Co nas nie zabije David Lagerkrantz

background image

Część1

Czujneoko

1–21listo

​pada

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

NSA,Natio​nalSecu​rity

Agency,to

ame​ry​kań​skaagen​cjafede​ralna,pod​le​ga​jącaDepar​ta​men​towiObrony.

Jejgłównasie​dzibamie​ścisięwFortMeadewsta​nieMary​land,przyauto​stra​dziePatu​xent.

Od

powsta​niaw1952rokuNSAzaj​mujesięroz​po​zna​niemradio​elek​tro​nicz​nym–dziśozna​czatoprzede

wszyst​kimprze​chwy​ty​wa​nieiana​li​zo​wa​niedanychinter​ne​to​wychipołą​czeńtele​fo​nicz​nych.Upraw​nie​-

niaagen​cjibyłystop​niowozwięk​szane.Obec​niekaż​degodniaśle​dziponaddwa​dzie​ściamiliar​dówroz​-

mówiwia​do​mo​ści.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział1

począ

​teklisto​pada

FRANS

BAL​DERzawszeuwa​żałsięzabez​na​dziej​negoojca.

Choć

jego

syn August miał już osiem lat, ni​gdy wcze​śniej nawet nie pró​bo​wał być dla niego ojcem.

Teraztakżeniemożnabyłopowie​dzieć,żebysiędobrzeodnaj​dy​wałwtejroli.Aleczuł,żetojegoobo​-

wią​zek. U jego byłej żony i jej prze​klę​tego narze​czo​nego Las​sego West​mana chło​pa​kowi działa się

krzywda.

Dla​tego

Frans

Bal​derzre​zy​gno​wałzpracywDoli​nieKrze​mo​wejiprzy​le​ciałdodomu.Stałzszo​ko​-

wany na lot​ni​sku Arlanda i cze​kał na tak​sówkę. Pogoda była pod psem. Deszcz i wiatr sma​gały go po

twa​rzy.Porazsetnyzada​wałsobiepyta​nie,czypostę​pujesłusz​nie.

Frans

Bal​der,zapa​trzonywsie​biepajac,miałzostaćpeł​no​eta​to​wymojcem–czyżtoniewariac​two?

Rów​niedobrzemógłbysięzatrud​nićwzoo.Odzie​ciachniewie​działnic,ożyciunie​wielewię​ceji,co

naj​dziw​niej​sze,niktgootoniepro​sił.Niezadzwo​niłażadnamamaanibab​ciainiezaape​lo​wała,żeby

zacząłsiępoczu​waćdoswo​ichobo​wiąz​ków.

Sam

tak posta​no​wił; cho​ciaż ode​brano mu prawo do opieki nad dziec​kiem, zamie​rzał bez żad​nego

uprze​dze​niazja​wićsięwmiesz​ka​niubyłejżonyizabraćsyna.

Wie​dział,żezpew​no​ścią

nie

obę​dziesiębezawan​tury.Roz​wście​czonyLasseWest​mannie​wąt​pli​wie

spie​rzegonakwa​śnejabłko.Aleniebyłorady.Wsko​czyłdotak​sówki.Sie​dzącazakie​row​nicąkobieta

ener​gicz​nieżułagumęipró​bo​wałagowcią​gnąćdoroz​mowy.Nieuda​łobyjejsię,nawetgdybymiałlep​-

szydzień.Nielubiłpoga​wę​dekoniczym.

Sie​dząc

na

tyl​nymsie​dze​niu,roz​my​ślałosynuiowszyst​kim,cosięostat​niowyda​rzyło.Augustniebył

anijedy​nym,aninawetnaj​waż​niej​szympowo​demtego,żezre​zy​gno​wałzpracywSoli​fo​nie.Wjegożyciu

nastał czas wiel​kich zmian i przez chwilę zasta​na​wiał się, czy sobie z tym pora​dzi. Jechał na Vasa​stan

iczułsiętak,jakbyucho​dziłazniegokrew,iwal​czyłzchę​cią,żebyrzu​cićwszystkowcho​lerę.Niemógł

sięterazwyco​fać.

Na

Tors​ga​tan zapła​cił za tak​sówkę, wziął bagaże i posta​wił je pod drzwiami. Na górę wniósł tylko

pustątorbępodróżnązpstro​katąmapąświata,którąkupiłnaSanFran​ci​scoInter​na​tio​nal.Kiedyzdy​szany

sta​nął pod drzwiami, zamknął oczy i pró​bo​wał sobie wyobra​zić wszyst​kie moż​liwe sce​na​riu​sze. Spo​-

dzie​wałsiękłótniidra​ma​tycz​nychscen.Prawdęmówiąc,pomy​ślał,trudnobyłobyichwinić.Nikttakpo

pro​stuniezja​wiasięniewia​domoskądiniewyrywadzieckazjegobez​piecz​negośro​do​wi​ska,ajużna

pewno nie ojciec, który do tej pory nie robił nic poza prze​le​wa​niem pie​nię​dzy na konto. Ale to była

wyjąt​kowa sytu​acja, a przy​naj​mniej on tak uwa​żał. Wypiął pierś i choć naj​chęt​niej uciekłby od tego

wszyst​kiego,zadzwo​niłdodrzwi.

Nic

sięniestało.Pochwiliotwo​rzyłmuLasseWest​man.Miałprze​ni​kliwenie​bie​skieoczy,masywną

background image

klatkę pier​siową i ogromne łap​ska. Wyda​wały się wręcz stwo​rzone do robie​nia ludziom krzywdy. To

dziękinimobsa​dzanogowrolachczar​nychcha​rak​te​rów,choćFransbyłprze​ko​nany,żeżadenznichnie

byłrów​nieczarnyjakten,któ​regograłnacodzień.

–OJezu–powie​dział

Lasse

West​man.–Cośtakiego.Geniuszwewła​snejoso​bieprzy​szedłzwizytą.

–Jestem

tu

poto,żebyzabraćAugu​sta.

–Co?

–Chcę

go

wziąćdosie​bie,Lasse.

–Żar​tu​jeszsobie.

–Ni​gdy

nie

byłem bar​dziej poważny – odparł Frans, siląc się na ripo​stę. Z pokoju po lewej wyszła

jegobyłażonaHanna.Niebyłajużtakpięknajakdaw​niej.Zło​żyłsięnatonad​miarnie​szczęśćipraw​do​-

po​dob​nie rów​nież nad​miar wypa​lo​nych papie​ro​sów i opróż​nio​nych kie​lisz​ków. Mimo to Frans poczuł

ssa​niegdzieśwśrodku.Obu​dziłasięwnimnie​ocze​ki​wanaczu​łość,zwłasz​czakiedyzauwa​żyłsiniecna

jejszyi.Spra​wiaławra​że​nie,jakbychciałapowie​dziećcośnapowi​ta​nie.Niezdą​żyłajed​nakotwo​rzyć

ust.

–Dla​czego

nagle

zacząłcięobcho​dzić?–zapy​tałLasseWest​man.

–Bo

miarka

sięprze​brała.Augustpotrze​bujebez​piecz​negodomu.

–Ity

masz

mugozapew​nić,Dio​dak?Kiedyrobi​łeścoś,coniebyłogapie​niemsięwmoni​tor?

–Zmie​ni​łemsię–oznaj​mił

Frans

Bal​deripoczuł,żejestżało​sny.Nietylkodla​tego,żewąt​piłwprze​-

mianę.

Zwa​li​sty

Lasse

West​man,tłu​miącwście​kłość,ruszyłwjegostronę.Zdru​zgo​cącąjasno​ściądotarłodo

niego, że gdyby ten sza​le​niec się na niego rzu​cił, nie miałby żad​nych szans. I że cały ten pomysł od

samegopoczątkubyłporo​niony.Aleodziwoobyłosiębezwybu​chówiscen.West​mantylkouśmiech​nął

sięponuroiodparł:

–No

to

rewe​la​cja!

–Co

chcesz

przeztopowie​dzieć?

– Że już naj​wyż​szy

czas. Prawda, Hanno?

W końcu odro​bina poczu​cia obo​wiązku u pana Zaję​tego.

Brawo,brawo!–odpo​wie​działLasseWest​manizakla​skałteatral​nie.Powszyst​kimwła​śnietowyda​wało

sięFran​sowinaj​bar​dziejprze​ra​ża​jące–łatwość,zjakązgo​dzilisięoddaćchłopca.

Nie

pro​te​stu​jąc,chybażedlazasady,pozwo​lilimugozabrać.MożeAugustbyłdlanichtylkocię​ża​-

rem.Trudnopowie​dzieć.Hannaposłałamukilkanie​ła​twychdoodczy​ta​niaspoj​rzeń,trzę​słyjejsięręce,

zaci​skałazęby.Aleniezadałazbytwielupytań.Powinnabyłaurzą​dzićprze​słu​cha​nie,podaćtysiączale​-

ceńiwarun​ków,zamar​twiaćsię,żeusta​lonyrytmdniaAugu​stazosta​niezabu​rzony.Alezapy​tałatylko:

–Jesteś

pewien?

Pora​dziszsobie?

–Jestem

pewien

– odparł, po czym wszedł do pokoju syna i zoba​czył go po raz pierw​szy od ponad

roku.Zro​biłomusięwstyd.

Jak

mógłopu​ścićtakiegochłopca?Augustbyłnie​sa​mo​wity,piękny–miałbujne,krę​conewłosy,szczu​-

background image

płąsyl​wetkęipoważnenie​bie​skieoczy.Byłbezresztypochło​niętyogrom​nymipuz​zlamizwize​run​kiem

żaglowca.Całajegopostaćzda​wałasięwołać:nieprze​szka​dzaj.Franspowoliruszyłnaprzód,jakgdyby

zbli​żałsiędoobcego,nie​obli​czal​negostwo​rze​nia.

Mimo

wszystko udało mu się odwró​cić uwagę chłopca od puz​zli i skło​nić, aby wziął go za rękę

iwyszedłznimdoprzed​po​koju.Wie​dział,żeni​gdytegoniezapo​mni.ComyślałAugust?Niepatrzyłani

naniego,aninamatkę,niezwra​całuwaginamacha​nierękąisłowapoże​gna​nia.Razemznik​nęliwwin​-

dzie.Takpopro​stu.

AUGUST

MIAŁ AUTYZM. Praw​do​po​dob​nie był rów​nież mocno opóź​niony w roz​woju, nawet jeśli

leka​rzeniebylicodotegozgodni.Obser​wu​jącgozdaleka,możnabyłoodnieśćcał​kieminnewra​że​nie.

Dzięki swo​jej szla​chet​nej, sku​pio​nej twa​rzy roz​ta​czał aurę kró​lew​skiej wznio​sło​ści albo przy​naj​mniej

dawał do zro​zu​mie​nia, że nie uznaje za sto​sowne przej​mo​wać się świa​tem zewnętrz​nym. Ale kiedy się

patrzyłozbli​ska,zauwa​żałosięmgłęspo​wi​ja​jącąjegospoj​rze​nie.Pozatymniepowie​działjesz​czeani

słowa.

Tym

samymprze​czyłwszel​kimpro​gno​zom,któreposta​wiono,kiedymiałdwalata.Leka​rzetwier​dzili

wów​czas,żepraw​do​po​dob​nienależydotychnie​licz​nychdzieci,uktó​rychautyzmniełączysięzupo​śle​-

dze​niem, i że wystar​czy inten​sywna tera​pia beha​wio​ralna, a roko​wa​nia mimo wszystko będą cał​kiem

dobre.Alewszyst​kieichnadziejeoka​załysiępłonne.FransBal​derniemiałpoję​cia,cosięstałozpie​-

niędzmi, które na niego prze​zna​czał. Nie wie​dział nawet, czy August cho​dzi do szkoły. Żył w swoim

świe​cie,uciekłdoSta​nówiporóż​niłsięzewszyst​kimibezwyjątku.

Byłidiotą.

Ale

terazmiałzamiartonapra​wić,chciałsięzaopie​ko​waćsynem,itojaknależy.Ode​brał

wprzy​chodnijegokartę,obdzwo​niłspe​cja​li​stówipeda​go​gówistałosięjasne,żepie​nią​dze,którewysy​-

łał dla Augu​sta, zostały roz​trwo​nione, zapewne na zachcianki i hazar​dowe długi Las​sego West​mana.

