Tequila
z Cortazarem
Kochałem wielkich tego świata
– opowiada
Marek Keller
,
marszand, aktor, tancerz,
śpiewak ,,Mazowsza”,
w rozmowie
z
Dariuszem Wilczakiem
Wydanie pierwsze,
Warszawa 2015
Copyright © by Dariusz Wilczak
Copyright © by Fabuła Fraza
Wydawca:
Fabuła Fraza Sp. z o.o.
02-495 Warszawa
ul. Apartamentowa 6, lokal B3
www.fabulafraza.pl
biuro@fabulafraza.pl
Projekt graficzny i łamanie:
pixeldesigne.pl
Zdjęcia:
archiwum prywatne Marka Kellera,
archiwum prywatne rodziny Karvelis,
rysunki Juana Soriano
Korekta:
Beata Strzałkowska
Druk:
Drukarnia TINTA, Działdowo
ISBN 978-83-941885-3-5
Wstęp
3
TEQUILA Z
CORTAZAREM
TEQUILA Z
CORTAZAREM
TEQUILA Z
CORTAZAREM
4
5
Na początku niewiele o nim wiedziałem. Lakoniczne informacje
publikowane w prasie, nie tylko polskiej, i na portalach internetowych
opisywały go jako polskiego marszanda sztuki od ponad czterdziestu
lat mieszkającego w Paryżu i Mexico City, jedynie od czasu do czasu
zaglądającego do Polski, filantropa przeznaczającego majątek na sku-
powanie w świecie pamiątek po Fryderyku Szopenie, darującego „cho-
piniana” Polsce.
Zanim zacząłem o nim czytać, zobaczyłem Ogród Rzeźb Ju-
ana Soriano. Kilkadziesiąt monumentalnych prac z brązu wybitnego
Meksykanina, jednego z najważniejszych artystów XX wieku, usta-
wionych w siedmiohektarowym parku, obok dworu Kazimierówka,
w Owczarni – wiosce wciśniętej między trzy podwarszawskie mia-
steczka: Milanówek, Brwinów, Podkowę Leśną. Dowiedziałem się, że
właścicielem tych cennych, także jeśli chodzi o materialną wartość
rzeźb, właścicielem parku i wyremontowanego dworu jest właśnie on
– Marek Keller.
Pracownicy Ogrodu, doglądający dworu i posiadłości pod nie-
obecność Kellera, dali mi do niego numer telefonu. Zadzwoniłem. Był
akurat w Meksyku. Do Owczarni miał zjechać za miesiąc. Na krótko,
najwyżej na dwa, trzy tygodnie. Obiecał, że da znać. Już z Polski.
To było półtora roku temu. Wtedy spotkaliśmy się pierwszy raz.
U niego w Owczarni. Chciałem się dowiedzieć, kim jest, skąd pomysł
na prywatną, parkową galerię rzeźb, skąd pieniądze na zorganizowa-
nie wszystkiego. Zwykła dziennikarska ciekawość. Zadawałem pyta-
nia chaotycznie. Odpowiadał najpierw zdawkowo, niepewny, o co mi
chodzi. Zresztą ja sam jeszcze wtedy nie wiedziałem, o co.
Powiedział, że wyjechał z Polski na początku lat 70. Że już przed
wyjazdem na stałe, jako bardzo młody człowiek, przyjaźnił się z wy-
bitnymi polskimi pisarzami, artystami. Że trzy lata, do 1973 roku, był
śpiewakiem i tancerzem „Mazowsza”, a wcześniej przez chwilę uczył
się aktorskiego fachu pod okiem Henryka Tomaszewskiego w jego
słynnym Wrocławskim Teatrze Pantomimy. Otwierałem oczy i uszy,
kiedy wspominał o swoich przyjaźniach, już po wyjeździe z Polski,
z Marquezem, Cortazarem, Soriano, Fuentesem, Pazem i wieloma in-
nymi wielkimi twórcami. Przyglądałem się wnętrzom jego dworu,
który sam w sobie jest galerią sztuki wypełnioną rzeźbami i obrazami.
