Stolarz Laurie鷕ia Dotyk 艢miertelne k艂amstwa


Dotyk

艢miertelne k艂amstwa

Laurie Faria Stolarz


Dla Eda, Ryana i Shawn z mi艂o艣ci膮 i wdzi臋czno艣ci膮


Rozdzia艂 1

Mia艂am k艂opoty ze snem. Przez wi臋kszo艣膰 nocy le偶a艂am na 艂贸偶ku ca艂kiem rozbudzona.

Nie mog艂am zasn膮膰.

Ani przesta膰 o nim my艣le膰.

O tym jak pachnia艂 - s艂odycz膮 i potem.

O d艂ugiej bli藕nie na jego przedramieniu.

Odk膮d Ben wyjecha艂 cztery miesi膮ce temu, obsesyjnie my艣l臋 o drobiazgach. Staram si臋 sobie przypomnie膰, czy jego blizna ma trzy, czy cztery rozga艂臋zienia, czy to jego lewy, czy prawy przegub kciuka wygl膮da na wiecznie opuchni臋ty, czy jego zapach bardziej przypomina艂 cukier puder z p膮czk贸w, czy raczej wat臋 cukrow膮.

Czasami wydaje mi si臋, 偶e zaczynam wariowa膰. Nie, nie m贸wi臋 tego tak sobie. Naprawd臋 kwestionuj臋 moj膮 poczytalno艣膰. Ostatnio co艣 jest ze mn膮 nie w porz膮dku.

I chyba w艂a艣nie to przera偶a mnie najbardziej.

Na przyk艂ad ostatnia noc. Zn贸w nie mog艂am spa膰, wi臋c przemkn臋艂am korytarzem do piwnicy. Tata, kt贸ry g艂臋boko wierzy, 偶e ka偶dy powinien mie膰 przestrze艅 tylko dla siebie, zorganizowa艂 mi za p贸艂k膮 z narz臋dziami k膮cik garncarski. Znajdowa艂o si臋 tam moje w艂asne ko艂o garncarskie, wiadra wype艂nione przyrz膮dami do 偶艂obienia i pud艂a pe艂ne gliny.

Mia艂am na sobie jedynie koszul臋 nocn膮 i kapcie i postanowi艂am, 偶e popracuj臋 w ciemno艣ci. Delikatne 艣wiat艂o ksi臋偶yca wpada艂o przez okno, dziel膮c m贸j st贸艂 na p贸艂 srebrzyst膮 艣cie偶k膮. Uci臋艂am spory kawa艂ek gliny i zacz臋艂am j膮 ugniata膰. Zamkn臋艂am oczy. Czu艂am, jak ksi臋偶ycowe promienie muskaj膮 ko艅c贸wki moich w艂os贸w, roz艣wietlaj膮 sk贸r臋 i otulaj膮 d艂onie.

Skupia艂am si臋 na konsystencji gliny, a nie na tym, co tworzy艂am. Stara艂am si臋 rozlu藕ni膰, uspokoi膰 chaos panuj膮cy w my艣lach.

I nagle to zobaczy艂am. Blizna Bena pojawi艂a mi si臋 przed oczami. Zacz臋艂am j膮 rze藕bi膰 - podda艂am si臋 tej dziwnej, pal膮cej potrzebie uformowania jego przedramienia - od koniuszk贸w palc贸w a偶 do 艂okcia. Moje palce pracowa艂y szybko, niezale偶nie od woli - jak gdyby same dobrze wiedzia艂y, jak to powinno wygl膮da膰. Jakby m贸zg nie nad膮偶a艂. Jakie艣 p贸艂 godziny p贸藕niej, d艂ugo po tym jak sk贸ra na moich palcach pomarszczy艂a si臋 z wilgoci, odsun臋艂am si臋 od sto艂u, by obejrze膰, co ulepi艂am, i zastanowi膰, co to oznacza. Na blacie le偶a艂a gliniana kopia przedramienia Bena.

By艂a dok艂adnie taka, jak by膰 powinna.

Teraz pami臋ta艂am.

Jego blizna mia艂a trzy rozga艂臋zienia, nie cztery.

I to lewy kciuk wygl膮da艂 na lekko opuchni臋ty, a nie prawy.

Odpowiedzi na pytania o te wszystkie szczeg贸艂y, nad kt贸rymi tyle si臋 zastanawia艂am, le偶a艂y przede mn膮. Wyrze藕bi艂am je, co ca艂kiem zbi艂o mnie z tropu.

I wtedy go us艂ysza艂am:

- Camelia - szepta艂.

Jego g艂os brzmia艂 dok艂adnie jak w moich wspomnieniach - by艂 mi臋kki i g艂臋boki. Pozbawia艂 mnie tchu i sprawia艂, 偶e serce wali艂o jak szalone.

Obejrza艂am si臋, ale pr贸cz ksi臋偶ycowej po艣wiaty jedyne, co za sob膮 dostrzeg艂am, to ciemno艣膰. Zimna piwnica o betonowej pod艂odze, sterty pude艂 umieszczonych jedno na drugim i stare rowery pod 艣cian膮. Ale wyt臋偶a艂am wzrok, zastanawiaj膮c si臋, czy kto艣 tam jest. Mo偶e w艣lizgn膮艂 si臋 przez gara偶? Czy mama zn贸w zapomnia艂a zamkn膮膰 drzwi?

- Ben? - wyszepta艂am w mrok.

Wytar艂am d艂onie i przesz艂am kawa艂ek, ale nic nie zauwa偶y艂am. Poczu艂am ucisk w 偶o艂膮dku. I wtedy zn贸w dobieg艂 mnie g艂os:

- Camelia - mrucza艂, tym razem g艂o艣niej. Dr偶膮cymi r臋kami chwyci艂am n贸偶, tak na wszelki wypadek, i zapali艂am g贸rne 艣wiat艂o. Dwie z trzech 偶ar贸wek wybuch艂y. Deszcz iskier posypa艂 si臋 na pod艂og臋 i w jednej chwili wszystko pogr膮偶y艂o si臋 w ciemno艣ci.

Cofn臋艂am si臋 w kierunku betonowej 艣ciany. Us艂ysza艂am za sob膮 jaki艣 d藕wi臋k. Odwr贸ci艂am si臋, by sprawdzi膰 co to. Wpad艂am na puszk臋 z farb膮, kt贸ra poturla艂a si臋 po pod艂odze. G臋sty, czerwony p艂yn si臋 rozla艂. Wygl膮da艂 jak krew.

Odetchn臋艂am i odesz艂am na ty艂 piwnicy, gdzie trzymali艣my nasz sprz臋t narciarski i 艂opaty. Wiedzia艂am, 偶e on musia艂 gdzie艣 tu by膰.

Obserwowa艂 mnie.

- Ben?! - zawo艂a艂am, skupiaj膮c uwag臋 na stercie pude艂 w rogu pomieszczenia. Rozdygotana podesz艂am kilka krok贸w i potkn臋艂am si臋 o pompk臋 do roweru. Krzykn臋艂am cicho. Piec zawarcza艂, sprawiaj膮c, 偶e wzd艂u偶 kr臋gos艂upa przesz艂y mnie ciarki.

Zerkn臋艂am na drzwi, zastanawiaj膮c si臋, czy rodzice mnie us艂yszeli i czy mo偶e zejd膮 tutaj.

- To ty? - wyszepta艂am. Czu艂am, jak szybko bije mi serce.

Nikt si臋 nie poruszy艂. Nic si臋 nie sta艂o. Popchn臋艂am stert臋 pude艂 tak, 偶e spad艂y na ziemi臋, a schowane w nich stare ubrania wypad艂y na pod艂og臋.

- Camelia...

Wo艂anie rozlega艂o si臋 ze szczytu schod贸w.

Chwyci艂am n贸偶 i ruszy艂am w tamtym kierunku. Sz艂am tam, gdzie prowadzi艂 mnie jego g艂os, przez ciemn膮 kuchni臋, jeszcze ciemniejszy korytarz, a偶 do mojej sypialni.

Zapali艂am 艣wiat艂o - razi艂o w oczy - i rozejrza艂am si臋 po pokoju. Sprawdzi艂am wewn膮trz szafy i pod 艂贸偶kiem. Nigdzie ani 艣ladu ch艂opaka.

- Ben? - szepn臋艂am, zastanawiaj膮c si臋, czy wy艣lizgn膮艂 si臋 przez okno.

Upu艣ci艂am n贸偶. Szeroko otworzy艂am okno. Zimne, styczniowe powietrze otuli艂o moj膮 sk贸r臋.

Wreszcie go zobaczy艂am. Sta艂 po drugiej stronie ulicy, zas艂oni臋ty przez nagie ga艂臋zie drzew rosn膮cych przed domem s膮siada. Patrzy艂 w moim kierunku.

W g艂owie mi wirowa艂o, ale zdo艂a艂am mu pomacha膰. Drug膮 r臋k膮 uszczypn臋艂am si臋, my艣l膮c, czy za kilka chwil si臋 nie obudz臋.

Ale to nie by艂 sen. Kto艣 naprawd臋 tam sta艂. Zegar przy moim 艂贸偶ku wskazywa艂 2:49.

Ponownie mu pomacha艂am, ale nie reagowa艂. Wzi臋艂am wi臋c kom贸rk臋 i wybra艂am jego numer. Odebra艂 po jednym sygnale.

- Ben? - zacz臋艂am, cho膰 nie us艂ysza艂am „halo". Zn贸w wyjrza艂am przez okno, licz膮c, 偶e zobacz臋 go z telefonem przy uchu.

Ale posta膰 znikn臋艂a. Chwil臋 p贸藕niej po艂膮czenie zosta艂o przerwane. Kiedy zadzwoni艂am ponownie, od razu odezwa艂a si臋 poczta g艂osowa.


Rozdzia艂 2

22 stycznia 1984

Drogi Pami臋tniczku!

Dzi艣 sko艅czy艂am trzyna艣cie lat, a moja siostra, Jilly, podarowa艂a mi Ciebie, Pami臋tnik, jako prezent. Opakowa艂a Ci臋 w 艣liczny obrazek wazonu z r贸偶ami, namalowany przez ni膮 farb膮 akrylow膮.

Jilly kaza艂a mi przysi膮c, 偶e nikomu nic nie powiem, bo je艣li mama us艂yszy, sk膮d Ci臋 mam, ona ju偶 nigdy wi臋cej si臋 do mnie nie odezwie.

Mama nie chce, 偶ebym dostawa艂a prezenty. Mama nie chce mnie. Kropka.

Obieca艂am Jilly, 偶e zrobi臋 wszystko, co powie. Chc臋, 偶eby mnie lubi艂a. Chc臋 wi臋cej prezent贸w takich jak ty. I chc臋 mie膰 kogo艣, komu sama mog艂abym dawa膰 podarunki.

Zamiast tortu wzi臋艂am jeden z moich rysunk贸w, wymaza艂am wi臋kszo艣膰 w艣ciek艂ych napis贸w i my艣l膮c o 偶yczeniu, zdmuchn臋艂am wi贸rki papieru i gumki z kartki.

呕yczy艂am sobie, 偶eby m贸j 艣wiat by艂 tak 艂adny jak wazon z r贸偶ami.

呕yczy艂am sobie, bym przesta艂a si臋 przez ca艂y czas nienawidzi膰.

Z mi艂o艣ci膮 Alexia


Rozdzia艂 3

Chwila. Co takiego? - spyta艂a Kimmie. Gwa艂townie postawi艂a na stoliku swoj膮 latte. Jej jasnob艂臋kitne oczy skryte za rogowymi oprawkami otworzy艂y si臋 szeroko ze zdumienia.

By艂a niedziela - ostatni wiecz贸r ferii zimowych - i Kimmie, Wes i ja siedzieli艣my w Press & Grind, kafejce w centrum miasteczka, i dogadzali艣my sobie legalnymi u偶ywkami pod postaci膮 kofeiny i czekolady.

- To prawda - zapewni艂am. - Nie wiem, jak to si臋 sta艂o.

- No dobra, po kolei - zacz膮艂 Wes. - By艂a druga rano, nie mog艂a艣 spa膰, my艣la艂a艣 o g艂upotach... Mo偶e wypali艂a艣 co艣 dziwnego? Ja na pewno mia艂bym w贸wczas ochot臋 wyrze藕bi膰 co艣 nieprzyzwoitego.

- 呕e niby rami臋 jest nieprzyzwoite? - wtr膮ci艂a Kimmie. - Tak, bo, jak wiemy, Camelia rze藕bi tylko rzeczy dozwolone od lat osiemnastu. Gdybym to by艂a ja...

- Wyrze藕bi艂aby艣 m贸j ty艂ek? - rzuci艂 Wes.

- Tylko gdybym chcia艂a si臋 z czego艣 po艣mia膰 - odpar艂a.

- Tajemnicze skr臋ty wyja艣nia艂yby g艂osy, o kt贸rych m贸wisz - zasugerowa艂 Wes.

- Okno w twojej sypialni by艂o zamkni臋te? - spyta艂a moja przyjaci贸艂ka.

Skin臋艂am g艂ow膮, przypominaj膮c sobie, 偶e nim je uchyli艂am, otworzy艂am zamek.

- Wi臋c to tylko twoja wyobra藕nia - m贸wi艂a dalej. - W przeciwnym razie okno by艂oby otwarte, prawda? No bo jak mo偶na wymkn膮膰 si臋 przez okno, a potem zamkn膮膰 je od wewn膮trz?

- Wiem. - Westchn臋艂am. - To nie ma sensu.

- Czekaj. Czy tw贸j tata nie zainstalowa艂 aby alarmu? - spyta艂 Wes.

- Mia艂 taki zamiar, ale zamiast tego kupi艂 naklejki na szyby i znaki trawnikowe, 偶eby nasz dom wygl膮da艂 na opancerzony.

- Spryciarz z niego, co? - Wes u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem.

- Niesamowity. - Przewr贸ci艂am oczami. - Na podje藕dzie doda艂 te偶 hiperaktywny czujnik ruchu, kamer臋 przemys艂ow膮 skierowan膮 na schody, ale niepokazuj膮c膮 nic, no i przyci膮艂 krzaki.

- To najlepsza ochrona! - Kimmie si臋 艣mia艂a.

- Oczywi艣cie to wszystko nie ma 偶adnego znaczenia - m贸wi艂am dalej - bo wiecznie zostawia okno w piwnicy otwarte na o艣cie偶. Narzeka, 偶e opary garncarskie przyprawiaj膮 go o b贸l g艂owy. Jakby co艣 takiego w og贸le istnia艂o.

- C贸偶, od艂贸偶my na bok wzgl臋dy bezpiecze艅stwa. Skoro m贸wisz, 偶e s艂yszysz g艂osy, to my ci wierzymy - o艣wiadczy艂 Wes, podnosz膮c kciuk (oczywi艣cie mia艂 na my艣li co艣 odwrotnego). - Nie zapominajmy te偶 o twojej pal膮cej potrzebie wyrze藕bienia cz臋艣ci cia艂a Bena.

- W艂a艣nie - przytakn臋艂a Kimmie. - Wierzymy te偶 w Z臋bow膮 Wr贸偶k臋, 艢wi臋tego Miko艂aja i to, 偶e Wes jest prawdziwym ogierem.

Ch艂opak odwr贸ci艂 si臋 do Kimmie i 艣rodkowym palcem wytar艂 piank臋 z ust.

- Nie uwa偶acie, 偶e to dziwne: w jednej chwili le偶臋 w 艂贸偶ku i my艣l臋 o tym, jak wygl膮da jego blizna, a nieca艂膮 godzin臋 p贸藕niej, niemal nie艣wiadomie, rze藕bi臋 jego rami臋, dok艂adnie takie, jak by膰 powinno?

- Takie, jak ci si臋 wydaje, 偶e by膰 powinno - poprawi艂 mnie Wes.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮 pewna, 偶e moja rze藕ba jest zgodna z orygina艂em.

- Tym, co ja uwa偶am za dziwne - m贸wi艂a Kimmie - jest fakt, 偶e pr贸bujesz nam wm贸wi膰, 偶e tw贸j rozum i cia艂o nie wsp贸艂dzia艂a艂y. Jakby twoje d艂onie przej臋li jacy艣 obcy, czy co艣 w tym stylu.

Wes zdusi艂 艣miech, bior膮c k臋s czekoladowej babeczki.

- Tak czy inaczej - ci膮gn臋艂a niezra偶ona Kimmie - pod艣wiadomo艣膰 dzia艂a w tajemniczy spos贸b. Pog贸d藕 si臋 z tym i 偶yj dalej.

- To nie by艂a pod艣wiadomo艣膰 - upiera艂am si臋. - Nie spa艂am.

- Mo偶e lunatykowa艂a艣? - zaproponowa艂 Wes.

- Nie rozumiecie - wyja艣nia艂am coraz bardziej sfrustrowana, 偶e nie wiedz膮, o czym m贸wi臋. A przecie偶 sama nie potrafi艂am tego wyt艂umaczy膰. - To nie pierwszy raz, kiedy co艣 takiego si臋 zdarzy艂o.

- To znaczy, 偶e ju偶 wcze艣niej rze藕bi艂a艣 w 艣rodku nocy r贸偶ne cz臋艣ci cia艂a Bena? - Wes pr贸bowa艂 przejecha膰 palcami po swoich postawionych na sztorc w艂osach (serio, mia艂 warstw臋 stwardnia艂ego 偶elu, wtart膮 piank臋 i wymodelowane ciemnobr膮zowe szpice).

- Prosz臋, opowiedz. - Kimmie przysun臋艂a si臋 i zacz臋艂a mruga膰 pokrytymi tuszem rz臋sami.

Opowiedzia艂am im wi臋c o tym, co mia艂o miejsce tydzie艅 wcze艣niej. Wyrze藕bi艂am klucz, bo odczuwa艂am tak膮 potrzeb臋. Jeszcze tego samego dnia, kiedy wr贸ci艂am z pracy, okaza艂o si臋, 偶e nie mog臋 znale藕膰 kluczy, a rodzic贸w nie by艂o.

- Stercza艂am przed domem przez ponad dwie godziny.

Wes i Kimmie przygl膮dali mi si臋 bez s艂owa - dziewczyna ze zdziwienia otworzy艂a rubinowe usta, a ch艂opak poprawia艂 na nosie okulary, jakby mia艂o to co艣 zmieni膰 i pom贸c mu odnale藕膰 sens tam, gdzie go nie by艂o.

- I co my艣lisz... - zacz臋艂a Kimmie. - 呕e miewasz jakie艣 dziwne artystyczne przeczucia?

- By膰 mo偶e - odpar艂am, lekko zagryzaj膮c doln膮 warg臋. Teraz, gdy zosta艂o to powiedziane, zrozumia艂am, jak strasznie g艂upio brzmi ta teoria.

- Dobra, za艂贸偶my przez chwil臋 - rzek艂 Wes - 偶e u ciebie w domu nie by艂o Bena, 偶e jakie艣 dziwne przeczucie w twojej g艂owie stworzy艂o ten g艂os, by poprowadzi艂 ci臋 na g贸r臋, aby艣 mog艂a w 艣wietle nocy wyjrze膰 przez okno. Jak my艣lisz, co Ben robi艂 przed twoim domem?

- Nie wiem. - S膮czy艂am cappuccino. - Mo偶e chcia艂 ze mn膮 porozmawia膰.

- Wi臋c czemu milcza艂, kiedy do niego zadzwoni艂a艣? - spyta艂a Kimmie. - Jeste艣 pewna, 偶e to Bena widzia艂a艣 przed domem?

Wzruszy艂am ramionami. Nie chcia艂am przyzna膰, 偶e pomimo lamp ulicznych niewiele dostrzeg艂am. Widzia艂am tylko, 偶e ten kto艣 jest wysoki, szczup艂y i ubrany w czarny p艂aszcz.

- No tak. To m贸g艂 by膰 jakikolwiek inny przypadkowy prze艣ladowca - zasugerowa艂 Wes.

- Na przyk艂ad Matt - podsun臋艂a Kimmie. - Ch艂opak jest wolny jak ptak. Wczoraj widzia艂am go na pasach.

- I Kimmie nie m贸wi o pasach na wi臋ziennym wdzianku - wtr膮ci艂 Wes, nawi膮zuj膮c do kary Matta. Dwa miesi膮ce wcze艣niej, podczas procesu, zosta艂 skazany na dwa lata w zawieszeniu. - Widzia艂a艣 chocia偶 motor Bena? - spyta艂.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮 i g艂臋biej zaton臋艂am w moim siedzeniu. By艂am pewna, 偶e zauwa偶y艂abym jedno艣lad - albo przynajmniej bym go us艂ysza艂a.

- Hmm... - Kimmie unios艂a zakolczykowan膮 brew. Mo偶e nie chcia艂a by膰 t膮, kt贸ra wypowie na g艂os, 偶e m贸wi臋 jak sko艅czona wariatka.

Ale abstrahuj膮c od wszelkich 艣wir贸w, odk膮d Ben Carter pojawi艂 si臋 (chocia偶 lepiej by艂oby rzec: wepchn膮艂 si臋) przed siedmioma miesi膮cami do mojego 偶ycia, wszystko si臋 zmieni艂o.

Sz艂am wtedy przez parking na ty艂ach szko艂y. Ni st膮d, ni zow膮d pojawi艂 si臋 rozp臋dzony samoch贸d. Nast臋pne, co pami臋tam, to osoba spychaj膮ca mnie z drogi dos艂ownie w ostatniej chwili. To by艂 Ben.

Tamtego dnia mnie dotkn膮艂.

Po艂o偶y艂 d艂o艅 na moim brzuchu i w贸wczas sta艂o si臋 co艣 naprawd臋 dziwnego. Spojrza艂 na mnie uwa偶nie szeroko otwartymi oczami. W jego wzroku by艂 niepok贸j, a usta mia艂 lekko rozchylone. Zupe艂nie jakby odkry艂 co艣, czego ja nie wiedzia艂am.

Okaza艂o si臋, 偶e Ben ma dar psychometrii - jest to umiej臋tno艣膰 wyczuwania r贸偶nych rzeczy poprzez dotyk. Dzi臋ki niemu zorientowa艂 si臋, 偶e jestem w niebezpiecze艅stwie - i nie chodzi艂o o wpadni臋cie pod samoch贸d. Im lepiej Ben mnie poznawa艂, tym bardziej wyra藕ne stawa艂o si臋 przeczucie zagro偶enia.

I rzeczywi艣cie, by艂am w niebezpiecze艅stwie. M贸j eksch艂opak, Matt, postanowi艂 wi臋zi膰 mnie w przyczepie kempingowej swoich rodzic贸w - my艣la艂, 偶e w ten chory spos贸b uratuje nasz zwi膮zek. Na szcz臋艣cie Ben po raz drugi mnie ocali艂. Mo偶na by przypuszcza膰, 偶e co艣 takiego nas zbli偶y. Ale oddalili艣my si臋 od siebie.

- Chcesz pozna膰 moj膮 teori臋? - spyta艂a Kimmie, bior膮c k臋s ekierki. - Uwa偶am, 偶e t臋sknisz za Benem do entej pot臋gi i twoja pod艣wiadomo艣膰 zaczyna ci p艂ata膰 figle.

- Sp贸jrzmy prawdzie w oczy, panno Kameleon - zacz膮艂 Wes. - W twoim spojrzeniu jest wi臋cej t臋sknoty ni偶 w mojej szafie stylowego obuwia.

- Nazywasz to stylowym obuwiem? - Kimmie z pogard膮 spojrza艂a na jego chodaki.

- No co? Ekspedientka powiedzia艂a mi, 偶e wygl膮dam w nich sexy. Wybuli艂em za nie od groma.

- Gromy to dopiero na ciebie spadn膮 za noszenie czego艣 takiego.

- I to m贸wi dziewczyna, kt贸ra ubiera si臋 jak skrzy偶owanie narzeczonej Frankensteina i June Cleaver?

Zmierzy艂 Kimmie wzrokiem od g贸ry do do艂u. Mia艂a na sobie r贸偶owo - bia艂膮 sukienk臋 przypominaj膮c膮 krojem fartuszki szpitalnych wolontariuszek z lat siedemdziesi膮tych, naszyjnik zrobiony z zardzewia艂ych gwo藕dzi, podarte kabaretki i glany, a swoje ufarbowane na czarno loki schowa艂a pod czapeczk膮 z daszkiem.

- Czy偶bym wyczuwa艂a zazdro艣膰, bo ja pewnego dnia b臋d臋 s艂awn膮 i bogat膮 projektantk膮? - spyta艂a go Kimmie.

- Tak, zaprojektujesz kostiumy do serii Noc 偶ywych trup贸w. - Wes wyci膮gn膮艂 do przodu r臋ce i zacz膮艂 szura膰 nogami, udaj膮c zombie.

Ja tymczasem wyjrza艂am przez okno na ulic臋. My艣la艂am o nast臋pnym dniu. Od aresztowania Matta cztery miesi膮ce temu Ben uczy艂 si臋 w domu. Plotka g艂osi艂a, 偶e po feriach nareszcie wr贸ci do szko艂y.

- Zastanawiam si臋, jak b臋d膮 teraz traktowa膰 Bena - powiedzia艂am.

Dwa lata przed tym, jak si臋 poznali艣my, Ben na spacerze nad morzem dotkn膮艂 swojej dziewczyny, Julie, i wyczu艂, 偶e go zdradza艂a. Nie umiej膮c kontrolowa膰 swojej mocy, chwyci艂 j膮 zbyt gwa艂townie. Chcia艂 dowiedzie膰 si臋 wi臋cej. Julie wyrwa艂a si臋, przera偶ona si艂膮 jego dotyku. I chocia偶 stara艂 si臋 j膮 powstrzyma膰, dziewczyna cofa艂a si臋, a偶 spad艂a z klifu. Zgin臋艂a na miejscu.

Po tym wypadku Ben by艂 za艂amany do tego stopnia, 偶e unika艂 z kimkolwiek fizycznego kontaktu. Ba艂 si臋 swojej mocy i tego, co m贸g艂by wyczu膰. Przez ca艂e dwa lata nikogo nie dotyka艂. A potem trafi艂 do naszego liceum, licz膮c na w miar臋 normalne 偶ycie.

I wtedy mnie dotkn膮艂.

- Dziwi臋 si臋, 偶e w og贸le wraca - stwierdzi艂 Wes. - Upokorzono go tutaj ponad wszelkie granice.

Taka by艂a prawda. Z powodu tego, co si臋 sta艂o z Julie, wszyscy w szkole - 艂膮cznie z administracj膮 - zadbali o to, by czu艂 si臋 tu wybitnie niechciany. Do dyrekcji nap艂ywa艂y niezliczone skargi od rodzic贸w i wybuch艂 chaos spowodowany g艂upimi dowcipami uczni贸w. Pojawili si臋 nawet pozerzy twierdz膮cy, 偶e s膮 ofiarami mrocznych post臋pk贸w ch艂opaka. Nikt nie chcia艂 da膰 mu szansy.

Nawet ja.

- Mam swoj膮 teori臋, dlaczego chce wr贸ci膰. - Kimmie pu艣ci艂a do mnie oko. - No bo kto z w艂asnej woli chodzi do szko艂y, by si臋 uczy膰?

Zagryz艂am doln膮 warg臋. Nie chcia艂am robi膰 sobie nadziei. Gdy go ostatnio widzia艂am, poca艂owa艂 mnie i powiedzia艂 „偶egnaj". Stwierdzi艂, 偶e nie mo偶emy by膰 razem, bo komu艣 takiemu jak on nie mo偶na w pe艂ni ufa膰. I 偶e kiedy艣 to zrozumiem.

- Po prostu mam nadziej臋, 偶e mi臋dzy nami wszystko wr贸ci do normy - mrukn臋艂am.

- Przykro mi to m贸wi膰, Cam - zacz臋艂a Kimmie - ale macanie kogo艣 w poszukiwaniu wskaz贸wek maj膮cych pom贸c udaremni膰 spisek psychoprze艣ladowcy to nie jest norma.

- Wszystko zale偶y, jak na to spojrze膰. - Wes u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem.

- Zawsze mo偶esz udawa膰, 偶e zn贸w jeste艣 w niebezpiecze艅stwie - podsun臋艂a Kimmie. - Mog臋 ci pom贸c wyczarowa膰 jakie艣 dobre li艣ciki od prze艣ladowcy.

- Szkopu艂 w tym, 偶e Ben wyczu艂by fa艂szerstwo - odpar艂am, przebijaj膮c jej balonik fantazji szpilk膮 rzeczywisto艣ci.

- Nie, je艣li naprawd臋 postanowi艂bym ci臋 zabi膰 - powiedzia艂 Wes z艂owrogim tonem. D藕gn膮艂 przy tym swoj膮 babeczk臋 plastikowym no偶em. - Bo niby co mo偶e mnie za to spotka膰?

- Wyrok w zawieszeniu, ot co - o艣wiadczy艂a Kimmie, po raz kolejny nawi膮zuj膮c do 偶a艂osnej kary Matta.

- Ch艂opak wykpi艂 si臋 ledwie klapsem - rzek艂 Wes z oburzeniem. - Powa偶nie, za obna偶anie si臋 w miejscu publicznym dostaje si臋 surowszy wyrok.

- Oczywi艣cie wiesz to tylko z opowiada艅 - dogryz艂a mu Kimmie.

- Najwa偶niejsze - przerwa艂am im - 偶e Matt nie wr贸ci do szko艂y.

- Ale Ben wr贸ci - powiedzia艂a znacz膮co moja przyjaci贸艂ka. - I kto wie? Mo偶e dotknie ci臋 i zobaczy co艣 bardzo seksownego?

- Bardziej seksownego ni偶 szalony prze艣ladowca z plastikowym no偶em? - skomentowa艂 Wes, ca艂y czas d藕gaj膮c swoj膮 babeczk臋.

呕arty na bok. Mia艂am nadziej臋, 偶e Ben ze mn膮 porozmawia - powie, 偶e to on sta艂 wczoraj w nocy przed moim oknem. I 偶e t臋skni za mn膮 r贸wnie mocno jak ja za nim.


Rozdzia艂 4

Usiad艂am na 艂贸偶ku i patrzy艂am w lustro. Zn贸w nie mog艂am zasn膮膰. Moje oczy straci艂y blask, a bia艂ka by艂y przekrwione. Jasne faluj膮ce w艂osy pl膮ta艂y si臋 w nie艂adzie.

Nie mog艂am przesta膰 my艣le膰 o tym, co si臋 wydarzy艂o ubieg艂ej nocy.

Wyjrza艂am przez okno na' drzewa rosn膮ce po drugiej stronie ulicy. Mog艂abym przysi膮c, 偶e widzia艂am tam Bena. Ga艂臋zie by艂y ca艂kiem nagie, o艣wietlone przez uliczn膮 latarni臋. Czy mo偶liwe, 偶e to wszystko mi si臋 przywidzia艂o, 偶e to tylko dzie艂o mej pod艣wiadomo艣ci? A jednak zamykaj膮c oczy, nadal s艂ysza艂am g艂os Bena wo艂aj膮cy do mnie w piwnicy, wiod膮cy mnie do pokoju.

- Camelia? - us艂ysza艂am za sob膮 szept.

Zl臋k艂am si臋, jednak po chwili dotar艂o do mnie, 偶e to mama mnie wo艂a. Zastuka艂a lekko w uchylone drzwi.

- Ju偶 po p贸艂nocy. Czemu jeszcze nie 艣pisz?

Odwr贸ci艂am si臋 do niej. Wci膮偶 mia艂a na sobie str贸j do jogi, w kt贸rym udziela艂a lekcji.

- Mog艂abym ci臋 spyta膰 o to samo.

Wesz艂a i usiad艂a na brzegu 艂贸偶ka. Nie powiedzia艂a, czemu jeszcze nie 艣pi, chocia偶 zwykle zasypia przed dziesi膮t膮.

- Wszystko w porz膮dku? - spyta艂a. Wzruszy艂am ramionami.

- To chyba kolejna niespokojna noc.

- W pi膮tek te偶 nie mog艂a艣 zasn膮膰, prawda? Wydawa艂o mi si臋, 偶e s艂ysza艂am, jak wstajesz.

- Naprawd臋? - spyta艂am. - S艂ysza艂a艣 co艣 jeszcze?

- Co na przyk艂ad? - Zmru偶y艂a oczy.

- Nic - odpar艂am, zmuszaj膮c si臋 do lekkiego u艣miechu.

- To wspaniale, 偶e masz rze藕biarstwo - m贸wi艂a. - To wa偶ne, by znale藕膰 jaki艣 spos贸b wyra偶ania siebie i roz艂adowywania stresu i nerw贸w. Bo w艂a艣nie to robi艂a艣, prawda? Chyba s艂ysza艂am, jak schodzisz do warsztatu.

- Tylko na troch臋 - odpar艂am, jakby to, 偶e nie zarwa艂am ca艂ej nocy, mia艂o uspokoi膰 mam臋.

- Czemu masz k艂opoty ze snem? - Spojrza艂a na moje odbicie w lustrze. Jej ufarbowane czerwon膮 henn膮 spr臋偶ykowate loki zebrane by艂y z ty艂u jasnoniebiesk膮 opask膮, co podkre艣li艂o sercowaty kszta艂t jej twarzy.

Wzruszy艂am ramionami. Kusi艂o mnie, by powiedzie膰 jej o Benie, ale nie s膮dz臋, by ucieszy艂o j膮, 偶e ten ch艂opak zn贸w pojawi si臋 w moim 偶yciu. Oczywi艣cie fakt, 偶e dwukrotnie mnie ocali艂, bardzo 艣wiadczy艂 na jego korzy艣膰, ale jestem przekonana, 偶e ka偶dy rodzic, s艂ysz膮c, 偶e c贸rka ma obsesj臋 na punkcie ch艂opaka niegdy艣 oskar偶onego o morderstwo - niezale偶nie od werdyktu s膮du - by艂by niespokojny.

- Spr贸buj臋 zasn膮膰 - sk艂ama艂am.

- Chcesz rumianek i mleko migda艂owe?

- Nie, dzi臋kuj臋. - Skrzywi艂am si臋 na wspomnienie ostatniego razu, gdy zaproponowa艂a mi swoje zio艂owe specyfiki. Sko艅czy艂am w贸wczas z paskudn膮 wysypk膮 - i to na ty艂ku.

Mama poca艂owa艂a mnie w czo艂o i opatuli艂a szczelnie ko艂dr膮, przyzywaj膮c przez okno nocne wr贸偶ki i nuc膮c melodi臋, kt贸ra uko艂ysze mnie do snu - zupe艂nie jak za dawnych czas贸w.

Stara艂am si臋 nie chichota膰. Zamkn臋艂am oczy, ale nie zobaczy艂am nocnych wr贸偶ek.

Zobaczy艂am Bena.

Przekr臋ci艂am si臋 na drug膮 stron臋, wyobra偶aj膮c sobie, 偶e wje偶d偶a na motorze na nasz podjazd, puka do mojego okna i prowadzi na zewn膮trz. Jechali艣my wzd艂u偶 wybrze偶a. Przesi膮kni臋ty zapachem morza wiatr pl膮ta艂 mi w艂osy i sprawia艂, 偶e wargi smakowa艂y sol膮.

Mo偶na by przypuszcza膰, 偶e ta wizja mnie rozlu藕ni, ale tak si臋 nie sta艂o. Nie pozwoli艂a mi zasn膮膰, przypominaj膮c o tamtej wrze艣niowej nocy, kiedy r贸wnie偶 le偶a艂am rozbudzona. Zadzwoni艂am do Bena kr贸tko przed p贸艂noc膮, by po mnie przyjecha艂. Kaza艂am mu zawie藕膰 nas do Knead, studia garncarskiego, w kt贸rym pracuj臋. Ca艂owali艣my si臋 tam przez bite dwie godziny. Na stole. Wilgotna glina przylgn臋艂a do naszych palc贸w i zasch艂a na sk贸rze.

Nadal mia艂am dreszcze.

Przez ca艂膮 noc nie uda艂o mi si臋 przespa膰 wi臋cej ni偶 dwie godziny i nast臋pnego dnia w szkole by艂am nie do 偶ycia.

By艂a pierwsza lekcja - zaj臋cia z garncarstwa. Z ca艂ych si艂 stara艂am si臋 skupi膰 na pracy - na tym, co m贸wi艂a pani Mazur o instynkcie i emocjach zawartych w rze藕bie. Kimmie nie by艂a zainteresowana. Zamiast s艂ucha膰, poucza艂a mnie w sprawie mojego ensemble du jour.

- Doprawdy, Camelio, pr膮偶kowany czarny golf i o艂贸wkowa sp贸dnica? Masz szesna艣cie, nie sze艣膰dziesi膮t lat. S膮dzi艂am, 偶e po czterech miesi膮cach usychania z t臋sknoty wybierzesz co艣 bardziej efektownego.

- Przykro mi, 偶e ci臋 rozczarowa艂am.

- Niech ci nie b臋dzie przykro ze wzgl臋du na mnie. To o ciebie si臋 martwi臋. Ten str贸j pr臋dzej zapewni ci zni偶k臋 w supermarkecie w dniu emeryta, ni偶 zadzia艂a na pewnego dotykalskiego.

- Niewa偶ne. - Westchn臋艂am. Postanowi艂am, 偶e marudzenie przyjaci贸艂ki mnie nie zdenerwuje.

- Oczywi艣cie to nie twoja wina - kontynuowa艂a 艣ciszonym g艂osem. - Powinnam by艂a zadzwoni膰 do ciebie rano i sprawdzi膰, jak stoj膮 sprawy z twoj膮 garderob膮, ale tata goli艂 klat臋 i ca艂kiem mnie rozproszy艂. M贸wi臋 serio: zmonopolizowa艂 na ten poranek 艂azienk臋 i jeszcze mia艂 czelno艣膰 zostawi膰 na pod艂odze nieporz膮dek.

Kimmie papla艂a dalej - co艣 o konieczno艣ci zmiany rajstop z powodu wdepni臋cia w pozostawiony przez ojca ba艂agan. Kiwa艂am g艂ow膮, staraj膮c si臋 za ni膮 nad膮偶y膰, chocia偶 du偶o bardziej interesowa艂o mnie to, co m贸wi艂a pani Mazur. Pozwala艂a nam wyrze藕bi膰, co tylko zechcemy, pod warunkiem 偶e w 艣wiadomy i znacz膮cy spos贸b obudzi to jakie艣 emocje.

- Co robisz? - spyta艂a Kimmie, roluj膮c glin臋 w ogromn膮 kul臋.

Wzruszy艂am ramionami. Sama jeszcze nie by艂am pewna. Zamkn臋艂am oczy i g艂adzi艂am palcami grud臋, tworzy艂am krzywizny i zag艂臋bienia, stara艂am si臋 przela膰 w prac臋 emocje, tak jak prosi艂a nauczycielka. Po kilku minutach otworzy艂am oczy i dostrzeg艂am, 偶e trzymam co艣, co przypomina twarz.

Posz艂am tym tropem, wyrze藕bi艂am powieki i oczy. Potem stworzy艂am wok贸艂 ram臋, zupe艂nie jakby kto艣 patrzy艂 przez okno.

- Dobra robota, Camelio - powiedzia艂a pani Mazur, staj膮c tu偶 za mn膮. - Czu膰 w tym napi臋cie.

U艣miechn臋艂am si臋, przyjemnie po艂echtana tym komplementem. Szczeg贸lnie, 偶e tak w艂a艣nie by艂o - odczuwa艂am ogromne napi臋cie.

- Ale czy jest ono tak wielkie jak w z艂amanym obcasie szpilek kogo艣, kto schodzi w艂a艣nie po schodach Metropolitan Museum? - spyta艂a Kimmie, wskazuj膮c wyrze藕biony przez siebie but.

- Urocze - skwitowa艂a pani Mazur.

- Nie taki by艂 m贸j zamys艂 - powiedzia艂a Kimmie z oburzeniem. - Uwa偶am, 偶e s艂owo „tragedia" najlepiej opisuje moje dzie艂o.

Pani Mazur unios艂a brwi i bez s艂owa odesz艂a, by obejrze膰 rze藕by pozosta艂ych uczni贸w. Ja tymczasem dalej pracowa艂am nad moimi oczami uj臋tymi w ram臋. Jakie艣 dwadzie艣cia minut p贸藕niej wok贸艂 mnie zebra艂 si臋 t艂um. Pani Mazur wykorzysta艂a moj膮 prac臋, by opisa膰 wyraz desperacji i pragnienia.

- Rama symbolizuje ogl膮danie wszystkiego od zewn膮trz - bycie odci臋tym - podczas kiedy jedyne, czego si臋 pragnie, to znale藕膰 si臋 wewn膮trz.

Lily „Pacyfistka" Randal po艂o偶y艂a d艂o艅 na moim ramieniu. Jej hippisowski pier艣cionek ociera艂 si臋 o moj膮 szyj臋.

- Czy czasami czujesz si臋 uwi臋ziona i bezbronna?

- Pomy艣l, do kogo m贸wisz - wtr膮ci艂 si臋 Davis Miller, m贸j s膮siad z boysbandu, mieszkaj膮cy przy tej samej ulicy. - Jeszcze nie tak dawno Camelia by艂a zwi膮zana, nafaszerowana narkotykami i uwi臋ziona w starej przyczepie kempingowej.

- Racja - odpar艂a Lily. - Suuuuper. - Nadal si臋 do mnie u艣miecha艂a i kiwa艂a g艂ow膮, zupe艂nie jakby bycie uwi臋zionym wydawa艂o si臋 czym艣 ekscytuj膮cym.

Nerwowy u艣mieszek pojawi艂 si臋 na moich ustach. Stara艂am si臋 nie dopu艣ci膰, by przemieni艂 si臋 w g艂o艣ny 艣miech - pomimo tematu rozmowy - ale w贸wczas Kimmie upu艣ci艂a sw贸j gliniany but. Wyl膮dowa艂 na pod艂odze z g艂o艣nym plaskiem.

- Cholera jasna! - Zdenerwowa艂a si臋. Ale nie m贸wi艂a o bucie.

Chwyci艂a mnie za rami臋 i obr贸ci艂a w stron臋 drzwi. Chwil臋 to trwa艂o, ale wreszcie zauwa偶y艂am par臋 oczu przygl膮daj膮cych mi si臋 przez szybk臋. Nie by艂o wida膰 twarzy, tylko same oczy.

Zupe艂nie takie jak w mojej rze藕bie.

- To pokr臋cone - stwierdzi艂a Lily, kiwaj膮c g艂ow膮.

- To jak z t膮 dziwn膮 rze藕b膮 klucza, o kt贸rej nam m贸wi艂a艣 - przypomnia艂a mi Kimmie.

Przytakn臋艂am g艂ow膮, dr偶膮c z wra偶enia. Od razu rozpozna艂am te oczy. Szare, szeroko otwarte, o intensywnym spojrzeniu.

Nie mia艂am w膮tpliwo艣ci - nale偶a艂y do Bena.


Rozdzia艂 5

Powiedzia艂am pani Mazur, 偶e musz臋 i艣膰 do toalety, jednak zanim wysz艂am na korytarz, Ben znikn膮艂. Zobaczy艂am natomiast Johna Kenneally'ego, dawny obiekt p艂omiennych uczu膰 Kimmie. Wychodzi艂 w艂a艣nie z laboratorium fizycznego.

- Hej - powiedzia艂, skin膮wszy g艂ow膮 w moim kierunku.

Niech臋tnie podesz艂am, by si臋 przywita膰. W r臋ku trzyma艂am wielk膮 przepustk臋 艂azienkow膮 - naturalnych rozmiar贸w replik臋 przepychacza, wyrze藕bion膮 w drewnie przez by艂ego ucznia naszego liceum.

- Jak ci min臋艂y ferie? - spyta艂.

- Dobrze. - Nie przestawa艂am rozgl膮da膰 si臋 za Benem.

- Tylko dobrze? - Zacz膮艂 opowiada膰 o tym, jak sam sp臋dzi艂 przerw臋 w nauce: 偶e co drugi dzie艅 mia艂 trening koszyk贸wki, co wiecz贸r chodzi艂 na imprezy, a w weekendy na randki, 偶eby zape艂ni膰 sobie czas.

- Tak wiele dziewcz膮t, a tak ma艂o czasu. M贸wi臋 ci, praca 艂amacza serc nigdy si臋 nie ko艅czy.

By艂 taki 偶a艂osny. Zerkn臋艂am przez rami臋. Zastanawia艂am si臋, czy Ben ma teraz okienko - mo偶e szed艂 z biblioteki.

- Wszystko w porz膮dku? - John przeczesa艂 d艂oni膮 ciemnoblond w艂osy. Zauwa偶y艂am, 偶e by艂y teraz d艂u偶sze i w wi臋kszym nie艂adzie ni偶 kiedy艣. Mo偶e przechodzi jak膮艣 faz臋 stylizacji na rockmana, chocia偶 jest sportowcem.

- Widzia艂e艣 tu gdzie艣 mo偶e Bena? - spyta艂am.

- Bena? Bena Rozpruwacza? - Szerzej otworzy艂 br膮zowe oczy.

Niech臋tnie przytakn臋艂am, bo naprawd臋 nie mia艂am teraz ochoty na k艂贸tni臋.

- Przecie偶 on ju偶 nie chodzi do naszej szko艂y - odpar艂 John, jakby my艣la艂, 偶e przez ostatnich kilka miesi臋cy by艂am odci臋ta od cywilizacji.

- Nie - poprawi艂am go. - Wraca w tym semestrze. Przynajmniej tak s艂ysza艂am.

- Serio? - U艣miechn膮艂 si臋. - Facet ma jaja, trzeba mu to przyzna膰. Na jego miejscu nie pokazywa艂bym si臋 w promieniu tysi膮ca kilometr贸w od tego miejsca.

- Wi臋c go nie widzia艂e艣? - rzuci艂am.

- Daj spok贸j, Camelia. Nie do艣膰 ci zabawy z twoim by艂ym w roli prze艣ladowcy? Naprawd臋 chcesz si臋 zadawa膰 z pe艂nokrwistym morderc膮?

- Zapomnij, 偶e pyta艂am - odpar艂am, mocniej 艣ciskaj膮c drewniany przepychacz. Ruszy艂am korytarzem.

Wesz艂am do 艂azienki i przy umywalce ochlapa艂am twarz ch艂odn膮 wod膮. To nie John Kenneally wyprowadzi艂 mnie z r贸wnowagi - w ka偶dym razie nie tylko. Wiem, 偶e wyra偶a艂 obiegow膮 opini臋 - 偶e s膮 dziesi膮tki os贸b, kt贸re powiedzia艂yby co艣 podobnego, gdyby zobaczy艂y mnie rozmawiaj膮c膮 z Benem. Po prostu dra偶ni mnie, 偶e nie wiem, czemu Ben jest taki tajemniczy - najpierw obserwuje m贸j dom, teraz stoi przed sal膮.

Odetchn臋艂am g艂臋boko, pr贸buj膮c wzi膮膰 si臋 w gar艣膰. Chwil臋 p贸藕niej us艂ysza艂am stukanie do drzwi. Z pocz膮tku je zignorowa艂am, ale potem pukanie si臋 powt贸rzy艂o. Tym razem g艂o艣niejsze.

Rozejrza艂am si臋, ale z miejsca, w kt贸rym sta艂am, nic nie mog艂am zobaczy膰. Mi臋dzy drzwiami wej艣ciowymi a umywalkami by艂a 艣ciana.

Odwr贸ci艂am si臋, lecz pukanie nie ustawa艂o. Mia艂am wra偶enie, 偶e kto艣 wali w drzwi pi臋艣ci膮.

Chwyci艂am przepustk臋 i ruszy艂am w stron臋 wyj艣cia. W贸wczas jednak us艂ysza艂am co艣 innego. Drzwi zaskrzypia艂y - kto艣 je otworzy艂. Zawiasy zazgrzyta艂y j臋kliwie. 艢wiat艂a zgas艂y i wszystko zala艂a ciemno艣膰.

Zastyg艂am w miejscu, nas艂uchuj膮c, my艣l膮c o tym, czy kto艣 wszed艂 do 艣rodka. Otworzy艂am usta, by zawo艂a膰, ale nie mog艂am nic wykrztusi膰.

Podesz艂am bli偶ej. Przepustk臋 trzyma艂am w gotowo艣ci, niczym kij baseballowy.

- Kto tam?! - zawo艂a艂am wreszcie. Brak odpowiedzi.

- Wiem, 偶e tam jeste艣.

Zamachn臋艂am si臋 w przestrze艅, powoli przesuwaj膮c si臋 w stron臋 drzwi. Nic nie stan臋艂o mi na drodze. Si臋gn臋艂am r臋k膮, szukaj膮c na 艣cianie w艂膮cznika 艣wiat艂a. Moje palce dotkn臋艂y zimnych, twardych cegie艂, nie znalaz艂y jednak kontaktu. Natrafi艂am na klamk臋. Poci膮gn臋艂am, by otworzy膰 drzwi, ale te nie drgn臋艂y.

Jakby kto艣 mnie zamkn膮艂.

Ci膮gn臋艂am i przekr臋ca艂am uchwyt z ca艂膮 si艂膮, ale bez skutku. Zacz臋艂am krzycze膰 i wali膰 w drzwi. Nikt si臋 nie pojawi艂. Mia艂am wra偶enie, 偶e z ka偶dym oddechem kawa艂ki st艂uczonego szk艂a rani膮 mi p艂uca.

Cofn臋艂am si臋, staraj膮c nie traci膰 koncentracji. Z kranu za mn膮 monotonnie kapa艂a woda. D藕wi臋k odbija艂 si臋 echem w moim m贸zgu.

Kilka chwil p贸藕niej ponownie spr贸bowa艂am znale藕膰 w艂膮cznik 艣wiat艂a. Tym razem si臋 uda艂o i zapali艂am lamp臋. Ul偶y艂o mi, gdy przekona艂am si臋, 偶e jestem sama. Ale w贸wczas zauwa偶y艂am u swoich st贸p z艂o偶on膮 kartk臋. Kto艣 musia艂 wsun膮膰 j膮 pod drzwiami.

Si臋gn臋艂am po ni膮, czuj膮c, 偶e zaczyna mi si臋 kr臋ci膰 w g艂owie. Podpar艂szy si臋 o 艣cian臋, roz艂o偶y艂am li艣cik. S艂owa „TO JESZCZE NIE KONIEC!" uk艂u艂y mnie prosto w serce, a ch艂贸d przeszy艂 cia艂o a偶 do szpiku ko艣ci.


Rozdzia艂 6

Klamka wreszcie ust膮pi艂a i uda艂o mi si臋 otworzy膰 drzwi. Szybko przemierza艂am korytarz ze 艣wistkiem zmi臋tym w d艂oni. Chwil臋 potem rozleg艂 si臋 dzwonek. Hall wype艂ni艂 si臋 lud藕mi, a moje serce zacz臋艂o wali膰 szybciej. Przepchn臋艂am si臋 przez t艂um i skierowa艂am wprost do szkolnej psycholog.

Drzwi do gabinetu pani Beady by艂y ledwie uchylone, ale i tak wesz艂am.

- Musz臋 z pani膮 porozmawia膰 - rzuci艂am, chocia偶 widzia艂am, 偶e rozmawia przez telefon.

- Prosz臋 sekundk臋 zaczeka膰 - rzek艂a do s艂uchawki. - Camelio, czy to nie mo偶e zaczeka膰? Mo偶e spotkamy si臋 po lunchu?

Pokr臋ci艂am g艂ow膮, a ona przyjrza艂a mi si臋 przez chwil臋. Chyba zauwa偶y艂a, 偶e jestem roztrz臋siona. Wreszcie powiedzia艂a do swojego rozm贸wcy, 偶e oddzwoni.

- Nie mo偶esz tu wpada膰 bez pukania - zakomunikowa艂a, gdy ju偶 si臋 roz艂膮czy艂a. - To by艂 wa偶ny telefon.

- To te偶 jest wa偶ne.

Wskaza艂a, bym usiad艂a na jednym z winylowych krzese艂 stoj膮cych przed biurkiem.

- Co si臋 dzieje? - spyta艂a.

- To ja powinnam pani膮 o to zapyta膰 - powiedzia艂am, nie ruszaj膮c si臋 z miejsca.

Zmarszczy艂a brwi, jakby nie mia艂a poj臋cia, o czym m贸wi臋.

- Wr贸ci艂 - rzuci艂am ze z艂o艣ci膮. - Powiedzieli艣cie mi, 偶e zosta艂 wydalony ze szko艂y. 呕e b臋d臋 tu bezpieczna.

- Poczekaj - przerwa艂a mi, zak艂adaj膮c za ucho kosmyk siwych w艂os贸w. - Zwolnij. Zak艂adam, 偶e m贸wisz o Matcie.

- A czy jaki艣 inny ucze艅 by艂 ostatnio pos膮dzony o porwanie i napa艣膰 z u偶yciem niebezpiecznego przedmiotu?

- Matta tutaj nie ma - powiedzia艂a. - Naprawd臋 zosta艂 wyrzucony ze szko艂y. Powinna艣 si臋 czu膰 pewnie. On tu nie wr贸ci.

- Ju偶 wr贸ci艂. - Rzuci艂am li艣cik na jej biurko.

Pani Beady rozprostowa艂a kartk臋 i odczyta艂a wiadomo艣膰.

- Sk膮d to masz?

- Znalaz艂am przed chwil膮 w 艂azience. Kto艣 zgasi艂 艣wiat艂o, zamkn膮艂 mnie w 艣rodku i wsun膮艂 kartk臋 pod drzwiami.

- Wi臋c mo偶liwe, 偶e to nawet nie jest wiadomo艣膰 dla ciebie.

- 呕artuje pani? Prosz臋 spojrze膰 na te litery. Na czerwony marker, kt贸rym to napisano. Wszystko wygl膮da tak samo jak wcze艣niej.

- Uspok贸j si臋 - powt贸rzy艂a ponownie, wskazuj膮c na krzes艂o.

- Nie pomo偶e mi pani, prawda?

- Oczywi艣cie, 偶e pomog臋. Po prostu nie widz臋 powodu, by wyci膮ga膰 pochopne wnioski.

- S膮dzi pani, 偶e to przypadek?

- S膮dz臋, 偶e musimy to przedyskutowa膰 - rzek艂a. - Niestety, jak dobrze wiesz, mamy tu mn贸stwo dzieciak贸w, kt贸re lubi膮 robi膰 takie numery, szczeg贸lnie komu艣, kto niedawno do艣wiadczy艂 jakiej艣 tragedii lub mia艂 k艂opoty.

- I tym kim艣 jestem ja - mrukn臋艂am, 偶eby wszystko by艂o jasne.

- To pierwszy dzie艅 po feriach - m贸wi艂a. - Sekretariat ju偶 wyda艂 cztery polecenia kozy i zawiesi艂 dw贸ch uczni贸w za g艂upie dowcipy, a nie ma jeszcze po艂udnia.

- Ale dlaczego teraz? Czemu kto艣 mia艂by robi膰 takie 偶arty cztery miesi膮ce po czasie?

- A jak s膮dzisz? - spyta艂a, patrz膮c mi w oczy. Zacisn臋艂am usta, domy艣laj膮c si臋, 偶e chodzi o powr贸t Bena.

- Pos艂uchaj - m贸wi艂a dalej. - Chc臋, by艣 mia艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e szko艂a bardzo powa偶nie traktuje takie dowcipy. Staramy si臋, by uczniowie czuli si臋 tu bezpieczni. Dlatego w czasie ferii zamontowali艣my kamery przy wszystkich wej艣ciach do budynku. Dyrektor Snell zwo艂a apel, podczas kt贸rego przedstawi polityk臋 zerowej tolerancji dla wszelkich g艂upich 偶art贸w.

- Dopiero teraz? Debbie Marcus le偶a艂a w 艣pi膮czce przez ponad dwa miesi膮ce z powodu tych g艂upich „偶art贸w". Czemu w贸wczas nikt nie zaproponowa艂 takiego rozwi膮zania?

- 艢pi膮czka Debbie nie by艂a wynikiem kawa艂u, o czym zapewne wiesz. Poza tym tamci uczniowie zostali zawieszeni na dwa tygodnie.

Dwa tygodnie wobec dw贸ch miesi臋cy.

- Niewielka to sprawiedliwo艣膰.

- Robimy, co mo偶emy. - Westchn臋艂a. - A tak mi臋dzy nami, mn贸stwo dzieciak贸w, rodzic贸w zreszt膮 te偶, zdenerwowa艂 powr贸t Bena w tym semestrze. Niewa偶ne, 偶e ch艂opak ma pe艂ne prawo tutaj by膰.

- Mimo tego, 偶e uratowa艂 mi 偶ycie - przypomnia艂am jej.

Odchrz膮kn臋艂a, ale nie skomentowa艂a.

- Czy Ben naprawd臋 wr贸ci艂? - spyta艂am.

Skin臋艂a g艂ow膮, patrz膮c mi badawczo w oczy. By膰 mo偶e sprawdza艂a, czy ta wiadomo艣膰 i mnie zdenerwowa艂a.

- Jakkolwiek niezr臋cznie to zabrzmi, po jego powrocie musimy si臋 przyszykowa膰 na now膮 fal臋 g艂upich numer贸w. - Wskaza艂a na plastikow膮 torb臋 le偶膮c膮 na biurku. W 艣rodku zobaczy艂am W臋druj膮c膮 Barbie, z plecakiem i ca艂ym wyposa偶eniem, pokryt膮 czym艣, co wygl膮da艂o na d偶em malinowy.

- Czyli s膮dzi pani, 偶e ten li艣cik to te偶 偶art?

- Tego nie powiedzia艂am. - Szare oczy podkre艣li艂a zbyt du偶膮 ilo艣ci膮 fioletowego cienia do powiek. - W tej chwili nie mo偶emy niczego zak艂ada膰. Ale po po艂udniu mam spotkanie z dyrektorem. Opowiem mu o tym, co ci si臋 dzisiaj przydarzy艂o.

- Super - odpar艂am. Ale bynajmniej nie odczuwa艂am teraz wdzi臋czno艣ci.

- Pos艂uchaj. - Jej twarz z艂agodnia艂a. - Wiem, 偶e jeste艣 zdenerwowana. Masz do tego prawo. Wiele przesz艂a艣.

- Co to ma wsp贸lnego z tym, 偶e zosta艂am uwi臋ziona w ciemnej 艂azience?

- Nic, ale mo偶e powinny艣my um贸wi膰 si臋 i o tym porozmawia膰. - Si臋gn臋艂a po sw贸j biurkowy kalendarz.

- Nie, to nie jest dobry pomys艂 - odpar艂am.

- Camelio. - Ze zmartwienia skrzywi艂a usta. - Postaraj si臋 tym nie martwi膰. Wyja艣nimy to.

Mia艂am co do tego powa偶ne w膮tpliwo艣ci. Wyrwa艂am jej li艣cik z r膮k, niechc膮cy urywaj膮c przy tym r贸g kartki, i opu艣ci艂am gabinet. Zapomnia艂am nawet wzi膮膰 od pani Beady usprawiedliwienie sp贸藕nienia.

Na szcz臋艣cie pan Swenson, zwany te偶 Pot - manem, nie czyni艂 mi wym贸wek. Koniec ko艅c贸w, nie ja jedna przysz艂am na chemi臋 po czasie.

Nieca艂e p贸艂 minuty po tym, jak zaj臋艂am miejsce, do klasy wszed艂 Ben.

Zauwa偶y艂 mnie. Nasze spojrzenia si臋 spotka艂y. Serce zacz臋艂o wali膰 mi w piersi. Wygl膮da艂 tak samo 艣wietnie, jak zapami臋ta艂am - wysoki, jego br膮zowe w艂osy by艂y w nie艂adzie, a oczy b艂yszcza艂y.

- Witamy, panie Carter - zagai艂 Pot - man. - Mo偶e pan zaj膮膰 swoje dawne miejsce. - Wskaza艂 na puste krzes艂o obok mnie.

Ben popatrzy艂 na nie? potem na mnie, ale nie ruszy艂 si臋 nawet o centymetr.

- Jaki艣 problem? - spyta艂 nauczyciel.

Czu艂am, jak twarz mi p艂onie, a d艂onie robi膮 si臋 lepkie od potu.

Ben pokr臋ci艂 g艂ow膮 i rozejrza艂 si臋 po sali. Chyba zauwa偶y艂, 偶e nie ma innych wolnych krzese艂.

- Dzisiejszy dzie艅 b臋dzie bardzo sympatyczny - rzek艂 rado艣nie Pot - man.

Wreszcie ch艂opak usiad艂. Skin膮艂 mi kr贸tko na powitanie.

- Czy mam za艂o偶y膰, 偶e i w tym semestrze b臋dziesz podtrzymywa艂 chwalebn膮 tradycj臋 sp贸藕niania si臋 na zaj臋cia? - spyta艂 Pot - man.

Ben przytakn膮艂 i otworzy艂 zeszyt.

- C贸偶 za rado艣膰 dla ca艂ej reszty. - Nauczyciel by艂 uszczypliwy.

Tu i 贸wdzie rozleg艂y si臋 chichoty. Ben udawa艂, 偶e go to nie rusza, i zacz膮艂 zapisywa膰 dat臋. Widzia艂am jednak, 偶e d艂ugopis w jego d艂oni dr偶y.

Czy si臋 to Pot - manowi podoba, czy nie, Ben dosta艂 pozwolenie od dyrektora, by sp贸藕nia膰 si臋 na wszystkie zaj臋cia. Wi臋kszo艣膰 ludzi, w艂膮czaj膮c w to dyrektora Snella, s膮dzi, 偶e Ben cierpi na klaustrofobi臋 albo agorafobi臋. Albo na po艂膮czenie obydwu.

Nie znaj膮 prawdy - nie wiedz膮 o jego mocy i tym, 偶e przychodzi na lekcje sp贸藕niony, by unikn膮膰 wpadania na ludzi na korytarzu.

Tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy si臋 spotkali艣my.

Wci膮偶 przypatrywa艂am si臋 d艂oniom Bena, gdy te nerwowo zawija艂y i odwija艂y brzeg kartki. Podczas gdy Pot - man zapisywa艂 na tablicy wz贸r na wi膮zania jonowe, ja notowa艂am na kartce w艂asn膮 formu艂k臋: „Cze艣膰. Witaj z powrotem. Powinni艣my porozmawia膰".

Podsun臋艂am wiadomo艣膰 w jego stron臋. Przeczyta艂 j膮, ale pozostawi艂 bez odpowiedzi. Kartka le偶a艂a na widoku. Opar艂am si臋 g艂臋biej na krze艣le. Wiedzia艂am, 偶e Ben nie chcia艂 jej dotkn膮膰. Ju偶 sama my艣l o tym, 偶e woli nie mie膰 ze mn膮 nic do czynienia, by艂a jak cios pi臋艣ci膮 w brzuch.

