LEGENDY O CYRYLU I METODYM
WOBEC PRAWDY DZIEJOWEJ
1903
ROCZNIKI
TOWARZYSTWA PRZYJACIÓŁ NAUK
POZNAŃSKIEGO.
TOM XXX.
�
POZNAŃ.
Nakładem Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego.
1904.
LEGENDY O CYRYLU I METODYM
W O B E C P R A W D Y D Z I E J O W E J .
Szkic z dziejów chrześciaństwa u Słowian.
Napisał
Aleksander Brückner.
P
���� dziejopisarskiej, odzierającej dawne legendy świę-
tych i podania narodowe z ich uroku i czaru, nie na-
zywajmy ani świętokradzką ani nawet niewdzięczną. Nie
niszczy ona bynajmniej samej legendy czy podania; po każdej
wiwisekcyi pozostają one i nadal czem były: wyrazem ideałów
przeszłości czy przyszłości; arką, w której naród, stan czy epoka
składają najgłębsze pragnienia, przekonania i nadzieje; alego-
ryą, przez którą przebrzmiewa niby szmer wieków, niby tęsk-
nota za złotymi czasami czy ludźmi. Podania np. o Piaście
czy o Przemyśle, nic historycznego, żadnej istotnej treści nie
zawierają; mimo to pozostaną oba świade�wem ważnem, zło-
żonem u samego progu dziejów czesko-polskich, słowiańskich,
o znaczeniu pracy rolniczej, właściwej pracy, tworzącej cuda
niewyczerpane; chłopek Piast bez końca ugaszczający tłumy,
przemysłowa opieka i umiejętność rolnicza występują niby
symbole całej przyszłej historyi oraczy polskich i czeskich —
podobnych podań wcale nie tworzyły zaborcze, wojownicze
plemiona germańskie; — podanie o kobiecie-Heroinie, o Wan-
dzie, Dobrawce, również znamienne dla Słowian, gdy pogar-
dzona zazwyczaj „baba” na szczyty heroizmu i poświęcenia, na
przekór mężczyznom się wznosi; nigdyby Niemcy o swoich
6
„paniach” czegoś podobnego nie zmyślili — nie ich kobietom
�ółzawodniczyć z mężami.
Powtarzamy: dziejopis, odmawiający podaniom aktualno-
ści i rzeczywistości, nie narusza przez to wcale ich jądra; od-
granicza tylko ściślej prawdę dziejową od wymysłów wiekami
uświęconych a przez to samo znamiennych i ważnych, odsy-
łając je napowrót do dziedziny psychologii historycznej i raso-
wej, z której wyszły, zaprzeczając im kredytu w obiegu fak-
tycznym, dziejowym, przyznając im natomiast pełną siłę i wagę
dla oceny umysłowości i u�osobienia rasy czy szczepu. A jak
z podaniami, tak samo ma się rzecz nieraz i z legendami, z
żywotami świętych. Wszystkie legendy, jeśli pominiemy cieka-
we wymysły heretyckie, np. takie manichejskie i bogomilskie
o podwójnym tworzeniu świata, z osobliwszym, dualistycznym
poglądem na świat jako dzieło Boga i szatana — legendy otóż
zawierają prawdę dziejową, nie są pustym tworem rozbujałej
mistycznie czy ascetycznie wyobraźni. Należy tylko z obsłonek
legendowych, z typowych ich zwrotów, dodatków i upiększeń,
prawdę ową wyłuskać.
Tak n. p. nabierają w żywotach świętych stale najzwyklejsze
szczegóły, rzeczy przypadkowe całkiem, rysów znamiennych;
one przepowiadają, prorokują czy symbolizują z góry przyszłe
przeznaczenie, losy, walki świętego. Albo to, nad czem on sam
przez długie lata pracował, zjawia się w nich nagle z daru Bo-
skiego, z łaski nań �ływającej bezpośrednio, po modlitwach i
postach; legenda, skracając niby zawód bohatera, dąży wprost
do ostatecznych jego celów; zapomina bezwiednie czy umyśl-
nie, nie wie poprostu o długiej, mozolnej pracy i wytężeniu, o
skrupułach i walkach, przeszkodach i pomocy, jakich święty
doświadczał; palec Boży widzi w każdym kroku i czynie. Od-
wrotnie tych, którzy może w imię bardzo ważnych i słusznych
interesów, zagrożonych tą pracą — świętemu przeszkadzają,
wszelkich przeciwników świętego i najmądrzejszych i naj�ra-
wiedliwszych choćby, wystawia legenda jako narzędzia ślepe
wroga ludzkiego: to światłość Boska występuje do walki z mro-
czną, zawistną potęgą szatańską; między Bogiem a djabłem waha
się coraz bieg legendy. Dalej ściera ona wszelkie czysto ludzkie,
Aleksander Brückner
7
osobiste, doczesne wpływy, namiętności, porywy: jedno nie-
przerwane służenie idei, dobru, niebu, jedno nieprzerwane
zwycięstwo nad pokusami i pożądliwościami, nad zawiścią i
oszczerstwem, strachem a choćby i mękami samymi — oto los
jej bohaterów, już za życia przeanielonych. Nakoniec legenda
idealizuje, upiększa, powiększa znaczenie każdego kroku, �o-
tkania, orzeczenia a choćby pomyślenia bohatera.
Ten �osób tworzenia, taka apoteoza właściwie, jest dla
legend, z góry dla zbudowania czytających i słuchających prze-
znaczonych, nieodzowny. Ale legenda wychodzi z refektarzy,
od obiadów i „kolacyj” (nazwanych od odczytywania ustępów
z pism podobnej treści), i staje się zarazem źródłem dziejowym,
czasem jedynym świade�wem na długim przeciągu czasu i
miejsca; nieraz bowiem, gdzie analistyka urywa, zapełniają lukę
jej częściowo legendy, np. św. Seweryna i innych. Co za ważne
przyczynki źródłowe do dziejów zaginęłyby, gdybyśmy nie
posiadali legend o św. Wojciechu, Szczepanie (węgierskim)
i tylu a tylu innych. Owszem, żywoty świętych, wkraczając w
dziedzinę potocznego życia, malując codzienny tryb świętego,
odsłaniają szczegóły, którychbyśmy napróżno u kronikarzy
i rocznikarzy szukali, gdyż dla nich właśnie te szczegóły, dla
nas dziś najcenniejsze, wcale nie istnieją, one tylko o wojnach,
głodach, morach i posuchach opowiadają.
Jako źródła dziejowe podlegają jednak żywoty świętych tej
samej krytyce, co listy, dokumenty, zapiski i nie tykając strony
ich hagiograficznej, uświęconej wiekami, stara się dziejopis
wyczytać w nich ślady chwili, tendencye działaczy, walki poli-
tyczne czy religijne; surowy ich materyał oczyszcza on starannie,
zanim dla, mozaiki jego posłużą, wzorującej epokę i ludzi. Otóż
w takiej myśli, z punktu widzenia dziejopisarskiego wyłącznie,
zwrócę uwagę na legendy o Cyrylu i Metodym, nauczycielach
słowiańskich, aby ich treść historyczną wyzyskać.
Oba Kościoły, katolicki i prawosławny, uznają i czczą braci
soluńskich: oto jeszcze w lipcu r. ���� katolicy czescy, chcąc
niby zaprotestować przeciw zakładaniu pomnika Husowego
w Pradze, urządzili pielgrzymkę do kościoła św. Metodego w
Wielehradzie morawskim, duchowieństwo z arcybiskupem,
Legendy o Cyrylu i Metodym
8
szlachta, nawet właściciel domu, przy którym Hus niegdyś kazał.
Tak żywą, acz wcale nie dawną jest cześć braci soluńskich i u
katolików — o prawosławnych i ich czci dla
„pierwoswiatitelej”
nie potrzebuję w�ominać; nie mogą się oni dosyć wydziwić
i wychwalić idealności i „humanności” braci soluńskiej, wma-
wiają w nich i dzieło ich przymioty niesłychane, wywodzą od
nich np. nawet dzieło Husa, wznawiające niby nie zamarłe nigdy
tradycye Cyrylo-Metodowe; Cyrolometodowe bra�wo znane
nam nawet z prześladowania, jakiemu ono z Kostomarowem
i innymi Ukraińcami swego czasu w Kijowie uległo; z braci
greckiej, ascetycznej, pełnej nietolerancyi, obłudy i zawiści,
zrobiono jakieś ideały ludzkości.
Nie o cześć kościelną, o pomniki hagiograficzne, o żywoty
świętych nam dziś idzie. Nasz zamiar zupełnie odmienny; ba-
damy obie legendy jako źródła dziejowe, co one nam jako
pomniki historyczne o ludziach i wiekach opowiadają? A opo-
wiadają one o bardzo wielu i bardzo cennych rzeczach. Gdyby
nasi historycy np. uwzględniali świade�wa tych legend, i kwe-
stya Piastowska i kwestya pierwotnego ustroju polskiego pod-
ległaby nieco odmiennym zapatrywaniom, zarysowałaby się
może inaczej.
Bo zważmy przedewszystkiem, że to jedyne bezpośrednie
pomniki zamierzchłej przeszłości słowiańskiej, sięgające wstecz
do połowy dziewiątego wieku, t. j. kiedy w Polsce podaniowej
Siemowit rządził, Rościsław na Morawie a Borys (jeszcze nie
Michał) w Przesławie bułgarskiej państwa formowali, kiedy na
Rusi Polanie, Drzewianie i wszystkie inne szczepy dań Warę-
gom lub Chozarom składali. Kroniki polskie, czeskie, ruskie
zaczynają się (t. j. ich �isywanie) dopiero w dwieście pięć-
dziesiąt lat później; tylko niemieckie i greckie źródła (roczni-
karskie) o barbarzyńcach — Słowianach z wstrętem, wzgardą
lub obojętnością pokrótce, mimochodem wówczas w�omi-
nają; jedyny episkopat niemiecki w broszurach i pamfletach
politycznych i literat z musu na tronie greckim (Konstanty w
purpurze zrodzony) szerzej rzeczy słowiańskie omawiają.
Na czas takiej zupełnej posuchy dziejowej, na czas samych
drobnych zapisek rocznikarskich, wzmianek przygodnych, przy-
Aleksander Brückner
9
padają właśnie obie legendy o braci soluńskiej i ztąd niezmierna
ich doniosłość, dla dziejów słowiańskich pierwotnych, kształ-
tujących się ostatecznie właśnie w tych czasach. Lecz mimo
takiego ich znaczenia nie rozpatrzono tych legend dotąd na-
leżycie, krytycznie, historycznie; około półtora tysiąca dzieł,
rozpraw i szkiców w wszystkich językach europejskich im po-
święcono: pisali o nich jezuici francuscy i czerńcy prawosławni,
hersztowie starokatolicyzmu i prałaci papiescy, księża i laicy,
pierwszorzędni historycy i slawiści i dyletanci wszelkiego auto-
ramentu — a mimo to nie postąpiło wcale krytyczne zbadanie
i ocenienie całej wartości i zawartości tych legend: sądy albo
chwiejne bardzo albo całkiem mylne albo tendencyjne i sfał-
szowane; prawdy dotąd nikt nic odsłonił.
II.
P
��������� dla lepszego zrozumienia najpierw w kilku
słowach sam wątek legend. Posiadamy ich trzy: jedne,
tak zwaną włoską (łacińską) o św. Cyrylu, o wydobyciu
przezeń z morza zwłok papieża, św. Klemensa (następcy Pio-
trowego) w Chersonie, o przeprowadzeniu ich do Rzymu i dwie
słowiańskie legendy, morawskie (najdowolniej i najmylniej w
świecie ,,panońskiemi” przezywane), jedne o żywocie Cyryla
(młodszego z braci, zmarłego w Rzymie r. ���) a druga o
Metodym (starszym i znakomitszym, właściwym twórcy liturgii
słowiańskiej, chociaż dotychczas rzecz odwrotnie przedsta-
wiają; umarł r. ��� arcybiskupem morawskim). Dopełnia je
poniekąd czwarta legenda, grecka, o Klemensie, biskupie buł-
garskim: trzy języki, w których bracia działali, �lotły ów wie-
niec hagiograficzny nad ich skroniami.
Opowiadają zaś te legendy o znakomitym rodzie obu braci
i to greckim; o przeznaczeniu ich do wielkich dostojeństw,
czego jednak obaj unikają, wybierając żywot zakonniczy i czyn-
ność misyjną; dalej prawią one o trzech misyach Cyryla; pier-
wszą w świecie muzułmańskim odbywa on sam; drugą, mię-
dzy Chozarami nad Wołgą i morzem Ka�ijskiem, razem z
Legendy o Cyrylu i Metodym
10
bratem; również i trzecią, na Morawie. Z Morawy idą obaj
do Rzymu, tu umiera Konstanty (przed śmiercią imię Cyryla,
pod którym go czcimy, przybrawszy), a Metody wyświęcony
przez papieża idzie najpierw do Panonii a potem (wydobyty
za pośredni�wem energicznym Jana ���� z więzienia niemiec-
kiego) do Morawy, gdzie do końca życia działa, oddalając się
tylko czasowo do Rzymu i Carogrodu; na Morawie dokończył
żywota, oznaczając ucznia swego, Morawiawina Gorazda (t. j.
mądrego, zdolnego), swoim następcą. Legenda grecka o Kle-
mensie dopowiada krótkie już dzieje liturgii słowiańskiej na
ziemi morawskiej, wygnanie Metodjan, uczni św. Metodego,
z Gorazdem i Klemensem na czele, z ziemi morawskiej; przy-
jęcie ich łaskawe na ziemi bułgarskiej.
Oto cała treść legend; gdzież tu miejsce dla �orów i nie-
porozumień — wszystko przecież tak zrozumiałe i jasne!
Ale pozory łudzą i niema w dziejach drugiej zawilszej kwe-
styi jak właśnie kwestya powstania liturgii słowiańskiej i słusz-
nego ocenienia pracy braci soluńskich i jej szczegółów. W
głównych rysach zgadzają się badacze niemal wszyscy, chociaż
każdy z nich rzecz samą inaczej oświeca: znakomity jezuita
francuski, Lapôtre i rosyjski, ks. Martynow; największy histo-
ryk (protestant) dziejów kościelnych średniowiecznych, Hauck,
profesor lipski, najdzielniejszy znawca dziejów niemieckich
�� wieku, Dümmler (zmarły zeszłego roku); pierwszorzędni
slawiści, Miklosicz i Jagicz, Sriezniewskij i Łamanskij, nie-
mówiąc o niezliczonej rzeszy ich uczni; rosyjscy historycy ko-
ścielni, Gołubinskij, Gołubiew i Woronow — oni wszyscy,
w szczegółach niezgodni, w całości jeden drugiego powtarza —
i wszyscy się mylą, nawet najznakomitsi historycy, przyjmując
bez krytyki wiadomości, podawane przez nasze legendy, z
błędów w błędy wpadając jak zahypnotyzowani, jakby zmysłu
krytycznego pozbawieni. Jeżeli Oksenstierna twierdził, że ani
przypuszczają ludzie, jak mało rozumu potrzeba do rządzenia
nimi, toć i dla pisania ich dziejów czasem się bez zbytnich
obchodzimy wysiłków. I Homerowi trafiało się coś podobnego.
Przytoczę tylko jeden szczegół, na dowód, że jeden historyk
drugiemu podsuwa i wmawia bajki, poczem się wszyscy w błę-
Aleksander Brückner
11
dnem kole obracają, wyjścia ani się domyślając, chociaż ono
tak proste i łatwe. Wierzyć się nie chce, żeby pierwszorzędni
historycy wszelkich narodowości takie dziecinne, żakowskie
popełniali błędy w najświętszej ufności, bez cienia wątpliwości.
Opowiada mianowicie legenda o św. Metodym, przy samym
końcu jego żywota doczesnego, co następuje — tłumaczę jej
brzmienie dosłownie: „Gdy w okolice naddunajskie król węgier-
ski przyszedł, zapragnął on widzieć Metodego, a chociaż nie-
którzy powątpiewając mówili, że Metody rąk jego bezkarnie
nie ujdzie, poszedł Metody do króla. Przyjął go król jak na
panującego przystoi, zacnie i sławnie, z radością, i rozmówiwszy
się z nim jak takim mężom rozmawiać się godzi, odpuścił
Metodego z miłością i pocałowaniem, z dary znacznymi, rzekł-
szy mu: ojcze zacny, w świętych modlitwach twoich zawsze
mnie w�ominaj”.
Tyle prawi legenda, nie nazywając, wedle stałego zwyczaju
swego, owego „króla węgierskiego” po imieniu. Cóż to za król?
Powiedział Dümmler, a za nim wszyscy na wiarę powtarzają, że
to jakiś władca węgierski, ochrzczony, gdy lud (a raczej horda
jego) trwały jeszcze w pogaństwie, nad Dunaj się dostał i tam się
ze św. Metodym chciał zobaczyć i jego modlitwom się polecić.
Gorszej, głupszej plotki nie wymyśliłby i nasz Dębołęcki, cho-
ciaż akademikiem berlińskim nie był ani najmniejszej powagi
w świecie naukowym nie używał.
Któż bowiem byli wtedy ci Węgrzy, których „król” cudem
jakimś św. Metodego chciał poznać i jego modłom duszę swą
polecać? Hordy barbarzyńskiej postaci małe, krępe, czarne;
Tatarzy (albo ponieważ wtedy Tatarów nie znano, Awarowie
t. j. obry, „olbrzymi”) z tatarskim �osobem życia i walki (szyli
z łuków, rozpierzchając się na wsze strony, oskrzydlając wroga
lub naprowadzając go zręcznie na ukryte zasadzki); pijący
krew ludzką; zjadający serca swych ofiar (dla pomnożenia sił
własnych, wedle ogólnego u wszystkich dzikich przesądu) i z
ogoloną głową i jednym lub trzema „osełedcami” na skroniach
(koafiura to tatarska a później i mołojców kozackich); prze-
rażający chrześcian do szpiku kości samym swoim wściekłym
okrzykiem
„hui” — jednym słowem potwory tak straszne, że
Legendy o Cyrylu i Metodym
12
przerażona ludność europejska uznała w nich niebawem jeden
z owych dwudziestu narodów, Gogów i Magogów, które prze-
zorny Aleksander Wielki pozamykał za Ka�ijskimi wrotami
na skały i wrzeciądze żelazne, a którym niebaczni Grekowie
(posiłkując się nimi przeciw groźnym sąsiadom, Bułgarom)
wrota otworzyli i wściekłych tych psów i wilków wyjących na
Europę �uścili. Otóż ci to Węgrzy za żywota Metodego nad
Dunajem ledwo raz czy dwa razy na chwilkę się ukazali —
jeszcze nie użył był cesarz Arnulf tego bicza bożego na swoich
groźnych sąsiadów, Morawian — i „króla” żadnego wtedy nie
mieli, nie zjednoczeni jeszcze, tym mniej chrześciańskiego: o
takim cudzie i świat nie słyszał, a wymyślił go bez zająknienia
Dümmler i wszyscy ślepo za panią matką głupstwo powtarzają.
