Część1
Czujneoko
1–21listo
pada
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
NSA,NationalSecurity
Agency,to
amerykańskaagencjafederalna,podlegającaDepartamentowiObrony.
JejgłównasiedzibamieścisięwFortMeadewstanieMaryland,przyautostradziePatuxent.
Od
powstaniaw1952rokuNSAzajmujesięrozpoznaniemradioelektronicznym–dziśoznaczatoprzede
wszystkimprzechwytywanieianalizowaniedanychinternetowychipołączeńtelefonicznych.Uprawnie-
niaagencjibyłystopniowozwiększane.Obecniekażdegodniaśledziponaddwadzieściamiliardówroz-
mówiwiadomości.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział1
począ
teklistopada
FRANS
BALDERzawszeuważałsięzabeznadziejnegoojca.
Choć
jego
syn August miał już osiem lat, nigdy wcześniej nawet nie próbował być dla niego ojcem.
Teraztakżeniemożnabyłopowiedzieć,żebysiędobrzeodnajdywałwtejroli.Aleczuł,żetojegoobo-
wiązek. U jego byłej żony i jej przeklętego narzeczonego Lassego Westmana chłopakowi działa się
krzywda.
Dlatego
Frans
BalderzrezygnowałzpracywDolinieKrzemowejiprzyleciałdodomu.Stałzszoko-
wany na lotnisku Arlanda i czekał na taksówkę. Pogoda była pod psem. Deszcz i wiatr smagały go po
twarzy.Porazsetnyzadawałsobiepytanie,czypostępujesłusznie.
Frans
Balder,zapatrzonywsiebiepajac,miałzostaćpełnoetatowymojcem–czyżtoniewariactwo?
Równiedobrzemógłbysięzatrudnićwzoo.Odzieciachniewiedziałnic,ożyciuniewielewięceji,co
najdziwniejsze,niktgootonieprosił.Niezadzwoniłażadnamamaanibabciainiezaapelowała,żeby
zacząłsiępoczuwaćdoswoichobowiązków.
Sam
tak postanowił; chociaż odebrano mu prawo do opieki nad dzieckiem, zamierzał bez żadnego
uprzedzeniazjawićsięwmieszkaniubyłejżonyizabraćsyna.
Wiedział,żezpewnością
nie
obędziesiębezawantury.RozwścieczonyLasseWestmanniewątpliwie
spierzegonakwaśnejabłko.Aleniebyłorady.Wskoczyłdotaksówki.Siedzącazakierownicąkobieta
energicznieżułagumęipróbowałagowciągnąćdorozmowy.Nieudałobyjejsię,nawetgdybymiałlep-
szydzień.Nielubiłpogawędekoniczym.
Siedząc
na
tylnymsiedzeniu,rozmyślałosynuiowszystkim,cosięostatniowydarzyło.Augustniebył
anijedynym,aninawetnajważniejszympowodemtego,żezrezygnowałzpracywSolifonie.Wjegożyciu
nastał czas wielkich zmian i przez chwilę zastanawiał się, czy sobie z tym poradzi. Jechał na Vasastan
iczułsiętak,jakbyuchodziłazniegokrew,iwalczyłzchęcią,żebyrzucićwszystkowcholerę.Niemógł
sięterazwycofać.
Na
Torsgatan zapłacił za taksówkę, wziął bagaże i postawił je pod drzwiami. Na górę wniósł tylko
pustątorbępodróżnązpstrokatąmapąświata,którąkupiłnaSanFranciscoInternational.Kiedyzdyszany
stanął pod drzwiami, zamknął oczy i próbował sobie wyobrazić wszystkie możliwe scenariusze. Spo-
dziewałsiękłótniidramatycznychscen.Prawdęmówiąc,pomyślał,trudnobyłobyichwinić.Nikttakpo
prostuniezjawiasięniewiadomoskądiniewyrywadzieckazjegobezpiecznegośrodowiska,ajużna
pewno nie ojciec, który do tej pory nie robił nic poza przelewaniem pieniędzy na konto. Ale to była
wyjątkowa sytuacja, a przynajmniej on tak uważał. Wypiął pierś i choć najchętniej uciekłby od tego
wszystkiego,zadzwoniłdodrzwi.
Nic
sięniestało.PochwiliotworzyłmuLasseWestman.Miałprzenikliweniebieskieoczy,masywną
klatkę piersiową i ogromne łapska. Wydawały się wręcz stworzone do robienia ludziom krzywdy. To
dziękinimobsadzanogowrolachczarnychcharakterów,choćFransbyłprzekonany,żeżadenznichnie
byłrównieczarnyjakten,któregograłnacodzień.
–OJezu–powiedział
Lasse
Westman.–Cośtakiego.Geniuszwewłasnejosobieprzyszedłzwizytą.
–Jestem
tu
poto,żebyzabraćAugusta.
–Co?
–Chcę
go
wziąćdosiebie,Lasse.
–Żartujeszsobie.
–Nigdy
nie
byłem bardziej poważny – odparł Frans, siląc się na ripostę. Z pokoju po lewej wyszła
jegobyłażonaHanna.Niebyłajużtakpięknajakdawniej.Złożyłsięnatonadmiarnieszczęśćiprawdo-
podobnie również nadmiar wypalonych papierosów i opróżnionych kieliszków. Mimo to Frans poczuł
ssaniegdzieśwśrodku.Obudziłasięwnimnieoczekiwanaczułość,zwłaszczakiedyzauważyłsiniecna
jejszyi.Sprawiaławrażenie,jakbychciałapowiedziećcośnapowitanie.Niezdążyłajednakotworzyć
ust.
–Dlaczego
nagle
zacząłcięobchodzić?–zapytałLasseWestman.
–Bo
miarka
sięprzebrała.Augustpotrzebujebezpiecznegodomu.
–Ity
masz
mugozapewnić,Diodak?Kiedyrobiłeścoś,coniebyłogapieniemsięwmonitor?
–Zmieniłemsię–oznajmił
Frans
Balderipoczuł,żejestżałosny.Nietylkodlatego,żewątpiłwprze-
mianę.
Zwalisty
Lasse
Westman,tłumiącwściekłość,ruszyłwjegostronę.Zdruzgocącąjasnościądotarłodo
niego, że gdyby ten szaleniec się na niego rzucił, nie miałby żadnych szans. I że cały ten pomysł od
samegopoczątkubyłporoniony.Aleodziwoobyłosiębezwybuchówiscen.Westmantylkouśmiechnął
sięponuroiodparł:
–No
to
rewelacja!
–Co
chcesz
przeztopowiedzieć?
– Że już najwyższy
czas. Prawda, Hanno?
W końcu odrobina poczucia obowiązku u pana Zajętego.
Brawo,brawo!–odpowiedziałLasseWestmanizaklaskałteatralnie.Powszystkimwłaśnietowydawało
sięFransowinajbardziejprzerażające–łatwość,zjakązgodzilisięoddaćchłopca.
Nie
protestując,chybażedlazasady,pozwolilimugozabrać.MożeAugustbyłdlanichtylkocięża-
rem.Trudnopowiedzieć.Hannaposłałamukilkaniełatwychdoodczytaniaspojrzeń,trzęsłyjejsięręce,
zaciskałazęby.Aleniezadałazbytwielupytań.Powinnabyłaurządzićprzesłuchanie,podaćtysiączale-
ceńiwarunków,zamartwiaćsię,żeustalonyrytmdniaAugustazostaniezaburzony.Alezapytałatylko:
–Jesteś
pewien?
Poradziszsobie?
–Jestem
pewien
– odparł, po czym wszedł do pokoju syna i zobaczył go po raz pierwszy od ponad
roku.Zrobiłomusięwstyd.
Jak
mógłopuścićtakiegochłopca?Augustbyłniesamowity,piękny–miałbujne,kręconewłosy,szczu-
płąsylwetkęipoważneniebieskieoczy.Byłbezresztypochłoniętyogromnymipuzzlamizwizerunkiem
żaglowca.Całajegopostaćzdawałasięwołać:nieprzeszkadzaj.Franspowoliruszyłnaprzód,jakgdyby
zbliżałsiędoobcego,nieobliczalnegostworzenia.
Mimo
wszystko udało mu się odwrócić uwagę chłopca od puzzli i skłonić, aby wziął go za rękę
iwyszedłznimdoprzedpokoju.Wiedział,żenigdytegoniezapomni.ComyślałAugust?Niepatrzyłani
naniego,aninamatkę,niezwracałuwaginamachanierękąisłowapożegnania.Razemzniknęliwwin-
dzie.Takpoprostu.
AUGUST
MIAŁ AUTYZM. Prawdopodobnie był również mocno opóźniony w rozwoju, nawet jeśli
lekarzeniebylicodotegozgodni.Obserwującgozdaleka,możnabyłoodnieśćcałkieminnewrażenie.
Dzięki swojej szlachetnej, skupionej twarzy roztaczał aurę królewskiej wzniosłości albo przynajmniej
dawał do zrozumienia, że nie uznaje za stosowne przejmować się światem zewnętrznym. Ale kiedy się
patrzyłozbliska,zauważałosięmgłęspowijającąjegospojrzenie.Pozatymniepowiedziałjeszczeani
słowa.
Tym
samymprzeczyłwszelkimprognozom,którepostawiono,kiedymiałdwalata.Lekarzetwierdzili
wówczas,żeprawdopodobnienależydotychnielicznychdzieci,uktórychautyzmniełączysięzupośle-
dzeniem, i że wystarczy intensywna terapia behawioralna, a rokowania mimo wszystko będą całkiem
dobre.Alewszystkieichnadziejeokazałysiępłonne.FransBalderniemiałpojęcia,cosięstałozpie-
niędzmi, które na niego przeznaczał. Nie wiedział nawet, czy August chodzi do szkoły. Żył w swoim
świecie,uciekłdoStanówiporóżniłsięzewszystkimibezwyjątku.
Byłidiotą.
Ale
terazmiałzamiartonaprawić,chciałsięzaopiekowaćsynem,itojaknależy.Odebrał
wprzychodnijegokartę,obdzwoniłspecjalistówipedagogówistałosięjasne,żepieniądze,którewysy-
łał dla Augusta, zostały roztrwonione, zapewne na zachcianki i hazardowe długi Lassego Westmana.
Chłopcanajwyraźniejzostawionosamemusobie,pozwolonomusięzasklepićwkompulsywnychnawy-
kach, choć prawdopodobnie doświadczył jeszcze gorszych rzeczy. Właśnie dlatego Frans postanowił
wrócićdodomu.
Zadzwonił
do
niegopsycholog,któregozaniepokoiłyzagadkowesińcenacieleAugusta.Onrównieżje
zauważył.Narękach,nogach,klatcepiersiowejiramionach.Hannatwierdziła,żepowstałypodczasjed-
negozataków,wczasiektórychAugustrzucałsięwprzódiwtył.WprawdzieFransjużdrugiegodnia
spędzonegozsynemmiałokazjęzobaczyćtakiatak–śmiertelniegoprzeraził–aleitakcośmusięnie
zgadzało:Augustnieuderzałsiętam,gdziemiałsiniaki.
Podejrzewał,żepadłofiarąprzemocy,więczwróciłsię
do
lekarzarodzinnegoiznajomegopolicjanta.
Niepotrafilizestuprocentowąpewnościąpotwierdzićjegopodejrzeń,aleitakwzbierałownimoburze-
nie.Sporządziłwielepismizgłoszeń.Niemalzapomniałprzytymosynu.Zdałsobiesprawę,żeotonie-
trudno.Augustwiększośćczasuspędzałwpokojuzwidokiemnamorze,którydlaniegourządziłwwilli
w Saltsjöbaden. Siedział na podłodze i układał swoje koszmarnie trudne puzzle z setek elementów.
Łączyłjetylkopoto,żebyzachwilęznówrozdzielićizacząćodnowa.
Na
początkuFransprzyglądałmusięzfascynacją.Czułsiętak,jakbyobserwowałwielkiegoartystę
przypracy,iczasamimiałwrażenie,żeAugustwkażdejchwilimożepodnieśćwzrokiodezwaćsięjak
dorosły.AleAugustniemówiłanisłowa,ajeślijużpodnosiłgłowę,totylkopoto,żebyspojrzećprzez
oknonarozświetlonesłońcemmorze.Wkońcuzostawiałgowspokoju.Augustmógłsobiesiedziećsam.
Zresztą,prawdęmówiąc,rzadkozabierałgochoćbydoogrodu.
Oficjalnie
nie
mógłsprawowaćnadnimopiekiiniechciałryzykować.Najpierwzamierzałzałatwić
wszystkieprawneformalności.Dlategorobieniemzakupów–atakżegotowaniemisprzątaniem–zajmo-
wałasięgospodyni,LottieRask.FransBalderniebyłwtymzbytdobry.Znałsięnakomputerachialgo-
rytmach, ale poza tym właściwie na niczym. Z biegiem czasu coraz bardziej poświęcał się właśnie im
ikorespondencjizadwokatami,wnocyzaśspałrówniefatalniejakwStanach.
Woczekiwaniu
na
sądowebataliecowieczórwypijałbutelkęczerwonegowina,najczęściejamarone.
Niezbyttopomagało,możenakrótkąmetę.Czułsięcorazgorzejisnułfantazjeotym,żerozpływasię
w powietrzu albo znika w jakimś niedostępnym miejscu na krańcu świata. Ale pewnej listopadowej
sobotycośsięstało.Byłzimny,wietrznywieczór.SzedłzAugustemulicąRingvägen,wdzielnicySöder.
Trzęślisięzzimna.
WracalizkolacjiuFarahSharif
przy
Zinkensväg.Augustjużdawnopowinienbyćwłóżku,alekola-
cjasięprzeciągnęła,aFranspowiedziałowielezadużo.FarahSharifmiałatęcechę–ludziesięprzy
niejotwierali.ZnalisięodczasustudiówinformatycznychwImperialCollegewLondynie.Farahbyła
jedną z niewielu osób w kraju, które były na jego poziomie, a przynajmniej bez problemu nadążały za
jegotokiemmyślenia.Spotkaćkogoś,ktorozumie–tobyładlaniegoogromnaulga.
Poza
tym go pociągała, choć mimo wielu prób nigdy mu się nie udało jej uwieść. Nie był dobry
wuwodzeniukobiet.Tymrazemjednakprzytuliłagonapożegnanie,auściskprawiezamieniłsięwpoca-
łunek. Uważał, że to wielki postęp. O tym właśnie myślał, kiedy mijali z Augustem boisko w Zinkens-
damm.
Postanowił,żenastępnym
razem
załatwiopiekunkęiwtedymoże…Ktowie?Kawałekdalejzaszcze-
kałpies.Jakaśkobietakrzyknęłazanim,zezłościąalbowesoło,trudnobyłotostwierdzić.Fransspojrzał
w stronę skrzyżowania, na którym zamierzał złapać taksówkę albo wsiąść w metro jadące na Slussen.
Deszcz wisiał w powietrzu. Światło przy przejściu dla pieszych zmieniło się na czerwone. Po drugiej
stronie ulicy stał mężczyzna. Miał koło czterdziestki. Wyglądał na zmęczonego życiem i wydał mu się
mgliścieznajomy.FranszłapałAugustazarękę.
Chciałmiećpewność,żezostanie
na
chodniku.Iwtedypoczuł,żejegodłońjestnapięta,jakbycośzro-
biłonanimdużewrażenie.Pozatymspojrzeniemiałprzenikliweiczyste,mglistazasłonazniknęłazjego
oczujakzadotknięciemczarodziejskiejróżdżki.Jakgdybyzamiastspoglądaćwgłąbsiebie,nawłasne
pogmatwane wnętrze, na tym przejściu dla pieszych i skrzyżowaniu odkrył coś ważnego i doniosłego.
Coś,coumykałocałejreszcieludzkości.Franspatrzyłnaniegoiniezauważył,żeświatłozmieniłosięna
zielone.
Stał
obok
syna,którywpatrywałsięprzedsiebie,inierozumiejącdlaczego,naglepoczułsięmocno
poruszony.Pomyślał,żetodziwne.Przecieżtozwykłespojrzenie,anizbytprzytomne,aniwesołe.Ajed-
nakprzypomniałomuoczymśodległymiukrytym,oczymś,cotkwiłogłębokouśpionewjegopamięci.
Porazpierwszyoddawnawjegomyślachzagościłanadzieja.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział2
20listo
pada
MIKAEL
BLOMKVISTSPAŁzaledwiekilkagodzin.Tylkodlatego,żezaczytałsięwkryminaleEliza-
bethGeorge.Niebyłotooczywiściezbytrozsądne.PrzedpołudniemprasowyguruOveLevinzSerner
Media miał przedstawić linię programową „Millennium”, więc powinien być wypoczęty i gotowy do
walki.
Nie
miał jednak ochoty zachowywać się rozsądnie. W ogóle na nic nie miał ochoty. Zmusił się do
wstaniaizrobiłsobiewyjątkowomocnecappuccinowswojejjurzeimpressieX7–wekspresie,który
kiedyś dostarczono mu do domu ze słowami: „Sam powiedziałeś, że i tak nie potrafię go obsługiwać”.
Terazstałwjegokuchnijakpomniklepszychczasów.Niemiałjużżadnegokontaktuztymkimś,ktomu
goprzysłał.Nieczułteż,żebyjegopracabyłaszczególnieinspirująca.
Wweekendzastanawiałsię
nawet,czy
niepowiniensięzająćczymśinnym,auczłowiekatakiegojak
MikaelBlomkvistbyłatodośćdrastycznamyśl.„Millennium”byłojegomiłościąiżyciem.Wiązałosię
z nim wiele z jego najlepszych i najbardziej dramatycznych wspomnień. Ale nic nie trwa wiecznie.
Pomyślał,żedotyczytorównieżtego,coczułdo„Millennium”.Zresztąniebyłytodobreczasydlawła-
ścicieligazet,zwłaszczazajmującychsiędziennikarstwemśledczym.
Wszystkie
ambitne
teksty,któremiałycośzmienić,byłyjakkrewwpiach.Chcącniechcąc,cojakiś
czaswracałdomyśli,żejegowizja„Millennium”wdalszejperspektywiemogłasięwprawdziewyda-
waćpiękna,aleniekonieczniemusiałasięprzyczynićdoprzetrwaniagazety.Poszedłdodużegopokoju
ipopijająckawę,zacząłbłądzićspojrzeniempozatoceRiddarfjärden.Szalałsztorm.
Babie
lato,któretrwałowstolicyprzezsporączęśćpaździernika,sprawiając,żeogródkirestauracji
były nadal czynne, nagle zastąpiła iście diabelska pogoda. Zgięci wpół ludzie przemykali przez miasto
wporywachwiatruistrugachdeszczu.Onprzezcaływeekendniewyściubiłnosazdomu,nietylkoze
względunapogodę.Wielkieplanyzemstyspełzłynaniczym.Zarównojedno,jakidrugiebyłodlaniego
nietypowe.
Nie
byłwiecznymprzegranym,któryzawszemusiodpłacaćpięknymzanadobne,iwodróżnieniuod
wieluinnychmedialnychszychwkrajuniemiałrozdętegopoczuciawłasnejwartości,którebywymagało
nieustannegopodsycaniaipotwierdzania.Azdrugiejstronymiałzasobąkilkatrudnychlat.Nadomiar
złego niespełna przed miesiącem William Borg, dziennikarz ekonomiczny z należącej do koncernu Ser-
neragazety„BusinessLife”,opublikowałfelietonpodtytułem:
Czas
MikaelaBlomkvistajużminął.
Fakt, że
ten
tekst w ogóle powstał i że zyskał taki rozgłos, świadczył rzecz jasna o tym, że pozycja
Mikaelawdalszymciągubyłasilna.Niktteżnietwierdził,żefelietonjestdobrzenapisanyalboorygi-
nalny.Wzasadziepowinnosięgobyłouznaćzakolejnyatakzazdrosnegokolegipofachu.Alezjakiegoś
powodu, który po pewnym czasie nie był już do końca jasny, artykuł przerodził się w coś poważniej-
szego.Możenapoczątkumożnagobyłouznaćzadyskusjęozawodziereportera:czynależy,jakBlom-
kvist,„całyczasdoszukiwaćsięnadużyćwgospodarce,kurczowotrzymającsięanachronicznegomodelu
dziennikarstwa rodem z lat siedemdziesiątych”, czy też, jak William Borg, „wyzbyć się wszelkiej
podejrzliwościidocenićprzedsiębiorców,którzynadająSzwecjirozpęd”.
Ale
zczasemdebatawymknęłasięspodkontroli.Pojawiłysięwściekłegłosy,żeBlomkvistnieprzez
przypadekprzezostatnielatadrepczewmiejscu,skoronajwyraźniej„wychodzizzałożenia,żewszystkie
wielkiefirmyprowadząkanalie”,idlategowswoichtekstach„walinaoślep”.Poczasietosięzaczyna
mścić – mówiono. Nawet stary arcybandyta Hans-Erik Wennerström, którego śmierć była ponoć jego
zasługą,zyskałtrochęsympatii.Nawetjeślipoważnetytułytrzymałysięzdalaodtejsprawy,wmediach
społecznościowychażhuczałoodinwektyw.Atakowaligonietylkodziennikarzeekonomiczniiprzedsta-
wicielegospodarki,którzymielipowody,żebysięodgrywaćnawrogu,kiedychwilowobyłosłabiony.
Kilkoro młodych dziennikarzy postanowiło zaistnieć, pisząc, że Mikael Blomkvist myśli w sposób
archaiczny–nietwittuje,
nie
mastronynaFacebooku,jestreliktemdawnominionejepoki,wktórejnie
brakowałopieniędzynaprzekopywaniesięprzezdziwacznestaretomiska.Niektórzypoprostukorzystali
zokazjiiwymyślalizabawnehasztagiwrodzaju#jakzaczasówblomkvista\itympodobne.Ogólnierzecz
biorąc,byłtostekbzdur,którymionprzejmowałsięnajmniejzewszystkich,aprzynajmniejpróbowałto
sobiewmawiać.
Zdrugiej
strony
sytuacjiniepoprawiałfakt,żejegoostatnimgłośnymtematembyłasprawaZalachenki,
a „Millennium” naprawdę przeżywało kryzys. Wciąż sprzedawało się nieźle, mieli dwadzieścia jeden
tysięcyprenumeratorów.Alewpływyzreklamdrastyczniespadłyiniebyłomowyododatkowymźródle
dochoduzesprzedażybestsellerowychksiążek.MającaudziaływgazecieHarrietVangerniemogławię-
cej w nią inwestować, więc zarząd, wbrew woli Mikaela, sprzedał trzydzieści procent akcji norwe-
skiemuimperiumprasowemuSernera.Niebyłotoażtakdziwne,jakbysięwpierwszejchwilimogło
wydawać. Serner wydawał zarówno tygodniki, jak i popołudniówki. Był właścicielem dużego portalu
randkowego,dwóchpłatnychkanałówtelewizyjnych,atakżedrużynypiłkarskiejznorweskiejpierwszej
ligiiniepowinienmiećnicwspólnegozgazetątakąjak„Millennium”.
Ale
przedstawicieleSernera–przedewszystkimodpowiedzialnyzapublicystykęOveLevin–zapew-
niali,żekoncernpotrzebujedoportfolioprestiżowegoproduktu,żewszyscyzkierownictwapodziwiają
„Millennium” i że pragną
tylko
tego, żeby się nie zmieniło. – Nie jesteśmy tu po to, żeby zarabiać!
Chcemy robić coś ważnego – powiedział Levin. Natychmiast postarał się też o to, żeby dostali duży
zastrzykgotówki.
Zpoczątku
nie
mieszałsięwpracęredakcji.Byłtowięcbusinessasusual,choćztrochęwiększym
budżetem.Wzespolezagościłaznównadziejaichwilami
nawet
MikaelBlomkvistczuł,żewkońcuma
czasnadziennikarstwoiniemusimartwićsięopieniądze.Alemniejwięcejwchwilikiedyzaczęłasię
nagonkananiego,atmosferauległazmianieizaczęłysięnaciski.Mikaelniemógłodeprzećmyśli,żekon-
cernwykorzystałsytuację.
Levin
zapewniał,żebezprzeszkódmogądalejrobićwszystkoto,zczegosąznani–prowadzićdrobia-
zgowe śledztwa, posługiwać się literackim stylem i być społecznie zaangażowani. Ale przecież nie
wszystkieartykułymuszątraktowaćonieprawidłowościachekonomicznych,niesprawiedliwościiskan-
dalach w polityce. Pisząc o życiu glamour – celebrytach i najświeższych premierach – również można
uprawiać wyśmienite dziennikarstwo – stwierdził, po czym zaczął z pasją opowiadać o amerykańskich
edycjach„VanityFair”i„Esquire”,oGayuTaleseijegoklasycznymportrecieSinatry
Frank
Sinatrahas
aCold,oNormanieMailerze,Trumanie
Capote,Tomie
WolfeiBógwiekimjeszcze.
Mikael
wzasadzieniemiałnicprzeciwkotemu.Samzaledwiepółrokuwcześniejnapisałdługirepor-
tażofenomeniepaparazzichiwiedział,żegdybytylkoznalazłdobry,poważnypunktwidzenia,mógłby
sportretowaćdowolnąwydmuszkę.Tonietematdecydujeotym,czydziennikarstwojestdobre,czyzłe–
lubiłmawiać.Liczysiępodejście.Broniłsięprzedtym,cowyczytałmiędzywierszami–żetopoczątek
poważniejszegoataku,że„Millennium”staniesiędlakoncernutytułemjednymzwielu,czymś,comożna
dowolniezmieniać,dopókitosięopłaca.Ażwkońcustaniesięnijakie.
Dlatego
kiedy
wpiątekpopołudniuusłyszał,żeOveLevinzatrudniłkonsultantaizleciłmuprzepro-
wadzenie szeregu badań rynkowych, o których miał opowiedzieć po weekendzie – po prostu uciekł do
domu.Siedzącprzybiurkualboleżącwłóżku,układałpłomienneprzemowy,wktórychwyjaśniał,dla-
czego „Millennium” powinno pozostać wierne swojej wizji: Na przedmieściach trwają zamieszki.
Wparlamenciezasiadajączłonkowieugrupowaniaotwarciewyrażającegowrogośćwobecimigrantów.
Ludziesącorazmniejtolerancyjni.Faszyzmzataczacorazszerszekręgi.Nakażdymkrokumożnaspotkać
żebraków i bezdomnych. Pod wieloma względami Szwecja stała się państwem wstydu. Oddając się
marzeniom,sformułowałwmyślachtakwielezgrabnych,podniosłychsłów,wygłosiłtyletrafnychiprze-
konującychstwierdzeń,żewszystkimwredakcji,anawetwkoncernieSerneraotworzyłysięoczy.Gre-
mialniepostanowionopójśćzanim.
Kiedy
jednaktrochęochłonął,zdałsobiesprawę,jakniewieleznacząjegosłowadlakogoś,ktokie-
rujesięwyłączniewzględamiekonomicznymi.
Money
talks,bullshitwalksite
sprawy. Przede
wszyst-
kimgazetamusiałasięutrzymać.Dopieropotemmoglizacząćzmieniaćświat.Taktodziała,więczamiast
układać kolejne gniewne oracje, zaczął się zastanawiać, czy nie dałoby się skombinować jakiegoś
dobrego tematu. Miał nadzieję, że jakaś sensacyjna historia mogłaby dodać zespołowi pewności siebie
isprawić,żewszyscyolalibybadaniaLevina,przewidywania,że„Millennium”kostnieje,iwszystkoto,
zczymjeszczezamierzałwyskoczyćOve.
Od
czasu ostatniego sensacyjnego tematu Blomkvist stał się czymś w rodzaju skrzynki na wszelakie
newsy. Codziennie informowano go o nieprawidłowościach i ciemnych interesach. Musiał przyznać, że
większośćztychinformacjibyłagównowarta.Rozmaicipieniacze,zwolennicyteoriispiskowych,baj-
kopisarzeiprzemądrzalcysprzedawalimunajbardziejnieprawdopodobnehistorie,któreniewytrzymy-
wały najprostszej weryfikacji albo nie były na tyle ciekawe, żeby miał pisać o nich artykuł. Z drugiej
stronyzaczymśkompletniebanalnympotrafisiękryćniepowtarzalnytemat.Wprostejsprawieubezpie-
czeniowejalbozgłoszeniuzaginięciamożesiękryćwspaniała,uniwersalnahistoria.Nigdyniemapew-
ności.Należymetodyczniezapoznawaćsięzewszystkimimiećotwartyumysł.Dlategowsobotnipora-
nekusiadłzlaptopeminotatnikiemizacząłsięprzekopywaćprzezto,comiał.
Pracował
do
piątejpopołudniu.Odkryłkilkaspraw,któredziesięćlatwcześniejpewniepodniosłyby
mu ciśnienie, a teraz nie budziły większego entuzjazmu. Wiedział, że to powszechny problem. Po kilku
dekadachwzawodzieprawiewszystkowydajesięznajome.Możnawidzieć,żetematjestdobry,aitak
niemócsiędoniegozapalić.Kiedystrugilodowategodeszczuzaczęłybębnićodach,przerwałiwrócił
doElizabethGeorge.
Wmawiał sobie, że
to
nie tylko eskapizm. Doświadczenie mówiło mu, że najlepsze pomysły często
pojawiająsiępodczasodpoczynku.Kiedyczłowiekzajmujesięczymśinnym,kawałkiukładankipotrafią
naglewskoczyćnaswojemiejsce.Ależadnakonstruktywnamyślnieprzyszłamudogłowy.Możepoza
tą, że powinien częściej tak leżeć i czytać dobre książki. Kiedy poniedziałkowy ranek przywitał go
kolejną ulewą, miał już za sobą półtora kryminału George i trzy stare numery „New Yorkera”, które
poniewierałysięnanocnymstoliku.
SIEDZIAŁ
NA
SOFIE w dużym pokoju, popijał cappuccino i wpatrywał się w zawieruchę za oknem.
Czułsięzmęczonyiwyjałowiony.Naglewstał–jakbypostanowiłdziałać.Włożyłbutyizimowypłaszcz
iwyszedłzdomu.Pogodabyłaabsurdalniepaskudna.
Lodowatywiatr,ciężki
od
deszczu,przeszywałdoszpikukości.Mikaelszybkimkrokiemruszyłwdół,
kuHornsgatan,szarejjaknigdy.CaładzielnicaSöderwydawałasięwypranazkolorów.Wpowietrzunie
wirowałnawetjedenpołyskującyjesiennylistek.Zopuszczonągłowąirękamiskrzyżowanyminapiersi
minąłkościółMariiMagdaleny.SzedłwstronęSlussen.SkręciłwprawowGötgatsbackenijakzwykle
wszedłmiędzybutikMonkiapubIndigo.Potemruszyłdoredakcjinatrzecimpiętrze,tużnadlokalami
Greenpeace.Jużnaklatceusłyszałszumrozmów.
Wśrodkubyłowyjątkowodużoludzi.Wszyscypracownicyredakcji,najważniejsifreelancerzy,
trzech
ludziSernera,dwóchkonsultantówiOveLevin.Tymrazemubrałsiętrochęswobodniej.Niewyglądał
jużjakdyrektorinajwyraźniejprzyswoiłsobiekilkanowychwyrażeń,naprzykładpotoczne„siema”.
–Siema,
Micke,co
tamsłychać?–zagaił.
–Tozależy
od
ciebie–odparłMikael,choćniemiałniczłegonamyśli.
Zauważył jednak, że
Levin
potraktował to jak wypowiedzenie wojny, więc kiwnął sztywno głową,
wszedłdopokojuiusiadłnajednymzkrzesełustawionychwmałepółkole.
LEVIN
ODCHRZĄKNĄŁispojrzałnerwowonaMikaelaBlomkvista.Gwiazdordziennikarstwa,który
w drzwiach wydawał się nastawiony tak bojowo, teraz sprawiał wrażenie uprzejmego i zainteresowa-
nego i nie wyglądało na to, żeby chciał się kłócić albo dyskutować. Ale to ani trochę nie uspokoiło
Ovego. Pracował kiedyś z Blomkvistem na zastępstwie w „Expressen”. Pisali wtedy głównie szybkie
newsyimnóstworóżnychbzdur.Potem,wknajpie,marzyliowielkichreportażachirówniesensacyjnych
demaskacjach. Godzinami rozprawiali o tym, że nigdy się nie zadowolą tym, co konwencjonalne i uła-
dzone,izawszebędądrążyćgłębiej.Bylimłodzi,ambitniichcielimiećwszystkonaraz.Oveczęstotęsk-
niłzatamtymiczasami–rzeczjasnaniezawynagrodzeniem,godzinamipracyczynawetzawłóczeniem
siępobarachitowarzystwempanienek,alezamarzeniamiisiłą,którasięwnichkryła.Bywało,żetęsk-
niłzaciągłąchęciązmienianiaspołeczeństwaidziennikarstwa,pisaniatak,żebyświatstawałwmiejscu,
awładzadrżała.Noioczywiścieczasemzadawałsobiepytania,którenawetdlakogośzjegopozycją
byłynieuniknione:cosięztymwszystkimstało?Gdziesiępodziałymarzenia?
Aprzecież
Mikael
Blomkvist spełnił każde z nich – nie tylko dlatego, że ujawnił kilka największych
afer współczesności. Naprawdę pisał z siłą i pasją, o których fantazjowali, nigdy się nie ugiął przed
naciskamizgóryaninieszedłnakompromisy,gdywgręwchodziłyideały.Tymczasemon…notak,ale
przecieżtoonzrobiłkarierę,prawda?Dziś,cobardzogocieszyło,zpewnościązarabiałdziesięćrazy
tyle co Blomkvist. Jaką korzyść miał Micke ze swoich sensacyjnych tematów, jeśli nie było go stać na
porządnydomeknawsi.MiałtylkotęmałąszopęwSandhamn.Czym,naBoga,byłatachałupawporów-
naniuzjegonowymdomemwCannes?Niczym!Toonitylkoonwybrałwłaściwądrogę.
Zrezygnował z mozolnej
roboty
w prasie codziennej, zatrudnił się u Sernera jako analityk mediów
i poznał samego Haakona Sernera, co zmieniło jego życie i przyniosło mu bogactwo. Odpowiadał za
publicystykęwwielugazetachikanałachtelewizyjnychinaprawdętouwielbiał.Uwielbiałwładzę,pie-
niądzeiwszystko,cosięztymwiązało,ajednak…potrafiłprzyznać,żeczasemmarzyłotym,corobił
Micke. Chciałby robić to samo, w ograniczonych dawkach, ale jednak. On też chciał być uważany za
dobrego publicystę i zapewne dlatego tak mocno naciskał, by koncern stał się udziałowcem „Millen-
nium”. Mały ptaszek szepnął mu do ucha, że gazeta przeżywa kryzys finansowy i że redaktor naczelna
ErikaBerger,naktórąbyłskrycienapalony,niechcezwalniaćswoichdwóchnajświeższychnabytków–
SofieMelkeriEmilaGrandéna.Niemogłabytegozrobić,gdybygazetaniedostałazastrzykugotówki.
Krótkomówiąc,dostrzegłnieoczekiwanąszansęwkupieniasięwjedenzwielkichiprestiżowychpro-
duktów
na
szwedzkimrynkumedialnym.Niemożnabyłojednakpowiedzieć,żebykierownictwoSernera
odnosiło się do tego pomysłu z entuzjazmem. Przeciwnie – po cichu mówiło się, że „Millennium” jest
przestarzałeilewicujące,aprzytymmatendencjędopopadaniawkonfliktyzważnymireklamodawcami
i współpracownikami. Gdyby nie zabiegał o to tak żarliwie, sprawa z pewnością rozeszłaby się po
kościach.Tłumaczył,żekwota,którązainwestująw„Millennium”,wszerszejperspektywiejestśmieszna
ichoćtendrobnywkładniekoniecznieprzyniesiekrociowezyski,możeimzapewnićcośznacznieważ-
niejszego – wiarygodność. Cokolwiek by mówić o Sernerze, wiarygodność nie była wtedy ich mocną
stroną. Inwestycja w „Millennium” oznaczałaby, że dziennikarstwo i wolność słowa mimo wszystko są
dlanichważne.Członkowiezarząduniebylicoprawdaszczególnymimiłośnikamiwolnościsłowaani
dziennikarstwa w stylu „Millennium”, ale odrobina wiarygodności nie mogła im zaszkodzić. Mimo
wszystkozdawalisobieztegosprawęiudałomusięichnamówić.Obiestronyprzezdługiczasuważały
tozauśmiechlosu.
Sernerzyskałrozgłos,agazeta
nie
musiałazwalniaćpracownikówimogłasięzajmowaćtym,cobyło
jej specjalnością: wnikliwymi, dobrze napisanymi reportażami. Sam Levin świecił jak słońce. Wziął
nawetudziałwdebaciewPublicistklubben,podczasktórejzcałąskromnościąpowiedział:
–Wierzęwdobreprzedsięwzięcie.
Zawsze
walczyłemodziennikarstwośledcze.
A potem…
nie
chciał nawet o tym myśleć. Zaczęła się nagonka na Blomkvista. W pierwszej chwili
nawet nie było mu przykro. Odkąd Mikael zabłysnął jako wielka gwiazda na reporterskim niebie, nie
mógłsiępocichuniecieszyć,ilekroćwyszydzanogowmediach.Aletymrazemniebyłzadowolonyzbyt
długo.SynSernera,Thorvald,zauważył,żewmediachspołecznościowychwrze,irozdmuchałsprawę,
choćoczywiścienicgotonieobchodziło.Thorvaldniebyłchłopakiem,któregointeresowałybypoglądy
dziennikarzy.Alelubiłmiećwładzę.
Uwielbiałknuć
intrygi
idostrzegłszansę,żebycośugraćalboprzynajmniejutrzećnosastarszymczłon-
kom zarządu. Szybko udało mu się skłonić dyrektora generalnego Stiga Schmidta – który jeszcze nie-
dawnoniemiałczasunatakiebłahostki–dooświadczenia,że„Millennium”niedostanieżadnejtaryfy
ulgowejimusisiędostosowaćdonowychczasów,takjakwszystkieinneproduktykoncernu.
Levin,którywłaśnieuroczyściezapewniłErikęBerger,że
nie
będziesięmieszałdopracyredakcji–
no,możeczasemzabierzegłosjakoprzyjacielidoradca–poczuł,żemazwiązaneręceimusiprowadzić
skomplikowanązakulisowągrę.NawszelkiesposobypróbowałzdobyćpoparcieEriki,MaliniChristera
dlanowychcelówgazety.Jakwszystko,corodzisięwpośpiechuipanice,niebyłyonezbytjasnospre-
cyzowane,aleogólnierzeczbiorąc,chodziłooodmłodzenieiskomercjalizowanie„Millennium”.
Oczywiściewielokrotniezapewniał,że
nie
mamowyopogrzebaniuduszygazetyijejcharakterystycz-
nejbrawury,alewłaściwieniebyłpewien,cotaknaprawdęmiałnamyśli.Wiedziałtylko,że„Millen-
nium”musibyćbardziejglamour,żebyzadowolićzarząd,iżetrzebazmniejszyćliczbędługichartykułów
o gospodarce, bo mogą drażnić reklamodawców i narobić wrogów zarządowi – choć oczywiście nie
powiedziałtegoErice.
Chcącuniknąćniepotrzebnychkonfliktów,
na
wszelkiwypadekubrałsięswobodniejniżzwykle.Nie
chciał nikogo prowokować błyszczącym garniturem i krawatem – modnymi atrybutami kierownictwa.
Miałnasobiedżinsy,prostąbiałąkoszulęigranatowysweterzdekoltemwserek.Długiekręconewłosy,
które zawsze były jego małym, buntowniczym znakiem rozpoznawczym, spiął w koński ogon, jak naj-
więksikozacywśróddziennikarzytelewizyjnych.Przedewszystkimjednakzacząłzpokorą,wykorzystu-
jąccałąwiedzęzdobytąnakursachmenedżerskich.
–Witamwszystkich–powiedział.–Co
za
beznadziejnapogoda!Mówiłemtojużkilkarazy,alechęt-
nie powtórzę: My, przedstawiciele koncernu Sernera, jesteśmy nieprawdopodobnie dumni, że możemy
uczestniczyćwtejpodróży,adlamniesamegoznaczyonajeszczewięcej.Tozaangażowaniewprzedsię-
wzięcia takie jak „Millennium” czyni moją pracę ważną i przypomina mi, dlaczego kiedyś myślałem
opracywtymzawodzie.Pamiętasz,Micke,jaksiedzieliśmywbarzeOperaimarzyliśmyowszystkim,
cobędziemyrazemrobili?Niepomagałonamtowytrzeźwieć,he,he.
Mikael
Blomkvistniewyglądał,jakbycokolwiekpamiętał.Aleonniedałsięzbićztropu:
–Nie,
nie
zamierzamuderzaćwnostalgicznetony–ciągnął.–Zwłaszczażeniemakutemupowodu.
W tamtych czasach branża nie narzekała na brak pieniędzy. Wystarczyło pierwsze lepsze morderstwo
wKråkemåli,awynajmowaliśmyśmigłowiec,rezerwowaliśmycałepiętrownajbardziejekskluzywnym
hotelu i zamawialiśmy szampana na afterparty. Wiecie, kiedy pierwszy raz jechałem w swoją pierwszą
zagraniczną podróż, zapytałem Ulfa Nilsona, który pisał reportaże ze świata, jak stoi marka niemiecka.
Niemampojęcia,odpowiedział.Samustalamkursywalut.He,he!Wtamtychczasachnieoszczędzaliśmy
napodróżach.Pamiętasz,Micke?Imożewłaśniewtedybyliśmynajbardziejkreatywni.Wzasadzienie
musieliśmy się specjalnie wysilać, a i tak sprzedawaliśmy mnóstwo egzemplarzy. Ale, jak wszyscy
wiemy,sporosięzmieniło.Nastałyczasymorderczejkonkurencjiiniejestłatwozarabiaćnadziennikar-
stwie,nawetwam–najlepszejredakcjiwkraju.Pomyślałemwięc,żeporozmawiamydziśoprzyszłych
wyzwaniach.Podkreślam,żewżadnymwypadkuniewyobrażamsobie,żemógłbymwasczegokolwiek
nauczyć. Chcę tylko położyć fundament pod dyskusję. Jako Serner zleciliśmy przeprowadzenie szeregu
badańdotyczącychwaszychczytelnikówitego,jak„Millennium”jestodbierane.Niektórewnioskimogą
was trochę przerazić. Ale proponuję, żebyśmy zamiast się martwić, potraktowali to jako wyzwanie
iuświadomilisobie,żenastałczasnaprawdęszalonychzmian.
Zawiesiłgłosizacząłsięzastanawiać,
czy
użyciesłowa„szalone”niebyłobłędem,czyniezabardzo
sięstarałsprawiaćwrażeniewyluzowanego,czytenwstępniebyłzanadtożartobliwyirubaszny.Zawsze
należysięliczyćzbrakiempoczuciahumoruukiepskoopłacanychmoralistów,mawiałHaakonSerner.
Nie,pomyślał,zaraztonaprawię.Przeciągnęichnaswojąstronę!
MIKAEL
BLOMKVISTwyłączyłsięmniejwięcejwmomencie,gdyLevinoznajmił,żewszyscymuszą
sięzastanowićnadswojącyfrowądojrzałością.Niezarejestrowałwywodównatematmłodegopokole-
nia,którenieznaani„Millennium”,aniMikaelaBlomkvista.Aledziękipechowemuzbiegowiokoliczno-
ściakuratwchwilikiedyLevinzacząłotymmówić,poczuł,żemadosyć,iwyszedłnakawę.Nieusły-
szałwięc,żenorweskikonsultantAronUllmanstwierdziłbezogródek:
–Żałosne.
Tak
sięboi,żewszyscyonimzapomną?
Ale
wtamtejchwilinicniebyłobywstanieobchodzićgomniej.Byłwściekły,boLevinnajwyraźniej
wierzył, że badania mogą ich uratować. A przecież to nie pieprzone analizy rynku stworzyły tę gazetę,
tylkowrażliwośćizaangażowanie.„Millennium”osiągnęłoswojąpozycjędlatego,żewszyscyskupiali
sięnatym,codobreiważne,nieszlizaaktualnymitrendami.Stałwaneksiekuchennymizastanawiałsię,
kiedywyjdzieErika.
Wyszła
po
mniejwięcejdwóchminutach.Wsłuchiwałsięwstukaniejejobcasówipróbowałocenić,
jakbardzojestzła.Jednakkiedyprzednimstanęła,posłałamutylkozrezygnowanyuśmiech.
–Coztobą?
–Poprostu
nie
mogłemtegosłuchać.
–Wiesz,że
ludzie
czująsięcholernieniezręcznie,kiedysiętakzachowujesz.
–Wiem.
–I,
jak
sądzę,wiesz,żeSernerniemożekiwnąćpalcembeznaszejzgody.Nadalmamynadwszystkim
kontrolę.
– Gówno
mamy, nie
kontrolę. Jesteśmy ich zakładnikami, Ricky! Nie rozumiesz tego? Jeżeli nie
będziemyrobićtego,conamkażą,wycofająwsparcie,awtedyjesteśmyudupieni!–krzyknąłtrochęza
głośno,akiedyErikauciszyłagoipokręciłagłową,dodałjużostrożniej:–Przykromi.Zachowujęsię
jakszczeniak.Aleterazidędodomu.Muszępomyśleć.
–Ostatniobardzomało
czasu
spędzaszwredakcji.
–Myślę,żeuzbierało
mi
sięsporonadgodzindowykorzystania.
–To
prawda.Chcesz
miećwieczoremtowarzystwo?
–Niewiem.Naprawdę
nie
wiem–odparł,apotemwyszedłiruszyłwstronęGötgatsbacken.
WIATR
IDESZCZsmagałygopotwarzy.Byłomuzimno.Klął.Przezchwilęrozważał,czyniewpaśćdo
Pocketshopu i nie kupić jeszcze jednego angielskiego kryminału, w którym mógłby się zatracić. Skręcił
jednakwS:tPaulsgatan.Kiedypoprawejmijałrestauracjęsushi,zadzwoniłtelefon.Byłprzekonany,że
toErika.Aletoniebyłaona–dzwoniłajegocórka,Pernilla.Wybrałabardzozłymoment.Zawszemiał
wyrzutysumienia,żetakniewieledlaniejrobi.
–Cześć,skarbie–powiedział.
–Co
to
zaodgłos?
–Chybawiatr.
–Okej,okej,będęsięstreszczać.Dostałamsię
na
kreatywnepisanienaBiskopsArnö!
–Więc
teraz
chceszpisać–odparłowielezaostro,prawiezsarkazmem,cooczywiściebyłoniespra-
wiedliwepodkażdymwzględem.
Powinienbył
jej
natychmiastpogratulowaćiżyczyćpowodzenia.Alemiałazasobątyletrudnychlat.
Przeskakiwałazjednejdziwnejchrześcijańskiejsektydodrugiejistudiowałarozmaitekierunki,iżad-
negonieskończyła.Byłjużtymzmęczony.
–Nienazwałabym
tego
okrzykiemradości.
–Sorry.
Nie
jestemdziśsobą.
–Akiedyjesteś?
– Chciałbym tylko, żebyś znalazła coś, w czym naprawdę się odnajdujesz. Nie
wiem, czy
pisanie to
dobrypomysł,jeśliwziąćpoduwagę,jakwyglądatabranża.
–Niebędęsięzajmowałanudnymdziennikarstwem
jak
ty.
–To
co
będzieszrobiła?
–Pisałanaprawdę.
–Okej–powiedział.
Nie
pytał,comanamyśli.–Wystarczycipieniędzy?
–DorabiamwWayne’sCoffee.
–Wpadniesz
na
kolację?Porozmawialibyśmyotym.
– Nie wyrobię się. Chciałam
ci
tylko powiedzieć – odparła i rozłączyła się. Próbował dostrzegać
dobrestronyjejentuzjazmu,alehumorzepsułmusięjeszczebardziej.PrzeciąłMariatorgetiHornsgatan.
Kiedy
wszedłnaswojepoddaszeprzyBellmansgatan,czułsiętak,jakbyjeopuściłprzedchwilą.Miał
dziwne wrażenie, że nie ma już pracy i że rozpoczyna nowe życie, w którym zamiast ciężkiej harówki
czeka go bezmiar wolnego czasu. Przez chwilę zastanawiał się, czy trochę nie posprzątać. Wszędzie
walały się gazety, książki i ubrania. W końcu jednak wyjął z lodówki dwie butelki pilsnera urquella,
usiadłnakanapiewdużympokojuispróbowałtrzeźwoocenićsytuację–natyle,nailemożnatozrobić
zodrobinąpiwawekrwi.Copowinienzrobić?
Nie
miałpojęciai–conajbardziejgoprzerażało–nieczułjużwoliwalki.Przeciwnie–byłdziwnie
zrezygnowany,jakgdyby„Millennium”przestawałogointeresować.Porazkolejnyzadałsobiepytanie:
Czynieczaszająćsięczymśinnym?SprawiłbyrzeczjasnawielkizawódEriceipozostałym.Aleczybył
odpowiednimczłowiekiemdoprowadzeniagazetyutrzymującejsięzreklamiprenumeraty?Możelepiej
bypasowałgdzieindziej,gdziekolwiekbytomiałobyć?
Nawet
dużeporannedziennikipowolisięwykrwawiały.Pieniądzenareportaże,wktórychsięspecja-
lizował,możnabyłoznaleźćtylkowmediachpublicznych–dziennikarzyśledczychmiałyradiowewia-
domościEkotitelewizja…Dlaczegobynie?OdrazupomyślałoKajsieÅkerstam–wspaniałejkobie-
cie,zktórąraznajakiśczasumawiałsięnadrinka.Byłaszefowąprogramu„Uppdraggranskning”tele-
wizjiSVTiodlatpróbowałagozwerbować.Jakdotądbezskutecznie.
Nie
miało znaczenia, co proponowała, ani jak uroczyście obiecywała mu wsparcie i niezależność.
„Millennium”byłojegodomemisercem.Aleteraz…możepowinienskorzystać,jeślimimopomyj,które
wszędzienaniegowylewano,ofertanadaljestaktualna.Wielejużrobiłwtymzawodzie,alenigdynie
pracowałwtelewizji.Nieliczącwspółpracyprzysetkachtelewizyjnychdebatiprogramówśniadanio-
wych.Pracaw„Uppdraggranskning”mogłabynanoworozniecićwnimżar.
Zadzwoniła komórka i na chwilę ogarnęła
go
radość. Bez względu na to, czy to Erika, czy Pernilla,
będziemiłyizamienisięwsłuch.Alenawyświetlaczuzobaczyłzastrzeżonynumer.Odebrał.
–CzyrozmawiamzMikaelemBlomkvistem?–zapytałjakiśmłodygłos.
–Tak.
–Ma
pan
chwilę,żebyporozmawiać?
–Jeżelisięprzedstawisz,możebędęmiał.
–Nazywamsię
Linus
Brandell.
–Rozumiem.Ocochodzi?
–Mam
dla
panatemat.
–Wtakim
razie
słucham.
–Opowiem,jeśliwyskoczy
pan
doBishop’sArmspodrugiejstronieulicy.Tamsięspotkamy.
Mikael
się zdenerwował. Nie tylko z powodu rozkazującego tonu, ale i obecności nieproszonego
gościawpobliżujegodomu.
–Myślę,żetelefonwzupełnościwystarczy.
–To
nie
jestcoś,oczympowinnosięrozmawiaćprzeztelefon.
–Dlaczegorozmowazpanem
tak
mniemęczy?
–Możemiał
pan
złydzień?
–Ma
pan
rację,rzeczywiście.
–No
widzi
pan. Proszę się pofatygować do Bishopa. Postawię panu piwo i opowiem coś naprawdę
mocnego.
Mikael
chciał syknąć: Przestań mi mówić, co mam robić! A jednak, może dlatego, że nie miał do
robotynicciekawszegoniżsiedzenieidumanienadswojąprzyszłością,odparł:
–Sampłacę
za
swojepiwo.Alewporządku,przyjdę.
–Tomądradecyzja.
–Jeszczejedno.
–Tak?
–Jeżelibędzie
pan
marnował mój czas i snuł wariackie teorie spiskowe o tym, że Elvis żyje, a pan
wie,ktozabiłOlofaPalmego,natychmiastwracamdodomu.
–
Fair
enough–odparł
Linus
Brandell.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział3
20listo
pada
HANNABALDERSTAŁAWKUCHNIwmieszkaniuprzyTorsgatanipaliłacamelabezfiltra.Miałana
sobieniebieskiszlafrokiszareznoszonekapcie.Jejgęstewłosywyglądaływspaniale,aonasamanadal
była pięknością, ale sprawiała wrażenie wyniszczonej. Miała opuchniętą wargę, a oczy umalowała
mocnonietylkozewzględówestetycznych.Znówoberwała.
Często obrywała. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że się do tego przyzwyczaiła. Nikt nie przyzwy-
czajasiędomaltretowania.Alestałosięonodlaniejczęściącodziennościijużprawiezapomniała,jak
radosnakiedyśbyła.Strachsięwniejzakorzenił.Odpewnegoczasuwypalałasześćdziesiątpapierosów
dziennieiłykałatabletkiuspokajające.
Lassekląłpodnosemwdużympokoju.Niedziwiłojejto.Wiedziałaoddawna,żeżałuje,żeobszedł
się z Fransem tak wielkodusznie. Dziwiła mu się od samego początku. Był uzależniony od pieniędzy,
któreFransprzysyłałimdlaAugustaiktóreprzezdługiemiesiącebyływzasadziejegojedynymdocho-
dem. Nie raz i nie dwa Hanna musiała pisać do Fransa maile i opowiadać mu o nieprzewidzianych
wydatkach na pedagoga albo na rehabilitację, co oczywiście było całkowitą fikcją. Właśnie dlatego
zachowanieLassegowydałojejsiętakiedziwne.DlaczegozrezygnowałzpieniędzyipozwoliłFransowi
zabraćAugusta?
Wgłębisercaznałaodpowiedź.Poalkoholurobiłsięarogancki,akiedymuobiecanorolęwnowym
serialupolicyjnymTV4,nadąłsięjeszczebardziej.AleprzedewszystkimchodziłooAugusta.Chłopak
budziłwnimniepokójiniechęć.Towłaśniebyłonajbardziejzdumiewające.Jakktokolwiekmógłniena-
widzićAugusta?
Przecieżtylkosiedziałnapodłodzezpuzzlami.Nikomunieprzeszkadzał.Amimotomiaławrażenie,
żeLassegonieznosi.Prawdopodobniemiałotocośwspólnegozjegospojrzeniem–tymjegodziwnym
spojrzeniem, które wydawało się skierowane raczej do środka niż na zewnątrz. Widząc go, ludzie się
uśmiechaliimówili,żemusimiećbogateżyciewewnętrzne.Lassegoprzyprawiałotoociarki.
–Hanno,dokurwynędzy!Onmniewidzinawylot!–potrafiłwrzasnąć.
–Amówisz,żejestidiotą.
–Bojest,alemawsobiecośdziwnego.Czujęsiętak,jakbychciałmizrobićcośzłego.
To był czysty absurd. August nawet nie patrzył na Lassego, a dokładnie rzecz biorąc, nie patrzył na
nikogoinikogoniemiałzamiarukrzywdzić.Świattylkomuprzeszkadzał.Najlepiejczułsięzamknięty
wswojejbańce.AleLassewpijanymwidziewierzył,żeknujezemstę.Pewniedlategopozwolił,żeby
i on, i pieniądze zniknęły z ich życia. Uważała, że to żałosne. Ale kiedy tak stała przy zlewie i paliła
papierosa,takgwałtownieinerwowo,żetytońprzyklejałjejsiędojęzyka,zastanawiałasię,czymimo
wszystkowobawachLassegoniebyłoziarnaprawdy.MożeAugustodwzajemniałjegonienawiść.Może
naprawdę chciał go ukarać za wszystkie otrzymane razy i może… – Hanna zamknęła oczy i przygryzła
wargę–możenienawidziłtakżejej.
Takie myśli nachodziły ją od czasu, kiedy wieczorami zaczęła odczuwać niemożliwą do zniesienia
tęsknotę.Zadawałasobiepytanie,czyonaiLasseniewyrządziliAugustowikrzywdy.Byłamzłymczło-
wiekiem,wymamrotała.WtejsamejchwiliLassecośdoniejkrzyknął.Niezrozumiała.
–Co?!–krzyknęła.
–Gdziejesttakurewskadecyzjasądu?
–Apocociona?
–Udowodnię,żeniemaprawagousiebietrzymać.
–Jeszczeniedawnotaksięcieszyłeś,żesięgopozbyliśmy.
–Byłempijanyigłupi.
–Ateraznaglejesteśtrzeźwyimądry?
–Zajebiściemądry–wysyczałiruszyłdoniej,wściekłyipewnyswego.
Znówzamknęłaoczyiporazsetnyzaczęłasięzastanawiać,dlaczegowszystkoposzłonietak.
FRANSBALDERnieprzypominałjużstatecznegourzędnika,którymbył,kiedyzjawiłsięubyłejżony.
Miał nastroszone włosy, na górnej wardze perlił mu się pot. Ostatni raz golił się i brał prysznic jakieś
trzy dni wcześniej. Mimo wszelkich chęci bycia ojcem na pełny etat, mimo poruszenia i gwałtownego
przypływunadziei,któregodoświadczyłprzyHornsgatan,znówbyłwstaniegłębokiegoskupienia,które
możnabyłopomylićzwściekłością.
Nawet zgrzytał zębami. Świat i szalejąca za oknem wichura przestały dla niego istnieć kilka godzin
wcześniej.Todlategoniezauważył,cosiędziejeujegostóp.Poczuł,żecośsiędelikatnierusza,jakby
między jego nogi wślizgnął się kot albo jakieś inne zwierzę. Dopiero po chwili zorientował się, że to
Augustwczołgałsięmupodbiurko.Spojrzałnaniegopółprzytomnie,jakgdybystrumieniecyfrnaekra-
niekomputerazasnułyjegooczymgłą.
–Ocochodzi?
Augustpatrzyłnaniegoczujnie,jakbyocośprosił.
–Co?–zapytałFrans.–Co?
Iwtedycośsięstało.
Augustpodniósłzpodłogikartkę,którąpokrywałyalgorytmykwantowe,igorączkowozacząłprzesu-
waćponiejrękątamizpowrotem.PrzezchwilęFransobawiałsię,żebędziemiałkolejnyatak.Alenie,
raczejudawał,żecośgorączkowozapisuje.Franszesztywniał.Porazkolejnyprzypomniałomusiętocoś
ważnegoiodległego,jakwtedy,przyHornsgatan.Ztąróżnicą,żeterazjużwiedział,cototakiego.
Przypomniałomusiędzieciństwo:wtedycyfryirównaniabyływażniejszeniżsamożycie.Rozpromie-
niłsięiwykrzyknął:
–Chceszliczyć,tak?!Prawda,żechceszliczyć?!
Zerwałsię,przyniósłdługopisyiblokA4wlinieipołożyłnapodłodzeprzedAugustem.
Potemzapisałnajprostszyciągliczb,jakimuprzyszedłdogłowy.CiągFibonacciego,wktórymkażdy
wyrazjestsumądwóchpoprzednich.Zapisał1,1,2,3,5,8,13,21izostawiłmiejscenanastępnywyraz
– 34. A potem pomyślał, że to pewnie byłoby zbyt proste, i dodał ciąg geometryczny: 2, 6, 18, 54…
w którym każdy kolejny wyraz mnoży się przez trzy. I znów zostawił wolne miejsce – na liczbę 162.
Uznał,żezdolnedzieckoniepotrzebujeżadnejzaawansowanejwiedzy,żebysobieporadzićztakimzada-
niem.Miałdośćszczególnewyobrażenieostopniutrudnościproblemówmatematycznych.Odrazuzaczął
śnićnajawie:otym,żejegosynwcaleniejestopóźnionywrozwoju,żejestpoprostubardziejzaawan-
sowanąwersjąjegosamego–onteżpóźnozacząłmówićinawiązywaćwięzi,alezatozależnościmate-
matycznerozumiałnadługo,zanimwymówiłpierwszesłowo.
UsiadłprzyAuguścieipoprostuczekał.Oczywiścienicsięniestało.Augustwpatrywałsięwciągi
cyfrswoimszklistymwzrokiem,jakgdybyliczyłnato,żeodpowiedźsamaobjawisięnakartce.Frans
zostawiłgosamego.Poszedłnagórę,napiłsięwodygazowanejizkartkąidługopisemdalejpracował
przy stole w kuchni. Skupienie przepadło bez śladu. W końcu zaczął przeglądać nowy numer „New
Scientist”.Trwałotomniejwięcejpółgodziny.
Potem wstał i zszedł na dół. W pierwszej chwili pomyślał, że wszystko wygląda tak jak wcześniej.
August siedział w kucki dokładnie w tej samej pozycji, nie wykonując żadnego ruchu. Nagle Frans
zauważyłcoś,cozpoczątkuzaciekawiłogotylkowniewielkimstopniu.
Chwilępóźniejczułsiętak,jakgdybystanąłwobliczuczegośkompletnieniepojętego.
WBISHOP’SARMSniepanowałtłok.Winnebyłypora–wczesnepopołudnie–ipogoda,któraraczej
niezachęcaładopieszychwycieczek,nawetdopobliskiegopubu.AmimotoMikaelaprzywitałyśmiechy
ikrzyki.Ktośwrzasnąłzachrypniętymgłosem:
–KalleBlomkvist!
Zauważyłczerwonegonatwarzymężczyznęokędzierzawychwłosach,zcienkimpodkręconymwąsi-
kiem.Znałgozwidzenia.ChybamiałnaimięArneicodzienniezwybiciemdrugiejzjawiałsięwpubie,
punktualniejakszwajcarskizegarek.Tegodniamusiałprzyjśćwcześniej.Siedziałztrzemakumplamiod
kieliszkaprzystolikunalewoodbaru.
–Mikael–poprawiłgoMikaelzuśmiechem.
Arne,czyjaksiętamnazywał,ijegokumplewybuchnęliśmiechem,jakgdybyjegoprawdziweimię
byłonajzabawniejszymsłowem,jakiewżyciusłyszeli.
–Maszjużjakiśsensacyjnytemat?–zapytałArne.
–Zastanawiamsię,czynieujawnićszemranychinteresówBishop’sArms.
–Sądzisz,żeSzwecjajestgotowanatakierewelacje?
–Przypuszczam,żenie.
Wzasadzieichlubił.Chociażwłaściwienigdyzniminierozmawiał,jeślioczywiściepominąćtakie
przerzucaniesięripostamiiwesołepokrzykiwania.Byliczęściąlokalnegokolorytu,dziękiktóremutak
dobrzesięczułwtejdzielnicy.Wogólesięnieprzejął,kiedyjedenznichwypalił:
–Słyszałem,żejużsięskończyłeś.
Wprostprzeciwnie–miałwrażenie,żetesłowasprowadziłycałąnagonkęnaniegodoniskiego,nie-
malkomicznegopoziomu.Tamwgruncierzeczybyłojejmiejsce.
–Jużodpiętnastulatskończonydlamnieświat.Hej,ukojmysmutkiu
1
Amirbyłduży,grubyijowialny.Byłciężkopracującymojcemczwórkidzieci.Prowadziłpubodkilku
lat i zdążyli się zaprzyjaźnić. Mikael nie był wprawdzie jego stałym klientem, ale od czasu do czasu
wyświadczalisobieróżneprzysługi.Amirkilkarazyporatowałgobutelkączerwonegowina,kiedyspo-
dziewałsiędamskiegotowarzystwa,aniezdążyłzrobićzakupów.ZkoleiMikaelpomógłjegoprzyjacie-
lowi,któryprzebywałwSzwecjinielegalnie,napisaćodpowiedniepismadowładz.
–Czymsobiezasłużyliśmynatakizaszczyt?–zapytałAmir.
–Mamsiętuzkimśspotkać.
–Zkimściekawym?
–Niesądzę.JaksięmiewaSara?
Sara,żonaAmira,niedawnoprzeszłaoperacjębiodra.
–Zrzędziiłykatabletkiprzeciwbólowe.
–Ciężkasprawa.Pozdrówjąodemnie.
–Dziękuję,pozdrowię–odparłAmiriprzezchwilęgawędzilioróżnychsprawach.
LinusBrandellnieprzychodził.Mikaeluznał,żektośsięzabawiłjegokosztem.Pomyślałjednak,żesą
gorszekawałyniżzwabianiekogośdopubu.WymienilisięzAmiremekonomicznymiizdrowotnymitro-
skamiipokwadransieruszyłdodrzwi.WproguwpadłnaLinusaBrandella.
NIE CHODZIŁO O TO, że August uzupełnił brakujące liczby. Tym raczej by nie zaimponował komuś
takiemu jak Frans Balder. Fransa zaskoczyło to, co leżało obok kartek z liczbami. Coś, co na pierwszy
rzut oka wyglądało jak zdjęcie albo obraz, a w rzeczywistości było rysunkiem. Chłopiec doskonale
odwzorowałprzejściedlapieszychprzyHornsgatan.Wszystkouchwyciłzeswegorodzajumatematyczną
dokładnością,fenomenalnieoddającnajdrobniejszeszczegóły.
Jakby tego było mało, z rysunku biło światło. Nikt nie uczył Augusta rysowania w trójwymiarze ani
tego, jak artysta posługuje się światłocieniem, a wydawało się, że chłopiec opanował to perfekcyjnie.
Czerwone oko sygnalizatora mrugało, a jesienna szarówka spowijająca Hornsgatan zdawała się błysz-
czeć. Na ulicy stał mężczyzna, który wtedy wydał się Fransowi znajomy. Na rysunku jego twarz była
uciętatużnadbrwiami.Wyglądałnaprzestraszonegoalbonieprzyjemniezaskoczonego,jakgdybyto,że
zobaczył Augusta, wytrąciło go z równowagi. Szedł niepewnym krokiem. Jak, u licha, udało mu się to
oddać?
–Boże!–wykrzyknąłFrans.–Tytonarysowałeś?
August ani nie kiwnął, ani nie potrząsnął głową. Patrzył z ukosa w okno. Fransa Baldera ogarnęło
dziwneuczucie:pomyślał,żeodtejchwilijegożycieniebędziejużtakiesamo.
MIKAELNIEWIEDZIAŁ,kogosięspodziewał,alechybasądził,żespotkasięzmłodym,wymuskanym
elegancikiem. Tymczasem w progu stał niechlujnie wyglądający niski chłopak w podartych dżinsach,
z długimi przetłuszczonymi włosami. Jego spojrzenie było senne i mętne. Miał najwyżej dwadzieścia
pięć lat, brzydką cerę, grzywkę zasłaniającą oczy i paskudne zajady. Nie wyglądał jak ktoś, kto ma
wzanadrzugorącytemat.
–LinusBrandell,jaksądzę–powiedziałMikael.
–Zgadzasię.Przepraszamzaspóźnienie.Wpadłemnaznajomą.Chodziliśmyrazemdopodstawówki
iona…
–Możezałatwmy,comamydozałatwienia–przerwałmuMikaeliruszyłdostolikawgłębi.
Podszedł do nich Amir. Uśmiechał się dyskretnie. Zamówili dwa guinnessy i przez chwilę siedzieli
wmilczeniu.Mikaelniewiedział,dlaczegojestzdenerwowany.Toniebyłodoniegopodobne.Możeto
jednakprzeztęhistorięzSernerem.UśmiechnąłsiędoArnegoijegokompanów.Uważnieimsięprzyglą-
dali.
–Odrazuprzejdędorzeczy–oznajmiłLinus.
–Świetnie.
–ZnapanSupercrafta?
Mikaelniewielewiedziałograchkomputerowych.AlenawetonsłyszałoSupercrafcie.
–Tylkotytuł.
–Tylko?
–Tak.
–Wtakimrazieniewiepan,żetym,cowyróżniatęgrę,jestspecjalnafunkcjaAI,dziękiktórejmożna
rozmawiaćztowarzyszembroniostrategii,aleprzynajmniejnapoczątkuniemasiępewności,czyroz-
mawiasięzczłowiekiem,czyzbytemcyfrowym.
–Noproszę–mruknąłMikael.Nicniebyłodlaniegomniejciekaweniżniuansejakiejścholernejgry.
–Toprawdziwarewolucjawbranżyiprawdęmówiąc,brałemudziałwjejtworzeniu–dodałBran-
dell.
–Gratuluję.Musiałpannatymnieźlezarobić.
–Właśniewtymrzecz.
–Copanmanamyśli?
–KtośnamwykradłtętechnologięiterazTruegameszarabiananiejmiliardy,amyniedostajemyzła-
manegogrosza.
Mikael dobrze znał tę śpiewkę. Kiedyś rozmawiał nawet ze staruszką, która utrzymywała, że tak
naprawdę to ona jest autorką książek o Harrym Potterze, a J.K. Rowling telepatycznie wykradła jej
dzieło.
–Jaktosięstało?–zapytał.
–Atakhakerski.
–Skądtowiecie?
–TakpowiedzieliekspercizInstytutuObronyRadiołączności.Jeślipanchce,mogępodaćnazwisko
jednegoznich,apozatym…–Urwał.
–Tak?
–Nie,nic.WłączyłasięwtorównieżSäpo.MożesiępanskontaktowaćzGabrielląGrane.Jestunich
analitykiem. Myślę, że potwierdzi to, o czym mówię. Wspomina również o tym w oficjalnym raporcie,
któryopublikowaławubiegłymroku.Mamtunumersprawy…
–Czyli,innymisłowy,tonicświeżego–przerwałmuMikael.
–Niebardzo.Pisałyotym„NyTeknik”i„ComputerSweden”.AleponieważFransniechciałotym
mówić,anawetkilkarazyzaprzeczył,kiedypytanogo,czydoszłodoatakuhakerskiego,nigdyniebyło
otymgłośno.
–Alewgruncierzeczychodziostaresprawy.
–Nibytak.
–Todlaczegomiałbympanasłuchać?
–DlategożeFranswróciłzSanFranciscoichybadoniegodotarło,cosięstało.Wydajemisię,żema
wzanadrzuprawdziwąbombę.Całkiemoszalałnapunkciebezpieczeństwa.Korzystazzaawansowanych
programówdoszyfrowaniarozmówtelefonicznychimaili,zainstalowałsobienowyalarmprzeciwwła-
maniowyzkamerami,czujnikamiiniewiadomoczymjeszcze.Skontaktowałemsięzpanem,bouważam,
żepowinienpanznimporozmawiać.Możektośtakijakpanskłonigodogadania.Mniewogóleniesłu-
cha.
–Więcściągnąłmniepantutajdlatego,żejakiśFransbyćmożemawzanadrzuprawdziwąbombę?
– Nie, nie jakiś Frans, panie Blomkvist, tylko sam Frans Balder. Zapomniałem o tym wspomnieć?
Byłemjegoasystentem.
Mikael poszperał w pamięci. Jedyną osobą o tym nazwisku, jaką sobie przypominał, była aktorka
HannaBalder.Oddawnaoniejniesłyszał.
–Ktotojest?–zapytał.
LinusBrandellspojrzałnaniegoztakąpogardą,żewprawiłgowosłupienie.
–Skądpanjest,zMarsa?FransBaldertolegenda.Hasłowencyklopedii.
–Naprawdę?
–Ranyboskie!Nopewnie.Niechpangosobiewygoogluje,tosiępansamprzekona.Wwiekudwu-
dziestusiedmiulatzostałprofesoreminformatykiioddwudziestulatjestautorytetemwdziedziniebadań
nadsztucznąinteligencją.Niemachybanikogo,ktobyprowadziłtakzaawansowanepracenadrozwojem
komputerów kwantowych i sieci neuronowych. Cały czas wpada na pokręcone, niekonwencjonalne
pomysły. Ma wyjątkowy, nieszablonowy umysł. Myśli w całkowicie nowy, przełomowy sposób, więc
łatwozgadnąć,żefirmyinformatycznebijąsięoniegoodlat.Aleondługoimodmawiał.Chciałpraco-
waćsam.No,samjaksam.Zawszemiałróżnychasystentów.Wykańczałich.Onchcewidziećrezultaty,
tylkotogointeresuje,wciążpowtarza:Niemarzeczyniemożliwych.Naszapracapoleganawytyczaniu
nowychgranic.Itakietam.Aleludziegosłuchają.Dlaniegojestsięwstaniezrobićwszystko.Pewniesą
itacy,którzysągotowidlaniegoumrzeć.Dlanas,nerdów,toprawdziwybóg.
–Noproszę.
– Ale niech pan nie myśli, że jestem jego bezkrytycznym wielbicielem. O nie. Dobrze wiem, że to
wszystkomaswojącenę.Znimosiągasięniebywałerzeczy.Alemożnasięteżwykończyć.Odebranomu
nawet prawo do opieki nad synem. Musiał coś porządnie schrzanić. Znam wiele takich historii. O asy-
stentach,którzysięzałamaliispapralisobieżycie.Balderzawszebyłmaniakiem,alenigdyniezachowy-
wał się tak jak teraz. Nigdy tak histerycznie nie dbał o swoje bezpieczeństwo. Dlatego siedzę tu teraz
zpanem.Chciałbym,żebypanznimporozmawiał.Poprostuwiem,żewpadłnaśladczegośnaprawdę
poważnego.
–Poprostupantowie.
–Proszęzrozumieć:onnigdywcześniejniezachowywałsięjakparanoik.Wręczprzeciwnie:bojeśli
wziąćpoduwagęto,czymsięzajmuje,powinienbyćbardziejprzeczulony.Aleterazzamknąłsięwdomu
i praktycznie nie wychodzi. Sprawia wrażenie, jakby się bał, choć zazwyczaj trudno go przestraszyć.
Zwykleparłprzedsiebiejakwariat.
–Ipracowałnadgrąkomputerową?–zapytałMikael,niekryjącsceptycyzmu.
–Zdawałsobiesprawę,żewszyscymamyfiołanapunkciegier,iuznał,żepowinniśmypracowaćnad
czymś,co lubimy. Jegoprogram AI nadawał siętakże dla tejbranży. To byłoidealnepole do ekspery-
mentówimieliśmyznakomitewyniki.Podbijaliśmynowetereny.Tyletylko,że…
–Proszęprzejśćdorzeczy.
– Balder przygotował z prawnikami zgłoszenie patentowe obejmujące najbardziej innowacyjne roz-
wiązania techniczne. Wtedy przyszedł pierwszy szok. Rosyjski inżynier pracujący w Truegames też
wysmażyłtakidokument,więcBalderniemógłuzyskaćpatentu.Niebyłtooczywiścieprzypadek.Choć
wzasadzieniemiałotoznaczenia.Zważywszynato,cosiępotemstało,sampatenttonic.Najciekawsze
byłoto,żejakimścholernymcudemudałoimsiędowiedzieć,nadczympracowaliśmy.Wszyscybyliśmy
bezgranicznielojalniwobecFransa,więcpozostawałatylkojednamożliwość:atakhakera.Ktośmusiał
siędonaswłamać,mimowszystkichzabezpieczeń.
–CzytowtedyskontaktowaliściesięzSäpoizInstytutemObronyRadiołączności?
– Nie od razu. Frans nie przepada za ludźmi, którzy chodzą w krawatach i pracują od dziewiątej do
piątej.Wolizapaleńcówspędzającychprzykomputerzecałenoce.Dlategosprowadziłjakąśpodejrzaną
hakerkę.Poznałjąkiedyśprzypadkiem.Odrazustwierdziła,żepadliśmyofiarąwłamania.Alesamanie
robiławrażeniaszczególniewiarygodnej.Niezatrudniłbymjejwswojejfirmie,jeślipanwie,comamna
myśli. Możliwe, że gadała od rzeczy. Ale ludzie z Instytutu Obrony Radiołączności doszli później do
podobnychwniosków.
–Aleniktniepotrafiłpowiedzieć,ktosiędowaswłamał?
–Właśnie.Namierzeniehakeraczęstojestpoprostuniemożliwe.Atomusiałbyćzawodowiec.Wło-
żyliśmywzabezpieczeniamnóstwopracy.
–Aterazwydajesiępanu,żeFransBalderdowiedziałsięczegośnowego?
–Bezwątpienia.Inaczejniezachowywałbysiętakpodejrzanie.Jestemprzekonany,żekiedypracował
wSolifonie,musiałcośzwęszyć.
–Tampracował?
–Tak,tozaskakujące.Wspomniałemjuż,żewcześniejniechciałdaćsięprzywiązaćdożadnegoinfor-
matycznegomolocha.Wciążgadałowyobcowaniu,otym,jakietoważne,żebybyćwolnyminiemusieć
siępodporządkowywaćwymogomkomercjiitakdalej.Atunagle,kiedyzrobiononaswbalonaiokra-
dziono z technologii, dał się skusić firmie, i to akurat Solifonowi. Nic z tego nie rozumieliśmy. Jasne,
zaproponowali mu bajońską sumę, wolną rękę i zasunęli gadkę w rodzaju: Rób sobie, cholera, co tam
chcesz,alepracujdlanas.Każdybysięnatozłapał,alenieFransBalder.Ontakieofertydostawałhur-
tem. Od Google’a, Apple’a i wszystkich innych. Dlaczego tak nagle się tym zainteresował? Nigdy nam
niewyjaśnił.Poprostuzwinąłmanatkiizwiał.Słyszałem,żenapoczątkuszłomuświetnie.Kontynuował
pracenadnaszątechnologiąipodejrzewam,żeNicolasGrant,właścicielSolifonu,zacząłśnićomiliar-
dowychzyskach.Wszyscybylipodekscytowani.Apotemcośsięstało.
–Apanniewieco?
–Zgadzasię.Urwałnamsiękontakt.Fransowiwzasadzieurwałsiękontaktzcałymświatem.Alenie-
wątpliwiechodziocośnaprawdępoważnego.Franszawszebyłzaotwartością,wyrażałsiępozytywnie
o Wisdom of Crowds i tego typu sprawach. Podkreślał, jakie to ważne, żeby wykorzystywać wiedzę
wieluludzi,wiepan,takiemyślenieàlaLinux.AjednakwSolifoniepilniestrzegłkażdegoprzecinka,
nawet przed najbliższymi współpracownikami. Nagle, ni z tego, ni z owego, zwolnił się i wrócił do
domu.IterazsiedziwwilliwSaltsjöbaden,niewychodzinawetdoogrodu,ikompletnienieprzejmuje
siętym,jakwygląda.
– Zatem ten sensacyjny temat, o którym pan mówił, to zestrachany profesor, który nie dba o wygląd.
Zastanawiamsię,skądtowiadomo,skoroniewychodzizdomu.
–Notak,alewydajemisię,że…
–Mnieteżsięwydaje,żetomożebyćinteresującahistoria.Niestetyniedlamnie.Jasięniespecjali-
zujęwtematycekomputerowej–jestemjaskiniowcem,jakktośniedawnomądrzenapisał.Proponował-
bym,żebysiępanskontaktowałzRaoulemSigvardssonemze„SvenskaMorgonposten”.Onznatenświat
odpodszewki.
–Sigvardssontozawodnikwagilekkiej.Toniejegoliga.
–Wydajemisię,żepangoniedocenia.
–Nodalej,niechpanniepęka.Tomożebyćpańskicomeback,panieBlomkvist.
MikaelmachnąłniemraworękąnaAmira,którykawałekdalejwycierałstolik.
–Mogępanudaćjednąradę?–zapytałMikael.
–Co?…Tak…oczywiście.
– Następnym razem, kiedy będzie pan próbował sprzedać dziennikarzowi jakiś temat, proszę mu nie
tłumaczyć,cotobędziedlaniegoznaczyć.Wiepan,ilerazysłyszałemtęśpiewkę?Tobędziedlapana
tematżycia.AferawiększaniżWatergate.Trzymającsięfaktów,zdziałapanwięcej.
–Chodziłomitylkooto,że…
–No,ocopanuchodziło?
–Oto,żebypanznimporozmawiał.Wydajemisię,żeonbypanapolubił.Obajjesteścieludźmi,któ-
rzynieuznająkompromisów.
Mikaelnagleodniósłwrażenie,żeLinusBrandellstraciłcałąpewnośćsiebie.Zacząłsięzastanawiać,
czyniepotraktowałgozbytostro.Zzasadyodnosiłsiędoinformatorówuprzejmie.Okazywałimzainte-
resowanie,nawetjeślisprawialiwrażeniekompletnychszajbusów.Robiłtaknietylkodlatego,żenawet
whistorii,którawydawałasiękompletnieniedorzeczna,mógłsiękryćdobrytemat.Wiedział,żeczęsto
jestdlatychludziostatniądeskąratunku.Zwracalisiędoniego,kiedywszyscyinniprzestawaliichsłu-
chać.Uważał,żeniemapowodu,żebyznichszydził.
–Proszęposłuchać,mamzasobąokropnydzień–powiedział.–Niechciałembyćnieuprzejmy.
–Wporządku.
–Wzasadziemapanrację–ciągnąłMikael.–Wtejhistoriijestcoś,comnienaprawdęinteresuje.
Wspomniałpan,żeodwiedziławasjakaśhakerka.
–Zgadzasię,choćtaknaprawdętoniemanicdorzeczy.WBalderzemusiałsięobudzićspołecznik.
Dlategopoprosiłjąopomoc.
–Alewyglądanato,żewiedziała,corobi.
–Możepoprostumiałaszczęście.Gadałamnóstwobzdur.
–Więcpansięzniąspotkał?
–Tak,tużpotym,jakBalderzwiałdoDolinyKrzemowej.
–Kiedytobyło?
– Jedenaście miesięcy temu. Przeniosłem nasze komputery do mojego mieszkania, na Brantingsgatan.
Nie powiedziałbym, żeby mi się świetnie układało. Byłem singlem bez grosza przy duszy, popijałem,
amojemieszkaniewyglądałostrasznie.ChwilęwcześniejodłożyłemsłuchawkęporozmowiezFransem.
Zaciąłsięnajednejśpiewce:nieoceniajjejpowyglądzie,pozorymylą,bla,bla,bla.Mnietomówił!
Przecieżjateżniewyglądałemnawymarzonegozięcia.Nigdywżyciuniezałożyłemkrawataanimary-
narkiidoskonalewiem,jakmogąwyglądaćhakerzy.Wkażdymraziesiedziałemskacowanyiczekałem
natęlaskę.Myślałem,żeprzynajmniejzapuka.Aonapoprostuotworzyładrzwiiweszła.
–Jakwyglądała?
–Koszmarnie…choćnaswójdziwnysposóbbyłapociągająca.Alewyglądałakoszmarnie!
–Nieprosiłem,żebypanoceniałto,jakwyglądała.Chciałbymwiedzieć,jakbyłaubranaiczypowie-
działa,jaksięnazywa.
–Niemampojęcia,jaksięnazywała–oznajmiłLinusBrandell.–Choćwydawałomisię,żegdzieś
już ją widziałem i że chodziło o coś nieprzyjemnego. Miała tatuaże, mnóstwo kolczyków i tak dalej.
Wyglądałajakmetalówa,gotkaalbopankówa.Noibyłachudajakcholera.
NiemalpodświadomieMikaeldałAmirowiznak,żebyimnalałpokolejnymguinnessie.
–Icobyłodalej?–zapytał.
–Hm…jakbytopowiedzieć.Sądziłem,żeniemusimyzaczynaćodrazu,więcusiadłemnałóżku,bo
nie bardzo miałem gdzie, i zaproponowałem, żebyśmy najpierw wypili drinka. Wie pan, co wtedy zro-
biła?Poprosiła,żebymwyszedł.Kazałamiwyjśćzmojegowłasnegomieszkania,jakbytobyłanajbar-
dziejoczywistarzeczpodsłońcem.Oczywiściezaprotestowałem.Powiedziałem,żetoprzecieżmójdom.
Aonanato,żebymzjeżdżał.Niepozostałominicinnego,jakwyjść.Długomnieniebyło.Proszęsobie
wyobrazić,żekiedywróciłem,jakgdybynigdynicleżałasobiewmoimłóżkuipaliłapapierosa.Iczy-
tałaksiążkęoteoriistrunczyczymśtakim.Możliwe,żespojrzałemnaniąjakośdziwnie,bopowiedziała,
żeniemazamiarusięzemnąprzespać.Aniciut.Takpowiedziałaiwydajemisię,żeanirazuniespoj-
rzałamiwoczy.Powiedziałatylko,żewnaszychkomputerachbyłszpiegowskitrojan–RAT–iżeroz-
poznajetypwłamaniaiklasęprogramisty.Powiedziała,żektośnasorżnął,isobieposzła.
–Bezpożegnania?
–Bezjednegocholernegosłowa.
–Okurde–wyrwałosięMikaelowi.
– Ale szczerze mówiąc, sądzę, że tylko się zgrywała. Facet z Instytutu Obrony Radiołączności, który
zapewnedużolepiejznasięnatakichatakach,jakiśczaspóźniejsprawdzałnaszsprzętipowiedział,że
nie jest w stanie nic stwierdzić. Nie znalazł też żadnych śladów szpiegowskiego oprogramowania.
AmimototenMolde,nazywałsięStefanMolde,równieżbyłskłonnyprzyznać,żektośsiędonaswła-
mał.
–Itadziewczynawogólesięnieprzedstawiła?
– Prawdę mówiąc, naciskałem, ale powiedziała tylko ze złością, że jeśli bardzo chcę, mogę na nią
mówićPippi.Niebyłoto,rzeczjasna,jejprawdziweimię,ale…
–Tak?
–Uznałem,żenaswójsposóbdoniejpasuje.
–Proszęposłuchać.Przedchwiląchciałemsięstądzbierać.
–Zauważyłem.
–Aleterazwszystkosięzmieniło.Wspomniałpan,żeFransBalderznałtędziewczynę?
–Tak.
–Wtakimraziechciałbymznimjaknajszybciejporozmawiać.
–Zewzględunanią?
–Możnatakpowiedzieć.
– W porządku – odparł Linus Brandell z namysłem. – Raczej nie znajdzie pan namiarów na niego.
Mówiłemjuż,żenaglezacząłsięcholernietrząśćowłasnebezpieczeństwo.MapaniPhone’a?
–Tak.
– Może pan o nim zapomnieć. Frans uważa, że Apple sprzedało się amerykańskiej Agencji Bezpie-
czeństwaNarodowego,NSA.Żebyznimporozmawiać,musipansobiekupićblackphone’a,aprzynaj-
mniej pożyczyć od kogoś androida i zainstalować specjalny program szyfrujący. Spróbuję go mimo
wszystkoprzekonać,żebysiędopanaodezwał.Będzieciemoglisięumówićnaspotkaniewjakimśbez-
piecznymmiejscu.
–Świetnie,panieBrandell.Dziękuję.
LINUSBRANDELLWYSZEDŁ.Mikaelsiedziałjeszczechwilęprzystoliku.Dopijałguinnessaipatrzył
na szalejącą za oknem zawieruchę. Za jego plecami Arne i spółka z czegoś się śmiali. Ale on był tak
zamyślony,żenicniesłyszał.Prawieniezauważył,żeAmirusiadłobokniegoizacząłopowiadaćonaj-
świeższychprognozach.
Najwyraźniejpogodaoszalaładoreszty.Temperaturamiałaspaśćdominusdziesięciustopni.Można
się było również spodziewać pierwszych opadów śniegu – i nie chodziło bynajmniej o urocze płatki,
które delikatnie przyprószyłyby świat. Draństwo miało spadać z wichurą, jakiej w Szwecji dawno nie
było.
–Możliwe,żebędziehuragan–oznajmiłAmir.
–Znakomicie–odparłMikael.Nadalnicdoniegoniedocierało.
–Znakomicie?
–Tak…no…lepszatakapogodaniżżadna.
–Coprawda,toprawda.Jaktysięwłaściwieczujesz?Wyglądasznakompletniezaskoczonego.Coś
poszłonietak?
–Nie,byłowporządku.
–Usłyszałeścoś,cotobąwstrząsnęło.Zgadzasię?
–Samniewiem.Ostatniotrochęsiędziało.Zastanawiamsię,czynieodejśćz„Millennium”.
–Awydawałomisię,żetyitagazetatojedno.
–Mnieteż.Alechybawszystkosiękiedyśkończy.
–Toprawda–przyznałAmir.–Mójstaryojciecmówił,żenawetto,cowieczne,maswójkres.
–Comiałnamyśli?
–Wydajemisię,żewiecznąmiłość.Mówiłtak,achwilępóźniejodszedłodmojejmatki.
Mikaelzachichotał.
–Notak.Mnieteżwiecznamiłośćniebardzowychodzi.Ale…
–Tak?
–Jestjednakobieta,którajakiśczastemuzniknęłazmojegożycia.
–Przykre.
–Zgadzasię,aletoszczególnyprzypadek.Iteraznagletrafiłemnajejślad.Wkażdymraziewydajemi
się,żetoona,imożewłaśniedlategotakdziwniewyglądam.
–Rozumiem.
–Nodobrze,czasnamnie.Ilecijestemwinny?
–Późniejsięrozliczymy.
–Dzięki.Uważajnasiebie.
Kiedymijałgrupkęstałychklientów,dosięgłygokolejnekomentarze.Potemwyszedłnaulicę.
Było to jak doświadczenie śmierci. Miał wrażenie, że wiatr przeszywa go na wylot. A mimo to stał
chwilęnieruchomoiwspominał.Potemwolnymkrokiemruszyłdodomu.Niewiedziećczemuniemógł
otworzyćdrzwi.Przezchwilęmocowałsięzzamkiem.Kiedywreszciewszedł,zrzuciłbuty,usiadłprzy
komputerzeizacząłszukaćinformacjioprofesorzeFransieBalderze.
Alezanicniemógłsięskoncentrować.Jakwielerazywcześniej,zastanawiałsię,gdziesiępodziewa
Lisbeth. Poza raportem jej byłego pracodawcy Dragana Armanskiego nie miał o niej żadnych wieści.
Zapadłasiępodziemię.Mieszkaliwtejsamejdzielnicy,anigdymunawetniemignęłaichybadlatego
to,copowiedziałLinusBrandell,zrobiłonanimtakiewrażenie.
Choć w zasadzie mogła go odwiedzić całkiem inna hakerka. To było możliwe, ale mało prawdopo-
dobne.KtopozaLisbethSalandermógłbysiękomuśwładowaćdodomuiniepatrzącmuwoczy,wyrzu-
cićgozjegowłasnegomieszkania,poznaćwszystkietajemnicejegokomputera,apotempowiedzieć,że
niemazamiarusięznimkochać,ijeszczeużyćwyrażenia„aniciut”?TomusiałabyćLisbeth.Ijeszczeta
Pippi.Tobyłobardzowjejstylu.
NadrzwiachjejmieszkaniaprzyFiskargatanwisiaławizytówkaznapisem„V.Kulla”.Wiedział,dla-
czegonieużywaswojegoprawdziwegonazwiska.Zbytłatwomożnajebyłowyszukaćwsieci.Pozatym
kojarzyłosięzwielkąaferą.Gdziemogłaterazbyć?Musiałprzyznać,żeniepierwszyrazrozpłynęłasię
wpowietrzu.Aleoddnia,kiedyzapukałdodrzwijejmieszkaniaprzyLundagataniochrzaniłjązato,że
zrobiłabardzoszczegółowywywiadśrodowiskowynajegotemat,jeszczenigdyniestracilikontaktuna
takdługo.Czułsięztymtrochędziwnie.Przecieżbyłajego…Nowłaśnie,kim,dolicha,dlaniegobyła?
Raczejnieprzyjaciółką.Zprzyjaciółmiczłowieksięczasemspotyka.Przyjacieletakpoprostuniezni-
kają.Kontaktująsięinaczej–niewłamującsięsobiedokomputerów.Ajednakczuł,żecośichłączy.Nie
mógł zaprzeczyć, że się o nią niepokoi. Jej były kurator Holger Palmgren powtarzał, że Lisbeth potrafi
osiebiezadbać.Bezwątpieniabyłotoprawdą.Chociażmiałaprzerażającedzieciństwo,amożewłaśnie
dziękitemu,byładiabelniedobrawwychodzeniuzopresjicało.
Ale on nie mógł mieć pewności, że zawsze tak będzie, zwłaszcza że chodziło o dziewczynę z taką,
anieinnąprzeszłościąiztalentemdorobieniasobiewrogów.Może,jakzasugerowałDraganArmanski
podczas lunchu, który jakieś pół roku wcześniej zjedli razem w Gondolen, rzeczywiście się stoczyła.
Zadzwoniłdoniegowktórąświosennąsobotęiusilniezapraszałnapiwoalbocośmocniejszego.Mikael
czuł,żeDraganmusisięwygadać,inawetjeślioficjalniebyłotospotkaniestarychznajomych,niemiał
wątpliwości,żechciałpoprostuporozmawiaćoLisbethipozwolićsobienasentymentalnerozważania
pokilkugłębszych.
Wspomniałwtedy,żejegofirma,MiltonSecurity,zaopatrzyładomstarcówwHögdalenwalarmydo
wzywaniapomocy.Dobrealarmy,dodał.
Alenawetonenaniewielesięzdadzą,jakwyskocząkorki,aniktsięniezatroszczyoto,żebyznów
włączyć prąd. A tak się właśnie stało. Późnym wieczorem w domu starców nastąpiła awaria i w nocy
jednazpensjonariuszek,niejakaRutÅkerman,upadłaizłamałaszyjkękościudowej.Niemogłasiępod-
nieść i wiele godzin naciskała guzik alarmu, bez rezultatu. Rano była w stanie krytycznym, a ponieważ
mediaskupiałysięwtymczasienaproblemachizaniedbaniachwinstytucjachopiekującychsięosobami
starszymi,osprawiezrobiłosięgłośno.
Na szczęście Rut Åkerman doszła do siebie. Pech jednak chciał, że jej syn był jednym z czołowych
działaczy Szwedzkich Demokratów, i kiedy na stronie partii, Avpixlat, pojawiła się informacja, że
ArmanskijestArabem–cooczywiścieniebyłoprawdą,nawetjeśliczasemtakgonazywano–sypnęły
siękomentarze.Setkianonimowychhejterówpisały,żetaktojest,kiedybrudasysprzedająnamelektro-
nikę.Armanskibardzosiętymprzejął,boobrażanorównieżjegostarąmatkę.
Nagle, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszyscy komentujący przestali być anonimowi.
Przykażdympościepojawiłosięimię,nazwisko,miejscezamieszkania,zawódiwiekautora.Całastrona
została,nomenomen,zdepikselizowanaiokazałosię,żeautoramikomentarzybylinietylkonieprzystoso-
wanidożyciawspołeczeństwiepieniacze,leczrównieżwielustatecznychobywateli.Znaleźlisięwśród
nichnawetkonkurenciArmanskiegozbranżyochroniarskiej.Administratorzystronydługobylibezsilni.
Nicztegonierozumieli.Dopókiimsięnieudałojejzamknąć,rwalitylkowłosyzgłówiprzysięgali,że
sięzemszczą.Sękwtym,żeniktniemiałpojęcia,ktozatymstoi.NiktpozaArmanskim.
–CośtakiegomogłazrobićtylkoLisbeth–stwierdził.–Niemamwątpliwości,wkońcubyłemwto
zamieszany.Niejestemażtakwspaniałomyślny,żebywspółczućtym,którychdanezostałyupublicznione,
chociaż zawodowo zajmuję się ochroną bezpieczeństwa teleinformatycznego. Wiesz, Lisbeth nie odzy-
wała się do mnie od wieków i byłem przekonany, że ma mnie gdzieś, tak samo jak wszystkich innych.
Atunaglecośtakiego.Tobyłosuper.Stanęławmojejobronie,więcnapisałemdoniejmaila.Podzięko-
wałemjejgorącozapomocikumojemuzdziwieniudostałemodpowiedź.Wiesz,coodpisała?
–Nie.
–Jednozdanie:„Jakwy,kurwa,możeciechronićtegośmieciaSandvallazÖstermalmskliniken?”.
–KtotojestSandvall?
–Chirurgplastyczny.Zapewniliśmymuochronęosobistą.Grożonomupotym,jaksiędobierałdomło-
dejEstonki,którapowiększałasobieuniegopiersi.Okazałosię,żebyładziewczynąznanegobandziora.
–Ocholera.
– No właśnie. Nie było to najmądrzejsze posunięcie. Odpisałem Lisbeth, że zdaję sobie sprawę, że
Sandvall nie jest barankiem bez skazy. Ale zaznaczyłem, że nie możemy oceniać ludzi pod tym kątem
ichronićtylkotychcieszącychsięnieposzlakowanąopinią.Nawetszowinistyczneświniezasługująnato,
żeby do pewnego stopnia czuły się bezpiecznie. A skoro Sandvallowi groziło poważne niebezpieczeń-
stwoipoprosiłnasopomoc,tomujejudzieliliśmy–zapodwójnąstawkę.Proste.
–AleLisbethniedałasięprzekonać?
–Nieodpowiedziałami,wkażdymrazieniepisemnie.Alemożnapowiedzieć,żezrobiłatoinaczej.
–Jak?
–PodeszładonaszychochroniarzypilnującychSandvallawkliniceikazałaimstać,gdziestoją.Może
imnawetpowiedziała,żetojająprzysłałem.Potemruszyłaprostodojegogabinetu.Mijałapodrodze
pacjentów,pielęgniarkiilekarzy.Złamałamutrzypalce,apotem,nieprzebierającwsłowach,zaczęła
mugrozić.
–Ranyboskie!
–Delikatniemówiąc.Wariactwo.Zrobićcośtakiegoprzytyluświadkach,itowgabinecielekarskim.
–Tak.Toszaleństwo.
– Oczywiście potem zaczęło się piekło. Wrzaski, groźby, oskarżenia i cholera wie co jeszcze. Sam
chyba rozumiesz. Złamała palce chirurgowi, który miał zrobić wiele cennych cięć. Po czymś takim
woczachznanychadwokatówpokazujesięsymboldolara.
–Icobyłodalej?
– Nic. Zupełnie nic, i chyba to jest w tym najdziwniejsze. Sprawa rozeszła się po kościach, przede
wszystkim dlatego, że sam chirurg nie chciał z tym nic robić. Ale to i tak było czyste szaleństwo. Nikt
przy zdrowych zmysłach nie wpada tak po prostu do gabinetu i nie łamie lekarzowi palców. Czegoś
takiegonormalnieniezrobiłabynawetLisbethSalander.
Mikael nie był pewien, czy ten wniosek jest słuszny. On uważał raczej, że to wszystko było całkiem
logiczne.Lisbethologiczne–natympolumógłsięuważaćzaeksperta.Onnajlepiejwiedział,jakracjo-
nalnie myślała ta dziewczyna – nie w konwencjonalnym znaczeniu tego słowa: myślała racjonalnie
wodniesieniudozasad,któresamaustanawiała.Aniprzezchwilęniewątpił,żetenlekarzmusiałzrobić
cośowielegorszego,żenietylkodobierałsiędodziewczynyniewłaściwegofaceta.Amimotozastana-
wiałsię,czyLisbethniemaproblemów,zwłaszczazanaliząkonsekwencji.
Przyszło mu nawet do głowy, że może chciała znów wpaść w tarapaty. Może jej się wydawało, że
dziękitemutrochęodżyje.Wkońcuuznał,żetoniesprawiedliwe.Niewiedziałnicomotywachjejdzia-
łania. W ogóle nie miał pojęcia, jak teraz wygląda jej życie. Za oknami szalała wichura, a on siedział
przybiurkuiszukałinformacjinatematFransaBaldera.Próbowałsięcieszyć,żezetknąłsięzLisbeth
przynajmniejwtakipośrednisposób.Tobyłolepszeniżnic.Wkońcuuznał,żepowiniensięcieszyć,że
Lisbeth jest sobą. Kto wie, może dzięki niej znów będzie miał temat. Z jakiegoś powodu Linus od
początku go irytował. Prawdopodobnie by go zlekceważył, nawet gdyby rzucił na stół jakąś rewelację.
AlekiedywtejhistoriipojawiłasięLisbeth,spojrzałnatoinaczej.
Pomyślał,żeniemożnajejodmówićinteligencji,więcjeżelipoświęciłasprawieswójczas,tomoże
ionpowiniensiętemudokładniejprzyjrzeć.Przyodrobinieszczęściamożeudamusiędowiedziećcze-
goś również o niej. Bo przecież w tym wszystkim kryło się pytanie za sto punktów: dlaczego zdecydo-
wałasiępomócBalderowi?
Niebyłaprzecieżżadnympogotowiemkomputerowym,alewpadaławewściekłość,kiedysłyszała,że
komuśdziejesiękrzywda.Mogławięcwkroczyć,żebywymierzyćsprawiedliwośćnawłasnąrękę.Choć
mimowszystkobyłobydziwne,gdybydziewczynę,którajestwstaniesięwłamaćdokażdegokomputera,
tak bardzo oburzyła wiadomość o ataku hakera. Złamać palce chirurgowi? Proszę bardzo! Ale tropić
hakerów?Tojakbykociołprzyganiałgarnkowi.Choćzdrugiejstronycoonmógłwiedzieć.
Zapewne cała ta historia miała gdzieś swój początek. Może Lisbeth i Balder się przyjaźnili albo
wymienialimyślami.Niebyłotozupełniewykluczone.Mikaelwpisałwwyszukiwarkęichnazwiska,ale
niepokazałysiężadnegodneuwagiwyniki.Przezchwilęsiedziałbezruchu,wpatrującsięwwichuręza
oknem,imyślałosmokuwytatuowanymnachudych,bladychplecach,omrozachwHedestadiorozko-
panymgrobiewGosseberdze.
Potem spojrzał na to, co znalazł o Fransie Balderze. Miał co czytać. Wyszukiwarka wyrzuciła dwa
milionywyników.Mimototrudnobyłosięzorientowaćwjegożyciu.Najwięcejbyłoartykułównauko-
wychiprzypisów.Wyglądałonato,żewogólenieudzielawywiadów.Wszystkieszczegółyjegoprywat-
nego życia wydawały się na wpół mitem, jak gdyby zostały wyolbrzymione i podkoloryzowane przez
ubóstwiającychgostudentów.
Mikaeldowiedziałsię,żeFranswdzieciństwieuważanybyłzaopóźnionegowrozwojuażdodnia,
kiedy przyszedł do dyrektora szkoły na Ekerö i powiedział, że w podręczniku do matematyki dla klasy
dziewiątejwrozdzialedotyczącymliczburojonychjestbłąd.Dokolejnychwydańwprowadzonokorektę.
Następnejwiosnywygrałkrajowykonkursmatematyczny.Twierdzono,żepotrafimówićodtyłuisamo-
dzielnie tworzyć długie palindromy. W wypracowaniu napisanym w jednej z pierwszych klas podsta-
wówki,którebyłodostępnewsieci,skrytykowałWojnęświatówWellsa.Nierozumiał,jaktomożliwe,
żebyistotygórującenadnamipodkażdymwzględemniepojmowałyczegośtakpodstawowegojakróż-
niceweflorzebakteryjnejMarsaiZiemi.
Po ukończeniu liceum Frans Balder studiował informatykę w Imperial College w Londynie, a potem
napisał pracę doktorską o algorytmach w sieciach neuronowych. Uznano ją za epokowe osiągnięcie.
W rekordowo młodym wieku został profesorem Królewskiego Instytutu Technologicznego w Sztokhol-
mie,atakżeczłonkiemKrólewskiejSzwedzkiejAkademiiNaukInżynieryjnych.Uważanogozanajwięk-
szynaświecieautorytetwdziedzinietechnologicznejosobliwości,czylihipotetycznegomomentuwroz-
wojucywilizacji,kiedysztucznainteligencjaprzewyższyinteligencjęludzi.
Nie sprawiał wrażenia kogoś wyjątkowego ani fascynującego. Na wszystkich zdjęciach przypominał
zaniedbanegotrollazmałymioczkamiiwłosamisterczącyminawszystkiestrony.Amimotoożeniłsię
z popularną aktorką, oszałamiającą Hanną Lind. Po ślubie przyjęła jego nazwisko. Doczekali się syna,
który,jakdonosiłajednazpopołudniówekwreportażupodtytułemRozpaczHanny,byłciężkoupośle-
dzonyumysłowo,choćnazdjęciuwcalenatakiegoniewyglądał.
Ich małżeństwo się rozpadło. W czasie zażartej batalii o opiekę nad dzieckiem, która toczyła się
w sądzie rejonowym w Nacce, nagle pojawił się Lasse Westman, enfant terrible teatru. Agresywnie
dowodził, że Balder w ogóle nie powinien mieć prawa do opieki nad synem, skoro „najwyraźniej
sztucznainteligencjajestmubliższaoddziecięcej”.Mikaelniezgłębiałtematurozwodu.Próbowałzato
zrozumiećto,czymsięzajmował,isporyprawne,wktórebyłzamieszany.Długoczytałzawiłewywody
natematprocesówkwantowychzachodzącychwkomputerach.
Kiedyskończył,przeszedłdofolderu„mojedokumenty”iotworzyłplik,któryutworzyłmniejwięcej
rokwcześniej.NazwałgoPrzegródkaLisbeth.Niemiałpojęcia,czywciążwłamywałasiędojegokom-
puteraiczywogóleinteresowałasięjegopracą.Nadzieja,żetakjest,niechciałagoopuścić.Zacząłsię
zastanawiać, czy nie powinien napisać do niej kilku słów. Problem polegał oczywiście na tym, że nie
wiedziałco.
Długie, osobiste wiadomości nie wchodziły w grę – tylko poczułaby się zażenowana. Powinien to
raczejbyćkrótki,trochęzagadkowykomunikat.Zapisałwplikujednopytanie.
CopowinniśmymyślećosztucznejinteligencjiFransaBaldera?
Potemwstałizapatrzyłsięnaszalejącązaoknemśnieżycę.
1. FragmentwierszaSkaldenWennerbomGustavaFrödingawprzekładzieIrenyMuszalskiej.
[wróć]
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział4
20listo
pada
EDWINNEEDHAM,czyteżEdtheNed,jakgoczasemnazywano,niebyłnajlepiejzarabiającymspe-
cjalistądosprawbezpieczeństwaITwStanachZjednoczonych.Możliwejednak,żenajlepszyminajbar-
dziej dumnym. Jego ojciec Sammy był pożałowania godnym łajdakiem, alkoholikiem i narwańcem. Od
czasu do czasu podłapywał jakąś przypadkową robotę w porcie. Najczęściej jednak dawał w długą
iszedłwostretango,ajegoeskapadynierzadkokończyłysięwareszciealbonapogotowiu,cooczywi-
ściedlanikogoniebyłozbytprzyjemne.
A mimo to okresy, kiedy pił, były dla jego rodziny najprzyjemniejsze. Kiedy nie było go w domu,
mogli odetchnąć, a mama Rita przytulała dzieci i mówiła, że wszystko będzie dobrze. Pomijając te
chwile, ich dom w ogóle nie zasługiwał na miano rodzinnego. Mieszkali w Dorchester, w Bostonie.
Kiedyojcieczaszczycałichswojąobecnością,najczęściejzaczynałsiępastwićnadmatką.Mógłjąbić
godzinami i zdarzało się, że całe dnie spędzała zamknięta w toalecie. Siedziała tam, trzęsła się i szlo-
chała.
Kiedy obrywała najgorzej, wymiotowała krwią. Nikt nie był specjalnie zaskoczony, kiedy w wieku
zaledwieczterdziestusześciulatumarłazpowodukrwotokuwewnętrznego.AnikiedystarszasiostraEda
zaczęłapalićcrack.Ajużnapewnoniewtedy,gdypośmiercimamyprzezdługiczasgroziłaimutrata
dachunadgłową.
Po takim dzieciństwie Ed miał gwarancję, że jego życie będzie burzliwe. Jako nastolatek należał do
gangu, który nazywał się The Fuckers i siał postrach w całym Dorchester. Jego członkowie walczyli
zinnymigangami,kradliinapadalinasklepyspożywcze.NajlepszyprzyjacielEda,niejakiDanielGott-
fried,zostałpowieszonynarzeźnickimhakuizaszlachtowanymaczetą.WwiekukilkunastulatEdznalazł
sięnaskrajuprzepaści.
Wjegowyglądziebyłocośtępegoibrutalnego,awrażenietojeszczepogłębiałfakt,żenigdysięnie
uśmiechałibrakowałomudwóchgórnychzębów.Byłdobrzezbudowany,wysokiiniczegosięniebał.
Natwarzyprzeważniemiałśladywalki–albopoprzepychankachzojcem,albopobójkachzinnymigan-
gami. Większość nauczycieli panicznie się go bała. Wszyscy byli przekonani, że skończy w więzieniu
albo z kulką w głowie. Znaleźli się jednak ludzie, którzy się nim zajęli – prawdopodobnie dostrzegli
wjegobłękitnychpłonącychoczachcoświęcejniżtylkoagresjęiskłonnośćdoprzemocy.
Miał nieposkromiony instynkt odkrywcy, energię, dzięki której był w stanie połknąć książkę z taką
samą pasją, z jaką dewastował siedzenia w autobusie. Często zwlekał z powrotem do domu. Chętnie
przesiadywałwtakzwanympokojutechnicznym,wktórymstałokilkaszkolnychpecetów.Mógłsiedzieć
przy nich godzinami. Nauczyciel fizyki, facet o szwedzko brzmiącym nazwisku Larson, zauważył, że
świetniesobieradzizkomputerami,ipomałymdochodzeniu,wktórewłączyłysięorganyopiekispo-
łecznej,przyznanomustypendium.Dziękitemumógłsięprzenieśćdoszkoły,którejuczniowiemielitro-
chęwiększeambicje.
Zaczął osiągać wspaniałe wyniki, dostawał kolejne stypendia i wyróżnienia, aż w końcu – co, jeśli
wziąć pod uwagę jego start, stanowiło swego rodzaju cud – rozpoczął studia na wydziale Electrical
EngineeringandComputerSciencenaMITwMassachusetts.Napisałdoktoratnatematwybranychobaw
związanychznowymiasymetrycznymialgorytmamikryptograficznymi,takimijakRSA.Przezjakiśczas
pracował na wysokich stanowiskach w Microsofcie i Cisco, a potem został zwerbowany przez NSA,
AgencjęBezpieczeństwaNarodowego,zsiedzibąwFortMeadewstanieMaryland.
Na dobrą sprawę w jego życiorysie było kilka plam, które sprawiały, że niekoniecznie był dla tej
instytucji wymarzonym pracownikiem. Nie chodziło tylko o przynależność do gangu. W college’u palił
sporotrawkiipociągałygoideesocjalistyczne,anawetanarchistyczne.Pozatym,kiedybyłpełnoletni,
dwarazyaresztowanogozapobicie,alechodziłootakiedrobiazgijakbójkawknajpie.Wciążmiałteż
wybuchowycharakter,łatwosiędenerwowałici,którzygoznali,woleliniedeptaćmupoodciskach.
AlewNSAdostrzeżonojegoinnezalety,zwłaszczażebyłatojesień2001roku.Amerykańskiesłużby
wywiadowczedesperackopotrzebowałyinformatyków.Zatrudniaływłaściwiewszystkich.Wnastępnych
latachniktniekwestionowałjegolojalnościanipatriotyzmu,ajeślinawetkomuśprzyszłotodogłowy,to
itakinnejegozaletyzawszeprzeważały.
Byłnietylkowyjątkowouzdolniony.Byłjakbyopętany,maniakalniewręczdokładnyiporażającosku-
teczny,któretocechybyłybardzopożądaneukogoś,ktomiałczuwaćnadbezpieczeństweminformatycz-
nymjednejznajbardziejtajnychamerykańskichagencji.Żadenskurwielniebędziewstaniezłamaćjego
systemów.Dlaniegobyłatosprawaosobista.WFortMeadeszybkostałsięniezastąpiony.Wciążusta-
wiałysiękolejkiludzichcącychcośznimskonsultować.Wielupaniczniesięgobało,boniewahałsię
jeździć po współpracownikach bez żadnego umiaru. Raz posłał nawet do diabła samego szefa NSA,
legendarnegoadmirałaCharlesaO’Connora.
„Lepiejzajmijsięczymś,cojesteśwstanieogarnąćtymswoimumysłem!”–wrzasnął,kiedyadmirał
próbowałprzedstawićmukrytyczneuwagidotyczącejegopracy.
AleCharlesO’Connoriinnitolerowalijegozachowanie.Wiedzieli,żesłuszniekrzyczyisięawantu-
ruje – dlatego że ludzie lekceważyli procedury bezpieczeństwa albo dlatego że wypowiadali się na
tematy,októrychniemielipojęcia.Onsamnigdyniemieszałsięwpracęwywiadu,choćdziękiswoim
uprawnieniommiałwniąpraktycznienieograniczonywgląd.Samainstytucjaznalazłasiępodostrzałem
wściekłejkrytyki.Oburzeniprzedstawicieleprawicyilewicyuważali,żejestzłemwcielonymiorwel-
lowskimWielkimBratem.Eduważał,żeorganizacjamożesobierobić,cojejsiężywniepodoba,oile
tylkotrzymanosięjegozaleceń.Wciążjeszczeniezałożyłrodziny,więcmieszkałwbiurze.
Polegano na nim i choć kilka razy go skontrolowano, nigdy nie znaleziono niczego, co można by mu
było zarzucić, może poza kilkoma solidnymi popijawami, podczas których ostatnimi czasy zaczynał się
rozklejaćizwierzałsięztego,cogowżyciuspotkało.Nieznalezionojednakniczego,coświadczyłoby
otym,żeopowiadałosobompostronnym,gdziepracuje.Jeśliotochodzi,milczałjakgrób,ajeśliktoś
przypadkowynaciskałichciałwiedzieć,czymsięzajmuje,zawszepowtarzałtesamedobrzewyuczone
kłamstwa,którepotwierdzałyto,comożnabyłoznaleźćwsieciibazachdanych.
Zostałnajwyższymszefembezpieczeństwawsiedzibieorganizacji,ajegoawansniebyłanikwestią
przypadku,aniintrygczymachinacji.Wywróciłwszystkodogórynogami,takżebyznówniepojawiłsię
żadennowydemaskator,odktóregomoglibydostaćpomordzie.Razemzeswoimzespołempodkażdym
względemzaostrzyłwewnętrznynadzór.Podczasniezliczonychnocyspędzonychwpracystworzylicoś,
coEdnazywałnieprzeniknionymmuremalbozawziętymmałympsemgończym.
Żadenskurwielniebędziemógłdostaćsiędośrodkaiżadenskurwielniebędziemógłtumyszkować
bezpozwolenia–mówił,ibyłztegoniezmierniedumny.
Przynajmniejdotegoprzeklętegolistopadowegoporanka.Dzieńbyłpięknyipogodny.WMarylandnie
było nawet śladu tej piekielnej zawieruchy, która szalała nad Europą. Mężczyźni chodzili w koszulach
zkrótkimrękawemicienkichwiatrówkach.Edwracałwłaśnieswoimcharakterystycznymlekkokołyszą-
cymkrokiemodautomatuzkawą.
Zuwaginaswojestanowiskoniemusiałsięprzejmowaćdresscode’em.Miałnasobiedżinsyiczer-
woną flanelową koszulę. Z wiekiem zaokrąglił się trochę w pasie, więc koszula nie była dopasowana.
Usiadłprzybiurkuiwestchnął.Nieczułsięnajlepiej.Bolałygoplecyikolano.Przeklinałsięzato,że
dwadniwcześniejdałsięnamówićkoleżancezpracy,byłejagentceFBI,czarującejlesbieAlonieCasa-
les,narundkęjoggingu.Pewniezaprosiłagozczystegosadyzmu.
Na szczęście nie miał do załatwienia żadnych szczególnie pilnych spraw. Miał tylko rozesłać
wewnętrzną notatkę z nowymi wytycznymi dla osób odpowiedzialnych za COST, program współpracy
z wielkimi koncernami IT. Ale niewiele zrobił. Zdążył tylko napisać bezpośrednio jak zawsze: „Na
wypadekgdybykogośzwaskusiło,żebyznówzrobićzsiebieidiotę,iżebyściepozostalidobrymi,ogar-
niętymiparanojącyberagentami,chcętylkozwrócićuwagę,że…”.Apotemrozległsięsygnałostrzegaw-
czy.
Zbytniosiętymnieprzejął.Jegoalarmybyłytakwrażliwe,żereagowałynanajmniejsząnieprawidło-
wośćwprzepływieinformacji.Zpewnościąitymrazemmusiałochodzićoniewielkąanomalię.Sygnał
mógłnaprzykładoznaczać,żektośpróbowałprzekroczyćswojeuprawnienia.Zwykłezakłócenie.
Ale nie zdążył nawet tego sprawdzić. Chwilę później stało się coś tak koszmarnego, że przez kilka
sekundniechciałwtouwierzyć.Siedziałtylkoigapiłsięwekran.Doskonalewiedział,cosiędzieje.
Wkażdymraziewiedziałatotaczęśćjegomózgu,którazachowałajeszczezdolnośćlogicznegomyślenia.
WNSANet,intranecie,znalazłsięRAT.Wkażdyminnymprzypadkupomyślałby:atoskurwiele,zaraz
im się dobiorę do tyłków. Ale tu, w tym najbardziej zamkniętym i najściślej kontrolowanym systemie,
którytylkowciąguubiegłegorokuwposzukiwaniunajmniejszegonawetsłabegopunkturazemzzespo-
łemprzerobiłsiedemtysięcyjedenaścierazy?Nie,tobyłoniemożliwe,całkowiciewykluczone.
Niezdającsobieztegosprawy,zamknąłoczy,jakgdybymiałnadzieję,żewszystkozniknie,jeślitylko
wystarczającodługoniebędziepatrzył.Kiedyjednakspojrzałnaekran,widniałnanimdalszyciągzda-
nia,którezacząłpisać.Posłowach:„chcętylkozwrócićuwagę,że…”ktośdopisał:„przestanieciełamać
prawo.Wgruncierzeczytowszystkojestbardzoproste.Ten,ktonadzorujenaród,wkońcusamznajdzie
siępodjegonadzorem.Jestwtymfundamentalnademokratycznalogika”.
–Kurwa,kurwa–wymamrotałEd,coświadczyłootym,żezaczynaodzyskiwaćrównowagę.
I wtedy na ekranie wyświetliły się kolejne zdania: „Nie denerwuj się, Ed. Zapraszam cię na małą
wycieczkę.Mamroot”.Edprzeczytałizacząłgłośnokrzyczeć.Słoworootsprawiło,żecałkowiciesię
załamał.Przezkilkaminut,wczasiektórychkomputerbłyskawicznieprzemierzałnajtajniejszezakamarki
systemu, był święcie przekonany, że zaraz dostanie zawału. Jak przez mgłę zobaczył, że wokół niego
zaczynająsięgromadzićludzie.
HANNABALDERPOMYŚLAŁA,żepowinnasięwybraćpozakupy.Wlodówcebrakowałonietylko
piwa.Niebyłonickonkretnegodozjedzenia.Lassewkażdejchwilimógłwrócićinapewnobysięnie
ucieszył,gdybyniedostałswojegopilznera.Alepogodabyłaokropna,więcwciążodkładałatonapóź-
niej.Siedziaławkuchni,bawiłasiętelefonemipaliła,mimożepapierosyszkodziłyjejcerze.Zresztąnie
tylkocerze.
Dwa albo trzy razy przewinęła listę kontaktów w nadziei, że zobaczy coś nowego. Oczywiście nic
takiegosięniestało.Samistarzyznajomi.Wszyscycodojednegobylijużniązmęczeni.Bezprzekonania
zadzwoniładoswojejagentki,Mii.Dawnotemubyłynajlepszymiprzyjaciółkami.Marzyłyotym,żeby
razemzawojowaćświat.Terazmiaławrażenie,żejestdlaMiiwyrzutemsumienia.Niewiedziałanawet,
ile wymówek i pustych, do niczego niezobowiązujących słów już od niej słyszała. Aktorkom nie jest
łatwo się starzeć, bla, bla, bla. Miała już tego dość. Wolałaby usłyszeć prawdę: Wyglądasz fatalnie,
Hanno.Publicznośćjużcięniekocha.
Jak było do przewidzenia, Mia nie odebrała. I dobrze. Żadnej z nich ta rozmowa nie wyszłaby na
dobre.NiemogłasiępowstrzymaćizajrzaładopokojuAugusta.Tylkopoto,żebypoczućukłucietęsk-
noty.Kiedytamwchodziła,czułasiętak,jakbyutraciłaostatnieważneżyciowezadanie–macierzyństwo.
Aletoparadoksalniedodawałojejsił.Wjakiśperwersyjnysposóbużalaniesięnadsobąjąpocieszało.
Właśniezaczęłasięzastanawiać,czyjednakwkońcuniepójśćpopiwo,kiedyzadzwoniłtelefon.
Zobaczyłanawyświetlaczu,żetoFrans,isięskrzywiła.Przezcałydzieńnosiłasięzzamiarem,któ-
regoniemiałaodwagizrealizować.Chciaładoniegozadzwonićikazaćmuoddaćsyna.Nietylkodla-
tego,żezanimtęskniła,ajużnapewnoniedlatego,żeuważała,żemuunichbędzielepiej.Chciałaunik-
nąćkatastrofy.
LassemiałzamiarsprowadzićAugustadodomu,żebyodzyskaćpieniądzenaopiekęnadnim.Hanna
pomyślała,żejeślipojedziedoSaltsjöbadenibędziesięupierałprzyswoim,Bógjedenwie,cosięsta-
nie.MożepobićFransa,aAugustawywleczdomuiśmiertelniegoprzestraszyć.Musiałatouświadomić
byłemu mężowi. Kiedy jednak odebrała telefon i spróbowała mu przedstawić sytuację, w ogóle nie
mogła się z nim porozumieć. Nie zamykały mu się usta. Opowiadał o czymś absolutnie fantastycznym
icałkowicienadzwyczajnym.
–Przepraszam,alenierozumiem–przerwałamu.–Oczymtymówisz?
–Augustjestsawantem.Togeniusz.
–Oszalałeś?
–Wręczprzeciwnie,mojadroga,wkońcuzmądrzałem.Musisztuprzyjechać,natychmiast!Tojedyny
sposób.Totrzebazobaczyć,żebyuwierzyć.Zapłacęzataksówkę.Mówięci,padniesz.Augustmusimieć
pamięćfotograficznąiwjakiśniepojętysposóbsamsięnauczyłwszystkichtajnikówrysunkuiperspek-
tywy.Tojestprzepiękne,Hanno.Jakbynieziemskapoświata.
–Oczymtymówisz?
–Ojegoprzejściudlapieszych.Niesłuchałaś?Przechodziliśmyprzezniekilkadnitemu,aonteraz
perfekcyjniejenarysował,więcejniżperfekcyjnie…
–Więcejniż…
–Niewiem,jaktowyjaśnić.Nietylkojeskopiował,nietylkodokładnieuchwycił,alerównieżdodał
cośodsiebie,pogłębiłoartystycznywymiar.Wtym,cozrobił,jesttakizadziwiającyblaskiparadoksal-
nierównieżcośmatematycznego,jakgdybyznałaksonometrię.
–Akso…co?
–Nieważne.Hanno,musisztuprzyjechaćitozobaczyć!
Gadałjaknakręcony.Sensjegosłówpowolidoniejdocierał.
Augustnaglezacząłrysowaćjakmistrz,wkażdymrazietaktwierdziłFrans.Pomyślała,żejeślirze-
czywiście tak jest, to fantastycznie. Ale niestety wcale się nie ucieszyła. W pierwszej chwili nie wie-
działadlaczego.Późniejzaczęłarozumieć.Chodziłooto,żestałosiętouFransa.Augustcałelatamiesz-
kał z nią i z Lassem i w ogóle nic się nie działo. U nich siedział nad puzzlami i klockami i nawet nie
pisnął. Miał tylko te swoje ataki, w czasie których krzyczał udręczonym głosem i rzucał się w tył
iwprzód.Ażtunagle,niztego,nizowego,pokilkutygodniachuojcaokazałosię,żejestgeniuszem.
Tego było po prostu za wiele. Oczywiście cieszyła się ze względu na Augusta. Ale mimo wszystko
zabolałojąto.Najgorszewtymwszystkimbyło,żewiadomośćniezdziwiłajejtakbardzo,jakpowinna.
Niesiedziała,niepotrząsałagłowąiniemamrotała:niemożliwe,niemożliwe.Wręczprzeciwnie:miała
wrażenie,żepotwierdziłysięjejprzypuszczenia.Niesądziłaoczywiście,żeAugustdokładnienaszkicuje
przejściedlapierwszych.Aleczuła,żecośsięwnimkryje.
Widziałatowjegooczach,wspojrzeniu,któreczasem,wchwilachkiedybyłpodekscytowany,zda-
wałosięrejestrowaćkażdynajdrobniejszyszczegół.Dostrzegałatowsposobie,wjakisłuchałnauczy-
cielialbonerwowoprzerzucałstronypodręcznikówdomatematyki,któremukupiła,aprzedewszystkim
czuła to, kiedy się przyglądała, jak zapisuje cyfry. To było najdziwniejsze. Godzinami mógł siedzieć
i zapisywać niekończące się ciągi niewiarygodnie dużych liczb. Naprawdę próbowała to zrozumieć,
a w każdym razie pojąć, o co może chodzić. Ale niezależnie od tego, jak bardzo się starała, nie była
w stanie. Teraz zaczęła podejrzewać, że przeoczyła coś naprawdę ważnego. Była zbyt nieszczęśliwa
izbytzajętasobą,żebyzrozumiećto,cosiedziałowgłowiejejdziecka.Czyżnie?
–Niewiem–powiedziała.
–Czegoniewiesz?–zapytałFranszirytacją.
–Niewiem,czybędęmogłaterazprzyjechać–wyjaśniłaiusłyszałahałasprzydrzwiach.
PrzyszedłLassezeswoimkumplemodkieliszka,RogeremWinterem.Kiedyichusłyszała,wzdrygnęła
się,wymamrotałajakieśprzeprosinyiporaztysięcznypomyślała,żejestzłąmatką.
FRANSSTAŁZTELEFONEMwdłoniiprzeklinał.Napodłodzepodjegostopamiwidniałaszachow-
nica. Kazał ułożyć ten wzór w sypialni, bo przemawiał do jego poczucia matematycznego porządku,
atakżedlatego,żepolaszachownicymnożyłysięwnieskończonośćwlustrzanychdrzwiachszafstoją-
cychpoobustronachłóżka.Bywałydni,kiedywzwielokrotnionymodbiciupólwidziałzagadkę.Patrzył
nanieprawiejaknażywyorganizm,wyłaniającysięztego,coschematyczneiregularne,takjakmyśli
imarzeniarodząsięwneuronachludzkiegomózgu,aprogramykomputerowepowstajązkodówbinar-
nych.Terazjednakzajmowałogozupełniecoinnego.
–Cosięstałoztwojąmatką,mójmały?
Augustsiedziałujegostópizajadałkanapkęzseremikiszonymogórkiem.Podniósłgłowęispojrzał
naniegotakuważnie,jakgdybyzachwilęmiałpowiedziećcośmądrego.Tamyślbyłaoczywiścieidio-
tyczna. August milczał jak zwykle. Poza tym nie wiedział nic o kobietach, które zaniedbano, którym
pozwolonozwiędnąć.To,żeFransowiwogólecośtakiegoprzyszłodogłowy,miałozwiązekzrysun-
kami.
