂o si臋, 偶e wy艂o偶ona by艂a panelami.

Wraz z moim kopni臋ciem ca艂y pok贸j si臋 zatrz膮s艂. Kolejna porcja wody wylecia艂a z miski na stolik i pod艂og臋. Kopn臋艂am jeszcze mocniej, wstrz膮saj膮c wn臋trzem jeszcze bardziej. Zupe艂nie jakby to pomieszczenie nie mia艂o solidnych 艣cian. Mo偶e wcale nie znajdowa艂am si臋 w budynku. Zaczerpn臋艂am powietrza. Przypomnia艂am sobie przyczep臋, kt贸r膮 widzia艂am wcze艣niej na skraju lasu. Zastanawia艂am si臋, czy w艂a艣nie w niej zosta艂am uwi臋ziona.

Moje t臋tno przyspieszy艂o, kiedy tak bez ustanku zacz臋艂am kopa膰 艣cian臋. Pok贸j zacz膮艂 si臋 ko艂ysa膰 w prz贸d i w ty艂. I w贸wczas z zewn膮trz dotar艂 jaki艣 pisk lub wrzask.

Skoncentrowa艂am si臋, by us艂ysze膰 co艣 wi臋cej. Po chwili zacz臋艂am krzycze膰, ile si艂 w p艂ucach, dop贸ki g艂os nie odm贸wi艂 mi pos艂usze艅stwa.

Nikt jednak nie przyszed艂. Na zewn膮trz s艂ycha膰 by艂o tylko trele ptak贸w.

Zamkn臋艂am oczy i dalej kopa艂am w 艣cian臋, tym razem jeszcze mocniej. Wyobra偶a艂am sobie, 偶e si艂a tych uderze艅 j膮 odrywa. Zamiast tego zauwa偶y艂am, 偶e n贸偶 zacz膮艂 si臋 chybota膰. Po kr贸tkiej chwili spad艂 ze swego miejsca nad drzwiami i wyl膮dowa艂 na 艣rodku pomieszczenia.

W po艣piechu zmieni艂am pozycj臋. Po艂o偶y艂am si臋 na boku i wyprostowa艂am nogi. Skurcz chwyci艂 zewn臋trzn膮 cz臋艣膰 uda. Stara艂am si臋 go przetrzyma膰, oddychaj膮c g艂臋boko i zmuszaj膮c mi臋艣nie do rozlu藕nienia si臋. N贸偶 le偶a艂 tu偶 przy mojej stopie.

Si臋gn臋艂am po niego, ale skurcz w nodze si臋 nasili艂. Upad艂am. Ramiona przeszywa艂 b贸l, a lewa r臋ka zdr臋twia艂a.

Odetchn臋艂am i spr贸bowa艂am ponownie. Kajdanki zacisn臋艂y si臋 na moich nadgarstkach i poczu艂am, jak co艣 p臋ka. W tym momencie skurcz w nodze troch臋 os艂ab艂, pozwalaj膮c mi wychyli膰 si臋 bardziej do przodu.

Uda艂o mi si臋 dosi臋gn膮膰 no偶a, przytrzymywa艂am go stop膮. Przesun臋艂am si臋 do ty艂u i usiad艂am wyprostowana. Po kilku pr贸bach wmanewrowa艂am wreszcie ostrze pod but, zaledwie kilka centymetr贸w od kajdank贸w. Z wci膮偶 zdr臋twia艂膮 r臋k膮 stara艂am si臋 przeci膮膰 w臋z艂y, sko艅czy艂o si臋 jednak tym, 偶e skaleczy艂am kciuk. Krew 艣cieka艂a po skakance, utrudniaj膮c mi prac臋, ale si臋 uwolni艂am.

Rozdzia艂 51

R臋ce wci膮偶 mia艂am skute. Zdo艂a艂am si臋 jednak podnie艣膰 i docz艂apa膰 do drzwi. Z kciuka kapa艂a mi krew, plami膮c dywan. Czu艂am lekkie zawroty g艂owy. Stan臋艂am ty艂em do wej艣cia i spr贸bowa艂am przekr臋ci膰 klamk臋, bez rezultatu.

Serce podesz艂o mi do gard艂a. Czy zamkn膮艂 od zewn膮trz na k艂贸dk臋? Obejrza艂am si臋 do ty艂u i dostrzeg艂am zamek. Przekr臋ci艂am go, us艂ysza艂am ciche klikni臋cie i ponownie si臋gn臋艂am do klamki. Tym razem ust膮pi艂a pod naciskiem - ale nie pod moim.

