11817
BART D. EHRMAN
PRAWDA I FIKCJA
W KODZIE LEONARDA DA VINCI
Tytuł oryginału
Truth and Fiction in the da Vinci Code
Przekład Norbert Radomski
DOM WYDAWNICZY REBIS
Poznań 2005
Copyright © 2004 by Oxford University Press All rights reserved
This translation of Truth and Fiction in the Da Vinci Code, originally published in English in 2004, is
published by arrangement with Oxford University Press, Inc.
Ten przekład książki Prawda i fikcja w Kodzie Leonarda da Vinci, pierwotnie opublikowanej w
języku angielskim w 2004 roku, ukazuje się na mocy umowy z Oxford University Press, Inc.
Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2005
Redaktor merytoryczny dr Maciej Forycki
Redaktor Grzegorz Dziamski
Opracowanie graficzne i projekt okładki Zbigniew Mielnik
Na okładce
Ostatnia Wieczerza, Leonardo da Vinci
© Edimédia/CORBIS
Zdjęcia na wkładce © Bridgeman/BE&W
Wydanie I
ISBN 83-7301-719-4
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. śmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. (0-61) 867-47-08, 867-81-40; fax (0-61) 867-37-74
e-mail: rebis@rebis.com.pl
w ww. rebis.com. pi
Fotoskład: Akapit, Poznań, ul. Czernichowska 50B, tel. (0-61) 879-38-88
Strona 1
11817
Robertowi Millerowi,
przyjacielowi i wybornemu redaktorowi
PODZIĘKOWANIA
Chciałbym podziękować dwóm ludziom, którzy przyczynili się do powstania tej
książki. Pierwszym z nich jest mój przyjaciel i redaktor z Oxford University Press, Robert
Miller, który „wymyślił” ją, przekonał mnie, żebym ją napisał, po czym uważnie przeczytał
rękopis. Drugi to mój były student Andrew Jacobs z Uniwersytetu Kalifornijskiego w
Riverside, którego wnikliwe i obszerne uwagi na temat pierwszej wersji książki daleko
wykraczały poza wszystko, czego mógłbym oczekiwać od przyjaciela czy kolegi.
WPROWADZENIE
Kod Leonarda da Vinci Dana Browna okazał się największym przebojem
wydawniczym ostatnich lat. Gdy piszę te słowa (14 czerwca 2004 roku), powieść ta od
sześćdziesięciu trzech tygodni utrzymuje się na liście bestsellerów „New York Timesa”,
wciąż zajmując tam pierwszą pozycję. Jak donosił „Publishers Weekly” z 9 lutego 2004
roku, na początku roku znikała z księgarń w zawrotnym tempie stu tysięcy egzemplarzy
tygodniowo. Kiedy ukaże się wydanie w miękkiej oprawie, możemy się spodziewać
kolejnej lawiny sprzedaży, jeszcze potężniejszej, choć czytelnicy kupili już miliony
egzemplarzy w twardych okładkach.
Podobnie jak wielu innych, po raz pierwszy usłyszałem o Kodzie Leonarda da Vinci
od znajomych. Skończyłem właśnie pisać dla Oxford University Press książkę
zatytułowaną Lost Christianities: The Battles for Scripture and the Faiths We Never Knew.
To praca na temat nurtów wczesnego chrześcijaństwa, którym się „nie powiodło”,
chrześcijańskich wierzeń i praktyk, które zostały odrzucone, wyklęte i wyplenione przez
starożytnych przywódców Kościoła, dążących do ustalenia jedynie słusznej postaci tej
religii. Zawarłem w niej obszerne opisy niektórych niekanonicznych i heretyckich ksiąg,
Strona 2
11817
które zostały przez nich zakazane. Były to ewangelie, listy i objawienia traktowane jako
święte pisma przez taką czy inną grupę chrześcijan, ale nie uznawane przez autorytety,
które ostatecznie zadecydowały o tym, co włączyć do nowotestamentowego kanonu. Te
odrzucone księgi popadły w zapomnienie i są nieznane do dziś, z wyjątkiem kilku, które tu
i ówdzie odnaleźli archeolodzy w dziewiętnastym i dwudziestym wieku.
Jako uzupełnienie Lost Christianities opublikowałem wybór zachowanych do naszych
czasów niedobitków tych tak zwanych ksiąg heretyckich w tomie zatytułowanym Lost
Scriptures: Books That Did Not Make It into the New Testament (również wydanym przez
Oxford University Press). Obie te pozycje nie są przeznaczone dla naukowców,
obznajmionych już z tą tematyką, lecz laików, dla których wszystko to jest nowością.
Oczywiście kiedy usłyszałem o Kodzie Leonarda da Vinci, nie mogłem opanować
ciekawości, gdyż oto miałem przed sobą współczesną powieść kryminalną — pełną
skomplikowanych intryg, spisków, obnażanych prawd — której autor poruszał, a do
pewnego stopnia nawet wykorzystywał jako podstawę fabuły niektóre z omawianych
przeze mnie zagadnień dotyczących wczesnego chrześcijaństwa, zaginionych ewangelii
oraz wyłaniającego się z nich obrazu Jezusa. Ale według Kodu Leonarda da Vinci owe
zaginione ewangelie nie przedstawiają wcale heretyckiego spojrzenia na Jezusa, lecz
raczej jego prawdziwy wizerunek a zwłaszcza to, że był mężem Marii Magdaleny, że mieli
dziecko i w ten sposób dali początek świętemu rodowi, którego potomkowie żyją po dziś
dzień.
Zdawałem sobie, rzecz jasna, sprawę, że książka Dana Browna sama w sobie jest
fikcją literacką, ale podczas lektury (a czytałem ją, jak większość ludzi, z zapartym tchem),
zorientowałem się, że to, co jej bohaterowie mówią na temat Jezusa, Marii Magdaleny
oraz świętych, ma charakter twierdzeń historycznych. Innymi słowy, fikcja budowana była
na fundamencie, który czytelnik powinien przyjąć jako prawdę historyczną, a nie wymysł
autora.
Jednak, podobnie jak większości historyków, którzy przez całe życie badają
starożytne źródła dotyczące Jezusa i początków chrześcijaństwa, już w pierwszej chwili
zaczęły mi się nasuwać wątpliwości co do wygłaszanych w powieści twierdzeń.
Dostrzegłem liczne błędy, w tym głupie wpadki, oczywiste dla specjalisty, niepotrzebne z
punktu widzenia fabuły. Gdyby autor po prostu nieco dokładniej zgłębił temat, uniknąłby
ich bez żadnej szkody dla swej książki. Dlaczego zatem wiernie nie przedstawił faktów?
Ponieważ w czasie, gdy ukazała się moja książka Lost Christianities, Kod Leonarda
da Vinci święcił już ogromne triumfy, Tara Kennedy, specjalistka od reklamy w Oxford
University Press, oraz mój długoletni redaktor i przyjaciel Robert Miller zaproponowali,
żebym zrobił listę błędów historycznych w książce Dana Browna, którą mogliby przekazać
naszym ludziom od marketingu jako ciekawostkę dla wszystkich zainteresowanych. Tak
więc, na podstawie pobieżnej lektury powieści, naprędce coś skleciłem. Z czasem ten
krótki wykaz trafił do Internetu, a wreszcie został opublikowany (z moim
błogosławieństwem, ale bez moich redaktorskich poprawek) w jednej z najnowszych prac
na temat Kodu Leonarda da Vinci, książce Dana Bursteina zatytułowanej Secrets of the
Code: The Unauthorized Guide to the Mysteries Behind The Da Vinci Code. Burstein jest
niezależnym dziennikarzem, który sporządził bardzo interesujące zestawienie opinii na
temat Kodu Leonarda da Vinci wygłoszonych przez specjalistów (i niespecjalistów) z wielu
dziedzin, takich jak początki Kościoła (moja działka), życie i twórczość Leonarda da Vinci
czy tajne stowarzyszenia wśród katolików. Znalazł się tam także prosty spis dziesięciu
błędów historycznych, który przygotowałem dla swego wydawcy. Oto on, w takiej formie, w
jakiej sformułowałem go po raz pierwszy:
Ważniejsze błędy rzeczowe w Kodzie Leonarda da Vinci
1. Dziejów życia Jezusa z pewnością nie „zapisywały tysiące zwolenników w całym
kraju” (str. 296). Jezus nie miał tysięcy zwolenników, a co dopiero piśmiennych.
2. Nie jest prawdą, że „rozważano włączenie do Nowego Testamentu ponad
osiemdziesięciu ewangelii” (str. 296). Brzmi to tak, jak gdyby chodziło o konkurs, na który
prace nadsyła się pocztą.
Strona 3
11817
3. Zdecydowanie nieprawdą jest, że Jezus został uznany za istotę boską dopiero
przez sobór nicejski, a wcześniej był postrzegany po prostu „jako śmiertelny prorok” (str.
298). Olbrzymia większość chrześcijan w początkach czwartego wieku była przekonana o
jego boskości (niektórzy nawet do tego stopnia, że w ogóle odmawiali mu
człowieczeństwa!).
4. Konstantyn Wielki nie zamówił „nowej Biblii” przemilczającej ludzkie cechy Jezusa
(str. 299). Po pierwsze, w ogóle nie zamówił żadnej nowej Biblii. Po drugie, księgi, które
znalazły się w kanonie biblijnym, obfitują we wzmianki o ludzkich cechach Jezusa (bywa w
nich głodny, zmęczony, gniewny, smuci się, krwawi, umiera...).
5. Zwojów znad Morza Martwego nie „odnaleziono w latach pięćdziesiątych
dwudziestego wieku” (str. 300). Było to w roku 1947. A dokumenty z Nag Hammadi
bynajmniej nie opowiadają historii Graala ani nie podkreślają ludzkich cech Jezusa. Wręcz
przeciwnie.
6. Absolutnie nie jest prawdą, że „według żydowskich reguł celibat był potępiony” (str.
313). W istocie większą część społeczności, która zostawiła po sobie zwoje znad Morza
Martwego, stanowili bezżenni mężczyźni.
7. Zwoje znad Morza Martwego to nie „najwcześniejsze pisma chrześcijaństwa” (str.
314). Są to teksty żydowskie, bez jakichkolwiek chrześcijańskich treści.
8. Nie wiadomo nam nic o rodowodzie Marii Magdaleny. Nie ma żadnych podstaw,
by łączyć ją z „domem Beniamina”. A gdyby nawet wywodziła się z niego, nie oznaczałoby
to, że jest potomkinią Dawida (str. 317).
9. Maria Magdalena była w ciąży, gdy krzyżowano Jezusa? (str. 325) Dobre sobie!
10. Dokument Q nie jest utajnionym przez Watykan zachowanym do naszych
czasów teksem ani księgą napisaną „własną ręką” przez Jezusa (str. 326). Jest to
hipotetyczne źródło, zawierające głównie zbiór wypowiedzi Jezusa, z którego, jak się
przypuszcza, korzystali Mateusz i Łukasz. Katoliccy uczeni mają na ten temat to samo
zdanie co niekatoliccy. Nie wiążą się z tym żadne tajemnice.
Poza tym, że przekazałem Danowi Bursteinowi tę listę, udzieliłem mu wywiadu jako
jeden z ekspertów w swej dziedzinie.
I zdawało mi się, że na tym sprawa się zakończy.
Ale Robert Miller, mój oksfordzki redaktor, zaczął dochodzić do wniosku, że
wszystkie z pojawiających się coraz liczniej książek na temat Kodu Leonarda da Vinci
mają takie czy inne poważne braki. Niektóre, jak Secrets of the Code Bursteina, są
kompilacjami sporządzonymi przez osoby zainteresowane tematem, ale nie będące
specjalistami w tej dziedzinie. Inne (jak się wydaje, większość) są pisane przez osoby
religijne, które pragną „wyjaśnić nieporozumienia” na wypadek, gdyby niektórzy z ich
współwyznawców (głównie ewangelicy?) zostali wprowadzeni w błąd przez pewne
pojawiające się w tej powieści stwierdzenia. Tego rodzaju reakcje same w sobie są
zrozumiałe, brakuje jednak rzetelnej wypowiedzi kogoś, kto jest specjalistą w tej
dziedzinie. Miller przekonał mnie, że o książce Dana Browna powinien wreszcie coś
napisać historyk.
Zdecydowałem się na to nie dlatego, że Kod Leonarda da Vinci mnie zainteresował
(uważam za interesujące wiele książek, a jednak nie zamierzam wypowiadać się na temat
ich wszystkich), ani dlatego, żebym się martwił, jaki może mieć on wpływ na wiarę innych.
Moje motywy są dość prozaiczne. Wiem, że wiele osób czerpie wiedzę o przeszłości z
powieści i filmów. Na przykład, kiedy Kod Leonarda da Vinci rozpoczynał swój triumfalny
pochód, na ekrany kin wchodziła właśnie Pasja Mela Gibsona. Film ten cieszył się
ogromnym powodzeniem, szczególnie wśród tych, którzy interesowali się życiem Jezusa,
a przy tym niezbyt dobrze wiedzieli, co mają na ten temat do powiedzenia ewangelie. Jak
tacy ludzie, być może przez resztę swego życia, będą sobie wyobrażać jego ostatnie
godziny? Będą widzieli je przez pryzmat tego, co zobaczyli na szerokim ekranie. Mel
Gibson w znacznie większym stopniu niż Mateusz, Marek, Łukasz czy Jan zdecydował o
tym, co przynajmniej obecne pokolenie będzie sądzić o śmierci Jezusa.
Zdolność reżyserów filmowych i pisarzy wpływania na nastroje społeczne i
Strona 4
11817
kształtowania powszechnych wyobrażeń sama w sobie nie jest ani czymś dobrym, ani
złym. To po prostu jeden ze znaków naszych czasów. Ale kiedy twierdzenia, jakie
przedstawiają oni swoim widzom lub czytelnikom, są b ł ę d n e — cóż, efekt jest taki, że
ludzie mają mylne pojęcie o przebiegu dziejów i uznają fikcję za fakty. Być może nie jest to
wielkie nieszczęście. Ale dla tych z nas, którzy poświęcili się badaniom historycznym,
może to być odrobinę denerwujące.
Tak więc postanowiłem zareagować na powieść Dana Browna nie po to, by zająć się
jej walorami literackimi (uważam, że to znakomity kryminał), ale słusznością
wypowiadanych w niej stwierdzeń na temat Jezusa, Marii Magdaleny, Konstantyna
Wielkiego oraz formowania się kanonu nowotestamentowego — czyli kwestiami, na
których opiera się wymyślona przez Browna intryga.
Najpierw przedstawię krótkie streszczenie Kodu Leonarda da Vinci, żeby odświeżyć
pamięć tym, którzy już go czytali (a zakładam, że czytali go wszyscy, którzy zdecydowali
się sięgnąć po moją książkę).
Kod Leonarda da Vinci — krótkie streszczenie
Kod Leonarda da Vinci ma zawiłą, misternie skonstruowaną fabułę, którą nakreślę tu
jedynie w skrócie. W Paryżu w tajemniczych okolicznościach zostaje zamordowany znany
kustosz Luwru, Jacques Sauni?re. Z powodu odkrytych na miejscu zbrodni dziwacznych
symboli religijnych, narysowanych tuż przed śmiercią przez Sauni?re’a, o pomoc w
śledztwie zostaje poproszony Robert Langdon, profesor z Harvardu i znawca symboliki
religijnej, który przybył do Paryża, by wygłosić wykład. Przyłącza się do niego policyjna
specjalistka od kryptografii, Sophie Neveu, która, jak się okazuje, jest wnuczką Sauni?re’a;
ona i dziadek nie utrzymywali ze sobą kontaktów od dziesięciu lat. Langdon i Neveu
początkowo nie mają pojęcia — choć w końcu wychodzi to na jaw — że Sauni?re był
przywódcą tajnego stowarzyszenia Zakon Syjonu, które od wieków strzeże świętego
Graala i jego sekretu.
Osobliwy splot wydarzeń sprawia, że Langdon i Neveu ruszają tropem
pozostawionych przez Sauni?re’a wskazówek, by odnaleźć ów tajemniczy i od dawna
poszukiwany skarb. Ten sam cel przyświeca jednak także ludziom odpowiedzialnym za
śmierć Sauni?re’a, którzy najwyraźniej zabili go, usiłując wydobyć z niego, gdzie jest
ukryty Graal. Ci zagadkowi nieznajomi posłużyli się instrumentalnie członkami fanatycznej
katolickiej organizacji Opus Dei, żeby doprowadzili ich oni do kryjówki Graala.
Po wielu perypetiach Langdon i Neveu spotykają się z sir Leigh Teabingiem,
zamożnym arystokratą i badaczem dziejów Graala, który przedstawia historyczne tło jego
tajemnicy. Święty Graal nie jest kielichem Chrystusa, ale „naczyniem”, w którym złożył on
swoje nasienie — Marią Magdaleną, która była jego żoną i kochanką, zaszła za jego
sprawą w ciążę i urodziła mu córkę. Po ukrzyżowaniu Jezusa Magdalena z dzieckiem
schroniła się w Galii, dziś Francji, gdzie boski ród Chrystusa żyje po dziś dzień.
Zachowały się trzymane w sekrecie dokumenty na temat owych potomków
Chrystusa. Wśród tych pism, z których przebija silna sakralna pozycja pierwiastka
żeńskiego we wczesnym chrześcijaństwie, jest też wiele ewangelii, które w czwartym
wieku naszej ery zostały zatajone przez Kościół, a ściślej mówiąc, przez Konstantyna
Wielkiego. Cesarz ów zniszczył przeszło osiemdziesiąt pism, które mogły zostać włączone
do Nowego Testamentu, doprowadził do uznania Jezusa, zwykłego śmiertelnika, za Syna
Bożego oraz kompletnie pogrzebał kult Marii Magdaleny i świętego pierwiastka żeńskiego,
demonizując kobiecość w chrześcijaństwie i niszcząc jego prawdziwy charakter.
Ale Zakon Syjonu od wieków zna prawdę o Jezusie i Marii Magdalenie, a jego
członkowie z dawien dawna spotykają się w tajemnicy, by celebrować ich święty związek i
czcić boski pierwiastek żeński. To tajne stowarzyszenie, którego ostatnim wielkim
mistrzem był Jacques Sauni?re, strzeże grobu Marii Magdaleny oraz setek dokumentów
głoszących prawdę o zatraconej kobiecej świętości.
W przeszłości na czele Zakonu Syjonu stało wielu sławnych ludzi, którzy
pieczołowicie przechowali prawdę o małżeństwie Jezusa i Marii — wśród nich zwłaszcza
Leonardo da Vinci, który przedstawił Marię Magdalenę na swoim słynnym malowidle
Strona 5
11817
ściennym Ostatnia Wieczerza i ukrył aluzje do jej związku z Jezusem w licznych innych
dziełach, by wtajemniczeni mogli odnaleźć je ku swojej satysfakcji.
Langdon i Neveu z pomocą sir Leigh Teabinga krok po kroku zbliżają się do
rozwiązania tajemnicy Graala i sekretnych dokumentów głoszących jego moc, podążając
zawiłym tropem kryptogramów, które prowadzą ich od jednej zagadki do drugiej — aż
wreszcie docierają do prawdy o Graalu i niego samego.
Kwestie historyczne
Zanim jeszcze przeczytałem Kod Leonarda da Vinci, bywałem proszony o
wypowiedzi na temat tej powieści a konkretnie jej historycznego tła. Ile prawdy jest w tym,
co się w niej mówi o Jezusie i Marii Magdalenie? Czy rzeczywiście istniały tajemne
ewangelie, które opowiadały o ich fizycznym związku? Czy naprawdę byli małżeństwem?
Czy Magdalena naprawdę urodziła dziecko Jezusa, dając początek świętemu rodowi,
który przetrwał aż do dziś? Czy to prawda, że cesarz Konstantyn zniszczył ewangelie,
które nie pasowały do kanonu, i nadał obecny kształt Nowemu Testamentowi? śe wyklął
święty pierwiastek żeński, wyniósł Jezusa, mężczyznę, w sferę boskości i w ten sposób
raz na zawsze odmienił oblicze chrześcijaństwa?
Tymi kwestiami zajmę się w kolejnych rozdziałach. W tym zaś chcę jasno
powiedzieć, czym nie będę się zajmował. Nie będę oceniał wartości literackiej Kodu
Leonarda da Vinci — choć muszę przyznać, że książka ta bardzo mi się spodobała i, jak
już wspomniałem, przeczytałem ją z zapartym tchem. Nie będę się wypowiadał o żadnym
z zawartych w niej twierdzeń na temat Opus Dei, Zakonu Syjonu albo roli Watykanu. Ani
też nie będę analizował dzieł i przekonań Leonarda da Vinci.
Zamiast tego skupię się na historycznym fundamencie powieści: na „historycznym”
Jezusie, „historycznej” Marii Magdalenie, starożytnych dziejach Kościoła
chrześcijańskiego, treści wczesnochrześcijańskich ewangelii oraz roli odegranej przez
cesarza Konstantyna w formowaniu obecnej postaci wierzeń i świętych pism
chrześcijaństwa. Jak wiele informacji zawartych w historycznym tle tej powieści jest
faktem, a jak wiele fikcją? Ile prawdy jest w Kodzie Leonarda da Vinci?
W pewnym sensie odpowiedzi na to pytanie udziela sama powieść, która rozpoczyna
się (na str. 9, przed prologiem) krótką listą opatrzoną nagłówkiem FAKTY; zawierającą
między innymi informacje na temat Zakonu Syjonu oraz Opus Dei. Znajduje się tu również
oświadczenie: „Wszystkie opisy dzieł sztuki, obiektów architektonicznych, dokumentów
oraz tajnych rytuałów zamieszczone w tej powieści odpowiadają rzeczywistości”.
Ale czy tak jest naprawdę? Nie będę zajmował się dziełami sztuki, obiektami
architektonicznymi ani tajnymi rytuałami. Zajmę się natomiast dokumentami. I, jak
zobaczymy, nawet gdy Dan Brown stara się przedstawić fakty (i twierdzi, że przedstawia je
wiernie), manipuluje nimi tak, że w istocie wiele z nich okazuje się elementami fikcji
literackiej. Celem mojej pracy jest oddzielenie faktów od fikcji, prawdy historycznej od
zwykłych fantazji, na użytek wszystkich, którym zależy na rzetelnej wiedzy o początkach
chrześcijaństwa, a zwłaszcza o życiu Jezusa i pismach, które składają się na Nowy
Testament.
Krytyka źródeł historycznych
Zanim przejdę do rzeczy, chciałbym krótko wyjaśnić, jak zamierzam się do tego
zabrać. Do przeszłości, także tej zamierzchłej, o której mówi nam Kod Leonarda da Vinci,
można podchodzić rozmaicie. Niektórzy ludzie próbują stworzyć sobie w wyobraźni jej
obraz, nie opierając się na żadnych (albo prawie żadnych) wiarygodnych źródłach
informacji. Inni przyjmują za dobrą monetę wszelkie źródła, jakie szczęśliwym trafem
dotrwały do naszych czasów, usiłując połączyć je w swego rodzaju syntezę. Oba te
podejścia są bezkrytyczne w tym sensie, że nie różnicują i nie oceniają wartości
zachowanych źródeł historycznych. Dostęp do przeszłości możemy uzyskać głównie
poprzez źródła pisane, które nam o niej mówią, jednak źródeł tych nie można traktować
Strona 6
11817
jak wyroczni, gdyż często są ze sobą sprzeczne i odzwierciedlają punkty widzenia,
uprzedzenia oraz światopoglądy swych autorów. Tak więc najlepszą metodą
rekonstruowania przeszłości jest krytyczna analiza źródeł historycznych.
Odtworzenie tego, co naprawdę zdarzyło się w przeszłości, jest dla historyków
pracujących tą metodą (i nie tylko dla nich) trudne z tej prostej przyczyny, że wydarzeń
historycznych nigdy nie da się udowodnić. To, co się stało, odchodzi w niebyt i nie daje się
już przywołać z powrotem. Swoim studentom wyjaśniam niekiedy ten problem, porównując
metody pracy historyka z metodami, którymi posługują się naukowcy doświadczalni. W
naukach doświadczalnych dowód uzyskuje się na podstawie powtarzalnych
eksperymentów. Mówiąc w uproszczeniu, jeśli chcę udowodnić, że sztaby żelaza toną w
letniej wodzie, ale pumeks pływa na powierzchni, muszę zgromadzić sto wanien z letnią
wodą i zacząć wrzucać do nich sztaby żelaza i pumeks. Za każdym razem żelazo zatonie,
a pumeks będzie pływać. W ten sposób ustala się swego rodzaju wiarygodne
przewidywanie, które uważamy za dowód — mianowicie, że jeśli zrobimy tę samą rzecz
po raz kolejny, uzyskamy ten sam rezultat.
Z historią rzecz ma się inaczej, ponieważ minionych wydarzeń nie sposób powtórzyć.
Tak więc trzeba tu się uciec do innego rodzaju „dowodów” — innego niż powtarzalne,
kontrolowane eksperymenty — pozwalających ustalić stopień wiarygodności. I podobnie
jak w wypadku nauk ścisłych, cała historia opiera się na prawdopodobieństwie. Niektóre
rzeczy są w zasadzie pewne (alianci naprawdę wygrali drugą wojnę światową), inne
bardzo prawdopodobne (George Washington miał sztuczną szczękę) lub trochę mniej
prawdopodobne (Cezar przekroczył Rubikon), a jeszcze inne to wielkie znaki zapytania
(czy Maria Magdalena była kochanką Jezusa?).
Co sprawia, że jedne rzeczy są bardziej prawdopodobne niż inne? W każdym
wypadku chodzi o charakter dowodów. Miliony naocznych świadków mogą zaświadczyć o
zwycięstwie aliantów w drugiej wojnie światowej. Ile relacji naocznych świadków mamy
zaś na temat stanu uzębienia Washingtona albo operacji wojskowych Cezara? Doprawdy
niewiele. A co z Marią Magdaleną i Jezusem?
Jak się okazuje, spora część dostępnych nam źródeł dotyczących Marii Magdaleny
pochodzi z Biblii. To prowadzi nas do kolejnej kwestii, która stanie się istotna, gdy
zaczniemy analizować historyczne twierdzenia z Kodu Leonarda da Vinci: w jaki sposób
to, że starożytne źródło pisane (na przykład Ewangelia według świętego Marka) wchodzi w
skład Biblii, wpływa na jego historyczną wiarygodność? Zdaniem badaczy nie
zaniedbujących krytyki źródeł, pisma znajdujące się w Biblii muszą być traktowane jak
każde inne źródło historyczne: trzeba zbadać ich wiarygodność. Wiąże się to między
innymi ze sprawdzeniem, jak mają się do innych źródeł z owych czasów — czy, na
przykład, nie są z nimi sprzeczne. Jeśli poszczególne źródła przeczą sobie nawzajem,
historyk musi zdecydować, którym z nich wierzyć. A żeby podjąć taką decyzję, musi mieć
powody Nie wystarczy stwierdzić, że jeśli coś jest zapisane w Biblii, to musi być prawdą. A
jeśli, spisując swą relację, biblijny autor z sobie tylko wiadomych przyczyn przedstawił
określone wydarzenie inaczej, niż się odbyło? Ale z drugiej strony — i jest to rzecz, którą
muszę podkreślić — jeśli istnieje źródło nie wchodzące w skład Biblii (na przykład
Ewangelia Marii Magdaleny), które opowiada odmienną historię, ono także niekoniecznie
musi mieć rację. Każde źródło trzeba ocenić, żeby się przekonać, które jest bardziej, a
które mniej wiarygodne.
Podkreślam tę kwestię dlatego, że część ludzi ma skłonność do uznawania za
prawdę wszystkiego, co znajduje się w źródle kanonicznym (czy będą to pisma Juliusza
Cezara, George’a Washingtona, czy Biblia), podczas gdy inni chętnie wierzą we wszystko,
co odbiega od źródeł kanonicznych. Ta druga postawa jest częsta zwłaszcza u
zwolenników teorii spiskowych, ale także u osób ciekawych świata, które wyznają pogląd,
iż „historię piszą zwycięzcy”, co sprawia, że fascynuje je możliwość odtworzenia
„odwrotnej strony” dziejów. Historycy jednak nie mogą podchodzić do źródeł w taki
sposób, automatycznie faworyzując jedną stronę kosztem drugiej. Wręcz przeciwnie,
każde źródło musi być starannie przeanalizowane pod kątem wiarygodności. I jak
Strona 7
11817
zobaczymy w jednym z następnych rozdziałów, odnosi się to nawet do źródeł zajmujących
się tak ważną postacią jak Jezus — którego życie zostało opisane zarówno w księgach
pomieszczonych w Nowym Testamencie, jak i w takich, które się tam nie znalazły (kilka z
nich, na przykład Ewangelia Filipa, odgrywa istotną rolę w Kodzie Leonarda da Vinci).
Historyk bierze pod uwagę wszystkie te źródła i uważnie porównuje je ze sobą, żeby
ustalić, które zasługują na zaufanie, a które trzeba przyjmować z rezerwą.
Muszę tu zaznaczyć, że większość dokumentów z przeszłości — miliardy zapisów z
wszystkich epok — nie zachowała się do naszych czasów i jest dla nas stracona. Dotyczy
to też relacji o życiu Jezusa oraz jego wyznawców. Szczęśliwym trafem mamy dziś do
dyspozycji więcej źródeł na temat Jezusa (oraz, na przykład, Marii Magdaleny), niż uczeni
jeszcze sto lat temu mogli sobie zamarzyć. Mimo wszystko jest to jedynie drobna cząstka
wszystkich dotyczących go zapisów, które istniały w takim czy innym czasie. Niektóre z
tych zaginionych pism zostały bez wątpienia zniszczone przez chrześcijan, którzy uznali je
za bluźniercze lub błędne. Ale większość z nich nie przetrwała po prostu dlatego, że
kiedyś ktoś nie zadał sobie trudu, by sporządzić ich kopie.
To ostatnie spostrzeżenie jest również warte podkreślenia: wszelkie źródła pisane z
odległej przeszłości (Gutenberg wynalazł ruchomą czcionkę i prasę drukarską w
piętnastym wieku), to przepisywane ręcznie kopie. W starożytności nie było trudno
sprawić, żeby jakiś dokument zniknął: wystarczyło po prostu więcej go nie kopiować.
Wbrew aluzjom, na które można się natknąć tu i ówdzie w literaturze spiskowej na temat
początków chrześcijaństwa — a nawet w nawiązujących do historii powieściach, takich jak
Kod Leonarda da Vinci — mamy niewiele dowodów na to, by w starożytności prowadzono
masowe akcje palenia „niebezpiecznych” książek. Jeśli książka została uznana za
problematyczną, po prostu przestawano ją przepisywać. Na szczęście parę takich
„rzadkich” ksiąg odnalazło się w ostatnich czasach dzięki przypadkowym odkryciom i,
niekiedy, pracom prowadzonym przez wykwalifikowanych archeologów.
W następnych rozdziałach, analizując historyczne twierdzenia stawiane w Kodzie
Leonarda da Vinci, będę brał pod uwagę wszystkie zachowane źródła, zarówno
kanoniczne, jak i niekanoniczne, ortodoksyjne i heretyckie, dobrze znane i niemal
zapomniane. Jedynie za pośrednictwem takich dokumentów możemy uzyskać właściwy
obraz interesujących nas postaci z przeszłości, w tym także owych trzech, które odgrywają
tak znaczącą rolę w fabule Kodu Leonarda da Vinci: Jezusa, Marii Magdaleny i
Konstantyna Wielkiego.
Część pierwsza
Konstantyn Wielki,
Nowy Testament
i ewangelie
niekanoniczne
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wpływ Konstantyna na wczesne chrześcijaństwo
Przy całej zawiłości fabuły Kod Leonarda da Vinci to w gruncie rzeczy kolejna
opowieść o walce dobra ze złem, sprawiedliwości z nieprawością. Tak więc nic dziwnego,
że wszystkie występujące w niej postaci można podzielić na dwa przeciwstawne obozy.
Do bohaterów pozytywnych należą, oczywiście, Robert Langdon i Sophie Neveu, których
intencje są czyste, a ich jedynym celem jest odkrycie prawdy. Niejednoznacznie
pozytywną postacią jest oficer francuskiej policji, Bezu Fache, bezwzględny typ, którego
postępowanie często wydaje się wyrachowane i aroganckie, ale którego na koniec
widzimy po stronie dobra. Po stronie zła odkrywamy, ku swemu zaskoczeniu, Leigh
Teabinga („Nauczyciela” — do momentu odsłonięcia kart sprawia on wrażenie
Strona 8
11817
sprzymierzeńca Langdona i Neveu), Rémy’ego, służącego i szpiega Teabinga, oraz
Sylasa, mnicha albinosa mordującego na zlecenie w imię, jak sam uważa, najwyższego
dobra.
Jednak nie tylko fikcyjnych bohaterów, ale również postacie historyczne,
odgrywające znaczącą rolę w powieści, można wpasować w ten schemat. Pozytywnymi
postaciami z przeszłości są, oczywiście, Jezus i Maria Magdalena. Klasycznym czarnym
charakterem natomiast okazuje się panujący w czwartym wieku cesarz Konstantyn Wielki.
Został on obarczony winą za liczne dolegliwości trapiące chrześcijaństwo po dziś dzień.
Zdaniem Leigh Teabinga (i, do pewnego stopnia, Langdona), Konstantyn nieodwracalnie
odmienił oblicze tej religii, wynosząc na piedestał męskość, demonizując kobiecość,
bezpodstawnie przypisując boską naturę śmiertelnemu prorokowi Jezusowi oraz niszcząc
wcześniejsze ewangelie, które głosiły człowieczeństwo Jezusa, i ograniczając
nowotestamentowy kanon do tekstów, które opisywały go jako istotę boską. Czy jest to
obraz prawdziwy?
Konstantyn a wiara chrześcijańska
Mówiąc dokładniej, dowiadujemy się od Teabinga, że Konstantyn Wielki tak
naprawdę nigdy nie stał się chrześcijaninem, ale pozostał poganinem do końca życia;
wykorzystał jedynie chrześcijaństwo dla własnych, politycznych celów. W roku 325 zwołał
sobór nicejski rzekomo po to, by zjednoczyć chrześcijan, zmuszając ich do uznania
Jezusa za istotę boską, a nie człowieka (wcześniej uważali oni Jezusa za zwykłego
śmiertelnika), potem zaś stworzył Biblię taką, jaką znamy dzisiaj, Biblię, w której
pierwiastek żeński został pominięty, męskość wyniesiona na piedestał, a Jezus,
mężczyzna, jest sławiony jako istota boska.
Jak wiele prawdy historycznej jest w tych twierdzeniach o Konstantynie, w jakiej zaś
mierze są wymysłami wspierającymi fabułę powieści? Możemy zacząć od pytania o
osobisty stosunek Konstantyna do religii. Czy to prawda, że do końca życia pozostał
poganinem i nigdy naprawdę nie przeszedł na chrześcijaństwo?
Rozważmy kluczową rozmowę na ten temat między Sophie i Leigh Teabingiem:
— Sądziłam, że Konstantyn był chrześcijaninem — powiedziała Sophie.
— Skądże — prychnął Teabing. — Cale życie był poganinem, został
ochrzczony na łożu śmierci, kiedy był zbyt słaby, by zaprotestować. [...] Trzy wieki
po ukrzyżowaniu Jezusa Chrystusa liczba jego wyznawców wciąż wzrastała.
Chrześcijanie i poganie wszczynali wojny, a konflikt urósł do takich rozmiarów, że
groził rozpadem Rzymu. Konstantyn uznał, że trzeba coś z tym zrobić. W trzysta
dwudziestym piątym roku zjednoczył Rzym pod sztandarem jednej religii.
Chrześcijaństwa.
— Dlaczego pogański cesarz wybrał na oficjalną religię państwową
chrześcijaństwo? — spytała zdumiona Sophie.
— Konstantyn był człowiekiem interesu — zachichotał Teabing. — Widział, że
chrześcijaństwo to wielka, potężniejąca siła, i po prostu postawił na faworyta, (str.
296-297) .
Historyk może dostrzec w tych twierdzeniach nieco prawdy, ale ogólnie rzecz biorąc,
jest w nich więcej fantazji niż faktów. Pierwszą rzeczą, jaką powinniśmy się zająć, są losy
chrześcijaństwa w czasach poprzedzających słynną konwersję Konstantyna.
Walki między chrześcijanami i poganami
Nie jest prawdą, że — jak mówi Teabing — „chrześcijanie i poganie wszczynali
wojny, a konflikt urósł do takich rozmiarów, że groził rozpadem Rzymu”. Tak twierdząc,
ogromnie przecenia siłę chrześcijaństwa przed konwersją Konstantyna, sugerując, że
chrześcijanie byli niemal tak samo liczni jak poganie i nieustannie dokonywali ataków i
kontrataków. Rzeczywistość była zupełnie inna. Chrześcijanie w początkach czwartego
wieku stanowili w cesarstwie niewielką mniejszość prześladowaną przez przytłaczająco
liczniejszych pogan oraz reprezentujące ich władze państwowe.
Strona 9
11817
Na początek powinienem być może powiedzieć coś na temat terminologii. Słowo
„poganin” użyte w tym kontekście nie jest określeniem negatywnym lecz uproszczeniem.
Oznacza ono po prostu wyznawcę którejkolwiek z politeistycznych religii cesarstwa — to
znaczy takich, których wyznawcy oddawali cześć wielu bogom. A ponieważ wszyscy
mieszkańcy cesarstwa, z wyjątkiem żydów i chrześcijan, czcili wielu bogów, określenie to
obejmowało przeważającą większość ludności.
Bogowie, których czczono, byli przeróżnego rodzaju. Byli wśród nich „wielcy
bogowie” znani nam z greckiej i rzymskiej mitologii — na przykład grecki Zeus, Ares i
Atena albo ich rzymscy odpowiednicy: Jowisz, Mars i Minerwa. Ale oprócz nich istniały też
bóstwa opiekujące się poszczególnymi miejscami i czynnościami: bogowie zamieszkujący
i chroniący miasta oraz wioski całego imperium (każda miejscowość miała własnego
boga), bóstwa rodziny i ogniska domowego, bóstwa lasów, strumieni i pól, bóstwa o
rozmaitych funkcjach, które sprawiały, że rośliny wydawały plony, zapewniały płodność
zwierząt domowych, chroniły kobiety w czasie porodu, obdarzały zdrowiem, przynosiły
dobrobyt i pokój oraz wyświadczały drobne przysługi człowiekowi, który je o nie poprosił.
W owych czasach w Cesarstwie Rzymskim istniała tendencja do uznawania takiego
czy innego z bóstw za górujące nad pozostałymi, za boga najwyższego. O samym
Konstantynie wiadomo, że zanim został chrześcijaninem, a nawet i potem, czcił Słońce
Niezwyciężone (Sol Invictus). Wydaje się, że podobnie jak inni identyfikował niekiedy to
bóstwo z Apollinem, również kojarzonym ze słońcem. Jednak odkąd przeszedł na
chrześcijaństwo, zaczął, jak się zdaje, utożsamiać owego boga z Bogiem.
Tak czy inaczej, poganie czcili wielu bogów w sposób, jaki uważali za stosowny dla
każdego z nich. Uzmysłowienie sobie tego jest istotne dla zrozumienia stosunków między
chrześcijanami i poganami, o których wspomina Leigh Teabing, mówiąc, że poganie i
chrześcijanie „wszczynali wojny” przeciwko sobie nawzajem. Prawda wyglądała nieco
inaczej. Istotnie dochodziło do burzliwych walk, ale były one niemal wyłącznie
jednostronne. To pogańska większość walczyła z chrześcijańską mniejszością, próbując
zetrzeć ją z powierzchni ziemi.
Chrześcijaństwo było prześladowane praktycznie od początku swojego istnienia .
Rozwój tej religii rozpoczął się od męki i egzekucji jej założyciela, Jezusa. A gdy on zginął,
wielu jego wyznawców spotkał ten sam los. Niekiedy prześladującymi byli żydzi, ponieważ
zdaniem wielu z nich chrześcijanie dopuszczali się bluźnierstwa, nazywając Jezusa
mesjaszem. Z biegiem czasu jednak prześladowania były w coraz większym stopniu
dziełem pogan, w tym przedstawicieli rzymskich władz.
Powody nienawiści do chrześcijan miały związek z pogańskim wyobrażeniem o
bogach. Wszystko, co w życiu dobre: zdrowie, powodzenie, miłość, pokój, urodzaj i tak
dalej, pochodziło od bogów, którzy obdarzali tym ludzi w zamian za okazywaną im cześć
— złożone od czasu do czasu w ofierze zwierzę albo inny pokarm oraz wysławianie ich w
modłach. Bogowie ci nie byli zazdrośni o swoich wyznawców. śaden z nich nie uważał, że
należą oni tylko do niego. Wszyscy oni byli bogami i wszyscy zasługiwali na to, by
oddawać im cześć. Jednak jeśli nie złożono im należytych wyrazów wdzięczności, mogli
wpaść w gniew, a wtedy biada! Mogli odpłacić się, zsyłając na ludzi wszelkiego rodzaju
„naturalne” nieszczęścia: zarazę, głód, suszę, trzęsienie ziemi. Ilekroć zdarzało się coś
takiego, najprostszym wyjaśnieniem było, że sprawili to bogowie, gdyż nie poświęcono im
odpowiedniej uwagi. Kim jednak byli ci odstępcy, którzy odmawiali bogom należnej im
czci? To chrześcijanie, twierdzący, że istnieje tylko jeden bóg, Bóg Jezusa, i tylko jego
jednego należy wielbić .
Gdy w drugim i trzecim wieku na miasta, wioski czy prowincje spadały klęski
żywiołowe, łatwo było uwierzyć, że winni temu są właśnie chrześcijanie. Czasami
prowadziło to do wymierzonych przeciwko nim aktów masowej przemocy. A kiedy
zamieszki wymykały się spod kontroli, konieczna była interwencja rzymskich władz, które
wywierały presję na chrześcijan, żeby porzucili swoją wiarę i oddawali w stosowny sposób
cześć pogańskim bóstwom. Kiedy chrześcijanie odmawiali, karano ich, niekiedy torturami i
śmiercią.
Strona 10
11817
Tak przedstawiała się sytuacja chrześcijan i pogan w imperium rzymskim. Nie można
tego uznać, jak twierdzi Teabing, za wojnę dwóch frakcji. Było to prześladowanie
chrześcijańskiej mniejszości przez pogańską większość. Jak się okazuje, prześladowania
chrześcijan osiągnęły punkt krytyczny na krótko przed obwołaniem Konstantyna
cesarzem. Do 305 roku wschodnią częścią imperium rządził Dioklecjan, a na zachodzie
władzę sprawował lojalny wobec niego Maksymian. Dioklecjan zdecydował, że z
chrześcijanami (którzy w owym czasie stanowili przypuszczalnie jakieś 5-8 procent
ludności cesarstwa) trzeba raz na zawsze zrobić porządek. Tak więc w roku 303, przy
współudziale Maksymiana, wszczął przeciwko nim działania obejmujące cały obszar
cesarstwa (większość dotychczasowych prześladowań, trwających już od pierwszego
wieku, miała zasięg lokalny). Kolejne edykty cesarskie wzywały do palenia
chrześcijańskich ksiąg, burzenia chrześcijańskich świątyń, pozbawienia chrześcijan
przywilejów klasowych, a wreszcie uwięzienia wysokich dostojników kościelnych. W roku
304 kolejny edykt nakazywał wszystkim mieszkańcom cesarstwa złożenie ofiar bogom
Rzymu; za uchylenie się od tego groziła śmierć lub ciężkie roboty. Dla chrześcijan,
oczywiście, zastosowanie się do tego nakazu oznaczałoby sprzeniewierzenie się ich
religii. Owe „wielkie prześladowania” trwały z przerwami niemal dziesięć lat [*Obraz
stosunków religijnych w cesarstwie rzymskim, jaki kreśli autor, jest z konieczności
uproszczony. Zainteresowanym polecamy książkę M. Jaczynowskiej Religie świata
rzymskiego, PWN, Warszawa 1990 (przyp. red.).].
Według Leigh Teabinga kres konfliktom między poganami i chrześcijanami położył w
roku 325 cesarz Konstantyn. To stwierdzenie także nie jest w pełni ścisłe. Konstantyn
zniósł prześladowania chrześcijan w roku 313, rok po tym, jak przyjął ich wiarę. Aby
zrozumieć, jak do tego doszło, musimy się bliżej przyjrzeć jego konwersji, która była
sprawą dość skomplikowaną. Nie ulega jednak wątpliwości, że wbrew twierdzeniu
Teabinga, Konstantyn nie pozostał do końca życia zdeklarowanym poganinem. On sam
wiązał swoją zmianę wiary z przełomowym wydarzeniem, do którego doszło na polu bitwy.
Konwersja Konstantyna
Niestety, nie mamy wiarygodnych świadectw mówiących o tym, co naprawdę skłoniło
Konstantyna do zmiany wyznania. Zachowały się jedynie takie relacje jak ta pochodząca
od jego pobożnego biografa, Euzebiusza z Cezarei (ok. 265-340), pisarza
chrześcijańskiego nazywanego niekiedy ojcem dziejopisarstwa kościelnego, gdyż był
autorem pierwszego opisu dziejów Kościoła od czasów Jezusa do własnych. Poza ową
dziesięciotomową Historią Kościoła Euzebiusz napisał także biografię Konstantyna. Rzecz
jasna interpretuje on w niej fakty zgodnie ze swoim chrześcijańskim światopoglądem,
jednakże utrzymuje, że o słynnym nawróceniu Konstantyna usłyszał od samego cesarza,
kilka lat po tym wydarzeniu .
Tak czy inaczej, historyczne okoliczności tej zmiany wyznania są jasne. W 306 roku,
gdy żołnierze obwoływali Konstantyna cesarzem, w samym Rzymie o to samo postarał się
syn Maksymiana, Maksencjusz. Konstantyn był zdecydowany zostać jedynym władcą
imperium, a to oznaczało rozprawienie się z Maksencjuszem i jego wojskami. W końcu w
312 roku pomaszerował na Rzym. Do decydującego starcia doszło przy moście
Mulwijskim na Tybrze. Później Konstantyn wspominał, że przed tą bitwą ukazał mu się
nadprzyrodzony znak, co ostatecznie skłoniło go do uznania chrześcijaństwa za jedyną
prawdziwą wiarę. Jak twierdził, wiedział, że jedynie wsparcie boskich mocy może mu
zapewnić zwycięstwo, nie miał jednak pojęcia, do którego z bogów zwrócić się o pomoc w
walce. I wówczas, w biały dzień, miał wizję. Zobaczył jaśniejący na niebie krzyż, a ponad
nim słowa: „Pod tym znakiem zwyciężysz”.
Nie rozumiał, co to może oznaczać, nocą jednak miał sen, że odwiedził go Chrystus,
pokazał mu ten sam znak i powiedział, że obroni go on przed wrogami. Następnego dnia
Konstantyn wezwał do siebie rzemieślników i opisał im ów znak, a oni wykonali go z całym
przepychem ze złota i drogich kamieni. Był to krzyż zwieńczony dwiema greckimi literami,
chi i rho — monogramem Chrystusa. Według Euzebiusza, Konstantyn radził się kapłanów
i wróżbitów, Pytając ich, co to wszystko oznacza, a oni wyjaśnili mu, że jeśli przyrzeknie
Strona 11
11817
czcić boga chrześcijan, może liczyć na powodzenie we wszystkich sprawach.
Pod tym znakiem więc przystąpił do bitwy z Maksencjuszem przy moście Mulwijskim,
odniósł świetne zwycięstwo i ustanowił się cesarzem na Zachodzie (inny wódz, Licyniusz,
był cesarzem we wschodniej części imperium).
Leigh Teabing ma rację, twierdząc, że Konstantyn nie stał się od razu
stuprocentowym chrześcijaninem. Uczeni zauważyli, że wiele wskazuje na to, iż nawet po
„nawróceniu” czcił boga słońca: na przykład za jego panowania jeszcze przez dziewięć lat
bito monetę z wizerunkiem Sol Invictus. Możliwe, że Konstantyn połączył swą
wcześniejszą religię z odkrytą właśnie wiarą w Boga chrześcijan. Zapewne nie jest
przypadkiem, że postanowił, iż chrześcijański dzień święty ma przypadać w dzień
poświęcony bogu słońca oraz że narodziny Chrystusa mają być obchodzone w dzień
przesilenia zimowego. Tak czy inaczej, wbrew zapewnieniu Teabinga, nie ulega
wątpliwości, że od owego przełomowego momentu w roku 312 Konstantyn zaczął uważać
się, przynajmniej w pewnym sensie, za chrześcijanina.
W następnym roku Konstantyn, w porozumieniu z Licyniuszem, swym współrządcą,
który sprawował władzę nad wschodnią częścią cesarstwa, ogłosił zaprzestanie wrogości
wobec chrześcijan w całym imperium. Wiązało się to z wydaniem edyktu, znanego w
historii jako edykt mediolański, który zapewniał wolność wyznania wszystkim
mieszkańcom cesarstwa, chrześcijanom, poganom i żydom, pozwalając im czcić
dowolnego boga (czy bogów) tak jak nakazuje ich religia. To właśnie — a nie zwołany
dwanaście lat później w Nicei sobór powszechny — położyło kres konfliktom między
poganami a chrześcijanami.
Odtąd Konstantyn przedstawiał się, i był postrzegany przez innych, jako
chrześcijanin, choć, jak już wspomniałem, jeszcze mniej więcej przez dziesięć lat dawały o
sobie znać ślady jego dawnej czci dla pogańskich bóstw. Ale w początkach lat
dwudziestych czwartego stulecia Konstantyn był już głęboko wierzącym chrześcijaninem.
Leigh Teabing nie myli się, że został on ochrzczony dopiero na łożu śmierci (w 337 roku),
ale nie doszło do tego, jak sugeruje, wbrew jego woli. W owych czasach wielu chrześcijan
zwlekało z przyjęciem chrztu do samego końca. Już dużo wcześniej jednak Konstantyn
rozgłosił wszem i wobec swoje oddanie dla chrześcijaństwa, między innymi przez ponad
dwadzieścia lat obsypując Kościół szczodrymi darami.
Pozostaje pytanie, dlaczego Konstantyn przeszedł na chrześcijaństwo. Trudno
stwierdzić, czy Teabing ma rację, gdy mówi, że cesarz po prostu „postawił na faworyta”.
Nie ulega wątpliwości, że Konstantyn postawił sobie za cel zjednoczenie od dawna
trapionego podziałami cesarstwa (w ciągu pięćdziesięciu lat przed przejęciem władzy
przez Dioklecjana panowało dwudziestu różnych cesarzy). By to osiągnąć, podjął szereg
finansowych i politycznych działań. I być może sposobu na osiągnięcie jedności upatrywał
w sprzymierzeniu się z chrześcijaństwem. Efektem miało być jedno państwo oddające
cześć jednemu bogu, rządzone przez jednego władcę. Jeden bóg, jedna religia, jeden
cesarz, jedno cesarstwo.
Nie podlega natomiast dyskusji, że konwersja Konstantyna była jednym z najbardziej
znaczących wydarzeń w dziejach cywilizacji zachodniej. Chrześcijaństwo z
prześladowanego i znienawidzonego kultu z garstką wyznawców przeistoczyło się w
religię wybraną przez samego cesarza. Odtąd kolejne łaski spływały na Kościół.
Chrześcijaństwo stawało się coraz popularniejsze, ludzie wyrzekali się pogańskich bogów.
Konwersje następowały lawinowo. Pod koniec czwartego wieku chrześcijanie stanowili
większość ludności imperium. Wszyscy cesarze po Konstantynie, z jednym, krótkim
wyjątkiem, byli chrześcijanami. Pięćdziesiąt lat po jego śmierci chrześcijaństwo było już
oficjalną religią cesarstwa. Jak ujął to pewien pisarz, nawrócenie Konstantyna było „drugim
z największych wydarzeń wszech czasów ”.
