“W poszukiwaniu lustra. Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia Queerujący
Podmiot Pytający”. Ha!Art 13/2003
ROBERT KULPA
Adventurous Mind in an Undiscovered Land
Ha!Art Magazyn Sztuki 13/2003
W poszukiwaniu lustra.
Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia
Queerujący Podmiot Pytający
(visit Izabela Filipiak's website:
Queerujący Podmiot Pytający: Po co lesbijkom literatura?
Izabela Filipiak: To jest ciekawe pytanie. Generalnie wychodzi na to, że lesbijki
potrzebują literatury. I to nieważne gdzie. Spójrzmy do Internetu. Na stronach les obok
wiadomości i ogłoszeń zaraz pojawia się dział poezji i opowiadań. Są one jakby
“naszą rodzimą twórczością”. Oczywiście te teksty są bardzo nierówne, ale kategoria
literackości jest tu w ogóle drugorzędna. Raczej chodzi o możliwość przeżycia
wewnętrznego, które taki tekst zapewnia. Bo oczywiście są to opowiadania o miłości.
Są też takie, które dotyczą tożsamości, czyli takiego pierwszego rozpoznania lesbijki
w sobie. Aczkolwiek pierwsze rozpoznanie lesbijki w sobie jest już doświadczeniem
miłosnym. Jest dotknięciem namiętności. Czytelniczka potrzebuje tego dotknięcia
namiętności, które zobaczyła odbite w opowiadaniu. I to właściwie jest już wszystko.
Acha, to też nie jest pornografia, tam może się pojawić erotyka, ale nie musi. Przede
wszystkim chodzi o identyfikację z namiętnością zapisaną w tekście. Czyli literackość
jest tutaj absolutnie drugorzędna. Dobra literackość zakłada jednak dystans i
kalkulację. A tu, jeśli mówimy o namiętności, to nie może być mowy o spekulowaniu.
Po prostu rzucamy się w uczucia. Więc dokładnie po to jest lesbijkom literatura.
Dla namiętności, doświadczenia i przeżycia...
ALL RIGHTS ® - CONTACT & DETAILS:
“W poszukiwaniu lustra. Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia Queerujący
Podmiot Pytający”. Ha!Art 13/2003
Tak, dla identyfikacji. Czytelniczka identyfikuje się bardzo silnie z opowiadaniem, bo
tam właśnie ma szansę przeżyć swoje utajnione “ja”, czyli to, co jest jej ukrytą siłą. To
może być miłość, albo namiętność, zawsze coś więcej niż proste pożądanie, czy
seksualny impuls. Namiętność właśnie - coś, w co rzucam się bez pamięci, w czym się
zatracam. Jeśli lesbijka odnajduje coś takiego w tekście literackim, to jest dla niej
dobry tekst.
A dlaczego właśnie w namiętności, całkowitym zapamiętaniu się?
Słuchaj, powiem ci dlaczego. Najpierw zauważmy, że lesbianizm jest niewidoczny, a
dodatkowo stygmatyzowany jako wypaczenie, uleganie niższym instynktom. Aby
zachować swoją godność i swoją tożsamość, mówimy wtedy, że miłość jest ponad
płcią, miłość jest poza regułami, także społecznymi. Im silniejsza miłość, tym lepiej.
Właśnie kiedy miłość staje się tą namiętnością, w której się zatracam, to już wtedy nie
kalkuluję, nie porównuję, nie odnoszę do społecznych relacji, do jakiejś tam normy. Ja
się po prostu zatapiam w namiętności. Moje uczucie warunkuje i usprawiedliwia
wszystko to, co się dalej dzieje. Nie zastanawiam się nad sobą, nie rozmyślam dłużej
nad stygmatem, ponieważ moje uczucie jest tak czyste, że przepala i klaruje wszystko,
co mogłoby zostać doczepione do mnie, jako do kobiety kochającej kobiety.
Czy nie jest to trochę taka forma ucieczki, to nie zastanawianie się nad sobą, nad
tym, co mnie otacza i w czym żyję? Jakie są moje relacje z, wobec innych?
Dokładnie. To jest taka ucieczka. To znaczy, z jednej strony można powiedzieć, że
zdrowym odruchem byłoby rozejrzenie się wokół siebie, zobaczenie faktycznej
dyskryminacji i zaangażowanie się w ruch domagający się praw partnerskich, rzetelne
wyliczenie w punktach, na czym ta dyskryminacja i uniewidocznienie egzystencji
lesbijskiej miałoby polegać. Ale powiedzmy od razu, że jest to pozycja współczesna i
dzisiejsze postmodernistyczne lesbijki będą się zachowywać właśnie w ten sposób.
Ale przecież są też lesbijki modernistyczne, czyli te uwidocznione przez Baudelaire’a.
One jednak szły drogą namiętności. Zatajenia i namiętności. Oczywiście ta ich pasja
staje się jakąś zgodą na utajnienie, na uniewidocznienie, choć to nie jest aż tak
jednoznaczne. Rozmawiałam kiedyś z taką panią “starej daty”, która przeżyła całe
swoje życie w tenże sposób i ona zaprotestowała bardzo ostro na uwagę o ukrywaniu
ALL RIGHTS ® - CONTACT & DETAILS:
“W poszukiwaniu lustra. Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia Queerujący
Podmiot Pytający”. Ha!Art 13/2003
się. Bo przecież, mówi, niczego nie ukrywała, woziła się z ukochaną po całym mieście
i oczywiście wszyscy wiedzieli. No tak, wszyscy wiedzieli, ale jednocześnie nikt tego
teraz nie pamięta, nie został po tym żaden ślad.
Na czym dokładnie polega to utajnienie i uniewidocznienie lesbijek?
Na pewno żyjąc w kulturze, która, tak czy inaczej, podkreśla i waloryzuje
doświadczenie męskie, zauważamy, że kiedy podnoszona jest kwestia praw gejów, to
sprawy kobiet, sprawy lesbijek, są jednakowoż zawsze trochę w tle. Dla przykładu,
kiedy “Gazeta Wyborcza” stara się napisać pozytywny tekst na temat praw
partnerskich osób homoseksualnych, to podaje przykłady męskie, pojawiają się
nazwiska mężczyzn-działaczy, a kobiety, jeśli są, to gdzieś w tle, jako taki element
rozrywkowy. Fakt - egzystencja geja jest tym, co szczególnie wzbudza protesty. Kiedy
prezydent miasta Krakowa nie pozwala rozwiesić plakatów [chodzi o Kampanię
Społeczną “Niech Nas Zobaczą”], to jemu też chodzi o gejów, lesbijki pozostają
niewidoczne, nawet jako obiekt jego odrazy. On nic do nich nie ma, on ich po prostu
nie widzi. Problem jest właśnie z tymi facetami, którzy tam się pokazują. Tak więc z
jednej strony jest opór, ale z drugiej – większa szansa na przełom i dostrzeżenie,
akceptację. To przede wszystkim gej jest zauważany, lesbijka nie. Bo jej zauważenie
nie jest nikomu potrzebne.
Czyli lesbijki są bardziej niezauważane ze względu na swoją orientację, czy przez
to że są kobietami? W przypadku mężczyzn niewątpliwie bardziej
“kontrowersyjna” jest ich homoseksualność, niż ich gender. Co jest na pierwszym
planie w przypadku lesbijek?
