Daisetz Teitaro Suzuki Koan

background image

KOAN

Daisetz Teitaro Suzuki

Pośród płodów wschodniej myśli zen jest prawdziwym unikatem. W praktyce jego
wyjątkowość polega na systematycznym ćwiczeniu umysłu po to, aby dojrzał do stanu
satori, w którym odsłaniają się wszystkie jego tajemnice. Można nazwać zen
mistycyzmem, różni się on jednak od wszystkich innych odmian mistycyzmu metodą,
dyscypliną oraz tym, co dzięki nim osiąga. Mam tu na myśli przede wszystkim

ćwiczenie koanu i zazen.
Zazen, podobnie jak jego sanskrycki odpowiednik dhjana, oznacza tyle, co siedzieć ze
skrzyżowanymi nogami w stanie spokoju i głębokiej kontemplacji. To wywodzące się z
Indii ćwiczenie rozprzestrzeniło się z czasem na cały Wschód. Uprawia się je
nieprzerwanie od wieków i jest ono ściśle przestrzegane przez współczesnych

wyznawców zen. W tym sensie zazen stanowi najpowszechniej stosowaną na
Wschodzie metodę duchowej dyscypliny, ale w połączeniu z koanem nabiera nowego
charakteru. stając się wyłączną domeną zen.
Celem niniejszego rozdziału nie jest jednak dokładne wyjaśnienie, czym jest zazen,
czyli dhjana, ponieważ jego tematem jest przede wszystkim koan - to, co najbardziej

wyróżnia zen uprawiany obecnie na Dalekim Wschodzie. Pierwotnie dhjana była w
buddyzmie jednym z trzech składników zaprawy umysłowo-moralnej. Były to śila
(nakazy moralne), dhjana (kontemplacja) i pradżnia (mądrość). Prawdziwy buddysta
powinien przestrzegać wszystkich nakazów moralnych ustanowionych przez Buddę,
powinien znać celująco sposoby poskramiania wybujałych namiętności i wreszcie -
powinien mieć takie przygotowanie intelektualne, aby móc się rozeznawać w

zawiłościach logiki wspierającej rozwój buddyjskiej metafizyki. O kimś, kto nie
spełnia choćby jednego z tych warunków, nie można powiedzieć, że jest dobrym
wyznawcą Śakjamuniego. Jednakże z biegiem czasu pomiędzy buddystami wystąpiły
różnice, część z nich wysunęła na pierwszy plan jeden z trzech wymienionych
składników. I tak niektórzy stali się głównie moralistami, inni adeptami dhjany, a

jeszcze inni poświęcili się całkowicie opanowaniu intelektualnych niuansów kryjących
się w buddyjskich naukach. Wyznawców zen można by zaliczyć do uprawiających
dhjanę, z tą wszakże różnicą, że w zen straciła ona pierwotne znaczenie i jest
rozumiana inaczej. Uprawiając tę a nie inną formę hinduskich ćwiczeń duchowych,
zen dąży jednak do własnego celu.

Według Mahajany Śastry, cytowanej w dziele założyciela sekty T'ien-tai. Chi-sha
Dashi, zatytułowanym Dhjana-Paramita systematycznie objaśniona, dhjanę ćwiczy się
dla spełnienia czterech ślubowań drogich sercu każdego buddysty:

Dhjana jest skarbnicą zacnej mądrości
I zagrodą błogich zasług.

Podobna wodzie doskonale czystej
Dhjana zmywa wszystek pył namiętności.
Dhjana jest zbroją wykutą z wadźry,
Osłaniającą przed strzałami złych żądz.
Choćbyś nie osiągnął jeszcze stanu bezczynności,

Zbliżasz się jednak nieuchronnie ku Nirwanie.
Osiągniesz bowiem Wadźra-samadhi,
Roztrzaskasz Przeszkody i Ograniczenia, choćby
[niebotyczne były jako góry,

background image

Zdobędziesz Sześć Cudownych Mocy
I zdolny będziesz ocalić niezliczone byty.
Kiedy wzbija się kurz Zniecierpliwienia zasłaniając na
[niebiosach słońce,

Spłukać go mogą wielkie deszcze,
Zmieść Oświecający Rozum wiatr,
Ale dopiero Dhjana zniszczy go na dobre.