Ale historia ta nie skończyła się na jego konwersji w roku 312 i mediolańskim edykcie
tolerancyjnym z roku 313. Gdyż, jak mówi sam Teabing, w roku 325 doszło do pewnego
istotnego wydarzenia. Teabing myli się, twierdząc, że właśnie wtedy Konstantyn
postanowił zjednoczyć swe imperium pod sztandarem chrześcijaństwa. Ten proces już
Strona 12
11817
postępował. Ale wykorzystanie tej religii jako narzędzia zjednoczenia napotykało pewien
problem: w samym chrześcijaństwie istniały podziały co do kilku zasadniczych kwestii, z
których żadna nie dotyczyła spraw ważniejszych niż subtelności jego teologicznej
doktryny. Aby chrześcijaństwo mogło zjednoczyć imperium, musiało najpierw zjednoczyć
się samo. I to z tego powodu Konstantyn zwołał zebranie biskupów (w liczbie około 200-
250) mające rozwiązać problemy, które wywoływały wewnętrzne spory między
chrześcijanami. Zebranie to odbyło się w Nicei i stąd nazywane jest soborem nicejskim.
Sobór nicejski
Teabing wspomina o tym soborze, rozmawiając z Sophie Neveu w swym salonie.
Wyjaśnia jej, że sobór nicejski został zwołany, aby rozstrzygnąć w drodze głosowania
kwestię boskości Jezusa i umocnić w ten sposób podstawę władzy cesarza.
— [...] Podczas tego łączenia religii Konstantyn wiedział, że musi umocnić tę
nową tradycję chrześcijańską, i zwołał słynny sobór powszechny zwany soborem
nicejskim pierwszym. [...] Podczas tego soboru debatowano i rozstrzygano w
drodze głosowania wiele elementów chrześcijaństwa — datę obchodzenia świąt
Wielkiej Nocy, rolę biskupów, udzielanie sakramentów, no i boskość Jezusa
Chrystusa.
— Tego nie rozumiem. Boskość Jezusa?
— Moja droga, aż do tamtej chwili Jezus był postrzegany przez wyznawców
jako śmiertelny prorok... Wielki i potężny człowiek, lecz mimo wszystko człowiek.
Śmiertelnik.
— A nie Syn Boży?
— Właśnie! — wykrzyknął Teabing. — Ustanowienie Jezusa „Synem Bożym”
oficjalnie zaproponowano i przegłosowano podczas soboru nicejskiego.
— Chwileczkę. Mówi pan, że świętość Jezusa była wynikiem głosowania?
— I o mało nie przepadł. [...] Ogłaszając Jezusa oficjalnie Synem Bożym,
Konstantyn wyniósł go na piedestał i odtąd Jezus istniał poza obszarem świata
ludzkiego, był bytem, którego władzy i mocy nikt nie będzie w stanie podważyć. (str.
298)
I znów w poglądach Teabinga fakty mieszają się z fikcją. Konstantyn istotnie zwołał
sobór nicejski pierwszy, a jedna z rozpatrywanych tam spraw wiązała się z boskością
Jezusa. Ale, wbrew temu, co twierdzi Teabing, sobór ten nie zebrał się po to, by głosować,
czy Jezus był, czy nie był istotą boską. Wręcz przeciwnie: wszyscy jego uczestnicy i
prawdę mówiąc, praktycznie wszyscy chrześcijanie — zgadzali się już, że Jezus był
Synem Bożym. Kwestia, nad którą debatowano, dotyczyła tego, jak rozumieć boskość
Jezusa, zważywszy na to, że był też człowiekiem. Co więcej, w jaki sposób zarówno
Jezus, jak i Bóg mogą być Bogiem, skoro jest tylko jeden Bóg? To właśnie były problemy,
nad którymi dyskutowano w Nicei, a nie to, czy Jezus miał, czy nie miał boskiej natury. I z
pewnością nie głosowano nad boskością Jezusa: ta sprawa była już oczywista dla całego
chrześcijaństwa, i to od pierwszych lat jego istnienia.
Boskość a człowieczeństwo Jezusa
Trzeba przyznać, że omawiając boską naturę Jezusa, Teabing przedstawia Sophie
dość pogmatwany obraz. Z jednej strony daje do zrozumienia, że boskość Jezusa
uchwalono dopiero na soborze nicejskim w roku 325, z drugiej strony zaś twierdzi, że
Konstantyn przyjął do swego kanonu świętych pism tylko te ewangelie, które przedstawiały
Jezusa jako istotę boską, eliminując wszystkie inne, które mówiły o nim jako o człowieku.
Ale jeśli (zdaniem Teabinga) chrześcijanie przed soborem nicejskim nie uważali Jezusa za
Syna Bożego, jakim cudem ewangelie Mateusza, Marka, Łukasza i Jana mogły
przedstawiać go w taki sposób już w pierwszym wieku (co również wynika z jego słów)?
Nawet pomijając tę niekonsekwencję, pogląd, jaki prezentuje Teabing, jest błędny we
wszystkich ważnych kwestiach: chrześcijanie jeszcze przed soborem nicejskim uznawali
boskość Jezusa; ewangelie Nowego Testamentu przedstawiają go zarówno jako Boga, jak
Strona 13
11817
i człowieka; ewangelie, które nie zostały włączone do Nowego Testamentu, podkreślają
jego cechy boskie w takim samym albo jeszcze większym stopniu jak jego
człowieczeństwo. Omówię teraz pierwsze dwa punkty, trzecim zaś zajmę się w jednym z
następnych rozdziałów.
Badacze dziejów teologii chrześcijańskiej co najmniej ze zdumieniem przyjmą
stwierdzenie Teabinga, że chrześcijanie aż do soboru nicejskiego nie uważali Jezusa za
istotę boską. Najwcześniejszym znanym nam autorem chrześcijańskim jest apostoł Paweł,
którego kilka pism można znaleźć w Nowym Testamencie. Paweł pisał swoje listy mniej
więcej dwadzieścia lub trzydzieści lat po śmierci Jezusa (blisko 250 lat przed soborem
nicejskim), a z ich lektury nader jasno wynika, że dla Pawła Jezus Chrystus był w pewnym
sensie istotą boską. Jak mówi w jednym ze swych wcześniejszych listów, skierowanym do
Filipian:
Takiego bądźcie względem siebie usposobienia, jakie było w Chrystusie
Jezusie, który chociaż był w postaci Bożej, nie upierał się zachłannie przy tym, aby
być równym Bogu, lecz wyparł się samego siebie, przyjął postać sługi i stał się
podobny ludziom. (Fil. 2,5-7) [*Cytaty z Biblii za: Pismo Święte Starego i Nowego
Testamentu, Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne w Polsce, Warszawa
1975.]
Dla Pawła — i przypuszczalnie także dla Filipian, do których pisał — Chrystus był „w
postaci Bożej” i mimo że stał się człowiekiem, w pewnym sensie był równy Bogu.
Podobne nauki można znaleźć także w innych księgach Nowego Testamentu.
Jednym z najczęstszych określeń Jezusa we wszystkich tych pismach jest „Syn Boży”.
Trudno uznać to za epitet, który zaczął być odnoszony do jego osoby w wyniku z trudem
przegłosowanej decyzji soboru nicejskiego, który obradował kilkaset lat później! Najstarsza
ze znanych nam ewangelii, Ewangelia Marka, rozpoczyna się następująco: „Początek
ewangelii o Jezusie Chrystusie, Synu Bożym” (Mar. 1,1) . Ostatnia z kanonicznych
ewangelii, Ewangelia Jana, jest jeszcze bardziej wymowna. Tu Jezus nie jest po prostu
Synem Bożym — choć bywa określany i tak (zob. np. Jan 1,18; 3,16,18) — ale jest w
pewnym sensie samym Bogiem.
Jak mowa w zdaniu otwierającym tę ewangelię:
Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, a Bogiem było Słowo. Ono
było na początku u Boga. Wszystko przez nie powstało, a bez niego nic nie
powstało, co powstało. (Jan 1,1-3)
A kto, według Jana, jest owym „Słowem”, które było na początku u Boga i w istocie
samo było Bogiem? Nie może być większych wątpliwości co do tego, o kogo tu chodzi,
gdyż jak głosi Jan w końcowych zdaniach prologu swej ewangelii:
A Słowo ciałem się stało i zamieszkało wśród nas, i ujrzeliśmy chwałę jego,
chwałę, jaką ma jedyny Syn od Ojca, pełne łaski i prawdy [...] łaska zaś i prawda
stała się przez Jezusa Chrystusa. (Jan 1,14,17)
Dla tego autora, już w pierwszym wieku, Jezus Chrystus jest istotą boską
(„Słowem”), za pośrednictwem której Bóg stworzył świat i która, zstępując z nieba i stając
się ciałem, w pełni objawiła Boga jego ludowi.
To dlatego w tej ewangelii Jezus może twierdzić: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy”
(10,30). I dlatego też jest w niej uważany za Boga przez swych uczniów, w tym także
przez niewiernego Tomasza, który w jednym z ostatnich rozdziałów na widok
zmartwychwstałego Jezusa mówi: „Pan mój i Bóg mój” (20,28).
Owo spojrzenie na Jezusa jako istotę boską nie jest też bynajmniej cechą
szczególną Pawła oraz ewangelistów. Jest to pogląd wyznawany powszechnie przez
Strona 14
11817
pierwszych pisarzy chrześcijańskich. Jeden z najwcześniejszych znanych nam autorów
spoza Nowego Testamentu, chrześcijański męczennik Ignacy z Antiochii (zmarły ok. 110
roku), tak ujmuje to we właściwy sobie, poetycki sposób:
Jeden jest lekarz, cielesny i zarazem duchowy, zrodzony i niezrodzony,
przychodzący w ciele Bóg, w śmierci życie prawdziwe, zrodzony z Maryi i zrodzony
z Boga, najpierw podległy cierpieniu, a teraz mu już nie podlegający, Jezus
Chrystus, nasz Pan. (Ignacy, Do Kościoła w Efezie, 7,2) [*Przel. A. Swiderkówna,
w: Pierwsi świadkowie. Wybór najstarszych pism chrześcijańskich, Społeczny
Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 1988.]
Od samego początku — odkąd tylko możemy to stwierdzić na podstawie
zachowanych chrześcijańskich pism (powstałych na długo przed czasami Konstantyna
Wielkiego) — powszechne było przekonanie, że Jezus był w takim czy innym sensie
Bogiem. Tkwił w tym jednak pewien szkopuł, gdyż większość chrześcijan uznawała też, że
Jezus był również człowiekiem. Jak mógł być człowiekiem, skoro miał boską naturę? Było
to pytanie, z którym chrześcijanie zmagali się przez stulecia, i w pewnym sensie właśnie
rozstrzygnięcie tej kwestii było zadaniem, jakie postawiono przed soborem nicejskim.
Zanim jednak przejdę do problemu, który stał się bezpośrednią przyczyną zwołania
tego soboru, chciałbym zaznaczyć, że w pierwszych wiekach naszej ery większość
chrześcijan uważała Jezusa za istotę zarazem ludzką i boską. Podkreślam tę kwestię,
ponieważ w Kodzie Leonarda da Vinci Teabing daje do zrozumienia, że przed soborem
nicejskim wszyscy chrześcijanie postrzegali Jezusa wyłącznie jako człowieka — nie
dotyczyło to najwyraźniej jedynie autorów czterech nowotestamentowych ewangelii,
którzy, zdaniem Teabinga, przedstawiają go tylko jako istotę boską. Jak już wspomniałem,
jest to pogląd błędny pod każdym względem. Ale przede wszystkim błędne jest
twierdzenie, że ewangelie Nowego Testamentu nie ukazują Jezusa jako człowieka. Wręcz
przeciwnie: nawet z pobieżnej lektury widać jasno, że Jezus ma w tych księgach wiele
zdecydowanie ludzkich cech.
W najstarszej ze znanych nam ewangelii, Ewangelii Marka, Jezus jest wprawdzie
nazywany Synem Bożym, ale generalnie przedstawiono go tam jako żydowskiego proroka,
nie różniącego się od innych jemu podobnych. Prowadzi najzupełniej człowiecze życie (w
tej akurat ewangelii nie ma ani słowa na temat cudownych narodzin), je, pije, wpada w
gniew, przeżywa katusze, cierpi, krwawi, a wreszcie umiera. Jest tu od początku do końca
człowiekiem. To samo można powiedzieć o wszystkich kanonicznych ewangeliach, nawet
o Ewangelii Jana, która bardziej niż inne uwydatnia boskość Jezusa. Nawet tu jest on w
pełni człowiekiem, doznaje zmęczenia, głodu, smutku i tak dalej.
Godzenie sprzeczności między ludzką a boską naturą Jezusa
Tak więc najwcześniejsze źródła przedstawiają Jezusa jako człowieka, a zarazem
Boga, lecz jak rozwiązują one tę sprzeczność? Mówiąc ściślej, jak Jezus może być
Bogiem, będąc człowiekiem? Kwestia ta stanowiła dla chrześcijan poważny problem, gdyż
zdawali sobie oni sprawę, że człowieczeństwo i boskość są dwiema zupełnie różnymi
rzeczami: Bóg nie może być człowiekiem, tak jak człowiek nie może być skałą.
Rozmaite grupy pierwszych chrześcijan znajdowały przeróżne rozwiązania tego
problemu. Byli wśród nich oczywiście tacy, którzy utrzymywali, iż Jezus był człowiekiem do
tego stopnia, że nie miał żadnej cechy boskiej, i inni, którzy twierdzili, iż był tak boski, że
nie można go właściwie uznać za człowieka. W drugim wieku oba te poglądy zaczęto
jednak uważać za herezje (tzn. błędne przekonania). Przeświadczenie, że Jezus nie był
istotą boską, miała na przykład grupa chrześcijan z drugiego wieku zwana adopcjanami.
Ludzie ci utrzymywali, że Jezus był zwyczajnym człowiekiem — synem Józefa i Maryi,
poczętym i urodzonym jak każdy śmiertelnik. Jedyną cechą odróżniającą go od innych
było według adopcjan to, że przewyższał wszystkich prawością. Z powodu owej niezwykłej
prawości Bóg go usynowił — mówiąc konkretnie, adoptował go w chwili jego chrztu,
oznajmiając z nieba: „Synem moim jesteś, dziś cię zrodziłem” (zob. Ps. 2,7). Tak
Strona 15
11817
wyniesiony Jezus, jak twierdzili adopcjanie, otrzymał od Boga misję odkupienia własnym
życiem grzechów innych ludzi i wiernie ją wypełnił. W nagrodę za tę synowską wierność
Bóg wskrzesił go z martwych i posadził po swej prawicy, gdzie Jezus żyje teraz w chwale,
czekając na czas, gdy powróci, aby sądzić ziemię.
Dzisiejsi chrześcijanie mogliby być zdumieni tym poglądem i zastanawiać się,
dlaczego adopcjanie nie zajrzeli po prostu do Nowego Testamentu, by się przekonać, że
są w błędzie. Otóż nie mogli tego zrobić, z oczywistego powodu: w owych czasach nie
było jeszcze Nowego Testamentu. Mówiąc ściślej, wszystkie księgi składające się na
Nowy Testament (na przykład listy Pawła oraz ewangelie) już istniały, ale nie zostały
jeszcze zebrane w kanon świętych pism i nazwane Nowym Testamentem. Powstanie tego
kanonu było skutkiem istniejących w pierwszych wiekach chrześcijaństwa kontrowersji, w
tym także co do natury Jezusa.
Inna grupa chrześcijan z drugiego i trzeciego wieku zajęła przeciwne stanowisko:
utrzymywała mianowicie, iż Jezus był tak boski, że nie mógł być naprawdę człowiekiem.
Wyznawców tego poglądu nazywa się niekiedy doketami (od greckiego słowa dokein,
„wydawać się”), gdyż twierdzili oni, że Jezus był człowiekiem jedynie pozornie.
Był w pełni Bogiem, wydawało się więc tylko, że ma ludzkie ciało i krew, ludzkie
emocje, ludzkie słabości i jak człowiek podlega cierpieniu i śmierci. W rzeczywistości
wszystko to były pozory, twierdzili dokeci.
Większość chrześcijan odrzucała poglądy zarówno adopcjan, jak i doketów, trwając
w przekonaniu, że Jezus był w pewnym sensie zarazem człowiekiem (jak utrzymywali
adopcjanie), i Bogiem (jak twierdzili dokeci). Ale jak mógł być jednym i drugim
jednocześnie? Ta kwestia wywoływała najbardziej zajmujące spory pomiędzy pierwszymi
chrześcijanami, i te właśnie spory doprowadziły w końcu do zwołania soboru w Nicei.
Już wcześniej pojawiło się kilka intrygujących odpowiedzi na pytanie, jak Jezus mógł
być zarazem człowiekiem i Bogiem, oraz związany z tym problem, jak mógł być Bogiem,
skoro Bogiem jest Bóg Ojciec, a jest tylko jeden Bóg, nie dwóch. Jak to możliwe? Wedle
jednej z pierwszych propozycji rozwiązania tej sprzeczności Jezus był w rzeczywistości
samym Bogiem Ojcem, który stał się człowiekiem. Tak więc Jezus był zarówno Bogiem,
jak i człowiekiem (ponieważ wcielił się w człowieka), a przy tym, mimo że był Bogiem i Bóg
był Bogiem, wciąż istniał tylko jeden Bóg, ponieważ obaj byli jednym i tym samym.
Pogląd ten (podobnie jak poglądy adopcjan i doketów) został jednak ostatecznie
uznany za herezję, i to z kilku powodów. Jego przeciwnicy argumentowali, że Bóg Ojciec
stoi ponad wszystkim i nie dotyczą go takie ograniczenia, jak ludzka dola, cierpienie i
śmierć. Powiedzieć, że Jezus był Bogiem Ojcem, znaczyłoby jednak tyle, co stwierdzić, że
Bóg Ojciec cierpiał. Przeciwnicy tego poglądu nazywali go patrypasjanizmem (od
łacińskiego Paterpassus, czyli „Ojciec cierpiący”) i wyśmiewali go. Wskazywali na
przykład, że kiedy Jezus się modlił (zob. Jan 17), z całą pewnością nie zwracał się sam do
siebie.
Ale jak, w takim razie, mógł być zarazem człowiekiem i Bogiem? I jak zarówno on,
jak i Bóg Ojciec (a także Duch Święty) mogą być Bogiem, jeśli jest tylko jeden Bóg?
Bardzo niewielu chrześcijan było skłonnych uznać, że jest więcej niż jeden Bóg — był to
pogląd pogański. Jak więc mogli połączyć monoteizm z wiarą w boskość Chrystusa?
Ariusz i sobór nicejski
Jedno z rozwiązań tej sprzeczności stało się ostatecznie przyczyną zwołania soboru
nicejskiego. W początkach czwartego wieku, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy
Konstantyn przeszedł na chrześcijaństwo, w egipskiej Aleksandrii, ważnym ośrodku tej
religii, żył cieszący się popularnością kaznodzieja imieniem Ariusz . Próbował on
rozwiązać problem tożsamości Chrystusa, utrzymując, że na początku istniał jedynie Bóg
Ojciec. Jednak w pewnym momencie wieczności Bóg powołał do istnienia swego Syna,
Chrystusa, i właśnie za jego pośrednictwem stworzył świat. Chrystus, Syn Boży, był zatem
istotą boską — jednak podrzędną wobec Boga Ojca, jako jego pierwsze stworzenie — a
zarazem tym, który powołał do istnienia wszystko inne. Potem stał się człowiekiem, rodząc
się z dziewicy, umarł za grzechy, został wskrzeszony ze zmarłych i jako Syn Boży
Strona 16
11817
przebywa wraz z Bogiem w niebie.
To rozwiązanie problemu tożsamości Chrystusa zdobyło rzesze zwolenników,
między innymi dlatego, że doskonale pasowało do wszystkiego, co chrześcijanie chcieli
twierdzić na temat Boga (jest tylko jeden Bóg; objawił się nam w Chrystusie) oraz
Chrystusa (jest istotą boską; stał się człowiekiem). Część chrześcijan jednak
zdecydowanie sprzeciwiała się takiemu ujęciu, gdyż ich zdaniem wynikało z niego, że
Chrystus jest bytem podrzędnym wobec Boga Ojca, a nie samym Bogiem. Jednym z
oponentów Ariusza był młody diakon z Aleksandrii, niejaki Atanazy, który z czasem stał się
jedną z najbardziej znaczących postaci Kościoła czwartego wieku. Atanazy i jego
zwolennicy obstawali przy paradoksalnym pojmowaniu Chrystusa jako Boga, a zarazem
człowieka. Chrystus istniał wiecznie — nie został powołany do istnienia w konkretnym
momencie w przeszłości — i ma naturę w pełni (a nie w sposób pochodny) boską. Jest,
mówiąc dokładniej, współistotny Bogu Ojcu. Ten pogląd ostatecznie doprowadził do
sformułowania ortodoksyjnej doktryny o Trójcy Świętej, według której na jedynego Boga
składają się w rzeczywistości trzy osoby. Wszystkie trzy są sobie współistotne i
współwieczne, ale razem nie stanowią trzech Bogów: jest jeden Bóg objawiający się w
trzech osobach.
Dziś cały ten spór może się nam wydawać dzieleniem włosa na czworo. Jednak w
Aleksandrii, a także w innych częściach chrześcijańskiego świata w początkach czwartego
wieku, wzbudzał on ogromne emocje. A żar owych debat odbijał się na jedności Kościoła,
wstrząsanego dyskusjami, kłótniami, a nawet fizycznymi walkami wybuchającymi nad
kwestią, czy Jezus jest tylko „podobny” Bogu w tym sensie, że został stworzony jako
drugorzędne bóstwo, czy też „współistotny”, istniejący wiecznie wraz z nim. Późniejsi
teologowie, patrząc wstecz, zwrócili uwagę, że różnica między obydwoma wojującymi ze
sobą stanowiskami sprowadzała się zaledwie do jednej literki z’, zwolennicy jednego
poglądu głosili, że Jezus jest podobny Bogu (po grecku homoiusios) drugi zaś — że
współistotny (po grecku homousios). Jednak w swoim czasie to i miało naprawdę ogromne
znaczenie.
Co to wszystko ma wspólnego z Konstantynem Wielkim? Jak stwierdziliśmy — i jak
napomknął sam Leigh Teabing — Konstantyn chciał, żeby chrześcijaństwo pomogło mu
zjednoczyć jego imperium. Jak jednak mogło ono przynieść jedność, skoro samo było
podzielone co do, jak uważano w owym czasie, zasadniczej kwestii teologicznej (w
pewnym sensie leżącej wręcz u jego podstaw): natury samego Boga? Konstantyn,
pragnąc jedności w Kościele, gdyż pragnął jedności w swym cesarstwie, zwołał sobór,
który miał się zająć problemem postawionym tak dobitnie przez Ariusza: Czy Chrystus jest
boską istotą stworzoną przez Ojca, czy też jest wieczny i równy Bogu?
Sobór, który zebrał się w 325 roku w Nicei, rozstrzygnął tę kwestię . Wbrew temu, co
twierdzi Leigh Teabing, nie było to niemal przegrane głosowanie. Olbrzymia większość z
ponad dwustu przybyłych tam biskupów potępiła Ariusza i opowiedziała się po stronie
Atanazego, którego pogląd został ostatecznie przyjęty przez ogół chrześcijan (choć
dyskusje ciągnęły się jeszcze dziesiątki lat po soborze). I co ważniejsze, wbrew
twierdzeniom Teabinga, nie było to głosowanie nad boskością Jezusa. Chrześcijanie od
250 lat zgadzali się, że Jezus miał boską naturę. Wątpliwości dotyczyły jedynie tego, jak
rozumieć jego boskość, i tę właśnie kwestię rozstrzygnąć miał sobór nicejski.
Konstantyn według Teabinga
Teabing wypowiada też inne uwagi na temat Konstantyna Wielkiego, którymi
będziemy musieli się zająć w następnych rozdziałach. Utrzymuje on, na przykład, że skład
Nowego Testamentu w znanej nam dziś postaci ustalił sam Konstantyn, żeby zapewnić
jedność Kościoła, do której dążył, widząc w niej siłę spajającą jego imperium. Jak
zobaczymy, twierdzenie to jest całkowicie błędne. Formowanie kanonu Nowego
Testamentu było długim procesem, który rozpoczął się setki lat przed Konstantynem i trwał
jeszcze długo po jego śmierci. On sam nie brał w nim żadnego udziału. Między innymi
cztery ewangelie wchodzące w skład obecnego Nowego Testamentu miały mocną pozycję
już na długo przed konwersją cesarza, a pozostałe były już od dawna wyklęte przez
Strona 17
11817
przywódców Kościoła jako teksty heretyckie — ich odrzucenie nie było decyzją
Konstantyna.
Co więcej, Teabing utrzymuje, że Konstantyn nadał zmaskulinizowane oblicze
chrześcijaństwu, usuwając w cień, a nawet demonizując kobiecość, tak że pierwotna
postać tej religii, oddająca cześć boskiemu pierwiastkowi żeńskiemu, popadła w
zapomnienie i przetrwała jedynie w zepchniętych na margines tajnych stowarzyszeniach,
takich jak Zakon Syjonu. Jak się przekonamy, to także jedynie kolejny wytwór wyobraźni
użyteczny dla fabuły Kodu Leonarda da Vinci, ale nie mający żadnego związku z prawdą
historyczną.
Zanim jednak przejdziemy do tych spraw, powinniśmy omówić inne źródła z
pierwszych wieków chrześcijaństwa, na które Teabing, i do pewnego stopnia także Robert
Langdon, powołują się w Kodzie Leonarda da Vinci. Chodzi o teksty znane nam z
odkrytych niedawno zwojów znad Morza Martwego oraz tak zwanej biblioteki z Nag
Hammadi, które rzucają nowe światło na początki chrześcijaństwa. One właśnie będą
tematem następnego rozdziału.
ROZDZIAŁ DRUGI
Odkrycie zwojów znad Morza Martwego i biblioteki z
Nag Hammadi
Gdy Leigh Teabing w swoim salonie poucza Sophie Neveu o „prawdziwej” naturze
Chrystusa, mówi między innymi, że choć ewangelie nowotestamentowe przedstawiają
Jezusa jako istotę boską, nie jako człowieka (co, jak już stwierdziliśmy, mija się z prawdą),
istnieją też inne wczesnochrześcijańskie ewangelie, kreślące wierniejszy historycznie
obraz, w których Jezus jest postrzegany jako człowiek. Ewangelie te, mówi dalej, zostały
odkryte w stosunkowo bliskich nam czasach, wśród odnalezionych przez archeologów
zwojów znad Morza Martwego oraz ksiąg odkopanych w pobliżu Nag Hammadi w Egipcie.
Są to, zaznacza, jedne z najstarszych zachowanych relacji na temat Jezusa, pozwalające
skorygować jego kanoniczny wizerunek istoty boskiej.
Czy to, co mówi on na temat zwojów znad Morza Martwego oraz biblioteki z Nag
Hammadi (jak określa się to znalezisko) jest prawdą? Czy może to tylko element
powieściowej fikcji?
Rozważmy, co Teabing powiedział Sophie:
— Na szczęście dla historyków — mówił Teabing — niektóre ewangelie,
których Konstantyn usiłował się pozbyć, jakoś przetrwały. Zwoje znad Morza
Martwego odnaleziono w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku w jaskini
niedaleko Qumran, a Zwoje Koptyjskie w roku tysiąc dziewięćset czterdziestym
piątym w Nag Hammadi. Dokumenty te, poza tym, że opowiadają prawdziwą
historię Graala, mówią o posłudze Chrystusa w bardzo ludzkich kategoriach.
Oczywiście Watykan, pozostając w zgodzie ze swoją tradycją dezinformacji,
próbował robić wszystko, by powstrzymać ujawnienie zawartości tych zwojów.
(str.300)
Niestety większość informacji, które podaje Teabing, jest niezgodna z prawdą
historyczną. 1. Jak się wkrótce przekonamy, Konstantyn nie usiłował pozbyć się żadnej z
wcześniejszych ewangelii. 2. Wśród zwojów znad Morza Martwego nie ma żadnych
ewangelii, ani, gwoli ścisłości, żadnych innych tekstów, które mówiłyby o Chrystusie czy o
chrześcijaństwie; są to dokumenty żydowskie. 3. Do ich odkrycia (pierwszych kilku) doszło
w roku 1947, nie w latach pięćdziesiątych. 4. Koptyjskie dokumenty z Nag Hammadi miały
postać książek (kodeksów), nie zwojów (jest to istotne rozróżnienie dla badacza dziejów
wczesnochrześcijańskich pism). 5. Ani one, ani zwoje znad Morza Martwego nie mówią
nic o historii Graala . 6. Nie opowiadają też o posłudze Chrystusa „w bardzo ludzkich
Strona 18
11817
kategoriach”; wręcz przeciwnie: w tekstach z Nag Hammadi boskie cechy Jezusa są
uwydatniane jeszcze bardziej niż w ewangeliach wchodzących w skład Nowego
Testamentu. 7. Watykan nie próbował w żaden sposób zataić któregokolwiek z tych
znalezisk.
Nie chcę przez to powiedzieć, że zwoje znad Morza Martwego i biblioteka z Nag
Hammadi nie mają żadnego wpływu na to, jak postrzegamy Jezusa „historycznego” oraz
interpretujemy zapisane opowieści o jego życiu. Wręcz przeciwnie: oba odkrycia były
niezwykle istotne, jednak nie z powodów, które przedstawia Teabing. By w pełni docenić
wartość tych znalezisk, musimy przeanalizować każde z nich osobno. Zaczniemy od
bardziej znanego: od zwojów znad Morza Martwego.
Zwoje znad Morza Martwego
Odkrycie
Nie ulega wątpliwości, że zwoje znad Morza Martwego są najbardziej znaczącymi
rękopisami, jakie odnaleziono w ostatnich czasach . Ciekawa jest już sama historia ich
odkrycia, gdyż dużą rolę odegrał w niej czysty przypadek. Pewnego dnia na początku roku
1947 młody beduiński pasterz imieniem Muhammad edh-Dhib („Muhammad Wilk”)
prowadził stado owiec i kóz do wodopoju na Pustyni Judzkiej w pobliżu ruin starożytnej
osady Qumran na północno-zachodnim wybrzeżu Morza Martwego, około siedmiu mil na
południe od Jerycha i dwunastu mil na wschód od Jerozolimy. Jedno ze zwierząt z jego
stada zabłąkało się, poszedł więc go szukać. Zauważywszy wysoko na ścianie urwiska
otwór jaskini, wrzucił do niego kamień i usłyszał brzdęknięcie. Następnego dnia wrócił tam
z przyjacielem, żeby przeszukać grotę. Chłopcy znaleźli w niej wielkie gliniane dzbany
zawierające doskonale zachowane, owinięte w lnianą tkaninę zwoje.
Kiedy poinformowali o swoim znalezisku starszyznę plemienia, gliniane dzbany wraz
z zawartością zostały wydobyte z groty. Beduini zdawali sobie sprawę, że takie rzeczy
mogą być coś warte, postanowili więc je sprzedać. Dzbany zawierały siedem kompletnych
zwojów, które zostały w końcu sprzedane w dwóch partiach: cztery jerozolimskiemu
arcybiskupowi Syryjskiego Kościoła Ortodoksyjnego, a trzy pewnemu uczonemu z
Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. Pierwszą partię zwojów odkupiło z czasem (w
roku 1955) młode państwo Izrael, tak że w efekcie przejęło całość pierwotnego znaleziska.
Beduini uświadomili sobie jednak, że jeśli ta jedna grota kryła starożytne skarby, w
innych, pobliskich jaskiniach również mogą je znaleźć. A trzeba wiedzieć, że w tej okolicy
znajduje się niemal trzysta pieczar i jam. Wszystkie one zostały przeszukane, zarówno
przez Beduinów, jak i przez wykwalifikowanych archeologów, w latach pięćdziesiątych
dwudziestego wieku. Jak się okazuje, w jedenastu z nich faktycznie natrafiono na szczątki
rękopisów, zachowanych najczęściej nie w całości, jak pierwszych siedem, ale we
fragmentach. Jedną z grot, nazwaną Grotą IV (gdyż była czwartą, w której znaleziono
manuskrypty), wypełniały po brzegi rozpadające się ze starości strzępy — mniej więcej
piętnaście tysięcy skrawków pochodzących z około sześciuset różnych dokumentów.
Złożenie ich do kupy było potwornie skomplikowanym zadaniem, przypominającym
układanie jednocześnie sześciuset puzzli, w których większości elementów brakuje, a
pozostałe zostały wymieszane bez ładu i składu.
Cały ten trud opłacił się jednak z nawiązką, gdyż dokumenty te — zarówno
pierwszych siedem, jak i pozostałe, odkryte w całości lub we fragmentach w innych
grotach — były bardzo stare; wiele z nich zawierało nieznane dotąd teksty judaistyczne.
Wiek tych manuskryptów oceniono na mniej więcej dwa tysiące lat. Spisali je i korzystali z
nich członkowie żydowskiej sekty, którzy, jak się przypuszcza, mniej więcej w czasach
Jezusa zamieszkiwali pobliską osadę, położoną tam, gdzie dziś znajdują się ruiny znane
jako Qumran.
Znalezisko to jest ogromnie ważne, ponieważ dostarcza nam cennych informacji na
temat procesów zachodzących w judaizmie w stuleciach bezpośrednio poprzedzających
erę chrześcijaństwa oraz w jej początkach. Jest również znaczące dla zrozumienia
chrześcijaństwa — nie dlatego, jak twierdzi Teabing, że obejmuje teksty mówiące o
Jezusie, ale dlatego, że może nam wiele powiedzieć o judaizmie za jego czasów.
Strona 19
11817
Zawartość zwojów
Jakiego rodzaju teksty znaleźć można wśród rękopisów odkrytych w owych
jedenastu grotach w pobliżu osiedla Qumran? Przede wszystkim muszę tu jeszcze raz
podkreślić, że nie ma wśród nich żadnych pism chrześcijańskich, są to wszystko teksty
żydowskie, napisane przez żydów, kopiowane przez żydów i używane przez żydów mniej
więcej w czasach Jezusa (ok. 150 p.n.e.- 70 n.e.) .
Do najważniejszych tekstów znad Morza Martwego należą odpisy Biblii hebrajskiej
(chrześcijańskiego Starego Testamentu). Niektóre z nich są niemal kompletne — na
przykład jeden z siedmiu zwojów odkrytych w Grocie I zawiera Księgę Izajasza. Wśród
rękopisów odnalezionych we wszystkich jedenastu jaskiniach reprezentowana jest każda
księga Biblii hebrajskiej z wyjątkiem Księgi Estery. Odkrycie tych biblijnych manuskryptów
jest znaczące, gdyż najstarszy znany nam wcześniej egzemplarz Biblii hebrajskiej
pochodzi z roku 1000 naszej ery. Zwoje znad Morza Martwego są więc co najmniej o
tysiąc lat starsze niż wszystko, co znano wcześniej. Możemy dzięki temu określić, na ile
wiernie kopiowano przez wieki teksty Biblii hebrajskiej. Jak się okazuje, niektóre z nich (na
przykład Księga Izajasza) były przepisywane stulecie po stuleciu z olbrzymią
dokładnością; w innych (jak na przykład obie Księgi Samuela) z upływem czasu
poczyniono spore zmiany.
Pozostałe pisma odkryte w grotach w pobliżu Qumran na ogół były nam wcześniej
nieznane — istna składnica niedostępnych dotąd żydowskich tekstów. Większość z nich
jest po hebrajsku (w języku żydowskich świętych pism), kilka po aramejsku (w codziennym
języku mówionym owych czasów), a bardzo nieliczne po grecku (w języku
międzynarodowego handlu i kultury). Są wśród nich komentarze do ksiąg biblijnych,
których autorzy interpretują i objaśniają tekst, odnosząc go do bieżących spraw własnej
społeczności. Nie interesują ich zbytnio dociekania, co biblijni autorzy chcieli przekazać
współczesnym sobie czytelnikom, próbują raczej wykazać, że wygłaszali oni proroctwa,
które spełniały się wiele wieków później właśnie wśród mieszkańców Qumran.
Wśród tekstów znad Morza Martwego są też takie, które dotyczą spraw
zamieszkującej Qumran wspólnoty opisują reguły zachowania, warunki przyjęcia, kary za
pogwałcenie ustalonych zasad i tak dalej. Wśród uczonych powszechnie panuje pogląd,
że wspólnotę tę tworzyli członkowie żydowskiego ugrupowania religijnego znanego z
innych starożytnych źródeł jako esseńczycy. Z lektury owych tekstów wynika jasno, że
Qumran zamieszkiwali żyjący w celibacie mężczyźni, którzy postanowili zachować
czystość w przekonaniu, że żyją u kresu czasu. Już wkrótce, jak wierzyli, Bóg wkroczy w
bieg dziejów, żeby obalić siły zła i nagrodzić sprawiedliwych.
Inne zwoje zawierają modlitwy i psalmy owej sekty — poetyckie teksty bardzo
przypominające Księgę Psalmów z Biblii hebrajskiej. Na jeszcze innych spisano pouczenia
dla członków wspólnoty, jak powinni rozumieć i wprowadzać w życie prawo Mojżeszowe.
Są tam też utwory o charakterze wizyjnym, opisujące, co wydarzy się u kresu czasu, kiedy
siły dobra (sprzymierzone z członkami wspólnoty) stoczą bitwę z siłami zła (szatanem i
jego ziemskimi przedstawicielami, np. rzymskimi wojskami) i pokonają je, ustanawiając na
ziemi Królestwo Boże.
Ogólnie rzecz biorąc, były to ważne odkrycia, które pozwoliły nam lepiej poznać
judaizm w czasach Jezusa, lecz wbrew temu, co mówi Leigh Teabing, w tekstach z
Qumran rue ma ani słowa o samym Jezusie ani o jego wyznawcach.
Być może najistotniejsze jest to, że dzięki zwojom znad Morza Martwego
dowiedzieliśmy się, jak ważną rolę w środowisku Jezusa odgrywał apokaliptycyzm
żydowski. Z uwagi na to, że pozwoli to lepiej zrozumieć Jezusa (co jest tematem jednego z
następnych rozdziałów tej książki), a może także charakter jego kontaktów z kobietami
(istotny element fabuły Kodu Leonarda da Vinci), pokrótce wyjaśnię, czym był
apokaliptycyzm, tak jak ukazują go zwoje znad Morza Martwego oraz inne żydowskie
źródła mniej więcej z tego samego okresu.
Zwoje znad Morza Martwego a apokaliptycyzm żydowski
Apokaliptycyzmem współcześni uczeni nazywają pewien starożytny
Strona 20
11817
światopogląd religijny. Termin ten pochodzi od greckiego słowa apokálypsis, które
oznacza „odkrycie” lub „objawienie”. Wyznawcy owego światopoglądu utrzymywali, że Bóg
objawił im niebiańskie sekrety, dzięki czemu pojęli sprawy doczesne, w szczególności zaś
odkrył, co się stanie w niedalekiej przyszłości, kiedy to wytępi zło na świecie i ustanowi
swoje królestwo dobra.
W czasach Jezusa żydowscy apokaliptycyści wywodzili się z najrozmaitszych
środowisk. Niektórzy z nich należeli do sekciarskich wspólnot w rodzaju esseńczyków, inni
byli faryzeuszami, jeszcze inni prorokami (takimi jak Jan Chrzciciel) lub ich zwolennikami,
byli też wśród nich ludzie nie związani z żadną grupą religijną, ale po prostu podzielający
ten światopogląd (podobnie jak dziś są chrześcijanie, którzy nie należą do żadnego
konkretnego Kościoła) [*Dla jasności: apokaliptycystów należy tu odróżnić od
apokaliptyków, czyli twórców literatury apokaliptycznej (apokaliptyki) i głosicieli prawd
objawionych. Rzecz jasna, apokaliptycy też byli apokaliptycystami (przyp. red.).].
Bez względu jednak na ich przynależność, wszyscy apokaliptycyści, tak jak ukazują
ich nam zwoje znad Morza Martwego oraz inne żydowskie źródła pisane z tej epoki, byli
zgodni, jak się zdaje, w czterech podstawowych sprawach:
1. Dualizm. śydowscy apokaliptycyści utrzymywali, że istnieją dwa zasadnicze
składniki rzeczywistości: siły dobra i siły zła. Dobrą siłą jest, oczywiście, sam Bóg. Ale
według apokaliptycystów Bóg ma osobistego wroga, szatana (przed pojawieniem się
apokaliptycyzmu żydowskie teksty religijne — na przykład większa część Biblii hebrajskiej
— nie zawierały żadnych wzmianek o szatanie). Bóg ma swoich przedstawicieli, święte
anioły, szatan zaś swoich — demony. Po stronie Boga stoją takie ponadludzkie moce jak
sprawiedliwość i życie, po stronie szatana zaś grzech i śmierć, które apokaliptycyści
uważali za rzeczywiste, działające w świecie siły. Grzech nie jest po prostu złym
uczynkiem, jaki popełniamy od czasu do czasu. Dla apokaliptycystów grzech jest
przeciwną Bogu kosmiczną siłą, która stara się usidlić ludzi i zmusić ich do
nieposłuszeństwa Bogu. Dlaczego niektórzy ludzie po prostu „nie mogą się powstrzymać”
od zrobienia czegoś, o czym wiedzą, że jest złe? Dlatego, że znaleźli się w szponach
grzechu. Śmierć również nie jest po prostu ustaniem oddechu albo pracy mózgu. Jest to
kosmiczna siła, która stara się schwytać człowieka, a gdy jej się to uda, unicestwia go.
śydowscy apokaliptycyści uważali, że wszystko, co istnieje, stoi albo po stronie sił
dobra, albo zła. Nie ma żadnego neutralnego terytorium, żadnej szarej strefy, tak więc
trzeba dokonać wyboru.
Co więcej, zdaniem apokaliptycystów ów kosmiczny dualizm jest włączony w bieg
dziejów w tym sensie, że istnieje zdecydowany rozdział między epoką, w której żyją, a
czasami, które mają nadejść. Uważali, że ich czasami rządzą siły zła. To dlatego na
świecie jest tyle bólu i cierpienia głód, choroby, wojny i kataklizmy naturalne, nie mówiąc
już o nienawiści, samotności oraz samej śmierci. Ale przyjdzie czas, że wszelkie zło
zostanie pokonane i będzie jedynie to, co dobre. Na ziemi nastanie Królestwo Boże, w
którym nikt już nie doświadczy głodu, smutku, cierpienia, bólu ani śmierci.
2. Pesymim. Ponieważ apokaliptycyści byli przekonani, że żyją w złych czasach,
nie wierzyli w możliwość poprawy ludzkiej doli w życiu doczesnym. Jest źle, a będzie
jeszcze gorzej, w miarę jak szatan i jego słudzy będą zdobywać coraz większą władzę.
Nie poprawimy sytuacji, próbując poprawić dolę najbiedniejszych, zwiększając liczbę
nauczycieli czy wzmacniając policję. Zło triumfuje i będzie triumfować aż do końca obecnej
epoki, kiedy to, najzupełniej dosłownie, rozpęta się piekło.
3. Wybawienie. Ale kres obecnych czasów nie oznacza wcale końca dziejów.
Gdyż kiedy sytuacja pogorszy się tak, że bardziej już nie można, Bóg ujmie się za tymi,
którzy stali po jego stronie. Obali siły zła w kosmicznym kataklizmie, niszcząc szatana i
wszystkie jego sługi, po czym ustanowi swe dobre królestwo tu, na ziemi.
Wybawienie od złego sprawiedliwych wiązać się będzie ze wskrzeszeniem zmarłych.
Oznacza to, iż sąd Boży obejmie nie tylko tych, za życia których nastąpią te wydarzenia:
dotyczyć on będzie wszystkich ludzi, nawet już umarłych, gdyż nieboszczycy zostaną
fizycznie przywróceni do życia i postawieni przed Bożym trybunałem. Tak więc nikt nie
Strona 21
11817
powinien się łudzić, że w doczesnym życiu może się sprzymierzyć z siłami zła, by zyskać
powodzenie i władzę, a potem umrzeć i w ten sposób uniknąć kary. Taka sztuczka się nie
uda, gdyż Bóg wskrzesi takiego człowieka z martwych i skaże na wieczne potępienie za
zło, którego się dopuścił, i nic, ale to nic go przed tym nie uchroni.
Z drugiej strony ci, którzy stanęli po stronie Boga, przez co cierpieli w życiu
doczesnym (a taki musi być skutek trwania po stronie sił dobra, gdyż to siły zła sprawują
władzę nad światem), zostaną wskrzeszeni z martwych i otrzymają wieczną nagrodę. Tak
więc ludzie, którzy dziś cierpią, mogą spodziewać się zapłaty w przyszłości, w królestwie
dobra, które ma nadejść. Ale kiedy to nastąpi?
4. Bliskość. śydowscy apokaliptycyści twierdzili, że ów ostateczny dzień sądu jest
już bardzo bliski. Można się go spodziewać lada moment. Wierzyli, że na świecie jest tak
źle, że gorzej już chyba być nie może, więc Bóg wkrótce obali siły zła i ustanowi swoje
królestwo. Jak długo trzeba będzie na to czekać? „Zaprawdę powiadam wam: Niektórzy z
tych, co tu stoją, nie zaznają śmierci, zanim nie ujrzą Królestwa Bożego, nadchodzącego
w mocy”. To są słowa Jezusa (Mar. 9,1). Jak z tego wynika, Jezus sam był apokaliptycystą
o poglądach zbliżonych do poglądów esseńskich autorów tekstów znad Morza Martwego,
mimo że nie należał do tej wspólnoty ani prawdopodobnie nie miał z nią żadnego kontaktu.
W innym miejscu oświadcza on: „Zaprawdę powiadam wam, że nie przeminie to
pokolenie, aż się to wszystko stanie” (Mar. 13,30).
Tak więc Jezus podzielał apokaliptyczne poglądy esseńczyków z Qumran. Poza tym
jednak różnił się od nich pod wieloma względami — stąd też wśród uczonych panuje
powszechna zgoda co do tego, że nigdy nie należał do tej wspólnoty. Na przykład
esseńczycy z Qumran pilnie strzegli swej czystości, odcinając się od kalających wpływów
otaczającego ich świata, Jezus natomiast nieustannie zadawał się z „celnikami i
grzesznikami”, nie dbając ani o swoją czystość, ani o to, by rygorystycznie przestrzegać
prawa Mojżeszowego, do czego przywiązywali wielką wagę esseńczycy. Wręcz
przeciwnie: często zarzucano mu dość lekceważący stosunek do prawa (na przykład
nakazu przestrzegania szabatu). Jednak w zasadniczych kwestiach przypominał członków
społeczności, która zostawiła nam zwoje znad Morza Martwego. On także był dualistą
wierzącym w istnienie sił dobra i zła (ewangelie opisują na przykład jego nieustanne walki
z demonami), bliskie nadejście Królestwa Bożego (Mar. 1,15; 9,1; 13,30), wskrzeszenie
umarłych i tak dalej.
W tym sensie Leigh Teabing ma rację: zwoje znad Morza Martwego istotnie rzucają
światło na prawdziwą naturę Jezusa. Ale wbrew temu, co twierdzi, nie jest tak dlatego, że
w zwojach tych są jakiekolwiek chrześcijańskie treści — od początku do końca są one
żydowskie. I nie jest tak dlatego, że znajdują się wśród nich ewangelie przedstawiające
życie Jezusa wierniej niż te, które wchodzą w skład Nowego Testamentu. Wśród setek
tekstów znalezionych w Qumran nie ma ani jednej ewangelii. Nie jest też tak dlatego, że
bardziej niż ewangelie kanoniczne podkreślają one człowieczeństwo Jezusa. W zwojach
znad Morza Martwego nie ma ani słowa o Jezusie. Rzucają one światło na naturę Jezusa,
ponieważ rzucają światło na żydowskie środowisko, z którego wyszedł on sam oraz
pierwsi chrześcijanie, środowisko przepełnione apokaliptycznym oczekiwaniem, że złe
czasy, w których żyją, rychło dobiegną końca i Bóg wkrótce osądzi ten świat, po czym
ustanowi swe dobre, wieczne królestwo na ziemi.
Biblioteka z Nag Hammadi
W Kodzie Leonarda da Vinci Leigh Teabing, próbując przekonać Sophie Neveu, że
najwcześniejsze relacje o Chrystusie ukazywały go bardziej w ludzkich niż w boskich
kategoriach, przedstawia jej kilka rzeczywistych dowodów. Rozmowa toczy się w jego
gabinecie i Teabing ściąga z półki książkę zatytułowaną Ewangelie gnostyckie, rzekomo
zawierającą „fotografie czegoś, co wygląda na fragmenty starożytnych dokumentów w
powiększeniu”. Następnie informuje Sophie: „Są to fotokopie zwojów z Nag Hammadi i
zwojów znad Morza Martwego [...]. Najwcześniejsze pisma chrześcijaństwa” (str. 314).
Stwierdziliśmy już, że zwoje znad Morza Martwego nie zaliczają się do
najwcześniejszych pism chrześcijaństwa. Powinienem także zaznaczyć, że w książce, na
Strona 22
11817
którą powołuje się Teabing, Ewangelie gnostyckie, będącej omówieniem tekstów z Nag
Hammadi napisanym przez znakomitą autorkę Elaine Pagels (która jest też obszernie
cytowana we wspomnianej już książce Dana Bursteina Secrets of the Code), wcale nie ma
fotografii starożytnych dokumentów. Tak czy inaczej, Teabing ma rację co do jednego:
pośród tekstów odkrytych w Nag Hammadi istotnie są pisma gnostyckie, a niektóre z nich
wiele nam mówią o tym, jak przedstawiano Jezusa w początkach chrześcijaństwa. Jak się
jednak okazuje, obraz, jaki się z nich wyłania, trudno uznać za odmalowany „w bardzo
ludzkich kategoriach”.
Myślę, że na początek dobrze będzie się dowiedzieć, jak w ogóle odkryto teksty z
Nag Hammadi. Ponieważ głównie one stanowią podbudowę twierdzeń wypowiadanych w
Kodzie Leonarda da Vinci, zajmę się nimi nieco dokładniej. To również było odkrycie
zupełnie przypadkowe, pod wieloma względami podobne do tego z Qumran. Doszło do
niego półtora roku wcześniej i w innej części świata nie na pustkowiach Judei nad Morzem
Martwym, ale w Egipcie, na odludziu nad Nilem.
Odkrycie
Było to w grudniu 1945. Siedmiu beduińskich robotników rolnych kopało sabakh,
bogaty w azotany nawóz, u stóp urwiska zwanego Jabal al-Tarif, nad Nilem w Górnym
Egipcie . Nawóz ten służył im do użyźniania pól, które uprawiali wokół swojej małej osady
o nazwie al-Qasr, położonej po drugiej stronie rzeki względem największej wioski w
okolicy, Nag Hammadi, około trzystu mil na południe od Kairu oraz czterdziestu na północ
od Luksoru i Doliny Królów. Przywódca grupy, człowiek odpowiedzialny za znalezisko,
który później szczegółowo opowiedział o tym odkryciu, nazywał się ni mniej, ni więcej,
tylko Mohammed Ali. Właściwym odkrywcą był jednak młodszy brat Alego, który
przypadkowo uderzył motyką jakiś ukryty pod ziemią twardy przedmiot. Okazało się, że
jest to ludzki szkielet . Kopiąc dookoła, Beduini znaleźli obok niego wielki gliniany dzban,
mniej więcej na dwie stopy wysoki, z wylotem zamkniętym miską przyklejoną bituminem.
Mohammed Ali i jego towarzysze mieli opory przed otwarciem dzbana, gdyż obawiali
się, że może w nim być zamknięty zły duch. Po jakimś czasie uświadomili sobie jednak, że
równie dobrze może tam być złoto, tak więc bez dalszych ceregieli rozbili go motykami.
Zamiast ducha czy złota zobaczyli jednak tylko kupę starych, oprawionych w skórę
książek, niezbyt dla nich przydatnych, bo byli niepiśmienni.
Ali podzielił znalezisko, rozrywając książki, tak by każdy dostał sprawiedliwy udział.
Pozostałym jednak nie zależało na łupie, tak więc zawinął je wszystkie w swój turban,
wrócił do domu i złożył w przybudówce, gdzie trzymał zwierzęta. Wieczorem, gotując
kolację, jego matka wykorzystała część rozpadających się kartek jako podpałkę.