Jedno i drugie. To, że są kobietami, już je marginalizuje, bo nie są znaczącym
czynnikiem ani w polityce, ani w kulturze. Z tym że te dobre, te porządne kobiety są
jeszcze czasem do czegoś potrzebne, mogą czasem powiedzieć, że nie czują się
dyskryminowane, albo mają swoich mężczyzn, przez których mogą brać udział w
dyskursie, a lesbijki, to kobiety zbłąkane – w żaden sposób nie można ich
wykorzystać, więc są w Polsce całkowicie zbędne politycznie, jak i kulturowo. Z
drugiej strony, oczywiście seksualność - seks lesbijek jest seksem nieistniejącym. W
tradycji chrześcijańskiej, akt seksualny zachodzi wtedy, kiedy dochodzi do
ALL RIGHTS ® - CONTACT & DETAILS:
“W poszukiwaniu lustra. Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia Queerujący
Podmiot Pytający”. Ha!Art 13/2003
przeniesienia nasienia. “Niewłaściwy akt seksualny” polega na tym, że nasienie, to
męskie nasienie, jest marnowane. Ono jest nośnikiem życia, a ciało kobiety jest
naczyniem, w którym to życie ma się dalej rozwijać. Marnowanie nasienia jest
niestosowne i zasługuje na naganę. W ogóle nie powinno się go marnować. Natomiast
w seksie lesbijek nie ma tego aspektu “marnowania nasienia”, bo też i w ogóle nie ma
aspektu. Nie ma.
Wracając do literatury. Zastanawiające jest to, co powiedziałaś: literackość nie
jest tak bardzo istotna w lesbijskich opowiadaniach internetowych. Ale czy to nie
jest niebezpieczne? Inga Iwasiów napisała kiedyś taki tekst, w którym mówiła, że
homoerotyzm męski realizuje się w “kulturze wysokiej”, natomiast kobiecy w
“kulturze niskiej”. Czy taki podział, nie powoduje i upartykularnienia tej
literatury i zepchnięcia w nieważność? Czy tę sytuację można tak przekręcić,
żeby to, co partykularne, to co emancypacyjne - było uniwersalne? I żeby było
literaturą?
I. F: Oczywiście, że tak. Cały proces literacki polega na tym, że wytwory definiowane
jako literackie, ale należące do “kultury niskiej”, wchodzą do mainstreamu, a potem
stają się podstawą literatury wysokiej. Kiedyś powieść jako gatunek była popularna i
“niska”. Jeśli myślimy o Don Kichocie z La Manchy, jest to również dzieło, które
powstało pod wpływem niesłychanej ilości romansów rycerskich, które Cervantes
przeczytał i które zamierzał po prostu sparodiować. Także to, co jest “popularne” ma
w sobie tę dziką i nieposkromioną nieraz siłę, która daje szansę wyzwolenia
literackiego. Zauważmy, że jeśli coś od razu ustawia się na piedestał, to równocześnie,
w pewnym sensie, ryzykuje, że stanie się martwe. Ileż można pisać w tradycji
Platona!? To właśnie w niskości kryją się siły żywotne, a nie w tym, co staje się od
razu marmurowym pomnikiem robionym na zamówienie. Powinniśmy tu jednak
rozgraniczyć potrzeby rynku, to znaczy potrzeby samych lesbijek, które zresztą trudno
tak nazywać, ponieważ nie ma żadnego pisma, w którym te autorki mogłyby się
wyprodukować, usprawniać, i nie ma takiego obiegu literackiego, w którym mogłyby
istnieć inaczej niż tylko ulotnie, internetowo, po amatorsku. Możemy też dostrzec, że
literatura, w której pojawiają się wątki lesbijskie, pisana przez kobiety, to
ALL RIGHTS ® - CONTACT & DETAILS:
“W poszukiwaniu lustra. Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia Queerujący
Podmiot Pytający”. Ha!Art 13/2003
niekoniecznie jest coś plebejskiego, niskiego. Nie musi to być też popularne i
niekoniecznie musi się odnosić do tego rynku odbiorczyń, które są lesbijkami. Można
szukać zupełnie innego kanonu, bądź próbować rozszerzyć kanon uniwersalny.
A jak to jest wątkami lesbijskimi w literaturze polskiej?
Kiedyś starałam się trochę prześledzić, czy odnaleźć jakieś wątki lesbijskie w
literaturze polskiej w ogóle. Tutaj na pewno olśnieniem, punktem odniesienia jest
Żmichowska, która wymaga ponownego odczytania. I potem nie ma długo, długo nic i
pojawia się Nałkowska, która jakby trochę flirtuje z tym, że mogłaby być, a równie
dobrze mogłaby nie być...
Taka wczesna Nałkowska?
Tak, wczesna Nałkowska. Ta jej wrażliwość jest jednak trochę haremowa, tzn. kobiety
mogły wymieniać pocałunki, czy flirtować i się uwodzić, a jednocześnie zawsze
obecny jest mężczyzna, wokół którego kręci się życie bohaterki lub bohaterek. W
dwudziestoleciu międzywojennym nie pojawiło się nic, co mnie właściwie dziwi, bo z
jakiegoś powodu przetłumaczono Studnię samotności
. Komuś to było potrzebne, ale
po co, tego nie wiemy. Nie powstała wtedy analogiczna powieść polska, która byłaby
zainspirowana Studnią samotności. Właściwie jedynie jakieś tam drobiazgi, jakiś cień
stłumienia widzimy u Poli Gojawiczyńskiej w Dziewczętach z Nowolipek.
Tak?
Tak. Gdyby prześledzić wątek jednej z bohaterek - Franki, to dojdziemy do wniosku,
że Franka uosabia niejako cały dramat stłumienia. Franka kocha się w pani z biblioteki
- dla niej miłość do książek i zakochanie w bibliotekarce to elementy tego samego
przebudzenia. Sama zaczyna pisać wiersze, ale różne kobiece protektorki Franki
okazują się niestabilne, koleżanki przytulą Frankę, jeśli nie mają obok faceta, wreszcie
Franka przechodzi na “męską stronę”, to znaczy znajduje sobie kochanka, gorzknieje i
- ruchem spiralnym spada w dół. Zostaje służącą w domu profesora i go uwodzi.
Franka zatraca się w tych przepisach na życie dla heteroseksualnej kobiety i nie bierze
pod uwagę tego, że nie wystarczy być heteroseksualną, trzeba jeszcze być
1
Chodzi o głośną lesbijską powieść Radclyffe Hall Well of Loneliness wydaną po polsku w 1933 roku w
tłumaczeniu J. P. Zajączkowskiego (jako Źródło samotności) ze wstępem Ireny Krzywickiej.
