ELIZABETH WINFREY
WIĘCEJ NIŻ PRZYJAŹŃ
ROZDZIAŁ PIERWSZY
DELIA
Nigdy się nie dowiem, co spowodowało zmianę, jaka zaszła we mnie tego dnia.
Możliwe, że jej powodem było niewiarygodnie błękitne niebo i powietrze przepojone
odurzającą wonią róży jerychońskie. A może sprawił to fakt, że przez wszystkie lata liceum
obserwowałam, jak uczniowie plotkują, ale sama nie puściłam w obieg ani jednej płotki. Albo
stało się tak, dlatego, że nie widziałam Caina od prawie trzech miesięcy i czułam się nieco
oszołomiona. A może po prostu chciałam się zakochać. - Wiesz, na czym polega twój
problem, Delio Byrne?
- Wiem. Na tym, że mnie wciąż wypytujesz, na czym polega mój problem -
odpowiedziałam na pytanie Caina Parsona, mojego najlepszego przyjaciela, także, niestety,
najsurowszego krytyka w jednej osobie. - I znowu się mylisz.
Leżący na trawie Cain pokręcił głową i przekręcił się na drugi bok. Byliśmy na
pikniku nad Stawem Hazardzisty i zdałam sobie sprawę, że Caina nudzi układna konwersacja
na temat minionych wakacji.
Wspólne spędzane Święta Pracy nad stawem weszło już do tradycji. Kiedy człowiek
przyjaźni się z kimś od ponad trzech lat tworzą się pewne rytuały, i jeśli się je zlekceważy,
obie strony czują, ze stało się coś bardzo złego. Dlatego, zamiast zostać jeszcze kilka dni na
obozie w lasach Sherwood i dobrze się bawić w towarzystwie innych instruktorów szkolnych,
skróciłam pobyt w Minnesocie i przyleciałam do domu kilka dni wcześniej. Nie było to z
mojej strony wielkie poświęcenie i muszę dodać, że Cain zrezygnował z wyprawy kajakowej
z Andrew Rice'em, aby spędzić ten dzień ze mną. to jednak wcale nie oznaczało, że jestem
przygotowana na to, że będzie się starał zanalizować moje zachowanie. Westchnęłam
najbardziej dramatycznie, jak umiałam, aby mu to dać do zrozumienia.
- No dobrze, doktorze Parson. Niech mnie pan oświeci. Cain usiadł i wyjął spomiędzy
zębów źdźbło trawy.
- Ujmując rzecz krotko, jesteś typową przedstawicielką dziewczyn pijących mrożoną
herbatę bez Cukru. Co gorsza, jest to zawsze herbata cytrynowa, a nigdy brzoskwiniowa czy
malinowa. - Tu Cain uśmiechnął się bardzo z siebie zadowolony i znowu wyciągnął się w
trawie. Zachowywał się zupełnie tak jakby właśnie rozwiązał problem głodu na świecie, a nie
wymamrotał bzdurę na temat mrożonej herbaty. Gdybym miała choć trochę rozumu,
założyłabym na uszy słuchawki od walkmana i zlekceważyła Caina. On jednak miał irytującą
umiejętność wciągania mnie w swoje dziwaczne dywagacje.
- I co jeszcze? - spytałam. - A może powinnam zaprzestać picia mrożonej herbaty i
uwierzyć, że ostatni rok w liceum przyniesie mi sławę, majątek, urodę oraz miłość?
- No, proszę. Nasza dama pragnie usłyszeć coś więcej - powiedział Cain
dramatycznym tonem i potoczył wzrokiem wokół. Pewnie mu się wydawało, że towarzyszy
nam kilka setek świadków owej pasjonującej rozmowy. - Faktycznie mam na ten temat coś do
dodania - ciągnął. - Wiesz, Delio, kiedy idziemy do sklepu, możesz wybrać spośród
rozmaitych napojów: Nawet mrożona herbata występuje w dwunastu różnych smakach. -
Więc?
Gdybym go nie ponaglała, spędziłabym kilka godzin, wysłuchując, jak Cain zbacza na
różne tematy, gubiąc wątek.
- Dlaczego nie wybierzesz napoju o smaku mango? Albo ponczu owocowego? Czy
choćby zwykłej wody sodowej?
- Nie wydaje mi się, żeby poncz był rodzajem mrożonej herbaty - wtrąciłam.
- Masz rację, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że nigdy nie ulegasz kaprysom. Nie
mówisz: „Ejże, poncz owocowy to ciekawe. Mam go ochotę spróbować”. Wiecznie obnosisz
się z mrożoną herbatą bez cukru. Jakby to było twoje jedyne towarzystwo.
- Mrożona herbata nie jest moim jedynym towarzystwem. Jesteś jeszcze ty. Cain wyjął
mi z ręki na wpół opróżnioną butelkę mrożonej herbaty i pociągnął z niej długi łyk.
- O rany, Deels, posłużyłem się metaforą. Staraj się za mną nadążać.
- Ależ, ja nadążam - odparłam, wzdychając.
- W każdej sytuacji wybierasz utartą ścieżkę. Boisz się zakosztować czegoś nowego.
Wiedziesz żywot niczym zakonnica, która ślubowała podążać jedną jedyną drogą. Zrozum
wreszcie, że musisz z niej zejść.
- Dlaczego?
- Dlaczego? Dlaczego? Bo gdy z niej zejdziesz mogą ci się przydarzyć niewiarygodne
rzeczy.
- Na przykład? - Jak już wspomniałam, Cain potrafił mnie wciągnąć w swoje
dywagacje.
- Mogłabyś zostać wynalazcą jak ten, kto wymyślił automat do rozmieniania
pieniędzy. Mogłabyś opracować choreografię do szałowego musicalu na Broadwayu. Albo,
co jeszcze bardziej podniecające, mogłabyś się zakochać lub znaleźć sobie chłopaka czy
przynajmniej pójść na randkę. Jęknęłam. Moje życie miłosne, a raczej jego całkowity brak był
jednym z ulubionych tematów Caina. W najbardziej niespodziewanych chwilach, na przykład
gdy uczyliśmy się matematyki, potrafił mi zarzucić, że nie spotykam się z chłopakami. ,,To
równanie jest zupełnie jak twoje życie miłosne - mawiał. - Wiele nic nieznaczących
czynników, które są równe zeru”.
Przedstawiam Caina, jakby był pozbawionym serca obserwatorem tego co oczywiste.
Ale on wcale taki nie jest. Ani trochę. Po prostu nie rozumie, jak zwykli ludzie przeżywają
swoje dni. ,,Zwykli to ci spośród nas, którzy nie mierzą ponad metr osiemdziesiąt, nie mają
czarnych włosów, niebieskich oczu oraz niewiarygodnego ciała. Gdybyście nie zgadli, tak
właśnie prezentuje się Cain. Na dodatek obdarzony jest nieopisanym wdziękiem, talentem do
formułowania zgrabnych powiedzonek i darem natychmiastowego zjednywania sobie ludzkiej
sympatii.
Mówiąc o strachu, Cain miał trochę racji. Nękają mnie różne lęki. Przede wszystkim
boję się odrzucenia. Widuję dziewczyny wypłakujące się w ubikacji, bo jakiś sportowiec
uznał za stosowne porzucić którąś z nich podczas lunchu. Patrząc na te nieszczęśnice,
starannie poprawiające makijaż, aby wystawić się na dalsze tortury, bardzo im współczuję.
Naprawdę. Jednocześnie zastanawiam się, dlaczego znalazły się w takiej sytuacji. Czy
chłopak jest taki ważny? Czy warto przeżywać ból i mdłości za każdym razem, gdy twój
chłopak obejmuje inną dziewczynę? Według innie stanowczo nie.
Należę do tych dziewczyn, które moja mama nazywa kaktusami. Chodzi jej o to, że
nie pozwalam, by ktokolwiek się do mnie zanadto zbliżył, tak to ujmuje popularna
psychologia. Bezustannie powtarzam mamie, że nienawidzę popularnej psychologu, która
każdemu przylepia etykietkę, jakby nie był niczym więcej niż pudełkiem tamponów czy
jednorazową golarką. Według mnie takie traktowanie ludzi jest niehumanitarne. Przecież
każdy jest inny, a nawet wyjątkowy. Dlaczego sprowadzać wszystkich do jednego
mianownika?
Zgodnie z tym, co powiedział Cain, paraliżuje mnie strach. Ale nie tylko mnie.
- Uważasz, że jestem strachliwa? - Spojrzałam na Caina zmrużonymi oczami. Właśnie
wrócił z trzymiesięcznej praktyki w szkółce, gdzie hodowano drzewka na Boże Narodzenie.
Musiałam przyznać, że sadzenie świerczków wzmocniło jego bicepsy i mięśnie klatki
piersiowej. Gdybyż nauka tańca, którą prowadziłam dla garstki dziesięciolatków, podobnie
rozwinęła moje mięśnie I Cain poważnie skinął głową.
- Owszem. Sama powiedz, Delio. Masz siedemnaście lat i nigdy nie byłaś zakochana.
Czy naprawdę chcesz samotnie spędzić ostatni rok szkoły średniej. Najwyższy czas, by
odwrócić role.
- A ty, Cain? Otacza cię wianuszek dziewczyn, które wybierasz sobie wedle własnego
uznania. Chcesz mi wmówić, że wtedy, gdy zabawiasz się z jedną z nich na tylnym siedzeniu
samochodu, nie czujesz się samotny? - Przynajmniej próbuję.
- Ja też próbuję - upierałam się przy swoim. - Tylko że nic mi z tego nie wychodzi.
Cain roześmiał się. - Ot, i cała ty. W końcu pojawi się ten ideał na białym koniu i tak
dalej, a ty go przeoczysz i pozwolisz mu odjechać.
- Wcale nie - odparłam.
Coraz bardziej nabierałam wrażenia, że Cain zmierza do jakiegoś celu. Chciałam, żeby
wreszcie postawił kropkę nad ,,i” i pozwolił mi zjeść kanapkę z mielonym kotletem. -
Udowodnij to - powiedział.
- Co mam udowodnić? - Utkwiłam wzrok w ziemi, myśląc o tym, jak zmienić temat
rozmowy. Zaczęłam wymyślać zabawne anegdotki na temat dziesięcioletnich dziewczynek,
które podczas wakacji uczyłam tańca. Wszystko, byle Cain nie poruszał moich spraw
osobistych.
- Udowodnij, że naprawdę chcesz się zakochać.
- Jak mam ci to udowodnić?
- Jak to jak? Zakochaj się w kimś, oczywiście.
- Cain, to nie jest to samo co zdobycie szóstki z historii. Nie mogę, ot tak, się
zakochać.
- Skąd możesz wiedzieć, skoro nigdy nie próbowałaś?
To się robiło niesmaczne. Cain nie dawał za wygraną, a ja czułam, że się rumienię.
Cain uwielbiał, gdy się czerwieniłam. Z jakiegoś powodu uważał to za wzruszające. Ja
sądziłam, że to poniżające.
- Dajmy temu spokój - powiedziałam stanowczo. Ugryzłam kanapkę i włączyłam
walkmana. Jeśli nie będę zwracała uwagi na Caina znudzi się i przestanie mnie zamęczać.
Ale on wyciągnął rękę i zdjął mi z uszu słuchawki. Usłyszałam dochodzący z nich
przytłumiony głos Arethy Franklin.
- Mówię poważnie, Delio. Idę o zakład, że się nie zakochasz.
Sama sobie byłam winna. Nie miałam wyboru. Zdobyłam się na ostatni rozpaczliwy
wysiłek.
- Dobra. Idę o zakład, że ty się nie zakochasz. I nie chodzi mi o dwutygodniowy
romans z panienką, która pracuje w Minsky's Pizza.
Rozgrzewałam się, obmyślając, jakimi warunkami obwarować to jego zakochanie się.
- Nie mówię również o kilku randkach z Sarah Fain, tą cheerleaderką z wielkim
przedsięwzięciem. Mam na myśli prawdziwe zaangażowanie się. Braterstwo dusz.
Cain wzruszył ramionami.
- W porządku. Zgadzam się.
- Co?! - Nie spodziewałam się, że na to pójdzie. Oczekiwałam jakiegoś sprytnego
wybiegu, który zdezaktualizowałby całą dotychczasową rozmowę.
- Ja wyzwałem ciebie. Ty wyzwałaś mnie. Ten, komu się powiedzie, zwycięży -
powiedział Cain z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a ja wciąż się łudziłam, że cały ten
pomysł to tylko żart.
- Naprawdę chcesz się założyć o to, które z nas pierwsze się zakocha?
- A czemu nie? - Cain skrzyżował ramiona na piersi i przybrał niewiarygodnie
zarozumiały wyraz twarzy. Wbrew sobie poczułam, że cała sprawa zaczyna mnie
interesować. Może Cain ma rację. Może nadszedł czas, by Delia Byrne pokazała chłopakom
ze szkoły średniej im. Jeffersona, a przynajmniej jednemu z nich, co jest warta. Jeżeli zrobię z
siebie skończoną idiotkę, to najwyżej będę cierpiała przez cały ostatni rok i nigdy się nie
pojawię na szkolnym zjeździe koleżeńskim. Skoro już mam się zgodzić na wariacki pomysł
Caina, to niech stawka będzie wysoka. Nie miałam zamiaru łamać sobie serca tylko dlatego,
ż
e Cain uznał to za słuszne. Skinęłam głową.
- Masz rację.
- Naprawdę? - Po raz pierwszy glos Caina zabrzmiał troszkę mniej pewnie.
- Jasne. No, to się załóżmy.
Oczy Caina zabłysły. Uwielbiał zakłady.
- Widzę, że to do ciebie rzeczywiście przemówiło. Wyprostowałam się.
- O co się założymy?
- Przegrany przez cały miesiąc stawia wygranemu lunch?
Pokręciłam głową. Skoro musimy to robić, zróbmy to naprawdę dobrze. Jeśli nagroda
nie będzie kusząca, zrezygnujemy ze współzawodnictwa i wrócimy do naszych dawnych
przyzwyczajeń.
- Może przegrany będzie musiał przez cały rok sprzątać raz w tygodniu pokój
wygranego? - zaryzykował Cain.
- To by było niesprawiedliwe - odparłam. - Je jestem pedantką, a z ciebie niepoprawny
bałaganiarz.
- Przegrany będzie musiał przez cały tydzień nosić nalepkę z napisem „Daj mi kopa”?
- Nie, to za mało oryginalne.
- Pięćdziesiąt dolców?
- Daj spokój, Parsom Stać cię na coś lepszego.
Cain położył się na wznak. Wyprostował ramiona i nogi i spuścił powieki, chroniąc
oczy przed jaskrawymi promieniami słońca.
- Daj mi się zastanowić - powiedział. - Wymyśle taką stawkę, to włosy zjeżą ci się na
głowie.
Położyłam się na brzuchu i oparłam głowę na rękach, Chciałam się skupić, ale nie
mogłam. Podczas gdy Cain w milczeniu wysilał umysł, dałam upust fantazji, Wyobraziłam
sobie, te jestem na pierwszym tegorocznym meczu futbolu amerykańskiego i powiewam nad
głową flagą Szkoły im, Jeffersona. Patrzę, jak mój, na razie, anonimowy obiekt uczuć wbiega
truchtem na boisko. Ogląda się i patrzy na widownię, aż jego wzrok napotyka moje
spojrzenie. Wtedy unosi obydwa kciuki i dopiero potem zwołuje zawodników na naradę.
Roześmiałam się, Piłkarze nie byli w moim guście. Zawsze kojarzyli ml się z szatnia, gdzie,
owinięci ręcznikami, opowiadali sobie sprośne kawały. To nie dla mnie.
Następnie wyobraziłam sobie, ze jestem na scenie i tańczę w „Jeziorze łabędzim”. Po
przedstawieniu, u moich stóp, ląduje bukiet z trzech tuzinów czerwonych róż. Kłaniam się i
posyłam całusa mojemu wspaniałemu chłopakowi na widowni. Ów piękny scenariusz miał
tylko jedno ale: balet „Jezioro łabędzie” jest stanowczo przereklamowany.
Cain usiadł gwałtownie i klasnął w ręce.
- Mam. Jeśli naprawdę chcesz czegoś wielkiego, to ci się spodoba.
Podparłam się na łokciach. - Wal!
- Dobra. Jeśli ty przegrasz, będziesz musiała ściąć włosy na krótko i utlenić je na
blond. - Cain spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.
- Co?! - wrzasnęłam.
Uznałam, że Cain stracił rozum. Doskonale wiedział, że włosy były moją jedyną
ozdobą. Gęste, czarne i długie. Za każdym razem, gdy poprawiałam fryzurę w szkolnej
toalecie, skąpo wyposażona przez naturę dziewczyna zawistnie przypatrywała się moim
włosom. Czyżby Cain rzeczywiście chciał mnie pozbawić jedynego powodu do dumy?
Najwyraźniej spostrzegł moją minę.
- O co chodzi, Delio? Myślisz, że przegrasz zakład?
Nienawidzę fałszywej ambicji. Sprawia, że mówisz i robisz rzeczy, które człowiek jej
pozbawiony, uznałby za czyste szaleństwo. W tym przypadku, fałszywa ambicja
doprowadziła do tego, że przyjęłam warunki Caina.
- Dobra, Panie Zbyt Super By Przegrać. A co będzie, gdy ja wygram?
- To proste. Dam sobie przekłuć ucho.
- O, nie! Wciąż powtarzałeś, że sobie przekujesz ucho. Nie ma mowy.
- W porządku. W takim razie, ty coś wymyśl.
Nieczęsto miewam przebłyski geniuszu, ale gdy już mi się przydarzą, doznaję
prawdziwego natchnienia. I oto nadeszła taka chwila.
- Jeżeli ja wygram zakład, ty, Cainie Parson, wygolisz sobie na głowie napis
GAMOŃ. Zrobię to własnoręcznie, aby ci osłodzić przegraną.
Cain gwizdnął. Myślę, że nie odpowiadała mu perspektywa ogłoszenia całemu światu,
ż
e jest gamoniem. Nie mógł jednak się wycofać.
- Uściśnijmy sobie ręce - powiedział.
Uczyniliśmy to z wielką powagą i wtedy zdałam sobie sprawę, że nie ustanowiliśmy
limitu czasu. Powinniśmy dać go sobie wystarczająco dużo, żeby się zakochać, ale nie aż tyle,
byśmy się stali obślinionymi staruszkami. Cain musiał czytać w moich myślach.
- Mamy czas do studniówki - oświadczył. - Kto się na niej pokaże ze swoim obiektem
uczuć, wygrywa.
- Ejże! - wykrzyknęłam, bo olśniła mnie nowa myśl. - A co będzie, gdy oboje się
zakochamy? - spytałam.
Cain poklepał mnie po głowie.
- Wtedy oboje wygrywamy. To jasne.
Podczas gdy pakowaliśmy resztę jedzenia, koc i książki, poczułam mdłości. W czasie
nadchodzących miesięcy nie wystarczą mi ciężka praca i łut szczęścia - potrzebowałam
prawdziwego cudu.
ROZDZIAŁ DRUGI
CAIN
We wtorek obudziłem się, zaprzątnięty jedną, jedyną sprawą - owym głupim
zakładem, który zawarłem z Delią. Gdybym przypuszczał, że się zgodzi, nigdy bym czegoś
takiego nie zaproponował. Niestety; choć byłem przekonany, że potrafię przewidzieć każdy
jej ruch. Delia zupełnie mnie zaskoczyła. Musiałem się więc zakochać.
Na pierwszy rzut oka mogłoby się wam wydać, że moje zadanie jest łatwiejsze od
tego, czego miała dokonać Delia. Nigdy nie miewałem problemów z umawianiem się na
randki. Jestem śmiały i pewny siebie. Natomiast Delia lubi się trzymać na uboczu. Jest jedną
z najładniejszych dziewczyn w szkole ( o ile nie najładniejszą), ale gdyby ktoś jej to
powiedział, nie odparłaby po prostu: ,,Dziękuję” i pomyślała, że oszalał. Zaczęłaby
rozprawiać o protekcjonalnych osobnikach, którym się wydaje, że wmawiając kobiecie
rzeczy, które, w sposób oczywisty, nie mają nic wspólnego z prawdą, sprawią, że owa kobieta
poczuj sie lepiej. Cóż mogę na to powiedzieć? Może moja najlepsza przyjaciółka ma
kompleksy.
Teraz, gdy zdecydowała, że musi się zakochać możecie być pewni, że tak się stanie..
Delia potrafi wykonywać zadania. Ja rzuciłem wyzwanie, a ona nie spocznie, zanim w jej
głowie nie zrodzi sie plan. Ja nie miałem żadnego planu i nie wiedziałem, jak się zabrać do
rzeczy.
Delia prawdopodobnie rozejrzy się po klasie podczas lekcji historii, wymieni
spojrzenia z jakimś nieudacznikiem i śmiertelnie się w nim zakocha. Tymczasem ja będę
tkwił na tylnym siedzeniu samochodu (tak jak to wyobrażała sobie Delia) na randce z jakąś
bardzo sympatyczną dziewczyną, której nawet nie obchodzi, czy jestem żywy, czy umarły.
Na domiar złego skończę ze słowem GAMOŃ wygolonym na głowie.
Wszedłszy do szkoły owego słonecznego wtorkowego poranka, rozglądałem się,
szukając na korytarzach Delii. Kto wie? Może ona także obudziła się, żałując, że zawarliśmy
zakład. Jeśli tak, chętnie ją zwolnię z danego słowa i Delia nigdy się nie dowie, ze moja
pewność siebie została zachwiana. Niestety, Delii nigdzie nie było.
- Prawdopodobnie zestawia tabelkę z rubrykami: pierwsza randka, pierwszy
pocałunek, pierwsze ,,kocham cię” - wymamrotałem pod nosem.
I, znając Delię, będzie czekała na owe ,,kocham cię” aż do samej studniówki, na którą
wkroczy ze swoim ukochanym. Delia ma zmysł dramatyzmu.
Zacząłem się wspinać na czwarty podest (wiem, bo je policzyłem) do mojej klasy, gdy
dogonił mnie Andrew Rice, mój najlepszy przyjaciel, nie licząc Delii.
Ponieważ nie pojechałem z nim na spływ kajakowy, nie widziałem go od Święta
Niepodległości.
- Hej, Parson - powiedział Andrew - Znalazłeś jakiegoś aniołka na czubku tych
bożonarodzeniowych drzewek?
- Nie, ale znalazłem Scroogea
∗
w osobie mego szefa. Wypłacił mi nędzne trzysta
dolarów. A ja zasuwałem przez całe lato.
- Witaj w prawdziwym świecie, chłopie. Dlatego zasuwani u własnego ojca. - Pan
Rice jest prawnikiem I Andrew każdego lata pracuje w jego firmie. Większość czasu spędza,
wysyłając faksy i sporządzając fotokopie, co mnie doprowadziłoby do samobójstwa.
Dotarliśmy na najwyższy podest. Musiałem przyznać ze złośliwą satysfakcją, że
Andrew się zasapał. Trzy miesiące w klimatyzowanym, sztucznie oświetlonym
pomieszczeniu okazały się zgubne dla jego kondycji.
- Nie patrz tam teraz, ale w prawo w skos stoi Debbie Jackson - powiedział Andrew,
dając mi sójkę w bok.
Jęknąłem. Zeszłej wiosny Debbie Jackson była moją dziewczyną przez ponad miesiąc.
Na początku bardzo ją lubiłem, ale pod koniec doprowadzała mnie do szaleństwa. Cokolwiek
mówiła, brzmiało jak pytanie, z wyjątkiem prawdziwych pytań, bo te intonowała jak
stwierdzenia.. Czułem się, jakbym brał udział w nieustającym teleturnieju.
Chciałem sie ukryć w szafce, ale Debbie już mnie spostrzegła.
- Cześć, Cain - powiedział całując mnie w policzek. Stwierdziłem, że prezentuje się
jeszcze lepiej niż w ubiegłym roku. Obcięła na krótko gęste jasne włosy i jej gładka grzywka
ładnie opadała na czoło.
- Cześć, Debbie. Jak tam wakacje? - Zawsze jestem uprzejmy. I może omyliłem się co
do Debbie. Może to właśnie ona była moją miłością, a ja, zbyt przejęty jej intonacją, tego nie
spostrzegłem.
- Było świetnie? Zostałam ratowniczką na basenie dla maluchów. A ty?
W tej chwili zdałem sobie sprawę, że dla mnie i Debbie nie ma wspólnej przyszłości.
Myślcie, co chcecie, ale lubię rozmowę, która mnie nie męczy. Słyszałem, że stojący obok
mnie Andrew krztusi się ze śmiechu. Jeśli chodzi o dojrzałość, to znajduje się on na tym
samym poziomie co Barney Flinston, bohater „Jaskiniowców”.
∗
Scrooge - typ zgryźliwego skąpca (przyp. tłum.).
- Było dobrze. W porządku - mruknąłem. Zerknąłem na zegarek. - Hola. Zaraz
zabrzmi pierwszy dzwonek, a my mamy godzinę wychowawczą z panem Maughnem.
- Rozumiem? Był moim wychowawcą w drugiej klasie? - powiedziała Debbie,
odwracając się, by odejść. - Chciałbyś się czasem ze mną spotkać.
- Tak? Może kiedyś? - odpowiedział za mnie Andrew. To nie było miłe z jego strony,
ale nie mogłem się powstrzymać i parsknąłem śmiechem. Moja dojrzałość także pozostawiała
wiele do życzenia.
Debbie spojrzała na nas zdziwiona i odeszła.
Kręcąc głową, wślizgnąłem się na ostatnią ławkę w klasie pana Maughna. Spotykałem
się już z wieloma świetnymi dziewczynami, ale zdarzało mi się również chadzać na randki z
kilkoma takimi, które nie powinny się pokazywać na ulicach, a tym bardziej być moimi
przyjaciółkami.
- Rany, w tej szkole nie ma ani jednej przyzwoicie wyglądającej kobiety -
poskarżyłem się Andrew.
Tylko wzruszył ramionami. - Pamiętasz, jak byliśmy w gimnazjum? Wydawało nam
się, że liceum jest pełne pięknych i podniecających dziewczyn. Musiały zdać maturę, kiedy
byliśmy w pierwszej klasie.
- Wypisałem właśnie imiona dwudziestu najładniejszych dziewczyn z wyższych klas.
Mam na tej kartce wszystkie laski, z którymi chciałbym się spotykać w tym roku. Jak możesz
mówić o braku urodzaju? Znów pokręciłem głową.
- Mówię o kimś wyjątkowym. O dziewczynie w której mógłbym się zakochać.
- Zakochać się? Chyba zwariowałeś. - Andrew przewrócił oczami i dalej wypisywał
nazwiska.
Zajrzałem do jego notesu, przebiegając wzrokiem imiona. Skreślałem w myśli te
dziewczyny, z którymi już się spotykałem. Nie kusiły mnie odgrzewane kotlety. Gdy
doszedłem do dziewczyny numer jedenaście, zrobiłem wielkie oczy.
- Delia? - Aż mnie zatkało.
- Jasne - odparł Andrew. - Spełnia wszystkie moje kryteria. - Nakreślił dużą gwiazdkę
obok imienia Delii.
Gapiłem się na tę kartkę. Umieścił Delię pomiędzy Amandą Wright a Carrie Starks.
Nie do wiary. Nie żebym uważał, że Delia nie może się podobać Andrew, że nie jest
atrakcyjna, inteligentna i inne takie. Jednak pomysł, żeby wypisać jej imię na jakiejś durnej
liście naprawdę mnie poruszył. Zupełnie jakby Andre nie rozumiał, że Delia jest jedyna w
swoim rodzaju. Delia jest kimś.
- Jesteś chory - przemówiłem wreszcie. - Zdajesz sobie sprawę, jak się wścieknie,
kiedy jej to powiem? - Chwyciłem notes i zamachałem nim przed nosem Andrew.
Wzruszył ramionami.
- Uważam, że Delię nic a nic nie obchodzi, jak spędzam czas w oczekiwaniu na
początek lekcji. - Uniósł brwi i spojrzał na mnie. - To twój problem, Parson.
- o co ci chodzi? Andrew pstryknął palcami.
- Jesteś zazdrosny.
- Oszalałeś - odparłem. Ludzie od lat wmawiali mi, że w tajemnicy podkochuję się w
Delii, ale te złośliwości spływały po mnie jak woda po gęsi.
Rozległ się drugi dzwonek. Opadłem na krzesło, patrząc, jak pan Maughn wyjmuje z
teczki notatki. Odchrząknął i zaczął przytruwać o tym, jak źle się spóźniać na lekcje i
przysypiać na zajęciach. Zaliczywszy trzy lata nauki w liceum, nie miałem zamiaru
przejmować się jego nudziarstwami. Po wysłuchaniu jednego przemówienia na rozpoczęcie
roku szkolnego znało się wszystkie następne.
Rozmyślając o tym, co powiedział Andrew, poczułem, że się czerwienię. To prawda,
ż
e zawsze broniłem Delii. Dobrze wiedziałem, jacy są faceci. Nie życzyłem sobie, żeby
rozmawiali o niej tak samo lubieżnie i ordynarnie jak o innych dziewczynach.
Po kilku minutach pan Maughn zakończył powitalne przemówienie, w którym
zapewnił nas, że jest w szkole wyłącznie po to, by zatruwać nam życie. Następnie przystąpił
do równie podniecającego odczytywania listy obecności. Gdy dotarł do litery D, drzwi klasy
otwarły się zamaszyście. Spojrzałem na ściągniętą twarz pana Maughna. Nauczycielom
zawsze się wydaje, że jeśli zapanują nad klasą od pierwszego dnia nauki, to bezproblemowo
przebrną przez cały rok szkolny. Maughn najwyraźniej nie byt zachwycony, że jego plan,
dotyczący dyscypliny, legł w gruzach.
Obróciłem się, by rzucić okiem na intruza. Stanęła w drzwiach, jakby się wahała, w
którą stronę klasy ma ruszyć. W rękach trzymała stos zeszytów z których jeden omal się nie
ześlizgnął.
Jej jasne włosy były sczesane do tyłu, odsłaniając zadziwiająco wydatne kości
policzkowe oraz wielkie oczy. Miała na sobie czarną mini spódniczkę i prążkowany
bezrękawnik. Odetchnąłem głęboko, podziwiając długie, opalone nogi. Nagle lista Andrew
przestała mnie interesować.
- Nazwisko? - warknął pan Maughn.
Dziewczyna rozejrzała się po klasie, jakby miała nadzieję, że znajdzie poparcie. Jej
oczy spotkały się z moimi. Przez ułamek sekundy wytrzymałem jej wzrok. A potem się
uśmiechnąłem.
- Rebeka Foster - odparła spokojnym tonem, nie przejmując się, że wkroczyła do klasy
pełnej ludzi. Sprawiała wrażenie osoby pewnej siebie i panującej nad sytuacją.
Maughn powiódł palcem w dół listy. - Foster. Faster. Foster - mamrotał pod nosem. -
Zdajesz sobie sprawę, którą mamy godzinę, panno Foster?
Zerknęła na zegar ponad biurkiem pana Maughna.
- Mhm... piętnaście po dziewiątej? - powiedziała. - Właśnie - odparł nauczyciel,
skinąwszy głową.
- A lekcje zaczynamy o ósmej pięćdziesiąt pięć. Co masz na swoje wytłumaczenie?
Przeszła na środek klasy i podała mu kartkę szarego papieru.
- Byłam w sekretariacie. Jestem nowa w tej szkole. Do gimnazjum chodziłam w
innym mieście.
Maughn się zdenerwował. W klasie zapadła cisza. W obdarzonych niezwykłą urodą
kobietach jest coś takiego, co każe ludziom wpatrywać się w nie w milczeniu.
- No, dobrze - powiedział Maughn. - Usiądź. Później powtórzę ci, co straciłaś.
Rebeka uśmiechnęła się z wdziękiem i usiadła w pierwszej ławce. Wpatrywała się w
pana Maughna, jakby posiadł wszystkie rozumy. Przeklinałem chwilę, w której zająłem
miejsce w ostatniej ławce. Maughn wziął plan zajęć i podjął przemowę tam, gdzie ją
przerwał. Jego ton brzmiał teraz bardziej przyjaźnie. Widocznie zmienił zamiar. Uznał, że
jeśli uczniowie go polubią, to zechcą się dobrze zachowywać.
Wpatrywałem się w plecy Rebeki tak zawzięcie, że Maughn musiał dwukrotnie
powtórzyć moje nazwisko, zanim mu odpowiedziałem. Może to tylko wyobraźnia, ale
przysiągłbym, że Rebeka wyprostowała się nieco, gdy odchrząknąłem i powiedziałem:
„Obecny”.
Andrew przysłał mi liścik, krótki i celny: „Niezły towar. Twarz i reszta!”.
Zakłopotany podarłem liścik i wsunąłem strzępy do kieszeni. Nie chciałem, żeby dopisał
Rebekę do swojego spisu imion. Czułem, że Rebeka jest kimś wyjątkowym. Łaskotanie w
brzuchu utwierdziło mnie w przekonaniu, że będzie moja. Wkrótce.
Przez resztę popołudnia byłem bardzo zamyślony. Jak mam się do niej zbliżyć? Czy
mam się jej wydać silny i agresywny? A może słodki i nieśmiały?
Nic o niej nie wiedziałem i nie miałem pojęcia, jak rozegrać sprawę. Nie znając jej,
nie potrafiłem prze widzieć, w jakich facetach gustuje. Nie wiedziałem czy lubi słuchać
muzyki, czy chce być cheerleaderką, czy może interesuje ją teatr. Możliwe, że ma już
chłopaka. Miałem nadzieję, że przeniosła się do naszej szkoły z daleka. Gdyby tak było,
chłopak nie stanowiłby przeszkody.
Nie spotkałem wielu łudzi, którym udałoby się utrzymać związek z kimś, kogo
widywali raz na miesiąc łub na dwa miesiące, choćby im się wydawało, ze są bardzo
zakochani. Nazywałem to syndromem wakacyjnym. Ludzie jadą na letni obóz, poznają kogoś,
całują się co wieczór pod drzewem albo na kajaku. Pod koniec wakacji wyznają sobie miłość
i zapewniają, że czas do następnego obozu szybko zleci. Po kilku listach i paru niezręcznych
telefonach cała sprawa odchodzi w zapomnienie. A w następnym roku obydwoje decydują, że
i tak są za starzy na obóz. Tak, mówię to z własnego doświadczenia, chociaż nigdy nie
zapomnę tych rozgwieżdżonych nocy z Elaine Mason.
Rozmyślanie o Rebece oraz o pozbawionych przyszłości wakacyjnych romansach
prowadziło donikąd. Uznałem, że będę po prostu sobą, a wszystko dobrze się skończy.
Właśnie tak zazwyczaj postępowałem z dziewczynami. W drugiej klasie liceum
powiedziałem Ginie Roslin, lekkoatletce z drużyny szkolnej, że świetnie skacze o tyczce. Gdy
mnie poprosiła, żebym jej pokazał, jak skaczę omal nie zwichnąłem sobie szczęki, padając na
twarz na twardą matę, To doświadczenie (oraz kilka rozsądnych słów Delii) sprawiło, że
zdałem sobie sprawę, że większość kobiet jest niewiarygodnie czuła na kłamstwa. Gdy raz
kogoś przyłapią na oszustwie, odnoszą się do niego z odrazą. Po dzwonku nie ruszyłem się z
miejsca. Wciąż nie wiedziałem, czy mam podejść do Rebeki. I wtedy usłyszałem, że Maughn
mówi jej, żeby została w klasie, bo chce jej pokrótce opowiedzieć; co ją czeka w szkole im.
Jeffersona. To był sygnał, że mam się wycofać.
Zanim wyszedłem, rzuciłem ostatnie spojrzenie na Rebekę. Przesłała mi lekki uśmiech
i pomachała. Ten gest sprawił, że po plecach przebiegły mi ciarki. Już wiedziałem, że
wygram zakład.
Delia czekała na mnie na korytarzu. W pierwszym okresie mieliśmy wspólne lekcje
fizyki.
- Jeśli chodzi o nasz zakład... - zaczęła. Uniosłem dłoń.
- Nie próbuj się wycofać, Byrne - powiedziałem szybko. - Właśnie znalazłem
dziewczynę moich marzeń. Możesz już szukać nożyczek i brać się do tlenienia włosów.
Skrzywiła się.
- Ha! Nie mam zamiaru się wycofać. Chciałam ci tylko powiedzieć, że postanowiłam
spisać naszą umowę, byś nie próbował się wykręcić od wygolenia napisu GAMOŃ.