W tym momencie historia nieco się komplikuje. Mohammed Ali i jego rodzina mieli od
dłuższego czasu krwawe porachunki z plemieniem z sąsiedniej wioski. Sprawa zaczęła się
mniej więcej pół roku wcześniej, gdy ojciec Alego, pracując jako stróż nocny przy jakimś
importowanym niemieckim urządzeniu irygacyjnym, zastrzelił intruza. Następnego dnia on
sam został zamordowany przez rodzinę ofiary. Kilka tygodni po odkryciu starych ksiąg
Mohammedowi Alemu i jego braciom doniesiono, że morderca ich ojca śpi przy drodze,
obok dzbana z melasą. Złapali motyki, odnaleźli nieszczęśnika wciąż pogrążonego we
śnie i zarąbali go na śmierć. Potem rozcięli mu pierś, wyciągnęli jeszcze cieple serce i
zjedli je, dopełniając krwawej zemsty.
Minusem tego zdarzenia — cóż, prawdę mówiąc, miało ono mnóstwo minusów —
było to, że człowiek, którego zamordowali, był synem miejscowego szefa policji.
Mohammedowi Alemu przyszło do głowy, że być może stare książki, które znaleźli, są
jednak coś warte, i obawiając się, że on oraz jego bracia zostaną głównymi podejrzanymi
o to morderstwo i jego dom zostanie zrewidowany, dał jedną z nich miejscowemu
koptyjskiemu księdzu, by przechował ją do czasu, aż burza ucichnie.
Ów ksiądz miał szwagra, wędrownego nauczyciela angielskiego i historii, który robiąc
obchód szkół parafialnych w tej okolicy, raz w tygodniu zatrzymywał się w jego domu.
Nauczyciel pomyślał, że książka ta może być cenna — wystarczająco cenna, by przynieść
trochę grosza pojechał więc do Kairu i spróbował ją sprzedać. Próba ta nie w pełni się
Strona 23
11817
powiodła: książka została skonfiskowana przez władze. W końcu jednak pozwolono mu ją
sprzedać Muzeum Koptyjskiemu.
Dyrektor muzeum zorientował się, czym jest jego nowy nabytek i, ujmując rzecz w
skrócie, wraz z przebywającym z wizytą młodym francuskim uczonym Jeanem Doresse,
którego poznał w Paryżu — poznał, nawiasem mówiąc, dość dobrze, gdyż oświadczył się
pani Doresse, zanim jeszcze została panią Doresse — dotarł do większości pozostałych
tomów i zakupił je dla muzeum.
Zawartość zbioru
Co zawierały te starożytne książki? Mówiąc krótko, najcenniejszy zbiór
wczesnochrześcijańskich pism, jaki odkryto w czasach nowożytnych, liczący ogółem
czterdzieści sześć różnych tekstów, w większości nieznanych . Były wśród nich
ewangelie, których nie miał dotąd w ręce żaden zachodni uczony, księgi wzmiankowane
przez starożytnych pisarzy, ale zaginione od niemal półtora tysiąca lat, w tym relacje o
Jezusie spisane rzekomo przez osoby tak wybitne, jak jego uczeń Filip (którego Leigh
Teabing cytuje, omawiając rolę Marii Magdaleny), mistyczne spekulacje na temat
pochodzenia istot boskich oraz stworzenia świata, metafizyczne refleksje nad sensem
egzystencji i chwałą zbawienia, prezentacje ważnych doktryn religijnych oraz polemiczne
ataki na innych chrześcijan, krytykujące ich heretyckie poglądy.
Teksty te są w języku koptyjskim, późnej formie języka starożytnych Egipcjan. Mamy
jednak poważne powody, by sądzić, że pierwotnie spisano je po grecku. Same książki
powstały w drugiej połowie czwartego wieku. Wiemy to, ponieważ grzbiety ich skórzanych
okładek były wzmocnione papirusowymi paskami, a niektóre z tych pasków pochodzą z
kwitów datowanych na 341, 346 i 348 rok. Musiano je zatem oprawić nie wcześniej niż w
roku 348.
Wiek książek nie jest, rzecz jasna, tym samym, co wiek zamieszczonych w nich
tekstów — podobnie jak biblia, którą mam na biurku, została wydrukowana w roku 1998,
ale najnowsze składające się na nią teksty powstały jakieś dziewiętnaście wieków
wcześniej. To samo odnosi się do tekstów z Nag Hammadi: ich pierwowzory zostały
spisane na długo przed drugą połową czwartego stulecia, z którego pochodzą te
konkretne manuskrypty. Większość z nich najprawdopodobniej istniała już co najmniej w
drugim wieku naszej ery.
Nie wiemy dokładnie, kto sporządził te księgi, ani dlaczego ukryto je u stóp urwiska
Jabal al-Tarif, tuż za zakolem Nilu na północ od Luksoru. Znamienne jest, że zaledwie trzy
mile dalej znajduje się chrześcijański klasztor założony w czwartym wieku przez sławnego
chrześcijańskiego mnicha, świętego Pachomiusza. Uczeni przypuszczają, że te
manuskrypty mogły pochodzić z biblioteki owego klasztoru, za czym przemawiają też
teksty na papirusowych paskach odkrytych w grzbietach okładek. Ale dlaczego mnisi
mieliby pozbywać się książek?
Jak się dokładniej dowiemy w jednym z następnych rozdziałów, pod koniec
czwartego wieku doszło do ważnego wydarzenia w dziejach formowania się kanonu
Nowego Testamentu. W roku 367 potężny biskup Aleksandrii, Atanazy, z którym
zetknęliśmy się już w poprzednim rozdziale, napisał do podlegających jego jurysdykcji
współnot chrześcijańskich w całym Egipcie list, w którym jednoznacznie ustalił kanon pism
świętych . To pierwszy znany nam dokument stwierdzający, że za pisma święte należy
uważać tylko i wyłącznie owe dwadzieścia siedem ksiąg składających się na dzisiejszy
Nowy Testament. Co więcej, Atanazy oświadczał, że inne, „heretyckie” księgi nie powinny
być czytane. Czy to możliwe, że mnisi z klasztoru Pachomiusza w pobliżu Nag Hammadi
oczyścili swą bibliotekę pod jego potężnym naciskiem? Jeśli tak, dlaczego tych książek nie
spalili? Czy to możliwe, że w głębi serca byli do nich przywiązani i postanowili przechować
je w bezpiecznym miejscu w nadziei, że z czasem powrócą do łask i znów będzie można
je umieścić wśród innych świętych tekstów? Nigdy się tego nie dowiemy.
Biblioteka z Nag Hammadi a wczesnochrześcijański gnostycyzm
W Kodzie Leonarda da Vinci Leigh Teabing nazywa Ewangelię Filipa oraz inne księgi
z tego zbioru ewangeliami gnostyckimi. Co to oznacza?
Strona 24
11817
Terminem „gnostycyzm” uczeni określają rozmaite systemy wierzeń znane nam z
drugiego i trzeciego wieku naszej ery. Pochodzi on od greckiego słowa gnosis, czyli
„wiedza”. Wierzenia te nazywane są gnostyckimi, gdyż według nich dla zbawienia
konieczne jest osiągnięcie prawdziwej wiedzy, a mówiąc konkretniej, prawdziwego
samopoznania. Dopiero kiedy ludzie dogłębnie poznają siebie samych, mogą zostać
zbawieni od zła tego świata. A jak się okazuje, zło tego świata wiąże się nierozerwalnie z
naszą materialną egzystencją, gdyż według gnostyków świat materii jest z natury zły i
uwięzione w naszych (złych, materialnych) ciałach duchy muszą się z niego wyzwolić. To
wyzwolenie osiąga się zaś przez poznanie, kim naprawdę jesteśmy.
Choć między poszczególnymi sektami gnostyckimi istniały spore różnice co do
wierzeń i praktyk (podobnie jak dziś istnieją różnice między rozmaitymi odłamami
chrześcijan), wydaje się, że większość starożytnych gnostyków była zgodna w kilku
zasadniczych kwestiach:
1. Świat. Widzieliśmy już, że żydowscy apokaliptycyści byli dualistami, ponieważ
wierzyli, że świat składa się z dwóch pierwiastków: dobra i zła. Gnostycy byli skrajnymi
dualistami, wyznając pogląd, że świat fizyczny jest z gruntu zły, w przeciwieństwie do
całkowicie dobrego świata ducha.
2. Sfera boska. Bóg nie stworzył zatem materialnego świata. Jest istotą
wyłącznie duchową. Według mitów, które opowiadali gnostycy — niektóre z nich
zachowały się wśród tekstów z Nag Hammadi — w odległej przeszłości prawdziwy Bóg
wyłonił z siebie inne boskie istoty, które z kolei połączyły się w pary i wydały własne
potomstwo. Ale w tej boskiej sferze wydarzyła się katastrofa, gdy jedna z owych boskich
istot (często nazywana Sophią, co znaczy „mądrość”) oddzieliła się od pozostałych i sama
z siebie poczęła inną boską istotę. Ta ostatnia, zrodzona poza sferą boską, była zła. Wraz
ze swymi sługami, których powołała do istnienia, stworzyła świat materialny jako więzienie
dla upadłej Sophii.
3. Ludzie. Tak więc Sophia została schwytana i uwięziona w świecie materii, w
ludzkich ciałach. Wielu ludzi nosi w sobie tę iskrę boskości. Pragną oni wyzwolić się z tego
świata. Inni nie mają owej iskry, są jak zwykłe zwierzęta, które umierając, po prostu
przestają istnieć.
4. Zbawienie. Boska iskra zamknięta w ludzkich ciałach może się wyzwolić
jedynie wtedy, gdy się dowie, skąd przybyła, jak się tu znalazła i w jaki sposób może
powrócić. Innymi słowy, wybawienie z materialnego świata osiągalne jest jedynie poprzez
wyzwalającą wiedzę (gnozę).
5. Kościół. Wielu gnostyków utrzymywało, że chrześcijanie, którzy wierzą w
Chrystusa i dokonują dobrych uczynków, mogą mieć po śmierci pewną nadzieję zbawienia
(w przeciwieństwie do innych ludzi, którzy po prostu przestają istnieć). Ale prawdziwe i
wspaniałe życie po śmierci będzie udziałem jedynie gnostyków, tych, którzy mają w sobie
boską iskrę i którzy osiągnęli pełnię wiedzy o sekretach zbawienia.
6. Boski odkupiciel. Wiedzy tej nie da się jednak osiągnąć przez zrozumienie
praw rządzących tym światem. Musi ona przyjść spoza świata, za sprawą boskiego
odkupiciela, który przyniesie ją ludziom. Dla chrześcijańskich gnostyków (byli także
gnostycy niechrześcijańscy, którzy mieli inną koncepcję zbawienia), owym zstępującym z
nieba nosicielem zbawczej wiedzy jest Chrystus. Rozmaici gnostycy mieli różne poglądy
na temat jego osoby. Byli wśród nich dokeci utrzymujący, że Chrystus, jedna z boskich
istot, przybył na ziemię, przybrawszy ludzką postać, w rzeczywistości jednak nie miał
materialnego ciała. Inni wierzyli, że Chrystus był boskim bytem, który wcielił się w
śmiertelnego człowieka, Jezusa, podczas jego chrztu. Zamieszkując ciało Jezusa, uczył
on swoich zwolenników prawdy przynoszącej zbawienie, po czym opuścił go przed jego
śmiercią. To dlatego, wisząc na krzyżu, Jezus zawołał: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie
opuścił?” Zdaniem owych gnostyków, ta boska istota naprawdę porzuciła go w czasie
ukrzyżowania.
Przedstawiam tu te wierzenia nie dlatego, bym uważał, że każdy powinien mieć
jakieś pojęcie na temat starożytnego gnostycyzmu, ale dlatego, że w Kodzie Leonarda da
Strona 25
11817
Vinci Leigh Teabing twierdzi, iż tak zwane gnostyckie ewangelie z Nag Hammadi, w
przeciwieństwie do ewangelii z Nowego Testamentu, przedstawiają Chrystusa przede
wszystkim jako człowieka, nie istotę boską. Mam nadzieję, że z mojego opisu biblioteki z
Nag Hammadi wynikają jasno dwie sprawy. Z jednej strony Teabing ma rację, mówiąc, że
obraz Chrystusa odmalowany w tych gnostyckich pismach kłóci się z tym, co czytamy w
Nowym Testamencie. Z drugiej strony jednak kompletnie myli się, twierdząc, że różnica
tkwi w tym, iż przedstawiają one Chrystusa jako zwykłego człowieka. W rzeczywistości jest
odwrotnie. Teksty te — w tym cytowana przez Teabinga Ewangelia Filipa, jak również inne
(na przykład odgrywająca równie ważną rolę w Kodzie Leonarda da Vinci Ewangelia Marii
Magdaleny, która jednak nie została odkryta w Nag Hammadi, ale gdzie indziej) —
bynajmniej nie podkreślają człowieczeństwa Chrystusa. Niektóre z nich przedstawiają go
jako istotę boską, która pozornie przybrała ludzką postać. Inne, liczniejsze, uznają
wprawdzie, że Jezus był człowiekiem z krwi i kości, jest on jednak ważny nie jako
człowiek, ale jako tymczasowa siedziba Chrystusa, boskiego odkupiciela niosącego
wyzwalającą prawdę o kondycji ludzkiej tym wszystkim, którzy są zdolni ją przyjąć.
Podsumowanie
Ujmując rzecz w skrócie, Leigh Teabing słusznie stwierdza, że odkrycie zwojów znad
Morza Martwego i biblioteki z Nag Hammadi jest ważne, gdyż pozwala zrozumieć, jak
pierwsi chrześcijanie przedstawiali Jezusa. Dla historyków dokumenty te stanowią cenny
materiał źródłowy, rzucający światło na środowisko, w jakim żył Jezus i jego wyznawcy w
okresie po jego śmierci. Trzeba jednak dobrze zrozumieć, co mówią nam one o tym
środowisku. Niewłaściwe odczytanie lub mylna interpretacja starożytnych źródeł jest
równie poważnym błędem jak zupełne ich pominięcie. Teabing jednak poważnie myli się w
ocenie tych współczesnych znalezisk archeologicznych. Zwoje znad Morza Martwego
zawierają teksty żydowskie, nie chrześcijańskie, i mają znaczenie dla naszych rozważań
głównie dlatego, że ukazują środowisko, z którego wyłonił się Jezus. Nie wspominają
jednak nic o samym Jezusie, nie mówiąc już o podkreślaniu takich czy innych aspektów
jego natury. Z drugiej strony niektóre teksty odkryte w Nag Hammadi są chrześcijańskie i
rzeczywiście mowa w nich o Jezusie. Zbiór ten zawiera kilka niekanonicznych ewangelii,
reprezentujących, jak się zdaje, gnostycki punkt widzenia. Bynajmniej nie przedstawiają
one jednak Chrystusa jako człowieka, lecz skupiają się na jego cechach boskich.
W następnym rozdziale przyjrzymy się kilku takim tekstom, wczesnym ewangeliom,
które nie zostały włączone do Nowego Testamentu. Przegląd ten jeszcze dobitniej
wykaże, jak daleki od prawdy był Leigh Teabing, utrzymując, że ewangelie odrzucone
przez Kościół w pierwszych wiekach chrześcijaństwa przedstawiały Jezusa w bardziej
ludzkich kategoriach niż nasze cztery relacje kanoniczne. Jest wręcz przeciwnie: to
właśnie ewangelie, które znalazły się w Nowym Testamencie, ukazują Jezusa jako
człowieka, podczas gdy niekanoniczne o wiele bardziej podkreślają jego ponadludzkie
cechy. Odnosi się to nie tylko do tekstów odkrytych w Nag Hammadi, ale także do innych
ewangelii — gnostyckich i nie tylko — odnalezionych w ostatnich czasach.
ROZDZIAŁ TRZECI
Ewangelie niekanoniczne
Jak wiemy, jedno z najważniejszych historycznych zagadnień poruszonych przez
Leigh Teabinga w Kodzie Leonarda da Vinci dotyczy starożytnej „akcji mistyfikatorskiej”.
Wedle niego, wczesnochrześcijański Kościół postanowił uczynić z Jezusa śmiertelnika
postać boską. Okazało się to jednak trudnym zadaniem, gdyż — jak twierdzi Teabing —
większość najwcześniejszych ewangelii przedstawiała Jezusa jako zwykłego człowieka.
Rozwiązanie problemu było oczywiste: Kościół wybrał cztery ewangelie — Mateusza,
Marka, Łukasza i Jana — które ukazywały Jezusa jako istotę boską, po czym zniszczył
wszystkie wcześniejsze, historycznie wierniejsze relacje.
Tak Teabing wyjaśnia to Sophie Neveu w swoim salonie:
Strona 26
11817
— Jezus był postacią historyczną o ogromnych wpływach, może najbardziej
zagadkowym i inspirującym przywódcą, jakiego kiedykolwiek widział świat. [...]
Dzieje jego życia zapisywały tysiące zwolenników w całym kraju. [...] Rozważano
włączenie do Nowego Testamentu ponad osiemdziesięciu ewangelii, lecz
ostatecznie wybrano i włączono w jego skład stosunkowo niewiele... między innymi
ewangelie według świętego Mateusza, Marka, Łukasza i Jana. (str. 296)
Nieco później, w gabinecie Teabinga, rozmowa koncentruje się na kluczowej kwestii,
jaką jest przedstawiony w ewangeliach związek Jezusa i Marii Magdaleny:
— Jak już wspominałem, wczesny Kościół musiał przekonać świat, że
śmiertelny prorok — Jezus jest bytem boskim. A zatem wszelkie ewangelie, które
opisują ziemskie aspekty życia Jezusa, musiały być wyłączone z Biblii. Na
nieszczęście dla pierwszych jej redaktorów w różnych ewangeliach powracał
szczególnie niepokojący ziemski temat. Maria Magdalena. — Przerwał. — A
mówiąc dokładniej, jej małżeństwo z Jezusem Chrystusem, (str. 312)
W relacji Teabinga pojawia się kilka historycznych błędów. Jak zobaczymy w jednym
z dalszych rozdziałów, słowa i czyny Jezusa nie były z pewnością zapisywane za jego
życia przez „tysiące zwolenników”; wręcz przeciwnie, nic nie wskazuje na to, by k t o k o l
w i e k zapisywał wydarzenia z jego życia, gdy jeszcze chodził on po świecie. Nie jest też
prawdą, że rozważano włączenie do Nowego Testamentu ponad osiemdziesięciu
ewangelii. A ewangelie według Mateusza, Marka, Łukasza i Jana nie zostały włączone do
Nowego Testamentu „między innymi” — są jedynymi ewangeliami, które się tam znalazły.
Pomijając te zasadnicze błędy, uwagi Teabinga dotyczą paru interesujących
zagadnień historycznych, którymi warto się zająć: Jakie inne ewangelie (poza tymi, które
weszły w skład Nowego Testamentu) zachowały się do dzisiaj? Czy rzeczywiście
przedstawiają Jezusa bardziej jako człowieka niż jako istotę boską? I czy wspominają o
jego małżeństwie z Marią Magdaleną?
W tym rozdziale przyjrzymy się kilku ewangeliom niekanonicznym, które zachowały
się do naszych czasów. Jak już zaznaczyłem, Teabing myli się, mówiąc, że ewangelie do
Nowego Testamentu wybierano spośród ponad osiemdziesięciu ksiąg. Prawda wygląda
tak, że nie wiemy nawet, jak wiele ewangelii zostało napisanych. Z całą pewnością nie
mamy dziś osiemdziesięciu, choć z drugiej strony wiemy, że było ich co najmniej
dwadzieścia kilka. Większość z tych ksiąg stała się dostępna dla nas dopiero stosunkowo
niedawno, dzięki przypadkowym odkryciom, takim jak tekstów z Nag Hammadi w roku
1945. Jedyną kwestią, co do której Teabing przypadkiem ma rację, jest to, że Kościół
istotnie uznał za kanon cztery ewangelie i odrzucił wszystkie inne, zakazując ich czytania i
(niekiedy) niszcząc je, tak że większość chrześcijan w dziejach Kościoła miała dostęp
jedynie do relacji o Jezusie zapisanych w ewangeliach nowotestamentowych. Nie znaczy
to jednak, że ewangelie, które nie weszły do Nowego Testamentu, podają prawdziwszą
wersję zdarzeń ani że ukazują bardziej ludzkie oblicze Jezusa, rzekomego małżonka Marii
Magdaleny. Wręcz przeciwnie: jak wspomniałem w poprzednim rozdziale, większość z
tych odrzuconych ewangelii przedstawia Jezusa w jeszcze bardziej b o s k i c h
kategoriach niż owe cztery, które trafiły do kanonu, i w żadnej z ewangelii niekanonicznych
nie ma choćby wzmianki o tym, by Jezus w ogóle był żonaty, a co dopiero żonaty z Marią
Magdaleną.
Wieloma z tych kwestii zajmiemy się bliżej w następnych rozdziałach. Teraz jednak
dobrze będzie przyjrzeć się paru najstarszym ewangeliom niekanonicznym, by się
przekonać, jak przedstawiają Jezusa: jako człowieka czy nadczłowieka? Nie będę się
starał omówić tu wszystkich znanych nam wczesnych ewangelii niekanonicznych; takie
omówienia można znaleźć gdzie indziej . Chcę jedynie zaprezentować małą próbkę
ewangelii spoza kanonu. Zacznę od tej, po której można by się spodziewać bardzo
Strona 27
11817
ludzkiego wizerunku Jezusa, gdyż jest to opowieść o jego dzieciństwie i o rozmaitych
przygodach, jakie go spotkały, gdy był małym chłopcem. Nieszczęśliwie dla tezy Teabinga,
nawet ta wczesna relacja przedstawia raczej ponadludzkie, nie zaś ludzkie cechy Jezusa.
Ewangelia Dzieciństwa Tomasza
Relacja zwana Ewangelią Dzieciństwa Tomasza (nie mylić z koptyjską Ewangelią
Tomasza odkrytą w pobliżu Nag Hammadi) opisuje Jezusa jako małego chłopca .
Niektórzy uczeni datują ją na początek drugiego wieku, tak więc byłaby to jedna z
najstarszych zachowanych ewangelii spoza Nowego Testamentu. Dostarcza nam ona
zajmujących szczegółów na temat poczynań Jezusa od najwcześniejszych lat życia. Z
opowieścią tą wiąże się pytanie, które nawet dziś intryguje niektórych chrześcijan: Jeśli
Jezus w wieku dojrzałym był czyniącym cuda Synem Bożym, to jaki był w dzieciństwie?
Jak się okazuje, był niezłym rozrabiaką. Ewangelia Dzieciństwa Tomasza ukazuje
najpierw Jezusa jako pięciolatka bawiącego się w dzień szabatu nad brzegiem strumienia.
Gromadzi on nieco mętnej wody, budując małą tamę, po czym rozkazuje wodzie, żeby się
oczyściła — i woda natychmiast staje się czysta. Potem lepi z gliny stadko wróbli. Ale obok
przechodzi pewien śyd, który widzi, co się dzieje — Jezus robi coś, a przez to łamie reguły
szabatu (zakaz pracy). Biegnie więc donieść o tym Józefowi, jego ojcu, który przychodzi i
karci Jezusa za złamanie prawa. Jednak zamiast przeprosić czy okazać skruchę za
popełniony grzech, mały Jezus klaszcze w dłonie i każe wróblom odlecieć. Ptaszki
ożywają i odlatują, ćwierkając — i tak znikają wszelkie dowody występku (EwTmDz 2).
Jezus więc już we wczesnym dzieciństwie był dawcą życia i nie podlegał ludzkim prawom.
Można by sądzić, że mając tak niezwykłe zdolności, Jezus powinien być
pożytecznym i ciekawym towarzyszem zabaw dla dzieciarni z sąsiedztwa. Chłopiec jednak
łatwo wpada w złość i nie można go drażnić. Jedno z dzieci, z którymi się bawi, bierze
gałązkę wierzby i niszczy stawki z czystą wodą, które zbudował. Mały Jezus oburza się na
to i wykrzykuje: „Niegodziwy bezbożniku i głupcze, co tobie szkodziły te stawki i ta woda?
Oto teraz ty uschniesz jak to drzewo i nie przyniesiesz ani liścia, ani korzeni, ani owocu”. A
jego słowo nie pada nadaremno: „I natychmiast owo dziecko zupełnie uschło” (EwTmDz
3,1-3) [*Cytaty z Ewangelii Dzieciństwa Tomasza w przekładzie M. Starowieyskiego, za:
Apokryfy Nowego Testamentu, tom 1, Ewangelie apokryficzne, cz. 1, Wydawnictwo WAM,
Kraków 2003.]. Jezus wraca do domu, ale rodzice uschniętego dziecka „ponieśli je
opłakując jego młodość”. Następnie idą do Józefa na skargę i pytają go: „Co ty masz za
syna, który dokonuje takich czynów?” (EwTmDz 3,3). Dla czytelnika odpowiedź jest
oczywista: Józef miał cudowne dziecko, które nie nauczyło się jeszcze panować nad
swoim gniewem.
Widać to ponownie w następnej opowieści: gdy jakiś chłopiec niechcący wpada na
niego na ulicy, Jezus rozzłoszczony oznajmia: „Już nie pójdziesz dalej swoją drogą”.
Chłopiec pada martwy (EwTmDz 4,1). (Później Jezus wskrzesza go, wraz z innymi,
których przeklął przy takiej czy innej okazji.) Gniew Jezusa nie jest zarezerwowany
wyłącznie dla dzieci. Józef wysyła go do szkoły, żeby nauczył się czytać, ale Jezus milczy,
zamiast recytować alfabet. Nauczyciel usiłuje prośbami nakłonić go do współpracy, dopóki
Jezus nie odpowiada pogardliwym wyzwaniem: „Jeśli w rzeczywistości jesteś
nauczycielem i znasz dobrze litery, wyjaśnij mi, jaką moc ma «alfa», a ja ci powiem, jaką
ma «beta»„. Dotknięty do żywego, nauczyciel trzepie chłopca po głowie, co okazuje się
największym błędem w jego świetnie rozwijającej się belferskiej karierze. Jezus powala go
na miejscu. Józef jest głęboko zmartwiony i mówi do matki Jezusa: „Nie wypuszczaj go
poza drzwi, ponieważ umierają ci, którzy powodują jego gniew” (EwTmDz 14,1-3).
Wedle Ewangelii Dzieciństwa Tomasza po jakimś czasie Jezus ma taką reputację, że
oskarża się go o wszystko złe, co się akurat wydarzyło. Jezus bawi się na dachu z innymi
dziećmi, a jedno z nich, chłopiec imieniem Zenon, przypadkowo traci równowagę, spada
na ziemię i ginie. Reszta dzieci ucieka ze strachu, Jezus jednak podchodzi na skraj dachu,
żeby popatrzeć w dół, na co przychodzą rodzice Zenona. Cóż mają pomyśleć? Widzą, że
ich syn leży bez życia na ziemi, a Jezus stoi nad nim na dachu. Ten dzieciak o
nadnaturalnych zdolnościach znów zrobił jedną ze swoich sztuczek, myślą sobie.
Strona 28
11817
Oskarżają Jezusa, że zabił ich dziecko, ale on tym razem jest niewinny! Tak więc
zeskakuje z dachu, staje przy chłopcu i mówi do niego: „Zenonie! Powstawszy powiedz mi,
czy ja ciebie zrzuciłem?” Chłopiec ożywa i mówi: „Nie, Panie, nie zrzuciłeś mnie, ale
wskrzesiłeś!” (EwTmDz 9,1-3).
Z biegiem czasu Jezus zaczyna używać swoich mocy do dobrych celów. Ratuje od
śmierci brata ukąszonego przez jadowitego węża, uzdrawia chorych, przywraca zdrowie i
życie wszystkim, których wcześniej przeklął lub uśmiercił. Okazuje się też niezwykle
przydatny w domu i w warsztacie ciesielskim: gdy Józef źle przycina deskę, co grozi mu
utratą ważnego klienta, Jezus w cudowny sposób naprawia jego błędy. Relacja kończy się
sceną przedstawiającą dwunastoletniego Jezusa w świątyni jerozolimskiej, w otoczeniu
skrybów i faryzeuszy, sceną dobrze znaną czytelnikom Nowego Testamentu, gdyż została
zaczerpnięta z rozdziału drugiego Ewangelii według świętego Łukasza.
Wszystko to jest wprawdzie intrygujące, ale trudno uznać te opowieści za wierną
relację o życiu małego Jezusa. Trudno stwierdzić, czy miały być one przyjmowane
dosłownie, jako fakty, czy też były jedynie służącymi rozrywce fantazjami. Tak czy inaczej,
Jezus z tych opowieści nie jest zwykłym człowiekiem, ale kimś obdarzonym
nadprzyrodzonymi zdolnościami, wręcz supermanem.
Ewangelia Piotra
Opowieść o zupełnie odmiennym charakterze, zwana Ewangelią Piotra, nie dotyczy
dzieciństwa Jezusa, ale jego ostatnich godzin. Nie mamy kompletnego tekstu tej
ewangelii, tylko jej fragment, który odkryto w roku 1886 w Górnym Egipcie, w grobie
chrześcijańskiego mnicha z ósmego wieku. Owa fragmentaryczna relacja jest jednak
bardzo stara, powstała prawdopodobnie na początku drugiego wieku, co oznacza, że
stanowi jeden z najstarszych zachowanych opisów życia Jezusa (a ściślej mówiąc, jego
śmierci i zmartwychwstania) spoza Nowego Testamentu. I znów moglibyśmy się
spodziewać, że znajdziemy tu bardzo ludzki wizerunek Jezusa, tymczasem Ewangelia
Piotra jeszcze dobitniej podkreśla jego ponadludzkie cechy .
Zachowany fragment rozpoczyna się następującymi słowami: „ale nikt z śydów nie
umył rąk: ani Herod, ani nikt spośród jego sędziów. A gdy nie chcieli umyć, powstał Piłat”
[*Cytaty z Ewangelii Piotra w przekładzie M. Starowieyskiego, za: Apokryfy Nowego
Testamentu, tom 1, Ewangelie apokryficzne, cz. 2, Wydawnictwo WAM, Kraków 2003.].
Początek ten jest znaczący z dwóch powodów. Po pierwsze świadczy, że
bezpośrednio przed nim znajdowała się scena umywania rąk przez Piłata — opisana,
wśród ewangelii kanonicznych, jedynie u Mateusza. Po drugie zaś wprowadza on istotny
element nie występujący w relacji Mateusza, który nie wspomina ani słowem o tym, by
ktokolwiek odmówił umycia rąk. Tutaj zaś Herod, „król śydów” i jego żydowscy sędziowie
(w przeciwieństwie do rzymskiego namiestnika, Piłata) są gotowi uznać się za winnych
krwi Jezusa. Opowieść ta sugeruje więc, że to śydzi, nie Rzymianie, ponoszą
odpowiedzialność za śmierć Jezusa. Ta fragmentarycznie zachowana ewangelia ma
wymowę znacznie bardziej antyżydowską niż jakakolwiek z tych, które zamieszczono w
Nowym Testamencie.
Ewangelia Piotra opisuje dalej prośbę Józefa z Arymatei o wydanie ciała Jezusa,
szydzenie z Jezusa oraz jego ukrzyżowanie. Relacje te są zarazem podobne i niepodobne
do tego, co czytamy w Nowym Testamencie. Na przykład w wersie dziesiątym mówi się,
że Jezus został ukrzyżowany między dwoma złoczyńcami, jak w innych ewangeliach;
zaraz potem jednak znajdujemy niezwykłe stwierdzenie, iż „milczał, jakby nie doznawał
żadnego bólu”. Te ostatnie słowa mogłyby z powodzeniem zostać odczytane w duchu
doketyzmu — być może Jezus zachowywał się tak, jakby nie czuł żadnego bólu, ponieważ
naprawdę go nie odczuwał. Innym znaczącym fragmentem jest opis samej śmierci Jezusa.
Wydaje on „krzyk rozpaczy” słowami różniącymi się od tych, które znajdujemy w relacji
Marka: „Mocy moja, mocy moja, opuściłaś mnie” (w. 19; por. Mar. 15,34); następnie jest
powiedziane, że zostaje „wzięty [do nieba]”, mimo że jego ciało wciąż wisi na krzyżu. Czy
Jezus użala się tu, że boski Chrystus porzucił go tuż przed śmiercią, w co, jak
stwierdziliśmy, wierzyła część chrześcijańskich gnostyków?
Strona 29
11817
Po śmierci Jezusa następuje opis jego pogrzebu, a potem, w pierwszej osobie,
rozpaczy uczniów: „zaczęliśmy pościć i usiedliśmy pogrążeni w smutku i płacząc dniem i
nocą, aż do soboty” (w. 27). Podobnie jak w Ewangelii Mateusza, żydowscy przywódcy
proszą Piłata o żołnierzy do pilnowania grobu. Ewangelia Piotra jest jednak bogatsza w
szczegóły. Wyznaczony do tego zadania centurion ma na imię Petroniusz. Każe on
żołnierzom zatoczyć przed grób wielki kamień i zamknąć nim wejście, po czym pieczętuje
go siedmioma pieczęciami. Następnie żołnierze rozbijają namiot i rozpoczynają wartę.
Tu zaczyna się chyba najbardziej niesamowity fragment całej opowieści, relacja o
zmartwychwstaniu i wyjściu Jezusa z grobu, jakiej nie ma w żadnej innej z wczesnych
ewangelii. Z Jerozolimy i jej okolic nadciągnęły tłumy ludzi, żeby zobaczyć grób. W nocy
usłyszeli oni wielki hałas i ujrzeli, jak rozwiera się niebo i w wielkim blasku zstępuje z niego
dwóch mężów. Kamień zamykający grób odsunął się sam z siebie i obaj mężowie weszli
do środka. śołnierze stojący na warcie obudzili centuriona, który wyszedł z namiotu, a jego
oczom ukazał się niewiarygodny widok. Z grobu wyszło trzech mężów. Głowy dwóch z
nich sięgały aż do nieba. Ci dwaj podtrzymywali trzeciego, którego głowa przewyższała
niebiosa. Za nimi szedł krzyż. Następnie z nieba odezwał się głos: „Czy zwiastowałeś tym,
którzy śpią?” A krzyż odpowiedział: „Tak” (w. 41-42).
Olbrzymi Jezus i chodzący, przemawiający krzyż — coś takiego trudno uznać za
powściągliwą relację skoncentrowaną na ludzkich cechach Jezusa.
śołnierze biegną do Piłata i opowiadają mu o wszystkim, co zaszło. śydowscy
przywódcy błagają go, żeby tego nie rozgłaszał, gdyż boją się, że zostaną ukamienowani,
gdy lud uświadomi sobie, co zrobili, skazując Jezusa na śmierć. Piłat nakazuje żołnierzom
milczenie, wcześniej jednak przypomina śydom, że to oni, nie on, ponoszą winę
za ukrzyżowanie Jezusa. O świcie następnego dnia, nie wiedząc nic o nocnych
wydarzeniach, Maria Magdalena przychodzi z kilkoma towarzyszkami do grobu, żeby
zapewnić zwłokom Jezusa godniejszy pochówek, ale grób jest pusty, jeśli nie liczyć
niebiańskiego gościa, który wyjaśnia jej, że Pan zmartwychwstał i odszedł. (To jedyne
miejsce w całej tej relacji, w którym wspomina się o Marii Magdalenie. Nigdzie tu nie ma
mowy o tym, żeby była jakoś szczególnie związana z Jezusem.) Następnie tekst kończy
się w połowie opowieści dotyczącej zapewne ukazania się Jezusa niektórym z apostołów,
być może przedstawionego podobnie jak u Jana (21,1-14): „A ja, Szymon Piotr, i Andrzej,
mój brat, wziąwszy sieci zstępowaliśmy ku morzu. Był z nami Lewi, syn Alfeusza, którego
Pan [...]” (w. 60). Tu rękopis się urywa.
Księga ta została nazwana Ewangelią Piotra z powodu owego końcowego wersu:
pisze go w pierwszej osobie ktoś, kto podaje się za Piotra. Ale oczywiście jej autorem nie
mógł być Szymon Piotr, gdyż najprawdopodobniej powstała ona w początkach drugiego
wieku (stąd wspomniana już wcześniej nasilona postawa antyżydowska), długo po jego
śmierci. Tak czy owak, jest to jedna z najwcześniejszych znanych nam niekanonicznych
relacji o ostatnich dniach Jezusa. Nieszczęśliwie dla tezy Leigh Teabinga, bynajmniej nie
podkreśla ona człowieczeństwa Jezusa, nie mówi też nic o tym, że Jezus i Maria
Magdalena byli sobie bliscy, a co dopiero, że byli małżeństwem. Maria Magdalena (wraz z
towarzyszkami) jest po prostu pierwszą osobą, która przychodzi do grobu Jezusa — tak
samo, jak w ewangeliach włączonych do Nowego Testamentu.
Oczywiście Teabing nie wymienia wprost Ewangelii Dzieciństwa Tomasza czy
Ewangelii Piotra, które były znane jeszcze przed odkryciem biblioteki z Nag Hammadi.
Wspomina natomiast o ewangeliach „gnostyckich”, wydobytych na światło dzienne dzięki
temu znalezisku. Czy te niedawno poznane ewangelie potwierdzają jego tezę na temat
Jezusa — zwykłego śmiertelnika żyjącego w małżeństwie z Marią Magdaleną?
Koptyjska Apokalipsa Piotra
Jedna z najbardziej interesujących relacji o śmierci Jezusa, jakie odkryto w bibliotece
z Nag Hammadi, pojawia się w tekście, który nosi nazwę nie ewangelii, ale apokalipsy
(tzn. objawienia). Jej autor podaje się za Piotra, choć i w tym wypadku to fikcja. Jedną z
najciekawszych cech tego dokumentu jest to, że stanowi on swego rodzaju polemikę z
chrześcijańskimi przeciwnikami gnostycyzmu czyli tymi, którzy ostatecznie zdecydowali,
Strona 30
11817
które księgi wejdą do Nowego Testamentu. Jak się jednak okazuje, zamiast występować
przeciwko ich poglądom o boskości Jezusa, autor Apokalipsy Piotra krytykuje ich za to, że
utrzymują, iż Jezus był człowiekiem. Tak więc tekst ten zdecydowanie przeczy
twierdzeniom Leigh Teabinga, jakoby ewangelie gnostyckie ukazywały Jezusa w bardziej
ludzkim niż boskim świetle.
Księga ta rozpoczyna się od tego, że „zbawca” informuje Piotra, iż jest wielu
fałszywych nauczycieli, którzy są „ślepi i głusi”, przeklinają prawdę oraz uczą kłamstw .
Piotrowi natomiast zostanie udzielona tajemna wiedza, to znaczy gnoza (ApPt 73).
Następnie Jezus wyjaśnia Piotrowi, że jego przeciwnicy nie mają „zmysłu pojmowania”
(tzn. nie mogą posiąść gnozy). Dlaczego? Ponieważ przyłączają się „do imienia
Zmarłego”. Innymi słowy, sądzą, że dla zbawienia istotna jest człowiecza śmierć Jezusa.
Zdaniem autora tej księgi ci, którzy wyznają ten pogląd, „będą przeklinać prawdę i będą
wygłaszać złą naukę” (ApPt 74) [*Cytaty z Apokalipsy Piotra w przekładzie W Myszora, za:
Apokryfy Nowego Testamentu, tom 3, Listy i apokalipsy chrześcijańskie, Wydawnictwo
WAM, Kraków 2001.]. Co więcej, ci, którzy wierzą w Zmarłego, dążą do śmierci, nie do
życia wiecznego. Ich dusze są martwe i przeznaczone śmierci.
Nie każda bowiem dusza pochodzi z prawdy czy z niezniszczalności. Każda
bowiem dusza tych eonów w naszych oczach przeznaczona jest na śmierć. Jest
bowiem zawsze niewolnicą stworzoną w swych namiętnościach, a zniszczenie
wieczne jest jej przeznaczeniem. Taki jest (stan), w którym powstali i z którego
pochodzą, ponieważ kochają tych powstałych z materii, która z nimi powstała. Ale
w tym nie są im podobne nieśmiertelne dusze. Piotrze, jak długo ta godzina nie
nadeszła, są oni (wprawdzie) podobni do tej (duszy), która jest śmiertelna, mimo to
nie objawi się (jej) natura, nawet jeśli tylko ona jest nieśmiertelna. (ApPt 75)
Gnostycy natomiast mogą na tym świecie wydawać się podobni do innych ludzi,
różnią się od nich jednak, gdyż nie są przywiązani do tego, co stworzone z materii, ani nie
żyją po to, by zaspokajać swoje namiętności. Ich dusze są nieśmiertelne, nawet jeśli to nie
jest powszechnie wiadome: „Jedni, ci, którzy nie znają tajemnic, będą mówić do tych,
którzy ich także nie znają. Nawet będą dumni z tego, że u nich samych jest tajemnica
prawdy” (ApPt 76). Kim zaś są ci, którzy nie osiągnęli zrozumienia, którzy nie uczą
prawdy? „Wystąpią też inni z tych, którzy są poza naszą liczbą. Nadają sobie imię
«biskup» albo «diakon», jakby otrzymali moc od Boga [...]. To kanały bez wody” (ApPt 79).
Nie jest to bynajmniej pochlebne dla niektórych przywódców chrześcijańskich, że nie
nazywa się tu ich krynicami wiedzy i mądrości, lecz suchymi kanałami.
Czym jednak jest owa wiedza dostępna dla nieśmiertelnych dusz nie przykutych do
materialnego świata, którą przeinaczają pełni ignorancji przywódcy Kościoła? Jest to
wiedza o prawdziwej naturze Chrystusa oraz ukrzyżowania, mylnie uważanego za jego
ludzką śmierć za grzechy. Tymczasem prawdziwy Chrystus nie podlega bólowi, cierpieniu
i śmierci. Jest ponad tym wszystkim. Gdyż nie ukrzyżowano boskiego Chrystusa, lecz jego
fizyczną powłokę.
Tu następuje zdumiewający opis, w którym Piotr twierdzi, że widział ukrzyżowanie i
był zdziwiony tym, co zobaczył:
Gdy to powiedział, zobaczyłem go, wyglądał [!] jakby został pochwycony przez
nich, i rzekłem: „Cóż to ja widzę, o Panie, czy to ciebie samego ujęto? [...] kim jest
ten nad drzewem (krzyża) i jest pogodny, a kim jest ten drugi, któremu przybijają
jego nogi i jego ręce?”
Wówczas Jezus udziela szokującej odpowiedzi, w której ujawnia, czym naprawdę
było jego ukrzyżowanie:
Powiedział mi zbawca: „Ten, którego widzisz nad drzewem (krzyża), który jest
Strona 31
11817
pogodny i śmieje się, to właśnie żyjący Jezus. Ten zaś, któremu przybijają
gwoźdźmi ręce i nogi, to owa Cielesność należąca do niego, to znaczy to, co
podmieniano. Czynią z niego przedmiot zawstydzenia, z tego, który powstał według
jego obrazu. Popatrz na niego i na mnie”. (ApPt 81)
Uśmiercony zostaje nie Chrystus we własnej osobie, lecz jego fizyczna, ludzka
postać. śyjący Jezus wznosi się ponad śmierć — najzupełniej dosłownie unosi się ponad
krzyż, gdyż oto widzimy go nad nim, skąd śmieje się z tych, którym się zdaje, że mogą go
skrzywdzić, z tych, którzy sądzą, że jego boski duch może cierpieć i umrzeć. Duch Jezusa
nie podlega bólowi i śmierci, podobnie jak dusze tych, którzy pojmują jego prawdziwą
istotę, którzy wiedzą, kim w rzeczywistości są oni sami — duchami wcielonymi w fizyczną
postać, które nie mogą ani cierpieć, ani umrzeć. Wizja trwa dalej:
Ja jednak widziałem jednego, jak chciał się zbliżyć do nas, a był podobny do
tego, który się śmiał nad drzewem (krzyża), był napełniony Duchem Świętym i był
to zbawca. [...] On jednak rzekł do mnie: „Bądź silny! Tobie bowiem zostały
przekazane tajemnice, abyś je poznał dzięki objawieniu, że ten, który został
przybity gwoźdźmi, to Pierworodny, mieszkanie demonów i naczynie kamienne, w
którym one czatują, należąc do Elohim [tzn. do Boga tego świata], należąc do
krzyża, który jest ustanowiony pod prawem. Ten zaś, który stoi obok, blisko niego,
to zbawca żyjący. Jego pierwszego pochwycono, a następnie wypuszczono. Stoi tu
radosny. I widzi, że ci, którzy go pochwycili przemocą, (sami) są podzieleni między
sobą. Dlatego wyśmiewa ich brak rozeznania [...] on jest tym, który przyjął
cierpienia dla ciała podmienianego. Ten zaś, którego uwolniono, jest moim ciałem
niecielesnym”. (ApPt 82,83)
Ciało jest tylko powłoką należącą do stwórcy tego świata (czyli Elohim — hebrajskie
określenie Boga w Starym Testamencie). Prawdziwa istota tkwi wewnątrz i nie dosięga jej
fizyczny ból. Dotyczy to zarówno Jezusa, jak i tych spośród jego wyznawców, którzy
posiedli prawdziwą wiedzę. Ci, którym brak owej gnozy, sądzą, że mogą zabić Jezusa.
śyjący Jezus jednak wznosi się ponad to wszystko, śmiejąc się z nich szyderczo. A z kogo
się śmieje? Z tych, którzy wierzą, że kluczem do zbawienia jest śmierć Jezusa człowieka.
Cóż za absurdalny, bezsensowny, śmieszny pogląd. Do zbawienia nie prowadzi śmierć
ciała, lecz to, że opuszcza się ciało. Martwy Jezus nie zbawia; zbawcą jest Jezus żyjący.
Tak zwanym wiernym, którzy tego nie pojmują, śmierć Jezusa nie przynosi zbawienia, lecz
wstyd.
Obraz Jezusa przedstawiony w tej księdze nie jest więc b a r d z i e j ludzki niż ten,
który ukazują ewangelie z Nowego Testamentu; prawdziwa natura Jezusa wykracza
zupełnie poza jego człowieczeństwo. A co z innymi tekstami z biblioteki z Nag Hammadi,
włącznie z tymi, które istotnie noszą nazwę ewangelii? Czy one potwierdzają tezę Leigh
Teabinga?
Koptyjska Ewangelia Tomasza
Bez wątpienia najsławniejszą ewangelią odkrytą w bibliotece z Nag Hammadi jest
koptyjska Ewangelia Tomasza (nie należy jej mylić z Ewangelią Dzieciństwa Tomasza, o
której była mowa wcześniej). Zważywszy jej znaczenie, przeanalizuję tu ją obszerniej, niż
zrobiłem to z innymi ewangeliami, którymi się zajmowaliśmy.
Odkąd została odkryta, Ewangelia Tomasza wzbudzała poważne kontrowersje.
Największe z nich wywołała kwestia, czy istotnie należy uważać ją za ewangelię
„gnostycką”. Ja uważam, że chociaż nie zawiera ona jasnego i spójnego wykładu zasad
gnostycyzmu, to gnostycyzm, w formie zbliżonej do tej, jaką przedstawiłem w rozdziale
drugim, leży u samych jej podstaw. Jezus jest w tej ewangelii boskim objawicielem
tajemnej wiedzy, która może przynieść wyzwolenie od złego, materialnego świata. Jest tu
przedstawiony nie jako zwykły, śmiertelny nauczyciel, ale jako boski posłaniec. Wizerunek
ten wywodzi się wprost z gnostyckich poglądów na świat i nasze w nim miejsce.
Strona 32
11817
Zanim omówię treść Ewangelii Tomasza, powinienem powiedzieć parę słów o samej
księdze . W przeciwieństwie do Ewangelii Piotra, Ewangelia Tomasza zachowała się do
naszych czasów w całości: mamy jej początek, koniec i wszystko co pomiędzy. Zawiera
ona sto czternaście wypowiedzi Jezusa (tzw. logii) i niewiele ponad to. Nie ma tu ani słowa
o jego cudach, wędrówkach, procesie, śmierci, zmartwychwstaniu, nie ma w ogóle żadnej
narracji. Większość wypowiedzi rozpoczyna się po prostu od słów: „Rzekł Jezus...”, po
czym następuje kolejny wers, zaczynający się tak samo. Niekiedy jest to wymiana zdań
pomiędzy Jezusem a jego uczniami, w której oni zadają mu pytanie, a on odpowiada, albo
on zwraca się do nich, a oni mu odpowiadają. Wypowiedzi nie są uporządkowane według
jakichś oczywistych reguł; kilka z nich wiąże wspólny temat albo użycie tych samych
zwrotów, ale na ogół kolejność, jak się wydaje, jest zupełnie przypadkowa.
Przeszło połowa (według pewnych obliczeń 79 na 114) wypowiedzi zawartych w
Ewangelii Tomasza jest podobna do tych, które znaleźć można w Nowym Testamencie.
Czasami podobieństwa te są dość bliskie. Oto, na przykład, dobrze znana przypowieść o
ziarnie gorczycy:
Rzekli uczniowie do Jezusa: „Powiedz nam, do czego podobne jest królestwo
niebieskie?” Rzekł im: „Podobne jest do ziarna gorczycy, najmniejszego ze
wszystkich nasion. Jeśli padnie na ziemię, którą się uprawia, wydaje w górę
ogromną gałąź, aby stać się osłoną dla ptaków niebieskich”. (log. 20; por. Mar.
4,30-31) [*Cytaty z Ewangelii Tomasza w przekładzie A. Dembskiej i W Myszora,
za: Apokryfy Nowego Testamentu, tom 1, Ewangelie apokryficzne, cz. 2,
Wydawnictwo WAM, Kraków 2003.]
I, nieco bardziej lakoniczna niż w Nowym Testamencie, uwaga o ślepym
prowadzącym ślepego:
Rzekł Jezus: „Jeśli ślepiec prowadzi ślepego, zazwyczaj obaj wpadają do
dołu”. (log. 34; por. Mat. 15,14)
Ale znaczna liczba wypowiedzi zupełnie (z wyjątkiem paru ustalonych zwrotów) nie
przypomina tego, co słyszymy z ust Jezusa w ewangeliach kanonicznych. Oto dwa dość
uderzające przykłady:
Rzekł Jezus: „Oto niebo przeminie i tamto, które jest nad nim, przeminie i
zmarli nie ożyją, a żywi nie będą umierać. W dniach, w których zjedliście coś
śmiertelnego, uczynicie to żywym. Jeśli będziecie istnieć w światłości, co
uczynicie? W dniu, w którym jesteście jednym, staliście się dwoma. Jeśli zaś
staliście się dwoma, co uczynicie?” (log. 11)
Spytali uczniowie jego: „Którego dnia objawisz się nam i którego dnia ujrzymy
ciebie?” Odrzekł Jezus: „Jeśli będziecie mieli zwyczaj ukazywać nie wstydząc się te części
ciała, które godzi się zakrywać, i będziecie brać szaty wasze i rzucać pod wasze stopy jak
małe dzieci i będziecie je deptać, wówczas ujrzycie Syna żywego i nie będziecie się bać”.
(log. 37)
Jak mamy rozumieć te dziwaczne wypowiedzi? Co one znaczą?
Rozszyfrowywanie tej ewangelii możemy zacząć od analizy jej zaskakującego
początku, „który ujawnia zamiary autora oraz jego poglądy na znaczenie tego zbioru
maksym, a co za tym idzie, na to, jaką drogą człowiek może osiągnąć życie wieczne:
To są tajemne słowa, które wypowiedział Jezus żywy, a zapisał je Didymus
Juda Tomasz. I rzekł: „Kto odnajdzie znaczenie tych słów, nie zakosztuje śmierci”.
(log. 1)
Strona 33
11817
Tak więc nauki zawarte w tej księdze są tajemne; nie są oczywiste, zrozumiałe same
przez się czy zgodne ze zdrowym rozsądkiem. Są ukryte, tajemnicze, zbijające z tropu.
Jezus je wypowiedział, a Didymus Juda Tomasz zapisał. Sposobem na osiągnięcie życia
wiecznego jest zaś odkrycie, co naprawdę znaczą.
Ewangelia ta nie jest poświęcona zbawieniu poprzez człowieczą śmierć Jezusa i jego
zmartwychwstanie. Wydarzenia te nie są tu w ogóle wspomniane. Zbawienia nie przynosi
wiara w mękę Chrystusa, ale odkrycie sensu jego wypowiedzi.