Drzwi otworzy艂y si臋 z 艂oskotem. Przede mn膮 sta艂 Matt.

- Wybierasz si臋 gdzie艣? - spyta艂.

Krzykn臋艂am tak g艂o艣no, na ile pozwala艂o mi wyschni臋te, zdarte gard艂o. Ch艂opak pchn膮艂 mnie, upad艂am na plecy. Sprawdzi艂am, czy mog艂abym w jaki艣 spos贸b dosi臋gn膮膰 no偶a, ale le偶a艂 zbyt daleko.

Chcia艂 zamkn膮膰 drzwi. Nim jednak zdo艂a艂 to zrobi膰, wbi艂am mu obcas w piszczel tak samo mocno, jak wcze艣niej kopa艂am 艣cian臋. Warkn膮艂 z b贸lu i rzuci艂 si臋 w moj膮 stron臋. Z zaci艣ni臋tymi z臋bami chwyci艂 mnie za szcz臋k臋.

- Przepraszam - wyszepta艂am, staraj膮c si臋 przybra膰 艂agodn膮 min臋.

Matt ci臋偶ko oddycha艂. Jego pier艣 unosi艂a si臋 i opada艂a szybko, wkr贸tce jednak on te偶 si臋 uspokoi艂.

Przez uchylone drzwi wpad艂 do pomieszczenia ch艂odny wiatr. By艂 ju偶 dzie艅.

Ch艂opak si臋 rozejrza艂. Jego wzrok zatrzyma艂 si臋 na plamie krwi prowadz膮cej do no偶a pod 艣cian膮.

- Jestem pod wra偶eniem - stwierdzi艂, si臋gaj膮c po ostrze.

W tym samym momencie podci膮gn臋艂am nog臋 i kopn臋艂am go w brzuch. Matt krzykn膮艂 i zatoczy艂 si臋 do ty艂u. G艂ow膮 uderzy艂 o 艣cian臋.

Wsta艂am i wybieg艂am na zewn膮trz. Znajdowa艂am si臋 w lesie, w samym 艣rodku kempingu. Wok贸艂 sta艂y przyczepy, ale wszystkie wygl膮da艂y na pozamykane. By艂o po sezonie.

Bieg艂am najszybciej, jak tylko mog艂am, manewruj膮c mi臋dzy drzewami. Gdzie艣 za sob膮 s艂ysza艂am krzyki Matta.

- Uciekaj, je艣li chcesz! - wo艂a艂. - Nigdy si臋 st膮d nie wydostaniesz! Znajd臋 ci臋 pierwszy!

Ruszy艂am w膮sk膮 艣cie偶k膮, maj膮c nadziej臋, 偶e zaprowadzi mnie do jakiej艣 drogi. Dysz膮c g艂o艣no, dostrzeg艂am w oddali granatow膮 przyczep臋 i zaparkowany niedaleko samoch贸d. W tym samym momencie zaczepi艂am o d艂ug膮 ostr膮 ga艂膮藕. Czu艂am, jak rozcina mi sk贸r臋 na twarzy i jak z rany s膮czy si臋 krew.

Ku艣tyka艂am dalej, chocia偶 zn贸w z艂apa艂 mnie skurcz.

Wreszcie dotar艂am do przyczepy. Samoch贸d wygl膮da艂 na porzucony. Nie mia艂 k贸艂, wlot powietrza by艂 zgnieciony, a karoseria podziurawiona, jakby auto ostrzelano. Przypomina艂o troch臋 moj膮 niedoko艅czon膮 rze藕b臋.

Kucn臋艂am za wrakiem, pr贸buj膮c z艂apa膰 oddech. Kilka sekund p贸藕niej zaryzykowa艂am i wychyli艂am si臋. Nigdzie w pobli偶u nie by艂o wida膰 Matta. Nie s艂ysza艂am go. Uda艂o mi si臋 stan膮膰 prosto, chocia偶 nogi mia艂am jak z waty. Odwr贸ci艂am si臋 i ruszy艂am w stron臋 drogi.

Matt wyr贸s艂 tu偶 przede mn膮. Uderzy艂 mnie w twarz wierzchem d艂oni, zapoznaj膮c na nowo z rozdzieraj膮cym b贸lem. Szarpn膮艂 za ramiona, pchn膮艂 i przy艂o偶y艂 mi koniec no偶a do szyi.