- Niech zwycięży lepszy - powiedziałem.
Idąc do pracowni, liczyłem dni do następnej godziny wychowawczej.
ROZDZIAŁ TRZECI
DELIA
Wiedziałam, że nawet w dobre dni nie będę lubiła zajęć z fizyki. Przez najbliższe
dziewięć miesięcy z samego rana, będę się musiała pocić nad okropnymi równaniami lub
doświadczeniami. Według mnie takie przedmioty powinny być zabronione przed przerwą na
lunch.
Słuchając, jak pani Gordon przynudza o prędkości przyglądałam się twarzy Caina. Jej
wyraz uległ zmianie, jakby rozmyślał o czymś naprawdę przyjemnym. Przeczuwałam, że
zajmuje go nasz zakład, a arogancki sposób, w jaki prostował plecy, przyprawiał mnie o
mdłości.
To niesprawiedliwe. Cain miał nieprawdopodobne szczęście, a ja miałam pecha.
Pewnego razu namówił mnie, bym poszła z nim i jego babcią do klubu seniora na grę w
bingo. Do końca spotkania Cain wygrał sto dolców. Kiedy raz jeden udało mi się trafić,
nagrodą nie była gotówka, tylko jedna z tych beznadziejnych koszulek. Cain upierał się,
ż
ebym nosiła koszulkę za każdym razem, gdy w pobliżu znajdowała się jego babcia. Możecie
mi wierzyć, że jaskrawa zieleń nie jest moim ulubionym kolorem!
Gdy wreszcie rozległ się dzwonek, pani Gordon rozdała nam kartki z pierwszym
zestawem pytań. Kartka wyglądała tak, jakby zadania już zostały rozwiązane. Próżne
nadzieje, po prostu tak prezentują się pytania z fizyki.
Zanim nasze drogi się rozeszły, Cain podał mi kartkę, nad którą mozolił się podczas
lekcji. Naszkicował siebie wewnątrz wielkiego serca. Ja znajdowałam się na zewnątrz i
usiłowałam przebić je strzałą. Nad moją głową był dymek z napisem: „Tlenione blondyny
mają więcej szczęścia”.
- Ha, ha , bardzo śmieszne. - Masz zamiar myśleć wyłącznie o tym głupim zakładzie?
Cain uśmiechnął się i poklepał mnie po plecach.
- Jasne, że nie. Niedługo będę taki zakochany, że zabraknie mi czasu nawet na
napawanie się zwycięstwem. - Pociągnął mnie za włosy i odszedł.
Powlokłam się do mojej szafki, dźwigając dwuipółkilogramowy podręcznik do fizyki,
który ciążył mi w ramionach jak ołów. Była dopiero dziesiąta, a już wyglądało na to, że
będzie to najgorszy dzień w mojej karierze licealistki.
Natężając się, by zatrzasnąć drzwiczki szafki, poczułam wibracje w ramieniu, gdy
metalowe drzwi zetknęły się z framugą.
- Zły dzień, no nie? - usłyszałam przyprawiający o mdłości, słodki głos.
- Ellen! - wrzasnęłam. - Dzwoniłam do ciebie z pięć razy.
- Przepraszam. Tata się uparł, żebyśmy się w drodze z Kolorado zatrzymali w
muzeum Buffalo Billa. To wydłużyło podróż o jakieś dwanaście godzin, więc przyjechaliśmy
do domu późną nocą. Wciąż mam zdrętwiały tyłek.
Roześmiałam się i uściskałam Ellen. Jeśli nie liczyć Caina, Ellen Frazier była moją
najlepszą przyjaciółką. Niewiarygodnie chuda i wysoka Ellen miała wygląd zamorzonej
modelki, jakie widuje się na okładkach pism. Ale stąpała mocno po ziemi i nie widziała w
sobie nic nadzwyczajnego. Była nawet przekonana, że jej zauważalny brak biustu czyni z niej
wybryk natury.
- No i jak było na zjeździe rodziny Frazierów? - spytałam. Spojrzała w sufit i złożyła
dłonie jak do modlitwy.
- Mój tata i jego bracia spędzili całe trzy dni, ścigając się w łowieniu ryb na muchę. A
wieczorami bezustannie grali w szachy, doprowadzając mamę do szaleństwa. Tymczasem
moje małe kuzynięta sikały w pieluszki. I zgadnij, kto się zajmował niemowlakami?
- Innymi słowy, było dokładnie tak, jak się spodziewałaś? - Sięgnęłam do kieszeni i
wyjęłam z niej czarną frotkę. Wilgotne powietrze sprawiało, że włosy skręcały mi się w
loczki. Wiedziałam, że jeśli nic nie zrobię, moja głowa upodobni się do kopy siana. Ellen
wzięła ode mnie podręcznik do historii, więc mogłam obydwiema rękami zgarnąć włosy do
tyłu. Przez ostatnie dwa lata powtarzałyśmy tę czynność dzień w dzień.
- Tak, właśnie tego się spodziewałam. Ale zdarzyło się coś nieoczekiwanego.
- Zakochałaś się w instruktorze konnej jazdy?
- zapytałam, odbierając od niej książkę do historii. Ellen uśmiechnęła się zagadkowo.
- Lepiej.
Wziąwszy pod uwagę, że zakochanie się było dla mnie najważniejsze na świecie, nie
mogłam sobie wyobrazić, by mogło jej się przydarzyć coś jeszcze lepszego.
- Co? - spytałam.
- Dwa słowa. Cudowny biustonosz. Babcia mi kupiła.
- Masz obsesję - jęknęłam.
Zielone oczy Ellen zalśniły. - Już nie. Uwydatniwszy moją kobiecość, poczułam się
nowym człowiekiem.
Ruszyłyśmy wzdłuż korytarza. Odwróciłam się, by na nią spojrzeć. Nie zauważyłam
najmniejszej zmiany.
- Nie chcę ci psuć przyjemności, ale nie widzę różnicy.
- Bo w tej chwili nie mam go na sobie. Dzisiejszego ranka było tak gorąco, że nie
chciałam nakładać dodatkowej warstwy ubrania. Ale kiedy nastanie jesień, nic mnie nie
powstrzyma!
Zachichotałam. Ellen zawsze potrafiła powiedzieć coś głupiego w taki sposób, że
brzmiało to rozsądnie. Między innymi za to tak bardzo ją lubiłam.
- Jestem pewna, że zaćmisz samą Dolly Parton - powiedziałam.
Ellen odrzuciła długie włosy na ramię.
- Na pewno. A ty sprawisz, że Jane Austen pożałuje, że kiedykolwiek chwyciła za
pióro.
Skierowałyśmy się do klasy, w której odbywały się warsztaty literackie, zajęcia, na
które czekałam od pierwszej klasy liceum. Obie z Ellen uwielbiałyśmy układać wiersze, a
czasami pisywałyśmy razem opowiadania, na przemian wymyślając ich fragmenty.
- Czy to będzie po, czy przed otrzymaniem nagrody za główną rolę w najbardziej
kasowym musicalu na Broadwayu?
Dotarłyśmy do pracowni pani Heinsohn. Drzwi byty otwarte i zobaczyłam, że
nauczycielka przestawia stojące w rzędach ławki, tak aby utworzyły duży krąg. Spostrzegła
nas i zawołała:
- Świetnie, że jesteście. Będziecie doskonałymi ofiarami na moich pierwszych
zajęciach z pisania w klasie. Tak trudno namówić uczniów, aby pochwalili się przed resztą
klasy, czytając swoje utwory.
- Na mnie proszę nie liczyć - odparła Ellen. - Nie mam zamiaru popisywać się w
pierwszym dniu nauki.
Pani Gordon zwróciła się do mnie.
- A ty, Delio?
Wzruszyłam ramionami. Nie byłam pewna, czy do tego dorosłam.
- Kto wie - powiedziałam enigmatycznie.
Ellen i ja zajęłyśmy miejsca obok siebie. Wyjęłam swój ulubiony notatnik (miał
lśniącą czarną okładkę z wydrukowanym wewnątrz kalendarzem) i białym flamastrem
wypisałam z przodu „Warsztaty literackie”. Właśnie miałam pomazać flamastrem mój
polakierowany na różowo paznokieć, gdy Ellen szturchnęła mnie łokciem.
Do klasy wszedł James Sutton i skierował się w naszą stronę. Zaparło mi dech i
niechcący położyłam dłoń na wciąż mokrym napisie „Warsztaty literackie,,. Kochałam się w
Jamesie Suttonie od chwili gdy jeszcze jako uczennica pierwszej klasy, zobaczyłam go na
pokazie talentów szkoły im. Jeffersona. Miał długie, gęste jasne włosy, orzechowe oczy i
dołek w policzku. Zawsze się wyróżniał. Teraz był solistą zespołu Fale Radiowe i durzyły się
w nim dziewczyny ze wszystkich klas. W ciągu minionych trzech lat mieliśmy razem niektóre
zajęcia, ale rozmawialiśmy bardzo rzadko. Spotykał się z Tanyą Reed, piękną cheerleaderką z
wyższej klasy. Nawet gdyby byt wolny, nie miałabym szansy u kogoś takiego jak on. Mógł
mieć każdą dziewczynę z naszej szkoły.
Ellen nachyliła się do mnie.
- Krążą słuchy, że Tanya rzuciła Jamesa, kiedy poszła na studia. Jest wolny.
Poczekałam, aż moje serce przestanie galopować, powtarzając sobie, że nie ma nadziei
na to, by James się mną zainteresował. Elektryzująca nowina, którą przekazała mi Ellen,
znaczyła tylko tyle, że będę się musiała przyzwyczaić do oglądania Jamesa obejmującego
inną dziewczynę... nie mnie. Nie było się czym podniecać. Mimo wszystko podparłam głowę
ręką, tak aby palce zakryły niewielki pryszcz na lewym policzku na wypadek, gdyby James
spojrzał w moją stronę.
Chociaż bardzo lubiłam pisać, większą część lekcji spędziłam podpatrując Jamesa.
Fakt, że wybrał warsztaty literackie, czynił go w moich oczach jeszcze bardziej tajemniczym i
upragnionym. Może miał zostać drugim Hemingwayem. Długie nogi wyciągnął przed siebie.
Uznałam, że dżinsowe spodnie są fascynujące.
Pani Heinsohn wyjaśniła, na czym polega konstrukcja haiku i dała nam kwadrans na
napisanie jednego wiersza. Zdobyłam się tylko na tyle, by wypisać swoje nazwisko u góry
kartki. Myślę, że pani Heinsohn spostrzegła, jak bardzo jestem roztargniona i, ulitowawszy
się nade mną, wybrała Joego Scaglię, aby na głos odczytał swój wiersz.
W pewnej chwili Ellen napisała do mnie liścik. „Co z Cainem?” - przeczytałam, Ellen
od dawna interesowała się Cainem, ale nic w tej sprawie nie robiła. Wiedziała o licznych
romansach Caina i sądziła, że nic jest on dobrym materiałem na stałego chłopaka Miała
również dziwaczną teorię, ze ja i Cain jesteśmy stworzeni dla siebie. Ilekroć powtarzałam jej,
ż
e nie umawiałabym się z Ca i nem, nawet gdyby był jedynym facetem na Ziemi, ona
spoglądała na mnie z chytrym uśmieszkiem.
Pod koniec lekcji pani Heinsohn zadała nam te mat na piątek. Mieliśmy wybrać
wiersz, przeczytać go w klasie, a potem wyjaśnić, dlaczego nam się spodobał. Przebiegłam w
myśli moje ulubione i wiersze, zastanawiając się, co w nich tak mnie urzekło.
- Spotkamy się w kolejce po lunch! - zawołałam do Ellen, gdy wybiegła, zmierzając
do pracowni matematycznej.
Pomachała mi na pożegnanie, a ja znowu ruszy łam w stronę mojej szafki. Przed
przerwą na lunch miałam jeszcze dwie lekcje. Zanim przeszłam kilka kroków, poczułam na
ramieniu czyjąś dłoń. Krew odpłynęła mi z twarzy. Choć nigdy przedtem mnie nie dotknął,
szósty zmysł podpowiedział mi, że, gdy się odwrócę, stanę twarzą w twarz z Jamesem
Suttonem.
- Cześć, Delio. Jak się masz? - Spojrzenie brązowych oczu było pełne ciepła.
Poczułam się tak, jakbym miała zaraz zemdleć, zupełnie jak dama z epoki wiktoriańskiej.
- Nieźle. Zupełnie dobrze. - W tej chwili nienawidziłam samej siebie. James miał
pewnie niewiarygodnie poetycką duszę, a ja wybąkałam najmniej liryczne słowa, jakie można
sobie było wyobrazić.
Zbliżył się, a ja poczułam, że ramiona pokrywają mi się gęsią skórką. Przełożyłam
książki z ręki do ręki usiłując zachowywać się swobodnie. Wyświadczyłabyś mi przysługę?
Przez wzgląd na dawne dobre czasy? - zapytał. Nie miałam pojęcia, o jakie dawne czasy mu
chodzi ale byłam bardziej niż chętna, by wyświadczyć mu przysługę.
- Jasne - odparłam, nie pytając, co to za przysługa. - Jak mogę ci pomóc?
- Nie za bardzo znam się na poezji. Czy mogłabyś ze mną przeczytać trochę wierszy?
Może pokazałabyś mi, co w nich jest dobre, a co złe i w ogóle?
- Sprawiał wrażenie naprawdę zakłopotanego.
- Nie ma sprawy - odparłam. - Skoro nie znasz się na poezji, dlaczego wybrałeś takie
zajęcia? Skrzywił się i wskazał sekretariat.
- Nieporozumienie.
Skinęłam głową w milczeniu. Nawet jeśli nie miał zostać następnym Hemingwayem,
jego status jednego z najprzystojniejszych facetów w szkole, nie uległ zmianie.
- Spotkamy się w bibliotece, jutro po lekcjach - powiedziałam takim tonem, jakby
nasza rozmowa nie zrobiła na mnie najmniejszego wrażenia.
Uścisnął mi lekko rękę i odszedł w przeciwnym kierunku. Patrząc, jakim wzrokiem
obrzucają go dziewczyny, powróciłam myślami do zakładu z Cainem. Możliwe, że Delia
Byrne zaczyna nowe życie. I nie dbałam o to, czy owa zmiana zaszła na skutek układu planet,
losu czy zamieszania w sekretariacie. James Sutton poprosił mnie o pomoc w pracy domowej.
Po lekcjach znalazłam Caina na szkolnym stadionie. Powiedział mi kiedyś, że lubi
tutaj biegać, bo bieżnia ma długość czterystu metrów, więc łatwo mu policzyć, ile kilometrów
ma za sobą. Według mnie po prostu lubił, żeby podziwiały go dziewczyny ze szkolnych
drużyn sportowych.
Spostrzegłszy mnie, zwolnił. Moją twarz rozjaśniał szeroki uśmiech. Nieczęsto się
zdarzało, że miałam do przekazania Cainowi nowinę dotyczącą mego życia uczuciowego.
- Cześć, Deels. - Położył mi dłoń na ramieniu i, ba lansując na jednej nodze,
rozmasował sobie ścięgno podkolanowe. - Co słychać?
- Wprawdzie jestem całkowicie przekonana, że nic z tego nie będzie, ale James Sutton
poprosił mnie, żebym pomogła mu się uporać z lekturą na warsztaty literackie. - Nie
potrafiłam mówić o sprawach, które w jakikolwiek sposób wiązały się z miłością, me
deprecjonując samej siebie. Czekałam na zapewnienie Caina, że prośba Jamesa to tylko
pretekst do czegoś więcej.
Cain milczał przez chwilę. Następnie postawił stopę na ziemi i spojrzał na mnie. -
James Sutton? Nie mów mi, że ta oferma ci się podoba.
Nie wierzyłam własnym uszom. Cain nazwał Jamesa ofermą. - Słucham? -
powiedziałam podniesionym głosem. - James jest super. Utalentowany, seksowny...
Cain się roześmiał.
- Daj spokój, Byrne. Jego czaszka nadaje się najwyżej na przycisk do papierów. A
poza tym od dzieciństwa prowadza się z tą pustogłową Tanyą.
Pokręciłam głową. Męski brak zrozumienia, co czyni innych chłopców atrakcyjnymi
w oczach dziewczyn, nie przestawał mnie zadziwiać.
- Otóż dowiedz się, że Tanya wyjechała na studia daleko stąd. James jest do wzięcia.
- No to masz szczęście. - Cain zaczął truchtać w miejscu, a ja się zorientowałam, że
nie ma mi nic więcej do powiedzenia na interesujący mnie temat.
- Masz rację. Choć raz mi się poszczęściło. A teraz, pozwól, że cię zostawię. Muszę
iść do biblioteki. - Nie dodałam, że chcę przejrzeć niektóre wiersze, zanim spotkam się z
Jamesem, by mu pomóc w wyborze lektury. Cain by tego nie zrozumiał.
Opuściłam stadion z podniesioną głową. Cain najwyraźniej był zazdrosny.
Wyprzedziłam go w naszym wyścigu do zwycięstwa, a on nie mógł znieść myśli o
przegranej. Pobiegłam do samochodu, machając plecakiem.
Wierciłam się w łóżku do północy, starając się zdecydować, który wiersz będzie
najodpowiedniejszy dla Jamesa. Wyobrażałam sobie jego rozpromienioną twarz i radość ze
zrozumienia, dlaczego wybrałam właśnie ten utwór.
Weźmie mnie za rękę i przybliży wargi do moich ust. Właśnie gdy miał mnie
namiętnie pocałować, zadzwonił telefon przy łóżku. (Moi rodzice dali za wygraną i
podarowali mi własny aparat i numer na czternaste urodziny, bo zorientowali się, że blokuję
linię na dwadzieścia godzin na dobę). Serce skoczyło mi do gardła. Czyż bym się
komunikowała z Jamesem drogą telepatyczną?
- Halo?
- To ja. - Poczułam się jak idiotka. Zawsze cieszy łam się, na dźwięk głosu Caina, lecz
tym razem to nie jego miałam nadzieję usłyszeć.
Spojrzałam na zegar przy łóżku.
- Co się dzieje? Jest późno.
- Waśnie. I zgadnij, co ci ma do zakomunikowania twój fantastyczny najbliższy
przyjaciel.
- Zakochałeś się? - To byłoby bardzo w stylu Caina. Znaleźć sobie w ciągu ośmiu
godzin dziewczynę, która według niego jest ideałem.
- Nie. W kinie nocnym pokazują ,,Casablankę”. Na czwartym kanale.
- Pozwól, że oddzwonię. - Odłożyłam słuchawkę. Wzięłam z łóżka prześcieradło i
zeszłam do gabinetu, gdzie mieliśmy telefon i telewizor. Moi rodzice spali, więc nie
włączyłam światła. W niebieskawej poświacie, płynącej z ekranu telewizora, wykręciłam
numer Caina. Podniósł słuchawkę po pierwszym sygnale.
- Humphrey Bogart właśnie zobaczył ją po raz pierwszy. Ona słucha, jak Sam gra na
fortepianie.
- Wiem, Cain. Mam ich przed nosem. - Usadowiłam się na kanapie, przyciskając
słuchawkę do ucha. Choć zazwyczaj za dużo nie rozmawialiśmy, lubiliśmy od czasu do czasu
rzucić słówko. „Casablanka” była naszym ulubionym filmem.
Pod koniec usiłowałam stłumić szloch prześcieradłem, chociaż Cain dobrze wiedział,
ż
e za każdym razem, gdy sie okazywało, że Rick i Ilsa nie mogą być razem, zalewam się
łzami.
- Znowu płaczesz, Deels? Widziałaś ten film ze trzynaście razy.
- Wiem - odparłam, ocierając oczy - ale wydaje mi się coraz smutniejszy -
wyszeptałam, nie chcąc budzić rodziców.
Cain roześmiał się cicho.
- Jesteś romantyczką, wiesz o tym?
- Po prostu łatwo się wzruszam, oglądając sentymentalne filmy - odparłam.
- Przyjemnych snów, Byrne.
- Nawzajem, Parson. - Odłożyłam słuchawkę i wyłączyłam telewizor. Wracając do
sypialni, zdałam sobie sprawę, że nie zdecydowałam się, który wiersz mam wybrać dla
Jamesa.
- To się nazywa „Upojna pieśń” - powiedziałam Jamesowi. - Rozumiesz, Yeats tworzy
metaforę na temat upojenia winem i miłością.
Zamilkłam zakłopotana. A jeśli James pomyśli, że wybrałam ten wiersz specjalnie, by
mu dać do zrozumienia, że jesteśmy w sobie zakochani, albo coś w tym rodzaju? Zaraz
jednak przywołałam się do porządku. Większość wierszy opowiada o miłości. James nie
zorientuje się, że mam ukryty motyw.
James wyszczerzył zęby.
- Heinsohn będzie zachwycona. Wciąż nawija o metaforach, porównaniach i o innych
poetyckich chwytach.
- Tak, spodoba jej się. Jeśli chcesz, możemy przed lekcjami porozmawiać o tym, co
autor chciał powiedzieć ...
Zamknął książkę z wierszami i położył mi dłoń na kolanie. Trwało to zaledwie
sekundę, ale poczułam mrowienie na całym ciele.
- Jesteś niezastąpiona, Delio.
Następnie stanął z książką w ręku. Przyglądał mu się, zachwycona długimi nogami,
opiętymi spranymi dżinsami. Czy James kiedykolwiek dojrzy, we mnie to, co Yeates widział
w kobiecie opisanej w wierszu? Czy w ogóle zdarzy mi się coś takiego? Dotknęłam swego
kolana w miejscu, gdzie niedawno James położy! dłoń i wyobraziłam sobie, co powiedziałby
Cain. „Nie przegap okazji, Deels. Bo życie przemknie obok ciebie”.
Nawet jeśli Cain nie myślał o Jamesie, zamierza lam przejąć filozofię życiową mego
najlepszego przyjaciela. Miałam dość sterczenia na bocznicy, gdy wokół toczyła się gra
zwana miłością. Uf! Z całą pewnością naczytałam się za wiele poezji…
ROZDZIAŁ CZWARTY
CAIN
Czwartek, 12 Października, godzina 21.00
Sukces. Minęło sześć tygodni nauki, a czuję się tak, jakby upłynęło nie więcej niż sześć
dni. Nadal nie umówiłem się na randkę z Rebeką, chociaż kilka razy udało mi się z nią
porozmawiać. Nie dalej jak dziś zdarzyło się coś, co nazwałbym znaczącą wymianą zdań. -
Wybierasz się na jutrzejszy mecz futbolu? - spytałem od niechcenia.
- A powinnam? - Ona na to.
- Ja tam będę - powiedziałem, wzruszając ramionami Rozciągnęła w uśmiechu te
swoje czerwone wargi, które tak bardzo chciałem pocałować.
- W porządku. W takim razie zajrzę do terminarza - odparła. Podczas godziny
wychowawczej na próżno starałem się podchwycić jej wzrok, ale przeczuwałem, ze będzie na
meczu. Myślę, że jutrzejszy wieczór może być przełomowy. Delia będzie zdruzgotana, bo to ja
wygram zakład, ale to jej problem. I tak jest przejęta tym Jamesem Suttonem. Wyobraża
sobie, że skoro pomaga mu w pracy domowej, jest w nim zakochana. Z tego, co mi mówiła,
James nie ma wiele do zaofiarowania w dziedzinie stymulującej konwersacji Niby to
przypadkiem podsłuchałem, jak rozmawiali w bibliotece, i musiałem zasłonić twarz rękami,
ż
eby stłumić śmiech.
Delia (w nawiązaniu do książki, którą trzymała w dłoni):
- Uwielbiam ,,Rok 1984”. A ty?
- Też. Świetny rok. Zacząłem wtedy właśnie jeździć na desce. Delia:
- Miałam na myśli tę książkę. George'a Orwella. Fu turystyczna. James:
- Och, tak! Chyba widziałem film w telewizji O komputerze imieniem Sal, no nie?
Delia:
- No, tak... Kiedy ona wreszcie dostrzeże, że:
1) jedyne, co ten facet ma do zaoferowania, to przetłuszczony koński ogon, za którym
tak szaleją dziewczyny
2) on wciąż marzy o Tanyi jak - jej - tam?
Naprawdę muszę z nią pogadać. Życie Delii staje się żałosne.
- Musisz coś zrobić z tym samochodem, Cain - powiedziała Delia, gdy w piątek
wieczorem zajeżdżaliśmy na zatłoczony parking przed naszą szkołą.
- Dlaczego? - spytałem, rozglądając się za miejscem, w którym mógłbym postawić
mój oldsmobil rocznik 1972.
- Obrzydliwość. W tej butelce chyba coś wyrosło. - Uniosła plastikową butelkę, abym
się jej przyjrzał. Na dnie chlupotało trochę jakiegoś zielonkawego płynu.
Następnie Delia spojrzała na podłogę po stronie pasażera, gdzie walały się stare
gazety, drobniaki, brudne podkoszulki i pusta puszka po napoju gazowanym.
- Masz rację, ja podwiozłem cię na mecz, a ty posprzątaj mi samochód. Będziemy
kwita. Wmanewrowałem oldsmobil pomiędzy małą toyotę i fiata, a Delia odpięła pas.
- Ale mi się trafiło. Pewnie złapię jakąś zarazę i skończę szpitalu. Zatrzasnęliśmy
drzwi i ruszyliśmy w stronę boiska. Wyglądało na to, że na pierwszym w tym sezonie meczu
Raidersów zjawili się wszyscy byli, obecni i przyszli uczniowie liceum im. Jeffersona,
mieszkający w promieniu dziesięciu kilometrów od szkoły.
Delia przepychała się przez tłum uczniów młodszych klas, którzy ustawili się obok
trybun. Poprowadziła mnie na górę, gdzie siedzieli Ellen Frazier i Mike Feldman.
- Hej, wy! - zawołała Delia. - Dopingujecie Raidersów?
- Nie mogę się doczekać, kiedy pojawią się cheerleaderki - skrzywiła się Ellen. -
Uwielbiam patrzeć, jak Amanda Wright wymachuje pomponami.
- To ci dopiero zbieg okoliczności Ja także - powiedział Mike, unosząc ciemne brwi.
- Właściwie nie wiem, co tutaj robimy - powiedziała Delia, siadając obok mnie.
- Przecież futbol nic nas nie obchodzi.
- Jesteśmy tutaj z tego samego powodu co wszystkie inne dziewczyny - odparła Ellen.
- Mamy nadzieję, że na trybunach spotkamy naszą wymarzoną miłość.
Nie przysłuchując się rozmowie Delii i Ellen, rozglądałem się dookoła. Chociaż nie
wierzyłem, że Rebeka Foster przyjdzie na mecz, miałem nadzieję ujrzeć w tłumie jej jasne
włosy i niebieskie oczy.
W ciągu ostatniego tygodnia codziennie rozmawiałem z Rebeką. Uśmiechała się do
mnie zalotni prowokacyjnie odrzucała włosy i obdarzała mnie spojrzeniami przeznaczonymi
wyłącznie dla mnie. Ale po godzinie wychowawczej znikała na korytarzu i nie miałem okazji
zaprosić jej na randkę. Miałem jednak pewność, że to nastąpi. Widząc, jak staje na progu
klasy pana Maughna z miną zdobywczyni czułem, że nie spocznę, dopóki jej nie pocałuję.
Gdy dostrzegłem Rebekę na trybunie po przeciwnej stronie boiska, siedzącą w
pojedynkę z programem w ręce, serce skoczyło mi do gardła. W ogrodniczkach i obcisłej
czarnej koszulce, nawet z odległości sześćdziesięciu metrów prezentowała się przepięknie. A
co najważniejsze, była sama. Nadarzała mi się wspaniała sposobność.
Wstałem i poczułem, że Delia ciągnie mnie za kieszeń dżinsów.
- Dokąd to? Dopiero przyszliśmy.
- Tam jest Andrew - odparłem, wskazując na kiosk po przeciwnej stronie boiska.
- Chcę z nim pogadać. - Nie czułem się na siłach opowiadać przyjaciołom, że mam
zamiar usiąść obok potencjalnej ukochanej. Nie byłem pewny, czy Rebeka ucieszy się na mój
widok i czy po chwili do nich nie wrócę, a nie życzyłem sobie, aby ktokolwiek komentował
ten fakt przez resztę wieczoru.
Zanim zdążyli zaprotestować, zszedłem z trybun, nie spuszczając oka z Rebeki. Na
wypadek gdyby Delia na mnie patrzyła, ruszyłem w stronę kiosku i na chwilę przystanąłem w
kolejce. Spojrzałem na tablicę i zobaczyłem, że Raidersi prowadzą siedem do zera. Następnie
wbiegłem na trybuny i ruszyłem w stronę Rebeki.
Wieczorem wyglądała jeszcze lepiej niż rano. Lśniące w świetle jupiterów włosy
spływały jej na ramiona. Na mój widok uśmiechnęła się i przesunęła, robiąc mi miejsce obok
siebie. Uznałem, że chce, abym usiadł.
- Co u ciebie, Kajmak? - spytała, gdy podszedłem bliżej. Ludzie nazywali mnie tak już
wcześniej, myśląc że to zabawne. Zazwyczaj dostawałem wtedy gęsiej skórki. Ale w jej
ustach to głupie przezwisko zabrzmiało pieszczotliwie.
- Nic nadzwyczajnego. Po prostu udaję, że oglądam mecz.
Usiadłszy obok niej, postarałem się, aby nasze kolana się zetknęły. Chociaż był to
tylko dżins koło dżinsu, po mojej nodze przebiegł prąd. Rebeka spojrzała na boisko, po czym
westchnęła.
- Zamierzałam zostać wieczorem w domu, ale czułam się taka samotna. Miałam do
wyboru Davida Lettermana albo wideo.
Skinąłem głową, nie wierząc własnemu szczęściu. Rebeka najwyraźniej szukała
kogoś, z kim mogłaby spędzać wolny czas. Pewnie była nieśmiała i wrażliwa i dlatego tak
szybko wychodziła z klasy po godzinie wychowawczej. - Już nie jesteś sama. Chętnie zostanę
twoim osobistym przewodnikiem. Zachichotała cicho i przysunęła się odrobinę bliżej. -
Słyszałam, jak jakieś dziewczyny mówiły, że po meczu jest impreza w domu Patricka Mayora
- powiedziała.
Zdusiłem westchnienie. Pomyślałem, że moglibyśmy pójść razem na hamburgera albo
na pizzę, a potem przejechać się za miasto. Patrick Mayor był bezmózgim futbolistą. Ale jeśli
Rebeka chce poznać tutejszego osiłka, nie będę jej mówił, że jej życzenie nie jest dla mnie
rozkazem.
- Doskonale - powiedziałem. - Powiem kilku moim przyjaciołom i zabierzemy ich ze
sobą. Poznasz trochę ludzi.
- Z kim się przyjaźnisz?
- Znasz już Andrew Rice'a. Chodzi z nami na godzinę wychowawczą.
- Wiem. Gra w piłkę nożną.
Skinąłem głową, zaskoczony, że Rebeka wie, jaką dziedzinę sportu uprawia Andrew.
Musiał próbować z nią swoich sztuczek, gdy mnie nie było w pobliżu. Typowe.
- Tak. Jest napastnikiem.
- Z kim jeszcze? - spytała, spoglądając na mnie wyczekująco. A ja uznałem, że nigdy
w życiu nie widziałem takich długich rzęs.
Przez chwilę się wahałem. Jakoś nie miałem ochoty wspominać jej o Delii. Wielu
ludzi błędnie interpretowano nasza znajomość i nie chciałem, żeby Rebeka coś sobie
wyobrażała. Ale jeśli nie powiem jej o Delii, a Rebeka dowie się, że jesteśmy najlepszymi
przyjaciółmi, sprawa wyda jej się podejrzana. . - Delia Byrne jest moją najlepszą przyjaciółką
- powiedziałem obojętnym tonem. - Siedzi teraz po drugiej stronie boiska z kilkorgiem
przyjaciół. Rebeka spojrzała na trybuny naprzeciw nas.
- Nie jest cheerleaderką?
Roześmiałem się. Myśl, że Delia mogłaby być w zespole cheerleaderek wydała mi się
równie śmieszna, jak pomysł, że ja mógłbym rozgrzewać publiczność. Delia nie należała do
dziewczyn, które lubiły paradować w króciutkiej spódniczce i wywrzaskiwać nazwisko
rozgrywającego, aby rozruszać widzów. Wolałaby raczej siedzieć na uboczu i wypowiadać
cyniczne uwagi na temat banalności szkolnego życia Pokręciłem głową.
- Nie, ale jest tancerką. Podczas wakacji uczyła tańca na obozie w Minnesocie. Rebeka
zmarszczyła nosek.
- Jak... miło - powiedziała.
- Dość na temat Delii. Opowiedz mi o sobie, panno Foster. Rebeka milczała przez
chwilę, jakby porządkowała myśli.
- No, dobrze. Mówiłam ci już, że przyjechałam z Nowego Jorku.
- Tak - Usiłowałem skupić się na jej słowach, ale rozpraszał mnie jasny kosmyk, który
opadał jej na oczy. Nie mogłem się powstrzymać i odgarnąłem niesforne pasemko za ucho
Rebeki.
- Mówiłam ci, że moi rodzice przenieśli się tutaj, aby zapewnić mnie i mojemu
młodszemu bratu wszystkie korzyści płynące z uczęszczania do prowincjonalnej szkoły?
- Tak - Rozmyślałem o tym, jak jedwabiste są jej włosy. Nie wzdrygnęła się, gdy ich
dotknąłem, co uznałem za dobry znak.
- Mówiłam ci, jak bardzo mi się podobasz?
- Przygryzła wargę i spojrzała na mnie spod długich rzęs. Byłem tak wstrząśnięty, że
mnie zamurowało.
- Nie, tego mi nie mówiłaś - wykrztusiłem wreszcie. Wzruszyła ramionami.
- Przypomnij mi na imprezie, to ci powiem.
Uśmiechnąłem się, wyobrażając sobie Delię maszerującą do szkoły z włosami
utlenionymi na okropny blond. Byłem bliski zwycięstwa.
Mecz skończył się wynikiem dwadzieścia jeden do siedmiu. Raidersi popisali się w
pierwszej tegorocznej rozgrywce i kibice wdzierali się na boisko, by im pogratulować.
Przedzierając się przez tłum, chwyciłem Rebekę za rękę. Było oczywiste, że Delia może
wrócić do domu z Mike'em i Ellen, ale wolałem sprawdzić, czy na mnie nie czeka.
Nie znalazłem jej na trybunie i, okrążywszy jeszcze raz boisko, stwierdziłem, że
nigdzie jej nie ma. Rebeka nie była zadowolona, że się tak kręcimy, więc uznałem, że Deels
musi sobie poradzić sama.
- Czy możemy wpaść po drodze do mnie, bo chcę się przebrać? - zapytała Rebeka,
gdy zmierzaliśmy przez parking do samochodu.
- Wyglądasz świetnie w tych ciuchach - powiedziałem, zachwycony.
- Dzięki. Ponieważ nikogo tam nie znam, poczuję się lepiej, kiedy zrzucę te niechlujne
łachy. - Wsunęła do samochodu, kończąc rozmowę.
Jadąc w stronę domu Rebeki, zdałem sobie sprawę, że jeśli teraz wygląda niechlujnie,
to wystroiwszy się, zakasuje miss Ameryki.
Dwadzieścia minut później siedziałem na sofie w salonie Fosterów, czekając, aż
Rebeka zejdzie na dół. Jej rodzice wyszli z domu i panowała w nim cisz. Pokój był obszerny,
miał wysoki sufit i wielkie drzwi balkonowe. Pani Foster zdążyła przykryć podłogę grubym
dywanem kremowej barwy oraz powiesić kilka obrazów. - Mój mały braciszek zaświni ten
dywan - usłyszałem głos Rebeki. Stała w drzwiach i prezentowała się zachwycająco. Miała na
sobie krótką czerwoną sukienkę z głębokim dekoltem. Ramiączka były wąziutkie, i
pomyślałem, że w każdej chwili mogą pęknąć Westchnąłem głęboko.
- Żegnaj, niechlujo - powiedziałem, starając się nie chrypieć.
Obróciła się wkoło, a potem wzięła mnie pod rękę.
- Uznaję to za komplement - odparła pogodnie.
- Takie były moje intencje.
Wyszliśmy na dwór. Jak na tę porę roku wieczór był bardzo ciepły. Rebeka zamknęła
drzwi dużego domu w stylu Tudorów. Gdy zmierzaliśmy do mego oldsa, wysokie obcasy
Rebeki cicho stukały o chodnik. Pośród aksamitnej ciemności każdy jej krok brzmiał jak
obietnica. Choć powietrze było rozgrzane, przebiegł mnie dreszcz.