Jeśli właściwe zrozumienie tych słów jest warunkiem koniecznym, by osiągnąć życie
wieczne, to jak powinniśmy je interpretować? Wspomniałem już, że moim zdaniem (które
najwyraźniej jest także zdaniem Leigh Teabinga) u podłoża Ewangelii Tomasza leży
światopogląd gnostycki. Nie oznacza to, że Tomasz próbował lansować ów światopogląd,
wykładać jego podstawy albo wyjaśniać jego zawiłości. Ale wypowiedzi pomieszczone w
tej ewangelii, tak jak ja je rozumiem, mają najwięcej sensu, gdy analizuje się je z
perspektywy gnostyckiego środowiska, w którym powstawały.
Na przykład w logii 1 Jezus stwierdza, że ten, kto odnajdzie znaczenie jego
tajemnych słów, nie zazna śmierci. Nauki te są więc niedostępne dla ogółu, lecz dla
wtajemniczonych, ich zrozumienie zaś (wiedza o tym, co znaczą) jest ucieczką od śmierci
tego świata. W logii 2 mowa o poszukiwaniu i znajdywaniu. Człowiek powinien szukać
wiedzy, lecz kiedy stwierdza, że wszystkie jego wyobrażenia na temat tego świata są
fałszywe, opada go lęk. Potem jednak pojmuje, jaki naprawdę jest ten świat, i ogarnia go
zdumienie, a wówczas powraca ostatecznie do boskiej sfery, skąd pochodzi, i wraz z
innymi boskimi istotami panuje nad wszystkim, co jest.
Albo jak ujęto to w innej wypowiedzi: „Kto poznał świat, znalazł trupa, a kto znalazł
trupa, świat nie jest go wart” (log. 56). Nasz materialny świat jest w istocie martwy — nie
ma w nim życia. Zycie wiąże się z duchem. Gdy tylko zrozumiemy, czym naprawdę jest
świat — śmiercią zaczynamy nad nim górować, wznosimy się ponad niego. Dlatego
właśnie człowiek, który to pojął, „nie zakosztuje śmierci” (log. 1).
Dochodzenie do owego zrozumienia, a potem ucieczka od nędzy materialnego
świata jest jak zdejmowanie ubrania, którym jest materia (ciało), i uwalnianie się od jego
ograniczeń. Stąd owo wyobrażenie zbawienia: „Jeśli będziecie mieli zwyczaj ukazywać nie
wstydząc się te części ciała, które godzi się zakrywać, i będziecie brać szaty wasze i
rzucać pod wasze stopy jak małe dzieci i będziecie je deptać, wówczas ujrzycie Syna
żywego i nie będziecie się bać” (log. 37). Zbawienie oznacza ucieczkę od ciała.
Według tej ewangelii, ludzkie dusze nie wywodzą się z tego, materialnego świata, ale
z wyższych:
Rzekł Jezus: „Jeśli pytają was, skąd jesteście, odpowiedzcie im: «Przybyliśmy
ze światłości, z miejsca, które jest światłością samą z siebie [...]». Jeśli będą wam
mówili, kim jesteście, odpowiedzcie: «Jesteśmy jego synami i wybrańcami Ojca
żywego»„. (log. 50)
Tak więc przybyliśmy z wyższego świata, ze świata światłości, gdzie nie ma żadnych
antagonizmów, żadnych podziałów, żadnej ciemności. Pochodzimy od jedynego Boga i
jesteśmy jego wybrańcami, a on jest naszym ostatecznym celem:
Rzekł Jezus: „Błogosławieni samotni i wybrani — wy znajdziecie królestwo,
ponieważ pochodząc z niego, ponownie tam wejdziecie”. (log. 49)
Zdumiewające, że ten materialny świat powstał jako więzienie boskich duchów, lecz
choć to niezwykłe, jest zupełną niemożliwością, żeby było odwrotnie, żeby to ludzkie
dusze powstały na skutek stworzenia materii: „Jeśli ciało powstało z powodu ducha, to
cud; jeśli duch dla ciała, to jest cud cudów. Ale dziwię się temu: jak tak wielkie bogactwo
[tzn. duch] zamieszkało w tej nędzy [tzn. w materialnym świecie/ciele]” (log. 29).
Dusze uwięzione w świecie materii są jak ludzie zamroczeni alkoholem albo jak
Strona 34
11817
ślepcy. Jezus, według tej ewangelii, zstąpił z nieba, żeby przynieść niezbędną do
zbawienia otrzeźwiającą wiedzę lub świetliste olśnienie, których owe schwytane w pułapkę
dusze rozpaczliwie potrzebowały:
Rzekł Jezus: „Stanąłem w środku świata i objawiłem się im w ciele. Znalazłem
ich wszystkich pijanych. Nie znalazłem nikogo wśród nich spragnionego, a dusza
moja bolała nad synami ludzkimi, gdyż są ślepi w swych sercach i nie przejrzą [...].
Teraz jednak są pijani. Gdy odrzucą swoje wino, wtedy będą pokutować”. (log. 28)
Dlaczego więc mówi się, że „zmarli nie ożyją, a żywi nie będą umierać” (log. 11)?
Dlatego, że zmarli są jedynie materią, a to, co nie jest materią, tylko duchem, nie może
umrzeć. Dlaczego mówi się, że „w dniu, w którym jesteście jednym, staliście się dwoma”
(log. 11)? Ponieważ niegdyś byliśmy jednorodnym duchem, ale usidleni w ciele staliśmy
się już nie jednym, lecz dwojgiem — ciałem i duszą. Duch musi się wyzwolić, a wtedy
znów stanie się jednością.
Zbawienie w tym ujęciu nie będzie więc zbawieniem przyniesionym światu; będzie
zbawieniem od świata. Świat jako taki, materialna egzystencja, nie jest (wbrew temu, w co
wierzą ortodoksyjni chrześcijanie) czymś, co zostało stworzone jako dobre. Jest efektem
kosmicznej katastrofy, a zbawienie oznacza ucieczkę od niego. Dlatego też Królestwo
Boże nie jest fizycznym bytem, który zstąpi na ten świat, lecz czymś duchowym,
wewnętrznym:
Gdy wasi przywódcy powiedzą wam: „Oto królestwo jest w niebie”, wtedy ptaki
niebieskie będą pierwsze przed wami. Jeśli powiedzą wam, że ono jest w morzu,
wtedy ryby będą pierwsze przed wami. Ale królestwo jest tym, co jest w was, i tym,
co jest poza wami. Skoro poznacie samych siebie [...] będziecie wiedzieć, że
jesteście synami Ojca żywego. (log. 3)
Ponieważ ten świat jest więzieniem, z którego trzeba się wyzwolić, nie należy
przywiązywać wagi do dóbr materialnych: „Nie troszczcie się od rana do wieczora i od
wieczora do rana, co włożycie na siebie” (log. 36). Aby osiągnąć wyzwolenie, wszystko, co
świat materii ma do zaoferowania, wszelkie bogactwa, jakie może dać, należy odrzucić:
„Ten, kto znalazł świat stając się bogatym, niech sprzeciwi się światu” (log. 110). Tak więc
człowiek nie powinien w żaden sposób wiązać się ze światem, co najlapidarniej ujęto w tej
oto nauce: „Bądźcie tymi, którzy przechodzą mimo” (log. 42). Tematem tych wypowiedzi
nie jest ludzkie życie tu i teraz — albo, skoro już o tym mowa, ludzkie oblicze Jezusa —
lecz potrzeba ucieczki od człowieczych spraw tego świata.
Kluczem do zbawienia, który przyniósł Jezus, jest zdobycie odpowiedniej wiedzy —
gnozy — o tym, kim naprawdę jesteśmy:
Skoro poznacie samych siebie, wtedy będziecie poznani i będziecie wiedzieć,
że jesteście synami Ojca żywego. Jeśli zaś nie poznacie siebie, wtedy istniejecie w
nędzy [tzn. w materialnym świecie/ciele] i sami jesteście nędzą. (log. 3)
To właśnie Jezus może dać ową wiedzę — wiedzę o tym, że ludzki duch jest boski,
tak boski jak sam Jezus i w gruncie rzeczy stanowiący z nim jedność: „Kto napił się z
mych ust, stanie się takim jak ja. Ja sam stanę się nim i tajemnice zostaną mu objawione”
(log. 108). Jezus przynosi wiedzę niezbędną dla ponownego połączenia się boskich bytów
ze sferą, z której pochodzą. To dlatego nie jest nazywany „tym, który dzieli” (log. 72), ale
tym, który jednoczy.
Ten nacisk na stawanie się jednością, na ponowne złączenie ze sferą boską, w której
nie ma żadnych konfliktów, żadnych podziałów, jest powodem, że w Ewangelii Tomasza
zwraca się tyle uwagi na wyizolowanie, odrębność i potrzebę zespolenia: „Wielu
pierwszych będzie ostatnimi i staną się jednością” (log. 4); „Błogosławieni samotni i
Strona 35
11817
wybrani — wy znajdziecie królestwo” (log. 49). Albo, jak odpowiada Jezus, kiedy
uczniowie pytają go: „Jeśli staniemy się małymi, wejdziemy do królestwa?”:
Wejdziecie, jeśli macie zwyczaj czynić dwa jednością i stronę wewnętrzną
czynić tak jak zewnętrzną, a stronę zewnętrzną tak jak wewnętrzną, a stronę górną
jak stronę dolną, i jeśli macie zwyczaj czynić to co męskie i żeńskie jednością, aby
to co jest męskie, nie było męskim, a to co żeńskie nie było żeńskim; jeśli będziecie
mieli zwyczaj czynić oczy jednym okiem, a jedną rękę dacie w miejsce ręki i nogę w
miejsce nogi, i obraz w miejsce obrazu — wtedy wejdziecie do królestwa. (log. 22)
Przywracanie wszystkim rzeczom ich pierwotnej jedności w której nie ma części, lecz
jedynie całość, gdzie nie ma podziałów na górę i dół, wnętrze i zewnętrze, męskość i
kobiecość — tam właśnie jest zbawienie dla tych, którzy byli odłączeni, oddzieleni od sfery
boskości.
Być może ten właśnie pogląd może nadać sens temu, co wydaje się najbardziej
osobliwym, a z pewnością najbardziej kontrowersyjnym fragmentem Ewangelii Tomasza:
logii 114, w której znaczącą rolę odgrywa Maria Magdalena, choć bynajmniej nie jako żona
i kochanka Jezusa:
Rzekł im Szymon Piotr: „Niech Mariham odejdzie od nas. Kobiety nie są
godne życia”. Rzekł Jezus: „Oto poprowadzę ją, aby uczynić ją mężczyzną, aby
stała się sama duchem żywym, podobnym do was, mężczyzn. Każda kobieta, która
uczyni siebie mężczyzną, wejdzie do królestwa niebios”.
Stwierdzenie to wywołało sporą konsternację, szczególnie wśród feministycznie
nastawionych historyków zajmujących się początkami chrześcijaństwa, którzy uważają —
nie bez powodu — że gnostycy byli bardziej otwarci wobec kobiet i ich przywódczych
aspiracji w Kościele niż ortodoksyjni chrześcijanie (zob. rozdział ósmy). Jak jednak
traktować to zdanie — że kobiety (z Marią Magdaleną włącznie) muszą się stać
mężczyznami, by wejść do królestwa niebios?
Praktycznie nie sposób zrozumieć tego fragmentu, nie uświadomiwszy sobie, że w
starożytności, gdy powstał ten tekst, ludzie pojmowali relacje między płciami inaczej niż
my. Dziś jesteśmy skłonni uważać mężczyzn i kobiety za dwa równorzędne rodzaje tego
samego. Za łudzi płci męskiej albo żeńskiej. W starożytności różnic między płciami nie
interpretowano w ten sposób. Dla starożytnych mężczyźni i kobiety nie byli dwiema
równorzędnymi odmianami człowieka — stali na dwóch różnych poziomach
człowieczeństwa .
Jak wiemy z pism lekarzy, filozofów, poetów i innych autorów, w świecie greckim i
rzymskim kobiety uważano za niedoskonałych mężczyzn. Były mężczyznami, którzy nie
rozwinęli się w pełni. Urodziły się bez członka. Po urodzeniu nie rozwijały się jak należy —
nie potężniały im mięśnie, nie pojawiał się zarost, nie grubiał im głos. Były najzupełniej
dosłownie słabą płcią. A w świecie przepojonym ideologią władzy i dominacji czyniło je to
podporządkowanymi i, z konieczności, podrzędnymi wobec mężczyzn.
Uważano wówczas, że cały świat układa się w drabinę prowadzącą do doskonałości.
Przedmioty są na niższym szczeblu niż istoty żywe; rośliny — niż zwierzęta; zwierzęta —
niż ludzie; kobiety — niż mężczyźni; mężczyźni — niż bogowie. Osiągnięcie zbawienia,
zjednoczenia z Bogiem, wymagało od mężczyzny doskonalenia się. Aby jednak kobieta
mogła się doskonalić, musiała najpierw przejść na wyższy szczebel owej drabiny — stać
się mężczyzną . Tak więc zbawienie w Ewangelii Tomasza, które zakłada zjednoczenie
wszystkich rzeczy tak, że nie będzie już podziałów na górę i dół, wnętrze i zewnętrze,
męskość i kobiecość, oznacza, że wszystkie boskie duchy wrócą tam, skąd pochodzą. Ale
kobiety, żeby osiągnąć to zbawienie, muszą się stać mężczyznami. Wiedza, którą objawia
Jezus, pozwala na tę przemianę, tak że każda kobieta, która zrozumiawszy jego nauki,
uczyni się mężczyzną, wejdzie do królestwa niebieskiego.
Strona 36
11817
Choć (jak się przekonamy) w niektórych gnostyckich tekstach oddaje się cześć
świętemu pierwiastkowi żeńskiemu, autor tego akurat wydaje się twierdzić, że kobiecość
musi wykroczyć poza siebie, stać się męskością. Wątpliwe, czy Leigh Teabing chciałby
wspomnieć o tym przesłaniu!
Powinienem podkreślić, że Jezus przedstawiony jest w tym tekście nie jako
śmiertelny nauczyciel, ale jako boski objawiciel niezbędnej do zbawienia wiedzy, którą
niesie zarówno mężczyznom, jak i kobietom. „Jeśli ujrzycie takiego, którego nie zrodziła
kobieta [tzn. Jezusa, który jedynie z pozoru był człowiekiem], padnijcie na wasze twarze,
uczcijcie go — ten jest waszym ojcem” (log. 15). Albo, jak mówi w dalszym fragmencie tej
ewangelii, „Ja jestem światłością, która jest ponad wszystkim. Ja jestem Pełnią. Pełnia
wyszła ze mnie, Pełnia doszła do mnie. Rozłupcie drzewo, ja tam jestem. Podnieście
kamień, a znajdziecie mnie tam” (log. 77). Jezus jest Pełnią w Pełni, przenikającą świat, a
jednak przychodzi na świat jako jego światłość, która może wyprowadzić ludzką duszę z
ciemności, żeby mogła powrócić do swego niebiańskiego domu, osiągnąwszy niezbędną
do zbawienia samowiedzę.
Podsumowanie
W tym rozdziale omówiliśmy zaledwie cztery z najwcześniejszych znanych nam
ewangelii, które nie weszły w skład Nowego Testamentu. Dwiema innymi o wielkim
znaczeniu — Ewangeliami Filipa i Marii Magdaleny — zajmiemy
się w jednym z następnych rozdziałów, omawiając rolę Marii Magdaleny w życiu
Jezusa i w początkach chrześcijaństwa. A oczywiście były też inne ewangelie, o których
nie wspomniałem i którymi nie będziemy się zajmować chociaż Leigh Teabing myli się,
twierdząc, że wiemy o osiemdziesięciu, opartych na „tysiącach” relacji spisanych za życia
Jezusa. Większość z nich powstała jednak później niż te, które tu przedstawiłem, a ich
treść jest zwykle jeszcze bardziej legendarna. Teabing ma rację, że było wiele ewangelii,
które nie zostały włączone do Nowego Testamentu, i że ze wszystkich, które w takim czy
innym okresie były uznawane za święte przez taką czy inną grupę chrześcijan, ostatecznie
do kanonu trafiły jedynie cztery. Ma też rację, że pozostałe ewangelie zostały zakazane
przez Ojców Kościoła. Myli się jednak, gdy mówi, że gdyby owe odrzucone księgi uznano
za kanoniczne, zobaczylibyśmy Jezusa przedstawionego w bardziej ludzkim świetle. W
rzeczywistości jest odwrotnie. Ewangelie niekanoniczne z reguły podkreślają właśnie
boskie, nie ludzkie cechy Jezusa.
Jak zatem doszło do tego, że cztery ewangelie: Mateusza, Marka, Łukasza i Jana,
zostały włączone do Nowego Testamentu, a pozostałe pominięto? Czy rzeczywiście, jak
twierdzi Teabing, stało się to za sprawą Konstantyna Wielkiego? Zajmiemy się tym w
następnym rozdziale.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Konstantyn Wielki a formowanie się kanonu Nowego
Testamentu
Stwierdziliśmy już, że Leigh Teabing miał rację, mówiąc, że cztery ewangelie
nowotestamentowe nie były oryginalnym i zapisami życia Jezusa ani jedynymi
ewangeliami dostępnymi wczesnym chrześcijanom. Istniały i były szeroko znane także
inne, które jednak nie zostały włączone do Nowego Testamentu — mimo że Teabing jest
w błędzie, gdy oświadcza z wielką pewnością siebie, że było „ponad osiemdziesiąt
ewangelii”, które mogły się znaleźć w kanonie. Jak jednak dokonano wyboru ksiąg, które
ostatecznie złożyły się na Nowy Testament? Dlaczego do kanonu włączono jedynie cztery
ewangelie, wszystkie inne zaś odrzucono? Jak to przebiegało? Kto o tym decydował? Na
jakiej podstawie? I kiedy?
Dla Teabinga odpowiedź jest oczywista: decyzje te podejmował panujący w
czwartym wieku cesarz Konstantyn Wielki. Mówi to, rozmawiając z Sophie Neveu w swoim
salonie:
Strona 37
11817
— Rozważano włączenie do Nowego Testamentu ponad osiemdziesięciu
ewangelii, lecz ostatecznie wybrano i włączono w jego skład stosunkowo niewiele...
między innymi ewangelie według świętego Mateusza, Marka, Łukasza i Jana.
— Kto wybierał ewangelie do Nowego Testamentu? — spytała Sophie.
— Otóż właśnie! — Teabing kipiał entuzjazmem. — To podstawowy paradoks
chrześcijaństwa! Biblia, w takim kształcie, w jakim znamy ją dzisiaj, powstała za
sprawą pogańskiego cesarza rzymskiego Konstantyna Wielkiego. (str. 296)
Jak wynika z dalszych słów Teabinga, Konstantyn musiał stworzyć tę „nową” Biblię,
by udowodnić swój pogląd, że Jezus nie był zwykłym człowiekiem, lecz Synem Bożym. To
doprowadziło następnie do ustalenia kanonu Nowego Testamentu oraz do zniszczenia
wszystkich innych świętych ksiąg, które do owego kanonu nie trafiły:
— Konstantyn wiedział, że aby na nowo napisać historię, będzie potrzebował
odważnego i silnego uderzenia. Z tego przekonania wywodzi się przełomowy krok
w historii chrześcijaństwa. [...] Konstantyn zamówił i sfinansował nową Biblię, która
pomija te ewangelie, które mówią o ludzkich cechach Chrystusa, i wysuwa na plan
pierwszy te, które przedstawiały go jako Boga. Wcześniejsze ewangelie zostały
zdyskredytowane, a potem zebrane i spalone. (str. 299)
Spiskowa teoria Teabinga na temat powstania kanonu Nowego Testamentu jest
intrygująca, ale dla historyka, który orientuje się, co doprowadziło do tego, że jedne księgi
zostały włączone do Nowego Testamentu, a inne zeń wykluczone, jest w niej więcej fikcji
niż faktów. Prawda jest taka, że cesarz Konstantyn nie miał z tym nic wspólnego: nie
decydował, które księgi wybrać, a które odrzucić nie nakazał też zniszczenia ewangelii,
które nie zostały włączone do kanonu (nie było żadnego palenia ksiąg z cesarskiego
rozkazu). Formowanie się kanonu Nowego Testamentu było natomiast długotrwałym,
powolnym procesem, który rozpoczął się setki lat przed Konstantynem i trwał jeszcze
długo po jego śmierci. Na ile wiemy z zachowanych źródeł, cesarz nie brał w nim żadnego
udziału.
W tym rozdziale prześledzimy ten proces od początku do końca, żeby się przekonać,
jak w rzeczywistości doszło do powstania Nowego Testamentu, który znamy, kiedy się to
odbyło oraz kto miał na to wpływ.
Co do jednego Leigh Teabing ma całkowitą rację: kanon ten nie spadł po prostu z
nieba zaraz po śmierci Jezusa. Jak sam to ujął:
Teabing uśmiechnął się. — Właściwie wszystko, co powinna pani wiedzieć o
Biblii, można podsumować słowami wielkiego znawcy kanonów, doktora Martyna
Percy’ego: „Biblia nie przyszła do nas faksem z niebios”.
— Nie rozumiem.
— Biblia jest wytworem człowieka, moja droga. Nie Boga. Biblia nie spadła
cudem boskim z nieba. (str. 295-296)
Kanon nie został więc objawiony chrześcijanom w pełnej i ostatecznej formie.
Powstał jako końcowy rezultat długiego procesu przesiewania rozmaitych ksiąg i ustalania,
które z nich należy zaliczyć do świętych pism, a które na tę nazwę nie zasługują. Proces
ten ciągnął się przez wiele lat — kilka wieków, jeśli chodzi o ścisłość. Nie była to (wbrew
temu, co twierdzi Teabing) decyzja jednego człowieka, ani nawet jednej grupy ludzi (na
przykład uczestników soboru); był to wynik długotrwałych i niekiedy żarliwych dyskusji,
debat i sporów. Nie ustały one jeszcze długo po śmierci Konstantyna, a rozpoczęły się
setki lat wcześniej.
Początki procesu
Choć dziś może się to nam wydawać dziwne, w starożytności niewiele religii miało
Strona 38
11817
święte księgi darzone czcią jako podręczniki wiary i praktyk. Jak się wydaje, nie korzystała
z tego rodzaju pism żadna z licznych religii wyznawanych w całym Cesarstwie Rzymskim.
Nie znaczy to, że nie miały one ustalonych wierzeń i rytuałów, lecz że nic nie wiemy o tym,
by owe wierzenia i rytuały zapisywano w świętych księgach uważanych za otrzymane od
bogów „instrukcje”.
Wyjątkiem od tej reguły był judaizm. śydzi mieli zbiór ksiąg (kanon), danych im, jak
wierzyli, przez Boga, które wyjaśniały, kim jest Bóg, opisywały, jak w ciągu dziejów
porozumiewał się ze swym ludem (śydami), pouczały ich, jak należy oddawać mu cześć
oraz określały zasady życia społecznego. W czasach Jezusa kanon żydowskich pism
świętych (który chrześcijanie nazwali Starym Testamentem) nie był jeszcze ustalony raz
na zawsze: rozmaite grupy śydów uznawały za autorytet rozmaite księgi. Powszechnie
jednak zgadzano się, że kanon musi się opierać na Torze (to hebrajskie słowo oznacza
„prawo” lub „pouczenie”), na którą składa się pierwsze pięć ksiąg obecnej Biblii
hebrajskiej: Księga Rodzaju, Księga Wyjścia, Księga Kapłańska, Księga Liczb i Księga
Powtórzonego Prawa. Ów Pięcioksiąg, zwany też z grecka Pentateuchem (dosłownie
„pięć zwojów”), był akceptowany przez wszystkich śydów jako objawiony przez Boga.
Można tu znaleźć opowieści o tym, jak Bóg stworzył świat, jak uznał lud Izraela za swój
naród wybrany oraz jak wpływał na życie żydowskich patriarchów i matek rodów:
Abrahama, Sary, Izaaka, Rebeki, Jakuba, Racheli, Mojżesza i innych. Co ważniejsze,
księgi te zawierają prawa, które Bóg przekazał Mojżeszowi na Górze Synaj, określające,
jak śydzi mają oddawać cześć Panu, składając mu ofiary w świątyni, unikając pewnych
pokarmów oraz obchodząc określone święta (w tym dzień szabatu), jak również prawa,
które regulowały ich stosunki społeczne .
Spoglądając wstecz, wydaje się niemal nieuniknione, że chrześcijanie w końcu
stworzyli własny kanon pism świętych, gdyż chrześcijaństwo wzięło początek od Jezusa,
żydowskiego nauczyciela, który uznawał żydowską Torę, stosował się do jej przepisów,
przestrzegał jej praw i objaśniał ją swoim zwolennikom. Pierwszymi chrześcijanami byli
oczywiście ci właśnie zwolennicy Jezusa, co oznacza, że chrześcijaństwo od początku
miało kanon świętych ksiąg uważanych za zesłane przez Boga: żydowski kanon biblijny.
Pod tym względem było religią wyjątkową w cesarstwie rzymskim — gdzie księgi na ogół
nie odgrywały takiej roli — ale nie jedyną w swoim rodzaju: przyjmując ów kanon,
chrześcijaństwo kontynuowało po prostu tradycje judaizmu.
Ale z czasem chrześcijanie oderwali się od swych żydowskich korzeni, a kiedy to
nastąpiło, zaczęli, co naturalne, tworzyć własny zbiór świętych ksiąg, który ostatecznie
został okrojony i ujęty w odrębny, wyłącznie chrześcijański kanon pism, w późniejszych
czasach nazwany Nowym Testamentem .
Powstawanie owego kanonu rozpoczęło się już w samym okresie
nowotestamentowym, to znaczy w pierwszym wieku chrześcijaństwa. Tu nie od rzeczy
będzie podać kilka dat.
Jezus Chrystus rozpoczął swą publiczną działalność prawdopodobnie w końcu lat
dwudziestych pierwszego wieku naszej ery. Został stracony przez Rzymian
przypuszczalnie około roku 30. Pierwsze chrześcijańskie pisma powstały niedługo później.
Najwcześniejsze z tych tekstów, które przetrwały do naszych czasów, to listy apostoła
Pawła, pisane w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Cztery ewangelie kanoniczne
są najstarszymi zachowanymi relacjami o życiu Jezusa i zostały napisane
prawdopodobnie między rokiem 70 a 95. Pozostałe części Nowego Testamentu powstały
mniej więcej w tym samym czasie. Najstarszą z nich jest przypuszczalnie tak zwany 2 List
Piotra, pochodzący, jak się zdaje, dopiero ze 120 roku. Tak więc teksty Nowego
Testamentu, jak również część wczesnochrześcijańskich pism, które nie dostały się do
nowotestamentowego kanonu, powstały, z grubsza rzecz biorąc, między 50 a 120 rokiem.
Prawdopodobnie już wówczas chrześcijanie zaczęli uważać pewne typowo
chrześcijańskie autorytety za nie ustępujące księgom żydowskiej Biblii. Dowody na to
znaleźć można w niektórych pismach samego Nowego Testamentu. Są tam, na przykład,
wypowiedzi sugerujące, że słowa i nauki Jezusa były od samego początku uznawane za
Strona 39
11817
równie wiążące jak teksty biblijne. Do takiego ich rozumienia przyczyniał się być może
sam Jezus, przez to, jak nauczał. Według niektórych z najwcześniejszych znanych nam
relacji, takich jak Ewangelia Mateusza, interpretując prawo Mojżeszowe, Jezus zestawiał
własne nauki z jego nakazami . Mojżesz na przykład mówił: Nie zabijaj. Jezus interpretuje
to zaś jako: Nawet nie gniewaj się na brata swego. Mojżesz nakazywał: Nie cudzołóż.
Jezus odpowiada: Nawet nie patrz na kobietę z pożądaniem. Mojżesz pouczał: Nie składaj
fałszywej przysięgi. Jezus nalega: W ogóle nie przysięgaj! Interpretacje Jezusa były
traktowane przez jego zwolenników jako równie autorytatywne jak prawa Mojżesza (zob.
Mat. 5,21-48).
Kolejne dowody na to pochodzą z późniejszych faz powstawania Nowego
Testamentu. W 1 Liście do Tymoteusza, rzekomo napisanym przez apostoła Pawła (wielu
uczonych jest zdania, że w rzeczywistości jest on dziełem jednego z późnych uczniów
Pawła), autor poucza swych chrześcijańskich czytelników, że powinni płacić
kaznodziejom, a potem cytuje „Pismo”, by dowieść swej racji (1 Tym. 5,18) . Interesujące
jest tu, że przytacza on dwa urywki: jeden z prawa Mojżeszowego, a drugi z nauk Jezusa
(„Godzien jest robotnik zapłaty swojej” — zob. Łuk. 10,7). Słowa Jezusa stawiane są tu
więc na równi z tekstem biblijnym.
To samo dotyczy pism jego uczniów. Jak już wspomniałem, najmłodszym tekstem
Nowego Testamentu jest 2 List Piotra. Co dość ciekawe, jego autor (którym również nie
może być sam apostoł, gdyż zmarł on na długo przed powstaniem tego listu) wspomina o
fałszywych nauczycielach, którzy wedle niego przekręcają treść listów Pawła, „podobnie
jak inne Pisma” (2 Pio. 3,16). Najwyraźniej zatem ów nieznany chrześcijański autor zalicza
listy Pawła do „Pism”.
Przykłady te świadczą o tym, że już na przełomie pierwszego i drugiego wieku —
dwieście lat przed Konstantynem Wielkim — chrześcijanie uznawali pewne pisma za
kanoniczny autorytet.
Powody tworzenia kanonu
Skąd brało się to dążenie do tworzenia zamkniętej grupy pism uznawanych za
autorytatywne? Jak wynika z przytoczonych wyżej cytatów, chrześcijanie zwykli
powoływać się na pewne teksty jako na wytyczne zarówno prawd wiary, jak i zasad
współżycia z bliźnimi. Po śmierci Jezusa, gdy nie mógł on już udzielać wskazówek
apostołom, trzeba było zachować jego słowa na użytek przyszłych pokoleń, a odkąd sami
apostołowie zaczęli wymierać, również ich pisma były gromadzone jako skarbnice
prawdziwych nauk, którymi należy się kierować.
Jednym z głównych tego powodów było ogromne zróżnicowanie chrześcijaństwa,
które zaczęło być widoczne już w pierwszym wieku, ale z całą wyrazistością objawiło się w
drugim stuleciu. Współczesne chrześcijaństwo, biorąc pod uwagę, jak rozmaite formy
przyjmuje wiara ludzi określających się jako wyznawcy Jezusa, też jest bardzo niejednolite
— pomyślcie tylko o różnicach między katolikami a baptystami, grekokatolikami a
mormonami, świadkami Jehowy a anglikanami, albo prezbiterianami z Nowej Anglii a
zielonoświątkowcami. Choć jednak są one znaczące, bledną w porównaniu z różnicami
dzielącymi grupy chrześcijan w pierwszych wiekach chrześcijaństwa.
Na przykład w samym tylko drugim wieku chrześcijanie generalnie wierzyli w jednego
Boga, byli jednak i tacy, którzy twierdzili, że istnieje dwóch Bogów (Bóg Starego
Testamentu oraz Bóg Jezusa), a także tacy, których zdaniem Bogów miało być dwunastu,
trzydziestu, a nawet trzystu sześćdziesięciu pięciu! Byli chrześcijanie wierzący, że świat
został stworzony przez jedynego prawdziwego Boga, inni jednak utrzymywali, że stworzyło
go jakieś pomniejsze bóstwo, a jeszcze inni — że świat jest dziełem złego ducha. Jedni
chrześcijanie twierdzili, że Jezus był zarazem w pełni człowiekiem i w pełni Bogiem; inni
zaś, jak już wiemy, uważali go za zwykłego śmiertelnika bez choćby iskry boskości;
jeszcze inni wierzyli, że miał naturę wyłącznie boską; byli i tacy, zdaniem których był
połączeniem dwóch istot — śmiertelnego Jezusa i boskiego Chrystusa. Część chrześcijan
wierzyła, że śmierć Jezusa przyniosła światu zbawienie, część twierdziła, że nie miała ona
ze zbawieniem nic wspólnego, jeszcze inna grupa głosiła, że Jezus w ogóle nie umarł.
Strona 40
11817
Jak wspomniałem, żadna z owych grup — zwłaszcza tych o bardziej fantastycznych
poglądach — nie mogła po prostu zajrzeć do Nowego Testamentu, żeby się przekonać,
kto ma rację, a kto się myli, ponieważ nie było wtedy jeszcze Nowego Testamentu. Każda
taka grupa miała święte księgi — ewangelie, dzieje apostolskie, listy, apokalipsy —
spisane, jak twierdziła, przez uczniów Jezusa, i utrzymywała, że te właśnie księgi powinny
stanowić autorytet dla chrześcijan szukających wskazówek, w co wierzyć i jak
postępować. Bitwa o Biblię była zaciętą walką pomiędzy rywalizującymi grupami
chrześcijan, z których każda starała się zdeterminować przyszłe oblicze chrześcijaństwa.
Grupa, która zwyciężyła w tym konflikcie, ustaliła, jaką postać ma przybrać chrześcijańskie
wyznanie wiary (ogłoszono je na soborze nicejskim), i zdecydowała, które księgi zostaną
włączone do kanonu świętych pism. Wbrew temu, co twierdzi Leigh Teabing, tej decyzji
nie podjął Konstantyn Wielki. Podjęli ją przywódcy Kościoła — ci z nich, którzy zwyciężyli
w tym wczesnym sporze o kształt chrześcijańskich wierzeń i praktyk .
Serapion i Ewangelia Piotra
Możemy sobie wyrobić pojęcie, jak to przebiegało, między innymi dzięki
Euzebiuszowi, „ojcu dziejopisarstwa kościelnego”, z którym spotkaliśmy się już w jednym z
poprzednich rozdziałów. Wspomniałem tam, że napisał on dziesięciotomową historię
Kościoła chrześcijańskiego od czasów Jezusa aż po epokę Konstantyna Wielkiego, w
której żył. W pracy tej zawarł liczne opowieści o sporach wśród chrześcijan, w tym także o
konfliktach dotyczących teologii oraz kanonu pism świętych. Rzucają one światło także na
to, jak formował się kanon Nowego Testamentu.
W rozdziale trzecim omówiłem jedną z najstarszych zachowanych ewangelii,
Ewangelię Piotra. Przed rokiem 1866, kiedy to ją odkryto, wiedzieliśmy o jej istnieniu z
pewnego ustępu w Historii Kościoła Euzebiusza. Jest w nim mowa o Serapionie
Geminosie, sławnym niegdyś biskupie Antiochii, który żył na przełomie pierwszego i
drugiego wieku. Sprawował on jurysdykcję nad gminami chrześcijańskimi w całej Syrii i od
czasu do czasu wizytował je, żeby mieć na oku swoją trzódkę. Pewnego razu odwiedził
kościół w wiosce o nazwie Rhossos i dowiedział się, że tamtejsi chrześcijanie czytają
podczas nabożeństw ewangelię napisaną przez Piotra. Serapion nie widział w tym
żadnego problemu — jeśli apostoł Piotr napisał ewangelię, to z pewnością nadawała się
ona do czytania w kościele. Ale gdy wrócił ze swych podróży do Antiochii, kilku
informatorów doniosło mu, że tak zwana Ewangelia Piotra zawiera fałszywe nauki, a
ściślej mówiąc — że jest to ewangelia dokecka, przedstawiająca Jezusa jako istotę nie w
pełni ludzką (zob. opis doketyzmu w rozdziale pierwszym).
Usłyszawszy to, Serapion zdobył egzemplarz tej ewangelii i przekonał się, że istotnie
jest w niej kilka fragmentów, które można zinterpretować w duchu doketyzmu. Napisał
krótką rozprawę O tak zwanej Ewangelii Piotra i wysłał ją do chrześcijan z Rhossos z
poleceniem, by odtąd nie czytali już tej księgi podczas nabożeństw.
Cała ta historia sporo nam mówi o tym, jak chrześcijanie ustalali, czy określony tekst
można zaliczyć do świętych pism i zaakceptować jako źródło nauk i wskazówek. Zarówno
chrześcijanie z Rhossos, jak i Serapion byli zgodni co do tego, że jeśli tekst jest apostolski
— to znaczy napisał go jeden z najbliższych uczniów Jezusa (albo przynajmniej któryś z
ich towarzyszy) — można z niego korzystać. Oprócz tego jednak tekst ów powinien być
„ortodoksyjny”, to znaczy musiał przedstawiać poprawną interpretację nauk Chrystusa.
Jeśli było inaczej, najwyraźniej nie był on apostolski, gdyż apostołowie z pewnością
przekazaliby wiernie przesłanie Jezusa. Zdaniem Serapiona tak zwana Ewangelia Piotra
nie była ortodoksyjna — nie mogła zatem być dziełem Piotra. Dlatego też biskup Antiochii
zakazał korzystania z niej podczas nabożeństw. Innymi słowy, wykluczył ją z kanonu.
Wszystko to działo się sto pięćdziesiąt lat przed Konstantynem Wielkim.
Ireneusz i cztery ewangelie
Czy jednak jest prawdą, jak twierdzi Leigh Teabing, że Konstantyn był
odpowiedzialny za ostateczny wybór czterech ewangelii, które weszły w skład Nowego
Testamentu? Czy w początkach czwartego wieku wciąż powszechnie akceptowano wiele
ewangelii, z których Konstantyn wybrał i włączył do kanonu świętych pism tylko cztery?
Strona 41
11817
Nawet te stwierdzenia są dalekie od prawdy. Nie dość, że pewne „heretyckie” teksty,
takie jak Ewangelia Piotra, zostały odrzucone przez większość chrześcijan już w drugim
wieku, to i sam kanon ewangelii — Mateusza, Marka, Łukasza i Jana — został ustalony na
długo przed czasami Konstantyna Wielkiego.
Początki tego procesu możemy prześledzić za pośrednictwem dzieł pewnych
chrześcijańskich pisarzy z drugiego stulecia. Jednym z najsłynniejszych w tym okresie był
Justyn Męczennik, stracony jako chrześcijanin w drugiej połowie drugiego wieku, mniej
więcej w tym samym czasie, gdy Serapion pisał swój list do wiernych z Rhossos.
Szczęśliwym trafem zachowały się liczne pisma Justyna, w których próbuje on wyjaśnić
wykształconym przeciwnikom chrześcijaństwa, że wbrew szeroko rozpowszechnionym
poglądom religia ta nie stanowi zagrożenia dla jedności cesarstwa, a jej wyznawcy nie są
notorycznymi burzycielami porządku społecznego, za jakich niekiedy ich uważano. W
istocie, twierdził Justyn, chrześcijaństwo jest jedyną prawdziwą religią, pochodzącą od
jedynego prawdziwego Boga.
Dowodząc swych racji, Justyn cytuje czasem wcześniejsze chrześcijańskie teksty, w
tym również ewangelie. Nigdy jednak nie wymienia ich tytułów: nazywa je po prostu
wspomnieniami apostołów. I ani razu nie daje do zrozumienia, że jest ich tylko cztery.
Mniej więcej trzydzieści lat później, około roku 180, tworzył kolejny z wielkich
chrześcijańskich pisarzy, Ireneusz z Lyonu. Owe trzydzieści lat dzielące Justyna i
Ireneusza były znaczące w dziejach chrześcijaństwa, gdyż właśnie wtedy zaczęły się
pojawiać jak grzyby po deszczu rozmaite herezje gnostyckie (każda z własną teologią), a
licznych zwolenników zdobywały teorie wybitnego chrześcijańskiego nauczyciela Marcjona
z Synopy (którego Justyn i Ireneusz potępiali jako arcyheretyka). Marcjon utrzymywał, ze
istnieje dwóch Bogów, Bóg Starego Testamentu oraz Bóg Ewangelii, który posłał Jezusa
na świat (jako widmo Marcjon był doketą), żeby ocalić ludzkość przed gniewnym Bogiem
śydów .
W jaki sposób przeciwnicy gnostyków i Marcjona (oraz innych tak zwanych
fałszywych nauczycieli) mieli przekonać swoich czytelników o „prawdziwości” swej wiary?
Innymi słowy, jak przywódcy Kościoła mieli obalić teologiczne teorie innych i lansować
własne poglądy jako poglądy Jezusa i jego pierwszych uczniów? Najprościej było,
oczywiście, utrzymywać, że owe poglądy mają oparcie w tekstach samych apostołów.
Zważywszy na to, że w okresie dzielącym czasy Justyna i Ireneusza rosło zagrożenie ze
strony heretyckich nauczycieli, takich jak gnostycy czy Marcjon, bez zaskoczenia
odkrywamy, że Ireneusz ma znacznie bardziej ustalone poglądy na to, jakie księgi
zaliczają się do pism świętych. Mówiąc konkretniej, istnieją dla niego jedynie cztery
ewangelie — Mateusza, Marka, Łukasza i Jana. Każdy, kto ogranicza się tylko do jednej z
nich (np. Marcjon uznawał tylko Ewangelię Łukasza, niektórzy gnostycy zaś tylko
Ewangelię Jana) albo dołącza do nich jakiekolwiek inne (np. Ewangelię Piotra lub
Ewangelię Tomasza), błądzi.
Jak Ireneusz uzasadnia swój pogląd? Pisze, że są cztery strony świata, z których
wieją cztery wiatry, niosąc ewangeliczną prawdę, która musi zatem być zbudowana na
czterech filarach, ewangeliach Mateusza, Marka, Łukasza i Jana. Cztery strony świata,
cztery wiatry i cztery ewangelie — czyż to nie najzupełniej naturalne?
Pierwsze wykazy ksiąg kanonicznych
Mniej więcej z czasów Ireneusza pochodzi pierwszy znany nam pełny wykaz ksiąg,
które zdaniem jego autora (tym razem anonimowego) powinny być uznane za święte
księgi chrześcijaństwa. Spis ten nosi nazwę kanonu Muratoriego, od nazwiska
osiemnastowiecznego historyka Antonia Lodovica Muratoriego, który odkrył go w jednej z
mediolańskich bibliotek. Rękopis zawierający ów wykaz został sporządzony w ósmym
wieku, jednak sam spis powstał, jak się wydaje, pod koniec wieku drugiego, w Rzymie .
Początek tekstu niestety zaginął, ale biorąc pod uwagę, jak zaczyna się zachowany
fragment, nie może być większych wątpliwości co do tego, jakie księgi wymienione były
wcześniej: „[...] przy których jednak był obecny, tak więc zawarł je [w swej relacji]. Trzecią
księgę Ewangelii napisał Łukasz” . Tu autor wyjaśnia, kim był Łukasz, po czym
Strona 42
11817
przechodzi do opisu „czwartej Ewangelii, spisanej przez Jana”. Innymi słowy, wykaz
rozpoczyna się omówieniem czterech ewangelii, z których trzecią i czwartą są relacje
Łukasza i Jana. Bardzo prawdopodobne, że w zaginionej części tekstu wymienił ewangelie
Mateusza i Marka, przy czym z opisu tej drugiej zachowała się jedynie końcowa część
ostatniego zdania.
Tak więc kanon Muratoriego obejmuje cztery ewangelie, które ostatecznie weszły w
skład Nowego Testamentu, i żadnej poza tym. Po omówieniu Ewangelii Jana wykaz
wymienia Dzieje Apostolskie, a potem listy świętego Pawła: dziewięć listów do siedmiu
gmin (dwa do Koryntian, po jednym do Efezjan, Filipian, Kolosan i Galacjan, dwa do
Tesaloniczan oraz jeden do Rzymian), a następnie cztery inne listy: do Filemona, Tytusa i
dwa do Tymoteusza. Innymi słowy, w kanonie tym uwzględniono wszystkie trzynaście
listów Pawła. Zdecydowanie odrzucono jednak listy „do Laodycejeżyków” i „do
Aleksandryjczyków”, oba „fałszywie przypisane Pawłowi, żeby wesprzeć herezję
Marcjona”. Tych, jak to obrazowo ujmuje, „nie wolno wprowadzać do Kościoła katolickiego,
gdyż nie godzi się mieszać żółci z miodem”. (Zauważmy, że nie ma tu mowy o paleniu
tych ksiąg; po prostu nie wolno było ich c z y t a ć i, być może, kopiować.)
Dalej autor kanonu wymienia jako dopuszczalne: list Judy, dwa listy Jana, Księgę
Mądrości Salomona (która oczywiście nie weszła w skład Nowego Testamentu),
Apokalipsę Jana oraz Apokalipsę Piotra (nie należy jej mylić z koptyjską Apokalipsą Piotra,
którą omówiliśmy w poprzednim rozdziale), zaznaczając, że niektórzy chrześcijanie nie
życzą sobie, by ta ostatnia była czytana w kościele. Oświadcza, że książkę Hermasa pod
tytułem Pasterz można czytać, ale nie w kościele, jako jedno ze świętych pism, ponieważ
„Hermas napisał [ją] niedawno, w naszych czasach, w Rzymie, kiedy na rzymskim stolcu
[biskupim] zasiadał biskup Pius, jego brat” (w. 73-76). Innymi słowy, jest to dzieło nowe
(powstałe „w naszych czasach”), a jego autorem nie jest żaden z apostołów, toteż nie ma
dla niego miejsca w kanonie.
Na zakończenie wymienione zostały inne odrzucone teksty: „Nie przyjmujemy
żadnego z dzieł Arsinousa, Walentyna ani Miltiadesa, którzy ułożyli też nową księgę
psalmów dla Marcjona, a także Bazylidesa z Azji, założyciela katafrygian [...]”. I tu wykaz
kończy się tak, jak się zaczął, w pół zdania.
Podsumowując, autor owego wykazu z drugiego wieku akceptuje dwadzieścia dwie
lub dwadzieścia trzy z dwudziestu siedmiu ksiąg, które ostatecznie złożyły się na Nowy
Testament. Pomija listy: do Hebrajczyków, Jakuba, pierwszy i drugi Piotra oraz jeden z
listów Jana (akceptuje dwa z trzech, jakie znamy, ale nie zaznacza które). Ponadto włącza
do kanonu Księgę Mądrości Salomona i, z zastrzeżeniami, sygnalizując pewne
kontrowersje, Apokalipsę Piotra. Wreszcie odrzuca pewne księgi albo dlatego, że są
heretyckie — jak podrobione przez zwolenników Marcjona listy Pawła do
Aleksandryjczyków i Laodycejczyków oraz inne falsyfikaty przypisywane gnostykom i
montanistom — albo dlatego, że nie spełniają jego kryteriów kanoniczności.
Kryteria kanoniczności
Co to były za kryteria? Jak się okazuje, nie różniły się one od tych, które stosowały
szerokie rzesze pisarzy chrześcijańskich z drugiego i trzeciego wieku. Aby jakiś tekst
można było włączyć do kanonu świętych pism, musiał on być:
1. Stary. Powinien pochodzić z czasów bliskich epoce Jezusa. Tak więc Pasterz
Hermasa nie spełniał tego warunku, gdyż był dziełem stosunkowo niedawnym.
2. Apostolski. Święty tekst musiał napisać apostoł lub przynajmniej jeden z
towarzyszy apostołów. Tak więc autor kanonu Muratoriego akceptuje Ewangelię Łukasza
(napisaną przez towarzysza Pawła) i Ewangelię Jana oraz listy Pawła, odrzuca jednak te,
które fałszywie przypisali Pawłowi marcjonici. Widzieliśmy, że to samo kryterium
zastosowano wobec Ewangelii Piotra: początkowo chrześcijanie z Rhossos akceptowali ją,
gdyż uważali, że została napisana przez apostoła, kiedy jednak wykazano, że to
niemożliwe, zakazano jej lektury.
3. Katolicki. By trafić do kanonu, tekst musiał być powszechnie akceptowany
przez gminy chrześcijańskie. Innymi słowy, musiał być katolicki (od greckiego słowa
Strona 43
11817
znaczącego „powszechny, uniwersalny”). Stąd autor kanonu Muratoriego wspomina o
niechęci niektórych chrześcijan do Apokalipsy Piotra.
4. Ortodoksyjny. Najważniejszy warunek wiązał się jednak z tym, jakie poglądy
przedstawiono w ocenianym tekście. Można wręcz stwierdzić, że pozostałe kryteria były
wobec niego służebne. Gdyż jeśli tekst ów nie był ortodoksyjny, to oczywiście nie mógł być
ani apostolski („oczywiście” z punktu widzenia osoby dokonującej osądu), ani stary (musiał
być niedawnym fałszerstwem), ani katolicki (w tym sensie, że nie zaakceptowałaby go
żadna ortodoksyjna wspólnota chrześcijańska). Stąd opinia Serapiona na temat Ewangelii
Piotra. Skąd wiedział, że nie jest ona dziełem Piotra? Ponieważ zawierała sformułowania
tracące doketyzmem, a Piotr nie mógłby przecież napisać takich rzeczy.
Euzebiusz i kanon w początkach czwartego wieku
Jeszcze długo po powstaniu kanonu Muratoriego chrześcijanie gwałtownie się
spierali o kształt Nowego Testamentu. Wprawdzie, wbrew twierdzeniom Leigh Teabinga,
niemal wszyscy ortodoksi zgadzali się, że powinien on zawierać cztery ewangelie, Dzieje
Apostolskie, trzynaście listów świętego Pawła, 1 List Piotra i 1 List Jana, istniały jednak
poważne różnice zdań co do pozostałych ksiąg.
To, że w czasach Konstantyna Wielkiego kwestie te wciąż jeszcze nie były
rozstrzygnięte, wynika jasno z pism samego „ojca dziejopisarstwa kościelnego”,
Euzebiusza, który w swej Historii Kościoła omawia kanon i ukazuje ponad wszelką
wątpliwość, że spory bynajmniej nie zakończyły się nawet półtora wieku po spisaniu
wykazu Muratoriego .
Euzebiusz zapewnia, że jego zamiarem było „przedstawienie w skrócie pism Nowego
Testamentu” (Historia Kościoła 3.25.1). Okazało się to jednak sprawą skomplikowaną,
gdyż jak daje do zrozumienia, w wielu istotnych kwestiach wciąż jeszcze nie ma
powszechnej zgody. Tak więc wyróżnia on cztery kategorie tekstów. Pierwsza to
„powszechnie przyjmowane” — co oznacza pisma zaakceptowane przez wszystkich
ortodoksów: cztery ewangelie, Dzieje Apostolskie, listy Pawła (do których zalicza List do
Hebrajczyków), 1 List Jana i 1 List Piotra, oraz „jeśli naprawdę uważa się to za stosowne”,
jak zastrzega Euzebiusz, Apokalipsę Jana. Najwyraźniej jednak nawet te „powszechnie
przyjmowane” teksty nie były akceptowane przez wszystkich, gdyż dalej pisze na temat
Apokalipsy: „co do której w swoim czasie przedstawimy odmienne opinie”.
Druga kategoria obejmuje teksty „wątpliwe”, czyli takie, które można uznać za
kanoniczne, lecz ten ich status jest przez niektórych podważany. Do tej grupy włączone
zostały listy: Jakuba, Judy, 2 Piotra, oraz 2 i 3 Jana.
Następnie Euzebiusz wymienia pisma, które określa jako „podsunięte”, co w tym
kontekście, jak się wydaje, znaczy „nieautentyczne, choć przez niektórych uznawane za
kanoniczne”. Należą do nich między innymi Dzieje Pawła, Pasterz Hermasa, Apokalipsa
Piotra, List Barnaby, Didache, czyli Nauka Dwunastu Apostołów, oraz Ewangelia
Hebrajczyków. Co dość zaskakujące, Euzebiusz zalicza do tej grupy także, „jeśli uważa
się to za stosowne”, Apokalipsę Jana — dziwne, gdyż moglibyśmy się jej spodziewać
raczej wśród tekstów „wątpliwych”.
Na koniec Euzebiusz przedstawia listę ksiąg heretyckich, które nie powinny być
akceptowane przez Kościół: są to ewangelie Piotra, Tomasza i Macieja oraz Dzieje
Andrzeja i Jana.
