Charlotte Hawkes
Niezapomniana noc
Tłumaczenie: Katarzyna Ciążyńska
HarperCollins Polska sp. z o.o.
Warszawa 2022
Tytuł oryginału: The Doctor’s One Night to Remember
Pierwsze wydanie: Harlequin Medical Romance, 2021
Redaktor serii: Ewa Godycka
© 2021 by Charlotte Hawkes
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2022
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub
całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo
do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie
przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami należącymi do
Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do
HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane
bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Które z nich udaje? Jak myślisz? – zastanowiła się głośno Isla Sinclair,
obserwując na plaży parę nowożeńców.
Jej przybrana siostra Leonora – właściwie była przybrana siostra –
odstawiła koktajl i z wdziękiem się odwróciła, by spojrzeć na nowożeńców.
- Nie pozwól, żeby to, co zrobił ci ten drań Brad, zamieniło cię
w cynika. – Leo uśmiechnęła się łagodnie. – Może oni naprawdę się
kochają?
- Jesteś beznadziejną romantyczką. – Isla uśmiechnęła się, odsuwając
niemiłe wspomnienie byłego narzeczonego. – Wiesz, że zawsze ktoś udaje.
Jeśli mają szczęście, małżeństwo przyniesie im korzyści, tak jak mojej
mamie i twojemu ojcu.
Przez pięć cudownych lat to było obopólnie korzystne małżeństwo,
a zakończyło się w przyjaźni trzynaście lat temu, kiedy Isla i Leo miały lat
dziewiętnaście.
Trzeba stale dążyć do czegoś lepszego. Isla od dziecka słyszała to od
swojej pięknej czarującej matki, która przemawiała do niej czule i szeptała,
co trzeba zrobić, by zdobyć kolejnego, bogatszego, jeszcze lepiej
ustosunkowanego męża.
Marianna Sinclair-Raleigh-Burton postrzegała akt małżeństwa jako
negocjacje biznesowe, gdzie każda ze stron zgadza się na to, co wniesie ta
druga.
- Jakbym słyszała twoją matkę. – Leo pokręciła głową. – Po co
komplikować sprawy, dziewczynki, udając zakochaną? Lepiej być
szczerym, dzięki temu unikamy przykrych niespodzianek.
- Fuj. – Isla naśladowała komiczne, a jednocześnie eleganckie
wzdrygnięcie się matki. – Niech cię Bóg broni.
Leo zaśmiała się dźwięcznie. Isla porównywała ten śmiech do dźwięku
dzwonków i uważała go za najładniejszy śmiech na świecie.
- Mówisz zupełnie jak ona, Isla.
- Przeżyję to. A gdzie jest moja matka?
- Powiedziała, że się położy i odpocznie. – Leo zrobiła minę. – Jakie są
szanse, że znalazła nowego kandydata?
- Cóż, po pierwsze jest świeżo upieczoną rozwódką. Znowu. – Isla
odliczała na palcach. – Po drugie uparła się, żeby tu przyjechać, chociaż
mówiłam, że jadę tu wcześniej, żeby złapać oddech i przygotować się do
pracy na statku. Po trzecie zarezerwowała nam najdroższy hotel w okolicy,
a może nawet w całym Chile. Więc gdyby nie wypatrzyła sobie nowego
męża, byłabym zdziwiona.
- Lepiej niech szuka męża dla siebie, a nie próbuje nas swatać. – Leo
jęknęła, choć w jej tonie nie było urazy.
Obie wiedziały, że niezależnie od swoich wad Marianna jest dla Leo jak
matka, i to lata po rozwodzie z jej ojcem. Także w oczach Isli Marianna
była najbardziej kochającą i wspaniałomyślną matką. Co nie powstrzymało
Isli przed wzniesieniem oczu do nieba.
- Racja, ale nie będę wstrzymywać oddechu.
- Ja też. – Leo przeniosła wzrok na nowożeńców. – Może naprawdę się
kochają.
- Może.
Isla z westchnieniem spojrzała na parę młodych ludzi. Z pewnością
wyglądali na takich, którzy kochają życie.
Tyle że to nie było życie, jakiego pragnęła dla siebie.
- Mam ochotę zajrzeć do paru sklepików, które mijałyśmy po drodze. –
Leo dopiła drinka i odstawiła szklankę. – Pójdziesz ze mną?
Isla zawahała się przez moment.
- Jeśli się nie pogniewasz, wolałabym pójść na spacer plażą. Kiedy
znajdę się na pokładzie, może minąć sporo czasu, zanim znów postawię
stopę na ziemi.
- Rozumiem. – Leo ześliznęła się z wysokiego stołka i zarzuciła na
ramię torebkę. – Widzimy się w hotelu?
- Tak, za jakąś godzinę?
- Za godzinę. – Leo skinęła głową, z gracją wyszła z baru i skierowała
się w stronę pary w podróży poślubnej.
Typowe dla romantycznej Leo. Isla uśmiechnęła się pod nosem. Ona nie
przyjechała tu szukać miłości czy romansu. Przyjechała do pracy, o jakiej
marzyła od dziecka – młodszego lekarza na statku wycieczkowym.
„Klejnot Hestii”.
Może nie była to wspaniała „Królowa Kasjopeja”, flagowy statek linii
rejsowej Port-Star, ale całkiem dobry statek, który pozwoli jej na
wykonywanie ukochanej pracy połączonej z podróżą dookoła świata.
Czy może być coś lepszego?
A jeśli jeszcze pozwoli jej to zapomnieć o upokorzeniu, jakiego doznała
od Bradleya, i uwolni ją od pomysłów matki? Czy to nie bonus?
Dopiła drinka, wstała i uśmiechnęła się. Przeszłość się nie liczy, liczy
się przyszłość. A do czasu, kiedy jej statek wpłynie do portu za dwa dni,
postara się poznać ten region Chile i przekonać się, co ma do zaoferowania.
Nagłe zamieszanie za plecami kazało jej się odwrócić. Przy sąsiednim
barze kłócili się dwaj atletyczni pijani mężczyźni, którzy w bokserskim
ringu wyglądaliby na miejscu. Ludzie chyba też tak uważali, bo trzymali się
na dystans.
Przemykając między stolikami, Isla skierowała się do przejścia między
barami i plażą, oddalając się od awantury. To nie jej sprawa. Szła ze
spuszczoną głową, przyspieszając kroku, aż nagle powietrze przeciął
ogłuszający huk.
Mimowolnie odwróciła się i zobaczyła oficera ze statku, który biegnie,
by ściągnąć jednego z pijanych mężczyzn z drugiego, który padł na ziemię
z hukiem.
Oficer rzucił słowo i gapie zamienili się w zatroskanych obywateli,
którzy otoczyli poszkodowanego i sprawdzali jego stan, podczas gdy oficer
przycisnął wciąż agresywnego drugiego mężczyznę do betonowego słupa.
Oficer był wzrostu awanturnika, a choć nie wydawał się równie
potężny, było jasne, że jest wystarczająco silny i zręczny, by kontrolować
mężczyznę. Spokojnie do niego przemawiał, po czym poprosił dwóch
miejscowych osiłków, aby zabrali mężczyznę gdzieś dalej, by się uspokoił.
Potem wyjął zza pasa krótkofalówkę i przekazał komuś kilka poleceń.
Niesamowicie było obserwować, jak skutecznie zapanował nad
sytuacją, która łatwo mogła eskalować. Serce Isli zabiło mocniej, co
tłumaczyła skokiem adrenaliny wywołanym przez okoliczności. A może ta
sytuacja podkreślała wady wszystkich jej byłych? Brad lubił udawać, że jest
cieszącym się posłuchem samcem alfa, choć w trudnych sytuacjach wolał
wysługiwać się innymi.
A ona potrzebowała tyle czasu, żeby dostrzec prawdę!
Dość! To dlatego znalazła się w Chile i czekała na „Klejnot Hestii”.
Pozycja młodszego lekarza na statku to nowe wyzwanie zawodowe
i zarazem nowy początek.
Zamierzała ruszyć dalej, gdy usłyszała serię krzyków, w tym jeden,
którego nie mogła zignorować.
Lekarz, czy jest tu lekarz? Médico? Es alguien médico?
Zdenerwowana przez moment lustrowała scenę wydarzeń, jakby miała
nadzieję, że ktoś się zgłosi.
Nikogo takiego nie widziała.
- Soy médica – powiedziała i przecisnęła się przez grupkę ludzi.
Z bliska zobaczyła, że mężczyzna, który upadł, przewrócił się na szklany
stolik i leżał na plecach, mając pod sobą odłamki szkła. Spod pleców na
wysokości lędźwi wypływała krew.
Isla wskazała na gapiów.
- Możecie przesunąć stoliki? Mover las mesas?
Przykucnęła obok mężczyzny. Nie miała odwagi uklęknąć, dopóki nie
ktoś nie uprzątnie szkła.
- A wy przynieście szczotkę… un cepillo para – szukała słów – para
barrer los… fragmentos de vidrio.
Poszkodowany nie był wcale nieprzytomny, ale zdecydowanie pijany.
- Witam, może pan powiedzieć, jak pan się nazywa? Cómo se llama?
Jęknął i próbował odsunąć jej rękę. Pewnie ją słyszał, ale treść słów do
niego nie docierała.
- Okej, w porządku. Jestem lekarzem. Soy médica.
Puls miał nieregularny. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, wziąwszy
pod uwagę bójkę, a potem upadek.
- Czy ktoś wezwał karetkę? Ambulancia?
- Sí sí – odpowiedziało kilka osób.
Na szczęście barman zamiótł już podłogę i mogła zająć się pacjentem.
A ponieważ był wysoki i potężny, poruszenie go okazało się trudniejsze, niż
się spodziewała.
- Proszę mi pomóc przewrócić go na brzuch – zwróciła się do tych,
którzy jej słuchali. – Ayudar me… rodar…
- Proszę go zostawić.
Słysząc rozkazujący ton, uniosła głowę i zobaczyła pochylającego się
nad nią mężczyznę. To był oficer ze statku. Już wcześniej miała ciarki na
jego widok.
Przyglądała mu się bacznie, niczego nie pomijając, nawet epoletów na
ramionach. Pierwszy oficer, prawa ręka kapitana.
- Rozumiem, że to jeden z pana ludzi? – wypaliła, zła na siebie. – Może
mi pan powiedzieć, jak się nazywa?
- To członek mojej załogi – burknął przystojniak w mundurze. –
Potrzebuje lekarza.
- Ja jestem lekarzem.
- Naprawdę? – Urwał na moment. – Chciałem powiedzieć, że naszymi
ludźmi zajmują się nasi lekarze.
- Rozumiem, ale ich tu nie ma, prawda? – Isla skupiła teraz uwagę na
pacjencie. – On krwawi, a ja tu jestem, więc sugeruję, żeby pan pomógł mi
go obrócić. I podał mi jego imię. Aha, w jakim języku on mówi?
Wyczuła moment wahania przystojniaka. Już z daleka robił wrażenie,
a z bliska był chyba najbardziej atrakcyjnym mężczyzną, jakiego dotąd
widziała. Nie był klasycznie przystojny, dla mężczyzny to zbyt banalne.
A jednak przykuwał uwagę. Nigdy nie widziała oczu w tak głębokim, jakby
przydymionym odcieniu karmelu, a do tego miał schrypnięty głos. A ciało?
Wolała o tym nie myśleć.
Niestety zdawało się, że jej umysł w tym momencie niczego nie
kontroluje. Jej wzrok – najwyraźniej z własnej woli – przeniósł się na
przykucniętą obok postać.
Mocne uda dotykały jej ud. Mundur przylgnął do wyrzeźbionego ciała
niczym kochanka, podkreślając silne nogi i szerokie ramiona. Nic
dziwnego, że bez problemu pokonał krzepkiego awanturnika.
W ustach jej zaschło, jakby nigdy w życiu nie widziała mężczyzny.
Mówiąc szczerze, nigdy nie widziała takiego mężczyzny. Sądząc
z zachwyconych spojrzeń kobiet w tłumie gapiów, nie była odosobniona
w swojej opinii.
Wróciła spojrzeniem do pacjenta.
- W jakim języku mówi? – zapytała.
- Na imię ma Phillipe. Mówi po angielsku.
- Okej, Phillipe. Jestem Isla. Jestem lekarzem. Chcę ci pomóc.
Obrócimy cię teraz na brzuch, dobrze? – uprzedziła, kiedy przystojniak był
tak blisko niej, że czuła zbyt wiele w zbyt wielu miejscach.
Potem obrócił olbrzyma, jakby ważył tyle co piórko.
Tłum głośno wciągnął powietrze.
W lewym pośladku mężczyzny widniał kawałek szkła, z rany sączyła
się krew. Nie ulegało wątpliwości, że szkło uszkodziło tętnicę pośladkową.
Gdy jej towarzysz sięgnął po krótkofalówkę, wzywając lekarza ze statku,
Isla zdjęła szyfonowy szalik, owinęła nim rękę i zamierzała chwycić
odłamek szkła.
- Co pani robi? – spytał gwałtownie przystojniak.
- Muszę wyjąć szkło.
- Nie wykrwawi się, jak pani to wyjmie? Zrobi mu pani opaskę
uciskową?
- Nie mogę założyć opaski na plecy. – Potrząsnęła głową, ostrożnie
wyciągając szkło.
- Sugeruję, żeby pani niczego nie ruszała – ciągnął tonem, który był
rozkazem – dopóki nie pojawi się lekarz z mojego statku.
Już to słyszała i nie było powodu dręczyć się tym tylko dlatego, że
padło z ust nieznajomego.
- Pański lekarz jakoś się nie spieszy – rzekła obojętnym tonem. –
A pacjent może nie mieć czasu na czekanie.
Widziała, że zastanawiał się, czy wykonać kolejny telefon. W duchu
cieszyła się jego zdenerwowaniem, bo najwyraźniej przywykł do tego, że
wszystko kontroluje.
- Jest nieprzytomny i ma nierówny puls – powiedziała znów. – A jeśli
będzie wymagał resuscytacji? Poza tym lepiej wyjąć szkło natychmiast,
żeby zmniejszyć ryzyko zakażenia czy zapobiec reakcji alergicznej. Muszę
wyjąć obce ciało i oczyścić ranę.
- To nie jest jakiś pacjent. To członek mojej załogi. Poczeka pani.
- Obawiam się, że nie. Może jest pan drugi po Bogu na statku, ale tu
i teraz istnieje pilna potrzeba medycznej interwencji, a ja jestem jedynym
lekarzem. Więc zrobimy to po mojemu.
Naprawdę powiedziała to człowiekowi, który mógłby być jej szefem?
- Nie zrozumiała pani. – Zmierzył ją spojrzeniem.
Słabsza kobieta przestraszyłaby się, słysząc ostrzeżenie w jego głosie.
Po Bradleyu Isla miała dość bycia słabą kobietą.
- Proszę – rzekła, trzymając odłamek i uśmiechając się słodko. –
Wyciągnięte.
Przystojniak zerknął w dół, a ona przysięgłaby, że na ułamek sekundy
pobladł.
- On wciąż krwawi – wychrypiał. – Jak pani to powstrzyma?
- Tak – odparła, szybko oczyszczając ranę i zatykając ją palcem. Jakby
codziennie patrzyła na najprzystojniejszego faceta, jakiego widziała,
z palcem w pupie innego. Co gorsza, była niemal pewna, że na jego twarzy
dojrzała cień rozbawienia. – Widzi pan? I gdzie ten cholerna karetka?
Nikhil Dara słuchał lekarki – chyba miała na imię Isla – która
przekazywała pacjenta ratownikom. Pragnął skupić się na tym, jak
skutecznie wykonała swoją pracę, a nie na tym, że jest wyjątkowo
atrakcyjna. Okazało się to trudne.
Słynął z determinacji, a także z tego, że jest wymagający i precyzyjny.
Mógłby wymienić jeszcze kilka uprzejmych określeń używanych przez
załogę, zwłaszcza gdy byli wyczerpani, a on kazał im po raz kolejny
przerabiać jakiś scenariusz, by mieć pewność, że wszystko jest jak należy.
Teraz po raz pierwszy, odkąd pamiętał, walczył z sobą, by skoncentrować
się na zadaniu i nie zerkać na lekarkę.
Jakby życie na morzu pozbawiło go towarzystwa kobiet, a on był tego
spragniony, podczas gdy na statku wycieczkowym kobiet nie brakowało,
w załodze i wśród pasażerów, które na dodatek oferowały mu się na
srebrnej tacy. Nigdy z tego nie korzystał.
A jeśli był akurat na lądzie, nigdy nie spotykał się z kobietą, którą
miałby znów zobaczyć. Tym też się szczycił. Irytowało go, że walczy
z własnym ciałem, by trzymać się z daleka od lekarki. Poinstruował
młodszego oficera, który właśnie się pojawił, by towarzyszył pacjentowi,
a później informował go, co dzieje się w szpitalu.
Pomógł ratownikom zamknąć drzwi i patrzył, jak karetka odjeżdża.
W końcu przeniósł wzrok na lekarkę.
- Dziękuję za pomoc. Philippe miał szczęście.
- Nie ma sprawy. – Wzruszyła ramionami, wyciągnęła telefon i czytając
wiadomości, zmarszczyła czoło.
Nie miał żadnego powodu zastanawiać się, co ją zirytowało ani
dlaczego zwrócił uwagę na to, że jej niebieskie oczy zrobiły się
srebrnoszare, gdy kiwnęła mu głową i ruszyła przed siebie. Złotobrązowe
włosy zebrane w koński ogon muskały jej ramiona.
To idiotyczne, pomyślał, kręcąc głową, jakby mógł pozbyć się ucisku,
który od dwóch dni powodował pulsujący ból głowy. Żadne tabletki mu nie
pomagały.
Nie był sobą. Nie był sobą od chwili, gdy otrzymał urodzinową kartkę
od Daksza.
Daksz. Brat, który nie odzywał się do niego przez dwadzieścia lat,
a teraz ni stąd, ni zowąd chciał się z nim spotkać. Właśnie tu, w Chile.
Nie miał pojęcia, jak Daksz go odnalazł. Co gorsza, człowiek, który był
jego bratem tylko z nazwiska, obudził stare demony, które powinny zostać
pogrzebane. I to jak najgłębiej. A jeszcze lepiej powinny spłonąć w jakimś
piekle w samym środku Ziemi. Cicho przeklął. Nic dziwnego, że ból głowy
nie ustaje. Nic dziwnego, że ta obca kobieta wytrąciła go z równowagi.
Gdyby był sobą, potraktowałby to jako zwyczajny pociąg seksualny
i szybko o tym zapomniał.
Zdał sobie sprawę, że jeszcze kilka kroków i kobieta zniknie. Nie
rozumiał tego, ale nie chciał, by odeszła.
- Chwileczkę! – zawołał.
Zatrzymała się i powoli się odwróciła, jakby nie miała na to ochoty, ale
czuła się do tego zmuszona.
- Proszę pozwolić, że postawię pani drinka.
Patrzyła na niego bez mrugnięcia.
- Nie – odparła w końcu.
- Czemu? – Z uśmiechem patrzył, jak spuściła wzrok na jego wargi,
a potem się zaczerwieniła.
Jakby jej myśli nie były do końca właściwe.
- Nie wiem nawet, jak pan się nazywa – mruknęła, po czym zacisnęła
powieki.
- Nikhil. A pani ma na imię Isla.
Wydawała się zdziwiona, a on wzruszył ramionami.
- Podała pani pacjentowi swoje imię, chociaż był nieprzytomny.
- Racja. – Kiwnęła głową. – Cóż, w zasadzie do końca nie wiemy, ile
człowiek słyszy nawet w takiej sytuacji.
- Podobno – odrzekł.
Ten temat od dawna go interesował, jednak teraz nie znajdował nic
mniej frapującego.
- Skoro już dokonaliśmy prezentacji, co z tym drinkiem?
- Ja… – Zrobiła pełną żalu minę i zamilkła.
- Chcę pani podziękować.
Czemu tak naciska? Powinien wrócić na statek i przygotować się na
wieczór na lądzie, który nie zdarzał mu się często. Zamiast tego usłyszał
własne słowa:
- Firma poprosi panią o raport. Pomogę pani go wypełnić. – Mówił
prawdę, choć zapraszając ją, nie to przede wszystkim miał na myśli.
- W porządku, mogę przygotować dla was raport.
W tonie swojego głosu Nikhil znajdował coś, czego nie potrafił nazwać.
Całe lata doskonalił sztukę samokontroli, a tej kobiecie udało się zbić go
z tropu jak nikomu. To pewnie wina tej przeklętej kartki od brata. Jeśli
można nazwać bratem człowieka, który nie kontaktował się z nim przez
dwie dekady.
- Formularze są dość zawiłe – ostrzegł, odsuwając na bok niechciane
myśli.
- Nie boję się formularzy. – Na jej wargach igrał cień uśmiechu.
Nikhila przeszył dreszcz. To było coś więcej niż zainteresowanie ładną
kobietą.
- Ach tak?
- Tak. – Kiwnęła głową. – Może nie jestem jednym z lekarzy na pana
statku, ale jestem nowym lekarzem Port-Star Cruise.
- Może pani to powtórzyć?
Zaśmiała się, a jej twarz rozświetliła się zachwycająco. Nagle pomyślał,
że chce dłużej patrzeć na ten uśmiech. Jakby wziął dawkę narkotyku i teraz
potrzebował kolejnej.
- Pracuje pani dla Port-Star?
- Tak. „Klejnot Hestii” ma tu przypłynąć za dwa dni, to będzie moje
pierwsze zadanie.
- Czyli nowa praca? Tym bardziej ma pani co świętować. W takim razie
kolacja, przyjdę po panią wpół do ósmej. Gdzie się pani zatrzymała?
- A jeśli mam chłopaka? – spytała, ale widział, że to raczej ciekawość
niż odmowa.
- Nie ma pani – odparł. – Ma pani na palcu ślad po pierścionku, który
przestała pani nosić. Sądząc z szerokości powiedziałbym, że to był
pierścionek zaręczynowy, nie obrączka. Czyli angaż na „Hestii” będzie dla
pani nowym początkiem.
Jeśli go zaniepokoiło, że w tak krótkim czasie tyle w niej dostrzegł,
postanowił to ignorować.
- Dobrze – odparła po nieskończenie długim czasie. – Nie mam
chłopaka, ale są tu ze mną przyjaciółki. Nie mogę ich porzucić.
- Już je pani porzuciła – zauważył. – Albo one panią. Najwyraźniej nie
jesteście od siebie zależne. Jutro jest wasz ostatni wspólny wieczór, pewnie
pożegnalna kolacja, więc dziś może się pani spotkać ze mną.
Otworzyła i zamknęła usta. Kusiło ją, by się zgodzić, widział to i go to
podniecało.
- Poza tym dziś są moje urodziny. Pozwoli pani, żebym sam świętował?
Czemu jej o tym mówi? Nigdy nikomu nie mówił, kiedy obchodzi
urodziny. Mówiąc szczerze, nie miał pojęcia, czemu to ukrywał i czemu ten
sekret stał się taki ważny. Czemu nikt na pokładzie tego nie wiedział. Może
dlatego, że na tej ograniczonej przestrzeni wszyscy wiedzieli wszystko
o wszystkich, a to była jedna z tych rzeczy, którą mógł zachować dla siebie.
Więc nie wiedział nikt poza kapitanem i działem personalnym.
A tu ni stąd, ni zowąd oznajmił to najnowszemu pracownikowi Port-
Star. Teraz powinien się odwrócić i odejść, a tymczasem usłyszał, jak
mówi:
- Więc który to hotel, Islo?
Jej niebieskozielone oczy zabłysły.
- Okej – powiedziała, wymieniając nazwę hotelu.
Uniósł brwi. To był słynny hotel dla sławnych i bogatych. Przeciętnego
oficera, nawet lekarza, nie było stać na to, by się tam zatrzymać, a ostatnia
rzecz, jakiej pragnął, to bratać się z bogaczami.
To raczej naturalne środowisko Daksza, nie jego.
- Pożegnalny prezent od przyjaciółek – powiedziała, jakby czytała mu
w myślach. Choć czuł, że coś przed nim ukrywa. – Pomyślałyśmy, że
zaszalejemy.
Rozumiał to. Czy nie robił tego samego, gdy z rocznym wyprzedzeniem
rezerwował stolik w chilijskiej sławnej na cały świat restauracji Te Tinka?
Tylko dla siebie.
- Aha. Więc dziś wieczór puszczą panią?
Czemu tak się upierał przy towarzystwie lekarki? Pewnie w ten sposób
chce uniknąć spotkania z Dakszem.
- Ja… one… chyba tak – zaryzykowała po chwili. – Oczywiście to nie
będzie randka.
- Oczywiście, że nie – potwierdził. – To co, pani doktor? Może być
wpół do ósmej. W holu?
Potem odwrócił się i odszedł.
ROZDZIAŁ DRUGI
Nie miała pojęcia, co w nią wstąpiło, że zgodziła się na tę kolację.
Mogła udawać, że zrobiła to pod wpływem esemesa od matki, którego
otrzymała. Oddalając się od Nikhila, miała przed oczami jej słowa
domagające się informacji, co się z nią dzieje. Co więcej, dosłownie
słyszała ekscytację w każdym słowie, gdy Marianna chwaliła się, że
znalazła dla niej kolejnego idealnego mężczyznę, którego powinna poznać.
Islą wstrząsnął dreszcz. Ostatnia rzecz, jakiej chciała, to randka
w ciemno czy w ogóle jakaś randka. Dlatego rozum podpowiadał jej, by
odmówiła Nikhilowi, choć ją zafascynował.
Tymczasem zamiast odmówić, posłuchała drugiego głosu w głowie,
diabła, który szeptał, że najlepszym sposobem uniknięcia randki w ciemno
jest powiedzenie matce, że jest już umówiona, i to z pierwszym oficerem.
To było logiczne rozwiązanie. Gdzieś w głębi ducha Isla podejrzewała
jednak, że jej motywy nie są tak logiczne. Gdyby była z sobą szczera,
uznałaby raczej, że mają więcej wspólnego z tym, jak Nikhil budził do
życia jej ciało.
Samym tylko spojrzeniem. Między nią a tym obcym w końcu
mężczyzną było więcej chemii niż łączyło ją z Bradem. Czy to nie smutna
konstatacja?
Stała teraz przed lustrem, usiłując zdusić niechciane podniecenie
i krytycznie oceniała kolejny strój, jak nastolatka, jaką nigdy nie była.
Mogłaby poradzić się Leo, ale była przyrodnia siostra jeszcze nie wróciła
do hotelu.
Przyglądając się znów swojemu odbiciu w lustrze, westchnęła. Nigdy
nie poświęcała tyle czasu wyborowi stroju. Jej pokój nigdy nie wyglądał,
jakby wyrzuciła zawartość szafy na łóżko. Zostawiała to innym
dziewczynom. Podobnie jak szminkę kupioną ledwie dwie godziny
wcześniej w hotelowym butiku.
To idiotyczne. Co innego korzystać z okazji, by uniknąć zaaranżowanej
przez matkę randki w ciemno, a co innego mizdrzyć się przed lustrem,
jakby kolacja z Nikhilem była prawdziwą randką.
Weszła do łazienki, starła szminkę i wyrzuciła ją do kosza, po czym
wróciła do sypialni. Powiesiła ubrania na wieszakach i schowała je do
szafy, jakby w ten sposób mogła przywrócić porządek w świecie, w którym
zapanował chaos.
Ręce lekko jej drżały i wciąż zerkała na zegar, mając wrażenie, że
wskazówki stoją w miejscu.
W końcu w pokoju zapanował ład. Tak jak lubiła. Znów spojrzała na
zegar. Minęło pięć minut.
Zachowywała się jak nastolatka czekająca na pierwszą w życiu randkę.
Nie zachowywała się tak, kiedy miała naście lat. Sięgnęła po torebkę,
schowała do niej kartę magnetyczną, wyszła z pokoju i ruszyła do wind.
To tylko mężczyzna jak każdy inny, przypomniała sobie. Jeśli jej
zdradziecki umysł ma problem z przyswojeniem tego prostego faktu,
półgodzinny spacer powinien oczyścić głowę i przywrócić w niej porządek.
Zatrzymując się na parterze, winda lekko się zakołysała, a kiedy drzwi
otworzyły się ze świstem, jej uszy wypełniły dźwięki argentyńskiego tanga
i rozmów.
To było dużo lepsze niż cisza w jej pokoju. Stukot obcasów na
marmurowej posadzce dodał jej pewności siebie. Gdy podniosła wzrok,
spotkała się spojrzeniem z Nikhilem, który siedział w fotelu ledwie
piętnaście metrów od niej. Opierał nogę na nodze, trzymając w rękach
gazetę dużego formatu, a przy tym wyglądał na bardziej niedostępnego
i tajemniczego niż parę godzin wcześniej. Poczuła się, jakby dostała
gorączki.
Zaraz potem wstał, a ona poczuła ucisk w piersi, jakby zabrakło jej
powietrza. Jego ciało, które w mundurze wyglądało na wyrzeźbione,
w garniturze było jeszcze bardziej niebezpieczne. Na moment zakręciło jej
się w głowie, jakby wypiła za dużo drinków.
To nie jest randka, powtórzyła. To tylko kolacja, by uniknąć załatwionej
przez matkę randki w ciemno.
Nie była pewna, czy rozum jej słucha. Nikhil wyglądał oszałamiająco,
nie była w stanie oderwać od niego oczu. Kiedy ruszył jej na spotkanie,
cudem nie wyciągnęła do niego rąk, chociaż nie była przekonana, czy
chciała go zatrzymać, czy przyciągnąć bliżej.
- Jest pan wcześniej – wyszeptała.
- Tak jak pani – zauważył. – Miła niespodzianka.
W każdym innym przypadku miałaby na końcu języka ripostę na temat
seksizmu, zwłaszcza że jej zdaniem celowo ją prowokował, ale wtedy
stanął tuż obok i położył rękę na jej plecach. Ten niespodziewany kontakt
głęboko nią poruszył. Miała wrażenie, że parzy jej skórę.
- Wygląda pani zachwycająco, miła pani doktor.
- Chyba nie podoba mi się, jak pan tak do mnie mówi – skłamała, bo
coś jej mówiło, że nie powinno jej się podobać.
Machnął ręką.
- Przepraszam. Wygląda pani bardzo ładnie, Islo.
Pomyślała, że pierwszy komplement bardziej jej się podobał, brzmiał
bardziej spontanicznie. Podobało jej się też, że potrafiła wytrącić
z równowagi człowieka, który przywykł do panowania nad sobą.
- Dziękuję. – Kiedy delikatnie pchnął ją w stronę drzwi, poczuła
dreszcz. – Ale to nie jest randka.
Nie była pewna, czy kieruje to przypomnienie do niego, czy do siebie.
Tak czy owak poczuła cień rozczarowania, gdy bez wahania kiwnął głową.
- Oczywiście.
Działał na nią jak narkotyk. Nie powinna była przyjmować zaproszenia
na kolację. Wpadła niemal w euforię, że już za późno się wycofać…
Nie powinien jej dotykać, to był błąd. Zdał sobie z tego sprawę
w chwili, gdy jego palce zetknęły się z jej skórą. Kolejny błąd. Pierwszym
było zaproszenie na kolację. A wszystko z powodu głupiej urodzinowej
kartki od człowieka, na którego niegdyś patrzył z podziwem, widząc w nim
bohatera.
Kiedyś, gdy był jeszcze naiwny, pomyślał ze złością, zanim Daksz go
zdradził. To dlatego był tak zdenerwowany, że zaprosił tę obcą kobietę, by
dołączyła do jego corocznej pielgrzymki do Te Tinca.