Gdy dojechaliśmy do domu Patricka Mayora, okazało się, że jego ulica jest zastawiona
samochodami. Zaparkowaliśmy w odległości jakichś dziesięciu domów i ruszyliśmy za
ludźmi, zmierzającymi do drzwi państwa Mayorów. Zanim dotarliśmy do trawnika przed
domem, usłyszałem dudnienie mocnych głośników. Rebeka zacisnęła dłoń na moim ramieniu.
Wyobrażałem sobie, jakie denerwujące będzie wejście do domu pełnego nieznanych osób.
Nagle z domu Mayorów wytoczył się Andrew. Za nim wypadła wrzeszcząca
dziewczyna, trzymają ca pistolet na wodę.
- Dopadnę cię! - krzyczała, przebiegając obok nas.
Andrew przystanął, chowając się za mną.
- To jest neutralne terytorium! - odkrzyknął. - Za Cainem zaczyna się Szwajcaria.
Dziewczyna, którą w końcu rozpoznałem jako Carrie Starks (numer dwa na liście
Andrew), opuściła pistolet.
- Dobrze - powiedziała - ale zaczekam na ciebie w domu.
Andrew wyszedł spoza mnie i klepnął mnie w ramię.
- Świetna impreza - oświadczył.
- Z całą pewnością świetna - odparłem.
Andrew pochylił się, aby zawiązać sznurowadło.
- Gdzie się podziałeś podczas meczu? Delia powiedziała, że poszedłeś mnie szukać, a
ty się nie pokazałeś. Kiedy jej wyjaśniłem, że nie widziałem cię przez cały wieczór, spojrzała
na mnie dziwnymi wzrokiem i zaczęła mówić o jakimś zakładzie.
Nagle poczułem się winny. Zostawiłem Delię. Teraz jednak nie warto było się tym
przejmować. Jutro zatelefonuję do niej i przeproszę. Zamiast odpowiedzieć Andrew,
zwróciłem się do Rebeki.
- Już się znacie, prawda?
Andrew spojrzał sponad swego buta.
- Jasne, że znam Rebekę Foster. Każdy, kto robi idiotę pana Maughna, jest moim
przyjacielem.
W ubiegłym tygodniu Rebece udało się przyprawiać Maughna o rumieniec niemal
dzień w dzień. Dwukrotnie, kiedy zwracał się do niej, zaprzeczył samemu sobie.
Adrew skłonił się przed Rebeką i pocałował jej dłoń.
- Nie upokarzam go celowo - wyjaśniła. - Po prostu ma dar mówienia głupot.
Andrew i ja roześmieliśmy się. Delikatnie powiedziane!
- W każdym razie Delia jest w środku - zakomunikował Andrew. - Ona i Ellen królują
na parkiecie.
- Naprawdę? - Nie wiem, dlaczego tak mnie zaskoczyła obecność Delii. Pewnie
dlatego, że zazwyczaj musiałem ją wyciągać na wszystkie ważniejsze imprezy. Zwykle
zżymała się i kazała odwozić do domu, nim upłynęła godzina.
- Tak. Sam sprawdź, człowieku. - Andrew popędził do środka, wykrzykując powitania
do wszystkich wyprzedzanych osób.
Prowadziłem Rebekę, mówiąc, jak kto się nazywa i dodając to i owo o każdym z nich.
Chłonęła moje słowa, kiwając głową i wpatrując się w każdego po kolei.
Gdy weszliśmy do środka, Rebeka poprowadziła mnie prosto na parkiet. Ktoś zwinął
dywan w salonie Mayorów, a wszystkie kanapy i fotele zostały odsunięte pod ściany.
Zmieniła się muzyka. Usłyszałem starą melodię Eltona Johna i uznałem, że jest to
sygnał, żebym objął Rebekę. Wydawała sie uszczęśliwiona, więc przytuliłem ją jeszcze
mocniej.
Sunąc po parkiecie, spostrzegłem Delię. Tańczyła tuż obok nas, niemal ramię w ramię.
Miała przymknięte oczy, a głowę opierała o pierś Jamesa Suttona. Nie byłbym
bardziej zdumiony, gdyby do pokoju wkroczył słoń. Delia nie należała do osób, które
skupiają na sobie uwagę, tańcząc wolne kawałki (prawdę powiedziawszy, raczej stała
obejmując Jamesa) wśród tłumu.
Delia otworzyła oczy i przyłapała mnie na tym, że się w nią wpatruję. Spodziewałem
się, że będzie za kłopotana i odsunie się od Jamesa, ale się omyliłem. Mrugnęła do mnie,
unosząc kciuk triumfalnym gestem.
- Cześć, Cain - powiedziała, bardzo z siebie dumna, jakby taniec z Jamesem Suttonem
był wart tyle co Nagroda Nobla albo coś w tym rodzaju. - Cześć - odparłem.
- Jak tam, Parson? - zapytał James, poklepując mnie po plecach.
- Jak się nazywa twoja nowa przyjaciółka?
Przez chwilę nie mogłem sobie przypomnieć imienia Rebeki. Ale na szczęście
odezwała się Delia.
- Rebeka, prawda? Jestem Delia, a to James. Zobaczyłem, że Delia przyciąga Jamesa
do siebie, jakby nie chciała, by Rebeka zaczęła coś podejrzewać.
- Cześć, James - odparła Rebeka. Nie odezwała się do Delii.
Nastąpiła długa chwila milczenia, którą rozpaczliwie chciałem zakończyć.
- Może pogadamy później - powiedziałem, odciągając Rebekę.
- Może - odparta Delia. Nawet na mnie nie spojrzała. Wpatrywała się w Jamesa i nagle
poczułem, że dzieje się coś ważnego, jakby Delia mnie prześcignęła.
Musnąłem brodą miękkie włosy Rebeki, wyobrażając sobie własną głowę z
wygolonym napisem GAMOŃ. Nie był to miły obrazek.
W niedzielę wieczorem zatelefonowała do mnie Delia.
- Jak tam cudowna Rebeka? - zapytała, gdy podniosłem słuchawkę.
- Cudownie - odparłem sucho. Czekałem, że powie coś na temat tego, jak się
wygłupiła, klejąc się do Suttona.
- Czyż ta impreza nie była niewiarygodna?
- Była - odparłem. Nie reagowała na moje sygnały.
- Szkoda tylko, że Rebeka nie jest dziewczyną, w jakiej mógłbyś się zakochać.
Przypuszczam, że prowadzę w naszym wyścigu. Ja pierwsza znalazłam partnera doskonałego.
- Co?! - wrzasnąłem. - Niby dlaczego nie miałbym się zakochać w Rebece?!
- Nie widziałeś, jak patrzyła na Jamesa? Najwyraźniej strzelała oczami. Mam nadzieję,
ż
e James się z nią nie umówi. Jest okropnie ładna.
- Opanuj się. Rebeka nigdy by się nie umówiła z Jamesem. On przecież ustępuje mi
pod każdym względem. - Chyba mam rację, no nie?
Delia się roześmiała.
- Przepraszam, zapomniałam, z kim rozmawiam. Jesteś najwspanialszym facetem na
ś
wiecie.
- Nie podoba mi się twój sarkazm - powiedziałem, dotknięty.
Delia milczała przez chwilę.
- Mówię poważnie, Cain. Jesteś najlepszy. By się o tym przekonać, wystarczy
popatrzeć, kto jest twoją najlepszą przyjaciółką.
Jak zwykle, nie mogłem się gniewać na Delię.
- Przyjemnych snów, Deels.
- Przyjemnych snów, doktorze Parson - odpowie działa.
Odkładając słuchawkę, uśmiechałem się. Delia Byrne była jedyna w swoim rodzaju -
Bogu niech będą dzięki.
ROZDZIAŁ PIĄTY
DELIA
Ś
roda, 18 października
Tak, tak, tak! Dziś było wspaniale; nie wiem, czy zdołam zasnąć. Zanim przejdę do
szczegółów, powiem, że póki w zeszły weekend nie zatańczyłam z Jamesem na imprezie u
Patricka, nasza znajomość nie była zbyt obiecująca. Prawdę rzekłszy, przedstawiała się
fatalnie.
Przykład: Po kilku tygodniach pomagania Jamesowi w pracy domowej, kiedy pewnego
dnia spoglądałam na niego sponad książki z poezjami Wallace'a Stevensa, podchwycił mój
wzrok i zapytał:
- Co? Mam brudną twarz? A ja nie mogłam się powstrzymać i odparłam:
- Och, rozmarzyłam się na temat nadchodzącego weekendu. Co robisz w sobotę
wieczorem? - Wydawałoby się, idealne zagajenie. Otóż nie.
- Mamy próbę zespołu. - On na to.
- Och - odparłam i wróciłam do lektury Stevensa.
- Z kim się spotykasz? - zapytał James po kilku sekundach. - Z kim się spotykam? -
wykrztusiłam.
- No, tak. Powiedziałaś, że się rozmarzyłaś na temat weekendu. Uznałem, że masz
randkę. Ja zazwyczaj fantazjuję na ten temat.
- Hm. Nie znasz go - odparłam bez przekonania. I to by było tyle o subtelnych
aluzjach.
Minął tydzień. James zapytał mnie, jak mi się układa z moim tajemniczym
nieznajomym, a ja uśmiechnęłam się zagadkowo (mam nadzieję) i odrzekłam ,że źle. James
przeszył mnie płonącym wzrokiem, a po chwili powiedział:
- Zmieniłaś się, Delio. Do tej pory byłaś dziewczyną kumplem, a teraz jesteś... sam nie
wiem... bardziej kobieca. - Wyszedł z biblioteki, nie zdając sobie sprawy, że moje serce
galopuje z prędkością kilometra na minutę.
A potem, po dzisiejszych warsztatach literackich, Ja mes wziął mnie za rękę i
wprowadził do pustej pracowni. Objął mnie i zaczął tańczyć, zupełnie jak w ostatni piątek
wieczorem. Zatrzymał się i zaproponował: - A może posłuchamy muzyki w sobotę
wieczorem?
Banalne zagajenia przyznaję, ale kto by się przejmował? Najważniejsze, że James
zaproponował mi randkę. Oczywiście, opowiadając o tym Cainowi, jąkałam się, a on się ze
mnie nabijał. Ale, powiem to jeszcze raz, kto by się przejmował? Teraz muszę do czekać
soboty...
Czy zauważyliście że tempo życia wzrasta i maleje wbrew wszelkiej logice? Zaraz to
wyjaśnię. Trzy pierwsze lata liceum wlokły się niemiłosiernie, jakby czas był jakimi
ś
redniowiecznym narzędziem tortur. Każda lekcja ciągnęła się całe wieki, piątkowe wieczory
nie miały końca, a sobotnie popołudnia spędzałam uwięziona w bibliotece.
A w ostatniej klasie wszystko się zmieniło. Kilka pierwszych tygodni października
minęło w niewiarygodnym tempie, przyprawiając mnie o zawroty głowy. Coraz bardziej
zajęta Jamesem, spotkaniami z Cainem i odrabianiem lekcji, czułam się tak, jakbym była w
ruchu przez dwadzieścia cztery godziny. Zauważyłam także, że przy odrobinie makijażu moje
oczy rzeczywiście stają się tak wyraziste, jak uważał Cain. Na dodatek przez kilka dni w
tygodniu, po lekcjach, pilnowałam dziecka, a co mi płacono (chociaż były to zmięte
dolarówki, a nie gładziutkie, urzędowo wyglądające czeki), wiec czułam się jak osoba
dorosła.
W czwartek rano obudziłam się, zanim zadzwonił budzik. Prawie po ciemku
wyskoczyłam z łóżka i spojrzałam na ledwo widoczny kalendarz ścienny. Odnalazłam w
szufladzie biurka stary perfumowany marker (pachnący malinami, żeby nie pominąć żadnego
szczegółu) i zaznaczyłam na kalendarzu datę 21 października. Nie, żebym bała się zapomnieć,
kiedy idę na randkę z Jamesem, po prostu chciałam skreślać dni, w miarę jak będą upływały,
przybliżając mnie do tego wydarzenia.
Kiedy nadeszła sobota (oczekiwałam, że przed weekendem nastąpi koniec świata),
miałam zaciśnięty żołądek. Około szóstej zamknęłam się w łazience i zwymiotowałam. Tyle
na temat mego opanowania.
Kiedy już było po wszystkim, przystanęłam przed kalendarzem, Wpatrując się w
zaznaczony dzień. Oczywiście wiedziałam, że będę świętować rocznicę naszego pierwszego
spotkania w bibliotece. Od owej chwili nabrałam pewności (no, może nie całkowitej), że
wygram zakład z Cainem. Po kilku miesiącach znudzi się Rebeką, a nasza miłość z Jamesem
rozkwitnie. Po warsztatach literackich wpatrywałam się w niego, wyobrażając sobie nas
starych i posiwiałych, otoczonych wnukami. Ellen nie mogła uwierzyć, że tak głupio się
zachowuję; nigdy nie widziała mnie tak rozmarzonej. Dla ścisłości, nigdy przedtem taka nie
byłam.
Około ósmej wieczorem stanęłam przed dużym lustrem w moim pokoju. Miałam na
sobie niebieską sukienkę i niebieskie pantofle na płaskim obcasie Długie włosy okalały moją
twarz, a wargi umalowałam ciemnoczerwoną szminką. Usłyszawszy klak son, chwyciłam
torebkę i zbiegłam po schodach.
- To pa! - wrzasnęłam w stronę rodziców, którzy oglądali telewizję.
- Cain zawsze czekał na ciebie w drzwiach! - zawołała mama.
- Cain to głupek! - odkrzyknęłam.
James siedział w czerwonym dżipie. Chociaż było zimno, dach był odsunięty i silne
podmuchy rozwiewały mu długie, związane w koński ogon włosy. James był zabójczo
przystojny i przez chwilę nie mogłam uwierzyć, że naprawdę umówił się ze mną na randkę.
James wychylił się i uśmiechając się do mnie, otworzył drzwiczki. Wsiadłam, zdając
sobie sprawę, że mogę zemdleć z wrażenia. Dotychczas bywaliśmy sami tylko w miejscach
publicznych. Siedząc obok Jamesa, spoglądając na jego dłoń, zaciśniętą na gałce przekładni
biegów, miałam wrażenie, że jesteśmy jedynymi ludźmi na świecie.
- Pomyślałem, że wpadniemy do pizzerii „U Jona” - powiedział James, kiedy
drżącymi palcami zapięłam pas.
- Wspaniale - odparłam słabym głosem.
Przez kilka minut jechaliśmy w milczeniu. Nad naszymi głowami mrugały gwiazdy.
Odchyliłam głowę i wybrałam najjaśniejszą z nich. Gwiazdko, gwiazdko, pierwsza gwiazdko,
jaką dziś ujrzałam na niebie, spraw, żebym wygrała zakład z Cainem. Jestem gotowa się
zakochać, pomyślałam. Dla lepszego efektu zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie
rozgwieżdżone niebo.
Gdy uniosłam powieki, stwierdziłam, ze James spogląda na mnie rozbawiony.
- Spojrzałem na ciebie i westchnąłem - powiedział. - Jesteś taka piękna.
Serce zabiło mi szybciej. James zacytował wers z ,,Upojnej pieśni” Williama Butlera
Yeatsa, utworu, który kilka tygodni temu pomogłam mu wybrać na warsztaty literackie. Głos
Jamesa miał głębokie i ochrypłe brzmienie i przyprawił mnie o dreszcz.
„U Jona” podają fantastyczną pizzę prosto z ceglanego pieca i jest to świetne miejsce
na randki. Byłam tam z milion razy z Cainem i z Ellen i zawsze zazdrościłam parom,
siedzącym we wnękach wzdłuż ścian restauracji. Czułam, że moja twarz promienieje, kiedy ja
i James weszliśmy do środka. Wszystkie dziewczyny będą się na mnie gapiły i pękały z
zazdrości.
James położył mi dłoń na plecach i poprowadził do narożnej wnęki. Poprzez materiał
sukienki czułam ciepło jego ręki.
- Lubię pepperoni - powiedział James, gdy usiedliśmy.
Przejrzałam pokryte plastikiem menu. Cain i ja zawsze zamawialiśmy niezwykle
wymyślną kombinację. Nasz ulubiony zestaw dodatków obejmował bakłażana, bekon i
pieczarki.
- Może być - powiedziałam.
James odchylił się na oparcie krzesła i splótł dłonie na blacie stołu. Nie wiedząc, co
powiedzieć zrobiłam to samo. Nagle nachylił się ku mnie.
- Więc ty i Cain Parson nie kręcicie ze sobą? - zapytał. Zmartwiałam.
- Co? - zapytałam.
- Ty i Parson. Wszyscy w szkole wiedzą, ze macie się ku sobie.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu. W ciągu ubiegłych dwóch lat Cain miał ze
dwadzieścia dziew czyn. Czyżby James wyobrażał sobie, że jestem osobą, która pozwoliłaby,
aby mój chłopak miewał randki na boku?
- Cain ma wiele dziewczyn, ale ja z całą pewnością nie jestem jedną z nich. Po prostu
się przyjaźnimy.
James złożył zamówienie, po czym uniósł brwi.
- Nie sądzę, żeby przedstawiciele odmiennych płci mogli się przyjaźnić - oświadczył. -
Zawsze jest to... napięcie.
- Nie w moim przypadku - odparłam szybko.
Za wszelką cenę chciałam zmienić temat rozmowy, ale jednocześnie ciekawiło mnie,
co ludzie sądzą o mojej przyjaźni z Cainem. Czy naprawdę wszyscy wyobrażali sobie, ze
jestem w nim zakochana? Czy zakładali, ze siedzę spokojnie, kiedy on prowadza się z
dziewczynami z naszej szkoły? Poczułam się upokorzona. Zawsze uważałam siebie za silną i
stanowczą kobietę, która musi być na pierwszym miejscu. Być może inni postrzegali mnie
inaczej. Może mieli mnie za zakochaną smarkulę.
- Wtem jedno - powiedział James, biorąc mnie za rękę.
- Co? - Natychmiast przestałam myśleć o Cainie, poczuwszy dotyk jego silnych
palców. - My nie możemy być przyjaciółmi. - Orzechowe oczy Jamesa lśniły, czerwone usta
były nieodparcie pociągające.
- Dlaczego? - wyszeptałam. - Bo zawsze będę chciał cię pocałować tak jak teraz.
Właśnie wtedy podeszła kelnerka z zamówionymi napojami. Jej obecność sprawiła, że czar
prysnął, ale i tak byłam pewna, że moje policzki płoną.
Nie wiedziałam, jak mam rozumieć słowa Jamesa. Z jednej strony nigdy nie
pozwalałam sobie marzyć o takiej chwili. Z drugiej sytuacja wydawała mi się nierealna.
Zawsze sobie wyobrażałam, że miłość będzie czymś w rodzaju gromu z jasnego nieba.
Oczekiwałam poetycznych słów i gorących spojrzeń. James, prawie mnie nie znając, mówił
rzeczy niezwykle intymne. Czy rzeczywiście tak myślał? Po kilku minutach kelnerka
postawiła przed nami pizzę. Ogarnęły mnie wątpliwości, gdy patrzyłam, jak James zgina
kawałek pizzy i odgryza ogromny kęs. Jeżeli James jest taki wspaniały, jak mi się wydaje, to
dlaczego chce właśnie mnie? Nikt inny jakoś nie chciał.
Choć wciąż bolał mnie żołądek, sięgnęłam po kawałek pizzy. Omal nie udławiłam się
serem czując na sobie natarczywy wzrok Jamesa. Miałam tak pełne usta i ściśnięte gardło, że
z trudem chwytałam oddech. Zakaszlałam, po czym łyknęłam haust dietetycznej coli.
Pomyślałam, że jeśli James jest mną zainteresowany, teraz straciłam wszelkie szanse. I to
mnie podkręciło. Zawsze lubiłam wyzwania.
- A co myślisz o warsztatach literackich? - spytałam, chcąc skierować rozmowę na
bezpieczniejsze tory.
- Pisanie jest całkiem fajne - odparł James.
- Naprawdę?
- Jasne. Myślę, że zacznę pisywać teksty dla naszego zespołu. Zwykle robi to Mark,
ale jego wiersze są głupie. - Sięgnął po następny kawałek pizzy i serwetkę.
- To świetnie,. Chętnie przeczytam twoje wiersze... oczywiście, jeśli zechcesz.
- Może napiszę piosenkę o tobie.
Znów się zarumieniłam. Spojrzałam na talerz i skupiłam się na jedzeniu. Nie miałam
pojęcia o flirtowaniu i na próżno wytężałam umysł, by znaleźć jakąś milutką odpowiedź.
James wydawał się zadowolony, że może jeść w milczeniu, więc nadstawiłam ucha,
by posłuchać rozmów innych. Ilekroć byłam zdenerwowana, pomagało mi skoncentrowanie
się na czymś poza mną. Tego triku nauczyła mnie mama. Słuchałam, co mówią ludzie we
wnęce za nami. Pierwszy głos należał do ładnej dziewczyny, którą spostrzegłam, wchodząc
do pizzerii.
- Tata zabrał mi kartę kredytową. Na miesiąc.
Zląkł się, kiedy w zeszłym tygodniu kupiłam sobie skórzaną kurtkę. Straszne z niego
skąpiradło.
Gdybym ja skorzystała z karty mojego taty, zamknąłby mnie w moim pokoju na cały
rok.
- To niesprawiedliwe - odpowiedział chłopak. - Nie zdaje sobie sprawy, że bez karty
jesteś praktycznie nikim?
- Co ja na to mogę? On nie ma pojęcia, co to znaczy być młodym. Może go powinnam
oskarżyć o zaniedbanie.
Zachichotałam.. Para za nami prowadziła rozmowę żywcem z kiepskiej telenoweli.
Mówili to poważnie? - Słyszysz, co mówią? - wyszeptałam do Jamesa. Pokręcił głową.
- O czym rozmawiają?
Odchrząknęłam, przygotowując się do naśladowania brzmienia głosu tamtej
dziewczyny. Nazywałam go głosem bogaczki. Była to kombinacja sposobu mówienia pani
Howell z ,,Gilligan lsland” oraz przesadnych tonów, przybieranych przez angielską
arystokrację.
- To nazbyt okropne - oznajmiłam, małpując dziewczynę. - Tatuś zabrał mi Rolls
royce'a. Chce, żebym jeździła beamerem. Czuję się taaaka upokorzona.
- I znowu się roześmiałam.
James siedział z kamiennym wyrazem twarzy. Usłyszawszy, że para znów rozmawia,
powiedziałam:
- Słuchaj.
- Podoba mi się to, co zrobili w klubie. Chociaż mahoniowa boazeria w pomieszczeniu
do grilla jest nieco pretensjonalna - oświadczyła dziewczyna. Mrugnęłam do Jamesa, ale on
spoglądał na mnie jak na wariatkę. Najwyraźniej nie uważał mojego naśladownictwa za
zabawne. Westchnęłam. Gdyby Cain teraz siedział tu ze mną, naśladowałby tego chłopaka.
Prawdopodobnie spędzilibyśmy cały wieczór na wymyślaniu nowych kwestii. I przez cały
czas pękalibyśmy za śmiechu.
Poważny wyraz twarzy Jamesa wprawiał mnie w za kłopotanie. Nieładnie z mojej
strony, że naśmiewam się z innych. Uznałam, że dla Buffy (tak w myślach nazwałam tę
dziewczynę) pozbawienie karty przez tatusia było prawdziwą tragedią.
James odsunął swój pusty talerz.
- Fale Radiowe będą mogły nagrywać i wydawać płyty w niezależnej wytwórni. W
przyszłym roku o tej porze będziemy mieli CD.
Byłam pod wrażeniem. Natychmiast wyobraziłam sobie siebie w roli dziewczyny
gwiazdy rocka. Będę mogła chodzić za kulisy, rozjeżdżać się limuzyną, dostawać darmowe
koszulki.
- Naprawdę? Będę mogła posłuchać z tobą waszego albumu? - spytałam, trzepocząc
rzęsami i uśmiechając się szeroko.
No, i proszę. Na tym właśnie polega flirtowanie. Nie było mi łatwo, czułam się głupio,
ale jakoś to przeżyłam. Może od czasu wydania płyty Jamesa stanę się prawdziwą specjalistką
w tej dziedzinie.
Sięgnął pod stół i poklepał mnie po kolanie.
- Kiedy tylko zachcesz, Delio. W każdej chwili.
Było około jedenastej, gdy zajechaliśmy pod mój dom. Zdenerwowana, natychmiast
chwyciłam za klamkę. James położył mi dłoń na ramieniu i przy ciągnął do siebie.
- Jesteś zabawna, Delio - wyszeptał. Zabawna?
Nie takiego określenia oczekiwałam. Liczyłam na coś w rodzaju: Chętnie
spotykałbym się z tobą częściej.
A on pochylił się i niespodziewanie pocałował mnie w usta. W pierwszej chwili
pomyślałam tylko tyle: O rany, całuję się z Jamesem Suttonem. Gdy nieco ochłonęłam,
skupiłam się na cieple jego delikatnych warg. Cieszyłam się, że siedzę, ponieważ zmięły mi
kolana, więc na stojąco z pewnością straciłabym równowagę.
Oddałam mu pocałunek, starając się nie myśleć o tym, że spotniały mi dłonie, a w
moim oddechu prawdopodobnie czuć pepperoni. Gdy się odsunął, byłam rozdygotana i
zdezorientowana. - Przyjemnych snów, Delio - mruknął. Idąc ścieżką w stronę drzwi domu,
zdałam sobie sprawę, że ,,przyjemnych snów” zawsze życzył mi Cain. Z cała pewnością w
ustach faceta, który właśnie mnie pocałował brzmiało to zupełnie inaczej…
W niedzielę rano poszłam do Johnsonów. Kilka razy w tygodniu zostawałam z ich
dziesięcioletnią córką, Niną. Zastałam ją na trawniku przed domem, ćwiczyła kroki taneczne.
Od chwili gdy się dowiedziała, że uczę tańca, twierdziła, że taniec jest jej największą pasją.
Pasją numer dwa było prowadzenie rozmów o chłopakach ze szkoły podstawowej im.
Lincolna.
- Cześć, Nino! - zawołałam. - Jak sobie radzisz z tym nowym krokiem, którego
uczyłam cię w czwartek? - Weszłam na trawnik i usiadłam. Przez większość nocy
rozmyślałam o randce z Jamesem i niedostatek snu dawał mi się we znaki.
- Świetnie! Chcesz zobaczyć, jak mi idzie przy muzyce? - Podskakiwała niecierpliwie,
czekając na moją odpowiedź.
- Z przyjemnością. Przynieś magnetofon. Poczekam tutaj. - Zamknęłam oczy,
wystawiając twarz do słońca, zadowolona, że jest wystarczająco ciepło, by zostać na dworze.
Po minucie Nina wróciła w towarzystwie rodziców i z magnetofonem. Johnsonowie
wykrzykiwali ostatnie polecenia, a Nina przewijała taśmę, którą dla niej nagrałam.
Wykonywała ćwiczenia po raz piętnasty, kiedy przyjechał Cain. Lubił odwiedzać
mnie u Johnsonów, ponieważ Nina całowała ziemię, po której stąpał. Nina przerwała w pół
kroku i pobiegła do Caina.
- Chcesz zobaczyć mój nowy taniec? - zapytała. Cain podszedł do frontowych
schodków i usiadł.
- Jasne, że chcę. Chyba nie wyobrażasz sobie, że przyszedłem tutaj, by spotkać się z
Delią?
Nina zachichotała i pobiegła, by znów przewinąć taśmę. Usiadłam obok Caina.
Czasami dziesięcioletnia dziewczynka może cię zadręczyć nadmiarem energii.
- Jak się udała randka? - zapytał Cain, patrząc na Ninę, pląsającą na trawniku.
- Nadzwyczajnie - odparłam, zastanawiając się, czy Cain pozna, że James mnie
pocałował. Wciąż czułam na wargach delikatny dotyk jego ust.
- Jesteś pewna, że nie mówisz tak tylko dlatego, że chcesz wygrać zakład? - zapytał,
unosząc brwi.
- Oświadczam ci, że nasz głupi zakład jest ostatnią rzeczą, o jakiej w tej chwili myślę.
- Było to kłamstwo, ale miałam dość podejrzeń Caina.
- I Sutton nie wydał ci się ani trochę nudny? - Cain nagrodził popis Niny oklaskami. -
Jeszcze! - zawołał, kiedy Nina dygnęła.
Dałam znak Ninie, żeby zaczęta od nowa, i zwróciłam się do Caina.
- Przyjmij do wiadomości, że Fale Radiowe wkrótce wydadzą płytę. - powiedziałam
wzburzona. Cain prychnął.
- Po pierwsze James powtarza to od przeszło roku. Te chłopaki mają taką samą szansę
zrobienia kariery muzycznej, jak ja. Po drugie nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Jest
nudny?
- Jest fascynujący. A co ważniejsze, jest mną zafascynowany.
- Nie wątpię - odparł Cain. - Po Tanyi Reed musisz mu się wydawać geniuszem.
- Dziękuję za komplement. - Cain zaczynał mnie irytować. Pomimo naszego zakładu
miałam nadzieję, że ucieszy go mój romans. W dniu Święta Pracy zachowywał się tak, jakby
znalezienie przeze mnie chłopaka było czymś absolutnie niemożliwym.
- Przepraszam. Naprawdę. Powiedz mi jedno.
- Co? - spytałam, ciężko wzdychając.
- Ile razy spojrzał w lustro?
Musiałam się roześmiać. James był naprawdę próżny. Przyłapałam go nawet na
przeglądaniu się w pustym naczyniu po pizzy.
Cain zaczął naśladować Jamesa wdzięczącego się przed dużym lustrem i było po nas.
Kiedy Nina skończyła taniec, pomyślała, że coś jest z nami nie w porządku.
Odprowadziłam Caina do samochodu, zostawiając Ninę. Miała pozbierać sprzęt,
ż
ebyśmy mogły pójść do domu i przygotować lunch. Wiedziałam, że jest rozczarowana
odjazdem Caina. Lubiła się przed nim popisywać.
- Poważnie, jak bardzo lubisz Jamesa? - zapytał Cain. Otworzył drzwiczki i patrzy! na
mnie wyczekująco.
Zastanawiałam sie przez chwilę. Nigdy bym nie przypuszczała, że James Simon
spędzi ze mną wieczór, a może nawet zostanie moim chłopakiem. Byłabym głupia, tracąc
taką okazję. Nawet jeśli ma mi złamać serce, wchodzę w to.
- Bardzo go lubię - odpowiedziałam. - To może być facet w sam raz dla mnie.
Cain pokręcił głową.
- Jeszcze nie szykuj tej golarki. Do czasu studniówki może sie mnóstwo wydarzyć.
Mnóstwo.
Patrząc, jak samochód Caina znika za rogiem, miałam przeczucie, że mój najbliższy
przyjaciel coś knuje. Czy kiedykolwiek bywało inaczej ?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
CAIN
Wtorek, 24 października, po lekcjach
Nie mogę przestać myśleć o Delii i Jamesie. W ciągu ostatnich dwóch dni wciąż
widywałem ich flirtujących. Parę razy trzymali się nawet za ręce. Delia zachowuje się tak
głupio. Nie poznaję jej. Nie jestem pewien, czy mi się to podoba. Kiedy powiedziałem jej we
wrześniu, że powinna się zakochać, nie przypuszczałem, że tak się z tym pospieszy.
Jasne, James jest bardzo przystojny - jeśli lubi się typ ładnego chłopca. I z całą
pewnością ma wielkie powodzenie. Ale jego osobowość pozostawia wiele do życzenia. Nie
widziałem , żeby Delia śmiała sie w jego towarzystwie. A kiedy jest ze mną, śmieje się bez
przerwy.
W ostatni weekend Rebeka wyjechała z rodzicami, ale umówiliśmy się na sobotę. I
jeśli sprawy nie potoczą się po mojej myśli, będę naprawdę w kłopocie...
Zacząłem się obawiać, że przegram zakład. Jeśli przegram, wyjdę na kompletnego
idiotę, i Delia nigdy, przenigdy nie pozwoli mi o tym zapomnieć. Andrew nie popuści mi
przez najbliższe pól wieku. No i jest jeszcze sprawa znalezienia prawdziwej miłości. Mam
dość samotności i spotykania się z przypadkowymi dziewczynami. Chcę czegoś więcej niż
miło spędzony czas.
Jestem stanowczo gotowy na to, by zmienić charakter znajomości z Rebeką. To jedna
z najpiękniejszych dziewczyn, jakie widziałem. I taka mądra. I wyrobiona. I pełna seksu.
Jednym słowem, idealna.
Nie wiem, dlaczego byłem taki zdenerwowany, kiedy w sobotę po południu
zajechałem przed jej dom. Czyżby dlatego, że znalazłem dziewczynę, na której mi naprawdę
zależy, i paraliżował mnie lęk przed odrzuceniem? A może wyszedłem z wprawy? W każdym
razie wymyłem samochód i wyczyściłem wewnątrz, co zdarzyło mi się pierwszy raz. Na
tylnym siedzeniu miałem piknikowy kosz z kanap kami, chipsami, ciasteczkami i piciem
(przygotowany przez moją zapobiegliwą mamę). Podchodząc do drzwi domu Fosterów,
pogwizdywałem pod nosem. Gdy już oczaruję Rebekę, Delia będzie musiała wywiązać się z
zakładu.
Drzwi otworzył jasnowłosy chłopczyk. Miał na sobie koszulkę Power Rangers i
wyglądał tak, jakby się bawił w błocie.
- Kim jesteś? - zapytał, spoglądając na mnie z ukosa.
- Cain Parson, proszę pana. Mieszka pan w tym domu? - zapytałem tonem
domokrążcy, a mały się roześmiał. Otworzył drzwi szerzej i zaprosił ranie do środka.
- Jesteś chłopakiem mojej siostry? - zapytał, przyglądając mi się, jakbym był
ciekawym okazem zwierzęcia.
- Nie wiem. Może powinniśmy ją zapytać.
- Jason, znów jesteś nieznośny? - zawołała Rebeka, zbiegając po schodach. W
czarnych dżinsach i obcisłym zielonym sweterku, prezentowała się zachwycająco. Włosy
uczesała w luźny kok, ale kilka kosmyków wymknęło się z niego, okalając twarz.
- Nie! - wrzasnął Jason, cofając się przed nią. Wynoś się stąd. Wracaj do swego
błocka.
Jason podbiegł do siostry, nadepnął jej na stopę i uciekł długim korytarzem.
- Miły dzieciak - powiedziałem. - A jego siostra jest jeszcze milsza. Rebeka
pocałowała mnie w policzek.
- To prawdziwy potwór: Dlaczego dzieci nie mogą przychodzić na świat dorosłe? -
Rebeka najwyraźniej nie przepadała za dziećmi.
- To mogłoby być uciążliwe dla matek.
- Skoro mowa o matkach. Zmywajmy się, zanim moja mama cię zobaczy. Jak cię
dorwie, ani się obejrzysz, a będziesz z nią siedział w kuchni, popijając kawę.
- Rebeka złapała wypłowiałą kurtkę dżinsową i przerzuciła ją sobie przez ramię.
Ruszyliśmy i Rebeka nastawiła radio.
- Ile stacji muzycznych ma ta dziura? Na Manhattanie coś takiego byłoby nie do
pomyślenia.
- Jest jedna stacja z dobrą muzyką jazzową - powiedziałem, przyciskając guzik.
Wzruszyła ramionami.
- Może być. Na czerwonym świetle obróciłem się ku niej.
- Masz ochotę na piknik?
- Jasne. Żebym tylko nie musiała jeść mrówek. - Odpięła pas i przysunęła się do mnie.
- Dokąd jedziemy?
- Nad Staw Hazardzisty - odparłem dumnie. Nieczęsto zabieram tam dziewczyny, ale
ponieważ Rebeka była kimś niezwykłym, chciałem pokazać jej to miejsce.
- Nazwa jak z piosenki Kenny'ego Rogersa. Roześmiałem się. Gdy jechaliśmy tam po
raz pierwszy, Delia powiedziała to samo.
- Piękny zakątek. Przekonasz się.
- Równie piękny jak Central Park?
- Nie zobaczysz tam powozów, ale za to nie ma ścieków. - Położyłem rękę na
ramieniu Rebeki. Za powiadał się cudowny dzień.
Skręciłem w polną drogę, która prowadziła nad staw.
- Jak ci się żyje w liceum imienia Jeffersona?