Cesarskie zamówienie na pięćdziesiąt biblii
Tak więc za czasów Konstantyna Wielkiego kanon nie był jeszcze ustalony raz na
zawsze, choć wszyscy „ortodoksyjni” chrześcijanie zgadzali się co do tego, że ewangelie
Mateusza, Marka, Łukasza i Jana są pismami kanonicznymi. Konstantyn nie miał z tą
decyzją nic wspólnego.
Fragmenty monumentalnego marmurowego posągu Konstantyna Wielkiego. Posąg
ten, wysoki niegdyś na dziewięć metrów (ukazana tu głowa mierzy dwa i pól metra), stal w
potężnej Basilica Nova w Rzymie, której budowę rozpoczęto za czasów Maksencjusza,
Strona 44
11817
rywala Konstantyna pokonanego przezeń w roku 312. Ustawiwszy ten monument,
zwycięzca dal świadectwo swego panowania nad dawną stolicą cesarstwa.
Jaskinie w pobliżu leżącej na północny zachód od Morza Martwego osady Qumran,
w których odkryto kilkaset zwojów z pismami esseńczyków (jeden z nich na zdjęciu).
Kodeks Synajski, najstarszy zachowany kompletny rękopis Nowego Testamentu.
Ten powstały w czwartym wieku manuskrypt zawiera Pasterza Hermasa oraz List Barnaby
— teksty, które przez kilka wieków część chrześcijan uważała za kanoniczne. Na zdjęciu
fragment Ewangelii świętego Jana.
Jedno z najstarszych zachowanych przedstawień Jezusa powstałe ponad dwieście
lat po jego śmierci malowidło ścienne z Katakumb Kaliksta w Rzymie ukazujące go jako
Dobrego Pasterza.
Kobiety towarzyszyły Jezusowi, gdy prowadził działalność publiczną, wspierały go
finansowo, dyskutowały z nim, prosiły o pomoc... Na zdjęciu powstałe w trzecim wieku
malowidło z cmentarza Świętych Marcellina i Piotra w Rzymie przedstawiające Jezusa
uzdrawiającego krwawiącą kobietę.
W starożytnych źródłach znajdujemy tylko jedną wzmiankę, że ów cesarz odegrał w
ogóle jakąkolwiek rolę w formowaniu chrześcijańskiego kanonu, i być może to do niej
właśnie nawiązuje Leigh Teabing, gdy mówi Sophie Neveu, że „Konstantyn zamówił i
sfinansował nową Biblię, która pomija te ewangelie, które mówią o ludzkich cechach
Chrystusa” (str. 299).
W swoim śywocie Konstantyna Euzebiusz opowiada, że w roku 331 sam cesarz
poprosił go o sporządzenie pięćdziesięciu kopii chrześcijańskiej Biblii dla kościołów, które
budował właśnie w swej stolicy, Konstantynopolu. Miały być one „przepisane czytelnie na
cienkim pergaminie, w wygodnym, poręcznym formacie, przez zawodowych skrybów
biegłych w swym rzemiośle” . Euzebiusz dodaje, że szybko wywiązał się z tego zlecenia
— zapewne wykorzystując w tym celu skryptorium przy swym macierzystym kościele w
Cezarei.
To zamówienie nie wiązało się z żadną decyzją ze strony Konstantyna co do tego,
które ewangelie należy pominąć (te, w których uwydatniano człowieczeństwo Jezusa), a
które uwzględnić (te, w których został opisany wyłącznie jako istota boska), i wbrew
twierdzeniom Teabinga nic nie wskazuje na to, by towarzyszyło temu palenie odrzuconych
ksiąg. Konstantyn potrzebował pewnej liczby biblii dla swoich kościołów i zamówił je u
Euzebiusza, bo mógł on sprostać temu zadaniu. Ani Konstantyn, ani Euzebiusz nie
troszczyli się o ich zawartość, gdyż obaj wiedzieli, co powinno się w nich znaleźć: z
pewnością przynajmniej cztery ewangelie, już wówczas powszechnie akceptowane przez
ortodoksyjnych chrześcijan, a być może także inne teksty. Jak się okazuje, mamy dwa
wspaniale rękopisy Biblii pochodzące właśnie z tamtego okresu, znane jako Kodeks
Strona 45
11817
Synajski i Kodeks Watykański. Niektórzy uczeni sądzili, że są to dwie z owych
pięćdziesięciu kopii, które Euzebiusz kazał sporządzić dla Konstantyna.
Podsumowanie
Ostateczne ustalenie kanonu
Jak się przekonaliśmy, Leigh Teabing miał rację, że „Biblia nie przyszła do nas
faksem z niebios”. Nowy Testament powstawał długo, wśród licznych, nie kończących się
sporów między chrześcijanami co do tego, które księgi należy przyjąć, a które odrzucić.
Teabing mylnie jednak sądzi, że Konstantyn miał z tym coś wspólnego — albo że w ogóle
jakikolwiek człowiek, choćby nawet cesarz, mógł z dnia na dzień „napisać na nowo”
chrześcijańską Biblię. Formowanie się kanonu rozpoczęło się setki lat przed
Konstantynem, a ewangelie Mateusza, Marka, Łukasza i Jana powszechnie akceptowano
już półtora wieku przed jego dojściem do władzy.
Z drugiej strony zdumiewające, że nawet za czasów Konstantyna sprawa ta nie
została doprowadzona do końca — ani przez niego, ani przez sobór nicejski, który zwołał
(i na którym w rzeczywistości wcale nie zajmowano się kanonem). Świadczy o tym to, że
nawet Euzebiusz nie dysponował ustalonym wykazem świętych pism: status pewnych
tekstów wciąż był niejasny. I tak było jeszcze przez kilkadziesiąt lat.
Niektórzy ludzie są zaszokowani, gdy się dowiadują, że znany nam dziś kanon
dwudziestu siedmiu ksiąg Nowego Testamentu ustalono po przeszło trzystu latach od
powstania tych tekstów. Z tego, co wiemy, wynika, że pierwszy raz te właśnie pisma (owe
dwadzieścia siedem i żadne inne) wymieniono jako Nowy Testament pod koniec
czwartego wieku, mniej więcej pięćdziesiąt lat po śmierci Konstantyna.
W jednym z poprzednich rozdziałów poznaliśmy Atanazego, który w młodości
odegrał znaczącą rolę na soborze nicejskim. Później został on biskupem Aleksandrii i
wielce wpływową postacią chrześcijaństwa. Jako biskup co roku pisał do podlegających
mu parafii list, w którym obwieszczał, w jakim dniu należy obchodzić Wielkanoc (było to,
zanim jeszcze kalendarze podawały takie informacje na wiele lat naprzód) oraz udzielał im
wszelkich duszpasterskich pouczeń, jakie uważał za stosowne. W trzydziestym
dziewiątym z tych listów, napisanym w roku 367, Atanazy zamieścił pośród innych rad
wykaz tekstów, które uznawał za odpowiednie do czytania w kościele jako kanoniczne
pisma święte. Zawierał on nasze dwadzieścia siedem ksiąg Nowego Testamentu i ani
jednej więcej. Odtąd datuje się początek końca formowania się kanonu chrześcijańskiej
Biblii. Dyskusje ciągnęły się jeszcze przez kilkadziesiąt lat, ale ostatecznie większość
chrześcijan przyjęła kanon podany przez Atanazego, tak więc w gruncie rzeczy to właśnie
on określił raz na zawsze, które księgi będą się składać na Nowy Testament.
Część druga
Jezus i Maria Magdalena
ROZDZIAŁ PIĄTY
Źródła pisane dotyczące Jezusa
Na samym wstępie Kodu Leonarda da Vinci Dan Brown zapewnia, że „wszystkie
opisy dzieł sztuki, obiektów architektonicznych, dokumentów oraz tajnych rytuałów
zamieszczone w tej powieści odpowiadają rzeczywistości” (str. 9). Nie zajmuję się tutaj
dziełami sztuki, architekturą ani tajnymi rytuałami, interesują mnie natomiast owe
dokumenty. Problem polega na tym, że większość czytelników Dana Browna nie ma
żadnych punktów odniesienia pozwalających im ocenić, czy to, co on pisze — na przykład
o ewangeliach, które nie weszły w skład Nowego Testamentu, albo o powstawaniu kanonu
pism świętych, czy też o roli, jaką odegrał Konstantyn w kształtowaniu chrześcijańskiej
Biblii — jest prawdą. Tak więc uznałem, że powinienem wyjaśnić, w takiej mierze, w jakiej
to możliwe, nieporozumienia i oddzielić fakty od literackiej fikcji. Jak się okazuje, duża
Strona 46
11817
część informacji na temat wczesnochrześcijańskich tekstów, które Brown przedstawia
głównie ustami swego specjalisty od Graala, Leigh Teabinga, stanowi jedynie element
powieściowej intrygi i nie ma wiele wspólnego z prawdą historyczną.
Nigdzie nie przejawia się to jaskrawiej niż w jego opisie zachowanych źródeł
pisanych na temat Jezusa „historycznego”. Liczne twierdzenia dotyczące tego, kim był
Jezus i jak wyglądało jego życie — a zwłaszcza to, że ożenił się z Marią Magdaleną i
spłodził z nią dziecko — tworzą historyczny fundament powieści. Owe twierdzenia są
rzekomo oparte na świadectwach pisanych. Podstawowe założenie powieści brzmi, iż w
kwestii życia Jezusa cztery ewangelie Nowego Testamentu nie zasługują na zaufanie,
istnieją jednak inne teksty, którym można w tej sprawie zaufać. Zawdzięczamy je, według
Dana Browna, tysiącom relacji spisanych na bieżąco jeszcze za jego czasów. Jak mówi
Leigh Teabing podczas rozmowy z Sophie Neveu:
— Jezus był postacią historyczną o ogromnych wpływach, może najbardziej
zagadkowym i inspirującym przywódcą, jakiego kiedykolwiek widział świat. [...]
Dzieje jego życia zapisywały tysiące zwolenników w całym kraju. [...] Rozważano
włączenie do Nowego Testamentu ponad osiemdziesięciu ewangelii, lecz
ostatecznie wybrano i włączono w jego skład stosunkowo niewiele... między innymi
ewangelie według świętego Mateusza, Marka, Łukasza i Jana. (str. 296)
Przekonaliśmy się już, że to ostatnie stwierdzenie — iż ponad osiemdziesiąt
ewangelii mogło się znaleźć w Nowym Testamencie — nie jest słuszne. A jak jest z tym
pierwszym? Co się stało z owymi tysiącami relacji na temat działalności Jezusa,
powstałymi za jego życia? Teabing wyjaśnia dalej, że zostały one usunięte w cień, a
następnie zniszczone, kiedy Konstantyn ustalał kanon Nowego Testamentu:
— Konstantyn podniósł status postaci Jezusa prawie cztery wieki po jego
śmierci, kiedy istniały już tysiące dokumentów składających się na kronikę jego
życia jako śmiertelnika. Konstantyn wiedział, że aby na nowo napisać historię,
będzie potrzebował odważnego i silnego uderzenia. Z tego przekonania wywodzi
się przełomowy krok w historii chrześcijaństwa. [...] Konstantyn zamówił i
sfinansował nową Biblię, która pomija te ewangelie, które mówią o ludzkich
cechach Chrystusa, i wysuwa na pierwszy plan te, które przedstawiały go jako
Boga. Wcześniejsze ewangelie zostały zdyskredytowane, a potem zebrane i
spalone. (str. 299)
Jednak wedle Teabinga nie wszystkie z tych dokumentów zostały zniszczone.
Tajemnicza sekta zwana Zakonem Syjonu od setek lat ukrywa tysiące tych zapisków wraz
ze szczątkami Marii Magdaleny. Owe „dokumenty purystów” przechowywane są „w
czterech olbrzymich skrzyniach”. Teabing mówi Sophie, że złożono w nich
(...) tysiące stron nie poddanych żadnym opracowaniom świadectw z czasów
przed Konstantynem, spisanych przez pierwszych wyznawców Jezusa, którzy
wielbili go jako nauczyciela i proroka — jako człowieka. Mówi się również, że
częścią skarbu jest legendarny dokument Q — rękopis, którego istnieniu podobno
nie przeczy nawet Watykan. Mówi się, że jest to księga nauk Jezusa, pisana
prawdopodobnie jego własną ręką.
Sophie pyta z niedowierzaniem:
— Zapiski samego Jezusa Chrystusa?
— Tak. Dlaczego Jezus miałby nie pozostawić świadectwa swojej posługi? W
tamtych czasach większość ludzi dokumentowała swoją działalność. (str. 326)
Strona 47
11817
Pomimo zapewnień Dana Browna, że przedstawione w powieści opisy źródeł
pisanych są zgodne z rzeczywistością, znów mamy tu do czynienia z fikcją. Oto kilka
szczególnie narzucających się uwag: 1. Nie jest prawdą, że dzieje życia Jezusa
zapisywały na bieżąco tysiące jego zwolenników. Nie wiemy, czy robił to ktokolwiek.
Wątpliwe, czy któryś z jego zwolenników potrafił napisać dłuższy tekst. 2. Nie jest też
prawdą, że większość ludzi w jego czasach dokumentowała swoją działalność. Większość
ludzi w ogóle nie umiała pisać. 3. Nie ma też nawet cienia dowodu, że Jezus sam
dokumentował to, co robił. Wręcz przeciwnie: o ile wiemy, niczego nie pisał. 4. Dokument
Q, a właściwie źródło Q, nie jest księgą napisaną przez Jezusa — to hipotetyczny tekst
powstały około dwudziestu lat po śmierci Jezusa, będący, jak przypuszczają uczeni,
zbiorem jego wypowiedzi, z którego czerpali autorzy ewangelii Mateusza i Łukasza (o
czym będzie jeszcze mowa).
Powinienem podkreślić, że nie mam Danowi Brownowi za złe, iż wplata w swoją
powieść zmyślenia na temat wczesnochrześcijańskich pism. Problem polega na tym, że
utrzymuje on, iż to, co pisze na temat owych tekstów, jest zgodne z prawdą, i czytelnicy,
którzy nie znają dziejów wczesnego chrześcijaństwa, rzecz jasna uwierzą mu na słowo.
Tymczasem nie tylko w samej fabule Kodu Leonarda da Vinci, ale także w wygłaszanych
tam twierdzeniach na temat najstarszych pisanych świadectw dotyczących Jezusa znaleźć
można więcej fikcji niż faktów.
W następnym rozdziale zobaczymy, co tak naprawdę wiemy o samym Jezusie — co
mówił i co robił (na przykład czy był żonaty i czy miał dziecko z Marią Magdaleną). Tu
zajmę się raczej źródłami, z których możemy czerpać wiedzę o takich sprawach. Czy
istniały relacje o życiu Jezusa pochodzące z jego czasów? Czy poza Nowym
Testamentem mamy jakieś źródła pisane, które mogłyby nam coś powiedzieć o jego
życiu? Czy Nowy Testament jest dla nas jakąkolwiek pomocą w tym poszukiwaniu
informacji o Jezusie? Czy, na przykład, nowotestamentowe ewangelie są w odniesieniu do
jego życia źródłami historycznymi, czy również tylko fikcją literacką? Sądzę, że dobrze
będzie na początek wyjaśnić, jakimi źródłami na temat „historycznego” Jezusa nie
dysponujemy, a potem przyjrzeć się tym, które są dla nas dostępne, i przekonać się, co
dzięki krytycznej analizie może z nich wyczytać historyk.
Wartość źródeł
Najpierw muszę przypomnieć to, o czym wspomniałem już na wstępie: każdy, kto
wypowiada się na temat Jezusa (czy jakiejkolwiek innej postaci z przeszłości), czerpie z
jakiegoś źródła informacji. Ciągle słyszymy, jak mnóstwo ludzi — księża, kaznodzieje
telewizyjni, historycy, teologowie, katecheci ze szkółek niedzielnych, misjonarze
mormońscy, a nawet sąsiad z przeciwka — mówi najrozmaitsze rzeczy o Jezusie. Jak to
się dzieje, że wszyscy oni najwyraźniej wiedzą o nim tak wiele, a raczej mają tak wiele do
powiedzenia? Prawda jest taka, że nikt nie może wiedzieć nic o Jezusie, jeśli nie dowie się
tego z jakiegoś źródła. Albo, ściślej rzecz biorąc, są dwie możliwości (to także odnosi się
do wszystkiego, co dotyczy przeszłości): albo ktoś dowie się czegoś z jakiegoś źródła,
albo wymyśli to sam.
Problem oczywiście polega na tym, że większość ludzi nie opiera swoich twierdzeń o
Jezusie na starożytnych źródłach historycznych. Najczęściej dowiedzieli się tego, co
wiedzą, albo co zdaje im się, że wiedzą, od innych ludzi (na przykład od pastora albo
jakiejś gadającej głowy w telewizji). Ale skąd tamci ludzie zaczerpnęli te informacje?
Zazwyczaj od innych ludzi. A skąd oni uzyskali swoje informacje? Od innych. I tak dalej.
Koniec końców cały ten łańcuch prowadzi albo do źródła historycznego, albo do
kogoś, kto zmyślał. Jednak historyczne teksty źródłowe też pisali ludzie. Skąd oni wzięli to,
co nam przekazali? Mamy tu te same możliwości: albo od innych, albo z własnej
wyobraźni. Samo to, że jakieś źródło informacji jest dawne, wcale nie musi oznaczać, że
jest wiarygodne — znaczy to jedynie, że jest starsze niż źródła współczesne. Nikt, kto
porządnie się nad tym zastanowi, nie może mieć co do tego wątpliwości — tyle że wielu
ludzi nigdy o tym nie pomyślało. Gdyż jest oczywiste, że autorom najstarszych źródeł, z
czasów bliskich czasom Jezusa, też zdarzało się zmyślać (albo powtarzać to, co zmyślili
Strona 48
11817
inni). W przeciwnym razie trzeba by uznać za wiarygodne wszystkie opowieści, o których
mówiliśmy w rozdziale trzecim że Jezus naprawdę jako pięciolatek siał spustoszenie
wśród swych towarzyszy zabaw, jak w Ewangelii Dzieciństwa Tomasza, i że naprawdę
wyszedł z grobu wysoki jak drapacz chmur w towarzystwie chodzącego i przemawiającego
krzyża, jak w Ewangelii Piotra. Każdy jednak uznaje takie opowiastki za fikcję. Co
oznacza, że ktoś je wymyślił.
Ponieważ wszystkie opowieści o Jezusie wywodzą się z takiego czy innego źródła,
nasuwa się oczywiste pytanie, które źródła są wiarygodne. Które podają fakty, a które
wymysły? I jak rozpoznać, którym z nich możemy zaufać? Oto pytania, z którymi zmagają
się historycy, próbując dowiedzieć się czegoś o życiu Jezusa. Ustalenia te nie mogą się
opierać na pogłoskach albo wytworach czyjejś wyobraźni. Muszą być oparte na
wiarygodnych źródłach. Jakie więc źródła mamy do dyspozycji i jak możemy wydobyć z
nich informacje historyczne?
Jak zobaczymy za chwilę, najstarszymi i najlepszymi źródłami wiedzy o życiu Jezusa
są — wbrew temu, co sugeruje Leigh Teabing — cztery ewangelie nowotestamentowe.
Nie jest to wyłącznie opinia historyków chrześcijan, mających wysokie mniemanie o
Nowym Testamencie i jego wartości historycznej, lecz także pogląd wszystkich poważnych
badaczy starożytności, od głęboko wierzących protestantów po zagorzałych ateistów. Nie
jest to, innymi słowy, przejaw stronniczości garstki naiwnych fantastów to wniosek, do
którego dochodzi każdy z setek (a nawet tysięcy) uczonych ustalających, co naprawdę
wydarzyło się w życiu Jezusa, uczonych, którzy (w przeciwieństwie do Teabinga oraz jego
twórcy, Dana Browna) studiowali grekę i hebrajski, języki, w jakich została spisana Biblia,
a także inne, którymi posługiwano się w tamtych czasach na tamtych terenach, jak łacina,
syryjski oraz koptyjski, uczonych, którzy czytają starożytne dokumenty w starożytnych
językach i znają je na wylot. Moglibyśmy życzyć sobie, żeby istniały inne, bardziej
wiarygodne źródła, ale to właśnie z ksiąg kanonu nowotestamentowego mamy
najbogatsze i najlepsze informacje. Nie chcę przez to powiedzieć, że źródła te nie są
problematyczne. Jak stwierdzimy, nastręczają one mnóstwo problemów. Ale jeśli mądrze
się z nich korzysta, okazują się kopalnią wiedzy o tym, co Jezus naprawdę mówił i robił.
Zanim jednak do nich sięgniemy, wspomnę o innych zachowanych źródłach na temat
Jezusa nie należących do kanonu Nowego Testamentu.
Źródła niekanoniczne
Niestety, jak już wspomniałem, nie mamy ani jednego słowa zapisanego ręką
Jezusa. I, wbrew temu, co twierdzi Leigh Teabing, nie mamy tysięcy relacji o jego życiu
spisanych przez jego współczesnych. Nie mamy ich nawet setek, ani dziesiątek. Prawdę
mówiąc, nie mamy na jego temat żadnego tekstu napisanego przez choćby jednego
człowieka, który go widział. Może się to wydawać niezrozumiałe, bo przecież z pewnością
ktoś tak nietuzinkowy ktoś, kto miał tak licznych zwolenników, sprzymierzeńców i wrogów,
dokonywał tak spektakularnych czynów i wygłaszał tak frapujące nauki, ktoś, kto dał
początek wielkiej światowej religii, liczącej miliony wyznawców -
musiał być tematem rozmów w cesarstwie rzymskim. Z pewnością ludzie o nim
pisali. Z pewnością zachowały się jakieś dotyczące go relacje powstałe w jego czasach!
Ale nie. Niestety, nie mamy nic. śadnej relacji któregokolwiek z uczniów (za chwilę
przyjrzymy się ewangeliom z Nowego Testamentu), żadnych zapisków jego wrogów
spośród faryzeuszy lub saduceuszy, najmniejszej wzmianki wśród zwojów znad Morza
Martwego, ani słowa jakiegokolwiek obywatela rzymskiego lub urzędnika. Nie mamy
metryki urodzenia, doniesień o jego cudach, protokołów z procesu ani opisów jego śmierci
powstałych na bieżąco po tych wydarzeniach. Wszystkie nasze źródła pochodzą z czasów
późniejszych.
Przyjęło się dzielić owe (późniejsze) niekanoniczne źródła dotyczące Jezusa na
pogańskie (czyli te, których autorami nie byli żydzi i chrześcijanie), żydowskie oraz
chrześcijańskie.
Źródła pogańskie
Większość ludzi z zaskoczeniem dowiaduje się, że wśród zachowanych pogańskich
Strona 49
11817
źródeł nie ma nic, co mogłoby rzucić światło na słowa i poczynania Jezusa. Jak już
wspomniałem, Jezus prowadził swą działalność w latach dwudziestych pierwszego wieku
naszej ery. Przypuśćmy, że ograniczymy poszukiwania do całego pierwszego stulecia —
czyli mniej więcej do trzydziestu lat życia Jezusa oraz siedemdziesięciu lat po jego
śmierci. Jakie pogańskie źródła, które mogłyby powiedzieć nam coś na jego temat,
dotrwały do naszych czasów? Otóż nie mamy z tego okresu ani jednego dokumentu tej
proweniencji, który zawierałby jakąkolwiek wzmiankę o Jezusie. Nie oznacza to, że nie
znamy żadnych pogańskich pism z pierwszego wieku. Wręcz przeciwnie, mamy ich całe
mnóstwo: dzieła historyków, teologów, filozofów, poetów, urzędników i przyrodników, setki
prywatnych listów, a także inskrypcje, jakie umieszczano w miejscach publicznych. W
żadnym z tych licznych tekstów nie znajdujemy ani jednej informacji na temat Jezusa.
Prawdę mówiąc, żadne z pogańskich źródeł z pierwszego wieku nie wymienia nawet jego
imienia.
Autorem pierwszego znanego nam pogańskiego źródła, w którym mowa o Jezusie,
był namiestnik jednej z rzymskiej prowincji, Pliniusz Młodszy . W liście do cesarza
Trajana, pisanym w 112 roku, Pliniusz donosi, że w jego prowincji pojawili się
„chrześcijanie”, którzy nielegalnie zbierają się, by „czcić Chrystusa jako boga”. To
wszystko, co mówi o samym Jezusie. Jest to pierwsza znana nam wzmianka na temat
Chrystusa w pogańskim źródle i pojawia się ona dopiero osiemdziesiąt lat po jego śmierci.
Kilka lat później w pismach rzymskiego historyka Tacyta znajdujemy kilka bardziej
szczegółowych informacji mianowicie, że Jezus mieszkał w Judei, gdzie został
ukrzyżowany jako wichrzyciel przez rzymskiego prokuratora Poncjusza Piłata (który był
namiestnikiem Judei w latach 26-36 naszej ery) za panowania cesarza Tyberiusza.
Jeśli ograniczymy nasze poszukiwania do pierwszych stu lat od śmierci Jezusa, są to
jedyne, i to niepewne, wzmianki o nim w znanych nam źródłach pogańskich. Niezbyt to
bogaty materiał do dociekań o jego życiu i naukach.
Źródła, żydowskie
Można by się spodziewać, że więcej informacji o Jezusie znajdziemy w
niechrześcijańskich żydowskich tekstach z pierwszego stulecia — wszak był on śydem.
Niestety, w nich także nie ma zbyt wiele. Co prawda znane nam żydowskie źródła z tego
okresu są znacznie mniej liczne niż pogańskie, niemniej dysponujemy pewną ich liczbą,
między innymi pismami płodnego filozofa Filona z Aleksandrii oraz historyka Józefa
Flawiusza. Filon ani razu nie wspomina o Jezusie, podobnie jak nie robi tego żadne inne
żydowskie źródło z tego okresu z wyjątkiem Józefa. Józef Flawiusz był autorem licznych
prac, z których kilka zachowało się do dzisiaj — w tym dwudziestotomowe Dawne dzieje
Izraela, począwszy od Adama i Ewy aż do czasów jemu współczesnych, czyli końca
pierwszego stulecia (ukazały się one w 93 roku). W dziele tym wymienia on wielką liczbę
postaci, które odegrały znaczącą rolę w dziejach, także stosunkowo niedawnych (jest
wśród nich kilka różnych osób o imieniu Jezus). I, jak się okazuje, istotnie wspomina dwa
razy o Jezusie z Nazaretu. W jednej wzmiance opowiada o niejakim Jakubie, który był
„bratem Jezusa zwanego mesjaszem”. To jest wszystko, co mówi o nim w tym miejscu. W
drugiej wzmiance jednak wypowiada się szerzej: że Jezus słynął z „niezwykłych czynów”,
że miał zwolenników zarówno wśród śydów, jak i Greków, że został przekazany
Poncjuszowi Piłatowi przez „przywódców” Izraela, że został ukrzyżowany, oraz że jego
zwolennicy przetrwali aż do czasów Józefa . Niestety, Józef nie podaje żadnych innych
informacji o życiu Jezusa. Oto jest wszystko, co możemy wydobyć z niechrześcijańskich
źródeł pochodzących z pierwszego stulecia od śmierci Jezusa. Tak więc jeśli chcemy
dowiedzieć się czegoś więcej o tym, co naprawdę robił i czego nauczał, z konieczności
musimy oprzeć się na źródłach chrześcijańskich.
Źródła chrześcijańskie
Jak pamiętamy, Leigh Teabing twierdzi, że istniały tysiące takich źródeł spisanych
jeszcze za życia Jezusa. Jeśli nawet tak było, żadne z nich nie przetrwało do naszych
czasów. Są jednak poważne przesłanki, by sądzić, że takich źródeł w ogóle nie było.
Tu powinniśmy zastanowić się przez chwilę nad tym, kim byli zwolennicy Jezusa. Z
Strona 50
11817
nielicznych źródeł, które szczęśliwym trafem mamy do dyspozycji, możemy się
dowiedzieć, że Jezus pochodził z wiejskich okolic Galilei, a jego uczniowie byli
wieśniakami z tamtejszych niższych klas społecznych, w większości zapewne rolnikami
(zwróćmy uwagę na wszystkie jego przypowieści, w których jest mowa o nasionach,
roślinach, drzewach i uprawach), rybakami i tym podobnymi. Czy ludzie ci spisywali dzieje
jego życia? Problem polega na tym, że historycy zaczęli sobie uświadamiać, iż w czasach
Jezusa przeważająca większość ludzi nie potrafiła ani czytać, ani pisać. Trudno jest
określić poziom analfabetyzmu w starożytności, ale najbardziej wiarygodne współczesne
studium, autorstwa profesora Uniwersytetu Columbia, Wiliama Harrisa, wskazuje, że w
najlepszych okresach ery starożytnej (na przykład w Atenach w V wieku p.n.e., za czasów
Sokratesa i Platona) zaledwie 10-15 procent populacji umiało choćby czytać i podpisywać
proste dokumenty, takie jak umowy . Powszechna znajomość pisania, z czym mamy do
czynienia obecnie na Zachodzie, była czymś zupełnie nieznanym w starożytności, kiedy to
ani władzom państwowym, ani osobom prywatnym nie przyszłoby do głowy, że mogłyby
wydawać olbrzymie środki, aby nauczyć każdego obywatela czytać i pisać (szeroko
rozpowszechniona umiejętność czytania i pisania pojawiła się dopiero wraz z rewolucją
przemysłową). To oznacza, że nawet w najlepszych czasach 85-90 procent ludności było
analfabetami. Czytać, a czasem też pisać (ta druga umiejętność jest trudniejsza do
opanowania), potrafili przedstawiciele wyższych klas społecznych, które miały czas i
środki na kształcenie swych dzieci. Wskaźniki alfabetyzacji były o wiele niższe na takich
terenach, jak wiejskie okolice Galilei, gdzie większość mieszkańców stanowili ubodzy
rolnicy, rybacy i rzemieślnicy, którym znajomość liter nie była do niczego potrzebna .
Jak więc było z uczniami Jezusa? Jedyną bezpośrednią aluzję do ich wykształcenia
zawiera pewien fragment Dziejów Apostolskich, z którego wynika, że dwaj najważniejsi
uczniowie, Piotr i Jan, byli w gruncie rzeczy analfabetami (Dz. 4,13). A inni? Nie ma
powodów sądzić, że w ich wypadku było inaczej. Tak więc nie tylko nie mamy dziś owych
rzekomych tysięcy relacji o życiu Jezusa spisywanych na bieżąco przez jego wyznawców,
ale wszystko wskazuje na to, że nigdy nie było tych tysięcy, ani nawet setek, ani
dziesiątek, ani... jednej.
śadna z relacji, jakie mamy, nie powstała za życia Chrystusa. Co uderzające, ich
autorzy, jak się zdaje, nie należeli do jego najbliższych uczniów. Weźmy cztery ewangelie
z Nowego Testamentu, którym za chwilę przyjrzymy się dokładniej. Zostały napisane po
grecku, przez ludzi o starannym wykształceniu i wysokiej kulturze, mniej więcej trzydzieści
do sześćdziesięciu lat po śmierci Jezusa. Tymczasem zwolennicy Jezusa byli
posługującymi się językiem aramejskim wieśniakami z Galilei, którzy z pewnością nie
mówili po grecku, a tym bardziej nie potrafiliby ułożyć w tym języku długich opowieści. Tak
więc jasne jest, że powstania nowotestamentowych ewangelii nie zawdzięczamy jego
najbliższym uczniom spisującym je jeszcze za jego życia, lecz bardziej wykształconym
chrześcijanom tworzącym dziesiątki lat później na podstawie ustnych przekazów
krążących po jego śmierci .
Ale zanim zajmiemy się tymi ewangeliami, rzućmy okiem na chrześcijańskie źródła
nie wchodzące w skład Nowego Testamentu.
Najważniejszymi z nich są ewangelie niekanoniczne, w tym omówione już,
stosunkowo wczesne: Dzieciństwa Tomasza, Piotra i koptyjska Tomasza. A kiedy mówię:
„stosunkowo wczesne”, mam na myśli, że powstały one w ciągu mniej więcej dwustu lat od
śmierci Jezusa. Nie są to relacje tworzone na bieżąco, ani nawet nie krótko po
opisywanych wydarzeniach. Zapisano je kilkadziesiąt, być może nawet ponad sto lat po
śmierci Jezusa. Co więcej, jak już widzieliśmy, ich treść jest w znacznej mierze legendarna
— nie są to więc źródła, które pozwoliłyby nam dociekać, kim naprawdę był Jezus lub co
naprawdę mówił i robił. Odnosi się to także do dokumentów, którymi będziemy się
zajmować w jednym z dalszych rozdziałów, do Ewangelii Filipa i Ewangelii Marii
Magdaleny, które istotnie wspominają o związkach Jezusa z Marią Magdaleną, ale
również powstały w drugim lub trzecim
wieku.
Strona 51
11817
Tak więc historycy, którzy szukają informacji o życiu Jezusa, w większości muszą się
ograniczać do tekstów nowotestamentowych, ewentualnie uzupełnionych o kilka relacji
niekanonicznych, jak ewangelie Tomasza i Piotra. W następnym rozdziale przekonamy
się, jak na podstawie tych źródeł można ustalić, co mówił i robił Jezus. Wcześniej jednak
powinniśmy powiedzieć parę słów o źródłach pochodzących z Nowego Testamentu.
Źródła kanoniczne
Naturalnie nasuwa się tu pytanie, czy inne części Nowego Testamentu poza
czterema ewangeliami nie mogłyby nam czegoś powiedzieć o życiu Jezusa. W końcu na
Nowy Testament składa się dwadzieścia siedem ksiąg. Co z pozostałymi dwudziestoma
trzema?
Niestety, mówią nam one bardzo niewiele o życiu Jezusa, gdyż zostały napisane w
innym celu i dotyczą innych spraw w pismach Pawła (któremu przypisuje się trzynaście
listów Nowego Testamentu) pojawiają się sporadyczne wzmianki na ten temat, z których
możemy się dowiedzieć, ze Jezus był zrodzony z niewiasty (ten akurat szczegół nie jest
zbyt przydatny, jako że trudno byłoby wyobrazić sobie inną możliwość), miał dwunastu
uczniów oraz kilku braci (w tym jednego o imieniu Jakub), że nauczał wśród śydów,
ustanowił Wieczerzę Pańską, został wydany władzom oraz ukrzyżowany . Paweł
wspomina też dwie wypowiedzi Jezusa, jedną o zapłacie dla głoszących ewangelię i drugą
o nie opuszczaniu małżonków (1 Kor. 9,14; 7,10), to jednak praktycznie wszystko, co ma
do powiedzenia o nim samym i jego naukach. A pozostali autorzy Nowego Testamentu
mówią jeszcze mniej: mieli inne sprawy na głowie i nie kłopotali się opisywaniem życia
Jezusa. Tak więc, czy nam się to podoba, czy nie, czy jesteśmy chrześcijanami, czy nie,
czy jesteśmy historykami, kaznodziejami telewizyjnymi, pastorami, katechetami ze szkółki
niedzielnej, czy też po prostu interesuje nas życie Jezusa (w tym takie sprawy, jak jego
rzekome małżeństwo z Marią Magdaleną), bez względu na to, jakie mamy przekonania,
jeśli chcemy się dowiedzieć, co Jezus mówił i robił, jesteśmy w mniejszym lub większym
stopniu skazani na ewangelie z Nowego Testamentu.
Ewangelie Nowego Testamentu
Jednak, jak stwierdziliśmy, nawet one sprawiają problemy historykowi usiłującemu
odtworzyć rzeczywisty przebieg wydarzeń. Pod tym względem Leigh Teabing ma
absolutną rację: ewangelie kanoniczne nie są obiektywnymi źródłami historycznymi,
suchym zapisem tego, co naprawdę się wydarzyło. Choć to najstarsze i najlepsze relacje o
życiu Jezusa, jakie znamy, są one dziełem jego późniejszych wyznawców, którzy starali
się przeforsować w nich własny punkt widzenia.
Większość ludzi — nie tylko czytelników Kodu Leonarda da Vinci — prawdopodobnie
bezwiednie zakłada po prostu, że Mateusz, Marek, Łukasz i Jan wiernie przekazują nauki i
opisują poczynania Jezusa. Ale uczeni dawno już się przekonali, że tak nie jest, że nawet
ich ewangelie są problematyczne jako źródła historyczne (nawet jeśli nie uchodzą za
problematyczne jako pisma teologiczne, określające, co wierni powinni myśleć na temat
życia Jezusa i jego śmierci).
Ale czy nie zostały one spisane przez naocznych świadków, ludzi, którzy naprawdę
byli przy tym, jak Jezus mówił i robił to wszystko, co oni w nich przedstawili? Jak już
wspomniałem, wydaje się, że nie. Wbrew temu, co można by sądzić, z żadnej z tych
ewangelii nie wynika, że jest dziełem naocznego świadka.
Nazywamy te księgi ewangeliami według Mateusza, Marka, Łukasza oraz Jana i
przez setki lat chrześcijanie wierzyli, że ich autorami rzeczywiście byli ci ludzie: dwaj
spośród uczniów Jezusa, Mateusz celnik (zob. Mat. 9,9) i Jan, „umiłowany uczeń” (Jan
21,24), oraz dwaj towarzysze apostołów, Marek, sekretarz Piotra, i Łukasz, towarzysz
podróży misyjnych Pawła. W końcu to właśnie ich imiona widnieją w tytułach tych ksiąg.
Większość ludzi nie zdaje sobie jednak sprawy, że tytuły te zostały dodane później, w
drugim wieku, kilkadziesiąt lat po powstaniu samych ksiąg, po to, by można było im
przypisywać apostolski rodowód. Dlaczego to zrobiono? Przypomnijmy sobie, czego się
dowiedzieliśmy o formowaniu się kanonu Nowego Testamentu: w jego skład mogły wejść
jedynie teksty wywodzące się z kręgu apostołów. Cóż więc było począć z pismami, które
Strona 52
11817
były powszechnie czytane i uważane za autorytatywne, ale ich autorzy byli anonimowi, jak
w wypadku czterech ewangelii z Nowego Testamentu? By włączyć je do kanonu, trzeba je
było powiązać z apostołami, tak więc doczepiono do nich apostolskie imiona.
Ale same księgi były anonimowe. Przeczytajcie je, mając to w pamięci, a
przekonacie się sami. Ani razu nie pojawia się w nich narracja w pierwszej osobie, żadne
sformułowanie w rodzaju: „A wtedy poszliśmy z Jezusem do Jerozolimy i tam...” Wszystkie
one — nawet ewangelie Mateusza i Jana, rzekomo napisane przez najbliższych
towarzyszy Jezusa — mówią w trzeciej osobie o tym, co robili inni . Jasne jest też, że
tytuły tych ksiąg nie są oryginalne. Ktokolwiek nazwał pierwszą z nich Ewangelią według
świętego Mateusza, nie był to jej autor, ale ktoś inny, informujący nas, kto jego zdaniem
napisał tę księgę.
Co więcej, jak już zaznaczyłem, wszyscy ci czterej autorzy żyli pod koniec
pierwszego wieku, byli ludźmi wykształconymi, znającymi grekę, a nie mówiącymi po
aramejsku wieśniakami, jak uczniowie Jezusa.
Wszystko to nie oznacza oczywiście, że ewangelie nie mogą być wiarygodne. Mogły
zostać napisane później, przez ludzi nie będących naocznymi świadkami wydarzeń, a
mimo to przechować wierny wizerunek Jezusa. Istnieją jednak poważne powody, by
sądzić, że autorzy tych ksiąg przekazują wprawdzie garść faktów historycznych, ale
oprócz tego manipulują nimi, by dopasować je do istotnych dla religii wyobrażeń na temat
Jezusa. Na razie jednak wystarczy, jeśli będziemy pamiętać, że księgi te nie zostały
napisane przez uczniów Jezusa, lecz przez jego późniejszych wyznawców.
Skąd pochodziły ich informacje? Na szczęście jeden z autorów, Łukasz (nadal będę
nazywać ich przyjętymi imionami, chociaż nie znamy ich tożsamości), wyjaśnia na
początku swej ewangelii, na jakich źródłach się oparł: na pisanych relacjach o Jezusie
oraz ustnych przekazach na jego temat (Łuk. 1,1-4). Można żałować, że większość tych
pisanych źródeł przepadła. Nie przepadły jednak bez śladu. Uczeni są przekonani, że
potrafią wskazać dwa ze źródeł, z których korzystał Łukasz i inny z ewangelistów,
Mateusz . Pierwszym, co dość nieoczekiwane, jest Ewangelia Marka. Już w
dziewiętnastym wieku badacze Nowego Testamentu doszli do wniosku, że ze znanych
nam ewangelii Markowa powstała pierwsza, prawdopodobnie około 65 lub 70 roku, i że
zarówno Mateusz, jak i Łukasz, piszący dziesięć lub piętnaście lat później, wiele z niej
zaczerpnęli. To dlatego we wszystkich trzech ewangeliach powtarza się tak wiele
opowieści o Jezusie, często przedstawionych niemal tymi samymi słowami. Skąd bierze
się tak dosłowna zgodność tych trzech relacji o jego życiu? Dwaj autorzy przepisali część
z nich od trzeciego.
Ale u Mateusza i u Łukasza występują też inne wspólne opowieści, których nie ma u
Marka. Skąd one pochodzą? Tu właśnie miejsce na teorię o zaginionej dziś ewangelii,
źródle Q. Nie jest to, jak twierdzi Leigh Teabing, spisana własnoręcznie przez Jezusa
kronika jego działalności, lecz hipotetyczny tekst, z którego czerpali zarówno Mateusz, jak
i Łukasz (lecz nie Marek i Jan), zawierający liczne z najbardziej pamiętnych nauk Jezusa,
które można znaleźć u Mateusza i Łukasza, ale nie u Marka. (Q jest skrótem od Quelle, po
niemiecku „źródło”.)
Tak więc ewangelie Mateusza, Marka i Łukasza są tak bardzo do siebie podobne,
gdyż ich autorzy korzystali częściowo z tych samych źródeł. Ale zarówno u Mateusza, jak i
u Łukasza znajdujemy też opowieści o Jezusie, których nie ma w żadnej innej ewangelii.
Uczeni uznali więc, że każdy z tych autorów miał dostęp do innych, nie istniejących już
źródeł, pisemnych i ustnych relacji, zwykle oznaczanych jako M (odrębne źródło
Mateusza) i L (odrębne źródło Łukasza).
A co z Janem? Ewangelia Jana wyraźnie różni się od trzech pozostałych. Z
wyjątkiem części pasyjnej (relacji o męce i śmierci Jezusa), większość wypowiedzi i
czynów Jezusa opisanych przez Jana pojawia się tylko u Jana, natomiast większość
historii przedstawionych w poprzednich trzech ewangeliach u Jana nie występuje. Jan
musiał zatem korzystać z innych pisanych lub ustnych źródeł, które także nie zachowały
się do naszych czasów .
Strona 53
11817
Mówiłem tu o tekstach, na których oparli się autorzy czterech ewangelii
nowotestamentowych. Skąd jednak czerpali informacje autorzy tych zaginionych tekstów?
Koniec końców, ponieważ wyznawcy Jezusa nie zapisywali jego słów i czynów, gdy żył,
wszelkie informacje o nim muszą pochodzić z przekazów ustnych. Innymi słowy, po
śmierci Jezusa (a może i wcześniej) jego uczniowie opowiadali o wydarzeniach z jego
życia tak, jak je zapamiętali; potem ludzie, którzy słuchali tych opowieści, przekazywali je
innym, a ci opowiadali je następnym, którzy powtarzali je jeszcze innym. Ten ustny obieg
relacji o życiu Jezusa trwał przez lata — dziesiątki lat — dopóki ktoś (na przykład Marek i
autor źródła Q) nie zatroszczył się o to, by je spisać. Ostatecznie więc najstarsze znane
nam pisane relacje, oraz pisane źródła, na których były oparte, wywodzą się z opowieści
przekazywanych ustnie, rok po roku, dziesięciolecie po dziesięcioleciu.
To właśnie przysparza szczególnych problemów historykom usiłującym dociec, co
naprawdę wydarzyło się w życiu Jezusa. Nie mamy o nim żadnych pisanych świadectw
pochodzących z jego czasów, tylko relacje późniejsze, będące zapisem opowieści, które
przez wiele lat krążyły z ust do ust. Co jednak dzieje się z takimi opowieściami? Być może
w dzieciństwie bawiliście się w głuchy telefon. Dzieciaki siadają w kółku, jeden szepcze
coś drugiemu na ucho, ten powtarza to następnemu i tak dalej, aż wreszcie, zatoczywszy
krąg, wiadomość wraca do pierwszego dziecka — zniekształcona nie do poznania. (Gdyby
nie to, cała ta zabawa nie miałaby większego sensu.)
Wyobraźcie sobie, że w głuchy telefon nie bawi się kilkanaścioro dzieci z tej samej
miejscowości, tej samej epoki i mówiących się tym samym językiem, ale setki ludzi
żyjących w różnych krajach, posługujących się różnymi językami, wywodzących się z
różnych środowisk, ludzi, którzy mają różne potrzeby i różne problemy — a wszyscy oni
relacjonują usłyszane opowieści, interpretując je tak, jak dyktuje im własne doświadczenie.
Co się stanie z tymi opowieściami? Niektóre z nich pozostaną względnie wierne
początkowej, większość jednak zmieni się, i to poważnie. Przy okazji powstaną też nowe,
które następnie będą po wielekroć powtarzane, aż i one ulegną zmianie.
Czy coś takiego mogło się stać z relacjami o Jezusie, krążącymi po całym cesarstwie
rzymskim przez dziesiątki lat po jego śmierci, zanim zostały utrwalone na piśmie?
Specjaliści od historii starożytnej nie tylko są pewni, że tak, ale wręcz mają na to dowody.
Świadczą o tym bowiem same te relacje. Jak już wspomniałem, niektóre ewangelie
przedstawiają opowieści o Jezusie tak samo, niemalże słowo w słowo (ponieważ ich
autorzy korzystali z tych samych źródeł). Wiele opowieści w każdej z nich wygląda jednak
nieco inaczej. Niektóre wersje różnią się nieznacznie w szczegółach, niekiedy jednak
różnice są bardzo poważne, a część opowieści została najwyraźniej zmyślona. Panuje co
do tego zgoda — w przeciwnym razie musielibyśmy uznać, że pięcioletni Jezus naprawdę
uśmiercał swoich towarzyszy zabaw i naprawdę wyszedł z grobu wysoki jak drapacz
chmur, a coś takiego się nie zdarza. Skąd zatem wzięły się te opowieści? Ktoś musiał je
zmyślić.
Nawet ewangelie z Nowego Testamentu nie są wolne od radykalnych przekształceń i
zmyśleń. Staje się to aż nadto jasne, gdy się je porówna. Czy rodzice Jezusa pochodzili z
Nazaretu (jak u Łukasza), czy z Betlejem (jak u Mateusza)? Czy Józef i Maria po jego
narodzinach uciekli do Egiptu (jak u Mateusza), czy wrócili mniej więcej miesiąc później do
Nazaretu (jak u Łukasza)? Jeśli przeprowadzono spis ludności całego świata (jak pisze
Łukasz), dlaczego żadne inne starożytne źródło (z Mateuszem włącznie) o nim nie
wspomina? I czy można uwierzyć, że ktoś mógłby zorganizować taki spis, jaki opisuje
Łukasz, w którym każdy wraca tam, skąd wywodzi się jego ród, tak że Józef musi udać się
do Betlejem, gdzie tysiąc lat wcześniej urodził się jego przodek Dawid? Gdyby dzisiaj
odbył się taki spis i musielibyście wrócić tam, gdzie mieszkali wasi przodkowie sprzed
tysiąca lat, dokąd byście poszli? A jak było ze śmiercią Jezusa? Dlaczego Jan twierdzi, że
Jezus zmarł w dniu Przygotowania Paschy (Jan 19,14), podczas gdy z relacji Marka
wynika, że było to dzień po jej spożyciu (Mar. 14,12; 15,25)? Dlaczego Marek wspomina,
że krzyż Jezusa niósł Szymon Cyrenejczyk (Mar. 15,21), natomiast Jan twierdzi, że Jezus
niósł go przez całą drogę sam (Jan 19,17)? Dlaczego Marek daje do zrozumienia, że
Strona 54
11817
Jezus milczał podczas całej procedury, jak gdyby był w szoku, podczas gdy według
Łukasza prowadził liczne rozmowy zarówno w drodze na Golgotę, jak i wisząc na krzyżu?
I co z działalnością Jezusa? Dlaczego Mateusz twierdzi, że Jezus nie zgodził się dać
znaku, by dowieść, kim jest (Mat. 12,38-39), a według Jana niemal cała jego działalność
publiczna na tym właśnie polegała (Jan 4,54; 20,31)? Dlaczego w Ewangelii Marka
uczniowie nie mają pojęcia, kim jest Jezus, u Jana zaś wiedzą to od początku? Dlaczego u
Marka Jezus ani razu nie wypowiada się na temat swojej tożsamości, natomiast u Jana
nie mówi praktycznie o niczym innym? Dlaczego w pierwszych trzech ewangeliach Jezus
przegania kupców ze świątyni pod koniec życia, natomiast u Jana jest to jedna z
pierwszych rzeczy, od których rozpoczyna swoją publiczną działalność? Mógłbym jeszcze
długo ciągnąć tę wyliczankę, wskazując różnice między poszczególnymi ewangeliami,
zamiast tego jednak po prostu odsyłam do opracowań na ten temat . Tutaj chcę tylko
podkreślić, że ponieważ ewangelie nowotestamentowe wyrastają z tradycji ustnej,
pomieszczone w nich relacje o życiu Jezusa podlegały zmianom, w miarę jak je
opowiadano i powtarzano, rok po roku, dopóki pod koniec pierwszego wieku nie utrwalono
ich na piśmie.
Dotyczy to także opowieści o Jezusie i otaczających go ludziach — nie tylko o
mężczyznach, dwunastu apostołach, ale także o kobietach, z Marią Magdaleną włącznie.
Zważywszy na charakter naszych źródeł, skąd możemy wiedzieć, jak naprawdę wyglądały
kontakty Jezusa z innymi ludźmi? Skąd na przykład możemy wiedzieć, jak traktował
kobiety? Albo co właściwie łączyło go z Marią Magdaleną? Albo czy był w ogóle żonaty?
Albo czy kiedykolwiek współżył z kobietą i spłodził potomstwo? Biorąc pod uwagę, że
najbardziej wiarygodnymi źródłami w tej kwestii są cztery ewangelie kanoniczne, które w
wielu sprawach budzą wątpliwości historyków, jak możemy ustalić, co Jezus naprawdę
zrobił, powiedział i przeżył?
Nie ulega wątpliwości, że jeśli zamierzamy wydobyć wiarygodne informacje z takich
źródeł, musimy zastosować dość rygorystyczne kryteria historyczne. W następnym
rozdziale opowiem, jakimi kryteriami kierują się uczeni, próbując ustalić fakty z życia
Jezusa, a w kolejnym wyjaśnię, jak te fakty mają się do twierdzeń z Kodu Leonarda da
Vinci, jakoby Jezus utrzymywał bliskie kontakty ze swymi zwolenniczkami, w tym z Marią
Magdaleną, która rzekomo była jego małżonką i matką jego dziecka.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Jezus „historyczny” z naszych źródeł
W Kodzie Leonarda da Vinci co krok natykamy się na różnorodne stwierdzenia
dotyczące „historycznego” Jezusa — mówi się, że był śmiertelnym prorokiem, że miał za
żonę Marię Magdalenę, że spłodził z nią dziecko, że przekazał jej wskazówki, jak kierować
Kościołem po jego śmierci, i tak dalej.
Na początku rozmowy w salonie Teabing informuje Sophie:
— Moja droga, aż do tamtej chwili Jezus był postrzegany przez wyznawców
jako śmiertelny prorok... Wielki i potężny człowiek, lecz mimo wszystko człowiek.
Śmiertelnik.
— A nie Syn Boży?