Chłopcanaj​wy​raź​niejzosta​wionosamemusobie,pozwo​lonomusięzaskle​pićwkom​pul​syw​nychnawy​-

kach, choć praw​do​po​dob​nie doświad​czył jesz​cze gor​szych rze​czy. Wła​śnie dla​tego Frans posta​no​wił

wró​cićdodomu.

Zadzwo​nił

do

niegopsy​cho​log,któ​regozanie​po​ko​iłyzagad​kowesińcenacieleAugu​sta.Onrów​nieżje

zauwa​żył.Narękach,nogach,klatcepier​sio​wejiramio​nach.Hannatwier​dziła,żepowstałypod​czasjed​-

negozata​ków,wcza​siektó​rychAugustrzu​całsięwprzódiwtył.Wpraw​dzieFransjużdru​giegodnia

spę​dzo​negozsynemmiałoka​zjęzoba​czyćtakiatak–śmier​tel​niegoprze​ra​ził–aleitakcośmusięnie

zga​dzało:Augustnieude​rzałsiętam,gdziemiałsiniaki.

Podej​rze​wał,żepadłofiarąprze​mocy,więczwró​ciłsię

do

leka​rzarodzin​negoizna​jo​megopoli​cjanta.

Niepotra​filizestu​pro​cen​towąpew​no​ściąpotwier​dzićjegopodej​rzeń,aleitakwzbie​rałownimobu​rze​-

nie.Spo​rzą​dziłwielepismizgło​szeń.Nie​malzapo​mniałprzytymosynu.Zdałsobiesprawę,żeotonie​-

trudno.Augustwięk​szośćczasuspę​dzałwpokojuzwido​kiemnamorze,którydlaniegourzą​dziłwwilli

w Saltsjöbaden. Sie​dział na pod​ło​dze i ukła​dał swoje kosz​mar​nie trudne puz​zle z setek ele​men​tów.

background image

Łączyłjetylkopoto,żebyzachwilęznówroz​dzie​lićizacząćodnowa.

Na

początkuFransprzy​glą​dałmusięzfascy​na​cją.Czułsiętak,jakbyobser​wo​wałwiel​kiegoarty​stę

przypracy,icza​samimiałwra​że​nie,żeAugustwkaż​dejchwilimożepod​nieśćwzrokiode​zwaćsięjak

doro​sły.AleAugustniemówiłanisłowa,ajeślijużpod​no​siłgłowę,totylkopoto,żebyspoj​rzećprzez

oknonaroz​świe​tlonesłoń​cemmorze.Wkońcuzosta​wiałgowspo​koju.Augustmógłsobiesie​dziećsam.

Zresztą,prawdęmówiąc,rzadkozabie​rałgochoćbydoogrodu.

Ofi​cjal​nie

nie

mógłspra​wo​waćnadnimopiekiiniechciałryzy​ko​wać.Naj​pierwzamie​rzałzała​twić

wszyst​kieprawnefor​mal​no​ści.Dla​tegorobie​niemzaku​pów–atakżegoto​wa​niemisprzą​ta​niem–zaj​mo​-

wałasięgospo​dyni,Lot​tieRask.FransBal​derniebyłwtymzbytdobry.Znałsięnakom​pu​te​rachialgo​-

ryt​mach, ale poza tym wła​ści​wie na niczym. Z bie​giem czasu coraz bar​dziej poświę​cał się wła​śnie im

ikore​spon​den​cjizadwo​ka​tami,wnocyzaśspałrów​niefatal​niejakwSta​nach.

Wocze​ki​wa​niu

na

sądowebata​liecowie​czórwypi​jałbutelkęczer​wo​negowina,naj​czę​ściejama​rone.

Nie​zbyttopoma​gało,możenakrótkąmetę.Czułsięcorazgorzejisnułfan​ta​zjeotym,żeroz​pływasię

w powie​trzu albo znika w jakimś nie​do​stęp​nym miej​scu na krańcu świata. Ale pew​nej listo​pa​do​wej

sobotycośsięstało.Byłzimny,wietrznywie​czór.SzedłzAugu​stemulicąRingvägen,wdziel​nicySöder.

Trzę​ślisięzzimna.

Wra​calizkola​cjiuFarahSha​rif

przy

Zin​kensväg.Augustjużdawnopowi​nienbyćwłóżku,alekola​-

cjasięprze​cią​gnęła,aFranspowie​działowielezadużo.FarahSha​rifmiałatęcechę–ludziesięprzy

niejotwie​rali.Znalisięodczasustu​diówinfor​ma​tycz​nychwImpe​rialCol​legewLon​dy​nie.Farahbyła

jedną z nie​wielu osób w kraju, które były na jego pozio​mie, a przy​naj​mniej bez pro​blemu nadą​żały za

jegotokiemmyśle​nia.Spo​tkaćkogoś,ktorozu​mie–tobyładlaniegoogromnaulga.

Poza

tym go pocią​gała, choć mimo wielu prób ni​gdy mu się nie udało jej uwieść. Nie był dobry

wuwo​dze​niukobiet.Tymrazemjed​nakprzy​tu​liłagonapoże​gna​nie,auściskpra​wiezamie​niłsięwpoca​-

łu​nek. Uwa​żał, że to wielki postęp. O tym wła​śnie myślał, kiedy mijali z Augu​stem boisko w Zin​kens​-

damm.

Posta​no​wił,żenastęp​nym

razem

zała​twiopie​kunkęiwtedymoże…Ktowie?Kawa​łekdalejzaszcze​-

kałpies.Jakaśkobietakrzyk​nęłazanim,zezło​ściąalbowesoło,trudnobyłotostwier​dzić.Fransspoj​rzał

w stronę skrzy​żo​wa​nia, na któ​rym zamie​rzał zła​pać tak​sówkę albo wsiąść w metro jadące na Slus​sen.

Deszcz wisiał w powie​trzu. Świa​tło przy przej​ściu dla pie​szych zmie​niło się na czer​wone. Po dru​giej

stro​nie ulicy stał męż​czy​zna. Miał koło czter​dziestki. Wyglą​dał na zmę​czo​nego życiem i wydał mu się

mgli​ściezna​jomy.Franszła​pałAugu​stazarękę.

Chciałmiećpew​ność,żezosta​nie

na

chod​niku.Iwtedypoczuł,żejegodłońjestnapięta,jakbycośzro​-

biłonanimdużewra​że​nie.Pozatymspoj​rze​niemiałprze​ni​kliweiczy​ste,mgli​stazasłonaznik​nęłazjego

oczujakzadotknię​ciemcza​ro​dziej​skiejróżdżki.Jakgdybyzamiastspo​glą​daćwgłąbsie​bie,nawła​sne

pogma​twane wnę​trze, na tym przej​ściu dla pie​szych i skrzy​żo​wa​niu odkrył coś waż​nego i donio​słego.

Coś,coumy​kałocałejresz​cieludz​ko​ści.Franspatrzyłnaniegoiniezauwa​żył,żeświa​tłozmie​niłosięna

background image

zie​lone.

Stał

obok

syna,którywpa​try​wałsięprzedsie​bie,inierozu​mie​jącdla​czego,naglepoczułsięmocno

poru​szony.Pomy​ślał,żetodziwne.Prze​cieżtozwy​kłespoj​rze​nie,anizbytprzy​tomne,aniwesołe.Ajed​-

nakprzy​po​mniałomuoczymśodle​głymiukry​tym,oczymś,cotkwiłogłę​bokouśpionewjegopamięci.

Porazpierw​szyoddawnawjegomyślachzago​ściłanadzieja.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział2

20listo

​pada

MIKAEL

BLOM​KVISTSPAŁzale​d​wiekilkagodzin.Tylkodla​tego,żezaczy​tałsięwkry​mi​naleEli​za​-

bethGeo​rge.Niebyłotooczy​wi​ściezbytroz​sądne.Przedpołu​dniempra​sowyguruOveLevinzSer​ner

Media miał przed​sta​wić linię pro​gra​mową „Mil​len​nium”, więc powi​nien być wypo​częty i gotowy do

walki.

Nie

miał jed​nak ochoty zacho​wy​wać się roz​sąd​nie. W ogóle na nic nie miał ochoty. Zmu​sił się do

wsta​niaizro​biłsobiewyjąt​kowomocnecap​puc​cinowswo​jejjurzeimpres​sieX7–weks​pre​sie,który

kie​dyś dostar​czono mu do domu ze sło​wami: „Sam powie​dzia​łeś, że i tak nie potra​fię go obsłu​gi​wać”.

Terazstałwjegokuchnijakpomniklep​szychcza​sów.Niemiałjużżad​negokon​taktuztymkimś,ktomu

goprzy​słał.Nieczułteż,żebyjegopracabyłaszcze​gól​nieinspi​ru​jąca.

Wweek​endzasta​na​wiałsię

nawet,czy

niepowi​niensięzająćczymśinnym,auczło​wiekatakiegojak

MikaelBlom​kvistbyłatodośćdra​stycznamyśl.„Mil​len​nium”byłojegomiło​ściąiżyciem.Wią​załosię

z nim wiele z jego naj​lep​szych i naj​bar​dziej dra​ma​tycz​nych wspo​mnień. Ale nic nie trwa wiecz​nie.

Pomy​ślał,żedoty​czytorów​nieżtego,coczułdo„Mil​len​nium”.Zresztąniebyłytodobreczasydlawła​-

ści​cieligazet,zwłasz​czazaj​mu​ją​cychsiędzien​ni​kar​stwemśled​czym.

Wszyst​kie

ambitne

tek​sty,któremiałycośzmie​nić,byłyjakkrewwpiach.Chcącniechcąc,cojakiś

czaswra​całdomyśli,żejegowizja„Mil​len​nium”wdal​szejper​spek​ty​wiemogłasięwpraw​dziewyda​-

waćpiękna,alenie​ko​niecz​niemusiałasięprzy​czy​nićdoprze​trwa​niagazety.Poszedłdodużegopokoju

ipopi​ja​jąckawę,zacząłbłą​dzićspoj​rze​niempozatoceRiddarfjärden.Sza​lałsztorm.

Babie

lato,któretrwałowsto​licyprzezsporączęśćpaź​dzier​nika,spra​wia​jąc,żeogródkirestau​ra​cji

były na​dal czynne, nagle zastą​piła iście dia​bel​ska pogoda. Zgięci wpół ludzie prze​my​kali przez mia​sto

wpory​wachwia​truistru​gachdesz​czu.Onprzezcaływeek​endniewyściu​biłnosazdomu,nietylkoze

względunapogodę.Wiel​kieplanyzemstyspeł​złynaniczym.Zarównojedno,jakidru​giebyłodlaniego

nie​ty​powe.

Nie

byłwiecz​nymprze​gra​nym,któryzawszemusiodpła​caćpięk​nymzanadobne,iwodróż​nie​niuod

wieluinnychmedial​nychszychwkrajuniemiałroz​dę​tegopoczu​ciawła​snejwar​to​ści,którebywyma​gało

nie​ustan​negopod​sy​ca​niaipotwier​dza​nia.Azdru​giejstronymiałzasobąkilkatrud​nychlat.Nadomiar

złego nie​spełna przed mie​sią​cem Wil​liam Borg, dzien​ni​karz eko​no​miczny z nale​żą​cej do kon​cernu Ser​-

neragazety„Busi​nessLife”,opu​bli​ko​wałfelie​tonpodtytu​łem:

Czas

Mika​elaBlom​kvi​stajużminął.

Fakt, że

ten

tekst w ogóle powstał i że zyskał taki roz​głos, świad​czył rzecz jasna o tym, że pozy​cja

Mika​elawdal​szymciągubyłasilna.Niktteżnietwier​dził,żefelie​tonjestdobrzenapi​sanyalboory​gi​-

nalny.Wzasa​dziepowinnosięgobyłouznaćzakolejnyatakzazdro​snegokolegipofachu.Alezjakie​goś

powodu, który po pew​nym cza​sie nie był już do końca jasny, arty​kuł prze​ro​dził się w coś poważ​niej​-

background image

szego.Możenapoczątkumożnagobyłouznaćzadys​ku​sjęozawo​dzierepor​tera:czynależy,jakBlom​-

kvist,„całyczasdoszu​ki​waćsięnad​użyćwgospo​darce,kur​czowotrzy​ma​jącsięana​chro​nicz​negomodelu

dzien​ni​kar​stwa rodem z lat sie​dem​dzie​sią​tych”, czy też, jak Wil​liam Borg, „wyzbyć się wszel​kiej

podejrz​li​wo​ściidoce​nićprzed​się​bior​ców,któ​rzynadająSzwe​cjiroz​pęd”.