Słowo „dhjana" pochodzi od rdzenia dhi, oznaczającego „postrzegać", „rozmyślać nad
czymś", „skupiać na czymś myśli". Z kolei dhi jest być może etymologicznie spokrew-

nione ze słowem dha, „trzymać". „zachowywać coś", „utrzymywać". Dhjana oznacza
zatem zebranie myśli, którym nie wolno zboczyć z właściwej ścieiki, inaczej mówiąc,
oznacza ona koncentrację umysłu na jednym jedynym temacie rozmyślań. Ćwicząc
zen lub dhjanę należy tak kontrolować wszystkie szczegóły zewnętrznego świata, żeby
doprowadzić umysł do jak najkorzystniejszego stanu, w którym stopniowo wzniesie

się on ponad burzliwe morze żądz i cielesnych uciech. W tym celu konieczne jest na
przykład uregulowanie jedzenia i picia. Nie należy nadużywać snu, a ciało powinno
być rozluźnione i trzymane w pozycji wygodnej. lecz koniecznie wyprostowanej i
pionowej. Jeśli chodzi 0 opanowanie oddechu, powszechnie wiadomo, że niedoś-
cigłymi mistrzami w tej sztuce są Hindusi. Kolejną ważną sprawą jest wybór miejsca,

w którym zamierza usiąść ćwiczący dhjanę. Oczywiście należy wystrzegać się takich
miejsc jak targ, fabryka czy biuro. Istnieje jeszcze wiele zasad i wskazówek
dotyczących panowania nad ciałem i umysłem, a traktuje o nich szeroko Chi-sha w
dziele Dhjana-Paramita .
Nawet z tak krótkiego omówienia dhjany jasno wynika. że wyznawcom zen

uprawiającym zazen przyświeca nieco inny cel niż ogółowi buddystów. W zen korzysta
się z dhjany i zazen jako a środków mających pomóc w rozwiązaniu koanu. Dhjana nie
jest tu celem samym w sobie, bowiem uprawianie zazen niezależnie od koanu ma
drugorzędne znaczenie. Jednakże zazen jest bez wątpienia nieodzownym składnikiem
mistrzowskiego opanowania zen. Nawet jeśli adept zen zrozumie koan, jego głęboka
prawda duchowa nie dotrze do niego i nie utrwali się w jego umyśle, o ile nie będzie

doskonale wyćwiczony w zazen. Koan i zazen to dwie podpory zen. Jedno jest okiem
które widzi, a drugie stopą, która wspiera.
W początkach rozwoju buddyzmu w Chinach jego gorący zwolennicy oddali się przede
wszystkim filozoficznym rozmyślaniom i dysputom, dzięki czemu wcześnie pojawiły
się chińskie przekłady śastr takich jak Awatamśaka, Pundarika, Pradźniaparamita,

Nirwana itd. Chińskich uczonych najbardziej interesowały w tych świętych tekstach
zawarte w nich głębokie metafizyczne myśli. To, że dążyli do ich rozumowego
opanowania, było chyba głównie zasługą niezrównanego Kumaradźiwyi. Potem
przyszła kolej na etyczne zgłębianie buddyzmu. Kiedy w szóstym wieku przybył do
Chin Pierwszy Patriarcha zen. Bodhidharma, odnoszono się do niego z niejaką

podejrzliwością, niby do heretyka. Biegli w filozofii buddyjskiej uczeni nie rozumieli
go i nie lubili. Nawet wówczas gdy Szósty Patriarch zen. Yeno (Huineng), wyszedł z
dobrowolnego ukrycia i porzucając anonimowość ogłosił się prawowitym
spadkobiercą w przekazywaniu prawd zen, praktykujący dhjanę nie zwrócili na niego
specjalnej uwagi. Do owej chwili praktykowano dhjanę. czyli zazen, głównie według
reguł Hinajany, o czym czytamy w biograficznych pismach wczesnego chińskiego

buddyzmu i o czym możemy również wnioskować z sutr o dhjanie, które do tamtej
pory zdążono przetłumaczyć. W rzeczywistości taki zen, jak go dzisiaj rozumiemy,
powstał dopiero w kilkadziesiąt lat po śmierci Yeno. Potem jednak rozwijał się tak
szybko, że wreszcie usunął w cień wszystkie pozostałe szkoły buddyjskie. Nie ma

background image

obecnie w Chinach klasztoru buddyjskiego, który nie należałby do sekty zen, a
większość z nich reprezentuje szkołę zwaną Rinzai. Ten zwycięski podbój Chin przez
zen spowodowało między innymi uprawianie zazen jako środka prowadzącego do
opanowania koanu i osiągnięcia tą drogą satori.