Nie wspominając o erotycznym zainteresowaniu, jakie w nim budziła.
Gdy usłyszał kroki na posadzce, podniósł wzrok i ujrzał, jak szła pewnym
krokiem w szpilkach, które podkreślały jej zgrabne łydki.
Zanim tu przyszedł, krążył po kabinie jak zwierzę w klatce, nie był
w stanie tam wysiedzieć, więc wcześniej trafił do hotelu, wciąż usiłując
zdusić emocje, które w nim buzowały.
Boczne uliczki prowadzące do restauracji były puste i ciche, więc stukot
jej obcasów rozbrzmiewał tu donośniej. Głowa go rozbolała od wygaszania
niedozwolonych obrazów, które się w niej pojawiały. Było jakoś zbyt
intymnie, jakby ten ciepły wieczór należał tylko do nich.
Nie miał ochoty na kolację ani na rozmowę. Pragnął jedynie pocałunku,
pragnął zaspokoić pożądanie, które w nim obudziła. Miał wrażenie, że
palce go swędzą, by jej dotknąć. To było głębokie, niedające się wyjaśnić
doznanie, którego nigdy nie doświadczył.
Zacisnął zęby i ponaglił Islę. Pożądanie, bezbrzeżne i głębokie jak
ocean, ściskało go jak kleszcze. Fale coraz bardziej go zalewały, spychając
głębiej pod powierzchnię. Tonął i w żaden sposób nie mógł się uratować.
Co gorsza, wcale tego nie chciał.
- Na pewno się pani ucieszy, słysząc, że Philippe ma się dobrze –
wycedził przez zęby.
Jakby banalna rozmowa mogła zmniejszyć falę pożądania. Jakby była
punkcikiem światła, w stronę którego płynął po ratunek.
- O, to świetnie. – Jej głos był głuchy, jakby ona też usiłowała wypłynąć
na powierzchnię.
- W dużym stopniu dzięki pani.
I znów otoczyła ich cisza.
- A co z waszym lekarzem? Pewnie już pan wie, czemu nie pojawił się
na brzegu.
Oboje udawali, że w jej głosie nie ma desperacji. Że podobnie jak on
nie próbuje wypełnić ciszy, by chwilowo powstrzymać pożądanie, które
ogarniało ich oboje.
- Zapalenie wyrostka – odrzekł ponuro. – Nie będzie go dwa tygodnie,
jutro ma przylecieć nowy lekarz.
- Co załoga na to, że w środku rejsu będą mieli nowego medyka? –
spytała nagle.
I wbrew oczekiwaniom zdawało się, że napięcie minimalnie opadło.
Nikhil wzruszył ramionami, choć na niego nie patrzyła.
- Zależy od lekarza. Na szczęście znam tego gościa, który do nas leci.
Już z nim pracowałem, zanim dołączyłem do załogi „Królowej Kasjopei”.
- Racja – stwierdziła obojętnie. – To ułatwia sprawę.
- Niepokoi się pani, jak panią przyjmą na „Klejnocie Hestii”?
Zrobiła smutną minę, a on powiedział sobie, że fakt, iż tak łatwo czyta
w jej myślach, nic nie znaczy. To umiejętność, którą nabył przez lata bycia
oficerem i czytania w myślach kolegów. Albo w dzieciństwie, gdy
zgadywał, w jakim humorze jest ojciec.
- Będzie dobrze. „Kasjopeja” wypływa często na wiele miesięcy, wielu
członków załogi pracuje razem od lat. „Klejnot” ma krótsze rejsy, częściej
dochodzi do zmian w załodze. To dobry statek, i droga do awansu na lepsze
linie, więc są przyzwyczajeni do nowych twarzy.
- Tak pan sądzi?
- Proszę się zachowywać tak jak dziś z Philippem i będą bardzo
zadowoleni.
- Co za ulga. – Odetchnęła i w ten oto sposób napięcie znów ciut
zelżało.
Może ta kolacja nie będzie taka straszna.
Nikhil zatrzymał Islę przed nijakimi drzwiami. Nikt by nie pomyślał, że
prowadzą do restauracji kierowanej przez szefa kuchni światowej sławy.
Nikhil starał się nie myśleć, że Isla jest jedyną osobą, którą tu
przyprowadził.
To nic nie znaczy, mówił sobie, otwierając drzwi. Zaczekał, aż wejdzie
pierwsza. Jeśli w to wierzył, cóż… miał większy problem, niż mu się
wydawało.
- Nikhil! – zawołał jakiś mężczyzna, gdy weszli.
Ruszył przez zatłoczoną salę, by przywitać Nikhila niedźwiedzim
uściskiem, poklepując go po plecach. Mówił z tak wyraźnym akcentem, że
Isla rozumiała niewiele z wypowiadanych przez niego słów.
- Dobrze cię znów widzieć, przyjacielu.
- Cieszę się, że tu jestem – odparł Nikhil po hiszpańsku, nieco bardziej
zrozumiale, choć wciąż z chilijskim slangiem, więc z trudem nadążała za
ich rozmową.
Potem nagle mâitre odwrócił się do niej z zaskakująco oceniającym
spojrzeniem.
- Przyprowadziłeś towarzyszkę, Nikhil?
- Islo, to jest Hernandez. Hernadez, to jest Isla… Koleżanka.
- Encantada de conocerte.
- Encantado. – Ujął jej dłoń i pocałował ją, a Isla dojrzała wymianę
spojrzeń między mężczyznami. – Chodźcie, posadzę was tu, najlepszy
stolik.
Kiedy szła za Hernandezem, zbyt świadoma kroczącego za nią Nikhila,
przyglądała się gościom przy stolikach. Potem, kiedy zajrzała przez otwarte
drzwi do kuchni, powiedziała zdumiona:
- To szef kuchni Miguel.
- We własnej osobie – potwierdził Nikhil ze swobodą.
- Słyszałam, że stolik w jego restauracji trzeba zamawiać wiele
miesięcy naprzód.
Nikhil patrzył na nią przez moment, po czym rzekł:
- Sześć miesięcy, zgadza się. Przychodzę tu od siedmiu lat, ilekroć
jestem w porcie. Więc może dwa albo trzy razy do roku.
- Kapitan za każdym razem pozwala panu zejść na ląd?
- Z początku, kiedy byłem młodszym oficerem, to była jedyna okazja,
kiedy prosiłem o pozwolenie.
- Potem został pan pierwszym i mógł pan wybierać, kiedy chce pan
zejść.
W jej tonie było coś, co kazało mu się zatrzymać. Jakby sądziła, że
ludzie są egoistami.
- To prawda, teraz mogę decydować, ale nadal staram się zachowywać
fair.
Jak to o niej świadczy, że mu uwierzyła?
- To miejsce musi robić wrażenie na kobietach, z którymi się pan
umawia na randki.
- Zdawało mi się, że nie jesteśmy na randce.
Zaczerwieniła się, co dodało jej uroku.
- Oczywiście, że nie jesteśmy. Miałam na myśli…
- Proszę się zrelaksować. – Uśmiechnął się. – Jest pani pierwszą
kobietą, którą tu przyprowadziłem.
Zmrużyła oczy, przenosząc wzrok, a potem wróciła do niego
spojrzeniem.
- Naprawdę? Oczekuje pan, że w to uwierzę?
- Niczego nie oczekuję. Spytała pani, więc odpowiedziałem. Nikogo tu
nie przyprowadzałem poza kapitanem, którego wziąłem tu raz, rok temu.
Ugryzł się w język, ale było już za późno. Słowa padły, a sądząc z miny
Isli, i tak mu nie uwierzyła. No i dobrze.
Nie miał pojęcia, co takiego miała w sobie ta kobieta, że tak go
przyciągała. Była zagadką, a nie znosił zagadek.
Nie, właściwie lubił zagadki, nie znosił tych, których nie potrafił
rozwiązać. Rozwikłanie łamigłówki, jaką była doktor Isla, zajmowało zbyt
dużo czasu.
Im szybciej ją rozwikła, tym szybciej będzie mógł wrócić do swojego
normalnego życia.
ROZDZIAŁ TRZECI
Chciała mu pokazać, że nie wierzy, że jest pierwszą kobietą, którą tu
przyprowadził. A właściwie że kompletnie jej nie obchodzi, czy jakąś tu
zapraszał.
Problem w tym, że ją to obchodziło. Chyba za bardzo.
Wróciła myślą do zdumionej twarzy Hernandeza, gdy zobaczył, że
Nikhil przyprowadził gościa. Spojrzenia wymienione między mężczyznami
potwierdzały zapewnienie Nikhila, więc poczuła się wyjątkowa.
Podobnie czuła się przy Bradleyu.
Udawał, że jest mu droga, że jej pieniądze, stosunki, pozycja społeczna
nie mają dla niego znaczenia. Zastanowiła się, czy Nikhil jest tak szczery,
na jakiego wygląda, czy też może należy do mężczyzn, którzy świetnie
udają. Zirytowana potrząsnęła głową. Dlaczego wszystko wciąż prowadzi
do Bradleya? Wiele miesięcy po rozstaniu nadal pozwalała, by dominował
jej myśli.
Przecież był już przeszłością.
- Mówiła pani, że „Hestia” będzie pani pierwszym statkiem
wycieczkowym?
Zamrugała i podniosła wzrok, uprzytomniając sobie, że długo milczeli.
Nie wiedząc kiedy dokończyła swoje danie.
- Jestem lekarzem od dziesięciu lat, ale po raz pierwszy będę pracować
na statku wycieczkowym – odparła.
- Dziesięć lat? – Nie wyglądał na przekonanego. – To teraz lekarki robią
dyplomy jako nastolatki?
- Mam trzydzieści dwa lata – odparła spokojnie.
Stawiała czoło bardziej obraźliwym słowom. Te nie powinny boleć
tylko dlatego, że padły z ust tego mężczyzny.
- Nie wiedziałem. – Wyraz jego twarzy uległ zmianie. – Musiała pani
ciężko pracować, żeby zrobić dyplom w tak młodym wieku.
To prawda, ciężko pracowała, także dlatego, że ludzie w nią nie
wierzyli. Z powodu wieku i z powodu tego, kim był jej ówczesny ojczym.
Choć Stephen Claybourne był jednym z najlepszych ojczymów, jakich
znała i zachęcał ją, by spełniła marzenie o zostaniu lekarzem, jego dobroć
i wsparcie nie zastąpiły ciężkiej pracy.
- Zawsze chciałam być lekarką. – Wzruszyła ramionami. – Już
w dzieciństwie, kiedy inne dzieci chciały zostać księżniczkami albo
piratami.
- To w żaden sposób nie ułatwia pracy.
- To prawda – przyznała. – Ale to znaczy, że warto ciężko pracować.
Nie zostaje się pierwszym oficerem na takim statku jak „Kasjopeja”, jeśli
nie jest się oddanym pracy.
- Nigdy o tym nie marzyłem.
Spojrzała na niego uważnie. Nie wiedziała, które z nich było bardziej
zdumione tą rewelacją.
- Nie?
Długą chwilę milczał.
- Tam, skąd pochodzę, nie ma wiele możliwości. Praca ma morzu jest
jedną z nich. Więc postanowiłem, że jeśli się na to zdecyduję, nie skończę
gdzieś na dole, w śmierdzących czeluściach statku.
- Wobec tego pana osiągnięcia robią tym większe wrażenie.
Nie mogła pozbyć się poczucia, że Nikhil nie jest zwykle tak otwarty.
No ale znów skąd mogła to wiedzieć? Bradley był strasznym kłamcą, a jej
jakoś nie przyszło do głowy, by kwestionować jego słowa. Ponieważ
wierzyła – wbrew wszystkiemu, czego nauczyły ją wynegocjowane
małżeństwa matki – że prawdziwa miłość istnieje.
Nikhil może po prostu dobrze udawać, że odkrywa przed kobietą
nieznaną dotąd twarz.
Ona nie była taka głupia. Już raz dała się nabrać. Więc co tu robisz? –
spytał głos w jej głowie.
- Rodzice na pewno są z pana dumni.
- Oboje nie żyją.
Przypadkowy obserwator uznałby to stwierdzenie za rzeczowe
i spokojne. Isli zdawało się, że dojrzała w jego oczach smętny ponury
błysk. Kiedy znikł, zastanowiła się, czy sobie tego nie wymyśliła.
- Och… – szukała słów – przykro mi.
- To było dawno temu.
Wzruszył ramionami, a ona nie wiedziała, czy to lepiej czy gorzej. Ale
właśnie w tym momencie Hernandez przyniósł kolejne danie. Wyglądało to
na tak precyzyjną robotę, że bardziej pasowałoby do galerii sztuki, ale gdy
je spróbowała, eksplodowało w jej ustach najdoskonalszym smakiem, jaki
znała.
- Robi wrażenie, prawda? – spytał Nikhil.
- Wspaniałe – odparła z zachwytem. – Zawsze pan to zamawia? Wobec
tego rozumiem, czemu pan tu wraca.
- Nie, zawsze dostaję do spróbowania coś innego i za każdym razem
myślę, że nic nie może być lepsze.
Przez parę minut degustowali i wychwalali zalety dania. Isla nie
wiedziała, kiedy resztki jej niepokoju się ulotniły.
- Więc „Hestia” to będzie pani nowy początek?
Pochylił głowę, a ona znów sobie przypomniała ślad po pierścionku,
który ją zdradził. Przywołała na twarz uśmiech.
- Tak, to dobry krok, jeśli chodzi o karierę zawodową. To dla mnie
szansa, żeby skupić się na pracy, bo nic nie będzie mnie rozpraszać.
Wybuchnął śmiechem, niskim i głębokim.
- Nie mówi pani poważnie?
- Mówię. – Zmarszczyła czoło. – Co w tym złego?
- Będzie pani na statku wycieczkowym. – Zaśmiał się znów, a ona
żałowała, że nie może schować tego śmiechu do butelki i zabrać z sobą.
- Wiem, że to statek wycieczkowy, a ja jestem lekarzem.
- Jest pani atrakcyjną lekarką, a na dodatek wolną. Chyba wie pani, że
statki wycieczkowe słyną z romansów. Wśród załogi, a także pasażerów.
To szalone, jak jego słowa natychmiast pobudziły jej wyobraźnię i jak
zobaczyła go w roli kochanka.
- Mówił pan chyba, że nie bierze w tym udziału. – Starała się mówić
obojętnym tonem.
- Słowem nie wspomniałem o moim życiu prywatnym na pokładzie. –
Uniósł brwi, dając odczuć, że potrafi odczytać jej niegrzeczne myśli. –
Powiedziałem tylko, że nie przyprowadziłem żadnej kobiety na randkę do
tej restauracji.
Jej policzki zapłonęły.
- Aha.
- Ale, jeśli to ma jakieś znaczenie, nie biorę w tym udziału. Staram się
oddzielać życie prywatne od zawodowego.
Właśnie takie słowa pragnęła usłyszeć.
- Ja też zamierzam tak robić.
Po raz kolejny się zaśmiał.
- Różnica między nami polega na tym, że ślad po pierścionku na palcu
od razu wywoła spekulacje.
- Cóż, nie będę odpowiadać na pytania.
- Będzie pani musiała. Nie odpuszczą pani, to zbyt pikantna historia.
Nowa lekarka ze złamanym sercem.
- Nie chcę być tematem plotek. Nie mam złamanego serca.
- Naprawdę? – W jego głosie była ciekawość. – Pani zaręczyny zostały
zerwane i ląduje pani jako lekarka na statku wycieczkowym. Jakby pani
uciekała.
- Nie uciekam – oburzyła się.
- Rzeczywiście? – spytał, a potem uniósł ramiona. – Cóż, statek to
dziwne miejsce. Ktoś mógłby powiedzieć, że jesteśmy zintegrowani jak
społeczność miasteczka, inni powiedzą, że jesteśmy od siebie zależni
i przebywamy z sobą na okrągło. Tak czy owak, tam nie ma sekretów,
ludzie wiedzą o sobie wszystko i wściubiają nos w cudze sprawy.
- To znaczy?
- Już widzę życzliwych kolegów, którzy panią umawiają z każdym po
kolei, żeby zapomniała pani o złamanym sercu.
- Powiedziałam panu…
- Że nie ma pani złamanego serca. Słyszałem, ale nie wyobrażam sobie,
żeby ich to powstrzymało.
- Boże, zupełnie jak moja matka. – Przewróciła oczami. – Ona też ma
dobre intencje. Wciąż życzy mi romansu. Zorganizowała mi dziś randkę
w ciemno. Gdybym jej nie powiedziała, że mam randkę z pierwszym
oficerem…
Jeśli był zaskoczony, że wspomniała o matce, choć tego popołudnia
twierdziła, że jest tu z przyjaciółkami, nie okazał tego.
- Więc umówiła się pani ze mną dlatego, żeby uciec przed randką
w ciemno? Pochlebia mi pani. Co prawda zdawało mi się, że nasze
spotkanie to nie jest randka.
- Bo nie jest. – Czemu wciąż to powtarza?
- Szkoda. – Na jego wargach pojawił się szelmowski uśmiech. – Chyba
by mi nie przeszkadzało, gdyby mnie pani wykorzystała, żeby zapomnieć
o tym… kimś.
W tym momencie jej chyba też by to nie przeszkadzało.
- W każdym razie… – próbowała zmienić temat, ale akurat pojawił się
Hernandez z kolejnym daniem. – No no, pachnie niesamowicie.
- Prawda? Musi pani wiedzieć, że szef Miguel lubi oszukiwać nasze
zmysły. Więc niezależnie od tego, czego pani się spodziewa, proszę być
gotową na zaskoczenie.
Powoli kiwając głową, nabrała niewielką porcję na widelec i uniosła go
do ust.
- Fantastyczne. On jest niesamowity!
- Zgadza się. I wciąż wymyśla coś nowego.
- Pewnie będę musiała tu wrócić, żeby się przekonać. – Uśmiechnęła
się. – To znaczy sama. Nie chciałam…
- Spokojnie, rozumiem – wtrącił Nikhil. – Domyślam się, że mama
wolałaby, żeby pani założyła prywatną praktykę, a nie podróżowała dokoła
świata statkiem wycieczkowym?
- Moja mama wolałaby, żebym nie była lekarką – przyznała bez
namysłu, a Nikhil ściągnął brwi.
- Aż tak? Nie jest z pani dumna?
Czy jej się wydawało, czy usłyszała w jego głosie nutę…?
- Przepraszam, to nie było fair. – Zmarszczyła nos. – Mama jest zawsze
dumna, chociaż nie rozumie, dlaczego to jest moje marzenie.
- Czemu?
Nie prowadziła takich rozmów z nieznajomymi. Nikhil nie naciskał,
czekał, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Bardzo różnił się od
Bradleya, którego w restauracji zawsze bardziej interesowało, kogo może
zobaczyć albo kto jego zobaczy.
Nikhil skupiał uwagę na niej, jakby liczyło się tylko to, co ona ma do
powiedzenia. O mały włos nie wyjawiła mu tego, co rzadko mówiła
komukolwiek. Opanowała się w ostatniej chwili i ułożyła sobie w głowie,
co może mu powiedzieć.
- Moja mama nie dostrzega atrakcyjności pracy z chorymi ludźmi.
Wyznaje filozofię, według której więcej pomoże innym, dobrze wychodząc
za mąż, organizując imprezy charytatywne i zbierając miliony, które potem
przekazuje szpitalom i różnym organizacjom.
- A pani ojciec?
- Zmarł, kiedy miałam dwa lata. Mam jego zdjęcia, ale go nie
pamiętam. Ale miałam ojczyma chirurga. – Nie musi mu mówić, że miała
już pięciu ojczymów. – On mnie zachęcił, żebym spełniła swoje marzenie.
- Był dobry? – spytał Nikhil zbyt ostro i zbyt szybko.
Czy miał własne mniej szczęśliwe doświadczenia z ojczymem? Albo
macochą? – pomyślała.
- Bardzo dobry. Miałam szczęście. – Uśmiechnęła się łagodnie.
Żaden z jej ojczymów nie był złym człowiekiem, inaczej matka by ich
nie poślubiła. Ale Stefan był jak ojciec, którego nie znała.
- Miał nawet córkę, Leonorę, prawie moją rówieśnicę. Leo nie chciała
iść na medycynę, chciała zostać artystką, malowała piękne obrazy, a on ją
dopingował. Żadnej z nas nie faworyzował. Traktował nas jak córki.
- Mówi pani o tym w czasie przeszłym – zauważył.
- Tak, bo tamto małżeństwo matki, która traktuje związek jak układ
biznesowy, zakończyło się, jak miałam dziewiętnaście lat, chociaż Stefan
odwiedzał mnie w szpitalu podczas moich pierwszych dyżurów. Z Leo
wciąż jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Każda z nas jest dla tej drugiej
siostrą, której nie ma.
- To brzmi bardzo… cywilizowanie – skomentował.
Zaśmiała się cicho.
- Dobre maniery to mantra mojej matki. A pan ma rodzeństwo?
Trochę za długo zastanawiał się nad odpowiedzią, a gdy się odezwał,
uznała jego słowa za wyjątkowo osobiste.
- Brata. Ale straciłem go dawno temu.
- Przykro mi – powiedziała szczerze. Nie chciała nawet myśleć, że
mogłaby stracić Leo. – Na pewno pan za nim tęskni.
- Niekoniecznie – odparł.
Choć starał się powiedzieć to zwyczajnie, nie mogła uciec od myśli, że
kryje się za tym coś głębszego. Coś wyjątkowo smutnego. Chociaż może
sobie to wymyśliła.
- Mój brat nie był człowiekiem godnym zaufania. Większość ludzi
można zaliczyć do tej kategorii, więc rozumiem, że pani matka nie wierzy
w miłość.
Przeszyło ją poczucie winy.
- Moja matka nie wierzy w romantyczną idealistyczną miłość, ale
wierzy w miłość matki do córki – rzekła niemal przepraszającym tonem. –
Leo nadal traktuje jak drugą córkę. Jeśli dzwoni do mnie spytać, co u mnie
słychać, to znaczy, że już dzwoniła do Leo albo zaraz to zrobi. Kiedy
kupuje coś dla mnie, kupuje też prezent dla Leo.
- Nie ma pani o to żalu?
- Czuję, jakbyśmy wciąż były rodziną. Kiedy wcześniej powiedziałam,
że jestem tu z przyjaciółkami, nie mówiłam całej prawdy. Moja matka i Leo
przyleciały wczoraj, zrobiły mi niespodziankę. I jak się pan domyśla, jutro
wybieramy się na kolację. Mama będzie wściekła, że nie zrobiłam tu
rezerwacji, dla niej byłby to wyraz miłości.
- Doprawdy? – Uniósł kącik warg w półuśmiechu. – A pani wierzy
w miłość?
Zawahała się. Kiedyś wierzyła. Dawno temu.
Niezależnie od udzielanych przez matkę lekcji, wierzyła, że prawdziwa
miłość istnieje. Tysiące romantycznych filmów nie może się mylić. A ona
przecież zakochała się w Bradleyu. Albo tak jej się wydawało.
- Już nie – odparła. – A pan?
- Nigdy nie wierzyłem – odparł.
Fakt, że powiedział to z przekonaniem, sprawiał, że było to tym
bardziej godne pożałowania.
- Zawsze jest pan taki chłodny i opanowany? Nic nie budzi w panu
gorętszych uczuć?
Głupie pytanie. Zrozumiała to, gdy jego oczy pociemniały, a wyraz jego
twarzy podziałał na nią jak uderzenie w splot słoneczny.
- Mogę ofiarować tylko jedną noc, miła pani doktor, ale bardzo
namiętną, jeśli pani sobie życzy.
Zrobiło jej się gorąco.
- To nie jest randka – wydukała.
- Oczywiście, że nie – zgodził się z uśmiechem, który – przysięgłaby –
poczuła w najbardziej intymnym miejscu. – Ale gdyby pani zaczęła się
wahać czy zmieniła zdanie, proszę dać mi znać.
- Dobrze. – Nie była w stanie zaprzeczyć.
Gorąca ściana zbliżała się do niej coraz bardziej. Jeśli nie zachowa
ostrożności, zostanie przygnieciona, a to zaboli.
Wyszli z restauracji ostatni, do końca serwowano im jedno wspaniałe
danie za drugim i nawet sam szef Miguel wyszedł z kuchni i usiadł z nimi
na drinka po kolacji. Gawędził z Nikhilem, jakby byli starymi przyjaciółmi.
Brad wystroiłby się na tę okazję i zachowywałby się ostentacyjnie,
budząc niesmak i zażenowanie – zawsze się tak zachowywał, gdy zabierała
go na jakąś ekskluzywną imprezę organizowaną przez matkę. Nikhil
zachowywał się swobodnie i bez zadęcia.
Wiele to o nim mówiło. Wiele dobrego.
Ale teraz została z nim sama na cichych wąskich uliczkach zalanych
słabym żółtopomarańczowym światłem padającym z okien kamieniczek po
obu stronach.
Otoczył ją ramieniem, jakby ją chronił. Doskonale pasowała do jego
ciała. Jakby ich zaprojektowano tak, by do siebie pasowali. Szybko zbliżyli
się do hotelu. Żeby zakończyć ten wieczór? A może go zacząć?
Jej rozum walczył z ciałem. Powinna coś powiedzieć. Przelotne
romanse nie były w jej stylu, ale, mój Boże, pokusa, by siedzieć cicho
i cieszyć się chwilą sprawiła, że w ustach jej zaschło. W końcu nogi
odmówiły jej posłuszeństwa i zwolniła.
- A jeśli zmieniłam zdanie?
- Zmieniła pani zdanie? W sprawie? – Przystanął, wciąż trzymając ją
w pasie.
- W naszej sprawie – wydusiła. – Sam pan powiedział, że kiedy trafię na
„Hestię”, będę postrzegana jako dziewczyna, która zerwała zaręczyny.
Wszyscy będą mówić, że muszę się pocieszyć… chyba że im powiem, że
już się pocieszyłam.
Chciała spędzić z nim noc. W ten sposób oddzieliłaby życie
z Bradleyem od tego nowego na Hestii. A Bradley odszedłby
w zapomnienie.
- Nie mam nic więcej do zaoferowania – odparł cicho, a ona
zastanowiła się, czy nie usłyszała w tym cienia żalu.
- Wiem.
- Ale musi pani być pewna, bo nie mam zwyczaju nakłaniać kobiety do
czegoś, czego później będzie żałowała.
- Ideał oficera i dżentelmena – zażartowała.
Potem jego głos jakby zachrypł, pojawiła się w nim jakaś nowa surowa
nuta.
- Jestem oficerem, ale nigdy nie byłem dżentelmenem.
- Więc może zacznie się pan zachowywać choć trochę niegrzecznie. –
Nie miała pojęcia, co w nią wstąpiło.
Jego oczy błyszczały w żółtopomarańczowym blasku, a ją ogarnęło
pożądanie. Impulsywnie zrobiła krok naprzód i przycisnęła wargi do jego
ust.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Dłużej nie mógł się powstrzymywać. Przycisnął ją do ściany, aż jej
cudowne ciało do niego przylgnęło. Potem pochylił głowę i pocałował jej
szyję.
Nigdy dotąd nie czuł się tak spragniony. Jakby miał umrzeć, jeśli jej nie
posiądzie. Tu i teraz. On, który szczycił się tym, że nigdy nie traci nad sobą
kontroli.
Od tamtej ponurej nocy dwadzieścia lat wcześniej, kiedy miał
posiniaczone ciało, połamane żebra i krwawiącą twarz. W końcu jednak
przestał kulić się ze strachu przed tym potworem, który nie miał prawa
nazywać się ojcem. Dźwignął się z podłogi i pokazał mu, jak to jest być
workiem treningowym. Kimś, na kim można się wyżyć.
Aż do dziś nie pamiętał chwili, kiedy zabił swojego żałosnego ojca.
Oczywiście, że to zrobił, nie było innego wyjaśnienia. A jednak nie mógł
przywołać tego w pamięci. Pamiętał wściekłość ojca, pamiętał, że wyrwał
mu nóż z ręki… ale potem wszystko przesłaniała mgła i jedyne, co
zapamiętał, to że z mieszkania wyprowadził go współczujący policjant.
Więc jak to inaczej wyjaśnić?
Jednak tego wieczoru nie będzie wracać do haniebnej przeszłości. Tego
wieczoru ma się cieszyć niespodziewaną pokusą, jaką była Isla.
- Jedna noc – usłyszał swój głos, niezdolny oderwać warg od jej szyi.
Taka gorąca, gładka, z ledwie wyczuwalnym słonym smakiem tej wciąż
gorącej nocy.
- Tak – odparła cicho, odchylając głowę, jakby chciała mu dać do siebie
lepszy dostęp.
- To oznacza zero pretensji, kiedy przyjdzie ranek – powtórzył
niepewny, komu o tym przypomina.
- Wiem. – Gwałtownie uniosła głowę. – Nie jestem naiwną nastolatką.
Ale nie mogę kontrolować twoich porannych napadów złości.
- Myślałem o tobie. – Potrzebował chwili, by zdać sobie sprawę, że
żartowała. Zagrała jego kartą. Nawet mu się to podobało. – Tylko nie mów,
że cię nie ostrzegałem.
- Powinieneś się nauczyć, kiedy trzeba milczeć – wydyszała, wsuwając
palce w jego włosy. – Ktoś mógłby pomyśleć, że kompensujesz sobie
poczucie niższości.
- Powtórz to.
- Odkrycie, że twoje usta składają obietnice, których ciało nie może
spełnić, byłoby potwornym rozczarowaniem.
Czy ona kwestionuje jego sprawność seksualną?
- Och, wierz mi, moje ciało jest zdolne do wszystkiego.
- Tak wciąż twierdzą twoje usta, ale ciało…
- Zaufaj mi, moje usta też wiele potrafią.
- Słucham? – Tym razem to ona zadała pytanie.
Tak jak chciał.
Patrzyła na niego przez chwilę, a potem jej policzki i szyja zalały się
czerwienią.
- Och, mówisz o…
- Zamierzam cię zjeść żywcem, aż szlochając, będziesz powtarzać moje
imię.
- Nie będę powtarzać twojego imienia, szlochając.
Nie wiedział, czy traktować to jak obietnicę, czy wyzwanie.
- Będziesz – zapewnił ją. – A zaraz potem będziesz mnie błagać
o więcej. Zrobię wszystko, żeby tak właśnie było.
Jęknęła, a on zadał sobie pytanie, czy chciałby ten właśnie dźwięk
słyszeć bez końca, kiedy będzie się w jego ramionach rozpadała. Jeżeli nie
zachowa ostrożności, straci resztki samokontroli. Wysiłkiem woli odsunął
się od Isli i wziął ją za rękę.
- Sugeruję, żebyśmy wrócili do twojego hotelu, zanim zapomnimy się
na środku ulicy.
Po raz pierwszy w swoim wyjątkowo dyskretnym i rozważnym życiu
zawodowym pomyślał, że nic by go nie obchodziło, gdyby całe miasto się
dowiedziało, że Isla należy do niego. Choćby przez jedną noc.
Czuła się dzika, szalona, pozbawiona hamulców. Przez całe życie robiła
wszystko, by nie upodobnić się do matki – niezależnie od tego, że bardzo ją
kochała. Zamiast zaliczać serię strategicznych małżeństw, skupiała się na
karierze zawodowej.
Była znana z rozsądku i szczyciła się tym. Teraz nie czuła się ani trochę
rozsądna. Była podniecona, rozgorączkowana. Serce jej waliło. Nogi drżały
jak nowo narodzonemu źrebakowi. Zamiast się tym przerazić, bo tak
właśnie powinno być, czerpała z tego radość.
Niemal biegła, by dotrzymać kroku Nikhilowi.
Czy jemu zdawało się, że eksploduje? Ona miała takie wrażenie.
Wybrał drogę z dala od turystycznych szlaków, unikając niepotrzebnych
spotkań. Podejrzewała, że ma pożądanie wypisane na twarzy, więc była mu
za to wdzięczna. Niedługo później głównym wejściem weszli do hotelu.
- Karta magnetyczna – poprosił cicho.
- W torebce. – Zwilżyła wargi.
Kiwnął głową i ruszył do wind w końcu holu, na szczęście jedna
właśnie na nich czekała. Starszych para wchodziła do windy, więc Nikhil
zwolnił.
- Które piętro?
Islę ogarnął wstyd, miała pustkę w głowie. Głos Nikhila był bardziej
schrypnięty niż wcześniej, odkrywał więcej niż zapewne chciał.
- Które piętro, Islo? – powtórzył zniecierpliwiony.
Potrząsnęła głową, niezdarnie otworzyła torebkę i wyjęła z niej kartę
magnetyczną. Podała mu ją dyskretnie i wsiadła do kabiny. Jeszcze nigdy
jazda windą nie trwała tak długo.
Jakim cudem Nikhil tak swobodnie prowadził pogawędkę z parą
starszych ludzi, podczas gdy ona miała wrażenie, że język przykleił jej się
do podniebienia? Jej umysł ledwie przetwarzał ich pytania, nie
wspominając o udzieleniu logicznej odpowiedzi.
Kiedy w końcu stanęli przed jej maleńkim apartamentem, Nikhil
wyciągnął rękę z kartą, nie otwierając drzwi. Spojrzała na plastikowy
prostokąt, po czym podniosła wzrok, marszcząc czoło.
- Zmieniłeś zdanie?
- Nie. – Jego głos był pełen obietnic. – Daję ci ostatnią szansę, żebyś ty
to zrobiła, jeśli chcesz.
- Czemu? – Omal nie wpadła w panikę
Wzruszył ramionami.
- W windzie milczałaś. Może się rozmyśliłaś.
Zalała ją fala ulgi. Z trudem powściągała uśmiech i nareszcie odzyskała
pewność siebie. Wzięła do ręki kartę, otworzyła drzwi i odwróciła się.
Położyła dłonie na ciepłej wyrzeźbionej piersi Nikhila.
- Nie rozmyśliłam się. – Unosząc się na palcach, musnęła wargami jego
usta. – I nie zamierzam tego zrobić.
Zanim odpowiedział, chwyciła go za klapy marynarki i wciągnęła do
pokoju.
Nie chciał się spieszyć. Chciał zadbać o potrzeby Isli, nim pomyśli
o własnych. Ale ona zbiła go z tropu.
Żadna inna kobieta tak go nie zauroczyła. Zamknął drzwi i oparł o nie
Islę, gorączkowo jej dotykając.
Pozwoliła mu na to, a nawet więcej, objęła go za szyję i przylgnęła do
niego całym ciałem. To powinno uruchomić dzwonki alarmowe w jego
głowie. Celowo nie zastanawiał się, czemu tak się nie stało. Zamiast tego
pochylił głowę i znów ją pocałował.
Chyba nigdy nie był tak podniecony. Tak spragniony kobiety. To
idiotyczne, musi zwolnić.
Opierając jedną rękę o drzwi obok jej głowy, drugą przesunął wzdłuż jej
ciała, a przy tym nie odrywał od niej warg. Powoli przeniósł rękę na jej
brzuch i poczuł napinające się mięśnie.
Oczekiwanie. Zwykle o to mu chodziło. O budowanie napięcia. Tego
dnia z tą kobietą wymagało to od niego wyjątkowej samokontroli, gdyż
pragnął zerwać z niej ubranie i zatonąć w niej natychmiast. Sposób, w jaki
jej kołyszące się ciało zachęcało go, wystarczył, by stracił rozum. By
zapomniał, że pożądał jakiejkolwiek innej kobiety. Ignorował to siłą woli,
choć nie pojmował, jak mu się to udało. Z satysfakcją zauważył
przyspieszony oddech Isli. Powoli powiódł palcami nieco wyżej, by zaraz
potem odsunąć stanik i ująć pierś. Pragnienie wzięcia sutka do ust było
obezwładniające, a zatem musiał to zrobić.
Isla głośno wciągnęła powietrze, wsuwając palce w jego włosy
i odchylając głowę. Smakowała jak czyste pożądanie. Zdawało się, że świat
się zatrzymał, a może kręcił się szybciej, ale Nikhil nie chciał się spieszyć.
Ledwie się kontrolował, ale nie mógł ulec bolesnemu pożądaniu, dopóki nie
sprawi rozkoszy Isli.
Jego palce powędrowały na skraj jej spódnicy. Uniósł ją z wymuszonym
spokojem, rozkoszując się wstrzymywanym, a potem urywanym oddechem
Isli. Następnie powoli dotknął wewnętrznej części jej uda, a zaraz potem
musnął to miejsce, gdzie była gorąca i wilgotna. Członek zaczął już boleć,
nie miał pojęcia, jak długo jeszcze wytrzyma.
Traciła rozum. Była o tym przekonana. Zastanowiła się, jakim cudem
Nikhil wciąż nad sobą panuje, kiedy ona dawno straciła kontrolę, a wtedy
wsunął palce pod jej figi. Muskał ją. Nie była w stanie nic powiedzieć, nie
była w stanie myśleć. Nigdy czegoś podobnego nie doświadczyła.
Zagubiona między jego wargami na szyi a palcami na seksie pozwoliła
swojemu ciału słuchać rytmu, który nadawał Nikhil. Wychodziła mu na
spotkanie.
Nie przestawał jej pieścić, jakby to była najbardziej kunsztowna tortura,
aż zdała sobie sprawę, że szczytuje. Ledwie zdążyła chwycić się jego
ramion. Nie wiedziała, jak długo tak spadała, była tylko świadoma, że
trzyma go z całej siły, jakby się bała, że jeśli go puści, on zniknie.
Potem pomógł jej objąć go nogami w pasie i zaniósł ją do ogromnego
łóżka. Gdy ją rozbierał, patrzyła na niego jak urzeczona. Nie spuszczała
z niego wzroku, gdy zrzucał ubranie, aż został nagi. Najpiękniejszy
mężczyzna, jakiego widziała w życiu. Wyciągnęła do niego ręce.
- Po co ten pośpiech, miła pani doktor?
Usłyszała napięcie w jego głosie, jakby w rzeczywistości nie był tak
opanowany, na jakiego chciał wyglądać. Postanowiła przyjrzeć się temu
bliżej – aż do chwili gdy umościł się między jej nogami, a jego wargi
znalazły się niebezpiecznie blisko miejsca, gdzie była mokra.
- Chyba jeszcze nie mogę – szepnęła.
- Nie zgadzam się.
Zanim cokolwiek dodała, dotknął jej językiem. Wtedy wykrzyczała
jego imię. Chwyciła go za włosy i uniosła biodra, jakby mogła być jeszcze
bliżej. Jakby kompletnie nią zawładnął, a ona nie mogła mu się oprzeć. Czy
tego właśnie jej brakowało? Czy była szczęśliwa, godząc się na mniej,
kiedy była z Bradleyem? I czy wiedziała, że to było mniej?
Po raz pierwszy ktoś otworzył jej oczy. Czuła, że żyje. Zrozumiała, że
choć to ulotne chwile, na zawsze zapamięta, że Nikhil pokazał jej, o ile
bogatsze może być jej życie.
Po chwili nie była już w stanie myśleć. Cała była zmysłem dotyku.
Zakołysała biodrami i znów je uniosła. Po raz pierwszy w życiu pozwoliła
sobie odlecieć.
Gdy do siebie dochodziła, Nikhil kładł się na niej ostrożnie, jakby
dawał jej czas na złapanie oddechu.
Wymowny ucisk świadczył o jego gotowości.
Przesunęła ręce wzdłuż mięśni jego pleców i ramion. Na widok blizny,
która zdobiła jedno z nich, zmarszczyła czoło. Blizna była stara, lecz
przykuła jej wzrok.
- Skąd to masz?
Nie podobało jej się jego spojrzenie.
- Stara rana wojenna, jak mówią.
- Wygląda jak rana po nożu. Głęboka.
Patrzył jej w oczy tak poważnie, że omal nie zabrakło jej tchu. Nie
wiedziała, czemu to dla niej takie ważne, ale chciała skłonić go do
mówienia.
- Nie jesteśmy tu po to, żeby się dzielić historią swojego życia.
Poczuła się rozczarowana, mimo to przywołała na twarz uśmiech.
- Pytałam tylko, skąd to masz, nie prosiłam, żebyś mi opowiedział
swoje życie.
Popatrzył na nią, po czym kiwnął głową.
- Masz rację, to był nóż – potwierdził. – Wypadek w kuchni z nożem do
krojenia mięsa. Zaspokoiłem twoją ciekawość?
Chciała powiedzieć, że nie. Że bardzo jej się nie podoba, kiedy tak się
od niej odsuwa. A jednak miał rację. Przyszli tu się kochać. Po co nadawać
temu jakiś inny wymiar?
- Absolutnie tak – skłamała i uśmiechnęła się.
- Na pewno? – spytał.
- Myślisz, że możesz być jeszcze lepszy? – zażartowała, żeby
zmniejszyć napięcie.
Uniósł brwi.
- To wyzwanie?
- Rzucam ci rękawicę. – Jej uśmiech zgasł i zamienił się w jęk, kiedy
Nikhil rozsunął jej nogi.
- W takim razie pozwól mi bronić mojego honoru – mruknął i w nią
wszedł.
Krzyknęła i wygięła plecy, czuła go w całym ciele. Wysuwał się powoli,
jakby się z nią drażnił, a ona podniosła powieki i spojrzała mu w oczy,
widząc powagę i napięcie. Pozwoliła mu narzucić tempo, wbijając palce
w mięśnie jego karku. Potem poczuła, jak wstrząsa nią dreszcz.
- Przestań z tym walczyć – powiedział z wargami przy jej szyi.
- Nie walczę.
Może jednak walczyła. Może chciała, by ta chwila trwała bez końca.
A jeśli nigdy więcej nie poczuje się tak dobrze?
Uniósł głowę i patrzył jej w oczy.
- Mamy całą noc. Wykorzystam każdą minutę.
Wsunął między nich rękę i zaczął się z nią bawić.
To było zbyt doskonałe. Została katapultowana w kosmos.
W zapomnienie, nicość. Najwspanialsza jazda, jaka się komukolwiek
przydarzyła.
Mogła tylko trzymać go z całej siły i powtarzać jego imię przez łzy. Tak
jak przewidywał.
Kiedy w końcu zaczęła do siebie wracać, zdała sobie sprawę, że on
czeka w napięciu. Uniósł jej nogi, jakby dzięki temu mógł wejść w nią
jeszcze głębiej. Ścisnęła go za pośladki. Potem pchnął po raz ostatni. Tym
razem, kiedy ją rzucił w otchłań, skoczył za nią.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Na imię ma Jaleel – powiedział oficer ochrony, w pośpiechu
prowadząc Islę labiryntem korytarzy do pralni na statku. Nie na „Hestii”,
jak było zaplanowane aż do telefonu z centrali niespełna godzinę po tym,
jak Nikhil opuścił jej łóżko i hotel – ale na „Kasjopei”.
Mogła sobie tylko wyobrażać jego wściekłość, gdy ją tu zobaczy, jeśli
do tej pory tego z nim nie uzgodniono. Na samą myśl dostawała gęsiej
skórki.
Ale teraz nie miała czasu o tym myśleć. Nadeszło wezwanie i musiała
się skupić na Jaleelu.
- Jego koleżanka powiedziała, że wstał, kiedy drzwi pralki nad nim były
otwarte – ciągnął oficer.
- Dostałam informację, że jest nieprzytomny. – Isla czuła skok
adrenaliny.
- Wygląda na to, że upadł na plecy, uderzył głową o podłogę i stracił
przytomność.
Zaraz po wejściu na pokład Isla poznała pierwszą ze swoich nowych
koleżanek, urodziwą amerykańską pielęgniarkę Jordannę.
Starszy lekarz – jak napisano jej w mejlu, doktor Turner – był
w gabinecie z pacjentem, kiedy się pojawiła. Choć pewnie mógł przyjąć to
wezwanie, Isla wiedziała, że jego podopiecznymi będą pasażerowie, a jej,
młodszego lekarza, załoga statku. Oczywiście czasem to się zmieni, ale tak
to tutaj działa i im szybciej do tego przywyknie, tym szybciej się
zadomowi.
W końcu dotarli do pralni. Jaleel odzyskał już przytomność i przyciskał
do twarzy nasiąknięty krwią ręcznik. Wyglądał kiepsko, nie pomagała też
wysoka temperatura w pozbawionym powietrza pomieszczeniu.
- Witaj, Jaleel. – Posłała mu uśmiech. – Jestem nową lekarką, mam na
imię Isla. Obejrzyjmy twoją ranę, dobrze?
- On nie mówi po angielsku – oznajmiła stojąca obok kobieta, po czym
przetłumaczyła słowa Isli.
- Dziękuję – powiedziała Isla i przykucnęła obok Jaleela. Pomogła mu
ostrożnie odsunąć ręcznik od twarzy, przyjrzała się ranie, po czym wstała.
- Która to pralka?
- Ta. – Młoda kobieta wystąpiła naprzód.
Isla obejrzała dokładnie pralkę. Nie musiała słyszeć nic więcej. Krew
była wystarczającym dowodem.
- Okej. – Znów przykucnęła, sprawdziła tętno pacjenta i reakcję źrenic
na światło.
W idealnych warunkach tomografia pokazałaby ewentualne
konsekwencje upadku na głowę, ale na statku to niemożliwe. Mimo to nie
widziała powodu do niepokoju.
- Rana jest głęboka. Zabierzmy go do gabinetu, muszę go zszyć –
powiedziała do ochroniarza, po czym zwróciła się do kobiety. – Wie pani,
jak długo był nieprzytomny?
- Och, minutę czy dwie.
Nie tak długo. To dobrze. Mimo wszystko stwierdziła, że bezpieczniej
będzie przetransportować go na noszach. Rozłożyła je obok Jaleela
i założyła mu na szyję kołnierz ortopedyczny. Nie sądziła, by doznał urazu
kręgosłupa, ale lepiej dmuchać na zimne.
- Okej, panowie. – Podniosła wzrok na ochroniarzy, którzy stali obok
noszy. – Raz dwa trzy. Podnosimy. Dobrze. A teraz do gabinetu.
Idąc do gabinetu ulokowanego w części dla pasażerów, zostawiła za
sobą zimny szary metal i winylową podłogę pokładu dla załogi, i znalazła
się w korytarzu o białych ścianach i wyłożonych wykładzinami podłogach.
Tym razem przez otwarte drzwi gabinetu zobaczyła doktora Turnera
siedzącego za biurkiem. Był starszym mężczyzną w nieskazitelnym
uniformie. Podniósł się, gdy weszła z Jaleelem. Nie odrywała wzroku od
pacjenta. Nic dziwnego, że zespół medyczny patrzył na nią z nieufnością.
Im lepiej sobie poradzi, tym szybciej udowodni, że jest cennym członkiem
zespołu.
- Jordanno – zwróciła się do pielęgniarki – możesz przygotować
tampony, żeby zatamować krwawienie, kiedy zdejmiemy ręcznik z jego
twarzy, i zestaw do szycia, dobrze?
- Oczywiście, doktor Sinclair.
- I miejscowy środek znieczulający – dodała Isla.
Raz jeszcze sprawdziła szyję i kark pacjenta, po czym zdjęła mu
kołnierz. Później, kiedy Jordanna przyniosła wszystko co potrzebne,
zerknęła na koleżankę Jaleela i się uśmiechnęła.
- Proszę go uprzedzić, że muszę wkłuwać igłę jak najbliżej rany, więc to
nie będzie przyjemne.
Zaczekała, aż Jaleel skinie głową, a potem sięgnęła po strzykawkę.
- Okej, zaczynamy.
Kilka chwil później znieczulenie zaczęło działać.
- Sprawdzę tylko, czy nie ma tam żadnego ciała obcego. Nie poczuje
bólu.
Koleżanka znów przetłumaczyła jej słowa, a Jaleel słabo kiwnął głową.
Isli przyszło do głowy, że znaczna część jego niepokoju może wynikać
z faktu, że chce wrócić do pracy, a pralnia była miejscem, gdzie nie
tolerowano chorych.
Wzięła igłę i nici chirurgiczne i zaczęła zszywać ranę, powoli ściągając
razem brzegi. Tak głęboką ranę na twarzy wolałaby zostawić chirurgowi
plastycznemu, ale nie było tu takiej możliwości. Jaleel miał tylko ją, więc
musiała wykonać tę pracę jak najlepiej.
Gdy skończyła, Jaleel niechętnie zgodził się na dwunastogodzinną
obserwację. Jego koleżanka pospieszyła do pracy, do góry prania, która na
nią czekała. Gdy Isla skończyła pisać raport, podniosła wzrok i zobaczyła
zbliżających się do niej Jordannę, doktora Turnera i dwóch innych
medyków.
- Dobra robota, pani doktor. – Jordanna uśmiechnęła się.
- Isla – poprawiła natychmiast i odetchnęła z ulgą, że zrobiła dobre
pierwsze wrażenie.
- Isla – powtórzyła radośnie pielęgniarka.
- Tak, bardzo profesjonalnie – skomentował starszy lekarz z akcentem
z wyższych sfer. – To pani udzieliła wczoraj pomocy naszemu porywczemu
członkowi załogi?
- Akurat byłam w tamtym miejscu.
- Cóż, cieszę się, że mogła pani zmienić statek i w ostatniej chwili trafić
do naszego zespołu. Strata „Hestii” jest zyskiem „Kasjopei”.
- Dziękuję – odparła. Lęk, że zostanie potraktowana jak podrzutek do
kukułczego gniazda, okazał się niezasadny.
Przynajmniej jeśli chodzi o medyków. Z Nikhilem może być inaczej.
Odsunęła nieproszoną myśl.
- Witamy w zespole, doktor Sinclair – ciągnął starszy mężczyzna. –
Jestem doktor Turner, jak pani na pewno się domyśliła. Może pani mówić
do mnie Reginald, kiedy będzie to stosowne.
Zapewne stosowne sytuacje to takie, kiedy znajdą się w gronie
medyków albo oficerów. Mimo wszystko postanowiła zwracać się do niego
bardziej oficjalnie.
- Bardzo się cieszę, że mogę pana poznać, doktorze. – Uśmiechnęła się
ciepło, patrząc na jego wyciągniętą rękę, po czym ją uścisnęła.
Nauczyła się, że uścisk dłoni na statku nie jest zalecany, ale doktor
Turner pewnie należy do starej szkoły i nie przejmuje się takimi zasadami.
Poczuła zadowolenie, kiedy kiwnął głową z aprobatą, nim zwróciła się do
drugiej pielęgniarki, której jeszcze nie poznała.
- Jestem Lisa – oznajmiła Australijka.
- Gerd. – Niemiec, szef zespołu pielęgniarskiego, wystąpił naprzód.
- Napijemy się herbaty i przedstawimy się sobie jak należy – huknął
Reginald.
- Dobry pomysł. – Gerd uśmiechnął się i wyszedł do ozdobionej
egzotycznymi roślinami recepcji.
Wyglądało na to, że zdała pierwszy test, a doktor Turner cieszył się, że
dołączyła do jego zespołu. Reakcja Nikhila będzie zapewne inna. Nie
mogła dłużej ignorować tej myśli. Nie myślała o nim, zajmując się Jaleelem
ani wtedy, gdy dostała telefon z centrali z pytaniem – choć nie sądziła, by
miała wybór – czy mogłaby pracować na „Kasjopei”.
Kłamczucha, szepnął jakiś głos w jej głowie. Pomyślała o Nikhilu
natychmiast po telefonie.
Cóż, nie tylko on będzie zaskoczony obrotem zdarzeń. Ona też tego nie
planowała. A jeśli przyjdzie mu do głowy, że chciałaby powtórzyć to, co
przeżyli w hotelu, z radością wybije mu to z głowy.
Po historii z Bradleyem nie chciała komplikacji z żadnym mężczyzną.
Nawet kimś o urodzie Nikhila, nie wspominając o całym arsenale jego
pozostałych zalet. Jej zdradzieckie ciało zadrżało na to wspomnienie.
Naprawdę opuścił jej łóżko tego ranka? Zdawało się, że minęły wieki.
Zeszła na śniadanie wciąż lekko nieprzytomna, walcząc z dziwnym
poczuciem… chyba straty, kiedy zadzwonił jej telefon. Spojrzawszy na
ekran, zobaczyła numer Port-Star.
Udawała, że radosny taniec w jej brzuchu spowodowała zamiana
dwutygodniowego rejsu po Ameryce Południowej na „Klejnocie Hestii” na
dwumiesięczny rejs dokoła świata na „Królowej Kasjopei”. Obawiała się,
że prawda jest bardziej wstydliwa.
Jej ciało nie wirowało jak szalone z tego powodu, że znalazła się na
najlepszym statku wycieczkowym, jakim dysponowała ta flota, chyba
najlepszym na świecie. Chodziło o to, że jest tu Nikhil. Jakaś jej naiwna
część trwała przy fantazji, że może będzie choć odrobinę zadowolony z jej
obecności.
- Obejrzałaś już nasze królestwo? – spytał Reginald, ściągając ją na
ziemię.
- Pokazałam Isli gabinety i pokoje dla chorych, zanim dostaliśmy
wezwanie – wtrąciła Jordanna.
- Na żadnym oddziale, gdzie pracowałam, nie było tak luksusowo jak
tu – zaśmiała się Isla.
- Naprawdę? – Dumny uśmiech lekarza mówił sporo. – Nie
wspominając o tym, że możemy zwiedzić świat. Może nie mam takiej
prywatnej praktyki, jaką mają koledzy z uczelni, ale ilu z nich może
operować na zmianę ze zwiedzaniem piramid w Egipcie, opery w Sydney
czy norweskich fiordów?
- Czyli możemy odwiedzić te miejsca? – spytała.
- To fantastyczne życie – rzekły chórem pielęgniarki.
- Mówili o tym podczas kursu, w materiałach szkoleniowych też jest
o tym wzmianka – przyznała Isla. – Nie byłam pewna, jak to wygląda
w praktyce.
- Właśnie tak – zapewnił ją Reginald. – Zwykle na początku rejsu każdy
zaklepuje miejsca, które chce zobaczyć. Ponieważ dołączyłaś do nas
w trakcie rejsu, nie brałaś w tym udziału, więc będziesz się musiała
zadowolić tym, co wybrał doktor Morris, którego zastępujesz. Jestem
pewien, że będziesz zadowolona.
- Nie pamiętam wszystkich jego wyborów – rzekł Gerd – ale zdaje się,
że jest tam plantacja bananów w Ekwadorze, popołudnie na szybkiej łodzi
w Meksyku i ekskluzywna restauracja w Los Angeles.
- Masz szczęście – zaśmiała się Lisa. – Ekwador będzie już niedługo.
- Ja mam muzeum w Peru i Kanał Panamski – dodał Reginald. – Jeden
z lekarzy zostaje na dyżurze, a wtedy drugi może zejść na ląd.
- Na pokładzie zostaje też jedna pielęgniarka. – Lisa się uśmiechnęła. –
To nie jest zły sposób na zwiedzanie świata.
- Absolutnie nie – przyznała Isla.
- Schodzimy z Lisą na przerwę na dół. Oprowadzić cię? – spytała
Jordanna. – Przez dwie godziny nie ma żadnego zabiegu, Gerd tu zostaje.
- Byłoby miło. – Isla starała się zachować spokój.
- Nie chcesz do nas dołączyć? – Lisa uśmiechnęła się do Reginalda,
który odpowiedział jej uśmiechem.
- Nie, dziękuję, moja droga. Miło, że pytasz.
Isla przypomniała sobie, że podczas kursu przygotowawczego
mówiono, iż hierarchia na statku jest jedną z najważniejszych rzeczy.
Nie wyobrażała sobie, by doktor Reginald Turner zaglądał do baru dla
załogi czy uczestniczył w bujnym życiu erotycznym statku. Chociaż,
widząc błysk w jego oku, sądziła, że w młodości nieźle się zabawiał.
Cóż, ona była singielką, ale nie zamierzała brać udziału w zabawach
erotycznych. Miniona noc z Nikhilem miała jej wystarczyć na kilka
najbliższych miesięcy.
- Rozmawiałaś już z kapitanem? – spytała Lisa, gdy całą trójką ruszyły
korytarzami.
- Tak. – Bardzo krótko. – Wydaje się w porządku.
- Tak, jest w porządku – zgodziła się Jordanna. – Ale poczekaj, aż
zobaczysz pierwszego.
Kiedy obie pielęgniarki gwizdnęły, Isla nie wiedziała, jakim cudem nogi
jej się nie poplątały.
- To wyjątkowe ciacho – rzekła Jordanna z zachwytem, a Lisa
z zapałem przytaknęła.
- Prawie każda kobieta na tym statku chciałaby go poderwać – ciągnęła
Amerykanka. – Z załogi i pasażerek.
Isla nie chciała dać się wciągnąć w plotki, a jednak nie mogła się
powstrzymać.
- Więc to kobieciarz? – zapytała.
Lisa się skrzywiła.
- Nie daje się skusić.
- Może daje, ale w sekrecie? – Isla nie wiedziała, co kazało jej to
powiedzieć, a pielęgniarki się zaśmiały.
- Mowy nie ma. – Lisa odwróciła się do koleżanki, by ją wsparła.
- Na statku nie ma sekretów, za blisko siebie żyjemy. Żebyś nie wiem
jak się starała, zawsze ktoś zobaczy.
Isla zmusiła się do uśmiechu, aż policzki ją zabolały.
- Więc z nikim nie sypia?
- Nie na statku – potwierdziła Lisa. – Chociaż pewnie były jakieś
kobiety. Jak taki mężczyzna mógłby nie mieć kobiet?
- Zrozumiesz, jak go zobaczysz – rzekła Jordanna. – Ludzie lubią
plotkować. Zawsze znajdzie się ktoś, kto zna kogoś, kto słyszał, że on
z kimś spał. Pływam z nim pięć lat i nie poznałam nikogo, kto mógłby to
udowodnić. A jak powiedziałam, na statku nie ma tajemnic.
- Krążą plotki, że kiedyś przespał się z koleżanką, która porzuciła pracę
na statku, żeby założyć kawiarnię w Hiszpanii – dodała Lisa. – Ale
ponieważ ona odeszła, nikt nie wie na pewno.
Jordanna znów pokiwała głową.
- Podobno kilka dziewczyn było tak zdesperowanych, żeby się z nim
związać, że postarały się o przeniesienie na jego statek.
- Udało się? – spytała Isla jakby mimo woli.
Lisa prychnęła.
- Nie, były głupie, jeśli myślały, że im się uda.
- Racja. – Isla wzruszyła ramionami. Nie powinna się interesować
reputacją Nikhila. – Cóż, skoro jest jednym ze starszych oficerów, pewnie
nie będziemy go często widywać.
- Na pewno nie dość często. – Jordanna zrobiła smutną minę. – Do jego
obowiązków należy dbanie o bezpieczeństwo, więc czasem schodzi na dół
i robi obchód, ale rzadko.
- Wszystkie chciałybyśmy go widywać dużo częściej. – Lisa znacząco
mrugnęła. – Jeśli wiesz, co mam na myśli.
- Wiemy, co masz na myśli, Liso. – Jordanna przewróciła oczami. –
Chyba całe Chile wie.
- I to mówi dziewczyna, która go podrywała pierwszego dnia na
pokładzie.
Isla spojrzała zaintrygowana na piękną Amerykankę, która lekko się
zaczerwieniła.
- Odtrącił mnie bez mrugnięcia okiem.
- Jedyny, który to zrobił. – Lisa wzięła koleżankę pod ramię w geście
solidarności, po czym zwróciła się do Isli. – Czuję się lepiej, że na mnie
nawet nie spojrzał. Jeśli odtrąca Miss USA, jaką szansę ma cała reszta?
Chociaż ty też wyróżniasz się urodą, Islo. W porównaniu z wami czuję się
Kopciuszkiem.
- Jesteś piękna – odparły chórem Jordanna i Isla.
- Taa. – Lisa się uśmiechnęła. – Dasz sobie radę, pani doktor. Potrafisz
pracować i znasz się na rzeczy. I jesteś miła. Wolimy cię od twojego
poprzednika.
- Dzięki – zaśmiała się.
Jej zmysły zarejestrowały zapachy i dźwięki z baru dla załogi na długo,
nim tam dotarły. Mimo wszystko nie była przygotowana na to, co
zobaczyła, przekroczywszy próg.
Zdawało się, że są tam setki osób przemieszczających się z głośnym
śmiechem, choć nie mogła to być połowa załogi. Bar był olbrzymi. Były
tam telewizory i automaty do gier, komputery i tor kręglarski. Kilka stołów
bilardowych, a także stoły do gry w piłkarzyki. I przy tym wszystkim wciąż
znajdowało się miejsce dla nowych gości.
- Chodź. – Jordanna chwyciła ją za rękę i przebijały się do baru. – To
szok dla zmysłów, wiem. Lisa kupi nam coś do picia, znajdziemy stolik
i zaraz się przyzwyczaisz.
Isla posłusznie szła dalej, dwa razy okrążając salę, nim Jordanna
wypatrzyła grupę, która wstawała od stolika.
- Robi wrażenie – stwierdziła.
- Tu musisz być szybsza niż pasażer, który chce wziąć ostatnią eklerkę
z bufetu z deserami.
Isla pomyślała, że taką pasażerką byłaby jej matka.
- Więc to twój pierwszy rejs? – spytała Jordanna, gdy usiadły.
- Tak. Miałam jutro dołączyć do załogi „Hestii”, ale…
- Dzięki Bogu jesteś z nami – wtrąciła Jordanna. – Pracuj dobrze, to
będziesz mogła poprosić o pozostanie tu na stałe. Wszyscy cię poprzemy.
Reginald ma wielkie wpływy.
- Poprzedni lekarz był taki zły?
- Gorszy. – Pielęgniarka zacisnęła powieki i pokręciła głową. – Nie dla
pasażerów, oczywiście, ale dla załogi i dla nas? Był straszny.
Isla zawahała się. Chciała usłyszeć coś więcej, ale rozpoczynanie pracy
od mówienia źle o koledze, którego nie znała, nie było w jej stylu. Zmieniła
temat.
- A jacy są tu pacjenci?
Zaczęły rozmawiać o rutynowych i nadzwyczajnych przypadkach,
a kiedy Lisa dotarła do nich z drinkami, o takich, które można nazwać
horrorem.
Minęło pół godziny rozmowy, gdy pielęgniarki nagle zamilkły. Isla
podniosła wzrok znad szklanki ze słomką i zobaczyła Nikhila, który
górował nad ich stolikiem, patrząc na nią z dezaprobatą.
- Doktor Sinclair, już pani pije?
Isli zrobiło się gorąco, a potem zimno, czemu towarzyszyło niechciane
podniecenie. Żeby oskarżał ją tak niesprawiedliwie! Głęboko wciągnęła
powietrze.
- Nie sądzę…
- Nie pytam, co pani sądzi, pani doktor – przerwał jej. – Proszę na
słowo.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Nie czekał na Islę, ruszył do wyjścia z baru, a potem długim korytarzem
do wind dla załogi. Starał się nie myśleć, dokąd ostatnio jechali razem
windą.
Kiedy ujrzał ją w barze pogrążoną w przyjacielskiej rozmowie z nowo
poznanymi pielęgniarkami, poczuł, jakby go ktoś uderzył. Zwłaszcza że tak
go ucieszył ten widok.
Nigdy nie łączył spraw zawodowych i prywatnych, jednak w tej chwili
pragnął znaleźć się z nią sam na sam i zacząć od tego, na czym skończyli
poprzednim razem.
Ta kobieta była jak narkotyk, a on tęsknił za ekstazą po narkotyku.
Gdyby wyszedł, nikt by niczego nie zauważył. Ale nie, on do niej podszedł
i zrobił scenę, i to przy świadkach. Wszystko dlatego, że pragnął jej
z gwałtownością, jakiej dotąd nie doświadczył.
Wsiadłszy za nim do windy, Isla odwróciła do niego.
- Nie prosiłam o ten transfer – oznajmiła.
- Nie tutaj, proszę.
- Myślisz, że ktoś nas usłyszy?
- Nie tutaj. – To było polecenie, nie prośba.
Pewnie po to, by trzymać w ryzach emocje. Nie byłby zdziwiony,
gdyby go nie posłuchała, ale choć głęboko westchnęła, milczała, więc
został z własnymi myślami.
Nadrzędna była ta, że powinien czuć się bardziej dotknięty jej
obecnością na jego statku.
Kilka godzin wcześniej otrzymał telefon z centrali z informacją, że
w celu przyspieszenia sprawy zastępstwa postanowiono przenieść doktor
Sinclair na jego statek, skoro i tak była akurat w Chile.
Isla nie podała mu swojego nazwiska, ale natychmiast poczuł, że chodzi
właśnie o nią. Gdyby nie był akurat zajęty łodzią ratunkową, pewnie to on
prowadziłby z nią wstępną rozmowę zamiast kapitana.
Cieszył się, że tak się nie stało. Potrzebował dużo czasu, by się z tym
oswoić. Jeśli w ogóle mu się to udało.
Rozumiał sens tego przedsięwzięcia. Isla czekała na „Hestię”, która
miała przypłynąć po opuszczeniu portu przez „Kasjopeję”. Przypisanie jej
do „Kasjopei” oznaczało, że nie opuszczą portu z opóźnieniem.
Najwyraźniej lekarz, który do nich leciał, lepiej nadawał się do pracy na
„Hestii”.
Ale najbardziej dokuczały mu nie rozdrażnienie czy irytacja. To było
coś dużo bardziej niebezpiecznego. Bardziej niewłaściwego. Coś, co za
bardzo przypominało dreszcz przyjemności.
Już poprzedniej nocy, kiedy się kochali, wiedział, że ma problem.
Pragnął Isli niewytłumaczalnie. Kiedy wychodził od niej tego ranka,
potrzebował całej siły woli, by nie wrócić i nie zostać z nią jeszcze parę
sekund. Zacisnął dłonie i schował je do kieszeni. Czuł lekki kokosowy
zapach jej szamponu, wywołujący obrazy, których rozpaczliwie starał się
uniknąć.
Co by zrobiła, gdyby teraz przycisnął ją do ściany, wsunął palce za jej
pasek i rozkoszował się tym ciepłem i wilgocią, która znowu doprowadzała
go do erekcji? Zacisnął zęby i patrzył spode łba w jakiś abstrakcyjny punkt
na metalowych drzwiach. Był wdzięczny, kiedy winda się zatrzymała,
uwalniając go od pokus zamkniętej przestrzeni.
Idąc korytarzem do biura, nie sprawdzał, czy Isla za nim idzie.
Otworzył drzwi i wpuścił ją do środka.
- Jak powiedziałam – zaczęła, nim zamknął drzwi, a Nikhil przeszedł na
drugą stronę biurka – nie prosiłam o ten transfer, ale co miałam
powiedzieć? Nie, przepraszam, nie mogę. Właśnie przespałam się
z pierwszym oficerem i on nie byłby zadowolony?
- Więc miałaś świadomość, że mnie to nie ucieszy? – Zastanawiał się,
czemu słowa wypływające z jego ust brzmią tak dziwnie. Tak pusto.
- Prawdę mówiąc nie, wcale o tobie nie myślałam.
Przez moment patrzyła mu w oczy, potem odwróciła wzrok. Oboje
wiedzieli, że kłamała. Dlaczego poczuł taki triumf z tego powodu, to
całkiem inna sprawa.
- Więc pora pomyśleć.
- Nie odejdę. – Uniosła głowę.
- Nie proszę, żebyś odeszła. Wiem, że to decyzja centrali.
- A zachowujesz się, jakbym przynajmniej częściowo była temu
winna. – Westchnęła, wsuwając palce we włosy.
Zbyt dobrze pamiętał, jakie są miękkie.
- Nie możemy zmienić tego, co się stało – rzekł ponuro, siadając za
biurkiem i pokazując Isli, by też usiadła. – Chciałbym jednak ustalić pewne
zasady.
Dla siebie i dla niej. Jej uniform pięknie podkreślał jej kształty. Co
gorsza, nawet mu się to podobało.
- Mówiłem ci, że nie chcę się z nikim wiązać. – Nie był pewien, czy
przypomina o tym jej czy sobie.
- Tak słyszałam. – Zmrużyła oczy. – Lubisz być niezależny i samotny.
To było dalekie od prawdy. Czemu jednak nie przytaknąć? Dzięki temu
Isla będzie trzymać się na dystans, a Bóg jeden wie, że on musi trzymać się
od niej z daleka.
- Nigdy ci nie obiecywałem, że będę tylko z tobą. – Każde kolejne
słowo miało bardziej gorzki smak.
- Owszem, i nie pamiętam, żebym o to prosiła.
Mógł się spodziewać takiej odpowiedzi. Kobiety lubią manipulować,
dlatego wolał wiedzieć, że może odejść. Tyle że teraz chyba miał z tym
problem.
- Myślisz, że jesteś kimś wyjątkowym? Że będziemy kontynuować to,
co zaczęliśmy w hotelu?
Te słowa miały ją zaboleć, lecz gdy zbladła, poczuł się fatalnie.
Otworzył usta, by ją przeprosić, lecz coś go powstrzymało.
- Rozumiem, że dla ciebie to szok. Kobieta, z którą spędziłeś noc,
znalazła się na twoim statku. – Przyglądała mu się lekceważąco. – Ale
wierz mi, jestem tym tak samo zniesmaczona jak ty.
- To dobrze, o ile nie oczekujesz romansu.
Zachowuje się okropnie. To było do niego niepodobne, a jednak nie
mógł nad tym zapanować.
- Mówiłam ci, że dla mnie to nowy początek. Z pewnością nie mam
ochoty się wiązać – dodała. – A miłość nie istnieje.
Niezależnie od tego, czy taki był jej zamiar, Nikhil chciał usłyszeć
więcej. Poznać jej opinie na temat miłości, rozwiązać łamigłówkę, jaką była
doktor Sinclair.
Ale nie po to ją tu przyprowadził. Poprosił ją tu, by przypomnieć im
obojgu, że to, co wydarzyło się na lądzie, nie może się powtórzyć. Zdawało
mu się, że od tamtej chwili minęły wieki. Czy to możliwe, że się kochali?
Poczuł ucisk w piersi. Mógłby pomyśleć, że to serce, gdyby je miał.
Stracił je w chwili, gdy wbił nóż w ciało rozwścieczonego ojca. Nadal
dokładnie tego nie pamiętał. Poczucie winy zablokowało pamięć.
- Po co tu przyszliśmy? – spytała. – Czemu musimy to wyjaśniać?
Czemu po prostu nie zaczniemy się unikać?
- Jestem pierwszym oficerem, a ty zostałaś tu lekarzem. Nasze ścieżki
zawodowe będą się przecinały. Ciężko pracowałem, żeby znaleźć się tu,
gdzie jestem, i nigdy nie łączyłem życia osobistego z zawodowym.
- I co? – warknęła.
Iskry złości w jej oczach zafascynowały go. Podejrzewał, że niewiele
osób widziało tę stronę opanowanej Isli.
- Myślisz, że mam zamiar opowiadać o naszej nocy całemu statkowi?
- Niektóre kobiety na twoim miejscu mogłyby tak zrobić.
Prychnęła, a chyba nikt jeszcze na niego nie prychnął, przynajmniej
w ostatniej dekadzie.
- Może to umknęło twojej uwadze, bo jesteś skupiony na sobie, ale
w ten sposób odsłoniłabym także moje życie prywatne. A ja cenię sobie
swoją karierę tak jak ty swoją. Może nawet bardziej. A ponieważ jestem
kobietą, ludzie będą obserwować, z kim ja sypiam, a nie z kim ty sypiasz.
- Jakoś sobie nie przypominam, żebyśmy dużo spali – zażartował, bo
nie mógł się powstrzymać.
I nagle się uśmiechnął, mimo wszystko.
- Mój Boże, jesteś nierozsądny.
Nie zdawał sobie sprawy, jak znalazł się naprzeciwko niej, ale nagle stał
tak blisko, że mógłby jej dotknąć.
- Przeciwnie – drażnił się z nią. – Jestem uosobieniem rozsądku.
Przynajmniej zwykle był, zanim pojawiła się ta kobieta i wywróciła
jego świat do góry nogami. Zbliżył się o krok.
- Co robisz? – spytała. Jej głos się zmienił, było w nim wahanie i lekka
zadyszka.
Jej spojrzenie natychmiast go podnieciło. To niemożliwe. Ona jest
niemożliwa.
- Nie wiem, czego ode mnie chcesz – powiedziała grubszym niż zwykle
głosem, który był echem jego emocji.
- Dokładnie wiesz, czego chcę. – Musi istnieć jakiś lek na to
szaleństwo. Bał się jednak, że nawet jeśli jest, w tej chwili by go nie wziął.
- Ja… nic takiego nie wiem.
Jej nieśmiałość była czarująca.
- W takim razie nie mam wyboru tylko muszę ci to pokazać, pyar. –
I pochylił głowę, by ją pocałować.
Miała wrażenie, że spada szybko i nie wie, gdzie znajduje się dno. Co
więcej, wcale jej to nie obchodziło. Próbowała trzymać się resztek
rzeczywistości, ale ta wyślizgiwała się z jej rąk. Spadała coraz niżej.
Jak to możliwe, że ten pocałunek tak bardzo różnił się od tamtego
z poprzedniej nocy, gdy myślała, że całą noc spędzili na całowaniu się?
I dotykaniu. I smakowaniu. A jednak teraz było inaczej, jakby żadne z nich
nie chciało ulec pokusie, a jednocześnie, jakby żadne nie chciało w tym
momencie znaleźć się gdzie indziej.
Wiedziała, że to źle, w każdym razie jej rozum to wiedział. Czyż chwilę
wcześniej nie zarzekali się, że kariera jest dla nich najważniejsza? Czy nie
zgodzili się, że życie prywatne i zawodowe to osobne sfery, których nie
należy łączyć i tym samym komplikować?
A przecież właśnie to robili.
Najlepiej, by Nikhil nigdy nie przestał jej całować. On tymczasem
powiódł językiem wzdłuż jej warg i je rozchylił. Dłoń położył na jej
plecach i trzymał ją przy sobie. Z każdym ruchem jego warg z jej ust
wydobywał się cichy jęk. Nigdy niczego tak nie pragnęła jak tego
mężczyzny.
Ta świadomość zwiększała jej desperację i brawurę. Dzięki Nikhilowi
czuła, jakby była zdolna do wszystkiego. Jakby mogła chodzić po wodzie
wokół statku. Jego dłonie poruszały się leniwie, a parzyły niczym ogień.
Wodził nimi wzdłuż jej ciała, w końcu wyciągnął bluzkę zza paska spodni.
Gdy zadrżała, dałaby głowę, że się uśmiechnął.
- Nikhil – wyrwało jej się.
Przycisnął ją jeszcze mocniej. Wsunął ręce pod bluzkę i ruchem
okrężnym przesuwał je do góry.
- Cierpliwości, pyar.
W jego głosie słyszała napięcie, dowód, że sam ledwie nad sobą
panował. Zakołysała biodrami, ocierając się o niego. Wtedy, trzymając ją
w pasie jedną ręką, drugą zaczął pieścić jej piersi. Instynktownie wygięła
się ku niemu.
- Tęskniłem za tym – rzekł głosem ciemnym jak ocean.
Choć kilkakrotnie odtwarzała minioną noc w pamięci, nie udało jej się
uchwycić mocy, z jaką Nikhil na nią działa. Jej umysł to bagatelizował.
Teraz mogła tylko ulec tej gorączce, przylgnąć do jego pełnego obietnic
ciała.
Raptem jakiś hałas za drzwiami wdarł się do środka i krucha bańka,
w której się znajdowali, pękła. Głosy członków załogi, zapewne oficerów,
którzy rozmawiali za drzwiami, przypomniały im, gdzie się znajdują.
I czym powinni się zajmować. A raczej czego nie powinni robić.
Nikhil odsunął ją od siebie i sztywnym krokiem ruszył do biurka,
podczas gdy ona usiłowała się ogarnąć.
- To był błąd – powiedział.
- Jesteś banalny. – Ledwie rozpoznawała swój głos. – Prawdę mówiąc,
rozczarowujesz mnie.
- Czy dla pani wszystko jest żartem, doktor Sinclair?
- Doktor Sinclair? – Była dumna z tego, że głos jej nie drży. – Myślisz,
że zwracając się do siebie oficjalnie, wymażemy to, co się właśnie
wydarzyło?
- Potrzebujemy granic.
- Granic? – Zmrużyła oczy.
- Ostrzegałem cię, że nic więcej nie może się między nami wydarzyć
i oto co się stało.
Wsuwała bluzkę za pasek spodni. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Stała
w gabinecie szefa, czując znajomy ból w dole brzucha i bała się, że lada
moment nogi odmówią jej posłuszeństwa. Zdawało się też, że on ją za to
wszystko wini. To za wiele.
- Mówisz, jakby to była wyłącznie moja wina. – Patrzyła na niego
wyzywająco. – A może źle cię zrozumiałam?
Nazywał ją pyar. Moja miłości.
Patrzył wilkiem przed siebie, rozmyślając o szaleństwie, jakim było
odtrącenie Isli i obłędzie, jakim można nazwać przyprowadzenie jej do
swojej kabiny.
Nie miał pojęcia, jakim cudem zdołał się od niej odsunąć. Jeszcze mniej
rozumiał, jak mu się udaje pozostać za biurkiem, które tworzyło między
nimi rodzaj bariery.
Jakby dzięki temu Isla była mniej syreną, a on marynarzem
nieubłaganie do niej przyciąganym. Choć to sugerowałoby, że jest bezsilny,
a ona kusi go z premedytacją. Prawda była taka, że oboje stali się ofiarami
niepohamowanego przyciągania. Wściekłość, która go ogarnęła, nie
pozwalała mu się do tego przyznać.
- Odwracasz moją uwagę od tego, co ważne, jesteś szaleństwem –
wycedził przez zęby. – A ja tego nie toleruję.
Wiedział, że popełnił błąd w chwili, gdy wypowiadał te słowa.
Zdradzały zbyt wiele. Isla szeroko otworzyła oczy, a potem zmarszczyła
czoło, dostrzegając jego słabość.
To irytujące.
- Naprawdę? – Uniosła brwi. – Pochlebiasz mi. Nie pomyślałabym, że
pewny siebie Nikhil Dara pozwoliłby, żeby coś rozpraszało jego uwagę.
- Nie powiedziałem, że na to pozwoliłem.
- A jednak tu jesteśmy. Straciłeś czas, żeby mnie tu zaciągnąć
i pocałować, a potem co? Twierdzisz, że nie zamierzasz tracić na mnie
czasu?
Miała rację, ale najgorsze było to, że on, który szczycił się
opanowaniem i kontrolą, walczył z chęcią, by uciszyć Islę pocałunkiem.
Chciał, by zostali nadzy i żeby mógł czcić jej ciało w sposób, o jakim
marzył.
Nie pomagało, że pragnęła go równie mocno jak on jej. Znał kobiety
dość dobrze, by to dostrzec w błyskach jej oczu, w każdym oddechu i tym,
jak zwilżała wargi.
Każda z jej reakcji bardziej rozpalała płomień jego pożądania. Uprawiał
seks z wieloma kobietami. Nie było ich może tak wiele jak w przypadku
innych znanych mu oficerów, którzy robili to niemal codziennie – nigdy
jednak nie kochał się dwa razy z tą samą kobietą. To nie było warte
kłopotów. Tym bardziej go drażniło, że nie mógł zapomnieć o Isli
i nieustająco jej pragnął.
Będzie się trzymał z dala od doktor Sinclair, nawet gdyby miało go to
zabić.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Plantacja bananów zajmowała ogromny teren i pracowało tam mnóstwo
ludzi. Isla podążała za przewodnikiem zafascynowana, obserwując, jak
mężczyźni ścinają potężne kiście owinięte folią.
- Wiedziałaś, że bananowiec to krzew, a nie drzewo?
Powoli odwróciła głowę i ujrzała Nikhila. Serce zaczęło jej bić tak
głośno, że musiał je usłyszeć. Do tej pory znajdowała przyjemność
w wyprawie na jedną z największych plantacji bananów organicznych
w Ekwadorze – i chyba na świecie - aż znalazła się twarzą w twarz
z człowiekiem, którego starała się usunąć z pamięci. Od spotkania w jego
gabinecie minął prawie tydzień. Isla sobie gratulowała, że zdołała trzymać
się do niego z daleka. Mówiła sobie, że nie czuje żalu, iż sprawy przybrały
taki obrót.
- Panie Dara, co za niespodzianka. Zdawało mi się, że trzymamy się na
dystans. – Jej ton był spokojny. – Twierdził pan, że panu przeszkadzam.
Skąd wzięła to potępienie, która pobrzmiewało w jej słowach? Była
z siebie dumna.
- Odwraca pani moją uwagę – odrzekł. – Jak inaczej wytłumaczyć fakt,
że zamiast skupić się na wycieczce, rozmawiam z panią?
- Może ma pan taki zakres uwagi jak dziecko? – zażartowała. –
Odziedziczyłam wszystkie wycieczki i obowiązki po lekarzu, którego
zastępuję i jestem tu jako lekarz na wypadek, gdyby coś się stało. A co pan
tu robi?
- Więc nie możesz wybrać sobie wycieczki?
- Nie. Wybacz, jeśli to zaboli twoje nadęte ego. – Postarała się, by w jej
głosie nie było cienia żalu.
Jego twarz wyrażała rozbawienie. A raczej tak właśnie by pomyślała,
nie wiedząc, że on nie ma poczucia humoru.
- Na pewno mogę moje ego pocieszyć, jeśli to okaże się konieczne.
- Nie wątpię – mruknęła. – Tylko zachowaj ostrożność. Właśnie
leczyłam paskudne brodawki weneryczne i rzeżączkę, która dotknęła sporą
część załogi.
- Wiem, bo wszystkie twoje raporty trafiają do mnie. Ale dziękuję za
troskę.
- To nie jest troska. – Zmrużyła oczy.
- Naprawdę?
Chciała go zirytować, a on dobrze się bawił.
- Wiem też, że miałaś pacjentów z atakiem serca i skręconą kostką,
nieoczekiwaną ciążę w podróży poślubnej i liczne przypadki alergii
u pasażerów, którzy mimo alergii nie potrafią sobie odmówić pewnych
potraw.
- To prawda… Cóż, jesteś na bieżąco.
Nie wiedziała, co jeszcze powiedzieć ani dokąd pójść. Nagle krzyk
z grupy wycieczkowiczów sto metrów dalej przykuł jej uwagę. Oboje
pobiegli w tamtą stronę.
- Ugryzł mnie, ugryzł mnie! – panikował mężczyzna. – To pająk?
Chyba go zabiłem, ale jest na koszuli. Proszę go zabrać. Zabierzcie go!
Kiedy Isla zajęła się mężczyzną, podbiegło do nich dwóch
miejscowych. Mężczyzna nie miał widocznego śladu ukąszenia, ale na jego
koszuli znajdował się martwy pająk.
- O Boże, ja tu umrę.
- Nie. – Jeden z robotników podniósł głowę z uśmiechem. –To nie
problem, to nie jest zły pająk.
- Irritado – dodał drugi, drapiąc się znacząco po ręce. – No es venenoso.
Rozległo się głośne grupowe westchnienie. Większość zgromadzonych
poczuła ulgę. Isla nie była zaskoczona, gdy Nikhil poprosił turystów
o uwagę i powrót na trasę zwiedzania. Przykucnęła obok pacjenta.
- Jest pan alergikiem, panie…?
- Camberwell. – Nie wyglądał na przekonanego. – Na pewno nie jest
jadowity? Czuję się chory. Chyba umrę.
- Możemy go gdzieś przenieść? – spytała Isla, kiedy Nikhil pojawił się
znów jej boku. – Przydałoby się krzesło i trochę lodu.
Nikhil uniósł rękę i rzucił kilka poleceń po hiszpańsku. Mówił
stanowczym tonem. Jak to on, pomyślała.
- Sí sí. – Robotnicy z plantacji spletli ręce, tworząc siodełko, i przenieśli
zdenerwowanego pana Camberwella z plantacji do przetwórni.
Isla i Nikhil szli za nimi szybkim krokiem.
- Chcę, żeby został dokładnie zbadany – rzekł Nikhil.
- Oczywiście – odparła, gdy robotnicy posadzili pacjenta na
rozklekotanym krześle. – Gracias.
- De nada.
Wróciła spojrzeniem do pacjenta i nie była zdziwiona, gdy Nikhil wdał
się w rozmowę z mężczyznami. Jej priorytetem był pan Camberwell.
Wyjęła z plecaka apteczkę.
- W porządku, zbadam panu puls.
Po kolei sprawdziła puls, oddech i reakcje pacjenta, przykładając do
jego ręki opatrunek z lodu, gdy robotnicy go przynieśli.
Pan Camberwell miał prawidłowe ciśnienie, szok spowodowany
pająkiem mijał. Ostrożnie podniosła opatrunek i przyjrzała się miejscu
ukąszenia, które nieco się zaczerwieniło i trochę spuchło.
- Swędzi – poskarżył się pacjent i próbował odsunąć jej rękę, żeby się
podrapać.
- To oczywiste, proszę pana. – Posłała mu ciepły uśmiech. – Ale niech
pan tego nie drapie, bo może pan pogorszyć stan. Zdezynfekuję to miejsce
i zaaplikuję maść z antybiotykiem, potem najlepiej będzie, jak wróci pan na
statek i uda się do ambulatorium, żeby jeszcze raz pana obejrzeli.
- Tak tak. – Pacjent kiwał głową z entuzjazmem.
- Okej, w międzyczasie podam panu też środek antyhistaminowy, żeby
zmniejszyć świąd.
Była coraz bardziej przekonana, że nie skończy się to czymś
poważniejszym. W końcu wstała i pociągnęła Nikhila na stronę.
- Mam wrócić z nim na statek?
- Jakie jest ryzyko, że jego stan się pogorszy?
- Nie mogę powiedzieć z absolutną pewnością, ale to chyba tylko
ukąszenie, które będzie bolało i swędziało przez kilka dni. Chciałabym
jednak, żeby przez dobę został pod obserwacją.
- Więc lepiej zostań z turystami na wypadek, gdyby znów coś się stało –
rzekł Nikhil.
- Zgoda, ale ktoś powinien towarzyszyć mu na statek.
- Zrozumiałem. – Odwrócił się i przywołał jedną z pracownic
odpowiedzialną za wycieczki, która przybiegła i coraz szerzej otwierała
oczy, słuchając jego poleceń.
Isla mogła tylko mieć nadzieję, że ona sama nie patrzy na niego takim
maślanym wzrokiem i poczuła ciarki na myśl, że będzie jej dane spędzić
jeszcze parę godzin w towarzystwie Nikhila.
Był uwielbiany chyba przez wszystkich. Mężczyzn i kobiety, załogę
i pasażerów. I nikt z nich z nim nie sypiał. Więc jaką ona ma szansę?
Potrząsnęła głową, jakby w ten sposób mogła się pozbyć niechcianych
myśli, po czym zajęła się pacjentem i zrobiła notatki. Wszystko na nic, jej
głowa pełna była wspomnień tej jednej nocy. Obrazowych i sugestywnych.
Wspomnień ciała, któremu zawdzięczała nieznane dotąd doznania.
- Panie Camberwell, teraz wróci pan na statek, dobrze? – Głos Nikhila
przerwał jej myśli.
Pacjent podniósł wzrok i na widok wyciągniętej ręki Nikhila pozwolił
mu pomóc sobie wstać.
Isla pospieszyła za nimi, gdy ruszyli do samochodu.
Nikhil wydał jeszcze kilka poleceń i samochód ruszył. Grupa turystów
się oddaliła. Isla została z Nikhilem i pracownikami plantacji, którzy nie
zwracali na nich uwagi.
- Dobra robota – rzekł cicho Nikhil.
Pod wpływem jego spojrzenia zalała ją fala gorąca.
- To moja praca. – Zmusiła się do śmiechu.
- Zrobiłaś to tak dyskretnie, że nikt z gości nie spanikował i nie musiał
wracać na statek. To się zdarza – dodał, gdy zmarszczyła czoło.
- Aha. – Nie była w stanie wydusić nic więcej.
- Zawsze jesteś dyskretna, Islo. To zaskakująca cecha, zwłaszcza na
statku wycieczkowym.
Komplement był równie nieoczekiwany co szczery. Przez moment
myślała nad odpowiedzią.
- Ostrożnie, Nikhil. To zabrzmiało jak komplement.
- Bo to był komplement. Chociaż miło mi słyszeć, że dałaś sobie spokój
z tym idiotycznym panem Darą.
Otworzyła usta, by zaprotestować, tymczasem mimowolnie się
zaśmiała.
- Powinnam zwracać się do ciebie sir, jesteś pierwszym oficerem.
Tym razem on się zaśmiał, a ona pochwyciła ten śmiech i ukryła go
głęboko. Jak chimera ukrywająca zagubione złoto Inków, o którym
Reginald opowiadał im po powrocie z wycieczki po Peru.
- Nie mówiłabyś do mnie sir, nawet gdybyś musiała – zauważył trafnie.
- Nawet gdybyś mi rozkazał – przyznała.
Nie była przygotowana na pożądanie, które nagle ujrzała w jego oczach.
- A jakich rozkazów byś posłuchała?
- Żadnych.
Jej głos był bardziej schrypnięty niż zwykle, oboje byli tego świadomi.
Nie zamierzała dodawać nic więcej, ale potem słowa zaczęły wylewać się
z niej jakby samowolnie.
- A ty? Jakich moich rozkazów byś posłuchał?
Podszedł krok bliżej i nagle cały świat się oddalił, byli tylko oni dwoje.
Dla Isli nie istniało nic innego.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Tak – szepnęła.
To dziwne, wszystko wydawało się głośne, a jednocześnie nieruchome.
Słyszała głosy nawołujących się małp, ptaki wyśpiewujące najpiękniejsze
songi, cykanie insektów. A równocześnie odnosiła wrażenie, że nie słyszy
niczego prócz szumu w uszach.
Nie miała pojęcia, jak długo tak stali, patrząc sobie w oczy, związani
jakąś niewidzialną nicią coraz mocniej, aż zabrakło jej powietrza. Nikhil
wciąż nie odpowiadał, ale słyszała jego myśli. Wiedziała, co chciał z nią
zrobić. Ona także tego pragnęła.
Gdy myślała, że już się nie odezwie, otworzył usta i powiedział tak
cicho, by tylko ona go słyszała:
- Spróbuj się przekonać.
Długo się nie zastanawiała. Stanęła na palcach i obdarzyła go
pocałunkiem, o jakim marzyła przez cały tydzień. Potem on oddał jej
pocałunek. Niespiesznie, jakby mieli na to wiele godzin, dni, a nawet całe
życie. To było coś innego niż seks tej jednej nocy, budziło w Isli całkiem
nowe dreszcze.
Kiedy przesuwał palce po jej brodzie, jej skóra płonęła. Czuła się
pożądana, świadoma jego i siebie.
Tamtej nocy obudził w niej coś, co tkwiło w niej uśpione. Mówiła
sobie, że świadomie postanowiła spędzić noc z ciemnowłosym
nieznajomym, przeżyć pierwszą w życiu przygodę seksualną. W wieku
trzydziestu dwóch lat postanowiła się zatracić jak nigdy wcześniej.
Ale teraz, sam na sam z Nikhilem, była w końcu zmuszona przyznać
prawdę. Straciła kontrolę. Nie chodziło o tamtą noc czy miejsce, chodziło
o Nikhila. To dzięki niemu dowiedziała się o sobie całkiem nowych rzeczy.
A co najgorsze, chciała wiedzieć więcej.
To szaleństwo, pomyślał, pukając do drzwi kabiny Isli. Dopiero gdy mu
otworzyła, zdawał sobie sprawę, że wstrzymuje oddech.
- Mogę wejść? Nie chciałbym stać przed twoją kabiną dłużej niż to
konieczne.
Jej oczy zabłysły, potem je zmrużyła. Choć nie czuła się pewnie, mając
w pamięci ich ostatnie spotkanie, jej głos brzmiał cicho i dyskretnie.
- Jeśli przyszedłeś mnie znów obrażać tak jak wczoraj, to raczej nie. Nie
chcę, żebyś tu przychodził i oznajmiał, że żałujesz, że mnie pocałowałeś.
Sam sobie radź z poczuciem winy. W swojej kabinie.
Milczał. Nie wyznał jej, że żałował tylko tego, że musieli
przystopować, nim wróciła grupa turystów. Że wycieczka trwała długo
i całe popołudnie musiał udawać, że świetnie się bawi, podczas gdy pragnął
wrócić na statek i znaleźć się w jej łóżku. Dość trudno było mu przyznać to
przed sobą, by mówić to innym. Zwłaszcza Isli.
- Mogę wejść? – powtórzył.
Zmierzyła go wzrokiem, po czym ciężko westchnęła.
- Chyba nie mam wyboru.
Wszedł i zamknął drzwi.
- Po co przyszedłeś? – spytała. – Dałeś mi do zrozumienia, że
powinniśmy trzymać się na dystans.
Nadal milczał. Nie miał pojęcia, po co przyszedł. Nogi same go tu
przyprowadziły. Wiedział tylko, że przed tygodniem przysięgał, że będzie
się trzymał z daleka od tej kobiety, nawet gdyby go to zabiło.
No i prawie go zabiło.
Ile razy mu się wydawało, że ją widzi? Albo że czuje jej lekki kwiatowy
zapach, idąc korytarzem?
Ile razy znalazł pretekst, by znaleźć się obok gabinetów lekarskich,
kiedy mógł zostawić to innemu oficerowi?
- Posłuchaj. Popełniłam błąd. Przepraszam. Nie chciałam ci
przeszkadzać w pracy ani zawracać głowy.
- Już zawróciłaś.
I był to całkiem przyjemny zawrót głowy. Jak to możliwe, że czuł się
sobą tylko wtedy, kiedy był z Islą? Powinno być odwrotnie. To przez nią
zachowywał się jak szaleniec, on, który cenił opanowanie i kontrolę.
Westchnął, nie chciał teraz o tym myśleć. Musiał walczyć
z obezwładniającym pragnieniem przyciągnięcia jej do siebie. Zasady, jakie
dla siebie ustanowił – które przez lata działały bezbłędnie – znalazły się
w rozsypce od momentu, gdy Isla weszła na pokład.
A nawet wcześniej, gdy wezwano go do bójki w barze.
Nie tak to miało być. Nie planował łączyć pracy z życiem osobistym.
Każde powinno być w osobnym pudełku, z którego łatwo mógł je wyjąć,
kiedy chciał, i równie łatwo odłożyć z powrotem. Isla nie pasowała do tego
modelu. Nie pasowała do żadnego modelu.
Przewracała wszystkie te uporządkowane pudełka, wyrzucając z nich
zawartość jego życia na podłogę i mieszając wszystko. On zaś, niezależnie
od słów o nieprzekraczaniu granic, w istocie temu nie przeciwdziałał.
A nawet zachęcał ją do tego.
To on ją pocałował na plantacji, to on pojawił się teraz w jej kabinie.
- Przyszedłem przeprosić – skłamał, bo kiedy skradał się tu korytarzem,
nie to miał na myśli.
- Przeprosić? – Uniosła brwi. Nie wierzyła mu. Zbyt dobrze go już
poznała, a jemu się to podobało.
- Masz rację. – Pochylił głowę. – Powiedziałem, że mi przeszkadzasz,
ale dzisiaj cię pocałowałem. To ja do ciebie przyszedłem, bo… żeby… nie
było między nami wrogości. Nie dawałem ci fałszywej nadziei.
- Fałszywej nadziei? – powtórzyła. W jej tonie było coś, co kazało mu
zachować ostrożność.
- Że powtórzymy to, co wydarzyło się w Chile.
- Zrozumiałam – odparła sztywno. – Chodzi o seks. Możesz użyć tego
słowa, nie jestem pruderyjna.
To prawda, przez jego głowę natychmiast przepłynęły obrazy Isli
rozpadającej się w jego ramionach.
Podniecał się na samo wspomnienie, jego serce zaczęło szybko bić. To
było wezwanie do działania.
Stała tak blisko, że czuł świeży zapach jej szamponu, który świadczył
o tym, że niedawno wyszła spod prysznica, i wywołał całą serię nowych
skojarzeń, testując jego i tak już kruche postanowienie.
- Niech będzie seks – rzekł, zafascynowany tym, jak bardzo starała się
nie zareagować.
- Seks – wydusiła, a on ledwie się powstrzymał, by nie scałować z jej
warg pełnego obietnic słowa. – Uprawialiśmy seks. Było nieźle.
- Nieźle?! – zawołał.
- Dobrze – poprawiła. – Mylisz się jednak, jeśli sądzisz, że całymi
dniami marzę, żeby to powtórzyć.
- Naprawdę?
Zbliżył się do niej, ignorując głos, który mówił, że to idealny moment,
by wyjść. Pozwalał Isli zachować twarz, zaś jemu dawał to, czego chciał,
czyli dystans. To nie było wyzwanie, nie powinien tego tak traktować.
- Wcale o tym nie myślisz? – Jego głos brzmiał obco.
- Wcale – odparła cicho.
Pochylił się i szepnął jej do ucha:
- Kłamczucha. Chcesz więcej.
- Nie. – Poruszyła głową, jakby usiłowała otrząsnąć się z tej myśli. –
Nie jesteś jedyną osobą, która nie zadaje się z kolegami z pracy.
- Nie mówię o kolegach. Mówię o tobie i o mnie.
- Nie ma czegoś takiego jak ty i ja. – Mówiła tak, jakby nie wierzyła we
własne słowa. – I nie chcę, żeby było.
Tylko siłą woli nie zarzucił jej sobie na ramię i nie zaniósł do łóżka, by
udowodnić im obojgu słabość tej deklaracji. Nie powinien tu przychodzić.
Powinien był pójść na siłownię, zaliczyć kilka rundek z workiem
treningowym albo przebiec na bieżni pół maratonu.
Cokolwiek, by spalić energię – i frustrację – i powstrzymać się przed
wizytą u Isli. Teraz powinien stąd wyjść, a stał, jakby wrósł w ziemię
i udawał, że znów nie traci samokontroli. Patrzył na puls na jej szyi. Jej
pociemniałe piękne oczy i wymowne spojrzenie. Pragnęła go tak jak on jej
pragnął. Oczywiście nie chodziło o nic więcej niż seks. Do tego by nie
dopuścił.
- Czego ode mnie chcesz, Nikhil? – zawołała.
- Niczego – wychrypiał. – I zbyt wiele.
Zanim spróbowali to zanalizować, przycisnął ją do ściany i przywarł
wargami do jej ust. Choć cicho zaprotestowała, zarzuciła mu ręce na szyję.
Całował ją tak, jak tego pragnął od… zawsze. W końcu jego ręce jej
dotknęły i na nowo poznawały jej krągłości. Potem splótł palce z jej
palcami, unosząc je nad jej głową. Jedną ręką objął jej nadgarstki, a drugą
głaskał twarz i plecy. Były tak dziwnie znajome, jakby pieścił je tysiące
razy, a nie jedną noc. Albo jakby je znał instynktownie.
Ten sam instynkt kazał mu położyć rękę pod jej piersią, gdzie wyczuwał
bicie serca. Waliło jak szalone, zdradzając ją i potwierdzając wszystko, co
już wiedział.
Wędrując palcami nieco szybciej, musnął jej sutek widoczny przez
materiał uniformu. Gwałtownie wciągnęła powietrze i odchyliła głowę,
dając mu lepszy dostęp do wrażliwego zagłębienia szyi. On zaś z tego
skorzystał.
Nie mógł opierać się ani chwili dłużej. Do diabła z zasadami
i granicami. Zsunął rękę na jej brzuch i rozpiął nieskazitelnie białe spodnie.
- Co… robisz?
Nie miał czasu odpowiadać. Szczypnął zębami skórę na jej szyi
i wsunął palce we włosy. Nie był w stanie myśleć.
- Daję ci to, czego chcesz – wyszeptał w końcu.
- A ty?
- Ja też tego chcę – wyznał.
A potem jej to udowodnił.
ROZDZIAŁ ÓSMY
To była eksplozja doznań przeszywająca niczym najgorętsze, niemal
oślepiające światło.
Isla pozwoliła, by gorączka pożądania otoczyła ich niczym welon.
Nikhil z początku pieścił ją niespiesznie, budując napięcie. Nie to jednak
robiło na niej największe wrażenie, lecz świadomość, że Nikhil, słynący
wśród załogi z wewnętrznej dyscypliny, wydawał się konsekwentnie
pokazywać jej swoją inną stronę.
Teraz nie miała czasu dłużej nad tym myśleć. Dzięki palcom Nikhila jej
rozkosz rosła. Nigdy w ciągu dziesięciu lat z Bradleyem nie czuła się tak
pożądana.
Fala rozkoszy rosła coraz wyżej, jak tsunami. Była tak silna i szybka, że
ledwie zdążyła chwycić się Nikhila, zanim zaczęła ją zalewać. Słyszała
tylko swój głos. Nie miała pojęcia, jak długo wypływała na powierzchnię,
i niespecjalnie ją to interesowało. Wiedziała tylko, że on wciąż ją trzyma.
I że chce, by zaznał choć ułamka tego żaru, który mu zawdzięczała. Żeby
wykrzyczał jej imię tak jak ona wykrzyczała jego. Może powinno ją to
przerazić, ale tak się nie stało.
- Teraz ja – szepnęła drżącym głosem. Jedną ręką wciąż się go trzymała,
drugą przesunęła na jego przyrodzenie. Był gotowy.
Trudno wymyślić gorszy moment na stukanie do drzwi, które właśnie
się rozległo. Nikhil uwolnił się od niej. Wcześniej dojrzała wyraz jego oczu
i wiedziała, że znów odsunął ją od siebie.
- Doktor Sinclair? – W pokoju rozległo się kolejne głośne stukanie.
- Odpowiedz – polecił cicho, powściągając złość.
Isla wiedziała, że był wściekły przede wszystkim na siebie. Sytuacja
była niezręczna.
- I co mam powiedzieć? – syknęła.
- Wymyśl coś, żebyś zdążyła poprawić ubranie, a potem otwórz –
odrzekł, po czym przeszedł przez pokój w stronę niewielkiej kanapy.
- Ja… – zawahała się, a potem dodała: – Chwileczkę!
W pośpiechu doprowadziła się do porządku. Miała nadzieję, że Nikhil
nie widzi, jak drżą jej ręce.
W końcu otworzyła drzwi.
- Jestem doktor Sinclair – powiedziała do dziewczyny, która zamilkła na
jej widok.
- Ja… mój przyjaciel – wydukała dziewczyna łamaną angielszczyzną. –
On… chory.
- Jeśli jest chory, powinna pani zadzwonić do ambulatorium. – Isla
uśmiechnęła się łagodnie.
Dziewczyna zrobiła przerażoną minę.
- Nie… nie ambulatorium… proszę.
- Rozumiem – odrzekła Isla, marszcząc czoło.
W jej głowie rozległy się dzwonki ostrzegawcze. Jeśli ktoś nie chce
dzwonić do ambulatorium, możliwe, że chodzi o narkotyki i liczy na to, że
Isla jako nowa ich nie zdradzi.
- Proszę wejść. – Słysząc rozkazujący, choć spokojny głos Nikhila, obie
kobiety omal nie podskoczyły. – Nie rozmawiajcie na korytarzu.
Isla współczuła dziewczynie, która nagle zbladła. Obie odwróciły się do
Nikhila, który siedział na kanapie, mając przed sobą na stoliku plik
papierów. Sprawiał wrażenie, jakby właśnie odbywał z Islą spotkanie
zawodowe.
Dziewczyna chyba nie miała pojęcia, że takie spotkania nie odbywają
się w prywatnych kabinach, a może była zbyt skupiona na problemie, by się
nad tym zastanawiać. Tak czy owak, zaczęła się wycofywać.
- Nie, lekarza nie trzeba. Pomyłka – powiedziała.
Nikhil natychmiast znalazł się przy drzwiach.
- Nie ma żadnej pomyłki – odezwał się stanowczo. – Jeśli ktoś jest
chory, to wymaga lekarza. Doktor Sinclair zaraz mu pomoże. Pani nas do
niego zaprowadzi.
- Nie… ja…
- Jest pani gotowa, doktor Sinclair?
- Tak.
Isla bezgłośnie poprosiła Nikhila, by poinformował jej kolegów, wzięła
torbę lekarską i wyszli wszyscy z kabiny.
Jeśli chodzi o obecność na statku narkotyków, Nikhil i ochrona powinni
o tym wiedzieć. Isla nie mogła się jednak oprzeć myśli, że pojawienie się
Nikhila przyniesie efekt przeciwny od zamierzonego. Na widok pierwszego
oficera członkowie załogi pewnie zamilkną. Isla bała się, że nie zdoła się
dowiedzieć, co wziął jej pacjent.
Nikhil chyba zdawał sobie z tego sprawę, bo odwrócił się i ruszył
w innym kierunku. Dziewczyna westchnęła z wyraźną ulgą.
Dotarcie do pacjenta zajęło im kilka minut, choć szły szybko
korytarzem pokładu dla załogi. W końcu gdy skręciły, Isla ujrzała grupkę
osób przy drzwiach jednej z małych kabin. Zobaczywszy ją, ludzie
natychmiast się rozpierzchli, co tylko zwiększyło jej obawy.
- Tutaj – wskazał ktoś, choć nie było to konieczne.
Isla wcisnęła się do niewielkiego pomieszczenia. Mężczyzna leżał na
boku, jego oddech był płytki, miał drgawki, wydawał się nieprzytomny.
Szybko sprawdziła mu tętno. Źrenice miał zwężone. Przynajmniej komuś
wystarczyło rozsądku, by ułożyć go w bezpiecznej pozycji. Drogi
oddechowe na szczęście były w porządku.
- Co wziął? – spytała.
Nie zdziwiła się, gdy odpowiedziało jej milczenie.
- Im więcej informacji będę miała, tym lepiej mu pomogę – podjęła,
powściągając frustrację. – Wasza lojalność na nic się nie przyda, jeśli on
umrze.
- Herę – odezwał się męski głos. – Tylko trochę hery.
„Tylko trochę” mówi wszystko, pomyślała Isla ze złością, ale
przynajmniej wie, jak człowiekowi pomóc.
- Potrzebuję więcej rzeczy. Musicie zawiadomić ambulatorium. – Tym
razem nikt nie dyskutował, choć nikt też się nie ruszył. – Nie jestem tu po
to, żeby go osądzać. Chcę mu pomóc.
- Dobrze – odrzekł męski głos, a Isli się zdawało, że to ten sam
mężczyzna co przed chwilą. – Ja pójdę.
- Proszę zadzwonić. – Starała się mówić spokojnie.
- Nie trzeba. – Jordanna przeciskała się do drzwi. – Już jestem.
Isla spojrzała z ulgą na pojemnik z tlenem, maskę i torbę lekarską.
- Szybko – zauważyła.
- To dobrze, bo wydawało mi się, że krążę w kółko, pytając jakąś setkę
osób, czy coś wiedzą.
- Nikt nie chce być z tym kojarzony. Przyniosłaś naloxone?
- Aha, więc o to chodzi. Tak, mam.
- Świetnie. – Isla wbiła kaniulę dożylną, podczas gdy Jordanna zajęła
się maską tlenową. Musiały wesprzeć układ oddechowy, zanim pacjent
otrzyma antagonistę receptorów opioidowych.
- Myślałem, że daje się naltrexone? – zapytał członek załogi.
- Nie. – Isla uniosła głowę. – Naltrexone stosuje się u narkomanów
i alkoholików, żeby zablokować łaknienie. Nie przy przedawkowaniu.
Naloxone odwrotnie.
Nazwy były podobne, ale różniły się czasem rozpadu połowicznego, co
z pewnością nikogo nie interesowało.
- Okej, zacznijmy od czterech setnych miligrama. – Isla przygotowała
strzykawkę. – Zobaczymy, jak zadziała. – Gdy lek dociera do mózgu
i zaczyna odwracać skutek przedawkowania, pacjent może się rzucać.
Ostrożnie podała lekarstwo.
- Co się stało? – spytał Gerd, wchodząc do ambulatorium dwie godziny
później i widząc Jordannę leżącą na kanapie z lodowym opatrunkiem na
oku.
- Niewdzięczny pacjent ją uderzył.
- Aha. – Pielęgniarz pokiwał głową. – Słyszałem.
- Już? – Jordanna zdjęła opatrunek i skrzywiła się.
- Wiesz, że wieści rozchodzą się szybko – zauważyła Isla, zabierając
opatrunek z ręki koleżanki i ostrożnie kładąc go znów na miejsce. – A takie
wieści jeszcze szybciej.
- Zabiorą go ze statku, gdy wpłyniemy do portu. Nigdy już nie będzie
pracował dla Port-Star – zauważył Gerd z satysfakcją. – Zaraz przyjdą
ludzie z ochrony, żeby wam zadać kilka pytań.
- O wilku mowa – mruknęła Jordanna.
Isla usłyszała gromki głos Nikhila. Miała ochotę uciec, wiedziała
jednak, że musi złożyć zeznania.
Nie miała odwagi spojrzeć na Gerda czy Jordannę, choć żadne z nich
nic więcej nie powiedziało. Najwyraźniej jeszcze nikt nie wiedział, że była
w kabinie z Nikhilem.
- Jak oko, siostro? – spytał Nikhil.
Isla nie mogła powstrzymać uśmiechu, widząc rozpromienioną twarz
Jordanny.
- Będę żyła – odparła pielęgniarka.
- Cieszę się. Może pani złożyć zeznanie?
- Oczywiście. – Piękna Amerykanka z podbitym okiem posłała mu
zabójczy uśmiech, ale Nikhil się odwrócił, zostawiając ją z równie
wysokim, choć nie tak przystojnym ochroniarzem.
Uśmiech Jordanny przygasł. Isla prawie jej współczuła. Wtedy Nikhil
przeniósł na nią wzrok.
- Pani doktor – odezwał się uprzejmie i przyprawił ją o ciarki, choć jego
ton był służbowy. – Chciałbym prosić panią na słowo.
- Oczywiście. – Lekko pochyliła głowę i wstała.
- Pani gabinet jest wolny?
Kiwnąwszy głową, minęła recepcję i weszła do gabinetu, zamykając
drzwi po wejściu Nikhila.
- Ilu z nich bierze? – spytał bez zbędnych wstępów.
- Nie wiem.
- Nie było więcej takich incydentów?
- Tylko jeden. Zakładam, że przeprowadzacie testy na obecność
narkotyków wśród członków załogi.
- Ochrona się tym zajmuje. Byłbym wdzięczny za wszelkie informacje,
jakich możesz mi udzielić.
- Nie mogę. Nie wiem, kim byli inni członkowie załogi, którzy tam
stali, nigdy ich nie widziałam. Poza tym byłam skupiona na utrzymaniu
tego pacjenta przy życiu.
- Doceniam to.
- Naprawdę? – spytała wyzywającym tonem. – Mam wrażenie, że jesteś
zły, bo nie potrafię podać nazwisk.
Przez moment tylko na nią patrzył.
- Mamy tu zasadę zero tolerancji dla narkotyków. Nie chcę, żeby ludzie
lekceważyli zasady.
- Jestem lekarką i widziałam, co narkotyki robią z ludźmi. Uwierz mi,
jestem ostatnią osobą, która potrzebuje wykładu na ten temat.
Kiedy się jej przypatrywał, z trudem powściągnęła chęć, by poprawić
włosy. Albo bluzkę.
- Masz rację – przyznał w końcu. – Jesteś dobrą lekarką. Bez problemu
znajdziesz nowe miejsce pracy.
- Słucham? – Cofnęła się i patrzyła niego zszokowana.
- Zdajesz sobie sprawę, że nie możemy pracować na jednym statku.
- Czemu? – Jej śmiech był zbyt głośny. – Bo nie jestem w stanie
powiedzieć, kto jeszcze był zaangażowany w to, co się dzisiaj stało na
pokładzie piątym?
- Oczywiście, że nie. – Westchnął i przeczesał włosy palcami. Nigdy nie
widziała u niego tego gestu.
- W takim razie dlaczego?
- Zostaliśmy przyłapani, Islo. W tej chwili załoga jest w szoku
z powodu kolegi, ale szybko się zorientują.
- Nie zgadzam się. Świetnie to rozegrałeś. Zachowałeś się, jakbyśmy
mieli spotkanie zawodowe.
- Tym razem – podkreślił. – A co będzie następnym razem? Nie za dużo
tych zbiegów okoliczności?
Dopiero później pomyślała o ukrytym znaczeniu słów Nikhila, którego
nie chciał zdradzić. O tym, że bardzo jej pragnął. W tym momencie nie
myślała logicznie.
- Czego ode mnie oczekujesz? – Zaśmiała się cierpko. – Żebym się
ubiegała o przeniesienie?
- Chyba rozumiesz, że nie możemy tu zostać oboje, nie narażając na
szwank swojej opinii? – odparł po chwili ciszy.
- Więc oczekujesz, że ja się gdzieś przeniosę?
- Po pierwsze miałaś pracować na „Klejnocie Hestii”. Tamta noc nigdy
by się nie zdarzyła, gdybym miał świadomość, że tu trafisz.
Nie wiedziała, co kazało jej się wyprostować, może jakiś spóźniony
instynkt samozachowawczy.
- Tamta noc by się nie zdarzyła, gdybym wiedziała, że znajdziemy się
na tym samym statku – oznajmiła. – Ale jestem tu i nigdzie się nie
wybieram.
- Nie przyszedłem się kłócić, tylko zaproponować ci rozwiązanie. –
Wyglądał, jakby wierzył w to, co mówi.
Isla omal się nie roześmiała.
- To nie mów głupstw.
Spojrzał na nią z dezaprobatą.
- Chciałbym to zrobić uprzejmie.
- Albo? – Przekrzywiła głowę. – Grozisz mi?
- Nie grożę, tylko ostrzegam. Jeśli ty nie poprosisz o przeniesienie, ja to
zrobię. Jako twój przełożony.
- Na jakiej podstawie? – spytała z niedowierzaniem. – Nie zrobiłam nic
złego.
- Tego bym nie sugerował.
- Sam fakt, że prosiłbyś o przeniesienie mnie, wzbudziłby
podejrzenia. – Wyrzuciła do góry ręce.
- Dlatego radzę, żebyś ty się zwróciła do centrali. Powiedz, że wolisz
mniejszy statek. Że nie jesteś gotowa na „Kasjopeję”.
- Nie śmiałbyś tego zrobić – odparła wściekła. – To by zostało w moich
papierach, wpłynęłoby na szanse awansu.
- Napiszę ci świetne referencje.
- Doktor Turner napisze mi świetne referencje. On jest moim
bezpośrednim szefem. Zresztą to bez znaczenia, nie zamierzam się
przenosić. – Splotła ramiona na piersi. Jej emocje zdominowała wściekłość.
- Spanie z pierwszym oficerem może być źle widziane, ale to się stało
na lądzie, zanim się dowiedzieliśmy, że będziemy razem pracować.
- To, co się stało dziś po południu, nie było na lądzie.
- Nie, ale to ty przyszedłeś do mnie – przypomniała. – Jeśli będziesz się
upierał przy moim przeniesieniu, nie zostawisz mi wyboru. Powiem o tym.
- Szantażujesz mnie? Powiesz, że ja… co? Że cię zmuszałem?
- Oczywiście, że nie – odparła przerażona. – Ale do niczego by nie
doszło, gdybyś do mnie nie przyszedł. Nie będę torpedować własnej kariery
tylko dlatego, że… chemia między nami jest tak silna, że raz uległeś
pokusie, łamiąc swoje cholerne zasady.
- Dwa razy.
- Co?
- Dwa razy złamałem zasady.
Nagle sobie uprzytomniła, że Nikhil walczy bardziej z sobą niż z nią.
- Pierwszy raz tamtego dnia, kiedy cię pocałowałem w korytarzu.
- Nikt tego nie widział.
- Ale mogli zobaczyć.
- Nie widzieli – powtórzyła. Czuła ból i wściekłość, a to śmiertelna
kombinacja. – Coś ci powiem, Nikhil. Trzymaj się ode mnie z daleka, a ja
zrobię to samo.
Szarpnięciem otworzyła drzwi i wyszła, przerażona, że lada moment
nogi odmówią jej posłuszeństwa. Gdyby tylko trzymanie się z dala od
Nikhila było łatwe. Gdyby nie był dla niej jak narkotyk.
Jeśli próbował ją zastraszyć, nie udało mu się. Jego zachowanie wcale
nie świadczyło o tym, że żałował tamtej nocy w Chile. Świadczyło raczej
o tym, że sobie nie ufa i może znów ulec pokusie.
Świadomość, że jest aż tak pożądana, przyprawiła ją o zawrót głowy.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Na dźwięk pukania kilka godzin później serce Isli zamarło. Nikhil.
Ledwie się powstrzymała, by nie pobiec do drzwi i nie otworzyć ich
szeroko.
Ruszyła do drzwi powoli, położyła rękę na klamce i wzięła głęboki
oddech. Ledwie nacisnęła klamkę, gdy ktoś z zewnątrz pchnął drzwi
i mijając ją, wszedł do środka.
- Dobry Boże, ta dziura to nie może być twoja kabina.
Isla przez chwilę patrzyła zszokowana.
- Skąd się tu wzięłaś, mamo?
Marianna obróciła się, wyciągając ręce.
- Przyszłam cię zobaczyć, moja kochana. Sprawdzić, czy wszystko jest
w porządku. Tęskniłam za tobą wtedy w Chile. Spędziłybyśmy miły
wieczór, gdybyś nie musiała wsiąść na ten statek.
Isla już dawno nauczyła się, że nie ma sensu sprzeczać się z matką
o drobiazgi, lepiej oszczędzać energię na ważniejsze sprawy. Na przykład
na ustalenie, skąd matka się tu wzięła.
- Więc w ostatniej chwili zarezerwowałaś kabinę na moim statku?
Nie musiała pytać matki, ile to kosztowało. Pieniądze nie stanowiły dla
Marianny problemu. Niewątpliwie przyleciała z Chile helikopterem, a na
lądowisku witał ją główny concierge.
Matka patrzyła na nią z olśniewającym uśmiechem.
- Przyszło mi do głowy, że może być miło, kochanie. Chyba nie
powiesz, że nie cieszy cię mój widok?
Isla otworzyła usta, a potem je zamknęła. Niezależnie od tego, jak
bardzo matką ją irytowała, nie sposób było nie kochać tak szalonej osoby.
- Poza tym wiesz, że lubię takie rejsy. A teraz uściskaj mnie.
Isla posłusznie podeszła do matki, która wzięła ją w objęcia. To był
znajomy i pocieszający uścisk.
- Oczywiście, że się cieszę. – Spojrzała na matkę uważnie. – Tylko nie
przeszkadzaj mi w pracy.
- Ależ skąd.
- Mówię poważnie, mamo – powtórzyła Isla.
Matka zrobiła minę.
- Mówił dziad do obrazu. – Isla przewróciła oczami. – A gdzie Leo?
- Wybaczy matce, że chciała spędzić chwilę z drugą piękną córką. –
Marianna wzniosła oczy do nieba. – Gdybyś tylko naprawdę cieszyła się, że
mnie widzisz.
- Cieszę się – odparła Isla. – Wiesz o tym.
Matka machnęła ręką.
- Tak czy owak Leo tu nie ma. Poznała kogoś.
- Leo kogoś poznała? Wydajesz się zadowolona z siebie. Wrobiłaś ją
w coś, tak? Och, mamo.
- Zapewniam cię, to był czysty przypadek.
Nagle do Isli coś dotarło.
- Przyleciałaś, żeby teraz dla mnie kogoś znaleźć, tak?
- Oczywiście, że nie. – Po raz drugi matka zrobiła minę niewiniątka.
I po raz drugi, a właściwie nie wiadomo który, Isla nie dała się oszukać.
Matka przez lata wykorzystywała tę minę jako tarczę albo broń, zależnie od
potrzeby.
- Mamo, znalazłam się tu, żeby wykonywać swoją ukochaną pracę. Nie
po to, żeby znaleźć męża.
- Znalazłaś się tu, żeby wylizać rany po Bradleyu – poprawiła ją
matka. – A on nie jest wart tego, żeby po nim płakać.
- Zapewniam cię, że nie płaczę po tym łajdaku.
- Cóż, oczywiście, kochanie, miło mi to słyszeć.
- Dobrze. – Isla przypatrywała się matce uważnie. – Jeśli tylko to
rozumiesz.
- Och, rozumiem.
Wszystko poszło podejrzanie łatwo.
- Chociaż jeśli pojawi się okazja i jakiś odpowiedni mężczyzna… łap go
za… róg, jak zawsze powtarzam.
- Mamo – rzuciła ostro Isla.
- Zwróciłam uwagę, że masz tu bardzo przystojnego pierwszego oficera,
nazywa się Nikhil Dara – zauważyła matka znowu z miną niewiniątka.
- Co wiesz o Nikhilu? - spytała Isla, zbyt późno zdając sobie sprawę, że
robi błąd.
Matka patrzyła na nią przenikliwie.
- Interesujące.
Isla znała matkę dość dobrze, by wiedzieć, jak zareagować. Matka była
zbyt inteligentna.
- Mamo…
- Leo jest z Dakszem Darą. Myśli, że o tym nie wiem.
- Dakszem Darą?
- Mówi o sobie Dax, jest starszym bratem Nikhila.
- Brat Nikhila żyje? – zawołała Isla.
- Jasne. – Matka przyglądała jej się bacznie. – Powiedział ci coś
innego?
- Tak. – Isla pokręciła głową. – Nie. Powiedział, że stracił brata dawno
temu. A ja pomyślałam…
- Rozumiem. – Matka uniosła brwi. – Cóż, brat Nikhila był żywy i miał
się dobrze, kiedy ostatnio się widzieliśmy. Ale o ile zdołałam się
zorientować, bracia nie utrzymują ze sobą stosunków.
- Jak zdołałaś się zorientować?
- Leo poznała go w Chile. Prawdę mówiąc, to z nim chciałam cię
umówić.
Isla potrząsnęła głową. W Chile?
- Nikhil nie mówił… – Podniosła wzrok na matkę. – Więc po to się tu
zjawiłaś? Żeby się czegoś dowiedzieć o Nikhilu i Dakszu?
Matka zawahała się, po czym wzruszyła ramionami.
- Ty i Leo jesteście dla mnie najważniejsze. – Uśmiechnęła się. – Wiesz,
że ją też uważam za córkę.
- Wiem. – Isla odpowiedziała uśmiechem. – Tylko… Leo poznała
Daksza w Chile, kiedy był tam także Nikhil?
- Rozumiem, że mieli się spotkać. Chodziło chyba o urodziny.
- Nikhil mówił, że to jego urodziny. Zabrał mnie na kolację do Te Tinca,
ale słowem nie wspomniał, że ma się z kimś spotkać.
Zamilkła z nadzieją, że matka nie będzie jej więcej sondować.
Tymczasem matka ujęła jej twarz w dłonie i spojrzała w oczy.
- Zaczerwieniłaś się.
Isla chciała zaprotestować, ale przed matką nie było sensu udawać, gdy
w grę wchodzili mężczyźni.
- Możemy z tym skończyć?
- Jeśli chcesz.
Isla przygryzła wargę.
- To… skomplikowane.
- Pozwól, że powiem trzy rzeczy. Po pierwsze jestem dziś zaproszona
na bal urządzany przez kapitana, a ty jesteś moim gościem. Po drugie,
czerwienisz się z powodu Nikhila, a nie widziałam, żebyś się czerwieniła
z powodu tego idioty Bradleya. Po trzecie, nie zapominaj, że jesteś Sinclair,
ale także Raleigh, czyli zostałaś wyposażona w zestaw doskonałych genów
i zdolność ich wykorzystania.
Potem opuściła ręce i opuściła kabinę.
Nikhil nie był pewien, czy przypadkiem się nie zachwiał, gdy podczas
rozmowy z kapitanem podniósł głowę i w drzwiach ujrzał Islę w pięknej
czerwonej sukni. Brązowozłote włosy opadały jej na ramiona, pieszcząc jej
skórę tak, jak on chciałby to robić.
Nie wspominając o tym, że suknia odsłaniała jedno ramię i opadała
kaskadą aż do zabójczych szpilek.
Sądząc z miny kolegów, na nich Isla też zrobiła wrażenie, a jednak to
z nim spotkała się wzrokiem. A on poczuł się jak zwycięzca. Nie był
w stanie oderwać od niej oczu, aż usłyszał znaczące chrząknięcie kapitana.
- Rozumiem, że plotki są prawdziwe, Nikhil.
Nikhil przeniósł wzrok na swojego rozmówcę, choć wymagało to od
niego całej siły woli.
- Może pan to powtórzyć?
- Nie wierzyłem im. Do tej pory. Naprawdę coś pana łączy z panią
doktor, co?
- Zna mnie pan, sir. Jestem oddany pracy.
- I dobrze to panu służy – odrzekł kapitan. – Ale ostatni raz widziałem
taką minę, jak spojrzałem w lustro i zdałem sobie sprawę, że kocham moją
żonę.
- Ja nie jestem zakochany w doktor Sinclair.
- To było trzydzieści lat temu – ciągnął starszy mężczyzna. – A ona jest
jedyną kobietą, na którą tak patrzyłem. Odkąd zmarła, nie było innej. Więc
jeśli zależy panu na tej kobiecie, sugeruję, żeby pan coś z tym zrobił, zanim
jakiś pana kolega stwierdzi, że warto się postarać.
Nikhil zacisnął zęby aż do bólu. Nie pokaże, jak podziałały na niego
słowa mentora. Nie okaże słabości. A te… uczucia, jakie żywił do Isli, są
słabością.
- I wie pan co, to się nie mogło zdarzyć w lepszym momencie – wyznał
nagle kapitan.
- Tak?
Nikhil nie chciał słyszeć wyjaśnienia. Chciał tylko zakończyć tę
rozmowę, podejść do Isli i wziąć ją pod rękę, pokazując wszystkim, że Isla
należy do niego.
- Jeden z kapitanów naszej floty przechodzi pod koniec roku na
emeryturę. Proszono nas, żebyśmy wskazali ewentualnego zastępcę. Ja
pomyślałem o panu.