— Właśnie! — wykrzyknął Teabing. — Ustanowienie Jezusa Synem Bożym
oficjalnie zaproponowano i przegłosowano podczas soboru nicejskiego. (str. 298)
Później daje on do zrozumienia, że Jezus był nie tylko śmiertelnym prorokiem, ale i
człowiekiem z krwi i kości, nawiązującym głębokie ludzkie stosunki, z których
najważniejszy łączył go z Marią Magdaleną, co później pisarze chrześcijańscy na próżno
starali się zatuszować:
Strona 55
11817
— Jak już wspomniałem, wczesny Kościół musiał przekonać świat, że
śmiertelny prorok — Jezus jest bytem boskim. A zatem wszelkie ewangelie, które
opisują ziemskie aspekty życia Jezusa, musiały być wyłączone z Biblii. Na
nieszczęście dla pierwszych jej redaktorów w różnych ewangeliach powracał
szczególnie niepokojący ziemski temat. Maria Magdalena. — Przerwał. — A
mówiąc dokładniej, jej małżeństwo z Jezusem Chrystusem. (str. 312)
Harwardzki badacz symboli Robert Langdon także utrzymuje, że Jezus był
prawdopodobnie żonaty:
— Poza tym obraz Jezusa jako człowieka żonatego ma o wiele więcej sensu
niż nasz standardowy biblijny ogląd Jezusa kawalera.
— Dlaczego?
— Ponieważ Jezus był śydem — wyjaśnił Langdon [...] Według żydowskich
reguł celibat był potępiony, a obowiązkiem ojca było znalezienie odpowiedniej żony
dla syna. Gdyby Jezus nie był żonaty, przynajmniej jedna z ewangelii biblijnych
musiałaby o tym wspomnieć, uzyskalibyśmy jakieś wyjaśnienie tej nienaturalnej
sytuacji. (str. 313)
Według Teabinga i Langdona Jezus nie tylko ożenił się z Marią Magdaleną, ale i
chciał, by to ona, a nie Piotr, dokończyła budowy jego Kościoła. Jak Teabing interpretuje
kluczowy fragment jednej z ewangelii niekanonicznych:
— W tej części ewangelii Jezus już podejrzewa, że wkrótce zostanie ujęty i
ukrzyżowany. Daje więc Marii Magdalenie wskazówki, jak dalej prowadzić jego
Kościół, kiedy jego już nie będzie. [...] Według gnostyckich ewangelii to nie Piotrowi
Chrystus dał wskazówki odnośnie do ustanowienia Kościoła chrześcijańskiego. Dał
je Marii Magdalenie. (str. 316)
Oprócz tego Maria Magdalena miała zachować ród Jezusa. Gdyż, twierdzi Teabing,
nosiła w łonie jego dziecko:
— Zakon wierzy — kontynuował Teabing — że gdy Jezus został
ukrzyżowany, Maria Magdalena była przy nadziei. Dla bezpieczeństwa nie
narodzonego dziecka Chrystusa musiała uciekać z Ziemi Świętej. (str. 325)
Czy w którymkolwiek z tych twierdzeń na temat Jezusa i Marii Magdaleny jest choć
odrobina prawdy historycznej, czy też są one po prostu fikcyjnym elementem fabuły Kodu
Leonarda da Vinci? śeby rozstrzygnąć ten problem, musimy sobie postawić podstawowe
pytanie: skąd pochodzi nasza wiedza na temat Jezusa „historycznego”?
Jak się przekonaliśmy w poprzednim rozdziale, dowiedzieć się czegoś o jakiejkolwiek
postaci z przeszłości można tylko dzięki krytycznej analizie informacji na jej temat.
Naszymi źródłami wiedzy o Jezusie są, jak już wiemy, głównie cztery ewangelie
nowotestamentowe oraz — w mniejszym stopniu — niektóre z ewangelii niekanonicznych.
Ale ze źródeł tych nie można korzystać bezkrytycznie, gdyż, jak stwierdziliśmy, nawet
najwcześniejsze z nich (takie jak Ewangelia Marka oraz hipotetyczne źródło Q) zostały
spisane dziesiątki lat po przedstawianych wydarzeniach i opierają się na zniekształconych
ustnych przekazach. To zaś oznacza, że wszystkie nasze źródła należy traktować ze
sporą rezerwą. Jeśli mamy wydobyć z nich wiary godne informacje, musimy podchodzić
do nich ostrożnie, uważnie i metodycznie.
Jak uzyskać wiarygodne informacje, które pozwoliłyby nam ocenić twierdzenia
stawiane przez takich ludzi, jak Leigh Teabing bądź Robert Langdon (albo Dan Brown, czy
też ktokolwiek inny, kto wypowiada się na temat Jezusa „historycznego”)? Są uczeni,
którzy poświęcili się bez reszty dociekaniom, co naprawdę wydarzyło się w jego życiu. To
Strona 56
11817
gruntownie wykształceni znawcy świata starożytnego, którzy czytają teksty źródłowe w
językach, w jakich zostały zapisane, wiedzą o najdrobniejszej wzmiance na temat Jezusa
w starożytnych źródłach i opracowali metody pozwalające ustalić, które z nich zasługują
na zaufanie, które zaś nie. I choć ich w większości krytyczne, wnikliwe, drobiazgowe,
pełne niuansów prace są użyteczne i interesujące najczęściej jedynie dla innych
specjalistów z tej dziedziny, wnioski, do których doszli ci uczeni, mogą zafascynować
nawet laików. Tak więc spróbuję teraz przedstawić prosto i przystępnie metody, jakimi
posługują się badacze usiłujący odtworzyć życie Jezusa, pamiętając o tym, że za tym
skrótowym omówieniem kryje się ogrom trudu i znoju.
Metody rekonstruowania życia Jezusa
Specjaliści są w zasadzie zgodni co do kilku kryteriów, które powinny spełniać
zachowane źródła, by mogły być przydatne przy ustalaniu, co naprawdę wydarzyło się w
życiu Jezusa. Poniższe cztery należą do najważniejszych .
Im starsze, tym lepsze
Ponieważ opowieści o Jezusie ulegały zmianom, w miarę jak przekazywano je sobie
z ust do ust, można założyć, że — generalnie — im wcześniejsze źródło, tym mniej
zniekształcone informacje zawiera. Powód jest oczywisty: w wypadku wcześniejszych
źródeł było mniej czasu na zmiany. Dlatego właśnie uczeni starający się odtworzyć
przebieg życia Jezusa bardziej polegają na przykład na Ewangelii Marka i źródle Q niż na
ewangeliach Jana i Tomasza. Te ostatnie powstały kilkadziesiąt lat po pierwszych dwóch
tekstach, tak więc prawdopodobnie poddano je większym przeróbkom.
Ponieważ jednak nawet najwcześniejsze źródła, jakimi dysponujemy, są stosunkowo
późne (żadne z nich nie jest współczesne Jezusowi), nie można ich po prostu uznać za
wiarygodne. One również zawierają zniekształcone informacje. Tak więc konieczne są
jeszcze inne kryteria.
Nakładanie się świadectw
Dla uczonych rekonstruujących wydarzenia z życia Jezusa bardzo pomocne są
wczesne źródła, które niezależnie od siebie przekazują tę samą informację na jego temat.
Jeśli co najmniej dwa niezależne źródła podają tę samą opowieść o Jezusie, jasne jest, że
ich autorzy nie mogli jej wymyślić, tak więc w tym wypadku informacja musi pochodzić z
jeszcze wcześniejszego źródła — być może nawet z relacji osoby, która zetknęła się z
Jezusem. Trzeba tu jednak podkreślić, że źródła takie muszą być niezależne od siebie.
Jeśli jakaś informacja powtarza się na przykład u Mateusza, Marka i Łukasza, nie jest to
relacja poświadczona niezależnie w trzech źródłach, gdyż Mateusz i Łukasz zapewne
przejęli ją od Marka. W tym wypadku mamy więc tylko jedno źródło podające tę
informację. Ale jeśli znajdziemy tę samą informację w — załóżmy Ewangelii Marka, źródle
Q i Ewangelii Tomasza, które są niezależne od siebie nawzajem, znaczy to, że musi ona
pochodzić z jeszcze wcześniejszego źródła, na którym opierali się autorzy ich wszystkich.
Pozwólcie, że podam kilka przykładów. 1. Niezależne źródła: Paweł, Marek, Jan, a
nawet Józef Flawiusz, wspominają o braciach Jezusa. Wniosek? Jezus prawdopodobnie
miał braci. 2. Marek, Q i Jan łączą Jezusa z Janem Chrzcicielem. Wydaje się więc, że
Jezusa naprawdę coś łączyło z Janem. 3. Marek, L (odrębne źródło Łukasza), Jan i
Tomasz mówią o publicznych kontaktach Jezusa z kobietami. Wniosek?
Pod prąd wyobrażeń
Skoro nie ulega wątpliwości, że opowieści o Jezusie były przeinaczane w wyniku
tego, że ludzie, którzy je powtarzali, mieli takie a nie inne poglądy i oczekiwania, jak mamy
traktować występujące w źródłach informacje na jego temat, które nie przystają do owych
poglądów i oczekiwań? Oczywiste jest, że takich informacji, sprzecznych z tym, co
chrześcijanie życzyliby sobie twierdzić na temat Jezusa, raczej by nie zmyślili. Tak więc
relacje tego rodzaju są szczególnie cenne, gdyż najpewniej nie zostały wyssane z palca i,
jak można sądzić, wiernie przedstawiają fakty z życia Jezusa.
Na przykład niezależne źródła (Marek i Jan) informują, że Jezus pochodził z
Nazaretu. To zaś nie przystaje do oczekiwań chrześcijan, gdyż mesjasz miał się wywodzić
z Betlejem (dlatego też mamy opowieści, wedle których tam właśnie przyszedł na świat). A
Strona 57
11817
z jakiego powodu chrześcijanie mieliby twierdzić, że pochodził z Nazaretu? Przed
nastaniem chrześcijaństwa Nazaret był zapadłą dziurą, o której niemal nikt nie słyszał.
Chrześcijanie rozpowiadający, że Jezus pochodził z maleńkiej, nieznanej, podłej mieściny
na galilejskiej prowincji, nie odnosili z tego żadnej korzyści. Tak więc jeśli jakieś źródło
twierdzi, że tak było, można je uznać w tej kwestii za wiarygodne. Albo weźmy pod uwagę
chrzest Jezusa: zdaniem pierwszych chrześcijan osoba udzielająca tego sakramentu
górowała duchowo nad osobą chrzczoną. Dlaczego więc jakikolwiek chrześcijanin miałby
twierdzić, że Jezus został ochrzczony przez kogoś innego? Czy nie sugerowałoby to, że
Jan Chrzciciel górował nad Jezusem? Ponieważ czciciele Jezusa raczej nie wymyśliliby tej
historii, prawdopodobnie rzeczywiście do tego doszło.
Kontekst jest (niemal) wszystkim
I wreszcie uczeni uznają za bardzo ważne kryterium uwarunkowania środowiskowo
kulturowe. Każdy, kto bada postać Jezusa, musi dojść do wniosku, że był on żyjącym w
pierwszym wieku naszej ery śydem z Palestyny. Wszelkie relacje o jego poczynaniach,
których nie można przekonywająco wpasować w ten kontekst, niemal z pewnością nie
mogą być prawdziwe. (Nawet sam Langdon powołuje się na to kryterium, gdy twierdzi, że
jest nieprawdopodobne, by Jezus jako śyd był kawalerem.) Tak więc, na przykład,
domniemane wypowiedzi Jezusa, które mają więcej sensu w jakimś innym środowisku
kulturowym, przypuszczalnie nie wyszły z jego ust, lecz są autorstwa kogoś, kto żył w tym
właśnie środowisku.
Na przykład niektóre wypowiedzi Jezusa z koptyjskiej Ewangelii Tomasza oraz
innych pism odkrytych w bibliotece z Nag Hammadi mają zdecydowanie gnostycki
charakter. Problem polega na tym, że nie mamy żadnych dowodów, iż gnostycyzm istniał
już w pierwszym dwudziestoleciu pierwszego wieku naszej ery — i to jeszcze na
galilejskiej wsi. Te gnostyckie wypowiedzi muszą być zatem późniejszymi tworami,
włożonymi w usta Jezusa w jakimś innym czasie i miejscu (np. w drugim wieku w Egipcie
lub Syrii). Nie należy przez to rozumieć, że cała Ewangelia Tomasza jest niewiarygodna.
W tej księdze, na przykład, Jezus wygłasza przypowieść o ziarnie gorczycy, którą
przytacza również (niezależnie) Marek. Nie ma w niej nic szczególnie gnostyckiego, a przy
tym podają ją dwa niezależne źródła, z których jedno jest bardzo wczesne. Wniosek?
Niewykluczone, że Jezus faktycznie ją wygłosił.
Takie są zatem niektóre z podstawowych kryteriów, którymi posługują się uczeni,
analizując najwcześniejsze źródła informujące nas o życiu Jezusa. Ustalanie, co mówił i
robił, nie jest zwyczajnym „przyjmowaniem na wiarę” albo uznawaniem za prawdę
wszystkiego (czy w ogóle czegokolwiek), co mówią na jego temat ewangelie. Za pomocą
tych kryteriów można zweryfikować każde słowo Jezusa, wszystko, co rzekomo zrobił i
przeżył. Informacji, które nie spełniają tych warunków, po prostu nie można uznać za zbyt
wiarygodne. Mówiąc w skrócie, poszukiwania wiedzy o Jezusie nie opierają się na
czystych domysłach, twórczej wyobraźni lub pobożnych życzeniach, lecz na żmudnej,
drobiazgowej weryfikacji źródeł historycznych.
W następnym rozdziale przeanalizujemy twierdzenia z Kodu Leonarda da Vinci,
jakoby Jezus był żonaty, współżył z Marią Magdaleną i zamierzał postawić ją na czele
swojego Kościoła. Przedtem jednak dobrze będzie podsumować to, co jak się zdaje o nim
wiemy, na szerszym tle, ponieważ wydatnie pomoże to nam zrozumieć wiele szczegółów z
jego życia.
Jezus jako prorok apokaliptyczny
Leigh Teabing niejednokrotnie wyraża pogląd, że przed Konstantynem Jezus był
postrzegany jako „śmiertelny prorok” i tylko w czterech ewangeliach nowotestamentowych
nadano mu cechy boskie. Jak stwierdziliśmy, Teabing myli się w kilku sprawach: między
innymi, że Nowy Testament ukazuje Jezusa wyłącznie jako istotę boską i że pierwotne
wyobrażenia o Jezusie uległy zmianie za sprawą Konstantyna. Ale jest jedna istotna
kwestia, co do której Teabing ma rację: najstarsze i najlepsze źródła rzeczywiście ukazują
Jezusa jako śmiertelnego proroka. Mało tego, ukazują go jako proroka głoszącego pewien
konkretny rodzaj proroctw. Jezus, podobnie jak esseńczycy od zwojów znad Morza
Strona 58
11817
Martwego, o których mówiliśmy w rozdziale drugim, był żydowskim apokaliptykiem,
głoszącym, że Bóg wkrótce wmiesza się w bieg dziejów, by obalić siły zła i ustanowić na
ziemi nowe królestwo, w którym nie będzie już bólu ani cierpienia. To uznanie Jezusa za
apokaliptyka jest, jak za chwilę wykażę, efektem wnikliwej analizy najstarszych
zachowanych źródeł. Odegra ono decydującą rolę w ocenie niektórych twierdzeń z Kodu
Leonarda da Vinci — na przykład, że Jezus był żonaty i prowadził życie seksualne.
W rozdziale drugim zapoznaliśmy się z głównymi elementami apokaliptycznego
światopoglądu. Wyznający go śydzi utrzymywali, że istnieją dwa zasadnicze składniki
rzeczywistości, siły dobra i siły zła, z Bogiem i jego aniołami po jednej stronie oraz
szatanem i jego diabłami po drugiej. Ów dualizm został wpleciony w dziejowy schemat, w
którym po obecnych złych czasach miały nastąpić czasy dobre, kiedy to Bóg ustanowi
swoje królestwo i zapanuje nad światem. Nadejście tego królestwa będzie się wiązało z
kataklizmem, w którym Bóg osądzi i unicestwi siły zła, a jego wyrok dosięgnie także ludzi,
zależnie od tego, czy w tej nikczemnej epoce opowiedzieli się po jego stronie, czy po
stronie sił zła. Co więcej, żydowscy apokaliptycyści wierzyli, że czas, w którym to wszystko
nastąpi, jest bardzo bliski.
Już w początkach dwudziestego wieku wielu uczonych zorientowało się, że takie
właśnie były poglądy Jezusa „historycznego”. Świadczą o tym nasze wczesne źródła —
zachowane chrześcijańskie ewangelie — jeśli bada się je w świetle kryteriów, które
przedstawiłem powyżej . Wizerunek Jezusa jako apokaliptyka przechowały
najwcześniejsze znane nam relacje: Ewangelia Marka, Q, M i L (lecz nie późniejsze, takie
jak ewangelie Jana i Tomasza), z których wszystkie są niezależne od siebie nawzajem.
Wedle tych przekazów Jezus zapowiada, że Bóg wkrótce ześle z nieba sędziego,
nazwanego enigmatycznie Synem Człowieczym, który rozgromi siły zla, powali
wszystkich, którzy sprzeciwiają się Bogu, i przyniesie królestwo dobra tym, którzy w tych
grzesznych czasach stali po stronie Boga. Sprawdźmy, co Jezus mówi w naszych
najwcześniejszych (niezależnie poświadczonych) źródłach:
Kto bowiem wstydzi się mnie i słów moich przed tym cudzołożnym i
grzesznym rodem, tego i Syn Człowieczy wstydzić się będzie, gdy przyjdzie w
chwale Ojca swego z aniołami świętymi. [...] Zaprawdę powiadam wam: Niektórzy z
tych, co tu stoją, nie zaznają śmierci, zanim nie ujrzą Królestwa Bożego,
nadchodzącego w mocy. (Mar. 8,38-9,1)
Ale w owe dni, które nastaną po tej udręce, zaćmi się słońce i księżyc nie
zajaśnieje swym blaskiem, i gwiazdy spadać będą z nieba, i moce niebieskie będą
poruszone. A wtedy ujrzą Syna Człowieczego przychodzącego na obłokach z
wielką mocą i chwałą. I wówczas pośle aniołów, i zgromadzi wybranych swoich z
czterech stron świata, od krańca ziemi aż po kraniec nieba. [...] Zaprawdę
powiadam wam, że nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie. (Mar.
13,24-27.30)
Bo jak błyskawica, gdy zabłyśnie, świeci od jednego krańca nieba aż po drugi,
tak będzie i Syn Człowieczy w dniu swoim. [...] A jak było za dni Noego, tak będzie i
za dni Syna Człowieczego. Jedli, pili, żenili się i za mąż wychodzili aż do dnia, kiedy
Noe wszedł do arki i nastał potop, i wytracił wszystkich. [...] Tak też będzie w dniu,
kiedy Syn Człowieczy się objawi. (Q, poprzez Łuk. 17,24.26-27.30, por. Mat.
24,27.37-39)
I wy bądźcie gotowi, gdyż Syn Człowieczy przyjdzie o takiej godzinie, której
się nie spodziewacie. (Q, poprzez Łuk. 12,40; Mat. 24,44)
Jak tedy zbiera się kąkol i pali w ogniu, tak będzie przy końcu świata. Syn
Człowieczy pośle swoich aniołów i zbiorą z Królestwa jego wszystkie zgorszenia, i
Strona 59
11817
tych, którzy popełniają nieprawość, i wrzucą ich do pieca ognistego; tam będzie
płacz i zgrzytanie zębów. Wtedy sprawiedliwi zajaśnieją jak słońce w Królestwie
Ojca swego. (M, poprzez Mat. 13,40-43)
Baczcie na siebie, aby serca wasze nie były ociężałe wskutek obżarstwa i
opilstwa oraz troski o byt i aby ów dzień was nie zaskoczył niby sidło; przyjdzie
bowiem znienacka na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc,
modląc się cały czas, abyście mogli ujść przed tym wszystkim, co nastanie, i stanąć
przed Synem Człowieczym. (L, poprzez Łuk. 21,34-36)
Nasza tradycja zawiera mnóstwo wypowiedzi tego rodzaju: wybrałem tu zaledwie
kilka przykładów. Podkreślam raz jeszcze, że te apokaliptyczne wypowiedzi Jezusa
pochodzą z naszych najwcześniejszych źródeł (przypomnijmy, że generalnie im starsze,
tym lepsze), są niezależnie poświadczone i w pełni wiarygodne, jeśli chodzi o kontekst (jak
pamiętamy, podobne poglądy zostały zawarte w pochodzących z czasów Jezusa zwojach
znad Morza Martwego). Co więcej, niektóre apokaliptyczne wypowiedzi Jezusa odbiegają
od tego, co pierwsi chrześcijanie byliby skłonni sami włożyć w jego usta. Rozważmy
następujące zdanie pochodzące zapewne ze źródła Q:
Zaprawdę powiadam wam, że wy, którzy poszliście za mną, przy odrodzeniu,
gdy Syn Człowieczy zasiądzie na tronie chwały swojej, zasiądziecie i wy na
dwunastu tronach i będziecie sądzić dwanaście pokoleń izraelskich. (Mat. 19,28;
por. Łuk. 22,30)
Dlaczego żaden późniejszy chrześcijanin nie mógłby sam wymyślić tego proroctwa?
Zauważmy, że Jezus zwraca się tu do całej dwunastki swych najbliższych uczniów i
twierdzi, że wszyscy oni będą władcami w królestwie, które ma nadejść. Jasne jest jednak,
że późniejszym chrześcijanom, znającym okoliczności śmierci Jezusa, trudno byłoby
powiedzieć coś takiego, gdyż wiedzieli, że jeden z dwunastu apostołów, Judasz Iskariota,
okazał się zdrajcą. Czy zatem mógłby być on jednym z władców przyszłego królestwa?
Chrześcijanie oczywiście byliby odmiennego zdania. Dlaczego więc zachowali wypowiedź,
która sugerowała, że tak się stanie? Najwyraźniej są to rzeczywiście słowa Jezusa,
których nie ważyli się dopasować do własnych poglądów.
Konkretne apokaliptyczne nauki Jezusa
Za chwilę zobaczymy, jak apokaliptyczne przesłanie Jezusa ma się do tego, co
można przeczytać o Chrystusie w Kodzie Leonarda da Vinci. Na razie jednak musimy
przyjrzeć się nieco dokładniej temu, co uczeni ustalili w kwestii jego nauk. Pamiętajmy, że
nie streszczam tu po prostu tego, co mówią o Jezusie ewangelie kanoniczne. Ich autorzy
mieli nieco inne poglądy na jego temat, gdyż opierali swoje wyobrażenia na ustnych
przekazach, które przez dziesiątki lat krążyły wśród ludzi, nim oni sami usłyszeli je i
utrwalili na piśmie. Moim celem jest odtworzenie tego, co Jezus n aprawdę powiedział i
zrobił, na podstawie krytycznej analizy najstarszych zachowanych źródeł, z
zastosowaniem kryteriów, które przedstawiłem. Przekazy znajdowane w późniejszych
źródłach — na przykład fragmenty Ewangelii Jana, z których wynika, że Jezus sam
podawał się za istotę boską nie występują w najwcześniejszych tekstach i bynajmniej nie
kłócą się z tym, co pierwsi chrześcijanie chcieliby twierdzić na jego temat. Nie są zatem
wiarygodne. Jednak innym przekazom pomieszczonym w tych źródłach można wierzyć i je
właśnie zamierzam tu streścić.
Nie ulega wątpliwości, że Jezus „historyczny” głosił zbliżanie się Królestwa Bożego.
Jak notuje jego słowa najstarsza znana nam relacja, Ewangelia Marka:
Wypełnił się czas i przybliżyło się Królestwo Boże, opamiętajcie się i wierzcie
ewangelii. (Mar. 1,15)
Strona 60
11817
Gdy w powyższym fragmencie, a także w innych wypowiedziach, które można mu z
dużą dozą prawdopodobieństwa przypisać, Jezus mówi o nadchodzącym Królestwie
Bożym, wydaje się, że nie ma na myśli królestwa duchowego (albo nieba, do którego trafia
się po śmierci), ale rzeczywistą, fizyczną obecność Boga tu, na ziemi. Jak mówi w
wypowiedzi przekazanej przez źródło Q:
Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów, gdy ujrzycie Abrahama, Izaaka i
Jakuba, i wszystkich proroków w Królestwie Bożym, siebie samych zaś precz
wyrzuconych. I przyjdą ze wschodu i z zachodu, z północy i z południa, i zasiądą w
Królestwie Bożym. (Q, poprzez Łuk. 13,28-29; por. Mat. 8,11-12)
Tego rodzaju wzmianki o rzeczywistym, fizycznym Królestwie Bożym są częste w
najwcześniejszych relacjach o Jezusie. Podobnie jak inni apokaliptycy żyjący przed nim i
po nim, Jezus był najwyraźniej przekonany, że Bóg rozciągnie swe władztwo od sfery
niebiańskiej, gdzie przebywa, aż do ziemi. Nastanie tu namacalne królestwo, rajski świat,
w którym Bóg będzie sam panował nad swym wiernym ludem, w którym będzie jedzenie,
picie i rozmowy, w którym na tronach zasiądą ludzcy władcy (dwunastu apostołów), a
ludzcy poddani będą się bawić i ucztować.
Nadejście owego królestwa poprzedzi wielki sąd nad światem, o którym Jezus mówi
w licznych swoich przypowieściach — włącznie z tą, zapisaną w nieco odmiennej formie
zarówno u Mateusza, jak i u Tomasza:
Dalej podobne jest Królestwo Niebios do sieci, zapuszczonej w morze i
zagarniającej ryby wszelkiego rodzaju, którą, gdy była pełna, wyciągnęli na brzeg, a
usiadłszy dobre wybrali do naczyń, a złe wyrzucili. Tak będzie przy końcu świata;
wyjdą aniołowie i wyłączą złych spośród sprawiedliwych, i wrzucą ich w piec
ognisty; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. (Mat. 13,47-50)
Albo jak podaje M, odrębne źródło Mateusza:
Jak tedy zbiera się kąkol i pali w ogniu, tak będzie przy końcu świata. Syn
Człowieczy pośle swoich aniołów i zbiorą z Królestwa jego wszystkie zgorszenia, i
tych, którzy popełniają nieprawość, i wrzucą ich do pieca ognistego; tam będzie
płacz i zgrzytanie zębów. Wtedy sprawiedliwi zajaśnieją jak słońce w Królestwie
Ojca swego. (Mat. 13,40-43)
Ten czekający świat sąd miał być, jak widzieliśmy, kosmicznym kataklizmem, którego
sprawcą będzie postać nazywana przez Jezusa Synem Człowieczym:
Ale w owe dni, które nastaną po tej udręce, zaćmi się słońce i księżyc nie
zajaśnieje swym blaskiem, i gwiazdy spadać będą z nieba, i moce niebieskie będą
poruszone. A wtedy ujrzą Syna Człowieczego przychodzącego na obłokach z
wielką mocą i chwałą. I wówczas pośle aniołów, i zgromadzi wybranych swoich z
czterech stron świata, od krańca ziemi aż po kraniec nieba. (Mar. 13,24-27)
Kim jednak są ci wybrańcy, którzy przetrwają nadchodzącą rzeź i wkroczą do jego
królestwa? Ponieważ czasy, w których żyjemy, są złe i rządzą w nich siły zła, ludzi, którzy
dziś są wpływowi i potężni, spotka kara, kiedy przybędzie Syn Człowieczy. To poniżeni,
uciskani i uciemiężeni odziedziczą przyszłe królestwo dobra. Gdyż Bóg jest po stronie
tych, którzy są mu wierni, przez co cierpią poniewierkę za sprawą złych mocy panujących
nad tym światem. Jak czytamy w Ewangelii Łukasza:
I przyjdą ze wschodu i z zachodu, z północy i z południa, i zasiądą w
Królestwie Bożym. I oto ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi. (Łuk. 13,29-
Strona 61
11817
30; być może zaczerpnięte z Q — zob. Mat. 20,16)
To dlatego w swej publicznej działalności Jezus wziął stronę ludzi odrzuconych przez
społeczeństwo. To właśnie oni mieli w przyszłości odziedziczyć Królestwo Niebieskie.
Miało ono przyjść nie dla bogatych i potężnych, ale dla biednych i poniżonych. I to dlatego
Jezus namawiał swych uczniów, by nie dążyli do bogactwa i zaszczytów, ale poświęcili się
służbie dla innych, gdyż ci, którzy teraz są poniżeni, zostaną wywyższeni w
nadchodzącym królestwie. Tak więc w naszym najstarszym zachowanym źródle
znajdujemy słowa:
Jeśli ktoś chce być pierwszy, niechaj stanie się ze wszystkich ostatnim i sługą
wszystkich. (Mar. 9,35)
A także:
Wiecie, że ci, których uważa się za władców narodów, nadużywają swej
władzy nad nimi, a możni ich rządzą nimi samowolnie. Lecz nie tak ma być między
wami, ale ktokolwiek by chciał być między wami wielki, niech będzie sługą waszym.
I ktokolwiek by chciał być między wami pierwszy, niech będzie sługą wszystkich.
(Mar. 10,42-44)
Wypowiedzi te okażą się dla nas ważne, kiedy w następnym rozdziale będziemy
analizować stosunek Jezusa do kobiet. Gdyż w tamtej epoce kobiety należały do owych
uciśnionych, traktowano je, według naszych dzisiejszych standardów, jak ludzi drugiej
kategorii, były bowiem podporządkowane mężczyznom (ojcom lub mężom), do których
należała władza nad światem. Ale zdaniem Jezusa właśnie ci zepchnięci w cień mieli
odziedziczyć królestwo. Ów motyw odwrócenia ról pojawia się też w jednej z najbardziej
znanych nauk Jezusa, tak zwanych Ośmiu Błogosławieństwach, które niestety często
cytowane są w oderwaniu od swego pierwotnego, apokaliptycznego kontekstu. Jest to
zbiór wypowiedzi, przypisywanych Jezusowi przez rozmaite źródła, w których błogosławi
on określone grupy ludzi. Najlepiej znana ich wersja znajduje się u Mateusza w Kazaniu
na Górze, którego początek brzmi:
Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem ich jest Królestwo Niebios.
Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi,
albowiem oni posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości,
albowiem oni będą nasyceni. (Mat. 5,3-6)
Wielu czytelników nie zwraca uwagi na to, że mowa tu o tym, czego określone grupy
ludzi doświadczają obecnie i co będzie ich udziałem. Będzie ich udziałem? Kiedy? Nie w
jakimś mglistym, odległym, nieokreślonym momencie — kiedyś tam, na święty nigdy.
Nastąpi to, gdy nastanie Królestwo Boże. Ci, którzy dziś są poniżeni, ubodzy i uciskani,
wówczas otrzymają za to nagrodę.
Kilka z wymienionych przez Mateusza błogosławieństw pochodzi ze źródła Q. Co
ciekawe, w wersji Łukasza Jezus podkreśla w nich raczej problemy materialne niż
duchowe. Na przykład zamiast błogosławić „ubogich w duchu”, u Łukasza mówi:
„błogosławieni ubodzy” (tzn. ci, którzy nie mają nic w sensie dosłownym). Zamiast
wspominać tych, którzy „łakną i pragną sprawiedliwości”, u Łukasza Jezus mówi:
„błogosławieni, którzy teraz łakniecie”. Mamy powody sądzić, że w tym wypadku wersja
Łukasza jest bliższa rzeczywistym wypowiedziom Jezusa. Przede wszystkim dlatego, że
bardzo podobną postać mają te błogosławieństwa w innym niezależnym źródle, jakim jest
Ewangelia Tomasza:
Błogosławieni ubodzy, wasze jest Królestwo Niebieskie. (EwTm 54)
Strona 62
11817
Błogosławieni głodni, aby nasycili żołądek tego, który pragnie. (EwTm 69)
Błogosławieni jesteście, jeśli nienawidzą was i prześladują was, bo nie znajdą
żadnego miejsca tam, gdzie was prześladowano. (EwTm 68)
Co ciekawe, w wersji Łukasza po rozmaitych apokaliptycznych błogosławieństwach
następuje zestaw odpowiadających im apokaliptycznych złorzeczeń:
Ale biada wam bogaczom, bo już odbieracie pociechę swoją. Biada wam,
którzy teraz nasyceni jesteście, gdyż będziecie cierpieć głód. Biada wam, którzy
teraz się śmiejecie, bo smucić się i płakać będziecie. Biada wam, gdy wszyscy
ludzie dobrze o was mówić będą; tak samo bowiem czynili fałszywym prorokom
ojcowie ich. (Łuk. 6,24-26)
Te apokaliptyczne klątwy nie pojawiają się wprawdzie w innych, niezależnych
źródłach, niemniej dobrze współbrzmią one z głównymi motywami wypowiedzi Jezusa,
którymi zajmowaliśmy się w tym rozdziale. Jezus uczył, że zbliża się dzień sądu, w którym
na ziemię zstąpi Syn Człowieczy. Spowoduje on, że odwrócą się role: ci, którzy dziś mają
się dobrze, zostaną potępieni, a ci, którzy cierpią, będą błogosławieni. W tym
apokaliptycznym przesłaniu kryła się zapowiedź rychłej zagłady wszystkich, którzy nie
wzięli sobie do serca słów Jezusa i nie zwrócili się ku Bogu, jak tego pragnął.
Ale kiedy to wszystko nastąpi? Kiedy przybędzie Syn Człowieczy? Kiedy nastanie
Królestwo Boże? Czy stanie się to w jakiejś odległej przyszłości, za kilka, kilkadziesiąt,
kilkaset, czy nawet kilka tysięcy lat? Przeciwnie. Jak większość innych żydowskich
apokaliptyków swoich czasów, Jezus zdaje się sądzić, że nadejście Królestwa Bożego jest
bliskie. Tak o tym mówi w najwcześniejszej zachowanej ewangelii:
Kto bowiem wstydzi się mnie i słów moich przed tym cudzołożnym i
grzesznym rodem, tego i Syn Człowieczy wstydzić się będzie, gdy przyjdzie w
chwale Ojca swego z aniołami świętymi. [...] Zaprawdę powiadam wam: Niektórzy z
tych, co tu stoją, nie zaznają śmierci, zanim nie ujrzą Królestwa Bożego,
nadchodzącego w mocy. (Mar. 8,38-9,1; podkreślenie moje)
Zaprawdę powiadam wam, że nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko
stanie. (Mar. 13,30; podkreślenie moje)
Baczcie, czuwajcie; nie wiecie bowiem, kiedy ten czas nastanie. Jest to tak,
jak u człowieka, który odjechał, zostawił dom swój, dał władzę sługom swoim,
każdemu wyznaczył jego zadanie, a odźwiernemu nakazał, aby czuwał. Czuwajcie
więc, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie: czy wieczorem, czy o północy, czy
kiedy kur zapieje, czy rankiem. Aby gdy przyjdzie, nie zastał was śpiącymi. To, co
wam mówię, mówię wszystkim: Czuwajcie! (Mar. 13,33-37)
Albo jak podaje źródło Q:
To wiedzcie, że gdyby wiedział gospodarz, o której godzinie złodziej przyjdzie,
nie dopuściłby do tego, by podkopano dom jego. I wy bądźcie gotowi, gdyż Syn
Człowieczy przyjdzie o takiej godzinie, której się nie spodziewacie. (Łuk. 12,39-0;
Mat. 24,43-4)
Przekonanie o bliskości końca czasów odegra ważną rolę również w następnym
rozdziale, gdzie zobaczymy, jak wpływało ono na poglądy Jezusa na temat stosunków
społecznych — w tym także jego poglądy na temat rodziny i małżeństwa — oraz
Strona 63
11817
przyjrzymy się jego życiu, by ocenić, czy mógł być żonaty i aktywny seksualnie.
Ogólnie rzecz biorąc, krytyczny przegląd najwcześniejszych zachowanych źródeł
prowadzi nas do wniosku, że podobnie jak przed nim esseńczycy, autorzy tekstów znad
Morza Martwego (i jak Jan Chrzciciel, o którym tu nie wspomnieliśmy, choć też głosił
apokaliptyczne poglądy), a także wielu z pierwszego pokolenia jego wyznawców (na
przykład apostoł Paweł), Jezus był apokaliptycznym prorokiem przekonanym, że Bóg
wkrótce wkroczy w bieg dziejów, rozgromi siły zła, które występują przeciwko niemu i
ustanowi swe dobre, utopijne królestwo tu, na ziemi.
Podsumowanie
Poświęciłem w tym rozdziale nieco miejsca na wyjaśnienie, jak historycy ustalają,
które materiały w źródłach ewangelicznych można uznać za wiarygodne, w
przeciwieństwie do olbrzymiej większości informacji zniekształconych przez chrześcijan,
którzy przekazywali sobie z ust do ust opowieści o Jezusie, nim zostały one, począwszy
od drugiej połowy pierwszego wieku, spisane przez jakichś jego wyznawców drugiego
pokolenia. Znajomość tego, jak historycy zabierają się do takiej pracy, wspiera główne
przesłanie tej książki: to, co wiemy o Jezusie, nie jest sprawą ani czystych domysłów, ani
fantazji. Łatwo wyskoczyć z wyssanym z palca, sensacyjnym twierdzeniem na temat
Jezusa: Jezus był żonaty! Jezus miał dzieci! Jezus był magikiem! Jezus był marksistą!
Jezus był terrorystą! Jezus był gejem! I nie zaprzeczam, że ludzie mają prawo mówić o
nim, co im się żywnie podoba, zarówno rzeczy sensacyjne, jak i wyważone. Ale jeśli
historyk ma zaakceptować takie twierdzenia, musi zobaczyć dowody. Jedyne dowody,
jakie mamy, pochodzą z naszych najwcześniejszych źródeł, lecz ich też nie możemy po
prostu przyjąć za dobrą monetę ani czytać między wierszami, by wydobyć z nich to, co
chcemy tam znaleźć. Musimy podejść do nich krytycznie, zgodnie z ustalonymi kryteriami i
zasadami weryfikacji źródeł historycznych.
Postępując tak, uzyskujemy wizerunek Jezusa, który jest wiarygodny, przystaje do
jego postaci — do jego słów, czynów i doświadczeń życiowych — oraz uwarunkowań jego
epoki, choć nie musi idealnie pasować do naszych czasów. Ten obraz współczesnemu
człowiekowi może się pod wieloma względami wydawać zaskakujący, gdyż okazuje się, że
Jezus był żydowskim apokaliptykiem, który przepowiadał kres ery panowania zła jeszcze
za życia jego pokolenia. Być może nie jest to Jezus znany nam z lekcji religii albo z
kościelnych witraży i być może nie jest to Jezus, o jakim trąbi się w popularnych
powieściach opartych na sensacyjnych teoriach na jego temat. Ale taką, jak się wydaje,
był postacią historyczną.
W następnym rozdziale zrobię kolejny krok i ukażę, jak ta naukowa rekonstrukcja
postaci Jezusa ma się do twierdzeń Leigh Teabinga i Roberta Langdona, że Jezus miał
wśród swoich zwolenniczek żonę i kochankę, Marię Magdalenę, która po jego śmierci na
krzyżu urodziła mu dziecko.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Jezus, Maria Magdalena i małżeństwo
W śród postaci historycznych odgrywających istotną rolę w Kodzie Leonarda da Vinci
jest jedna ze zwolenniczek Jezusa, Maria Magdalena. Jak dowiadujemy się z powieści
Dana Browna, Maria nie była po prostu jedną z osób z otoczenia Jezusa, ale jego żoną i
kochanką, matką jego dziecka — protoplasty rodu, który przetrwał do naszych czasów
chroniony przez członków tajnego stowarzyszenia Zakon Syjonu. Muszę tu zaznaczyć, że
Dan Brown nie jest pierwszym, który tak przedstawił Marię Magdalenę i Jezusa. Wiele ze
swych „informacji” zawdzięcza on bestsellerowi z lat osiemdziesiątych, książce Święty
Graal, Święta Krew, o której pisze otwarcie w swojej powieści, nie wspomina jednak, że z
niej właśnie zaczerpnął większość tego, co ma do powiedzenia na temat Marii Magdaleny
(a także Zakonu Syjonu) . Tak czy inaczej każdy, kto zna obie te książki, dostrzeże
między nimi wyraźną zależność. Święty Graal, Święta Krew nie jest dziełem
Strona 64
11817
profesjonalnych znawców starożytności lub średniowiecza, ale trzech badaczy amatorów:
Michaela Baigenta, Richarda Leigh i Henry’ego Lincolna, którzy wystąpili z sensacyjną,
lecz kwestionowaną przez historyków teorią na temat Marii Magdaleny, Jezusa, Graala i
Zakonu Syjonu . Ponieważ głównym tematem mojej książki jest Kod Leonarda da Vinci i
poglądy bohaterów tej powieści, o Świętym Graalu, Świętej Krwi powiem tylko tyle, że Dan
Brown, pisząc o poszukiwaniach Graala przez Roberta Langdona i Sophie Neveu, po
prostu przejął hurtem wiele z zawartych tam twierdzeń.
Znaczna ich część dotyczy Marii Magdaleny i „jej małżeństwa z Jezusem
Chrystusem” (str. 312). Jako dowód tego małżeństwa brytyjski poszukiwacz Graala, Leigh
Teabing, wskazuje jedną z ksiąg, które nie zostały włączone do Nowego Testamentu,
tekst z Nag Hammadi zwany Ewangelią Filipa, w którym padają słowa: „A towarzyszką
Zbawiciela jest Maria Magdalena”. Mówi następnie: „Powie ci to każdy lingwista zajmujący
się językiem aramejskim. Słowo «towarzyszka» w tamtych czasach znaczyło
«małżonka»„(str. 314).
Dalej Teabing cytuje fragment innego niekanonicznego tekstu gnostyckiego,
Ewangelii Marii Magdaleny, w którym apostołowie Piotr i Lewi spierają się o to, czy Jezus
mógł objawić Magdalenie prawdę. Jak wyjaśnia Teabing:
W tej części ewangelii Jezus już podejrzewa, że wkrótce zostanie ujęty i
ukrzyżowany. Daje więc Marii Magdalenie wskazówki, jak dalej prowadzić jego
Kościół, kiedy jego już nie będzie. [...] Według gnostyckich ewangelii to nie Piotrowi
Chrystus dał wskazówki odnośnie do ustanowienia Kościoła chrześcijańskiego. Dał
je Marii Magdalenie, (str. 316)
Aby podkreślić znaczenie Marii Magdaleny w dziejach Kościoła, Teabing pokazuje
Sophie Neveu drzewo genealogiczne żydowskiego „rodu Beniamina”. Sophie,
zauważywszy, że jest tam imię Marii Magdaleny, okazuje zaskoczenie: „Pochodziła z
domu Beniamina?” „Istotnie — potwierdził Teabing. — Maria Magdalena pochodziła z
królewskiego rodu” (str. 317). A to, jak mówi dalej, oznacza, że każde dziecko zrodzone ze
związku Chrystusa i Marii Magdaleny miałoby w żyłach czystą krew królewską. Dlatego
właśnie przywódcy Kościoła usiłowali zataić jej małżeństwo z Jezusem:
Groźba, jaką Maria Magdalena stanowiła dla rządzących wczesnym
Kościołem, mogła zrujnować Stolicę Piotrowa. Maria Magdalena nie tylko była
kobietą, której Jezus pozostawił zadanie ustanowienia Kościoła, ale miała również
fizyczny dowód, że nowo ogłoszony bóstwem Chrystus zapoczątkował linię
dynastyczną śmiertelników. Kościół, aby bronić się przed potęgą władzy
Magdaleny, upowszechnił jej obraz jako ladacznicy i zniszczył dowody jej
małżeństwa z Chrystusem, pozbawiając argumentów tych, którzy twierdzili, że był
śmiertelnikiem i pozostawił rodzinę. (str. 323)
Ale ta mistyfikacja, wedle przekazów zachowanych do naszych czasów przez
tajemniczy Zakon Syjonu, powiodła się jedynie w połowie:
— Zakon wierzy — kontynuował Teabing — że gdy Jezus został
ukrzyżowany, Maria Magdalena była przy nadziei. Dla bezpieczeństwa
nienarodzonego dziecka Chrystusa musiała uciekać z Ziemi Świętej. Z pomocą
zaufanego krewnego Jezusa, Józefa z Arymatei, Maria Magdalena w tajemnicy
wyjechała do Francji, zwanej wtedy Galią. Tam znalazła bezpieczne schronienie w
gminie żydowskiej. To tutaj, we Francji, urodziła córkę i dala jej na imię Sara. (str.
325)
Podobnie jak w wypadku innych twierdzeń padających w Kodzie Leonarda da Vinci,
w całej tej opowieści jest więcej fikcji literackiej niż prawdy historycznej. Niektóre z tych
Strona 65
11817
stwierdzeń są po prostu błędne. Weźmy chociażby jeden jaskrawy przykład: nie jest
prawdą, że słowo „towarzyszka”, którym w Ewangelii Filipa określa się stosunek Marii
Magdaleny do Jezusa, znaczy po aramejsku „małżonka”. Po pierwsze, użyte tu słowo nie
jest aramejskie. Ewangelia Filipa to tekst koptyjski. I choć wyraz tłumaczony tu jako
„towarzyszka” jest zapożyczeniem z innego języka, tym językiem nie jest aramejski, lecz
greka. Innymi słowy, aramejski nie ma tu nic do rzeczy. Jakby tego było mało, owo greckie
słowo (koinönos) wcale nie znaczy „małżonka” (albo „kochanka”), ale właśnie
„towarzyszka” (powszechnie stosowano je w odniesieniu do przyjaciół i znajomych).
Inne twierdzenia Teabinga są równie błędne albo co najmniej nieuzasadnione. To
jednak prowadzi nas do poruszonych tu szerszych kwestii. Co możemy wyczytać ze źródeł
o kontaktach Jezusa z kobietami? Czy był żonaty? Czy jego żoną była Maria Magdalena?
Jeśli tak, czy prowadził z nią normalne życie seksualne? Czy mieli dziecko?
Aby odpowiedzieć na te pytania, musimy przenieść się z dziedziny fikcji literackiej do
dziedziny faktów historycznych, a to oznacza porzucenie sensacyjnych wyobrażeń na
rzecz naukowych metod badawczych. Jak przekonaliśmy się w poprzednim rozdziale,
odtworzenie wydarzeń z życia Jezusa nie jest sprawą łatwą. Historycy, którzy podjęli się
tego zadania, wiedzą, że nie wystarczy tu zacytować paru oderwanych fragmentów takiej
czy innej ewangelii, po czym uznać, że mówią one prawdę. Praca historyka jest o wiele
bardziej skomplikowana. Musimy wziąć pod uwagę charakter naszych źródeł i zastosować
do nich rygorystyczne kryteria, aby oddzielić fakty od zmyśleń. Innymi słowy, nawet gdyby
nasze wczesne źródła istotnie twierdziły, że Jezus i Maria Magdalena byli kochankami
i/lub małżeństwem, zanim moglibyśmy uznać te informacje za prawdziwe, musielibyśmy
zbadać owe źródła. Jednak wbrew zapewnieniom Teabinga, w żadnej ze znanych nam
starożytnych relacji nie znajdujemy nic, co by sugerowało, że Jezus miał żonę, a co
dopiero, że była nią Maria Magdalena. Wszelkie takie teorie są elementem współczesnych
powieściowych „rekonstrukcji” życia Jezusa, nie mającym oparcia w źródłach. Naukowa
analiza tekstów źródłowych nie jest może tak ekscytująca jak fantazjowanie na temat
Jezusa (miał kobietę! sypiał z nią! płodził potomstwo!), jednak dobrze wiedzieć, co
naprawdę wydarzyło się w przeszłości, nawet jeśli miałoby się to okazać mniej
fascynujące niż to, co możemy wyczytać w powieściach sensacyjnych.
Oto więc garść pytań na temat Jezusa „historycznego”, które chciałbym postawić,
poczynając od ogólnych do konkretnych: Jak generalnie przedstawiały się jego stosunki z
kobietami? Jaką rolę odgrywały kobiety w jego działalności? Czy był z jakąś blisko
związany? Czy mógł być żonaty? I co właściwie łączyło go z Marią Magdaleną? Czy
mamy jakieś poszlaki, że byli małżeństwem? śe współżyli ze sobą?
Mężczyźni w działalności Jezusa
Najpierw trzeba wyraźnie stwierdzić, że najpewniej większość zwolenników Jezusa,
a z pewnością jego najbliższych uczniów, stanowili mężczyźni. Przeważająca część
opowieści o Jezusie — zarówno tych, które można uznać za autentyczne, jak i tych, co do
których można żywić pewne wątpliwości — dotyczy jego kontaktów z mężczyznami. Nie
ma w tym nic dziwnego: w pierwszym wieku kobiety były z reguły podporządkowane
mężczyznom — ojcom i/lub mężom — którzy raczej nie pozwoliliby im włóczyć się za
wędrownym nauczycielem, kiedy było tyle do roboty w domu: gotowanie, szycie i
cerowanie odzieży, niańczenie dzieci . Tym zajmowały się kobiety; mężczyźni w większej
mierze udzielali się publicznie. Jeśli kobieta często przebywała poza domem, oznaczało to
zwykle, że albo nie ma ona nad sobą mężczyzny (ojca lub męża), ponieważ jest,
powiedzmy, wdową w podeszłym wieku, albo należy do zamożnych warstw społeczeństwa
i ma służących lub niewolników, którzy wyręczają ją w domowych obowiązkach. I choć
nieliczni zwolennicy Jezusa istotnie mogli być zamożni, olbrzymią ich większość stanowili
zapewne niemajętni chłopi. A chłopki, na przykład z Galilei, musiały spędzać większość
czasu w domu przy pracy; rzadko (jeśli w ogóle) mogły sobie pozwolić na takie rozrywki,
jak wyjście w dzień powszedni, by posłuchać dobrego kazania.
Tak więc nie ma w tym nic zaskakującego, że większość zwolenników Jezusa
stanowili mężczyźni. Co więcej, ze wszystkich znanych nam relacji wynika, że najbliższymi
Strona 66
11817
uczniami Jezusa byli wyłącznie mężczyźni dwunastu apostołów, których płeć nie podlega
poważnej dyskusji. Wydaje się, że stan ów on sam uważał za idealny. Jak stwierdziliśmy,
spodziewał się on rychłego przyjścia Królestwa Bożego, w którym Bóg będzie rządził
swym ludem poprzez ludzkich pośredników. A kim mieli być owi pośrednicy?
Przypomnijmy sobie zapisaną w źródle Q wypowiedź Jezusa, która sprostała naszym
kryteriom autentyczności: „Zaprawdę powiadam wam, że wy [apostołowie], którzy
poszliście za mną, przy odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na tronie chwały
swojej, zasiądziecie i wy na dwunastu tronach i będziecie sądzić dwanaście pokoleń
izraelskich” (Mat. 19,28; por. Łuk. 22,30). Przyszłymi władcami ludu Bożego mieli być sami
mężczyźni.
Kobiety w działalności Jezusa
Nie oznacza to, że w otoczeniu Jezusa nie było miejsca dla kobiet. Wręcz
przeciwnie: choć w porównaniu z mężczyznami kobiety nie odgrywają wybitnej roli w
opowieściach o Jezusie, to jednak pojawiają się tam dość często, o wiele częściej, niż
można by się spodziewać, biorąc pod uwagę ograniczające ich publiczną aktywność
patriarchalne społeczeństwo pierwszego wieku. Wydaje się, że Jezus chętniej niż inni
nauczyciele, nie tylko żydowscy, otaczał się kobietami. Opinię tę potwierdza gruntowna
analiza tekstów źródłowych.