Ko-an znaczy dosłownie „dokument publiczny" albo „powszechnie obowiązujący
statut"; jako termin stał się popularny pod koniec panowania dynastii Tang. Obecnie
słowo to oznacza opowiastkę o jakimś dawnym mistrzu lub rozmowę pomiędzy
mistrzem a mnichami, albo też stwierdzenie lub pytanie zadane przez nauczyciela.
Niezależnie od formy koanów, wszystkich używa się w celu otwarcia umysłu na
przyjęcie prawdy zen. Oczywiście początkowo nie było koanów, z Jakich dziś

korzystamy. Koan to rodzaj sztucznego narzędzia wymyślonego z zacności serca przez
późniejszych mistrzów zen, którzy za jego pomocą wymuszali rozwój zenistycznej
świadomości w umysłach mnie) zdolnych uczniów.
Umysł rośnie również sam z siebie, nawet wtedy, kiedy pozostawi się naturze wolną
rękę, tyle że człowiek nie zawsze potrafi czekać i z lepszym lub gorszym skutkiem lubi

się mieszać w jej sprawy. Nigdy nie starcza mu cierpliwości i nie przepuści żadnej
okazji, żeby nie wtrącić swoich trzech groszy. Czasami to pomaga, kiedy indziej znów
zdecydowanie zawodzi. Zazwyczaj jednak przynosi dwojaki skutek. Jeśli ludzka
ingerencja przynosi więcej zysków niż strat, przyjmujemy ją z wdzięcznością
nazywając krokiem naprzód i postępem. Lecz gdy okazuje się, że straty przewyższają

zyski, wówczas mówimy o regresie. Cywilizacja jest sztucznym wytworem człowieka.
Ci, którym ona nie odpowiada, pragną więc powrotu do natury. Nie ma co ukrywać, to
co nazywamy postępem I nowoczesnością, bynajmniej nie jest bezgranicznym
szczęściem, choć na ogół, przynajmniej od strony materialnej, powodzi nam się lepiej
niż naszym przodkom i rysują się przed nami perspektywy dalszej poprawy warunków

życia. Chyba dlatego nie obstajemy zbyt stanowczo przy naszych narzekaniach.
Podobnie ma się rzecz z wprowadzeniem systemu koanów do nieskażonego,
naturalnego, pierwotnego zen. System ten jest zarówno wynaturzeniem. Jak
ulepszeniem, odkąd Jednak istnieje, jakoś bardzo trudno Jest się bez niego obejść.
Był to oczywiście bardzo ludzki odruch ze strony mistrzów zen, że pomyśleli o
współbraciach mających mniej szczęścia od nich i nie tak hojnie obdarzonych przez

naturę, którzy mogli przegapić szansę przeniknięcia prawdy zen. Mistrzowie ci
pragnęli w miarę możności przekazać uczniom tę samą cudowną błogość
zrozumienia, którą posiedli sami doskonaląc się w zen. Opiekuńczy instynkt kazał im
obmyślić jakiś sposób na to, by otworzyć albo nawet zmusić umysły uczniów do
otwarcia się na nieznane obszary piękna satori, którego gdyby ich zostawiono samych

sobie i w niewiedzy, nigdy by nie zaznali albo też zaznali jedynie dzięki wyjątkowo
szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Mistrzowie dobrze wiedzieli, że narzędzie jakim
jest koan, jest sztucznym i zbędnym dodatkiem. Albowiem tylko zen wyrastający z
wewnętrznej aktywności jest prawdziwy I pełen owej twórczej energii, jaka powinna
go cechować. Jednakże nawet namiastka jest szczęściem tam, gdzie z takim trudem i

tak rzadko osiąga się rzecz autentyczną. Co więcej, jest wielce prawdopodobne, że
pozostawiona same) sobie, znikłaby na dobre ze skarbnicy ludzkich przeżyć. Lecz
namiastka ta to niekoniecznie byle jaki surogat, gdyż może zawierać coś prawdziwego
i obfitującego w możliwości. System koanów i zazen, jeśli tylko właściwie się z niego
korzysta, rzeczywiście otwiera umysł na prawdę zen. Dlaczego więc nie mielibyśmy się
nim posłużyć i w pełni go wykorzystać?

Początkowo mistrz zen właściwie sam sobie wszystko zawdzięczał. Nie miał
formalnego wykształcenia, nikt go nie posyłał na uniwersytet, żeby odbył takle czy
inne studia, tylko przynaglany wewnętrzną potrzebą, która pobudziła jego ducha, po
prostu wędrował gromadząc potrzebne mu wiadomości. Doskonalił się sam. Miał

background image

oczywiście nauczyciela, ale ten nie pomagał mu tak, jak pomaga się dzisiaj uczonym, a
więc aż nazbyt często, częściej niż naprawdę potrzeba, i więcej niż wymaga tego dobro
ucznia. Dawny mistrz zen właśnie dzięki temu, że go nie rozpieszczano w naukach, był
tym silniejszy i tym bardziej męski. Z tego powodu w początkowym okresie swego ist-