Wkrótce Keller ściągnął z Meksyku do Owczarni kilkadziesiąt,
unikalnych zdjęć, dopiero co odnalezionych w prywatnym archiwum
Fridy Kahlo pół wieku po jej śmierci. Na wystawę prac słynnej artystki
przyjeżdżała publiczność z całego kraju. Spotkałem się wtedy z Kelle-
rem kolejny raz. Spytałem, czy się zgodzi na rozmowy. Na wiele roz-
mów. Do książki. Naszej wspólnej książki o nim, o ludziach wielkich,
których miał szczęście poznać. Prosił o czas do namysłu. Zaczęliśmy
rozmawiać w czerwcu 2014 roku.
Książka jest zapisem wielu spotkań, zapisem wielogodzinnych
rozmów. Jest też próbą zwrócenia uwagi na to, że w naszym, coraz
bardziej rozchwianym świecie, tak naprawdę są tylko dwie wartości,
których należy strzec za wszelką cenę: przyjaźń, a czasem miłość.
7
TEQUILA Z
CORTAZAREM
Spotkanie pierwsze
Jerzy Andrzejewski,
„Miazga”, nocna
jazda pociągiem
TEQUILA Z
CORTAZAREM
TEQUILA Z
CORTAZAREM
8
9
Dariusz Wilczak: Co to jest?
Marek Keller: – Widzi pan, kartka papieru.
Zapisana bardzo małymi literami. Wiersz?
– Wiersz, właściwie sonet, ułożony dla mnie. Czytaliśmy
wtedy sonety Szekspira.
Kto czytał?
– Jerzy i ja. Jerzy Andrzejewski. Kartka nieco już wyblakła,
zresztą tak jak atrament, ale da się odczytać. Kartka była włożona
w małe lusterko, które mi Jerzy podarował. Lusterko gdzieś prze-
padło, ale kartka została. Przeczyta pan?
„Do Marka K.
W kształcie jestem proste, skromna moja miarka,
Przecież najwspanialszym lustrom i zwierciadłom
Nie zazdroszczę, bowiem mnie w losie przypadło
Słodkie obcowanie z urokami Marka.
Gdy oddechem rannym ze snu mnie obudzi,
Sobą mnie wypełni – o nic już nie stoję.
Niechaj inne lustra mają innych ludzi,
Ja tylko z nim jednym stoczę miłe boje.
Cóż mi skromność moja? Pięknem obdarzony,
innej już dla siebie nie szukam obrony.
Lecz Ty też nie szukaj pośród pokus życia
W innych zwierciadełkach innego odbicia.
Patrz na mnie, mój miły: znajdziesz siebie we mnie,
Zawsze, w porze każdej i nigdy daremnie.
Z poważaniem
Lusterko do golenia
25 kwietnia 64”
– Niech pan spojrzy, tu na dole są takie małe postacie ludzi – Je-
rzy lubił i potrafił rysować. To że świetnie pisał – wiadomo. Ale nie-
wiele osób wie, że gdyby tylko chciał, mógłby malować. Z boku, pro-
szę spojrzeć, jeszcze krótkie zdanie: „Trwanie przysparza kłopotów.”
O co chodziło Andrzejewskiemu?
– Mogę się tylko domyślać, że to dotyczyło naszego wspólnego
bycia, naszego trwania. Jak w każdym związku, w naszym też poja-
wiały się problemy, nieporozumienia, które należało rozwiązywać.
Wasz związek nie był jak każdy. Po pierwsze to był zwią-
zek dwóch mężczyzn, po drugie Andrzejewski miał swoją rodzi-
nę, żonę, dwoje dorosłych dzieci.