Herszta zbójeckiej szajki węgierskiej nigdyby żywociarz św.
Metodego „królem” nie nazwał; bardzo on bowiem oględny
w szafowaniu przydomkami: Świętopełka i Rościsława n. p.,
własnych panujących, potężnych, chrześcijańskich władców —
nigdy on inaczej nie nazwał niż „ k s i ę c i a m i ” — i onże
miałby opryszka pogańskiego — boć nie było jeszcze żad-
nego chrześcijanina Węgra! — „królem” nazywać! u niego
jest zawsze tylko p a n u j ą c y n a d N i e m c a m i ; c e s a -
r z e m u niego, zawsze tylko grecki! Z tego wynika, że w opo-
wiadaniu owem o �otkaniu się naddunajskiem „król węgier-
ski” jest królem niemieckim (Grecy nigdy nie uznawali „ce-
sarstwa” rzymskiego; był tylko jeden „bazileus” na świecie t. j.
carogrodzki, następca Konstantyna Wielkiego, koronowany
w szaty, �adłe z nieba samego, boskie: samo włożenie korony
rękami nie patryarszemi karały mściwe niebiosa). Nonsens
„węgierski” (zamiast „bawarski”, lecz raczej niczego tu nie było,
sam termin „król”, gdyż nie było na świecie wtedy innego
prócz niemieckiego, wystarczał tak tu, jak na innym miejscu
zupełnie) wkradł się przez pomyłkę; może późniejszy kopista
słysząc o okolicach „naddunajskich”, dorozumiał się z własnej
mózgownicy węgierskiego i go dopisał. Można nawet ozna-
czyć, któryż to „król” niemiecki i kiedy, przybywszy nad Dunaj,
chciał się z Metodym widzieć. Był to prawdopodobnie król
Karlman („królem bawarskim” wtedy powszechnie nazywany,
Aleksander Brückner
13
syn Ludwika niemieckiego, ojciec Arnulfa cesarza). Komitywa
Karlmana i Arnulfa z Świętopełkiem morawskim była wtedy
bardzo ścisła, przecież nazwał Arnulf swego własnego syna
Świętopełkiem i panował potem ten Świętopełk nad Lotaryn-
gią. Właśnie w roku ���, gdy się król Karlman do wyprawy
włoskiej, po koronę cesarską, przeciw Karolowi Łysemu, fran-
cuskiemu, gotował, bawił on w wschodnich okolicach swego
państwa, wziął od Świętopełka morawskiego posiłki, jak i póź-
niej Czesi na polach włoskich walczyli; wyraźnie bowiem do-
noszą źródła �ółczesne, że pociągnął on do Włoch nietylko z
swymi Niemcami, ale i z Słowianami — wyręczano się wtedy
chętnie nawzajem, roty niemieckie miewał i Świętopełk w swej
służbie. Wtedy to mógł on zapragnąć widzieć się z Metodym,
o którym w Niemczech, jako o groźnym przeciwniku niemie-
ckich i rzymskich wpływów i widoków, tyle się nasłuchał i
wezwał go do siebie, gdy się nad Dunaj przybliżył. Odradzali
przyjaciele Metodemu podróży; obawiali się, czy nie gotują
Niemcy powtórnej nie�odzianki świętemu, jak w r. ���, gdy
go uwięzili i uwieźli, lecz Metody udał się do króla i znalazł
godne przyjęcie i rozmawiał z nim o rzeczach ważnych na ziemi
i niebie (więc nie z Węgrem jakimś, co tylko po wilczemu wyć
umiał — takich Metody widywał, podczas podróży do ziemi
chozarskiej, gdy ich napadli nie�odzianie Węgrzy, „wyjąc po
wilczemu” i zabić chcieli jego i brata Cyryla). I odpuścił go król
z czcią wszelką i polecił się jego modłom, jak na chrześciańskiego
króla, nie na pogańskiego opryszka — przystało. Ale mniejsza
oto, czy oznaczyłem słusznie rok i osobę, ��� i Karlmana
— możnaby i o innym czasie i królu, n. p. Arnulfie pomyślić
— nie może być tylko żadnej wątpliwości co do tego, że „król”
monarchę chrześciańskiego, t. j. niemieckiego, nie jakiegoś fan-
tastycznego łotrzyka węgierskiego oznacza.
Skorośmy trafnie uznali, kogoto żywociarz Metodego „kró-
lem” nazywa, nie możemy również wątpić, kogo on w jednym
z poprzednich ustępów legendy „królem” oznaczył. Opowiada
on mianowicie, że „stary wróg, zajrzący dobru, przeciwnik
prawdzie (djabeł), wzruszył serce „króla” przeciw Metodemu,
wraz z wszystkimi biskupami (t. j. niemieckimi, twierdzącymi),
Legendy o Cyrylu i Metodym
14
że uczysz na naszej ziemicy. Metody temu zaprzecza: ziemia,
na której uczę, jest Piotra świętego, nie wasza, wy łakomcy.
I toczy się zawzięty �ór między nim a biskupami Niem-
cami, ale nie mogli go przeprzeć, aż „król” patrząc z podełba
powiedział: nie utrudzajcie mego Metodego, bo �ocił się już,
jak przy piecu — na co Metody odrzekł: ej, władco, gdy raz
ludzie ujrzeli filozofa �oconego i zapytali go, co się pocisz, rze-
cze on: �ierałem się z grubą czeredą. Cóż to za „król”? twierdzą,
że to Świętopełk morawski — ależ i to nonsens widoczny,
nigdy żywociarz o żadnym królu czy królestwie morawskim
nie w�ominał, zna on tylko książąt i księstwa morawskie —
król jest Ludwik Niemiecki, który r. ��� w Regensburgu w
licznym zebraniu biskupów niemieckich Metodego o uzurpacyę
ziemi panońskiej, t. j. dyecezyi solnogrodzkiej, sądownie badał.
Lecz tu już inni przedemną widocznej prawdy się domyślili
i nieraz ją wypowiadali, zawsze na opornych trafiając; wszelki
�ór i tu niemożliwy; argumenty przeciwne, dowodzące, że
to Świętopełk tym królem, takie dziecinne, że aż wstyd bierze
„�ierać się z grubą czeredą”; jeszcze najnowszy badacz tych
dziejów, prof. Pastrnek, starą piosnkę powtarza i swemu ziom-
kowi, Świętopełkowi, Metodego sądzić każe.
Oba fakty wystąpienia Metodego przed „królem” bardzo
ciekawe; dają nam bowiem miarę, jakie wrażenie czcigodna
postać Greka-ascety nawet na najgorzej u�osobionych i uprze-
dzonych wywierała: siła, bijąca od jego osobistości, musiała
być potężną, ulegaliż jej i papieże (Jan ����) i króle (Ludwik
Niemiecki i Karlman czy Arnulf), tem bardziej książęta sło-
wiańscy, Rościc i Świętopełk morawski a Kocel panoński. Na-
próżno też usiłują zmniejszyć znaczenie rzutkiego Metodego
wobec brata młodszego, Cyryla, ascety świętobliwego, nie dzia-
łacza energicznego. Ale oba fakty pouczają nas jeszcze o czem
innem: o nadzwyczajnem krótkowidztwie dziejopisarzy; za-
hypnotyzowani wyrazem legendy „król węgierski”, nie śmieli
się nawet dobadywać ani wątpić i nie mogli dojść do prawdy
widocznej i jasnej, jak na dłoni. Mamy więc słuszną przyczynę,
powątpiewać i o innych wynikach ich badań, uważać ich za
uprzedzonych, podejrzywać ich o brak krytyki i ścisłości.
Aleksander Brückner
15
III.
R
�����������, przy ocenie historycznej legend moraw-
skich zapomniano zupełnie, czy nie zauważono wcale
rzeczy najważniejszej, jedynej, rzucającej prawdziwe świa-
tło na legendy.
Legendy te nie są bowiem tylko pomnikami hagiograficz-
nymi, nie dają tylko naiwnego, bogobojnego, szczerego obrazu
żywotu świętych pańskich; są one zarazem najwymowniejszą
obroną, apologią czynu braci soluńskich, liturgii słowiańskiej.
Wiemy, czem jest obrządek słowiański: dorobkiem umy-
słowym dawnych wieków, po ojcach i praojcach, wypełniają-
cym całe tysiącolecie duchowych dziejów słowiańskich. Miały
w nim wziąć udział wszystkie ludy słowiańskie; od wieków
pozostał on jednak wyłącznie niemal przy prawosławnych —
więcej niż sto milionów Słowian prawosławnych dziś do niego
należy; z katolickich tylko od wieków, garstka chorwackich
„glagolaszy” na wybrzeżu i wy�ach adryatyckich i od unii
brzeskiej, miliony ludu małoruskiego przy tym obrządku wy-
trwały. Niegdyś panował on nawet u Rumunów prawosław-
nych, a jeszcze dawniej i u Słowian zachodnich, na Morawie,
między Słowieńcami nad jeziorem błotnem, a przedostał się
i do Czech sąsiednich. Nawała węgierskich „Obrów” wygluzo-
wała go z pomiędzy Słowieńców i z Morawy, pustosząc do-
szczętnie te kraje, tak że ślady ludności nie ocalały; w Czechach
przetrwał obrządek słowiańskorzymski w wyraźnych, acz ską-
pych śladach aż do końca jedenastego wieku: jeszcze pierwszy
król czeski, Wrocisław, udawał się do Grzegorza ��� z proźbą
o wznowienie i rozgrzeszenie, ale trafił na tak stanowcze
non
possumus, na taki wyraźny zakaz, że nikt więcej po nim prób
takich nie ponawiał. Dopiero Karol ��, romantyk na tronie,
rozkochany w dźwiękach słowiańskich, �rowadził do Pragi
czarnych benedyktynów — glagolaszy, chorwackich mnichów
„Słowian”, ale sztuczne to wznowienie żywszego skutku nie
miało, choć i do Krakowa Jagiełło osadę tych mnichów prze-
szczepił; nawała husycka zatopiła ich ślady.
Legendy o Cyrylu i Metodym
16
A u nas? czy obrządek słowiański dostał się i do Polski?
„Adhuc sub iudice lis est” — jeszcze na łamach Biblioteki War-
szawskiej w pierwszych latach jej istnienia, w r. ���� i ����,
rozegrała się polemika między W. A. Maciejowskim, zakreśla-
jącym szerokie granice temu obrządkowi w Polsce piastowskiej,
i I. L. Rychterem, przeczącym temu; polemika, wtedy rozpo-
częta, chociaż z licznymi i długotrwałymi przerwami, właściwie
jeszcze nie ukończona, nie rozstrzygnięta ostatecznie. Zabie-
rali w niej głos i sędziwy Małecki i znakomite studyum prof.
Abrahama (
Organizacya kościoła w Polsce do połowy wieku
XII
)
i śmiałe hipotezy nieodżałowanego Gumplowicza (w pracach
niemieckich n. p.
Der Kampf des slavischen und lateinischen Ritus
in Polen ����–���� i i.), świeżo streścił jej wyniki mecenas Par-
czewski (w
Rocznikach Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznań-
skiego r. ����) i osłabił albo zniszczył argumenty przemawia-
jące za istnieniem obrządku słowiańskiego w Polsce — ale nie
zawsze do przekonania nam trafił, mianowicie pozostaje zagad-
kowym ów wiersz w t. zw. Gallu: ,,zgon Chrobrego opłakujcie
ze mną wszyscy… ilu was mieszkańców Łacinników i Sło-
wian” — antyteza ta znaczy nierównie więcej niż „obcych (cu-
dzoziemców) i Polaków”, jak prof. Abraham i p. Parczewski
sądzą; również świade�wo listu Matyldy do Mieszki �� wątpli-
wości nasuwa; toż legenda o czerńcu Mojżeszu.
Obrządek słowiański ma a raczej miał jeszcze i inne ol-
brzymie znaczenie: łączył on narody słowiańskie nietylko reli-
gijnie, ale i kulturalnie, skoroż kultura słowiańska, szczególniej
wschodnia, z religijną się w jedno zlewała. Prawią i dziś jeszcze o
rzeczy, zupełnie zresztą zbytecznej, jakby to ładnie i korzystnie
było, gdyby Słowianie jeden �olny język piśmienny uznali i go
używali, chociaż nie śni się n. p. Holendrom-Flamandczykom,
Duńczykom, Szwedom, o wytworzeniu pangermańskiego języ-
ka; również Portugalczycy, Hiszpani itd. o żadnym panromań-
skim języku ani marzą, więc i pansłowiańskim tylko głowy
próżnujące zawracać można. Ale istniał niegdyś rzeczywiście
język pansłowiański; język cerkiewny był nim dla Bułgarów,
Rusi, Serbów przez długie wieki, jeden język, chociaż nie zawsze
jednolicie wymawiany: tem bardziej przestrzegano niegdyś
Aleksander Brückner
17
jego jednolitości pisemnej i dopiero od końca ����� wieku
(jeżeli pominiemy reformę Piotra Wielkiego w Rosyi a próby
„Damaskinów” bułgarskich jeszcze wcześniejsze, t. j. zbiorów
homiletycznych pisanych w języku ludowym, zrozumiałym)
zaczynają się języki wschodnio- i południowosłowiańskie coraz
silniej emancypować od wpływów cerkiewszczyzny, rzucają
więzy jej wysłowienia i składni, jej pisowni nawet, n. p. serbska
całkiem się od cerkiewnej odstrychnęła, której się ruska i buł-
garska dotąd na swoje nieszczęście czy utrapienie trzymają. Ale
do końca ����� wieku Serb czy Bułgar a nawet franciszkan bos-
nijski czytali i pisali tą cerkiewszczyzną, która i w Rosyi dla
literatury duchownej, przekładu pisma św., w obrządkowych
modlitwach do dziś obowiązuje. Tak więc stworzyli bracia
soluńscy język pansłowiański; wyszli oni od narzecza soluń-
skiego, w które się od wczesnej młodości Grecy ci byli wsłu-
chali; z tym narzeczem soluńskim przeszli do Słowian, mó-
wiących innymi narzeczami, lecz nie poświęcili oni ani joty
swego narzecza na korzyść morawskiego, wstrzymywała ich
od tego widocznie uwaga, że końca by nie było, gdyby wszel-
kie różnice słowiańskie, polskie, ruskie, serbskie itd. uwzględ-
niać chcieli. W ten �osób uniknęli zarzutu, który jeszcze w
wieku ��� kardynał Hozjusz przeciw wprowadzaniu języków
słowiańskich do pisma św., do modlitw kościelnych itd. for-
mułował: pytał on przecież, toć dla każdego narzecza trzebaby
osobnych przekładów? któż tego dokona, któż to skontroluje?
Przeciwnik jego, protestant włosko-słowiański Wergeriusz,
uznawał wagę tego zarzutu i proponował utworzenie dla prze-
kładów takich osobnego, mieszanego języka słowiańskiego,
nie wiedząc, że taki ogólny język dawno już istniał, uświęcony
wiekami, przyjęty z Bułgaryi między Serbów i Ruś.
A więc obrządek słowiański, to nie tylko łącznia religijna
Słowian, ale i podpora najważniejsza języka pansłowiańskiego.
Cóż za dziw więc, że wobec olbrzymiejącego z dnia na dzień
znaczenia Słowian, wobec strasznej ich już dziś siły liczebnej,
dzieje tego obrządku, powstanie jego, mają znaczenie ogólno-
ludzkie, a choćby tylko europejskie; to nie kwestya partyku-
larna, interesująca wyłącznie Słowian; to zagadnienie, nad któ-
Legendy o Cyrylu i Metodym
18
rego rozwiązaniem pracują uczeni niemieccy i francuscy, nie-
mniej jak słowiańscy.
Źródłem ich, oprócz kilku listów papieskich i wzmianek
polemicznych niemieckich, są właśnie legendy morawskie.
Ale źródło to zmącone, bo samo najwymowniejszą apologią
obrządku słowiańskiego się staje, nie zadowala się naiwnem
opowiadaniem przebiegu faktycznego.
Wnosił przecież Metody z liturgią słowiańską nowinę do
kościoła, greckiego zarówno jak rzymskiego; nie byłoż przed
nim nigdy tej liturgii i nowinę tę należało uzasadnić, u�ra-
wiedliwić, obronić, wymódz jej uznanie — u obu kościołów,
nie rozszczepionych wtedy jeszcze ostatecznie. A właśnie prze-
ciw wszelkim nowinkom, choćby najniewinniejszym, wiek dzie-
wiąty szczególniej u Greków stał na czujnej straży; przecież
główne zarzuty, jakie z Carogrodu przeciw Rzymowi kierowano,
dotyczyły właśnie wprowadzania nowinek, ustanawiania po-
stów (sobotnich i suchodniowych), wprowadzania do symbolu
dodatkowego
filioque (o pochodzeniu Ducha św.) itd.: więc
jeżeli nie aprobował Carogród nowinek, ze strony upoważ-
nionej wprowadzanych, jak mógł się on godzić z nowinką
Metodego, prostego igumena, niemającego nawet święceń ka-
płańskich, a podejmującego dzieło wielkie, o którem ani ka-
nony, ani ojcowie święci, ani sobory niczego nie ustanowiły,
które wszystkich swą niezwykłością, nowością razić musiało.
Wiedzianoż w Carogrodzie, że Słowianie — miano ich prze-
cież po całem cesarstwie, aż w małej Azyi i na wy�ach nawet,
podostatkiem, zalali oni i zesłowiańszczyli cały Bałkan — nie
mają żadnej literatury, żadnego pisma i słusznie zarzucano
Metodemu: będzieszże na wodzie pisał słowa święte i chcesz
imię kacerza nabyć? Były wprawdzie w kościele wschodnim
liczne szczepy z osobnym obrządkiem, Kopci w Egipcie, Sy-
ryjczycy itd., ale u tych sięgał język obrządkowy samych po-
czątków chrześcijaństwa, drugiego i trzeciego wieku, a jeśli
bywał, jak u Gotów, Ormian lub Persów, i późniejszy, to kraje
te wcale wpływom greckim nie podlegały. Tymczasem liczni
Słowianie byli poddanymi greckimi choćby tylko z imienia
i nie zrzekała się Grecya nigdy zamiaru, Myzów (Bułgarów),
Aleksander Brückner
19
Triballów (Serbów) i jak ta maszkarada klasyczna dalej brzmia-
ła, gruntownie ujarzmić — więc dla poddanych własnych pod
progami Carogrodu i Solunia, tworzyć osobny obrządek, pismo
i język — nie miałożby to trącić jawną herezyą? wyzywać naj-
surowsze represalie?
Jeszcze bezwzględniej musiał Rzym tę nowinkę potępiać.
On w łonie swoim nieznał i dla najdalszych szczepów nawet,
celtyckich czy germańskich, żadnego innego języka kościelnego,
prócz łaciny — więc jakżeż mógłby się godzić, ni ztąd ni zowąd,
na obrządek słowiański i tym samym z kosmopolitycznego
ustroju kościelnego Słowian dla czyjegoś widzimisię wyłączać?
Rzym, nie czyniący ustępstw dla Celtów czy Germanów, i Sło-
wian inaczej nie mógł traktować, jeśli nie chciał się własnym
zasadom �rzeniewierzyć. I nigdy nas nie zdziwi, że Rzym od
roku ��� raz na zawsze obrządku słowiańskiego zabronił; że
dziś jeszcze Leon ���� wahał się, czy dopuścić szerzenia ob-
rządku glagolaszy chorwackich, czego wymagają niektórzy mło-
dzi kapłani-narodowcy i gminy miejskie; nas musi raczej dzi-
wić, jakim �osobem Jan ���� obrządku słowiańskiego mógł
dozwolić?
Trafiało więc dzieło Metodego, obrządek słowiański, na
ostre szkopuły: i od własnego, greckiego, i od przybranego,
rzymskiego, Kościoła groziły mu najsurowsze kary, a z nich
najstraszliwsza, zarzut kacerstwa, sztych nieodbity. Więc by
ujść tym gromom, należało całe dzieło przedstawić w osobliw-
szem świetle: pozbawić je wszelkiej inicyatywy osobistej —
nie bracia wywołali czy dokonali dzieła, Bóg sam je stworzył;
On to Morawian ową myślą, posyłaniem do Carogrodu po
nauczycieli, natchnął; z Jego łaski Cyryl i Metody aprobatę
oficyalną cesarza (t. j. greckiego, zastępującego już i patryar-
chę) i „apostolika”, papieża, którego żaden mocarz świata za-
stąpić nie mógł, otrzymali; należało dalej wystawić, aby usu-
nąć wszelkie wątpliwości wrogów i podejrzliwców, właśnie
tego, co słowiańskie pismo wynalazł, jako najgorliwszego, naj-
skuteczniejszego obrońcę wiary „katolickiej” przeciw głównym
jej wrogom, żydom i muzułmanom (Agaryanom). Cudami
opromieniono postać Cyrylową; darem proroczym Metodyu-
Legendy o Cyrylu i Metodym
20
szową — tak powstały legendy, opowiadające nietylko żywoty
braci, lecz broniące wymownie prawowitości obrządku sło-
wiańskiego, uznanego przez Rzym uroczyście, wysławionego
przez Carogród, jako nadzwyczajny dar łaski Bożej.
IV.
G
�� się legendom morawskim dokładnie przypatrujemy,
widzimy jak je systematycznie, wedle mądrze obmyś-
lanego szematu, zbudowano, jak się ciągle jeden i ten
sam układ w nich powtarza.
„Filozof” (t. j. Konstanty-Cyryl, dla nauki tak nazwany)
ma lat dwadzieścia cztery — Agaryanie wyzywają Carogród
na dy�utę o Trójcy św.: poszlijcie nam mężów, coby mogli
nas w tem przeprzeć; cesarz i sobór wybierają Cyryla, oświad-
czającego natychmiast gotowość swą; następuje podróż, dy-
�uta zwycięska, powrót.
Mijają lata, filozof żyje samotny lub w klasztorze z Meto-
dym; posyłają Chozarowie do cesarza: poszlij nam męża, któ-
ryby przeparł żydów i saracenów, abyśmy wiedzieli, jakiej się
wiary sami jąć mamy. Cesarz wybiera Cyryla; ten oświadcza
natychmiast swą gotowość; następuje podróż, dy�uta zwy-
cięska, powrót.
Mijają lata; filozof żyje samotny; przysyłają Morawianie do
cesarza, poszlij nam nauczyciela, języka naszego, któryby nam
prawdę wiary wyłożył. Cesarz wybiera filozofa, oświadczającego
się natychmiast z gotowością swą; wyrusza w drogę, wykonywa
misyę, lecz wracając na Rzym, tamże umiera.
Trzebaby być ślepym, żeby nie widzieć, jak wszystkie epi-
zody ułożone wedle jednego szablonu; nawet wyrazy próśb,
motywów itd. bywają takie same, czegośmy tu nie chcieli
przeprowadzać. Inny szablon panuje w żywocie Metodego.
Tam znowu każdy pragnie go widzieć w zawody: papież Mi-
kołaj, król „węgierski”, cesarz z patryarchą; każdy uradowany
jego przybyciem, zawodzi oczekiwania wrogów, pewnych, że
potępienie Metodego usłyszą, a on miasto tego uroczystą apro-
Aleksander Brückner
21
batę dzieła swego zyskuje. Tylko legenda włoska odmienna,
przeznaczona dla Rzymu, może ją Gorazd wedle zlecenia Me-
todego ułożył, o głównym dziele Cyryla jak najpobieżniej się
wyraża, bojąc się widocznie zatrzymywać nad rzeczą, w Rzymie
niemiłą — wystawia zato najobszerniej odnalezienie zwłok św.
Klemensa, jakby Cyryl tylko dla tego był żył; jedyna, aby uśpić
podejrzenia rzymskie, dobrodusznie dodaje, że wiadomość
o powodzeniu Cyryla na misyi chozarskiej Morawian do po-
selstwa carogrodzkiego pobudziła: tylko Rzymianom, nie wie-
dzącym, że Morawa i Chozarya całym światem od siebie od-
dzielone, można było takie cudy opowiadać; Morawianie byli-
by się nie mało zadziwili, gdyby w nich coś takiego wmawiano;
legendy morawskie i słówkiem też nic podobnego nie wyrażają.
Inna osobliwość legend morawskich, listy chozarskie, ce-
sarskie i papieskie wychwalają i dzieło jego, sam obrządek
słowiański. Ale listy te nie są prawdziwe; albo zmyślone całko-
wicie, albo od oryginałów daleko odstępują. Nigdyby cesarz
grecki, mający dla Słowian tylko wzgardę, nie wystawiał wy-
nalezienia alfabetu słowiańskiego jako nadzwyczajnej łaski nie-
bios, tylko w pierwszych wiekach możliwej, abyście i wy Sło-
wianie zaliczyli się do wielkich narodów, sławiących Boga wła-
snym językiem i nigdyby on barbarzyńskie książątko, bo tylko
takiem mógł być Rościc w oczach jego, z wielkim cesarzem
Konstantynem nie porównywał, dla którego przecież żadnego
alfabetu nie wymyślano. Podobnie w liście-bulli Hadryana ��
znachodzą się zwroty, budzące wszelką wątpliwość; żeby np.
papież miał grozić ekskomuniką tym, coby śmieli ganić ob-
rządek słowiański, lub, że Morawianie posyłali do Rzymu (po
co?), ale Carogród Rzymian uprzedził. Nie w�ominamy o
cudach i zjawiskach wszelakich i proro�wach, jakiemi poprze-
tykano gęsto obie legendy, jeden tylko wymienimy, ponieważ
w mitologii litewskiej, zupełnie taki sam �otykamy przesąd.
Chodzi o kult drzew, jak Litwini tak i mieszkańcy chersońscy
byli przeświadczeni, że właśnie ubóstwianemu drzewu deszcze i
urodzaje zawdzięczają; opis cały przypomina niemal dosłownie
świade�wo Hieronima praskiego o kulcie żmudzkim i dla tego
go tu powtarzamy (w skróceniu):
Legendy o Cyrylu i Metodym
22
„Był w krainie fulskiej (t. j. na Krymie) wielki dąb, zrośnięty
z trześnią; pod nim składali ofiary, zowiąc go Aleksandrem, nie
pozwalając kobietom przystępu doń ani do ofiar” (i na Litwie
dzielono święte drzewa wedle płci). Wyperswadował im to
Cyryl: „Hellenowie choć ziemi i niebu, stworzeniom wielkim
się kłaniali, a przecież do piekła na wieki się dostali — cóż
wy, co ochrzczeni, drzewo godne na �alenie tylko czcicie?
Odpowiedzieli zaś oni: to nie my od dzisiaj zaczęli, ale przejęli-
śmy to od ojców naszych; od tego dębu otrzymujemy wszystko
o co prosimy, najbardziej zaś deszcz obfity i jakżeż zdziałamy,
o co się dotąd nikt z nas nie pokusił? gdyż śmiałek śmierć ujrzy
i potem już nigdy więcej deszcze na was nie �adną”. Znowu
przemawia do nich filozof gorąco, dowodzi im, że już w piśmie
świętem o nich jest wzmianka (na podstawie mylnej nazwy)
i wymógł na nich nakoniec, że pocałowawszy Ewangelię i ze
świecami w ręku przystąpili do zrąbania drzewa; jak Hieronim
praski zaczął on sam i słaba ręka jego cięła trzydzieści trzy razy
w drzewo; wysiekli je tamci, wykorzenili i �alili całkowicie,
a jeszcze tej samej nocy �adł deszcz rzęsisty.
Lecz wracamy od tej ciekawej paraleli etnograficznej litew-
sko-krymskiej, do legend morawskich.
Dowodzą one z zadziwiającą konsekwencyą prawowierno-
ści obu nauczycieli słowiańskich wszelakim �osobem. Legen-
da Cyrylowa np. przytacza obszerne wypiski z własnych jego
rozpraw, broniących Trójcy św. przeciw Saraceńskim zarzu-
tom (o wielobóstwo chrześcijańskie); zakonu nowego przeciw
staremu; surowych przepisów kanonicznych (co do małżeństw)
przeciw wolnej praktyce słowiańskiej; wreszcie dzieła włas-
nego obrządku słowiańskiego, przeciw zarzutom księży łaciń-
skich. Wszystkie te rozprawy były napisane w języku greckim
— po słowiańsku bowiem sam Cyryl nigdy niczego nie napisał
— dopiero brat Metody tłumaczył i skracał jego wywody. Tak
dowodzi legenda Cyrylowa samymi pismami filozofa żarliwej
jego prawowierności, nie znającej żadnych kompromisów, sto-
jącej przy każdej literze zakonu; legenda Metodowa nie miała
ku temu �osobności, więc we wstępie samym, najobszerniej-
szym ustępie z całości, Metodego z prorokami i z najprawo-
Aleksander Brückner
23
wierniejszymi synami Kościoła, czynność jego z czynnością
soborów powszechnych porównała. Przesada to aż widoczna;
jakżeż można było równać dzieło Metodego z dziełem np.
soboru nicejskiego; nie zwalczałżeż Metody nowinek, lecz sam
je wprowadzał! Ten wstęp, to pean tryumfalny na cześć Me-
todego, porównanego z Mojżeszem itd., przewyższającego jed-
nych świętych słowem, drugich dziełem, równego wszystkim
„ugodnikom” bożym — a wszystko napisane w celu, aby przez
żadną głowę nie przeszła wątpliwość, czy też dzieło Metodego
wobec ojców świętych i kanonów rozgrzeszenie by znalazło.
Na każdym kroku, w najdrobniejszym szczególe uderza
nas ta celowość, konsekwencya (legend): najlżejsza nawet ich
wzmianka odsłania się jako argument, broniący skutecznie
pozycyi Metodyuszowej. Np. musiało razić Morawian, że na-
rzecze słowiańskie, w jakiem bracia soluńscy do nich przema-
wiali i służbę Boską pełnili, odchylało się od ich własnego, że
słyszeli owe w ich uszach nieforemne
noszti zamiast nocy, żężdę
zamiast
żedzy (żądzy) itp., że dziwili się,co to za osobliwsza
słowiańszczyzna, lecz i na to miały legendy odpowiedź gotową:
nie Morawianie, lecz bracia soluńscy tylko mówią czysto po
słowiański! — a dowód? sam cesarz (grecki), wyraźnie tę czy-
stość poświadczył „Solunianie wszyscy czysto po słowiańsku
mówią”: twierdzi niby cesarz w legendzie, lecz Solunianie byli
grecy i po słowiańsku nigdy nie umieli, ani wtedy, ani dzisiaj, a
żaden cesarz grecki nigdy o mowę słowiańską się nie troszczył!
W najniewinniejszych na pozór uwagach ukryta więc wszędzie
i zawsze — tendencya. A tego właśnie nikt się dotąd nie do-
patrzył.
V.
D
������ świeżo slawista petersburski, akademik i profe-
sor Łamanskij, że pierwsza misya Cyrylowa, arabska, od-
była się w zupełnie innych warunkach, niż to legenda
przedstawia. Nie było bowiem mowy o wyzwaniu muzułmań-
skim — nie bawili się Saraceni w dy�uty teologiczne i nie
Legendy o Cyrylu i Metodym
24
mógł stanąć Cyryl na dworze (Kalifa)
„amerumna” (t. j. emira
al mumenin, władzcy prawowiernych); na podstawie źródeł
arabskich należy pozorną misyę jego zredukować do mini-
malnych zakresów. Oto było poprostu roku ��� z kilkudziesię-
ciu osób złożone (a między niemi znajdował się i Focjusz,
herszt apostazyi późniejszy, ale nazwisko jego legenda umyśl-
nie przemilczała) poselstwo greckie, w celu wymiany jeńców
ku najbliższej warowni arabskiej zdążające, nie do Kalifa ani do
Bagdadu; do tego poselstwa przyłączył się Cyryl i osłuchał się
na miejscu z argumentami saraceńskimi, które już poprzednio
znał z polemicznej literatury greckiej.
Więc to nie misya oficyalna z ramienia Carogrodu, cesarza
i soboru, lecz prywatna inicyatywa Cyryla, bez skutku i roz-
głosu; mieliż Grecy innych, poważniejszych wiekiem i urzędem
ludzi, gdyby ich na dy�uty teologiczne wysyłać mieli, o czym
się im ani śniło.
Jeżeli sobie przypomnimy, że i misya chozarska i morawska
ułożone wedle tego samego szematu, co saraceńska, to nasuwają
się nam podobne wątpliwości. Misya chozarska �ełzła na ni-
czem; jeżeli łudził się Cyryl, że nawróci chagana i jego bola-
rów, uzyskał zamiast tego tylko wyswobodzenie kilkuset jeń-
ców greckich. Ale misye arabska i chozarska rozszerzyły nad-
zwyczaj to, co on o świecie słowiańskim dotychczas wiedział
czy się domniemywał. I w małej Azyi napotykał on Słowian,
chociaż rozrzuconych, nie osiedlonych gęsto; zato w Choza-
ryi dowiedział on się o ilości i rozszerzeniu Słowian nad-
dnieprzańskich. Wybierali przecież Chozarowie dań od Polan
i Siewierzan i Wiatyczów, po białej wiewiórce od dymu i
może trafił właśnie Cyryl na chwilę, kiedy karawana baskaków
chozarskich przybyła nad Wołgę z daniną słowiańską; Słowian
licznych widział on i w wojsku chagana i ku zdziwieniu Cho-
zarów, mógł się z nimi bez tłumacza, swobodnie rozmówić;
u nich dostrzegł on pewnych, nie znacznych, różnic języko-
wych i to go utwierdziło w przekonaniu, w planach, snutych
już może z bratem Metodym w klasztorze na Olimpie, że
można dla wszystkich Słowian, rozsiadłych tak daleko po świe-
cie, tak licznych, tak mało dotąd ochrzczonych, stworzyć osob-
Aleksander Brückner
25
ny, słowiański obrządek; podobnych napatrzył się tyle w ko-
ściele wschodnim; tym raźniej uda się wszystkich Słowian
chrześcijanami zrobić, tym skuteczniej; tem samem przyłączy
się ich w końcu do kościoła greckiego i zolbrzymieje potęga
tego kościoła wobec nadchodzących niechybnie zapasów jego
z rzymskim. Ostatecznym krokiem w tym celu było podjęcie
misyi Morawskiej; krok ten wyszedł nie od Morawian, lecz z
własnej inicyatywy braci soluńskich.
Legendy przedstawiają wprawdzie rzecz zupełnie inaczej:
sława (nieudałej!) misyi chozarskiej albo dopust Boży wywo-
łały wedle nich poselstwo morawskie do Carogrodu. Wolno
jednak dziejopisowi zapytać, cóż mogłoby Morawian do ta-
kiego niezwykłego kroku popchnąć?
Posłom morawskim, od Rościsza i Świętopelka i od wie-
ca narodowego wysłanym, wkładają legendy niemal równo-
brzmiące słowa w usta: „lud nasz, prawią one, wyrzekł się
pogaństwa, trzyma się chrześcijaństwa, lecz niemamy nauczy-
ciela, któryby nam w naszym języku prawdziwą wiarę chrze-
ścijańską wyłożył, tak żeby i inne ludy patrząc na to, z nami
się zrównały, więc poszlij ty nam cesarzu, takiego biskupa i
nauczyciela, bo od was (Greków) zawsze na wszystkie strony
dobry zakon wypływa; to samo, niemal dosłownie powtarza
legenda włoska; nieco odmiennie w Metodyuszowej: „przyszli
do nas liczni nauczyciele, z Włoch, Niemiec, Grecyi; różnie
nas uczą a my Słowianie, czeladka prosta, niemamy między
sobą takiego, któryby nam prawdę wyłożył, więc poszlij” itd.
Przynajmniej na tym punkcie zgadzają się oddawna wszy-
scy badacze, że legendy się mylą, że nie mogli Morawianie
czegoś podobnego żądać. Jeżeli chodziło im o brak nauczycieli-
Słowian, to jakżeż mogli się oni dla tego udawać do Carogrodu,
skoroż Grecy nigdy o własnych, tym bardziej o obcych Słowian
nie dbali? Przecież niemieccy misyonarze zdziałali byli już
więcej znacznie dla Słowian niż Grecy; przemawiali do nich w
ich języku (zdaje się nawet, że sam arcybiskup solnogrodzki,
Adalram, wyuczył się był w tym celu słowiańskiego języka — o
czem się żadnemu Grekowi nigdy nie śniło) i utworzyli już byli
od lat wielu ci Niemcy pierwszą terminologię chrześcijańską
Legendy o Cyrylu i Metodym
26
dla Słowian, o czem się Grekom również nie śniło nigdy, z słów
łacińskich i niemieckich (np.
msza, krzyż, papież, pop, mnich,
post, komkanie = komunia, kąpetr = kmotr, nieprzyjaźń = dja-
beł wedle niemieckiego
Unholdo utworzony, chrzcić, itd. itd.,
tylko słowo
cerkiew, z niemieckiego i greckiego Kirche, zdaje
się jeszcze wcześniej powstało; tę terminologię przyjęli nawet
później bracia soluńscy i dopiero znacznie później, na Bałkanie,
pozapominano po części te słowa, zastąpiono monachem, słu-
żbą czy liturgią itd. Więc jakim cudem mogli Morawianie
tego właśnie szukać w dalekim Carogrodzie, czego tam wcale
nie znano? Skądżeż wiedzieli oni, że właśnie w Carogrodzie
zgotowano im olbrzymią nie�odziankę? Jeżeli chodziło Mora-
wianom o nauczycieli-Słowian, to nie do Carogrodu po to słać
należało; starczyło wysłać kilku młodych Morawian do Niemiec
lub Rzymu (a byli już Morawianie księżą i mnichami, np.
Sławomir, należący, co ważniejsze, do rodu książęcego), żeby
się tam porządnie w łacinę włożyli i wróciwszy do kraju tym
łatwiej ziomków uczyli: tej jedynie możliwej, jedynie rozumnej
drogi Morawianie się nie chwycili, lecz do Carogrodu się udali?
Na ślepy los?
Więc uznali wszyscy badacze, że cel poselstwa Morawskiego
musiał być innym. Morawianie-chrześcijanie posyłali do Caro-
grodu w całkiem innej intencyi; nie o nauczycieli, zwiastunów
chrześcijaństwa im chodziło — tych mieli poddostatkiem —
lecz o organizacyę odrębną Kościoła morawskiego, o nieza-
wisłość jego od Niemców. Morawę pozyskali Niemcy dla
chrześcijaństwa, biskup pasawski był pasterzem morawskim,
ba od południa już i arcybiskup solnogrodzki do Słowacczyzny
docierał, wyświęcał np. kościół w Nitrze. Lecz Morawa była w
ciągłych walkach z Niemcami; Rościsz pragnął zrzucić jarzmo
niemieckie, dobić się samoistności a zamiary jego musiała
mimowoli krzyżować zawisłość kościelna od Niemców. Więc
należało i ją zrzucić a ponieważ droga do Rzymu zawsze tylko
przez Niemce wiodła, przeto zwrócił on się na wschód, ku
Carogrodowi. Uznanie Carogrodu nigdy nie groziło samoist-
ności morawskiej, za to ręczyła już sama odległość i słabość
Greków; myśl nasunęli mu Bułgarzy, wahający się właśnie
Aleksander Brückner
27
wtedy między Rzymem a Carogrodem, a Bułgarzy, sięgający
wtedy bardzo wysoko do Węgier (pozostała po nich do dziś np.
nazwa Pesztu = pieca, bułgarska), byli bezpośrednimi sąsiadami
Morawian, utrzymywali z nimi handle, dowozili im np. soli.
O Carogrodzie mogli się Morawianie zresztą dowiedzieć i od
żydów choćby kiszyniewskich, przebiegających już wtedy całą
Europę a mianowicie wschód jej, kupczących głównie towarem
żywym, niewolnikami-Słowianami przedewszystkiem, których
właśnie Morawa coraz dostarczała w największej ilości.
W poselstwie morawskiem upatrują więc badacze nowsi
jednozgodnie cele polityczne, jakby samoistność, odrębność
kościelna poręczała Rościszowi i Morawianom tym pewniej
ich samoistność państwową. My wiemy wprawdzie, że rzecz
ma się odwrotnie; że samoistne państwo wywalcza sobie bez
trudu samoistność kościelną (np. Polska, niegdyś prowincya
kościelna magdeburska; Bułgarya, z cerkwią autokefalną t. j.
niezawisłą itd.); że z upadkiem politycznego bytu upada i samo-
istność, niezależność kościelna (np. taki marny sobie patryar-
chat ochrydzki zagarnął pod siebie natychmiast, po ostatecz-
nym upadku politycznym Serbii, cerkiew serbską, autokefalną
dotąd); lecz nie narzucajmy naszego doświadczenia wieko-
wego Rościszowi i jego wiecom. Łatwo jednak dowieść, że
nawet w celach politycznych Morawa do Carogrodu słać nie
mogła, przynajmniej nie z własnej inicyatywy.
Jeżeli bowiem Rościsz po stworzenie organizacyi odrębnej
do Carogrodu posyłał, to poselstwo jego �otkało się tu z fiasko
zupełnem. Kogóż mu bowiem z Carogrodu wysłano? czy bi-
skupów, a choćby księży? Przysłano do niego dwu mnichów,
którzy niczego organizować nie mogli i niemając święceń ka-
płańskich, związani więc na rękach i nogach, nawet prostych
djaków wyświęcać, nawet mszy czytać nie mogli! I oni mieli
organizować kościół morawski!
Jeszcze inna, większa zachodzi trudność. Powołują się na
przykład Bułgarów: Borys, teraz już Michał, przebierał między
Carogrodem a Rzymem jak między śliwkami i jego to przykład
niby Morawianie naśladowali. Lecz co wolno Jowiszowi —
któż był Borys a kto Rościsz? Borys, to władca potężny, przed
Legendy o Cyrylu i Metodym
28
którym Carogród drżał w śmiertelnym strachu (przecież w
ostatecznej rozpaczy niebawem Węgrów na Bułgarów �uścił
ze smyczy); była nieco później chwila, kiedy Carogród już
na łaskę i niełaskę strasznych, łańcuchami obwieszonych, ob-
strzyżonych Bułgarów, wykrzykujących po grecku: niech żyje
bazyleus — ale bułgarski, się zdawał! Borys więc, mógł się
wszystkiego dopominać. A Rościsz? to pisklę, w żelaznej gar-
ści niemieckiej, jedno jej ściśnienie mogło go zgnieść na za-
wsze; wiemy przecież dobrze, jak Rościsz, wasal niemiecki,
zakończył: pozwany przed sąd niemiecki, obwiniony, oślepio-
ny za karę, bez wieści gdzieś w Niemczech zaginął! I takiemu
dannikowi i słudze niemieckiemu marzyć o odrębnym kościele
morawskim, nowe trudności sobie samemu tworzyć, gdy już
pod dawnymi upadał — ja to w bajki włożę. Bułgarzy zresztą
mogli istotnie powątpiewać, wedle pierwotnego podziału pań-
stwa rzymskiego, obowiązującego i kościoły, dokąd należą, do
Carogrodu czy do Rzymu, i przedkładali oni to pytanie słusznie
soborowi Konstantynopolitańskiemu; o przynależności Mora-
wian do Rzymu nikt nigdy — prócz braci soluńskich! — nie
powątpiewał. Warto też; zaznaczyć, że Bułgarom w wahaniu się
między Carogrodem a Rzymem o obrządek i język kościelny
nie chodziło nigdy, oni o tem ani marzyli; Borys pragnął mieć,
dla większej okazałości państwa swego, patryarchę własnego
w Przesławie — nie obrządek słowiański, a Borys mógł prze-
prowadzić, co tylko mu się podobało, Rościsz wszystkiego się
obawiał.
Więc żądania Morawian obrządku słowiańskiego, jak le-
gendy prawią, lub odrębnego kościoła, jak nowsi badacze to
tłumaczą — to bajka z jednej i tysiąca nocy. Jak niebyło żadnego
poselstwa i wyzwania od Saracenów, jak apokryficznym wydaje
się poselstwo chozarskie, tak nie było i poselstwa morawskiego
a jeźli przecież było, to nie wyszło ono z inicyatywy morawskiej,
lecz wywołali je bracia soluńscy sami. Są dwie możliwości. Nie
wezwani, nie proszeni przez nikogo, zjawili się obaj bracia w
Morawie — przyszli niby do ziemi nieznajomej, nie wiedząc,
że chrześcijaństwo łacińskie dawno się tu rozgościło. Zaczęli
zwolna, uczyli dzieci słowiańskiego pisma i przekładu pisma
Aleksander Brückner
29
św.; nowość uderzyła Morawian, ciekawych jej, jak wszyscy
Słowianie; schlebiało ich dumie, że mają, czego nawet Niem-
cy nie mają; nowość się szerzyła coraz bardziej między du-
chownymi Morawianami, zajął się nią książę, zaalarmowali się
nią Niemcy i dopieroż badać przychodniów, co zacz? jakim
prawem na obcej ziemi uczą? z jakiego tytułu wprowadzają do
pisma św. język barbarzyński, skoroż tylko w trzech językach
mieć się je godzi? Oburzyli się Niemcy przeciw intruzom
greckim i wieść o objawie niepokojącym coraz bardziej — bo
coraz bardziej garnęli się Słowianie do nowinki — dotarła w
końcu do Rzymu, aż sam papież Mikołaj, wietrząc jakąś intrygę
carogrodzką, Focjuszową, braci powołał: nie żeby się nimi
nacieszyć jak legendy opowiadają, lecz żeby ich sądzić i karać.
VI.
N
�� pomińmy i drugiej możliwości. Cyryl i Metody, do-
konawszy najtrudniejszego początku, wynalezienia alfa-
betu i pierwszego przekładania Nowego Testamentu
(a może i psałterza i modlitw); wiedząc że w Grecyi ani w
pobliskiej Bułgaryi na propagandę obrządku słowiańskiego li-
czyć nie mogą, że natychmiast najsurowsze �otkałyby ich za
coś podobnego kary kościelne i cywilne — użyli pośredników;
udzielili najbliższemu chrześciańskiemu księciu słowiańskiemu
(a tym był Rościsz, bo Kocel panoński znaczenia i wpływu
nie miał żadnego, narzędzie posłuszne w ręku niemieckich)
wiadomości o swoich zamiarach i pracach i skłonili go do
poselstwa, któreby od cesarza ich wysłania się dopraszało.
Cesarz mógł na to tylko przyzwolić, choćby w widoku za-
szachowania Rzymu, wdzierającego się mu do Bułgaryi — kto
wie, czy patryarcha Focyusz, wróg Rzymu najstraszniejszy,
tem nie kierował, bo że legendy nazwiska Focyuszowego nie
w�ominają (prócz pobieżnej jednej wzmianki niewinnej, że
filozof uczył się u Focyusza dyalektyki), ku temu miały one
bardzo a bardzo słuszne powody, chociaż wiemy z najpew-
niejszego źródła, że Focyusza i Cyryla łączyła — największa
Legendy o Cyrylu i Metodym
30
przyjaźń!! on może z Focyuszem właśnie odbył podróż sara-
ceńską i przeciw Rzymowi z nim się oburzał. I wyprawili cesarz
i Focyusz obu braci na Morawę. Wyprawa była zresztą mniej
niż skromna; nie przykładano w Carogrodzie do niej naj-
mniejszej wagi, chociaż schlebiać mogła próżności greckiej
zjawienie się takiego poselstwa z takiej odległości, z ziemi
„Fręgów”, od świata rzymskiego.
Wynalezienie alfabetu słowiańskiego i początek przekładu
pisma św. wystawia legenda zupełnie inaczej. Stało się to,
twierdzi ona, dopiero po przybyciu poselstwa morawskiego.
Gdy cesarz owę misyę Cyrylowi powierzał, zapytał ten, czy
Słowianie ci mają własne pismo? cesarz odpowiedział: ani
ojciec mój ani dziad ani inni tego się nie wywiedzieli (!!), skąd
ja o tem wiedzieć mogę? tobie to może Bóg udzielić, jeżeli
zechcesz tylko. I udał się Cyryl do gorących modłów i �ły-
nęła nań łaska Pańska i wynalazł on alfabet i zaczął od przekładu:
Na początku było słowo itd. Tę relacyę przyjmowano dosło-
wnie; jezuita Lapôtre np. mówi, że w ciągu kilku dni wynalazł
Cyryl alfabet i zabrał się do przekładu — zaraz powiem, dla
czego to poprostu niemożliwe. Prof. Łamanskij przeciwnie od-
suwa wynalezienie alfabetu do wielu lat wstecz, lecz aż tak
daleko nie koniecznie cofać się należy, jak i innych jego arcy-
romantycznych przypuszczeń nie podzielamy.
Przede wszystkiem pytamy, który z obu alfabetów sło-
wiańskich wynalazł Cyryl? Słowianie bowiem, jeśli pominiemy
piszących łacińskimi literami, posiadają dwa alfabety. Jeden z
nich, to t. zw. cyrylicki — zmodyfikowany nieco przez Piotra
Wielkiego na dzisiejszą (od początku
XVIII
wieku pochodzącą)
grażdankę; piszą nim Ruś obu obrządków, Bułgarowie, Ser-
bowie, pisali do niedawna Rumuni (przyjęli oni dopiero po
pokoju paryskim, Francuzom niby się odwdzięczając, alfabet
łaciński). Dziedzina cyrylicy �ada się więc z dziedziną obrząd-
ku słowiańskiego; jest to zwykły alfabet grecki, pomnożony o
kilka znaków dla �ecyalnych brzmień słowiańskich, obcych
greczyźnie, np. dla
ż, sz, cz itd.
Ale jest jeszcze drugi alfabet słowiański, głagolicki. Dziś
używają go tylko ci nieliczni Chorwaci, co na wybrzeżu i wy-
Aleksander Brückner
31
�ach Adryatyku katolicki obrządek słowiański zachowali; ob-
rządek ten wraz z alfabetem (który wedle późnego podania
niby św. Hieronim, Strydończyk, w � wieku więc, wynalazł)
po licznych zakazach dozwolili nakoniec papieże w
XIII
wieku
i utrzymał on się do dziś, chociaż obszar jego — od początku
nie wielki — w ciągu wieków zeszczuplał jeszcze bardziej;
dzisiaj chcą sztuczną agitacyą wymódz na stolicy apostolskiej
rozszerzenie obrządku i pisma na całą Dalmacyę i Chorwacyę,
ale lud sam niechętnie na to patrzy, nie chce się pozbyć liturgii
łacińskiej, już choćby dla animozyi przeciw Serbom i ich ob-
rządkowi słowiańskiemu. Sztuczna ta agitacya chyba niczego
nie osiągnie, chociaż młodzież miejska już się nią zapala.
Niegdyś jednak było inaczej. Głagolica nie panowała tylko
na owym skrawku adryatyckim, lecz na całym Bałkanie, znano
ją nawet na Rusi, jedna litera głagolicka (owo odwrócone
e)
istnieje do dziś nawet w grażdance, a kiedyś były i całe rękopisy
głagolickie na Rusi. Najdawniejsze rękopisy, przekłady ewanie-
lii, homilie (kazania), mszały (rzymskie) i i., posiadamy w gła-
golickich tekstach, rozrzuconych po bibliotekach Synaju, Ato-
su i innych. „Cyrylica” nadzwyczaj łatwa do czytania, „głago-
lica” bardzo trudna, gdyż na pierwszy rzut oka nie zgadza się
ona z żadnym alfabetem, wygląda bardzo oryginalnie z swoimi
kulasami i wykrętasami; różni się zaś tak od pism greckich
i łacińskich, odskakuje tak od ich normy, że należy ciągłej
wprawy, ciągłego ćwiczenia się w niej, by jej natychmiast nie
zapomnieć.
Był czas, kiedy nie znając dawnych rękopisów głagolickich,
przechowanych głównie na niedostępnym wtedy Bałkanie,
mniemano, że głagolica nie wiele starsza nad ów wiek ���� i
pozwolenie papiezkie (Inocentego �� z r. ����, na prośbę bi-
skupa seńskiego Filipa); że to Chorwaci dopiero ją wynaleźli,
aby zastąpić nią swoje dawniejszą „cyrylicę” grecką, podejrzaną
dla tego jej charakteru u łacinników. Lecz prawda ma tę pa-
skudną właściwość, że, jakby ją tam tłumili, przecież kiedyś na
wierzch wyjdzie. Tak i tu się stało. Znaleziono bowiem rękopisy
głagolickie z dziesiątego chyba wieku pochodzące i dziś ża-
den poważny uczony nie wątpi o tem, że właśnie głagolicę
Legendy o Cyrylu i Metodym
32
wynalazł — Cyryl; że więc „cyrylica” całkiem bezpodstawnie
przywłaszczyła sobie jego nazwisko.
Dziś o tem na seryo mało kto wątpi, kompetentni uczeni
rosyjscy uznali to zupełnie, nawet profesor Łamanskij, acz
bardzo niechętnie, dopuszcza, że ideał jego, Cyryl, wynalazł
głagolicę, choć grubo w tem Cyryl zbłądził.
Jakiż nieodbity dowód, że Cyryl i Metody — bo wyraźnie
legenda świadczy, że nie samego Cyryla to dzieło, głagolicę, nie
cyrylicę, wynaleźli i używali, że owe rękopisy, jakie w Rzymie
papieżowi dla uświęcenia przedkładali, głagolicą �isane były?
Oto że papież sam poświadcza w
breve swojem, że „alfabet
słowiański wynalazł Cyryl”. Papież umiał po grecku, celebrował
sam jeszcze wtedy w pewnych dniach mszę grecką, więc gdyby
mu Cyryl i Metody przedłożyli byli rękopisy pisane „cyrylicą”, to
byłby im natychmiast powiedział: „synowie mili, toć to greckie
pismo, nie wasz wynalazek”. Aby „cyrylicę” wynaleść, na to nie
trzeba było długich i gorących modłów ani �ółudziału innych,
to mogło zrobić i dziecko, skoro po grecku pisać umiało, za
godzinę. Otóż dla tego, że źródła urzędowe (papieskie) i legendy
kładą taki nacisk na wynalezienie (nie zastosowanie) alfabetu
słowiańskiego (o jakiem nigdy przedtem nie słyszano), z tego
wynika niezbicie, że mają na myśli tylko głagolicki, rzeczywiście
nieznany przedtem, niezwykły, nieczytelny, niezrozumiały ni-
komu obcemu alfabet; nad „cyrylicą” nie byłoby co i słów
tracić, był to sobie zwykły alfabet grecki, nie słowiański: jeśli
n. p. episkopat niemiecki w urzędowem �rawozdaniu w r.
��� prawi o „Greku Metodiuszu i jego nowo wynalezionych
literach słowiańskich”, to tylko o głagolicy mógł coś podob-
nego twierdzić, inaczej byłby się wyraził: Grek Metodiusz z
greckimi literami. Są jednak i inne dowody na to, które tu, jako
zbyt �ecyalne, pominąć możemy.
Dlaczegóż jednak wynaleźli bracia Soluńscy osobny alfabet
słowiański? dla czego nie zadowolili się literami greckimi, po-
mnożonymi chyba o kilka znaków? 1 tu leży przyczyna jak na
dłoni. Obaj bracia powoływali się stale, broniąc obrządku sło-
wiańskiego na Morawie i w Rzymie, na obrządki narodowe
wschodniego kościoła, koptyjski, ormiański, syryjski itd. Lecz
Aleksander Brückner
33
każdy z tych odrębnych, narodowych obrządków posiadał i od-
rębne, narodowe pismo, koptyjskie, ormiańskie, gotyckie nawet
— chociaż one z greckiego alfabetu wychodziły, przybierały
one tak szczególne formy, że Grek ich odczytać nigdy nie mógł.
Uwieńczeniem albo i podstawą obrządku narodowego było
więc takie osobne, osobliwsze pismo, dla tego je więc wy-
myślili bracia soluńscy. Zresztą i głagolicki alfabet, tak samo jak
koptyjski lub ormiański, polega na greckim — nie tu miejsce,
rzecz tę wyjaśniać — ale konsekwentną stylizacyą i różnymi
sztuczkami nabrał on pozorów tak odrębnych, tak samoistnych,
tak łudzących, że o nim można byłopowiedzieć
„noviter inventis”
czy
„repertis”, czego o „cyrylicy” nikt by nie twierdził.
Ale ten alfabet taki sztuczny a konsekwentny przytem, tak
dopasowany do organizmu mowy słowiańskiej, to nie robota
„kilkudniowa”, jak Lapôtre sądził. Pierwszy to fonetyczny alfa-
bet europejski, uwzględniający wszystkie brzmienia językowe
— a Słowianie mieli ich kilkadziesiąt! Cyryl był istnym Mezzo-
fantim dziewątego wieku; nadzwyczajnym darem językowym,
zadziwiającą łatwością w wyuczaniu się obcych języków, pism,
zmysłem gramatykarskim, wyróżniał się od Greków wszystkich
czasów; w układaniu głagolicy dowiódł wrażliwości ucha nad-
zwyczajnej, chwytającej najdrobniejsze różnice dźwięków.
Dla dziewiątego a nawet dla innych wieków jest głagolica po-
prostu mistrzowską budową, uwzględniającą całą bogatą skalę
fizyologiczną dźwięków słowiańskich; żaden naród nie mógł
się wtedy ani długo potem szczycić podobnie dokładnym alfa-
betem, istny to tryumf zmysłu filologicznego Cyryla. Że czegoś
podobnego za kilka dni dokonać nie �osób, rozumie się samo
przez się. Dawnoć był ten alfabet gotowy, zanim się poselstwo
morawskie — jeźli ono ogółem istniało — do Carogrodu zbli-
żyło. Rozumiemy też, dla czego mozolnej budowy, zastosowa-
nej ściśle do języka macedońskich Słowian, nie chcieli bracia
burzyć dla miłości Morawian. Mieli oni słuszność; zaraz, gdy z
Morawy do Panonyi Kocelowej się dostali, pokazało się, że tu
język narodowy znowu nieco odmienny; więc znowuż by język
i pismo przekładu odmieniać mieli? a gdzieżby koniec takim
zmianom ustawić?
Legendy o Cyrylu i Metodym
34
Ale miała głagolica i swoję niedogodność; pismo było bo-
wiem zbyt trudne, niezwykłe, szczególniej dla Morawy, gdzie
się już w łacinę wkładano, dla Bułgarów, którzy czytelnego, do
greckiego bardziej zbliżonego pisma pragnęli. I rzeczywiście,
w Bułgaryi, w ciągu dziesiątego wieku, zastosowano inny alfa-
bet do pisma słowiańskiego, mianowicie najokazalszy grecki,
uncyalny, zachowując dla brzmień, obcych grece, znaki głago-
lickie, niezmienione lub z lekką odmianą; najdawniejszy znany
nam dotąd a datowany zabytek nowego pisma, później pod-
szywającego się pod autorytet Cyrylowy, pochodzi z roku ���
(krótki to napis).
VII.
W
��������� trudności i szkopułów, o które się w końcu
obrządek słowiański na zachodzie, gdzie go właśnie w
życie wprowadzano, rozbić musiał, nie stanowiły ani
język, ani pismo, chociaż odrębność ich i trudność tłumaczyć
może nie wielką popularność, jaką dzieło braci soluńskich na
Morawie znalazło. O wiele goręcej przywitano je w Panonii,
w skromnej rezydencyi księcia Kocela nad Błotami, gdzie ję-
zyk, jako południowosłowiański, był bliższy i walki z Niem-
cami o egzystencyę, głów i rąk nie zaprzątały. Pierwszy ferwor
był nawet tak wielki, tak garniono się do mszy słowiańskiej,
że niemiecki archipresbyter, urażony obojętnością dla mszy
łacińskiej, Panonię opuścił i do Solnogrodu powrócił.
Na drodze do Rzymu zatrzymali się bowiem bracia u Koce-
la; drogi rzymskiej zaś dłużej odwlekać nie mogli. Na miejscu,
w Morawie samej, przekonali się byli bracia, że o oderwaniu
zupełnem Morawy od Rzymu i łacińskiego obrządku ani co
myśleć było; że głosów księży „łacińskiej” (niemieckiej), poma-
wiającej Greków o kacerstwa, lekceważyć nie można, że należy
się koniecznie, jeżeli nie mieli całego dzieła na największe
niebezpieczeństwo narażać, uzyskać w samym Rzymie, od pa-
pieża, upoważnienia i uznania; żądał tego od nich może sam
Rościsz, wysyłał ich po to do papieża, nietylko dla wyświęcenia
Aleksander Brückner
35
księży słowiańskiego obrządku, czego by niemieccy biskupo-
wie nigdy nie dokonali, lecz i dla za�okojenia sumienia, dla
uzyskania świade�wa prawowierności. Pismo papieskie, wzy-
wające braci do Rzymu, wywołane może denuncyacyami nie-
mieckiemi, poprzedziło chyba tylko ich własne i książęce po-
stanowienie. Podążyli też oni do Rzymu a relikwie papieża
świętego, Klemensa, które z sobą wieźli, miały im drogę uła-
twić, nowego cudu dokonać, liturgię słowiańską przeprowadzić.
I rzeczywiście, w samym Rzymie miało się im powieść uzy-
skanie niesłychanego dotąd przywileju w kościele rzymskim;
papież miał uznać prawowitość liturgii słowiańskiej. Argu-
menty, jakimi bracia ten cenny przywilej wywalczyli, możemy
i dziś jeszcze odgadnąć. Najpierw powoływali się oni na przy-
kłady wschodnich kościołów; dalej zaręczali, że bez tej nie-
odzownej koncesyi nie zmięknie opór Słowian, że natomiast
czarodziejska moc dźwięków mowy ojczystej skłoni od jed-
nego razu i niezliczonych innych Słowian do przyjęcia wiary
chrześcijańskiej bez dalszego oporu; najbardziej zaś nęcili pa-
pieża widokiem rozszerzenia bezpośredniej władzy stolicy apo-
stolskiej nad licznymi krajami. Papiestwo wtedy właśnie za-
czynało szybować coraz wyżej i chyżej ku wszechświatowemu
swemu posłanni�wu i panowaniu; nic nie mogło być ponęt-
niejszem dla niego, jak widok całych narodów, oddających
się bezpośrednio pod stolicę Piotrową. Niemców z Panonii i
Moraw, Greków z Bułgaryi, grożącej coraz odpadnięciem do
Carogrodu, rugował zaś najpewniej obrządek słowiański; ten
tylko zapewniał ich zależność od kurji rzymskiej.
Wzgląd na rozszerzenie bezpośrednie władzy apostolskiej
— mogliż bracia oświadczyć zamiar Rościsza ulegania wprost
stolicy, Piotrowej — rozstrzygnął; gdy przybyły i prośby Ko-
cela, wskrzesił papież pamięć arcybiskupstwa śremskiego, opu-
stoszałego w wichurze wędrówek narodów i najścia Awarów,
nie pytając o prawa niemieckie, wysiedziane już dawnością
kilkudziesięciu lat. Wyświęcił więc papież Metodego — Cyryl
schorzały od dawna, umarł był w Rzymie roku 869 i tamże
w bazylice św. Klemensa �oczywa — na arcybiskupa śrem-
skiego, to jest dla Panonii i Morawy. Wygrał więc Metody
Legendy o Cyrylu i Metodym
36
�rawę w Rzymie, przegrał ją jednak zupełnie w Panonii saméj,
dokąd się teraz do Kocela udał, bo do Morawy, pogrążonej
w rozpaczliwych walkach o byt z Niemcami, nie miał na razie
po co wracać.
Ani na chwilę bowiem nie pogodzili się biskupowie nie-
mieccy z orzeczeniem papieskim; nie mogąc prawem wskórać,
lewem na przebój poszli. Ledwie się Metody w panońskiem
arcybiskupstwie u Kocela rozgościł, ledwie zaczął rozsyłać
swych księży na południe, do Słowian między Drawą a Sawą
mieszkających, a od nich dalej do Chorwatów i Dalmacyi, we-
zwali go, całkiem nieprawnie, przed króla (Ludwika Niemiec-
kiego) i swój własny sąd w Regensburgu roku ��� i zarzucili
mu bezprawne wtargnięcie do obcej, niemieckiej, dyecezyi.
Gdybym wiedział, że to wasza ziemia, byłbym ją daleko omijał
— odpowiadał arcybiskup — ależ ona nie wasza, lecz Piotrowa.
Żadne mu jednak argumenty nie pomagały; rozsrożeni bisku-
powie obchodzili się jak najniegodziwiej z Metodym, jeden
sięgał już batogiem na niego, inni go na słocie i mrozie przy-
trzymywali, a w końcu więzili go w jakimś klasztorze bawar-
skim przez cale trzy lata, zabiwszy jednego z jego towarzyszy.
Próżno apelował Metody do Rzymu; bezczelność nieprzyjaciół
szła tak daleko, że gdy w Rzymie biskupa fryzyngskiego Annona
pytano o Metodego, Anno, najgorszy jego prześladowca i tyran,
skłamać śmiał, jakoby Metodego wcale nie znał, chociaż on
był głównym podżegaczem całego tego najbezprawniejszego
i nieludzkiego postępowania.
Ale na stolicy papieskiej siedział teraz Jan ósmy, a on acz
chwiejny, nie był kobietą, któraby się bezkarnie krzywdzić dała
— chociaż późna bajka średniowieczna właśnie z Jana ����
papieżycę uczyniła. Autorytetu papieskiego dzika samowola
episkopatu niemieckiego głęboko dotknęła, więc gdy się na-
reszcie przedarły do Rzymu apelacye i prośby Metodego, użył
papież różnych środków, kar kościelnych, ekskomuniki, skarcił
jaknajostrzej wszystkich winnych i polecił legatowi swemu,
biskupowi ankońskiemu Pawłowi, aby wywiódł przed królem
Ludwikiem nieprzedawnione prawa stolicy apostolskiej do
arcybiskupstwa panońskiego, a Metodego do Świętopełka mo-
Aleksander Brückner
37
rawskiego, nie zważając na żadne wymówki niemieckie prze-
prowadził. Paweł wykonał zlecenie papieskie, ale panońskiego
arcybiskupstwa — chyba na papierze — nie wkrzesił Metody,
choć się panońskim arcybiskupem przezywał, nie wykonywał
już nigdy potem w Panonii swego urzędu, ograniczając się
Morawą Świętopełkową; Kocel, jak go nie mógł przed sądem
bezprawnym ochronić, tak nie śmiał go napowrót do Panonii
przyjmować; nie wypuściła ta obca zachłanność, co raz połknęła;
arcybiskup solnogrodzki uważał Panonię Kocelową — ten
zresztą umarł rychło potem — po dawnemu za część swojej
dyecezyi, pomimo roszczeń papieskich. Tak zakończył się epi-
zod panoński, pełny burzliwych zajść, dotkliwych upokorzeń,
mąk fizycznych nawet dla Metodego. Żywociarz jego całej
grozy sytuacyi nawet nie wystawił i dowiedzieliśmy się o niej
dopiero przed dwudziestu latami z nowo odszukanych listów
papieskich; widocznie wzdrygał się żywociarz przed w�omi-
naniem szczegółów hańbiących, niegodnych. Lecz i ostatni, mo-
rawski, okres w żywocie Metodego nie upłynął mu �okojnie.
Podczas jego podróży rzymskiej i więzienia bawarskiego
czy szwabskiego dokonał się na Morawie przewrót zupełny.
Rościsz, opiekun może braci soluńskich, chciał się pozbyć
Świętopełka, bojąc się, by go i Świętopełk tak nie podszedł, jak
Rościsz sam niegdyś stryja swego Mojmira — lecz Świętopełk-
Wallenrod, najmądrzejszy z Słowian, energiczny, uprzedził go
i wydał Niemcom, którzy się z nim po swojemu rozprawili. Po
przejściach rozmaitych, wcale dramatycznych, nową zdradą
zemścił się Świętopełk nad Niemcami; teraz i on, ich narzędzie
potrzebne niedawno, stał się dla nich biczem Bożym, pozostawił
daleko poza sobą i Mojmira i Rościsza. U tego to Świętopełka
dopytał się Metody niebawem nowych kolizyi i konfliktów.
VIII.
M
�������� palnego było aż nadto, już dla tego samego, że
księża łacińscy, niemieccy, Morawy nie opuścili, chociaż
w najsilniejszej walce o byt Morawianie, podejrzywając
Legendy o Cyrylu i Metodym
38
ich o knowanie i zdradę polityczną, wygnać ich z kraju mieli;
wygnanie takie, o którem dokładne źródła niemieckie milczą
zupełnie, było więc albo bardzo krótkotrwałem albo częścio-
wem tylko; ciągle bowiem widzimy na Morawie a mianowicie
u samego boku księcia, Świętopełka, księży łacińskich, nie-
przejednanych wrogów Greka Metodego i jego nowinek, a po
stronie księży łacińskich stał, z duszą i sercem, sam Świętopełk.
Wszyscy historycy, nawet Niemcy, jak Dümmler, nie mó-
wiąc o słowiańskich, bij zabij o to na Świętopełka; zarzucają
mu to brak uczuć słowiańskich, to że nie dorósł do sytuacyi,
że nie docenił znaczenia obrządku narodowego itd. Wszystko
to wierutne bajki! Czy Świętopełk był Słowianinem — o tem
pouczą nas najlepiej Niemcy, nienawidzący go z całego serca,
tryumfujący na wiadomość o zgonie „tej macicy wszelkiej
złości”; o tem pouczy nas tradycya, sięgająca Carogrodu nawet,
jeszcze w sto lat po jego zgonie odzywająca się u Niemców,
jednogłośna co do uznania jego potęgi, grozy, jaką na okół
obudzał. Świętopełk to władca tej samej miary, co Bolesław
Chrobry, a nawet losy ich następców, Mojmira �� i Mieszki ��,
takie same niestety. Ale jak Bolesław Chrobry, tak i Świętopełk,
trafnym wiedziony instynktem, lubił księży łacińskich. Przecież
oddal się był papieżowi, mianował się synem Piotrowym, więc
jakżeż mógłby odstępować od nauki i trybu rzymskiego! A od
tego odstępował coraz jawniej grek Metody, aż w końcu
wszelkie pozory odrzucił.
Przedewszystkiem co do języka obrządkowego. Ta kwestya
teraz dopiero coraz bardziej się wyłaniała. Za pierwszymi bo-
wiem pobytami w Rzymie i za święcenia na panońską dyecezyę,
nie wysuwał jej zbyt ostro przezorny Metody; w żywocie brata
Cyryla, pisanym dla Rzymian po łacinie, kazał jej tylko przelotnie
dotknąć. Czy on już wtedy uzyskał od Hadryana �� aprobatę
obrządku słowiańskiego? Legenda twierdzi, że tak, i przytacza
na dowód list Hadryana do Rościsza, Świętopełka i Kocela, z
gorącą aprobatą dzieła obu braci, z grozą ekskomuniki na tych,
którzyby się na nie słowami targnęli. Ale czy list prawdziwy?
wielu uczonych, oto np. taki znawca średniowiecznych dziejów
kościelnych, jak Hauck, wręcz odrzuca go jako podrobiony.
Aleksander Brückner
39
Gdyby Hadryan tak uroczyście aprobował obrządek słowiański,
dziwi nas, że w nie�ełna cztery lata później Jan ���� tak surowo
go zakazywał: czyż niewiedział nikt w Rzymie o tem, że dopiero
co go uroczyście raz na zawsze dozwolono? Wiemy zaś z listu
Jana ���� do Metodego z r. ���, że Metody owemu biskupowi
Pawłowi, który go z więzienia niemieckiego wyswobodził, mu-
siał uroczyście ślubować, iż nie będzie więcej mszy czytał w
barbarzyńskim t. j. słowiańskim języku, lecz w greckim lub
łacińskim, jak się to po całym świecie dzieje. Lecz ten argument
sam nie rozstrzyga niczego; łatwo mógłby papież zabronić, co
poprzednik dozwolił.
Jeszcze dziwniejszem się staje, że ten sam Jan ����, zakazują-
cy przez Pawła liturgii słowiańskiej r. ���, cytujący Metodego
roku ��� do Rzymu o nieposłuszeństwo w tym względzie, roku
���, wysłuchawszy Metodego i jego u�rawiedliwienia, w liście
do Świętopełka z lipca ��� roku jak najuroczyściej liturgię
słowiańską, dzieło Metodego, pochwalił i dozwolił; wymagał
tylko, dla zadokumentowania przynależności tego obrządku
do rzymskiego, aby przy mszy św. Ewangelię najpierw po ła-
cinie, potem dopiero po słowiańsku czytywano; zastrzegł rów-
nież, że gdyby sam Świętopełk lub wielmoże jego mszy ła-
cińskiej pragnęli, łacińską dla nich odprawiano. Powiedziano
wprawdzie, że i ten list papieski podrobiony, ale to bajki, po-
siadamy bowiem jego odpis autentyczny, łaciński. Otóż zdaje
się, ten prawdziwy list Jana ���� posłużył wzorem dla sfałszowa-
nia listu Hadryanowego w brzmieniu słowiańskim; zgadzają się
bowiem oba listy w kilku ważnych szczegółach najwyraźniej.
Dlaczego zaś, zamiast podać autentyczny list Jana ����, w żywo-
cie Metodego podano falsyfikat i podsunięto Hadryanowi, za-
raz zobaczymy.
Nie pomny na daną biskupowi Pawłowi uroczystą obietnicę
(w Rzymie prawiono potem o jakiejś klątwie Metodego nad
grobem Piotra św.), prawił Metody na Morawie mszę obrządku
greckiego w języku słowiańskim i podwładnym narzucał ją ko-
ściołom. Naturalnie skarżono nań o to tak długo do Rzymu,
aż zniecierpliwiony papież wezwał go w lipcu ��� r., aby się
z tego ciężkiego zarzutu u�rawiedliwił; głową przeciwników
Legendy o Cyrylu i Metodym
40
Metodego był ksiądz niemiecki Wiching powiernik (nie je-
dyny zresztą) Świętopełków. I teraz właśnie dokonał Metody
największego cudu, bo nie tylko się przed papieżem z jaw-
nego nieposłuszeństwa u�rawiedliwił, lecz uzyskał nawet naj-
uroczystszą aprobatę świeżo zabranianego obrządku słowiań-
skiego i świade�wo absolutnej prawowierności; zamiast z po-
tępieniem, czego się Wiching i Niemcy �odziewali i gorąco
pragnęli, wracał Metody w największym tryumfie, chociaż w
istocie papież naznaczeniem Wichinga na biskupa i warowa-
niem mszy łacińskiej jedną ręką cofał, co drugą dawał.
Jak Metody tego cudu dokonał? Argumenty, których użył,
poznaliśmy już wyżej; sam papież w
breve do Świętopełka
z ��� roku je powtarza, np. że mają istnieć takie kościoły, co
zachowują w obrządku język narodowy; pomnożył te argu-
menty Metody może i innym, najskuteczniejszym. Udał on
może przed papieżem, że dla nienawiści polityczno-narodowej
wygnali Morawianie niemieckich (łacińskich) księży, że im
tak obrzydł wraz z tymi Niemcami sam ich obrządek, iż sam
chrystyanizm ich nie zbyt dawny ani zakorzeniony, był silnie
zagrożony — więc aby wiara nie szkodowała, odważył się
wbrew danemu słowu, przyciśniony srogim musem, zastąpić
znienawidzoną (dla Niemców) łacinę słowiańskim językiem i
prosił o odpuszczenie tej winy i zachowanie nadal tego przy-
wileju obrządkowego. Wskazywał papieżowi, jak dzięki mowie
narodowej garną się doń coraz bardziej wszelacy Słowianie, już
i Bułgarzy pewnie: wystawiał ponownie obrządek słowiański
jako jedyną rękojmię utrzymania Słowian w karbach uległości
rzymskiej i papieża przekonał. Zastrzegł sobie papież tylko owo
odczytywanie ewangelii łacińskie, mszę łacińską dla każdego
ktoby jej pragnął (a więc byliż tacy na Morawie, od księcia
samego począwszy!) i — wyświęcił wroga Metodego, właśnie
Wichinga owego, na sufragana jemu — wymagał tego może
Świętopełk sam, było to nadzwyczaj na rękę papieżowi, bo
ustalała się niby kontrola nad Metodym.
Otóż rzecz bardzo ciekawa — legenda Metodego nie
w�omina ani słówkiem o tej drugiej, względnie trzeciej po-
dróży rzymskiej Metodego i nie przytacza też owego tak dlań
Aleksander Brückner
41
w gruncie pomyślnego i zaszczytnego
breve papieskiego. Mo-
żnaby powiedzieć, że legenda, to nie ścisła biografia, z wszel-
kimi datami i aktami, więc nie należy niczego wymagać, ale
przyczyny tego milczenia można i zupełnie w czem innem
upatrywać. Jan ���� powołał Metodego do Rzymu, nie aby
go poznać lub się nim nacieszyć, ale aby go o kacerstwo (o
odmienną naukę) i nieposłuszeństwo strofować czy sądzić —
więc dla legendy, usuwającej każdy cień nieprawowierności
od bohatera, niebyło powodu popisywać się taką podróżą;
nie mogło jej być miłem, przed szerokie forum wytaczać takie
podejrzane interna, więc i listu papieskiego ona nie przytoczyła,
ale list ten był nadto cennym dla Metodego, aby go pominąć,
więc, z lekką zmianą i w tekście, już przy Hadryanie ��, kiedy
Metodego nie obarczano jeszcze ciężkimi zarzutami, go wy-
stawiła. Tak może sobie wytłumaczyć zjawienie się listu Jano-
wego pod imieniem Hadryanowym, kto w autentyczność listu
Hadryanowego, i słusznie, nie wierzy.
Tryumfował więc Metody, ale i Wiching niebył porażony.
Wyświęcony w Rzymie na sufragana, na biskupa nitrzańskiego,
miał on w ręku od Świętopełka samego, czy od kogo z otoczenia
Metodowego owe listy Jana ���� z roku ���, z wyrzutami prze-
ciw Metodemu; on nie potrzebował wcale fałszować listów
papieskich, jak to dzisiejsi badacze coraz jemu zarzucają, jak
to Lapôtre na strasznie zawiłej, romantycznej niemal drodze
szlakuje: on wszędzie śmiało potrząsał owym autentykiem Jana
���� z lipca ��� roku, z zakazem wyraźnym mszy słowiańskiej i
z podejrzeniami o kacerstwo! Zastawiał się wprawdzie Metody
późniejszym listem papieskim z lipca ��� roku, tak wymow-
nym i obszernym i dlań korzystnym, lecz znowu mógł mu
Wiching zarzucać, że on co innego przed papieżem a co innego
na Morawie prawi i uczy. Posądzenia i kłótnie trwały więc
dalej, tak dalece, że Metody zwrócił się roku ��� do papieża
z zapytaniem, czy też papież poza plecyma Metodego nie
udzielił Wichingowi owemu jakich odmiennych instrukcyi i
zleceń — przecież opowiadał Wiching, jakoby papieżowi mu-
siał był przysięgać, że nic będzie mszy słowiańskiej odprawiał,
co jawnym fałszem było, gdyż papież z nim o tem ani mówił.
Legendy o Cyrylu i Metodym
42
U�okoił wprawdzie papież Metodego, że nie odgrywał żadnej
dwulicowej roli wobec niego, ale pozycya Wichingowa była nie
do zwalczenia.
Już nie o język bowiem, chodziło o same dogmaty i prze-
pisy, kanoniczne; zaostrzały się od dawna przeciwności mię-
dzy obu kościołami a Metody nie odstępował na jotę od sta-
nowiska greckiego, mianowicie co do postów i co do owego
fatalnego dodatku w składzie wiary o pochodzeniu Ducha
św. Wiching, stojący na stanowisku niemieckim t. j. łacińskim,
śmiało mógł zarzucać Metodemu, że on inaczej uczy, niż sto-
lica, której posłuszeństwem niby się szczyci; że nie za rzym-
ską, lecz za grecką nauką kroczy; przerażał więc Wiching trwo-
żliwe ówczesnych ludzi sumienia. Wytoczono nawet rzecz przed
walne wiece Morawskie, bo chociaż wiece za silnego Święto-
pełka nie odgrywało już tej roli, co za słabszego znacznie Roś-
cisza, głosu jego chętnie słuchano. Już z góry tryumfował Wi-
ching i księża niemieccy i liczni ich stronnicy morawscy: nam
papież dam pełnomocni�wo, Metodego zaś kazał wygnać wraz
z nauką jego. Lecz na wiecu dał Metody odczytać ów list Jana
���� z r. ��� i wyszedł na razie obronną ręką. Nie na długo
jednak.
Miru bowiem niemiał on ani u księcia ani u narodu. U
księcia, pominąwszy, że przypominał nadto Rościsza, którego
Świętopełk zdradził i Niemcom na łup wydał, co jeszcze w sto
lat później z zgrozą wszędzie w�ominano — już dlatego
nie, że chociaż Świętopełk sądu w rzeczach wiary głębszego
naturalnie nie miał, i ślepy musiał widzieć, że jedyni prawdziwi
rzecznicy papiescy, to Wiching i księża łacińscy, nie Grek z
obrządkiem słowiańskim. Bróździły tylko Świętopełkowi owe
gorszące �ory religijne; obawiał się, aby na domiar wszystkie-
go nie ogłoszono jego i Morawian kacerzami. Walki ościenne
zaprzątały i tak wszystkie jego siły; wewnętrznego rozdwojenia
religijnego musiał więc unikać. Lecz i w narodzie obrządek
słowiański nie zapuszczał głębszych korzeni: rok ��� dowiódł
tego wyraźnie. Zrażał sobie Metody zresztą wszystkich nad-
zwyczajnym rygoryzmem, szczególniej w najdrażliwszej kwe-
styi, matrymonialnej. Słowianie, do niedawna wielożeńcy,
Aleksander Brückner
43
do kanonicznych przepisów o małżeństwie łatwo naginać się
nie dawali; szczególniej kwitnęły u nich o byle co rozwody,
pojmowano bez skrupułów nowe żony — wiemy przecież,
jakim zarzutom mogłyby podlegać matrymonialne związki
np. Chrobrego, przebierającego w kobietach jak w śliwkach.
Księża, łacińscy tej wolności nie chwalili bynajmniej, ale ze
względu na kruchą nowonawróconych wiarę cierpieli ją milcz-
kiem do czasu — nie cierpiał jej nigdy Metody i ile sił, rozrywał
nieprawe związki, narażając się wielmożom — legenda podaje
nawet drastyczny tegoż przykład. Może i z Świętopełkiem sa-
mym przyszło z powodu tego —
cherchez la femme — do przy-
krego starcia. Na księży łacińskich, potakujących niby takiemu
niedozwolonemu ponawianiu ślubów małżeńskich (po zwróce-
niu pierwszej żony rodzicom), oburzał się Metody tym bardziej,
zarzucał im straszne pomiatanie kanonami ojców świętych.
Zaogniała się więc coraz bardziej walka; coraz bardziej
stanowczo odcinał się Metody od herezyj łacińskich lub co za
takie uważał. I coraz mniej oglądał się on na Rzym; zwracał wzrok
ku ojczystemu Bizancyum, z którym wszelkich związków, chyba
nie zerwał nigdy. Lecz wrogowie jego rozszerzali, że i Carogród
— dla liturgii słowiańskiej — jego się wypiera; twierdzili, mia-
nowicie że cesarz (grecki) gniewa się nań i jeźliby go tylko
dopadł, nie uszedł by mu Metody z życiem. I wybrał się Metody
sam do Carogrodu — było mu koniecznością, przed cesarzem
i patryarchą u�rawiedliwić swe dzieło. W Carogrodzie używał
tych samych argumentów, co w Rzymie, i z równym skutkiem:
owszem, jeszcze łatwiej przyszło mu przekonać cesarza, że re-
formą obrządkową Słowian od Rzymu odszczepi; mógł mu
zaręczyć, jak silną podstawę uzyskał grecko-słowiański kościół
pod samym bokiem „Fręgów”, jakie tryumfy jeszcze czekają
cerkiew wschodnią, ulubiony Carogród.
Ale właśnie podróż Metodego do Carogrodu przebrała miarę.
Wiching i księża łacińscy tym silniej na Greka-odszczepieńca,
do Greków, nie do Rzymu kierującego swe kroki, natarli; jaw-
nie wypowiedzieli mu posłuszeństwo, tak, że Metody uciekł
się do ostatecznego, rozpaczliwego kroku — Wichinga, bro-
niącego katolicyzmu przecież i wiary rzymskiej, wielką obłożył
Legendy o Cyrylu i Metodym
44
klątwą! A klątwa trafiała i wszystkich popleczników Wichingo-
wych, i zrobiła tak silne wrażenie, pierwsza rzucona w świecie
słowiańskim, że w tradycyi ludowej pozostała na długo: wedle
niej podpadł klątwie tej sam Świętopełk z całym swoim narodem
i rychłe �ustoszenie okropne Moraw, zniszczenie dynastyi i
państwa bajecznie szybkie, wystawiono następstwami tej klątwy.
O tym najdrastyczniejszym epizodzie przemilcza umyślnie
żywociarz Metodego; znamy ten epizod jednak z źródeł ofi-
cyalnych, papieskich, z legend greckich i łacińskich. Tylko jed-
ną uwagą zdradził żywociarz to, co tajemnicą zresztą zakrywał:
w owym liście papieskim, który Metody na wiecu odczytać
kazał, miało być napisane (po oddaniu wszystkich ludów sło-
wiańskich (!!) w ręce Metodego): kogo on przeklnie, niechaj
będzie przeklętym, a świętym, kogo on oświęci. Tu widoczna
aluzya do anatemy Wichingowej — a może już na owym wiecu
wyklął Metody swego przeciwnika? To było jednak ostateczne
zwycięstwo Metodego; walki te gorszące przy�ieszyły może
zgon jego. W ostatnim życia swego roku rzucił on całkiem
�rawy zewnętrzne; pogłębił się w pracy literackiej, przyswoił
mianowicie szczuplutkiej dotąd literaturze cerkiewnej szereg
najważniejszych dzieł. Z Cyrylem mało co był przetłumaczył;
teraz dokonał przekładu całego pisma świętego (nawet starego
zakonu), księgi kanonów, przepisów kościelnych, i wzorów
życia ascetycznego, złożonych w żywotach ojców świętych po
pustelniach wschodnich.
Lecz nadchodziła wielkanoc ��� roku, a z nią ostateczny
kres życia Metodego. Czując zgon bliski naznaczył sobie na-
stępcę i pożegnał się z otoczeniem, pobłogosławiwszy księcia
(Świętopełka) i księżę (słowiańską) i cały naród, a przed nimi
wszystkimi — cesarza greckiego! Na następcę naznaczał Go-
razda, Morawianina, męża stanu wolnego — więc liczną mu-
siała być klasa niewolnicza na Morawie r. ���, kiedy samo wol-
ne urodzenie polecało człowieka, ciekawa to bardzo wskazów-
ka; — umiejącego dobrze po łacinie — bez łaciny nie można
się było na Morawie obchodzić; prawowiernego t. j. w sensie
greckim. O tym Rzymie, o tym papieżu, któremu jedynemu
na świecie Metody wszystko zawdzięczał — bez papieża byłby
Aleksander Brückner
45
przecież marnie zginął w więzieniu niemieckim a wraz z nim
i sam obrządek słowiański — nie w�omniał już ani słówecz-
kiem, nie żywił dlań najmniejszej wdzięczności. Rozbrat, ze-
rwanie z Rzymem było więc ostateczne; skutki też natychmiast
się objawiły.
IX.
I
���� ludziom wyprorokował nieraz Metody powodzenie
lub nieszczęście, jak owemu polskiemu z nad Wisły książę-
ciu; sobie samemu i dziełu swemu nie wywróżył niczego,
zamykając oczy strudzone.
Dzieło to stało jednak nim samym; gruntu w ziemi, oparcia
u księcia niemiało żadnego. Więc gdy Metodego zabrakło, od
jednego zamachu na zawsze upadło. Jana ósmego, potakującego
Grekom — on przecież i Focjusza uznał patryarchą, co ten mu
również źle wywdzięczył — potakującego dlatego i Metodemu,
dawno już nie było (od r. ���); za Szczepana
V
(od ��� roku)
powiał wiatr ostry w przeciwnym kierunku. Do Szczepana
udali się łacińscy księża z Wichingiem biskupem, którego eks-
komunika Metodego bynajmniej nie zmiotła, na czele, w wy-
mownej, szeroko umotywowanej skardze na zmarłego arcy-
biskupa i jego uczni; wymagali, ażeby wreszcie uprzątnięto ową
chwiejność rzymską (co Jan ���� ��� r. zakazywał, dozwalał
znowu ���, chwiejny nie tylko na tym punkcie) co do ob-
rządkowego języka; aby wyrugowano ostatecznie owę nowinkę
słowiańską, zbyteczną, niestosowną, niebezpieczną. Dalej
przedstawiali bezprawne wyznaczenie następcy Gorazda, prze-
ciw wszelkim przepisom kanonicznym (chociaż go Metody ra-
czej księciu i ludowi polecał, niż naznaczał, ale Wiching z
prawdą się nie ceremoniował); dalej wytaczali najcięższe argu-
menty przeciw Metodemu i Gorazdowi i Metodyanom wszy-
stkim, naukę fałszywą (o postach,
filioque itd.). Szczepan �
wziął się energicznie do dzieła; wysłał księży z dokładnymi
instrukcyami do Świętopełka i wystosował zarazem obszerny
bardzo list do księcia samego, w którym pod grozą anatemy
Legendy o Cyrylu i Metodym
46
obrządek słowiański raz na zawsze zakazał, Metodego o krzy-
woprzysięstwo obwinił; klątwa, rzucona na Wichinga, �adnie
na głowę Metodego; zarazem bronił stanowiska rzymskiego co
do postów i pochodzenia Ducha św.
Losy obrządku greckosłowiańskiego u zachodnich Słowian
były więc rozstrzygnięte; co dalej nastąpiło, było już tylko
formalnością; już nie o sąd, ale raczej tylko o egzekucyę wyroku
rzymskiego chodziło; lecz nie chciał Świętopełk naruszać po-
zorów prawnych, więc jeszcze wiece sądowe morawskie zwołał.
Rozdwojenie kościelne w własnym kraju trapiło i nużyło go
od dawna; Wichinga on przeciw Metodemu obronił; Gorazda
niebyłby za nic w świecie arcybiskupem uznał — znaczyłoż
to rozdwojenie owo ustalać chyba na zawsze. Wyrzuty o ka-
cerstwo były tem dotkliwsze, że istotnie już i do Moraw do-
chodzili emisaryusze manichejscy, ormiańscy, z ową dla pro-
staczków tak zrozumiałą nauką o dwojakim pochodzeniu
świata, o pochodzeniu słabości, morów, zwierząt szkodliwych
(żmiji czy wilków) nie od łaskawego, jasnego Boga, lecz od
szatana czarnego i złego; ze śladami manichejstwa �otykał
się już sam Metody, ale to na karb łacinników zaliczał. Wobec
jawnych kacerstw manichejskich należało tym ostrzej nawet
przeciw wszelkim pozorom i pomowom występować.
Że syn Piotra św., hołdownik stolicy rzymskiej, po jej
stronie, po stronie łacińskich księży stanie, rozumiało się samo
przez się. Ale aby zachować pozory postępowania prawnego,
zażądał Świętopełk od wojujących stron złożenia przysięgi
oczyszczającej, jedynego środka dla wynachodzenia prawdy w
słowiańskim przewodzie sądowym. Którzyż więc mogli przy-
sięgą stwierdzić, że uczą jak rzymski kościół uczy, że nie od-
stępują w niczem od wiary rzymskiej — Wiching czy Meto-
dyanie? Z listem papieża Szczepana w ręku wykonał tę przysię-
gę tylko Wiching — Metodyanie o niej ani myśleć nie mogli, jeśli
nie chcieli się jawnego krzywoprzysięstwa dopuścić.Spór więc
był rozstrzygnięty; teologiem Świętopełk nie był, ale teologii
tu nie było potrzeba. Chodziło jeszcze tylko o konsekwencye:
Metodyanie niewykonaniem żądanej przysięgi osądzili się sami,
byli więc odszczepieńcami od kościoła rzymskiego i niebyło dla
Aleksander Brückner
47
nich więcej miejsca w morawskim kościele a niebezpiecznem
byłoby, dla zbawienia owieczek morawskich, pozostawienie
ich w kraju. Więc i sam kraj opuścić musieli. Wrogowie ich
skorzystali z nieobecności księcia, aby się ich jaknajprędzej
i najgruntowniej pozbyć. Widać więc, że Świętopełk mimo
jawnej ku Rzymowi skłonności, menażował Metodyan, póki
mógł; że wrażenie, jakie w nim potężna osobistość Metodego
wywoływała, nie osłabło odrazu. Ale jest to zarazem dowodem,
że Metodyanie miru w kraju nie mieli, że nikt za nimi palcem
nie ruszył; nawet gdy ich żołnierze, a byli między nimi i za-
ciężni Niemcy, po za stolicę wywiedli i opuścili, nikt ich nie
przyjmował gościnnie i uchodzili oni z Moraw czemprędzej,
rozmaitymi drogami na południe, ku Bułgarom głównie (na
Białogród) zdążając. Widocznie wyciśnięto na nich piętno od-
szczepieństwa i unikał ich każdy, aby sam się tą zmazą nie
�lamił.
I starano się o nich w Morawie najzupełniej zapomnieć,
zatrzeć w pamięci narodowej nawet samą postać Metodego
i dzieło jego. Rzeczywiście, gdy w kilkanaście lat później, gdy
dawno już Wichinga i Świętopełka nie stało, po ciężkich wal-
kach domowych, niemieckich i węgierskich, Mojmir
II
, starszy
syn i następca Świętopełków, z trudów wojennych na chwilę
ochłonął i o reorganizacyi �ustoszałego, opuszczonego koś-
cioła morawskiego pomyślał i w tym celu do Rzymu się udał,
nie poparł on, jak się zdaje, najmniejszą wzmianką o Meto-
dym, arcybiskupie byłym, żądania swe odrębności kościoła
morawskiego; przynajmniej w obszernym, zjadliwym, kłamli-
wym memoryale, wygotowanym przeciw temu żądaniu przez
episkopat bawarski, niema również najmniejszej wzmianki o
Metodym, a byłoby to tylko wodą na młyn niemiecki, gdyby
Słowianom prócz wszelkich innych zarzutów, konszachtów z
Węgrami, uzurpacyi itd., mogli byli jeszcze zarzutem kacerstwa,
odszczepieństwa greckiego oczy zapluskać. Widocznie, w samej
Morawie przemilczano epizod Metodowy. Na Morawie też nie
pozostało po nim najmniejszego śladu: nawet katedry arcy-
biskupiej, w której Metodego zwłoki złożono (a może za sta-
raniem Wichinga, nieubłaganego wroga jego, znowu je wyjęto
Legendy o Cyrylu i Metodym
48
i �rofanowano?), miejsca i znaku nie znamy — prawda, że
i stolica sama Mojmirowiców z powierzchni ziemi znikła, tak
nagle i cudownie, jak sama dynastya i jej państwo. Zwyciężyli
więc najzupełniej Rzym i Wiching; ognisko obrządku słowiań-
skiego na Morawie zalali i zagasili doszczętnie, ale nie prze-
szkodzili, że w sąsiedztwie czeskiem (i chorwackiem) iskry
jego długo się jeszcze tliły.
Oto przebieg czynności Metodyuszowej między Morawia-
nami; pierwszego etapu, najważniejszego, bo podstawowego,
w rozwoju obrządku słowiańskiego; wystawiliśmy ten przebieg
w świetle nieuprzedzonej krytyki. Nie potrzebujemy nadmie-
niać, że kamień, odrzucony na zachodzie, stał się węgielnym na
wschodzie — nie tu miejsce, o tym zwrocie szerzej rozprawiać,
o jego przyczynach i skutkach.
�
Aleksander Brückner
UWAGI I DODATKI.
I. W opowiadaniu legendy Metodyuszowej o �otkaniu z kró-
lem „węgierskim” uznaliśmy w nim króla niemieckiego, (ojca)
Karlmanna (��� roku) lub (syna) Arnulfa (później). Wobec
zupełnego braku nazwisk w legendzie możnaby jednak po-
myśleć i o bracie Karlmana, Karolu ��� Grubym, cesarzu od
r. ���, złożonym później dla niedołęstwa z tronu. O nim bo-
wiem wyraźnie opowiadają roczniki fuldeńskie (
Monumenta
Germaniae
I
, ���) pod rokiem ���:
„Imperator per Baioariam ad
orientem proficiscitur veniensque prope flumen Tullinam Monte
Comiano colloquium habuit. Ibi inter alia veniens Zuentipule
dux cum principibus suis homo per manus imperatoris efficitur”
itd. Skoroż Świętopełk z wielmożami swymi przed cesarzem
się stawił, mógł i Metody mu towarzyszyć, przedstawić się
niby zwierzchnikowi (nb. nominalnemu tylko) swego księcia.
Ta późna data (���, w następnym roku zmarł już Metody)
nadawałaby się znakomicie do toku legendy, opowiadającej
o owem �otkaniu przed samą śmiercią Metodego, w przed-
ostatnim ustępie. Nie liczyłem się z tą możliwością, ponieważ
50
przypuszczałem, że wiosnę i lato ��� roku poświęcał Metody
przekładowi Biblii, niemiał więc czasu na dalsze wycieczki,
ale Tuln, niedaleko od Wiednia i Dunaju, mógł go blizkością
zwabić. Że Karol ��� był „imperatorem”, to nie imponowało
Grekowi, uznającemu na świecie tylko jednego cesarza, swego
bazyleusa. Gdyby legenda następstwo treści ściślej zachowy-
wała, należałoby koniecznie tę ostatnią przyjąć możliwość
(
kralj ugorskij = Karol ��� i rok ���).
II. Osoby, o które opowiadanie nasze zahacza, przynajmniej
świeckie, powtarzają się niemal wszystkie w bardzo ciekawym
zabytku, o którym choć dodatkowo w�omnimy. Jest to znane
ewangelium w Cividale, na którego kartach (głównie pierw-
szych) zapisano około ��� nazwisk osobowych słowiańskich
między r. ��� a ���: najstarszyto zabytek mowy słowiańskiej
w piśmie łacińskim, z dziewiątego wieku! dziwne �rawia wra-
żenie np. taka „Sobiemysła Słowienka” (
Sobemuscla Sclauuenca),
wpisana w poczet osób, zwiedzających tum (,„monasterium”
rękopisu owego nie klasztor, lecz tum, oznacza, por. niem.
Mün-
ster). Nie należy mniemać, jakoby osoby, wyliczone w owym
rękopisie, wszystkie Akwileję (boć chyba do tamtejszego
„tumu”się to odnosi??) odwiedziły: jeden tylko, znajomy, sługa
lub krewny kazał wciągać do świętej księgi imion kilka a cza-
sem kilkanaście dla pobożnej pamiątki — tak było zawsze
w zwyczaju. Wszystkie imiona, wpisane po brzegach owej
ewangelii, wydał L. B������� w
Neues Archiv
II
(����) str.
��� i nn.; nie znając języków słowiańskich pomylił on się nieraz
w odczytywaniu tekstu. Z jego przedruku wybrał F
R
. R�����
imiona słowiańskie tylko (odrzuciwszy tylko langobardzkie
itd.) i umieścił je w
Monumenta �e�antia historiam Slavorum
Meridionalium ��� (����), str. ���–���, objaśniając ich znacze-
nie, w obcej a niedołężnej pisowni nie łatwe nieraz do odgad-
nięcia; Raczki mylił się nieraz, czepiając się litery niemieckiej
czy włoskiej; nie umieścił też wszystkich imion słowiańskich —
jest ich więcej, niż on podaje. Część tych imion powtarza się w
znanem pisemku
De conversione Bagoariorum et Carantanorum
Aleksander Brückner
51
z r. ���, głównie w dokumencie tyczącym kościoła w Mosaburg
r. ��� poświęconego. Piętnaście imion słowiańskich, razem tam
wymienionych, poddał J
AGICZ
analizie filologicznej w piśmie
Zur Enstehungsgeschichte der kirchenslavischen Sprache
I
. (����,
w �� tomie
Denkschri�en Akademii wiedeńskiej, wydziału hi-
stor. filoz.), str. ��–��, ale analiza ta nie bardzo trafna; uszło
czasem uwadze jego, że niektóre imiona powtarzają się w
obu źródłach, w
Conversio i Ewangeliach z Cividale, że należy
je stale porównywać, że odgadywać je trzeba, nie krępując się
każdą literą pisarza niemieckiego. Wobec nadzwyczajnej wagi
obu tych zabytków pomówię nieco o ich terminach: przecież
to najdawniejszy (obszerniejszy) pomnik mowy słowiańskiej,
starszy o ��� lat od naszych najdawniejszych zabytków a mimo
to z niemi nieraz aż dziwnie zgodny, dowodzący ponownie
środkowego znaczenia polszczyzny dla całej słowiańszczyzny.
Polaków wprawdzie niema w tych �isach; są to południo-
wi Słowianie (Bułgarzy, Kroaci, Słowieńcy z Karyntii i Panonii
Kocelowej); są i Morawianie. O Panonii i Kocelu rozprawiali-
śmy w samym toku naszego opowiadania umyślnie mało: do-
tychczasowe przedstawienia błądzą bowiem stale zbytniem
wysuwaniem Kocela i jego małej Panonii, choć stanowią oni
tylko króciutki epizod w życiu i czynności braci soluńskich;
najfałszywiej w świecie dziś jeszcze wszyscy badacze obie le-
gendy słowiańskie „panońskiemi” nazywają, dawniej (jeszcze
Miklosich za Kopitarem) nawet ojczyznę cerkiewszczyzny w
Panonii upatrywano itd. Otóż to wszystko bajki; cała rzecz
�rowadza się do dwukrotnego pobytu Metodego u Kocela: raz
na krótki czas, z bratem przed podróżą Rzymską, powtóre sam
był w Mosaburgu nieco dłuższy czas, z rok jaki, gdy nie miał po
co do Moraw dla „kramoły” morawskiej się udawać; z Panonii
wyprowadzili go Niemcy gwałtem i do Panonii on już nie wracał.
Żeby państwo Świętopełkowe i całą Panonię ogarniało, wydaje
mi się również bajką — cytat źródłowy, na jaki się powołują
(o kołowaniu posłów niemieckich do Bułgaryi), nie wystarcza
wcale dla tak daleko sięgających wniosków. Ale Kocel był nad-
zwyczajnym miłośnikiem liturgii słowiańskiej, chociaż dla sła-
bych swych sił Metodego przed napaścią niemiecką obronić
Uwagi i dodatki
52
nie zdołał. Otóż on i jego ojciec (
Pribyna = Pribina w polskich
�isach imion) parę razy w owej ewangelii wypisani, oto np.
czytamy obok siebie:
Chotmer, Cozil, Uuozet, Margaretha;
przy poświęceniu kościoła r. ��� byli obecni
„Chezil, Unzat,
Chotemir”, a arcybiskup Adalwin poświęcał r. ��� kościół św.
Małgorzaty (widocznie żona czy siostra Kocelowa tak się na-
zywała). Jagiczowi nie powiodło się odgadnięcie
Unzata (na
drugiem miejscu w
Conversio, „proprium Unzatonis” nazwane-
go); ja widzę w tym W ę s a d a (por.
Wozet wyżej), nazwę
bólu w krzyżach, reumatyzmu; i
Siliz (obu pomników) nie
jest dla mnie niczem innym tylko Ś l i ż e m (Niemiec stale w
zbitki słowiańskie
i, e wsuwa), przecież �otykamy się tamże z
M o t y k ą , G ł o w a c z e m (
Glauoz); jest kilku C z a r n y c h
(
Cerna i Cherni), jest M a ł a (Maola), M ł o d a (Mlada), Ż e -
l a z n y (
Zelesena), B i a ł k a (bellica), Z ł a , S t r a m (tj.
srom), Ż a a g r o t a (
ciagrota), niby Ż e g o t a , właściwie Ż a -
g r o t a ; Raczki pominął to i inne imiona), K r a s u l a (Kroaci
lubią formy na
-ula; napisane „Ceresulla” i „Cerelulla”, czytam
Krasula,
e wstawione). Naturalnie przeważają imiona złożone
i ich skrócenia, np. M i r o m y s ł (
miramuscle), Ż y t o m i r
(por. Żytomierz,
zitemer); M ą c i m i r i M ą c i m i r a (moti-
mira, munemer), P r z y b y g o r (priuuigor); S i e m i d r o g a
(siemia rodzina, u nas Siemowit, Siemomysł
„semmemuscle”
tu napisany), C i e r p i m i r , D r o g o w i t , B i e d o s ł a w
(parę razy,
bedoslau itd.; Raczki robi z tego Budosława); zło-
żenia z
Sobie częste, S o b i e t u c h , S o b i e r a d (zababerado
napisane pomyłką; Raczki mylnie to odczytał), S o b i e m y s ł
(
Seuemuscle), S o b i e d r o g (sebedrago), Sobiemysłę słowian-
kę już wymieniliśmy, S o b i e s z (
Sabes), S o b i e s ł a w a (so-
guasclaua i sogesclaua, żona Bułgarzyna W i e l e g n i e w a =
uuelecneo). Trudopulc i turdamere są T w a r d o p e ł k i e m i
T w a r d o m i r e m (kroackie
tvrd twardy). D o b r o d z i e j ,
D a l i m i r , P r z y b y s ł a w (
bribislau), P a c z e m i r a , D o -
b r o ż y z n a , D o m a m i r (co innego będzie
dannamir, por.
tunisclaua i tonasclaima), D r o g o m i r , N o s i ż y r , N i e -
ż y r itd. niemylnie odgadujemy z pisowni niezawsze trafnej;
również M i ł o s z , L u b o ń (
luban), P r z e m i ł : złożenia
Aleksander Brückner
53
z
prze- częstsze, np. P r z e s w o b o d a — pressoboda, a
może to
prisnobuda miało być? P r z e b r a s ł a w a , do zna-
nego książęcego imienia Brasława, które Raczki mylnie do
Brzecisławów odnosi; P r z e s ł a w ę t a —
presclauonte, Sła-
węta częste imię, po różnych Sławęcinach — Schlagenthin w
Marchii brandenburskiej — się powtarza. Jest i N i e p o k o r ,
na innem miejscu (czy inny?) wpisuje się
nepocor gresic t. j.
Niepokor grzesznik. Ciekawe imię
boselisa, tym ciekawsze, że
powtarza się dosłownie w polskim (lubińskim) �isie imion:
Boselza (tj. bożelza? od Bóg?). S t r o n k ę (straneca), D o -
b r a w ę (
dabraua), M o j s ł a w k ę (moisclaica) odnajdujemy
bez trudu, Stronka (Stronisława) szczególniej u nas częste.
O l a m i r (Wolimir?), E s t e m i r (Gostimir?), D e g o d e l k a
trudniejsze już a w innych wcale nie łatwo domacać się ja-
kiegoś sensu.
Slotiuenza będzie Z ł o t o w ą s e m (Białowąsa
mamy w dokumencie gnieźnieńskim z r. ����, naszym naj-
starszym �isie imion);
Primusl jest Przemysł; Sriben zesta-
wiam z
Zeurben r. ��� i czytam obu S e r b i n e m (Srbin);
Zuemin ��� r. jest Semina (w ewanielii) — lecz nie powiem na
pewne, coby to było,
Prisnuz ��� r. może = P r i s n a t a (od
prisno zawsze); Wilczyna, Lutomir i Witomir powtarzają się
również w obu zabytkach. Ż d z i s ł a w ó w (od
żdać = czekać,
my Zdzisławów z nich zrobili) jest więcej:
zidizlau, sedesclao,
por.
sedemir; oimuscle może W o j m y s ł lub G o j m y s ł , nuen-
tescella, żona księcia Brasława, będzie W i ę c ł a w ą ; M i l e j ,
M i l e n a , M i r o n i a , C i e s z y n a i C i e s z k o n i a , W i l -
k o t a i D z i e r ż y m i r itd. łatwo zrozumiałe. Świętopełka z
rodziną odnajduję w wierszu:
szuentiepulc szuentezizna (żona
jego czy córka) i
predezlaus (nasz Przecław). Oto wiązanka
najciekawszych imion.
Crimisin r. ��� jest może Kromieży-
znem lub Kromieszynem; Jagicz tę i inne nazwy nietrafnie, jak
się zdaje określa.
III. Literatura Cyrylo-Metodyuszowa jest olbrzymia; C. Z����
w znakomitej swej
Bibliografii czeskiej historycznej około ����
numerów jej wylicza. Pomijałem umyślnie wszelkie cytacye,
Legendy o Cyrylu i Metodym
54
wszelką polemikę, możnaby nią całe tomy zapełniać, np. gdy-
bym z bardzo zresztą poważnem i pożytecznem dziełem pra-
skiego profesora, F�. P������� (
Dìjiny slovanských apoštolů
Cyrilla a Methoda, s rozborem a otiskem hlavnich pramenů,
Praga ����, ��� str. wielkiej 8°) chciał się rozprawiać. Lecz przy
jedynym szczególe polemicznym muszę sięzatrzymać, aby pp.
Ł�������� i B���������� (Edward) z milczenia mego nie
ukuli zarzutu.
Prof. Łamanskij w dwu świeżych publikacyach zahaczył o
kwestyę Cyrylową; w
Żurnału ministeryum oświaty (w czteru
tomach z tej wiosny, ����) zamieścił on obszerny artykuł kry-
tyczny o legendzie Cyrylowej, streszczony po niemiecku w
��� tomie
Archiv für slavische Philologie. Tu �rowadza on
chełpliwe twierdzenie legendy o misyi arabskiej Cyryla do zera
niemal — powoływałem się już wyżej na tę jego znakomitą
analizę, ale zamiast uznać chełpliwość legendy, czyli blagę, sili
się on na najryzykowniejsze domysły, robi z Cyryla szpiega,
agitatora i kon�iratora, który Słowian muzułmańskich miał
do zdrady nakłaniać itd.; tego romansu policyjnego śledzić ani
zbijać nie myślę. Przedtym jednak ogłosił Łamanskij w
Izwie-
stjach akademii petersburskiej (����, �� tom, � zeszyt, str. ���–
���) artykuł p. t.
Pojawienie się i rozwój języków piśmiennych u
narodów słowiańskich, poświęcony (jako pierwszy) językowi
cerkiewnemu. Tu polemizuje on głównie z Jagiczem i z twier-
dzeniem, że Cyryl wynalazł głagolicę, a nie, nazwaną fałszywie,
cyrylicę, czy grażdankę. Nie może on tej zmory odżegnać; więc,
ciągle na Jezuitów wygadując, bierze się sam na najstraszliwsze
wykręty. Uczepił się mianowicie wyrażenia kronikarza Toma-
sza ze Spalato (Splet), powtarzającego własnymi słowami po-
stanowienia synodu �letskiego przeciw liturgii słowiańskiej
w Dalmacyi (z roku ����):
goticas literas a quodam. Methodio
heretico fuisse repertas. P. Eduard Bogusławski zaś w najnowszej
swej elukubracyi, którą dla większej pociechy po niemiecku
wydać pozwolił (
Methode und Hilfsmi�el der Erforschung der
vorhistorischen Zeit in der Vergangenheit der Slaven, Berlin ����,
str. �� i nn.) poświęcił osobny ekskurs pytaniu:
„Existirte die
glagolitische Schri� in Dalmatien zur Zeit der Gothen ���–���?”
Aleksander Brückner
55
Otóż twierdzi Łamanskij, że te
„goticae li�erae” Metodego
musiały być pismem cyrylickim, podobnym do gotyckiego
alfabetu (oba bowiem wzięte z greckiego), podczas gdy gła-
golica do gotyckiego alfabetu zupełnie nie podobna, więc go-
tycką nazwaną być nie może, tym bardziej, że już w ���� wieku
tę głagolicę pismem, wynalazkiem św. Hieronima, Dalmatyńca
rodem, Kroaci okrzcili: jakżeż by oni pismo Metodego, here-
tyckiem osądzone, św. Hieronimowi podsuwać śmieli? Cała
ta misterna budowa, to domek z kart; dmuchnąć i się rozleci.
Archidyakon Tomasz bowiem nazywa Słowian-Chorwatów
stale „Gotami”, więc
goticae literae, to alfabet słowiański, a
Kroaci innego prócz głagolicy nie używali, wię
goticae literae
Metodego heretyka — to kroacka głagolica. Tu żadne łamańce
nie pomogą;Tomasz ciągle opowiada o tych „Gotach” (np. py-
szną historyę o księdzu Ulfie-Wolfgangu, jak on tych „Gotów”
nieszczęsnych, biadających za swoją zakazaną głagolicą, w Rzy-
mie i kraju zwodził i jak mu się w końcu noga powinęła) i ro-
zumie pod nimi tylko Chorwatów; podobnież przecież bawią
się źródła greckie w ciuciubabkę klasyczną, nazywając Serbów
Triballami, Bułgarów Moesami itd.; tyleż to warte co i „Goci”
Tomasza. Nadmienię jeszcze, że dziwną ironią losu (albo re-
dakcyi?) w tym samym tomie, zaraz po artykule Łamanskiego,
następuje krótki, ale znakomity wywód Walerego Pogoriełowa
co do tendencyi pisemka mnicha Chrobrego, z początku �
wieku, o alfabecie słowiańskim, wywracający doszczętnie jedno
z przypuszczeń Łamanskiego.
P. Bogusławski w owym ekskursie nic nowego nie dał; po-
wtarza fantazmagorye Klitusia-Bajdusia o tym, że głagolica z
pisma fenickiego przez medyum runiczne się rozwinęła, ależ
to do
Muchy czy Kolców warszawskich się nadaje, nie do po-
ważnego wywodu: ciągłe powtarzanie tej samej chryi nie da
jej większej trwałości, rzecz taka sama niemądra, jaką była za
pierwszym razem; wiemy przecież z legendy Cyrylowej, że
Słowianie alfabetu nie posiadali.
Tych Gotów, którzy nie wszyscy za Teoderykiem roku ���
do Włoch z Bałkanu się wyprawili — część ich została i w�o-
mina o nich jeszcze Prokopiusz w szóstym wieku — chciałby i
Legendy o Cyrylu i Metodym
56
p. St. S��������� w rosyjskim filologicznym
Wiestniku (tom
��, rok ����, str. ���–���) połączyć z Słowianami; on przy-
puszcza, że od tych Gotów-chrześcian przyjęli bałkańscy, so-
luńscy Słowianie (a za nimi Cyryl i Metody) niektóre wyrazy,
które uchodzą za �uściznę misyonarzy niemieckich w Panonii
i na Morawie. Np. taki wyraz
cirky z chirichha Kirche, post i
inne. Nie kładę na to wagi, że właśnie Goci, przynajmniej w
przekładzie Ulfili, terminu
chirichha i i. wcale nie znają (zamiast
tego
alhs u nich występuje itd.), skoroż ten termin z greckiego
κυριακή, a więc z Bałkanu mimoto pochodzić musi; zaznaczę
tylko, że
cirky nie dopiero r. ��� powstać musiało. Jagiczowi to
c zamiast k wskazuje dawniejsze zapożyczenie (z tych czasów,
kiedy Słowianie
cesarza i cętę lub knędz i pěnędz pożyczyli od
Niemców). Przeciw temu powołuję się na słowieńskie
cima z
niemieckiego
Kima i przypominam, że cirky nie dopiero ���,
lecz już co najmniej ��� roku przejąć musiano, już około tego
czasu byli przecież chrześcijanie słowiańscy, jak to z
Conversio
Carantanorum na pewno wiemy; cały szereg innych terminów
kościelnych w języku Cyrylowym musi niechybnie z górnej
niemczyzny pochodzić, nie mógł na Bałkanie powstać, owe
n i e p r z y j a ź ń , m s z a , p a p i e ż , p o s t , m n i c h itd.,
więc wywody Stanojewicza, gdyby nawet co do
cirky słuszne
były, nie zmienią całości. Tu przypomnę, że może w
Conversio z
roku ��� mamy i inny termin, domowy, dla cerkwi, mianowicie
jej
„ad businiza” czytałbym = b o ż n i c a .
Nie przeczę więc wcale bytności Gotów i stykaniu się ich
z Słowianami na półwy�ie bałkańskim i po roku ���; przeczę
tylko, żeby ta bytność w czemkolwiek głagolicy i terminologii
cerkiewnej dotykała. Ani Łamanskij, ani Bogusławski, ani Sta-
nojewicz i cienia jakiegoś dowodu nie przytoczyli; samo wywi-
janie terminem Goci i gocki (który zresztą u archidyakona
Tomasza całkiem coś innego oznacza), dowodów nie zastąpi.
IV. Obstaję więc wobec sztuczek tych przy twierdzeniu (nie
mojem, ani nowem zresztą), że Cyryl wymyślił głagolicę i przed-
stawiłem wyczerpujący dowód, dlaczego ten wymysł był ko-
Aleksander Brückner
57
nieczny, był ostatecznem przypieczętowaniem nowej, osobnej
liturgii słowiańskiej, która nowego, osobnego pisma w oczach
Cyryla niezbicie wymagała. Dla mnie skonstatowanie tego faktu
pociąga jednak za sobą nowe, dalej sięgające wnioski, o jakich
dotąd nikt nie pomyślał, które tu choć w krótkości zaznaczę.
Z tem samem zaślepieniem, z którem trzymano się każ-
dej litery w legendach i zrzekano się krytyki uprawnionej i
prawiono duby smalone, z takiem samem zaślepieniem trzy-
mają się języka i pisowni cerkiewnej, niedopuszczając krytycz-
nego ich rozpatrzenia. Dla mnie jest jasnem, że jak Cyryl
alfabet zmajstrował, podobnie się i z językiem obchodził; że
nie wszystko, co i jak w najstarszych zabytkach piszą, w ję-
zyku samym, żywym, istotnie odnaleść się da; że w pisowni
cerkiewnej, głagolickiej, najstarszej, niejedno całkiem sztuczne,
nie istniejące przenigdy w języku czy narzeczu soluńskim. Oto
jeden przykład dowolności, z jaką Cyryl, „majstrował” język.
W głagolickich tekstach pisze się
ja (np. moja) i je lub ě (biały,
bieli, cesarz, cena, Mojsej, nodze, ręce itd.) jednym znakiem;
dopiero w późniejszym piśmie, w tak zwanej cyrylicy, oznacza
się różnicę obu brzmień, wprowadzając dla
ja osobną ligaturę,
ale przykład głagolicy bróździł jeszcze i w cyrylicy nieraz, znak
dla
ě służy tu jeszcze często zamiast ja. Jak pogodzić się z tym
faktem, że
moja, konia itd. pisze się tym samym znakiem co
Andrej, jerej, ręce, nodze? Miklosich przypuszczał dla ocalenia
nieomylności głagolickiej,
„dass beide laute (ja i e) sich ehedem
von einander vielleicht nicht so sehr unterschieden, als dies �äter
der Fall war und gegenwärtig der ist” — ale to wybieg; moja i
konia nie mogły nigdy bliżej stać ku brzmieniu ě, a ě było czystem
e w Andrěj, jerěj itd., o czem nas greka poucza; więc Cyryl dla
dwu zupełnie odmiennych brzmień jednego znaku użył. On
majstrował po prostu język; wymawiał
biał, jak my i zatrzymał
znak tegoż
ia w liczbie mnogiej bieli, chociaż to już inaczej
wymawiał, stosując zasadę etymologiczną w pisowni; od tego
ie
w
bieli szedł on dalej i inne ie również tak oznaczał, dochodząc
w słowach obcych (z greckiego) do zupełnego pomieszania
pisowni
ja i je. Również nie wierzę, żeby pisownia Bogъ, dwu.
zgłoskowa, odpowiadała wymowie soluńskiej ��� czy ��� roku;
Legendy o Cyrylu i Metodym
58
jest to tylko reguła ortograficzna, którą Cyryl wymyślił, nie
dozwalając zakończenia zgłoski �ółgłoską; nie wymawiał więc
nikt głuchej samogłoski w
Bogъ, to Cyryl tylko tak pisać kazał;
jest to więc rzecz ortografii, nie głosowni. Również pisze on np.
brъzъ, vlъkъ itd., chociaż to formy niemożliwe, nie przestawiał
język tych brzmień (niby robił z
wilk: wlik itd.); wymawiano
to z samym
r, l (samogłoskowym, jak dziś jeszcze Czesi wy-
mawiają) — Cyryl zaś kazał pisać półsamogłoskę po
l, r, po-
nieważ reguła jego wymagała takiego zakończenia zgłoski, nie
dozwalała pisowni
vъlkъ, bъrzъ, która chyba lepiej by właści-
wej wymowie odpowiadała; przecież on pisze tak samo pół-
samogłoski po
r, l i w obcych słowach, arъchierej, jorъdanъ,
arъchangelъ, itd. olъtarъ itd. Więc w cerkiewszczyźnie, wedle
mego zdania, nietylko znaki alfabetu mozolnie wymajstrowane,
ale i pisownia sama nieraz nienaturalna, arcysztuczna i polegać
na niej nie można, przynajmniej bez zastrzeżeń, bezwzględnie,
jakto dotąd czyniono. Że w dziewiątym wieku na Bałkanie i
u Słowieńców wymawiano
wlk, twrd (jednozgłoskowo, z l, r
vocalis), dowodzi chwiejność pisowni odpowiednich imion w
ewangelii Cividalskiej, gdzie znachodzimy obok siebie
trudo-
pulc i turdamere, terpimer i drisimer itd.; dawno to już za-
uważono.
V. Wiemy, jak i u nas idylicznie zapatrywano się na czynność
Metodego (i Cyryla), jak w niej widziano samą łagodność i
ludzkość. Nie chcę daleko sięgać — w tragedyi Romanowskie-
go,
Popiel i Piast, młodzieniec (sic!) Metody, to uosobienie
ideału chrześcijańskiego wszechmiłości, przeciw nieludzkiemu,
srogiemu Fuchsowi, podszczuwającemu jako pater Niemiecki
Adelę i Popiela. To niby dla dziewiątego wieku, ale jeszcze
w �� wieku każą się w husytyzmie odzywać dalekiemu echu,
tradycyom metodowym: jeszcze profesor Kvaczala (Słowak),
popularny wykład o Husie (z powodu inauguracyi budowy
pomnikowej w Pradze) zaczął od powtórzenia tego bezsenso-
wego frazesu. Otóż wobec takiego przeceniania roboty Meto-
dyuszowej (gdyż Cyryl tylko z filologiczną jej częścią się
Aleksander Brückner
59
uporał) nie należy zapominać, że miała ona na celu ugrunto-
wanie obrządku greckiego w sercu Europy, że dlatego z góry
widoków powodzenia nie miała, że mógł na nią pozwolić pa-
pież chwiejny, ustępujący Grekom, że nie mogła jej dopuścić
energiczniejsza władza kościelna. Gdyby się dzieło Metodego
na zachodzie było utrzymało, byliby zachodni Słowianie po-
padli w taki sam letarg umysłowy, jaki ich brać wschodnią przez
liczne wieki ku największej ich szkodzie, niepowetowanej stra-
cie czasu i sił, radości Greków ujarzmił. Jak niemądro wyglądają
nawet ci łacinnicy Kroaci, którzy głagolicę przyjęli i z nią się
od kultury łacińskiej odszczepiali — powieść o Wulfie i samo-
zwańczych biskupach niski poziom umysłowy tych biedaków
najdosadniej ilustruje. Więc przeciwko admiratorom Metodyu-
sza twierdzimy: zesłałaż Opatrzność wiele nieszczęść i klęsk
na Słowiańszczyznę zachodnią — ależ choć od jednego nie-
szczęścia i klęski, od obrządku greckosłowiańskiego, ją łaskawie
uchroniła!
VI. Odmienność moich zapatrywań od utartych ogólnie (nawet
niemieccy dziejopisarze dali się zwieść faryzeuszowstwu, za-
ślepieniu i bezmyślności slawofilskiej i biadają, np. Dümmler,
na Świętopełka, zamiast chwalić go za to, że bróżdżących mu
najniepotrzebniej Metodyan z kraju wydalił t. j. najmądrzejsze
i naj�rawiedliwsze, co zrobić mógł!) �owodowała, żem po
kilkakrotnie z niemi występował, w różnych publikacyach, któ-
re niniejsza kończy. Najpierw ogłosiłem krótki artykuł w do-
datku naukowym do monachijskiej
Allgemeine Zeitung p. t. My-
stifikationen, die Wahrheit über die „Slavenapostel” und ihr Wir-
ken, z �� i �� lipca ���� roku). Na ten artykuł odezwał się anonim
w
Nowoje Wremia z dziesiątego sierpnia ���� — nie czytałem
tego, wiem tylko, że jego
„statja” bardzo „rugatielna”. Dalej
umieściłem w
Przeglądzie Polskim (zeszyt wrześniowy ����)
obszerny artykuł p. t.
Cyryl i Metody (mo�o: timeo Danaos et
dona ferentes), gdzie chodziło mi o wyjaśnienie roboty Meto-
dyuszowej i jej następstw dla słowiańszczyzny. Wobec niemoż-
liwości przeprowadzenia tej rzeczy przez cenzurę, stanąłem do
Legendy o Cyrylu i Metodym
60
walki i w organie fachowym, ogłaszając w
Archiv für slavische
Philologie „�esen zur Cyri�omethodianischen Frage”, które się
w ���� tomie pojawią: dwanaście tez, omawiających głównie
tenor legend, wykazujących ich tendencyjność, jak przy każ-
dej ich wiadomości pytać należy,
cui bono to wpisano lub wy-
myślono. Szereg tych studyów kończę niniejszą rozprawą, w
której nie powtarzałem obszerniej, co w tamtych wywodziłem.
Nadmienię więc, że wykazywałem w nich obszerniej, co należy
przypuszczać o misyi morawskiej i czy mogła ją wywołać nie-
ndała chozarska; co mniemać o słowach cesarza Michała ���,
poświadczających czystość soluńskiej gwary słowiańskiej; co
o dy�utacyi w Wenecyi z trzyjęzycznikami czyli Piłatanami
(nie było jej wcale); co o aprobacie liturgii słowiańskiej przez
Adryana �� (sfałszowanej); co o Wichingu, który, przeciw zdaniu
powszechnemu, żadnych listów papieskich nie fałszował, tylko
stanowiska katolickiego przeciw greckiemu schyzmatyckiemu
wiernie bronił i zwyciężył, bo zwyciężyć musiał, skoro Święto-
pełk tytułem najmilszego syna stolicy Piotrowej się chlubił; co
o twierdzeniu legendy, jakoby Morawianie wypędzili księży
niemieckich; co o klątwie Metodyuszowej i jego ostatecznym
zerwaniu z Rzymem i wreszcie co o stronniczym i kłamliwym
wywodzie legendy Klemensowej (greckiej) o sądzie Świętopeł-
ka nad Metodyanami i o jego charakterze. I staje się widoczną
niesłychana tendencyjność legend morawskich; jak starannie
unikają one wywołania wrażenia o sile i znaczeniu księży ła-
cińskich na Morawie: to oskarżają ich o rzeczy niebywałe, to
osłabiają ich przewagę, jakby ich w Morawie później wcale nie
było; w przemilczaniu wszystkiego, coby niekorzystne światło
na braci greckich rzucać mogło, doprowadziły te legendy do
mistrzowstwa — więc nawet nie przyznają się do srogiego,
nieludzkiego postępowania biskupów niemieckich z Metodym,
łagodząc grozę jego położenia. Role ich odmienne; mistrzowska
ręka, Metodego sama, wyznaczała im cele: legenda włoska
Rzymian miała u�okoić, Cyrylowa brata zmarłego w aureolę
ubierała (napisał ją może Metody sam a Gorazdowi polecił jej
streszczenie i rozszerzenie łacińskie), Metodowa ostatni cień
nielegalności, nowatorstwa z dzieła obu braci usuwała. Gdym
Aleksander Brückner
61
dojrzał tę tendencyjność, gdym się rozpatrzył, jak szematycznym
jest układ cały, ile tam nieprawdopodobieństw, przemilczań
itd., przeprowadziłem samoistny, krytyczny rozbiór legend i
dzieła samego (uprzedził mnie poniekąd rosyanin, Czaadajew,
przyjaciel Puszkina, dochodzący do podobnych wniosków o
następstwach dzieła Metodowego dla Rosyi i za to przez rząd
warjatem ogłoszony — Hercen opowiada o tem śliczności).
Że kierował mną tylko wzgląd na prawdę, zatłumianą do-
tąd systematycznie; że nie powodowała mną żadna animozya,
nienawiść czy wzgarda, nie potrzebuję zapewniać; przedsta-
wiłem argumenty; komu one nie w smak, niech mylność ich
dowiedzie; samymi
„rugatielstwami” �rawa obronić się nie da.
Wszystkich wątpliwości własnych nie usunąłem, np. pytałem
się nawet, czy ów książę, siedzący „w Wiśle”, naigrawający się
z chrześcian i przymusem na obcej ziemi ochrzczony, nie bę-
dzie może Borzywojem czeskim, ochrzczonym na Morawie
przez Metodego, jak wiemy z źródła czeskiego (legendy Wa-
cławowej), �isanego przez prawnuka tegoż Borzywoja w �
wieku: wyrażeń bowiem legendy (
silen welmi itd.) nie potrzeba
brać
à la le�re (podobnie jak jej słów, niby króla Ludwika w
��� roku: nie utrudzajcie mego Metodego, i tylu innych) *)
— prawda, że nasi badacze upatrują w nim Małopolanina,
książęcia Wiślickiego itd., może nawet bardzo słusznie, skoro
„w Wiśle” na to naprowadzać się zdaje. Wiele innych zagadnień
jednak rozwiązałem szczęśliwiej — tak przynajmniej sobie
tuszę, narażając się nawet na zarzut chełpliwości. Wymagał
prof. Łamanskij krytycznego rozbioru legendy Cyrylowej —
dostał i Metodową w dodatku; czy to odpowie jego oczeki-
____________
*) Choć w nocie, zwrócę uwagę na to, jak żywociarz umyślnie plącze wy-
padki r. ���, powrotu Metodowego do Moraw tyczące. Z słów jego możnaby
wnosić, że po wystąpieniu papieskiem jeszcze się Kocel za Metodym zasta-
wiał, potem dopiero Morawianie papieża o wysłanie Metodego prosili itd.
Tymczasem to fałsze; papież Metodego nie do Kocela i Panonii, lecz do Mo-
raw i Świętopełka wysyłał, a kierowały nim mniej może jakieś prośby usilne
Morawian (ich może wcale nie było!!), lecz wzgląd na autorytet papieski,
srodze zachwiany, dotkliwie skompromitowany buntem jawnym episko-
patu bawarskiego. Żywociarz, niby z pnia na pień skacząc, ślady starannie
zaciera, mówi o Morawianach, zamiast o papieżu, bo mu tak wygodniej.
Legendy o Cyrylu i Metodym
62
waniom, inne pytanie. Praca moja przyczyni się przynajmniej
do uśmierzenia owych zachwytów na dziełem obu
„Proswieti-
tielej” i „Pierwouczitielej”, nad którem się, pominąwszy jego
stronę czysto filologiczną, bynajmniej zachwycać nie zdołam,
widząc wielkie uszczerbki, krzywdy i szkody, jakie ono Sło-
wiańszczyźnie w końcu wyrządziło.
��
Aleksander Brückner