ALL RIGHTS ® - CONTACT & DETAILS:
“W poszukiwaniu lustra. Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia Queerujący
Podmiot Pytający”. Ha!Art 13/2003
“przyzwoitą”. Ale cała jej wyobraźnia i wizualność jest taka, że jakiś posążek pięknej
dziewczyny w domu profesora kojarzy jej się z obietnicą pogody i szczęścia. Tak i się
okazuje, że to córka profesora ją pociąga, a nie ten profesor, bo ojciec i córka są do
siebie podobni. Ale Frankę już zwolniono z pracy, a profesorska córka, Alisia, oblała
maturę, więc obie fantazjują na temat samobójstwa. Franka pozwala tej egoistycznej
dziewczynie się zastrzelić – w chwili, gdy padają sobie w ramiona, ginie w “rozkoszy”
tego uścisku, zaś Alisia, rzecz jasna, siebie tylko powierzchownie rani. I tak Franka
zostaje klasowo i rodzajowo wyzyskana i zdeptana. Jakby ci wszyscy ludzie, których
spotkała w życiu, po niej przeszli - i to jest historia lesbijki w dwudziestoleciu
międzywojennym. A później znowu przerwa.
A Dąbrowska?
Ach, no właśnie. Jaka jest Dąbrowska? Jest człowiekiem myślącym. Ona by się
zapewne obraziła, gdybyśmy jej zasugerowali, że tworzy literaturę lesbijską. Całe jej
dzieło, to są przede wszystkim przygody człowieka myślącego, a Kowalska jest tam
trochę jakby takim pomiotłem, taką osobą, która jest i powinna być pomocna.
Właściwie Nałkowska pod koniec życia miała też podobną historię, o czym pisze Ewa
Kraskowska. W ostatniej fazie życia Nałkowskiej pojawiła się w jej życiu służąca
wyniesiona z tych “nizin służby”. Ta kobieta została jej sekretarką, kierowcą,
strażniczką. Nałkowska umieściła ją nawet w Związku Literatów; na stanowisku
sekretarza, które tamta zatrzymała jeszcze długo po śmierci Nałkowskiej, choć nie
skończyła nawet szkoły podstawowej. Przy Nałkowskiej ta Genowefa zrzuciła suknie
służącej, zaczęła ubierać się “po męsku” w stylu wojskowo-motocyklowym i
naturalnie jeździła na motocyklu. Trochę to szokowało, jak można sądzić po listach
cytowanych przez Kraskowską, no bo jakże – Genia, ten grenadier, zamiast znać swoje
miejsce, przejmuje sprawy Nałkowskiej: każdy, kto chce przyjść, musi zostać
zaakceptowany przez tego strażnika. I wygląda na to, że mogły być odbierane jak para
lesbijska: subtelna femme Nałkowska, a przy niej Genowefa, taki babochłop straszny,
którym w ogóle nie wypada być. Ale mnie się to akurat podoba i myślę, że to nie bez
znaczenia, że przy Nałkowskiej dopiero ta niegdyś zahukana Genowefa znalazła swój
ALL RIGHTS ® - CONTACT & DETAILS:
“W poszukiwaniu lustra. Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia Queerujący
Podmiot Pytający”. Ha!Art 13/2003
osobisty wizualny styl, bo to jednak przy femme i ze względu na nią butch nabiera
własnego wyrazu.
Lata dziewięćdziesiąte...
Lata dziewięćdziesiąte – o tak, tutaj w poezji i prozie zaczynają się pojawiać nagle
wątki. Zacznijmy od Marzeny Brody, która odnosiła się do Mariny Cwietajewej, a
poprzez postać już uznanej poetki, jak i własną twórczość starała się wpisać w wysoki
kanon literacki. I traktuje ten kanon bez zastrzeżeń - jako miejsce, w którym wypada
się znaleźć. Z tego powodu jej poezja jest bardzo chłodna, trudno z nią wejść w
kontakt emocjonalny. Nie jest to przy tym poezja, która oczekuje wchodzenia w taki
kontakt. Lata dziewięćdziesiąte to też Ewa Sonnenberg – spontaniczna, przyjazna,
dwuznaczna i kpiarska. W Krainie tysiąca notesów pisze głosem geja, cioty,
homoseksualisty, transwestyty i jest to głos, który mówi głośno, za dużo,
ekstrawagancko i kampowo. I nieco maniakalnie do tego. Tu panuje nieustanne
podważanie hierarchii, które nigdy nie jest poważne, to jest raczej zasada karnawału.
Jednak po jakimś czasie Ewa Sonnenberg wydaje tomik, który, jak się zdaje, jest
poezją lesbijską, ale to już jest zupełnie inny głos. To tak jakby pod tamtymi ego-
maniakalnymi monologami kampowych bohaterów, ukrywała się delikatna, rwąca nić
dialogów kobiecych, które są najczęściej niedokończonymi zdaniami, mówionymi
szeptem, w pośpiechu. Te wiersze są jakby pisane w poszukiwaniu utraconej czułości
– ich materią jest porwana nić dialogów. Myśląc o tym tomiku, zaczęłam pisać swój
wiersz Kobiety mówią szeptem. Bo wyszło mi na to, że Ewa bardzo efektownie
deklamowała tamte monologi ciot, ale tych porwanych wierszy nie dałoby się już
recytować. One mogłyby zostać wyszeptane, a to już jest mowa sekretna, nawykła do
ukrywania się, do nie kończenia zdania. Osoba, z którą rozmawia wtedy autorka, czyli
wirtualna czytelniczka jej poezji, zna ten kod i też nie oczekuje, że zdania zostaną
dokończone. To jest bardzo ciekawe. I jest jeszcze Inga Iwasiów, z tomikiem Miłość,
czyli historią jednego romansu i tam też to jest – szept, ukryta mowa i subkody dla
wtajemniczonych, także z małym hintem w stronę sadomasochistycznego przebrania i
kodu, ale to jakby zostaje przez mgnienie pokazane i wygasa, bo zaraz następuje
powrót w małą stabilizację.
ALL RIGHTS ® - CONTACT & DETAILS:
“W poszukiwaniu lustra. Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia Queerujący
Podmiot Pytający”. Ha!Art 13/2003
Jeśli chodzi o prozę - jest Ewa Schilling...
Tak, jest Ewa Schilling, napisała zbiór opowiadań pod tytułem Lustro, który ukazał się
kilka lat temu i chyba nie spotkał się z jakąś szaloną recepcją literacką, prawda? Nie
było recenzji. A jest to jednocześnie jedyny taki zbiór opowiadań, gdzie prawie
wszystkie bohaterki są lesbijkami. Muszę jednak zaznaczyć, że literacko jest on
nierówny. Zdarzają się bardzo odkrywcze momenty, ale są też i takie, które pewnie po
latach autorka napisałaby lepiej. Natomiast zupełnie nadzwyczajne są dwie rzeczy.
Jedna jest taka, że czytając jesteśmy zmuszeni zgadywać, która z postaci okaże się
lesbijką. Która jest, a która nie? Mamy pejzaż, który na pierwszy rzut oka wygląda
całkiem heteroseksualnie, ale my już się spodziewamy po którymś opowiadaniu, że
któraś z tych bohaterek na pewno jest. Tylko która? To jest zupełnie fascynujące, bo
odbija w sobie egzystencję lesbijek, z tą powierzchowną heteroseksualnością.