– Jak pan wie, związki dwóch mężczyzn czy dwóch kobiet
się zdarzają. To co teraz powiem, może się wydawać truizmem,
ale trzeba to powiedzieć. Świat heteroseksualny nie wypełnia
stu procent społeczności naszego świata. Według różnych badań
pięć do dziesięciu procent ludzi to geje i lesbijki. Ja zrządzeniem
losu, zrządzeniem praw natury, których do końca nie pojmujemy,
znalazłem się w tych kilku procentach. Niby na marginesie emo-
cjonalnych, ale i seksualnych potrzeb ludzkości, jednak jako peł-
TEQUILA Z
CORTAZAREM
TEQUILA Z
CORTAZAREM
10
11
noprawny uczestnik życia tego świata. Przynajmniej mam taką
nadzieję.
Jak się zostaje gejem?
– Co to za pytanie? To się samo staje. Nikt się tego przecież
nie uczy. Ktoś pana uczył bycia heteroseksualnym?
W pewnym sensie tak. Rodzice, szkoła, koledzy. Prawdopo-
dobnie jako dziecko nie miałem pojęcia, że istnieje homoseksu-
alizm. Pan jak był dzieckiem, to już się pewnie oglądał za chło-
pakami.
– I za chłopakami i za dziewczynami. W pewnym momencie,
nie potrafię już sobie przypomnieć kiedy to było, zrozumiałem,
że bardziej interesuje mnie uroda chłopaków. Nie byłem sobie
w stanie wyobrazić siebie z dziewczyną w sytuacji intymnej. Za
to z chłopakiem jak najbardziej. Wiedziałem, że to nie jest po-
wszechne, że należę do mniejszości. Ale jakoś mnie to wcale nie
przerażało.
Mam niewiele doświadczeń z kobietami, jedynie jakieś
incydenty, próby, nawet udane, dziewczyny chciały więcej,
to raczej ja nie chciałem, ale nie wydaje mi się, żeby problemy
związków gejowskich czy lesbijskich były zasadniczo różne od
problemów pojawiających się w związkach heteroseksualnych.
W moim związku z Andrzejewskim głównym problemem była
moja niedojrzałość, jego zaborcza miłość, jego picie. Ja raczej nie
piłem. Jeśli już, to niewiele. Jerzemu alkohol nie pomagał, wręcz
przeciwnie, z alkoholem były problemy. On się stawał nieznośny
po alkoholu. Agresywny, niemiły, prowokujący kłótnie. Prze-
nosił na mnie swoje negatywne emocje. Niedobrze te jego stany
wspominam. Najgorzej pewną noc, w którą do niego jechałem.
Była zima, ogromny mróz, mnóstwo śniegu. Umówiliśmy się
w domu pracy twórczej w Oborach, niedaleko Konstancina. Ja
byłem wtedy w wojsku, dostałem przepustkę. W mundurze do-
tarłem do Warszawy. Był już późny wieczór. Normalnie z War-
szawy do Obór jedzie się nie dłużej niż godzinę. Ale tym razem
mróz i zaspy uniemożliwiły wyjazd jakiegokolwiek autobusu
w stronę Konstancina. Dojechałem jedynie do Wilanowa. Stam-
tąd pieszo – dobrych piętnaście kilometrów. Do Obór doszedłem
już późną nocą. Pukam w szybę – wiedziałem, w którym pokoju,
na parterze jest Jerzy. Po dłuższym czekaniu uchylił lufcik. Był
pijany i po zażyciu środków nasennych. Bełkotał coś. Wszedłem
głównym wejściem. Zaczął mnie absurdalnie oskarżać, że na
pewno z kimś byłem, że dlatego się spóźniłem, bo go zdradza-
łem, jakby w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, co się dzieje
za oknem, że mróz, że śnieżyca, że szedłem do niego kilkanaście
kilometrów zziębnięty, zmęczony, głodny. Wulgarny był Jerzy,
niemiły, wręcz chamski. Skończył tę swoją psychodramę dopie-
ro nad ranem jak zaczął trzeźwieć. A z drugiej strony kochający
człowiek, oddany, pomagający, wręcz chwilami usłużny. Jed-
nak chciał na mnie nałożyć kaganiec. Na trzeźwo zachowywał
się normalnie. Po wódce, pił tylko wódkę i to prawie codziennie,
dostawał jakiegoś fatalnego pomieszania zmysłów. Ale te ataki
zazdrości wynikały niewątpliwie z uczucia, miłości i być może
strachu przed odrzuceniem.