Czasemodnosiłwrażenie,żetrzyprace,którezdążyłjużstworzyćAugust,dowodząnietylkoartystycz-
negoimatematycznegotalentu,leczrównieższczególnejmądrości.Wydawałysiętakdojrzałeizłożone
w swej matematycznej precyzji, że nie potrafił ich połączyć z obrazem swojego syna – upośledzonego
dziecka.Araczejniechciałichpołączyć,bojużdawnosiędomyślił,wczymrzecz,itonietylkodlatego,
żekiedyś,jakkażdy,oglądałRainMana.
Jako ojciec autystycznego dziecka wcześnie zetknął się z pojęciem sawanta. Wiedział, że to ktoś
o mocno ograniczonych możliwościach poznawczych, jednocześnie wybitnie uzdolniony w jakiejś
wąskiejdziedzinie.Sawancimajątalent,któryczęstowiążesięzfenomenalnąpamięciąiumiejętnością
dostrzeganiaszczegółów.Zawszepodejrzewał,żewielurodzicówupośledzonychdzieciliczynatojak
nanagrodępocieszenia.Aletaknaprawdęszansezwyklesąmarne.
Spośróddziecicierpiącychnaautyzmśredniojednonadziesięćmajakąśpostaćsawantyzmu–najczę-
ściejniesątowcalezdolnościtakspektakularnejakfilmowegoRainMana.Niektórzyludziezautyzmem
potrafiąnaprzykładpowiedzieć,wjakidzieńtygodniawypadakonkretnadatanaprzestrzenikilkusetlat
–wekstremalnychprzypadkachnawetnaprzestrzeniczterdziestutysięcylat.
Innimająencyklopedycznąwiedzęwbardzowąskichdziedzinach–znająnaprzykładnapamięćroz-
kładyjazdyalbonumerytelefonów.Niektórzypotrafiądokonywaćwpamięcibardzoskomplikowanych
obliczeń, pamiętają pogodę z każdego dnia swojego życia albo nie patrząc na zegarek, potrafią podać
czas z dokładnością co do sekundy. Utalentowani sawanci mogą mieć mnóstwo różnych mniej lub bar-
dziejdziwnychumiejętności.Toludzieupośledzeni,którzymająjedenkonkretnytalent.
Franswiedział,żejestteżdruga,znaczniemniejszagrupa,iskryciepragnął,żebytowłaśniedoniej
zaliczałsięAugust:dotychtakzwanychcudownychsawantów,czyliludzimającychnieprawdopodobne
umiejętności. Wiedział też, że należał do nich między innymi Kim Peek, który niedawno umarł na atak
serca. Cierpiał na poważne upośledzenie umysłowe i nie potrafił się sam ubrać, a mimo to zapamiętał
dwanaścietysięcyksiążekipotrafiłbłyskawicznieodpowiedziećnawłaściwiekażdepytaniedotyczące
wiedzyogólnej.Byłjakżywabazadanych.NazywanogoKimputerem.
Byliteżmuzycy,tacyjakLeslieLemke,chłopakniewidomyiopóźnionywrozwoju.Wwiekuszesnastu
lat nagle wstał w środku nocy i bezbłędnie zagrał I Koncert fortepianowy Czajkowskiego. Nigdy nie
uczyłsięgrać.Tenutwórsłyszałtylkoraz,wtelewizji.Dotejgrupynależelijednakprzedewszystkim
ludzietacyjakStephenWiltshire.CierpiącynaautyzmAnglik,któryjakodzieckobyłskrajniezamknięty
wsobie,apierwszesłowowymówiłwwiekusześciulat.Powiedział:papier.
Wwiekuośmiu–dziesięciulatpotrafiłrysowaćzpamięcizespołybudynków,choćbywidziałjetylko
przez ułamek sekundy. Jego prace były szczegółowe i wiernie oddawały rzeczywistość. Pewnego razu
przeleciał helikopterem nad Londynem, żeby przyjrzeć się z góry domom i ulicom. Kiedy wylądował,
narysowałfantastyczną,kipiącążyciempanoramęcałegomiasta.Jegopraceniebyłyjednaktylkowier-
nymikopiami.Odpoczątkumiałwspaniałyniezależnystyl.Uważanogozawielkiegoartystę.
Franswiedziałrównież,żepięciunasześciusawantówtochłopcy.Iżematozwiązekzjednązgłów-
nychprzyczynautyzmu–zbytwysokimpoziomemtestosteronuwystępującymczasemwmacicy,cozdarza
sięoczywiścieczęściejchłopcom.Testosteronmożeuszkodzićmózgpłoduiprawiezawszeuszczerbku
doznajelewapółkula,ta,którarozwijasięwolniejijestbardziejwrażliwa.Syndromsawantapojawia
sięwówczas,gdyprawapółkulakompensujeuszkodzenialewej.Ponieważjednakpółkuleróżniąsięod
siebie,alewaodpowiadazamyślenieabstrakcyjneizdolnośćpostrzeganiazjawiskzszerszejperspek-
tywy–rezultattakiejkompensacjijestdośćspecyficzny.Tacyludziepostrzegająświatinaczej,jaknikt
innyskupiająsięnaszczegółach.Franspomyślał,żejeślidobrzezrozumiał,tooniAugustwidzielitamto
przejściedlapieszychzupełnieinaczej.Nietylkodlatego,żeAugustnajwyraźniejbyłowielebardziej
skupiony. Jego własny mózg błyskawicznie odrzucił wszystkie nieistotne detale i skoncentrował się na
tym,coważne–bezpieczeństwieiznaczeniukolorówświateł.Prawdopodobniejegozdolnośćpostrzega-
nia osłabiło również wiele innych czynników, zwłaszcza myśli o Farah Sharif. Dla niego przejście dla
pieszych połączyło się ze strumieniem wspomnień i marzeń o niej, a dla Augusta było po prostu tym,
czymbyło.
Augustuchwyciłnajdrobniejszeszczegóły,zarównomiejsca,jakidziwnieznajomegomężczyzny,który
akuratwtamtejchwiliprzechodziłprzezulicę.Nosiłwsobietenobrazjakgdybyprecyzyjniewygrawe-
rowanywpamięciidopieropokilkutygodniachpoczułpotrzebę,żebygozsiebiewyrzucić.Conajdziw-
niejsze,nietylkoodwzorowałprzejściedlapieszychimężczyznę.Zrobiłcoświęcej–nasyciłtęscenę
niepokojącymświatłem.Fransniemógłodeprzećmyśli,żechciałmuwtensposóbpowiedziećcoświę-
cej niż tylko: Zobacz, co potrafię! Po raz setny przyjrzał się rysunkowi i znów czuł się tak, jakby ktoś
wbijałmuigłęwserce.
Poczułstrach.Niedokońcawiedziałdlaczego,alechodziłoomężczyznęnarysunku.Jegooczybyły
lśniąceisurowe.Szczękinapięte,awargidziwniewąskie,jakbyichwogóleniemiał,choćakuratten
ostatniszczegółnierobiłprzykregowrażenia.Amimotoimdłużejpatrzył,tymtenczłowiekwydawałmu
sięstraszniejszy.Nagleogarnęłogokompletneprzerażenie,zimnejaklód.Poczułsiętak,jakbytenobra-
zekmiałzwiastowaćcośzłego.
– Kocham cię, mały – wymamrotał. Nie wiedział, co mówi, i prawdopodobnie powtórzył to zdanie
jeszczekilkarazy,bosłowapłynącezjegoustbrzmiałycorazbardziejobco.
Pomyślał,żemówitoporazpierwszy,ipoczułkolejneukłuciebólu.Kiedyotrząsnąłsięzpierwszego
szoku, zrozumiał, że jest w tym wyjątkowa niegodziwość. Czyżby jego jedyny syn musiał się wykazać
szczególnymtalentem,żebypotrafiłgopokochać?Cośtakiegobyłobydoniegopodobne.Przezcałeżycie
byłwręczobsesyjnieskoncentrowanynawynikach.
Obchodziłogotylkoto,coprzełomoweiwybitne.OdkądprzeniósłsięzeSzwecjidoDolinyKrzemo-
wej,niepoświęciłAugustowianijednejmyśli.Byłbytylkoirytującąprzeszkodąnadrodzedojegoepo-
kowychodkryć.
Ale teraz będzie inaczej, obiecał sobie. Zapomni o badaniach i o wszystkim, co go dręczyło przez
ostatniemiesiące,ipoświęcisięwyłączniejemu.
Staniesięinnymczłowiekiem.Mimowszystko.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział5
20listo
pada
NIKT NIE WIEDZIAŁ, w jaki sposób Gabriella Grane trafiła do Säpo, a już na pewno nie ona sama.
Należała do tych dziewczyn, którym wszyscy wróżyli świetlaną przyszłość. Tymczasem w wieku trzy-
dziestutrzechlatniebyłasławnaanibogata,aninawetniemiałabogategomęża,cobardzomartwiłojej
stareprzyjaciółkizDjursholm.
–Cosięztobąstało,Gabriello?Przezcałeżyciechceszbyćpolicjantką?
Najczęściejniepotrafiłasięodszczeknąćiniewyjaśniała,żewcaleniejestpolicjantką,tylkopieczo-
łowiciewybranymanalitykiem,iżepiszebardziejspecjalistyczneteksty,niżgdypracowaławMinister-
stwie Spraw Zagranicznych albo pisywała wstępniaki do wakacyjnych numerów „Svenska Dagbladet”.
Itakniemogłamówićowiększościspraw.Uznała,żenajlepiejsiedziećcichoiniezauważaćidiotycznej
obsesjiinnychnapunkciestatususpołecznego.Poprostupogodzićsięztym,żepracawSäpojestuwa-
żanazadnoabsolutne–zarównoprzezznajomychzwyższychklas,jakioczywiścieprzyjaciółkiintelek-
tualistki.
WichoczachSäpobyłobandąprawicowychjełopów,którzykierującsięskrywanymrasizmem,polo-
wali na Kurdów i Arabów i nie cofali się przed popełnianiem poważnych zbrodni i przestępstw, byle
tylko chronić asy radzieckiego wywiadu. Rzecz jasna, czasem się z nimi zgadzała. Widywała w Säpo
przejawyniekompetencjiiniezdrowychpoglądów,asprawaZalachenkiwciążjeszczebyławielkąplamą
naichhonorze.Aletobyłatylkoczęśćprawdy.Zajmowalisięrównieżrzeczamiciekawymiiważnymi,
zwłaszczateraz,poczystkach.Czasamidochodziładowniosku,żetomiejscewymianymyśli,żetowła-
śnietam,niedziękigazetomczywsalachwykładowych,możnanajlepiejzrozumiećzachodzącenaświe-
ciezmiany.Choćoczywiścieczęstopytałasamąsiebie:jaksiętuznalazłamidlaczegonadaltujestem?
Prawdopodobniejakąśrolęodegrałowtympewnepochlebstwo.SkontaktowałasięzniąsamaHelena
Kraft,nowaszefowaSäpo.Oznajmiła,żepotychwszystkichskandalachipełnychjaduartykułachmuszą
zacząć inaczej pozyskiwać pracowników. Czas zacząć myśleć jak Brytyjczycy – powiedziała. Zaprosić
do współpracy prawdziwie zdolnych ludzi z uniwersytetów. Szczerze mówiąc, Gabriello, nie ma lep-
szegokandydataniżty.
Niczego więcej nie potrzebowała. Została analitykiem w kontrwywiadzie, a potem w wydziale
ochrony własności przemysłowej. Nawet jeśli jako młoda, a przy tym olśniewająco piękna kobieta nie
nadawała się na to stanowisko, to pod każdym innym względem pasowała idealnie. Mówiono o niej
„córeczkatatusia”i„dziewczątkozwyższychsfer”,cowywoływałoniepotrzebnespięcia.Pozatymjed-
nakokazałasięstrzałemwdziesiątkę.Byłaszybka,pojętnaipotrafiłamyślećnieszablonowo.Adotego
mówiłaporosyjsku.
Nauczyła się tego języka, studiując jednocześnie w Wyższej Szkole Handlowej w Sztokholmie. Była
wzorową studentką, ale nie sprawiało jej to szczególnej radości. Marzyła o czymś więcej niż tylko
ożyciuwświeciebiznesu.PodyplomiezłożyłapodaniewMinisterstwieSprawZagranicznychioczywi-
ście została przyjęta. Ale to nieszczególnie ją kręciło. Dyplomaci byli zbyt sztywni i uładzeni. I wtedy
odezwałasiędoniejHelenaKraft.GabriellapracowaławSäpojużpięćlatipowoliuznawanojązauta-
lentowanegoczłonkazespołu,choćoczywiściebywałotrudno.
Na przykład tego dnia – i to nie tylko ze względu na przeklętą pogodę. Do jej gabinetu wszedł szef
wydziału – Ragnar Olofsson. Wyglądało na to, że jest nie w humorze. Z kwaśną miną rzucił, że nie
powinnaflirtować,kiedyprzebywagdzieśsłużbowo.
–Flirtować?–zdziwiłasię.
–Przysłanotukwiaty.
–Czytomojawina?
– Owszem, sądzę, że masz w tym swój udział. Kiedy jesteśmy w terenie, musimy się zachowywać
odpowiednio,toznaczy powściągliwie.Pamiętaj,że reprezentujemypoważnyurząd, okluczowym zna-
czeniu.
–Wspaniale,kochanyRagnarze!Odciebiezawszemożnasięczegośnauczyć.Wreszciezrozumiałam,
żetoprzezemniekierownikdosprawbadańzEricssonanieodróżniazwykłejuprzejmościodflirtu.To
mojawina,żeniektórzymężczyźnitaksięrozpędzająwmyśleniużyczeniowym,żepotrafiądostrzecpro-
pozycjęseksualnąwzwykłymuśmiechu.
–Niepiernicz–odparłRagnariwyszedł.Aonapożałowałaswoichsłów.Takieatakirzadkodocze-
gokolwiekprowadziły.Zdrugiejstronyowielezadługoznosiłatakiegadanie.
Uznała,żejużczassiępostawić.Pospieszniezrobiłaporządeknabiurkuiwzięładorękiraportbrytyj-
skiejCentraliŁącznościRządowejGCHQnatematrosyjskichszpiegówprzemysłowychweuropejskich
firmachzajmującychsięoprogramowaniem.Jeszczeniezdążyłagoprzeczytać.Zadzwoniłtelefon.Ucie-
szyłasię,widząc,żetoHelenaKraft.Nigdyniedzwoniładoniejpoto,żebyponarzekaćipomarudzić.
Wręczprzeciwnie.
–Pozwól,żeodrazuprzejdędorzeczy.ZadzwonilidomniezeStanów.Wsprawie,któramożebyć
pilna.MożeszrozmawiaćprzezCisco?Przygotowaliśmybezpiecznąlinię.
–Oczywiście.
– Dobrze. Chciałabym, żebyś coś dla mnie zbadała. Żebyś sprawdziła, czy coś się za tym nie kryje.
Brzmipoważnie,alezleceniodawczynizrobiłanamniedziwnewrażenie.Twierdzizresztą,żecięzna.
–Możeszłączyć.
HelenapołączyłajązAlonąCasaleszNSAwMaryland.Gabriellaprzezchwilęsięzastanawiała,czy
tonaprawdęona.Kiedysięostatniospotkały,nakonferencjiwWaszyngtonie,byłapewnąsiebie,chary-
zmatyczną prelegentką. Opowiadała o czymś, co określała łagodnym eufemizmem: aktywny wywiad
sygnałów–czyliohakerstwie.Pokonferencjiucięłysobiekrótkąpogawędkęzkieliszkamiwdłoniach.
Gabriella, chcąc nie chcąc, była nią urzeczona. Alona paliła cygaretki i miała schrypnięty, zmysłowy
głos. Często rzucała celne, żartobliwe uwagi i mówiła o seksie. Jednak teraz, kiedy rozmawiały przez
telefon,wydawałasięroztrzęsionaicojakiśczas,niewiedzącczemu,traciławątek.
ALONA ZWYKLE NIE BYWAŁA zdenerwowana i zazwyczaj nie miała problemów z trzymaniem się
tematu.Miałaczterdzieściosiemlat,byłamocnozbudowaną,bezpośredniąkobietąobujnychpiersiach
i małych, inteligentnych oczach, które potrafiły zbić z tropu każdego. Ludziom często wydawało się, że
potrafiichprzejrzećnawylot,iniktniepowiedziałby,żeodczuwaszczególnyrespektwobecprzełożo-
nych.Potrafiłaobsztorcowaćkażdego–nawetprzybyłegozwizytąministrasprawiedliwości–imiędzy
innymi dlatego Ed the Ned tak dobrze się przy niej czuł. Żadne z nich nie przywiązywało szczególnej
wagi do stanowisk. Liczyły się tylko zdolności i nic więcej. Dlatego też szef policji bezpieczeństwa
zkrajutakmałegojakSzwecjabyłdlaniejmałymżuczkiem.
Amimoto,kiedyzwyczajowekontrolepołączeniazostaływkońcuprzeprowadzone,zupełniestraciła
wątek. Nie miało to jednak nic wspólnego z Heleną Kraft. Było spowodowane awanturą, która w tym
samym czasie wybuchła za jej plecami. Wszyscy zdążyli już przywyknąć do wybuchów Eda. Potrafił
wrzeszczeć i tłuc pięścią w stół z byle powodu. Tym razem jednak coś jej mówiło, że ta sprawa jest
owielepoważniejsza.
Facetbyłjaksparaliżowany.KiedyAlonaztrudemdukałanieskładniedosłuchawki,wokółniegogro-
madzilisięludzie,niektórzywyciągalitelefony,awszyscybezwyjątkuwyglądalinawstrząśniętychalbo
przerażonych.Ona,podwpływemnagłegozidiocenialubpoprostuszoku,nieodłożyłasłuchawkianinie
powiedziała,żezadzwonipóźniej.Poprostupoczekała,ażjąpołączązGabrielląGrane,zachwycającą
młodąanalityczką,którąpoznaławWaszyngtonieiodrazupróbowałapoderwać.Bezskutecznie,aleitak
wspominałatospotkaniezbłogąprzyjemnością.
–Halo?Jaksięczujesz,kochana?
–Dobrze–odparłaGabriella.–Mamytupaskudnąpogodę,alepozatymjestokej.
–Naszeostatniespotkaniebyłonaprawdęsympatyczne,niesądzisz?
–Jasne,byłobardzomiło.Przezcałynastępnydzieńmiałamkaca.Alepodejrzewam,żeniedzwonisz
poto,żebymniezaprosićnadrinka.
– Niestety nie, choć bardzo mnie to smuci. Dzwonię, bo odkryliśmy, że pewien szwedzki naukowiec
jestwpoważnymniebezpieczeństwie.
–Kto?
–Długoniemogliśmytegoprzetłumaczyćaninawetzrozumieć,ojakikrajchodzi.Ci,którzyotymroz-
mawiali,posługiwalisiękryptonimami,asporaczęśćrozmowybyłazaszyfrowanainiemogliśmyzłamać
kodu.Alewkońcu,jaktozwyklebywa,dziękimałymkawałkomukładanki…co,dodiabła…
–Słucham?
–Poczekajchwilę.
ObraznaekraniekomputeraAlonymrugnąłizgasł.Oilesięniemyliła,tosamostałosięzpozostałymi
komputeramiwbiurze.Przezchwilęniewiedziała,corobić.Postanowiłarozmawiaćdalej,przynajmniej
chwilę.Możebyłatotylkoprzerwawdostawieprądu,choćświatłoniezgasło.
–Czekam–powiedziałaGabriella.
– Dziękuję, to bardzo miło z twojej strony. Musisz mi wybaczyć, mamy tu straszne zamieszanie. Na
czymskończyłam?
–Mówiłaśokawałkachukładanki.
–Notak,zestawiliśmyzesobąkilkaróżnychelementów.Bezwzględunato,jakprofesjonalnichcemy
być,zawszeznajdziesięktośnieostrożnyalboktoś,kto…
–Tak?
–Ktocośpowie,podajakiśadresczycośwtymstylu,choćwtymprzypadku…
Alonaznówumilkła.DobiurawszedłcommanderJonnyIngramwewłasnejosobie–prawdziwaszy-
cha,zkontaktamiwsamymBiałymDomu.Jakzwyklestarałsiębyćdystyngowanyicool.Rzuciłnawet
jakiśżart,kiedyprzystanąłprzygrupceludzikawałekdalej.Nikogojednaknieudałomusięnabrać.Pod
jego wymuskaną powierzchownością i opalenizną – odkąd pracował w centrum kryptologii NSA na
Oahu, był opalony przez okrągły rok – kryła się nerwowość. Dobrze ją było widać w jego spojrzeniu.
Wydawałosię,żechce,żebywszyscyzwrócilinaniegouwagę.
–Halo,jesteśtam?–odezwałasięGabriella.
–Niestetymuszękończyć.Zadzwoniępóźniej–odparłaAlonaisięrozłączyła.Byłapoważniezanie-
pokojona.
Możnabyłowyczućwpowietrzu,żestałosięcośstrasznego,możenawetwydarzyłsiękolejnyzamach
terrorystyczny.AleJonnyIngramdalejodstawiałswójuspokajającyteatrzyk.Choćwykręcałsobieręce,
anadjegogórnąwargąinaczoleperliłsiępot,podkreślałrazzarazem,żenicpoważnegosięniestało.
Powiedział,żechodziowirusa,którymimowszystkichzabezpieczeńdostałsiędointranetu.
– Na wszelki wypadek wyłączyliśmy serwery – oznajmił i na chwilę rzeczywiście wszystkich uspo-
koił.Cotamwirus,zdawalisięmówić.Toprzecieżnicgroźnego.
PochwiliIngramzacząłsięnadtymrozwodzić,aleztego,comówił,niewielewynikało.
Alonaniemogłasiępowstrzymać:
–Mówżejaśniej!–krzyknęła.
–Narazieniewielewiemy.Tosięstałodosłownieprzedchwilą.Aleprawdopodobniemieliśmywła-
manie.Damyznać,jaktylkobędziemywiedziećcoświęcej–odparłJonnyIngram,znówwyraźniezanie-
pokojony.
Przezsalęprzeszedłszmer.
–ZnowuIrańczycy?–zapytałktoś.
–Wydajenamsię…–zacząłIngram.
Nicwięcejniezdążyłpowiedzieć.Człowiek,którypowinientamstaćodpoczątkuiwyjaśniaćim,co
się stało, przerwał mu brutalnie i wstał. Widząc zwalistą sylwetkę Eda Needhama, każdy musiał przy-
znać,żewyglądaimponująco.Jeszczechwilęwcześniejwydawałsięzdumionyizszokowany.Terazbiła
odniegoniesłychanastanowczość.
–Nie–wysyczał.–Tohaker.Pierdolonysuperhaker.Bógmiświadkiem,żezamierzamurwaćmujaja.
GABRIELLAGRANEwłożyłapłaszczijużmiałaiśćdodomu,kiedyAlonaCasaleszadzwoniłaznowu.
W pierwszej chwili Gabriella poczuła irytację, nie tylko z powodu niedawnego zamieszania. Chciała
wyjść,zanimwichurarozszalejesięnadobre.Wradiowychwiadomościachpodano,żeprędkośćwiatru
dojdzie do trzydziestu metrów na sekundę, a temperatura spadnie do minus dziesięciu stopni. Ona zaś
byłaowielezacienkoubrana.
– Przepraszam, że tyle to trwało – powiedziała Alona Casales. – Mieliśmy zwariowane popołudnie.
Kompletnychaos.
–Tutajmamytosamo–odparłauprzejmieGabriellaispojrzałanazegarek.
–Jakmówiłam,dzwonięwważnejsprawie,aprzynajmniejtakmisięwydaje.Niełatwotostwierdzić
nastoprocent.Mówiłamjuż,żewłaśniezaczęłamrozpracowywaćpewnągrupęRosjan?
–Nie.
–PrawdopodobnienależądoniejrównieżNiemcyiAmerykanie,imożejeszczekilkuSzwedów.
–Ojakiejgrupiemówimy?
– O przestępcach, nazwałabym ich wyrafinowanymi, którzy nie napadają na banki ani nie sprzedają
narkotyków,tylkokradnątajemnicefirmipoufneinformacjebiznesowe.
–Czarnekapelusze.
–Tonietylkohakerzy.Trudniąsięrównieższantażemiprzekupstwem,amożenawetczymśtakstaro-
modnym jak mordowanie. Choć szczerze mówiąc, nie mam jeszcze na nich zbyt wiele, poza kilkoma
kryptonimami i niepotwierdzonymi powiązaniami. Mam też nazwiska kilku młodych informatyków niż-
szegoszczebla.Zajmująsięprofesjonalnymszpiegostwemprzemysłowymidlategotasprawatrafiłana
mojebiurko.Boimysię,żeamerykańskieinnowacjetechniczneznalazłysięwrękachRosjan.
–Rozumiem.
–Niełatwosiędonichdobrać.Używajądobregoszyfrowaniaichociażzrobiłamdużo,żebyustalić,
ktozatymstoi,udałomisiędowiedziećtylkotyle,żeichszefnazywasięThanos.
–Thanos?
–Tak,odTanatosa,bogaśmiercizmitologiigreckiej,synaNyks–nocy,ibratabliźniakaHypnosa–
snu.
–Brzmistrasznie.
– Raczej dziecinnie. Thanos to czarny charakter z komiksów Marvela, wiesz, tych z Hulkiem, Iron
ManemiKapitanemAmeryką.PopierwszeniespecjalniekojarzysiętozRosją,apodrugiejest…jakby
topowiedzieć…
–Żartobliweiaroganckiezarazem?
– Tak, jakby drażniła się z nami grupka bezczelnych dzieciaków z college’u. Działa mi to na nerwy.
Szczerzemówiąc,wtejhistoriiniepokoimniemnóstwoszczegółówidlategobardzosięzainteresowa-
łam,kiedyudałonamsięustalić,żebyćmożeistniejeczłowiek,któryodnichuciekł.Mógłbynampomóc
wyjaśnić parę spraw, gdyby udało nam się go złapać, zanim oni to zrobią. Ale kiedy przyjrzeliśmy się
temubliżej,doszliśmydowniosku,żeprawdajestcałkieminna.
–Toznaczy?
–Tonieżadenprzestępca,żadenuciekinier,tylkoprzyzwoityczłowiek,pracownikfirmy,wktórejta
organizacjamaszpiegów.Zapewneprzezprzypadekdowiedziałsięczegośważnego.
–Mówdalej.
– Podejrzewamy, że ten człowiek jest w poważnym niebezpieczeństwie. Potrzebuje ochrony. Jeszcze
doniedawnaniemieliśmypojęcia,gdziegoszukać.Niewiedzieliśmynawet,wjakiejfirmiepracował.
Teraz jednak sądzimy, że w końcu udało nam się go namierzyć. W ostatnich dniach jeden z tych ludzi
wspomniałoczłowieku,któregoszukamy.Powiedział,żewrazznimdiabliwzięliwszystkiecholerneT.
–CholerneT?
–Tak.Tobrzmiałodziwnieitajemniczo,alemiałotęzaletę,żebyłokonkretneiłatwedowyszukania.
CholerneTniedałooczywiścieżadnychwyników,alejużhasłanaTwpowiązaniuzfirmami,zwłaszcza
tymizaawansowanymitechnologicznie,nieodmiennieprowadziłydoNicholasaGrantaijegomaksymy:
tolerancja,talent,tempo.
–CzyliSolifon–stwierdziłaGabriella.
–Taknamsięwydaje.Przynajmniejwyglądanato,żewszystkosięzgadza.Dlategozaczęliśmybadać,
ktowostatnimczasiezrezygnowałzpracywSolifonie.Napoczątkudoniczegonastoniedoprowadziło.
Majądużąrotację.Myślęnawet,żetojednazichzasad.Nastawiająsięnaswobodnyprzepływtalentów.
ZaczęliśmysięteżzastanawiaćnadtrzemaT.Wiesz,coGrantprzeztorozumie?
–Niebardzo.
–Tojegoprzepisnakreatywność.Potrzebatolerancjidlanietypowychpomysłówinietypowychludzi.
Imbardziejjestsięotwartymnajednostkiodstająceodnormyalbowogólewszelkiegorodzajumniej-
szości, tym łatwiej przyjmuje się nowe pomysły. To trochę tak jak z indeksem homoseksualistów
RichardaFloridy.Tam,gdziepanujetolerancjadlaludzitakichjakja,jestteżwiększaotwartośćikre-
atywność.
–Zbythomogeniczne,skłonnedoosądzaniaorganizacjenieosiągająniczego.
–Otóżto.Aludzieutalentowani,jakwyjaśnia,nietylkomajądobrewyniki,aleteżprzyciągająinne
talenty. Tworzą środowisko, w którym chce się przebywać. Od samego początku Grant próbował ścią-
gnąć do siebie branżowych geniuszy, nie specjalistów na konkretne stanowiska. Nie ukierunkowujmy
ludzi,niechsaminadająkierunek–brzmiałajegodewiza.
–Atempo?
–Wymianamyślimaprzebiegaćszybkoisprawnie.Zwołaniespotkanianiemożewymagaćmnóstwa
biurokracji, rezerwowania terminów i umawiania się z sekretarką. Trzeba móc wejść i od razu zacząć
dyskutować. Pomysły powinny gładko przepływać w obu kierunkach. Na pewno słyszałaś o wręcz
bajecznych dokonaniach Solifonu. Opracowywali innowacyjne rozwiązania techniczne z wielu różnych
dziedzin.Mówiącmiędzynami,takżedlaNSA.Apotempojawiłsiękolejnymałygeniusz,twójkrajan,
awrazznim…
–DiabliwzięliwszystkiecholerneT.
–Takjest.
–ItobyłBalder.
– Zgadza się. Nie sądzę, żeby normalnie miał problemy z tolerancją czy nawet z tempem. Ale od
samegopoczątkurozsiewałcośwrodzajutruciznyiniechciałsięniczymdzielić.Momentalnieudałomu
się zepsuć atmosferę w elitarnej grupie naukowców, zwłaszcza kiedy zaczął oskarżać ludzi o to, że są
złodziejamiinaśladowcami.PozatymmiałspięciezwłaścicielemNicolasemGrantem.Grantniechciał
jednak zdradzić, o co poszło – powiedział tylko, że to prywatna sprawa. Wkrótce potem Balder złożył
wypowiedzenie.
–Wiem.
–Większośćpracownikówbyłazadowolona,żeodszedł.Atmosferasięoczyściłailudzieznówzaczęli
sobieufać,przynajmniejdopewnegostopnia.AleGrantniebyłjednakzadowolony,ajużnapewnonie
cieszylisięjegoadwokaci.Balderzabrałzesobąto,coopracowałdlaSolifonu,i–możedlatego,żenikt
nie miał wglądu w jego pracę i mnożyły się plotki – wszyscy uważali, że miał w zanadrzu sensację,
mogącązrewolucjonizowaćkomputerkwantowy,nadktórympracowanowSolifonie.
–Zczystoprawnegopunktuwidzeniato,cozabrał,nienależałodoniego.Byłowłasnościąfirmy.
–Właśnie.Baldergardłowałokradzieży,aostateczniesamokazałsięzłodziejem.Jakwiesz,zanosi
sięnaproces,oileBalderniewystraszytychadwokackichtuzówswojąwiedzą.To,cowie,jestjego
polisą na życie. Tak przynajmniej twierdzi – może to być prawda. W najgorszym razie cała sprawa
zakończysię…
–Jegośmiercią.
–Tegosięobawiam–ciągnęłaAlona.–Mamycorazpoważniejszepowodysądzić,żezanosisięna
coś poważnego. Twoja szefowa zasugerowała, że możesz nam pomóc z niektórymi kawałkami tej ukła-
danki.
Gabriella zerknęła w okno, za którym szalała wichura, i poczuła nagłe pragnienie, żeby znaleźć się
wdomu,jaknajdalejodtegowszystkiego.Mimotozdjęłapłaszcziusiadłanakrześle.Czułasiębardzo
nieswojo.
–Wczymmogęwampomóc?
–Jakmyślisz,coontakiegoodkrył?
–Rozumiem,żenieudałowamsięgopodsłuchaćaniwłamaćdojegokomputera?
–Tegoniemogęzdradzić,skarbie.Powiedz,cotymyślisz.
Gabriellaprzypomniałasobie,żenietakdawnoFransBalderstanąłwdrzwiachjejgabinetuizaczął
mamrotaćcośonowymżyciu,cokolwiektomiałoznaczyć.
– Jak zapewne wiesz – odparła. – Balder twierdził, że okradziono go z efektów jego pracy jeszcze
w Szwecji. FRA przeprowadził dość obszerne dochodzenie i do pewnego stopnia przyznał mu rację,
choćniepociągnąłsprawy.MniejwięcejwtymsamymczasiespotkałamBalderaporazpierwszyinie-
specjalniegopolubiłam.Odjegogadaniapękałamigłowa.Byłślepynawszystko,coniedotyczyłojego
i badań, które prowadził. Pomyślałam, że żaden postęp nie jest wart takiego zaślepienia. Jeżeli takie
podejściejestkonieczne,żebybyćznanymnacałymświecie,tojaniechcępopularności,nawetwsnach.
Alemożepoprostuzasugerowałamsięwyrokiemsądu.
–Wsprawieopiekinaddzieckiem?
–Tak.Balderwłaśniestraciłprawodoopiekinadswoimautystycznymsynem.Kompletniegozanie-
dbywałinawetsięniezorientował,kiedyspadłamunagłowępraktyczniecałapółkazksiążkami.Kiedy
usłyszałam,żewSolifoniezraziłdosiebiewszystkich,świetnietorozumiałam.Dobrzemutak,pomyśla-
łam.
–Cobyłodalej?
–Potemwróciłdodomuizaczęłosięunasmówić,żepowiniendostaćochronę,więcspotkałamsię
znimrazjeszcze.Wydarzyłosiętozaledwiekilkatygodnitemuibyłoniesamowite.Niemogłamuwie-
rzyć,żetaksięzmienił.Nietylkodlatego,żezgoliłbrodę,doprowadziłdoładufryzuręizeszczuplał.Był
teżspokojniejszy,możenawettrochęniepewny.Niebyłojużwnimtejpasji.Pamiętam,żezapytałam,czy
sięmartwiczekającymigoprocesami.Wiesz,coodpowiedział?
–Nie.
–Zwyraźnymsarkazmemoznajmił,żesięniemartwi,bowobecprawawszyscyjesteśmyrówni.
–Cochciałprzeztopowiedzieć?
–Żejesteśmyrówni,jeślipłacimyporówno.Dodał,żewjegoświecieprawojesttylkomieczemsłu-
żącymdoprzeszywaniatakichjakon.Możnawięcpowiedzieć,żeowszem,martwiłsię.Martwiłsięteż,
żewiedzajestdlaniegociężarem,nawetjeślijednocześniemogłagouratować.
–Aleniezdradził,comanamyśli?
–Powiedział,żeniechcestracićostatniegoasa,któregomawrękawie.Chciałpoczekaćizobaczyć,
jak daleko jest gotów się posunąć jego przeciwnik. Ale zauważyłam, że jest wstrząśnięty. Przy jakiejś
okazjiwyrwałomusię,żesąludzie,którzychcązrobićmukrzywdę.
–Wjakisposób?
–Niefizycznie.Mówił,żezależyimprzedewszystkimnajegobadaniachidobrymimieniu.Alenie
jestempewna,czynaprawdęmyślał,żenatympoprzestaną,więczaproponowałam,żebysobiekupiłpsa.
Pomyślałam zresztą, że pies byłby idealnym towarzyszem dla człowieka mieszkającego na przedmie-
ściachwstanowczozadużymdomu.Aleonodrzuciłtenpomysł.Odpowiedziałostro,żeniemożemieć
terazpsa.
–Jakmyślisz,dlaczego?
–Niewiem.Aleodniosłamwrażenie,żecośgognębi.Nieprotestowałteżzbytgłośno,kiedypostara-
łamsiędlaniegoonowy,zaawansowanysystemalarmowy.Właśniezostałzainstalowany.
–Przezkogo?
–Przezagencjęochrony,zktórączęstowspółpracujemy.MiltonSecurity.
–Dobrze,bardzodobrze.Mimowszystkoproponowałabymgoprzenieśćwbezpiecznemiejsce.
–Jestażtakźle?
–Jestryzyko,atochybawystarczy,niesądzisz?
– O, tak – odparła Gabriella. – Dałabyś radę przesłać jakąś dokumentację, żebym mogła od razu
porozmawiaćzprzełożoną?
–Spróbuję.Niebardzowiem,comisięterazudazdziałać.Mieliśmy…dośćpoważnąawariękompu-
terów.
–Czyagencjatakajakwaszamożesobiepozwolićnapoważnąawarię?
–Niemoże,maszabsolutnąrację.Oddzwonię,skarbie–odparłairozłączyłasię.
Gabriellakilkasekundsiedziaławkompletnymbezruchu.Patrzyła,jakdeszczcorazwścieklejsmaga
szyby.
Potem wyjęła blackphone’a i zadzwoniła do Fransa Baldera. Próbowała kilka razy. Nie tylko po to,
żebygoostrzecidoprowadzićdotego,żebyjaknajszybciejprzeniesionogowbezpiecznemiejsce,ale
również dlatego, że nagle poczuła, że chciałaby z nim porozmawiać i zapytać, co miał na myśli, kiedy
powiedział:Ostatniomarzęonowymżyciu.
FransBaldertymczasem,choćniktotymniewiedziałiniktbywtonieuwierzył,próbowałnakłonić
syna,żebystworzyłkolejnyrysunekświecącytymniesamowitymświatłem,którezdawałosiępochodzić
nieztegoświata.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział6
20listo
pada
NAEKRANIEMONITORApojawiłysięsłowa:
MissionAccomplished!
Plaguezawyłochryplejakszaleniec.Możliwe,żetobyłonierozsądne,alejegosąsiedzi,nawetjeśligo
usłyszeli,raczejniemogliprzeczuwać,cosięwłaśniestało.Jegomieszkanienapewnoniewyglądałona
miejsce,zktóregomożnasięwłamaćdonajpilniejstrzeżonegosystemuświata.
Przypominało raczej melinę wyrzutków społecznych. Plague mieszkał w Sundbyberg, przy
Högklintavägen.Byłatocałkowiciepozbawionasplendoruokolicaznudnymiczteropiętrowymiblokami
zwypłowiałejcegły.Ojegomieszkaniuniemożnabyłopowiedziećnicdobrego.Unosiłsięwnimskisły
zapach stęchlizny. Biurko było zawalone rozmaitymi śmieciami: resztkami z McDonalda, puszkami po
coli,pomiętymikartkamiznotatnika,okruchamiciastek,kubkamipokawieipustymiopakowaniamipo
słodyczach.Nawetjeśliczasemcośtrafiałodokosza,toitakniebyłonopróżnianycałymitygodniami.
Nie można było zrobić kroku, żeby się nie natknąć na okruchy albo na żwir. Ale nikt, kto go znał, nie
byłbytymzdziwiony.
Nawetwpowszedniedniniemyłsięiniezmieniałubrańbezpotrzeby.Jegożycietoczyłosięprzed
komputereminawetkiedyniepracowałnadczymśgorączkowo,wyglądałokropnie:byłotyły,sflaczały
izaniedbany.Choćtrzebaprzyznać,żepróbowałzapuścićspiczastąbródkę,którajednakzczasemzamie-
niłasięwnieforemnygąszcz.Byłzwalistyjakolbrzym,pokrzywionyipostękiwał,kiedysięruszał.Był
jednakdobrywczyminnym.
Przy komputerze stawał się wirtuozem. Był hakerem, który swobodnie płynął przez cyberprzestrzeń.
Możliwe, że górował nad nim tylko jeden mistrz, a właściwie należałoby powiedzieć: mistrzyni. Sam
widokjegopalcówtańczącychnadklawiaturącieszyłoczy.Posieciporuszałsiętaklekkoizwinnie,jak
ciężkoiniezdarnieszłomutowtymdrugim,bardziejrealnymświecie.Kiedysąsiadzgóry,chybaJans-
son,zacząłwalićwpodłogę,Plagueodpisałnawiadomość,którąwłaśniedostał:
Wasp,jesteścholernymgeniuszem.Zasługujesznapomnik!
Potemopadłnaoparcieizbłogimuśmiechemspróbowałpodsumowaćprzebiegwypadków,awłaści-
wieprzezchwilępróbowałnapawaćsiętriumfem.PotemzamierzałwyciągnąćodWaspwszystkieszcze-
gółyiupewnićsię,żepozacierałaślady.Nikt,absolutnienikt,niemógłwpaśćnaichtrop!
Nie pierwszy raz grali na nerwach potężnej organizacji. Ale tym razem był to zupełnie inny poziom.
Wieluczłonkówekskluzywnegotowarzystwa,doktóregonależał,takzwanejHackerRepublic,byłoprze-
ciwnych temu pomysłowi. Zwłaszcza Wasp. Ona, jeżeli sytuacja tego wymagała, była gotowa walczyć
zkażdym,niezależnieodtego,czychodziłooinstytucję,czyojednostkę.Alenieprzepadałazawszczy-
naniemawanturtylkopoto,żebykogośpodrażnić.
Nielubiłatakichinfantylnychhakerskichataków.Niebyłakimś,ktowłamujesiędopotężnychkompu-
terówtylkopoto,żebyzaznaczyć,żetambył.Zawszechciałamiećjasnycelizakażdymrazemprzepro-
wadzałateswojecholerneanalizy.Zastanawiałasię,jakiebędąkonsekwencje.Zestawiaładługotrwałe
ryzykozkrótkotrwałąsatysfakcją.Gdybytowziąćpoduwagę,włamaniadoNSAnijakniemożnabyło
nazwaćrozsądnymposunięciem.Niktniewiedział,jaktomożliwe,żedałasięwtowciągnąć.
Możepotrzebowałajakiegośbodźca.Możebyłaznudzonaichciałanarobićtrochęzamieszania,żeby
nie umrzeć z nudów. Albo, jak utrzymywali niektórzy członkowie grupy, już wcześniej zdążyła wejść
w konflikt z NSA i włamanie się do ich systemu było dla niej aktem zemsty. Inni wątpili w tę wersję.
Twierdzili,żepoprostuchciałasięczegośdowiedziećiżeodczasukiedyjejojciec,AleksanderZala-
chenko,zostałzamordowanywszpitaluSahlgrenskawGöteborgu,nacośpolowała.
Aleniktniewiedziałnicpewnego.Waspjakzawszemiałaswojetajemnice.To,jakiemotywyniąkie-
rowały,wzasadziebyłobezznaczenia.Wkażdymraziepróbowalitosobiewmówić.Jeżelichciałaim
pomóc, powinni się tylko cieszyć, a nie zastanawiać, dlaczego na początku nie okazała entuzjazmu ani
żadnychinnychuczuć.Niesprzeciwiałasięitoimwystarczyło.
Mającjąposwojejstronie,mieliteżwiększeszanse,żeudaimsięzrealizowaćplan.Lepiejniżinni
wiedzieli,żew ostatnichlatachNSA zdecydowanieprzekroczyłoswoje uprawnienia.Inwigilowali nie
tylkoterrorystówiludzibędącychpotencjalnymzagrożeniemdlabezpieczeństwapaństwa.Interesowali
się nie tylko ludźmi ważnymi i potężnymi, takimi jak głowy innych państw, ale właściwie wszystkimi.
Miliony,miliardyibilionyrozmów,wiadomościtekstowychizapisówaktywnościwsiecipoddawano
kontroliiarchiwizowano.NSAcodziennierobiłakolejnykrokicorazgłębiejwnikaławżycieprywatne
każdegoczłowieka.Stałasięogromnymwszystkowidzącymokiem.
Jeśli o to chodzi, również żaden członek Hacker Republic nie był bez skazy. Wszyscy bez wyjątku
zapuszczalisięwtakieobszarywirtualnegoświata,wktórychwogóleniemielinicdoroboty.Można
powiedzieć,żetakiebyłyzasadygry.Hakertoktoś,ktoprzekraczawszelkiegranice,ktoś,ktozuwagina
swojezajęciegardziregułamiiwciążposzerzaswojąwiedzę,niezawszeprzejmującsięróżnicąmiędzy
tym,copubliczne,atym,coprywatne.
CzłonkowieHackerRepublicniebylijednakpozbawienimoralności.Wiedzieli,równieżzwłasnego
doświadczenia, że władza korumpuje – zwłaszcza władza, która nie podlega żadnemu nadzorowi.
Nikomuznichniepodobałosięteż,żenajwiększychinajbardziejbezwzględnychatakówniedopuszczali
się już pojedynczy buntownicy i banici, tylko państwowe molochy, których celem było kontrolowanie
obywateli. To dlatego Plague, Trinity, Bob the Dog, Flipper, Zod, Cat i cała reszta postanowili, że
wodweciewłamiąsiędoNSAiwtenczyinnysposóbzagrająimnanerwach.
Nie było to jednak takie proste. Zadanie przypominało kradzież złota z Fort Knox. Na dodatek jako
zarozumialiidioci,którymiwgruncierzeczybyli,chcielinietylkozłamaćzabezpieczeniaiwniknąćdo
systemu.Chcieliteżnimkierować.Miećstatussuperuser.CzylimówiącjęzykiemLinuksa,root.Żebygo
zdobyć,musieliodkryćdziury,takzwanezerodays,najpierwnaplatformachserwerowychNSA,apóź-
niej również w NSANet, intranecie, z którego prowadzono rozpoznanie radioelektroniczne – w skrócie
SIGINT–obejmującecałyświat.
Jakzawszezaczęliododrobinysocialengeneering.Musielidotrzećdonazwiskadministratorówsys-
temu i analityków infrastruktury IT, którzy dysponowali skomplikowanymi hasłami do intranetu. Nie
zaszkodziłoby,gdybysięokazało,żejakiśosiołzaniedbywałprocedurybezpieczeństwa.Własnymikana-
łamiudałoimsięzdobyćdanesześciuosób.WśródnichznalazłsięniejakiRichardFuller.
PracowałwNISIRT,NSAInformationSystemsIncidentResponseTeam,wzespole,któryczuwałnad
intranetem, nieustannie tropiąc informatorów i infiltratorów. To był swój chłop – absolwent prawa na
Harvardzie, republikanin, były quarterback. Prawdziwy amerykański ideał, jeśli wierzyć jego CV. Ale
BobtheDogdziękibyłejkochancedowiedziałsię,że–cobyłoabsolutnątajemnicą–Fullercierpiałna
zaburzeniaafektywnedwubiegunoweibyćmożewciągałkokę.
Kiedybyłpodekscytowany,mógłpopełnićkażdągłupotę,naprzykładpobraćplikiidokumentyinie
umieścićichwcześniejwpiaskownicy.Byłteżprawdziwymprzystojniakiem,możetrochęzbytugrzecz-
nionym.Wyglądałraczejnarekinafinansjery,takiegonaprzykładGordonaGekko,niżnatajnegoagenta.
Ktoś, prawdopodobnie sam Bob the Dog, wyskoczył z pomysłem, żeby Wasp poleciała do Baltimore,
jegorodzinnegomiasta,przespałasięznimizastawiłananiegosidła.
Waspposłałaichwszystkichdodiabła.
Potemodrzuciłakolejnypomysł.Chcielistworzyćdokument,którysprawiałbywrażenieprawdziwej
bomby, i umieścić w nim informacje o infiltratorach i informatorach z głównej siedziby NSA w Fort
Meade.Zarazilibygoprogramemszpiegującym,zaawansowanymtrojanem,autorskimdziełemjejiPla-
gue’a.Potemporozmieszczalibywinterneciewskazówki,któredoprowadziłybyFulleraprostodopliku.
Przyodrobinieszczęściapodekscytowałbysięizapomniałośrodkachbezpieczeństwa.Planbyłniezły.
PrzeniknęlibywtensposóbdosystemuNSAiniemusielibysięuciekaćdowłamania,któreprawdopo-
dobniedałobysięwykryć.
AleWaspstwierdziła,żeniemazamiarusiedziećiczekać,ażtenkretynFullersięzbłaźni.Niechciała
być zależna od pomyłek innych. Uparła się, więc nikt nie był zdziwiony, kiedy nagle zdecydowała się
przejąć dowodzenie nad całą operacją. Niektórzy zaczęli nawet protestować, ale w końcu dali za
wygraną.Zobowiązalijąoczywiściedozachowaniaostrożności.Waspskrupulatniezanotowałanazwiska
operatorów systemu i wszystkie dane, które udało im się zdobyć, i poprosiła o pomoc przy tak zwanej
operacjifingerprint:analizieiopisieszczegółównatematplatformserwerowychisystemówoperacyj-
nych.ApotemzamknęłasięprzedczłonkamiHackerRepubliciprzedcałymświatem.Plaguemiałwra-
żenie, że nie słucha jego rad zbyt uważnie. Powiedział jej, że nie może się posługiwać swoim nickiem
iżeniepowinnapracowaćwdomu.Powinnasięprzenieśćdojakiegośodległegohoteluizameldować
podfałszywymnazwiskiem,nawypadekgdybypsygończezNSAzwietrzyłyjejtropwlabiryntachsieci
Tor. Ale ona oczywiście wszystko robiła po swojemu. Plague mógł tylko siedzieć przy komputerze
wSundbyberguiczekać.Byłwykończonynerwowoinadalniemiałnajmniejszegopojęcia,jaktozro-
biła.
Wiedziałtylko,żedokonałaczegośniesamowitego.Zaoknemszalałazawierucha,aonzgarnąłtrochę
śmiecizbiurkainapisał:
Opowiadaj!Coczujesz?
Pustkę.
WłaśnietoczułaLisbethSalander.Niespałaodtygodnia,możliweteż,żeowielezamałojadłaipiła.
Bolała ją głowa, oczy piekły potwornie, a ręce się trzęsły. Najchętniej trzasnęłaby komputerem o pod-
łogę.Alegdzieśwśrodkubyłazadowolona,choćczłonkowieHackerRepublicnigdybysięniedomy-
ślilidlaczego.Byłazadowolona,boudałojejsiędowiedziećtegoiowegonatematgrupyprzestępczej,
którą próbowała rozpracować. Dzięki temu mogła udowodnić coś, co wcześniej tylko podejrzewała.
Zachowałatowszystkodlasiebieidziwiłasię,żetamciuwierzyli,żebyłagotowasięwłamaćdosys-
temuNSAdlazabawy.
Nie była nabuzowanym hormonami nastolatkiem ani idiotą, który potrzebuje kopa adrenaliny i chce
pokazać,jakijestzdolny.Jeślijużdecydowałasięnatakieryzyko,przeważniemiałajasnookreślonycel.
Choćkiedyśhakerstworzeczywiściebyłodlaniejczymświęcejniżtylkośrodkiemdocelu.Wnajtrud-
niejszychchwilachdzieciństwabyłodlaniejucieczkąisposobemnato,żebyuczynićżycietrochęmniej
przytłaczającym.Dziękikomputerommogłaprzeskoczyćmuryipokonaćprzeszkody,którejąograniczały.
Dziękinimdoświadczaławolności.Wpewnymsensietosięniezmieniło.
Aleterazbyłaprzedewszystkimmyśliwym.Polowaniezaczęłosiętamtegodniaoświcie,kiedyobu-
dziłasięzesnuodłoni,któradługoirytmicznieuderzałaomateracwmieszkaniuprzyLundagatan.Nie
należało do łatwych. Przeciwnicy kryli się za zasłonami dymnymi. Może dlatego ostatnimi czasy spra-
wiała wrażenie wyjątkowo nieprzystępnej i trudnej. Bił od niej nowy rodzaj mroku. Jeśli pominąć
rosłego i hałaśliwego trenera boksu o nazwisku Obinze i jakąś trójkę kochanek i kochanków, prawie
znikimsięniespotykała.Bardziejniżkiedykolwiekprzypominałakogoś,kogoimająsiękłopoty.Włosy
sterczałyjejnawszystkiestrony,aoczypłonęłyciemnymblaskiem.Czasamisiliłasięnauprzejmość,ale
nieszczególniejejtowychodziło.Mówiłaprawdęalbomilczała.
JejmieszkanieprzyFiskargatantobyłosobnyrozdział.Byłowielkie,jakbymiałopomieścićsiedmio-
osobowąrodzinę.Mimoupływulatniezostałourządzoneaniniestałosięprzytulne.Tuitamstałjakiś
mebel z Ikei, postawiony jakby przypadkiem. Nie miała nawet sprzętu stereo, pewnie dlatego, że nie
znała się na muzyce. Więcej muzyki widziała w równaniu różniczkowym niż w utworach Beethovena.
Była niesamowicie bogata. To, co kiedyś ukradła temu draniowi Hansowi-Erikowi Wennerströmowi,
urosło do przeszło pięciu miliardów koron. Ale – tego należało się po niej spodziewać – bogactwo
wogólejejniezmieniło.Zjednymwyjątkiem:dziękipieniądzomstałasięjeszczeodważniejsza.Ostat-
nio czyniła coraz bardziej radykalne kroki: połamała kości gwałcicielowi i zapuściła się do intranetu
NSA.
Możliwe,żeztymostatnimprzesadziła.Uznałajednak,żetokonieczne.Przezostatniekilkadniinocy
byłacałkowiciepochłoniętatym,comiaładozrobienia,izapomniałaocałejreszcie.Spojrzałazmęczo-
nymi, przymrużonymi oczyma na swoje dwa biurka, ustawione w kształcie litery L. Stały na nich dwa
komputery – jeden zwykły i jeden testowy. Na tym drugim zainstalowała kopię serwerów i systemów
operacyjnychNSA.
Zaatakowała go programami do fuzzowania, które sama napisała. Miały wyszukiwać błędy i luki.
Potem dorzuciła jeszcze debuggery, testy metodą czarnej skrzynki i betatesty. Wyniki wykorzystała do
tworzeniaprogramuszpiegującego,własnegoRAT-a.Niemogłasobieprzytympozwolićnanajmniejsze
nawet zaniedbanie. Prześwietliła system na wylot. To dlatego zainstalowała u siebie kopię serwera.
Gdybysięporwałanaprawdziwąplatformę,technicyNSAnapewnoodrazubytozauważyliizwietrzyli
zagrożenie,awtedyzabawaszybkobysięskończyła.
Pracowałaniemalbezprzerwy,dzieńzadniem,niewysypiałasięaniniejadłaporządnychposiłków.
Odchodziłaodkomputeratylkopoto,żebyzdrzemnąćsięchwilęnakanapiealbopodgrzaćwmikrofa-
lówce mrożoną pizzę. Pracowała tak, że wypływały jej oczy. Zastosowała Zeroday Exploit, swój pro-
gram,dowyszukiwaniadziur.Jużpowłamaniudosystemumiałuaktualnićjejstatus.Tobyłoniesamo-
wite.
Programdawałjejnietylkokontrolęnadsystemem,leczrównieżpozwalałzdalniesterowaćkażdym
elementem intranetu, o którym miała bardzo niewielkie pojęcie. To było w tym wszystkim najbardziej
absurdalne.
Chciała nie tylko złamać zabezpieczenia. Zamierzała się dostać do NSANetu, do samodzielnego uni-
wersum, praktycznie niepowiązanego z internetem. Może i wyglądała jak nastolatka, która oblała ze
wszystkich przedmiotów. Ale miała kody źródłowe programów i potrafiła dostrzec związki logiczne.
Pracowałajakmaszyna.Stworzyłanowywyrafinowanyprogramszpiegowski,zaawansowanegowirusa,
żyjącego własnym życiem. Jej mózg pracował na najwyższych obrotach. Kiedy poczuła, że jest dobrze,
przeszładokolejnegoetapu.Uznała,żeczasprzestaćsiębawićwswoimwarsztacieinaprawdęruszyć
doataku.
Dlatego znalazła starter T-Mobile, który kupiła w Berlinie, i włożyła kartę do telefonu. Potem połą-
czyłasięprzezniegozinternetem.Możerzeczywiściepowinnabyławtedybyćgdzieindziej,wjakiejś
innejczęściświata,podfałszywymnazwiskiem–IreneNesser.
Rozmyślała, że jeżeli spece od bezpieczeństwa z NSA okażą się naprawdę zdolni i wystarczająco
wytrwali, może uda im się prześledzić jej sygnał i namierzyć znajdującą się w jej dzielnicy stację
bazowąTelenor.Niebędąwstaniedoniejdotrzeć,wkażdymrazieniedziękitechnice,alemogłobyto
wystarczyć.Mimotouznała,żelepiejbędziepracowaćwdomu.Zastosowaławszelkiemożliweśrodki
ostrożności.JakwieluinnychhakerówkorzystałazsieciTor,dziękiktórejjejpołączeniebyłoprzekazy-
wanemiędzytysiącamiużytkowników,apotembiegłodokolejnychtysięcy.Alewiedziała,żenawetTor
niezapewnijejcałkowitegobezpieczeństwa–NSAmogłaużyćprogramuonazwieEgotisticalGiraffedo
sforsowaniasystemu.Naprawdędługopracowałanadzabezpieczeniami.Apotemprzeszładoataku.
Weszławplatformęjakwmasło.Niemiałajednakpowodówdodumy.Musiałajaknajszybciejodszu-
kać administratorów, których nazwiska dostała, i wprowadzić swój program szpiegujący do któregoś
zichplików,żebystworzyćpomostmiędzysieciąserwerówaintranetem.Niebyłotoproste.Niemogła
dopuścićdotego,żebywłączyłsięjakiśalarmalboprogramantywirusowy.Wkońcuwybrałakogoś,kto
sięnazywałTomBreckinridge,podjegonazwiskiemdostałasiędoNSANetui…nachwilęwstrzymała
oddech.Przedjejzmęczonymiiniewyspanymioczamidziałysięcuda.
Programszpiegującywciągałjącorazgłębiejwmiejscenajtajniejszeztajnych.Doskonalewiedziała,
gdziechcesiędostać.JejcelembyłoActiveDirectoryalbojegoodpowiednik.Musiałauaktualnićswój
status.Zniechcianegogościamiałazamiarprzeistoczyćsięwadministratorasystemu.Dopierokiedyto
zrobiła,spróbowałasiętrochęrozejrzeć.Niebyłotołatwe.Byłoprawieniemożliwe.Niemiaławiele
czasu.
Musiała się spieszyć. Robiła, co mogła, żeby rozgryźć system wyszukiwania i zrozumieć wszystkie
kryptonimy, wyrażenia i aluzje, całe to hermetyczne gadanie. Już miała się poddać, kiedy trafiła na
pewienplik.Zostałoznaczonyjakotopsecret,NOFORN–noforeigndistribution.Wyglądałjakdoku-
ment, jakich wiele, ale ponieważ Zigmund Eckerwald z Solifonu kilka razy kontaktował się z agentami
z wydziału nadzoru nad strategicznymi technologiami, mógł się okazać prawdziwą bombą. Lisbeth
uśmiechnęłasiędosiebieipostarałasięzapamiętaćkażdy,najdrobniejszynawetszczegół.Wnastępnej
chwili głośno zaklęła: zobaczyła kolejny plik, który wydał jej się ważny. Był zaszyfrowany, więc nie
miaławyboru–musiałagoskopiować.Domyśliłasię,żetowtedywFortMeadewłączyłsięalarm.
Gruntzacząłjejsiępalićpodnogami,amusiałasięjeszczezająćtym,pocooficjalnieprzyszła,oile
„oficjalnie” było właściwym słowem. Obiecała jednak solennie Plague’owi i innym członkom Hacker
Republic,żezagraNSAnanosieispuściztychnadętychgościtrochępowietrza.Próbowałaustalić,do
kogopowinnasięodezwać.Komuprzekazaćto,comiaładopowiedzenia?
Zdecydowała się na Edwina Needhama, Eda the Neda. Kiedy mówiło się o bezpieczeństwie IT,
zawszepadałojegonazwisko,akiedyszybkorzuciłaokiemnato,coonimpisanowintranecie,mimo
wolipomyślałaonimzszacunkiem.EdtheNedbyłgwiazdą.Aonagoprzechytrzyła.Przezchwilęmiała
ochotęsięnieujawniać.
Wiedziała,żenarobiniezłegozamieszania.Aleotojejprzecieżchodziło,więczabrałasiędoroboty.
Niemiałapojęcia,któragodzina.Mógłbyćdzieńalbonoc,wiosnaalbojesień.Jakimśodległymskraw-
kiemświadomościpojęłatylko,żeszalejącazaoknemzawieruchajeszczeprzybrałanasile,jakbybyła
zsynchronizowanazjejzamachem.DalekowstanieMaryland–wpobliżusłynnegoskrzyżowaniaBalti-
moreParkwayzMarylandRoute32–EdtheNedzacząłpisaćwiadomość.
Nie zdążył napisać dużo, bo już po sekundzie zastąpiła go i dokończyła: „Ten, kto nadzoruje naród,
w końcu sam znajdzie się pod jego nadzorem. Jest w tym fundamentalna demokratyczna logika”. Przez
krótkąchwilęmiaławrażenie,żetrafiławsedno,jakbytonapisaławprzebłyskugeniuszu.Przeczuwała
gorącą słodycz zemsty. Zabrała Eda the Neda w podróż po systemie. Sunęli przez rozmigotany świat
spraw,którezawszelkącenęchcianozachowaćwtajemnicy.
Bezwątpieniabyłotodoznanie,którezapierałodechwpiersiach,aitak…Kiedywyszłazsystemu
iwszystkiejejlogizostałyautomatycznieusunięte,dopadłjąkac.Czułasięjakpoorgazmiezniewłaści-
wympartnerem.Słowa,którejeszczeprzedchwiląbyłyidealne,wydałyjejsiędziecinne,pohakersku
gówniarskie. Nagle nabrała ochoty, żeby się upić. Powlokła się do kuchni i przyniosła sobie tullamore
dewikilkapiwdoprzepijania,apotemusiadłaprzykomputerzeizaczęłapić.Nieświętowałazwycię-
stwa,onie.Nierozpierałojejjużpoczucietriumfu.Czułaraczej…nowłaśnie…cotakiegoczuła?Moż-
liwe,żesięcieszyła,żezrobiłaimnazłość.
Opróżniałabutelkę,zaoknemzawodziłwiatr,aczłonkowieHackerRepublicwiwatowalinajejcześć.
Ale nic jej to wszystko nie obchodziło. Ledwo trzymała pion. Przesunęła ręką po biurku. Obojętnie
patrzyła,jakbutelkiipopielniczkispadająnapodłogę.PomyślałaoMikaeluBlomkviście.
Na pewno przez alkohol. Mikael, jak to zwykle bywa z byłymi kochankami, pojawiał się w jej
myślach, kiedy trochę wypiła. Prawie nie zdając sobie z tego sprawy, włamała się do jego komputera.
PoziomtrudnościraczejnieprzypominałtegozNSA.Zdawnychczasówzostałjejskrót,którymmogła
sięposłużyć.Zaczęłasięjednakzastanawiać,czegowogóletamszuka.
Nieobchodzijej,prawda?Jestjużhistorią,idiotą,którykiedyśjejsiępodobałiwktórymprzezprzy-
padeksięzakochała.Niemiałazamiaruznówpopełnićtegobłędu.Właściwiepowinnawyłączyćkompu-
ter i nie zaglądać do niego przez kilka tygodni. Mimo to została na jego serwerze. Po chwili jej twarz
pojaśniała.PieprzonyKalleBlomkvistmiałplik,którynazwałPrzegródkaLisbeth,izapisałwnimpyta-
nie:
CopowinniśmymyślećosztucznejinteligencjiFransaBaldera?
Przeczytałajeimimowszystkolekkosięuśmiechnęła.DopewnegostopniamiałotozwiązekzFran-
sem.
Był nerdem jak ona, zapatrzonym w kody źródłowe, procesy kwantowe i możliwości logiki. Jednak
uśmiechnęłasięgłówniedlatego,żeMikaelBlomkvistzapuściłsięwtesamerejonycoona.Długosię
zastanawiała,czyniewyłączyćkomputeraipoprostusięniepołożyć,alewkońcuodpisała:
InteligencjaBalderaniejestanitrochęsztuczna.Ajaktoterazwyglądauciebie?
Noicobybyło,Blomkvist,gdybyśmystworzylimaszynętrochęmądrzejsząodnas?
Następnieposzładojednejzeswoichsypialniitakjakstała,wubraniu,padłanałóżko.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział7
20listo
pada
WREDAKCJISTAŁOSIĘCOŚJESZCZE.Cośniedobrego.AleErikaniechciałapodaćprzeztelefon
żadnychszczegółów.Upierałasię,żeprzyjdziedoniegododomu.Próbowałjejtoodradzić:
–Odmroziszsobieswójpięknytyłeczek!
Erikanieposłuchałaigdybynietonjejgłosu,cieszyłbysię,żepostawiłanaswoim.Odkądwyszedł
zzebrania,bardzochciałzniąporozmawiać,amożenawetzaciągnąćjądosypialniizedrzećzniejubra-
nie. Coś jednak mówiło mu, że nie jest to odpowiedni moment – Erika wydawała się poruszona
iwymamrotała„przepraszam”,cotylkojeszczebardziejgozaniepokoiło.
–Jużwsiadamwtaksówkę–powiedziała.
Długonieprzyjeżdżała.Zbrakulepszegozajęciaposzedłdołazienkiispojrzałwlustro.Miewałlep-
sze dni. Jego włosy były potargane. Potrzebowały fryzjera. Oczy miał opuchnięte i podkrążone. To
wszystkowinaElizabethGeorge.Zakląłpodnosem,wyszedłzłazienkiitrochęposprzątał.
PrzynajmniejnatoErikaniebędziemogłanarzekać.Nieważne,jakdługosięznaliijakbliskozesobą
byli, wciąż jeszcze się wstydził, że nie umie utrzymać porządku. Pochodził z klasy robotniczej i był
kawalerem,aonabyłażonązwyższychsfer.MieszkaławidealnymdomuwSaltsjöbaden.Napewnonie
zaszkodzi,jeślijegomieszkaniebędziewyglądałoschludnie.Załadowałzmywarkę,umyłzlewozmywak
iwybiegłześmieciami.
Zdążył nawet odkurzyć w dużym pokoju, podlać kwiaty stojące na parapecie i zrobić porządek na
regalezksiążkamiiwstojakunagazety.Wkońcuktośzadzwoniłijednocześniezapukałdodrzwi.Ten,
ktoczekałzadrzwiami,bardzosięniecierpliwił.Otworzyłiosłupiał.Erikabyłasztywnazzimna.
Trzęsłasięjakosika,nietylkoprzezpogodę,aleiprzezto,jakbyłaubrana.Niemiałanawetczapki.
Ranotakstarannieułożyławłosy.Terazniebyłojużpotymśladu,anaprawympoliczkumiałacoś,co
wyglądałonazadrapanie.
–Jaksięczujesz,Ricky?–zapytał.
–Odmroziłamsobieswójpięknytyłeczek.Niemogłamzłapaćtaksówki.
–Cocisięstałowpoliczek?
–Poślizgnęłamsię.Chybatrzyrazy.
Spojrzałnajejczerwono-brązowewłoskiebutynawysokimobcasie.
–Widzę,żemaszdoskonałeśniegowce.
–Absolutniedoskonałe.Niemówiącjużotym,żeranopostanowiłamniewkładaćgetrów.Genialne!
–Wejdź,tocięrozgrzeję.
Padłamuwramionaizaczęłasiętrząśćjeszczebardziej.Mocnojąprzytulił.
–Przepraszam–powtórzyła.
–Zaco?
–Zawszystko.ZaSernera.Byłamidiotką.
–Nieprzesadzaj,Ricky.
Odgarnąłpłatkiśnieguzjejwłosówiczołaiprzyjrzałsięranienajejpoliczku.
–Nie,nie,wszystkociopowiem–odparła.
–Alenajpierwcięrozbioręiwsadzędowannyzgorącąwodą.Chceszdotegokieliszekczerwonego
wina?
Chciała. Długo siedziała w wannie. Z kieliszkiem, do którego dolewał dwa albo trzy razy. Siedział
obokniejnadescesedesowejisłuchał.Chociażmówiłaprzykrerzeczy,byłototrochęjakpojednanie,
jakbyprzebilisięprzezmur,któryostatnimiczasymiędzysobązbudowali.
–Wiem,żeodsamegopoczątkuuważałeśmniezaidiotkę–powiedziała.–Nieprotestuj,znamcięaż
zadobrze.Alemusiszzrozumieć,żeChrister,Malinijaniewidzieliśmyinnegowyjścia.Zatrudniliśmy
EmilaiSofieibyliśmyztegotacydumni.Chybasięzgodzisz,żewśródreporterówniebyłowtedygoręt-
szych nazwisk. To nam zapewniało nieprawdopodobny prestiż. Pokazaliśmy, że nie wypadliśmy z gry,
i znowu zrobiło się wokół nas sporo pozytywnego szumu. W „Resumé” i „Dagens Media” ukazały się
pochlebneartykuły.Byłojakzadawnychczasówiszczerzemówiąc,wieledlamnieznaczyło,żemogłam
powiedziećSofieiEmilowi,żemogąsięunasczućbezpiecznie.Powiedziałam,żenaszasytuacjafinan-
sowajeststabilna.MamyzasobąHarrietVanger.Dostaniemypieniądzenaznakomite,wnikliwerepor-
taże.Pewniesiędomyślasz,żejarównieżwtowierzyłam.Apotem…
–Potemtrochęsięposypało.
–Otóżto.Iniechodziłotylkoozałamanierynkuprasyireklamy,alerównieżozamieszaniewkoncer-
nie Vangera. Nie wiem, czy zdałeś sobie w pełni sprawę, jaki tam był bajzel. Czasem myślę, że był to
prawiezamachstanu.Wszyscycicholerniskrajnikonserwatyściikonserwatystkiztejrodziny,zacofani
rasiści–samznaszichnajlepiej–skrzyknęlisięiwbiliHarrietnóżwplecy.Nigdyniezapomnęnaszej
rozmowy. Powiedziała, że ją załatwili. Kompletnie ją to rozbiło. Drażniły ich, rzecz jasna, zwłaszcza
wszystkiepróbyodnowyimodernizacjikoncernu,atakżedecyzja,żebywybraćdozarząduDavidaGold-
mana–synarabinaViktoraGoldmana.Myteżsiędotegoprzyczyniliśmy.Andreiwłaśnienapisałrepor-
taż o sztokholmskich żebrakach, który zgodnie uznaliśmy za jego największe dokonanie. Cytowali go
wszędzie,nawetzagranicą.JednakVangerowie…
–Uznalitozalewicowebrednie–dokończyłMikael.
–Gorzej,zapropagandę„dlaleniwychgnoi,którymniechcesięnawetpodjąćpracy”.
–Takpowiedzieli?
–Mniejwięcejcośwtymstylu.Myślęjednak,żetenreportażniemiałznaczenia.Użyligojakopretek-
stu,żebyjeszczebardziejosłabićpozycjęHarriet.Chcielisięodciąćodwszystkiego,coreprezentowali
onaiHenrik.
–Idioci.
–Tak,aleniespecjalnienamtopomogło.Pamiętamteczasy.Czułamsiętak,jakbyusuniętomigrunt
spod nóg. Jasne, wiem, że powinnam bardziej cię w to włączyć. Ale pomyślałam, że wszyscy skorzy-
stamynajwięcej,jeśliskoncentrujeszsięnaswoichartykułach.
–Aleniedałemwamniczegowartościowego.
–Próbowałeś,Mikael,naprawdępróbowałeś.Zmierzamdotego,żewłaśniewtedy,kiedywydawało
się,żetojużkoniec,zadzwoniłOveLevin.
–Ktośgonajwyraźniejpoinformował,cosiędzieje.
–Jasne.Ichybaniemuszęmówić,żenapoczątkubyłamdotegonastawionasceptycznie.Sernerkoja-
rzyłmisięztabloidowąpopeliną.AleOvenamawiałmniezewszystkichsiłizaprosiłdoswojegowiel-
kiegodomuwCannes.
–Co?
– Tak. Przepraszam, tego ci nie powiedziałam. Chyba było mi wstyd. Ale i tak musiałam jechać na
festiwal,żebynapisaćotymirańskimreżyserze.Wiesz,otymprześladowanymzanakręceniedokumentu
o dziewiętnastoletniej Sarze, która została ukamienowana. Pomyślałam, że nie zaszkodzi, jeśli Serner
dołożysiędokosztówpodróży.Takczyinaczej,przegadaliśmyzOvemcałąnocinadalniebyłamprze-
konana. Przechwalał się jak głupek i gadał jak akwizytor. Ale w końcu zaczęłam słuchać. Wiesz dla-
czego?
–Bobyłświetnywłóżku.
–Ha,nie.Chodziłoojegostosunekdociebie.
–Niechciałsięprzespaćztobą,tylkozemną?
–Bezgranicznieciępodziwia.
–Gównoprawda.
–Myliszsię,Mikael.Kochawładzę,pieniądzeiswójdomwCannes.Alecorazbardziejgryziegoto,
żeniejesttakcenionyjakty.Jeżelimówimyopopularności,onjestbiedakiem,atybogaczem.Odrazu
poczułam,żewgłębiduszychcebyćtakijakty.Powinnambyłasiędomyślić,żetakazazdrośćmożesię
staćniebezpieczna.Wcałejtejnagoncenaciebiechodziłoprzecieżwłaśnieoto.Przezto,żejesteśtaki
bezkompromisowy,inniczująsięjakmiernoty.Samymswoimistnieniemprzypominaszim,jaksięsprze-
dali,iimbardziejjesteśchwalony,tymoniwydająsięsobiemarniejsi.Wtakiejsytuacjijesttylkojeden
sposób:ciebieteżwciągnąćwtobagno.Jeżelidaszsięwciągnąć,poczująsiętrochęlepiej.Przeztakie
głupiegadanieodzyskujątrochęgodności,aprzynajmniejwmawiająsobie,żetakjest.
–Dzięki,Eriko,aletanagonkanaprawdęmnienieobchodzi.
–Tak,wiem.Awkażdymraziemamtakąnadzieję.Poprostuzdałamsobiesprawę,żeOvenaprawdę
chcedonasdołączyćiczućsięjednymznas.Chciał,żebytrochęnaszejchwałyspłynęłonaniego.Uzna-
łam,żetonaszmobilizuje.Żejeżelichcebyćtakicooljakty,wie,żeprzepadnie,jeślizrobiz„Millen-
nium”zwyczajny,komercyjnyproduktSernera.Gdybydałsiępoznaćjakoczłowiek,któryzniszczyłjedną
z najbardziej legendarnych gazet w Szwecji, straciłby resztki wiarygodności. Wierzyłam mu, kiedy
mówił,żezarównoon,jakikoncern,któryreprezentuje,potrzebująprestiżowejgazety,czyjakktowoli
alibi, i że będzie nam tylko pomagał uprawiać takie dziennikarstwo, w jakie wierzymy. Powiedział, że
chciałbysięzaangażowaćwtworzeniegazety,aleuznałamtozaprzejawzarozumialstwa.Pomyślałam,że
będzie prężył muskuły, żeby potem móc powiedzieć swoim wiecznie opalonym koleżkom w kaszmiro-
wych sweterkach, że jest naszym spin doktorem czy kimś takim. Nie sądziłam, że odważy się podnieść
rękęnaduszęgazety.
–Ajednakwłaśnietorobi.
–Niestety.
–Igdzieterazjesttwojazgrabnateoriapsychologiczna?
–Niedoceniłampotęgioportunizmu.Jakzauważyłeś,Oveicałykoncernzachowywalisięnagannie,
zanimzaczęłasięnagonkanaciebie,alepotem…
–Potemtowykorzystał.
–Nie,nie.Ktośinnytozrobił.Ktoś,ktochciałmuzaszkodzić.Dopieropoczasiezrozumiałam,żenie
miał łatwego zadania, kiedy próbował przekonać pozostałych, żeby się wkupili w „Millennium”. Sam
wiesz,żeniewszyscydziennikarzeSerneramająkompleksniższości.Większośćznichtoprościbiznes-
meni,którzypogardzajągadkąostaniunastrażywartościitakichtam.Denerwowałich,jakmówili,fał-
szywyidealizmOvegoiwnagoncenaciebiewidzieliszansęnazemstę.
–Okurczę.
–Żebytylko.Napoczątkuwyglądałotonawetnieźle.Mielitylkokilkauwag.Mieliśmysiębardziej
dopasowaćdorynku.Jakwiesz,uznałam,żetocałkiemsensowne.Samasięzastanawiałam,jakmogliby-
śmydotrzećdomłodszychczytelników.Porozmawialiśmysobienatentemat.Byłamzadowolonaidla-
tegozabardzomnieniezaniepokoiłojegodzisiejszewystąpienie.
–Zauważyłem.
–Aletobyło,zanimwybuchłataafera.
–Jakaafera?
–Tapotwoimsabotażu.PodczasprzemówieniaOvego.
–Toniebyłżadensabotaż,poprostuwyszedłem.
Erikawypiłałykwinaiuśmiechnęłasięsmutno.
–Kiedysięnauczysz,żejesteśMikaelemBlomkvistem?
–Wydawałomisię,żezaczynamtoogarniać.
–Chybajednaknie.Gdybytakbyło,wiedziałbyś,żekiedyMikaelBlomkvistwychodziwtrakcieprze-
mówieniadotyczącegojegowłasnejgazety,tosprawajestpoważna,bezwzględunato,czywspomniany
MikaelBlomkvisttegochce,czynie.
–Wtakimrazieprzepraszamzatensabotaż.
–Nie,niemamdociebiepretensji.Jużnie.Teraz,jakwidzisz,tojaprzepraszam.Toprzezemniezna-
leźliśmysięwtakiejsytuacji.Pewnieitakbyłobyzamieszanie,nawetgdybyśnieuciekł.Tylkoczekalina
pretekst,żebysięnanasrzucić.
–Cosięstało?
–Kiedywyszedłeś,znaswszystkichuszłopowietrze.AOvepoczułsięjeszczegorzejidałsobiespo-
kójzprzemówieniem.Toniemasensu,powiedział.Powszystkimzadzwoniłdocentraliiniezdziwiła-
bym się, gdyby przedstawił wszystko w przesadnie czarnych barwach. Zazdrość, na którą tak liczyłam,
zastąpiły najwyraźniej małostkowość i złość. Po godzinie wrócił i powiedział, że koncern jest gotów
przeznaczyćna„Millennium”pokaźneśrodkiiwykorzystaćwszystkieswojekanałydopromowanianas.
–I,jaksiędomyślam,nieoznaczałotonicdobrego.
–Takjest.Wiedziałamto,zanimcokolwiekpowiedział.Widaćtobyłonajegotwarzy.Malowałasię
na niej mieszanka strachu i triumfu. W pierwszej chwili nie potrafił znaleźć słów. Głównie bredził.
Mówiłotym,żekoncernchcemiećwiększywglądwnasządziałalność,żetrzebaodmłodzićtreśćipoło-
żyćwiększynacisknacelebrytów.Apotem…
Zamknęłaoczy,przeczesałapalcamimokrewłosyidopiławino.
–Copotem?–spytał.
–Powiedział,żechceciętrzymaćzdalaodredakcji.
–Słucham?
–Oczywiścieanion,anikoncernniemogątegopowiedziećwprost,atymbardziejniemogąryzyko-
waćnagłówkówwrodzaju„SernerzwalniaBlomkvista”,więcsformułowałtobardzoelegancko.Powie-
dział,żechcecipoluzowaćcugle,żebyśmógłsięskupićnatym,copotrafisznajlepiej,czylinapisaniu
reportaży.Zaproponował,żebyśmycięzainstalowaliwLondynieidalikorzystnąumowęfreelancerską.
–WLondynie?
– Powiedział, że Szwecja jest za mała dla faceta twojego kalibru, ale myślę, że wiesz, o co tu tak
naprawdęchodzi.
–Myślą,żeniebędąmogliwprowadzićzmian,dopókijabędęwredakcji?
–Cośwtymstylu.Aleniesądzę,żebysięzdziwili,kiedyChrister,Malinijapoprostupowiedzieli-
śmynie.Toniewchodziwgrę.Otym,cozrobiłAndrei,nawetniewspomnę.
–Cozrobił?
– Aż mi wstyd o tym mówić. Wstał i powiedział, że to najbardziej haniebna rzecz, jaką słyszał
w życiu. Powiedział, że jesteś jednym z naszych największych dóbr narodowych, dumą demokracji
idziennikarstwa,iżecałykoncernSernerapowiniensięspalićzewstydu.Powiedział,żejesteświelkim
człowiekiem.
–Wtakimraziegruboprzesadził.
–Aletodobrychłopak.
–Zgadzasię.ConatoludzieSernera?
–Oveoczywiściebyłnatoprzygotowany.Wyteżmożecienaswykupić–powiedział.Problempolega
tylkonatym…
–Żecenaposzławgórę–dokończyłMikael.
–Takjest.Stwierdził,żekażdaanalizafundamentalnaujawniłaby,żeudziałySernerapowinnyprzynaj-
mniejpodwoićpierwotnąwartość,jeśliwziąćpoduwagęwartośćdodatkowąigoodwill,którewnieśli.
–Goodwill?Czyonipowariowali?
–Najwyraźniejanitrochę,alesąsprytniichcąsięznamipodrażnić.Zastanawiamsię,czyniezamie-
rzają upiec dwóch pieczeni przy jednym ogniu: zrobią interes, a przy okazji nas zrujnują i pozbędą się
konkurenta.
–Icomy,docholery,zrobimy?
–To,wczymjesteśmynajlepsi:będziemywalczyć.Przeznaczęnatowłasnepieniądze.Wykupimyich
ibędziemywalczyćoto,żebymócrobićnajlepszągazetęwpółnocnejEuropie.
– Jasne, Eriko, to świetnie, ale co potem? Jeśli chodzi o finanse, będziemy w tragicznej sytuacji.
Nawettyniebędzieszmogłanicnatoporadzić.
–Wiem,alenamsięuda.Jużsobieradziliśmywciężkichchwilach.Obojemożemynajakiśczaszre-
zygnowaćzwynagrodzenia.Itakdamysobieradę,prawda?
–Wszystkomaswójkres.
–Niemówtak!Nigdytakniemów!
–Nawetjeślitoprawda?
–Zwłaszczawtedy.
–Okej.
–Niemasznicnawarsztacie?–spytała.–Nic,comogłobypowalićnakolanamedialnąSzwecję?
Mikaelukryłtwarzwdłoniach.Zjakiegośpowodupomyślałoswojejcórce,Pernilli,któraoznajmiła,
żebędziepisałanaprawdę,dającdozrozumienia,żeonimniemożnategopowiedzieć.
–Raczejnie–odparł.
Erikauderzyładłoniąopowierzchnięwody.Ochlapałamuskarpetki.
– Cholera, musisz coś mieć. Nie znam nikogo w tym kraju, komu by donoszono o tylu sprawach co
tobie!
–Większośćztychrzeczytoszajs.Alemoże…właśniesprawdzałemjednąrzecz.
Erikausiadła.
–Co?
–Nie,nic–poprawiłsię.–Topobożneżyczenia.
–Wnaszejsytuacjizostająnamtylkopobożneżyczenia.
–Tak,aletonickonkretnego,niedasiętegowżadensposóbudowodnić.
–Ajednakjakaścząstkaciebiewtowierzy,prawda?
–Możliwe,aletylkodlatego,żejestwtymcoś,coniemaztąhistoriąnicwspólnego.
–Co?
–Żewystępujewniejrównieżmojadawnawspółpracownica.
–OnaprzezdużeO?
–Właśnieona.
–Tobrzmiobiecująco,niesądzisz?–odparłaErikaiwstała,nagaipiękna.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział8
wie
czór20listopada
FRANSPATRZYŁNAAUGUSTA.Jegosynklęczałwsypialninapodłodzewszachownicęiprzyglądał
sięmartwejnaturze–świecynaniebieskimtalerzyku,dwómzielonymjabłkomipomarańczy–którądla
niegoustawił.Nicsięjednakniedziało.Augustpatrzyłtylkopustymwzrokiemwokno.Franszacząłsię
zastanawiać,czypodsuwaniemutematuniebyłogłupie.
Przecież wystarczyło, żeby August na coś spojrzał, i obraz najwyraźniej utrwalał mu się w pamięci.
Dlaczego więc akurat on miałby wybierać, co ma rysować? Prawdopodobnie August miał w głowie
tysiąc własnych obrazów. Talerzyk z kilkoma owocami mógł być najmniej odpowiednim i najmniej
mądrymzmożliwych.Możeinteresowałygozupełnieinnerzeczy.Porazkolejnyzadałsobiepytanie:czy
August,rysującteświatła,chciałmupowiedziećcośszczególnego?Jegorysunekniebyłtylkogrzecznym
odzwierciedleniem.Przeciwnie–czerwoneświatłoświeciłojakczujnezłeoko.Możeczuł,żemężczy-
znazprzejściadlapieszychmuzagraża.
Fransspojrzałnasynaporazsetnytegodnia.Cokolwiekbymówić,towszystkobyłodlaniegopowo-
dem do wstydu. Wcześniej uważał po prostu, że August jest dziwny i że nie da się go rozgryźć. Teraz
ponowniezacząłsięzastanawiać,czyonichłopakniebylitaknaprawdępodobni.Zajegoczasówleka-
rzeniebylispecjalistamioddiagnoz.Bezzastanowieniauznawaliludzizadziwnychalboopóźnionych.
On z całą pewnością był inny, zbyt poważny, jakby nie miał mimiki, i nikt w szkole nie uważał go za
szczególniefajnego.Zdrugiejstrony,jegoteżniebawiłotowarzystwoinnychdzieci.Uciekałdoswoich
cyfrirównańiniestrzępiłsobiejęzykabezpotrzeby.
Dziśraczejnieuznanobygozaautystyka,jakAugusta.DostałbyraczejetykietkęznapisemAsperger.
Mogłobymutowyjśćnadobrealbonazłe.Terazniemiałoszczególnegoznaczenia.Ważnebyłoto,że
razemzHannąuważali,żewczesnezdiagnozowanieAugustaimpomoże.Ajednaktakniewieletodało.
Dopieroteraz,kiedyAugustmiałosiemlat,Franszorientowałsię,żemaszczególnezdolności,prawdo-
podobniezarównomatematyczne,jakiprzestrzenne.DlaczegoHannaiLassetegoniezauważyli?
Lassemógłsobiebyćgnojem,aleHannabyłaprzecieżwrażliwym,dobrymczłowiekiem.Wiedział,że
nigdyniezapomniichpierwszegospotkania.TobyłwieczórwIVA–KrólewskiejSzwedzkiejAkademii
Nauk Technicznych, w ratuszu. Dostał nagrodę, która go nie obchodziła. Był znudzony i nie mógł się
doczekać,ażwrócidodomuidokomputera.Naglepodeszładoniegopięknakobieta,którąskądśznał,
chociażjegowiedzanatematcelebrytówbyłamocnoograniczona.Zaczęlirozmawiać.
WciążmyślałosobiejakoonerdziezeszkołyTappström,naktóregodziewczynyspoglądaływyłącz-
niezpogardą.Niemógłpojąć,cownimwidzitakakobietajakHanna.Wtedy–jaksięmiałowkrótce
okazać–byłauszczytukariery.Aonazaczęłagouwodzićijeszczetejsamejnocykochałsięzniątakjak
jeszcze nigdy z żadną kobietą. Potem nastąpił może najszczęśliwszy okres w jego życiu, a mimo to…
kodybinarnewygrałyzmiłością.
Praca kosztowała go małżeństwo. A później było coraz gorzej. Jego miejsce zajął Lasse Westman.
Hannazaczęłaprzygasać,awrazzniąAugust.Powinienbyćwściekły.Alewiedział,żeonteżniejest
bez winy. Kupił sobie wolność i przestał się przejmować synem. Może rzeczywiście było tak, jak
mówionopodczasprocesu–wybrałmarzenieosztucznymżyciu–niewłasnedziecko.Byłkoncertowym
idiotą.
Usiadł przy komputerze i zaczął szukać informacji na temat zdolności sawantów. Zamówił już kilka
książek, między innymi obszerne opracowanie Islands of Genius profesora Darolda A. Trefferta. Jak
zwyklechciałsiędowiedziećwszystkiego,czegotylkomógł.Żadencholernypsychologanipedagognie
będziegostrofowaćimówić,czegopotrzebujeAugust.Będzietowiedziałowielelepiejniżktórykol-
wiekznich.Szukałdalej.TymrazemznalazłhistorięautystycznejNadii.
JejlosyopisaliLornaSelfewksiążceNadia:acaseofextraordinarydrawingabilityinanautistic
child i Oliver Sacks w książce Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem. Czytał jak zauro-
czony.Tobyłaporuszającahistoriaipodwielomawzględamipodobnyprzypadek.TaksamojakAugust,
Nadiapourodzeniuwydawałasięzupełniezdrowa.Potemjejrodzicestopniowoorientowalisię,żecoś
jestnietak.
Niemówiła.Niepatrzyławoczy.Nielubiła,kiedyjejdotykano,iniereagowałanauśmiechymamy
ipróbynawiązaniakontaktu.Najczęściejmilczała,byławycofanaikompulsywnierwałakartkipapieru–
nabardzocienkiepaski.Wwiekusześciulatnadalniemówiła.
PotrafiłazatorysowaćjakdaVinci.Jużwwiekutrzechlatniespodziewaniezaczęłarysowaćkonie,
alewodróżnieniuodinnychdzieciniezaczynałaodkształtu,odkonturu,tylkoodszczegółu:odkopyta,
butajeźdźcaczyogona.Iconajdziwniejsze,rysowałaszybko.Zestawiaławszystkowzawrotnymtempie
–dodająccośtotu,totam,ipowstawałaidealnacałość–końwgalopiealbowstępie.Fransodczasu
własnych nastoletnich prób wiedział, że nie ma nic trudniejszego do narysowania niż zwierzę w ruchu.
Jakkolwiek by się starać, efekt będzie nienaturalny i sztywny. Trzeba mistrza, żeby uchwycić lekkość
biegu.Nadiabyłamistrzyniąjużwwiekutrzechlat.
Jejkoniebyłyjakidealnefotosy,narysowanelekkąręką–izcałąpewnościąniebyłtowynikdługich
ćwiczeń. Jej talent objawił się z siłą gejzeru i wprawił w osłupienie wszystkich wokół. Jak ona to
robiła?Jaktomożliwe,żekilkomaszybkimiruchamirękiprzeskakiwałastuleciarozwojusztuki?Austra-
lijscybadaczeAllanSnyderiJohnMitchellprzestudiowalijejrysunkiiw1999rokuprzedstawiliteorię,
którastopniowozdobywałapowszechnąakceptację.Stwierdzili,żewszyscymamywrodzonepredyspo-
zycjedobyciawirtuozami,aleuwiększościznassąonezablokowane.
Jeślinaprzykładwidzimypiłkę,nieodrazurozumiemy,żejesttrójwymiarowa.Mózgbłyskawicznie
interpretuje szereg szczegółów – cień, różnice w głębokości, rozmaite niuanse – i na ich podstawie
wyciągawnioskinatematformy.Niejesteśmytegoświadomi,aledopierokiedytowszystkoprzeanalizo-
waliśmy,jesteśmywstaniezrozumieć,żewoddaliwidzimypiłkę,niekoło.
Mózgsamtworzyostatecznąformę,akiedyjużjąnada,niewidzimyszczegółów,któredostrzegaliśmy
napoczątku.Lasprzesłaniapojedynczedrzewa.MitchelliSnyderodkrylizezdziwieniem,żegdybytylko
udało nam się wydobyć z mózgu pierwotny obraz, widzielibyśmy świat zupełnie inaczej i być może
moglibyśmygolepiejodwzorowywać,takjakNadia,nawetbezćwiczeń.
Innymi słowy Nadia miała dostęp do pierwotnego obrazu, do surowego materiału powstającego
wmózgu.Widziałamrowieszczegółówicieni,zanimzostałyprzetworzone,idlategozaczynałaodpoje-
dynczychelementów,odkopytaalbopyska,nieodcałości,bocałość,taka,jaksięjąpowszechnierozu-
mie,jeszczeniepowstała.Franswidziałlukiwtejteoriiijakzwyklemiałwielekrytycznychpytań,ale
tamyśldoniegoprzemawiała.
W dużej mierze właśnie takiego pierwotnego oglądu rzeczywistości zawsze szukał podczas swoich
badań.Szukałperspektywy,dziękiktórejniebrałbywszystkiegozapewnikipodtym,copozornieoczy-
wiste,mógłbydostrzecdrobneszczegóły.
Czuł,żegotowciągacorazbardziej,iczytałzrosnącąfascynacją.Inaglesięwzdrygnął.Zakląłgło-
śno. Poczuł ukłucie niepokoju i spojrzał na syna. Ale to nie wyniki badań sprawiły, że przeszył go
dreszcz.Stałosiętowtedy,kiedyczytałopierwszymrokuNadiiwszkole.
Umieszczono ją w klasie dla dzieci autystycznych, a edukacja polegała przede wszystkim na nauce
mówienia.Robiłapostępy.Słowaprzychodziłyjednopodrugim.Alecenabyławysoka.Kiedyzaczęła
mówić,jejtalentzniknął.LornaSelfestwierdziła,żejedenjęzykzostałnajprawdopodobniejzastąpiony
innym.Nadianiebyłajużgeniuszem,leczzwykłąpoważnieupośledzonąautystycznądziewczynką,która
wprawdzietrochęmówiła,alestraciłato,cozachwycałocałyświat.Czybyłowarto?Poto,żebymóc
powiedziećkilkasłów?
Nie – prawie krzyknął Frans, również dlatego, że sam zawsze był gotów zapłacić każdą cenę, byle
tylkobyćgeniuszemwswojejdziedzinie.Uważał,żelepiejbyćczłowiekiem,któryniepotrafisensownie
porozmawiać przy obiedzie, niż kimś przeciętnym. Wszystko, byle nie zwyczajność! Przez całe życie
właśnietobyłodlaniegopunktemodniesienia,ajednak…byłnatylerozsądny,żebyrozumieć,żejego
elitystycznezasadywodniesieniudojegosynaniekonieczniesądobrymdrogowskazem.Możekilkafan-
tastycznychrysunkówtonicwporównaniuzumiejętnościąpoproszeniaoszklankęmlekaalbozamienie-
niakilkusłówzprzyjacielemczyojcem?
Amimotoniezgadzałsięnatakiwybór.Niedałbyrady,gdybymusiałwybieraćipozbawićAugusta
najbardziejfantastycznejrzeczy,jakamusięwżyciuprzydarzyła.Nie,nie…takiwybórniemożewcho-
dzićwgrę.Żadenrodzicniepowinienpodejmowaćdecyzji,czyjegodzieckomabyćgeniuszem,czynie.
Niktniemożeprzecieżzgórywiedzieć,cojestdladzieckanajlepsze.
Imdłużejotymmyślał,tymbardziejniedorzecznemusiętowydawało.Uderzyłagomyśl,żewtonie
wierzy, a raczej nie chce wierzyć. Mimo wszystko Nadia była tylko jednym z wielu przypadków, nie
możnabyłonatejhistoriiopieraćteoriinaukowej.
Poczuł,żemusiwiedziećwięcej,izacząłszperaćwsieci.Naglezadzwoniłtelefon.Wciąguostatnich
kilku godzin dzwonił często. Na wyświetlaczu pokazywał się zastrzeżony numer, ale także nazwisko
Linusa,jegodawnegoasystenta,którycorazbardziejdziałałmunanerwy.Nieufałmu,aprzedewszyst-
kimniemiałochotyznimrozmawiać.ChciałdalejczytaćoNadii.
Mimowszystkoodebrał–możepoprostudlatego,żebyłzdenerwowany.DzwoniłaGabriellaGrane,
zachwycająca analityczka z Säpo. Mimo wszystko lekko się uśmiechnął. Najchętniej związałby się
zFarahSharif,aleGabriellazajmowałamocnedrugiemiejsce.Miałapiękne,iskrząceoczyibyłabystra.
Miałsłabośćdokobiet,którepojmująwszystkowlot.
–Gabriello,zradościąbymztobąporozmawiał,aleniemamczasu.Robięcośważnego.
–Natonapewnoznajdzieszczas–odparłanietypowymdlasiebieostrymtonem.–Jesteśwniebez-
pieczeństwie.
–Bzdury,Gabriello.Przecieżcimówiłem.Możliwe,żewsądziebędąpróbowalimniepuścićztor-
bami,aletowszystko.
–Frans,obawiamsię,żemamynoweinformacje,itozjaknajbardziejwiarygodnegoźródła.Wygląda
nato,żezagrożeniejestrealne.
–Comasznamyśli?–zapytałnieprzytomnie.Przyciskałtelefonramieniemdoucha,iwdalszymciągu
szukałinformacjioutraconymtalencieNadii.
– Trudno mi to co prawda ocenić, ale jestem nimi zaniepokojona. Myślę, że należy je traktować
poważnie.
–Więctakjepotraktuję.Obiecuję,żezachowamwyjątkowąostrożność.Jakzwyklezostanęwdomu.
Mówiłemjuż,żejestemtrochęzajęty,apozatymsądzę,żesięmylisz.WSolifonie…
–Pewnie,mogęsięmylić–przerwała.–Tocałkiemmożliwe.Aleco,jeślimamrację?Jeśliistnieje
choćmaleńkieryzyko,żejesttak,jakmówię?
–Zgadzasię,ale…
– Żadnych ale, Frans. Nie chcę słyszeć żadnych ale. To ty mnie posłuchaj. Myślę, że wyciągnąłeś
słuszne wnioski – nikt w Solifonie nie chce ci zrobić krzywdy w sensie fizycznym. Mimo wszystko to
cywilizowanafirma.Alewyglądanato,żejedenlubkilkuczłonkówkoncernumakontaktzorganizacją
przestępczą,bardzoniebezpieczną,zodgałęzieniamiwRosjiiSzwecji.Toonicizagrażają.
Frans w końcu oderwał wzrok od ekranu. Przecież Zigmund Eckerwald z Solifonu współpracował
z organizacją przestępczą. Wyłapał nawet kilka kryptonimów, najwyraźniej odnoszących się do przy-
wódcy,alenierozumiał,dlaczegoczłonkowietejgrupymielibynaniegoczyhać.Amożerozumiał?
–Organizacjaprzestępcza?–wymamrotał.
–Takjest–odparłaGabriella.–Czytobyniebyłowpewnymsensielogiczne?Twojemyśliteżbie-
głytymtorem.Kiedyktośzaczniekraśćcudzepomysłyizarabiaćnanichpieniądze,toznaczy,żeprze-
kroczyłpewnągranicęiżemożetylkoupaśćjeszczeniżej.
– Chyba raczej powiedziałem, że wystarczy mieć kilku adwokatów. Jeśli się ma ekipę szczwanych
prawników,spokojniemożnakraść,cosięchce.Adwokacizastąpiliwindykatorówmafii.
–Niechcibędzie,możeitak.Niedostałamjeszczeodpowiedziwsprawieprzydzieleniaciochrony,
alechciałabymcięprzenieśćgdzieś,gdzieniktcięnieznajdzie.Zarazpociebieprzyjadę.
–Co?
–Myślę,żemusimydziałaćszybko.
–Nigdywżyciu–odparł.–Jai…
Zawahałsię.
–Jesttamktośztobą?–zapytałaGabriella.
–Nie,nie,aleniemogęteraznigdziejechać.
–Niesłyszysz,codociebiemówię?
–Słyszębardzodobrze.Ale,zcałymszacunkiem,myślę,żetobrzmijakspekulacje.
–Spekulacjesąnieodłącznymtowarzyszemzagrożenia.Pozatymtenktoś,ktotozgłosił…wzasadzie
niepowinnamtegomówić…toagentkaNSA,którasięprzyglądatejorganizacji.
–NSA–prychnąłFrans.
–Wiem,żeniebardzoichlubisz.
–Delikatniemówiąc.
–Okej,okej.Aletymrazemsąpotwojejstronie,przynajmniejtaagentka,któradzwoniła.Todobry
człowiek.Prowadziłanasłuchiwyłapałacoś,comożebyćplanemmorderstwa.
–Itojamiałbymbyćofiarą?
–Wielenatowskazuje.
–Możebyć,wskazuje…towszystkobrzmibardzoniekonkretnie.
Augustsięgnąłpokredki,absorbująccałąjegouwagę.
–Zostaję–oznajmił.
–Chybażartujesz.
–Nie.Chętniesięprzeniosę,jeślibędzieciewiedzielicoświęcej.Ateraznie.Pozatymalarmzainsta-
lowanyprzezMiltonSecuritydziałabezzarzutu.Wszędziemamkameryiczujniki.
–Mówiszpoważnie?
–Tak.Wiesz,żeupartazemniebestia.
–Maszjakąśbroń?
–Coztobą,Gabriello?Jaibroń?Najgroźniejsząjestchybamójnowynóżdosera.
–Słuchaj…–zaczęłaizawiesiłagłos.
–Tak?
– Załatwię ci ochronę, czy tego chcesz, czy nie. Nie musisz się nią przejmować. Podejrzewam, że
nawetjejniezauważysz.Aleskorojesteśtakcholernieuparty,mamdlaciebieinnąradę.
–Jaką?
– Opublikuj to, co wiesz. To by było coś w rodzaju ubezpieczenia na życie. Opowiedz wszystko
mediom.Wnajlepszymrazieniebędzieimsięopłacałocięusuwać.
–Pomyślęotym.
Wyczuł,żeGabriellaprzestałagosłuchać.
–Halo?
–Poczekajchwilę–powiedziała.–Mamtukogośnalinii.Muszę…
Wsłuchawcezapadłacisza.Frans,którywzasadziepowinienmyślećoczymśinnym,zacząłsięzasta-
nawiaćnadjednym:czyAuguststracitalent,kiedynauczysięmówić.
–Jesteśtamjeszcze?–spytałaGabriellapokrótkiejchwili.
–Oczywiście.
–Niestetymuszękończyć.Aleprzyrzekam,żedopilnuję,żebyśjaknajszybciejdostałochronę.Odezwę
się.Uważajnasiebie!
Rozłączył się, westchnął i po raz kolejny pomyślał o Hannie, Auguście, podłodze w szachownicę,
która odbijała się w drzwiach szaf, i o wszystkim innym, co w tej chwili nie było szczególnie ważne.
Wroztargnieniuwymamrotałtylko:
–Chcąmniedorwać.
W głębi duszy zdawał sobie sprawę, że wcale nie jest to wykluczone, nawet jeśli nie potrafił uwie-
rzyć,żemogąsięposunąćażdoprzemocy.Cotaknaprawdęwiedział?Nic.Pozatymniebyłwstaniesię
tym zajmować. Wrócił do szukania informacji o Nadii. Zastanawiał się, co to może oznaczać dla jego
syna.Niebyłotomądre.Zachowywałsięjakgdybynigdynic.Mimowiszącejnadnimgroźbypoprostu
surfowałposieci.PochwilitrafiłnanazwiskoCharlesEdelman–byłprofesoremneurologiiiświatowej
klasyspecjalistąodsawantyzmu.Zamiastswoimzwyczajemczytaćdalej–bozawszewolałksiążkiod
ludzi–zadzwoniłdocentraliInstytutuKarolinska.
Pochwilidoszedłdowniosku,żejestjużpóźno.Edelmanapewnieniebyłojużwpracy,ajegopry-
watnegonumeruwsieciniepodano.Zarazpotemzobaczyłjednak,żeprofesorjestkierownikiemEkliden
–ośrodkadlaszczególnieuzdolnionychdziecizautyzmem.Zadzwoniłtam.Pokilkusygnałachodebrała
kobieta,któraprzedstawiłasięjakosiostraLindros.
–Przepraszam,żeprzeszkadzamotakpóźnejporze–powiedział.–SzukamprofesoraEdelmana.Jest
możejeszczeupaństwa?
–Tak,jest.Przeztępogodęjeszczeniktnieposzedłdodomu.Powiedzieć,żektodzwoni?
–FransBalder–odparłinawszelkiwypadekdodał:–ProfesorFransBalder.
–Proszęzaczekać–odpowiedziałasiostraLindros.–Sprawdzę,czymawolnąchwilę.
FransspojrzałnaAugusta,któryporazkolejnywziąłdorękikredkę.Zawahałsię.Cośwtymwidoku
goniepokoiło,jakbytobyłzłyznak.–Organizacjaprzestępcza–wymamrotałznowu.
–CharlesEdelman–odezwałsięgłoswsłuchawce.–NaprawdęrozmawiamzprofesoremBalderem?
–Wewłasnejosobie.Mammały…
–Nawetpanniewie,jakitozaszczyt–ciągnąłEdelman.–WłaśniewróciłemzkonferencjizeStan-
ford. Rozmawialiśmy o pańskich badaniach dotyczących sieci neuronowych. Zadawaliśmy sobie nawet
pytanie,czymy,neurolodzy,niemoglibyśmysiędowiedziećczegośomózgu,podchodzącdotegooddru-
giejstrony–badającsztucznąinteligencję.Zastanawialiśmysię…
–Pochlebiamipan–przerwałmuFrans.–Aleterazmamdopanamałepytanie.
–Notak!Potrzebujepanczegośdobadań?
–Bynajmniej.Mójsyncierpinaautyzm.Maosiemlatiniezacząłjeszczemówić,alekilkadnitemu
mijaliśmyświatłanaHornsgatanijakiśczaspóźniej…
–Tak?
–Usiadłinarysowałtowszystkowzawrotnymtempie.Rysunekjestidealny.Naprawdęzadziwiający!
–Ichciałbypan,żebymprzyjechałipopatrzyłnato,cozrobił?
–Bardzobymsięucieszył.Aleniedlategodzwonię.Rzeczwtym,żesięmartwię.Przeczytałem,żete
rysunki mogą być sposobem porozumiewania się ze światem i że może stracić talent, jeśli nauczy się
mówić.Żejedensposóbwypowiadaniasięzastąpiinny.
–OczywiścieczytałpanoNadii.
–Skądpanwie?
–Bozawszesiępojawiawtymkontekście.Alespokojnie,spokojnie.Mogępanumówićpoimieniu?
–Oczywiście.
–Bardzodobrze.Niezmierniesięcieszę,żedzwonisz,Frans,imogęodrazupowiedzieć,żeniemasz
powodu do niepokoju, wręcz przeciwnie. Nadia jest po prostu wyjątkiem potwierdzającym regułę.
Wszystkie badania pokazują, że rozwój zdolności językowych tylko pogłębia talent sawanta. Spójrz
choćbynaStephenaWiltshire’a.Czytałeśonim,prawda?
–Toten,którynarysowałwłaściwiecałyLondyn.
–Takjest.Rozwinąłsiępodkażdymmożliwymwzględem,zarównoartystycznie,jakiintelektualnie
ijęzykowo.Dziśuważasięgozawielkiegoartystę.Więcmożeszbyćspokojny.Jasne,sawanciczasem
tracąswojetalenty,alenajczęściejzależytoodinnychczynników.Nudziimsiętoalbocośimsięprzy-
trafia.Pewnieczytałeś,żeNadiawtymsamymczasiestraciłamatkę.
–Tak.
–Możetobyłaprawdziwaprzyczyna.Anija,aniniktinnyniewietegonapewno.Wkażdymrazienie
stało się tak dlatego, że nauczyła się mówić. Właściwie nie ma drugiego takiego udokumentowanego
przypadku. Nie rzucam słów na wiatr ani nie przedstawiam własnej hipotezy. Dziś panuje powszechna
zgoda co do tego, że sawanci mogą tylko zyskać, rozwijając swoje zdolności intelektualne na każdym
polu.
–Mówiszpoważnie?
–Jaknajbardziej.
–Dobrzesobieteżradzizcyframi.
–Naprawdę?
–Dlaczegosięzdziwiłeś?
–Bousawantówzdolnościplastycznerzadkoidąwparzeztalentemmatematycznym.Tedwieumie-
jętnościwżadensposóbsięzesobąniełączą,czasemnawetsięnawzajemblokują.
–Alewłaśnietakjest.Wjegorysunkachjestjakaśgeometrycznadokładność,jakbyobliczyłpropor-
cje.
–Toniezwykleinteresujące.Kiedymógłbymsięznimspotkać?
–Niewiem.Najpierwchciałemciępoprosićoradę.
–Wtakimraziemojaradabrzmi:inwestujwniego.Stymulujgo.Pozwalajmurozwijaćzdolnościna
wszelkiemożliwesposoby.
–Ja…
Franspoczułdziwnyuciskwpiersiinagletrudnomubyłowydobyćgłos.
–Chciałbymcipodziękować–dokończył.–Naprawdępodziękować.Terazmuszę…
– To dla mnie zaszczyt, że zadzwoniłeś. Wspaniale byłoby się spotkać. Z tobą i z twoim synem.
Pochwalę się, że opracowałem zaawansowany test dla sawantów. Razem moglibyśmy trochę lepiej
poznaćchłopca.
– Tak jest, na pewno byłoby dobrze. Ale teraz muszę… – mamrotał Frans. Nie bardzo wiedział, co
właściwiechcepowiedzieć.–Dzięki,dowidzenia.
–Rozumiem,oczywiście.Mamnadzieję,żewkrótceznówsięusłyszymy.
FranssięrozłączyłiprzezchwilęstałbezruchuzrękamiskrzyżowanyminapiersiipatrzyłnaAugu-
sta,którynadalniepewnietrzymałżółtąkredkęispoglądałnapłomieńświecy.Ramionazaczęłymusię
trząść.Wybuchnąłpłaczem.WielemożnabyłooprofesorzeBalderzepowiedzieć,alenieżepłaczebez
potrzeby.
Niepamiętał,kiedyzdarzyłomusiętoporazostatni.Niepłakał,kiedyumarłajegomatka,inapewno
nie płakał, kiedy oglądał albo czytał coś wzruszającego – uważał, że jest twardy jak skała. A teraz,
widzącsynairozłożoneprzednimrzędykredekiołówków,płakałjakdziecko.Niepowstrzymywałłez
cisnącychmusiędooczu.
Augustmógłsięnauczyćmówić,ajednocześniedalejrysować.Tobyłoniesamowite.Choćoczywiście
płakałnietylkodlatego.RównieżprzezhistorięzSolifonem,przezczyhającenaniegośmiertelneniebez-
pieczeństwo,przeztajemnice,któreznał,iztęsknotyzaHanną,Farahalbokimkolwiekinnym,ktomógłby
wypełnićpustkęwjegopiersi.
–Mójmałychłopczyku!–powiedział.Zewzruszenianiezauważył,żejegolaptopsięwłączyłizaczął
pokazywaćobrazyzkamermonitoringu.
Przezogród,pośródszalejącejburzy,szedłwysoki,chudymężczyznawskórzanejkurtcenapodpince
iwszarejczapcezdaszkiem,naciągniętejtak,żezasłaniałamucałątwarz.Kimkolwiekbył,wiedział,że
widzągokamery.Chociażbyłszczupły,jegokołyszący,trochęteatralnykrokprzywodziłnamyślidącego
naringbokserawagiciężkiej.
GABRIELLAGRANEsiedziaławswoimgabinecieiprzeszukiwałasiećirejestrSäpo.Niewieleosią-
gnęła, bo nie bardzo wiedziała, czego właściwie szuka. Coś jednak nie dawało jej spokoju, coś nieja-
snegoiniewyraźnego.
MusiałaprzerwaćrozmowęzBalderem.ZnówzadzwoniładoniejHelenaKraft,szefowaSäpo,wtej
samejsprawiecopoprzednio.ChciałazniąrozmawiaćAlonaCasaleszNSA.Tymrazemmówiłaznacz-
niespokojniej,choćnadaltrochęzalotnie.
–Udałowamsięrozwiązaćproblemzkomputerami?–spytałaGabriella.
– Ha… było z tym trochę cyrków, ale to chyba nic groźnego – odparła Alona. – Przepraszam, jeśli
poprzedniobyłamtrochętajemnicza.Pewniedopewnegostopniabędęmusiałatakapozostać.Alechcę
cipowiedziećwięcejijeszczerazpodkreślić,żeprofesorowiBalderowinaprawdęgroziniebezpieczeń-
stwo,itopoważne,nawetjeśliniewiemyniczegonapewno.Zdążyliściesiętymzająć?
–Rozmawiałamznim.Niechceopuścićdomu.Mówi,żejestzajęty.Załatwięmuochronę.
–Doskonale.Jaksięzapewnedomyślasz,sprawdziłamciętrochędokładniej.Jestempoddużymwra-
żeniem,pannoGrane.CzyktośtakijaktyniepowinienpracowaćwGoldmanSachsizarabiaćmilionów?
–Toniewmoimstylu.
– W moim też nie. Przyjęcia pieniędzy bym nie odmówiła, ale bycie kiepsko opłacaną szperaczką
pasujedomniebardziej.Przejdędosedna,skarbie.Unasuważasię,żetodrobiazg,cowedługmniejest
błędem. Nie tylko dlatego, że jestem przekonana, że ta grupa zagraża interesom ekonomicznym naszego
kraju.Wydajemisięteż,żewgręwchodząpowiązaniapolityczne.Jedenzrosyjskichinżynierówprogra-
mistów,októrychwspominałam,niejakiAnatolijChabarow,marównieżpowiązaniazosławionymprze-
wodniczącymrosyjskiejDumyIwanemGribanowem,ważnymudziałowcemGazpromu.
–Rozumiem.
–Alenarazietowwiększościluźnewątki.Długousiłowałamsiędowiedzieć,kimjestprzywódca.
–ZnanyjakoThanos.
–Alboznana.
–Znana?
–Tak,chociażpewniesięmylę.Takieorganizacjeprzestępczezwyklewykorzystująkobiety.Raczejim
nie dają kierowniczych stanowisk. Poza tym ci, którzy mówili o Thanosie, przeważnie używali rodzaju
męskiego.
–Więcdlaczegoprzyszłocidogłowy,żetomożebyćkobieta?
–Powiedziałabym,żetoprzezcośwrodzajugłębokiegoszacunku,zktórymsięmówiotymkimś.Od
zaraniadziejówmężczyźniwyrażalisiętakokobietach,którepodziwialiiktórychpożądali.
–Więctojakaśpiękność.
– Na to wygląda, choć możliwe, że wywęszyłam tam tylko odrobinę homoerotyzmu. Nikt by się nie
ucieszyłbardziejodemnie,gdybywyszłonajaw,żerosyjscygangsterzyidecydencimajątakieskłonno-
ści.
–Ha,zgadzasię!
– Ale w zasadzie wspominam o tym tylko po to, żebyś miała otwarty umysł, kiedy ten galimatias
w końcu wyląduje na twoim biurku. Jest w to zamieszanych kilku adwokatów. Jak zwykle, prawda?
Dziękihakerommożnakraść,adziękiadwokatomrobićtozgodniezprawem.CotakiegomówiłBalder?
–Jesteśmyrówniwobecprawa,wtedykiedypłacimyporówno.
–Otóżto.Wdzisiejszychczasachci,którychstaćnadobrąobronę,mogązagrabić,cotylkochcą.Na
pewnoznaszprzeciwnikaBaldera–waszyngtońskąkancelarięDackstone&Partner.
–O,tak.
–Wtakimraziewiesz,żezatrudniająrównieżdużefirmytechnologiczne,którechcądokopaćwsądzie
wynalazcomiinnowatoromliczącymnawynagrodzeniezato,costworzyli.
–Takjest.Dowiedziałamsięotym,jużkiedyzajmowaliśmysięprocesamiwynalazcyHåkanaLana.
–Toteżmrozikrewwżyłach,niesądzisz?Alenajbardziejinteresującejestwtymwszystkimto,że
nazwa Dackstone & Partner pada podczas jednej z niewielu rozmów członków tej grupy przestępczej,
którenamsięudałopodsłuchaćiodczytać.MówiątamonichD.P.albopoprostuD.
–WięcSolifonitedraniemająwspólnychprawników.
–Natowygląda,aletojeszczeniewszystko.Dackstone&PartnerzamierzaotworzyćfilięwSztok-
holmie.Wiesz,jaksiętegodowiedzieliśmy?
– Nie – odparła Gabriella. Denerwowała się coraz bardziej. Chciała się jak najszybciej pożegnać
izająćsięzałatwianiempolicyjnejochronydlaBaldera.
–Dziękitemu,żepodsłuchiwaliśmytęgrupę.Chabarowwspomniałotymmimochodem,cooznacza,
żesąwścisłymkontakciezkancelarią.Wiedzieliofilii,jeszczezanimtainformacjazostałapodanado
wiadomościpublicznej.
–Naprawdę?
– Tak. A w Sztokholmie Dackstone & Partner mają połączyć siły ze szwedzkim adwokatem Kennym
Brodinem, który wcześniej zajmował się sprawami karnymi i jest znany z utrzymywania zbyt bliskich
związkówzklientami.
–Wystarczywspomniećoklasycznymzdjęciu,którezawędrowałodokolorowejprasy.Otym,naktó-
rymBrodinbalujezgangsteramiimigdalisięzjakąścallgirl–powiedziałaGabriella.
–Widziałamimyślę,żewartozacząćodpanaBrodina,jeśliwyteżchceciesiętemuprzyjrzeć.Kto
wie,możeokażesięogniwemłączącymświatwielkichfinansówitęgrupę.
–Zerknęnato–odparłaGabriella.–Aleterazmamnagłowiejeszczekilkainnychspraw.Zpewno-
ściąjeszczesięusłyszymy.
A potem zadzwoniła do Wydziału Ochrony. Dyżur miał sam Stig Yttergren, co nie ułatwiało sprawy.
Miał sześćdziesiąt lat, był korpulentny, często zaglądał do kieliszka i najbardziej lubił grać w karty
iukładaćpasjansewinternecie.CzasaminazywanogopanemWszystkoJestNiemożliwe.Wyjaśniłamu
więcwszystkonajbardziejsłużbowymtonem,najakibyłojąstać,izażądała,żebyprofesorFransBalder
zSaltsjöbadenjaknajszybciejdostałochronę.StigYttergrenjakzwykleodpowiedział,żetobędziebar-
dzo trudne i prawdopodobnie się nie uda, a kiedy powiedziała, że to rozkaz samej szefowej Säpo,
wymamrotałcoś,cownajgorszymwypadkumogłoznaczyć:Atowywłoka.
–Niesłyszałamtego–odparłaGabriella.–Tylkodopilnuj,żebyposzłoszybko.
Oczywiścienieposzło.Czekałaibębniłanerwowopalcamiwblatbiurka.SzukałainformacjioDack-
stone & Partner i o wszystkim, o czym mówiła Alona. I wtedy właśnie poczuła, że ma do czynienia
zczymśniepokojącoznajomym.
Nicjednakniechciałosięwyklarowaćizanimzdążyłacokolwiekustalić,oddzwoniłStigYttergren.
Oczywiścieokazałosię,żeniktzWydziałuOchronyniejestakuratdostępny.Trwałjakiśspektakl,wktó-
rymuczestniczyłowyjątkowowieluczłonkówrodzinykrólewskiejinastępcatronuNorwegiizmałżonką.
Zanim którykolwiek z ochroniarzy zdążył zareagować, ktoś postawił na głowie przewodniczącego
SzwedzkichDemokratówrożekzlodami.PodczasjegopóźniejszejprzemowywSödertäljetrzebabyło
wzmocnićochronę.
Yttergrenzleciłwięctozadaniedwómwspaniałymchłopakomzpolicjiporządkowej–PeterowiBlo-
mowiiDanowiFlinckowi.Gabriellamusiałasiętymzadowolić,choćnazwiskaBlomiFlinckkojarzyły
jejsięzKlingiemiKlangiemzksiążekoPippiLangstrumpf.Nabrałazłychprzeczuć.Późniejmiałaoto
dosiebiepretensje.
To było takie typowe dla snobistycznego środowiska, z którego się wywodziła – oceniać ludzi po
nazwisku.Bardziejpowinnasięmartwić,gdybywyglądałynaszlacheckie–moglibysięokazaćzblazo-
waniizepsuci.Wszystkobędziedobrze,pomyślałaipostanowiłapozbyćsięuprzedzeń.Apotemwróciła
dopracy.Wiedziała,żetobędziedługanoc.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział9
nocz20na21listo
pada
LISBETHOBUDZIŁASIĘwwielkimpodwójnymłóżku,leżącwpoprzek.Przypomniałasobie,żeśnił
jejsięojciec.Poczuciezagrożeniaotulałojąjakpłaszcz.Inagleprzypomniałasobiepoprzedniwieczór
i doszła do wniosku, że równie dobrze może to być reakcja chemiczna zachodząca w jej organizmie.
Miałaostregokaca.Wstałaichwiejącsięnanogach,ruszyładowielkiejłazienkizjacuzzi,marmurem
i całym tym kretyńskim luksusem. Chciało jej się wymiotować. Ale opadła tylko na podłogę i ciężko
oddychała.
Potem wstała, spojrzała w lustro i zobaczyła swoje przekrwione oczy. Nie był to widok krzepiący.
Zdrugiejstronydopierominęłapółnoc.Pomyślała,żepewniespałaniedłużejniżkilkagodzin.Wyjęła
zszafkiszklankęinapełniłająwodą.Wtejsamejchwiliwróciłowspomnieniesnu.Ścisnęłaszklankętak
mocno, że szkło pękło i zraniła się w rękę. Krew kapała na podłogę. Zaklęła i doszła do wniosku, że
raczejjużniezaśnie.
Zaczęła się zastanawiać, czy powinna próbować złamać szyfr pliku, który ściągnęła poprzedniego
dnia.Nie,toniemiałosensu,przynajmniejteraz.Owinęłarękęręcznikiem,podeszładopółkiiwzięłado
ręki nową książkę fizyczki z Princeton Julie Tammet. O tym, jak gwiazdy o dużej masie zapadają się
i tworzą czarne dziury. A potem położyła się na czerwonej kanapie stojącej pod oknem z widokiem na
SlusseniRiddarfjärden.
Zaczęła czytać i poczuła się trochę lepiej, choć krew spływała na kartki, a głowa nie przestawała
boleć.Mimowszystkopogrążałasięwlekturzecorazbardziejiodczasudoczasunotowałacośnamar-
ginesie. Właściwie nie było to dla niej nic nowego. Wiedziała lepiej niż większość ludzi, że gwiazdy
utrzymująsięprzyżyciudziękidwómprzeciwstawnymsiłom–eksplozjomtermojądrowym,doktórych
dochodziwichwnętrzachiktóredążądoichrozdęcia,orazgrawitacji,którajeściska.Dlaniejbyłoto
jakpróbapogodzeniasprzecznychinteresów,przeciąganieliny,wktórymszansedługosąrówne,alegdy
zaczynabrakowaćpaliwatermojądrowegoieksplozjeniesąjużtaksilne,jednastronanieuchronniezwy-
cięża.
Kiedy siła ciążenia zaczyna przeważać, gwiazda kurczy się jak balon, z którego uchodzi powietrze,
irobisięcorazmniejsza.Wtensposóbgwiazdamożecałkiemzniknąć.KarlSchwarzchildjużwczasie
pierwszejwojnyświatowejnieprawdopodobnieeleganckimwzorem:
r
sch
=2GM/c
2
w którym G to stała grawitacji, opisał stadium, w którym gwiazda jest skompresowana tak bardzo, że
nawetświatłoniemożejejopuścić.Wtedyjużniemaodwrotu.Jestskazananazapadnięciesię.Każdy
atomjestwciąganydośrodka,dopojedynczegopunktu,wktórymkończąsięczasiprzestrzeńimożliwe,
żedziejąsięjeszczedziwniejszerzeczy.Odrobinairracjonalnościwuregulowanymwszechświecie.
Tę osobliwość, która jest raczej punktem niż zdarzeniem, ostatnim przystankiem dla wszystkich zna-
nych praw fizyki, ogranicza horyzont zdarzeń. Razem tworzą tak zwaną czarną dziurę. Lisbeth lubiła
czarnedziury.Czuła,żecośjąznimiłączy.
MimototaksamojakJulieTammetniebyłazainteresowanadziuramijakotakimi.Interesowałyjąpro-
cesy,którejetworzą,aprzedewszystkimto,żegwiazdyzaczynająsięzapadaćwszerokiej,rozciągniętej
części wszechświata, którą zwykliśmy tłumaczyć teorią względności Einsteina, a kończą w znikającym
małymświecie,podlegającymprawommechanikikwantowej.
Byłaprzekonana,żegdybytylkopotrafiłaopisaćtenproces,mogłabypogodzićdwanieprzystającedo
siebiejęzyki–fizykękwantowąiteorięwzględności.Niewątpliwiejednakprzekraczałotojejmożliwo-
ści,podobniejakówprzeklętyszyfr.Znówzaczęłamyślećoojcu.
Kiedybyładzieckiem,tenobrzydliwiecwielokrotniegwałciłjejmamę.Przestałdopiero,kiedymatka
doznała nieodwracalnych obrażeń, a ona – miała wtedy dwanaście lat – odpłaciła mu się za wszystko.
Wtedyniemiałapojęcia,żeojciecjestbyłymsuperszpiegiemradzieckiegowywiaduwojskowegoGRU,
atymbardziejżespecjalnywydziałpolicjibezpieczeństwa,takzwanaSekcja,miałzazadaniechronićgo
zawszelkącenę.Alejużwtedyzorientowałasię,żewokółojcaunosisięatmosferatajemnicy,mrok,do
którego nikomu nie wolno się zbliżać ani nawet okazywać, że się wie, że istnieje. Dotyczyło to nawet
czegośtakzwykłegojaknazwisko.
Wszystkie listy i pisma adresowano do Karla Axela Bodina i wszyscy mieli zwracać się do niego
Karl.Aleoni,rodzina,wiedzieli,żetaknaprawdęnazywasięZala,adokładnieAleksanderZalachenko.
Byłczłowiekiem,któryniewielkimwysiłkiempotrafiłwywołaćśmiertelneprzerażenie.Przedewszyst-
kimzaśnosiłpłaszcz,którygoczyniłniezniszczalnym,aprzynajmniejtaksięwtedyLisbethwydawało.
Jeszczenieznałajegotajemnicy,ajużwiedziała,żeojciecmożezrobić,cotylkozechce,iżeujdziemu
topłazem.Międzyinnymidlategootaczałagotaokropnaauraważności.Byłczłowiekiem,doktóregonie
można się było dobrać zwyczajną drogą i który miał tego pełną świadomość. Na innych ojców można
byłodonieśćopiecespołecznejalbopolicji.Siłystojącezanimbyłyjednakponadtym.Weśnieprzypo-
mniałasobiedzień,kiedyznalazłamamęnapodłodze.Leżałainiedawałaznakużycia.Wtedypostano-
wiła,żesamodzielnieunieszkodliwiojca.
Tobyłajednazjejdwóchprawdziwychczarnychdziur.
ALARMWŁĄCZYŁSIĘopierwszejosiemnaście.WyrwałFransaBalderazesnu.Czyżbyktośwszedł
dodomu?Franspoczułniewytłumaczalnystrachiwyciągnąłrękę.Augustleżałobok.Zapewnejakzwy-
klewślizgnąłsiędojegołóżka,aterazkwiliłniespokojnie,jakgdybywyciealarmuwplotłosięwjego
sny.Mójmałychłopiec,pomyślałFrans.Pochwilizesztywniał.Czytobyłykroki?
Nie,tozpewnościątylkozłudzenie.Niebyłosłychaćnicpozaalarmem.Zaniepokojonywyjrzałprzez
okno.Wyglądałonato,żewiejemocniejniżkiedykolwiek.Falesmagałypomostiskrajplaży.Oknatrzę-
słysięiwyginałypodnaporemwiatru.Czytopodmuchywiatruuruchomiłyalarm?Takpoprostu?