Chwyci艂am li艣cik i wcisn臋艂am go do kieszeni, walcz膮c jednocze艣nie z ch臋ci膮 zalania si臋 艂zami. I z ochot膮, by wepchn膮膰 mu t臋 notatk臋 do gard艂a.

Gdy rozbrzmia艂 dzwonek, Ben wreszcie na mnie spojrza艂. Mia艂 zaci艣ni臋te usta.

- Faktycznie musimy porozmawia膰 - powiedzia艂. Skin臋艂am g艂ow膮. Chcia艂am zapyta膰 go o incydent w 艂azience.

- Znajdziesz teraz chwilk臋? - spyta艂. - Mam okienko. - My艣la艂am, 偶e mia艂e艣 okienko lekcj臋 wcze艣niej.

- powiedzia艂am i wyobrazi艂am sobie jego oczy za szyb膮 w drzwiach sali od zaj臋膰 plastyczno - technicznych.

- Nie - odpar艂, zerkaj膮c na moje usta.

Zagryz艂am warg臋. Na nast臋pnej lekcji mia艂am angielski. Odk膮d chodzi艂am do szko艂y, jeszcze nigdy nie uciek艂am z ani jednej lekcji. Wed艂ug dyrektora Snella, wagary by艂y takim samym przewinieniem jak zniszczenie mienia szko艂y i r贸wna艂y si臋 co najmniej tygodniowi zawieszenia.

Ale i tak zdecydowa艂am si臋 i艣膰 z Benem.


Rozdzia艂 7

Zamiast do sto艂贸wki lub biblioteki Ben poprowadzi艂 mnie wzd艂u偶 hallu za star膮 pracowni膮 komputerow膮. Korytarze ju偶 si臋 wyludni艂y, ale dostrzeg艂am jeszcze Debbie Marcus przemykaj膮c膮 do sali plastycznej na ko艅cu przej艣cia. Zapewne 艣pieszy艂a si臋, by zd膮偶y膰 przed dzwonkiem. Zauwa偶y艂a mnie, a potem zorientowa艂a si臋, 偶e jestem z Benem, i na jej twarzy pojawi艂 si臋 grymas.

W poprzednim semestrze Debbie r贸wnie偶 by艂a prze艣ladowana. Wszyscy winili Bena, ale okaza艂o si臋, 偶e to przyjaciele dziewczyny. Ta banda 偶a艂osnych 偶artownisi贸w postanowi艂a zabawi膰 si臋 kosztem tajemniczej przesz艂o艣ci Bena. Rozpu艣cili plotk臋, 偶e 艣ledzi艂 Debbie, chowa艂 si臋 w krzakach przed jej domem, przygl膮da艂 si臋 jej podczas lekcji. Sfabrykowali listy z pogr贸偶kami, w kt贸rych straszyli dziewczyn臋, 偶e b臋dzie kolejn膮 ofiar膮.

Wreszcie Debbie popad艂a w paranoj臋. Kt贸rej艣 nocy, wracaj膮c do domu od przyjaci贸艂ki, wm贸wi艂a sobie, 偶e Ben j膮 艣ledzi. Przera偶ona zatacza艂a si臋 i nie zwraca艂a uwagi, dok膮d idzie.

Sko艅czy艂o si臋 tym, 偶e zosta艂a potr膮cona przez auto i zapad艂a w 艣pi膮czk臋, z kt贸rej nie mog艂a si臋 wybudzi膰 przez d艂ugie tygodnie. Widzia艂am j膮 teraz po raz pierwszy od czasu wypadku.

Wygl膮da艂a jako艣 inaczej - jakby sta艂a si臋 twardsza, wyszczupla艂a i ju偶 nie wydawa艂a si臋 tak bezbronna. Jej kasztanowe loki schowane by艂y pod beretem. Granatowe wory pod oczami zdradza艂y zm臋czenie.

Po wypadku wszyscy uznali, 偶e win臋 ponosi Ben, 偶e to on potr膮ci艂 j膮 motorem. Ale pojawi艂 si臋 艣wiadek, kt贸ry zezna艂, 偶e to jakie艣 auto wjecha艂o w dziewczyn臋. Niestety, sprawcy nie odnaleziono.

Pomacha艂am jej, ale nie patrzy艂a na mnie. Przygl膮da艂a si臋 Benowi. Wreszcie rozleg艂 si臋 dzwonek, a Debbie w艣lizgn臋艂a si臋 do sali.

- O co jej chodzi艂o? - spyta艂am Bena.

- Nie wiem. - Wzruszy艂 ramionami. Wszed艂 do pomieszczenia gospodarczego i szeroko otworzy艂 drzwi. - Pomy艣la艂em, 偶e to dobre miejsce na rozmow臋. Ma艂o kto tu zagl膮da, wi臋c szanse, 偶e zostaniesz przy艂apana na wagarach, s膮 niewielkie.

Zawaha艂am si臋 przez chwil臋, bo w 艣rodku by艂o ciemno. W ko艅cu korytarza dostrzeg艂am jednak dyrektora Snella i pr臋dko wsun臋艂am si臋 do 艣rodka.

Ben zamkn膮艂 za nami drzwi i za艂o偶y艂 艂a艅cuch. Po chwili w艂膮czy艂 g贸rne 艣wiat艂o. Pomieszczenie by艂o ma艂e. Na p贸艂kach le偶a艂y poupychane stare drukarki, zwoje kabli i ryzy papieru.

- Mo偶e by膰? - spyta艂 Ben.

Niech臋tnie przytakn臋艂am.

- Sk膮d w og贸le wiesz o tym miejscu?

- Kiedy ludzie nienawidz膮 kogo艣 tak bardzo jak mnie, znajduje sobie ka偶d膮 mo偶liw膮 kryj贸wk臋.

- Nie wszyscy ci臋 nienawidz膮.

- Doprawdy? Pokr臋ci艂am g艂ow膮 i spojrza艂am mu g艂臋boko w oczy.

- T臋skni艂am za tob膮 - wyzna艂am, zaskakuj膮c nawet sam膮 siebie.

Ben lekko rozchyli艂 usta, jakby chcia艂 powiedzie膰 mi to samo. Moja szczero艣膰 sprawi艂a, 偶e poczu艂 si臋 spi臋ty.

- No wi臋c? - zacz臋艂am, by przerwa膰 niezr臋czn膮 cisz臋. Przygryz艂am wn臋trze policzka. Niemal 偶a艂owa艂am, 偶e nie mog臋 cofn膮膰 tych s艂贸w.

- Spokojnie - powiedzia艂. Mo偶e dostrzeg艂, 偶e moja twarz zrobi艂a si臋 czerwona.

- To trudniejsze, ni偶 si臋 spodziewa艂am. Bycie tu... Z tob膮... Chcia艂abym pom贸wi膰 o czym艣 wa偶nym, a nawet nie umiem si臋...

- Skupi膰? - Doko艅czy艂 za mnie. Mia艂 szeroko otwarte oczy i badawczy wzrok.

- Tak - odpar艂am. Niczego na 艣wiecie nie pragn臋艂am bardziej, ni偶 przytuli膰 g艂ow臋 do jego piersi i poczu膰 pod sk贸r膮 bicie jego serca.

Ben, jakby czyta艂 mi w my艣lach, odsun膮艂 si臋 o kilka krok贸w i stan膮艂 pod przeciwleg艂膮 艣cian膮 - najdalej, jak tylko m贸g艂.

- Co si臋 sta艂o?

Odwr贸ci艂 wzrok, jakby patrzenie na mnie by艂o zbyt bolesne.

- Nie mo偶emy tego robi膰.

- Przecie偶 nic nie robimy. Tylko rozmawiamy.

- Chyba sama w to nie wierzysz.

Ju偶 chcia艂am go zapewni膰, 偶e owszem, wierz臋, ale nie potrafi艂am sk艂ama膰.

- Chcia艂a艣 porozmawia膰.

Skupi艂am si臋, by powiedzie膰 co艣, co zabrzmi sensownie.

- By艂e艣 w Bostonie? - spyta艂am, przypomniawszy sobie, 偶e tu偶 przed wyjazdem wspomnia艂, 偶e mo偶e odwiedzi tam kuzyna.

- To nie jest istotne. Liczy si臋 to, 偶e jestem tu teraz.

- A dlaczego tu jeste艣? - spyta艂am rozczarowana jego ozi臋b艂o艣ci膮.

- Nie wiem. - Zn贸w uciek艂 wzrokiem. - Mo偶e mam do艣膰 uczenia si臋 w domu.

- I to wszystko? - Z mojego gard艂a wydoby艂o si臋 ciche westchnienie, kt贸re pr贸bowa艂am zamaskowa膰 idiotycznym kaszlem.

- Chcesz lepszej odpowiedzi?

- My艣la艂am po prostu, 偶e mo偶e masz wi臋cej powod贸w.

- Na przyk艂ad jakich?

- Na przyk艂ad s膮dzi艂e艣, 偶e zn贸w mog臋 by膰 w niebezpiecze艅stwie.

- Sk膮d mia艂bym to wiedzie膰? - spyta艂. - Od miesi臋cy ci臋 nie dotkn膮艂em.

- Mo偶e co艣 us艂ysza艂e艣 albo wyczu艂e艣 w inny spos贸b...

Wyj臋艂am z kieszeni li艣cik z 艂azienki i poda艂am go Benowi. Nie chcia艂 go dotkn膮膰. Pr贸bowa艂 cofn膮膰 si臋 jeszcze o krok, ale utkn膮艂 pomi臋dzy 艣cian膮 a mn膮.

- Prosz臋 - powiedzia艂am, rozk艂adaj膮c kartk臋 i podsuwaj膮c mu j膮 tu偶 pod nos.

- „To jeszcze nie koniec" - przeczyta艂.

- Dosta艂am j膮 dzisiaj tu偶 po tym, jak zobaczy艂am, 偶e mnie szpiegujesz w sali plastycznej.

- Szpieguj臋?

- Chcesz mi co艣 powiedzie膰?

- Sk膮d to masz? - zapyta艂, wskazuj膮c kartk臋.

- Przecie偶 m贸wi艂am. - Przysun臋艂am si臋 bli偶ej, a Ben skrzy偶owa艂 ramiona na piersi. - Czemu tamtej nocy sta艂e艣 pod moim oknem? - zmieni艂am temat.

- O czym ty m贸wisz?

- Widzia艂am ci臋 po drugiej stronie ulicy. Patrzy艂e艣 w moje okno.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮 i zn贸w odwr贸ci艂 wzrok.

- To nie by艂em ja.

- Czemu mia艂abym ci wierzy膰? - Przypomnia艂am sobie ubieg艂y wrzesie艅, gdy k艂ama艂 na temat tego, kim jest. Nie chcia艂, 偶ebym wiedzia艂a, 偶e to on by艂 na parkingu i zepchn膮艂 mnie z drogi p臋dz膮cego auta.

- Wierz, w co chcesz - rzek艂. - Ale to nie ja sta艂em przed twoim domem.

- Ale ty by艂e艣 dzisiaj przed sal膮. - Upiera艂am si臋. - Widzia艂am, 偶e mnie obserwowa艂e艣 przez szybk臋 w drzwiach.

- I czego to dowodzi? Szuka艂em ci臋.

- Tak, ale dlaczego?

Kr臋ci艂 g艂ow膮 i przygryza艂 doln膮 warg臋. Na jego czole perli艂 si臋 pot.

- Chc臋 us艂ysze膰 prawd臋.

- Dobra, w porz膮dku - odpar艂, wypuszczaj膮c powietrze. - Wr贸ci艂em, ale nadal s膮dz臋, 偶e powinni艣my zachowa膰 dystans. To wszystko u艂atwi.

- Komu?

- Nam obojgu.

- Chyba nie m贸wisz tego powa偶nie - stwierdzi艂am. Nagle poczu艂am, jakby 艣ciany i sufit zacz臋艂y na mnie napiera膰.

- To dla dobra nas obojga - powt贸rzy艂. Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Nie wierzy艂am w to - nie wierzy艂am jemu - szczeg贸lnie, 偶e nie patrzy艂 mi w oczy.

- Ale wci膮偶 mi na tobie zale偶y - ci膮gn膮艂, zerkaj膮c na li艣cik. - Nie musimy ca艂kiem przesta膰 rozmawia膰. Nadal mo偶emy by膰 partnerami na laborkach.

- Jaki偶 wa膰pan jest 艂askawy.

- Nie b膮d藕 taka.

- Jaka? - warkn臋艂am. - Ani troch臋 si臋 nie martwisz?

- Nie przysz艂o ci do g艂owy, 偶e ten li艣cik to mo偶e by膰 tylko g艂upi kawa艂?

- Popatrz na pismo, identyczne jak w listach od Marta. Nikt pr贸cz nas ich nie widzia艂.

- Tak uwa偶asz, ale kto mo偶e to wiedzie膰? A je艣li Matt pokaza艂 je komu艣 innemu?

- Po co mia艂by to robi膰? Ryzykowa艂by, 偶e kto艣 na niego doniesie.

- Uwa偶am po prostu, 偶e nie powinna艣 nic z g贸ry zak艂ada膰.

- M贸wisz jak pani Beady.

- C贸偶, mo偶e ona ma racj臋.

- Wi臋c kto by艂 przed moim domem?

- Nie wiem. - Ben wzruszy艂 ramionami. - Mo偶e s膮siad albo akwizytor...

- O trzeciej w nocy?

- Nie wiem.

- Co艣 jest nie w porz膮dku - powiedzia艂am, my艣l膮c o tym, co wydarzy艂o si臋 tamtej nocy w moim warsztacie garncarskim. Rzuci艂am okiem na rami臋 Bena. Blizna by艂a w pe艂ni widoczna - mia艂a trzy rozga艂臋zienia, nie cztery.

„Dok艂adnie taka, jak j膮 wyrze藕bi艂am".

- Je偶eli obawiasz si臋 Matta - m贸wi艂 - to pami臋taj, 偶e ma s膮dowy zakaz zbli偶ania si臋. W膮tpi臋, by by艂 a偶 tak g艂upi, by zn贸w ci臋 prze艣ladowa膰.

- Sk膮d wiesz?

- Nie wiem.

- Wi臋c jest tylko jeden spos贸b, 偶eby si臋 dowiedzie膰. Podesz艂am jeszcze krok. By艂am tak blisko, 偶e nasze twarze dzieli艂o zaledwie kilka centymetr贸w.

- Dotknij mnie - powiedzia艂am.

Ben zacisn膮艂 usta. Pr贸bowa艂 si臋 odsun膮膰 i zachowywa膰, jakby nie zrobi艂o to na nim najmniejszego wra偶enia, ale prawda by艂a taka, 偶e zagoni艂am go w kozi r贸g.

- Prosz臋. - Si臋gn臋艂am r臋k膮 do jego d艂oni, ale znieruchomia艂am, nim dotkn臋艂am jego palc贸w.

- Przesta艅 - wyszepta艂. G艂os Bena by艂 cichy i zrezygnowany. - Prosz臋... To nie jest dla mnie proste.

- M贸wi艂e艣, 偶e to wszystko u艂atwi.

Ben ponownie odetchn膮艂, jakby stara艂 si臋 zachowa膰 kontrol臋.

- Dotknij mnie - powt贸rzy艂am, przygl膮daj膮c si臋 jego ustom i linii szcz臋ki. - Powiedz, czy jestem w niebezpiecze艅stwie.

Wreszcie na mnie spojrza艂. Jego wzrok prze艣lizgn膮艂 si臋 po mojej twarzy i zatrzyma艂 na ustach. Ben roz艂o偶y艂 ramiona i si臋gn膮艂 d艂oni膮 do mojego ramienia. Ale nie dotkn膮艂 mnie. Jego palce dr偶a艂y, czu艂am jego ciep艂y oddech na szyi.

- Nie mog臋 - powiedzia艂, ocieraj膮c z policzka kropl臋 potu.

- Nie zrobisz mi krzywdy - zapewni艂am go.

- Odejd藕 - rzek艂, patrz膮c mi prosto w oczy. Sta艂o si臋 jasne, 偶e nie chcia艂 mojego towarzystwa. 呕e ju偶 w og贸le mnie nie chcia艂.


Rozdzia艂 8

23 stycznia 1984

Drogi Pami臋tniczku!

Moje urodziny by艂y do niczego. Matka zabra艂a Jilly do kina. Obejrza艂y „Szesna艣cie 艣wieczek", a matka ca艂y czas powtarza艂a, jaki film by艂 艣wietny.

To nic, 偶e nie poprosi艂y, 偶ebym z nimi posz艂a. I tak nie chcia艂am go ogl膮da膰.

Wiem, 偶e matka mnie nienawidzi. Wiem, 偶e chcia艂aby, 偶eby mnie tu nie by艂o. Wiem, 偶e my艣li, 偶e gdybym si臋 nie urodzi艂a, m贸j ojciec by jej nie zostawi艂.

Przynajmniej tak m贸wi. Nie mia艂am nigdy okazji zapyta膰 go, czy to prawda. Bo gdy ju偶 odszed艂, nie ogl膮da艂 si臋 za siebie. I od tamtej pory matka mnie odpycha.

Z mi艂o艣ci膮, Alexia


Rozdzia艂 9

Po szkole posz艂am prosto do Knead, chocia偶 dzi艣 nie wpada艂a moja zmiana. Po prostu bardzo chcia艂am gdzie艣 uciec.

Problem w tym, 偶e gdy tylko otworzy艂am drzwi - gdy poczu艂am zapach gliny - zrozumia艂am, 偶e przysz艂am w nieodpowiednie miejsce. Z jednej strony, wybra艂am Knead niemal instynktownie - mog艂am si臋 tu zaszy膰 w bezpiecznej kryj贸wce, pe艂nej gliny i narz臋dzi rze藕biarskich. Z drugiej - perspektywa wyrze藕bienia czegokolwiek w tej w艂a艣nie chwili przera偶a艂a mnie.

Ostatnie trzy prace powsta艂y w dziwnych okoliczno艣ciach. Mo偶e to nie jest przypadek, mo偶e moja pod艣wiadomo艣膰 daje mi sygna艂y, kt贸rych umys艂 nie chce zaakceptowa膰. A mo偶e moje rze藕by sprawiaj膮, 偶e analizuj臋 to, co ju偶 wiem?

Sk膮d jednak mog艂am wiedzie膰, 偶e zapomn臋 klucza?

Jak mia艂am przewidzie膰, 偶e Ben b臋dzie mi si臋 przygl膮da艂 podczas zaj臋膰 plastycznych?

I dlaczego tak dok艂adnie odtworzy艂am jego blizn臋?

G艂owa rozbola艂a mnie od samego my艣lenia o tym wszystkim.

Wcze艣niej nie zwraca艂am na to uwagi, ale u艣wiadomi艂am sobie, 偶e gdy dostawa艂am dziwne li艣ciki i paczki - kiedy Matt knu艂, jak mnie porwa膰 - zacz臋艂am rze藕bi膰 w ca艂kiem nowy spos贸b.

M贸j szef, Spencer, przekona艂 mnie, bym przesta艂a kontrolowa膰 prac臋 tw贸rcz膮, bym pozwoli艂a rze藕bie kszta艂towa膰 si臋 samej. Jako maniaczka kontroli od pocz膮tku nie mia艂am najmniejszych problem贸w z robieniem misek i podobnych naczy艅. By艂o to dla mnie proste. Ale postanowi艂am pos艂ucha膰 rad Spencera.

W rezultacie wyrze藕bi艂am porzucony samoch贸d. Powstawa艂 kilka dni: mia艂 powgniatane drzwi, zmia偶d偶ony wlot powietrza i dziury od kul po boku. By艂 to ten sam w贸z, kt贸ry dostrzeg艂am potem na parkingu dla przyczep kempingowych, gdzie przetrzymywa艂 mnie Matt. Wygl膮da艂 identycznie, brakowa艂o mu nawet tych samych k贸艂.

Czy to te偶 mo偶na nazwa膰 przypadkiem?

Ben przysi膮g艂, i偶 to nie on sta艂 tamtej nocy przed moim domem. K艂ama艂? Mo偶e mia艂am przywidzenia?

Czy to m贸g艂 by膰 Matt?

Zerkn臋艂am na ty艂y warsztatu. Zastanawia艂am si臋, czy powinnam zawr贸ci膰 i wyj艣膰. Przecie偶 jeszcze nikt mnie nie widzia艂. Pracownia by艂a pusta, a 艣wiat艂o nad stanowiskiem Spencera zgaszone.

Odwr贸ci艂am si臋. Tu偶 przy drzwiach sta艂 jaki艣 ch艂opak. Przygl膮da艂 mi si臋 uwa偶nie.

Cofn臋艂am si臋 o krok. Moje serce bi艂o szybciej.

- Wszystko w porz膮dku? - zapyta艂. By艂 mniej wi臋cej w moim wieku lub niewiele starszy. Mia艂 faluj膮ce br膮zowe w艂osy i oliwkow膮 cer臋. - Przepraszam - odezwa艂 si臋 znowu. - Nie chcia艂em ci臋 wystraszy膰.

- Gdzie jest Spencer?

- Na dole, 艂aduje do pieca. Wszystko w porz膮dku? - powt贸rzy艂.

- Sk膮d si臋 tu wzi膮艂e艣? - spyta艂am i wpad艂am na stolik za mn膮. Zerkn臋艂am na drzwi. Przecie偶 bym s艂ysza艂a, gdyby wszed艂.

- Z Medland. - U艣miechn膮艂 si臋. - To jakie艣 trzy godziny jazdy st膮d.

- Wiesz, o co mi chodzi.

- Sta艂em za lad膮. Przesz艂a艣 obok mnie. - Wyci膮gn膮艂 r臋k臋, by u艣cisn膮膰 mi d艂o艅, ale ja nie ruszy艂am si臋 ani na centymetr. - Jestem Adam. Spencer zatrudni艂 mnie jako si艂acza do przenoszenia form. - Napi膮艂 biceps, chyba uzna艂 to za dobry 偶art.

- Dlaczego Spencer nie powiedzia艂 mi, 偶e przyj膮艂 now膮 osob臋?

- Nie wiem. Jego spytaj. - Wskaza艂 na co艣 za moimi plecami. Sta艂 tam m贸j szef.

- Widz臋, 偶e ju偶 si臋 poznali艣cie - powiedzia艂, 艣cieraj膮c z d偶ins贸w plam臋 z gliny.

- Niezupe艂nie - odpar艂am.

- Camelia, Adam. Adam, Camelia - przedstawi艂 nas sobie, nie przerywaj膮c wycierania spodni. Na twarzy mia艂 smug臋 z zielonego barwnika.

- Mi艂o mi ci臋 pozna膰, Camelio. - Adam zn贸w wyci膮gn膮艂 r臋k臋. Tym razem j膮 u艣cisn臋艂am. Mia艂 spocon膮 d艂o艅.

- Camelia jest mistrzyni膮 w rzucaniu miskami - rzek艂 Spencer. - Nie daj si臋 zwie艣膰 jej nie艣mia艂o艣ci.

- Nie艣mia艂o艣ci? - odpar艂 Adam. - Przez chwil臋 my艣la艂em, 偶e odgryzie mi g艂ow臋.

- Przestraszy艂e艣 mnie.

- Spoko - stwierdzi艂 Adam. - Pracujemy razem. Pozwol臋 ci to sobie wynagrodzi膰.

- Pozwolisz mi?

- Jasne. Jestem tu nowy, wi臋c mo偶e b臋d臋 potrzebowa艂 przewodnika.

- Jak bardzo nowy? - spyta艂am.

- To m贸j pierwszy semestr w Haydenie.

- Uniwerek? Skin膮艂 g艂ow膮. - A ty?

- Jestem w trzeciej klasie liceum. Tam pozna艂am Spencera. Przyszed艂 na zast臋pstwo za moj膮 nauczycielk臋 garncarstwa.

- I nie mog艂em oderwa膰 oczu od jej miseczek na zup臋. - Mrugn膮艂. - M贸wi臋 ci, ta dziewczyna ma talent.

- Mog臋 zobaczy膰 jakie艣 twoje prace? - spyta艂 Adam.

- Mo偶e innym razem. Musz臋 rzuci膰 jak膮艣 waz膮 na zup臋 - za偶artowa艂am.

- Tylko na pewno tak膮, kt贸ra ma du偶e okr膮g艂e ucha. - Spencer zn贸w pu艣ci艂 do nas oko. - A tak na marginesie, wyt艂aczarka jest naprawiona.

- Wyt艂aczarka jest dla mi臋czak贸w - odpar艂am. Urz膮dzenie by艂o garncarskim odpowiednikiem maszynki do makaronu. Mia艂o r贸偶ne nasadki, dzi臋ki kt贸rym mo偶na by艂o zmienia膰 nawet najwi臋ksze kawa艂y gliny w d艂ugie, przypominaj膮ce kluski paski.

Spencer i Adam poszli na zaplecze, a ja wzi臋艂am pi艂k臋 i odci臋艂am sobie kawa艂 gliny. Mia艂am zamiar wyrze藕bi膰 co艣 prostego i przewidywalnego - co艣, o ironio, jak waza na zup臋. Po chwili zdecydowa艂am si臋 na dzbanek.

Dok艂adnie wiedzia艂am, jak ma wygl膮da膰: p臋katy, z odwr贸conym tulipankiem w miejscu dzi贸bka, wystarczaj膮co du偶y na kwiaty. Pracowa艂am przez ponad godzin臋. Formowa艂am wa艂eczki i uk艂ada艂am je wok贸艂 okr膮g艂ego dna, a potem skleja艂am je razem, wyg艂adza艂am i tworzy艂am fale po zewn臋trznej stronie. Wykonuj膮c proste, dobrze sobie znane czynno艣ci, rozlu藕ni艂am si臋. Ale z jakiego艣 powodu nie potrafi艂am nada膰 mojemu dzbankowi po偶膮danego wygl膮du. Przypomina艂 bardziej butelk臋 albo bardzo w膮ski wazon. Dziubek wygl膮da艂 za艣 jak nakr臋tka.

Usiad艂am na taborecie, my艣l膮c, co zrobi艂am nie tak. Wcze艣niej mia艂am ca艂kowit膮 kontrol臋 nad moimi pracami. Dobrze wiedzia艂am, jakie b臋d膮, jeszcze nim zaczyna艂am je lepi膰.

Zamiast d艂u偶ej si臋 tym dr臋czy膰, postanowi艂am doda膰 ostatni akcent i zako艅czy膰 prac臋 na dzisiaj. Uzna艂am, 偶e dobrym kontrastem do kszta艂tu butelki b臋dzie wyci臋cie na powierzchni owocu granatu.

Ju偶 mia艂am doko艅czy膰 gwia藕dzist膮 szypu艂k臋, gdy poczu艂am na plecach czyj艣 wzrok. Odwr贸ci艂am si臋 lekko przestraszona i dostrzeg艂am Adama.

- Hej - powiedzia艂. Sta艂 kilka metr贸w ode mnie. - Nie chcia艂em przeszkadza膰.

- D艂ugo tu stoisz?

- Kilka sekund. Nad czym pracujesz?

- Nad niczym wielkim - odpar艂am.

Nagle zorientowa艂am si臋, co ch艂opak trzyma w r臋ku. Charakterystyczny owoc. Zdobi艂 etykiet臋 butelki z sokiem, kt贸ry nazywa艂 si臋 „Genialny granat".

- Wszystko w porz膮dku? - zapyta艂, zauwa偶ywszy zmieszanie na mej twarzy.

Popatrzy艂am na moj膮 rze藕b臋 - butelka wygl膮da艂a tak samo. Zgadza艂 si臋 nawet spos贸b, w jaki narysowa艂am granat - z szypu艂k膮 odchylon膮 na prawo.

Ch艂opak upi艂 艂yk, a ja szybko nakry艂am rze藕b臋 foliow膮 p艂acht膮.

- Co艣 nie tak?

- Sk膮d to masz? - zapyta艂am. Zastanawia艂am si臋, czy widzia艂am butelk臋 ju偶 wcze艣niej. Mo偶e pod艣wiadomie j膮 zapami臋ta艂am?

- Sk膮d mam co?

- T臋 butelk臋. - M贸wi艂am stanowczo. - Mia艂e艣 j膮 wcze艣niej, kiedy sta艂e艣 w przej艣ciu? Wtedy, gdy przysz艂am?

- Em... Nie - odpar艂, unosz膮c brwi. Chyba mia艂 mnie za wariatk臋. - Przed chwil膮 wyj膮艂em j膮 z torby. Na pewno wszystko w porz膮dku?

Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Czu艂am, 偶e na twarzy wykwita mi rumieniec.

- Chcesz 艂yk? - Wyci膮gn膮艂 nap贸j w moim kierunku, ale nawet na niego nie spojrza艂am.

- Chc臋 wr贸ci膰 do pracy - wymamrota艂am. Czu艂am si臋 jak kompletny 艣wir i takie musia艂am sprawia膰 wra偶enie.

Adam zrozumia艂 wreszcie aluzj臋 i wyszed艂, zostawiaj膮c mnie sam膮.


Rozdzia艂 10

Z Knead wr贸ci艂am prosto do domu. Mia艂am zamiar rozwi膮za膰 t臋 zagadk臋. Pospiesznie zdj臋艂am z siebie p艂aszcz, rzuci艂am ksi膮偶ki na pod艂og臋 i pop臋dzi艂am do komputera. Zacz臋艂am od wpisania w Google s艂owa „psychometria". Od razu rozpozna艂am kilka stron, kt贸re przegl膮da艂am, gdy po raz pierwszy us艂ysza艂am o umiej臋tno艣ciach Bena.

Na wi臋kszo艣ci napisano to samo. Moc psychometrii przejawia si臋 w przer贸偶ny spos贸b. Niekt贸re osoby po dotkni臋ciu przedmiotu wiedz膮, gdzie si臋 on znajdowa艂, lub poznaj膮 jego histori臋. Inni, tak jak Ben, po dotkni臋ciu osoby lub rzeczy maj膮 wizje, kt贸re pomagaj膮 im pozna膰 przysz艂o艣膰.

Przekopa艂am si臋 przez mn贸stwo tekst贸w i dowiedzia艂am si臋 wi臋cej o psychometrii - o tym, 偶e niekt贸rzy nie maj膮 wizji, ale czuj膮 smaki. S膮 te偶 tacy, kt贸rzy s艂ysz膮 r贸偶ne d藕wi臋ki - muzyk臋, g艂osy i inne.

Co艣 takiego przytrafi艂o mi si臋 w piwnicy. Rze藕bi艂am rami臋 Bena i us艂ysza艂am jego g艂os. Wo艂a艂 mnie i powi贸d艂 do pokoju.

Przez kolejne p贸艂 godziny czyta艂am o tym, jak rozwin膮膰 umiej臋tno艣ci, ale nie znalaz艂am odpowiedzi na nurtuj膮ce mnie pytanie: czy moc mo偶e przej艣膰 z jednej osoby na drug膮?

Na 偶adnej ze stron nawet nie zasugerowano takiej mo偶liwo艣ci. Ale jak inaczej wyja艣ni膰 to, co si臋 dzia艂o?

- Camelia? - Tata lekko zapuka艂 w uchylone drzwi mojej sypialni. - Kolacja gotowa.

Obr贸ci艂am si臋 na krze艣le i spojrza艂am mu w twarz.

- W艂a艣ciwie to nie jestem g艂odna.

- Od kiedy to g艂贸d ma cokolwiek wsp贸lnego z gotowaniem twojej mamy?

- Raczej z jej nie - gotowaniem - odpar艂am, my艣l膮c o jej nowej pasji, czyli surowi藕nie. Kuchenka sta艂a si臋 teraz dodatkow膮 szafk膮, a nie miejscem przygotowywania posi艂k贸w.

- Robi surow膮 pizz臋.

- Brzmi smakowicie - sk艂ama艂am.

- To samo jej powiedzia艂em. Prosz臋... - Pokaza艂 mi pude艂eczko z pastylkami na zgag臋. - Nie ka偶 mi przechodzi膰 przez to samemu.

- Dobra - ugi臋艂am si臋. - Zejd臋 za kilka minut.

W tym samym momencie zadzwoni艂a kom贸rka. Kimmie o艣wiadczy艂a, 偶e rodzice doprowadzaj膮 j膮 do sza艂u i w zwi膮zku z tym za chwil臋 u mnie b臋dzie.

Roz艂膮czy艂am si臋 i przekaza艂am tacie nowin臋 - niestety, nie do艂膮cz臋 do nich podczas kolacji. Z pocz膮tku by艂 troch臋 z艂y, ale gdy obieca艂am mu wycieczk臋 do Taco Bell na m贸j koszt, od razu si臋 rozchmurzy艂.

Gdy przyjecha艂a Kimmie, rozsiad艂y艣my si臋 w moim pokoju i gaw臋dzi艂y艣my nad paczk膮 przyniesionych przez ni膮 chips贸w barbeque i babeczek o smaku mas艂a orzechowego - niezb臋dnymi sk艂adnikami babskich rozm贸w. 呕ali艂a si臋, 偶e jej rodzice k艂贸c膮 si臋 bez przerwy i ca艂ymi nocami na siebie krzycz膮.

- Kt贸rego艣 dnia pracowa艂am nad projektami, nad lini膮 „Niegrzeczna dziewczynka na 艣niadaniu". - D艂oni膮 wskaza艂a na sw贸j str贸j, kt贸ry wygl膮da艂 niczym czarna jedwabna poszewka na poduszk臋 z wyci臋tymi otworami na g艂ow臋 i ramiona. Ca艂o艣ci dope艂nia艂 wygl膮daj膮cy jak 艂a艅cuch pasek. - Tata powiedzia艂 mi, 偶e marnuj臋 sw贸j czas.

- Przykro mi. - Delikatnie dotkn臋艂am jej d艂oni.

Kimmie wzruszy艂a ramionami i otar艂a z policzka sp艂ywaj膮c膮 wraz ze 艂zami mascar臋.

- Jego ju偶 nic nie cieszy, szczeg贸lnie je艣li dotyczy mnie i Nate'a. Ma艂y znosi to gorzej. Ma tylko osiem lat. Uwa偶a ojca za jakiego艣 cholernego bohatera.

- C贸偶, nie chc臋 bawi膰 si臋 w Oprah - zacz臋艂am, 艣ciskaj膮c jej d艂o艅. - Ale to nie twoja wina. Cokolwiek przechodz膮 teraz twoi rodzice, nie ma to nic wsp贸lnego ani z tob膮, ani z twoim bratem.

- Powiedz to mojemu ojcu. Wiecznie narzeka, 偶e nie ma pieni臋dzy, bo wszystko wydaje na nas. Mama natomiast robi, co mo偶e, 偶eby go uszcz臋艣liwi膰. Chce wygl膮da膰 dziesi臋膰 lat m艂odziej i wciska膰 si臋 w ubrania o dwa numery za ma艂e. Do tego zacz臋艂a czyta膰 jakie艣 dziwne poradniki dla par. Ksi膮偶ki o „zmys艂owych latach" i „zaspokajaniu swojego m臋偶czyzny". To obrzydliwe.

- Przykro mi - powt贸rzy艂am, niepewna, co innego mog艂abym rzec.

- Niewa偶ne - odpar艂a, ocieraj膮c chusteczk膮 czarne 艂zy. - Przynajmniej mam ich z g艂owy.

- Mog臋 co艣 zrobi膰?

- Ju偶 to robisz. - Wskaza艂a chipsem m贸j pok贸j. - Tylko mnie st膮d nie wyrzucaj, dobrze?

- Mo偶esz zosta膰 tak d艂ugo, jak zechcesz.

- Co porabia艂a艣 przed moim przyj艣ciem? - spyta艂a, zerkaj膮c na komputer.

- Nie musimy rozmawia膰 o mnie.

- 呕artujesz? Mam do艣膰 m贸wienia o rodzicach. Pora na co艣 normalnego. No, wzgl臋dnie normalnego, skoro mowa o twoim 偶yciu.

- No w艂a艣nie. - Westchn臋艂am.

- Czy偶bym wyczuwa艂a jaki艣 skandal?

Wzi臋艂am g艂臋boki oddech i opowiedzia艂am jej o li艣ciku, kt贸ry dosta艂am rano w 艂azience, o rozmowie z Benem, a w ramach wisienki na torcie doda艂am jeszcze histori臋 o Knead, wyrze藕bieniu butelki z wod膮 i nowym ch艂opaku.

- By艂 gor膮cy?

- Nie w tym rzecz.

- Oczywi艣cie. - Skin臋艂a. - Rzecz w tym, 偶e nie mog臋 uwierzy膰, i偶 dobre dziesi臋膰 minut siedzia艂a艣 z Benem sam na sam w schowku i ani razu go nie dotkn臋艂a艣.

- To raczej on nie dotkn膮艂 mnie. Ale nie w tym rzecz.

- Wci膮偶 uwa偶asz, 偶e to nowe rze藕bienie to nie przypadek? Dziwniejsze rzeczy si臋 dzia艂y. Na przyk艂ad u mnie. Kiedy艣 mia艂am sny o jakiej艣 dziewczynie z podstaw贸wki. Nie widzia艂am jej od lat. A potem, tydzie艅 p贸藕niej, wpad艂am na ni膮.

- Brzmi jak przepowiednia.

- Raczej wybi贸rcza pami臋膰. Dwa tygodnie przed tym, jak zacz臋艂am mie膰 te sny, mama pokaza艂a mi w gazecie artyku艂 o niej. Ca艂kiem o nim zapomnia艂am, bo nie mia艂y艣my ze sob膮 nic wsp贸lnego. Ubiera艂a si臋 w Gapie...

- Tak jak ja.

- Rzecz w tym, 偶e zapomnia艂am o tym artykule, ale moja pod艣wiadomo艣膰 najwyra藕niej nie. Z jakiego艣 powodu o niej 艣ni艂am. Faktem pozostaje, 偶e p贸藕niej j膮 spotka艂am i to ju偶 by艂o najzwyklejszym przypadkiem.

- Sko艅czy艂am z nazywaniem wszystkiego zbiegiem okoliczno艣ci. Poza tym s艂ysza艂am w piwnicy g艂os Bena - przypomnia艂am jej. - Jak to wyja艣nisz?

- Niepoczytalno艣ci膮?

- M贸wi臋 powa偶nie. Nawet ty stwierdzi艂a艣, 偶e zdarzenie na lekcji rze藕by przypomina艂o tamto z zapomnianymi kluczami.

- C贸偶. Naprawd臋 uwa偶am, 偶e pytasz niew艂a艣ciw膮 osob臋 - stwierdzi艂a po chwili. - Musisz porozmawia膰 o tym z Benem. Je艣li ktokolwiek zna si臋 na przepowiadaniu przysz艂o艣ci, to tylko on.

- Chyba masz racj臋.

- Mo偶e to zara藕liwe?

- Zdolno艣ci psychometryczne?

- Nie wiadomo - rzek艂a, pocieraj膮c d艂oni膮 moj膮 nog臋. Liczy艂a, 偶e i na ni膮 sp艂ynie ten dar. - Zabi艂abym, 偶eby si臋 dowiedzie膰, kogo zabior臋 na bal maturalny.

- Nie wybiegam w planach a偶 tak bardzo w przysz艂o艣膰.

- Z powodu li艣ciku? - Wyj臋艂a go spod paczki chips贸w.

- Nie chc臋 zn贸w przez to przechodzi膰 - szepn臋艂am, czuj膮c w gardle narastaj膮c膮 gul臋. - My艣lisz, 偶e to 偶art?

- Tak obstawiam. Pomy艣l o tych wszystkich kawa艂ach, kt贸re robili w szkole w ubieg艂ym semestrze. Kto艣 widzia艂, jak wchodzisz do 艂azienki, i pomy艣la艂, 偶e zabawnie b臋dzie ci臋 nastraszy膰. Przypominasz sobie, czy kto艣 by艂 wtedy na korytarzu?

- John Kenneally. Kimmie zamar艂a.

- W膮tpi臋, by to by艂 on.

Przewr贸ci艂am oczami, zastanawiaj膮c si臋, dlaczego wci膮偶 go broni艂a. W zesz艂ym semestrze John by艂 dla Bena paskudny. Gn臋bi艂 go, gdy tylko mia艂 ku temu okazj臋. Kimmie nadal uwa偶a艂a go za atrakcyjnego i regularnie mi przypomina艂a, jaki jest seksowny.

- Naprawd臋 uwa偶asz, 偶e to nie Matt? - spyta艂am, wskazuj膮c na li艣cik.

- Pytasz powa偶nie?

- A wygl膮dam, jakbym 偶artowa艂a? - Poczu艂am, 偶e moja twarz robi si臋 gor膮ca.

- Przecie偶 dosta艂 zakaz zbli偶ania si臋 do ciebie.

- I co z tego?

- Nie by艂by a偶 tak g艂upi.

- A podobny charakter pisma?

- Kto艣 u偶y艂 czerwonego markera i pisa艂 drukowanymi literami. Wielka mi rzecz. Gdybym tworzy艂a taki li艣cik, pewnie te偶 bym tak zrobi艂a.

- Doprawdy? - U艣miechn臋艂am si臋 ironicznie.

- Chocia偶 nie. Ja napisa艂abym list na maszynie. I za艂o偶y艂abym r臋kawiczki, 偶eby nikt nie znalaz艂 moich odcisk贸w palc贸w. A telefony wykonywa艂abym z r贸偶nych, wybieranych przypadkowo budek telefonicznych.

- Brzmi, jakby艣 mia艂a to dobrze zaplanowane.

- Kochanie, mam wi臋cej plan贸w, ni偶 Wes chowa w szafie par paskudnych but贸w.

- To du偶o. - Zacz臋艂am si臋 艣mia膰.

- Ot贸偶 to - odpar艂a z westchnieniem.


Rozdzia艂 11

7 lutego 1984

Drogi Pami臋tniczku!

Wczoraj na lekcji plastyki pani Trigger kaza艂a mi podrze膰 m贸j obrazek i wyrzuci膰 do kosza. By艂 to autoportret, na kt贸rym mia艂am jasnoczerwone kreski na nadgarstkach. Powiedzia艂am nauczycielce, 偶e to 艣lady po rozlanym lakierze do paznokci, a nie krew.

Pani Trigger stwierdzi艂a, 偶e to wygl膮da zbyt przera偶aj膮co i 偶e dziewczynki w moim wieku powinny malowa膰 艂adne rzeczy, takie jak kucyki i 艂膮ki pe艂ne kwiat贸w.

Ale to do mnie nie pasuje.

Sztuka jest dla mnie sposobem, by wyrzuci膰 z siebie r贸偶ne rzeczy. Zreszt膮 i tak niemal wszystko, co rysuj臋 lub maluj臋, si臋 dzieje. Staje si臋 prawd膮, co jest jednym z powod贸w, dla kt贸rych my艣l臋, 偶e mo偶e powinnam porzuci膰 tworzenie. Ale tylko sztuka sprawia, 偶e czuj臋 si臋 wyj膮tkowo, gdy szybciej ni偶 inni wiem, co si臋 stanie.

Z mi艂o艣ci膮, Alexia


Rozdzia艂 12

Po wyj艣ciu Kimmie i wycieczce z tat膮 do Taco Bell, by zazna膰 wspania艂o艣ci niesurowego jedzenia, le偶a艂am w 艂贸偶ku, zastanawiaj膮c si臋, czy pos艂ucha膰 rady Kimmie i zadzwoni膰 do Bena.

By艂o po jedenastej i nie mog艂am zasn膮膰. Kusi艂o mnie, by zej艣膰 do pracowni. Zamiast tego chwyci艂am z p贸艂ki pierwsz膮 lepsz膮 ksi膮偶k臋 - Nastolatki i techniki jogi. No oczywi艣cie - prezent od mamy. Mia艂a d艂ugi wst臋p o szukaniu wewn臋trznego „Om". Pr贸bowa艂am przeczyta膰 kilka pierwszych stron, ale nie potrafi艂am si臋 skupi膰. Ostatecznie si臋gn臋艂am po kom贸rk臋 i wystuka艂am numer Bena.

- Cze艣膰. - Odebra艂 ju偶 po pierwszym dzwonku.

- Obudzi艂am ci臋?

- Nie. Nie mog艂em zasn膮膰. - Ja te偶.

Nast膮pi艂a kilkusekundowa cisza, m膮cona jedynie odg艂osem naszych oddech贸w, ale po chwili us艂ysza艂am d藕wi臋k autoalarmu.

- Gdzie jeste艣? - spyta艂am.

- W艂贸cz臋 si臋 po okolicy. W艂a艣nie podjecha艂em na stacj臋 benzynow膮.

- Gdzie? Zn贸w cisza.

- Nie chcesz mi powiedzie膰? - zapyta艂am.

- Nie w tym rzecz.

- A zatem? Milcza艂.

- Niewa偶ne. - Serce wali艂o mi jak oszala艂e. - Mia艂am nadziej臋, 偶e b臋dziemy mogli porozmawia膰. Ale nie przez telefon. Musimy si臋 spotka膰.

- Nie mo偶esz zaczeka膰 z tym do jutra?

- Nie bardzo - odpar艂am. - To wa偶ne. Nie odpowiedzia艂. W s艂uchawce rozleg艂y si臋 syreny radiowoz贸w. Wygl膮da艂o na to, 偶e zbli偶a艂y si臋 do miejsca, gdzie by艂.

- Co tam si臋 dzieje?

- Dobra - rzuci艂, ignoruj膮c pytanie. - Podjad臋 do ciebie.

Roz艂膮czy艂 si臋, a ja si臋gn臋艂am po p艂aszcz. Liczy艂am, 偶e wybierzemy si臋 na przeja偶d偶k臋. Nieca艂e dwie minuty p贸藕niej us艂ysza艂am dochodz膮cy z ulicy odg艂os silnika. Otworzy艂am szeroko okno, a Ben podjecha艂 pod m贸j dom, zsiad艂 z motoru i zdj膮艂 kask.

Wygl膮da艂 jeszcze lepiej ni偶 rano. Czarna sk贸rzana kurtka opina艂a mu si臋 na torsie. Spojrza艂 na mnie.

Pomacha艂am. Ledwie si臋 powstrzyma艂am, by nie wybiec i nie pa艣膰 mu w ramiona.

- Cze艣膰 - powiedzia艂, gdy podszed艂 ju偶 na tyle blisko, abym mog艂a go us艂ysze膰.

- Hej.

U艣miechn膮艂 si臋 lekko, jakby te偶 chcia艂 ze mn膮 o czym艣 porozmawia膰.

- Pojedziemy gdzie艣? - spyta艂am.

- Nie musimy - odpar艂. - Mo偶esz mi wszystko powiedzie膰 tutaj... I teraz.

T臋tno mi przyspieszy艂o. Kusi艂o mnie, 偶eby zaprosi膰 Bena do 艣rodka, mie膰 go przez chwil臋 w swoim pokoju. Zerkn臋艂am na drzwi do swojej sypialni, blokowa艂 je plecak.

- Prosz臋 - wyszepta艂am, czuj膮c przymus ucieczki. Nie chcia艂am, 偶eby rodzice nakryli nas razem. - Mo偶esz nas gdzie艣 zabra膰?

Ben popatrzy艂 na motor.

- Przejd藕my si臋 lepiej. Ulice s膮 dzi艣 艣liskie. Nie wybaczy艂bym sobie, gdyby艣my wpadli na jakie艣 drzewo.

Wiedzia艂am, 偶e to wym贸wka. Ben nie chcia艂 nigdzie jecha膰, bo wtedy musia艂abym go dotkn膮膰. Pokona艂am parapet, zasun臋艂am zas艂ony i zamkn臋艂am okno. Potem zeskoczy艂am na ziemi臋 w pe艂ni 艣wiadoma tego, 偶e Ben mi nie pomo偶e.

Ruszyli艣my ulic膮. Min臋li艣my stoj膮cy po prawej dom Davisa Millera. 艢wiat艂o w jego sypialni by艂o wci膮偶 w艂膮czone. Mo偶e on te偶 nie m贸g艂 zasn膮膰.

Zapad艂a niezr臋czna cisza. S艂ysza艂am tylko skrzypienie 偶u偶lu i 艣niegu pod butami. Spojrza艂am na d艂onie Bena. Przypomnia艂am sobie t臋 noc w Knead, kiedy jego umazane glin膮 palce w艣lizgn臋艂y mi si臋 pod bluzk臋, a pod wp艂ywem jego dotyku p艂on臋艂am.

- Przepraszam za rano - mrukn膮艂 w ko艅cu. - Nie chcia艂em zachowa膰 si臋 jak dupek.

- Nie zachowa艂e艣 si臋 jak dupek... - sk艂ama艂am.

- Naprawd臋 mi na tobie zale偶y. - Zatrzyma艂 si臋 i odwr贸ci艂 w moj膮 stron臋. Usta spierzch艂y mu z zimna.

- Ciesz臋 si臋 - odpar艂am z zar贸偶owionymi policzkami. - Bo mi tak偶e na tobie zale偶y.

Stali艣my pod latarni膮. Ben zamilk艂 na chwil臋. Patrzy艂 na mnie. Widzia艂 moje targane wiatrem w艂osy, oczy 艂zawi膮ce od zimna i to, 偶e nie mog臋 przesta膰 zagryza膰 warg. Przynajmniej wydaje mi si臋, 偶e to w艂a艣nie widzia艂.

- No wi臋c o czym chcia艂a艣 porozmawia膰? - spyta艂, ruszaj膮c przed siebie.

- O dotykaniu. - Spojrza艂am mu w twarz, chc膮c zobaczy膰 w niej jak膮艣 reakcj臋.

- Wiesz, 偶e nie mog臋.

- Wiem, 偶e nie chcesz mnie dotkn膮膰. - Poprawi艂am go. - Ale nie o tym mia艂am zamiar m贸wi膰.

- O czym zatem?

- Zastanawia艂am si臋... - Nabra艂am powietrza. - Czy umiej臋tno艣ci psychometryczne mog臋 si臋 przenosi膰 z jednej osoby na drug膮.

Zatrzyma艂 si臋. Po jego minie widzia艂am, 偶e jest szczerze zdumiony.

- O czym ty m贸wisz?

- Czy to znaczy „nie"?

- To nie wirus - o艣wiadczy艂. - Jasnowidze nie przekazuj膮 swoich mocy stoj膮cym obok ludziom przy ka偶dym kichni臋ciu.

Wiedzia艂am, 偶e moja teoria brzmi jak wariactwo. Ben przygl膮da艂 mi si臋, czekaj膮c na jakie艣 wyja艣nienie. D艂onie mi si臋 spoci艂y z nerw贸w.

- Co si臋 dzieje? - zapyta艂.

- Trudno to wyja艣ni膰 - odpar艂am. - Zacz臋艂y mi si臋 przytrafia膰 dziwne rzeczy.

- Jakie?

Opowiedzia艂am mu o kluczu i butelce, o tym, jak wyrze藕bi艂am jego rami臋, a potem o oczach wygl膮daj膮cych przez szyb臋 w drzwiach.

- Tylko tyle? - U艣miechn膮艂 si臋, jakby mu ul偶y艂o. - Butelka? Klucz? Przecie偶 to zwyczajne przedmioty, prawda?

- Niezupe艂nie. Nie wtedy, kiedy jeden z nich ma bardzo konkretny znaczek z owocem granatu.

- Mo偶e widzia艂a艣 go w sklepie i z jakiego艣 powodu pod艣wiadomie go zapami臋ta艂a艣. Z kluczem mog艂o by膰 podobnie. Mo偶e cz膮stka ciebie wiedzia艂a, 偶e zostawi艂a艣 klucze w domu.

- A jak wyja艣nisz reszt臋? Te rze藕by, kt贸re maj膮 zwi膮zek z tob膮?

G艂o艣no prze艂kn膮艂 艣lin臋, a ja patrzy艂am na jego szyj臋.

- Nie wiem - przyzna艂 wreszcie, staraj膮c si臋 wepchn膮膰 d艂onie jeszcze g艂臋biej do kieszeni, chocia偶 si臋gn膮艂 ju偶 szw贸w. - Mo偶e wyrze藕bi艂a艣 to, bo t臋sknisz za tym, co by艂o kiedy艣.

- Owszem, t臋skni臋. - Czeka艂am, a偶 odpowie tym samym, ale Ben milcza艂.

Odwr贸ci艂am wzrok, by nie zdradzi膰 emocji, chocia偶 czu艂am, 偶e oczy powoli zachodz膮 mi 艂zami, a w sercu narasta przeszywaj膮cy b贸l.

- Dobrze si臋 czujesz? - spyta艂. Skin臋艂am.

Musia艂 wyczu膰, 偶e si臋 zdenerwowa艂am, bo zn贸w ruszyli艣my wzd艂u偶 ulicy Columbus.

To na niej potr膮cono Debbie Marcus.

- Mo偶e powinni艣my ju偶 powiedzie膰 sobie dobranoc - rzek艂am, czuj膮c ciarki pe艂zn膮ce mi w d贸艂 kr臋gos艂upa.

- Na pewno?

Skin臋艂am i si臋 odwr贸ci艂am. Przyspieszy艂am kroku. Chcia艂am uciec, chocia偶 zaledwie pi臋膰 minut wcze艣niej umiera艂am z ch臋ci, by zn贸w si臋 z nim spotka膰.

W ciszy przeszli艣my kilka przecznic. Rozlega艂 si臋 tylko d藕wi臋k naszych krok贸w. S艂ysza艂am te偶 dyszenie pr贸buj膮cego nad膮偶y膰 za mn膮 Bena. Nim si臋 zorientowa艂am, byli艣my z powrotem pod moim domem. Mrukn臋艂am mu „do widzenia" i skierowa艂am si臋 do swojego okna. Do oczu cisn臋艂y mi si臋 艂zy.

- Camelia, poczekaj! - zawo艂a艂 Ben.

Niech臋tnie si臋 zatrzyma艂am i odwr贸ci艂am do niego. Czujnik ruchu zainstalowany przed domem w艂膮czy艂 艣wiat艂o na werandzie.

- Nie b膮d藕 taka.

- Jaka? Mam nic nie czu膰? Jak ty?

Ben podszed艂 w moim kierunku, zupe艂nie jakby chcia艂 mnie przytuli膰. Ale si臋 zatrzyma艂. Usta mu zadr偶a艂y. Chyba zamierza艂 co艣 powiedzie膰, ale zrezygnowa艂.

Albo to, co mia艂 do przekazania, by艂o dla mnie zbyt bolesne.

- Je艣li nie mog臋 by膰 z tob膮, to nie mog臋 te偶 z tob膮 przebywa膰 - rzuci艂am wreszcie, ocieraj膮c 艂zy r臋kawem. - Nie umiem udawa膰, 偶e to, co by艂o mi臋dzy nami, nie istnia艂o.

Ben odwr贸ci艂 wzrok. Jego oczy by艂y r贸wnie czerwone jak moje.

- Przykro mi - wyszepta艂.

- Mnie r贸wnie偶.

W piersi poczu艂am niezno艣ny ucisk. Odwr贸ci艂am si臋, Ucz膮c w g艂臋bi serca, 偶e Ben zn贸w mnie zatrzyma. Us艂ysza艂am silnik jego motoru. Ruszy艂 i znikn膮艂.


Rozdzia艂 13

Po odje藕dzie Bena stara艂am si臋 trzyma膰 w gar艣ci, przynajmniej do chwili, gdy wejd臋 do pokoju. Ruszy艂am w kierunku parapetu, ale co艣 mnie zatrzyma艂o.

Okno by艂o otwarte na o艣cie偶, a zas艂ony powiewa艂y na wietrze. Mog艂abym przysi膮c, 偶e wychodz膮c, zamkn臋艂am je szczelnie i zas艂oni艂am.

Podesz艂am powoli i zerkn臋艂am do 艣rodka. Z miejsca, w kt贸rym sta艂am, wszystko wygl膮da艂o zupe艂nie normalnie, dok艂adnie tak jak przed moim wyj艣ciem. Spojrza艂am za siebie. Ulica ton臋艂a w mroku. Panowa艂 spok贸j.

Podci膮gn臋艂am si臋 na parapet. W oczy rzuci艂a mi si臋 le偶膮ca na pod艂odze czerwona koperta.

Wdrapa艂am si臋 do 艣rodka i j膮 podnios艂am. Zastanawia艂am si臋, czy rodzice wchodzili do mojej sypialni, kiedy mnie nie by艂o. Mo偶e jedno z nich j膮 upu艣ci艂o... wiedzieli w takim razie, 偶e wymkn臋艂am si臋 z domu. Popatrzy艂am na drzwi. Nadal by艂y zamkni臋te i przyblokowane plecakiem.

Zerkn臋艂am na otwarte okno. Chcia艂am je zamkn膮膰. Blokowa艂o si臋, chocia偶 napiera艂am na nie ca艂ym ci臋偶arem. 艢wiat艂o na podje藕dzie pali艂o si臋, jakby kto艣 wci膮偶 tam by艂.

Opu艣ci艂am rolet臋, zaci膮gn臋艂am zas艂ony i usiad艂am na skraju 艂贸偶ka, staraj膮c si臋 opanowa膰 narastaj膮cy w piersi krzyk. Cz臋艣膰 mnie mia艂a nadziej臋, 偶e to Ben podrzuci艂 mi kopert臋. Mo偶e chcia艂 mi tak powiedzie膰 co艣, czego nie potrafi艂 wyzna膰, patrz膮c mi w oczy.

Dr偶膮cymi palcami rozerwa艂am papier. W 艣rodku by艂y dwie fotografie.

Na pierwszej zobaczy艂am kapliczk臋. Bukiety kwiat贸w zdobi艂y szczyt klifu. Sta艂o tam te偶 oprawione w ramki zdj臋cie brunetki. Wygl膮da艂a na kilka lat m艂odsz膮 ode mnie.

Poczu艂am ucisk w piersi. Przyjrza艂am si臋 uwa偶niej. Dostrzeg艂am 艣cie偶k臋 wydeptan膮 przez las a偶 do miejsca, w kt贸rym tamtego feralnego dnia spacerowali Ben i Julie. Miejsce, w kt贸rym spad艂a.

I zgin臋艂a na miejscu.

Na drugiej fotografii kapliczk臋 by艂o wida膰 w oddali. Na pierwszym planie widnia艂y ska艂y umazane graffiti. Mog艂am rozczyta膰 tylko kilka napis贸w - kto艣 nazywa艂 Bena zab贸jc膮 oraz tch贸rzem i 偶yczy艂 mu, by zgni艂 w piekle.

Dr偶膮cymi d艂o艅mi obr贸ci艂am zdj臋cia. Z ty艂u fotografii kapliczki zostawiono dla mnie wiadomo艣膰. Litery bi艂y po oczach w艣ciek艂膮 czerwieni膮: „CHOD殴MY NA SPACER NA KLIF".


Rozdzia艂 14

To nie mo偶e si臋 zn贸w dzia膰.

艢ciska艂am fotografie w d艂oniach, staraj膮c si臋 nie traci膰 panowania - nie krzycze膰, by nie obudzi膰 rodzic贸w.

Chwyci艂am si臋 brzegu biurka. Nie potrafi艂am powstrzyma膰 miliona pyta艅, kt贸re narodzi艂y si臋 w mojej g艂owie i zatrz臋s艂y ca艂ym 艣wiatem.

Perlisty pot wyst膮pi艂 mi na czo艂o. Kiedy si臋gn臋艂am po chusteczk臋, spostrzeg艂am, 偶e szklanka na stoliku zosta艂a przewr贸cona. Na dywanie ci膮gle nie wysch艂a ka艂u偶a wody, a krople prowadzi艂y w g艂膮b pokoju. Dotar艂o do mnie, 偶e by膰 mo偶e wcale nie jestem sama.

Oddycha艂am g艂臋boko, pr贸buj膮c odp臋dzi膰 strach, ale obr臋cz na piersi zaciska艂a mi si臋 coraz mocniej. Rzuci艂am zdj臋cia na 艂贸偶ko i wzi臋艂am z biurka no偶yk do otwierania list贸w. By艂am gotowa do walki.

Powoli schyli艂am si臋 do pod艂ogi. Oczami wyobra藕ni widzia艂am Matta: jego b艂臋kitne oczy, szalony u艣miech i to, jak chwyci艂 mnie tamtego dnia, gdy wyjawi艂, 偶e to on mnie 艣ledzi艂 i 偶e nale偶ymy do siebie.

Z no偶ykiem zaci艣ni臋tym w d艂oni si臋gn臋艂am ku narzucie na 艂贸偶ko. Szybkim ruchem podci膮gn臋艂am j膮 w g贸r臋.

Ujrza艂am Matta - gro藕b臋 kryj膮c膮 si臋 w jego spojrzeniu. Szybko zorientowa艂am si臋 jednak, 偶e jestem sama, 偶e to tylko sztuczki p艂atane przez moj膮 wyobra藕ni臋. Musia艂am si臋 uspokoi膰.

Sprawdzi艂am szaf臋. R贸wnie偶 by艂a pusta. Stan臋艂am na 艣rodku pokoju i policzy艂am do dziesi臋ciu. Pr贸bowa艂am zdecydowa膰, co mam robi膰. Jaka艣 cz膮stka mnie krzycza艂a, by p贸j艣膰 do rodzic贸w i wszystko im opowiedzie膰, inna - zadzwoni膰 do Kimmie.

Ale nie chcia艂am zn贸w us艂ysze膰 z jej ust, 偶e to tylko kolejny g艂upi 偶art. Ca艂odobowa rodzicielska ochrona te偶 mi si臋 nie u艣miecha艂a. Przez trzy miesi膮ce po aresztowaniu Matta sytuacja wygl膮da艂a tak, 偶e nawet gdy by艂am w 艂azience, mama puka艂a i pyta艂a, czy wszystko w porz膮dku, czy nie potrzebuj臋 pomocy i dlaczego siedz臋 tam tak d艂ugo. Wszystko dopiero teraz zaczyna艂o wraca膰 do normy.

Przynajmniej tak mi si臋 wydawa艂o.

Wzi臋艂am zdj臋cia, kopert臋 i ruszy艂am na d贸艂, do mojej pracowni. Przypomnia艂am sobie co艣, co czyta艂am w internecie o psychometrii - spos贸b, w jaki mo偶na rozwin膮膰 swoje umiej臋tno艣ci poprzez praktyk臋 i medytacj臋. Przez dobrych dwadzie艣cia minut skupia艂am si臋 na zdj臋ciach i li艣ciku, a偶 wreszcie odci臋艂am sobie 艣wie偶y kawa艂ek gliny.