Ale

zcza​semdebatawymknęłasięspodkon​troli.Poja​wiłysięwście​kłegłosy,żeBlom​kvistnieprzez

przy​pa​dekprzezostat​nielatadrep​czewmiej​scu,skoronaj​wy​raź​niej„wycho​dzizzało​że​nia,żewszyst​kie

wiel​kiefirmypro​wa​dząkana​lie”,idla​tegowswo​ichtek​stach„walinaoślep”.Pocza​sietosięzaczyna

mścić – mówiono. Nawet stary arcy​ban​dyta Hans-Erik Wennerström, któ​rego śmierć była ponoć jego

zasługą,zyskałtro​chęsym​pa​tii.Nawetjeślipoważnetytułytrzy​małysięzdalaodtejsprawy,wmediach

spo​łecz​no​ścio​wychażhuczałoodinwek​tyw.Ata​ko​waligonietylkodzien​ni​ka​rzeeko​no​miczniiprzed​sta​-

wi​cielegospo​darki,któ​rzymielipowody,żebysięodgry​waćnawrogu,kiedychwi​lowobyłosła​biony.

Kil​koro mło​dych dzien​ni​ka​rzy posta​no​wiło zaist​nieć, pisząc, że Mikael Blom​kvist myśli w spo​sób

archa​iczny–nietwit​tuje,

nie

mastronynaFace​bo​oku,jestrelik​temdawnominio​nejepoki,wktó​rejnie

bra​ko​wałopie​nię​dzynaprze​ko​py​wa​niesięprzezdzi​wacznestaretomi​ska.Nie​któ​rzypopro​stukorzy​stali

zoka​zjiiwymy​ślalizabawnehasz​tagiwrodzaju#jak​za​cza​sów​blom​kvi​sta\itympodobne.Ogól​nierzecz

bio​rąc,byłtostekbzdur,któ​rymionprzej​mo​wałsięnaj​mniejzewszyst​kich,aprzynaj​mniejpró​bo​wałto

sobiewma​wiać.

Zdru​giej

strony

sytu​acjiniepopra​wiałfakt,żejegoostat​nimgło​śnymtema​tembyłasprawaZala​chenki,

a „Mil​len​nium” naprawdę prze​ży​wało kry​zys. Wciąż sprze​da​wało się nie​źle, mieli dwa​dzie​ścia jeden

tysięcypre​nu​me​ra​to​rów.Alewpływyzreklamdra​stycz​niespa​dłyiniebyłomowyododat​ko​wymźró​dle

dochoduzesprze​dażybest​sel​le​ro​wychksią​żek.Mającaudziaływgaze​cieHar​rietVan​gerniemogławię​-

cej w nią inwe​sto​wać, więc zarząd, wbrew woli Mika​ela, sprze​dał trzy​dzie​ści pro​cent akcji nor​we​-

skiemuimpe​riumpra​so​wemuSer​nera.Niebyłotoażtakdziwne,jakbysięwpierw​szejchwilimogło

wyda​wać. Ser​ner wyda​wał zarówno tygo​dniki, jak i popo​łu​dniówki. Był wła​ści​cie​lem dużego por​talu

rand​ko​wego,dwóchpłat​nychkana​łówtele​wi​zyj​nych,atakżedru​żynypił​kar​skiejznor​we​skiejpierw​szej

ligiiniepowi​nienmiećnicwspól​negozgazetątakąjak„Mil​len​nium”.

Ale

przed​sta​wi​cieleSer​nera–przedewszyst​kimodpo​wie​dzialnyzapubli​cy​stykęOveLevin–zapew​-

niali,żekon​cernpotrze​bujedoport​fo​liopre​sti​żo​wegopro​duktu,żewszy​scyzkie​row​nic​twapodzi​wiają

„Mil​len​nium” i że pra​gną

tylko

tego, żeby się nie zmie​niło. – Nie jeste​śmy tu po to, żeby zara​biać!

Chcemy robić coś waż​nego – powie​dział Levin. Natych​miast posta​rał się też o to, żeby dostali duży

zastrzykgotówki.

Zpoczątku

nie

mie​szałsięwpracęredak​cji.Byłtowięcbusi​nessasusual,choćztro​chęwięk​szym

budże​tem.Wzespolezago​ściłaznównadziejaichwi​lami

nawet

MikaelBlom​kvistczuł,żewkońcuma

czasnadzien​ni​kar​stwoiniemusimar​twićsięopie​nią​dze.Alemniejwię​cejwchwilikiedyzaczęłasię

nagonkananiego,atmos​feraule​głazmia​nieizaczęłysięnaci​ski.Mikaelniemógłode​przećmyśli,żekon​-

cernwyko​rzy​stałsytu​ację.

background image

Levin

zapew​niał,żebezprze​szkódmogądalejrobićwszystkoto,zczegosąznani–pro​wa​dzićdro​bia​-

zgowe śledz​twa, posłu​gi​wać się lite​rac​kim sty​lem i być spo​łecz​nie zaan​ga​żo​wani. Ale prze​cież nie

wszyst​kiearty​kułymuszątrak​to​waćonie​pra​wi​dło​wo​ściacheko​no​micz​nych,nie​spra​wie​dli​wo​ściiskan​-

da​lach w poli​tyce. Pisząc o życiu gla​mour – cele​bry​tach i naj​śwież​szych pre​mie​rach – rów​nież można

upra​wiać wyśmie​nite dzien​ni​kar​stwo – stwier​dził, po czym zaczął z pasją opo​wia​dać o ame​ry​kań​skich

edy​cjach„VanityFair”i„Esqu​ire”,oGayuTaleseijegokla​sycz​nympor​tre​cieSina​try

Frank

Sina​trahas

aCold,oNor​ma​nieMaile​rze,Tru​ma​nie

Capote,Tomie

WolfeiBógwiekimjesz​cze.

Mikael

wzasa​dzieniemiałnicprze​ciwkotemu.Samzale​d​wiepółrokuwcze​śniejnapi​sałdługirepor​-

tażofeno​me​niepapa​raz​zichiwie​dział,żegdybytylkozna​lazłdobry,poważnypunktwidze​nia,mógłby

spor​tre​to​waćdowolnąwydmuszkę.Tonietematdecy​dujeotym,czydzien​ni​kar​stwojestdobre,czyzłe–

lubiłmawiać.Liczysiępodej​ście.Bro​niłsięprzedtym,cowyczy​tałmię​dzywier​szami–żetopoczą​tek

poważ​niej​szegoataku,że„Mil​len​nium”sta​niesiędlakon​cernutytu​łemjed​nymzwielu,czymś,comożna

dowol​niezmie​niać,dopókitosięopłaca.Ażwkońcusta​niesięnija​kie.

Dla​tego

kiedy

wpią​tekpopołu​dniuusły​szał,żeOveLevinzatrud​niłkon​sul​tantaizle​ciłmuprze​pro​-

wa​dze​nie sze​regu badań ryn​ko​wych, o któ​rych miał opo​wie​dzieć po week​en​dzie – po pro​stu uciekł do

domu.Sie​dzącprzybiurkualboleżącwłóżku,ukła​dałpło​mienneprze​mowy,wktó​rychwyja​śniał,dla​-

czego „Mil​len​nium” powinno pozo​stać wierne swo​jej wizji: Na przed​mie​ściach trwają zamieszki.

Wpar​la​men​ciezasia​dajączłon​ko​wieugru​po​wa​niaotwar​ciewyra​ża​ją​cegowro​gośćwobecimi​gran​tów.

Ludziesącorazmniejtole​ran​cyjni.Faszyzmzata​czacorazszer​szekręgi.Nakaż​dymkrokumożnaspo​tkać

żebra​ków i bez​dom​nych. Pod wie​loma wzglę​dami Szwe​cja stała się pań​stwem wstydu. Odda​jąc się

marze​niom,sfor​mu​ło​wałwmyślachtakwielezgrab​nych,pod​nio​słychsłów,wygło​siłtyletraf​nychiprze​-

ko​nu​ją​cychstwier​dzeń,żewszyst​kimwredak​cji,anawetwkon​cer​nieSer​neraotwo​rzyłysięoczy.Gre​-

mial​nieposta​no​wionopójśćzanim.

Kiedy

jed​naktro​chęochło​nął,zdałsobiesprawę,jaknie​wielezna​cząjegosłowadlakogoś,ktokie​-

rujesięwyłącz​niewzglę​damieko​no​micz​nymi.

Money

talks,bul​l​shitwalksite

sprawy. Przede

wszyst​-

kimgazetamusiałasięutrzy​mać.Dopieropotemmoglizacząćzmie​niaćświat.Taktodziała,więczamiast

ukła​dać kolejne gniewne ora​cje, zaczął się zasta​na​wiać, czy nie dałoby się skom​bi​no​wać jakie​goś

dobrego tematu. Miał nadzieję, że jakaś sen​sa​cyjna histo​ria mogłaby dodać zespo​łowi pew​no​ści sie​bie

ispra​wić,żewszy​scyola​libybada​niaLevina,prze​wi​dy​wa​nia,że„Mil​len​nium”kost​nieje,iwszystkoto,

zczymjesz​czezamie​rzałwysko​czyćOve.

Od

czasu ostat​niego sen​sa​cyj​nego tematu Blom​kvist stał się czymś w rodzaju skrzynki na wsze​la​kie

newsy. Codzien​nie infor​mo​wano go o nie​pra​wi​dło​wo​ściach i ciem​nych inte​re​sach. Musiał przy​znać, że

więk​szośćztychinfor​ma​cjibyłagównowarta.Roz​ma​icipie​nia​cze,zwo​len​nicyteo​riispi​sko​wych,baj​-

ko​pi​sa​rzeiprze​mą​drzalcysprze​da​walimunaj​bar​dziejnie​praw​do​po​dobnehisto​rie,któreniewytrzy​my​-

wały naj​prost​szej wery​fi​ka​cji albo nie były na tyle cie​kawe, żeby miał pisać o nich arty​kuł. Z dru​giej

stronyzaczymśkom​plet​niebanal​nympotrafisiękryćnie​po​wta​rzalnytemat.Wpro​stejspra​wieubez​pie​-

background image

cze​nio​wejalbozgło​sze​niuzagi​nię​ciamożesiękryćwspa​niała,uni​wer​salnahisto​ria.Ni​gdyniemapew​-

no​ści.Należymeto​dycz​niezapo​zna​waćsięzewszyst​kimimiećotwartyumysł.Dla​tegowsobotnipora​-

nekusiadłzlap​to​peminotat​ni​kiemizacząłsięprze​ko​py​waćprzezto,comiał.

Pra​co​wał

do

pią​tejpopołu​dniu.Odkryłkilkaspraw,któredzie​sięćlatwcze​śniejpew​niepod​nio​słyby

mu ciśnie​nie, a teraz nie budziły więk​szego entu​zja​zmu. Wie​dział, że to powszechny pro​blem. Po kilku

deka​dachwzawo​dziepra​wiewszystkowydajesięzna​jome.Możnawidzieć,żetematjestdobry,aitak

niemócsiędoniegozapa​lić.Kiedystrugilodo​wa​tegodesz​czuzaczęłybęb​nićodach,prze​rwałiwró​cił

doEli​za​bethGeo​rge.

Wma​wiał sobie, że

to

nie tylko eska​pizm. Doświad​cze​nie mówiło mu, że naj​lep​sze pomy​sły czę​sto

poja​wiająsiępod​czasodpo​czynku.Kiedyczło​wiekzaj​mujesięczymśinnym,kawałkiukła​dankipotra​fią

naglewsko​czyćnaswojemiej​sce.Ależadnakon​struk​tywnamyślnieprzy​szłamudogłowy.Możepoza

tą, że powi​nien czę​ściej tak leżeć i czy​tać dobre książki. Kiedy ponie​dział​kowy ranek przy​wi​tał go

kolejną ulewą, miał już za sobą pół​tora kry​mi​nału Geo​rge i trzy stare numery „New Yor​kera”, które

ponie​wie​rałysięnanoc​nymsto​liku.