Oczywiścieitakmusiałwyjrzećisprawdzić,cosięstało,apotemmożenawetzadzwonićpopomoc
i ustalić, czy ochrona, którą mu załatwiła Gabriella Grane, jest już na miejscu. Dwóch ludzi z policji
porządkowejjechałodoniegojużodkilkugodzin.Pomyślał,żetojakaśparodia.Całyczaspowstrzymy-
wałyichpogodaiwciążnowe,sprzecznepolecenia:przyjedźcieizajmijciesiętymitamtym.Ciągleim
cośwypadało.ZgadzałsięzGabriellą:rażącaniekompetencja.
Uznałjednak,żezajmiesiętympóźniej.Terazmusiałzadzwonić.Problempolegałnatym,żeAugust
właśniesiębudził,więcmusiałdziałaćszybko.HisteryzującyAugustrzucającysięnawezgłowiełóżka
tobyłoostatnie,czegowtamtejchwilipotrzebował.Nagleprzypomniałsobieozatyczkachdouszu,sta-
rychzielonychzatyczkach,którekupiłnalotniskuweFrankfurcie.
Wziął je z nocnego stolika i ostrożnie włożył synowi do uszu. Potem otulił go kołdrą, pocałował
w policzek i pogładził po bujnych kręconych włosach. Upewnił się, że kołnierzyk od piżamy leży jak
trzeba,agłowawygodniespoczywanapoduszce.Pomyślał,żetoniepojęte.Bałsięiwiedział,żepowi-
niensięspieszyć.Amimotoruszałsięjakwzwolnionymtempieidoglądałsyna.Możetobyłaodrobina
czułości w trudnej chwili. A może chciał odwlec spotkanie z tym, co go czekało za drzwiami. Przez
chwilęszczerzeżałował,żeniemabroni.Choćitakbyniewiedział,jaksięniąposłużyć.
Byłcholernymprogramistą,wktórymnastarelataobudziłosiętrochęojcowskichuczuć.Towszystko.
Niepowiniendaćsięwplątaćwtenbałagan.NiechdiabliwezmąSolifon,NSAiwszystkieorganizacje
przestępcze!Alemusiałzacisnąćzęby.Ostrożnie,niepewnymkrokiemwyszedłnakorytarzizanimzrobił
cokolwiekinnego,nawetzanimspojrzałwstronęwyjścia,wyłączyłalarm.Hałasrozstroiłmucałysys-
temnerwowy.Kiedywkońcuzapadłacisza,stanąłbezruchuwprzedpokoju,niezdolnydojakiegokol-
wiekdziałania.Naglerozległsiędzwonektelefonu.Podskoczyłzestrachu,alebyłzadowolony,żebędzie
sięmógłzająćczymśinnym.
–Tak?–powiedziałdosłuchawki.
–MówiJonasAnderberg,dyżurnyzMiltonSecurity.Czywszystkowporządku?
–Co…tak.Chybatak.Alarmsięwłączył.
– Wiem. Zgodnie z naszymi instrukcjami w takim przypadku powinien pan wejść do specjalnego
pomieszczeniaizamknąćdrzwi.Jestpantam?
–Tak–skłamał.
–Dobrze,bardzodobrze.Wiepan,cosięstało?
–Niemampojęcia.Obudziłmniealarm.Niewiem,cogouruchomiło.Niemogłatobyćwichura?
–Raczejnie…Chwileczkę!
WgłosieJonasaAnderbergausłyszałrozkojarzenie.
–Cosiędzieje?–spytałnerwowo.
–Wyglądanato…
–Wykrztuśpanto,docholery.Całysiętrzęsę.
– Przepraszam. Spokojnie, spokojnie… oglądam nagrania z naszych kamer i niestety wygląda na to,
że…
–Żeco?
– Że ktoś pana odwiedził. Mężczyzna. Tak, sam pan później zobaczy. Chudy mężczyzna w ciemnych
okularach i czapce chodził po pańskim ogrodzie. O ile się orientuję, zrobił dwie rundki, choć, tak jak
mówię…dopierotoodkryłem.Muszęsiętemuprzyjrzećbliżej,żebymócpowiedziećcoświęcej.
–Cotozatyp?
–Trudnostwierdzić.
Nachwilęzapadłacisza.JonasAnderbergnajwyraźniejoglądałnagrania.
–Chociażmoże…niewiem…nie,niepowinienemspekulowaćnatakwczesnymetapie.
–Ależbardzoproszę.Potrzebujęjakiegośkonkretu.Tomipomoże.
–Rozumiem.Wtakimraziepowiem,żeprzynajmniejjednarzeczjestwtymdobra.
–Co?
– Jego chód. Facet chodzi jak ćpun. Jak ktoś, kto wciągnął mnóstwo amfy. W jego ruchach jest coś
przesadnienapuszonego,jakaśsztywność.Mogłobytoświadczyćotym,żetozwykłynarkomanidrobny
złodziejaszek.Zdrugiejstrony…
–Tak?
–Towyglądaniepokojąco.Ukrywatwarzi…
Jonasumilkł.
–Proszęmówićdalej!
–Chwileczkę.
–Powiemszczerze,żedziałamipannanerwy.
–Nierobiętegospecjalnie.Ale…
Balderzadrżał.Odstronypodjazdudogarażudobiegałwarkotsilnika.
–Mapangości.
–Comamrobić?
–Zostaćtam,gdziepanjest.
–Okej–odparłFrans.Stałbezruchu,wzupełnieinnymmiejscu,niżsądziłJonasAnderberg.
KIEDYOPIERWSZEJpięćdziesiątosiemzadzwoniłtelefon,MikaelBlomkvistnadalniespał.Ponieważ
jednak telefon spoczywał w kieszeni jego dżinsów, które leżały na podłodze, i tak nie zdążył odebrać.
Pozatymnumerbyłzastrzeżony.Mikaelzaklął,wsunąłsięzpowrotemdołóżkaizamknąłoczy.
Tejnocymusiałsięprzespać.Erikazasnęłatużpopółnocy,aonprzewracałsięzbokunabokimyślał
oswoimżyciu,wktórymtakniewielerzeczybyłoudanych.NawetzwiązekzEriką.Kochałjąodkilku-
dziesięciulatiwszystkowskazywałonato,żeonaodwzajemniatouczucie.
Aleteraztojużniebyłotakieproste.Mikaelpomyślał,żemożezacząłodczuwaćsympatięwobecGre-
gera.GregerBeckmanbyłmalarzemimężemEriki.Niktniemógłbypowiedzieć,żejestzazdrosnyalbo
małostkowy.Wręczprzeciwnie.Kiedyzacząłpodejrzewać,żeErikanigdysobienieodpuściMikaelaani
niebędzieumiałasiępowstrzymaćprzedzdzieraniemzniegoubrań,niezacząłszalećanimiotaćgróźb,
żebędąmusielisięprzeprowadzićdoChin.Zaproponowałjejukład:
–Możeszznimbyć,bylebyśtylkodomniewracała.
Na tym stanęło. Tworzyli ménage à trois, niekonwencjonalną konstelację. Erika najczęściej spała
z Gregerem w domu w Saltsjöbaden, a czasem u Mikaela przy Bellmansgatan. Z biegiem lat Mikael
doszedłdowniosku,żetofantastycznerozwiązaniedobrzezrobiłobywieluludziom,żyjącympoddykta-
turą związku. Za każdym razem, kiedy Erika mówiła: bardziej kocham mojego męża, kiedy mogę być
takżeztobą,albokiedyGregernajakimścocktailpartyobjąłgopobratersku,Mikaeldziękowałzato
losowi.
Ale ostatnio zaczęły go dopadać wątpliwości. Może dlatego, że miał więcej czasu na zastanawianie
sięnadwłasnymżyciem.Przyszłomudogłowy,żeniewszystko,cosięokreślamianemporozumienia,
rzeczywiścienimjest.
Zdarzasię,żejednazestronforsujecoś,nazywawspólnądecyzją,apoczasieokazujesię,żedruga
strona cierpiała, choć zapewniała, że wcale tak nie jest. Greger raczej się nie ucieszył, kiedy Erika
zadzwoniładoniegowieczorem.Ktowie,możeonteżniemógłzasnąć.
Mikaelzewszystkichsiłstarałsięmyślećoczymśinnym.Nachwilęnawetodpłynąłwświatmarzeń.
Ale to niewiele pomogło. W końcu wstał. Postanowił zrobić coś konkretnego, na przykład poczytać
o szpiegostwie przemysłowym albo, co wydawało się jeszcze lepsze, naszkicować alternatywny plan
finansowydla„Millennium”.Ubrałsię,usiadłprzykomputerzeizacząłsprawdzaćpocztę.
Jak zwykle – w większości były to śmieci, ale kilka maili sprawiło, że nabrał sił. Christer, Malin,
AndreiZanderiHarrietVangerwznosiliokrzykibojoweizagrzewaligodozbliżającejsięwalkizkon-
cernemSernera.Odpowiedział,wyolbrzymiającswójentuzjazm.Następnie,niczegosięniespodziewa-
jąc,sprawdziłplikLisbeth.Naglesięrozjaśnił.Odpowiedziała.Porazpierwszyodniepamiętnychcza-
sówdałaznakżycia.
InteligencjaBalderaniejestanitrochęsztuczna.Ajaktoterazwyglądauciebie?
Noicobysięstało,Blomkvist,gdybyśmystworzylimaszynętrochęmądrzejsząodnas?
Uśmiechnął się i przypomniał sobie ich ostatnie spotkanie w Kaffebar przy S:t Paulsgatan. I dlatego
dopieropochwilizdałsobiesprawę,żezadałamudwapytania.Pierwszebyłodrobnąprzyjacielskązło-
śliwostką,wktórejniestetykryłosięziarnoprawdy.Teksty,któreostatniopisałdogazety,niebyłyinteli-
gentneibrakowałoimprawdziwejwartościinformacyjnej.Jakwieludziennikarzyużywałsprawdzonych
chwytów i sformułowań. Nie mógł już cofnąć czasu, więc postanowił się zastanowić nad drugim pyta-
niemLisbeth–jejmałązagadką.Niebyłprzesadniezainteresowanytymtematem,alechciałnapisaćcoś
błyskotliwego.
Zacząłsięzastanawiać,cosięstanie,jeśliludziestworząmaszynęmądrzejsząodnichsamych.Poszedł
do kuchni, otworzył butelkę wody Ramlösa i usiadł przy stole. W mieszkaniu pod nim pani Germer
mocnokaszlała,azoddalidobiegałsygnałkaretki,zlewającysięzwyciemwichury.Nowięc,pomyślał,
takamaszynapotrafiłabytosamocomyplusjeszczekilkainnychrzeczy,naprzykład…Zrozumiał,oco
jej chodziło, i wybuchnął głośnym śmiechem. Taka maszyna musiałaby umieć skonstruować coś inteli-
gentniejszego od siebie, i kolejna, i kolejna, aż w końcu źródło tego wszystkiego, człowiek, nie byłby
wartwięcejniżmyszkadonajnowocześniejszegokomputera.Ludzkośćdoświadczyeksplozjiinteligen-
cji,którejniedasięwżadensposóbkontrolować.TobędziewyglądałojakwMatriksie.Uśmiechnąłsię,
odłożyłkomputerinapisał:
Jeżeli stworzymy taką maszynę, znajdziemy się w świecie, w którym nawet Lisbeth Salander nie
będzietakapewnasiebie.
Potemjakiśczassiedziałbezruchuipatrzyłprzezokno,choćprzezszalejącąśnieżycęniewielebyło
widać.OdczasudoczasuspoglądałprzezotwartedrzwinaErikę.Spałagłębokimsneminicniewie-
działaomaszynachinteligentniejszychodludzi,aprzynajmniejniemartwiłasiętymwtejchwili.Potem
wyciągnąłtelefon.
Wydawało mu się, że zadźwięczał. I rzeczywiście: ktoś nagrał wiadomość. Trochę się zaniepokoił,
choćsamniebardzowiedziałdlaczego.Alepomyślał,żejeślinieliczyćtelefonówoddawnychkocha-
nek,któredzwoniąpopijakuichcąsiękochać,wnocyzwykleprzychodzązłewieści.Odsłuchałodrazu.
Usłyszałpełenniepokojugłos:
NazywamsięFransBalder.Wiem,żetobezczelnośćdzwonićotejporze.Bardzozatoprzepraszam.
Alesytuacjajestpoważna.Aprzynajmniejtakmisięwydaje.Właśniesiędowiedziałem,żepanmnie
szukał. To naprawdę niesłychany zbieg okoliczności. Jest kilka spraw, o których od jakiegoś czasu
chciałemkomuśopowiedziećiktóre,jaksądzę,mogąpanazainteresować.Byłbymbardzowdzięczny,
gdybysiępanzemnąjaknajszybciejskontaktował.Wydajemisię,żemamybardzoniewieleczasu.
Podałnumertelefonuiadresmailowy.Mikaelzapisałiprzezjakiśczassiedziałnieruchomo,bębniąc
palcamiostół.Apotemwybrałnumer.
FRANSBALDERleżałwłóżku,nadalroztrzęsionyiprzestraszony,choćmimowszystkotrochęsięuspo-
koił.Napodjeździestałsamochódpolicjantów.Wkońcusięzjawili.Bylitodwajmężczyźnikołoczter-
dziestki – jeden bardzo wysoki, a drugi dość niski. Obaj mieli krótko obcięte wystylizowane włosy
iwyglądalinazarozumiałych,choćzachowywalisięuprzejmieiznależytymszacunkiemprzeprosiliza
spóźnienie.
–MiltonSecurityiGabriellaGranezSäpoprzedstawilinamsytuację–oznajmili.
Wiedzieli, że po posesji kręcił się mężczyzna w czapce i ciemnych okularach i że muszą zachować
czujność.Podziękowaliwięczagorącąherbatę,którąchciałichpoczęstowaćwkuchni.Powiedzieli,że
chcielibyobejrzećdom,aonuznał,żetobrzmirozsądnieiprofesjonalnie.Niezrobilinanimszczególnie
dobregowrażenia,bardzozłegoteżnie.Wziąłodnichnumerytelefonówiwróciłdołóżka.Augustnadal
spał,skulony,zzielonymizatyczkamiwuszach.
Niemógłjużzasnąć.Jakiśczasnasłuchiwałiwkońcuusiadłwłóżku.Wiedział,żemusicośzrobić,bo
inaczej oszaleje. Odsłuchał wiadomości. Obie zostawił Linus. Było słychać, że jest zły i jednocześnie
jakbychciałsiębronić.WpierwszejchwiliFranszamierzałpoprostuwyłączyćtelefon.Niebyłwstanie
słuchać jego zrzędzenia. Ale po chwili okazało się, że Linus mimo wszystko ma do powiedzenia kilka
ciekawychrzeczy.RozmawiałzMikaelemBlomkvistemz„Millennium”.Blomkvistchciałsięznimspo-
tkać.Pogrążyłsięwmyślach.MikaelBlomkvist,mamrotał.Czytoonmabyćogniwemłączącymmnieze
światem?
Niezbytdobrzeznałszwedzkieśrodowiskodziennikarskie,alewiedział,kimjestBlomkvist.Oilesię
orientował,byłtoczłowiek,któryzawszezgłębiałto,oczympisał,inigdynieulegałnaciskom.Niezna-
czyłotojednak,żejestodpowiedniąosobą.PozatymFransprzypomniałsobie,żesłyszałonimrównież
mniej pochlebne opinie. Wstał i znów zadzwonił do Gabrielli Grane. Wiedziała najwięcej o ludziach
mediówizapowiedziała,żeniezamierzasiękłaść.
Odebrałaodrazu.
–Halo?Właśniemiałamdociebiedzwonić.Oglądamtegoczłowieka.Mimowszystkochybapowinni-
śmycięnatychmiastprzenieść.
–Aleprzecieżwkońcuprzyjechalicipolicjanci.Sązadrzwiami.
–Jeślitenczłowiekwróci,wcaleniemusiwejśćgłównymidrzwiami.
–Dlaczegomiałbywracać?CizMiltonamówili,żewyglądałjakstarynarkoman.
–Niebyłabymtakapewna.Mazesobącoś,cowyglądajakskrzynka.Jakieśurządzenie.Lepiejdmu-
chaćnazimne.
FranszerknąłnależącegoobokAugusta.
–Jutrochętniesięprzeniosę.Możesięokazać,żedobrzetozrobimoimnerwom.Teraz,wnocy,nic
niebędęrobił.Twoipolicjanciwyglądająnaprofesjonalistów,przynajmniejjakotako.
–Znówzamierzaszsięopierać?
–Tak,takiwłaśniemamzamiar.
– No dobra, wobec tego powiem Flinckowi i Blomowi, żeby się trochę poruszali i poobserwowali
okolicę.
–Dobrze,aleniedlategodzwonię.Radziłaśmi,żebymwyszedłnaforumpubliczne,pamiętasz?
–Tak…niebyłatorada,jakązwyklesłyszysięodSäpo,prawda?Zresztąnadaluważam,żetodobry
pomysł.Alenajpierwpowinieneśpowiedziećnamwszystko,cowiesz.Zaczynammiećzłeprzeczucia.
–Wtakimrazieporozmawiamyjutrorano,jakjużsięwyśpimy.Powiedzmitylko,comyśliszoMika-
eluBlomkviściez„Millennium”.Czytojestczłowiek,zktórymmógłbymporozmawiać?
Gabriellawybuchnęłaśmiechem.
–Jeżelichceszprzyprawićmoichkolegówowylew,tozdecydowaniepowinieneśznimporozmawiać.
–Jestażtakźle?
–FunkcjonariuszeSäpounikajągojakzarazy.Jestnawettakiepowiedzenie:jeżeliMikaelBlomkvist
stoinatwojejklatceschodowej,wiedz,żetenrokmaszzgłowy.Wszyscytutaj,łączniezHelenąKraft,
odradzalibycitobardzostanowczo.
–Alejapytamciebie.
–Ajaodpowiem,żetobybyłdobrykrok.Blomkvistjestcholerniedobrymdziennikarzem.
–Czyprzypadkiemniebyłteżkrytykowany?
– Jak najbardziej. Ostatnio mówi się, że jest już passé, nie pisze wystarczająco optymistycznych
iradosnychtekstówczycośwtymrodzaju.Tostaroświecki,dociekliwyreporter,wnajlepszymgatunku.
Masznaniegonamiary?
–Dostałemoddawnegoasystenta.
–Znakomicie.Alezanimsięznimskontaktujesz,musiszpowiedziećwszystkonam.Obiecujesz?
–Obiecuję,Gabriello.Ateraztrochęsięprześpię.
–Zróbto.AjaporozmawiamzFlinckiemiBlomem,apóźniejzałatwięcibezpiecznemiejscenajutro.
Potem Frans próbował się uspokoić. I znów było to niemożliwe. Fatalna pogoda sprawiała, że do
głowy cisnęły mu się uporczywe myśli. Czuł się tak, jakby coś złego przeprawiało się ku niemu przez
morzeichcącniechcącnasłuchiwałwnapięciu.Chciałusłyszećwszystkienietypowedźwięki.Zkażdą
chwiląbyłcorazbardziejzdenerwowanyiniespokojny.
Obiecał Gabrielli, że z nią porozmawia najpierw. Szybko jednak poczuł, że to nie może czekać.
Wszystko,cotakdługowsobietłumił,domagałosięujścia,nawetjeślizdawałsobiesprawę,żetoirra-
cjonalne.Nicniemogłobyćażtakpilne.Byłśrodeknocyiwbrewtemu,comówiłaGabriella,dawnonie
byłtakbezpiecznyjakteraz.Pilnowałagopolicjaimiałinstalacjęalarmowąpierwszejklasy.Tojednak
niepomagało.Czułsięroztrzęsiony.Znalazłnumer,którydostałodLinusa,izadzwonił.Blomkvistoczy-
wiścienieodebrał.
Dlaczegomiałbyodebrać?Byłoowielezapóźnonatelefony.Nagrałwięcwiadomość,cedzącsłowa
szeptem,żebynieobudzićAugusta.Wstałizapaliłnocnąlampkęposwojejstroniełóżka.Przezchwilę
przyglądałsięksiążkomstojącymnaregalepoprawej.Tym,któreniemiałynicwspólnegozjegopracą.
Byłniespokojnyiniemógłsięskupić.SpróbowałprzejrzećstarąpowieśćStephenaKingaSmętarz dla
zwierzaków. Ale przez to znów zaczął myśleć o złych postaciach, idących po niego nocą. Długo stał
z książką w dłoni. Nagle coś się stało. Przyszła mu do głowy pewna myśl. Bardzo się zaniepokoił. Za
dnia może uznałby, że to nonsens. W nocy wszystko wydawało się bardzo realne. Nagle poczuł, że
chciałbyporozmawiaćzFarahSharifalbozeStevenemWarburtonemzLosAngeles.Stevenprzecieżna
pewno nie spał o tej porze. Rozważając to i wyobrażając sobie wszelkie możliwe wersje wydarzeń,
patrzyłnamorzeiniespokojnechmurypędząceponocnymniebie.Inagle,jakbywodpowiedzinajego
modlitwy,zadzwoniłtelefon.Niebylito,rzeczjasna,aniFarah,aniSteven.
–NazywamsięMikaelBlomkvist–powiedział.–Szukałmniepan.
–Zgadzasię.Przepraszam,żezadzwoniłemtakpóźno.
–Nicnieszkodzi.Niespałem.
–Totakjakja.Możepanterazrozmawiać?
– Jak najbardziej. Właśnie odpowiedziałem na wiadomość od kogoś, kogo, jak sądzę, obaj znamy.
NazywasięSalander.
–Jak?
–Przepraszam,możecośźlezrozumiałem.Wydawałomisię,żezleciłjejpansprawdzeniewaszych
komputerówiwytropieniewłamywacza.
Franswybuchnąłśmiechem.
–Achtak.Boże,tonaprawdęwyjątkowadziewczyna.Alenigdyminiezdradziła,jaksięnazywa,choć
przez jakiś czas często się kontaktowaliśmy. Uznałem, że ma swoje powody, i nigdy nie naciskałem.
PoznałemjąnajednymzmoichwykładówwKTH.Chętniepanuopowiem.Tobyłazdumiewającahisto-
ria.Alenajpierwchciałbymzapytać…cóż,zpewnościąuznapan,żetoszalonypomysł.
–Czasamilubięszalonepomysły.
–Niemiałbypanochotytuterazpodjechać?Dużobytodlamnieznaczyło.Mamtematoznacznej,jak
sądzę,silerażenia.Mogęzapłacićzataksówkęwtęizpowrotem.
– To miło z pańskiej strony, ale zawsze sami pokrywamy koszty. Dlaczego mielibyśmy rozmawiać
wśrodkunocy?
–Bo…–Franssięzawahał.–Bomamwrażenie,żezostałoniewieleczasu.Anawetwięcejniżwra-
żenie. Właśnie się dowiedziałem, że jestem w niebezpieczeństwie, a jakąś godzinę temu ktoś węszył
wokółmojegodomu.Mówiącszczerze,poprostusiębojęichcęwyrzucićzsiebieto,comamdopowie-
dzenia.Niechcęjużbyćztymsam.
–Okej.
–Toznaczy?
–Przyjadę.Jeślimisięudaskombinowaćtaksówkę.
Franspodałmuadres,apotemsięrozłączyłizadzwoniłdoLosAngeles,doprofesoraStevenaWar-
burtona z Los Angeles. Starał się być skupiony. Rozmawiali na zaszyfrowanej linii. Trwało to jakieś
dwadzieścia–trzydzieści minut. Kiedy skończyli, wszedł na górę i włożył dżinsy i czarną kaszmirową
koszulkępolo.Wyjąłbutelkęamarone,nawypadekgdybyMikaelBlomkvistmiałochotęnatakieprzy-
jemności. Nie doszedł dalej niż do drzwi i nagle wzdrygnął się z przerażeniem. Wydawało mu się, że
zauważył jakiś ruch, że coś obok niego przemknęło. Nerwowo spojrzał na pomost i morze, ale nic nie
zauważył.Widziałwyludniony,smaganywiatremideszczemskrawekziemi,tensamcozawsze.Uznał,że
musięprzywidziałozezdenerwowania.Aprzynajmniejpróbowałsobiewmówić,żetakwłaśniebyło.
Wyszedłzsypialniiwzdłużdużegooknaruszyłnagórę.Naglepoczułfalęniepokojuiznówgwałtownie
sięodwrócił.Tymrazemnaprawdęcośzauważył–kawałekdalej,kołodomusąsiada,Cedervalla.
Wcieniudrzewprzemykałajakaśpostać.Niemiałczasusięjejprzyjrzeć,alezauważył,żetomocno
zbudowanymężczyznazplecakiem,wciemnymstroju.Biegłskulony,cośwjegoruchachsprawiało,że
wyglądałnaprofesjonalistę,jakbybiegałtakwielerazy,możenajakiejśodległejwojnie.Tenruchwyda-
wałsięwyćwiczonyiskuteczny.Skojarzyłmusięzfilmemiczymśprzerażającym.Możewłaśniedlatego
minęłokilkasekund,zanimwyciągnąłzkieszenitelefonispróbowałsięzorientować,któryznumerówna
liścienależydoktóregośzdyżurującychnadworzepolicjantów.
Nie dodał ich do kontaktów, po prostu zadzwonił, żeby numery pojawiły się na wyświetlaczu, więc
terazniebyłpewien.Którynumerjestich?Niewiedział,więcdrżącąrękąwybrałten,którywydawał
musięwłaściwy.Niktnieodbierał.Dopieropopięciusygnałachwsłuchawcerozległsięzdyszanygłos:
–TuBlom,cosiędzieje?
– Widziałem jakiegoś faceta. Biegł pod drzewami przy sąsiednim domu. Nie wiem, gdzie jest teraz.
Możliwe,żenadrodze,niedalekowas.
–Okej,rozejrzymysię.
–Wydawałsię…–zacząłiurwał.
–Jaki?
–Niewiem.Szybki.
DAN FLINCK i Peter Blom siedzieli w radiowozie. Rozmawiali o swojej młodej koleżance Annie
Berzeliusiorozmiarzejejpupy.Obajbyliświeżoporozwodzie.
Obarozwodybyłyzpoczątkudośćbolesne.Obajmielimałedzieciiżony,któreczułysięoszukane,
a także teściów, którzy na różne sposoby mówili im, że są nieodpowiedzialnymi skurczybykami. Ale
kiedyemocjewkońcuopadły,aoniuzyskaliprawodonaprzemiennejopiekinaddziećmiiprzenieślisię
donowych,skromniejszychdomów,doszlidotegosamegowniosku:brakowałoimkawalerskiegożycia.
Wtedni,kiedyniemieliusiebiedzieci,imprezowalijaknigdyprzedtem,apotem–jakwczasach,gdy
byli nastolatkami – omawiali wszystkie szczegóły imprez, oglądali napotkane kobiety od stóp do głów
i szczegółowo oceniali ich ciała i umiejętności łóżkowe. Tym razem jednak nie zdążyli się zagłębić
wtematpupyAnnyBerzeliustakbardzo,jakbychcieli.
ZadzwoniłakomórkaPetera.Obajpodskoczyli.Poczęścidlatego,żePeterzmieniłdzwoneknadość
ekstremalną wersję Satisfaction. Ale głównie dlatego, że była noc, że szalała zawieja i że czuli się
samotni.Łatwoichbyłoprzestraszyć.PozatymPetermiałtelefonwkieszenispodni,ażespodniebyły
ciasne–przezimprezoweżyciezwiększyłmusiębrzuch–trochępotrwało,zanimgowydobył.Kiedysię
rozłączył,wyglądałnazmartwionego.
–Ocochodzi?–zapytałDan.
–Balderwidziałjakiegośfaceta.Podobnoszybkizniegoskubaniec.
–Gdzie?
– Tam, na dole, między drzewami, pod sąsiednim domem. Ale prawdopodobnie zmierza w naszą
stronę.
Wysiedlizsamochoduiporazkolejnyzszokowałoichzimno.Tobyłdługiwieczóridługanoc.Wiele
razywychodzilinadwór.Alewcześniejchłódnieprzeszywałichdoszpikukości.Przezchwilęstalibez
ruchuitrzęślisięzzimna.Zerkaliwprawoiwlewo.PotemPeter–byłwyższy–przejąłdowodzenie.
KazałDanowistaćprzydrodze,asamruszyłwdół,wstronęmorza.
Równolegledomałegowzgórzabiegłdrewnianypłotialejka,niedawnoobsadzonadrzewami.Spadło
trochęśnieguibyłozimno.Peterzdziwiłsię,żezatoka–chybaBaggensfjärden–niezamarzła.Pewnie
niepozwoliłynatozbytdużefale.Przeklinałzawiejęinocnązmianę,któragowykańczałaipozbawiała
snu, tak korzystnie wpływającego na urodę. Mimo wszystko próbował wykonywać swoją pracę. Może
nie na sto procent, ale jednak. Nadstawiał uszu. Próbował coś usłyszeć i rozglądał się. Z początku nie
zauważył nic niezwykłego. Ale jedynym źródłem światła była samotna latarnia przy pomoście. Zszedł
wdół,minąłtarganepodmuchamiwiatruszarealbozieloneogrodowekrzesłoiprzezdużeoknozobaczył
FransaBaldera.
Stałkawałekodokna,pochylonynadłóżkiem,wyraźniespięty.Możepoprawiałkołdrę,niełatwobyło
tostwierdzić.Wydawałsięzajętyjakimśdrobnymszczegółem,czymś,coleżałonałóżku.Peterpomyślał,
że nie powinien się tym interesować, jego zadanie polegało na obserwowaniu posesji. Ale w ruchach
Balderabyłocoś,cogozafascynowało.Nasekundęalbodwiesięrozproszył.Apotemwróciłdorzeczy-
wistości.
Poczuł, że ktoś go obserwuje. Zmroziło mu to krew w żyłach. Gwałtownie się odwrócił i zaczął się
rozglądaćwpanice.Alenicniezauważył.Jużprawieodetchnął,kiedynaglezarejestrowałdwierzeczy
naraz–gwałtownyruchprzymetalowychśmietnikachpodpłotemiwarkotsilnikanadrodze.Samochód
stanąłiotworzyłysiędrzwi.
Ani jedno, ani drugie nie było szczególnie niezwykłe – przy śmietnikach mogło być jakieś zwierzę,
a samochody mogły tamtędy przejeżdżać nawet tak późno. Mimo to zesztywniał i przez chwilę stał bez
ruchu.Niewiedział,corobić.IwtedyusłyszałgłosDana:
–Ktośtuidzie!
Nieruszyłsię.Czuł,żejestobserwowany,iniemalnieświadomiedotknąłsłużbowejbroni,którąmiał
naudzie.Naglezacząłmyślećobyłejżonieidzieciach,jakbymiałosięstaćcośzłego.Niezdążyłjednak
nadobrepogrążyćsięwrozmyślaniach,boDankrzyknąłznowu,tymrazemdesperacko:
–Policja.Stój,docholery!
Peterpobiegłwstronędrogi,choćniebyłpewien,czyrobidobrze.Niemógłsiępozbyćwrażenia,że
przyśmietnikachjestcośgroźnego.Skorojednakjegokolegatakkrzyczał,niemiałwyboru.Poczułulgę.
Bałsiębardziej,niżbyłgotówprzyznać.Ruszyłbiegiemipotykającsię,wypadłnadrogę.
Kawałek dalej zobaczył Dana. Biegł za zataczającym się mężczyzną w o wiele za cienkim ubraniu.
Pomyślał, że trudno go nazwać szybkim skubańcem, i pobiegł za nimi. Niedługo potem powalili go na
ziemięnapoboczuprzyskrzynkachnalistyimałejlatarni,którarzucałatrochęświatłanatoprzedstawie-
nie.
–Cośtyzajeden?!–ryknąłDanzdumiewającoostro.Najwyraźniejonrównieżsiębał.
Mężczyzna spojrzał na nich nieprzytomnym, przerażonym wzrokiem. Nie miał czapki. Jego brodę
i włosy pokrywał szron. Widać było, że mu zimno i że nie czuje się dobrze. Przede wszystkim jednak
wyglądałznajomo.
WpierwszejchwiliPeterpomyślał,żezłapaliznanego,poszukiwanegobandziora,iprzezkilkasekund
byłzsiebiedumny.
FRANSBALDERwróciłdosypialniiotuliłAugustakołdrą,możenawypadek,gdybycośsięmiałostać.
Ogarnęłagoniepohamowanamyśl,którąwywołałyniedawnyniepokójirozmowazeStevenemWarbur-
tonem. Na początku uznał, że to jedna wielka głupota, że tak można myśleć tylko w środku nocy, kiedy
ekscytacjaistrachodbierająrozum.
Pochwilidoszedłjednakdowniosku,żetonicnowego.Żetenpomysłtkwiłidojrzewałwjegopod-
świadomościwniezliczonebezsennenocewStanachZjednoczonych.Wyjąłlaptopa–swójmałysuper-
komputerpołączonyzszeregieminnych,żebyzwiększyćmoc.UruchomiłprogramAI,któremupoświęcił
całeżycie,i…stałosięcośniepojętego.
Niezdążyłnawettegoprzemyśleć.Poprostuusunąłplikiwszystkiezapasowekopieipoczułsięjak
zły bóg gaszący iskrę życia. Może zresztą właśnie to zrobił. Tego nie wiedział nikt, nawet on. Przez
krótkąchwilęsiedziałnieruchomoizastanawiałsię,czyzachwilęniedopadnągożaliwyrzutysumie-
nia.Wystarczyłowcisnąćkilkaklawiszy,żebydziełojegożyciazniknęło.
Co dziwne, trochę się uspokoił. Jak gdyby przynajmniej na tym polu zapewnił sobie ochronę. Wstał
iwyjrzałprzezokno.Wdalszymciąguszalałazamieć.Naglezadzwoniłtelefon.DzwoniłDanFlinck,ten
drugipolicjant.
–Chciałemtylkozawiadomić,żezłapaliśmyczłowieka,któregopanwidział–powiedział.–Możepan
byćspokojny.Wszystkojestpodkontrolą.
–Ktotojest?–zapytałFrans.
–Tegoniemogępowiedzieć.Jestbardzopijanyimusimygouspokoić.Chciałemtylkopanapoinfor-
mować.Odezwiemysięjeszcze.
Fransodłożyłtelefonnanocnystolik,tużoboklaptopa,ipróbowałsamemusobiepogratulować.Facet
zostałschwytany.Jegobadanianiedostanąsięwniepowołaneręce.Ajednakniemógłsięuspokoić.Nie
rozumiałdlaczego.Potemnaglepojął,cosięniezgadza.Człowiek,którybiegłpoddrzewami,zpewno-
ściąniebyłpijany.
DOPIEROPOMNIEJWIĘCEJminuciePeterBlomzrozumiał,żenieschwytalisławnegoiposzukiwa-
nego przestępcy, lecz aktora Lassego Westmana, który wprawdzie często grywał w telewizji bandytów
iosiłków,aleniebyłposzukiwanylistemgończym.Tamyślgonieuspokoiła.Porazkolejnypomyślał,że
oddalenie się od drzew i śmietników było błędem, a przede wszystkim od razu zdał sobie sprawę, że
możetomiećnastępstwa:żewybuchnieskandal,awgazetachpojawiąsięnieprzyjemnenagłówki.Wie-
dział,żeotym,corobiLasseWestman,zbytczęstopiszekolorowaprasa.Westmanniewyglądałzresztą
na szczególnie zadowolonego. Stękał, miotał przekleństwa i próbował wstać. Peter usiłował pojąć, co
takiegomiałtamdorobotywśrodkunocy.
–Mieszkasztutaj?–zapytał.
– Nie ma najmniejszego powodu, żebym zamienił z tobą choćby jedno pieprzone słowo – wysyczał
LasseWestman.
PeterodwróciłsiędoDana.Próbowałzrozumieć,jaktowszystkosięzaczęło.
Danstałjużjednakkawałekdalejirozmawiałprzeztelefon,najprawdopodobniejzBalderem.Pewnie
chciałwyjśćnaprofesjonalistęipewniemówił,żezłapalipodejrzanego,oiletonaprawdębyłon.
–BuszowałpanpoposiadłościprofesoraBaldera?–pytałdalejPeter.
– Nie słyszałeś, co mówiłem? Gówno ode mnie usłyszycie. Co to ma, kurwa, być? Spaceruję sobie
spokojnie i nagle przylatuje ten bałwan i zaczyna wymachiwać pistoletem. To skandal. Wiecie, kim
jestem?
–Jawiem,kimpanjest,ijeżeliźlesięzachowaliśmy,proszęowybaczenie.Zpewnościąbędziemy
jeszcze mieli okazję o tym porozmawiać. Ale teraz sytuacja jest bardzo napięta, więc żądam, żeby pan
natychmiastwyjaśnił,wjakiejsprawieprzyszedłpandoprofesoraBaldera.Nie,nie,proszęniepróbo-
waćuciekać!
Westmanwkońcuwstał.Niewyglądałonato,żebychciałuciekać.Miałkłopotyzutrzymaniemrówno-
wagi.Odchrząknąłtrochęmelodramatycznieisplunąłprzedsiebie.Ślinawróciładoniegozsiłąpocisku
izamarzłamunapoliczku.
–Wieszco?–zapytał,ocierająctwarz.
–Nie.
–Toniejajestemtymzłym.
Peterrzuciłniespokojnespojrzeniewkierunkuwodyialejkizdrzewami.Porazkolejnyzadałsobie
pytanie,cowidziałtam,wdole.Nieruszałsięzmiejsca,taabsurdalnasytuacjagosparaliżowała.
–Aktojesttymzłym?
–Balder.
–Nibydlaczego?
–Bozabrałmojejdziewczyniesyna.
–Dlaczegomiałbytozrobić?
–Mnieotoniepytajcie.Zapytajciegeniuszakomputerowego!Tenskurwielniemaprawagousiebie
trzymać–odparłWestmanizacząłgrzebaćwwewnętrznejkieszenipłaszcza,jakbyczegośszukał.
–Mylisiępan,jeślipansądzi,żejesttuznimjakieśdziecko–powiedziałPeter.
–Ależoczywiście,żejest.
–Naprawdę?
–Naprawdę!
–Więcpomyślałpan,żeprzyjdzietuwśrodkunocynawalonyjakstodołaizabierzedziecko?–zaczął
Peterijużmiałpowiedziećcośjeszczebardziejuszczypliwego,kiedyprzerwałmujakiśdźwięk.Ciche
pobrzękiwanieodstronywody.
–Cotobyło?–zapytał.
–Cotakiego?–odparłDan.Znówstałobokniego,alenajwyraźniejnicniesłyszał.Dźwiękbyłzresztą
niezbytwyraźny,przynajmniejnietam,gdziestali.
Mimo to Peter zadrżał. Przypomniał sobie, co czuł, kiedy stał pod drzewami, przy śmietnikach. Już
miałzejśćisprawdzić,cosięstało,kiedyznówsięzawahał.Możesiębał,amożeniemógłpodjąćdecy-
zjiiczuł,żesiędotegonienadaje.Trudnobyłotostwierdzić.Rozejrzałsięzniepokojemiznówusłyszał
warkotsilnika.Kolejnysamochód.
Oboknichprzejechałataksówka.ZatrzymałasięprzybramieFransaBaldera.Todałomupretekst,by
zostaćnadrodze.Kiedykierowcaprzyjmowałodpasażerapieniądze,Peterjeszczerazniespokojniezer-
knąłwstronęzatoki.Wydawałomusię,żeznówcośsłyszy,iniebyłotonicuspokajającego.
Nie miał jednak pewności. Otworzyły się drzwi i z taksówki wysiadł mężczyzna. Po krótkiej chwili
Peter rozpoznał dziennikarza Mikaela Blomkvista. Nie mógł pojąć, dlaczego sławni ludzie akurat tam
zbierająsięwśrodkunocy.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział10
wcze
śnierano21listopada
FRANSBALDERSTAŁWSYPIALNIprzykomputerzeitelefonie.Przyglądałsięniespokojniepojęku-
jącemu przez sen Augustowi. Zastanawiał się, co mu się śni. Czy byłby w stanie zrozumieć ten jego
wyśnionyświat?Pomyślał,żechciałbysięotymprzekonać.Czuł,żechcezacząćżyć.Niemiałjużochoty
zagrzebywaćsięwalgorytmachkwantowychikodachźródłowych.Ajużnapewnomiałdośćpanicznego
strachu.
Chciałbyćszczęśliwy,pozbyćsiętegowiecznieprzytłaczającegogociężaru,rzucićsięwcośszalo-
nego i niesamowitego, może nawet wdać się w jakiś romans. Przez kilka intensywnych sekund myślał
okobietach,któregofascynowały:oGabrielli,Farahicałejreszcie.
Przypomniałsobietę,któranajwyraźniejnazywałasięSalander.Kiedyśczułsiętak,jakbyrzuciłana
niegourok.Terazznówwróciłdoniejmyślamiiwydałomusię,żewidziwniejcośnowego,cośobcego
iznajomegozarazem.Nagleuświadomiłsobie,żeprzypominamuAugusta.Tamyślbyłaoczywiściesza-
lona.Augustbyłautystycznymchłopcem,aleonateżbyładośćmłodaimiaławsobiecośchłopięcego.
Ale poza tym była dokładnym przeciwieństwem jego syna. Ubierała się na czarno, wyglądała jak pun-
kówa.Iniewiedziała,cotokompromis.Amimotozzaskoczeniemuświadomiłsobie,żewjejspojrze-
niubyłtakisamosobliwyblask,jakizauważyłuAugusta,gdywpatrywałsięwświatłanaHornsgatan.
Po raz pierwszy spotkał ją w Królewskim Instytucie Technologicznym. Wygłaszał wykład na temat
technologicznej osobliwości, owego hipotetycznego momentu, w którym komputery staną się inteligent-
niejszeodludzi.Zacząłwłaśniewyjaśniaćpojęcieosobliwościwmatematyceifizyce,kiedydrzwisię
otworzyłyiweszłachuda,ubrananaczarnodziewczyna.Kiedyjązobaczył,pomyślał,żetoprzykre,że
narkomani nie mają się już gdzie podziać. A potem zaczął się zastanawiać, czy na pewno jest narko-
manką.Niewyglądałanawyniszczoną.Sprawiałazatowrażeniezłej,zmęczonejikompletnieniezainte-
resowanejwykładem.Siedziałaniedbalerozwalonanaławceiwkońcu,wpołowiewywoduopunkcie
osobliwym w analizie zespolonej przy nieskończonych granicach, przerwał i zapytał wprost, co o tym
wszystkimsądzi.Tobyłochamskie.Zachowałsięjakbufon.Dlaczegomiałjejwbijaćdogłowywłasną
nerdowskąwiedzę?Icosięwtedystało?
Podniosławzrokipowiedziała,żezamiastrzucaćniejasnymipojęciami,powiniensięzdobyćnaodro-
binęsceptycyzmu,gdypodstawajegoobliczeńsięrozpadała.Nieprzezfizykalnezałamaniewrzeczywi-
stymświecie,tylkodlatego,żejegomatematykaniedawałarady.Jejzdaniemgrałpodpubliczkę,mistyfi-
kował osobliwości w czarnych dziurach, podczas gdy podstawowym problemem jest oczywiście to, że
niemasposobunaobliczeniegrawitacjiprzywykorzystaniuzasadmechanikikwantowej.
Następnie z przejmującą jasnością, która sprawiła, że przez salę przeszedł pomruk, przeprowadziła
drobiazgowąkrytykęteoretykówtechnologicznejosobliwości,naktórychsiępowoływał.Osłupiał.Zdo-
łałtylkowydukać:
–Kimpanijest,docholery?
Właśnietaksiępoznali.Potemjeszczekilkarazyudałojejsięgozaskoczyć.Błyskawicznie,tylkoraz
rzuciwszyokiemnato,czymsięzajmował,pojmowała,ocochodzi.Kiedywkońcudoniegodotarło,że
technologia,nadktórąpracował,zostałaskradziona,poprosiłjąopomoc.Tozbliżyłoichdosiebiejesz-
czebardziej.Odtamtejporymieliwspólnątajemnicę.Terazstałwsypialni,pogrążonywmyślachoLis-
beth.Naglecośgoznichgwałtowniewyrwało.Znówpoczułsiębardzonieswojo.Przezotwartedrzwi
spojrzałwwychodzącenazatokęokno.
Ktoś tam był. Ktoś wysoki, ubrany na czarno, w ciasnej czarnej czapce. Na czole miał małą latarkę
i majstrował przy szybie. Przeciągnął po niej ręką, wykonał szybki zamach, jak artysta, który zaczyna
malować nowy obraz. Zanim Frans zdążył krzyknąć, tafla szkła rozpadła się na kawałki, a nieznajomy
puściłsiębiegiem.
NAZYWAŁ SIĘ JAN HOLTSER i najczęściej mówił ludziom, że zajmuje się ochroną przemysłową.
Wrzeczywistościbyłbyłymrosyjskimkomandoseminietyleopracowywałnowezabezpieczenia,ileje
forsował.Przeprowadzałoperacjetakiejakta,alezregułyrobiłrozpoznanietakdokładne,żenieryzyko-
wałtakbardzo,jakmożnabysięspodziewać.
Miałdopomocysztabzdolnychludzi.Niebyłmłody,skończyłjużpięćdziesiątjedenlat,aleutrzymy-
wałsięwformiedziękiintensywnymtreningom.Byłznanyzeskutecznościitego,żeumiałimprowizo-
wać. Jeżeli pojawiały się jakieś nowe okoliczności, uwzględniał je i zmieniał wcześniej opracowany
plan.
Brakmłodzieńczejtężyznynadrabiałdoświadczeniem.Czasemmówiłtymnielicznymosobom,zktó-
rymi mógł o tym rozmawiać, o swego rodzaju szóstym zmyśle, nabytym instynkcie. Lata w zawodzie
nauczyły go, kiedy powinien się wstrzymać, a kiedy uderzyć. Kilka lat wcześniej zaliczył wprawdzie
poważnydołekizacząłokazywaćsłabość–jegocórkamówiłaraczejoludzkichodruchach–aleteraz
stałsięzręczniejszyniżkiedykolwiek.
Odzyskał radość z pracy, wróciły dawny entuzjazm i podniecenie. Co prawda wciąż jeszcze przed
każdą akcją brał dziesięć miligramów diazepamu, ale tylko dlatego, że dzięki temu celniej strzelał,
awkrytycznychchwilachpotrafiłzachowaćczujnośćimyślećjasno.Przedewszystkimzawszerobiłto,
comiałzrobić.Niebyłkimś,ktozawodzialborezygnuje.Takwłaśnieosobiemyślał.
Amimototejnocyzastanawiałsię,czynieprzerwaćakcji,choćjegozleceniodawcawyraźniepod-
kreślił,żetopilne.Jednązprzyczynjegowahaniabyłaoczywiściepogoda.Trudnobyłopracowaćwtak
nieprzewidywalnychwarunkach.Alesamawichuranigdybyniewystarczyła,żebyzacząłtakmyśleć.Był
Rosjaninemiżołnierzem.Zdarzyłomusięjużwalczyćwgorszychwarunkachinienawidziłludzi,którzy
narzekalinadrobiazgi.
Zaniepokoiłagozatoobecnośćpatrolu,którypojawiłsięnagleibezuprzedzenia.Policjantówuznał
zakompletnezera.Przyglądałsięimzukrycia,widział,jakniedbaleiniechętnierobiąobchód.Zachowy-
wali się jak chłopcy, których w niepogodę wysłano na dwór. Najchętniej siedzieliby w wozie i gadali
opierdołach.Pozatymłatwoichbyłoprzestraszyć,zwłaszczategowyższego.
Sprawiał wrażenie, jakby nie lubił ciemności, silnego wiatru i ciemnej wody. Chwilę wcześniej
zatrzymałsięiśmiertelnieprzerażonyzacząłwpatrywaćsięwprzestrzeńmiędzydrzewami.Prawdopo-
dobniewyczuł,żeJantamjest.Aleonzbytniosiętymnieprzejął.Wiedział,żepotrafiłby,zachowując
absolutnąciszę,błyskawiczniedoniegopodejśćipoderżnąćmugardło.Amimotoniepodobałomusię,
żepolicjancitamsą.
Nawetjeślibylizieloni,itakryzykobyłoprzeznichwiększe.Pozatymto,żesięzjawili,oznaczało,że
informacjeoakcjimusiaływycieciżezwiększonoczujność.Możeprofesorjużzacząłsypać.Gdybytak
było,operacjabyłabypozbawionasensu,anawetmogłabypogorszyćichsytuację.Zażadneskarbynie
chciałnarażaćzleceniodawcynaniepotrzebneryzyko.Uważał,żetojednazjegozalet.Zawszepotrafił
spojrzećnawszystkozszerszejperspektywyimimożewykonywałtakiwłaśniezawód,najczęściejtoon
nawoływałdozachowaniaostrożności.
Wiedział,żeniesposóbzliczyćorganizacjiprzestępczych,którezostaływjegoojczyźnierozbiteiuni-
cestwione tylko dlatego, że zbyt ochoczo stosowały przemoc. Przemoc może budzić respekt. Może uci-
szaćludzi,zastraszaćich,oddalająctymsamymzagrożenieizmniejszającryzyko.Alemożeteżwywoły-
wać chaos i być początkiem łańcucha niepożądanych wydarzeń. Myślał o tym wszystkim, kryjąc się za
drzewamiipojemnikaminaśmieci.Przezkilkasekundmiałnawetcałkowitąpewność,żezachwilęprze-
rwieakcjęiwrócidoswojegopokojuwhotelu.Ajednaktaksięniestało.
Przyjechałjakiśsamochódiktośściągnąłnasiebieuwagępolicjantów.Jandostrzegłdlasiebieszansę.
Niebędącdokońcapewnym,dlaczegotorobi,założyłnaczołolatarkę.Wyjąłdiamentowąpiłęireming-
tona1911R1carryzespecjalnieskonstruowanymtłumikiem.Zważyłbrońwdłoniijakzawszepowie-
dział:
–Bądźwolatwoja,amen.
Alenieruszyłsięzmiejsca.Niepewnośćgonieopuszczała.Czydobrzerobi?Będziemusiałdziałać
bardzoszybko.Aleprzecieżznakażdykąttegodomu.Jurijbyłtamdwarazyiunieszkodliwiłalarm.Poza
tymcipolicjancisąkompletnymiamatorami.Nawetjeślicośgozatrzyma,kiedyjużwejdziedodomu–
jeżelinaprzykładkomputeraniebędzieprzyłóżku,czylitam,gdziewedługwszystkichzasadpowinien
być,agliniarzezdążąprzybiecnaratunek–itakbezproblemuichzlikwiduje.Pomyślałotyminawetsię
ucieszył.Wymamrotałwięcjeszczeraz„Bądźwolatwoja,amen”iodbezpieczyłbroń.
Puściłsiębiegiemdodużegooknaodstronyzatokiizajrzałdodomu.Kiedyzobaczył,żeFransBalder
stoiwsypialni,osłupiał.Możedlatego,żeczułsiętakniepewnie.Balderbyłczymśzajęty.Janpróbował
sobie wmówić, że to dobrze, że tak dokładnie widać cel. A mimo to naszły go złe przeczucia i po raz
kolejnyzacząłsięzastanawiać,czynieprzerwaćakcji.
Aletegoniezrobił.Wyprostowałzatoprawąrękęizcałejsiłyprzeciągnąłdiamentowąpiłąposzy-
bie.Potemnaparłnataflę.Zniepokojącymbrzękiemrunęładośrodka.Rzuciłsiędoprzoduipodniósł
broń.CelowałwBaldera.Baldergapiłsięnaniegowytrzeszczonymioczamiimachałręką,jakbygoroz-
paczliwiepozdrawiał.Potemzacząłmówić,jakwtransie,nieskładnieiuroczyściezarazem.Brzmiałoto
jakmodlitwaalbolitania.Alezamiastsłów„Bóg”albo„Jezus”Jansłyszałsłowoidiota.Nicwięcejnie
zrozumiał,choćtoitakniemiałoznaczenia.Ludziemówilimunajdziwniejszerzeczy.
Nieokazałlitości.
POSTAĆBARDZOSZYBKOiwłaściwiebezgłośnieprzesunęłasięzkorytarzadosypialni.Franszdą-
żyłsięzdziwić,żealarmmilczy.Zwróciłteżuwagęnaszaregokomiksowegopająkanabluzietegokogoś
inadługąwąskąbliznę,biegnącąprzezjegoczoło.
Potemzobaczyłbroń.Mężczyznacelowałwniego.Franspodniósłrękęwdaremnymgeścieipomyślał
oAuguście.Jegożyciewisiałonawłosku,strachzatopiłwnimszpony,aleonmyślałtylkoosynu.Niech
siędzieje,cochce!Onmożeumrzeć,aleAugustnie.Dlategowrzasnął:
–Niezabijajmojegodziecka!Onjestidiotą,nicnierozumie!
Niewiedział,ilezdążyłpowiedzieć.Naglecałyświatzamarł.Wydawałomusię,żenociszalejącana
zewnątrzwichurazaczynajągnaćwjegostronę.Wszystkozrobiłosięczarne.
JANHOLTSERstrzeliłitakjaksięspodziewał,rękagoniezawiodła.DwarazytrafiłFransaBaldera
wgłowę.Profesorzwaliłsięnapodłogęjaksłomianakukła.Niebyłonajmniejszychwątpliwości,żenie
żyje.AleJanowicośsięniezgadzało.Dopokojuwdarłsięporywwiatruodstronymorza.Przeciągnął
pojegokarkujakzimna,żywaistota.Przezsekundęczydwieniewiedział,cosięznimdzieje.
Wszystkoposzłozgodniezplanem.PatrzyłnakomputerBaldera.Stałtam,gdziepowinien.Musiałgo
tylko złapać i wybiec z domu. Powinien działać cholernie szybko. A tymczasem stał jak figura z lodu.
Dopierowtedy,zzadziwiającodużymopóźnieniem,zrozumiałdlaczego.
Wogromnymłóżku,otulonypuchowąkołdrą,leżałmałychłopczykzbujnączupryną.Przyglądałmusię
szklanymwzrokiem.TospojrzeniewzbudziłowJaniedziwnyniepokój,nietylkodlatego,żewydawało
sięprzeszywaćgonawylot.Byłownimcośjeszcze.Choćzdrugiejstronyniemiałotożadnegoznacze-
nia.
Musiałdokończyćto,cozaczął.Niemógłryzykować,żeakcjazakończysięniepowodzeniem,inara-
żaćcałejgrupy.Włóżkuleżałnaocznyświadek.Niemógłzostawićświadków,zwłaszczażeniezałożył
maski.Podniósłpistoletiwycelowałwchłopca.Patrzącwjegodziwniebłyszcząceoczy,poraztrzeci
wymamrotał:
–Bądźwolatwoja,amen.
MIKAELBLOMKVISTwysiadłztaksówkiwczarnychbutachzakostkę,białymkożuchuzszerokimkoł-
nierzem,któryznalazłwszafie,iwstarejfutrzanejczapie,którąodziedziczyłpoojcu.
Byłazadwadzieściatrzecia.Podrodzeusłyszałwradiukomunikatopoważnymwypadkuzudziałem
TIR-a.Värmdöledenbyłazablokowana.AleaniMikael,anitaksówkarznicniezauważyli,kiedysunęli
opustoszałymiulicamiprzezpogrążonewciemnościismaganewiatremprzedmieścia.Zezmęczeniabyło
muniedobrze.Najchętniejzostałbywdomu,wsunąłsiępodkołdręobokErikiizasnął.
Nie mógł jednak odmówić Balderowi. Choć sam nie wiedział dlaczego. Może chodziło o poczucie
obowiązku.Czuł,żeteraz,kiedy„Millennium”przeżywakryzys,niepowinienmyślećowłasnejwygo-
dzie.Możerównieżdlatego,żekiedyrozmawiali,Balderzrobiłnanimwrażeniesamotnegoiwystraszo-
nego.Polubiłgoipoczułsięzaintrygowany.Niespodziewałsięoczywiście,żeusłyszycośsensacyjnego.
Liczyłsięztym,żemożegospotkaćrozczarowanie.Balderpewniechciałsiętylkokomuśwygadać.Jeśli
tak,togowysłuchaidotrzymamuwtęniespokojnąnoctowarzystwa.Zdrugiejstronynigdyniemożna
być pewnym. Po raz kolejny pomyślał o Lisbeth. Ona nigdy nic nie robiła, jeżeli nie miała ważnych
powodów.PozatymFransBalderzpewnościąbyłfascynującąpostacią,ajeszczenigdyniezgodziłsię
udzielićwywiadu.Tonapewnobędzieciekawe,pomyślałirozejrzałsięwciemnościach.
Domoświetlałoniebieskaweświatłolatarni.Willaniczegosobie,napewnozaprojektowananazamó-
wienie.Miaładużeoknaiprzywodziłanamyślpociąg.Obokskrzynkinalistystałwysokipolicjantpo
czterdziestce.Byłlekkoopalony,najegotwarzywidaćbyłozdenerwowanieinapięcie.Kawałekdalej
stałjegoniższykolega.Spierałsięzwymachującymrękamipijanymmężczyzną.Mikaelpomyślał,żenie
spodziewałsiętamażtyluludzi.
–Cosiędzieje?–zapytałwyższegopolicjanta.
Niedoczekałsięodpowiedzi.PolicjantodebrałtelefoniMikaelodrazusiędomyślił,żecośsięstało.
Wyglądałonato,żealarmniezachowujesiętak,jakpowinien.Nieczekał,ażpolicjantskończyrozma-
wiać. Od strony domu dobiegł dziwny dźwięk, niepokojący chrzęst. Instynktownie powiązał go z tele-
fonem.Zrobiłkilkakrokówwprawoispojrzałwdółpagórka,któryciągnąłsięażdopomostunabrzegu
zatokiikolejnejświecącejmatowymniebieskawymświatłemlatarni.Naglejakspodziemiwyrosłaroz-
pędzonapostać.Mikaelzrozumiał,żecośjestcholernieniewporządku.
JANHOLTSERnacisnąłpalcemspustiwłaśniemiałstrzelićdochłopca,kiedyusłyszałdobiegającyod
strony drogi warkot silnika. Mimo wszystko się zawahał. Choć w zasadzie nie miało to nic wspólnego
zsamochodem.Przypomniałsobietosłowo:idiota.Oczywiściezdawałsobiesprawę,żeprofesormiał
wszelkiepowody,żebywostatnichchwilachżyciaskłamać.Alekiedyprzyjrzałsięchłopcu,zacząłsię
zastanawiać,czyBalderjednakniemówiłprawdy.
Dzieciaksiedziałcałkiembezruchu,anajegotwarzymalowałosięraczejzdziwienieniżstrach.Jakby
nierozumiał,cosięstało.Spojrzeniemiałzbytmatoweiszkliste,żebymógłcokolwiekzauważyć.
Tobyłospojrzenieczłowiekaniemego,człowieka,którynicniepojmuje.Janpomyślał,żesamsobie
tego nie wymyślił. Przypomniało mu się coś, o czym czytał, kiedy się przygotowywał do akcji. Balder
rzeczywiście miał mocno opóźnionego w rozwoju syna, choć zgodnie z tym, co pisały gazety i o czym
byłamowawpostanowieniusądu,odebranomuprawodoopiekinadnim.Aletomusiałbyćon.Jannie
mógłaniniemusiałgozabijać.Tobyniemiałosensu,adotegozłamałbyzasadyetykizawodowej.Kiedy
to sobie uświadomił, momentalnie poczuł wielką ulgę. Zaniepokoiłoby go to, gdyby zwracał na siebie
większąuwagę.
Opuściłbroń.WziąłkomputeritelefonBalderaiwepchnąłjedoplecaka.Potemwybiegłprzeddom,
kierującsiękuwytyczonejwcześniejdrodzeucieczki.Zdążyłzrobićzaledwiekilkakroków.Usłyszałza
sobągłosiodwróciłsię.Nagórze,przydrodze,stałjakiśmężczyzna.Wkożuchuifutrzanejczapie.Spra-
wiał zupełnie inne wrażenie niż tamci pierdołowaci policjanci. Pewnie dlatego Jan Holtser po raz
kolejnyuniósłbroń.Wyczułzagrożenie.
MĘŻCZYZNA, KTÓRY WYŁONIŁ SIĘ z mroku, był ubrany na czarno, wysportowany i miał na czole
latarkę. Mikael nie potrafiłby tego wyjaśnić, ale odniósł wrażenie, że bierze udział w większej akcji,
iwcalebysięniezdziwił,gdybyzcieniawyszłowięcejtakichpostaci.Poczułsiębardzonieswojo.
–Hej,tytam,zatrzymajsię!
Tobyłbłąd.Zrozumiałtowchwili,kiedymężczyznazesztywniał,jakżołnierzpodczaswalki.Pewnie
dlategoMikaelzareagowałtakszybko.Kiedymężczyznapodniósłbrońizzaskakującąpewnościąsiebie
wystrzelił, już leżał na ziemi. Wystrzału właściwie nie było słychać. Ale coś z hukiem uderzyło
wskrzynkęnalistyBaldera,więcniemiałwątpliwości,cosięstało.Wyższypolicjantprzestałrozma-
wiaćprzeztelefon.Alenieruszyłsięzmiejsca.Stałjakskamieniały.Jedynymczłowiekiem,którycokol-
wiekpowiedział,byłpijanymężczyzna:
–Cotozacyrk?!Cotusię,kurwa,dzieje?!–wrzasnąłpotężnymgłosem,któryzabrzmiałdziwniezna-
jomo.
Dopierowtedypolicjancizaczęlinerwowoszeptać:
–Ktośstrzelał?
–Chybatak.
–Corobimy?
–Musimywezwaćposiłki.
–Aleonucieknie.
–Wtakimraziemusimygogonić–odparłwyższy,apotemwolnoiniepewnie,jakbychciałdaćstrzel-
cowiczasnaucieczkę,wyciągnąłbrońiruszyłwstronęwody.
Gdzieś w oddali w zimowych ciemnościach szczekał pies, mały i zawzięty. Od strony morza mocno
wiało,sypałśnieg,ziemiabyłaśliska.Niższypolicjantpoślizgnąłsięizamachałrękamijakklown.Przy
odrobinieszczęściauniknąspotkania.CośmówiłoMikaelowi,żestrzelającyzłatwościąbyichunieszko-
dliwił.Szybkośćipewność,zjakąsięodwróciłiwyciągnąłbroń,świadczyłyotym,żewyszkolonogo
dodziałaniawtakichsytuacjach.Mikaelzacząłsięzastanawiać,czypowiniencośzrobić.
Niemiałnic,czymmógłbysiębronić.Mimotowstał,otrzepałsięześnieguiostrożniespojrzałwdół
pagórka.Nicsięniedziało.Policjanciposuwalisiębrzegiemwstronęsąsiedniejwilli.Ubranynaczarno
mężczyznazniknąłbezśladu.Onteżruszyłwdółipochwilizauważył,żejednazszybzostaławybita.
W ramie ziała ogromna dziura, a w środku, dokładnie naprzeciwko, znajdowały się otwarte drzwi.
Przez chwilę zastanawiał się, czy powinien zawołać policjantów. Nie zdążył. Nagle usłyszał osobliwy
odgłos,cośjakcicheskomlenie.Wszedłprzezrozbiteoknoiznalazłsięwkorytarzuzpięknymdębowym
parkietem.Parkietlekkobłyszczałwciemnościach.Wolnymkrokiemruszyłdootwartychdrzwi.Tostam-
tąddobiegałokwilenie.
–Balder!–zawołał.–Toja,MikaelBlomkvist.Wszystkowporządku?
Nikt nie odpowiedział. Ktoś pojękiwał jeszcze głośniej, Mikael wziął głęboki oddech i wszedł do
pokoju.Gwałtowniesięwzdrygnął.Późniejniewiedział,conajpierwrzuciłomusięwoczyanicobar-
dziejgoprzeraziło.Niebyłwcalepewien,żewiększewrażeniezrobiłonanimleżącenapodłodzeciało.
Mimokrwi,wyrazutwarzyimartwego,nieruchomegospojrzenia.
Równie dobrze mogło go poruszyć to, co się działo na stojącym tuż obok dużym, podwójnym łóżku.
Choć nie od razu zrozumiał, co widzi. Mały, siedmio-, może ośmioletni chłopczyk o pięknej twarzy
izbujnąciemnoblondczupryną,wpiżamiewniebieskąkratkę,mocnoirytmicznieuderzałowezgłowie
łóżkaiścianę.Wyglądałonato,żerobi,comoże,żebysobiezrobićkrzywdę.Jegopojękiwanianiebyły
też chyba spowodowane bólem ani płaczem, tylko wynikały z wysiłku. Jakby starał się uderzać ze
wszystkich sił. Mikael, niewiele myśląc, rzucił się do niego. Ale nie polepszyło to sprawy. Chłopiec
zacząłdzikowierzgać.
–Spokojnie–powiedziałMikael,obejmującgo.
Ale chłopiec wił się z zaskakującą siłą. Uwolnił się błyskawicznie – może dlatego, że Mikael nie
chciałgotrzymaćzbytmocno–ibosowybiegłdoprzedpokoju,tamgdzieleżałyodłamkiszyby.Mikael
zacząłkrzyczeć:nie!nie!–ipobiegłzanim.Zauważyłpolicjantów.
Stalinaśniegu,anaichtwarzachmalowałosiękompletneosłupienie.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział11
21listo
pada
POTEMZNÓWMÓWIŁOSIĘ,żewpolicjipanujebałaganiżeterenogrodzonodopiero,kiedyjużbyło
zapóźno.Człowiek,któryzastrzeliłprofesoraFransaBaldera,mógłprzeznikogonieniepokojonyschro-
nić się w bezpiecznym miejscu. Funkcjonariusze Peter Blom i Dan Flinck, trochę szyderczo nazywani
przezkolegówCasanovami,którzyznaleźlisięnamiejscujakopierwsi,zwlekalizogłoszeniemalarmu,
awkażdymrazieniezrobilitegotakzdecydowanie,jakpowinni.
Pierwsitechnicyiśledczyzwydziałukryminalnegoprzybylidopierozadwadzieściaczwarta.Razem
z nimi zjawiła się młoda kobieta, Gabriella Grane. Była tak poruszona tym, co się stało, że wszyscy
wzięli ją za krewną Baldera. Dopiero później okazało się, że jest analityczką z Säpo i że przysłała ją
samaszefowa.Aleniewielebyławstaniezrobić.Zasprawąrozpowszechnionychwpolicjiuprzedzeń,
amożeżebypokazać,żeuważająjązaosobęzzewnątrz,polecilijejzająćsiędzieckiem.
–Wyglądanato,żetocośdlaciebie–powiedziałpełniącyobowiązkiprowadzącegośledztwoErik
Zetterlund,kiedyzobaczył,jakostrożniesiępochyla,żebyobejrzećporanionestopychłopca.
Gabriella odburknęła, że ma co innego do roboty. Przestała protestować, kiedy spojrzała chłopcu
woczy.
August – bo tak miał na imię – był sparaliżowany strachem. Długo siedział na podłodze na piętrze
i mechanicznie przesuwał ręką nad czerwonym perskim dywanem. Peter Blom, który do tej pory nie
wykazywał się szczególną inicjatywą, znalazł gdzieś parę skarpet i okleił mu stopy plastrami. Stwier-
dzonoteż,żeAugustmasiniakinacałymcieleirozciętąwargę.WedługdziennikarzaMikaelaBlomkvi-
sta,któregoobecnośćwywołaławyraźniewyczuwalnąnerwowość,Augustwaliłgłowąościanęiłóżko,
apotemprzebiegłnabosakaprzezkorytarz,naktórymznajdowałysięodłamkiszkła.
GabriellaGrane,którazjakiegośpowoduwolałasięnieprzedstawiaćBlomkvistowi,oczywiścieod
razuzrozumiała,żeAugustbyłświadkiemtego,cosięstało.Nieudałojejsięjednaknawiązaćznimkon-
taktu ani go pocieszyć. Tulenie i czułość okazały się nieskuteczne. Najspokojniejszy był wtedy, kiedy
Gabriellasiedziaławpewnejodległościizajmowałasięswoimisprawami.Wydawałojejsię,żetylko
jeden jedyny raz nadstawił uszu: kiedy rozmawiając z Heleną Kraft, Gabriella wymieniła numer drogi:
siedemdziesiątdziewięć.Niezastanawiałasięnadtym,achwilępóźniejudałojejsiędodzwonićdozde-
nerwowanejHannyBalder.
Hanna chciała natychmiast zabrać syna. Zaskoczyła ją: poprosiła, żeby wyjęła puzzle, zwłaszcza te
zkrólewskimokrętem„Vasa”.Wyjaśniła,żeFranspowinienjetrzymaćnawierzchu.Nieoskarżyłajed-
nak byłego męża o nielegalne przetrzymywanie dziecka i nie potrafiła powiedzieć, dlaczego jej narze-
czony,LasseWestman,zjawiłsięuniegoizamierzałzabraćAugusta.Wyglądałonato,żeraczejnieprzy-
wiodłagotamtroska.
AleobecnośćAugustawyjaśniłaGabriellikilkaspraw.Stałosiędlaniejjasne,dlaczegoFransBalder
taksięwykręcałidlaczegoniechciałochrony.Ranopostarałasię,żebyprzyjechalipsychologilekarz.
MielizawieźćAugustadomatkinaVasastan.Chybażebysięokazało,żepowinienpojechaćdoszpitala.
Potemprzyszłajejdogłowyzupełnieinnamyśl.
Doszładowniosku,żeten,ktozabiłBaldera,wcaleniemusiałchciećgouciszyć.Równiedobrzemógł
chcieć coś ukraść – oczywiście nie coś tak banalnego jak pieniądze. Łupem miały paść wyniki jego
badań. Nie wiedziała, na co Balder poświęcił ostatni rok życia. Może wiedział to tylko on. Nietrudno
jednak było zgadnąć, co by to mogło być. Najprawdopodobniej kontynuował prace nad programem AI,
któryjużprzyokazjipoprzedniejkradzieżyuznanozaprzełomowy.
InnipracownicySolifonurobili,comogli,żebyustalić,nadczympracuje.Tylkorazmusięwyrwało,
żepilnujewynikówbadańjakmatkanowonarodzonegodziecka.Jejzdaniemmogłotooznaczać,żena
nichspał,awkażdymrazietrzymałjewpobliżułóżka.Wstała,poprosiłaPeteraBloma,żebymiałAugu-
stanaoku,izeszłanadół,dosypialni,wktórejpracowalipolicyjnitechnicy.
–Byłtujakiśkomputer?–zapytała.
Technicypokręciligłowami.WyjęłatelefoniznówzadzwoniładoHelenyKraft.
SZYBKOSTWIERDZONO,żeLasseWestmanzniknął.Zrobiłosięzamieszanieimusiałsięoddalić.Peł-
niący obowiązki prowadzącego śledztwo Erik Zetterlund zaczął kląć i wrzeszczeć, zwłaszcza kiedy się
okazało,żeniemagorównieżwmieszkaniuprzyTorsgatan.
Zastanawiałsięnawet,czyniewysłaćzanimlistugończego.Słyszącto,jegomłodykolegapofachu,
AxelAndersson,zapytał,czyWestmanjestniebezpieczny.MożeAxelAnderssonniebyłwstanieodróż-
nićaktoraodjegofilmowychwcieleń.Alewpewnymstopniuusprawiedliwiałogoto,żesytuacjakom-
plikowałasięcorazbardziej.
Wszystkowskazywało,żetoniebyłyrodzinneporachunkianilibacja,którawymknęłasięspodkon-
troli,amordercaniezabiłwafekcie.Tobyłnachłodnozaplanowanyataknajednegoznajważniejszych
szwedzkich naukowców. Atmosfery nie poprawił telefon od komendanta wojewódzkiego Jana-Henrika
Rolfa,którypowiedział,żenależytouznaćzapoważnyciosdlaszwedzkiejgospodarki.Zetterlundnagle
znalazłsięwsamymcentrumwydarzeńokluczowymznaczeniudlapolitykiwewnętrznejinawetjeślinie
należałdonajbystrzejszychludziwpolicji,toitakzrozumiał,żewszystko,coterazzrobi,będziemiało
decydującywpływnaprzyszłeśledztwo.
Zaledwie dwa dni wcześniej skończył czterdzieści jeden lat i wciąż jeszcze odczuwał pewne skutki
urodzinowej imprezy. Jeszcze nigdy nawet się nie otarł o śledztwo o takim znaczeniu, nie mówiąc już
otym,żemiałbyzanieodpowiadać.Fakt,żewogóleprzydzielonomutęsprawę,choćbytylkonakilka
godzin, wynikał oczywiście z tego, że nie było zbyt wielu osób, do których można by się zwrócić
wśrodkunocy.Jegoprzełożeninajwyraźniejniechcielibudzićszanownychpanówzkomisjidospraw
morderstwKrajowejPolicjiKryminalnejaniżadnegozbardziejdoświadczonychstołecznychśledczych.
Panował chaos, a Zetterlund coraz mniej pewnie wykrzykiwał rozkazy. Przede wszystkim chciał jak
najszybciejzacząćprzepytywaćsąsiadów.Zależałomunatym,żebyuzyskaćjaknajwięcejzeznańświad-
ków,nawetjeśliniebardzowierzył,żeudaimsięcokolwiekosiągnąć.Wszystkotostałosięwśrodku
nocy,podczaswichury.Sąsiedziprawdopodobnieniewielewidzieli.Choćnigdyniewiadomo.Przesłu-
chałteżMikaelaBlomkvista.Coontam,kurwa,robił?
To, że na miejscu zbrodni znalazł się jeden z najbardziej znanych szwedzkich dziennikarzy, nie uła-
twiało mu pracy. Przez chwilę sądził, że Blomkvist mu się przygląda, żeby potem napisać coś nieprzy-
chylnego. Ale z pewnością straszyły go tylko jego własne demony. Blomkvist wyglądał na wstrząśnię-
tego. Uprzejmie odpowiadał na pytania i widać było, że chce pomóc. Nie miał jednak zbyt wiele do
powiedzenia.Wszystkodziałosiębardzoszybko,czemu,jaktwierdził,nienależałosiędziwić.
Był gotów zaryzykować stwierdzenie, że tamten mężczyzna jest albo był żołnierzem, może nawet
komandosem.Wjegoruchachbyłaswoistabrutalnośćiskuteczność.Kiedysięodwróciłistrzelił,wyglą-
dał,jakbytodobrzeprzećwiczył.Zetterlundnaczolemiałlatarkę,anagłowieobcisłączarnączapkę.Nie
widziałrysówjegotwarzy.
Stał za daleko i w chwili kiedy tamten się odwrócił, padł na ziemię. Prawdopodobnie powinien się
cieszyć,żeżyje.Potrafiłopisaćtylkojegosylwetkęiubiór.Zrobiłtobardzodokładnie.Jegozdaniemnie
był zbyt młody, mógł mieć nawet ponad czterdziestkę. Był wysportowany, dość wysoki – między metr
osiemdziesiątpięćametrdziewięćdziesiątpięć–dobrzezbudowany,wąskiwtaliiiszerokiwramio-
nach.Nanogachmiałtraperyibyłubranynaczarno,chybajakżołnierz.Nosiłplecak,adoprawegouda
prawdopodobnieprzymocowanymiałnóż.
Wydawało mu się, że uciekł brzegiem zatoki i minął sąsiednie wille. Zgadzało się to z zeznaniami
PeteraBlomaiDanaFlincka.Choćoniwogóleniezdążyligozobaczyć.Słyszelitylkojegokroki,kiedy
zbiegałzpagórka.Ścigaligo,alebezpowodzenia.Wkażdymrazietaktwierdzili,ErikZetterlundwcale
niebyłpewien,czytoprawda.
Sądził,żeBlomiFlincknajprawdopodobniejstchórzyli.Zamiastpobieczamordercą,staliwciemno-
ściachitrzęśliportkami.Niezdobylisięnażadenruch.Wkażdymraziewłaśniewtedypopełniononaj-
większybłąd.Towtedynależałozorganizowaćakcję,określićmożliwedrogiucieczkiiustawićblokady
przywyjazdach.Tymczasemniezrobionowłaściwienic.FlinckiBlomwtedyjeszczeniewiedzieli,że
doszłodomorderstwa,azarazpotembylizajęcigonieniemrozhisteryzowanegochłopca,którynabosaka
wybiegłzdomu,więcpewnietrudnoimbyłozachowaćprzytomnośćumysłu.Aleczasuciekałnieubłaga-
nie. Mikael Blomkvist podczas składania zeznań wyrażał się dość powściągliwie, ale i tak dało się
wyczuć, co myśli o zachowaniu policjantów. Dwa razy zapytał ich, czy ogłosili alarm. W odpowiedzi
kiwnęlitylkogłowami.
Późniejprzypadkiemusłyszał,jakFlinckrozmawiałzcentralą,idotarłodoniego,żetokiwnięcienaj-
prawdopodobniejbyłozaprzeczeniem.Wnajlepszymraziemogłooznaczać,żeniezrozumieli.Akcjasię
opóźniała,akiedysięwkońcuzaczęła,niewszystkoprzebiegałotak,jakpowinno.Zapewnemeldunek
Flinckabyłzbytnieprecyzyjny.
RównieżpóźniejpolicjadziałałaopieszaleiErikZetterlundniezmierniesięcieszył,żeniemożnago
zatowinić.Wtedyjeszczewogóleniezostałwłączonywśledztwo.Aleterazwnimuczestniczyłinie
wolnomubyłoniczegospartaczyć.Pomyślał,żeostatnioniebardzomiałsięczymchwalić,więcpowi-
nienskorzystaćzokazjiipokazać,nacogostać.Wkażdymrazieniepowiniensięośmieszyć.
Stał w progu salonu. Właśnie skończył rozmawiać z Milton Security – o człowieku, którego w nocy
zarejestrował monitoring. Jego rysopis w ogóle się nie zgadzał z rysopisem domniemanego sprawcy,
którypodałMikaelBlomkvist.Nocnygośćwyglądałjakwychudzonyćpun,alemusiałsięświetnieznać
naelektronice.WMiltonSecuritybyliprzekonani,żetotenczłowiekunieszkodliwiłalarm,wyłączając
wszystkiekameryiczujniki.Sprawazrobiłasięjeszczebardziejnieprzyjemna.
Chodziło nie tyle o to, że wszystko zostało profesjonalnie przygotowane, ile o to, że ktoś wpadł na
pomysł, żeby dokonać morderstwa mimo policyjnej ochrony i zaawansowanego systemu alarmowego.
Sprawcymusielibyćbardzopewnisiebie.Zetterlundmiałzamiarzejśćnadół,dotechników,alezostał
jeszczechwilę.Stałzasępionyipatrzyłprzedsiebieniewidzącymwzrokiem,dopókiniezauważyłsyna
Baldera. Był wprawdzie ich głównym świadkiem, ale nie potrafił powiedzieć ani słowa i w ogóle nie
rozumiał,codoniegomówili.Czegoinnegomożnasiębyłospodziewaćpotejpopapranejsprawie?
Zauważył,żechłopiectrzymawręcekawałekzdecydowaniezbytskomplikowanejukładanki,iruszył
wstronęłukowatychschodówprowadzącychnaparter.Naglezamarł.Przypomniałsobie,copomyślał,
kiedygozobaczyłporazpierwszy.Wkroczyłdodomuiniewielewiedzącocałejtejsprawie,spojrzałna
dziecko.Wyglądałocałkowiciezwyczajnie.Niebyłownimnic,cobyjewyróżniało,nicpozaniepoko-
jem w oczach i napiętymi ramionami. Mógłby go nawet opisać jako niezwykle słodkiego chłopaczka
zdużymioczamiiszopąkręconychwłosów.Dopieropóźniejdowiedziałsię,żecierpinaautyzmijest
mocnoopóźnionywrozwoju.Samtegoniezauważył,musianomutowyjaśnić.Dlategodoszedłdownio-
sku, że morderca go znał albo dobrze wiedział o jego chorobie. Inaczej chyba nie zostawiłby go przy
życiuinieryzykował,żegorozpoznapodczasokazania.Erikniezastanawiałsięzbytdługo,poczułeks-
cytacjęizrobiłkilkakrokówwstronęchłopca.
–Musimygoodrazuprzesłuchać–oznajmiłzbytwysokimgłosem,wktórymbyłosłychaćzniecierpli-
wienie.
–NaBoga,proszęsięznimobchodzićtrochędelikatniej–powiedziałMikaelBlomkvist,któryakurat
stałobok.
–Proszęsięniewtrącać–syknąłZetterlund.–Onmożeznaćzabójcę.Musimymupokazaćalbumyze
zdjęciami.Wjakiśsposóbmusimy…
Urwał.Zobaczył,żechłopiecbierzezamachiwaliwpuzzle.Zbityztropu,wymamrotałprzeprosiny
izszedłnadół,dotechników.
ERIK ZETTERLUND wyszedł. Mikael stał i przyglądał się chłopcu. Wydawało mu się, że na coś się
zanosi. Może nadchodził kolejny atak. Nie chciał, żeby August znów zrobił sobie krzywdę. Jednak on,
zamiastsięrzucać,zastygłizacząłbardzoszybkomachaćprawąrękątużnaddywanem.
Nagleprzestałispojrzałwgórę,jakbyocośprosił.Mikaelprzezułameksekundyzastanawiałsię,co
to może oznaczać. Przestał, kiedy wyższy policjant, ten, który powiedział, że nazywa się Peter Blom,
usiadłobokchłopcaispróbowałgonakłonić,żebyzająłsiępuzzlami.Mikaelposzedłdokuchni,żebysię
trochęuspokoić.Byłśmiertelniezmęczonyichciałwracaćdodomu.Alepowiedzianomu,żenajpierw
musiobejrzećkilkazdjęćzmonitoringu.Niewiedział,jakdługojeszczebędziemusiałczekać.Wszystko
sięprzeciągało.Panowałchaos,jakbyniktnieumiałniczorganizować.Aontakbardzotęskniłzaswoim
łóżkiem.
ZdążyłjużdwarazyporozmawiaćzErikąiopowiedziećjej,cosięstało.Niewiedzielijeszczezbyt
wiele,alezgodnieustalili,żenapiszedłuższytekstdokolejnegonumeru.Nietylkodlatego,żeokoliczno-
ści wydawały się bardzo dramatyczne, a profesor Balder zasługiwał na uwagę. Mikael miał w tym
wszystkim swój udział, a to zawsze zwiększa wartość reportażu i daje przewagę nad konkurencją. Już
samarozmowatelefoniczna,którąodbyłzBalderemwnocyiprzezktórątampojechał,powinnanadać
artykułowiekscytujący,nieoczekiwanysmaczek.
Żadne z nich nie musiało się zbytnio rozwodzić nad Sernerem i trudną sytuacją „Millennium”. Wie-
dzieli,jakjest.Erikajużzdecydowała,żeMikaelpowinienspróbowaćsięprzespać.TymczasemAndrei
Zander, który wiecznie pracował u nich na zastępstwie, miał zacząć robić research. Zdecydowanym
tonem,jakczułamatkaijednocześniedespotycznaredaktornaczelna,oświadczyła,żeniechce,żebyjej
najsłynniejszyreporterpadł,zanimnadobreweźmiesiędoroboty.
Mikael nie protestował. Andrei był ambitny i sympatyczny. Pomyślał, że miło będzie się obudzić ze
świadomością,żektośjużzrobiłwstępnyresearch,amożenawetprzygotowałlistęznajomychBaldera,
z którymi należałoby porozmawiać. Przez krótką chwilę – po to tylko, żeby się zająć czymś innym –
myślał o nieustających problemach Andreia z kobietami. Andrei opowiedział mu o nich podczas kilku
wieczornychposiedzeńwKvarnen.Byłmłody,inteligentnyiuroczy.Powinienbyćłakomymkąskiemdla
każdejkobiety.Alemiałwsobiezbytniąuległośćimiękkość.Idlategorazporazbyłporzucany.Bardzo
toprzeżywał.Byłniepoprawnymromantykiem.Wciążmarzyłowielkiejmiłościiosensacyjnymmate-
riale.
MikaelusiadłprzystolewkuchniBalderaizerknąłwciemnośćzaoknem.Nablacie,obokpudełka
zapałek,gazety„NewScientist”inotatnikazkilkomaniezrozumiałymirównaniami,leżałpiękny,trochę
niepokojącyrysunek.Przedstawiałprzejściedlapieszych.Oboksygnalizatorastałmężczyznaozamglo-
nych, przymrużonych oczach i wąskich ustach. Został uchwycony w ruchu, a mimo to dało się dostrzec
każdązmarszczkęnajegotwarzyikażdezałamanieubrania.Niewyglądałsympatycznie.Nabrodziemiał
brązoweznamięwkształcieserca.
Aletosygnalizatornajbardziejrzucałsięwoczy.Świeciłwyraźnym,niepokojącymświatłem.Został
zręcznieoddanyzapomocąjakiejśmatematycznejtechniki.Niemalmożnasiębyłodomyślićgeometrycz-
nych kształtów, kryjących się pod tym wszystkim. Pewnie to Balder rysował w wolnych chwilach, ale
Mikaelazastanowiłtemat.Niebyłzbytkonwencjonalny.
Ale niby dlaczego ktoś taki jak Frans Balder miałby rysować zachody słońca i statki? Przejście dla
pieszychnapewnojestrównieciekawejakwszystkoinne.Mikaelpomyślał,żerysunekwyglądajakzro-
bione w biegu zdjęcie. Nawet jeśli Balder siedział i uważnie wpatrywał się w przejście dla pieszych,
raczejniepoprosiłtegomężczyzny,żebyciągleprzechodziłprzezulicę.Możebyłtylkowytworemjego
wyobraźni, a może Balder też miał fotograficzną pamięć, dokładnie tak jak… Mikael zatopił się
wmyślach.ApotemzłapałzatelefoniporaztrzecizadzwoniłdoEriki.
–Wracaszjużdodomu?–zapytała.
–Jeszczenie.Niestety.Najpierwmamtucośobejrzeć.Alechciałbymcięprosić,żebyścośdlamnie
zrobiła.
–Jakżebyinaczej.
–Jeślimożesz,włączmójkomputerizalogujsię.Znaszmojehasło,prawda?
–Wiemotobiewszystko.
–Świetnie.Otwórzmojedokumentyiznajdźplik,którysięnazywaPrzegródkaLisbeth.
–Chybawiem,cosięświęci.
–Naprawdę?Chciałbym,żebyśtamnapisała…
–Poczekajchwilę.Muszęgoznaleźć.Wporządku,już…poczekaj,tujużjestcałkiemsporotekstu.
–Nieprzejmujsiętym.Chciałbym,żebyścośdopisałanasamejgórze,nadcałąresztą.Jesteśgotowa?
–Tak.
–Napisz:Lisbeth,możejużwiesz,aleFransBalderzostałzamordowany.Dwastrzaływgłowę.
Czymożeszspróbowaćustalić,dlaczegoktośchciał,żebyzginął?
–Towszystko?
–Toitakdużo,jeśliwziąćpoduwagę,żeoddawnazesobąnierozmawialiśmy.Napewnouzna,żeto
chamstwo.Alewydajemisię,żejejpomocbynamniezaszkodziła.
–Chodzicioto,żeniezaszkodziłoby,gdybysiętuiówdziewłamała?
–Niesłyszałemtego.Dozobaczeniawkrótce,mamnadzieję.
–Jateż.
LISBETHUDAŁOSIĘznówzasnąć.Obudziłasięowpółdoósmejrano.Niebyławszczytowejformie.
Bolałajągłowaimiałamdłości.Aleitakczułasięodrobinęlepiej.Szybkosięubrała,błyskawicznie
zjadła śniadanie – dwa odgrzane w mikrofalówce zapiekane pierogi z mięsem i dużą szklankę coli.
Wepchnęła strój treningowy do czarnej torby i wyszła z domu. Wichura ucichła. Wszędzie walały się
śmieciigazetyprzywianeprzezwiatr.PrzeszłaprzezplacMosebacketorg,ruszyłauliczkąwdółiskrę-
ciławGötgatan.
Mamrotałapodnosem.Wyglądałanawściekłąiconajmniejdwieosobyprzestraszyłysięizeszłyjej
zdrogi.AleLisbethwcaleniebyłazła,byłaskupiona.Niemiałanajmniejszejochotynatrening.Chciała
tylkopozostaćwiernaswoimprzyzwyczajeniomioczyścićorganizmztoksyn.DlategodoszładoHorns-
gatan,tużprzedHornsgatspuckelnskręciławprawoizeszładoznajdującegosięwpiwnicyklububok-
serskiegoZero.Tegorankawydawałsięjeszczebardziejpodupadłyniżzwykle.
Napewnoprzydałobymusięmalowanieiogólneodświeżenie.Wyglądałtak,jakbyostatnirazcośsię
wnimzmieniłowlatachsiedemdziesiątych.Dotyczyłotozarównowyposażenia,jakiplakatów.Ześcian
wciążspoglądaliAliiForeman.DokładnietakjakdzieńpolegendarnejwalcewKinszasie.Możedla-
tego,żeObinze,którytamrządził,jakodzieckooglądałtęwalkęnażywo,akiedysięskończyła,biegł
wzbawczymmonsunowymdeszczuikrzyczał:AliBomaye!Takszczęśliwyjakwtedyniebyłjużnigdy.
Tenbiegbyłrównież,jaktomówił,końcemniewinności.
Wkrótce on i jego rodzina musieli uciekać przed terrorem Mobutu, a później już nic nie było takie
samo.Dlategonikogochybaniedziwiło,żechciałocalićtamtowspomnienieiwjakiśsposóbjeprzywo-
łaćwtejzapadłejnorzenasztokholmskimSödermalmie.Nieprzestawałmówićotejwalce.Swojądrogą
wogólenieprzestawałmówić.
Byłwysoki,potężnyiłysy,gębamusięniezamykała.WklubienieonjedenpatrzyłnaLisbethżyczli-
wym okiem, nawet jeśli, jak wielu innych, uważał, że jest trochę szurnięta. Zdarzało się, że trenowała
ciężejniżinnibywalcy.Wręczrzucałasięnapiłki,workiisparingpartnerów.Miaławsobiejakąśpra-
starą,wściekłąenergię.Obinzenigdywcześniejtakiejniewidział.Raznawet–zanimjąlepiejpoznał–
zaproponował,żebyzaczęławalczyćzawodowo.
Ofuknęłagotak,żenigdywięcejdotegoniewrócił.Nigdyniezrozumiał,dlaczegotakciężkotrenuje,
choć w gruncie rzeczy nie musiał znać odpowiedzi na to pytanie. Można ciężko trenować bez żadnych
konkretnych powodów. Lepiej trenować niż chlać. Trening jest lepszy niż wszystko inne. Może rze-
czywiście,takjakmupowiedziałapewnegowieczoruprzedkilkomalaty,ćwiczyła,żebybyćwformie,
gdybyznówwpadławtarapaty.
Wiedział,żejużkiedyśmiałakłopoty.Dowiedziałsiętegodziękiwyszukiwarceinternetowej.Przeczy-
tałkażdesłowo,którenapisanooniejwsieci,idoskonalerozumiał,dlaczegochcebyćfizycznieprzygo-
towana,gdybyznówwyłoniłsięjakiśzłycieńzjejprzeszłości.Niktniemógłbytegorozumiećlepiejniż
on.JegorodzicówzamordowaliwysłannicyMobutu.
Ale nie pojmował, dlaczego Lisbeth w regularnych odstępach całkiem olewała treningi. Chyba
w ogóle się wtedy nie ruszała i uparcie jadła tylko śmieciowe żarcie. Takie skakanie ze skrajności
wskrajnośćbyłodlaniegokompletnieniezrozumiałe.Kiedytegorankawkroczyładoklubu,jakzwykle
demonstracyjnie ubrana na czarno i wykolczykowana, minęły dwa tygodnie, odkąd ją widział po raz
ostatni.
–Witaj,piękna.Gdziesiępodziewałaś?–zapytał.
–Robiłamcoścholernienielegalnego.
–Niedziwimnieto.Pewniespuszczałaśmantogangowimotocyklowemualbocośwtymrodzaju.
Nawetnieodpowiedziałanatenżart,tylkozzaciętąminąruszyładoszatni.Zastąpiłjejdrogęispoj-
rzałprostowtwarz,choćwiedział,żeLisbethtegonienawidzi.
–Maszprzekrwioneoczy.
–Mamkacagiganta.Odsuńsię!
–Skorotak,toniemasztuczegoszukaćidobrzeotymwiesz.
–Skipthecrap.Dajmiwycisk–syknęła.
Poszładoszatni,przebrałasięiwyszławowielezadużychbokserkachibiałympodkoszulkuzczarną
czaszkąnapiersi.Niewidziałinnegowyjścia,jaktylkorzeczywiściedaćjejwycisk.
Odpuściłdopiero,kiedytrzecirazzwymiotowaładokoszanaśmieci.Wymyślałjejprzytymnajlepiej,
jak potrafił. Ona też całkiem nieźle się odcinała. Kiedy skończyli, ruszyła do szatni, przebrała się
iwyszłabezsłowa.Obinzego,jakczęstowtakichchwilach,ogarnęłopoczuciepustki.Możenawettro-
chęsięwniejkochał.Wkażdymrazieniebyłamuobojętna.Dziewczyna,którapotrafitakboksować,nie
mogłabybyć.
Zdążyłjeszczetylkozobaczyćjejłydkinaschodach.Niewiedział,żejaktylkowyszłanaHornsgatan,
ziemia zakołysała jej się pod stopami. Ciężko dysząc, oparła się o ścianę. Wróciła na Fiskargatan
iwypiłakolejnąszklankęcoliipółlitrasoku.Potemzwaliłasięnałóżkoiprzezjakieśdziesięć–piętna-
ścieminutpatrzyławsufitimyślałaoróżnychsprawach–oosobliwościach,horyzontachzdarzeń,pew-
nychszczególnychaspektachrównaniaSchrödingera,oEdzietheNedzieiinnychtakich.
Dopierokiedyświatodzyskałdawnekolory,wstałaipodeszładokomputera.Wbrewjejwoliprzycią-
gałjązsiłą,któraodczasów,kiedybyładzieckiem,nieosłabłaanitrochę.Niemiałaochotynażadne
hakerskie wyczyny. Włamała się tylko do komputera Mikaela Blomkvista. I zamarła. Nie chciała uwie-
rzyćwto,cozobaczyła.NiedawnożartowalisobienatematBaldera.AterazMikaelnapisał,żeprofesor
zginąłoddwóchstrzałówwgłowę.
–Kurwa–mruknęłaiweszłanastronykilkupopołudniówek.
Jeszcze o tym nie pisały, w każdym razie nic konkretnego. Nie trzeba się jednak było wysilać, żeby
zrozumieć,żetoBalderjest„szwedzkimuczonymzastrzelonymwswoimdomuwSaltsjöbaden”.Policja
najwyraźniej nie chciała na razie zdradzać żadnych szczegółów, a dziennikarze nie kopali jeszcze zbyt
głęboko,prawdopodobniedlatego,żeniezrozumieliwagitego,cosięstało,albozbytniosięnieprzyło-
żyli.Najwyraźniejwnocyzaszłyciekawszewydarzenia:wichura,awarieprąduwcałymkrajuiniedo-
rzeczneopóźnienianakolei.Byłyteżjakieśplotkiocelebrytach.Nawetniepróbowałaichzrozumieć.
O morderstwie pisano tylko, że doszło do niego około trzeciej w nocy i że policja szuka świadków
ipytaowszystko,cowjakiśsposóbodbiegałoodnormy.Narazieniemająpodejrzanych,alenajwyraź-
niej ktoś zauważył, że wokół domu profesora kręcili się obcy, dziwnie wyglądający ludzie. Chcą się
onichdowiedziećczegoświęcej.Nakońcuprzeczytała,żewciągudniaodbędziesiękonferencjapra-
sowa, którą poprowadzi komisarz Jan Bublanski. Na widok tego nazwiska Lisbeth uśmiechnęła się
z melancholią. Miała co nieco do czynienia z Bublanskim, albo z Bubblą, jak go czasem nazywano.
Pomyślała, że jeśli tylko nie władują mu do zespołu jakiegoś palanta, dochodzenie powinno pójść
wmiaręsprawnie.
JeszczerazprzeczytaławiadomośćodMikaela.Prosiłopomoc.Beznamysłuodpisała:„wporządku”.
Nietylkodlatego,żejąotoprosił.Dlaniejbyłatosprawaosobista.Nieumiałarozpaczać,przynajmniej
nie tak jak inni. Potrafiła za to być zła, czuć zimną, bulgoczącą wściekłość. Jana Bublanskiego darzyła
pewnymszacunkiem,alepolicjinieufała.
Zwykle brała sprawy w swoje ręce i miała wszelkie możliwe powody, żeby chcieć się dowiedzieć,
dlaczegoFransBalderzostałzamordowany.Nieprzezprzypadekznalazłagoizaangażowałasięwjego
sprawę.Prawdopodobniemieliwspólnychwrogów.
Wszystkozaczęłosięodstaregopytania:czymożnapowiedzieć,żejejojciecwpewnymsensiewciąż
żyje.AlexanderZalachenko,Zala,nietylkozabiłjejmatkęizniszczyłjejdzieciństwo.Stałrównieżna
czele grupy przestępczej, sprzedawał narkotyki, handlował bronią i utrzymywał się z wykorzystywania
iponiżaniakobiet.Byłaprzekonana,żetakiezłopoprostunieznika.Możenajwyżejprzybraćinnąformę.
Od tamtego poranka, ponad rok wcześniej, kiedy obudziła się w hotelu Schloss Elmau w bawarskich
Alpach,sprawdzała,cosięstałoztym,cozostałopojejojcu.
Wyglądałonato,żejegodawnikompaniupadlinisko,zostalizdeprawowanymibandytami,ohydnymi
alfonsamialbodrobnymiprzestępcami.Jeślichodziłoobyciełajdakiem,żadenznichniedorastałmudo
pięt. Lisbeth długo była przekonana, że po jego śmierci organizacja podupadła. Ale nie poddawała się
iniedawnowpadłanatrop,któryprowadziłwcałkiemnieoczekiwanymkierunku.Odkryłatodziękijed-
nemuzuczniówojca,niejakiemuSigfridowiGruberowi.
JeszczezażyciaZalachenkiprzewyższałinteligencjąinnychczłonkówgrupy.Wodróżnieniuodkom-
panówskończyłstudia–informatykęizarządzanie–inajwyraźniejzaprowadziłogotowniecobardziej
ekskluzywnekręgi.Jegonazwiskopojawiałosięwkilkuśledztwachdotyczącychzakrojonychnaszeroką
skalę przestępstw przeciwko firmom zajmującym się zaawansowanymi technologiami. Chodziło o kra-
dzieżenowychtechnologii,szantaż,insidertradingiatakihakerów.
Wnormalnychokolicznościachnatymbypoprzestała.Nietylkodlatego,żetasprawa,jeślipominąć
osobę Grubera, nie miała wiele wspólnego z dawnymi interesami jej ojca. Nic jej nie obchodziło, że
kilkabogatychkoncernówstraciłokilkainnowacyjnychrozwiązań.Inaglewszystkosięzmieniło.
Dotarła do tajnego raportu GCHQ, Government Communications Headquarters w Cheltenham.
Natknęła się w nim na kilka kryptonimów, łączonych z gangiem, do którego najwyraźniej należał teraz
Gruber. Na ich widok aż podskoczyła, po czym uczepiła się tego wątku. Szukała wszelkich możliwych
informacji na temat grupy i w końcu, na dość amatorskiej, na pół jawnej stronie hakerskiej, znalazła
powtórzoną kilka razy plotkę, że ukradli oni technologię AI Fransa Baldera i sprzedali ją Truegames,
rosyjsko-amerykańskiemuproducentowigier.
TodlategoposzłanawykładBalderawKrólewskimInstytucieTechnologicznymispierałasięznim
oosobliwościwewnętrzuczarnychdziur.Wkażdymraziemiędzyinnymidlatego.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Część2
Labi
ryntypamięci
21–23listo
pada
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Pamięć ejdetyczna – zdolność do przechowywania w umyśle bardzo wyrazistych obrazów, czasem
nazywanapamięciąfotograficzną.
Badaniadowodzą,żeludzieobdarzenipamięciąejdetycznąsąbardziejnerwowiipodatninastres.
Większość z nich, choć nie wszyscy, cierpi na autyzm. Jest również związek między pamięcią fotogra-
ficznąasynestezją–stanem,wktórymdoświadczeniadwóchlubwięcejzmysłówłącząsięzesobą:na
przykładcyfrymająkolory,akażdyciągliczbowytworzywmyślachobraz.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział12
21listo
pada
JAN BUBLANSKI NIE MÓGŁ się doczekać wolnego dnia i długiej rozmowy z rabbim Goldmanem.
Mieli rozmawiać o pewnych kwestiach związanych z istnieniem Boga, które od pewnego czasu nie
dawałymuspokoju.
Nieżebyodrazumiałzostaćateistą,alesamopojęcieBogabyłodlaniegocorazbardziejproblema-
tyczne. Chciał o tym porozmawiać i opowiedzieć mu o poczuciu bezsensu, które go od jakiegoś czasu
gnębiło.Iosnach,wktórychskładałwymówienie.
Bublanskiuważałsięzadobregośledczego.Miałnakoncienaprawdęimponującyodsetekrozwiąza-
nych spraw, a praca wciąż jeszcze potrafiła go inspirować. Nie był jednak pewien, czy nadal chce się
zajmować morderstwami. Może powinien się przekwalifikować, póki jest jeszcze czas? Marzył o tym,
żebyuczyć,pobudzaćmłodychludzidorozwojuiwiarywsiebie.Możedlatego,żejemutakczęstojej
brakowało.Aleniewiedział,czegokonkretniemiałbyuczyć.Nigdyniezrobiłżadnejinnejspecjalizacji
pozatą,którastałasięjegodomeną–pozanagłymizgonamiimrocznymiperwersjamiludzi–tegozcałą
pewnościąniechciałwykładać.
Byłodziesięćpoósmej.Stałprzedlustremwłazienceiprzymierzałjarmułkę,któraniestetysłużyłamu
jużzbytdługo.Dawniejmiałaładnyjasnoniebieskikolor,któryuchodziłzaniecoekstrawagancki.Teraz
wydawałasięwypłowiałaiznoszona.Czasemmyślał,żetosymboliczneodzwierciedleniedrogi,którą
przebył.Boniktniemógłbypowiedzieć,żeJanBublanskijestzadowolonyzeswojegowyglądu.
Widziałwsobiesflaczałego,łysego,zmęczonegożyciemmężczyznę.WroztargnieniusięgnąłpoSztuk-
mistrzazLublinaSingera–powieść,którąuwielbiałtakbardzo,żeodwielulattrzymałjąkołomuszli
klozetowej na wypadek, gdyby miał problemy gastryczne i nabrał nagłej ochoty na lekturę. Nie zdążył
jednak przeczytać zbyt wiele, bo zadzwonił telefon. Co gorsza, wyświetliło się nazwisko prokuratora
RichardaEkströma.TelefonodEkströmaoznaczałnietylko,żebędziemiałcorobić,aleteżżebędzieto
nośnepolitycznieimedialnie.WprzeciwnymwypadkuEkströmwywinąłbysięztejsprawyjakpiskorz.
–Cześć,Richard,bardzomimiło–skłamałBublanski.–Niestetyjestemzajęty.
–Co?Nie,nieteraz,Jan.Tegoniemożeszprzegapić.Słyszałem,żemaszdziśwolne.
–Zgadza się, alejadę do… –Urwał, żeby nie wspomniećo synagodze. Niechciał się afiszować ze
swoimpochodzeniem.–Dolekarza.
–Jesteśchory?
–Niedokońca.
–Jakto?Jesteśtrochęchory,atrochęnie?
–Cośwtymstylu.
–Wtakimrazieniemaproblemu.Wszyscyjesteśmytrochęchorzy,prawda?Toważnasprawa.Skon-
taktowałasięzemnąsamaministergospodarkiiinnowacjiLisaGreen.Zgadzasię,żebyśtotypoprowa-
dziłśledztwo.
–Trudnomiuwierzyć,żeLisaGreenmniezna.
–Możenieznazwiskaiwzasadzieniepowinnasiędotegomieszać.Alewszyscyjesteśmyzgodni,że
potrzebujemynajlepszegoczłowieka.
–Pochlebstwanierobiąjużnamniewrażenia,Richard.Ocochodzi?–zapytałinatychmiastpożało-
wał.Samoto,żezadałpytanie,oznaczałojużczęściowązgodę.Dałosięzauważyć,żeRichardEkström
odrazuuznałtozamałezwycięstwo.
–DziśwnocyprofesorFransBalderzostałzamordowanywswoimdomuwSaltsjöbaden.
–Aktototaki?
–Jedenznaszychnajbardziejznanychnaukowców,wkrajuizagranicą.Czołowyspecjalistawdzie-
dzinieAI.
–Czego?
–Zajmowałsięsieciamineuronowymi,cyfrowymiprocesamikwantowymiitegotypurzeczami.
–Nadalnicnierozumiem.
–Innymisłowypróbowałskłonićkomputerydomyślenia,poprostuupodobnićjedoludzkiegomózgu.
Upodobnićdoludzkiegomózgu?Bublanskizacząłsięzastanawiać,cobypowiedziałrabbiGoldman.
–Wyglądanato,żejużkiedyśpadłofiarąszpiegostwaprzemysłowego–mówiłdalejEkström.–To
dlategowsprawęzaangażowałosięMinisterstwoGospodarkiiInnowacji.Zpewnościąwiesz,zjakim
przejęciemLisaGreenmówiłaoochronieszwedzkichbadańiinnowacyjnychrozwiązańtechnicznych.
–Chybatak.
–Poinformowanonasteż,żegroziłomuniebezpieczeństwo.Dostałpolicyjnąochronę.
–Chceszpowiedzieć,żemimotozostałzamordowany.
–Możeniebyłatonajlepszaochronanaświecie.FlinckiBlomzporządkowej.
–Casanovy?
–Tak.Wyznaczonoichdotegownocy,podczaswichuryiwogólnymchaosie.Naichobronęmożna
powiedzieć,żeniemieliłatwo.Zrobiłosięzamieszanie.Balderdostałkulkęwgłowę,aonibyliwtedy
zajęci pijaczkiem, który wyrósł pod bramą nie wiadomo skąd. Wyobraź sobie, że morderca skorzystał
ztejkrótkiejchwilinieuwagi.
–Niebrzmitodobrze.
–Zgadzasię.Wyglądamitonarobotęfachowca.Jakbytegobyłomało,najwyraźniejzhakowalisystem
alarmowy.
–Czylibyłoichkilku?
–Taknamsięwydaje.Pozatym…
–Tak?
–Jesttukilkakłopotliwychszczegółów.
–Którespodobająsięmediom?
–Mediatopokochają–ciągnąłEkström.–Chociażbyto,żepijaczkiemokazałsięsamLasseWestman.
–Tenaktor?
–Niektoinny.Itojestnaprawdędużyproblem.
–Bosprawatrafinapierwszestronygazet?
–Toteż,alepozatymjestryzyko,żebędziemymielinagłowieśliskiekwestierozwodowe.Westman
twierdził,żeprzyszedłtampoośmioletniegopasierba,którybyłuBaldera.Balder…poczekaj…żebym
nicniepokręcił…najwyraźniejjestbiologicznymojcemchłopaka,alesądodebrałmuprawodoopieki
nadnim.
–Dlaczegoprofesor,którypotrafiupodobnićkomputerydoludzi,miałbyniepotrafićzaopiekowaćsię
własnymdzieckiem?
– Bo już wcześniej dopuszczał się poważnych zaniedbań i pracował, zamiast zajmować się synem.
Jeśli dobrze zrozumiałem, okazał się beznadziejnym ojcem. Tak czy inaczej, to delikatna sprawa. Ten
małychłopiec,któregowłaściwieniepowinnotambyć,prawdopodobniebyłświadkiemmorderstwa.
–Boże!Icomówi?
–Nic.
–Jestważtakimszoku?
–Zpewnością,aleonwogóleniemówi.Jestniemyimocnoupośledzony.Nanicsięnamnieprzyda.
–Więcniewiemy,kimjestsprawca?
–Oiletoczystyprzypadek,żeLasseWestmanpojawiłsiętamakuratwchwili,kiedyzastrzelonoBal-
dera.Musimygoszybkoprzesłuchać.
–Jeślisięzdecydujęwziąćtęsprawę.
–Zdecydujeszsię.
–Toażtakiepewne?
–Powiedziałbym,żeniemaszwyboru.Pozatymnajlepszezostawiłemnakoniec.
–Amianowicie?
–MikaelBlomkvist.
–Coznim?
–Zjakiegośpowodutambył.Myślę,żeBalderskontaktowałsięznim,bochciałmucośpowiedzieć.
–Wśrodkunocy?
–Najwyraźniej.
–Apotemzostałzastrzelony?
–Tużprzedtym,jakBlomkvistzapukałdodrzwi.Widziałnawetmordercę.
Bublanski wybuchnął śmiechem. Była to pod każdym względem niewłaściwa reakcja i nie umiał się
wytłumaczyćnawetprzedsobą.Możepowodembyłynerwy,amożewrażenie,żehistoriasiępowtarza.
–Przepraszam?–powiedziałRichardEkström.
–Cośmiutknęłowgardle.Więcterazsięboicie,żeprzeprowadziniezależneśledztwoiprzedstawi
waswszystkichwzłymświetle.
– Hm, możliwe. Tak czy owak, zakładamy, że „Millennium” już nad tym pracuje, i prawdę mówiąc,
właśniepróbujęznaleźćparagraf,którybymipozwoliłichpowstrzymaćalboprzynajmniejjakośzaha-
mować.Niewykluczone,żetomożezagrozićbezpieczeństwupaństwa.
–WięcmamynagłowierównieżSäpo?
–Bezkomentarza–odparłEkström.
Idźdodiabła,pomyślałBublanski.
–CzyzajmujesiętymRagnarOlofssoniresztawydziałuochronywłasnościprzemysłowej?–zapytał.
–Powtórzę:bezkomentarza.Kiedymożeszzaczynać?
Idźdodiabła,pomyślałBublanskiporazdrugi.
–Zrobiętopodpewnymiwarunkami–powiedziałpochwili.–Chcępracowaćztymisamymiludźmi
cozawsze.ZSonjąModig,CurtemSvenssonem,JerkeremHolmbergiemiAmandąFlod.
–Wporządku,aledostanieszteżHansaFastego.
–Nigdywżyciu!Pomoimtrupie!
–Sorry,toniepodlegadyskusji.Cieszsię,żemogłeśwybraćcałąresztę.
–Jesteśniereformowalny,wieszotym?
–Zetknąłemsięztakąopinią.
–WięcFastebędzienaszymmałyminfiltratoremzSäpo?
–Nie,skąd.Uważampoprostu,żewszystkiegrupyroboczekorzystają,jeślimająwskładziekogoś,
ktomyślinaprzekór.
–Więckiedyjużsiępozbyliśmyprzesądówiuprzedzeń,dajesznamkogoś,dziękikomudonichwró-
cimy?
–Niewygłupiajsię.
–HansFastetoidiota.
–Nie,wcalenie.Toraczej…
–Kto?
–Konserwatysta.Człowiek,któryniedajesięporwaćnajświeższymfeministycznymprądom.
–Aninawetpierwszemuznich.Możliwe,żedopieroterazpogodziłsięztym,żekobietymająprawo
głosu.
– Opanuj się, Jan. Hans Faste to ze wszech miar godny zaufania, lojalny śledczy. Nie chcę dalszych
dyskusjinatentemat.Maszjeszczejakieśżyczenia?
Żebyśspadał,pomyślałBublanski.
–Chcęiśćdolekarza.WtymczasieśledztwomaprowadzićSonjaModig.
–Czytonapewnodobrypomysł?
–Jakcholera–wycedził.
–Okej,okej.Dopilnuję,żebyErikZetterlundwszystkojejprzekazał–odparłRichardEkströmiskrzy-
wiłsię.Niebyłwcalepewien,czyonsamdobrzezrobił,biorąctęrobotę.
ALONACASALESrzadkopracowałanocami.Unikałategoodwielulat,niebezpowodutłumaczącsię
reumatyzmem,przezktóryodczasudoczasumusiałabraćdużedawkikortyzonu.Sprawiały,żejejtwarz
zaczynała przypominać księżyc w pełni, a ciśnienie skakało do góry. Potrzebowała wtedy snu i stałego
programu dnia. Ale teraz była w pracy, choć zegar wskazywał dziesięć po trzeciej. Z domu, w Laurel
wstanieMaryland,jechaławlekkimdeszczutrasą175East.Podrodzeminęłatablicęznapisem:„NSA,
następnyzjazdwprawo,tylkodlapersonelu”.
MinęłabramkiipodłączonedoprąduogrodzeniewokółczarnegosześciennegobudynkuwFortMeade
izaparkowałanarozległymparkingunaprawoodkopułyradarowej,którawyglądałajakpiłkagolfowa
i mieściła w sobie gąszcz anten parabolicznych. Minęła kilka punktów kontrolnych i wjechała do swo-
jegobiuranajedenastympiętrze.Niedziałosiętamzbytwiele.
Mimowszystkozdziwiłasię,kiedystwierdziła,żeatmosferajestgorąca,idopieropochwilipojęła,
żezatengęsty,pełenpowagiklimatodpowiadająEdtheNedijegomłodzihakerzy.Bardzodobrzeznała
Eda,aleniezawracałasobiegłowypowitaniami.
Edszalałzwściekłości.Właśniekrzyczałnamłodegoczłowieka,któregotwarzwydawałasięprzej-
mującoblada.Pomyślała,żetodziwnychłopak,jakwszyscycikomputerowigeniusze,którychEdprzy
sobie trzymał. Był chudy, anemiczny i miał iście piekielną fryzurę. Poza tym był dziwnie zgarbiony,
aramionakurczyłymusięwnerwowymtiku.Cojakiśczaswstrząsałnimdreszcz,jakbynaprawdęsię
bał.Sytuacjiniepoprawiałfakt,żeEdkopałwnogęjegokrzesła.Chłopakwyglądał,jakbysięspodzie-
wałpoliczkaalbociosuwtwarz.Inaglestałosięcośnieoczekiwanego.
Edsięuspokoiłizmierzwiłchłopakowiwłosyjakkochającyojciec.Niebyłotowjegostylu.Nieoka-
zywałczułościiniezajmowałsiębzdurami.Byłkowbojem.Nigdybyniezrobiłczegośtakpodejrzanego
jakprzytulenieinnegofaceta.Możebyłażtakzdesperowany,żezdecydowałsięnaludzkiodruch.Miał
rozpięte spodnie. Na koszuli widniały plamy po kawie albo coca-coli, jego twarz miała niezdrowy
odcieńczerwieni,agłosbyłschrypnięty,jakbyzadużokrzyczał.Alonapomyślała,żeniktwjegowieku
iztakąnadwagąniepowiniensiętakprzepracowywać.
Choćminęłodopieropółdoby,wydawałosię,żeonijegochłopcymieszkajątamodtygodnia.Wszę-
dziewalałysiękubkipokawie,resztkidańinstant,porozrzucanetuiówdzieczapkiibluzyoddresu.Pra-
cowaliwnapięciu,awokółnichunosiłsiękwaśnyzapachpotu.Dałosięwyczuć,żewywracająświatna
lewąstronę,żebywytropićhakera.Wkońcukrzyknęładonichzudawanąenergiąwgłosie:
–Dawajcie,chłopaki!
–Ażebyświedziała!
–Dobrze,dobrze.Dorwijcietegodrania!
Niemówiłacałkiemszczerze.Taknaprawdęuważała,żetowłamaniejestnawetzabawne.Wielujej
kolegównajwyraźniejwierzyło,żemogąrobić,coimsiępodoba,jakgdybymielicarteblanche.Dobrze
im zrobi, jeśli zdadzą sobie sprawę, że druga strona może się zrewanżować. Ten, kto nadzoruje naród,
w końcu sam znajdzie się pod nadzorem. Tak napisał ten haker. Uważała, że to całkiem fajne, chociaż
oczywiścienieprawdziwe.
TamwPuzzlePalace,jaknazywanoNSA,mieliabsolutnąprzewagę.To,żeniesąniezawodni,wycho-
dziło na jaw dopiero, kiedy próbowali zrozumieć coś naprawdę ważnego, tak jak ona teraz. O tym, że
szwedzki profesor został zamordowany w swoim domu pod Sztokholmem, dowiedziała się od Catrin
Hopkins, która zadzwoniła do niej w środku nocy. Nawet jeśli nie była to wielka rzecz dla NSA, była
ważnadlaniej.
To morderstwo pokazało, że dobrze odczytała sygnały. Teraz musiała tylko sprawdzić, czy będzie
wstanieposunąćsięjeszczeokrokdoprzodu.Zalogowałasięwięcdoswojegokomputeraiotworzyła
schemat organizacji, na której czele stał nieuchwytny i tajemniczy Thanos. Były tam również inne zna-
czącenazwiska,naprzykładIwanGribanow,członekrosyjskiejDumy,iNiemiecGruber,wykształcony
byłyczłonekdużejorganizacjizajmującejsięhandlemludźmi.
Nierozumiała,dlaczegotęsprawęuważasięunichzatakmałoważnąidlaczegojejszefowiewciąż
utrzymują, że powinny się tym zajmować inne, zwyczajne służby, te od zwalczania przestępczości. Nie
wykluczała, że ta sieć może być pod ochroną państwa albo mieć powiązania z rosyjskim wywiadem,
acałąsprawęmożnauważaćzaczęśćwojnyhandlowejmiędzyWschodemaZachodem.Nawetjeślinie
miała ku temu solidnych podstaw, a dowody trudno było nazwać jednoznacznymi, były wyraźne oznaki
tego,żezachodnierozwiązaniatechnologicznesąkradzioneitrafiająwręceRosjan.
Trudnojednakbyłotęsiatkęprzejrzećiniezawszedałosięstwierdzić,czydoszłodoprzestępstwa,
czypodobnerozwiązanietechnologiczneprzezczystyprzypadekopracowanorównieżgdzieindziej.Kra-
dzieżwgospodarcejestpojęciemzewszechmiarpłynnym.Wciążdochodzidokradzieżyizapożyczeń,
czasemwramachtwórczejwymiany,aczasemdlatego,żenielegalnedziałaniasąlegitymizowaneprzez
prawo.
Dużeprzedsiębiorstwaregularniezastraszająmniejszefirmyzpomocąmiotającychgroźbyadwokatów
iniktniewidzinicdziwnegowtym,żesamotniwynalazcysąwzasadziepozbawieniochronyprawnej.
A poza tym szpiegostwo przemysłowe i ataki hakerów często uważa się za zwykłą analizę otoczenia.
ZresztąsamipracownicyPuzzlePalacerównieżnieprzyczynialisiędoodnowymoralnejnatympolu.
Choćzdrugiejstrony…Morderstwaniedasiętakłatwozrelatywizować.Alonapostanowiła–niemal
uroczyście–żeobejrzykażdyelementtejukładankizewszystkichstroniznajdzieluki.Niezdążyłazro-
bićzbytwiele.Wzasadzietylkosięwyprostowałairozmasowałakark,inagleusłyszałazasobąkroki
iposapywanie.
PodszedłdoniejEd.Zgiętywpółniewyglądałzbytmądrze.Najwyraźniejijemukręgosłupodmawiał
posłuszeństwa.Wystarczyło,żenaniegospojrzała,ikarkniebolałjejjużtakbardzo.
–Czemuzawdzięczamtenzaszczyt,Ed?
–Zastanawiamsię,czyniemamytegosamegoproblemu.
–Usiądź,staruszku.Dobrzecitozrobi.
–Toalborozciągnięcienałożutortur.Wiesz,zmojejograniczonejperspektywy…
–Jużsiętaknieumniejszaj,Ed.
–Wcalesięnieumniejszam.Ale,jakwiesz,nieobchodzimnie,ktojestnagórze,aktonadoleicokto
sądzinatakiczyinnytemat.Skupiamsięnatym,conależydomnie.Bronięnaszegosystemuijedyne,co
miimponuje,tofachowość.
–Zatrudniłbyśsamegodiabła,gdybytylkobyłzdolnyminformatykiem.
–Wkażdymrazieszanujękażdegowroga,jeślitylkojestwystarczającodobry.Potrafisztozrozumieć?
–Potrafię.
–Zaczynammyśleć,żeonijajesteśmypodobniiżetylkoprzezczystyprzypadekstoimypoprzeciw-
nychstronach.Napewnosłyszałaś,żeRAT,programszpiegowski,dostałsięnanaszeserwery,astamtąd
dointranetu.Posłuchaj,tenprogram…
–Tak?
–Jestjaknajczystszamuzyka.Takzwięźleieleganckonapisany.
–Spotkałeśgodnegoprzeciwnika.
– Bez wątpienia. Moi chłopcy mają podobne odczucia. Zgrywają przejętych patriotów czy kogo tam
jeszcze,aletaknaprawdęniepragnąniczegowięcejniżspotkaćtegohakeraisięznimzmierzyć.Jateż
przez chwilę próbowałem myśleć: okej, w porządku, jakoś to przeżyjesz. Może mimo wszystko szkody
nie są aż tak wielkie. To tylko jeden genialny haker, który chce pokazać, na co go stać. Może wyjdzie
ztegocośdobrego.Jużpoznaliśmymnóstwonaszychsłabychpunktów,polującnaniego.Alepotem…
–Tak?
–Potemzacząłemsięzastanawiać,czyjarównieżniezostałemoszukany.Czytocałeprzedstawienie
zmoimserweremniebyłotylkozasłonądymną,fasadą,któramiałaukryćcośzupełnieinnego.
–Naprzykładco?
–Naprzykładto,żechciałsięczegośdowiedzieć.
–Terazmniezaciekawiłeś.
–Todobrze.Udałonamsięustalić,czegodokładnieszukał,iwszystkowzasadziesprowadzasiędo
jednego:siatki,którąsięzajmowałaś.Spiders?Taksięnazywali?
–DokładniejTheSpiderSociety.Aletochybabyłtakiżart.
–SzukałinformacjionichioichwspółpracyzSolifonem.Pomyślałem,żemożesamdonichnależy
ichcesprawdzić,coonichwiemy.
–Niewykluczone.Wszystkowskazujenato,żetozdolnihakerzy.
–Apotemznówzacząłemwątpić.
–Dlaczego?
–Bowyglądanato,żetenhakerchciałnamteżcośpokazać.Udałomusięuzyskaćstatussuperusera
i dlatego mógł czytać dokumenty, do których może nawet ty nie miałaś dostępu. Wprawdzie plik, który
skopiowałiściągnął,byłtakzaszyfrowany,żeanion,aninawetmyniejesteśmywstaniegoodczytać,
oileskurczybyk,którygonapisał,niedanamprywatnychkluczy.Ale…
–Tak?
–Posługującsięnaszymwłasnymsystemem,tenktośujawnił,żemyrównieżwspółpracujemyzSolifo-
nemnatychsamychzasadachcoSpiderzy.Wiedziałaśotym?
–Nie.Ocholera.
–Takprzypuszczałem.Aleniestetywyglądanato,żemyteżmamyludziwgrupieEckerwalda.Usługi,
któreSolifonświadczySpiderom,świadczyrównieżnam.Toprzedsiębiorstwojestjednymzelementów
prowadzonegoprzeznasszpiegostwaprzemysłowegoizpewnościądlategotwojasprawamiałatakniski
priorytet.Sąludzie,którzysięboją,żeprzeztwojeśledztwomytakżesiępobrudzimy.
–Cholerniidioci.
–Muszęsięztobązgodzić.Niewykluczone,żezostanieszterazcałkiemwyłączonaztejsprawy.
–Jeślitak,tosięwścieknę.
– Spokojnie, jest jeszcze inne wyjście, i dlatego przywlokłem swoje biedne ciało aż do twojego
biurka.Możeszpracowaćdlamnie.
–Jakto?
– Ten przeklęty haker wie co nieco o Spiderach. Jeśli nam się uda ustalić, kto to jest, posuniemy
sprawędoprzodu,awtedybędzieszmogłamówić,cotylkozechcesz.
–Rozumiem,doczegozmierzasz.
–Toznaczy,żesięzgadzasz?
–Itak,inie.Najpierwchciałabymustalić,ktozastrzeliłFransaBaldera.
–Alebędzieszmnieinformowaćnabieżąco?
–Wporządku.
–Todobrze.
–Poczekaj–powiedziała.–Jeżelitenhakerjesttakizdolny,tozpewnościąpamiętał,żebypozacierać
ślady.
–Otoniechcięgłowanieboli.Niemaznaczenia,jakbardzobyłprzebiegły.Itakgodorwiemyiżyw-
cemobedrzemyzeskóry.
–Gdziesiępodziałtwójszacunekdlaprzeciwnika?
– Wciąż go mam. Ale to nie zmienia faktu, że go zmiażdżymy i zapuszkujemy na resztę życia. Żaden
gnójniebędziesięwłamywałdomojegosystemu.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział13
21listo
pada
MIKAELBLOMKVISTTAKŻEitymrazemniespałzbytdobrze.Prześladowałygonocnewydarzenia.
Piętnaściepojedenastejprzedpołudniemdałzawygranąiusiadłnałóżku.
Wstał,poszedłdokuchniizrobiłsobiedwiekanapkizcheddaremiprosciutto,adotegotalerzjogurtu
zmüsli.Niemiałjednakszczególnejochotynajedzenie,więczadowoliłsiękawą,wodąitabletkamiod
bólugłowy.Wyjąłnotatnikipróbowałpodsumowaćto,cosięstało.Niezdążyłjednakzrobićzbytwiele,
bonaglerozpętałosiępiekło.Telefondzwoniłrazzarazem.Wkrótcedowiedziałsię,ocochodzi.Kraj
obiegła sensacyjna wiadomość, że gwiazdor dziennikarstwa Mikael Blomkvist i aktor Lasse Westman
znaleźli się w samym środku tajemniczej sprawy morderstwa. Tajemniczej, ponieważ nikt nie potrafił
zrozumieć,dlaczegoakuratoni–razemczyosobno–bylitam,gdziektośzabiłprofesora,strzelającmu
dwarazywgłowę.Wtychpytaniachkryłosięcośwrodzajuinsynuacji,więcotwarcieodpowiadał,że
mimopóźnejporypojechałtam,bowydawałomusię,żeBalderchcemupowiedziećcośważnego.
–Pojechałemwykonywaćswojąpracę–mówił.
Niepotrzebniesiębronił.Aleczuł,żegooskarżają,ichciałwyjaśnić,nawetjeślimogłotozachęcić
kolejnychreporterów.Napozostałepytaniaodpowiadał:bezkomentarza,corównieżniebyłoidealnym
rozwiązaniem. Zaletą tej odpowiedzi była jednak jej prostota i jednoznaczność. W końcu włożył stary
kożuchojca,wyszedłnamiastoiruszyłwkierunkuGötgatan.
Ruchwredakcjiprzypomniałmudawneczasy.Wszędzie,wkażdymkącie,ktośpracowałwskupieniu.
Erika niewątpliwie wygłosiła jedną albo więcej motywujących gadek i wszyscy na pewno rozumieli
powagęsytuacji.Chodziłonietylkooto,żezostałoimjedyniedziesięćdni.Unosiłasięnadnimigroźba
Levina i Sernera i cała ekipa wydawała się nastawiona na walkę. Mimo to na jego widok wszyscy
zerwalisięzmiejsc.Chcieli,żebyimopowiedziałoBalderze,otym,cosięstałownocy,iotym,jak
zareagowałnato,cozrobiliNorwegowie.Aleonniechciałbyćgorszy.