Pilnuj膮c, aby moje palce by艂y wilgotne, obraca艂am materia艂 na stole, a偶 poczu艂am, 偶e jestem gotowa, by rze藕bi膰. Zamkn臋艂am oczy, staraj膮c si臋 jednocze艣nie otworzy膰 umys艂, tak jak sugerowa艂 to artyku艂. Kilka minut p贸藕niej by艂am przekonana, 偶e za bardzo si臋 staram. W g艂owie pojawia艂y mi si臋 przypadkowe obrazy: muszle, p臋dzle, po艣ciel...

Mimo wszystko nie poddawa艂am si臋. Wyt臋偶a艂am s艂uch, by pochwyci膰 ka偶dy, nawet najcichszy d藕wi臋k. Pami臋ta艂am, co przeczyta艂am - niekt贸rzy z darem psychometrii s艂ysz膮 g艂osy zwi膮zane z tym, czego dotykaj膮.

Ale niczego nie us艂ysza艂am, a jedynym obrazem, kt贸ry nie chcia艂 mnie opu艣ci膰 i kt贸ry sprawia艂, 偶e krew kr膮偶y艂a mi szybciej, by艂a ryba, miecznik wyskakuj膮cy z morza.

Z bezsilno艣ci zacz臋艂am rze藕bi膰 t臋 wizj臋. By艂am przekonana, 偶e to strata czasu. A jednak, kiedy sko艅czy艂am, usiad艂am i przygl膮da艂am si臋 glinianej rybie, powtarzaj膮c w g艂owie s艂owo „miecznik". Szuka艂am w tym jakiegokolwiek sensu.

Nie umia艂am przesta膰 my艣le膰 o rozmowie z Benem. Powiedzia艂 mi, 偶e psychometria nie jest zara藕liwa. Nie wyjawi艂am mu jednak, 偶e rze藕bi膮c jego rami臋, s艂ysza艂am jego g艂os.

Czy to zmieni艂oby opini臋 Bena?

Ponownie spojrza艂am na fotografie. Sama nie wiedzia艂am ju偶, w co wierzy膰. W 偶o艂膮dku wci膮偶 czu艂am ogromn膮 gul臋. Powtarza艂am sobie, 偶e Matt zosta艂 wyrzucony ze szko艂y, 偶e s膮d nakaza艂 mu trzymanie si臋 ode mnie z daleka. Mimo tego w g艂owie mi szumia艂o od nat艂oku my艣li, od zastanawiania si臋, 偶e mo偶e zdj臋cia s膮 od niego, a li艣cik ze szko艂y od kogo艣 zupe艂nie innego. Nie, to te偶 nie mia艂o sensu. Przecie偶 li艣cik z 艂azienki uprzedza艂 mnie, 偶e to jeszcze nie koniec, a teraz dosta艂am kopert臋.

Przebieg艂am palcami po zdj臋ciu kapliczki, skupiaj膮c wzrok na fotografii Julie. By艂a 艂adna. Mia艂a d艂ugie ciemne w艂osy zwi膮zane z ty艂u wst膮偶k膮 i du偶e zielone oczy, kt贸re mru偶y艂a, gdy si臋 u艣miecha艂a. Wygl膮da艂a na szcz臋艣liw膮, jakby mo偶liwo艣膰 upadku z klifu nigdy nie przysz艂a jej do g艂owy... A jednak. Fotografia sta艂a pomi臋dzy bukietami r贸偶.

Chwil臋 p贸藕niej zadzwoni艂a moja kom贸rka, a ja przestraszy艂am si臋 nie na 偶arty. Wyj臋艂am j膮 z kieszeni i przy艂o偶y艂am do ucha.

- Halo?

Po drugiej stronie nikt si臋 nie odezwa艂. Panowa艂a absolutna cisza. Kto艣 nas艂uchiwa艂.

- Halo? - powt贸rzy艂am, tym razem g艂o艣niej.

Wci膮偶 brak odpowiedzi. Roz艂膮czy艂am si臋 i sprawdzi艂am ostatnie telefony. Numer Kimmie. Od razu do niej oddzwoni艂am z numeru domowego.

- Jest pierwsza w nocy - powiedzia艂a od razu. Jej g艂os brzmia艂, jakby co艣 wypi艂a.

- Przecie偶 to ty do mnie dzwoni艂a艣.

- Wcale nie.

- Owszem. - Jeszcze raz spojrza艂am na wy艣wietlacz. - M贸j telefon twierdzi, 偶e jeste艣 ostatni膮 osob膮, kt贸ra do mnie dzwoni艂a.

- Tak, ale to by艂o oko艂o jedenastej trzydzie艣ci.

- Naprawd臋? - Jeszcze raz popatrzy艂am na wykaz. Jedno po艂膮czenie nieodebrane. Czemu nie s艂ysza艂am dzwonka? - M贸j telefon dzwoni艂 przed momentem, ale nikt si臋 nie odezwa艂.

- Nienawidz臋 kom贸rek. To znaczy, kocham je, ale te偶 ich nienawidz臋. Przez moj膮 ledwie s艂ycha膰, co m贸wi osoba po drugiej stronie. Zero d藕wi臋ku. A identyfikacja numeru w po艂owie przypadk贸w w og贸le nie dzia艂a.

- Nie usiad艂a艣 przypadkiem na niej? - spyta艂am. Przypomnia艂am sobie, 偶e kiedy艣 w ten spos贸b zadzwoni艂am do Wesa.

- S艂ucham?

- Niewa偶ne.

- No i dobrze. - Zacz臋艂a si臋 艣mia膰. - Co jest?

- Chyba powinnam ci臋 spyta膰 o to samo.

- A, racja. - Zn贸w 艣miech. - Pierwsza do ciebie dzwoni艂am. Naprawd臋 jeszcze nie 艣pisz?

- Ty te偶 nie wydajesz si臋 wytr膮cona ze snu. - Przynajmniej jej g艂os brzmia艂 ju偶 normalnie.

- Winna, wysoki s膮dzie. Pracowa艂am nad projektami. Nie mog艂am spa膰, wi臋c pomy艣la艂am, 偶e pozszywam to i owo, ale wysz艂o krzywo. Naprawd臋 musz臋 spr贸bowa膰 tych pastylek rumiankowych twojej mamy.

- To zn贸w si臋 sta艂o - przerwa艂am jej wyk艂ad o szwach.

- Dosta艂a艣 wysypk臋 na ty艂ku?

- Nie. Dosta艂am kolejny list.

- Powa偶nie? Przez nast臋pnych dziesi臋膰 minut opowiada艂am Kimmie o zdj臋ciach, otwartym oknie i spacerze z Benem.

- A teraz chce ci臋 zabra膰 na klif? - spyta艂a.

- Nie powiedzia艂am, 偶e te zdj臋cia s膮 od niego.

- Ale to mo偶liwe. Przecie偶 by艂 na miejscu. Mia艂 sposobno艣膰 wrzuci膰 ci co艣 do pokoju, kiedy nie patrzy艂a艣.

- Niby czemu? Te zdj臋cia sugeruj膮, 偶e jest zab贸jc膮. - Mo偶e chce, by艣 go w ten spos贸b postrzega艂a.

- B膮d藕 powa偶na.

- Staram si臋. - Westchn臋艂a. - Chyba nie spodziewasz si臋, 偶e o pierwszej w nocy b臋d臋 w stanie rozgry藕膰 pokr臋cony spos贸b my艣lenia jakiego艣 prze艣ladowcy.

- Tak naprawd臋 to nie my艣lisz o nim w ten spos贸b, prawda? - Ponownie rzuci艂am okiem na zdj臋cie kapliczki. Podziwia艂am urod臋 Julie, uroczy u艣miech i rumiane policzki. Jej d艂o艅 spoczywa艂a pod brod膮. Wygl膮da艂a na bardzo sympatyczn膮. Mog艂abym si臋 z ni膮 przyja藕ni膰.

- Wiesz, co jest naprawd臋 dziwne? - spyta艂a, ignoruj膮c pytanie. - To, 偶e zn贸w dosta艂a艣 zdj臋cia. Zupe艂nie, jakby kto艣 na艣ladowa艂 Matta.

- Wiem - odpar艂am, wspominaj膮c miniony wrzesie艅. W贸wczas cz臋sto otrzymywa艂am robione mi z ukrycia zdj臋cia - na ulicy, przed szko艂膮, na zakupach...

Wszystkie mia艂y pokaza膰, 偶e jestem obserwowana.

- Oczywi艣cie je艣li to na艣ladowca, to zapewne tylko 偶artuje - stwierdzi艂a moja przyjaci贸艂ka.

- Ale to nie na艣ladowca. Na zdj臋ciach nie wida膰 mnie.

- Co sprowadza nas z powrotem do Bena. Mo偶e to naprawd臋 on je zostawi艂. Mo偶e s膮dzi艂, 偶e stworzy mi臋dzy wami dystans. Powiedzia艂 przecie偶, 偶e potrzebuje przestrzeni.

- To do艣膰 drastyczny spos贸b, 偶eby j膮 wywalczy膰, nie uwa偶asz? Mo偶e nie chce by膰 ze mn膮, ale wci膮偶 zale偶y mu na tym, co o nim my艣l臋. Przynajmniej tak膮 mam nadziej臋.

- Niewielkie po艣wi臋cenie dla rzeczonej przestrzeni.

- Dobre. Teraz naprawd臋 my艣lisz jak morderca - odparowa艂am. Nie przekonywa艂a mnie jej teoria.

- Taki dar. - Zachichota艂a i nagle westchn臋艂a. - W艂a艣nie uk艂u艂am si臋 ig艂膮.

- Pora od艂o偶y膰 ostre przedmioty.

- Dzi臋ki za przypomnienie, po co dzwoni艂am - stwierdzi艂a. - My艣la艂am, 偶e zechcesz wiedzie膰, co us艂ysza艂am o Matcie. Jest w Luizjanie. Nie 偶artuj臋. Zmusi艂am Todda McCaffreya, by powt贸rzy艂 mi to trzy razy. Todd to m贸j ulubiony smak miesi膮ca, tak nawiasem m贸wi膮c. Widzia艂a艣, jak pi臋knie prezentuje si臋 w d偶insach? Jest niczym jin do mojego jang.

- Co Matt robi w Luizjanie?

- Uczestniczy w programie Domy dla ludzko艣ci. Pojecha艂 tam pom贸c w odbudowie dom贸w po huraganie Katrina. Najwyra藕niej uwa偶a, 偶e w ten spos贸b odpokutuje to, 偶e uczyni艂 z twego 偶ycia piek艂o. Bla bla bla.

- Wow. - Ta wiadomo艣膰 naprawd臋 mnie zaskoczy艂a. Nie wiedzia艂am, jak powinnam si臋 czu膰.

- W rzeczy samej, wow. Todd chce si臋 ze mn膮 um贸wi膰 w ten weekend. Co s膮dzisz o hiszpa艅skiej restauracji i lekcjach salsy na pierwsz膮 randk臋?

- Czy on nie umawia si臋 z Debbie Marcus? Biedaczka dopiero co wysz艂a ze 艣pi膮czki.

- W艂a艣ciwie to zerwali, nim w ni膮 zapad艂a - u艣wiadomi艂a mnie Kimmie. - Przed wypadkiem. Todd twierdzi, 偶e Debbie jest niesamowicie neurotyczna i irytuj膮ca.

- Ciekawe.

- Co najmniej. W ka偶dym razie uzna艂am, 偶e powinna艣 wiedzie膰 o Matcie, bo by艂a艣 taka przera偶ona tym listem z 艂azienki. Ch艂opak znikn膮艂 z afisza, wi臋c mo偶e teraz wreszcie odpoczniesz.

Westchn臋艂am z ulg膮, ale nie by艂am jeszcze gotowa, by uzna膰 ca艂膮 spraw臋 za 偶art.


Rozdzia艂 15

Nast臋pnego dnia w szkole postanowi艂am stworzy膰 w艂asn膮 przestrze艅. Matt podobno przebywa艂 w Luizjanie, wi臋c czu艂am si臋 troch臋 swobodniej - chcia艂am sprawdzi膰, jak potocz膮 si臋 sprawy, nim powiem o wszystkim rodzicom.

Min臋艂y mo偶e dwie sekundy, odk膮d wesz艂am do szko艂y, a ju偶 spostrzeg艂am Dowcip Dnia. Kto艣 umaza艂 lalk臋 Barbie czym艣, co wygl膮da艂o na czerwony syrop kukurydziany, i powiesi艂 j膮 na samym 艣rodku korytarza na zamienionej w stryczek skakance.

Wok贸艂 lalki zebra艂 si臋 t艂um gapi贸w, 艂膮cznie z Johnem Kenneallym, Toddem McCaffreyem, Davisem Millerem i band膮 idiot贸w z dru偶yny pi艂karskiej. Odbijali lalk臋 w prz贸d i w ty艂, jakby nie mieli nic innego do roboty, jak tylko pokazywanie innym, jakimi s膮 ignorantami.

Min臋艂am ich z zaci艣ni臋tymi z臋bami. Ledwie powstrzyma艂am si臋 od zerwania plastikowego wisielca i wyzwania ich wszystkich od frajer贸w. Z drugiej jednak strony, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, gdy zobaczy艂am t臋 lalk臋, jaka艣 cz膮stka mnie odczu艂a ulg臋. Nie by艂am jedyn膮 ofiar膮 tej histerii. Ka偶dy m贸g艂 si臋 sta膰 celem g艂upich 偶art贸w.

Dwie godziny lekcyjne potem, zamiast zaj膮膰 swoje zwyczajowe miejsce w pracowni chemicznej, poprosi艂am Pot - mana o zmian臋 partnera.

- Znasz zasady - za艣wiergota艂. - Z kimkolwiek usi膮dziesz najpierw, pozostaje twoim partnerem laboratoryjnym do ko艅ca twoich dni... Albo przynajmniej do ko艅ca roku. W przysz艂ym roku na fizyce dokonaj lepszego wyboru.

- Prosz臋 - nalega艂am, staraj膮c si臋 m贸wi膰 cicho. - Mi臋dzy mn膮 i Benem nie uk艂ada si臋 najlepiej.

- Czemu? - spyta艂, ciekawy nowych plotek.

- To skomplikowane - rzek艂am. 呕a艂owa艂am, 偶e w og贸le go o to poprosi艂am.

Pot - man cmokn膮艂 kilka razy, a potem przeczesa艂 t艂uste w艂osy palcami. Odsun臋艂am si臋, aby unikn膮膰 lawiny 艂upie偶u.

- C贸偶. W takim razie odkomplikujmy t臋 sytuacj臋. - Odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 uczni贸w.

Ben wszed艂 wreszcie do sali - dzisiaj zaledwie trzy minuty po dzwonku. Usiad艂 tam, gdzie zwykle, na krze艣le obok mojego miejsca, i patrzy艂 wprost na mnie.

- Czy kto艣 chcia艂by si臋 zamieni膰 na partnera z Cameli膮? - spyta艂 Pot - man.

Niemal偶e wszyscy w klasie obr贸cili si臋 i spojrzeli na Bena, ale nikt nic nie powiedzia艂. Ch艂opak a偶 otworzy艂 usta ze zdziwienia. M贸j kiepski nastr贸j jeszcze si臋 pogorszy艂.

- Ktokolwiek? - nalega艂 nauczyciel. U艣miech na jego wargach zdradza艂, 偶e bawi go ta sytuacja.

Ben patrzy艂 na mnie. Jego oczy zrobi艂y si臋 szkliste.

- Licz臋 do trzech. Raz... Dwa...

Nadal wszyscy milczeli, a ja poczu艂am ulg臋. Zajm臋 swoje miejsce i wszystko wr贸ci do normy.

Zebra艂am ksi膮偶ki i powoli ruszy艂am przed siebie. Ale w贸wczas Rena Maruso podnios艂a r臋k臋.

- Ja si臋 zamieni臋 - powiedzia艂a.

- Sprzedany! - krzykn膮艂 Pot - man, u偶ywaj膮c stalowego wska藕nika niczym m艂otka licytacyjnego.

Rena wsta艂a, przesz艂a przez sal臋 i usiad艂a obok Bena. Na moim miejscu. Zacisn臋艂am z臋by. Powtarza艂am sobie, 偶e tak b臋dzie lepiej, 偶e Ben r贸wnie偶 tego chcia艂. Wczoraj wieczorem wyra藕nie to powiedzia艂.

Nauczyciel odwr贸ci艂 si臋, by napisa膰 co艣 na tablicy, a ja zaj臋艂am nowe miejsce z przodu sali. Zerkn臋艂am na Bena.

On tak偶e na mnie patrzy艂. Chcia艂am bezg艂o艣nie go przeprosi膰, ale nim zdo艂a艂am to uczyni膰, odwr贸ci艂 wzrok. Dla niego sprawa by艂a zako艅czona.

Tak samo jak nasz zwi膮zek.


Rozdzia艂 16

Po szkole posz艂am do Knead. Cieszy艂am si臋, 偶e zajm臋 si臋 prac膮, 偶e przygotowania do zaj臋膰 i opr贸偶nianie pieca odci膮gnie mnie od refleksji nad totaln膮 tragedi膮, jak膮 sta艂o si臋 moje 偶ycie.

Po przedyskutowaniu z Kimmie i Wesem sytuacji z Benem na lunchu, czu艂am si臋 odrobin臋 lepiej. Oboje stwierdzili, 偶e ch艂opak mia艂 swoj膮 szans臋, 偶e dobrze post膮pi艂am, prosz膮c o zmian臋 partnera.

- Nie poprosi艂a艣 tylko o zmian臋 partnera - m贸wi艂 Wes, podkre艣laj膮c wag臋 swej wypowiedzi poprzez uderzanie powietrza pustym kartonikiem po soku. - Odzyska艂a艣 fragment swego 偶ycia. Powiedzia艂a艣: „Jestem godna po偶膮dania", „Szanuj臋 si臋", „Zas艂uguj臋 na wi臋cej".

- Witamy w艣r贸d nas doktora Phila (Doctor Phil - ameryka艅ski psycholog i terapeuta. Prowadzi w telewizji talk - show.) Juniora - kpi艂a Kimmie.

- Powinna艣 艣wi臋towa膰 swoj膮 wolno艣膰 - ci膮gn膮艂 Wes. - A nie zastanawia膰 si臋 nad tym, co mo偶e czu膰 Ben. Pytam ci臋: co ty czu艂a艣, kiedy zesz艂ej nocy odjecha艂, zostawiaj膮c ci臋 na pastw臋 losu?

- Czu艂a zimno - wtr膮ci艂a Kimmie. - Wczoraj by艂o jakie艣 dziesi臋膰 stopni poni偶ej zera.

- Jak 艣mie膰 - odpowiedzia艂am, d藕gaj膮c widelcem czerwon膮 papk臋, kt贸r膮 panie na sto艂贸wce nazwa艂y ameryka艅skim gulaszem. - Czu艂am si臋 jak 艣mie膰.

- Ot贸偶 to - rzek艂 Wes. - Pora zostawi膰 to za sob膮 i wywali膰 艣mieci ze swojego 偶ycia.

- Jasne - przytakn臋艂am z minimalnym entuzjazmem. Wiedzia艂am jednak, 偶e Wes ma racj臋.

I tak oto, cztery godziny p贸藕niej znalaz艂am si臋 w pracowni i rozstawia艂am ko艂a garncarskie przed kolejn膮 lekcj膮. W g艂owie dzwoni艂a mi mantra Wesa: powtarza艂am sobie, 偶e jestem godna po偶膮dania, zas艂uguj臋 na wi臋cej, 偶e szanuj臋 si臋 i podziwiam. Z jakiego艣 powodu to pomog艂o mi si臋 zrelaksowa膰.

Ale w贸wczas poczu艂am na plecach czyj膮艣 d艂o艅.

Obr贸ci艂am si臋, zrzucaj膮c przy tym kubek z p臋dzlami.

Za mn膮 sta艂 Adam.

- Przepraszam - powiedzia艂, schylaj膮c si臋 po p臋dzle. - Zapomnia艂em, jaka jeste艣 nerwowa. 呕eby by艂o jasne, od jakich艣 pi臋ciu minut pr贸bowa艂em zwr贸ci膰 twoj膮 uwag臋.

- O czym ty m贸wisz?

- Wo艂a艂em ci臋, ale chyba zupe艂nie mnie nie s艂ysza艂a艣. Jakby艣 by艂a gdzie艣 indziej. - Postawi艂 kubek z powrotem na stole. - Na pewno dobrze si臋 czujesz?

- Tak. - Stara艂am si臋 by膰 mi艂a. - Potrzebujesz czego艣?

- Zacisk贸w na formy. - Odrzuci艂 kosmyk br膮zowych w艂os贸w sprzed oczu. - Wiesz mo偶e, gdzie Spencer je trzyma?

- W pudle. Na dole, obok pieca.

- 艢wietnie. - U艣miechn膮艂 si臋 i przez chwil臋 przygl膮da艂 si臋 mojej twarzy, jakby upewnia艂 si臋, 偶e wszystko na pewno jest w porz膮dku. - Mog臋 ci pom贸c w ustawianiu? Pewnie i tak wcze艣niej czy p贸藕niej b臋d臋 musia艂 si臋 tego nauczy膰.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮, ale szybko zmieni艂am zdanie. Wygl膮da艂o na to, 偶e ch艂opak naprawd臋 stara艂 si臋 pokaza膰 z lepszej strony. Poda艂am mu kilka blat贸w i wyja艣ni艂am co i jak.

- Co ludzie w tym mie艣cie robi膮 dla zabawy? - spyta艂, uk艂adaj膮c na stole narz臋dzia do rze藕bienia, g膮bki i r贸偶ne spraye.

- Poza robieniem innym g艂upich kawa艂贸w?

- Hmmm. Tak. - U艣miechn膮艂 si臋 pod nosem. - Poza tym.

- Przepraszam - odpar艂am, kr臋c膮c g艂ow膮. Zareagowa艂am idiotycznie.

- Ci臋偶ki dzie艅?

- Ci臋偶ki rok.

- St膮d ta nerwowo艣膰?

- Pewnie tak. - Westchn臋艂am.

- Chcesz o tym porozmawia膰?

- Chc臋 o tym zapomnie膰 - odparowa艂am.

- To mo偶e w pi膮tek wieczorem? Jeste艣 wolna? Obiecuj臋 nie robi膰 偶adnych g艂upich 偶art贸w.

- Nie wiem. - Ca艂kiem mnie zaskoczy艂. - To znaczy raczej nie.

- Jeste艣 zaj臋ta?

- Niezupe艂nie.

- Masz ch艂opaka?

Otworzy艂am usta, 偶eby zacz膮膰 wyja艣nia膰 sytuacj臋, ale Adam mnie ubieg艂.

- Nie przejmuj si臋 - stwierdzi艂. - To nic wielkiego. Po prostu wiem, 偶e zacz臋li艣my troch臋 niefortunnie. Mo偶e kt贸rego艣 dnia, gdy b臋dziesz mia艂a czas, pozwolisz mi to sobie wynagrodzi膰. Mogliby艣my na przyk艂ad p贸j艣膰 na kaw臋.

- Tak. - Pr贸bowa艂am zachowa膰 mi臋dzy nami pokojowe stosunki, ale nie mia艂am zamiaru nigdzie z nim i艣膰. Niewa偶ne, 偶e zaledwie kilka chwil wcze艣niej by艂am zdecydowana zapomnie膰 o Benie.

- Sko艅czy艂em. - Popatrzy艂 na st贸艂. - Chyba 偶e chcesz, bym pom贸g艂 ci w czym艣 jeszcze.

- Nie - odpar艂am, patrz膮c tam gdzie on. Nawet kubki z wod膮 sta艂y idealnie symetrycznie. - Wszystko wygl膮da doskonale.

- Prawda. - Ale nie patrzy艂 na st贸艂, a na moj膮 twarz. Czu艂am intensywno艣膰 jego spojrzenia.

Podnios艂am wzrok i napotka艂am jego spojrzenie. Dr偶a艂am. Sekund臋 p贸藕niej rozleg艂 si臋 dzwonek przy drzwiach.

- Pozdrowienia, klaso pracuj膮ca. - Spencer og艂osi艂 swoje przybycie. Ni贸s艂 skrzyni臋 pe艂n膮 form. - Przed walentynkami b臋dziemy mieli du偶o roboty. Nic tak nie symbolizuje mi艂o艣ci jak cycate kubki i s艂omki w kszta艂cie penis贸w. Musz臋 je odla膰, oczy艣ci膰 i wypali膰. I to szybko. Emeryci i renci艣ci z domu opieki b臋d膮 tu w przysz艂ym tygodniu i nad nimi popracuj膮. Camelio, mog臋 na ciebie liczy膰?

Skin臋艂am g艂ow膮. Ul偶y艂o mi, kiedy Adam poszed艂 na d贸艂. Naprawd臋 docenia艂am, 偶e stara艂 si臋 by膰 uprzejmy. Ale na tak膮 „uprzejmo艣膰" nie jestem gotowa - w ka偶dym razie jeszcze nie teraz.


Rozdzia艂 17

23 lutego 1984

Drogi Pami臋tniczku!

Pani Trigger ma do艣膰 mojej tak zwanej makabrycznej sztuki. Ale ja mam do艣膰 jej tak zwanych genialnych zada艅, wi臋c podejrzewam, 偶e jeste艣my kwita.

A co, je艣li nie chc臋 rysowa膰 miski z owocami? Co, je艣li chc臋 rysowa膰 obrazy, kt贸re mam w g艂owie: matk臋 le偶膮c膮 na ziemi, z ka艂u偶膮 krwi pod g艂ow膮 i walaj膮cymi si臋 obok owocami wysypanymi z rozerwanej torby?

Pr贸bowa艂am rysowa膰 owoce. Naprawd臋. Ale gdy zacz臋艂am szkicowa膰, zatraci艂am si臋 i nie my艣la艂am o zadaniu. Nast臋pne, co pami臋tam, to pani Trigger z lubo艣ci膮 wymawiaj膮c膮 s艂owa krytyki. Rozejrza艂am si臋 - wszyscy narysowali misy z owocami.

A potem spojrza艂am na m贸j blok. Na matk臋, z kt贸rej g艂owy lecia艂a krew i tworzy艂a ka艂u偶臋 na chodniku.

D艂onie zacz臋艂y mi si臋 poci膰, zblad艂am. My艣l臋, 偶e Morgan McCarthy zauwa偶y艂a, bo pos艂a艂a mi pe艂ne odrazy spojrzenie.

Wyrwa艂am rysunek i podar艂am go na kawa艂ki, m贸wi膮c, 偶e nie wyszed艂 tak, jak chcia艂am. Pani Trigger pr贸bowa艂a odebra膰 mi pozosta艂o艣ci, ale uda艂o jej si臋 zdoby膰 tylko d艂o艅 matki. Jak na ironi臋, to wi臋cej, ni偶 sama kiedykolwiek dotkn臋艂am.

Wiem, 偶e pani Trigger podejrzewa, 偶e ze mn膮 jest co艣 nie tak. My艣li, i偶 w mojej g艂owie dzieje si臋 co艣 mrocznego i bardzo z艂ego. I ma racj臋.

Z mi艂o艣ci膮, Alexia


Rozdzia艂 18

P贸藕niej, gdy wr贸ci艂am do domu, okaza艂o si臋, 偶e rodzice ju偶 jedli, ale zostawili mi talerz pszenicznych fajitas, imituj膮cych kurczaka, z dodatkiem zmielonych orzech贸w makadamia i papryczek chili.

- To nowy przepis! - zawo艂a艂a mama. - Daj zna膰, co o nim s膮dzisz!

- Boskie - rzek艂am, popijaj膮c k臋s du偶ym 艂ykiem mleka kokosowego. Byle zabi膰 ten smak.

Mama usiad艂a na sto艂ku obok mnie.

- Jak by艂o w szkole?

- W porz膮dku.

- Tylko tyle? - By艂a lekko obra偶ona. - Co u Bena? Wr贸ci艂?

Skin臋艂am g艂ow膮. Nie powiedzia艂am nic wi臋cej, chocia偶 by艂am pewna, 偶e chce pozna膰 ka偶dy, nawet najdrobniejszy szczeg贸艂. Odk膮d zesz艂ej jesieni zosta艂am porwana, mama musia艂a wiedzie膰 absolutnie wszystko. To dlatego, 偶e nadal czuje si臋 winna, bo nie bardzo si臋 w贸wczas mn膮 interesowa艂a. Nie podejrzewa艂a, 偶e dzia艂o si臋 co艣 z艂ego - ale mia艂a ku temu swoje powody. Ciocia Alexia, siostra mamy, pr贸bowa艂a pope艂ni膰 samob贸jstwo, wi臋c moja rodzicielka zmaga艂a si臋 z w艂asnym dramatem. Wola艂am jej wtedy nie obarcza膰 wyznaniami o dziwnych listach, gro藕bach i ostrze偶eniach.

- Rozmawia艂a艣 z nim? - spyta艂a. Bardzo si臋 stara艂a, 偶eby wyci膮gn膮膰 ze mnie informacje o Benie.

- Kr贸tko.

- I?

- I nie chce si臋 ju偶 ze mn膮 widywa膰. Chce 偶y膰 swoim 偶yciem.

- Przykro mi - rzek艂a, obejmuj膮c mnie ramieniem. Pachnia艂a jak wn臋trze szko艂y jogi, kadzide艂kami o zapachu drzewa sanda艂owego i 艣wiecami. - Mo偶e tak b臋dzie lepiej. Przynajmniej na razie.

Zacisn臋艂am usta. Walczy艂am z pokus膮 ponownego p艂aczu.

- Pogodzi艂a艣 si臋 z jego decyzj膮?

- A jak s膮dzisz?

- My艣l臋, 偶e powr贸t do szko艂y wymaga艂 od niego wiele odwagi. Trudno 偶y膰 z tak膮 reputacj膮, jak膮 on ma. Sporo os贸b by艂o nastawionych przeciw niemu, jeszcze nim otworzy艂 usta.

- J a nie.

- Wiem. Ale danie mu odrobiny przestrzeni mo偶e faktycznie by膰 dobrym pomys艂em. Szczeg贸lnie 偶e o ni膮 poprosi艂.

- M贸wisz jak Wes i Kimmie.

- Masz bystrych przyjaci贸艂, prawda?

Kiedy wsta艂a, aby zrobi膰 sobie herbatk臋 z mniszka lekarskiego (jej wypr贸bowany 艣rodek na stres), ja zmy艂am talerz i podkrad艂am kilka zbo偶owych batonik贸w na p贸藕niej.

Zanim posz艂am do swojego pokoju, zabra艂am z kuchennego sto艂u poczt臋 i odwr贸ci艂am si臋, by powiedzie膰 dobranoc. Mama jednak nie zwraca艂a na mnie uwagi. Wzi臋艂a jedn膮 ze swoich tabletek uspokajaj膮cych i popi艂a herbat膮. Nie zauwa偶y艂a nawet, 偶e wci膮偶 jestem w kuchni.

- Mamo?

- H臋? - Po chwili spojrza艂a na mnie.

- Jak si臋 miewa ciocia Alexia?

- Niezbyt dobrze. Przenosz膮 j膮 do szpitala w Detroit, Maj膮 tam psychiatr臋, kt贸ra chce si臋 ni膮 zaj膮膰... Specjalizuje si臋 w leczeniu kobiet w wieku cioci z tendencjami samob贸jczymi.

- Tutaj nie maj膮 takich specjalist贸w? Upi艂a kolejny 艂yk naparu.

- Nie powinna艣 si臋 o to martwi膰.

- Mo偶e po prostu chc臋 wiedzie膰? Mama odwr贸ci艂a wzrok.

- Nie chc臋 teraz o tym rozmawia膰.

Skin臋艂am niech臋tnie. Zastanawia艂am si臋, czy m贸wi o takich rzeczach podczas terapii. Po tym wszystkim, co si臋 wydarzy艂o ubieg艂ej jesieni, moja niegdy艣 wolna od wszelkiej chemii mama zacz臋艂a raz w tygodniu chodzi膰 do przepisuj膮cego pigu艂ki terapeuty. Ale w domu rzadko o tym wspomina艂a.

- Najad艂a艣 si臋, skarbie? - m贸wi艂a dalej.

- A偶 za bardzo. - Poklepa艂am si臋 po brzuchu. Cieszy艂am si臋, 偶e nie widzia艂a, jak wyrzuca艂am swoj膮 porcj臋.

- W lod贸wce jest wi臋cej, je艣li mia艂aby艣 ochot臋 na dok艂adk臋.

- Dzi臋ki. - Uca艂owa艂am j膮 w policzek.

呕yczy艂am mamie dobrej nocy i posz艂am do 艂贸偶ka. W jakiej艣 cz臋艣ci czu艂am si臋 winna, 偶e mam przed ni膮 tajemnice, ale przede wszystkim cieszy艂am si臋, 偶e oszcz臋dzam jej prawdy.


Rozdzia艂 19

W pokoju rzuci艂am torb臋 z ksi膮偶kami na pod艂og臋 i zacz臋艂am przegl膮da膰 poczt臋. Ostatnio, po wype艂nieniu internetowego formularza dla kandydat贸w na studia, dostawa艂am mn贸stwo list贸w z r贸偶nych uczelni - g艂贸wnie poczt贸wek i folder贸w informacyjnych.

Otworzy艂am du偶膮 kopert臋 nades艂an膮 z Uniwersytetu Hawajskiego. Pr贸bowa艂am sobie wyobrazi膰 studiowanie po艣r贸d piaszczystych pla偶, z kokosowym drinkiem w jednej d艂oni i egzotycznym owocem w drugiej. Sama my艣l sprawi艂a, 偶e si臋 u艣miechn臋艂am. Pierwszy raz tego dnia.

Odetchn臋艂am g艂臋boko i dalej przegl膮da艂am poczt臋. Atuty ka偶dej innej szko艂y, niezale偶nie od tego, jak du偶e mia艂a pokoje w akademikach, albo jak 艂adne obiekty, blad艂y na my艣l o wyje藕dzie na odleg艂e pla偶e Hawaj贸w. Daleko, daleko st膮d.

Wreszcie otworzy艂am ostatni膮 kopert臋. Jednak zamiast standardowego listu zapraszaj膮cego mnie na wycieczk臋 po kampusie, w 艣rodku znalaz艂am wycinek prasowy. Z pocz膮tku s膮dzi艂am, 偶e to jaka艣 nowa strategia marketingowa, maj膮ca na celu przyci膮gni臋cie mojej uwagi. Szybko spostrzeg艂am, 偶e to artyku艂 z lokalnej gazety.

Dotyczy艂 wypadku Debbie Marcus. Tytu艂 g艂osi艂: Ofiara wypadku w 艣pi膮czce. Kierowca zbieg艂. Opisano w nim szczeg贸艂y zdarzenia, to, w jaki spos贸b p臋dz膮cy co najmniej pi臋膰dziesi膮t kilometr贸w na godzin臋 samoch贸d uderzy艂 w dziewczyn臋. 艢wiadek - jaki艣 m臋偶czyzna, kt贸ry w艂a艣nie wyszed艂 z Finz, restauracji przy ulicy Columbus - zezna艂, 偶e poszkodowana upad艂a i uderzy艂a g艂ow膮 o kraw臋偶nik. Artyku艂 opatrzony by艂 zdj臋ciem knajpy.

Chwyci艂am kopert臋, chc膮c sprawdzi膰 adres nadawcy. Nie znalaz艂am go. Nie by艂o te偶 piecz膮tki z koperty. Tylko moje imi臋 i adres napisany z przodu, co oznacza, 偶e kto艣 to podrzuci艂, tak samo jak kopert臋 do mojego pokoju. Tak samo by艂o cztery miesi膮ce temu, kiedy w skrzynce znajdowa艂am tajemnicze zdj臋cia.

One r贸wnie偶 nie przysz艂y poczt膮.

Westchn臋艂am i si臋gn臋艂am po telefon. W tej samej chwili co艣 na zdj臋ciu z wycinka przyci膮gn臋艂o moj膮 uwag臋. Przyjrza艂am si臋.

Nad drzwiami restauracji wisia艂a drewniana figurka miecznika wyskakuj膮cego z wody.

Jak moja rze藕ba.

Wycinek wypad艂 mi z r膮k na pod艂og臋. W ustach poczu艂am kwa艣ny smak. Chwil臋 potem zadzwoni艂 telefon.

- Halo? - powiedzia艂am.

Z pocz膮tku po drugiej stronie panowa艂a cisza. Potem us艂ysza艂am piskliwy chichot dobiegaj膮cy jakby z oddali.

- Halo? - powt贸rzy艂am.

Po chwili chichot usta艂.

- B臋dziesz nast臋pna - wyszepta艂 w艣ciekle g艂os. Niemal upu艣ci艂am s艂uchawk臋.

- Kto m贸wi? - dopytywa艂am si臋. Spojrza艂am w stron臋 okna. Zas艂ony by艂y rozsuni臋te, a roleta podci膮gni臋ta.

W po艣piechu wsta艂am i j膮 opu艣ci艂am.

- Sko艅czysz tak jak ona - ci膮gn膮艂 m贸j rozm贸wca. Potem us艂ysza艂am klikni臋cie.

- Kto m贸wi? - powt贸rzy艂am. Ale po艂膮czenie zosta艂o przerwane.


Rozdzia艂 20

Nast臋pnego dnia w szkole opowiedzia艂am Kimmie i Wesowi o tym, co zasz艂o. Siedzieli艣my podczas WF - u na 艂awkach, bo ca艂a nasza tr贸jka oczywi艣cie zapomnia艂a stroj贸w do 膰wicze艅 i tenis贸wek. Byli艣my w pe艂ni przygotowani na kar臋 w formie sprz膮tania sali po lekcjach. Pewne rzeczy nie mog膮 czeka膰 do przerwy na lunch.

- Naprawd臋 nie rozpozna艂a艣, czy g艂os by艂 m臋ski, czy 偶e艅ski? - spyta艂 Wes.

- To i tak bez r贸偶nicy. - Kimmie westchn臋艂a. - Z pomoc膮 modulator贸w wyposa偶onych w oprogramowanie zniekszta艂caj膮ce barw臋 g艂osu i maj膮cych funkcj臋 tworzenia echa powsta艂 nam raj dla prze艣ladowc贸w.

- Dobra. Zaczynasz mnie przera偶a膰 - stwierdzi艂 Wes.

- Nie. Przera偶aj膮ce jest to, jak ludzie potrafi膮 zmienia膰 swoje g艂osy na dany sygna艂. Chodzi mi o to, jak imitujesz tego dziwaka, kt贸ry mieszka w twoim domu.

- M贸wisz o moim tacie? - Wes zacz膮艂 si臋 艣mia膰.

- Powa偶nie. Mam ciarki na sam膮 my艣l.

- Najbardziej dumny jestem z mojej interpretacji Marge Simpson - rzek艂 naprawd臋 chrapliwym g艂osem.

- W ka偶dym razie to bardzo kr贸tka wiadomo艣膰 - m贸wi艂a Kimmie, ignoruj膮c Wesa. - „B臋dziesz nast臋pna"? „Sko艅czysz tak jak ona"? Tw贸j rozm贸wca m贸g艂by by膰 bardziej szczeg贸艂owy.

- To oczywiste, 偶e m贸wi艂 o by艂ej dziewczynie Bena - stwierdzi艂am.

- A czemu jest to takie oczywiste? - spyta艂 Wes. - Mog艂o chodzi膰 o Debbie.

- Jak si臋 zastanowi膰, to by艂oby znacznie lepsze - wtr膮ci艂a Kimmie. - Ona tylko zapad艂a w 艣pi膮czk臋.

I to mia艂o poprawi膰 mi nastr贸j?

Wes wskaza艂 Debbie, kt贸ra przy bocznej linii boiska udawa艂a, 偶e gra w koszyk贸wk臋 po stronie niebieskich, ale tak naprawd臋 stara艂a si臋 nie bra膰 udzia艂u w lekcji.

- Nigdy nic nie wiadomo - m贸wi艂. - Jednego dnia 艣mier膰 si臋 czai...

- ...a nast臋pnego przybywa i rozwala ca艂膮 zabaw臋 - doko艅czy艂a Kimmie, szydz膮c z w膮tpliwych talent贸w sportowych Debbie.

- Uwa偶am, 偶e osoba, kt贸ra do mnie dzwoni艂a, przys艂a艂a mi r贸wnie偶 wycinek z gazety - o艣wiadczy艂am.

- I zdj臋cia kapliczki, i graffiti Bena - doda艂 Wes.

- Kto艣 z tob膮 pogrywa. - Kimmie mocno trzyma艂a artyku艂 w d艂oniach.

- Tak, ale dlaczego? - Zauwa偶y艂am dziur臋 w czarnych, koronkowych skarpetach przyjaci贸艂ki. Pan Muse kaza艂 zdj膮膰 „niszcz膮ce parkiet" obuwie, nim pozwoli艂 nam stan膮膰 na 艣wie偶o odnowionej pod艂odze w sali gimnastycznej. Zapach poliuretanu nadal unosi艂 si臋 w powietrzu.

- Mo偶e z tego samego powodu, z kt贸rego przyjaciele Debbie zorganizowali wszystko tak, by wygl膮da艂a na 艣ledzon膮 - stwierdzi艂a Kimmie. - W tym 偶a艂osnym miasteczku ludzie po prostu nie maj膮 co robi膰.

Skin臋艂am g艂ow膮, my艣l膮c o tym, 偶e wczoraj w pracowni powiedzia艂am Adamowi niemal dok艂adnie to samo.

- Je艣li to ma by膰 偶art, to nie jest 艣mieszny.

- Zgadzam si臋 - przytakn膮艂 Wes. - 艢pi膮czki, martwe dziewczyny, kapliczki i gro偶enie 艣mierci膮? To przecie偶 takie dobijaj膮ce.

- Co zrobisz? - spyta艂a moja przyjaci贸艂ka.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Nie mia艂am poj臋cia, jak post膮pi膰.

- Uwa偶am, 偶e powinna艣 powiedzie膰 rodzicom - rzek艂a. - Albo i艣膰 na policj臋.

- Pomimo tego, 偶e Matt jest w Luizjanie?

- Czy to pytanie retoryczne?

Zagryz艂am warg臋. Chcia艂am porozmawia膰 o tym wszystkim z Benem. Pragn臋艂am, 偶eby dotkn膮艂 mojej d艂oni i powiedzia艂, czy mam powody, by si臋 martwi膰.

- Mo偶e macie racj臋.

Zerkn臋艂am na stoj膮c膮 na boisku Debbie. Sta艂a na linii rzut贸w wolnych i koz艂owa艂a. Odg艂os odbijania si臋 gumowej pi艂ki od pod艂ogi doprowadza艂 mnie do sza艂u. Wreszcie rzuci艂a, lecz spud艂owa艂a. - Biedaczka. - Kimmie pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- My艣l臋, 偶e wci膮偶 obwinia Bena - powiedzia艂am. - Powinni艣cie byli widzie膰, jak na niego patrzy艂a, kiedy natkn臋li艣my si臋 na ni膮 na korytarzu.

- Nie wyja艣nili jej sytuacji, gdy ju偶 si臋 wybudzi艂a? - spyta艂a Kimmie. - 呕e to jej skretyniali przyjaciele j膮 n臋kali. 呕e to oni s膮 jej pseudoprze艣ladowc膮?

- Mo偶e to nie ma znaczenia? - spyta艂am. - Mo偶e niekt贸rzy wol膮 wierzy膰 w to, w co im jest wygodniej, niezale偶nie od fakt贸w.

- C贸偶. Wiem tylko, 偶e kiedy zesz艂ej jesieni rozegra艂 si臋 ten ca艂y dramat, posz艂a na policj臋 - rzek艂 Wes autorytarnie. - I same widzia艂y艣cie, jak sko艅czy艂a.

- Wiem - szepn臋艂am.

- Wi臋c mo偶e powinna艣 poczeka膰 - m贸wi艂 dalej. - Bo co im teraz powiesz? 呕e zacz臋艂o si臋 od tego, 偶e s艂ysza艂a艣 g艂osy w swojej piwnicy, a teraz kto艣 ci robi 偶arty w twoim domu? Od razu wsadz膮 ci臋 w kaftan bezpiecze艅stwa i stwierdz膮, 偶eby艣 wr贸ci艂a, gdy zdarzy si臋 co艣 powa偶nego.

- Aczkolwiek na twoim miejscu - wtr膮ci艂a Kimmie - nie czeka艂abym na to, a偶 to co艣 powa偶nego b臋dzie kolejnym porwaniem.

- Popieram - wtr膮ci艂 Wes. - Zr贸b co艣 przed porwaniem. Mo偶e jako艣 w czasie, kiedy prze艣ladowca zostawi ci w skrzynce martwego gryzonia.

- To nie jest zabawne.

- A kto si臋 艣mieje? - Kimmie szeroko otworzy艂a oczy. Czarny cie艅 na jej powiekach podkre艣la艂 b艂臋kit oczu. - Naprawd臋 zaczynam si臋 o ciebie martwi膰.

Wes wyrwa艂 jej wycinek prasowy z d艂oni i rzuci艂 mi na kolana.

- Mo偶e daj to Benowi, niech dotknie.

- Dobry pomys艂 - popar艂a go Kimmie.

- Pewnie odm贸wi. - Westchn臋艂am. - Tak samo jak odm贸wi艂 dotkni臋cia listu, kt贸ry dosta艂am w 艂azience.

- Bo si臋 lepi艂? - Wes si臋 skrzywi艂.

- Bo kartka wch艂on臋艂a moj膮 energi臋 - wyja艣ni艂am, powstrzymuj膮c ch臋膰 przy艂o偶enia mu w g艂ow臋 jedn膮 z pi艂ek.

- Wi臋c woli, 偶eby艣 by艂a w niebezpiecze艅stwie, ni偶 mia艂by si臋 zaanga偶owa膰? - spyta艂a moja przyjaci贸艂ka.

- Wow. To by艂o okrutne - stwierdzi艂 Wes.

- Ale najwyra藕niej prawdziwe - przytakn臋艂am. - Z t膮 r贸偶nic膮, 偶e Ben nie wierzy, i偶 jestem w niebezpiecze艅stwie. Uwa偶a, 偶e list z 艂azienki to kawa艂.

- Rozmawia艂a艣 z nim o mo偶liwo艣ci przeniesienia tych umiej臋tno艣ci dotykowych na drug膮 osob臋? - docieka艂a Kimmie.

Przytakn臋艂am.

- Odpowied藕 by艂a przecz膮ca.

Kimmie pokr臋ci艂a g艂ow膮, wyra藕nie zawiedziona.

- Wi臋c jak wyja艣ni膰 mojego glinianego miecznika?

- By艂a艣 ostatnio w Finzu? - spyta艂 Wes. - Mo偶e zobaczy艂a艣 to logo, tylko o tym zapomnia艂a艣?

Ponownie przytakn臋艂am, my艣l膮c o tym, 偶e przecie偶 dwie noce wcze艣niej podczas spaceru z Benem dotarli艣my na ulic臋 Columbus. Czy to mo偶liwe, 偶eby ten obraz zapisa艂 si臋 w jaki艣 spos贸b w mojej pod艣wiadomo艣ci?

- C贸偶. Zapomnijmy na chwil臋 o owocach morza. Musisz co艣 zrobi膰. I to lepiej pr臋dzej ni偶 p贸藕niej.

Kimmie podwin臋艂a sukienk臋 o kroju baby doll i zacz臋艂a wyg艂adza膰 zmarszczki na legginsach. Dogryza艂a przy tym Wesowi, 偶e jego czarne d偶insy wygl膮daj膮 jak getry.

- Wiesz, 偶e lubi臋 staromodne ciuchy - zacz臋艂a. - Ale wizerunek z Grease a la lata pi臋膰dziesi膮te nie jest dla ciebie.

- Dzi臋ki, jednak do艣膰 mam ju偶 na dzisiaj porad dotycz膮cych stylu od ojca.

- On te偶 nie widzi ci臋 w stylizacji Jamesa Deana?

- On w og贸le mnie w niczym nie widzi. Kropka. Uwa偶a, 偶e mam za d艂ugie w艂osy, za ma艂膮 klat臋 i zamiast Wes, zacz膮艂 nazywa膰 mnie 艁ezka. Stwierdzi艂, 偶e do getr贸w b臋dzie musia艂 mi teraz kupi膰 sp贸dnic臋.

- Tw贸j ojciec, Pan Mam Cycki, Krzywe Nogi i Biodra jak u Kobiety w Ci膮偶y - rzuci艂a Kimmie. - Za kogo on si臋 ma, 偶e m贸wi o czyim艣 stylu?

- Nadal widujesz si臋 z Wendy? - spyta艂am, zauwa偶ywszy, 偶e w艂osy Wesa faktycznie s膮 d艂u偶sze ni偶 zazwyczaj. Jak zawsze potraktowa艂 je piank膮, jakby chcia艂 uzyska膰 efekt brylantyny.

- Wendy mnie rzuci艂a. - Zrzed艂a mu mina. - Dwa tygodnie temu. Nie chc臋 o tym rozmawia膰.

- Jakim cudem kto艣, komu p艂acisz, by udawa艂 twoj膮 dziewczyn臋, m贸g艂 ci臋 rzuci膰? - spyta艂a Kimmie.

- Nie chc臋 o tym rozmawia膰 - powt贸rzy艂.

- C贸偶, niewa偶ne. Tw贸j ojciec to 艣wir - stwierdzi艂a. - Zmienimy temat?

Nim jednak rozkr臋cili艣my si臋 na dobre, pan Muse kaza艂 nam przesta膰 gada膰.

- To nie kawiarnia, moi drodzy - rzuci艂. - Par贸wa, powiniene艣 to wiedzie膰. - Zwr贸ci艂 si臋 do Wesa.

W pierwszej klasie Wes dosta艂 przydomek Par贸wa (skr贸t od Wielka Par贸wa). Zacz臋艂o si臋, kiedy pojawi艂 si臋 na imprezie na Halloween przebrany za dwumetrowego hot doga. Kilku zawodnik贸w lacrosse'a zabra艂o mu bu艂k臋, a on poskar偶y艂 opiekunom i za艂atwi艂, tym samym, winowajcom zawieszenie, a sobie bardzo niefortunn膮 ksywk臋.

- Plotkujcie w swoim czasie - ci膮gn膮艂 nauczyciel. - Nie w moim.

Potem wr贸ci艂 i wr臋czy艂 nam ksi膮偶k臋 dotycz膮c膮 zdrowia i higieny: Co si臋 dzieje tam na dole? Dla dziewcz膮t i dla tych, kt贸rzy je kochaj膮. Na ok艂adce by艂o zdj臋cie dziewczynki w wieku dojrzewania, w bia艂o - r贸偶owym bikini w grochy.

- Przed ko艅cem lekcji chc臋 zobaczy膰 w waszych zeszytach streszczenie trzech pierwszych rozdzia艂贸w - zarz膮dzi艂 pan Muse.

- Nienawidz臋 tej szko艂y - o艣wiadczy艂 Wes, kiedy nauczyciel nie m贸g艂 ju偶 nas us艂ysze膰. Zamiast robi膰 notatki, narysowa艂 w d艂oni dziewczyny z ok艂adki bicz, a na jej szyi - obro偶臋.


Rozdzia艂 21

Przez nast臋pne p贸艂tora dnia pr贸bowa艂am porozmawia膰 z Benem, ale nie pojawi艂 si臋 podczas lunchu w sto艂贸wce. Mi臋dzy lekcjami i po szkole te偶 go nie spotka艂am. No i nie odbiera艂 moich telefon贸w.

Zatem gdy zacz臋艂a si臋 chemia, stara艂am si臋 przyci膮gn膮膰 jego uwag臋. Stuka艂am prob贸wkami jedna o drug膮, tak 偶e wydawa艂y irytuj膮ce d藕wi臋ki, i uderza艂am grzbietem ksi膮偶ki o blat sto艂u. Ale Ben nawet nie spojrza艂 w moim kierunku.

Ani razu.

Tate, m贸j nowy partner, kaza艂 mi posieka膰 g艂贸wk臋 czerwonej kapusty (przeprowadzali艣my eksperyment, w kt贸rym sprawdzali艣my pH ulubionych da艅 kr贸lik贸w), a ja patrzy艂am, jak Ben 艣mieje si臋 z czego艣, co powiedzia艂a Rena. Powstrzymywa艂am si臋, by nie rzuci膰 w nich no偶em.

Ben i Rena pokroili ju偶 swoj膮 kapust臋. On, unikaj膮c dotyku Reny, czyta艂 na g艂os kolejne polecenia. Ona w艂o偶y艂a idealnie posiekane kawa艂ki do zlewki i zala艂a je wrz膮tkiem.

- Pokroi艂a艣 za grubo - Tate skrytykowa艂 moj膮 prac臋. W tym samym momencie Rena za艣mia艂a si臋 g艂o艣no, w oczach Bena pojawi艂y si臋 iskierki, a na jego ustach wykwit艂 u艣miech godny ok艂adek czasopism. W gardle uformowa艂a mi si臋 gula. Chcia艂o mi si臋 wymiotowa膰.

Chwil臋 p贸藕niej Tate wyrwa艂 mi n贸偶 z d艂oni. Zirytowa艂 go m贸j brak skupienia.

- Z Ren膮 by艂o o wiele lepiej - rzuci艂 ze z艂o艣ci膮. Najwyra藕niej Rena nie podziela艂a tej opinii.

W zesz艂ym roku na biologii by艂y艣my partnerkami. Rena jest jedn膮 z tych uczennic, kt贸ra musi ze wszystkiego mie膰 sz贸stki, 艂膮cznie z WF - em, bo inaczej jej 艣wiat si臋 zawali. D膮偶enie do perfekcji jest zapewne powodem, dla kt贸rego porzuci艂a Tate'a. Ch艂opak nie by艂 znany ze 艣wietnych ocen.

Tate pr贸bowa艂 dogoni膰 reszt臋 klasy. Wepchn膮艂 gar艣膰 kapu艣cianych kawa艂k贸w, doda艂 wody. Teraz to ja czyta艂am kolejne polecenia.

- Poprosz臋 ostre przedmioty - powiedzia艂 Pot - man. Przeszed艂 po sali, zbieraj膮c ponumerowane no偶e do du偶ej, stalowej skrzynki. Mamrota艂 co艣 o wymogu administracyjnym trzymania ostrzy pod kluczem, chocia偶 on marzy o innym ich wykorzystaniu.

- 呕artowa艂em - zachichota艂. - No, nie ca艂kiem. Odda艂am Pot - manowi n贸偶 i powiedzia艂am Tate'owi, by odcedzi艂 kapust臋, pozostawiaj膮c wod臋 w zlewce.

- Roztw贸r powinien by膰 czerwono - fioletowy - rzek艂am, zerkaj膮c znad ksi膮偶ki na nasz膮 wod臋. Mia艂a kolor bladego r贸偶u.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂 Tate. Z frustracji poci膮gn膮艂 si臋 za kucyk.

- Chyba za kr贸tko trzymali艣my. - Przebieg艂am wzrokiem instrukcj臋. - Czy woda wrza艂a, kiedy zalewa艂e艣 ni膮 kapust臋?

Oczywi艣cie Tate zrzuci艂 win臋 na mnie, stwierdzi艂, 偶e powinnam by艂a powiedzie膰 mu zawczasu, 偶e nie uwa偶a艂am i 偶e on ju偶 i tak ma straszne ty艂y z chemii.

- Przepraszam - powiedzia艂am, ponownie patrz膮c na Bena i Ren臋. Ich roztw贸r mia艂 wspania艂y odcie艅 czerwieni, kt贸ry przywodzi艂 mi na my艣l walentynkowy bukiet czerwonych r贸偶. Rozlali ju偶 p艂yn do kilku naczy艅 i po kolei dodawali r贸偶ne domowe specyfiki - sok z cytryny, sod臋 do pieczenia, ocet i 艣rodki zoboj臋tniaj膮ce kwasy - aby zmierzy膰 poziom pH.

Rena poda艂a Benowi jedno z naczy艅, ale ch艂opak unikn膮艂 przypadkowego dotkni臋cia jej d艂oni, udaj膮c, 偶e zapisuje co艣 w zeszycie.

- Co teraz powinni艣my zrobi膰? - zapyta艂 Tate, przerywaj膮c moj膮 obserwacj臋. 艁ykn膮艂 pastylk臋 na zgag臋.

Rzuci艂am okiem na Pot - mana. Zastanawia艂am si臋, czy pozwoli nam zacz膮膰 od pocz膮tku, ale nim mia艂am szans臋 o to zapyta膰, odezwa艂 si臋 wisz膮cy na 艣cianie szkolny telefon.

- Szalona nauka - powiedzia艂 nauczyciel, podnosz膮c s艂uchawk臋. Jedn膮 kilkusekundow膮, mocno mrukliw膮 rozmow臋 p贸藕niej Pot - man si臋 roz艂膮czy艂. - Natura wzywa - o艣wiadczy艂 ca艂ej klasie. - Moja 偶ona r贸wnie偶. To mo偶e chwil臋 potrwa膰, ale nie przerywajcie pracy.

Otworzy艂 drzwi, kt贸re 艂膮czy艂y laboratorium chemiczne z sal膮 do hiszpa艅skiego, i poinformowa艂 senor臋 Lynch, 偶e musi na moment wyj艣膰. Potem nas zostawi艂.

Ca艂kiem samych.

Wygl膮da艂o na to, 偶e Ben i Rena uko艅czyli ju偶 eksperyment. Ka偶de zapisywa艂o wyniki w swoim zeszycie. W s艂oikach na ich stole zobaczy膰 mo偶na by艂o wszystkie kolory t臋czy, od czerwonego a偶 po zielonkawy i 偶贸艂ty.

- Zaraz wr贸c臋 - szepn臋艂am do Tate'a.

- Co ty wyprawiasz? Dok膮d idziesz? - warkn膮艂. Zignorowa艂am go i podesz艂am do stolika Bena i Reny. Usta Reny zadrga艂y, jakby irytowa艂a j膮 sama moja obecno艣膰.

- Mo偶emy ci w czym艣 pom贸c? - spyta艂a.

- Ben? - zwr贸ci艂am si臋 bezpo艣rednio do ch艂opaka. Teraz musia艂 na mnie spojrze膰.

- Jeste艣my troch臋 zaj臋ci - ci膮gn臋艂a Rena.

- To zajmie tylko sekund臋 - rzuci艂am, nie odwracaj膮c wzroku od Bena. - Potem zostawi臋 ci臋 w spokoju. Obiecuj臋.

Ben przygl膮da艂 mi si臋 przez kr贸tk膮 chwil臋, nim zwr贸ci艂 si臋 do Reny.

- Masz co艣 przeciwko? To zajmie moment.

Rena przewr贸ci艂a oczami, wyra藕nie daj膮c do zrozumienia, 偶e owszem, ma co艣 przeciwko, ale podnios艂a si臋, rzucaj膮c mi jeszcze, 偶e mam szcz臋艣cie, bo i tak musi i艣膰 do toalety.

Kiedy posz艂a do senory Lynch po pozwolenie i przepustk臋, przysiad艂am na krze艣le obok ch艂opaka. Pachnia艂 wanili膮 i wygl膮da艂 jak gwiazda filmowa. Sweter delikatnie opina艂 si臋 na jego piersi, a szare oczy spogl膮da艂y uwa偶nie. Na czole l艣ni艂a kropla potu.

- Co艣 si臋 sta艂o? - spyta艂.

Przytakn臋艂am i wyj臋艂am zdj臋cia z kieszeni. Ustawi艂am ksi膮偶ki tak, by tworzy艂y barykad臋 i by nikt nie zobaczy艂, na co patrzymy. Roz艂o偶y艂am fotografie przed Benem.

Zdj臋cie kapliczki Julie.

I graffiti na ska艂ach.

Mina Bena zmieni艂a si臋 w u艂amku sekundy. Nagle po偶a艂owa艂am, 偶e mu to wszystko pokaza艂am.

- Przepraszam. - Rozumia艂am, 偶e to musi by膰 dla niego straszne.

- Co to? - spyta艂, zauwa偶ywszy w mojej d艂oni wycinek z gazety.

Niech臋tnie po艂o偶y艂am go obok zdj臋膰.

- Kto艣 mi to wszystko podrzuci艂. - Stara艂am si臋 m贸wi膰 cicho. - Kto艣 te偶 do mnie dzwoni艂. Powiedzia艂, 偶e jestem nast臋pna.

- Nast臋pna do czego?

- Nie wiem. - Odwr贸ci艂am zdj臋cie kapliczki, by m贸g艂 zobaczy膰 napisan膮 z ty艂u wiadomo艣膰.

- Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e sam ci to wys艂a艂em.

- Dlaczego? - Przypomnia艂am sobie, 偶e Kimmie zasugerowa艂a to samo.

- „Chod藕my na spacer na klif"? - przeczyta艂 na g艂os. - To brzmi niemal jak gro藕ba. Jakby kto艣 chcia艂, 偶eby艣 my艣la艂a, 偶e to ode mnie.

- Ale ty nie masz powodu, 偶eby mi grozi膰.

Ben przytakn膮艂 i spojrza艂 mi w twarz. Jego wzrok zatrzyma艂 si臋 na moich ustach odrobin臋 d艂u偶ej, ni偶 powinien. Nie rozwin膮艂 tematu.

- Masz jaki艣 pomys艂, kto je m贸g艂 przys艂a膰? - spyta艂.

- Mia艂am nadziej臋, 偶e mi powiesz.

- Mo偶e lepiej zajmiemy si臋 tym p贸藕niej?

- O ile b臋d臋 mia艂a jakie艣 p贸藕niej.

Ben westchn膮艂 i rozejrza艂 si臋 po sali. Nikt na nas nie patrzy艂, wi臋c wzi膮艂 zdj臋cie kapliczki i po艂o偶y艂 je sobie na kolanach. Odda艂 mi je po zaledwie kilku sekundach.

- Nic - wyszepta艂. - Nic?

Pokr臋ci艂 g艂ow膮 i szybko przeci膮gn膮艂 palcami nad drug膮 fotografi膮 i wycinkiem.

- Tylko bawe艂na - doda艂.

- Co to znaczy?

- To znaczy, 偶e wyczuwam tylko ciebie, twoje ubrania i spodnie. Musia艂a艣 mie膰 fotografie w kieszeni przez d艂u偶szy czas. Oryginalna energia znikn臋艂a.

- Wi臋c dotknij mnie - zaproponowa艂am. Pami臋ta艂am, co m贸wi艂 ubieg艂ej jesieni - jego moc dzia艂a艂a najskuteczniej, gdy mia艂 bezpo艣redni kontakt z drugim cz艂owiekiem.