SIE​DZIAŁ

NA

SOFIE w dużym pokoju, popi​jał cap​puc​cino i wpa​try​wał się w zawie​ru​chę za oknem.

Czułsięzmę​czonyiwyja​ło​wiony.Naglewstał–jakbyposta​no​wiłdzia​łać.Wło​żyłbutyizimowypłaszcz

iwyszedłzdomu.Pogodabyłaabsur​dal​niepaskudna.

Lodo​watywiatr,ciężki

od

desz​czu,prze​szy​wałdoszpikukości.Mikaelszyb​kimkro​kiemruszyłwdół,

kuHorns​ga​tan,sza​rejjakni​gdy.Caładziel​nicaSöderwyda​wałasięwypranazkolo​rów.Wpowie​trzunie

wiro​wałnawetjedenpoły​sku​jącyjesiennylistek.Zopusz​czonągłowąirękamiskrzy​żo​wa​nyminapiersi

minąłkościółMariiMag​da​leny.SzedłwstronęSlus​sen.Skrę​ciłwprawowGötgatsbackenijakzwy​kle

wszedłmię​dzybutikMonkiapubIndigo.Potemruszyłdoredak​cjinatrze​cimpię​trze,tużnadloka​lami

Gre​en​pe​ace.Jużnaklatceusły​szałszumroz​mów.

Wśrodkubyłowyjąt​kowodużoludzi.Wszy​scypra​cow​nicyredak​cji,naj​waż​niejsifre​elan​ce​rzy,

trzech

ludziSer​nera,dwóchkon​sul​tan​tówiOveLevin.Tymrazemubrałsiętro​chęswo​bod​niej.Niewyglą​dał

jużjakdyrek​torinaj​wy​raź​niejprzy​swoiłsobiekilkanowychwyra​żeń,naprzy​kładpotoczne„siema”.

–Siema,

Micke,co

tamsły​chać?–zagaił.

–Tozależy

od

cie​bie–odparłMikael,choćniemiałniczłegonamyśli.

Zauwa​żył jed​nak, że

Levin

potrak​to​wał to jak wypo​wie​dze​nie wojny, więc kiw​nął sztywno głową,

wszedłdopokojuiusiadłnajed​nymzkrze​sełusta​wio​nychwmałepół​kole.

LEVIN

ODCHRZĄK​NĄŁispoj​rzałner​wowonaMika​elaBlom​kvi​sta.Gwiaz​dordzien​ni​kar​stwa,który

w drzwiach wyda​wał się nasta​wiony tak bojowo, teraz spra​wiał wra​że​nie uprzej​mego i zain​te​re​so​wa​-

nego i nie wyglą​dało na to, żeby chciał się kłó​cić albo dys​ku​to​wać. Ale to ani tro​chę nie uspo​ko​iło

Ovego. Pra​co​wał kie​dyś z Blom​kvi​stem na zastęp​stwie w „Expres​sen”. Pisali wtedy głów​nie szyb​kie

background image

newsyimnó​stworóż​nychbzdur.Potem,wknaj​pie,marzyliowiel​kichrepor​ta​żachirów​niesen​sa​cyj​nych

dema​ska​cjach. Godzi​nami roz​pra​wiali o tym, że ni​gdy się nie zado​wolą tym, co kon​wen​cjo​nalne i uła​-

dzone,izawszebędądrą​żyćgłę​biej.Bylimło​dzi,ambitniichcielimiećwszystkonaraz.Oveczę​stotęsk​-

niłzatam​tymicza​sami–rzeczjasnaniezawyna​gro​dze​niem,godzi​namipracyczynawetzawłó​cze​niem

siępobarachitowa​rzy​stwempanie​nek,alezamarze​niamiisiłą,którasięwnichkryła.Bywało,żetęsk​-

niłzacią​głąchę​ciązmie​nia​niaspo​łe​czeń​stwaidzien​ni​kar​stwa,pisa​niatak,żebyświatsta​wałwmiej​scu,

awła​dzadrżała.Noioczy​wi​ściecza​semzada​wałsobiepyta​nia,którenawetdlakogośzjegopozy​cją

byłynie​unik​nione:cosięztymwszyst​kimstało?Gdziesiępodziałymarze​nia?

Aprze​cież

Mikael

Blom​kvist speł​nił każde z nich – nie tylko dla​tego, że ujaw​nił kilka naj​więk​szych

afer współ​cze​sno​ści. Naprawdę pisał z siłą i pasją, o któ​rych fan​ta​zjo​wali, ni​gdy się nie ugiął przed

naci​skamizgóryaninieszedłnakom​pro​misy,gdywgręwcho​dziłyide​ały.Tym​cza​semon…notak,ale

prze​cieżtoonzro​biłkarierę,prawda?Dziś,cobar​dzogocie​szyło,zpew​no​ściązara​białdzie​sięćrazy

tyle co Blom​kvist. Jaką korzyść miał Micke ze swo​ich sen​sa​cyj​nych tema​tów, jeśli nie było go stać na

porządnydomeknawsi.MiałtylkotęmałąszopęwSan​dhamn.Czym,naBoga,byłatacha​łupawporów​-

na​niuzjegonowymdomemwCan​nes?Niczym!Toonitylkoonwybrałwła​ściwądrogę.

Zre​zy​gno​wał z mozol​nej

roboty

w pra​sie codzien​nej, zatrud​nił się u Ser​nera jako ana​li​tyk mediów

i poznał samego Haakona Ser​nera, co zmie​niło jego życie i przy​nio​sło mu bogac​two. Odpo​wia​dał za

publi​cy​stykęwwielugaze​tachikana​łachtele​wi​zyj​nychinaprawdętouwiel​biał.Uwiel​białwła​dzę,pie​-

nią​dzeiwszystko,cosięztymwią​zało,ajed​nak…potra​fiłprzy​znać,żecza​semmarzyłotym,corobił

Micke. Chciałby robić to samo, w ogra​ni​czo​nych daw​kach, ale jed​nak. On też chciał być uwa​żany za

dobrego publi​cy​stę i zapewne dla​tego tak mocno naci​skał, by kon​cern stał się udzia​łow​cem „Mil​len​-

nium”. Mały pta​szek szep​nął mu do ucha, że gazeta prze​żywa kry​zys finan​sowy i że redak​tor naczelna

ErikaBer​ger,naktórąbyłskry​cienapa​lony,niechcezwal​niaćswo​ichdwóchnaj​śwież​szychnabyt​ków–

SofieMel​keriEmilaGrandéna.Niemogłabytegozro​bić,gdybygazetaniedostałazastrzykugotówki.

Krótkomówiąc,dostrzegłnie​ocze​ki​wanąszansęwku​pie​niasięwjedenzwiel​kichipre​sti​żo​wychpro​-

duk​tów

na

szwedz​kimrynkumedial​nym.Niemożnabyłojed​nakpowie​dzieć,żebykie​row​nic​twoSer​nera

odno​siło się do tego pomy​słu z entu​zja​zmem. Prze​ciw​nie – po cichu mówiło się, że „Mil​len​nium” jest

prze​sta​rzałeilewi​cu​jące,aprzytymmaten​den​cjędopopa​da​niawkon​fliktyzważ​nymirekla​mo​daw​cami

i współ​pra​cow​ni​kami. Gdyby nie zabie​gał o to tak żar​li​wie, sprawa z pew​no​ścią roze​szłaby się po

kościach.Tłu​ma​czył,żekwota,którązain​we​stująw„Mil​len​nium”,wszer​szejper​spek​ty​wiejestśmieszna

ichoćtendrobnywkładnie​ko​niecz​nieprzy​nie​siekro​ciowezyski,możeimzapew​nićcośznacz​nieważ​-

niej​szego – wia​ry​god​ność. Cokol​wiek by mówić o Ser​ne​rze, wia​ry​god​ność nie była wtedy ich mocną

stroną. Inwe​sty​cja w „Mil​len​nium” ozna​cza​łaby, że dzien​ni​kar​stwo i wol​ność słowa mimo wszystko są

dlanichważne.Człon​ko​wiezarząduniebylicoprawdaszcze​gól​nymimiło​śni​kamiwol​no​ścisłowaani

dzien​ni​kar​stwa w stylu „Mil​len​nium”, ale odro​bina wia​ry​god​no​ści nie mogła im zaszko​dzić. Mimo

wszystkozda​walisobieztegosprawęiudałomusięichnamó​wić.Obiestronyprzezdługiczasuwa​żały

background image

tozauśmiechlosu.

Ser​nerzyskałroz​głos,agazeta

nie

musiałazwal​niaćpra​cow​ni​kówimogłasięzaj​mo​waćtym,cobyło

jej spe​cjal​no​ścią: wni​kli​wymi, dobrze napi​sa​nymi repor​ta​żami. Sam Levin świe​cił jak słońce. Wziął

nawetudziałwdeba​ciewPubli​cist​klub​ben,pod​czasktó​rejzcałąskrom​no​ściąpowie​dział:

–Wie​rzęwdobreprzed​się​wzię​cie.

Zawsze

wal​czy​łemodzien​ni​kar​stwośled​cze.

A potem…

nie

chciał nawet o tym myśleć. Zaczęła się nagonka na Blom​kvi​sta. W pierw​szej chwili

nawet nie było mu przy​kro. Odkąd Mikael zabły​snął jako wielka gwiazda na repor​ter​skim nie​bie, nie

mógłsiępocichuniecie​szyć,ile​kroćwyszy​dzanogowmediach.Aletymrazemniebyłzado​wo​lonyzbyt

długo.SynSer​nera,Tho​rvald,zauwa​żył,żewmediachspo​łecz​no​ścio​wychwrze,iroz​dmu​chałsprawę,

choćoczy​wi​ścienicgotonieobcho​dziło.Tho​rvaldniebyłchło​pa​kiem,któ​regointe​re​so​wa​łybypoglądy

dzien​ni​ka​rzy.Alelubiłmiećwła​dzę.

Uwiel​białknuć

intrygi

idostrzegłszansę,żebycośugraćalboprzy​naj​mniejutrzećnosastar​szymczłon​-

kom zarządu. Szybko udało mu się skło​nić dyrek​tora gene​ral​nego Stiga Schmidta – który jesz​cze nie​-

dawnoniemiałczasunatakiebła​hostki–dooświad​cze​nia,że„Mil​len​nium”niedosta​nieżad​nejtaryfy

ulgo​wejimusisiędosto​so​waćdonowychcza​sów,takjakwszyst​kieinnepro​duktykon​cernu.

Levin,którywła​śnieuro​czy​ściezapew​niłErikęBer​ger,że

nie

będziesięmie​szałdopracyredak​cji–

no,możecza​semzabie​rzegłosjakoprzy​ja​cielidoradca–poczuł,żemazwią​zaneręceimusipro​wa​dzić

skom​pli​ko​wanązaku​li​sowągrę.Nawszel​kiespo​sobypró​bo​wałzdo​byćpopar​cieEriki,MaliniChri​stera

dlanowychcelówgazety.Jakwszystko,corodzisięwpośpie​chuipanice,niebyłyonezbytjasnospre​-

cy​zo​wane,aleogól​nierzeczbio​rąc,cho​dziłooodmło​dze​nieisko​mer​cja​li​zo​wa​nie„Mil​len​nium”.

Oczy​wi​ściewie​lo​krot​niezapew​niał,że

nie

mamowyopogrze​ba​niuduszygazetyijejcha​rak​te​ry​stycz​-

nejbra​wury,alewła​ści​wieniebyłpewien,cotaknaprawdęmiałnamyśli.Wie​działtylko,że„Mil​len​-

nium”musibyćbar​dziejgla​mour,żebyzado​wo​lićzarząd,iżetrzebazmniej​szyćliczbędłu​gicharty​ku​łów

o gospo​darce, bo mogą draż​nić rekla​mo​daw​ców i naro​bić wro​gów zarzą​dowi – choć oczy​wi​ście nie

powie​działtegoErice.