Pr贸bowa艂am ugry藕膰 go w r臋k臋, ale nie zdo艂a艂am.

Zacz膮艂 mnie ci膮gn膮膰. Nogi odm贸wi艂y mi pos艂usze艅stwa. Pr贸bowa艂am si臋 na nim wiesza膰, kopa膰 go, ale jemu i tak uda艂o si臋 zaci膮gn膮膰 mnie do niebieskiej przyczepy.

W艂a艣nie tam zastali艣my Bena.

Skoczy艂 na Matta. Ch艂opak zwolni艂 u艣cisk. Pad艂am na ziemi臋 jak d艂uga. Matt ruszy艂 na Bena z no偶em w d艂oni, ale ten zdo艂a艂 chwyci膰 napastnika za nadgarstek, wykr臋ci膰 go i wyrwa膰 mu bro艅. Cisn膮 ni膮 daleko mi臋dzy drzewa.

Matt rzuci艂 si臋 na Bena, ale ten go odepchn膮艂 i uderzy艂 w szcz臋k臋. Ch艂opak zawy艂 i zatoczy艂 si臋, ale nie rezygnowa艂 z ataku. Zn贸w ruszy艂 na Bena, kt贸ry trafi艂 go ponownie - tym razem w brzuch. Matt potkn膮艂 si臋 i wyl膮dowa艂 na plecach na stercie kamieni.

Zemdla艂. Z oddali dobieg艂 nas d藕wi臋k policyjnych syren.

- Jeste艣 ca艂a? - spyta艂 Ben, podchodz膮c do mnie. Na jego twarzy malowa艂y si臋 przera偶enie i wyczerpanie.

- Dzi臋kuj臋 - wyszepta艂am.

- Nie ma za co - odpar艂 i u艣miechn膮艂 si臋 nie艣mia艂o. By膰 mo偶e ucieszy艂 si臋 z tego, co wyczu艂 - albo mo偶e raczej z tego, czego nie wyczu艂.

Mo偶e niebezpiecze艅stwo nareszcie min臋艂o.

Rozdzia艂 52

Od aresztowania Matta min臋艂o pi臋膰 dni, a ja za pozwoleniem dyrektora mia艂am wolne i nie chodzi艂am do szko艂y. Podobno nawet zadzwoni艂 do ciotki Bena i przeprosi艂 za n臋kanie, kt贸re ch艂opak musia艂 znosi膰. Podzi臋kowa艂 te偶 za uratowanie mi 偶ycia.

- Czuj臋 si臋 potwornie, 偶e tak ci nagada艂am o byciu dobr膮 przyjaci贸艂k膮 - t艂umaczy艂a si臋 Kimmie.

Razem z ni膮 i Wesem siedzieli艣my w Brain Freeze i dzielili艣my mi臋dzy sob膮 Beczk臋 Mas艂a Orzechowego.

- Wiedzieli艣my, 偶e jeste艣 w tarapatach, ale kto by si臋 spodziewa艂, 偶e a偶 w takich? - ci膮gn臋艂a. - Zwi膮zana i skuta.

- I to nie z w艂asnej woli - doda艂 Wes.

- C贸偶. Tak czy inaczej, koniec z byciem nie w temacie - stwierdzi艂am. - Od tej pory chc臋 wiedzie膰 wszystko, co si臋 u was dzieje. Ka偶dy szczeg贸艂 z warsztat贸w w Instytucie Mody i wszystko o waszych ojcach.

- Zatrudni艂em dziewczyn臋 - wyzna艂 Wes. - Nazywa si臋 Wendy i ma osiemna艣cie lat. Pozna艂em j膮 na stacji benzynowej. Nape艂ni艂a mi bak, sprawdzi艂a poziom oleju i jako艣 tak zacz臋li艣my rozmawia膰.

- Czemu s艂ysz臋 o tym dopiero teraz? - spyta艂a Kimmie.

- Jest 艂adna - ci膮gn膮艂, ignoruj膮c pytanie. - Bierze rozs膮dn膮 stawk臋 za godzin臋 i przychodzi do domu raz na tydzie艅. Ojczulek jest szcz臋艣liwy.

- Zdrowa sytuacja - powiedzia艂am, troch臋 si臋 z nim drocz膮c.