Przysun臋艂am d艂o艅 do jego d艂oni. - Nie teraz - powiedzia艂.

- Zatem kiedy?

Ben ponownie spojrza艂 na zdj臋cie kapliczki. - To nie jest dobry moment - wyszepta艂. Ale i tak mnie dotkn膮艂.

Jego d艂o艅 przesuwa艂a si臋 po mojej. Poczu艂am dreszcz. Delikatnie z艂apa艂 moje palce, jakby wci膮偶 ba艂 si臋, 偶e zrobi mi krzywd臋.

„Nie puszczaj!" - krzycza艂am w 艣rodku. Ka偶da kom贸rka mojego cia艂a pragn臋艂a, by nadal mnie dotyka艂.

Po kr贸tkiej chwili pu艣ci艂 moj膮 r臋k臋. Otworzy艂 oczy i przesun膮艂 si臋 wraz z krzes艂em troch臋 do ty艂u.

- No i?

- Nic - rzek艂. Stara艂 si臋 uspokoi膰 oddech.

- Jak to „nic"? Nie poczu艂e艣 nic?

- Nic niebezpiecznego - poprawi艂 mnie.

- Wi臋c co? - naciska艂am, widz膮c jego spocon膮 twarz.

- Tak na marginesie, powinno ci ul偶y膰 - m贸wi艂 Ben, ignoruj膮c moje pytanie. - To dobra wiadomo艣膰. Oznacza, 偶e kto艣 prawdopodobnie pr贸buje tylko z tob膮 pogrywa膰.

Wiedzia艂am, 偶e ma racj臋, 偶e powinnam wyluzowa膰, ale by艂am zawiedziona. Jak to mo偶liwe, 偶e dotkn膮艂 mnie i nic nie poczu艂, podczas gdy mnie wystarczy spojrze膰 na niego tylko raz, by zacz膮膰 dr偶e膰?

- Mo偶e spr贸bujesz jeszcze raz? - zasugerowa艂am. - Nie dotkn膮艂e艣 mnie zbyt mocno.

- Przykro mi, 偶e nie jest to odpowied藕, na kt贸r膮 liczy艂a艣.

- Po prostu nie rozumiem - stwierdzi艂am, staraj膮c si臋 zachowa膰 spok贸j, chocia偶 ka偶da kom贸rka w moim ciele zdawa艂a si臋 rozpada膰 na tysi膮ce kawa艂k贸w. - Jak to mo偶liwe, 偶e nic nie czujesz... po tym wszystkim?

- Ja te偶 nie darz臋 ci臋 teraz szczeg贸ln膮 sympati膮. - Za moimi plecami sta艂 Pot - man.

, W klasie wybuch艂 艣miech. Nauczyciel ci膮gn膮艂 偶arcik, opowiadaj膮c uczniom o szczeni臋cej mi艂o艣ci, kt贸r膮 prze偶y艂 w pi膮tej klasie - co艣 o dziewczynie z warkoczykami, danym w prezencie jab艂ku w karmelu i 偶e on r贸wnie偶 poprosi艂 o zmian臋 miejsca.

Na koniec uraczy艂 mnie koz膮 za porzucenie partnera. I jedynk膮 za brak wynik贸w w eksperymencie z pH.

Zerkn臋艂am na Tate'a, kt贸ry najwyra藕niej si臋 podda艂 i pozosta艂e li艣cie sa艂aty potraktowa艂 jako przek膮sk臋. Wsta艂am i usiad艂am obok niego z przodu sali. Nie uraczy艂am Bena ani jednym spojrzeniem wi臋cej.


Rozdzia艂 22

5 marca 1984

Drogi Pami臋tniczku!

Wczoraj w mojej g艂owie rozbrzmiewa艂 g艂os. Nale偶a艂 do matki. Krzycza艂a.

Z pocz膮tku my艣la艂am, 偶e to dzia艂o si臋 naprawd臋, 偶e naprawd臋 wrzeszcza艂a z b贸lu i b艂aga艂a o pomoc. Wysz艂am z pokoju i szuka艂am jej w domu i na zewn膮trz. Ale matki nie by艂o. Jej auto te偶 znikn臋艂o.

My艣la艂am, 偶e zaczynam wariowa膰, ale jak膮艣 godzin臋 p贸藕niej Jilly zadzwoni艂a ze szpitala i powiedzia艂a, 偶e matka potkn臋艂a si臋, kiedy wychodzi艂a ze sklepu. Upad艂a i mocno uderzy艂a si臋 o chodnik. Musieli jej za艂o偶y膰 na g艂owie kilka szw贸w.

Kiedy od艂o偶y艂am s艂uchawk臋, przypomnia艂am sobie rysunek, kt贸ry podar艂am na zaj臋ciach pani Trigger. P艂aka艂am, a偶 usn臋艂am.

Z mi艂o艣ci膮,

Alexia


Rozdzia艂 23

Do ko艅ca dnia wszyscy w szkole wiedzieli ju偶, co si臋 wydarzy艂o na chemii - 偶e Ben nic ju偶 do mnie nie czuje. Wi臋kszo艣膰 komentuj膮cych m贸wi艂a, 偶e to dobrze, bo gdyby艣my zostali par膮, sko艅czy艂abym gdzie艣 w jakim艣 p艂ytkim grobie.

Ale pods艂ucha艂am te偶, jak pierwszoklasistka powiedzia艂a znajomym, 偶e to tragiczna nowina.

- On uratowa艂 jej 偶ycie - przypomnia艂a im. Kimmie stwierdzi艂a, 偶e wiadomo艣膰 nie jest ani dobra, ani z艂a.

- Dawa艂am ci ju偶 wyk艂ad o zaletach odpuszczenia sobie Bena i 偶ycia dalej, ale fakt, 偶e on porzuci艂 swoj膮 nowo przyj臋t膮 zasad臋 niedotykania na chemii... To ma potencja艂. Nie wspominaj膮c o tym, 偶e jest naprawd臋 podniecaj膮ce.

Wiem, 偶e mia艂a racj臋 o odpuszczeniu sobie, szczeg贸lnie, 偶e Ben nie wyczu艂 wok贸艂 mnie niebezpiecze艅stwa. No i obieca艂am zostawi膰 go w spokoju.

Nie wygl膮da艂, jakby mia艂 co艣 przeciwko.

Lekcje dobieg艂y ko艅ca, odpracowa艂am moj膮 podw贸jn膮 koz臋 za WF oraz chemi臋 i nareszcie posz艂am do Knead, gdzie mia艂am zacz膮膰 prac臋 nad now膮 rze藕b膮. Ugniata艂am glin臋 na blacie, ciesz膮c si臋 terapeutycznym dzia艂aniem ka偶dego ruchu d艂oni.

Gdy lepki materia艂 przeciska艂 mi si臋 przez palce i pokrywa艂 sk贸r臋, r贸偶ne obrazy zacz臋艂y pojawia膰 si臋 w mojej g艂owie. Stara艂am si臋 je od siebie odsun膮膰, skupi膰 si臋 na ch艂odnej substancji i relaksie. Ale po zaledwie paru minutach samotno艣ci us艂ysza艂am czyje艣 energiczne kroki na schodach z ty艂u. Z pocz膮tku s膮dzi艂am, 偶e to Spencer, jednak po chwili dobieg艂 mnie g艂os.

- Wchodz臋! - zawo艂a艂 Adam. - Docieram do pracowni, zaraz min臋 zlew!

Obejrza艂am si臋. Ch艂opak sta艂 zaledwie kilka metr贸w ode mnie.

- Mam nadziej臋, 偶e tym razem ci臋 nie przestraszy艂em - powiedzia艂.

- Ha, ha. - Powstrzyma艂am u艣miech.

- Zadzwoni艂bym do ciebie na kom贸rk臋 i uprzedzi艂, 偶e id臋 na g贸r臋, ale nie da艂a艣 mi swojego numeru.

- Nic mi nie jest - zapewni艂am go, nie umiej膮c powstrzyma膰 chichotu.

- Nad czym pracujesz? - Rzuci艂 okiem na m贸j blat.

- Jeszcze nie wiem. Za dobrze si臋 bawi臋 pastwieniem si臋 nad glin膮, 偶eby wyczarowa膰 teraz co艣 konkretnego.

- Powinienem si臋 ba膰?

Pochwyci艂am grud臋 gliny jak pi艂k臋 baseballow膮, gotowa rzuci膰 ni膮 w ch艂opaka. Ostatecznie uderzy艂am mas膮 o blat.

- Kolejny ci臋偶ki dzie艅? - spyta艂.

- Ju偶 ci m贸wi艂am, 偶e to raczej kwestia ci臋偶kiego roku. - I mimo tego nadal nie pozwolisz mi zaprosi膰 ci臋 na kaw臋. - Pokr臋ci艂 g艂ow膮, jakby ta my艣l by艂a oburzaj膮ca. - Nawiasem m贸wi膮c, uporz膮dkowa艂em wszystkie walentynkowe rzeczy. My艣l臋, 偶e panie z o艣rodka pomocy b臋d膮 zachwycone.

- Powa偶nie? Sko艅czyli艣my? Skin膮艂.

- Rze藕by s膮 w艂a艣nie w piecach.

- Dzi臋kuj臋 - rzek艂am niemal w zachwycie.

- Nie ma sprawy. - Adam u艣miechn膮艂 si臋 lekko. Na jego policzku ukaza艂 si臋 do艂eczek. - Nudzi艂em si臋. Sp臋dzam tu o wiele za du偶o czasu.

- Czemu?

- M贸g艂bym ci臋 spyta膰 o to samo. Ty chyba te偶 mia艂a艣 dzisiaj wolne?

Wzruszy艂am ramionami i popatrzy艂am na blat.

- Rze藕bienie pomaga mi si臋 zrelaksowa膰. To m贸j spos贸b ucieczki.

- C贸偶, ja te偶 uciekam. Mam okropnego wsp贸艂lokatora, kt贸ry ma jeszcze bardziej okropn膮 dziewczyn臋. Ca艂e dnie sp臋dzaj膮 w domu, monopolizuj膮 telewizor, wyjadaj膮 moje jedzenie i k艂贸c膮 si臋, kt贸re kocha to drugie bardziej. Cz艂owiekowi si臋 zbiera na md艂o艣ci. Poza tym Spencer chyba nie ma nic przeciwko, kiedy si臋 tu kr臋c臋.

- Nie, je艣li robisz, co do ciebie nale偶y.

- W ka偶dym razie pomy艣la艂em, 偶e b臋d臋 mi艂y i oszcz臋dz臋 ci mycia cycastych kubk贸w i rurek penis贸w.

- Dzi臋kuj臋 - powt贸rzy艂am, a na mojej twarzy pojawi艂 si臋 u艣miech.

- Wci膮偶 m贸wisz „nie" kawie?

Odwr贸ci艂am wzrok. Niemal偶e s艂ysza艂am g艂os Kimmie, podpowiadaj膮cy, 偶e kawa nie oznacza, i偶 mam wyj艣膰 za tego faceta. No i Ben te偶 najwyra藕niej chce mie膰 mnie z g艂owy.

- No chod藕 - nalega艂 Adam. - W ramach bonusu dostaniesz babeczk臋.

- Skoro tak stawiasz spraw臋, to czemu nie?


Rozdzia艂 24

Zaproponowa艂am, 偶eby艣my si臋 wybrali do Press & Grind, zaledwie kilka przecznic od Knead. 呕adne z nas nie mia艂o tego dnia pracowa膰, wi臋c poszli艣my od razu.

Kawiarnia by艂a niemal偶e pusta. Tu i 贸wdzie siedzieli maruderzy pilnie pracuj膮cy na laptopach i grupa pa艅 dziergaj膮cych na drutach. Zam贸wili艣my dwa razy cappuccino z du偶膮 piank膮 i babeczki klonowo - orzechowe, a potem usiedli艣my w rogu na obitych aksamitem krzes艂ach.

- Wow. To ca艂kiem dobre - stwierdzi艂 Adam, upijaj膮c 艂yk kawy. - Za艂o偶臋 si臋, 偶e w cycastym kubku smakowa艂oby to jeszcze lepiej.

- Bardzo 艣mieszne.

- Raczej niepokoj膮ce. Kto艣 w og贸le kupuje te rzeczy?

- Spencer znajdzie nabywc贸w. Podejrzewam, 偶e jeste艣my jedyn膮 pracowni膮 garncarsk膮 w miasteczku, kt贸ra nadal tworzy odlewy z w艂asnych form.

- Robi艂em te odlewy od kilku dni. - Pokaza艂 mi swoje ubrudzone glin膮 paznokcie.

- Nadal podoba ci si臋 praca w Knead?

- Jest fajnie - odpar艂, wycieraj膮c serwetk膮 w膮sy z pianki. - Podoba mi si臋, 偶e Spencer jest taki wyluzowany.

- Sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e szuka kolejnego pracownika?

- My艣l臋, 偶e on sam tego nie wiedzia艂. To by艂a po prostu kwestia dobrego wyczucia chwili. Kt贸rego艣 dnia spacerowa艂em po mie艣cie, za艂atwiaj膮c sprawy, gdy zobaczy艂em Spencera wy艂adowuj膮cego pud艂a z ci臋偶ar贸wki. Zaoferowa艂em mu pomoc, a on spyta艂, czy nie szukam pracy.

- Tak, to bardzo w stylu Spencera.

- Fajnie, nie?

- Owszem. I spontanicznie.

- Mnie pasuje - stwierdzi艂, odgryzaj膮c kawa艂ek babeczki. - Alternatywa mi si臋 nie u艣miecha艂a.

- A by艂o ni膮...?

- Kelnerowanie w Jungle Cafe. To jedyne miejsce w tym miasteczku, kt贸re potrzebowa艂o pracownik贸w. Wiedzia艂a艣, 偶e ka偶膮 nosi膰 str贸j do safari i udawa膰, 偶e szukasz s艂oni? To chyba kiepsko wp艂ywa na poczucie w艂asnej warto艣ci.

Zacz臋艂am si臋 艣mia膰 i niemal zad艂awi艂am si臋 kawa艂kiem babeczki. Adam r贸wnie偶 si臋 艣mia艂. Nareszcie poczu艂am, 偶e si臋 rozlu藕niam.

Rozmawiali艣my o jego planach szkolnych. Za dwa lata chcia艂 si臋 przenie艣膰 do Bosto艅skiej Szko艂y Architektury. Wyzna艂am, 偶e i ja chcia艂abym studiowa膰 w wielkim mie艣cie.

- Mam do艣膰 ma艂omiasteczkowego 偶ycia - o艣wiadczy艂am.

- A co jest takiego z艂ego w ma艂ych miasteczkach?

- Nie wiem, od kt贸rego punktu na d艂ugiej li艣cie zacz膮膰 wyliczanie.

- Jasne. - W zamy艣leniu pog艂adzi艂 si臋 po brodzie. - Faktycznie wspomina艂a艣 co艣 o ludziach, kt贸rzy zmy艣laj膮 r贸偶ne historie, bo si臋 im nudzi. Nie s艂ucha艂em zbyt uwa偶nie, bo ba艂em si臋, 偶e znienacka urwiesz mi g艂ow臋.

- Przepraszam.

- Nie ma sprawy. - Pochwyci艂 moje spojrzenie. - Teraz si臋 rehabilitujesz.

Poczu艂am, 偶e si臋 rumieni臋. Nie wiedzia艂am, co odpowiedzie膰. Na szcz臋艣cie nie musia艂am nic m贸wi膰.

Adam upi艂 kolejny 艂yk cappuccino i powiedzia艂, 偶e r贸wnie偶 pochodzi z ma艂ego miasteczka.

- W moim liceum w klasie maturalnej by艂o pi臋膰dziesi臋ciu dw贸ch uczni贸w. Je艣li o mnie chodzi, to miejsce jest prawdziw膮 metropoli膮.

- Oby艣 mia艂 dobr膮 map臋.

- Po co mi mapa, skoro mam najlepsz膮 lokaln膮 przewodniczk臋? Oczywi艣cie, je艣li si臋 zgodzisz.

- Na co?

- A mo偶e... - Nachyli艂 si臋 ku mnie. - Wyjdziemy gdzie艣 razem?

- Czy wyjdziemy?

- Tak. - Spojrzenie jego br膮zowych oczu nabra艂o delikatno艣ci. - No wiesz, na randk臋. Zamawiam pizz臋 z samym pepperoni.

- Naprawd臋? - spyta艂am tylko po to, 偶eby prze艂ama膰 cisz臋.

- Nie musisz mi od razu odpowiada膰 - rzek艂. - Przemy艣l to sobie. Zaczekam.

Rozsiad艂 si臋 wygodnie i kilkakrotnie ugryz艂 babeczk臋. Potem dopi艂 resztk臋 cappuccino i skomentowa艂 piank臋.

- Przyjemna i puszysta, dok艂adnie taka, jak膮 lubi臋. Wreszcie wytar艂 usta, zerkn膮艂 na zegarek i spojrza艂 na mnie.

- Dobrze, czas min膮艂. Jaki werdykt?

Zn贸w si臋 roze艣mia艂am, zdziwiona tym, jak dobrze si臋 bawi臋. I jak kusi mnie, by powiedzie膰 „tak".


Rozdzia艂 25

Nadesz艂a pora kolacji, ale w艂a艣ciwie nie by艂am g艂odna, chocia偶 tata kusi艂 mnie serowym burrito z chili w Taco Bell.

- Powiemy mamie, 偶e jedziemy za艂atwi膰 sprawunki w centrum handlowym, a tak naprawd臋 urwiemy si臋 na troch臋. Co ty na to? We藕miemy na wynos i zjemy w aucie na parkingu. - Pokaza艂 mi kiesze艅 pe艂n膮 gumy do 偶ucia i mi臋t贸wek. - Ubezpieczenie - doda艂, puszczaj膮c oko. - Nie b臋dzie czu膰 naszych pikantnych oddech贸w.

- Kusz膮ca oferta. - Po g艂owie ko艂ata艂a mi si臋 my艣l, 偶e mama przygotowuje dzisiaj ravioli z surowizny, ale jedzenie znajdowa艂o si臋 teraz najni偶ej na mojej li艣cie priorytet贸w.

Powiedzia艂am tacie, 偶e p贸藕niej mu odpowiem, i skupi艂am si臋 na pracy domowej. Postanowi艂am nadrobi膰 zawalony eksperyment z dzisiejszej chemii. Mo偶e je艣li przeprowadz臋 go bezb艂臋dnie, b臋d臋 potrafi艂a uporz膮dkowa膰 i inne aspekty swojego 偶ycia.

Wzi臋艂am czerwon膮 kapust臋 i zacz臋艂am j膮 sieka膰. Tymczasem mama, zachwycona tym zadaniem, zacz臋艂a wyjmowa膰 na blat przer贸偶ne produkty z lod贸wki, twierdz膮c, 偶e ju偶 dawno mia艂a zamiar sprawdzi膰 kwasowo艣膰 ulubionych przek膮sek. Razem sprawdza艂y艣my poziom pH takich produkt贸w jak: sok jab艂kowy, mleko kokosowe, syrop z br膮zowego ry偶u i zielona herbata. Zapisa艂am wyniki. Nieistotne, 偶e Pot - man wstawi艂 mi ju偶 za to zadanie wielk膮 jedynk臋.

Poradzenie sobie z eksperymentem to takie wspania艂e uczucie.

P贸藕niej, po jedenastej, le偶膮c ju偶 w 艂贸偶ku, nie mog艂am przesta膰 rozmy艣la膰 o minionym dniu. Naprawd臋 艣wietnie si臋 bawi艂am z Adamem, a jednak samo jego towarzystwo - 艣mianie si臋 z jego dowcip贸w, nawet rozwa偶anie randki - sprawi艂o, 偶e czu艂am, jakbym zdradza艂a Bena. Wiedzia艂am, 偶e to nie ma sensu, i w艂a艣nie to nie pozwala艂o mi zasn膮膰.

Przytuli艂am mocno mojego pluszowego polarnego misia. Kusi艂o mnie, 偶eby zadzwoni膰 do Kimmie. Si臋gn臋艂am po kom贸rk臋, kt贸ra nagle rozdzwoni艂a mi si臋 w d艂oni.

- Halo? - Za艂o偶y艂am, 偶e to ona.

- Cze艣膰. - Us艂ysza艂am m臋ski g艂os. - To ja.

- Adam? - spyta艂am. Nie rozpozna艂am numeru, kt贸ry pokaza艂 si臋 na wy艣wietlaczu.

- Zgaduj dalej. - Ben?

- Przepraszam, 偶e tak p贸藕no.

- Sk膮d dzwonisz?

- Z kom贸rki cioci. M贸j telefon ostatnio szwankuje.

- Aha. - Zastanawia艂am si臋, czy to dlatego wcze艣niej nie mog艂am si臋 do niego dodzwoni膰.

- Spa艂a艣? - spyta艂.

- Nie.

- Ja te偶. Chcia艂em porozmawia膰 z tob膮 o dzisiejszym dniu.

- W porz膮dku. - Ca艂kiem mnie zaskoczy艂.

- To nic z艂ego - m贸wi艂 dalej. - Tak jak ci ju偶 m贸wi艂em, nie wyczu艂em nic niepokoj膮cego.

- A wi臋c co?

- Mogliby艣my porozmawia膰 twarz膮 w twarz?

- Teraz?

- Prosz臋 - nalega艂. Jego g艂os si臋 za艂amywa艂. - Inaczej chyba nie dam rady usn膮膰.

Cz膮stka mnie chcia艂a mu odm贸wi膰. Zgodzi艂am si臋 jednak, licz膮c, 偶e rozmowa nareszcie zamknie ten bolesny rozdzia艂.

Um贸wili艣my si臋 na ko艅cu mojej ulicy w ca艂odobowej jad艂odajni. Wsta艂am z 艂贸偶ka i naci膮gn臋艂am p艂aszcz. Ostro偶nie wyjrza艂am do przedpokoju, aby upewni膰 si臋, 偶e rodzice ju偶 艣pi膮. Spali. Drzwi ich sypialni by艂y zamkni臋te, a 艣wiat艂o zgaszone. Za艂o偶y艂am buty i wysz艂am przez okno.

Powietrze by艂o tej nocy wyj膮tkowo mro藕ne. Po twarzy p艂yn臋艂y mi 艂zy. Wsun臋艂am d艂onie do kieszeni i pr臋dko posz艂am na miejsce spotkania. Z oddali s艂ysza艂am ju偶 silnik motoru.

Ben zaparkowa艂 przed lokalem.

- Dzi臋ki, 偶e przysz艂a艣 - powiedzia艂, otwieraj膮c przede mn膮 drzwi.

Zam贸wili艣my po kubku gor膮cej czekolady i babeczce z jagodami, a potem usiedli艣my przy jednym ze stolik贸w w rogu sali.

- O co chodzi? - spyta艂am. Ben wygl膮da艂 na zdo艂owanego.

Pochyli艂 si臋, jakby chcia艂 mi powiedzie膰 co艣 naprawd臋 wa偶nego, ale tylko wpatrywa艂 si臋 we mnie w milczeniu. Jego szare oczy by艂y z powodu mrozu pe艂ne 艂ez.

- Po prostu musia艂em ci臋 zobaczy膰 - rzek艂 wreszcie.

- Aha. - Nie potrafi艂am ukry膰 zaskoczenia. - S膮dzi艂am, 偶e chodzi o co艣 wa偶nego.

- Kim jest Adam?

- To dlatego chcia艂e艣 si臋 ze mn膮 spotka膰?

- Jestem po prostu ciekaw. - Wzruszy艂 ramionami. - Gdy zadzwoni艂em, powiedzia艂a艣 jego imi臋.

Mia艂am ochot臋 wytkn膮膰 mu, 偶e nie ma ju偶 prawa wypytywa膰 mnie o innych facet贸w, ale zamiast tego stwierdzi艂am:

- To kto艣, z kim pracuj臋.

- I umawiasz si臋 z nim?

- S膮dzi艂am, 偶e chcesz troch臋 przestrzeni.

- Bo tak jest.

- Zatem co tu robimy?

Chwil臋 p贸藕niej podesz艂a do nas kelnerka.

- Wszystko w porz膮dku? - spyta艂a, zauwa偶ywszy, 偶e 偶adne z nas nie tkn臋艂o jedzenia.

Lekko przytakn臋艂am, a kobieta odwr贸ci艂a si臋 i odesz艂a. Ben przygl膮da艂 si臋 mojej twarzy.

- Jeste艣my tu, bo dzisiaj powiedzia艂a艣 co艣, co mnie zaniepokoi艂o.

- Co takiego? - Pragn臋艂am, 偶eby to wreszcie z siebie wydusi艂.

Ben zagryz艂 warg臋 i obserwowa艂 moje usta, jakby ba艂 si臋 odezwa膰. Wreszcie wydusi艂 z siebie:

- Stwierdzi艂a艣, 偶e je艣li ci pomog臋, zostawisz mnie w spokoju.

- Nie tego w艂a艣nie chcesz?

- Nie musisz ca艂kiem zrywa膰 ze mn膮 kontakt贸w. Przecie偶 mo偶emy od czasu do czasu porozmawia膰.

- Doprawdy? Ju偶 to przerabiali艣my. Nie mog臋 z tob膮 przebywa膰, je艣li nie mog臋 ci臋 dotkn膮膰 i czu膰 tego, co czuj臋.

- A co czujesz?

Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Nie zamierza艂am ponownie si臋 przed nim otwiera膰.

- Nie oczekuj, 偶e to powiem. Nie wystawi臋 si臋 na kolejny cios, bo ty zn贸w za pi臋膰 minut zmienisz zdanie. Uzna艂e艣, 偶e potrzebujesz przestrzeni, wi臋c ci j膮 daj臋. Odpuszczam sobie.

- Wygl膮da na to, 偶e ju偶 dawno to zrobi艂a艣. Pokr臋ci艂am g艂ow膮, walcz膮c z ch臋ci膮 powiedzenia mu, 偶e mi臋dzy mn膮 i Adamem nic nie ma. Ben nie ma prawa 偶膮da膰 wyja艣nie艅.

- Mo偶e powinni艣my ju偶 i艣膰 - rzuci艂am, odsuwaj膮c krzes艂o.

- Jeszcze nie.

- Masz jeszcze co艣 do dodania?

Otworzy艂 usta, jakby chcia艂 odpowiedzie膰, lecz po sekundzie po prostu mnie dotkn膮艂 - po艂o偶y艂 d艂o艅 na moim przedramieniu.

- Co robisz? - szepn臋艂am, ale mia艂am w膮tpliwo艣ci, czy w og贸le mnie us艂ysza艂.

Ben mocno zacisn膮艂 d艂o艅. Zabola艂o, zapragn臋艂am si臋 wyrwa膰.

- Co pr贸bujesz wyczu膰? - spyta艂am.

Wiedzia艂am, 偶e usi艂uje czyta膰 we mnie jak w otwartej ksi臋dze. Uzna艂am, 偶e to z powodu wszystkiego, co si臋 dzieje - zdj臋膰, list贸w, telefon贸w... Po chwili dotar艂o do mnie jednak, 偶e Ben s膮dzi, 偶e nic mi nie grozi. Nie wyczu艂 niebezpiecze艅stwa. Wygl膮da艂o, jakby pr贸bowa艂 dowiedzie膰 si臋 czego艣 o Adamie.

Wyrwa艂am r臋k臋 i wsta艂am od sto艂u.

- Musz臋 i艣膰.

- Camelio, prosz臋 ci臋, nie odchod藕.

- Przykro mi - odpar艂am. Do oczu nap艂yn臋艂y mi 艂zy. - Nie b臋d臋 tak 偶y膰. Nie mo偶esz mnie jednocze艣nie odpycha膰 i przyci膮ga膰.

Odwr贸ci艂am si臋 i wysz艂am, zostawiaj膮c go samego.


Rozdzia艂 26

Gdy dotar艂am do swojego pokoju, zdj臋艂am p艂aszcz i w艣lizgn臋艂am si臋 do 艂贸偶ka. Wci膮偶 czu艂am dotyk Bena na moim przedramieniu. Zamkn臋艂am oczy i jeszcze raz powiedzia艂am sobie, 偶e post膮pi艂am w艂a艣ciwie.

Chocia偶 to bola艂o jak cholera.

Chocia偶 z ka偶dym oddechem l臋k w mym sercu by艂 coraz wi臋kszy.

Obr贸ci艂am si臋 na drugi bok i ukry艂am twarz w ko艂drze. Pr贸bowa艂am my艣le膰 o czym艣, czymkolwiek innym: o pracy, szkole, o Kimmie, mamie... Ale moje my艣li wci膮偶 wraca艂y do niego, do smutku maluj膮cego si臋 na jego twarzy, do b贸lu w jego oczach i tego wszystkiego, co powiedzia艂. Czu艂am, jakby co艣 mi臋dzy nami umar艂o.

A mo偶e razem to zabijali艣my?

Wyczekiwa艂am d藕wi臋ku silnika jego motoru na ulicy, ale okno by艂o zamkni臋te, a w uszach mia艂am s艂uchawki - z odtwarzacza dobiega艂 odg艂os wody sp艂ywaj膮cej po ska艂ach. W艂膮czy艂am j膮, by zatopi膰 natr臋tne my艣li. Bezskutecznie.

Przewraca艂am si臋 na 艂贸偶ku. Sw臋dzia艂a mnie sk贸ra i zla艂 mnie zimny pot. Wreszcie usiad艂am i si臋gn臋艂am po szklank臋 wody.

Wtedy go dostrzeg艂am - dos艂ownie sekund臋 przed tym, jak zapuka艂 w moje okno. Jego twarz o艣wietla艂 blask ksi臋偶yca. Wygl膮da艂 jak ze snu.

Szeroko otworzy艂am okno.

- Cofnij swoj膮 obietnic臋 - powiedzia艂, nim zdo艂a艂am wym贸wi膰 cho膰by jedno s艂owo. - Nie chc臋, by艣 zostawia艂a mnie w spokoju.

- Musz臋.

Ben odwr贸ci艂 wzrok, bym nie widzia艂a, jak w jego oczach wzbieraj膮 艂zy.

- Wiem - powiedzia艂 bezg艂o艣nie. - Po prostu my艣la艂em, 偶e mo偶e... - Spojrza艂 na mnie oczami pe艂nymi smutku. - Czy mogliby艣my by膰 razem po raz ostatni?

Wiedzia艂am, 偶e powinnam odm贸wi膰. Przez pe艂nych pi臋膰 sekund powtarza艂am sobie, 偶e nie mog臋 do tego dopu艣ci膰. Ale otworzy艂am okno jeszcze szerzej i zaprosi艂am go do 艣rodka.

Le偶eli艣my na 艂贸偶ku, nakryci cienk膮 ko艂dr膮, zwr贸ceni twarzami w stron臋 okna. Ksi臋偶yc rzuca艂 na nas srebrzyst膮 po艣wiat臋.

Zamkn臋艂am oczy, gdy poczu艂am, 偶e d艂o艅 Bena przesuwa si臋 powoli w g贸r臋 moich plec贸w, w艣lizguje si臋 pod koszulk臋. Jego palce musn臋艂y moje ramiona i pod膮偶y艂y wzd艂u偶 kr臋gos艂upa, pozbawiaj膮c mnie tchu.

I jego te偶.

By艂am ju偶 na granicy snu, gdy oddech Bena sta艂 si臋 ci臋偶ki. Z jego gard艂a doby艂o si臋 ciche westchnienie i musia艂 si臋 odsun膮膰. Po chwili powt贸rzy艂 delikatn膮 w臋dr贸wk臋 d艂oni po moim ciele.

W kt贸rym艣 momencie wydawa艂o mi si臋, 偶e czuj臋 na szyi jego usta, a jego noga przylgn臋艂a do mego uda. Wtuli艂 si臋 we mnie.

Krew mi zawrza艂a, a cia艂o podda艂o si臋 jego dotykowi.

Ale mo偶e to by艂 tylko sen.

Gdy rano obudzi艂o mnie w艣ciek艂e brz臋czenie budzika, Bena ju偶 nie by艂o. W miejscu, gdzie le偶a艂, znalaz艂am karteczk臋. Napisa艂 na czerwono: „Dzi臋kuj臋, 偶e z艂ama艂a艣 obietnic臋 i podarowa艂a艣 mi tych kilka godzin".

Przytuli艂am wiadomo艣膰 do piersi. Marzy艂am, by chodzi艂o o co艣 wi臋cej ni偶 tylko jedn膮 noc, ale by艂am wdzi臋czna za to, co otrzyma艂am. Mo偶e w艂a艣nie zamkn臋艂am ten rozdzia艂. Przecie偶 na to czeka艂am.

Mo偶e teraz o nim zapomn臋 i b臋d臋 spokojnie 偶y膰 dalej.


Rozdzia艂 27

Kolejny tydzie艅 zla艂 si臋 w mej pami臋ci w jeden nudny, przygn臋biaj膮cy ci膮g. Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e spok贸j b臋dzie mi艂膮 odmian膮, ale pog艂臋bia艂 tylko we mnie poczucie pustki - wielkiej, g艂臋bokiej dziury, kt贸rej nie zape艂ni ani jedzenie, ani towarzystwo przyjaci贸艂, ani nawet garncarstwo. Czu艂am si臋 jak jeden z robot贸w zabawek, kt贸ry 艣lepo obija si臋 o 艣ciany i wpada na inne przedmioty.

Czu艂am, 偶e nie jestem sob膮.

Od tamtej nocy w艂a艣ciwie nie rozmawia艂am z Benem. Ilekro膰 w szkole mijali艣my si臋 na korytarzu, ko艅czy艂o si臋 na kurtuazyjnym skinieniu g艂ow膮 lub lekkim u艣miechu.

Kimmie nazwa艂a nasz膮 sytuacj臋 tragiromansem.

- Musisz przyzna膰, 偶e to niezwykle poci膮gaj膮ce, i偶 wypar艂 si臋 swoich po偶膮dliwych pragnie艅, bo obawia si臋 zrobi膰 ci krzywd臋. Nie m贸wi臋 tylko o tamtej nocy. To oczywiste, 偶e chcia艂 zobaczy膰 twoj膮 sypialni臋. I to, moja kochana, czyni go wystarczaj膮co zezwierz臋conym, by znale藕膰 si臋 wysoko w moim rankingu seksapilu.

- Zezwierz臋conym?

- Dobrze s艂ysza艂a艣. Seksowna mieszanka prymitywnych potrzeb i staromodnej rycersko艣ci.

- Wielka szkoda zatem, 偶e um贸wi艂am si臋 z Adamem - rzek艂am, otwieraj膮c szaf臋. Kimmie, moja osobista stylistka, pomaga艂a mi wybra膰 str贸j na wieczorne wyj艣cie.

- Czemu szkoda? - Zdj臋艂a z wieszaka o艂贸wkow膮 sp贸dnic臋. - Zobacz, co si臋 sta艂o po zwyk艂ej wycieczce na kaw臋 i babeczk臋. Masz randk臋 i 艣mia艂a艣 si臋 po raz pierwszy od wielu miesi臋cy.

- Nie miesi臋cy - poprawi艂am j膮.

- Niewa偶ne. Chodzi mi o to, 偶e twoje mo偶liwo艣ci s膮 nieograniczone, zupe艂nie jak ty艂ek pani Mazur. Widzia艂a艣 j膮 dzisiaj na zaj臋ciach z rze藕by? R贸偶owe getry i koszulka, kt贸ra ledwie zakrywa艂a jej p臋pek. Doprawdy... Powinni wyda膰 ustaw臋 nakazuj膮c膮 noszenia bielizny uciskowej do niekt贸rych stroj贸w.

- Zostawmy ty艂ek pani Mazur w spokoju, dobrze? Nieograniczone mo偶liwo艣ci to nie pow贸d, dla kt贸rego zgodzi艂am si臋 p贸j艣膰 na t臋 randk臋. Mia艂am nadziej臋, 偶e w ten spos贸b przekonam w艂asn膮 pod艣wiadomo艣膰, 偶e odpuszczam sobie Bena i 偶yj臋 dalej.

- Oczywi艣cie. - Kimmie skupi艂a uwag臋 na jednym z pask贸w. By艂 to gruby 艂a艅cuch. - Tak czy inaczej, wysz艂a艣 na plus. No i nie ka偶 mi m贸wi膰 o mej teorii pod zgrabnym tytu艂em „Ben - Prze艣ladowca".

- Bo ju偶 j膮 s艂ysza艂am?

- Musisz przyzna膰 - m贸wi艂a, podaj膮c mi sweter w kolorze bitej 艣mietany - 偶e podrzucanie pokr臋conych li艣cik贸w i przera偶aj膮cych zdj臋膰 to ciekawy spos贸b na trzymanie ci臋 blisko, ale niezbyt blisko.

- Poczekaj. Przecie偶 uwa偶a艂a艣, 偶e robi艂 to, by trzyma膰 mnie od siebie z daleka, 偶ebym uwierzy艂a, 偶e jest zab贸jc膮.

Kimmie w zamy艣leniu pog艂adzi艂a si臋 po brodzie.

- Moja teoria sprawdza si臋 w obu przypadkach, prawda?

- Niewa偶ne. - Westchn臋艂am. - Miejmy nadziej臋, 偶e prze艣ladowanie ju偶 si臋 sko艅czy艂o. Ostatnio nie wydarzy艂o si臋 nic dziwnego.

- Owszem. Bo Ben powr贸ci艂 do swej „przestrzennej" postawy. Ale poczekaj, a偶 zn贸w poczuje si臋 samotny. Pewnie dostaniesz poczt膮 p贸艂 kilograma udek z kurczaka albo zdj臋cie nagrobka Julie.

- Tb chore.

- Ale mo偶liwe. - Poda艂a mi czarne rajstopy. - Masz. Przymierz to wszystko.

- Dobrze. - Postanowi艂am nie po艣wi臋ca膰 jej tak zwanym teoriom ani sekundy wi臋cej.

- Bez jaj? - Kimmie zachichota艂a, wyci膮gaj膮c z szafy mini w kratk臋. - O czym艣 mi tu nie powiedzia艂a艣.

- To m贸j mundurek z gimnazjum - wyja艣ni艂am. Widz膮c niebieskozielon膮 krat臋, nie mia艂am ochoty pia膰 z uciechy. - Trzymam j膮, bo ma dla mnie warto艣膰 sentymentaln膮.

- W艂a艣nie w czym艣 takim tata chce widzie膰 moj膮 mam臋 - powiedzia艂a, sprawdzaj膮c rozmiar. - Biedna kobieta trzyma go przy sobie ju偶 chyba tylko jednym akrylowym tipsem.

- Przykro mi, Kimmie.

- Niewa偶ne. - Wzruszy艂a ramionami i odwiesi艂a sp贸dnic臋. - Nie mam ochoty teraz o tym rozmawia膰. Powr贸t do weselszych temat贸w?

- Z ch臋ci膮 - odpar艂am i za艂o偶y艂am sp贸dnic臋, sweter, a na ko艅cu wsun臋艂am na nogi rajstopy.

- Seksowna laska - za艣wiergota艂a. - Dok膮d Adam nas dzisiaj zabiera?

- Nas?

- 呕artuj臋. - Za艣mia艂a si臋, staj膮c przed lustrem. Przeczesa艂a swoje czarne, kr贸tkie pukle i sprawdzi艂a odrosty. Naturalny odcie艅 jej w艂os贸w zaczyna艂 ju偶 by膰 widoczny. - Oczywi艣cie nigdy nic nie wiadomo. - Pochwyci艂a w lustrze moje spojrzenie. - Mo偶e i tak p贸jd臋 i b臋d臋 was 艣ledzi膰 z oddali.

- Bardzo zabawne.

Ale Kimmie si臋 nie 艣mia艂a. Opad艂a tylko na moje 艂贸偶ko i przytuli艂a Pana Polarnego Misia.


Rozdzia艂 28

By艂o troch臋 przed si贸dm膮, kiedy zadzwoni艂 dzwonek do drzwi. S膮dzi艂am, 偶e to Adam, ale skoro rodzice mnie nie wo艂ali, sko艅czy艂am si臋 szykowa膰. Kimmie ju偶 wysz艂a. W艂a艣ciwie to wybieg艂a w po艣piechu, bo sama mia艂a gor膮c膮 randk臋. Tego wieczora pierwszy raz wychodzi艂a z Toddem McCaffreyem, by艂ym ch艂opakiem Debbie Marcus.

- Zadzwoni臋 do ciebie, gdy tylko wr贸c臋 - rzuci艂a na odchodnym. - Por贸wnamy pikantne szczeg贸艂y.

- Moja randka nie b臋dzie pikantna - powiedzia艂am. Nadal by艂am niepewna spotkania z Adamem, ale gdy jakie艣 pi臋tna艣cie minut po um贸wionej godzinie wci膮偶 go nie by艂o, zacz臋艂am si臋 zastanawia膰, co go zatrzyma艂o. Wysz艂am z pokoju i ze zdumieniem odkry艂am, 偶e siedzi ju偶 na kanapie w naszym salonie.

By艂 pogr膮偶ony w rozmowie z tat膮, kt贸ry pokazywa艂 mu szkolny rocznik - to nigdy nie wr贸偶y dobrze.

- Czemu nie powiedzia艂a艣 mi, 偶e Adam gra w pi艂k臋 no偶n膮? - spyta艂 tata, zauwa偶ywszy mnie w drzwiach.

- Bo nie wiedzia艂am?

- Kiedy艣 gra艂em - poprawi艂 go ch艂opak, puszczaj膮c do mnie oko.

- Gdy raz z艂apiesz bakcyla, ju偶 si臋 nie uwolnisz - stwierdzi艂 ojciec. - Gra艂em w liceum w ataku. Na studiach by艂em napastnikiem, a potem przeszed艂em do obrony. Gdzie艣 mam wi臋cej zdj臋膰...

- Powinni艣my ju偶 i艣膰. - Stara艂am si臋 ocali膰 Adama.

- Aha. - Tata by艂 wyra藕nie niepocieszony. Zamkn膮艂 kronik臋 szkoln膮 i przycisn膮艂 j膮 do piersi.

Uca艂owa艂am go na do widzenia, ale to nie poprawi艂o mu nastroju, tak samo zreszt膮 jak obietnica Adama, 偶e nast臋pnym razem obejrz膮 zdj臋cia.

Wreszcie wyszli艣my, a Adam otworzy艂 przede mn膮 drzwi swojego forda branco.

- Skarb przesz艂o艣ci - wyja艣ni艂, wskazuj膮c ko艂paki i now膮 turkusow膮 karoseri臋. - Z lat siedemdziesi膮tych. Sam go odnowi艂em.

- Pi臋kny. - Usiad艂am na obitym kremowobia艂ym winylem fotelu.

- Zaplanowa艂em nam ca艂y wiecz贸r - m贸wi艂, sadowi膮c si臋 za kierownic膮. - Mam nadziej臋, 偶e jeste艣 gotowa na dobr膮 zabaw臋.

Zawi贸z艂 nas do restauracji fondue w s膮siednim miasteczku.

- Wygl膮da niesamowicie - oceni艂am, widz膮c, 偶e cz臋艣膰 ze stolikami urz膮dzona jest w odcieniach fioletu. Ca艂o艣ci dope艂nia艂y 偶yrandole i reprodukcje francuskich impresjonist贸w. Zam贸wili艣my bagietki z cheddarem.

- Ciesz臋 si臋, 偶e zgodzi艂a艣 si臋 ze mn膮 um贸wi膰 - powiedzia艂 Adam. - Z pocz膮tku by艂a艣 bardzo nieprzyst臋pna. My艣la艂em, 偶e masz ch艂opaka.

- C贸偶. Dopiero co zerwali艣my - odpowiedzia艂am, zagryzaj膮c z nerw贸w bagietk臋.

- Kiedy?

- Cztery miesi膮ce temu.

- To wcale nie „dopiero co" - odpar艂. - Chodzi mi o to, 偶e to si臋 nie sta艂o wczoraj.

- W sumie to nie. - Nabi艂am na wyka艂aczk臋 kawa艂ek chleba. - Chyba po prostu liczy艂am, 偶e po powrocie z wyjazdu do mnie wr贸ci.

- I wr贸ci艂?

Skin臋艂am i poczu艂am, 偶e moja szyja robi si臋 gor膮ca. Wola艂am porozmawia膰 o czym艣 innym. Napi艂am si臋 wody i spojrza艂am na jeden z 偶yrandoli. Ju偶 mia艂am powiedzie膰 co艣 o kryszta艂owych 艂ezkach, kiedy Adam poci膮gn膮艂 temat.

- Co si臋 sta艂o, kiedy ju偶 wr贸ci艂?

- Nie chcia艂 popracowa膰 nad naszym zwi膮zkiem - odpowiedzia艂am i zn贸w si臋gn臋艂am po szklank臋 z wod膮.

- Rozumiem. Facet jest kretynem.

- Niewa偶ne - pow艣ci膮gn臋艂am ch臋膰 ironicznego u艣mieszku. - To ju偶 koniec. Jestem teraz tutaj.

- Wypijmy za to. - Adam uni贸s艂 szklank臋 z wod膮 i stukn膮 ni膮 o moj膮. Potem wyzna艂, 偶e jego ostatnia dziewczyna zerwa艂a z nim, bo nie lubi艂a jego fryzury. - Naprawd臋. Nie mog艂a na mnie patrze膰. Powiedzia艂a, 偶e moje czo艂o wygl膮da na przeogromne, a oczy s膮 wy艂upiaste. Chyba por贸wna艂a mnie do muchy, ale z brzydszymi nogami, takimi jak u komara. Do mojej sylwetki te偶 si臋 przyczepia艂a. Powiedzia艂a, 偶e przypominam jej paj膮ka.

- To szale艅stwo - odpar艂am, pr贸buj膮c nie chichota膰 z obrazu, kt贸ry stworzy艂a moja wyobra藕nia.

- Chyba wola艂a rockers贸w - m贸wi艂 dalej.

- Albo seksowniejsze insekty.

Ch艂opak zacz膮艂 si臋 艣mia膰 i w rezultacie sp臋dzili艣my w restauracji nast臋pne cztery godziny, w trakcie kt贸rych zam贸wili艣my dwie kolejne porcje fondue - jedno z kurczaka, a drugie, na deser, z ciemn膮 czekolad膮. Adam opowiedzia艂 mi o swoim marzeniu otwarcia biura architektonicznego, ja zrewan偶owa艂am si臋, zdradzaj膮c mu, 偶e chcia艂abym mie膰 w艂asn膮 pracowni臋 garncarsk膮.

- Tak膮 jak Knead? - dopytywa艂. - Tak, ale bez cycastych kubk贸w.

- Jasne. Lepiej postawi膰 na s艂omki penisy.

Nie powstrzyma艂am 艣miechu. Min臋艂o dobrych dziesi臋膰 minut, nim opanowali艣my si臋 na tyle, by m贸c powa偶nie dalej rozmawia膰.

- Chcia艂abym uczy膰 bez konieczno艣ci wykorzystywania foremek do ciastek - powiedzia艂am wreszcie. - Fajnie by by艂o m贸c po艣wi臋ci膰 ca艂e zaj臋cia formie, teksturze i kszta艂towi, nie martwi膮c si臋 o to, 偶e trzeba od razu stworzy膰 co艣 konkretnego.

- W艂a艣nie tak ci臋 uczono? Pokr臋ci艂am g艂ow膮.

- Kiedy艣 chodzi艂o mi tylko i wy艂膮cznie o rezultat, ale odkry艂am, 偶e czasami proces tworzenia jest r贸wnie wa偶ny.

- O ile nie wa偶niejszy - stwierdzi艂 Adam. - To w艂a艣nie podr贸偶 czyni rzeczy interesuj膮cymi, prawda?

Ponownie uni贸s艂 szklank臋 i stukn膮艂 ni膮 o moj膮. Nagle dotar艂o do mnie, 偶e przez ostatnich sze艣膰dziesi膮t minut ani razu nie pomy艣la艂am o Benie. I bawi艂am si臋 lepiej ni偶 w ci膮gu ostatnich kilku miesi臋cy, je艣li nie d艂u偶ej.


Rozdzia艂 29

Gdy wr贸ci艂am do domu, rodzice czekali na mnie w salonie.

- Szcz臋艣ciara - rzek艂 tata, zamykaj膮c za mn膮 drzwi na zasuw臋. - Wyrobi艂a艣 si臋 trzy minuty przed godzin膮 policyjn膮. Mama mia艂a ju偶 palec na klawiszu szybkiego wybierania. Chcia艂a do ciebie dzwoni膰.

- Dobrze si臋 bawi艂a艣? - spyta艂a i zdmuchn臋艂a 艣wieczk臋 do aromaterapii.

- By艂o zabawnie.

- To wszystko? - dopytywa艂a. - Sk膮d on jest? Czym zajmuj膮 si臋 jego rodzice? Mieszka w akademiku?

- Czy inkwizycja mog艂aby zaczeka膰 do jutra?

- Nie. - Mama podnios艂a si臋 z kanapy. - Umawiasz si臋 z tym ch艂opcem. Chc臋 wiedzie膰, jaki jest.

- Zachowywa艂 si臋 jak d偶entelmen - zapewni艂am.

- Co za ulga. - Mama wreszcie si臋 rozlu藕ni艂a. - Tacie chyba p臋k艂oby serce, gdyby艣 nie bawi艂a si臋 dobrze.

- Oczywi艣cie nie wywieram 偶adnej presji - powiedzia艂. - Nie musisz za niego wychodzi膰 ani nic... Chocia偶 by艂 g艂贸wnym napastnikiem w dru偶ynie pi艂karskiej w swoim liceum przez trzy lata z rz臋du.

- Id臋 do 艂贸偶ka. - Uca艂owa艂am rodzic贸w na dobranoc i posz艂am do sypialni. Zadzwoni艂am do Kimmie.

Odebra艂a po pierwszym sygnale.

- Chc臋 pozna膰 wszystkie szczeg贸艂y.

- A „cze艣膰"?

- Cze艣膰... Chc臋 pozna膰 wszystkie szczeg贸艂y.

W punktach stre艣ci艂am jej przebieg randki, opowiedzia艂am, o czym rozmawiali艣my, i 偶e jedzenie by艂o wy艣mienite.

- A co po jedzeniu i rozmowie? - spyta艂a.

- Co masz na my艣li?

- Mam ci to rozrysowa膰?

- Powiedzieli艣my sobie dobranoc. Wysadzi艂 mnie przed domem i odjecha艂, gdy zamkn臋艂am za sob膮 drzwi.

- I to wszystko? 呕adnych buziak贸w? 呕adnego macania? Ani jednego otarcia o udo?

- Wiele jeszcze wody up艂ynie, nim b臋d臋 gotowa na kt贸re艣 z powy偶szych - odpar艂am.

- Chyba 偶e chodzi膰 b臋dzie o pewnego Dotykalskiego, tak? Czy Adam chocia偶 pr贸bowa艂 ci臋 poca艂owa膰?

- Nie.

- To mo偶e oznacza膰 tylko jedno.

- 呕e nie jest zainteresowany?

- Gorzej - odpar艂a powa偶nie. - Naprawd臋 ci臋 szanuje.

- To koszmar!

Kimnie 艣mia艂a si臋, a potem opowiedzia艂a mi o swojej randce z Toddem.

- Poszli艣my do pizzerii, a potem ca艂owali艣my si臋 w aucie na parkingu przez bite dwie godziny.

- Powa偶nie?

- Mam dowody w postaci malinek. Wr贸ci艂am do domu z jedn膮 bardzo okaza艂膮 na szyi, ale mama by艂a zbyt poch艂oni臋ta ogl膮daniem filmu, by to zauwa偶y膰, a taty nie ma jeszcze do domu.

- Aha. - Spojrza艂am na zegarek. By艂o par臋 minut po p贸艂nocy.

- Pracuje do wczesnych godzin porannych - wyja艣ni艂a, jakby czyta艂a mi w my艣lach. - Ma wielu klient贸w spoza miasta i cz臋sto musi zabiera膰 ich na kolacje i r贸偶ne takie. Nie 偶eby to mia艂o jakie艣 znaczenie. Mog艂abym wr贸ci膰 do domu w dziewi膮tym miesi膮cu ci膮偶y, a i tak 偶adne z nich by nie zauwa偶y艂o.

- Nie testuj tej teorii - rzek艂am.

- Daj spok贸j. Musia艂abym zaprojektowa膰 ca艂kiem now膮 garderob臋. Poza tym s艂ysza艂am, 偶e w ci膮偶y puchn膮 stopy. Spr贸buj znale藕膰 staromodne szpilki w rozmiarze czterdzie艣ci pi臋膰.

- Ul偶y艂o mi... Z powodu tej ci膮偶y.

- Skoro mowa o uldze, Todd jest szcz臋艣liwy, 偶e ju偶 nie spotyka si臋 z Debbie. I mia艂a艣 racj臋. Ona nadal wini Bena za wakacje w krainie 艣pi膮czki. St膮d to w艣ciek艂e spojrzenie, kt贸re mu pos艂a艂a.

- Mimo tego, 偶e to przyjaciele zrobili jej ten numer? Zmienili j膮 w paranoiczk臋 i kazali wierzy膰, 偶e kto艣 j膮 prze艣laduje...

- Co mam ci powiedzie膰? Powtarzam tylko, co us艂ysza艂am od Todda. Stwierdzi艂 te偶, 偶e mam 艣liczne usta. My艣lisz, 偶e si臋 podlizywa艂?

- Podlizywa艂, zasysa艂 i odsysa艂 - stwierdzi艂am, nawi膮zuj膮c do jej malinek.

- Niewa偶ne. Czasami rozmawia z Debbie, bo mieszkaj膮 przy jednej ulicy. Ona uwa偶a, 偶e gdyby nie pojawienie si臋 Bena w naszej szkole i to, 偶e ch艂opak ma mroczn膮 przesz艂o艣膰, do niczego takiego by nie dosz艂o.

- Czemu mnie to nie dziwi?

- C贸偶. Zdziwi膰 ci臋 mo偶e fakt, 偶e Debbie nadal podejrzewa, 偶e to Ben j膮 potr膮ci艂.

- On nie ma auta.

- Tak, ale nie ma te偶 alibi.

- Tamtej nocy by艂 ze mn膮. - Zdenerwowa艂am si臋. W noc, gdy potr膮cono Debbie, Ben i ja byli艣my w Knead. Ca艂owali艣my si臋 po raz pierwszy.

- Wiedzia艂am, 偶e to ci臋 zirytuje - stwierdzi艂a Kimmie. - Nie powinnam by艂a nic m贸wi膰.

- Nie - nalega艂am. - Chc臋 o tym us艂ysze膰.

- No dobrze. Debbie nadal twierdzi, 偶e Ben mia艂 do艣膰 czasu, by odwie藕膰 ci臋 do domu, a potem j膮 potr膮ci膰, bo ulica Columbus jest blisko twojego domu.

- A co z drobnym szczeg贸艂em braku auta? 艢wiadek by艂 przekonany, 偶e widzia艂 samoch贸d. Poda艂 nawet mark臋 i model.

- Policja nie odnalaz艂a ani wozu, ani kierowcy. To nie pomaga.

- Masz racj臋 - szepn臋艂am. - To nie pomaga. - To jedyne, co przez ca艂y ten czas mnie niepokoi.


Rozdzia艂 30

27 marca 1984

Drogi Pami臋tniczku!

Moja siostra o艣wiadczy艂a dzisiaj, 偶e zostaje wegetariank膮. Matka nie by艂a z tego powodu szcz臋艣liwa, szczeg贸lnie 偶e zrobi艂a na kolacj臋 jajka na bekonie. Z pocz膮tku powiedzia艂a Jilly, 偶eby zostawi艂a bekon (na nast臋pny dzie艅, na kanapki), ale Jilly stwierdzi艂a, 偶e jajek te偶 nie b臋dzie jad艂a, co rozz艂o艣ci艂o matk臋. Rzuci艂a na pod艂og臋 patelni臋, powiedzia艂a Jilly, 偶e jest niewdzi臋cznic膮, i posz艂a wzburzona do siebie, trzaskaj膮c drzwiami sypialni.

Jilly da艂a mi sw贸j talerz z jedzeniem, 偶ebym nie musia艂a podnosi膰 porcji z pod艂ogi. Potem wzi臋艂a sobie misk臋 p艂atk贸w.

I u艣miechn臋艂a si臋 do mnie.

Ten u艣miech m贸wi艂 mi tak wiele. Mo偶e by艂 to jej spos贸b, aby mi pom贸c? Chcia艂a sprawia膰 problemy, 偶eby odwr贸ci膰 ode mnie uwag臋 matki?

Spojrza艂am na ni膮 z wdzi臋czno艣ci膮. Pragn臋艂am spyta膰, czy w艂a艣nie o to jej chodzi艂o, ale nie powiedzia艂am ani s艂owa. Ba艂am si臋, 偶e si臋 myl臋. Nie chcia艂am tego wiedzie膰.

Z mi艂o艣ci膮, Alexia


Rozdzia艂 31

Nast臋pnego poranka obudzi艂am si臋 wcze艣nie, czuj膮c nieodpart膮 ch臋膰 wyrze藕bienia czego艣. 艢ni艂am o tym przez ca艂膮 noc - a偶 do chwili, gdy pierwsze promienie s艂o艅ca wpad艂y do pokoju przez szpary w roletach i zmotywowa艂y mnie, bym zesz艂a do pracowni i wzi臋艂a do r膮k 艣lisk膮 glin臋.

Ledwie min臋艂a dziewi膮ta, ale rodzice nie spali ju偶 od kilku godzin. Codziennie rano, zwykle ko艂o pi膮tej, mama odprawia rytua艂 powitania s艂o艅ca, a ko艂o si贸dmej tata zaczyna 膰wiczenia na bie偶ni. Teraz jednak 偶adnego z nich nie by艂o w domu. Zostawili mi na lod贸wce kartk臋 - poszli na 艣niadanie do Raw. Wzi臋艂am sobie miseczk臋 s艂odzonych p艂atk贸w 艣niadaniowych z sekretnej skrytki taty i posz艂am na d贸艂.

W piwnicy by艂o przera藕liwie zimno. Wygl膮da na to, 偶e tata zostawi艂 jedno z okien w rogu otwarte, aby wywietrzy膰 pomieszczenie z „opar贸w garncarskich" - wci膮偶 upiera si臋, 偶e takowe istniej膮. Zamkn臋艂am je. Z powodu przeci膮gu mia艂am potargane w艂osy, a oczy zasz艂y mi 艂zami.

Promienie s艂o艅ca wpada艂y przez szyb臋, o艣wietlaj膮c moje stanowisko pracy. Zapali艂am jedn膮 ze 艣wiec do aromaterapii mamy - tak膮 z p艂atkami r贸偶 zatopionymi w wosku - i rozkoszowa艂am si臋 zapachem herbaty.

Glina w moich d艂oniach by艂a lepka i ch艂odna. Rzuci艂am j膮 na blat, a przed moimi oczami pojawi艂y si臋 przer贸偶ne obrazy. Wzi臋艂am g艂臋boki wdech, bo czu艂am si臋 dziwnie - mia艂am zawroty g艂owy. Stara艂am si臋 skoncentrowa膰 na jednej wizji, kt贸ra wyr贸偶nia艂a si臋 na tle innych. A potem zacz臋艂am rze藕bi膰.

Wilgotnymi palcami g艂adzi艂am powierzchni臋 materia艂u, zabli藕niaj膮c p臋kni臋cia i wyg艂adzaj膮c szczeliny, tworz膮c 艂uki i k膮ty tam, gdzie podpowiada艂a mi intuicja. Po ponad godzinie rze藕ba nadal nie przypomina艂a obrazu z mojej g艂owy. Pracowa艂am dalej, staraj膮c si臋 nie skupia膰 na efekcie ko艅cowym, a pracy w艂asnych d艂oni.

Ponownie zamkn臋艂am oczy, przywo艂uj膮c obraz: ko艅 z wyrzuconymi w g贸r臋 przednimi kopytami, jakby szykowa艂 si臋 do skoku. Po kilkunastu kolejnych minutach poczu艂am, 偶e z bry艂y wy艂ania si臋 g艂owa, a moje palce zaczynaj膮 tworzy膰 grzyw臋. Podnios艂am powieki, ogarn臋艂a mnie ekscytacja na my艣l, 偶e jestem na w艂a艣ciwym tropie.

Sekund臋 p贸藕niej us艂ysza艂am za sob膮 dono艣ny szept.

Zamar艂am. Rozejrza艂am si臋 po piwnicy. Czy偶by wyobra藕nia p艂ata艂a mi figle? Przecie偶 by艂am sama. Nas艂uchiwa艂am jeszcze przez chwil臋, ale z powodu wyj膮cego wiatru, skrzypienia okien i 艣cian oraz ci膮g艂ego warczenia bojlera nie by艂am w stanie wy艂owi膰 偶adnego innego d藕wi臋ku.

Powr贸ci艂am do pracy, jednak nied艂ugo cieszy艂am si臋 spokojem. Po kilku sekundach zn贸w dobieg艂 mnie ten g艂os - tym razem wyra藕niej.

- Camelia... - Damski szept. Po nim rozleg艂 si臋 chichot. Przesz艂y mnie ciarki.

Zdmuchn臋艂am 艣wieczk臋 i ruszy艂am w stron臋 schod贸w.

- Mamo?! - zawo艂a艂am.

Mo偶e rodzice wr贸cili ju偶 ze 艣niadania? Ale drzwi by艂y wci膮偶 zamkni臋te.

Wesz艂am na g贸r臋. Skrzypienie drewna pod nogami zdawa艂o si臋 dziwnie g艂o艣ne. Uchyli艂am drzwi od piwnicy i skierowa艂am si臋 do kuchni. Wszystko wygl膮da艂o normalnie. I w贸wczas us艂ysza艂am co艣 innego. Okna w salonie dr偶a艂y od wiatru. Posz艂am sprawdzi膰, czy wszystko jest w porz膮dku, czy na pewno s膮 pozamykane, a potem skontrolowa艂am inne pomieszczenia. Drzwi frontowe i tylne by艂y zamkni臋te na zamki, podjazd pusty, a moja sypialnia znajdowa艂a si臋 w dok艂adnie takim stanie, w jakim j膮 pozostawi艂am.

Niech臋tnie wr贸ci艂am na d贸艂 i w艂膮czy艂am 艣wiat艂a. Wszystko wygl膮da艂o normalnie: narz臋dzia taty, m贸j k膮cik garncarski, schowki.

Czemu wi臋c mia艂am wra偶enie, 偶e jestem obserwowana?

Obci膮gn臋艂am r臋kawy bluzy, by rozgrza膰 troch臋 d艂onie. Zastanawia艂am si臋, czy powinnam po kogo艣 zadzwoni膰.