Chcącunik​nąćnie​po​trzeb​nychkon​flik​tów,

na

wszelkiwypa​dekubrałsięswo​bod​niejniżzwy​kle.Nie

chciał nikogo pro​wo​ko​wać błysz​czą​cym gar​ni​tu​rem i kra​wa​tem – mod​nymi atry​bu​tami kie​row​nic​twa.

Miałnasobiedżinsy,pro​stąbiałąkoszulęigra​na​towyswe​terzdekol​temwserek.Dłu​giekrę​conewłosy,

które zawsze były jego małym, bun​tow​ni​czym zna​kiem roz​po​znaw​czym, spiął w koń​ski ogon, jak naj​-

więksikozacywśróddzien​ni​ka​rzytele​wi​zyj​nych.Przedewszyst​kimjed​nakzacząłzpokorą,wyko​rzy​stu​-

jąccałąwie​dzęzdo​bytąnakur​sachmene​dżer​skich.

–Witamwszyst​kich–powie​dział.–Co

za

bez​na​dziejnapogoda!Mówi​łemtojużkilkarazy,alechęt​-

nie powtó​rzę: My, przed​sta​wi​ciele kon​cernu Ser​nera, jeste​śmy nie​praw​do​po​dob​nie dumni, że możemy

uczest​ni​czyćwtejpodróży,adlamniesamegozna​czyonajesz​czewię​cej.Tozaan​ga​żo​wa​niewprzed​się​-

wzię​cia takie jak „Mil​len​nium” czyni moją pracę ważną i przy​po​mina mi, dla​czego kie​dyś myśla​łem

opracywtymzawo​dzie.Pamię​tasz,Micke,jaksie​dzie​li​śmywbarzeOperaimarzy​li​śmyowszyst​kim,

background image

cobędziemyrazemrobili?Niepoma​gałonamtowytrzeź​wieć,he,he.

Mikael

Blom​kvistniewyglą​dał,jakbycokol​wiekpamię​tał.Aleonniedałsięzbićztropu:

–Nie,

nie

zamie​rzamude​rzaćwnostal​gicznetony–cią​gnął.–Zwłasz​czażeniemakutemupowodu.

W tam​tych cza​sach branża nie narze​kała na brak pie​nię​dzy. Wystar​czyło pierw​sze lep​sze mor​der​stwo

wKråkemåli,awynaj​mo​wa​li​śmyśmi​gło​wiec,rezer​wo​wa​li​śmycałepię​trownaj​bar​dziejeks​klu​zyw​nym

hotelu i zama​wia​li​śmy szam​pana na after​party. Wie​cie, kiedy pierw​szy raz jecha​łem w swoją pierw​szą

zagra​niczną podróż, zapy​ta​łem Ulfa Nil​sona, który pisał repor​taże ze świata, jak stoi marka nie​miecka.

Niemampoję​cia,odpo​wie​dział.Samusta​lamkursywalut.He,he!Wtam​tychcza​sachnieoszczę​dza​li​śmy

napodró​żach.Pamię​tasz,Micke?Imożewła​śniewtedybyli​śmynaj​bar​dziejkre​atywni.Wzasa​dzienie

musie​li​śmy się spe​cjal​nie wysi​lać, a i tak sprze​da​wa​li​śmy mnó​stwo egzem​pla​rzy. Ale, jak wszy​scy

wiemy,sporosięzmie​niło.Nastałyczasymor​der​czejkon​ku​ren​cjiiniejestłatwozara​biaćnadzien​ni​kar​-

stwie,nawetwam–najlep​szejredak​cjiwkraju.Pomy​śla​łemwięc,żeporoz​ma​wiamydziśoprzy​szłych

wyzwa​niach.Pod​kre​ślam,żewżad​nymwypadkuniewyobra​żamsobie,żemógł​bymwascze​go​kol​wiek

nauczyć. Chcę tylko poło​żyć fun​da​ment pod dys​ku​sję. Jako Ser​ner zle​ci​li​śmy prze​pro​wa​dze​nie sze​regu

badańdoty​czą​cychwaszychczy​tel​ni​kówitego,jak„Mil​len​nium”jestodbie​rane.Nie​którewnio​skimogą

was tro​chę prze​ra​zić. Ale pro​po​nuję, żeby​śmy zamiast się mar​twić, potrak​to​wali to jako wyzwa​nie

iuświa​do​milisobie,żenastałczasnaprawdęsza​lo​nychzmian.

Zawie​siłgłosizacząłsięzasta​na​wiać,

czy

uży​ciesłowa„sza​lone”niebyłobłę​dem,czyniezabar​dzo

sięsta​rałspra​wiaćwra​że​niewylu​zo​wa​nego,czytenwstępniebyłzanadtożar​to​bliwyirubaszny.Zawsze

należysięliczyćzbra​kiempoczu​ciahumoruukiep​skoopła​ca​nychmora​li​stów,mawiałHaakonSer​ner.

Nie,pomy​ślał,zaraztonapra​wię.Prze​cią​gnęichnaswojąstronę!

MIKAEL

BLOM​KVISTwyłą​czyłsięmniejwię​cejwmomen​cie,gdyLevinoznaj​mił,żewszy​scymuszą

sięzasta​no​wićnadswojącyfrowądoj​rza​ło​ścią.Niezare​je​stro​wałwywo​dównatematmło​degopoko​le​-

nia,którenieznaani„Mil​len​nium”,aniMika​elaBlom​kvi​sta.Aledziękipecho​wemuzbie​gowioko​licz​no​-

ściaku​ratwchwilikiedyLevinzacząłotymmówić,poczuł,żemadosyć,iwyszedłnakawę.Nieusły​-

szałwięc,żenor​we​skikon​sul​tantAronUll​manstwier​dziłbezogró​dek:

–Żało​sne.

Tak

sięboi,żewszy​scyonimzapo​mną?

Ale

wtam​tejchwilinicniebyłobywsta​nieobcho​dzićgomniej.Byłwście​kły,boLevinnaj​wy​raź​niej

wie​rzył, że bada​nia mogą ich ura​to​wać. A prze​cież to nie pie​przone ana​lizy rynku stwo​rzyły tę gazetę,

tylkowraż​li​wośćizaan​ga​żo​wa​nie.„Mil​len​nium”osią​gnęłoswojąpozy​cjędla​tego,żewszy​scysku​piali

sięnatym,codobreiważne,nieszlizaaktu​al​nymitren​dami.Stałwanek​siekuchen​nymizasta​na​wiałsię,

kiedywyj​dzieErika.

Wyszła

po

mniejwię​cejdwóchminu​tach.Wsłu​chi​wałsięwstu​ka​niejejobca​sówipró​bo​wałoce​nić,

jakbar​dzojestzła.Jed​nakkiedyprzednimsta​nęła,posłałamutylkozre​zy​gno​wanyuśmiech.

–Coztobą?

background image

–Popro​stu

nie

mogłemtegosłu​chać.

–Wiesz,że

ludzie

czująsięcho​ler​nienie​zręcz​nie,kiedysiętakzacho​wu​jesz.

–Wiem.

–I,

jak

sądzę,wiesz,żeSer​nerniemożekiw​nąćpal​cembeznaszejzgody.Na​dalmamynadwszyst​kim

kon​trolę.

– Gówno

mamy, nie

kon​trolę. Jeste​śmy ich zakład​ni​kami, Ricky! Nie rozu​miesz tego? Jeżeli nie

będziemyrobićtego,conamkażą,wyco​fająwspar​cie,awtedyjeste​śmyudu​pieni!–krzyk​nąłtro​chęza

gło​śno,akiedyErikauci​szyłagoipokrę​ciłagłową,dodałjużostroż​niej:–Przy​kromi.Zacho​wujęsię

jakszcze​niak.Aleterazidędodomu.Muszępomy​śleć.

–Ostat​niobar​dzomało

czasu

spę​dzaszwredak​cji.

–Myślę,żeuzbie​rało

mi

sięsporonad​go​dzindowyko​rzy​sta​nia.

–To

prawda.Chcesz

miećwie​czo​remtowa​rzy​stwo?

–Niewiem.Naprawdę

nie

wiem–odparł,apotemwyszedłiruszyłwstronęGötgatsbacken.

WIATR

IDESZCZsma​gałygopotwa​rzy.Byłomuzimno.Klął.Przezchwilęroz​wa​żał,czyniewpaśćdo

Pocket​shopu i nie kupić jesz​cze jed​nego angiel​skiego kry​mi​nału, w któ​rym mógłby się zatra​cić. Skrę​cił

jed​nakwS:tPauls​ga​tan.Kiedypopra​wejmijałrestau​ra​cjęsushi,zadzwo​niłtele​fon.Byłprze​ko​nany,że

toErika.Aletoniebyłaona–dzwo​niłajegocórka,Per​nilla.Wybrałabar​dzozłymoment.Zawszemiał

wyrzutysumie​nia,żetaknie​wieledlaniejrobi.

–Cześć,skar​bie–powie​dział.

–Co

to

zaodgłos?

–Chybawiatr.

–Okej,okej,będęsięstresz​czać.Dosta​łamsię

na

kre​atywnepisa​nienaBiskopsArnö!

–Więc

teraz

chceszpisać–odparłowielezaostro,pra​wiezsar​ka​zmem,cooczy​wi​ściebyłoniespra​-

wiedliwepodkaż​dymwzglę​dem.

Powi​nienbył

jej

natych​miastpogra​tu​lo​waćiżyczyćpowo​dze​nia.Alemiałazasobątyletrud​nychlat.

Prze​ska​ki​wałazjed​nejdziw​nejchrze​ści​jań​skiejsektydodru​giejistu​dio​wałaroz​ma​itekie​runki,iżad​-

negonieskoń​czyła.Byłjużtymzmę​czony.

–Nienazwa​ła​bym

tego

okrzy​kiemrado​ści.

–Sorry.

Nie

jestemdziśsobą.

–Akiedyjesteś?

– Chciał​bym tylko, żebyś zna​la​zła coś, w czym naprawdę się odnaj​du​jesz. Nie

wiem, czy

pisa​nie to

dobrypomysł,jeśliwziąćpoduwagę,jakwyglądatabranża.

–Niebędęsięzaj​mo​wałanud​nymdzien​ni​kar​stwem

jak

ty.

–To

co

będzieszrobiła?

–Pisałanaprawdę.

background image

–Okej–powie​dział.

Nie

pytał,comanamyśli.–Wystar​czycipie​nię​dzy?

–Dora​biamwWayne’sCof​fee.

–Wpad​niesz

na

kola​cję?Poroz​ma​wia​li​by​śmyotym.

– Nie wyro​bię się. Chcia​łam

ci

tylko powie​dzieć – odparła i roz​łą​czyła się. Pró​bo​wał dostrze​gać

dobrestronyjejentu​zja​zmu,alehumorzepsułmusięjesz​czebar​dziej.Prze​ciąłMaria​tor​getiHorns​ga​tan.

Kiedy

wszedłnaswojepod​da​szeprzyBel​l​mans​ga​tan,czułsiętak,jakbyjeopu​ściłprzedchwilą.Miał

dziwne wra​że​nie, że nie ma już pracy i że roz​po​czyna nowe życie, w któ​rym zamiast cięż​kiej harówki

czeka go bez​miar wol​nego czasu. Przez chwilę zasta​na​wiał się, czy tro​chę nie posprzą​tać. Wszę​dzie

walały się gazety, książki i ubra​nia. W końcu jed​nak wyjął z lodówki dwie butelki pil​snera urqu​ella,

usiadłnakana​piewdużympokojuispró​bo​wałtrzeźwooce​nićsytu​ację–natyle,nailemożnatozro​bić

zodro​binąpiwawekrwi.Copowi​nienzro​bić?

Nie

miałpoję​ciai–conaj​bar​dziejgoprze​ra​żało–nieczułjużwoliwalki.Prze​ciw​nie–byłdziw​nie

zre​zy​gno​wany,jakgdyby„Mil​len​nium”prze​sta​wałogointe​re​so​wać.Porazkolejnyzadałsobiepyta​nie:

Czynieczaszająćsięczymśinnym?Spra​wiłbyrzeczjasnawielkizawódEriceipozo​sta​łym.Aleczybył

odpo​wied​nimczło​wie​kiemdopro​wa​dze​niagazetyutrzy​mu​ją​cejsięzreklamipre​nu​me​raty?Możelepiej

bypaso​wałgdzieindziej,gdzie​kol​wiekbytomiałobyć?