Wszystkie wyglądamy heteroseksualnie, prawda, a tymczasem któraś nie jest. I to jest
bardzo dobrze narracyjnie rozgrywane przez Ewę Schilling. I druga interesująca
sprawa. Wiele z jej bohaterek to cudzoziemki, najdosłowniej. Słowaczka, Rosjanka,
Żydówka – to pozwala nam odczuć lesbijkę, jako osobę, która czuje się emigrantką we
własnym kraju. A kiedy bohaterka jest Polką, która zakochała się w Słowaczce, czy
Rosjance, to daje w ten sposób także wyraz poczuciu obcości w sobie, poczuciu, które
zinternalizowała. Ona żyje w kulturze, która nie jest jej. Jej doświadczenia nie
znajdują swego odbicia ani w kulturze masowej, ani też w kulturze wysokiej. I to
poczucie wyobcowania przejawia się na wielu różnych poziomach.
Lustro więc byłoby poszukiwaniem....
...odbicia. Tak po prostu. Odbicia kulturowego, czy też zapewnieniem sobie takiego
odzwierciedlenia.
Przeglądanie się w lustrze, jako potwierdzenie własnej tożsamości, własnego
istnienia?
Tak, i tutaj też pojawia się druga odpowiedź na pytanie o namiętność. Jedynym
lustrem kulturowym okazuje się nagle twarz ukochanej kobiety. To jest jedyne
zwierciadło, w którym mogę się przejrzeć, będąc kompletnie wyobcowana z kultury,
nie znajdując mojego odbicia na zewnątrz. I dlatego namiętność: żeby mieć jednak
ALL RIGHTS ® - CONTACT & DETAILS:
“W poszukiwaniu lustra. Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia Queerujący
Podmiot Pytający”. Ha!Art 13/2003
szansę przeżycia, zobaczenia siebie. Przeżycia siebie. Jedyne odbicie znajduje się w
tych źrenicach, które oddają moje oczarowanie. W jej oczach, które mnie widzą.
Poprzez które mogę być zobaczona i potwierdzona. Najogólniej jedynym miejscem, w
którym lesbijka może się kulturowo zobaczyć, jest lieu d’amour, a jedynym medium –
ta osoba, z którą ona się kocha. Stąd namiętność, stąd też poszukiwanie, czy niemal
maniakalne pragnienie miłości, które kieruje bohaterkami lesbijskich opowiadań. A
może też kierować ich czytelniczkami.
Gdzie w tym porządku mieścisz się Ty?
Mieszczę się, oczywiście, z całą przyjemnością. Właściwie żadna z moich książek nie
jest heteroseksualna, a jednocześnie nigdy nie popełniłam też książki całkowicie
lesbijskiej. I większość mojej prozy dotyczy jednak doświadczeń heteroseksualnych.
Wydaje mi się, że świadomie lub nie, używałam pewnej strategii. A może nie była to
strategia, lecz tylko kwestia nudy. Nie wiem dlaczego tak musi być, że heteroseksualni
pisarze piszą tylko o heteroseksualnych bohaterach, a jeśli u kogoś pojawi się bohater
homoseksualny, to jest natychmiast sygnałem, że autor “też jest”. Może dlatego, że
wybór homoseksualnego bohatera momentalnie naznacza, heteroseksualny pisarz woli
pisać o heteroseksualnych bohaterach, a może po prostu nie ma takiej potrzeby. Otóż
ja się właściwie nad tym nie zastanawiałam, ale czułam, że kiedy piszę wyłącznie o
heteroseksualnych bohaterach, to zaczynam się nudzić. Te relacje są dla mnie tak
ograne, że - aby się nie znudzić - wprowadzam postać, która jest transwestytą, lesbijką,
czy homoseksualistą i wtedy pejzaż momentalnie się ożywia. Ograniczenie pejzażu
literackiego do relacji heteroseksualnych wydaje mi się tak nudne jak sama śmierć.
Ale widocznie innym się nie wydaje nudne i to mnie zadziwia.
Nie chodzi mi też w dalszym planie o standardowy podział na homo i hetero, lecz
raczej o zwielokrotnienie możliwości, osobowości, doznań. W Śmierci i w spirali,
Absolutnej amnezji i w Niebieskiej menażerii jest duża rozpiętość głosów, jeśli chodzi
o orientację czy tożsamość seksualną. Doceniam transwestytów, lubię mówić głosem
geja, lesbijka jest ważną postacią Absolutnej amnezji. Tyle że potem coś dzieje się z
ich recepcją: te wątki, te postaci są kompletnie niezauważane. Jeśli krytyk jest
heteroseksualny, to heteroseksualizm nasącza jego spojrzenie. To można było
ALL RIGHTS ® - CONTACT & DETAILS:
“W poszukiwaniu lustra. Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia Queerujący
Podmiot Pytający”. Ha!Art 13/2003
zobaczyć na przykładzie “Niebieskiej menażerii”, która jest bardzo pół na pół. Krytyk,
bądź recenzentka, robi wtedy coś niesłychanego – odsącza, odcedza wątki
heteroseksualne i układa sobie na ich bazie jakąś narrację, usuwając z pola recepcji
opowiadania homoseksualne, których nie widzi, nie dostrzega. A przecież one są tam
splecione. Wydaje mi się, że mam wewnętrzną świadomość mitów literackich. Jest to
instynkt, którym się posługuję, pisząc na przykład “Absolutną amnezję”. Moja
strategia polegała na tym, że używałam ważnego tematu pod względem
egzystencjalnym bądź historycznym, który mnie interesował i dodawałam dość dużo
heteroseksualizmu, żeby tę książkę sprzedać. Ale jednocześnie homoseksualizm,
niekonwencjonalny heteroseksualizm, bądź wielokulturowość, była wciąż obecna i to,
że nie można było tej książki, wraz z jej subwersyjnym ładunkiem, całkowicie
odrzucić i przemilczeć, musiało budzić irytację, gniew, niepokój, złość. I to jest
właściwie dziwne, bo to ja przecież szłam na ustępstwo, a jednak nie mogliśmy się
spotkać wpół drogi.
Właśnie, jak mówisz, przebierając się w płaszcz heteroseksualizmu, będziesz
mogła w ten sposób schować coś do kieszeni, co inaczej nie mogłoby zaistnieć. Ale
stosując taką technikę, możesz narazić się na zarzut, że “się sprzedajesz”, mówiąc
nieładnie, bo rezygnujesz z części siebie. Czy na pewno warto?
Mnie się wydaje że warto. Istotnie to ma aspekt “zabicia siebie”, ale chcąc nie chcąc i
tak w różnych momentach zabijałam siebie na różne sposoby. Istnieją takie
nieuniknione sytuacje. A nadzieja jest jednak zawsze taka, że oddając coś z siebie,
wciąż jeszcze żyję - więc dla mnie korzyści są ewidentne. A teraz mogę zrezygnować z
tej strategii, zmienić proporcje, lub używać innej. Spędziłam trochę czasu jako
heteroseksualna kobieta i doszłam do tego, że z nudów i rozpaczy już nie mogłam. Ale
teraz mogę wszak pomyśleć, że relacje heteroseksualne, gdy się je ogląda z dystansu,
mają same w sobie jakąś niesamowitą nośność i to też jest część życia, której pamięć
pragnę zachować. Wreszcie, jak sądzę, lepiej poznać prawidła heteroseksualności, niż
pozwolić, żeby one nami kierowały. A będą tak długo, jak długo są nieświadome i
zinternalizowane. Nawet jeśli chcemy pozwolić sobie, lub naszej postaci literackiej na
pełnię życia jako lesbijka, to gdzieś obok jest ta norma heteroseksualna, z którą
ALL RIGHTS ® - CONTACT & DETAILS:
“W poszukiwaniu lustra. Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia Queerujący
Podmiot Pytający”. Ha!Art 13/2003
będziemy się stykać. Bardzo interesujące byłoby pokazać, jak te paradygmaty ścierają
się ze sobą.