- Pomyślał pan? – Nikhil zmarszczył czoło, myśląc o kobiecie po
drugiej stronie sali.
- Nie wątpię, że jest pan najlepszym kandydatem, ale centrala woli,
kiedy kapitan jest żonaty albo gdy jest wdowcem. Nie chcą samotnych
mężczyzn, nawet tak oddanych pracy jak pan.
W końcu Nikhil skupił wzrok na kapitanie.
- Czyli nie wezmą mojej kandydatury pod uwagę?
- Konserwatywne podejście, co? – Starszy mężczyzna wzruszył
ramionami. – Akurat to, czego pan unikał, okaże się tym, dzięki czemu
może pan otrzymać awans, na który pracował pan przez tyle lat.
Nikhil znów zerknął na Islę. Jej ciało w wyszywanej cekinami sukni
przykuwało uwagę. Widział odwracające się za nią głowy. Była
olśniewająca, jedyna w swoim rodzaju i najwyraźniej stanowiła klucz do
spełnienia jego marzeń.
Jego własny statek…
Walczył z pożądaniem, jakie w nim budziła, a jednak wyszło na to, że
opieranie się pokusie będzie jego upadkiem, nie sukcesem.
Czemu więc nie ulec? I nie zyskać podwójnie?
Ponieważ ona zasługuje na coś lepszego, powiedział jakiś głos w jego
głowie, a on nie próbował go uciszać.
Tymczasem Isla najwyraźniej robiła co mogła, by uniknąć spotkania
z Nikhilem, który wciąż stał z kapitanem. Towarzyszyła jej matka. Nikhil
dostrzegł podobieństwo. Wysokie kości policzkowe, delikatny nos i pełne
wyrazu oczy. Bystre inteligentne spojrzenie. Choć u matki dało się
zauważyć doświadczenie, którego Isli brakowało.
Obserwował ją przez ponad godzinę, jak krążyła między gośćmi,
i powtarzał sobie, że nie jest zazdrosny. Potem nagle znalazła się
naprzeciwko niego.
- Nikhilu, chciałabym ci przedstawić moją mamę, Mariannę Sinclair-
Raleigh-Burton. Mamo, to Nikhil Dara.
- Nikhil Dara. – Matka wyciągnęła rękę, a on uśmiechnął się uprzejmie,
nieprzygotowany na cios. – Na pewno nic pana nie łączy z zachwycającym
Dakszem Darą z DXD Industries?
Isla nie miała pojęcia, dlaczego zabrakło jej powietrza, gdy Nikhil
i matka stali twarzą w twarz i mierzyli się wzrokiem. Z jednej strony matka,
czarująca jak zawsze, z uśmiechem, który stanowił jej śmiertelną broń.
Z drugiej strony Nikhil z miną, której nie potrafiła rozszyfrować.
Nie było żadnego powodu, by pragnęła, aby spotkanie tych dwojga
poszło jak najlepiej, a jednak właśnie na tym jej zależało. Obserwowanie
Nikhila z drugiego końca sali było torturą. Niezależnie od obietnicy, że
będzie się trzymała od niego jak najdalej.
Zresztą nieważne, gdzie była ona, a gdzie on. Nieustannie czuła jego
obecność. Była też zdenerwowana. Nieważne, ile razy powtarzała sobie, że
zachowuje się jak szalona. Jedynym plusem było to, że nikt tu nie zna jej
wystarczająco dobrze, by to dostrzec.
Matka i mężczyzna, o którym wciąż fantazjowała, patrzyli na siebie jak
wrogowie.
- W niczym nie przypomina pan swojego brata, prawda? – odezwała się
znów Marianna.
- Prawda. Jeden z nas jest Darą bez zarzutu. Standardy moralne
drugiego Dary leżą zszargane na ziemi. Nie można nas pomylić.
Isla chciała coś powiedzieć, ale mogła tylko obserwować tę scenę
z rosnącym przerażeniem. W końcu matka wzięła pod rękę kapitana, który
przyszedł im na ratunek, i razem z nim się oddaliła.
Isla zaczekała, aż znajdą się poza zasięgiem jej głosu.
- Co to, do diabła, było?
Nikhil odwrócił się do niej, a ona była pewna, że w jego oczach dojrzała
żal, nim znów na jego twarzy pojawiła się obojętność.
- Twoja matka zauważyła, że ja i brat jesteśmy inni. Ja tylko jej
przytaknąłem.
Nie była pewna dlaczego, ale nigdy jeszcze nie była tak bliska łez.
Nawet wtedy, gdy odkryła, jak Bradley ją wykorzystywał. Jej znajomości,
jej pieniądze. Ktoś mógłby powiedzieć, że podobnie postępuje matka.
Różnica była taka, że mimo posiadania paru mężów matka nigdy nie
udawała miłości. Bradley przeciwnie. A Isla była tak głupia, że mu
uwierzyła.
To idiotyczne, że posłuchała matki i wystroiła się na ten wieczór
z myślą o Nikhilu, bo teraz równie dobrze mogłaby stać naprzeciwko
obcego mężczyzny.
- Celowo mówisz jak ktoś… obcy, kogo nie poznaję.
- Nie! – rzucił szorstko. – Taki jestem. Nie znasz mnie.
- Czy dlatego, że moja mama spytała o twojego brata?
Nie odpowiedział, ale chłód w jego oczach i podniesiona głowa jej
wystarczyły. Jego twarz sposępniała, co wzbudziło jej współczucie.
Nim znów się odezwała, Nikhil wziął ją za łokieć i ruszył do wyjścia.
- Co ty wiesz o Dakszu? – odezwał się ze złością. – Albo twoja ambitna
matka?
- Do dzisiaj nie wiedziałam nawet o jego istnieniu – odparła, starając się
opanować lęk.
- Mówiłem ci, że mam brata.
- Mówiłeś tak, jakby nie żył.
Jego twarz stwardniała.
- Tak twierdzisz?
- To prawda. Zresztą moja matka nie wie, że poznałam cię w Chile, ani
tym bardziej że spędziłam z tobą noc.
- I mam ci wierzyć?
W końcu poczuła w sobie siłę, a już się bała, że ją straciła. Spojrzała mu
w oczy.
- Nie obchodzi mnie, w co wierzysz – usłyszała swój głos, który teraz
ledwie poznawała.
Miała wrażenie, że wszystko wokół niej wiruje. Bardzo chciała
dowiedzieć się, o czym myśli teraz Nikhil.
- Miałaś wcześniej rację – burknął. – Powinniśmy się trzymać od siebie
jak najdalej.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Jazda wagonikiem kolejki linowej przez las deszczowy była jednym
z najbardziej zachwycających przeżyć, jakich doświadczyła. Widziała
leniwce uczepione gałęzi wysokich drzew, nietoperze i ptaki
o wielobarwnym upierzeniu siedzące na ogromnych liściach, a nawet małpę
przeskakującą z drzewa na drzewo.
- …taka jest neotropikalna różnorodność lasu deszczowego.
Zaczęła znów słuchać przewodnika. Czuła się winna, że straciła część
jego opowieści, trudno było jednak nie ulec magii tego miejsca.
- W lesie deszczowym wciąż znajdujemy nowe gatunki – ciągnął
przewodnik. – Zwłaszcza insekty. A teraz pora na zjazd tyrolski.
- To nie dla mnie – zaśmiała się. – Jestem tu jako lekarz.
- Na pewno pani nie stchórzy, doktor Sinclair.
Serce zaczęło jej walić. Ostrożnie przygotowała się na pierwsze
spotkanie z Nikhilem od ponad tygodnia, od tamtego koszmarnego
wieczoru na balu kapitana. Przez cały tydzień unikała też matki – co nie
było trudne, gdyż Marianna zaprzyjaźniła się z kapitanem i prawie nie
bywała w swojej królewskiej kabinie.
Isla nabrała głęboko powietrza i powoli się odwróciła. Jak to możliwe,
że wciąż nie była gotowa na ten widok? Że wciąż pożerała go wzrokiem?
Co gorsza, gdy pochylił głowę, bez słów każąc jej oddalić się od grupy
na odległy koniec stacji, powiedziała sobie, że dreszcz, który ją przeszył, to
dreszcz niesmaku, a nie radości. Zauważyła jego cienie pod oczami, jakby
sypiał tak źle jak ona.
- Jestem w pracy – mruknęła, zmuszając się do uśmiechu.
Choć większość grupy zjechała już na metalowej linie, kilka osób
czekało na swoją kolej, a ona nie miała zamiaru okazywać, że między nią
a pierwszym oficerem jest jakieś napięcie.
- Nie mogę się oddalać od grupy.
- Jeśli ktoś będzie potrzebował pomocy, przewodnik zostanie
powiadomiony przez radio i wkrótce się o tym dowiemy.
Niechętnie przeszła z Nikhilem na bok, na taką odległość, by pozostali
ich nie słyszeli.
- Nie prosiłam o tę wycieczkę. To kolejny…
- Wybór twojego poprzednika, wiem. Dostałem wykaz wycieczek
medyków.
- Oczywiście. Nie wiem, czemu mnie to dziwi.
- Nie przyszedłem się z tobą kłócić.
- Nie? – Uniosła brwi. – Nie mogę się doczekać, żeby usłyszeć,
dlaczego przyszedłeś.
- Przeprosić cię.
Jej serce przystanęło. Na pewno się przesłyszała.
- Słucham?
- Chodzi też o twoją karierę. Nie powinienem był cię prosić, żebyś się
przenosiła.
Na moment zapadła cisza, która wydawała się wiecznością.
- Może to był pretekst, żeby znów z tobą być – wypalił.
- Pretekst?
- Chyba przekonałem sam siebie, że jeśli przejdziesz na „Hestię”, nie
będziemy współpracownikami, więc moglibyśmy…
- Każdej nocy ludzie tu się kochają. Od najniższych rangą członków
załogi do starszych oficerów. A ty przejmujesz się tylko nami?
Widziała, że Nikhil toczy z sobą wewnętrzną walkę.
- Nigdy sobie nie pobłażam. Wiesz o tym.
- Prawdę mówiąc, nie wiem – warknęła. – Słyszałam tylko plotki, ale
właściwie wcale cię nie znam.
- Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny na tym statku.
- W takim razie to wyjątkowo smutne. Zwłaszcza że nie miałam
pojęcia, że twój brat żyje. Ani że miałeś się z nim spotkać w Chile w dniu,
kiedy się poznaliśmy.
Nikhil zesztywniał.
- Skąd wiesz?
- Co ważniejsze, jak to się stało, że choć rozmawialiśmy o mojej
rodzinie, słowem nie wspomniałeś o swojej?
- To nie… nie twój interes – wycedził. – Nikogo nie powinno to
obchodzić.
- Tak, to szczegół. Może nieważny szczegół.
Niech jej to powie. Niech przynajmniej przyzna, że Daksz istnieje. A on
znów się zawahał. Tym razem na tak długą chwilę, że bała się, iż nie
odpowie.
- Może to instynkt samozachowawczy – burknął w końcu.
- To nie instynkt samozachowawczy – odparła. – To kontrola. Ukryłeś
tę informację, bo masz jakąś obsesję na punkcie tego, żeby nikt niczego
o tobie nie wiedział.
- Powiedziałem ci przecież o moich urodzinach – przypomniał.
To prawda, ale podejrzewała, że to wymyślił.
- Nie powiedziałem ci o bracie, bo…
Była pewna, że Nikhil siłą woli zachowuje spokój.
- Bo jest dla mnie nikim. To nie tajemnica.
- To nic nadzwyczajnego – prychnęła.
- Tak się dzieje w wielu rodzinach, ludzkie drogi się rozchodzą. Twoja
bliska relacja z byłą przyrodnią siostrą jest bardziej niezwykła niż moje
stosunki z bratem.
- Jak zwykle zmieniasz temat. – Nie mogła się zdecydować, czy ma być
zadowolona z siebie, czy smutna.
- Nie zgadzam się.
- Ależ tak robisz. – Nie dała się zbić z tropu. – Ignorujesz rozmówcę
albo nawet go dyskredytujesz.
- Mylisz się – zaczął, ale cokolwiek chciał powiedzieć, przerwał mu
cichy dźwięk komórki.
Kiedy odszedł na bok, by odebrać, Isla skorzystała z okazji i dołączyła
do grupy. A dokładniej mówiąc, zmusiła swoje drżące nogi do tego, by się
od niego oddaliły. W końcu dotarła do ostatnich turystów czekających na
zjazd.
- Jest problem z jednym z gości, który wybrał wycieczkę do domu
motyli i orchidei. Chcą, żebyś natychmiast wróciła – usłyszała obok siebie
głos Nikhila.
- Rozumiem. – Odwróciła się i ruszyła do stacji kolejki, która zjeżdżała
na dół.
Kiedy mijała Nikhila, ten chwycił ją za łokieć.
- Dokąd się wybierasz?
- Na dół. – Zmarszczyła czoło.
- Dobrze, ale nie tędy. – Obrócił ją w stronę zjazdu tyrolskiego. – Tak
będzie szybciej.
- Dobrze. – Zacisnęła zęby, mówiąc sobie, że skok adrenaliny ma
związek wyłącznie ze zjazdem na metalowej linie.
Właśnie wchodzili na teren hotelu, gdy otrzymali wiadomość, że
z potencjalnym pacjentem wszystko jest w porządku. Okazało się, że
złamanie nogi w kostce zrosło się błyskawicznie, gdy tylko podniesiono mu
standard usługi.
- Parę tygodni temu byłabym zszokowana – powiedziała Isla, idąc
podjazdem, wzdłuż którego rosły tropikalne drzewa.
Po plecach spływały jej kropelki potu. Było gorąco i parno, a oni biegli
przez las do hotelu.
- Niech zgadnę – rzekł oschle Nikhil. – Przez kilka pierwszych dni na
pokładzie miałaś pacjentów skarżących się na klaustrofobię.
- Pomagało im tylko przeniesienie do lepszej kabiny z balkonem. –
Skinęła głową. – Nie mogłam uwierzyć, że ludzie to robią.
W odpowiedzi usłyszała chrząknięcie dezaprobaty.
- Zdecydowanie więcej jest sympatycznych pasażerów – dodała.
Nikhil szedł sztywnym krokiem.
- Poza tym codziennie budzisz się w innym miejscu. To fantastyczny
sposób na zwiedzanie świata.
- Idź go tylnego wejścia – burknął nagle. – Ci sympatyczni pasażerowie
zaatakują nas w chwili, gdy staniemy w drzwiach, a ja chcę wziąć najpierw
prysznic.
Nie odważyła się na niego spojrzeć. Jego skóra, zdrowa i opalona, lśniła
od potu. Och, miała poważny problem.
Gdy minęli główne wejście, krótki stłumiony dźwięk kazał im się
zatrzymać. Na ułamek sekundy. Zaraz potem Isla ruszyła biegiem, a Nikhil
za nią.
Za rogiem budynku zobaczyli wysokiego, atletycznie zbudowanego
młodego mężczyznę, który przyciskał do ściany pokojówkę i mimo jej
sprzeciwów podciągał jej spódnicę.
Zanim Isla się odezwała, Nikhil położył ręce na ramionach chłopaka
i odciągnął go od zapłakanej dziewczyny. Ta zaczęła krzyczeć. Isla
natychmiast do niej podbiegła. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowali,
był tłum gości wylewający się z hotelu, by zobaczyć, co się dzieje.
Odwracając się do Nikhila i napastnika, Isla dostrzegła jakiś ruch i dojrzała
błysk metalu, a potem krew, gdy chłopak dźgnął Nikhila w ramię.
Wyraz twarzy Nikhila zmroził jej krew w żyłach. Trwało to moment, ale
wystarczyło, by przywołać w pamięci bliznę, którą widziała tamtej nocy
w Chile. Tę na ramieniu, która, jak powiedział, była skutkiem wypadku.
Teraz nie była już tego taka pewna, ale nie miała czasu się nad tym
zastanawiać. Nikhil zadał napastnikowi kilka ciosów, wytrącając mu nóż
z ręki. Potem przycisnął go do ściany i przyłożył rękę do jego szyi.
- Poproś kogoś z ochrony – zwrócił się do Isli. – Tylko dyskretnie.
I zabierz dziewczynę.
Jeśli tego dnia czegoś się spodziewała, to na pewno nie tego. Pracując
już ileś lat w zawodzie lekarza miała naprawdę dobrą intuicję, a ta jej teraz
powiedziała, że nóż obudził w Nikhilu jakieś wspomnienie.
Prowadząc szlochającą dziewczynę przez drzwi dla personelu,
pocieszała ją jak umiała łamaną hiszpańszczyzną, choć w głowie miała
mętlik.
- Muszę oczyścić ranę, to będzie piekło – uprzedziła jakąś godzinę
później, gdy po złożeniu zeznań znaleźli się w kabinie Nikhila, gdzie mogła
się nim zająć bez obawy, że ktoś z pasażerów ich zobaczy.
Gdyby wśród pasażerów pojawiła się panika, Nikhil musiałby
opanować sytuację, a potrzebował szwów i odpoczynku. Ponieważ jednak
wycieczkowicze dobrze się bawili, Nikhil i Isla nie byli im potrzebni
i pewnie nie będą aż do powrotu na statek następnego dnia. Chyba że znów
pojawi się jakiś problem.
Dla Isli problemem było skupienie się na pracy, kiedy Nikhil siedział
przed nią z nagim torsem, a ją ogarniała coraz większa gorączka, która nie
miała nic wspólnego z temperaturą na zewnątrz.
- Dobrze przynajmniej, że wziąłeś wcześniej zastrzyki przeciwtężcowe.
Burknął coś, ale nic nie powiedział.
- Zostanie ci blizna. Nie taka jak ta, którą już masz, oczywiście. – Nie
wiedziała, czemu ciągnie ten temat. – Będziesz teraz mówił, że to skutek
kolejnego wypadku?
Zesztywniał, w pokoju zapadła cisza. Isla oczyszczała ranę i czekała.
- Niczego nikomu nie powiem – odparł w końcu ponuro. – Nikt więcej
tego nie zobaczy.
Nie powinna ciągnąć tego tematu, ale nie mogła się powstrzymać.
- Ja to widziałam.
Zdawało się, jakby huknął grzmot, chociaż za oknem wciąż świeciło
słońce.
- Większość kobiet, z którymi sypiam, nie zwraca uwagi na takie…
niedoskonałości. Najwyraźniej za mało się starałem, skoro z naszej
wspólnej nocy najlepiej pamiętasz błahą bliznę z dzieciństwa.
W przyszłości bardziej się postaram.
Logicznie rzecz biorąc, wiedziała, że nie chodzi o przyszłość z nią,
a jednak to wisiało w powietrzu, niewypowiedziane.
- Co się wtedy wydarzyło? – Wzięła uspokajający oddech i podjęła: -
Widziałam twoją twarz, jak zobaczyłeś nóż tego chłopaka…
- Daj spokój. – W jego głosie zabrzmiało ostrzeżenie.
Mimo to spytała:
- Czy to Daksz? Dlatego nie rozmawiasz z bratem? Dlatego mówisz, że
jeden z was jest bez zarzutu, a drugi pozbawiony zasad? Który z was jest
którym? A może o to chodzi, że nie znasz odpowiedzi?
Czekała chwilę, podczas gdy on coraz mocniej zaciskał zęby, z coraz
większą złością.
- Muszę wiedzieć, Nikhil. Podobno moja przyrodnia siostra jest z twoim
bratem. Jeśli jest niebezpieczny, chcę to wiedzieć.
Natychmiast podniósł głowę.
- Co takiego?
- Leo, mówiłam ci o niej, podobno jest z twoim bratem.
- Jak to?
- Poznali się w Chile. W dniu, kiedy my…
Przez twarz Nikhila przepłynęło tysiąc emocji, lecz ku żalowi Isli żadna
z nich nie była pozytywna. Tą, którą rozpoznała była wściekłość – na nią.
- Wiesz o tym od początku?
- Nie. – Pokręciła głową. – Dowiedziałam się w zeszłym tygodniu od
mamy. Proszę, Nikhil, Leo jest dla mnie wszystkim. Jeśli jest
w niebezpieczeństwie, musisz mi to powiedzieć.
Mierzył ją wzrokiem przez kolejną długą chwilę, po czym odezwał się
przez zęby:
- To nie Daksz trzymał nóż. Twojej przyrodniej siostrze nic nie grozi.
W każdym razie fizycznie.
Isla poczuła ulgę, choć wciąż nie rozumiała.
- Co to znaczy?
Patrzył na nią, jakby nie zamierzał odpowiadać, w końcu jednak
wyjaśnił:
- To znaczy, że fizycznie jej nie skrzywdzi, ale jest tak samo niezdolny
do związania się z kimś na stałe jak ja. Nie można na nim polegać.
Trudno było nie rozpoznać goryczy w jego głosie. Ale było też coś
jeszcze, co trudniej było zdefiniować.
Ból, tak, jej zdaniem to był ból.
Cokolwiek się wydarzyło między nim a jego bratem, pozostawiło
w Nikhilu gorycz i ból. Nie miała powodu się tym interesować, prawda?
- Więc Leo nic nie grozi?
- Fizycznie nic – odparł.
- Cóż, jest dorosła. Potrafi zadbać o emocje. – Isla nie wiedziała, czy
wciąż mówią o jej siostrze.
Przez kilka chwil siedzieli w ciszy. Twarz Nikhila pozostała
nieruchoma. Wróciła do oczyszczania jego rany, choć ręce lekko jej się
trzęsły.
Zastanawiała się, czy rany w jego sercu – do których nie chciał się
przyznać – da się zaleczyć równie łatwo. Nie śmiała jednak nalegać na
dalsze wyznania. Dał do zrozumienia, że to nie jej interes. Choć to bolało,
musiała to uszanować, choćby przez wzgląd na siebie.
Skończyła opatrywanie rany i odsunęła się od Nikhila.
- Okej, gotowe.
Udawanie pogodnej nigdy nie przychodziło jej z takim trudem. Tym
większym, kiedy wstał.
- I dziękuję ci za to, co powiedziałeś mi o Dakszu. Nie musiałeś tego
robić, więc jestem ci wdzięczna.
Patrzył na nią bez słowa, aż zaczęła przestępować z nogi na nogę.
- Nikhil…
- Martwisz się o bliską osobę – odparł. – Nie musisz za to przepraszać.
To musi… być miłe mieć kogoś bliskiego.
Takie stwierdzenie nie wymagało odpowiedzi. Mimo to, choć jakiś głos
w jej głowie krzyczał, by ugryzła się w język, zapytała:
- Nie masz kogoś takiego?
- Nie.
- A brat? Jesteś pewien, że nie chce cię znać?
- Nie chce.
- Więc po co przyjechał do Chile?
Jego oczy zabłysły. Ona musi wiedzieć. A może chciała, by on to
wiedział, by to do niego dotarło. Żeby stawił czoło duchom przeszłości,
które go nawiedzały.
- Przypadkiem znalazł się tam, gdzie akurat byłeś?
- Być może.
Wyglądał na wściekłego. Znowu. Jednak czy jej dociekliwość mu się
podobała, czy też nie, odpowiadał jej. To już coś. Nie mogła na tym
poprzestać.
- W twoje urodziny? – podjęła. – Moim zdaniem to nie przypadek.
Myślę, że jesteś mu bardziej drogi, niż mówisz.
- Mylisz się.
- Może. Bo skąd mam wiedzieć? Powiedziałeś, że go straciłeś dawno
temu, co zabrzmiało, jakby umarł. Nie udawaj, że to tylko moja
interpretacja. Cokolwiek się między wami wydarzyło, był w Chile w dniu
twoich urodzin i czekał na spotkanie z tobą. Więc czy jest możliwe, że
dostrzegam coś, czego ty nie widzisz? Albo nie chcesz widzieć?
Nie miała pojęcia, skąd znalazła w sobie odwagę, by z nim o tym
dyskutować. Zupełnie jakby w chwili, gdy dostrzegła jego reakcję na widok
noża, zobaczyła go po raz pierwszy. Jakby w przebłysku ujrzała
prawdziwego Nikhila ukrywającego się pod maską, którą prezentował
światu.
I nie mogła tego tak zostawić.
- Nie rozumiesz – burknął.
- Jestem pewna, że to prawda. – Niewiarygodne, że zdołała zachować
spokój, nie zdradzając kłębiących się w niej emocji.
- Wciąż naciskasz, Islo – powiedział tak cicho, że zabrzmiało to
groźnie. – Co masz nadzieję zyskać?
Chociaż dostała gęsiej skórki, a jej serce zaczęło galopować, nie
rezygnowała.
- Chcę cię lepiej zrozumieć, Nikhil.
- Czemu? – spytał ostro.
- A czemu nie? Powiedz mi albo przysięgam, że stąd wyjdę.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Oczywiście, że powinien pozwolić jej wyjść, to by rozwiązało
wszystkie problemy. Poza tym największym, czyli tym, że myśl o jej
wyjściu była nie do zniesienia.
Co takiego ma w sobie tak kobieta, że tak na niego działa? Próbuje
otworzyć drzwi, które dawno temu zamknął i zabarykadował. Patrzy na
niego, jakby miała prawo zadawać te pytania.
Chociaż go to irytowało, nie potrafił się z nią rozstać. Jakby jakaś jego
część chciała usłyszeć, co ona ma powiedzenia. Co gorsza, jakby chciał
odpowiedzieć na jej pytania. Bo czemu nie? Czy istnieje lepszy sposób,
żeby jej pokazać, jaki z niego potwór?
Ten głos był podstępny, bezskutecznie starał się go uciszyć. Kpił
z niego, mówił mu, że jeśli Isla pozna prawdę, ucieknie od niego szybko
i daleko.
Ale przecież twierdził, że tego właśnie pragnie?
- Dobrze – wycedził. – Tylko nie mów, że cię nie ostrzegałem.
Zamiast spojrzeć na niego z lękiem, rzuciła mu niemal pogardliwe
spojrzenie.
- Grasz rolę złego Nikhila? Już to widziałam i mnie to nie przekonuje.
- A powinno. Jeśli potrzebujesz więcej dowodów, zaspokoję twoją
ciekawość.
Z wysiłkiem zmusił się, by zrobić krok w tył.
- Daksz przyjechał do Chile do mnie. Choć to przypadek, że
obchodziłem akurat urodziny. Gdybyśmy się spotkali, widzielibyśmy się po
raz pierwszy od piętnastu lat. Od pogrzebu ojca.
- Czego chciał? – spytała, kiedy zamilkł.
- Nie wiem – odparł. – I nic mnie to nie obchodzi.
- Myślę, że kłamiesz.
Jej głos był łagodny jak pieszczota, a jednak to straszne, że potrafiła go
rozszyfrować.
- Że nie wiem, czy że mnie nie obchodzi? – spytał.
- Myślę, że obchodzi cię bardziej, niż chcesz przyznać.
Postanowił milczeć. Znowu ożyła w nim stara znajoma wściekłość,
która wraz z pojawieniem się Isli w jego życiu wydawała się wygasać. Nie
był jednak na tyle głupi, by myśleć, że zniknęła.
Cała ta złość, cała rozpacz. Wyniszczające poczucie winy. Ta wspaniała
kobieta mogła je wyciszyć na moment, lecz nie na stałe. Wrócą do niego
równie ciemne i ponure jak zawsze. Dlatego nie mógł jej dopuścić do siebie
zbyt blisko. Nie będzie ryzykować, że pociągnie ją za sobą, gdy zacznie
spadać.
Choć było to bardzo trudne, wiedział, że musi to powiedzieć. Najlepiej
zrobić to szybko, tak jak się odrywa plaster.
- Mój brat zostawił mnie w domu naszego ojca alkoholika, który
stosował przemoc.
- To ojciec cię zranił?
Przez sekundę wyglądała na zszokowaną.
- Mówiąc szczerze, nasza matka najbardziej odczuwała napady furii
ojca, kiedy Daksz i ja dorastaliśmy. Po jej śmierci Daksz stał się jego
workiem treningowym.
- Czy on… bił was obu?
- Daksz mnie chronił. Miał dwanaście lat, a ja dziesięć. Chyba myślał,
że to obowiązek starszego brata. – Nikhil wzruszył ramionami. – Był bity
przez cztery lata, kiedy ojciec nie miał pieniędzy na alkohol, najpierw pod
koniec miesiąca, potem już od połowy, a wreszcie codziennie. Daksz już
wtedy zarabiał, obaj zarabialiśmy, ale ojciec zabierał wszystko, na czym
mógł położyć łapę.
- Na alkohol – powiedziała, zachęcając go w ten sposób do
kontynuowania opowieści.
Nikhil poczuł w ustach gorzki smak.
- Pewnego dnia Daksz dostał propozycję pracy na łodzi rybackiej przez
dwa miesiące. To była szansa ucieczki, więc z niej skorzystał.
- I zostawił cię samego z ojcem?
- Straciliśmy też główne źródło dochodu. Ojciec był wściekły, bił mnie
skórzanym pasem, zwykle klamrą. Nawet nie pamiętam, ile razy w tym
pierwszym miesiącu traciłem przytomność. Potem sobie uświadomił, że
mogę wziąć dawną pracę brata i zarabiać więcej, więc na chwilę dał mi
spokój. Tamtego dnia kończyłem piętnaście lat, poszedłem na drinka
z rybakami. Byłem dla nich pracującym facetem, nie dzieckiem, więc nie
miałem wyboru. Wypiłem jednego drinka, którego mi postawili, ale
w pubie był mój ojciec, a według niego wydawałem pieniądze
przeznaczone na jego picie.
- Pobił cię, tak?
Starała się nie reagować, a on znajdował dziwne ukojenie w tym, że Isla
miała paru ojczymów i nie przeżyła czegoś podobnego. To mówiło też
wiele o matce Isli, może nie powinien był potraktować jej tak opryskliwie.
- W pubie ojciec się nie odezwał, ale tamtej nocy wrócił do domu,
ledwie trzymając się na nogach, i pas poszedł w ruch.
- Nie powstrzymałeś go?
- Nie, łatwiej było to znieść. Krócej trwało. Tyle że tamtej nocy nie
przestawał. W pewnej chwili pokuśtykał do kuchni i wziął nóż.
Isla uniosła rękę do szyi. Słyszał jej zduszony okrzyk.
- Twoja blizna… - powiedziała z bólem.
Kiedy ostatnio ktoś się o niego troszczył? Daksz, zanim opuścił dom.
Wcześniej matka. Poza tym… nikt.
- Stał i wymachiwał nim – przypominał sobie. – Myślałem, że nie mam
dość siły, żeby cokolwiek zrobić. – Zaśmiał się gorzko. – Nagle rzucił się
na mnie. Uciekałem najszybciej jak potrafiłem, pamiętam, jak wpadłem na
ścianę, a on mnie do niej przycisnął. Uniósł nóż i wbił go w moje ramię.
Pamiętał wyraz twarzy ojca, pełen nienawiści i samozadowolenia, jego
triumfujące spojrzenie. Bał się, że go tak zostawi, przybitego nożem do
ściany, i pójdzie po pas. Że kiedy ojciec zacznie, nigdy nie skończy. Nie,
nie zamierzał powiedzieć tego Isli. To było zbyt brutalne.
- Chwyciłem nóż i sam nie wiem jak go wyciągnąłem.
Urwał, widząc zmianę na jej twarzy. Nie podobało mu się, jak teraz na
niego patrzyła. Z udręką, ale także z lękiem.
- Powiedziałeś, że ostatnio widziałeś się z bratem na pogrzebie ojca…
kiedy miałeś piętnaście lat?
- Chciałaś wiedzieć o mnie więcej. Teraz wiesz. Nie jestem
człowiekiem, jestem potworem.
- Nikhil, co się stało?
- Nie muszę ci tego mówić, pyar. – Znów zaśmiał się ponuro. Znów
nazwał ją swoją miłością. – Sama wiesz.