- Nieźle. Podlizałam się kilku cheerleaderkom, więc pewnie w przyszłym sezonie
załapię się do ich zespołu. I z tego, co widziałam w samorządzie szkolnym, mam szansę
zostać przewodniczącą.
- No, no. Jesteś bardzo ambitna. - Jakoś nigdy nie pomyślałam, że Rebeka jest typem
samorządowca.
- Lubię być zauważona. Pomyśl, jak dobrze byłoby mieć taki wpis w podaniu na
studia.
- Myślę, że odzywa się w tobie prawdziwa mieszkanka Nowego Jorku. - Zatrzymałem
samochód na skraju pola w sąsiedztwie Stawu Hazardzisty. Chociaż dzień był pogodny i
ciepły, tylko my przyjechaliśmy nad wodę.
- Muszę przyznać, że naprawdę jest pięknie - powiedziała Rebeka takim tonem, jakby
się spodziewała, że zabiorę ją na śmietnisko.
- Panno Poster, oto Staw Hazardzisty.
Zachichotała, a ja pomogłem Jej wysiąść z samo chodu. Sięgnąłem po kosz piknikowy
i koc. Podbiegłem, by ją dogonić.
- Jak zaciszne - powiedziała Rebeka, gdy się z nią zrównałem.
- Tak. Tylko ty, ja i słońce. - Strzepnęliśmy koc, który wydymał się na wietrze.
Przycisnąłem jego rogi kamykami i usiadłem.
Oparłem się na łokciu i poklepałem miejsce obok siebie.
- Nakryto do stołu, madame.
Rebeka uklękła przy mnie i uniosła wieko kosza. - Och, masło orzechowe i galaretka.
- Chciałem kupić kawior, ale nie mieli świeżego.
- Kawior nie bardzo pasuje na lunch. Masło orzechowe i galaretka będą w sam raz. -
Zaczęła wypakowywać jedzenie z kosza. Zachowywała się tak swobodnie, jakbyśmy
piknikowali razem od lat.
- Może kiedyś zabierzemy tutaj Jasona - odezwałem się. - Tylko pomyśl, ile
wspaniałych babek z piasku mógłby zrobić.
Rebeka spojrzała na mnie, jakbym postradał zmysły.
- Lepiej nie - powiedziała krótko. - Nie tak sobie wyobrażam idealną randkę.
Otworzyłem puszkę z napojem gazowanym i napełniłem nim plastikowe kieliszki do
szampana, które ze sobą przywiozłem.
- Może wzniesiemy toast? - zaproponowałem.
- Chętnie, pod warunkiem, że nie będzie dotyczył mojego młodszego brata.
Na ziemię wokół nas opadały żółte i czerwone liście. Staw był błękitny, a jego
powierzchnia lśniła w słońcu. Brakowało tylko faceta ze skrzypcami, a Staw Hazardzisty
byłby najromantyczniejszym miejscem na ziemi. Uniosłem kieliszek.
- Za Staw Hazardzisty. I, cytując Johna Denvera, za ciepło słońca na ramionach.
- Za nas i za moje nowe życie w rodzinnej Ameryce. - Rebeka stuknęła się ze mną,
spoglądając spod długich rzęs.
Odstawiłem kieliszek i przysunąłem się do Rebeki. Nasze usta zetknęły się i
pocałowałem ją delikatnie. Jej usta smakowały jeszcze lepiej, niż wyglądały. Puls mi
przyspieszył, przysiadłem się jeszcze bliżej. Gdy pogłębiliśmy pocałunek, zacząłem żałować,
ż
e nie widzi nas Delia. W dziedzinie miłości została daleko z tyłu. A potem Rebeka
pogłaskała mnie po włosach i przestałem myśleć o czymkolwiek.
- Było świetnie - oświadczyłem Andrew. - Zaprosiłem Rebekę na imprezę z okazji
zjazdu absolwentów szkoły. - Właśnie rozegraliśmy partię koszykówki na szkolnym boisku.
Pochłodniało, ale byłem zlany potem i z trudem chwytałem oddech.
- Zgodziła się? - zapytał Andrew, obracając piłkę na czubku wskazującego palca. Tę
sztuczkę doskonalił od dwóch lat.
- Jasne. Czy jakaś dziewczyna oparła się moim wdziękom?
- Znam taką - odparł Andrew, rzucając piłką prosto w mój brzuch. Jęknąłem.
- Niby kogo? - Wstałem z ławki, na której siedzieliśmy i zakozłowałem piłką.
- A jak myślisz? Chodzi mi o Delię.
- Co takiego? - Chwyciłem piłkę i przystanąłem bez ruchu.
- Delia Byrne. Dziewczyna, której nie dajesz spokoju. Jakoś nigdy nie uległa twojemu
czarowi.
- Delia i ja jesteśmy przyjaciółmi. Jeśli nie wiesz, co to znaczy, zajrzyj do słownika.
- Zobacz w słowniku, co oznacza odmowa. Twój przypadek jest beznadziejny. -
Myślałem, że rozmawiamy o Rebece. - Zabraliśmy plecaki i ruszyliśmy na parking.
- Bo tak jest. Prawdę powiedziawszy, nie rozumiem, czemu koniecznie chcesz sobie
znaleźć dziewczynę. Do studniówki jeszcze mnóstwo czasu. Może trafisz na kogoś lepszego.
Pokręciłem głową. Całkowity brak wrażliwości Andrew nie przestawał mnie
zadziwiać. Choć byłem chłopakiem, uważałem, że obraźliwie traktuje dziewczyny.
- Posłuchaj, Andrew. Istnieje jeszcze coś takiego jak miłość, spełnienie i szczęście.
- I? - zapytał Andrew, przystając. - Co i? - Wyobrażasz sobie, że to wszystko
znajdziesz dzięki Rebece? - Andrew odebrał mi piłkę. Znowu obracał ją na palcu.
- Jasne. Czemu nie?
Andrew uniósł dłonie obronnym gestem.
- Po prostu nie rozumiem, jak możesz twierdzić, że jesteś zakochany w dziewczynie,
którą znasz zaledwie od kilku miesięcy.
- Posłuchaj, szukam prawdziwego uczucia. Nie widzę, w tym nic złego. - Ruszyłem
naprzód, a Andrew podążył za mną.
- Jeśli chcesz znać moje zdanie, uważam, że dziewczyny to tylko kłopot. - Nie chcę
znać twego zdania.
- Lepiej, żebyś je poznał. Rebeka tylko szuka rozrywki Nie jest typem dziewczyny, w
której chciał byś się zakochać.
- Wezmę to pod uwagę. Może mi oddasz moją piłkę?
- Weź sobie piłkę - odparł i dodał: - Pakujesz się w kłopoty. Przyłożyłem Andrew w
ramię. Bo i cóż on wie o kobietach?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
DELIA
Ś
roda, 1 listopada, 10 wieczorem
Wczoraj James zaprosił mnie na tańce z okazji zjazdu absolwentów! W Halloween
byliśmy na imprezie u Caroline Sung. (Przebrałam się za czarownicę, a Ja - mes za pirata).
James zaprowadził mnie do czarnego pomieszczenia, które urządziła. Wcześniej tego
wieczoru trochę mnie wkurzył, opowiadając o tym, jak spędzili zeszłoroczny Halloween z
Tanyą (na szaleńczej jeździe na wozie z sianem - jeśli chcecie wiedzieć.) Byłam w nie
najlepszym nastroju, ponieważ Cain się nie pokazał. Poszedł z Rebeką do domu jednego z
futbolistów.
Najważniejsze jest to, że James zaprosił mnie na tańce. Spotkanie absolwentów będzie
pierwszą okazją, na którą przyjdę z moim oficjalnym chłopakiem. Czy to oznacza, że jesteśmy
zakochani?
PS Me mogę się doczekać, kiedy podzielę się z Cainem tą nowiną. Wydaje mi się, że
nie rozmawialiśmy całe wieki.
Do liceum im. Jeffersona zawitała zima. Wszyscy wbili się w swetry i rozprawiają o
tym, że wydychają kłęby pary. Nocą zamykani okno w moim pokoju i zastanawiam się, czy
nie włączyć elektrycznego koca. Kiedy uczę tańca Ninę Johnson, nie robimy tego na trawniku
przed domem, lecz w pomieszczeniu w suterenie. Ellen Frazier uznała, że czas włożyć
osławiony cudowny biustonosz.
Chociaż nie zmieniłam zdania na temat szkolnych potańcówek i nadal uważam je za
głupie, nie mogę się doczekać chwili, gdy wkroczę na salę, otoczona ramieniem Jamesa. Mały
bukiecik z czerwonych róż, będzie przypięty do mojej sukienki, tuż ponad ramionami będą się
kołysały kolczyki z kryształu górskiego, a na nogach będę miała wieczorowe sandałki na
wysokich obcasach. Niestety, będą grać Fale Radiowe, więc nie będę miała wiele okazji, żeby
bawić się w towarzystwie Jamesa. Pocieszałam się myślą, że wszystkie dziew czyny na sali
gimnastycznej będą zazdrościć, że to właśnie ja przyszłam z seksownym solista ze społu.
W piątkowe popołudnie wybrałyśmy się z Ellen do centrum handlowego, żeby wybrać
odpowiednie sukienki. Choć bez entuzjazmu, Ellen zgodziła się pójść na tance z jednym z
kolegów Jamesa.
- Co myślisz o tej? - spytała mnie. Chichocząc, oglądała sukienkę z różowej tafty o
spódnicy w kształcie bombki. Przy ramionach powiewały pióra. Sukienka była ohydna.
- Gdybym się wystroiła w to okropieństwo, to można by mnie zawinąć w kartki z
jakiegoś głupiego komiksu, a wyglądałabym jak balonowa guma do żucia.
Podeszłam do innego stoiska i wybrałam krótką czarną sukienkę. Miała bolerko
wyszywane paciorkami i była absolutnie doskonała.
Ellen znalazła zielony futerał z jedwabiu i ruszyłyśmy do przymierzalni.
- Wszystko wskazuje na to, że Cain i Rebeka są z sobą na poważnie - powiedziała
Ellen. Zdejmowała przez głowę sweter, więc jej głos byt przytłumiony, ale dobrze ją
zrozumiałam. Zajęłam się rozwiązywaniem butów.
- Idą razem na tańce. - Zdjęłam buty i grube czarne skarpety; nie pasowałyby do
sukienki.
Ellen obróciła się plecami do mnie, żebym zapięła jej suwak. Muszę stwierdzić, że jej
„pomocnik matki natura”, jak nazwała nowy stanik, uczynił cuda.
- Wiem. Cain zaprosił ją całe wieki temu. A ta bransoletka, którą jej podarował,
wygląda na bardzo drogą. Andrew Rice powiedział mi, że Cain wydał na nią sporą część
zarobionej w lecie kasy. Moje dłonie znieruchomiały w połowie suwaka.
- O czym ty mówisz, na Boga? Jaka bransoletka? Zobaczyłam w lustrze, że Ellen
unosi brwi.
- Nic nie wiesz?
Pokręciłam głową, usiłując wyglądać beztrosko.
- Nie. Chyba zapomniał mi o tym wspomnieć. Drobiazg.
- Jest złota z opalem. Opal to jej szczęśliwy kamień. Zobaczyłam tę bransoletkę, kiedy
wczoraj byłyśmy razem w toalecie. Trzymała rękę w taki sposób, że musiałabym być ślepa,
ż
eby jej nie zauważyć.
Udawałam, że wcale mnie to nie interesuje. - Nie wiedziałam, że Cain jest facetem,
który może zrobić coś tak głupiego, jak ofiarować dziewczynie jej szczęśliwy kamień. To
trąci latarni sześćdziesiątymi. - Jestem pewna, że opowie ci o tej bransoletce. Po prostu nie
miał jeszcze okazji. - Ellen wspięła się na palce, usiłując sobie wyobrazić, czy sukienka
będzie pasowała do czółenek.
- Tak, na pewna Po prostu wypadło mu z głowy.
Byłam wściekła. Jak Cain mógł nie powiedzieć o czymś tak ważnym swojej najlepszej
przyjaciółce? Na pewno pochwalił się Andrew. Może nawet naradzał się z nim, co ma jej
kupić. Cain nigdy nie da wał prezentów swoim dziewczynom, a już na pewno nie kosztowną
biżuterię. Jedyne, co od niego do stałam, to złota rybka (która zresztą po kilku dniach
zdechła).
Może Cain naprawdę zakochał się w Rebece. Jeśli tak, nasz zakład zakończy się
remisem, ponieważ jestem pewna, że kocham Jamesa. Czy teraz, gdy znalazł sobie kogoś,
Cain mnie porzuci? Dawniej nasza przyjaźń zawsze była na pierwszym miejscu, Cain
opowiadał mi wszystko, nie pomijając życia osobistego. Chyba teraz przestałam mu być
potrzebna. Może straciłam najlepszego przyjaciela. Ta myśl mnie przygnębiła.
Ellen okręciła się przed trzyskrzydłowym lustrem wygładzając na biuście zielony
jedwab. Wyglądała tak, jakby nosiła co najmniej rozmiar B.
- Uważam, że Cain głupio robi spotykając się z Rebeką Foster. Ona jest do niczego.
- Niby czemu? - Musiałam przyznać, że ja także nie przepadałam za Rebeką. Za
każdym razem, gdy ją spotykałam, wiało od niej chłodem. Przywykłam do tego, że
dziewczyny Caina odnoszą się do mnie bez sympatii i wcale się tym nie przejmowałam.
Nawet mnie to podkręcało. A jednak dziwiło mnie, że Ellen ma tak złe zdanie o ostatnim
podbój Caina.
- Ta dziewczyna to snobka. Słyszałam, jak rozprawiała o Cainie damskiej toalecie.
Wciąż powtarzała, jaki jest przystojny, a nie powiedziała ani słowa o jego niezwykłej
osobowości. - Ellen rozpięła suwak i zdjęła sukienkę.
- Naprawdę? - Wciąż przeglądałam się w lustrze. Czarna sukienka jakoś straciła urok.
Czułam się tak, jakbym miała ciężar w żołądku i raptem zakupy przestały mnie interesować.
- A potem usłyszałam, jak mówiła Amandzie Wright, że Cain to jej bilet do zdobycia
popularności. Każdy wie, kim jest Cain, więc automatycznie będzie wiedział, kim ona jest.
Powiedziała, że zanim przejdzie do ostatniej klasy, zostanie cheerleaderką i będzie spotykała
się z rozgrywającym. Widzisz, jaka jest powierzchowna?
Powiesiłam sukienkę i bolerko na wieszaku. - Nie jesteś chyba zazdrosna o Rebekę?
Wiem, że Cain ci się podoba, ale to nie jest dobry materiał na stałego chłopaka. Jest zbyt
kapryśny. Ellen zmarszczyła brwi.
- Nie jestem zazdrosna, Delio. A ty?
- Nie rozśmieszaj mnie - powiedziałam oburzona. - Za żadne skarby nie umawiałabym
się z Cainem. Powtarzam ci to ciągle od nowa.
- Owszem, powtarzasz. - Ellen włożyła dżinsy i sięgnęła po buty. - Nigdy mi nie
powiedziałaś, dlaczego właściwie nie chcesz się z nim spotykać?
Westchnęłam.
- Jestem teraz z Jamesem. A poza tym Cain do mnie nie pasuje.
- Jaśniej, proszę - zażądała Ellen, unosząc brwi.
- On jest dla mnie jak brat, jest arogancki, lubimy inne smaki lodów, bijemy się o to,
kto będzie zdalnie sterował zabawkami...
Wiedziałam, że gadam bzdury ale pytanie Ellen sprawiło mi kłopot. Miałam trudności
z poważną rozmową na temat Caina. Ellen się roześmiała. - Widzę, że jesteście parą z piekła
rodem. Zostawmy to. Wiem, że nie lubisz rozmawiać o Cainie. - Dziękuję. A teraz spadajmy.
Tutaj nie ma mojej wymarzonej sukienki. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że Cain nie
powiedział mi o bransoletce, którą kupił Rebece. Po powrocie do domu od razu do niego
zadzwonię. Będzie się musiał tłumaczyć.
Owijałam kabel wokół palca, czekając, aż ktoś u Parsonów podniesie słuchawkę. Po
trzecim sygnale usłyszałam ciepły głos pani Parson.
- Dzień dobry Czy mogę rozmawiać z Cainem? - zapytałam, zrzucając kapcie i kładąc
się na wznak.
- Delia! Miło cię słyszeć. Bardzo dawno cię nie widziałam.
- Jestem straszliwie zajęta. Myślę, że Cain także - Bardzo lubiłam panią Parsom. Była
dla mnie nie omal jak druga matka.
- Deels? - Cain podniósł inną słuchawkę i jego mama się rozłączyła.
- Cześć! - Z jakiegoś powodu moje serce galopowało. Cain wydał mi się jakiś obcy.
- Co robisz dzisiaj wieczorem? - Słyszałam, że coś pogryza. Po chrupaniu poznałam,
ż
e to pewnie kukurydziane chipsy - Pochłaniał prawie całą paczkę dziennie.
- Mam randkę z Jamesem. - Podeszłam z telefonem do szafy. James miał po mnie
przyjechać za pół godziny, a ja nie wiedziałam, w co się ubrać.
- Wygląda na to, że nasz zakład pozostanie nierozstrzygnięty. - Cain mówił
zmęczonym głosem, jakby nie miał ochoty ze mną rozmawiać.
- Tak słyszałam - oznajmiłam gorzkim tonem.
- Co masz na myśli? - Wyczułam, że jest zirytowany, ale nie dbałam o to.
- Ty i Rebeka jesteście prawdziwą parą. Cała szkoła trąbi o ekstrawaganckiej
bransoletce, którą uznałeś za stosowne jej kupić.
- Miała urodziny. I co z tego?
- Dlaczego mi nie powiedziałeś, że jesteś na tyle zakochany, by wydać na swój obiekt
wakacyjne zarobki? Nie jestem dla ciebie wystarczająco ważna, żebyś podzielił się ze mną
taką nowiną? - Ogarniała mnie coraz większa złość. Cain mógł mnie przynajmniej poprosić o
pomoc w wyborze prezentu. Miałam lepszy gust niż on.
- Przepraszam, że w moim życiu w ogóle coś się dzieje. Myślałem, że jesteś zbyt
zajęta obcałowywaniem tego gogusia Jamesa, by dbać o to, co ja robię. - Teraz Cain także był
zły i czułam, że nasza rozmowa zmierza donikąd.
- A ty tak przyssałeś się do Rebeki, że sprawiacie wrażenie syjamskich bliźniąt! Nagle
Cain przestał chrupać chipsy.
- Chyba się boisz, że wygram zakład. Boisz się, że twoja miłość do Jamesa nie dotrwa
do studniówki.
Wyciągnęłam z szafy spodnie i golf.
- Jestem po uszy i bez pamięci zakochana w Jamesie Suttonie. A ty nie masz pojęcia o
prawdziwym uczuciu. Zależy ci tylko na ładnej twarzy. Wolną ręką zdjęłam z siebie dżinsy.
Czas naglił a ja jeszcze się nie przebrałam. Z trudem opanowałam chęć rzucenia słuchawki.
- Nic o mnie nie wiesz, Delio. Ostatnie trzy lata ni czego cię nie nauczyły. -
Najwyraźniej - odpowiedziałam ironicznie. - A teraz, jeśli pozwolisz, muszę się przygotować
do randki. Udanego życia uczuciowego.
- Nawzajem - odburknął Cain.
- Żegnam. - Z trzaskiem odłożyłam słuchawkę. Byłam bliska łez, a za dziesięć minut
miał pojawić się James.
Nie mogłam uwierzyć, że moja rozmowa z Cainem tak źle się potoczyła. Nigdy
przedtem nie bywaliśmy wobec siebie złośliwi i bałam się, że już się nie pogodzimy.
Próbowałam cieszyć się z randki, ale łzy popłynęły mi po policzkach. Miałam bladą
twarz i zaczerwienione oczy. Może i byłam zakochana, ale wszystko wskazywało na to, że
straciłam najlepszego przyjaciela.
- Jesteś taka piękna - powiedział James, przyciągając mnie do siebie. Oparłam głowę
na jego piersi, wsłuchując się w przyspieszone bicie serca.
- Ty też jesteś niczego sobie.
Spałaszowaliśmy sutą kolację i teraz staliśmy pod drzwiami mojego domu. Przez cały
wieczór James był bardzo troskliwy, czułam się jak księżniczka. - Tak się cieszę,, że jesteśmy
razem, Delio. Na początku roku szkolnego byłem naprawdę ogłupiały. Kiedy Tanya odeszła,
myślałem, że będę sam przez resztę życia. Wtedy przyszedłem na warsztaty literackie i
spotkałem ciebie.
- Myślę, że to przeznaczenie - powiedziałam, spoglądając w orzechowe oczy Jamesa.
Chciałam się w nich zatracić bez reszty. Czułam się jak księżniczka z bajki.
- Też tak myślę. - Wargi Jamesa były tak blisko moich, że raczej wyczułam, niż
usłyszałam jego słowa. Objęłam go za szyję, przyciągając jeszcze bliżej. Pogłaskał mnie po
policzku, a ja pogładziłam go po ciepłej skórze na karku i poczułam, że zadrżał.
Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie. A potem James pocałował mnie w usta,
rozchylając je swymi wargami. Poczułam mrowienie na całym ciele, ale jednocześnie
ogarnęło mnie zakłopotanie. Miałam to, czego pragnęłam, a mimo to prześladowało mnie
dziwne poczucie rozczarowania. Dlaczego? Odrzucając wątpliwości, przylgnęłam jeszcze
bliżej i zamknęłam oczy przed przymglonym światłem latarni nad drzwiami.
Nie wiem, jak długo staliśmy razem, tuląc się do siebie. Kiedy wreszcie się
rozdzieliliśmy, brakowało nam tchu.
Lampa nad drzwiami zamrugała kilkakrotnie. Najwyraźniej moja mama wiedziała, że
stoję na zewnątrz i uznała, że mam dość emocji jak na jeden wieczór. Roześmiałam się z
zakłopotaniem.
James uśmiechnął się, głaszcząc mnie po włosach. Pochylił się i przelotnie cmoknął
mnie w czoło a potem wyszeptał mi do ucha: - Na zabawie zaśpiewam piosenkę specjalnie dla
ciebie.
Wślizgnęłam się do domu, zauważając, że mama dyskretnie wycofała się z holu.
Podeszłam do okna w salonie i odsunęłam muślinową firankę. James wsiadł już do dżipa i
jego twarz była niewidoczna w mroku. Usłyszałam ciche pogwizdywanie i opuściłam firankę.
Wchodząc po schodach, czułam, że jakaś cząstka mnie znajduje się w siódmym
niebie. Osiągnęłam cel, który sobie wyznaczyłam. Przed nami dopiero jesienny zjazd
absolwentów, a ja już zakochałam się po raz pierwszy w życiu. Kto by przypuszczał, że
cyniczna Delia Byrne zdoła rozniecić taką namiętność w oczach Jamesa? Naprawdę zdarzył
się cud.
Ale pozostała część mnie była zdruzgotana. Chociaż mogłam zatelefonować do Ellen i
zdać jej dokładnie relację z namiętnego wieczoru z Jamesem, drzwi Caina dla mnie się
zamknęły. Ponieważ nie mogłam się podzielić szczegółami życia uczuciowego z osobą, na
której zależało mi najbardziej na świecie, było tak, jakby nic się nie wydarzyło.
ROZDZIAŁ ÓSMY
CAIN
W poniedziałek rano poszedłem do pracowni fizycznej, nie mogąc się doczekać, kiedy
zobaczę Delię. Po owej katastrofalnej rozmowie telefonicznej w sobotę wieczorem nie
zamieniliśmy ani słowa i właściwie nie byłem pewny, co spowodowało taką okropną kłótnię.
W jednej chwili rozmawialiśmy jak normalni ludzie, a zaraz potem wrzeszczeliśmy na siebie
jak najzacieklejsi wrogowie. Byłem bardzo zdenerwowany i wciąż myślałem o tym, co
zaszło.
Delia weszła do klasy po mnie i usiadła w sąsiedniej ławce. Ponieważ było kilka
wolnych miejsc, uznałem to za znak, że chce się ze mną pogodzić.
Kiedy pani Gordon zaczęła wykład o zrzucaniu monet z Empire State Building,
wydarłem kartkę z notesu. „ZAWIESZENIE BRONI?” napisałem wielkimi drukowanymi
literami. (Chciałem zrobić pierwszy krok, ale nie miałem zamiaru przepraszać).
Od jakiegoś kwadransa Delia urządzała przedstawienie, odwracając głowę ode mnie.
Postukałem ją długopisem w ramię i pokazałem kartkę. Spojrzała w moją stronę.
Zobaczywszy, co napisałem, uśmiechnęła się lekko. Pociągnąłem ją za włosy i schowałem
liścik. Poczułem się tak, jakby z mego serca spadł dwutonowy głaz.
Gdy rozległ się dzwonek, Delia wstała i podeszła do mnie. Oparła mi dłonie na
ramionach. - Nadal jesteśmy przyjaciółmi? - spytała.
Skinąłem głową, ściskając jej ręce.
- Zawsze. Wyszliśmy z klasy.
- Może po lekcjach wpadniemy do Winsteada? Przekąsimy nachos i przypomnimy
sobie dawne dobre czasy.
- Świetny pomysł, Parson. Spotkamy się o trzeciej. Na korytarzu czekała na mnie
Rebeka. Na nadgarstku połyskiwała bransoletka, którą jej podarowałem. Zerknąłem na Delię.
Miała na twarzy szeroki uśmiech.
- Cześć wam - powiedziała Rebeka, promieniejąc.
- Cześć, Rebeko - odparła Delia. - Piękna bransoletka. - Mówiła takim tonem, jakby
rozmawiała z najlepszą przyjaciółką. Ucieszyłem się, że stara się być miła dla Rebeki.
Rebeka uniosła rękę.
- Dzięki, Delio. Kajmak mi ją podarował. Czyż nie jest słodki?
Chwyciła mnie za rękę i podeszła bliżej.
Zobaczyłam, że Delia wywraca oczami. Nie wie działem, co sobie myśli.
- Słodki jak cukierek - powiedziała. - Do zobaczenia, gołąbeczki.
Delia oddaliła się korytarzem, a Rebeka pocałowała mnie w policzek.
- Zgadnij? - powiedziała.
- Co? - Nie spuszczałem oka z Delii, która stała z Jamesem przy wyjściu
przeciwpożarowym. Śmiała się i trudno było uwierzyć, że to ta sama dziewczyna, która tak
bardzo złościła się w sobotę wieczorem.
- Rozmawiałam z Carrie Starks. Powiedziała, że ona i Patrick wybiorą się z nami na
sobotnie tańce.
Zmarszczyłem brwi na myśl o tym, jak okropny bywał Patrick na szkolnych
imprezach. Nie należał do osób z którymi chciałbym się afiszować. A odkąd zaczął się
spotykać z Carrie Starks, nie mogłem patrzeć na ich publicznie demonstrowane wzajemne
czułości. Sposób, w jaki zwalisty futbolista na oczach wszystkich obmacywał swoją
dziewczynę, budził niesmak. Rebeka zdawała się nie zauważać, że nie jestem zachwycony.
- Będzie wspaniale - zapewniała. - Będziemy się razem świetnie bawić. Jeśli
zaprzyjaźnię się z Carrie, pomoże mi się dostać do zespołu cheerleaderek.
Jeśli naprawdę chciała iść z Patrickiem i Carrie, niech jej będzie. Im lepszy będzie
miała humor, tym bardziej będzie skłonna do romansów. A przecież po to są szkolne zabawy.
- Pojedziemy moim samochodem - powiedziałem, obejmując ją ramieniem.
Zostawiłem Rebekę przed jej klasą i przeskakując po dwa stopnie naraz, pobiegłem do
biblioteki. Ja i Andrew przygotowywaliśmy referat z historii.
Znalazłem go przy stole. Przed nim piętrzyło się ze dwadzieścia opasłych tomów.
Trzymał w zębach ołówek i sprawiał wrażenie poważnego ucznia, którym wcale nie był.
- Jak tam, Rice? - spytałem, sadowiąc się obok niego.
- Ciii, jesteśmy w bibliotece. - Andrew przyłożył palec do ust, nakazując mi milczenie.
Pochyliłem się w jego stronę. - Co jest? - wyszeptałem, rozglądając się, czy nie patrzy
na nas bibliotekarka.
Andrew wskazał na dziewczynę za biurkiem. W bibliotece odbywali praktykę różni
uczniowie, ale Andrew nigdy się nimi nie przejmował. Dziewczyna o drugich brązowych
włosach miała na sobie rozpinaną z przodu bluzkę. Andrew powiedział:
- Obiecałem Rachel, że będziemy cicho.
Uniosłem brwi. Czyżby przybysze z kosmosu uprowadzili Andrew i zastąpili go
klonem? Nigdy przed tern nie przejmował się pomocnicami bibliotekarki.
- No i co z tego?
- To wspaniała dziewczyna. Okażmy jej trochę szacunku - wyszeptał Andrew i wrócił
spojrzeniem do Rachel, która wpisywała coś do komputera.
Dotknąłem jego czoła.
- Masz gorączkę czy straciłeś rozum? Odepchnął moją rękę.
- Bierzmy się do pracy. Rachel była tak miła, że znalazła dla nas książki.
Skorzystajmy z nich.
Otworzyłem najbliżej leżący tom i przekartkowałem kilka stron. Po chwili zwróciłem
się do Andrew, pytając, jak ma zamiar podzielić pracę. Z otwartymi ustami gapił się na
Rachel. Pomachałem mu ręką przed oczami, usiłując zwrócić na siebie uwagę.
Na widok rumieńca, oblewającego policzki Andrew, doznałem olśnienia. Bez względu
na to, czy zdawał sobie z tego sprawę, czy nie, ten renegat Andrew zakochał się w
dziewczynie z biblioteki.
- Ma na imię Rachel - zakomunikowałem Delii, przytrzymując dla niej oszklone
drzwi, prowadzące do Winsteada. - Pracuje w bibliotece.
Winstead był jedyny w swoim rodzaju. Można tam było dostać wszystko od
hamburgerów po burritos, chociaż większość dań smakowała tak samo. Stoliki były
zniszczone, a w rogu stała szafa grająca. Myślę, że Delia i ja spędziliśmy tam większość
wolnego czasu, zwłaszcza zanim dostaliśmy prawa jazdy. Było to popularne miejsce spotkań
uczniów pierwszej i drugiej klasy, bo prawie każdy mógł tam dojechać na rowerze.
- Rachel Hall? - spytała Delia, zmierzając do naszego ulubionego stolika. Stał tuż przy
szafie grającej. Ilekroć tam byliśmy, Delia okupowała szafę, narzucając innym swój gust
muzyczny - Chyba tak. Andrew mówił o niej po prostu Rachel. Za każdym razem, gdy
wypowiadał jej imię, miał durnowaty wyraz twarzy. - Powiesiłem nasze kurtki na wieszaku
obok sąsiedniego stolika, a potem ciężko usiadłem na krześle. Miałem za sobą trudny dzień.
- Bardzo interesujące. Wydawało mi się, że Rachel nie figuruje na liście Andrew.
Delia otworzyła menu, a ja wykręciłem szyję, żeby móc je czytać do góry nogami.
- Ale najwyraźniej wpadła mu w oko.
- Zastanawiam się, czy on jej także - powiedziała Delia, popychając jadłospis w moją
stronę. - Weźmiemy nachos do spółki?
- Marzę o nachos od czasu lunchu z sałatką z tuńczyka - odparłem. - Nie wyglądają na
dobraną parę, ale miłość nie pyta.
- Z nami też tak było - zgodziła się Delia. Złożyła zamówienie u kelnerki. Następnie
pochyliła się, żeby wsunąć dolara do szafy grającej.
- To prawda. Jeszcze trzy miesiące temu nie mieliśmy pojęcia, że się zakochamy. I
stało się. - Uśmiechnąłem się do Delii, a ona do mnie. Kelnerka przyniosła nachos prawie
natychmiast. Składają się one głównie z kupnych chipsów, oblanych topionym serem. Obok
nich piętrzył się stosik małych papryczek. Krótko mówiąc, nachos u Winsteada były moim
ulubionym daniem. Delia sięgnęła po rozmoczonego chipsa i wepchnęła do ust w całości.
- Wiesz, Cain, muszę ci się do czegoś przyznać.
- Do czego?
- Jestem naprawdę zadowolona, że namówiłeś mnie na ten głupi zakład. Nie wiem,
czy wysyłałabym do Jamesa miłosne sygnały, gdyby nad moja głową nie zawisła groźba
utlenionych włosów.
- Cieszę się z twojej nowej roli zakochanej dziewczyny, ale nadal uważam, że James
jest ofiarą losu. - Zjadłem nachos, rozkoszując się smakiem topionego sera.
- Mówisz tak tylko dlatego, że chcesz wygrać zakład. Nie satysfakcjonuje cię remis?
Wiedziałem, że Delia nie przyjmie mojej rady, ale nie mogłem się powstrzymać od
wygłoszenia opinii. Taką już mam naturę.
- Nie mówię tego, żeby wygrać zakład. Mówię to, co myślę.
- A jeśli ja powiem, że Rebeka nie jest wystarczająco dobra dla ciebie? - Zaczęła się
jedna z wybranych melodii i Delia kołysała się w jej rytmie.
- Odpowiem, żebyś pilnowała własnego nosa - odparłem.
- Otóż to.
- Więc mówisz mi, żebym pilnował własnego nosa?
- Tak, Sherlocku.
Pomachałem białą flagą z serwetki.
- Masz rację.
Delia skinęła głową.
- Wiedziałam, że się ze mną zgodzisz.
Delia odsunęła talerz z nachos i sięgnęła po szklankę z wodą, którą wychyliła jednym
haustem. Patrząc na nią, musiałem się roześmiać. Delia była jedna na milion.
Zjazd absolwentów wypadał w sobotę, 11 listopada. Dzień był zimny i słoneczny. W
piątek po południu uporałem się z wszystkimi przygotowaniami. Mama pomogła mi wybrać
bukiecik z czerwonych róż dla Rebeki, odebrałem z pralni mój jedyny garnitur, a nawet
umyłem samochód. Byłem gotowy.
Ponieważ Patrick należał do drużyny futbolowej, a Carrie była cheerleaderką, ja i
Rebeka mieliśmy pojechać po nich na mecz Raidersów. Potem wrócić do domu, żeby się
przebrać, a około ósmej miałem zabrać wszystkich moim samochodem. Nadal nie piałem z
zachwytu, że będziemy się bawić w nudnawym towarzystwie Patricka i Carrie, ale
pogodziłem się z tą myślą.
Gdy przyjechaliśmy na mecz, Rebeka zaprowadziła mnie do sektora trybuny
dokładnie naprzeciw cheerleaderek.
- Usiądźmy tutaj - powiedziała. - Stąd będzie widać wszystkich naszych przyjaciół. -
Pomachała do Carrie, która w odpowiedzi potrząsnęła czerwonym pomponem.
Kątem oka zauważyłem Andrew. Był sam, więc przywołałem go gestem dłoni. Miał
ż
ałosny wyraz twarzy, co było do niego całkiem niepodobne. Rebeka wstała i uściskała go,
zanim usiadł.
- Jak leci, Andy?
Andrew podrapał się w głowę i potarł rudawą szczecinę, porastającą jego policzki.
- Prawdę mówiąc, bywało lepiej.
Rebeka jakby nie usłyszała jego odpowiedzi.
- Kogo zabierasz na tańce? Andrew pokręcił głową.
- Nie idę - odparł.
- Myślałem, że idziesz z Rachel Hall - powiedziałem. Od dwóch dni zbierał się na
odwagę i przysięgał, że ją zaprosi w piątek po lekcjach.
- Uznałem, że to będzie obraźliwe. Nie można zaprosić dziewczyny na dzień przed
imprezą. Będzie wyglądało na to, ze myślę, że ona nie ma z kim pójść.
- Rachel Hall? - spytała Rebeka, marszcząc nos. - Ta nijaka dziewczynina z biblioteki?
Szturchnąłem Rebekę w żebra. Była piękna i inteligentna, ale dyplomacja nie należała do jej
mocnych stron.
- Uważam, że jest bardzo ładna - powiedziałem. Andrew wzruszył ramionami.
- Może Rebeka ma rację. Co mam wspólnego z laską, która pracuje w bibliotece?
- To nie jest dziewczyna dla ciebie - oświadczyła Rebeka stanowczym tonem. - Jestem
pewna, że znajdziesz sobie kogoś o wiele atrakcyjniejszego.
- Delia lubi Rachel - powiedziałem. - W zeszłym roku, razem chodziły na angielski i
cały czas rozmawiały o książkach. - Zerknąłem na Rebekę, dając jej do zrozumienia, żeby
dała spokój Andrew. Rachel była pierwszą dziewczyną, na której naprawdę mu zależało i me
chciałem, żeby Rebeka wszystko popsuła.
- To, że Delia ją lubi, o niczym nie świadczy. Ona nie trzyma dłoni na pulsie
szkolnego życia - powiedziała Rebeka słodkim tonem, ale jej słowa przyprawiły mnie o
mdłości.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytałem, nieomal zapominając, że Andrew jest
tuż obok. Całą moją uwagę pochłonęła Rebeka.
- Uważam, że Delia nie ma pojęcia, kto spośród uczniów ostatniej klasy cieszy się
popularnością. Ona jest miła, ale... - Rebeka zawiesiła głos.
- Ale co? Deels nie ma czasu, bo ma do roboty coś lepszego: taniec, pisanie,
spotykanie się ze mną.
Wiedziałem, że nie powinienem tego mówić, ale nie mogłem się powstrzymać. Krew
uderzała mi do głowy, ilekroć usłyszałem, że ktoś źle się wyraża o Delii. Mogłem całymi
godzinami rozprawiać, jak bardzo mnie wkurza, ale gdy ktoś inny ośmielał się ją krytykować,
miałem ochotę coś rozwalić.
- Wybacz, Cain. To tylko moja opinia - powiedziała Rebeka urażonym tonem, a ja
natychmiast zdałem sobie sprawę, że przesadziłem. W końcu żyjemy w wolnym kraju.
Rebeka może mówić, co się jej podoba. A poza tym Delia nie potrzebowała adwokata.
- Przepraszam - odezwałem się skruszony. - Myślę, że w przypadku Byrne zachowuję
się jak starszy brat. Andrew wie, o co mi chodzi, prawda?
Spojrzałem w jego stronę, spodziewając się, że rozładuje sytuację jakimś żartem.
Niestety, już go nie było. Zobaczyłem jego plecy w czarnej skórzanej kurtce, gdy zmierzał w
stronę kiosku.
- Nie szkodzi - powiedziała Rebeka, kładąc mi dłoń na kolanie. - Myślę, że jest
mnóstwo znacznie zabawniejszych tematów niż rozmowa o Delii. Skinąłem głową w
milczeniu i objąłem Rebekę.
- Masz racje. Pomówmy o nas.
Podczas gdy Rebeka rozwodziła się na temat swojej nowej sukienki, którą włoży na
tańce, ja omiotłem wzrokiem trybuny.
Na prawo od nas, o kilka rzędów wyżej, siedziała Delia z Jamesem. Byli okryci
wielkim kocem i nie było widać, czy ona i Goguś (tak nazywałem go w myśli) trzymają się za
ręce. Nie, żeby mnie to obchodziło, ale po prostu byłem ciekawy.
Za Jamesem i Delia siedziała Ellen Frazier. Jestem pewien, że facet obok niej był tym,
z którym miała pójść na tańce, ale dzieliła ich odległość co najmniej metra. Ellen miała
pogardliwy wyraz twarzy, a ja nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Delia po wiedziała
mi o jej cudownym biustonoszu. Zmrużyłem oczy, by mu się lepiej przyjrzeć. Według mnie
wyglądała tak samo jak zawsze. Ale miała na sobie gruby sweter. Postanowiłem sprawdzić
podczas tańców.
Mój wzrok powędrował ku Delii. Koniecznie chciałem wiedzieć, co dzieje się pod
kocem. Właśnie wtedy spojrzała na mnie. Otworzyła szeroko oczy, a potem odwróciła głowę.
Poczułem, że się rumienię. Czyżby sobie pomyślała. że sie na nią gapię?
- Mój tata powiedział, że mogę wrócić o dwie godziny później niż zwykle dotarł do
mnie głos Rebeki. - Wspaniale, no nie?
Przysunąłem się do niej i uściskałem mocno.
- Wspaniale. Po prostu świetnie.
- Wiem - Zwłaszcza że jedna z gwiazd drużyny koszykówki robi imprezę u siebie.
Tylko za zaproszeniami, ale jestem przekonana, że będziemy na jego liście.
Jęknąłem bezgłośnie, znowu zwracając głowę w stronę Delii. Nasze spojrzenia
spotkały się na chwilę i zobaczyłem, że się wzdrygnęła. Koc zsunął się z jej kolan i w końcu
zobaczyłem, że ona i Goguś rzeczywiście trzymają się za ręce.
Zamknąłem oczy, zastanawiając się, czy ona, podobnie jak ja, uważa, że prawdziwa
miłość nie jest wcale łatwa. Chyba jednak nie.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
DELIA
Czy zauważyliście, że zabawy w liceum mają temat przewodni? Nie jest to po prostu
impreza w sali gimnastycznej z bajeranckim oświetleniem, zespołem i ponczem. Istnieje
niepisane prawo, nakazujące uczniom dostosowanie się do zachcianek specjalnego komitetu,
zajmującego się dekoracjami. Na tegoroczny zjazd absolwentów komitet wybrał „Wieczór w
Paryżu”.
Muszę przyznać, że sala gimnastyczna liceum im. Jeffersona wyglądała nawet ładnie.
Na ścianach i suficie umocowano sznury białych lampek. Ustawiono rzędy maleńkich
stolików, wokół których stały krzesełka z kutego żelaza. Na każdym stole płonęła świeczka.
Na ścianach wisiały ogromne, wykonane przez uczniów malowidła, przedstawiające słynne
widoki Paryża. A pod tablicą z koszem, wznosiła się wieża Eiffla z papier - mache. Nie był to
może Paryż jak żywy, ale rzeczywiście komitet się postarał. Powieszenie tych wszystkich
lampek musiało im zająć wiele godzin.
Przyjechaliśmy z Jamesem przed czasem, ponieważ chłopcy z Fal Radiowych musieli
rozstawić instrumenty i sprzęt nagłaśniający. Wkrótce zespół był gotowy, chociaż brakowało
jeszcze wiele osób. Patrzyłam na śpiewającego Jamesa i na dziewczyny, przyglądające się
ś
piewającemu Jamesowi. Uwielbiałam ten ich napięty wyraz twarzy; ich maślane oczy
przypominały mi moje własne.
- Jak ci się podoba wesoły Paryż? - spytała Ellen.
Ucieszyłam się na jej widok. Chociaż James na scenie prezentował się doskonale,
doskwierała mi samotność.
- Piękny widok, ale gdzie jest Sekwana?
Ellen się roześmiała. - Jeżeli rozleje się wystarczająco dużo ponczu, przez środek sali
gimnastycznej popłynie rzeka.
- A gdzie jest Sam?
Parą Ellen był kolega Jamesa, Sam. Przyjechali do szkoły razem z nami, ale Sam
zniknął z pola widzenia.
- Jest na parkingu z kilkoma kumplami. Myślę, że nie nadaje się na księcia z bajki.
- Ale ty wyglądasz pięknie. Może powinnaś się rozejrzeć za kimś odpowiedniejszym.
Ellen rzeczywiście prezentowała się fantastycznie. Muszę dodać, że wróciłyśmy do
sklepu i zdecydowałyśmy się na sukienki, które zwróciłyśmy po przymierzeniu. Ellen była
prawdziwą królową balu, chociaż nie byłam przekonana, czy rzeczywiście konieczny jest ten
cudowny biustonosz.
- Poznałam już pewnego chłopaka. O, stoi sam niedaleko wieży Eiffla. Myślę, że do
niego podejdę. Piękne widoki są jeszcze piękniejsze, gdy się je ogląda w miłym towarzystwie.
Gdy Ellen odeszła, zlękłam się, że będę podpierać ścianę. Sala gimnastyczna zapełniła
się, a ja tkwiłam samotnie. Byłam znudzona i poirytowana. Fale Radiowe miały występować
do końca wieczoru, a wszyscy znajomi chłopcy tańczyli na parkiecie.
Nowe czółenka piły mnie w pięty, więc postanowiłam zająć miejsce przy jednym ze
stolików. Z dogodnego punktu obserwacyjnego, siedząc na krzesełku, zobaczyłam, że Cain
przyszedł na zabawę z Rebeka, Patrickiem Mayorem i Carrie Starks. Zawsze wyczuwałam
obecność Caina. W ciągu minionych lat rozwinęło się u mnie coś w rodzaju radaru, który
informował mnie o miejscu jego pobytu. Czasami nawet odczuwałam z nim łączność
telepatyczną, o jakiej w telewizji opowiadają bliźnięta.
Zobaczywszy, że Cain i Rebeka kierują się na parkiet, oparłam głowę o ścianę i
zamknęłam oczy. Miałam za sobą długi dzień i wiele godzin do końca zabawy.
Nagle usłyszałam głos Jamesa, mówiącego do mikrofonu i uniosłam powieki. -
Chciałbym zadedykować tę piosenkę Delii Byrne - powiedział niskim, gardłowym głosem. -
Jest moją brązowooką dziewczyną.
Wszystkie spojrzenia natychmiast skupiły się na mnie. Wstałam i pomachałam
Jamesowi, czując, że się rumienię. Byłam pewna, że mój puls bije dwa razy szybciej niż
zwykle. Nigdy przedtem nie dedykowano mi piosenki. Pomysł był niesłychanie romantyczny.
Patrząc na uśmiechniętą twarz Jamesa, poczułam dreszcz podniecenia. Fale Radiowe zaczęły
grać własną wersję „Dziewczyny o brązowych oczach” Vana Morrisona. Rytm był powolny i
duszny. W sam raz na „Wieczór w Paryżu”.
Chociaż słuchałam piosenki, którą wykonywano specjalnie dla mnie, byłam
przygnębiona, bo ani razu nie zatańczyłam i do końca wieczoru miałam przyglądać się
zabawie innych.
- Czy mogę panią prosić do tańca, madame?
Odwróciłam się. Obok mnie stał Cain. Jego niebieskie oczy lśniły. W granatowym
garniturze i w krawacie w turecki wzór prezentował się bardzo elegancko i wytwornie.
Zupełnie jak model z okładki.
- Zatańczę z przyjemnością, proszę pana - odparłam i wtuliłam się w jego rozwarte
ramiona.
Cain rozejrzał się po parkiecie i uznałam, że wypatruje Rebeki. Myliłam się.
- A więc Andrew nie przyszedł.
- Rachel Hall także się nie pokazała. Szukałam jej.
Cain pokręcił głową.
- Szkoda. Pewnie każde z nich siedzi teraz samotnie w domu.
- Dobrze, że to nie my.
Cain przyciągnął mnie trochę bliżej.
- Dzięki Bogu - odparł. Zamilkliśmy.
Cain i ja często tańczyliśmy razem. Ukończył wszystkie szkolne kursy tańca, a ja
tylko kilka z nich, przy czym zazwyczaj, zaraz po przyjściu na lekcję, starałam się pozbyć
partnera i dać nogę. Jak wspominałam, nigdy nie miałam szczęścia w miłości.
- Świetnie wyglądasz, Deels - powiedział Cain, patrząc mi w oczy. Przesunęliśmy się
na środek parkietu i zdawałam sobie sprawę, że Cain mocno mnie obejmuje. Ale nie z wyboru
- tańczyliśmy wolny kawałek, więc musiał mnie trzymać blisko siebie.
- Naprawdę tak uważasz? - spytałam. Cain nigdy nie prawił mi komplementów,
woleliśmy się czule przekomarzać. - Tak.
- Dzięki. Dlaczego jesteś taki miły? To denerwujące.
W tle rozbrzmiewał bardzo męski głos Jamesa, ale moją uwagę pochłaniał Cain.
- Jestem miły? - roześmiał się. - Niemożliwe. - Obrócił mnie, a potem przygiął niemal
do podłogi.
Wyraz powagi całkowicie zniknął z jego twarzy.
- Uważasz, że ta sukienka jest wystarczają co obcisła? Wygląda tak, jakby ją zszyto na
tobie.
Takiego Caina dobrze znałam.
- Tak? Więc teraz ja ci coś powiem. Ile tubek brylantyny zużyłeś? - spytałam,
chichocząc. - Trzy? A może cztery?
Wybuchnęliśmy śmiechem. A gdy James przyspieszył rytm piosenki, zaczęłam
prowadzić Caina w tańcu podobnym do tanga. Mknęliśmy po parkiecie, zmuszając inne pary;
by się rozstępowały.
Gdy muzyka ucichła, znajdowaliśmy się w przeciw ległym końcu sali gimnastycznej.
Było tam znacznie ciemniej. Cain znów przyciągnął mnie bliżej, a ja zarzuciłam mu ręce na
szyję.
Nagle zabrakło mi tchu. Poczułam silne mięśnie karku Caina i mój puls przyspieszył
do stu uderzeń na sekundę.
Gdy odchyliłam głowę, aby spojrzeć na jego twarz, zobaczyłam wargi Caina kilka
milimetrów ponad moimi. Czas się zatrzymał, nie mogłam oderwać wzroku od jego oczu.
Pewnie widzą to inne dziewczyny, pomyślałam. Oto Cain, jakiego nie znałam.
Zbliżyłam głowę do jego głowy i zamknęłam powoli oczy. Dziwnie się czułam, ale
nie mogłam się powstrzymać.
- Odbijany! - usłyszałam piskliwy głos nad uchem.
- Rebeka! - powiedział Cain, gwałtownie odsuwając się ode mnie. - Właśnie
zamierzałem cię szukać.
- A więc jestem - stwierdziła, zupełnie mnie lekceważąc.
- A więc jesteś - powiedziałam, odsuwając się jeszcze dalej od Caina. - Na razie,
Parson.
Przepchnęłam się przez tłum par i ruszyłam na poszukiwanie Ellen. Potrzebowałam
cynicznego komentarza na temat głupoty szkolnych zabaw.
Gdy znalazłam się na środku sali gimnastycznej, obejrzałam się, żeby zerknąć na
Caina. Patrzył na mnie, ale znajdował się zbyt daleko, bym mogła odczytać wyraz jego oczu.
Zabrakło mi tchu i poczułam się jak sparaliżowana.
W tej samej chwili Rebeka przyciągnęła głowę Caina, aby go pocałować, i czar
prysnął. Nie byłam pewna, co zaszło pomiędzy mną a Cainem, ale łudziłam się i modliłam,
ż
eby, cokolwiek to było, nie powtórzyło się nigdy więcej.
- Podobało się - powiedział James kilka godzin później. - Moje miłosne piosenki
zawsze się podobają.
Była niemal pierwsza w nocy. Przed godziną zatelefonowałam do mamy, by jej
powiedzieć, że wrócę później niż zwykle. Zabawa się skończyła, ale James i Fale Radiowe
musieli zostać dłużej i spakować sprzęt.
- Byliście świetni - pochwaliłam, chowając do płóciennej torby kłąb przedłużaczy. -
Ludzie was uwielbiają.
- Cóż mogę odpowiedzieć? Mam rock and rolla we krwi. - James chwycił gitarę i
przysiadł na jednym z krzesełek. Zagrał dwunastotaktowy rytm, nucąc pod nosem.
- Co jeszcze mogę zrobić? - zapytałam, rozglądając się po pustej estradzie. Byłam
wykończona, a jutro miałam wcześnie wstać i pilnować Niny. James chwycił mnie za rękę i
pociągnął na krzeseł ko obok siebie.
- Oto blues „Nie chcę odwozić Delii do domu” - zaśpiewał przy akompaniamencie
gitary. Roześmiałam się.
- Daj spokój, Micku Jaggerze. Jeśli zaraz nie wrócę do domu, mój tata naśle na nas
Gwardię Narodową.
Gdy zajechaliśmy przed mój dom, nad gankiem świeciło się światło. Poprzez firanki
dostrzegłam za rys sylwetki mamy, która siedziała na kanapie czekając na mnie.
James wyłączył silnik i zgasił światła. Odwrócił się do mnie i położył dłonie na moich
biodrach. Przyciągnął mnie do siebie i pocałował mocniej niż zwykle. W mroku nocy
poczułam się jak owinięta w ciepły kokon. Zapomniałam o minionym meczu, zabawie i o
czekającej na mnie matce. Istniały tylko nasze usta, ręce i ciche oddechy.
Po plecach przebiegły mi ciarki i każdy mój nerw dygotał z podniecenia.
- Cain - wyszeptałam, czując miękkie włosy pod palcami.
Zaraz potem otworzyłam oczy, nie wierząc w to, co przed chwilą wyszeptałam.
Przerażona, zdałam sobie sprawę, że nazwałam Jamesa Cainem. Jak mogłam? I czy on to
usłyszał?
Odsunęłam się i spojrzałam na Jamesa. A wtedy on przytulił mnie mocniej.
Najwyraźniej nie usłyszał, że wypowiedziałam imię Caina. Odczułam wielką ulgę, ale nie
mogłam się skupić na pocałunkach Jamesa. W mojej głowie rozbrzmiewało imię Caina,
Dlaczego je wypowiedziałam? Co się ze mną dzieje? Lekko potrząsnęłam głową, starając się
pozbierać myśli. Wmawiałam sobie, że wypowiedzenie imienia Caina nic nie znaczy.
Niedawno go widziałam, więc utkwił mi w głowie. Przecież jestem zachwycona że tak dobrze
układa mi się z Jamesem.
- Mógłbym cię całować bez końca - powiedział James, czule ujmując w dłonie moją
twarz.
- Kocham cię - wyszeptałam, wtulając twarz w jego ramię. Nigdy przedtem nie
wypowiedziałam tych słów do chłopaka (z wyjątkiem Caina, ale to było co innego), i zawsze
wyobrażałam sobie, że gdy ta chwila w końcu nadejdzie, rozdzwonią się dzwony, a na niebie
rozbłysną fajerwerki. Nic takiego się nie stało, ale pomyślałam, że oczekuję zbyt wiele. W
tym momencie byłam pewna, że dałam wyraz prawdziwym uczuciom. James Sutton jest
moim przeznaczeniem. I kropka.
Dopiero gdy zgasiłam lampkę na nocnym stoliku, zdałam sobie sprawę, że James nie
zrewanżował mi się tymi samymi słowami. Byłam pewna, że to uczyni. Wkrótce.
- Przetańczyłaś całą noc? - zapytała mnie Nina, wyciągając pudełko lodów z
zamrażalnika.
Przygotowałam dwa talerzyki i dwie łyżeczki. - Nie. James grał z zespołem, więc nie
miałam z kim tańczyć. Nina głośno westchnęła.
- Taniec jest taki romantyczny. Tak bardzo chciałabym pójść na zabawę.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy Nina zaczęła się interesować chłopcami i randkami.
Zadawał mi mnóstwo pytań dotyczących Caina i Jamesa, chcąc zrozumieć, jaka jest różnica
pomiędzy chłopcem, z którym się spotykam, a chłopcem, z którym się przyjaźnię.
Gdy dotarłam do jej domu, podskakiwała, nie mogąc się doczekać opowieści o
zabawie. Czułam się jak stara, zgorzkniała kobieta, patrząc na jej uszczęśliwioną twarzyczkę.
- Jeszcze się wytańczysz. Jestem przekonana, że wszyscy chłopcy z twojej klasy na
wyścigi będą cię zapraszali na zabawę.
Wyłożyłam porcje lodów na miseczki i jedną z nich podsunęłam Ninie.
- Czy Cain był na zabawie? - Odkąd dziewczynki z jej klasy zaczęły się interesować
chłopcami, Nina jeszcze bardziej zwariowała na punkcie Caina.
- Tak. Przyszedł ze swoją dziewczyną, Rebeką. Nina zmarszczyła brwi. Nie podobało
jej się, że Cain spotyka się z dziewczyną, której nigdy nie widziała.
- Zatańczyłaś z nim chociaż?
- Tak. Raz. - Miałam nadzieję, że Nina nie zauważyła moich rumieńców. Czułam, że
na samo wspomnienie napięcia, które zaistniało między mną a Cainem, gdy tańczyliśmy przy
„Dziewczynie o brązowych włosach”, moja twarz purpurowieje. Nie chciałam o tym
rozmawiać z Niną.
- Jak myślisz, czy Cain zechce mnie zabrać na tańce? Roześmiałam się.
- A nie jest dla ciebie trochę za stary? Nina wzruszyła ramionami.
- Jak na swój wiek jestem dojrzała. Wpakowałam do ust pełną łyżeczkę lodów. -
Wstawię się za tobą - obiecałam z uśmiechem. Przez chwilę Nina jadła w milczeniu, a potem
spojrzała na mnie z poważnym wyrazem twarzy.
- Czy ty i Cain pobierzecie się kiedyś? Omal się nie zadławiłam.
- Nie! - Nina i ja setki razy rozmawiałyśmy o tym, że z Cainem łączy mnie tylko
przyjaźń, ale ona nie chciała przyjąć do wiadomości, że nie jest on moim ideałem mężczyzny.
Nina spojrzała na mnie w zamyśleniu.
- A ja uważam, że powinnaś zostać jego żoną. Będę twoją druhną. Wiedziałam z
doświadczania, że sprzeczanie się z Niną nie ma sensu, więc tylko pokręciłam głową.
Dziewczynki w jej wieku muszą się wiele nauczyć o miłości.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
CAIN
Ja i Rebeka wygrzewaliśmy się w promieniach słoń ca, leżąc na kocu nad Stawem
Hazardzisty. Spoglądałem na wodę, rozmyślając o tym, jak dobrze być młodym i zakochanym.
Odwróciłem głowę, słysząc perlisty śmiech dziewczyny. Lecz to nie Rebeka się śmiała.
To była Delia. Osłaniała oczy przed słońcem. Jej umięśnione, opalone na brąz nogi leżały na
kocu obok mnie.
Nie zastanawiając się nad tym, skąd się tam wzięła, położyłem głowę na jej kolanach.
Uśmiechnąłem się, spoglądając w jej błyszczące oczy. Delia pochyliła się powoli i musnęła
wargami moje ucho. A potem przybliżyła wargi do moich ust, a ja wsunąłem palce w jej gęste
czarne włosy. Usiadłem i całowaliśmy się, przywierając do siebie tak mocno, jakbyśmy byli
dwiema połówkami całości...
Nagle się obudziłem. Serce waliło mi jak młotem, a na skronie wystąpiły kropelki
potu. Co się ze mną działo?
Oczywiście Delia śniła mi się wiele razy. Każdy, kogo znałem, od czasu do czasu,
pojawiał się w moich snach. Ale nigdy się nie całowaliśmy! Poczułem się tak, jakby ktoś
wymierzył mi policzek. Powinienem przecież fantazjować o Rebece! To ona jest moją
dziewczyną i w niej jestem zakochany. Ale pocałunek z Delią był taki realny, że wciąż
czułem go na wargach.
Zegarek przy łóżku wskazywał kwadrans po południu. Zawstydzony, że tak zaspałem,
powlokłem się do łazienki, żeby wymyć zęby i pozbyć się myśli na temat Delii.
Każdy wie, że nie można serio traktować snów. Chociaż przyśniło mi się, że całuję się
z Delią, nie oznacza to, że chcę się z nią całować. Poprzedniego wieczoru przydarzyła nam
się romantyczna chwila podczas tańca i stąd ten sen.
Oblałem twarz lodowatą wodą i zadecydowałem, że najlepiej będzie, jak pójdę
porzucać piłką do kosza. Potrzebowałem ruchu. Sen o Delii nie ma znaczenia. -
Najmniejszego - powiedziałem do mego odbicia w lustrze. - Znaczy tyle, co nic. Zero.
- Jak było na tańcach, Parson? - zagadnął mnie Andrew w poniedziałek rano.
Siedzieliśmy w bibliotece, męcząc się nad referatem. Tematem były egipskie piramidy. Ja
opracowywałem tło historyczne, a Andrew zbierał dane na temat samych piramid i grobów,
które się w nich mieściły.
- Zespół był do bani, ale i tak dobrze się bawiłem - odparłem.
Andrew uniósł brwi.
- Dziwne. Słyszałem, jak grają Fale Radiowe, i uważam, że to zupełnie dobry zespół.
- Są gusta i guściki - odpowiedziałem, wzruszając ramionami, i otworzyłem książkę. -
Nawiasem mówiąc, Rachel nie przyszła.
Zgodnie z moimi przewidywaniami Andrew natychmiast zapomniał o Jamesie
Suttonie i jego głupim zespole. Spojrzał na biurko bibliotekarki i jak na zawołanie Rachel
Hall weszła do środka i usiadła przy komputerze. Zobaczyłem, że spojrzała w naszą stronę i
szybko odwróciła wzrok.
Andrew odsunął krzesło.
- Właśnie mi się przypomniało, że muszę oddać książkę. Zaraz wracam.
Odchyliłem się na poręcz krzesła, by popatrzeć jak Andrew zabiera się do rzeczy.
Chciałem, żeby umówił się z Rachel i przestał się zadręczać. Andrew podał jej książkę, a
potem sterczał tam jeszcze z minutę, wykręcając sobie palce. Wymienił z nią kilka zdań i
powlókł się do naszego stołu.
- Jak poszło? - zapytałem, grzmocąc go w plecy.
- Beznadziejnie. Czuję się przy niej jak idiota. - Ukrył twarz w dłoniach, ale
zauważyłem, że zerka pomiędzy palcami w kierunku Rachel.
Przestałem się przejmować problemami Andrew i wróciłem do książki Referat miał
być gotowy za tydzień, a ja musiałem się wiele nauczyć o faraonach.
- Jestem tu krócej niż semestr, a już zaprzyjaźniłam się z wszystkimi, którzy coś
znaczą - oświadczyła Rebeka w środę po południu. Siedzieliśmy w moim samochodzie,
całując się od dobrego kwadransa.
Jak zawsze, gdy Rebeka chwaliła się swoją popularnością, poczułem niemiły skurcz w
ż
ołądku. Na początku myślałem, że chce poznać nowych ludzi. Ale ona miała jakąś obsesję.
Widziałem nawet, że bywa niegrzeczna dla uczniów, którzy nie wydają jej się wystarczająco
atrakcyjni.
- To wspaniale - powiedziałem bezbarwnym tonem - Teraz masz wszystko, czego
pragniesz.
Rebeka skwapliwie skinęła głową.
- Tak, i zawdzięczam to tobie. - Odrzuciła długie włosy na ramię i rzuciła mi zalotne
spojrzenie.
- Dziękuję Bogu, że cię znalazłam.
- Co masz na myśli?
- Wszyscy cię lubią, więc automatycznie polubili i mnie. Jesteś moim aniołem.
Od kilku tygodni utwierdzałem się w przekonaniu, że Rebeka naprawdę mnie kocha
i... że ja ją kocham. Ale wątpliwości, które starałem się zagłuszyć, znowu mnie opadły...
Rebeka wcale nie chciała poznać moich przyjaciół. Wyjątek robiła dla cheerleaderek
albo sportowców. Za każdym razem, gdy zapewniała mnie, jak bardzo mnie kocha, w
następnym zdaniu mówiła coś o popularności. Traktowała mnie raczej jak zdobycz niż jak
chłopaka.
Jak błyskawica poraziła mnie myśl, że zakochałem się w Rebece na siłę po to, by
wygrać zakład z Delią. Moje motywy wcale nie były czystsze od jej motywów, mimo że ona
chciała przede wszystkim zostać kimś w szkole.
- Uważam, że jesteśmy najładniejszą parą w całej szkole - dobiegł mnie pełen
ożywienia głos Rebeki.
- A ty? Skinąłem głową w milczeniu, czując się tak, jakby mój świat rozpadł się.
W czwartkowy wieczór Delia i siedzieliśmy w gabinecie w jej domu, oglądając
„Pamiętny romans”. Był to jeden z naszych ulubionych filmów i po raz pierwszy, odkąd
Rebeka nazwała mnie swoim „aniołem”, czułem się odprężony.
Delia w milczeniu wpatrywała się w telewizor, pogryzając popcorn. Chociaż nie
paliłem się do tego, by Delia naśmiewała się ze mnie, że przegram za kład, chciałem z nią
porozmawiać o Rebece. W końcu była moją najlepszą przyjaciółką i wiedziała o kobietach
znacznie więcej niż ja.
- Wiesz, co, Deels. Uważam, że Rebeka jest typem karierowiczki - powiedziałem,
sięgając po prażoną kukurydzę.
- Nie żartuj - odparła Delia z westchnieniem.
- Chyba nie jestem w niej aż tak zakochany, jak mi się wydawało.
- Hm - mruknęła Delia z roztargnieniem.
- Deels, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - spytałem, dając jej kuksańca.
- Myślisz, że James wciąż może kochać Tanyę? - spytała, zamiast odpowiedzieć na
moje pytanie.
- Delio, powiedziałem ci, że chyba nie jestem zakochany w Rebece.
Odsunęła popcorn i spojrzała na mnie.
- Chodzi o to, że pani Heinsohn wywołała Jamesa, żeby odczytał wiersz, który nam
zadała. - Delia najwyraźniej nie interesowała się tym, co jej powiedziałem. - I co z tego?
Zmarszczyła brwi.
- To był wiersz miłosny. - Daruj mi szczegóły. - Nie byłem w nastroju do
odsłuchiwania opowieści na temat poezji Jamesa Gogusia.
- Ten wiersz nie był o mnie.
- Co? - Musiałem przyznać, że pobudziła moją ciekawość. - Było w nim o rozłące i o
,,okrutnym dystansie”, jak to ujął. - Delia przygryzła wargę, kręcąc głową.
- I? - Czułem, że do czegoś zmierza.
- Myślę, że napisał ten wiersz dla Tanyi, co oznacza że wcale nie jest we mnie
zakochany. - Przysiągłbym, że spostrzegłem łzy w jej oczach.
- Ten facet to kanalia. Szybko się wycofaj, póki wciąż jest zakochany w Tanyi.
Nagle zdałem sobie sprawę, że jeśli Delia zerwie z Jamesem, a ja zerwę z Rebeką,
będzie po równo. Kto wie? Może zdążę się zakochać przed studniówką? Wszystko jest
możliwe.
- James nie jest kanalią! - wrzasnęła Delia. - Jeśli powiesz to jeszcze raz, ukręcę ci
głowę. Lepiej się zamknij!
Zaczynałem mieć dosyć Delii. Przed chwilą powiedziała mi, że James wciąż kocha
swoją byłą. A teraz złości się, że nazwałem go kanalią. Przecież na to zasłużył, no nie?
- Dobra. Więc co mam ci powiedzieć?
Delia rzuciła się na oparcie kanapy.
- Tanya wraca do domu na Święto Dziękczynienia. Jak myślisz, powinnam się
niepokoić?
- Skoro nie życzysz sobie, żebym nazywał Jamesa kanalią, nie mam ci nic do
powiedzenia - odparłem trochę zły.
Delia zakryła twarz poduszką.
- Mógłbyś sobie pójść, Cain? Chciałabym zostać sama.
Wypadłem z jej domu bez pożegnania. Chciałem z Delią poważnie porozmawiać, a
ona przejmuje się tylko sobą i tym mięczakiem, którego nazywa swoim chłopakiem.
Jadąc do domu, ujrzałem Rebekę w całkiem nowym świetle. Ma pewne niedostatki,
ale któż ich nie ma? Przynajmniej zawsze chętnie mnie widzi i ni gdy nie wyrzuciła mnie ze
swojego domu.
Zawróciłem wpół drogi. Teraz też na pewno ucieszy się na mój widok.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
DELIA
Sobota, 19 listopada
W trakcie nudnego popołudnia
Jest okropny ziąb. Mój nastrój niewiele lepszy. Odkąd James odczytał na warsztatach
swój sławetny utwór, ja i Ellen wciąż od nowa analizujemy jego znaczenie. Teraz, gdy nad
moją głową zawisła groźba powrotu Tanyi Reed, stałam się bardzo zaborcza w stosunku do
Jamesa. Nie lubię siebie w tej roli.
Ostatnio James nie wypowiada jej imienia, a ja nie wypytywałam go o wiersz. Nie
chcę się upokarzać. Muszę wyznać, ze właśnie obawa przed podobnymi sytuacjami
powstrzymywała mnie od uczuciowego zaangażowania. Mam. nadzieje, że wszystko dobrze
się skończy.
W środę przed Świętem Dziękczynienia lekcje skończyły się w południe i mamy
wolne do poniedziałku. Po szkole zastałam Jamesa przy jego szafce, gdzie wystawał z kolegą
z zespołu. Gdy pode - szłam, obydwaj zamilkli i odwrócili się, by na mnie spojrzeć.
- Jutrzejszy wieczór jest wciąż aktualny? - zapytałam, obejmując Jamesa w pasie.
- Za nic bym z niego nie zrezygnował - odparł James, całując mnie w czoło. W
czarnych dżinsach i w koszuli w jaskrawą kratę wyglądał wprost nie wiarygodnie.
- Do zobaczenia o ósmej - rzuciłam i czując się nieco lepiej, odeszłam korytarzem.
Gdyby James miał zamiar spędzić czas z Tanyą, nie przyjąłby mego zaproszenia na
ś
wiąteczną kolację. Ellem miała rację, twierdząc, te popadam w paranoję.
W czwartkowy wieczór nakrywałyśmy do stołu przed tradycyjną świąteczną kolacją.
- Cain dzisiaj nie przyjdzie? - zapytała moja mama, podając mi stertę naszych
lepszych talerzy.
Pokręciłam głową. Cain zwykle przychodził do nas na wszystkie ważniejsze święta,
ale w tym roku za rzuciliśmy tą tradycję. Od czasu zeszłotygodniowej kłótni, która, wybuchła
podczas oglądania „Pamiętnego romansu”, nasza przyjaźń nie była jut taka sama jak dawniej.
- Cain i James nie przepadają za sobą - wyjaśniłam, ustawiając talerze na stole w taki
sposób, by zostało dużo miejsca na srebrne świeczniki, które mama wyjmowała na specjalne
okazje.
- Szkoda - powiedziała, - Babcia bardzo się cieszyła, że zobaczy Caina. Mówi, że on
zawsze potrafi ją rozśmieszyć, dzięki czemu zapomina o artretyzmie.
Wzruszyłam ramionami.
- Powinna się cieszyć, że pozna Jamesa. To on jest moim chłopakiem.
- Nie jeż się tak, córeczko, Jestem pewna, że babcia i dziadek nie mogą się doczekać,
kiedy poznają Jamesa. Napomknęłam tytko, że lubią Caina.
- Może odwiedzi nas w święta Bożego Narodzenia, mamo.
Gdy zadzwonił telefon, poczułam bolesny skurcz żołądka. To musiała być moja
kobieca intuicja. Poszłam do kuchni i drżącą ręką podniosłam słuchawkę.
- Halo?
- Cześć, Delio - powiedział James, Jego glos brzmiał jak zwykle bardzo męsko.
- Cześć, James. - Odetchnęłam głęboko. Może dzwoni, żeby zapytać, czy ma coś
przynieść.
- Posłuchaj, nie będę mógł przyjść dziś wieczorem.
- Szkoda - powiedziałam, starając się nie okazać, jak bardzo jestem rozczarowana. - A
co się stało? Rodzice nie chcą cię puścić?
Spojrzałam na mamę, która udawała, że nie słucha.
- Tak, właśnie. Wiesz, jak to bywa. Przyjeżdżają dziadkowie i w ogóle.
- No tak. Moi dziadkowie także będą na kolacji. - Naciągnęłam kabel, ile tylko się
dało, żeby znaleźć się poza zasięgiem słuchu mamy.
- Mogę do ciebie zatelefonować w weekend? - zapytał.
- Jasne. - Odłożyłam słuchawkę, zbierając siły przed indagacjami mamy.
Spodziewałam się, że wytknie mi przynajmniej tyle, że Cain nigdy nie odwołał wizyty w
ostatniej chwili.
Ale mama otworzyła wahadłowe drzwi jadalni i zawołała:
- Kolacja gotowa! Przerwijcie grę!
Usiadłam na moim miejscu i nałożyłam sobie na talerz górę pokrojonego w plastry
indyka, który znajdował się na półmisku obok nakrycia taty. Ten biedny indyk był w niewiele
lepszym stanie niż ja. Nagle straciłam apetyt.
Gdy rozległ się dzwonek, zerwałam się od stołu i pomknęłam ku drzwiom.
Spodziewałam się, że zobaczę Jamesa, może nawet z bukietem kwiatów w dłoni. Zamiast
niego ujrzałam Caina. Przyniósł dyniowe ciasto. Miał kurtkę przyprószoną śniegiem.
- Specjalna dostawa dla rodziny Byrne - powiedział, wchodząc.
Pod wpływem impulsu rzuciłam mu się na szyję. Jak mogłam zapomnieć, że na Caina
mogę liczyć w każdej sytuacji? Cain potrafił rozproszyć mój smutek nawet wtedy, gdy
postanowiłam pogrążyć się w rozpaczy.
- Wydawało mi się, że miałeś zanieść ciasto twojej mamy do domu Rebeki -
powiedziałam.
Cain rozpiął suwak i zdjął parkę.
- Pojechali do Nowego Jorku odwiedzić przyjaciół. A poza tym chyba nie myślałaś, że
zapomnę o naszej tradycji? - Pociągnął mnie za koński ogon i wszedł do jadalni.
- Cain Parson! - wykrzyknęła babcia. - Czyżby padał śnieg? Cain podszedł do babci i
ucałował ją w policzek.
- Właśnie zaczął, pani Byrne. Matka natura musiała się zwiedzieć, że zawita pani do
naszego miasta.
Jak już wspominałam, Cain miał dar wprawiania ludzi w dobry nastrój. Bez względu
na to, jak kiepskie były jego żarty, babcia śmiała się z nich, jakby słuchała samego
Johnny'ego Garsona. - Oj, dzieciaki - powiedziała. - Tak się cieszę, że cię tu widzę. Delia
snuła się po domu smętna, jakby zgasł dla niej ostami promyk słońca.
Cain spojrzał na mnie ponad głowami zebranych. Uniósł brwi. Wzruszyłam
ramionami.
- Nie stój tak z deserem w ręce - wtrącił się mój tata. - Weź sobie talerz i siadaj.
Cain posłusznie poszedł do kuchni, a ja wróciłam na swoje miejsce przy stole.
Dyniowe ciasto wydało mi się doskonałym lekarstwem na moje zmartwienia.
- Chodźmy się przejść po śniegu - zaproponował Cain godzinę później.
Skończyliśmy ciasto, które przyniósł Cain, oraz wypieki mojej mamy i siedzieliśmy
wszyscy przy kominku. Dziadek i babcia drzemali w fotelach, a tata wyglądał jak ktoś, kto
także zaraz zaśnie. Na dworze padał gęsty śnieg i nasz trawnik pokrył się warstwą lśniącej
bieli.
- Idźcie koniecznie - powiedziała mama. - Do jutra zostanie z niego tylko ciapa.
- Po tych wszystkich ciastach przyda mi się trochę ruchu - orzekłam, zrzucając
kraciasty pled, którym się przykryłam.
Cain poszedł za mną do holu i przyniósł nasze parki. Podczas gdy się ubierałam, Cain
pogrzebał w szafie, gdzie znalazł koszyk pełen czapek, szalików rękawiczek i łapawic.
Wybrał starą wełnianą czapkę w czerwone i zielone paski i nasadził mi ją na głowę.
- Ejże, w tym nie wyjdę - zaprotestowałam. - Nie chcę z siebie robić pośmiewiska.
- Jeśli ty wyjdziesz w tym, ja włożę to - powiedział i wyjął zza pleców rękę, w której
trzymał jaskrawo pomarańczową czapkę, którą mój tata kupił na swoje jedyne polowanie.
Miała zwisające nauszniki i napis na daszku: Uwaga, jeleń!
Zachichotałam, obwiązując sobie szyję starym szalikiem.
- Skoro tak, nie mogę odmówić! Lećmy wystraszyć sąsiadów!
Cain otworzył drzwi i wypadliśmy na dwór, wzniecając spod nóg śniegową zamieć.
Na ulicy skręciliśmy w lewo. Kilka przecznic od mego domu znajdowała się prawie
nieuczęszczana droga i wiedziałam, że do niej idziemy.
Przez chwilę szliśmy w milczeniu. Sypał, gęsty śnieg, ale ponieważ nie było wiatru,
czułam się przytulnie w mojej puchówce. Wystawiłam język, żeby skosztować świeżego
ś
niegu. Cain dreptał zakosami, starając się zostawić jak najwięcej śladów.
- Może powinniśmy zatelefonować do Andrew - powiedziałam, żeby przerwać
milczenie. Cain wzruszył ramionami.
- Pewnie i tak by nie wyszedł. Myślę, że w tajemnicy spędza czas, wpatrując się w
zdjęcia Rachel Hall w rocznikach z ubiegłych lat.
- Czemu jeszcze się z nią nie umówił? - spytałam, kopiąc kamień.
- Twierdzi, że nie chce się wiązać, ale na mój gust obawia się odrzucenia. Przedtem
było mu wszystko jedno, czy dziewczyna zgodzi się z nim spotkać.
Skinęłam głową.
- Znam to uczucie.
- Wolałabyś teraz być z Jamesem? - nagle zapytał Cain, obchodząc mnie szerokim
łukiem.
Nie od razu odpowiedziałam. Przez ostatnie półtorej godziny zdążyłam zupełnie
zapomnieć o moim rozczarowaniu. Radowałam się śniegiem i świątecznym nastrojem w
towarzystwie Caina.
- Nie. Cieszę się, że jestem z tobą - odparłam wreszcie. - Czemu pytasz? Tęsknisz za
Rebeką?
Cain podniósł garść śniegu i ulepił z niego kulkę.
- Nie, Rebeka nie nadaje się do obrzucania śniegiem!
Cain rzucił we mnie śnieżką i roześmiał się głośno w ciemności nocy. Trafił mnie
prosto w twarz, a ja wrzasnęłam przenikliwie. Natychmiast uklękłam i nabrałam tyle śniegu,
ile mogłam unieść. Dogoniłam Caina i zwaliłam całą stertę na jego plecy.
Krzyknął, usiłując otrzepać kurtkę.
- Traktuję to jako wypowiedzenie wojny! - zawołał.
Dobiegliśmy do pustej drogi, gdzie było pełno świeżego śniegu. Przez kwadrans
zachowywaliśmy się jak kompletni wariaci, obrzucając się śniegiem i turlając się po ziemi.
Przez cały czas śmiałam się do rozpuku.
Wreszcie opadliśmy z sił. Leżałam na ziemi wykończona, wpatrując się w niebo i
ciężko dysząc. Kiedy zdałam sobie sprawę, że mam przemoczone spodnie i zziębnięte
pośladki, powiedziałam:
- Było fajnie, ale teraz musimy się rozgrzać gorącą czekoladą.
- Ale najpierw odciśnijmy orła - zaproponował Cain. - Od lat tego nie robiłem. -
Położył się obok mnie na wznak i zaczął uklepywać śnieg rękami i nogami.
- Za mało śniegu - zaoponowałam. - Potrzeba co najmniej paru centymetrów, żeby
zrobić porządne orły.
Cain wpakował sobie do ust garść śniegu i głośno siorbnął.
- No i co z tego? Liczy się pomysł. Z takim argumentem nie mogłam dyskutować więc
wykonałam najlepszego orła, na jakiego po zwalały warunki atmosferyczne, i wstałam, żeby
podziwiać rezultat.
- Zupełnie nieźle - stwierdziłam.
- Zaryzykowałbym, że bardzo dobrze - zgodził się Cain. - Czy mi się wydawało, czy
ktoś wspomniał o gorącej czekoladzie, z naciskiem na określenie gorąca?
Po chwili zadyszani staliśmy w mojej kuchni. Ściągaliśmy z siebie przemoczone buty,
skarpetki i swetry. Mokre włosy Caina sterczały na wszystkie strony, a jego wargi miały
sinawy odcień.
Wszyscy położyli się spać, więc na palcach poszłam do pralni i przyniosłam Cainowi
dres taty. Potem w moim pokoju włożyłam flanelową piżamę. Kiedy z gorącą czekoladą
zasiedliśmy przed dogasającym kominkiem, byliśmy wysuszeni i rozgrzani. Nagle Cain
westchnął.
- Czemu tak ciężko wzdychasz? - zapytałam.
- Sam nie wiem. Pomyślałem, że dzisiejszy wieczór jest bardzo romantyczny.
Wpatrzyłam się w kominek, zastanawiając się, czy James siedzi gdzieś z Tanyą,
popijając gorącą czekoladę i opowiadając jej, jak bardzo za nią tęsknił. Poczułam ucisk w
gardle i z trudem przełknęłam ślinę.
- Tak - odparłam. - Wiem, co masz na myśli.
Kiedy Cain odwrócił się w moją stronę, jego oczy były niemal czarne. Przysunął się
bliżej i owinął sobie moje włosy wokół wskazującego palca. Serce zabiło mi szybciej i
poczułam to samo zakłopotanie, które ogarnęło mnie podczas tańca na zabawie.
- Znasz tę piosenkę? - zapytał mnie cicho.
Pokręciłam głową, nie mogąc oderwać od niego wzroku.
- Jaką piosenkę?
- Jeśli nie możesz być z tym, kogo kochasz...
- Pokochaj tego, z kim jesteś - dokończyłam. Mój wzrok padł na czerwone wargi
Caina i zahipnotyzowała mnie ich bliskość.
Cain położył dłoń na moim karku i delikatnie przyciągnął mnie do siebie. Zamknęłam
oczy, pragnąc, by dotknął moich ust wargami.
Gdy mnie pocałował, poczułam się tak, jakby spłynęło we mnie roztopione żelazo.
Bez zastanowienia chwyciłam kurczowo za jego bluzę, nie chcąc, by się odsunął. W mojej
głowie rozbłysły fajerwerki, które miałam nadzieję zobaczyć, gdy całował mnie James. Skóra
na całym ciele płonęła, jakbym brała udział w reakcji rozszczepienia jądra atomowego. Świat
zewnętrzny przestał istnieć i jedyną istotą oprócz mnie był Cain.
Po chwili odsunął się ode mnie.
Gdy nasz pocałunek się skończył, poczułam się upokorzona. Naprawdę to zrobiłam?
Całowałam się z Cainem, moim najlepszym przyjacielem?
- Rany, nie wiedziałem, że będzie tak gorąco - powiedział Cain, rozczesując palcami
włosy.
Oszołomienie ustąpiło miejsca złości.
- Dlaczego to zrobiłeś? - wysyczałam.
- Ja? - zapytał. - Ty też tutaj byłaś. Zacisnęłam pięści.
- To był twój pomysł. Nie zaprzeczaj. - Starałam się mówić cicho, ale chyba
wrzeszczałam.
Cain przeszył mnie gniewnym spojrzeniem.
- Cóż, najwyraźniej był to zły pomysł - powie dział, waląc pięścią w kanapę.
- Po prostu nie możesz znieść myśli, że jest w tym mieście dziewczyna, która nie ma
ochoty z tobą chodzić.
- Nie pochlebiaj sobie, Delio. To się już nigdy więcej nie zdarzy.
- I bardzo dobrze! - zawołałam, krzyżując ramiona na piersi.
- Pewnie, że dobrze! - odparł Cain, wstając. - Podziękuj tacie za ubranie. Oddam je
przy najbliższej okazji.
- Nie musisz się nam odwdzięczać - powiedziałam, idąc do holu.
- Nie obawiaj się. Nie będę. - Chwycił wciąż mokrą kurtkę i włożył ją na siebie. - I
bardzo dobrze. - Otworzyłam drzwi, patrząc na Caina. Ręce mi dygotały. Czułam, że się zaraz
rozpłaczę.
- Pozdrów babcię i dziadka - powiedział Cain i wyszedł w śnieżną noc, a ja
zatrzasnęłam drzwi. Tym razem nie przejmowałam się, że mogę obudzić wszystkich w domu.
To był najgorszy dzień w moim życiu. Chciałam się położyć i porządnie wypłakać.
Słuchając, jak Cain uruchamia samochód i odjeżdża, poczułam łzy na policzkach.
Wpadłam do swego pokoju, szlochając rozdzierająco. Znowu narozrabiałam.
- Dlaczego ja? - wyszeptałam w ciemności. - Dlaczego to się zdarzyło właśnie mnie?
ROZDZIAŁ DWUNASTY
CAIN
Gdy w piątek rano otworzyłem oczy, wiedział że coś jest nie w porządku.
Potrzebowałem dłuższej chwili, żeby poskładać razem wszystkie zdarzenia? poprzedniego
wieczoru. A potem przypomniało mi się, że całowałem się z Delią.
Jęknąłem, waląc głową w ścianę przy łóżku. Jednym głupim pociągnięciem złamałem
kardynalną zasadę platonicznej przyjaźni. Delia mnie znienawidziła i nic mogłem na to
poradzić.
Odtwarzałem w pamięci tamtą scenę wciąż od nowa. Co mi strzeliło do głowy, żeby ją
pocałować? Czy to z powodu śniegu? A może z siedzenia przy kominku? Pokręciłem głową.
To zbyt bolesne i w gruncie rzeczy nieistotne. Popsułem coś pięknego i rozpamiętywanie tego
nie zmieni.
Była jeszcze sprawa Rebeki. Technicznie rzecz ujmując, oszukałem ją. Nawet jeśli
pocałowałem Delię w chwili niepoczytalności, nie mogłem zaprzeczyć, że zdradziłem
Rebekę.
Męczyła mnie jeszcze jedna wątpliwość. Czy Rebeka by się przejęła, gdyby się o tym
dowiedziała? Oczywiście ucierpiałaby jej duma. Ale czy byłaby naprawdę zmartwiona, czy
tylko zła? Obiecała mi, ze zadzwoni z Nowego Jorku, ale jak dotąd się nie odezwała. Czy
odwiedziła swego byłego chłopaka?
Myśl, że mogła się całować z kimś innym, była, o dziwo, pocieszająca. Chociaż
wyobrażając sobie moją dziewczynę w ramionach cwanego nowojorczyka, nie ucieszyłem
się, to ten obraz uśmierzał poczucie winy. Rebeka i ja byliśmy młodzi, więc nic dziwnego, że
obydwoje popełniliśmy błędy.
Uporawszy się z tym problemem, znowu zacząłem myśleć o Delii. Zanim zdążyłem
sformułować sensowne przeprosiny, do drzwi zastukała mama. - Cain, obudziłeś się już?
- Niestety, tak. - Przekręciłem się na brzuch, mając nadzieję, że pojmie aluzję i
odejdzie.
- Przyszła Delia, kochanie.
- Delia? - Usiadłem gwałtownie, zrzucając z siebie kołdrę. - Daj mi dwie minuty i
przyślij ją na górę.
Skacząc po pokoju, włożyłem dżinsy i uczesałem włosy. Gdy zapinałem koszulę,
otworzyły się drzwi i Delia wsunęła głowę do pokoju.
- Czy mój były najlepszy przyjaciel może mi poświęcić trochę czasu? - zapytała. Całe
złe samopoczucie zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Głos Delii brzmiał przyjaźnie, więc wszystko będzie dobrze.
- Tylko pod warunkiem, że opuścisz słowo „były” - odparłem, otwierając drzwi na
oścież.
- Przyniosłam coś na zgodę - powiedziała, podając mi pudełko pączków, po czym
usiadła na starym leżaku, który trzymałem w pokoju.
- Wiesz, Delio, obudziłem się dziś z ochotą na pączki. I oto jesteś.
- Widzisz, jak dobrze cię znam - powiedziała Delia i dodała: - Kiepsko dziś spałam.
- Ja także. - Wziąłem pączka i podałem pudełko Delii.
Odgryzła połowę pączka.
- Nie możemy zaprzepaścić naszej przyjaźni. Oby dwoje przesadziliśmy.
- Całkowicie się z tobą zgadzam - odparłem.
W dziennym świetle incydent wydawał się mniej katastrofalny. Pocałowaliśmy się.
Jeden pocałunek to jeszcze nie koniec świata. W końcu jesteśmy gorąco krwistymi
amerykańskimi nastolatkami. Nastolatki całują się bez przerwy. Nie popełniliśmy zbrodni.
Przez chwilę Delia jadła w milczeniu, po czym odezwała się:
- Uważam, że kłopot byłby dopiero wtedy, gdyby ten pocałunek sprawił nam
przyjemność.
Skinąłem głową, zastanawiając się, dokąd zmierza. Zawsze wiedziałem, kiedy Delia
ma zamiar teoretyzować.
- Kiedy się pomyśli o całej sprawie w sposób racjonalny, można dojść do wniosku, że
pocałunek wyszedł nam na dobre. - Przerwała, czekając na moją reakcję. - Jesteśmy
przyjaciółmi różnych płci. To naturalne, że odczuwamy w stosunku do siebie pewną, hm,
ciekawość.
- Ciekawość - powtórzyłem, tylko po to, by potwierdzić, że jej słucham.
- Właśnie. A teraz, gdy mamy pocałunek za sobą, możemy go zaliczyć do przeszłości.
Już wiemy, że nie zrobimy tego nigdy więcej. Koniec pieśni.
Byłem trochę zawiedziony, że tak łatwo przeszła do porządku nad moim pocałunkiem.
Dla mnie było to jak lot w kosmos na zderzaku rakiety międzyplanetarnej. Gdy się w końcu
odsunąłem od Delii, potrzebowałem dłuższej chwili, by się przekonać, że grawitacja nadal
istnieje. Nie mogłem zaprzeczyć, że Delia mnie podnieca, i to bardzo!
Ale nie miałem zamiaru się z nią wykłócać. Przyznałbym jej rację, nawet gdyby
twierdziła, że Ziemia jest płaska. Za wszelką cenę chciałem to zamknąć i pójść naprzód.
- Koniec pieśni - potwierdziłem.
Delia podała mi rękę, a ja nią silnie potrząsnąłem.
- Cieszę się, że już po kłopocie - powiedziała takim tonem, jakby chodziło o sprzeczkę
na temat tego, kto ma pozmywać naczynia.
Uśmiechnąłem się.
- Ja też, Deels. Jestem pewien, że tej nocy będzie nam się lepiej spało.
- Och, tak, z pewnością.
- Bez wątpienia. - Opadłem na poduszki, czując się jak nowo narodzony. Mój świat
nie legł w gruzach i byłem za to bardzo wdzięczny.
Byłem bardzo niespokojny, jadąc w sobotę wieczorem do Rebeki. Zatelefonowała do
mnie zaraz po powrocie z Nowego Jorku i teraz tylko minuty dzieliły mnie od chwili, gdy
ujrzę jej piękną twarz. Chciałem usłyszeć jej głos, zwłaszcza że czułem się tak, jakbyśmy
mieli zacząć wszystko od początku. Od czasu epizodu z Delią uznałem, że brak mi Rebeki
bardziej, niż oczekiwałem. Najwyraźniej przeniosłem swoje uczucia na Delię, która z kolei
przeniosła na mnie uczucia, jakie żywiła do Jamesa, i w sumie doprowadziło to do znanego
epizodu.
W niedzielę temperatura nadal utrzymywała się poniżej zera. Więc, gdy Rebeka
zapytała, czy nie chciałbym pójść na łyżwy do parku Hamiltona, pomyślałem, że to świetny
pomysł. Wyobraziłem sobie nas dwoje, trzymających się za ręce i mknących po zamarzniętej
tafli. Będziemy tam sami, nie licząc kilkoro dzieciaków. A potem pójdziemy do jej domu,
napijemy się gorącej czekolady (choć, po namyśle, gorący jabłecznik wydał mi się lepszym
pomysłem) i pocałujemy się na dobranoc. Nie mogłem się tego doczekać.
Gdy dojechałem do domu Fosterów, Rebeka natychmiast mi otworzyła. Zanim
zdążyłem ją pocałować na powitanie, zawirowała w holu.
- Jak ci się podoba mój nowy strój do jazdy na łyżwach? - zapytała.
- No, no! - Lepszej odpowiedzi nie potrafiłem wymyślić.
Rebeka włożyła króciutką różową sukienkę, która musiała być uszyta z lycry,
ponieważ opinała ją jak druga skóra. Na nogach miała cielistej barwy trykoty, a w ręku
trzymała nieskazitelnie białe buty z łyżwami. Prawdę powiedziawszy, moi znajomi ślizgali się
w dżinsach i w swetrach, i nie przyszło mi do głowy, że Rebeka wystroi się jak na rewię na
lodzie. Ale nie miałem powodu, by się skarżyć. Wyglądała jak mistrzyni olimpijska, która
została supermodelką.
- Chodźmy. Wszyscy zaraz tam będą. - Chwyciła wiatrówkę i wyszła.
Nie miałem pojęcia, kogo miała na myśli, mówiąc „wszyscy”, ale nie zapytałem, bo
zamurowało mnie na widok jej stroju i obawiałem się, że gdy otworzę usta, wydobędzie się z
nich skrzek.
W zaciszu samochodu przygarnąłem Rebekę. Nasz pocałunek położy kres tej okropnej
historii z Delią. Święto Dziękczynienia odejdzie w niepamięć. Przynajmniej taką miałem
nadzieję. Rebeka była ciepła i pełna życia, a gładki materiał jej sukienki przypominał w
dotyku jedwab. Ucałowałem jej usta, potem policzek, wreszcie czoło. Nie mknąłem przez
wszechświat z szybkością światła, ale czułem wrzenie hormonów.
Pocałowałem Rebekę mocniej, starając się zniweczyć wrażenie, jakie pozostawił
pocałunek z Delią. Po kilku, pozbawiających tchu, minutach, doszedłem do wniosku, że
wybuch, który poczułem przy Delii, był wynikiem tęsknoty za moją dziewczyną oraz obawą,
ż
e spędza ona czas ze swym byłym chłopakiem. Istniało na to mnóstwo psychologicznie
uzasadnionych wyjaśnień. Umysł ludzki ma wielką siłę... czyż nie to właśnie powtarzali
ludzie? Rebeka rozwichrzyła mi włosy.
- Nie było mnie zaledwie cztery dni, a ty zachowujesz się jak facet, który umiera z
pragnienia po przebyciu pustyni.
- I właśnie tak się czuję - odparłem, całując ją znowu.
- Cieszę się, że mnie doceniasz. Nie każda dziewczyna potrafiłaby się spotkać ze
swoim byłym chłopakiem i oprzeć się jego błaganiom.
Zerknąłem na Rebekę, zastanawiając się, skąd kobiety wiedzą, co powiedzieć, żeby
facet poczuł się jak kompletny idiota. Cieszyłem się, że na dworze szybko zapada zmrok,
ponieważ miałem czerwone policzki ze wstydu.
- Lepiej już jedźmy - powiedziałem.
Parking przed parkiem Hamiltona był w połowie zastawiony samochodami.
Rozpoznałem kilka z nich. Nagle pojąłem, kogo miała na myśli Rebeka, mówiąc ,,wszyscy”.
- Cała banda już jest! - wykrzyknęła uradowana gdy szliśmy wokół zamarzniętego
stawu. - Nie powiedziałaś mi, że zastanę na lodowisku połowę szkoły - odparłem trochę
ostrzej, niż chciałem.
- To wspaniale, prawda? Tak się cieszę, że ich wszystkich zobaczę! Wyprzedziła mnie
biegiem i zniknęła za budką, w której wypożyczano łyżwy.
Po chwili usłyszałem jej pisk. Następnie wyłoniła się, obściskując Carrie Starks, jakby
odnalazła dawno utraconą siostrę. Poczułem niesmak. Mimo uwielbienia, jakie Rebeka żywiła
dla cheerleaderek w rodzaju Carrie Starks i Amandy Wright, uważałem, że obydwie są głupie
i powierzchowne, zwykłe plotkarki i manipulantki. Zmuszały człowieka do tego, żeby na
powitanie całował je w policzek. Ale były zbyt niecierpliwe, by poczekać, aż przytkniesz usta
do ich skóry i w końcu twój pocałunek lądował w powietrzu. Oczywiście Carrie podbiegła do
mnie.
- Nie pocałujesz mnie, Cain? - zapytała. Nachyliłem się w jej stronę. Zgodnie z moimi
oczekiwaniami ucałowałem miejsce, w którym jeszcze przed chwilą znajdował się jej
policzek.
Rebeka pociągnęła mnie w stronę stawu. Wyjąłem z torby hokejówki. Gdy
spostrzegłem Patricka Mayora, Barta Langleya i Josha Nielsona, wiedziałem, że moje
marzenia o romantycznym wieczorze z Rebeką się nie spełnią. Od czasu owej imprezy, na
której ujrzałem Delię tańczącą w ramionach Jamesa, nie przepadałem za Patrickiem. I wprost
nie znosiłem Josha Nielsona.
Josh leciał na Delię, gdy byliśmy w drugiej klasie liceum. Raz poszła z nim na randkę,
znienawidziła go i nigdy więcej się do niego nie odezwała. A ten neandertalczyk, Josh, zaczął
się na niej okrutnie mścić. Gdy nie zareagowała na jego kąśliwe zaczepki, wypisywał o niej
obraźliwe słowa w męskiej przebieralni. Raz przyłapałem go na gorącym uczynku, co stało
się powodem jedynej walki na pieści, jaką stoczyłem. Po tym, jak rozdzielił nas trener,
obiecałem sobie, że nigdy więcej nikogo nie uderzę. Następnego roku rodzice Josha
przeprowadzili się do innej dzielnicy i Josh przeniósł się do innej szkoły, dzięki czemu nie
widywałem go aż do dzisiaj. (Nawiasem mówiąc, Delia nigdy nie dowiedziała się o naszej
bójce).
Szybko zasznurowałem buty, mówiąc sobie, że przez półtora roku Josh pewnie stał się
człowiekiem i, jeśli będę dla niego miły, nie będzie powodu do bijatyki.
Rebeka już była na lodzie i ślizgała się, zataczając ogromne ósemki. Zrobiłem kilka
głębokich wdechów i dogoniłem ją, zdecydowany zachować spokój.
Wziąłem ją za rękę i okrążyliśmy ślizgawkę. Zaczynałem dobrze się bawić, ponieważ
nie zwracałem uwagi na Josha Nielsena.
- Jest tak romantycznie - powiedziała Rebeka, spoglądając na rozgwieżdżone niebo i
księżyc w pełni.
- Dlatego, że ty tutaj jesteś - odparłem, ujmując obie dłonie Rebeki i obracając się z
nią w koło.
Kątem oka spostrzegłem Josha i zatrzymałem się w miejscu. Z szyderczym
uśmiechem mknął prosto na nas. Zacisnąłem zęby, starając się, aby mimo to wyraz mojej
twarzy pozostał pogodny i przyjazny.
- Cześć, Josh - powiedziałem. - Znasz Rebekę Foster?
Zmierzył ją od stóp do głów i uśmiechnął się obleśnie.
- Jak dotąd tylko ze słyszenia. Miło mi cię poznać, Rebeko.
Uśmiechnęła się do niego zalotnie.
- Jak to możliwe, że dotąd się nie spotkaliśmy?
- Chodzę do liceum Rosedale'a., ale lubię się spotykać z kumplami z dawnej budy. -
Josh spojrzał na mnie i po złośliwym błysku w jego spojrzeniu poznałem, że umiera z chęci
zakomunikowania mi czegoś.
Ponieważ nie byłem zainteresowany, znowu wziąłem Rebekę za rękę.
- Nie stójmy w miejscu - powiedziałem, żegnając Josha skinieniem głowy.
Ale on zatrzymał mnie, kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Skoro mowa o dawnych kumplach, Mayor powiedział mi, że nasza wspólna
sympatia, Delia Byrne, spotyka się z Jamesem Suttonem.
Zobaczyłem, że Rebeka zmrużyła oczy i nie miałem jej tego za złe. Josh powiedział to
w taki sposób, jakbyśmy ja i Delia stanowili parę. Nie chciałem rozwijać tematu.
Postanowiłem, że wyjaśnię to Rebece kiedy indziej.
- Wiem. Są w sobie zakochani do nieprzytomności - powiedziałem, zadowolony, że
jego szyderczy uśmiech zmienia się w grymas.
- Przekaż jej ode mnie wiadomość.
- Co takiego? - spytałem, czując, że sztywnieją mięśnie karku. Postanowiłem jednak,
ż
e nie dam po sobie poznać, jak bardzo mnie zdenerwował.
- Przedwczoraj wieczorem widziałem Jamesa z Tanyą Reed w pizzerii „U Jona”.
Czulili się w zacisznym kątku - powiedział, uśmiechając się złośliwie.
- Kłamiesz. - Nie zależy mi na tym, byś mi uwierzył, Parson. Powinieneś jednak
powtórzyć swojej przyjaciółce, że ten Sutton wykorzystuje ją na czas rozłąki z Tanyą.
Podszedłem do Nielsona dygocząc ze złości. Bez względu na to, czy mówił prawdę,
chciałem zetrzeć z jego twarzy ten obmierzły uśmiech.
- Po prostu jesteś zazdrosny, bo Delia nie interesowała się twoją żałosną osobą.
- Delia to ofiara losu - odparł Josh. - Spytaj, kogo zechcesz.
Rebeka uznała za stosowne wtrącić swoje trzy grosze.
- On ma rację, Cain. Każdy wie, że Delia jest trochę... dziwna.
- Dzięki za twoją opinię, Rebeko, ale rozmawiam z Joshem.
- Chcesz się bić, Parson? - zapytał Josh.
- Nie mam z kim - odparłem. Spostrzegłem, że Patrick i Bart podjeżdżają do nas,
wymieniając porozumiewawcze spojrzenia.
Josh wykorzystał moją nieuwagę. Ni stąd, ni zowąd, rąbnął mnie pięścią w szczękę.
Upadłem, lądując na siedzeniu.
- Delia jest najfajniejszą dziewczyną, jaką znam! - wrzasnąłem. - Bije na głowę każdą,
którą uda ci się namówić na randkę.
Gdy usiłowałem się podnieść, Josh zamachnął się znowu, ale nim zdążył mi przyłożyć
Patrick i Bart chwycili go za ramiona i odciągnęli go ode mnie.
- Masz dość na dzisiaj - orzekł Bart. On i Patrick zjechali z tafli, holując Josha.
Stanąłem na lodzie. Byłem wściekły. Odwrócił wzrok od Josha i spojrzałem na
Rebekę. Wzięła się pod boki i mierzyła mnie gniewnym wzrokiem.
- Skoro tak przepadasz za Delią, może powinieneś się z nią spotykać! - wrzasnęła. -
Pasujecie do siebie!
Patrzyłem na Rebekę, zbyt wstrząśnięty, by jej od powiedzieć. Uśmiechnęła się do
mnie lodowato.
- Między nami skończone.
Patrząc na jej oddalającą się sylwetkę, poczułem się jak przekłuty balon. Rebeka
dojechała do skraju tafli, odpięła łyżwy i pobiegła w stronę parkingu.
- Josh, zaczekaj! - Usłyszałem jej krzyk. A potem zniknęła mi z oczu.
Usiadłem na lodzie, zbyt zmęczony, żeby się poruszyć. Czułem się zraniony
zerwaniem Rebeki, ale w głębi duszy zdawałem sobie sprawę, że nasza znajomość była
skazana na niepowodzenie. Rebeka zawsze miała więcej wspólnego z Carrie i z Amandą, niż
chciałem przyznać. Teraz przekonałem się, jak bardzo była powierzchowna.
Ś
wiąteczna przerwa i moja znajomość z Rebeką Foster dobiegła końca.
Rozejrzałem się wokół po pustej ślizgawce i pokręciłem głową.
- Wygląda na to, że przegrałem zakład - powiedziałem głośno.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
DELIA
Gdy w poniedziałek rano wraz z Ellen przyszłam do pracowni na warsztaty literackie,
miałam spocone dłonie i ściskało mnie w żołądku. Od Święta Dziękczynienia nie
rozmawiałam z Jamesem i niedzielny wieczór spędziłam na zastanawianiu się dlaczego do
mnie nie zatelefonował. Przyjechali jego dziadkowie. Wiedziałam również, że Fale Radiowe
miały wkrótce wystąpić w miejscowej uczelni, więc James z pewnością codziennie ćwiczył.
Wzięłam pod uwagę również czwartkową śnieżycę - możliwe, że w piątek James odśnieżał
podjazd przed ich domem.
Ale i tak na myśl, że go zobaczę, drżały mi ręce. Doszła do głosu Delia pesymistka.
Prawie się spodziewałam, że przyjdzie, niosąc transparent z napisem: SPĘDZIŁEM
WEEKEND Z TANYĄ REED.
- Jestem pewna, że po prostu nie miał czasu - powiedziała Ellen, starając się mnie
pocieszyć. - Tanya nie umywa się do ciebie. To pozerka.
- Od razu poczułam się lepiej - odparłam ironicznie. - Każdy wie, że siedemnastoletni
chłopak najbardziej ceni w dziewczynie autentyczność. Jesteś kompletnie niedzisiejsza.
- Przynajmniej staram się dostrzec jaśniejszą stronę - odparła Ellen, wzruszając
ramionami.
- Nie ma żadnej jaśniejszej strony - mruknęłam posępnie. Usiadłyśmy w ławkach,
James się nie pokazał.
Pani Heinsohn kazała nam zajrzeć do nowelek, więc otworzyłam zeszyt, nie
spuszczając oka z drzwi.
- O czym jest twoja nowela? - zapytała Ellen, za puszczając żurawia do mego zeszytu.
- O niczym - Takie tam głupoty - zbyłam ją.
Moja nowelka opowiadała o chłopaku i dziewczynie, którzy się przyjaźnili. Pewnego
romantycznego wieczoru pocałowali się, siedząc przy kominku, i to omal nie zniszczyło ich
przyjaźni. Jednak w końcu się pogodzili. Intryga nie była szczególnie oryginalna, ale wszyscy
mówili, że pisanie ma przynosić catharsis. Pomyślałam, że przelanie na papier tego co zaszło
miedzy mną a Cainem, może się okazać dobrą terapią, i rzeczywiście tak się stało. - A twoja?
- zwróciłam się do Ellen.
- Moja także jest głupia - odparła.
Zerknęłam do jej zeszytu. U góry strony widniał tytuł, napisany drukowanymi literami
RATUNKU! PODKOCHUJĘ SIĘ W NAJLEPSZYM PRZYJACIELU MOJEJ NAJLEPSZEJ
PRZYJACIÓŁKI! To wystarczyło, bym miała pojęcie o tym, czego dotyczyła jej nowela.
Jeśli pani Heinsohn ma choć trochę oleju w głowie, dopatrzy się uderzającego podobieństwa
łączącego bohaterów obydwu opowiadań. Westchnęłam. Poniedziałek nie zapowiadał się zbyt
dobrze.
Pięć minut po dzwonku do klasy wszedł James. Uśmiechnął się przepraszająco do
pani Heinsohn i usiadł na krześle przy drzwiach. Usiłowałam podchwycić jego spojrzenie, ale
wpatrywał się w konspekt, który nauczycielka położyła na jego pulpicie.
Przez następny kwadrans omijałam Jamesa wzrokiem. Jeśli on mnie me zauważa, nie
mam zamiaru robić do niego słodkich oczu. To koniec, powtarzałam sobie ciągle na nowo.
On wciąż kocha Tanyę.
Gdy Ellen klepnęła mnie w ramię, podskoczyłam na krześle. Podała mi złożony liścik
i wskazała głowa Jamesa.
Z bijącym sercem rozłożyłam karteczkę i przeczytałam: ,,Delio, czy spotkasz się ze
mną po lekcjach? Kochając James”.
Zerknęłam w jego stronę i przekonałam się, że na mnie patrzy. Skinęłam głową z
uśmiechem i znów zwróciłam się ku nauczycielce. Może James naprawdę miał powody, by
do mnie nie dzwonić. Teraz byłam pełna nadziei.
- Nie mogę długo rozmawiać - oświadczyłam Jamesowi, zamykając drzwi dżipa.
- Za pół godziny muszę być u Niny Johnson.
W czarnym swetrze z golfem i w spranych dżinsach James był jak zwykłe zabójczo
przystojny. Jego oczy lśniły. Cieszy się na mój widok! - powiedziałam sobie. Poczułam miłe
łaskotanie wzdłuż kręgosłupa. Nareszcie wszystko wraca do normy.
- Przepraszam, że nie zatelefonowałem w czasie weekendu - odezwał się cicho.
Wzruszyłam ramionami, jakbym w ogóle nie zauważyła, że milczący telefon śmiał się
ze mnie przez trzy dni.
- Och, nic nie szkodzi. Byłam bardzo zajęta. Opiekowałam się babcią i dziadkiem.
James skinął głową.
- Taaa, ja też byłem bardzo zajęty...
Uznałam, że trzeba spojrzeć niebezpieczeństwu prosto w twarz i zapytać Jamesa o
jego byłą dziewczynę. Jeśli należała już do przeszłości, nie miałam się czego obawiać.
- Spotkałeś się z Tanyą w czasie weekendu? - zapytałam od niechcenia. - Słyszałam,
ż
e przyjechała do domu.
James przygryzł wargę i wlepił wzrok w kierownicę, jakby to był obraz Picassa, a nie
metal i plastik.
- Tak. Właśnie dlatego byłem taki zajęty - powiedział wreszcie.
- Och - wybąkałam. Powinnam była wysiąść z samochodu i nigdy więcej nie
rozmawiać z Jamesem. Poczucie winy i pobrzmiewające w jego głosie podniecenie,
powiedziały mi wszystko, co chciałam wiedzieć. Zlękłam się, że zwymiotuję.
Tkwiłam w samochodzie jak idiotka, czekając, aż James powie coś więcej.
- Nie poznała nikogo na studiach. I naprawdę bardzo za mną tęskniła... Ja chyba także
za nią tęskniłem.
- Och - powtórzyłam. Do oczu napłynęły mi łzy, więc zamrugałam gwałtownie, by je
powstrzymać. Nie zamierzałam okazać Jamesowi Suttonowi, jak bardzo jestem upokorzona i
zraniona.
- Postanowiliśmy spróbować związku na odległość - ciągnął James. - To nie znaczy,
ż
e cię nie kocham... Uważam, że jesteś wspaniała. Ale Tanya i ja jesteśmy sobie
przeznaczeni.
Przełknęłam ślinę i wyprostowałam się na tyle, na ile było to możliwe na siedzeniu
dżipa.
- To cudowne, Jamesie. - Mój głos zabrzmiał zupełnie naturalnie.
- Naprawdę? - zapytał zaskoczony.
- Ja także chciałam ci coś powiedzieć. - Wsunęłam dłonie do kieszeni kurtki, żeby nie
zauważył, że drżą.
- Co takiego? - Uniósł swoje piękne brwi i spojrzał mi prosto w oczy.
- Podczas tego weekendu ja i Cain zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy w sobie
zakochani. - Wypowiadając te słowa, nie wierzyłam własnym uszom.
Przepraszam, Cain, pomyślałam.
- Och. - Na widok wyprowadzonego z równowagi Jamesa poczułam odrobinę
satysfakcji.
- Czyż to nie jest niewiarygodny zbieg okoliczności? - spytałam pogodnie. -
Obydwoje możemy się cieszyć, że nie zraniliśmy tej drugiej osoby.
- Taaa - zgodził się James. Sprawiał wrażenie zmieszanego.
- Myślę, że będziemy się widywali. - Pochyliłam się i pocałowałam go w policzek.
Następnie otworzyłam drzwi i wysiadłam z samochodu.
- Do widzenia, Delio.
- Do widzenia, Jamesie - powiedziałam, zatrzaskując za sobą drzwi.
Dopiero gdy James odjechał z parkingu, ugięły się pode mną kolana i upadłam na
ziemię, szlochając.
Zazwyczaj lubię zostawać z Niną, ale tego popołudnia moja praca wydawała mi się
czymś w rodzaju kary. Nina zasypywała mnie pytaniami. Większość z nich dotyczyła
stosunków łączących chłopaka i dziewczynę.
- W ten piątek Marcy Grey organizuje imprezę - oświadczyła Nina. Siedziałyśmy w
gabinecie Johnsonów i pomagałam jej w odrabianiu lekcji.
- To miło - odparłam, nieobecna duchem. Nie miałam nastroju na rozmowy o
imprezach.
- I zaprosi chłopców - ciągnęła Nina. Nieomal wstrzymywała oddech, czekając na
moją odpowiedź.
- Niesamowite. - Zdałam sobie sprawę, że jestem dla Niny niemiła, a jej urażona mina
rozbudziła we mnie poczucie winy.
- Przepraszam - powiedziałam, przytulając ją. - Jestem pewna, że będziecie się
ś
wietnie bawili.
Nina była mała, ale niegłupia. Wiedziała, że coś przed nią ukrywam.
- Co się stało, Delio? Jesteś jakaś smutna. Wzruszyłam ramionami, powstrzymując
łzy.
- Zerwaliśmy z Jamesem. Wyczułaś pismo nosem.
- I tak nie lubiłam Jamesa - oświadczyła, jakby to załatwiało sprawę.
- Przecież nigdy go nie widziałaś - zauważyłam.
- Wiem, ale Cain mi o nim opowiadał. - Wycięła z kartonu serce i wypisała na nim
swoje inicjały.
- Co ci powiedział?
- Mówił, że James to mięczak i że ty zasługujesz na kogoś lepszego.
Omal się nie roześmiałam. Odkąd to Cain rozprawia o moim życiu uczuciowym z
dziesięciolatką?
- Cain nie powinien mówić czegoś takiego. Nie jego sprawa, z kim się spotykam. I nie
twoja. - Patrzyłam, jak Nina dopisuje na sercu inne inicjały. Domyśliłam się, że H. R. To jej
najnowsza sympatia.
- Ale miał rację, prawda? - Spojrzała na mnie, otwierając szeroko ufne niebieskie
oczy.
- Tak - westchnęłam. - Myślę, że miał.
Stałam na schodkach przed domem Parsonów, dygocząc z zimna. Wyszłam w takim
pośpiechu, że nie zdążyłam zabrać kurtki.
- Delia! - Cain natychmiast mnie objął. - Przykro mi - wyszeptał mi wprost do ucha.
Otarłam łzy o jego sweter i zajrzałam mu w oczy.
- Skąd wiedziałeś?
- Poznałem po wyrazie twojej twarzy, że albo umarł ktoś z twojej rodziny, albo
zerwałaś z Jamesem. A ponieważ twoja mama była w dobrym nastroju, gdy przed chwilą
rozmawiałem z nią przez telefon, wyciągnąłem odpowiednie wnioski. Zakryłam twarz rękami
i padłam na sofę w salonie.
- Czuję się okropnie.
- Wiem, jak się czujesz - powiedział, siadając obok mnie i niezręcznie poklepując
mnie po ramieniu.
- Skąd możesz wiedzieć? - zapytałam, pociągając nosem.
- W niedzielę poszliśmy z Rebeką na łyżwy i zerwała ze mną - odparł obojętnym
tonem.
- Dlaczego? - Ta nowina wstrząsnęła mną do tego stopnia, że zapomniałam o własnym
nieszczęściu.
- Kto to wie? - Cain odchylił się na oparcie kanapy. Wyglądał na zakłopotanego.
- Nigdy jej nie lubiłam. - Współczułam Cainowi, ale nie żałowałam, że już nie muszę
być miła dla Królowej Rebeki.
- A ja nigdy nie lubiłem Jamesa.
- Skoro mowa o Jamesie, powiedziałam mu coś okropnie głupiego. - Uznałam, że
mogę wyznać Cainowi prawdę. W końcu miał prawo wiedzieć.
- Co takiego? - zapytał.
- Obiecaj, że się nie wściekniesz.
- Co takiego? Powiedz mi - ponaglił mnie pełnym irytacji głosem i nie chciałam, żeby
rozgniewał się jeszcze bardziej, zanim stracę odwagę.
- Kiedy James powiedział, że on i Tanya się schodzą, poczułam się straszliwie
upokorzona...
- I? - naciskał Cain.
- I, żeby zachować twarz, powiedziałam, że ty i ja jesteśmy w sobie zakochani. -
Utkwiłam wzrok w wazonie stojącym na półce ponad kominkiem czekając na wybuch
wściekłości. Ku memu zaskoczeniu, Cain się roześmiał.
- I co to szkodzi?
- Naprawdę? - Przynajmniej ten kłopot miałam z głowy.
- Jasne. Ludzie wciąż rozpowiadają, że są zakochani, sama wiesz. Za tydzień
powiemy, że znów wolimy być tylko przyjaciółmi, i po sprawie.
Uśmiechnęłam się po raz pierwszy, odkąd James ze mną zerwał.
- Masz rację! To, co robimy, nie powinno nikogo obchodzić.
Cain skinął głową.
- I nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę minę Rebeki! To będzie chwila warta
uwiecznienia na fotografii.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
CAIN
Czwartek, 30 listopada 11.30 wieczorem
Widziałem dziś na korytarzu Rebekę, flirtującą z Patrickiem Mayorem. I wiecie co?
Nic nie poczułem; no, może litość dla Patricka (to byt żart). Prawdę mówiąc, byłem odrobinę
dotknięty. Czy nic dla niej nie znaczyłem? I jeszcze jedno, czy ona znaczyła coś dla mnie?
Może Delia przez cały czas miała rację. Może ja rzeczywiście nie mam pojęcia o prawdziwej
miłości Ale któż je ma?
W piątek wieczorem ja i Delia topiliśmy nasze smutki w koktajlu bananowym u
Swensona. Był z nami Andrew, ale siedział w milczeniu. Gapił się w swój pucharek, jakby
była w nim wypisana jego przyszłość. Wszyscy troje byliśmy w ponurym nastroju.
- Wiesz, na czym polega twój problem, Delio Byrne? - zapytałem.
- Wiem. Na tym, że wciąż mnie pytasz, na czym polega mój problem - odpowiedziała
automatycznie. Odbyliśmy milion rozmów, które zaczynały się w ten sposób.
- Otóż, nie. Twój problem polega na tym, że zbyt łatwo się zakochujesz.
- Ha! I to mówi facet, który zarzucał mi, ze nie potrafię się zakochać. Cóż za
hipokryzja!
- Teraz jestem starszy i mądrzejszy niż wtedy - od parłem. - Uznałem, że miłość jest
zakazana.
Delia postukała łyżeczką w pięknie udekorowaną szklankę z koktajlem.
- A ja mam pewną sugestię, która zachęci do miłości nawet kogoś tak znudzonego jak
ty. Zlizałem trochę koktajlu z łyżeczki.
- Wątpię, ale spróbuj.
- Powinieneś umówić się z Ellen. - Delia odchyliła się na oparcie z bardzo zadowoloną
miną.
- Z Ellen Frazier? - zapytałem zaskoczony, wiedziałem, że Ellen trochę na mnie leci,
ale nawet do głowy mi nie przyszło, by się z nią umówić. Ellen była najlepszą przyjaciółką
Delii. Sam pomysł wydawał mi się dziwaczny.
- Jasne, że z Ellen Frazier. Jest ładna, inteligentna i dziesięć razy fajniejsza niż inne
dziewczyny, z którymi się umawiałeś.
Pokręciłem głową.
- Myślę, że zostanę przy swoim. Dziękuję bardzo. Wtedy Andrew uniósł głowę znad
pucharka z lodami.
- Zgadzam się z Delią. Co masz do stracenia? Spojrzałem na niego.
- I to mówi facet, który od początku semestru nie był ani razu na randce? - spytałem.
- To co innego.
- Niby dlaczego? - Spojrzałem na niego wyczekująco. Mógłbym przysiąc, że Delia
także była ciekawa. Ostatnio Andrew był bardzo tajemniczy.
Oblizał do czysta łyżeczkę i otarł usta serwetką.
- Ponieważ mam zamiar umówić się z Rachel Hall. Wkrótce. Bardzo niedługo.
Wzniosłem oczy do nieba.
- Tak, jasne. Tak samo jak umówiłeś się z nią dwanaście razy w ciągu ostatnich dwóch
miesięcy. Andrew lekko poczerwieniał.
- Zaprosiłbym ją, ale byłem zajęty procesem eliminacji. Teraz, odrzuciwszy
kandydatury czterdziestu dwóch dziewczyn z naszego liceum, doszedłem do wniosku, że
warto się umówić tylko z Rachel Hall. Bez obrazy, Delio.
Delia wzruszyła ramionami. Była przyzwyczajona do zgryźliwych uwag pod adresem
dziewczyn.
- Ale z ciebie kłamczuch - powiedziałem. - Nie próbowałeś się z nią umówić ze
strachu, że ci odmówi.
Andrew położył na stole kilka monet.
- Myśl sobie, co chcesz, Cain. Po prostu przyjmij radę Delii i umów się z Ellen.
Przesiadywanie samemu w domu w sobotni wieczór nie należy do przyjemności. - Wstał. -
Zobaczymy się później. Gdy Andrew wyszedł, Delia odłożyła łyżeczkę.
- Nie mów potem, że nie próbowałam. Jeśli ci przyjdzie umrzeć w samotności,
pamiętaj, że Delia usiłowała ci pomóc.
- Zastanowię się nad tym - ustąpiłem. - Teraz całą energię włożę w to, by zapomnieć,
ż
e Rebeka Foster kiedykolwiek istniała. To praca na pełnym etacie.
- Chyba zatrudnia nas ten sam pracodawca. Ciężka praca, mała płaca - zauważyła
sentencjonalnie Delia, - Skończ to za mnie. - Podsunęła mi prawie pustą szklankę.
Wyskrobałem z dna resztki.
- Może sprawdzimy, co dają w nocnym kinie?
- Dobry pomysł - zgodziła się Della. - Na czwartym kanale jest tydzień z Cary
Grantem.
Wstała. Pomogłem jej włożyć parkę. Zerknąłem na nasze odbicie w staroświeckim
lustrze na ścianie.
Uśmiechaliśmy się. Spostrzegłem, że niczym się nie różnimy od innych par u
Swensona. Gdybym nie znał prawdy, pomyślałbym, że jesteśmy stałą para; młodą i
zakochaną.
Dwie godziny później Delia włączyła pilotem telewizor w gabinecie w swoim domu.
Wiele razy oglądaliśmy „Filadelfijską historię” i za każdym razem na jej twarzy gościł wyraz
rozmarzenia. Pomimo szorstkiego sposobu bycia Delia miała słabość do romansów.
- Myślisz, że jakiś facet pokocha mnie kiedyś tak, jak Jimmy Stewart kochał Katherine
Hepburn w tym filmie?
- Głupie pytanie - odparłem.
- Bo myślisz, że to niemożliwe? - spytała ze smutkiem.
Delia leżała na sofie, opierając łydki na moich kolanach. Stwierdziłem, że nie jest już
rozmarzona, lecz posępna.
- Nie, Deels. Jestem pewien, że jest co najmniej tysiąc facetów, którzy mogliby cię
pokochać tak, jak Jimmy kochał Kate.
Uśmiechnęła się.
- Naprawdę tak myślisz?
- Delio, przecież jesteś najwspanialszą laską w całej szkole. Na całym świecie. Facet
musiałby mieć nie po kolei w głowie, żeby się w tobie nie zakochać.
Usiadła i objęła mnie ramionami. Uściskałem ją, zadowolony, że znów się uśmiecha. -
Tak się cieszę, że jesteś moim najlepszym przyjacielem - powiedziała stłumionym głosem.
- Nie tak bardzo jak ja - odparłem i uściskałem ją jeszcze mocniej.
- Kocham cię - wyznała, tuląc się do mnie.
- Ja także cię kocham.
Delia i ja często wypowiadaliśmy owo magiczne słowo „kocham”, aby określić nasze
przyjazne uczucia. Tego wieczoru jednak nasze słowa nabrały głębszego sensu niż zazwyczaj.
Myślę, że spowodowały to ciężkie przejścia, dzięki którym zdaliśmy sobie sprawę, jak bardzo
polegamy na łączącej nas trwałej przyjaźni.
Delia cmoknęła mnie w policzek. Ja także pocałowałem ją w policzek. Wtedy ona
pocałowała mnie w drugi policzek. I ja pocałowałem ją w drugi policzek. I tak na przemian,
chyba ze dwadzieścia razy.
W końcu, kiedy znów miałem pocałować ją w policzek, moje wargi niechcący, a
zarazem naumyślnie znalazły się na jej ustach. Zamiast się szybko odsunąć, pocałowałem ją
w usta, a ona oddała mi pocałunek. I nagle zdałem sobie sprawę, że ją całuję i całuję i nie
mam dosyć.
Delia rozchyliła ciepłe wargi. Wsunąłem palce w jej włosy, a ona wczepiła się w moją
koszulę. Straciłem poczucie czasu, wydało mi się, że jesteśmy połówkami całości.
Delia odsunęła się raptownie. Wstała i opadła na fotel obok kominka. Bez ostrzeżenia
zalała się łza mi. Ukryła twarz w dłoniach i cicho chlipała.
Obezwładniło mnie poczucie bezradności. Podniosłem się z sofy. Poklepując ją po
plecach, mamrotałem słowa pociechy. Po jakiejś minucie Delia zaczęła mówić.
- Z Jamesem... pocałunek... nigdy... ja nie...
Rozumiałem jedno słowo na dziesięć, ale nie trze ba było geniusza, by pojąć, że jest
zdenerwowana z powodu Jamesa. Stało się dla mnie jasne, że moje pocałunki przypomniały
jej, że facet, którego naprawdę kochała, zostawił ją na lodzie. - Nie martw się, Delio.
Wszystko będzie dobrze - powiedziałem, żeby ją pocieszyć.
- Naprawdę? - zapytała, spoglądając na mnie mokrymi od łez oczami.
Skinąłem głową.
- Posłuchaj, obydwoje jesteśmy roztrzęsieni po zerwaniu. Nic dziwnego, że szukamy
pociechy. Przyrzekam, że nic się między nami nie zmieni.
- Masz rację - powiedziała, ocierając łzy rękawem.
- Po prostu jestem podenerwowana z powodu Jamesa. To wszystko.
Wyglądało na to, że się pozbierała. Ucieszyłem się, choć czułem się przybity, że wciąż
myślała o Gogusiu. Na mnie nasze pocałunki zrobiły kolosalne wrażenie. Ale nadal, z
biegłością aktora nagrodzonego Oscarem, odgrywałem rolę najlepszego przyjaciela.
- Jesteśmy przyjaciółmi. Jak zawsze - podkreśliłem stanowczo.
Delia uśmiechnęła się radośnie, a potem podała mi rękę.
- Przyjaciele - powiedziała.
Wymieniliśmy uścisk dłoni, jakbyśmy dobijali targu.
- Oto najpiękniejsze słowo w słowniku - zauważyłem tonem profesora.
Delia spuściła wzrok.
- Taaa - powiedziała do siebie. - Po prostu smutno mi z powodu Jamesa...
Nagle poczułem, że muszę uciec od Delii i jej chlipania z żalu po Jamesie. Chciałem
znaleźć się w domu i móc się zastanowić.
- Chyba obydwoje przegraliśmy zakład - powiedziałem, starając się sprowadzić
rozmowę na inny temat.
- Masz rację - przyznała Delia głosem, w którym pobrzmiewał smutek i rozbawienie,
ale wyraz jej twarzy pozostał obojętny.
Prawdę mówiąc, nie bardzo wiedziałem, jak wybrnąć z sytuacji.
W drodze do domu rozmyślałem o Delii opłakującej rozstanie z Jamesem. Nie
mogłem pojąć, co mogła w nim widzieć oprócz urody modela.
Gdy się rozebrałem i położyłem do łóżka, byłem pewien jednego: przywiązanie Delii
do Gogusia okropnie mnie irytowało. Obrażało mnie.
Wpatrując się w sufit, rozmyślałem o wszystkich dziewczynach, z którymi się
całowałem. Wszystkie cokolwiek warte dziewczyny z naszej szkoły spotykały się ze mną.
Rebeka była jedyną, która ze mną zerwała. Ale nawet ona rozstała się ze mną z powodu
dumy. Poczuła się urażona, że wstawiłem się za Delią. Choć nie powiedziałem tego Delii,
byłem pewien, że Rebeka wróciłaby do mnie, gdybym ją poprosił. Przez cały tydzień posyłała
mi powłóczyste spojrzenia.
Ale ja nie zamierzałem umawiać się z Rebeką. Jedyne czego pragnąłem, to
uświadomić Delii, jak wiele dziewczyn chciałoby się znaleźć na jej miejscu. I żadna z nich
nie wybuchłaby płaczem z powodu moich pocałunków. Wprost przeciwnie.
Usiadłem i walnąłem pięścią w poduszkę. Pora działać. Fakt, że pocałowałem Delię i
ż
e zamartwiałem się teraz, ponieważ ona wciąż zamartwiała się z powodu Jamesa, świadczył
o tym, iż nie mam zbyt wiele czasu. Gdy tylko umówię się z inną dziewczyną (z mocnym
postanowieniem, że się nie zakocham), moje życie powróci do normy.
Natychmiast przypomniało mi się, że Delia radziła, abym się umówił z Ellen.
Przedtem nie miałem zamiaru iść z nią na randkę, ale Delia była taka zachwycona tym
pomysłem, że może powinienem spróbować. Przynajmniej udowodnię jej, że podczas gdy
ona zalewa się łzami po stracie tego frajera, którego nazywa swoim chłopakiem, ja posuwam
się naprzód. Z pewnością nie musi się obawiać, że jeszcze kiedyś ją pocałuję.
Zamknąłem oczy, czując, że w końcu zasnę. Z samego rana zatelefonuję do Ellen
Frazier. Spotkam się z przyjaciółką Delii i przyjemnie spędzę czas; choćby mnie to miało
zabić.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
DELIA
Sobotni ranek spędziłam, snując się z kąta w kąt. Rodzice pojechali na kiermasz
wyrobów rzemieślniczych i w domu panowała głucha cisza. Miałam pilnować Niny, ale na
razie nie wiedziałam co z sobą zrobić. Uznałam, że życie nastolatki, która nie może się
doczekać wieczoru z dziesięciolatką, jest naprawdę beznadziejne.
Koło południa zasiadłam przed komputerem, żeby napisać pracę na warsztaty
literackie, ale nie miałam nic do powiedzenia. W głowie kłębiły mi się myśli na temat
wczorajszego wieczoru, nie potrafiłam jednak nadać im żadnego sensownego kształtu.
Czułam się jakby zawieszona w przestrzeni. Czekałam, aż coś się wydarzy, ale nie miałam
pojęcia, co by to mogło być.
Gdy odezwał się dzwonek u drzwi, zbiegłam po schodach. W tej chwili
uszczęśliwiłaby mnie nawet rozmowa z domokrążcą. Byle tylko się czymś zająć.
Na widok samochodu Ellen natychmiast poweselałam. Postanowiłam, że opowiem jej,
co zaszło wczorajszego wieczoru między mną a Cainem.
- Mam nowinę. Jak usłyszysz, padniesz z wrażenia - oświadczyła, gdy tylko
otworzyłam drzwi.
- Napadli na nas najeźdźcy z kosmosu? - spytałam, wieszając jej kurtkę w groszki.
- Najeźdźcy z kosmosu to pestka w porównaniu z tym, co mnie spotkało - odparła z
błyskiem oku.
Weszłyśmy do kuchni i wyjęłam z lodówki dwie puszki coli.
- Nie trzymaj mnie w napięciu! Opowiedz wszystko! Ellen otworzyła puszkę.
- Dziś rano w najlepsze czytałam gazetę, niczego się nie spodziewając. Niczego.
- Do rzeczy - przerwałam jej. - Nie mogę się doczekać.
- Zadzwonił Cain i umówił się ze mną na dzisiejszy wieczór.
Zachłysnęłam się colą i odkaszlnęłam.
- Żartujesz. Pokręciła głową.
- Nie. Idziemy razem na kolację.
- No, no. - Poczułam się tak, jakbym dostała obuchem w głowę.
Ellen spojrzała na mnie.
- Nie przeszkadza ci to? To znaczy domyśliłam się, że mu to podszepnęłaś i...
Zmusiłam się do uśmiechu.
- Ani trochę. Po prostu jestem zaskoczona, że nic mi nie powiedział. To wszystko.
- Jesteś jakaś zielonkawa - stwierdziła Ellen, przyglądając mi się uważnie.
- Zawsze uważałam, że będzie z was zachwycająca para. Jestem taka uradowana, że
odebrało mi mowę.
Ellen znów się rozpromieniła.
- Skoro tak mówisz. W takim razie czy możesz mi pożyczyć jakiś odpowiedni ciuch?
- Znajdziemy coś ekstra. Gdy Cain cię w tym zobaczy, Rebeka Foster stanie się
bladym wspomnieniem.
Czułam się okropnie. To prawda, że pomysł, aby Cain umówił się z Ellen, pochodził
ode mnie. Jakoś nigdy nie wierzyłam, że Cain wprowadzi go w czyn.
Jedno było pewne. Nie mogłam powiedzieć Ellen o pocałunkach Cain a.
Wyobrażałam sobie ich dwoje, żartujących ze mnie podczas kolacji. „Nieszczęsna Delia -
powie Cain. - Nigdy nie znajdzie sobie chłopaka”.
Zadrżałam. Za żadną cenę nie mogę pozwolić, by Cain albo Ellen domyślali się, że
przejmuję się ich randką.
- Chodźmy na górę - powiedziałam, wstając. - Nie mamy ani chwili do stracenia.
- Dzięki, Delio. Wiedziałam, że mnie wesprzesz. - Ellen uściskała mnie. Widziałam,
ż
e nie posiada się z radości.
Gdy znalazłyśmy się w moim pokoju, zaczęłam przeszukiwać szafę. Wyjęłam zieloną
sukienkę z bufiastymi rękawami i podałam ją Ellen.
- Przymierz to - powiedziałam.
- Patrząc na mnie, miej na względzie, że wieczorem włożę mój cudowny biustonosz -
przypomniała Ellen. - Dodaj pięć centymetrów w obwodzie.
Usiadłam na łóżku i patrzyłam, jak się przebiera.
- Ten biustonosz to jakby koło ratunkowe - rzuciłam.
Zachichotała.
- No, i jak wyglądam?
- Świetnie. - Sukienka prezentowała się na niej znacznie lepiej niż na mnie. - Daję ci
ją. Ten fason jest odpowiedniejszy dla ciebie.
Ellen obróciła się przed lustrem.
- Myślisz, że Cainowi się spodoba?
- Z całą pewnością.
Ellen podeszła do lustra i przyjrzała się swojej twarzy.
- Chyba robi mi się pryszcz na brodzie.
- Wcale nie - starałam się, żeby mój głos za brzmiał wesoło i zachęcająco. Ellen
usiadła na krześle przy biurku.
- Jestem zdenerwowana - wyznała.
- Nie ma powodu. Jesteś sto razy fajniejsza od dziewczyn, z którymi spotykał się Cain.
Nagle Ellen podskoczyła na krześle.
- Znasz Caina lepiej niż ktokolwiek inny. Co powinnam zrobić, żeby mu się
spodobać?
Przymknęłam oczy i zastanawiałam się przez chwilę. Jak ująć wszystko, co wiem o
Cainie, w kilku treściwych zdaniach? Przelatywałam w myślach istotne szczegóły, o których
mogłabym jej powiedzieć. Nabrałam powietrza w płuca.
- Nie znosi pikli i na hamburgerze. Nie mów mu, że jesteś za gruba. Nie przeszkadza
mu, gdy się śpiewa w samochodzie, nawet fałszując. Lubi bawić się w naśladowanie. Jeśli nie
będziesz umiała poznać, kogo udaje, powiedz, że Elvisa. Jeżeli drga mu mięsień nad okiem,
to znaczy, że nie chce ci pokazać, że się złości...
Teraz, kiedy już zaczęłam, nie mogłam przestać. Czułam się tak, jakbym otworzyła
zawór tamy. Ellen przyglądała mi się w milczeniu. Wydawało mi się że słucha, więc
wyliczałam dalej.
- Jego ulubionym kolorem jest zielony. Przepada za muzyką disco. Wieczorami słucha
radia. Nie znosi powierzchownych dziewczyn, chociaż patrząc na jego ostatnią dziewczynę,
nigdy byś tego nie zgadła. Prędzej umrze, niż podejmie pracę w biurze prawniczym.
Najzabawniejszy jest wtedy, gdy...
- Delio, wszystko z tobą w porządku? - nagle zapytała Ellen. Uniosła dłoń,
przerywając potok wymowy. Zdałam sobie sprawę, ze niemal zapomniałam, że jest ze mną.
- Co? Och, przepraszam, zasypałam cię szczegółami. - Ellen pracowicie odpychała
skórki paznokci.
Przygryzła wargi i spojrzała na mnie.
- Kochasz się w Cainie, prawda? - spytała cicho, ale jej słowa dudniły mi w uszach.
- Co? - Objęłam poduszkę, żeby się czymś zająć. Ellen uniosła brwi.
- Słyszałaś, co powiedziałam. Myślę, te jesteś zakochana w Cainie Parsonie.
- To najgłupsza rzecz, jaką słyszałam - zaprotestowałam głośno, odwracając wzrok. -
Nie bądź śmieszna.
- Z tego, jak o nim opowiadasz, Delio, wynika, że...
- Nie kocham się w Cainie. Koniec. - Wiedziałam, że mój głos brzmi nienaturalnie, ale
nie mogłam na to nic poradzić.
- Jesteś pewna...
- Jasne, że jestem pewna. Weź tę sukienkę i idź się przygotować.
Po kilku minutach Ellen wyszła. Stałam bez ruchu, wsłuchując się w ciszę pustego
domu. Nie jestem zakochana w Cainie, powiedziałam sobie. Gdy te słowa rozbrzmiały w
mojej głowie, omal w nie uwierzyłam.
W sobotę wieczorem Nina była tak podekscytowana, że siłą zawlokłam ją do sypialni.
Koniecznie chciała zdać mi dokładną relację z wczorajszej imprezy u Marcy Stein.
- I wtedy Peter Ross wrzucił mi za kołnierz kostkę lodu - powiedziała, wkładając żółtą
nocną koszulę.
- A ty? - spytałam, sięgając po jej szczotkę i pokazując, że ma usiąść na brzegu łóżka.
- Najpierw wrzasnęłam, a potem zrobiłam mu to samo. Pękaliśmy ze śmiechu, aż
myślałam, że się posikamy. - Nina zaśmiała się na samo wspomnienie.
- Nie wierć się, bo zrobi ci się kołtun. - Rozczesując długie włosy, czekałam na dalszy
ciąg.
- Jeszcze ci nie opowiedziałam najlepszego.
- A to nie koniec? - Mimo kiepskiego nastroju nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
Entuzjazm Niny był zaraźliwy.
Skinęła głową.
- Powiem ci, jeśli obiecasz, że nie wygadasz moim rodzicom.
- Przysięgam.
- Graliśmy w butelkę!
- Nie! - starałam się, by w moim okrzyku za brzmiało zgorszenie. Wiedziałam, że
Nina spodziewa się dramatycznej reakcji.
- No! Chłopcy byli tacy ordynarni, że o mało się nie porzygałam.
- Kogo musiałaś pocałować? - zapytałam. Zepchnęłam ją z łóżka, żeby je pościelić.
- Petera Rossa! Pfuj! - Nina skrzywiła się i wywaliła język.
- Jakoś to przeżyjesz. A może kiedyś zechcesz go znowu pocałować. Pokręciła głową,
wydając gardłowe dźwięki.
- Nawet za milion lat.
- Skoro tak mówisz - powiedziałam wesoło, całując ją na dobranoc. Zgasiłam lampkę
przy je] łóżku.
Gdy byłam przy drzwiach, Nina usiadła i z powrotem zapaliła lampkę.
- Hej, Delio.
- Co? - zapytałam, opierając dłonie na biodrach. - Myślisz, te w końcu wyjdę za Petera
Rossa? No, bo się całowaliśmy.
- Tak. I będziecie żyli długo i szczęśliwie. - Zgasiłam światło, mając nadzieję, że nie
wyczuła w moim tonie goryczy.
Zeszłam na dół, całkowicie pewna, że za dwie minuty będzie spała, śniąc o tym
okropnym Peterze Rossie. Nie miałam serca, by jej powiedzieć, że od piątej klasy wzwyż
romansowanie jest coraz mniej przyjemne. Wkrótce, sama się dowie.
Po położeniu Niny nie miałam wiele do roboty. Wzięłam torebkę z preclami i
włączyłam telewizor. Powtarzałam sobie, że naprawdę, ale to naprawdę, mam nadzieję, że
Ellen i Cain dobrze się razem bawią.
Przez godzinę oglądałam wideoclipy. Spojrzałam na zegarek i uznałam, że Ellen musi
być już w domu. W końcu, ile może trwać taka kolacja? Umierałam z ciekawości, jak udała
się randka.
Dopiero po trzech sygnałach odebrała telefon mama Ellen. Wiedziałam, że pani
Frazler wcześnie chodzi spać. Była zaspana i trochę poirytowana. Gdyby Ellen była w domu,
jej mama nie fatygowałaby się, żeby podnieść słuchawkę. Przerwałam połączenie, nie
odezwawszy się słowem.
Ellen nie wróciła do domu, co oznaczało, że ona i Cain są ciągle razem. Randka
najwyraźniej była udana. Wkrótce zaczną się trzymać za ręce w publicznych miejscach, a ja
stanę się piątym kołem u wozu, sama i niepotrzebna.
Absolutnie nie zniosę zwierzeń Caina na temat tego, jak bardzo podoba mu się Ellen.
Nasza przyjaźń nie wytrzyma tej próby. Nie zamierzałam stawać im na drodze do szczęścia.
- Przez jakiś czas będę się trzymała na uboczu - powiedziałam, zwracając się do
telewizora. - Tak będzie najlepiej dla wszystkich.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
CAIN
- Czy to jest sukienka Delii? - zapytałem Ellen. Spojrzała na nią z uśmiechem.
- Tak. Podarowała mi ją.
- Dlaczego? - Wiedziałem, że moje pytanie nie jest zbyt uprzejme, ale nie mogłem
sobie wyobrazić, że Delia kiedykolwiek odda komuś zieloną sukienkę. Należała do moich
ulubionych, a trudno było nie zauważyć, że na Deels sukienka wygląda znacznie lepiej.
- Chyba jej się znudziła - odparła Ellen, wzruszając ramionami.
- Ostatnio strasznie mnie wkurza - powiedziałem, jakby nie było przy mnie Ellen.
Siedzieliśmy przy stoliku w Pasta House. Przez cały wieczór, począwszy od
przystawek po danie główne, starałem się nie wypowiadać imienia Delii i zachowywać się
tak, jakby Ellen była dziewczyną, z którą chcę się spotykać. Ale gdy kelner przyniósł nam
kawę, wiedziałem, że romans z Ellen to stracona sprawa. Dla mnie była wyłącznie
przyjaciółką Delii. Musiałem przyznać, że jest wspaniała, ale za każdym razem, gdy na nią
spojrzałem, widziałem Delię. I pozwoliłem sobie mówić o tym, co przez cały dzień leżało mi
na sercu - o Delii Byrne.
- Rozumiem, że mówimy teraz o Delii - odezwała się Ellen, unosząc brwi.
- Tak.
- Myślę, że ty ją także wkurzasz - oznajmiła Ellen poważnym tonem. Upiła łyk kawy,
czekając, że powiem coś więcej.
- Strasznie ją kocham - wyznałem i nalałem sobie śmietanki.
- Ona także ciebie kocha - powiedziała Ellen, wzdychając.
- Naprawdę?
- Naprawdę. - Ellen zamilkła na chwilę. - I pomyśleć, że wyobrażałam sobie, że idę na
prawdziwą randkę. Wygląda na to, że potrzebujesz terapeuty. - Pokręciła głową.
Nagle zdałem sobie sprawę, jaki ze mnie palant.
- Przepraszam, Ellen. Nie miałem zamiaru wałkować sprawy Delii. Porozmawiajmy o
czymś innym. Dokąd chcesz iść na studia?
Ellen się roześmiała.
- Nie próbuj mi wmawiać, że obchodzi cię, gdzie się wybieram na studia. Prawdę
mówiąc, kiepski z ciebie aktor.
- Tak łatwo mnie rozgryźć? - spytałem zmartwiony.
- Od chwili gdy podjechałeś po mnie pod dom, jesteś myślami daleko stąd. - Ellen
odchyliła się na oparcie krzesła, bawiąc się papierową serwetką.
- Myślałem, że jak się umówię, uda mi się zapomnieć, jak bardzo... - Urwałem.
- Jak bardzo kochasz Delię? - spytała Ellen z lekką drwiną.
- Nie! - zaprotestowałem gwałtownie. - To znaczy właśnie zerwałem z Rebeką i
wszystko...
- Oszczędź mi kłamstw - przerwała Ellen. - Ty i Delia jesteście w sobie zakochani i
wszyscy w szkole wiedzą o tym od lat. Jeśli to do was wreszcie dotrze i zechcecie być razem,
cała reszta pogodzi się z tym.
Moje serce galopowało i nie mogłem złapać oddechu.
- Naprawdę myślisz, że Delia mnie kocha? Ellen z trzaskiem odstawiła filiżankę.
- Ja wiem, że tak jest, Cain. Szkoda, że jej dzisiaj nie widziałeś. Udawała, że się nie
przejmuje naszą randką. Ale ja widziałam łzy w jej oczach.
- Mówisz prawdę? - Wyschło mi w ustach i musiałem przepłukać je wodą. Ellen
pomasowała sobie skronie.
- Zastanów się, Cain. Od dwóch lat podkochuję się w tobie. A teraz udało mi się pójść
na coś, co przynajmniej zaczęło się jak randka. Naprawdę sobie wyobrażasz, że spędziłabym
ten wieczór na wmawianiu ci, że ty i Delia powinniście być razem, gdybym nie miała co do
tego stuprocentowej pewności?
- Ellen skinęła na kelnera, żeby przyniósł nam rachunek.
- Rozumiem, co masz na myśli - powiedziałem. - To dobrze. A teraz chodźmy stąd.
Na pewno chcesz wrócić do domu i rozmyślać o Delii.
- Obiecaj mi, proszę, że nie powiesz jej o tym, co ci mówiłem dziś wieczór. -
Wstrzymałem oddech, modląc się, by się zgodziła trzymać buzię na kłódkę.
- Obiecuję. Westchnąłem z ulgą.
- Jak mam ci podziękować za to, że jesteś taką równą babką? Wskazała ręką rachunek.
- Powiem ci. Pozwolę ci zapłacić za moją kolację.
- Zrobione - odparłem. Oczywiście, i tak bym zapłacił.
- A możesz zrobić dla mnie coś jeszcze? - spytała, wkładając płaszcz.
- Co tylko zechcesz.
- Nie umawiaj się ze mną nigdy więcej. - Uśmiechnęła się. Wziąłem ją za rękę i
pocałowałem w czoło.
- Wiesz, co, Ellen Frazier? Jesteś naprawdę w porządku.
Wychodząc z restauracji, pogwizdywałem pod nosem. A w drodze do domu
podśpiewywałem.
W domu natychmiast popędziłem na górę. W myślach wykręcałem numer do Delii.
Mieliśmy wiele do omówienia.
Ale gdy usiadłem na łóżku ze słuchawką w ręce, nagle uszło ze mnie powietrze.
Podczas rozmowy z Ellen wszystko wydawało mi się takie proste. Teraz, gdy zostałem sam,
sprawy się skomplikowały. Przez trzy lata Delia i ja byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Nie
spodziewałem się, że nasza znajomość może ulec zmianie.
Odłożyłem słuchawkę i podszedłem do korkowej tablicy na ścianie. Były na niej
zdjęcia z trzech pierwszych lat liceum. Na połowie z nich znajdowała się Delia. Mój wzrok
przykuła duża fotografia pośrodku tablicy.
Zdjęcie zrobiła moja mama, kiedy byliśmy w pierwszej klasie. Pracowaliśmy wtedy z
Delią w myjni samochodów. Wysiliłem pamięć i przypomniałem sobie, że zbieraliśmy
pieniądze na miejscowy szpital pediatryczny. Około trzeciej po południu ruch trochę zelżał.
Byliśmy wykończeni i lekko nam odbiło.
Nagle chwyciłem gumowy wąż i oblałem Delię wodą. Wtedy ona wylała mi na głowę
wiadro mydlin. Jak na komendę, wszyscy inni także zaczęli rozrabiać. Przez najbliższe kilka
minut oblewaliśmy się, rechocząc histerycznie.
Gdy wreszcie odłożyłem wąż, zobaczyłem, że mama przyprowadziła do mycia nasz
stary samochód combi. Trzymała w ręku aparat, stojąc kilka metrów od nas. Delia podeszła
do mnie i przybiła mi piątkę. Do dziś pamiętam, jak nasze dłonie się ześlizgnęły, bo były
pokryte mydlinami. I tę właśnie chwilę mama uwieczniła na zdjęciu.
Jeszcze teraz, stojąc samotnie w pokoju, roześmiałem się na to wspomnienie. Wesoła i
klepiąca mnie Delia była uosobieniem radości.
Przeniosłem wzrok na inne zdjęcia przyczepione do tablicy. Kilka z nich
przedstawiało mnie i Andrew, grających w koszykówkę i zajmujących się innymi męskimi
sprawami. Moją ulubioną fotografią była ta, na której Delia i ja, z pomocą mojej babci,
lepimy bałwana.
A co będzie, gdy powiem Delii, co czuję, i okaże się, że ona nie podziela moich
uczuć? Będę okropnie upokorzony i stracę najlepszą przyjaciółkę. Nasze żarciki,
przekomarzanie się i zwierzenia bezpowrotnie odejdą w przeszłość.
A jeśli zaczniemy się spotykać i nasz związek zakończy się tak jak poprzednie? Nie
było żadnej gwarancji, że nasza miłość przetrwa. Delia może poznać kogoś, kto jej się
spodoba bardziej niż ja, albo uzna, że nie potrafię dobrze całować, albo zda sobie sprawę, że
moje żarty już jej nie śmieszą. Będę miał złamane serce i utracę to, co liczyło się dla mnie
najbardziej na świecie.
Westchnąwszy ciężko, wyciągnąłem się na łóżku. Milczący telefon zdawał się drwić
ze mnie i omal nie rzuciłem nim o ścianę. Zamiast tego jednak wziąłem słuchawkę i
wybrałem sześć pierwszych cyfr numeru Delii.
Gdy miałem przycisnąć ostatnią cyfrę, zawahałem się. Przez kilka minut siedziałem
bez ruchu, wpatrując się w plakat przedstawiający Michaela Jordana. Nie mogę tego zrobić.
Nie mogę ryzykować utraty przyjaźni. Stawka jest zbyt wysoka.
Nie zawracając sobie głowy przebieraniem się w piżamę, zgasiłem światło i wsunąłem
się pod kołdrę. - Delia nigdy się nie dowie, co do niej czuję - poprzysiągłem sobie. - Nigdy.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
DELIA
W niedzielny poranek obudziłam się z okropnym bólem głowy. Z dołu docierały głosy
rodziców, spierających się żartobliwie na temat ewentualnego kupna nowej termy. Jęknęłam i
na wspomnienie tortur, które spotkały mnie w ciągu ostatniej doby, wtuliłam twarz w
poduszkę. Ellen i Cain. Cain i Ellen. Delia i nikt. Była chyba piąta trzydzieści nad ranem (tak,
większość nocy przeleżałam bezsennie, wpatrując się w rysy na suficie), gdy zdałam sobie
sprawę, dlaczego czuję się tak paskudnie. Po raz pierwszy wypowiedziałam te słowa na głos,
ż
eby się przekonać, czy brzmią prawdziwie.
- Kocham Caina - wyszeptałam. - A on mnie nie kocha. - Wypowiedzieć to było mi
jeszcze trudniej, niż pomyśleć. Starłam łzy z twarzy. Nie ma nawet dziesiątej, a już płaczę.
- Życie jest piękne - rzekłam sarkastycznie. Przekręciłam się na łóżku, powtarzając
sobie nowo uświadomioną prawdę.
Zwlokłam się z łóżka, czując, że nie zniosę własnych myśli ani chwili dłużej. Wciąż
było wcześnie, ale odkładanie tego, co nieuniknione, na później, nie miało sensu. Muszę
zerwać wszelkie więzy łączące mnie z Cainem, i muszę to zrobić dzisiaj.
Ubrałam się w najstarsze dżinsy i znalazłam wyblakłą bluzę z emblematem naszej
szkoły. Dla lepszego efektu nasadziłam na głowę czapkę bejsbolową, a nogi wsunęłam w
znoszone mokasyny.
Walcząc z frotką, którą usiłowałam zebrać włosy, uznałam, że gdy już przegram
zakład i tak je obetnę, nawet jeżeli Cain nie będzie się przy tym upierał. Po co sobie zawracać
głowę wyglądem? Zresztą wtedy będę spędzała weekendy w towarzystwie rodziców.
Poszłam do przedpokoju i wyjęłam z szafy kartonowe pudło, które postawiłam na
niezaścielonym łóżku. W pudle były zgromadzone pamiątki z różnych chwil szkolnego życia.
Wyjęłam je wszystkie. Większość z nich, w ten, czy w inny sposób, przypominała mi Caina, i
z moich oczu popłynęły łzy. Muszę się tego wszystkiego pozbyć. Zachowanie choćby
najmniejszej pamiątki przyprawi mnie o trudne do zniesienia cierpienie.
Ostrożnie odłożyłam do pudła pluszowego misia, którego Cain wygrał dla mnie
podczas balu karnawałowego, gdy chodziliśmy do drugiej klasy. Nazwałam misia Chichotek,
bo Cain zawsze mnie rozśmieszał. Za misiem podążyły srebrne kolczyki w kształcie
wisiorków - prezent od Caina na szesnaste urodziny.
Podeszłam do ściany i zdjęłam znad biurka oprawioną fotografię, przedstawiającą
mnie i Caina w myjni samochodów. Przyglądając się naszym uśmiechniętym, pokrytym
mydlinami twarzom, poczułam bolesny skurcz serca. Wrzuciłam zdjęcie do kartonu i
zaczęłam grzebać w szufladach komody. W ciągu ubiegłych trzech lat zgromadziłam stos
koszulek Caina i nigdy nie pomyślałam, żeby mu je oddać.
- Ucieszy się, gdy mu je odniosę - wyszeptałam, przytulając do twarzy czarny
podkoszulek.
Po chwili zapełniłam pudło. Rozejrzałam się po pokoju, który teraz był nagi i
pozbawiony charakteru. Większość mego życia wylądowała w kartonie. Chwyciłam pudło i
podeszłam do drzwi.
- Żegnaj, Chichotku - powiedziałam. - Cieszę się, że cię poznałam.
Pani Parson nie starała się mnie zatrzymać, gdy ją wyminęłam i podążyłam schodami
na górę. Miałam do wypełnienia misję i nic mnie przed tym nie mogło powstrzymać. Schody
wydawały się nie mieć końca, a ciężkie pudło przyprawiało mnie o ból ramion i pleców.
Przed drzwiami pokoju Caina upuściłam pudło na podłogę. Huk rozległ się echem po
domu, anonsując moje przybycie. Następnie głośno zastukałam do drzwi, nie przejmując się
tym, że jego rodzice prawdopodobnie uznają mnie za pomyloną.
- Kto tam? - zapytał Cain. Jego głos był mi tak dobrze znany, tak bliski, że omal się
nie wycofałam, by jeszcze raz przeanalizować moje mieszane uczucia.
Stanowczo pokręciłam głową, przypominając sobie, że nie należy ulegać pokusom.
Wiedziałam, że spotkanie z Cainem nie będzie łatwe, ale nie miałam wyboru.
- To ja! - zawołałam, starając się, by nie zawiódł mnie głos. Otworzyłam drzwi i stopą
wepchnęłam pudło do środka. Następnie wkroczyłam do pokoju, krzyżując ramiona na piersi.
- O co chodzi? - zapytał Cain bardzo zaspany i oszołomiony. Miał potargane włosy i
był owinięty zmiętoszonym kocem. Nawet w takim stanie wyglądał wspaniale. Mógłby
reklamować materace.
- Przyniosłam ci twoje rzeczy - powiedziałam bezbarwnym tonem. Nie miałam
pojęcia, jak mu wytłumaczyć, że nie możemy już być przyjaciółmi. - Zdałam sobie sprawę,
ż
e... hm... mam mnóstwo twoich koszulek.
Cain rzucił okiem na zegar nad łóżkiem.
- Uznałaś, że powinnaś zwrócić mi koszulki w niedzielę o dziesiątej rano?
- Muszę - odrzekłam, jakby to wszystko wyjaśniało. - Na pewno jesteś zmęczony po
waszej wspaniałej randce z Ellen, więc już cię zostawiam i będziesz sobie spał dalej. -
Obróciłam się na pięcie, gotowa uciec.
- Zaczekaj! - powiedział Cain, zupełnie obudzony. - Czy możesz mi wyjaśnić, co się
dzieje? Nadajesz jakoś bez sensu.
Wbiłam wzrok w podłogę, zastanawiając się, co mu powiedzieć. Mój plan zerwania z
Cainem najwyraźniej miał jakieś braki. - Nie możemy być przyjaciółmi - oznajmiłam
wreszcie.
Nie mogłam powstrzymać łez. Cain zmarszczył brwi i wyglądał tak ufnie i
sympatycznie, że zapragnęłam zarzucić mu ręce na szyję i błagać, by się we mnie zakochał.
Ale potem mój wzrok spoczął na jego wargach i wyobraziłam sobie Caina całującego Ellen.
Prawdopodobnie podczas deseru nie przestawali się czulić. Ten obraz sprawił, że serce
przeszył mi przejmujący ból.
- Niby dlaczego? - zapytał Cain drżącym głosem.
- Między nami nie jest już tak jak dawniej - powiedziałam, wstrząsana łkaniem.
- Nie potrafię tego wyjaśnić.
Cain milczał, przypatrując mi się z szeroko otwartymi ustami. Zapragnęłam, by
rozstąpiła się pode mną podłoga, ale nic się nie stało, nie pojawiła się choćby najmniejsza
błyskawica.
- Ty i Ellen będziecie wspaniałą parą - powiedziałam. - Z całego serca, życzę wam
obydwojgu szczęścia.
- Ellen i ja? My nie...
- Nie mów nic więcej! - wrzasnęłam. - Nie chcę tego słuchać.
- Ależ, Delio, to nie ma sensu. - Cain wstał z łóżka i podszedł do mnie.
- Przykro mi, Cain. Zawiodłam jako przyjaciółka. Wiem. Ale proszę, nie mów nic
więcej. Po prostu daj mi spokój, na zawsze.
Wybiegłam z pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Łzy, zalewające mi oczy, zupełnie
mnie oślepiły.
Zbiegłam na dół i ruszyłam do wyjścia, nie zwracając uwagi na zaniepokojone
spojrzenie pani Parsom Słyszałam, że Cain wykrzykuje moje imię, ale nie zatrzymałam się.
Wypadłam na dwór i popędziłam do brązowej toyoty mojej mamy, którą
zaparkowałam na podjeździe. Obejrzałam się, by wycofać samochód, i zobaczyłam Caina,
stojącego w drzwiach. Machał rękami i podskakiwał w miejscu. Odwróciłam głowę.
Mknęłam ulicą, zostawiwszy za sobą serce.
Chociaż było bardzo zimno, opuściłam szybę i pozwoliłam, by owiewało mnie
lodowate powietrze. Było mi duszno. Jechałam bez celu, modląc się o to, by w miarę
oddalania się od Caina przybyło mi rozumu.
Włączyłam radio. Popłynął z niego cichy melodyjny głos spikera. Byłam zadowolona,
ż
e słyszę ludzki głos. Przy odrobinie szczęścia zagłuszy on wołanie Caina wykrzykującego
moje imię.
- A oto stary złoty przebój „Zakochajmy się”, dla Rachel od Andrew, który mówi, że
spędził wczoraj wspaniały wieczór i cieszy się, że w końcu się odważył poprosić Rachel, aby
została jego dziewczyną - powiedział spiker.
Wyłączyłam radio, uśmiechając się gorzko. Ironia losu. Musiałam zatrzymać
samochód na parkingu, żeby zebrać myśli. Jakie było prawdopodobieństwo, że włączywszy
radio, usłyszę dedykację od Andrew Rice'a dla Rachel Hall? Wygląda na to, że wszyscy w
naszym liceum są szczęśliwie zakochani. Wszyscy z wyjątkiem mnie.
Oparłam głowę na kierownicy, oddychając głęboko. Nie pójdę na studniówkę. Nie
będę miała pary, żeby pójść na całonocny bal maturalny. Nie pójdziemy z Ellen w dwie pary
na karnawałową zabawę. Ja i Cain nie damy sobie prezentów pod choinkę i nie będziemy
razem jeździć na sankach. Od jutra będę się snuła po szkolnych korytarzach jak cień dawnej
siebie.
Zaczęłam się zastanawiać, czy nie zrezygnować ze szkoły i nie zdawać matury
eksternistycznie.
Przeniosę się do innego miasta. Znajdę pracę i zacznę zupełnie nowe życie.
Wyobraziłam sobie, jak mieszkam w Nowym Jorku i tańczę w jakimś okropnym musicalu. A
potem wyobraziłam sobie nowe życie na Środkowym Wschodzie. Mogę się przenieść do
Nebraski i pomagać na farmie. Albo pojechać do Kalifornii i zostać hipiską. Może nawet
przybiorę inne imię. Będę się nazywała Tęcza albo Księżycowa Poświata.
Wreszcie się otrząsnęłam i otarłam łzy. Na razie wciąż byłam dawną Delią Byrne i
czułam się podle. Rodzice nie pozwolą mi wyjechać ze stanu. Zmuszą mnie, abym cierpiała
nędzny żywot, znosząc jeden samotny dzień za drugim.
Włączyłam silnik i wyjechałam z parkingu. Jechałam przed siebie nie wiem jak długo,
aż znalazłam się przed starym kinem Tivoli. W soboty i w niedziele wyświetlano tam stare
filmy. Zobaczyłam, że o pierwszej zaczyna się „Casablanka” i zaparkowałam samochód.
„Casablanka” to film, który we wrześniu oglądaliśmy, kontaktując się z Cainem przez
telefon. Wtedy nasze wzajemne uczucia były czyste i nieskomplikowane. Ach, gdybym tak
mogła cofnąć czas i wymazać wszystko, co zaszło po owej nocy.
Kiedy kupowałam bilet, pani w kasie spojrzała na mnie zdziwiona.
- Seans zaczyna się dopiero za trzy kwadranse - powiedziała. - Możesz się przejść.
Masz dużo czasu.
Pokręciłam głową, zdając sobie sprawę, że nie mam dokąd pójść. Pusta widownia kina
była doskonałym miejscem, żeby spędzić czas w samotności.
- Poczekam - powiedziałam płaczliwym głosem.
- Dobrze, kochanie - odparta dobrotliwie. - Wejdź. Bez publiczności sala kinowa była
niesamowita i nierealna. Usiadłam.
Zmęczona zamknęłam oczy, nie patrząc na rzędy pustych krzeseł. Wszystko jedno,
czy mam czekać trzy kwadranse, czy całą wieczność. Moje życie straciło sens.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
CAIN
Tkwiłem w progu, dopóki samochód Delii nie zniknął za rogiem. Mama stała za mną.
Wyglądała na wstrząśniętą.
- Co się stało? - spytała.
- To długa historia - odparłem z westchnieniem.
A potem bez słowa wróciłem do mego pokoju i postawiłem na łóżku pudło, które
przyniosła Delia. Z krwawiącym sercem zacząłem sztuka po sztuce przeglądać jego
zawartość. Znalazłem na dnie Chichotka i przytuliłem go do piersi, a potem wsunąłem pod
kołdrę.
Nie wiedziałem, co napadło Delię. Może Ellen powtórzyła jej to, co powiedziałem
zeszłego wieczoru. Pokręciłem głową. Wierzyłem, że Ellen dochowa tajemnicy.
Przebiegłem pamięcią wszystko, co zdarzyło się od dnia Święta Pracy. Chociaż
kłóciliśmy się częściej niż zazwyczaj (o wiele częściej), nie przyszło mi do głowy, że Delia
zechce zakończyć naszą przyjaźń. Dla mnie taki pomysł był równie dziwaczny, jak pomysł,
ż
eby przestać oddychać. Byliśmy stworzeni dla siebie, a Delia nas rozdzieliła. Dlaczego?
Całym sercem pragnąłem wierzyć, że Delia jest zazdrosna o Ellen. Ale to przecież był
jej pomysł, żebym poszedł na randkę z jej najlepszą przyjaciółką. Delia chciała, żebym
wyleczył się z Rebeki i ruszył naprzód. I to Delia chlipała z powodu utraty Jamesa,
zachowując się tak, jakby jej świat się zawalił, gdy James wrócił do Tanyi. Co więcej, gdy
całowaliśmy się w piątek, to ona się odsunęła. Na wspomnienie jej łkań zrobiło mi się
niedobrze.
Przez cały ranek oglądałem różne przedmioty, które odniosła Delia. Za każdym razem,
gdy spojrzałem na kosmaty pyszczek brązowego misia, na nowo robiło mi się smutno. Delia
błagała mnie, abym ją zostawił w spokoju, więc nie mogłem nic zrobić.
W końcu się rozłościłem. Co ona sobie wyobraża?! Od kiedy to ona podejmuje
wszystkie decyzje związane z naszą przyjaźnią? Sięgnąłem po telefon. Zmuszę ją, by ze mną
porozmawiała, nawet gdybym miał się siłą wedrzeć do jej domu i zabarykadować w jej
pokoju.
Odłożyłem słuchawkę, gdy odezwała się automatyczna sekretarka. Nie chciałem
nagrywać rozpaczliwej wiadomości, zwłaszcza że Delia mogła być u siebie. Nie mogłem jej
zmusić do rozmowy. Wściekłaby się i nazwałaby mnie tyranem. Mogłem co najwyżej...
właściwie nic nie mogłem.
Gdy zadzwonił telefon, byłem zdumiony. Podniosłem słuchawkę po pierwszym
sygnale, mając nikłą nadzieję, że Delia poszła po rozum do głowy.
- Cześć, Parson - usłyszałem radosny głos Andrew.
- Cześć, Andrew. - Musiałem szybko wymyślić jakiś sensowny powód, dla którego tak
szybko odebrałem telefon.
- Człowieku. Wreszcie to zrobiłem. Zrobiłem.
- Co? - spytałem, masując wolną ręką obolały kark.
- Rachel. Wczoraj wieczorem zabrałem Rachel na randkę. Nie do wiary. Rano, kiedy
się obudziłem, powiedziałem sobie: Rice, dzisiaj postąpisz, jak prawdziwemu mężczyźnie
przystało i zadzwonisz do dziewczyny, przez którą zachowujesz się jak skończony wariat.
Zatelefonowałem do niej, a ona się zgodziła i tak się zaczęła ta romantyczna historia.
- Na pewno świetnie się bawiliście - powiedziałem, starając się, by mój głos nie
brzmiał cynicznie.
- Rany, jesteśmy stworzeni dla siebie. I wiesz, co jest najlepsze?
- Co? - Z całych sił uścisnąłem Chichotka, starając się cieszyć ze szczęścia Andrew i
Rachel.
- Powiedziała, że kocha się we mnie od początku semestru. Czy to nie jest kapitalne?
- Niesamowite.
Nie mogłem uwierzyć, że Andrew Rice jest zakochany. Naśmiewał się ze mnie, że
szukam idealnej dziewczyny. A teraz paplał jak idiota, nieziemsko uszczęśliwiony.
- Chcesz się dowiedzieć, co dzisiaj zrobiłem? - Mów.
Andrew zdawał się nie zauważać, że ta rozmowa nie cieszyła mnie tak bardzo jak
jego.
- Zatelefonowałem do radia i zadedykowałem Rachel piosenkę. A potem wykręciłem
do Rachel i powiedziałem jej, żeby włączyła radio. Obydwoje zostaliśmy przy telefonie. Nie
rozmawialiśmy, tylko czekaliśmy na piosenkę. - Andrew westchnął z zadowoleniem.
- Chyba nieźle wpadłeś - powiedziałem, nie wiedząc, jak mu dać do zrozumienia, że
rozprawiając o miłości, wbija mi nóż w serce.
- Zaprosiłem ją na karnawałową zabawę. Hej, a może pójdziemy w dwie pary?
- Jakoś się nie wybieram.
- Jasne, że się wybierasz, Cain. Jeśli nie znajdziesz sobie kogoś innego, zawsze
możesz wziąć Delię. Obydwoje nie macie pary... a większość ludzi i tak myśli, że ze sobą
chodzicie.
Usłyszałem, że się śmieje jak wariat. Jeśli porozmawiam z Andrew choć chwilę
dłużej, chyba wyskoczę przez okno.
- Słuchaj, stary. Muszę kończyć. Mama mnie woła. Jestem pod wrażeniem twojego
wyczynu. Tak trzymaj.
Odłożyłem słuchawkę, zanim zdążył mi odpowiedzieć. Miałem zaledwie siedemnaście
lat, a w moim życiu był tylko ból i samotność. Leżąc na łóżku, zastanawiałem się, ile jeszcze
zdołam wytrzymać.
Nie mam pojęcia, ile czasu upłynęło, zanim mama zajrzała do mojego pokoju. Mogły
to być sekundy, godziny albo dni.
- Tata i ja wybieramy się na aukcję - powiedziała. - Chcesz pojechać z nami?
Schowałem Chichotka pod kocem i pokręciłem głową.
- Myślę, że zostanę w domu.
Mama uśmiechnęła się swoim najbardziej macierzyńskim uśmiechem, a ja poczułem
się, jakbym miał pięć lat.
- Dobrze, kochanie, ale nie przeleż całego dnia w łóżku. To niezdrowo. - Zamknęła
drzwi, a ja wyjąłem Chichotka z ukrycia.
Słysząc, że otwierają się drzwi garażu, sturlałem się z łóżka. W łazience zmusiłem się,
by wyszorować zęby i umyć twarz. Uczesanie się było ponad moje siły.
Czując się tak, jakbym poruszał się w próżni, zszedłem do kuchni i nalałem sobie
filiżankę czarnej kawy. Następnie przejrzałem pobieżnie gazetę, mając nadzieję, że to
oderwie moje myśli od Delii.
Skupiłem się na dziale sportowym, ale kiedy odwróciłem wzrok od tabeli wyników,
zdałem sobie sprawę, że nie pamiętam, kto wygrał mecz futbolowy. I że wcale mnie to nie
obchodzi.
Przerzuciłem parę stron i w dziale poświęconym sztuce moje oczy przykuła ogromna
reklama filmu „Casablanka”. Film wyświetlano w Tivoli i pierwszy seans zaczynał się o
pierwszej po południu. Przypomniałem sobie, jak oglądałem ten film poprzednim razem.
Delia była już w łóżku, gdy do niej zatelefonowałem, ale wstała i obejrzała film do końca.
Spojrzałem na zegarek. Do seansu pozostał kwadrans. Popędziłem do drzwi,
narzuciłem kurtkę i chwyciłem kluczyki. Następnie automatycznie podszedłem do telefonu,
ż
eby zapytać Delię, czy by się ze mną nie wybrała.
Już miałem podnieść słuchawkę, ale się rozmyśliłem. Uświadomiłem sobie, że idę do
kina, żeby zapomnieć o tym, co spotkało mnie dzisiaj rano. Powoli odszedłem od telefonu.
Delia powiedziała, żebym dał jej spokój. Muszę się przyzwyczaić do samotnego oglądania
starych filmów. Żaden z moich kolegów nie rozumiał, jak można lubić czarno - białą filmową
klasykę.
Jadąc do kina, zdałem sobie sprawę, że wpatrywanie się w Humphreya Bogarta i w
Ingrid Bergman nie odciągnie moich myśli od Delii. I że rozpłaczę się, gdy siedzący za
fortepianem Sam zagra dla Ilsy „Gdy mija czas”.
Ale i tak kupiłem bilet. Skoro nic nie zdoła zagłuszyć moich wspomnień o Delii, mogę
równie dobrze rozpaczać w ciemnym kinie.
- Masz się tam z kimś spotkać? - spytała kasjerka, wydając mi resztę.
- Nie. Wprost przeciwnie - odparłem. Wzruszyła ramionami.
- Coś pewnie wisi w powietrzu - mruknęła.
- Chyba tak - zgodziłem się z nią, nie wiedząc i nie dbając o to, co miała na myśli.
Ponieważ już i tak byłem spóźniony, podszedłem do bufetu i kupiłem prażoną
kukurydzę. Przez całe przedpołudnie nic nie jadłem i burczało mi w brzuchu. Nie byłem
pewien, czy uda mi się pochłonąć całą porcję kinowego popcornu, ale na wszelki wypadek
poprosiłem o podwójne masło.
Widownia była w połowie pusta. Zobaczyłem Humphreya Bogarta i usłyszałem
muzykę. Mogłem się utożsamić z Bogartem, który grał Ricka. Jego bohater utracił swą jedyną
prawdziwą miłość i wiódł pozbawioną sensu egzystencję. Był chłodny i niedotykalski, bo nic
się dla niego nie liczyło. Postanowiłem, że od dzisiaj będę taki sam - trzymający się na
uboczu macho, który prześlizguje się przez życie, odporny na wszystkie emocje i pragnienia.
Zatopiony w ponurych myślach, czekałem, by moje oczy przyzwyczaiły się do
ciemności. Następnie ruszyłem naprzód, wypatrując wolnych miejsc. Chciałem być sam ze
swoją rozpaczą.
Dotarłem do trzeciego rzędu i zatrzymałem się z walącym sercem. Tuż przed sobą
zobaczyłem dobrze mi znaną ciemną głowę. Patrzyłem z niedowierzaniem, omal nie
upuściwszy popcornu.
Przetarłem jedno oko, potem drugie. Czyżbym miał halucynacje? Jakie były szanse na
to, że tuż przede mną siedzi Delia, jakby czekała, że przyjdę i ją znajdę?
Na chwilę zamknąłem oczy, a gdy je otworzyłem Delia nadal tam była. Gdy ruszyłem
z miejsca, nie mogłem się pozbyć uczucia, że w przeciwieństwie do romansu Ricka, mój
skończy się happy endem.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
DELIA
Ingrid Bergman nie pojawiła się jeszcze, a ja już przełykałam łzy. Zazwyczaj moje
oczy pozostawały suche co najmniej do chwili, gdy Rick znajduje przy fortepianie Sama,
grającego dla Ilsy „Gdy mija czas”. Myśląc o sile Ilsy, postanowiłam nie zachowywać się jak
idiotka. Ilsa nie uroniła ani jednej łzy przez cały film, nie płakała nawet podczas wojny.
Otarłam oczy swetrem i wyprostowałam się w fotelu. Moje myśli niezmordowanie
krążyły wokół Caina. Zamiast roztrząsać przykry koniec naszej przyjaźni, zaczęłam
wspominać wszystkie spędzone razem, miłe chwile.
Oczyma wyobraźni ujrzałam film o nas i uśmiechnęłam się. Najpierw zobaczyłam, jak
wywracamy się z kajakiem na Stawie Hazardzisty. Potem Cain pojawił się przed moimi
drzwiami, przebrany w strój Wielkanocnego Królika. Wreszcie roześmiałam się głośno na
wspomnienie Caina koziołkującego z góry na nartach podczas szkolnej wycieczki. Po
wywrotce wstał i skłonił się nisko zdumionym narciarzom.
A potem pojawiło się wspomnienie pocałunku. Niemal czułam ciepłe wargi Caina na
moich ustach i jego palce, przesuwające się po moich włosach. A gdy tańczyliśmy na zjeździe
absolwentów, było mi tak, jakbyśmy się znaleźli w naszym prywatnym świecie. Trzymał
mnie mocno w ramionach i zupełnie zapomniałam, że jestem zakochana w Jamesie.
To śmieszne, pomyślałam. Nigdy nie byłam zakochana w Jamesie. Chyba nawet nie
bardzo go lubiłam. Chęć posiadania chłopca wzięłam za miłość. Teraz sama myśl o tym, że
płakałam z powodu Jamesa i Tanyi, wydała mi się śmiechu warta.
Byłam tak bardzo pogrążona we wspomnieniach o Cainie, że nie zauważyłam, że ktoś
podszedł. Siedziałam w pustym rzędzie i nagle poczułam, że ktoś usiadł koło mnie. Zjeżyły
mi się włosy na karku i po całym ciele przebiegł dreszcz. Nie musiałam odwracać głowy, by
wiedzieć, że to Cain. - Czy ktoś zamawiał popcorn? - wyszeptał mi do ucha.
Gapiłam się na niego oszołomiona, kręciło mi się w głowie. Zupełnie jakbym go z
materializowała siłą wspomnień. I oto, siedzi tuż obok mnie i nawet w ciemności mogę
dostrzec ciepłe lśnienie jego oczu. Spojrzałam na jego zmierzwione włosy, na cień zarostu.
Spuściwszy wzrok, stwierdziłam, że ma na sobie buty nie do pary. Wygląda jeszcze gorzej niż
ja, pomyślałam z szaleńczo bijącym sercem.
Nie mogłam z siebie wydobyć głosu, ale sięgnęłam do rożka i zaczerpnęłam pełną
garść popcornu. Następnie utkwiłam wzrok w ekranie, bojąc się, że wybuchnę płaczem. Nie
bardzo wiedziałam, co czuję, ale cieszyłam się, że Cain jest blisko mnie. Jego obecność koiła
ból po utracie naszej długoletniej przyjaźni. Będziemy razem przynajmniej przez najbliższe
półtorej godziny.
Przez dłuższą chwilę tkwiliśmy sztywno w fotelach, nie mając odwagi spojrzeć na
siebie. W „Casablance” upływały dni i noce, ale dla mnie film był zasnuty mgłą. Bliskość
Caina zajmowała mnie bez reszty.
Nie dotykaliśmy się, ale otaczało mnie ciepło promieniujące z jego ciała. Raz
jednocześnie wetknęliśmy dłonie do rożka z prażoną kukurydzą i natychmiast je cofnęliśmy.
Gdy rozgrywała się ostatnia scena filmu, nasze ramiona mocno się stykały i ja prawie
straciłam oddech. Nigdy dotąd obecność drugiego człowieka nie zrobiła na mnie tak
piorunującego wrażenia. Ale on przecież nie był jakimś tam człowiekiem - był Cainem, moim
najlepszym przyjacielem, moją prawdziwą miłością.
Gdy z ekranu padły słowa Humphreya Bogarta „Zawsze będziemy mieli Paryż”, w
moich oczach zabłysły łzy po raz pierwszy od chwili, gdy usiadł koło mnie Cain.
Nagle poczułam na policzku jego oddech i pochyliłam ku niemu głowę. Każdy nerw w
moim ciele dygotał, czekając na to, co się stanie.
- Zawsze będziemy mieli... - wyszeptał Cain do mojego ucha. Myślałam, że powie
„Paryż”, ale on dokończył: - ...nasze szczęście na zawsze.
Wzięłam go za rękę i mocno zacisnęłam palce. Gdy zwróciłam ku niemu głowę,
palcami drugiej dłoni delikatnie obrysował linię moich warg. Byłam pewna, że wszyscy
widzowie słyszą bicie mego serca, ale nie dbałam o to.
- Kocham cię - wyszeptałam.
- Kocham cię - odpowiedział Cain.
Gdy na ekranie pojawiły się napisy, pocałowałam go, dając upust całej tęsknocie,
nagromadzonej przez ostatnie tygodnie, miesiące i lata. Pocałunek Caina był równie namiętny
i poczułam, że po raz pierwszy w życiu naprawdę się rozumiemy.
Trwaliśmy złączeni uściskiem, pogłębiając pocałunek. Zupełnie zapomniałam, gdzie
się znajdujemy. Nie liczyło się nic poza nami. Cały świat składał się z Caina i mnie, ze mnie i
Caina. Wszystko inne było złudzeniem ulatującym w powietrze, mirażem.
Nagle bez ostrzeżenia rozbłysły światła. A my wciąż się całowaliśmy. Aż wszyscy na
widowni zaczęli nam bić brawo i śmiać się. Wtedy się rozdzieliliśmy. Spojrzeliśmy na siebie
zawstydzeni, a potem wybuchnęliśmy śmiechem. Gdy ktoś, przechodzący obok, przeciągle
gwizdnął, roześmialiśmy się jeszcze głośniej. I wciąż wpatrywaliśmy się w siebie.
Napawaliśmy się doskonałością chwili.
Gdy wszyscy widzowie opuścili kino, Cain wziął mnie za rękę i pomógł mi wstać.
Szliśmy wąskim przejściem pomiędzy rzędami, nie przestając się obejmować, nie przejmując
się tym, że za każdym krokiem wpadamy na siebie.
W jasno oświetlonym holu, czekała na nas kasjerka.
- Miałam przeczucie! - wykrzyknęła na nasz widok. - Mówiłam, że coś wisi w
powietrzu.
Wyszliśmy na ulicę uśmiechając się i chichocząc jak głupki. Zakochane głupki,
pomyślałam uszczęśliwiona.
Nagle Cain przystanął i objął mnie mocno. Ja także go przytuliłam, ściskając z całej
siły.
- Hej, Deels? - powiedział.
- Co? - spytałam, odgarniając mu włosy z twarzy.
- Masz z kim pójść na bal karnawałowy? Jest pewien zakład, który muszę wygrać.
Przyciągnęłam go jeszcze mocniej, obsypując pocałunkami jego twarz. A potem
roześmiałam się i żartobliwie szturchnęłam go w ramię.
- Chciałeś powiedzieć, że to ja go muszę wygrać - sprostowałam, zaglądając mu w
oczy.
Cain spoważniał i ujął moją twarz w dłonie.
- Myślę, że obydwoje wygraliśmy - powiedział cicho.
Pocałował mnie i nie bardzo pamiętam, co działo się później. W każdym razie wieczór
skończył się przy kominku i nad gorącą czekoladą. Reszty możecie się domyślać...