Czy w takim razie widzisz gdzieś szansę zaistnienia tożsamości lesbijskiej, jako
“projektu pozytywnego”: możliwości zaistnienia podmiotu, ale nie w opozycji do
heteroseksualizmu?
Tak, na pewno tak, ale przede wszystkim powinien się wcześniej rozwinąć język
krytyczny, który byłby w stanie opisywać to, co się dzieje w literaturze, która
ewentualnie by mogła być dla lesbijek, literaturą lesbijek. To co się dzieje aktualnie i
co, na przykład, działo się w cząstkowej recepcji “Niebieskiej menażerii”, czy w braku
recepcji “Lustra” pokazuje, że ci ludzie, nawet gdyby mieli dobre chęci, żeby coś
napisać, to nie mieli języka, kategorii, narzędzi krytycznych ani doświadczenia takiego
pisania, nie wiedzieli, jak patrzeć ani jak się do tego zabrać. Jedyny język, który znają,
jest wulgarny, a przecież oni nie chcą mnie obrażać. Nie chcą też sami być wulgarni,
więc dużo łatwiej jest im milczeć i czekać, aż to przejdzie. Potrzebny jest nowy język
krytyczny, jakieś mniej napięte próby recepcji tematu, żeby - bez względu na to, jak
przejrzyście, przystępnie, czy widowiskowo staramy się go przedstawić - nie był
wciąż postrzegany jako ta biała plama. To jest trochę tak, jak na tym happeningu z
Manify 8-go marca 2003, gdzie siedzisz i wymachujesz tą tęczową chorągiewką, ale
wciąż słyszysz: “My pana nie widzimy” [chodzi o scenkę parodiującą program w TV
Puls, gdzie swego czasu postanowiono dyskutować o homoseksualności, ale nie
zaproszono do programu żadnej lesbijki lub geja, twierdząc, że są oni zbyt agresywni,
by można było rzetelnie i kompetentnie dyskutować z nimi o tym “problemie” – R.
K.].
Ale czy ten język się tworzy? Czy widać już jakieś zaczątki?
Tak, wydaje mi się że już nawet trochę jest. Tylko że tworzy się pod hasłem queer
theory, która rozwija się na konferencjach i warsztatach. Następna faza, która może z
czasem nastąpi, powinna polegać na tym, że krytyk wypowiadający się z pozycji
uniwersalnych, czy raczej “pseudo-uniwersalnych”, czyli po prostu heteroseksualnych,
weźmie do ręki “Odmiany odmieńca”, czy jakąś inna książkę, lub też wybierze się na
ALL RIGHTS ® - CONTACT & DETAILS:
“W poszukiwaniu lustra. Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia Queerujący
Podmiot Pytający”. Ha!Art 13/2003
takąż konferencję i zechce nauczyć się tego języka. Po prostu uzna, że jest to ważne,
wartościowe i niezbędne do rozszerzenia jego recepcji.
Dobrze że podkreśliłaś udział dwóch stron. Wydaje się ważne zaznaczenia, że nie
tylko od twórcy, tudzież od środowiska lesbijsko-gejowskiego, należy
przygotowanie narzędzi pokazujących to zjawisko i potrzebę mówienia o nim. Ale
że też po tej drugiej stronie leży obowiązek sięgnięcia po nie oraz nauki.
Aby mogło dojść do rozmowy, musi pojawić się wstępna gotowość do niej, a
rozmowa jest potrzebna, żeby mógł w ogóle nastąpić jakiś rozwój. To jest oczywiste.
Gdy jedna ze stron dialogu dopiero się tworzy, a druga już jest ustanowiona,
dodatkowo ważne jest wyzbycie się myślenia z własnej hierarchicznej pozycji, a zatem
niektórych elementów dystansu i osądu. Nie trzeba od razu wiedzieć, jak to robić, żeby
było dobrze, ale można próbować. Ja to doceniam, jak ktoś próbuje ze mną
rozmawiać.
Zapytajmy jeszcze o tomik “Madame Intuita”. Skąd się wziął tam Herbert?!
Dlaczego Herbert i jego fraza?! Czy to jest jakiś romans z Logosem-Bogiem-
Ojcem? Właściwie nikt by się nie spodziewał, że Izabela Filipiak i Herbert. To
przecież jest zupełnie inny kierunek. Wydawałoby się że Virginia Woolf tak, ale
Herbert?
Romans z Logosem-Bogiem-Ojcem! Dotknij mnie tatusiu, o tam. A jak wyjadę do
Berkeley, to będzie znowu Miłosz. Mnie bawią takie zestawienia. Ale mówiąc serio,
gdzieś tam jest u Herberta coś takiego, co mi odpowiadało. Mam tu pod ręką taki
lekko autoironiczny fragment. Chodzi o ten wers z “Madame Intuity”:
W retorycznych konkursach daje mi przewagę
język warstw wykształconych Tylko brak rozwagi
odwraca się od tej najsłuszniejszej z zasad
iż pochodzenie nad wyraz niepewne
należy wymazać gorliwą nauką
chociaż nie zniknie nigdy
ALL RIGHTS ® - CONTACT & DETAILS:
“W poszukiwaniu lustra. Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia Queerujący
Podmiot Pytający”. Ha!Art 13/2003
Ten język warstw wykształconych, jest tym, którym ja się posługuję z pewną lekkością
i satysfakcją. Stać mnie na to, żeby parafrazować różne style poetyckie. A
jednocześnie w tę parafrazę, w ten kanon literatury uniwersalnej wkładam takie
postaci, które nigdy dotąd się tam nie znalazły. Tak jak Żyleta, taka ostra dziewczyna,
która jest biseksualna, ale wybiera kobietę, albo lesbijka-pielęgniarka, która pielęgnuje
też fantazje kastracyjne, ale jest przy tym super-oddana swoim pacjentom. To są
postaci widmowe, postrach kultury, a jednocześnie żadnej z tych kobiet nie obchodzi,
czy jest postrachem kultury czy nie. Bo one są same dla siebie, a fallogocentryzm, cóż
po nim. Do tej pory, w tym kanonie warstw wykształconych, one nie miały miejsca.
Więc ja buduję dla nich taką ramę, w której je umieszczam. Można się bawić tym
“językiem warstw wykształconych” i uzyskać w ten sposób przewagę. Moje
doświadczenie i moja egzystencja i tak nie dają się zupełnie wymazać – i tak
wychodzą na wierzch, bo ja zawsze “mówię z akcentem”.