–Później,później–powiedziałtylkoipodszedłdoAndreiaZandera.
Dwudziestosześcioletni Zander był ich najmłodszym współpracownikiem. Odbywał u nich praktyki
i został na stałe. Czasami, na przykład teraz, zatrudniali go na zastępstwo, a czasem jako freelancera.
Mikaela bolało, że nie mogą go zatrudnić na stałe, zwłaszcza teraz, kiedy zatrudnili Emila Grandéna
iSofieMelker.TaknaprawdęchętniejzatrzymałbyAndreia.Aleonniewyrobiłsobiejeszczenazwiska
iniepisałnaodpowiedniowysokimpoziomie.
Pozatymbyłfantastycznyjakoczłonekzespołu,cobyłodobredlagazety,choćniekonieczniedlaniego
samego. Zwłaszcza w tak bezwzględnej branży. Chłopak nie był próżny, choć miał ku temu wszelkie
powody.WyglądałjakmłodyAntonioBanderasichwytałwszystkowlot.Niebyłjednakczłowiekiem,
któryzrobiłbywszystko,byletylkosięwybić.Poprostupragnąłbyćczęściądrużynyidobrymdziennika-
rzem, a przy tym kochał „Millennium”. A Mikael nagle poczuł, że kocha tych, którzy kochają „Millen-
nium”.Postanowił,żepewnegodniazrobidlaZanderacośnaprawdęwielkiego.
–Cześć,Andrei–powiedział.–Cosłychać?
–Cześć.Robota.
–Niczegoinnegosięniespodziewałem.Coustaliłeś?
–Niejedno.Maszwszystkonabiurku,napisałemteżstreszczenie.Mogęcicośporadzić?
–Dobraradatowłaśnieto,czegomiteraztrzeba.
–WtakimrazienatychmiaststądwyjdźiidźnaZinkensväg.SpotkaszsiętamzFarahSharif.
–Zkim?
–Znaprawdęładnąprofesorinformatyki.Mieszkatamimadzisiajwolne.
– Chcesz powiedzieć, że najbardziej przydałoby mi się teraz towarzystwo uroczej, inteligentnej
kobiety?
– Niezupełnie. Profesor Sharif niedawno dzwoniła. Dowiedziała się, że Frans Balder chciał ci coś
powiedzieć. Twierdzi, że wie, o co mogło chodzić, i mówi, że chętnie by z tobą porozmawiała. Może
chcespełnićjegowolę.Moimzdaniemtoidealnypoczątek.
–Sprawdziłeśją?
–Oczywiście,choćniemożemywykluczyć,żemawtyminteres.WkażdymraziebyłazBalderembli-
sko.Studiowalirazemirazemnapisalikilkaartykułównaukowych.Mamydwaalbotrzyzdjęcia,naktó-
rychstojąwtłumie.Jejnazwiskoliczysięwbranży.
–Okej,wtakimrazielecę.Daszznać,żetamjadę?
–Tak–odparłAndrei.
A potem podał mu dokładny adres i historia z poprzedniego dnia się powtórzyła. Mikael opuścił
redakcję,zanimnadobrewszedł.RuszyłwstronęHornsgatan.Podrodzeczytałto,codlaniegoprzygo-
tował Andrei. Kilka razy wpadł na jakiegoś przechodnia, ale był tak przejęty, że nawet nie przeprosił.
Dlatego sam się zdziwił, kiedy do niego dotarło, że nie poszedł prosto do Farah Sharif. Zatrzymał się
w barze kawowym Mellqvist i od razu wypił dwa podwójne espresso. Nie tylko po to, by pozbyć się
zmęczenia.Pomyślałteż,żeszokkofeinowymożemupomócuporaćsięzbólemgłowy.Apotemjednak
zacząłsięzastanawiać,czytobyłowłaściwelekarstwo.Wychodzączkawiarni,byłwgorszejformie,niż
kiedydoniejwchodził,aleniebyłatowinaespresso.Winnibyliciwszyscykretyni,którzypotym,jak
przeczytali,cosięstałownocy,wyskakiwalizidiotycznymikomentarzami.Mówisię,żemłodziludzie
najbardziejzewszystkiegopragnąbyćsławni.Powinienimwytłumaczyć,żeniewartootozabiegać.Od
popularności można tylko oszaleć, zwłaszcza jeśli się nie śpi i musi się oglądać rzeczy, których żaden
człowiekniepowinienoglądać.
SzedłdalejHornsgatan.MinąłMcDonaldaiCoop,apotemskręciłwRingvägen.Rzuciłszybkookiem
wprawoizesztywniał:poczuł,żewidzicośważnego.Alenictakiegotamniebyło!Nic!Widziałtylko
nieszczęsneskrzyżowanieskąpanewoparachspalin,nicwięcej.Naglezrozumiał.
Światła, te same, które Frans Balder odwzorował z matematyczną precyzją. Po raz drugi zaczął się
zastanawiaćdlaczego.Tomiejsceniczymsięniewyróżniało–byłoniepozorneizaniedbane.Alemoże
właśnieotochodziło.
Niemotywbyłnajważniejszy.Najważniejszebyłoto,codałosięwnimdostrzec.Dziełosztukiistnieje
wokutego,ktopatrzy.Zresztą,pomyślał,toniemanicdorzeczy.Świadczytylkootym,żeFransBalder
tambył.Możesiedziałgdzieśnakrześleiprzyglądałsięsygnalizatorowi.MinąłboiskowZinkensdamm
iskręciłwprawo,wZinkensväg.
INSPEKTORSONJAMODIGpracowałaprzezcałyranek.Terazsiedziaławswoimgabinecieipatrzyła
na stojące na biurku oprawione zdjęcie. Przedstawiało jej sześcioletniego syna Axela. Cieszył się, że
strzelił gola. Wychowywała go sama i trudno jej było pogodzić wszystkie obowiązki. Najbliższa przy-
szłość też nie rysowała się różowo. Nagle usłyszała pukanie. W końcu zjawił się Bublanski. Miała mu
przekazaćśledztwo.Niesprawiałwrażenia,jakbymiałochotęoczymkolwiekrozmawiać.Jaknigdymiał
nasobiegarnitur,krawatiświeżowyprasowanąniebieskąkoszulę.Zaczesałwłosytak,żebyprzykrywały
łysinę.Spojrzeniemiałrozmarzone,nieobecne.Wydawałosię,żemyśliowszystkim,tylkonieopracy.
–Copowiedziałlekarz?–zapytała.
–Lekarzpowiedział,żeniejestważne,żebyśmywierzyliwBoga.Bógniejestmałostkowy.Ważne,
żebyśmyzrozumieli,żeżyciejestważneimadużodozaoferowania.Powinniśmyjecenić,ajednocześnie
próbowaćulepszyćświat.Ten,ktopotrafiznaleźćrównowagęmiędzyjednymadrugim,jestbliskoBoga.
–Czylitaknaprawdębyłeśurabina?
–Takjest.
– Rozumiem. Nie wiem, co mogę zrobić, jeśli chodzi o to pierwsze – docenianie życia. Chyba że
poczęstujesz się kawałkiem szwajcarskiej czekolady pomarańczowej, którą akurat mam w szufladzie.
Ajeżelinamsięudazłapaćfaceta,któryzastrzeliłFransaBaldera,napewnouczynimyświattrochęlep-
szym.
–Szwajcarskaczekoladapomarańczowairozwiązaniesprawymorderstwa.Myślę,żetodobrypoczą-
tek.
Sonjawyjęłazszufladyczekoladę,odłamałakawałekipodałamu.Przeżuwałznamaszczeniem.
–Wyborna–powiedział.
–Prawda?
–Gdybyżyciemogłoczasemtakwyglądać–powiedziałiwskazałnazdjęcieuradowanegoAxela.
–Comasznamyśli?
–Gdybyszczęściedawałoosobieznaćztakąsamąsiłąjakból–odparł.
–Nowłaśnie.
–AjaktamsynBaldera?–zapytał.–Zdajesię,żemanaimięAugust.
–Trudnopowiedzieć.Jestzmatką.Zbadałgopsycholog.
–Icomytumamy?
–Niestetynarazieniewiele.Mamyrodzajbroni.Remington1911R1Carry,prawdopodobniekupiony
stosunkowo niedawno. Będziemy to nadal sprawdzać, ale nie sądzę, żeby nam się udało go namierzyć.
Analizujemyteżnagraniazmonitoringu.Alecokolwiekbyśmyrobili,niewidaćnanichjegotwarzy,żad-
nychznakówszczególnych,znamion,nictakiego.Tylkozegarek.Możnagowypatrzyćwpewnymmomen-
cie.Wyglądanadrogi.Facetjestubranynaczarno.Nagłowiemaszarączapkęzdaszkiem,beznapisów.
Jerkermówi,żeruszasięjakstaryćpun.Widaćteż,żemawrękachmałą,czarnąskrzynkę,prawdopo-
dobniecośwrodzajukomputeraalboterminaluGSM.Prawdopodobniezhakowałtymsystemalarmowy.
–Słyszałemotym.Jakmożnazhakowaćsystemalarmowy?
–Jerkerprzyjrzałsięitemu.Niejesttołatwe,zwłaszczawprzypadkutakzaawansowanegoalarmu,
aledasięzrobić.Systembyłpołączonyzinternetemisieciąkomórkowąinieprzerwaniewysyłałsygnały
doMiltonSecurity,doSlussen.Niewykluczone,żetąskrzynkąrejestrowałczęstotliwośćalarmuiwten
sposóbgozhakował.MógłteżspotkaćBalderanaspacerzeiwykraśćdanezjegoNFC.
–Zczego?
–NearFieldCommunication–zfunkcjiwtelefonie,dziękiktórejBalderaktywowałalarm.
–Dawniej,kiedyzłodziejemieliłomy,byłoprościej–stwierdziłBublanski.–Żadnychsamochodów
wokolicy?
– Jeden, ciemny, stał sto metrów dalej, na poboczu, a kierowca co jakiś czas uruchamiał silnik.
Widziałagotylkojednaosoba–starszapani,BirgittaRoos.Niemapojęcia,jakitobyłsamochód.Mówi,
żemożevolvo.Albotakisamjakten,którymajejsyn.Jejsynmabmw.
–Ech.
–Nowłaśnie,nieciekawietowygląda–powiedziałaSonjaModig.–Sprawcywykorzystalito,żebyła
nociszalaławichura.Moglisiętamkręcićbezprzeszkód.JeślinieliczyćrelacjiMikaelaBlomkvista,
mamy tylko jedno zeznanie. Chłopak nazywa się Ivan Grede i ma trzynaście lat. Śmieszna postać. Chu-
dzielec,któryjakodzieckocierpiałnabiałaczkęicałypokójmaumeblowanywjapońskimstylu.Gada
jak stary maleńki. W środku nocy poszedł do łazienki i zobaczył przez okno, że na brzegu zatoki stoi
dobrzezbudowanymężczyzna.Patrzyłnamorzeirobiłznakkrzyżazaciśniętymipięściami.Tengest,jak
sięwyraził,wyglądałjednocześnieagresywnieipobożnie.
–Niedobrakombinacja.
– Zgadza się. Połączenie religii i przemocy zwykle nie zwiastuje niczego dobrego. Ale Ivan nie jest
pewien,czytobyłznakkrzyża.
–Aleniepopełniłsamobójstwa.
–Nie.Pobiegłdalej,wstronędomuBaldera.Miałplecakibyłubranynaczarno.Możliwe,żemiał
spodniewmaskującychbarwach.Byłsilnyiwysportowany.Ivanpowiedział,żeprzypominałjegostare
zabawki,wojownikówninja.
–Toteżniebrzmidobrze.
–Anitrochę,iwyglądanato,żetotensamczłowiek,którystrzelałdoMikaelaBlomkvista.
–Blomkvistniewidziałjegotwarzy?
–Nie.Kiedytamtensięobróciłistrzelił,padłnaziemię.Pozatymwszystkodziałosiębardzoszybko.
Ale zdaniem Blomkvista facet prawdopodobnie szkolił się w wojsku. Zgadza się to z obserwacjami
Ivana,ajamogętylkoprzytaknąć.Wskazywałybynatoszybkośćiskuteczność,zjakąprzeprowadzono
operację.
–Udałowamsięustalić,dlaczegoBlomkvisttambył?
– Tak. Jeżeli tej nocy udało się zrobić coś porządnie, to właśnie przesłuchać Blomkvista. Spójrz. –
WręczyłaBublanskiemuwydruk.–NawiązałkontaktzjednymzdawnychasystentówBaldera.Tenasy-
stenttwierdzi,żektośsięwłamałdokomputeraBalderaiukradłmujakieśrozwiązanietechnologiczne.
BlomkvistsiętymzainteresowałichciałsięskontaktowaćzBalderem,aleBaldersięnieodezwał.Nie
miałtegowzwyczaju.Ostatniożyłjakpustelnik.Prawienieutrzymywałkontaktuzeświatem.Robieniem
zakupówizałatwianiemwszystkichsprawzajmowałasięgosposia,niejaka…chwileczkę…LottieRask.
PaniRaskpodżadnympozoremniewolnobyłozdradzić,żewdomujestjegosyn.Zarazdotegoprzejdę.
Aledziśwnocycośsięstało.Domyślamsię,żeBalderchciałwyrzucićzsiebiecoś,coniedawałomu
spokoju.Niezapominaj,żechwilęwcześniejdowiedziałsię,żejegożyciuzagrażapoważneniebezpie-
czeństwo.Pozatymwłączyłsięalarmijegodomupilnowałodwóchpolicjantów.Możeprzeczuwał,że
mamałoczasu.Niewiem.WkażdymraziewśrodkunocyzadzwoniłdoMikaelaBlomkvista.Chciałmu
oczymśopowiedzieć.
–Dawniejwtakichsytuacjachwzywałosięksiędza.
– Teraz najwyraźniej wzywa się dziennikarzy. No nic, to czyste spekulacje. Wiemy tylko, co powie-
dział, kiedy się nagrywał na automatyczną sekretarkę Blomkvista. Nie mamy pojęcia, co zamierzał mu
zdradzić. Blomkvist twierdzi, że on też tego nie wie, i ja mu wierzę. Choć najwyraźniej jestem w tym
osamotniona.RichardEkström,który,nawiasemmówiąc,straszniezrzędzi,jestprzekonany,żeBlomkvist
trzyma to coś w tajemnicy i że zamierza to opublikować w swojej gazecie. Trudno mi w to uwierzyć.
Wszyscy wiemy, że Blomkvist to szczwany lis, ale nie jest człowiekiem, który z premedytacją saboto-
wałbydochodzenie.
–Maszrację.
–Problempoleganatym,żeEkströmjakostatnikretynrozpowiadanaprawoilewo,żeBlomkvista
powinnosięaresztowaćzakrzywoprzysięstwo,utrudnianieśledztwaiBógwiecojeszcze.Onwiewię-
cej–powtarzazezłością.Wydajesię,żemazamiarcośzrobić.
–Toraczejniedoprowadzidoniczegodobrego.
–Właśnie.AjeśliwziąćpoduwagęmożliwościBlomkvista,myślę,żebyłobylepiejdlanas,gdyby-
śmypozostaliwprzyjacielskichstosunkach.
–Myślę,żejeszczebędziemygoprzesłuchiwać.
–Teżtaksądzę.
–ALasseWestman?
– Właśnie go przesłuchaliśmy. Nie jest to budująca historia. Pił w KB, Teatergrillen, Operabaren,
Riché i Bóg wie gdzie jeszcze. Godzinami gadał o Balderze i chłopcu. Jego kumple dostawali od tego
szału.Imwięcejpiłiimwięcejpieniędzytracił,tymwiększąmiałobsesję.
–Dlaczegotobyłodlaniegotakieważne?
–Dopewnegostopniabyłatopijackagadka.Mójstarywujekmatosamo.Zakażdymrazem,kiedysię
nawali,musisięczegośuczepić.Choćoczywiścietonietylkoto.Całyczasmówiłowyrokusąduwtej
sprawie.Gdybybyłinny,bardziejempatyczny,możnabygojakośwytłumaczyć,pomyśleć,żemuzależy
natymchłopcu.Alewtejsytuacji…wiesz,żezostałskazanyzapobicie.
–Niewiedziałam.
– Kilka lat temu był z tą blogerką modową, Renatą Kapusinski. Stłukł ją na kwaśne jabłko. Chyba
nawetodgryzłjejpoliczek.
–Niezadobrzetowygląda.
–Apozatym…
–Tak?
– Balder napisał kilka listów, ale ich nie wysłał, może ze względu na swoją sytuację prawną. Jasno
znichwynika,żepodejrzewałLassegoWestmanaoznęcaniesięrównieżnadjegosynem.
–Acotyotymsądzisz?
–Balderzauważyłnajegocielepodejrzanesiniaki.Potwierdzatopsychologzporadnidladzieciauty-
stycznych.Więc…
–ToniemiłośćitroskaprzywiodłyWestmanadoSaltsjöbaden.
– Nie, raczej pieniądze. Kiedy Balder wziął syna do siebie, przestał płacić za jego utrzymanie albo
płaciłmniej,niżsięzobowiązał.
–Westmanniepróbowałgopozwać?
–Chybasięnieodważył.
–Cojeszczejestnapisanewtymwyroku?–zapytałBublanski.
–ŻeBalderbyłbeznadziejnymojcem.
–Toprawda?
– Przynajmniej nie chciał źle, jak Westman. Ale coś się stało. Po rozwodzie Balder opiekował się
synemwcodrugiweekend.MieszkałwtedynaÖstermalmie.Mieszkanieodpodłogiposufitbyłowypeł-
nioneksiążkami.WjedenztakichweekendówAugust,wtedysześcioletni,siedziałwsalonie.Balderjak
zwyklebyłprzykutydokomputerawpokojuobok.Niewiemy,codokładniesięstało.Wkażdymrazie
ojedenzregałówbyłaopartamaładrabinka.Augustnaniąwszedłiprawdopodobniezłapałkilkaksią-
żekstojącychtużpodsufitem.Spadłzdrabiny,złamałłokiećistraciłprzytomność.Fransnicniesłyszał.
Pracował i dopiero po kilku godzinach zauważył, że August leży na podłodze i jęczy. Dostał histerii
izawiózłgonapogotowie.
–Iwtedycałkiemstraciłprawodoopieki?
– Nie tylko. Stwierdzono, że jest niedojrzały emocjonalnie i niezdolny do opiekowania się własnym
dzieckiem.NiewolnomubyłozostawaćzAugustemsamnasam.Chociaż,szczerzemówiąc,niesugero-
wałabymsięzbytniotymwyrokiem.
–Dlaczego?
–Dlategożetobyłprocesbezobrony.Adwokatjegobyłejżonyostrozaatakował,aonpołożyłuszypo
sobiei przyznał, żenie nadaje sięna opiekuna, że jestnieodpowiedzialny, niezdolny do życiai co tam
jeszcze.Sąd,zapewnetendencyjnieiwykazujączłąwolę,napisał,żenigdynieumiałnawiązywaćwięzi
zinnymiizawszeuciekałwświatmaszyn.Przyjrzałamsiętrochętemu,jakżył,iniechcemisięwto
wierzyć.Rolę,wktórąwszedł–tewszystkieociekającepoczuciemwinytyradyisamooskarżenia–sąd
uznałzaprawdę.Takczyinaczej,Balderszedłimnarękę.Zgodziłsiępłacićbardzowysokiealimenty,
chybaczterdzieścitysięcykoronmiesięcznie.Przeznaczyłteżjednorazowodziewięćsettysięcykoronna
nieprzewidzianewydatki.NiedługopotemwyjechałdoStanów.
–Alewrócił?
–Tak,inajwyraźniejmiałwielepowodów.Wykradzionomujakieśrozwiązanietechniczneimożliwe,
żesiędowiedział,ktotozrobił.Byłmocnoskłóconyzpracodawcą.Chociażmyślę,żechodziłomurów-
nież o syna. Kobieta z poradni, o której wspominałam, Hilda Melin, na początku była spokojna o jego
rozwój.Alenicnieposzłotak,jaksięspodziewała.Pozatymdostawałaraporty,zktórychwynikało,że
HannaiLasseWestmanowieniepilnują,żebywypełniałobowiązekszkolny.Miałsięuczyćwdomu.Ale
wygląda na to, że pedagodzy specjalni, którzy mieli z nim pracować, byli nastawiani przeciwko sobie.
Do tego doszły oszustwa przy pobieraniu bonów oświatowych, fałszowanie nazwisk nauczycieli i tym
podobnerzeczy.Aletoinnahistoria.Jejteżktośbędziemusiałsięprzyjrzeć.
–Mówiłaśotejkobieciezporadnidladzieciautystycznych.
– Tak, o Hildzie Melin. Zaczęła podejrzewać, że coś nie gra, i zadzwoniła do Hanny i Lassego.
Zapewniali,żewszystkojestwporządku.Alecośjejmówiło,żetonieprawda.Wbrewzwyczajowizło-
żyłaimniezapowiedzianąwizytę.Kiedywkońcupozwolonojejwejść,odniosławrażenie,żechłopiec
nieczujesiędobrzeiżeprzestałsięrozwijać.Pozatymzauważyłasiniaki.ZadzwoniładoBalderado
SanFranciscoidługorozmawiali.WkrótcepotemBalderwróciłizabrałsynadoswojegonowegodomu
wSaltsjöbaden,ignorującpostanowieniesądu.
–Jaktomożliwe,skoroWestmanowitakbardzozależałonatychalimentach?
–Toteżjestdobrepytanie.Westmantwierdzi,żeBalderwłaściwiegoporwał.WersjaHannybrzmi
jednak inaczej. Ona mówi, że zjawił się nagle, wyraźnie odmieniony, i że pozwoliła mu zabrać syna.
Pomyślałanawet,żeuniegobędziemulepiej.
–AWestman?
– Westman był pijany. Właśnie dostał dużą rolę w jakiejś produkcji telewizyjnej. Był pewny siebie
iarogancki.Onteżsięnatozgodził.Cokolwiekbyględziłodobruchłopca,myślę,żepoprostusięcie-
szył,żebędziegomiałzgłowy.
–Apotem?
–Potempożałował,anadomiarzłegowywaliligozserialu,boprzychodziłnaplannietrzeźwy.Wtedy
nagleuznał,żechceAugustazpowrotem,choćoczywiścieniechodziłomuoniego…
–Tylkooalimenty.
–Takjest.Potwierdzilitojegokumpleodkieliszka,międzyinnymiRindevall,ten,którypracujejako
organizator imprez. Dopiero kiedy się okazało, że na jego karcie kredytowej brakuje środków, zaczął
bredzićochłopaku.Wyżebrałpięćsetkoronnataksówkęodmłodejdziewczynyzbaruiwśrodkunocy
pojechałdoSaltsjöbaden.
Przezchwilęsiedziałpogrążonywmyślach.JeszczerazspojrzałnazdjęcieszczęśliwegoAxela.
–Cozabajzel–powiedział.
–Tak.
– Normalnie bylibyśmy blisko rozwiązania. Motyw miałby coś wspólnego ze sporem o opiekę nad
dzieckiemisprawąrozwodową.Aleciludziezhakowalisystemalarmowyiwyglądająjakwojownicy
ninja.Niepasujądotegowszystkiego.
–Toprawda.
–Zastanawiamsięnadjeszczejednąsprawą.
–Nadjaką?
–SkoroAugustnieumieczytać,nacomubyłyteksiążki?
MIKAELBLOMKVISTsiedziałprzystolewkuchninaprzeciwkoFarahSharif.Popijałherbatęipatrzył
przezoknonaparkTantolunden.Wiedział,żetotylkooznakasłabości,ależałował,żemusicośnapisać.
Wolałbypoprostutaksiedziećinienaciskaćnaniąanitrochę.
Wyglądała,jakbyniemiałaochotyotymmówić.Całątwarzmiałazapadniętą.Jejciemne,przenikliwe
oczy,którymijeszczechwilęwcześniejprzewiercałagonawylot,wyglądałytak,jakbybyłazdezoriento-
wana. Czasem mamrotała imię Baldera, jak mantrę albo zaklęcie. Może go kochała. On kochał ją na
pewno. Miała pięćdziesiąt dwa lata i była czarująca. Może nie piękna w klasycznym rozumieniu tego
słowa,aleroztaczaławokółsiebiekrólewskąaurę.
–Jakionbył?–zapytał.
–Frans?
–Tak.
–Paradoksalny.
–Podjakimwzględem?
–Podkażdymmożliwym.Alenajbardziejdlatego,żepracowałnadczymś,cojednocześnienajbardziej
goniepokoiło.TrochęjakOppenheimerwLosAlamos.Zajmowałsięczymś,co,jakprzypuszczał,mogło
przyczynićsiędonaszejzagłady.
–Niebardzorozumiem.
– Chciał odtworzyć ewolucję biologiczną na poziomie cyfrowym. Pracował nad samouczącymi się
algorytmami,którestająsięcorazlepszedziękimetodziepróbibłędów.Przyczyniłsiętakżedorozwoju
takzwanychkomputerówkwantowych,nadktórymipracujesięwGoogle,SolifonieiNSA.Chciałstwo-
rzyćAGI–ArtificialGeneralIntelligence.
–Acototakiego?
–Coś,codorównujeinteligencjączłowiekowi,ajednocześniejestszybkieiprecyzyjnejakkomputer
wewszystkichdyscyplinach.Mielibyśmyzczegośtakiegoogromnekorzyściwkażdejdziedziniebadań.
–Niewątpliwie.
–Badaniawtymzakresiesąbardzorozległeichoćwiększośćbadaczyniewyrażaotwarcieambicji
stworzeniaAGI,konkurencjapchanaswtęstronę.Niktniemożesobiepozwolićnarezygnacjęztworze-
niajaknajinteligentniejszychaplikacjialbowstrzymywaniepostępu.Pomyśltylko,coosiągnęliśmydotej
pory.Pomyśl,copotrafiłtwójtelefonpięćlattemu,acopotrafiteraz.
–Tak.
– Zanim się zrobił taki tajemniczy, uważał, że stworzymy AGI w ciągu trzydziestu–czterdziestu lat.
Możebrzmitoradykalnie,alejasięzastanawiam,czyniebyłzbytostrożny.Mocobliczeniowakompute-
rów podwaja się co osiemnaście miesięcy, a ludzki umysł nie jest w stanie ogarnąć, co oznacza taki
wzrost wykładniczy. To tak jak z ziarenkiem ryżu i szachownicą. Rozumiesz: na pierwszym polu kła-
dziemyjedno,nadrugimdwa,natrzecimcztery,anaczwartymosiem.
–Iwkrótceziarenkaryżumogązasypaćcałyświat.
– Przyrost jest coraz większy, aż w końcu wymyka się spod kontroli. Pytanie nie brzmi, kiedy stwo-
rzymyAGI,tylkocobędziedalej.Jestwielemożliwości.Zależytotakżeodtego,kiedynamsiętouda.
Alezcałąpewnościąbędziemykorzystaćzprogramów,któresamesięulepszają.Niemożemyteżzapo-
minaćotym,żezmienisiępojęcieczasu.
–Comasznamyśli?
– To, że zostawimy za sobą ludzkie ograniczenia. Zostaniemy wrzuceni w nowy porządek, w którym
maszynybędąsięaktualizowaćbłyskawicznieiprzezcałądobę.ZaledwiekilkadnipostworzeniuAGI
będziemymieliASI.
–Czyli?
–ArtificialSuperintelligence,bytinteligentniejszyodnas.Odtejchwiliwszystkoprzyspieszyjeszcze
bardziej.Komputerybędąsięusprawniaćwzawrotnymtempie,ichmocobliczeniowabędzierosłamoże
nawetdziesięciokrotnie,ażstanąsięsto,tysiąc,dziesięćtysięcyrazymądrzejszeodnas.Icosięwtedy
stanie?
–Powiedz.
–Właśnieotochodzi.Inteligencjasamawsobieniejestczymś,czegoskutkidasięprzewidzieć.Nie
wiemy,dokądnaszaprowadziinteligencjaludzi,acodopierosuperinteligencja.
– W najgorszym razie dla komputera nie będziemy interesujący bardziej niż białe myszki – wtrącił.
Przypomniałsobie,conapisałLisbeth.
–Wnajgorszymrazie?DzielimyzmyszamidziewięćdziesiątprocentDNA,auważasię,żejesteśmy
sto razy inteligentniejsi. Sto razy, nie więcej. A w tym przypadku stoimy w obliczu czegoś zupełnie
nowego.Czegoś,czegowedługmodelimatematycznychnicnieograniczatakjaknasicoprzypuszczalnie
możesięstaćkilkamilionówrazybardziejinteligentne.Potrafiszsobiecośtakiegowyobrazić?
–Przynajmniejpróbuję–odparłMikaelzostrożnymuśmiechem.
–Jaktwoimzdaniembędziesięczułkomputer,którypewnegodniasięobudziizauważy,żejestuwię-
zionyikontrolowanyprzeztakieprymitywnerobakijakmy?Dlaczegomiałbytoznosić?Dlaczegomiałby
okazywać szczególny respekt albo pozwalać grzebać w swoim wnętrzu, żeby z tym skończyć? Ryzyku-
jemy, że staniemy w obliczu eksplozji inteligencji, technologicznej osobliwości, jak to nazwał Vernor
Vinge.Wszystko,cosiępotemstanie,leżypozanaszymhoryzontemzdarzeń.
–Więczchwiląkiedystworzymysuperinteligencję,stracimykontrolę.
–Istniejeryzyko,żewszystko,cowiemyonaszymświecie,przestanieobowiązywać.Tobędziekoniec
ludzkiejegzystencji.
–Żartujesz?
–Wiem,żekomuś,ktoniejestobeznanyztematem,możesiętowydawaćszaleństwem,aletojaknaj-
bardziejrealne.Tysiąceludzizcałegoświatapracujądziśnadpowstrzymaniemtakiegorozwoju.Wielu
znichpodchodzidotegooptymistycznie,nawetwręczwierzywutopię.MówisięofriendlyASI–przy-
jaznych superinteligencjach, które już od początku będą zaprogramowane tak, żeby nam tylko pomagać.
To coś w stylu tego, co Asimov przedstawił w książce Ja, robot – maszyny będą miały wbudowane
normy,któreimniepozwolązrobićnamkrzywdy.PisarziwynalazcaRayKurzweilwidzitojakowspa-
niałyświat,wktórymdziękinanotechnicebędziemysięintegrowaćzkomputeramiidzielićznimiprzy-
szłość.Choćoczywiścieniemażadnychgwarancji.Normymogązostaćzniesione.Pierwotneprogramy
mogązostaćzmodyfikowaneiniezwyklełatwojestpopełnićantropomorficznybłąd,przypisaćmaszynom
ludzkiecechyiniewłaściwierozumiećichpopędy.Fransbyłopętanytymikwestiamii,jakpowiedzia-
łam,byłrozdarty.Chciał,żebypowstałyinteligentnekomputery,ajednocześniesięichobawiał.
–Niemógłsiępowstrzymaćodkonstruowaniaswoichpotworów.
–Cośwtymstylu,brutalnierzeczujmując.
–Jakdalekodotarł?
–Myślę,żedalej,niżktokolwiekmógłbysobiewyobrazić,iżerównieżdlategoniechciałnicmówić
oswojejpracywSolifonie.Bałsię,żejegoprogramtrafiwniepowołaneręce.Anawetżepołączysię
zinternetem.NazwałgoAugust,nacześćswojegosyna.
–Gdziejestteraz?
–Fransnigdziesiębezniegonieruszał.Prawdopodobniemiałgoprzyłóżku,kiedyzostałzastrzelony.
Zławiadomośćjesttaka,żewedługpolicjiniebyłotamżadnegokomputera.
–Jateżniewidziałemkomputera.Alemyślałemoczyminnym.
–Tomusiałobyćokropne.
–Jakmożewiesz,widziałemteżsprawcę–ciągnąłMikael.–Miałdużyplecak.
–Niebrzmitodobrze.Choćprzyodrobinieszczęściakomputerznajdziesięgdzieśwdomu.Rozma-
wiałamzpolicjąiodniosłamwrażenie,żejeszczetegoniesprawdzili.
–Miejmynadzieję.Wiesz,ktogookradłzapierwszymrazem?
–Taksięskłada,żewiem.
–Słuchamuważnie.
–Wcałejtejhistoriiniedajemispokojuto,żejateżodpowiadamzatenrozgardiasz.Franszapraco-
wywałsięnaśmierćimartwiłamsię,żesięwypali.WłaśniewtedystraciłprawodoopiekinadAugu-
stem.
–Kiedytobyło?
– Dwa lata temu. Chodził niewyspany i ciągle się obwiniał. A mimo to nie potrafił zrezygnować
zbadań.Rzuciłsięnanie,jakbynicwięcejmuwżyciuniezostało.Dlategopostarałamsięokilkuasy-
stentów, którzy mogliby go odciążyć. Oddelegowałam do tego najlepszych studentów. Wiedziałam, że
żaden nie jest nieskazitelny, ale byli ambitni, utalentowani i bezgranicznie go podziwiali. Wyglądało to
obiecująco.Alepotem…
–Zostałokradziony.
–Zobaczyłtoczarnonabiałymwsierpniuubiegłegoroku,kiedydoamerykańskiegourzędupatento-
wego wpłynęło zgłoszenie od Truegames. Skopiowali wszystkie jego unikatowe rozwiązania. Oczywi-
ście na początku wszyscy podejrzewali, że ich komputery zostały zhakowane. Sama już od pierwszej
chwili nie byłam przekonana. Wiedziałam, na jak wysokim poziomie są zabezpieczenia Fransa. Ale
ponieważ żadne inne wytłumaczenie nie wydawało się prawdopodobne, przyjęli to za punkt wyjścia.
PrzezchwilęmożenawetFranswierzył,żetakwłaśniesięstało.Aletooczywiściebyłabzdura.
–Cotymówisz?!–krzyknąłMikael.Byłpodekscytowany.–Przecieżekspercipotwierdzili,żebyło
włamanie.
– Tak, jakiś kretyn z FRA, który chciał się poczuć ważny. Ale przede wszystkim Frans chciał w ten
sposób ochronić swoich chłopaków. Choć obawiam się, że nie tylko. Podejrzewam, że chciał się też
pobawićwdetektywa.Jakmógłbyćtakigłupi?Bowidzisz…
Wzięłagłębokiwdech.
–Tak?
–Dowiedziałamsięowszystkimkilkatygodnitemu.FransimałyAugustbyliumnienakolacjiiod
razupoczułam,żeFranschcemipowiedziećcośważnego.Coświsiałowpowietrzu.Pokilkukieliszkach
poprosił,żebymodłożyłatelefon,izacząłszeptać.Muszęprzyznać,żewpierwszejchwilisięzdenerwo-
wałam.Znówzacząłmarudzićotejswojejgenialnejhakerce.
–Ogenialnejhakerce?–zapytałMikael,silącsięnaobojętność.
–Odziewczynie,októrejgadałtakdużo,żemitouszamiwychodziło.Niebędęcięzanudzać,alecho-
dziło o dziewczynę, która zjawiła się nie wiadomo skąd na jego wykładzie i zaczęła mówić o pojęciu
osobliwości.
–Toznaczy?
Farahpogrążyłasięwmyślach.
–Hm…towzasadzieniemanicdorzeczy,alepojęcietechnologicznejosobliwościwywodzisięod
osobliwościgrawitacyjnej.
–Acototakiego?
– Ja to nazywam sercem mroku. To najgłębsza część czarnej dziury, miejsce, gdzie kończy się
wszystko, co wiemy na temat wszechświata, i gdzie może się znajdować przejście do innych światów
i epok. Wielu ludzi uważa osobliwość za coś kompletnie irracjonalnego i twierdzi, że właśnie dlatego
powinnabyćchronionaprzezhoryzontzdarzeń.Atadziewczynapróbowałaznaleźćsposóbnadokony-
wanie obliczeń na podstawie zasad mechaniki kwantowej i twierdziła, że równie dobrze mogą istnieć
nagieosobliwości,bezhoryzontówzdarzeń.Pozwól,żeniebędęsięzagłębiaławszczegóły.Wkażdym
raziezaimponowałaFransowiizacząłsięprzedniąotwierać,cosamowsobiejestnawetzrozumiałe.
Taki arcynerd jak on nie miał wielu partnerów do rozmowy na swoim poziomie. Kiedy zdał sobie
sprawę,żejestrównieżhakerką,poprosił,żebyzbadałaichkomputery.Całysprzętbyłwtedyujednego
zasystentów,LinusaBrandella.
Mikaelporazkolejnypostanowiłniemówić,cowie.
–LinusBrandell–powiedziałtylko.
– Tak jest – ciągnęła Farah. – Dziewczyna przyszła do niego na Östermalm i wyprosiła go z domu.
Apotemzabrałasiędoroboty.Nieznalazłażadnychśladówwłamania,aletojejniewystarczyło.Miała
listęasystentówFransa.ZkomputeraLinusawłamałasiędoichkomputerówiszybkoodkryła,żejeden
znichsprzedałgoSolifonowi.
–Kto?
–Fransniechciałpowiedzieć,choćmocnonaciskałam.ZadzwoniłaprostoodLinusa.Fransbyłwtedy
wSanFrancisco.Pomyśltylko:zdradzonyprzezswoich!Spodziewałamsię,żeodrazunaniegodonie-
sie,obedrzezgodności,zgotujemupiekło.Aleonwpadłnainnypomysł.Kazałdziewczynieudawać,że
naprawdędoszłodowłamania.
–Poco?
– Nie chciał, żeby jakieś ślady albo dowody zostały usunięte. Chciał lepiej zrozumieć, co się stało.
Może mimo wszystko da się to wytłumaczyć. Fakt, że czołowy producent oprogramowania wykradł
isprzedałjegorozwiązanietechniczne,byłoczywiściepoważniejszymproblememniżto,żejakiśamo-
ralny gnojek wbił mu nóż w plecy. Solifon jest nie tylko jednym z najbardziej cenionych koncernów
badawczychwStanachZjednoczonych.CorokupróbowalizwerbowaćFransa.Doprowadzałogotodo
szału.Cidranieprzymilalisiędomnieijednocześnieokradali,mówił.
–Zaczekaj–powiedziałMikael.–Chciałbymtodobrzezrozumieć.Chceszpowiedzieć,żezatrudnił
sięwSolifonie,żebysiędowiedzieć,jakidlaczegozostałokradziony?
– Jeżeli przez wszystkie te lata czegoś się nauczyłam, to właśnie tego, że niełatwo pojąć, co kieruje
innymiludźmi.Wynagrodzenie,wolnośćito,comiałdostaćdodyspozycji,równieżmiałoznaczenie.Ale
pozatym…jaknajbardziej.Zapewnetakwłaśniebyło.Jeszczezanimtadziewczynazbadałakomputery,
domyśliłsię,żeSolifonmaczałpalcewkradzieży.Aleonapodałamuszczegółyidopierowtedyzaczął
grzebać w tym gównie. Oczywiście okazało się to o wiele trudniejsze, niż przewidywał. Zaczął wzbu-
dzaćpodejrzenia.Szybkoprzestanogolubić.Corazbardziejzamykałsięwsobie.Alenaprawdęcośzna-
lazł.
–Co?
–Towszystkobardzodelikatnesprawyiwłaściwieniepowinnamciotymmówić.
–Ajednaktujesteśmy.
–Ajednak.Itonietylkodlatego,żezawszebardzocięszanowałamjakodziennikarza.Dziśranoude-
rzyło mnie, że może nieprzypadkowo Frans zadzwonił do ciebie, a nie do wydziału ochrony własności
przemysłowejSäpo.Znimiteżsiękontaktował.Pewniezacząłpodejrzewać,żektośodnichsypie.Oczy-
wiściemogłatobyćczystaparanoja.Fransmiałwszystkiemożliweobjawymaniiprześladowczej.Aleto
dociebiesięodezwał.Myślę,żeprzyodrobinieszczęściaudanamsięspełnićjegowolę.
–Rozumiem.
– W Solifonie jest sekcja, która nazywa się po prostu Y – mówiła dalej Farah. – Wzorują się na
Google X, sekcji, która zajmuje się tak zwanymi moonshotami – szalonymi pomysłami, na przykład
poszukiwaniemwiecznegożyciaalbosposobunapołączeniewyszukiwarekzneuronamiwmózgu.Jeżeli
gdzieśudasięstworzyćAGIalboASI,towłaśnietam.DlategoFranszaczepiłsięwłaśniewY.Choćnie
byłototakrozsądne,jakbysięmogłowydawać.
–Dlaczego?
– Dowiedział się od swojej hakerki, że w sekcji Y działa tajna grupa, zajmująca się analizowaniem
makrootoczenia.KierujeniąniejakiZigmundEckerwald.
–ZigmundEckerwald?
–Tak.ZnanyjakoZeke.
–Ktototaki?
–Człowiek,którysiękontaktowałznielojalnymasystentemFransa.
–WięctoEckerwaldbyłzłodziejem.
– Można tak powiedzieć. Złodziejem wysokiego szczebla. Dla obserwatora z zewnątrz to, co robiła
grupaEckerwalda,byłojaknajbardziejlegalne.Tworzyłazestawieniawybitnychbadaczyiobiecujących
projektów. Wszystkie duże firmy high-tech mają takie komórki. Chcą wiedzieć, co się dzieje i kogo
zatrudnić.AleFranswiedział,żeSolifonposuwasiędalej.Nietylkoanalizuje.Równieżkradnie–korzy-
stazusłughakerów,szpieguje,mawtyczkiidajełapówki.
–Dlaczegotegoniezgłosił?
–Trudnobyłoznaleźćdowody.Jakmożnasiędomyślać,zachowywaliostrożność.AleFranswkońcu
poszedłdowłaściciela,NicolasaGranta.Grantbyłoburzonyi,jaktwierdziłFrans,zarządziłprzeprowa-
dzenie wewnętrznego śledztwa. Ale śledztwo nic nie wykazało. Albo Eckerwald usunął dowody, albo
całeśledztwobyłotylkogrąpodpubliczkę.Fransznalazłsięwfatalnejsytuacji.Wszyscybylinaniego
wściekli.Myślę,żeEckerwaldbyłsiłąnapędowąiniemiałproblemówzprzekonanieminnych.Fransjuż
wcześniej był uważany za podejrzliwego paranoika, a po tym wszystkim został całkiem wykluczony.
Wyobrażam go sobie w tej sytuacji. Widzę, jak z każdą chwilą coraz bardziej zwraca się przeciwko
wszystkimidonikogosięnieodzywa.
–Chceszpowiedzieć,żeniemiałżadnychkonkretnychdowodów?
–Miałjeden–ten,którymupodsunęłahakerka:nato,żeEckerwaldukradłisprzedałjegotechnolo-
gię.
–Czyliwiedziałtonapewno?
– Wszystko na to wskazuje. Poza tym doszedł do wniosku, że grupa Eckerwalda nie działała sama.
Mieliwsparciezzewnątrz,prawdopodobniepomagałimamerykańskiwywiadi…
Zawiesiłagłos.
–Tak?
–Wtejkwestiibyłbardziejtajemniczyimożeniewiedziałzbytwiele.Aletrafiłnakryptonimkogoś,
kto,jaksądził,byłprawdziwymprzywódcą.TobyłktośspozaSolifonu.KryptonimbrzmiałThanos.
–Thanos?
–Zgadzasię.Powiedział,żeczułosię,żewszyscysięgoboją.Więcejniechciałzdradzić.Mówił,że
potrzebujepolisynażycie,nawypadekgdybydobralisiędoniegoadwokaci.
–Mówiłaś,żeniewiesz,któryasystentgosprzedał.Alemusiałaśsięnadtymzastanawiać–powie-
działMikael.
–Jasne,żetak.Iczasami…niewiem…
–Cochceszpowiedzieć?
–Zastanawiamsię,czyniezdradziligowszyscy.
–Dlaczegotaksądzisz?
–Kiedyzaczęliuniegopracować,bylimłodzi,ambitniiutalentowani.Kiedyskończyli,bylizmęczeni
życiemibardzonerwowi.MożewykończyłichFrans,amożecośichgryzie.
–Masznazwiskawszystkich?
– Oczywiście. To moi chłopcy. Muszę chyba dodać: niestety. Po pierwsze: Linus Brandell, o którym
wspominałam.Dziśmadwadzieściaczterylata.Włóczysiętotu,totam,granakomputerzeiowieleza
dużo pije. Przez jakiś czas miał dobrą pracę – tworzył gry w Crossfire. Stracił ją, kiedy zaczął brać
zwolnienia,jednopodrugim,ioskarżaćkolegów,żegoszpiegują.DrugitoArvidWrange,możeonim
słyszałeś.Kiedyśbyłobiecującymszachistą.Jegoojciecwywierałnaniegonieludzkąpresję.Wkońcu
miałtegodosyćizacząłstudiowaćumnie.Jużdawnopowinienbyłzrobićdoktorat.Alenierobi.Włóczy
się po knajpach na Stureplan i sprawia wrażenie, jakby nie wiedział, co ze sobą zrobić. Na początku
wzespoleFransatrochęodżył.Alemiędzychłopakamibyłomnóstwogłupiejrywalizacji.ArvidiBasim
– bo tak się nazywał ten trzeci – znienawidzili się. A przynajmniej Arvid nienawidził Basima. Basim
Malikniejestczłowiekiem,którybynienawidziłkogokolwiek.Towrażliwy,utalentowanychłopak,rok
temuzwerbowanyprzezSolifonNorden.Aleszybkouszłozniegopowietrze.TerazleżywszpitaluErsta
zezdiagnozowanądepresją.Dziśranodzwoniłajegomatka.Trochęjąznam.Mówiła,żejestwśpiączce
farmakologicznej.Kiedyusłyszał,cospotkałoFransa,próbowałsobieprzeciąćtętnicę.Masięrozumieć,
żemnietoboli.Ajednocześniezadajęsobiepytanie:czyzrobiłtotylkozrozpaczy?Amożedręczyłogo
poczuciewiny?
–Jaksięterazczuje?
–Fizycznienicmuniegrozi.JestjeszczeNiklasLagerstedt.Hm…cóżmogęonimpowiedzieć?Nie
jest jak reszta, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Nie zalewa się w trupa, nie przyszłoby mu też do
głowyzrobićsobiekrzywdę.Tomłodyczłowiek,któryzewzględówetycznychjestprzeciwnikiemwielu
rzeczy,międzyinnymibrutalnychgierkomputerowychipornografii.AktywniedziaławKościeleMisyj-
nym.Jegożonajestpediatrą,mająsynkaJespera.JestkonsultantemKrajowejPolicjiKryminalnej.Odpo-
wiadazasystemkomputerowy,którymawejśćdoużytkupoNowymRoku.Oznaczato,rzeczjasna,że
zostałsprawdzony.Aleniewiem,jakdokładnie.
–Dlaczegotomówisz?
–Dlategożepodtąimponującąpowierzchniąkryjesiękawałchciwegodrania.Dowiedziałamsię,że
zdefraudowałczęśćmajątkuteściaiżony.Dwulicowytyp.
–Czyasystencizostaliprzesłuchani?
–Säpoznimirozmawiała,aleniewieletodało.Pozatymwtedyjeszczesądzono,żenaprawdędoszło
dowłamania.
–Domyślamsię,żeterazpolicjaznówichprzesłucha.
–Taksądzę.
–Awłaśnie.Niewiesz,czyBalderdużorysowałwwolnymczasie?
–Rysował?
–Czylubiłodwzorowywaćto,cowidział.Wnajdrobniejszychszczegółach.
–Nie,nicmiotymniewiadomo–odparłaFarah.–Dlaczegopytasz?
–Widziałemuniegowdomufantastycznyrysunek.PrzedstawiałświatłanaskrzyżowaniuHornsgatan
iRingvägen.Byłabsolutniedoskonały,jakzdjęciezrobionewciemności.
–Hmm.Jeślinieliczyćwizytumnie,Fransnigdyniebywałwtychokolicach.
–Dziwne.
–Tak.
– W tym rysunku jest coś, o czym nie mogę przestać myśleć – powiedział Mikael i ze zdziwieniem
poczuł,żeFarahłapiegozarękę.
Pogładziłjąpowłosach.Apotemwstał.Miałwrażenie,żetrafiłnajakiśtrop.Pożegnałsięiwyszedł.
Idąc w górę Zinkens väg, zadzwonił do Eriki i poprosił, żeby zadała w Przegródce Lisbeth kolejne
pytania.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział14
21listo
pada
OVE LEVIN SIEDZIAŁ W BIURZE z widokiem na Slussen i Riddarfjärden i nie robił właściwie nic
poza googlowaniem własnego nazwiska w nadziei, że znajdzie coś, co mu sprawi przyjemność. Trafił
jednaknablogmłodejstudentkidziennikarstwa,którapisała,żejestoślizgłymgrubasemiżezaprzedał
swoje ideały. Wprawiło go to w taką wściekłość, że nie był nawet w stanie wpisać jej do czarnego
zeszytuznazwiskamiludzi,którzynigdyniezostanązatrudnieniwkoncernieSernera.
Niemógłzaprzątaćsobiegłowyidiotami,którzyniemająpojęcia,czegowymagatakapraca,iktórzy
w najlepszym wypadku będą pisali kiepsko płatne artykuły w nieznanych periodykach kulturalnych.
Zamiast się pogrążyć w destrukcyjnych myślach, wszedł na stronę banku i sprawdził, co się dzieje
z papierami wartościowymi. Trochę pomogło, przynajmniej na początku. To był dobry dzień dla rynku.
NasdaqiDowJoneswieczoremposzływgórę,aobrotygiełdysztokholmskiejwzrosłyojedenprzecinek
jeden procent. Dolar, w którego mocno inwestował, poszedł w górę. Po ostatniej aktualizacji wartość
jegoportfelainwestycyjnegowynosiładwanaściemilionówstosześćdziesiątjedentysięcytrzystaosiem-
dziesiątdziewięćkoron.
Nieźle jak na chłopaka, który kiedyś pisał o pożarach i walkach na noże w porannym wydaniu
„Expressen”.DwanaściemilionówplusmieszkaniewVillastadenidomwCannes!Blogerzymoglisobie
pisać, co im się podobało. On był już zabezpieczony na przyszłość. Sprawdził jeszcze raz. Dwanaście
milionówstoczterdzieścidziewięćtysięcystojeden.Niechtoszlag,czyżbymniej?Dwanaściemilionów
stotrzydzieścijedensiedemsettrzydzieścisiedem.Skrzywiłsię.Przecieżniebyłopowodu,żebynagieł-
dzienastąpiłspadek.Wskaźnikizatrudnieniabyływporządku.Potraktowałtoniemalosobiścieichcąc
niechcącznówzacząłmyślećo„Millennium”,jakkolwieknieistotnabyłatakwestia.Znówpodskoczyło
muciśnienieichoćbardzosięstarałodpędzićtenobraz,porazkolejnyprzypomniałsobie,jakpoprzed-
niegopopołudniapięknatwarzErikiBergerstężaławgrymasieczystejwrogości.Ranoniebyłolepiej.
Omalnietrafiłgoszlag.NakażdejstroniewinternecieMikaelBlomkvist.Bolało.Nietylkodlatego,
że właśnie z taką radością zauważył, że młodsze pokolenie właściwie nie wie, kim jest. Nienawidził
równieżlogikimediów,wedlektórejkażdy–dziennikarz,celebrytaczydiabliwiedząktojeszcze–staje
sięgwiazdątylkodlatego,żewpadłwtarapaty.Powinnigonazywaćbyłymdziennikarzem.Jeżelibędą
o tym decydować Blomkvist i Serner, to nie zostanie nawet w redakcji. Należało tylko znaleźć odpo-
wiedźnapytanie:dlaczegoFransBalder?
DlaczegoakuratonzostałzamordowanynaoczachMikaelaBlomkvista?Tobyłotakiebanalne.Takie
beznadziejne. Nawet jeśli ci wszyscy durni dziennikarze jeszcze tego nie pojęli, on wiedział, że Frans
Baldertoszycha.NietakdawnotemuwydawanaprzezSerneragazeta„DagensAffärsliv”wspecjalnym
dodatkunatematszwedzkichbadańnaukowychwyceniłagonaczterymiliardykoron.Jakimsięudałoto
policzyć? Balder bez wątpienia był gwiazdą. I podobnie jak Greta Garbo nie udzielał wywiadów, co
jedynieczyniłogojeszczeatrakcyjniejszym.
IlerazyzwracalisiędoniegosamitylkodziennikarzeSernera?Tyle,ilerazyodmówił.Czyraczejpo
prostuichzignorował.On,OveLevin,wiedział,żezdaniemwielukolegówmiałwzanadrzujakąśfanta-
styczną historię. Dlatego nie mógł znieść, że – jak donosiły gazety – w środku nocy chciał rozmawiać
zBlomkvistem.CzyżbyMikaelnadomiarzłegomiałterazsensacyjnymateriał?Chybaniemogłobyćaż
takźle.Tobybyłostraszne.Porazkolejny,jakbypodwpływemprzymusu,wszedłnastronę„Aftonbla-
det”.Zobaczyłnagłówek:
Coszwedzkiprofesor–gwiazdaświatanauki–chciałpowiedziećMikaelowiBlomkvistowi?
Tajemniczarozmowatużprzedzabójstwem.
Artykuł ilustrowało duże zdjęcie Mikaela. W żadnym wypadku nie wyglądał na grubasa. Cholerni
redaktorzywybralioczywiścienajbardziejkorzystnezdjęcie,jakiemieli.Porazkolejnyzakląłwduchu.
Muszęcośztymzrobić,pomyślał.Aleco?JakmógłpowstrzymaćMikaela,niewchodzączbutamijak
staryenerdowskicenzor,comogłobyjeszczepogorszyćsytuację?Jakmiałby…znówwyjrzałprzezokno
nazatokęinaglewpadłnapomysł.WilliamBorg,pomyślał.Wrógmojegowrogamożezostaćmoimnaj-
lepszymprzyjacielem.
–Sanna!–krzyknąłdoswojejmłodziutkiejsekretarki.
–Słucham?–odparłaSannaLind.
–UmówmniedzisiajnalunchzWilliamemBorgiem.WSturehof.Jeżelimainneplany,powiedzmu,
żetoważne.Możenawetdostaniepodwyżkę–dodał.Czemunie,pomyślał.Jeślibędziechciałmipomóc
posprzątaćtenbajzel,możecośztegomieć.
HANNABALDERstaławdużympokojuwmieszkaniuprzyTorsgatanipatrzyłanaAugusta,któryznów
wyciągnąłkartkiikredki.Byłazałamana.Miałamunatoniepozwalać.Niebyłaztegozadowolona.Nie
kwestionowałaradanikompetencjipsychologa,alemimowszystkomiaławątpliwości.Augustwidział,
jakzabijająjegoojca.Jeżelichciałrysować,dlaczegomiałabygopowstrzymywać?Alezgadzałasię,że
niewpływatonaniegodobrze.
Kiedyzaczynał,wstrząsałynimdreszcze,aoczyświeciłyostrymblaskiem.Wyglądałnaudręczonego.
Pola szachownicy, odbite w lustrach, zwielokrotniały się i dzieliły. Dziwny motyw, jeśli wziąć pod
uwagęto,cosięstało.Alecoonawłaściwiewiedziała?Możebyłotakjakzciągamicyfr.Nawetjeśli
nicztegonierozumiała,zpewnościąznaczyłycośdlaAugusta,amożenawet–ktowie?–dziękitejsza-
chownicyprzepracowywałto,cosięstało.Czyniepowinnapoprostuzignorowaćzakazu?Niktprzecież
niemusiałotymwiedzieć,apozatymczytałagdzieś,żematkapowinnaufaćswojejintuicji.Przeczucie
często jest lepszym drogowskazem niż wszystkie teorie psychologiczne. Postanowiła więc, że pozwoli
synowirysować.Mimowszystko.
Naglejegoplecywygięłysięwłuk.Chcącniechcąc,przypomniałasobie,copowiedziałpsychologa.
Zrobiła bezradnie krok do przodu, spuściła wzrok i spojrzała na kartki. Wzdrygnęła się i ogarnęło ją
wyjątkowonieprzyjemneuczucie.Wpierwszejchwiliniezrozumiaładlaczego.
Rysunek przedstawiał taką samą szachownicę, zwielokrotnioną przez odbicie w dwóch lustrach. Był
naprawdędobry.Alebyłonanimcośjeszcze–jakiścień.Wyrastałzczarno-białychpóljakdemonalbo
zjawainapełniałHannębezbrzeżnymprzerażeniem.Przypomniałyjejsięnawetfilmyodzieciachopęta-
nychprzezzłemoce.WyrwałaAugustowirysunekzrękiigwałtowniezgniotła,choćnieumiałabypowie-
dziećdlaczego.Potemzamknęłaoczy.Czekałanakolejnyrozdzierający,wibrującykrzyk.
AleAugustniekrzyknął.Zacząłmamrotaćcoś,cobrzmiałoprawiejaksłowa.Choćprzecieżtobyło
niemożliwe.Niemówił.Przygotowywałasięwięcnagwałtownyatak.Czekała,ażzaczniesięrzucaćpo
podłodze,tamizpowrotem.Aleatakrównieżnienastąpił.Augustzdecydowanymruchemzłapałkolejną
kartkęiznówzacząłrysowaćszachownice.Zrozumiała,żeniemainnegowyjścia,żemusigowynieśćdo
jegopokoju.Późniejwspominałatojakokoszmar.
Augustkrzyczał,kopałibił.Trudnojejbyłogoutrzymać.Długoleżała,oplatającgorękami,iczuła,że
samarównieżmaochotęsięrozpaśćnakawałki.Przezchwilęzastanawiałasię,czynieobudzićLassego
iniepoprosić,żebyzaaplikowałAugustowiuspokajająceczopki,aleszybkozrezygnowałaztegopomy-
słu.Lassezpewnościąbyłbywfatalnymhumorzeichoćsamaczęstobrałavalium,byłazdecydowanie
przeciwnapodawaniuśrodkówuspokajającychdzieciom.Musiałobyćjakieśinnerozwiązanie.
Była w rozsypce. W rozpaczy rozważała kolejne możliwości, jedną po drugiej. Myślała o swojej
mieszkającej w Katrineholm matce, o swojej agentce Mii, o sympatycznej Gabrielli, która dzwoniła
wnocy,iwkońcuopsychologu,EinarzeForsjakimśtam,któryprzyprowadziłAugusta.Nieprzepadała
za nim. Choć przecież zaproponował, że na jakiś czas się nim zaopiekuje. Ale to on był wszystkiemu
winien.
Toonpowiedział,żeAugustniepowinienrysować.Więcniechcośwymyśli.WkońcupuściłaAugu-
sta,wygrzebałaztorebkiwizytówkęiwybrałanumer.Augustpopędziłdodużegopokoju.Pewnieznów
zacząłrysowaćzłowieszczeszachownice.
EINARFORSBERGniebyłszczególniedoświadczony.Miałczterdzieściosiemlatigłębokoosadzone
niebieskieoczy.WokularachDiora,któreniedawnokupił,ibrązowejsztruksowejmarynarcewyglądał
na intelektualistę. Ale wszyscy, którzy próbowali z nim dyskutować, wiedzieli, że w jego sposobie
myśleniakryjesięsztywnadogmatycznośćiżeczęstoukrywaniekompetencjęzawypowiedziami,zktó-
rychbijeabsolutnapewność.
Poza tym dopiero od dwóch lat miał dyplom psychologa. Wcześniej był wuefistą w szkole Tyresö.
Gdybyoniegozapytaćdawnychuczniów,zpewnościąwszyscywykrzyknęliby:„Cisza,bydełko!Proszę
ospokój,mojatrzodo!”.Uwielbiałwykrzykiwaćtesłowa,kiedybyłozagłośno,choćtylkodopewnego
stopniażartował.Jednaknawetjeśliniebyłulubieńcemuczniów,naprawdęudawałomusięutrzymywać
dyscyplinę.Właśniedlategouznał,żeswojepsychologicznetalentymożespożytkowaćinaczej.Lepiej.
Od roku pracował w sztokholmskim ośrodku dla dzieci i młodzieży Oden przy Sveavägen. Przyjmo-
wanotampacjentówwnagłychwypadkach,kiedyrodziceniepotrafilidaćsobieznimirady.Naweton–
któryzawszezzaangażowaniembroniłswoichpracodawców–uważał,żetaplacówkaniedziałanajle-
piej.Zadużozarządzaniakryzysowego,zamałoperspektywydługofalowej.Dziecitrafiałytampotrau-
matycznych przejściach w domu, a psychologowie byli zbyt zajęci tłumieniem ataków i agresywnych
zachowań,żebymóczbadaćproblemodpodstaw.Mimowszystkouważał,żejegopracajestpotrzebna,
zwłaszcza kiedy wykorzystując cały swój nauczycielski autorytet, uciszał histeryzujące dzieciaki albo
opanowywałkryzysowesytuacjewterenie.
Lubił współpracować z policją. Uwielbiał napięcie i ciszę po dramatycznych wydarzeniach. Kiedy
podczas nocnego dyżuru jechał do Saltsjöbaden, był podekscytowany. To wszystko miało w sobie coś
zhollywoodzkiegofilmu.Zamordowanonaukowca.Świadkiemmorderstwabyłjegoośmioletnisynito
właśnieonmiałgoskłonićdotego,żebysięotworzył.Przeglądałsięwewstecznymlusterkuirazporaz
poprawiałwłosyiokulary.
Chciałmiećstylowewejście,aleniespecjalniemusiętoudało.Niemógłrozgryźćtegochłopaka.Ale
mimowszystkoczułsiędostrzeżonyiważny.Policjancizwydziałukryminalnegozapytaligo,jakmogliby
przesłuchać dziecko. Nie miał pojęcia, ale jego odpowiedź przyjęto z szacunkiem. Jeszcze bardziej
wypiąłpierśizewszystkichsiłstarałsiępomóc.Dowiedziałsię,żechłopakcierpinaautyzmdziecięcy,
niemówiimatrudnościznawiązywaniemkontaktuzotoczeniem.
–Narazienicniemożemyzrobić–stwierdził.–Brakujemuzdolnościpoznawczych.Jakopsycholog
uważam,żeprzedewszystkimnależymuterazzapewnićwłaściwąopiekę.
Policjanci wysłuchali go z poważnymi minami i pozwolili mu zawieźć chłopca do matki. To był
kolejnybonuszcałejtejhistorii.
Jegomatkabyłaaktorką.Lubiłją,odkądobejrzałBuntowników.Pamiętałjejudaidługienogi.Nawet
jeślitrochęsiępostarzała,nadalbyłaatrakcyjnąkobietą.Pozatymjejobecnymążponadwszelkąwątpli-
wośćbyłdraniem,więczewszystkichsiłstarałsięsprawiaćwrażeniekompetentnegoiczarującego.Od
razuteżmiałokazjępostawićnaswoim.Ztegobyłszczególniedumny.
Augustzacząłrysowaćczarno-białeklockialbopola.Wyglądał,jakbybyłobłąkany.Einarodrazuzro-
zumiał,żetoniezdrowyobjaw.Wiedział,żedziecizautyzmemłatwooddająsiętakimkompulsywnym,
destrukcyjnym zachowaniom. Nalegał, żeby jak najszybciej przestał. Hanna Balder nie była tak
wdzięczna,jaksięspodziewał.Alemimowszystkopoczułsięmęski.Czuł,żejestprofesjonalistą.Zroz-
pęduomalniepochwaliłjejroliwBuntownikach.Pomyślał,żetojednakniejestdobraokazja.Mogłaby
toźleodebrać.
Byłajużpierwszapopołudniu.WłaśniewróciłdoVällingby,doswojegoszeregowca.Stałwłazience
zelektrycznąszczoteczkąwdłoniiczułsiękompletniewykończony.Naglezadzwoniłtelefon.Wpierw-
szejchwilisięzdenerwował.Alezarazpotemnajegotwarzyzagościłuśmiech.DzwoniławłaśnieHanna
Balder.
–Forsberg–powiedziałtonemświatowca.
–Halo?–powiedziałaHanna.Wjejgłosiebyłosłychaćdesperacjęizłość.Nierozumiał,ocochodzi.
–August–dodałapochwili.–August…
–Coznim?
–Chcetylkorysowaćteswojeszachownice,nicpozatym.Alepanmówił,żemuniewolno.
–Tak,tak,tokompulsywne.Aleproszęzachowaćspokój.
–Jak,docholery,mamzachowaćspokój?
–Ontegopotrzebuje.
–Niepotrafię.Onkrzyczyibijenaoślep.Mówiłpan,żemożenampomóc.
–Tak–odparł,wpierwszejchwiliniepewnie.Pochwilisięrozjaśnił,jakbywłaśnieodniósłjakieś
zwycięstwo.–Oczywiście,jaknajbardziej.Załatwięmumiejsceunas,wOden.
–Niezawiodęgowtensposób?
– Przeciwnie, weźmie pani pod uwagę jego potrzeby. Osobiście dopilnuję, żeby mogła nas pani
odwiedzać,kiedytylkobędziepanichciała.
–Możemimowszystkotakbędzienajlepiej.
–Jestemotymprzekonany.
–Przyjdziepanodrazu?
– Najszybciej, jak będę mógł – odparł i pomyślał, że najpierw musi trochę popracować nad swoim
wyglądem.Pochwilinawszelkiwypadekdodał:–Czyjużpanimówiłem,żewBuntownikachbyłapani
wspaniała?
OVELEVINniezdziwiłsię,żeWillamBorgjestjużnamiejscu,niezdziwiłogotakże,żezamówiłnaj-
droższedaniezmenu–solęmeunièreikieliszekpouillyfumé.Dziennikarzezwyklekorzystalizokazji,
kiedyichzapraszałnalunch.Zdziwiłsięjednak,żeprzejąłinicjatywę,jakbytoonmiałpieniądzeiwła-
dzę.Tobyłoirytujące.Dlaczegowspomniałopodwyżce?Powiniengopotrzymaćwniepewności.Sie-
działbyterazisiępocił.
– Mały ptaszek wyszeptał mi do ucha, że macie problemy z „Millennium” – powiedział Borg, a on
pomyślał:zrobięwszystko,żebyzetrzećzjegotwarzytenuśmieszeksamozadowolenia.
–Wtakimrazieźleciępoinformował–odparłoschle.
–Doprawdy?
–Sytuacjajestpodkontrolą.
–Toznaczy?Jeśliwolnospytać.
–Jeślisągotowidozmianiudowodnią,żerozumieją,jakiemająproblemy,będziemyichwspierać.
–Ajeślinie?
–Wtedysięwycofamyi„Millennium”nieprzetrwadłużejniżkilkamiesięcy,cooczywiściejestbar-
dzosmutne.Aletakiesąprawarynku.Znikałyjużzniegolepszetytuły.Zresztądlanastobyłaskromna
inwestycja.Możemysiębeznichobejść.
–Niewciskajmikitu,Ove.Wiem,żetodlaciebiekwestiaprestiżu.
–Totylkobiznes.
–Słyszałem,żechceciewyrzucićzredakcjiMikaelaBlomkvista.
–ZastanawialiśmysięnadprzeniesieniemgodoLondynu.
–Trochętobezczelne,jeśliwziąćpoduwagę,cozrobiłdlagazety.
–Złożyliśmymunaprawdęatrakcyjnąofertę–ciągnąłOve.Niepotrzebniedałsięzepchnąćdodefen-
sywy.Prawiezapomniał,pocosięspotkali.
–Niemamwamtegozazłe–mówiłdalejBorg.–Jakdlamniemożeciegokatapultowaćnawetdo
Chin. Zastanawiam się tylko, czy nie skomplikuje wam życia, jeśli wróci w wielkim stylu z tą historią
oFransieBalderze.
–Dlaczegomiałbywracać?Straciłmoc.Samzresztązwracałeśnatouwagę.Nawiasemmówiąc,sku-
tecznie–odparłLevin,silącsięnasarkazm.
–Cóż,pomogłomikilkaosób.
– Ja z całą pewnością się do nich nie zaliczam. Nie podobał mi się ten tekst. Uważałem, że jest źle
napisanyitendencyjny.Dobrzewiesz,żetoThorvaldSernerzacząłnagonkę.
–Alewobecnejsytuacjiniemiałbyśchybanicprzeciwkotemu,żebymrozwinąłtemat,prawda?
–Posłuchajmnie,William.DarzęMikaelaBlomkvistaogromnymszacunkiem.
–Przymnieniemusiszzgrywaćpolityka–odparłBorg.
Levinmiałochotęwepchnąćmutesłowadogardła.
–Jestemtylkoszczeryiotwarty–powiedział.–ZawszeuważałemMikaelazaznakomitegoreportera.
Tozupełnieinnykaliberniżtyicałaresztazjegopokolenia.
–Aha–odparłBorg.Naglezrobiłsiębardziejpotulny.Levinodrazupoczułsięlepiej.
– Tak jest. Powinniśmy mu być wdzięczni za wszystko, co wyciągnął na światło dzienne. Naprawdę
życzę mu jak najlepiej. Niestety, że się tak wyrażę, nostalgiczne spoglądanie za siebie nie wchodzi
wzakresmoichobowiązków.Zgadzamsięztobą:MikaelBlomkvistzczasemprzestałnadążaćimoże
przeszkadzaćwodnawianiu„Millennium”.
–Takjest.
–Dlategosądzę,żebyłobydobrze,gdybyzadużoterazonimniepisano.
–Chceszpowiedzieć:niepisanodobrze.
–Powiedzmy,żetak–ciągnąłLevin.–Równieżdlategozaprosiłemcięnalunch.
–Jestemcioczywiściebardzowdzięczny.Wydajemisię,żeprzynoszędobrewieści.Przedpołudniem
zadzwonił do mnie dawny partner od squasha – oznajmił Borg. Najwyraźniej starał się odzyskać pew-
nośćsiebie.
–Kto?
–ProkuratorRichardEkström.ProwadziśledztwowsprawiemorderstwaBaldera.Zcałąpewnością
nienależydofanklubuBlomkvista.
–PotejhistoriizZalachenką,prawda?
– Tak jest. Blomkvist rozwalił mu tak pięknie przygotowany proces. Teraz Ekström się martwi, że
będziesabotowałrównieżtośledztwo.Aściślejmówiąc:żejużtorobi.
–Wjakisposób?
–Niemówiwszystkiego.RozmawiałzBalderemtużprzedjegośmierciąistanąłzmordercątwarzą
w twarz. A mimo to w czasie przesłuchania miał zaskakująco mało do powiedzenia. Ekström podej-
rzewa,żenajciekawszerzeczyzachowujewtajemnicy,żebyonichnapisać.
–Ciekawe.
– Prawda? Mówimy o facecie, który ostatnio był wyszydzany w mediach i tak rozpaczliwie pragnie
zdobyć gorący temat, że może nawet pomóc uciec mordercy. Dawny gwiazdor dziennikarstwa, który
wobliczukryzysufinansowegowswojejgazeciejestgotówsięwyrzeccałejspołecznejodpowiedzial-
ności.Iwłaśniesiędowiedział,żeSernerchcegowykopaćzredakcji.Czytodziwne,żeprzekraczagra-
nicę?
–Wiem,comasznamyśli.Chceszotymnapisać?
–Szczerzemówiąc,niesądzę,żebytobyłdobrypomysł.Fakt,żemamznimnapieńku,jestażnazbyt
znany.Powinniścieraczejdaćcynkdziennikarzowinewsowemuipodjąćtematwewstępniakach.Dosta-
niecieodEkströmachwytliwecytaty.
– Hm… – mruknął Levin. Wyjrzał na Stureplan i zobaczył piękną kobietę w jaskrawoczerwonym
płaszczuizdługimiwłosamiwkolorzerudoblond.Porazpierwszytegodnianajegotwarzypojawiłsię
szeroki,szczeryuśmiech.
–Możemimowszystkoniejesttoażtakzłypomysł–dodałpochwiliiteżzamówiłwino.
MIKAEL BLOMKVIST szedł ulicą Hornsgatan w stronę Mariatorget. Kawałek dalej, pod kościołem
Marii Magdaleny, stała biała furgonetka z wgniecioną maską. Dwóch mężczyzn wymachiwało rękoma.
Krzyczeli na siebie. Przyciągali uwagę prawie wszystkich przechodniów, ale Mikael niemal ich nie
zauważył.
PomyślałosynuFransaBaldera,otym,jaksiedziałnapiętrzedużegodomuwSaltsjöbadeniprzesu-
wałdłoniąnadperskimdywanem.Dłońbyłabiała,anajejgrzbiecieinapalcachwidniałyplamy,praw-
dopodobniepoflamastrach.Wyglądałototak,jakbyrysowałcośskomplikowanegowpowietrzu.Nagle
zobaczyłtowszystkownowymświetleiznówprzyszłamudogłowymyśl,któragonawiedziłauFarah
Sharif.MożetonieFransBaldernarysowałteświatła.
Może chłopiec miał nieoczekiwany wielki talent. Z jakichś powodów nie zdziwiło go to tak bardzo,
jak można by oczekiwać. Już kiedy po raz pierwszy wszedł do sypialni, w której na podłodze w sza-
chownicęleżałmartwyFransBalder,ikiedyzobaczyłjegosynauderzającegoowezgłowiełóżka,pomy-
ślał, że jest w nim coś niezwykłego. Teraz, kiedy przecinał Mariatorget, przyszła mu do głowy dziwna
myśl. Z pewnością była naciągana, ale nie chciała się od niego odczepić. Doszedł do Götgatsbacken
iprzystanął.
Wiedział,żemusitoprzynajmniejsprawdzić.Wyciągnąłtelefonizacząłszukaćwinternecienumeru
Hanny Balder. Był zastrzeżony. Raczej nie znalazłby go również w książce telefonicznej „Millennium”.
Copowinienzrobić?PomyślałoFreiGranliden,dziennikarcedziałurozrywkiz„Expressen”.Jejteksty
raczejnieprzynosiłychlubyśrodowisku.Pisałaorozwodach,romansachiotym,cosiędziejenakró-
lewskimdworze.Alebyłabystra,wyszczekanaidobrzesiędogadywali.Wybrałjejnumer.Oczywiście
byłzajęty.
Pomyślał,żereporterzypopołudniówekrozmawiająterazprzeztelefonnaokrągło.Czasgoniichtak
bardzo, że nie mają kiedy wstać z krzeseł i zobaczyć, jak wygląda rzeczywistość. Siedzą i wypluwają
kolejneteksty.Wkońcujednakudałomusiędodzwonić.Niezdziwiłsięanitrochę,kiedyzawyłazrado-
ści.
–Mikael–powiedziała.–Cozazaszczyt.Wkońcumaszdlamniegorącytemat?Takdługoczekałam.
–Sorry.Tymrazemtotybędzieszmusiałamipomóc.Potrzebujęadresuinumerutelefonu.
–Acodostanęwzamian?Możejakiśporządnycytat?Cośotym,nacotrafiłeśdziśwnocy?
–Mogęciudzielićkilkuradjakokolegapofachu.
–Naprzykład?
–Przestańpisaćbzdury.
– Ha! Kto wówczas miałby te wszystkie numery, których potrzebują porządni reporterzy? Kogo szu-
kasz?
–HannyBalder.
–Domyślamsiędlaczego.Jejfacetbyłwczorajnieźlewcięty.Spotkaliściesiętam?
–Przestańdrążyć.Wiesz,gdziemieszka?
–Torsgatan40.
–Takpoprostutowiesz?
–Mamświetnąpamięćdopierdół.Poczekajchwilę,todostanieszteżnumerikoddodomofonu.
–Dzięki.
–Tylkoże…
–Tak?
– Nie tylko ty jej szukasz. Nasze psy gończe też są na jej tropie i o ile wiem, przez cały dzień nie
odbierała.
–Rozsądnakobieta.
Chwilęstałnaulicy,niewiedząc,corobić.Niepodobałomusięto.Uganianiesięzanieszczęśliwą
matkąwtowarzystwiereporterówkryminalnychzkolorowychgazetniebyłowymarzonymsposobemna
spędzeniednia.MimotoprzywołałtaksówkęiruszyłwstronęVasastan.
HANNABALDERPOJECHAŁAzAugustemiEinaremForsbergiemdoośrodkadladzieciimłodzieży
Oden.MieściłsięprzySveavägen,naprzeciwkoparkuObservatorielunden.Składałsięzdwóchpołączo-
nych ze sobą mieszkań i choć umeblowanie i podwórko stwarzały domową atmosferę, i tak dało się
wyczuć,żetoośrodek–poczęścizpowodudługichkorytarzyizamkniętychdrzwi,aleprzedewszystkim
zpowodutychponurych,czujnychminpracowników.Wyglądali,jakbysięnauczylipodejrzliwietrakto-
waćswoichmałychpacjentów.
Kierownik,TorkelLindén,byłniskiiwyraźniezadowolonyzsiebie.Twierdził,żemadużedoświad-
czeniewpracyzautystycznymidziećmi,cooczywiściebudziłozaufanie.Hannieniepodobałosięjednak
to, jak patrzył na Augusta. Nie podobało jej się również to, że pacjenci byli w tak różnym wieku. Na
korytarzuwidziałazarównomałedzieci,jakinastolatków.Alepomyślała,żejużzapóźno,żebyzmieniać
decyzję.Wracającdodomu,pocieszałasię,żetotylkonajakiśczas.MożeprzyjdziepoAugustajużdziś
wieczorem?
Pogrążyła się w myślach. Myślała o Lassem, jego piciu i po raz kolejny o tym, że musi go zostawić
i wziąć swoje życie we własne ręce. Wysiadła z windy i aż podskoczyła. Na schodach siedział przy-
stojnymężczyzna.Zapisywałcośwnotatniku.Wstałisięzniąprzywitał.Kiedyzrozumiała,żetoMikael
Blomkvist,przeraziłasię.Możeprzygniatałojąpoczuciewinyibałasię,żetozauważy.Tooczywiście
byłabzdura.Blomkvistuśmiechnąłsiętylko,jakbybyłzawstydzony,idwarazyprzeprosił,żeprzeszka-
dza.Poczuławielkąulgę.Oddawnagopodziwiała.
–Niemamnicdopowiedzenia–oznajmiłatonem,któryświadczyłoczymśprzeciwnym.
– Nie dlatego tu jestem – odparł, i wtedy przypomniała sobie, że on i Lasse przyjechali do Fransa
razemalboprzynajmniejwtymsamymczasie.Niemogłazrozumieć,comajązesobąwspólnego.Wtej
chwiliBlomkvistwydawałjejsięcałkowitymprzeciwieństwemLassego.
–SzukapanLassego?–zapytała.
–ChciałbymsięczegośdowiedziećorysunkachAugusta–odparł,aHannapoczułaukłuciepaniki.
Mimowszystkopozwoliłamuwejść.Tonapewnobyłonieostrożne.Lasseposzedłleczyćkacawktó-
rejśzokolicznychknajpimógłwrócićwkażdejchwili.Oszaleje,jakzobaczywewłasnymdomudzien-
nikarzategokalibru.Niepokoiłasię,alebyłateżzaciekawiona.JakimcudemBlomkvistwieorysunkach?
Poprosiła, żeby usiadł na szarej sofie w dużym pokoju, i poszła do kuchni po herbatę i ciastka. Kiedy
wróciłaztacą,powiedział:
–Nieprzeszkadzałbympani,gdybytoniebyłoabsolutniekonieczne.
–Nieprzeszkadzapan–odparła.
–DziśwnocywidziałemAugusta–mówiłdalej–iniemogłemprzestaćotymmyśleć.
–Achtak?
– Wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale odniosłem wrażenie, że chce nam coś powiedzieć.
Teraz,poczasie,wydajemisię,żechciałcośnarysować.Takzapamiętalemachałrękąnadpodłogą.
–Jakopętany.
–Więcpopowrociedodomurysowałdalej?
–Jeszczejak!Zacząłodrazu.Tobyłojakmania.Rysunkiwyglądałynaprawdędoskonale.Alekiedy
rysował,robiłsięczerwonynatwarzyizaczynałciężkooddychać.Psycholog,którytubył,powiedział,
żemusiztymjaknajszybciejskończyć.Mówił,żetokompulsywneidestrukcyjne.
–Cotakiegorysował?
–Pola.
–Jakiepola?
– Pola szachownicy – odparła. Może jej się zdawało, ale w oczach Mikaela Blomkvista dostrzegła
napięcie.
–Tylkopolaszachownicy?–zapytał.–Nicwięcej?
–Ijeszczelustra.Polaszachownicyodbijającesięwlustrach.
–ByłapaniuFransa?–spytałMikaelBlomkvistostrymtonem.
–Dlaczegopanotopyta?
– Bo podłoga w sypialni, w której został zamordowany, jest ułożona w szachownicę i odbija się
wlustrach,wdrzwiachodszafy.
–Onie!
–Dlaczegozrobiłotonapanitakiewrażenie?
– Bo… – zaczęła. Czuła, że zalewa ją fala wstydu. – Bo ostatnią rzeczą, jaką widziałam, zanim mu
wyrwałamtenrysunek,byłzłowieszczycieńwyrastającyztychpól.
–Mapanitenrysunek?
–Tak…nie.
–Nie?
–Obawiamsię,żegowyrzuciłam.Alemoże…
–Tak?
–Możenadaljestwkoszu.
MIKAEL WYCIĄGNĄŁ Z KOSZA zmiętą kartkę i ostrożnie rozłożył na blacie. Na rękach miał jogurt
ifusyzkawy.Starłjewierzchemdłoniiprzyjrzałsięrysunkowiwświetlezamontowanychpodszafką
lampek punktowych. Bez wątpienia był niedokończony i, jak mówiła Hanna, widniały na nim przede
wszystkimpolaszachownicy,widzianezgóryalbozboku.Komuś,ktoniebyłwsypialniFransaBaldera,
zpewnościątrudnobybyłozrozumieć,żetopodłoga.Aleonodrazurozpoznałlustrapoprawejstronie
iprawdopodobnierównieżmrok,tenszczególnymrok,którywidziałwnocy.
Jakbywróciłdochwili,kiedywchodziłprzezstłuczoneokno,choćniezgadzałsięjedenważnyszcze-
gół. W pokoju, w którym był, panował niemal zupełny mrok. A na rysunku była wąska strużka światła.
Padałaukośnie,zgóry,iwyznaczałakonturycienia.Cieńniebyłszczególniewyraźnyanimocnozazna-
czony,alemożewłaśniedlategowydawałsiętakiprzerażający.
Cieńwyciągałrękę.MikaelpatrzyłnarysunekzupełnieinaczejniżHanna.Niemiałżadnegoproblemu
zezrozumieniem,cotojest.Tobyłaręka,którachciałazabić.Nadszachownicąicieniemznajdowałasię
niedokończonatwarz.
–GdziejestAugust?–zapytał.–Śpi?
–Nie.On…
–Tak?
–Nachwilęgooddałam.Szczerzemówiąc,jużniedawałamsobieznimrady.
–Gdziejest?
–WośrodkudladzieciimłodzieżyOdenprzySveavägen.
–Ktowie,żetamjest?
–Nikt.
–Tylkopaniipracownicy?
–Tak.
–Niechtakzostanie.Przepraszamnamoment.
Wyjął telefon i zadzwonił do Jana Bublanskiego. Zdążył ułożyć w myślach jeszcze jedno pytanie do
PrzegródkiLisbeth.
JAN BUBLANSKI BYŁ PRZYBITY. Śledztwo stało w miejscu. Nie udało im się znaleźć black-
phone’aanilaptopaFransaBaldera.Mimowieluwyczerpującychrozmówzoperatoremnieudałosięim
więcustalić,dokogodzwonił,aninawetuzyskaćjasnegoobrazujegosprawsądowych.
Naraziemamytylkozasłonydymneistereotypy,pomyślał.Niewieleponadto,żenagle,niewiadomo
skąd,pojawiłsięwojownikninja,apotemzniknąłwciemności.Wcałejtejoperacjibyłocośażnazbyt
doskonałego, jak gdyby człowiekowi, który ją przeprowadził, obce były ludzkie słabości i niekonse-
kwencja,którezwykledajesięwyczućpodczasanalizowaniamateriałudowodowego.
Wszystkowydawałosięklinicznieczyste.Bublanskiniemógłodpędzićmyśli,żedlasprawcybyłto
poprostukolejnydzieńpracy.Rozważaniaprzerwałmudzwonek.DzwoniłMikaelBlomkvist.
–Cześć–powiedziałBublanski.–Właśnieotobierozmawialiśmy.Chcielibyśmycięjeszczerazprze-
słuchać,itojaknajszybciej.
–Jasne,wporządku–odparłMikael.–Aleterazmamważniejsząwiadomość.Świadek,AugustBal-
der,jestsawantem.
–Kim?
–Możeijestciężkoupośledzony,alemaabsolutniewyjątkowytalent.Rysujepomistrzowsku,znie-
zwykłą, matematyczną precyzją. Widzieliście rysunki, te ze światłami na przejściu dla pieszych, które
leżałynastolewkuchniwSaltsjöbaden?
–Tak,wprzelocie.Chceszpowiedzieć,żetonieBaldertonarysował?
–Nie,nie.ToAugust.
–Wyglądałynawyjątkowodojrzałe.
–Aletoonjenarysował.AprzedpołudniemnarysowałpodłogęwsypialniBaldera.Inietylko.Na
rysunkubyłateżwiązkaświatłaicień.Sądzę,żetocieńmordercyiświatłozjegoczołówki.Alenarazie
nicniewiemynapewno.Niemógłtegodokończyć.
–Nabijaszsięzemnie?
–Toniejestnajlepszachwilanażarty.
–Skądwiesz?
–Jestemujegomatki,HannyBalder,wdomuprzyTorsgatan,mamprzedsobąrysunek.Augustajużtu
niema.Jestw…–Wyraźniesięzawahał.–Niechciałbymnicmówićprzeztelefon.
–Powiedziałeś,żeniemógłdokończyć?
–Psychologzabroniłmurysować.
–Jakmożnazabronićczegośtakiego?
– Chyba nie zrozumiał, co te rysunki przedstawiają. Uznał, że to zachowanie kompulsywne. Sugero-
wałbym,żebyściejaknajszybciejwysłalitamludzi.Macieświadka.
–Jużjedziemy.Przyokazjiporozmawiamyztobą.
–Niestetynamniejużczas.Muszęwracaćdoredakcji.
–Najlepiejbybyło,gdybyśjeszczetrochęzostał,alerozumiem.Ijeszczejedno…
–Tak?
–Dzięki!
Bublanskisięrozłączyłiposzedłpoinformowaćekipę.Jeszczeniewiedział,żepopełniabłąd.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział15
21listo
pada
LISBETH SALANDER SIEDZIAŁA w klubie szachowym Raucher przy Hälsingegatan. Nie miała spe-
cjalnejochotygrać.Bolałajągłowa.Całydzieńspędziłanałowach,któreprzywiodłyjąwtomiejsce.
Kiedyzrozumiała,żeFransBalderzostałzdradzonyprzezswoichludzi,obiecałamu,żezostawizdrajcę
w spokoju. Nie podobało jej się to, ale dotrzymała słowa. Po jego śmierci uznała, że jest zwolniona
zobietnicy.
Terazmogładziałaćposwojemu.Niebyłototakieproste.ArvidaWrangegoniebyłowdomu,anie
chciała do niego dzwonić. Wolała go wziąć z zaskoczenia. Wypatrywała go więc, kręcąc się tu i tam,
zkapturemnaciągniętymnagłowę.Arvidwiódłżycietrutnia.Alejakwprzypadkuwieluinnychobibo-
kówpostarałsię,żebybyławtympewnaregularność.Dziękizdjęciom,któreumieszczałnaInstagramie
iFacebooku,miałakilkapunktówzaczepienia:RicheprzyBirgerJarlsgatan,TeatergrillennaNybrogatan,
klub szachowy Raucher i Café Ritorno przy Odengatan. I kilka innych, chociażby strzelnicę przy Fri-
dhemsgatanimieszkaniadwóchdziewczyn.Zmieniłsięodczasu,gdyostatniomiałagonacelowniku.
Nietylkoniewyglądałjużnanerda,aleteżmoralnieobniżyłloty.Niebyłazwolenniczkąteoriipsy-
chologicznych,aledoszładowniosku,żepierwszepoważnewykroczeniepoprowadziłogodokolejnych.
Już nie był ambitnym, żądnym wiedzy studentem. Odwiedzał strony porno, tak często, że można chyba
byłomówićouzależnieniu,ikupowałseksprzezinternet.Brutalnyseks.Dwiealbotrzykobietygroziły
mupotem,żezgłoszątonapolicję.
Przestał się interesować grami komputerowymi i badaniami nad AI, a zaczął prostytutkami i popija-
wami w centrum. Forsy najwyraźniej mu nie brakowało. Problemów też nie. Rano wpisał na przykład
wwyszukiwarkęhasło:„ochronaświadkówwSzwecji”.Jawnanieostrożność.Nawetjeślinieutrzymy-
wał już kontaktów z Solifonem, przynajmniej przez swój komputer, i tak z pewnością mieli go na oku.
Byliprofesjonalistami.Możepodtąswojąnowąpowierzchownościąświatowcazacząłpękać.Idobrze.
Byłobyjejtonarękę.Kiedyporazkolejnyzadzwoniładoklubuszachowego–szachybyłychybajedyną
rzecząłączącągozdawnymżyciem–zezdziwieniemusłyszała,żewłaśnieprzyszedł.
Zeszła po schodkach, przeszła przez korytarz i wkroczyła do szarego, zniszczonego pokoju. Tu
iówdzieprzystolikachsiedzielipochyleninadszachownicamigracze,główniestarsimężczyźni.Atmos-
ferabyłasenna.Niktniezwróciłnaniąuwagi,niktsięniezdziwił,żeprzyszła.Wszyscybylipochłonięci
swoimisprawami.Słychaćbyłotylkotykanieszachowychzegarówipojedynczeprzekleństwa.Naścia-
nachwisiałyzdjęciaKasparowa,MagnusaCarlsena,Bobby’egoFischera,anawetnastoletniegoArvida
Wrangego,któryrozgrywałpojedynekzesłynnąszachistkąJuditPolgár.
Jegostarszawersjasiedziałaprzystolikuwgłębi,poprawej,iwypróbowywałanoweotwarcie.Przy
stolikustałokilkafirmowychtoreb.Arvidmiałnasobieżółtysweterzowczejwełny,świeżowypraso-
waną białą koszulę i wypucowane angielskie buty. Ta elegancja nie pasowała do tego miejsca. Lisbeth
podeszłaniepewnymkrokiemizapytała,czyzniązagra.Zlustrowałjąodstópdogłów.
–Wporządku–odparłpochwili.
–Tomiłozpanastrony–powiedziała,jakdobrzewychowanadziewczynka.
Usiadłaiotworzyłae4.Arvidodpowiedziałb5:polskigambit.Zamknęłaoczyipozwoliłamugrać.
PRÓBOWAŁSIĘSKUPIĆnagrze,aleniebardzomuwychodziło.Naszczęścietamałapunkówaraczej
niebyłagwiazdą,choćradziłasobienienajgorzej.Prawdopodobniebyłazapalonągraczką,alecoztego.
Bawił się z nią i pewnie jej zaimponował. Kto wie, może będzie chciała pojechać z nim do domu.
Wyglądała na skwaszoną, a on nie lubił zołzowatych lasek, ale miała fajne cycki. Pomyślał, że może
będziemógłsięnaniejwyładować.Miałzasobąokropnyporanek.WiadomośćozamordowaniuFransa
Balderazwaliłagoznóg.
Niebyłwrozpaczy:bałsię.Próbowałcoprawdawmawiaćsobie,żepostąpiłsłusznie.Czegoinnego
mógł się spodziewać ten cholerny profesor, skoro traktował go jak powietrze? Choć oczywiście nie
wyglądałobytonajlepiej,gdybywyszłonajaw,żegosprzedał.Alenajgorszebyłoto,żemiędzyjednym
adrugimnapewnobyłjakiśzwiązek.Niewiedziałjakiipróbowałsiępocieszaćmyślą,żetakiidiotajak
Balder na pewno narobił sobie mnóstwo wrogów. Ale wiedział, jaka jest prawda, i dlatego zaczął się
śmiertelniebać.
Odczasu,kiedyFranszacząłpracowaćdlaSolifonu,obawiałsię,żesprawymogąprzyjąćinny,niepo-
kojącyobrót,aterazmarzyłtylkootym,żebywszystkosięskończyło.Pewniedlategoprzedpołudniem
ruszył w miasto i oddał się kompulsywnym zakupom, których rezultatem była góra toreb z markowymi
ciuchami. W końcu zajrzał do klubu szachowego. Granie czasem jeszcze mu pomagało odpędzić złe
myśli. I rzeczywiście – humor mu się poprawił. Czuł, że kontroluje sytuację i że jest wystarczająco
sprytny,żebynadalichwszystkichzwodzić.Wystarczyłotylkospojrzeć,jakmuidzie.Aprzecieżtalaska
wcaleniebyłatakazła.
Wręcz przeciwnie, w tym, jak grała, było coś nieortodoksyjnego, coś kreatywnego. Prawdopodobnie
potrafiłabyutrzećnosawiększościtych,którzysiedzieliprzysąsiednichstolikach.Aleon,ArvidWrange,
jązmiażdżył.Grałtakinteligentnie,takbłyskotliwie,żenawetniezauważyła,jakosaczyłjejdamę.Pod-
szedłdoniejukradkiemizbiłją,tracąctylkojednegokonia.
– Sorry, baby. Your Queen is down! – powiedział zalotnym, luzackim tonem, który z pewnością jej
zaimponował.
Ale nie doczekał się odpowiedzi. Dziewczyna się nie uśmiechnęła i nie powiedziała ani słowa.
Zaczęłazatograćszybciej,jakbychciałajaknajszybciejskończyćizapomniećoupokorzeniu.Niemiał
nicprzeciwkotemu.Pomyślał,żeszybkosięzniąrozprawiizabierzegdzieśnakilkadrinków,apotem
sięzaniąweźmie.Niebędziedlaniejzbytmiływłóżku.Apewnieitakpowszystkimmupodziękuje.
Takazołzazpewnościąoddawnaznikimsięniepukałaiprawdopodobnienigdyjejsięnietrafiłtaki
fajny koleś jak on, ktoś na takim poziomie. Postanowił, że przed nią zabłyśnie i wyłoży jej trochę
zaawansowanej szachowej teorii. Nie miał jednak okazji. Coś mimo wszystko było nie tak. Zaczął
wyczuwaćopór,któregoniepojmował,jakąśnowątrudność.Długopróbowałsobiewmawiać,żetozłu-
dzenie albo wynik kilku nieostrożnych posunięć i że jeśli tylko się skoncentruje, na pewno sobie z tym
poradzi.Zmobilizowałcałyswójinstynktzabójcy.Alebyłocorazgorzej.
Poczuł, że przyparła go do muru. Niezależnie od tego, jak bardzo się starał, odpierała jego ataki.
Wkońcumusiałsiępogodzićztym,żeszalazwycięstwabezpowrotnieprzechyliłasięnajejstronę.Jak
to możliwe? Przecież zbił jej królową, a zamiast powiększyć przewagę, znalazł się w katastrofalnym
położeniu.Cosięstało?Chybaniepoświęciładamycelowo?Nienatakwczesnymetapie.Toniemoż-
liwe.Otakichposunięciachczytasięwksiążkach,cośtakiegoniemaprawasięzdarzyćwklubiesza-
chowym na Vasastan. A już na pewno nie robią takich rzeczy wykolczykowane aspołeczne punkówy,
zwłaszczakiedysiępojedynkująztakdoświadczonymigraczamijakon.Amimotoniebyłojużdlaniego
ratunku.
Wiedział,żejeszczecztery–pięćruchówiprzegra,więcprztyknąłpalcemwskazującymswojegokróla
iwymamrotał:gratuluję.Miałochotęwygłosićjakąśwymówkę,alecośmumówiło,żetobytylkopogor-
szyłosprawę.Jużwtedyprzeczuwał,żenieprzegrałnaskuteknieszczęśliwegozbieguokoliczności.Pra-
wiemimowoliznówzacząłsiębać.Kim,docholery,byłatadziewczyna?
Ostrożniespojrzałjejwoczy.Niewyglądałajużjakskwaszona,niepewnapinda.Miaławsobielodo-
watychłód–byłajakdrapieżnikprzyglądającysięofierze.Poczułsiębardzonieswojo,jakbyprzegrana
wszachybyłazaledwiewstępemdoczegośowielegorszego.Zerknąłwstronędrzwi.
–Nigdzieniepójdziesz–oznajmiła.
–Kimjesteś?
–Nikimszczególnym.
–Czyliniespotkaliśmysięwcześniej?
–Niezupełnie.
–Więcprawie,tak?
–Spotkałeśmniewkoszmarnychsnach,Arvid.
–Żartujesz?
–Raczejnie.
–Ococichodzi?
–Ajakmyślisz?
–Skądmamwiedzieć?
Nierozumiał,dlaczegoażtakbardzosięboi.
–DziśwnocyzamordowanoFransaBaldera–powiedziałagłucho.
–Ta…tak…czytałemotym–wyjąkał.
–Straszne,prawda?
–Tak,naprawdę.
–Zwłaszczadlaciebie,prawda?
–Dlaczegomiałobytobyćstrasznezwłaszczadlamnie?
–Dlategożetotygozdradziłeś.Odciebiedostałjudaszowypocałunek.
Miałwrażenie,żejegociałozamieniłosięwlód.
–Bzdury–wymamrotał.
–Wcalenie.Włamałamsiędotwojegokomputera,złamałamszyfrizobaczyłamwszystkoczarnona
białym.Iwieszco?
Miałtrudnościzoddychaniem.
– Jestem pewna, że dziś rano wstałeś i zacząłeś się zastanawiać, czy to twoja wina, że on nie żyje.
Myślę, że mogę ci pomóc. Tak, to twoja wina. Gdybyś nie był taki chciwy, zgorzkniały i żałosny i nie
sprzedałjegobadańSolifonowi,nadalbyżył.Muszęcięostrzec,żekiedyotymmyślę,jestemwściekła.
Postaramsię,byścierpiał.Najpierwpotraktujęciętak,jaktytraktowałeśtekobiety,którewyszukiwałeś
wsieci.
–Jesteśnienormalna?
–Prawdopodobnie,wkażdymrazietrochę–odparła.–Niskipoziomempatii.Skłonnośćdoprzemocy.
Coś w tym stylu – Złapała go za rękę z siłą, która go przeraziła. – Szczerze mówiąc, nie wygląda to
dobrze–ciągnęła.–Wiesz,czymsięterazzajmuję?Wiesz,dlaczegosprawiamwrażenieroztargnionej?
–Nie.
–Siedzęizastanawiamsię,coztobązrobić.Myślęoprawdziwiepiekielnychmękach.Dlategojestem
trochęrozkojarzona.
–Czegochcesz?
–Zemścićsię.Niewyraziłamsiędostateczniejasno?
–Taktylkogadasz.
–Wcalenie,imyślę,żeotymwiesz.Chociażwgruncierzeczyjestjeszczeinnewyjście.
–Comamzrobić?
Nierozumiał,dlaczegotopowiedział.Comamzrobić?Tobyłojakprzyznaniesiędowiny,jakwywie-
szeniebiałejflagi.Zacząłsięzastanawiać,czytegoniecofnąć,czyjejnieprzycisnąć,żebysięprzekonać,
czynieblefuje.Aleniebyłwstanie.Dopieropóźniejzrozumiał,żenietylkodlatego,żemugroziłaiże
takpotworniemocnozłapałagozarękę.
Chodziłoteżopartię,którąrozegrali,ioto,żepoświęciładamę.Wciążbyłwszoku.Cośwjegopod-
świadomościmówiłomu,żedziewczyna,któratakgra,musimiećdowody,żejestwinny.
–Comamzrobić?–powtórzył.
–Wyjdzieszstądrazemzemnąiwszystkomiopowiesz,Arvidzie.Opowieszmizeszczegółami,jak
sprzedałeśFransaBaldera.
–TOCUD–powiedziałJanBublanski.StałwkuchniHannyBalderiprzyglądałsiępomiętemurysun-
kowi,któryMikaelBlomkvistznalazłwśmieciach.
–Nieprzesadzaj–odparłaSonjaModig.Stałatużobokniego.Oczywiściemiałarację.
Mimo wszystko było to kilka naszkicowanych kwadratów. Tak jak powiedział Mikael, kiedy rozma-
wialiprzeztelefon,wtymrysunkubyłocośwybitniematematycznego,jakbychłopcabardziejintereso-
wała geometryczna forma kwadratów i ich odbicia w lustrach niż widniejący nad nimi złowrogi cień.
MimotoBublanskibyłpodekscytowany.Całyczassłyszał,żeAugustBalderjestniedorozwiniętyiżenie
będzieimmógłzbytniopomóc.Atymczasemstworzyłrysunek,którydawałwięcejnadzieiniżjakikol-
wiek inny aspekt śledztwa. Ta myśl mocno go wzruszyła. Pomyślał, że to potwierdza, że nie wolno
nikogolekceważyćiniewolnodawaćsięograniczaćuprzedzeniom.
Nie mieli oczywiście pewności, czy August zaczął rysować scenę morderstwa. Czysto teoretycznie
cieńmógłoznaczaćcoścałkieminnego.Niebyłoteżpewne,żewidziałtwarzmordercyalbożebędzieją
wstanienarysować,aleitak…WgłębisercaBublanskiwierzył,żetakbędzie,itonietylkodlatego,że
rysunek,nawetwtakimstanie,byłmistrzowski.
WidziałrównieżwcześniejszerysunkiAugusta,anawetjeskserowałiwziąłzesobąkopie.Przedsta-
wiały nie tylko przejście dla pieszych i sygnalizator, ale również wyniszczonego mężczyznę o wąskich
ustach,który–takbypomyślałkażdypolicjant–zostałzłapanynagorącymuczynku.Bezwątpieniaprze-
chodził na czerwonym. Jego twarz została oddana tak wiernie, że Amanda Flod z jego grupy w jednej
chwilirozpoznałastaregobezrobotnegoaktoraRogeraWintera,którymiałnakonciejazdępodwpływem
alkoholuipobicie.
Fotograficznaostrość,zjakąAugustBalderpotrafiłuchwycićrzeczywistość,powinnabyćspełnieniem
marzeńkażdegośledczego.AleBublanskioczywiścierozumiał,żepokładaniewrysunkachzbytwielkich
nadzieibyłobynieprofesjonalne.Mordercamógłbyćzamaskowany,aAugustmógłjużniepamiętać,jak
wyglądał.Pomyślał,żejestwielemożliwości.ZpewnąmelancholiąspojrzałnaSonjęModig.
–Pewnieuważasz,żetopobożneżyczenia–powiedział.
–Jaknaczłowieka,któryzacząłwątpićwistnienieBoga,zaskakującołatwozauważaszcuda.
–Hm…możeitak.
–Napewnoniezaszkodzisprawdzić,gdzienastomożezaprowadzić.Codotegosięztobązgadzam.
–Świetnie,wtakimraziespotkajmysięznim.
WyszedłzkuchniiskinąłgłowąHannieBalder,którasiedziałanakanapiewdużympokojuiobracała
wpalcachjakieśtabletki.
LISBETHIARVIDWRANGEszliprzezVasaparkenrękawrękę,jakparastarychznajomych.Choćbyły
totylkopozory.Arvidbyłprzerażony.Lisbethzaprowadziłagonaławkę.Pogodaniesprzyjałasiedzeniu
nadworzeikarmieniugołębi.Znówzerwałsięwiatr,atemperaturaspadła.Arvidowibyłozimno.Ale
Lisbethuznała,żeławkawparkutoodpowiedniemiejsce.Pociągnęłagomocnozarękęizmusiła,żeby
usiadł.
–Okej–powiedziała.–Nieprzeciągajmytego.
–Obiecujesz,żenikomuniepowiesz,jaksięnazywam?
–Niczegoniemogęcizagwarantować.Alejeślimiwszystkoopowiesz,będzieszmiałznaczniewięk-
szeszansenapowrótdoswojegożałosnegożycia.
–Wporządku–odparł.–Wiesz,cotojestDarknet?
–Tak.
Trudnobyłoowiększeniedomówienie.Niktniewiedział,cotojestDarknet,lepiejniżLisbethSalan-
der.Darknetbyłciemnąstrefąsieci.Dostępnąwyłączniedlatych,którzymielispecjalnyprogramszyfru-
jący.Darknetkażdemugwarantowałcałkowitąanonimowość.Niktniemógłwytropićjegoużytkowników
aniśledzić,corobią.Dlategoroiłosiętamoddilerównarkotykowych,terrorystów,oszustów,gangste-
rów, handlarzy bronią, zamachowców z bombami, alfonsów i czarnych kapeluszy. Żadne inne miejsce
wcyberprzestrzeninieleżałotakdalekopozagranicamiprawa.Jeżeliwsieciistniałopiekło,tobyłnim
właśnieDarknet.
Choćsamwsobieniebyłzły.Lisbethwiedziałaotymnajlepiej.Wiedziała,żewczasach,kiedyorga-
nizacjeszpiegowskieiproducencioprogramowaniaśledząkażdykrokkażdegoczłowieka,uczciwiludzie
teżpotrzebująmiejsca,gdzieniktniebędziemógłichzobaczyć.Darknetstałsięazylemdladysydentów
itajnychinformatorów.Opozycjoniścimoglisiętamwypowiadaćiprotestować,arządyniebyływsta-
nieichdosięgnąć.TotamLisbethprzeprowadzałanajdelikatniejszedochodzeniaiataki.
Tak,możnapowiedzieć,żewiedziała,cotoDarknet.Znałastrony,wyszukiwarki,całytentrochęana-
chroniczny,powolnyorganizmleżącywgłębokimcieniuzwykłego,jawnegointernetu.
–WystawiłeśtechnologięBalderanasprzedażwDarknecie?–zapytała.
–Nie,skąd.Tylkosiętamrozglądałem.Byłemwściekły.Wiesz,Fransprawiezemnąnierozmawiał.
Traktowałmniejakpowietrzeiszczerzemówiąc,natejjegotechnologiiteżmuniezależało.Miałzamiar
jąwykorzystywaćwyłączniedobadańiniebyłzainteresowanytym,żebysięprzydaładoczegośjeszcze.
A my zrozumieliśmy, że można na niej zbić fortunę. Wszyscy bylibyśmy bogaci. Ale on miał to gdzieś,
chciałtylkoeksperymentowaćibawićsięjakdziecko.Pewnegowieczoru,kiedytrochęsobiewypiłem,
na jakiejś stronie dla nerdów bez zastanowienia wpisałem pytanie: „Kto mógłby dobrze zapłacić za
rewolucyjnątechnologięAI?”.
–Iktościodpowiedział?
–Trochętotrwało.Zdążyłemjużzapomnieć,żewogólepytałem.Alewkońcuktośmiodpowiedział.
Napisał,żenazywasięBogey,izacząłzadawaćpytania.Bardzoszczegółowe.Najpierwodpowiadałem
jaknieostrożny dureń, jakbyto wszystko byłtylko głupi żart. Któregośdnia dotarło do mnie,że już się
ztegoniewyplączę,iprzeraziłemsię,żeBogeynamtowykradnie.
–Atynicniebędzieszztegomiał.
–Chybaniezdawałemsobiesprawy,wcosięwpakowałem.Tobyłklasycznydylemat.Żebysprzedać
technologięFransa,musiałemoniejopowiedzieć.Alegdybymzdradziłzadużo,tobymjąstracił.Bogey
nieprzestawałmischlebiaćiwkońcusiędowiedział,nadjakimprogramempracujemy.
–Miałzamiarsięwłamaćdowaszychkomputerów.
–Prawdopodobnietak.Wjakiśsposóbudałomusięwywęszyć,jaksięnazywam.Kompletniesiętym
załamałem.Ześwirowałemipowiedziałem,żechcęsięwycofać.Alebyłojużzapóźno.Niegroziłmi,
wkażdymrazieniewprost.Ględziłtylkootym,żerazemdokonamyczegoświelkiegoizarobimymnó-
stwo pieniędzy. W końcu zgodziłem się z nim spotkać w chińskiej restauracji na statku przy Södra
Mälarstrand. Pamiętam, wiał wiatr i było zimno, a ja długo stałem i marzłem. Spóźnił się pół godziny.
Późniejzacząłemsięzastanawiać,czymniewtymczasienieobserwował.
–Alewkońcuprzyszedł?
–Tak,inapoczątkubyłemcałkiemzbityztropu.Niemogłemuwierzyć,żetoon.Wyglądałjakćpun
albo żebrak i gdyby nie zegarek patek philippe, który miał na ręce, wetknąłbym mu dwudziestaka. Na
rękachmiałdziwnebliznyitatuażedomowejroboty.Kiedyszedł,dziwniewywijałrękami,atrenczmiał
wopłakanymstanie.Wyglądał,jakbymieszkałpodmostem,anajdziwniejszewtymwszystkimbyłoto,
żebyłztegodumny.Tylkotenzegarekirobionenamiarębutyświadczyłyotym,żeudałomusięodbić
od dna. Jeśli to pominąć, sprawiał wrażenie, jakby był przywiązany do swoich korzeni. Później, kiedy
dostałodemniewszystkoiświętowaliśmyprzykilkubutelkachwina,zapytałem,czymsięzajmuje.
–Zewzględunaciebiemamnadzieję,żezdradziłcijakieśszczegóły.
–Jeżelimaszzamiargonamierzyć,muszęcięostrzec…
–Nieoradęcięprosiłam,tylkookonkrety.
–Wporządku,byłoczywiścieostrożny.Aleitaktegoiowegoudałomisiędowiedzieć.Prawdopo-
dobnie nie mógł się powstrzymać. Wychował się w jakimś dużym mieście w Rosji. Nie zdradził,
wjakim.Powiedział,żewszystkosięprzeciwkoniemusprzysięgło.Wszystko!Jegomatkabyładziwką
iheroinistką,aojcemmógłbyćkażdy.Szybkotrafiłdokoszmarnegodomudziecka.Mówił,żejakiśsza-
leniec kładł go w kuchni na pieńku do ćwiartowania mięsa i tłukł kawałkiem starej laski. Kiedy miał
jedenaścielat,uciekłitrafiłnaulicę.Kradł,włamywałsiędopiwnicinaklatkischodowe,żebysiętro-
chęogrzać.Upijałsiętaniąwódką,wąchałrozpuszczalnikiklej,byłwykorzystywanyibity.Aleodkrył
jednąrzecz.
–Co?
– Że ma pewien talent. To, na co inni potrzebowali całych godzin, on robił w kilka sekund. Był
mistrzemwdokonywaniuwłamań.Miałpierwszypowóddodumyicoś,zczymmógłsięidentyfikować.
Wcześniejbyłtylkobezdomnymgówniarzem,pogardzanymiopluwanymprzezwszystkich.Terazstałsię
chłopakiem,którymógłsiędostaćpraktyczniewszędzie.Szybkostałosiętojegoobsesją.Całymidniami
marzyłotym,żebybyćjakHoudini,awzasadzieżebyzostaćjegoprzeciwieństwem.Niechciałotwie-
rać, żeby wyjść. Chciał otwierać, żeby wejść. Ćwiczył, bo chciał być jeszcze lepszy, dziesięć, dwana-
ście,czasemczternaściegodzinnadobę.Wkrótcenaulicachzaczęłyonimkrążyćlegendy.Przynajmniej
ontaktwierdził.Zacząłprzeprowadzaćcorazwiększeoperacjeiposługiwaćsiękomputerami.Kradłje
i przerabiał. Potrafił się włamać do każdego systemu i mnóstwo na tym zarabiał. Ale wszystko szło na
narkotyki.Częstogookradanoiwykorzystywano.Kiedyatakował,zawszemyślałjasno,apotem,kiedy
leżałotumanionyjakimśświństwem,zawszeznalazłsięktoś,ktotowykorzystywał.Przyznał,żebyłjed-
nocześniegeniuszemikompletnymidiotą.Pewnegodniawszystkosięzmieniło.Ktośgoocalił,wydobył
zpiekła.
–Cosięstało?
– Spał w jakiejś ruderze przeznaczonej do rozbiórki i wyglądał gorzej niż zwykle. Kiedy otworzył
oczyisięrozejrzał,wżółtawymświetlezobaczyłanioła.
–Anioła?
–Takpowiedział.Możliwe,żebyłtotylkokontrastzotoczeniem,zigłami,resztkamijedzenia,karalu-
chami i kto wie z czym jeszcze. Powiedział, że to była najpiękniejsza kobieta, jaką w życiu widział.
Ztrudemnaniąpatrzyłibyłpewien,żeniedługoumrze.Czuł,żetopodniosłachwila,którazaważyna
całymjegożyciu.Aletakobietapowiedziała,jakbytobyłanajbardziejoczywistarzecznaświecie,że
dziękiniejbędziebogatyiszczęśliwy.Oiledobrzezrozumiałem,dotrzymałasłowa.Załatwiłamunowe
zębyiwysłałagonaodwyk.Idopilnowała,żebyskończyłinformatykę.
–Iodtejporywłamujesiędokomputerówikradniedlatejkobietyijejorganizacji?
– Mniej więcej. Stał się nowym człowiekiem, może nie całkiem, bo pod wieloma względami wciąż
jestzłodziejemidraniem.Alemówi,żejużniebierze,acaływolnyczaspoświęcanaśledzenienowinek
technicznych.WieleznajdujewDarknecie.Twierdzirównież,żejestbardzobogaty.
–Niepowiedziałotejkobiecienicwięcej?
– Nie, w tej kwestii był wyjątkowo ostrożny. Mówił o niej tak niejasno i z takim uwielbieniem, że
zastanawiałemsięnawet,czyniejestwytworemjegowyobraźnialbozłudzeniem.Alesądzę,żemusiist-
nieć naprawdę. Kiedy o niej mówił, wyczuwałem w powietrzu wręcz fizyczny strach. Powiedział, że
wolałbyzginąćniżjązawieść.Pokazałmiteżzłotyprawosławnykrzyż,któryodniejdostał.Wiesz,taki
zukośnąbelką,którywskazujeiwgórę,iwdół.Powiedział,żetonawiązaniedoEwangeliiświętego
Łukasza i dwóch łotrów, którzy wisieli obok Chrystusa. Jeden z nich w niego wierzył i miał trafić do
nieba.Drugiszydziłimiałtrafićdopiekła.
–Itotammieliściesięznaleźć,gdybyściejązawiedli?
–Tak,możnatakpowiedzieć.
–WięcuważałasięzaJezusa?
– Krzyż prawdopodobnie nie miał żadnego związku z chrześcijaństwem. Ten Rosjanin chciał mi po
prostucośdaćdozrozumienia.
–Albobędzieszwierny,alboczekająciępiekielnemęki?
–Tak,cośwtymstylu.
–Amimotosiedzisztuigębacisięniezamyka.
–Niewidziałeminnegowyjścia.
–Mamnadzieję,żedobrzecizapłacił.
–Tak…wmiarę.
–ApóźniejtechnologiaBalderazostałasprzedanaSolifonowiiTruegames.
–Tak,alenierozumiem…kiedyterazotymmyślę.
–Czegonierozumiesz?
–Skądotymwiesz?
–Byłeśnatyległupi,żebynapisaćdoEckerwalda.ZSolifonu,pamiętasz?
–Alenienapisałemnic,cobymogłosugerować,żeimtosprzedałem.Bardzostaranniedobierałem
słowa.
–Mnieto,conapisałeś,wystarczyło–powiedziałaLisbeth,wstając.Arvidjakbyzapadłsięwsobie.
–Icoterazbędzie?Obiecujesz,żemojenazwiskoniewypłynie?
–Możeszmiećnadzieję–odparłaiszybkim,zdecydowanymkrokiemruszyławstronęOdenplan.
KIEDY JUŻ BYLI na schodach, w kieszeni Bublanskiego zadzwonił telefon. Dzwonił profesor Charles
Edelman. Bublanski próbował się z nim skontaktować, kiedy się dowiedział, że August jest sawantem.
Sprawdziłwsieciiokazałosię,żewSzwecjisądwaautorytetywtejdziedzinie:profesorLenaEkzuni-
wersytetu w Lund i Charles Edelman z Instytutu Karolinska. Nie udało mu się skontaktować z żadnym
znich,więcpojechałdoHannyBalder.CharlesEdelmanoddzwoniłiwydawałsięwstrząśnięty.Powie-
dział,żejestwBudapeszcienakonferencjinatematzwiększonejwydajnościpamięci.Dopierocoprzy-
jechałichwilęwcześniejzCNNdowiedziałsię,żeBalderzostałzamordowany.
–Inaczejodrazubymdopanazadzwonił–wyjaśnił.
–Dlaczego?
–FransBalderskontaktowałsięzemnąwczorajwieczorem.
Bublanskiażpodskoczył.Byłprzygotowanyireagowałnawszystkieprzypadkowepowiązania.
–Dlaczego?
–Chciałporozmawiaćotalencieswojegosyna.
–Panowiesięznali?
–Nie.Zadzwoniłdomnie,boniepokoiłsięosyna.Mocnomniezaskoczył.
–Dlaczego?
–PrzecieżodezwałsiędomniesamFransBalder.Dlanas,neurologów,toniemalinstytucja.Mówimy,
żepróbujezrozumiećmózgtaksamojakmy.Ztąróżnicą,żeonchciałbyteżgozbudować,anawetulep-
szyć.
–Cośmisięobiłoouszy.
–Przedewszystkimwiedziałem,żejestbardzozamkniętywsobieitrudnywobejściu.Niektórzycza-
semżartowali,żesamjestjakmaszyna:składasięzsamychukładówlogicznych.Alekiedyzemnąroz-
mawiał,ażkipiałodemocjii,szczerzemówiąc,zszokowałomnieto.Tobyło…jakbytopowiedzieć…
jakbypanzobaczył,żenajtwardszypolicjantpłacze.Pamiętam,żepomyślałem,żemusiałostaćsięcoś
jeszcze,pozatym,oczymrozmawialiśmy.
– Ta uwaga wydaje się słuszna. Zrozumiał, że jest w poważnym niebezpieczeństwie – powiedział
Bublanski.
–Aleonmiałpowody,żebysięekscytować.Jegosynpodobnogenialnierysował,atonaprawdęnie
jestczęsteudzieciwtymwieku,nawetusawantów,ajużtymbardziejwpołączeniuztalentemmatema-
tycznym.
–Matematycznym?
– Tak. Zdaniem profesora jego syn jest również uzdolniony matematycznie. O tym mógłbym mówić
długo.
–Copanmanamyśli?
–Chodzioto,żebyłemogromniezdziwiony,ajednocześniemożenieażtakbardzo.Dziśjużwiemy,
że w przypadku sawantów pewną rolę odgrywa dziedziczenie, a tu mamy do czynienia z ojcem, który
dziękitemu,żetworzyłzaawansowanealgorytmy,stałsięlegendą.Choćjednocześnie…
–Tak?
–Takiedziecinigdyniemająjednocześnietalentuartystycznegoimatematycznego.
–Czyżżycieniejestpięknedziękitemu,żeodczasudoczasupotrafinaszaskoczyć?–zapytałBublan-
ski.
–Toprawda,paniekomisarzu.Wczymmogępanupomóc?
Bublanskiprzypomniałsobiewszystko,costałosięwSaltsjöbaden,ipomyślał,żeniezaszkodzi,jeśli
zachowatrochęostrożności.
–Mogętylkopowiedzieć,żedośćpilniebędziemypotrzebowaćpańskiejwiedzyipomocy.
–Chłopiecbyłświadkiemmorderstwa,prawda?
–Tak.
–Ichciałbypan,żebymspróbowałgoskłonićdonarysowaniatego,cowidział?
–Niemogęodpowiedziećnatopytanie.
CHARLESEDELMANstałwrecepcjihoteluBoscolowBudapeszcie,niedalekopołyskującegoDunaju.
Miał wrażenie, że jest w operze. Wnętrze było imponujące, wysokie, ze staroświeckimi kopułami
ikolumnami.Cieszyłsięnatentydzień,którymiałtamspędzić,nawykładyikolacje.Skrzywiłsięiprze-
czesałpalcamiwłosy.PoleciłBublanskiemuswojegomłodegodocenta,MartinaWolgersa.
–Niestetyniebędęmógłwampomócosobiście.Jutromamwygłosićbardzoważnywykład–powie-
działkomisarzowiBublanskiemuzgodniezprawdą.
Przygotowywałsiędotegowieletygodni.Miałzamiarpodjąćpolemikęzwielomauznanymineurolo-
gamizajmującymisiębadaniempamięci.KiedysięrozłączyłiprzypadkiemzłowiłspojrzenieLenyEk,
która mijała go z kanapką w ręku, zaczął żałować. Poczuł nawet, że zazdrości Martinowi. Chłopak nie
miał nawet trzydziestu pięciu lat. Na zdjęciach zawsze prezentował się aż za dobrze i już zaczął sobie
wyrabiaćnazwisko.
Prawdabyłataka,żeniedokońcazrozumiał,cosięstało.Komisarzbyłdośćtajemniczy.Prawdopo-
dobnieobawiałsię,żemogąbyćpodsłuchiwani,choćitaknietrudnobyłozgadnąć,ocochodzi.Chłopiec
świetnierysowałibyłświadkiemmorderstwa.Mogłotooznaczaćtylkojedno.Imdłużejotymmyślał,
tym bardziej pluł sobie w brodę. Jeszcze nie raz będzie miał okazję wygłosić ważny referat, a to była
jedynaokazja,żebywziąćudziałwtakważnymśledztwie.Niezależnieodtego,jaknatospojrzeć,to,co
tak lekkomyślnie przekazał Martinowi, z pewnością było dużo bardziej interesujące niż wszystko, co
mogłomusięprzydarzyćwBudapeszcie.Ktowie,możemogłobymuprzynieśćpewnąsławę.
Jużwidziałnagłówek:„Znanyneurologpomógłpolicjiznaleźćmordercę”.Albojeszczelepiej:„Polo-
wanienamordercęzwieńczonesukcesemdziękibadaniomprofesoraEdelmana”.Jakmógłbyćtakgłupi
iodmówić?Pomyślał,żejestidiotą.ChwyciłkomórkęizadzwoniłdoBublanskiego.
BUBLANSKI ODŁOŻYŁ SŁUCHAWKĘ. Udało im się, jemu i Sonji, zaparkować niedaleko biblioteki
publicznej.Właśnieprzeszliprzezulicę.Pogodaznówbyłabeznadziejna.Byłomuzimnowręce.
–Zmieniłzdanie?–zapytałaSonja.
–Tak.Dasobiespokójzreferatem.
–Kiedytubędzie?
–Masprawdzićloty.Najpóźniejjutroprzedpołudniem.
Szli do ośrodka dla dzieci i młodzieży Oden, żeby się spotkać z jego kierownikiem, Torkelem
Lindénem. W zasadzie mieli rozmawiać wyłącznie o praktycznych sprawach związanych z zeznaniami
AugustaBaldera,aprzynajmniejtaksięBublanskiemuwydawało.AlechoćTorkelLindénnicjeszczenie
wiedziałoprawdziwymceluichwizyty,kiedyrozmawialiprzeztelefon,byłzadziwiająconieprzystępny.
Oświadczył, że chłopcu nie należy przeszkadzać w żaden sposób. Bublanski wyczuł jego instynktowną
wrogośćibyłnatyległupi,żesamteżniezdobyłsięnauprzejmość.Toniebyłobiecującypoczątek.
WbrewprzypuszczeniomBublanskiegoLindénnieokazałsięwysokiipostawny.Miałniewięcejniż
metrpięćdziesiąt.Krótkoostrzyżone,prawdopodobniefarbowaneciemnewłosyizaciśnięteustapotęgo-
wały wrażenie surowości. Miał na sobie czarne dżinsy, czarną koszulkę polo, a na szyi złoty krzyżyk.
Wyglądałjakpastoribezwątpieniabyłdonichnastawionywrogo.
Z jego oczu biła wyniosłość. Bublanski pomyślał o swoich żydowskich korzeniach. Często tak było,
kiedy się spotykał z taką złośliwością. Torkel Lindén chciał chyba pokazać, że moralnie stoi wyżej od
nich.Chciałimdaćdozrozumienia,żejestodnichlepszy,boprzedewszystkimliczysiędlaniegozdro-
wie psychiczne chłopca i nie zamierza pozwolić policji go wykorzystywać. Bublanski uznał, że nie ma
wyjściaiżemusizacząćjaknajmilej.
–Bardzomimiło–powiedział.
–Achtak?–odparłLindén.
–Oczywiście.Tobardzouprzejmiezpanastrony,żesiępanzgodziłtaknaglespotkać.Nieprzyszliby-
śmytutaj,gdybyśmyniebyliprzekonani,żechodziosprawęnajwyższejwagi.
–Zakładam,żechceciepaństwowjakiśsposóbprzesłuchaćchłopca.
– Niezupełnie – odparł Bublanski, trochę mniej uprzejmie. – Chcielibyśmy raczej… muszę najpierw
zaznaczyć,żeto,coterazpowiem,musizostaćmiędzynami.Tokwestiabezpieczeństwa.
– Obowiązek zachowania tajemnicy jest dla nas oczywisty. U nas nie ma przecieków – powiedział
Lindéntakimtonem,jakbysugerował,żeuBublanskiegojestinaczej.
–Chcęsiętylkoupewnić,żechłopiecbędzietubezpieczny–rzuciłBublanski.
–Tojestdlawasnajważniejsze?
– Nie inaczej – odparł komisarz lodowato. – Dlatego powtórzę: nic z tego, co powiem, nie może
zostaćwjakikolwieksposóbprzekazanedalej,ajużzwłaszczaprzeztelefonalbomailem.Czymożemy
usiąśćwjakimśustronnymmiejscu?
SONJA MODIG nie była zachwycona ośrodkiem. Miało to na pewno związek z tym, że słyszała czyjś
płacz.Gdzieśwpobliżuoddłuższejchwilirozpaczliwiepłakałamaładziewczynka.Siedzieliwpokoju,
wktórymunosiłsięzapachśrodkówczystościichybadelikatnawońkadzidła.Naścianiewisiałkrzyż,
anapodłodzeleżałzniszczonymiś.Wyposażeniebyłoskąpe,pokójniesprawiałwrażeniaprzytulnego.
Widziała, że zwykle dobroduszny Bublanski jest bliski wybuchu, więc przejęła inicjatywę. Spokojnie
irzeczowoopowiedziała,cosięstało.
–Dowiedzieliśmysię,żepańskiwspółpracownik,psychologEinarForsberg,stwierdził,żeAugustowi
niewolnorysować.
–Wydałtakieorzeczenieijasięznimzgadzam–odparłTorkelLindén.–Nieczujesiędziękitemu
dobrze.
–Możnajednakpowiedzieć,żewogólenieczujesiędobrze.Widział,jakzamordowanojegoojca.
–Alechybaniepowinniśmypogarszaćjegostanu,prawda?
–Zgadzasię.Alerysunek,któregoniemógłdokończyć,możesięokazaćprzełomemwśledztwieidla-
tegobędziemynalegać,żebymupozwolonorysować.Dopilnujemy,żebybyłprzytymktośkompetentny.
–Niemogęsięnatozgodzić.
Sonjaniewierzyławłasnymuszom.
–Słucham?