TEQUILA Z
CORTAZAREM
TEQUILA Z
CORTAZAREM
12
13
Odwzajemniał pan jego uczucie?
– Nie wiem, jak na to pytanie odpowiedzieć. Czy siedem-
nasto-, osiemnastoletni chłopak może cokolwiek odwzajemniać,
czy może dojrzale kochać? Ten człowiek ze mną rozmawia, radzi
mi, dba o mnie. Wiem dobrze, kim jest, imponuje mi. Na pewno
byliśmy ze sobą bardzo mocno związani. Ale tak, po swojemu od-
wzajemniałem uczucie, na tyle, na ile mogłem i umiałem wtedy.
To był czas, w którym ten wiele lat starszy ode mnie człowiek był
najważniejszy w moim życiu. Nierozerwalna część mnie. Tyle że
on często wyjeżdżał. Ja zostawałem. Byłem żądny świata, pewnie
i przygód.
Jak się ma osiemnaście lat, to chyba normalne.
– Zapewne tak. Jerzy był bardzo zazdrosny. Zazdrością męż-
czyzny w średnim wieku zakochanego w młodym chłopaku – by-
łem od niego trzydzieści siedem lat młodszy. Takie związki rzadko
się udają. Nasz, bardzo intensywny związek, zaczął się w połowie
lat sześćdziesiątych i trwał niemal dekadę.
Jak się poznaliście?
Poznał nas Zygmunt Mycielski. Zygmunta znałem wcze-
śniej. Poznaliśmy się „gdzieś na szlaku”, jak się wtedy nazywało
warszawski Nowy Świat, okolice Nowego Światu, Krakowskie
Przedmieście – kawiarnie, w których przesiadywaliśmy. Pewne-
go dnia na spacerze spotkałem Mycielskiego idącego z Andrze-
jewskim. Mycielski powiedział:
„Jerzy, to jest właśnie Marek”.
Wiedziałem, rzecz jasna, kim jest Andrzejewski. I zauważy-
łem od razu, że jakoś jest mną zainteresowany. Przyglądał się, py-
tał co robię, słuchał z zaciekawieniem moich odpowiedzi. W koń-
cu zapytał, czy moglibyśmy się spotkać.
No i się zaczęło. Bardzo ważna dla mnie historia, ważna część
mojego życia. Na pewno najważniejsza w tamtych latach. Środo-
wisko gejowskie było wtedy bardzo kolorowe, ciekawe, dowcip-
ne, śmieszne czasem. Mówiliśmy do siebie żartem: moja kochana,
tak jak kobiety między sobą lubią rozmawiać. Nadawało się imio-
na żeńskie różnym kolegom. Była Macia, Karolina, Kuka, Janka,
Beata, Książeczka. Całkiem inny świat od mojego, domowego, ro-
dzinnego życia. Odpowiadało mi to, ciekawiło. Myślałem wtedy,
a właściwie byłem pewien, że jestem gotowy rozpocząć życie na
własny rachunek. Gotowy na własny, także ten intymny świat,
w którym było miejsce dla znanych intelektualistów, ale i zwy-
kłych ludzi. Znałem na przykład Edka, cinkciarza spod Peweksu.
Bony, dolary, pamięta pan. Edek do mnie, jak to się mówi, zapa-
łał uczuciem nagle. Dla mnie to było dość zabawne, bo Edek był
autentycznym przestępcą, jakby żywcem wyjętym z opowiadań
Marka Nowakowskiego. Marka zresztą znałem, chodziliśmy „na
wódeczkę”, bo Nowakowski lubił zaglądać do barów. Opowiadali-
śmy sobie nasze, warszawskie doświadczenia, które potem Marek
umieszczał na kartach swoich książek.