Rzeczywiście, tomik Herberta “Pan Cogito” jest takim kamieniem milowym poezji po
1945 r. i po napisaniu mojego tytułowego wiersza, który przyszedł z nieba, poszłam do
księgarni, zapytałam o “Pana Cogito” i zaczęłam pisać pararfrazy. Jednakże wkrótce
odkryłam, że rytm herbertowski, jest na tyle, za przeproszeniem, monotonny, zawsze
oparty na lekkiej ironii, paradoksie i postaci, którą umieszcza się w różnych
kontekstach, że takie wiersze można pisać ad infinitum. Zostawiłam ich sobie 6, które
weszły do zbioru, a kilka odrzuciłam. Wiesz, chyba jeszcze coś takiego dzieje się w
“Księdze poezji idyllicznej” Marii Komornickiej, która jako Piotr Włast używa
najróżniejszych stylów poetyckich. Prowadzi swoją postać, ten swój podmiot poetycki,
przez średniowiecze do romantyzmu. Tak jak Herbert dzisiaj, tak Słowacki wtedy.
Odbija siebie w tym Słowackim, Norwidzie. Jednocześnie ona te głosy kampuje. To
jest nieuniknione. A kiedy ten język wysokiej literatury zaczyna być filtrowany przez
tożsamość Marii Komornickiej/Piotra Własta, to zaczyna on albo nasycać się
namiętnością, albo zostaje kampowany - i tak czy inaczej się załamuje.
Czy ten tomik jest kampowy?
Myślę, że tak. Poczynając od drugiego w cyklu wiersza, “Głodna”. To jest wyznanie
miłosne, którego kobiety zawsze bardzo lubią słuchać. Ale to dopiero trzeci wiersz
ALL RIGHTS ® - CONTACT & DETAILS:
“W poszukiwaniu lustra. Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia Queerujący
Podmiot Pytający”. Ha!Art 13/2003
zmusza nas do tego, żeby wrócić do drugiego i zobaczyć, że adresat miłosnego
wyznania nie jest określony; że to może być również kobieta. Aczkolwiek kiedy
heteroseksualne kobiety są na widowni, to one wyobrażają sobie romans
heteroseksualny, która tutaj wcale nie musi mieć miejsca. Bo miękkość szalika, rękaw
marynarki wcale nie muszą desygnować faceta. Trzeci wiersz to wyjaśnia: zagłodzone
kobiety nabierają sił w męskim przebraniu. To już jest kampowe. Już jest przebranie.
Potem dzieją się różne inne rzeczy.
Czyli kamp to przebieranka?
Definicji dokładnie nie pamiętam. To jest teatralność, ironia, groteska, naruszenie
reguł rodzaju i kontraktu rodzajowego. To jest jakby przerobienie własnej tragedii na
drwinę i kpinę, to jest ironia komiczna. Przedstawienie, performance, teatr. Jest takie
zdanie u Susan Sontag, że kampować można jedynie to, co jest w swej istocie
poważne, traktowane “na serio”. A płeć i rodzaj, generalnie, bierze się u nas super
serio.
Idąc jeszcze tropem języka i stylistyki. Piszesz wiersze, prozę, jest “Kultura
obrażonych” – niedawno wydany zbiór felietonów. Przecież to są zupełnie różne
porządki. Dlaczego po nie sięgasz?
Sama nie rozumiem dlaczego tak. A jeszcze został mi do wydania dramat
romantyczny. I może w końcu zostanie napisana praca naukowa o Marii Komornickiej.
Zaczynam teraz żartować, że chcę być jak Kubrick, to znaczy, że chcę się wyrazić w
każdym możliwym gatunku i to jest moją ambicją.
Wspominałaś, że pisałaś o Żmichowskiej, teraz piszesz doktorat i jeszcze
dodatkowo pracujesz nad dramatem o Komornickiej. Czy to jest poszukiwanie
jakiejś symbolicznej genealogii?
Myślę, że tak. Na pewno. To też jest jakaś próba osadzenia się w kontekście
kulturowym i mówiąc serio, być może właśnie różne gatunki, w których się
wypowiadam, stanowią o potrzebie odnalezienia lustra. W kulturze polskiej jest coś
takiego, co sprawia, że czułam się klaustrofobicznie na wejściu. Nie ma rzeczy, z
którymi mogłabym wejść w relacje, w których mogłabym znaleźć odbicie. Tak to
wyglądało jeszcze kilka lat temu. Zaczynając pisać eseje, poezje i felietony
ALL RIGHTS ® - CONTACT & DETAILS:
“W poszukiwaniu lustra. Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia Queerujący
Podmiot Pytający”. Ha!Art 13/2003
ustanawiałam swój własny kontekst kulturowy. Byłoby milej, gdyby ktoś to zrobił dla
mnie wcześniej, a ktoś inny przechował o tym pamięć. Ale nie przechował, więc
musiałam sama.
Myślisz, że teraz nam będzie łatwiej? To znaczy młodszym rocznikom. Czy są już
te lustra, dla tych którzy zaczynają tworzyć, którzy dojrzewają, wchodzą w sferę
publiczną?
Na pewno jest łatwiej, niż było dziesięć lat temu, nawet pięć. Wiele projektów się
rozwija, tak że postawa “Zosi Samosi” nie musi być słuszna i jedyna. Na szczęście ten
kontekst powstaje. Autorka nie musi teraz pisać zbioru esejów i doktoratu z historii
literatury, żeby poczuć się dobrze w literaturze polskiej jako poetka. Szczęśliwie
będzie mogła tylko pisać poezje.
Kiedy byłaś w USA, czy tam czułaś, że jest ci łatwiej i wygodniej?
Ja jednak tam zaczęłam pisać książki, zaczęłam pisać porządną prozę. Jednak to w
Stanach doszło do takiego otwarcia. Stało się coś, co pozwoliłoby mi przekroczyć
samą siebie i pisać rzeczy, o których właściwie nie miałam pojęcia. Jest to
doświadczenie, które chciałabym jeszcze przeżyć i być może nastąpiło ono w Stanach
dlatego, że kontekst już tam był, gotowy. Z drugiej strony czułam się tam jak
maszynka do mielenia mięsa. Wpadała do mnie masa informacji, bo nadrabiałam
mnóstwo zaległości, które “mieliłam” dla polskiego czytelnika i posyłałam do
“Brulionu”. Różnice w kulturowym obyciu były wtedy spore, ale i teraz takie
pozostają.
Zestawiając Polskę ze Stanami, jak się czułaś w swojej tożsamości? Czy inaczej
odbierasz siebie tutaj, gdy na przykład musisz nazwać siebie w pewnych
kategoriach i jak to było tam? Myślę o seksualności, płci, narodowości, itd.
Wiesz, ja mam taką fantazję, żeby się stać całością. Żeby stać się jedną całą osobą.
Wydaje mi się, że nasza egzystencja do pewnego stopnia odbija stan naszej
świadomości. Kiedy żyłam jako autorka polska mieszkająca w Nowym Jorku, pisałam
do Polski i pisałam książki po polsku, to musiało być sygnałem rozszczepienia, a ja
byłam w tamtym momencie rozszczepioną osobą. Po przyjeździe do Polski do
pewnego stopnia stałam się bardziej całością, ale tylko do pewnego stopnia. A teraz
ALL RIGHTS ® - CONTACT & DETAILS:
“W poszukiwaniu lustra. Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia Queerujący
Podmiot Pytający”. Ha!Art 13/2003
mam kolejną fazę, czyli samodzielne stypendium naukowe w Berkeley, które mi daje
nadzieję. Stąd moja fantazja, że może kiedyś, zanim umrę, stanę się całą osobą.