Nawet

dużeporannedzien​nikipowolisięwykrwa​wiały.Pie​nią​dzenarepor​taże,wktó​rychsięspe​cja​-

li​zo​wał,możnabyłozna​leźćtylkowmediachpublicz​nych–dzien​ni​ka​rzyśled​czychmiałyradiowewia​-

do​mo​ściEkotitele​wi​zja…Dla​czegobynie?Odrazupomy​ślałoKaj​sieÅkerstam–wspa​nia​łejkobie​-

cie,zktórąraznajakiśczasuma​wiałsięnadrinka.Byłasze​fowąpro​gramu„Upp​draggran​sk​ning”tele​-

wi​zjiSVTiodlatpró​bo​wałagozwer​bo​wać.Jakdotądbez​sku​tecz​nie.

Nie

miało zna​cze​nia, co pro​po​no​wała, ani jak uro​czy​ście obie​cy​wała mu wspar​cie i nie​za​leż​ność.

„Mil​len​nium”byłojegodomemiser​cem.Aleteraz…możepowi​niensko​rzy​stać,jeślimimopomyj,które

wszę​dzienaniegowyle​wano,ofertana​daljestaktu​alna.Wielejużrobiłwtymzawo​dzie,aleni​gdynie

pra​co​wałwtele​wi​zji.Nieliczącwspół​pracyprzyset​kachtele​wi​zyj​nychdebatipro​gra​mówśnia​da​nio​-

wych.Pracaw„Upp​draggran​sk​ning”mogłabynanoworoz​nie​cićwnimżar.

Zadzwo​niła komórka i na chwilę ogar​nęła

go

radość. Bez względu na to, czy to Erika, czy Per​nilla,

będziemiłyizamienisięwsłuch.Alenawyświe​tla​czuzoba​czyłzastrze​żonynumer.Ode​brał.

–Czyroz​ma​wiamzMika​elemBlom​kvi​stem?–zapy​tałjakiśmłodygłos.

–Tak.

–Ma

pan

chwilę,żebyporoz​ma​wiać?

–Jeżelisięprzed​sta​wisz,możebędęmiał.

–Nazy​wamsię

Linus

Bran​dell.

–Rozu​miem.Ococho​dzi?

–Mam

dla

panatemat.

–Wtakim

razie

słu​cham.

background image

–Opo​wiem,jeśliwysko​czy

pan

doBishop’sArmspodru​giejstro​nieulicy.Tamsięspo​tkamy.

Mikael

się zde​ner​wo​wał. Nie tylko z powodu roz​ka​zu​ją​cego tonu, ale i obec​no​ści nie​pro​szo​nego

gościawpobliżujegodomu.

–Myślę,żetele​fonwzupeł​no​ściwystar​czy.

–To

nie

jestcoś,oczympowinnosięroz​ma​wiaćprzeztele​fon.

–Dla​czegoroz​mowazpanem

tak

mniemęczy?

–Możemiał

pan

złydzień?

–Ma

pan

rację,rze​czy​wi​ście.

–No

widzi

pan. Pro​szę się pofa​ty​go​wać do Bishopa. Posta​wię panu piwo i opo​wiem coś naprawdę

moc​nego.

Mikael

chciał syk​nąć: Prze​stań mi mówić, co mam robić! A jed​nak, może dla​tego, że nie miał do

robotyniccie​kaw​szegoniżsie​dze​nieiduma​nienadswojąprzy​szło​ścią,odparł:

–Sampłacę

za

swojepiwo.Alewporządku,przyjdę.

–Tomądradecy​zja.

–Jesz​czejedno.

–Tak?

–Jeżelibędzie

pan

mar​no​wał mój czas i snuł wariac​kie teo​rie spi​skowe o tym, że Elvis żyje, a pan

wie,ktozabiłOlofaPal​mego,natych​miastwra​camdodomu.

Fair

eno​ugh–odparł

Linus

Bran​dell.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział3

20listo

​pada

HANNABAL​DERSTAŁAWKUCHNIwmiesz​ka​niuprzyTors​ga​tanipaliłacamelabezfil​tra.Miałana

sobienie​bie​skiszla​frokiszarezno​szonekap​cie.Jejgęstewłosywyglą​daływspa​niale,aonasamana​dal

była pięk​no​ścią, ale spra​wiała wra​że​nie wynisz​czo​nej. Miała opuch​niętą wargę, a oczy uma​lo​wała

mocnonietylkozewzglę​dóweste​tycz​nych.Znówobe​rwała.

Czę​sto obry​wała. Kłam​stwem byłoby stwier​dze​nie, że się do tego przy​zwy​cza​iła. Nikt nie przy​zwy​-

czajasiędomal​tre​to​wa​nia.Alestałosięonodlaniejczę​ściącodzien​no​ściijużpra​wiezapo​mniała,jak

rado​snakie​dyśbyła.Strachsięwniejzako​rze​nił.Odpew​negoczasuwypa​lałasześć​dzie​siątpapie​ro​sów

dzien​nieiłykałatabletkiuspo​ka​ja​jące.

Lassekląłpodnosemwdużympokoju.Niedzi​wiłojejto.Wie​działaoddawna,żeżałuje,żeobszedł

się z Fran​sem tak wiel​ko​dusz​nie. Dzi​wiła mu się od samego początku. Był uza​leż​niony od pie​nię​dzy,

któreFransprzy​sy​łałimdlaAugu​staiktóreprzezdłu​giemie​siącebyływzasa​dziejegojedy​nymdocho​-

dem. Nie raz i nie dwa Hanna musiała pisać do Fransa maile i opo​wia​dać mu o nie​prze​wi​dzia​nych

wydat​kach na peda​goga albo na reha​bi​li​ta​cję, co oczy​wi​ście było cał​ko​witą fik​cją. Wła​śnie dla​tego

zacho​wa​nieLas​segowydałojejsiętakiedziwne.Dla​czegozre​zy​gno​wałzpie​nię​dzyipozwo​liłFran​sowi

zabraćAugu​sta?

Wgłębisercaznałaodpo​wiedź.Poalko​holurobiłsięaro​gancki,akiedymuobie​canorolęwnowym

serialupoli​cyj​nymTV4,nadąłsięjesz​czebar​dziej.Aleprzedewszyst​kimcho​dziłooAugu​sta.Chło​pak

budziłwnimnie​po​kójinie​chęć.Towła​śniebyłonajbar​dziejzdu​mie​wa​jące.Jakkto​kol​wiekmógłnie​na​-

wi​dzićAugu​sta?

Prze​cieżtylkosie​działnapod​ło​dzezpuz​zlami.Nikomunieprze​szka​dzał.Amimotomiaławra​że​nie,

żeLassegonieznosi.Praw​do​po​dob​niemiałotocośwspól​negozjegospoj​rze​niem–tymjegodziw​nym

spoj​rze​niem, które wyda​wało się skie​ro​wane raczej do środka niż na zewnątrz. Widząc go, ludzie się

uśmie​chaliimówili,żemusimiećbogateżyciewewnętrzne.Las​segoprzy​pra​wiałotoociarki.

–Hanno,dokurwynędzy!Onmniewidzinawylot!–potra​fiłwrza​snąć.

–Amówisz,żejestidiotą.

–Bojest,alemawsobiecośdziw​nego.Czujęsiętak,jakbychciałmizro​bićcośzłego.

To był czy​sty absurd. August nawet nie patrzył na Las​sego, a dokład​nie rzecz bio​rąc, nie patrzył na

nikogoinikogoniemiałzamiarukrzyw​dzić.Świattylkomuprze​szka​dzał.Naj​le​piejczułsięzamknięty

wswo​jejbańce.AleLassewpija​nymwidziewie​rzył,żeknujezemstę.Pew​niedla​tegopozwo​lił,żeby

i on, i pie​nią​dze znik​nęły z ich życia. Uwa​żała, że to żało​sne. Ale kiedy tak stała przy zle​wie i paliła

papie​rosa,takgwał​tow​nieiner​wowo,żetytońprzy​kle​jałjejsiędojęzyka,zasta​na​wiałasię,czymimo

wszystkowoba​wachLas​segoniebyłoziarnaprawdy.MożeAugustodwza​jem​niałjegonie​na​wiść.Może

background image

naprawdę chciał go uka​rać za wszyst​kie otrzy​mane razy i może… – Hanna zamknęła oczy i przy​gry​zła

wargę–możenie​na​wi​dziłtakżejej.

Takie myśli nacho​dziły ją od czasu, kiedy wie​czo​rami zaczęła odczu​wać nie​moż​liwą do znie​sie​nia

tęsk​notę.Zada​wałasobiepyta​nie,czyonaiLasseniewyrzą​dziliAugu​stowikrzywdy.Byłamzłymczło​-

wie​kiem,wymam​ro​tała.WtejsamejchwiliLassecośdoniejkrzyk​nął.Niezro​zu​miała.

–Co?!–krzyk​nęła.

–Gdziejesttakurew​skadecy​zjasądu?

–Apocociona?

–Udo​wod​nię,żeniemaprawagousie​bietrzy​mać.

–Jesz​czenie​dawnotaksięcie​szy​łeś,żesięgopozby​li​śmy.

–Byłempijanyigłupi.

–Ateraznaglejesteśtrzeźwyimądry?

–Zaje​bi​ściemądry–wysy​czałiruszyłdoniej,wście​kłyipewnyswego.

Znówzamknęłaoczyiporazsetnyzaczęłasięzasta​na​wiać,dla​czegowszystkoposzłonietak.

FRANSBAL​DERnieprzy​po​mi​nałjużsta​tecz​negourzęd​nika,któ​rymbył,kiedyzja​wiłsięubyłejżony.

Miał nastro​szone włosy, na gór​nej war​dze per​lił mu się pot. Ostatni raz golił się i brał prysz​nic jakieś

trzy dni wcze​śniej. Mimo wszel​kich chęci bycia ojcem na pełny etat, mimo poru​sze​nia i gwał​tow​nego

przy​pływunadziei,któ​regodoświad​czyłprzyHorns​ga​tan,znówbyłwsta​niegłę​bo​kiegosku​pie​nia,które

możnabyłopomy​lićzwście​kło​ścią.

Nawet zgrzy​tał zębami. Świat i sza​le​jąca za oknem wichura prze​stały dla niego ist​nieć kilka godzin

wcze​śniej.Todla​tegoniezauwa​żył,cosiędziejeujegostóp.Poczuł,żecośsiędeli​kat​nierusza,jakby

mię​dzy jego nogi wśli​zgnął się kot albo jakieś inne zwie​rzę. Dopiero po chwili zorien​to​wał się, że to

Augustwczoł​gałsięmupodbiurko.Spoj​rzałnaniegopół​przy​tom​nie,jakgdybystru​mie​niecyfrnaekra​-

niekom​pu​terazasnułyjegooczymgłą.

–Ococho​dzi?

Augustpatrzyłnaniegoczuj​nie,jakbyocośpro​sił.

–Co?–zapy​tałFrans.–Co?

Iwtedycośsięstało.

Augustpod​niósłzpod​łogikartkę,którąpokry​wałyalgo​rytmykwan​towe,igorącz​kowozacząłprze​su​-

waćponiejrękątamizpowro​tem.PrzezchwilęFransoba​wiałsię,żebędziemiałkolejnyatak.Alenie,

raczejuda​wał,żecośgorącz​kowozapi​suje.Franszesztyw​niał.Porazkolejnyprzy​po​mniałomusiętocoś

waż​negoiodle​głego,jakwtedy,przyHorns​ga​tan.Ztąróż​nicą,żeterazjużwie​dział,cototakiego.

Przy​po​mniałomusiędzie​ciń​stwo:wtedycyfryirów​na​niabyływaż​niej​szeniżsamożycie.Roz​pro​mie​-

niłsięiwykrzyk​nął:

–Chceszliczyć,tak?!Prawda,żechceszliczyć?!

background image

Zerwałsię,przy​niósłdłu​go​pisyiblokA4wlinieipoło​żyłnapod​ło​dzeprzedAugu​stem.