Oto krótki przegląd tych pism . Dwa z naszych wczesnych źródeł, Ewangelia Marka
i L (odrębne źródło Łukasza), poświadczają niezależnie, że Jezusowi towarzyszyły w
podróżach kobiety (Mar. 15,40-41; Łuk. 8,1-3). Potwierdzają to, znów niezależnie,
Ewangelia Tomasza (np. EwTm 114) oraz inne (np. Łuk. 10,38-42). Marek i L dają też do
zrozumienia, że kobiety wspierały finansowo działalność Jezusa (Mar. 15,40-1; Łuk. 8,1-
3). Innymi słowy, ponieważ Jezus jako wędrowny nauczyciel nie miał żadnego źródła
dochodów, kobiety te (jedną z nich była Maria Magdalena) zapewniały mu fundusze,
których on i jego uczniowie potrzebowali, by żyć. Jasne jest, że kobiety te musiały być
zamożne i nie uwiązane w domu przy pracach gospodarskich. Być może niektóre z nich, w
tym także Maria Magdalena, były niezamężne, ale nie dotyczyło to wszystkich. Jedna z
nich jest wymieniona jako „Joanna, żona Chuzy, zarządcy dóbr Heroda” (Łuk. 8,3). Inna
nosi imię Zuzanna, ale tak jak w wypadku Magdaleny, nie mamy pewności co do jej stanu
cywilnego. Łukasz mówi nam, że było „wiele innych, które służyły im majętnościami
swymi”. Wśród owych innych Marek wymienia niejaką Salome i jeszcze jedną Marię,
określoną jako „matka Jakuba Mniejszego i Jozesa”. Możliwe, że była to matka Jezusa, o
której wcześniej (Mar. 6,3) mówi się, że miała synów o imionach Jakub i Jozes. Tak czy
inaczej, wynika z tego, że Jezusowi towarzyszyło w podróżach nie tylko dwunastu uczniów
płci męskiej, ale także kobiety, z których część wspierała go własnymi środkami.
Jezus nie tylko miał w swoim otoczeniu kobiety, ale i — jak można przeczytać u
Marka i Jana — publicznie dyskutował z kobietami, które nie należały do jego
bezpośrednich zwolenników (Jan 4,1-42; Mar. 7,24-30). Obie ewangelie podają też,
niezależnie od siebie, że pewna kobieta namaściła go olejkiem na oczach świadków (Mar.
14,3-9; Jan 12,1-8). W relacji Marka jest to nieznana z imienia kobieta w domu
trędowatego Szymona (ta sama opowieść znajduje się w innej postaci także u Łukasza,
który, jak się zdaje, przejął ją od Marka, wprowadził do niej jednak parę istotnych zmian —
zob. Łuk. 7,36-50); w relacji Jana jest to Maria z Betanii, siostra Marty i Łazarza, a rzecz
dzieje się w jej własnym domu. Ewangelie informują też, że Jezus kilkakrotnie pomagał
kobietom w potrzebie (np. Mat. 15,21-29).
Wszystkie cztery ewangelie kanoniczne zgodnie twierdzą, że kobiety, które
towarzyszyły Jezusowi z Galilei do Jerozolimy w ostatnim tygodniu jego życia, były przy
jego ukrzyżowaniu (Mat. 27,55; Mar. 15,40-41; Łuk. 23,49; Jan 19,25). Najstarszy przekaz,
pomieszczony w Ewangelii Marka, sugeruje, że tylko one były mu wierne do końca:
wszyscy mężczyźni z jego najbliższego otoczenia uciekli. Co więcej, we wszystkich
czterech kanonicznych ewangeliach, a także w niekanonicznej Ewangelii Piotra, jest jasno
powiedziane, że to kobiety pierwsze uwierzyły, iż ciała Jezusa nie ma już w grobie (Mat.
28,1-10; Mar. 16,1-8; Łuk. 23,55-24,10; Jan 20,1-2; EwPt 50-57). Relacje te różnią się
Strona 67
11817
znacząco co do tego, jak wiele kobiet było przy pustym grobie. Czy sama Maria
Magdalena, jak u Jana? Czy Maria Magdalena z towarzyszkami, jak w pozostałych
ewangeliach? A jeśli towarzyszyły jej inne kobiety, to kim one były? Zależy, którą relację
się czyta. Tak czy inaczej, to kobiety pierwsze obwieściły, że Jezus wstał z martwych. Jak
zauważają feministycznie nastawieni historycy, trudno przecenić to, co wtedy zrobiły:
gdyby nie one, być może nikt by się nie dowiedział o zmartwychwstaniu — i nie byłoby
chrześcijaństwa.
Istnieją też inne interesujące opowieści o kontaktach Jezusa z kobietami, które
znajdujemy tylko w jednej, tej czy innej ewangelii, a zatem nie spełniające kryterium,
zgodnie z którym bardziej wiarygodne są historie poświadczone wielokrotnie. Należy do
nich opisana jedynie w Ewangelii Łukasza pamiętna scena, w której Jezus chwali swą
przyjaciółkę, Marię z Betanii, za to, że wolała słuchać jego nauk, zamiast krzątać się przy
„kobiecych” obowiązkach (Łuk. 10,38-42).
Co możemy powiedzieć o kontekstowej wiarygodności tych przekazów w świetle
naszego kryterium, że każda opowieść o Jezusie, by można ją uznać za wiarygodną, musi
pasować do uwarunkowań środowiskowo kulturowych Palestyny z pierwszego wieku?
Prawdą jest, że w starożytnym świecie kobiety ogólnie uważano za pośledniejsze od
mężczyzn. Bywały jednak wyjątki: na przykład greckie szkoły filozoficzne, takie jak
epikurejska i cynicka, opowiadały się za równością kobiet i mężczyzn. Oczywiście w
palestyńskim otoczeniu Jezusa nie było zbyt wielu epikurejczyków czy cyników, a nasze
skąpe źródła zdają się sugerować, że kobiety, generalnie rzecz biorąc, miały w tym
wiejskim zakątku imperium bardzo ograniczone możliwości wychodzenia z domu w celach
towarzyskich bez nadzoru ojców lub mężów. Czy jest więc możliwe, by żydowski
nauczyciel popierał to i pochwalał?
Nie mamy żadnych solidnych dowodów, że inni żydowscy nauczyciele z czasów
Jezusa mieli kobiety wśród swych zwolenników. Wiemy jednak, że faryzeuszy wspierały i
chroniły wpływowe kobiety z dworu Heroda Wielkiego. Niestety nieliczne źródła, jakimi
dysponujemy, niewiele mówią o kobietach z niższych klas społecznych, które nie miały ani
majątku, ani pozycji pozwalających im uniezależnić się od ojców i mężów.
Jest jednak jeszcze jeden czynnik, który pozwala wierzyć, że kobiety istotnie mogły
towarzyszyć Jezusowi podczas jego misyjnych wędrówek. Wiąże się on ze szczególnym
charakterem jego proroctw o nadchodzącym Królestwie Bożym. Jak pamiętamy, Jezus
utrzymywał, że Bóg wkrótce wkroczy w bieg dziejów i przyniesie odmianę losu. Pierwsi
będą ostatnimi, a ostatni pierwszymi. Ci, którzy dziś są bogaci, zubożeją, a biedni staną
się bogaczami. Ci, którzy teraz stoją wysoko, zostaną poniżeni, a pokorni będą
wywyższeni. Stosownie do swego przesłania, Jezus zadawał się z wyrzutkami i ludźmi
pogardzanymi przez społeczeństwo, w myśl swoich nauk, że królestwo będzie należało do
takich jak oni. Jeśli kobiety były generalnie traktowane przez mężczyzn, którzy ustalali
reguły i sprawowali władzę, jak istoty niższe, wydaje się prawdopodobne, że Jezus chętnie
nawiązywał z nimi kontakty, a one były szczególnie zaintrygowane tym, co mówił o
nadchodzącym królestwie.
Nie tak dawno część uczonych zasugerowała, że Jezus nie ograniczał się do
głoszenia „radykalnego egalitaryzmu społecznego”, ale wręcz przystąpił do reformowania
społeczeństwa, opracowując zbiór praw regulujących stosunki międzyludzkie i tworząc
wspólnotę, w której mężczyźni i kobiety mieli być równi sobie . Jest to jednak chyba zbyt
mocne naciąganie dowodów, i to naciąganie w niewłaściwą stronę, gdyż niewiele
wskazuje na to, by Jezus chciał przeprowadzać reformy społeczne w tej podłej epoce.
Wedle tego, co mówił, ówczesne społeczeństwo wraz ze swoimi obyczajami miało
niebawem marnie skończyć, gdy Syn Człowieczy zstąpi z nieba, by osądzić świat. Daleki
od przekształcania społeczeństwa od wewnątrz, Jezus przygotowywał ludzi na jego
unicestwienie. Zapowiadał, że dopiero z nastaniem Królestwa Bożego pojawi się zupełnie
nowy ład, zapanuje pokój, równość i sprawiedliwość. Królestwo to nie powstanie jednak w
wyniku reform społecznych. Przybędzie ono wraz z kosmicznym sędzią, Synem
Człowieczym, który obali nikczemne tyrańskie moce tego świata.
Strona 68
11817
W tym sensie (i tylko w tym), choć Jezus nie nawoływał do społecznej rewolucji za
swoich czasów, jego przesłanie istotnie miało rewolucyjne implikacje. Być może nakłaniał
swoich zwolenników, by już teraz zaczęli żyć według praw królestwa, które zapowiadał
(stąd jego kontakty z kobietami). A niezależnie od wszystkiego powinno być jasne, że dla
pewnych osób jego przesłanie było atrakcyjniejsze niż dla innych — zwłaszcza dla tych,
które uważały się za uciskane i ciemiężone, a zatem mogły się spodziewać przyszłej
nagrody. Jeśli tak właśnie myślały kobiety, zważywszy na patriarchalne struktury
społeczne, w których żyły, nic dziwnego, że mogło je pociągać apokaliptyczne przesłanie
Jezusa i zawarta w nim nadzieja na życie w królestwie przyszłości.
Czy Jezus miał żonę?
Możemy teraz wrócić do drażliwego pytania, czy Jezus był człowiekiem żonatym. W
Kodzie Leonarda da Vinci zarówno Robert Langdon i Leigh Teabing nie mają co do tego
najmniejszych wątpliwości.
Teabing mówi w pewnym momencie do Sophie Neveu:
— (...) Poza tym obraz Jezusa jako człowieka żonatego ma o wiele więcej
sensu niż nasz standardowy biblijny ogląd Jezusa kawalera.
— Dlaczego?
— Ponieważ Jezus był śydem — wyjaśnił Langdon [...] Według żydowskich
reguł celibat był potępiony, a obowiązkiem ojca było znalezienie odpowiedniej żony
dla syna. Gdyby Jezus nie był żonaty, przynajmniej jedna z ewangelii biblijnych
musiałaby o tym wspomnieć, uzyskalibyśmy jakieś wyjaśnienie tej nienaturalnej
sytuacji. (str. 313)
Znów jednak wygląda na to, że obracamy się w dziedzinie ubarwionej fikcji literackiej,
a nie faktów. Za chwilę zajmę się ogólną kwestią, czy wśród śydów wszyscy mężczyźni
byli żonaci i czy celibat był „potępiony”. Najpierw jednak sprawdźmy, co o stanie cywilnym
Jezusa mają do powiedzenia historycy.
To prawda, że od czasu do czasu ten czy ów naukowiec (w odróżnieniu od
powieściopisarzy lub „niezależnych badaczy”) wysuwa teorię, że Jezus prawdopodobnie
był żonaty . Jednak przeważająca większość uczonych zajmujących się Nowym
Testamentem i początkami chrześcijaństwa dochodzi do przeciwnego wniosku. Dzieje się
tak z rozmaitych istotnych przyczyn.
Najbardziej znaczącego powodu nie sposób zbagatelizować: w żadnym z naszych
wczesnych chrześcijańskich źródeł nie ma najmniejszej wzmianki o małżeństwie Jezusa.
Dotyczy to nie tylko ewangelii kanonicznych, ale i wszystkich innych, a także pozostałych
wczesnochrześcijańskich pism na dokładkę. Ani w listach Pawła, ani w Ewangelii Piotra,
ani w Ewangelii Filipa, Ewangelii Marii Magdaleny, Ewangelii Nazarejczyków, Ewangelii
Egipcjan, Ewangelii Ebionitów — i tak dalej i dalej — nie ma nic, co pozwalałoby sądzić,
że Jezus był żonaty. W żadnym starożytnym źródle dotyczącym Jezusa nie znajdziecie
słowa o tym, by Jezus miał żonę.
A pomyślcie tylko, przy ilu okazjach autorzy tych ksiąg mogliby wspomnieć o
małżeństwie Jezusa albo o jego żonie, gdyby ją miał. Czytamy w nich przecież o matce
Jezusa, o jego „ojcu” (Józefie), o braciach i siostrach. Dlaczego więc nie o żonie? Czytamy
w nich o jego uczniach oraz innych jego zwolennikach (wśród których są też kobiety).
Dlaczego akurat jego żona miałaby być pomijana milczeniem? Mało tego, niekiedy
znajdujemy wzmianki o małżonkach jego zwolenników i zwolenniczek. A w jednym z
tekstów nowotestamentowych jest mowa o żonach apostołów i o żonach braci Jezusa (1
Kor. 9,5). Dlaczego więc nie o żonie Jezusa? (Ze nie jest to zwykły dowód wyprowadzony
z milczenia, stanie się jasne za chwilę.)
A co do samej Marii Magdaleny — jeśli istotnie była żoną Jezusa, dlaczego nikt o
tym nie wspomniał? Dlaczego żadna z ewangelii kanonicznych nie napomyka o jej
wyjątkowej pozycji? Dlaczego żadna z nich — poza Ewangelią Łukasza (8,1-3), gdzie
Maria Magdalena jest wymieniona z imienia wraz z dwoma innymi kobietami (Joanną i
Strona 69
11817
Zuzanną) — w ogóle nie informuje, że przebywała w otoczeniu Jezusa, a co dopiero o jej
szczególnych z nim związkach? Dlaczego nie pojawia się ona w żadnej z opowieści o
Jezusie zawartych w tych ewangeliach? I dlaczego nawet w takich księgach, jak
Ewangelia Marii Magdaleny, w których odgrywa ona istotną rolę, przedstawia się ją jako
osobę, której Jezus przekazał ważne objawienie, a nie jako jego żonę?
Co jeszcze bardziej wymowne — dlaczego jest ona nazywana Magdaleną? Uczeni
generalnie zgadzają się, że nazwano ją tak dla odróżnienia od innych Marii wymienionych
w Nowym Testamencie, wśród których jest matka Jezusa oraz Maria z Betanii, siostra
Marty i Łazarza. „Magdalena” wskazuje na jej miejsce pochodzenia — Magdalę, wioskę
rybacką nad Morzem Galilejskim. Jeśli ktoś chciał odróżnić tę Marię od innych Marii, czy
nie prościej byłoby zaznaczyć, że chodzi o żonę Jezusa, zamiast mówić, skąd pochodziła?
Co więcej, skoro byli małżeństwem, dlaczego nigdzie nie ma mowy, by Jezus, zanim
rozpoczął publiczną działalność, opuszczał rodzinne miasto, a zapewne musiałby to
zrobić, jeśli Maria Magdalena pochodziła z Magdali?
Wszystko to stanowi wielką zagadkę dla większości uczonych zachodzących w
głowę, czy Jezus miał żonę, nie mówiąc już o tym, czy mogła być nią Maria Magdalena.
Ta kobieta po prostu nie odgrywa znaczącej roli w żadnej z najwcześniejszych znanych
nam relacji o Jezusie, poza tym, że na samym końcu wraz z innymi kobietami przychodzi
do grobu, by namaścić jego zwłoki. I, jak już wspomniałem, nawet w późnych
ewangeliach, takich jak Ewangelia Filipa, nie ma ani słowa o tym, że byli małżeństwem
(więcej na temat tych ewangelii w następnym rozdziale).
Czy jednak Jezus mógł być kawalerem? Czy Robert Langdon ma rację, twierdząc, że
u śydów mężczyzna był zobowiązany się ożenić i że celibat był „potępiony”?
Niestety, to również jest tylko częścią powieściowej fikcji Kodu Leonarda da Vinci.
Twierdzenie Langdona nie ma żadnego oparcia w faktach (albo, być może, opiera się na
tendencyjnej interpretacji znacznie późniejszych żydowskich źródeł). Gdyż prawda jest
taka, że wiemy, iż w Palestynie za czasów Jezusa żyli bezżenni śydzi i nikt ich z tego
powodu nie potępiał. A przy tym uderzające jest, że owa tradycja bezżenności i
wstrzemięźliwości występowała w tych samych kręgach ideologicznych, z których
wywodził się Jezus, wśród żydowskich apokaliptycystów z pierwszego wieku naszej ery.
Możemy, jak już stwierdziliśmy, wskazać pewną grupę śydów o tym światopoglądzie
z tego właśnie czasu i miejsca. Są to esseńczycy, którzy zostawili po sobie zwoje znad
Morza Martwego. Ze starożytnych relacji na temat tej społeczności wynika, że większość
jej członków stanowili żyjący w celibacie mężczyźni. Świadczą o tym żydowskie źródła z
tamtych czasów, takie jak dzieła Filona, filozofa z pierwszego wieku, który informuje, że
„żaden esseńczyk nie bierze żony”, oraz historyka Józefa Flawiusza, który zaznacza, że
esseńczycy unikali małżeństwa. Potwierdzają to nawet pisarze nie żydowscy, jak rzymski
erudyta Pliniusz Starszy, który wspomina, że esseńczycy odrzucali seks i żyli „zupełnie
bez kobiet” .
Uczeni nie wiedzą, czy Jezus był esseńczykiem. Jednak miał uderzająco podobny,
apokaliptyczny światopogląd. Myśl, że on także mógł żyć w stanie bezżennym, nie jest
więc wcale zaskakująca, zwłaszcza że podstaw do tych przypuszczeń dostarczają nam
jego własne nauki. W najstarszych ewangeliach znajdujemy scenę rozmowy Jezusa z
saduceuszami, którzy nie wierzą w zmartwychwstanie, gdyż wedle nich śmierć przynosi
całkowite unicestwienie. Jezus próbuje ich przekonać, że się mylą, że gdy nastanie
Królestwo Boże, wszyscy, którzy żyją, a nawet ci, którzy już umarli, będą żyć wiecznie.
Ale, jak twierdzi, życie to będzie różnić się od obecnego przynajmniej pod jednym istotnym
względem, gdyż w owej przyszłej epoce ludzie „ani się żenić nie będą, ani za mąż
wychodzić, lecz będą jako aniołowie w niebie” (Mar. 12,25).
Co jednak ta egzystencja zmartwychwstańców ma wspólnego z obecnym życiem?
Czyż nie jest to po prostu opis tego, jak będą się miały sprawy w królestwie, które ma
nadejść? W tym miejscu warto podkreślić, że w proroctwach Jezusa znaczącą rolę
odgrywał pogląd, iż ideały Królestwa Bożego należy zacząć wprowadzać w życie tu i teraz.
Tam nie będzie nienawiści, więc ludzie już dziś powinni miłować się nawzajem; tam nie
Strona 70
11817
będzie cierpień, więc ludzie już dziś powinni nie przysparzać innym cierpień; tam nie
będzie głodu, więc już dziś powinno się sycić głodnych; tam nie będzie wojen, więc już
dziś powinno się zaprowadzać pokój; tam nie będzie sił zła, więc już dziś należy się
przeciwstawiać złu (np. przepędzając demony); tam nie będzie chorób, więc już dziś
powinno się leczyć chorych. To dlatego Jezus porównywał Królestwo Boże do ziarna
gorczycy, które dziś zasadzone jest maleńkie, ale z czasem wyrośnie w potężną roślinę
(zob. Mar. 4,30-32). Królestwo Jezusa jest właśnie takie: drobne i nieznaczące dziś, u
zarania, gdy ludzie zaczynają kierować się jego prawami w swoim życiu, lecz kiedy Syn
Człowieczy zstąpi na ziemię jako sędzia, by unicestwić siły zła, ów mizerny początek
okaże się brzemienny w skutki, kiedy Królestwo Boże objawi się w całej pełni.
Jezus uważał, że ideały tego królestwa powinny być urzeczywistniane już teraz. I
wierzył, że w przyszłym królestwie nie będzie małżeństw ani seksu. W to samo wierzyli,
jak się zdaje, także esseńczycy. Wprowadzali oni tę wizję w życie, zachowując celibat i
pozostając w stanie bezżennym. I całkiem możliwe, że Jezus postępował tak samo.
Kolejnych dowodów na to dostarczają pisma jego późniejszych zwolenników.
Pierwszym znanym nam chrześcijańskim autorem jest apostoł Paweł, który nie należał do
dwunastki uczniów Jezusa, ale stał się jednym z przywódców ruchu powstałego po jego
śmierci. Podobnie jak Jezus (a wcześniej pisarze esseńscy), Paweł także zaczynał jako
żydowski apokaliptyk. A kiedy nawrócił się na wiarę Chrystusową, nie odrzucił swego
apokaliptycznego światopoglądu, ale przekształcił go zgodnie ze swym przekonaniem, że
koniec czasów rozpoczął się wraz ze śmiercią i zmartwychwstaniem Jezusa. Paweł
spodziewał się, że jeszcze za jego życia Jezus powróci z nieba, żeby ustanowić Królestwo
Boże (zob. 1 Tes. 4,13-18; 1 Kor. 15,50-57) — był, innymi słowy, chrześcijańskim
apokaliptykiem.
A jakie były jego poglądy na małżeństwo? Co ciekawe, wydają się one
porównywalne z opinią samego Jezusa, że w obliczu rychłego końca człowiek powinien
bez reszty poświęcić się przygotowaniom na nadejście królestwa, zamiast żenić się i
płodzić potomstwo. Udzielając rad chrześcijanom z Koryntu, Paweł stwierdza: „A mówię
tym, którzy nie wstąpili w związki małżeńskie, oraz wdowom: Dobrze zrobią, jeśli
pozostaną w tym stanie, w jakim ja jestem” (1 Kor. 7,8). A dlaczego? Jak wyjaśnia, z
powodu „groźnego położenia” (1 Kor. 7,26) — innymi słowy, bliskiego końca wszystkich
rzeczy. Tak więc ci, którzy mieli żony, mieli nie dążyć do rozwodu, a ci, którzy byli wolni,
mieli nie szukać żony (7,27). Zamiast tego wszyscy powinni nawracać innych na wiarę w
Jezusa, by przygotować ich na zbliżający się kres dotychczasowego porządku
społecznego i nadejście Królestwa Bożego, w którym, według Jezusa, „ani się żenić nie
będą, ani za mąż wychodzić”.
Tak więc, w świetle apokaliptycznego przesłania Jezusa, nie jest niczym dziwnym, że
mógł on trwać w stanie bezżennym i żyć w celibacie. Idealnie zgadzało się to z
postępowaniem apokaliptycznie nastawionych esseńczyków w jego własnych czasach
oraz, gdy zmarł, ze stanowiskiem jego apokaliptycznie nastawionego wyznawcy Pawła.
Biorąc pod uwagę, że nie ma najmniejszej wzmianki, aby Jezus był żonaty, a tym bardziej
że z Marią Magdaleną, wydaje się, że Jezus był kawalerem.
Jezus i Maria Magdalena
Skoro ustaliliśmy, że Jezus prawdopodobnie był kawalerem i zachowywał
wstrzemięźliwość seksualną, co możemy powiedzieć o tym, co go łączyło z Marią
Magdaleną? W ostatnich latach snuje się na ten temat przeróżne domysły, nie tylko w
takich powieściach jak Kod Leonarda da Vinci oraz goniących za sensacją książkach w
rodzaju Świętego Graala, Świętej Krwi, ale także w filmach, jak na przykład Ostatnie
kuszenie Chrystusa Martina Scorsese (nakręcone na podstawie powieści Nikosa
Kazandzakisa), gdzie znów widzimy Jezusa żeniącego się z prostytutką Marią Magdaleną
i regularnie współżyjącego z nią seksualnie. To przekonanie o szczególnie bliskich
związkach łączących Jezusa z Marią Magdaleną ma starożytne korzenie w niektórych
źródłach z drugiego i trzeciego wieku, takich jak Ewangelia Filipa i Ewangelia Marii
Magdaleny, o których już wspomniałem i które omówię dokładniej w następnym rozdziale
Strona 71
11817
(choć muszę uprzedzić, że nawet w tych tekstach nie ma mowy o tym, aby Maria
Magdalena była żoną czy też kochanką Jezusa). Tutaj jednak interesują mnie zdarzenia
historyczne, ao tych wywiedzieć się można nie z tych dość późnych, legendarnych
opowieści, ale z naszych najstarszych zachowanych źródeł. Co one nam mówią o Marii
Magdalenie?
Jak wspomniałem, prawda jest taka, że Maria Magdalena nie pojawia się zbyt często
w ewangelicznych przekazach o Jezusie: we wszystkich ewangeliach Nowego
Testamentu jej imię pada zaledwie trzynaście razy (dla porównania, Piotr wspomniany jest
w nich przeszło dziewięćdziesiąt razy), i to często w paralelnych ustępach (np. gdy
zarówno Mateusz, jak i Marek mówią o niej w opowieści, którą Mateusz przejął od Marka).
Nas jednak bardziej interesują relacje zapisane niezależnie w więcej niż jednym źródle,
gdyż generalnie są one wiarygodniejsze. Oto, co na ich podstawie możemy powiedzieć o
Marii Magdalenie. Przydomek „Magdalena”, jak już pisałem, nadano jej dla odróżnienia od
innych Marii, w tym matki Jezusa oraz jego znajomej, Marii z Betanii (siostry Marty). Z
dwóch odrębnych relacji dowiadujemy się, że towarzyszyła ona Jezusowi w podróżach po
Galilei (Mar. 15,40-41; Łuk. 8,1-3) oraz że z własnej kieszeni wspomagała finansowo jego
wędrowną działalność (wraz z innymi kobietami, z których większość pozostała
bezimienna). Trzy najwcześniejsze ewangelie, Mateusza, Marka i Łukasza, informują, że
przybyła (wraz z innymi kobietami) z Jezusem do Jerozolimy w ostatnim tygodniu jego
życia i widziała jego ukrzyżowanie oraz pogrzeb (Mat. 27,56.61; Mar. 15,40.47; Łuk.
23,49-55). Ponadto cztery ewangelie kanoniczne, a także Ewangelia Piotra odnotowują,
że to właśnie ona odkryła, iż grób Jezusa jest pusty, i dowiedziała się od obecnego tam
człowieka, anioła albo dwóch aniołów zależnie od tego, którą relację się czyta — o jego
zmartwychwstaniu. Z Ewangelii Jana wynika, że była tam sama, w pozostałych
wspomniane są towarzyszące jej kobiety, niektóre wymienione z imienia. Magdalena (z
towarzyszkami) rozgłosiła następnie wieść o pustym grobie, stając się pierwszym
świadkiem zmartwychwstania. W niektórych relacjach powstały ze zmarłych Jezus ukazuje
się jej, zanim jeszcze objawia się uczniom.
I to, niestety, jest praktycznie wszystko, co możemy wydobyć z wielokrotnie
poświadczonych przekazów na jej temat. Można oczywiście ubolewać, że nie mamy
więcej informacji i zawsze istnieje pokusa, żeby wymyślić to, o czym milczą źródła (Jezus
się z nią ożenił! Jezus z nią sypiał! Jezus miał z nią dziecko!). Ale historycy mogą opierać
się tylko na źródłach i jeśli ich nie ma, nie powinni zapełniać białych plam płodami
wyobraźni. śadne źródła nie sugerują, że Maria Magdalena pochodziła „z domu
Beniamina” (jak utrzymuje Leigh Teabing), a nawet gdyby jasno to z nich wynikało, nie
oznaczałoby, że była spokrewniona z rodziną królewską (z rodu Beniamina pochodziło
mnóstwo ludzi, z apostołem Pawłem włącznie; Fil. 3,5); nic nie świadczy o tym, by Jezus
powierzył jej przywództwo swojego Kościoła (nie wspomina o tym nawet Ewangelia Marii
Magdaleny), że ożenił się z nią, że z nią sypiał albo że kiedykolwiek udała się do Galii.
Są też inne wzmianki o Marii Magdalenie, występujące tylko w pojedynczych
źródłach. Na przykład jedynie Łukasz twierdzi, że Jezus wypędził z niej „siedem
demonów”. Nie wiemy, niestety (zakładając, że Łukasz mówi prawdę), co to były za
demony. Pomysł, że to one właśnie popychały ją do prostytucji, wydaje się naciągany.
Większość demonów w ewangeliach odbiera ludziom mowę, wpędza ich w choroby albo
każe im rzucać się w ogień lub do jeziora. Co więcej, w żadnej z tych wzmianek — nawet
w tej u Łukasza — nie ma ani słowa sugestii, że Maria Magdalena była prostytutką.
Zasugerował to mniej więcej pięćset lat później papież Grzegorz Wielki, który podczas
kazania dal do zrozumienia, że grzesznicą wspomnianą u Łukasza 7,36-50 była właśnie
Maria Magdalena. Jednak współcześni badacze Pisma Świętego nie uważają tej
identyfikacji za wiarygodną. W siódmym rozdziale Ewangelii Łukasza jest mowa o
namaszczeniu Jezusa przez nie wymienioną z imienia kobietę, którą to opowieść Łukasz
przejął od Marka i ubarwił ją nieco na użytek swoich czytelników. Marek nie utożsamia tej
kobiety z Marią Magdaleną, ani też, gwoli ścisłości, nie nazywa jej grzesznicą. Z relacji
Łukasza również nie wynika, że była to Maria Magdalena, gdyż kiedy pojawia się ona w
Strona 72
11817
następnym ustępie, Łukasz ukazuje ją tak, jakby wspomniał o niej po raz pierwszy (Łuk.
8,2). Co ciekawe, w Ewangelii Jana znajdujemy podobną opowieść o namaszczeniu
Jezusa (choć Jan umiejscawia to wydarzenie w Betanii w Judei, a nie w Galilei, jak
Łukasz). Jak już jednak wspomniałem, u Jana namaszcza Chrystusa Maria z Betanii, a nie
bezimienna kobieta (albo Maria Magdalena), dzieje się to zaś w jej domu, a nie (jak u
Łukasza) w domu niejakiego Szymona, faryzeusza. Tak czy inaczej, Maria z Betanii i
Maria Magdalena pochodzą z różnych miast i z całą pewnością nie są jedną i tą samą
osobą.
Podsumowanie
Ujmując rzecz w skrócie, najstarsze, najbardziej wiarygodne źródła nie dostarczają
nam zbyt wielu informacji o Marii Magdalenie. Nic dziwnego, że kierowani ciekawością
chrześcijanie z drugiego i trzeciego wieku, którzy rozwijali, korygowali, modyfikowali, a
czasem sztukowali przekazy o Jezusie, snuli domysły na temat tej jednej z nielicznych
znanych z imienia kobiet z bliskiego kręgu jego wyznawców i zaczęli opowiadać o niej nie
oparte na faktach historie. I nic dziwnego, że te niestworzone opowieści znalazły oddźwięk
u dzisiejszych czytelników, pragnących dowiedzieć się o Marii Magdalenie więcej, niż
wynika ze źródeł. I nic dziwnego, że powstają na jej temat współczesne legendy, w tym i
ta, wedle której Magdalena była żoną Jezusa, jego partnerką seksualną i matką jego
dziecka — co opisali w swej książce autorzy Świętego Graala, Świętej Krwi i co
praktycznie bez zmian przejął od nich autor Kodu Leonarda da Vinci.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Kobiecość we wczesnym chrześcijaństwie
Jedną z najważniejszych kwestii poruszanych — w Kodzie Leonarda da Vinci jest
rola kobiecości w chrześcijaństwie. Według Leigh Teabinga i Roberta Langdona,
członkowie tajnego stowarzyszenia zwanego Zakonem Syjonu uważają, nie bez podstaw,
że pierwsi chrześcijanie oddawali cześć kobiecości — zarówno w sferze ludzkiej, jak i
boskiej — co przejawiało się w ich praktykach kultowych. Pogląd ten znajduje wyraz w
jednym z pierwszych wyjaśnień, których Langdon udziela Sophie Neveu na temat
specyficznych obrzędów praktykowanych do dziś przez Zakon Syjonu:
— Sophie — powiedział Langdon — tradycja zakonu, która każe oddawać
cześć Wielkiej Bogini, wypływa z potrzeby zaprzeczenia oszustwu, które dokonało
się u początków Kościoła rzymskiego, kiedy to zdewaluowano kobiecość, a
wyniesiono na piedestał męskość. [...] Zakon uważa, że Konstantynowi i jego
męskim następcom udało się nawrócić świat z pogańskiego matriarchatu na
chrześcijański patriarchat dzięki kampanii propagandowej, która demonizowała
sakralność kobiecą i usuwała na zawsze Wielką Boginię ze współczesnych religii,
(str. 160-161)
Z dalszego ciągu powieści dowiadujemy się, że jednym z elementów
podtrzymywanego przez Zakon Syjonu pradawnego kultu Wielkiej Bogini jest rytuał hieros
gamos dosłownie „święte zaślubiny” — którego uczestnicy obserwują swego przywódcę i
jego partnerkę łączących się w świętym akcie seksualnym. Sophie sama przed dziesięciu
laty mimo woli i z katastrofalnym skutkiem zobaczyła ten sekretny obrzęd, celebrowany
przez jej dziadka, Jacquesa Sauni?re’a, kustosza Luwru, uprawiającego seks w otoczeniu
ubranych w powłóczyste szaty zamaskowanych mężczyzn i kobiet śpiewających w piwnicy
ich wiejskiego domu. Nie wiedząc, czym jest ten rytuał, pełna najgorszych podejrzeń,
zerwała wszelkie kontakty z dziadkiem. Teraz jednak dowiaduje się od Langdona i
Teabinga, że to, co widziała, nie było obrzędem jakiejś perwersyjnej sekty, ale świętym
misterium celebrowanym przez ludzi świadomych istoty kobiecości oraz konieczności
zjednoczenia mężczyzny i kobiety dla urzeczywistnienia boskości w naturze.
Strona 73
11817
Langdon i Teabing utrzymują, że rytuał ten ma starożytne korzenie, co więcej, że
pierwsi chrześcijanie czcili pierwiastek żeński i dopiero w wyniku ingerencji patriarchalnie
nastawionego cesarza Konstantyna w czwartym wieku zaczęto kobiecość demonizować,
co doprowadziło do umniejszenia pozycji kobiet, podczas gdy męskość, zarówno w sferze
ludzkiej, jak i boskiej, została uznana za dominującą i świętą.
Czy taki obraz wczesnego chrześcijaństwa jest zgodny z prawdą? Czy przed
czasami Konstantyna kobiety miały tak wysoką pozycję w Kościele? Czy pierwsi
chrześcijanie czcili żeński aspekt bóstwa? Czy obejmowało to tajemne rytuały seksualne?
Czy pierwiastek żeński został wyklęty przez Konstantyna i jego męskie kohorty?
Na część z tych pytań trudno udzielić odpowiedzi. Możemy jednak zacząć od
stosunkowo łatwej do zweryfikowania tezy, że w początkach chrześcijaństwa kobietom
przyznawano zaszczytne miejsce w Kościele i że zachowały one tę wysoką pozycję (a
nawet władzę) aż do czasów cesarza Konstantyna.
Kobiety w początkach chrześcijaństwa
Wiele wskazuje na to, że kobiety rzeczywiście odgrywały we wczesnym Kościele
większą rolę niż w społeczeństwie jako takim. Wiemy już, że kobiety, w tym Maria
Magdalena, wspierały własnymi funduszami kaznodziejską działalność Jezusa. Prowadził
on z nimi publiczne dyskusje i spory. Uzdrawiał je. Miał kobiety wśród swych zwolenników,
a część z nich towarzyszyła mu w drodze z Galilei do Jerozolimy w ostatnim tygodniu jego
życia. Kobiety najwyraźniej przyglądały się jego ukrzyżowaniu, choć mężczyźni uciekli;
kobiety widziały jego pogrzeb. I, jak zgodnie twierdzą autorzy wszystkich
najwcześniejszych przekazów, to właśnie kobiety trzeciego dnia stwierdziły, że jego grób
jest pusty, i rozgłosiły o jego zmartwychwstaniu. Krótko mówiąc, kobiety odegrały
znaczącą rolę zarówno w życiu, jak i przy śmierci Jezusa.
A jak rzecz się miała ze wspólnotami religijnymi zakładanymi przez jego pierwszych
wyznawców? To prawda, że tak, jak było za życia Jezusa, również po jego śmierci
dominujące role przypadały mężczyznom. Przywódcami pierwszej gminy chrześcijańskiej
w Jerozolimie byli mężczyźni wyróżniający się z jego (męskiej) dwunastki apostołów —
zwłaszcza Piotr — oraz jeden z braci Jezusa, Jakub, który najpewniej został jego
wyznawcą wkrótce po ukrzyżowaniu (1 Kor. 15,7). Mężczyźni kierowali praktyczną
działalnością Kościoła (Dz. 6). Mężczyznami była większość wczesnochrześcijańskich
misjonarzy, znanych nam z takich źródeł jak Dzieje Apostolskie — między innymi
Barnaba, Filip oraz świeżo nawrócony Paweł z Tarsu (Dz. 8-9). Wśród najważniejszych
neofitów wymieniani są głównie mężczyźni, jak na przykład centurion Korneliusz (Dz. 10-
11). Na zgromadzeniu zwołanym dla rozstrzygnięcia głównego problemu stojącego przed
powstającym Kościołem — czy nawróceni poganie muszą przestrzegać prawa
Mojżeszowego, by móc nazywać się chrześcijanami — głos zabierali przede wszystkim
mężczyźni (Dz. 15). I tak dalej.
Czy można uznać, że to akcentowanie roli mężczyzn odzwierciedla raczej osobiste
uprzedzenia autora Dziejów niż realia historyczne? Zapewne nie: ten sam człowiek napisał
też Ewangelię Łukasza, która w większej mierze niż inne podkreśla rolę kobiet w życiu
Jezusa. Można więc uznać, że obraz, jaki przedstawia w Dziejach, nieźle oddaje
rzeczywistość (a w każdym razie nie jest to jawna patriarchalna propaganda). Mamy
jednak również kontrposzlaki sugerujące, że kobiety odgrywały znaczącą rolę w rodzących
się gminach chrześcijańskich pierwszego stulecia. Poszlak tych dostarczają nam pisma
apostoła Pawła, najwcześniejszego znanego nam autora chrześcijańskiego, który zostawił
po sobie zbiór listów do współwyznawców z różnych miast, w których udzielał im
wskazówek i porad. Ze wszystkich listów Pawła wynika jasno, że kobiety, i u niego
wymieniane rzadziej niż mężczyźni, miały niekiedy wysoką pozycję w społecznościach
chrześcijańskich.
Kobiety w gminach Pawłowych
Najlepiej o tym świadczy list Pawła do Rzymian . Paweł pozdrawia w nim imiennie
niektórych członków gminy i uderzające jest, że znaczną część tych pozdrowień kieruje do
kobiet. Choć większość wymienionych stanowią mężczyźni, jak się zdaje, kobiety w tej
Strona 74
11817
gminie w niczym im nie ustępują. Paweł wymienia Febe, wspierającą go finansowo
diakonisę zboru w Kenchrach, której powierzył list do Rzymian (16,1-2). Wspomina
Pryskę, która ze swym mężem Akwilą jest w znacznej mierze odpowiedzialna za szerzenie
wiary wśród pogan i utrzymuje zbór we własnym domu (w. 3-4; zauważmy, że Paweł
wymienia ją przed mężem). Pozdrawia Marię, misjonarkę pracującą wśród Rzymian (w. 6),
Tryfenę, Tryfozę i Persydę, które nazywa „pracującymi w Panu” (w. 12). Mówi też o Julii, o
matce Rufa i o siostrze Nereusza, które zdają się wiele znaczyć w tej społeczności (w. 13,
15). I co najbardziej godne uwagi, pozdrawia Junię, którą nazywa „zaszczytnie znaną
między apostołami” (w. 7). Apostołów najwyraźniej było więcej niż dwunastu i nie wszyscy
byli mężczyznami.
Inne listy Pawła potwierdzają, że kobiety aktywnie zaangażowały się w działalność
gmin chrześcijańskich. Na przykład z jego Listu do Koryntian dowiadujemy się, że
uczestniczyły w nabożeństwach, modląc się i prorokując przed zgromadzeniem (1 Kor.
11,4-6). A w Liście do Filipian jedynymi członkami gminy, których Paweł wspomina z
imienia, są dwie kobiety, Ewodia i Syntycha, których niejednomyślność martwi apostoła,
zapewne dlatego, że mają one poważanie wśród wiernych (Fil. 4,2).
Gdyby chrześcijaństwo było, jak utrzymują niektórzy, religią o wybitnie
patriarchalnym nastawieniu, trudno byłoby wytłumaczyć tak rzucającą się w oczy
obecność kobiet w zakładanych przez Pawła gminach. Jak jednak możemy to wyjaśnić w
świetle wypowiedzi Pawła na temat mężczyzn i kobiet? Do grona zwolenników Jezusa
przyciągało kobiety prawdopodobnie jego apokaliptyczne przesłanie, że nadchodzące
królestwo przyniesie odmianę losu: ci, którzy dotąd byli uciskani i ciemiężeni, zostaną
wywyższeni. Naturalne było więc, że kobiety — zwłaszcza w społeczeństwach
patriarchalnych, podporządkowane ojcom lub mężom — mogły dostrzec w tych
proroctwach nadzieję dla siebie. Jak stwierdziliśmy, Paweł również był apokaliptykiem.
Czy możemy więc uznać, że kobiety w założonych przezeń gminach realizowały w
pewnym sensie ideały przyszłego Królestwa Bożego, odrzucając panujące powszechnie
patriarchalne normy i przyjmując równe mężczyznom role w mniejszych społecznościach
swych gmin?
Wiele o poglądach Pawła na temat kobiet mówi List do Galacjan (3,28), w którym
stwierdza on, że każdy chrześcijanin, który został „w Chrystusie ochrzczony”, zaczyna już
się wyzwalać od społecznych podziałów: „Nie masz śyda ani Greka, nie masz niewolnika
ani wolnego, nie masz mężczyzny ani kobiety; albowiem wy wszyscy jedno jesteście w
Jezusie Chrystusie”. Sądząc z tych słów, można by się spodziewać, że w gminach
chrześcijańskich nie będzie żadnych rozróżnień wynikających z pozycji towarzyskiej czy
statusu społecznego: wszyscy ludzie są równi „w Chrystusie”. A jednak z innych pism
Pawła wynika jasno, że podobnie jak Jezus, nigdy nie nakłaniał on do rewolucji
społecznej, w której podziały tego świata zostałyby zniesione wraz z ustanowieniem
nowego ładu. Ani razu, na przykład, nie nawołuje on do zniesienia niewolnictwa; przyjmuje
raczej, że będzie ono trwało jako instytucja społeczna na tym świecie (zob. jego list do
Filemona). I chociaż „w Chrystusie [...] nie masz mężczyzny ani kobiety”, rzeczywistość
jest taka, że dopóki nie nastanie Królestwo Boże, ludzie, z chrześcijanami włącznie, będą
żyć na tym świecie. Tak więc, choć zdaniem Pawła ostatecznie nie będzie różnicy między
płciami, różnica ta wciąż istnieje.
To dlatego Paweł może mówić kobietom z Koryntu, że kiedy modlą się i prorokują w
kościele, muszą nakrywać głowę welonem (1 Kor. 11,2-16). Niektóre wyznawczynie
najwyraźniej zbytnio wzięły sobie do serca jego nauki, ze w Chrystusie nie ma różnicy
między mężczyznami a kobietami, i zaczęły jak oni przemawiać publicznie z odkrytymi
głowami (co w tamtej epoce uchybiało formom towarzyskim). Paweł twierdził jednak, że
choć ostatecznie różnice te znikną, na razie jeszcze istnieją, tak więc kobiety nie powinny
ubierać się ani zachowywać jak mężczyźni. Powinny nakrywać głowy (mężczyźni zaś nie).
Kobiety w gminach popawłowych
Stanowisko Pawła w sprawie kobiet może nam się wydawać, delikatnie mówiąc,
ambiwalentne: teoretycznie kobiety i mężczyźni są równi w Chrystusie, ale rzeczywistość
Strona 75
11817
wygląda inaczej, więc mężczyźni powinni zachowywać się jak mężczyźni, a kobiety jak
kobiety. Uderzające jest, że w późniejszych czasach przywódcy założonych przez niego
gmin podkreślali jedną albo drugą stronę tego ambiwalentnego stanowiska. Wiemy na
przykład o pewnych późnych uczniach Pawła, którzy głosili równość kobiet i twierdzili, że
kobiety tak samo jak mężczyźni powinny aktywnie uczestniczyć w życiu gmin
chrześcijańskich oraz działalności misyjnej. Nigdzie nie przejawia się to wyraźniej niż w
legendach otaczających rzekomą uczennicę Pawła o imieniu Tekla.
Opowieści o Tekli cieszyły się wielką popularnością w drugim i trzecim wieku .
Dowiadujemy się z nich, że Tekla była zaręczoną poganką, która pewnego dnia
przypadkiem wysłuchała kazania apostoła Pawła. Jak mówi legenda, głosił on w tym
kazaniu, że wszyscy ludzie, mężczyźni i kobiety, powinni żyć w absolutnej czystości. Jeśli
mają mężów i żony, nie powinni z nimi współżyć; jeśli są stanu wolnego, powinni pozostać
wolni. Zachowując czystość, człowiek może odziedziczyć Królestwo Boże.
Tekla bardzo się przejęła tymi naukami i zerwała zaręczyny, ku wielkiemu
rozczarowaniu i niezadowoleniu narzeczonego, który ze złości wydał ją rzymskim władzom
jako zasługującą na karę chrześcijankę. Tu następuje szereg barwnych i ekscytujących
scen, w których Tekla w cudowny sposób wychodzi cało z opresji, gdy rzucają ją na
pożarcie dzikim bestiom, a potem usiłują spalić na stosie. Ostatecznie udaje jej się
spotkać z Pawłem i staje się dozgonną orędowniczką jego nauk o czystości, po czym
sama wyrusza w podróż misyjną, by głosić dobrą nowinę i nawracać innych na wiarę
Pawłowa.
Trudno określić, ile prawdy historycznej zawiera ta opowieść, ale pewne jest, że
trafiała ona w gusta licznych czytelników. Niektórzy uczeni przypuszczają, że większość
owych odbiorców stanowiły kobiety, gdyż życie w czystości mogły one postrzegać jako
życie w wolności — wolności od więzów patriarchalnego małżeństwa, zależności od woli i
kaprysów męża. W świecie zdominowanym przez mężczyzn przyjęcie głoszonej przez
Pawła ewangelii mogło więc dawać poczucie wyzwolenia. Nie ulega wątpliwości, że liczni
chrześcijanie z drugiego i trzeciego wieku widzieli w Pawle orędownika wyzwolenia kobiet.
Jednak inni chrześcijanie interpretowali jego słowa odmiennie, jako pochwałę
uległości kobiet zarówno w małżeństwie, jak i w Kościele. Takie spojrzenie na nauki Pawła
można dostrzec już w Nowym Testamencie. Wspomniałem wcześniej, że Nowy Testament
zawiera trzynaście listów uważanych za listy Pawła. Jednak już w dziewiętnastym wieku
uczeni zaczęli wysuwać przekonywające argumenty na to, że niektóre z tych listów nie są
jego autorstwa, ale zostały mu przypisane przez jego późniejszych zwolenników. Mówiąc
konkretniej, wśród naukowców panuje w zasadzie zgoda co do tego, że Paweł nie jest
autorem tak zwanych listów pasterskich: 1 i 2 Listu do Tymoteusza oraz Listu do Tytusa .
Uderzające jest, że z tekstów tych wyłania się zupełnie inny wizerunek Pawła niż ten, który
został odmalowany w opowieściach o jego rzekomej uczennicy Tekli. Gdyż wedle tej
korespondencji na czele gmin mają stać mężczyźni, kobiety zaś powinny być im uległe
pod każdym względem. W najbardziej chyba znanym fragmencie tych listów „Paweł” (tzn.
nieznany autor podszywający się pod Pawła) pisze:
Kobieta niech się uczy w cichości i w pełnej uległości; nie pozwalam zaś
kobiecie nauczać ani wynosić się nad męża; natomiast powinna zachowywać się
spokojnie. Bo najpierw został stworzony Adam, potem Ewa. I nie Adam został
zwiedziony, lecz kobieta, gdy została zwiedziona, popadła w grzech; lecz dostąpi
zbawienia przez macierzyństwo, jeśli trwać będzie w wierze i w miłości, i w
świątobliwości, i w skromności. (1 Tym. 2,11-15)
W autentycznych listach Pawła, a także w późniejszych, legendarnych Dziejach
Tekli, znajdujemy informacje o kobietach aktywnie zaangażowanych w działalność
Kościoła: modlących się, prorokujących i nauczających (a w późniejszej tradycji, do której
należą też opowieści o Tekli, także chrzczących). Jednak w tym fragmencie 1 Listu do
Tymoteusza jego autor stwierdza, że wszystko to jest zakazane. Kobiety mają milczeć i
Strona 76
11817
być uległe. Ich jedyną drogą do zbawienia jest rodzenie dzieci .
Tu chciałbym zwrócić uwagę na dwie istotne kwestie: 1. jest to pogląd, który
ostatecznie przeważył w sporze między kobietami, które chciały zajmować poczesne
miejsce w chrześcijańskiej społeczności, a mężczyznami (oraz, być może, także częścią
kobiet), którzy chcieli je sobie podporządkować, 2. to ograniczenie roli kobiet nie nastąpiło
dopiero za cesarza Konstantyna, lecz już kilka wieków wcześniej. Jego przejawy widzimy
nawet w pismach Nowego Testamentu.
Ale jak powstały te różnice między Pawłem z Listu do Galacjan 3,28, który
utrzymywał, że w Chrystusie obie płci są sobie równe, a „Pawłem” z listów pasterskich,
który nauczał o dominacji mężczyzn? Wielu uczonych uważa, że odbyło się to
następująco. Pierwsze gminy chrześcijańskie ożywiał apokaliptyczny zapał. Spodziewano
się, że lada dzień nastąpi koniec świata. W nadchodzącym Królestwie Bożym miała
panować pełna równość, więc równość ta powinna do pewnego stopnia przejawiać się już
tu i teraz jako zapowiedź przyszłego stanu rzeczy. Ale królestwo to nie nadeszło i Kościół
przestawił się na kurs długofalowy. W rezultacie chrześcijanie podjęli na nowo normalne
życie według powszechnie wówczas przyjętych wzorów — co oznaczało, między innymi,
że kobiety były usuwane w cień i podporządkowywane mężczyznom. Z czasem, gdy
królestwo wciąż nie nadchodziło, chrześcijaństwo nabrało charakteru patriarchalnego.
Stało się to stosunkowo szybko, tak że w drugim wieku kobiety nie odgrywały już w
większości chrześcijańskich gmin znaczącej roli. I znów nie była to decyzja cesarza
Konstantyna. Za jego czasów wszystko to było już zamierzchłą historią.
Nie chcę przez to powiedzieć, że w drugim wieku wszyscy chrześcijanie odmawiali
kobietom znaczenia. Wręcz przeciwnie: legendy o Tekli i innych jej podobnych cieszyły się
popularnością właśnie dlatego, że tu i ówdzie silnie zaznaczały się odmienne tendencje.
Mogę wymienić dwa przykłady.
Kobiety wśród montanistów
Montanizm był ruchem religijnym nazwanym tak od Montana z Artabanu, proroka
działającego w drugiej polowie drugiego wieku, który przepowiadał rychle nadejście
Królestwa Bożego (nurt apokaliptyczny w chrześcijaństwie nigdy nie wygasł do końca —
istnieje on, w gruncie rzeczy, do dziś) i ostrzegał chrześcijan, że w związku z tym powinni
żyć w ciągłej gotowości, kierując się surowymi zasadami moralnymi. Do pierwszych
zwolenników Montana należały dwie prorokinie, Maksymilla i Pryscylla, których
przepowiednie, wygłaszane rzekomo z natchnienia Ducha Świętego, uchodziły za równie
ważne jak samego mistrza. Kobiety te najwyraźniej przypisywały sobie dużą rolę w
apokaliptycznych wydarzeniach, które miały wkrótce nastąpić. Jak przepowiedziała kiedyś
Maksymilla, „Po mnie nie będzie już więcej proroctw, ale Koniec” .