Chyba już czas na pytanie zasadnicze: co to jest literatura lesbijska?
No, to jest istnienie-nieistnienie, byt literacki fantomiczny, widmowy, jest to coś,
czego nie ma.
Nie istnieje w Polsce, czy nie istnieje w ogóle?
W Polsce, nie istnieje w Polsce. A zarazem o nieistnieniu możemy jak najbardziej
mówić, możemy je nazywać. Wydaje mi się, najkrócej, że literatura lesbijska byłaby
literaturą, która uwzględnia perspektywę lesbijki. Czy to poprzez autorkę, czy to
poprzez postać literacką, tak.
A dalej, czy jest sens robić rozróżnienia na: literaturę, literaturę lesbijską,
kobiecą, gejowską, itp.?
Na dłuższy dystans – trudno powiedzieć. Może kiedyś będziemy żyli w kulturze i
społeczeństwie, gdzie takie rozróżnienia nie będą potrzebne; bo to będzie taka
niesłychana płynność, wolność i prawda, że nie będzie potrzeby się definiować.
Natomiast w tym momencie, możemy spróbować używać tej definicji. Ona sprawia, że
pewien rodzaj egzystencji zostaje wyniesiony z mroku, z nieistnienia i przemienia się
w jestestwo. I musimy się do niego odnieść. To jest takie “niech nas zobaczą”,
prawda? Zmuszamy wtedy społeczeństwo do myślenia o tym, co jest, albo co może
być siłą, która sprawia, że “to” jest i nadaje temu zjawisku siłę do życia. Możemy
rozważać różne aspekty, nawet minusy takiego definiowania, ale to już nie jest coś, co
nie-istnieje.
Od razu nasunęło mi się skojarzenie z gay liberation i teorią queer. Z jednej
strony, jak mówisz, jest szalenie ważne, żeby zaznaczyć i pokazać nasze istnienie;
ale z drugiej – jest to działanie zupełnie wbrew queer, która chce, żeby Inny
pozostał Odmieńcem, ale niezdefiniowanym. Ponieważ każde zdefiniowanie
stwarza jakąś granicę: coś jest, a coś nie-jest. Tym samym tworzy się wykluczenie
– i tym łatwiej jest nam popaść w schemat wykluczeń, w który jesteśmy teraz
uwikłani. Homo jest wykluczane przez hetero, bi jest wykluczane z homo, itd., itd.
ALL RIGHTS ® - CONTACT & DETAILS:
“W poszukiwaniu lustra. Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia Queerujący
Podmiot Pytający”. Ha!Art 13/2003
Ale definiując, oczekujemy od tego, co funkcjonuje jako “uniwersalne” pewnej
zmiany. Możemy już zakładać, że “uniwersalne” będzie za kilka lat zupełnie inne. To
znaczy, uwzględnić, że rozszerzy się na tyle, upłynni i być może stanie się tak bardzo
queer, że nie będzie się musiało od queer odcinać, czy definiować poprzez różnicę
“od”. Od tego co uznaje za odmienne. Prawda? Bo “uniwersalne” to jest w tej chwili
to, co nie jest kobiece i to co nie jest gejowskie, to co nie jest lesbijskie, ani co nie jest
queer. Może będzie miało jakąś inną potrzebę, żeby jakoś inaczej się określać. A
dopóki to nie nastąpi, ciągle takiej zmiany będziemy oczekiwać. A jest jeszcze jedno
niebezpieczeństwo, w które można popaść. Mogę znowu zacytować siebie?
Oczywiście.
To jest wiersz “Liryzm marginalizmu” i tutaj jest taki fragment:
Nie będziemy zatem działały
I pozostańmy w ukryciu
Do końca nie zidentyfikowane
To będzie nasza zbrodnia doskonała!
Rozumiesz? Możemy stać się od razu queer, chodzi tylko o to, żeby przy tym w ogóle
się nie rozmyć i przestać istnieć. I snuć dalej naszą piękną subwersyjną egzystencję w
całkowitym braku definicji oraz rozgraniczeń.
Kiedy pisałaś felietony i chciałaś pisać o seksualności, to czy byłaś cenzurowana?
Cały czas czułam się pod napięciem. Choć mnie nie trzeba było cenzurować, bo ja po
prostu uwzględniałam zakaz. Który zresztą też nie był nigdy powiedziany wprost – a
był przy tym tak ewidentny! A nie, poczekaj, jeden raz został powiedziany wprost. To
było w “Wysokich Obcasach”, gdzie podczas jednej z lekcji twórczego pisania
zaczęłam, chyba w związku z tematem “odkryj swoją wewnętrzną płeć”, mówić o
różnych typach egzystencji i podałam przykłady takiej wewnętrznej płci. Pojawiło się
oczywiście słowo “lesbijka” – dwa razy; i ten drugi raz został wycięty redakcyjnie,
ponieważ liczba “lesbijek” zdawała się przeważać w tekście. Wytłumaczono mi, że
czytelnicy nie powinni myśleć, że oni popierają. I to jest fantastyczne.
ALL RIGHTS ® - CONTACT & DETAILS:
“W poszukiwaniu lustra. Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia Queerujący
Podmiot Pytający”. Ha!Art 13/2003
Tak, piękne, absolutnie piękne... Czyli twórcy są na tyle świadomi, że nawet nie
ma potrzeby...
...cenzurowania, bo sam twórca rozumie doskonale, że wyleci. Gdybym chciała pisać
tak jak Krystyna Janda, która rozwija się długo na temat, że z mężem to, a z dziećmi
tamto - gdybym ja chciała pisać w ten sposób do mainstreamowego pisma, o tym, że z
przyjaciółką przy śniadaniu tak sobie rozmawiamy, że może by pojechać na wakacje,
ale do jakiegoś miejsca przyjaznego dla lesbijek – to by nie przeszło. To jest absolutnie
niemożliwe, bo zdruzgotana i poniżona wylatuję momentalne. I ja o tym wiem, ja to
rozumiem, wszyscy to rozumiemy. A zatem, jeśli mam pisać felietony, to przebieram
się za “inteligentną heteroseksualną kobietę”, z którą czytelniczki mogą się
zidentyfikować. I ja z tej pozycji “inteligentnej, heteroseksualnej kobiety” piszę.
Znowu dochodzimy do nieśmiertelnego: być czy mieć.
Ale chodzi o to, że w końcu nie można ani być, ani mieć, i to ma być ta ostateczna
nauka! To jest tak, że dzięki wywiadowi w “Cosmopolitan”, stałam się taką “osobą
publiczną”. To znaczy osobą, której można było zaproponować felieton w wysoko
nakładowym piśmie. A jednocześnie zostałam znowu zepchnięta w closet. Tak, ale nie.
Niby tak, ale nie.
Edmund White pisał, że kiedy zaczął identyfikować się jako pisarz gejowski, to w
tym momencie zaczął być postrzegany jako “wyraziciel”, jako pewnego rodzaju
figura, dysydent. Ty zdecydowałaś się pisać felietony do “Inaczej”, co było takim
gestem odważnym i deklaratywnym jednocześnie. Czy nie masz poczucia bycia
pisarką dysydencką?
