Twardoch Szczepan Gmina

background image

Szczepan Twardoch
Gmina

„Duch wionie, kędy chce”

Na Ojca Świętego czekałem na lotnisku. Samolot

wylądował już dawno temu, a Namiestnika Chrystusowego
wciąż nie było. Patrzyłem na kiepsko wydrukowane zdjęcie,
wymięte już i zniszczone, aby upewnić się, czy go nie
przegapiłem. W końcu, zniecierpliwiony, kupiłem kawę w
automacie, ale zaraz wyobraziłem sobie, jak idiotycznie
będę wyglądał, witając papieża z kawą w dłoni.
Wyrzuciłem więc kubek do śmieci, upijając pospiesznie
zaledwie łyk, który poparzył mi język. W końcu, zajęty
obmyślaniem wymówek, które przedstawię gminie
wróciwszy bez Ojca Świętego, prawie go przeoczyłem.
Szedł, przyglądając się ciekawie witrynom bezcłowych
sklepów, odziany w szary płaszcz, z aktówką w dłoni -
wyglądał jak urzędnik w delegacji: Podszedłem do niego,
nie bardzo wiedząc co powiedzieć - nie przygotowaliśmy
żadnego znaku rozpoznawczego, nic. Cholera, mogłem
przynajmniej trzymać jakąś gazetę, albo założyć czerwoną
czapkę -jak na szpiegowskich filmach. Zastanawiałem się,
czy nie zrobić ukradkiem znaku krzyża, potem pomyślałem,
że mógłbym narysować na posadzce rybę. Musiałem mieć
głupią minę, bo Ojciec Święty spojrzał na mnie i od razu
wiedział, 0 co chodzi. Pokręcił głową z politowaniem;
później opowiadał nam wiele o krajach, gdzie chrześcijanie
są prześladowani. Skinął „mi ręką na powitanie - poszliśmy

background image

do samochodu. Dopiero w domu gminy, gdzie już wszyscy
czekali, odświętnie wystrojeni, z ucztą kobiety pod
kierunkiem Ralfa, który pracował jako szef kuchni,
przygotowały wspaniałe żarcie, gdy strażnik zamknął za
nami drzwi, rzuciłem się na kolana i ucałowałem pierścień
na palcu Ojca Świętego. Kiedy chciałem ucałować jego
stopy, chwycił mnie za ramię i powiedział:

- Wstań, synu, bo to nie papieskie trzewiki, tylko półbuty

kupione od Koreańczyków.

Po powitaniu Ojciec Święty udzielił nam

błogosławieństwa, po czym odprowadzono go do
apartamentu, by mógł odświeżyć się po podróży. Następnie
Ralf zaprosił dostojnego gościa na posiłek. Ojciec Święty
wyglądał na nieco oszołomionego ilością dań jadł z
apetytem, chwalił potrawy, dziękował kucharkom i
powtarzał co chwila:

- Zaprawdę, dobrze tu sobie żyjecie.
Po uczcie odbyła się uroczysta msza, którą Jego

Świątobliwość koncelebrował z naszym kapłanem. Homilia
była cudowna i bardzo mądra! Później, kiedy Ojciec Święty
zaczął nauczać w hallu gminy, ja, pod pozorem pilnej pracy,
wymknąłem się do Anity. Z powodu przygotowań do
papieskiej wizyty nie widziałem jej już trzy dni. Tylko
Harold, nasz kapłan i mój spowiednik, wiedział gdzie idę.
Spojrzał na mnie mrożącym krew w żyłach wzrokiem -
wytrzymałem spojrzenie, odwróciłem się i uciekłem szybko,
żeby nie zdążył za mną wyjść. .

Anita już na mnie czekała. Wtuliła się we mnie od razu,

gdy stanąłem W drzwiach nie pozwalając mi nawet zdjąć

background image

kurtki. Poszliśmy do łóżka. Nadzy, zatopieni w swoich
objęciach, przykryci kołdrą i kocem, nie dopuszczaliśmy do
siebie przenikliwego, szarego zimna otaczającego nas
pomieszczenia -wynajmowałem tę małą kawalerkę tylko dla
spotkań z Anitą.

Gdy leżeliśmy przytuleni, Anita zapaliła na nocnym

stoliku świecę i opowiadała mi o swojej pracy - nie
wiedziałem wtedy, że kłamała. Byłem szczęśliwy - nie
myślałem o grzechu, o gminie, o Ojcu Świętym, nie
myślałem o niczym poza nią. Prawie zapomniałem już o
tajemniczym zniknięciu mojej pierwszej, platonicznej
miłości, cudownej, porywającej, czystej, jak z rycerskiego
eposu.

***

Leon zasiadł do kolacji. Nie lubił, gdy ktoś mu usługiwał

przy jedzeniu, dlatego służba wniosła posiłek, ustawiła
dania przy jednym końcu ogromnego stołu i dyskretnie
zniknęła. Jadalnia mieściła się na piętrze willi. W pewnym
sensie był to bardziej pałac niż willa, niby-stolica małego
państwa - sporej posiadłości na Rugii. Niewielkiego
księstwa z ponad kilometrowym pasem wybrzeża, którego
Leon był jedynym władcą. Jego dom - jego twierdzę
zbudowano tutaj kilka lat temu, według starego projektu
Franka Gehry'ego. Rozłożysta, surowa bryła wyrastała z
wysokiego, wapiennego klifu, w miejscu, w którym kiedyś
malował swoje romantyczne obrazy Caspar David
Friedrich. W stronę rozszalałego Bałtyku zwracała się długa

background image

płaszczyzna ciemnoszarego szkła - przeźroczysta ściana
jadalni, w której znajdował się Leon. Milioner spróbował
rosołu i pomyślał z uznaniem o nowym hiszpańskim
kucharzu. Po chwili jednak odłożył łyżkę. Nie miał apetytu.

Spadkobierca rodziny inflanckich, niemiecko-węgierskich

książąt, wywodzących swój ród od rycerza Magnusa,
bohatera III wyprawy krzyżowej, magnat prasowy, jeden z
najbogatszych ludzi w Zjednoczonej Europie, doktor nauk
humanistycznych, świetny żeglarz i dwukrotny zdobywca
Pucharu Ameryki - Leon Ludwik Zygmunt książę von Alte-
Pulverkopf, czuł się samotny. Nie myślałomałej armii ludzi,
zajmujących się utrzymaniem jego prywatnego państewka -
ogrodnikach, kucharzach, służbie, trzystu ochroniarzach,
czy innych pracownikach. Nie byli dla niego towarzystwem.
Leon stał nieruchomo przy przeszkolonej ścianie jadalni.
Środek wielkiego pomieszczenia zajmował długi stół z
hebanu. Podłogę pokrywał gruby, szary dywan, dwa lata
tkany przez specjalnie ku temu sprowadzonych do Europy
afgańskich mistrzów. Jedynym elementem zakłócającym
ascetyczną prostotę pokoju był oprawiony w szeroką ramę z
czarnego drewna obraz Friedricha, przedstawiający
rugijskie klify - dokładnie to miejsce, w którym osiem lat
temu wyrosła twierdza księcia Alte-Pulverkopf.

Leon wpatrywał się w morze, śledząc zielone burtowe

światełko walczącego ze sztormem jachtu, ledwie
widocznego na horyzoncie. Podszedł do stojącej obok
staroświeckiej lunety. Wycelował mosiężny tubus i spojrzał,
lecz było zbyt ciemno, by cokolwiek zobaczyć. Wrócił więc
do stołu. Wystarczyła odpowiednia komenda, by z cichym

background image

szumem wysięgnika, spłynął z sufitu ogromny, płaski
ekran. Leon zignorował ikony otrzymanej korespondencji i
oczekujące video-konferencje, w tym jedną z premierem
Portugalii. Sprawdził jedynie, czy, nie ma wiadomości od
lekarza córki, po czym wywołał kamerę zamocowaną na
dachu, skierował ją na morze. Przez chwilę szukał zielonego
światełka - gdy znalazł, zbliżył maksymalnie obraz.

Niewielki, może dwunastometrowy kecz, pod gdańską (a

może bornholmską?) banderą, z postawionymi dwoma
sztormowymi sztakslami, dzielnie płynął pod wiatr. W
kokpicie siedziało dwóch ludzi, trzeci właśnie powoli
zmierzał w kierunku dziobu. Przypięty do lajfpatentu
zamierzał chyba poprawić sztormowego foka, który
zaczepił się o dziobowy reling. Leon patrzył na zmagania
łódeczki z falami może przez kwadrans, wreszcie wyszedł z
jadalni, zjechał windą do garażu. Wsiadł do terenowego
mercedesa i pojechał do przystani. Oswald - jego stały i
ulubiony załogant, stał już na molo, w staroświeckim
sztormiaku i südwestce.

- Cześć, Peter.
- Dobry wieczór, panie kapitanie. - Stary rybak nigdy nie

zwracał się do niego inaczej. Zdawał się nie dostrzegać
innych aspektów życia milionera. Alte-Pulverkopf był
dobrym żeglarzem i Petera nic więcej nie obchodziło. - Tak
myślałem, że pan kapitan przyjedzie. Dobra pogoda, żeby
pożeglować - przekrzykiwał ryk morza i zawodzenie
wiatru.

- Jakie prognozy? - zapytał milioner, również krzycząc.
- Przez całą noc ósemka, nad ranem osłabnie. I nordzi.

background image

- Dobra, bierzemy Adlera. Jest gotowy?
- Jak zawsze. Panie kapitanie, chciałem zapytać... -

powiedział Peter, zawieszając głos.

- O co?
- Moglibyśmy zabrać mojego syna?
- Twojego syna? - Leon spojrzał na rybaka. - W zasadzie,

czemu nie. Chociaż, może być ciężej nad ranem, sam wiesz,
jak to jest z meteo...

- Panie kapitanie, on ma już piętnaście lat. Czas

najwyższy, żeby zobaczył prawdziwe morze.

- A więc niech tak będzie. Jest przygotowany?
- A jakże, panie kapitanie.
Szybko odcumowali Adlera. Był to drewniany,

osiemnastometrowy jol. Zbudowano go w hamburskiej
stoczni jeszcze przed II wojną światową, na specjalne
zamówienie Göringa, który zresztą nigdy nim nie pływał.
Leon bardzo lubił ten jacht. Kupił go kilkanaście lat temu i z
pomocą Petera odnawiał własnymi rękami. Znał 'tu każdą
wręgę, każdą klepkę poszycia, każdą śrubę w motorze.
Odchodzili na silniku. Peter stał przy sterze, a Leon razem z
jego synem przygotowywał sztormowe żagle. Skończywszy,
zszedł do kabiny, rozłożył mapę i, nie włączając nawet GPS-
a, wyznaczył pozycję. Po krótkim namyśle zdecydował, że
na początek pójdą na północ, w kierunku Sundu, a gdzie
dalej - zastanowi się później. Przekrzykując huk fal, podał
Peterowi kurs. Teraz czas było postawić żagle.

- Peter, słyszysz mnie?! - krzyknął, nie przerywając pracy.
- Słyszę, panie kapitanie.
- Kiedy byłem młody, czytałem sobie wspomnienia Rilke-

background image

go, takiego poety. Słyszałeś o nim?

- Nie, panie kapitanie! - odkrzyknął rybak,

przyzwyczajony do dziwnych pytań ze strony milionera,
jak i do nieoczekiwanie snutych opowieści.

- Nieważne. Opisuje tam taką dziwną sytuację, nie

pamiętam już dokładnie kontekstu. Otóż Rilke spotykał się
kiedyś codziennie z kobietą i zawsze kupował jej różę, po
czym przechodzili obok cmentarza, przy którym siedziała
stara żebracz a, której zawsze dawał jakąś niewielką
jałmużnę. No i pewnego razu kupił dwie róże, i jedną,
zamiast datku dał żebraczce. Następnego dnia żebraczki nie
było. Nie zobaczył jej przez cały tydzień. Słyszysz mnie?!

- Tak jest, panie kapitanie! Pewnie stwierdziła, że jak ma

dostawać róże, to znajdzie sobie inne miejsce - odkrzyknął
rybak.

- Właśnie nie, Peter, właśnie nie! Kiedy spotkał ją po

tygodniu, zapytał, co się z nią działo. Ona wytłumaczyła
mu, że to, co wyżebrze jednego dnia, to akurat tyle, żeby
kupić jedzenie na dzień następny - więc musi żebrać
codziennie. Zaś przez ostatni tydzień żyła miłością.
Rozumiesz coś z tego, Peter? - zapytał milioner, knagując fał
sztormowego żagla i wracając do kokpitu.

- Nic a nic, panie kapitanie!
- No właśnie. Powiem ci jeszcze jedno. Jako młody

chłopak, postanowiłem zrobić to samo, co zrobił Rilke - i
dałem żebraczce róże. Nawet ty nie chciałbyś słyszeć słów,
jakimi mnie nazywała, rzucając we mnie kamieniami.

***

background image

Albert dwoił się i troił. Dumny ze swej roli pokazywał

gościowi pomieszczenia gospodarcze, studio poligraficzne,
opowiadał o przygotowaniach do uruchomienia rozgłośni
radiowej. Zauważył, że Oskar zniknął, a wbrew temu, co
chłopak myślał, również wiedział, gdzie Oskar chadza.
Ojciec Święty, przechadzając się ż Albertem, opowiadał o
biednych i zakonspirowanych wspólnotach na Wschodzie i
na południu, o pracy misyjnej, aż Albertowi zrobiło się
trochę wstyd z powodu zamożności gminy i przestał się
chwalić. Usiedli przy stole: Ojciec Święty, przy nim Albert -
naczelnik gminy i ksiądz Harold. Judycie zaszczyt ten
przypadł jako najstarszej z kobiet. Milcząc, zajęła miejsce z
boku. Dalej siedzieli członkowie Rady - Jerzy, Benedykt,
Antoni, Baltazar i Mateusz. Pierwszy odezwał się Albert:

- Niech Wasza Świątobliwość raczy nam opowiedzieć o

pracy misyjnej w Ameryce.

- Oczywiście, moje dzieci. W Ameryce, jak wiecie, zostało

sporo katolików. Niestety, nie tak wielu jak w Ameryce
Południowej. Tam wiara ciągle kwitnie, jak w Europie
dawno temu. Nawet jeśli nie każdy wierny chodzi do
kościoła, to kościoły ciągle należą do nas. Biskupi cieszą się
poważaniem i ogólnym szacunkiem. Mamy swoje szkoły,
misje i inne ośrodki, a prezydenci wciąż mówią „Tak nam
dopomóż Bóg”. Ludzie otwarcie deklarują się katolikami.
Oczywiście, większość chrześcijan w USA to ciągle
protestanci, ale to nie jest protestantyzm europejski, który
tak szybko wypaczył prawdziwą ideę chrześcijaństwa. W
końcu nie można zapominać, że najwartościowszy ludzie

background image

spośród protestantów, nonkonformiści, od czterystu lat
emigrowali za ocean... Poza tym w Ameryce jest mnóstwo
konwertytów, całe wspólnoty wracają do kościoła. Tam nie
doszli do władzy tacy, jak tutaj, czy jeszcze gorzej - jak New
European Party of Enlightment... Wiecie, że u nas nie tak
dawno skazali nauczycielkę na trzy lata więzienia, bo w
szkole nosiła krzyżyk?

- Ale... ja, za przeproszeniem Waszej Świątobliwości,

widziałem na wystawie w sklepie bardzo nieprzyzwoite
zdjęcia, na których modelka nosiła krzyżyk... Nie mówiąc o
tej całej pornografii z zakonnicami... - zauważył ksiądz
Harold, oblewając się rumieńcem.

Ojciec Święty uśmiechnął się z pobłażaniem:
- Synu, przecież tutaj chodzi wyłącznie o to, że ta

nieszczęsna kobieta była katoliczką i krzyżyk był symbolem
jej wiary... Adwokata miała chyba najgorszego z możliwych.
Pijaczynę, wyznaczonego z urzędu. Nikt inny nie chciał
podjąć się jej obrony, choć oferowaliśmy spore honorarium.
On też założył linię obrony, opierającą się na tym, o czym
wspomniałeś, mój synu. Niestety udowodniono, że dzieci
wiedziały, że kobieta jest chrześcijanką i czuły się
przerażone! Nic zresztą dziwnego. Boją się nie tylko dzieci.
Ostatnio komando „Krew Boga” zamordowało trzy
przywódczynie partii singerystek...

- „Krew Boga”?!? Wiadomo, że to naprawdę oni?
- Tak, paru zdesperowanych i zdeterminowanych

młodzieńców. Kościół wydał stosowne oświadczenie,
odżegnując się od ich działań, oraz zdecydowanie potępił
rozwiązywanie problemów przy użyciu siły. Chociaż nie da

background image

się ukryć, że ,sprzyja im wielu spośród naszych...

Albert, do tej pory wpatrujący się we własne, splecione na

brzuchu dłonie, nagle podniósł głowę i spojrzał na Ojca
Świętego.

- Co Wasza Świątobliwość mówi? Chrześcijanie popierają

morderców?!? Przecież ci zbrodniarze są jeszcze gorsi od
takich singerystek! Jak to możliwe?

- Ach, synu, to nie takie proste...
- Jak to nie?! Mało razy chrześcijanie odrzucili nauki

Chrystusa, ruszali na krucjaty, zabijali? Zabijali w imię Tego,
który zabraniał zabijać i kazał nieść pokój! - Albert prawie
krzyczał. Ojciec Święty słuchał w milczeniu. Tylko Benedykt
zauważył, że prawa dłoń papieża coraz mocniej zaciska się
na poręczy fotela. Albert podniósł się nieco na krześle:

- Wasza Świątobliwość mówi, że to nie jest proste?! A czy

nie mamy dowodów na to, że chrześcijanin nie powinien
używać przemocy, nawet gdy jest prześladowany?! A jak
zachowywali się pierwsi chrześcijanie? A co nam mówi nasz
Pan w Kazaniu na Górze? W ogóle cała Ewangelia? A Ojciec
Święty?

- Zamilcz; zanim będzie za późno - powiedział Pius XV.

Albert usiadł, otworzył usta i kiedy zdał sobie sprawę, co

zrobił, wstał, okrążył stół i rzucił się Ojcu Świętemu do

stóp. Papież nie kazał mu wstać, poczekał chwilę i zapytał:

- Kim ty jesteś, żeby mnie uczyć teologii? Albert

wybełkotał, nie podnosząc głowy:

- Proszę pokornie Waszą Świątobliwość o wybaczenie.
- Wstań, już dosyć, siadaj.
Albert posłusznie wykonał polecenie.

background image

- Dlaczego aż tak się zdenerwowałeś, synu? Jedna moja

uwaga wystarczyła... - zapytał Ojciec Święty, najwyraźniej
przekonany, że tym razem naczelnik gminy zdoła
zapanować nad emocjami.

- Przepraszam, Ojcze Święty, na rany Chrystusa, prze...
- Przestań. Twoja skrucha jest autentyczna, już ci

wybaczyłem. Widzę, że sam się przeraziłeś swoim czynem.
Pytam

teraz, co ciebie, pokornego syna Kościoła, skłoniło do

takiego wybuchu. Pytam o przyczynę twojego gniewu.
Albert ze spuszczoną głową wyszeptał:

- Pokornie błagam o wybaczenie. I pośród nas, którzy

żyjemy w kraju, w którym pozwala nam się żyć cicho i
spokojnie, są tacy, co chcieliby uciec się do przemocy.

Benedykt uśmiechnął się delikatnie pod nosem. Ojciec

Święty pokiwał głową.

- Mówiłem, że dobrze tu sobie żyjecie. Ale pamiętajcie,

wiara i Kościół są najsilniejsze zawsze tam, gdzie go
prześladują.

***

- Ja pochodzę ze złej rodziny, Wasza Świątobliwość. Ojca

być może znałem, tylko matka nigdy nie powiedziała mi,
który z jej gachów mnie spłodził, za przeproszeniem Waszej
Świątobliwości. Sama pewnie nie wiedziała. Była
narkomanką, kupczyła swoim ciałem za narkotyki. Zmarła,
kiedy miałem 12 lat. Byłem duży i silny, nigdy nie byłem
uzależniony i nie dałem się w to bagno wciągnąć, więc

background image

szybko zaczęli mnie szanować. Zostałem przywódcą gangu
młodzieżowego. Kradliśmy samochody. Kiedy miałem 16
lat, po raz pierwszy zabiłem -człowieka, zaś kiedy miałem
22 lata, trafiłem do więzienia za podwójne morderstwo.
Zamordowałem moją dziewczynę, którą przyłapałem na
braniu narkotyków. Nie rozmyślnie, nie, nie chciałem jej
zabić. Chciałem ją tylko mocno sprać, żeby ją oduczyć...
Zrobiłem to z miłości. Ale upadła i uderzyła głową o stół...
Wtedy wziąłem pistolet i odszukałem dealera, który
sprzedał jej działkę. Zabiłem go, tym razem świadomie, z
premedytacją. Potem chciałem się zastrzelić, ale nie miałem
już naboi. Wszystkie wpakowałem w tego drania.
Próbowałem podciąć sobie żyły. Ale nie umiałem tego
zrobić dobrze, a może byłem zbyt zrozpaczony... czy
wstrząśnięty? W każdym razie policja znalazła mnie przy
zwłokach, w całkiem dobrym zdrowiu. Dostałem osiem lat
resocjalizacji. Miałem szczęście i wtedy, kiedy kawałkiem
szkła próbowałem wyprawić się na tamten świat, i później.
W więzieniu trafiłem na inspektora resocjalizacji, który był
również kapłanem. Oczywiście tej informacji nie było w
jego aktach personalnych. Przez dwa lata robił ze mnie
człowieka. Uczył mnie kochać Boga, rozumieć Jego słowo i
żyć według nauki głoszonej w Ewangelii. Potem znaleziono
u mnie Biblię. Nie miałem z tego powodu jakichś większych
kłopotów. Miałem prawo posiadać takie książki, jakie mi się
podobało, ale sprawdzono, skąd ją mam, i ksiądz Eryk
stracił pracę. Jednak nadal mnie odwiedzał. Pod jego
kierunkiem studiowałem historię Kościoła i trochę teologii,
ale nie szło mi najlepiej. Ksiądz Eryk zmarł na dwa miesiące

background image

przed moim wyjściem. Szczerze go opłakiwałem. Na
szczęście, zanim odszedł z tego świata, zdążył zabrać mnie
tutaj. Udało mi się wtedy dostać przepustkę. Ksiądz Eryk
chciał mi pokazać chrześcijańską gminę. Ech, co to była
wtedy za gmina. Raptem jedna rodzina, siostra Judyta,
którą już Wasza Świątobliwość poznał, i jej świętej pamięci
mąż. Kiedy już Odsiedziałem swoje, wróciłem tutaj.
Zaczęliśmy ewangelizację, jakoś to leciało, i tak po paru
latach nazbierało się nas na porządną gminę. Szkoda, że
ksiądz Eryk tego nie dożył.

„ Ojciec Święty słuchał snutych przez Alberta wspomnień

i jednocześnie mu się przyglądał. Miał przed sobą
człowieka, na którym życie odcisnęło swoje piętno. Młodą
jeszcze twarz naczelnika gminy przecinały głębokie bruzdy
zmarszczek, a szarobrązowe włosy przyprószyła
przedwczesna siwizna. Jednolicie czarny ubiór przydawał
mu jeszcze powagi. Ciemno odziany, gładko ogolony, z
oczyma płonącymi głęboką wiarą, Albert nieodmiennie
kojarzył się z kaznodzieją. Papież przeniósł spojrzenie na
siedzącego obok Benedykta. Benedykt z pewnością był
sporo starszy od naczelnika gminy. Elegancko ubrany, w
nieco staroświecki, lecz przy tym doskonale klasyczny
garnitur, starszy mężczyzna zachowywał się z nonszalancką
swobodą, właściwą zazwyczaj ludziom bardzo młodym lub
bardzo bogatym.

- Ale przecież całe to bogactwo, które tu widzę... -

powiedział papież.

Benedykt przerwał Ojcu Świętemu:
- Wasza Świątobliwość, jako że przekroczyliśmy

background image

najwyższy próg dochodów gminy, zgodnie z zaleceniami
stolicy apostolskiej, pięćdziesiąt procent dochodów
przeznaczamy na potrzeby Kościoła, z czego pięćdziesiąt
przelewamy na konta kościelne, trzydzieści na
ewangelizację na miejscu, dwadzieścia zaś na biednych. Nie
mamy nic przeciwko tej daninie, przekraczającej znacznie
zwyczajową dziesięcinę...

- Ależ to nie był zarzut, synu. W bogactwie nie ma nic

złego. A swoją drogą, skąd czerpiecie tak duże zyski, skoro
ich niewielka część zaledwie wystarczyła, by zbudować tak
piękną siedzibę?

Albert spojrzał na Benedykta. Ten popatrzył mu hardo w

oczy i nie spuścił wzroku. Albert dał za wygraną.

- No więc, ehm, dwa lat temu przyłączyła się do nas

rodzina, znaczy się ojciec z synem, panowie Moreli. - Albert
wskazał na Benedykta. - I oni właśnie wnieśli znaczny
wkład finansowy, brat Benedykt jest dobrym analitykiem
giełdowym, jego syn Oskar jest prawnikiem, zarabiają dużo
pieniędzy...

- To wspaniale - uśmiechnął się Ojciec Święty.
Albert skrzywił się nieznacznie. Mimo, że dumny był z

dobrze prosperującej gminy i z radością prezentował ją Ojcu
Świętemu, nie zależało mu na bogactwie. Szczerze
powiedziawszy, nawet go nie lubił, a najbardziej nie lubił tej
niewymuszonej, a jednak w jakiś sposób ostentacyjnej
elegancji Benedykta.

- Taaaak... Osiągamy sukcesy na polu finansowym, ale nie

duchowym. Do naszej gminy nie dołączyła ani jedna osoba.
Od kiedy staliśmy się bogaci, ponosimy nieustanne porażki

background image

w ewangelizacji. Biedni nam już nie wierzą. Uważam, że
powinniśmy więcej oddawać Kościołowi, a sobie
zatrzymywać tyle, by wystarczyło na pokrycie
podstawowych potrzeb. Luksus nam nie potrzebny.

- Synu, przecież kilka godzin temu prezentowałeś mi z

dumą małą drukarnię jaką tu macie, mówiłeś o studiu
radiowym...

- Oczywiście, ale to jednak co innego. Mamy samochody,

drogie ubrania, wszystko, a wiele z tego nie jest nam
przecież potrzebne... a nawet przeszkadza!

Benedykt uśmiechnął się zgryźliwie pod nosem,

króciutko, dosłownie sekundę, lecz na tyle długo, by Ojciec
Święty mógł to zauważyć.

- Brat naczelnik wie doskonale, że nasze problemy z

ewangelizacją zaczęły się „od tej całej Agnes... - zauważył
niewinnie.

Albert otworzył usta, nie mogąc przez chwilę złapać

powietrza, uniósł się na krześle.

- Co..., cco, jak śmiesz, w ogóle...
- Cisza! - huknął Ojciec Święty. Kiedy Albert po chwili

wahania opadł z powrotem na siedzenie, Benedykt zaczął
mówić.

- Opowiem, jak było, jeśli Wasza Świątobliwość raczy

mnie wysłuchać. Trzy miesiące temu na naszą katechezę
przyszła dziewczyna. Z marginesu, narkomanka. Brat
Albert prowadził ewangelizację głównie w takich
środowiskach.

Albert znowu otworzył usta i zaczerpnął powietrza, ale

zanim zdążył cokolwiek wykrztusić, Benedykt nieco

background image

głośniej mówił dalej, nie pozwalając sobie przerwać.

- Z czym się zgadzałem i zgadzam, i co uważam za nad

wyraz chwalebne, tak jak i pozostali członkowie naszej
gminy. Jednak tym razem nikomu to nie wyszło na dobre.
Dziewczyna, jak wspomniałem, była uzależniona, ale
narkotyki nie zdołały jeszcze zniszczyć jej urody, a była
naprawdę urodziwa. Rudowłosa piękność. Paru braciom
całkiem poprzewracało się w głowach, kiedy tylko ją ujrzeli.
Nie dziwię się zresztą. Była zmysłowa, ponętna,. a przy tym
skromna, cicha, uległa, inteligentna. .

Benedykt uśmiechnął się do własnych wspomnień. W

pewnym sensie dobrze wspominał tę dziewczynę. Na ten
krótki czas, jaki spędziła w gminie, przypomniała mu, jak
fascynującą istotą może być kobieta. W gminie takich nie
było... Poza gminą też niewiele. Po prawdzie, nie spotkał
żadnej równie pięknej i ekscytującej, od chwili gdy zmarła
Alicja, ponad dwadzieścia lat temu.

Albert siedział z ponurą miną. Myślał o uczuciu, które

udało mu się zdusić, i o ślubach, które złożył. Nie, on z
pewnością nie wspominał dobrze rudowłosej dziewczyny.
Benedykt mówił dalej:

- Była pracowita, porządna, chętna do nauki, ale, jak się

okazało, niestety tylko na pokaz. Przygnał ją do nas zwykły
głód. Przyszła śladem brata Alberta, choć nie śladem jego
nauk. Brudna i zaniedbana, chciała po prostu ogrzać się i
najeść. No i uciec od swego alfonsa, czy może dealera, który
sprzedawał jej narkotyki. Nie do końca wiemy, kim
właściwie dla niej był, ale przyszedł tutaj za nią. Próbował
się wedrzeć na teren gminy. Naprawdę dobrze się

background image

pilnujemy, przestępcy nie mają tu czego szukać, ale ten nie
ustawał w wysiłkach. W końcu brat Albert, nie mając
wyboru, nauczył go poszanowania cudzej własności.

- To znaczy? - zainteresował się Ojciec Święty
- To znaczy stłukłem go na kwaśne jabłko. I pozbyliśmy

się kłopotliwego gościa. Więcej już tu nie przychodził -
wyjaśnił niechętnie Albert.

- Wasza Świątobliwość, brat naczelnik nie dodał wszakże

- kontynuował opowieść Benedykt - że po tym, jak bandytę
spotkała zasłużona kara, odwiózł go do szpitala i odwiedzał
w tym szpitalu przez tydzień. Brat Albert jest dla nas
wzorem ewangelicznej miłości nieprzyjaciół.

Albert nie usłyszał ironii. Dopiero po chwili doszedł do

wniosku, że rzeczywiście nie było w tym stwierdzeniu
drwiny. Benedykt mówił dalej.

- Wracając do dziewczyny. Przez dwa tygodnie żyła jak

przykładna siostra, przynajmniej tak nam się wydawało,
lekceważyliśmy wszystko, co mogłoby doprowadzić nas do
innych wniosków.

Albert przestał słuchać Benedykta. Zastanawiał się,

dlaczego Benedykt nie wspomina ani słowem o tym, jak on,
naczelnik gminy, zakochany w Agnes jak sztubak, ogłuchł
na wszelkie ostrzeżenia. Benedykt niewątpliwie doskonale
pamiętał, ile razy próbował go przekonać, że dziewczyna
nie jest szczera, że coś kombinuje. On, Albert, nawet nie
dopuszczał do siebie takiej myśli. Zamiast tego rozważał,
czy biskup mógłby zwolnić go ze ślubu czystości
uczynionego w podzięce za nawrócenie. Jeszcze dziś
wspomnienie o Agnes nieodmiennie przywoływało i inne,

background image

te z czasów, gdy nie wiązały go żadne śluby, i w kategoriach
miłości cielesnej w ogóle nie istniało dlań pojęcie grzechu.
By dać odpór podstępnej pamięci, skupił się na opowieści
Benedykta.

- ...no i nad ranem znaleźliśmy trupa. Okazało się, że o

względy Agnes starało się dwóch naszych braci. W zasadzie
starało się kilku naszych braci, ale tych dwóch dopuszczała
do siebie bliżej, jeżeli Wasza Świątobliwość rozumie, o co
chodzi. Jeden z nich zabił drugiego, na terenie gminy. Sąd
dał wiarę, że zrobił to w samoobronie. Prawdę zna jedynie
dobry Bóg, Agnes i ten chłopak. Oboje wynieśli się bez
pożegnania. Na początku dziwiliśmy się, że niczego ze sobą
nie zabrali. Szczególnie Agnes była przywiązana do
ziemskich dóbr, wydawało się podejrzane, że tak łatwo z
nich zrezygnowała. Zagadka wyjaśniła się bardzo szybko.
Dziewczynę namierzyła jedna ze stacji telewizyjnych. Dwa
dni później wystąpiła w ich programie //Zobacz
prawdę...\\

- A cóż to za program? - zapytał Ojciec Święty.
- Hmm, jakby to powiedzieć... Otóż w tym programie

występują ludzie, najczęściej młode atrakcyjne kobiety,
który opowiadają o doświadczeniach swego życia,
nieodmiennie połączonych z seksem, często z przemocą. Na
przykład, jak padły ofiarą gwałtu, albo same uwiodły
kogoś. Program kończy i zaczyna scenka, zainscenizowana
na żywo w studio i na bieżąco komentowana przez
publiczność. To inscenizacja opowiadanych wydarzeń, w
której bierze udział główna bohaterka programu, grając
samą siebie. To połączenie porno z programem

background image

kryminalnym.” Obrzydliwość. Agries wystąpiła w tym
programie, przedstawiła serię scenek z życia gminy. Jakie
one były, może sobie Wasza Świątobliwość wyobrazić,
zdobyła nawet pewną popularność. Opowieści i inscenizacje
było dość... dosadne. Według nich Agnes, biedactwo, była
ofiarą zbiorowego gwałtu, który odbył się na terenie gminy.
Do tego była też nieustannie zmuszana do prostytucji.
Następnie nasza grzeczna dziewczynka opowiedziała o
homoseksualistach i pedofilach, którzy sobie u nas wesoło
dokazują. Wasza Świątobliwość wybaczy sarkazm. Scenki z
pedofilią nie było, za to na kanale płatnym tej samej stacji
przedstawiono, jak to nazwano, symulację komputerową
tych zdarzeń, dla widzów, którzy „nie ustają w dążeniu do
poznania prawdy”. Medialna kariera Agnes trwała jeszcze
trzy miesiące. Wystąpiła w filmie pornograficznym, potem
pracowała w sieciowym serwisie z seksem na żywo, po
czym skończyło się jej pięć minut sławy. Podobno wróciła
na ulicę.

Albert wrócił myślami do chwili, kiedy to, pomodliwszy

się do Boga o wybaczenie, wyszedł poza teren gminy, prosto
do punktu z kabinami do oglądania filmów porno. Spędził
w tej plugawej kabinie pół dnia. Siedział i patrzył na
kobietę, którą kochał. Patrzył, jak oddaje się kolejnym
mężczyznom w coraz bardziej upokarzających pozycjach.
Patrzył, jak chętnie przyjmuje kolejnych kochanków, jak
skwapliwie pozwala im zaspokajać ich żądze w najbardziej
obrzydliwy sposób. Patrzył i zagryzał wargi do krwi.
Cieszył się tylko z tego, że nie czuł za grosz podniecenia, o
tyle jego grzech był mniejszy. To, co zobaczył na tym filmie,

background image

zabiło w nim uczucie do tej dziewczyny. Było mu łatwiej jej
nie nienawidzić.

- W tym czasie nachodziła nas policja. Chodziło o

publicznie wysunięty zarzut uprawiania pedofilii, która
tutaj ciągle jest zabroniona - kontynuował Benedykt. -
Oskarżono nas również o posiadanie i handel narkotykami.
Nawet handel żywym towarem. Siostra, która wyjechała na
misję do Ameryki Pomocnej, została podobno sprzedana
przez nas do domu publicznego tamże. O parę
drobniejszych przewinień też byliśmy oskarżeni.
Oczywiście, po trzech miesiącach uniewinniono nas we
wszystkich sprawach. Na „wszelki wypadek” przysyłano
nam jeszcze kontrolę z Urzędu Skarbowo-Podatkowego i
kilka z agencji od spraw higieny i bezpieczeństwa. Udało im
się jedynie nałożyć na nas karę za nieprzestrzeganie higieny
W żywieniu zbiorowym, niewielką zresztą.

- Im, to znaczy komu? A więc jednak prześladują was

tutaj władze?

- Nie, nie całkiem. - Benedykt pokręcił głową. - Władze są

do nas nastawione raczej neutralnie, no, może jedynie z
lekką podejrzliwością. Do czasu tych niefortunnych
wydarzeń współpraca z tutejszym samorządem układała się
bardzo dobrze. Oczywiście, nie tak dobrze, aby udało nam
się zdobyć zgodę na odprawienie publicznego
nabożeństwa, ale w innych sprawach dogadywaliśmy się
bez trudu. Z pewnością nie musielibyśmy tłumaczyć się
przed sądami, a pewnie nawet sami moglibyśmy skarżyć
naszą niedoszłą siostrę, gdyby, nie Leon von Alte-
Pulverkopf, zapiekły wróg chrześcijan.

background image

- A któż to taki?
- Nabab prasowy, mulitmilioner. Libertyn, rozpustnik,

bezwzględny człowiek, mający na sumieniu przynajmniej
kilkanaście istnień. Całą jego rodziną jest córka, jedynaczka.
Chyba jedyna istota na świecie, która znaczy coś dla niego,
poza oczywiście nim samym. Dziedziczka fortuny Alte-
Pulverkopf została chrześcijanką, a na chrześcijanizm nie
ma miejsca w świecie jej ojca. Śmiem twierdzić, że nie ma
tam miejsca na żadną religię. Alte-Pulverkopf uznał, że
jesteśmy sektą, która odebrała mu córkę. Zapewne uznaje,
że cześć należy się tylko jemu samemu. Umieścił
nieszczęsną dziewczynę w Szkocji, w szpitalu
psychiatrycznym którego jest właścicielem, a chrześcijanom
obiecał zemstę. Niestety, muszę przyznać, że jego odwet za
wyimaginowane krzywdy był bardzo realny. To, że nas
uniewinniono, niczego nie zmieniło. O oskarżeniach pisały
wszystkie gazety, o uniewinnieniu - żadna, bo prawie
wszystkie należą do niego. Straciliśmy długo i z mozołem
wypracowywany szacunek, zaufanie, wszystko. Przedtem
przychodziło do nas średnio po dwóch, trzech konwertytów
na miesiąc, z czego zostawał przeciętnie jeden. W ciągu
ostatnich trzech miesięcy nie przyszedł do nas nikt,
straciliśmy ponadto czterech braci i dwie siostry, którzy,
słabsi psychicznie, nie wytrzymali niechęci, jaką nas się tutaj
otacza.

- Zaraz, zaraz, jak to? Umieścił swoją własną córkę w

szpitalu psychiatrycznym? - przerwał Benedyktowi Ojciec
Święty.

- No, niestety tak, Wasza Świątobliwość - powiedział

background image

Benedykt. - I proszę Waszą Świątobliwość, niech Wasza
Świątobliwość o tym nie mówi nikomu. Mój syn, ten
chłopak, który odebrał Waszą Świątobliwość z lotniska,
stracił w swoim czasie głowę dla tej dziewczyny...

- Nie tylko dla tej - wszedł Benedyktowi w słowo Albert.
- Dobrze, dobrze. W każdym razie, nie powiedzieliśmy

chłopakowi o tym. Jest bardzo porywczy, a przy tym zna
różnych ludzi, więc mógłby zrobić coś głupiego, co nie
pomogłoby dziewczynie na pewno, a mogłoby bardzo
zaszkodzić jemu.

- To okrutne... - westchnął Ojciec Święty.
Wciąż jeszcze, po czterdziestu z górą latach, śniło mu się

czasem skrzypienie drzwi, które zamykał za sobą,
zostawiwszy za nimi pewną młodą Brazylijkę, szlochającą
rozpaczliwie, gdyż właśnie chwilę wcześniej, ze ściśniętym
sercem oznajmił jej, jaką drogą postanowił pójść w życiu.
Sam.

***

Biegłem, ile sił w nogach. Wszystko słyszałem. Wstyd

powiedzieć, ale podsłuchiwałem pod drzwiami. Musiałem
pójść do Anity, a potem spotkać się z pewnym człowiekiem.
Zadzwonię do niego po drodze do Anity - jest szybki, w
parę godzin, które spędzę u niej, powinien zdążyć.

Anita spała. Leżała na brzuchu, rękami tuląc poduszkę.

Patrzyłem na nią. Na nocnym stoliku, obok łóżka paliła się
świeca, w jej świetle skóra Anity miała cudowny kolor, jak z
artystycznej fotografii. Dotknąłem jej ramienia, obudziła się

background image

i zamruczała jak kotka.

-Anito, nie przyjdę jutro.
Zamruczała jeszcze raz, przeciągnęła się. Otarła się o

mnie, objęła za szyję i cicho zaśpiewała mi do ucha starą
piosenkę Björk, przekręcając słowa:

- //I'm afountain oflove, in the shape ofa girl, drink me,

make mefeel real...\\

- Anito, ja naprawdę nie mogę jutro przyjść...
Zamknęła mi usta pocałunkiem. Nie tylko nie mogłem

przyjść jutro, nie powinienem przychodzić tutaj nigdy, ale -
co gorsze - powinienem już iść. Jednego byłem pewien,
nawet jeśli uda mi się nie przyjść jutro, nawet jeśli znajdę
tyle sił, by nie przychodzić tu nigdy więcej, to nie uda mi się
wyjść teraz. Za nic.

Wyszedłem po godzinie. W gminie nikt jeszcze na mnie

nie czekał. Z handlarzem umówiłem się w pubie „Rex”,
potem mieliśmy pojechać do niego. Wziąłem peugeota
kombi z wypożyczalni i pojechałem do pubu. Nawet nie
siadałem, zaraz wyszliśmy. Wyjechaliśmy za miasto, trochę
się bałem - ale nic się nie stało. Kazał mi zatrzymać się przy
ogrodzonym baraku z blachy falistej i poczekać w
samochodzie. Otworzył kłódkę na bramie, potem drzwi do
baraku, na parę chwil zniknął w środku, potem pojawił się
w drzwiach i zawołał mnie. Wszedłem do środka. Na
podłodze stały skrzynie z bronią.

- Tak jak chciałeś, 6 hecklerów z tłumikami, po trzy

magazynki, 2000 nabojów, 10 glocków, 10 granatów
hukowych, 10 kamizelek kuloodpornych, hełmy nylonowe,
kombinezony z revtexu, łączność. A, i tutaj ten karabin.

background image

Sięgnął po opartą o ścianę broń.
- To stary ruski SWD, ale nic innego na szybko nie dało się

zdobyć. Pokazać ci, jak się tego używa?

- Tak.
- Tak myślałem.
Wyciągał po kolei, pistolet maszynowy, potem pistolety,

granaty i pokrótce demonstrował mi, jak czego użyć. Po
skończonym pokazie zapytał:

- To co, odpowiada?
- Odpowiada.
- Teraz mi powiedz, po co ci to?
- A co cię to obchodzi? Płacę.
- Nie pierdol, kolego. Jak mi nie powiesz, wystarczy

ogólnie, to nie sprzedam ci nawet petardy. I nie myśl sobie,
że możesz mnie okłamać.

Rzeczywiście nie wyglądał, jakby dał się zbyć byle

bzdurą, postanowiłem więc powiedzieć prawdę..

- Mówiąc w skrócie, jestem terrorystą.
- Co ty powiesz,- kolego... To widzę. Do kogo chcesz z

tego strzelać?

- Do polityków.
- OK. Jednorazowa akcja czy organizujesz jakąś stałą

działalność?

- Stałą.
- Lewacki czy faszystowski terroryzm?
- No, nie wiem... Niech ci będzie, że faszystowski.
- OK. Przelewaj kasę. Dodaj sobie dziesięć procent do

tego, co mówiłem wcześniej.

Wyciągnąłem palmtopa, przelałem mu pieniądze.

background image

Sprawdził na swoim stan konta i dopiero wtedy pomógł mi
wnieść skrzynie do samochodu.

- To by było tyle. Planujesz jakieś dalsze zakupy?
- Za jakiś czas, może...
- Za jakiś czas to ty będziesz trupem, kolego. Ale, jakbyś

dziwnym trafem żył, wiesz, jak mnie znaleźć. Jedź.

Odjechałem. Jadąc do naszego magazynu, myślałem o

tym, czy Anita będzie po mnie płakać, jeżeli zginę.
Zastanawiałem się, co pomyśli, gdy dowie się (a przecież
powiem jej, gdy wrócę), że ryzykowałem życie dla innej
kobiety. Dla kobiety, której nawet nie kochałem.

Z młodzieńczych lektur wiedziałem dokładnie, jaka jest

różnica między samobójcą a bohaterem, i lokowałem się
wtedy, z dużą pewnością siebie, w tej drugiej kategorii.

***

Po trzydziestu sześciu godzinach rejsu wrócili do

przystani na Rugii. Oswald z synem zajęli się klarowaniem
jachtu, zaś milioner kazał zawieźć się do domu. Od razu
skierował się do łazienki, polecając przy tym wezwać dwie z
dziesięciu swoich konkubin, na stałe mieszkających w
rezydencji. Jednak, mimo że każda z nich była gotową na
jego skinienie, od trzech miesięcy nie miał kobiety. I tym
razem nie zaprosił kochanek do sypialni - potrzebował
jedynie ciepłych kobiecych dłoni, aby rozgrzały
przemarznięte ciało i. ulżyły obolałym mięśniom. Po kąpieli,
otulony w jedwabny szlafrok, kazał podać sobie do
gabinetu kolację i szklankę chivasregala. Jeszcze nie tak

background image

dawno dyktował lokajowi długą listę życzeń odnośnie
posiłku. Jednak, od pewnego czasu, przestał znajdować
przyjemność w jedzeniu. Najbardziej wyszukane potrawy
przyjmował obojętnie. Wyciągnął się w fotelu, włączył
ekran i nie zważając na godzinę, wywołał doktora Jamesa
McCormicka, dyrektora szpitala psychiatrycznego i lekarza
osobiście odpowiedzialnego za córkę. Zaczekał pięć minut,
aż wreszcie McCormick, nieco zaspany, acz ubrany
schludnie i porządnie, pojawił się przed kamerą.

- Dzień dobry, panie Pulverkopf.
- Dzień dobry, doktorze. Co u mojej córki?
- Nic nowego.
- Proszę dać mi podgląd na jej pokój.
Obraz zamigotał, w roku pojawiło się nowe okienko.

Leon dokładnie widział duży, luksusowy pokój, szerokie
łóżko z rozkopaną pościelą. Obok, z opuszczonymi rękami i
pochyloną głową klęczała ciemnowłosa dziewczyna.

- Modli się?
- Jak zwykle, panie Pulverkopf.
- Jakieś postępy?
- Panie Pulverkopf, płaci mi pan fortunę dlatego, że

jestem znakomitym specjalistą. I jako specjalista, i zarazem
autorytet w dziedzinie, mówię panu: nie można wyleczyć
pana córki, bo ona nie jest chora. Religijność to dziwna
przypadłość, ale to nie jest choroba. Oczywiście, można by
wyperswadować jej tego Chrystusa, ale ja jestem lekarzem,
a nie rzeźnikiem, czy dealerem narkotyków - McCormick
wygłosił swoje oświadczenie spokojnym tonem,
pozbawionym nawet cienia irytacji. Ani na chwilę nie

background image

przestał się uśmiechać.

- Mówił mi pan to już ze sto razy, panie doktorze.
-1 powiem jeszcze tysiąc. Niech pan się nie spodziewa, że

podam jej jakiekolwiek lekarstwo poza aspiryną. I tylko
wtedy, gdy aspiryna będzie konieczna. Jeśli spróbuje pan na
mnie wymusić jakiekolwiek działania na płaszczyźnie
medycznej niezgodne z moim osądem, odejdę. Pana córka
nie jest bar: dziej chora psychicznie, niż...

- Niż kto, panie doktorze? - zgryźliwie uśmiechnął się

milioner.

- Niż pan, panie Pulverkopf. Jako...
- Specjalista i autorytet, wiem, panie doktorze - przerwał

psychiatrze Leon.

- Jako psychiatra doradzam panu wizytę u nas.
- Dziękuję, nie skorzystam. Nie ma ryzyka, że popełni

samobójstwo?

- Jak już mówiłem wiele razy...
- Żadnego, wiem. Proszę na nią uważać.
McCormick pomyślał, że mógłby nagrać swoje

odpowiedzi i odtwarzać je przy każdej rozmowie z Alte-
Pulverkopfem automatycznie. Milioner łączył się z nim
kilka razy w tygodniu, o przeróżnych porach, pytania były
zawsze praktycznie takie same, odpowiedzi również. Chyba
najwyższy czas, by to przerwać.

- Panie Pulverkopf...
- Słucham? - zdziwił się milioner. Psychiatra powinien się

już rozłączyć.

- Nie powinien pan jej tutaj trzymać.
- No, teraz to już pan posuwa się za daleko, panie

background image

McCormick. Mam sądowe uznanie niepoczytalności, mam
pełne prawo...

- Panie Pulverkopfi - krzyknął lekarz - Niech pan nie gada

bzdur! Każde dziecko od Gibraltaru po Moskwę wie, że pan
może otrzymać sądowe potwierdzenie na to, że królowa
brytyjska jest pawianem! Nie może pan w nieskończoność
więzić swojej córki! Przecież pan z nią nawet nie rozmawia!
Niech pan się chociaż do niej odezwie!

- Zwalniam pana, panie McCormick. Ma pan trzydzieści

sześć godzin na opuszczenie kliniki i wskazanie swojego
następcy.

- Bardzo dobrze! Ale niech pan o tym pomyśli, panie

Pulverkopf! Zabiera pan tej dziewczynie życie! Jak długo
chce pan ją tutaj trzymać?

- Trzydzieści sześć godzin, McCormick. I zanim pan zrobi

coś głupiego, przypomnę, nikt nie stanie po pańskiej
stronie. Absolutnie nikt - powiedział Leon i rozłączył się.

Postanowił wreszcie wziąć się do pracy. Przesłał

wiadomość premierowi Portugalii. Polityk zgłosił się po
kilkunastu minutach, i obaj zagłębili się w szczegółach
zaplanowanego na marzec wystąpienia Portugalii ze
Zjednoczonej Europy. Po paru kwadransach
nadspodziewanie owocne negocjacje zakłóciła ikona
wiadomości o najwyższym priorytecie. Zgłaszał się Piotr
(albo raczej Peter) Fusz, szef wywiadu Alte-Pulverkopfa na
Europę Środkową. Milioner pożegnał premiera tak szybko,
jak było to możliwe.

- Panie Leonie - zaczął szpieg. Jako jeden z nielicznych

miał prawo zwracać się do milionera w ten poufały sposób.

background image

- Słucham.
- Mam ważne wiadomości. - Fusz wyglądał na

skonfundowanego.

- Mów.
- No, otóż, do tej gminy w Warszawie...
- Do TEJ gminy? - zapytał milioner
- Tak. Mianowicie przyjechał do nich papież, na to

wygląda.

- Ooooo! Kiedy?
- No właśnie, w tym problem, panie Leonie...
- To znaczy?
- Bo doszło do małego przeoczenia... Zawiodła nasza

agentka, no i wychodzi na to, że papież przyjechał do
gminy już kilka tygodni temu...

- Kiedy?!? - ryknął wściekłym głosem milioner.
- Tak, hm, dokładnie osiem tygodni temu.
- Fusz, czy ty stroisz sobie ze mnie żarty? - złowrogo

wyszeptał Leon. - Czy po to cię zatrudniam? Czekałeś, aż
napiszą o tym moje gazety? A może znudziła ci się praca u
mnie?

- Nie, panie Leonie. Pokornie przepraszam, panie Leonie.

To się więcej nie powtórzy - kajał się szpieg.

- Wiesz, Fusz, nawet z departamentu, w którym ty

pracujesz, również można wylecieć na bruk. Najczęściej z
dziesiątego piętra. Zdajesz sobie z tego sprawę, Fusz?

- Tak jest, panie Leonie. Przepraszam, panie Leonie.
- Niech to będzie naprawdę ostatni raz. Następne

przeoczenie, koniec z tobą. Rozumiesz, durniu?

- Tak jest.

background image

- Co z tą agentką?
- No, wygląda na to, że zakochała się w inwigilowanym, i

jakby to powiedzieć, zdradziła nas.

- I co, pracuje dla nich?
- Wygląda na to, że nie. Po prostu odmawia

przekazywania jakichkolwiek informacji.

- Załatwiłeś to już?
- Jeszcze nie. Wszystko przygotowane, nie ucieknie nam,

ale chciałem panu pozostawić decyzję, co z nią zrobić.

- Dobrze. Nie zabijaj jej. Przywieź mi ją tutaj, na Rugię.

Chcę z nią porozmawiać.

- Tak jest! - Leon bez uprzedzenia zakończył połączenie.

Uśmiechnął się pod nosem i wywołał ze swojego archiwum
dossier Xaviera Reverte, zwanego też Piusem XV. Papieża.
Jednego z trzech. Jednak to właśnie Xavier Reverte
najczęściej był uznawany za prawowitego sukcesora stolicy
apostolskiej.

***

Albert i ksiądz Harold weszli do mojego pokoju z

grobowymi minami. ?

- Musimy porozmawiać, Oskarze - powiedział Albert. -

Między nami jest Namiestnik Chrystusowy, a ty robisz coś
tak strasznego...

- Jak ksiądz mógł? Będzie się ksiądz w piekle smażył -

wycedziłem ze wściekłością.

- Zamknij się, durniu. Jak coś takiego mogło ci przyjść do

głowy... - Albert był oburzony. - Śledziłem cię. Wybacz mi tę

background image

nieufność, ale podejrzewałem coś o wiele gorszego,
rozumiesz to chyba, w naszej sytuacji.

- Słuchaj, jestem wolnym człowiekiem i mogę...
- Jesteś członkiem tej gminy! A ja jestem jej naczelnikiem! I

nie pozwolę na to!

Dostałem nagłego ataku pewności siebie. Ksiądz stał z

tyłu, skulony ze strachu. -Na co?

- Nie rób ze mnie głupka. Wystarczyło mi, że widziałem,

jak cię witała ta twoja...

- Uważaj, Albert.
Zamilkł na chwilę. Wstałem z łóżka, wciągnąłem spodnie.

Albert wrzasnął:

- Nie pozwolę, żeby członek mojej gminy uprawiał porób-

stwo z poganką!

- To znaczy, poróbstwo w tej gminie dopuszczalne jest

tylko z chrześcijankami?

Zatkało go. Na chwilę stanął jak wryty, z otwartymi

ustami. Wyszedłem i udałem się prosto do pokoju mojego
ojca. Wszedłem bez pukania. Czytał „Czasy katedr”
Duby'ego. Odłożył książkę i spojrzał na mnie.

- O co chodzi, sy...
Nie czekałem, aż dokończy pytanie,
- Wiesz, co on zrobił? Spróbował mi zabronić spotykać się

z Anitą!

- Kto?
- Jak to-kto! Tato! Albert, do cholery!
Ojciec wstał, podszedł do barku, wyjął butelkę

glenfiddisha, dwie szklanki. - Z lodem?

- Ale, tato...

background image

- Z lodem?
- Tak.
Wrzucił kilka kostek do obu szklanek, uzupełnił

złotobrązowym płynem, postawił szklanki na stoliku i
spokojnie wrócił na swoje miejsce.

- Siadaj - polecił.
Usiadłem, zwilżyłem usta alkoholem, potem wypiłem

całą zawartość jednym haustem.

- Lepiej ci? - zapytał ojciec uprzejmie. Odetchnąłem.

Przyjemne ciepło rozluźniało łagodnie węzeł, jaki czułem w
sobie.

- Uspokoiłeś się?
- Tak.
Nagle otworzyły się drzwi. Stanął w nich Albert.
- Popijacie sobie gorzałę! - ryknął
Ojciec nie poruszył się, widziałem tylko, jak jego prawa

dłoń zacisnęła się w pięść.

- Wyjdź. Jeżeli chcesz tutaj wejść, zapukaj najpierw -

powiedział, nie patrząc nawet w stronę naczelnika.

- Jak się zwracasz do mnie...
- Wyjdź. Jeżeli masz mi coś do powiedzenia i chcesz

wejść, to najpierw zapuk...

- Pewnie, żebyście mogli sobie tutaj urządzać biesiady! -

wrzasnął Albert

- Wyjdź.
- Czy ty wiesz, co twój syn...
Ojciec miał już sześćdziesiątkę na karku, był niski i chudy,

nie miałby szans w konfrontacji z rosłym Albertem,
weteranem wielu bójek, których ślady, wspomnienia

background image

dawnego życia, nasz naczelnik wstydliwie ukrywał pod
długimi rękawami. Jednak odruchów nie mógł ukryć. Stał
na szeroko rozstawionych, lekko ugiętych nogach, z rękami
przed sobą, nieco bokiem. W każdym sporze przyjmował
taką pozycję, nie potrafił tego opanować. Ale nigdy nie
uciekał się do przemocy. Poza tym jednym razem, kiedy
nękał nas ten wiecznie pijany bandzior. Albert porządnie go
stłukł. I właśnie ten Albert bał się teraz mojego taty, który w
życiu z nikim się nie bił. Ale tato potrafił walczyć inaczej. I
miał mnie.

- Wyjdź - powiedział jeszcze raz.
- Ale...
- Wyjdź, albo każę Oskarowi cię wyrzucić.
Wstałem. Słodki Jezusie, bałem się, chciałem, żeby Albert

wyszedł. Nie sądziłem, że mógłbym dać mu radę. Nie jemu.
A Albert widział to, widział mój strach. Spojrzał na mnie
pogardliwie, po czym odwrócił się i wyszedł, delikatnie
zamykając drzwi. Ustąpił przed ojcem.

- Pieprzony bandzior - powiedziałem.
- Następnym razem, kiedy tak się wyrazisz o naczelniku

naszej gminy, dam ci w twarz, zrozumiałeś?

Przełknąłem ślinę.
- Przecież sam zagroziłeś mu przemocą...
Tata sięgnął po jedną z kilku książek, leżących na stoliku.

Przewrócił kilka stron. Wyraźnie widać było, że tę książkę
nie raz otwierano na tych właśnie stronach.

- Ojciec Lampros pisze list do starszego brata, w którym

nakazuje mu udać się na poszukiwania księcia Sunmyry i
przypomina, aby zabrał broń. Bracia nie posiadają w

background image

Pustelni Rucianej nic poza dubeltówką na kaczki. Mówi
wtedy starszy brat: //”W pośpiechu sięgamy zwykle po
pierwszą lepszą rzecz, jaka wpadnie nam w ręce; ojciec
Lampros zresztą zlecił mi zabrać broń raczej jako znak
wolności i wrogości -podobnie jak chcąc okazać przyjaźń,
przychodzi się z kwiatami”\\. - Ojciec skończył czytać i
znów spojrzał na mnie. - Podobnie ja uczyniłem. Nie wiem,
czy podołałbyś bratu Albertowi w walce wręcz, ale dałem
mu do zrozumienia, że dopuszczam taką możliwość.
Rozumiesz?

- Tak, tato. Albert...
- Brat Albert albo brat naczelnik. Jesteś już spokojny, więc

nie możesz usprawiedliwić niestosowania form swym
gniewem.

- Tato, sam przecież wiesz, jak śmieszne jest to sekciarskie

zwracanie się do siebie per bracie...

- Wiem. Niezależnie od tego, przychodząc tutaj,

zaakceptowaliśmy obyczaje tu panujące i przystoi nam
stosować się do nich.

- Dobrze. A zatem, czy brat Albert - powiedziałem,

ironicznie akcentując słowo „brat” -jest twoim wrogiem?

- Nie. Ale przez tę chwilę, kiedy wdarł się do mojego

prywatnego apartamentu, był. Powiedz mi teraz o co
chodzi.

- Brat Albert Zabronił mi się widywać z Anitą.
- Kim jest Anita?
Zbiło mnie to z tropu. No tak, ojciec nie mógł wiedzieć,

kim jest Anita. Nie wiedziałem co powiedzieć, dwa razy
otwierałem usta, ale brakowało mi słów. W końcu ojciec

background image

mnie wręczył:

- Domyślam się, że dziewczyna, którą kochasz.
- Tak.
- Dlaczego Albert zabronił ci się z nią spotykać?
- Nie wiem, w zasadzie.
- Nie wiesz? Gzy ona jest twoją kochanką? Chciałem

skłamać. Podniosłem głowę i powiedziałem:

- Tak, tato.
- Dlaczego się z nią nie ożenisz? Przecież stać cię na

utrzymanie rodziny.

- Bo ona nie jest chrześcijanką...
- Domyślam się. Ożeń się z nią, mimo to. Wolałbym,

żebyś miał żonę chrześcijankę. Ale myślę, że lepsza żona
niewierząca, niż życie bez ślubu.

- Tylko, że ja nie wiem, czy ona zechce ze mną zamieszkać

w gminie.

- Jak nie zechce, to zamieszkacie gdzie indziej. Myślałem

o tym. Ale bałem się w ogóle wspomnieć przy

ojcu o takiej możliwości.
- Myślałem... sądziłem, że nie zgodziłbyś się.
- Synku, jesteś dorosłym mężczyzną. A ja wiem, co to

znaczy kochać kobietę. Wiem, co to znaczy, kiedy cały świat
kurczy się w swej ważności do rozmiarów szpilki i ma wagę
puchu, bo ona jest całym światem. Wiem też, że nie
odejdziesz od Kościoła, który, jak wiesz, nie kończy się na
naszej gminie. • Ciągle są chrześcijanie, którzy żyją między
poganami. Pójdę do Alberta i wyjaśnię mu sytuację.

- Tato...
- Tak?

background image

- Ja wiem o Izabeli..,
Ojciec ciężko usiadł na fotel, wypuszczając powietrze z

płuc.

- Podsłuchałem tydzień temu waszą rozmowę z Ojcem

Świętym.

- Och... Wybacz mi, Oskarze. Nie mogłem postąpić

inaczej. Bałem się, że pójdziesz do „Krwi Boga”.

- Poszedłem.
- Boże... Oskar... - wyszeptał ojciec, przerażony. - Kiedy?
- Nieważne. Jestem coś winien tej dziewczynie, tato. Ja już

jej nie kocham, kocham tylko Anitę, ale jestem jej coś
winien. Muszę ją wyciągnąć.

- Synku, przecież to jest niemożliwe, wiesz o tym!
- Muszę spróbować, tato. Muszę, po prostu. Wiesz o tym.

Ojciec długo patrzył na mnie. Wreszcie pokiwał głową.

- Nie powiesz Albertowi? - bardziej prosiłem, niż

pytałem.

- Nie. Niech ci Bóg pomaga. Nie mów mi nic więcej. Nie

mogę cię powstrzymać, więc nie chcę wiedzieć.

***

Albert wstawał pierwszy w całej gminie. Kładł się spać

codziennie punktualnie o pomocy, wstawał równie
punktualnie o czwartej rano, za piętnaście piąta pchał już
wózek z zupą dla biednych do miejsca, w którym ją zwykle
rozdawał. Wiele razy proponowaliśmy mu, że możemy
przecież wozić jego i jedzenie- samochodem, on jednak
odmawiał. Uważał, że, po pierwsze, w samochodzie byłby

background image

niewiarygodny, po drugie, że to jego osobista pokuta.
Następnie wstawał Ralf, o szóstej, o przygotowywał
śniadanie dla całej gminy. Miałem więc ponad godzinę od
wyjścia Alberta. Obudziłem się kilka minut po czwartej.
Kiedy tylko usłyszałem znajome terkotanie kół na bruku,
zakradłem się powoli do pokoju Alberta. Drzwi były
otwarte. Albert traktował zamykanie drzwi jako znak braku
zaufania. Wszedłem do pokoju i zablokowałem, zamek od
środka. Włączyłem komputer i okazało się, że Albert
zabezpieczył go hasłem! Zdziwiłem się. Głowiłem się dosyć
długo, wreszcie wpisałem „AGNES” i udało się. Nie
musiałem długo szukać. W bazie adresowej znalazłem
interesujący mnie numer od razu. Mogłem już wyłączyć
komputer. Nic innego mnie nie interesowało.

Następnego dnia zadzwoniłem. Przedstawiłem się

imieniem i nazwiskiem. Mój rozmówca uciął moje
tłumaczenia, wyraźnie kojarzył z kim rozmawia. Podał mi
miejsce i godzinę spotkania. Dwa dni później, w jednej z
największych dyskotek w mieście. Powiedział, że mam
tylko przyjść i być, a on mnie znajdzie. Wydawało mi się to
dosyć dziwne. W tej dyskotece nierzadko bawiło się na raz i
pięć tysięcy ludzi, ale nie dyskutowałem. Zrobiłem, jak
kazał. Kiedy zaparkowałem samochód na parkingu pod
dyskoteką, natychmiast przypadło do mnie kilka
małoletnich panienek. Szukały kogoś, kto zapłaci za ich
wejście na dyskotekę. Oczywiście, w zamian oferowały
„miłe towarzystwo”, chociaż same nie używały raczej takich
eufemizmów, rzeczowo proponując „zrobienie laski” lub
„rżnięcie”. Zignorowałem je (niektóre miały mniej niż

background image

czternaście lat!) i skierowałem się do drzwi. Zauważyłem,
że im bliżej wejścia, tym dojrzalsze dziewczęta
proponowały mi spędzenie wieczoru w zamian za
luksusową zabawę na najniższym i najdroższym poziomie
dyskoteki. Przy drzwiach zwróciłem uwagę na
dwudziestoletnią dziewczynę. Miała na tyle klasy, żeby
ograniczyć się do rzucania zalotnych spojrzeń, bawiąc się
sugestywnie wstążką, która przytrzymywała stanik na jej
kształtnym biuście. Oprócz czarnego, ażurowego stanika
miała na sobie jeszcze krótką spódniczkę, co czyniło jej strój,
jak na te standardy, prawie skromnym. Podałem jej rękę.
Uznałem, że dobrze będzie mieć przy sobie dziewczynę,
żeby nie rzucać się niepotrzebnie w oczy. Uśmiechnęła się
wdzięcznie, i nie pytając o nic, poszła ze mną. Windą
zjechaliśmy na najniższy poziom, gdzie było w samej rzeczy
dużo sympatyczniej - nie było tłoku, klimatyzacja naprawdę
działała, a w barze serwowano drinki, zamiast tzw. „piwa” z
halucynogenami, jedynego napoju, jaki można było dostać
wyżej. Zamówiłem dwa campari, chwilę posiedzieliśmy
przy stoliku. Dziewczyna paplała, ja nie słuchałem, co nie
wydawało się jej przeszkadzać. Gdy zrozumiała, że nie chcę
się z nią przespać w jednym z wielu przeznaczonych do
tego celu intymnych zakątków, zrobiła się jeszcze milsza.
Poszliśmy potańczyć i na chwilę zapomniałem, po co tutaj
przyszedłem. Dobrze bawiłem się w jej towarzystwie. Gdy
po kwadransie wróciliśmy do stolika, obok drinków leżał
rachunek, na którym ktoś dopisał niezdarnym pismem:
męska toaleta, obok baru, zaraz. Skinąłem na kelnerkę,
zamówiłem jeszcze dwa campari. Po czym grzecznie

background image

przeprosiłem moją towarzyszkę, poszedłem do toalety.
Stanąłem przed umywalką i zacząłem myć ręce. Facet
wyglądający absolutnie przeciętnie (krótkie włosy, lekka
kurtka, jasna koszula, palmtop w kieszeni koszuli) stanął
przy umywalce obok, i patrząc-na moją twarz w lustrze,
cicho powiedział:, - Zejdź za godzinę do rosyjskiej bani na
poziomie rekreacyjnym. Wejdź do kabiny numer trzy. Znasz
dobrze niemiecki?

- Tak - odpowiedziałem, nieco zdziwiony.
- To dobrze, w takim razie, jeżeli ta dziewczyna, która

przyszła z tobą, niemieckiego nie zna, możesz ją zabrać.
Tutaj mało kto chodzi do sauny sam, więc lepiej, żebyś
wchodził tam z dziewczyną. Poza tym, nie zaszkodzi
popatrzeć. - Uśmiechnął się. ...

Wróciłem do sali. Nie było mnie może półtorej minuty,

więc moja towarzyszka nie zdążyła się znudzić.
Mimochodem zapytałem, czy zna niemiecki. Zaprzeczyła.
Uznałem, że nie ma pewnie powodów mnie oszukiwać,
więc po chwili zaproponowałem jej wizytę w saunie.
Zgodziła się z ochotą. Zeszliśmy na dół, do przebieralni.
Dziewczyna nie krępowała się zupełnie, zrzuciła od razu
całe ubranie, mimo że uprzedziłem ją, iż w saunie będzie
mój znajomy, z którym będziemy omawiać interesy. Nago
weszliśmy do kabiny. Facet z toalety leżał na jednej z ław,
zakrywając biodra ręcznikiem. Wskazał mi miejsce obok i
zmierzył z uznaniem w oczach ciało dziewczyny.
Uśmiechnęła się do niego i wskoczyła zręcznie na ławę tam,
gdzie było najgoręcej. Niemal od razu przestała zwracać na
nas uwagę. Mężczyzna odezwał się po niemiecku:

background image

- Witaj, Oskarze. Po pierwsze, skąd masz mój numer?
- Wykradłem z komputera naszego naczelnika -

odpowiedziałem szczerze.

- Rozumiem. Powiedz zatem, co cię do nas sprowadza?

Opowiedziałem w skrócie całą historię i przedstawiłem

moje zamiary oraz moją ofertę dla „Krwi Boga”. Jako

gwarancję mojej uczciwości podałem mu współrzędne
geograficzne miejsca, w którym zakopałem niedawno
kupioną broń. Powtórzył je dwa razy po cichu i skinął
głową.

- W przyszłym tygodniu przyjdź tutaj we wtorek, o

siedemnastej, do tej samej kabiny. Jeżeli mnie nie będzie,
czekaj cierpliwie, odezwę się.

Wyszedł, owijając biodra ręcznikiem. Niemal w tej samej

chwili dziewczyna zeszła z najwyższej ławki, pobiegła
ochłodzić się pod prysznicem, wróciła po chwili. Siadła na
przy mnie i zaczęła głaskać mnie po plecach. Odwróciłem
się, spojrzałem na nią, pomyślałem o Anicie. Delikatnie
odsunąłem jej rękę. Zrozumiała od razu i zaśmiała się:

- Dziwny jesteś, ale cię lubię. Na szczęście, żaden z ciebie

pedzio - powiedziała, patrząc na moje krocze.

Zawstydzony przykryłem się ręcznikiem i wyszedłem z

kabiny. Gdy po chwili wyszła za mną, byłem już ubrany.

- Idę do domu - powiedziałem.
- Chcesz, żebym poszła z tobą? - zapytała
- Nie. Ale daj mi swój numer.
Sam nie wiedziałem, po co wziąłem od niej ten telefon.

Gdy odjeżdżałem spod dyskoteki, zrozumiałem. Była
naturalna. Miała w sobie urok dzikuski. Nie była zepsuta,

background image

ani niemoralna - była amoralna. Tutaj, w Europie, rodzą się
dziś kobiety, jakich Gaugain szukał na Tahiti.

W półtora miesiąca później siedziałem w nocy na dziobie

sporego pontonu napędzanego bezgłośnym silnikiem
strumieniowym. Ukryty przed radarami, płynąłem przez
wody kanału La Manche, trzymając się skrzyni, wypełnionej
po brzegi bronią.

***

W Szkocji, w położonej czterdzieści kilometrów od

Edynburga posiadłości Sweetberry Hill, doktor James
McCormick wstał od terminala, wyprostował się, przetarł
zaspane oczy i zastanowił się nad swoją sytuacją. Szybko
sprawdził stan konta. Widok wielocyfrowej liczby działał
kojąco. Nawet, gdyby nie podjął żadnej nowej pracy, taka
suma zapewni mu spokojne i dostatnie życie na jakieś
dziesięć lat. Nie martwił się o przyszłość tym bardziej, że z
jego wiedzą i doświadczeniem mógł znaleźć pracę
wszędzie. Postanowił napić się kawy. Zobaczywszy swoje
odbicie w błyszczącej obudowie automatu z napojami,
poczuł przypływ moralnej satysfakcji. Nie będzie więcej
brał udziału w tym śmierdzącym przedsięwzięciu. Z kawą
w ręku podszedł do zamkniętych drzwi pokoju córki
Pulverkopfa. Spojrzał na monitor, dziewczyna już położyła
się spać. Po chwili samozadowolenie w nim sklęsło. On
odejdzie, ale ona zostanie tutaj dalej, aż jej szalony ojciec
umrze, albo zwariuje do reszty. W tym momencie potrącił
go biegnący ochroniarz z pistoletem maszynowym w

background image

dłoniach.

- Co się stało, Bob? - krzyknął za nim McCormick..
- Intruzi, panie dyrektorze - odkrzyknął ochroniarz, nie

zatrzymując się.

- Stój! Nie podejmować żadnych działań! - McCormick

wrzasnął ile sił w płucach i nie zwracając więcej uwagi na
zdziwionego ochroniarza, pobiegł do dyspozytorni ochrony.

Na miejscu zastał ten sam obraz na wszystkich

monitorach. Brama szpitalnego ogrodu była otwarta,
staranowano ją terenową, czarną toyotą, która stała teraz
naprzeciwko wejścia do głównego budynku. Na drugim
monitorze, który pokazywał obraz z kamery noktowizyjnej,
widać było rozbiegających się po ogrodzie uzbrojonych
ludzi, wyraźnie przygotowujących się do szturmowania
wejścia. Dyspozytor spojrzał na Jamesa i zapewnił:

- Proszę się nie obawiać, nie mają szans. Jest nas więcej, a

ci wyglądają na amatorów. Dobrze wyposażonych, ale
amatorów. Za trzy minuty będzie po wszystkim.

- Proszę wydać swoim ludziom rozkaz poddania się.
- Co?!? Co pan mówi, panie dyrektorze?!? - ochroniarz nie

wierzył własnym uszom.

- Wyraźnie słyszałeś. Nie mogę ryzykować życia

pacjentów. Ja jestem za nich odpowiedzialny.

- Ale nie ma żadnego ryzyka...
- Rób co powiedziałem, durniu! - ryknął McCormick. - Ja

tu podejmuję decyzje, bo ja tu ponoszę za wszystko
odpowiedzialność! Wystarczy jedna zabłąkana kula!

Dyspozytor przełknął z wysiłkiem ślinę. Po chwili

nacisnął jeden z wielu przycisków i powiedział do

background image

mikrofonu:

- Alfa, Beta, Delta, tu Szef, poddajcie się intruzom,

powtarzam, poddajcie się intruzom. Złóżcie broń.

W głośniku kilka głosów naraz zaczęło domagać się

powtórzenia komendy, ochroniarze-komandosi wszyscy
jednocześnie zaczęli tłumaczyć, że sytuacja absolutnie tego
nie wymaga. Posypały się pytania.

- Daj mnie na zewnętrzny megafon - polecił McCormick

dyspozytorowi. . '

- Uwaga, tu mówi dyrektor szpitala Sweetberry Hill.

Poddajemy się. Proszę nie robić nikomu krzywdy,
poddajemy się.

Intruzi wyraźnie przystanęli. Drzwi szpitala otwarły się i

na zewnątrz wyszedł pierwszy z ochroniarzy, z rękami w
górze. Chwilę później huknęło kilka strzałów. Ktoś chyba
nie chciał się poddać.

***

Alte-Pulverkopf wszedł do niewielkiego pomieszczenia w

piwnicy pod szpitalem w Sweetberry Hill. Betonowe ściany,
noszące jeszcze ślady szalunku były wilgotne.
Pomieszczenie oświetlała wisząca na kablu żarówka. Na
środku stało krzesło, do którego przywiązany był rozebrany
James McCormick. Miał złamane dwa żebra, nos, wybite
kilka zębów i oczy napuchnięte tak mocno, że nie widział
nic. Ale był przytomny.