nienia, tzn. za czasów dynastii Tang, zen odznaczał a się taką aktywnością,
błyskotliwością i Intensywnością. Gdy w czasach dynastii Sung zdobył sobie
popularność system koanów, złoty wiek minął i zen zaczął stopniowo chylić się ku
upadkowi.
A oto jeden z pierwszych koanów dawanych do rozwiązania współczesnym uczniom.
Na pytanie mnicha Myo (Ming), czym jest zen, Szósty Patriarcha odpowiedział

pytaniem: „Gdy twój umysł nie rozważa dualizmu dobra i zła, jakie jest twoje
pierwotne oblicze przed przyjściem na świat?" (Pokaż mi to „oblicze", a zgłębisz
tajemnicę zen. Kim jesteś przed urodzeniem Abrahama? Kiedy osobiście i serdecznie
porozmawiasz z tą postacią, będziesz lepiej wiedział, kim jesteś i kim jest Bóg.
Następnie mnich otrzymuje polecenie uściśnięcia dłoni owemu pierwotnemu

człowiekowi, czyli, ujmując rzecz metafizycznie, własnej jażni)
Gdy pytanie to zadano mnichowi Myo, jego umysł był już gotów, by wydobyć z niego
prawdę. Ale zadawanie pytań stanowi jedynie pozór, w rzeczywistości bowiem jest
afirmacją mającą otworzyć umysł słuchacza. Patriarcha spostrzegł, że umysł Myo jest
o krok od otwarcia się na prawdy zen. Mnich długo i z samozaparciem krążył po

omacku, aż wreszcie jego umysł był gotów jak dojrzały owoc, któremu wystarczy lekki
wstrząs, aby spadł na ziemię, i potrzebował już tylko ostatecznej korekty ze strony
mistrza. Żądając ukazania „piewotnego oblicza", mistrz wykonał ostatni retusz i
umysł Myo natychmiast otworzył się i pojął prawdę. Kiedy jednak stwierdzenie,
przedstawione w postaci pytania o ..pierwotnym obliczu", podsuwa się nowicjuszowi,

który w odróżnieniu od Myo nigdy nie ćwiczył się w zen, ma to zwykle na celu
uzmysłowienie mu, że to, co uważał dotychczas za rzecz zwykłą albo logicznie
niemożliwą, niekoniecznie jest właśnie takie i że jego sposób patrzenia na świat nie
zawsze jest słuszny i nie zawsze służy jego duchowemu dobru. Kiedy uczeń uświadomi
sobie to wszystko, może zastanowić się nad samym stwierdzeniem i spróbować
wydobyć z niego prawdę, jeśli taka w ogóle istnieje. Koan ten zmierza właśnie do tego,

aby zmusić ucznia do przyjęcia postawy badawczej. Uczeń musi ją utrzymywać tak
długo, aż nie dotrze, by tak rzec, na skraj umysłowej przepaści, gdzie nie pozostaje już
nic innego jak skoczyć. Zrywając ostatnią więź z życiem, ujrzy przed sobą, tak jak tego
żądał Szósty Patriarcha, „swoje pierwotne oblicze". Jak widzimy, koan ten jest
obecnie wykorzystywany w nieco inny sposób niż w dawnych czasach. Kiedy użyto go

po raz pierwszy, był on jakby kulminacją tego wszystkiego, co działo się w umyśle
mnicha Myo, i uwieńczył jego trud. Pytanie Szóstego Patriarchy padło więc na samym
końcu przebytej drogi, zamiast rozpocząć ćwiczenie zen, tak jak ma to miejsce
obecnie. Bo w dzisiejszych czasach używa się koanu jako bodźca pobudzającego do
gonitwy za przeżyciem zen. Ruch, początkowo mniej lub bardziej mechaniczny,

nabiera intensywności niezbędnej do uformowania zenistycznej świadomości. Koan
działa jak zaczyn. W sprzyjających warunkach umysł rozwija się jak pąk, żeby
zakwitnąć oświeceniem. Korzystanie z koanu jako narzędzia, za pomocą którego
otwiera się umysł na jego tajemnice, jest cechą charakterystyczną współczesnego zen.
Hakuin często wyciągał przed siebie rękę, każąc swoim , uczniom wsłuchiwać się w jej
dźwięk. Zwykle słyszy się coś tylko wtedy, gdy klaszcze się dłonią w dłoń, i w tym

sensie z jednej ręki nie może powstać żaden dźwięk. Hakuin pragnie jednak zachwiać
podstawami naszego powszedniego doświadczenia, zbudowanego na zasadach, jak się
zwykło mówić, naukowych albo inaczej - logicznych. To wyrwanie wszystkiego z
korzeniami jest niezbędne, jeśli pragnie się zbudować nowy porządek rzeczy na

background image

gruncie doświadczenia zen. Stąd bierze się to z pozoru bardzo nienaturalne, a więc
nielogiczne żądanie, które Hakuin stawiał swoim uczniom. Przypomniany wyżej koan
dotyczył „oblicza", czegoś na co się patrzy, ten zaś dotyczy dźwięku, czegoś, co co
działa na zmysł słuchu. Oba mają otwierać tajemną skrytkę umysłu, w której

wyznawcy znajdą niezliczone skarby. Jednakże ani wzrok, ani słuch nie mają nic
wspólnego z istotą koanu. Jak powiadają mistrzowie zen. koan jest tylko kawałkiem
cegły, którym stuka się w bramę, jedynie palcem wskazującym księżyc.
Przeznaczeniem jego jest zsyntetyzować lub przekroczyć - można to nazwać dowolnie
- dualizm zmysłów. Dopóki umysł nie jest na tyle wolny, by słyszeć dźwięk jednej ręki,
dopóty podlega ograniczeniom i jest sam z sobą poróżniony. Zamiast pochwycić klucz

do tajemnic tworzenia, jest beznadziejnie uwikłany we względności rzeczy, a więc w
tym co powierzchowne. Dopóki nie wyzwoli się z tych pęt, nigdy nie nadejdzie chwila,
aby mógł ogarnąć świat choćby z odrobiną zadowolenia. Dźwięk jednej ręki sięga
zarazem najwyższych kręgów nieba i najniższych piekła, tak jak przed pierwotnym
obliczem człowieka roztacza się aż po kres czasu całe dzieło stworzenia. Hakuin i

Szósty Patriarcha stoją na tym samym podwyższeniu trzymając się za ręce.
Przytoczmy następny przykład. Kiedy zapytano Joshu o znaczenie przybycia
Bodhidharmy na Wschód (przyjęło się uważać to pytanie za równoznaczne z pytaniem
o podstawową zasadę buddyzmu), odpowiedział:

- Cyprys na dziedzińcu.
- Masz na myśli obiektywny symbol - stwierdził mnich. - Nie, nie to mam na myśli.
- W takim razie - spytał Znowu mnich - co jest podstawową zasadą buddyzmu?
- Cyprys na dziedzińcu - powtórzył Joshu.

Rozmowę tę podaje się nowicjuszowi jako koan. Ujmując rzecz abstrakcyjnie, nie
można powiedzieć, by koany były całkiem pozbawione sensu, nawet gdy się przyjmie
zdroworozsądkowy punkt widzenia, i gdybyśmy chcieli o nich dyskutować, to chyba
byłoby o czym. Niektórzy mogą na przykład sądzić, że ręka Hakuina jest symbolem
wszechświata lub tego, co nie jest niczym uwarunkowane, oraz że cyprys Joshu w
konkretny sposób wyraża najwyższą zasadę, w której dopatrzyć się można

panteistycznej tendencji buddyzmu. Jednakże takie rozumowe pojmowanie koanu
wcale nie jest zen, koan nie zawiera także żadnych metafizycznych symboli. Pod
żadnym pozorem nie należy mylić zen z filozofią. Ma on własne powody, dla których
broni swych praw, i nie wolno nigdy o tym zapominać. W przeciwnym razie cała jego
konstrukcja wali się w gruzy. „Cyprys" jest zawsze cyprysem i nie ma nic wspólnego z

panteizmem ani żadnym innym „izmem"...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Daisetz Teitaro Suzuki Zen Nielogiczny
[Suzuki] Satori, Koan z 'Wprowadzenia do buddyzmu zen'
Buddhism, Suzuki, Daisetz T Wesen Und Sein Des Buddhismus
[Suzuki] Satori, Koan z Wprowadzenia do buddyzmu zen
moto suzuki motorbike scanner with bluetooth function list
Maruti Suzuki Celerio Indie
Tadashi Suzuki
SUZUKI cw
194 SC DS300 R SUZUKI GRAND VITARA A 05 XX
[Suzuki] Przedmowa [Fromm] i Wykłady o buddyzmie zen
Buddhism Suzuki manual of Zen Buddhism
Zycie to KOAN
Shunryu Suzuki Umysł zen, umysł początkującego
Tadashi Suzuki - Czym jest teatr, Kulturoznawstwo UAM, Performans interkulturowy
suzuki burgman AN650 fotos
Suzuki Koji Ring

więcej podobnych podstron