Edek oprócz handlu walutą ogrywał ludzi w karty jeżdżąc
podmiejskimi pociągami. Czasem chodziłem z Edkiem do restau-
racji. Zazwyczaj nocnych jak „Kameralna”, albo lokal przy Smol-
nej, naprzeciwko budynku KC PZPR, nie pamiętam już, jak się ta
TEQUILA Z
CORTAZAREM
TEQUILA Z
CORTAZAREM
14
15
knajpa nazywała. W każdym razie wchodziliśmy, Edek mi dawał
pieniądze. Ja miałem płacić. Chodziło o to, żeby jego koledzy – jak
on cinkciarze, złodzieje – widzieli, że to nie Edziu stawia, tylko
jakiś „jeleń” stawia Edziowi. Znaczy ja byłem w tym przypadku
„jeleniem”. Jeździłem z Edkiem kilka razy tymi pociągami, w któ-
rych grywał w karty. Przyglądałem się, jak ogrywa ludzi. Niektó-
rzy zauważali, że oszukuje, więc kiedy robiło się gorąco, Edek wy-
skakiwał na najbliższej stacji. Ja jechałem dalej. Z reguły to były
ostatnie, wieczorne pociągi, a Edek miał zawsze przy końcowych
stacjach meliny. U jakichś starych babek, niewielki pokój albo
wydzielona część pokoju za kotarą. Łóżko, pierzyna – to wszyst-
ko. Edek jak przyjeżdżał to posyłał babce parę kurew i szedł spać.
Zdarzało się, że i ja z nim, kiedy nie było już powrotnego pociągu
do Warszawy. Tamte moje przeżycia przypominają rzeczywistość
opisywaną przez Jeana Geneta w słynnej książce ,,Dziennik zło-
dzieja”. To znaczy ja nigdy niczego nie ukradłem, ale czasem obra-
całem się w towarzystwie złodziei.
„Dziennik złodzieja” – książka wydana we Francji w la-
tach 40. ubiegłego wieku, opowiada o burzliwym życiu sa-
mego autora, Jeana Geneta. Bohater – autor opisywany jako
drobny złodziej, przy tym homoseksualista szukający przy-
gód, balansujący na granicy życia i śmierci, sam siebie pozba-
wia zasad etycznych i jakichkolwiek innych wartości organi-
zujących francuskie społeczeństwo. Krytykuje w ten sposób
społeczeństwo mieszczańskie, społeczeństwo dobrobytu, któ-
re nie jest w stanie zaakceptować wszelkiego rodzaju odmien-
ności od z góry narzuconego wzoru.
Genet doświadczył tak zwanego „trudnego dzieciństwa”.
Porzucony przez matkę, był wychowywany w domu dziecka.
I od dziecka popełniał drobne wykroczenia przeciw prawu,
które w wieku piętnastu lat zaprowadziły go do domu popraw-
czego. Osiemnastoletni Genet zaciągnął się do armii, na zawo-
dowego żołnierza. Wytrwał w niej kilka lat, zdezerterował
w 1936, wyjechał z Francji. Na krótko trafił nawet do Polski.
Za posługiwanie się podrobionymi dokumentami przesiedział
parę miesięcy w katowickim więzieniu. Po powrocie do Fran-
cji został skazany i osadzony w więzieniu za dezercję. Właśnie
wtedy, w podparyskim więzieniu we Fresnes, zaczął pisać.
W późniejszych latach Genet zainteresował się konfliktem
izraelsko – palestyńskim. Opisywał sytuację panującą w obo-
zach uchodźców palestyńskich. Penetrował też i opisywał
środowisko Czarnych Panter – organizacji walczącej o równo-
uprawnienie ludności murzyńskiej w Stanach Zjednoczonych.
Znajomości od Sasa do Lasa. Ludzie wybitni, znani, cenieni
i jakieś typy spod ciemnej gwiazdy. Tego się nie da wytłumaczyć
jedynie potrzebą nawiązywania kontaktów w środowisku ge-
jowskim. To raczej pana gonitwa za przygodami.
– Pewnie ma pan rację. Coś mnie przyciągało do ludzi z tak
zwanego społecznego marginesu. Chyba ciekawość, może potrze-