Potemzapi​sałnaj​prost​szyciągliczb,jakimuprzy​szedłdogłowy.CiągFibo​nac​ciego,wktó​rymkażdy

wyrazjestsumądwóchpoprzed​nich.Zapi​sał1,1,2,3,5,8,13,21izosta​wiłmiej​scenanastępnywyraz

– 34. A potem pomy​ślał, że to pew​nie byłoby zbyt pro​ste, i dodał ciąg geo​me​tryczny: 2, 6, 18, 54…

w któ​rym każdy kolejny wyraz mnoży się przez trzy. I znów zosta​wił wolne miej​sce – na liczbę 162.

Uznał,żezdolnedzieckoniepotrze​bujeżad​nejzaawan​so​wa​nejwie​dzy,żebysobiepora​dzićztakimzada​-

niem.Miałdośćszcze​gólnewyobra​że​nieostop​niutrud​no​ścipro​ble​mówmate​ma​tycz​nych.Odrazuzaczął

śnićnajawie:otym,żejegosynwcaleniejestopóź​nionywroz​woju,żejestpopro​stubar​dziejzaawan​-

so​wanąwer​sjąjegosamego–onteżpóźnozacząłmówićinawią​zy​waćwięzi,alezatozależ​no​ścimate​-

ma​tycznerozu​miałnadługo,zanimwymó​wiłpierw​szesłowo.

UsiadłprzyAugu​ścieipopro​stucze​kał.Oczy​wi​ścienicsięniestało.Augustwpa​try​wałsięwciągi

cyfrswoimszkli​stymwzro​kiem,jakgdybyliczyłnato,żeodpo​wiedźsamaobjawisięnakartce.Frans

zosta​wiłgosamego.Poszedłnagórę,napiłsięwodygazo​wa​nejizkartkąidłu​go​pi​semdalejpra​co​wał

przy stole w kuchni. Sku​pie​nie prze​pa​dło bez śladu. W końcu zaczął prze​glą​dać nowy numer „New

Scien​tist”.Trwałotomniejwię​cejpółgodziny.

Potem wstał i zszedł na dół. W pierw​szej chwili pomy​ślał, że wszystko wygląda tak jak wcze​śniej.

August sie​dział w kucki dokład​nie w tej samej pozy​cji, nie wyko​nu​jąc żad​nego ruchu. Nagle Frans

zauwa​żyłcoś,cozpoczątkuzacie​ka​wiłogotylkownie​wiel​kimstop​niu.

Chwilępóź​niejczułsiętak,jakgdybysta​nąłwobli​czucze​gośkom​plet​nienie​po​ję​tego.

WBISHOP’SARMSniepano​wałtłok.Winnebyłypora–wcze​snepopo​łu​dnie–ipogoda,któraraczej

niezachę​caładopie​szychwycie​czek,nawetdopobli​skiegopubu.AmimotoMika​elaprzy​wi​tałyśmie​chy

ikrzyki.Ktośwrza​snąłzachryp​nię​tymgło​sem:

–KalleBlom​kvist!

Zauwa​żyłczer​wo​negonatwa​rzymęż​czy​znęokędzie​rza​wychwło​sach,zcien​kimpod​krę​co​nymwąsi​-

kiem.Znałgozwidze​nia.ChybamiałnaimięArneicodzien​niezwybi​ciemdru​giejzja​wiałsięwpubie,

punk​tu​al​niejakszwaj​car​skizega​rek.Tegodniamusiałprzyjśćwcze​śniej.Sie​działztrzemakum​plamiod

kie​liszkaprzysto​likunalewoodbaru.

–Mikael–popra​wiłgoMikaelzuśmie​chem.

Arne,czyjaksiętamnazy​wał,ijegokum​plewybuch​nęliśmie​chem,jakgdybyjegopraw​dziweimię

byłonaj​za​baw​niej​szymsło​wem,jakiewżyciusły​szeli.

–Maszjużjakiśsen​sa​cyjnytemat?–zapy​tałArne.

–Zasta​na​wiamsię,czynieujaw​nićszem​ra​nychinte​re​sówBishop’sArms.

–Sądzisz,żeSzwe​cjajestgotowanatakierewe​la​cje?

–Przy​pusz​czam,żenie.

Wzasa​dzieichlubił.Cho​ciażwła​ści​wieni​gdyzniminieroz​ma​wiał,jeślioczy​wi​ściepomi​nąćtakie

background image

prze​rzu​ca​niesięripo​stamiiwesołepokrzy​ki​wa​nia.Byliczę​ściąlokal​negokolo​rytu,dziękiktó​remutak

dobrzesięczułwtejdziel​nicy.Wogólesięnieprze​jął,kiedyjedenznichwypa​lił:

–Sły​sza​łem,żejużsięskoń​czy​łeś.

Wprostprze​ciw​nie–miałwra​że​nie,żetesłowaspro​wa​dziłycałąnagonkęnaniegodoniskiego,nie​-

malkomicz​negopoziomu.Tamwgrun​cierze​czybyłojejmiej​sce.

–Jużodpięt​na​stulatskoń​czonydlamnieświat.Hej,ukojmysmutkiu

1

Amirbyłduży,grubyijowialny.Byłciężkopra​cu​ją​cymojcemczwórkidzieci.Pro​wa​dziłpubodkilku

lat i zdą​żyli się zaprzy​jaź​nić. Mikael nie był wpraw​dzie jego sta​łym klien​tem, ale od czasu do czasu

wyświad​czalisobieróżneprzy​sługi.Amirkilkarazypora​to​wałgobutelkączer​wo​negowina,kiedyspo​-

dzie​wałsiędam​skiegotowa​rzy​stwa,aniezdą​żyłzro​bićzaku​pów.ZkoleiMikaelpomógłjegoprzy​ja​cie​-

lowi,któryprze​by​wałwSzwe​cjinie​le​gal​nie,napi​saćodpo​wied​niepismadowładz.

–Czymsobiezasłu​ży​li​śmynatakizaszczyt?–zapy​tałAmir.

–Mamsiętuzkimśspo​tkać.

–Zkimście​ka​wym?

–Niesądzę.JaksięmiewaSara?

Sara,żonaAmira,nie​dawnoprze​szłaope​ra​cjębio​dra.

–Zrzę​dziiłykatabletkiprze​ciw​bó​lowe.

–Ciężkasprawa.Pozdrówjąodemnie.

–Dzię​kuję,pozdro​wię–odparłAmiriprzezchwilęgawę​dzilioróż​nychspra​wach.

LinusBran​dellnieprzy​cho​dził.Mikaeluznał,żektośsięzaba​wiłjegokosz​tem.Pomy​ślałjed​nak,żesą

gor​szekawałyniżzwa​bia​niekogośdopubu.Wymie​nilisięzAmi​remeko​no​micz​nymiizdro​wot​nymitro​-

skamiipokwa​dran​sieruszyłdodrzwi.WproguwpadłnaLinusaBran​della.

NIE CHO​DZIŁO O TO, że August uzu​peł​nił bra​ku​jące liczby. Tym raczej by nie zaim​po​no​wał komuś

takiemu jak Frans Bal​der. Fransa zasko​czyło to, co leżało obok kar​tek z licz​bami. Coś, co na pierw​szy

rzut oka wyglą​dało jak zdję​cie albo obraz, a w rze​czy​wi​sto​ści było rysun​kiem. Chło​piec dosko​nale

odwzo​ro​wałprzej​ściedlapie​szychprzyHorns​ga​tan.Wszystkouchwy​ciłzeswegorodzajumate​ma​tyczną

dokład​no​ścią,feno​me​nal​nieodda​jącnaj​drob​niej​szeszcze​góły.

Jakby tego było mało, z rysunku biło świa​tło. Nikt nie uczył Augu​sta ryso​wa​nia w trój​wy​mia​rze ani

tego, jak arty​sta posłu​guje się świa​tłocieniem, a wyda​wało się, że chło​piec opa​no​wał to per​fek​cyj​nie.

Czer​wone oko sygna​li​za​tora mru​gało, a jesienna sza​rówka spo​wi​ja​jąca Horns​ga​tan zda​wała się błysz​-

czeć. Na ulicy stał męż​czy​zna, który wtedy wydał się Fran​sowi zna​jomy. Na rysunku jego twarz była

uciętatużnadbrwiami.Wyglą​dałnaprze​stra​szo​negoalbonie​przy​jem​niezasko​czo​nego,jakgdybyto,że

zoba​czył Augu​sta, wytrą​ciło go z rów​no​wagi. Szedł nie​pew​nym kro​kiem. Jak, u licha, udało mu się to

oddać?

–Boże!–wykrzyk​nąłFrans.–Tytonary​so​wa​łeś?

background image

August ani nie kiw​nął, ani nie potrzą​snął głową. Patrzył z ukosa w okno. Fransa Bal​dera ogar​nęło

dziwneuczu​cie:pomy​ślał,żeodtejchwilijegożycieniebędziejużtakiesamo.

MIKAELNIEWIE​DZIAŁ,kogosięspo​dzie​wał,alechybasądził,żespo​tkasięzmło​dym,wymu​ska​nym

ele​gan​ci​kiem. Tym​cza​sem w progu stał nie​chluj​nie wyglą​da​jący niski chło​pak w podar​tych dżin​sach,

z dłu​gimi prze​tłusz​czo​nymi wło​sami. Jego spoj​rze​nie było senne i mętne. Miał naj​wy​żej dwa​dzie​ścia

pięć lat, brzydką cerę, grzywkę zasła​nia​jącą oczy i paskudne zajady. Nie wyglą​dał jak ktoś, kto ma

wzana​drzugorącytemat.

–LinusBran​dell,jaksądzę–powie​działMikael.

–Zga​dzasię.Prze​pra​szamzaspóź​nie​nie.Wpa​dłemnazna​jomą.Cho​dzi​li​śmyrazemdopod​sta​wówki

iona…

–Możezała​twmy,comamydozała​twie​nia–prze​rwałmuMikaeliruszyłdosto​likawgłębi.

Pod​szedł do nich Amir. Uśmie​chał się dys​kret​nie. Zamó​wili dwa guin​nessy i przez chwilę sie​dzieli

wmil​cze​niu.Mikaelniewie​dział,dla​czegojestzde​ner​wo​wany.Toniebyłodoniegopodobne.Możeto

jed​nakprzeztęhisto​rięzSer​ne​rem.Uśmiech​nąłsiędoArnegoijegokom​pa​nów.Uważ​nieimsięprzy​glą​-

dali.

–Odrazuprzejdędorze​czy–oznaj​miłLinus.

–Świet​nie.

–ZnapanSuper​cra​fta?

Mikaelnie​wielewie​działograchkom​pu​te​ro​wych.Alenawetonsły​szałoSuper​craf​cie.

–Tylkotytuł.

–Tylko?

–Tak.

–Wtakimrazieniewiepan,żetym,cowyróż​niatęgrę,jestspe​cjalnafunk​cjaAI,dziękiktó​rejmożna

roz​ma​wiaćztowa​rzy​szembroniostra​te​gii,aleprzy​naj​mniejnapoczątkuniemasiępew​no​ści,czyroz​-

ma​wiasięzczło​wie​kiem,czyzbytemcyfro​wym.

–Nopro​szę–mruk​nąłMikael.Nicniebyłodlaniegomniejcie​kaweniżniu​ansejakiejścho​ler​nejgry.

–Topraw​dziwarewo​lu​cjawbranżyiprawdęmówiąc,bra​łemudziałwjejtwo​rze​niu–dodałBran​-

dell.

–Gra​tu​luję.Musiałpannatymnie​źlezaro​bić.

–Wła​śniewtymrzecz.

–Copanmanamyśli?

–Ktośnamwykradłtętech​no​lo​gięiterazTru​ega​meszara​biananiejmiliardy,amyniedosta​jemyzła​-

ma​negogro​sza.

Mikael dobrze znał tę śpiewkę. Kie​dyś roz​ma​wiał nawet ze sta​ruszką, która utrzy​my​wała, że tak

naprawdę to ona jest autorką ksią​żek o Har​rym Pot​te​rze, a J.K. Row​ling tele​pa​tycz​nie wykra​dła jej

background image

dzieło.

–Jaktosięstało?–zapy​tał.

–Atakhaker​ski.

–Skądtowie​cie?

–Takpowie​dzielieks​percizInsty​tutuObronyRadio​łącz​no​ści.Jeślipanchce,mogępodaćnazwi​sko

jed​negoznich,apozatym…–Urwał.