Policzy艂am do dziesi臋ciu, powtarzaj膮c sobie, 偶e jestem sama, dom zamkni臋to na cztery spusty, a Matt wyjecha艂 daleko st膮d. Mimo tego z l臋kiem zerka艂am na okna i przysz艂o mi do g艂owy, 偶e by膰 mo偶e wcale sobie nie wyobrazi艂am tego szeptu, 偶e dochodzi艂 on z zewn膮trz domu.

Zerkn臋艂am za stare meble, przejrza艂am pud艂a i wreszcie stan臋艂am przed tylnymi drzwiami do piwnicy - tymi, kt贸re prowadz膮 do przedsionka, a potem na zewn膮trz. Opar艂am si臋 o nie plecami, walcz膮c z l臋kiem.

Czy naprawd臋 s艂ysza艂am g艂osy?

Obraz konia by艂 wci膮偶 wyra藕ny w moich my艣lach. Uda艂am si臋 do mojego k膮cika, licz膮c, 偶e glina za bardzo nie wysch艂a i b臋d臋 mog艂a kontynuowa膰 rze藕bienie.

Ale w贸wczas dobieg艂y mnie kolejne szepty.

- Uwa偶aj - m贸wi艂 jaki艣 przeszywaj膮cy g艂os. Zadr偶a艂am na ca艂ym ciele.

Potem rozleg艂 si臋 z艂o艣liwy chichot.

Si臋gn臋艂am po kom贸rk臋, ale nie znalaz艂am jej w kieszeni. Zosta艂a na g贸rze. Rozejrza艂am si臋 po piwnicy. Nikogo pr贸cz mnie w niej nie by艂o. Wszystko wygl膮da艂o normalnie.

- Kto tam?! - zawo艂a艂am.

Czu艂am, 偶e krew w moich 偶y艂ach jest zimna jak l贸d.

Gdy nikt nie odpowiedzia艂. Nabra艂am powietrza i stara艂am si臋 nie rozp艂aka膰. Pomy艣la艂am, 偶e odpowied藕 mo偶e tkwi膰 w rze藕bie. By膰 mo偶e musz臋 uko艅czy膰 prac臋, aby zrozumie膰, przed czym ostrzega艂 mnie g艂os.

U艂o偶y艂am d艂onie na grudzie. Dok艂adnie w tym samym momencie ogarn臋艂o mnie z艂e przeczucie, a w艂oski na karku stan臋艂y d臋ba.

- Uwa偶aj - us艂ysza艂am ponownie.

Zacisn臋艂am z臋by. Bezwiednie si臋gn臋艂am umazanymi glin膮 d艂o艅mi do uszu, by je zakry膰. Kr臋ci艂am g艂ow膮.

- Nie! - krzykn臋艂am, bo wci膮偶 s艂ysza艂am g艂os.

Obejrza艂am si臋 na drzwi do przedsionka. Chichot wydawa艂 si臋 dochodzi膰 zza nich. Chwyci艂am n贸偶 z mojej tacy z narz臋dziami i ruszy艂am w tamtym kierunku. Im bli偶ej by艂am, tym 艣miech stawa艂 si臋 g艂o艣niejszy. Serce wali艂o mi jak oszala艂e. 艁zy ciek艂y po policzkach.

Chwyci艂am za klamk臋. Jednym szybkim ruchem otworzy艂am drzwi i unios艂am n贸偶 wysoko nad g艂ow臋.

Pusto. Przede mn膮 znajdowa艂y si臋 tylko schody prowadz膮ce do wyj艣cia na zewn膮trz. Szepty nie ustawa艂y, ale by艂y ju偶 odleg艂e i niewyra藕ne.

Wesz艂am na g贸r臋, odsun臋艂am zasuw臋 blokuj膮c膮 w艂az i otworzy艂am go na o艣cie偶. Paj臋czyny opad艂y mi na twarz. Zrzuci艂am je i wysz艂am na dw贸r.

Podw贸rko za domem wygl膮da艂o ca艂kiem normalnie. By艂o tu niewielkie ceglane patio, obok kt贸rego rozci膮ga艂 si臋 sp艂achetek trawy. Otacza艂 je wysoki drewniany p艂ot. Obesz艂am je, szukaj膮c w czapach 艣niegu 艣lad贸w czyich艣 st贸p, jednak niczego nie znalaz艂am. I nie s艂ysza艂am ju偶 g艂os贸w.

Usiad艂am na kraw臋dzi 艂awki i schowa艂am twarz w d艂oniach. Niemal 偶a艂owa艂am, 偶e nic nie znalaz艂am. To by przynajmniej wyja艣nia艂o g艂osy.

Otar艂am 艂zy i postanowi艂am wr贸ci膰 do 艣rodka. Ju偶 mia艂am zej艣膰 po schodach, gdy moj膮 uwag臋 zwr贸ci艂o co艣 czerwonego na drzwiach. Wygl膮da艂o na farb臋.

Z艂apa艂am za klamk臋 i energicznie zamkn臋艂am skrzyd艂o. Ciemnoczerwonym kolorem kto艣 napisa艂 na nim „TE艢", a zaraz pod tym „TWA".

Przez kr贸tk膮 chwil臋 zastanawia艂am si臋, co to jest „te艣" i czemu ta „te艣" jest moja. Ale wtedy zamkn臋艂am drugie skrzyd艂o drzwi i wiadomo艣膰 sta艂a si臋 jasna: „JESTE艢 MARTWA".


Rozdzia艂 32

Rozp艂aka艂am si臋. Dotkn臋艂am liter, ciekawa, czy farba jest jeszcze mokra. Nie by艂a. Wysch艂a, z wyj膮tkiem tych miejsc, gdzie rozpuszczaj膮cy si臋 艣nieg sprawi艂, 偶e wygl膮da艂a jak sp艂ywaj膮ca po drzwiach krew.

Zanurzy艂am palec w bia艂ym puchu i dotkn臋艂am napisu. Czerwony barwnik pokry艂 m贸j kciuk.

Odsun臋艂am si臋, przestraszona, gdy us艂ysza艂am trza艣ni臋cie drzwi auta. Pobieg艂am do bramy i wyjrza艂am na podjazd. Wr贸cili rodzice.

Pr臋dko pop臋dzi艂am do piwnicy, zamkn臋艂am za sob膮 drzwi i zbieg艂am po schodach, nim jeszcze zdo艂ali wej艣膰 do domu. Potem skierowa艂am si臋 do nich na g贸r臋, korzystaj膮c z wewn臋trznych schod贸w do piwnicy.

- Cze艣膰! - zawo艂a艂a mama, wchodz膮c do kuchni. - Znalaz艂a艣 suflet bananowy na 艣niadanie? Powinnam by艂a napisa膰 ci na kartce, 偶e jest w lod贸wce. Zrobi艂am go dzi艣 rano, ale tata mia艂 ochot臋 na tosty.

- By艂y obrzydliwe. Zrobione z suszonych owoc贸w i orzech贸w. - Zdj膮艂 p艂aszcz. - Mia艂em ochot臋 na pe艂en t艂uszczu francuski tost polany syropem klonowym i roztopionym mas艂em. Kogo oni chc膮 oszuka膰? Te ich tosty to zwyk艂e chrupki bez smaku.

- Wybacz, 偶e dbam o twoje zdrowie - rzuci艂a mama. - Mo偶e po prostu po艂knij ca艂膮 tubk臋 smalcu z cukrem i tytoniem do 偶ucia?

- Pewnie smakowa艂oby lepiej ni偶 te pseudotosty.

- Musimy porozmawia膰 - oznajmi艂am. Nadal pr贸bowa艂am uspokoi膰 oddech.

- Jak najbardziej - stwierdzi艂 tata. - Mam do艣膰 jedzenia ziaren dla ptak贸w i paszy dla kurcz膮t.

- Bo偶e! - Mama sprawdzi艂a wiadomo艣ci na poczcie g艂osowej i zamar艂a z d艂oni膮 na ustach.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂 tata.

- Chodzi o Alexi臋 - odpar艂a. - Jej psychiatra chce zorganizowa膰 spotkanie we tr贸jk臋!

- We tr贸jk臋? Ty, ja i tata?

- Nie. - Zako艅czy艂a po艂膮czenie. - Spotkanie cioci, pani doktor i moje.

- To chyba dobrze, prawda? - dopytywa艂am.

- Tak. - Jej wzrok utkwiony by艂 gdzie艣 w oddali. Tata podszed艂 i obj膮艂 j膮 ramieniem, zapewniaj膮c, 偶e wszystko b臋dzie dobrze.

- Obie na tym skorzystacie - doda艂.

Ale mama nie wygl膮da艂a na przekonan膮 i wy艣lizgn臋艂a si臋 z obj臋膰 taty. Automatycznie otworzy艂a lod贸wk臋, wyj臋艂a s艂oik mas艂a migda艂owego. Cz臋sto co艣 jad艂a, gdy si臋 denerwowa艂a. Ja natomiast star艂am z twarzy 艣lady gliny. Nie wiedzia艂am, co powiedzie膰. Ani co zrobi膰.

Ostatecznie zesz艂am po cichu do piwnicy, aby zakry膰 nieuko艅czon膮 rze藕b臋 konia du偶膮 p艂acht膮 folii. Potem ubra艂am si臋 na cebulk臋 i wysz艂am na najd艂u偶szy mo偶liwy w tej mro藕nej temperaturze spacer.

Po ponad godzinie 偶wawego marszu znalaz艂am si臋 przed domem Kimmie. Przyjaci贸艂ka wci膮gn臋艂a mnie do 艣rodka i zaprowadzi艂a na g贸r臋, podczas gdy jej rodzice k艂贸cili si臋 w salonie.

- Nie zwracaj uwagi na ten dramat - powiedzia艂a, zamykaj膮c za nami drzwi sypialni. - Zacz臋li wczoraj w nocy. Ojciec krzyczy, 偶e czuje si臋 st艂amszony, a matka odczuwa obsesyjn膮 potrzeb臋 kontroli. Sama ju偶 nie wiem. Zgubi艂am si臋 mniej wi臋cej wtedy, kiedy nazwa艂 j膮 lalkarzem, a siebie marionetk膮.

- Kimmie, tak mi przykro. Mog臋 co艣 zrobi膰?

- Pog艂o艣nij muzyk臋. - Skin臋艂a g艂ow膮 w stron臋 iPoda.

Uczyni艂am, o co prosi艂a, a nast臋pnie przycupn臋艂am naprzeciwko niej na 艂贸偶ku. Kimmie mia艂a na sobie sweter z dekoltem w serek, kt贸ry ods艂ania艂 dwie malinki wielko艣ci winogron.

- Zak艂adam, 偶e nie przysz艂a艣 tu s艂ucha膰 k艂贸tni moich rodzic贸w - zacz臋艂a.

- Co za r贸偶nica, dlaczego przysz艂am? To z pewno艣ci膮 nie jest dla ciebie 艂atwe.

Dziewczyna wzruszy艂a ramionami i odwr贸ci艂a wzrok, ale widzia艂am, 偶e k艂贸tnia rodzic贸w po niej nie sp艂ywa艂a. Jej oczy lekko si臋 zaszkli艂y, a niesforna 艂za pociek艂a po policzku.

- Nawiasem m贸wi膮c, tata wreszcie zauwa偶y艂 malinki, ale zamiast zwo艂a膰 kolejn膮 z naszych rodzinnych narad, powiedzia艂 mamie, 偶e wychowa艂a zdzir臋. Chyba to wywo艂a艂o k艂贸tni臋.

- Nie mo偶esz si臋 wini膰.

- Niewa偶ne - odpar艂a.

Stara艂a si臋 by膰 twarda, chocia偶 po policzkach ciek艂y jej kolejne 艂zy.

Przytuli艂am Kimmie mocno, prawie zapominaj膮c, dlaczego tu w og贸le przysz艂am. Prawie.

Chwil臋 p贸藕niej rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi.

- Kto tam?! - krzykn臋艂a Kimmie z艂ym tonem, kt贸ry, tak samo jak malinki na szyi, nie jest u niej czym艣 normalnym.

- To ja, Nate. Mog臋 do was wej艣膰? Nie b臋d臋 wam przeszkadza艂 ani ha艂asowa艂.

Nie kaza艂a mu sp艂ywa膰 - a tego si臋 spodziewa艂am. Wsta艂a tylko i wpu艣ci艂a brata.

- Mo偶e gdzie艣 p贸jdziemy? - zasugerowa艂am.

W chwili, gdy Kimmie otworzy艂a drzwi, zn贸w dobieg艂y nas krzyki.

Nate od razu si臋 o偶ywi艂. Zaproponowa艂 lodziarni臋, kino albo salon gier w centrum handlowym.

- G艂osuj臋 na Brain Freeze - rzek艂a Kimmie, sprawdzaj膮c, czy w staromodnej portmonetce od Gucciego ma jakie艣 drobne. - Terapia w postaci lod贸w i koktajli bananowych.

- Popieram! - zawo艂a艂 Nate.

- Mimo tego, 偶e jest pi臋tna艣cie stopni poni偶ej zera? - We藕 si臋 w gar艣膰, Kameleonie. To pi臋ciominutowy spacer. Poza tym wszystkim nam przyda si臋 troch臋 cukru na popraw臋 nastroju, prawda?

- Prawda - przyzna艂am.

- No w艂a艣nie - stwierdzi艂a, si臋gaj膮c po kom贸rk臋. W czasie kr贸tszym ni偶 potrzebny na wypowiedzenie zdania „porcja o smaku mas艂a orzechowego z dodatkow膮 bit膮 艣mietan膮" zadzwoni艂a do Wesa i zaproponowa艂a, aby si臋 przy艂膮czy艂.


Rozdzia艂 33

Gdy dotarli艣my na miejsce, Wes czeka艂 ju偶 przed Brain Freeze.

- Nie wiedzia艂em, 偶e mamy dzie艅 „dzieci jedz膮 za friko" - za偶artowa艂.

- Nie przejmuj si臋 Nate'em - odpar艂a Kimmie. - Zgodzi艂 si臋 nie nawi膮zywa膰 z nikim kontaktu wzrokowego i przysi膮g艂, 偶e nie zrobi nic g艂upiego ani 偶enuj膮cego.

- 呕enada to moja dzia艂ka - o艣wiadczy艂 Wes, po czym wzi膮艂 z lady bit膮 艣mietan臋 w sprayu i zrobi艂 ni膮 sobie sutki na kurtce. - Gor膮ca Mamu艣ka, cho膰 no do Tatu艣ka! - Napar艂 na Kimmie wypi臋t膮 klat膮.

Dziewczyna si臋 za艣mia艂a i uchyli艂a si臋 przed jego 艣mietanowymi sutkami. Ja tymczasem podesz艂am do ekspedientki i zam贸wi艂am Nate'owi i sobie ma艂e bary艂ki lod贸w o smaku mas艂a orzechowego z dodatkowym sosem.

- Tu jest o wiele przyjemniej ni偶 w domu, gdzie rodzice pr贸buj膮 si臋 przekrzycze膰 - stwierdzi艂a Kimmie, gdy zajmowali艣my jeden ze stolik贸w w rogu.

- Poprosz臋 o szczeg贸艂y - mrukn膮艂 Wes, zatapiaj膮c 艂y偶k臋 w czym艣, co wygl膮da艂o na budy艅 truskawkowy.

- P贸藕niej - odpar艂a, wskazuj膮c na brata.

- Mam dla was szczeg贸艂y - wypali艂am.

- Dzi臋ki Bogu. - Kimmie cia艣niej owin臋艂a szyj臋 chust膮 we wz贸r, jak na ironi臋, ze 艣lad贸w szminkowych ca艂usk贸w. Dzi臋ki nim zas艂oni艂a wszystkie malinki. - Porozmawiajmy o czym艣 innym ni偶 moje popaprane 偶ycie.

- Na przyk艂ad o moim popapranym 偶yciu? - ci膮gn臋艂am.

- Masz. - Kimmie wysypa艂a bratu na d艂o艅 drobniaki. - Id藕 pogra膰 na automatach.

Ch艂opiec z rado艣ci膮 spe艂ni艂 pro艣b臋 siostry, wi臋c nareszcie mogli艣my przej艣膰 do rzeczy. Zrelacjonowa艂am, co si臋 wydarzy艂o, i wspomnia艂am o wiadomo艣ci na drzwiach piwnicy.

- I czeka艂a艣 a偶 tyle, by mi to powiedzie膰? - spyta艂a Kimmie.

- To nie wszystko. - Opisa艂am, jak us艂ysza艂am g艂os i chichoty.

Wes si臋 o偶ywi艂.

- To by艂 damski g艂os?

- Chwil臋 - wtr膮ci艂a Kimmie. - Je艣li szept dochodzi艂 z zewn膮trz, to jakim cudem go us艂ysza艂a艣? D藕wi臋k si臋 roznosi, ale nie a偶 tak. Przez drzwi i przedsionek? To raczej niemo偶liwe.

- Chyba 偶e ten kto艣 jest brzuchom贸wc膮. - Wes stuka艂 si臋 palcem po brodzie w zamy艣leniu.

- B膮d藕 powa偶ny! - Westchn臋艂a.

- Jestem. Nie widzia艂y艣cie tego filmu... W potrzasku? Niania my艣la艂a, 偶e psychopata czai艂 si臋 na zewn膮trz i rozmawia艂 z ni膮 przez zamkni臋te drzwi, a tak naprawd臋 by艂 w domu. Okaza艂o si臋, 偶e potrafi艂 tak m贸wi膰 na zawo艂anie.

- No dobrze. A teraz wr贸膰my do rzeczywisto艣ci. - Kimmie przewr贸ci艂a oczami. - Nie uwa偶asz, 偶e gdyby kto艣 namalowa艂 to niedawno, to farba by艂aby wci膮偶 mokra?

- W艂a艣nie - odpar艂am, my艣l膮c o tym, jak p艂atki 艣niegu rozmazywa艂y si臋 na literach. - Ale to m贸g艂 te偶 by膰 marker. Trudno stwierdzi膰.

- Ale 艣lad po markerze te偶 jeszcze by by艂 mokry, prawda? - dopytywa艂a. - Przecie偶 te drzwi s膮 metalowe.

- Marker m贸g艂 by膰 niezmywalny - stwierdzi艂 Wes.

- Na przyk艂ad ten firmy Sharpie. Wierzcie lub nie, ale to cholerstwo zasycha natychmiastowo. Chocia偶 je艣li w niekt贸rych miejscach by艂 rozmazany, tak jak m贸wi艂a艣, to pewnie autor u偶y艂 czego艣 innego. Najlepiej, 偶eby fachowiec rzuci艂 na to okiem.

- Albo ty to obejrzyj - powiedzia艂a Kimmie.

- Ten napis m贸g艂 tam by膰 od kilku tygodni - stwierdzi艂am.

- Albo przynajmniej od ostatniej wizyty twoich rodzic贸w na podw贸rku - zauwa偶y艂a Kimmie.

- W przypadku mamy b臋dzie to ponad miesi膮c. - Popatrzy艂am na kciuk nadal umazany czerwon膮 substancj膮.

- Gdy na dworze jest lodowato, wychodzi jedynie na podjazd, by wsi膮艣膰 do swojego nagrzanego wozu.

- Nie trzeba wybiera膰 si臋 na zewn膮trz, aby by艂o lodowato. Zaraz odmarznie mi ty艂ek. Czy oni w tym lokalu nie znaj膮 ogrzewania? - Wes zapi膮艂 kurtk臋 pod sam膮 szyj臋 i rzuci艂 sprzedawcy za lad膮 nienawistne spojrzenie.

- Jesz lody w styczniu - przypomnia艂a mu Kimmie.

- W ka偶dym razie - postanowi艂am wr贸ci膰 do tematu - przyjmijmy, ze wzgl臋du na t臋 rozmow臋, 偶e napis zosta艂 wykonany kilka dni, tygodni, a nawet miesi臋cy temu. Jak wyja艣nicie g艂osy?

- Nikogo nie by艂o na g贸rze ani w piwnicy... - zacz膮艂 Wes.

- Telewizor by艂 wy艂膮czony, radio tak偶e - sko艅czy艂a Kim.

- No w艂a艣nie - powt贸rzy艂am. - To nie ma sensu.

- Czyli s艂yszysz g艂osy. - Ch艂opak machn膮艂 艂y偶eczk膮.

- Mog艂oby by膰 znacznie gorzej.

- Na przyk艂ad rodzice regularnie pr贸bowaliby sobie pourywa膰 g艂owy.

- Ojciec m贸g艂by nazywa膰 ci臋 „艁ezka". 1 zapisa膰 do skautek. Wspomina艂em, 偶e zast臋powa dzwoni艂a do mnie do domu i pyta艂a, czy zechcia艂bym sprzedawa膰 ciasteczka?

- Wniosek jest jeden - Kimmie przej臋艂a pa艂eczk臋. - Musisz zn贸w porozmawia膰 z Benem. Powiedz mu o tych g艂osach.

- Nie. - Pokr臋ci艂am g艂ow膮. - Sko艅czy艂am z nim. Dostanie t臋 swoj膮 przestrze艅.

- Nie uwa偶asz, 偶e chcia艂by wiedzie膰, 偶e dzieje si臋 z tob膮 co艣 dziwnego?

Wzruszy艂am ramionami. Nie by艂am pewna odpowiedzi.

- Nie zauwa偶y艂a艣 graffiti na innych domach w s膮siedztwie? - spyta艂 Wes. - Ludzie rzadko ograniczaj膮 si臋 tylko do jednego malunku.

- Doprawdy? - Kimmie spyta艂a sceptycznie. - Czy偶by艣 nagle sta艂 si臋 ekspertem w sprawach ludzkiego zachowania?

- Jestem ekspertem w wielu dziedzinach. - Ch艂opak wyliza艂 艂y偶eczk臋 do czysta.

- Musz臋 dowiedzie膰 si臋 wi臋cej o psychometrii.

- W艂a艣nie. Powinna艣 dowiedzie膰 si臋 jak najwi臋cej, 偶eby m贸c wykorzystywa膰 ten dar we w艂a艣ciwy spos贸b.

- I nie chodzi o zorganizowanie sobie randki z kim艣, kto liczy sobie stawk臋 za godzin臋. - Kimmie dogryz艂a Wesowi.

- Ha, ha. - Ch艂opak spojrza艂 na ni膮 krzywo.

- Oczywi艣cie zdajesz sobie spraw臋, 偶e najwy偶sza pora powiedzie膰 o wszystkim rodzicom. - Kimmie nie dawa艂a za wygran膮. - Przecie偶 i tak si臋 w ko艅cu dowiedz膮.

- Dzi艣 rano prawie im wszystko wyjawi艂am. - Ale?

- Ale to skomplikowane - odpar艂am, my艣l膮c o cioci Alexii.

- C贸偶, nie chc臋, 偶eby mi to wisia艂o nad g艂ow膮 - o艣wiadczy艂a. - Albo ty im powiesz, albo zrobi臋 to ja. Mam nadziej臋, 偶e to nie jest skomplikowane.

- Sko艅czy艂y mi si臋 pieni膮dze. - Nate wr贸ci艂 do stolika.

- A mi lody - doda艂 Wes, zerkaj膮c do mojej orzechowej beczu艂ki. - Co powiesz na to, by艣my poszli do ciebie i rozwi膮zali tajemnic臋 pod tytu艂em Farba kontra marker?

- Wchodz臋 w to - o艣wiadczy艂a Kimmie. - B贸g mi 艣wiadkiem, badanie sprawy gr贸藕b jakiego艣 prze艣ladowcy jest du偶o lepsze od siedzenia teraz w domu.


Rozdzia艂 34

Wes zaparkowa艂 na ulicy nieopodal mojego domu, t艂umacz膮c, 偶e nie chce, aby interwencja rodzicielska zak艂贸ci艂a przebieg 艣ledztwa w przedsionku. Nim wysiedli艣my, otworzy艂 schowek i wyj膮艂 szk艂o powi臋kszaj膮ce, par臋 gumowych r臋kawiczek i butelk臋 zmywacza do paznokci.

- Powinnam si臋 martwi膰? - spyta艂a go Kimmie zaczepnie.

- To podstawowe wyposa偶enie - powiedzia艂 z sarkastycznym u艣mieszkiem. - Je艣li chcemy to zrobi膰 dobrze.

- Chcemy - zapewni艂am go.

- Zatem do roboty. - Nasun膮艂 r臋kawiczki na d艂onie i strzeli艂 jak gumk膮 recepturk膮.

Zaprowadzi艂am ich w stron臋 domu. Auta rodzic贸w sta艂y na podje藕dzie, wiedzia艂am wi臋c, 偶e s膮 w 艣rodku. Przemkn臋li艣my bokiem, min臋li艣my gara偶 i czmychn臋li艣my przez bram臋, kt贸ra prowadzi艂a na podw贸rko za domem.

- Boj臋 si臋 - szepn膮艂 Nate, staraj膮c si臋 za nami nad膮偶y膰. - Spokojnie - odpar艂a Kimmie. - Nie wiem, czy zauwa偶y艂e艣, ale jest 艣rodek dnia.

- Dlatego nie jeste艣my ubrani na czarno - ci膮gn膮艂 Wes. - Za dnia najlepiej wtapia膰 si臋 w otoczenie w normalnych ciuchach.

- My艣la艂by kto, 偶e w takim stroju m贸g艂by艣 znikn膮膰 w t艂umie. - Dziewczyna wskaza艂a na 偶贸艂t膮 kurtk臋 przeciwdeszczow膮 i zielone glany.

Kiedy ju偶 weszli艣my na podw贸rko, zerkn臋艂am na kuchenne okno - wychodzi艂o wprost na trawnik. Zastanawia艂am si臋, gdzie s膮 rodzice.

- Tutaj! - zawo艂a艂a Kimmie i zatrzyma艂a si臋 przed zej艣ciem do piwnicy.

- Cii... - skarci艂 j膮 Wes. - Chcesz, 偶eby艣my za chwil臋 mieli tu towarzystwo?

Oci膮ga艂am si臋. Adrenalina kr膮偶y艂a mi w 偶y艂ach, ale nie by艂am gotowa ponownie ujrze膰 wiadomo艣ci.

- Cholera jasna! - krzykn膮艂 Wes, gdy stan膮艂 ju偶 obok Kimmie. - Musisz to zobaczy膰. - Schyli艂 si臋, by z bliska przyjrze膰 si臋 metalowym drzwiom przez sz艂o powi臋kszaj膮ce. - Jest gorzej, ni偶 m贸wi艂a艣. To nie jest przera偶aj膮ce, to jest...

- Oszcz臋dne w s艂owach - doko艅czy艂a Kimmie.

Wes nachyli艂 si臋 jeszcze bardziej; szk艂o powi臋kszaj膮ce niemal偶e przyklei艂o mu si臋 do oka.

- Co si臋 sta艂o? - Wyczu艂am ich sarkazm. Zamiast mi odpowiedzie膰, Wes odkr臋ci艂 buteleczk臋 ze zmywaczem, zwil偶y艂 szmatk臋 i przetar艂 drzwi.

- Tak jak podejrzewa艂em. - Pokaza艂 Kimmie rezultat. Dziewczyna pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Dobra. Teraz naprawd臋 si臋 martwi臋.

- C贸偶. Twierdzi przecie偶, 偶e s艂yszy g艂osy. - U艣miechn膮艂 si臋 pod nosem.

Kimmie skrzy偶owa艂a ramiona i postukuj膮c stop膮 odzian膮 w but na koturnie, spyta艂a:

- Diagnoza?

- Schizofrenia - odpar艂. - Z tendencj膮 do halucynacji.

- O czym m贸wicie? - Wreszcie do nich podesz艂am.

Brak wiadomo艣ci. Znikn臋艂a. Jakby jej tam nigdy nie by艂o.

- Czekajcie... Co tu si臋 dzieje? - spyta艂am, jakby to oni byli za wszystko odpowiedzialni.

- Nic - odpar艂 Wes. - I w tym problem. - Pomacha艂 mi czyst膮 szmatk膮. - Ani kropli koloru.

- On tu by艂. Ten napis tu by艂! - upiera艂am si臋. Nagle poczu艂am ogromny b贸l g艂owy. - Musicie mi uwierzy膰.

- Wierzymy - zapewni艂a Kimmie, k艂ad膮c mi d艂o艅 na ramieniu.

- Jeste艣 bardzo zestresowana - m贸wi艂 dalej Wes.

- To nie ma nic wsp贸lnego ze stresem. Ten napis tu by艂. M贸wi艂: „Jeste艣 martwa".

- W艂a艣ciwie co to w og贸le znaczy? - spyta艂. - Przecie偶 nie jeste艣 martwa. 呕yjesz.

- Mo偶e jest duchem. - Nate zacz膮艂 si臋 艣mia膰.

Wes pokiwa艂 g艂ow膮. By艂 zamy艣lony, jakby naprawd臋 rozwa偶a艂 ten pomys艂.

- 艢miejcie si臋, ile chcecie, ale ja mam dow贸d. - Pokaza艂am im ubrudzony czerwieni膮 kciuk.

- Hmm... Dobra. - Wes spojrza艂 na Kimmie, jakby mia艂 mnie za ca艂kowit膮 wariatk臋.

- Co?

- Przecie偶 pracujesz w warsztacie ceramicznym - odpar艂.

- Gdzie jest mn贸stwo farby - doda艂a Kimmie. - I nietrudno jest si臋 ni膮 umaza膰.

- Nie rozumiecie - wyja艣ni艂am. - Zmoczy艂am palec w 艣niegu. W ten spos贸b zmaza艂am troch臋 farby z drzwi.

- Wi臋c to na pewno nie marker wodoodporny - stwierdzi艂 Wes. - One tak 艂atwo si臋 nie zmazuj膮. - jeszcze raz zwil偶y艂 szmatk臋 rozpuszczalnikiem i przetar艂 ca艂e drzwi. - Nic - oceni艂, pokazuj膮c czysty materia艂. - Przez szk艂o powi臋kszaj膮ce te偶 niczego nie widz臋.

- Mo偶e tw贸j tata to zmy艂?

- Mo偶e zmy艂em co? - Tata zerkn膮艂 znad p艂otu, a potem otworzy艂 bram臋 i chwyci艂 kilka polan.

Zastanawia艂am si臋, jak go o to spyta膰 w jaki艣 sprytny spos贸b. Ostatecznie postawi艂am na prostot臋.

- By艂e艣 tutaj wcze艣niej?

- To zale偶y... Wcze艣niej, czyli dziesi臋膰 minut temu?

- Wcze艣niej, znaczy przed jak膮艣 godzin膮.

- Zatem nie - odpar艂 i podszed艂 bli偶ej, by przyjrze膰 si臋 mojej twarzy. - Czy co艣 si臋 sta艂o? - Zerkn膮艂 na drzwi, ciekaw, czemu si臋 przed nimi t艂oczymy.

- Zastanawia艂am si臋 tylko, czy widzia艂e艣, gdy tu wchodzili艣my.

- Nie mia艂em poj臋cia, 偶e jeste艣 w domu. My艣la艂em, 偶e posz艂a艣 na spacer. Chcecie co艣 przek膮si膰? W 艣rodku mam tajny zapas cheerios贸w.

- Nie, dzi臋kuj臋 - powiedzia艂 Wes. - Powinienem ju偶 wraca膰. Tata chce, 偶ebym p贸藕niej obejrza艂 z nim wrestling. Najwyra藕niej normalni faceci lubi膮 patrze膰, jak inni spoceni faceci robi膮 z siebie nawzajem miazg臋.

- Skoro idziesz, to my skorzystamy z podw贸zki - stwierdzi艂a Kimmie, przywo艂uj膮c gestem Nate'a. - Camelio, zadzwo艅 do mnie p贸藕niej, dobrze?

Skin臋艂am g艂ow膮 i patrzy艂am, jak odchodz膮.

- Idziesz do 艣rodka? - spyta艂 tata, gdy zostali艣my sami. - Za kilka minut. - Wymy艣li艂am jak膮艣 niedorzeczn膮 wym贸wk臋, 偶e brak mi s艂o艅ca, wi臋c chc臋 jeszcze chwil臋 zosta膰 na podw贸rku.

Tata jeszcze raz rzuci艂 okiem na drzwi. To oczywiste, 偶e nie uwierzy艂 w te bzdury. Na szcz臋艣cie nie dr膮偶y艂 tematu.

Poczeka艂am, a偶 znikn膮艂 za rogiem, i ponownie si臋 im przyjrza艂am. Oczami wyobra藕ni nadal widzia艂am na nich czerwone litery. Ale tak samo jak Wes, nie znalaz艂am nawet drobnego 艣ladu, kt贸ry udowodni艂by mi, 偶e napis kiedykolwiek tam by艂.


Rozdzia艂 35

9 kwietnia 1984

Drogi Pami臋tniczku!

W szkole jest coraz trudniej. Dzisiaj Morgan McCarthy i jej lo偶a szyderc贸w rozmawiali o mnie na zaj臋ciach ze sztuki. Gapili si臋, a gdy spojrza艂am w ich kierunku, 艣miali si臋 g艂o艣no. Pod koniec lekcji Jamie Freeman, ch艂opak Morgan, pr贸bowa艂 spojrze膰 na m贸j obraz.

Ale p艂贸tno by艂o puste. Po tym, co si臋 sta艂o z mam膮, jej upadku i szwach, w艂a艣ciwie boj臋 si臋 bra膰 do r臋ki p臋dzel. Czuj臋, 偶e ze mn膮 jest co艣 nie tak. Nikt w szkole ze mn膮 nie rozmawia. Jem sama, sama pracuj臋 na laborkach i na prawie ka偶dych zaj臋ciach siedz臋 w rogu sali.

Nauczyciele nie wiedz膮, co ze mn膮 pocz膮膰, tak samo jak i pedagog szkolny. Wzi臋艂a mnie kiedy艣 do swojego gabinetu na rozmow臋, ale mia艂am wra偶enie, 偶e i ona si臋 mnie obawia. Prawie wcale nie patrzy艂a mi w oczy i ca艂y czas bawi艂a si臋 zawieszonym na szyi krzy偶ykiem. Jakby my艣la艂a, 偶e jestem demonem, i chcia艂a mnie odstraszy膰.

Spyta艂am, czy mog艂abym przesta膰 chodzi膰 na plastyk臋, bo dzieciaki z grupy przysparzaj膮 mi k艂opot贸w. Zamiast rozwi膮za膰 problem, czego si臋 po nie) spodziewa艂am, bez mrugni臋cia okiem skierowa艂a mnie do 艣wietlicy na reszt臋 roku.

Mam wra偶enie, 偶e gdybym chcia艂a, wszyscy w szkole zacz臋liby przeskakiwa膰 przez p艂on膮ce obr臋cze. Id膮c korytarzem, mog艂abym sprawi膰, 偶e rozst膮pi si臋 morze. Ale je艣li naprawd臋 jestem taka wa偶na, to czemu nikt nigdy nie pyta, jak si臋 czuj臋?

Z mi艂o艣ci膮, Alexia


Rozdzia艂 36

W pokoju chwyci艂am notes i usiad艂am przy komputerze. By艂am zdecydowana szuka膰 tak d艂ugo, a偶 znajd臋 odpowiedzi. W co najmniej pi臋ciu r贸偶nych przegl膮darkach wpisa艂am s艂owo „psychometria", ale wszystkie odes艂a艂y mnie do stron, na kt贸rych ju偶 wcze艣niej by艂am. Zaw臋zi艂am wyszukiwanie, dopisuj膮c do „psychometria" zwrot „s艂yszenie g艂os贸w". Mia艂am nadziej臋, 偶e znajd臋 jaki艣 zwi膮zek.

Znalaz艂am blog zatytu艂owany Suzy psychometrycznie. jego autorka, wspomniana Suzy, opisa艂a, jak pewnego dnia kilka miesi臋cy wcze艣niej, podczas sprz膮tania schowka w przedpokoju znalaz艂a stary kapelusz ojca. Gdy musn臋艂a go palcami, us艂ysza艂a g艂os 艂udz膮co przypominaj膮cy g艂os jej zmar艂ego przed czternastu laty rodzica.

Z pocz膮tku s膮dzi艂a, 偶e dochodzi on gdzie艣 z wn臋trza domu. Rozwa偶a艂a, czy to mo偶e s膮siad lub przechodzie艅 na ulicy. Podobie艅stwo brzmienia mog艂o by膰 tylko zwyk艂ym przypadkiem. Ale gdzie艣 w g艂臋bi duszy nie mog艂a pozby膰 si臋 wra偶enia, 偶e to jej ojciec, jego g艂os. Nazwa艂 j膮 w dodatku pe艂nym imieniem - Suzanne, a nie Suzy, jak wszyscy inni.

Wo艂anie doprowadzi艂o j膮 przed kominek w salonie, na kt贸rym sta艂o zdj臋cie. Dopiero w贸wczas g艂os ucich艂. Na fotografii ujrza艂a siebie i ojca.

- Jakby chcia艂, 偶ebym ponownie zobaczy艂a nas oboje obok siebie - pisa艂a Suzy. - W tamtej chwili, chocia偶 zmar艂 tak wiele lat temu, byli艣my razem.

Kobieta opisywa艂a jeszcze inne incydenty - gdy w jej g艂owie pojawia艂 si臋 jaki艣 obraz albo prze艣ladowa艂o j膮 poczucie zagro偶enia. 呕adne doznanie nie by艂o jednak r贸wnie sugestywne jak us艂yszenie g艂osu ojca.

Opar艂am si臋 na krze艣le, my艣l膮c, dlaczego tylko dwukrotnie s艂ysza艂am g艂osy, ale rze藕bi艂am r贸偶ne rzeczy z przysz艂o艣ci ju偶 wiele razy. Mo偶e g艂osy rozlegaj膮 si臋 tylko w贸wczas, gdy dzieje si臋 co艣 naprawd臋 wa偶nego?

Kusi艂o mnie, by wpisa膰 w Google s艂owo „psychometria" i „wizje" lub „widzenie r贸偶nych rzeczy", ale napis nie by艂 jedynie tworem mojej wyobra藕ni. By艂 na drzwiach, dotkn臋艂am liter. Czu艂am ich ch艂贸d i widzia艂am 艣ciekaj膮ce po nich krople lodowatej wody. Spojrza艂am na sw贸j kciuk. Wcze艣niej na pewno mia艂am czyste d艂onie. No, mo偶e ubrudzone resztkami gliny, ale to wszystko. Ostatni raz stosowa艂am barwniki przesz艂o tydzie艅 temu, ale nie korzysta艂am z czerwonego. Nasuwa艂o si臋 tylko jedno rozwi膮zanie: kto艣 zmaza艂 wiadomo艣膰.

Na g贸rze kartki w notesie napisa艂am: „Uwa偶aj". Zastanawia艂am si臋, przed czym ostrzega艂 mnie ten g艂os i dlaczego zaraz po nim rozbrzmia艂 艣miech.

Chwil臋 p贸藕niej zadzwoni艂 telefon. Dzwonek mnie przestraszy艂.

- Halo?

- Cze艣膰. - Rozpozna艂am g艂os Bena. - Mam nadziej臋, 偶e ci nie przeszkadzam. Nie masz nic przeciwko, 偶e dzwoni臋?

- Tak - odpar艂am podenerwowana. - To znaczy, nie. Nie mam nic przeciwko.

- Chcia艂em sprawdzi膰, czy wszystko u ciebie w porz膮dku.

- Czemu? Co艣 si臋 sta艂o?

- Nie.

- Wi臋c dlaczego dzwonisz? - Wiedzia艂am, 偶e nie jestem teraz wzorem uprzejmo艣ci, ale pewne rzeczy musia艂y zosta膰 powiedziane. Jak inaczej mam o nim zapomnie膰?

- Sprz膮ta艂em dzisiaj sw贸j pok贸j i znalaz艂em co艣 twojego... Bluz臋. Niebiesk膮. Z tamtej nocy...

- Z nocy?

- Tak. - Ben m贸wi艂 tak cicho, 偶e ledwo go s艂ysza艂am. - Tej, kiedy by艂em w twoim pokoju... My艣la艂em, 偶e jest moja. Wychodzi艂em od ciebie w po艣piechu. Nie chcia艂em, 偶eby艣 mia艂a k艂opoty.

- Jasne. - Oddycha艂am g艂臋boko, staraj膮c si臋 uspokoi膰 rozszala艂e serce.

- M贸g艂bym ci j膮 przynie艣膰 - zaproponowa艂.

Kusi艂o mnie, by si臋 zgodzi膰, ostatecznie jednak kaza艂am mu powiesi膰 j膮 na wieszaku w mojej sali.

- Znajd臋 j膮 tam.

- Dobrze - odpar艂. - Tak b臋dzie naj艂atwiej.

Ale tak naprawd臋 nie mog艂oby by膰 trudniej.

- Wszystko w porz膮dku? - spyta艂. Chyba zauwa偶y艂, 偶e staram si臋 trzyma膰 na dystans.

- Tak - sk艂ama艂am. S艂uchawk臋 trzyma艂am mocno, jakby by艂a ona jedynym, co mo偶e mi teraz zapewni膰 bezpiecze艅stwo.

- To dziwne, prawda? - m贸wi艂 dalej. - Spotykanie si臋 w szkole i nierozmawianie.

Skin臋艂am, chocia偶 wiedzia艂am, 偶e ch艂opak mnie nie widzi. Chcia艂am si臋 przed nim otworzy膰, zaprosi膰 go, powiedzie膰 co艣 b艂yskotliwego. Zamiast tego milcza艂am.

- Jak leci? - pr贸bowa艂 wci膮gn膮膰 mnie w rozmow臋.

Spojrza艂am na komputer. Monitor wci膮偶 wy艣wietla艂 blog Suzy.

- Zn贸w przydarzy艂o mi si臋 co艣 dziwnego.

- Wyrze藕bi艂a艣 co艣, a potem to zobaczy艂a艣?

- Niezupe艂nie.

- A zatem co?

- Chyba powinnam ko艅czy膰 - odpar艂am. Nie chcia艂am zag艂臋bia膰 si臋 w temat.

- Poczekaj, Camelia. Nie roz艂膮czaj si臋. Czy to ma co艣 wsp贸lnego z tym ch艂opakiem, z kt贸rym si臋 spotykasz? Nazywa si臋 Adam, tak?

- Dlaczego s膮dzisz, 偶e to ma co艣 wsp贸lnego z nim?

- Po prostu jestem ciekawy - odpar艂. - Wi臋c to prawda. Spotykasz si臋 z nim?

- Musz臋 ko艅czy膰 - odpar艂am, czuj膮c frustracj臋. Zdenerwowa艂a mnie jego nieudolna pr贸ba wydobycia ze mnie informacji, do kt贸rych przecie偶 nie mia艂 ju偶 prawa.

- Przepraszam. S艂uchaj, po prostu nie staraj si臋 analizowa膰 wszystkiego na si艂臋. M贸wi臋 o twoich rze藕bach. Czasami najlepiej jest podda膰 si臋 instynktom i sprawdzi膰, dok膮d nas zawiod膮,

- Po to zadzwoni艂e艣? 呕eby mi o tym powiedzie膰? - Zastanawia艂am si臋, czy Ben r贸wnie偶 kieruje si臋 impulsami.

- Zostawi臋 twoj膮 bluz臋 w sali - odpar艂 po chwili, ca艂kiem ignoruj膮c moje pytania.

Nied艂ugo potem si臋 roz艂膮czyli艣my. Kiedy kilka minut p贸藕niej ponownie rozleg艂 si臋 dzwonek telefonu, serce wci膮偶 mi wali艂o. Tym razem po drugiej stronie us艂ysza艂am g艂os Kimmie.

- Jak tam? - spyta艂a.

- Chyba nie my艣lisz serio, 偶e jestem schizofreniczk膮?

- Mam by膰 szczera? - Na moment umilk艂a. - Nie. Rozmawia艂a艣 z tat膮?

- Nie.

- Dobra, teraz ju偶 mam ci臋 za wariatk臋. Jak s膮dzisz, dlaczego wysz艂am w takim po艣piechu? Chcia艂am da膰 wam szans臋 na rozmow臋.

- Obawiam si臋, 偶e je艣li powiem rodzicom, 偶e s艂ysz臋 g艂osy, zaczn膮 por贸wnywa膰 mnie do cioci Alexii.

- I pomy艣l膮, 偶e masz tendencje samob贸jcze?

- Raczej, 偶e jestem niestabilna emocjonalnie, co mo偶e prowadzi膰 do pr贸b samob贸jczych. Ciotka jest tu doskona艂ym przyk艂adem. Wy艣l膮 mnie na tomografi臋 m贸zgu i na konsultacje psychiatryczne, nim zd膮偶ysz powiedzie膰 „kaftan bezpiecze艅stwa".

- Chyba nie chcesz mi wm贸wi膰, 偶e z tego powodu nic im nie powiesz?

- Mama zn贸w prze偶ywa ci臋偶kie chwile - wyja艣ni艂am. - Poza tym wierz臋 Benowi. Powiedzia艂, 偶e nie wyczu艂 niebezpiecze艅stwa.

- Tak twierdzi.

- Nie k艂ama艂by w tak wa偶nej sprawie. A tak na marginesie, zadzwoni艂 do mnie.

- Potrafisz dotrzymywa膰 tajemnic. Szczeg贸艂y poprosz臋.

- Niewiele ich. Tamtej nocy niechc膮cy zabra艂 mi z pokoju niebiesk膮 bluz臋.

- Czekaj. 呕artujesz? Dotykalski nie zabiera sobie rzeczy przez przypadek.

- Sk膮d wiesz?

- Przecie偶 on nie lubi niczego dotyka膰. A niech mnie... Camelia, czy ty w og贸le rozumiesz, jakie to romantyczne? Zabra艂 twoj膮 bluz臋... Co艣, co mia艂a艣 na sobie, co mia艂o styczno艣膰 z twoim cia艂em. Ta bluza mia艂a twoj膮 energi臋, a on j膮 zatrzyma艂 przez tydzie艅 i nawet s艂owa na ten temat nie pisn膮艂.

- Chyba troch臋 nadinterpretujesz.

- Chyba powinna艣 przebada膰 si臋 na g艂ow臋. Ch艂opak ci臋 pragnie.

- Nie wiem, czy posun臋艂abym si臋 w spekulacjach a偶 tak daleko.

- A my艣lisz, 偶e co wyprawia艂 z twoj膮 bluz膮 przez ca艂y ten czas? - Niemal widzia艂am z艂o艣liwy u艣mieszek, kt贸ry niew膮tpliwie pojawi艂 si臋 na jej twarzy. - Mo偶e pr贸bowa艂 uzyska膰 informacje o Adamie? Albo trzyma艂 j膮 pod poduszk膮 i nocami wyobra偶a艂 sobie, 偶e le偶ysz obok niego?

- B膮d藕 powa偶na.

- A teraz chce ci j膮 zwr贸ci膰 - ci膮gn臋艂a - bo pewnie, nie b贸jmy si臋 tego powiedzie膰, zmaca艂 j膮 z ka偶dej strony i w bluzie nie pozosta艂a ani krztyna twojej energii. I nawet nie wspomn臋 o tym, 偶e daje mu to pretekst do ponownego spotkania.

- Niezupe艂nie. - Postanowi艂am powstrzyma膰 wybuja艂膮 fantazj臋 przyjaci贸艂ki. - Ma j膮 zostawi膰 w mojej sali.

Kimmie wyda艂a z siebie paskudny pseudochichot.

- Musz臋 ko艅czy膰.

- Jasne - odpar艂a. - Masz telefon do wykonania i bluz臋 do odzyskania.

- Zadzwo艅 p贸藕niej, je艣li b臋dziesz chcia艂a pogada膰.

- Ty te偶.

Po偶egna艂y艣my si臋 i od艂o偶y艂am s艂uchawk臋. Nie mia艂am zamiaru oddzwania膰 do Bena. To on zdecydowa艂, 偶e z nami koniec.

Musia艂 nauczy膰 si臋 z tym 偶y膰.


Rozdzia艂 37

Sygna艂 kom贸rki wyrwa艂 mnie ze snu. Obr贸ci艂am si臋 i spojrza艂am na zegarek. 3:05. Przez moment s膮dzi艂am, 偶e to pomy艂ka, i czeka艂am, 偶eby w艂膮czy艂a si臋 poczta g艂osowa. Pomy艣la艂am jednak, 偶e to Kimmie - 偶e ma jaki艣 problem w domu - i si臋gn臋艂am do torby, by wyj膮膰 telefon.

- Halo? - szepn臋艂am po otwarciu klapki. M贸j g艂os brzmia艂 chropowato i niepewnie.

Brak odpowiedzi.

- Kimmie? - Tym razem odezwa艂am si臋 g艂o艣niej. Sprawdzi艂am na wy艣wietlaczu, kto dzwoni艂. Numer zastrze偶ony. - Powiedz co艣 albo si臋 roz艂膮cz臋.

Po drugiej stronie kto艣 zacz膮艂 g艂o艣no dysze膰. Nic nie m贸wi艂.

Usiad艂am i popatrzy艂am na okno. Roleta by艂a zasuni臋ta, tak samo zreszt膮 zas艂ony. Odczeka艂am kilka sekund i w chwili, gdy mia艂am si臋 roz艂膮czy膰, us艂ysza艂am w s艂uchawce jaki艣 dziwny szum.

- Halo? - powt贸rzy艂am.

- Uwa偶aj - kto艣 wreszcie wyszepta艂.

- Kto m贸wi? - Nie umia艂am rozr贸偶ni膰, czy g艂os nale偶y do m臋偶czyzny, czy do kobiety.

- Uwa偶aj - powt贸rzy艂 ten kto艣.

- S艂ucham? - Upewnia艂am si臋, czy dobrze us艂ysza艂am. By艂y to te same s艂owa, kt贸re wypowiedzia艂 g艂os, kiedy rze藕bi艂am konia.

- Je艣li nie b臋dziesz uwa偶a膰, mo偶esz sko艅czy膰 jako ofiara numer trzy.

- Kto m贸wi? - ponowi艂am pytanie.

- B臋dziesz martwa. Mam ci to napisa膰? A nie, chwilka. Ju偶 to mia艂a艣 na pi艣mie. Licz臋, 偶e zrozumia艂a艣. - W s艂uchawce rozleg艂 si臋 z艂owrogi chichot.

Chwil臋 p贸藕niej po艂膮czenie zosta艂o przerwane.

Czu艂am si臋, jakby kto艣 wbija艂 mi n贸偶 w pier艣. Z trudem 艂apa艂am oddech. Kusi艂o mnie, by w艂膮czy膰 nocn膮 lampk臋, krzycze膰 a偶 do zdarcia gard艂a, pobiec do rodzic贸w i opowiedzie膰 im wszystko ze szczeg贸艂ami...

Ale nogi odm贸wi艂y mi pos艂usze艅stwa. Jedyne, na co by艂o mnie sta膰, to schowanie si臋 pod ko艂dr膮. Mia艂am nadziej臋, 偶e ciemno艣膰 mnie ukryje.


Rozdzia艂 38

Nie wiedz膮c, co robi膰 dalej, nast臋pnego ranka w szkole posz艂am do biura szkolnej psycholog. Pani Beady ch臋tnie si臋 ze mn膮 spotka艂a, co rozwia艂o przynajmniej cz臋艣膰 moich w膮tpliwo艣ci. Zamiast usadzi膰 mnie na krze艣le przed swoim ogromnym biurkiem, wskaza艂a mi mi臋kkie fotele w rogu gabinetu, a potem zaproponowa艂a fili偶ank臋 herbaty.

- Nie, dzi臋kuj臋 - odpar艂am. Usiad艂am, ale nie bardzo wiedzia艂am, od czego zacz膮膰.

- Jak ci si臋 wszystko uk艂ada? - spyta艂a. - Czujesz si臋 ju偶 pewniej? Kiedy ostatnio rozmawia艂y艣my, m贸wi艂a艣 o kawa艂ach, kt贸re robi膮 sobie uczniowie.

- M贸wi艂am o tym, 偶e zamkni臋to mnie w damskiej toalecie - poprawi艂am j膮.

- A, tak. Racja. - Zacisn臋艂a usta.

- Opowiedzia艂am pani, 偶e zgaszono 艣wiat艂o - m贸wi艂am dalej - i o li艣ciku, kt贸ry wsuni臋to pod drzwi.

- Napisano na nim... O ile dobrze pami臋tam... - Przewr贸ci艂a kilka kartek w swoim notesie.

- 呕e b臋d臋 nast臋pna.

Spojrza艂a na mnie i przytakn臋艂a lekko skr臋powana.

- Mo偶e nie powinnam by艂a tu przychodzi膰 - powiedzia艂am.

- Nie, zosta艅. Nie ma potrzeby si臋 denerwowa膰. Jestem tu dla ciebie i chc臋 wys艂ucha膰, co masz mi do powiedzenia.

- To nie usta艂o - szepn臋艂am.

- Co takiego? - Nachyli艂a si臋 do mnie.

- Te wszystkie rzeczy podobne do tego, co mia艂o miejsce w 艂azience.

- Robiono ci kolejne kawa艂y?

- To nie s膮 kawa艂y - warkn臋艂am.

- Wi臋c powiedz mi, co to jest?

Zagryz艂am warg臋, zastanawiaj膮c si臋, czy zwyczajnie nie traktuje mnie z g贸ry. Mo偶e jest przekonana, 偶e ju偶 to wszystko rozgryz艂a. Jednak potem m贸j wzrok pad艂 na 艣cian臋, na kt贸rej wisia艂y dyplomy: licencjat z Uniwersytetu Stanowego w Nowym Jorku, magisterka w Yale i doktorat na Uniwersytecie Stanu Teksas.

Musi by膰 dobra.

- Camelio? - zagai艂a, zerkaj膮c na zegarek.

- S艂ysza艂am g艂os - rzek艂am wreszcie.

- Jaki g艂os? - Jej mina nie zdradza艂a ani krztyny zdziwienia.

- Damski. Kaza艂 mi uwa偶a膰. By膰 ostro偶n膮.

- Rozumiem. - Przygl膮da艂a si臋 mojej twarzy. Chyba pr贸bowa艂a oceni膰, czy powinna mi wierzy膰, czy te偶 nie. - A czego masz si臋 wystrzega膰?

- Nie wiem. W艂a艣nie w tym problem. W贸wczas to nie by艂o jasne, ale p贸藕niej odebra艂am telefon, a osoba po drugiej stronie s艂uchawki powiedzia艂a mi dok艂adnie to samo... „Uwa偶aj".

- Rozumiem. - Zanotowa艂a co艣 w swoim dzienniku. - Wi臋c za drugim razem us艂ysza艂a艣 g艂os w s艂uchawce. A za pierwszym?

Poczu艂am, 偶e moje oczy wype艂niaj膮 si臋 艂zami.

- Camelio, nie obawiaj si臋 mi zwierzy膰.

- S艂ysza艂am go w g艂owie - szepn臋艂am. - By艂o tak, jakby ten g艂os prowadzi艂 mnie na zewn膮trz. A potem, gdy ju偶 wysz艂am, na drzwiach do piwnicy by艂o co艣 napisane.

- Pokaza艂a艣 to rodzicom?

Pokr臋ci艂am g艂ow膮.

- Znikn臋艂o, nim mia艂am szans臋 to zrobi膰.

Na moment zmarszczy艂a brwi, ale jej twarz szybko powr贸ci艂a do wcze艣niejszego, neutralnego wyrazu.

- Kto艣 go zmaza艂 - m贸wi艂am dalej.

- Czy to by艂 pierwszy raz, kiedy przydarzy艂o ci si臋 co艣 takiego? Pierwszy raz widzia艂a艣 co艣, co po chwili znika艂o? Czy pierwszy raz us艂ysza艂a艣 g艂os, jak to uj臋艂a艣... w g艂owie.

- Nie - odpar艂am. By艂am na skraju p艂aczu.

- Opowiesz mi o pozosta艂ych przypadkach? - spyta艂a, podaj膮c mi szklank臋 wody.

Upi艂am 艂yk. Waha艂am si臋, czy m贸wi膰 jej wi臋cej, ale s艂owa same pop艂yn臋艂y z moich ust. Opowiedzia艂am jej o tym, 偶e w zesz艂ym tygodniu s艂ysza艂am w piwnicy g艂os Bena, kt贸ry zaprowadzi艂 mnie do sypialni.

- I nikogo tam nie by艂o? - spyta艂a.

- Nie, ale widzia艂am kogo艣 na zewn膮trz... po drugiej stronie ulicy.

- Kogo?

- Nie wiem. Odszed艂, zanim mu si臋 przyjrza艂am.

- Rozumiem - powiedzia艂a po raz kolejny. - Te偶 znikn膮艂?

- Wiem, jak to wszystko brzmi. - Tak?

- Jakbym zwariowa艂a.

- Nie lubi臋 s艂owa „wariat". I nie, wcale nie - powiedzia艂a, wsuwaj膮c okulary na czubek g艂owy. - Nie uwa偶am, 偶e zwariowa艂a艣.

- Zatem co? - Mia艂am nadziej臋, 偶e istnieje prosta odpowied藕 na moje pytanie.

- Ludzie, kt贸rzy prze偶yli co艣 traumatycznego, tak jak ty w ubieg艂ym semestrze, mog膮 do艣wiadcza膰 op贸藕nionej reakcji na stres. To si臋 objawia w r贸偶noraki spos贸b, od s艂yszenia g艂os贸w, a偶 po ataki paranoi.

- My艣li pani, 偶e to stres?

- Stres pourazowy, je艣li mamy by膰 dok艂adne. Ale dla pewno艣ci, mog艂aby艣 si臋 przebada膰. Ch臋tnie polec臋 specjalist臋. Rozmawia艂a艣 ju偶 o tym z rodzicami?

Pokr臋ci艂am g艂ow膮.

- Pani te偶 nic im nie powie, dobrze?

- Je艣li zechcesz, to mog臋 pom贸c ci im powiedzie膰. Ale nie musz臋 ich informowa膰. Jestem zobligowana powiadomi膰 opiekun贸w tylko w贸wczas, gdy uwa偶am, 偶e dziecko jest w niebezpiecze艅stwie. Niemniej jestem zdania, 偶e powinna艣 z nimi porozmawia膰. Na pewno chcieliby o tym wiedzie膰.

- Przemy艣l臋 to - odpar艂am. W g艂臋bi ducha cieszy艂am si臋, 偶e nie powiedzia艂am jej wszystkiego, co us艂ysza艂am w s艂uchawce.

呕e je艣li nie b臋d臋 ostro偶na, sko艅cz臋 martwa.


Rozdzia艂 39

Zamiast podczas okienka p贸j艣膰 do sto艂贸wki, Kimmie i ja zaszy艂y艣my si臋 w bibliotece. Usadowi艂y艣my si臋 w odleg艂ym k膮cie sali, a ja opowiedzia艂am jej o telefonie, o tym, 偶e rozm贸wca kaza艂 mi by膰 ostro偶n膮, tak samo jak g艂os, kt贸ry us艂ysza艂am w piwnicy.

- G艂os w twojej g艂owie? - dopytywa艂a Kimmie. Chcia艂a mie膰 absolutn膮 jasno艣膰 sytuacji.

- Tak - odpar艂am. Powiedzia艂am te偶, 偶e rozm贸wca insynuowa艂, 偶e to on zostawi艂 wiadomo艣膰 na drzwiach.

- G艂os w twojej g艂owie te偶 ci to powiedzia艂?

- Nie - odpar艂am, przypominaj膮c sobie, 偶e brzmia艂 inaczej. Czu艂am w nim szczere zmartwienie, a nie zagro偶enie. Chichot te偶 by艂 troch臋 inny. Ten w mojej g艂owie brzmia艂 szczerze, natomiast ten w s艂uchawce mia艂 mnie przerazi膰.

- Niewa偶ne. Masz dow贸d. - Kimmie zas艂oni艂a nas encyklopedi膮. - Nie zaczynasz wariowa膰. Napis tam by艂. Kto艣 musia艂 go zmy膰.

- Ale s艂owa na drzwiach r贸偶ni艂y si臋 od tych, kt贸re us艂ysza艂am w s艂uchawce. Napis g艂osi艂 „Jeste艣 martwa", a rozm贸wca: „B臋dziesz martwa".

- To niemal to samo. Zreszt膮 powiedzia艂a ci przecie偶, 偶e to napisa艂a.

- Ona?

- Albo on. Zak艂adam, 偶e to kobieta, bo g艂os, kt贸ry s艂ysza艂a艣 w g艂owie, by艂 damski.

- Nie za pierwszym razem - przypomnia艂am jej. - W贸wczas brzmia艂 jak Ben. Pami臋tasz?

- Tylko, 偶eby skomplikowa膰 sytuacj臋... - Zerkn臋艂a ponad encyklopedi膮 na naszego bibliotekarza, pana Waylanda, zbyt zaj臋tego obja艣nianiem Lily „Pacyfistce" Randall, jak korzysta膰 z katalogu, by martwi膰 si臋, 偶e zak艂贸camy naszym szeptaniem cisz臋.

- Jak s膮dzisz, czemu autor napisu postanowi艂 go zmaza膰? - spyta艂am. - Po co przysparza膰 sobie tyle roboty? Najpierw pisa膰, potem zmywa膰...

- I dzwoni膰, by o tym powiedzie膰, i upewni膰 si臋, 偶e zobaczy艂a艣 napis - ci膮gn臋艂a Kimmie. - Wiem. To pochrzanione. Ale mo偶e ten kto艣 musia艂 go zmaza膰. Bo kto艣 widzia艂, jak go wykonywa艂?

- Na przyk艂ad kto?

- Czy ja wygl膮dam na Veronic臋 Mars?

- Raczej na Madonn臋 w wersji z lat osiemdziesi膮tych - odpar艂am, rzucaj膮c okiem na jej mitenki z koronki i wisz膮ce kolczyki z krucyfiksami.

- Potraktuj臋 to jak komplement - odpar艂a, poprawiaj膮c czarn膮 sk贸rzan膮 opask臋. - A skoro o ciuchach mowa, odzyska艂a艣 swoj膮 bluz臋?

Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Dopiero teraz zda艂am sobie spraw臋 z tego, 偶e nie widzia艂am jej wczoraj w sali.

- I dlatego posz艂a艣 do pani Beady?

- Nie. Wybra艂am si臋 do niej po rad臋. Potrzebowa艂am us艂ysze膰 opini臋 kogo艣 obiektywnego.

- I wybra艂a艣 w艂a艣nie j膮? Na mi艂o艣膰 bosk膮, ta kobieta nosi mokasyny do sp贸dnicospodni!