Można by sądzić, zważywszy na wysoką pozycję tych kobiet, że w kręgach
montanistycznych istniało swego rodzaju równouprawnienie płci. Jak się jednak okazuje,
nie było zbyt wielkiego związku między rzeczywistością społeczną (prorokinie) a ideologią
(drugorzędna pozycja kobiet). Najsłynniejszym nabytkiem montanistów był zjadliwy, a przy
tym płodny chrześcijański apologeta, polemista i pogromca herezji Tertulian z Kartaginy
(160-225 n.e.), jeden z największych mizoginów starożytnego chrześcijaństwa. Tertulian
bezlitośnie atakował kobiety pretendujące do przywódczych ról w Kościele. Jego poglądy
na płeć żeńską są widoczne w pierwszych zdaniach traktatu, w którym ganił kobiety za to,
że stroją się w piękne suknie i klejnoty, by dodać sobie atrakcyjności (gdyż w oczach Boga
nie ma w nich nic atrakcyjnego). Twierdził on, że każda kobieta jest potomkinią Ewy i
wzorem swej pramatki, że osobiście ponosi odpowiedzialność za wszystkie grzechy, jakie
pojawiły się na świecie, by nękać ludzi (to znaczy mężczyzn):
Czyż nie wiecie, że każda z was jest Ewą? Wyrok wydany przez Boga na
waszą płeć wciąż jest w mocy: żywa więc musi być i wina. Wy jesteście bramą
diabła: wy naruszyłyście zakazane drzewo: wy pierwsze odstąpiłyście od boskiego
prawa: wy namówiłyście tego [tj. Adama], do którego diabeł sam nie ośmielił się
przystąpić. Wy zniszczyłyście z taką łatwością obraz Boga, mężczyznę. Z powodu
Strona 77
11817
nałożonej na was kary — to jest śmierci — nawet Syn Boży musiał umrzeć. I wy
chcecie się stroić?
Pogląd to niezbyt liberalny. Zmierzam do tego, że nawet jeśli kobiety miały wysoką
pozycję religijną, nie musi to wcale oznaczać, że były one czczone ze względu na swą
kobiecość. Niekiedy bywało wręcz przeciwnie.
Kobiety wśród gnostyków
Do czasów Konstantyna w społecznościach chrześcijańskich kobiety miały
prawdopodobnie najwyższą pozycję w rozmaitych sektach gnostyckich, o których
mówiliśmy w rozdziale drugim. Chciałbym tu jeszcze raz podkreślić, że gnostycyzm nie był
ruchem jednolitym — było to mnóstwo rozmaitych systemów wierzeń, zbieżnych ze sobą
w kilku najważniejszych punktach, takich jak dualistyczne przekonanie, że obok złego
świata materii istnieje dobry świat ducha, oraz że wyzwolić od złej, materialnej egzystencji
może jedynie otrzymana od Boga wiedza (gnoza). Wydaje się jednak, że w wielu sektach
gnostyckich kobiety odgrywały znaczącą rolę i że istniało w nich coś w rodzaju kultu
kobiecości. Są nawet poszlaki, że praktykowano w nich obrzędy przypominające hieros
gamos opisany w Kodzie Leonarda da Vinci. Jednak większość tych poszlak jest
niejednoznaczna i trudno je zinterpretować. Przeciwnikami rozmaitych odłamów
gnostycyzmu byli Ojcowie Kościoła, których dzieła zostały w późniejszych czasach uznane
za ortodoksyjne . Pisarze ci niekiedy atakowali gnostyków za ich dziwaczne (z
ortodoksyjnego punktu widzenia) poglądy na sferę boską — która była siedzibą nie
jednego prawdziwego Boga, ale licznych, zarówno męskich, jak i żeńskich bóstw. Co
więcej, atakowali ich również za to, że pozwalali kobietom pełnić znaczące, przywódcze
funkcje w swoich wspólnotach. Nawet w zachowanych pismach gnostyckich znajdujemy
sporadyczne wzmianki świadczące o wysokiej pozycji kobiet. Niektóre z tych tekstów, jak
widzieliśmy, cytowane są w Kodzie Leonarda da Vinci — przede wszystkim dwie
wspomniane już ewangelie: Marii Magdaleny oraz Filipa. Pora przyjrzeć się im bliżej.
Ewangelia Marii Magdaleny
Ewangelia Marii Magdaleny powstała prawdopodobnie w drugim wieku, być może w
drugiej jego połowie . Choć nie mamy kompletnego tekstu, nie ulega wątpliwości, że była
to księga intrygująca, między innymi dlatego, że Maria Magdalena jest tu ukazana jako
postać o wysokiej pozycji wśród apostołów Jezusa. W jednym z końcowych fragmentów
apostoł Lewi, zwracając się do swych towarzyszy, przyznaje wręcz, że Jezus „miłował ją
bardziej niż nas”. O szczególnym charakterze związku Marii Magdaleny z Jezusem
świadczy przede wszystkim to, że właśnie jej odsłania on w wizji sprawy niepojęte dla
apostołów.
Ewangelia ta składa się z dwóch części. W pierwszej z nich zmartwychwstały Jezus
ukazuje się wszystkim apostołom, wygłasza naukę na temat natury grzechu, udziela im
końcowego błogosławieństwa i napomnienia, nakazuje głosić ewangelię, po czym znika.
Apostołowie są zasmuceni jego odejściem, ale Maria Magdalena pociesza ich i nakłania,
by zastanowili się nad jego słowami. Następnie Piotr prosi ją, żeby powiedziała im, co
Jezus przekazał jej na osobności. W drugiej części ewangelii opisuje ona swoją wizję.
Niestety w manuskrypcie brakuje czterech stron, tak więc znamy tylko początek i koniec jej
relacji. Wydaje się jednak, że treścią tej wizji była rozmowa z Jezusem, który wyjaśnił, jak
ludzka dusza może wspiąć się ponad cztery rządzące światem siły, by znaleźć wieczny
spoczynek. Ów opis losów duszy przypomina opowieści o zbawieniu, jakie znajdujemy w
innych gnostyckich tekstach.
Ewangelia ta mówi dalej, że dwaj apostołowie — Andrzej i Piotr — zakwestionowali
tę wizję; ostatecznie jednak Lewi zwrócił im uwagę, że Maria Magdalena była ulubienicą
Jezusa, i upomniał ich, żeby zgodnie z jego nakazem ruszyli w świat głosić dobrą nowinę.
Księga kończy się stwierdzeniem, że tak właśnie zrobili .
Oto zatem jest tekst akcentujący rolę Marii Magdaleny — kobiety, której Chrystus
powierzył ważną, dotyczącą zbawienia wiedzę. Nie od rzeczy będzie tu wspomnieć, że
Leigh Teabing w Kodzie Leonarda da Vinci całkowicie błędnie go interpretuje, mówiąc:
Strona 78
11817
— [...] W tej części ewangelii Jezus już podejrzewa, że wkrótce zostanie ujęty
i ukrzyżowany. Daje więc Marii Magdalenie wskazówki, jak dalej prowadzić jego
Kościół, kiedy jego już nie będzie. [...] Według gnostyckich ewangelii to nie Piotrowi
Chrystus dał wskazówki odnośnie do ustanowienia Kościoła chrześcijańskiego. Dał
je Marii Magdalenie. (str. 316)
W rzeczywistości opis ten całkowicie mija się z prawdą. Dyskusja przedstawiona w
Ewangelii Marii Magdaleny odbyła się nie przed, lecz po ukrzyżowaniu Jezusa, objawienie
udzielone Marii Magdalenie nie dotyczy „dalszego prowadzenia Kościoła”, ale zbawienia
duszy. Mimo wszystko mamy tu przynajmniej jeden gnostycki tekst, w którym
pierwszoplanową rolę odgrywa kobieta. Trzeba jednak podkreślić, że ta wysoka pozycja
nie jest uznawana bez zastrzeżeń, ani też Maria Magdalena nie jest z tego powodu
otaczana czcią. Wręcz przeciwnie: znaczną część ewangelii zajmują rozważania, czy jej
wizja zasługuje na zaufanie, skoro została udzielona kobiecie. Najwyraźniej jedni
członkowie gnostyckiej społeczności, w której powstał ten tekst, odpowiadali na to pytanie
tak, a inni inaczej.
Ewangelia Filipa
Innym gnostyckim tekstem odgrywającym ważną rolę w Kodzie Leonarda da Vinci
jest Ewangelia Filipa . Księga ta była nieznana aż do roku 1945, kiedy to odkryto ją wśród
dokumentów składających się na bibliotekę z Nag Hammadi. O ile nie ulega wątpliwości,
że jest to utwór gnostycki, pochodzący być może z początków trzeciego wieku, o tyle treść
tej księgi jest w szczegółach niejasna. Częściowo wynika to z jej konstrukcji: jest to
przypisany Filipowi, jednemu z uczniów Jezusa, zbiór mistycznych refleksji wyjętych z
wcześniejszych kazań, traktatów i medytacji teologicznych. Ponieważ refleksje te podane
są we względnym oderwaniu, bez jakiejkolwiek narracji z prawdziwego zdarzenia, ich
interpretacja nastręcza poważnych trudności .
Jedną z najbardziej rzucających się w oczy cech tego tekstu jest podkreślany
wielokrotnie kontrast między tymi, którzy posiedli zrozumienie, a tymi, którzy go nie
dostąpią, między wiedzą egzoteryczną (dostępną dla wszystkich) a ezoteryczną (dostępną
jedynie dla wtajemniczonych) oraz między niedojrzałymi ignorantami (zwanymi tu
Hebrajczykami) a dojrzałymi wtajemniczonymi (gnostykami, zwanymi chrześcijanami). Ci,
którzy nie rozumieją, niewtajemniczeni posiadający jedynie wiedzę egzo teryczną, błądzą
w wielu sprawach — na przykład akceptując takie idee jak narodziny z dziewicy (w. 17)
albo zmartwychwstanie Jezusa (w. 21) jako dosłowne opisy faktów, a nie symboliczne
przedstawienia głębszych prawd.
W księdze tej często pojawiają się wzmianki o sakramentach. Pięć z nich jest
wymienionych wprost: chrzest, namaszczenie, eucharystia, zbawienie i komnata
małżeńska (w. 68). Trudno powiedzieć, jakie głębsze znaczenie miały te rytuały dla autora.
Jednak szczególnie intrygujący wydaje się sakrament komnaty małżeńskiej. Czy chodzi tu
o jakiegoś rodzaju zjednoczenie pierwiastka męskiego i żeńskiego, zrytualizowany akt
seksualny celebrowany przez wierzących członków wspólnoty, jak hieros gamos z Kodu
Leonarda da Vinci? Zdania uczonych są tu podzielone. Biorąc pod uwagę brak
jakichkolwiek opisów tego sakramentu w samej ewangelii, prawda jest taka, że nie mamy
pojęcia, na czym on polegał.
Ewangelia Filipa zawiera dwa fragmenty, które mają wielkie znaczenie w Kodzie
Leonarda da Vinci. O jednym z nich była już mowa:
Trzy chodziły z panem zawsze: Maria, jego matka, i jej siostra, i Magdalena,
ta którą nazywa się jego towarzyszką. „Maria” bowiem jest jego siostrą i jego
matką, i jego towarzyszką. [*Przeł. A. Dembska i W Myszor, za: Teksty z Nag-
Hammadi, Akademia Teologii Katolickiej, Warszawa 1979.]
Leigh Teabing twierdzi, że aramejskie słowo „towarzyszka” w rzeczywistości
Strona 79
11817
znaczyło „małżonka”, co ma stanowić dowód, że Jezus i Maria Magdalena byli
małżeństwem. Ale, jak już wiemy, tekst ten nie jest napisany po aramejsku, lecz po
koptyjsku, a użyte w nim słowo (zapożyczone z greki, koinonos) w rzeczywistości nie
znaczy „małżonka”, ale „towarzyszka”, „przyjaciółka” lub „znajoma”.
Drugi fragment jest jeszcze bardziej intrygujący, jednak zanim go zacytuję, muszę
wspomnieć o pewnym związanym z nim problemie. Manuskrypt zawierający Ewangelię
Filipa jest miejscami zniszczony i podziurawiony, co sprawia, że część słów jest
nieczytelna. Dotyczy to także tego fragmentu:
Towarzyszką [brak tekstu] Maria Magdalena [brak tekstu] bardziej niż [brak
tekstu] uczniów [brak tekstu] całował ją [brak tekstu] w [brak tekstu]. [*Polski
przekład w cytowanym opracowaniu nie uwzględnia tych luk. [*W polskim
przekładzie mowa tu o kobietach.]
Najwyraźniej Chrystus całuje Marię Magdalenę — ale nie sposób określić, w jaką
część ciała. Tekst jest dalej zbliżony do tego, co można znaleźć w Ewangelii Marii
Magdaleny, włącznie z oburzeniem uczniów, że Jezus kocha Marię bardziej niż ich:
Powiedzieli mu: „Dlaczego kochasz ją bardziej niż nas?” Zbawca odpowiedział
im mówiąc: „Dlaczego nie kocham was tak, jak ją?” [*W polskim przekładzie mowa
tu o kobietach.].
I znów jasne jest, że są osoby, które wynoszą miłość Chrystusa do kobiety ponad
jego miłość do mężczyzn, ale błędem byłoby chyba uważać jego miłość do Marii
Magdaleny za różniącą się charakterem od jego miłości do męskich uczniów; chodzi tu
raczej o różnicę stopnia.
Tak czy inaczej, łatwo zrozumieć, dlaczego ortodoksyjni Ojcowie Kościoła,
popierający patriarchalny nurt swej religii i postrzegający Boga jako „ojca” (a nie, na
przykład, ojca i matkę), mogli uznać gnostyków za zbłąkane owce, zarówno z powodu ich
wyobrażeń o sferze boskiej jako siedzibie licznych męskich oraz żeńskich bóstw, jak i z
powodu znaczenia, jakie przypisywali kobietom. Z pewnością nie jest jednak prawdą, że ta
„feministyczna” orientacja była powszechną cechą chrześcijaństwa w czasach przed
Konstantynem (jak twierdzą Leigh Teabing i Robert Langdon w Kodzie Leonarda da Vinci);
istniała ona tylko w jednym z odłamów tej religii — w kilku spośród mnóstwa różnorodnych
sekt objętych wspólną nazwą „gnostycyzm”. Co więcej, została ona zepchnięta na
margines na długo przed panowaniem Konstantyna. Nie on odpowiada za
zdemonizowanie pierwiastka żeńskiego w chrześcijaństwie.
To jednak prowadzi nas do pytania: czy mamy dowody na to, że w społecznościach
wczesnochrześcijańskich kiedykolwiek istniał kult kobiecości, albo że praktykowano rytuał
hieros gamos?
Kobiecość we wczesnym chrześcijaństwie
Na te pytania również trudno odpowiedzieć ze względu na niedostatek i
niejednoznaczność źródeł.
Zacznijmy od tego, że niewiele wskazuje na to, by większość chrześcijan w
pierwszych wiekach naszej ery oddawała boską cześć pierwiastkowi żeńskiemu. Jeśli
chodzi o samego Jezusa, z najstarszych znanych nam relacji wynika, że postrzegał Boga
jako swego „ojca” i jako takiego też go wielbił. Już w najwcześniejszych ewangeliach
„ojciec” jest typowym określeniem Boga w ustach Jezusa (w samej tylko Ewangelii
Mateusza na przykład pojawia się czterdzieści pięć razy); ani razu w tych źródłach nie
obdarza on Boga mianem „matki”, „siostry” lub jakimkolwiek innym żeńskim przydomkiem.
I nie ma w tym nic zaskakującego: Jezus był mężczyzną i apokaliptykiem, przekonanym,
że w nadchodzącym królestwie nie będzie małżeństw ani seksu. Nie zajmowały go różnice
między płciami, ponieważ wierzył, że ostatecznie przestaną one istnieć.
Podobnie było z Pawłem, pisarzem wysoko cenionym przez gnostyków. Twierdził on,
Strona 80
11817
że w Chrystusie nie ma mężczyzny ani kobiety. Wierzył, że w czasach, które mają
nadejść, różnice płci znikną. Być może uważał, że w tej przyszłej epoce wszyscy powrócą
do stanu, jaki panował w raju, gdy Bóg stworzył człowieka, ale nie odróżnił jeszcze
mężczyzny od kobiety (to nastąpiło dopiero później, kiedy stworzył Ewę z żebra Adama).
Innymi słowy, ludzie będą androginiczni. On także nie wysławiał więc kobiecości, ale
przewidywał jej unicestwienie (do spółki z męskością).
Podobne poglądy znajdujemy nawet w tekstach gnostyckich, gdzie pierwiastek
żeński odgrywa poza tym dość dużą rolę — na przykład w wierze, że sfera boska
obejmuje zarówno bóstwa męskie, jak i żeńskie, albo że tląca się w niektórych ludziach
iskra boskości jest w istocie częścią żeńskiego bóstwa, Sophii, które zostało uwięzione w
świecie materii (zob. mój opis gnostycyzmu w rozdziale drugim). Ale nawet tu nie ma
konsekwentnego sławienia kobiecości jako takiej. Przypomnijmy wypowiedź z gnostyckiej
Ewangelii Tomasza:
Rzekł im Szymon Piotr: „Niech Mariham odejdzie od nas. Kobiety nie są
godne życia”. Rzekł Jezus: „Oto poprowadzę ją, aby uczynić ją mężczyzną, aby
stała się sama duchem żywym, podobnym do was, mężczyzn. Każda kobieta, która
uczyni siebie mężczyzną, wejdzie do królestwa niebios”. (EwTm 114)
Widzimy tu (znów) spór o rolę kobiet w zbawieniu, jednak jeszcze wyraźniej w tym
widać nie cześć dla kobiecości, ale przekonanie o konieczności jej unicestwienia: do
królestwa niebios mogą wejść jedynie mężczyźni (zob. omówienie w rozdziale trzecim).
Albo rozważmy inną wypowiedź Tomasza, która stanowi być może echo przekonań
Pawła, że u kresu czasów nie będzie już mężczyzny ani kobiety, tylko jedna, pełna istota
ludzka:
Odrzekł im Jezus: „[...] jeśli macie zwyczaj czynić dwa jednością i stronę
wewnętrzną czynić tak jak zewnętrzną, a stronę zewnętrzną tak jak wewnętrzną [...]
i jeśli macie zwyczaj czynić to, co męskie i żeńskie, jednością, aby to, co jest
męskie, nie było męskim, a to, co żeńskie, nie było żeńskim [...], wtedy wejdziecie
do królestwa”. (EwTm 22)
Istniały pewne sekty gnostyckie, w których pierwiastek żeński odgrywał bez
wątpienia ważną rolę, jednak wśród uczonych panują poważne kontrowersje co do tego,
jak interpretować napomykające o tym źródła . Czy obecność żeńskich bóstw i wysoki
status kobiet świadczą o kulcie kobiecości? Nie należy tu pomijać dowodów z innych
odłamów chrześcijaństwa, takich jak montanizm, w których istnienie wysoko postawionych
kobiet bynajmniej nie wiązało się z powszechnym poważaniem dla kobiecości jako takiej.
Obrzędy ku czci kobiecości
I wreszcie, czy istniały obrzędy, w których oddawano cześć kobiecości, na przykład
starożytne odpowiedniki hieros gamos? Stwierdziliśmy już, że wspólnota gnostyków, która
stworzyła Ewangelię Filipa, znająca tajemniczy sakrament „komnaty małżeńskiej”, mogła
odprawiać taki rytuał. Najbardziej jednoznaczne świadectwo istnienia podobnego obrzędu
wcale jednak nie wskazuje na oddawanie czci kobiecości. Niestety, relację tę trzeba
przyjmować ze sporą rezerwą, gdyż pochodzi ona z pism Epifaniusza, ortodoksyjnego
Ojca Kościoła z czwartego wieku, który ze szczególną zajadłością atakował wszelkie
„herezje”, w tym także gnostyckie.
W obszernej krytyce praktyk pewnej sekty gnostyckiej, zwanej przez niego fibionitami
(znanej także pod innymi nazwami), Epifaniusz szczegółowo opisuje rytuał seksualny,
który pod pewnymi względami bardzo przypomina to, co widziała Sophie Neveu w piwnicy
swego wiejskiego domu . Według Epifaniusza, w tajemnym obrzędzie odprawianym nocą,
w obecności jedynie wtajemniczonych członków sekty, fibionici łączą się w pary z osobami
nie będącymi ich własnymi małżonkami i odbywają rytualny akt seksualny; jednak w
momencie szczytowania mężczyzna przerywa stosunek i oboje zbierają jego nasienie w
Strona 81
11817
dłonie. Potem zjadają je razem, mówiąc: „Oto ciało Chrystusa”. Kiedy to możliwe, zbierają
też krew menstruacyjną kobiet i piją ją razem, mówiąc: „Oto krew Chrystusa”. Jeśli kobieta
niechcący zajdzie w ciążę (gdy coitus interruptus się nie powiedzie), płód jest usuwany i
spożywany podczas wspólnego posiłku, który nazywają „doskonałą Paschą”.
Epifaniusz twierdzi, że uprawiający ten rytualny seks fibionici naśladują rzekomo
wydarzenia rozgrywające się w sferze boskiej, by w ten sposób umożliwić sobie powrót do
swych niebiańskich domów, skąd wyszli, i zostali uwięzieni w swych śmiertelnych ciałach.
Interesujące w tym opisie jest to, że zamiast — jak hieros gamos Zakonu Syjonu —
wynosić kobiecość na piedestał, obrzęd ten zdaje się zaprzeczać samej istocie kobiecej
płodności i zdolności macierzyństwa, gdyż w owym akcie seksualnym chodzi o to, by
kobieta nie zaszła w ciążę, a jego owocem nie było dziecko. Rola kobiet w tym obrzędzie
mija się więc ze wszystkim, co czyni je kobietami (poza tym, że mają krew menstruacyjną).
Bez zaskoczenia zatem czytamy dalej, iż niektórzy wyżsi przywódcy wspólnoty (a są to
wyłącznie mężczyźni) praktykują rytualną masturbację, by móc spożywać „ciało
Chrystusa” w zaciszu własnej sypialni.
Ciężko byłoby dać wiarę wszystkiemu, co Epifaniusz mówi o tym rytuale — niektórzy
uczeni wątpią, czy w ogóle ma to jakiekolwiek podstawy historyczne . Z pewnością trudno
pojąć, jak mógł dowiedzieć się szczegółów — chodzi przecież o ceremonie dla
wtajemniczonych, na które nie wpuszczano publiczności za biletami, i nawet księgi tej
sekty (o których Epifaniusz twierdzi, że je czytał) nie zawierałyby dokładnych instrukcji.
Możliwe, że istotnie praktykowano tego rodzaju obrzędy, lecz możliwe też, że opis ów
zrodził się w płodnej, a czasem też sprośnej, wyobraźni Epifaniusza.
Podsumowanie
Ocena roli kobiet i znaczenia pierwiastka żeńskiego we wczesnym chrześcijaństwie
jest dla historyka zadaniem niezwykle trudnym. Pewne rzeczy jednak możemy stwierdzić z
całą pewnością. W początkach chrześcijaństwa kobiety odgrywały znacznie większą rolę
niż w czasach późniejszych. Ich obecność była dobrze widoczna zarówno w otoczeniu
samego Jezusa, jak i w pierwszych, powiązanych z Pawłem, gminach chrześcijańskich. W
końcu jednak w religii tej przeważyły tendencje patriarchalne, o czym świadczą na
przykład listy pasterskie, których autorzy napominają kobiety, żeby były posłuszne
mężczyznom. Ale nawet biblijny autorytet tych zaleceń nie zdołał uciszyć wszystkich
kobiet w całym chrześcijaństwie, czego dowody znajdujemy w legendach o Tekli, w ruchu
montanistycznym oraz w niektórych sektach gnostyckich z drugiego i trzeciego wieku.
Jak jednak widzieliśmy na przykładzie Tertuliana i montanistów, nie jest wcale
prawdą, że wszędzie tam, gdzie kobiety odgrywały znaczącą rolę, kobiecość jako taka
była darzona szacunkiem. Przypuszczalnie kobiety zachowały największe wpływy w
rozmaitych sektach gnostyckich, gdzie żeński aspekt boskości był czczony najbardziej
konsekwentnie. Ale nawet tu mamy wątpliwości, czy gnostycy cenili kobiecość jako taką,
czy też uważali, że kobiety powinny wykroczyć poza swą kobiecość albo po to, by
upodobnić się do mężczyzn, albo by osiągnąć stan, w którym nie ma żadnej różnicy
między mężczyzną a kobietą. Tak czy inaczej nie jest jasne, w jakiej mierze wszystkie te
poglądy na kobiecość przejawiały się w rytuałach owych wspólnot i czy oddawano w nich
cześć świętej kobiecości albo pierwiastkowi żeńskiemu obecnemu w zwykłych kobietach.
Nie ulega wątpliwości jedynie to, że chrześcijaństwo przed Konstantynem Wielkim
nie było religią matriarchalną, która nabrała charakteru patriarchalnego dopiero po
ingerencji tego cesarza. Wbrew temu, co twierdzi się w Kodzie Leonarda da Vinci,
patriarchat triumfował niemal w całym chrześcijaństwie już na długo przed czwartym
wiekiem, a Konstantyn nie miał na to żadnego wpływu.
ZAKOŃCZENIE
Chciałbym zakończyć tę książkę tak, jak ją zacząłem akcentem osobistym. Gdy w
roku 1988 objąłem posadę wykładowcy na Uniwersytecie Karoliny Północnej w Chapel
Strona 82
11817
Hill, moimi pierwszymi zajęciami był cykl wykładów zatytułowany „Jezus w micie, tradycji i
historii”. Szczęśliwym trafem semestr rozpoczął się akurat w czasie, kiedy na ekrany kin
wchodził film Martina Scorsese Ostatnie kuszenie Chrystusa. Postanowiłem wykorzystać
okazję, każąc swoim studentom obejrzeć ten film i ocenić go, korzystając z wiadomości
nabytych podczas zajęć. Takie żądanie nie byłoby niczym niestosownym na Północnym
Wschodzie, gdzie wcześniej wykładałem na Uniwersytecie Rutgersa w New Jersey. Ale tu,
na Południu, w samym środku „Pasa Biblijnego”, czekało mnie bolesne przebudzenie.
Moje wymaganie stało się przyczyną małej studenckiej rebelii, gdyż kilkoro studentów z
konserwatywnych środowisk religijnych uznało, że obejrzenie tego filmu byłoby
świętokradztwem. Odmówili pójścia do kina i dali do zrozumienia, że wolą raczej nie
zaliczyć zajęć.
Pamiętam, że nie wierzyłem własnym uszom. Byli to dorośli młodzi ludzie, którzy
powinni zdawać sobie sprawę, że nie można krytykować filmu, nie obejrzawszy go, tak
samo jak nie można krytykować książki, nie przeczytawszy jej, czy wykładu, nie
wysłuchawszy go. Oni jednak byli nastawieni do tego filmu zdecydowanie negatywnie i nie
życzyli sobie go oglądać. Ostatecznie odstąpiłem od tego żądania (uznając, że zmuszanie
ich do czegoś, co tak głęboko uraża ich przekonania religijne, byłoby zapewne
wykroczeniem przeciwko takiemu czy innemu paragrafowi konstytucji), traktując to jako
sprawę dobrowolną: chętni mogli wybrać się na ten film razem ze mną, a potem mieliśmy
przedyskutować go przy pizzy.
Jak się okazało, film przy pierwszym oglądaniu nie zrobił na mnie najlepszego
wrażenia (od tamtego czasu widziałem go wielokrotnie i za każdym razem podobał mi się
coraz bardziej). Większość moich studentów także nie była nim zachwycona. Raził ich
romans Jezusa z Marią Magdaleną (granymi przez Willema Dafoe i Barbarę Hershey;
wciąż uważam, że jej Magdalena jest fenomenalna), który uznali za posunięty zbyt daleko.
Ja sam nie przejmowałem się tym zbytnio — nie dlatego, bym sądził, że Jezus i Maria
Magdalena naprawdę byli kochankami, ale dlatego, że wszystko to było elementem
fikcyjnej fabuły filmu i nie widziałem w tym nic złego. Irytowało mnie natomiast, że Jezus
został ukazany jako ktoś, kto nie potrafi zdecydować, kim jest: raz uważa się za mesjasza,
to znów za Syna Człowieczego, kiedy indziej za Syna Bożego i tak dalej i dalej. Uznałem
to po prostu za tani chwyt świadczący, że Scorsese (albo Kazandzakis, który napisał
powieść, na podstawie której powstał film) sam nie był pewien, kim był Jezus, tak więc
przerzucił swoje wątpliwości na barki tej postaci. Myślę, że najbardziej dręczyło mnie
niemiłe poczucie, że ludzie oglądający ten film mogą uwierzyć, że Jezus naprawdę był taki
— kompletnie zdezorientowany co do tego, kim jest — podczas gdy ja, wręcz przeciwnie,
uważałem go za człowieka, który od samego początku doskonale to wiedział.
Przypomniała mi się wtedy moja reakcja na film Monty’ego Pythona śywot Briana,
gdy oglądałem go po raz pierwszy. Niektóre jego fragmenty rozbawiły mnie do łez choć
muszę przyznać, że czułem się straszliwie winny, rycząc ze śmiechu w końcowej scenie
ukrzyżowania, kiedy cała trójka, wisząc na krzyżach, zaczyna śpiewać chórem Always
Look on the Bright Side of Life. Jednak jeszcze bardziej niepokoiło mnie przedstawienie
Palestyny z pierwszego wieku jako kraju pełnego apokaliptycznych świrów, z których
każdy przepowiada własny scenariusz nadchodzącego końca świata. Pamiętam, że i
wtedy obawiałem się, iż ludzie, którzy oglądają ten film, gotowi pomyśleć, że naprawdę tak
to wyglądało, a to wyobrażenie zniekształci ich „historyczny” wizerunek Jezusa.
Przypuszczam, że z wiekiem przybyło mi rozumu, gdyż dziś nie mam do obu tych
filmów niemal żadnych zastrzeżeń i od czasu do czasu pokazuję je swoim studentom (z
jakiegoś powodu nie wzbudza to już tak silnych protestów jak dawniej). Ale zaledwie parę
miesięcy temu znów, praktycznie z tego samego powodu, poczułem się zdegustowany
filmem Mela Gibsona Pasja. Przypisane Jezusowi przesłanie wydało mi się odrażające. W
tym wypadku było to coś w rodzaju „więcej bólu, więcej zysku”: ludzie mają mnóstwo
grzechów, za które trzeba odpokutować, więc Jezus zabiera się do tego z całym zapałem,
dając z siebie zrobić krwawą miazgę na naszych oczach. A dlaczego? Ponieważ po to
właśnie przyszedł na świat. Jego ból jest naszym zyskiem. Wydaje mi się to sprzeczne z
Strona 83
11817
obrazem ostatnich godzin Jezusa przedstawionym w ewangeliach i nic nie poradzę, ale
uważam to przesianie za lekko odpychające. Mimo wszystko przypuszczam, że z czasem
mogę zmienić zdanie także co do tego filmu.
Zacząłem sobie uświadamiać, że za każdym razem 2 takiego czy innego powodu
martwiłem się, by ludzie nie nabrali mylnego pojęcia o przeszłości na podstawie jej
filmowego obrazu. Być może jest to po prostu moje skrzywienie zawodowe. Ale to prawda,
że filmy historyczne są jednym z głównych źródeł naszych wyobrażeń o przeszłości.
Muszę się przyznać, że choć początki cesarstwa rzymskiego należą do dziedziny moich
zainteresowań zawodowych, z przyjemnością oglądałem (i uznałem za bardzo
pouczający) serial BBC Ja, Klaudiusz. A niejednej rzeczy na temat republikańskiego
Rzymu z czasów Mariusza, Sulli i Juliusza Cezara dowiedziałem się z powieści Colleena
McCullougha (Pierwszy w Rzymie itd.). Choć z zawodu jestem historykiem, nawet moje
poglądy na przeszłość nie są wolne od wpływu filmów, które oglądam, i książek, które
czytam. W o ile większej mierze musi to więc dotyczyć ludzi, którzy na co dzień zajmują
się innymi sprawami i rzadko mają kontakt ze światem antycznym, zazwyczaj nie za
pośrednictwem prac historyków i badaczy starożytności, lecz filmów i powieści.
Czasami muszę sobie przypominać, że my, historycy, stanowimy dość osobliwe
towarzystwo. Uczymy się po kilka martwych języków (mój przypadek jest typowy: greka,
łacina, syryjski, hebrajski, koptyjski), wczytujemy się drobiazgowo w takie teksty jak Nowy
Testament lub dzieła Ojców Kościoła, spędzamy niezliczone godziny na lekturze prac
napisanych na temat tych pism przez innych uczonych. Oczywiście większość ludzi nie
jest taka. Większość ludzi jest w najlepszym razie umiarkowanie zainteresowana
starożytnością, a zainteresowanie to poważnie pobudzić może jedynie poruszający film
albo pasjonująca powieść.
Kod Leonarda da Vinci, jak żadna inna z ostatnio wydanych książek, dokonał w tej
mierze cudu. Fabuła jest wartka, skomplikowana, frapująca, wciągająca. A fragmenty, w
których mowa o przeszłości — zwłaszcza o starożytnym chrześcijaństwie — wplecione są
w tę opowieść tak zręcznie, że czytelnik niemal bez wysiłku wchłania informacje o Jezusie,
Marii Magdalenie, cesarzu Konstantynie, pochodzeniu Nowego Testamentu oraz
ewangeliach niekanonicznych. Cóż za wspaniały, bezbolesny sposób nauki historii!
Problem polega na tym, że ludzie czytający taką powieść nie mają żadnych
możliwości oddzielenia faktów od fikcji. Autor im w tym nie pomoże, informując, które
wypowiedzi na temat historii są równie fikcyjne jak bohaterowie i fabuła. A częstokroć sam
tego nie wie. Jest powieściopisarzem, nie historykiem.
Tak więc, wracając do punktu wyjścia, z tego właśnie powodu postanowiłem napisać
tę książkę. Nie chodziło mi po prostu o wytknięcie błędów i wystawienie Danowi Brownowi
cenzurki. Nie chodziło o to, bym się obawiał, że osoby religijne zachwieją się w swej
wierze, jeśli ktoś nie wyjaśni nieporozumień. I absolutnie nie chodziło mi o krytykowanie tej
książki jako powieści. Naprawdę uważam ją za świetny kryminał i (podobnie jak jakieś
osiem milionów innych osób) poleciłem ją wielu przyjaciołom.
Mój cel był skromniejszy. Kod Leonarda da Vinci odniósł olbrzymi sukces tam, gdzie
zawodowi historycy ponieśli sromotną klęskę: wzbudził w ludziach zainteresowanie
początkami chrześcijaństwa, którymi ja również się interesuję. A omawianie Kodu
Leonarda da Vinci dało mi możliwość napisania o tym. Interesuję się zaś tym tematem,
gdyż — cóż — po prostu jest on interesujący. Niektórzy ludzie potrzebują Kodu Leonarda
da Vinci, by się zorientować, co może być zajmującego w przeszłości, nie tylko dla
nudnych profesorów, którzy zarabiają na życie czytaniem w martwych językach, ale dla
przeciętnych ludzi, którzy mogą chcieć się czegoś dowiedzieć o Jezusie, Marii
Magdalenie, Konstantynie Wielkim albo o tym, jak powstał zbiór tekstów, który nazywamy
Nowym Testamentem.
Gdyby Dan Brown przedstawił wszystkie fakty jak należy, nie miałbym powodu pisać
tej książki. Jednak nie zrobił tego. Ktoś mógłby uznać, że można (i należy) obarczyć go
winą za błędy historyczne: wystarczyłby niewielki wysiłek (być może kilka godzin pracy),
żeby się przekonać, że w zwojach znad Morza Martwego nie ma żadnych tekstów
Strona 84
11817
chrześcijańskich, że Ewangelia Filipa nie jest napisana po aramejsku albo że nigdy nie
było tysięcy relacji o działalności Jezusa spisywanych jeszcze za jego życia. Z drugiej
strony jednak muszę powtórzyć, że Dan Brown pisał powieść. Nawet jeśli twierdzi, że jego
„opisy [...] dokumentów [...] odpowiadają rzeczywistości”, prawda wygląda inaczej. Jak się
okazuje, one także są elementem powieściowej fikcji. Uświadomienie sobie tego może
sprawić, że fikcja wyda się w pewnym sensie jeszcze bardziej atrakcyjna jako twórcza,
pełna polotu i (zdaniem niektórych) mniej skrępowana faktami. Może też jednak zachęcić
ludzi do poznawania przeszłości nie poprzez fikcyjne relacje o poszukiwaniu Graala, lecz
ze źródeł historycznych.
A dla niektórych z nas źródła historyczne naprawdę są ważne, być może dlatego, że
w pewnym sensie historia nie różni się od każdej innej dobrej opowieści. Jest to opowieść,
którą przekazujemy sobie nawzajem, zaludniona postaciami, z którymi możemy się
identyfikować, mająca wątki główne i poboczne, których częścią niekiedy się czujemy
Przeszłość jest opowieścią, w której sami możemy brać udział, która może nadać kształt
naszemu życiu w teraźniejszości. Jest to prawdziwa opowieść, opowieść, która wpływa na
nasze poczucie tożsamości i nasze miejsce w świecie. I choćby dlatego wydaje się ważne,
byśmy znali prawdę o przeszłych wydarzeniach. Jak się okazuje, tego samego zdania są
też bohaterowie Kodu Leonarda da Vinci. Tym bardziej dobrze jest wiedzieć, czy ich
wersja przeszłości jest poprawna historycznie, czy ich twierdzenia na temat historii są
zgodne z prawdą, czy też są tylko wytworami fantazji.
Cytaty z Kodu Leonarda da Vinci w przekładzie Krzysztofa Mazurka, Albatros/Sonia Draga, Warszawa
2004
Więcej informacji na temat prześladowań pierwszych chrześcijan znaleźć można w: Bart D. Ehrman,
After the New Testament: A Reader in Early Christianity (Oxford University Press, Nowy Jork 1999), rozdział
3, oraz Bart D. Ehrman i Andrew S. Jacobs, Christianity in Late Antiquity 300-450 CE.: A Reader (Oxford
University Press, Nowy Jork), rozdział 2.
Oczywiście śydzi również nie czcili pogańskich bogów, uznawani byli jednak za dopuszczalny wyjątek z
uwagi na pradawność i szacowność swej religii oraz to, że nie przeszkadzali innym oddawać czci własnym
bogom.
Relację tę znaleźć można w: Ehrman i Jacobs, Christianity in Late Antiquity, str. 30-43.
James Carroll, Constantine’s Sword: The Church and the Jews (Houghton Mifflin, Boston 2001), str.
171.
Sam Marek być może wcale nie uważał, że Jezus jako Syn Boży sam był istotą boską. Ale nie ulega
wątpliwości, że tak właśnie rozumiano go w późniejszych wiekach. Zob. Bart D. Ehrman, The New
Testament: A Historical Introduction to the Early Christian Writings, wyd. III (Oxford University Press, Nowy
Jork 2004), str. 69-70.
Zob. Ehrman i Jacobs, Christianity in Late Antiquity, str. 155-166.
Zob. Ehrman i Jacobs, Christianity in Late Antiquity, str. 251-255.
Oczywiście dla Leigh Teabinga Graalem jest Maria Magdalena, a w tekstach z Nag Hammadi istotnie są
wzmianki o niej. Ani razu jednak nie została w nich nazwana naczyniem zawierającym nasienie Jezusa ani
podobnie. A zwoje znad Morza Martwego nie mówią zupełnie nic na jej temat.
Bardzo użyteczne streszczenie tego, co wiemy o zwojach znad Morza Martwego, znaleźć można w:
Joseph A. Fitzmyer, Responses to 101 Questions on the Dead Sea Scrolls (Paulist Press, Nowy Jork 1982)
[wyd. polskie: 101 pytań o Qumran, wstęp Z. Kapera, Wydawn. WAM, Księża Jezuici: The Enigma Press,
Kraków 1997]. Najnowszy rzetelny przegląd stanowi praca Jamesa Vanderkama The Meaning of the Dead
Sea Scrolls: Their Significance for Understanding the Bible, Judaism, Jesus, and Christianity
(HarperSanFrancisco, San Francisco 2002). Kwestie archeologiczne zob. Jodi Magness, The Archaeology
of Qumran and the Dead Sea Scrolls (Eerdmans, Grand Rapids 2002).
Niektórzy uczeni twierdzili, że wśród dokumentów odkrytych w Grocie VII znajdują się fragmenty ksiąg
Strona 85
11817
Nowego Testamentu, jednak nie udało im się przekonać niemal żadnego z ekspertów. Zob. Fitzmyer, 101
Questions, str. 16, 104-110.
Przejąłem tę relację, jedynie z niewielkimi zmianami redakcyjnymi, z mojej książki Lost Christianities:
The Battles for Scripture and the Faiths We Never Knew (Oxford University Press, Nowy Jork 2004), str. 52-
55. Szczegóły zawdzięczam wprowadzeniu Jamesa A. Robinsona do: The Nag Hammadi Library in English,
wyd. IV poprawione (Brill, Lejda 1996).
Informacja o szkielecie w zasadzie nie pojawia się w opublikowanych relacjach. Opieram się tu na
prywatnej rozmowie, którą odbyłem podczas Scriptorium Conference w Hereford w Anglii (maj 1998) z
Bastiaanem van Elderenem, który był szefem zespołu archeologów prowadzących późniejsze wykopaliska w
pobliżu Nag Hammadi.
Zob. rzetelna relacja we wprowadzeniu Robinsona do Nag Hammadi Library in English. Spośród
bardzo licznych opracowań tych tekstów zapewne najbardziej popularnym i znaczącym jest praca Elaine
Pagels The Gnostic Gospels (Random House, Nowy Jork 1979).
Przekład tego listu znaleźć można w: Bart D. Ehrman i Andrew S. Jacobs, Christianity in Late Antiquity
300-450 CE.: A Reader (Oxford University Press, Nowy Jork 2004) str. 422-427.
Wybór tekstów znajduje się np. w mojej książce Lost Scriptures: Books That Did Not Make It into the
New Testament (Oxford University Press, Nowy Jork 2004).
Opis ten w większej części przejąłem ze swojej książki Lost Christianities: The Battles for Scripture and
the Faiths We Never Knew (Oxford University Press, Nowy Jork 2004), str. 204-205.
Opis ten w większej części przejąłem z Lost Christianities, str. 18-20.
Opis ten w większej części przejąłem z Lost Christianities, str. 185-187.
Znaczna część tego opisu pochodzi z Lost Christianities, str. 5 5-64.
Zob. Bart D. Ehrman, The New Testament: A Historical Introduction to the Early Christian Writings,
wyd. III (Oxford University Press, Nowy Jork 2003), rozdz. 24.
Por. słowa żydowskiego filozofa z I wieku, Filona z Aleksandrii: „Gdyż postęp w istocie nie jest niczym
innym, jak odrzuceniem płci żeńskiej i przemianą w mężczyznę, ponieważ płeć żeńska jest materialna,
bierna, cielesna i zmysłowa, podczas gdy męska jest aktywna, racjonalna, niematerialna oraz bliższa
rozumowi i myślom” (Questions in Exodus, 1:8). Zob. również Dale B. Martin, The Corinthian Body (Yale
University Press, New Haven 1995), str. 33.
Niektórzy śydzi, z Jezusem włącznie, uznawali za święte również inne księgi — na przykład pisma
proroków oraz Księgę Psalmów.
Pełniejsze omówienie formowania się chrześcijańskiego kanonu Nowego Testamentu znaleźć można
w: Bart D. Ehrman, Lost Christianities: The Battles for Scripture and the Faiths We Never Knew (Oxford
University Press, Nowy Jork 2004), rozdz. 11.
Zob. zwłaszcza Kazanie na Górze, Mat. 5-7.
Zob. omówienie w: Bart D. Ehrman, The New Testament: A Historical Introduction to the Early Christian
Writings, wyd. Ill (Oxford University Press, Nowy Jork 2004), rozdz. 23.
Pełniejsze omówienie tych dysput znaleźć można w: Lost Christianities, rozdz. 11
Więcej informacji na temat Marcjona i jego poglądów w: Lost Christianities, rozdz. 5.
Ireneusz, Przeciw herezjom, 3.11-7.
Opis ten przejąłem częściowo z Lost Christianities, str. 240- -244.
Przekład Bruce’a M. Metzgera, The Canon of the New Testament: Its Origin, Development, and
Significance (Clarendon Press, Oxford 1987), str. 305.
Kanon Euzebiusza znany jest z błędów, świadomych łub nieświadomych, w przyporządkowaniu
(potencjalnie) świętych ksiąg do poszczególnych kategorii. Zob. Metzger, Canon, str. 201-207.
Euzebiusz, śywot Konstantyna, 4.36. Zob. Bruce M. Metzger i Bart D. Ehrman, The Text of the New
Strona 86
11817
Testament: Its Transmission, Corruption, and Restoration, wyd. IV (Oxford University Press, Nowy Jork
2004).
Pełniejsze omówienie tego oraz wszystkich innych niekanonicznych źródeł znaleźć można w: Bart D.
Ehrman, Jesus: Apocalyptic Prophet of the New Millennium (Oxford University Press, Nowy Jork 1999),
rozdz. 4.
Pełniejsze omówienie podaję w pracy wspomnianej w poprzednim przypisie.
William V Harris, Ancient Literacy (Harvard University Press, Cambridge, MA 1989).
Omówienie poziomu alfabetyzacji wśród śydów w I wieku n.e. znaleźć można w: Catherine Hezser,
Jewish Literacy in Roman Palestine (Mohr Siebeck, Tybinga 2001).
Pełniejsze omówienie w: Ehrman, Jesus: Apocalyptic Prophet, rozdz. 3
Zrodzony z kobiety (Gal. 4,4), miał dwunastu zwolenników (1 Kor. 15,5) i kilku braci (1 Kor. 9,5), w tym
jednego o imieniu Jakub (Gal. 1,19), działał wśród śydów (Rzym. 15,8), ustanowił Wieczerzę Pańską (1 Kor.
11,22-24), został wydany władzom (1 Kor. 11,22) i ukrzyżowany (1 Kor. 2,2).
Jest to prawdą nawet w odniesieniu do Jana 21,24, gdzie autor mówi o naocznym świadku: „to właśnie
jest uczeń, który składa świadectwo o tych rzeczach”, ale wypowiada się o nim jak o osobie trzeciej.
Zauważmy, że zaraz potem stwierdza: „a wiemy, że świadectwo jego [ucznia] jest prawdziwe”. Nie twierdzi
więc, że sam był naocznym świadkiem, lecz tylko kronikarzem relacjonującym to, co przekazał mu ów
świadek.
Więcej informacji na temat tych źródeł oraz dowody ich istnienia w: Bart D. Ehrman, The New
Testament: A Historical Introduction to the Early Christian Writings, wyd. III (Oxford University Press, Nowy
Jork 2004), rozdz. 6.
Zob. Ehrman, The New Testament: A Historical Introduction, rozdz. 10.
Zob. Ehrman,Jesus: Apocalyptic Prophet, rozdz. 2.
Dokładniejszą prezentację i uzasadnienie tych kryteriów znaleźć można w: Bart D. Ehrman, Jesus:
Apocalyptic Prophet of the New Millennium (Oxford University Press, Nowy Jork 1999), rozdz. 6.
Dogłębna analiza w: Ehrman, Jesus: Apocalyptic Prophet, rozdz. 8-11.
Wszystkie te twierdzenia zostały wysunięte przez uczonych (i laików) badających życie Jezusa. Zob.
Jesus: Apocalyptic Prophet, str. 21-22.
Michael Baigent, Richard Leigh i Henry Lincoln, Holy Blood, Holy Grail (Delta, Nowy Jork 1982) [wyd.
polskie: Święty Graal, Święta Krew, przeł. R. Sudół, Książka i Wiedza, Warszawa 1995].
Znam osobiście setki specjalistów od Nowego Testamentu — ludzi, którzy zajmują się zawodowo
analizą tych tekstów i znają niezbędne do tego starożytne języki — nie wiadomo mi jednak, aby choć jeden
uznawał wysuwane w tej książce teorie za wiarygodne.
Istnieje obszerna literatura na temat kobiet we wczesnym chrześcijaństwie i innych religiach z owych
czasów i terenów. Jedną z najbardziej przystępnych prac jest: Ross Kraemer, Her Share of the Blessings:
Women’s Religions Among Pagans, Jews, and Christians in the Greco-Roman World (Oxford University
Press, Nowy Jork 1992). Zob. także eseje w: Ross Kraemer i Mary Rose D’Angelo, Women and Christian
Origins (Oxford University Press, Nowy Jork 1999).
Znaczną część tego opisu przejąłem ze swojej pracy The New Testament: A Historical Introduction to
the Early Christian Writings, wyd. III (Oxford University Press, Nowy Jork 2004), rozdz. 24.
Najbardziej przekonywającą argumentację przedstawia Elizabeth Schüssler Fiorenza, In Memory of
Her: A Feminist Theological Reconstruction of Christian Origins (Crossroad, Nowy Jork 1983).
W szczególności William E. Phipps, Was Jesus Married: The Distortion of Sexuality in the Christian
Tradition (University Press of America, Lanham, MD 1986).
Zob. artykuł Johna Collinsa na temat esseńczyków w: Anchor Bible Dictionary pod red. Davida Noela
Freedmana (Doubleday, Nowy Jork 1992), tom 2, str. 619-626.
Strona 87
11817
Większą część tego opisu przejąłem ze swojej książki The New Testament: A Historical Introduction to
the Early Christian Writings, wyd. Ill (Oxford University Press, Nowy Jork 2004), rozdz. 24.
Pełniejsze omówienie w: Bart D. Ehrman, Lost Christianities: The Battles for Scripture and the Faiths
We Never Knew (Oxford University Press, Nowy Jork 2003), rozdz. 2. Najnowszy przekład tych legend w:
Bart D. Ehrman, Lost Scriptures: Books That Did Not Make It into the New Testament (Oxford University
Press, Nowy Jork 2003), str. 113-121.
Dowody znaleźć można w: Bart D. Ehrman, The New Testament: A Historical Introduction to the Early
Christian Writings, wyd. III (Oxford University Press, Nowy Jork 2003), rozdz. 23.
Niektórzy czytelnicy zauważą zapewne, że sformułowania użyte w 1 Liście do Tymoteusza brzmią
uderzająco podobnie do tego, co czytamy w 1 Liście do Koryntian, który niemal na pewno jest autorstwa
Pawła. Są jednak powody, by uważać, że Paweł w istocie nie napisał 1 Kor. 14,34-35, a wersy te zostały
dodane do jego listu przez późniejszego skrybę na podstawie 1 Tym. 2,11-15. Zob. Ehrman, New
Testament: A Historical Introduction, str. 402.
Pełniejsze omówienie znaleźć można w: Bart D. Ehrman,Jesus: Apocalyptic Prophet of the New
Millennium (Oxford University Press, Nowy Jork 1999), str. 16-17, oraz w przytoczonej tam bibliografii.
Przekład S. Thelwalla wg: Ante-Nicene Christian Library pod red. Alexandra Robertsa i Jamesa
Donaldsona, tom 11 (T. & T. Clark, Edynburg 1869), str. 304-305.
Standardowy przegląd gnostyckiej myśli oraz jej źródeł w: Kurt Rudolph, Gnosis: The Nature and
History of Gnosticism, przekł. i red. R. M. Wilson (Harper & Row, San Francisco 1984) [wyd. polskie: Gnoza,
przeł. G. Sowiński, Nomos, Kraków 2003}; krótsze omówienie tematu w: Ehrman, Lost Christianities, rozdz.
6.
Opis ten opieram na uwagach zawartych w Lost Scriptures, str. 35.
Przekład: George MacRae i R. McL. Wilson, w The Nag Hammadi Library in English pod red. Jamesa
A. Robinsona, str. 524-527.
Opis ten opieram na uwagach zawartych w Lost Scriptures, str. 38.
Przekład Wesleya W Isenberga, w: James A. Robinson, Nag Hammadi Library in English, wyd. IV
poprawione (Brill, Lejda 1996), str. 139-160.
Rozmaite opinie na ten temat znaleźć można w zbiorze esejów pod redakcją Karen King, Images of the
Feminine in Gnosticism, wyd. II (Trinity Press International, Harrisburg, PA 2000).
Zob. Lost Christianities, str. 198-201.
Zob. Lost Christianities, str. 198-201.
Bart D. Ehrman Prawda i Fikcja w Kodzie Leonarda da Vinci
- 159 -
Strona 88