- M贸w, co chcesz, ale ja temat uwa偶am za sko艅czony. - By unikn膮膰 dalszych pyta艅, nabra艂 pe艂n膮 艂y偶k臋 lod贸w.

- A skoro mowa o chorych i ich dysfunkcjach. - Kimmie przej臋艂a pa艂eczk臋. - Mama podda艂a si臋 wreszcie dziwacznym zachciankom taty. W sobot臋 oboje id膮 sobie zrobi膰 piercing, 偶eby uczci膰 dwudziest膮 rocznic臋 艣lubu.

Wes uda艂, 偶e przechodz膮 go ciarki, a ja nie umia艂am powstrzyma膰 chichotu.

- 艢miej si臋, p贸ki mo偶esz. Za jaki艣 czas mog膮 chcie膰 po偶yczy膰 twoje srebrne kolczyki, by przystraja膰 nimi r贸偶ne cz臋艣ci cia艂a.

- Racja - odpar艂am, zerkaj膮c na zegarek. Za nieca艂e dziesi臋膰 minut mia艂am si臋 tu spotka膰 z Benem. Od aresztowania Matta w艂a艣ciwie z nim nie rozmawia艂am. Nie 偶ebym nie chcia艂a, ale od ca艂ego zdarzenia mama trzyma艂a mnie na bardzo kr贸tkiej smyczy.

Oczywi艣cie, kiedy nie wr贸ci艂am do domu ani na noc, ani nast臋pnego dnia, rodzice byli przera偶eni. Na szcz臋艣cie zamiast za艂ama膰 si臋 jeszcze bardziej, mama wzi臋艂a si臋 w gar艣膰 i nabra艂a dystansu do niekt贸rych spraw.

- Mo偶e gdybym nie zamkn臋艂a si臋 we w艂asnej skorupce - powiedzia艂a wczorajszego wieczoru, siadaj膮c obok na swojej macie do jogi - mog艂aby艣 mi si臋 zwierzy膰. Zapobiegliby艣my tej sytuacji.

- To nie twoja wina - zapewni艂am j膮. - Powinnam by艂a co艣 wcze艣niej powiedzie膰.

Mama u艣ciska艂a mnie i obieca艂a, 偶e zawsze przy mnie b臋dzie i 偶e wreszcie postanowi艂a p贸j艣膰 do kliniki odwiedzi膰 cioci臋 Alexi臋.

- A co b臋dzie teraz z naszym lokalnym prze艣ladowc膮? - spyta艂 Wes z pe艂nymi ustami. - Prace spo艂eczne i klaps, czy mo偶e trafi za kratki, by zosta膰 czyj膮艣 zabawk膮?

- Mo偶e ani jedno, ani drugie. Za wcze艣nie, by spekulowa膰.

- B臋dzie mia艂 du偶o gorzej, je艣li Debbie nie dojdzie do siebie - stwierdzi艂.

Skin臋艂am g艂ow膮. Mia艂 racj臋. Okaza艂o si臋, 偶e Debbie wcale nie by艂a prze艣ladowana. Jej tak zwani przyjaciele pomy艣leli, 偶e to dobry 偶art udawa膰, 偶e kto艣 na ni膮 czyha. Zostawiali jej li艣ciki w szafce i k艂amali, mieszaj膮c jej w g艂owie. Okaza艂o si臋, 偶e ci sami przyjaciele byli odpowiedzialni za spor膮 ilo艣膰 pojawiaj膮cych si臋 ostatnio graffiti, 艂膮cznie z tym na szkolnej maskotce i parkingu. Debbie popad艂a w paranoj臋. By艂a 艣wi臋cie przekonana, 偶e kto艣 nieustannie j膮 艣ledzi.

Znalaz艂 si臋 te偶 艣wiadek, kt贸ry zezna艂, i偶 widzia艂 j膮 w nocy, gdy mia艂a wypadek. M臋偶czyzna stwierdzi艂, 偶e dziewczyna wci膮偶 ogl膮da艂a si臋 za siebie i nie zwraca艂a uwagi, dok膮d idzie. Pr贸bowa艂 nawet zwr贸ci膰 jej uwag臋. Potyka艂a si臋 co chwil臋, wi臋c my艣la艂, 偶e by艂a pijana. Ale w szpitalu to wykluczono. Ostatecznie okaza艂o si臋, 偶e potr膮ci艂 j膮 samoch贸d, nie motor.

- Doprawdy - zacz臋艂a Kimmie. - Podejrzewali艣cie kiedy艣, 偶e to Matt zostawia艂 ci te wszystkie zdj臋cia? Kto by przypuszcza艂, 偶e to taki psychol? Widzicie? M贸wi艂am, 偶e k艂ama艂, gdy powiedzia艂, 偶e spotyka si臋 z Ren膮 Maruso. Taka dziewczyna jak ja nie przepu艣ci艂aby podobnej plotki.

Wzruszy艂am ramionami, przypominaj膮c sobie wszystkie dobre chwile sp臋dzone z Mattem: popijanie kawy i nauk臋 francuskiego w Press & Grind. A potem przed oczami stan臋艂y mi okropne rzeczy, kt贸re zrobi艂: to, w jak okrutny spos贸b zamkn膮艂 mnie w przyczepie rodzic贸w i poda艂 mi rozpuszczone w wodzie 艣rodki usypiaj膮ce.

- Jak stoj膮 sprawy mi臋dzy tob膮 a panem Ben - ciachem?

- Czy偶bym podejrzewa艂 ma艂膮 zabaw臋 z u偶yciem kostiumu superbohatera i sporej ilo艣ci balsamu do cia艂a? - Wes bardzo dok艂adnie obliza艂 艂y偶k臋.

- A skoro mowa o macankach - pa艂eczk臋 przej臋艂a Kimmie. - Czy偶 to nie seksowne, 偶e dotykaj膮c twojej rze藕by, Ben zorientowa艂 si臋, i偶 to Matt jest poszukiwanym psycholem?

U艣miechn臋艂am si臋 ironicznie. Tak wiele czasu po艣wi臋ca艂am, by moje prace by艂y w zaplanowany spos贸b idealne. A jednak dopiero wtedy, kiedy pos艂ucha艂am intuicji, sta艂o si臋 co艣 naprawd臋 wspania艂ego. Co艣 namacalnego.

Kiedy zagin臋艂am, Ben poszed艂 do Knead. Spencer pokaza艂 mu moj膮 rze藕b臋. Ben g艂adzi艂 j膮 dok艂adnie tak jak ja wcze艣niej. Wci膮偶 by艂 w stanie wyczu膰 w niej mnie.

Po zaledwie kilku minutach zrozumia艂, 偶e to Matt jest prze艣ladowc膮. Pojecha艂 wi臋c za nim prosto do przyczepy, gdzie by艂am przetrzymywana. Gdy tylko dotar艂 na miejsce, zadzwoni艂 na policj臋 - czu艂, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku.

- Moja rze藕ba ma dusz臋 - powiedzia艂am.

- Du偶o wi臋cej, kochanie - stwierdzi艂a Kimmie. - Ma te偶 m贸zg, oddycha i ma bij膮ce serce.

- Jak my艣lisz, o czym Ben chce z tob膮 pogada膰? - spyta艂 Wes.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮 i odwr贸ci艂am wzrok. Nie wiedzia艂am, jak si臋 maj膮 sprawy mi臋dzy nami i czy Ben w og贸le zechce ze mn膮 porozmawia膰. Teraz, gdy by艂am ju偶 bezpieczna i jego zadanie zosta艂o wype艂nione, zgodzi艂 si臋 ze mn膮 spotka膰. Ale przez ca艂y czas zachowywa艂 si臋 bardzo ch艂odno i by艂 zdystansowany.

- Nied艂ugo si臋 dowiemy. - Kimmie wskaza艂a drzwi.

Ben sta艂 w przej艣ciu. Wygl膮da艂 jeszcze lepiej ni偶 zwykle - rozwiane w艂osy, opalona cera i lekki zarost na twarzy. Jakby dopiero si臋 obudzi艂.

Pomacha艂, a ja do niego podesz艂am.

- Hej. - U艣miechn膮艂 si臋 lekko.

- Cze艣膰 - odpowiedzia艂am, tak偶e si臋 u艣miechaj膮c.

Ale potem jego u艣miech zgas艂. Ben odwr贸ci艂 si臋, otworzy艂 drzwi i wyszed艂 za mn膮 na zewn膮trz. Poszli艣my na pla偶臋, tak jak ostatnim razem, i usiedli艣my na 艂awce. Roztacza艂 si臋 z niej wspania艂y widok.

- Teraz du偶o 艂atwiej jest tu przebywa膰 - odezwa艂 si臋. - Ju偶 nie nienawidz臋 si臋 za to, co si臋 przydarzy艂o Julie.

- Ciesz臋 si臋 - odpar艂am, odwracaj膮c si臋 w jego stron臋. Wreszcie na mnie spojrza艂. Mia艂 r贸wnie powa偶n膮 min臋 jak kilka minut wcze艣niej przy wej艣ciu do Brain Freeze.

- Nie wracam do szko艂y.

- To znaczy?

- Zrobi臋 sobie wolne na jaki艣 czas. Wr贸c臋 do uczenia si臋 w domu, ale tym razem z prawdziwymi nauczycielami. Mo偶e nawet gdzie艣 wyjad臋. M贸j kuzyn mieszka w Bostonie. Ju偶 od d艂u偶szego czasu nalega, 偶ebym przyjecha艂 z wizyt膮.

- Nie mo偶esz rzuci膰 szko艂y.

- Nie rzucam jej. Potrzebuj臋 przerwy. Ostatnie tygodnie by艂y do艣膰 intensywne.

- Kiedy wr贸cisz?

- Nie wiem. Dyrektor Snell pozwoli艂 mi wr贸ci膰 w drugim semestrze, o ile nie b臋d臋 mia艂 zaleg艂o艣ci.

- A co z nami?

Ben spojrza艂 na ocean. Blizna na jego przedramieniu by艂a widoczna, jakby nie odczuwa艂 ju偶 potrzeby, by j膮 chowa膰.

- Powinni艣my si臋 na jaki艣 czas rozsta膰.

- A je艣li nie zechc臋?

- Nie u艂atwisz mi tego, prawda? Pokr臋ci艂am g艂ow膮.

- Po prostu nie rozumiem. Wszystko zacz臋艂o si臋 uk艂ada膰.

- Dla mnie te偶.

- Wi臋c zosta艅.

- Wiem, 偶e wydaje ci si臋 to bez sensu - powiedzia艂. - Ale robi臋 to dla ciebie.

- Nie chc臋, 偶eby艣 wyje偶d偶a艂.

- Mo偶e nie teraz.

- Nigdy.

- Z czasem zrozumiesz, 偶e tak b臋dzie najlepiej. Westchn臋艂am. Nie chcia艂am zaakceptowa膰 tego, co m贸wi艂. Do oczu nap艂yn臋艂y mi 艂zy.

- Dlaczego? - spyta艂am dr偶膮cym g艂osem.

- Trudno to wyja艣ni膰. Pami臋tasz, jak na mnie spojrza艂a艣, gdy dotkn膮艂em ci臋 po raz ostatni, gdy 艣cisn膮艂em ci臋 za mocno? Przypomina艂a艣 mi wtedy Julie. Ona by艂a tak samo przera偶ona.

- Przecie偶 wiem, 偶e nie chcia艂e艣 mnie skrzywdzi膰.

- Masz racj臋 - przytakn膮艂. - Nie chcia艂em. Ale nawet, gdy ju偶 si臋 otrz膮sn膮艂em, widzia艂em w twoich oczach brak zaufania.

- Ju偶 ci ufam - zapewni艂am go.

- I w艂a艣nie w tym rzecz. Mo偶e nie powinna艣. Mo偶e komu艣 takiemu jak ja nie powinno si臋 w pe艂ni ufa膰.

- Nie m贸w tak. - Otar艂am 艂zy r臋kawem.

- Jeste艣 bezpieczna. - Jego oczy r贸wnie偶 nape艂ni艂y si臋 艂zami. - I niech tak ju偶 zostanie.

- Nie zranisz mnie. Chc臋 by膰 z tob膮.

- Mo偶e kiedy艣 - powiedzia艂, przysuwaj膮c si臋 bli偶ej. Jego czo艂o ociera艂o si臋 o moje, budz膮c pragnienie czego艣 wi臋cej.

Poczu艂am, jakby co艣 we mnie si臋 rozpad艂o. Po policzkach 艣cieka艂y mi s艂one 艂zy.

- Nie wyje偶d偶aj. Potrzebuj臋 ci臋.

- Wcale nie. Masz doskona艂y instynkt przetrwania.

- Nie odchod藕 - powt贸rzy艂am, tym razem g艂o艣niej. Przyci膮gn臋艂am go bli偶ej. Jego serce bi艂o przy mojej piersi.

- Przesta艅 - wyszepta艂, ale otoczy艂 mnie ramionami. Przebieg艂am palcami wzd艂u偶 jego plec贸w, m贸j oddech muska艂 jego szyj臋.

- To nie jest 艂atwe. - Palce Bena niepewnie g艂adzi艂y moj膮 sk贸r臋 tu偶 pod r膮bkiem swetra, zupe艂nie jakby walczy艂, by zachowa膰 kontrol臋.

- Prosz臋 - nalega艂am, ca艂uj膮c go w policzek. Smakowa艂 cukrem i sol膮.

Przyci膮gn膮艂 mnie bli偶ej. Z jego dotyku promieniowa艂o gor膮co.

Odsun膮艂 si臋 bez tchu. Mia艂 zaczerwienione, pe艂ne 艂ez oczy.

- Przepraszam. - Wskaza艂 na moj膮 tali臋, gdzie jego palce pozostawi艂y znak.

- Nic mi nie jest - zapewni艂am go, poprawiaj膮c sweter.

Ben wsta艂 i przez chwil臋 mi si臋 przygl膮da艂. Mo偶e jaka艣 jego cz膮stka nie chcia艂a wyje偶d偶a膰. Ale i tak powiedzia艂 mi: 鈥炁籩gnaj".

Podzi臋kowania

Jestem wdzi臋czna, 偶e mam w swojej ekipie takich utalentowanych i pomocnych ludzi. Ogromne podzi臋kowania dla mojej niesamowitej agentki, Kathryn Green, za jej literackie i zawodowe rady. Dla mojej redaktorki, Jennifer Besser, za rozs膮dne komentarze, bezcenne sugestie i nieko艅cz膮ce si臋 pok艂ady entuzjazmu.

Dzi臋kuj臋 moim najwi臋kszym fanom: Edowi, Ryanowi, Shawnowi i mamie. Byli艣cie przy mnie, strona po stronie, dawali艣cie wsparcie, czas, bym mog艂a pisa膰, i humor, ilekro膰 by艂 mi potrzebny. Jestem szcz臋艣ciar膮.

Specjalne podzi臋kowania dla Dona Welcha, genialnego eksperta komputerowego, kt贸ry pom贸g艂 odzyska膰 艢miertelny sekret, gdy m贸j sprz臋t mia艂 w艂asne, nikczemne plany. Chyl臋 czo艂a przed twoim informatycznym geniuszem.

Szcz臋艣ciara ze mnie, bo mam wsparcie i nies艂abn膮ce zach臋ty od przyjaci贸艂, rodziny i innych autor贸w literatury dla m艂odych, z kt贸rymi mog臋 rozmawia膰 o pracy. Wiecie, o kim m贸wi臋. Dzi臋kuj臋, 偶e jeste艣cie.

I wreszcie ogromne, przeogromne i gigantyczne podzi臋kowania dla moich czytelnik贸w. Wiem, 偶e wci膮偶 to powtarzam, ale jestem wdzi臋czna za ka偶dy list, e - mail, ka偶dy zwiastun ksi膮偶ki, obraz, zainspirowane powie艣ci膮 zadanie szkolne, blog i inn膮 korespondencj臋, kt贸r膮 do mnie wysy艂acie, i wszystko, co tworzycie na podstawie moich historii. Naprawd臋 jeste艣cie najlepsi!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Stolarz Laurie?ria Dotyk 艢miertelny sekret
stolarz laurie?ria dotyk smiertelny sekret
Stolarz Laurie?ria Dotyk 艢miertelne k艂amstwa
Smirtelny sekret Laurie Faria Stolarz
Laurie Faria Stolarz Blue Is For Nightmares 04 Red is for Remembrance
Laurie Faria Stolarz Blue is for Nightmares 03 Laurie Faria Stolarz
Laurie Faria Stolarz Blue is for Nightmares 02 White is for Magic
Deadly Little Secret (A Touch Novel) Laurie Faria Stolarz
Laurie Faria Stolarz Blue is for Nightmares 01 Blue is for Nightmares
Laurie Faria Stolarz [Touch 02] Deadly Little Lies
53 LEKI WYKRZTU艢NE I SEKRETOLITYCZNE
Dotyk w piel臋gnowaniu
Po偶egnanie sekretarki Siostry Faustyny
Eliade Kowale i alchemicy Rytualy i sekrety metalurgow