–Zcałymszacunkiemdlapaństwapracy–powiedziałLindénstanowczo.–Mytutajpomagamybez-
bronnymdzieciom,któretegopotrzebują.Tojestnaszcelinaszepowołanie.Niesłużymypolicjiijeste-
śmyztegodumni.Takdługo,jakdługodziecisąunas,musząmiećpewność,żeichdobrojestdlanas
najważniejsze.
SonjaModigpołożyłarękęnaudzieBublanskiego,żebyuprzedzićwybuch.
–Bezproblemuuzyskamyzgodęsądu–powiedziała.–Aletodlanasostateczność.
–Torozsądne.
–Pozwolipan,żezadamjednopytanie:czypaniEinarForsbergnaprawdęwiecie,cojestdlaAugusta
najlepsze?Albodlatejdziewczynki,któratampłacze?Czyniejesttak,żekażdyznaspotrzebuje,żeby
mupozwolonozabraćgłos?Panalbojamożemymówićalbopisać,anawetskontaktowaćsięzadwoka-
tem.AugustBalderniematakichmożliwości.Alemożerysowaćiwyglądanato,żechcenamcośprze-
kazać. Czy mamy mu w tym przeszkodzić? Czy zabranianie mu tego nie byłoby równie nieludzkie jak
zabranianie innym mówienia? Czy nie powinniśmy mu pozwolić, żeby wyraził to, co go gnębi bardziej
niżcokolwiekinnego?
–Wnaszejocenie…
–Nie–przerwałamuSonja.–Proszęnicniemówićopaństwaocenie.Skontaktowaliśmysięzkimś,
ktonajlepiejpotrafiocenićtakiezagadnienia.ZCharlesemEdelmanem,profesoremneurologii.Jestwła-
śniewdrodzezWęgierichcesięspotkaćzchłopcem.Możenajrozsądniejbędziepozwolić,żebytoon
zdecydował?
–Możemygooczywiściewysłuchać–przyznałLindénniechętnie.
–Samowysłuchanietozamało.Todoniegobędzienależaładecyzja.
–Obiecuję,żepodejmiemykonstruktywnydialog,jakspecjaliścizespecjalistą.
–Świetnie.CoterazrobiAugust?
–Śpi.Kiedydonastrafił,byłwykończony.
Sonjawiedziała,żeobudzeniegoraczejbyniedoprowadziłodoniczegodobrego.
–WtakimraziejutroprzedpołudniemzjawimysięzprofesoremEdelmanem.Mamnadzieję,żeuda
namsiędojśćdoporozumienia.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział16
wie
czór21iporanek22listopada
GABRIELLA GRANE SCHOWAŁA TWARZ w dłoniach. Nie spała od czterdziestu godzin. Zżerało ją
głębokie poczucie winy, spotęgowane przez pulsującą bezsenność. Mimo wszystko przez cały dzień
ciężkoharowała.RanozostaławłączonadogrupydziałającejwSäpoiprowadzącejswegorodzajubliź-
niacze śledztwo. Zajmowali się sprawą zabójstwa Fransa Baldera – oficjalnie po to, żeby zrozumieć
szerszy,politycznykontekst.Alenieoficjalniebyliwtajemniczeniwkażdynajdrobniejszyszczegół.
WskładgrupywchodziłpodkomisarzMårtenNielsen.Formalniestałnajejczele.Niedawnowrócił
dokrajuporokustudiównaUniversityofMaryland.Niewątpliwiebyłinteligentnyioczytany,choćjak
nagustGabrielliniecozbytprawicowy.RzadkosięspotykawykształconegoSzweda,któryjestgorącym
zwolennikiemrepublikanów,anawetwyrażapewnezrozumieniedlaruchuTeaParty.Pozatymbyłzapa-
lonymhistorykiemwojen.WygłaszałwykładynaakademiiwojskowejMilitärhögskolan.Mimodośćmło-
degowieku–miałtrzydzieścidziewięćlat–uchodziłzaczłowieka,którymożesiępochwalićrozległą
sieciąmiędzynarodowychkontaktów.
Częstojednaknieumiałobronićswojegostanowiska,więcrzeczywistymszefembyłstarszyibardziej
pewny siebie Ragnar Olofsson. Potrafił uciszyć Mårtena jednym gniewnym westchnieniem lub
zmarszczkąniezadowolenianadkrzaczastymibrwiami.SytuacjiMårtenaniepoprawiałoto,żedogrupy
należałkomisarzLarsÅkeGrankvist.
ZanimtrafiłdoSäpo,byłnapołylegendarnymśledczymwydziałuzabójstwKrajowejPolicjiKrymi-
nalnej. O jego mocnej głowie krążyły legendy. Mówiono, że każdy, kto z nim pije, prędzej czy później
lądujepodstołem.Dziękiswojemuniecohałaśliwemuurokowimiałkochankęwkażdymmieście.Wtej
grupieniebyłołatwobronićswojegozdaniaipopołudniunawetGabriellaniespecjalniesięwychylała.
Nietylejednakprzeztokującychkolegów,ileprzezzkażdąchwilącorazsilniejsząniepewność.Chwi-
lamiwydawałojejsięnawet,żewiejeszczemniejniżwcześniej.
Dochodziłanaprzykładdowniosku,żedowodywstarejsprawiedomniemanegowłamaniadokompu-
terówBalderasąwyjątkowoskąpe,awłaściwieniemaichwcale.Nadobrąsprawędysponowalitylko
wypowiedziąStefanaMoldegozFRA,którynawetniebyłcałkiempewnytego,comówił.Uważała,że
jegoanalizatowdużejmierzepieprzenieodrzeczy.FransBalderwydawałsięufaćprzedewszystkim
hakerce,którązatrudnił.Tej,którawśledztwieniemiałanawetnazwiska,choćasystentprofesoraLinus
Brandellopisałjącałkiembarwnie.Gabrielladomyślałasię,żeBalder,jeszczezanimuciekłdoStanów,
wieleprzedniąukrywał.
ChociażbydlaczegozatrudniłsięakuratwSolifonie.Czytobyłtylkoprzypadek?
Zmagałasięzniepewnościąibyławściekła,żeFortMeadeniepomagaimbardziej.DoAlonyCasales
niemożnasięjużbyłododzwonić,aNSAporazkolejnyznalazłasięzazamkniętymidrzwiami.Dlatego
niedowiadywałasięjużniczegonowego.PodobniejakMårteniLarsÅkeznalazłasięwcieniuRagnara
Olofssona, który ciągle otrzymywał nowe wiadomości od swojego informatora w grupie Bublanskiego
inatychmiastprzekazywałjeszefowejSäpoHelenieKraft.
Gabriellisiętoniepodobało.Bezskuteczniepróbowałazwrócićuwagęnato,żetakiprzepływinfor-
macji nie tylko zwiększa ryzyko przecieku, ale też sprawia, że tracą niezależność. Zamiast prowadzić
poszukiwaniawłasnymikanałami,niewolniczotrzymająsiętego,coimprzysyłaekipaBublanskiego.
Postanowiładziałaćnawłasnąrękę.Siedziaławswoimgabinecieipróbowałazobaczyćcałąsprawę
wszerszejperspektywieiposunąćsiędalej.Wiedziała,żemożezabrnąćwślepąuliczkę,alepomyślała,
żeniezaszkodzi,jeślipójdziewłasnądrogą,niebędziezaglądaćdotegosamegotunelucoinni.Usłyszała
kroki w korytarzu. Głośny, zdecydowany stukot, który znała aż za dobrze. Po chwili do jej gabinetu
weszłaHelenaKraft.MiałanasobieszarąmarynarkęodArmaniego.Włosyspięławciasnywęzeł.Spoj-
rzałananiączule.Bywałychwile,kiedyGabriellanielubiłabyćtakfaworyzowana.
–Jaktam?–zapytałaHelena.–Żyjeszjeszcze?
–Ledwo.
–Potejrozmowiezamierzamcięodesłaćdodomu.Musiszsięzdrzemnąć.Musiszmiećbystryumysł.
–Brzmisensownie.
–Wiesz,comówiłErichMariaRemarque?
–Żewokopachjestniefajnie.
–Nie,żewyrzutysumieniamajązawszenieci,cotrzeba.Tych,którzynaprawdęprzysparzająświatu
cierpienia,nictonieobchodzi.Aci,którzywalcząpostroniedobra,zmagająsięzpoczuciemwiny.Nie
maszsięczegowstydzić.Zrobiłaś,comogłaś.
–Niebyłabymtakapewna.Alemimowszystkodzięki.
–SłyszałaśosynuBaldera?
–Ragnarpowiedziałmitylkokilkasłówwprzelocie.
– Jutro o dziesiątej komisarz Bublanski, inspektor Modig i profesor Charles Edelman spotkają się
znimwośrodkudladzieciimłodzieżyOdenprzySveavägen.Spróbujągoskłonić,żebywięcejrysował.
–Wtakimrazietrzymamkciuki.Aleniepodobamisię,żeotymwiem.
–Spokojnie,spokojnie.Jatujestemodparanoi.Owszystkimwiedzątylkoci,którzypotrafiątrzymać
językzazębami.
–Mamtakąnadzieję.
–Chcęcicośpokazać.
–Cotakiego?
–Zdjęciagościa,któryzhakowałalarmprzeciwwłamaniowyBaldera.
–Jużjewidziałam.Anawetszczegółowoprzeanalizowałam.
–Naprawdę?–odparłaHelena,podającGabriellirozmazane,powiększonezdjęcienadgarstka.
–Ocochodzi?
–Spójrzjeszczeraz.Cowidzisz?
Gabriella spojrzała i dostrzegła dwie rzeczy. Luksusowy zegarek – wcześniej podejrzewała, że wła-
śnietojestnazdjęciu–ikilkakresekpomiędzyrękawiczkamiakurtką.Wyglądałyjakamatorskietatu-
aże.
–Kontrast–odparła.–Kilkatanichtatuażyibardzodrogizegarek–odparłapochwili.
–Tocoświęcej–powiedziałaHelena.–Topatekphilippez1951roku,model2499,pierwszaalbo
drugaseria.
–Nicmitoniemówi.
– To jeden z najlepszych zegarków, jakie istnieją. Kilka lat temu taki zegarek został sprzedany na
aukcjiwChristie’swGenewiezaponaddwamilionydolarów.
–Żartujesz?
–Nie.Ikupiłgoniebylekto.JanvanderWaal,adwokatzkancelariiDackstone&Partner.Wylicyto-
wałgowimieniuklienta.
–Dackstone&Partnertokancelaria,którareprezentujeSolifon?
–Takjest.
–Aniechto.
–Oczywiścieniewiemy,czyzegarekzezdjęciatotensprzedanywGenewie.Nieudałonamsięteż
ustalić,ktogokupił.Aletopoczątek,Gabriello.Naraziemamychudegomężczyznę,którywyglądajak
narkomaninosizegarektejklasy.Topowinnozawęzićposzukiwania.
–Bublanskiotymwie?
–Zauważyłtojedenzjegotechników,JerkerHolmberg.Aleterazchciałabym,żebytwójanalityczny
umysłzacząłnadtympracować.Idźdodomuisięprześpij.Zacznieszjutrorano.
CZŁOWIEK, ZNANY JAKO JAN HOLTSER, siedział w swoim mieszkaniu w Helsinkach przy
Högbergsgatan, niedaleko Esplanadi, i przeglądał zdjęcia swojej córki Olgi, która miała dwadzieścia
dwalataistudiowałamedycynęwGdańsku.
Byławysoka,ciemnowłosaienergiczna.Częstopowtarzał,żejestnajlepszym,cogowżyciuspotkało.
Nietylkodlatego,żetobrzmiałodobrzeisugerowało,żejestodpowiedzialnymojcem.Równieżdlatego,
żechciałwtowierzyć.Aleprawdopodobnieniebyłotojużprawdą.Olgazaczęłasiędomyślać,czymsię
zajmuje.
–Chroniszzłychludzi?–spytałaktóregośdnia,apotemzaczęłamaniakalnieangażowaćsięw,jakto
nazywała,działanianarzeczsłabychibezbronnych.
Uważał,żetowszystkolewicowedurnoty,któreanitrochęniepasujądojegocórki.Traktowałtotylko
jakoprzejawjejemancypacji.Uważał,żezacałątąnadętągadkąożebrakachichorychkryjesiędziew-
czyna,którawdalszymciągujestdoniegopodobna.Swegoczasubyłaobiecującąbiegaczką–biegałana
stometrów.Miałastoosiemdziesiątsześćcentymetrówwzrostu,byłaumięśnionaiwybuchowa.Dawniej
uwielbiała oglądać filmy akcji i słuchać jego wojennych wspomnień. W szkole każdy wiedział, że nie
opłacasięzniązadzierać.Zawszeoddawała,jakwojowniczka.Zdecydowanieniezostałastworzonado
zajmowaniasiędegeneratamiisłabeuszami.
Amimototwierdziła,żechcepracowaćdlaLekarzybezGranicalbouciecdoKalkutyjakjakaścho-
lernaMatkaTeresa.Niemógłtegościerpieć.Uważał,żeświatnależydosilnych.Kochałjednakswoją
córkęniezależnieodtego,cowygadywała.Nazajutrzporazpierwszyodpółrokumiałaprzyjechaćdo
domu na kilkudniowy urlop. Uroczyście postanowił, że tym razem będzie jej słuchał uważniej i nie
zaczniesięrozwodzićnatematStalina,wielkichprzywódcówiwszystkiego,czegonienawidziła.
Wręczprzeciwnie–odbudujeichwięź.Byłpewien,żeOlgagopotrzebuje.Iżeonpotrzebujejej.Była
ósmawieczorem.Poszedłdokuchni,wycisnąłtrzypomarańcze,wlałdoszklankismirnoffaizrobiłsobie
screwdrivera. Trzeciego tego dnia. Po pracy potrafił ich wypić sześć albo siedem. Pomyślał, że może
zrobitotakżetymrazem.Byłzmęczonyiuginałsiępodciężaremodpowiedzialności.Musiałsięodprę-
żyć.Przezkilkaminutstałbezruchuzdrinkiemwdłoniimarzyłoinnymżyciu.Aleczłowiekznanyjako
JanHoltserliczyłnazbytwiele.
Spokójsięskończył,kiedynajegozabezpieczonąprzedpodsłuchemkomórkęzadzwoniłJurijBogda-
now.Wpierwszejchwililiczyłnato,żeJurijchcepoprostupogadać,zrzucićzsiebietrochęzdenerwo-
wania,któretowarzyszykażdemuzleceniu.AleJurijmiałjaknajbardziejkonkretnąsprawęiwyglądało
nato,żeniejesttonicprzyjemnego.
–RozmawiałemzT–powiedział,aJanpoczułkilkarzeczynaraz.Przedewszystkimzazdrość.
DlaczegoKirazadzwoniładoJurija,aniedoniego?NawetjeślitoJurijprzynosiłdużepieniądzeiza
tobyłnagradzanyprezentamiikonkretnymisumami,zawszebyłprzekonany,żetoonjestjejnajbliższy.
Alebyłrównieżzaniepokojony.Czyżbymimowszystkocośposzłonietak?
–Jestjakiśproblem?–zapytał.
–Trzebadokończyćrobotę.
–Gdziejesteś?
–Wmieście.
–Chodźtuiwyjaśnijmi,ococichodzi,docholery.
–ZarezerwowałemstolikwPostres.
–Niemamterazsiłynaluksusoweknajpyaninatwojenowobogackiekaprysy.Musiszsięprzytelepać
domnie.
–Nicniejadłem.
–Cościusmażę.
–Okej.Przednamidługanoc.
JANHOLTSERniemiałochotynakolejnądługąnoc.Ajużnapewnoniechciałinformowaćcórki,żenie
będziegowdomu.Niemiałjednakwyboru.Byłotodlaniegorówniepewnejakto,żekochaOlgę.Kirze
niesposóbbyłoodmówić.
Sprawowałanadnimniewidzialnąwładzę.Chociażpróbował,nigdynieudałomusięprzyniejzacho-
wać z taką godnością, jak by sobie życzył. Często wychodził z siebie, żeby ją rozbawić, a szczególnie
żebyjąskłonićdouwodzicielskiegozachowania.
Była obłędnie piękna i jak nikt inny wiedziała, jak to wykorzystać. Była mistrzynią walki o władzę.
Opanowała cały repertuar. Potrafiła być słaba, potrafiła prosić, ale bywała także twarda, nieugięta
izimnajaklód,aczasemwręczzła.Nikttakjakonaniepotrafiłbudzićwnimsadysty.
Możeniebyłaszczególnieinteligentnawklasycznymrozumieniutegosłowa.Wieluludzizwracałona
touwagę,byćmożechcącjąściągnąćnaziemię.Apotemonawyprowadzałaichwpole.Manipulowała
nimi, jak chciała, i potrafiła sprawić, żeby nawet najtwardsi mężczyźni się czerwienili i chichotali jak
malichłopcy.
BYŁA DZIEWIĄTA WIECZOREM. Jurij siedział koło niego i wcinał filet jagnięcy, który dla niego
usmażył. Potrafił całkiem przyzwoicie zachować się przy stole. Rzecz jasna również dzięki Kirze. Pod
wielomawzględamiwyszedłnaludzi,podniektórymizdecydowanienie.Jakkolwiekbysięstarał,wciąż
sprawiał wrażenie złodziejaszka i narkomana. Choć od dawna był czysty i miał dyplom z informatyki,
wyglądałnawyniszczonego,awjegokołyszącymchodziewciążbyłowidaćulicznąniedbałość.
–Gdzietwójburżujskizegarek?
–Jużgonienoszę.
–Popadłeśwniełaskę?
–Obajpopadliśmy.
–Ażtakźle?
–Możeinie.
–Alemówiłeś,żetrzebadokończyćrobotę?
–Tak.Chodziotegochłopca.
–Jakiegochłopca?–Janudawał,żenierozumie.
–Tego,któregotakwspaniałomyślnieoszczędziłeś.
–Coznim?Przecieżtoidiota.
–Możeitak,alezacząłrysować.
–Jaktorysować?
–Jestsawantem.
–Kim?
–Powinieneśczytaćcośpozatymipismamiobroni.
–Oczymtygadasz?
– Sawant to człowiek z autyzmem albo jakąś inną dysfunkcją, obdarzony szczególnym talentem. Ten
chłopiecmożeinieumiemówićanisensownieformułowaćmyśli,alewyglądanato,żemafotograficzną
pamięć.KomisarzBublanskitwierdzi,żebędziepotrafiłnarysowaćtwojątwarzzmatematycznądokład-
nością.Liczynato,żewprowadzirysunekdopolicyjnegoprogramuidentyfikacjitwarzy.Wtedybędzie
potobie.NiefigurujeszprzypadkiemwbazieInterpolu?
–Notak,aleKirachybaniechce…
–Właśnietegochce.Musimygozałatwić.
Jan poczuł, jak zalewa go fala złości. Był zdezorientowany. Po raz kolejny zobaczył puste, szkliste
spojrzenie,przezktórewszystkoposzłoźle.
–Pomoimtrupie–powiedział,niebardzowtowierząc.
–Wiem,żemaszproblemzdziećmi.Jateżtegonielubię.Aleobawiamsię,żeniemamywyboru.Poza
tympowinieneśbyćwdzięczny.RówniedobrzeKiramogłazłożyćwofierzeciebie.
–Wzasadziemaszrację.
–Nowidzisz!Mamwkieszenibiletynasamolot.Lecimyjutro,pierwszymsamolotem,oszóstejtrzy-
dzieści,naArlandę.StamtądpojedziemydoośrodkadladzieciimłodzieżyOdenprzySveavägen.
–Więcjestwośrodku.
–Tak,idlategomusimymiećplan.Zjemibioręsiędoroboty.
CzłowiekznanyjakoJanHoltserzamknąłoczy.Próbowałwymyślić,comógłbypowiedziećOldze.
LISBETHSALANDERwstałanastępnegodniaopiątejranoiwłamałasiędosuperkomputeraNSFMRI
w New Jersey Institute of Technology. Potrzebowała jak największej mocy obliczeniowej. Uruchomiła
swójprogramdorozkładanianaczynnikiprzyużyciukrzywycheliptycznychizaczęłałamaćplik,który
ściągnęłazNSA.Alewszystkiepróbykończyłysięniepowodzeniem.Niespodziewałasiętego.Byłoto
zaawansowaneszyfrowanieRSA,nazwanetaknacześćtwórców–Rivesta,ShamiraiAdlemana.Algo-
rytmtenmiałdwaklucze–publicznyiprywatnyiopierałsięnafunkcjiEulerainamałymtwierdzeniu
Fermata,choćprzedewszystkimnaprostymspostrzeżeniu,żedwiedużeliczbypierwszełatwopomno-
żyć.
Maszynaliczącapotrafipodaćwynikwmgnieniuoka.Mimotopraktycznieniedasięustalićnapod-
stawiewyniku,któreliczbypierwszezostałyużyte.Komputerywciążniesązbytdobrewrozkładaniuna
czynnikipierwsze.FrustrowałotonietylkoLisbeth,aleiludziworganizacjachwywiadowczychzcałego
świata.
Za najbardziej skuteczny uważano zazwyczaj algorytm GNFS. Lisbeth jednak od kilku lat sądziła, że
najlepszajestECM–EllipticCurveMethod.Dlategoniezliczonenoceopracowywaławłasnyprogram
dorozkładanianaczynniki.Terazjednakuznała,żejeżelichcemiećjakiekolwiekszanse,musigojeszcze
udoskonalić.Potrzechgodzinachzrobiłasobieprzerwę.Poszładokuchni,wypiłatrochęsokupomarań-
czowegoprostozkartonuizjadładwazapiekanepierogipodgrzanewmikrofalówce.
WróciładobiurkaiwłamałasiędokomputeraMikaelaBlomkvista.Chciałazobaczyć,czyznalazłcoś
nowego.Zadałjejdwapytania.Mimowszystkoniejesttakibeznadziejny,pomyślała,jaktylkojezoba-
czyła.
KtóryasystentzdradziłFransaBaldera?
–brzmiałopierwsze.Ioczywiściebyłocałkiemrozsądne.
Mimowszystkonieodpisała.NieżebyjejzależałonalosieArvidaWrangego.Onaposzłaokrokdalej
–dowiedziałasię,kimbyłćpunogłębokoosadzonychoczach,zktórymskontaktowałsięWrange.Trinity
zHackerRepublicprzypomniałsobie,żektośotakiejksywiebywałparęlatwcześniejnakilkustronach
hakerskich.Choćoczywiścieniemusiałotonicznaczyć.
Bogey.Niebyłtoaniniespotykany,aniszczególnieoryginalnynick.Lisbethwyśledziłaiprzeczytała
jego wpisy i zaczęła podejrzewać, że trafiła dobrze, zwłaszcza kiedy nieostrożnie wspomniał, że jest
informatykiemnaUniwersytecieMoskiewskim.
Nieudałojejsiędowiedzieć,wktórymrokusięobronił,nieznalazłateżżadnychinnychdat,aleznala-
zła coś lepszego – kilka nerdowskich szczegółów świadczących o tym, że ma słabość do eleganckich
zegarkówiprzepadazastarymifrancuskimifilmamioprzygodachArsène’aLupina,dżentelmenawłamy-
wacza,którepowstawaływlatachsiedemdziesiątych,czyliraczejnienależałydofilmówjegopokolenia.
Potemzajrzałana każdąmożliwąstronę dlaabsolwentówi studentówUniwersytetu Moskiewskiego.
Pytała,czyktośznachudegobyłegonarkomanaozapadniętychoczach,którysięwychowałnaulicy,był
królemzłodzieiiuwielbiałfilmyoArsènieLupin.Niemusiaładługoczekać.
„TomipasujedoJurijaBogdanowa”–napisałapewnadziewczyna.MiałanaimięGalina.
Twierdziła,żeoJurijukrążąnauczelnilegendy.Nietylkodlatego,żewłamywałsiędokomputerów
nauczycieliimiałnanichwszystkichhaki.Równieżdlatego,żeciąglesięzakładałipytałludzi:posta-
wiszstorublinato,żeniedamradysiędostaćdotamtegodomu?
Ludzie,którzygonieznali,częstowidzieliwtymłatwyzarobek.Aleonpotrafiłsiędostaćwszędzie.
Był w stanie otworzyć wytrychem każde drzwi, a jeśli było to niemożliwe, wspinał się po ścianach
ifasadach.Byłznanyzbrawuryizłośliwości.Mawiano,żekiedyśskopałnaśmierćpsa,któryprzeszko-
dziłmuwpracy,apozatymbezprzerwykradłludziomróżnerzeczy,nierzadkozprzekory.Galinauwa-
żała,żemógłbyćkleptomanem.Aleuchodziłrównieżzagenialnegohakera,uważano,żematalentanali-
tyczny.Kiedyskończyłstudia,światstałprzednimotworem.Aleonniechciałpodjąćpracy.Mówił,że
chcepójśćwłasnądrogą.Lisbeth,rzeczjasna,szybkoodkryła,cowtedywymyślił–jakabyłaoficjalna
wersja.
Dowiedziałasię,żeJurijBogdanowmatrzydzieściczterylata.WyjechałzRosjiimieszkawBerlinie,
przyBudapesterStrasse8,nieopodalrestauracjiGourmetHugos.ProwadzifirmęOutcastSecurity,zaj-
mującąsiębezpieczeństweminformatycznym.Zatrudniasiedmiupracowników.Ichobrotywpoprzednim
rokuwyniosłydwadzieściadwamilionyeuro.
Zakrawałonaironię,choćmożebyłologiczne,żejegoprzykrywkąjestfirmamającachronićkoncerny
przedtakimijakon.Od2009roku,kiedyobroniłdyplom,niedorobiłsiężadnegowyroku.Siećjegokon-
taktówsprawiaławrażenierozległej.WzarządziefirmyzasiadałmiędzyinnymiIwanGribanow,członek
rosyjskiejDumyiważnyudziałowieckoncernunaftowegoGazprom.Lisbethnieznalazłajednaknicwię-
cej,nic,cobyjejpozwoliłoposunąćsięnaprzód.
DrugiepytanieMikaelabrzmiało:
OśrodekdladzieciimłodzieżyOdenprzySveavägen.Czytamjestbezpiecznie?(Usuńtozdanie,jak
tylkoprzeczytasz).
Niewyjaśnił,dlaczegotomiejscegointeresuje.Znałagojednaknatyledobrze,żebywiedzieć,żenie
zadajepytańnachybiłtrafił.Iżeniejestzwolennikiemwieloznaczności.
Jeżelibyłtajemniczy,tomusiałmiećpowody,askoronapisał,żebyusunęłatozdanie,informacjabyła
tajna. Ośrodek dla dzieci i młodzieży Oden z jakiegoś powodu był ważny. Szybko odkryła, że było na
nichwieleskarg.Pracownicyzapominaliodzieciachalbojeignorowali,nieprzejmowalisię,żemogą
sobiezrobićkrzywdę.Byłatoprywatnafirma,prowadzonaprzezTorkelaLindénaijegospółkęCareMe.
Jeśliwierzyćbyłympracownikom,byłotocośwrodzajuprywatnegokrólestwaTorkelaLindéna,wktó-
rymoczekiwano,żesłowaszefabędątraktowanejakprawdyobjawione,inigdyniedokonywanozaku-
pów,jeśliniebyłotoniezbędne,dziękiczemuzyskizawszebyływysokie.
SamTorkelLindénkiedyśbyłgwiazdągimnastyki,międzyinnymimistrzemSzwecjiwćwiczeniachna
drążku. Był też zapalonym myśliwym i członkiem wspólnoty Przyjaciele Chrystusa, ostro krytykującej
osoby homoseksualne. Lisbeth weszła na strony Szwedzkiego Związku Łowieckiego i Przyjaciół Chry-
stusa.Chciałasprawdzić,czynieszykujesięnicciekawego.PotemwysłałaTorkelowiLindénowidwa
fałszywe, ale wyjątkowo sympatyczne maile, które wyglądały, jakby nadawcą były te organizacje.
Wzałącznikachznajdowałysięplikipdfzzaawansowanymwirusemszpiegującym.Miałsięuruchomić
automatycznie,jaktylkoTorkelLindénprzeczytawiadomości.
Dwadzieściatrzyminutypoósmejmogławejśćnajegoserwer.Wskupieniuzabrałasiędopracy.Jej
podejrzenia okazały się słuszne. Poprzedniego dnia po południu do Oden przyjęto Augusta Baldera.
Wkarcie,podopisemtragicznychokoliczności,napisano:
Autyzm dziecięcy, poważne upośledzenie. Ciężka trauma po śmierci ojca. Wymaga stałej opieki.
Trudno nawiązać kontakt. Ma ze sobą puzzle. Nie wolno mu rysować! Zachowania kompulsywne
idestrukcyjne.DecyzjapsychologaForsberga,zatwierdzonaprzezTL.
Poniżejznajdowałsiędopisek,najwyraźniejsporządzonypóźniej:
Profesor Charles Edelman, komisarz Bublanski i inspektor Modig odwiedzą go w środę 22 listo-
padao10.00.WobecnościTL.Rysowaniepodnadzorem.
Jeszczeniżejwidniałkolejnydopisek:
Miejsce spotkania zmienione. Chłopiec zostanie przewieziony przez TL i profesora Edelmana do
matki,HannyBalder,zamieszkałejprzyTorsgatan.SpotkająsięzpolicjantamiBublanskimiModig.
Uważasię,żewwarunkachdomowychchłopiecbędzierysowałlepiej.
Lisbethszybkosprawdziła,kimjestprofesorCharlesEdelman.Kiedyprzeczytała,żespecjalizujesię
w talentach sawantów, od razu wiedziała, o co chodzi. Chłopiec miał narysować swoje zeznania.
W przeciwnym wypadku Bublanski i Sonja Modig nie interesowaliby się jego rysunkami, a Mikael nie
byłbytakiostrożny,zadająctopytanie.
Dlategoniemogłodojśćdoprzecieku.Sprawcaniemógłsiędowiedzieć,żeAugustbyćmożepotrafi
gonarysować.Lisbethpostanowiłasprawdzić,jakostrożnybyłTorkelLindén,prowadząckoresponden-
cję. Na szczęście wygląda na to, że wszystko jest w porządku. Nigdzie indziej nie pisał o rysunkach
Augusta. Ale poprzedniego dnia, dziesięć po jedenastej wieczorem, otrzymał wiadomość od Charlesa
Edelmana.TęsamąwiadomośćdostaliSonjaModigiJanBublanski.Zapewnepostanowilisięspotkać
gdzieindziej.CharlesEdelmanpisał:
Witaj, Torkel. Naprawdę miło z twojej strony, że zgodziłeś się mnie przyjąć w swoim ośrodku.
Jestemcizatoogromniewdzięczny.Obawiamsięjednak,żebędęmusiałcisprawićtrochękłopotu.
Myślę, że największe szanse na pozytywny wynik uzyskamy, jeśli pozwolimy Augustowi rysować
w warunkach, w których będzie się czuł bezpieczny. Choć nie mogę powiedzieć złego słowa
owaszymośrodku.Słyszałemonimwieledobrego.
Jasne,pomyślałaLisbethiczytaładalej:
Chciałbym,żebyśmyjutroprzedpołudniemzawieźligonaTorsgatan,dojegomatki.Powodemjest
fakt, iż, jak przyjmuje się w literaturze, obecność matki wywiera pozytywny wpływ na małych
sawantów. Gdybyś zechciał czekać z nim przed bramą ośrodka o 9.15, mógłbym was odebrać.
Będziemysobiemogliuciąćpodrodzemałąkoleżeńskąpogawędkę.
Zpozdrowieniami
CharlesEdelman
JanBublanskiodpowiedziałminutęposiódmej,SonjaModigczternaście.Pisali,żesąpowody,żeby
sięzdaćnaEdelmanaipójśćzajegoradą.TorkelLindénniedawno–osiódmejpięćdziesiątsiedem–
potwierdził, że będzie stał z Augustem przy bramie i czekał na Edelmana. Lisbeth siedziała chwilę
pogrążona w myślach. Potem poszła do kuchni i patrząc na Slussen i Riddarfjärden, wzięła ze spiżarni
kilkastarychsucharów.Więcpostanowilizrobićinaczej,pomyślała.
Zamiastwośrodkubędzierysowałumamy.Edelmannapisał,żebędzietomiałonaniegopozytywny
wpływ.Że„obecnośćmatkimapozytywnywpływ”.Lisbethcośsięwtymzdaniuniespodobało.Wydało
jejsięstaromodne.Początekwcaleniebyłlepszy.„Powodemjestfakt,iż,jakprzyjmujesięwliteratu-
rze…”.Brzmiałotosztywnoiciężkawo.Pomyślała,żewielunaukowcówpiszetak,jakbysiębalimówić
własnymgłosem,aonaniemaprzecieżpojęcia,jakCharlesEdelmanformułujemyśli,aleczyświatowej
sławy neurolog naprawdę musi się podpierać tym, co przyjęte w literaturze? Czy nie powinien być
odważniejszy?
Wróciła do komputera i przejrzała kilka artykułów Edelmana, które znalazła w sieci. Pomyślała, że
możeidasięwyczućśmiesznąnutępróżnościwnawetnajbardziejrzeczowychfragmentach.Niezauwa-
żyła jednak językowej nieporadności ani naiwności. Wręcz przeciwnie – facet był bystry. Wróciła do
maili i sprawdziła serwer SMTP. Wzdrygnęła się. Serwer nazywał się Birdino. Nie znała go, choć
powinna. Wysłała kilka poleceń, żeby się zorientować, co to takiego, i chwilę później miała wszystko
czarnonabiałym.Byłtoserwertypuopenrelay.Nadawcamógłwysłaćlistzdowolnegoadresu.
Innymisłowy,mailodEdelmanazostałsfałszowany,akopie,któreotrzymaliBublanskiiModig,były
tylkozasłonądymną.Zostałyzablokowaneinigdynietrafiłydoodbiorców.Niemusiałanawetspraw-
dzać, żeby wiedzieć, że ich odpowiedzi również były blefem. Od razu zrozumiała, że sprawa jest
poważna. Nie chodziło tylko o to, że ktoś się podszył pod Edelmana. Musiało dojść do przecieku.
AprzedewszystkimktośchciałwywabićAugustazośrodka.
Ktośchciał,żebysięznalazłnaulicy,bezbronny,awtedy…nowłaśnie,co?Porwiego?Usunie?Spoj-
rzałanazegarek.Byłazapięćdziewiąta.ZadwadzieściaminutTorkelLindéniAugustBalderwyjdąna
ulicęibędączekaćnakogoś,ktoniejestCharlesemEdelmanemizapewneniemadobrychzamiarów.Co
mogłazrobić?
Zadzwonićnapolicję?Niebyłazwolenniczkątakichrozwiązań.Szczególnieżemogłodojśćdoprze-
cieku.WeszłanastronęOdeniznalazłanumerTorkelaLindéna.Dodzwoniłasiędocentrali.Powiedziano
jej,żeLindénjestnaspotkaniu.Znalazłanumerjegokomórkiizadzwoniła,alewłączyłasiępocztagło-
sowa.Zaklęłagłośnoinapisałaesemesaimaila.KategoryczniezabroniłaLindénowiwychodzićzAugu-
stemnaulicę.Podpisałasię:Wasp.Niclepszegonieprzyszłojejdogłowy.
Potemwłożyłaskórzanąkurtkęiwyszłazdomu.Pochwilizawróciła.Wbiegłazpowrotemdomiesz-
kania, zapakowała do czarnej sportowej torby laptopa z zaszyfrowanym plikiem i pistolet Beretta 92
iwybiegła.Zastanawiałasię,czyniepojechaćbmwM6convertible,którekurzyłosięwgarażu.Postano-
wiłajednakwziąćtaksówkę.Uznała,żetakbędzieszybciej,alewkrótcezaczęłategożałować.Taksówka
długonieprzyjeżdżała,akiedyjużsięzjawiła,okazałosię,żeruchwciążjestduży.
Jechaliwślimaczymtempie.NaCentralbronstałsznursamochodów.Czyżbywypadek?Wszystkosię
ślimaczyło i tylko czas pędził do przodu. Było pięć, a po chwili dziesięć po dziewiątej. Spieszyła się,
itobardzo.Zdawałasobiesprawę,żewnajgorszymraziejestjużzapóźno.Żemożnasięspodziewać,że
TorkelLindéniAugustwyjdąnaSveavägenniecowcześniejiżemorderca,czyktokolwiektojest,już
zdążyłichzaatakować.
JeszczerazwybrałanumerLindéna.Tymrazemusłyszałasygnały,aleniktnieodebrał.Zaklęłaporaz
kolejnyipomyślałaoMikaeluBlomkviście.Nierozmawiałaznimodwieków.Kiedyodebrał,wydawał
sięnaburmuszony.Dopierokiedyrozpoznałjejgłos,ożywiłsięikrzyknął:
–Lisbeth,toty?!
–Zamknijsięisłuchaj–odparła.
MIKAELSIEDZIAŁWREDAKCJIprzyGötgatan.Humormiałfatalny.Nietylkodlatego,żeznowukiep-
skospał.Niewierzył,żeakuratTTjestdotegozdolna.Poważna,umiarkowana,zazwyczajtakrzetelna
agencjainformacyjnaTTprzysłałaartykuł,zktóregowynikało,żeutrudniaśledztwowsprawiemorder-
stwa,żezatajakluczoweinformacjeizamierzajeopublikowaćw„Millennium”.
Miałbytorobićpoto,żebyuratowaćgazetęprzedkatastrofąiodzyskaćswoją„strzaskanąrenomę”.
Wiedział,żeartykułpowstanie.PoprzedniegodniadługorozmawiałzjegoautoremHaraldemWallinem.
Nieprzypuszczałjednak,żerezultatbędzieażtakkatastrofalny,zwłaszczażebyłytotylkoidiotycznealu-
zjeifałszyweoskarżenia.
MimowszystkoHaraldWallinskleciłcoś,cowydawałosięprawierzeczoweiwiarygodne.Najwi-
doczniejmiałdobreźródławkoncernieSerneraiwpolicji.Tytułbrzmiał„ProkuratorkrytykujeBlom-
kvista”,więcniebyłonajgorzej,aonmógłsiębronić.Gdybychodziłotylkoodepeszę,nicstrasznegoby
sięniestało.Jednakwróg,którysfabrykowałtęhistorię,dobrzeznałlogikęmediów.Jeżelitakpoważne
źródłojakTTpublikujetegorodzajuartykuł,wszyscyinninietylkomająprawosięprzyłączyć,alewręcz
mogąsięczućzachęcenidotego,żebyuderzyćmocniej.JeżeliTTszepcze,kolorowegazetybędąwrzesz-
czećibićnaalarm.Tostaradziennikarskazasada.Mikaelsięniezdziwił,kiedyranozobaczyłwinterne-
cie nagłówki w rodzaju: „Blomkvist utrudnia śledztwo w sprawie morderstwa” i „Blomkvist ratuje
swoją gazetę, pozwala mordercy uciec”. Gazety były przynajmniej na tyle uprzejme, żeby ująć tytuły
wcudzysłów.Ogólnewrażeniebyłojednaktakie,żerazemzporannąkawąserwujesięprawdę.Gustaw
Lund,który,jaktwierdził,byłjużzmęczonytąhipokryzją,napisałwleadzieswojegoartykułu:„Okazuje
się, że Mikael Blomkvist, który zawsze kreował się na lepszego od innych, jest największym cynikiem
znaswszystkich”.
– Miejmy nadzieję, że nie zaczną nam wymachiwać przed nosem środkami przymusu prawnego –
powiedziałChristerMalm,projektantiudziałowiec„Millennium”.StałobokMikaelaiżułgumę.
–Miejmynadzieję,żeniewezwąpiechotymorskiej–odparłMikael.
–Co?
–Próbujężartować.Tozwykłebzdury.
–Jasne,żetak.Aleniepodobamisiętaatmosfera–odparłChrister.
–Nikomusięniepodoba.Alenajlepsze,comożemyzrobić,tozacisnąćzębyipracowaćjakzwykle.
–Twójtelefonwibruje.
–Wibrujebezprzerwy.
–Możelepiejodbierz,żebyniewymyśliliczegośjeszczegorszego.
–Tak,tak–wymamrotałMikaeliodebrał.Zacząłniezbytuprzejmie.
Wsłuchawcerozległsięgłosmłodejdziewczyny.Wydawałomusię,żegorozpoznaje,aleponieważ
spodziewałsiękogośzupełnieinnego,wpierwszejchwiliznikimkonkretnymmusięnieskojarzył.
–Ktomówi?–zapytał.
–Salander–odpowiedziałgłos.NatwarzyMikaelapojawiłsięszerokiuśmiech.
–Lisbeth,toty?
–Zamknijsięisłuchaj–odparła.Zrobił,jakkazała.
RUCHBYŁJUŻMNIEJSZY.Lisbethikierowca–młodyIrakijczyk,Ahmed,któryoglądałwojnęzbli-
skaiwzamachuterrorystycznymstraciłmatkęidwóchbraci–skręciliwSveavägen.Minęlifilharmonię.
Lisbeth nie lubiła siedzieć bezczynnie. Napisała do Torkela Lindéna jeszcze jedną wiadomość i znów
zadzwoniładoOden.Chciała,żebyktośzpracownikówwybiegłnaulicęigoostrzegł.Aleniemogłasię
dodzwonić.Zaklęłagłośno.Liczyłanato,żeMikaelbędziemiałwięcejszczęścia.
–Sytuacjaawaryjna?–zapytałAhmed.
–Tak–odparłaLisbeth,aAhmedprzejechałnaczerwonymświetle.Najejtwarzynachwilęzagościł
uśmiech.
Potemskoncentrowałasięnatym,cowidziałaprzezszybę.Kawałekdalej,polewejstroniewidziała
Wyższą Szkołę Handlową i bibliotekę publiczną. Byli już blisko, więc zaczęła wypatrywać numeru po
prawej. W końcu go zobaczyła. Na szczęście na chodniku nie leżały ciała. Był zwykły ponury listopa-
dowydzień,ludziejakzwykleszlidopracy.Chociaż…rzuciłaAhmedowikilkastukoronowychbankno-
tówispojrzaławstronęniskiego,zielonkawegomurkupodrugiejstronieulicy.
Stałtambarczystymężczyznawczapceiciemnychokularach.Uważniewpatrywałsięwbramęprzy
Sveavägen.Byłownimcośpodejrzanego.Niewidziałajegoprawejręki.Aleramięmiałnapięte,jakby
gotowe do działania. Spojrzała na bramę, choć widziała ją pod kątem. Nagle zauważyła, że ktoś ją
otwiera.
Drzwiuchyliłysiępowoli,jakbyczłowiek,którymiałwyjść,sięwahałalbojakbybyłydlaniegoza
ciężkie.KrzyknęładoAhmeda,żebysięzatrzymał.Wyskoczyłaniemalwbiegu.Wtejsamejchwilimęż-
czyznastojącypodrugiejstronieulicyuniósłprawąrękęiwymierzyłpistoletzcelownikiemoptycznym
wbramę.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział17
22listo
pada
CZŁOWIEKZNANYJAKOJANHOLTSERniebyłzadowolony.Terenbyłzanadtootwarty,aporanie-
odpowiednia. Dookoła kręciło się zbyt wielu ludzi i choć dobrze się zamaskował, przeszkadzało mu
światłodniaispacerowiczechodzącypoparkuzajegoplecami.Wyraźniejniżkiedykolwiekczuł,żenie-
nawidzizabijaćdzieci.
Alebyło,jakbyło,iwgłębiduszywiedział,żemusisiępogodzićztym,żesamdotegodoprowadził.
Nie docenił Augusta i musiał naprawić swój błąd. Tym razem nie mógł dać się pokonać własnym
demonom. Musiał się skoncentrować na zadaniu, wykonać je jak stuprocentowy zawodowiec, którym
przecieżbył,aprzedewszystkimniemyślećoOldze,ajużnapewnonieprzypominaćsobieszklistych
oczu,którepatrzyłynaniegowsypialniBaldera.
Musiałsięskupićnabramiepoprzeciwnejstronieulicyinaremingtonieukrytympodwiatrówką.Wie-
dział, że lada chwila będzie go musiał wyciągnąć. Dlaczego nic się nie działo? Czuł, że ma sucho
wustach.Wiatrbyłmroźnyiprzenikliwy.Naulicyinachodnikuzalegałśnieg,aludziespieszylisiędo
pracy.Ścisnąłpistoletmocniejizerknąłnazegarek.Byładziewiątaszesnaście,ajużpochwilidziewiąta
siedemnaście,alenadalniktniewychodził.Zakląłwduchu:czyżbycośposzłonietak?Niemiałwzasa-
dzieżadnychgwarancji–nicpozatym,copowiedziałJurij.Zazwyczajtojednakwystarczyło.Jurijprzy
komputerzepotrafiłzdziałaćcuda.Poprzedniegodniawieczoremsiedziałpogrążonywpracyipisałfał-
szywemaile,ikorzystałzpomocyswoichszwedzkichkontaktówwkwestiachjęzykowych.Ontymcza-
sem zajmował się całą resztą – analizował zdjęcia, które udało im się zdobyć, wybierał broń i przede
wszystkimplanowałdrogęucieczki.Zamierzałuciecsamochodem,którypodfałszywymnazwiskiemmiał
dla niego wypożyczyć Dennis Wilton z klubu motocyklowego w Svavelsjö MC. Kilka przecznic dalej
czekałwnimnaniegoJurij.
Poczułzaplecamijakiśruchidrgnął.Alezobaczyłtylkodwóchmłodychmężczyzn.Przechodziliobok
itrochęzabardzosiędoniegozbliżyli.Wogólewyglądałonato,żeruchgęstnieje.Niebyłztegozado-
wolony. Było gorzej niż kiedykolwiek. Kawałek dalej zaszczekał pies. W powietrzu unosił się zapach
smażeniny, może z McDonalda. Po chwili w bramie po drugiej stronie ulicy za szybą ukazali się niski
mężczyzna w szarym płaszczu i chłopiec z rozwichrzoną czupryną, w czerwonej pikowanej kurtce. Jan
jakzwykleprzeżegnałsięlewąrękąipołożyłpalecnaspuście.
Alebramasięnieotwierała.Mężczyznazaszklanymidrzwiamizawahałsięispojrzałnatelefon.No
dalej, pomyślał Jan. Otwieraj! W końcu, powoli, brama się otworzyła. Jan uniósł pistolet i wycelował
wtwarzchłopca.Znówzobaczyłjegoszklisteoczyinieoczekiwaniepoczułsiębardzopodekscytowany.
Naglerzeczywiściechciałgozabić.Nadobrezgasićtoniepokojącespojrzenie.Iwtedycośsięstało.
Nie wiadomo skąd nadbiegła młoda kobieta. Rzuciła się na chłopca. Wystrzelił. Wiedział, że w coś
trafił.Oddałkolejnystrzał.Ijeszczejeden.Chłopiecimłodakobietazdążylibłyskawicznieprzeturlaćsię
zasamochód. Jan Holtsernabrał powietrza ispojrzał w prawo iw lewo. Potemrzucił się przezulicę.
Czułsięjakkomandospodczasbłyskawicznejakcji.
Niezamierzałzawieśćporazdrugi.
TORKELLINDÉNnieprzepadałzaswoimitelefonami.Wprzeciwieństwiedożony,Sagi,którazawsze,
kiedy słyszała dzwonek, podskakiwała w nadziei, że to nowe zlecenie albo oferta. Jemu zawsze robiło
sięnieprzyjemnie,cooczywiściemiałozwiązekztymiwszystkimioskarżeniami.
Onijegoośrodekbezprzerwyzbieralicięgi.Uważał,żemusitakbyć–wkońcuOdenbyłośrodkiem
interwencjikryzysowej,więcuczuciaczęstowymykałysięspodkontroli.Gdzieśwgłębiduszyczułjed-
nak,żeteskarginiesąbezpodstawne.Próbującoszczędzać,posunąłsiętrochęzadaleko.Pozatymcza-
sami uciekał od wszystkiego i jechał do lasu. Pracownicy musieli sobie radzić sami. Choć oczywiście
byłrównieżchwalony,ostatnioprzezsamegoprofesoraEdelmana.
Na początku był na niego zły. Nie lubił, kiedy ludzie z zewnątrz mieszali się do tego, jak prowadzi
swoją placówkę. Ale po pochwałach z porannego maila czuł się bardziej pojednawczo nastawiony
iliczył,żeudamusięskłonićprofesora,żebypoparłjegowniosekozostawieniechłopcanajakiśczas
w ośrodku. Czuł, że rozjaśniłoby to jego życie, choć nie do końca zdawał sobie sprawę dlaczego.
Zregułytrzymałsięzdalaoddzieci.
AleAugustBaldermiałwsobiecośzagadkowego,coś,cogoprzyciągało.Odpierwszejchwilibył
zły na policjantów. Zbyt wiele żądali. Może chciał mieć Augusta dla siebie, żeby przejąć trochę jego
mistykialboprzynajmniejustalić,czymsąniekończącesięciągicyfr,którezapisałnakomiksieoBam-
semwpokojuzabaw.Nicjednaknieprzychodziłołatwo.AugustBaldernajwyraźniejnielubiłsiękon-
taktować z ludźmi – w żaden sposób. A teraz nie chciał z nim wyjść na ulicę. Znów beznadziejnie się
uparłitrzebabyłogociągnąć.
–Nochodź–mamrotałTorkel.
Zabrzęczałtelefon.Ktośuparciepróbowałsięznimskontaktować.
Nieodebrał.Pomyślał,żetojakieśbzdury,zapewnekolejnaskarga.Mimowszystko,stojącprzybra-
mie, spojrzał na wyświetlacz. Kilka esemesów wysłanych z zastrzeżonego numeru. Uznał, że to żarty.
Ktośnapisał,żeniewolnomuwyjśćzośrodka.Podżadnympozoremniewolnomuwyjśćnaulicę.
Nicztegonierozumiał.WtejsamejchwiliAugustchybapostanowiłuciec.Złapałgomocnozaramię,
niepewnie otworzył drzwi, wyprowadził i przez krótką chwilę nie działo się nic niezwykłego. Ludzie
mijaliichjakgdybynigdynic.Porazkolejnyzacząłsięzastanawiaćnadesemesami,niezdążyłjednak
dojśćdożadnychwniosków,bozlewejstronyktośnadbiegłirzuciłsięnaAugusta.Wtejsamejchwili
usłyszałstrzał.
Zrozumiał, że jest w niebezpieczeństwie. Z przerażeniem spojrzał przed siebie i zobaczył rosłego,
wysportowanegomężczyznę.Biegłwjegostronę,trzymałcośwdłoni.Czytobyłabroń?
NiemyślałoAuguście.Próbowałzawrócićiprzezkrótkąchwilęmyślał,żemusięuda.Niezdążył.
LISBETH ZAREAGOWAŁA INSTYNKTOWNIE. Rzuciła się na chłopca, żeby go ochronić. Uderzyła
ochodnikipoczułapaskudnybólwramieniuiklatcepiersiowej.Niemiałajednakczasu,żebysięnad
tym zastanawiać. Przyciągnęła dziecko i schowała się z nim za samochodem. Leżeli, ciężko dysząc,
a tamten ktoś nie przestawał strzelać. Po chwili zapadła niepokojąca cisza. Lisbeth zajrzała pod samo-
chódizobaczyłamasywnenogi.Ten,ktostrzelał,biegłpędemprzezulicę.Przezchwilęzastanawiałasię,
czyniewyjąćztorbyberettyiniezacząćstrzelać.
Zrozumiała, że nie zdąży. Nagle zauważyła duże volvo. Powoli sunęło w ich stronę. Zerwała się na
równenogi.Chwyciłachłopcaiszaleńczopopędziładosamochodu.Szarpnęładrzwiirzuciłasięwraz
zAugustemnatylnesiedzenie.
–Jedź!–wrzasnęłaiwtejsamejchwilizauważyła,żektóreśznichkrwawi.
JACOBCHARROmiałdwadzieściadwalataibyłdumnymwłaścicielemvolvoXC60.Kupiłjenaraty,
zaporęczeniemojca.JechałdoUppsalinaobiad.Miałgozjeśćzkuzynami,wujkiemijegożoną.Bardzo
sięcieszył.Niemógłsiędoczekać,ażbędziemógłopowiedzieć,żedostałsiędopodstawowegoskładu
SyrianskaFC.
Z radia dobiegało Wake me up Aviciiego. Jacob bębnił palcami o kierownicę. Mijał filharmonię
iWyższąSzkołęHandlową.Kawałekdalejcośsiędziało.Ludziebiegaliwróżnestrony,jakiśmężczyzna
krzyczał,asamochodytoprzyspieszały,tozwalniały.Zdjąłnogęzgazu.Niebyłszczególniezaniepoko-
jony. Jeżeli zdarzył się wypadek, to może będzie mógł się na coś przydać. Zawsze marzył o tym, żeby
zostaćbohaterem.
Pochwiliprzeraziłsięnienażarty.Mężczyznabiegnącylewympasemwyglądałjakżołnierzpodczas
ataku. W jego ruchach było coś brutalnego. Jacob już miał wcisnąć gaz do dechy, kiedy poczuł z tyłu
gwałtowneszarpnięcie.Ktośpróbowałwejśćdosamochodutylnymidrzwiami.Krzyknął,samniewie-
dział co. Nie był nawet pewien, czy to było po szwedzku. Młoda dziewczyna z dzieckiem odkrzyknęła
tylko:
–Jedź!
Chwilę się wahał. Kim są ci ludzie? Może zamierzają na niego napaść i ukraść mu samochód? Nie
mógłsięskupić.Tobyłoszaleństwo.Nagleusłyszałbrzęk.Pękłatylnaszyba.Musiałdziałać,itoszybko.
Zorientowałsię,żektośdonichstrzela,więcgwałtowniedodałgazuizmocnobijącymsercemprzeje-
chałprzezskrzyżowaniezOdengatannaczerwonymświetle.
–Ocochodzi?!–krzyknął.–Cosiędzieje?!
–Cicho!–syknęładziewczyna.
Widział w lusterku, jak szybko i wprawnie, jak pielęgniarka, bada chłopca. Patrzył na nią wielkimi
przerażonymioczami.Dopierowtedyspostrzegł,żetylnesiedzeniepokrywająnietylkoszklaneodłamki,
alerównieżkrew.
–Postrzeliligo?
–Niewiem.Jedź,poprostujedź.Albonie,skręćwlewo…Teraz!
– Dobra, dobra – odpowiedział. Był przerażony. Gwałtownie zjechał w Vanadisvägen i popędził
wkierunkuVasastan.Zastanawiałsię,czyktośzanimijedzieiczyznówbędziedonichstrzelał.
Opuściłgłowę,zbliżyłjądokierownicyipoczuł,żeprzezstłuczonąszybęwiejewiatr.Wco,docho-
lery, został wplątany i kim jest ta dziewczyna? Spojrzał na nią we wstecznym lusterku. Miała czarne
włosy,kolczykiwróżnychmiejscachimrocznespojrzenie.Przezchwilęczułsiętak,jakbywogóledla
niejnieistniał.Pochwiliwymamrotałacośniemalradosnymtonem.
–Dobrewieści?–zapytał.
Nieodpowiedziała.Zrzuciłazatoskórzanąkurtkę,chwyciłaswójbiałypodkoszuleki…nagłymszarp-
nięciemrozerwałamateriał.Niemiałastanika.Przezkrótkąchwilępatrzyłnajejnagiepiersi,aprzede
wszystkimnakrewspływającąponichstrumieniemnabrzuchidżinsy.
Oberwałaponiżejbarku,niedalekoserca,imocnokrwawiła.Zrozumiał,żezamierzazrobićzkoszulki
opatrunek.Ciasnoowinęłaranę,żebypowstrzymaćkrwawienie,izpowrotemwłożyłaskórzanąkurtkę.
Uśmiechnął się, bo wyglądała jak prawdziwy twardziel, zwłaszcza kiedy pobrudziła sobie krwią poli-
czekiczoło,jakbysiępomalowaławbarwywojenne.
–Dobrewieścisątakie,żetotyzostałaśpostrzelona,nieon–powiedział.
–Cośwtymstylu–odparła.
–PodrzucićciędoszpitalaKarolinska?
–Nie.
LISBETH ZNALAZŁA OBIE RANY, wlotową i wylotową. Najwyraźniej kula przeszła przez bark.
Mocno krwawiła. Czuła pulsowanie nawet w skroniach. Miała nadzieję, że nie doszło do uszkodzenia
tętnicy–wtedybyłobygorzej.Znówobejrzałasiędotyłu.Prawdopodobniegdzieśwpobliżustałsamo-
chód,którymmordercazamierzałuciec.Najwyraźniejjednakniktichniegonił.Liczyłanato,żejechali
wystarczającoszybko.Opuściławzrokispojrzałanachłopca.
Siedziałzrękamiskrzyżowanyminapiersiikiwałsięwprzódiwtył.Pomyślała,żepowinnacośzro-
bić.Zaczęłastrząsaćodłamkiszkłazjegonógiwłosów.Przezchwilęsiedziałspokojnie.Niebyłajed-
nak pewna, czy to dobry znak. Patrzył przed siebie pustym wzrokiem. Skinęła głową. Próbowała spra-
wiać wrażenie, że panuje nad sytuacją. Najwyraźniej niespecjalnie jej szło. Mdliło ją i kręciło jej się
w głowie. Koszulkę miała czerwoną od krwi. Bała się, że za chwilę straci przytomność, i próbowała
szybko opracować jakiś plan. Wiedziała jedno: policja nie wchodzi w grę. Policjanci zaprowadzili go
prostowręcetego,ktostrzelał,iwydawałosię,żeniepanująnadsytuacją.Cowięcpowinnazrobić?
Niemogładalejjechaćtymsamochodem.Widzianogonamiejscuzbrodni,stłuczonaszybaprzyciągała
uwagę.Powinnapoprosićchłopaka,żebyjązawiózłdodomu,naFiskargatan,iwsiąśćdoswojegobmw.
ZarejestrowałajenaprzybranenazwiskoIreneNesser.Czydaradęprowadzić?
Czułasięjakgówno.
–JedźnaVästerbron!–rozkazała.
–Dobra,dobra–odpowiedziałchłopak.
–Maszcośdopicia?
–Mamwhisky.Wiozędlawuja.
–Dajmi–powiedziała.Wzięładorękibutelkęgrant’siotworzyłaztrudem.
Rozdarłaprowizorycznyopatrunek,wylałatrochęwhiskynaranęiwypiładwaczytrzyporządnełyki.
PodsunęłabutelkęAugustowiiwtejsamejchwilizorientowałasię,żetoniejestdobrypomysł.Dzieci
niepijąwhisky.Nawetjeślisąwszoku.Czuła,żezaczynajejsięmącićwgłowie.
–Zdejmijkoszulę–powiedziaładochłopaka.
–Co?
–Muszęowinąćramięczyminnym.
–Okej,ale…
–Bezgadania.
–Jeżelimamwampomóc,tomuszęwiedzieć,dlaczegodowasstrzelali.Jesteścieprzestępcami?
–Próbujęochronićtegochłopca,towszystko.Świniechcągodorwać.
–Dlaczego?
–Tonietwojasprawa.
–Czylitoniejesttwójsyn.
–Nieznamgo.
–Wtakimraziedlaczegomupomagasz?
Lisbethsięzawahała.
–Mamywspólnychwrogów–odpowiedziałapochwili.
Chłopak niechętnie i z trudem zaczął ściągać sweter z dekoltem w serek. Trzymał kierownicę lewą
ręką.
Rozpiąłkoszulę,zdjąłipodałLisbeth.Zaczęłapieczołowicieowijaćniąramię.Jeszczerazzerknęła
na Augusta. Był dziwnie nieruchomy i spoglądał w dół, na swoje chude nogi. Jego twarz nie wyrażała
niczego.Lisbethporazkolejnyzaczęłasięzastanawiać,copowinnazrobić.
Moglisięoczywiścieukryćuniej.NiktpozaMikaelemBlomkvistemnieznaładresu.Mieszkanianie
dałosiępowiązaćzjejnazwiskiem,nawetgdybyktośkorzystałzpubliczniedostępnychbazdanych.Nie
chciałajednakryzykować.Kiedyśbyłaznanąnacałykrajwariatką,awróg,zktórymmiaładoczynienia,
najwyraźniejumiałszukać.
Niewykluczone,żenaSveavägenktośjąrozpoznałiżepolicjanciwywracaliterazwszystkodogóry
nogami,żebyjąznaleźć.Potrzebowałanowejkryjówki,takiej,któraniebyłabypowiązanazżadnymzjej
nazwisk.Musiałapoprosićopomoc.Alekogo?Holgera?
JejbyłykuratorHolgerPalmgrendoszedłdosiebiepowylewie.Mieszkałwdwupokojowymmieszka-
niu przy Liljeholmstorget. Tylko on znał ją naprawdę. Wiedziała, że okazałby się bezgranicznie lojalny
iżezrobiłbywszystko,żebyjejpomóc.Alebyłstarymczłowiekiemosłabychnerwachiniechciałago
wtowciągaćbezpotrzeby.
ByłjeszczeoczywiścieMikaelBlokmkvist.Właściwieniemogłamuniczarzucić.Mimotoniepaliła
się do ponownego spotkania – może właśnie z tego powodu. Był o wiele za dobry, za bardzo ułożony
iwogóle.Choćzdrugiejstrony…niemożnabyłomiećotodoniegopretensji,wkażdymrazienieprze-
sadniewielkie.Zadzwoniła.Odebrałjużpopierwszymsygnaleiwydawałsięzdenerwowany.
–Halo,jakdobrzesłyszećtwójgłos.Cosięstało?
–Niemogęciterazpowiedzieć.
–Mówią,żejesteścieranni.Sątuśladykrwi.
–Chłopiecczujesiędobrze.
–Aty?
–Wporządku.
–Czylioberwałaś.
–Poczekaj,Blomkvist.
Wyjrzałaprzezszybęistwierdziła,żesąjużprzyVästerbron.
–Zatrzymajsięnatamtymprzystanku.
–Będzieciewysiadać?
–Tybędzieszwysiadać.Daszmiswójtelefon.Poczekasznadworze,ajaporozmawiam.Jasne?
–Tak,tak.
Spojrzałnaniąprzestraszony,podałjejkomórkęiwysiadł.Lisbethprzyłożyłatelefondoucha.
–Cosiędzieje?–spytałMikael.
–Spokojnie–odparła.–Chciałabym,żebyśodterazzawszemiałprzysobietelefonzandroidem,na
przykładsamsunga.Chybamaciecośtakiegowredakcji?
–Tak,cośsięznajdzie.
– Dobrze. Od razu wejdź na Google Play, pobierz aplikację Headphone i Threema do esemesów.
Musimysięporozumiewaćbezpiecznymikanałami.
–Okej.
– Jeżeli jesteś takim idiotą, jak mi się wydaje, to człowiek, który będzie ci pomagał, musi pozostać
anonimowy.Żadnychsłabychpunktów.
–Jasne.
–Apozatym…
–Tak?
– Używaj tego telefonu tylko w nagłych wypadkach. Będziemy używać specjalnego połączenia. Dla-
tegochciałabym,żebyśtyalbotenktoś,ktoniejestidiotą,wszedłnawww.pgpi.orgiściągnąłprogram
doszyfrowaniapoczty.Zróbcietoteraz,apotemznajdźciedobrą,bezpiecznąkryjówkędlachłopca,taką,
którejniebędziemożnapowiązaćaniz„Millennium”,aniztobą.Potemwyślijciemiadreswzaszyfro-
wanymmailu.
–Zapewnieniemubezpieczeństwatoniejesttwojezadanie,Lisbeth.
–Nieufampolicji.
–Wtakimrazieznajdźmykogoś,komuufasz.Tenchłopakcierpinaautyzmimaszczególnepotrzeby.
Uważam,żeniepowinnaśzaniegoodpowiadać,zwłaszczajeślizostałaśpostrzelona…
–Pomożeszmiczybędziesztakpierdzielił?
–Pewnie,żecipomogę.
–Todobrze.ZapięćminutzajrzyjdoPrzegródkiLisbeth.Zostawięcitamwięcejdanych.Usuńje,jak
tylkoprzeczytasz.
–Lisbeth,posłuchaj,musiszjechaćdoszpitala.Potrzebujeszopieki.Słyszęwtwoimgłosie…
Rozłączyła się. Zawołała chłopaka – stał na przystanku autobusowym – wyjęła laptopa i przez
komórkęwłamałasiędokomputeraMikaela.Napisała,jakmapobraćizainstalowaćprogram.
Poleciła chłopakowi, żeby ją zawiózł na plac Mosebacke. To było ryzykowne. Nie widziała jednak
innegowyjścia.Miastozaoknembyłocorazmniejwyraźne.
MIKAELBLOMKVISTzakląłcicho.StałnaSveavägen,wpobliżuciałaimiejsca,którewłaśnieogra-
dzalipolicjancizpatrolu.OdczasurozmowyzLisbethuwijałsięjakwukropie.Natychmiastwsiadłdo
taksówki. Starał się nie dopuścić do tego, żeby chłopiec i dyrektor wyszli na ulicę. Udało mu się
dodzwonić do pracownicy ośrodka. Powiedziała, że nazywa się Birgitta Lindgren. Wybiegła na schody
izobaczyła,jakjejkolegapadanadrzwizranąpostrzałowągłowy.Kiedydziesięćminutpóźniejznalazł
sięnamiejscu,byłakompletnieroztrzęsiona.MimotorazemzUlrikąFranzén,którawłaśnieszładoznaj-
dującegosięnieopodalwydawnictwaBonniers,całkiemnieźlezrelacjonowałymuprzebiegwypadków.
Zanim telefon zadzwonił po raz drugi, wiedział, że Lisbeth uratowała Augustowi Balderowi życie.
Zrozumiał,żejadąsamochodemzkierowcą,któryraczejniebędzieskłonnydopomocy,zwłaszczażedo
niego strzelano. Przede wszystkim jednak widział plamy krwi na chodniku i na ulicy. Nawet jeśli roz-
mowa z Lisbeth trochę go uspokoiła, w dalszym ciągu bardzo się martwił. Lisbeth sprawiała wrażenie
wycieńczonej,amimoto–choćwłaściwiegotoniedziwiło–byłaupartajakzwykle.
Choćprawdopodobniezostałapostrzelona,chciałasamaukryćAugusta.Dopewnegostopniatorozu-
miał,wiedziałprzecież,przezcoprzeszła.Aleczynaprawdęonigazetapowinnijejwtympomagać?Na
Sveavägen wykazała się bohaterstwem, ale w czysto prawnym sensie to, co zrobiła, niewątpliwie było
porwaniem.Niemógłjejwtympomagać.Jużitakmiałnagłowiemediaiprokuratora.
ZdrugiejstronychodziłooLisbeth,aoncośjejobiecał.Jasne,żejejpomoże,chociażErikadostanie
szałuichociażniewiadomo,doczegotowszystkodoprowadzi.Wziąłgłębokioddechiwyciągnąłtele-
fon. Nie zdążył jednak wybrać numeru. Usłyszał za sobą znajomy głos. Wołał go Jan Bublanski. Szedł
szybkimkrokiemiwyglądałonato,żejestwstanie,którynależałobynazwaćstanemrozkładu.Towarzy-
szylimuinspektorSonjaModigiwysokiwysportowanymężczyznakołopięćdziesiątki,zapewneprofe-
sor,októrymLisbethwspominałaprzeztelefon.
–Gdziechłopiec?–wysapałBublanski.
–Pojechalinapółnocdużymczerwonymvolvo.Ktośgouratował.
–Kto?
–Powiemwszystko,cowiem–odparłMikael.Niemiałpewności,copowinienzdradzić.–Alenaj-
pierwmuszęzadzwonić.
–Nie,nie,najpierwporozmawiaszznami.Musimynadaćkomunikatdojednostekcałegokraju.
–Porozmawiajztamtąkobietą.NazywasięUlrikaFranzén.Onawiewięcej.Widziała,cosięstało,
imanawetcośwrodzajurysopisusprawcy.Japrzyjechałemdziesięćminutpóźniej.
–Aten,ktogouratował?
–Ta.Tobyłakobieta.UlrikaFranzénmarównieżjejrysopis.Aterazmuszęwasprzeprosić…
– Jakim cudem się dowiedziałeś, że coś tu się stanie? – wysyczała Sonja Modig z nieoczekiwaną
wściekłością.–Wradiupodawali,żezadzwoniłeśpodnumeralarmowy,zanimjeszczepadłystrzały.
–Dostałemcynk.
–Odkogo?
MikaelporazkolejnywziąłgłębokioddechispojrzałSonjiprostowoczy.Wjegospojrzeniukryła
sięstanowczość.
– Bez względu na to, jakie bzdury wypisują w gazetach, naprawdę chcę z wami współpracować,
wkażdymożliwysposób.Mamnadzieję,żeotymwiecie.
–Zawszeciufałam,Mikael.Terazporazpierwszyzaczynamsięwahać–odpowiedziałaSonja.
–Wporządku,rozumiem.Alewtakimrazieprzyjmijciedowiadomości,żejateżwamnieufam.Ktoś
sypie,chybatodowasdotarło?Wprzeciwnymrazienigdybydotegoniedoszło–powiedział,wskazu-
jącnazwłokiTorkelaLindéna.
–Maszrację.Niechtoszlag–wtrąciłBublanski.
–Nodobra.Muszęzadzwonić–powiedziałMikaeliodszedłnabok,żebyporozmawiaćwspokoju.
Nigdzie jednak nie zadzwonił. Uznał, że czas poważnie pomyśleć o bezpieczeństwie, i zawiadomił
BublanskiegoiModig,żeniestetymusinatychmiastjechaćdoredakcji,aleoczywiściewraziepotrzeby
będziedoichdyspozycji.Sonja,samatymzdziwiona,chwyciłagozaramię.
–Najpierwwyjaśnij,skądwiedziałeś,żecośsięstanie–powiedziałaostro.
– Niestety muszę się powołać na ochronę informatorów – odparł Mikael i posłał jej udręczony
uśmiech.
Przywołałtaksówkęipojechałdoredakcji.Rozmyślałprzezcałądrogę.Zmyśląozaawansowanych
rozwiązaniach technicznych jakiś czas wcześniej zatrudnili firmę konsultingową Tech Source – grupę
młodych dziewczyn, które szybko i skutecznie pomagały w kwestiach informatycznych. Nie chciał ich
jednak do tego mieszać. Nie chciał także angażować Christera Malma, który najlepiej ze wszystkich
wredakcjiznałsięnakomputerach.PomyślałoAndreiu.Jużzostałwłączonywtęsprawę,apozatym
znakomiciesobieradziłzkomputerami.Postanowiłzwrócićsiędoniegoiobiecałsobie,żejeślitylkoon
iEricaprzetrwajątowszystko,będziewalczyłoto,żebytenchłopakzostałunichzatrudnionynastałe.
DLA ERIKI TEN PORANEK był koszmarem, jeszcze zanim na Sveavägen padły strzały. Oczywiście
przez przeklętą depeszę TT, która w pewnym sensie była przedłużeniem nagonki na Mikaela. Po raz
kolejny wszystkie zazdrosne, skarlałe istoty wypełzły na powierzchnię i pluły jadem na Twitterze,
wmailachikomentarzach.Tymrazemprzyłączyłsiędotegorasistowskimotłoch,zapewnedlatego,że
„Millennium”odlatwprzeróżnesposobypomagałozwalczaćrasizmiwrogośćwobecimigrantów.
Najgorszebyłoto,żewszyscywredakcjimieliterazbardzoutrudnionąpracę.Ludzienaglebylimniej
skłonni udzielać im informacji. Poza tym szerzyła się plotka, że prokurator Richard Ekström szykuje
rewizję w redakcji. Erika Berger nie bardzo w to wierzyła. Rewizja w gazecie to poważna sprawa,
przedewszystkimzewzględunaochronęinformatorów.
ZgadzałasięjednakzChristeremMalmem,żeatmosferastałasięnatylenieprzyjemna,żenawetpraw-
nikom i ludziom zazwyczaj zrównoważonym może wpaść coś głupiego do głowy. Właśnie się zastana-
wiała,comogłabyztymzrobić,kiedydoredakcjiwszedłMikael.Kujejzdziwieniuniechciałzniąroz-
mawiać. Poszedł bezpośrednio do Andreia Zandera i zaciągnął go do jej gabinetu. Po krótkiej chwili
poszłazanimi.
Kiedyweszładośrodka,spostrzegła,żeAndreijestspiętyiskoncentrowany,iusłyszała,żepadłskrót
PGP. Wiedziała, co to znaczy, bo ukończyła kurs bezpieczeństwa teleinformatycznego. Zauważyła, że
Andreizapisujecośwnotesie.Pochwili,nierzucającjejnawetjednegospojrzenia,wyszedłzgabinetu
ipodszedłdolaptopaMikaela.
–Ocochodziło?
Mikael wyjaśnił jej wszystko szeptem. Nie przyjęła jego słów ze szczególnym spokojem. Musiał
powtarzaćkilkarazy,boniemogłauwierzyćwto,cosłyszała.
–Chcesz,żebymimznalazłakryjówkę?–zapytała.
–Przykromi,żecięwtowciągam,Eriko–odparł.–Aleniewiem,czyktokolwiekznatyluwłaści-
cielidomkówletniskowychcoty.
–Niewiem.Naprawdęniewiem.
–Niemożemyichzawieść.Lisbethzostałapostrzelona.Sytuacjajestrozpaczliwa.
–Jeżelizostałapostrzelona,powinnajechaćdoszpitala.
–Niezgadzasię.Zawszelkącenęchcechronićchłopca.
–Żebymógłwspokojunarysowaćmordercę.
–Tak.
–Tozbytdużaodpowiedzialność.Izbytdużeryzyko.Jeżelicośimsięstanie,odpowiedzialnośćspad-
nie na nas, a to nas pogrąży. Nie powinniśmy się zajmować ochroną świadków, to zadanie policji.
Pomyśltylko,jakwielewątpliwości,zarównonaturypsychologicznej,jakitychzwiązanychztechniczną
stronąśledztwa,mogązrodzićterysunki.Napewnomożnatorozwiązaćinaczej.
–Bezwątpienia.GdybyśmytylkomielidoczynieniazkimśinnymniżLisbethSalander.
–Czasemmęczymniefakt,żezawszejejbronisz.
– Próbuję tylko trzeźwo ocenić sytuację. Państwowe instytucje poważnie zawiodły Augusta Baldera,
naraziłygonaśmiertelneniebezpieczeństwo.Wiem,żetodoprowadzaLisbethdoszału.
–Iwedługciebiepowinniśmysięwtowłączyć?
–Jesteśmydotegozmuszeni.Lisbethjestwściekłainiemasięgdziepodziać.
–WtakimraziezabierzichdoSandhamn.
–Lisbethijamamyzbytsilnepowiązania.Kiedywyjdzienajaw,żetoona,odrazubędąjejszukać
podmoimiadresami.
–Okej.
–Toznaczy?
–Cośznajdę.
Samaniewierzyła,żetopowiedziała.JednaktakwłaśniebyłozMikaelem–kiedyocośprosił,nie
potrafiłamuodmówić.Wiedziała,żetodziaławobiestrony.Onrównieżzrobiłbydlaniejwszystko.
–Wspaniale,Ricky.Gdzie?
Próbowałamyśleć,alenicnieprzychodziłojejdogłowy.Anijednonazwisko,anijedenczłowiek,jak
gdybyjejsiećkontaktównagleprzestałaistnieć.
–Muszęsięzastanowić.
–Zastanówsięszybko,apotempodajadresiopisdojazduAndreiowi.Onwie,corobić.
Erikapoczuła,żemusiwyjść.Zeszłaposchodach,akiedyznalazłasięnaGötgatan,ruszyławkierunku
Medborgarplatsen.Wjejmyślach,jednopodrugim,pojawiałysięnazwiska,ależadneznichniewyda-
wałosięwłaściwe.Gratoczyłasięozbytwysokąstawkę,więcukażdegodostrzegałajakieśniedostatki,
anawetjeślitakniebyło,niechciałaichobarczaćtąkwestią,możedlatego,żesamaczułasięniąobar-
czona.Choćzdrugiejstrony…chodziłoomałegochłopca,doktóregostrzelano,aonazłożyłaprzecież
obietnicę.Wiedziała,żemusicośwymyślić.
Kawałek dalej zawył radiowóz. Spojrzała w stronę parku i stacji metra i na stojący na wzniesieniu
meczet. Minął ją młody człowiek z jakimiś papierami. Niósł je tak, jak gdyby to były tajne dokumenty.
Nagle przypomniała sobie o Gabrielli Grane. W pierwszej chwili ten wybór ją zdziwił. Gabriella nie
byłajejbliskąprzyjaciółką,atam,gdziepracowała,zcałąpewnościąniemożnabyłołamaćprzepisów.
Nie,tobyłkretyńskipomysł.Gabriellaryzykowałabyutratępracy,choćbytylkorozważająctępropozy-
cję,ajednak…Erikaniemogłasięuwolnićodtejmyśli.
Gabriellabyłanietylkowyjątkowodobrymiodpowiedzialnymczłowiekiem,aleteż…
Erika przypomniała sobie pewne zdarzenie. Było to latem, późno w nocy albo nawet o świcie,
wdomkuGabriellinaIngarö,gdziezaprosiłająnaucztęrakową.Siedziaływhamakunamałymtarasie
ipatrzyłynamorzewidoczneprzezszczelinępomiędzydrzewami.
–Tuchciałabymuciec,kiedybędąmnieścigałyhieny–powiedziałaErika,niebardzowiedząc,jakie
hienymanamyśli.Prawdopodobniejednakczułasięzmęczonapracą,awdomuGabriellibyłocoś,co
sprawiło,żewydałjejsiędobrymschronieniem.
Stał na małej górce, a drzewa i zbocze chroniły go przed spojrzeniami ciekawskich. Erika dobrze
pamiętałaodpowiedźGabrielli:stwierdziła,żeuznatozaobietnicę.
–Kiedyhienyzaatakują,będziesztumilewidziana,Eriko.
Myślącotymteraz,zastanawiałasię,czyjednakdoniejniezadzwonić.
Może samo zadanie tego pytania będzie bezczelnością. Postanowiła, że mimo wszystko spróbuje.
Weszładoredakcjiizadzwoniła,używającRedphone–aplikacjidoszyfrowaniarozmów,którąAndrei
poleciłtakżejej.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział18
22listo
pada
WCHODZĄCDOSALI,wktórejmiałosięodbyćnaprędcezwołanezebraniejejgrupyzHelenąKraft,
dotyczące dramatycznych wydarzeń na Sveavägen, Gabriella Grane poczuła, że jej prywatna komórka
wibruje.Mimożebyławściekła,amożewłaśniedlatego,odebrałairzuciła:
–Tak?
–MówiErika.
–Cześć.Niemamterazczasurozmawiać.Zdzwonimysiępóźniej.
–Chciałam…–zaczęłaErika,aleGabriellajużzdążyłasięrozłączyć.Niemiałaczasunaprzyjaciel-
skierozmowy.Zminą,jakgdybychciałarozpętaćwojnę,weszładosali.Wyciekłykluczoweinformacje,
kolejnaosobanieżyła,ajeszczekolejnabyłanajprawdopodobniejpoważnieranna.Bardziejniżkiedy-
kolwiekGabriellamiałaochotęwysłaćwszystkichdodiabła.Bylitaknieuważniitakbardzozależałoim
na uzyskaniu nowych informacji, że potracili głowy. Przez pół minuty nie słyszała ani słowa z tego, co
mówili.Siedziałazaślepionazłością.Naglenadstawiłauszu.
Ktoś powiedział, że Mikael Blomkvist zadzwonił pod numer alarmowy, zanim na Sveavägen padły
strzały.Dziwnasprawa.NadodatekdzwoniładoniejErikaBerger,któranieodzywałasiębezpotrzeby,
zwłaszcza w godzinach pracy. Czy mogło chodzić o coś ważnego albo nawet decydującego? Wstała
ipowiedziała,żemusinachwilęwyjść.
–Gabriello,wydajemisię,żestanowczopowinnaśtegoposłuchać–oznajmiłaHelenaKraftniespo-
dziewanieostrymtonem.
–Muszęzadzwonić–odparłaGabriella.Nagleniemiałanajmniejszejochotyspełniaćżyczeniaszefo-
wejSäpo.
–Gdzie?
–Poprostumuszęzadzwonić–odparła.Wyszłaikiedyznalazłasięwswoimgabinecie,natychmiast
oddzwoniładoErikiBerger.
ERIKA ODEBRAŁA I POPROSIŁA Gabriellę, żeby zadzwoniła do niej na samsunga. Kiedy znów się
połączyły,odrazuwyczuła,żecośsięzmieniło.WgłosieGabrielliniebyłosłychaćtypowegodlaniej
entuzjazmu.Wręczprzeciwnie,wydawałasięniespokojnaispięta,jakgdybyodpoczątkuprzypuszczała,
żeErikachcejejprzekazaćcośważnego.
–Cześć–powiedziałatylko.–Wciążcholerniekiepskoumniezczasem,alepowiedz:chodzioAugu-
staBaldera?
Erikęogarnęłobardzonieprzyjemneuczucie.
–Skądwiesz?–zapytała.
–Pracujęnadtąsprawąiwłaśnieusłyszałam,żeMikaeldostałcynkotym,cosięstanienaSveavägen.
–Więcjużwiecie?
–Tak,ioczywiściebardzonasinteresuje,jakdotegodoszło.
–Sorry.Muszęsiępowołaćnaochronęinformatorów.
–Okej.Aledlaczegodzwoniłaś?
Erikazamknęłaoczyiwzięłagłębokioddech.Jakmogłabyćtakąidiotką?
– Obawiam się, że będę musiała się zwrócić do kogoś innego – odparła. – Nie chcę cię narażać na
konfliktetyczny.
– Z chęcią przyjmę każdy konflikt, Eriko. Ale nie zgadzam się, żebyś coś przede mną ukrywała. To
śledztwoznaczydlamniewięcej,niżmożeszsobiewyobrazić.
–Naprawdę?
–Naprawdę.Ipowiemci,żejateżdostałamcynk,zanimtosięstało.Dowiedziałamsię,żeBalderjest
wpoważnymniebezpieczeństwie.Amimotonieudałomisięzapobiecmorderstwuibędęmusiałaztym
żyćjużdokońca.Takwięcniczegoprzedemnąnieukrywaj.
–Mimowszystkomuszętozrobić.Przykromi,Gabriello.Niechcę,żebyśprzeznasmiałakłopoty.
–Tamtejnocy,kiedyzamordowanoprofesora,widziałamMikaelawSaltsjöbaden.
–Niewspominałmiotym.
–Uznałam,żenicniezyskam,jeślimusięprzedstawię.
–Możeisłusznie.
–Mogłybyśmysobienawzajempomóc.
–Dobrze.PóźniejmogępoprosićMikaela,żebydociebiezadzwonił.Aleterazmuszęsięczymśzająć.
–Wiem tak samojak wy, żektoś z policji sypie.Rozumiem, że wtakiej sytuacji trzebanawiązywać
dziwnesojusze.
–Jaknajbardziej.Terazniestetymuszęszukaćdalej.
–Okej–odparłaGabriellarozczarowanymtonem.–Będęudawała,żetejrozmowyniebyło.Powo-
dzenia.
–Dzięki–odparłaErika,poczymwróciładoposzukiwańodpowiedniejosoby.
GABRIELLA WRACAŁA na spotkanie pogrążona w myślach. Nie mogła pojąć, czego chciała Erika.
Wydawałojejsię,żecośpodejrzewa,aleniezdążyłasięnadtymzastanowić.Jaktylkoweszładosali,
rozmowaucichłaiwszyscyspojrzelinanią.
–Cotobyło?
–Poprostuprywatnarozmowa.
–Któraniemogłapoczekać.
–Właśnie.Naczymskończyliśmy?
– Rozmawialiśmy o tym, co się stało na Sveavägen, ale jak mówiłem, na razie mamy niekompletne
informacje – powiedział szef wydziału Ragnar Olofsson. – Wszystko jest bardzo chaotyczne. Poza tym
wygląda na to, że stracimy źródło w grupie Bublanskiego. Po tym, co się stało, komisarz najwyraźniej
wpadłwparanoję.
–Trudnosiędziwić–powiedziałaGabriellaostro.
– Tak… rozmawialiśmy też o tym. Oczywiście nie spoczniemy, dopóki nie ustalimy, skąd napastnik
wiedział,żechłopiecprzebywawośrodkuiżeakuratwtedywyjdzie.Niemuszęchybamówić,żezmobi-
lizujemy do tego wszystkie siły. Chcę jednak podkreślić, że źródłem przecieku niekoniecznie musi być
ktoś z policji. Wiedziało o tym wiele osób – pracownicy ośrodka, matka i jej niesolidny narzeczony
LasseWestmanorazludziezredakcji„Millennium”.Pozatymniemożemywykluczyćatakuhakera.Jesz-
czedotegowrócę.Mogęmówićdalej?
–Pewnie.
–WłaśnierozmawialiśmyoroliMikaelaBlomkvistawtejsprawie.Bardzonastomartwi.Skądmógł
wiedzieć o tej tragedii, zanim do niej doszło? Moim zdaniem jego informator musiał pochodzić z bli-
skiegootoczeniaprzestępców,więcniemapowoduprzesadniedbaćoochronęjegoźródeł.Musimywie-
dzieć,skądtowiedział.
–Szczególnieżewydajesięzdesperowanyizrobiwszystko,żebymiećgorącytemat–wtrąciłpodko-
misarzMårtenNielsen.
–Mårtenteżmadobreźródła.Czytapopołudniówki–stwierdziłakwaśnoGabriella.
– Nie popołudniówki, kochana. TT. Źródło, któremu nawet my, ludzie z Säpo, czasami trochę wie-
rzymy.
–Tenoszczerczyartykułzostałnapisanynazamówienie,wieszotymrówniedobrzejakja–odparła
Gabriella.
–Niewiedziałem,żetaksiębujaszwBlomkviście.
–Kretyn.
–Przestańcienatychmiast–wtrąciłasięHelena.–Cotozagłupoty?Mówdalej,Ragnar.Cowiemy
oprzebieguwypadków?
–Pierwsibylinamiejscufunkcjonariuszezprewencji,ErikSandströmiTordLandgren–kontynuował
RagnarOlofsson.–Mojeinformacjepochodząodnich.Zjawilisięnamiejscupunktualnieodziewiątej
dwadzieścia cztery, a wtedy było już po wszystkim. Torkel Lindén już nie żył – zginął od strzału w tył
głowy,achłopiec…nocóż,niewiemy.Niektórzyświadkowietwierdzą,żeontakżeoberwał.Nachod-
nikuinaulicywidzieliśmyplamykrwi.Aletonicpewnego.Zniknąłwczerwonymvolvo–mamyprzy-
najmniejczęśćnumerurejestracyjnegoimodel.Podejrzewam,żewkrótcebędziemyznaliwłaściciela.
Gabriellazwróciłauwagę,żeHelenaKraftskrupulatnienotuje,taksamojakpodczaswcześniejszych
spotkań.
–Alecosięstało?–zapytała.
– Dwóch studentów Wyższej Szkoły Handlowej, którzy stali po drugiej stronie ulicy, twierdzi, że
wyglądałotojakporachunkidwóchgrupprzestępczych,którychcelembyłchłopiec,AugustBalder.
–Naciągane.
–Niebyłbymtakipewny–odparłRagnarOlofsson.
–Dlaczego?–spytałaHelenaKraft.
– Po obu stronach byli profesjonaliści. Strzelec pilnował bramy. Stał za niskim murem otaczającym
park.Wieleprzemawiazatym,żetotensamczłowiek,któryzastrzeliłBaldera.Choćwyglądanato,że
niktniewidziałzbytwyraźniejegotwarzy.Możebyłwjakiśsposóbzamaskowany.Wydajesięjednak,że
działałrównieszybko,coskutecznie.Wdrugiejgrupiebyłatakobieta.
–Cooniejwiemy?
–Niewiele.Zdajesię,żemiałanasobieczarnąskórzanąkurtkęiciemnedżinsy.Byłamłoda,czarno-
włosa, ktoś powiedział, że wykolczykowana, rockowa czy tam punkowa, niskiego wzrostu i, można by
powiedzieć,wybuchowa.Pojawiłasięniewiadomoskąd,rzuciłasięnachłopcaigoosłoniła.Wszyscy
świadkowiebylizgodni,żeniemógłtobyćktośprzypadkowy.Biegła,jakgdybybyłaspecjalniewyszko-
lonaalbojakbyjużwcześniejuczestniczyławpodobnychakcjach.Działałaniezwykleświadomie.Poza
tym mamy volvo, tu zaś zeznania są sprzeczne. Ktoś powiedział, że samochód po prostu przejeżdżał,
akobietaichłopiecwskoczyliwbiegu.Inni–zwłaszczacistudenci–sązdania,żesamochódbyłczęścią
operacji.Takczyinaczej,bojęsię,żemamydoczynieniazporwaniem.
–Pocoktośmiałbygoporywać?
–Mnieniepytaj.
–Więctakobietanietylkouratowałachłopca,alerównieżgouprowadziła–stwierdziłaGabriella.
–Natowygląda,prawda?Wprzeciwnymraziejużbysięznamiskontaktowała.
–Wjakisposóbdotarłanamiejsce?
–Tegojeszczeniewiemy.Choćjedenzeświadków,staryredaktornaczelnyzwiązkowejgazety,twier-
dzi, że wyglądała znajomo, a nawet była kimś znanym – ciągnął Ragnar Olofsson. Mówił dalej, ale
Gabriellaprzestałagosłuchać.Zesztywniałaipomyślała:córkaZalachenki.TomusiałabyćcórkaZala-
chenki.Wiedziała,żetozewszechmiarobraźliweokreślenie.Córkaniemiałanicwspólnegozojcem.
Wręczprzeciwnie,nienawidziłago.AleGabriellawidziaławniejjegocórkę,odkądkilkalatwcześniej
przeczytała na temat tej sprawy wszystko, co się dało. Kiedy Ragnar Olofsson snuł swoje spekulacje,
wszystkieelementyukładankilądowałynaswoimmiejscu.Jużpoprzedniegodniawidziałakilkapodo-
bieństwmiędzystarąsiatkąjejojcaagrupąonazwieSpiders.Odrzuciłajednaktęmyśl.Doszładownio-
sku,żemusząistniećjakieśgranicetego,jakbardzoprzestępcysąwstaniepodnieśćswojekompetencje.
Niechlujne typy w skórzanych kamizelkach, które całymi dniami przesiadują w klubach motocyklo-
wych,oglądającpismapornograficzne,niemogąnaglezacząćwykradaćnajnowocześniejszychtechnolo-
gii.Mimowszystkomiałatęmyślgdzieśztyługłowy.Zaczęłasięnawetzastanawiać,czydziewczyna,
którapomagałaLinusowiBrandellowiwykryćwłamaniedokomputerówBaldera,niebyłaprzypadkiem
córką Zalachenki. W dokumencie Säpo na jej temat napisano: „hakerka? zna się na komputerach?”.
Inawetjeśliwyglądałotonanieprzemyślanepytaniazadanezewzględunazadziwiającodobrereferen-
cje,któreotrzymałaodMiltonSecurity,nieulegałowątpliwości,żepoświęciławieleczasunabadanie
zbrodniczegosyndykatuojca.
Najbardziej jednak rzucał się w oczy powszechnie znany fakt, że coś łączyło tę kobietę z Mikaelem
Blomkvistem.Niebyłojasne,jakdokładniewyglądałtenzwiązek,aGabriellaniewierzyławzłośliwe
pogłoski,jakobymiałochodzićohaki,którenasiebiemieli,alboosadomasochistycznyseks.Związek
jednakistniałiwyglądałonato,żezarównoMikaelBlomkvist,jakikobieta,którapasowaładorysopisu
córkiZalachenkiiwedługjednegozeświadkówwyglądałaznajomo,wiedzieliwcześniejostrzelaninie
naSveavägen.PowszystkimzaśzadzwoniładoniejErikaBergerichciałaporozmawiaćoczymśważ-
nym,codotyczyłotegozdarzenia.Czytowszystkonieświadczyłoojednym?
–Cośmiprzyszłodogłowy–powiedziałaGabriella,byćmożezbytgłośno,iprzerwałaRagnarowi
Olofssonowi.
–Słucham–odparłzirytacją.
–Zastanawiałamsię…–zaczęłaijużmiaławyłożyćswojąteorię,kiedydostrzegłacoś,cosprawiło,
żesięzawahała.
Samowsobieniebyłotodziwne–HelenaKraftzwysiłkiemnotowałato,coprzedchwiląpowiedział
RagnarOlofsson,atakiezainteresowanieuszefowejbyłochybadobrymzjawiskiem.Wskrzypieniujej
piórabyłajednaktakprzesadnagorliwość,żeGabriellazaczęłasięzastanawiać,czyHelena,którejzada-
niem było dostrzeganie szerokiej perspektywy, powinna zwracać tak baczną uwagę na każdy drobny
szczegół.Choćniebardzowiedziaładlaczego,ogarnęłojąnieprzyjemneuczucie.
Oczywiściemogłoonowynikaćzfaktu,żesamawłaśniezamierzaławytypowaćkandydata,opierając
się na wątłych przesłankach, ale raczej chodziło o to, że Helena Kraft poczuła na sobie jej spojrzenie
iodwróciławzrok,amożenawetpoczerwieniała.Gabriellapostanowiłaniekończyćzdania.
–Czymożeraczejpowinnampowiedzieć…
–Tak,Gabriello?
– Nieważne – powiedziała i nagle poczuła, że ma ochotę wyjść. Wiedziała, że nie będzie to dobrze
wyglądało,alemimotoznówopuściłasalę.Poszładotoalety.
Późniejprzypominałasobietęchwilę,kiedyprzyglądającsięsobiewlustrze,próbowałazrozumieć,
co takiego zobaczyła. Czy Helena Kraft naprawdę się zaczerwieniła? A jeżeli tak, to co to oznaczało?
Z pewnością nic, uznała. Zupełnie nic. Nawet jeśli dostrzegła na jej twarzy wstyd albo poczucie winy,
mogłochodzićocośzupełnieinnego,naprzykładoprzykrąmyśl,któraakuratwtymmomenciepojawiła
sięwjejgłowie.Pomyślała,żetaknaprawdęnieznajejzbytdobrze.Znałająjednaknatyle,żebywie-
dzieć, że nie wysłałaby dziecka na śmierć dla korzyści finansowej ani jakiejkolwiek innej. To było
wykluczone.
Czuła,żemajużobjawyparanoi,jaktypowyprzewrażliwionyszpieg,którywszędziewidziwtyczki,
nawetkiedyanalizujewłasneodbiciewlustrze.Idiotka,wymamrotałaiuśmiechnęłasiędosiebiezrezy-
gnacją,jakgdybychciałaodpędzićodsiebietegłupotyiwrócićdorzeczywistości.Aletoniepomogło.
Wtejsamejchwilidostrzegławswoichoczachcośnowego.
Przyszłojejdogłowy,żejestpodobnadoHelenyKraft.Onarównieżchciała,żebyprzełożenizoba-
czyli,jakbardzojestzdolnaiambitna,iżebyjąpoklepalipoplecach.Tomiałotakżezłestrony.Jeżeli
środowisko, w którym działamy, jest niezdrowe, przyjmując taką postawę, również stajemy się nie-
zdrowi.Ktowie,pomyślała,możeprzestępstwainiemoralnezachowaniarównieczęstowynikajązchęci
przypodobaniasięinnym,jakzezłalubchciwości.
Ludziechcąsiędopasowaćizasłużyćnapochwałęidlategopopełniająniewyobrażalnegłupoty.Nagle
zaczęłasięzastanawiać,czywłaśnietakniebyłowtymprzypadku.WkażdymrazieHansFaste–boto
przecieżonmusiałbyćichinformatoremwzespoleBublanskiego–przekazywałiminformacje,botakie
miał zadanie i dlatego że chciał zapunktować u Säpo. Z kolei Ragnar Olofsson pilnował, żeby Helena
Kraftpoznałakażdynajdrobniejszyszczegół,ponieważbyłajegoszefowąichciałsięjejprzypodobać.
Helena Kraft zaś… może przekazywała informacje dalej, bo też chciała się pokazać z jak najlepszej
strony. Ale komu mogłaby je przekazywać? Komendantowi głównemu, rządowi albo obcemu wywia-
dowi,zwłaszczaamerykańskiemuiangielskiemu,któryzkoleimógł…
Gabriellaprzerwałatenciągmyśliiporazkolejnyzaczęłazadawaćsobiepytanie,czypoprostunie
zeszłanazłądrogę.Alenawetjeśliczuła,żetakjest,niemogłasiępozbyćwrażenia,żenieufaswojej
grupie. Rzeczywiście, też chciała pokazać, że jest zdolna, ale nie w sposób typowy dla Säpo. Chciała
tylko,żebyAugustBalderwyszedłztegocało.NaglezamiasttwarzyHelenyKraftwyobraziłasobieoczy
ErikiBerger.Szybkoweszładoswojegopokojuiwyjęłablackphone’a,tegosamego,któregoużywałado
rozmówzFransemBalderem.
ERIKA WYSZŁA po raz kolejny, żeby spokojnie porozmawiać. Stała przed księgarnią Söder przy
Götgatanizastanawiałasię,czyniezrobiłagłupstwa.GabriellaGranemiałatakmocneargumenty,żenie
miała szans się obronić. To właśnie był minus posiadania zbyt inteligentnych przyjaciółek. Potrafiły
przejrzećczłowiekanawylot.
Gabriella nie tylko domyśliła się, jaką sprawę do niej miała. Przekonała ją też, że poczuwa się do
moralnej odpowiedzialności i nigdy w życiu nie zdradzi kryjówki, jakkolwiek sprzeczne z jej etyką
zawodową mogłoby się to wydawać. Powiedziała, że czuje się winna i dlatego chce pomóc. Zaofero-
wała,żeudostępnikluczeodswojegodomkunaIngaröidopilnuje,żebywskazówkidotyczącedojazdu
zostałyprzesłaneszyfrowanympołączeniemustawionymprzezAndreiaZanderawedługwskazówekLis-
bethSalander.
Kawałekdalejulicąszedłżebrak.Przewróciłsię,adwietorbyzplastikowymibutelkamipoleciałyna
chodnik. Podbiegła, żeby mu pomóc. Ale on szybko się podniósł i nie chciał pomocy. Uśmiechnęła się
smutnoiruszyławstronęredakcji.
Weszładośrodkaizobaczyła,żeMikaelwyglądanarozgorączkowanegoiwykończonego.Włosymiał
nastroszone,koszulawystawałamuzespodni.Dawnoniewidziałagowtakimstanie.Mimowszystkonie
niepokoiłasię.Kiedyjegooczypromieniałytakimblaskiem,niedałosięgojużzatrzymać.Znaczyłoto,
żeosiągnąłstanpełnejkoncentracjiiżewnimpozostanie,dopókiniezgłębisprawydokońca.
–Znalazłaśkryjówkę?–zapytał.
Skinęłagłową.
–Możeilepiej,żeniemówisznicwięcej.Powinnootymwiedziećjaknajmniejosób.
–Rozsądnauwaga.Miejmynadzieję,żetobędzietymczasowerozwiązanie.Niepodobamisię,żeto
Lisbethsprawujeopiekęnadchłopcem.
–Ktowie,możebędąmielinasiebiedobrywpływ.
–Copowiedziałeśpolicji?
–Zdecydowaniezamało.
–Wnaszejsytuacjiniemożemysobiepozwolićnaprzemilczaniefaktów.
–Maszrację.
–MożeLisbethzechcecośzdradzićidadzącitrochęspokoju.
– Nie chcę jej teraz naciskać. Martwię się o nią. Możesz poprosić Andreia, żeby zapytał, czy mamy
tamsprowadzićlekarza?
–Takzrobię.Ale…
–Tak?
–Zaczynammyśleć,żeonapostępujesłusznie–powiedziałaErika.
–Dlaczegonaglezaczęłaśtakuważać?
–Jateżmamswojeźródła.Wyglądanato,żekomisariatniejestteraznajbezpieczniejszymmiejscem–
odparłaipewnymkrokiemruszyładoAndreiaZandera.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział19
22listo
pada,wieczór
JANBUBLANSKIBYŁWGABINECIESAM.HansFastewkońcusięprzyznał,żecałyczasinformo-
wałSäpo.Niesłuchającnawet,comanaswojeusprawiedliwienie,Bublanskiodsunąłgoodśledztwa.
AlenawetjeśliHansFasteokazałsięniegodnymzaufaniakarierowiczem,trudnomubyłouwierzyć,że
donosiłtakżeprzestępcom.Iżektokolwiekmógłtorobić.
Oczywiścienawetwpolicjizdarzalisięskorumpowani,zepsuciludzie.Aleczyminnymbyłooddanie
małegoniepełnosprawnegochłopcanapastwębezwzględnegomordercy.Niechciałwierzyć,żektokol-
wiekznichbyłdotegozdolny.Możeinformacjawyciekławinnysposób.Moglizostaćpodsłuchanialbo
paść ofiarą ataku hakera, choć nie słyszał, żeby do któregoś z komputerów wprowadzono informację
otym,żeAugustBalderpotrafiłnarysowaćsprawcę,ajużtymbardziejotym,żeprzebywawośrodku
dladzieciimłodzieżyOden.PróbowałsięskontaktowaćzszefowąSäpoiprzedyskutowaćsprawę,ale
choćpodkreślał,żetoważne,nieoddzwoniła.
Odbył też niepokojącą rozmowę z Radą do spraw Handlu, a następnie z Ministerstwem Przedsię-
biorstw, Energii i Łączności. Choć nikt nie powiedział tego wprost, wyglądało na to, że głównym źró-
dłemniepokojuniejestloschłopcapodramatycznychwydarzeniachnaSveavägen,leczprogrambadaw-
czyFransaBaldera,którynajwyraźniejzostałskradzionyferalnejnocy.
ChoćwdomuwSaltsjöbadenbyłokilkunajlepszychpolicyjnychinformatykóworaztrzechekspertów
zuniwersytetuwLinköpingiInstytutuTechnologicznegowSztokholmie,nieznaleziononawetśladupo
jegobadaniachaniwkomputerach,aniwdokumentach,któreposobiezostawił.
– Czyli na domiar złego mamy zbiegłą sztuczną inteligencję – wymamrotał do siebie Bublanski
izjakiegośpowoduprzypomniałsobiestarązagadkę,którąjegopsotnykuzynSamuelzadawałwsynago-
dze,żebyzabiććwiekarówieśnikom.
Chodziłooparadoks–pytanie,czywszechmocnyBógmożestworzyćcoś,cobyłobymądrzejszeniż
On sam. Pamiętał, że uważano ową zagadkę za przejaw braku szacunku lub wręcz za bluźnierstwo, bo
każda odpowiedź była niewłaściwa. Nie miał jednak czasu zagłębić się w tę kwestię, bo rozległo się
pukaniedodrzwi.DopokojuweszłaSonjaModiginiemaluroczyściewręczyłamujeszczejedenkawa-
łekszwajcarskiejpomarańczowejczekolady.
–Dziękuję–powiedział.–Comaszmidoprzekazania?
–Chybawiemy,jaksprawcaskłoniłTorkelaLindénaichłopcadowyjścianaulicę.Wysłałsfałszo-
wanemailewimieniuCharlesaEdelmanainaszym.Umówiłsięzniminaulicy.
–Możnazrobićcośtakiego?
–Tak,iniejesttonawetszczególnietrudne.
–Okropność.
–Tak,aletowdalszymciąguniewyjaśnia,skądsprawcawiedział,żepowiniensięwłamaćwłaśnie
dokomputerawOden,ijakustalił,żewsprawęjestzaangażowanyprofesorEdelman.
–Domyślamsię,żebędziemymusielizlecićzbadanietakżenaszychkomputerów.
–Jużsąbadane.
–Taktoterazbędziewyglądało,Sonju?
–Comasznamyśli?
–Żeniebędziemożnanicnapisaćanipowiedzieć,nieryzykując,żesięzostaniepodsłuchanym?
–Niewiem.Mamnadzieję,żenie.NaprzesłuchanieczekaJacobCharro.
–Ktotojest?
–ZdolnypiłkarzSyrianska.Apozatymchłopak,zktórymuciekliAugustBalderitakobieta.
SONJA MODIG siedziała w pokoju przesłuchań w towarzystwie młodego umięśnionego mężczyzny
o krótkich ciemnych włosach i mocno zaznaczonych kościach policzkowych. Mężczyzna miał na sobie
sweterwkolorzeochry,zdekoltemwserek,iwydawałsięizdenerwowany,idumny.
–Przesłuchanierozpoczęłosięoosiemnastejtrzydzieścipięć,dwudziestegodrugiegolistopada.Wyja-
śnieniabędzieskładałświadekJacobCharro,dwadzieściadwalata,zamieszkaływNorsborgu.Proszę
opowiedzieć,cosięstałodziśprzedpołudniem.
–Nowięc…–zacząłJacobCharro.–JechałemulicąSveavägenizauważyłem,żepanujetamjakieś
zamieszanie.Pomyślałem,żezdarzyłsięwypadek,izwolniłem.Wtedypolewejstroniezobaczyłemprze-
biegającegoprzezulicęmężczyznę.Pędził,niepatrzącnasamochody,ipamiętam,żepomyślałem,żeto
terrorysta.
–Dlaczegotakpanpomyślał?
–Wydawałsięprzepełnionyświętymoburzeniem.
–Zdążyłpanzobaczyć,jakwygląda?
–Tegoniemogępowiedzieć,alepoczasiepomyślałem,żebyłownimcośnienaturalnego.
–Jakto?
–Takjakbytoniebyłajegoprawdziwatwarz.Miałokrągłeokularyprzeciwsłoneczne,któremusiały
byćprzymocowanedouszu.Noijeszczepoliczki.Wyglądał,jakbymiałcośwustach.Noijeszczemiał
dziwnewąsy,brwiikolortwarzy.
–Myślipan,żetobyłoprzebranie?
–Całkiemmożliwe.Aleniemiałemczasuzbytdługosięnadtymzastanawiać.Chwilępóźniejotwo-
rzyłysiętylnedrzwimojegosamochodui…cóżmampowiedzieć.Tobyłajednaztychchwil,kiedyzbyt
wiele rzeczy dzieje się naraz, jak gdyby cały świat walił się człowiekowi na głowę. Nagle w moim
samochodziesiedzieliobcyludzie,atylnaszybarozsypałasięwdrobnymak.Byłemwszoku.
–Copanzrobił?
–Zgłupiałemiwcisnąłemgazdodechy.Wydajemisię,żedziewczyna,którawskoczyłamidosamo-
chodu,wrzasnęła,żebymdodałgazu,ajabyłemtakprzerażony,żesamniewiedziałem,corobię.Popro-
stuwypełniałemrozkazy.
–Rozkazy,mówipan?
–Taktoodbierałem.Myślałem,żektośnasgoni,iniewidziałeminnegowyjścia,jaktylkojejposłu-
chać.Skręcałemtotu,totam,jakmikazała,apozatym…
–Tak?
–Miałacośtakiegowgłosie.Byłtakzimnyipełenskupienia,żesięgouczepiłem.Jakgdybyjejgłos
byłjedynąpewnąrzecząwtymcałymszaleństwie.
–Mówiłpan,żesiędomyśla,kimbyłatakobieta?
– Tak, ale wtedy się nie domyślałem. Skupiałem się na całej tej chorej sytuacji i byłem śmiertelnie
przerażony.Pozatymztyłulałasiękrew.
–Krewchłopcaczytejkobiety?
–Wpierwszejchwiliniewiedziałem,onazresztąteżnie.Inagleusłyszałem:Yes!,jakbystałosięcoś
dobrego.
–Ocochodziło?
– Dziewczyna zrozumiała, że to ona oberwała, a nie chłopiec. Pamiętam, że zastanawiałem się nad
tym.Tobrzmiałojak:hura,zostałampostrzelona,amusiciewiedzieć,żenaprawdęniebyłatomałarana.
Opatrywałają,jakmogła,aitakjejsięnieudawałozatamowaćkrwawienia.Krewpoprostusięzniej
lała.Byłacorazbledsza.Czułasięfatalnie.
–Amimotocieszyłasię,żetoonaoberwała?
–Takjest.Cieszyłasięjakmatka.
–Aleniebyłamatkątegochłopca?
–Wżadnymwypadku.Powiedziała,żesięnieznają,itobyłowidać.Niepoświęcałamuuwagi.Nie
było mowy o tym, żeby go przytuliła albo pocieszyła. Traktowała go raczej jak dorosłego i mówiła do
niegotakimsamymtonemjakdomnie.Przezchwilęwydawałomisię,żepoczęstujegowhisky.
–Whisky?–zapytałBublanski.
–Miałemwsamochodziebutelkę,którązamierzałemsprezentowaćwujowi,aledałemjąjej,żebyzde-
zynfekowałaranęitrochęsięnapiła.Pociągnęłaporządnie.
–Jakogólnieokreśliłbypansposób,wjakitraktowałachłopca?–spytałaSonjaModig.
– Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, co odpowiedzieć. Nie była mistrzynią kontaktów międzyludz-
kich. Traktowała mnie jak cholernego służącego i, tak jak mówiłem, nie miała bladego pojęcia, jak się
opiekowaćdzieckiem,alemimoto…
–Tak?
–Sądzę,żejestdobrymczłowiekiem.Niezatrudniłbymjejjakoopiekunkidodziecka,jeśliwiecie,co
mamnamyśli.Alebyławporządku.
–Czyliuważapan,żedzieckojestzniąbezpieczne?
–Powiedziałbym,żetadziewczynazcałąpewnościąmożebyćśmiertelnieniebezpiecznaalbokom-
pletnieszalona.Ajeślichodziotegochłopca…ManaimięAugust,prawda?
–Zgadzasię.
–Będziegobroniładoostatniejkroplikrwi,jeślizajdzietakapotrzeba.Takieprzynajmniejodniosłem
wrażenie.
–Jaksięrozstaliście?
–Poprosiła,żebymichzawiózłnaplacMosebacke.
–Mieszkatam?
–Niewiem.Wogólenicminiewyjaśniła.Poprostuchciałatampojechać.Odniosłemwrażenie,że
matamsamochód.Pozatymniepowiedziałaanijednegoniepotrzebnegosłowa.Poprosiłatylko,żebym
jejzapisałswojedane.Powiedziała,żewynagrodzimiszkodyitrochędołoży.
–Wyglądałanakogoś,ktomapieniądze?
–Cóż…gdybymmiałoceniaćtylkonapodstawiewyglądu,powiedziałbym,żemieszkawjakiejśrude-
rze.Alesądzącpozachowaniu…Niewiem.Niezdziwiłbymsię,gdybybyładziana.Odniosłemwraże-
nie,żejestprzyzwyczajonadostawianianaswoim.
–Cobyłodalej?
–Kazałachłopcuwysiąść.
–Posłuchał?
– Był kompletnie sparaliżowany. Bujał się tylko w przód i w tył i nie ruszał się z miejsca. I nagle
zaczęłamówićostrzej.Jakbytobyłaspraważyciaiśmierci.Wtedypoczłapałzesztywnymiramionami,
jaklunatyk.
–Widziałpan,dokądposzli?
–Nicponadto,żeruszyliwlewo,wkierunkuSlussen.Aleona…
–Tak?
–Wyraźniebyławfatalnymstanie.Zachwiałasięisprawiaławrażenie,jakbywkażdejchwilimogła
sięprzewrócić.
–Kiepskotobrzmi.Achłopak?
– Też nie czuł się najlepiej. Dziwnie patrzył i cały czas się bałem, że dostanie jakiegoś ataku. Choć
kiedy wysiadł, wyglądał tak, jakby mimo wszystko pogodził się z sytuacją. W każdym razie kilka razy
zapytał:dokąd?
SonjaModigiJanBublanskispojrzelinasiebie.
–Jestpantegopewien?–zapytałaSonja.
–Dlaczegomiałbymniebyć?
–Możenaprzykładwydawałosiępanu,żeusłyszałtosłowo,bochłopiecmiałpytającywyraztwarzy?
–Dlaczegomiałobymisięwydawać?
–Bojegomatkatwierdzi,żeAugustwogóleniemówi–ciągnęłaSonjaModig.
–Żartujepani?
–Nie.Ibyłobybardzodziwne,gdybywłaśniewtychokolicznościachwypowiedziałpierwszesłowa.
–Nieprzesłyszałemsię.
–Wporządku.Cowtakimrazieodpowiedziałatakobieta?
–Daleko.Dalekostąd.Cośwtymstylu.Potem,takjakpowiedziałem,prawiesięprzewróciła.Kazała
miodjechać.
–Zrobiłpanto?
–Itonatychmiast.Dodałemgazuijużmnieniebyło.
–Alepotemskojarzyłpan,kogowiózł?
–Dotarłodomnie,żechłopakjestsynemtegogeniuszaiżeczytałemonimwsieci.Acododziew-
czyny…niemogłemsobieprzypomnieć,skądjąznam.Kogośmiprzypominała.Wkońcuniemogłemjuż
prowadzić.ByłemkompletnieroztrzęsionyizatrzymałemsięnaRingvägen,mniejwięcejnawysokości
Skanstull. Wbiegłem do hotelu Clarion, zamówiłem piwo i próbowałem się uspokoić. To wtedy mi się
przypomniało.Skojarzyłem,żetadziewczynakilkalattemubyłaposzukiwanawzwiązkuzesprawąmor-
derstwa, ale została oczyszczona z zarzutów i wyszło na jaw, że w dzieciństwie padła ofiarą nadużyć
wszpitalupsychiatrycznym.Dośćdobrzetopamiętam,bomiałemkolegę,któregoojciecbyłtorturowany
wSyriiiktórywtymsamymczasieznalazłsięunaswpodobnejsytuacji.Poddawanogoelektrowstrzą-
somtylkodlatego,żeniemógłsobieporadzićzewspomnieniami.Możnawięcpowiedzieć,żebyłtortu-
rowanytakżewSzwecji.
–Jestpantegopewien?
–Żebyłtorturowany…
–Nie.Żetoona,LisbethSalander.
–Obejrzałemjejzdjęciawinternecieiniemamżadnychwątpliwości.Innerzeczyteżsięzgadzają,jak
samiwiecie…
Naglesięzawahał,jakbysięzawstydził.
– Rozebrała się do pasa, bo chciała użyć koszulki jako opatrunku. Kiedy się trochę odwróciła, żeby
owinąćramię,zobaczyłem,żemanaplecachwytatuowanegosmoka.Tatuażsięgałażdołopatki.Otym
tatuażupisalikiedyśwjakimśartykule.
ERIKA BERGER pojechała do domku Gabrielli na Ingarö z dwiema torbami jedzenia, kredkami, arku-
szamipapieru,paromapudełkamiskomplikowanychpuzzliikilkomainnymirzeczami.Aleniebyłotam
aniśladuAugustaiLisbethiniemogłasięznimiskontaktować.Lisbethnieskorzystałaanizaplikacji
Redphone,anizszyfrowanegopołączenia.Erikaumierałazniepokoju.
Jakkolwiekpatrzyłanatęsprawę,dochodziładowniosku,żeniewróżytonicdobrego.Zbędnesłowa
albouspokajaniekogokolwiek–cośtakiegorzeczywiścieniebyłowstyluLisbethSalander.Tymrazem
jednaksamaprosiłaobezpiecznąkryjówkę.Pozatymodpowiadałazadziecko,więcjeżelinieodbierała,
musiałobyćnaprawdęźle.Wnajgorszymwypadkuleżałagdzieś,śmiertelnieranna.
Erikazaklęłaiwyszłanataras,tensam,naktórymrozmawiałazGabrielląoukryciusięprzedświa-
tem.Byłotozaledwiekilkamiesięcywcześniej.Mimotowydawałosiętakieodległe.Niewidziałajuż
stolika, krzeseł ani butelek, nie słyszała za sobą radosnej wrzawy. Teraz były tam tylko śnieg, gałęzie
i naniesione przez wiatr śmieci. Życie opuściło to miejsce, a wspomnienie dawnego przyjęcia tylko
wzmagałopoczuciepustki.Byłojakwidmo,spowijająceściany.
Poszła do kuchni i włożyła do lodówki wszystko, co dało się podgrzać w mikrofalówce – klopsiki,
pudełkaspaghettizsosembolońskim,kiełbaskiàlaStroganoff,zapiekankirybne,placuszkiziemniaczane.
Oprócz tego, za radą Mikaela, kupiła całą górę jeszcze gorszych, śmieciowych produktów: billys pan
pizzę, pierogi do zapiekania, frytki, coca-colę, butelkę tullamore dew, karton papierosów, trzy paczki
chipsów,słodycze,trzyciastaczekoladoweiświeżelukrecjoweżelkiwkształciekabli.Nadużymokrą-
głym stole położyła papier do rysowania, kredki, ołówki, gumkę, linijkę i cyrkiel. Na pierwszej kartce
narysowałasłońceikwiatiwczterechciepłychkolorachdopisała„Witamy”.
Domstałnawzniesieniu,niedalekobrzegu.Niedałosiędoniegozajrzećzzewnątrz.Byłschowanyza
iglastymidrzewamiiskładałsięzczterechpomieszczeń.Jegosercestanowiładużakuchnia,oddzielona
szklanymidrzwiamiodtarasu.Pozaokrągłymstołemstałtamstaryfotelnabiegunachidwiezniszczone
iwysiedzianesofy,któredziękiniedawnozakupionymdwómczerwonympledommimowszystkowyglą-
dałyświeżoiprzytulnie.Tobyłładnydom.
I prawdopodobnie zarazem ładna kryjówka. Nie zamknęła drzwi i zgodnie z umową zostawiła klucz
w górnej szufladzie komody w przedpokoju. Następnie ruszyła długimi drewnianymi schodami prowa-
dzącymiwdółpagórka.Tylkowtensposóbmożnabyłotamdotrzeć,jeślisięprzyjechałosamochodem.
Niebo było ciemne i zwiastowało niepogodę. Znów zaczął wiać silny wiatr. Zrobiło jej się nieprzy-
jemnie.Nadomiarzłego,jadącdodomu,zaczęłamyślećoHannie,matceAugusta.Nigdyjejniespotkała
irównieżprzedlatynienależaładojejfanklubu.WtamtymczasieHannaczęstogrywałakobiety,októ-
rychkażdymężczyznamyślał,żemógłbyjeuwieść,jednocześnieseksowneigłupiutkoniewinne.Erika
sądziławtedy,żewfilmachczęstoprzedstawiasiętakiepostaci.Terazbyłoinaczejiwstydziłasięswo-
ichuprzedzeń.Zbytsurowojąoceniła.Nietrudnootowprzypadkuwcześnieosiągającychsukcesysłod-
kichdziewczyn.
Obecnie – w tych nielicznych przypadkach, kiedy występowała w większych produkcjach – w jej
oczachwidaćbyłoraczejpowściągliwysmutek,którydodawałjejrolomgłębi.Ktowie,możetensmutek
byłprawdziwy.Najwyraźniejniemiałałatwegożycia.Ajużnapewnoniebyłojejłatwowciąguostat-
niejdoby.Erikajużodrananalegała,żebyzostałaowszystkimpoinformowanaiprzewiezionadoAugu-
sta.Wydawałojejsię,żebędziepotrzebowałmatki.
AleLisbeth,którajeszczewtedysięznimikontaktowała,sprzeciwiłasiętemupomysłowi.Napisała,
żeniktdotądniewie,ktojestźródłemprzecieku,iżemożetobyćktośzotoczeniamatkiiLassegoWest-
mana,któremuniktnieufałiktórynajwyraźniejwogóleniewychodziłzdomu,żebyuniknąćspotkania
zczekającyminaniegodziennikarzami.Sytuacjabyłabeznadziejna.Erikamiałanadzieję,żeudaimsię
przedstawićtęhistorięgodnieiwnikliwieiżeanigazecie,aninikomuinnemuniestaniesiękrzywda.
Nie wątpiła w możliwości Mikaela, zwłaszcza kiedy był tak skupiony. Poza tym miał do pomocy
Andreia Zandera. Miała do niego słabość. Był pięknym chłopcem. Czasami brano go za geja. Nie tak
dawno, podczas obiadu u niej i Gregera w Saltsjöbaden, opowiedział historię swojego życia. Tylko
utwierdziłająwprzekonaniu,żetosympatycznyczłowiek.
Kiedy miał jedenaście lat, jego rodzice zginęli w zamachu bombowym w Sarajewie. Zamieszkał
w Sztokholmie, w dzielnicy Tensta, u ciotki, która go nie rozumiała i nie zdawała sobie sprawy, jakie
ranywsobienosi.Niebyłświadkiemśmiercirodziców,amimotomiałobjawyzespołustresupourazo-
wego.Nadalnieznosiłgłośnychdźwiękówinagłychruchów.Nielubiłtorebzostawionychwrestaura-
cjachiinnychpublicznychmiejscach,jakniktinnynienawidziłwojeniprzemocy.
Wdzieciństwieuciekałwswójświat.Wsiąkłwliteraturęfantasy,czytałpoezję,biografie,uwielbiał
SylvięPlath,BorgesaiTolkiena,nauczyłsięwszystkiegookomputerachimarzyłotym,żebyzostaćpisa-
rzemitworzyćchwytającezasercepowieściomiłościiwielkichdramatach.Byłnieuleczalnymroman-
tykiem.Wierzył,żewielkieuczuciasąwstaniezaleczyćrany,iwnajmniejszymstopniunieinteresował
się tym, co się dzieje w społeczeństwie i na świecie. Pewnego wieczoru, kiedy miał kilkanaście lat,
poszedł na wykład otwarty Mikaela Blomkvista do Wyższej Szkoły Dziennikarstwa i to zmieniło jego
życie.
PatosMikaelasprawił,żepodniósłwzrokizobaczyłświatkrwawiącyniesprawiedliwością,nietole-
rancjąikrętactwem.Zamiastmarzyćopisaniuwyciskającychłzypowieści,zapragnąłtworzyćreportaże
krytyczne wobec społeczeństwa. Wkrótce potem zapukał do redakcji „Millennium” i poprosił, żeby mu
pozwolono robić cokolwiek – parzyć kawę, robić korektę, biegać na posyłki. Za wszelką cenę chciał
zostać częścią zespołu. Erika, która od razu dostrzegła żar w jego oczach, zlecała mu rozmaite drobne
zadania–pisanienotatek,robienieresearchu,opracowywaniekrótkichnoteknatematróżnychosób.Ale
przedewszystkimkazałamustudiować.Robiłtoztakąsamąenergiąjakwszystko,czegosiępodejmo-
wał. Studiował politologię, komunikację masową, ekonomię i polemologię. Jednocześnie pracował na
zastępstwow„Millennium”ioczywiściechciałbyćpoważnymdziennikarzemśledczym,takjakMikael.
Jednak w odróżnieniu od innych reporterów zajmujących się tym rodzajem dziennikarstwa nie był
twardzielem.Pozostałromantykiem.CałyczasmarzyłowielkiejmiłościizarównoMikael,jakiErika
długo słuchali o jego rozterkach miłosnych. Kobiety lgnęły do niego, ale równie często go zostawiały.
Możejegotęsknotabyłazbytdesperacka,aintensywnośćuczućjeprzerażała.Możezbytswobodnieopo-
wiadałoswoichwadachisłabościach.Byłzbytotwartyizbytłatwobyłogorozszyfrować.Zbytdobry,
jakpowtarzałMikael.
Erika uważała jednak, że wyzbywa się tej młodzieńczej kruchości. A przynajmniej dostrzegała to
wjegotekstach.Chęćwzruszania,którejsiękurczowotrzymałiktóraobniżaławartośćjegoartykułów,
zastąpiłanowa,bardziejefektywnarzeczowość.Erikawiedziała,żeteraz,kiedymaszansępomócMika-
elowizmateriałemoBalderze,dazsiebiewszystko.
ZgodniezplanemMikaelmiałnapisaćobszernygłównyartykuł.Andreimiałmupomóczrobićrese-
arch, ale także napisać kilka tekstów wyjaśniających i nakreślić sylwetki kilku osób. Erika uznała, że
wyglądatoobiecująco.KiedyzaparkowałaprzyHökensgataiweszładoredakcji,MikaeliAndreibyli
pochłonięcipracą,takjaksięspodziewała.
Mikaelcojakiśczasmamrotałcośdosiebie,awjegooczachdostrzegłanietylkoznajomybłyskdeter-
minacji,alerównieżudręczenie,cowcalejejniezdziwiło.Niespałponocach.Mediamocnomudoko-
pywałyi miał zasobą przesłuchanie, podczas któregomusiał robić to,o co gooskarżałaprasa i czego
bardzonielubił–zatajaćfakty.
Mikaelprzestrzegałprawaiwpewnymsensiebyłwzorowymobywatelem.Doprzekroczeniagranicy
i przejścia na stronę tego, co zakazane, mogła go skłonić tylko Lisbeth Salander. Wolał popaść w nie-
sławę niż sprzeciwić się jej choćby w jednej kwestii. Dlatego podczas przesłuchania powtarzał tylko:
„Muszęsiępowołaćnaprzepisoochronieinformatorów”.Nicdziwnego,żenieczułsiędobrzeioba-
wiałsiękonsekwencji,alemimowszystko…koncentrowałsięgłównienaartykuleitakjakonaowiele
bardziejprzejmowałsięlosemLisbethichłopcaniżsytuacją,wktórejsamisięznaleźli.Przezchwilęmu
sięprzyglądała.Wkońcudoniegopodeszła.
–Jakidzie?–zapytała.
–Co…tak…dobrze.Atobiejakposzło?
–Pościeliłamłóżkaiwłożyłamjedzeniedolodówki.
–Dobrze.Niktzsąsiadówcięniewidział?
–Niewidziałamżywejduszy.
–Dlaczegototyletrwa?–zapytałMikael.
–Niewiem.Umieramzniepokoju.
–Miejmynadzieję,żeuLisbethwypoczną.
–Takjest.Cojeszczeudałocisięustalić?
–Całkiemsporo.
–Brzminieźle.
–Chociaż…
–Tak?
–Chodzioto,że…
–Cotakiego?
–Czujęsiętak,jakbymsięcofnąłwczasiealbozbliżałdomiejsc,wktórychjużkiedyśbyłem.
–Musiszmitowyjaśnićdokładniej–powiedziała.
–Takzrobię…–Rzuciłokiemnaekran.–Alenajpierwmuszęwtymjeszczetrochępogrzebać.Poroz-
mawiamypóźniej.
Zostawiłagoizaczęłasięzbieraćdowyjścia,choćbyłaprzygotowananato,żewkażdejchwilimoże
zostaćwezwana.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział20
23listo
pada
NOC MINĘŁA SPOKOJNIE, niepokojąco spokojnie. O ósmej rano zamyślony Bublanski stanął w sali
konferencyjnejprzedswoimzespołem.Potym,jakwyrzuciłHansaFastego,sądził,żeznówmożemówić
otwarcie. W każdym razie czuł się pewniej, rozmawiając twarzą w twarz ze swoimi współpracowni-
kami,niżprzezinternetalbotelefonkomórkowy.
– Wszyscy zdajecie sobie sprawę z powagi sytuacji – zaczął. – Wyciekły poufne informacje. Jedną
osobę kosztowało to życie, a mały chłopiec jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Mimo wytężonej
pracynadalniewiemy,jaktosięstało.Farbęmógłpuścićktośodnas,ktośzSäpoalboktośzośrodka
Oden.Mógłtobyćczłowiekzotoczeniaprofesoraalbomatkichłopcaijejnarzeczonego,LassegoWest-
mana. Niczego nie możemy wykluczyć i dlatego musimy zachować wyjątkową, powiedziałbym nawet:
obsesyjnąostrożność.