- Zapomnij na chwil臋 o wygl膮dzie. Chcia艂am pogada膰 z kim艣 wykwalifikowanym. Rozmowa z osob膮 spoza kr臋gu moich znajomych wydawa艂a mi si臋 dobrym pomys艂em... Z kim艣, kto ma autorytet i na co dzie艅 zajmuje si臋 lud藕mi z problemami...

- Pani Beady to diabe艂 wcielony - stwierdzi艂a Kimmie, d藕gaj膮c stolik d艂ugopisem, jakby trzyma艂a wid艂y. Potem przypomnia艂a mi, jak podczas ubieg艂orocznego zlotu licealist贸w przed zawodami sportowymi psycholo偶ka odes艂a艂a j膮 do domu za ubranie si臋 w kostium cheerleaderki ozdobiony 膰wiekami i 艂a艅cuchami. - To nawet nie by艂y prawdziwe dodatki.

- Jak ona 艣mia艂a?! - Zakpi艂am, wygl膮daj膮c przez okno, na kt贸rego parapecie kto艣 zostawi艂 艣ci膮gawk臋.

- Ot贸偶 to. Dlatego trudno mi uwierzy膰, 偶e posz艂a艣 do niej po rad臋. Chcesz wiedzie膰, co my艣l臋? Powinna艣 porozmawia膰 z Debbie.

- Czemu akurat z ni膮?

- Dzwoni膮cy wspomnia艂, 偶e b臋dziesz ofiar膮 numer trzy...

Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Nie nad膮偶a艂am za jej logik膮.

- Bez jaj. Czy偶by biblioteczne opary negatywnie wp艂yn臋艂y na twoje funkcje umys艂owe? - spyta艂a. - Ofiara numer jeden ju偶 nie 偶yje.

- Masz na my艣li Julie?

- A znasz inne umar艂e ofiary? Jej martwota utrudnia komunikacj臋, wi臋c mo偶e ofiara numer dwa b臋dzie mia艂a jakie艣 odpowiedzi.

- Mam pytanie. Czemu ju偶 dawno nie zosta艂am wliczona do grona ofiar? Przecie偶 cztery miesi膮ce temu le偶a艂am zwi膮zana w przyczepie kempingowej.

- W艂a艣nie w tym rzecz. - Na twarzy Kimmie pojawi艂 si臋 delikatny u艣miech. - Ktokolwiek do ciebie wydzwania, nie uwa偶a ci臋 za ofiar臋...

- Bo to nie Ben mnie skrzywdzi艂 - doko艅czy艂am, patrz膮c jej w oczy.

- Pora na rozmow臋 z rodzicami? Przytakn臋艂am, wiedz膮c, 偶e nie mam innego wyboru.

- Ale najpierw pom贸wi臋 z Debbie.


Rozdzia艂 40

Znalaz艂am Debbie Marcus przed szko艂膮, czeka艂a na sp贸藕niony autobus. Spojrza艂a na mnie, ale szybko odwr贸ci艂a wzrok. Zupe艂nie, jakbym by艂a ostatni膮 osob膮 na 艣wiecie, kt贸r膮 chcia艂a widzie膰.

- Cze艣膰 - zagai艂am.

- Czego chcesz? - spyta艂a obcesowo, poprawiaj膮c szalik.

- Mia艂am nadziej臋, 偶e chwil臋 porozmawiamy.

- Nie, je艣li masz zamiar przekonywa膰 mnie, 偶e Ben to klawy ch艂opak, 偶e musz臋 da膰 mu szans臋 i 偶e wszystko widz臋 w z艂ym 艣wietle.

- Wow. Kto艣 ju偶 chyba pr贸bowa艂 z tob膮 rozmawia膰.

- Niewa偶ne. - Dziewczyna nasun臋艂a na uszy czapk臋, jakby nie chcia艂a mnie s艂ucha膰. Spod czapki wystawa艂y jej tylko pojedyncze, kasztanowe pukle. - To przez Bena zapad艂am w 艣pi膮czk臋. Koniec historii. O tym chcia艂a艣 rozmawia膰?

- Nie przysz艂am do ciebie, 偶eby broni膰 Bena.

- A wi臋c po co? - Spojrza艂a na mnie. Wida膰 by艂o, 偶e si臋 nie wysypia艂a. Mia艂a pod oczami ogromne wory, bardzo poblad艂a.

- Odebra艂am dziwny telefon - poinformowa艂am. - Osoba, kt贸ra dzwoni艂a, powiedzia艂a, 偶e mam uwa偶a膰 albo zostan臋 ofiar膮 numer trzy.

- No i? - Nie wydawa艂a si臋 zaskoczona.

- Nie s膮dzisz, 偶e to dziwne?

- S膮dz臋, 偶e do tej szko艂y chodzi banda frajer贸w, kt贸rzy lubi膮 stroi膰 sobie 偶arty. To, co mi si臋 przydarzy艂o, jest najlepszym przyk艂adem - stwierdzi艂a kategorycznie.

- A jednak wcale ich nie winisz. Oskar偶asz Bena. Dlaczego?

- Skoro musisz wiedzie膰, to ci powiem, 偶e nadal s膮dz臋, 偶e to on potr膮ci艂 mnie tamtej nocy.

- Przecie偶 uderzy艂 ci臋 samoch贸d.

- Mo偶e on go prowadzi艂. Wszyscy 艣wiadkowie zeznali, 偶e widzieli ciemny w贸z. Jego ciotka je藕dzi czarnym autem. Nie przysz艂o ci nigdy do g艂owy, 偶e on to wszystko zaaran偶owa艂? Mo偶e zostawi艂 samoch贸d w domu i zabra艂 jej kluczyki?

- To twoi przyjaciele ci臋 gn臋bili. Sama to przyznajesz.

- No i?

- Ben nie ma powodu, 偶eby ci臋 prze艣ladowa膰.

- Moi znajomi robili to dla zabawy, ale nikt nie zaprzeczy, 偶e Ben obserwowa艂 mnie podczas lekcji... I 偶e non stop za mn膮 chodzi艂.

- Naprawd臋 w to wierzysz? - spyta艂am, kr臋c膮c g艂ow膮. Jak ona mog艂a tak wszystko wypacza膰?

- Poza tym - ci膮gn臋艂a - z tego, co wiem, ten tak zwany „艣wiadek", kt贸ry dziwnym zrz膮dzeniem losu sta艂 w贸wczas przed Finzem, m贸g艂 by膰 przyjacielem Bena. Nie zaprzeczysz, 偶e to mo偶liwe.

Ze zdziwienia szerzej otworzy艂am oczy. Nie mia艂am poj臋cia, co na to odpowiedzie膰.

- Widzisz? - rzek艂a, widz膮c, 偶e zaniem贸wi艂am. - Mo偶e tw贸j rozm贸wca ma racj臋. Mo偶e je艣li nie b臋dziesz ostro偶na, sko艅czysz jako ofiara numer trzy. Nie zdziwi艂abym si臋, gdyby to on do ciebie dzwoni艂.

- Ben uratowa艂 mi 偶ycie - przypomnia艂am. - Dwukrotnie.

Wzruszy艂a ramionami, jakby to nie mia艂o 偶adnego znaczenia.

- Jest sprytny, temu nie przecz臋.

- Co to mia艂o znaczy膰?

- Wszystkie 艣wiry takie s膮. Z zewn膮trz wydaj膮 si臋 normalni, ale to tylko fasada. Wykorzystuj膮 wizerunek Przyk艂adnego Harcerza, 偶eby ukry膰 swoje mroczne wn臋trze.

Chwil臋 p贸藕niej na horyzoncie pokaza艂 si臋 sp贸藕niony autobus.

- Nie wiesz, co m贸wisz - stwierdzi艂am z niedowierzaniem.

- Nie! - warkn臋艂a. - To ty nie masz o niczym poj臋cia. Ben nie powinien tu przyje偶d偶a膰. Nim si臋 pojawi艂, wszystko by艂o w porz膮dku. Nawet ty nie mo偶esz si臋 ze, mn膮 nie zgodzi膰.

- Mog臋 - odpar艂am stanowczo, cho膰 czu艂am, 偶e broda zaczyna mi dr偶e膰. - Gdyby nie on, nie by艂oby mnie tutaj.

Autobus zatrzyma艂 si臋 na przystanku i drzwi otworzy艂y si臋 przy akompaniamencie g艂o艣nego pisku.

- Wy艣wiadcz sobie przys艂ug臋 - rzuci艂a Debbie. - Opowiedz dyrektorowi o tym telefonie. A potem rodzicom i policji.

- Nawet je艣li to 偶art?

- Bycie zwi膮zanym w czyjej艣 przyczepie kempingowej nie jest 偶artem. Tak samo jak i le偶enie w 艣pi膮czce przez dwa miesi膮ce.

- Przecie偶 wyzdrowia艂a艣 - stwierdzi艂am. - Nie uwa偶asz, 偶e nadchodzi taki moment, kiedy trzeba przesta膰 my艣le膰 o przesz艂o艣ci i zaj膮膰 si臋 tym, co dopiero b臋dzie?

Jej b艂臋kitne oczy zw臋zi艂y si臋 w cienkie szparki, jakby nie pojmowa艂a znaczenia moich s艂贸w.

- M贸j dziadek zmar艂, kiedy le偶a艂am nieprzytomna w szpitalu. Rodzice powiedzieli, 偶e to przez nerwy.

- Przykro mi. Nie mia艂am poj臋cia.

- To, 偶e jest ci przykro, nie ma znaczenia. Nic nie zmieni tego, 偶e nie mog艂am si臋 z nim po偶egna膰... 呕e jego serce nie wytrzyma艂o zamartwiania si臋 o to, czy wybudz臋 si臋 ze 艣pi膮czki.

- Przykro mi - powt贸rzy艂am. Co innego mog艂abym teraz powiedzie膰? Wreszcie zrozumia艂am jej potrzeb臋 zrzucenia na kogo艣 winy.

- Musz臋 i艣膰 - powiedzia艂a, ocieraj膮c wilgotne oczy r臋kawiczk膮.

- Na pewno? - spyta艂am. Chcia艂am, by ta rozmowa potrwa艂a d艂u偶ej.

Debbie nie odpowiedzia艂a. Wsiad艂a do autobusu, a drzwi zamkn臋艂y si臋 za ni膮 z 艂oskotem.


Rozdzia艂 41

6 maja 1984

Drogi Pami臋tniczku!

Czasami my艣l臋, jak wygl膮da艂oby moje 偶ycie, gdyby ojciec nie opu艣ci艂 matki. Zastanawiam si臋, czy w贸wczas by mnie kocha艂a i chcia艂a mie膰 przy sobie.

Matka zostawi艂a ojca Jilly nied艂ugo po tym, jak pozna艂a mojego tat臋, wi臋c Jilly jest tylko moj膮 przyrodni膮 siostr膮. Ona m贸wi, 偶e nie pami臋ta za wiele, ale s膮dzi, 偶e matka musia艂a bardzo kocha膰 mojego ojca. A kiedy si臋 urodzi艂am, wszystko leg艂o w gruzach.

Alexia


Rozdzia艂 42

Gdy wr贸ci艂am do domu, rodzice siedzieli w kuchni i na mnie czekali.

- Co jest? - spyta艂am, rzucaj膮c torb臋 z ksi膮偶kami na pod艂og臋. By艂o kilka minut po czwartej. - Tato, czemu nie jeste艣 w pracy?

- Mama prosi艂a, 偶ebym wr贸ci艂.

- Dlaczego? - Moje serce zacz臋艂o bi膰 szybciej. Tata zmru偶y艂 swoje br膮zowe oczy.

- Mo偶e chcia艂aby艣 nam o czym艣 powiedzie膰?

- To znaczy? - spyta艂am. Zastanawia艂am si臋, co mog膮 wiedzie膰. Czy Kimmie lub pani Beady z nimi rozmawia艂y?

- Chyba nic przed nami zn贸w nie ukrywasz, prawda, skarbie? - dopytywa艂a mama.

Tata przeczesa艂 d艂oni膮 w艂osy. Dopiero teraz dostrzeg艂am, 偶e na skroniach stawa艂y si臋 ju偶 srebrzyste.

- Chodzi o cioci臋 Alexi臋? - zapyta艂am, chocia偶 by艂am pewna, 偶e nie o ni膮.

- O ciebie - odpar艂a. Kiedy si臋ga艂a po opakowan膮 papierem paczk臋 i podsuwa艂a j膮 w moj膮 stron臋, jej d艂onie dr偶a艂y. - Jest zaadresowana do ciebie. Przysz艂a dzisiaj rano poczt膮.

Paczka mia艂a wielko艣膰 du偶ej ceg艂y. Na g贸rze napisane by艂y moje imi臋, nazwisko i adres, ale nigdzie nie znalaz艂am adresu zwrotnego ani imienia nadawcy.

- Domy艣lasz si臋, od kogo to? - pyta艂a dalej. Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Stara艂am si臋 sprawia膰 wra偶enie spokojnej, chocia偶 w g艂owie mi wirowa艂o i musia艂am usi膮艣膰.

- Nie powinna tego otwiera膰 - rzek艂 tata.

- Wi臋c ty otw贸rz za ni膮 - zdecydowa艂a, wstaj膮c z krzes艂a. Wzi臋艂a dwie fili偶anki, nala艂a do nich zio艂owej herbatki i jedn膮 postawi艂a przede mn膮.

- Ja j膮 otworz臋 - powiedzia艂am.

- Jeste艣 pewna? - Tata przygl膮da艂 mi si臋 uwa偶nie. Waha艂am si臋, ale skin臋艂am g艂ow膮. Paczk臋 nadano na poczcie - w rogu przyklejono znaczki. Wzi臋艂am j膮 do r臋ki - by艂a lekka, co mnie zaskoczy艂o. Mama poda艂a mi no偶yczki, 偶ebym rozci臋艂a ta艣m臋. Po chwili paczka by艂a otwarta.

Granatowe tekturowe pude艂ko.

- Nie ma wizyt贸wki? - Mama nachyli艂a si臋, by popatrze膰.

Spoconymi d艂o艅mi obr贸ci艂am pude艂ko przodem do siebie.

- Najwyra藕niej nie - szepn臋艂am, zastanawiaj膮c si臋, kto to przys艂a艂.

Powoli odchyli艂am wieko. W 艣rodku ujrza艂am mn贸stwo zgniecionej bibu艂y. Ostro偶nie j膮 usun臋艂am i nareszcie zobaczy艂am zawarto艣膰.

- Co to? - Mama si臋 niecierpliwi艂a.

By艂o to jakie艣 drewniane pude艂eczko. Pomimo protest贸w taty i propozycji, 偶e sam to zrobi, wzi臋艂am je do r臋ki. Sklejone razem patyczki po lodach tworzy艂y model pracowni. Szyld nad drzwiami g艂osi艂: „Gliniany Domek Camelii".

Chwyci艂am do艂膮czon膮 do modelu wizyt贸wk臋 i przeczyta艂am wiadomo艣膰. Ogromny u艣miech roz艣wietli艂 moj膮 twarz.

- No i? - Mama by艂a niecierpliwa. - Co tam jest napisane?

- „Za interesuj膮c膮 podr贸偶" - przeczyta艂am na g艂os.

- Kto to przys艂a艂?

- Adam. - Pomacha艂am im karteczk膮, na kt贸rej ch艂opak si臋 podpisa艂.

Ulg臋 odczu艂am niemal ka偶d膮 kom贸rk膮 cia艂a. Wyja艣ni艂am im, 偶e wyzna艂am mu, i偶 chcia艂abym otworzy膰 w艂asn膮 pracowni臋 garncarsk膮.

- On z kolei chce by膰 architektem... - Zachwyci艂 mnie ten bardzo pomys艂owy projekt. Od frontu znajdowa艂y si臋 podw贸jne drzwi, kt贸re by艂y otwarte, wi臋c mo偶na by艂o zajrze膰 do pracowni, a z ty艂u znajdowa艂o si臋 co艣, co wygl膮da艂o na pomieszczenie z piecami. Unios艂am dach, by zerkn膮膰 do 艣rodka. Adam bardzo si臋 postara艂, wykona艂 nawet sto艂y, krzes艂a i p贸艂ki na wyroby garncarskie.

- Czemu nie poda艂 adresu zwrotnego? - pyta艂a mama. - Gdzie ten ch艂opak mieszka?

- Jilly, uspok贸j si臋. To nie Matt.

- To nie by艂o 艣mieszne - rzuci艂a ze z艂o艣ci膮.

- Powinna艣 do niego zadzwoni膰 - stwierdzi艂 tata.

- Mam lepszy pomys艂 - odpar艂am. - Nied艂ugo id臋 do pracy. Podzi臋kuj臋 mu osobi艣cie.

Tata wzi膮艂 kluczyki i zaproponowa艂, 偶e mnie podwiezie. Zamiast jednak pojecha膰 prosto do Knead, zatrzyma艂 si臋 przy okienku na wynos w Taco Bell na nachos z sosem serowym.

- Masz kilka minut, prawda? - spyta艂, wje偶d偶aj膮c na parking.

Spojrza艂am na elektroniczny zegar na tablicy rozdzielczej.

- Moja zmiana zaczyna si臋 za jakie艣 dwadzie艣cia minut. - Do艣膰 czasu, by mu wszystko opowiedzie膰.

- To nie potrwa d艂ugo - stwierdzi艂, po czym zrobi艂 z deski rozdzielczej stolik. - Zjemy to w kilka minut. - Otworzy艂 pojemniczek z sosem serowym i podstawi艂, bym zanurzy艂a chipsa.

- Ul偶y艂o mi, gdy zobaczy艂em, co dosta艂a艣 w tej paczce - powiedzia艂, obserwuj膮c, jak jem. - Adam wydaje si臋 mi艂ym ch艂opakiem.

Przytakn臋艂am, ale czu艂am, 偶e tacie chodzi o co艣 znacznie wi臋cej ni偶 uprzejmo艣ci Adama i nachos z sosem serowym.

- Nie dosta艂a艣 偶adnych innych paczek, prawda? - spyta艂 po chwili. - Bo, jakby co, wiesz, 偶e mo偶esz mi o wszystkim powiedzie膰, prawda?

- Tak, oczywi艣cie. - Odetchn臋艂am, gdy poruszy艂 temat.

- Wiem, 偶e ostatnio nie sypiasz zbyt dobrze - m贸wi dalej. - Kilka razy s艂ysza艂em, jak wstawa艂a艣 w 艣rodku nocy i sz艂a艣 do piwnicy rze藕bi膰. Zak艂adam, 偶e nie za ka偶dymi razem w gr臋 wchodzi艂o natchnienie. Mam racj臋?

- Owszem - przyzna艂am.

- Jeste艣 pewna, 偶e nie chcesz mi o niczym powiedzie膰? - Przygl膮da艂 si臋 mojej twarzy. Pewnie szuka艂 jakiej艣 wskaz贸wki, czy m贸wi臋 prawd臋.

- Ostatnio w szkole dzieciaki p艂ataj膮 sobie mn贸stwo figli - zacz臋艂am ostro偶nie. - Mnie r贸wnie偶.

- Na przyk艂ad? - zapyta艂 bez chwili wahania. Opowiedzia艂am wi臋c o incydencie w 艂azience i o tym, jak kto艣 powiesi艂 Barbie na 艣rodku korytarza.

- Przywi膮zali t臋 lalk臋 na skakance jak na szubienicy. A potem banda dzieciak贸w odbija艂a j膮, jakby grali w baseball.

- Dyrektor nic z tym nie zrobi艂?

Wzruszy艂am ramionami. Wiedzia艂am, 偶e dw贸ch ch艂opak贸w zosta艂o zawieszonych, ale kierownictwo nie mog艂o zrobi膰 nic wi臋cej, bo nikt nie z艂o偶y艂 skargi.

- Ma by膰 jakie艣 zebranie. Pani Beady wspomina艂a co艣 o wprowadzeniu nowej polityki - zerowej tolerancji dla tego typu zachowa艅.

- Lepiej wcze艣niej ni偶 p贸藕niej. Najwyra藕niej niekt贸re 偶arty wymykaj膮 si臋 spod kontroli.

Przytakn臋艂am i u艣wiadomi艂am sobie, 偶e Debbie powiedzia艂a co艣 podobnego.

Siedzieli艣my z tat膮 jeszcze przez kilka minut i ws艂uchiwali艣my si臋 w chrupanie nachos贸w. Kombinowa艂am, jak opowiedzie膰 o ostatnich zdarzeniach. Ale dla mnie samej to wszystko wydawa艂o si臋 szale艅stwem. Jak tata by na to zareagowa艂?

Spojrza艂am na niego. Zas艂ugiwa艂 na prawd臋. Przecie偶 ubieg艂y semestr potoczy艂 si臋 tak, a nie inaczej mi臋dzy innymi dlatego, 偶e nie zwierzy艂am si臋 ze swoich k艂opot贸w jemu i mamie.

- Tato... - zacz臋艂am cicho.

- Ciesz臋 si臋, 偶e porozmawiali艣my - powiedzia艂. Najwyra藕niej mnie nie us艂ysza艂. - Czasem my艣l臋, 偶e w domu robi si臋 chaos, bo zapominamy o relaksie.

- M贸wisz jak mama.

- Co prowadzi mnie do kolejnego punktu na mojej li艣cie. Je艣li ostatnio stosunki mi臋dzy mn膮 a mam膮 wydaj膮 si臋 troszk臋 napi臋te, to pami臋taj, 偶e to nie twoja wina.

- Napi臋te? - Zaskoczy艂 mnie.

- Terapia pomog艂a twojej mamie, ale wydoby艂a te偶 na 艣wiat艂o dzienne pewne nierozwi膮zane problemy z jej dzieci艅stwa. Nie by艂o mnie w贸wczas przy niej, wi臋c nie potrafi臋 tego wszystkiego zrozumie膰... Albo przynajmniej nie w ten spos贸b, w jaki ona tego pragnie. A jeszcze zamartwia si臋 o ciebie...

- O mnie? Dlaczego?

- Z powodu tego, co si臋 wydarzy艂o ubieg艂ej jesieni - wyja艣ni艂.

- Aha.

- W ka偶dym razie - ci膮gn膮艂 - mama przechodzi teraz bardzo trudne chwile. Kocham j膮 bardzo, ale coraz cz臋艣ciej musz臋 sobie powtarza膰 „b膮d藕 cierpliwy". Rozumiesz?

- Tak. - W艂a艣ciwie to nie bardzo rozumia艂am. - Mi臋dzy wami wszystko w porz膮dku?

- B臋dzie dobrze. - Klepn膮艂 mnie po kolanie. Chcia艂 chyba doda膰 mi otuchy, ale nie do ko艅ca mu to wysz艂o. - Odwie藕膰 ci臋 teraz do pracy?

Przytakn臋艂am, a on ruszy艂 z parkingu. Nieca艂e trzy minuty p贸藕niej dotarli艣my do Knead. Tata uca艂owa艂 mnie w policzek i pr臋dko odjecha艂. W mojej g艂owie kot艂owa艂y si臋 tysi膮ce my艣li.

Spencer zauwa偶y艂 moj膮 min臋.

- Wszystko w porz膮dku? - spyta艂 bezg艂o艣nie, gdy przekroczy艂am pr贸g pracowni. Prowadzi艂 w艂a艣nie zaj臋cia z m艂odymi mamami - uczy艂 je malowania werniksem.

Pokaza艂am mu OK i posz艂am do schod贸w. Na moment przystan臋艂am. Mia艂am poczucie ca艂kowitego surrealizmu. Przez ca艂y ten czas wyrzuca艂am sobie, 偶e mam przed rodzicami tajemnice, a okaza艂o si臋, 偶e oni wcale nie s膮 lepsi.

Wzi臋艂am kilka g艂臋bokich oddech贸w i zesz艂am na d贸艂. Musia艂am si臋 czym艣 zaj膮膰. Adam sta艂 ty艂em do schod贸w. 艢ci膮ga艂 grube gumowe obr臋cze z forem, a potem rozdziela艂 obie ich po艂贸wki i wyci膮ga艂 gliniany odlew. Widzia艂am, jak mi臋艣nie jego przedramion napinaj膮 si臋 z wysi艂ku.

- S艂oniowy stolik - powiedzia艂am g艂o艣no, natychmiast rozpoznaj膮c dzie艂o. Grzbiet zwierz臋cia by艂 p艂aski, umo偶liwiaj膮c doczepienie szklanego blatu. Powstawa艂 w贸wczas bardzo kiczowaty mebel.

- Wyci膮gam je od godziny czternastej. - Wskaza艂 stado s艂oni stoj膮ce w rogu.

- Dosta艂am dzisiaj tw贸j prezent - wypali艂am. - Dzi臋kuj臋. Jest uroczy.

- C贸偶... Ca艂y ja - za偶artowa艂, puszczaj膮c do mnie oko. Potem wytar艂 szmatk膮 ubrudzone glin膮 palce i zbli偶y艂 si臋 do mnie z ogromnym u艣miechem na twarzy.

- Tamtego wieczora mnie zainspirowa艂a艣. 艢wietnie si臋 bawi艂em.

- Naprawd臋?

- Tak trudno w to uwierzy膰? - Wzi膮艂 moj膮 r臋k臋 w swoj膮 d艂o艅. Zastyg艂a na jego sk贸rze glina by艂a szorstka. - Co powiesz na powt贸rk臋? - spyta艂. - Jeste艣 wolna po pracy? Mogliby艣my wypr贸bowa膰 now膮 pizzeri臋 po drugiej stronie ulicy.

- Regino?

Adam przysun膮艂 si臋 jeszcze bli偶ej i spl贸t艂 swoje palce z moimi.

- Tak, chyba tak si臋 nazywa.

- Ona nie jest nowa.

- Dla mnie jest. - U艣miechn膮艂 si臋. Na policzku mia艂 rozmazan膮 glin臋. - Pami臋taj, 偶e mieszkam tu dopiero od kilku tygodni.

- Racja.

- Czyli zgadzamy si臋 na pizz臋?

W tej samej chwili m贸j wzrok pad艂 na niewypalon膮 jeszcze rze藕b臋 drzewa i musia艂am si臋 odsun膮膰. Jego konary wygina艂y si臋 pod ostrymi k膮tami, splata艂y ze sob膮 i rozchodzi艂y. Przypomina艂y mi o Benie. O bli藕nie na jego przedramieniu.

- Wszystko w porz膮dku? - spyta艂 Adam.

- Tak - sk艂ama艂am.

- Je艣li nie lubisz pizzy, to mo偶emy p贸j艣膰 na chi艅szczyzn臋.

- Nie - odpar艂am. - Pizza jest w porz膮dku. Powinnam ju偶 wraca膰 na g贸r臋.

Obraz blizny Bena wyry艂 mi si臋 wyra藕nie w pami臋ci. Pospiesznie wesz艂am po schodach i wzi臋艂am si臋 do pracy.


Rozdzia艂 43

Po pracy zadzwoni艂am do rodzic贸w, by im powiedzie膰, 偶e ma mnie kto odwie藕膰 do domu. Potem poszli艣my z Adamem do Regino na du偶膮 pizz臋 serowo - grzybow膮. Usiedli艣my przy stoliku na ty艂ach sali. Blat okryty by艂 lepkim winylowym obrusem.

- Na pewno wszystko w porz膮dku? - spyta艂. - W pracy wydawa艂a艣 si臋 nieswoja.

- Mam sporo na g艂owie. - Wyjrza艂am przez okno. Nagie konary drzewa wyci膮ga艂y si臋 w naszym kierunku i stuka艂y o szyb臋.

- To u ciebie norma - odpar艂.

- Nie wiem, czy norma, ale tak to ju偶 ze mn膮 jest.

- Czy to ma co艣 wsp贸lnego z tym facetem, z kt贸rym si臋 umawia艂a艣? Tym, na kt贸rego powr贸t czeka艂a艣?

- Niezupe艂nie. - Spojrza艂am ch艂opakowi prosto w oczy.

- W艂a艣ciwie to o co z nim chodzi? - Upi艂 艂yk piwa korzennego. - Mi臋dzy wami nadal co艣 jest?

- W艂a艣ciwie to nie - powt贸rzy艂am. Adam ze zdziwienia uni贸s艂 brwi.

- Nie wydajesz si臋 przekonana.

- Ben i ja jeste艣my tylko przyjaci贸艂mi - wyja艣ni艂am. A i to w艂a艣ciwie nie do ko艅ca.

- Ale ty chcesz czego艣 wi臋cej?

Zerkn臋艂am do ty艂u przez rami臋. Nagle zrobi艂o mi si臋 bardzo ciep艂o.

- Nie chc臋 miesza膰 si臋 w twoje sprawy - m贸wi艂 dalej. - Po prostu mi si臋 podobasz i chc臋 wiedzie膰, na czym stoj臋, nim za bardzo si臋 zaanga偶uj臋.

- Naprawd臋? - U艣miechn臋艂am si臋 szeroko.

- Wi臋c jak? Lubisz 艂ama膰 m臋skie serca? - Pu艣ci艂 do mnie oko.

- Sk膮d偶e znowu.

- Wi臋c o co chodzi?

- No dobra. W moim 偶yciu sporo si臋 teraz dzieje. Ale nie, Ben nie jest ju偶 moim ch艂opakiem. - Nie wiedzia艂am nawet, czy kiedykolwiek nim by艂.

- Czemu w艂a艣ciwie zerwali艣cie?

- Na pewno chcesz rozmawia膰 na ten temat?

- To nasza trzecia randka, je艣li wliczysz wypad do kawiarni. Na tym etapie chyba powinni艣my o tym pogada膰, prawda?

Drgn臋艂am i zmieni艂am pozycj臋. Niemal zapomnia艂am, 偶e to randka i 偶e robimy z Adamem kolejny krok.

- Nie wiedzia艂am, 偶e istniej膮 wytyczne odno艣nie do temat贸w poruszanych na kolejnych randkach - rzuci艂am, 偶eby zyska膰 na czasie.

- 呕artujesz? - Zamruga艂 z niedowierzania. - Sam je napisa艂em.

- C贸偶, w takim razie...

Opowiedzia艂am mu, nie wdaj膮c si臋 zbytnio w szczeg贸艂y, o Benie, o tym, 偶e uczy艂 si臋 w domu, 偶e gdy pierwszy raz si臋 spotkali艣my, uratowa艂 mi 偶ycie, i 偶e w szkole nie przywitano go z otwartymi ramionami.

- Nie rozumiem. Czemu kto艣, kto ocali艂 ci臋 przed 艣mierci膮, nie sta艂 si臋 najpopularniejszym facetem w liceum?

- Ben to cz艂owiek z przesz艂o艣ci膮.

- Jak my wszyscy.

- Tak, ale w jego przypadku... to do艣膰 skomplikowane. Ma raczej z艂膮 reputacj臋.

- Raczej?

Wzi臋艂am kufel z piwem korzennym i upi艂am 艂yk.

- Mo偶e pogadamy o tym kiedy indziej.

- Daj spok贸j. Teraz to musisz mi opowiedzie膰 albo skonam z ciekawo艣ci - nalega艂. - Chyba nie jest a偶 tak 藕le? Przecie偶 nikogo nie zabi艂, nie?

Ze zdziwienia niemal si臋 zakrztusi艂am.

- Dobrze si臋 czujesz? - Adam poda艂 mi szklank臋 wody.

Skin臋艂am i popi艂am, staraj膮c si臋 powstrzyma膰 kaszel. Tymczasem kelnerka przynios艂a nasz膮 pizz臋.

- Czy poda膰 wam co艣 jeszcze? - spyta艂a uprzejmie. Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Chcia艂am, 偶eby sobie posz艂a. Gdy ju偶 zostali艣my sami, Adam wzi膮艂 m贸j talerz i na艂o偶y艂 mi kawa艂ek pizzy.

- A tak na marginesie - zacz膮艂 - kiedy艣 i tak wyci膮gn臋 od ciebie informacje o twoim by艂ym. Spokojna g艂owa. - U艣miechn膮艂 si臋 figlarnie.

- Nie czuj臋 si臋 w porz膮dku, m贸wi膮c o prywatnych sprawach Bena - odpar艂am.

- To musi by膰 co艣 powa偶nego, skoro nawet uratowanie ci 偶ycia nie uczyni艂o z niego bohatera.

- Ben ma sporo tajemnic.

- Dobra. Teraz jeste艣 zwyczajnie okrutna.

- O nie. I tak powiedzia艂am ju偶 za du偶o.

- No dobrze. Podsumujmy - zacz膮艂. - Ch艂opak ma tajemnicz膮 i mroczn膮 przesz艂o艣膰, z艂膮 reputacj臋 i niewielu przyjaci贸艂. Tak, zdecydowanie rozumiem, czemu ci臋 do niego ci膮gnie.

- Musia艂by艣 go pozna膰, 偶eby zrozumie膰.

- A kiedy to nast膮pi? Ch臋tnie bym si臋 z nim spotka艂.

- Mo偶e w innym 偶yciu - rzuci艂am i nie chc膮c m贸wi膰 nic wi臋cej, szybko ugryz艂am kawa艂ek pizzy.

- Jedno wiem na pewno. - Adam 艂atwo si臋 nie poddawa艂. - Ben to idiota, skoro nie chce z tob膮 si臋 wi膮za膰. Ale podejrzewam, 偶e i tak lepiej ci b臋dzie bez niego.

- Tak my艣lisz?

- Wiem to. - Po艂o偶y艂 d艂o艅 na moim przedramieniu. - Ja te偶 na tym zyskuj臋, bo dzi臋ki temu siedzimy tu teraz razem i jemy pizz臋.

M贸wi艂 powa偶nie. Naprawd臋 zale偶a艂o mu na tym, co si臋 mi臋dzy nami dzia艂o.

- Wi臋c mo偶e porozmawiamy teraz o twoich by艂ych dziewczynach? - zagadn臋艂am troch臋 zaczepnie.

- Mam lepszy pomys艂. - Nachyli艂 si臋 nad sto艂em, najwyra藕niej chcia艂 mnie poca艂owa膰. Z jednej strony chcia艂am tego, ale co艣 w g艂臋bi duszy m贸wi艂o mi, 偶e jeszcze za wcze艣nie na taki krok.

Gdy poczu艂am na ustach delikatne mu艣ni臋cie jego warg, serce zabi艂o mi gwa艂townie.

- Bardzo si臋 ciesz臋, 偶e tamtego dnia wpad艂em na Spencera - powiedzia艂. - Inaczej m贸g艂bym ci臋 nigdy nie spotka膰.

- Tak - odpar艂am. Kusi艂o mnie, by r贸wnie偶 go poca艂owa膰. - Ja te偶.

Ponownie wyjrza艂am przez okno. 呕a艂owa艂am, 偶e nie pozna艂am go w innym okresie, kiedy moje 偶ycie nie by艂o takie skomplikowane.

Chwil臋 p贸藕niej od drzewa, kt贸re widzia艂am przez okno oderwa艂 si臋 z g艂o艣nym skrzypni臋ciem konar. Ga艂膮藕 spad艂a na ziemi臋 z hukiem, kt贸ry przeszy艂 mnie niczym grzmot.

- Wszystko w porz膮dku? - spyta艂 Adam.

- Tak - odpar艂am. Nie mog艂am oderwa膰 wzroku od drzewa. Wygl膮da艂o na samotne i sfatygowane. Po艂amane, jakby czego艣 mu brakowa艂o.


Rozdzia艂 44

Adam tryska艂 szcz臋艣ciem, kiedy odwozi艂 mnie do domu. Co i rusz odwraca艂 si臋, aby na mnie spojrze膰 z promiennym u艣miechem.

Nerwowo poprawia艂am kucyk, 偶a艂uj膮c, 偶e nie mog臋 si臋 tym w pe艂ni cieszy膰. Nie 偶ebym nie lubi艂a Adama - odpowiada艂o mi jego lekko zadziorne poczucie humoru i to, jaki by艂 mi艂y - po prostu nie by艂am jeszcze gotowa si臋 anga偶owa膰. Mo偶e z czasem?

Popatrzy艂am na Adama. Chcia艂am mu wszystko wyzna膰, jednak mnie ubieg艂, pytaj膮c, kiedy si臋 zn贸w spotkamy.

- Nie wiem. - Wzruszy艂am ramionami. - Kiedy masz kolejn膮 zmian臋 w Knead?

- W czwartek - odpar艂. Zaparkowa艂 przed moim domem. Potem si臋 przysun膮艂. - Ale prosz臋, nie ka偶 mi czeka膰 a偶 tyle.

U艣miechn臋艂am si臋 lekko.

- To zabrzmia艂o do艣膰 kiczowato, nie? - spyta艂.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Schlebia艂o mi jego zainteresowanie, ale wiedzia艂am te偶, 偶e je艣li mam stworzy膰 z nim co艣 prawdziwego, musz臋 zapomnie膰 o Benie. Na dobre.

- Mo偶e odbior臋 ci臋 w 艣rod臋 po lekcjach? - zaproponowa艂.

Zgodzi艂am si臋, a ch艂opak przysun膮艂 si臋 jeszcze bli偶ej.

- Dobranoc - po偶egna艂am si臋 szybko, odwracaj膮c g艂ow臋. Poczu艂am jego usta na policzku.

- Dobranoc - wyszepta艂 z zawodem.

- Nie spieszmy si臋 zbytnio.

- Jasne - odpar艂. Wyra藕nie mu ul偶y艂o i nawet u艣cisn膮艂 moj膮 d艂o艅.

- Ale widzimy si臋 w 艣rod臋 - potwierdzi艂am. Zatrzasn臋艂am drzwi i chwil臋 odczeka艂am, a偶 odjecha艂.

Mia艂am ju偶 ruszy膰 do domu, kiedy na podje藕dzie co艣 dostrzeg艂am.

- Halo?! - zawo艂a艂am, zatrzymuj膮c si臋 kilka metr贸w od frontowych drzwi. Zerkn臋艂am na czujnik ruchu. „Gdyby kto艣 tu by艂, zapali艂oby si臋 艣wiat艂o" - powtarza艂am, by doda膰 sobie otuchy.

Nikt nie odpowiedzia艂, by艂o cicho.

Ruszy艂am do wej艣cia i dok艂adnie w tym samym momencie zobaczy艂am jaki艣 cie艅 za autem mamy. Widzia艂am go wyra藕nie - zbli偶aj膮c膮 si臋 ciemn膮 sylwetk臋. Wreszcie rozpozna艂am kto to.

Ben.

- Co ty tutaj robisz? - spyta艂am.

Mia艂 na sobie ciemnoszar膮 kurtk臋 i granatowy sweter, w艂osy jak zwykle w nie艂adzie, a spojrzenie szarych oczu zdradza艂o napi臋cie.

- Je藕dzi艂em po okolicy. - Wskaza艂 na motor zaparkowany na ulicy kilka dom贸w dalej. - I zapragn膮艂em ci臋 zobaczy膰. Pomy艣la艂em, 偶e oddam ci bluz臋, ale chyba zapomnia艂em jej zabra膰.

- Mia艂e艣 zostawi膰 j膮 w klasie.

- A, racja... - odpar艂, jakby dopiero teraz sobie o tym przypomnia艂. - Zostawi艂em j膮 tam. Co艣 pomyli艂em.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮, nie rozumiej膮c, o co chodzi. Rano nie znalaz艂am swojego ubrania w sali.

- Chcia艂em sprawdzi膰, co u ciebie - rzek艂, daj膮c sobie spok贸j z kiepskimi wym贸wkami.

- Po co? - Zerkn臋艂am na o艣wietlone latarni膮 drzwi wej艣ciowe. Rodzice na pewno na mnie czekali.

- Znowu um贸wi艂a艣 si臋 z tym facetem?

- Uwa偶asz, 偶e masz prawo mnie o to pyta膰?

- Nawet nie odprowadzi艂 ci臋 do drzwi - odpar艂, podchodz膮c bli偶ej. Srebrne promienie ksi臋偶yca muska艂y jego blad膮 sk贸r臋, tworz膮c wok贸艂 niej delikatn膮 po艣wiat臋.

- Nie czai si臋 te偶 pod moim domem. Ben spojrza艂 mi w oczy.

- Wcale si臋 nie czaj臋.

- Wi臋c jak to nazwiesz? Stoisz noc膮 pod moim domem, tak 偶e nikt ci臋 nie widzi.

- Nic nie rozumiesz.

- Wi臋c czemu nie zadzwoni艂e艣 do drzwi? Wskaza艂 na zas艂oni臋te okno mojej sypialni.

- Wiedzia艂em, 偶e ci臋 nie ma. 艢wiat艂o by艂o zgaszone przez ca艂y wiecz贸r.

- Powiniene艣 ju偶 i艣膰 - odpar艂am. Zastanawia艂am si臋, jak d艂ugo tu na mnie czeka艂.

- Naprawd臋 tego chcesz? - Podszed艂 jeszcze bli偶ej. Nasze twarze dzieli艂y ledwie centymetry. Czu艂am, 偶e jego ubranie przesi膮k艂o zapachem spalin.

- Nie masz prawa tu przychodzi膰! - rzuci艂am podniesionym g艂osem. - Nie masz prawa si臋 zakrada膰 i wypytywa膰 mnie o innych ch艂opak贸w.

- To nie jest odpowied藕 na moje pytanie. Powiedz tylko, 偶e chcesz, bym poszed艂, a znikn臋.

- Chc臋, by艣 sobie poszed艂. - G艂os mi dr偶a艂.

Ben nie ruszy艂 si臋 z miejsca. Zamiast tego mnie dotkn膮艂. Jego udo otar艂o si臋 o moj膮 nog臋, niby przypadkiem. Zamkn臋艂am oczy, czuj膮c pr膮d przeszywaj膮cy ca艂e cia艂o.

- Jeste艣 pewna, 偶e w艂a艣nie tego chcesz? - szepn膮艂 mi do ucha.

- Tak - sk艂ama艂am.

Niemal uleg艂am pokusie, by musn膮膰 jego rami臋, po艂o偶y膰 g艂ow臋 na jego piersi i ca艂owa膰 go a偶 do utraty tchu.

Udo Bena wci膮偶 dotyka艂o mojej nogi. Pragn臋艂am przyci膮gn膮膰 go bli偶ej, poczu膰 ciep艂o jego cia艂a. „Ca艂uj mnie!" - krzycza艂am w 艣rodku. Jego usta znajdowa艂y si臋 zaledwie kilka milimetr贸w od mego policzka, czu艂am ciep艂o oddechu.

- Chcia艂em sprawdzi膰, co u ciebie - powt贸rzy艂.

Poczu艂am sp艂ywaj膮ce po plecach kropelki potu. Zastanawia艂am si臋, co by si臋 sta艂o, gdybym teraz zrzuci艂a p艂aszcz i wtuli艂a si臋 w Bena, wsun臋艂a ramiona pod jego kurtk臋. Jakby to by艂o czu膰 bicie jego serca.

Wreszcie otworzy艂am oczy, jednak jego powieki pozostawa艂y zamkni臋te.

- Dlaczego? - spyta艂am. - Co艣 wyczu艂e艣? Nie odpowiedzia艂.

- Ben?

- Bardzo za tob膮 t臋skni艂em - szepn膮艂 tak cicho, 偶e nie by艂am pewna, czy na pewno us艂ysza艂am te s艂owa.

Jaka艣 cz膮stka mnie pragn臋艂a mu wyzna膰, 偶e r贸wnie偶 t臋skni艂am, ale rzuci艂am tylko, 偶e musz臋 ju偶 wraca膰.

- Rodzice b臋d膮 si臋 zastanawiali, co si臋 ze mn膮 dzieje. Niech臋tnie si臋 cofn臋艂am, pozostawiaj膮c go samego.

- Dobranoc - mrukn膮艂 i spojrza艂 na sw贸j motor. Nie chcia艂, bym zobaczy艂a w jego oczach zaw贸d.

- Na pewno nie chcia艂e艣 mi nic wi臋cej powiedzie膰?

Ben pokr臋ci艂 g艂ow膮 i ruszy艂 w kierunku ulicy. Obserwowa艂am go, dop贸ki nie sta艂 si臋 tylko cieniem na horyzoncie.

Czu艂am, jak p臋ka mi serce.


Rozdzia艂 45

Gdy wesz艂am do domu, opar艂am si臋 o drzwi i nakaza艂am sobie oddycha膰.

- To musia艂a by膰 niez艂a randka - powiedzia艂a mama, zauwa偶aj膮c rumieniec na moich policzkach i to, 偶e ledwie stoj臋 prosto. - No wi臋c? - dopytywa艂a.

- Dobrze. - Wiedzia艂am, 偶e ta odpowied藕 jej nie zadowoli.

- Naprawd臋 spodoba艂 ci si臋 ten ch艂opak, co?

- Ja obstawiam, 偶e tak - rzek艂 tata.

- Opowiedz nam o nim - nalega艂a mama. Skin臋艂am g艂ow膮, pr贸buj膮c wzi膮膰 si臋 w gar艣膰.

- Jest mi艂y - odpar艂am. Postanowi艂am nie m贸wi膰 im o Benie.

- Jak bardzo mi艂y? - Mama nie dawa艂a za wygran膮.

Usiad艂am naprzeciwko nich na kanapie. Nogi mia艂am wci膮偶 jak z waty. Spojrza艂am za okno, zastanawiaj膮c si臋, czy mo偶e Ben wr贸ci艂. Nie s艂ysza艂am silnika jego motoru.

- Camelia? - Mama naciska艂a.

- S艂ucha, kiedy m贸wi臋 - zacz臋艂am wreszcie. - Wydaje si臋 by膰 szczerze zainteresowany tym, co robi臋. Szanuje mnie.

- Brzmi jak idea艂 - stwierdzi艂 tata.

- Wi臋c mo偶e sam chcia艂by艣 si臋 z nim umawia膰? - rzek艂a mama.

- To zale偶y. Jest weganinem, wegetarianinem, jada surowizn臋, same owoce, produkty mikro - bio - co艣tam albo dowolna kombinacja powy偶szych?

- Nie s膮dz臋 - odpar艂am. Chcia艂am ju偶 od nich uciec.

- Wi臋c przyznaj臋, 偶e pokusa jest ogromna. Mama nie by艂a w nastroju do 偶art贸w.

- Musz臋 wyjecha膰 na kilka dni - poinformowa艂a, przekre艣laj膮c szans臋 na odrobin臋 艣miechu. - Postanowi艂am spotka膰 si臋 z cioci膮 Alexi膮 i jej lekarzem. S膮 w Detroit.

- Kiedy zamierza艂a艣 mi o tym powiedzie膰? - obruszy艂 si臋 tata.

- M贸wi艂am ci wcze艣niej, a teraz m贸wi臋 po raz kolejny.

- Nie wspomnia艂a艣, 偶e s膮 w Detroit.

- Ale s膮 - odpar艂a troch臋 agresywniej. Podesz艂a do okna i przez chwil臋 sta艂a tam, odwr贸cona do nas plecami. - Chc膮, 偶ebym przyjecha艂a najszybciej, jak to mo偶liwe - wyja艣ni艂a wreszcie.

- I kiedy to b臋dzie? - dopytywa艂 tata. - Musz臋 poprosi膰 o wolne dni w pracy.

- Nie musisz ze mn膮 jecha膰.

- Ale chc臋. - Podszed艂 do mamy i zmusi艂, by na niego spojrza艂a.

Chwil臋 si臋 wzbrania艂a, a偶 wreszcie uleg艂a i przytuli艂a si臋 do niego. Poczu艂am uk艂ucie w sercu. Do oczu zn贸w nap艂yn臋艂y mi 艂zy.

W mojej g艂owie zakie艂kowa艂o pytanie: je艣li oni pojad膮 do Detroit, to kto zostanie ze mn膮?

Wsta艂am i zesz艂am do pracowni. Nieuko艅czona rze藕ba sta艂a na blacie. Zdj臋艂am z niej foliowe przykrycie i zamkn臋艂am oczy. Wizja ogiera ponownie pojawi艂a si臋 w mojej g艂owie, niczym zapisana na dysku matryca. Zdj臋艂am p艂aszcz i wzi臋艂am si臋 do pracy. Wci膮偶 czu艂am na sobie dotyk Bena.

Oddycha艂am g艂臋boko, by odp臋dzi膰 to wra偶enie. Chcia艂am si臋 skupi膰 na rze藕bie. Skoncentrowa艂am si臋 na przednich nogach zwierz臋cia - wyrzucone by艂y do przodu, jakby ko艅 stawa艂 d臋ba lub szykowa艂 si臋 w艂a艣nie do skoku. Nast臋pnie wyg艂adzi艂am grzbiet g膮bk膮, podziwiaj膮c przy tym srebrzysty odcie艅 gliny i jej g艂adk膮 faktur臋.

Wiele godzin p贸藕niej, gdy do piwnicy zszed艂 tata i powiedzia艂, 偶e pora spa膰, nadal tkwi艂am przy stole. Sk贸ra na palcach pomarszczy艂a mi si臋 od wilgoci, a ja wci膮偶 kszta艂towa艂am krzywizny cia艂a i mi臋艣nie n贸g konia. Ogon zwierz臋cia odstawa艂, jakby smagany silnymi porywami wiatru, a w oczach czai艂a si臋 dziko艣膰 i pragnienie wolno艣ci.

Gdy sko艅czy艂am, odsun臋艂am si臋 i przyjrza艂am mojej pracy z oddali. Rze藕ba mia艂a oko艂o trzydziestu centymetr贸w wysoko艣ci i by艂a dok艂adnie taka, jak j膮 sobie wyobrazi艂am. Idealna.

Zamkn臋艂am oczy, lecz obraz konia nie znika艂. Nadal s艂ysza艂am te偶 g艂os Bena. M贸wi艂 mi, 偶e za mn膮 t臋skni.


Rozdzia艂 46

25 maja 1984

Drogi Pami臋tniczku!

Od kilku miesi臋cy niczego nie namalowa艂am ani nie narysowa艂am. Moje 偶ycie nigdy nie wydawa艂o si臋 bardziej puste. S膮dzi艂am, 偶e to wszystko u艂atwi, ale czuj臋 si臋 bardziej samotna ni偶 kiedykolwiek wcze艣niej.

Alexia


Rozdzia艂 47

Nast臋pnego dnia podczas lunchu razem z Kimmie i Wesem bardzo si臋 starali艣my prze艂kn膮膰 „danie dnia", czyli co艣, co kucharki nazwa艂y „Meksyka艅skim Tornado". Rozpozna艂y艣my w nim czerwon膮 fasol臋, ry偶owy pilaw i chyba kawa艂ki tu艅czyka, ale to pozostawa艂o kwesti膮 sporn膮.

- Paskudztwo. - Wes si臋 podda艂 i rzuci艂 widelec.

- Bez jaj. Mo偶e to ko艅skie mi臋so? - Kimmie podejrzliwie przygl膮da艂a si臋 temu czemu艣 na swoim sztu膰cu.

- Skoro o koniach mowa... - zacz臋艂am. - Postanowi艂am podarowa膰 Benowi moj膮 rze藕b臋.

- Wykluczone! - Kimmie a偶 drgn臋艂a. - To Adam da艂 ci chatk臋 z patyczk贸w po lodach i to jemu powinna艣 si臋 jako艣 artystycznie odwdzi臋czy膰.

- Ja podarowa艂bym mu co艣 seksowniejszego - stwierdzi艂 Wes.

- Na przyk艂ad co? Banana? - spyta艂a, robi膮c przytyk do tego, z jakim entuzjazmem ch艂opak jad艂 owoc. Poch艂on膮艂 go w zaledwie dw贸ch k臋sach.

- O ile b臋dzie ze sk贸rk膮 - za偶artowa艂. - Trzeba zachowywa膰 ostro偶no艣膰.

- Chc臋 da膰 rze藕b臋 Benowi, bo to on mnie zainspirowa艂 - wyja艣ni艂am.

- Przypomina ci ogiera? - Kimmie niemal oplu艂a si臋 mlekiem.

- Imponuj膮ce - mrukn膮艂 Wes, kr臋c膮c si臋 na krze艣le.

- Bo ba艂am si臋 j膮 doko艅czy膰 - poprawi艂am ich. - To Ben poradzi艂, bym s艂ucha艂a instynktu i nie analizowa艂a wszystkiego.

- Nasza analogia do ogiera podoba mi si臋 bardziej.

- A tak na marginesie, wczoraj wieczorem zn贸w go widzia艂am. By艂 pod moim domem, kiedy Adam mnie odwi贸z艂.

- No i? - Kimmie patrzy艂a na mnie uwa偶nie.

- Zerwali艣my na dobre.

- Znowu? - Wes ze zdziwienia uni贸s艂 brwi.

- Wes mia艂 na my艣li to, 偶e zrywali艣cie ju偶 chyba ze trzydzie艣ci razy, prawda?

- Tym razem po偶egna艂am si臋 z nim na powa偶nie.

- A poprzednich dwadzie艣cia dziewi臋膰 razy to tak dla 偶art贸w? - Przewr贸ci艂a oczami. Powieki umalowane mia艂a na ciemnofioletowy kolor. Przypomina艂 mi suszone 艣liwki.

- Adam powiedzia艂, 偶e chce go pozna膰. - By艂am ciekawa ich opinii.

- Jego, czyli Bena? - Kimmie lubi艂a mie膰 wszystko czarno na bia艂ym.

- Tak.

- Nie mo偶esz go wini膰 - stwierdzi艂 Wes. - Na jego miejscu pewnie te偶 chcia艂bym obejrze膰 rywala.

- Nie wiem nawet, czy m贸wi艂 powa偶nie. Ju偶 sam pomys艂 wydaje si臋 niedorzeczny.

- Nie - zaoponowa艂 Wes. - Niedorzeczne jest to, 偶e facet, kt贸ry pono膰 nie chce mie膰 ju偶 z tob膮 nic wsp贸lnego, kt贸ry nie u艣ci艣nie ci r臋ki ani nie powie „cze艣膰", wydzwania i przychodzi pod tw贸j dom.

- Nie wspominaj膮c ju偶 o tym, 偶e wymy艣la jakie艣 g艂upie wym贸wki, by si臋 z tob膮 zobaczy膰 - dorzuci艂a Kimmie. Chodzi艂o jej o moj膮 bluz臋 - wci膮偶 jej nie odzyska艂am, chocia偶 Ben twierdzi艂, 偶e zosta艂a na wieszaku w sali.

- Powiedzia艂, 偶e przyszed艂, bo chcia艂 sprawdzi膰, co u mnie s艂ycha膰 - wyja艣ni艂am.

- Po co? - wypali艂a Kimmie. Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Nie zna艂am odpowiedzi.

- Zatem mo偶liwo艣ci s膮 dwie - ci膮gn臋艂a przyjaci贸艂ka. - Albo A) wyczu艂 co艣, kiedy ci臋 ostatnio dotkn膮艂, albo B) wci膮偶 na ciebie leci i chce sprawdzi膰, jak si臋 maj膮 sprawy mi臋dzy tob膮 i Adamem.

- Tak, ale je艣li to opcja A, to czemu nic mi nie powiedzia艂?

- I w艂a艣nie dlatego stawiam na wariant B.

- Dlaczego go po prostu nie spytasz? - stwierdzi艂 Wes, wskazuj膮c na maszyn臋 z sokami.

Spojrza艂am w tamtym kierunku i dostrzeg艂am Bena. Ch艂opak wyjmowa艂 w艂a艣nie puszk臋. Nim jednak wyszed艂, przystan膮艂 i popatrzy艂 na mnie.

- My艣la艂am, 偶e Dotykalski unika sto艂贸wki w porze lunchu? - stwierdzi艂a Kimmie.

- Owszem - szepn臋艂am. Czu艂am ucisk w 偶o艂膮dku. - Przynajmniej kiedy艣 unika艂.

- Na moje oko wszystko z nim w porz膮dku - odpar艂a kpi膮co. Opu艣ci艂a swoje okulary i spojrza艂a na niego sponad kocich oprawek.

Ben nie odrywa艂 ode mnie wzroku, a ja poczu艂am, 偶e poc膮 mi si臋 d艂onie.

- Pewnie zn贸w sprawdza, co u ciebie - powiedzia艂a Kimmie, puszczaj膮c do mnie oko.

- To mo偶liwe - przytakn膮艂 Wes. - Troch臋 jak ze mn膮 i z Wendy. Nawet gdy ju偶 z ni膮 zerwa艂em, chcia艂em wiedzie膰, co u niej s艂ycha膰.

- 呕artujesz? - Mina Kimmie by艂a trudna do okre艣lenia. - Zerwa艂e艣 z ni膮, bo by艂e艣 zbyt sk膮py, 偶eby dalej jej p艂aci膰.

- Ale wci膮偶 zastanawiam si臋, jak si臋 ma.

- R贸偶nica polega na tym, 偶e do niej nie wydzwaniasz, nie pojawiasz si臋 w jej domu ani nie zagl膮dasz przez okno... A mo偶e?

- Nie. - Ch艂opak westchn膮艂 rozpaczliwie. - Matko, jaki偶 ja jestem nudny i przewidywalny.

- Nie. Jeste艣 upo艣ledzony w kwestii stylu. - Kimmie zerkn臋艂a krzywo na jego zielony sweter. - Powiedz mi, 偶e to przywidzenia i wcale nie masz na piersi trawy.

- To si臋 nazywa „moher".

- Jeste艣 pewien, 偶e po prostu nie obla艂e艣 si臋 wod膮 i nie siedzia艂e艣 zbyt d艂ugo na s艂o艅cu?

- I kto to m贸wi? - Ch艂opak wskaza艂 czarno - bia艂膮 bluz臋 w paski i dopasowane do tego getry. - Jak to nazwiesz... Inspiruj膮ca Zebra?

- Raczej Wi臋zienny Szyk. - Podwin臋艂a r臋kaw, aby pokaza膰 tatua偶 z drutem kolczastym. - Zmywalny. Przynajmniej na razie.

Tatua偶 owija艂 si臋 wok贸艂 jej ramienia i oplata艂 szyj臋.

- Pomy艣la艂am, 偶e wykorzystam malink臋 i sprawi臋, 偶e b臋d臋 wygl膮da膰 jak prawdziwa szmata. Nazwa艂am ten image Niegrzeczna Uczennica.

- To nie lepiej od razu Kimmie? - spyta艂 Wes.

Podczas gdy oni przerzucali si臋 z艂o艣liwo艣ciami, ja stara艂am si臋 nie zerka膰 w stron臋 Bena. Ch艂opak usiad艂 przy jednym ze stolik贸w w rogu sali.

- Nie obawiaj si臋. - Kimmie wyrwa艂a mnie z odr臋twienia. - Ben najwyra藕niej zaczyna si臋 艂ama膰. Nie zdziwi艂abym si臋, gdyby jeszcze przed up艂ywem tego tygodnia poprosi艂, 偶eby艣cie do siebie wr贸cili.

- To koniec - przypomnia艂am. - Dlatego dam mu moj膮 rze藕b臋. To b臋dzie prezent po偶egnalny.

- Bez urazy - zacz膮艂 Wes - ale bombonierka by艂aby lepsza.


Rozdzia艂 48

Po po艂udniu mama spyta艂a, czy chcia艂abym jej pom贸c w pieczeniu czekoladowych babeczek.

- Od ponad tygodnia nic razem nie robi艂y艣my - powiedzia艂a.

- Ch臋tnie - odpar艂am nieco podejrzliwie, bo pomimo swojej fazy na surowe produkty zaproponowa艂a w艂a艣nie, 偶eby艣my u偶y艂y piekarnika. Podsun臋艂am sto艂ek i wype艂ni艂am robota kuchennego przygotowanymi sk艂adnikami. Ona natomiast rozpuszcza艂a wega艅sk膮 czekolad臋 na parze.

M贸wi艂a o naszych wakacyjnych planach, o tym, 偶e chcia艂aby pojecha膰 i obejrze膰 przynajmniej cz臋艣膰 z uczelni, nad kt贸rymi si臋 zastanawiam. Dopiero p贸藕niej przesz艂a do sedna.

- Tata i ja wybieramy si臋 odwiedzi膰 cioci臋 Alexi臋 - powiedzia艂a, podnosz膮c na mnie wzrok. - Oczywi艣cie, je艣li ty nie masz nic przeciwko.

- Kiedy?

- Jutro z samego rana. Wiem, 偶e to szybko, ale jedziemy tylko na kilka dni. Po艣piech dzia艂a tutaj na nasz膮 korzy艣膰. Terapeutka cioci uwa偶a, 偶e im szybciej, tym lepiej.

- Bo zn贸w mo偶e pr贸bowa膰 targn膮膰 si臋 na swoje 偶ycie?

- Bo teraz chce rozmawia膰. Zaczyna si臋 otwiera膰 i m贸wi膰 o rodzinie, o sprawach z naszego dzieci艅stwa, i chce, bym przedyskutowa艂a z ni膮 par臋 rzeczy.

- Wci膮偶 masz z jej powodu poczucie winy, prawda? Mama bezwiednie pog艂adzi艂a wisz膮cy na szyi wisiorek z imieniem „Jilly" - prezent od cioci.

- 呕a艂uj臋, 偶e nie mog艂am zrobi膰 nic wi臋cej, by j膮 ochroni膰, gdy dorasta艂a. Twoja babcia nie by艂a dobra dla Alexii, a ja nie zrobi艂am wiele, by poprawi膰 sytuacj臋.

- Jestem pewna, 偶e zrobi艂a艣 wi臋cej, ni偶 ci si臋 wydaje.

- Jedno na pewno. - U艣miechn臋艂a si臋 szeroko. - M贸wi艂am ci kiedy艣, dlaczego zosta艂am wegank膮?

- Z powodu cioci?

- Tak. By艂am przekonana, 偶e je艣li b臋d臋 superwybredna odno艣nie do tego, co jem, to gniew babci skupi si臋 na mnie.

- A teraz tata i ja ponosimy konsekwencje. Za艣mia艂a si臋 serdecznie.

- A kto by chcia艂 po tym wszystkim wraca膰 do jedzenia produkt贸w zwierz臋cych? Pod艣wiadomie zawsze my艣la艂am, 偶e powr贸t do „normalnego" jedzenia r贸wna艂by si臋 zdradzeniu cioci. Wiem, 偶e to niedorzeczne. - By艂a wyra藕nie zak艂opotana. - Po jakim艣 czasie przywyk艂am do tej diety.

- Szcz臋艣ciarze z nas.

- A 偶eby艣 wiedzia艂a. - Obliza艂a palce z resztek czekolady. - W ka偶dym razie ta podr贸偶 jest wa偶na. Alexia chce chyba wreszcie dotrze膰 do 藕r贸d艂a niekt贸rych swoich problem贸w.

- To wspaniale. - Stara艂am si臋 zachowa膰 optymizm.

- Owszem. Przez jaki艣 czas by艂am pewna, 偶e wszystko po prostu zmierza ku gorszemu. M贸wi艂a, 偶e jest samotna i s艂yszy g艂osy.