- Nie wiem. – Potrząsnęła głową. – Nie mogę w to uwierzyć. Ty…
- Jestem potworem. Tylko tyle musisz wiedzieć. Chciałaś znać prawdę,
to ją znasz. Nie zmienisz jej, bo ci się nie podoba.
Zrobiłby wszystko, by nie być człowiekiem, na którego patrzyła z takim
wyrazem twarzy.
- Zrobiłeś to w samoobronie, prawda? Nikhil, mów do mnie.
- Po co? Co jeszcze mam powiedzieć?
- Wszystko.
- Nie.
- Proszę! – zawołała. – Już tyle powiedziałeś. Co masz do stracenia?
- To była najgorsza noc w moim życiu. Myślisz, że chcę ją wspominać?
- Myślę, że się boisz.
Patrzyła na niego bez mrugnięcia, pełna ufności, aż zapragnął rzeczy
niemożliwych.
- Nawet gdybym chciał, nie pamiętam niczego po tym, jak wyciągnąłem
nóż z ramienia – burknął w końcu.
- Na pewno ktoś wezwał policję?
- Tak.
- I co powiedzieli?
- Policja mnie uniewinniła – odparł obojętnie. – Najwyraźniej sąsiadka
powiedziała im, jaki był ojciec. Obserwowała to przez lata, ale bała się
interweniować. Kiedy się dowiedziała, że on nie żyje, przyznała, że słyszała
awantury i bicie.
Z ust Isli wydobył się pół szloch, pół krzyk.
- Kiedy spisali raport, stwierdzili, że zemdlałem z powodu utraty krwi,
że ojciec rzucił się na mnie i musiał sam nadziać się na ostrze noża.
- Czyli nic nie zrobiłeś! – zawołała.
- Nie wierzę. – Pokręcił głową. – Jeśli nic nie zrobiłem, to czemu tego
nie pamiętam? Czemu to zablokowałem?
Podeszła do niego i ujęła w dłonie jego twarz.
- Bo straciłeś dużo krwi. Sam to powiedziałeś.
- To się wydaje taką… wygodną wymówką – burknął. – Jestem
potworem, pyar.
I znów to czułe słowo. Za bardzo jej pragnął, nawet teraz. To się musi
skończyć.
- Jestem jak dzikie zwierzę, zawsze taki byłem. Pamiętam jego twarz. Ja
to zrobiłem, Islo. To musiałem być ja.
Miała wrażenie, że serce jej pęknie. Mogłaby wziąć go w ramiona
i pocieszyć. Pragnął tego, pragnął jej. Widziała głód w jego oczach, który
odbijał się w niej echem.
Ale to byłby tylko seks. Może Nikhil tego chciał, ale nie tego
potrzebował. Odsuwając na bok pożądanie, zmierzyła go wzrokiem
i oświadczyła:
- Jesteś idiotą, Nikhil.
Gwałtownie podniósł głowę.
- Nie chodzi o to, co pamiętasz. Chodzi o to, że nieustająco się
kontrolujesz.
- Jestem drugim oficerem w pływającym mieście. Kontrolowanie
wszystkiego to moja praca.
- Wykorzystujesz swoją pracę jako wygodną wymówkę. Nie chodzi mi
o to, że kontrolujesz swoje zawodowe życie. Ty kontrolujesz wszystko.
Widziałam to w tobie tamtej nocy, którą spędziliśmy razem. Dopiero teraz
zdałam sobie z tego sprawę.
- Doszukujesz się zbyt wiele tam, gdzie nie ma czego szukać.
Nie dała się przestraszyć.
- Nie sądzę. Bierzesz na siebie winę za zabicie ojca, bo jakaś część
ciebie wolałaby to przyjąć. Nie chcesz zaakceptować, że nie miałeś kontroli
w tamtej sytuacji. Ta kontrola jest twoim całunem. Twoją zbroją.
Zapadła cisza. Długa i obiecująca.
- Mylisz się. – Odsunął się od niej. – Idę wziąć prysznic. Sugeruję, żeby
cię tu nie było, jak wrócę.
Odprowadzała go wzrokiem. Jego ciało było napięte. Kiedy zamknął
drzwi łazienki, nie poczuła się odtrącona. Jego zachowanie podkreślało
tylko, że nie myli się co do niego.
Usłyszała dźwięk odkręcanej wody. Nawet jeśli nie był tego świadomy,
wiedziała, że już za późno, by odzyskał kontrolę. Widziała wir emocji
w jego oczach. Była blisko, bardzo blisko dotarcia do prawdziwego
Nikhila.
Z każdym krokiem zyskując więcej pewności siebie, przeszła przez
pokój i wśliznęła się do łazienki, głośno zamykając drzwi.
- Co robisz? – Jego oczy pociemniały.
- Mam rację – odparła łagodnie. – Masz na sobie tak ciasną zbroję, że
aż cię dusi, i nawet o tym nie wiesz.
Powoli rozpięła bluzkę. Nikhil milczał, zaciskając zęby, tylko
przyspieszony puls na jego szyi zdradzał prawdziwe emocje. Isla weszła do
kabiny prysznicowej.
- Spytam raz jeszcze, miła pani doktor. – Jego urywany oddech
wzmocnił jej pewność siebie. – Co tu robisz?
Przechyliła głowę, śmiało patrząc mu w oczy.
- Myślałam, że nazywasz mnie tak, bo chcesz być czuły. Teraz
rozumiem, że przypominasz sobie o mojej pracy, o tym, że masz trzymać
się na dystans, że masz się kontrolować.
- Nie potrzebuję przypominania, żeby się kontrolować.
Zrobiła krok naprzód. Gdyby uniósł rękę, mógłby jej dotknąć. Chciał jej
dotknąć, znała go już wystarczająco dobrze, by to wiedzieć.
- Chcę, żebyś przestał się kontrolować. Choć raz – odparła w końcu.
- Naprawdę? – spytał przez zęby.
- Tak. – Uśmiechnęła się.
Stanęła na palcach i przycisnęła wargi do jego ust, a woda spływała po
ich nagich ciałach.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Czy czekał całe życie, żeby ją znów pocałować? Tak właśnie czuł, co
powinno mu kazać ostrożnie zanalizować sytuację. Tymczasem uśmiech
Isli kazał mu zrobić kolejny – zapewne ryzykowny – krok.
Jakby coś go do tego zmuszało.
Starał się odnaleźć w sobie resztki samodyscypliny, choć nie wiedział,
czy robi to dla niej, czy dla siebie. Całe dorosłe życie miał wrażenie, że
w jego wnętrzu grasuje jakiś potwór, który czeka, by się uwolnić. A on
usiłuje panować nad tym potworem.
Teraz poczuł, że to nie on ma władzę. To Isla go sobie
podporządkowała. Jakby oplotła go magiczną nicią. Co gorsza, spodobało
mu się to.
- W cokolwiek grasz – rzekł, odrywając wargi od jej ust – niczego nie
ugrasz.
- A jeśli to nie jest gra?
Jego podniecenie stało się widoczne. Isla spuściła wzrok i szerzej
otworzyła oczy. Ciszę zakłócał tylko szum wody. Nikhil miał wrażenie, że
ta cisza zaciska się wokół niego i nie pozwala mu oddychać. Potem Isla
wysunęła język i przesunęła nim wzdłuż jego warg.
Nie pamiętał, jak przyciągnął ją do siebie. Nagle znalazła się w jego
ramionach, a on ją całował, jakby się dusił, a ona była tlenem ratującym
życie.
Być może tak właśnie było.
- Mówiłam ci już. Dzisiaj nie chodzi o to, żebym to ja straciła nad sobą
kontrolę.
Nie był przygotowany na poczucie straty, które go ogarnęło, kiedy się
cofnęła, zwłaszcza że pożądanie w jej oczach było wyraźne.
Pragnął ją znów przytulić. Nie miał pojęcia, jakim cudem się
powstrzymał. Może dlatego, że chciał, by to ona do niego przyszła. Żeby go
błagała.
- A o co?
Po raz pierwszy od dwudziestu lat nie był pewny, czy może sobie ufać.
Z każdą sekundą cisza zaciskała się wokół niego mocniej. Isla znajdowała
w tym przyjemność.
Kiedy już myślał, że mu nie odpowie, wyciągnęła rękę i przesunęła nią
w dół jego piersi i brzucha, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Powoli
ujęła jego członek, zaciskając na nim palce. Zapomniał, że ma oddychać.
- Isla… - ostrzegł cichym głosem.
- Już powiedziałam, że nie przyszłam tu stracić kontroli. - Uklękła przed
nim. – Przyszłam tu po to, żebyś ty stracił kontrolę.
Wiedział, że musi ją powstrzymać. Przez lata niezliczone kobiety
sprawiały mu rozkosz w taki właśnie sposób, nawet je zachęcał. Czasem
wręcz się tego domagał. Jednak po raz pierwszy czuł, jakby kobieta prosiła
go, żeby jej się poddał. A tego nie mógł zrobić.
Wtedy pochyliła się i wzięła go do ust. Nogi miał jak z waty, czuł się
bezradny i bezbronny, mógł tylko pozwolić jej robić to, na co miała ochotę.
Myślał, że umrze z pożądania.
Sprawianie rozkoszy Nikhilowi było chyba najbardziej zmysłową
i odurzającą rzeczą, jaką dotąd robiła. Czuła, jakby to ona wszystko
kontrolowała, a on był zdany na jej łaskę i niełaskę.
Z każdym muśnięciem języka, każdym zaciśnięciem ręki słyszała, jak
jego oddech coraz bardziej się rwie. Jego uda drżały. Przekrzywiła głowę,
by wciągnąć go głębiej, jej wargi, język i ręce harmonijnie współdziałały,
połączone wspólnym celem. Nikhil miał się poddać.
Ściskała go coraz mocniej, aż zachrypł, i doprowadziła go na prawie na
sam szczyt. Smak zwycięstwa był wyśmienity. A jednak nie była
zdziwiona, że znalazł resztkę sił, by się od niej odsunąć.
- Nie tak – powiedział zmienionym głosem.
Zakręcił wodę, wziął ją w ramiona i zaniósł do sypialni, jakby już
dłużej nie mógł nad sobą panować.
Położył ją na łóżku i patrzył na nią długą chwilę, nim mruknął
z aprobatą i założył sobie jej nogi na ramiona. Pochylił się nad nią
i zachłannie pieścił ją językiem. Nie miała pojęcia, jakim cudem nie
rozpadła się w sekundę. Traktował ją, jakby była ostatnim posiłkiem w jego
życiu, a ona tylko leżała, wstrząsana dreszczami. Czuła się rozwiązła
i nieokiełznana. Wiedziała, że to bardziej go rozpala. Kiedy chwycił ją za
pośladki i przycisnął wargi do jej seksu, wiedziała, że nie może przestać.
W końcu się rozpadła, a jego imię płynące z jej ust brzmiało jak
zaklęcie. Nie ustawał, prowadził ją od jednego szczytu do drugiego.
Chwytała go za włosy, ściskała jego ramiona i pościel, by się czegoś
trzymać. Tym razem nie tylko szczytowała, tym razem wyleciała w kosmos.
Liczyła na to, że ją uratuje, gdy zacznie spadać.
Nie miała pojęcia, jak długo wracała do siebie, ale gdy w końcu tak się
stało, rozejrzała się. Chciała się upewnić, że to nie był sen. Nie, wciąż była
w pokoju Nikhila, w jego łóżku. Nie rozumiała tylko, jak przewrócił jej
świat do góry nogami, skoro pokój wyglądał normalnie.
I wtedy Nikhil położył się na niej, a ona zakołysała biodrami. Czy
przypadkiem nie miała wszystkiego kontrolować? Prawie o tym
zapomniała. Kładąc ręce na jego ramionach, odepchnęła go od siebie.
Upadł na plecy, a ona na nim usiadła. Jego mina oscylowała między
pożądaniem a rozbawieniem.
- Podoba ci się, co?
- Tak. – Musnęła jego wargi pocałunkiem.
Przycisnęła do niego piersi, jego zarost drażnił jej sutki. Była blisko po
raz kolejny. Jak to możliwe?
Położył dłonie na jej biodrach lekko, jakby próbował się powstrzymać
przed chęcią przejęcia sterów. Isla się uniosła, nie odrywając od niego
wzroku, po czym powoli osunęła się na niego, biorąc go w posiadanie.
Chyba nigdy nie zachowywała się tak wyzywająco.
- Widzisz, co się dzieje, jak tracisz kontrolę? – szepnęła, patrząc mu
w oczy.
- Wiem tylko, że mnie zabijasz, pyar – wydusił.
Nagle jego zwykle posępna twarz rozjaśniła się na moment, a Isla
dojrzała coś, czego nie przewidziała. Coś, co mówiło głośno i wyraźnie, że
odnalazła fragment układanki. Pasujący drugi fragment – głęboko ukryty –
był w niej. Nie żeby już wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy.
Nagle to ona straciła kontrolę. Nikhil zacisnął dłonie na jej biodrach
i nadawał tempo. Niósł ją wciąż wyżej, a ona dotrzymywała mu kroku.
- Nikhil…
- Zapomnij o kontroli, pyar. O wszystkim zapomnij, odpuść.
- Ty pierwszy. – I nagle przestało się liczyć, kto pierwszy skoczy w tę
cudowną otchłań.
Minęła jakaś godzina, kiedy wreszcie postanowiła wstać. Wszystko ją
bolało. To był cudowny ból, który przypominał o niezapomnianych
chwilach.
Ból, który kazał jej się zawahać, gdy postawiła stopy na podłodze, bo
żałowała, że musi wymknąć się stąd po cichu. Była pewna, że po
przebudzeniu Nikhil nie ucieszyłby się na jej widok. Ale minione
popołudnie było wyjątkowe. Na zawsze zapamięta ten moment, kiedy był
zdany na jej łaskę i niełaskę.
Oparła ręce o materac i podniosła się niechętnie.
- Wybierasz się gdzieś?
Szybko się odwróciła. Boże, wciąż wyglądał tak świetnie, to
niesprawiedliwe.
- Już prawie pora kolacji. Powinnam się przebrać.
Zmarszczył czoło.
- Nie musisz tego robić.
Czy to możliwe, że chce, by z nim została? Nawet gdyby tego chciał,
nie wolno jej zostać.
- Jestem na dyżurze – powiedziała, przygryzając wargę.
- Masz pager?
- Oczywiście. – Poszukała wzrokiem swojej garderoby i zaczerwieniła
się, widząc ją na podłodze. Przypomniała sobie niecierpliwość, z jaką
Nikhil ją rozbierał.
Pozbierała ubranie i trzymała je przed sobą, jakby to dodawało jej
godności, z której odarła ją nagość.
- Powiadomią cię, jak będziesz potrzebna. Nie musisz być na dole.
- Racja.
Ledwie oddychała. Stała i czekała, błagała w duchu, by to powiedział.
A on leżał z rękami pod głową, eksponując nagi tors. Kołdra sięgała jego
podbrzusza.
Prowokował ją, by wróciła do łóżka?
- Więc… powinnam zostać? – spytała niepewnie.
W jego oczach pojawił się jakiś błysk.
- Czekasz na zaproszenie?
- Pozwoliłam sobie na trochę arogancji – odrzekła. – A nauczyłam się,
że przy tobie to może błąd.
- A ja się nauczyłem, że niezależnie od moich starań, nie mogę ci się
oprzeć, pyar.
Nie chciała spodziewać się zbyt wiele po tym, że zwraca się do niej
pyar. Mogła sobie powtarzać, że to nic nie znaczy, że nie chce, by to
cokolwiek znaczyło. Bała się, że jej głowa i serce nie śpiewają tej samej
piosenki.
Być może widział to na jej twarzy, bo nagle chwycił ją za ramiona. Nie
gwałtownie, lecz dość mocno, by skupiła na nim uwagę.
- Rozumiesz, że nic więcej nie mogę ci ofiarować?
- Nie chcę niczego więcej – odparła, choć bała się, że serce ją zdradzi. –
Zapomniałeś, że nie wierzę w miłość ani w stałe związki.
- Tak mówiłaś – potwierdził.
Nie wyglądał jednak na przekonanego.
- Chodzi o to, że to nie jest randka. To…
- Po prostu dobrze się bawimy – wtrąciła, choć trudno stwierdzić, kogo
próbowała przekonać.
- Dobrze się razem bawimy. – Pociągnął ją do siebie i przycisnął wargi
do jej ust.
Jakby nie mógł się powstrzymać.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Co takiego jest w bufecie na statku wycieczkowym, że pasażer
świadomy swojej alergii decyduje się zjeść coś, co może go zabić? W tym
przypadku pięćdziesięcioletni mężczyzna z alergią na owoce morza
postanowił sprawdzić ze swoją nową żoną, czy ostrygi działają jak
afrodyzjak.
W pewnym sensie Isla to rozumiała. Minione tygodnie z Nikhilem były
fantastyczne. Ile razy kochali się od tamtej nocy, gdy jej oznajmił, że nie ma
jej wiele do zaoferowania poza dobrą zabawą?
W jego ustach brzmiało to jak obietnica, której się nie spodziewała.
Nikhil dał jej klucz do swojej kabiny i spotykali się tam, ilekroć byli wolni.
Starała się być dyskretna, wiedziała, że jeśli choć jedna osoba ich
zobaczy, zrujnuje to jego opinię, na którą pracował lata. Ryzykował ją dla
niej. Dla niej to znaczyło więcej niż słowna deklaracja. Któregoś dnia, gdy
wystarczy jej odwagi, może mu o tym powie i udowodni, że się myli,
myśląc, że nie potrafi kochać ani być kochanym.
Nikhil nie był jedyną osobą, która w minionym miesiącu się zmieniła.
Ile razy ona sama przyłapała się na innych niż zwykle myślach i uczuciach?
W każdym razie nie było dla niej szokiem, że z powodu nowego
małżeństwa jej pacjent poczuł się niezwyciężony. Pokonując po dwa
stopnie naraz biegła do głównej restauracji z nadzieją, że mężczyzna
posiada Epi-Pen i żona wstrzyknie mu adrenalinę.
Niestety, gdy przepychała się przez tłum, stan pacjenta gwałtownie się
pogarszał. Jego twarz spuchła, z każdą sekundą rosło zagrożenie dla dróg
oddechowych. Oddech już był płytki i chrapliwy, nawet dłonie, którymi
brał ostrygi, miał spuchnięte.
Jego żona była tak zrozpaczona, że Isla najpierw musiała ją uspokoić,
by się dowiedzieć, że mąż ma na imię Stewart. Wyjęła z torby strzykawkę
z epinefryną i szykowała się do podania leku, patrząc w ledwie widoczne na
nabrzmiałej twarzy oczy mężczyzny. Cieszyła się, że to pora lunchu
i Stewart ma na sobie szorty. Szczęście też, że gdy skończyła, pojawiła się
Lisa z lekiem antyhistaminowym i maską tlenową, a zaraz za nią mobilne
nosze.
- Zawieziemy pana do gabinetu. – Isla uśmiechnęła się do pacjenta,
zastanawiając się, czy ją widzi. Najgorsze zawsze jest radzenie sobie
z przestraszonym pacjentem i równie przerażoną jego bliskim, kiedy wokół
jest setka gapiów. Minęło parę godzin, nim przekazała raport Gerdowi,
który miał dyżur, i wyszła z gabinetu.
Spieszyła pustymi korytarzami, wdzięczna, że jest tak późno choćby
dlatego, że mogła niepostrzeżenie wśliznąć się do kabiny Nilhila. Robiła to
przez minione tygodnie, poznając związany z tym dreszcz podniecenia.
Spędzili razem tyle nocy i nikt się o tym nie dowiedział.
Jedyne dwie kobiety, które mogłyby coś zauważyć, także spędzały czas
w ukryciu, jedna z bratem Nikhila, druga w kabinie kapitana. Ironiczne,
doprawdy. Isla zdusiła śmiech.
Nikhil był u siebie i natychmiast wziął ją w ramiona.
- Nie wiedziałam, czy jesteś jeszcze na mostku – mówiła między
pocałunkami.
- Wróciłem kilka minut przed tobą – odparł. – Słyszałem o wypadku
z ostrygami. Wszystko w porządku?
- Tak – potwierdziła, gdy wyciągał jej bluzkę ze spodni.
- Powinienem o czymś wiedzieć?
- Wszystko będzie w raporcie.
- To dobrze. – Podniósł ją, by objęła go nogami w pasie, i ruszył przez
pokój, by po chwili rzucić ją na łóżko. Oboje zaśmiewali się przy tym jak
para nastolatków przed pierwszą wspólną nocą.
Godzinę później właśnie wychodziła spod prysznica, gdy rozległo się
pukanie do drzwi. I cicha wymiana zdań. Starała się nie ruszać,
nadstawiając uszu, ale głosy były zbyt ciche, by cokolwiek usłyszała.
Zaczekała, aż drzwi się zamkną, owinęła się ręcznikiem i wyszła. Była
ciekawa, czego dotyczyła ta wizyta.
Twarz Nikhila była biała jak jej ręcznik.
- Co się stało? – spytała.
Choć przeniósł na nią wzrok, miała wrażenie, że przez chwilę wcale jej
nie widzi.
- Nic ważnego – odparł w końcu.
- Nie sądzę. – Prawdę mówiąc, wyglądał na udręczonego. Siłą woli
zwalczyła chęć, by go pocieszyć.
Nie była jego dziewczyną. Była… kimś niewiele więcej niż
dziewczyna, z którą umawiasz się na seks przez telefon. Nagle zastanowiła
się, czy małżeństwa matki zawsze były obopólnie korzystne, czy jednak
jedna strona nie korzystała na nich bardziej, niż Marianna zdawała sobie
sprawę? Albo niż przyznawała. Czy jej mężowie nie zakochiwali się w niej
choć trochę, na swój sposób?
Nikhil uprzedził Islę, że nie może jej oferować nic poza dobrą zabawą,
a ona się na to zgodziła, zakładając, że nie chce zostać skrzywdzona tak, jak
skrzywdził ją Bradley. Lecz w głębi serca zaczęła przyznawać się do
prawdy, którą chyba znała już od dawna. Nie kochała Bradleya, więc jak
mógł ją zranić?
Czy to, co uznawała za cierpienie, nie było w istocie bliższe
upokorzeniu? Nikhil w ciągu paru tygodni wzbudził w niej głębsze uczucie
niż Bradley kiedykolwiek.
Tymczasem wziął do ręki ręcznie zapisaną kartkę.
- To był Roberto – powiedział, mówiąc o concierge’u. – Przyniósł to.
Było to nieoczekiwane zaproszenie do jego prywatnego życia, jednak
Isla wzięła od niego kartkę i trzymając ją drżącymi palcami, przeczytała
wiadomość.
- Twój brat znów chce się z tobą spotkać.
- W jakimkolwiek z kolejnych portów. – Głos Nikhila brzmiał obco. –
Mam tylko powiedzieć gdzie.
- Może powinieneś to zrobić – rzekła z wahaniem. – Może pora
dowiedzieć się, czego chce.
- Może mnie to nie obchodzi – odparował, ale wiedziała, że to nie na
nią jest zły.
- To pomyśl, czego ty chcesz – podjęła. – Albo czego potrzebujesz.
- Nie potrzebuję go. – Patrzył na nią twardo. – Potrzebowałem go parę
dekad temu, teraz już nie.
- Co się stało, Nikhil?
Pokręcił głową.
- To historia, którą dawno pogrzebałem i nie widzę korzyści z jej
odgrzebywania.
- A jednak mi o tym powiedziałeś, chociaż mogłeś to przemilczeć, tak
jak poprzednio.
Milczał, a ona czuła wirujące emocje. Potrzebował jej niezależnie od
tego, czy miał tę świadomość.
- Jaka jest twoja historia z bratem?
Milczał, a gdy już miała się poddać, otworzył usta.
- Zdradził mnie. Był moim starszym bratem, a zostawił mnie
w momencie, kiedy go najbardziej potrzebowałem. To wszystko, co
powinnaś wiedzieć.
- Naprawdę? – spytała, nim ugryzła się w język. – Myślisz, że tylko ty
zostałeś przez kogoś zdradzony? Ludzie tak robią, to jedna
z najpaskudniejszych ludzkich cech. A wiesz, jaka jest jedna z najlepszych?
- Jestem pewien, że mnie oświecisz.
- Podnosimy się, otrzepujemy i zaczynamy od nowa.
- A kto ciebie zdradził, jeśli mogę spytać? Twoja kochająca matka?
Ubóstwiana przyrodnia siostra?
Nie wiedziała, co kazało jej to powiedzieć.
- Mój były narzeczony.
Nie powiedział tego, co być może chciałby powiedzieć. Przez większą
część miesiąca usiłował temu zaprzeczyć, ale sprawa narzeczonego Isli nie
dawała mu spokoju, odkąd ujrzał ślad po pierścionku na jej palcu.
Nurtowało go, kim jest mężczyzna, który pozwolił, by taka kobieta
przemknęła mu koło nosa.
- Poznałam Bradleya na medycynie, byłam z nim dziesięć lat. Ostatnie
trzy lata byliśmy zaręczeni.
- Zdradził cię.
- Tak. – Kiwnęła głową. – Jak odkryłam tydzień przez zerwaniem,
zrobił to wiele razy. Wiesz, co jest chore? Nie to zraniło mnie najbardziej.
- Ach tak. – Starał się, by nie zobaczyła jego wzburzenia. Chęci
znalezienia tego idioty Bradleya i pokazania mu, na co zasługują tacy jak
on. I że Isla zasługuje na kogoś lepszego niż taki oszust.
Że nie zasługuje na to, by ją traktowano jak dziewczynę na godziny? –
odezwał się głos w jego głowie.
- Najgorsze było… – zwilżyła wargi – że pozwoliłam mu organizować
moje życie. Mówił, że jak się pobierzemy, zrezygnuję z pracy i będę go
wspierać jako żona w jego karierze zawodowej.
Nikhil zamrugał. Isla była świetnym lekarzem, kochała swoją pracę. To
tak jakby ktoś wyrzucił go ze statku i kazał mu szukać pracy na lądzie.
- Zgodziłaś się?
- Nie protestowałam, przynajmniej z początku. Mówił różne rzeczy,
których zawsze chciała moja mama, więc przez jakiś czas milczałam.
- Jakoś sobie tego nie wyobrażam.
- Naprawdę byłam głupia. Myślałam, że go kocham. I że on mnie
kocha. Okazało się, że kochał tylko znajomości i kontakty mojej matki.
Byłam głównie środkiem do celu, który przy okazji nieźle się prezentował
u jego boku.
- Nadal trudno mi sobie to wyobrazić. – Pokręcił głową, a ona zacisnęła
powieki.
- W tym rzecz. Byłam wtedy innym człowiekiem. Tamta chwila była
dla mnie katalizatorem, postanowiłam zmienić swoje życie. Zostać
lekarzem na statku, podróżować, robić to, o czym zawsze marzyłam. Nie
liczyłam na to, że spotkam kogoś takiego jak ty.
Mówił sobie, że nie powinien reagować, a jednak dał się porwać jej
słowom.
- Nie jestem też już tą samą dziewczyną co miesiąc temu. Może ja tego
nie zauważyłam, ale dostrzegła to moja mama. Tamtego wieczoru na balu
kapitana powiedziała, że to dzięki tobie.
Chciał jej wierzyć, choć wiedział, że nie powinien. Miał własne
demony, lecz w przeciwieństwie do Isli brakowało mu siły, by się z nimi
konfrontować.
- Umówiliśmy się – przypomniał jej niechętnie – na spotkania bez
zobowiązań.
- A teraz to uległo zmianie – zauważyła spokojnie.
Zacisnął zęby. Byle jego serce nie zmiękło…
- Dla mnie nie.
- Kłamiesz.
- Powtórz to.
- Nie wiem, czy tylko mnie okłamujesz, czy także siebie.
- Mylisz się.
- Możesz mówić, co chcesz, nie zmienisz faktów.
- Nie interesują mnie stałe związki ani zobowiązania.
- To prawda – przyznała. – Ale nie możesz udawać, że przez ostatnie
tygodnie nic się między nami nie zmieniło. Jesteś bardziej otwarty
i empatyczny. To nie jest słabość.
Miał przerażające uczucie, że Isla ma rację. A przecież nie mogła jej
mieć. Bo nawet jeżeli próbował się zmienić, to nie potrafił tego zrobić.
Z powodu przeszłości. Udawanie mężczyzny, który jest godzien Isli, nie
sprawi, że się nim stanie. Jego wady pozostaną ukryte, a gdy znów przebiją
się na powierzchnię, będą jeszcze paskudniejsze.
Najgorsze jednak, że chciał jej wierzyć.
Jakaś jego część myślała, że to może miłość – albo uczucie najbliższe
miłości, na jakie go stać. To jakby dać dziecku materiał wybuchowy,
odsunąć się i czekać, co się stanie. To nie mogłoby się dobrze skończyć.
Jeśli to nie jest wystarczający powód, by trzymać się na dystans…
- Widzisz to, co chcesz widzieć – warknął, jakby chciał jej
przypomnieć, jakim jest potworem.
Zamiast się przestraszyć, jego piękna Isla się uśmiechnęła.
- Widzę, jaki jesteś, nawet jeśli to ukrywasz. Niezależnie od tego, co
o sobie mówisz, jesteś dobrym człowiekiem.
- Nie słuchałaś mnie! – krzyknął. – Nie jestem dobry, a ty tego nie
zmienisz.
- Mylisz się. Widzisz w sobie jakiegoś potwora. Pewnie sądzisz, że brat
tak o tobie myślał na pogrzebie ojca. Ale ten Nikhil nie jest tym, którego
znam. Musisz się spotkać z Dakszem i wysłuchać, co ma ci do
powiedzenia.
W tym momencie zrozumiał, że dałby wszystko, by być takim
człowiekiem, jakiego widzi w nim Isla. Ale to nie był on. A zatem
pozostało mu tylko chronić ją przed nim tak jak umie. Wziął kurtkę od
munduru i wyszedł z pokoju. Musi porozmawiać z kapitanem, nim zmieni
zdanie.
- Zamknij drzwi na klucz, jak będziesz wychodzić, Islo – rzekł. – I nie
wracaj.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Jakiś tydzień później zajmowała się właśnie pacjentem, kiedy została
wezwana przez kapitana.
- Dziękuję, Gerd. – Uśmiechnęła się, odwracając się plecami do
wystrojonej pacjentki, którą oceniła na sześćdziesiąt parę lat, a która
w rzeczywistości okazała się energiczną siedemdziesięcioczterolatką.
Pani Berridge-Jones potknęła się i spadła z ostatnich stopni schodów.
Została przywieziona do gabinetu, ponieważ nie mogła stanąć na jednej
z nóg.
- Nie zejdę na ląd – stwierdziła kobieta. – Dwa lata czekałam na ten
rejs. Nie pozwolę odesłać się do domu, bo zaczepiłam obcasem o brzeg tej
przeklętej sukni na ostatnim stopniu waszych pięknych schodów. Nie
pozwolę zrujnować mojego rejsu.
Isla dostrzegała w niej chwilami swoją matkę.
Pomogła kobiecie obrócić się na stole do badania, zauważając jej
grymas bólu.
- Dobra wiadomość, pani Berridge-Jones – pokazała jej zdjęcia – jest
taka, że nie ma pani złamania. Jestem pewna, że skręciła pani nogę
w kostce, więc nie mam zamiaru rujnować pani rejsu.
- Bardzo się cieszę. Więc za sekundkę mnie pani opatrzy i wrócę do
mojego kochanego drinka. Właśnie zamówiłam niezłe porto.