- McCormick... - odezwał się milioner.
- Pan Alte-Pulverkopf. Szybko pan przyjechał -

background image

wymamrotał z trudnością doktor.

- Dlaczego to zrobiłeś?
- Bo jestem lekarzem.
Milioner odwrócił się, wyciągnął z kabury jednego ze

swoich ochroniarzy pistolet i zabił doktora McCormicka
strzałem w głowę. Płakał. Łudził się, że zabijając
McCormicka, zabije prawdę, którą ten mu powiedział. Ale
słowa psychiatry, które usłyszał w swojej twierdzy na Rugii
ciągle brzmiały. Słów nie da się zastrzelić. Słów, które
brzmiały w jego uszach, nie mógł zabić nawet on, władca
sumień i opinii dwóch miliardów ludzi na połowie świata.

Cztery godziny wcześniej, na Rugii, w piwnicy bardzo

podobnej do tej, zastrzelił swoją byłą agentkę, Anitę, która
nie doniosła mu o planowanym zamachu na jego córkę.-Być
może nie wiedziała, ale on nie miał ochoty tego roztrząsać.

Przyleciał do Wielkiej Brytanii tak szybko, jak mógł,

swoim prywatnym odrzutowcem. Brytyjska policja i służby
specjalne nie miały żadnych wiadomości o losach jego córki,
lecz czterystu jego ludzi, wspomaganych przez satelity i
wszelką dostępną mu technologię, szukało sprawców w
całej Wielkiej Brytanii. W szpitalu urządzono centrum, do
którego spływały wszystkie informacje. Po kilku godzinach
wytężonej pracy, udało się wyśledzić większość z
terrorystów, ze znikomym prawdopodobieństwem pomyłki.

***

Udało się.
Myślał tylko o tym. Trzy minuty temu z niewielkiego

background image

lotniska w Szkocji wystartowała mała, acz bardzo
nowoczesna awionetka, wyposażona w wielki zapas paliwa,
która, z międzylądowaniem na Islandii, dowiezie Izabelę na
prywatne, należące do Kościoła lotnisko w New Jersey,
gdzie nie sięgają macki Alte-Pulverkopfa. Samolot poleci
bardzo nisko nad morzem. Nie zauważą go, nie wykryją.
Izabela jest już bezpieczna, a on może wracać do domu, do
Anity, wziąć z nią ślub, i zamieszkać gdzieś w głuszy. Byle
tylko wrócić, wyrwać się stąd. Uciekną gdzieś,
gdziekolwiek, chociażby do Stanów. Jechał teraz nadmorską
autostradą na południe, bardzo szybko? Drugim pasem
wyprzedziła go spora furgonetka, kiedy już znaleźli się
przed nim, tylne drzwi wozu otworzyły się i zobaczył, że
czterech ubranych na czarno komandosów mierzy do niego
z karabinów automatycznych. Piąty krzyczał coś przez
megafon. Oskar włączył autopilota, przeżegnał się, sięgnął
do schowka po pistolet, przeładował, chowając ręce za
tablicą rozdzielczą, położył sobie glocka na kolanach.
Wyłączył autopilota, pojednawczo podniósł ręce i zaczął
zwalniać. Kiedy furgonetka zwolniła również, włączył
manualną skrzynię biegów, zredukował bieg i wcisnął gaz
do dechy, uderzając mocno w tylny zderzak vana.

Udało się. Dwóch wypadło mu na maskę. Jednak

furgonetka zaraz wysforowała się do przodu. W tym czasie
Oskar ponownie włączył autopilota, wychylił się przez
szyber-dach i zaczął strzelać. Zabił chyba dwóch, tak mu się
wydawało. Ludzie Pulverkopfa chcieli wziąć go żywcem,
więc strzelali w opony, nie w niego. Kiedy pękła przednia,
prawa opona, samochód nagle zjechał na pobocze i uderzył

background image

w betonową balustradę rozdzielającą pasy, po czym
wyleciał na kilka metrów w powietrze i spadł na dach.
Potężna karoseria uratowała Oskarowi życie. Stracił
przytomność. Ludzie Pulverkopfa wyciągnęli go z
samochodu i, nie zajmując się wrakiem, wrzucili do
furgonetki, obok swoich zabitych, po czym pomknęli w
stronę Sweetberry Hill. Oskar odzyskał przytomność kilka
minut później. Gdy uniósł głowę, jeden z komandosów
natychmiast przyparł go całym swoim ciężarem do podłogi
samochodu, podczas gdy drugi zabierał się do skuwania
Oskarowi rak. Komandos przypierający Oskara do ziemi
miał do swojej taktycznej kamizelki, na ramieniu przypięty
granat. W pewnym momencie zawleczka znalazła się w
zasięgu zębów Oskara, a ten chwycił ją i szarpnął. Nie
spowodowałoby to jeszcze eksplozji - nie uwolniłaby się
dźwignia granatu, lecz ten po prostu wyślizgnął się z
niewielkiej kieszonki, wsadzony tam niedbale.

Potężna eksplozja podrzuciła pędzącą furgonetkę, która,

płonąc, przebiła barierkę, i jak ognista kula z sykiem wpadła
do morza.

Anioł i walkiria z szelestem skrzydeł sfrunęły z nieba na

ziemię i razem uniosły duszę Oskara do nieba.

***

Albert stał przy kotle, wydawał zupę tym nielicznym

bezdomnym, którym i tak było wszystko jedno. Inni nie
brali jedzenia od chrześcijan, obawiając się, że jak głosiła
miejska legenda - dodają do niego jakichś narkotyków, aby

background image

uzależnić i w efekcie nawrócić na chrześcijaństwo. Jednak,
nawet tych, którym było wszystko jedno, ustawiała się
spora kolejka i Albert miał sporo roboty.

Nie patrzył na ludzi w ogonku. Sprawnie nalewał

pożywną zupę do plastikowych misek, dokładał po kromce
chleba, uśmiechał się i podawał zupę z uprzejmym: „proszę,
bracie”, „proszę, siostro”.

Nagle, dłonie sięgające po miseczkę wydały mu się

znajome. Podniósł głowę i zobaczył ją, lecz jakże zmienioną.
Była na głodzie. Zbyt brzydka już i zniszczona, aby dostać
narkotyki w zamian za ciało. Chciał chlusnąć w nią zupą,
jaką miał w chochli, chciał przeskoczyć przez wózek i
rozerwać ją na strzępy, za to wszystko, co zrobiła gminie, za
to, co zrobiła jemu. Wszystko wróciło nagle i wspomnienia,
i cała nienawiść.

- Proszę, Agnes - powiedział, podając jej jedzenie.
Siadła na krawężniku, nieopodal. Jadła, popatrując na

niego, wyraźnie czekała, aż skończy wydawanie posiłku.
Rozlewał zupę drżącą dłonią, łzy płynęły mu policzkach,
lecz na twarzy nie drgnął ani jeden mięsień. Kiedy skończył
i zbierał porozrzucane naczynia i resztki chleba, straciła
przytomność i przewróciła się na trawę. Albert ściągnął z
wózka kotły po zupie, położył nań leciutkie jak piórko ciało
dziewczyny i bez wysiłku pchając wózek, poszedł ku
siedzibie gminy. Otworzył mu Benedykt.

- Ja... przywiozłem ją - wyszeptał naczelnik gminy. -

Pozwolisz mi ją położyć gdzieś u nas?

Benedykt podszedł do wózka i razem wnieśli dziewczynę

do wolnego pokoju. Albert wezwał lekarza. Gdy odłożył

background image

słuchawkę, poczuł na ramieniu dłoń - odwrócił się i
zobaczył Benedykta.

- Wszystko w porządku, bracie naczelniku - powiedział

Benedykt.

Leon, książę von Alte-Pulverkopf, płynął swoim Adlerem

po spokojnym Morzu Pomocnym. Wiała ładna trójka,
postawił więc dużego grota i genuę. Płynął pełnym
baksztagiem, więc nie zawracał sobie głowy stawianiem
żagli na bezanmaszcie. Adler robił ładne pięć węzłów. Leon
siedział przy sterze, zerkając co jakiś czas na kompas.
Postanowił wyostrzyć o pół rumba, zawołał więc Petera,
zajętego przyrządzaniem świeżo złowionej ryby, aby wybrał
odrobinę żagle. Ot tak tylko, dla zasady. Peter wyszedł z
kambuza, przekręcił dwa obroty na kabestanie i zbierał się
właśnie do ponownego zejścia pod pokład, gdy nagły
szkwał i fala zakołysały mocno jachtem. Bom przeleciał na
drugą burtę, uderzając potężnie w głowę księcia, który stał
przy relingu. Milioner bezwładnie wpadł do wody. Chłód
fal przywrócił mu przytomność, jednak nie miał siły płynąć.
Powoli tonął. Widział już nad sobą rozświetloną taflę wody,
podłużny kształt kadłuba, zauważył koło, które pewnie
Peter wrzucił do wody i bez lęku zapadał się w cichy ocean.

Zauważył przed sobą jasną postać:
- Leonie, Leonie, dlaczego mnie prześladujesz?
- Kim ty jesteś, panie? - zapytał Alte-Pulverkopf
- Ja jestem ten, którego ty prześladujesz.
Nagle ktoś pochwycił go za kołnierz, mocne ramiona

wyciągnęły szczupłe ciało na pokład. Zwymiotował morską
wodą, otrząsnął się, a Peter już ściągał z niego mokre

background image

ubranie, rozcierając ręcznikiem, pojąc rumem i podając
jakieś leki. Wreszcie ułożył oszołomionego Leona na koi.

- Zawracaj, Peter... - wyszeptał milioner.
- Jaki kurs, panie kapitanie?
- Do Damaszku, Peter, do Damaszku.

//słuchając Shadow Magnet i Laurelei Lisy Gerard
oraz Bukowiny Anny Marii Jopek\\

Szczepan Twardoch


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Twardoch Szczepan Gmina
Twardoch Szczepan Epifania wikarego Trzaski (www cuwroclaw blogspot com)
Twardoch Szczepan Cud domu brandenburskiego
Twardoch Szczepan quitzlalope
Twardoch Szczepan Exodus
Twardoch Szczepan Anna
Twardoch Szczepan Zielona gruzińska katapulta
Epifania wikarego Trzaski Twardoch Szczepan
Twardoch Szczepan Exodus
Twardoch Szczepan Królewskie pytanie
Twardoch Szczepan Stille Nacht
Twardoch Szczepan Obłęd rotmistrza von Egern
Twardoch Szczepan Historia prowincjonalna
Twardoch Szczepan Zimne wybrzeza
Twardoch Szczepan Zimne wybrzeża
Twardoch Szczepan Jan Kruk 01 Zimne wybrzeza
Twardoch Szczepan Jan Kruk 01 Zimne wybrzeża
Twardoch Szczepan Stille Nacht
Twardoch Szczepan Wieczny Grunwald

więcej podobnych podstron