- S艂yszy g艂osy? - Niemal upu艣ci艂am 艂y偶k臋. Mama przytakn臋艂a.

- Chyba ci ju偶 o tym wspomina艂am, gdy pyta艂a艣, jak sobie radzi, a ja odpar艂am, 偶e niezbyt dobrze. Wci膮偶 m贸wi艂a o g艂osach, kt贸re s艂ysza艂a w swojej g艂owie.

- Jakich g艂osach?

- Nawet ona tego nie wie. M贸wi, 偶e to g艂osy z przysz艂o艣ci, ale nie wiemy, co to dok艂adnie znaczy.

- A co na to jej terapeutka?

- Chyba te偶 nie bardzo wie, co o tym my艣le膰. Ale nie stwierdzi艂a u cioci schizofrenii...

- A jak膮 diagnoz臋 postawi艂a?

- Na razie 偶adnej. P贸ki co zgoda na wsp贸lne spotkanie to naprawd臋 ogromny krok we w艂a艣ciwym kierunku. Chcesz spr贸bowa膰? - Zanurzy艂a drewnian膮 艂y偶k臋 w rozpuszczonej czekoladzie.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Te rewelacje ca艂kiem pozbawi艂y mnie apetytu.

- Je艣li zmienisz zdanie w sprawie naszego wyjazdu, to mog臋 si臋 jeszcze wycofa膰 - m贸wi艂a dalej. - Ale je艣li nie pojad臋 teraz, to potem ciocia mo偶e nie chcie膰 o tym wszystkim rozmawia膰. To jedna z sytuacji w stylu „kuj 偶elazo, p贸ki gor膮ce".

Popatrzy艂am na sk艂adniki le偶膮ce na blacie, a w g艂owie mia艂am m臋tlik. Okazuje si臋, 偶e ciocia Alexia i ja mo偶emy mie膰 ze sob膮 wi臋cej wsp贸lnego, ni偶 kiedykolwiek podejrzewa艂am.

- Nadal maluje? - spyta艂am.

- Z tego co wiem, to tak. Zawsze lubi艂a akwarele i farby akrylowe, ale ostatnio zainteresowa艂o j膮 te偶 malowanie palcami. Z pocz膮tku wydawa艂o mi si臋 to bardzo dziecinne, ale to chyba j膮 bardziej inspiruje. Czuje wtedy silniejszy zwi膮zek z obrazem.

Uda艂o mi si臋 lekko u艣miechn膮膰. Mdli艂o mnie.

- Tak czy inaczej, termin pasuje tacie. Bez problemu dosta艂 w pracy wolne - ci膮gn臋艂a mama. - Za to w przysz艂ym tygodniu maj膮 klient贸w spoza miasta, wi臋c b臋dzie pracowa艂 praktycznie przez ca艂膮 dob臋.

- Zostan臋 sama?

- Mia艂am nadziej臋, 偶e b臋dziesz mog艂a przenocowa膰 u Kimmie. Dzwoni艂am ju偶 do jej mamy i si臋 zgodzi艂a. Oczywi艣cie, je艣li nie masz nic przeciwko.

- Skoro wszystko jest ju偶 za艂atwione, to w porz膮dku - odpar艂am. 呕a艂owa艂am, 偶e nie spytano mnie wcze艣niej o zdanie.

- Nie, je艣li nie chcesz, 偶eby艣my jechali.

- Nie, nie - odpar艂am. - To zbyt wa偶ne. Zostan臋 u Kimmie.

To wa偶ne, by mama dowiedzia艂a si臋 wi臋cej o cioci Ale - xii. I 偶eby tata przy niej by艂, i pom贸g艂 jej wzi膮膰 si臋 potem w gar艣膰.


Rozdzia艂 49

Gdy wsun臋艂y艣my babeczki do piekarnika, zesz艂am do swojej pracowni. Rze藕ba konia wysch艂a i 艣ciemnia艂a. Przypomina艂a mi teraz niekt贸re prace Spencera odlane z 偶elaza, stoj膮ce na wystawie w Knead.

Robi艂a wra偶enie. 艁eb zwierz臋cia przechylony by艂 lekko na bok, nozdrza szeroko rozwarte. Odsun臋艂am si臋 o krok, podziwiaj膮c moj膮 prac臋. Nigdy wcze艣niej nie wyrze藕bi艂am czego艣 r贸wnie doskona艂ego. Kusi艂o mnie, by najpierw pokaza膰 to Spencerowi. Ostatecznie jednak owin臋艂am prac臋 w bibu艂臋 i schowa艂am do ozdobnej torebki. Potem wesz艂am na g贸r臋 i skierowa艂am si臋 do swojego pokoju.

Ju偶 z korytarza us艂ysza艂am, 偶e dzwoni moja kom贸rka.

- Cze艣膰, wsp贸艂lokatorko - rzek艂a Kimmie, gdy tylko odebra艂am. - Zak艂adam, 偶e mama ju偶 ci臋 wtajemniczy艂a w plany. Tylko nie zapomnij zapakowa膰 kamizelki kuloodpornej. Rodzice sobie nie 偶a艂uj膮.

- Mo偶e przy go艣ciu b臋d膮 si臋 grzecznie razem bawi膰.

- Jaki tam z ciebie go艣膰...

- Kim wi臋c jestem?

- Kim艣 lepszym ode mnie z algebry. Pomo偶esz mi dzisiaj w nauce? Jutro mam klas贸wk臋, a z nadmiaru liter ju偶 mi si臋 w g艂owie kr臋ci. Jak dla mnie, to za du偶o tu iks贸w i igrek贸w... Nawet nie chc臋 wspomina膰 o P, R, N i innych takich.

- Niestety, mam co艣 do za艂atwienia. - Spojrza艂am na stoj膮c膮 na 艂贸偶ku torb臋.

- Mog臋 i艣膰 z tob膮?

- Masz nauk臋.

- A tak, racja. - W s艂uchawce zabrzmia艂 j臋k zawodu. - - Zadzwo艅 p贸藕niej.

- Oczywi艣cie.

Gdy si臋 roz艂膮czy艂y艣my, ruszy艂am do kuchni. Mama w艂a艣nie wyci膮ga艂a upieczone ciastka.

- Chcesz spr贸bowa膰, jak smakuj膮 na ciep艂o? - spyta艂a.

- W艂a艣ciwie to zastanawia艂am si臋, czy po偶yczy艂aby艣 mi sw贸j samoch贸d. Ca艂kiem zapomnia艂am, 偶e Wes ma dzisiaj urodziny - sk艂ama艂am. - Chcia艂abym podrzuci膰 mu prezent.

- Co masz dla niego? - Pr贸bowa艂a zajrze膰 do torby.

- Rze藕b臋 z gliny.

- Mog臋 zobaczy膰? - Wytar艂a d艂onie w papierowy r臋cznik i chcia艂a wzi膮膰 ode mnie torb臋.

- Jest szczelnie opakowana - powiedzia艂am, czuj膮c, jak na twarzy pojawiaj膮 mi si臋 rumie艅ce. Nie wypu艣ci艂am torby z r膮k.

Mama mia艂a zawiedziony wyraz twarzy. Da艂a mi jednak kluczyki do auta i poprosi艂a, 偶ebym nie zabawi艂a u Wesa zbyt d艂ugo, bo za godzin臋 mia艂 by膰 obiad.

Obr贸ci艂am si臋 na pi臋cie i wysz艂am. Dziesi臋膰 minut p贸藕niej zaparkowa艂am przed domem Bena. Jego motor sta艂 na podje藕dzie, tak samo jak w贸z ciotki - czarny pontiac, tak jak powiedzia艂a Debbie Marcus.

Wysiad艂am. By艂am pewna, 偶e to nie Ben potr膮ci艂 Debbie tamtej nocy, ale zerkn臋艂am na przedni zderzak.

By艂 wygi臋ty - przez ca艂膮 jego d艂ugo艣膰 przebiega艂o g艂臋bokie wgniecenie - si臋ga艂o a偶 do przedniego 艣wiat艂a.

R臋ce zacz臋艂y mi si臋 trz膮艣膰 i niemal upu艣ci艂am torb臋 z rze藕b膮. Spojrza艂am na dom. Drzwi by艂y zamkni臋te, a okna szczelnie przes艂oni臋te. Schyli艂am si臋 wi臋c ni偶ej, by dok艂adniej obejrze膰 wgniecenie.

Na zderzaku zobaczy艂am rozmazan膮 czerwon膮 plam臋. W tym samym momencie przednie 艣wiat艂a si臋 za艣wieci艂y, na moment mnie o艣lepiaj膮c. Silnik zawarcza艂 pod mask膮.

Odskoczy艂am. Sekund臋 p贸藕niej us艂ysza艂am trza艣ni臋cie drzwi wozu i czyje艣 kroki.

- Mog臋 ci w czym艣 pom贸c? - spyta艂a kobieta, patrz膮c na mnie z g贸ry. Mia艂a na sobie d艂ugi we艂niany p艂aszcz i kozaki na poka藕nym obcasie. By艂a wysoka i troszk臋 demoniczna.

- Pani Carter? - spyta艂am, zak艂adaj膮c, 偶e mam do czynienia z ciotk膮 Bena.

- Panna Carter - poprawi艂a mnie. M贸wi艂a z niemal zaci艣ni臋tymi z臋bami.

Wyprostowa艂am si臋 i wyci膮gn臋艂am do niej do艅. - Nazywam si臋 Camelia. Jestem przyjaci贸艂k膮 Bena.

- Wiem, kim jeste艣. - Zignorowa艂a m贸j gest. - Powiesz mi 艂askawie, czemu przygl膮da艂a艣 si臋 mojemu autu?

- Szukam Bena - odpar艂am. Wiedzia艂am, 偶e ta odpowied藕 zabrzmia艂a co najmniej niedorzecznie.

Kobieta rzuci艂a okiem na motocykl ch艂opaka, a potem odsun臋艂a z twarzy kilka kosmyk贸w ciemnych w艂os贸w.

- Pr贸bowa艂a艣 zadzwoni膰 do drzwi?

Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Zacz臋艂am si臋 zastanawia膰, dlaczego siedzia艂a w aucie. Dlaczego zapali艂a silnik i za艣wieci艂a mi w oczy reflektorami? Czy mia艂a zamiar mnie nastraszy膰?

- Chcia艂a艣 mnie o co艣 spyta膰? - zagadn臋艂a, wskazuj膮c na wgniecenie na aucie.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮, ale poczu艂am, 偶e si臋 rumieni臋. Kobieta przygl膮da艂a mi si臋 przez kilka sekund, jakby nie potrafi艂a zdecydowa膰, czy mo偶e mi zaufa膰.

- Chod藕 za mn膮 - powiedzia艂a wreszcie i poprowadzi艂a mnie na ganek.

W domu Bena pachnia艂o 艣wie偶ymi kwiatami i dopiero co nar膮banym drewnem. Rozejrza艂am si臋 i dostrzeg艂am na parapetach stoj膮ce w r贸wnych rz臋dach ro艣liny doniczkowe. W salonie na stoliku znajdowa艂a si臋 ma艂a buddyjska fontanna - woda szumia艂a uspokajaj膮co. Wystr贸j wn臋trza stanowi艂 przedziwn膮 mieszank臋 偶elaza i wikliny.

- Jestem florystyk膮 - powiedzia艂a, patrz膮c tam, gdzie ja. Zdj臋艂a p艂aszcz. Okaza艂o si臋, 偶e mia艂a na sobie par臋 spranych d偶ins贸w i poplamion膮 ziemi膮 bluz臋.

Mocno trzyma艂am torb臋 z prezentem i nie艣mia艂o zerka艂am na schody. Ciotka Bena obserwowa艂a mnie przez moment, nim go zawo艂a艂a.

Nie odpowiedzia艂.

Ponownie krzykn臋艂a jego imi臋, tym razem g艂o艣niej, a potem mrukn臋艂a co艣 o tym, 偶e pewnie ma s艂uchawki na uszach.

- Nic w nich nie s艂yszy - rzek艂a, kieruj膮c si臋 na g贸r臋. Po kilku minutach wr贸ci艂a. - Nie wiem, gdzie jest. - Wyjrza艂a za okno. Motor wci膮偶 sta艂 na podje藕dzie.

- Mog艂abym co艣 dla niego zostawi膰? - zapyta艂am, k艂ad膮c torb臋 na pod艂odze.

- Co tu robisz? - G艂os Bena rozleg艂 si臋 tu偶 za mn膮. Odwr贸ci艂am si臋 i zobaczy艂am go w drzwiach salonu.

Spojrza艂am na jego ciotk臋 - liczy艂am, 偶e zostawi nas samych.

- B臋d臋 w drugim pokoju - powiedzia艂a, posy艂aj膮c mi ostatnie podejrzliwe spojrzenie.

- Nie przejmuj si臋 ni膮 - rzek艂 Ben, kiedy by艂a ju偶 do艣膰 daleko i nie mog艂a go us艂ysze膰. - Stara si臋 mnie chroni膰. Po tym wszystkim, co zasz艂o ubieg艂ej jesieni, nie mamy tu chwili wytchnienia od g艂upich 偶art贸w.

Przytakn臋艂am. Wcale mnie to nie dziwi艂o. - Mi艂o ci臋 widzie膰. - U艣miechn膮艂 si臋 jak za dawnych czas贸w. Jakby艣my nigdy si臋 nie rozstali.

- Widzia艂am ci臋 w szkole - powiedzia艂am, jakby to nie by艂o ca艂kiem oczywiste.

- Wiem. - Jego u艣miech sta艂 si臋 jeszcze szerszy i ch艂opak podszed艂 o krok bli偶ej. Czu艂am jego wod臋 kolo艅sk膮. Pachnia艂 s艂odko, ale zarazem pikantnie.

Spojrza艂am mu w oczy, w my艣lach ca艂y czas powtarzaj膮c sobie, 偶e musz臋 by膰 silna. Usta Bena drgn臋艂y, jakby chcia艂 mi co艣 powiedzie膰. Nie da艂am mu jednak na to czasu i od razu wr臋czy艂am prezent.

- Zrobi艂am co艣 dla ciebie. Nie musisz teraz rozpakowywa膰. W gruncie rzeczy wola艂abym, by艣 z tym zaczeka艂.

Ben zmarszczy艂 brwi. Zbi艂am go z panta艂yku.

- To prezent po偶egnalny - wyja艣ni艂am.

- Ale ja nigdzie nie jad臋.

- Wiem. - Cofn臋艂am si臋. - Po prostu... Dla mnie to wszystko jest zbyt trudne. Niby si臋 przyja藕nimy, a jednak prawie nigdy nie rozmawiamy.

- I jeszcze to, co mia艂o miejsce wczoraj wieczorem? - dopytywa艂.

Przytakn臋艂am. Czu艂am, 偶e moje cia艂o zaczyna dr偶e膰.

- My艣l臋, 偶e udawanie, i偶 nie istniejesz, b臋dzie dla mnie 艂atwiejsze ni偶 to, co robimy teraz.

- Przykro mi - powiedzia艂. - Nie chc臋 wprowadza膰 w twoim 偶yciu zam臋tu.

Korci艂o mnie, by spyta膰, czemu w takim razie wci膮偶 interesuje si臋 tym, co robi臋. Dlaczego w jednej chwili mnie odpycha, a w nast臋pnej wraca i zn贸w zachowuje si臋, jakby chcia艂, by wszystko by艂o jak dawniej.

- Mnie te偶 nie jest 艂atwo - wyzna艂.

- To znaczy? - Niemal b艂aga艂am w my艣lach, by jeszcze raz przyzna艂 si臋, 偶e za mn膮 t臋skni.

- Rozmawia艂a艣 mo偶e ze szkoln膮 psycholog?

- Czemu pytasz? Powiedzia艂a ci co艣?

- Nie tylko ona. Dyrektor te偶. Wezwali mnie na rozmow臋, ka偶de z osobna. Najpierw pani Beady, potem dyrektor Snell. Beady udawa艂a zainteresowanie moim samopoczuciem po powrocie do szko艂y, ale potem zacz臋艂a wypytywa膰, gdzie by艂em o r贸偶nych porach w r贸偶nych dniach, czy pierwszego dnia kr臋ci艂em si臋 w pobli偶u 艂azienki dla dziewcz膮t. Brzmi znajomo? Pyta艂a te偶, co robi臋 w wolnym czasie.

- Przykro mi - odpar艂am, ale gdzie艣 w g艂臋bi duszy odczu艂am ulg臋. Przynajmniej szko艂a potraktowa艂a moje obawy powa偶nie.

- Beady zacz臋艂a czarowa膰 mnie swoj膮 psychologiczn膮 gadk膮, wypytywa膰, czy jestem poirytowany z powodu nieustaj膮cych 偶art贸w, jak sobie radz臋 ze z艂o艣ci膮 i czy my艣la艂em kiedy艣 o zrobieniu krzywdy sobie lub komu艣 innemu. Dyrektor Snell zachowa艂 si臋 mniej subtelnie. Sta艂 przede mn膮 z za艂o偶onymi r臋kami, przypomnia艂, 偶e szko艂a nie b臋dzie tolerowa膰 偶adnych wybryk贸w i 偶e nie zawaha si臋 wyrzuci膰 nikogo, kto spr贸buje przekroczy膰 granice.

- Jak wida膰 to nieprawda - odpar艂am, my艣l膮c o zawieszonej na skakance Barbie.

Ben wzruszy艂 ramionami.

- Jutro ma by膰 na ten temat apel.

- Ju偶 si臋 nie mog臋 doczeka膰.

Ch艂opak u艣miechn膮艂 si臋 smutno i ponownie spojrza艂 na torb臋 z rze藕b膮.

- O co tak naprawd臋 chodzi z tym prezentem?

- Jak ju偶 m贸wi艂am, to po cz臋艣ci prezent po偶egnalny...

- A po cz臋艣ci co? - Patrzy艂 mi prosto w oczy i mia艂am wra偶enie, 偶e m贸j 偶o艂膮dek zawi膮za艂 si臋 na kokardk臋.

- Powiedzia艂e艣 mi kiedy艣, 偶e powinnam ulega膰 impulsom - wyja艣ni艂am, staraj膮c si臋 nie dekoncentrowa膰. - W rze藕biarstwie. M贸wi艂e艣, 偶ebym wszystkiego nadmiernie nie analizowa艂a i przekona艂a si臋, gdzie zaprowadzi mnie moja intuicja.

- Pami臋tam.

- Chcia艂am ci podzi臋kowa膰 za t臋 rad臋. To dot膮d moje najlepsze dzie艂o.

- Ciesz臋 si臋. - U艣miechn膮艂 si臋, tym razem rado艣nie. - Ale mo偶e powinna艣 je zatrzyma膰.

- Nie. Chc臋, 偶eby艣 ty je mia艂. Gdyby nie twoja rada, nigdy bym tej pracy nie uko艅czy艂a.

Mimo mojej pro艣by, by zaczeka艂 z otwarciem prezentu, Ben rozsun膮艂 bibu艂臋 i zerkn膮艂 do 艣rodka.

- Musz臋 ju偶 i艣膰 - powiedzia艂am.

Odczu艂am nag艂膮 potrzeb臋 ucieczki. Nie patrz膮c na Bena, pop臋dzi艂am do drzwi, a potem do auta mamy. Co艣 jednak zatrzyma艂o mnie w p贸艂 kroku.

Za wycieraczk膮 tkwi艂a koperta. Dr偶膮cymi d艂o艅mi wyj臋艂am j膮 stamt膮d i otworzy艂am. W 艣rodku znalaz艂am fotografi臋 nagrobka Julie. Kto艣 wykre艣li艂 jej imi臋 i wpisa艂 w tym miejscu moje.


Rozdzia艂 50

12 czerwca 1984

Drogi Pami臋tniczku!

Wczoraj na lekcji matematyki pani Higley przy艂apa艂a mnie na zdrapywaniu czubkiem kompasu farby z blatu 艂awki. Kaza艂a mi zosta膰 po lekcji, pokr臋ci艂a g艂ow膮 nad bruzdami, kt贸re wyry艂am, a potem spyta艂a, czy mo偶e jest co艣, o czym chcia艂abym porozmawia膰.

Nie mia艂am poj臋cia, co odpowiedzie膰, wi臋c milcza艂am. Nikt wcze艣niej mnie o to nie pyta艂.

Gdy wr贸ci艂am ze szko艂y, matka powiedzia艂a mi, 偶e dzwoni艂a pani Higley. Z pocz膮tku my艣la艂am, 偶e zrobi mi awantur臋 z powodu 艂awki, ale nawet o niej nie wspomnia艂a. Mo偶e wi臋c nauczycielka nic jej nie powiedzia艂a? Matka stwierdzi艂a, 偶e matematyczka si臋 o mnie martwi. Pono膰 m贸wi艂a, 偶e jestem zamkni臋ta w sobie, i 偶a艂owa艂a, 偶e nie reagowa艂a wcze艣niej.

Matka odpowiedzia艂a jej, 偶e to z powodu odej艣cia ojca, 偶e wszystkie staramy si臋 nauczy膰, jak radzi膰 sobie z jego nieobecno艣ci膮. Najwyra藕niej pani Higley zrozumia艂a i ul偶y艂o jej, gdy przekona艂a si臋, 偶e mama zdaje sobie spraw臋 z sytuacji.

Gdyby tylko zna艂a prawd臋...

Alexia


Rozdzia艂 51

Gdy wr贸ci艂am od Bena, rodzice tak byli zaabsorbowani pakowaniem przed podr贸偶膮, 偶e ostatecznie nie zjedli艣my razem obiadu; nawet ze sob膮 zbyt wiele nie rozmawiali艣my.

Mama by艂a w jakim艣 szale艅czym transie. Na jej 艂贸偶ku le偶a艂o z dziesi臋膰 r贸偶nych stroj贸w.

- Czuj臋 si臋, jakbym wr贸ci艂a do liceum - powiedzia艂a. Najwidoczniej nie mia艂a zielonego poj臋cia, co powinna zapakowa膰. - W lod贸wce zostawi艂am ci beztu艅czykow膮 sa艂atk臋 z zielenin膮. Mo偶esz sobie zrobi膰 do niej kanapk臋.

Skin臋艂am g艂ow膮 i posz艂am do swojego pokoju. Zignorowa艂am wielkoduszn膮 ofert臋 kanapki z pietruszk膮. Gdy zamkn臋艂am ju偶 za sob膮 drzwi, m贸j wzrok pad艂 na stert臋 czystych ubra艅. Wiedzia艂am, 偶e sama te偶 powinnam zacz膮膰 si臋 pakowa膰, ale zamiast tego si臋gn臋艂am po kom贸rk臋 i wybra艂am numer Kimmie.

Odebra艂a od razu.

- Wyja艣nisz mi, co to jest wielomian?

- To r贸wnanie ze sta艂ymi i zmiennymi.

- Bez jaj. Sk膮d ty to wiesz?

- Da艂am mu to. - Pu艣ci艂am pytanie mimo uszu. - T臋 rze藕b臋.

- No i?

- I wysz艂am. Nie czeka艂am, a偶 j膮 przy mnie otworzy.

- Wi臋c to koniec? - Na to wygl膮da.

- Bzdura - zagrzmia艂a do s艂uchawki. - Taki ogie艅, jak ten mi臋dzy wami, nie ga艣nie od jednego buziaka na do widzenia. Pomy艣l, ile razy Ben m贸wi艂 ci „pa, pa". A ty nadal p艂oniesz, jak tylko o nim pomy艣lisz.

- Tym razem jest inaczej - powiedzia艂am. - Przynajmniej czuj臋, 偶e tym razem jest inaczej. Mam wra偶enie zamkni臋cia pewnego rozdzia艂u, obietnicy na przysz艂o艣膰... Boli o wiele bardziej.

- Chcesz, 偶ebym do ciebie przysz艂a?

Pokr臋ci艂am g艂ow膮, zupe艂nie jakby Kimmie mog艂a to zobaczy膰.

- A tak na marginesie, dosta艂am kolejn膮 fotografi臋.

- Co? Gdzie?

Opowiedzia艂am jej o tym, co mia艂o miejsce, gdy ju偶 uciek艂am z domu Bena.

- W sumie nie jestem zdziwiona - doda艂am. - Ben m贸wi艂, 偶e jego dom sta艂 si臋 celem g艂upich kawa艂贸w.

- Tak, ale ten by艂 wymierzony w ciebie, nie w niego. Poza tym styl fotografii zgadza si臋 z wcze艣niejszymi zdj臋ciami.

- W艂a艣ciwie to napis na odwrocie by艂 czarny, a nie czerwony.

- Nie o to mi chodzi艂o, ale skoro ju偶 o tym wspomnia艂a艣, to czy charakter pisma przypomina艂 ten z poprzednich fotografii?

- Chyba tak - odpar艂am. - Wszystkie wiadomo艣ci napisano drukowanymi literami i wygl膮da艂y na dzie艂o tej samej osoby.

- Wi臋c mo偶e kolor nie jest tu decyduj膮cym czynnikiem - mrukn臋艂a. - Faktem jest to, 偶e kto艣 ci臋 obserwuje. 艢ledzi艂 ci臋 do domu Bena. Rozmawia艂a艣 z Debbie o tym telefonie?

- Tak. Ona nadal wini Bena.

- A nie m贸wi艂am?! - zawo艂a艂a. - Zgodnie ze s艂owami Todda, kt贸ry wci膮偶 jeszcze nie zadzwoni艂 do mnie po tym, jak przyssa艂 mi si臋 do szyi, rodzice Debbie byli zdecydowani znale藕膰 koz艂a ofiarnego.

- Koz艂a ofiarnego czy prawdziwego winnego?

- Im to nie robi r贸偶nicy.

- Wspaniale - odpar艂am. Potem opowiedzia艂am o teorii Debbie dotycz膮cej czarnego wozu ciotki Bena. - By艂a na tyle 艂askawa, 偶e poinformowa艂a mnie, i偶 w贸z ciotki Bena pasuje do opisu wozu, kt贸ry j膮 potr膮ci艂.

- Nie s艂uchaj Debbie. Nosi platformy i sp贸dnicospodnie.

- Zatem na pewno jest niepoczytalna.

- Nie b臋d臋 z tym polemizowa膰, uwa偶am jednak, 偶e pr贸buje ci臋 nastraszy膰.

- Mo偶liwe. - G艂os mi dr偶a艂. - Ale widzia艂am dzisiaj to auto. Mia艂o wgniecenie na zderzaku.

- Mo偶e to ona ci臋 obserwuje?

- B膮d藕 powa偶na.

- Och, wybacz. Masz lepsze wyja艣nienie? Zagryz艂am warg臋. Stara艂am si臋 przypomnie膰 sobie, po jakim czasie od momentu, gdy wesz艂am do jego domu, pojawi艂 si臋 Ben. Czy to mo偶liwe, 偶e on zostawi艂 kopert臋?

- Na pewno nie chcesz, 偶ebym przysz艂a? - Kimmie ponowi艂a pytanie.

- Nie. Musz臋 przemy艣le膰 to i owo i si臋 spakowa膰.

- Musisz co najwy偶ej odpocz膮膰 - poprawi艂a mnie.

- Tak, to te偶. - Spojrza艂am na moje odbicie w wisz膮cym na szafie lustrze. Pod oczami mia艂am ciemne kr臋gi, a fryzura wygl膮da艂a strasznie. Wsun臋艂am kosmyk za ucho. Dopiero teraz zauwa偶y艂am, jakie zniszczone mia艂am w艂osy od codziennego 艣ciskania w kucyku.

Kimmie i ja powiedzia艂y艣my sobie dobranoc, a ja pad艂am na 艂贸偶ko i nie przebieraj膮c si臋 nawet w pi偶am臋 ani nie 偶ycz膮c rodzicom udanej podr贸偶y, odp艂yn臋艂am do krainy sn贸w.


Rozdzia艂 52

Gdy nast臋pnego dnia obudzi艂 mnie w艣ciek艂y sygna艂 budzika, na stoliku przy 艂贸偶ku znalaz艂am notatk臋. Mama napisa艂a, 偶e wieczorem przyszli do mnie, aby si臋 po偶egna膰, ale ju偶 spa艂am. „Rano sprawdzali艣my, czy ju偶 wsta艂a艣, ale by艂a艣 tak wycie艅czona, 偶e nie chcieli艣my ci臋 budzi膰".

Poni偶ej spisa艂a numery telefon贸w i adresy, gdzie mieli si臋 zatrzyma膰, i obieca艂a, 偶e zadzwoni膮, gdy tylko wyl膮duj膮.

Wyczo艂ga艂am si臋 z 艂贸偶ka, przebra艂am z wczorajszych ubra艅 i zrezygnowa艂am ze 艣niadania. Da艂o mi to dodatkowych dziesi臋膰 minut ogl膮dania telewizji przed wyj艣ciem do szko艂y.

Poranny plan lekcji zosta艂 nieznacznie zmodyfikowany z powodu d艂ugo zapowiadanego apelu. Dyrektor Snell karci艂 uczni贸w za now膮 fal臋 g艂upich kawa艂贸w i figli.

- Ka偶dy, kto cho膰by pomy艣li o wywini臋ciu jakiego艣 numeru podczas swojej „akademickiej kariery" w liceum Freetown, poniesie konsekwencje - grzmia艂, wal膮c pi臋艣ci膮 w blat m贸wnicy. - Szko艂a nie b臋dzie tolerowa膰 takiego zachowania. Podejmiemy stosowne kroki.

Gdzieniegdzie w sali rozleg艂y si臋 chichoty. W rz臋dzie przede mn膮 r贸wnie偶, z miejsc, na kt贸rych siedzieli John Kenneally, Davis Miller i Todd „Przyssawka" McCaffrey. Podawali sobie jaki艣 zeszyt. Na jednej ze stron przyczepili ta艣m膮 klej膮c膮 zdj臋cie Bena. Davis dorysowa艂 mu w jednej d艂oni n贸偶, a Todd doda艂 do drugiej pi艂臋 艂a艅cuchow膮. John pr贸bowa艂 opanowa膰 chichot, pisz膮c jednocze艣nie nad g艂ow膮 Bena: „Zabi艂bym za jaki艣 numerek".

Zagryz艂am warg臋. Zastanawia艂am si臋, czy to oni stoj膮 za niekt贸rymi rzeczami, jakie mnie spotka艂y.

Gdy apel dobieg艂 ko艅ca, pr臋dko ruszy艂am na pierwsz膮 lekcj臋. Nim dotar艂am do sali, na drodze stan膮艂 mi Ben.

- Musimy porozmawia膰 - stwierdzi艂.

- Nie teraz - odpar艂am, pr贸buj膮c go wymin膮膰.

- Wi臋c kiedy?

- Przecie偶 ze sob膮 nie rozmawiamy. Zapomnia艂e艣?

- Daj mi tylko kilka minut - nalega艂. Rozejrza艂am si臋. Ludzie rozchodzili si臋 do swoich sal, wielu z nich wpada艂o na Bena. Ch艂opak oddycha艂 g艂臋boko, pr贸buj膮c zablokowa膰 doznania, jakie wywo艂ywa艂 przypadkowy dotyk.

To musia艂o by膰 naprawd臋 wa偶ne.

Debbie sta艂a kilka metr贸w od nas, przed pracowni膮 komputerow膮 pana Nadeau. Czeka艂a, a偶 nauczyciel otworzy drzwi. Za艂o偶y艂a ramiona na piersi i uporczywie si臋 w nas wpatrywa艂a.

- Mo偶e wieczorem? - zasugerowa艂.

- Nie b臋dzie mnie w domu. Rodzice wyjechali.

- Zostaniesz sama... - powiedzia艂 raczej, ni偶 zapyta艂. Wyczu艂am w jego g艂osie nutk臋 zmartwienia.

- Nocuj臋 u Kimmie.

- To mo偶e zanim do niej p贸jdziesz?

- Wcze艣niej musz臋 i艣膰 do domu i si臋 spakowa膰.

- A jeszcze przedtem?

- Mam plany - odpar艂am, patrz膮c mu w oczy.

Ben przytakn膮艂 i bacznie przyjrza艂 si臋 mojej twarzy. Zapewne domy艣li艂 si臋, 偶e „plany" oznaczaj膮, i偶 spotykam si臋 z Adamem.

- Jeste艣 wolna po szkole? Mogliby艣my si臋 wtedy um贸wi膰.

- Gdzie? - Jego wytrwa艂o艣膰 si臋 op艂aci艂a i wreszcie uleg艂am.

- Znajd臋 ci臋.

Chwil臋 p贸藕niej rozleg艂 si臋 dzwonek. Wbieg艂am po schodach - pokonuj膮c dwa stopnie naraz - maj膮c nadziej臋, 偶e Madame Funkenwilder nie wyznaczy mi kozy za sp贸藕nienie. Na szcz臋艣cie okaza艂o si臋, 偶e mamy zast臋pstwo. Jeszcze wi臋kszym szcz臋艣ciem by艂o to, 偶e pani Pecker (Pecker - (ang.) dzi臋cio艂.) - osoba o adekwatnym do swojego nazwiska wygl膮dzie (mia艂a spiczasty nos, guzikowate oczka i fryzur臋 imituj膮c膮 ptasie gniazdo) - da艂a nam godzin臋 wolno艣ci. Jedynym warunkiem by艂o, aby nikt nie wygl膮da艂 na bezczynnego, nie mogli艣my te偶 robi膰 nic nielegalnego ani ha艂asowa膰. Niska cena za czas, jakiego potrzebowa艂am, by doko艅czy膰 zaleg艂膮 prac臋 domow膮, kt贸rej w艂a艣ciwie jeszcze nawet nie zacz臋艂am.

Po lekcjach wysz艂am ze szko艂y g艂贸wnym wyj艣ciem razem z Wesem i Kimmie. Ben ju偶 na mnie czeka艂. Zauwa偶y艂am jego motor zaparkowany blisko wej艣cia.

- No prosz臋. Jak w zegarku - powiedzia艂a Kimmie z przek膮sem.

- Niez艂y z niego agent - doda艂 Wes. - Mamy na ciebie zaczeka膰?

- Nie, dzi臋ki. Mam ju偶 podw贸zk臋 do domu. Kimmie cmokn臋艂a kilka razy z dezaprobat膮.

- Ty naprawd臋 lubisz si臋 torturowa膰, prawda?

- Nie jad臋 z Benem - wyja艣ni艂am. - Adam mnie odwiezie. Zadzwoni臋 do ciebie, gdy b臋d臋 na miejscu.

- Owszem, zadzwonisz, Panno Kameleon - powiedzia艂a, gro偶膮c mi palcem. - Dzisiaj nocujesz u mnie, pami臋tasz?

- Tak. Jak tylko sko艅cz臋 z Benem, Adam odwiezie mnie do domu, spakuj臋 si臋 i potem podrzuci mnie do ciebie. Podoba ci si臋 ten plan?

- „Podoba" to za du偶o powiedziane, ale go akceptuj臋. - U艣ciska艂a mnie, 偶ycz膮c powodzenia. Potem ruszy艂am w stron臋 Bena.

Mia艂 na sobie czarn膮 sk贸rzan膮 kurtk臋 i ciemne sprane d偶insy. Stara艂am si臋 nie zauwa偶a膰, jak doskonale wygl膮da.

- Mo偶emy p贸j艣膰 porozmawia膰 w jakie艣 zaciszne miejsce? - spyta艂.

- W艂a艣ciwie to na kogo艣 czekam. - Obejrza艂am si臋, by sprawdzi膰, czy Adam jeszcze nie przyjecha艂.

Ben pod膮偶y艂 wzrokiem tam gdzie ja i lekko skin膮艂 g艂ow膮, jakby rozumia艂, ale by艂 te偶 rozczarowany. Ostatecznie weszli艣my do przedsionka audytorium, sk膮d wci膮偶 widzia艂am parking, ale mieli艣my te偶 mo偶liwo艣膰 spokojnej rozmowy.

- No, wi臋c o co chodzi? - spyta艂, krzy偶uj膮c ramiona na piersi.

- To znaczy?

- Otworzy艂em tw贸j prezent. - I?

- I pytam, o co chodzi - powt贸rzy艂. - Sk膮d o tym wiedzia艂a艣? Czy chcesz si臋 na mnie odegra膰?

- Odegra膰? Za co?

- Grzeba艂a艣 w mojej przesz艂o艣ci - powiedzia艂. W jego oczach widzia艂am gniew.

- Ben, nie mam bladego poj臋cia, o czym m贸wisz.

- Wi臋c sk膮d wiedzia艂a艣 o koniu? Pokr臋ci艂am g艂ow膮 kompletnie sko艂owana.

- Ko艅 ma dla ciebie jakie艣 znaczenie?

- Twierdzisz, 偶e nie wiesz?

- Jaki mia艂abym pow贸d, by grzeba膰 w twoim 偶yciorysie?

- Wczoraj to robi艂a艣... gdy do mnie przysz艂a艣. Ciocia wspomnia艂a mi, 偶e ogl膮da艂a艣 zderzak.

Poczu艂am, 偶e rumieniec wyp艂ywa mi na twarz. Z艂apana na gor膮cym uczynku. Spojrza艂am na swoje d艂onie, wilgotnia艂y mi z nerw贸w.

- Czego szuka艂a艣? - spyta艂, chocia偶 z miny wyczyta艂am, 偶e by艂o to dla niego oczywiste. Mia艂 mocno zaci艣ni臋te z臋by.

- A czemu ona szpiegowa艂a mnie? - Odbi艂am pi艂eczk臋. - Musia艂a siedzie膰 w aucie i czeka膰, a偶 wysiad艂am ze swojego. Nie widzia艂am jej w 艣rodku. Czai艂a si臋 za kierownic膮?

- Sprz膮ta艂a. Widzia艂a, jak podchodzisz, i by艂a ciekawa, co zamierzasz.

- Wi臋c czemu o艣lepi艂a mnie 艣wiat艂ami? I uruchomi艂a silnik?

- Ju偶 ci m贸wi艂em. Wykr臋cano nam wiele numer贸w. Po moim powrocie do szko艂y wszystko jeszcze si臋 nasili艂o. Ciocia po prostu mnie chroni. To nie jest dla niej 艂atwe.

- To nie jest 艂atwe dla nikogo.

- Lepiej przyznaj, czego szuka艂a艣 na wozie cioci.

- Mo偶e ty mi powiesz? - Podejrzewa艂am, 偶e zna艂 odpowied藕.

- Widzia艂a艣 wgniecenie, prawda?

- Chcesz mi co艣 o nim powiedzie膰?

- Nie wierz臋, 偶e zn贸w do tego wracasz. Ono jest tam od dobrych dw贸ch lat. Naprawd臋 my艣lisz, 偶e policja ju偶 tego nie sprawdzi艂a? Uwa偶asz, 偶e nie by艂em pierwsz膮 osob膮, do kt贸rej przyszli, kiedy Debbie zapad艂a w 艣pi膮czk臋?

- Wi臋c czemu dziewczyna nadal wini ciebie?

- Musisz o to pyta膰?

Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Kimmie m贸wi艂a, 偶e Debbie i jej rodzice szukaj膮 kogo艣, na kogo mogliby zwali膰 win臋.

- Ale co to wszystko ma wsp贸lnego z moj膮 rze藕b膮? Ben zamilk艂 na moment ze wzrokiem wbitym w 艣cian臋 za mn膮.

- Da艂em Julie wisiorek, kt贸ry wygl膮da艂 dok艂adnie tak jak ko艅, kt贸rego wyrze藕bi艂a艣. Postawa, ko艅czyny, g艂owa... wszystko. Nosi艂a go na szyi.

G艂o艣no prze艂kn臋艂am 艣lin臋, nie wiedz膮c, co mam powiedzie膰. Zimno przenikn臋艂o ca艂e moje cia艂o.

- Julie interesowa艂a si臋 zawodami je藕dzieckimi, dlatego go dla niej kupi艂em - Ben nie przerywa艂. - W dniu, w kt贸rym zerwali艣my, odda艂a mi go. Powiedzia艂a, 偶e nie chce go d艂u偶ej nosi膰.

- Ben, nie mia艂am poj臋cia. Zrobi艂am tylko to, co mi zasugerowa艂e艣. Pos艂ucha艂am instynktu.

- C贸偶, tw贸j instynkt sprawi艂, 偶e wyrze藕bi艂a艣 wisiorek mojej tragicznie zmar艂ej by艂ej.

Co to wszystko znaczy艂o? Oczywi艣cie pr贸cz tego, 偶e najwyra藕niej mam jakie艣 nadzwyczajne zdolno艣ci. Ale dlaczego wyrze藕bi艂am co艣 z przesz艂o艣ci Bena? Z tego feralnego dnia, gdy zgin臋艂a Julie?

- Wci膮偶 pami臋tam nasz spacer - powiedzia艂. - Wydawa艂a si臋 rozkojarzona, jakby co艣 by艂o nie tak. Stara艂em si臋 poprawi膰 jej humor, udaj膮c, 偶e si臋 potykam. Wreszcie za艣mia艂a si臋 kilka razy, ale widzia艂em, 偶e robi艂a to wbrew sobie. Wci膮偶 tylko powtarza艂a: „Uwa偶aj"...

- S艂ucham?! - Z wra偶enia niemal upu艣ci艂am ksi膮偶ki.

- Chcia艂a, 偶ebym zachowywa艂 si臋 ostro偶nie - wyja艣ni艂. - Ba艂a si臋, 偶e si臋 zrani臋. Ale to nie ja spad艂em.

W g艂owie mi si臋 zakr臋ci艂o, gdy zebra艂am kawa艂ki w ca艂o艣膰: rze藕ba, s艂owa, chichot... To g艂os Julie s艂ysza艂am w piwnicy. To ona do mnie m贸wi艂a.

- Chyba powinni艣my o tym porozmawia膰 - powiedzia艂 Ben. Jego z艂o艣膰 dawno ju偶 min臋艂a.

- Zdecydowanie - szepn臋艂am. Zastanawia艂am si臋, czy on te偶 to czuje. Czy rozumie, jacy jeste艣my do siebie podobni.

- Najpierw musz臋 ci jednak co艣 powiedzie膰. Chwil臋 p贸藕niej auto Adama wjecha艂o na podjazd przed szko艂膮. Ben zauwa偶y艂 w贸z i spojrza艂 w jego kierunku.

- Tw贸j kierowca przyjecha艂 - rzek艂.

- M贸w - nalega艂am.

- Mo偶e zmarnowa艂em ju偶 do艣膰 czasu.

- Co to ma znaczy膰?

- B膮d藕 ostro偶na - szepn膮艂. - My艣l臋, 偶e kto艣 chce ci臋 wykorzysta膰.

- W艂a艣nie to wyczu艂e艣? Dlatego wci膮偶 si臋 wok贸艂 mnie kr臋cisz?

- Musisz ju偶 i艣膰 - powiedzia艂. - Tw贸j ch艂opak czeka.

- Nie. - By艂am z艂a. Przypomnia艂am sobie o zdj臋ciu, kt贸re znalaz艂am za wycieraczk膮. - Nie mo偶esz m贸wi膰 czego艣 takiego, ot tak. Nie mo偶esz m贸wi膰, 偶e kto艣 mnie wykorzystuje, a potem odwr贸ci膰 si臋 plecami i odej艣膰. Mo偶e to t y mnie zwodzisz? Mo偶e robi艂e艣 to przez ca艂y czas?

- Decyzja, komu mo偶esz zaufa膰, nale偶y tylko do ciebie.

- M贸w - powt贸rzy艂am. - Wyja艣nij mi, co mia艂e艣 na my艣li. Kto艣 mnie wykorzystuje? Jak? Twierdzisz, 偶e te wszystkie zdj臋cia i li艣ciki to tylko g艂upie 偶arty?

- Powiedzia艂em ju偶, co mia艂em do powiedzenia. Z tymi s艂owami odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂.


Rozdzia艂 53

Id膮c do wozu Adama, czu艂am si臋 ot臋pia艂a. By艂am jak robot, kt贸ry automatycznie wykonuje kolejne czynno艣ci, bez jakiegokolwiek udzia艂u woli. Jakby nie wydarzy艂o si臋 nic niezwyk艂ego.

Chcia艂am po prostu usi膮艣膰 na ziemi i ju偶 si臋 z niej nie podnosi膰.

Adam zauwa偶y艂 mnie i wysiad艂 z auta. Otworzy艂 drzwi od strony pasa偶era i pokaza艂, bym wsiad艂a. U艣miecha艂 si臋, dop贸ki nie zobaczy艂 mojej miny, rozdygotania i tego, 偶e niemal ca艂y czas wpatruj臋 si臋 w swoje buty.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂. Usiad艂am i zatrzasn臋艂am drzwi, a potem opu艣ci艂am os艂on臋 przeciws艂oneczn膮, by promienie przesta艂y mnie razi膰. Z umieszczonego na niej lusterka spogl膮da艂o na mnie moje odbicie.

- Chcesz o tym pogada膰? - spyta艂 Adam, gdy ju偶 usiad艂 za kierownic膮.

- Chc臋 st膮d jecha膰 - szepn臋艂am ze spuszczonym wzrokiem.

- Dok膮d?

- Dok膮dkolwiek. - Pog艂o艣ni艂am radio. Muzyka pomaga艂a mi nie my艣le膰, wyrzuci膰 z g艂owy wszystkie pytania i w膮tpliwo艣ci. I jeszcze bardziej mnie ot臋pia艂a.

Adam ruszy艂 prosto, ale po kilku zakr臋tach sta艂o si臋 jasne, 偶e nie wie, gdzie mia艂by mnie zawie藕膰. Ale to bez znaczenia. Po chwili odezwa艂 si臋 podniesionym g艂osem, aby przekrzycze膰 muzyk臋.

- G艂odna?

- Zawie藕 mnie do Knead - poprosi艂am, zerkaj膮c na zegarek. Je藕dzili艣my po mie艣cie od co najmniej p贸艂 godziny.

- A co tam jest?

- Nic. - Wyjrza艂am przez okno. Rz膮d sosen zlewa艂 si臋 w jedn膮 d艂ug膮 plam臋 zieleni. - I nikt, a o to w艂a艣nie chodzi. - Opar艂am czo艂o o ch艂odn膮 szyb臋. Spencer m贸wi艂, 偶e jedzie dzisiaj po zapasy. - B臋dziemy mogli spokojnie porozmawia膰.

Bez zb臋dnych pyta艅 Adam pojecha艂 do Knead. Zapewne ul偶y艂o mu, 偶e nasza podr贸偶 ma wreszcie cel. Gdy dotarli艣my na miejsce, ch艂opak otworzy艂 drzwi i zapali艂 艣wiat艂a. Usiedli艣my przy jednym ze stolik贸w z ty艂u pracowni. By艂 ju偶 przygotowany na nast臋pny dzie艅 na zaj臋cia, co oznacza, 偶e Spencer jednak przyszed艂 dzisiaj do pracy.

- No wi臋c, co si臋 dzieje? - spyta艂 Adam, siadaj膮c naprzeciwko mnie.

Podnios艂am d艂uto i zacz臋艂am nim nerwowo macha膰.

- Chyba ju偶 ci wcze艣niej o tym wspomina艂am, ale obecnie w moim 偶yciu wiele si臋 dzieje. Nie oczekuj臋, 偶e zrozumiesz. Nie oczekuj臋 nawet, 偶e b臋dziesz to znosi艂.

- Dobra, stop. - Przerwa艂 mi, a potem dotkn膮艂 mojego ramienia. - Gdybym nie chcia艂, nie by艂oby mnie tutaj.

- Wiem. - Zaryzykowa艂am i na niego spojrza艂am. Adam odgarn膮艂 mi w艂osy z twarzy.

- Powiedz mi, co si臋 sta艂o. Chc臋 ci pom贸c.

- Dlaczego? - spyta艂am. Nie mog艂am wyrzuci膰 z my艣li s艂贸w Bena, 偶e kto艣 mnie wykorzystuje.

- Bo mi na tobie zale偶y. - Uni贸s艂 moj膮 brod臋 i zmusi艂, abym zn贸w na niego spojrza艂a.

- Nie uwa偶asz mnie za wariatk臋?

- Uwa偶am, 偶e jeste艣 wspania艂a... Kiedy nie jeste艣 straszna.

- Straszna?

Wyj膮艂 mi d艂uto z d艂oni i po艂o偶y艂 w bezpiecznej odleg艂o艣ci.

- Trzymajmy ostre przedmioty daleko - 偶artowa艂. - Dop贸ki nie b臋dziesz w lepszym nastroju.

- Bardzo zabawne.

- Przynajmniej si臋 u艣miechn臋艂a艣.

- Przepraszam. Nie chc臋 si臋 zachowywa膰 jak rozkapryszony dzieciak. Mo偶e po prostu podrzu膰 mnie do Kimmie.

- Czy ten pod艂y nastr贸j ma co艣 wsp贸lnego z twoim by艂ym? - spyta艂 prosto z mostu.

- Naprawd臋 nie chc臋 si臋 w to zag艂臋bia膰.

- Wi臋c jak mam ci pom贸c?

- Ju偶 pomog艂e艣 - odpar艂am. - Przywioz艂e艣 mnie tutaj.

- Ale teraz chcesz ju偶 jecha膰?

Wzruszy艂am ramionami. Sama tak naprawd臋 nie wiedzia艂am, czego chc臋. Wzi臋艂am grud臋 gliny z kosza z materia艂ami do powt贸rnego u偶ycia i zacz臋艂am rozbija膰 j膮 na stole. Rytmiczne dudnienie, gdy materia艂 zderza艂 si臋 z blatem, koi艂o moje nerwy i rozlu藕nia艂o napi臋cie w mi臋艣niach. Wreszcie rzuci艂am bry艂臋 na st贸艂, zadowolona z przerwy w rozmowie. Skupi艂am si臋 na teksturze materia艂u i na usuni臋ciu z gliny wszystkich b膮belk贸w powietrza.

- Musz臋 ci co艣 powiedzie膰. - Adam przerwa艂 cisz臋.

- Co takiego? - spyta艂am, si臋gaj膮c po wa艂ek, by wyg艂adzi膰 grudki.

Ch艂opak waha艂 si臋 przez chwil臋, jakby ba艂 si臋 wyzna膰 to, co chodzi艂o mu po g艂owie. Wreszcie jednak zebra艂 si臋 na odwag臋.

- Lubi臋 ci臋.

- Ja ciebie te偶. - By艂am troch臋 sko艂owana. Przecie偶 ju偶 o tym rozmawiali艣my.

- Nie, chodzi o to, 偶e naprawd臋 ci臋 lubi臋. - Na jego twarzy malowa艂a si臋 ca艂kowita powaga. - Wiedzia艂em, 偶e przyjazd tutaj... 偶e tutejsza szko艂a... Wiedzia艂em, 偶e b臋dzie dobrze. Ale nie wyobra偶a艂em sobie, 偶e tak bardzo mi si臋 spodobasz.

- My艣la艂e艣, 偶e b臋dziesz mnie nienawidzi艂? - Przypomnia艂am sobie nasze pierwsze spotkanie, tutaj, w Knead. Niemal偶e urwa艂am mu w贸wczas g艂ow臋.

- M贸g艂bym ci z tym pom贸c? - spyta艂, wskazuj膮c na grud臋 gliny na blacie. - Chcia艂bym si臋 nauczy膰 pracowa膰 na kole.

- Naprawd臋?

Przytakn膮艂, wi臋c podeszli艣my do stanowiska. Ja usiad艂am na taborecie, a Adam kucn膮艂 obok mnie.

- Musisz pami臋ta膰, 偶eby mie膰 zawsze wilgotne d艂onie.

- Zacz臋艂am, maczaj膮c g膮bk臋 w misce z wod膮, a potem wylewaj膮c p艂yn na jego palce.

Rzuci艂am glin臋 na ko艂o z g艂o艣nym hukiem, w艂膮czy艂am zasilanie i nacisn臋艂am stop膮 peda艂. Natychmiast poczu艂am wi臋藕 z moj膮 prac膮.

Ko艂o obraca艂o si臋 w stron臋 przeciwn膮 do ruchu wskaz贸wek zegara.

- Got贸w? - spyta艂am, po czym pochyli艂am si臋 i po艂o偶y艂am d艂onie na glinie. Adam u艂o偶y艂 swoje r臋ce na moich, a ja natychmiast utraci艂am b艂ogie poczucie jedno艣ci z moim dzie艂em. Mimo to stara艂am si臋 nie traci膰 koncentracji i powoli wyci膮ga膰 boki grudy ku g贸rze, tworz膮c ro偶ek. Adam zsun膮艂 d艂onie ku moim nadgarstkom i pr贸bowa艂 z艂apa膰 rytm, z jakim pracowa艂am.

- To trudniejsze, ni偶 s膮dzi艂em - stwierdzi艂.

Czu艂am na r臋kach jego suche, szorstkie palce. Wzi臋艂am g膮bk臋 i pola艂am je wod膮, kt贸rej nadmiar sp艂yn膮艂 na obracaj膮c膮 si臋 tarcz臋.

- Twoje d艂onie musz膮 stanowi膰 jedno艣膰 z glin膮 - wyja艣ni艂am.

Czu艂am przy uchu ciep艂y oddech Adama. Przypomina艂 mi o Benie. Ca艂a ta sytuacja mi o nim przypomina艂a - o tym wrze艣niowym wieczorze, kiedy razem wyrze藕bili艣my szyszk臋.

Pami臋tam, 偶e z pocz膮tku uwa偶a艂am to za zabawne. Razem z ch艂opakiem, za kt贸rym szala艂am, stworzyli艣my co艣 ca艂kiem przypadkowego. Jednak p贸藕niej, gdy Matt mnie porwa艂, zobaczy艂am od艣wie偶acz powietrza w kszta艂cie szyszki. W贸wczas z艂o偶y艂am to na karb przypadku.

Teraz ju偶 chyba nie wierzy艂am w zbiegi okoliczno艣ci.

- Ca艂kiem mi to nie idzie, prawda? - spyta艂 Adam, dostrzegaj膮c zapewne, 偶e moje d艂onie przesta艂y si臋 porusza膰, a sto偶ek zacz膮艂 si臋 zniekszta艂ca膰.

Zwolni艂am peda艂, by zatrzyma膰 tarcz臋. Potem wyr贸wna艂am sto偶ek i zrzuci艂am win臋 na m贸j brak skupienia.

- W艂a艣nie dlatego nigdy nie u偶ywaj szarej gliny - wyja艣ni艂am. - Czerwona jest znacznie lepsza. Ma pazur i si艂臋.

- Si艂臋?

- Zawodowy slang. Znaczy to po prostu, 偶e ma wi臋ksz膮 zawarto艣膰 py艂贸w, 偶wirk贸w i jest przez to mocniejsza.

- I to dobrze?

- To bardzo dobrze. Jest bardziej skondensowana, a nie rozwodniona.

- Jeste艣 pewna, 偶e nie m贸wisz teraz o kawie?

U艣miechn臋艂am si臋 szeroko i ponownie u艂o偶y艂am d艂onie na glinie. Mia艂am zamiar od nowa ukszta艂towa膰 podstaw臋.

Adam przysuwa艂 si臋 coraz bli偶ej, a偶 wreszcie wsta艂 i usiad艂 za mn膮 na taborecie.

- Nie masz nic przeciwko? Jego uda dotyka艂y moich bioder.

Zacisn臋艂am z臋by, staraj膮c si臋 nie traci膰 koncentracji i nie dopuszczaj膮c, by jego brak skupienia mnie stresowa艂.

Adam g艂adzi艂 d艂o艅mi moje przedramiona, a ja uciska艂am palcami kraw臋dzie tworzonej w艂a艣nie miski. Odetchn臋艂am g艂臋boko. Z Benem by艂o zupe艂nie inaczej.

Adam napiera艂 na mnie ostro偶nie. Czu艂am na plecach ciep艂o p艂yn膮ce z jego cia艂a. A potem mnie poca艂owa艂. Jego usta prze艣lizgiwa艂y si臋 po moim karku, kre艣l膮c niewidzialn膮 lini臋 od ramienia a偶 do nasady w艂os贸w. Zaskoczy艂 mnie tym i przestraszy艂. Przebi艂am palcem 艣cian臋 miski, ca艂kiem niszcz膮c nasze dzie艂o.

- Nie - szepn臋艂am, wstaj膮c i obracaj膮c si臋 twarz膮 w jego stron臋.

- Co si臋 sta艂o?

Popatrzy艂am na to, co zosta艂o z miski.

- Czuj臋, 偶e to niew艂a艣ciwe.

- Aha - odpar艂 zaskoczony. W tym jednym kr贸tkim s艂owie us艂ysza艂am zaw贸d.

- Chyba potrzebuj臋 teraz odrobiny samotno艣ci.

- Pozw贸l przynajmniej, 偶e odwioz臋 ci臋 do domu.

- Chyba zostan臋. Chcia艂abym chwil臋 popracowa膰. Adam zawaha艂 si臋, ale wsta艂 ze sto艂ka i si臋gn膮艂 po swoj膮 kurtk臋.

- To nie twoja wina... - zacz臋艂am.

- Oczywi艣cie, 偶e moja. Bo nie jestem Benem. I nigdy nim nie b臋d臋.


Rozdzia艂 54

Zosta艂am sama. Z jednej strony odczu艂am ulg臋, ale z drugiej mia艂am wra偶enie, 偶e co艣 utraci艂am. Spojrza艂am na ko艂o garncarskie i pomy艣la艂am, 偶e powinnam posprz膮ta膰. Miska z wod膮 by艂a ju偶 pusta, a resztki gliny wygl膮da艂y, jakby zacz臋艂y ju偶 schn膮膰. Posz艂am w艂a艣nie wyrzuci膰 je do kosza z materia艂ami do powt贸rnego wykorzystania, gdy ogarn臋艂o mnie nieprzeparte wra偶enie, 偶e jestem obserwowana.

Odsun臋艂am si臋 o krok i stan臋艂am pod 艣cian膮. Rozejrza艂am si臋 po studiu. W cz臋艣ci warsztatowej 艣wiat艂a by艂y zapalone, ale ty艂y pracowni ton臋艂y w mroku. Ci臋偶ko by艂o cokolwiek dostrzec. W tej samej chwili na schodach rozleg艂 si臋 jaki艣 stuk.

- Spencer?! - zawo艂a艂am, zerkaj膮c jednocze艣nie na jego stanowisko pracy. R贸wnie偶 ton臋艂o w ciemno艣ciach.

Gdy nikt nie odpowiedzia艂, chwyci艂am wazon i ruszy艂am w stron臋 cieni. W艂膮cznik lamp z tylnej cz臋艣ci warsztatu znajdowa艂 si臋 ledwie kilka metr贸w dalej, przy piecu. Posz艂am w tamt膮 stron臋, ale jakie艣 skrzypienie zatrzyma艂o mnie w p贸艂 kroku. Brzmia艂o, jakby kto艣 wchodzi艂 w trampkach po schodach.

Kucn臋艂am w rogu, za wiadrami z barwnikami. Mia艂am nadziej臋, 偶e ciemno艣膰 skryje moj膮 obecno艣膰.

- Camelia? - szepn膮艂 m臋ski g艂os. - To ty? Rozdzwoni艂a si臋 kom贸rka w mojej kieszeni. Si臋gn臋艂am

po ni膮 pospiesznie, ale wypad艂a mi z d艂oni i z g艂o艣nym hukiem spad艂a na pod艂og臋. Serce zacz臋艂o mi wali膰 jak oszala艂e.

Zerkn臋艂am w stron臋 drzwi wyj艣ciowych. Mo偶e mog艂abym spr贸bowa膰 uciec? Cie艅 sun膮艂 po 艣cianie i z ka偶dym krokiem robi艂 si臋 wi臋kszy.

- Gdzie jeste艣? - szepta艂 intruz.

Z wazonem 艣ci艣ni臋tym w d艂oni spi臋艂am si臋, gotowa do walki. Ale w贸wczas zapali艂o si臋 艣wiat艂o, o艣lepiaj膮c mnie na d艂u偶sz膮 chwil臋. Odruchowo wsta艂am i mrugn臋艂am kilka razy, by odzyska膰 wzrok.

Wreszcie dostrzeg艂am zarys sylwetki. Intruz sta艂 zaledwie kilka metr贸w ode mnie. Wazon wypad艂 mi z d艂oni i z hukiem rozbi艂 si臋 na pod艂odze. U艂amek sekundy p贸藕niej us艂ysza艂am w艂asny krzyk.


Rozdzia艂 55

Ben r贸wnie偶 wygl膮da艂 na przestraszonego. Zblad艂, mia艂 rozchylone ze zdziwienia usta.

- Jak tu wszed艂e艣?! - krzykn臋艂am.

- Drzwi by艂y otwarte. Spencer roz艂adowywa艂 pud艂a, wi臋c wszed艂em. Chyba nawet mnie nie zauwa偶y艂.

- Co ty tutaj robisz?

- Szuka艂em ci臋. Na g贸rze ci臋 nie znalaz艂em, wi臋c zszed艂em. Dopiero po chwili zorientowa艂em si臋, 偶e Spencer odjecha艂 i jestem tu zamkni臋ty. Nie da艂em rady otworzy膰 tylnych drzwi, wi臋c chcia艂em poszuka膰 innego wyj艣cia. A potem us艂ysza艂em, 偶e wchodzicie i wola艂em nie przeszkadza膰.

- Wi臋c mnie szpiegowa艂e艣?

- Szuka艂em ci臋 - powt贸rzy艂. - Nie powinienem by艂 ci臋 wcze艣niej tak zostawia膰.

Zacisn臋艂am pi臋艣ci. Dopiero teraz dostrzeg艂am pud艂a z glin膮 stoj膮ce obok stanowiska Spencera. Czy to mo偶liwe, 偶e Ben m贸wi prawd臋? A mo偶e 艣ledzi艂 mnie i Adama i w艣lizgn膮艂 si臋 tu jako艣 tylnym wej艣ciem?

- Sk膮d wiedzia艂e艣, gdzie mnie szuka膰? - spyta艂am.

- To by艂o ostatnie miejsce. Przeje偶d偶a艂em ju偶 obok twojego domu, kawiarni i lodziarni, w kt贸rej lubisz przesiadywa膰 z przyjaci贸艂mi. Pomy艣la艂em, 偶e nawet je艣li ci臋 tu nie znajd臋, to rzuc臋 okiem na rozpisk臋 waszych zmian i dowiem si臋, kiedy tu b臋dziesz.

- Po co? Nie mamy ju偶 o czym rozmawia膰. Mia艂e艣 swoj膮 szans臋. - Z艂apa艂am p艂aszcz, gotowa do wyj艣cia. Ale w tej chwili drzwi otworzy艂y si臋 z 艂oskotem.

W progu sta艂 Adam.

- Camelia? - powiedzia艂, dysz膮c ci臋偶ko. - Us艂ysza艂em tw贸j krzyk...

Dopiero po sekundzie zrozumia艂, co oznacza moja zak艂opotana mina i rozbity wazon na pod艂odze. Podszed艂 bli偶ej i dopiero w贸wczas zobaczy艂 Bena.

I rzuci艂 si臋 na niego. - Adam, nie! - krzykn臋艂am, chwytaj膮c go i odci膮gaj膮c. - Zrobi艂 ci krzywd臋? - spyta艂. - Adam, przesta艅! - Nadal 艣ciska艂am go za rami臋. Ben przesun膮艂 si臋 za st贸艂, aby unikn膮膰 dotyku.

Adam sta艂 naprzeciwko. Na jego ustach pojawi艂 si臋 pe艂en satysfakcji z艂o艣liwy u艣mieszek.

- Co ty tutaj robisz?! - wysycza艂.

- M贸g艂bym ci臋 spyta膰 o to samo - odpar艂 Ben.

Adam wyci膮gn膮艂 rami臋, by mnie nim obj膮膰. - Upewniam si臋, 偶e moja dziewczyna jest bezpieczna.

Cofn臋艂am si臋, a r臋ka ch艂opaka opad艂a bezw艂adnie.

- To wy si臋 znacie? - spyta艂am.

- M贸wi艂em ci, 偶e kto艣 ci臋 wykorzystuje - powiedzia艂 Ben.

- Mo偶e ty? - rzuci艂 Adam.

- Adam i ja znamy si臋 od lat - wyja艣ni艂 Ben. - Kiedy艣 si臋 przyja藕nili艣my, ale zdradzi艂 mnie, spotykaj膮c si臋 za moimi plecami z moj膮 dziewczyn膮.

- Nie by艂a twoj膮 dziewczyn膮 - rzuci艂 Adam. - Litowa艂a si臋 nad tob膮. Dlatego od razu nie zerwa艂a.

- M贸wicie o Julie? - dopytywa艂am.

- Zabi艂 j膮 - rzuci艂 Adam. - Zepchn膮艂 j膮 w przepa艣膰 i zostawi艂, by umar艂a.

- Nie masz poj臋cia, o czym m贸wisz. - Ben nie wytrzyma艂 i podni贸s艂 g艂os. - Zosta艂em z ni膮. Sprowadzi艂em pomoc...

- Kogo? - spyta艂 Adam.

Ben nie odpowiedzia艂. Zamiast tego spojrza艂 na mnie. Chcia艂 si臋 upewni膰, 偶e mu wierz臋.

- Co si臋 dzieje? - szepn臋艂am.

- Wiesz, ile trwa艂o, nim si臋 otrz膮sn膮艂em? - Adam wci膮偶 koncentrowa艂 uwag臋 na Benie.

- Dlatego tu przyjecha艂e艣? - spyta艂am. - To twoja zemsta?

Pokr臋ci艂am g艂ow膮, my艣l膮c o tym, jaki by艂 wytrwa艂y, i 偶e nie przyjmowa艂 odmowy. Adam spojrza艂 na mnie, a w jego wzroku zobaczy艂am iskierk臋 czu艂o艣ci.

- Nie oczekuj臋, 偶e zrozumiesz. Wiem, 偶e to nie wygl膮da dobrze, ale powa偶nie m贸wi艂em, 偶e mi na tobie zale偶y. Po prostu nigdy nie s膮dzi艂em, 偶e to uczucie b臋dzie a偶 tak silne.

- Zaufa艂am ci - odpar艂am. Niemal偶e czu艂am do siebie odraz臋, 偶e tak si臋 przed nim otworzy艂am.

- Zale偶y mi na tobie - powt贸rzy艂. - Mo偶esz mi ufa膰. Adam uj膮艂 moj膮 d艂o艅. Tym razem si臋 nie odsun臋艂am.

W tym momencie 偶a艂owa艂am, 偶e nie potrafi臋 tak jak Ben odczyta膰 prawdy. Ben chcia艂 wzi膮膰 moj膮 drug膮 r臋k臋, ale w ostatniej chwili si臋 zawaha艂 i zrezygnowa艂.

- I jakie to uczucie - zacz膮艂 Adam, przyci膮gaj膮c mnie do siebie - gdy odebrana ci zostanie ukochana kobieta?

Pr贸bowa艂am si臋 uwolni膰 z jego u艣cisku, ale z艂apa艂 mnie mocniej.

- Prosz臋 - nalega艂. - Wys艂uchaj mnie. Nigdy nie chcia艂em ci臋 skrzywdzi膰.

- Chyba powiniene艣 ju偶 i艣膰 - powiedzia艂 Ben.

Adam popchn膮艂 Bena na st贸艂. Narz臋dzia spad艂y z hukiem na pod艂og臋 i potoczy艂y si臋 w r贸偶nych kierunkach. Ben zatoczy艂 si臋 i wpad艂 na ceramiczne formy.

- Nic ci nie jest? - spyta艂am.

Ben szybko odzyska艂 r贸wnowag臋 i rzuci艂 si臋 w stron臋 Adama. Razem upadli z g艂o艣nym rumorem i z si艂膮, kt贸ra sprawi艂a, 偶e pod艂oga pod moimi stopami zadr偶a艂a.

- Nie! - krzykn臋艂am, pr贸buj膮c odci膮gn膮膰 Bena od Adama.

Adam zrewan偶owa艂 si臋 mu silnym ciosem w szcz臋k臋. Ben j臋kn膮艂, ale nie podda艂 si臋 i wci膮偶 przytrzymywa艂 przeciwnika na ziemi. Ch艂opak pr贸bowa艂 si臋 uwolni膰, wydrapa膰 by艂emu przyjacielowi oczy, ale ten chwyci艂 jego r臋ce i unieruchomi艂 je pod swoimi kolanami.

- Na twoim miejscu nie pr贸bowa艂bym nawet drgn膮膰 - zagrozi艂 z furi膮 w oczach, chwytaj膮c Adama za gard艂o.

- Nie! - krzykn臋艂am znowu, widz膮c, 偶e Ben jest na kraw臋dzi utraty kontroli. Jego d艂onie dr偶a艂y.

Oczy Adama zwilgotnia艂y. Dostrzeg艂am w nich strach.

Nie by艂am w stanie odci膮gn膮膰 Bena, szuka艂am wi臋c innego rozwi膮zania. Rozgl膮da艂am si臋 po pod艂odze, by znale藕膰 kom贸rk臋 - chcia艂am zadzwoni膰 na policj臋, ale telefon znikn膮艂. S艂uchawka stacjonarnego te偶 si臋 gdzie艣 zapodzia艂a. Nacisn臋艂am przycisk lokalizuj膮cy. Okaza艂o si臋, 偶e Spencer zamkn膮艂 j膮 w swoim biurze.

- Nie r贸b tego! - krzykn臋艂am z oczami pe艂nymi 艂ez. Z艂apa艂am du偶y ceramiczny talerz i uderzy艂am nim Bena po plecach.

Nie pu艣ci艂 Adama. Wygl膮da艂, jakby toczy艂 wewn臋trzn膮 walk臋.

- Prosz臋. - Ukl臋k艂am przy nim. W jego oczach dostrzeg艂am strach.

Po艂o偶y艂am d艂onie na jego r臋kach. Musia艂 na mnie spojrze膰, musia艂 si臋 otrz膮sn膮膰 i odzyska膰 kontrol臋. Wreszcie pu艣ci艂 Adama i powoli wsta艂. Potem badawczo spojrza艂 mi w oczy. Ba艂am si臋.

- Przepraszam - wykrztusi艂.

Nie potrafi艂am stwierdzi膰, do kogo kierowa艂 te s艂owa. Spojrza艂 na Adama, potem zn贸w na mnie, jakby nie dociera艂o do niego, co si臋 mog艂o sta膰.

- Jeste艣 ca艂y? - spyta艂am Adama.

Ch艂opak przytakn膮艂, ale jego oczy wci膮偶 by艂y czerwone i podpuchni臋te. Ben natomiast odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂.


Rozdzia艂 56

19 czerwca 1984

Drogi Pami臋tniczku!

Dwie noce temu pr贸bowa艂am zako艅czy膰 swoje 偶ycie. Podci臋艂am sobie nadgarstki i przez kilka sekund patrzy艂am, jak 艣cieka z nich krew. Potem spanikowa艂am i owin臋艂am rany prze艣cierad艂em.

Od tamtego czasu nosz臋 d艂ugie r臋kawy, 偶eby schowa膰 blizny. I u艣miecham si臋, 偶eby ukry膰 b贸l.

Alexia


Rozdzia艂 57

Po wydarzeniach w Knead ca艂kiem nie艣wiadomie trafi艂am do przedsionka miejskiej biblioteki. Nie mia艂am poj臋cia, gdzie i艣膰. Ani co robi膰. Adam wyszed艂 z pracowni kr贸tko po Benie. Zaproponowa艂am, 偶e wezw臋 dla niego karetk臋, ale nie chcia艂. Powtarza艂, 偶e musz臋 go wys艂ucha膰, 偶e nigdy nie s膮dzi艂, i偶 tak si臋 we mnie zadurzy, i Ben ju偶 nie zdo艂a go zrani膰.

Przemilcza艂am fakt, 偶e Ben m贸g艂 zrobi膰 znacznie wi臋cej - m贸g艂 go zabi膰.

Gdy ju偶 znalaz艂am kom贸rk臋, wybieg艂am z pracowni jakby goni艂 mnie sam diabe艂. Sprawdzi艂am list臋 nieodebranych po艂膮cze艅. Dzwonili rodzice. Nagrali mi na poczcie g艂osowej, 偶e bezpiecznie dotarli do Detroit, i pytali, co u mnie. Wiedzia艂am, 偶e powinnam do nich oddzwoni膰. Czu艂am te偶, 偶e Kimmie zastanawia si臋, gdzie si臋 podziewam, ale potrzebowa艂am troch臋 ciszy i spokoju.

Wyjrza艂am przez okno. Cho膰 nie min臋艂a sz贸sta, mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e zbli偶a si臋 dziesi膮ta. Cienka warstewka lodu pokrywa艂a chodnik, l艣ni艂 niczym spokojna tafla jeziora.

Wiedzia艂am, co powinnam czu膰 teraz w stosunku do Bena. Z艂o艣膰 przemieszan膮 ze strachem. I owszem, czu艂am to. Ale wszystko podszyte smutkiem, jaki ludzie odczuwaj膮 po 艣mierci kogo艣 bliskiego. Nie m贸wi臋 o 艣mierci naszego zwi膮zku ani uczu膰, jakie mog艂am jeszcze do niego 偶ywi膰. M贸wi臋 o smutku z powodu tego, co mu si臋 przytrafi艂o. Tak bardzo si臋 stara艂, by si臋 od wszystkich odizolowa膰, by nikogo nie dotyka膰. I sta艂o si臋 co艣 takiego.

M贸g艂 kogo艣 zabi膰.

Zamkn臋艂am oczy, staraj膮c si臋 jako艣 uporz膮dkowa膰 wydarzenia z ostatnich dw贸ch godzin. Nie mie艣ci艂o mi si臋 w g艂owie, 偶e Adam zada艂 sobie tyle trudu. Min臋艂y ju偶 dwa lata, ale on odnalaz艂 Bena i zrobi艂 wszystko, by ch艂opak czu艂 si臋 zazdrosny.

Jednak w jaki艣 perwersyjny spos贸b mia艂o to sens. Dla Bena przyjazd do Freetown i powr贸t do szko艂y by艂y jak nowy pocz膮tek. Idealna okazja dla Adama, by go zniszczy膰.

- Najwy偶sza pora - stwierdzi艂a Kimmie, kiedy wreszcie zadzwoni艂am. - Czekam na ciebie ca艂e popo艂udnie. My艣la艂am, 偶e Adam ci臋 podwiezie.

- Przepraszam - odpar艂am, a potem opowiedzia艂am jej wszystko, co si臋 sta艂o, pocz膮wszy od mojej rozmowy z Benem na temat wisiorka Julie.

- Jak to jest, 偶e wszyscy fajni faceci s膮 koncertowo pokr臋ceni? - spyta艂a. - Dlatego Adam za艂atwi艂 sobie prac臋 w Knead? Na pewno kiedy przyjecha艂 do miasta, dowiedzia艂 si臋 o tobie i Benie.

- To nie by艂o trudne.

- W takim miasteczku jak nasze... Wczoraj, gdy podesz艂am do kasy w Munchies, w艂a艣ciciel sklepu, chyba nazywa si臋 Harrison, spyta艂, czy wci膮偶 spotykam si臋 z Toddem. Nie s膮dzi艂am nawet, 偶e cz艂owiek wie, jak mam na imi臋, nie m贸wi膮c ju偶 o szczeg贸艂ach z mojego 偶ycia mi艂osnego.

- Chyba chcia艂a艣 powiedzie膰 seksualnego.

- Nawet mi o tym nie przypominaj. Czuj臋 si臋 jak szmata. Co ja sobie my艣la艂am, pozwalaj膮c Toddowi porobi膰 sobie te malinki?

- My艣la艂a艣, 偶e to odci膮gnie uwag臋 twoich rodzic贸w od ich k艂贸tni. Przynajmniej dlatego Frannie pozwoli艂a Joeyowi si臋 tak oznaczy膰 w ostatnim odcinku jednego z sezon贸w Totally Teen Princess.

- A tak na marginesie, Todd wreszcie do mnie zadzwoni艂. Jak膮艣 godzin臋 temu.

- No i?

- Zaproponowa艂, 偶eby艣my zn贸w si臋 spotkali. Odm贸wi艂am.

- Brawo.

- Tak b臋dzie zdrowiej dla mojej szyi. A skoro mowa o szyjach... Czy Adam oskar偶y Bena?

- W膮tpi臋. Wydawa艂 si臋 bardziej zaaferowany tym, co ja o nim pomy艣l臋.

- Dobra, wi臋c mo偶e jest tylko w po艂owie 艣wirem.

- 艢wir to 艣wir. .

- Gdzie ty w艂a艣ciwie jeste艣? Mia艂a艣 spa膰 u mnie, pami臋tasz?

- Jestem na skraju za艂amania nerwowego.

- Z powodu Bena?

- Bo od samego pocz膮tku go broni艂am, a w艂a艣nie by艂am 艣wiadkiem tego, jak nieomal kogo艣 zabi艂.

- Ale ostatecznie tego nie zrobi艂. Powstrzyma艂a艣 go. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, wygl膮da na to, 偶e Dotykalski ci臋 potrzebuje. Potrzebujecie siebie nawzajem.

Odetchn臋艂am, a para z moich ust utworzy艂a na szybie kszta艂t, o ironio, serca.

- Mam wra偶enie, 偶e powinnam by艂a to przewidzie膰. W pracowni, jeszcze przed przyj艣ciem Bena, czu艂am, 偶e Adam chce mi co艣 powiedzie膰. Wci膮偶 powtarza艂, jak bardzo mnie lubi i 偶e nie wyobra偶a艂 sobie, 偶e poczuje co艣 takiego.

- Przecie偶 to wyczu艂a艣. - Kimmie o艣wiadczy艂a kategorycznie. - Przynajmniej cz臋艣膰. Sama nie wierz臋, 偶e to m贸wi臋, ale przecie偶 twoja rze藕ba pomog艂a to przewidzie膰.

- Ko艅 - wyszepta艂am, wyobra偶aj膮c sobie wisiorek zawieszony na 艂a艅cuszku na szyi Julie.

- Niez艂y numer, nie? Takie umiej臋tno艣ci mog膮 ci臋 daleko zaprowadzi膰. Mog膮 nas daleko zaprowadzi膰.

- Pewnie tak. - Westchn臋艂am zrezygnowana. Nie chcia艂am si臋 w to zag艂臋bia膰.

- A co z tymi wszystkimi g艂upimi kawa艂ami? My艣lisz, 偶e to Adam wysy艂a艂 ci te zdj臋cia i li艣ciki?

- To nie mia艂oby sensu. Nie na mnie pr贸bowa艂 si臋 odegra膰. Ja by艂am jedynie przypadkow膮 ofiar膮.

- Ofiar膮, kt贸ra potrzebuje przyjaci贸艂. Gdzie jeste艣? Ukradn臋 mamie auto i po ciebie przyjad臋.

- Nawet nie jestem jeszcze spakowana.

- Nie musisz si臋 pakowa膰. Mo偶esz po偶yczy膰 moje ciuchy.

- Nie nosimy tego samego rozmiaru. - A偶 mnie 艣cisn臋艂o w do艂ku na my艣l, 偶e mia艂abym za艂o偶y膰 ozdobion膮 艂a艅cuchami sp贸dnic臋 lub bluzk臋 z lateksowym gorsetem. - Wrzucenie kilku rzeczy do torby zajmie mi tylko kilka minut.

- To wpadn臋 po ciebie.

- Dobrze. Zadzwoni臋, gdy b臋d臋 gotowa.

- O ile ja nie zadzwoni臋 pierwsza. Tym razem nie b臋d臋 czeka膰 bezczynnie, Kameleonico. S艂yszysz?

- G艂o艣no i wyra藕nie, prosz臋 pani.

Gdy si臋 roz艂膮czy艂y艣my, wybra艂am numer kom贸rki mamy.

- Wszystko w porz膮dku? - spyta艂a. - Pr贸bowali艣my si臋 do ciebie dodzwoni膰.

- Tak - sk艂ama艂am.

- Jeste艣 ju偶 u Kimmie?

Wymamrota艂am niewyra藕ne „tak" i dorzuci艂am kolejne k艂amstwo o tym, 偶e razem z Kimmie chodzi艂y艣my po centrum handlowym i ani nam by艂o w g艂owie, by odbiera膰 telefon.

Z pocz膮tku 藕le si臋 z tym poczu艂am, ale s艂ysz膮c ulg臋 w jej g艂osie, zrozumia艂am, 偶e post膮pi艂am w艂a艣ciwie.

- Jak ciocia Alexia? - spyta艂am. Chcia艂am zmieni膰 temat.

- Jeszcze wcze艣nie, ale robimy post臋py. Dzisiaj spotkali艣my si臋 z jej terapeutk膮.

- I jak posz艂o?

- B臋d臋 ci mia艂a wiele do opowiedzenia, kiedy ju偶 wr贸cimy z tat膮 do domu. Zadzwoni臋 jutro, dobrze?

- W porz膮dku - odpar艂am. Gdybym tylko mog艂a by膰 z ni膮 szczera. Do oczu nap艂yn臋艂y mi 艂zy. - Musz臋 ko艅czy膰 - doda艂am, s艂ysz膮c, 偶e g艂os mi dr偶y. - Kimmie czeka.

Jako艣 uda艂o mi si臋 zachowa膰 spok贸j do ko艅ca rozmowy. Potem jednak kucn臋艂am w rogu, tu偶 za automatem z gazetami, i p艂aka艂am, a偶 moje oczy sta艂y si臋 opuchni臋te i czerwone.


Rozdzia艂 58

Gdy wr贸ci艂am do domu, lampka na automatycznej sekretarce miga艂a. Wcisn臋艂am PLAY. G艂os, kt贸ry us艂ysza艂am, zaskoczy艂 mnie.

„To wiadomo艣膰 dla pana i pani Hammond. M贸wi Denise Beady. Jestem psychologiem w liceum. Zastanawia艂am si臋, czy mogliby艣my um贸wi膰 si臋 na spotkanie, by om贸wi膰 kilka spraw. Prosz臋 o telefon, jak tylko ods艂uchaj膮 pa艅stwo t臋 wiadomo艣膰".

Potem poda艂a numery telefon贸w do szko艂y i na kom贸rk臋, powt贸rzy艂a jeszcze raz to, co m贸wi艂a ju偶 wcze艣niej. Wreszcie zaproponowa艂a kilka dat, kiedy jest dost臋pna. Nie by艂am w stanie tego d艂u偶ej s艂ucha膰. Uderzy艂am przycisk SKASUJ z tak膮 si艂膮, 偶e s艂uchawka spad艂a na pod艂og臋.

Zegar na kominku w salonie wybi艂 si贸dm膮. D藕wi臋k by艂 znajomy, ale teraz, kiedy dom opustosza艂, poczu艂am na plecach ciarki.

Szybko wesz艂am do swojej sypialni. Chcia艂am wrzuci膰 do torby kilka rzeczy i zadzwoni膰 po Kimmie. W艂膮czy艂am 艣wiat艂o. I od razu to zauwa偶y艂am.

Moja bluza. Ta, kt贸r膮 Ben niechc膮cy zabra艂 z mojego pokoju, a kt贸r膮 podobno zostawi艂 w sali. By艂a roz艂o偶ona na mojej poduszce, tak bym na pewno j膮 zobaczy艂a.

Kto艣 co艣 na niej nabazgra艂. Z pocz膮tku sens wiadomo艣ci do mnie nie dociera艂. Mrugn臋艂am kilka razy, my艣l膮c, 偶e mo偶e napis zniknie. Nie znikn膮艂. Czarne s艂owa k艂u艂y mnie w oczy: „JESTE艢 MARTWA".

Podesz艂am bli偶ej. Wci膮偶 pami臋ta艂am o napisie na drzwiach do piwnicy. Dotar艂o do mnie, 偶e kto艣 by艂 w moim domu - i by膰 mo偶e wcale nie odszed艂.

Chwil臋 p贸藕niej gdzie艣 w domu trzasn臋艂y drzwi; jednocze艣nie odezwa艂a si臋 moja kom贸rka. Dr偶膮cymi palcami si臋gn臋艂am do kieszeni, by sprawdzi膰, kto dzwoni艂. Numer zastrze偶ony. Odebra艂am.

- Halo?.

Brak odpowiedzi.

- Halo - powt贸rzy艂am g艂o艣niej.

- Jeste艣 martwa! - zasycza艂 kto艣 po drugiej stronie s艂uchawki, a potem za艣mia艂 si臋 z艂owieszczo.

- Kto m贸wi?

艢miech przez jaki艣 czas nie ustawa艂, potem zaleg艂a cisza. Jakby po艂膮czenie zosta艂o zerwane albo dzwoni膮cy si臋 roz艂膮czy艂. Nacisn臋艂am klawisz z czerwon膮 s艂uchawk膮 i od razu wybra艂am numer na policj臋. Po艂膮czenie nie zosta艂o zrealizowane. Po drugiej stronie wci膮偶 panowa艂a cisza.

Podejrzewaj膮c, 偶e nie mam sygna艂u, podesz艂am do telefonu stacjonarnego i podnios艂am s艂uchawk臋. Cisza.

- Halo? - powiedzia艂am. Kilka razy pr贸bowa艂am nawi膮za膰 po艂膮czenie, ale bez rezultatu. Jakby kabel zosta艂 przeci臋ty.

Gdzie艣 w domu zaskrzypia艂a pod艂oga. Chwyci艂am z p贸艂ki podp贸rk臋 do ksi膮偶ek i wyjrza艂am na korytarz w stron臋 kuchni. Wiem, 偶e po wej艣ciu do domu zostawi艂am w niej zapalone 艣wiat艂o. Kto艣 je zgasi艂.

Otworzy艂am drzwi mojego pokoju troch臋 szerzej, 偶eby 艣wiat艂o rozja艣ni艂o hall. Powoli, z sercem wal膮cym tak g艂o艣no, 偶e mog艂am je us艂ysze膰, ruszy艂am w stron臋 kuchni. Tam zapali艂am 艣wiat艂o.

Wszystko wygl膮da艂o normalnie. Nabra艂am powietrza. 呕o艂膮dek zacz膮艂 mi wariowa膰 i ze strachu czu艂am md艂o艣ci. Zamieni艂am podp贸rk臋 na ksi膮偶ki na n贸偶. Zamkn臋艂am oczy i policzy艂am do dziesi臋ciu. Musia艂am si臋 uspokoi膰.

Chwil臋 p贸藕niej z piwnicy doszed艂 odg艂os t艂uczenia. Przestraszy艂am si臋 i prawie pisn臋艂am. Powoli, staraj膮c si臋 robi膰 jak najmniej ha艂asu, otworzy艂am drzwi. Ale plany zachowania ciszy pokrzy偶owa艂y mi zawiasy - wyda艂y wysoki, irytuj膮cy pisk.

- Halo? - zawo艂a艂am.

Zapali艂am 艣wiat艂o na klatce schodowej i odczeka艂am kilka chwil. Nas艂uchiwa艂am. Zza moich plec贸w dobiega艂 tylko jednostajny szum lod贸wki.

艢ciskaj膮c n贸偶 tak mocno, 偶e pobiela艂y mi k艂ykcie, powoli zesz艂am.

- Czy kto艣 tu jest? - spyta艂am.

W艂膮cznik 艣wiat艂a w piwnicy by艂 zaledwie na wyci膮gni臋cie r臋ki. Zrobi艂am jeszcze dwa kroki. Poczu艂am ch艂贸d. Czy偶by tata zn贸w zapomnia艂 zamkn膮膰 okno? Spojrza艂am w kierunku mojego stanowiska. Na stoliku sta艂a 艣wieca i rzuca艂a cienie na 艣cian臋. Poczu艂am przyp艂yw adrenaliny. Zapomnia艂am o zapaleniu 艣wiat艂a i jak zahipnotyzowana podesz艂am do stolika. Blask 艣wiecy pada艂 na fotografie. Ustawione by艂y one w rz臋dzie przy wykonanych przeze mnie miskach. Na zdj臋ciach widnieli艣my ja i Ben. Ale nie razem - fotografie pokazywa艂y albo mnie, albo jego.

Dopiero po chwili dostrzeg艂am napisy. Na ka偶dym ze zdj臋膰 kto艣 doda艂 jakie艣 s艂owa. Razem tworzy艂y wiadomo艣膰: „DOP脫KI 艢MIER膯 NAS NIE ROZ艁膭CZY".

N贸偶 wypad艂 mi z d艂oni. Krzykn臋艂am. Po chwili czyja艣 d艂o艅 zas艂oni艂a mi usta.


Rozdzia艂 59

Pr贸bowa艂am si臋 cofn膮膰, ale napastnik ani drgn膮艂. Ugryz艂am go wi臋c tak mocno, 偶e zabola艂a mnie szcz臋ka. Wypu艣ci艂 mnie z u艣cisku. Chwyci艂am ze sto艂u n贸偶, kt贸rego u偶ywa艂am do rze藕bienia, i si臋 odwr贸ci艂am. Zobaczy艂am Bena.

- Co ty tutaj robisz? Jak tu wszed艂e艣?

- Ciii - powiedzia艂 艣ciszonym g艂osem. - Zostawi艂a艣 otwarte drzwi.

- Wcale nie. - Wiedzia艂am, 偶e je zamkn臋艂am.

- Nie jeste艣my sami - szepn膮艂, wskazuj膮c d艂oni膮 na zdj臋cia. - Kto艣 do mnie dzisiaj zadzwoni艂.

- Kto?

- Nie wiem. - Zerkn膮艂 do ty艂u na schody. - Musisz p贸j艣膰 ze mn膮.

- Nigdzie nie p贸jd臋, dop贸ki nie wyja艣nisz mi, o czym m贸wisz. Co tutaj robisz?

- Wszystko ci wyja艣ni臋. Ale teraz chod藕.

- Nie - odm贸wi艂am stanowczo i spojrza艂am na zdj臋cia. Ben r贸wnie偶 powi贸d艂 ku nim wzrokiem, - Chyba nie s膮dzisz, 偶e to ja je zostawi艂em?

- D艂ugo tu jeste艣? - spyta艂am, zak艂adaj膮c, 偶e to on trzasn膮艂 wcze艣niej drzwiami i pod jego stopami skrzypia艂a pod艂oga.

- Kto艣 do mnie zadzwoni艂 - powt贸rzy艂. Pokr臋ci艂am g艂ow膮.

- Id藕 ju偶.

- Nie. - Zacisn膮艂 z臋by. - Nigdzie nie p贸jd臋. - Chcia艂 chwyci膰 mnie za rami臋, ale go odepchn臋艂am.

Nie zrezygnowa艂. Zn贸w ruszy艂 w moim kierunku, z pocz膮tku powoli. Potem jednak z艂apa艂 mnie za ramiona, 艣cisn膮艂 nadgarstek, p贸ki n贸偶 nie wypad艂 mi z d艂oni. By艂am unieruchomiona.

Z ca艂ej si艂y nadepn臋艂am mu na stop臋 i zn贸w ugryz艂am w r臋k臋. Ben j臋kn膮艂, rozlu藕niaj膮c u艣cisk, a ja z ca艂ej si艂y kopn臋艂am go w piszczel. Nie poddawa艂 si臋. Wci膮偶 pr贸bowa艂 mnie unieruchomi膰, popycha艂 mnie przy tym na ty艂y piwnicy, w stron臋 wyj艣cia na podw贸rko.

- Prosz臋 - nalega艂, staraj膮c si臋 zapanowa膰 nad niespokojnym oddechem.

Wykr臋ci艂am rami臋, zmuszaj膮c go w ten spos贸b do zwolnienia u艣cisku. Potem chwyci艂am pierwszy lepszy wazon z p贸艂ki i uderzy艂am Bena z ca艂ej si艂y w g艂ow臋. J臋kn膮艂, a potem nieprzytomny osun膮艂 si臋 na ziemi臋. Naczynie p臋k艂o na setki kawa艂k贸w.

Wbieg艂am po schodach. Cudem nie straci艂am r贸wnowagi. Zauwa偶y艂am na pod艂odze w kuchni s艂uchawk臋 telefonu. Le偶a艂a tam, gdzie j膮 zostawi艂am po ods艂uchaniu wiadomo艣ci pani Beady. 艢wiate艂ko pokazywa艂o, 偶e linia jest zaj臋ta. Przez ca艂y ten czas... S艂uchawka musia艂a si臋 w艂膮czy膰, kiedy spad艂a na ziemi臋.

Wy艂膮czy艂am j膮 i ponownie w艂膮czy艂am, 偶eby uzyska膰 woln膮 lini臋. Z zaskoczeniem zorientowa艂am si臋, 偶e kto艣 pr贸buje wybra膰 numer. Ponowi艂am pr贸b臋 uzyskania sygna艂u. S膮dzi艂am, 偶e niechc膮cy nacisn臋艂am REDIAL i telefon automatycznie zacz膮艂 wybiera膰 ostatni numer.

I w贸wczas us艂ysza艂am g艂os.

- Nazywam si臋 Camelia Hammond. M贸j by艂y ch艂opak chce mnie zabi膰. W艂ama艂 si臋 do mojego domu.

Sko艂owana, ze zdziwienia a偶 otworzy艂am usta. Nie odk艂adaj膮c s艂uchawki, spojrza艂am w kierunku swojego pokoju.

- Gdzie mieszkasz? - spyta艂 dyspozytor.

- 222 Seersucker Road we Freetown w stanie Massachusetts - odpar艂 damski g艂os.

- Ju偶 kogo艣 do ciebie wysy艂am - m贸wi艂 dyspozytor. - Zosta艅 na linii.

- Nie mog臋 - twierdzi艂a bliska 艂ez dziewczyna.

- Dlaczego? S艂yszy ci臋? Gdzie dok艂adnie jeste艣? Gdzie on si臋 znajduje?

- Jestem w swoim pokoju. - Poci膮gn臋艂a nosem. - Nie wiem, gdzie on si臋 podzia艂. Chyba zszed艂 do piwnicy.

Powoli skrada艂am si臋 do sypialni. S艂ucha艂am, jak dyspozytor m贸wi dziewczynie, by si臋 uspokoi艂a. Delikatnie uchyli艂am drzwi.

Na pod艂odze kuca艂a Debbie Marcus ze s艂uchawk膮 przyci艣ni臋t膮 do ucha. Wy艂膮czy艂a telefon, a pe艂en samozadowolenia u艣miech pojawi艂 si臋 na jej twarzy.

- Mia艂am nadziej臋, 偶e wyjd臋, nim mnie zobaczysz. - By艂a ubrana na czarno: od czapki, a偶 po buty. Westchn臋艂a. - Nie mog艂am uruchomi膰 tego cholernego aparatu.

Rzuci艂a s艂uchawk臋 na pod艂og臋. Telefon zadzwoni艂 mo偶e dwie sekundy p贸藕niej.

- Po co odbiera膰? - Przewr贸ci艂a oczami. - Policja przyjedzie lada moment, wi臋c ja ju偶 znikam. Dzi臋ki za zostawienie otwartego okna w piwnicy. Bardzo mi to u艂atwi艂o zadanie.

- Co ty tu robisz? - spyta艂am, 艂膮cz膮c ze sob膮 fragmenty uk艂adanki: zdj臋cia, dziwne telefony, wiadomo艣膰 na drzwiach do piwnicy... - To wszystko twoja sprawka? - spyta艂am, wskazuj膮c na le偶膮c膮 za ni膮 bluz臋.

- A kog贸偶 by innego? - Ziewn臋艂a. - Wiedzia艂am, 偶e jest twoja, i widzia艂am, jak Ben zostawia j膮 w sali.

- Czemu to zrobi艂a艣?

- Pytasz powa偶nie? - Za艣mia艂a si臋. Na jej policzki wyst膮pi艂 rumieniec. - Przecie偶 Ben ci臋 prze艣laduje.

- Nie. To ty mnie prze艣ladujesz.

- Poprawka: ja tylko sprawiam, 偶e wszystko wygl膮da, jakby艣 by艂a prze艣ladowana. 呕a艂uj臋, 偶e musia艂o do tego doj艣膰. S膮dzi艂am, i偶 b臋dziesz mia艂a na tyle oleju w g艂owie, 偶eby zawiadomi膰 policj臋 albo przynajmniej powiedzie膰 o wszystkim rodzicom. Spodziewa艂am si臋 tego mniej wi臋cej w czasie, gdy podrzuci艂am ci zdj臋cie kapliczki. Ale nie, musia艂a艣 zgrywa膰 odwa偶n膮 i niezale偶n膮.

- O czym ty m贸wisz?

- W tym mie艣cie nie ma miejsca dla Bena - wycedzi艂a przez zaci艣ni臋te z臋by. W jej niebieskich oczach ujrza艂am czyst膮 nienawi艣膰. - My艣l臋, 偶e po dzisiejszym wieczorze policja si臋 ze mn膮 zgodzi.

- Co prosz臋?

- By艂o przecie偶 tak... - zacz臋艂a. - Przysz艂a艣 do domu, 偶eby si臋 spakowa膰. Us艂ysza艂a艣 co艣 dziwnego i znalaz艂a艣 zdj臋cia. Wtedy zorientowa艂a艣 si臋, 偶e Ben si臋 do ciebie w艂ama艂. Zadzwoni艂a艣 wi臋c na policj臋. - Wskaza艂a d艂oni膮 s艂uchawk臋. Dopiero teraz zobaczy艂am, 偶e mia艂a r臋kawiczki. - Wymkn臋 si臋 przez okno przed przyjazdem policji, a ty im to wszystko opowiesz.

- Powiem im, 偶e jeste艣 psychopatk膮 i 偶e zaplanowa艂a艣 to wszystko, 偶eby wrobi膰 Bena.

- B臋dziesz musia艂a tego dowie艣膰. Mam na dzisiaj alibi. Jestem w kinie. - Pomacha艂a mi przed oczami biletem. - No i sp贸jrzmy prawdzie w oczy: komu uwierz膮? Mordercy Benowi, tobie, po uszy w nim zakochanej, czy mnie - niewinnej ofierze wypadku, kt贸ra niedawno przebudzi艂a si臋 ze 艣pi膮czki?

- To ty do niego dzisiaj zadzwoni艂a艣, prawda? - spyta艂am.

Ben nie k艂ama艂.

- Oczywi艣cie. Musia艂am go tu zwabi膰 w odpowiednim momencie. Zmieni艂am g艂os, zablokowa艂am identyfikacj臋 numeru. Powiedzia艂am, 偶e je艣li chce ci臋 jeszcze ujrze膰 偶yw膮, to powinien si臋 spieszy膰 i tu przyjecha膰. Nawet otworzy艂am drzwi, by m贸g艂 wej艣膰. Sprytnie, nie? - spyta艂a, wsuwaj膮c kilka niesfornych kosmyk贸w z powrotem pod czapk臋. - Jeszcze sprytniejsze by艂o zaplanowanie tego wszystkiego. Jedyny problem stanowi艂 tw贸j w艣cibski s膮siad. Po tym, jak zrobi艂am napis na drzwiach, wr贸ci艂am do auta. Cieszy艂am si臋 z dobrze wykonanej roboty. Ale zobaczy艂am tego starucha. Przygl膮da艂 mi si臋. Przyznaj臋, wystraszy艂am si臋, i to do tego stopnia, 偶e wr贸ci艂am i wszystko zmy艂am. Dlatego tamtego wieczoru zadzwoni艂am. Chcia艂am by膰 pewna, 偶e przeczyta艂a艣 wiadomo艣膰 albo przynajmniej, 偶e to i owo do ciebie dotar艂o. - Zn贸w zacz臋艂a si臋 艣mia膰, najwyra藕niej bardzo z siebie zadowolona.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮, zdumiona tym, 偶e Debbie zachowuje si臋 tak spokojnie. Jakby to wszystko, co zrobi艂a, nie by艂o niczym nagannym - jakby nie mia艂a sumienia.

- Wszystko u艂o偶y艂o si臋 po mojej my艣li - ci膮gn臋艂a. - Gdy us艂ysza艂am dzisiaj na korytarzu, jak m贸wisz Benowi, 偶e twoi rodzice wyjechali i zostajesz sama, by艂am zachwycona. Plany pokrzy偶owa艂 mi tylko ten durny telefon. - Wskaza艂a na s艂uchawk臋. - Gdyby zadzia艂a艂 od razu, ju偶 dawno by mnie tu nie by艂o. Nigdy by艣 mnie nie zobaczy艂a. Uwierzy艂aby艣, 偶e przez ten ca艂y czas to Ben ci臋 prze艣ladowa艂, prawda? Przy okazji gratulacje za znokautowanie go. By艂am tu, na g贸rze, ale wszystko s艂ysza艂am.

- Jak mog艂a艣 zrobi膰 to wszystko?

- Dla twojego dobra. Twojego i wszystkich innych. Dla Bena nie ma tu miejsca. To przez niego umar艂 m贸j dziadek.

- To nieprawda.

Chwil臋 p贸藕niej rozleg艂y si臋 syreny woz贸w policyjnych:

- Musz臋 lecie膰. - Debbie ruszy艂a w stron臋 okna.

- Nie! - krzykn臋艂am, chwytaj膮c j膮 za rami臋.

Wyrwa艂a mi si臋, ale zdo艂a艂am zn贸w j膮 z艂apa膰. Wci膮gn臋艂am dziewczyn臋 w g艂膮b pokoju, ale ona z艂apa艂a ramk臋 ze zdj臋ciem z p贸艂ki i wbi艂a mi kant w nadgarstek. B贸l rozprzestrzeni艂 si臋 po ca艂ej mojej r臋ce i musia艂am j膮 pu艣ci膰.

Debbie otworzy艂a okno i prze艂o偶y艂a jedn膮 nog臋 przez parapet. Z艂apa艂am r贸wnowag臋, przytrzymuj膮c si臋 p贸艂ki na ksi膮偶ki. Syreny radiowoz贸w by艂y coraz g艂o艣niejsze. Wozy musia艂y by膰 tu偶 za rogiem. Skoczy艂am na Debbie, mocno chwyci艂am j膮 za p艂aszcz, 艣ci膮gn臋艂am z parapetu i zawlok艂am z powrotem do pokoju. Dziewczyna upad艂a na pod艂og臋 twarz膮 w d贸艂.

Natychmiast przygwo藕dzi艂am j膮 do ziemi, siadaj膮c na jej plecach i unieruchamiaj膮c ramiona. Nie przestawa艂a mnie jednak kopa膰 i za kt贸rym艣 razem obcas jej buciora trafi艂 mnie w krzy偶. B贸l by艂 niemal parali偶uj膮cy. Podnios艂am si臋, lecz nogi si臋 pode mn膮 ugi臋艂y i opad艂am na ziemi臋. Debbie natychmiast wsta艂a i kopn臋艂a mnie w brzuch. Straci艂am oddech, ale nie poddawa艂am si臋. Usi艂owa艂am chwyci膰 j膮 za nog臋, lecz wyrwa艂a si臋 i dosi臋gn臋艂a z biurka no偶yczki. Stan臋艂a, trzymaj膮c je tu偶 nad g艂ow膮.

- A mo偶e Ben zaszlachtowa艂 ci臋 par膮 no偶yczek? - szepn臋艂a. Oczy mia艂a szeroko otwarte, a we wzroku kry艂o si臋 szale艅stwo.

Zas艂oni艂am g艂ow臋 ramionami, gotowa do obrony. W tej samej chwili Debbie odrzuci艂o do ty艂u. Dziewczyna wpad艂a na rega艂 z ksi膮偶kami. Ben wyrwa艂 jej no偶yczki z d艂oni i rzuci艂 na pod艂og臋 tak, by nie mog艂a po nie si臋gn膮膰.

Przytrzymywa艂 j膮, a moja bluza tworzy艂a mi臋dzy nimi barier臋, by nie musia艂 dotyka膰 dziewczyny i ryzykowa膰 ponownej utraty kontroli. Tymczasem trzy radiowozy zatrzyma艂y si臋 przed domem z piskiem opon. Ukl臋k艂am, szcz臋艣liwa, 偶e to ju偶 koniec koszmaru. Czu艂am si臋 jednak okropnie, 偶e podejrzewa艂am Bena i po raz kolejny w niego zw膮tpi艂am.


Rozdzia艂 60

Min臋艂y cztery dni od incydentu w moim domu, a ja wci膮偶 nie przespa艂am w ca艂o艣ci ani jednej nocy. Siedzia艂am w Press & Grind z Kimmie i Wesem i pr贸bowa艂am rozbudzi膰 si臋 kofein膮 i cukrem. Pomy艣la艂am, 偶e je艣li nie pozwol臋 sobie usn膮膰 po po艂udniu, to wreszcie wy艣pi臋 si臋 w nocy.

- Wci膮偶 nie wierz臋 w to, co zrobi艂a Debbie - m贸wi艂 Wes. - Kompletna wariatka. Powinna kupi膰 sobie kilka klepek.

- Co prosz臋? - Umalowane r贸偶ow膮 szmink膮 usta Kimmie wyra偶a艂y niezrozumienie.

- Bo brak jej pi膮tej klepki - wyja艣ni艂 Wes. - No wiesz, jest nienormalna...

- Niewa偶ne - odpar艂a dziewczyna, przewracaj膮c oczami. Ironia polega艂a na tym, 偶e Debbie bardzo si臋 stara艂a, 偶eby sprawi膰, by zamkn臋li Bena, a tymczasem to ona trafi艂a za kratki.

Nikt nie zosta艂 powa偶nie ranny, a rodzice wiedzieli o 艣pi膮czce Debbie i 艣mierci jej dziadka, wi臋c mama nalega艂a, 偶eby艣my jej nie pozywali. Tata si臋 z ni膮 zgodzi艂. W zamian pan i pani Marcus zabrali j膮 ze szko艂y. Mieli nadziej臋, 偶e w nowym 艣rodowisku dziewczyna spojrzy na wszystko z w艂a艣ciwej perspektywy. Zapisali te偶 c贸rk臋 na terapi臋.

Gdy tylko rodzice dowiedzieli si臋 o Debbie i w艂amaniu, natychmiast wr贸cili do domu.

- 殴le si臋 z tym czuj臋 - zwierzy艂am si臋 przyjacio艂om. - To by艂a szansa dla mamy, 偶eby wyja艣ni膰 z siostr膮 kilka spraw.

- Przesta艅 si臋 obwinia膰 - powiedzia艂a Kimmie. - Zadaniem dzieci jest krzy偶owanie plan贸w rodzicom. Sp贸jrz na mnie i Nate'a. Gdyby艣my si臋 nie urodzili, nasi rodzice zapewne wci膮偶 byliby razem.

- Od kiedy to promujesz u偶alanie si臋 nad sob膮? - spyta艂 Wes z w膮sami z pianki cappuccino.

- Nie m贸wi臋 nic, czego nie powiedzia艂 ju偶 m贸j ojciec.

Rodzice Kimmie postanowili przez jaki艣 czas 偶y膰 w separacji. Jej tata wynaj膮艂 ju偶 sobie mieszkanie w mie艣cie i obieca艂 dzieciom, 偶e b臋d膮 si臋 widywali w weekendy.

- Moje 偶ycie jest do bani - stwierdzi艂a Kimmie, uderzaj膮c g艂ow膮 o stolik.

- A nie ma w niej aby polskiej 偶ubr贸wki? - odparowa艂 Wes. - Pami臋tasz, kiedy mama Camelii powiedzia艂a, 偶e robi膮 j膮, wk艂adaj膮c do w贸dki traw臋, na kt贸r膮 nasika艂 偶ubr? Od tamtej chwili marz臋, by tego spr贸bowa膰.

- Jeste艣 chory - odpar艂a Kimmie, krzywi膮c si臋.

- Sp贸jrz na pozytywy - ci膮gn膮艂 ch艂opak. - Przynajmniej tw贸j tata nie zostawia ci w ca艂ym domu magazyn贸w dla doros艂ych. Pod poduszk膮, w torbie ze strojem na WF, pod talerzem z zup膮...

- Powiedz mi, o Wielki M臋drcze, c贸偶 w tym takiego pozytywnego? Mo偶e przyda艂oby mi si臋 troch臋 takiej niegrzecznej rozrywki?

- Co m贸wi twoja mama, jak znajduje te magazyny? - spyta艂am.

- Mama to potulna myszka. Nawet tata j膮 tak nazywa. Je艣li nie ws艂uchujesz si臋 uwa偶nie, nie wiesz nawet, 偶e gdzie艣 popiskuje.

- Nie wiem, jak ta kobieta z nim wytrzymuje - stwierdzi艂a Kimmie. - Przyda艂by jej si臋 psychiatra.

- Mo偶e nie tylko jej.

- Pijesz do mnie? - spyta艂a.

Ch艂opak pokr臋ci艂 g艂ow膮 i spojrza艂 gdzie艣 daleko. Mia艂 zamy艣lon膮 min臋.

- Halo, Ziemia do Wesa - za艣wiergota艂a Kimmie.

- Nie przejmuj si臋. - U艣miechn膮艂 si臋 p贸艂g臋bkiem. - Chyba opary palonej kawy zaczynaj膮 mi si臋 rzuca膰 na m贸zg. Czy kto艣 pr贸cz mnie czuje si臋 odwa偶ny i niezwyci臋偶ony?

- Wes, wiesz, 偶e mo偶esz z nami porozmawia膰 - powiedzia艂am. Zastanawia艂am si臋, czy presja w domu nie zaczyna si臋 na nim negatywnie odbija膰.

- Wiem - odpar艂, ale zamiast co艣 powiedzie膰, wola艂 偶artowa膰 z toczka z lat sze艣膰dziesi膮tych, kt贸ry Kimmie mia艂a na g艂owie.

Wymieni艂y艣my spojrzenia. Obie wiedzia艂y艣my, 偶e Wes nie m贸wi nam wszystkiego, ale rozumia艂y艣my, 偶e nie chcia艂 teraz rozwija膰 tematu.

Opowiedzia艂am im o tym, jak obecnie wygl膮da sytuacja z moj膮 cioci膮. Alexia powiedzia艂a mamie, 偶e ilekro膰 maluje, s艂yszy w g艂owie g艂osy.

- Naprawd臋? - Kimmie nie mog艂a uwierzy膰 w艂asnym uszom. - Wi臋c ta twoja moc mo偶e by膰 dziedzicznym bonusem.

- Tak jak 艂adne w艂osy? - Wes przejecha艂 d艂oni膮 po swoich mocno wylakierowanych str膮kach.

Przytakn臋艂am.

- Tylko 偶e nie uwa偶aj膮 tego za moc. S膮dz膮 po prostu, 偶e ciotka jest szalona.

- Co oznacza, 偶e pewnie i ciebie by za tak膮 uznali - stwierdzi艂a Kimmie.

- Albo i nie. Mo偶e gdybym wyjawi艂a prawd臋, pomog艂abym cioci. To pozwoli艂oby im spojrze膰 na te zaburzenia z ca艂kiem nowej perspektywy.

- Zaryzykujesz? - Kimmie mia艂a powa偶n膮 min臋.

Opar艂am si臋 na krze艣le i westchn臋艂am. Nie by艂am jeszcze gotowa na takie ryzyko. Mama czu艂a si臋 bardzo zraniona, 偶e zn贸w nic im nie powiedzia艂am o tych wszystkich li艣cikach i zdj臋ciach. 殴le si臋 czu艂am z tym, 偶e ponownie mam przed nimi sekrety.

- Tak czy inaczej - odezwa艂a si臋 Kimmie, widz膮c, 偶e milcz臋. - Musisz porozmawia膰 z cioci膮.

- Popieram. I chcia艂bym tam by膰, kiedy do tego dojdzie - doda艂 Wes.

- Wiem. - Zastanawia艂am si臋, czy uda mi si臋 przekona膰 mam臋, 偶eby wzi臋艂a mnie nast臋pnym razem ze sob膮. Mia艂a lecie膰 do Detroit za kilka tygodni.

- Rodzice byli bardzo w艣ciekli? - spyta艂a Kim.

- Raczej bardzo zawiedzeni, ale tata pr贸bowa艂 za艂agodzi膰 spraw臋, m贸wi膮c mamie o naszej rozmowie na parkingu Taco Bell. Rzuci艂am w贸wczas aluzj臋, 偶e nie wszystko jest w porz膮dku.

- Tw贸j ojciec musi by膰 za艂amany z powodu Adama - powiedzia艂a Kimmie, staraj膮c si臋 powstrzyma膰 u艣miech. - My艣l臋, 偶e mo偶emy bezpiecznie za艂o偶y膰, i偶 nie zostanie jego zi臋ciem.

- Adam jest w tym wszystkim najtrudniejszym orzechem do zgryzienia.

Po awanturze w Knead napisa艂 do mnie list. Wyj臋艂am go z kieszeni i poda艂am przyjacio艂om.

Droga Camelio!

Wiem, 偶e nie zechcesz teraz ze mn膮 rozmawia膰, ale musz臋 opowiedzie膰 Ci moj膮 wersj臋 wydarze艅. To prawda - przyjecha艂em do Freetown, 偶eby odegra膰 si臋 na Benie. Chcia艂em, by wiedzia艂, jakie to uczucie, gdy kto艣 odbierze ci ukochan膮 osob臋. Tak jak on odebra艂 mi Julie. Wiem, 偶e to pochrzanione, ale jak ju偶 m贸wi艂em, nie s膮dzi艂em, 偶e tak si臋 w Tobie zadurz臋.

To by艂 g艂upi plan. I wstyd mi teraz si臋 do niego przyznawa膰. Mam nadziej臋, 偶e pewnego dnia mi wybaczysz.

Odszed艂em z Knead. To Twoje miejsce, nie moje. Ale zostaj臋 w mie艣cie. Masz m贸j numer. 呕ywi臋 nadziej臋, 偶e kiedy艣 z niego skorzystasz i 偶e pewnego dnia b臋dziesz w stanie mi wybaczy膰.

Z mi艂o艣ci膮, Adam

- A niech mnie - wymamrota艂a Kimmie.

- Wiecie, co mnie ciekawi? - zagai艂 Wes. - Sk膮d on w og贸le wiedzia艂, gdzie znale藕膰 Bena? I jak si臋 dowiedzia艂, 偶e ostatniej jesieni byli艣cie razem?

- Tak samo, jak wszyscy inni dowiedzieli si臋 o przesz艂o艣ci Bena - odpar艂am. - Ludzie gadaj膮. Plotki si臋 szerz膮.

- A frajerzy ich s艂uchaj膮 - doda艂a Kimmie. - Ben by艂 najwyra藕niej celebryt膮 w swoim miasteczku. Pewnie nie m贸g艂 sikn膮膰 w 艂azience, 偶eby ludzie nie poznali koloru jego slipek. O ile faktycznie nosi slipy... Camelia? - U艣miechn臋艂a si臋 z艂o艣liwie.

- Nie mam poj臋cia. Skrzywi艂a si臋, wyra藕nie zawiedziona.

- Wybaczysz Adamowi? - zainteresowa艂 si臋 Wes.

- A mo偶e zdecydujesz si臋 na mrocznego i niebezpiecznego Dotykalskiego?

- My艣lisz, 偶e powr贸t do niego by艂by rozs膮dn膮 decyzj膮 dla naszej Kameleonicy? - spyta艂 Wes.

- Mi艂o艣膰 nie jest rozs膮dna - polemizowa艂a dziewczyna. - To instynkt.

- Instynkt mi m贸wi, 偶e gdy nadejdzie w艂a艣ciwa pora, b臋d臋 wiedzia艂a, jak膮 podj膮膰 decyzj臋 - wtr膮ci艂am.

- Tylko nie zapomnij nas poinformowa膰. Inaczej b臋d臋 musia艂 stawi膰 czo艂o w艂asnym problemom, a to wcale nie by艂oby zabawne - stwierdzi艂 Wes.

Odwr贸ci艂am wzrok, my艣l膮c o wszystkich niewiadomych, o pytaniach, na kt贸re wci膮偶 nie znalaz艂am odpowiedzi.

- Nie, nie by艂oby - przytakn臋艂am.


Rozdzia艂 61

Gdy po偶egna艂am si臋 z Kimmie i Wesem, posz艂am do Knead. Liczy艂am, 偶e praca przy kole odwr贸ci moj膮 uwag臋 od faktu, jak skomplikowane sta艂o si臋 moje 偶ycie. W pracowni zasta艂am Spencera, kt贸ry nie by艂 sam. Najwyra藕niej zatrudni艂 ju偶 kogo艣 na miejsce Adama.

Swiet艂ana Stiepankow - by艂a wysoka i pi臋kna. Mia艂a d艂ugie, lekko rozczochrane jasnobr膮zowe w艂osy, du偶e fio艂kowe oczy i wydatne ko艣ci policzkowe.

Spencer przedstawi艂 nas sobie i wyja艣ni艂, 偶e moim zadaniem w nadchodz膮cych tygodniach b臋dzie pokazanie Swiet艂anie, jak funkcjonuje pracownia, jak napali膰 w piecu, jak obchodzi膰 si臋 z niewypalonymi wyrobami, jak malowa膰, podlicza膰 rachunki, przygotowywa膰 pracowni臋 do zaj臋膰 i jak poziomowa膰 ko艂o garncarskie.

- Mi艂o ci臋 pozna膰 - rzek艂am. Nie umia艂am si臋 powstrzyma膰 i zerkn臋艂am w jej ogromny dekolt. Na jednej z piersi dostrzeg艂am tatua偶 z baletnic膮.

- Tak - powiedzia艂a z u艣miechem.

- Jeste艣 w mie艣cie nowa? Jak si臋 dowiedzia艂a艣 o tym miejscu?

- Tak - powt贸rzy艂a.

- Nie ma wiele do艣wiadczenia - rzek艂 Spencer, jakbym sama si臋 nie zorientowa艂a - ale my艣l臋, 偶e bardzo pomo偶e pracowni. Tylko m贸w do niej powoli. - Poda艂 mi s艂ownik angielsko - rosyjski.

Pow贸d, dla kt贸rego Spencer j膮 zatrudni艂, by艂 oczywisty, ale nic mnie to nie obchodzi艂o. Mo偶e wreszcie przestanie flirtowa膰 ze mn膮 i przynajmniej tutaj b臋d臋 mog艂a zapomnie膰 o wszystkich gierkach.

Podczas kiedy m贸j szef dalej oprowadza艂 Swiet艂an臋 (podziwiaj膮c przy tym baletnic臋), ja rzuci艂am grud臋 gliny na ko艂o garncarskie. Czu艂am nieprzepart膮 ch臋膰, by co艣 stworzy膰.

Ale w贸wczas otworzy艂y si臋 drzwi.

W progu stan膮艂 Ben. - Cze艣膰 - powiedzia艂. Na skroni, w miejscu, gdzie uderzy艂am go wazonem, mia艂 plaster.

- Hej. - Pomacha艂am mu. Rozs膮dek podpowiada艂 mi, bym ucieka艂a jak najdalej, ja jednak pozosta艂am na miejscu.

- Chcia艂em si臋 przywita膰 - poinformowa艂, podchodz膮c do mnie.

Obejrza艂am si臋, sprawdzaj膮c, czy Spencer i Swiet艂ana nadal byli w pracowni, ale chyba zeszli na d贸艂. - Jak si臋 miewasz? - spyta艂.

- Niezbyt dobrze - odpar艂am szczerze.

- Ja te偶 - odpowiedzia艂. Wygl膮da艂 na r贸wnie zagubionego jak ja. Mia艂 zm臋czone spojrzenie, a jego sk贸ra nabra艂a sinego odcienia. Ca艂y czas trzyma艂 r臋ce w kieszeniach. - Nie wini艂bym ci臋, gdyby艣 ju偶 nigdy wi臋cej nie chcia艂a mnie widzie膰.

- Wyje偶d偶asz? - Wsta艂am. Sama my艣l, 偶e zn贸w mia艂by mnie opu艣ci膰, sprawi艂a, 偶e do oczu nap艂yn臋艂y mi 艂zy.

Ben wzruszy艂 ramionami.

- Po prostu pomy艣la艂em...

- Wyje偶d偶asz? - spyta艂am ponownie, przerywaj膮c mu. Chcia艂am uzyska膰 odpowied藕. M贸j pojemnik z narz臋dziami rze藕biarskimi zsun膮艂 si臋 na pod艂og臋.

Ben wzi膮艂 mnie za r臋k臋. Resztki wilgotnej gliny z moich d艂oni przylgn臋艂y do jego sk贸ry.

- Jeste艣 tutaj - wyszepta艂. - Wi臋c jak m贸g艂bym wyjecha膰?

Opar艂am si臋 pokusie rzucenia mu si臋 w ramiona.

- Pewnie powinni艣my porozmawia膰 o twoich zdolno艣ciach psychometrycznych - powiedzia艂. - O moich r贸wnie偶... O tym, co ty potrafisz, co umiem ja i do czego jestem zdolny. Umar艂bym, gdybym zrobi艂 ci krzywd臋.

- Nie skrzywdzi艂by艣 mnie. Teraz jestem tego pewna.

- Wiesz, 偶e musimy om贸wi膰 mn贸stwo rzeczy?

- A ty zdajesz sobie spraw臋, 偶e mnie dotykasz? Przytakn膮艂 i przysun膮艂 si臋 bli偶ej. Jego ciep艂y oddech muska艂 moje ucho.

- I nie chc臋 ci臋 nigdy pu艣ci膰.

Spojrza艂am mu w twarz. Na skroniach mia艂 kropelki potu i stara艂 si臋 z ca艂ych si艂 kontrolowa膰 oddech.

- Nie mam teraz ochoty rozmawia膰 - powiedzia艂am.

- Ja te偶 nie.

Ca艂owa艂 moj膮 szyj臋, a potem dotkn膮艂 wargami moich ust. Poczu艂am, 偶e nogi mam jak z waty.

Odwzajemni艂am poca艂unek, zwalczaj膮c ch臋膰 rzucenia Bena na pod艂og臋. Smakowa艂 miodem i morsk膮 sol膮.

Wsun膮艂 d艂onie pod m贸j sweter i g艂adzi艂 plecy. Zatrzyma艂 si臋 przy talii. Jego dotyk by艂 ciep艂y i czu艂y.

Serce wali艂o mi jak oszala艂e, a w g艂owie zacz臋艂o wirowa膰. My艣la艂am tylko o tym, 偶e Kimmie mia艂a racj臋. Mo偶e w jaki艣 dziwny, pokr臋cony spos贸b Ben i ja potrzebujemy siebie nawzajem.

- Na zawsze - mrukn膮艂, jakby czyta艂 mi w my艣lach. - Na zawsze - powt贸rzy艂am.

Przyci膮gn臋艂am go bli偶ej i poczu艂am przy piersi bicie jego serca.


Podzi臋kowania

Gor膮ce podzi臋kowania dla mojej agentki, Kathryn Green, za jej nieocenione wskaz贸wki i rady; mojej redaktorce, Jennifer Besser, kt贸ra zawsze zadaje odpowiednie pytania. Zawsze. I dla Emily Schultz, kt贸ra pomog艂a mi si臋gn膮膰 jeszcze g艂臋biej.

Specjalne podzi臋kowania dla wspania艂ej autorki literatury m艂odzie偶owej, Stacy DeKeyser, kt贸ra czyta艂a wczesne szkice Deadly Little Lies i s艂u偶y艂a mi wspania艂ymi komentarzami.

Jestem dozgonnie wdzi臋czna za wsparcie i doping przyjaci贸艂 i rodziny - wiecie, o kim pisz臋. Dzi臋kuj臋 te偶 internetowej spo艂eczno艣ci autor贸w powie艣ci dla m艂odzie偶y, kt贸rych pozna艂am w ci膮gu tych lat przez YAWRITER w Pubie oraz poprzez The Girlfriends' Cyber Circuit.

I oczywi艣cie gor膮ce podzi臋kowania dla moich czytelnik贸w. C贸偶 wi臋cej mog臋 powiedzie膰 pr贸cz dzi臋kuj臋? Dzi臋kuj臋 razy kwadrylion. Jestem naprawd臋 wdzi臋czna za wasze wsparcie, zach臋ty i nieustaj膮cy entuzjazm wobec mojej pracy.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Stolarz Laurie?ria Dotyk 艢miertelny sekret
stolarz laurie?ria dotyk smiertelny sekret
stolarz laurie?ria dotyk miertelny sekret
Cook Glen ?tektyw Garret 7 Smiertelne Rteciowe Klamstwa
Laurie Faria Stolarz Blue Is For Nightmares 04 Red is for Remembrance
Laurie Faria Stolarz Blue is for Nightmares 03 Laurie Faria Stolarz
Smirtelny sekret Laurie Faria Stolarz
Cook Glen Detektyw Garrett 07 Smiertelne rteciowe klamstwa
Laurie Faria Stolarz Blue is for Nightmares 02 White is for Magic
Deadly Little Secret (A Touch Novel) Laurie Faria Stolarz
DG 07 艢miertelne rt臋ciowe k艂amstwa
Laurie Faria Stolarz Blue is for Nightmares 01 Blue is for Nightmares
Laurie Faria Stolarz [Touch 02] Deadly Little Lies
Dotyk w piel臋gnowaniu
K艂amstwa Rostowskiego
Koalicja brnie w k艂amstwo smole艅skie Nasz Dziennik

wi臋cej podobnych podstron