–Ktośmógłsięteżwłamaćdonaszychkomputerówalbonaspodsłuchać.Wydajesię,żemamydoczy-
nieniazprzestępcami,którzypotrafiąkorzystaćznowoczesnychtechnologiiwzupełnieinnysposóbniż
ten,doktóregojesteśmyprzyzwyczajeni–dodałaSonjaModig.
–Takjest,atotylkopogarszasprawę–kontynuowałBublanski.–Musimyuważaćnakażdymkroku
iniemożemyprzekazywaćsobieważnychinformacjiprzeztelefon,niezależnieodtego,jakbardzonasi
zwierzchnicyceniąnowozainstalowanysystemkomórkowy.
–Ceniągo,bobyłdrogi–wtrąciłJerkerHolmberg.
– Może powinniśmy się również zastanowić nad naszą rolą – oznajmił Bublanski. – Właśnie rozma-
wiałemzmłodą,zdolnąanalityczkązSäpo,GabrielląGrane,oiletonazwiskocośwammówi.Uświado-
miłami,żepojęcielojalnościdlanas,policjantów,niejesttakieoczywiste,jakmogłobysięwydawać.
Jest wiele różnych lojalności, prawda? Przede wszystkim obowiązuje nas lojalność wobec prawa. Ale
jest też lojalność wobec społeczeństwa, kolegów z pracy, przełożonych, a także wobec nas samych
i naszej kariery. Jak wiecie, czasem to wszystko ze sobą koliduje. Czasem chronimy kolegę z pracy
idziejesiętokosztemnaszejlojalnościwobecspołeczeństwa.Czasemprzychodzirozkazzgóryitakjak
Hans Faste nie jesteśmy lojalni wobec współpracowników. Ale od tej pory, i mówię to z największą
powagą,chcę,żebyśmywszyscybylilojalnitylkowobecjednego–tegośledztwa.Musimyznaleźćwin-
nychidopilnować,żebyniktwięcejniepadłichofiarą.Zgadzaciesięzemną?Nawetgdybyzadzwonił
dowassampremieralboszefCIAigdybymówiłomiłościdoojczyznyalbokusiłoszałamiającąkarierą,
obiecujecieniepisnąćanisłówka?
–Obiecujemy–powiedzieliwszyscyjednymgłosem.
– Znakomicie! Jak już wszyscy wiecie, to nie kto inny tylko Lisbeth Salander interweniowała przed
Odeniintensywniepracujemynadtym,żebyjązlokalizować.
–Dlategomusimypodaćmediomjejnazwisko!–zawołałzapalczywieCurtSvensson.–Potrzebujemy
pomocyludzi.
–Wiem,żejeśliotochodzi,zdaniasąpodzielone,idlategorazjeszczechciałbymtoprzedyskutować.
Na początek przypomnę, że Salander została kiedyś bardzo źle potraktowana, zarówno przez nas, jak
iprzezmedia.
–Teraztoniemażadnegoznaczenia–odparłCurtSvensson.
–Niejestwykluczone,żerozpoznałojąwięcejosóbiżejejnazwiskopojawisięwmediachnawet
beznaszegoudziału,awtedyniebędziejużoczymmówić.Terazjednakchciałbymwamprzypomnieć,że
LisbethSalanderuratowałatemuchłopcużycieidlategozasługujenaszacunek.
–Bezwątpienia,alepotemwzasadziegoporwała–niedawałzawygranąCurt.
–Ztego,cowiemy,wynikaraczej,żezawszelkącenęchcegochronić–wtrąciłaSonjaModig.–Ma
bardzozłedoświadczeniazinstytucjami.Całejejdzieciństwomożnaokreślićjakojednowielkienaduży-
cie ze strony szwedzkich urzędów i jeśli podejrzewa, że to w policji nastąpił przeciek, możemy być
pewni,żenigdydobrowolniesięznaminieskontaktuje.
–Tojużniemakompletnieżadnegoznaczenia–upierałsięCurtSvensson.
– W pewnym sensie masz rację – przyznała Sonja. – Jan i ja zgadzamy się oczywiście z tobą co do
tego,żejedynąistotnąkwestiąjestpytanie,czypodaniejejnazwiskadowiadomościpublicznejmożesię
przysłużyćśledztwu.Bezpieczeństwochłopcajestnajważniejszeidlategomamypoważnewątpliwości.
– Rozumiem wasz tok myślenia – powiedział Jerker Holmberg cicho i z namysłem, co sprawiło, że
wszyscy zaczęli go słuchać. – Jeżeli ktoś zauważy Salander, zobaczy również jego. Mimo to pozostaje
mnóstwo pytań, przede wszystkim jedno, trochę wzniosłe: co jest słuszne? Uważam, że nawet jeśli to
unasbyłprzeciek,toitakniemożemyzgodzićsięnato,żebySalanderukrywałagdzieśAugustaBaldera.
Chłopiecjestbardzoważnymelementemśledztwainiezależnieodtego,czytoktośodnassypie,czynie,
itakpotrafimychronićdziecilepiejniżjakaśdziewczynazpoplątanymżyciemosobistym.
–Oczywiście,bezdwóchzdań–wymamrotałBublanski.
–Otóżto–kontynuowałJerker.–Nawetjeśliniebyłotoporwaniewklasycznymrozumieniu,nawet
jeśliSalandermajaknajlepszeintencje,toitakdzieckumożesiędziaćkrzywda.Ucieczkaiukrywanie
się,potymwszystkim,cospotkałoAugusta,musząmiećbardzozływpływnajegopsychikę.
–Toprawda,toprawda–wymamrotałBublanski.–Aleitakpozostajepytanie,copowinniśmyzro-
bić,wiedząc,żetoonagoma.
–Jeśliotochodzi,zgadzamsięzCurtem.Powinniśmybezzwłocznierozesłaćdomediówjejnazwisko
izdjęcie.Dziękitemumożemyotrzymaćcenneinformacje.
– Prawdopodobnie macie rację – przyznał Bublanski. – Ale sprawcy też mogą dzięki temu otrzymać
cenne informacje. Musimy wychodzić z założenia, że nie zrezygnowali z zamiaru zabicia chłopca,
a ponieważ nie wiemy, jakie powiązania mogą istnieć między Salander i Augustem Balderem, nie
możemy też mieć pewności, jakie wskazówki może dać sprawcom jej nazwisko. Wcale nie jestem taki
pewien,czypodaniedopublicznejwiadomościjejdanychprzysłużysiębezpieczeństwuchłopca.
–Aleniewiemyteż,czyniepodającich,rzeczywiściegochronimy–sprzeciwiłsięJerkerHolmberg.
–Mamyzamałodanych,żebywyciągaćjakiekolwiekwnioski.Niewiemynaprzykład,czySalandernie
działanazlecenieaniczymawobecniegojakieśplany,czytylkochcegochronić.
–Skądwiedziała,októrejwyjdziezLindénemnaulicę?–zapytałCurtSvensson.
–Mogłasiętamznaleźćprzezprzypadek.
–Niewydajesiętoprawdopodobne.
– Prawda często jest nieprawdopodobna – odparł Bublanski. – To ją nawet wyróżnia. Zgadzam się
jednak,żeraczejnieznalazłasiętamprzypadkiem,jeśliwziąćpoduwagęokoliczności.
–Takiejakto,żeMikaelBlomkvistrównieżwiedział,nacosięzanosi–wtrąciłaAmandaFlod.
–MiędzyBlomkvistemiSalanderjestjakieśpowiązanie–kontynuowałJerkerHolmberg.
–Zgadzasię.
–AMikaelBlomkvistwiedział,żechłopiecjestwOden,prawda?
–Wspomniałamuotymjegomatka–przyznałBublanski.–Jakwiecie,nieczujesięobecnienajlepiej.
Właśnieodbyłemzniądługąrozmowę.AleniemówiłaBlomkvistowiozmianieplanów.Skądmógłwie-
dzieć,żeTorkelLindéniAugustzostaliwywabieninaulicę?
–Czymógłmiećdostępdokomputerówośrodka?–zapytałaAmandaFlodznamysłem.
– Trudno mi sobie wyobrazić Blomkvista włamującego się do komputerów – powiedziała Sonja
Modig.
– A Salander? – zapytał Holmberg. – Co tak naprawdę o niej wiemy? Teczki z jej aktami pękają
wszwach,alekiedyostatniomieliśmyzniądoczynienia,zaskoczyłanaspodkażdymwzględem.Może
itymrazempozorymylą.
–Otóżto–zgodziłsięznimCurtSvensson.–Mamytuzdecydowaniezbytwieleznakówzapytania.
–Niemamynicoprócznichidlategopowinniśmydziałaćzgodniezregulaminem–stwierdziłJerker
Holmberg.
–Niewiedziałem,żejestażtakszczegółowy–rzuciłBublanskizsarkazmem,którywzasadziemusię
niepodobał.
–Chodzimitylkooto,żepowinniśmysięopieraćnafaktach:porwanodziecko.Niedługominiedoba,
odkądzniknęli,inadalniedaliznakużycia.Skontaktujemysięzmediami,apotembędziemydokładnie
analizować wszystkie informacje, które do nas napłyną – powiedział Jerker Holmberg autorytatywnie
iwydawałosię,żewszyscysięznimzgodzili.
Bublanski zamknął oczy i pomyślał, że kocha swój zespół. Czuł się z nimi związany bardziej niż
zrodzeństwemizrodzicami.Terazjednakniemiałwyjścia,musiałsięimprzeciwstawić.
–Zrobimywszystko,żebyichznaleźć.Alenarazieniebędziemypublikowaćzdjęciainazwiska.Toby
tylkopodgrzałoatmosferę.Niechcęteżdawaćwskazóweksprawcom.
–Apozatymczujeszsięwinny–stwierdziłJerkerniebezsympatii.
–Apozatymczujęsięniesamowiciewinny–przyznałBublanskiiznówpomyślałoswoimrabinie.
MIKAEL BLOMKVIST nie spał wiele tej nocy, ponieważ bardzo się niepokoił o Augusta i o Lisbeth.
RazporazpróbowałsięzniąskontaktowaćprzezaplikacjęRedphone,alenieodbierała.Odwczoraj-
szegopopołudnianiedałaznakużycia.Siedziałwredakcjiipróbowałuciecwpracę.Starałsięzrozu-
mieć, co mu umknęło. Od jakiegoś czasu nie opuszczało go poczucie, że brakuje mu ważnego elementu
układanki, czegoś, co mogłoby rzucić na tę historię zupełnie nowe światło. Ale może się oszukiwał.
Mogłytobyćpobożneżyczenia,możedoszukiwałsięczegoś,czegotaknaprawdętamniebyło.Ostatnia
wiadomość,którąLisbethprzesłałamuprzezszyfrowanepołączenie,brzmiała:
JurijBogdanow.Blomkvist.Sprawdźgo.ToonsprzedałtechnologięBalderaEckerwaldowizSoli-
fonu.
WsieciznalazłkilkazdjęćBogdanowa.Przedstawiałymężczyznęwprążkowanychgarniturach.Były
świetnieskrojone,alewydawałysiędoniegoniepasować.Wyglądały,jakbyjepodwędziłwdrodzedo
fotografa.Miałdługie,potarganewłosy,skórępokrytąbliznami,ciemnekręgipodoczami,aspodman-
kietów koszuli wystawały nieudolnie zrobione tatuaże. Jego spojrzenie było mroczne i przenikliwe.
Wydawało się, że potrafi przejrzeć człowieka na wylot. Był wysoki, na pewno nie ważył więcej niż
sześćdziesiątkilogramów.
Wyglądał,jakbymiałzasobąniejednąodsiadkę.AleMikaelzwróciłuwagęprzedewszystkimnajego
sylwetkę.Byłowniejcoś,comusięskojarzyłozmężczyzną,któregowidziałnazdjęciachzmonitoringu
wwilliBaldera.Tosamowyniszczenieitasamaniezdarność.Wnielicznychwywiadach,którychudzie-
lił,opowiadałosukcesachswojejberlińskiejfirmyiwspominał,żewłaściwiewychowywałsięnaulicy.
„Byłemskazanynato,żebyzginąć,skończyćwjakimśzaułkuzigłąwżyle.Alewydostałemsięjednak
ztegobagna.Jesteminteligentnyicholerniewaleczny”–chwaliłsię.
Zdrugiejstronywjegożyciorysieniebyłonic,cobytemuprzeczyło.Choćmożnabyłoodnieśćwraże-
nie, że nie wybił się wyłącznie dzięki własnym staraniom. Były przesłanki pozwalające sądzić, że
pomógłmuktośwpływowy.Ktoś,ktozauważył,żematalent.Wjakiejśniemieckiejgazecietechnicznej
MikaelznalazłwypowiedźszefabezpieczeństwainstytucjikredytowejHorst,którystwierdził,żeBogda-
nowmacudownespojrzenie.Niktinnyniepotrafitakwyłapaćsłabychpunktówsystemówbezpieczeń-
stwa.Jestgeniuszem.
Bogdanownajwyraźniejbyłznakomitymhakerem.Oficjalniedziałałtylkojakotakzwanybiałykape-
lusz,stałpostroniedobraiprawaizaodpowiedniowysokąopłatąpomagałfirmomznajdowaćdziury
wzabezpieczeniach.Równieżwjegospółce,OutcastSecurity,niebyłonic,comogłobybudzićpodejrze-
nia albo sugerować, że jest tylko fasadą. Wszyscy członkowie zarządu byli szanowanymi, dobrze
wykształconymi ludźmi z czystymi kartotekami. Oczywiście Mikaelowi to nie wystarczyło. Razem
zAndreiemwzięlipodlupękażdego,ktochociażbysięotarłowspólnikówspółki,anawetwspólników
tychże.Odkryli,żektośonazwiskuOrłowprzezkrótkiczasbyłzastępcązarządu.Jużnapierwszyrzut
oka mogło się to wydawać dziwne. Władimir Orłow nie był informatykiem, tylko drobnym przedsię-
biorcądziałającymwbranżybudowlanej.ZaczynałnaKrymiejakoobiecującybokserwagiciężkiej.Na
nielicznych zdjęciach, które Mikael znalazł w sieci, wyglądał na wyniszczonego i skłonnego do prze-
mocy.Napewnoniebyłkimś,kogomłodedziewczynyzapraszajądodomunaherbatę.
Wedługniepotwierdzonychinformacjiciążyłnanimwyrokzaciężkiepobicieistręczycielstwo.Dwa
razybyłżonaty–obieżonynieżyły.Mikaelniemógłjednakznaleźćanisłowaoprzyczynachichśmierci.
Najciekawszebyłojednakto,żekiedyśbyłzatrudnionynazastępstwowniewielkiejioddawnajużnie-
istniejącejspółceBodinBygg&Export,którazajmowałasięhandlemmateriałamibudowlanymi.
Jej właścicielem był Karl Axel Bodin, alias Aleksander Zalachenko. To nazwisko obudziło upiory
przeszłości i przypomniało Mikaelowi jego wielki temat. Zalachenko był ojcem Lisbeth, człowiekiem,
któryzabiłjejmatkęizniszczyłjejdzieciństwo.Byłjejmrocznymcieniem,czarnymsercem,przezktó-
regotętniławniejchęćodwetu.
Czytoprzypadek,żenaniegotrafił?Wiedziałlepiejniżktokolwiekinny,żejeślitylkopogrzebiesię
wystarczającogłęboko,wkażdejhistoriimożnanatrafićnawszelkiemożliwezwiązki.Życiewciążpod-
suwapozornezbieżności.Sękjednakwtym,żegdychodziłooLisbethSalander,trudnomubyłouwierzyć
wprzypadek.
JeżeliłamałapalcechirurgowialbobadałasprawękradzieżyzaawansowanejtechnologiAI,napewno
dobrzetowcześniejprzemyślała.Cowięcej,musiałamiećkutemupowody.Lisbethnigdyniezapomi-
nała o krzywdach ani o zniewagach. Odpłacała pięknym za nadobne i naprawiała wyrządzone szkody.
Czy to, że zaangażowała się w tę sprawę, miało jakiś związek z jej przeszłością? Nie było to wyklu-
czone.
OderwałwzrokodkomputeraispojrzałnaAndreia.Andreiskinąłgłową.Zkorytarzadochodziłsłaby
swądjedzenia.ZGötgatandobiegałodudnienierockowejmuzyki.Zaoknemwciążwiało,aniebobyło
ciemneizachmurzone.Odruchowosprawdził,czyniemanowychwiadomościodLisbeth,aleniczegosię
niespodziewał.Naglesięrozpromienił.Wydałnawetsłabyokrzykradości,kiedyprzeczytał:
Jużdobrze.Niedługowyruszymydokryjówki.
Odrazuodpisał:
Wspanialetosłyszeć.Jedźcieostrożnie.
Niemógłsiępowstrzymaćidodał:
Lisbeth,kogomytaknaprawdęścigamy?
Odpisała:
Wkrótcesamnatowpadniesz,mądralo!
PISZĄC,ŻEJESTJUŻDOBRZE,Lisbethprzesadziła.Czułasięlepiej.Nadaljednakbyławkoszmar-
nie złym stanie. Na połowę poprzedniego dnia praktycznie straciła poczucie czasu i przestrzeni. Z naj-
większymtrudemzwlokłasięzłóżkaidałaAugustowicośdojedzeniaipiciaorazkredkiikilkakartek
A4,żebymógłnarysowaćmordercę.Podeszładoniegoiodrazuzauważyła,żenicnienarysował.
Cały stolik był wprawdzie pokryty kartkami, ale nie było na nich żadnych rysunków, tylko rzędy
jakichśbazgrołów.Przyjrzałasięimraczejdlazabawyniżzciekawości.Zobaczyłaciągnącesięwnie-
skończonośćrzędycyfrinawetjeśliwpierwszejchwiliichniezrozumiała,poczułasięzaciekawiona.
Naglegwizdnęła.
–Ocholera–wymamrotała.
Wpatrywała się w kilka oszałamiająco dużych liczb, które nic jej nie mówiły, ale w połączeniu
zsąsiednimistworzyłyznanywzór.Kiedyprzełożyłakilkakartekidostrzegłaprostyciąg641,647,653
i659,niemiałajużżadnychwątpliwości.Tobyłysexyprimequadruplets,jakjenazywanopoangielsku,
czyli szóstkowe czwórki liczb pierwszych, to znaczy ciągi czterech liczb pierwszych różniących się
osześć.
Były tam również liczby pierwsze bliźniacze i wszystkie możliwe kombinacje liczb pierwszych. Nie
mogłapowstrzymaćuśmiechuipowiedziała:
–Nieźle.Bomba.
Augustnieodpowiedział,nawetnaniąniespojrzał.Klęczałprzyniskimstolikuiwyglądałtak,jakby
chciałdalejzapisywaćciągiliczb.Lisbethprzypomniałasobie,żekiedyśczytałacośosawantachilicz-
bach pierwszych. Ale porzuciła tę myśl. Czuła się zbyt źle, żeby się nad czymkolwiek głębiej zastana-
wiać.Poszładołazienkiiwzięłakolejnetabletkivibramycinu,któremiaławapteczceodkilkulatiktóre
zażywałaodczasu,gdyawaryjniewylądowaliwjejdomu.
Potemspakowałapistolet,komputeritrochęubrańipoleciłaAugustowi,żebywstał.Niechciał.Kur-
czowościskałwręcedługopis.Stałaprzednimchwilęzopuszczonymirękami,apotempowiedziałaroz-
kazującymtonem:
–Wstawaj!
Posłuchał.Nawszelkiwypadekwłożyłajeszczeperukęiciemneokulary.
Ubrali się, zjechali windą do garażu i ruszyli jej bmw w stronę Ingarö. Kierownicę trzymała prawą
ręką. Lewe ramię miała ciasno zabandażowane. Bolało. Podobnie jak górna część klatki piersiowej.
Wciąż miała gorączkę. Kilka razy musiała się zatrzymać na poboczu, żeby odpocząć. Kiedy w końcu
dojechalidoplażyprzypomościenadzatokąStoraBarnvik,zgodniezewskazówkamiweszlipodrew-
nianychschodachnawzgórzeiznaleźlisięwdomu,wykończonapadłanałóżkowpokojusąsiadującym
zobszernąkuchnią.Trzęsłasięzzimna.
Mimotojużpochwilisiedziałaprzystolewkuchninadlaptopemiciężkooddychając,porazkolejny
zabrałasięzaplik,któryściągnęłazNSA.Próbowałazłamaćszyfr.Oczywiścieitymrazemjejsięnie
udało.Augustsiedziałobokniejipatrzyłnieruchomonastosykartekigórykredek,którezostawiładla
niegoErika.Nicjednaknierysował,niezapisywałnawetciągówliczb.Możliwe,żebyłwzbytdużym
szoku.
CZŁOWIEK, KTÓRY POSŁUGIWAŁ SIĘ nazwiskiem Jan Holtser, siedział w pokoju hotelu Clarion
HotelArlandairozmawiałprzeztelefonzeswojącórką.Takjaksięspodziewał,nieuwierzyłamu.
–Boiszsięmnie?–zapytała.–Boiszsię,żepostawięciępodścianą?
–Nie,skąd–odparł.–Musiałempoprostu…
Miał problemy ze znalezieniem właściwych słów. Wiedział, że Olga się domyśla, że coś ukrywa.
Zakończył rozmowę wcześniej, niż chciał. Jurij, który siedział obok niego na hotelowym łóżku, zaczął
przeklinać.MniejwięcejstorazysprawdziłkomputerFransaBalderaijaksięwyraził,gównoznalazł.
Nicholery!
–Czylizwędziłemkomputer,naktórymnicniema?–zapytałJanHoltser.
–Zgadzasię.
–Doczegomuwtakimraziesłużył?
– Bez wątpienia do czegoś bardzo wyjątkowego. Widzę, że niedawno usunięto z niego duży plik.
Robię,comogę,aleniejestemwstaniegoodzyskać.Facetwiedział,corobi.
–Beznadziejnasprawa–stwierdziłHoltser.
–Jakcholera.
–Ajegotelefon,blackphone?
– Jest tam kilka rozmów, których nie udało mi się zidentyfikować, prawdopodobnie gadał z kimś
zSäpoalboFRA.Aleniepokoimniecośinnego.
–Co?
–Tużprzedtym,jaksięwdarłeśdojegodomu,długorozmawiałzkimśzMIRI,MachineIntelligence
ResearchInstitute.
–Acowtymniepokojącego?
–Pora.Mamwrażenie,żetobyłocośwrodzajurozmowykryzysowej.Aleisamrozmówca.Instytut
MIRIpracujenadtym,żebykomputeryniestałysięwprzyszłościniebezpiecznedlaczłowieka.Samnie
wiemdlaczego,alecośmituniegra.AlboBalderprzekazałinstytutowiszczegółyswoichbadań,albo…
–Cotakiego?
–Albowyśpiewałimwszystko,coonaswiedział.
–Niedobrze.
Jurijpokiwałgłową,aJanHoltserzakląłpodnosem.Nicnieposzłotak,jaksięspodziewali,ażaden
znichniebyłprzyzwyczajonydoporażek.Aterazdaliplamędwarazyzrzędu,itozpowodujakiegoś
opóźnionegowrozwojudzieciaka.Tobyłotrudnedozniesienia,alejeszczenienajgorsze.
Najgorszebyłoto,żemiaładonichprzyjechaćKira,wdodatkuwstaniesilnegowzburzenia,doczego
również nie byli przyzwyczajeni. Zwykle rozpieszczała ich, demonstrując chłodną elegancję, co spra-
wiało,żeczulisięniezwyciężeni.Terazjednakbyławściekła,kompletniestraciłapanowanienadsobą,
wrzeszczała, że są żałosnymi, niekompetentnymi idiotami. Wpadła w szał nie dlatego, że spudłował,
akuleprawdopodobnieniedosięgłyopóźnionegowrozwojuchłopca.Wpadławszałzpowodukobiety,
którapojawiłasięznikądiochroniłaAugustaBaldera.
Kiedy Jan zaczął ją opisywać, przynajmniej to, co zdążył zobaczyć, zasypała go pytaniami. Kiedy
otrzymała niewłaściwą albo właściwą odpowiedź, w zależności od tego, jak na to spojrzeć, wpadła
wfurięizaczęłakrzyczeć,żepowinnibylijązabić,żetodlanichtypoweiżesąbeznadziejni.AniJan,
aniJurijniezrozumieli,dlaczegoażtakjąponiosło.Nigdywcześniejniesłyszeli,żebytakkrzyczała.
Zdrugiejstronyniewieleoniejwiedzieli.JanHoltserpomyślał,żenigdyniezapomniichostatniego
razu.LeżeliwpodwójnymłóżkuwapartamenciewhoteluD’AngleterrewKopenhadzeipijącszampana
potrzecimczyczwartymtejnocystosunku,rozmawialitak,jakmieliwzwyczaju,owojnach,wktórych
brałudział,imorderstwach,którychdokonał.Gładziłjąporęceinaglenanadgarstkuwyczułmałąbliznę
ztrzemaodnogami.
–Skądtomasz,mojapiękna?–zapytał,aonaposłałamuwodpowiedzimiażdżące,nienawistnespoj-
rzenie.
Potemjużnigdyzniąniespał.Pewniezakaręzato,żezapytał.Kirasięnimiopiekowałaidostawali
odniejmnóstwopieniędzy.Alenikt,anion,aniJurij,aniżadeninnyczłonekgrupyniemógłpytaćojej
przeszłość.Byłatojednazniepisanychregułinikomunieprzyszłobynawetdogłowy,żebyjązłamać.
Była ich dobrodziejką na dobre i na złe – wierzyli, że głównie na dobre. W związku z tym musieli się
podporządkować jej kaprysom i żyć w ciągłej niepewności, nie wiedząc, czy okaże czułość czy chłód,
czyzmyjeimgłowy,czynaglewymierzysiarczystypoliczek.
Zatrzasnąłkomputeriwypiłłykdrinka.Obajpróbowali,namiaręswoichmożliwości,nieprzesadzać
zalkoholem,żebyniedawaćKirzekolejnegopowodudowyrzutów.Alebyłotopraktycznieniemożliwe.
Frustracjaiadrenalinasprawiały,żemusielisięnapić.Jannerwowoprzesunąłpalcamipotelefonie.
–Olgacinieuwierzyła?–zapytałJurij.
–Anitrochę,aniedługopewniezobaczynapierwszychstronachgazetmójportretpamięciowynaryso-
wanyrękądziecka.
–Niewierzęwtenportret.Wydajemisię,żetotylkopobożneżyczeniepolicji.
–Więcpróbujemyzabićdzieckocałkowiciebezpotrzeby.
–Niezdziwiłbymsię,gdybytakbyło.CzyKiraniepowinnajużtubyć?
–Możesięzjawićwkażdejchwili.
–Jakmyślisz,ktotobył?
–Kogomasznamyśli?
–Tędziewczynę,którasiępojawiłaznikąd.
–Niemampojęcia–odparłJan.–Niejestemnawetpewien,czyKiratowie.Mamwrażenie,żecośją
zaniepokoiło.
–Założęsię,żebędziemymusielizabićoboje.
–Obawiamsię,żebędziemymusielizrobićznaczniewięcej.
AUGUST NIE CZUŁ SIĘ DOBRZE. Nie było co do tego wątpliwości. Na szyi miał czerwone plamy
izaciskałpięści.LisbethsiedziałaobokniegoprzystolewkuchniwdomkunaIngaröipracowałanad
zaszyfrowanymplikiem.Wystraszyłasię,żedostaniejakiegośataku.Nictakiegosięjednakniestało.Się-
gnąłtylkopoczarnąkredkę.
W tej samej chwili szyby w oknie, pod którym siedzieli, zadrżały w porywach wiatru. August się
zawahałiprzesunąłlewąrękąpostole.Apotemzacząłrysować.Tukreska,tamkreska,kilkakółek.Lis-
bethsądziła,żetomogąbyćguziki,potemręka,szczegółypodbródka,rozpiętanapiersikoszula.Zaczął
rysowaćszybciej,ajegozesztywniałeplecyiramionawyraźniesięrozluźniły.Jakgdybyrozdrapanarana
zaczęłananowosięgoić.Choćniewyglądał,jakbyodzyskałrównowagę.
Jego oczy płonęły udręczonym blaskiem i od czasu do czasu się wzdrygał. Bez wątpienia puściła
wnimjakaśtama.Zmieniająckredki,narysowałpodłogęwkolorzedębu,ananiejmnóstwokawałków
puzzli,któreprawdopodobniemiałyułożyćsięwrozjarzonenocnymiświatłamimiasto.Mimotojużdało
sięzauważyć,żeniebędzietowesołyrysunek.
Ręka i rozpięta koszula należały do potężnego mężczyzny z wydatnym brzuchem. Stał pochylony do
przodu i bił małą postać leżącą na podłodze. Postać nie została oddana dokładnie, z tego prostego
powodu,żetoonatowszystkoobserwowałaiprzyjmowałaciosy.Rysunekbyłbardzonieprzyjemny.
Wydawałosięjednak,żeniemanicwspólnegozmorderstwem,choćionukazywałsprawcę.Wcen-
tralnympunkciewidniaławykrzywionawściekłościąizroszonapotemtwarz.Uchwyciłkażdąnajmniej-
szązmarszczkę.Lisbethrozpoznałatętwarz,choćzwyklenieoglądałatelewizjiiniechodziładokina.
Wiedziała,żetotwarzLassegoWestmana,ojczymaAugusta.Pochyliłasięnadnimipowiedziałagło-
semdrżącymodgniewu:
–Jużnigdycitegoniezrobi,nigdy!
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział21
23listo
pada
KIEDY WYSOKI I CHUDY commander Jonny Ingram podszedł do Eda the Neda, Alona Casales wie-
działa,żecośjestmocnonietak.Jużsamąmowąciała,którawyrażałaniepewność,dawałdozrozumie-
nia,żemazłewieści,choćzazwyczajnicsobieztegonierobił.
JonnyIngramczęstocieszyłsięznieszczęśćludzi,którymwbijałsztyletwplecy.ZEdembyłoinaczej.
Bałysięgonawetszychy.Jeśliktośgrałmunanerwach,potrafiłmuzgotowaćpiekło.JonnyIngramnie
lubiłscen,ajeszczebardziejnielubiłwychodzićnasłabeusza.Awłaśnietogoczekało,gdybymuprzy-
szłodogłowykłócićsięzEdem.
Wyglądałby jak zdmuchnięty z powierzchni ziemi. Ed był silny i wybuchowy, Jonny Ingram zaś był
drobnymchłopcemzwyższychsfer,opatykowatychnogachizmanierowanychgestach.Byłniebylekim
imiałwpływywewszystkichważnychkręgach–takżewWaszyngtonieiwśródprzedsiębiorców.Zasia-
dał w dyrekcji, gdzie był drugi po szefie NSA Charlesie O’Connorze, i choć zręcznie prawił komple-
mentyiczęstosięuśmiechał,jegooczynigdysięnieśmiały.Budziłstrachjakmałokto.
Miał haki na wielu ludzi i odpowiadał między innymi za nadzór nad strategicznymi technologiami –
czyli,mówiącbrutalniej,szpiegostwoprzemysłowe–tenaspektdziałalnościNSA,którywspierałame-
rykańskiefirmyhi-technaglobalnymrynku.
Ale teraz, stojąc przed Edem w śmiesznie eleganckim garniturze, zapadał się w sobie, i choć Alona
siedziałatrzydzieścimetrówdalej,wiedziała,cosięświęci.Edbyłnaskrajuwybuchu.Jegoblada,zdra-
dzającaoznakiprzepracowaniatwarznabrałaczerwonegokoloru.Naglesięwyprostował,ukazujączgar-
bioneplecyiwielkibrzuch,ikrzyknąłzwściekłością.
–Tyśliskignoju!
NiktpróczEdanienazwałbyJonny’egoIngramaśliskimgnojem.Alonapoczuła,żegozatouwielbia.
AUGUSTZACZĄŁRYSOWAĆ.
Zrobiłkilkapospiesznychpociągnięćczarnąkredką,takmocnoprzyciskającjądopapieru,żesięzła-
mała.Taksamojakwcześniejrysowałszybko–jedenszczegółtu,drugitam–osobneelementyzbliżały
się do siebie i tworzyły całość. Na rysunku był ten sam pokój. Ale puzzle na podłodze były już inne
iłatwiejjebyłorozpoznać.Przedstawiałyrozpędzonysportowysamochódwkolorzeczerwonymimorze
krzyczącychludzinatrybunach.Nadukładankąstałterazniejeden,leczdwóchmężczyzn.
Pierwszym był Lasse Westman. Tym razem miał na sobie koszulkę i szorty. Miał przekrwione oczy
ilekkozezował.Chwiałsięnanogachiwyglądałnapijanego.Niebyłjednakprzeztomniejwściekły.
Ślina kapała mu z ust. Mimo wszystko nie on był najbardziej przerażającą postacią na rysunku. Na to
mianozasługiwałdrugimężczyzna.Jegomętneoczypromieniałyczystymsadyzmem.Teżbyłpijanyinie-
ogolony, miał cienkie, prawie niewidoczne usta i wyglądał, jakby kopał Augusta, choć on, tak jak
poprzednio,byłniewidocznynarysunku,alewyczuwałosięjegoobecność.
–Kimjesttendrugi?–zapytałaLisbeth.
Augustnieodpowiedział.Jegoramionadrżały,anogisplotłysiępodstołemwwęzeł.
– Kim jest ten drugi? – powtórzyła Lisbeth ostrzejszym tonem i wtedy August dopisał dziecinnym,
niecorozedrganympismem:
ROGER
Roger–nicjejtoniemówiło.
KILKAGODZINPÓŹNIEJwFortMeade,kiedyjegohakerzyposprzątaliposobieipoczłapalidodomu,
EdpodszedłdoAlony.Ale,codziwne,niewyglądałjużnarozzłoszczonegoaniobrażonego.Miałteraz
przekornąminęiwydawałosię,żeplecyjużmutakniedokuczają.Wrękutrzymałnotes.Jednazszelek
zwisałaluźno.
–Staruszku–powiedziała.–Umieramzciekawości.Cosięstało?
–Dostałemurlop–oznajmił.–ZarazjadędoSztokholmu.
–Akurattam?Niezazimnootejporzeroku?
–Zimniejniżkiedykolwiek.
–Taknaprawdęniejedziesztamnawakacje.
–Międzynamimówiąc:nie.
–Terazmojaciekawośćjeszczewzrosła.
– Jonny Ingram kazał nam zakończyć śledztwo. Pozwolimy hakerowi uciec i zadowolimy się załata-
niemkilkudziurwzabezpieczeniach.Potemzapomnimyocałejsprawie.
–Jak,docholery,mógłwydaćtakirozkaz?
–Mówi,żeniechcewywoływaćwilkazlasuiryzykować,żeinformacjaoatakuwydostaniesięna
zewnątrz.Gdybywyszłonajaw,żepadliśmyofiarąatakuhakerów,byłabytokatastrofa.Niemówiącjuż
oschadenfreude,jakątowzbudzi.Będąmusielizwolnićcałekierownictwo,zemnąnaczele,żebyurato-
waćtwarz.
–Więcgroziłci?
–Itojak.Mówił,żezostanępublicznieupokorzony,podanydosąduisurowoukarany.
–Niewyglądasznaszczególnieprzestraszonego.
–Mamzamiargozniszczyć.
–Nibyjak?Tengoguśwszędziemawpływowychznajomych.
–Jateżznamparęosób.PozatymnietylkoIngrammahakinaludzi.Tenprzeklętyhakerbyłnatyle
miły,żebyzsynchronizowaćnaszebazydanychidaćnamlekcję,pokazać,żemyteżmamysporobrudów.
–Ironialosu,niesądzisz?
–Nopewnie,jedendrańzawszezdemaskujedrugiego.Aleniesądziliśmy,żejestwtymcośniezwy-
kłego, zwłaszcza w porównaniu z innymi rzeczami, którymi się zajmujemy. A później przyjrzeliśmy się
bliżeji…
–Ico?
–Okazałosię,żetoprawdziwabomba.
–Wjakimsensie?
– Najbliżsi współpracownicy Jonny’ego Ingrama gromadzą informacje na temat tajemnic firmowych
nietylkopoto,żebypomagaćnaszymwielkimkoncernom.Czasamisprzedająjezadużepieniądzeite
pieniądzeniezawszetrafiajądokasyorganizacji…
–Tylkodoichwłasnychkieszeni.
– Właśnie. Już teraz mam wystarczająco dużo dowodów, żeby wysłać Joacima Barclaya i Briana
Abbotadowięzienia.
–Jezu!
–Smutnejestto,żewprzypadkuIngramasprawajestniecobardziejskomplikowana.Jestemprzeko-
nany,że to onjest mózgiem tegocałego cyrku. Tylko wtakim wypadku tahistoria trzymałaby siękupy.
Niestetyniemamjeszczedymiącegopistoletu,cobardzomniemartwiiczynicałąoperacjęryzykowną.
Niewykluczone–choćsamwtowątpię–żewpliku,któryściągnąłhaker,jestcośnaniego.Alenieuda
namsięgozłamać–tocholerneszyfrowanieRSA.
–Cowtakimraziezamierzaszrobić?
–Zaciskaćwokółniegosieć.Pokazaćwszystkim,żejegowspółpracownicysąsprzymierzeńcamigroź-
nychprzestępców.
–JakSpiders.
–JakSpiders.Siedząnatejsamejgałęziconaprawdęnieprzyjemnetypy.Niezdziwiłobymnienawet,
gdyby maczali palce w morderstwie twojego sztokholmskiego profesora. W każdym razie jego śmierć
wyraźnieleżaławichinteresie.
–Chybażartujesz.
–Anitrochę.Twójprofesormiałwiedzę,któramogłaimpoważniezaszkodzić.
–AterazpojedzieszdoSztokholmujakomałyprywatnydetektywiwszystkozbadasz.
–Niejakoprywatnydetektyw.Będęmiałpełnewsparcieizamierzamtakdowalićnaszejhakerce,że
niebędziemiałasiłystanąćnanogach.
–Chybasięprzesłyszałam,Ed.Powiedziałeś:hakerce?
–Takjest,mojadroga.Hakerce!
RYSUNKI AUGUSTA pozwoliły Lisbeth cofnąć się w czasie. Po raz kolejny przypomniała sobie zaci-
śniętąpięść,którarytmicznieiwytrwaleuderzałaomaterac.
Pamiętałauderzenia,pochrząkiwanieipłaczdobiegającyzsypialni.Pamiętałaczasy,kiedymieszkała
przyLundagataniznajdowałaucieczkętylkowkomiksachimarzeniachozemście.Szybkoporzuciłate
myśli. Zajęła się raną i bandażem, po czym sprawdziła pistolet, upewniając się, że jest naładowany.
NawiązałapołączeniezszyfrowaniemPGP.
Andrei Zander pytał, jak się czują. Napisała krótką odpowiedź. Za oknem wiatr smagał drzewa
i krzewy. Wypiła łyk whisky, zjadła kawałek czekolady i wyszła na taras, a następnie zeszła kawałek
wdółzboczaidokładniezbadałateren,azwłaszczamaływystępskalny.Liczyłanawetkrokidoniego
izapamiętałakażdądrobnązmianęukształtowaniaterenu.
Kiedywróciładodomu,zobaczyła,żeAugustskończyłkolejnyrysunek.PrzedstawiałLassegoWest-
manaiRogera.Domyślałasię,żemusitozsiebiewyrzucić.Nadaljednaknienarysowałniczegozchwili
morderstwa,nawetjednejkreski.Czyżbywjegomyślachbyłajakaśblokadategozdarzenia?
Lisbethogarnęłonieprzyjemneuczucie.Poczuła,żekończyimsięczas.SpojrzałazmartwionanaAugu-
sta,najegonowyrysunekinaprzyprawiająceozawrótgłowyciągiliczb,którezapisałobok.Przyglą-
dałasięimmniejwięcejprzezminutę,analizującstrukturę,inagledostrzegłaciąg,któryniepasowałdo
pozostałych.
Był dość krótki. 2305843008139952128. Nie była to liczba pierwsza. Raczej liczba, która zgodnie
zzasadąpełnejharmoniistanowisumęwszystkichswoichdodatnichdzielników.Innymisłowy–liczba
doskonała,takjak6,ponieważszóstkajestpodzielnaprzez3,2i1,a3+2+1wynosi6.Przyszłajejdo
głowyosobliwamyśl.
–ATERAZSIĘWYTŁUMACZ–powiedziałaAlona.
–Zrobięto–odparłEd.–Alechoćwiem,żetoniepotrzebne,chciałbym,żebyśmiuroczyścieprzyrze-
kła,żenikomuotymniepowiesz.
–Przyrzekam,baranie.
– Dobrze. A więc tak: kiedy już wykrzyczałem to i owo Jonny’emu Ingramowi, głównie po to, żeby
zachowaćpozory,przyznałemmurację.Udałemnawet,żejestemwdzięczny,żeprzerwałnasześledztwo.
Powiedziałem, że tak czy inaczej nie ustalilibyśmy nic więcej, i w pewnym sensie była to szczera
prawda.Zczystotechnicznegopunktuwidzeniawyczerpaliśmyswojemożliwości.Zrobiliśmywszystko
ijeszczetrochę.Nictojednakniedało.Hakerzostawiłfałszywetropywkażdymzakamarkuiwprowa-
dzałnastylkowkolejnelabirynty.Jedenzmoichchłopakówpowiedziałnawet,żegdybyjakimścudem
udało nam się dotrzeć do końca, to i tak byśmy nie uwierzyli. Wmówilibyśmy sobie, że to kolejna
pułapka.Potymhakerzespodziewaliśmysięwszystkiego,wszystkiegopróczoznaksłabości.Awięctak:
jeślimowaozwyczajnejścieżce,tojesteśmyzałatwieni.
–Aletyzwykleniepodążaszzwyczajnymiścieżkami.
–Zgadzasię,jestemraczejzwolennikiemnieoficjalnychkanałów.Taknaprawdęwcalesięniepodda-
liśmy.Rozmawialiśmyzeznajomymihakeramiizprzyjaciółmizfirmzajmującychsięoprogramowaniem.
Prowadziliśmyzakrojonenaszerokąskalęposzukiwania,podsłuchiwaliśmyisamiwłamywaliśmysiędo
komputerów.Widzisz,przytakskomplikowanychatakachjaktensprawcyzawszerobiąresearch.Zadają
konkretnepytania.Odwiedzająokreślonestrony.Niemasiły,żebyczęśćztegoniedotarładonas.Choć
przedewszystkimjednarzeczprzemawiałananasząkorzyść.Zdolnościtegohakera.Byłytakwielkie,że
zawężałypoleposzukiwań.Totak,jakbymordercanamiejscuzbrodniprzebiegłstometrówwdziewięć
isiedemdziesiątychsekundy.Wówczasbylibyśmyraczejpewni,żesprawcąjestBoltalboktóryśzjego
konkurentów,prawda?
–Czyliwgręwchodziażtakipoziom.
–Pewneelementytegoatakusprawiają,żezbieramszczękęzpodłogi,aprzecieżniejednojużwidzia-
łem.Dlategowłożyliśmyogromniedużopracywrozmowyzhakeramiiludźmisiedzącymiwtejbranży.
Pytaliśmy ich, kto byłby w stanie dokonać czegoś naprawdę, naprawdę wielkiego. Kto jest dzisiaj
gwiazdą? Oczywiście musieliśmy być sprytni, zadając pytania, żeby nikt się nie domyślił, co się stało.
Długoniewidzieliśmyżadnychrezultatów.Byliśmyjakktoś,ktostrzelawpowietrzealbokrzyczywnocy
napustkowiu.Niktnicniewiedziałalbopoprostuwszyscyudawali,żeniewiedzą.Padałorzeczjasna
wielenazwisk,ależadneniewydawałosięwłaściwe.Przezpewienczaszastanawialiśmysięnadpew-
nymRosjaninem,JurijemBogdanowem.Tostaryćpunizłodziej,obdarzonymagicznymipalcami.Pokona
każdezabezpieczenie.Zhakuje,cotylkozechce.Jużkiedybyłbezdomnym,ważącymczterdzieścikilogra-
mów skubańcem kradnącym samochody z ulic Sankt Petersburga, firmy zajmujące się zabezpieczeniami
próbowałygozwerbować.Takżepolicjaisłużbywywiadowczechciałygomiećusiebiewcześniejniż
organizacje przestępcze. Ale oczywiście przegrali tę walkę. Dziś Bogdanow odnosi sukcesy, jest po
odwykuiważyprzynajmniejpięćdziesiątkilo.Jesteśmypewni,żetojedenzdranizekipy,nadktórąpra-
cujesz. Między innymi dlatego zaczęliśmy się nim interesować. Analizując to, czego włamywacz u nas
szukał,zrozumieliśmy,żemapowiązaniazeSpiders,alepotem…
–Niemogliściezrozumieć,dlaczegojedenznichmiałbynamdostarczaćnowychposzlakipokazywać
powiązania?–powiedziałaAlona.
–Otóżto.Szukaliśmydalejipojakimśczasieusłyszeliśmyokolejnejgrupie.
–Jakiej?
–NosząnazwęHackerRepublic.Ciesząsiępoważaniem.Wjejskładwchodząnajbardziejutalento-
waniludzie,zawszeczujniiprzywiązującydużąwagędoszyfrowaniadanych.Dodajmy,żeniebezprzy-
czyny.Myiwieluinnychciąglepróbujemyichinfiltrować,nietylkopoto,żebyustalić,czymsięzajmują.
Rekrutujemyteżpracowników.Teraztrwawalkaonajbystrzejszychhakerów.
–Teraz,kiedywszyscystaliśmysiękryminalistami.
–Ha,możeitak.WkażdymrazieHackerRepublicdysponujedużymimożliwościami.Wieleosóbto
potwierdziło.Krążyłypogłoski,żedziejesięunichcośważnegoi,przedewszystkim,żeczłowiekposłu-
gującysięnickiemBobTheDog,októrymsięmówi,żemapowiązaniazgrupą,szukałinformacjiipytał
ojednegoznaszychludzi,oRichardaFullera.Znaszgo?
–Nie.
– To zadowolony z siebie chłopak z depresją maniakalną, który długo mnie niepokoił. Klasyczne
zagrożeniedlabezpieczeństwa–wfaziemaniakalnejstajesięaroganckiinieostrożny.Dlaganguhake-
rówtoidealnywybór.Żebyotymwiedzieć,trzebabyćdobrzepoinformowanym.Informacjeojegozdro-
wiu psychicznym nie są ogólnodostępne. Nawet jego matka o niczym nie wie. Jestem przekonany, że
mimowszystkonieweszlitamprzezFullera.Przyjrzeliśmysiękażdemuplikowi,którydostałwostatnim
okresie,inictamniebyło.Prześwietliliśmygoodstópdogłów.Sądzęjednak,żebyłczęściąpierwot-
negoplanuHackerRepublic.Nieto,żebymmiałjakieśdowodyprzeciwkogrupie,nicztychrzeczy,ale
przeczuciemówimi,żetoonisąodpowiedzialnizawłamanie,zwłaszczażemożemyjużchybawyklu-
czyćobcywywiad.
–Mówiłeś,żetobyłakobieta.
–Zgadzasię.Kiedywkońcuwytypowaliśmytęgrupę,dowiedzieliśmysięonichwszystkiego,czego
siędało,nawetjeśliniezawszebyłołatwoodróżnićmityodprawdy.Jednarzeczwracałajednakztaką
regularnością,żewkońcuniemiałemjużpowoduwniąwątpić.
–Mianowicie?
–ŻenajwiększągwiazdąHackerRepublicjestktośposługującysiępseudonimemWasp.
–Wasp?
–Takjest,aleniebędęcięzanudzałtechnicznymiszczegółami.WpewnychkręgachWasptolegenda,
choćbydlatego,żepotrafipostawićnagłowieprzyjętemetody.Ktośtwierdził,żemożnarozpoznać,że
w ataku hakerskim maczała palce Wasp, tak jak się rozpoznaje Mozarta po fragmencie utworu. Wasp
miałaswójwłasny,niepowtarzalnystyl,atowłaśniebyłypierwszesłowajednegozmoichchłopaków,
którzyanalizowaliwłamanie:„Tonieprzypominaniczego,zczymdotejporymieliśmydoczynienia,to
zupełnienowypoziom,coś,cojestniestandardoweizaskakujące,ajednakprosteiskuteczne”.
–Czyligeniusz.
– Bez wątpienia. Dlatego zaczęliśmy szukać wszelkich informacji o tej Wasp, które dało się znaleźć
wsieci.Chcieliśmydotrzećdoosobyukrytejzanickiem.Niktniebyłszczególniezdziwiony,kiedynam
się nie powiodło. Zostawianie za sobą śladów nie byłoby w jej stylu. I wiesz, co wtedy zrobiłem? –
zapytałEdzdumą.
–Nie.
–Zacząłemsprawdzać,coznaczytosłowo.
–Pozaoczywistymznaczeniem–osa?
–Takjest,choćanija,aniniktinnyniesądził,żedoczegokolwieknastodoprowadzi.Ale,jakpowie-
działem,jeżeliniesposóbdotrzećdocelugłównądrogą,szukasiędrógokrężnych.Nigdyniewiadomo,
cosięznajdzie,ioczywiścieokazałosię,żeWaspmożesięodnosićdomnóstwaróżnychrzeczy.Możeto
być brytyjski myśliwiec z czasów II wojny światowej, komedia Arystofanesa, znany film krótkometra-
żowyz1915roku,magazynsatyrycznywydawanywXIXwiekuwSanFrancisco,skrótoznaczającybia-
łychAnglosasówwyznaniaprotestanckiegoijeszczekilkainnychrzeczy.Choćtowszystkowydawałosię
zbyt napuszone jak na genialnego hakera, zupełnie nie pasowało do ich kultury. Ale wiesz, co do niej
pasowało?
–Nie.
–Coś,doczegoWaspczęstosięodnosiwinternetowychwpisach–superbohaterkaWaspzkomiksów
Marvela,jednazzałożycielekAvengers.
–Októrychpowstałfilm.
–Takjest.Tor,IronMan,KapitanAmerykaiinni.Wkomiksachprzezjakiśczasbyłanawetichprzy-
wódcą.Muszępowiedzieć,żetocałkiemfajnapostać.Wyglądatrochęrockowoibuntowniczo,mażółto-
czarnykostium,owadzieskrzydła,krótkieczarnewłosyijestpewnasiebie.Atakujezesłabszejpozycji,
potrafi się zmniejszać i powiększać. Wszyscy, z którymi korespondowaliśmy, twierdzą, że chodzi o tę
Wasp.Ktoś,ktosiękryjezatympseudonimem,niemusirzeczjasnabyćfanemkomiksówMarvela.Mógł
nimbyćkiedyś.Tennickpojawiasięjużoddłuższegoczasu.Możetotylkowspomnieniezdzieciństwa
albo mrugnięcie okiem, które znaczy nie więcej niż to, że nazwałem swojego kota Piotruś Pan, choć
nawet nie lubiłem tego zadufanego w sobie chłopaka, który nigdy nie chciał dorosnąć. Ale mimo
wszystko…
–Tak?
–Niemogłemsięoprzećmyśli,żenawetsiatkaprzestępcza,októrejchciałasięczegośdowiedzieć,
używa kryptonimów z komiksów Marvela. Mało tego, czasem przecież określają się jako The Spider
Society,czyżnie?
–Tak,alemoimzdaniemtotylkozabawa.Drażniąsięznami,bowiedzą,żeichpodsłuchujemy.
–Jasne,wiemotym,alenawetzabawymogądostarczyćwskazówekalbokryćwsobiecośpoważ-
nego.Wiesz,cowyróżniaTheSpiderSocietywkomiksach?
–Nie.
–To,żewalczązSisterhoodoftheWasp.
– W porządku, rozumiem, to szczegół, nad którym warto się zastanowić. Ale nie rozumiem, jak
mogłobywastozaprowadzićdalej.
–Posłuchaj,zarazsiędowiesz.Maszochotęzejśćzemnądosamochodu?Niedługomuszęruszaćna
lotnisko.
MIKAELOWI ZACZYNAŁY SIĘ kleić oczy. Nie było szczególnie późno, ale każdym skrawkiem ciała
czuł,żeniemajużsiły.Wiedział,żemusiwrócićdodomu,przespaćsiękilkagodziniwnocyalbojutro
ranoznówruszyćzkopyta.Pomyślał,żedobrzemuzrobi,jeśliwdrodzedodomuwstąpigdzieśnapiwo.
Wgłowieczułpulsowanie,wywołanebezsennością.Musiałteżodpędzićkilkawspomnieńiobaw.Może
mógłbywyciągnąćgdzieśAndreia.Spojrzałnaniego.
Andreiwyglądałmłodo,aenergiimiałtyle,żestarczyłobydladwóch.Pisałcośnakomputerze,jakby
przyszedłdopracydopieroprzedchwilą,iodczasudoczasugorączkowoprzerzucałnotatki.Aprzecież
byłwredakcjiodpiątejrano.Byłojużzapiętnaścieszóstainiemiałzbytwieluprzerw.
–Jakmyślisz,Andrei?Pójdziemynapiwo,cośprzekąsimyipogadamyotejhistorii?
Andrei w pierwszej chwili sprawiał wrażenie, jakby nie usłyszał. Po chwili podniósł głowę. Nie
wyglądałjużnakogoś,ktomadużoenergii.Skrzywiłsięizacząłrozmasowywaćramię.
–Co…tak…nomoże–powiedział,przeciągającwyrazy.
–Uznam,żetoznaczytak–odparłMikael.–CopowiesznaFolkoperan?
Folkoperan był to bar i restauracja. Mieścił się niedaleko, przy Hornsgatan. Przyciągał dziennikarzy
iróżneartystycznedusze.
–Problemtylkowtym…–zacząłAndrei.
–Tak?
–PracujęnadtekstemohandlarzudziełsztukizdomuaukcyjnegoBukowski,którywsiadłdopociągu
nastacjiMalmöCentralinigdyniewrócił.Erikauznała,żebędziedotegopasował.
–Boże,ależtakobietacięzamęcza.
–Wcaletaknieuważam.Aleniemogęsobieztymporadzić.Wydajemisię,żeto,conapisałem,jest
sztywneizagmatwane.
–Chcesz,żebymnatozerknął?
– Byłbym wdzięczny, ale jeszcze trochę popracuję. Umarłbym ze wstydu, gdybyś zobaczył tekst
wtakimstanie.
– W takim razie poczekam. Ale chodźmy przynajmniej coś zjeść. Potem możesz wrócić i pracować
dalej,jeślimusisz–powiedziałMikaelispojrzałnaniego.
Zapamiętałtęchwilęnadługo.Andreimiałnasobiemarynarkęwbrązowąkratęikoszulęzapiętąaż
podszyję.Wyglądałjakgwiazdorfilmowy,jakmłodyAntonioBanderas.Najegotwarzymalowałosię
niezdecydowanie.
–Możejednakzostanęispróbujęsięztymuporać–powiedziałniepewnie.–Mamwlodówcecośdo
podgrzaniawmikrofali.
Mikaelzacząłsięzastanawiać,czynieskorzystaćztego,żejeststarszy,ipoprostuniekazaćmupójść
znimnapiwo.Alepowiedziałtylko:
–Okej,wtakimraziedozobaczeniajutro.Acotamunich?Niemająjeszczeportretumordercy?
–Wyglądanato,żenie.
– Jutro będziemy musieli znaleźć inne rozwiązanie. Uważaj na siebie – powiedział Mikael, a potem
wstałiwłożyłpłaszcz.
LISBETH PRZYPOMNIAŁA SOBIE artykuł o sawantach, który dawno temu przeczytała w „Science”.
EnricoBombieri,matematykzajmującysięteoriąliczb,przytaczałfragmentksiążkiOliveraSacksaMęż-
czyzna,którypomyliłswojążonęzkapeluszem,otym,jakdwóchniepełnosprawnychintelektualniebliź-
niakówzautyzmemprzerzucałosięastronomiczniedużymiliczbamipierwszymi,zupełniejakbywidzieli
jeprzedsobąalbojakbyznaleźlikluczdotajemnicyliczb.
Wiedziała, że ich wyczyn i to, co sama zamierzała osiągnąć, to dwie różne rzeczy. Uznała, że mimo
wszystkomiędzyjednymadrugimjestjakieśpodobieństwo.Postanowiłatosprawdzić.Otworzyłazaszy-
frowanyplikNSA,uruchomiłaswójprogramdorozkładanianaczynnikiprzyużyciukrzywycheliptycz-
nychiodwróciłasiędoAugusta.Kiwałsięwprzódiwtył.
–Liczbypierwsze–powiedziała.–Lubiszliczbypierwsze.
Augustniepatrzyłnaniąinieprzestawałsiękiwać.
–Jateżjelubię–ciągnęła.–Alejestcoś,cowtejchwiliinteresujemnieszczególnie.Rozkładaniena
czynniki.Wiesz,cototakiego?
Augustwpatrywałsięwstółiwyglądał,jakbynicnierozumiał.
–Rozkładanieliczbnaczynnikipierwszetozapisywanieichjakoiloczynuliczbpierwszych.Mówiąc
iloczyn,mamnamyśliwynikmnożenia.Rozumiesz?
Niezareagował.Zaczęłarozważać,czyniepowinnasiępoprostuzamknąć.
– Zgodnie z podstawowym twierdzeniem arytmetyki każdą liczbę całkowitą można przedstawić
w postaci iloczynu liczb pierwszych tylko na jeden sposób. Tak prostą liczbę jak dwadzieścia cztery
możemy otrzymać na najróżniejsze sposoby, na przykład mnożąc dwanaście przez dwa albo trzy przez
osiem,alboczteryprzezsześć.Jednaktylkowjedensposóbmożnarozłożyćjąnaczynnikipierwsze–
dwarazydwarazydwarazytrzy.Rozumiesz?Każdaliczbamaswójwłasnyiloczyn.Łatwojestmnożyć
liczbypierwszeiotrzymywaćdużeliczby.Problemzaczynasię,kiedychcemypójśćwprzeciwnąstronę
–zwynikumnożeniaotrzymaćliczbypierwsze.Pewienbardzogłupiczłowiekwykorzystałtodozaszy-
frowaniatajnejwiadomości.Rozumiesz?Totakjakzdrinkiem–łatwogozmieszać,trudniejrozdzielić
składniki.
Augustnieodpowiedziałaninieskinąłgłową.Jedynaróżnicapolegałanatym,żejużsięniekiwał.
–Sprawdzimy,czyjesteśdobrywrozkładaniunaczynnikipierwsze?Sprawdzimy,August?
Nieruszyłsięzmiejsca.
–Uznam,żetoznaczytak.Zacznijmyodliczbyczterystapięćdziesiątsześć.
OczyAugustazrobiłysiępusteinieobecne.Lisbethbardziejniżkiedykolwiekbyłaprzekonana,żeten
pomysłjestniedorzeczny.
NADWORZEBYŁOZIMNOiwietrznie.Mikaeluznałjednak,żedobrzemutozrobiipomożetrochę
się rozbudzić. Szedł pustawą ulicą i myślał o swojej córce Pernilli, o tym, co powiedziała o pisaniu
naprawdę, a także, oczywiście, o Lisbeth i chłopcu. Co teraz robią? Szedł w stronę Hornsgatspuckeln.
Spojrzałnaobraznajakiejśwystawie.
Przedstawiałradosnych,beztroskichludzinacocktailparty.Zpewnościąbyłtoniewłaściwywniosek,
ale pomyślał, że już od wieków nie stał tak z drinkiem w dłoni, niczym się nie martwiąc. Czuł, że
chciałbychoćnachwilęznaleźćsięgdzieśdaleko.Nagledrgnął,tkniętyprzeczuciem,żektośgośledzi.
Alekiedysięodwrócił,okazałosię,żetofałszywyalarm,byćmożeskutekprzeżyćzostatnichdni.
Zaplecamimiałtylkozjawiskowopięknąkobietęwjaskrawoczerwonympłaszczuizrozpuszczonymi
włosami w kolorze ciemnego blondu. Uśmiechnęła się do niego nieśmiało, niepewnie. Odpowiedział
ostrożnymuśmiechemijużmiałruszyćdalej,aleniemógłoderwaćodniejwzroku,jakgdybysięspo-
dziewał,żeladachwilazamienisięwcośinnego,zwyczajniejszego.
Ona jednak z każdą chwilą była bardziej olśniewająca, jak ktoś szlachetnie urodzony lub wielka
gwiazda, która przez przypadek zabłąkała się pośród zwykłych ludzi. W tej pierwszej zadziwiającej
chwili nie byłby nawet w stanie jej opisać ani wymienić choćby jednego wyróżniającego ją szczegółu.
Byłajakucieleśnienieideałuczarującejdziewczynyzmagazynuomodzie.
–Czymogępaniwczymśpomóc?–zapytał.
–Nie,nie–odparłaiznówwydawałasięzawstydzona.Bezdwóchzdań:tobyłaczarującaniepew-
ność.
Nie wyglądała jak kobieta, po której można by się spodziewać nieśmiałości. Raczej jak ktoś, kto
powinienmiećcałyświatnawłasność.
–Wtakimraziemiłegowieczoru–powiedziałisięodwrócił.
Zatrzymałagonerwowymchrząknięciem.
–Czytopan?MikaelBlomkvist?–spytałajeszczebardziejniepewnie,patrzącnakociełby,którymi
wyłożonoulicę.
–Toja–odparłiuśmiechnąłsięgrzecznie.
–Chcętylkopowiedzieć,żezawszepanapodziwiałam–oznajmiła,ostrożnieunoszącgłowęirzuca-
jącmugłębokiespojrzenie.
–Miłomi.Alejużdawnonienapisałemnicwartościowego.Kimpanijest?
–NazywamsięRebeckaSvensson–odpowiedziała.–MieszkamwSzwajcarii.
–Iprzyjechałapaniodwiedzićrodzinnestrony?
–Niestetytylkonakrótko.TęsknięzaSzwecją.NawetzalistopademwSztokholmie.
–Wtakimraziesprawajestpoważna.
–Ha,ha,zgadzasię.Aleztęsknotąjużtakchybajest,prawda?
–Jak?
–Żetęsknisięnawetdotego,cozłe.
–Zgadzasię.
–Wiepan,jakiemamnatolekarstwo?Śledzęszwedzkąprasę.Niesądzę,żebymprzezostatnielata
przegapiłachoćjedenartykułw„Millennium”.
Spojrzałnaniąjeszczerazizwróciłuwagę,żewszystko,comanasobie,odczarnychbutównaobca-
siepokaszmirowyszalwniebieskąkratę,jestdrogieiekskluzywne.
Nie wyglądała jak typowa czytelniczka „Millennium”. Nie miał jednak powodu żywić uprzedzeń
wobecbogatychSzwedówzzagranicy.
–Pracujetampani?
–Jestemwdową.
–Rozumiem.
–Czasemtakbardzomisięnudzi.Dokądpanidzie?
–Miałemzamiarsięczegośnapićicośprzekąsić–oznajmiłiodrazupoczuł,żejestniezadowolony
ztejodpowiedzi.Byłazbytzapraszająca,zbytprzewidywalna,aleprzynajmniejprawdziwa.
–Mogępanudotrzymaćtowarzystwa?
–Proszębardzo–odparłniepewnie.Dziewczynaszybkodotknęłajegodłoni.Pewnieniechcący,przy-
najmniej chciał w to wierzyć. Wciąż wyglądała na nieśmiałą. Szli powoli w górę Hornsgatspuckeln,
mijalikolejnegaleriesztuki.
–Miłotakzpanemspacerować–powiedziała.
–Tobyłonieoczekiwane.
–Jateżsiętegoniespodziewałam,kiedywstałamrano.
–Aczegosiępanispodziewała?
–Żebędzietaknudnojakzawsze.
–Niewiem,czyjestemdziśdobrymtowarzyszem–powiedział.–Pochłaniamniejedentemat.
–Przepracowujesiępan?
–Zapewne.
–Tomożeprzydasiępanumałaprzerwa–powiedziałainajejtwarzypojawiłsięczarującyuśmiech,
naglepełentęsknotylubczegośwrodzajuobietnicy.
Mikaelpomyślał,żecośwtejkobieciewydajesięmuznajome,jakbyjużwidziałtenuśmiech,aleina-
czej,wkrzywymzwierciadle.
–Spotkaliśmysięjuż?–zapytał.
–Niesądzę.Choćoczywiściewidziałampanatysiącerazynazdjęciachiwtelewizji.
–WięcnigdypaniniemieszkaławSztokholmie?
–Tylkojakodziecko.
–Gdziedokładnie?
MachnęłarękąwstronędalszejczęściHornsgatan.
– To były piękne czasy – powiedziała. – Tata się nami opiekował. Myślę o tym czasem. Tęsknię za
nim.
–Jużnieżyje?
–Odszedłzbytwcześnie.
–Bardzomiprzykro.
–Zdarzasię,żenadalzanimtęsknię.Dokądidziemy?
– Nie bardzo wiem – odparł Mikael. – Tu niedaleko, kawałek dalej przy Bellmansgatan, jest pub.
NazywasięBishopsArms.Znamwłaściciela.Tocałkiemdobremiejsce.
–Zpewnością…
Najejtwarzyznówzobaczyłzawstydzenieiniepewność.Porazkolejnydotknęłajegopalców.Niebył
pewien,czytymrazemrównieżniechcący.
–Amożejestniedośćeleganckie?
– Jestem pewna, że jest – odparła, jakby chciała przeprosić. – Chodzi o to, że w pubach czuję, że
wszyscysięnamniegapią.Spotkałamtyleświń.
–Wyobrażamsobie.
–Amoże…
–Cotakiego?
Znówspojrzaławziemięizaczerwieniłasię.Wpierwszejchwilidoszedłdowniosku,żemusięprzy-
widziało.Dorośliludzienieczerwieniąsięprzecieżwtensposób?–pomyślał.AleRebeckaSvensson
zeSzwajcariinaprawdęzrobiłasięczerwonajakmaładziewczynka.
–Możezechciałbypanmnieraczejzaprosićdosiebie,dodomu,nakieliszekwina?Takbyłobymilej.
–Tak…
Zawahałsię.
Wiedział,żemusisięwyspać,żebynazajutrzranobyćwdobrejformie.Mimotopochwiliodpowie-
dział:
–Tak,oczywiście.Mamnastojakubutelkębarolo.
Przez chwilę sądził, że poczuje przyjemne podochocenie, jakby stał na progu ekscytującej przygody.
Aleniepewnośćnieznikała.Napoczątkutegonierozumiał.Zwykleniemiałproblemówwtakichsytu-
acjachimusiałprzyznać,żebyłprzyzwyczajonydotego,żekobietyznimflirtują.Toprawda,wszystko
potoczyłosięwzawrotnymtempie,aletorównieżniebyłodlaniegonowe,awtychsprawachbyłcałko-
wiciepozbawionysentymentów.Powodemniebyłowięctempo,awkażdymrazienietylko.Dostrzegł
równieżcośwsamejRebecceSvensson.
Nie tylko to, że była młoda i szalenie piękna i że powinna się zajmować czymś innym niż latanie za
spoconymi,padającymizprzepracowaniadziennikarzamiwśrednimwieku.Chodziłoocośwjejspoj-
rzeniu, w sposobie, w jaki przechodziła od nieśmiałości do uwodzenia, i w pozornie przypadkowym
dotykaniujegorąk.Wszystkoto,czemuzpoczątkuniepotrafiłsięoprzeć,zaczęłomusięnaglewydawać
wykalkulowane.
–Jakmiło.Nie,niezostanędługo,niechcęzepsućpańskiegoreportażu–oznajmiła.
– Biorę pełną odpowiedzialność za wszystkie zepsute reportaże – odparł i spróbował odpowiedzieć
uśmiechem.Niewypadłotojednaknaturalnie.Wtejsamejchwilidostrzegłcośdziwnegowjejoczach,
nagłychłód,którywsekundęzamieniłsięwswojeprzeciwieństwo–czułośćiciepło,niczymuwielkiej
aktorki,którapokazujeskalęswoichmożliwości.Byłcorazbardziejprzekonany,żecośjestnietak.Nie
wiedział,cotakiego,iniechciałzdradzać,żecośpodejrzewa,przynajmniejnieodrazu.Chciałzrozu-
mieć.Ocotuchodzi?Miałwrażenie,żepowinientozrozumieć.
RuszylidalejulicąBellmansgatan,choćjużniezamierzałzapraszaćjejdodomu.Mimotopotrzebował
czasu,żebyzrozumieć.Spojrzałnaniąjeszczeraz.Wyglądałanaprawdęzjawiskowo.Zdałsobiejednak
sprawę, że w pierwszej chwili to nie jej uroda zrobiła na nim takie wrażenie. Chodziło raczej o coś
innego, bardziej nieuchwytnego, coś, co przywodziło na myśl zupełnie inne światy, nie blichtr rodem
zkolorowychgazet.RebeckaSvenssonbyłazagadką,którąpowinienrozwiązać.
–Przyjemnaokolica–stwierdziła.
–Nienajgorsza–odparłzamyślonyispojrzałwkierunkuBishopsArms.
Nieopodal pubu, na skrzyżowaniu z Tavasgatan, stał wysoki, chudy mężczyzna w czarnej czapce
i ciemnych okularach i patrzył na mapę. Łatwo można go było wziąć za turystę. Miał brązową torbę
podróżną,białetrampkiiczarnąskórzanąkurtkęzdużym,postawionymfutrzanymkołnierzem.Wnormal-
nejsytuacjiMikaelzpewnościąniezwróciłbynaniegouwagi.Terazjednakniebyłjużobojętnymobser-
watorem. Zauważył, że rusza się nerwowo, z wysiłkiem. Mogło to oczywiście wynikać z faktu, że od
początku coś podejrzewał. Ale mimo wszystko lekko roztargniony sposób, w jaki mężczyzna obchodził
się z mapą, wydawał się sztuczny. Zwłaszcza że mężczyzna podniósł głowę i spojrzał na niego i na
Rebeckę.
Przezkrótkąchwilęuważnieimsięprzyglądał.Potemznowuspojrzałnamapęiniewyszłomutonaj-
lepiej. Wydawał się zawstydzony, sprawiał wrażenie, jakby chciał schować twarz pod czapką. Jego
pochylonagłowazczymśmusiękojarzyła.PorazkolejnyspojrzałwczarneoczyRebeckiSvensson.
Wpatrywałsięwniedługoiuporczywie,aonaspojrzałananiegozczułością.Nieodwzajemniłtego
spojrzenia. Wpatrywał się w nią surowo, w skupieniu. Jej twarz zamarła i dopiero wtedy Mikael się
uśmiechnął.
Uśmiechałsię,bonaglewszystkozrozumiał.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział22
23listo
pada,wieczór(wedługczasuszwedzkiego)
LISBETH WSTAŁA OD STOŁU. Nie chciała już męczyć Augusta. I tak ciążyła na nim duża odpowie-
dzialność,ajejpomysłodsamegopoczątkubyłszalony.
Totakietypowe,oczekiwaćodbiednegosawantaniewiadomoczego.To,cozrobiłAugust,itakbyło
imponujące.Porazkolejnywyszłanatarasidelikatniedotknęłarany.Wdalszymciągubolało.Usłyszała
zasobąjakiśodgłos,szybkieskrobaniedługopisuopapier.Wróciładostołuichwilępóźniejnajejtwa-
rzypojawiłsięuśmiech.Augustnapisał:
2
3
x3x19
Usiadłanakrześleipowiedziała,tymrazemniepatrzącnaniego:
–Okej.Jestempodwrażeniem.Ateraztrochęutrudnimy.Powiedzmy18206927.
August pochylił się nad stołem, a ona pomyślała, że rzucenie ośmiocyfrowej liczby było odważnym
posunięciem.Jeżelijednakchciałamiećchoćbycieńszansy,musielimierzyćznaczniewyżej.Niezdzi-
wiłasię,kiedyAugustznówzacząłsiękiwać.Pokilkusekundachpochyliłsięinapisał:
9419x1933
–Nieźle,acobyśpowiedziałna971230541?
Augustnapisał:983x991x997
–Świetnie–pochwaliłagoipodałakolejnąliczbę.Ijeszczejedną.
NIEOPODAL GŁÓWNEJ SIEDZIBY w Fort Meade – czarnego sześciennego budynku z lustrzanymi
szklanymiścianami–nazatłoczonymparkinguniedalekokopułyradarowejstaliAlonaiEd.Edobracał
nerwowowpalcachkluczykiodsamochoduizerkałwstronęlasu,któryrozciągałsięzapodłączonymdo
prąduogrodzeniem.Miałjechaćnalotniskoimówił,żejużjestspóźniony.JednakAlonaniechciałago
puścić.Trzymaładłońnajegoramieniuikręciłagłową.
–Przecieżtochore.
–Zgadzasię,niesamowitasprawa.
– Więc wszystkie te kryptonimy, które wyłapaliśmy w grupie Spiders – Thanos, Enchantress, Zemo,
Alkhema,Cycloneitakdalej–oniwszyscysą…
–WrogamiWaspwkomiksach,zgadzasię.
–Tojakiśobłęd.
–Psychologzpewnościąmiałbyotymcościekawegodopowiedzenia.
–Musząbyćnaprawdęmocnozafiksowani.
–Bezwątpienia.Wyczuwamtunienawiść–stwierdził.
–Uważajnasiebie.
–Niezapominaj,żewgłębiduszynadaljestemchłopakiemzgangu.
–Tobyłodawno,Ed.Wielekilogramówtemu.
–Nieowagętuchodzi.Jaktomówią:Możeszwyciągnąćczłowiekazgetta…
–Aleniegettozczłowieka.
– Nie można się od tego uwolnić. Poza tym pomaga mi FRA ze Sztokholmu. Im także zależy na tym,
żebyraznazawszeunieszkodliwićtęhakerkę.
–AjeśliJonnyIngramsiędowie?
–Niebędziedobrze.Choć,jaksięzapewnedomyślasz,samzacząłemprzygotowywaćgrunt.Zamieni-
łemnawetkilkasłówzO’Connorem.
–Takpodejrzewałam.Mogęcośdlaciebiezrobić?
–Tak.
–Dawaj.
–Wyglądanato,żeekipaJonny’egoIngramamapełnywglądwśledztwoszwedzkiejpolicji.
–Podejrzewasz,żejakośichpodsłuchują?
–Albomajągdzieśźródło,pewniejakiegośkarierowiczawSäpo.Gdybymcięskontaktowałzmoimi
dwomanajlepszymihakerami,mogłabyśwtympogrzebać.
–Wydajesięryzykowne.
–Nodobra,zapomnij.
–Nie,nie.Podobamisię.
–Dzięki,Alona.Przyślęciszczegóły.
–Wtakimraziemiłejpodróży–powiedziała.Edposłałjejprzekornyuśmiech,wsiadłdosamochodu
iodjechał.
KIEDYPÓŹNIEJOTYMMYŚLAŁ,nieumiałwyjaśnić,jaktosięstało,żezrozumiał.Prawdopodobnie
dostrzegł w twarzy Rebecki Svensson coś jednocześnie obcego i znajomego. Może absolutna harmonia
jejrysówskojarzyłamusięzjejprzeciwieństwemiwrazzinnymipodejrzeniami,którychnabierał,pra-
cującnadartykułem,złożyłasięnaodpowiedź.Alenarazieniebyłpewien.Niewątpiłjednak,żecoś
jestbardzoniewporządku.
Stojącynaskrzyżowaniumężczyzna,którywłaśniesięoddaliłzmapąibrązowątorbą,bezwątpienia
był tym, którego widział na filmie z monitoringu w Saltsjöbaden. Ten zbieg okoliczności był zbyt nie-
prawdopodobny, żeby mógł nic nie znaczyć. Przez kilka sekund stał w kompletnym bezruchu i myślał.
Potemodwróciłsiędokobiety,któraprzedstawiłasięjakoRebeckaSvensson,izwymuszonąpewnością
siebiepowiedział:
–Panikolegawłaśniesobieidzie.
–Mójkolega?–odparłazautentycznymzdziwieniem.–Copanmanamyśli?
– Tamtego człowieka – powiedział i wskazał na plecy mężczyzny, który oddalał się od nich, nieco
chwiejnymkrokiemszedłulicąTavastgatan.
–Żartujepansobiezemnie?NieznamwSztokholmienikogo.
–Czegopaniodemniechce?
–Chcęciętylkopoznać,Mikael–powiedziałaidotknęłabluzki,jakgdybychciałarozpiąćguzik.
–Dosyć!–powiedziałostroijużmiałjejzdradzić,copodejrzewa,kiedyposłałamuspojrzenietak
niewinne i tkliwe, że zupełnie stracił pewność siebie. Przez chwilę miał wrażenie, że naprawdę się
pomylił.
–Jestpannamniezły?–zapytała.
–Nie,ale…
–Cotakiego?
–Nieufampani–odparłostrzej,niżzamierzał.
Rebeckauśmiechnęłasięsmutnoiodparła:
–Chybaniejestpandziśsobą,prawda,Mikael?Wtakimraziespotkamysięinnymrazem.
Pocałowałagowpoliczek,takszybkoidyskretnie,żeniezdążyłjejpowstrzymać.Pokiwałazalotnie
palcamiiruszyłapodgórę,natychswoichwysokichobcasach,ztakwyrafinowanąpewnościąsiebie,jak
gdybyniemiałażadnychzmartwień.Przezchwilęrozważał,czyjejniezatrzymaćiniewziąćwkrzyżowy
ogieńpytań,aledoszedłdowniosku,żeniedoprowadzitodoniczegokonstruktywnego.Postanowiłjed-
nakpójśćzanią.
Wiedział, że to szaleństwo, ale nie widział innego wyjścia. Poczekał, aż zniknie za wzniesieniem,
i pobiegł w kierunku skrzyżowania, przekonany, że nie mogła zajść daleko. Nigdzie jednak nie widział
anijej,animężczyzny.Jakbysięzapadlipodziemię.Ulicabyławłaściwiezupełniepusta,jeślinieliczyć
czarnegobmw,którestałokawałekdalej,ichłopakazkoziąbródkąwstaromodnymkożuchu,któryszedł
wjegokierunkudrugąstronąulicy.
Dokąd poszli? Nie było tylnych uliczek, którymi mogli się wymknąć, żadnych ukrytych zaułków.
Czyżbyweszliwktórąśzbram?SzedłdalejTorkelKnutssonsgatan,zerkałwprawoiwlewo.Nicnie
widział.Minąłbudynek,wktórymkiedyśmieściłasięichulubionarestauracjaSamirsGryta,aterazbyła
libańskaknajpaTabbouli.Oczywiściemoglisiętamschronić,aleniewierzył,żebyzdążylidotrzećtak
daleko.Przecieżwłaściwiedeptałjejpopiętach.Gdziesię,docholery,podziała?Czystoigdzieśteraz
ztamtymmężczyznąigoobserwuje?Dwarazyodwróciłsięgwałtownie,jakgdybywierzył,żebędąstać
za nim, i po raz kolejny zadrżał, z mrożącym krew w żyłach poczuciem, że ktoś patrzy na niego przez
celownikoptyczny.Byłtojednakfałszywyalarm,aprzynajmniejtakmusięwydawało.
Pomężczyźnieikobiecieniebyłoaniśladuikiedywkońcudałzawygranąiruszyłdodomu,czułsię
tak,jakbyuniknąłwielkiegoniebezpieczeństwa.Niemiałpojęcia,nailetoprawda,alesercetłukłomu
sięwpiersiiczułsuchośćwgardle.Zwykleniebyłołatwogoprzestraszyć.Terazjednakbałsięnawet
pustejulicy.Niepotrafiłtegopojąć.
Zrozumiał za to, że musi porozmawiać z Holgerem Palmgrenem, byłym kuratorem Lisbeth. Najpierw
jednakzamierzałwypełnićswójobywatelskiobowiązek.Jeżeliczłowiek,któregowidział,byłtym,któ-
regonagrałakameramonitoringu,ijeśliistniałchoćbycieńszansy,żeudasięgoznaleźć,policjamusiała
otymwiedzieć.ZadzwoniłdoJanaBublanskiego.Niebyłołatwogoprzekonać.
Samego siebie też nie. Prawdopodobnie jednak miał jeszcze trochę kredytu zaufania z dawnych cza-
sów, mimo że tak bardzo ostatnio kluczył, żeby nie powiedzieć prawdy. Bublanski oznajmił, że wyśle
ludzi.
–Dlaczegomiałbykrążyćpotwojejokolicy?
–Niewiem,alesądzę,żeniezaszkodzigoposzukać.
–Niezaszkodzi.
–Wtakimrazieżyczęwampowodzenia.
–Takczyowak,tocholernienieciekawe,żeAugustBalderjestniewiadomogdzie–dodałBublanski
zwyrzutem.
–Takczyowak,tocholernienieprzyjemnasytuacja,żemieliścieprzeciek–odparłMikael.
–Mogęciępoinformować,żezidentyfikowaliśmyswójprzeciek.
–Naprawdę?Toświetnie.
–Obawiamsię,żenieażtakświetnie.Wydajenamsię,żeprzeciekówmogłobyćwięcej.Wszystkie
wydająsięstosunkowoniegroźne,możeopróczostatniego.
–Wtakimrazieznajdźcieichźródło.
–Robimywszystko,cownaszejmocy.Alezaczynamypodejrzewać…
–Cotakiego?
–Nic…
–Okej,niemusiszodpowiadać.
–Żyjemywchorymświecie,Mikael.
–Naprawdę?
–Wświecie,wktórymparanojajestoznakązdrowia.
–Możliwe,żemaszrację.Miłegowieczoru,komisarzu.
–Wzajemnie,Mikael.Niezróbnicgłupiego.
–Postaramsię.
MIKAELPRZECIĄŁRINGVÄGENizszedłnastacjęmetra.PojechałczerwonąliniąwstronęNorsborg
iwysiadłnaLiljeholmen.HolgerPalmgrenodrokumiałtammałe,nowoczesnemieszkaniebezprogów.
Kiedyusłyszałwsłuchawcejegogłos,wydawałsięprzestraszony.Alejaktylkogozapewnił,żezLis-
bethwszystkowporządku–miałnadzieję,żeniemijasięzprawdą–okazałosię,żejestwięcejniżmile
widziany.
HolgerPalmgrenbyłemerytowanymadwokatem.PrzezkilkalatsprawowałfunkcjęopiekunaLisbeth,
odkąd w wieku trzynastu lat trafiła do zakładu zamkniętego kliniki psychiatrycznej Świętego Stefana
wUppsali.Terazbyłstaryischorowany,podwóchczytrzechudarachmózgu.Odjakiegośczasuchodził
z balkonikiem, choć czasem nawet to nie było możliwe. Umysł miał jednak jasny, a pamięć jedyną
wswoimrodzaju,oilechodziłoocoś,codziałosiędawno,azwłaszczagdychodziłooLisbethSalan-
der.Niktnieznałjejtakdobrzejakon.
Palmgrendokonałczegoś,cosięnieudałożadnemupsychiatrzeanipsychologowi,oilewogólepró-
bowali.Sprawił,żedziewczyna,któramiałazasobąkoszmarnedzieciństwoinieufałaurzędnikomani
wogóledorosłym,otworzyłasięizaczęłamówić.Mikaelwidziałwtymmałycud.Lisbethbyłakoszma-
rem każdego terapeuty. Ale jemu opowiadała o najbardziej bolesnych chwilach swojego dzieciństwa.
Między innymi dlatego Mikael wstukał kod do domofonu przy Liljeholmstorget 96, wjechał windą na
czwartepiętroizadzwoniłdodrzwi.
–Przyjacielu!–zawołałodproguHolger.–Jakmiłocięwidzieć.Wydajeszsięblady.
–Kiepskospałem.
–Toczęsteuludzi,doktórychktośstrzela.Czytałemwgazecie.Straszliwahistoria.
–Niewątpliwiemożnatakpowiedzieć.
–Stałosięcośjeszcze?
– Zaraz ci opowiem – odparł Mikael i usiadł na pięknej kanapie obitej żółtym materiałem. Stała tuż
przydrzwiachnabalkon.Poczekał,ażHolgerzwielkimwysiłkiemusiądzienawózku.Apotemzgrubsza
opowiedziałmucałąhistorię.Kiedyjednakzacząłmówićoswoichnajświeższychpodejrzeniach,Holger
odrazumuprzerwał:
–Cotymówisz?
–Myślę,żetobyłaCamilla.
Holgerzesztywniał.
–TaCamilla?
–Właśnieta.
–Jezu–odparłHolger.–Cosięstało?
–Zniknęła.Ajapoczułemsiętak,jakbymisięzagotowałmózg.
–Wyobrażamsobie.Myślałem,żeraznazawszezapadłasiępodziemię.
–Samjużprawiezapomniałem,żebyłydwie.
–Jaknajbardziej,dwienienawidzącesięnawzajembliźniaczki.
– Oczywiście wiedziałem o tym – ciągnął Mikael. – Ale ktoś musiał mi o tym przypomnieć, żebym
zaczął to rozważać na poważnie. Jak mówiłem, nie mogłem pojąć, dlaczego Lisbeth zaangażowała się
wtęsprawę.Dlaczegoona,dawnasuperhakerka,miałabysięinteresowaćzwykłymwłamaniemdokom-
putera.
–Ichcesz,żebymcipomógłtozrozumieć.
–Cośwtymstylu.
–Wporządku–zacząłHolger.–Znasztęhistorię,prawda?Ichmatka,AgnetaSalander,byłakasjerką
wKonsumZinkenisamotniewychowywaładwiecórki.WmieszkaniuprzyLundagatan.Możeichżycie
mogłoby być udane. Brakowało im pieniędzy, a Agneta była bardzo młoda i nie miała możliwości się
kształcić. Była jednak kochającą i troskliwą matką. Naprawdę chciała zapewnić dziewczynkom dobre
dzieciństwo.Problempolegałnatym…
–Żeczasemwodwiedzinyprzychodziłojciec.
–Tak,czasemprzychodziłichtata,AleksanderZalachenko,itewizytyprawiezawszekończyłysiętak
samo.GwałciłibiłAgnetę,acórkisiedziaływsąsiednimpokojuitegosłuchały.PewnegodniaLisbeth
znalazłamatkęnieprzytomnąnapodłodze.
–Iwtedyporazpierwszysięzemściła.
–Porazdrugi.Zapierwszymrazemdźgnęłagonożemwramię.
–Zgadzasię,aletymrazemwrzuciładojegosamochodukartonpomlekuwypełnionybenzynąipod-
paliła.
– Tak jest. Był jak żywa pochodnia. Doznał poważnych obrażeń i trzeba mu było amputować stopę.
Lisbethzostałazamkniętawdziecięcejklinicepsychiatrycznej.
–AjejmatkawylądowaławdomuopiekiwÄppelviken.
–Tak.WcałejtejhistoriiwłaśnietobyłodlaLisbethnajbardziejbolesne.Matkamiaławtedydopiero
dwadzieścia dziewięć lat. Nigdy nie doszła do siebie. Mieszkała w tym domu czternaście lat, miała
poważnieuszkodzonymózgibardzosięmęczyła.Czasaminiemogławogólenawiązaćkontaktuzoto-
czeniem.Lisbethodwiedzałajątakczęsto,jakmogła.Marzyła,żepewnegodniamamawyzdrowieje,że
będąmogłyznówporozmawiaćizaopiekowaćsięsobąnawzajem.Aletaksięnigdyniestało.JeżeliLis-
bethskrywawsobiejakiświelkimrok,towłaśnieten.Widziała,jakjejmamamarniejeipowoliumiera.
–Wiem,topotworne,alenigdysięniedowiedziałem,jakąrolęodegraławtejhistoriiCamilla.
–Tobardziejskomplikowaneiuważam,żewpewnymsensienależyjejwybaczyć.Onateżbyłatylko
dzieckieminiewiedzącotym,stałasiępionkiemwgrze.
–Cosięstało?
–Możnapowiedzieć,żewybrałyprzeciwnestronykonfliktu.Sąbliźniaczkamidwujajowymi,alenigdy
niebyłydosiebiepodobne,anizwyglądu,anizcharakteru.Lisbethurodziłasiępierwsza.Camillaprzy-
szłanaświatdwadzieściaminutpóźniejinajwyraźniejjużjakomałedzieckobyłaurocza.Lisbethbyła
wściekłym stworzeniem, a na widok Camilli wszyscy wykrzykiwali: Och, jaka słodka dziewczynka.
ZpewnościąnieprzypadkowoZalachenkojużodpierwszejchwilibyłwobecniejbardziejwyrozumiały.
Używamtegosłowa,booczywiścieprzezpierwszychkilkalatoniczymwięcejniebyłomowy.Trakto-
wał Agnetę jak dziwkę, więc jej dzieci nie były dla niego niczym więcej niż bękartami, gówniarami,
któretylkomuzawadzały.Amimoto…
–Cotakiego?
–Nawetonstwierdził,żejednoztychdzieciakówjestnaprawdępiękne.Lisbethmówiłaczasem,że
wjejrodziniejestbłądgenetyczny.Nawetjeślizczystomedycznegopunktuwidzeniatowątpliwe,trzeba
przyznać, że Zala zostawił po sobie ekstremalne dzieci. Poznałeś Ronalda, jej przyrodniego brata,
prawda?Byłolbrzymimblondynemicierpiałnawrodzonąanalgezję,niezdolnośćodczuwaniabólu.Dla-
tego był idealnym materiałem na płatnego zabójcę, podczas gdy Camilla… cóż, w jej przypadku błąd
genetyczny polegał na tym, że była wyjątkowo, wręcz niedorzecznie piękna, a z wiekiem było coraz
gorzej.Mówięgorzej,bouważamtozaswegorodzajunieszczęście.Rzucałosiętowoczy,szczególnie
kiedysięspojrzałonajejsiostrębliźniaczkę,którazawszewyglądałanazłąinaburmuszoną.Bywało,że
ludziekrzywilisięnajejwidok.PotemzauważaliCamillę,rozjaśnialisięidostawalimałpiegorozumu.
Jesteśwstaniezrozumieć,jaktonaniąwpływało?
–Musiałojejbyćtrudno.
– Nie miałem na myśli Lisbeth. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek zauważył, że jest zazdrosna. Gdyby
chodziłotylkoourodę,chętniebyjejwybaczyła.ChodziłomioCamillę.Wyobraźsobie,jakiwpływna
dzieckoniezbytempatycznemusimiećto,żeciąglesłyszy,jakajestboskaiwspaniała.
–Uderzajejdogłowy.
– Daje poczucie władzy. Kiedy się uśmiecha, my się rozpływamy. Kiedy tego nie robi, czujemy się
wykluczeniirobimycownaszejmocy,żebyznówpromieniała.Szybkonauczyłasiętowykorzystywać.
Pomistrzowsku.Zostałamistrzyniąmanipulacji.Miałasarnieoczy,dużeiwyraziste.
–Nadaltakiema.
–Lisbethopowiadała,żepotrafiłagodzinamisiedziećprzedlustrem,tylkopoto,żebyćwiczyćspoj-
rzenie. Jej oczy były fantastyczną bronią. Potrafiły czarować, ale i odrzucać. Sprawiały, że ludzie –
zarówno dorośli, jak i dzieci – jednego dnia czuli się wybrani i wyjątkowi, a następnego niechciani
iwykluczeni.Tobyłzłydarijaksiępewniedomyślasz,wszkolenatychmiaststałasiębardzopopularna.
Każdy chciał być blisko niej, a ona wykorzystywała to na wszelkie możliwe sposoby. Koledzy z klasy
codzienniemielijejdawaćmałeprezenty:szklanekulki,słodycze,drobniaki,perły,broszki,aci,którzy
tego nie robili albo po prostu nie zachowywali się tak, jak sobie życzyła, następnego dnia nie mogli
liczyćnapowitanieanichoćbyjednospojrzenie.Każdy,ktochoćrazznalazłsięwjejświetle,wiedział,
jaktoboli.Koledzyzklasyrobiliwszystko,żebysięjejprzypodobać.Płaszczylisięprzednią.Wszyscy
próczjednejosoby.
–Jejsiostry.
–Nowłaśnie.DlategonastawiałakolegówzklasyprzeciwkoLisbeth.Namawiałaichdopaskudnych
rzeczy.WkładaligłowęLisbethdosedesu,wyzywaliodpotworów,ufoludkówitympodobnych.Robili
to,dopókisięniezorientowali,zkimmajądoczynienia.Aletoinnahistoria.Jąjużznasz.
–Lisbethnienależydoosób,którebynadstawiałydrugipoliczek.
– Raczej nie, ale z czysto psychologicznego punktu widzenia w całej tej historii ciekawe jest to, że
Camillanauczyłasiępanowaćnadludźmi,manipulowaćnimi.Nauczyłasiękontrolowaćwszystkopoza
dwiema ważnymi dla niej osobami – Lisbeth i ojcem. Drażniło ją to. Wkładała mnóstwo energii w to,
żebywygraćitebitwy,choćoczywiściewymagałyzupełnieinnychstrategii.Nigdynieudałojejsięprze-
ciągnąćLisbethnaswojąstronęiniesądzę,żebybyłatymzainteresowana.WjejoczachLisbethbyłapo
prostudziwnym,przekornym,wiecznienaburmuszonymdzieciakiem.Aleojciec…
–Byłnawskrośzły.
–Byłzłymczłowiekiem,alewszystkowrodziniekręciłosięwokółniego,choćrzadkopojawiałsię
w domu. Był nieobecnym ojcem, a tacy nawet w zwyczajnych przypadkach mogą być traktowani przez
dziecijakpostacimityczne.
–Toznaczy?
–Toznaczy,żeCamillaionbyliniefortunnympołączeniem.ChoćCamillategonierozumiała,wydaje
misię,żejużwtedyinteresowałojątylkojedno:władza.Ajejojciec?Cóż,wielemożnaonimpowie-
dzieć,alewładzymuniebrakowało.Możetopotwierdzićwieleosób,chociażbycinieszczęśnicyzSäpo.
Potrafilibyćstanowczy,wymagającyiwygadani.Kiedyjednakstawaliokowokoznim,zmienialisię
wstadoprzerażonychowiec.Roztaczałwokółsiebieodpychającąauręwielkości,którąoczywiścietylko
potęgowałoto,żeniesposóbbyłosiędoniegodobrać,bezwzględunato,jakwieleskargspływałodo
pomocy społecznej. Säpo zawsze trzymała jego stronę. To wszystko przekonało Lisbeth, że musi wziąć
sprawywswojeręce.Camillapatrzyłanatozupełnieinaczej.
–Samachciałatakabyć.
– Tak sądzę. Ojciec był jej ideałem. Chciała być tak samo nietykalna i tak samo silna. Ale chyba
przedewszystkimchodziłojejoto,żebyjądostrzegłitraktowałjakdobrącórkę.
–Musiaławiedzieć,jakstrasznietraktowałjejmatkę.
–Oczywiście,żewiedziała.Amimotowstawiałasięzaojcem.Możnabyrzec,żestawałapostronie
siłyiwładzy.Jużjakodzieckopowiedziałakilkarazy,żegardzisłabeuszami.
–Więcgardziłatakżeswojąmatką?
–Obawiamsię,żetakwłaśniebyło.PewnegorazuLisbethopowiedziałamicoś,czegoniemogęzapo-
mnieć.
–Co?
–Jeszczenigdynikomutegoniemówiłem.
–Więcmożejużczas?
–Może,alewtakimrazienajpierwmuszęwypićcośmocniejszego.Copowiesznalepszykoniak?
–Niezłypomysł.Niewstawaj,japrzyniosękieliszkiibutelkę–powiedziałMikaeliruszyłwstronę
mahoniowegobarkustojącegowroguprzydrzwiachdokuchni.
Ledwie zaczął oglądać butelki, kiedy rozległ się sygnał jego iPhone’a. Dzwonił Andrei Zander,
awkażdymrazietojegonazwiskopokazałosięnawyświetlaczu.Odebrał,alewsłuchawcepanowała
cisza.Pewnietelefonzadzwoniłzkieszeni,przemknęłomuprzezgłowę.Wzamyśleniunapełniłdwakie-
liszkikoniakiemrémymartin.UsiadłzpowrotemobokPalmgrena.
–Notosłucham–powiedział.
– Nie bardzo wiem, od czego zacząć. O ile dobrze zrozumiałem, stało się to pewnego pięknego let-
niegodnia,kiedyCamillaiLisbethsiedziałyzamkniętewswoimpokoju.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział23
23listo
pada,wieczór
AUGUST PO RAZ KOLEJNY znieruchomiał. Przestał odpowiadać na pytania. Liczby były zbyt duże
izamiastchwycićdługopis,zacisnąłpięścitak,żezbielałygrzbietydłoni.Zacząłuderzaćgłowąoblat.
Lisbeth powinna była oczywiście spróbować go uspokoić, a przynajmniej dopilnować, żeby nie zrobił
sobiekrzywdy.
Niedokońcajednakzdawałasobiesprawęztego,cosiędzieje.Myślałaozaszyfrowanympliku.Zro-
zumiała,żetąmetodąnicwięcejniewskóra,coszczególniejejniezdziwiło.DlaczegoAugustowimia-
łoby się udać coś, z czym nie dawały sobie rady superkomputery? Pomysł już od samego początku był
idiotyczny,ato,czegodokonał,itakbyłoimponujące.Mimotobyłazawiedziona.Wyszłanadwór.Sto-
jąc w ciemnościach, przyglądała się dzikiemu, nieurodzajnemu krajobrazowi. U podnóża stromego
pagórka rozciągały się przysypane śniegiem plaża i pole. Stał tam drewniany budynek, w którym urzą-
dzanopotańcówki.
Latem, przy pięknej pogodzie, z pewnością roiło się tam od ludzi. Teraz było pusto. Łódki zostały
wyciągnięte na brzeg i nigdzie nie było widać żywego ducha. W domach po drugiej stronie zatoki nie
paliłosięanijednoświatło.Wiatrznówprzybrałnasile.Podobałojejsiętomiejsce.Otejporzeroku
świetniesięnadawałonakryjówkę.
Pomyślała tylko, że nie słyszałaby stamtąd samochodu, gdyby ktoś przyjechał z wizytą. Zaparkować
możnabyłotylkowdole,przykąpielisku,ażebydotrzećdodomu,należałosięwspiąćpodrewnianych
schodach.Podosłonąciemnościzpewnościąmożnabyłotozrobićniepostrzeżenie.Sądziłajednak,żetej
nocy będzie mogła się wyspać. Potrzebowała snu. Wciąż jeszcze cierpiała po postrzale i z pewnością
dlatego zareagowała tak mocno na coś, w co tak naprawdę nie wierzyła. Po powrocie do domu zrozu-
miała,żenietylkodlatego.
–ZAZWYCZAJLISBETHNIEPRZEJMUJESIĘpogodąanitym,cosiędziejegdzieśnaperyferiach–
ciągnąłHolgerPalmgren.–Zwracauwagętylkonato,coistotne.Tymrazemwspomniałajednak,żena
LundagataniwSkinnarviksparkenświeciłosłońce.Słyszałaśmiejącesiędzieci.Ludziezaoknamibyli
szczęśliwi–możetowłaśniechciałapowiedzieć.Podkreślićkontrast.Zwyczajniludziejedlilody,pusz-
czalilatawceigraliwpiłkę.Camillaionasiedziałyzamkniętewswoimpokojuisłyszały,jakichojciec
gwałci i katuje matkę. Wydaje mi się, że to wtedy Lisbeth na dobre zaczęła odgrywać się na ojcu. Nie
jestem jednak pewien chronologii. Gwałcił matkę często i wszystko zawsze przebiegało według tego
samego schematu. Przychodził po południu albo wieczorem, porządnie wstawiony. Czasem mierzwił
Camilli włosy i mówił coś w rodzaju: Jak taka piękna dziewczynka może mieć taką paskudną siostrę?
Potemzamykałcórkiwpokojuiszedłdokuchni,żebydalejpić.Pociągałzbutelkiinajczęściejmilczał.
Początkowotylkomlaskałjakgłodnezwierzę.Potemmamrotałcośwrodzaju:Jaksiędziśmiewamoja
małakurwa?Mogłotobrzmiećniemalczule.ApotemAgnetapopełniałajakiśbłąd,araczejuznawał,że
go popełniła. Wtedy padał pierwszy cios, przeważnie policzek, a potem mówił: A przecież moja mała
kurwamiałabyćdzisiajgrzeczna.Potemwlókłjądosypialniidalejbił.Pochwilizaciskałpięści.Lis-
bethwiedziałakiedy.Słyszała,jakiwcouderzał.Czułatotak,jakbytojąbił.Pociosachnastępowały
kopniaki. Zala kopał jej matkę i uderzał nią o ścianę, i krzyczał: dziwka, zdzira, kurwa. Kręciło go to.
Podniecałsię,widząc,jakcierpi.Gwałciłją,dopierokiedybyłaposiniaczonaikrwawiła.Kiedydocho-
dził, zasypywał ją jeszcze gorszymi wyzwiskami. Potem na chwilę zapadała cisza. Słychać było tylko
stłumione pochlipywanie matki i ciężki oddech ojca. Potem wstawał, szedł do kuchni znów się napić,
mamrotałcoś,przeklinałispluwałnapodłogę.CzasamizaglądałdopokojuCamilliiLisbethirzucałcoś
wrodzaju:Terazmamaznówbędziegrzeczna.Wychodząc,zatrzaskiwałzasobądrzwi.Zakażdymrazem
wyglądałototaksamo.Aletamtegodniacośsięstało.
–Co?
–Pokójdziewczynekbyłmały.Niezależnieodtego,jakbardzousiłowałysięodsiebieodsunąć,ich
łóżkaitakstałybliskosiebie.Kiedyojciecznęcałsięnadmatkąijągwałcił,zwyklesiedziałynaprze-
ciwkosiebie,każdanaswoimmateracu.Rzadkosiędosiebieodzywałyiunikałykontaktuwzrokowego.
Tamtego dnia Lisbeth głównie gapiła się w okno i pewnie dlatego później wspominała o lecie i dzie-
ciach.Naglejednakodwróciłasiędosiostryicośzobaczyła.
–Co?
–Prawąrękęswojejsiostry,którauderzałaomaterac.Oczywiścieniemusiałotonicznaczyć.Mogła
byćzdenerwowana.WpierwszejchwiliLisbethwłaśnietaktoodebrała.Potemjednakzwróciłauwagę,
żerękajejsiostryporuszasięwtaktodgłosówdobiegającychzsypialni,ispojrzałanajejtwarz.Oczy
Camilli płonęły podnieceniem, a najpotworniejsze w tym wszystkim było to, że przypominała Zala-
chenkę. Lisbeth nie mogła w to uwierzyć, ale jej siostra się uśmiechała. Próbowała stłumić szyderczy
uśmiech.WtedyLisbethzrozumiała,żeCamillanietylkochcesięprzypodobaćojcuinaśladowaćjego
sposóbbycia,aleteżpopierato,corobił.Kibicowałamu.
–Czystewariactwo.
–Aletakbyło.Wiesz,copotemzrobiła?
–Nie.
– Zachowała całkowity spokój, usiadła obok Camilli i wzięła ją za rękę, niemal z czułością. Domy-
ślamsię,żeCamillaniezrozumiała,cosiędzieje.Możesądziła,żeLisbethpotrzebujepocieszeniaalbo
bliskości.Pewniewidziałajużdziwniejszerzeczy.Lisbethpodciągnęłajejrękawiwnastępnejchwili…
–Tak?
–Wbiłajejpaznokciewnadgarstek,ażdokości,iwyrwałaogromnądziurę.Krewtrysnęłanałóżko,
aLisbethściągnęłasiostręnapodłogęiprzysięgła,żezabijeiją,iojca,jeżelinieprzestaniebićigwał-
cićichmatki.Camillawyglądała,jakbyjąpodrapałtygrys.
–OBoże!
– Możesz sobie wyobrazić, jak się nienawidziły. I Agneta, i pracownicy opieki społecznej obawiali
się,żemożedojśćdojakiegośnieszczęścia.Zostałyrozdzielone.Postaranosięoto,żebyCamillaprzez
jakiśczasmieszkałagdzieindziej.Choćbyłotooczywiścierozwiązanietymczasowe.Prędzejczypóź-
niejmusiałodojśćdokolejnegostarcia.Jakjednakwiesz,niedoszło.Agnetadoznałauszkodzeniamózgu,
Zalachenkozostałpodpalony,aLisbethumieszczonawszpitalu.Oiledobrzezrozumiałem,spotkałysię
potemtylkoraz,wielelatpóźniej,ibyłonaprawdęgorąco,choćoczywiścienieznamszczegółów.Potem
Camillazapadłasiępodziemię.Dziśniktniewie,gdziejest.Ostatnitroptorodzinazastępcza,uktórej
mieszkała w Uppsali – Dahlgrenowie. Mogę się dla ciebie postarać o numer telefonu. Kiedy miała
osiemnaście albo dziewiętnaście lat, spakowała się i wyjechała z kraju. Od tamtej pory nie daje znaku
życia.Todlategomałoniepadłem,kiedymipowiedziałeś,żejąspotkałeś.NawetLisbeth,któramanie-
przeciętnytalentdoodnajdywanialudzi,nieudałosięjejnamierzyć.
–Więcpróbowała?
–Otak,ztego,cowiem,niedawno.Chodziłoospadekpoojcu.
–Niemiałemotympojęcia.
– Wspomniała mi o tym mimochodem. Oczywiście sama nie chciała ani grosza. Dla niej to były
krwawe pieniądze. Ale od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Wartość spadku wynosiła cztery miliony
koron. W jego skład wchodziła między innymi posiadłość w Gosseberdze, trochę papierów wartościo-
wych, zrujnowany budynek przemysłowy w Norrtälje i jakaś zagroda. Nie było tego mało, wręcz prze-
ciwnie,alemimowszystko…
–Powinnobyćwięcej.
– Tak. Wiedziała przecież, że stał na czele przestępczego imperium. Cztery miliony to powinny dla
niegobyćpieniądzenadrobnewydatki.
–Więcsięzastanawiała,czyCamillanieodziedziczyłaprzypadkiemzasadniczejczęści?
–Wydajemisię,żewłaśnietopróbowałaustalić.Dręczyłająmyśl,żepieniądzeojca,nawetpojego
śmierci,czyniązło.Aledługonieudałojejsięnicwskórać.
–Camillamusiałasiędobrzeukryć.
–Takmisięwydaje.
–Myślisz,żeprzejęłapoojcuinteres?Handelludźmi?
–Możetak,możenie.Mogłasięzająćczymśzupełnieinnym.
–Naprzykład?
Palmgrenzamknąłoczyiwypiłdużyłykkoniaku.
– Szczerze mówiąc, nie wiem. Ale kiedy mi powiedziałeś o Fransie Balderze, coś mi przyszło do
głowy.Wiesz,dlaczegoLisbethtakświetniesobieradzizkomputerami?Wiesz,jaktosięzaczęło?
–Niemampojęcia.
–Wtakimrazieciopowiem.Zastanawiamsię,czyniekryjesięwtymkluczdotwojejhistorii.
KIEDYLISBETHWRÓCIŁAztarasuizobaczyłaAugusta,zastygłegoprzystolewnienaturalnejpozycji,
pomyślała,żeprzypominają,kiedybyładzieckiem.
DokładnietaksięczuławmieszkaniuprzyLundagatan,ażdodnia,kiedyuświadomiłasobie,żemusi
owielezawcześniedorosnąćizemścićsięnaojcu.Niesprawiłoto,żewszystkostałosięłatwiejsze.
Żadnedzieckoniepowinnonieśćtakiegociężaru.Ajednaktendzieństałsiędlaniejpoczątkiempraw-
dziwego, godnego życia. Żaden pieprzony bydlak nie może bezkarnie robić tego, co zrobił Zalachenko
imordercaFransaBaldera.Nikt,ktosiędopuściłczegośtakzłego,niemożeuniknąćkary.Dlategopode-
szładoAugustaiuroczystymtonempowiedziałacoś,cozabrzmiałojakrozkaz:
–Aterazpójdzieszsiępołożyć.Kiedysięobudzisz,narysujeszcoś,copomożeznaleźćmordercętwo-
jegotaty.Rozumiesz?
Pokiwałgłowąipoczłapałdosypialni,aonaotworzyłalaptopaizaczęłaszukaćinformacjioLassie
Westmanieijegoznajomych.
– NIE SĄDZĘ, ŻEBY ZALACHENKO był wielkim fanem komputerów – powiedział Holger Palm-
gren.–Tonietopokolenie.Alemożliwe,żejegonielegalnadziałalnośćrozrosłasiętak,żeprzyzapisy-
waniu informacji musiał korzystać z programu komputerowego, a jednocześnie chciał trzymać tę swoją
księgowość z dala od koleżków. Pewnego dnia zjawił się na Lundagatan z IBM-em. Postawił go na
biurku pod oknem. Wydaje mi się, że wcześniej nikt z rodziny nawet nie widział komputera na oczy.
Agnetaniemogłasobiepozwolićnaażtakekstrawaganckizakup.Wiem,żeZalachenkozapowiedział,że
obedrze żywcem ze skóry każdego, kto choćby go dotknie. Z czysto pedagogicznego punktu widzenia
możeibyłotodobreposunięcie.Dziękiniemupokusabyłasilniejsza.
–Zakazanyowoc.
–Oilesięniemylę,Lisbethmiaławtedyjedenaścielat.Tobyło,zanimrozerwałaprawąrękęCamilli
irzuciłasięnaojcaznożemikoktajlemMołotowa.Możnapowiedzieć:zanimstałasiętąLisbeth,którą
znamy.Wtamtychczasachdużomyślałaotym,jakmogłabygounieszkodliwić.Alepozatymbrakowało
jejbodźca.Niemiałakoleżanek.Camillająobgadywałaipilnowała,żebywszkoleniktsiędoniejnie
zbliżał.Pozatymbyłainna.Niewiem,czyzdawałasobieztegosprawę.Pewnejestzato,żeaninauczy-
ciele,aniinnitegonierozumieli.Byłaniezwykleutalentowanymdzieckiem.Jużsamotojąwyróżniało.
Wszkoleśmiertelniesięnudziła.Wszystkobyłodlaniejoczywisteiproste.Wystarczyło,żerzuciłana
cośokiem,iodrazurozumiała.Nalekcjachnajczęściejodpływaławświatmarzeń.Wydajemisię,żejuż
wtedywwolnymczasieznajdowałasobierozrywki,naprzykładsięgałapopodręcznikidomatematyki
dlastarszychklas,aleogólnierzeczbiorąc,nudziłasię.PrzeważniesiedziałazkomiksamiMarvela,które
wzasadziebyłydlaniejzaproste,aleprawdopodobnieodgrywałyinną,terapeutycznąrolę.
–Comasznamyśli?
–NielubiępsychologizowaniawodniesieniudoLisbeth.Gdybyusłyszałato,copowiem,znienawi-
dziłaby mnie. Ale w tych komiksach jest cała masa superbohaterów walczących z wrogami, którzy są
przeżarcizłem.Biorąsprawywewłasneręce,mszcząsięizaprowadzająsprawiedliwość.Możeibyła
to dla niej odpowiednia lektura. Te przerysowane opowieści mogły jej pomóc uświadomić sobie, jaką
rolęmadoodegrania.
–Chodzicioto,żezrozumiała,żemusidorosnąćizostaćsuperbohaterką.
–Wpewnymsensie,może,wjejwłasnymmałymświecie.Oczywiściewtedyjeszczeniewiedziała,że
Zalachenko był kiedyś radzieckim superszpiegiem, a tajemnice, które zna, zapewniają mu w Szwecji
wyjątkowąpozycję.Napewnoniemiałapojęcia,żewSäpojestspecjalnasekcja,któragochroni.Choć
takjakCamillaprzeczuwała,żejestbezkarny.Pewnegodniazjawiłsięnawetunichjakiśpanwszarym
płaszczuidałimdozrozumienia,żeZalachenceniemożesięnicstać,żetopoprostuniewchodziwgrę.
Wcześniezaczęłapodejrzewać,żeniemasensuzwracaćsiędopolicjialboopiekispołecznej.Gdybyto
zrobiła,odwiedziłbyichtylkokolejnypanwszarympłaszczu.
Nie,nicniewiedziałaoprzeszłościojca.Aniosłużbachwywiadowczychiukrywaniubyłychszpie-
gów. W głębi serca przeżywała to, że jej rodzina jest bezsilna, i bardzo przez to cierpiała. Bezsilność
może być destrukcyjna. Lisbeth była za mała, żeby temu jakoś zaradzić, potrzebowała azylu, miejsca,
gdzie mogłaby się schronić i z którego mogłaby czerpać siłę. Takim miejscem stał się dla niej świat
superbohaterów.Wieleosóbzmojegopokolenianimgardzi.Jazdajęsobiesprawę,żeliteratura,nieza-
leżnieodtego,czychodziokomiksy,czyopięknestarepowieści,możemiećogromneznaczenie,iwiem,
żeLisbethprzywiązałasiędomłodejbohaterki,JanetvanDyne.
–JanetvanDyne?
–Zgadzasię,tocórkabogategonaukowca.Jejojcieczostajezamordowanyprzezkosmitów,oilemnie
pamięćniemyli.Janet,chcącsięzemścić,odnajdujejednegozjegowspółpracownikówiwjegolabora-
torium zyskuje nadprzyrodzone moce. Między innymi wyrastają jej skrzydła, może się też kurczyć
ipowiększać.Zamieniasięwtwardzielkę,zaczynanosićczarno-żółtestroje,wkolorachosy,idlatego
przyjmujeimięWasp.Kiedyktośjejnadepnienaodcisk,potrafiużądlić.
–O,niemiałemotympojęcia.Tostądsięwziąłjejpseudonim?
– Wydaje mi się, że nie tylko pseudonim. Jako zgrzybiały starzec zupełnie się w tym wszystkim nie
orientowałem,alekiedyporazpierwszyzobaczyłemWasp,ażpodskoczyłem.BardzoprzypominałaLis-
beth.Wpewnymsensienadaltakjest.Sądzę,żeLisbethdużoodniejzapożyczyła,choćjestemdalekiod
przywiązywaniadotegozbytdużejwagi.Wasptotylkobohaterkakomiksów,aświat,wktórymżyłaLis-
beth,byłjaknajbardziejprawdziwy.Alewiem,żedużomyślałaoprzemianie,którąprzeszłaJanetvan
Dyne,kiedysięstałaWasp.Zapewnezdawałasobiesprawę,żesamamusisięzmienić,itorówniedra-
stycznie – z dziecka i ofiary musi się przeistoczyć w kogoś, kto będzie w stanie stawić czoło świetnie
wyszkolonemuszpiegowi,człowiekowipozbawionemuwszelkichskrupułów.
Myślałaotymdzieńinoc.Waspbyładlaniejwtymprzejściowymokresieważnąpostaciąiźródłem
inspiracji,aCamillatoodkryła.Tadziewczynamiałaprzerażającytalentdoznajdowaniauinnychsłabo-
ści. Wymacywała czułkami ich słabe punkty i zadawała cios. Na wszelkie możliwe sposoby zaczęła
ośmieszaćWasp.Aleniepoprzestałanatym.Dowiedziałasię,jaksięnazywająwkomiksachjejwrogo-
wie,izaczęłaprzyjmowaćichimiona,takiejakThanositympodobne.
–PowiedziałeśThanos?–przerwałmuMikael.
–Wydajemisię,żetakwłaśniesięnazywałbohater,którychciałwszystkounicestwić.Pewnegorazu
podpostaciąkobietyobjawiłamusięśmierć,aonsięwniejzakochałizapragnąłzasłużyćnajejuznanie.
Taktochybabyło.Camillastanęłapojegostronie,żebysprowokowaćLisbeth.Nazwałanawetpaczkę
znajomychTheSpiderSociety,dlatego,żewjednymzkomiksówwystępujegrupaotakiejnazwie,śmier-
telniwrogowieSisterhoodoftheWasp.
–Naprawdę?–zapytałMikael.Wgłowiekłębiłomusięmnóstworóżnychmyśli.
–Tak,tooczywiściebyłodziecinne,alenienieszkodliwe.Wrogośćmiędzysiostramijużwtedybyła
taksilna,żetepseudonimynabrałynieprzyjemnegoznaczenia.Takjakwczasiewojny,kiedynawetsym-
bolesąrozdmuchiwaneinabierająśmiercionośnegowydźwięku.
–Wciążmogąmiećtakieznaczenie?
–Chodziciopseudonimy?
–Tak,chybatak.
Mikaelniebyłdokońcapewien,ocomuchodzi.Miałniejasnewrażenie,żetrafiłnaśladczegośważ-
nego.
–Niewiem–odparłPalmgren.–Terazsąjużdorosłymikobietami,choćnienależyzapominać,żeten
okreswichżyciuzaważyłnaichlosachiżewówczaswszystkosięzmieniło.Zperspektywyczasunawet
drobneszczegółymogłynabraćogromnegoznaczenia.Lisbethstraciłamatkęizostałazamkniętawzakła-
dzie.Alenietylkojejżycieległowgruzach.Camillateżstraciładom,aojciec,któregotakbardzopodzi-
wiała, został dotkliwie okaleczony. Po ataku już nigdy tak naprawdę nie doszedł do siebie. Natomiast
Camillazostałaumieszczonawrodziniezastępczej,dalekoodświata,któregocentrumkiedyśstanowiła.
Musiałabardzocierpieć.Niemamnajmniejszychwątpliwości,żepotymwszystkimnienawidziLisbeth
zcałegoserca.
–Natowygląda–zgodziłsięMikael.
Palmgrenwypiłkolejnyłykkoniaku.
– Jak już powiedziałem, nie można nie doceniać znaczenia tamtego okresu w ich życiu. Prowadziły
wojnę,alewgłębiduszyobiemusiaływiedzieć,żeprędzejczypóźniejtowszystkoeksploduje.Wydaje
misięnawet,żesiędotegoprzygotowywały.
–Alekażdainaczej.
–Otak.Lisbethbyłaszalenieinteligentna,wjejgłowiecałyczasklułysięjakieśprzebiegłeplany.Ale
byłasama.Camillaniebyłazbytbłyskotliwa,przynajmniejwklasycznymsensie.Nigdyniemiałagłowy
donaukiiniepotrafiłazrozumiećabstrakcyjnychwywodów.Potrafiłajednakmanipulowaćludźmi.Nie
miałasobierównych,jeślichodzioichwykorzystywanieioczarowywanie,idlatego,wodróżnieniuod
Lisbeth, nigdy nie była sama. Zawsze ktoś jej usługiwał. Kiedy odkrywała, że Lisbeth jest dobra
wczymś,comogłobyćdlaniejzagrożeniem,nigdyniepróbowałajejdorównać.Doskonalewiedziała,
żeniedaradysięzniąmierzyć.
–Icorobiła?
– Wyszukiwała kogoś, najlepiej kilka osób, które się znały na tym co Lisbeth, cokolwiek to było,
izpomocątychludzistawiałajejczoło.Zawszemiałapomagierówiznajomychgotowychzrobićdlaniej
wszystko.Wybacz,trochęodbiegłemodtematu.
–Nowłaśnie.CosięstałozkomputeremZalachenki?
–Jakwspomniałem,Lisbethbrakowałobodźców.Pozatymźlesypiała.Pewnejnocyleżałaizamar-
twiałasięomamę.PogwałtachAgnetęmęczyłykrwawienia,alenieposzładolekarza.Prawdopodobnie
było jej wstyd. Od czasu do czasu pogrążała się w głębokiej depresji. Nie była wtedy w stanie iść do
pracyanizajmowaćsiędziewczynkami.WtedyCamillagardziłaniąjeszczebardziej.Matkajestsłaba,
mówiła.Wjejświecieniebyłonicgorszegoniżsłabość.ZatoLisbeth…
–Tak?
– Widziała, że jedynemu człowiekowi, którego kiedykolwiek kochała, dzieje się potworna krzywda.
Nocamileżałairozmyślałaotym.Toprawda,byłatylkodzieckiem.Wpewnymsensienicsięwtejkwe-
stii nie zmieniło. Ale coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że tylko ona może ochronić matkę
przedśmiercią.Myślałaotymiomnóstwieinnychspraw.Wkońcuwstała.Ostrożnie,żebynieobudzić
Camilli.Możechciałasobieprzynieśćcośdoczytania?Możeniemogłajużznieśćswoichmyśli.Tobez
znaczenia.Ważne,żezobaczyłakomputer.StałpodoknemwychodzącymnaLundagatan.
Wtedyniewiedziałanawet,jakgowłączyć.Aleudałojejsiętoodgadnąćiprzeszyłjądreszcz.Kom-
puter zdawał się do niej szeptać: rozwikłaj moje tajemnice. Choć oczywiście… wiele nie zdziałała,
w każdym razie na początku. Potrzebne było hasło. Próbowała raz po raz. Ojca nazywano Zala, więc
wypróbowałaZala666itympodobne.Bezskutecznie.Zdajesię,żespędziłatakdwielubtrzynoce,ijeśli
spała,towszkolealbopopołudniami,wdomu.
Pewnejnocyprzypomniałasobiezdanie,któreojcieczapisałnaskrawkupapieruwkuchni–Wasmich
nichtumbringt,machtmichstärker–comnieniezabije,tomniewzmocni.Wtedynictodlaniejniezna-
czyło. Zrozumiała jednak, że te słowa muszą być ważne dla jej ojca, i spróbowała je wpisać. Też bez
rezultatu.Zadużoliter.Pochwiliwpisałanazwiskoautora–Nietzsche–inagleokazałosię,żesięzalo-
gowała.Otworzyłsięwtedyprzedniązupełnienowy,tajemniczyświat.Późniejpowiedziała,żetobyła
chwila, która zmieniła ją na zawsze. Kiedy sforsowała barierę stworzoną po to, żeby ją powstrzymać,
dostałaskrzydeł.Mogłazbadaćto,comiałopozostaćwukryciu,ale…
–Tak?
–Początkowonicztegonierozumiała.Wszystkobyłonapisaneporosyjsku.Różnezestawieniaisporo
liczb.Zgaduję,żebyłytamzapisanezyski,któreprzynosiłZalachencehandelludźmi.Wciążniewiem,ile
z tego zrozumiała już wtedy, a ile dowiedziała się później. Domyśliła się, że Zalachenko krzywdzi nie
tylkojejmatkę.Niszczyłtakżeżycieinnychkobiet.Myślotymdoprowadzałajądoszałuinaswójspo-
sóbuformowałatęLisbeth,którąznamy,nienawidzącąmężczyzn,którzy…
–…nienawidząkobiet.
– Zgadza się. Ale dodało jej to sił. Zrozumiała, że nie ma już odwrotu. Musiała powstrzymać ojca,
zaczęławięcbadaćkolejnekomputery,międzyinnymiwszkole.Wkradałasiędogabinetównauczycieli,
kilkarazypowiedziaławdomu,żeprzenocujeuprzyjaciół,którychprzecieżniemiała,awrzeczywisto-
ścipokryjomuzostawaławszkoleiażdoranasiedziałaprzykomputerze.Zaczęłasięuczyćwszystkiego
oprogramowaniuihakowaniu.Pewniebyłotakjakwprzypadkuinnychcudownychdzieci.Byłatymupo-
jona.Czuła,żetojejpowołanie.Wieleosób,zktórymisięzetknęławcyfrowymświecie,zaczęłosięnią
interesować,takjaktozwyklebywawprzypadkustarszegopokolenia,którerzucasięnamłodszeutalen-
towanejednostki,żebyjewspieraćlubtłamsić.Napotkałanaopórisłowakrytyki.Wieleosóbdenerwo-
wałosię,żerobiwszystkonaodwrótalbopoprostuinaczej.Aleinnymtoimponowało.Zyskałaprzyja-
ciół,międzyinnymiPlague’a.Pierwszychprawdziwychprzyjaciółpoznaładziękikomputeromicoważ-
niejsze, po raz pierwszy w życiu czuła się wolna. Płynęła przez cyberprzestrzeń jak Wasp. Nic jej nie
ograniczało.
–Camillazrozumiała,jakdużosięnauczyła?
–Prawdopodobnieprzeczuwała,aleniejestempewien.Wolęniezgadywać.Czasemmyślęsobie,że
CamillajestciemnąstronąLisbeth,jejmrocznymodbiciem.
–Thebadtwin.
–Trochętak!Nielubięmówićoludziach,żesąźli,zwłaszczaomłodychkobietach.Amimotoczęsto
takwłaśnieoniejmyślę.Nigdyjednakniemiałemtylesiły,żebytoporządniezbadać,wkażdymrazienie
dogłębnie. Jeśli sam chcesz w tym pogrzebać, radziłbym ci zacząć od telefonu do Margarety Dahlberg,
zastępczejmatkiCamilli,którasięniązajmowałapotragediinaLundagatan.MieszkaobecniewSztok-
holmie,wSolnie,oilesięniemylę.Jestwdowąimiałatragiczneżycie.
–Toznaczy?
– To też dość interesujące. Jej mąż, Kjell, powiesił się krótko przed tym, jak Camilla się od nich
wyprowadziła. Rok później ich dziewiętnastoletnia córka też popełniła samobójstwo, wyskakując
zpromuwycieczkowego,którypłynąłdoFinlandii.Wkażdymrazietakustalono.Miałaproblemyosobi-
ste,uważała,żejestgrubaibrzydka.Margaretanigdynieuwierzyławtęwersję,wynajęłanawetprywat-
negodetektywa.MaobsesjęnapunkcieCamilliiszczerzemówiąc,zawszebrakowałomidoniejcierpli-
wości.Trochęmiztegopowoduwstyd.Skontaktowałasięzemnątużpotym,jakopublikowałeśhistorię
Zalachenki,awtedy,jakwiesz,dopierocozakończyłemrehabilitacjęwośrodkuErsta.Miałemkomplet-
niezszarganenerwyizdrowie,aMargaretawykańczałamnieswojągadaniną.Byłaopętana.Czułemsię
zmęczony, jak tylko wyświetlił mi się jej numer, i włożyłem sporo wysiłku w to, żeby jej unikać. Ale
teraz, kiedy o tym myślę, rozumiem ją coraz lepiej. Wydaje mi się, że by się ucieszyła, gdyby mogła
ztobąporozmawiać.
–Masznamiarynanią?
–Poczekajchwilę,zarazprzyniosę.Jesteśpewien,żeLisbethichłopiecsąbezpieczni?
–Tak–odparłMikael.Takąmamprzynajmniejnadzieję,pomyślał,wstając.ObjąłPalmgrena.
GdywyszedłnaLiljeholmstorget,znówdopadłgoporywistywiatr.Szczelniejotuliłsiępołamipłasz-
cza.ZacząłmyślećoCamilli,oLisbethizjakiegośpowodurównieżoAndreiuZanderze.
Postanowiłdoniegozadzwonićizapytać,jakmuidziezhistoriąozaginionymhandlarzudziełsztuki.
Nieodbierał.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział24
23listo
pada,wieczór
ANDREIZANDERDZWONIŁdoMikaela,bozmieniłzdanie.Jasne,żechciałsięznimnapićpiwa.Nie
mieściłomusięwgłowie,żemógłodmówić.MikaelBlomkvistbyłjegoidolem,todziękiniemuchciał
studiować dziennikarstwo. Ale kiedy w słuchawce rozległ się sygnał, zawstydził się i rozłączył. Może
Mikaelznalazłsobieciekawszezajęcie?Nielubiłprzeszkadzaćludziombezpotrzeby,ajużnapewnonie
chciałprzeszkadzaćMikaelowiBlomkvistowi.
Wróciłdopracy.Alechoćbardzosięstarał,pisaniemunieszło.Niepotrafiłznaleźćodpowiednich
sformułowań.Pogodzinieuznał,żezrobisobieprzerwęiwyjdziesięprzewietrzyć.Posprzątałnabiurku
ijeszczerazupewniłsię,żekażdesłowoszyfrowanejrozmowyzostałoskasowane.Potemprzywitałsię
zEmilemGrandénem,jedynymczłowiekiem–pozanim–któryjeszczesiedziałwredakcji.
Wzasadzieniemożnamubyłoniczarzucić.Miałtrzydzieścisześćlat,wcześniejpracowałwprogra-
mie Kalla Fakta w TV4 i w dzienniku „Svenska Morgonposten”, a rok wcześniej otrzymał Wielką
Nagrodę Dziennikarską za najlepsze śledztwo dziennikarskie. Andrei, choć bardzo się starał stłumić to
uczucie,uważał,żejestzarozumiały.Przynajmniejwkontaktachznim–młodym,zatrudnionymnazastęp-
stwodziennikarzem.
–Wychodzęnachwilę–oznajmił.
Emilspojrzałnaniego,jakgdybymiałcośpowiedzieć,alezapomniał.
–Wporządku–powiedziałzrezerwą.
Andrei czuł się naprawdę podle. Nie bardzo rozumiał dlaczego. Być może z powodu wyniosłości
Emila,choćchybaprzedewszystkimzewzględunaartykułohandlarzudziełamisztuki.Dlaczegospra-
wiał mu taką trudność? Zapewne dlatego, że najbardziej ze wszystkiego chciał pomóc Mikaelowi przy
sprawie Baldera. Wszystko inne wydawało mu się drugorzędne. A poza tym był przecież tchórzliwym
kretynem.DlaczegoniepozwoliłMikaelowispojrzećnato,conapisał?
NikttakjakMikaelniepotrafiłpoprawićreportażukilkomamachnięciamidługopisemikilkomaskre-
śleniami. Nieważne, pomyślał. Jutro z pewnością spojrzy na tekst świeższym okiem, a Mikael będzie
mógłgoprzeczytać,bezwzględunato,jakźlejestnapisany.Zamknąłdrzwiiposzedłdowindy.Wzdry-
gnął się. Kawałek dalej, na schodach, rozgrywał się jakiś dramat. W pierwszej chwili trudno mu było
zrozumieć, o co chodzi. Potem zobaczył chudego człowieka o głęboko osadzonych oczach. Zaczepiał
piękną kobietę. Zawsze źle reagował na przemoc. Odkąd jego rodzice zostali zamordowani, śmiesznie
łatwo było go przestraszyć. Nienawidził kłótni. Ale teraz chodziło o jego szacunek do samego siebie.
Uciec samemu to jedno, zostawić drugiego człowieka w niebezpieczeństwie to co innego. Zbiegł po
schodachiwrzasnął:„Przestań,zostawją!”.Okazałosię,żetofatalnapomyłka.
Chłopakogłębokoosadzonychoczachwyciągnąłnóżiwymamrotałpoangielskujakąśgroźbę.Andrei
poczuł, że uginają się pod nim nogi. Mimo to zebrał resztki odwagi i niczym w kiepskim filmie akcji
wysyczał:
–Getlost!Youwillonlymakeyourselfmiserable.
I rzeczywiście po kilkusekundowej próbie sił chłopak zwiał z podkulonym ogonem, a on i kobieta
zostalisami.Taktosięzaczęło.Jakwfilmie.
Napoczątkuczulisięniepewnie.Kobietabyłaroztrzęsionaispeszona.Mówiłatakcicho,żemusiałsię
nachylić, żeby coś usłyszeć. Dlatego dopiero po chwili zrozumiał, co zaszło. Miała za sobą koszmarne
małżeństwo.Byłarozwiedzionaiżyłapodprzybranymnazwiskiem,alebyłymążitakjąznalazłinasłał
jakiegośosiłka,żebyjągnębił.
–Dziśjużdrugirazmniezaatakował–powiedziała.
–Skądsiępanituwzięła?
–Próbowałamucieciwbiegłamtu,aletonicniedało.
–Tostraszne.
–Niewiem,jakpanudziękować.
–Todrobiazg.
–Mamjużtakdosyćzłychmężczyzn.
–Jajestemdobrymmężczyzną–odpowiedziałchybazaszybkoipoczułsiężałosny.Niezdziwiłogo,
żenieodpowiedziała,tylkozawstydzonaspojrzaławpodłogę.
Byłomuwstyd,żepróbowałjejsięprzypodobaćtakimtanimtekstem.Aonaniespodziewanie–kiedy
jużmyślał,żejestspalony–podniosłagłowęiposłałamuostrożnyuśmiech.
–Chybarzeczywiście–powiedziała.–MamnaimięLinda.
–JajestemAndrei.
–Miłomi.Jeszczerazdziękuję,Andrei.
–Tojadziękuję.
–Zaco?
–Zato,że…
Niedokończył.Czuł,jakbijemuserce,imiałsuchowgardle.Spuściłwzrok.
–Tak?
–Chcesz,żebymcięodprowadziłdodomu?
Natychmiastpożałowałitegopytania.Bałsię,żezostanieźleodebrane.Onajednakuśmiechnęłasię
tymsamymurzekającym,niepewnymuśmiechemiodparła,żeznimubokubędziesięczułabezpiecznie.
Wyszli na ulicę i ruszyli w kierunku Slussen. Po drodze opowiadała, jak żyje, praktycznie uwięziona
w dużym domu w Djursholm. Andrei odparł, że rozumie, przynajmniej do pewnego stopnia, bo napisał
serięartykułównatematprzemocywobeckobiet.
–Jesteśdziennikarzem?–zapytała.
–Pracujęw„Millennium”.
–O,naprawdę?Podziwiamtęgazetę.
–Zrobiławieledobrego–powiedziałskromnieAndrei.
– To prawda. Jakiś czas temu czytałam świetny artykuł o Irakijczyku, który doznał obrażeń podczas
wojnyiktóregozwolnionozposadysprzątaczawjakiejśknajpiewcentrumSztokholmu.Zostałbezśrod-
kówdożycia.Dziśjestwłaścicielemsiecirestauracji.Płakałam,kiedygoczytałam.Byłtakpięknienapi-
sany.Dawałnadzieję,żezawszemożnazacząćodnowa.
–Tojagonapisałem–powiedział.
–Żartujesz?Byłnaprawdęfantastyczny.
Andreiniebyłrozpieszczanykomplementaminatematswoichtekstów,ajużnapewnonieprzeznie-
znajomekobiety.Jaktylkopojawiałsiętemat„Millennium”,ludziechcielirozmawiaćoMikaeluBlom-
kviście. Andrei nie miał nic przeciwko temu, ale skrycie marzył o tym, żeby on też został dostrzeżony,
ateraztapięknakobietachwaliłago,choćniemiałanawettakiegozamiaru.
Poczuł taką radość i dumę, że odważył się zaproponować jej drinka w restauracji Papagallo, którą
właśniemijali.Kujegoradościodpowiedziała:
–Świetnypomysł!
Weszli.Andreiczuł,jakbijemuserce,izewszystkichsiłstarałsięunikaćjejwzroku.
Jejoczysprawiały,żetraciłgruntpodnogami.Usiedliprzystolikuniedalekobaru.Lindaniepewnie
wyciągnęłarękę,onjąchwyciłicośwymamrotał,choćsamniewiedział,comówi.Niemógłuwierzyć,
żetosiędziejenaprawdę.Wiedziałtylko,żedzwoniłEmilGrandéniżekuwłasnemuzdziwieniuzigno-
rowałtoiwyłączyłwtelefoniedźwięk.Tenjedenrazgazetamogłapoczekać.
Chciał tylko wpatrywać się w twarz Lindy, utopić się w niej. Wyglądała tak pięknie, że było to dla
niegojakcioswbrzuch,amimotowydawałasiękruchaidelikatnajakptaszek.
–Nierozumiemtego,jakktośmógłchciećcizrobićkrzywdę.
– A tymczasem wciąż mnie to spotyka – odparła, a on pomyślał, że mimo wszystko chyba potrafi to
zrozumieć.
Kobietatakajakonazpewnościąprzyciągapsychopatów.Niktinnyniemaodwagipodejśćigdzieśjej
zaprosić. Wszyscy inni czują się gorsi. Tylko najwięksi dranie mają dość odwagi, żeby wbić w nią
szpony.
–Miłotaksiedziećztobą–powiedział.
–Miłotaksiedziećztobą–powiedziałaLinda,akcentującostatniesłowo,apotemostrożniepogła-
dziłagopodłoni.Zamówilipokieliszkuczerwonegowinaizaczęligadaćjednoprzezdrugie,więckiedy
znówzadzwoniłakomórka,prawieniezwróciłnatouwagi.Wtensposóbporazpierwszywżyciuzigno-
rowałtelefonodMikaelaBlomkvista.
ZarazpotemLindawstała,wzięłagozarękęiwyprowadziła.Niepytał,dokądidą.Czuł,żemógłbyza
niąpójśćwszędzie.Byłanajwspanialsząistotą,jakąkiedykolwiekspotkał.Cojakiśczasuśmiechałasię
doniego,atenuśmiechbyłjednocześnieniepewnyiuwodzicielski.Sprawiała,żekażdykamieńnaulicy,
każdyoddech,byłobietnicączegoświelkiego,jakiegośprzełomu.Całeżyciemożnaprzeżyćdlatakiego
spacerujakten,pomyślał,niemalniezwracającuwaginamrózinamiasto.
Byłpijanyjejobecnościąioczekiwaniemnato,cosięmiałozdarzyć.Choćmoże–niebyłpewien–
w całej tej sytuacji coś wzbudzało jego podejrzenia, nawet jeśli początkowo zrzucał je na karb typo-
wegodlasiebiesceptycyzmuwobeckażdegoprzejawuszczęścia.Mimotozadawałsobienieuniknione
pytanie:czytoniejestzadobre,żebymogłobyćprawdziwe?
SpojrzałuważnienaLindę.Terazwydawałamusięjużnietaksympatyczna.KiedymijaliKatarinahis-
sen,odniósłwrażenie,żewjejoczachpojawiłsięlodowatychłód.Zaniepokojonyspuściłwzrokispoj-
rzałnasmaganąwiatremwodę.
–Dokądidziemy?–zapytał.
– Moja przyjaciółka ma małe mieszkanie przy Mårten Trotzigs gränd. Mogę z niego korzystać. Może
tamteżmoglibyśmysięczegośnapić?–odparła,aAndreisięuśmiechnął,jakgdybynigdywżyciunie
słyszałlepszegopomysłu.
Mimo to miał w głowie coraz większy mętlik. Jeszcze przed chwilą to on proponował, że się nią
zaopiekuje.Teraztoonaprzejęłainicjatywę.Zerknąłszybkonakomórkęizobaczył,żeMikaelBlomkvist
dzwoniłdoniegodwarazy.Chciałjaknajszybciejoddzwonić.Cokolwieksiędziało,niemógłzawieść
gazety.
–Zprzyjemnością–powiedział.–Alenajpierwmuszęzadzwonićgdzieśsłużbowo.Pracujęnadpew-
nymartykułem.
–Nie,Andrei–zaprotestowałazaskakującozdecydowanie.–Donikogoniezadzwonisz.Dziśjeste-
śmytylkotyija.
–Okej–odparł.Zrobiłomusięnieprzyjemnie.
Wyszli na Järntorget. Mimo kiepskiej pogody było tam dużo ludzi. Linda wpatrywała się w ziemię,
jakby nie chciała, żeby ją ktoś zobaczył. Andrei patrzył w prawo, na Österlånggatan i pomnik Everta
Taube.Skaldstałnieruchomo,trzymałwprawejdłoninutyiprzezciemneokularypatrzyłwniebo.Czy
powinienumówićsięzniąnanastępnydzień?
–Może…–zaczął.
Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo przyciągnęła go do siebie i pocałowała. Tak mocno, że zapo-
mniał o wszystkim. A potem znów przyspieszyła. Trzymała go za rękę. Pociągnęła go w lewo,
wVästerlånggatan.Niespodziewanieskręciliwprawo,wciemnąuliczkę.Czyktośzanimiszedł?Nie,
krokiigłosy,któresłyszał,dobiegałyzdaleka.ChybaniebyłotamnikogopróczniegoiLindy?Minęli
okno o czerwonych ramach i z czarnymi okiennicami i doszli do szarych drzwi. Linda nie bez wysiłku
otworzyła je kluczem, który miała w torebce. Zauważył, że drżą jej ręce, i zaczął się zastanawiać dla-
czego.Czyżbynadalbałasiębyłegomężaijegoosiłków?
Weszlipociemnychschodach.Ichkrokiodbijałysięechem,awpowietrzuczućbyłodelikatnyzapach
zgnilizny.Najednymzestopnileżałakartadogry–damapik.Ogarnęłogoniemiłeuczucie.Samniewie-
działdlaczego,alezpewnościąbyłjakiśidiotycznyprzesąd.Próbowałstłamsićtouczucieicieszyćsię
zespotkania.Lindaoddychałaciężko.Zaciskałaprawądłońwpięść.Odstronyuliczkidobiegłśmiech
jakiegoś mężczyzny. Chyba nie śmiał się z niego? Bzdury! Ponosiła go fantazja. Wydawało mu się, że
wchodząposchodachbezkońca.Czytenbudyneknaprawdębyłtakwysoki?Naglesięzorientował,żesą
jużnamiejscu.PrzyjaciółkaLindymieszkałanapoddaszu.
NadrzwiachwidniałonazwiskoOrłow.Lindaznówwyjęłapękkluczy.Aletymrazemjejrękaporu-
szałasiępewnie.
MIKAEL BLOMKVIST siedział w staromodnie umeblowanym mieszkaniu przy Prostvägen w Solnie,
w sąsiedztwie dużego cmentarza. Zgodnie z przewidywaniami Holgera Palmgrena, Margareta Dahlberg
zgodziła się z nim spotkać bez chwili wahania. Nawet jeśli przez telefon sprawiała wrażenie nie do
końca zrównoważonej, okazała się elegancką, szczupłą kobietą koło sześćdziesiątki. Miała na sobie
pięknyżółtyswetericzarnespodniezwyraźnymikantami.Byćmożezdążyłasięprzebraćzmyśląojego
wizycie. Miała buty na obcasie i gdyby nie to, że uciekała wzrokiem, mógłby pomyśleć, że mimo
wszystkomaprzedsobąkobietęzadowolonązżycia.
–ChcesiępandowiedziećczegośoCamilli–stwierdziła.
–Przedewszystkimcosięzniądziałoprzezostatnielata–oilewiepanicośnatentemat.
–Pamiętam,kiedydonastrafiła.Mójmąż,Kjell,uznał,żemożemysięnacośprzydaćspołeczeństwu,
a jednocześnie powiększyć naszą małą rodzinę. Mieliśmy przecież tylko jedno dziecko – naszą biedną
Moę.Miaławtedyczternaścielatibyłasamotna.Pomyśleliśmy,żedobrzejejzrobi,jeśliprzygarniemy
dziewczynkęwjejwieku.
–Wiedzielipaństwo,cosięstałouSalanderów?
–Nieznaliśmyoczywiściewszystkichszczegółów,alewiedzieliśmy,żedziewczynkaprzeżyłastrasz-
liwątraumę,żematkabyłachora,aojciecpoważniepoparzony.Byliśmytymgłębokoprzejęciispodzie-
waliśmysiędziewczynkiwkompletnejrozsypce,kogoś,ktobędziewymagałolbrzymichpokładówmiło-
ściitroski.Awiepan,ktodonasprzyszedł?
–Kto?
–Najbardziejzachwycającadziewczynka,jakąkiedykolwiekwidzieliśmy.Niechodziłotylkooto,że
byłatakapiękna.Żebypanjąwtedysłyszał.Byłatakamądra,dojrzała,opowiadałachwytającezaserce
historieotym,jakjejchorapsychiczniesiostraterroryzowałacałąrodzinę.Tak,tak,wiem,żemiałoto
niewielewspólnegozprawdą.Alejakmogliśmyjejwtedyniewierzyć?Zjejoczubiłapewność,akiedy
mówiliśmy:Tookropne,skarbie,odpowiadała:Niebyłołatwo,aleitakkochammojąsiostrę.Poprostu
jestchora,aterazmajużopiekę.Mówiłatotakdorośleiztakąempatią,żeczasemmożnabyłoodnieść
wrażenie, że to ona opiekuje się nami. Cała rodzina się rozświetliła, jakby w nasze życie wkroczyła
istota pełna blasku i sprawiła, że wszystko stało się okazalsze i piękniejsze. Rozkwitliśmy, zwłaszcza
Moa.Zaczęłasięprzejmowaćswoimwyglądemiodrazustałasiębardziejpopularnawszkole.Wtedy
zrobiłabym dla niej wszystko. A mój mąż, Kjell… cóż mogę powiedzieć? Stał się innym człowiekiem.
Napoczątkuciąglechodziłuśmiechniętyiroześmiany,znówzacząłsięzemnąkochać–proszęmiwyba-
czyć bezpośredniość. Może już wtedy powinnam była zacząć się martwić. Ale uznałam, że to radość
ztego,żewreszciewszystkosięułożyło.Przezjakiśczasbyliśmyszczęśliwi,jakwszyscy,którzyspoty-
kająCamillę.Napoczątkusąszczęśliwi.Potem…chcąjużtylkoumrzeć.Poczasiespędzonymzniączło-
wiekowiodechciewasiężyć.
–Jestażtakźle?
–Ażtak.
–Cosięstało?
– Powoli sączyła między nas truciznę. Powoli przejmowała władzę nad naszą rodziną. Dziś trudno
powiedzieć,kiedyskończyłasięzabawa,azacząłkoszmar.Działosiętotakniepostrzeżenie,żekiedysię
nagleobudziliśmy,nicjużnieistniało:zaufanie,poczuciebezpieczeństwa,całyfundamentnaszejrodziny.
Pewność siebie, której nabrała Moa, została zrównana z ziemią. Nocami nie mogła zasnąć, płakała,
mówiła,żejestbrzydkaipotwornainiezasługujenato,żebyżyć.Dopieropóźniejdowiedzieliśmysię,
żejejkontooszczędnościowezostałowyczyszczone.Nadalniewiem,cosięstało.Jestemjednakprzeko-
nana,żeCamillajązaszantażowała.Szantażowanieprzychodziłojejrówniełatwojakoddychanie.Zbie-
rała haki na ludzi. Długo wydawało mi się, że prowadzi pamiętnik. Ona jednak zapisywała i katalogo-
wała wszelkie brudne sekrety ludzi ze swojego otoczenia. A Kjell… pieprzony, cholerny Kjell… wie
pan,wierzyłammu,kiedymówił,żemaproblemyzesnemimusispaćwpokojugościnnymwpiwnicy.
Aonrobiłto,żebysypiaćzCamillą.Odkądskończyłaszesnaścielat,zakradałasięnocądojegołóżka
iuprawiałaznimchoryseks.Mówięchory,bozaczęłamcośpodejrzewać,kiedyzastanowiłymnierany
na jego klatce piersiowej. Wtedy oczywiście nic nie powiedział. Wymyślił tylko jakiś dziwny, głupi
wykręt,ajastłumiłamswojepodejrzenia.Iwiepan,cosięstało?Kjellwkońcutowyznał:Camillawią-
zała go i cięła nożem. Mówił, że sprawia jej to przyjemność. Czasem miałam wręcz nadzieję, że to
prawda. To może brzmieć dziwnie, ale czasem naprawdę miałam nadzieję, że coś z tego miała, że nie
chodziłojejtylkooto,żebysięnadnimpoznęcaćizniszczyćmużycie.
–Jegoteższantażowała?
–Tak,aleiwtymprzypadkuniewszystkojestdlamniejasne.Poniżyłagotakbardzo,żenawetkiedy
wszystko już było stracone, nie mógł mi powiedzieć całej prawdy. Kjell był w naszej rodzinie opoką.
Kiedyzabłądziliśmy,zalałanaspowódźalbojednoznaszachorowało,wykazywałsięspokojemizarad-
nością.Wszystkosięułoży–powtarzałtymswoimwspaniałymgłosem,którynadalwspominam.Alepo
kilku latach z Camillą był wrakiem. Bał się nawet przejść przez ulicę. Sto razy oglądał się za siebie.
Wpracystraciłcałąmotywację,siedziałtylkozespuszczonągłową.Jedenzjegonajbliższychwspółpra-
cowników, Mats Hedlund, zadzwonił do mnie i powiedział mi w zaufaniu, że rozpoczęto dochodzenie,
któremapomócustalić,czyniesprzedałtajemnicfirmy.Tobrzmiałojakkompletnewariactwo.Kjellbył
najuczciwszymczłowiekiem,jakiegoznałam.Ajeżelicośsprzedał,gdziebyłypieniądze?Byliśmybied-
niejsiniżkiedykolwiek.Jegokontobyłoogołocone,naszwspólnyrachunekwłaściwieteż.
–Jakumarł?
– Powiesił się bez słowa wyjaśnienia. Któregoś dnia wróciłam z pracy i znalazłam go w piwnicy,
wtymsamympokoju,wktórymzabawiałasięznimCamilla.Byłamwtedydobrzezarabiającągłówną
ekonomistką i pewnie miałam przed sobą świetlaną karierę. Jednak po tym życie moje i córki legło
wgruzach.Niechcęwchodzićwszczegóły.Chciałpanwiedzieć,cosięstałozCamillą.Alebrakujemi
słów, żeby opisać to, co się wtedy działo. Moa zaczęła się ciąć i praktycznie przestała jeść. Któregoś
dnia zapytała mnie, czy uważam, że jest śmieciem. Mój Boże, kochanie – powiedziałam. Jak możesz
mówićcośtakiego?Odparła,żetakpowiedziałaCamilla.Żewedługniejwszyscyuważająjązaodraża-
jącego śmiecia, każdy, kto ją zna. Szukałam pomocy, gdzie tylko mogłam: u psychologów, lekarzy,
mądrychkoleżanek,próbowałamnawetprozacu.Alenicniepomagało.Pewnegodnia,kiedypogodabyła
piękna, a cała Szwecja świętowała jakiś śmieszny sukces w konkursie Eurowizji, skoczyła z promu
wycieczkowegopłynącegodoFinlandii.Poczułam,żemojeżycierównieżsięskończyło.Straciłamchęć
na cokolwiek. Długo leżałam w szpitalu ze zdiagnozowaną ciężką depresją. Ale potem… sama nie
wiem…paraliżismutekjakimśsposobemzmieniłysięwzłośćipoczułam,żemuszętozrozumieć.Co
sięwłaściwiestałoznasząrodziną?Jakiezłosięwniejzalęgło?ZaczęłamszukaćinformacjioCamilli,
choćwżadnymwypadkuniechciałamsięzniąwięcejwidzieć.Chciałamjązrozumieć,możetaksamo
jakrodzicofiarychcezrozumiećmordercęijegomotywy.
–Czegosiępanidowiedziała?
– Z początku niczego. Pozacierała za sobą wszystkie ślady. To przypominało gonitwę za cieniem, za
widmem. Sama już nie wiem, ile tysięcy koron wydałam na prywatnych detektywów i innych niesolid-
nych ludzi, którzy obiecywali, że mi pomogą. Byłam jak opętana. Prawie nie spałam i żaden z moich
przyjaciółniepotrafiłjużzemnąwytrzymać.Tobyłokropnyczas.Patrzononamniejaknapieniaczkę,
możezresztąludzienadaltakpatrzą,niewiem,copowiedziałpanuHolgerPalmgren.Wkońcujednak…
–Tak?
– W gazecie ukazał się pański reportaż na temat Zalachenki. To nazwisko, rzecz jasna, nic mi nie
mówiło. Ale zaczęłam łączyć fakty. Przeczytałam o jego szwedzkim wcieleniu, Karlu Axelu Bodinie,
iojegowspółpracyzklubemmotocyklowymSvavelsjöMC.Przypomniałamsobiewszystkieteokropne
wieczory,długopotym,jakCamillasięodnasodwróciła.Wtedyczęstobudziłmniewarkotmotorów.
Przez okno w sypialni widziałam skórzane kamizelki z tym okropnym emblematem. Niespecjalnie mnie
dziwiło,żezadajesięztakimiludźmi.Niemiałamjużcodoniejżadnychzłudzeń.Nieprzypuszczałam
jednak,żechodziojejkorzenie–ointeresyojca,któremiałanadziejęprzejąć.
–Udałojejsię?
–O,tak.Wswoimbrudnymświeciewalczyłaoprawakobiet,aprzynajmniejoswojewłasne,iwiem,
żebyłotoważnedlawieludziewczynztejgrupy,przedewszystkimdlaKajsyFalk.
–Dlakogo?
– Ładnej, pewnej siebie dziewczyny, związanej z jednym z przywódców klubu. W ostatnim roku
pobytu Camilli dość często była u nas w domu i pamiętam, że ją lubiłam. Miała duże niebieskie oczy
ilekkiegozeza.Podtwardąmaskąskrywałakruche,ludzkieoblicze.Poprzeczytaniupańskiegoartykułu
odszukałam ją. Nie powiedziała ani słowa na temat Camilli. Nie była nieprzyjemna, nic z tych rzeczy,
izwróciłamuwagę,żezmieniłastyl.Harleyówazmieniłasięwbizneswoman.Alemilczałaipomyśla-
łam,żetojeszczejednaślepauliczka.
–Aletakniebyło?
–Nie.Mniejwięcejrokpóźniejsamamnieodnalazła.Zmieniłasięporazkolejny.Niebyłajużzimna
anicool,byłaraczejzestresowanainerwowa.NiedługopotemznalezionojązastrzelonąnaboiskuStora
MossenwBrommie.Kiedysięspotkałyśmy,opowiedziałamiokontrowersjachzwiązanychzespadkiem
poZalachence.Lisbethniedostaławłaściwienic,choćniechciałanawettejodrobiny,którąjejzapisał.
Zasadnicza część majątku przypadła dwóm jego synom, którzy mieszkali w Berlinie, a część Camilli.
Camilla odziedziczyła część organizacji zajmującej się handlem ludźmi. Kiedy czytałam o tym w pana
reportażu, bolało mnie serce. Wątpię, żeby się martwiła o te kobiety lub choć trochę im współczuła.
Mimowszystkoniechciałamiećztymnicwspólnego.Tylkonieudacznicyzajmująsiętakimgównem–
powiedziałaKajsie.Miałazupełnieinną,nowoczesnąwizjętego,czympowinnasięzajmowaćorganiza-
cja.Potwardychnegocjacjachskłoniłajednegozprzyrodnichbraci,żebyjąwykupił.Potempojechałado
Moskwy,zabierająccałyswójkapitałiczęśćwspółpracowników,którychdosiebieprzywiązała,między
innymiKajsęFalk.
–Wiepani,czymzamierzałasięzająć?
–Kajsanigdyniebyłazniąnatyleblisko,żebytodokońcarozumieć,alemiałyśmypewneprzypusz-
czenia. Myślę, że miało to związek z tajemnicami firmowymi w Ericssonie. Dziś jestem pewna, że
CamillanaprawdęskłoniłaKjelladosprzedaniajakichśważnychinformacji,prawdopodobniegoszanta-
żowała.Dowiedziałamsięteż,żejużwpierwszychlatachpobytuunasnawiązałakontaktzkilkomakom-
puterowcami ze szkoły i poprosiła ich, żeby się włamali do mojego komputera. Według Kajsy miała
wręczbzikanapunkciehakerstwa,choćsamanigdysięnimniezajmowała.Poprostuciągleopowiadała
otym,jakdużomożnazarobić,przejmująckonta,hakującserwery,kradnącinformacjeitakdalej.Dla-
tegomyślę,żepotemzajęłasięczymśwtymrodzaju.
–Tobysięnawetzgadzało.
–Tak,iprawdopodobnierobitoprofesjonalnie.Nigdyniezadowoliłabysięczymśpoślednim.Kajsa
twierdziła,żeszybkodołączyładowpływowychkręgówwMoskwie,anawetzostałakochankąjakiegoś
członkaDumy,bogatego,liczącegosiętypa.Wrazznimzaczęłabudowaćwokółsiebieosobliwągrupę,
złożonązeświatowejklasyinżynierówiróżnychprzestępców.Najwyraźniejbeztruduowijałaichsobie
wokółpalcaidoskonalewiedziała,gdzietaekonomicznapotęgamaswójczułypunkt.
–Gdzie?
–W tym, żeRosja to niewiele więcejniż stacja benzynowaz wetkniętą flagą. Eksportująropę i gaz
ziemny,alenieprodukująniczego,cobysięliczyło.Rosjapotrzebujezaawansowanychtechnologii.
–Aonachciałaimjedać?
– W każdym razie udawała, że chce. Ale oczywiście działała we własnej sprawie. Wiem, że Kajsa
byłapodogromnymwrażeniemtego,jakprzywiązywaładosiebieludziizapewniałasobieochronępoli-
tyczną.Zpewnościądokońcabyłabywobecniejlojalna,gdybysięnieprzestraszyła.
–Cosięstało?
–Poznałastaregożołnierzazelitarnejjednostki,chybamajora,istraciłagruntpodnogami.Człowiek
ten,wedługtajnychinformacji,którymidysponowałkochanekCamilli,wykonywałszemranezleceniadla
rosyjskiego rządu. Mówiąc wprost, chodziło o morderstwa. Zabił między innymi znaną dziennikarkę,
IrinęAzarową.Podejrzewam,żepanjąznał.Wksiążkachiartykułachkrytykowałareżim.
–O,tak,prawdziwabohaterka.Tobyłastrasznahistoria.
–Zgadzasię.Planniedokońcawypalił.IrinaAzarowamiałasięspotkaćzkrytykiemreżimuwmiesz-
kaniuwustronnejuliczcenapołudniowo-wschodnichprzedmieściachMoskwy.Majormiałjązastrzelić,
kiedy wychodziła ze spotkania. Nikt o tym nie wiedział, ale jej siostra zachorowała na zapalenie płuc
i nagle musiała się zaopiekować dwiema siostrzenicami, w wieku ośmiu i dziesięciu lat. Major zabił
Irinęidziewczynki,kiedywychodziłyzdomutegoczłowieka.Strzeliłimwgłowy.Potempopadłwnie-
łaskę. Nie sądzę, żeby ktoś się przejął dziećmi. Chodziło o to, że nie dało się już sterować opinią
publiczną,acałaoperacjamogławyjśćnajawiobrócićsięprzeciwkorządowi.Majorprzestraszyłsię
chyba,żezostanieujawniony.Zdajesię,żewtymokresiemiałteżmnóstwoproblemówosobistych.Żona
zostawiła go z nastoletnią córką i chyba nawet istniało ryzyko, że zostanie wyrzucony z mieszkania.
Z perspektywy Camilli była to oczywiście idealna sytuacja: bezwzględny człowiek, którym mogła się
posłużyćiktórybyłwtrudnejsytuacji.
–Więcjegorównieżdosiebieprzywiązała.
–Tak,spotkalisię.Kajsaprzytymbyłai,codziwne,tenczłowiekodrazuprzypadłjejdogustu.Nie
był taki, jak się spodziewała, w najmniejszym stopniu nie przypominał morderców z klubu motocyklo-
wegoSvavelsjöMC.Byłoczywiściewysportowanyiwyglądałnabrutala,alepozatym,jakstwierdziła,
sprawiałwrażeniegrzecznegoikulturalnego,atakżewpewnymsensieczułegoidelikatnego.Wyraźnie
nieczułsiędobrzeztym,żemusiałzabićtedzieci.Beznajmniejszychwątpliwościbyłmordercą,czło-
wiekiem,którywyspecjalizowałsięwtorturachwczasiewojnywCzeczenii,alemimowszystkomiał
moralnegranice.Dlategotakźlesięczuła,kiedyCamillawbiławniegoswojeszpony.Niemaldosłow-
nie.Podobnodrapałagopoklatcepiersiowejjakkocica.Chcę,żebyśdlamniezabijał–mówiła,awjej
słowachbyłopełnoseksuierotycznejwładzy.Zpiekielnąbiegłościąbudziławnimsadyzm,aimstrasz-
niejsze były opisywane przez niego szczegóły zbrodni, tym bardziej wydawała się podniecona. Nie
wiem,czywszystkozrozumiałam,alewłaśnietosprawiło,żeKajsaśmiertelniesięprzeraziła.Niecho-
dziłoomordercę.ChodziłooCamillę,oto,jakwykorzystującswojąurodęipowab,budziławtymmęż-
czyźniedzikiezwierzęisprawiała,żejegoniecosmutneoczylśniłyjakuobłąkanegodrapieżnika.
–Nieposzłapaniztymnapolicję.
– Pytałam o to Kajsę raz za razem. Mówiłam, że wydaje się przestraszona i powinna mieć ochronę.
Odpowiadała,żejużjąma.Pozatymzabraniałamirozmawiaćzpolicją,ajabyłamnatyległupia,żeby
jejposłuchać.Pojejśmiercipowtórzyłamśledczymwszystko,comipowiedziała,aleniewiem,czymi
uwierzyli. Pewnie nie. W końcu to były tylko opowieści o mężczyźnie bez nazwiska, który pochodził
zinnegokraju,aCamilliniemożnabyłojużznaleźćwżadnychbazachdanychinigdyniepoznałamjej
nowegonazwiska.Wkażdymrazieto,coimopowiedziałam,doniczegoichniedoprowadziło.Śmierć
Kajsynadalniezostaławyjaśniona.
–Rozumiem–powiedziałMikael.
–Naprawdę?
–Takmisięwydaje–odparłijużmiałpołożyćdłońnaramieniuMargaretyDahlbergwgeściewspar-
cia,kiedypoczuł,żewjegokieszeniwibrujetelefon.Miałnadzieję,żetoAndrei.Okazałosięjednak,że
dzwoniStefanMolde.DopieropokilkusekundachMikaelrozpoznałwnimczłowiekazFRA,którysię
kontaktowałzLinusemBrandellem.
–Ocochodzi?–zapytał.
–Ospotkaniezwysokopostawionymurzędnikiem,którywłaśniejestwdrodzedoSzwecjiichcesię
zpanemzobaczyćjutro,najwcześniej,jaktomożliwe,wGrandHôtelu.
MikaelspojrzałnaMargaretęDahlbergizrobiłgest,jakbychciałjąprzeprosić.
– Mam napięty grafik – oznajmił. – Jeśli mam się z kimś spotkać, chciałbym przynajmniej znać jego
nazwiskoiwiedzieć,ocochodzi.
–ToEdwinNeedham,achodzioosobęznanąjakoWaspipodejrzanąopoważneprzestępstwa.
Mikaelpoczuł,jakzalewagofalapaniki.
–Wporządku–odparł.–Októrej?
–Piątaranobędziewporządku.
–Panchybażartuje!
–Obawiamsię,żewtejsprawieniemamiejscanażarty.Sugerowałbympunktualność.PanNeedham
przyjmiepanawswoimpokoju.Telefonproszęzostawićwrecepcji.Zostaniepanprzeszukany.
–Rozumiem–powiedziałMikael.Czułsięcorazbardziejnieswojo.
PotemwstałipożegnałsięzMargaretąDahlberg.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Część3
Asy
metryczneproblemy
24listo
pada–3grudnia
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Czasamiłatwiejzłączyćniżrozdzielić.
Dzisiejszekomputeryniemająproblemuzmnożeniemliczbpierwszychskładającychsięzmilionówcyfr.
Odwrócenietegoprocesujestniebywaleskomplikowane.Zaledwiestucyfroweliczbynastręczająwiel-
kichproblemów.
Trudności z rozkładaniem na czynniki pierwsze są wykorzystywane w algorytmach kryptograficznych,
takichjakRSA.Liczbypierwszestałysięsprzymierzeńcamitajemnic.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział25
24listo
pada,nociporanek
LISBETHSZYBKOODNALAZŁARogera,człowieka,któregonarysowałAugust.Nastroniepoświęco-
nejaktoromgrywającymdawniejwtakzwanymRevolutionsteaternnaVasastanzobaczyłajegomłodszą
wersję.NazywałsięRogerWinterichodziłyonimsłuchy,żejestzazdrośnikiemibrutalem.Wmłodości
zagrał kilka znaczących ról na dużym ekranie. Potem jednak jego kariera stanęła w miejscu i teraz był
owielemniejznanyniżjegobratTobias,poruszającysięnawózkubardzobezpośredniprofesorbiologii.
PodobnocałkowicieodciąłsięodRogera.
Lisbethzapisałaadres,poczymwłamałasiędosuperkomputeraNSFMRI.Uruchomiłaswójprogram
ipróbowałaskonstruowaćdynamicznysystem,któryznalazłbykrzyweeliptycznenajlepiejnadającesię
dozłamaniaszyfru.Przyjaknajmniejszejliczbieiteracji,rzeczjasna.Jednakcokolwiekrobiła,anitrochę
nieprzybliżałojejtodorozwiązania.PlikNSAwciążpozostawałtajemnicą.Wkońcuwstałairzuciła
okiem na sypialnię i Augusta. Zaklęła. August nie spał. Siedział na łóżku i zapisywał coś na kartce na
nocnymstoliku.Kiedypodeszłabliżej,zobaczyła,żetokolejneliczbyrozłożonenaczynniki.Wymamro-
tałacośpodnosemipowiedziałasurowo:
–Toniemasensu.Awkażdymrazietądrogądalejniezajdziemy.
KiedyAugustznówzacząłsięhisteryczniekiwać,kazałamusięopanowaćiiśćspać.
Byłozdecydowaniezapóźno,apozatymsamachciałasiętrochęprzespać.Położyłasięnasąsiednim
łóżkuipróbowałaznaleźćspokój.Byłotojednakniemożliwe.Augustwierciłsięijęczał,więcwkońcu
Lisbethpostanowiłacośpowiedzieć.Niemająclepszegopomysłu,zapytałago:
–Wieszcośokrzywycheliptycznych?
Oczywiścieniedoczekałasięodpowiedzi.Mimotozaczęłamutłumaczyć,takjasnoiprosto,jaktylko
potrafiła.
–Rozumiesz?–zapytaławkońcu.
August,rzeczjasna,nieodpowiedział.
–Nodobrze–kontynuowała.–Spróbujmyzliczbą3034267.Wiem,żebeztrudujesteśwstaniezna-
leźćjejczynniki.Aledasiętozrobićtakżezapomocąkrzywycheliptycznych.Weźmynaprzykładkrzywą
y²=x
3
–x+4ipunktP=(1,2)natejkrzywej.
Zwysiłkiemzapisałatonakartceleżącejnanocnymstoliku.Augustsprawiałjednakwrażenie,jakby
nienadążał,iporazkolejnyprzypomniałasobieautystycznebliźniaki,októrychczytała.Wjakiśzagad-
kowysposóbpotrafiliznajdowaćdużeliczbypierwsze.Mimotonieradzilisobieznajprostszymirówna-
niami.MożezAugustembyłopodobnie.Możebyłraczejmaszynkądoliczenianiżprawdziwymgeniu-
szem matematycznym. Zresztą nie miało to znaczenia. Rana postrzałowa zaczęła dawać o sobie znać.
Czuła,żemusisięprzespać.Musiałaodpędzićdemonyzdzieciństwa,któreprzeztegochłopcazaczęły
sięwniejbudzić.
KIEDY MIKAEL BLOMKVIST wszedł do domu, było już po północy. Choć był wykończony i musiał
wstać wczesnym rankiem, natychmiast usiadł przed komputerem i zaczął szukać informacji na temat
Edwina Needhama. Znalazł kilka osób o tym nazwisku. Między innymi utytułowanego rugbistę, który
wfantastycznysposóbwróciłdogrypopokonaniubiałaczki.
Kolejny Edwin Needham najwyraźniej był ekspertem w dziedzinie uzdatniania wody, następny był
dobrywrobieniugłupichminnazdjęciachzimprez.Niewydawałosię,żebyktórykolwiekznichmógł
odkryćtożsamośćWaspioskarżyćjąopopełnienieprzestępstwa.ByłjeszczejedenEdwinNeedham–
informatykidoktorzMIT.Branżasięzgadzała,aleionniepasowałdoprofilu.Zajmowałstanowisko
kierowniczewSafeline,czołowejfirmiezajmującejsięoprogramowaniemantywirusowym,którazpew-
nościąinteresowałasięhakerami.Aleto,coEd,jakgonazywano,mówiłwwywiadach,dotyczyłotylko
udziałów w rynku i nowych produktów. Ani słowo nie wykraczało poza zwykłą sprzedażową gadkę,
nawetkiedypoproszonogo,żebyopowiedziałoswoichzainteresowaniach.Ainteresowałsięgrąwkrę-
gleiwędkarstwemmuchowym.Mówił,żekochaprzyrodęirywalizację.Wydawałosię,żejegonajnie-
bezpieczniejsząumiejętnościąjestzanudzanieludzinaśmierć.
Mikaelznalazłteżzdjęcie,naktórymrozebranydopasaEdszczerzyłsiędoaparatuitrzymałdużego
łososia – takich zdjęć wędkarze robią sobie setki. Było to tak samo nudne i niewiele mówiące jak
wszystkoinne.Choćzdrugiejstrony…Corazpoważniejzastanawiałsię,czynietakiwłaśniebyłzamysł.
Raz jeszcze zapoznał się z całym materiałem i z każdą chwilą nabierał coraz większej pewności, że to
tylko fasada. Wreszcie nie miał już wątpliwości: to on. Cała sprawa pachniała służbami wywiadow-
czymi.CzułwtymrękęNSAalboCIA.Jeszczerazspojrzałnazdjęciezłososiemizobaczyłcośzupełnie
innego.
Zobaczyłtwardziela,którytylkoudaje.Needhampewniestałnanogachiironicznieszczerzyłsiędo
kamery. Mikael po raz kolejny pomyślał o Lisbeth. Zastanawiał się, czy powinien jej coś powiedzieć.
Niebyłojednakpowodu,żebyjąterazniepokoić,zwłaszczażewłaściwienicniewiedział.Postanowił
więc się położyć. Musiał się przespać kilka godzin, żeby przed porannym spotkaniem z Edem Needha-
mem mieć w miarę przytomny umysł. Pogrążony w myślach umył zęby, rozebrał się i położył. Dopiero
wtedyzdałsobiesprawę,żejestniewiarygodniezmęczony.Odrazuzapadłwsen.Śniłomusię,żetonie,
wciąganydorzeki,wktórejstoiEdNeedham.Kiedysięobudził,pamiętałjeszczejakprzezmgłę,żepeł-
zał po dnie, smagany ogonami trzepoczących się łososi. Nie spał zbyt długo. Obudził się gwałtownie,
zpoczuciem,żecośmuumknęło.Nanocnymstolikuleżałjegotelefon.ZobaczyłgoipomyślałoAndreiu.
Całyczaspodświadomieonimmyślał.
LINDAZAMKNĘŁADRZWInapodwójnyzamek.Niebyłowtymoczywiścienicdziwnego.Kobietapo
takich przejściach musiała oczywiście zwracać uwagę na bezpieczeństwo. Mimo to Andreiowi zrobiło
się nieprzyjemnie. Tłumaczył sobie jednak, że to przez mieszkanie. Wyglądało zupełnie inaczej, niż się
spodziewał.Czytonaprawdębyłomieszkaniejejprzyjaciółki?
Łóżkobyłoszerokie,aleniezbytdługie.Uwezgłowiaiwnogachmiałobłyszczącąkratę.Narzutabyła
czarna i kojarzyła mu się z katafalkiem lub trumną. Oprawione zdjęcia na ścianach, przedstawiające
głównieuzbrojonychmężczyzn,teżmusięniepodobały.Wcałymmieszkaniuczućbyłopewnąsterylność
ichłód.Niemógłsobiewyobrazić,żemieszkatamktośsympatyczny.
Zdrugiejstronynapewnosiędenerwowałiwszystkowyolbrzymiał.Możepoprostupróbowałzna-
leźćpretekstdoucieczki.Człowiekzawszechceuciecodtego,cokocha–czyOscarWildeniepowie-
dział czegoś podobnego? Spojrzał na Lindę. Nadal uważał ją za najpiękniejszą kobietę, jaką kiedykol-
wiekwidział,ijużsamotobyłoprzerażające.Podeszładoniegowobcisłejniebieskiejsukience,pod-
kreślającejjejkształty,ijakgdybyczytaławjegomyślach,zapytała:
–Chcesziśćdodomu,Andrei?
–Mamdużoroboty.
– Rozumiem – odparła i pocałowała go. – W takim razie jak najbardziej powinieneś iść do domu
izająćsiępracą.
–Takchybabędzienajlepiej–wymamrotał,aonaprzylgnęładoniegoipocałowałagotakmocno,że
niebyłwstaniesięobronić.
Odwzajemniłpocałunekipołożyłręcenajejbiodrach.Wtedygoodepchnęła.Takmocno,żepadłna
łóżkoiprzezchwilęsiębał.Spojrzałnanią,aleonauśmiechałasiętaksamoczulejakwcześniej.Wtedy
zrozumiał: to tylko zabawa. Naprawdę go pragnęła. Chciała się z nim kochać – tu i teraz. Pozwolił jej
usiąśćnasobieokrakiem,rozpiąćkoszulęidrapaćsiępobrzuchu.Jejoczyświeciłyintensywnymbla-
skiem, a duże piersi falowały pod sukienką. Usta miała otwarte. Strużka śliny spływała ku brodzie,
aLindacośdoniegoszeptała.Wpierwszejchwilinieusłyszał.
Mówiła:–Teraz,Andrei.Teraz!
– Teraz – powtórzył niepewnie i poczuł, jak zdziera z niego spodnie. Była sprytniejsza, niż się spo-
dziewał,bardziejdoświadczonaidzikaniżktokolwiek,kogoznał.
–Zamknijoczyileżnieruchomo–poleciła.
Zamknąłoczyisięnieruszał.Słyszał,żeLindaczymśszeleści,aleniewiedziałczym.Pochwiliusły-
szałkliknięcieipoczułnanadgarstkachchłódmetalu.Otworzyłoczyizobaczył,żeręcemaskutekajdan-
kami. Zamierzał zaprotestować. Nie przepadał za takimi rzeczami. Ale wszystko potoczyło się błyska-
wicznie. Jak gdyby miała doświadczenie, przypięła mu ręce do wezgłowia. Potem związała mu nogi
sznurem.Ścisnęłamocno.
–Ostrożnie–powiedział.
–O,tak.
–Todobrze–odparł.Wtedyspojrzałananiego,inaczejniżwcześniej.Niebyłotomiłespojrzenie.
Następniepowiedziałacośuroczystymtonem.Byłpewien,żesięprzesłyszał.
–Cotakiego?–zapytał.
–Terazbędęcięciąćnożem,Andrei–powiedziałaizakleiłamuustadużymkawałkiemtaśmy.
MIKAEL PRÓBOWAŁ sobie wmówić, że może być spokojny. Dlaczego coś miałoby się stać Andre-
iowi?Nikt–pozanimiEriką–niewiedział,żezostałzaangażowanydoochronyLisbethiAugusta.Bar-
dzouważali,żebytainformacjaniezostałaujawniona,byliostrożniejsiniżkiedykolwiek.Amimoto…
dlaczegoniemógłsięznimskontaktować?
Andreizwyklenieignorowałtelefonu.Wręczprzeciwnie,zregułyodbierałpojednymsygnale.Ateraz
niemożnasiębyłoznimskontaktować.Dziwne,pomyślałMikael.Chociaż…Ponowniepróbowałprze-
konać samego siebie, że Andrei po prostu pracuje i zapomniał o bożym świecie, a w najgorszym
wypadku zgubił telefon. Z pewnością nie było to nic poważnego. A jednak… Camilla pojawiła się po
tylulatach,niewiadomoskąd.Najwyraźniejcośsięświęciło.CotakiegopowiedziałkomisarzBublan-
ski?
Żyjemywświecie,wktórymparanojajestoznakązdrowia.
SięgnąłpotelefonleżącynanocnymstolikuijeszczerazwybrałnumerAndreia.Tymrazemrównież
się nie dodzwonił. Postanowił więc obudzić Emila Grandéna, który mieszkał blisko Andreia na Röda
bergenwdzielnicyVasastan.WgłosieEmilasłychaćbyłoniezadowolenie,alemimowszystkoobiecał,
żezarazpodskoczydoAndreiaisprawdzi,czyjestwdomu.Podwudziestuminutachoddzwonił.
–Długopukałemdodrzwi–powiedział.–Napewnogoniema.
Mikaelzakończyłrozmowę,ubrałsięiwyszedł.Biegłprzezopustoszałą,smaganąwiatremdzielnicę
SöderdoredakcjinaGötgatan.Niewykluczał,żeAndreipoprostuśpinakanapie.Niebyłbytopierwszy
raz, kiedy zasnął w pracy i nie usłyszał telefonu. Miał nadzieję, że tak właśnie jest. Mimo to czuł się
corazbardziejnieswojo.Kiedyotworzyłdrzwiiwyłączyłalarm,zadrżał,jakbysięspodziewałjakiejś
katastrofy.Obszedłredakcję,aleniezauważyłnicniezwykłego.Całakorespondencjabyławykasowana
zkomputera,takjaksięumówili.Wszystkowyglądałowporządku,alenigdzieniewidziałAndreia.
Nawysłużonejkanapieniebyłonikogo.Usiadłinachwilępogrążyłsięwmyślach.Następnieznów
zadzwoniłdoEmilaGrandéna.
–Emil–zaczął.–Przykromi,żetakcięgnębięwśrodkunocy.Aletomniewpędzawparanoję.
–Rozumiem.
–Dlategozwróciłemuwagę,żewydawałeśsięzakłopotany,kiedywspomniałemoAndreiu.Czyjest
coś,czegominiepowiedziałeś?
–Nic,oczymbyśniewiedział.
–Comasznamyśli?
–To,żejateżrozmawiałemzUrzędemOchronyDanychOsobowych.
–Jaktoteż?
–Czylitynie…
–Nie!–przerwałiusłyszałwsłuchawceciężkioddech.Zrozumiał,żezaszłastraszliwapomyłka.
–Mów,Emil.Itoszybko.
–Nowięc…
–Tak?
– Zadzwoniła do mnie bardzo miła i kompetentna pracownica Urzędu Ochrony Danych Osobowych.
LinaRobertsson.Powiedziała,żesiękontaktowaliścieizewzględunasytuacjępostanowiliściezwięk-
szyćpoziomzabezpieczeńtwojegokomputera.Chodziłoopewnewrażliwedaneosobowe.
–I?
–Powiedziała,żeprzekazałacibłędnezaleceniaiżebardzojejztegopowoduprzykro.Mówiła,że
wstydzi się swojej niekompetencji i martwi, że zabezpieczenia będą niewystarczające. Dlatego chciała
jaknajszybciejporozmawiaćzczłowiekiemodpowiedzialnymzaszyfrowanienatwoimkomputerze.
–Icojejpowiedziałeś?
–Żenicnatentematniewiem,alewidziałem,jakAndreiprzynimgrzebie.
–Czyliporadziłeśjej,żebysięskontaktowałazAndreiem.
– Akurat na chwilę wyszedłem, więc powiedziałem, że na pewno jest w redakcji. Powiedziałem, że
możedoniegozadzwonić.Towszystko.
–Emil,niechtoszlag.
–Aleonanaprawdęwydawałasię…
– Nie obchodzi mnie, jaka się wydawała. Mam nadzieję, że przynajmniej poinformowałeś później
Andreia.
–Nieodrazu.Mamnapiętygrafik,jakmywszyscy.
–Alepotemtozrobiłeś?
–Cóż…wyszedł,zanimzdążyłemmuotymwspomnieć.
–Alezadzwoniłeśdoniego?
–Oczywiście,dzwoniłemwielerazy.Ale…
–Tak?
–Nieodbierał.
–Okej–odparłMikaellodowatymtonem.
Rozłączył się i wybrał numer Jana Bublanskiego. Musiał dzwonić dwa razy, żeby zaspany komisarz
odebrał. Nie widział innego wyjścia, opowiedział mu całą historię. Powiedział wszystko, nie zdradził
tylko,gdziesąLisbethiAugust.
PotempowiadomiłErikę.
LISBETHUDAŁOSIĘUSNĄĆ.Mimotobyławstaniegotowości.Spaławubraniu–wskórzanejkurtce
ibutach.Pozatymcochwilęsiębudziła–albozpowoduburzy,alboprzezAugusta,któryjęczałikwilił
nawet przez sen. Ale przeważnie zasypiała znowu albo przynajmniej zapadała w drzemkę. Dręczyły ją
krótkie,dziwnierealistycznesny.
Śniłojejsię,żeojciecbijemamę.Nawetweśniepoczułazłość,którąpamiętałazdzieciństwa.Czuła
ją tak wyraźnie, że znów się obudziła. Była za piętnaście czwarta, a na nocnym stoliku nadal leżały
papiery,naktórychonaiAugustzapisywaliliczby.Zaoknempadałśnieg.Wichuratrochęsięuspokoiła
iniebyłosłychaćżadnychnietypowychodgłosów–pozawiatrem,którywyłiszeleściłwśróddrzew.
Mimotoczułasięnieswojo.Napoczątkumyślała,żetozpowodusnu,któregooparynadalspowijały
pokój. Chwilę później przeszył ją dreszcz. Sąsiednie łóżko było puste. August zniknął. Wstała, szybko
ibezszelestnie,zestojącejnapodłodzetorbywyjęłaberettę,przycisnęłajądosiebieiwymknęłasiędo
kuchni.
Odetchnęła.Augustsiedziałprzyokrągłymstoleibyłczymśpochłonięty.Dyskretnie,żebymunieprze-
szkadzać, nachyliła się i spojrzała mu przez ramię. Zobaczyła, że nie rozkłada już liczb na czynniki
pierwszeaninierysujeswoichoprawcówLassegoWestmanaiRogeraWintera.Tymrazemrysowałsza-
chownice odbijające się w lustrzanych drzwiach szafy, a nad nimi groźną postać z wyciągniętą ręką.
Sprawcawreszciezacząłnabieraćkształtów.Lisbethsięuśmiechnęła,poczymwróciładosypialni.
Usiadła na łóżku, zdjęła bluzkę i bandaż i przyjrzała się ranie. Nadal nie wyglądało to dobrze. Była
osłabiona i miała zawroty głowy. Wzięła dwie kolejne tabletki antybiotyku i próbowała jeszcze trochę
odpocząć,możenawetznówzasnęła.Poprzebudzeniupamiętałajakprzezmgłę,żeweśniewidziałaZalę
iCamillę.Dojejświadomościdotarłocośjeszcze.Niebyłapewnaco.Wiedziałajedynie,żewyczuła
czyjąśobecność.Zaoknemrozległsiętrzepotskrzydełjakiegośptaka.Zdużegopokojudobiegałciężki,
udręczonyoddechAugusta.Jużmiaławstać,kiedypowietrzeprzeszyłmrożącykrewwżyłachkrzyk.
MICHAELWYSZEDŁZREDAKCJIwczesnymrankiemiwsiadłdotaksówki,któramiałagozawieźć
doGrandHôtelu.Andreinadalniedałznakużycia.Mikaelporazkolejnypróbowałsobietłumaczyć,że
przesadza, że Andrei w każdej chwili może zadzwonić z domu jakiejś koleżanki lub kolegi. Ale nie
opuszczałgoniepokój.KiedywyszedłnaGötgatanizauważył,żeznówspadłśnieg,anachodnikuleży
samotnydamskibut,wyjąłsamsungaiprzezaplikacjęRedphonezadzwoniłdoLisbeth.
Nie odbierała, co wcale go nie uspokoiło. Spróbował jeszcze raz i w końcu wysłał wiadomość tek-
stowąprzezaplikacjęThreema:„Camillawasściga.Powinniścieopuścićkryjówkę”.Pochwilispojrzał
nataksówkęjadącąodstronyHökensgataizezdziwieniemzauważył,żekierowcawzdrygnąłsięnajego
widok. Na jego twarzy rzeczywiście malował się wyraz śmiertelnie groźnej determinacji. To wrażenie
potęgowałjeszczefakt,żesięnieodzywał,kiedykierowcapróbowałnawiązaćrozmowę.Siedziałnatyl-
nymsiedzeniu,skrytywmroku,ajegooczybyłynieruchomeibłyszczące.
Sztokholmwydawałsięopustoszały.Wichuraniecoprzycichła,alewodawdalszymciągubyłaspie-
niona.MikaelspojrzałnaGrandHôtelpodrugiejstroniezatokiizacząłsięzastanawiać,czyniepowi-
niendarowaćsobiespotkaniazNeedhamemipojechaćdoLisbeth,aprzynajmniejzatroszczyćsięoto,
żebypojawiłsięuniejpatrolpolicji.Ponamyślestwierdziłjednak,żeniemożetegozrobićbezuprze-
dzenia.Jeżeliktośsypał,zdradzenietejinformacjimogłobysięskończyćtragicznie.Ponownieuruchomił
Threemainapisał:„Mamzałatwićpomoc?”.
Oczywiście nie dostał odpowiedzi. Chwilę później zapłacił taksówkarzowi, pogrążony w myślach
wysiadł pod hotelem i wszedł przez obrotowe drzwi. Było dwadzieścia po czwartej. Przyjechał czter-
dzieściminutprzedczasem.Nigdywcześniejmusiętoniezdarzyło.Czułsiętak,jakbypłonąłodśrodka.
Zanimzgodniezumowąpodszedłdorecepcjiioddałtelefony,znówzadzwoniłdoEriki.Poprosił,żeby
spróbowałasiędodzwonićdoLisbeth,byławstałymkontakciezpolicjąipodejmowałakoniecznedecy-
zje.
–Jaktylkodowieszsięczegośnowego,zadzwońdoGrandHôteluizapytajopanaNeedhama.
–Ktoto?
–Człowiek,którychcesięzemnąspotkać.
–Otejporze?
–Otejporze–powtórzyłiruszyłdorecepcji.
EDWINNEEDHAMmieszkałwpokojunumersześćsetpięćdziesiątcztery.Mikaelzapukał.Otworzyłmu
mężczyznacuchnącypotemiemanującywściekłością.Człowiekazezdjęciazrybąprzypominałtaksamo,
jakświeżoobudzonyskacowanydyktatorprzypominaswójwystylizowanypomnik.EdNeedhamtrzymał
wrękudrinka,byłponuryirozczochrany.Wyglądałjakbuldog.
–PanNeedham–powiedziałMikael.
– Ed – odparł Needham. – Przepraszam, że zawracam panu głowę o tak nieludzkiej porze, ale mam
pilnąsprawę.
–Natowygląda–odparłMikaeloschle.
–Domyślasiępan,ocochodzi?
Mikaelpokręciłgłowąiusiadłwfotelutużobokbiurka,naktórymstałybutelkaginuischweppes.
–Nie,dlaczegomiałbysiępandomyślać?–ciągnąłEd.–Zdrugiejstronyztakimigośćmijakpanni-
gdy nic nie wiadomo. Oczywiście sprawdziłem pana. Nienawidzę prawić ludziom komplementów, bo
czujęwtedyniesmakwustach,alewswoimzawodzieniemapansobierównych.
Mikaelposłałmuwymuszonyuśmiech.
–Byłobymiło,gdybypanprzeszedłdorzeczy.
–Spokojnie,spokojnie,zarazwszystkosięwyjaśni.Zakładam,żepanwie,gdziepracuję.
–Niejestemdokońcapewien–odparłszczerzeMikael.
–WPuzzlePalace,centrumSIGINT.Pracujędlaspluwaczkicałegoświata.
–CzylidlaNSA.
–Czypanrozumie,jakącholernągłupotąjestdrażnieniesięznami?Rozumiepanto,panieBlomkvist?
–Chybamogętosobiewyobrazić–odparłMikael.
–Awiepan,gdziewzasadziepowinnasięznaleźćpańskaprzyjaciółka?
–Nie.
–Wwięzieniu.Dożywotnio!
Mikaelprzywołałnatwarzdelikatnyuśmiech,liczącnato,żesprawiawrażeniespokojnegoiopano-
wanego.Wrzeczywistościmyśliszalałymuwgłowieinawetjeśliwiedział,żemogłosięzdarzyćcokol-
wiek i nie powinien jeszcze wyciągać pochopnych wniosków, natychmiast zaczął się zastanawiać, czy
LisbethwłamałasiędoNSA.Samatamyślmocnogozaniepokoiła.Lisbethsięukrywałaibyłaposzuki-
wanaprzezmordercę.CzyżbyściągnęłasobierównieżnagłowęwszystkiesłużbywywiadowczeStanów
Zjednoczonych?Tobrzmiało…nowłaśnie,jak?Tobrzmiałoniedorzecznie.
JeżelicokolwiekwyróżniałoLisbeth,towłaśnieto,żenigdyniepodejmowałażadnychdziałań,jeśli
dogłębnie nie przeanalizowała konsekwencji. Żaden z jej pomysłów nie zrodził się pod wpływem
impulsu.Niewyobrażałsobie,żebymogłazrobićcośtakidiotycznegojakwłamywaniesiędoNSA,jeśli
istniałochoćbyminimalneryzyko,żezostanienakryta.Fakt,czasemrobiłaniebezpiecznerzeczy.Ryzyko
byłojednakzawszeproporcjonalnedokorzyściiniechciałomusięwierzyć,żewłamałasiętylkopoto,
byprzechytrzyćsiedzącegonaprzeciwkoniegobuldoga.
–Myślę,żewysnuliściepochopnewnioski–oznajmił.
–Chciałbypan.Słyszałpan,jaksądzę,żepowiedziałem:wzasadzie.
–Słyszałem.
–Piekielnesformułowanie,prawda?Możnajezastosowaćwkażdymprzypadku.Wzasadzieniepiję
z rana, a mimo to siedzę tu z drinkiem, he, he! Chcę powiedzieć, że może pan uratować swoją przyja-
ciółkę,jeśliobiecamipanpomócwpewnychkwestiach.
–Słucham.
– To miło z pańskiej strony. W takim razie na początek chcę dostać gwarancję, że obejmie mnie
ochronaźródeł.
Mikaelspojrzałnaniegozezdziwieniem.Niespodziewałsiętego.
–Jestpankimśwrodzajudemaskatora?
–Nie,brońBoże.Jestemlojalnymstarympsemgończym.
–AleniedziałapanoficjalniedlaNSA.
–Możnapowiedzieć,żechwilowodziałamwewłasnejsprawie.Żebronięswojegopunktuwidzenia.
Notojakbędzie?
–Zgoda.Będziepanobjętyochronąźródeł.
– Dobrze. Chcę się też upewnić, że to, co powiem, zostanie między nami, choć oczywiście może to
brzmieć dziwnie. Po jaką cholerę opowiadam fantastyczną historię dziennikarzowi śledczemu, skoro
potemgoproszę,żebytrzymałgębęnakłódkę?
–Dobrepytanie.
–Mamswojepowody.Pozatymsądzę,żeniemuszęnawetotoprosić.Mampodstawy,żebyprzypusz-
czać,żebędziepanchciałchronićswojąprzyjaciółkę.To,cointeresującezpańskiegopunktuwidzenia,
kryjesięzupełniegdzieindziej.Niewykluczone,żepomogępanuwtejsprawie,jeślibędziepangotów
współpracować.
–Tosięokaże–odparłMikaeloschle.
–Nodobrze.Kilkadnitemuktośsięwłamałdonaszegointranetu,znanegojakoNSANet.Znagopan,
prawda?
–Jakotako.
–NSANetzostałudoskonalonypo11września,żebyzapewnićlepsząkoordynacjędziałańpomiędzy
naszymi służbami wywiadowczymi a instytucjami szpiegowskimi z krajów anglosaskich, tak zwanym
SojuszemPięciorgaOczu.Tozamkniętysystem,którymawłasneroutery,bramyimostyijestniezależny
od reszty internetu. To stamtąd za pomocą satelitów i światłowodów zarządzamy prowadzonym nasłu-
chem,tamrównieżmamywielkiebankidanychioczywiścieanalizyiraportyobjęteklauzulątajności,od
tychoznaczonychkryptonimemMoray,czylinajmniejtajnych,ażpoUmbraUltraTopSecret,którychnie
możeoglądaćnawetprezydent.SystemjestzarządzanyzTeksasu,cozresztąjestczystymidiotyzmem.Ale
po ostatnich aktualizacjach i kontrolach mimo wszystko traktuję go jak swoje dziecko. Musi pan wie-
dzieć,żeurobiłemsiępołokcie,zaharowałemnaśmierć,awszystkopoto,żebyżadenskurwielnigdy
więcej nie użył go do niewłaściwych celów, nie mówiąc już o hakowaniu. Dziś najmniejsza anomalia,
najdrobniejszenawetnaruszeniesystemusprawia,żewłączasięumniealarm.Iproszęsobieniemyśleć,
żejestemjedyny.Mamycałysztabniezależnychspecjalistów,którzynadzorująsystem,awdzisiejszych
czasachniedasięzrobićnicwsieci,niezostawiającśladów.Aprzynajmniejtakpowinnobyć.Wszystko
jestrejestrowaneianalizowane.Wciśnięciechoćbyjednegoklawiszapowinnozostaćzauważone.Ajed-
nak…
–Ajednakkomuśsięudało.
–Tak.Inawetmógłbymtozrozumieć.Zawszeznajdąsiędziury.Dziurysąpoto,żebyśmyjewyszuki-
waliistawalisięcorazlepsi.Sprawiają,żejesteśmyczujniigotowi.Niechodzijednaktylkooto,że
ona się do nas włamała, ale też o sposób, w jaki to zrobiła. Włamała się na nasz serwer, utworzyła
zaawansowanymostizkontaadministratoradostałasiędointranetu.Jużtaczęśćoperacjibyłamistrzow-
ska,atojeszczeniekoniec,onie.Tazołzazmieniłasięwghostusera.
–Wco?
–Wzjawę,wducha,którylatałpointranecieniezauważonyprzeznas.
–Nieuruchamiającpańskichalarmów.
–Tagenialnahakerkawprowadziładosystemuwirusszpiegujący,którymusiałbyćinnyniżwszystko,
zczymdotejporymieliśmydoczynienia.Wprzeciwnymrazienaszesystemyodrazubygozidentyfiko-
wały.Tenwirusprzezcałyczasaktualizowałjejstatus.Otrzymywałacorazwiększeuprawnienia,groma-
dziłaściśletajnehasłaikody,zaczęłazestawiaćzesobąrejestryibankidanychinagle:bingo!
–Cotoznaczy:bingo?
–Znalazłato,czegoszukała,iprzestałabyćghostuserem.Chciałanampokazać,coznalazła.Dopiero
wtedywłączyłysięumniesygnałyostrzegawcze.Dokładniewchwili,kiedychciała.
–Icotakiegoznalazła?
– Naszą podwójną moralność, nasze krętactwa. Dlatego jestem tu teraz z tobą, zamiast siedzieć na
swoimtłustymdupskuwMarylandiwysyłaćzaniąmarines.Zachowałasięjakktoś,ktowłamujesiędo
domu tylko po to, żeby ujawnić, że są już w nim skradzione przedmioty. Z chwilą kiedy to odkryliśmy,
stałasięnaprawdęniebezpieczna.Takniebezpieczna,żeniektórzyzsamejgórychcielinawetpozwolić,
żebyjejtouszłopłazem.
–Aleniepan.
–Nieja.Jachciałemjąprzywiązaćdolatarniiwychłostać.Alemusiałemzrezygnowaćzpolowania
na nią i doprowadzało mnie to do szału. Może teraz wyglądam na w miarę opanowanego, ale w zasa-
dzie…nowłaśnie,wzasadzie…
–Jestpanwściekły.
– Otóż to. I dlatego wezwałem tu pana o tak wczesnej porze. Chciałem dorwać pańską Wasp, zanim
uciekniezkraju.
–Dlaczegomiałabyuciec?
–Ponieważwciążpopełnianoweszaleństwa,nieprawda?
–Niewiem.
–Jamyślę,żepanwie.
–Dlaczegowogólepansądzi,żetoonajestpańskąhakerką?
–Zaraztopanuwyjaśnię–odparłEd.Niezdążyłjednakpowiedziećnicwięcej.
ZADZWONIŁ HOTELOWY TELEFON, Ed szybko odebrał. Recepcjonista chciał rozmawiać z Mika-
elemBlomkvistem.Edoddałmusłuchawkęiszybkozrozumiał,żedziennikarzotrzymałjakieśalarmujące
wieści.Niezdziwiłogowięc,żewydukałtylkoniewyraźneprzeprosinyiwybiegłzpokoju.Niebyłzdzi-
wiony,aleteżniemógłsięztympogodzić.Zerwałzwieszakapłaszczipobiegłzanim.
Mikael biegł jak sprinter. Choć Ed nie wiedział, o co chodzi, przypuszczał, że ma to coś wspólnego
zichsprawą.Postanowiłgodogonić.JeślirzeczywiściechodziłooWaspiBaldera,chciałprzytymbyć.
Ponieważjednaknieskorzystałzwindy,tylkozacząłzbiegaćposchodach,trudnomubyłozanimnadą-
żyć.Kiedywkońcuzadyszanyznalazłsięnaparterze,Mikaelzdążyłjużodebraćtelefonyzrecepcji.Roz-
mawiałibiegłwstronęobrotowychdrzwi.Wypadlinaulicę.
–Cosięstało?–zapytałEd,kiedyMikaelzakończyłrozmowęipróbowałzłapaćtaksówkę.
–Kłopoty!–odparłMikael.
–Mogępanazawieźć,gdzietrzeba.
–Niebędziepanprowadziłpoalkoholu.
–Alemożemywziąćmójsamochód.
Mikaelnachwilęzwolniłipopatrzyłnaniego.
–Czegopanchce?
–Żebyśmysobiepomagali.
–Samniechpansobiełapietęhakerkę.
–Niemamjużprawałapaćkogokolwiek.
–Nodobrze,gdziestoipańskieauto?
Pobiegli do wynajętego samochodu Eda, zaparkowanego przy Nationalmuseum. Mikael wyjaśnił mu
pokrótce, że pojadą na szkiery, w stronę Ingarö. Powiedział, że będzie pilotowany na bieżąco i że nie
zamierzasięprzejmowaćograniczeniamiprędkości.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział26
Ranek24listo
pada
AUGUST KRZYKNĄŁ I LISBETH USŁYSZAŁA szybkie kroki. Ktoś biegł wzdłuż krótszej ściany
domu. Znów chwyciła pistolet i szybko się podniosła. Czuła się okropnie. Nie traciła jednak czasu na
zastanawianiesięnadtym.Rzuciłasiędodrzwiizobaczyła,żenataraswbiegarosłymężczyzna.Przez
moment wydawało jej się, że ma nad nim sekundę przewagi. Ale wypadki przybrały dość dramatyczny
obrót.
Mężczyznaniezatrzymałsięprzedszklanymidrzwiami.Przebiegłprzezniezwyciągniętąbroniąiod
razu zaczął pewnie strzelać. Mierzył w Augusta. Lisbeth odpowiedziała ogniem, a może zrobiła to już
wcześniej.
Nie była pewna. Nie wiedziała nawet, w którym momencie zaczęła biec w jego stronę. Zrozumiała
tylko,żezderzyłasięznimzogłuszającąsiłą,apochwilileżałananimnapodłodze,tużobokokrągłego
stołu,przyktórymzaledwiechwilęwcześniejsiedziałAugust.Niewielemyśląc,uderzyłagozgłówki.
Zrobiłatoztakąsiłą,żezadzwoniłojejwgłowie.Niepewniestanęłananogach.Całypokójwirował.
Miałakrewnabluzce.Czyżbyznowuoberwała?Niemiałaczasu,żebysięnadtymzastanawiać.Gdzie
jestAugust?Niebyłogoprzystole,naktórymleżałykredki,długopisy,rysunkiiobliczenia.Gdzieon,do
cholery,jest?Usłyszałakwilenieizobaczyła,żechłopiecsiedziprzylodówcezkolanamipodciągniętymi
podbrodę.Zdążyłsięrzucićnapodłogę.
Jużmiałapobiecwjegostronę,kiedyusłyszałainneniepokojącedźwięki.Zoddalidobiegałyczyjeś
głosy,słychaćbyłotrzaskłamanychgałązek.Wichstronęzmierzałowięcejosób.Musieliuciekać.Nie
mielianisekundydostracenia.Jeżelitobyłajejsiostra,napewnomiałatowarzystwo.Jakzawsze.Ona
była sama, a Camilli towarzyszyła cała klika. Dlatego tak jak w przeszłości musiała być sprytniejsza
iszybsza.Wgłowiemignąłjejobrazterenuwokółdomku,awnastępnejchwilidopadładoAugusta.
–Chodź–nakazała.
August nie ruszył się z miejsca, siedział jak przyklejony do podłogi. Podniosła go błyskawicznie
iskrzywiłasię.Każdyruchsprawiałjejból.AlemusielisięspieszyćiAugustprawdopodobnietorozu-
miał. Dał jej znak, że może biec sam. Dopadła stołu, złapała komputer i popędziła w stronę altanki.
Minęłamężczyznę.Niemrawopodnoszącsięzpodłogi,spróbowałchwycićAugustazanogę.
Zastanawiałasię,czygoniezabić.Alewymierzyłamutylkokopniakawszyjęidrugiegowżołądek,
i odrzuciła jego broń. Potem wybiegła z Augustem z domu. Ruszyli w stronę skał. Nagle przystanęła.
Pomyślała o rysunku. Nie wiedziała, ile August zdążył narysować. Czy powinna zawrócić? Nie, ludzie
Camilli mogli się zjawić w każdej chwili. Musieli uciekać. Ale… przecież rysunek też był bronią.
A także powodem całego tego szaleństwa. Zostawiła Augusta i swój komputer w miejscu wśród skał,
którewybrałajużpoprzedniegowieczoru.Następniepopędziławgóręzbocza.Wpadładodomuispoj-
rzałanastół.Wpierwszejchwilinieznalazłatego,czegoszukała.Wszędziewalałysiępodobiznytego
cholernegoLassegoWestmanaikartkizliczbamipierwszymi.
Naglezobaczyłarysunek.Nadszachownicąilustramiwidniałabladatwarzzwyraźnąbliznąnaczole.
Zdążyłająpoznaćażzadobrze.Tobyłatwarzmężczyzny,któryleżałnapodłodzeicichopojękiwał.Bły-
skawiczniewyciągnęłatelefon,zeskanowałarysunekiwysłałagomailemdoJanaBublanskiegoiSonji
Modig.Zdążyłanawetcośdopisaćugóry.Wnastępnejchwilizrozumiała,żetobyłbłąd.
Byłaotoczona.
WYSŁAŁA DO NIEGO i do Eriki tę samą wiadomość. Słowa ALARM nie dało się nie zrozumieć.
ZwłaszczagdynadawcąwiadomościbyłaLisbeth.Niezależnieodtego,ileotymmyślał,widziałtylko
jedno wyjaśnienie – sprawcom udało się ją wytropić, a jeśli było naprawdę źle, to zaatakowali ją
wchwili,kiedydonichpisała.JaktylkominąłStadsgårdskajeniwyjechałnaVärmdöleden,wcisnąłgaz
dodechy.
Prowadził nowe srebrne audi A8, a obok niego siedział Ed Needham. Sprawiał wrażenie ponurego.
Odczasudoczasupisałcośnatelefonie.Mikaeltaknaprawdęniewiedział,dlaczegosięzgodził,żeby
mutowarzyszył–możechciałwiedzieć,comanaLisbeth,amożechodziłoocoświęcej.MożeEdmógł
musięprzydać.Wkażdymrazienapewnoniemógłpogorszyćsytuacji.Jużbyławystarczającozła.Poli-
cja została powiadomiona. Ale oni raczej nie przejdą szybko do działania, zwłaszcza że sceptycznie
potraktowali skąpe informacje, które otrzymali od Eriki. To ona utrzymywała ze wszystkimi kontakt.
Znałateżdrogę,aonpotrzebowałpomocy.Potrzebnamubyłakażdamożliwapomoc.
Wjechał na Danviksbron. Ed Needham coś powiedział. Nie usłyszał co. Myślami był gdzie indziej.
Zastanawiał się, co mogli zrobić Andreiowi. Przypomniał sobie, jak niepewny i zamyślony siedział
wredakcji.Dlaczegoniechciałznimpójśćnapiwo?Znówdoniegozadzwonił.Spróbowałteżzadzwo-
nić do Lisbeth. Żadne z nich nie odebrało, więc zaczął słuchać, co do niego mówi Ed. Najwyraźniej
powtarzałpytanie:
–Chcepanwiedzieć,cowiemy?
–Hmm…może…tak,słuchampana–odparł.
Itymrazemniemiałokazjipoznaćodpowiedzi.Zadzwoniłjegotelefon.UsłyszałgłosBublanskiego.
–Tyijabędziemysobiemusielipotempoważnieporozmawiać,chybatorozumiesz.Możeciesięteż
spodziewaćkonsekwencjiprawnych.
–Rozumiem.
–Aleterazdzwonię,żebypodzielićsięztobąkilkomainformacjami.Wiemy,żeoczwartejdwadzie-
ściadwieLisbethżyła.Czywezwałacięnapomocwcześniej,czypóźniej?
–Wcześniej,tużprzedczwartądwadzieściadwie.
–Wporządku.
–Ocochodziztągodziną?
–Cośnamprzysłała,cośniezmiernieinteresującego.
–Cotakiego?
–Rysunek,imuszęcipowiedzieć,żeprzekraczaonwszelkienaszeoczekiwania.
–Więcudałojejsięgonakłonićdorysowania.
– O tak. Nie wiem, jaką wartość dowodową ma taki rysunek i co może mu zarzucić przed sądem
wprawnyobrońca.Niemamjednaknajmniejszychwątpliwości,żeprzedstawiamordercę.Jestniepraw-
dopodobny,narysowanyztąsamązadziwiającąmatematycznąprecyzją.Jestnanimnawetrównanieze
współrzędnymixiy.Niemampojęcia,czytomacośwspólnegozesprawą.PrzesłałemrysunekInterpo-
lowi, żeby go przepuścili przez program do identyfikacji twarzy. Jeżeli tylko ten mężczyzna figuruje
wktórejśzichbazdanych,jużponim.
–Opublikujeciegowgazetach?
–Rozważamyto.
–Kiedybędziecienamiejscu?
–Takszybko,jaktotylkomożliwe…poczekajchwilę!
Mikaelusłyszałwtledzwonektelefonu.Bublanskiprzezkilkaminutrozmawiałzkimśinnym.Kiedy
wróciłdotelefonu,powiedziałtylko:
–ByłastrzelaninanaIngarö.Obawiamsię,żeniewyglądatonajlepiej.
Mikaelnabrałgłębokopowietrza.
–NiemacieżadnychnowychwiadomościoAndreiu?–zapytał.
–Namierzyliśmyjegotelefon,dziękistacjibazowejnaGamlastan,alenieudałonamsięustalićnic
więcej. Od jakiegoś czasu w ogóle nie odbieramy sygnałów, jakby jego telefon został zniszczony albo
przestałdziałać.
Mikael się rozłączył i jeszcze przyspieszył. Przez jakiś czas jechał sto osiemdziesiąt na godzinę. Na
początkunicniemówił,potemjednakopowiedziałEdowiwskrócie,cosięstało.Wkońcujednaknie
wytrzymał.Musiałprzestaćotymmyśleć.
–Cowkońcuustaliliście?–zapytał.
–NatematWasp?
–Tak.
–Przezdługiczasgównowiedzieliśmy.Byliśmyprzekonani,żedotarliśmydokońcadrogi–powie-
dział Ed. – Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy, a nawet jeszcze trochę. Sprawdziliśmy
wszystko, każdy szczegół, a i tak nigdzie nas to nie zaprowadziło. Swoją drogą wydawało mi się to
logiczne.
–Dlaczego?
– Haker, który był w stanie przeprowadzić taki atak, musiał również umieć zatrzeć za sobą ślady.
Szybko zrozumiałem, że trzymając się utartego sposobu postępowania, nic nie wskóramy. Ale się nie
poddałem.Wkońcudałemsobiespokójzbadaniemśladównamiejscuzbrodniiodrazuprzeszedłemdo
kluczowegopytania:ktojestwstanieprzeprowadzićtakąoperację?Jużwtedywiedziałem,żetopytanie
jestnasząnajwiększąszansą.Zostałaprzeprowadzonatakprofesjonalnie,żeraczejniewieluludzimogło
tegodokonać.Wpewnymsensietalenthakeraobróciłsięprzeciwkoniemu.Zbadaliśmyrównieżsamego
wirusa…
Znówspojrzałnaswójtelefon.
–Tak?
–Miałpewnenietypowecechy,coznaszegopunktuwidzeniabyłoplusem.Mieliśmyprzedsobą,że
takpowiem,dziełonawysokimpoziomie,wyróżniającesięosobistymstylem.Musieliśmytylkoznaleźć
autora.Zaczęliśmypodpytywaćspołecznośćhakerskąiszybkozacząłsiępowtarzaćpewienpseudonim.
Domyślasiępanjaki?
–Możliwe.
– Wasp! Pojawiały się również inne, ale ten wydawał nam się coraz bardziej interesujący, również
zuwaginaswojeznaczenie…Aletodługahistoriainiemamzamiaruniąpanazanudzać.Tenpseudo-
nim…
–…zostałzaczerpniętyzkomiksów,podobniejaknazwaorganizacji,którastoizazabójstwemFransa
Baldera.
–Zgadzasię,więcpantowie?
–Tak,wiemteż,żezwiązkimogąbyćpozorneizwodnicze.Jeżelisięszukawystarczającowytrwale,
wszędziedasięznaleźćpowiązania.
–Prawda,mywiemyotymnajlepiej.Ekscytujemysiępowiązaniami,którewgruncierzeczynicnie
znaczą,aumykająnamrzeczynaprawdęistotne.Więcnieprzywiązywałemdotegozbytwielkiejwagi.
Ten pseudonim mógł oznaczać wszystko. Ale wtedy nie miałem innych punktów zaczepienia. Poza tym
o tym kimś krążyło tyle opowieści, że i tak chciałem się dowiedzieć, kto to jest. Spróbowaliśmy się
mocnocofnąćwczasie.Odtworzyliśmystarerozmowynaforachhakerów.Przeczytaliśmykażdesłowo,
które napisała Wasp, i przeanalizowaliśmy każdą operację oznaczoną tym pseudonimem. Wkrótce co
nieco o niej wiedzieliśmy. Mieliśmy pewność, że chodzi o kobietę, nawet jeśli nie wyrażała się
wtypowydlakobietsposób,izrozumieliśmy,żemusibyćSzwedką.Wielewcześniejszychpostówbyło
napisanychposzwedzku,coswojądrogąniebyłomocnympunktemzaczepienia.Aleorganizacja,którą
sprawdzała,miałapowiązaniazeSzwecją,apozatymFransBalderteżbyłSzwedem,więcuznaliśmyten
śladzaistotny.SkontaktowałemsięzludźmizFRA.Zaczęliprzeszukiwaćswojebazydanychiwtedy…
–Tak?
–Znaleźlicoś,comogłodoprowadzićdoprzełomu.Wielelattemuzajmowalisięsprawąatakuhaker-
skiego,zaktórymstałaWasp.Byłototakdawno,żenieradziłasobiejeszczezbytdobrzezszyfrowaniem.
–Icosięstało?
– Zauważyli, że próbowała się czegoś dowiedzieć o agentach obcych wywiadów, którzy przeszli na
drugąstronę.Towystarczyło,żebyweFRAwłączyłsięalarm.Rozpoczęlidochodzenieiustalili,żewła-
mania dokonano z komputera znajdującego się w dziecięcej klinice psychiatrycznej w Uppsali, należą-
cego do ordynatora. Ordynator nazywał się Teleborian. Z jakiegoś jednak powodu – prawdopodobnie
dlatego,żewyświadczałpewneprzysługiSäpo–uznano,żeonjestpozawszelkimipodejrzeniami.Pra-
cownicyFRAskoncentrowalisięwięcnakilkupielęgniarzachpsychiatrycznych.Uznaliichzapodejrza-
nychtylkodlatego,że…byliimigrantami.Tobyłoskrajniegłupieiwynikałozuprzedzeń.Doniczegoich
niedoprowadziło.
–Wcalesięniedziwię.
–Tak,aleteraz,polatach,poprosiłemjednegofacetazFRA,żebymiprzesłałwszystkiestaremate-
riały, i sprawdziliśmy je pod zupełnie innym kątem. Wie pan, haker wcale nie musi być dużym grubym
facetem. Spotykałem już dwunasto- i trzynastolatków, którzy nie mieli sobie równych, i wiedziałem, że
należy się przyjrzeć każdemu dziecku, które było wtedy leczone w klinice. W dokumentach znajdowała
siędokładnalista,więcoddelegowałemtrzechchłopaków,żebyjądokładniesprawdzili.Iwiepan,co
znaleźli?OjcemjednegoztychdzieciakówbyłdawnyszpiegizbirZalachenko,którymwtamtymokresie
bardzointeresowalisięnasikoledzyzCIA.Naglewszystkozrobiłosiębardzociekawe.Jakpanpewnie
wie,istniejąpewnezbieżnościmiędzytąsiatką,którąsprawdzałahakerka,adawnymprzestępczymsyn-
dykatemZalachenki.
–Towcaleniemusioznaczać,żetoWaspsiędowaswłamała.
–Oczywiście,żenie.Aleprzyjrzeliśmysiętejdziewczyniebliżej.Cóżmogępowiedzieć?Jejhistoria
jestbardzociekawa,nieprawdaż?Sporoinformacjinajejtematzostałowprawdziewtajemniczysposób
usuniętychzoficjalnychźródeł,aleznaleźliśmywystarczającodużo.Samniewiem,możesięmylę,ale
mamwrażenie,żewtymwszystkimkryjesiępraprzyczyna,jakaśtrauma,którajestsednemwszystkiego.
MalutkiemieszkaniewSztokholmie,matka,któraciężkopracujenakasiewmarkecieiwalczyoto,żeby
utrzymać siebie i swoje bliźniaczki. Z jednej strony jesteśmy bardzo daleko od wielkiego świata.
Azdrugiej…
–…wielkiświatjesttamobecny.
–Tak,lodowatypodmuchwielkiejpolitykiczućzakażdymrazem,kiedyojciecskładaimwizyty.Pan,
panieBlomkvist,gównoomniewie.
–Toprawda.
–Ajadoskonalewiem,jaktojestbyćdzieckiemiprzyglądaćsięzbliskabrutalnejprzemocy.
–Naprawdę?
–Tak.Wiemteżdoskonale,jaktojest,kiedyspołeczeństwomagdzieśto,czywinnyzostanieukarany.
Toboli,stary,bolijakcholera,iwcalemnieniedziwi,żewiększośćdzieci,któretegodoświadczają,nie
wytrzymuje.Kiedydorastają,stająsiędestruktywne.
–Toniestetyprawda.
–Anieliczne,bardzonieliczne,stająsięsilnejakniedźwiedzie,podnosząsięiodpłacająpięknymza
nadobne.Waspdonichnależy,prawda?
Mikaelznamysłemskinąłgłowąidodałgazu.
–Zostałazamkniętauczubków,gdzierazporazpróbowanojązłamać.Aleonazakażdymrazemsię
podnosiłaiwiepan,comisięwydaje?
–Nie.
– Wydaje mi się, że ona stawała się coraz silniejsza. Inni zgotowali jej piekło, a ona się od niego
odbiła.Szczerzemówiąc,sądzę,żestałasięśmiertelnieniebezpiecznairaczejniezapomniała,cojąspo-
tkało.Matogłębokowyrytewpamięci,prawda?Możetowłaśnieprzezto,żemiałatakiestrasznedzie-
ciństwo,stałosięto,cosięstało?
–Niewykluczone.
–Otóżto.Mamydwiesiostry,naktórestrasznewydarzeniapodziałałyzupełnieinaczejiktórestałysię
śmiertelnymiwrogami,acoważniejsze:wgręwchodzispadekpowielkimprzestępczymimperium.
–Lisbethniemaztymnicwspólnego.Nienawidziwszystkiego,comazwiązekzjejojcem.
– Nikt nie potrafiłby tego zrozumieć lepiej niż ja. Ale co się stało z tym spadkiem? Czy to nie jego
szuka? Może chce go unicestwić, tak jak starała się unicestwić człowieka, od którego wszystko się
zaczęło?
–Doczegopanzmierza?–zapytałMikaelostro.
–Możliwe,żedotegosamegocoona.Chcędoprowadzićwszystkodoporządku.
–Izłapaćswojąhakerkę.
–Chcęsięzniąspotkać,obedrzećjązeskóryiusunąćkażdąpieprzonąlukęwzabezpieczeniach.Ale
przede wszystkim chcę dobrać się do tych, którzy mi nie pozwolili skończyć roboty tylko dlatego, że
Waspichzdemaskowała.Wydajemisię,żejeśliotochodzi,mogęliczyćnapańskąpomoc.
–Skądtakieprzypuszczenie?
– Jest pan dobrym reporterem, a dobrzy reporterzy nie chcą, żeby brudne tajemnice pozostawały
ukryte.
–AcozWasp?
–Waspwszystkowyśpiewa.Więcejniżprzezcałeswojeżycieiwtymrównieżmipanpomoże.
–Ajeżelinie?
–Wtedyznajdęsposób,żebyjąposłaćzakratkiiznówzamienićjejżyciewpiekło.
–Alenaraziechcepanzniątylkoporozmawiać?
–Żadenskurwielniemożesięjużwłamaćdomojegosystemuidlategomuszęwiedzieć,jaktozrobiła.
Chciałbym, żeby pan jej to przekazał. Jestem gotowy ją puścić wolno, jeśli tylko się ze mną spotka
iwyjaśni,jaksięwłamała.
– Przekażę jej. Miejmy tylko nadzieję… – zaczął Mikael i urwał. – Że jeszcze żyje – dokończył. Po
chwilizdużąprędkościąskręciliwlewo,wkierunkuIngaröstrand.
Była czwarta czterdzieści osiem. Od czasu kiedy Lisbeth poprosiła o pomoc, minęło dwadzieścia
minut.
JANHOLTSERrzadkoażtakbardzosięmylił.
Żyłwromantycznymprzekonaniu,żejużzdalekamożnaocenić,czyczłowiekwytrzymawalkęwręcz
albo poważny sprawdzian sił. Również dlatego, w przeciwieństwie do Orłowa i Bogdanowa, nie był
zdziwiony,kiedyplandotyczącyMikaelaBlomkvistaniewypalił.Onimieliabsolutnąpewność,żejesz-
czenieurodziłsięmężczyzna,którybyłbywstanieoprzećsięKirze.On–potym,jakzdalekaprzezuła-
mek sekundy widział Blomkvista w Saltsjöbaden – miał wątpliwości. Wyglądał jak ktoś, z kim mogą
miećproblem.Sprawiałwrażenieczłowieka,któregoniedasiętakłatwozłamaćanizwieść.Nicztego,
copotemwidziałisłyszał,nieskłoniłogodozmianyzdania.
Ztymmłodymbyłoinaczej.Wyglądałjaktypowysłabeuszimięczak.Ajednakpozorymyliły.Janni-
gdynietorturowałkogoś,ktoażtakdługostawiałbyopór.Tenchłopakniepoddawałsięmimopotwor-
nego cierpienia. Wydawało się, że nieugiętość, widoczna w jego oczach, ma źródło w wyznawanych
przezniegozasadach.Janowidługowydawałosię,żebędąmusielizrezygnować,żeAndreizniesiekażde
cierpienie, ale nie piśnie słowa. Poddał się dopiero, kiedy Kira zapowiedziała, że Erika i Mikael
podzieląjegolos.
Byłowpółdoczwartejnadranem.Przypuszczał,żetojednaztychchwil,którychnigdyniezapomni.
Zaoknemsypałśnieg.Twarzmłodegomężczyznybyławysuszona,oczyzapadnięte.Naustachipolicz-
kachmiałkrew.Wargi,któredługomiałzaklejonetaśmą,byłyspękaneiporanione.Byłstrzępemczło-
wieka, a mimo to wciąż można było dostrzec jego urodę. Jan pomyślał o Oldze. Zastanawiał się, czy
Andreibyjejsięspodobał.
Był dobrze wykształconym chłopakiem, zwalczał przejawy niesprawiedliwości i stawał po stronie
żebraków i wykluczonych. Chyba właśnie takich lubiła. Zrobił znak krzyża, prawosławny, w którym
jednadrogaprowadzidonieba,adrugadopiekła.PotemzerknąłnaKirę.Byłapiękniejszaniżkiedykol-
wiek.
Jejoczywręczpłonęłyblaskiem.Siedziałanastołkuobokłóżka,ajejdroganiebieskasukienkaprak-
tycznie nie nosiła śladów krwi. Powiedziała coś do Andreia po szwedzku, coś, co zabrzmiało bardzo
czule.Potemzłapałagozarękę,aonodwzajemniłuścisk.Tylkowtensposóbmógłsobiedodaćotuchy.
Wzaułkuzaoknemzawodziłwiatr.KirakiwnęłagłowąiuśmiechnęłasiędoJana.Naparapeciewylądo-
wałypłatkiświeżegośniegu.
KIEDY BYŁO PO WSZYSTKIM, wsiedli do land rovera i ruszyli w stronę Ingarö. Jan czuł się pusty
wśrodku,niebyłzadowolonyzobrotuspraw.Niemógłjednakzaprzeczyć,żetoprzezniegosiętuzna-
leźli.DlategomilczałisłuchałKiry,którabyładziwniepodekscytowanaizgorącąnienawiściąmówiła
okobiecie,poktórąjechali.Onuważał,żetoniejestdobryznak,igdybytylkomógł,poradziłbyjej,żeby
zrezygnowałazewszystkiegoiwyjechałazkraju.
Alemilczał.Zaoknemsypałśnieg,aonijechaliwciemnościach.Czasem,kiedypatrzyłnaKiręina
jejlodowate,błyszcząceoczy,zaczynałsięjejbać.Odganiałjednaktakiemyśli.Mimowszystkomusiał
przyznać,żezaskakującoszybkoodgadła,cosiętaknaprawdęstało.
Nietylkoprawidłowowytypowała,ktouratowałAugustaBalderanaSveavägen.Domyśliłasięrów-
nież,ktomożewiedzieć,gdziesięznimukryła.Chodziłooniebylekogo,boosamegoMikaelaBlom-
kvista.Niktznichniewiedział,jaknatowpadła.Dlaczegoznanyszwedzkidziennikarzmiałbyukrywać
kogoś,ktowyrósłjakspodziemiiporwałdziecko?Kiedyjednakprzyjrzelisiętemubliżej,zorientowali
się, że coś może być na rzeczy. Okazało się, że ta kobieta – Lisbeth Salander – miała coś wspólnego
zreporterem.Pozatymwredakcji„Millennium”najwyraźniejcośsiędziało.
Rano po morderstwie w willi w Saltsjöbaden Jurij włamał się do komputera Blomkvista, żeby się
dowiedzieć,dlaczegoBalderwezwałgowśrodkunocy.Wtedyniemiałwiększychproblemówzwyko-
naniemtegozadania,aleodpoprzedniegoprzedpołudnianiebyłwstanieczytaćwiadomościBlomkvista.
Kiedycośtakiegozdarzyłomusięporazostatni?Kiedymiałproblemyzwłamaniemsiędopocztyjakie-
gośreportera?Nigdy.Blomkvistnaglezrobiłsiędużoostrożniejszy,tużpotym,jaktakobietaichłopiec
zniknęlizeSveavägen.
Swojądrogąniemoglimiećpewności,żeBlomkvistwie,gdziesiępodziewataSalander.Aleimwię-
cejczasumijało,tymwięcejpojawiałosięprzesłanekświadczącychotym,żetakwłaśniejest.Pozatym
Kiraniepotrzebowałabezsprzecznychdowodów.Chciałasiędoniegodobrać.Akiedyjejsięnieudało,
chciała dorwać kogoś innego z „Millennium”. Przede wszystkim jednak była wręcz opętana myślą
o wytropieniu kobiety i dziecka. Już samo to powinno było ich zaniepokoić. Ale i tak mógł jej być
wdzięczny,toprawda.
Możliwe, że nie rozumiał wszystkich jej motywów, ale to głównie ze względu na niego mieli zabić
chłopca.Tobyłopiękne.PrzecieżrówniedobrzeKiramogłapoświęcićjego.Zamiasttegomocnozaryzy-
kowała,tylkopoto,żebygozatrzymaćprzysobie.Cieszyłsięztego,nawetjeśliteraz,siedzącwsamo-
chodzie,czułsiębardzonieswojo.
Próbowałzebraćsięwsobie,myślałoOldze.Musiałzrobićwszystko,żebypoprzebudzeniuniezoba-
czyła twarzy swojego ojca na pierwszych stronach wszystkich gazet. Raz po raz próbował sobie wma-
wiać,żedotejporysprzyjałoimszczęścieiżenajtrudniejszemająjużzasobą.JeżelitylkoAndreiZan-
derpodałimprawdziwyadres,wszystkopójdziegładko.Trzechciężkouzbrojonychmężczyzn–czterech,
jeśli doliczyć Jurija, który jak zwykle zajmował się głównie swoim komputerem – powinno sobie ze
wszystkimporadzić.
Wskładgrupywchodzilion,Jurij,OrłowiDennisWilton,bandyta,którywcześniejnależałdoklubu
motocyklowego Svavelsjö MC, a teraz regularnie wyświadczał Kirze różne przysługi. Pomógł im też
wplanowaniuakcjinaterenieSzwecji.TrzechlubczterechmężczyzniKiraprzeciwkojednejkobiecie,
któraprawdopodobniespała,apozatymmiałachronićdziecko.Powinnopójśćjakzpłatka.Szybkoude-
rzą,zrobiąswojeiopuszcząkraj.AleKiragderałajaknajęta:
–NiewolnowamniedoceniaćSalander.
Powtórzyłatotakwielerazy,żenawetJurija,któryzawszesięzniązgadzał,zaczęłotoirytować.On
też zdążył zauważyć na Sveavägen, że dziewczyna jest szybka, odważna i ma doświadczenie. Ale zda-
niemKirybyłakimśwrodzajusuperwoman.Pomyślał,żetośmieszne.Nigdyniespotkałkobiety,która
wwalcewręczmogłabysięmierzyćznimczychoćbyzOrłowem.Mimotoobiecał,żebędzieostrożny.
Najpierwwejdzienagórę,zrobirozpoznanieterenuiprzygotujeplan.Niebędąsięspieszyć,niedadzą
sięzwabićwpułapkę.RazporazzapewniałotymKirę,akiedywkońcuzaparkowaliprzypomościenad
niewielkązatokąupodnóżazbocza,momentalnieprzejąłdowodzenie.Poleciłinnym,żebysięprzygoto-
wali, kryjąc się za samochodem, sam zaś ruszył sprawdzić, w którym miejscu stoi domek. Podobno
trudnogobyłoznaleźć.
JAN HOLTSER lubił wczesne poranki. Ciszę i wyczuwalną atmosferę zmiany. Szedł lekko pochylony
i nasłuchiwał. Wokół niego panował bezpieczny mrok. Nie widział żywej duszy, nigdzie nie paliło się
światło. Minął pomost i dotarł do płotu z rozklekotaną furtką tuż obok świerka i rozrośniętego kolcza-
stegokrzaka.Otworzyłfurtkęizacząłsięwspinaćpostromychdrewnianychschodachzporęcząpopra-
wejstronie.Pochwilidostrzegłzarysydomku.
Stałschowanyzasosnamiiosikami.Woknachbyłociemno.Odpołudniaznajdowałsiętaras,oddzie-
lonyoddomkuszklanymidrzwiami.Pomyślał,żełatwojebędziesforsować.Nieprzewidywałżadnych
większychtrudności.Powinniwejśćbezproblemuiunieszkodliwićwroga.Zauważył,żeporuszasiępra-
wie bezgłośnie, i przez chwilę się zastanawiał, czy nie dokończyć roboty samemu. Może nawet był to
jegomoralnyobowiązek.Wkońcutozjegowinyznaleźlisięwtejsytuacji.Powiniensamrozwiązaćten
problem.Zadanieniebyłotrudniejszeniżte,którewykonywałwcześniej,wręczprzeciwnie.
Niebyłotupolicjantówaniochroniarzy.Niewidziałnawetśladuinstalacjialarmowej.Coprawdanie
miał ze sobą swojego karabinu automatycznego. Ale go nie potrzebował. Zabranie go było przesadą,
awszystkoprzezniepokójKiry.Miałswojegoremingtona,powinienwystarczyć.Nagle–bezzwyczajo-
wegodokładnegorozpoznania–ruszyłbiegiem.Działałtaksamoskuteczniejakzawsze.
Szybkoprzesunąłsięwzdłużkrótszejścianydomuwstronętarasuiszklanychdrzwi.Naglezesztyw-
niał. W pierwszej chwili nie wiedział dlaczego. Mogło chodzić o cokolwiek – jakiś dźwięk, ruch czy
zagrożenie,któretylkoprzeczuwał.Zmiejsca,wktórymstał,niemógłzajrzećdośrodka.Zastygłwbez-
ruchu,corazbardziejniepewny.Czyżbypomyliłdomy?
Postanowił podejść bliżej i zajrzeć do środka, tak dla pewności, i wtedy… poczuł na sobie czyjś
wzrok.Ktośgoobserwował.Oczy,którejużraznaniegopatrzyły,wpatrywałysięwniegoszkliściezza
okrągłego stołu. Powinien był zareagować od razu. Wbiec na taras, wedrzeć się do środka i strzelić.
Powiniensięwnimobudzićinstynktmordercy.Aleporazkolejnysięzawahał.Niebyłwstaniewycią-
gnąćbroni.Tospojrzeniegoosłabiałoimożliwe,żestałbytakjeszczekilkachwil,gdybychłopiecnie
zrobiłczegoś,doczegojegozdaniemwogóleniepowinienbyćzdolny.
Wydał przeraźliwy krzyk. Zdawało się, że zabrzęczały od tego szyby. Jan dopiero wtedy ocknął się
zodrętwienia.Popędziłprzeztarasiwogólesięniezastanawiając,wpadłprzezszybęistrzelił.Wyda-
wałomusię,żebardzoprecyzyjnie.Niemógłjednakstwierdzić,czytrafił.
Rzucił się na niego jakiś cień. Poruszał się z taką prędkością, że nie zdążył się odwrócić ani nawet
zająćsensownejpozycji.Widziałtylko,żeznówwystrzeliłiżestrzelajeszczektoś.Niezdążyłpomyśleć
oniczyminnym,bownastępnejchwilizwaliłsiębezwładnienapodłogę.Nadsobąmiałmłodąkobietę.
Wjejoczachdostrzegłszaleństwo,jakiegowżyciuniewidział.Zareagowałinstynktownie.Spróbował
doniejstrzelić.Aleonabyłajakdzikiezwierzę.Usiadłananim,uniosłagłowę…iłup.Niezrozumiał,
cosięstało.Musiałstracićprzytomność.
Kiedyoprzytomniał,czułwustachsmakkrwi.Apodkoszuląlepkąwilgoć–musiałoberwać.Zoba-
czył,żechłopiecikobietagomijają.Spróbowałzłapaćchłopakazanogę.Takmusięprzynajmniejwyda-
wało.Dziewczynachybaznówgozaatakowała,bonaglezabrakłomutchu.
Niebyłwstaniezrozumieć,cosięwokółniegodzieje.Wiedziałtylko,żezostałpokonany–itoprzez
kogo? Przez jakąś dziewczynę. Ta świadomość tylko potęgowała jego cierpienie. Oddychając ciężko,
leżałzzamkniętymioczaminapodłodze,wśródodłamkówszkłaiwswojejwłasnejkrwi.Miałnadzieję,
że niebawem wszystko się skończy. Nagle do jego uszu dobiegły inne dźwięki, odległe głosy. Kiedy
otworzyłoczy,zezdziwieniemzobaczyłkobietę.Znowutambyła.Wydawałomusię,żewyszła.Alenie,
stałaprzystoleicośrobiła.Widziałjejchude,chłopięcenogi.Wysiliłsięispróbowałwstać.Niemógł
znaleźćbroni,aleudałomusięusiąść.WtejsamejchwilikątemokadostrzegłzaoknemOrłowa.Miał
zamiarrzucićsięnadziewczynę,aleniezdążył.
Wydawało mu się, że eksplodowała, tak to w każdym razie odebrał. Złapała kilka kartek i wybiegła
zprędkościąbłyskawicy.Kiedyznalazłasięnatarasie,rzuciłasięwlas.Pochwiliwciemnościachroz-
ległosięterkotaniekarabinów.Janwymamrotałpodnosem,jakbychciałpomócswoimludziom:Zabijcie
tychskurczysynów.Onniemógłjużniczrobić.Zwielkimtrudemstanąłnanogi.Niemiałsiłysięprzej-
mować tym, co się działo na zewnątrz. Założył, że Orłow i Wilton skosili uciekinierów. Próbował się
z tego cieszyć i spojrzeć na to jak na zadośćuczynienie. Choć przede wszystkim starał się utrzymać na
nogach.Wpatrywałsięprzytymbezmyślniewstół,którymiałprzedsobą.
Leżało na nim mnóstwo kredek i kartek. Patrzył na nie, nie do końca rozumiejąc, co widzi. Nagle
poczuł się tak, jakby na jego sercu zacisnęły się szpony. Zobaczył złego człowieka, demona o bladym
obliczu.Unosiłrękę,żebyzabić.Dopieropokilkusekundachdotarłodoniego,żetoonjesttymdemo-
nem.Zacząłsiętrząść,byłprzerażony.
Niemógłjednakoderwaćwzrokuodrysunku.Wpatrywałsięwniegojakzahipnotyzowany.Pochwili
zauważył, że na dole widnieje jakieś równanie, a na górze dopisek. Koślawe litery utworzyły wiado-
mość:
Mailedtopolice04.22!
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział27
24listo
pada,rano
ARAM BARZANI ZE SZWEDZKIEJ jednostki antyterrorystycznej wszedł do domu Gabrielli Grane
oczwartejpięćdziesiątdwierano.Zastałtampostawnego,ubranegonaczarnomężczyznę.Leżałnapod-
łodzekołookrągłegostołu.
Ostrożniepodszedłbliżej.Domwydawałsięopuszczony.Aleniechciałryzykować.Dostalicynk,że
w tej okolicy niedawno doszło do ostrej strzelaniny. Nagle usłyszał podekscytowane głosy kolegów.
Dobiegałyodstronyskał.
–Tutaj!–wołali.–Tutaj!
Nierozumiał,ocochodzi,iprzezchwilęsięwahał.Powiniendonichpobiec?Postanowił,żezostanie
w środku i sprawdzi, w jakim stanie jest mężczyzna. Leżał wśród odłamków szkła, we krwi. Na stole
byłapodartakartkaikilkakredek,którektośstarłnaproch.Mężczyznależałnaplecachiociężalerobił
znak krzyża. Prawdopodobnie się modlił. Chyba po rosyjsku. Aram usłyszał imię Olga. Zwrócił się do
mężczyzny.Powiedział,żekaretkajestjużwdrodze.
–Theyweresisters–odpowiedziałmężczyzna.
Aram nie zwrócił na to uwagi, wydawało mu się, że mężczyzna bredzi. Zaczął go przeszukiwać
istwierdził,żejestnieuzbrojonyiprawdopodobniezostałpostrzelonywbrzuch.Jegobluzabyłaprze-
siąknięta krwią, był niepokojąco blady. Aram zapytał, co się stało. Mężczyzna w pierwszej chwili nie
odpowiedział.Pochwiliwydusiłjeszczejednodziwnezdaniepoangielsku:
–Mysoulwascapturedinadrawing–powiedział.Wyglądałonato,żetraciprzytomność.
Aram został z nim kilka minut. Chciał się upewnić, że nie nastręczy im żadnych problemów. Kiedy
wkońcuusłyszałnadjeżdżającąkaretkę,zostawiłgoiwyszedłnaskały.Chciałsiędowiedzieć,coozna-
czały krzyki kolegów. Padał śnieg, było mroźno i ślisko. Kawałek dalej w dolinie słychać było głosy
i warkot silników kolejnych samochodów, które przybyły na miejsce. Dookoła wciąż panował mrok
itrudnobyłocokolwiekzobaczyć.Terenbyłwyjątkowotrudny,pełenkamieniidrzewiglastych,azbocze
gwałtownieopadało.Niebyłytodobrewarunkidowalki.Arampoczuł,żeogarniajągozłeprzeczucia.
Pomyślał,żezrobiłosiędziwniecicho,iniemógłzrozumieć,gdziesiępodzialijegokoledzy.
Pochwilizobaczył,żesąniedaleko,tużprzykrańcuzbocza,zadużąrozrośniętąosiką.Wzdrygnąłsię,
kiedyspostrzegł,żezpoważnymiminamipatrząwziemię.Cotamwidzieli?Czyżbychłopiecnieżył?
Podchodząc wolnym krokiem, myślał o swoich synach. Mieli sześć i dziewięć lat i szaleli za piłką
nożną. Nie robili nic innego i o niczym innym nie rozmawiali. Björn i Anders. Nadali im z Dilvan
szwedzkieimiona,wychodzączzałożenia,żepomożeimtowżyciu.Kimsąludzie,którzyprzyjechaliaż
tutaj, żeby zabić dziecko? Ogarnęła go nagła wściekłość i krzyknął do kolegów. Chwilę później wes-
tchnąłzulgą.
Naziemileżałniechłopiec,leczdwóchmężczyzn,prawdopodobnierównieżpostrzelonychwbrzuch.
Jedenznich–postawny,brutalnytypoospowatejcerzeizpłaskimnosemboksera–próbowałsiępod-
nieść.Szybkozostałprzygniecionydoziemi.Najegotwarzydałosięzauważyćcieńupokorzenia.Jego
prawarękadrżała.Zbólu,amożezwściekłości.Drugi,wskórzanejkurtceizwłosamispiętymiwkoń-
skiogon,byłchybawjeszczegorszymstanie.Leżałnieruchomoiwyraźniezszokowanywpatrywałsię
wciemneniebo.
–Aniśladudziecka?–zapytałAram.
–Najmniejszego–odparłjegokolegaKlasLind.
–Akobieta?
–Jejteżniema.
Aram nie był pewien, czy to dobry znak. Zadał jeszcze kilka pytań, ale żaden z kolegów nie umiał
powiedzieć,cosięstało.Pewnebyłotylkoto,żetrzydzieści–czterdzieścimetrówdalejnazboczuznale-
zionodwakarabinyautomatyczneBarrettREC7.Uznali,żenależałydomężczyzn.Niewiedzielijednak,
jaksiętamznalazły.Kiedyzapytaliotoospowatego,wykrztusiłcośniezrozumiałego.
Przez kolejne piętnaście minut Aram i jego koledzy przeszukiwali teren, ale nie znaleźli nic oprócz
kolejnychśladówwalki.Przyjechalisanitariusze,inspektorSonjaModig,trzechtechników,sporagrupa
policjantów z prewencji, a także Mikael Blomkvist w towarzystwie mocno zbudowanego mężczyzny
o krótko ostrzyżonych włosach, który nie wiadomo dlaczego z miejsca wzbudził u wszystkich respekt.
O godzinie piątej dwadzieścia pięć nadeszła wiadomość, że na wybrzeżu, niedaleko parkingu, czeka
świadek, którego można przesłuchać. Chciał, żeby go nazywali KG. Tak naprawdę nazywał się Karl-
Gustaf Matzon i niedawno kupił świeżo wybudowaną posiadłość po drugiej stronie zatoki. Klas Lind
twierdził,żenależydoniegopodchodzićzrezerwą.
–Facetopowiadaniestworzonerzeczy–stwierdził.
SONJAMODIGiJerkerHolmbergstalijużnaparkinguipróbowalizrozumieć,cosięstało.Mielizbyt
fragmentaryczny obraz sytuacji i liczyli na to, że świadek KG Matzon będzie w stanie dostarczyć im
wyjaśnień.
Kiedyjednakzobaczyli,jakidziewichstronębrzegiemmorza,powolizaczęliwtowątpić.KGMat-
zon miał na głowie tyrolski kapelusz. Do tego spodnie w zieloną kratę, podkręcone wąsy i czerwoną
kurtkęCanadaGoose.Pomyśleli,żetochybajakiśżart.
–KGMatzon?–spytałaSonjaModig.
– We własnej szanownej osobie – odparł i może chcąc dodać sobie wiarygodności, wspomniał, że
prowadziwydawnictwoTrueCrimes,specjalizującesięwprawdziwychhistoriachgłośnychzbrodni.
– Doskonale. Ale tym razem chodzi nam o rzetelne zeznanie, nie o reklamę nowej książki – powie-
działanawszelkiwypadekSonjaModig,aKGMatzonodparł,żerozumie.
– W końcu jestem poważnym człowiekiem – powiedział. – Obudziłem się o niedorzecznie wczesnej
porze.Leżałemiwsłuchiwałemsięwciszę.Tużpowpółdopiątejusłyszałemcoś,coodrazuwziąłem
zastrzałyzpistoletu.Szybkosięubrałemiwyszedłemnataras.Mamzniegowidoknawybrzeże,górę
iparking,naktórymterazstoimy.
–Icopanzobaczył?
–Nic.Panowałprzerażającyspokój.Apotemwszystkoeksplodowało.Jakbywybuchławojna.
–Słyszałpanstrzelaninę?
– Po drugiej stronie zatoki rozległ się terkot. Kompletnie osłupiały spojrzałem w tamtą stronę i…
mówiłemjuż,żezajmujęsięobserwacjąptaków?
–Niemówiłpan.
–Tomiwyostrzyłowzrok.Jestpoprostusokoli.Potrafiędostrzecdrobneszczegółyzdużejodległości
i na pewno dlatego zauważyłem mały punkcik na występie skalnym, o tam. Widzicie? Występ wchodzi
wskałęjakkieszeń.
Sonjapodniosławzrok,spojrzałanazboczeipokiwałagłową.
–Początkowonierozumiałem,cototakiego–ciągnąłKGMatzon.–Pochwilidotarłodomnie,żeto
dziecko. Chłopiec, o ile się nie mylę. Siedział tam w kucki i się trząsł, a przynajmniej wyobrażałem
sobie,żesiętrzęsie.Nagle…Boże,nigdytegoniezapomnę.
–Cosięstało?
–Zobaczyłem,żektośzbiegazgóry.Młodakobieta.Rzuciłasięprzedsiebieiwylądowałanawystę-
pieskalnym,takbrutalnie,żeomałoniespadła.Potemsiedzielirazem,onaichłopiec,iczekali.Czekali
nato,conieuniknione.Apotem…
–Tak?
–Pojawiłosiędwóchmężczyznzkarabinami.Strzelaliistrzelali.Rzuciłemsięnaziemię.Samirozu-
miecie–bałemsię,żemnietrafią.Aleniemogłemsiępowstrzymaćiznówspojrzałem.Wiecie,zmiej-
sca,gdziestałem,chłopiecikobietabyliwidocznijaknadłoni.Alezmiejsca,gdziestaliciludzie,nie,
przynajmniejchwilowo.Mimowszystkodoszedłemdowniosku,żetotylkokwestiaczasu,żezarazich
znajdą,izdałemsobiesprawę,żeniemajągdzieuciec.Sądziłem,żecimężczyźniichzobacząizabiją.
Byliwrozpaczliwejsytuacji.
–Ajednaknieznaleźliśmytamanichłopca,anitejkobiety.
–Otóżto!Mężczyźnibylicorazbliżej,wkońcupewniebyłosłychaćnawetichoddechy.Stalitakbli-
sko,żewystarczyłoby,żebysięwychylili,anapewnobyichzauważyli.Iwtedy…
–Tak?
–Nieuwierzycie.Facetzekipyantyterrorystycznejnapewnonieuwierzył.
–Proszęopowiedzieć,prawdopodobieństwemzajmiemysiępóźniej.
– Kiedy mężczyźni stanęli – może chcieli nasłuchiwać, a może uznali, że są już blisko – kobieta się
poderwałaiichzastrzeliła.Pach,pach!Potempodbiegłaiodrzuciłaichkarabiny.Znieprawdopodobną
skutecznością,jakwfilmieakcji.Biegła,toczyłasię.Złapałachłopcaiwpakowaładostojącegonapar-
kingubmw.Zanimwsiedli,zdążyłemzobaczyć,żetrzymacośwręce–torbęalbokomputer.
–Odjechalibmw?
–Zzawrotnąprędkością.Niewiemdokąd.
–Rozumiem.
–Tojeszczeniekoniec.
–Copanmanamyśli?
–Stałtamjeszczejedensamochód,chybarangerover,wysoki,czarny,nowymodel.
–Cosięznimstało?
–Napoczątkuniezwróciłemnaniegouwagi,apotembyłemzajętytelefonowaniempodnumeralar-
mowy.Jużmiałemsięrozłączyć,kiedyzobaczyłem,żepotamtychdrewnianychschodachschodządwie
osoby – chudy, wysoki mężczyzna i kobieta. Nie widziałem ich zbyt dobrze, byli za daleko. Mimo to
mogępowiedziećdwierzeczynatemattejkobiety.
–Mianowicie?
–Popierwsze:szprycha.Podrugie:zła.
–Szprycha?Chodzipanuoto,żebyłaładna?
– A przynajmniej stylowa i efektowna. Było to widać z daleka. Ale była też rozwścieczona. Zanim
wsiadładorangerovera,wymierzyłamężczyźniepoliczek.Dziwne,aleprawieniezareagował.Kiwnął
tylkogłową,jakgdybyuznał,żenatozasługuje.Potemodjechali.Onprowadził.
Sonja Modig zanotowała i doszła do wniosku, że musi jak najszybciej zarządzić poszukiwania range
roveraibmw.
GABRIELLAGRANEpiławswojejkuchnicappuccinoimyślała,żemimowszystkojestwmiaręopa-
nowana.Aleprawdopodobniebyławszoku.
HelenaKraftchciałasięzniąspotkaćoósmejwswoimgabineciewkwaterzeSäpo.Gabrielladomy-
ślałasię,żenazwolnieniusięnieskończy.Spodziewałasięrównież,żezostaniepociągniętadoodpo-
wiedzialności, i wiedziała, że w zasadzie nie ma żadnych szans na znalezienie innej pracy. Miała trzy-
dzieścitrzylataijejkarieradobiegłakońca.
Alenietobyłonajgorsze.Wiedziała,żezłamałaprawo,ipodjęłaświadomeryzyko.Uznała,żetonaj-
lepszysposób,żebyochronićsynaFransaBaldera.Atymczasemwokolicachjejdomkudoszłodostrze-
laniny i najwyraźniej nikt nie wiedział, gdzie jest August. Może był ciężko ranny, może nie żył. Miała
wrażenie,żepoczuciewinyrozrywająnakawałki.Najpierwojciec,terazsyn.
Wstałaispojrzałanazegarek.Byłopiętnaścieposiódmej.Pomyślała,żepowinnaruszać,jeśliprzed
spotkaniemzHelenąmazdążyćposprzątaćswojebiurko.Postanowiłazachowywaćsięzgodnością,nie
przepraszać i nie prosić, żeby jej pozwolono zostać. Zamierzała być silna albo przynajmniej na taką
wyglądać.Zadzwoniłjejblackphone.Niemiałasiłyodbierać.Włożyłakozaczki,płaszczodPradyieks-
trawaganckiczerwonyszalik.Równiedobrzemogłapokazaćnakoniectrochęklasy.Stanęławprzedpo-
koju przed lustrem i poprawiła makijaż. W przypływie czarnego humoru zrobiła znak V, jak ustępujący
Nixon. Blackphone zadzwonił znowu. Tym razem, chcąc nie chcąc, odebrała. Dzwoniła Alona Casales
zNSA.
–Słyszałam–powiedziała.Jakżebyinaczej.–Jaksięczujesz?–dodałapochwili.
–Ajakmyślisz?
–Jakktośnajgorszynaświecie.
–Mniejwięcej.
–Jakktoś,ktojużnigdyniedostaniepracy.
–Trafiłaśwsedno.
–Wtakimraziechciałabymciępoinformować,żeniemaszsięczegowstydzić.Postąpiłaśsłusznie.
–Nabijaszsięzemnie?
–Niesądzę,żebytobyłodpowiednimomentnażarty,skarbie.Mieliścieusiebiekreta.
Gabriellawzięłagłębokiwdech.
–Ktonimbył?
–MårtenNielsen.
Gabriellęprzeszyłdreszcz.
–Macienatodowody?
–Tak,zakilkaminutwszystkociwyślę.
–DlaczegoMårtenmiałbynaszdradzić?
–Podejrzewam,żenieuważałtegozazdradę.
–Azaco?
– Nie wiem. Może za współpracę z Wielkim Bratem, obowiązek względem wiodącego narodu wol-
negoświata?
–Więcprzekazywałwaminformacje.
–Raczejsamisięwniezaopatrywaliśmydziękijegopomocy.Przekazałnamdanedotyczącewaszych
serwerówiszyfrowania.Wnormalnejsytuacjiniebyłobytogorszeniżinnerzeczy,którymisięzajmu-
jemy.Przecieżpodsłuchujemywszystko,odsąsiedzkichplotekporozmowytelefonicznepremierów.
–Aletowyciekłojeszczedalej.
–Płynęłotak,jakbyśmybylilejkiem.Wiem,Gabriello,żeniedokońcadziałałaśzgodniezzasadami.
Ale z moralnego punktu widzenia postąpiłaś słusznie, jestem o tym przekonana i dopilnuję, żeby twoi
przełożenisięotymdowiedzieli.Wiedziałaś,żecośjestnietakwwaszejorganizacji,więcmusiszdzia-
łaćniestandardowo,aitakniechciałaśuciecododpowiedzialności.
–Amimotosięnieudało.
–Czasemsięnieudaje,bezwzględunato,jaksumienniepracujemy.
–Dzięki,Alono,miło,żetakmówisz.AlejeśliAugustowiBalderowicośsięstało,nigdysobietego
niewybaczę.
–Zchłopcemwszystkowporządku.JeździgdzieśsamochodemzpannąSalander,nawypadekgdyby
komuśprzyszłodogłowyznówichścigać.
Gabriellanajwyraźniejniezrozumiała.
–Comasznamyśli?
–Żenicmuniejest,skarbie,adziękiniemumordercajegoojcazostałujętyizidentyfikowany.
–Chceszpowiedzieć,żeAugustBalderżyje?
–Tak,właśnietochcępowiedzieć.
–Skądwiesz?
–Możnapowiedzieć,żemamswojeźródłowstrategicznymmiejscu.
–Alona…
–Tak?
–Jeślito,comówisz,jestprawdą,towłaśniewróciłaśmiżycie.
PotemGabriellaGranezadzwoniładoHelenyKraft.Nalegała,żebyMårtenNielsenbyłnaspotkaniu.
HelenaKraft,chcącniechcąc,zgodziłasię.
OWPÓŁDOÓSMEJEdNeedhamiMikaelBlomkvistwyszlizdomkuGabrielliGraneizeszlipodrew-
nianychschodachdostojącegonaparkinguaudi.Dookołazalegałśnieg.Żadenznichnieodezwałsięani
słowem.OwpółdoszóstejMikaeldostałwiadomośćodLisbeth,taksamolakonicznąjakzwykle.
„Augustcałyizdrowy.Jeszczetrochębędziemysięukrywać”.
Znowunienapisałanicotym,wjakimjeststanie.Alewiadomośćochłopcugouspokoiła.
Potem został poddany długiemu przesłuchaniu. Szczegółowo opowiedział Sonji Modig i Jerkerowi
Holmbergowi,cooni„Millennium”robiliprzezostatniedni.Niebyłozbytsympatycznie.Mimotomiał
wrażenie,żedopewnegostopniagorozumieją.Godzinępóźniejszedłwzdłużpomostuizbocza.Kawa-
łek dalej dostrzegł znikającą w lesie sarnę. Usiadł na przednim siedzeniu audi. Czekał na Eda, który
wlókłsiękilkametrówzanim.Najwyraźniejbolałygoplecy.
Jadąc w kierunku Brunn, nieoczekiwanie utknęli w korku. Przez kilka minut stali w miejscu. Mikael
pomyślałoAndreiu.Wciążniedawałznakużycia.
–Mógłbyśwłączyćjakąśkrzykliwąstację?–zapytałEd.
Mikael nastawił radio na sto siedem i jeden i od razu usłyszał Jamesa Browna. Wrzeszczał, jaka to
zniegoseksmaszyna.
–Dajmi,proszę,swojetelefony–powiedziałEd.Położyłjeztyłu,tużprzygłośnikach.Najwyraźniej
zamierzał przekazać jakieś poufne informacje, a Mikael nie miał nic przeciwko temu. Musiał napisać
artykułichciałwiedziećjaknajwięcej.Doskonalezdawałsobiesprawę,żedziennikarzśledczyzawsze
możesięstaćnarzędziemsłużącymrealizacjiprywatnychinteresów.
Nikt nie wyjawia nic poufnego, jeśli nie ma z tego korzyści. Czasami pobudki są szlachetne, jak na
przykład poczucie sprawiedliwości, chęć ujawnienia korupcji czy nadużyć. Najczęściej jednak w grę
wchodziwalkaowładzę–chęćpogrążeniaprzeciwnikaiwzmocnieniawłasnejpozycji.Dlategorepor-
terowinigdyniewolnozapomniećopytaniu:dlaczegosięotymdowiaduję?
Toprawda,czasemdobrzejestbyćpionkiem,przynajmniejdopewnegostopnia.Każdeodkrycienie-
ubłaganie kogoś osłabia, wzmacniając jednocześnie wpływy innych. Kiedy upada ktoś, kto ma władzę,
jego miejsce szybko zajmuje ktoś inny, niekoniecznie lepszy. Jeżeli w tę walkę zaangażuje się dzienni-
karz,powinienznaćjejregułyizdawaćsobiesprawę,żeniejestjedynym,którywyjdziezniejzwycię-
sko.
Wolność słowa i demokracja też muszą zwyciężyć. Nawet jeśli przeciek wynika z chciwości albo
żądzy władzy, może prowadzić do czegoś dobrego – ujawnienia nieprawidłowości i naprawienia sytu-
acji.Dziennikarzmusitylkorozumiećcałymechanizmiwkażdymwersie,wkażdejsprawie,takżekiedy
weryfikujefakty,musiwalczyćoswojąniezależność.Mikaelzdałsobiesprawę,żeczujepewnepokre-
wieństwozEdemNeedhamem,anawetlubijegomrukliwyurok.Alenieufałmuaniprzezsekundę.
–Notosłucham–zwróciłsiędoniego.
–Powiemtak–zacząłEd.–Jestpewienrodzajwiedzy,którybardziejniżinnemobilizujedodziała-
nia.
–Taka,którapozwalazarobić?
– Zgadza się. Wiemy, że w gospodarce poufne informacje są wykorzystywane właściwie od zawsze.
Nawetjeślimałokogoudajesięzłapaćnagorącymuczynku,toitakkursyakcjizawszeidąwgóręprzed
ogłoszeniem korzystnych danych dotyczących firmy. Za każdym razem ktoś korzysta z okazji i dokonuje
zakupu.
–Toprawda.
– Przez długi czas nie dotyczyło to służb wywiadowczych, ponieważ informacje, którymi zarządzali-
śmy, były innej natury. Miały zupełnie inną siłę rażenia. Od zakończenia zimnej wojny wiele się w tej
kwestiizmieniło.Szpiegostwoprzemysłowe,nadzórnadludźmiifirmami,towszystkoposzłodoprzodu.