Nie, nie. Na szczęście nie. Ja raczej wychodzę z poczucia, że cokolwiek nie zrobię, i
tak nie będzie dobrze. I to mi daje paradoksalną wolność życia i działania. Bo prędzej
czy później, i tak zostanę w coś włożona. Gdyby było takie pismo mainstreamowe, w
którym mogłabym pisać “jako lesbijka”, to prawdopodobnie wtedy musiałabym nagle
tłumaczyć czytelnikom, że homoseksualiści nie są pedofilami i to dopiero byłaby
koszmarna funkcja. Musiałabym nagle odpowiadać za całe homo-środowisko, czy z
drugiej strony za jakieś fantazmaty wędrujące w społeczeństwie. To ja dziękuję. Już
wolę pisać do “Inaczej”, bo taką mam ochotę. Chciałam mówić do swoich ludzi, z
ALL RIGHTS ® - CONTACT & DETAILS:
“W poszukiwaniu lustra. Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia Queerujący
Podmiot Pytający”. Ha!Art 13/2003
niczego się nie tłumaczyć. I wyhamować skutki tej auto-cenzury, które jakoś już
musiały mnie drążyć.
“Inaczej” to było fantastyczne doświadczenie i ogromna przyjemność, bez względu na
skromność honorarium, czy ewentualne konsekwencje. Jakie to zresztą mogą być
konsekwencje? Mnie już nic nie można zrobić. Jestem odpowiedzialna tylko przed
sobą, no i też “text is told”, i czegoś wymaga ode mnie. Jeżeli umiem robić swój
“gescheft z powietrza”, to przecież trudno odmówić mi powietrza. Nie można mi
niczego nakazać, trudno mi cokolwiek obiecać, nawet nie można mnie zwolnić, no bo
z czego zostanę zwolniona?
Ale w związku z tym, odwrotnie, czy chciałabyś zostać taką wyrazicielką, figurą,
ikoną. Bo trochę coś takiego się chyba dzieje, nieprawdaż?
Ja wiem, co chcę zrobić. Kiedy pojadę do Berkeley (jest takie zdjęcie Miłosza na tle
białej wieży z zegarem, gdzie on w wiatrówce, na jej tle się fotografuje), stanę przy tej
wieży i momentalnie zrobię sobie tam zdjęcie, jak się da, to jeszcze w wiatrówce. I to
ma być właśnie w ten sposób, żeby było wiadomo, że ja będę tego Miłosza kampować,
że to nie będzie poważne. To będzie Berkeley oraz wieża z zegarem. Ale w jakiś
sposób to jest poważne. A z drugiej strony, no właśnie, to będzie jakaś przewrotka,
jakiś żart.
Jak “Madame Intuita”?
Tak. No właśnie. I takie mam z życia przyjemności.
W tym momencie, czy widzisz coś nowego, jakąś szansę, gwiazdkę literatury
lesbijskiej, gejowskiej? Dzieje się teraz coś gorącego, czy jest okres stagnacji?
Mamy życie akademickie, które kwitnie od jednej queer konferencji do drugiej,
organizacje działają w stopniu, jakiego nie znaliśmy jeszcze kilka lat temu, ale
jednocześnie brakuje pisma, bo “Inaczej” postanowiło paść. Tu powinno się pojawić
nowoczesne pismo, zająć puste miejsce i robić te rzeczy lepiej, niż robili to ludzie z
Poznania. Sądzę też, że pisarka lesbijska jak i pisarz gejowski powinni mieć dobrze
ustawione różne rzeczy w głowie, intelektualnie oraz etycznie, gdyż będą musieli się
stykać z bardzo silną presją zewnętrzną, z taką ilością stereotypów, że jeśli nie będą
mieli niektórych rzeczy wstępnie przerobionych na jakimś poziomie świadomości, to
ALL RIGHTS ® - CONTACT & DETAILS:
“W poszukiwaniu lustra. Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia Queerujący
Podmiot Pytający”. Ha!Art 13/2003
padną. A to, co na razie spostrzegam, jest działaniem wprost przeciwnym do naszych
chęci. Osoba, która wydała jeden zbiór opowiadań, czy zbiór wierszy, cokolwiek, po
tym jakby akcie desperacji i odwagi – milknie.
Miałam podobne doświadczenie z lekcjami w “Wysokich Obcasach”, kiedy jedna
dziewczyna zaczęła przysyłać coraz lepsze opowiadania, które ewidentnie były
opowiadaniami lesbijskimi. A ja czytałam je z wielką zazdrością, bo sama chciałabym
napisać takie opowiadanie, jak jedno z jej ostatnich. Po czym te lekcje się skończyły, a
ona zamilkła. Kilka lat temu. No i tak, kolejny talent utopiony na prowincji, co być
może też zostało jej własną ręką dokonane. Prawda, że to jest zabijanie siebie?
Niedoszła autorka postanowiła czuć się bezpieczniej w ukryciu, niż ryzykując literacki
coming out, takie wejście w niepewność, być może na wrogie terytorium. Życie jako
pisarka lesbijska wymaga nie tylko talentu, ale też inteligencji, sprytu i mobilności,
oraz osobowości na tyle elastycznej, by mogła przyjmować różnego rodzaju uderzenia
w taki sposób, aby jej nie odkształcały, to znaczy nie zaszkodziły jej trwale. A bycie
autorką-lesbijką, czy bycie pisarzem-gejem jest działaniem na wrogim terytorium,
przy być może minimalnym wsparciu organizacji czy struktur akademickich, które się
rozwijają.
Ja tylko staram się ostrzec, że bycie pisarką-lesbijką to jest dość ryzykowne istnienie.
Niestety, ludzie obdarzeni oryginalnym talentem są często bardzo wrażliwi. Jasne, że
nie trzeba im zapewniać puchowych poduszek, bo trochę konfliktu i trochę
niepowodzeń też dobrze robi. To Głowacki chyba napisał, że nic nie robi pisarzowi tak
dobrze, jak upokorzenie. Ale zarazem nie może być to jednak takie upodlenie, które
staje się kneblem w buzi. Co też sprawia, że już nam się odechciało i wolimy zostać
sekretarką, czy nauczycielką. Do końca życia mieć święty spokój. I dostawać pensję.
Nie dźwigać na swoich plecach fantazmatów kulturowych. Musi być jakieś bazowe
bezpieczeństwo dla osoby, która zaczyna pisać. A jeśli ma się pojawić element
stygmatyzacji, to dobrze jest, jeśli już wcześniej wiemy, że jest to także miejsce, z
którego wypływa nasza siła.
ALL RIGHTS ® - CONTACT & DETAILS:
“W poszukiwaniu lustra. Z Izabelą Filipiak o lesbijkach i literaturze lesbijskiej rozmawia Queerujący
Podmiot Pytający”. Ha!Art 13/2003
Pytania zadawał Queerujący Podmiot Pytający - obecnie w składzie Robert Kulpa, Błażej Warkocki –
byt chwiejny ontologicznie, choć dość stabilny egzystencjalnie; przestrzennie rozciągnięty między
Warszawą a Poznaniem; interdyscyplinarny. Czerpiąc energię z potencjału queerness w zasadzie może
być wszystkim, np. heteroseksualną lesbijką, ale niekoniecznie.
ALL RIGHTS ® - CONTACT & DETAILS: