Przekrój, nr 16/2003
SZTUKA OPIUM DLA LUDU
Była niedziela, późny wieczór i jakby śniło mi się to wszystko. Co prawda, miałam zaproszenie
obwieszczające, że Dorota Masłowska, serdecznie zapraszamy, rozdanie nagród artystycznych, artystki i
artyści, Telewizja Gdańska, ulica taka i taka, ale wszystko jakieś inne było od początku, jakieś lewe,
jednostronne pieniądze i makieta jedzenia, jakby przyśniło się niechcąco któregoś z ostatnich wieczorów i
nieopatrznie załączone zostało do zestawu okolicznościowych wspomnień. Jakbym do swojego snu
dostała zaproszenie. Ubrana w niebieskie spodnie narciarskie na szelkach, bo wszystkie inne miałam
brudne, byłam jak analfabetyczne dziecko z przytułku, teleportowane przypadkiem w sam wir jakiegoś
lichego, trójmiejskiego coveru „Dynastii”: wałęsałam się po zatłoczonych przez natchnione panie i
błyszczących panów korytarzach, obnosząc twarz mimicznie ograniczoną gruntownym, telewizyjnym
makijażem. Wszyscy dokarmiali mnie ciepłymi i litościwymi uśmiechami rzucanymi jak kawałki słoniny z
zakamarków wieczorowych toalet, trzepocząc poliestrowymi skrzydłami i było, jakbym przyszła po szkole
do mamy do pracy: a czyje to tu dziecko się pałęta bez opieki, z zapalniczką. Zaraz poluzują mi guzik w
spodniach, któryś pan zdejmie błyszczącego buta i da mi się pobawić, a pani charakteryzatorka pomaluje
mi paznokcie i pozwoli przymierzyć swój stanik.
Tu jest jak sąd ostateczny – religioznawczo dodał siedzący obok mnie ksiądz i dyskretnie wyłączył
komórkę. Pomyślałam, że to całkiem możliwe, że karą za wszystko będzie właśnie upiorna śmieszność,
Szatan przyjdzie tarzać się ze śmiechu i strzelać kobietom ramiączkami bielizny korygującej.
Prowadząca wyglądała niczym spłoszona, łopocząca na wietrze kura rozglądająca się nerwowo za swoim
jajkiem, ale mężnie rzucająca na prawo i lewo ciepłe, jehowskie uśmiechy, które zwijały się zaraz jak
palące się włosy. Królowa całego podestu z dykty i wszystkich mikrofonów, deklamująca erotycznie
wiersze o artystycznych zasługach tych właśnie wdrapujących się na scenę państwa, którzy znaleźli na
dnie rzeki Słupii fragmenty nie tylko starożytnej porcelany, ale także skleili je i urządzili stosowną
wystawę, a także otrzymuje nagrodę ten pan za pięćdziesięciolecie tanecznych dokonań
folklorystycznych. W przedziale dla nominowanych pachniało leśnym dziadkiem, miętusy grzechotały o
sztuczne zęby, ocieplane spodnie narciarskie nie nadawały się na panującą w studio słoneczną pogodę i
kolejny raz zdominowana i wypchnięta z kolejki do koryta przez prawdziwą sztukę polną, serwetki
kaszubskie, suchotnicze primabaleriny i wywleczonych na uroczystość z grobu piosenkarzy ludowych,
kolejny raz nie przyznano żadnej nagrody w żadnej kategorii.
Sen więc był niekorzystny, a co gorsza, snem nie był: nic się nie przewróciło, dykta trzymała się dziarsko
i śliczne, pomarańczowe absolwentki technikum hotelarskiego rozniosły na srebrnych tacach relikwie
resztek ze stołu wojewody i marszałka, dla każdego po jednej, a niektórzy jeszcze wzięli do torebki.
Sen więc był niekorzystny, a co gorsza snem nie był.