Dziś siłą rzeczy mamy mnóstwo informacji, dzięki którym można się wzbogacić, nierzadko w krótkim
czasie.
–Ichceszpowiedzieć,żetojestwykorzystywane.
–Całarzeczwtym,żebytowykorzystywać.Zajmujemysięszpiegostwemprzemysłowym,żebypomóc
krajowemu przemysłowi – zapewnić korzyści naszym wielkim koncernom, informować je o słabych
i mocnych stronach konkurentów. Szpiegostwo przemysłowe jest aktem patriotyzmu. Ale, jak wszelka
działalnośćwywiadowcza,stoinagranicyprawa.Kiedypomoczamieniasięwdziałalnośćprzestępczą?
–Notak,kiedy?
–Towłaśniejestpytanie.Jeśliotochodzi,niewątpliwienastąpiłoprzewartościowanie.To,cojesz-
cze kilka dekad temu było uważane za niezgodne z prawem lub niemoralne, dziś jest comme il faut.
Adwokacipomagająlegitymizowaćkradzieżeinadużycia.MywNSAniebyliśmylepsi,amożenawet…
–Gorsi.
– Spokojnie, pozwól mi skończyć – ciągnął Ed. – Powiedziałbym, że mimo wszystko mamy jakieś
zasady.Alejesteśmywielkąorganizacją,zatrudniamydziesiątkitysięcyludzi.Zawszeznajdąsięwśród
nichkanalie,nawetwysokopostawionekanalie,jakte,októrychzamierzamciopowiedzieć.Niedasię
tegouniknąć.
–Oczywiścieopowieszmionichzczystejżyczliwości–dodałMikaelzpewnądoząsarkazmu.
–Ha,ha,możeniedokońca.Aleposłuchaj.Wiesz,cosiędzieje,kiedykilkunaszychwysokoposta-
wionychpracownikównawszelkiesposobyprzekraczagranicęprawa?
–Nicprzyjemnego.
–Stająsiępoważnymikonkurentamidlaprzestępczościzorganizowanej.
–Państwoimafiazawszewalczyłynajednejarenie–powiedziałMikael.
– Jasne, jedni i drudzy wymierzają własną sprawiedliwość, sprzedają narkotyki, ochraniają ludzi,
anawetzabijają,takjakunas.Jednakprawdziwyproblempowstaje,kiedynajakimśpolunaszedziała-
niazaczynająsiępokrywać.
–Idotegowłaśniedoszło?
– Niestety tak. Jak wiesz, w Solifonie jest tajna sekcja kierowana przez Zigmunda Eckerwalda. Ma
ustalać,czymzajmująsiękonkurencyjnefirmyzbranżyzaawansowanychtechnologii.
–Nietylkotymsięzajmują.
–Zgadzasię.Pozatymkradnąisprzedająto,coimsięudałoukraść,cooczywiściedziałananieko-
rzyśćSolifonu,amożeicałejgiełdyNASDAQ.
–Atakżewaszą.
–Takjest.Okazałosię,żenasiszemranichłopcy–późniejpodamciwszystkieszczegóły,aletoprzede
wszystkimdwajszefowieodpowiedzialnizaszpiegostwoprzemysłowe–JoacimBarclayiBrianAbbot,
iichpodwładni–korzystajązpomocyEckerwaldaijegoekipy,asamizkoleipomagająimprowadzić
działalność podsłuchową na szeroką skalę. Solifon wskazuje, gdzie należy szukać wielkich innowacji,
anasicholerniidiocistarająsięorysunkiiszczegółytechniczne.
–Ainkasowanepieniądzeniezawszetrafiajądopaństwowejkasy.
–Jestjeszczegorzej,przyjacielu.Jeżelirobisztakierzeczynapaństwowejposadzie,bardzosięnara-
żasz.Eckerwaldijegoekipapomagająteżgroźnymprzestępcom,choćwłaściwienapoczątkuniewie-
dzieli,żetogroźniprzestępcy.
–Aletakbyło?
–Tak,aprzytymmieligłowynakarku.Pracowalidlanichhakerzynatakimpoziomie,żesammarzył-
bymotym,żebyichzatrudnić.Zawodowozajmowalisięwykorzystywanieminformacji,więcmożeszsię
domyślać,cosięstało.Kiedyodkryli,czymsięzajmująnasichłopcyzNSA,znaleźlisięwwymarzonej
sytuacji.
–Moglidyktowaćwarunki.
– Mieli nielichą przewagę i, rzecz jasna, wykorzystali ją do maksimum. Nasi chłopcy okradali nie
tylko koncerny, ale też małe rodzinne firmy i walczących o przeżycie samodzielnych innowatorów. Nie
wyglądałobytoładnie,gdybywyszłonajaw,więcdoszłodogodnejpożałowaniasytuacji,wktórejnasi
chłopcyczuli,żemusząpomagaćnietylkoEckerwaldowiijegoekipie,alerównieżprzestępcom.
–MasznamyśliSpiders?
–Takjest.Możemimowszystkokażdazestronprzezjakiśczasbyłazadowolona.Tonaprawdębig
businessiwszyscyobrzydliwiesięnatymwzbogacili.Inagledoakcjiwkroczyłgeniusz,niejakiprofe-
sor Balder, i zaczął węszyć, a robił to tak umiejętnie, jak wszystko, czego się podejmował. Poznał ich
działalność,aprzynajmniejjejczęść.Wszyscyoczywiściebyliprzerażeniidoszlidowniosku,żetrzeba
coś zrobić. Nie jestem pewien, ale nasi chłopcy chyba liczyli na to, że wystarczą grzmiący, miotający
groźbyadwokaci.Okazałosięjednak,żebyliwbłędzie,tymbardziejżejechalinajednymwózkuzban-
dytami.CzłonkowieSpiderswoleliprzemociwłączylinaszychchłopcówdoswojegoplanu,żebyjesz-
czemocniejichzesobązwiązać.
–Boże!
–Aletotylkomaływrzódnacielenaszejorganizacji.Przyjrzeliśmysiępozostałejdziałalnościi…
– Z pewnością z moralnego punktu widzenia nie można jej nic zarzucić – dokończył Mikael ostro. –
Alemamtogdzieś.Mówimyterazoludziach,którzyniecofnąsięprzedniczym.
–Przemocrządzisięwłasnąlogiką.Trzebakończyćto,cosięzaczęło.Awiesz,cowtymwszystkim
najśmieszniejsze?
–Niewidzęwtymnicśmiesznego.
–Noto,powiedzmy,paradoksalne.Otóżniedowiedziałbymsięotym,gdybydonaszegointranetunie
włamałasięhakerka.
–Tokolejnypowód,żebyjązostawićwspokoju.
–Takiteżmamzamiar,oilezdradzi,jaktegodokonała.
–Dlaczegototakieważne?
– Już nigdy żaden drań nie włamie się do mojego systemu. Chcę wiedzieć dokładnie, jak to zrobiła,
ipowziąćodpowiedniekroki.Potemzostawięjąwspokoju.
–Niewiem,ilesąwartetwojeobietnice.Alezastanawiamniecośinnego–powiedziałMikael.
–Dawaj!
– Wspominałeś o dwóch facetach: Barclayu i Abbocie, prawda? Jesteś pewien, że to nie dotarło
wyżej? Kto przede wszystkim odpowiada za szpiegostwo przemysłowe? To musi być jedna z waszych
szych,prawda?
–Niestetyniemogęzdradzićjegonazwiska.Jestobjętetajemnicą.
–Notrudno,muszęsięztympogodzić.
–Musisz–odparłEdzdecydowanie,aMikaelzauważył,żeruchzelżał.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział28
24listo
pada,popołudnie
PROFESORCHARLESEDELMANstałnaparkinguprzedInstytutemKarolinskaizachodziłwgłowę,
wcoteżsięwpakował.Niezabardzorozumiał,ocochodzi,ajużnapewnoniemiałczasusiętymzaj-
mować.Tymniemniejzgodziłsięnacoś,przezcomusiałodwołaćszeregspotkań,wykładówikonferen-
cji.
Mimotobyłomudziwniewesoło.Oczarowałgonietylkochłopiec,aletakżemłodakobieta.Wyglą-
dała,jakbyjeszczeprzedchwiląbiłasięwjakimśzaułku,ajednakjeździłanowymbmw,awjejgłosie
pobrzmiewałchłodnyautorytet.Niemalbezwiednieodpowiadałnajejpytania,odrzucającwszystkiepro-
pozycjewynagrodzenia.
Powiedziałnawet,żesamzapłacizapodróżihotel.Pewniemęczyłogopoczuciewiny.Byłżyczliwie
nastawionydochłopca.Augustbudziłjegonaukowąciekawość.Sawant,któryrysujezfotograficznąpre-
cyzjąirozkładaliczbynaczynnikipierwsze–uznałtozawyjątkowofascynującyprzypadek.Postanowił
nawet,żedarujesobiekolacjęnoblowską.Sambyłtymzdziwiony.Tamłodakobietanaprawdęnamie-
szałamuwgłowie.
HANNABALDERsiedziaławkuchniipaliła.Czułauciskwżołądku.Obcyludziebardzojejpomogli
iokazaliwsparcie,aleLassesprawiłjejtęgielanie.Nieradziłsobiezjejniepokojem.Pewniedlatego,
żeniezostawiałmiejscanajegowłasnecierpienie.
Cochwilęwybuchał:„Nieumiesznawetdopilnowaćswojegodzieciaka?”.Wymachiwałrękamiirzu-
całniąpomieszkaniu,jakbybyłaszmacianąlalką.Wiedziała,żezachwilęznowuwpadniewszał.Zro-
biłanieostrożnyruchizalałakawąstronęzinformacjamikulturalnymiw„DagensNyheter”,którąprzed
chwilą czytał. Wyzłośliwiał się nad recenzją spektaklu. Twierdził, że jest zbyt pochlebna dla kolegów,
którychnielubił.
–Cośtyzrobiła,docholery?–syknął.
–Przepraszam–powiedziałaszybko.–Zaraztowytrę.
Widząckącikijegoust,domyśliłasię,żetoniewystarczy.Wiedziała,żejąuderzy,jeszczezanimonto
wiedział.Przygotowałasięnapoliczek.Niepowiedziałaanisłowainieruszyłagłową.Czułatylko,że
łomocze jej serce, a oczy napełniają się łzami. Nie chodziło jednak o cios. Cios był tylko czynnikiem
wyzwalającym.Ranoodbyłatakdziwnąrozmowę,żeledwozrozumiała,ocowtymwszystkimchodzi.
Augustzostałodnaleziony,alepotemznowuzniknąłiprawdopodobniebyłcałyizdrowy.Prawdopodob-
nie.Niewiedziałanawet,czytawiadomośćpowinnająuspokoić,czyzaniepokoićjeszczebardziej.
Niemiaławręczsiłysłuchać.Teraz,kilkagodzinpóźniej,nadalnicsięniedziało.Najwyraźniejnikt
nie wiedział nic nowego. Nagle wstała, nie zastanawiając się, czy nie padną kolejne ciosy. Poszła do
dużegopokoju.ZaplecamisłyszałaciężkioddechLassego.NapodłodzenadalleżałykartkiAugusta.Zza
oknadobiegałowyciekaretki.Naklatcesłychaćbyłoczyjeśkroki.Czyktośdonichszedł?Rozległsię
dzwonek.
–Nieotwieraj–syknąłLasse.–Totylkojakiśpierdolonydziennikarz.
Ona też nie chciała otwierać. Na myśl o spotkaniu z kimkolwiek robiło jej się niedobrze. Ale mimo
wszystkomusiałaotworzyć.Możepolicjachciałająjeszczerazprzesłuchać,amożemielijakieśnowe
wieści,dobrealbozłe.PodeszładodrzwiiwtejsamejchwilipomyślałaoFransie.
Przypomniałasobie,jakprzyszedłpoAugusta.Pamiętałajegooczyiżeniemiałbrody.Pamiętałateż,
żetęskniłazadawnymżyciem,zczasówprzedWestmanem,kiedydzwoniłytelefony,napływałypropozy-
cje,astrachjeszczeniezatopiłwniejszponów.Otworzyłazabezpieczonełańcuchemdrzwi.Zpoczątku
niewidziałanic,tylkowindęiczerwonobrunatneściany.Zarazpotempoczułasiętak,jakbyjąprzeszył
prąd.Wpierwszejchwiliniewierzyławłasnymoczom.AlenaprogunaprawdęstałAugust!Włosymiał
straszliwie skołtunione, ubranie brudne, na nogach o wiele za duże trampki, a mimo to patrzył na nią
z takim samym poważnym, nieodgadnionym wyrazem twarzy. Odpięła łańcuch i otworzyła drzwi. Nie
oczekiwała,żebędziesam,aleitaksięwzdrygnęła.KołoAugustastałamłodadziewczynawskórzanej
kurtce,zzadrapaniaminatwarzyiziemiąwewłosach.Stałazespuszczonągłową.Wręcetrzymaładużą
torbępodróżną.
–Przyszłamzwrócićcisyna–powiedziała,niepodnoszącwzroku.
–MójBoże–krzyknęłaHanna.–MójBoże!
Nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Przez kilka sekund stała w drzwiach i nie wiedziała, co
począć.Pochwilijejramionazaczęłysiętrząść.Padłanakolana,nicsobienierobiącztego,żeAugust
niecierpiałsięprzytulać.Objęłagoizaczęłamamrotać:„Mójsynku,mójsynku”.Wkońcuwjejoczach
pojawiłysięłzy.Augustnietylkojejnatopozwalał,alewręczsprawiałwrażenie,jakbysamchciałcoś
powiedzieć. Pomyślała, że to dziwne. Czyżby na dodatek nauczył się mówić? Nie zdążył. W drzwiach
stanąłLasse.
–Co,dodiabła…coonturobi?–powiedział.Wyglądał,jakbymiałochotębićdalej.
Inaglesięrozjaśnił.Wpewnymsensiebyłtowspaniałyaktorskipopis.Wmgnieniuokazacząłświe-
cićtymswoimolśniewającymblaskiem,któryrobiłtakiewrażenienakobietach.
–Ijeszczezdostawądodomu–dodał.–Fenomenalnie!Dobrzesięczuje?
–Wporządku–odparłakobietadziwniegłuchymgłosem.Bezpytaniaweszładośrodka,wubłoco-
nychczarnychbutachiztorbąwręce.
–Jasne,zapraszamy–powiedziałLassecierpko.–Niekrępujsię.
–Jestemtupoto,żebycipomócsięspakować,Lasse–oznajmiłakobietalodowatymtonem.
Tobyłotakiedziwne,żeHannamiałapewność,żesięprzesłyszała.Widaćbyło,żeLasserównieżnie
zrozumiał.Gapiłsięnaniązgłupiąminą.
–Cotymówisz?
–Maszsięstądwyprowadzić.
–Próbujeszbyćzabawna?
–Anitrochę.WtejchwilimaszopuścićtendominigdywięcejniezbliżaćsiędoAugusta.Widziszgo
porazostatni.
–Chybaoszalałaś!
–Nie,jestemdlaciebiebardzołaskawa.Wpierwszejchwilichciałampoprostuzrzucićcięzescho-
dów i zgotować ci piekło. Ale wzięłam ze sobą torbę. Pomyślałam, że pozwolę ci zapakować kilka
koszulipargatek.
–Cozciebiezadziwadło?–wycedziłLasse,jednocześniezdumionyiwściekły.Zbliżyłsiędoniej
zgroźnymwyrazemtwarzy.Hannaprzezchwilęzastanawiałasię,czyjątakżeuderzy.
Coś sprawiło, że się zawahał. Może jej oczy, a może po prostu to, że nie zachowywała się jak inni.
Zamiastsięwycofaćzprzestraszonąminą,uśmiechnęłasięchłodno,wyjęłazwewnętrznejkieszenikilka
pomiętychkartekipodałamuje.
– Jeżeli ty i twój kumpel Roger będziecie kiedyś tęsknili za Augustem, możecie spojrzeć na to
ipowspominać.
Lasse był wyraźnie zdumiony. Zdezorientowany zaczął przeglądać papiery. Po chwili jego twarz
wykrzywiłpaskudnygrymas.Hannaniemogłasiępowstrzymaćirównieżzerknęła.Tobyłyrysunki,aten
na samej górze przedstawiał… Lassego. Wymachiwał pięściami i wyglądał na naprawdę złego. Choć
potem nie potrafiła wytłumaczyć, jak to możliwe, zrozumiała nie tylko to, co się działo, kiedy August
zostawałsamzLassemiRogerem.Zobaczyłateżswojeżycie.Jaśniejiwyraźniej,niżwidziałajeprzez
wieleostatnichlat.
Dokładnie tak samo, z tak samo wykrzywioną, wściekłą twarzą, spoglądał na nią setki razy, ostatnio
mniej więcej minutę wcześniej. Zrozumiała, że nikt nie powinien znosić czegoś takiego – ani ona, ani
August.Wzdrygnęłasię,aprzynajmniejtakjejsięwydawało,bokobietaspojrzałananiąuważnie.Ona
teżnaniąpopatrzyłaichoćstwierdzenie,żestałysięsobiebliskie,byłobyprzesadą,napewnonajakimś
poziomiezawiązałasięmiędzyniminićporozumienia.Kobietaspytała:
–Mamrację,Hanno?Prawda,żepowiniensięstądwynosić?
Topytaniebyłośmiertelnieniebezpieczne.HannaspuściławzrokispojrzałanadużetrampkiAugusta.
–Cotozabuty?
–Moje.
–Dlaczego?
–Ranowyjeżdżaliśmywpośpiechu.
–Corobiliście?
–Ukrywaliśmysię.
–Nierozumiem…–zaczęła,aleniezdążyłapowiedziećnicwięcej.Lassebrutalniepociągnąłjąza
rękę.
–Możewyjaśnisztejpsychopatce,żejedynąosobą,którastądwyleci,jestona?!–ryknął.
–Tak,tak–odparłaHanna.
–Notowyjaśnij!
Wtedy nastąpiło coś, czego nie potrafiła wytłumaczyć. Może spowodował to wyraz twarzy Lassego,
amożenieugiętość,jakądostrzegławpostawieiwzimnychoczachmłodejkobiety.Nagleusłyszała,jak
mówi:
–Wyjdź,Lasse.Wyjdźinigdyjużniewracaj!
Sama nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę. Czuła się tak, jakby mówił za nią ktoś inny. Potem
wszystko potoczyło się szybko. Lasse uniósł rękę, żeby ją uderzyć. Ale nie on wymierzył cios. Młoda
kobieta zareagowała błyskawicznie. Niczym wytrawny bokser trzy razy zdzieliła go w twarz, po czym
podcięłamunogikopniakiem.Lasserunąłnaziemię.
–Cojest,udiabła?–powiedziałtylko.
Runął na podłogę, a młoda kobieta stanęła nad nim. Po wszystkim Hanna raz po raz przypominała
sobie, co powiedziała. Czuła się tak, jakby odzyskała część siebie. Zrozumiała, jak mocno i jak długo
pragnęła,żebyLasseWestmanzniknąłzjejżycia.
BUBLANSKITĘSKNIŁzarabbimGoldmanem.
TęskniłzapomarańczowączekoladąSonjiModig,zaswoimnowymłóżkiemDux,zainnąporąroku.
Teraz jednak miał doprowadzić do porządku śledztwo i właśnie to zamierzał zrobić. Rzeczywiście
wpewnymsensiebyłzadowolony.Wyglądałonato,żeAugustjestcałyizdrowyijedziedomamy.
Mordercajegoojcazostałschwytany,właśniedziękiniemuiLisbethSalander,choćniebyłopewne,
czyprzeżyje.ByłciężkorannyileżałnaoddzialeintensywnejterapiiwszpitaluDanderyd.Nazywałsię
Borys Lebedew, ale od dawna posługiwał się nazwiskiem Jan Holtser. Mieszkał w Helsinkach. Był
majoremibyłymżołnierzemelitarnejjednostkiradzieckiejarmii.Jegonazwiskopojawiałosięwwielu
śledztwachwsprawiemorderstw,aleniemożnagobyłoonicoskarżyć.Oficjalniebyłprywatnymprzed-
siębiorcą działającym w branży ochroniarskiej i miał podwójne obywatelstwo – fińskie i rosyjskie.
Prawdopodobniektośmajstrowałprzyjegokartotece.
Również dwaj pozostali mężczyźni znalezieni nieopodal domku na Ingarö zostali zidentyfikowani po
odciskachpalców.BylitoDennisWilton–starygangsterzeSvavelsjöMC,któryodsiadywałwyrokza
napadrabunkowyipobicie–iWładimirOrłow,RosjaninskazanywNiemczechzastręczycielstwo.Jego
dwieżonyzginęłytragiczniewniewyjaśnionychokolicznościach.Żadenniepowiedziałanisłowaotym,
cosięstało,anioniczyminnym.Bublanskinierobiłsobiezbytwielkichnadziei,żecośsięwtejkwestii
zmieni.Ludzietegopokrojuniesąpodczasprzesłuchańzbytrozmowni.Zdrugiejstrony,pomyślał,takie
sąregułygry.
Przeczuwał,żeobajbylitylkoszeregowymiżołnierzami,nadktórymistalidowódcy.Niepodobałomu
sięto.NajwyraźniejmielipowiązaniaznajbardziejwpływowymiosobamizRosjiiStanówZjednoczo-
nych.Nieprzeszkadzałomuto,żeMikaelBlomkvistwienatematjegośledztwawięcejniżon.Niezale-
żało mu na prestiżu. Chciał tylko posuwać się naprzód i z wdzięcznością przyjmował informacje, bez
względunato,ktoichdostarczał.MimotownikliwewnioskiMikaelaprzypominałymuoichwłasnych
niepowodzeniach, przecieku w śledztwie i niebezpieczeństwie, na które narazili chłopca. Wiedział, że
nieprzestaniesięztegopowoduwściekać.Możewłaśniedlategoniespodobałomusięto,żeszefowej
Säpo,HelenieKraft,takbardzozależało,żebysięznimskontaktować.Zresztąnietylkojej.Chcielitego
również informatycy z Krajowej Policji Kryminalnej, prokurator Richard Ekström, a także profesor
z Uniwersytetu Stanforda – Steven Warburton z Machine Intelligence Research Institute MIRI. Amanda
Flodtwierdziła,żechciałporozmawiaćojakimśpoważnymzagrożeniu.
Byłwzburzony.Ztegoiztysiącainnychpowodów.Naglerozległosiępukaniedodrzwi.Wprogusta-
nęła Sonja Modig. Wyglądała na zmęczoną, była nieumalowana. Na jej twarzy dostrzegł coś nowego,
odsłoniętego.
– Ci trzej, których zatrzymaliśmy, są operowani – powiedziała. – Trochę potrwa, zanim będziemy
mogliichznówprzesłuchać.
–Chybaraczejspróbowaćprzesłuchać.
–Możeitak.AlezdążyłamuciąćsobiekrótkąpogawędkęzLebedewem.Chwilęprzedoperacjąbył
przytomny.
–Icopowiedział?
–Żechceporozmawiaćzpastorem.
–Dlaczegowszyscyszaleńcyimordercyzrobilisiętacyreligijni?
–PodczasgdywszyscyrozsądnistarzykomisarzewątpiąwBoga?
–Otóżto!
–Rzeczwtym,żewydawałsięzrezygnowany,atomoimzdaniemdobrzewróży–ciągnęłaSonja.–
Kiedymupokazałamrysunek,machnąłtylkoręką.
–Niepróbowałtwierdzić,żetowymysły?
–Zamknąłtylkooczyizacząłmówićopastorze.
–Orientujeszsię,czegochcetenamerykańskiprofesor,któryciągledzwoni?
–Jaki…Nie…Konieczniechceztobąporozmawiać.Myślę,żechodziobadaniaBaldera.
–Atenmłodydziennikarz,Zander?
–Onimwłaśniechciałamztobąporozmawiać.Mamzłeprzeczucia.
–Cowiemy?
– Że pracował do późna, a potem zniknął. Ostatni raz widziano go późnym wieczorem w okolicach
Katarinahissenwtowarzystwiepięknejkobietyociemnoblondlubrudawychwłosachiwdrogich,eks-
kluzywnychciuchach.
–Pierwszesłyszę.
–WidziałichpiekarzzeSkansenu.NazywasięKenEklundimieszkawbudynku,wktórymmieścisię
redakcja „Millennium”. Stwierdził, że wyglądali na zakochanych, a w każdym razie Zander na takiego
wyglądał.
–Chceszpowiedzieć,żemógłsięzłapaćnajejlep?
–Niewykluczone.
–Czytomożliwe,żetotasamaosoba,którąwidzianonaIngarö?
– Sprawdzamy to. Niepokoi mnie to, że najwyraźniej szli w stronę Gamla stan. To tam wyłapaliśmy
sygnałjegokomórki.
–Rozumiem.
– Niepokojące jest to, że Orłow, ten gnojek, który pluje na mnie za każdym razem, kiedy próbuję go
przesłuchać,mamieszkanieprzyMårtenTrotzigsgränd.
–Byliścietam?
–Jeszczenie,alesięwybieramy.Właśniesięotymdowiedzieliśmy.Mieszkaniejestzapisanenajedną
zjegofirm.
–Notomiejmynadzieję,żeniespotkanastamżadnaniemiłaniespodzianka.
–Otóżto.
LASSE WESTMAN leżał w przedpokoju na podłodze. Nie wiedział, dlaczego tak bardzo się boi. To
przecież była tylko jakaś laska, wykolczykowana punkówa, ledwo sięgała mu do piersi. Powinien ją
wyrzucićjakmałegoszczura.Amimotobyłjaksparaliżowany,choćniesądził,żebytomiałocośwspól-
negoztym,jaksiębiła,anitymbardziejzestopą,którątrzymałanajegobrzuchu.Chodziłoocośinnego,
bardziejnieuchwytnego,wjejspojrzeniu,amożenawetwcałejjejpostaci.Przezkilkaminutleżałjak
idiotaisłuchał.
–Właśniemiprzypomniałeś–powiedziała–żemojarodzinamajakiśstrasznyfeler.Wydajesię,że
jesteśmy zdolni do wszystkiego. Do najbardziej niewyobrażalnego okrucieństwa. Może to jakieś wady
genetyczne.Jamamtakzludźmi,którzykrzywdząkobietyidzieci.Stajęsięprzynichśmiertelnieniebez-
pieczna.KiedyzobaczyłamrysunkiAugusta,przedstawiająceciebieitwojegokolegęRogera,pomyśla-
łam,żechciałabymzrobićwamnaprawdępoważnąkrzywdę.Długomogłabymotymmówić.Aleuwa-
żam,żeAugustmajużdość,więcistniejemałaszansa,żepotraktujęwastrochęłagodniej.
–Jestem…–zacząłLasse.
–Milcz–ciągnęła.–Toniesąnegocjacje.Anirozmowa.Poprostuprzedstawiamciwarunki.Zpraw-
negopunktuwidzenianiemażadnegoproblemu.Fransbyłnatylerozsądny,żebyprzepisaćmieszkaniena
Augusta. Co do reszty: masz dokładnie cztery minuty na spakowanie swoich rzeczy, a potem spływaj.
JeślityalboRogertuwróciciealbowjakikolwieksposóbbędzieciesiękontaktowaćzAugustem,spo-
niewieramwastak,żedokońcaswoichdniniebędzieciewstaniezrobićnicprzyjemnego.Izgłoszęna
policję,żeznęcaliściesięnadAugustem.Jakwiesz,mamnietylkorysunki,aletakżezeznaniapsycholo-
gów i biegłych. Skontaktuję się nawet z kolorową prasą. Poinformuję ich, że mam coś, co potwierdza
informacjenatwójtemat,którepojawiłysiępotym,jakpobiłeśRenatęKapusinski.Cowtedyzrobiłeś,
Lasse?Nieodgryzłeśjejprzypadkiempoliczkainiekopałeśjejpogłowie?
–Czylipójdzieszdoprasy.
–Pójdędoprasy.Zaszkodzętobieitwojemuprzyjacielowinawszelkiemożliwesposoby.Alemoże–
podkreślam: może – unikniecie najgorszego poniżenia, jeśli nigdy więcej nie pokażecie się w pobliżu
Hanny i Augusta i nie skrzywdzicie już żadnej kobiety. Tak naprawdę mam was w dupie. Chcę tylko,
żebyśmy wszyscy, z Augustem na czele, nie musieli was więcej oglądać. Dlatego musisz stąd zniknąć.
Jeśliposłuchaszmojejradyiodtejporybędzieszżyłjakskromny,strachliwymnich,możetowystarczy.
Wątpię, żebyś wytrzymał, bo jak wiesz, kiedy chodzi o przemoc wobec kobiet, prawdopodobieństwo
recydywyjestduże,apozatymjesteśgnojemiśmieciem,aleprzyodrobinieszczęścia…może…Zrozu-
miałeś?
–Zrozumiałem–odparłLasseWestmaniznienawidziłsięzato.
Nie widział jednak innej możliwości, jak tylko przytaknąć i zrobić, co kazała. Wstał, poszedł do
sypialniiwpośpiechuspakowałtrochęubrań.Potemwziąłpłaszczitelefoniwyszedł.Niemiałpojęcia,
dokądpójść.Nigdywżyciunieczułsiętakiżałosny.
Nadworzezacinałnieprzyjemnydeszczześniegiem.
LISBETH USŁYSZAŁA TRZASK zamykających się drzwi. Na kamiennych schodach powoli cichły
kroki. Spojrzała na Augusta. Stał nieruchomo, z opuszczonymi rękami, i patrzył na nią przenikliwie.
Wprawiał ją w zakłopotanie. Chwilę wcześniej miała kontrolę nad sytuacją, a teraz nagle poczuła się
niepewnie.Niemogłateżpojąć,cosiędziejezHannąBalder.
Wyglądała,jakbyzachwilęmiaławybuchnąćpłaczem,aAugust…zacząłpotrząsaćgłowąiniewyraź-
niemamrotać.Tymrazemniebyłytoliczbypierwsze,tylkocośzupełnieinnego.Lisbethnajbardziejze
wszystkiegochciałasobiepójść.Alezostała.Jeszczenieskończyła.Wyjęłazkieszenidwabiletylotni-
cze,voucherhotelowyigrubyplikbanknotów,zarównokoron,jakieuro.
–Chciałabymtylkozgłębiserca…–zaczęłaHanna.
–Milcz–przerwałajejLisbeth.–TumaszbiletydoMonachium.Samolotodlatujewieczorem,piętna-
ścieposiódmej,więcmusiciesięspieszyć.StamtądzostaniecieprzewiezienibezpośredniodoSchloss
Einau. To elegancki hotel niedaleko Garmisch-Partenkirchen. Będziecie mieszkali w dużym pokoju na
samejgórze,podnazwiskiemMüller.Napoczątekprzeztrzymiesiące.Skontaktowałamsięzprofesorem
CharlesemEdelmanemiwytłumaczyłammu,dlaczegotakważnejestzachowanietajemnicy.Będziewas
regularnieodwiedzałipilnował,żebyAugustmiałdobrąopiekę.Zorganizujeteżprywatnychnauczycieli.
–Żartujesz?
– Milcz, powiedziałam. Mówię śmiertelnie poważnie. To prawda, policja ma już rysunek Augusta,
amordercazostałzatrzymany.Alejegozleceniodawcysąnawolnościiniedasięprzewidzieć,copla-
nują. Musicie natychmiast opuścić to mieszkanie. Ja mam co innego do roboty. Wynajęłam kierowcę.
ZawieziewasnalotniskoArlanda.Możeiwyglądatrochępodejrzanie,alejestwporządku.Możeciego
nazywaćPlague.Zrozumiałaś?
–Tak,ale…
–Żadnychale.Posłuchaj.Niewolnowamtamużywaćkartkredytowychanidzwonićztwojegotele-
fonu. Mam dla ciebie bezpieczny telefon, blackphone’a, na wypadek gdyby trzeba było wszcząć alarm.
Mój numer jest już zapisany. Pokryję wszystkie koszty hotelu. Dostaniecie też sto tysięcy koron na nie-
przewidzianewydatki.Jakieśpytania?
–Toszaleństwo.
–Nie.
–Jakimcudembędziecięnatostać?
–Damsobieradę.
–Jakmamy…
Niedałaradypowiedziećnicwięcej.Wyglądałanakompletniezdezorientowaną,jakbyniewiedziała,
comyśleć.Naglesięrozpłakała.
–Jakmamycidziękować?–wydusiła.
–Dziękować?
Lisbethpowtórzyłatosłowo,jakbybyłodlaniejzupełnieniezrozumiałe,akiedyHannaruszyładoniej
zwyciągniętymirękami,cofnęłasię.Patrzyławpodłogę.
–Weźsię wgarść!Ogarnij sięiskończ ztym, cobierzesz– ztabletkamiczy coto tamjest.Tak mi
podziękujesz.
–Tak,oczywiście…
–Ajeżelikomuśprzyjdziedogłowytwierdzić,żeAugustpowinientrafićdojakiegośośrodka,atakuj,
brutalnieibezwzględnie.Zawszecelujwnajsłabszypunkt.Maszbyćjakwojowniczka.
–Wojowniczka?
–Takjest.Niktniebędzie…
Lisbethprzerwała.Uświadomiłasobie,żeniesątozbytimponującesłowapożegnania.Musiałyjednak
wystarczyć,więcsięodwróciłairuszyładodrzwi.Zdążyłazrobićzaledwiekilkakroków,kiedyAugust
znówzacząłmamrotać,tymrazemdałosięzrozumieć,comówi.
–Nieidź,nieidź…–powtarzał.
Lisbethtakżeinatoniemiaładobrejodpowiedzi.
–Daszsobieradę–odparłatylkoidodała:–Dziękizato,żeranokrzyknąłeś.
Nachwilęzapadłacisza.Lisbethzastanawiałasię,czypowiedziećcośjeszcze,alewkońcutegonie
zrobiła.Odwróciłasięiwyszła.Hannakrzyknęłazajejplecami:
–Niemogęopisać,iletodlamnieznaczy!
Lisbethnieusłyszałajednakanisłowa.Zbiegałajużposchodach.Wsiadładosamochoduzaparkowa-
negoprzyTorsgatan.KiedywjechałanamostVästerbron,zadzwoniłMikael.Powiedział,żewNSAjuż
wpadlinajejtrop.
–Przekażim,żejateżwpadłamnaichtrop–wymamrotała.
PotempojechaładoRogeraWinteraizrobiławszystko,żebysięśmiertelnieprzeraził.Następniewró-
ciłanaFiskargatanizajęłasięzaszyfrowanymplikiemzNSA,aleaniokrokniezbliżyłasiędorozwią-
zania.
EDIMIKAELspędzilicałydzieńwGrandHôtelu.Ciężkopracowali.EdmiałdlaMikaelawspaniałą
historię,aMikaelmógłnapisaćsensacyjnyartykuł,któregoon,Erikai„Millennium”takbardzopotrze-
bowali.Mimotonieprzyjemneuczucienieznikało,nietylkodlatego,żeAndreisięnieodnalazł.Mikael
miałwrażenie,żezsamymEdemcośjestnietak.Dlaczegowogólesiępojawiłidlaczegowłożyłtyle
energii w pomoc małej, szwedzkiej gazecie, tak bardzo oddalonej od wszystkich ośrodków władzy
wStanachZjednoczonych?
Możnatobyłotraktowaćjakwymianęusług.ObiecałEdowi,żeniebędzieujawniałinformacjiowła-
maniu,idodał,żeprzynajmniejspróbujeskłonićLisbeth,żebyznimporozmawiała.Uznał,żetowyja-
śnienieniejestsatysfakcjonujące,ipoświęciłtylesamoczasunasłuchanieEda,conaczytaniemiędzy
wierszami.
Edzachowywałsiętak,jakbydużoryzykował.Zasłonybyłyzaciągnięte,atelefonyleżaływbezpiecz-
nej odległości. Wyczuwało się atmosferę paranoi. Na łóżku leżały tajne dokumenty, które Mikael mógł
przeczytać,aleniewolnomubyłoichcytowaćanikopiować,aEdodczasudoczasuprzerywałopowia-
danie,żebyomówićtechnicznekwestiezwiązanezochronąinformatorów.Jakbywręczmaniakalniepil-
nowałtego,żebyprzeciekuniedałosiępowiązaćzjegonazwiskiem.Czasemnerwowonasłuchiwałkro-
kówwkorytarzuikilkarazywyglądałprzezszczelinęmiędzyzasłonami,jakbysięchciałupewnić,czy
nikt ich nie obserwuje z zewnątrz, ale jednak… Mikael nie mógł się pozbyć podejrzenia, że odgrywa
przednimkomedię.
Z każdą chwilą coraz wyraźniej czuł, że Ed w pełni kontroluje sytuację, że dobrze wie, co robi,
inawetniespecjalniesięboi,żezostaniepodsłuchany.Pomyślał,żemusizanimstaćktośwyżejposta-
wiony,możenawetprzydzielonomurolę,którejsamjeszczenierozumiał.
Dlategobyłzainteresowanynietylkotym,coEdmówił,aleteżtym,czegoniemówiłicozamierzał
osiągnąć,doprowadzającdopublikacji.Bezwątpieniadopewnegostopniakierowałanimzłość.„Kilku
pieprzonychidiotów”zwydziałudosprawnadzorunadstrategicznymitechnologiamipowstrzymałoEda
przedprzygwożdżeniemhakerki,którawłamałasiędojegosystemu,tylkodlatego,żesamibalisię,żeich
brudywypłynąnapowierzchnię.Twierdził,żedoprowadzagotodoszału,aMikaelniemiałpowodumu
niewierzyć,ajużtymbardziejwątpić,żenaprawdęchceunicestwićtychludzi:zmiażdżyćich,zetrzećna
prochpodbutami.
Jednocześnie pewne elementy jego opowiadania budziły niepokój. Czasem wydawało się, że walczy
z czymś w rodzaju autocenzury. Mikael co jakiś czas zarządzał przerwę i schodził do recepcji, żeby
pomyślećalbozadzwonićdoErikiiLisbeth.Erikazawszeodbierałapojednymsygnale.Obojecieszyli
się, że praca nad tym tematem posuwa się do przodu, ale nie mogli ukryć dręczącego ich niepokoju.
Andreinadalsięnieodnalazł.
Lisbethwogólenieodbierała.Udałomusiędoniejdodzwonićdopieroosiedemnastejdwadzieścia.
Wydawałasięskupionainieobecna.Poinformowałagozwięźle,żeAugustjestjużbezpieczny,umatki.
–Jaksięczujesz?–zapytał.
–Okej.
–Całaizdrowa?
–Ogólnietak.
Wziąłgłębokioddech.
–WłamałaśsiędointranetuNSA?
–RozmawiałeśzEdemtheNedem?
–Bezkomentarza.
Niemógłtegopowiedziećnawetjej.Ochronaźródełbyładlaniegoświętością.
–WięcEdniejestwcaletakigłupi–odparła,jakbywłaśniepowiedziałcośzupełnieinnego.
–Więcsięwłamałaś.
–Możliwe.
Nagle poczuł, że chciałby ją zwymyślać i zapytać, co, do cholery, wyprawia. Ale opanował się
ipowiedział:
–Sągotowipuścićcitopłazem,oilesięznimispotkaszipowiesz,jaktozrobiłaś.
–Przekażim,żejateżjestemnaichtropie.
–Cochceszprzeztopowiedzieć?
–Żemamwięcej,niżimsięwydaje.
–Okej–odparłznamysłem.–Alemyślisz,żemogłabyśsięspotkać…
–ZEdem?
Aniechtam,pomyślałMikael.WkońcuEdsamchciałsięjejujawnić.
–ZEdem–powtórzył.
–Skubany.Matupet.
–Możnatakpowiedzieć.Więcczymogłabyśsięznimspotkać,jeślicizagwarantujemy,żeniezosta-
nieszzatrzymana?
–Niedasiętegozagwarantować.
–Mogęsięskontaktowaćzsiostrą,zAnniką,ipoprosić,żebycięreprezentowała?
–Mamcoinnegodoroboty–odparła,jakbyniechciałajużotymrozmawiać
Mikaelniemógłsiępowstrzymać:
–Tasprawa,nadktórąpracuję…
–Coznią?
–Chybaniedokońcająrozumiem.
–Wczymproblem?–zapytałaLisbeth.
–Zacznijmyodtego,żeniemogępojąć,dlaczegoCamillapojawiłasięnaglepotylulatach.
–Myślę,żeczekałanawłaściwymoment.
–Jakto?
–Zawszewiedziała,żewróciizemścisięzato,cozrobiłamjejiZali.Chciałazaczekać,ażstaniesię
wystarczającosilna.Dlaniejniemanicważniejszegoniżbyćsilnym,aterazwreszciemogłaupiecdwie
pieczenieprzyjednymogniu.Takmisięprzynajmniejwydaje.Możeszjązapytać,kiedynastępnymrazem
pójdziecienadrinka.
–RozmawiałaśzHolgerem?
–Byłamzajęta.
–Ajednakjejsięnieudało–mówiłdalejMikael.–Ty,naszczęście,wyszłaśztegocało.
–Takjest.
–Nieboiszsię,żewkażdejchwilimożewrócić?
–Przeszłomitoprzezmyśl.
–Nodobrze.Wiesz,żeonaijaprzespacerowaliśmysiętylkokawałekHornsgataninicpozatym?
Lisbethnieodpowiedziała.
–Znamcię,Mikael–odparła.–TerazpoznałeśteżEda.Rozumiem,żenaniegorównieżpowinnam
uważać.
Mikaeluśmiechnąłsiędosiebie.
–Tak–odpowiedział.–Myślę,żemaszrację.Niepowinniśmymuzabardzoufać.Niechciałbymbyć
dlaniegopożytecznymidiotą.
–Rzeczywiście,tochybaniejestodpowiedniaroladlaciebie.
–Dlategobardzochciałbymwiedzieć,czegosiędowiedziałaśdziękiwłamaniu.
–Mnóstwaniepokojącychrzeczy.
–OpowiązaniachEckerwaldaiSpiderszNSA.
–Międzyinnymi.
–Izamierzałaśmiotymopowiedzieć.
–Gdybyśbyłgrzeczny,opowiedziałabymci–odparłaszyderczo.
Słyszącto,mimowolitrochęsięucieszył.
Apotemzachichotał,bowtejsamejchwilizrozumiał,corobiłEdNeedham.
Kiedywróciłdopokoju,trudnomubyłosięniezdradzić.Rozmawialidodziesiątej.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział29
25listo
pada,rano
WMIESZKANIUWŁADIMIRAORŁOWAprzyMårtenTrotzigsgrändnieczekałanaichżadnaniemiła
niespodzianka.Panowaływnimporządek,pościelwyglądałanaświeżozmienioną.Kosznapraniebył
pusty. Mimo wszystko kilka rzeczy świadczyło o tym, że coś jest nie w porządku. Sąsiedzi mówili, że
ranobyłatamekipaodprzeprowadzek.Podokładniejszychoględzinachznaleźliśladykrwinapodłodze
i na ścianie nad wezgłowiem łóżka. Porównali ją ze śladami śliny znalezionymi w mieszkaniu Andreia
iokazałosię,żetojegokrew.
Żadenzzatrzymanych–ztychdwóch,zktórymidałosięrozmawiać–niewiedziałnicaniotejkrwi,
anioniczym,comiałozwiązekzZanderem,więcBublanskiijegoekipaskupilisięnaszukaniuinforma-
cjinatematkobiety,którąwidzianowtowarzystwieZandera.Gazetyrozpisywałysięnietylkootragedii
na Ingarö, ale też o jego zniknięciu. W obu popołudniówkach, a także w „Svenska Morgonposten”
i w „Metrze” znalazły się jego duże zdjęcia. Żaden reporter nie był jeszcze do końca zorientowany
wsytuacji.Mimotojużpojawiałysięspekulacje,żeAndreimógłzostaćzamordowany.Zazwyczajcoś
takiegowyostrzałoludziompamięćalboprzynajmniejpozwalałoprzypomniećsobiecoś,cowydałoim
siępodejrzane.Tymrazembyłoinaczej.
Zeznaniaświadków,któredonichnapływałyiktórezostałyocenionejakowiarygodne,byłydziwnie
niekonkretne,awszyscy–pozaMikaelemBlomkvistemipiekarzemzeSkansenu–powtarzali,żewedług
nichkobietaniepopełniłażadnegoprzestępstwa.Nawszystkich,którzymielizniądoczynienia,zrobiła
naprawdędobrewrażenie.BarmanSörenKarlsten,któryobsługiwałjąiAndreiaZanderawrestauracji
Papagallo przy Götgatan, długo zapewniał, że zna się na ludziach. Twierdził z przekonaniem, że ta
kobietanikogobynieskrzywdziła.Miałaniesamowitąklasę–orzekł.
Jeśliwierzyćzeznaniomświadków,wogólebyłaniesamowita.Bublanskipodejrzewał,żesporządze-
nie rysopisu może się okazać niezwykle trudne. Każdy, kto ją widział, opisywał ją inaczej, jak gdyby
zamiastmówićotym,jakwyglądała,każdywidziałwniejswójideałkobiety.Byłotowręczśmieszne.
Poza tym nadal nie mieli żadnych nagrań z monitoringu. Blomkvist twierdził, że to z całą pewnością
CamillaSalander,bliźniaczkaLisbeth.Okazałosię,żerzeczywiściebyłkiedyśktośtaki,aleodwielulat
nie było po niej śladu w żadnym rejestrze, jak gdyby przestała istnieć. Jeżeli Camilla Salander wciąż
żyła, to nosiła inne nazwisko. Bublanskiemu się to nie podobało, zwłaszcza że w rodzinie zastępczej,
u której kiedyś mieszkała, były dwa tajemnicze przypadki śmierci. Przeprowadzone śledztwa pozosta-
wiałysporodożyczenia,pełnownichbyłoniezbadanychwątkówiznakówzapytania.
Czytał materiały i wstydził się za swoich kolegów, którzy, jak gdyby chcąc okazać szacunek wobec
rodzinnejtragedii,niezdobylisięnawetnanależytezgłębienierzucającychsięwoczyproblematycznych
kwestii.Chociażbytakiej,żezarównoojciec,jakicórkatużprzedśmierciąopróżniliswojekonta.Albo
faktu,żeojciec,kilkadniprzedtem,zanimsiępowiesił,napisałlist.Zaczynałsięodsłów:„Camillo,dla-
czegotakbardzocizależynatym,żebymizniszczyćżycie?”.
Osoba,któranajwyraźniejzauroczyławszystkichświadków,tonęławniepokojącymmroku.
BYŁAÓSMARANO.Bublanskisiedziałwswoimgabinecie,przeglądającmateriałyzestarychśledztw,
które, miał nadzieję, mogły rzucić trochę światła na ostatnie wydarzenia. Doskonale wiedział, że jest
jeszcze mnóstwo spraw, które powinien załatwić. Usłyszał, że ma gościa, i wzdrygnął się z irytacją
ipoczuciemwiny.
Wprogustałakobieta,którabyłajużprzesłuchiwanaprzezSonjęModig.Ta,któranalegałanaspotka-
nieznim.Powszystkimzastanawiałsię,czyodpowiedniopodszedłdotegospotkania.Niespodziewał
się niczego innego niż kolejne problemy i trudności. Stojąca w drzwiach kobieta nie była wysoka, ale
emanowała królewską godnością, a jej ciemne przenikliwe oczy patrzyły na niego z wyrazem lekkiego
przygnębienia. Była jakieś dziesięć lat młodsza od niego, miała na sobie szary płaszcz i czerwoną
sukienkęprzypominającąsari.
– Nazywam się Farah Sharif – zaczęła. – Jestem profesorem informatyki, byłam przyjaciółką Fransa
Baldera.
–Takjest,takjest–odparłBublanski,naglezawstydzony.–Proszęłaskawieusiąść.Przepraszamza
tenbałagan.
–Widywałamgorsze.
–Noproszę.NiejestpaniprzypadkiemŻydówką?
Topytaniebyłoidiotyczne.Oczywiście,żeFarahSharifniebyłaŻydówką,apozatymjakietomiało
znaczenie.Poprostumusięwymsknęło.Sytuacjabyłanieznośniekrępująca.
– Słuch… nie. Jestem Iranką i muzułmanką, a przynajmniej kiedyś byłam. Przyjechałam tu w 1979
roku.
–Rozumiem.Plotęgłupoty.Czemuzawdzięczamtenzaszczyt?
–Kiedyrozmawiałamzpańskąkoleżanką,SonjąModig,byłamstrasznienaiwna.
–Dlaczegopanitakmówi?
–Boterazwiemwięcej.DługorozmawiałamzprofesoremStevenemWarburtonem.
– A właśnie. Ze mną też próbował się skontaktować. Ale mieliśmy tu taki chaos. Nie miałem czasu
oddzwonić.
– Steven jest profesorem cybernetyki w Stanfordzie i autorytetem w dziedzinie badań nad technolo-
giczną osobliwością. Obecnie pracuje w Machine Intelligence Research Institute – instytucie dbającym
oto,żebysztucznainteligencjanampomagała,zamiastszkodzić.
–Brzmidobrze–stwierdziłBublanski.Zakażdymrazem,kiedypojawiałsiętentemat,robiłomusię
nieprzyjemnie.
–Możnapowiedzieć,żeStevenżyjewswoimświecie.Dopierowczorajdowiedziałsię,cosięstało
zFransem.Dlategoniedzwoniłwcześniej.Powiedział,żeostatnirazrozmawiałznimwponiedziałek.
–Oczym?
–Ojegobadaniach.Wiepan,Frans,odkądwyjechałdoStanów,stałsiębardzoskryty.Nawetja,bli-
skoznimzwiązana,niezdawałamsobiesprawy,czymsięzajmował,nawetjeślibyłamnatylezarozu-
miała,żebysądzić,żemimowszystkotrochęztegorozumiem.Okazałosięjednak,żebyłamwbłędzie.
–Jakto?
–Spróbujęnieużywaćfachowegożargonu.Wyglądanato,żeFransnietylkodalejrozwijałswójpro-
gram AI, ale też opracowywał nowe algorytmy i nowy materiał topologiczny dla komputerów kwanto-
wych.
–Dlamnienadaltowszystkobrzminiezbytjasno.
–Komputerykwantowetomaszyny,którychdziałanieopierasięnamechanicekwantowej.Towciąż
stosunkowonowywynalazek.GoogleiNSAzainwestowałyjużdużesumywkomputer,którypodpew-
nymiwzględamijesttrzydzieścipięćtysięcyrazyszybszyoddowolnegozwykłegokomputera.Również
Solifon–firma,wktórejFransbyłzatrudniony–pracujenadpodobnymprojektem,ale–toironialosu–
niezaszlitakdaleko.Przynajmniejztego,cowiem.
–Rozumiem–wtrąciłniepewnieBublanski.
– Wielką zaletą komputerów kwantowych jest to, że najmniejsze jednostki informacji – tak zwane
kubity–możnawprowadzićwstansuperpozycji.
–Cotakiego?
–Mogąnietylkoprzyjmowaćwartośćzeralubjedynki,jakwtradycyjnychkomputerach,aleteżbyć
jednocześnie zerem i jedynką. Problem polega na tym, że do prawidłowego działania takich maszyn
potrzebaszczególnychmetodobliczeniowychidogłębnejznajomościfizyki,zwłaszczatakzwanejdeko-
herencjikwantowej,anatympolunieudałosięnamodkryćzbytwiele.Komputerykwantowenaraziesą
zbytwyspecjalizowaneitrudnewobsłudze.AleFrans…jakbytowytłumaczyć…Wszystkowskazujena
to,żeFransznalazłsposóbnato,żebyuczynićjepłynniejszymi,elastyczniejszymiisprawić,żebysame
się uczyły. Prawdopodobnie był w kontakcie z eksperymentalistami – ludźmi, którzy mogli je testować
iweryfikowaćwyniki.To,coosiągnął,byłowspaniałe,aprzynajmniejmogłobyć.Mimotobyłnietylko
dumnyi,rzeczjasna,dlategozadzwoniłdoStevenaWarburtona.Pozatymbyłmocnoprzybity.
–Dlaczego?
–Chybapodejrzewał,żejegowynalazeknadłuższąmetęmożebyćniebezpiecznydlaświata.Apoza
tymdowiedziałsięróżnychrzeczyoNSA.
–Czego?
–Zjednejstronyniemampojęcia.Mógłsięzorientować,jakwyglądauprawianeprzeznichszpiego-
stwo przemysłowe, poznać wszystkie brudy. Z drugiej wiem bardzo dobrze. Dziś wiadomo, że ciężko
pracują nad rozwijaniem komputerów kwantowych. Dla nich byłoby to zbawienie. Dzięki skutecznej
maszyniekwantowejmoglibyzczasemzłamaćkażdyszyfr,pokonaćkażdycyfrowysystemzabezpiecza-
jący.Niktbysięnieschowałprzedichczujnymokiem.
–Przerażające–powiedziałBublanskiznaciskiem,któryzdziwiłnawetjego.
–Alejestjeszczegorszyscenariusz.Cośtakiegomożetrafićwręcegroźnychprzestępców–mówiła
dalejFarahSharif.
–Wiem,doczegopanizmierza.
–Interesujemnie,rzeczjasna,coudałowamsięskonfiskowaćzatrzymanymmężczyznom.
– Obawiam się, że wśród rzeczy, które mieli przy sobie, nie było nic godnego uwagi – odparł. – Te
chłopakiniesątytanamiintelektu.Wątpię,żebydalisobieradęzmatematykąnapoziomiegimnazjum.
–Czyligeniuszowikomputerowemuudałosięuciec?
–Niestetytak.Onipodejrzanakobietazniknęlibezśladu.Prawdopodobniemająkilkatożsamości.
–Toniepokojące.
BublanskiskinąłgłowąispojrzałwciemneoczyFarah.Kryłasięwnichprośba.Możewłaśniedla-
tegozamiastwpaśćwrozpacz,pomyślałoczymś,conapawałonadzieją.
–Niewiem,cotooznacza–odparł.
–Co?
–NasiinformatycyprzeszukalikomputeryBaldera.Samapanirozumie,żeniebyłotołatwe,zabezpie-
czenia były dla niego bardzo ważne. Ale się udało. Można powiedzieć, że mieliśmy trochę szczęścia.
Szybkostwierdziliśmy,żejedenprawdopodobniezostałskradziony.
–Takprzypuszczałam–powiedziałaFarah.–Niechtoszlag!
–Spokojnie,jeszczenieskończyłem.Ustaliliśmyteż,żekilkakomputerówbyłozesobąpołączonych
iżeodczasudoczasułączyłysięzsuperkomputeremznajdującymsięwTokio.
–Brzmisensownie.
–Otóżto.Stwierdziliśmy,żeniedawnousuniętodużyplik.Niedaliśmyradygoodzyskać,alestwier-
dziliśmy,żetambył.
–Sugerujepan,żeFransmógłzniszczyćwynikiswoichbadań?
–Niechcęwyciągaćżadnychwniosków.Aleprzypomniałemtosobie,kiedypanimitowszystkoopo-
wiedziała.
–Niemógłtegouczynićsprawca?
–Najpierwskopiował,apotemusunąłzkomputerówBaldera?
–Tak.
–Bardzomitrudnowtouwierzyć.Mordercabyłuniegotylkochwilę.Niezdążyłbytegozrobić.Nie
mówiącjużotym,żeraczejsięnatymnieznał.
–Rozumiem,aleitakbrzmiobiecująco–powiedziałaniepewnieFarah.–Chodzitylkooto,że…
–Tak?
–NiepasujemitodoFransa.Jeżelitonaprawdęonusunąłswojenajwiększedzieło.Tobyłobyjak…
samaniewiem…jakgdybyodciąłsobierękę.Albojeszczegorzej:jakbyzabiłprzyjaciela,zgasiłpoten-
cjalneżycie.
–Czasamitrzebasięzdobyćnawielkąofiarę–oznajmiłBublanskiznamysłem.–Zniszczyćto,cosię
kochałoizczymsiężyło.
–Amożejestgdzieśkopia.
–Amożejestgdzieśkopia–powtórzyłBublanskiinaglewyciągnąłrękę.
FarahSharifwyraźnieniezrozumiałategoosobliwegogestu.Patrzyłanajegorękę,jakbysięspodzie-
wała,żeBublanskicośdlaniejma.Aleonniezamierzałdaćsięzbićztropu.
–Wiepani,comówimójrabin?
–Nie.
– Człowieka wyróżnia to, że jest pełen przeciwieństw. Tęsknimy za domem, a jednocześnie za tym,
żebysięzniegowyrwać.NieznałemFransaBalderaimożliwe,żeuznałbymniezastaregowariata.Ale
wiemjedno:możemyjednocześniekochaćswojąpracęisięjejbać,takjakFransBaldernajwyraźniej
kochałswojegosynaiodniegouciekł.Żyćtoznaczyniebyćdokońcaspójnym,paniprofesor.Rozcho-
dzićsięnawielestron.Zastanawiamsię,czypaniprzyjacielniebyłwokresieprzejściowym.Możerze-
czywiściezniszczyłdziełoswojegożycia.Możepodkoniecżyciaobjawiłsięwpełniswojejsprzecznej
naturyistałsięczłowiekiemprawdziwym.Wnajlepszymznaczeniutegosłowa.
–Takpanmyśli?
–Niewiem.Alesięzmienił,prawda?Kiedyśsądorzekł,żeniepotrafisięopiekowaćsynem.Amimo
toopiekowałsięnimisprawił,żechłopaksięrozwinąłizacząłrysować.
–Toprawda,paniekomisarzu.
–Proszęmimówićpoimieniu.Jan.
–Wporządku.
–Imuszępowiedzieć,żejestpani…
Urwał, ale nie musiał mówić nic więcej. Farah Sharif posłała mu uśmiech, który sprawił, że znów
zacząłwierzyćwżycieiwBoga.
OÓSMEJLISBETHSALANDERwstałazeswojegowielkiegołóżkaprzyFiskargatan.Znówniespała
zbyt długo. Nie tylko dlatego, że po raz kolejny bezskutecznie zmagała się z zaszyfrowanym plikiem
zNSA.Nasłuchiwałateżkrokównaschodach,cojakiśczassprawdzałaalarmikamerynaklatcescho-
dowej.Takjakwszyscyinniniewiedziała,czyjejsiostraopuściłakraj.
Możliwe,żepoporażce,którejdoznałanaIngarö,Camillaprzygotowujekolejny,jeszczemocniejszy
atak.AlbożedojejmieszkaniawkroczyNSA.Lisbethnierobiłasobieżadnychzłudzeń.Aleterazode-
pchnęłaodsiebietemyśli.Zdecydowanymkrokiemposzładołazienki,rozebrałasiędopasaizaczęła
oglądaćranę.
Uznała, że wygląda lepiej. Możliwe, że częściowo było to nawet prawdą. W przypływie szaleństwa
postanowiłapójśćdoklububokserskiegoprzyHornsgatanipotrenować.
Klinklinem,pomyślała.
PO TRENINGU SIEDZIAŁA w przebieralni, kompletnie wykończona. Ledwo była w stanie myśleć.
Zabrzęczałtelefon.Nieprzejęłasiętym.Weszłapodprysznic.Dopierokiedyciepławodazaczęłaspły-
waćpojejciele,jejmyśliniecosięrozjaśniłyiprzypomniałasobierysunekAugusta.Tymrazemjednak
nieskupiłasięnatwarzymordercy,lecznaczymś,cobyłonasamymdolekartki.
Widziałagotowyrysunektylkokilkasekund,wdomkunaIngarö,aikoncentrowałasięwtedynazeska-
nowaniugodlaBublanskiegoiModig.Jeżeliwogóleonimmyślała,totaksamojakwszyscyinnibyła
zafascynowana szczegółami. Teraz, kiedy dzięki fotograficznej pamięci przypomniała sobie rysunek,
o wiele bardziej zainteresowało ją równanie, które August zapisał poniżej. Zamyślona wyszła spod
prysznicaizdałasobiesprawę,żeniesłyszywłasnychmyśli.Poddrzwiamiprzebieralniwydzierałsię
Obinze.
–Zamknijsię!–wrzasnęła.–Próbujęmyśleć!
Niewieletopomogło.Obinzebyłwściekły.Możliwe,żektośinnypotrafiłbytozrozumieć.Obinzedzi-
wiłsię,żetaksłaboibezprzekonaniauderzaławworekzpiaskiem,azarazpotem,kiedyzaczęłazwie-
szaćgłowęikrzywićsięzbólu,zaniepokoiłsię.Wkońcuwziąłjązzaskoczenia:podbiegłipodciągnął
rękawjejkoszulki.Kiedyzobaczyłranę,dostałszału.Najwyraźniejnadalmunieprzeszło.
–Jesteśidiotką,wiesz?Kompletnąwariatką!–krzyczał.
Nie dała rady odpowiedzieć. Zupełnie opadła z sił. Rysunek wyblakł w jej myślach. Kompletnie
wykończona klapnęła na ławkę. Obok niej siedziała Dżamila Achebe, twarda dziewczyna, z którą się
boksowałaisypiała,zawszewtejkolejności.Wferworzewalkiczęstoczułysięjakpodczasdzikiejgry
wstępnej.Kilkarazyzdarzyłoimsięzachowywaćniedokońcaprzyzwoiciepodprysznicem.Żadnanie
byławielkązwolenniczkąetykiety.
–Zgadzamsięznaszymkrzykaczem.Maszniepokoleiwgłowie–powiedziała.
–Możeitak–odparłaLisbeth.
–Taranawyglądastrasznie.
–Zagoisię.
–Atypoczułaś,żemusiszsięboksować.
–Jakwidać.
–Pójdziemydomnie?
Lisbethnieodpowiedziała.Jejtelefonznówzacząłbrzęczeć.Wyjęłagozczarnejtorbyispojrzałana
wyświetlacz. Dostała od kogoś z nieznanego numeru dwa esemesy o tej samej treści. Przeczytała je
i zacisnęła pięści. Wyglądała na śmiertelnie niebezpieczną. Dżamila uznała, że prześpi się z nią kiedy
indziej.
MIKAELOBUDZIŁSIĘjużoszóstejranozkilkomaświetnymisformułowaniamiwgłowie.Wdrodze
dopracyukładałartykułwmyślach.Wredakcjipracowałwgłębokimskupieniu,prawieniezwracając
uwagi na to, co się dzieje dookoła. Tylko czasem wracał do rzeczywistości i przypominał sobie
oAndreiu.
Jeszczesięłudził,aleprzypuszczał,żeAndreiprzypłaciłpracęnadtekstemżyciem.Każdymzdaniem
starał się oddać mu hołd. Reportaż miał być kryminalną historią Fransa i Augusta Badera, opowieścią
oośmioletnimautystycznymchłopcu,którywidzi,jakjegoojcieczostajezastrzelony,ichociażjestnie-
pełnosprawny,znajdujesposób,żebywziąćodwet.AleMikaelstarałsię,żebytobyłrównieżpouczający
tekst o nowym świecie, w którym wszystkich można kontrolować i szpiegować, o świecie, w którym
zatarłysięgranicemiędzytym,colegalne,atym,conielegalne.Szłomujakzpłatka,słowapłynęłysame.
Alenieobyłosiębezproblemów.
Od swojego źródła w policji dostał materiały ze śledztwa w sprawie niewyjaśnionej śmierci Kajsy
Falk z Brommy, dziewczyny jednego z najważniejszych członków Svavelsjö MC. Nie ujęto sprawcy,
ażadenzprzesłuchiwanychniebyłspecjalnierozmowny,alezmateriałówwynikało,żewklubiedoszło
do rozłamu, a wśród gangsterów zaczął się szerzyć niepokój. Ukryty strach, którego źródłem był ktoś,
kogojedenzeświadkówokreśliłjakoLadyZala.
Mimoznacznychwysiłkówpolicjinieudałosięustalić,ktosiękryjezatymkryptonimem.Mikaelnie
miałjednakwątpliwości,żeLadyZalatoCamilla,któraodpowiadazaszeregzbrodniwkrajuizagra-
nicą.Aleniemiałdowodówidziałałomutonanerwy.NarazienazywałjąThanos.
AletonieCamillaaninawetniejejniejasnezwiązkizrosyjskąDumąstanowiłynajwiększyproblem.
Przedewszystkimniepokoiłagomyśl,żeEdNeedhamnigdybynieprzyjechałdoSzwecjiinigdybymu
niezdradziłściśletajnejinformacji,gdybyniechciałukryćczegośjeszczeważniejszego.Niebyłgłupi,
apozatymwiedział,żeonteżniejest.Dlategonieupiększyłtego,comiałdopowiedzenia.Wręczprze-
ciwnie–przedstawiłdośćpaskudnyobrazNSA.Ajednak…kiedyMikaelprzeanalizowałuzyskaneod
niegoinformacje,dostrzegł,żezaprezentowałNSAjakodobrzefunkcjonującąiwmiaręprzyzwoitąorga-
nizacjęszpiegowską,jeślinieliczyćwrzoduwpostacigrupyprzestępcówzwydziałudosprawnadzoru
nad strategicznymi technologiami, dziwnym trafem tego samego, który powstrzymał go przed szukaniem
hakerki.
Zcałąpewnościąchciałpoważniezaszkodzićkilkuswoimwspółpracownikom,aleniechciałpogrą-
żać całej organizacji. Wolał, żeby nieunikniona katastrofa miała nieco łagodniejszy przebieg. Dlatego
Mikael nie był ani przesadnie zdziwiony, ani nawet zły, kiedy za jego plecami pojawiła się Erika i ze
zmartwionąminąwręczyłamudepeszęzTT.
–Czylimamytematzgłowy?–zapytała.
DepeszaodAssociatedPresszaczynałasięsłowami:
Dwaj szefowie wysokiego szczebla z NSA – Joacim Barclay i Brian Abbot – zostali zatrzymani
wzwiązkuzpodejrzeniemoprzestępstwafinansoweizwolnienizpracyzeskutkiemnatychmiasto-
wym.Czekająnaproces.
„To plama na honorze naszej organizacji, toteż robiliśmy wszystko, żeby się uporać z problemem
i pociągnąć winnych do odpowiedzialności. Pracownicy NSA muszą mieć wysokie standardy
moralne. Obiecujemy, że podczas procesu będziemy tak transparentni, jak to tylko możliwe bez
szkodydlanaszegonarodowegobezpieczeństwa”–powiedziałszefNSA,admirałCharlesO’Con-
nor,wrozmowiezAP.
Jeślinieliczyćdługiegocytatu,notatkaniebyłazbyttreściwa.NiebyłowniejmowyośmierciBal-
deraanioniczym,comożnabypowiązaćztym,cosięstałowSztokholmie.MimotoMikaelwiedział,
coErikamiałanamyśli.Teraz,kiedytowyjdzienajaw,„WashingtonPost”,„NewYorkTimes”icała
rzesza poważnych amerykańskich dziennikarzy rzuci się na to i nie sposób przewidzieć, do czego się
dokopią.
–Niedobrze–powiedziałspokojnie.–Alemożnasiębyłotegospodziewać.
–Naprawdę?
– To część tej samej strategii, dzięki której skontaktowali się ze mną. Kontrola strat. Chcą odzyskać
inicjatywę.
–Jakto?
– Nie bez powodu zdradzili mi to wszystko. Od razu wiedziałem, że jest w tym coś dziwnego. Dla-
czegoEdmiałbynaglechciećzemnąrozmawiać,itoopiątejrano?
Mikael,jakzwyklewnajwiększejtajemnicy,poinformowałErikęoswoichźródłachiprzedstawiłjej
fakty.
–Awięcmyślisz,żedziałałnazleceniekogośzgóry?
– Podejrzewałem to od samego początku. Ale w pierwszej chwili nie zrozumiałem, co robi. Czułem
tylko,żecośtuniegra.ApotemporozmawiałemzLisbeth.
–Iwtedyzrozumiałeś?
–Zorientowałemsię,żeEddobrzewie,doczegoudałojejsiędokopaćpodczaswłamaniadoNSA,
iżemiałwszelkiepowody,żebysięobawiać,żesięotymdowiem.Zrobiłwszystko,żebyzminimalizo-
waćstraty.
–Alenieprzedstawiłcizbytróżowejwizji.
– Zdawał sobie sprawę, że nie zadowolę się czymś zanadto upiększonym. Podejrzewam, że dał mi
dokładnietyle,żebymsiępoczułusatysfakcjonowany,napisałsensacyjnyartykułiprzestałdrążyć.
–Alesięprzeliczy.
– Możemy przynajmniej mieć taką nadzieję. Nie wiem, jak miałbym ruszyć dalej. NSA to zamknięte
drzwi.
–NawetdlatakwytrawnegopsatropiącegojakBlomkvist?
–Nawetdlaniego.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział30
25listo
pada
WIADOMOŚĆBRZMIAŁA:„Następnymrazem,siostrzyczko,następnymrazem!”.Zostaławysłanatrzy-
krotnie.Lisbethniepotrafiłastwierdzić,czytobyłjakiśbłąd,czyśmiesznaemfaza.Takczyinaczej,nie
miałotoznaczenia.
NadawcązapewnebyłaCamilla,aleesemesniemówiłnic,oczymbyniewiedziała.Nieulegałonaj-
mniejszejwątpliwości,żeto,cosięstałonaIngarö,tylkopogłębiłodawnąnienawiść.Tak,zdecydowa-
niebędzienastępnyraz.Camillabyłajużbliskoizcałąpewnościąniemiałazamiarusiępoddać.
Toniesamawiadomośćsprawiła,żeLisbethzacisnęłapięści.Sprawiłytomyśli,którewówczaszro-
dziły się w jej głowie. Wspomnienie tego, co widziała na zboczu góry wcześnie rano, kiedy razem
zAugustemsiedziaławkuckinamałymskalnymwystępie,anadichgłowamipadałśniegiterkotałykule.
Augustniemiałkurtkianibutów,mocnosiętrząsł,aonazkażdąsekundącorazwyraźniejuświadamiała
sobie,wjakkatastrofalnejsąsytuacji.
Musiałachronićdziecko,majączabrońmarnypistolet,podczasgdynadnimibyłokilkunapastników
uzbrojonych w karabiny maszynowe. Musiała ich wziąć z zaskoczenia. W przeciwnym wypadku ona
i August zostaliby zarżnięci jak świnie. Nadstawiła uszu, próbując określić, w którą stronę strzelają.
Wkońcusłyszałanawetichoddechyiszelestichubrań.
Ale, co dziwne, kiedy w końcu dostrzegła szansę, z jakiegoś powodu się zawahała. Połamała małą
gałązkę, poderwała się i stanęła naprzeciwko dwóch mężczyzn. Nie miała czasu do namysłu. Musiała
wykorzystaćichzaskoczenie.Wgręwchodziłułameksekundy.Oddałatrzystrzały.Oddawnawiedziała,
żetakiechwilezapadająwpamięćwyjątkowomocno.Jakgdybymobilizowałysięwtedynietylkomię-
śnieicałeciało,aleteżzmysły.
Dostrzegała każdy szczegół ze zdumiewającą ostrością, każdy szczegół otoczenia, jak gdyby patrzyła
przezobiektywaparatuzzoomem.Widziałazdziwienieistrachwichoczach,zmarszczkiinieregularno-
ści na ich twarzach, fałdy na ubraniach, no i oczywiście karabiny, którymi wcześniej wymachiwali
istrzelalinaoślep,omaływłosjejnietrafiając.
Nietojednakzrobiłonaniejnajwiększewrażenie.Największewrażeniezrobiłananiejpostać,którą
zobaczyłakątemoka,kiedypodniosławzrok.Staławśródskałisamawsobieniestanowiłazagrożenia,
ale jej widok podziałał na nią bardziej niż widok napastników. Jej siostra. Poznałaby ją, nawet gdyby
stałakilometrodniej,chociażniewidziałysięcałewieki.Jakgdybyjejobecnośćzatruwałapowietrze.
Powszystkimzastanawiałasię,czytakżejąmogłabyzastrzelić.
Camilla stała w miejscu odrobinę za długo. Popełniła nieostrożność, wychodząc z ukrycia, ale
zapewneniemogłasięoprzećpokusie.Chciałazobaczyć,jakjejsiostraginie.Lisbethwielokrotniewra-
cała myślami do chwili, kiedy obejmowała spust i czuła, jak w jej piersi wzbiera zadawniony, święty
gniew.Mimowszystkozawahałasięnapółsekundy.Tylewystarczyło.Camillapadłanaziemięiskryła
sięzakamieniem,anatarasiepojawiłasięjakaśpostać.Otworzyłaogień.Lisbethodskoczyłazpowro-
temnaskalnywystępipopędziła,awzasadzieprawiespadłanaparking.WrazzAugustem.
Kiedy wracała z klubu, wszystko sobie przypomniała, a jej mięśnie napięły się jak przed kolejną
walką.Przyszłojejdogłowy,żemożeniepowinnajechaćdodomu,tylkonajakiśczasopuścićkraj.Ale
ciągnęło ją do komputera i biurka. Mimo wspomnień z Ingarö głowę zaprzątało jej to, o czym myślała
podprysznicem,zanimprzeczytaławiadomośćodCamilli.
Tobyłorównanie–krzywaeliptyczna,którąAugustzapisałnakartcezrysunkiem.Odrazuzwróciłana
niąuwagę.Teraz,gdyporazkolejnyzobaczyłająprzedoczami,przyspieszyłakrokuiniemalcałkowicie
zapomniałaoCamilli.Równaniebrzmiało:
N=3034267
E:y²=x
3
–x–20;P=(3,2)
Niebyłownimnicniezwykłego.Aleteżnieotochodziło.Najwspanialszebyłoto,żeAugustwyszedł
odliczby,którąwybrałanachybiłtrafił,trochępomyślałinapisałznacznielepsząkrzywąeliptycznąod
tej,którąonawykaligrafowałananocnymstoliku,kiedyAugustniechciałzasnąć.Wtedyniedoczekała
sięodpowiedzianiwogóleżadnejreakcji,więcpołożyłasięspać,przekonana,żeAugust,podobniejak
bliźniaki,októrychczytała,nicnierozumiezmatematycznychabstrakcji,ajedyniejestczymśwrodzaju
maszynyliczącejrozkładającejnaczynnikipierwsze.Jednakpocałejnocyspędzonejnarysowaniunaj-
wyraźniej nie tylko zrozumiał. Za jednym zamachem utarł jej nosa i ulepszył równanie. Dlatego kiedy
weszładomieszkania,niezdjęłanawetbutówaniskórzanejkurtki.Odrazuwłączyłakomputeriotwo-
rzyłaplikzNSAiprogramdorozkładanianaczynnikiprzyużyciukrzywycheliptycznych.
NastępniezadzwoniładoHannyBalder.
HANNAPRAWIENIESPAŁA,boniewzięłazesobątabletek.Pozatymbyłapodekscytowanahotelem
iotoczeniem.Przyprawiającyozawrótgłowygórskikrajobrazprzypomniałjej,wjakimzamknięciużyła
do tej pory. Poczuła, że zwalnia obroty, a głęboko zakorzeniony strach zaczyna odpuszczać. Z drugiej
strony mogły to być tylko pobożne życzenia. W tym pięknym otoczeniu niewątpliwie czuła się również
zagubiona.
Dawniej wchodziła do takich miejsc z oczywistym dostojeństwem: Patrzcie na mnie, oto nadchodzę.
Terazbyłaroztrzęsionaiwycofanaimusiaławmuszaćwsiebieśniadanie,choćbyłoznakomite.August
siedziałobokniej,kompulsywniezapisywałciągiliczbiteżnicniejadł,aleprzynajmniejpiłogromne
ilościświeżowyciskanegosokuzpomarańczy.
Zadzwonił jej nowy zaszyfrowany telefon. W pierwszej chwili się przestraszyła. Ale oczywiście
dzwoniła kobieta, która ich tam przysłała. Nikt inny nie znał przecież tego numeru. Pewnie chciała się
dowiedzieć, czy dojechali bezpiecznie. Dlatego zaczęła entuzjastycznie opowiadać, jakie wszystko jest
wspaniałe.Alekujejzdziwieniukobietaprzerwałajejostro:
–Gdziejesteście?
–Jemyśniadanie.
–Wtakimraziekończcieiwracajdopokoju.Augustijamusimypopracować.
–Popracować?
–Prześlęcikilkarównań.Chciałabym,żebynaniespojrzał.Czytojasne?
–Nierozumiem.
–PoprostupokażjeAugustowi,apotemzadzwońdomnieipowiedz,conapisał.
–Wporządku–odparłaHanna.Byłazdumiona.
ZgarnęłazestołukilkacroissantówicynamonowąbułeczkęiruszyłazAugustemwkierunkuwind.
AUGUSTPOMÓGŁJEJwzasadzietylkonapoczątku.Aletowystarczyło.Dziękitemuwidziaławyraź-
niej, gdzie się pomyliła, i mogła wprowadzić do swojego programu nowe ulepszenia. Pracowała dalej
w skupieniu, godzina za godziną, aż zapadł zmrok i znów zaczął padać śnieg. Nagle – i była to jedna
ztychchwil,któremiałazapamiętaćnazawsze–zplikiemstałosięcośdziwnego.Rozpadłsięizmienił
formę.Poczułasiętak,jakbyjąprzeszyłprąd,iuniosłazaciśniętąpięść.
Znalazła prywatne klucze i rozszyfrowała plik. Tak ją to podekscytowało, że w pierwszej chwili
ledwo była w stanie czytać. Następnie zaczęła przeglądać zawartość pliku i z każdą chwilą była coraz
bardziejzdumiona.Czytowogólemożliwe?–myślała.Tobyłaprawdziwabomba.Samfakt,żeteinfor-
macje zostały zapisane i zaprotokołowane, mógł świadczyć wyłącznie o nadmiernym zaufaniu do algo-
rytmu RSA. Tak czy inaczej, miała przed sobą wszystkie brudy. Tekst był wprawdzie pełen żargonu,
dziwnychskrótówitajemniczychodnośników,aleznałatemat,więcniemiałakłopotuzezrozumieniem.
Kiedy przeczytała mniej więcej trzy czwarte tekstu, ktoś zadzwonił do drzwi. Postanowiła się tym nie
przejmować.
Pomyślała, że to jakaś przesyłka do niej, książka albo coś równie nieważnego. Przypomniała sobie
jednakesemesodCamilliisprawdziławkomputerzeobrazzkamerynaklatceschodowej.Zamarła.
Zajejdrzwiamistałdrugiwkolejnościczłowiek,któregosięnajbardziejobawiałaioktórymwcałym
tym zamieszaniu prawie udało jej się zapomnieć. Ed pieprzony Ned jakimś sposobem ustalił, gdzie
mieszka.Anitrochęnieprzypominałsiebiezezdjęć,któreznalazławsieci,aleniedałosięgopomylić
znikiminnym.Wyglądałnanaburmuszonegoizdecydowanego.Zaczęłagorączkowomyśleć.Copowinna
zrobić?NiemiałalepszegopomysłuniżskorzystaćzszyfrowanegopołączeniaiwysłaćMikaelowiplik
zNSA.Kiedyjużsięztymuporała,poczłapaładodrzwi.
CO SIĘ STAŁO z Bublanskim? Sonja Modig nie mogła tego pojąć. Udręczenie, które malowało się na
jegotwarzyprzezostatnietygodnie,zniknęłojakrękąodjął.Terazsięuśmiechałinuciłcośpodnosem.
Rzeczywiściemiałsięzczegocieszyć.Mordercazostałschwytany,AugustBalderprzeżyłdwazamachy,
aonidowiedzielisięcałkiemsporonatematmotywówirozgałęzieńfirmybadawczejSolifon.
Jednocześniepozostawałowielepytań,aBublanski,jakiegoznała,niecieszyłsiębezpotrzeby.Raczej
wątpiłwsiebie–nawetwchwilachtriumfu.Nierozumiaławięc,cowniegowstąpiło.Dlaczegochodził
rozpromieniony po korytarzu. Nawet teraz, kiedy siedział w swoim gabinecie i czytał nic niemówiący
protokół przesłuchania Zigmunda Eckerwalda przez policję z San Francisco, z jego twarzy nie znikał
uśmiech.
–MojakochanaSonju,tujesteś!
Postanowiłaniekomentowaćprzesadnegoentuzjazmu,zjakimjąpowitał.Odrazuprzeszładorzeczy.
–JanHoltsernieżyje.
–Ojej.
–Musimyporzucićnadzieję,żedziękiniemuzyskamywglądwdziałalnośćSpiders.
–Czyliliczyłaśnato,żewkońcusięotworzy.
–Wkażdymrazieniebyłotowykluczone.
–Dlaczego?
–Kompletniesięzałamał,kiedyprzyjechałajegocórka.
–Niewiedziałemotym–odparłBublanski.–Cosięstało?
–ManaimięOlga.Dowiedziałasię,żejejojciecjestranny,iprzyjechałazHelsinek.Kiedyjąprze-
słuchiwałamikiedysiędowiedziała,żepróbowałzabićdziecko,dostałaszału.
–Toznaczy?
–Wparowaładoniegoizaczęłacośwykrzykiwaćporosyjsku,bardzoostro.
–Zrozumiałaś,comówiła?
–Chybażemożeumrzećwsamotnościiżegonienawidzi.
–Nieowijaławbawełnę.
–Toprawda.Apotempowiedziała,żezrobiwszystkocowjejmocy,żebynampomócwśledztwie.
–Jakzareagował?
–Właśnietomiałamnamyśli.Przezchwilęwydawałomisię,żegomamy.Byłzdruzgotany,miałłzy
woczach.Niespecjalnieprzemawiadomniekatolickamyśl,żewobliczuśmierciocenianajestmoralna
wartośćnaszegożycia,alemimowszystkobyłtoniezwykleporuszającywidok.Człowiek,którywyrzą-
dziłtylezła,byłkompletniezałamany.
–Mójrabin…–zacząłBublanski.
–Nie,Jan.Niezaczynajztymswoimrabinem.Pozwólmidokończyć.Holtseropowiadał,jakimbył
okropnym człowiekiem. Powiedziałam, że jako chrześcijanin powinien wykorzystać okazję i wszystko
wyznać,opowiedzieć,dlakogopracował.Dajęsłowo,żewtymmomencieniewielebrakowało.Zaczął
sięwahaćiuciekaćwzrokiem.Alezamiastcośpowiedzieć,zacząłopowiadaćoStalinie.
–OStalinie?
–Otym,żeStalinkarałnietylkowinnych,aletakżedzieciiwnuki,całerodziny.Chybachciałprzezto
powiedzieć,żejegoszefjestpodobny.
–Więcmartwiłsięocórkę.
–Takbyło,bezwzględunato,jakbardzogonienawidziła.Powiedziałam,żemożemyobjąćjąprogra-
memochronyświadków.Alecorazbardziejtraciłamznimkontakt.Pogrążyłsięwapatii,straciłprzy-
tomność,apogodziniezmarł.
–Towszystko?
–Tak.Pozatym,żepotencjalnasuperinteligencjazniknęła,amywciążnietrafiliśmynaśladAndreia
Zandera.
–Wiem,wiem.
–Iżewszyscymilcząjakzaklęci.
–Zauważyłem.Wszystkoidziejakpogrudzie.
– To prawda. Choć właściwie coś poszło jak z płatka – odparła Sonja. – Mam na myśli mężczyznę,
któregoAmandaFlodrozpoznałanarysunkuprzejściadlapieszych,wykonanymprzezAugusta.
–Staregoaktora.
–Takjest.RogeraWintera.Amandaprzeprowadziłatylkowstępneprzesłuchanie.Chciałaustalić,czy
cośgołączyłozAugustemalbozBalderem.Niesądzę,żebywielesobiepotymobiecywała.Alejaksię
okazało,RogerWinterbyłkompletnieroztrzęsiony,izanimwogólezaczęłagonaciskać,wyznałwszyst-
kiegrzechy.
–Naprawdę?
– Tak, i nie były to niewinne historyjki. Westman i on są starymi przyjaciółmi z czasów młodości.
GralirazemwRevolutionsteatern.Popołudniami,kiedyHannawychodziłazdomu,częstospotykalisię,
żeby sobie popić i pogadać. August zazwyczaj siedział wtedy w sąsiednim pokoju, zajęty swoimi puz-
zlami,aoniraczejniezwracalinaniegouwagi.AlektóregośrazuAugustdostałodmamywielkąigrubą
książkędomatematyki.Bezwątpieniabyładlaniegostanowczozatrudna.Mimotoprzeglądałjąjaksza-
lony i wydawał rozmaite odgłosy świadczące o tym, że jest podekscytowany. Lasse się zdenerwował,
wyrwałmuksiążkęiwyrzuciłdośmieci.Augustwpadłwszał.DostałjakiegośatakuiLassekopnąłgo
trzyczyczteryrazy.
–Paskudnasprawa.
–Tobyłdopieropoczątek.Rogerpowiedział,żepotymwydarzeniuAugustzacząłsiębardzodziwnie
zachowywać.Dziwniesięnanichgapił.KtóregośdniaRogerznalazłswojądżinsowąkurtkępociętąna
malutkiekawałki.Kiedyindziejokazałosię,żektośwylałwszystkiepiwa,którebyływlodówce,poroz-
bijałbutelkiwódkiisamaniewiem…
Urwała.
–Cotakiego?
–Tobyłojakwojnapozycyjna.Podejrzewam,żeRogeriLassepopijakuzaczęliwymyślaćniestwo-
rzonerzeczynatematchłopca.Zaczęlisięgobać.Choćniełatwowtejsprawiezrozumiećmotywypsy-
chologiczne.Możegonaprawdęznienawidzili,aczasemwyżywalisięnanimwedwóch.Rogerpowie-
dział,żefatalniesięztymczułinigdypotemnierozmawiałotymzLassem.Niechciałgobić.Alenie
mógłsiępowstrzymać.Mówił,żeczułsiętak,jakbyodzyskiwałdzieciństwo.
–Cochciałprzeztopowiedzieć?
– Trudno stwierdzić. W każdym razie miał niepełnosprawnego młodszego brata, którego rodzice
wdzieciństwiefaworyzowalijakomądrzejszegoibardziejutalentowanego.Oncałyczasrozczarowywał
rodziców,ajegobratzdobywałwszelkienagrody,wyróżnieniaizyskiwałuznanieinnych.Podejrzewam,
żetorodziłogorycz.Możewtensposóbodgrywałsięnabracie,niewiem.Amoże…
–Tak?
–Dziwnietoujął.Powiedział,żetobyłotak,jakbypróbowałsięuwolnićodwstydu.
–Chore!
– Tak jest, a najdziwniejsze ze wszystkiego jest to, że nagle do wszystkiego się przyznał. Amanda
stwierdziła, że wyglądał na śmiertelnie przerażonego. Utykał i miał podbite oczy. Zachowywał się tak,
jakbywręczchciał,żebyśmygozatrzymali.
–Dziwne.
–Prawda?Alejestcoś,codziwimniejeszczebardziej–ciągnęłaSonja.
–Mianowicie?
–Mójszef,melancholijnyponurak,naglezaczynaświecićjaksłońce.
Bublanskiwyglądałnazawstydzonego.
–Więctowidać.
–Widać.
–Tak,tak–wyjąkał.–Rzeczpoprostuwtym,żepewnakobietazgodziłasięzjeśćzemnąkolację.
–Chybasięniezakochałeś?
–Totylkokolacja,takjakpowiedziałem–wyjaśniłBublanskiipoczerwieniał.
ED NIE BYŁ Z TEGO ZADOWOLONY. Ale znał tę grę. Czuł się tak, jakby wrócił do Dorchester.
Cokolwiek by się działo, nie wolno się ugiąć. Trzeba mocno uderzyć albo zniszczyć przeciwnika psy-
chicznie.Tobyłacicha,brutalnagrasił.
Pomyślał:dlaczegonie?JeżeliLisbethSalanderchcezgrywaćostrą,onteżbędzie.Spojrzałnaniąjak
bokserwagiciężkiejprzedwalką.Niewielemutodało.
Onateżnaniegospojrzała.Wbiławniegospojrzeniestalowoszarych,zimnychoczuiniepowiedziała
ani słowa. To było jak pojedynek, cichy i zacięty. W końcu miał dosyć. Uważał, że to wszystko jest
śmieszne. Laska została przecież zdemaskowana i pokonana. Rozszyfrował ją i namierzył. Powinna się
cieszyć,żenieprzyszedłponiąztrzydziestomamarines.
–Myślisz,żejesteśtakatwarda,co?–powiedział.
–Nielubięniezapowiedzianychwizyt.
–Ajanielubięludzi,którzysięwłamujądomojegosystemu,więcjesteśmykwita.Alemożechcesz
wiedzieć,jakcięznalazłem?
–Nieobchodzimnieto.
–ZnalazłemcięprzeztwojąspółkęnaGibraltarze.Toniezbytmądre,żenazwałaśjąWaspEnterprises.
–Natowygląda.
–Jaknatakmądrądziewczynęzrobiłaśwyjątkowodużobłędów.
–Jaknatakmądregochłopakaznalazłeśsobiewyjątkowoparszywemiejscepracy.
–Możeiparszywe.Alejesteśmypotrzebni.Topaskudnyświat.
–ZwłaszczakiedyżyjąnanimtacyludziejakJonnyIngram.
Tegosięniespodziewał.Naprawdęsięniespodziewał.Aleniedałnicposobiepoznać–wtymrów-
nieżbyłdobry.
–Zabawnajesteś.
– Zajebiste. Zlecanie morderstw, współpraca z kanaliami z rosyjskiej Dumy, żeby kosić grubą kasę
iocalićwłasnąskórę.Towyjątkowozabawne,prawda?–powiedziała.Musiałzrzucićmaskę,itocałko-
wicie.Przezchwilęniebyłwstaniezebraćmyśli.
Skąd,docholery,wiedziała?Zakręciłomusięwgłowie.Pochwiliuświadomiłsobie–iztąmyślą
jegopulsniecosięuspokoił–żenapewnoblefuje.Jeżeliprzezsekundęjejwierzył,totylkodlatego,że
samwchwilisłabościpodejrzewałJonny’egoIngramaocośpodobnego.Aleodwaliłmordercząrobotę
inabrałpewności,żeniemanatożadnychdowodów.
–Niepróbujmiwciskaćtakichgłupot–powiedział.–Mamtesamemateriałycoty.Anawetznacznie
więcej.
– Nie jestem tego taka pewna, Ed. Chyba że ty też zdobyłeś prywatne klucze do algorytmu RSA
Ingrama.
Edspojrzałnaniąiogarnęłogouczucie,żetosięniedziejenaprawdę.Niemogłaprzecieżzłamaćszy-
fru. To było niemożliwe. Nawet on, mając do dyspozycji wszystkie środki i ekspertów, nie uważał, że
wartochoćbypróbować.
Tymczasemonatwierdziła…niechciałwtowierzyć.Tomusiałosięstaćjakośinaczej.Możemiała
informatorawśródnajbardziejzaufanychludziIngrama?Nie,tobyłobyrównienieprawdopodobne.Nie
zdążyłjednakpomyślećnicwięcej.
–Sytuacjawyglądatak–powiedziałastanowczo.–PowiedziałeśMikaelowiBlomkvistowi,żejeślici
opowiem,jaksięwłamałam,zostawiszmniewspokoju.Możliwe,żeniekłamałeś.Równiemożliwejest,
żeblefujeszalbożeniebędzieszmiałwtejsprawienicdogadania,jeślisytuacjasięzmieni.Mogącię
zwolnić.Niewidzępowodu,żebywierzyćtobieiludziom,dlaktórychpracujesz.
Edwziąłgłębokioddech.
–Rozumiem–odpowiedział.–Alejakkolwiekdziwnietobrzmi,zawszedotrzymujęsłowa.Niedla-
tego, że jestem człowiekiem szczególnie honorowym. Wręcz przeciwnie. Jestem mściwym szaleńcem,
dokładnie tak jak ty, moja mała. Ale nie przeżyłbym, gdybym zdradzał ludzi w poważnych sytuacjach.
Możesz w to wierzyć albo nie. Ale nie miej wątpliwości, że jeśli będziesz milczała, zamienię twoje
życiewpiekło.Wierzmi,żejeślidotegodojdzie,będzieszżałowała,żewogólesięurodziłaś.
–Dobrze–odparła.–Twardyzciebiezawodnik.Aletakżekawałdumnegoskurczybyka,prawda?Za
nic nie chcesz dopuścić, żeby wiadomość o tym, co zrobiłam, wydostała się na zewnątrz. Ale niestety
muszęciępoinformować,żejestemprzygotowana.Wszystko,codosłowa,zostanieopublikowane,zanim
zdążyszchoćbyzłapaćmniezarękę.Ichociażmnietobrzydzi,upokorzęcię.Spróbujsobietylkowyobra-
zić,jakąradośćwywołatownecie.
–Pieprzyszgłupoty.
–Nieprzeżyłabym,gdybympieprzyłagłupoty–odparła.–Nienawidzęspołeczeństwanadzoruikon-
troli.WmoimżyciubyłojużwystarczającodużoWielkiegoBratairóżnychinstytucji.Alejestemgotowa
zrobićdlaciebiejedno,Ed.Jeżelibędziesztrzymałgębęnakłódkę,damcicoś,cowzmocnitwojąpozy-
cję i pomoże się pozbyć z Fort Meade zgniłych jaj. Chcesz się dowiedzieć, jak to zrobiłam? Gówno,
niczegosięniedowiesz.Tokwestiazasad.Alemogędaćciszansęzemścićsięnaskurwielu,którycię
powstrzymałprzedschwytaniemmnie.
Edpatrzyłtylkonadziwnąkobietę,którąmiałprzedsobą.Następniezrobiłcoś,codziwiłogojeszcze
długopotem.
Zacząłsięśmiać.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Roz
dział31
2i3grud
nia
OVELEVINOBUDZIŁSIĘwdobrymhumorze.ByłwhotelunazamkuHäringe.Długakonferencjana
tematcyfryzacjimediówzakończyłasiędużąimprezą.Szampaniwódkalałysięstrumieniami.Niesym-
patycznyprzedstawicielzwiązkówzawodowychznorweskiejgazety„Kveldsbladet”,któremunajwyraź-
niej nie powiodło się w życiu, stwierdził, że przyjęcia Sernera są coraz droższe i bardziej wystawne
zkażdymzwolnionympracownikiem,apotemzrobiłscenęiwylałczerwonewinonajegoszytynamiarę
garnitur,aleniespecjalniesiętymprzejął.Zwłaszczażepóźnymwieczoremzaprosiłdoswojegopokoju
Natalie Foss. Była dwudziestosiedmioletnią, zabójczo seksowną główną księgową. Choć był pijany,
udało mu się ją przelecieć – w nocy i rano. Teraz była już dziewiąta. Telefon dzwonił, a on czuł się
potwornie skacowany, zwłaszcza kiedy myślał o wszystkim, co jeszcze musiał zrobić. Z drugiej strony
byłfighterem.Workhard,playhard–takbrzmiałajegodewiza.NoiNatalie…DobryBoże!Ilupięć-
dziesięciolatkówwyobracałobytakąlaskę?Niewielu.Musiałwstać.Kręciłomusięwgłowieibyłomu
niedobrze.Chwiejnymkrokiemposzedłdołazienki,żebysięwysikać.Postanowiłsprawdzićswójport-
felinwestycyjny.Lubiłodtegozaczynaćdzień,kiedybyłnakacu.Wyjąłkomórkęizalogowałsięprzez
BankIDnaswojekonto.Wpierwszejchwilinierozumiał,cojestgrane.Pomyślał,żetonapewnojakiś
błąd techniczny. Wartość jego portfela spadła na łeb na szyję. Kiedy drżąc, przeglądał swoje aktywa,
zobaczył,żewartośćakcjiSolifonuspadłaniemaldozera.Nicztegonierozumiał.Kompletnieroztrzę-
sionyzacząłprzeglądaćstronyznotowaniamigiełdowymi.Nakażdejwidniałatasamawiadomość:
NSA i Solifon zleciły zamordowanie profesora Fransa Baldera. Afera ujawniona przez „Millen-
nium”wstrząsnęłaświatem.
Niepamiętałdokładnie,corobiłpóźniej.Prawdopodobniekrzyczałiwaliłpięściąwstół.Jakprzez
mgłępamiętał,żeNataliesięobudziłaizapytała,cosiędzieje.Codojednegoniemiałjednakwątpliwo-
ści:długostałnadmuszląklozetowąiwymiotował,jakbyniemiałdna.
BIURKOGABRIELLIGRANEbyłostaranniewysprzątane.Wiedziała,żenigdytamniewróci.Mimoto
usiadłanachwilęnaswoimkrześle,żebypoczytać„Millennium”.Pierwszastronaniewyglądałatak,jak
powinna wyglądać pierwsza strona gazety, która opublikowała newsa stulecia. Była estetyczna, czarna,
niepokojąca.Niebyłozdjęć,anasamejgórzewidniałnapis:
PamięciAndreiaZandera.
Aniżej:
ŚmierćFransaBalderaiopowieśćotym,jakrosyjskamafiawspółdziałałazNSAidużymamery-
kańskimkoncerneminformatycznym.
NastroniedrugiejbyłozdjęcieAndreia.Zbliżenie.Choćniemiałaokazjigopoznać,itakzrobiłona
niejdużewrażenie.Wyglądałnapięknego,delikatnegoczłowieka.Uśmiechałsięostrożnieiwydawałsię
zagubiony.Byłownimcośintensywnegoiniepewnegozarazem.Wznajdującymsięoboktekście,podpi-
sanym nazwiskiem Erika Berger, była mowa o tym, że jego rodzice zginęli w wyniku wybuchu bomby
w Sarajewie. A także o tym, że uwielbiał „Millennium”, Leonarda Cohena i powieść Antonia Tabuc-
chiego…twierdziPereira.Marzyło wielkiejmiłościi wielkimtemacie.Jego ulubionymifilmami były
OczyczarneNikityMichałkowaiTowłaśniemiłośćRichardaCurtisa.Nienawidziłludzi,którzykrzyw-
dząinnych,alenielubiłmówićonikimźle.Erikauważałajegoreportażosztokholmskichbezdomnychza
dziennikarskiklasyk.Napisała:
Piszętoitrzęsąmisięręce.WczorajnaszprzyjacieliwspółpracownikAndreiZanderzostałznale-
zionymartwynapokładziefrachtowcawHammarbyhamnen.Przedśmierciąbyłtorturowany.Bar-
dzocierpiał.Tenbólbędziemitowarzyszyłdokońcażycia.Alejestemteżdumna.
Jestemdumna,żemogłamznimpracować.Nigdyniespotkałamtakoddanegodziennikarzaizara-
zem autentycznie miłego człowieka. Dożył dwudziestu sześciu lat. Kochał życie i dziennikarstwo.
Chciałujawniaćniesprawiedliwość,pomagaćbiednymiwykluczonym.Zostałzamordowany,ponie-
ważchciałochronićmałegochłopca,AugustaBaldera.Wtymnumerze,ujawniającjedenznajwięk-
szych skandali współczesności, składamy mu hołd każdym zdaniem. Mikael Blomkvist w swoim
obszernymreportażupisze:„Andreiwierzyłwmiłość.Wierzyłwlepszyświatiwto,żespołeczeń-
stwomożebyćbardziejsprawiedliwe.Byłnajlepszymznas!”.
Reportaż zajmował ponad trzydzieści stron. Gabriella nigdy nie czytała lepszego. Straciła poczucie
czasuimiałałzywoczach,aleuśmiechnęłasię,kiedydoszładosłów:
GabriellaGrane,znakomitaanalityczkaSäpo,okazałaniebywałąodwagęcywilną.
Historia sama w sobie była dość prosta. Grupa dowodzona przez commandera Jonny’ego Ingrama –
podlegającabezpośrednioszefowiNSACharlesowiO’ConnorowiiutrzymującabliskiestosunkizBia-
łymDomemiKongresem–zaczęłanawłasnąrękęwykorzystywaćcałąmasętajnychinformacji,będą-
cychwposiadaniuNSA,natematróżnychfirm.Pomagałaimgrupaanalitykówmakrootoczeniazsekcji
badawczejYwSolifonie.Gdybynatymsięskończyło,byłbytoskandal,aledopewnegostopniadałoby
sięgozrozumieć.
Jednak kiedy na scenę wkroczyła przestępcza grupa Spiders, wydarzenia przyjęły nowy, złowrogi
obrót. Mikael Blomkvist mógł udowodnić, że Jonny Ingram nawiązał współpracę z okrytym złą sławą
członkiem rosyjskiej Dumy Iwanem Gribanowem i tajemniczym Thanosem – przywódcą Spiders – i że
wspólniewykradalifirmompomysłyitechnologiewarteastronomicznesumyisprzedawalijeinnym.Ich
działalnośćstanęłapodznakiemzapytania,kiedynaichtropwpadłprofesorFransBalder.Postanowili
gozlikwidowaćiwłaśnietobyłowtejhistoriinajbardziejniepojęte.Jedenzwysokopostawionychsze-
fówNSAwiedział,żewybitnyszwedzkinaukowiecmazostaćzamordowany,iniekiwnąłpalcem,żeby
temuzapobiec.
Mimo wszystko – i tu Mikael pokazał swój kunszt – Gabriella najbardziej przejęła się nie opisem
brudnejgrypolitycznej,leczdramatemjednostekiprzerażającąmyślą,żeżyjewchorymświecie,wktó-
rymwszystko,bezwzględunato,czyjestważne,czynie,podlegaciągłemunadzorowi,awszystko,co
tylkomożeprzynieśćdochód,jestnieustanniewykorzystywane.
Dokładnie w chwili kiedy skończyła czytać, zobaczyła, że ktoś stoi w drzwiach. Helena Kraft, jak
zawszeelegancka.
–Cześć–powiedziała.
Gabriellaniemogłazapomnieć,żepodejrzewała,żetoonajestźródłemprzecieku.Okazałosięjednak,
że się myliła. To, co wzięła za wstyd winowajcy, było tylko wyrzutami sumienia, że śledztwo nie jest
prowadzoneprofesjonalnie.AprzynajmniejtaktowyjaśniłaHelena,kiedydługorozmawiałypotym,jak
MårtenNielsenprzyznałsiędowinyizostałzatrzymany.
–Witaj–odparłaGabriella.
–Niewyobrażaszsobienawet,jakmismutno,żeodchodzisz–powiedziałaHelena.
–Wszystkokiedyśsiękończy.
–Wieszjuż,cobędzieszrobiła?
–PrzeprowadzamsiędoNowegoJorku.Chcęsięzajmowaćprawamiczłowieka.Wiesz,żejużdawno
dostałampropozycjęzONZ.
–Todlanasbardzosmutnawiadomość,Gabriello.Alezasługujesznato.
–Toznaczy,żemojazdradazostałazapomniana?
–Nieprzezwszystkich,tegomożeszbyćpewna.Alejawidzęwtymtylkodowódnato,żemaszdobry
charakter.
–Dziękuję,Heleno.
–Chceszjeszczezrobićcośkonkretnego,zanimodejdziesz?
–Niedzisiaj.DziśwezmęudziałwuroczystościkupamięciAndreiaZanderawPressklubben.
– Bardzo dobrze. Ja będę musiała zreferować rządowi cały ten bałagan. Ale wieczorem wypiję za
młodegoZanderaizaciebie,Gabriello.
ALONA CASALES SIEDZIAŁA w pewnej odległości i z tajemniczym uśmiechem obserwowała
widocznewbiurzeobjawypaniki.PatrzyłaprzedewszystkimnaadmirałaCharlesaO’Connora,którynie
wyglądałjakszefnajpotężniejszejorganizacjiwywiadowczejnaświecie.Przypominałraczejzastraszo-
negouczniaka.ZdrugiejstronywszyscypiastującyważnestanowiskawNSAwyglądalimarnie.Oczywi-
ściepozaEdem.
Aletakżeonniewyglądałnazadowolonego.Wymachiwałrękami,byłspoconyiwściekły.Jednakjak
zwykle bił od niego autorytet i dało się zauważyć, że nawet O’Connor się go boi. Nie było to jednak
szczególniedziwne.EdwróciłzeSztokholmuzprawdziwąbombą.Zrobiłimpiekło,zarządziłprzepro-
wadzenie reform i wprowadzenie usprawnień na wszystkich poziomach. Szef NSA nie był mu za to
wdzięczny.NajchętniejzmiejscawysłałbygonaSyberię.
Ale nie mógł nic zrobić. Kulił się, podchodząc do Eda. Ed swoim zwyczajem nawet nie podniósł
wzroku. Ignorował go dokładnie tak samo jak wszystkich innych nieszczęśników, dla których nie miał
czasu.Kiedyzaczęlirozmawiać,nicsięniezmieniło.
EdczęstoprychałinawetjeśliAlonaniesłyszałaanisłowa,całkiemdobrzedomyślałasię,comówili,
araczejczegoniemówili.KilkarazydługorozmawiałazEdemiwiedziała,żekategorycznieodmawiał
udzieleniaodpowiedzinapytanie,skądtowszystkowie,iwogóleniezamierzaustępować,wżadnym
punkcie.Podobałojejsięto.
Nadalgrałowysokąstawkę,aonauroczyściepostanowiłabronićładuiporządkuwNSAiwspierać
go,jeżelibędziemiałkłopoty.PostanowiłateżzadzwonićdoGabrielliGraneiporazostatnispróbować
jągdzieśzaprosić.Oilepogłoska,żemazamiarprzenieśćsiędoStanów,byłaprawdziwa.
ED NIE IGNOROWAŁ szefa NSA z premedytacją. Po prostu nie przerywał wyzywania dwóch swoich
podwładnychidopieropominucieodwróciłsięipochwaliładmirała.Nieżebyzatuszowaćczyzrekom-
pensowaćswojąnonszalancję,aledlatego,żenaprawdęuważał,żezasługujenapochwałę.
–Dobrzesobieporadziłeśnakonferencjiprasowej–powiedział.
–Aha–odparładmirał.–Tobyłopiekło.
–Wtakimraziecieszsię,żedałemciczas,żebyśmógłsięprzygotować.
–Mamsięcieszyć?Oszalałeś?Czytałeśgazetywinternecie?Publikująwszystkiemojewspólnezdję-
ciazIngramem.Czujęsiękompletniezbrukany.
–Wtakimraziewprzyszłościlepiejkontrolujnajbliższychwspółpracowników.
–Jakśmiesztakdomniemówić?
–Będęmówił,jakmisiępodoba.Firmaprzeżywakryzys,ajaodpowiadamzabezpieczeństwo.Nie
płacąmizabyciegrzecznymimiłym.Apozatymniemamnatoczasu.
–Liczsięzesłowami…–zacząłszefNSA.Urwał,kiedyEdnaglesięwyprostował.Zaprezentował
całąswojąniedźwiedziąsylwetkę.Możechciałrozprostowaćplecy,amożewzmocnićswójautorytet.
–WysłałemciędoSzwecji,żebyśtowyjaśnił–ciągnąładmirał.–Alekiedywróciłeś,wszystkosię
spieprzyło.Kompletnakatastrofa.
–Dokatastrofydoszłowcześniej–wysyczałEd.–Wieszrówniedobrzejakja,żegdybymniepoje-
chałdoSztokholmuiniepracowałtamjakwariat,niemielibyśmyczasuprzygotowaćsensownejstrate-
gii.Szczerzemówiąc,możewłaśniedziękitemumimowszystkomożeszzachowaćposadę.
–Czylimamcidziękować?
–Takjest!Zdążyłeśwykopaćswoichskurczybykówprzedpublikacją.
–Alejaktogównotrafiłodoszwedzkiejgazety?
–Tłumaczyłemcitojużtysiącrazy.
–Mówiłeśotymswoimhakerze.Alewszystko,cosłyszałem,todomysłyibrednie.
Edobiecał,żebędzietrzymałWaspzdalaodtegocyrku,izamierzałdotrzymaćobietnicy.
–Wtakimrazietocholernierzeczowebrednie–odparł.–Tenhaker,kimkolwiekbył,musiałzłamać
pliki Ingrama i dostarczyć je „Millennium”. Zgadzam się, że to niewesoła sytuacja. Ale wiesz, co jest
najgorsze?
–Nie.
– Najgorsze jest, że nie mieliśmy szans go dorwać, urwać mu jaj i nie dopuścić do przecieku. Ale
potemrozkazanonamzawiesićśledztwoiniktminiepowie,żemniepoparłeś.
–WysłałemciędoSztokholmu.
– Ale dałeś wolne naszym chłopakom i cała obława zdechła. Teraz wszystkie ślady są już zatarte.
Jasne,żemożemywznowićposzukiwania.Aleczywtejsytuacjicokolwieknamtoda?To,żewyjdziena
jaw,żejakiśzasranymałyhakerzrobiłnaswbalona?
–Możeinie.Alezamierzammocnouderzyćw„Millennium”itegocałegoBlomströma.
–Blomkvista.MikaelaBlomkvista.Jasne,zróbto.Mogęcitylkożyczyćpowodzenia.Twojapopular-
nośćnapewnoposzybujewgórę,jeślipoleciszterazdoSzwecjiizgarnieszczłowieka,któryjestwtej
chwili największym bohaterem wśród dziennikarzy – powiedział Ed. Szef NSA wymamrotał tylko coś
niezrozumialeiposzedł.
Eddoskonalewiedział,żeniezatrzymaszwedzkiegoreportera.Walczyłopolityczneprzetrwanieinie
mógł sobie pozwolić na brawurowe posunięcia. Postanowił więc pogawędzić z Aloną. Był zmęczony
mordercząpracą.Chciałzrobićcośniezobowiązującego.Zaproponował,żebywyskoczylidoknajpy.
–Chodźmywznieśćtoastzacałytensyf–powiedziałzuśmiechem.
HANNABALDERSTANĘŁAnamałymwzgórzuwpobliżuhoteluSchlossElmauipchnęłalekkoAugu-
sta.Patrzyła,jakzjeżdżanastaroświeckichdrewnianychsankach,którewypożyczyławhotelu.Kiedysię
zatrzymałprzybrązowejskrzyncenadole,zaczęłaschodzić.Zzachmurwyglądałosłońce.Lekkoprószył
śnieg.Wiatruprawieniebyło.WoddalinatleniebarysowałysięszczytyAlp,aprzedniąrozciągałsię
pięknykrajobraz.
Nigdy nie mieszkała w tak pięknym miejscu. August dochodził do siebie, również dzięki staraniom
CharlesaEdelmana.Niewielejejtojednakpomogło.Czułasięfatalnie.Nawettam,nawzgórzu,przysta-
nęła dwa razy i złapała się za pierś. Odwyk po tabletkach – spośród których wszystkie należały do
rodziny benzodiazepin – był gorszy, niż mogła sobie wyobrazić. Nocami leżała skulona jak krewetka
iwidziałaswojeżyciebezupiększeń.Odczasudoczasuwstawała,tłukłapięściąwścianęipłakała.Bez
końcaprzeklinałaLassegoWestmanaisamąsiebie.
Ajednak…bywało,żeczułasiędziwnieoczyszczonaidoświadczałakrótkichchwilczegoś,comożna
było przynajmniej porównać ze szczęściem. Zdarzało się, że August siedział nad swoimi równaniami
i ciągami liczb i odpowiadał, kiedy go o coś pytała. Wierzyła, że naprawdę szykuje się jakaś zmiana,
nawetjeśliodpowiadałzdawkowoidziwnie.
Nierozumiałago.Wciążbyłdlaniejzagadką.Czasemwymieniałliczby,bardzodużeipodniesionedo
równiedużejpotęgi.Najwyraźniejsądził,żegozrozumie.Alecośsiębezwątpieniazmieniło.Wiedziała,
żenigdyniezapomni,jakpierwszegodniasiedziałprzybiurkuiprzelewałnapapierdługiewstęgirów-
nań. Fotografowała je i wysyłała do Sztokholmu. Późnym wieczorem na blackphone’a przyszła wiado-
mość:„PrzekażAugustowi,żezłamaliśmykod!”.
Nigdy nie widziała go tak szczęśliwego i dumnego i choć nigdy nie zrozumiała, o co chodziło, i nie
powiedziała o tym ani słowa nawet Charlesowi Edelmanowi, wiele to dla niej znaczyło. Ona też była
dumna.Bardzodumna.
Pozatymzainteresowałasięsawantyzmem.Często,kiedyAugustjużspał,siedzielizCharlesemEdel-
manemprawiedoranairozmawialiojegotalentachiowszystkiminnym.Niebyłajednakpewna,czy
pójściezCharlesemdołóżkabyłodobrympomysłem.
Zdrugiejstronyniebyłateżpewna,czytozłypomysł.PrzypominałjejFransa,apozatympomyślała,
że poznają się nawzajem niczym członkowie małej rodziny: ona, Charles i August, surowa, ale mimo
wszystko urocza nauczycielka Charlotte Greber i duński matematyk Jens Nyrup, który ich odwiedził
istwierdził,żeAugustzjakiegośpowoduzafiksowałsięnakrzywycheliptycznychirozkładaniunaczyn-
nikipierwsze.
Wdziwnymświeciejejsynatenwyjazdwpewnymsensiebyłpodróżąodkrywcy.Schodzączpokry-
tego cienką warstwą śniegu wzgórza i widząc, jak August wstaje z sanek, po raz pierwszy od wieków
pomyślała:będęlepsząmatką.Naprawięswojeżycie.
MIKAEL NIE ROZUMIAŁ, dlaczego jego ciało wydaje mu się takie ciężkie. Czuł się tak, jakby brnął
przezwodę.Wszędzietrwałozamieszanie,panowałswoistyszałzwycięstwa.Niemalwszystkiegazety,
serwisyinternetowe,stacjeradioweikanałytelewizyjnechciałyprzeprowadzićznimwywiad.Nażaden
sięniezgodził,boniebyłotakiejpotrzeby.Dawniej,kiedyw„Millennium”ukazywałysięważnewiado-
mości, bywało, że on i Erika nie byli pewni, czy pozostałe koncerny medialne je podchwycą. Musieli
myślećstrategicznieipojawiaćsięnawłaściwymforum,aczasemnawetuchylićrąbkatajemnicy.Teraz
nictakiegoniebyłokonieczne.
Bombawybuchłabezniczyjejpomocy,akiedyszefNSACharlesO’ConnorisekretarzhandluStanów
ZjednoczonychStellaParkernawspólnejkonferencjiprasowejprzepraszalizato,cosięstało,niktsię
jużniezastanawiał,czyhistoriajestprawdziwa.Wgazetachcałegoświatatrwałaożywionadyskusjana
tematmożliwychskutkówtejafery.
MimoogólnegozamętuErikapostanowiłazorganizowaćwredakcjimałeprzyjęcie.Uznała,żewszy-
scy zasługują na chwilę odpoczynku od zamieszania i że powinni wznieść toast. Pięćdziesiąt tysięcy
egzemplarzypierwszegowydaniasprzedałosięjużprzedpołudniempoprzedniegodnia,aliczbaodwie-
dzających ich stronę, która miała także angielską wersję, wynosiła już kilka milionów. Wydawnictwa
proponowały im umowę na książkę, liczba prenumeratorów rosła z minuty na minutę, a reklamodawcy
ustawialisięwkolejce.
PozatymwykupiliudziałykoncernuSernerMedia.MimonawałupracyErikazdążyłajużprzeprowa-
dzićtętransakcjękilkadniwcześniej.Niebyłołatwo.PrzedstawicieleSernerawiedzieli,żejestzdespe-
rowana,iwykorzystalitodomaksimum.PrzezjakiśczasjejiMikaelowiwydawałosię,żenicztegonie
będzie. Dopiero w ostatniej chwili, kiedy z tajemniczej spółki zarejestrowanej w Gibraltarze dostali
pokaźnąsumę,Mikaelmimowolisięuśmiechnął–mogliichspłacić.Sumabyłacoprawdaskandalicznie
duża,jeśliwziąćpoduwagęichówczesnepołożenie,alejużdzieńpóźniej,kiedyichgorącytematzostał
opublikowany, a notowania „Millennium” poszybowały w górę, mogli uznać, że zrobili dobry interes.
Znówbyliwolniiniezależni,nawetjeśliniezdążylitegopoczuć.
Podczas wieczoru ku pamięci Andreia w Pressklubben dziennikarze i fotoreporterzy nie dawali im
spokoju.Wszyscybezwyjątkuchcieliimteżpogratulować,aleMikaelitakczułsięprzytłoczonyiosa-
czonyiniebyłtakserdeczny,jakbychciał.Pozatymnadalniemógłspaćimęczyłygobóległowy.
Redakcjazostałapospiesznieprzemeblowana.Napołączonychbiurkachpostawionoszampana,wino,
piwo i japoński catering. Zaczęli przychodzić ludzie. Rzecz jasna, przede wszystkim współpracownicy
ifreelancerzy,aletakżeprzyjaciele,wtymHolgerPalmgren.Mikaelpomógłmuwejśćdowindyizniej
wyjśćidwaczytrzyrazygoprzytulił.
–Naszadziewczynkasobieporadziła–powiedziałPalmgrenzełzamiwoczach.
–Zazwyczajsobieradzi–odparłMikaelzuśmiechemiposadziłgonahonorowymmiejscunakana-
pie.Polecił,żebyjegokieliszekbyłnapełniany,jaktylkozaczniesiępokazywaćdno.
Cieszył się, że go widzi. Miło było zobaczyć wszystkich starych i nowych znajomych, na przykład
GabriellęGraneikomisarzaBublanskiego.Tegoostatniegobyćmożeniepowinnotambyć,jeśliwziąć
poduwagęichrelacjęzawodowąipozycję„Millennium”jakoniezależnegoobserwatorapracypolicji,
aleMikaelzaproponował,żebygozaprosili.Codziwne,Bublanskicałyczasrozmawiałzpaniąprofesor
FarahSharif.
Mikaelwzniósłtoastznimiizcałąresztą.Miałnasobiedżinsyinajbardziejeleganckąmarynarkęi,
jaknigdy,dużopił.Aleniewieletopomagało.Niemógłsiępozbyćuczuciapustkiiprzygnębienia,acho-
dziłooczywiścieoAndreia.Byłnieustannieobecnywjegomyślach.Obrazkolegisiedzącegowredakcji
alboidącegoznimnapiwowryłmusięwpamięć.WspomnieniaoAndreiuwracałycochwilęiniemógł
sięskoncentrowaćnarozmowach.
Zmęczyłygopochwałyipochlebstwa.TylkoesemesodPernilli–piszesznaprawdę,tato–zrobiłna
nim wrażenie. Co jakiś czas zerkał w stronę drzwi. Lisbeth została oczywiście zaproszona i gdyby się
zjawiła,traktowałbyjąjakgościahonorowego.Alenieprzychodziła,czemuoczywiścietrudnobyłosię
dziwić. Mimo wszystko chciał jej przynajmniej podziękować za to, że szczodrze ich wspomogła, żeby
moglirozwiązaćkonfliktzSernerem.Zdrugiejstronyczymógłczegokolwiekżądać?
SensacyjnemateriałynatematIngrama,SolifonuiGribanowa,któremudostarczyła,sprawiły,żemógł
zbadaćsprawę,anawetskłonićEdatheNedaisamegoNicolasaGranta,żebymuzdradziliwięcejszcze-
gółów.Rozmawiałzniąodtamtegoczasutylkoraz.Starałsięwypytaćjąoto,cosięstałowdomkuna
Ingarö.
Odtamtejrozmowyminąłjużtydzień.Niemiałpojęcia,cosądziojegoreportażu.Mogłabyćzła,że
zanadtowszystkoudramatyzował–choćniewiedział,coinnegomógłbyzrobić,skoroodpowiadałatak
zdawkowo.Mogłasięwściekać,żeniewymieniłnazwiskaCamilli,tylkopisałocórceSzwedkiiRosja-
ninaposługującejsiępseudonimemThanosalboAlkhema.Mogłabyćrozczarowana,żeniebyłostrzej-
szy.
Trudno powiedzieć. Na domiar złego prokurator Richard Ekström chyba poważnie rozważał, czy nie
oskarżyć Lisbeth o uprowadzenie. Ale na to nic nie mogli poradzić. W końcu postanowił machnąć na
wszystkoręką.BezpożegnaniaopuściłprzyjęcieiwyszedłnaGötgatan.
Pogoda była beznadziejna. Z braku lepszego zajęcia zaczął przeglądać nowe esemesy. Było ich tak
dużo,żeniebyłwstanieprzeczytaćwszystkich.Gratulacje,prośbyowywiadiparęhaniebnychpropozy-
cji,aleoczywiścienicodLisbeth.Wymamrotałcośpodnosem,zamknąłtelefoniruszyłdodomu.Szedł
dziwnieciężkimkrokiem,zwłaszczajaknakogoś,ktowłaśnieujawniłaferędekady.
LISBETHSIEDZIAŁAnaczerwonejkanapiewmieszkaniuprzyFiskargatanipustymwzrokiempatrzyła
naGamlastaniRiddarfjärden.Minąłrok,odkądzaczęłapolowaćnasiostręibadaćprzestępcząspuści-
znępoojcu,izcałąpewnościąmogłastwierdzić,żepodwielomawzględamipoczyniłapostępy.
Wytropiła Camillę i zadała Spiders poważny cios. Powiązania z Solifonem i NSA zostały zerwane.
CzłonekdumyIwanGribanowbyłpoddawanysilnymnaciskom,mordercadziałającynazlecenieCamilli
nie żył, a jej najbliższy współpracownik Jurij Bogdanow wraz z kilkoma innymi informatykami był
poszukiwany przez policję i musiał zejść do podziemia. Ale Camilla żyła. Prawdopodobnie uciekła
zkraju.Mogłasięostrożniezorientowaćwsytuacjiizacząćodnowa.
Tojeszczeniebyłkoniec.Zaledwiepostrzeliłazwierzynę,atowżadnymwypadkuniemogłowystar-
czyć.Zzaciętymwyrazemtwarzyodwróciławzrokispojrzałanastół.Leżałynanimpaczkapapierosów
inieprzeczytanynumer„Millennium”.Wzięłagazetędoręki.Odłożyła,anastępnieznówwzięłaiprze-
czytałareportażMikaela.Kiedydoszładokońca,przezchwilępatrzyłanajegozdjęcie.Potemgwałtow-
nie wstała, poszła do łazienki i zrobiła makijaż. Włożyła obcisłą czarną koszulkę i skórzaną kurtkę
iwyszła.
Byłgrudniowywieczór.Byłastanowczozbytcienkoubranaibyłojejzimno,alenieprzejmowałasię
tym zbytnio. Szybkim krokiem ruszyła w stronę Mariatorget. Skręciła w lewo, w Swedenborgsgatan,
iweszładorestauracjiSüd.Usiadłaprzybarze.Piłanazmianęwhiskyipiwo.Wśródgościbyłowielu
ludzi kultury i dziennikarzy, więc nie należało się dziwić, że ją rozpoznali. Zaczęli ją obserwować
ioniejmówić.GitarzystaJohanNorberg,znanyztego,żewfelietonachwgazecie„Vi”przywiązywał
dużąwagędodrobnych,aleznaczącychszczegółów,pomyślał,żepijetak,jakbytoniebyłaprzyjemność,
tylkopraca,coś,cochciałabyjużmiećzasobą.
Wyglądała na bardzo zdeterminowaną. Najwyraźniej nikt nie miał odwagi do niej podejść. Siedząca
kawałekdalejReginaRichter,którazawodowozajmowałasięterapiąpoznawczo-behawioralną,zastana-
wiałasię,czyLisbethzwróciłauwagęnakogokolwiekwrestauracji.Nieprzypominałasobie,żebysię
choć rozejrzała po sali albo okazała odrobinę zainteresowania którymkolwiek z gości. Barman Steffe
Milduznał,żeprzygotowujesiędojakiejśakcjialbodoataku.
Odwudziestejpierwszejpiętnaściezapłaciłagotówkąiwyszłabezsłowa.Nieskinęłanawetgłową.
Kenneth Höök, mężczyzna w średnim wieku, w czapce z daszkiem, który zresztą nie był szczególnie
trzeźwyaniszczególniegodnyzaufania,jeśliwierzyćjegobyłymżonomiwzasadziewszystkimznajo-
mym,widział,jakprzecinałaMariatorget,jakbysięszykowaładopojedynku.
MIMO MROZU MIKAEL BLOMKVIST szedł do domu wolnym krokiem, pogrążony w posępnych
myślach.Uśmiechnąłsiętylkonachwilę,kiedyprzedBishop’sArmsspotkałstałychbywalcówlokalu.
–Więcmimowszystkosięnieskończyłeś!–ryknąłArneczyjakonsiętamnazywał.
– Może jeszcze niezupełnie – odparł Mikael i przez chwilę się zastanawiał, czy na zakończenie nie
wstąpićdoknajpynapiwoiniepogadaćzAmirem.
Nieczułsięjednaknasiłach.Chciałbyćsam,więcposzedłdalej,dodomu.Kiedywchodziłposcho-
dach, towarzyszyło mu bliżej nieokreślone nieprzyjemne uczucie, być może wywołane tym, co przeżył.
Próbował je zwalczyć. Mimo to dyskomfort go nie opuszczał, zwłaszcza kiedy zdał sobie sprawę, że
zepsułasięlampanapiętrze.
Na górze panował gęsty mrok. Zwolnił i nagle zauważył jakiś ruch. Po chwili coś błysnęło, jakby
wąskisnopświatłatelefonukomórkowego.Wyczuwałobecnośćchudejpostaci.
–Ktotamjest?–zapytałipoczuł,żesięboi.
Pochwilizobaczył,żetoLisbeth.Wpierwszejchwilirozpromieniłsięirozłożyłręce,aleniepoczuł
ulgi,chociażwłaśnietegosięspodziewał.
Lisbethwyglądałanawściekłą.Oczymiałapomalowanenaczarno.Byłaspięta,jakbyzamierzałago
zaatakować.
–Jesteśzła?–zapytał.
–Dosyć.
–Mogęspytaćdlaczego?
Zrobiła krok do przodu. Jej twarz była biała jak prześcieradło. Mikael przez chwilę pomyślał o jej
ranie.
–Boprzychodzęwodwiedziny,anikogoniemawdomu–powiedziała.
Mikaelpodszedłbliżej.
–Istnyskandal,prawda?
–Zgadzasię.
–Agdybymcięzaprosiłdośrodka?
–Niemiałabymwyjścia.Musiałabymsięzgodzić.
–Wtakimraziewitam–powiedziałiporazpierwszyoddawnanajegotwarzypojawiłsięszeroki
uśmiech.Nieboprzecięłaspadającagwiazda.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
PODZI
ĘKOWANIA
Chciałbym złożyć najserdeczniejsze podziękowania mojej agentce Magdalenie Hedlund, ojcu i bratu
StiegaLarssona,JoakimowiiErlandowiLarssonom,moimwydawczyniomEvieGediniSusannieRoma-
nus i redaktorowi Ingemarowi Karlssonowi oraz Lindzie Altrov Berg i Catherinie Mörk z Norstedts
Agency.
Dziękuję także Davidowi Jacoby’emu – analitykowi bezpieczeństwa z Kaspersky Lab, Andreasowi
Strömbergssonowi–profesorowimatematykizuniwersytetuwUppsali,FredrikowiLaurinowi–szefowi
działuśledczegozEkot,MikaelowiLagströmowi–wiceprezesowidosprawobsługiklientazOutpost24,
pisarzomDanielowiGoldbergowiiLinusowiLarssonowiorazMenachemowiHarariemu.
IoczywiściemojejAnne.
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
Pole
camy
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=
===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=