- Stopa jest spuchnięta i pewnie obolała, nawet jeśli leki przeciwbólowe
zaczęły działać. Ma pani też ograniczoną zdolność ruchu, więc chyba dziś
nie wypije pani porto.
Kobieta spojrzała na nią z lekceważeniem.
- Och, proszę mi dać kilka tabletek przeciwbólowych i za dwa dni
i będę zdrowa jak ryba.
- Muszę uprzedzić, że skręcenie kostki wymaga ostrożności i może być
bolesne. Może dojść do zerwania albo naciągnięcia więzadła, które pomaga
trzymać razem kości i stabilizuje staw skokowy.
- Nie zgodzę się na założenie szyny – prychnęła kobieta.
Isla znów przywołała na twarz uśmiech.
- Trzeba dbać o zdrowie, proszę pani. Jeśli nie zadba pani o kostkę,
może się pani nabawić chronicznego bólu, niestabilności stawu skokowego,
a nawet jego zapalenia.
- Brednie.
- Zanim pani stąd wyjdzie, chcę, żeby pani została odpowiednio
zaopiekowana.
Pacjentka ostatecznie jej posłuchała, choć była wściekła.
Godzinę później Isla waliła do drzwi Nikhila i odepchnęła go na bok, by
wejść do środka, gdy otworzył.
- Właśnie byłam u kapitana – oznajmiła. – Zaproponował mi nową
pracę.
Nie było sensu udawać, że nie jest zdenerwowana.
- Tak.
Była zła, że nie wyglądał na zaskoczonego.
- Lekarz, którego zastępuję, chce tu wrócić na kolejny rejs.
- Ma do tego prawo.
- Więc zaproponowano mi pracę na innym statku, lepszym niż „Hestia”,
ale nie takim jak „Kasjopeja”.
- To dobrze dla twojej kariery.
Emocje w niej buzowały. Mówiła sobie, że to paranoja podejrzewać, iż
Nikhil maczał w tym palce. Widząc jego reakcję, zaczęła podejrzewać coś
gorszego.
Może to był jego pomysł.
- Wiedziałeś – oskarżyła go.
- Kapitan spytał mnie o opinię. Chyba zrobiłaś wrażenie na doktorze
Turnerze, bo chciał cię zatrzymać.
- A ty powiedziałeś, że lepiej, żebym zmieniła statek.
- Zauważyłem tylko, że jeśli nie pozwolimy poprzedniemu lekarzowi na
powrót, może nas pozwać. Ty od początku byłaś tu tymczasowo.
- Nie chciałeś mnie tu. Kazałeś mi się przenieść, a jak odmówiłam,
znalazłeś sposób, żeby się mnie pozbyć.
- Dostałaś awans – poprawił. – Na bardziej prestiżowy statek niż ten, na
którym miałaś pracować.
Pewnie powinna być wdzięczna, że jej nie okłamywał. Ale to nie
zmniejszało bólu.
- Nie chodzi o moją karierę. Miej przynajmniej dość przyzwoitości,
żeby to przyznać. Chodzi o to, że nie chcesz się na nikogo otworzyć.
- Brałem pod uwagę to, co najlepsze dla firmy. Taką mam pracę.
- Próbowałeś się mnie pozbyć, odkąd weszłam po pokład. I jesteś na
siebie wściekły, bo nie potrafiłeś tego zrobić.
- To nie ma nic wspólnego z pozbywaniem się kogokolwiek. Chodzi
o poparcie twojego przeniesienia na inny statek, skoro poprzedni lekarz
i tak by tu wrócił.
- Wygodny pretekst. Poparłeś przeniesienie, bo stąd zniknę. A przecież
coś do mnie czujesz, tylko nie chcesz się do tego przyznać. Nigdzie się nie
przeniosę – oznajmiła. – Czego się boisz?
Zamrugał. Trwało to krótko, ale powiedziało Isli, że jej przeczucie jest
trafne. Jedna jej część świętowała fakt, że zna tego wspaniałego mężczyznę
lepiej niż on sam. Druga… była tym przerażona.
- Nie rozumiesz. – Jego zimny głos przywołał ją do rzeczywistości. –
Nie boję się, nigdy się nie boję.
Wiedział, że to nieprawda, już gdy wypowiadał te słowa. Nigdy dotąd
nie był tak przerażony. Nie dlatego, że patrzyła na niego w taki sposób,
jakby potrafiła odczytać wszystkie ponure myśli wyryte na jego kamiennym
sercu.
- Bałeś się w chwili, kiedy dostałeś wiadomość od brata, ale zamiast ją
przede mną ukryć, pokazałeś mi ją.
- To tylko wiadomość.
- Oboje wiemy, że to coś więcej. Wpuściłeś mnie do swojego życia
i teraz tego żałujesz. Odpychasz mnie.
- Dla twojego dobra – burknął.
- Bo jesteś potworem? Bo to twoja wina, że brat cię zostawił?
Bardzo chciał jej wierzyć.
- Mówiłem ci, że przyjechał na pogrzeb? – powiedział mimo woli.
- Pogrzeb waszego ojca. Tak. – Kiwnęła głową.
- Nie podszedł do grobu. Stał pod drzewem i patrzył. Widziałem
niesmak w jego oczach. Jakby myślał, że powinienem bardziej dbać o ojca.
- Nie rozmawiałeś z nim? – spytała cicho.
- Ani on ze mną. Po chwili, kiedy znów spojrzałem, już go tam nie było.
- I dlatego uważasz się za potwora?
- Jestem potworem, nawet on to widział.
- Nie, jesteś dobrym człowiekiem. Niestety nigdy mi nie uwierzysz. Za
mało dla ciebie znaczę.
Chciał zaprzeczyć, a jednak milczał.
- Porozmawiaj z bratem – podjęła ze smutkiem. – Cokolwiek ma ci do
powiedzenia, to nie może być gorsze od piekła, jakie sam sobie
zafundowałeś.
Pocałowała go i wyszła z pokoju. I z jego życia.
Starał się nie myśleć, co on, do diabła, właśnie zrobił.
Więc tak wygląda najbardziej ekskluzywny hotel w Rotterdamie,
pomyślał, rozglądając się po eleganckim lobby. Mógł udawać, że nie szuka
odpowiedzi, jak stać się mężczyzną, na jakiego zasługuje Isla. Może
powinien sobie powiedzieć, że się tu znalazł, ponieważ kapitan wezwał go
dwadzieścia cztery godziny temu, by mu oznajmić, że awans, na który
pracował przez dekadę, jest teraz w zasięgu jego ręki. Może zostać
kapitanem własnego statku.
A jednak by się okłamywał.
Poza tym nie zasługiwał na awans bardziej niż na Islę.
Minione dziesięć dni bez niej to było piekło.
Wyszedłszy z biura kapitana, mimowolnie ruszył do gabinetów
lekarskich, gdyż instynktownie chciał podzielić się nowiną z Islą. Wciąż nie
był pewien, jak się przed tym powstrzymał. Pamiętał tylko, że stał na
pokładzie, a że dzień był zimny i deszczowy, jedynie kilka osób w kurtkach
przeciwdeszczowych odważyło się wyjść na zewnątrz. W końcu przyznał,
że Isla ma rację, niezałatwiona sprawa z bratem niszczyła go całe lata.
Zastanowił się, co ma do stracenia.
Zanim zmienił zdanie, pospieszył do kabiny, poszukał w sieci DXD
Industries i wziął do ręki telefon.
I nagle usłyszał głos brata. Rozpoznałby go zawsze. Wyobrażał sobie,
że słyszy głos Isli dodającej mu odwagi, gdy informował brata, że jego
następny port to Rotterdam. Teraz czekał w hotelowym lobby na człowieka,
którego nie widział od dziecka.
I nagle go zobaczył. Było oczywiste, że Daksz ma pieniądze. Więcej, że
jest bogaty. Było to widać w jego postawie i szytym na miarę garniturze.
Przez kilka długich chwil patrzyli na siebie. Nikhil dosłownie czuł
iskrzące między nimi napięcie, kiedy tak stali, jakby żaden nie chciał zrobić
pierwszego kroku.
W końcu Daksz ruszył przed siebie, pokonując odległość długimi
pewnymi krokami.
- Nikhil – odezwał się.
- Bracie – odparł Nikhil, nasycając każdą sylabę możliwie największą
zniewagą.
- Minęło sporo czasu.
- Odkąd ostatnio rozmawialiśmy? Czy odkąd się widzieliśmy? – spytał
lodowato.
Ostatnia rzecz, jakiej się spodziewał, to błysk żalu i wyrzutów sumienia
w oczach brata.
- Byłem tchórzem, nie rozmawiając z tobą na… jego pogrzebie.
Nikhil milczał. Był zbyt zaabsorbowany tym, że brat nie tylko nie
powiedział „na pogrzebie naszego ojca”, ale też słowo „jego” wypowiedział
ze wstrętem.
- Myślałem, że się nie odezwałeś, bo uważałeś, że zasłużył na lepszy
pogrzeb – rzekł sztywno.
Na twarzy Daksza pojawił się ten sam wyraz niesmaku co podczas
pogrzebu.
- Nie zasłużył nawet na to, co zrobiłeś.
Tego Nikhil się nie spodziewał.
- Możesz to powtórzyć?
- Był bestią. Nie wiem, czy w ogóle zasłużył na pogrzeb.
- To czemu, do diabła, się do mnie nie odezwałeś?
Daksz milczał długą chwilę, po czym spytał:
- Zamówimy drinka?
Uniósł rękę i natychmiast podszedł do nich jakiś mężczyzna, jeden
z kilku dyskretnie rozstawionych w holu. Nikhil zdał sobie sprawę, że to
świta brata.
Siedzieli w milczeniu, każdy w myślach oceniał tego drugiego, aż
pojawił się kelner z dwiema szklaneczkami bursztynowego płynu.
Pieprzowo-tabakowa woń powiedziała Nikhilowi, że to jakość
niespotykana nawet na stole kapitana.
Równocześnie wypili po łyku. Nikhil poczuł na podniebieniu gorąco
i smak najpierw ostry, korzenny, a na końcu korzenno-owocowy.
- Wstydziłem się – powiedział Daksz. – Miałem poczucie winy. Dlatego
z tobą wtedy nie rozmawiałem.
To było tak nieoczekiwane, że Nikhil nie wiedział, jak zareagować.
Przywołał w wyobraźni obraz Isli, który przyniósł mu ukojenie.
- Nie powinienem był zostawiać cię samego z ojcem – kontynuował
brat, jakby to była najtrudniejsza rzecz do powiedzenia, jakby ćwiczył to
latami. – Wiedziałem, do czego był zdolny. Zwykle ograniczał się do bicia,
miałem siniaki, które nie znikały tygodniami. Ale parę razy wylądowałem
przez niego w szpitalu. Raz ze złamaną nogą, dwa razy ze złamaną ręką,
dwa razy z pękniętymi żebrami.
Daksz przeklął głosem pełnym powściąganej furii. Nikhil poczuł się
trochę lepiej.
- Myślałem, że ciebie nie tknie – podjął Daksz. – Tak przynajmniej
sobie mówiłem. Że mnie wybrał, bo byłem bardziej podobny do matki.
Chciałem w to wierzyć, żeby usprawiedliwić fakt, że odchodzę. Jedyny raz,
kiedy wróciłem po odwyku ojca, nic mi nie powiedziałeś. Ale powinienem
był wiedzieć, że zwróci się przeciw tobie.
- Z początku dawał mi spokój. – Nikhil usłyszał swój głos. – Poszedł na
terapię. Myślałem, że się zmienił, ale teraz widzę, że się bał, że ktoś się
zorientuje, policja czy opieka społeczna. Co prawda wcale nie pomagali…
- Powinienem był coś powiedzieć, ale…
- Wstydziłeś się – dokończył Nikhil. – Dorosły chłopak bity przez ojca.
Zbyt dobrze znam to uczucie.
- Nie powinieneś go znać. Jestem starszym bratem, powinienem się tobą
opiekować.
- Półtora roku starszym. – Nikhil pokręcił głową. – Nie sądzę, żebym na
twoim miejscu wrócił wcześniej. Choć przez lata cię obwiniałem.
To dziwne, jak wszystko może się zmienić w mgnieniu oka. Dekady
goryczy zniknęły. Dzięki Isli, szepnął jakiś głos, lecz go uciszył. Ona
zasługuje na kogoś lepszego niż on. Na dobrego uczciwego mężczyznę.
Daksz przynajmniej przyznał się do błędów, on wciąż musiał stawić czoło
swoim. Może teraz jest na to czas.
- Wiesz, że go zabiłem. – Gdy to powiedział, poczuł, jak coś w nim
pękło.
- Nie – zaprzeczył Daksz.
- Miałem nóż. – Po raz pierwszy Nikhil pozwolił sobie wrócić do tamtej
nocy. Sylwetki zaczynały nabierać kształtów, mgła już ich nie
przesłaniała. – Wbiłem mu nóż.
- Nie wbiłeś.
Nikhil nie mógł patrzeć na przerażoną minę brata. To niesamowite, że
po tylu latach wciąż szukał jego aprobaty. Kiedy Daksz nie patrzył na niego
z miłością, czuł się niedoskonały.
- Zrobiłem to – podjął. – Ojciec wpadł w szał, miał nóż. Udało mi się go
odebrać. Nagle ogarnęła mnie straszna złość, a on się na mnie rzucał i nagle
przestał… Spojrzałem w dół, było tyle krwi, a on upadł na mnie…
- Chryste, Nikhil. – Brat wsunął palce we włosy.
- Był bestią, tak – wycedził Nikhil. – Ale nie zasłużył na śmierć z ręki
syna.
- Nie zabiłeś go, Nik. – Niespodziewane zdrobnienie przywołało lawinę
wspomnień. – Wierzyłeś w to przez cały czas?
- Pamiętam to – wykrztusił Nikhil.
- To źle pamiętasz.
Brat wydawał się taki pewny, że Nikhil się zawahał. Jakby stał na skraju
przepaści, chciał się cofnąć, tylko nie wiedział jak.
- Nie było cię tam, Daksz. – Pokręcił głową.
- Czytałem policyjny raport.
Nikhil tylko patrzył na brata.
- Nie przejąłbym się, gdybyś go zabił. Zasłużył na to. Zastanawiałeś się,
czemu, skoro go zabiłeś, nie zostałeś aresztowany?
- Dlatego, że miałem piętnaście lat i nie było świadków.
- Nie, Nik, ponieważ tego nie zrobiłeś. Sąsiadka usłyszała krzyki
i wezwała policję. Kiedy weszli, siedziałeś na podłodze plecami do ściany,
a ojciec leżał na tobie.
- Ale trzymałem nóż, który był w niego wbity.
- Tak, miał wbity nóż. Pamiętasz, że wbił ci nóż w ramię? Przybił cię do
ściany? Twoja krew była na nożu i na ścianie.
- Tak… – Nigdy nikomu o tym nie mówił poza Islą. Daksz mógł o tym
wiedzieć tylko z raportu policyjnego.
- Krew z twojego ramienia spływała po ścianie, co znaczy, że cały czas
tkwiłeś w miejscu. A jeśli tak, to znaczy, że nie rzuciłeś się na ojca. To on
znów rzucił się na ciebie. Więc jedynym wytłumaczeniem jest, że
zaatakował zbyt mocno, może się potknął i nadział się na nóż.
- Nie…?
Czy to było takie proste? Tyle lat żył z brzemieniem winy, którego nie
powinien dźwigać?
- Tak, Nikhil. Nic nie zrobiłeś, braciszku. Po prostu znalazłeś się
w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie.
- Nie. – Znów potrząsnął głową. Nie jest potworem? Odtrącił Islę, by ją
chronić, bez powodu? – Zabiłem ojca – powtórzył. – Jestem potworem.
Patrzył na Daksza, który wstał i przykucnął przed nim. Położył rękę na
tyle głowy Nikhila i przyciągnął ją do siebie, aż dotknęli się czołami. Tak
jak w dzieciństwie.
- Nie jesteś potworem, braciszku. On był potworem. I ja, bo cię z nim
zostawiłem.
- Ty nie byłeś potworem. – Też położył rękę na tyle głowy brata. Jakby
zawierali pakt. – A gdybyś był, wybaczyłbym ci.
Choć wiedział, że jedna rozmowa nie cofnie dekad nienawiści do
samego siebie, czuł, że zrobili pierwszy ważny krok, który zawsze
najtrudniej zrobić.
Jakby zaczął się proces leczenia, tak jak przewidziała Isla. Bez niej
nigdy by do tego nie doszło. Ona zaczęła go zmieniać. Pomogła mu
uwolnić się od przeszłości.
Jak mógł tego nie widzieć? A może celowo odwracał wzrok? Był idiotą.
- Myślałem, że już za późno na zakopanie przepaści między nami.
Cieszę się, że nie jest za późno.
- To wymaga czasu – powiedział Nikhil. – Ale nie jest za późno.
A co z Islą? Czy jest za późno?
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
- Co robisz, Nikhil?
Serce waliło jej w piersi. Nie pozwoliłaby, by to usłyszał.
- Jestem ci winien przeprosiny, Islo.
Islo, nie pani doktor. Powinna triumfować, a była roztrzęsiona.
Wpatrywała się w niego, choć nie powinna zwracać na niego uwagi. Czarne
dżinsy, T-shirt z logo jakiejś rockowej kapeli. Wyglądał o wiele swobodniej
niż w mundurze, z którym w zasadzie się nie rozstawał. Poza tymi
chwilami, które spędzali w łóżku.
Odchrząknęła, a on spojrzał jej w oczy, które pociemniały, i była na
siebie zła za tę słabość, i nienawidziła go, że to zauważył.
Wróciła myślami do baru na plaży, gdzie siedziała z Leo i sprzeczały się
żartobliwie na temat pary nowożeńców. Wciąż słyszała, jak Leo ją pyta, czy
zostanie kiedyś panną młodą, a ona prychnęła. Nie ma takiej możliwości.
Teraz zmieniła zdanie. Siłą woli pokręciła głową i wróciła do pracy,
jakby Nikhil nic dla niej nie znaczył.
- To niekonieczne – wykrztusiła.
- Przeciwnie, jestem ci to winien od dawna.
- Nieważne, nie chcę tego słyszeć.
- Spotkałem się z Dakszem. Tak jak mi radziłaś.
Nie wiedziała, co uderzyło ją bardziej, fakt, że widział się z bratem czy
to, że posłuchał jej rady.
Choć jej rozum krzyczał, by się do niego nie odwracała, nie mogła
udawać, że nie chce usłyszeć więcej. Odwróciła się zatem powoli
i przycupnęła na skraju biurka. Ręce opuściła wzdłuż ciała, mocno
ściskając blat. Bała się, że złamie sobie paznokcie. Ale co to znaczy
w porównaniu ze złamanym sercem?
I czyja to wina? – szepnął złośliwy głos w jej głowie.
- W porządku. Słucham.
- Powinienem był ci powiedzieć, co mi doradził kapitan. Stały związek
z osobą taką jak ty zwiększyłby moje szanse na awans.
- Tak – odparła. – Ale mi nie powiedziałeś.
Więc została wykorzystana. Głośno wciągnęła powietrze. Jeśli ma się
rozpaść na kawałki, chciała zrobić to na osobności. Ale jej nogi były jak
z waty, więc mocno ściskała biurko.
- Cóż… - Nie miała pojęcia, skąd się wziął ten chłodny ton. – Dziękuję,
że w końcu zdobyłeś się na szczerość.
- Na początku mówiłem sobie, że tak właśnie robię – podjął, zbliżając
się do niej. – Ale kto jeszcze o nas wiedział? Gdybym chciał tak zrobić, po
co bym się z tym ukrywał?
- Ale grałeś w tę grę.
- Nie było żadnej gry. To, co nas połączyło, było zbyt cenne, zbyt
osobiste, żeby karmić tym plotki. Więc może na początku mówiłem sobie,
że związanie się z tobą da się wytłumaczyć, jeśli będę przed sobą udawał,
że to jest część strategii. Ale nie jestem pewien, czy prawda jest tak prosta.
Szumiało jej w jej uszach. Nie chciała mu wierzyć. Nie chciała mieć
nadziei. A jednak…
Mówił tak, jakby wcześniej poważnie rozważał te słowa. Jakby to nie
przychodziło mu łatwo. Jakby to była prawda, z którą sam dopiero musiał
się pogodzić.
- Nie wiążę się z koleżankami z pracy.
- Wiem. – Starała się mówić bez goryczy.
- Nigdy nie chciałem być marynarzem – oświadczył niespodziewanie. –
To była ostatnia rzecz, o jakiej marzyłem. Mój ojciec pracował w kotłowni
na statku. Nigdy nie chciałem robić tego co on. Z oczywistych powodów.
To rozumiała. Czemu ktoś miałby chcieć iść w ślady agresywnego
pijaka, który zadał dziecku tyle fizycznego i psychicznego bólu?
- To czemu zostałeś marynarzem?
- Bo tam, skąd pochodzę, nie było wiele innych możliwości. – Wzruszył
ramionami. – Postanowiłem, że nawet jeśli nie mam innej opcji, osiągnę to,
czego on nie osiągnął. Zostanę oficerem, o czym on nie mógł nawet
marzyć.
To tłumaczyło jego oddanie pracy. A także to, że winił się za śmierć
ojca. Co powiedział mu brat? Cokolwiek to było, musiało być ważne, skoro
do niej przyszedł.
- Ale nigdy się od niego nie uwolniłeś, prawda?
- Tak, ale to z powodu Daksza.
Chciała coś powiedzieć, lecz w ustach jej zaschło.
- Mógłbym uznać, że spotkałem się z nim z twojego powodu. Może tak.
Ale też chciałem się z nim spotkać. Potrzebowałem tego przez dwadzieścia
lat, tylko wcześniej nie miałem odwagi.
- Wcześniej? – spytała, a on skinął głową.
- Zanim cię poznałem. Ty wszystko zmieniłaś. Mnie zmieniłaś. Nie
chcę już być taki, jaki byłem kiedyś.
Pokochał ją. Może nie potrafił powiedzieć tego otwarcie, lecz to
wyznanie było we wszystkim, co mówił. Wciąż jednak pragnęła usłyszeć
więcej. Żeby mieć pewność.
- Co powiedział twój brat?
- W dniu pogrzebu tego demona, kiedy zobaczyłem na twarzy Daksza
oskarżenie, moje życie się zmieniło. Ilekroć patrzyłem w lustro, myślałem,
że jestem potworem. Ale dziś spotkałem się z nim…
Urwał, kręcąc głową, jakby nie mógł w to uwierzyć. Isla położyła
dłonie na jego piersi.
- Nie obwinia cię, tak? – spytała bez tchu.
- Tak. – Jego oczy zalśniły światłem, którego dotąd nie widziała. –
Obwinia siebie. Uważa, że nie powinien był zostawiać mnie z ojcem.
- Sam był wtedy prawie dzieckiem. Miał siedemnaście lat, tak?
Uśmiechnął się, kładąc rękę na jej policzku.
- Wiem, pyar. Nie bój się, nie mam mu tego za złe. Już nie. Dość było
żalu i obwiniania się, kiedy ten, który naprawdę był winny, dawno odszedł.
- Więc pogodziliście się? – spytała z wahaniem.
- Jesteśmy na dobrej drodze – odparł. – Pozwól, że na razie od tego
zaczniemy.
Otworzyła usta, lecz milczała. Jakaś jej część odczuła ogromną ulgę po
słowach Nikhila, wciąż jednak nie wiedziała, co go do niej przywiodło.
- I to jest ta twoja prosta prawda? – odezwała się po chwili, która
wydawała się wiecznością.
- Nie. – Pokręcił głową i dotknął jej policzka. – Prosta prawda, pyar, jest
taka, że cię kocham. Myślę zresztą, że zakochałem się w tobie już
pierwszego dnia.
Isla się zaczerwieniła.
- Może nie w tamtej pierwszej chwili – powiedziała cicho, a wtedy on
chwycił ją za ramiona i zmusił, by na niego spojrzała.
- Tak, w tamtej chwili. Gdzieś tam w głębi wiedziałem, że jesteś mi
przeznaczona.
Kochała go. Nikhil zamieniał wszystkie jej lęki w radość. Może zbyt
wielką.
- Chcę z tobą być – podjął. – Chcę dzielić z tobą życie, budzić się obok
ciebie i zasypiać.
Nie wiedziała, skąd wzięła siłę, by zacisnąć palce na jego ręce i odsunąć
ją od siebie. Przerwać kontakt.
- Cieszę się z powodu twojego brata – oznajmiła bardziej szorstko, niż
zamierzała. – Bardziej, niż myślisz. Ale jestem pogubiona. Mam zlecenie
na nowy statek, a ty dostaniesz swój jako kapitan.
Jego oczy zabłysły, lecz wciąż milczał.
- A może o to chodzi? Skoro już wiesz, że każde z nas pójdzie własną
drogą, czujesz się dość bezpiecznie, żeby powiedzieć to, co bałeś się
powiedzieć.
- Nie, ale zdałem sobie sprawę z czegoś innego.
- Z czego? – spytała mimo woli.
- Zdałem sobie sprawę, że powinienem od ciebie odejść.
A jednocześnie, że nie mogę tego zrobić. Właśnie dlatego, że cię kocham.
Nie chciała dać się nabrać na słowa, o których tak marzyła. A jednak
opór przychodził jej z coraz większym trudem. Nikhil się uśmiechnął.
- Rozmawiałem dziś rano z centralą.
- Jeśli znów zmieniłeś mi statek…
- Nie wspomniałem o tobie, Islo. – Uciszył ją spojrzeniem. –
Rozmawiałem o swojej pracy. Zasugerowałem, że poprowadzę jeszcze
jeden rejs jako pierwszy oficer, zanim przyjmę posadę kapitana. Ale tym
razem chcę popłynąć na „Gwieździe Hermiony”.
- To mój statek! – W głowie jej się zakręciło.
To niemożliwe. Na pewno się przesłyszała.
- Tak, to twój statek – powtórzył.
Rozwiewał jej wątpliwości jedna po drugiej, jakby naprawdę ją kochał.
Jej świat eksplodował niczym najbardziej spektakularne fajerwerki na
sylwestra.
- Zrezygnowałbyś z zostania kapitanem i przeniósł się z flagowego
statku, żeby być ze mną? Żeby spotykać się ze mną po kryjomu, jak
robiliśmy przez dwa tygodnie?
Nie udawała, że to były wspaniałe dwa tygodnie.
- Źle mnie zrozumiałaś – wtrącił. – Nie chcę się już ukrywać. Chcę,
żebyśmy zostali parą. Oficjalnie.
- Oficjalnie parą? – Nie mogła otrząsnąć się ze zdumienia.
- Powiadomimy o tym biuro i poprosimy o umieszczenie nas w jednej
kabinie. Należysz do mnie tak samo jak ja należę do ciebie. Przestało mnie
obchodzić, czy ktoś o tym wie.
- Nie musisz tego robić…
- Kocham cię. Może pewnego dnia odwzajemnisz moje uczucie.
- Kiedy ja już cię kocham – wyrwało się jej.
- Isla…
Tym razem to ona nie dała mu dokończyć.
- Kocham cię – powtórzyła, a ilekroć to mówiła, wypełniała ją radość.
Nie wiedziała, kto zrobił pierwszy ruch. Wiedziała tylko, że w jednej
chwili dzielił ich kontynent, a zaraz potem znalazła się w jego ramionach.
Jakby na zawsze miała tam pozostać. Jakby to zawsze było jej miejsce.
- Im więcej ludzi będzie o nas wiedziało, tym lepiej. – Uniosła głowę
i przycisnęła wargi do jego ust.
- Cały świat?
- Na początek.
Najwspanialszy początek, jaki mogła sobie wymarzyć.
EPILOG
Stojąc któregoś wieczoru na dziobie „Gwiazdy Hermiony” i mając za
plecami zachodzące słońce, Isla pomyślała, że minione siedem miesięcy
z Nikhilem i dwa rejsy, które odbyli jako para, to najlepszy okres w jej
życiu.
Ale teraz czekała z walącym sercem, bo Nikhil został wezwany do
kapitana. Cieszyła się, bo najprawdopodobniej zaoferowano mu funkcję
kapitana na jakimś statku. Jednocześnie była tym przerażona.
Nieoficjalnie zwrócono się już do niej, by dołączyła do załogi „Hestii”,
na której miała zacząć pracę przed rokiem. Nie mogła jednak liczyć na to,
że właśnie na tym statku Nikhil zostanie kapitanem. Niezależnie od tego,
jaki statek mu zaproponowano, po raz drugi nie mógł odrzucić oferty, a to
oznaczało koniec ich idealnego życia.
Na dźwięk jego kroków odwróciła głowę.
- Jaki statek? – spytała z udawaną radością.
Spojrzał na nią pytająco, ale trudno było nie zauważyć, że jest lepiej,
niż się spodziewali.
Była z niego dumna, choć serce ją zakłuło. Jak ich związek przetrwa
taką zmianę? Ufała mu, wierzyła, że nie zdradzi jej jak Bradley, ale
odległość wiele zmienia.
Uśmiechnęła się, nie zdradzając swoich lęków.
- Trudno w to uwierzyć. – Zdenerwowanie w jego głosie było znajome
i niepokojące.
- Nie „Hestia”?
- Nie – potwierdził.
- Więc który?
- „Kasjopeja”.
- Cudownie! – Zarzuciła mu ręce na szyję. – Tak się cieszę.
- Cóż, jest coś jeszcze. – Ujął jej twarz w dłonie. – Doktor Turner
domaga się twojego powrotu.
- Słucham? – Nie mogła w to uwierzyć.
- Kapitan pytał, czy byłabyś zainteresowana. Powiedziałem, że pewnie
nie, ale cię spytam.
- Co powiedziałeś? – zawołała, nim zdała sobie sprawę, że Nikhil z niej
żartuje. – To nie jest zabawne.
- Moim zdaniem jest, pyar.
- Więc nie to powiedziałeś?
- Oczywiście, że nie. Powiedziałem, że przekażę ci wiadomość, a ty
dasz mu odpowiedź.
- Nie przyjąłeś jej od razu?
Nie chciał, by pracowała z nim na „Kasjopei”?
- Oczywiście, że nie, pyar. Już dawno nauczyłem się, żeby się nie
wtrącać w twoje sprawy zawodowe.
- Ale chcesz, żebym tam z tobą była? – Starała się uspokoić. – Nikhil,
o co chodzi?
- Chciałem zaczekać, ale…
- Nikhil!
Wyciągnął rękę. Było w niej małe skórzane pudełeczko ze złotą
aplikacją, w którym mógł być tylko…
- Nikhil… – powtórzyła.
- Chciałem ci to dać, jak dotrzemy jutro do Hamburga. Ale nie mogę
dłużej czekać.
Otworzył pudełeczko, w którym widniał pierścionek z rubinem
otoczonym brylantami.
- Uratowałaś mi życie, pani doktor. Bez ciebie nie byłoby tak bogate,
pełne – rzekł z powagą. – Z każdym dniem kocham cię bardziej i nie chcę
spędzić bez ciebie ani jednego dnia. Przegnałaś moje demony. Wyjdź za
mnie, pyar.
- Moje życie też nigdy nie byłoby tak spełnione, gdybym cię nie
poznała. Kocham cię. To jasne, że za ciebie wyjdę. Nie wyobrażam sobie,
żeby mogło być inaczej.
Wsunął jej pierścionek na palec. Jego pocałunek był pełen obietnic.
Potem odwrócił ją do siebie plecami, a ona się o niego oparła. Otoczył ją
ramionami i patrzyli na wschód słońca daleko na horyzoncie.
Zaczynał się nowy dzień. Zaczynało się nowe życie.
Wspólne wspaniałe życie.
SPIS TREŚCI:
OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
KARTA REDAKCYJNA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
EPILOG