–Tak?

–Nie,nic.Włą​czyłasięwtorów​nieżSäpo.Możesiępanskon​tak​to​waćzGabrielląGrane.Jestunich

ana​li​ty​kiem. Myślę, że potwier​dzi to, o czym mówię. Wspo​mina rów​nież o tym w ofi​cjal​nym rapor​cie,

któryopu​bli​ko​waławubie​głymroku.Mamtunumersprawy…

–Czyli,innymisłowy,tonicświe​żego–prze​rwałmuMikael.

–Niebar​dzo.Pisałyotym„NyTek​nik”i„Com​pu​terSwe​den”.Aleponie​ważFransniechciałotym

mówić,anawetkilkarazyzaprze​czył,kiedypytanogo,czydoszłodoatakuhaker​skiego,ni​gdyniebyło

otymgło​śno.

–Alewgrun​cierze​czycho​dziostaresprawy.

–Nibytak.

–Todla​czegomiał​bympanasłu​chać?

–Dla​tegożeFranswró​ciłzSanFran​ci​scoichybadoniegodotarło,cosięstało.Wydajemisię,żema

wzana​drzupraw​dziwąbombę.Cał​kiemosza​lałnapunk​ciebez​pie​czeń​stwa.Korzy​stazzaawan​so​wa​nych

pro​gra​mówdoszy​fro​wa​niaroz​mówtele​fo​nicz​nychimaili,zain​sta​lo​wałsobienowyalarmprze​ciw​wła​-

ma​niowyzkame​rami,czuj​ni​kamiiniewia​domoczymjesz​cze.Skon​tak​to​wa​łemsięzpanem,bouwa​żam,

żepowi​nienpanznimporoz​ma​wiać.Możektośtakijakpanskłonigodogada​nia.Mniewogóleniesłu​-

cha.

–Więcścią​gnąłmniepantutajdla​tego,żejakiśFransbyćmożemawzana​drzupraw​dziwąbombę?

– Nie, nie jakiś Frans, panie Blom​kvist, tylko sam Frans Bal​der. Zapo​mnia​łem o tym wspo​mnieć?

Byłemjegoasy​sten​tem.

Mikael poszpe​rał w pamięci. Jedyną osobą o tym nazwi​sku, jaką sobie przy​po​mi​nał, była aktorka

HannaBal​der.Oddawnaoniejniesły​szał.

–Ktotojest?–zapy​tał.

LinusBran​dellspoj​rzałnaniegoztakąpogardą,żewpra​wiłgowosłu​pie​nie.

–Skądpanjest,zMarsa?FransBal​dertolegenda.Hasłowency​klo​pe​dii.

–Naprawdę?

–Ranyboskie!Nopew​nie.Niechpangosobiewygo​ogluje,tosiępansamprze​kona.Wwiekudwu​-

dzie​stusied​miulatzostałpro​fe​so​reminfor​ma​tykiioddwu​dzie​stulatjestauto​ry​te​temwdzie​dzi​niebadań

nadsztucznąinte​li​gen​cją.Niemachybanikogo,ktobypro​wa​dziłtakzaawan​so​wanepracenadroz​wo​jem

kom​pu​te​rów kwan​to​wych i sieci neu​ro​no​wych. Cały czas wpada na pokrę​cone, nie​kon​wen​cjo​nalne

background image

pomy​sły. Ma wyjąt​kowy, nie​sza​blo​nowy umysł. Myśli w cał​ko​wi​cie nowy, prze​ło​mowy spo​sób, więc

łatwozgad​nąć,żefirmyinfor​ma​tycznebijąsięoniegoodlat.Aleondługoimodma​wiał.Chciałpra​co​-

waćsam.No,samjaksam.Zawszemiałróż​nychasy​sten​tów.Wykań​czałich.Onchcewidziećrezul​taty,

tylkotogointe​re​suje,wciążpowta​rza:Niemarze​czynie​moż​li​wych.Naszapracapoleganawyty​cza​niu

nowychgra​nic.Itakietam.Aleludziegosłu​chają.Dlaniegojestsięwsta​niezro​bićwszystko.Pew​niesą

itacy,któ​rzysągotowidlaniegoumrzeć.Dlanas,ner​dów,topraw​dziwybóg.

–Nopro​szę.

– Ale niech pan nie myśli, że jestem jego bez​kry​tycz​nym wiel​bi​cie​lem. O nie. Dobrze wiem, że to

wszystkomaswojącenę.Znimosiągasięnie​by​wałerze​czy.Alemożnasięteżwykoń​czyć.Ode​branomu

nawet prawo do opieki nad synem. Musiał coś porząd​nie schrza​nić. Znam wiele takich histo​rii. O asy​-

sten​tach,któ​rzysięzała​maliispa​pralisobieżycie.Bal​derzawszebyłmania​kiem,aleni​gdyniezacho​wy​-

wał się tak jak teraz. Ni​gdy tak histe​rycz​nie nie dbał o swoje bez​pie​czeń​stwo. Dla​tego sie​dzę tu teraz

zpanem.Chciał​bym,żebypanznimporoz​ma​wiał.Popro​stuwiem,żewpadłnaśladcze​gośnaprawdę

poważ​nego.

–Popro​stupantowie.

–Pro​szęzro​zu​mieć:onni​gdywcze​śniejniezacho​wy​wałsięjakpara​noik.Wręczprze​ciw​nie:bojeśli

wziąćpoduwagęto,czymsięzaj​muje,powi​nienbyćbar​dziejprze​czu​lony.Aleterazzamknąłsięwdomu

i prak​tycz​nie nie wycho​dzi. Spra​wia wra​że​nie, jakby się bał, choć zazwy​czaj trudno go prze​stra​szyć.

Zwy​kleparłprzedsie​biejakwariat.

–Ipra​co​wałnadgrąkom​pu​te​rową?–zapy​tałMikael,niekry​jącscep​ty​cy​zmu.

–Zda​wałsobiesprawę,żewszy​scymamyfiołanapunk​ciegier,iuznał,żepowin​ni​śmypra​co​waćnad

czymś,co lubimy. Jegopro​gram AI nada​wał siętakże dla tejbranży. To byłoide​alnepole do eks​pe​ry​-

men​tówimie​li​śmyzna​ko​mitewyniki.Pod​bi​ja​li​śmynowetereny.Tyletylko,że…

–Pro​szęprzejśćdorze​czy.

– Bal​der przy​go​to​wał z praw​ni​kami zgło​sze​nie paten​towe obej​mu​jące naj​bar​dziej inno​wa​cyjne roz​-

wią​za​nia tech​niczne. Wtedy przy​szedł pierw​szy szok. Rosyj​ski inży​nier pra​cu​jący w Tru​ega​mes też

wysma​żyłtakidoku​ment,więcBal​derniemógłuzy​skaćpatentu.Niebyłtooczy​wi​ścieprzy​pa​dek.Choć

wzasa​dzieniemiałotozna​cze​nia.Zwa​żyw​szynato,cosiępotemstało,sampatenttonic.Naj​cie​kaw​sze

byłoto,żejakimścho​ler​nymcudemudałoimsiędowie​dzieć,nadczympra​co​wa​li​śmy.Wszy​scybyli​śmy

bez​gra​nicz​nielojalniwobecFransa,więcpozo​sta​wałatylkojednamoż​li​wość:atakhakera.Ktośmusiał

siędonaswła​mać,mimowszyst​kichzabez​pie​czeń.

–Czytowtedyskon​tak​to​wa​li​ściesięzSäpoizInsty​tu​temObronyRadio​łącz​no​ści?

– Nie od razu. Frans nie prze​pada za ludźmi, któ​rzy cho​dzą w kra​wa​tach i pra​cują od dzie​wią​tej do

pią​tej.Wolizapa​leń​cówspę​dza​ją​cychprzykom​pu​te​rzecałenoce.Dla​tegospro​wa​dziłjakąśpodej​rzaną

hakerkę.Poznałjąkie​dyśprzy​pad​kiem.Odrazustwier​dziła,żepadli​śmyofiarąwła​ma​nia.Alesamanie

robiławra​że​niaszcze​gól​niewia​ry​god​nej.Niezatrud​nił​bymjejwswo​jejfir​mie,jeślipanwie,comamna

background image

myśli. Moż​liwe, że gadała od rze​czy. Ale ludzie z Insty​tutu Obrony Radio​łącz​no​ści doszli póź​niej do

podob​nychwnio​sków.

–Aleniktniepotra​fiłpowie​dzieć,ktosiędowaswła​mał?

–Wła​śnie.Namie​rze​niehakeraczę​stojestpopro​stunie​moż​liwe.Atomusiałbyćzawo​do​wiec.Wło​-

ży​li​śmywzabez​pie​cze​niamnó​stwopracy.

–Aterazwydajesiępanu,żeFransBal​derdowie​działsięcze​gośnowego?

–Bezwąt​pie​nia.Ina​czejniezacho​wy​wałbysiętakpodej​rza​nie.Jestemprze​ko​nany,żekiedypra​co​wał

wSoli​fo​nie,musiałcośzwę​szyć.

–Tampra​co​wał?

–Tak,tozaska​ku​jące.Wspo​mnia​łemjuż,żewcze​śniejniechciałdaćsięprzy​wią​zaćdożad​negoinfor​-

ma​tycz​negomolo​cha.Wciążgadałowyob​co​wa​niu,otym,jakietoważne,żebybyćwol​nyminiemusieć

siępod​po​rząd​ko​wy​waćwymo​gomkomer​cjiitakdalej.Atunagle,kiedyzro​biononaswbalonaiokra​-

dziono z tech​no​lo​gii, dał się sku​sić fir​mie, i to aku​rat Soli​fo​nowi. Nic z tego nie rozu​mie​li​śmy. Jasne,

zapro​po​no​wali mu bajoń​ską sumę, wolną rękę i zasu​nęli gadkę w rodzaju: Rób sobie, cho​lera, co tam

chcesz,alepra​cujdlanas.Każdybysięnatozła​pał,alenieFransBal​der.Ontakieofertydosta​wałhur​-

tem. Od Google’a, Apple’a i wszyst​kich innych. Dla​czego tak nagle się tym zain​te​re​so​wał? Ni​gdy nam

niewyja​śnił.Popro​stuzwi​nąłmanatkiizwiał.Sły​sza​łem,żenapoczątkuszłomuświet​nie.Kon​ty​nu​ował

pracenadnaszątech​no​lo​giąipodej​rze​wam,żeNico​lasGrant,wła​ści​cielSoli​fonu,zacząłśnićomiliar​-

do​wychzyskach.Wszy​scybylipod​eks​cy​to​wani.Apotemcośsięstało.

–Apanniewieco?

–Zga​dzasię.Urwałnamsiękon​takt.Fran​sowiwzasa​dzieurwałsiękon​taktzcałymświa​tem.Alenie​-

wąt​pli​wiecho​dziocośnaprawdępoważ​nego.Franszawszebyłzaotwar​to​ścią,wyra​żałsiępozy​tyw​nie

o Wis​dom of Crowds i tego typu spra​wach. Pod​kre​ślał, jakie to ważne, żeby wyko​rzy​sty​wać wie​dzę

wieluludzi,wiepan,takiemyśle​nieàlaLinux.Ajed​nakwSoli​fo​niepil​niestrzegłkaż​degoprze​cinka,

nawet przed naj​bliż​szymi współ​pra​cow​ni​kami. Nagle, ni z tego, ni z owego, zwol​nił się i wró​cił do

domu.Iterazsie​dziwwilliwSaltsjöbaden,niewycho​dzinawetdoogrodu,ikom​plet​nienieprzej​muje

siętym,jakwygląda.

– Zatem ten sen​sa​cyjny temat, o któ​rym pan mówił, to zestra​chany pro​fe​sor, który nie dba o wygląd.

Zasta​na​wiamsię,skądtowia​domo,skoroniewycho​dzizdomu.

–Notak,alewydajemisię,że…

–Mnieteżsięwydaje,żetomożebyćinte​re​su​jącahisto​ria.Nie​stetyniedlamnie.Jasięniespe​cja​li​-

zujęwtema​tycekom​pu​te​ro​wej–jestemjaski​niow​cem,jakktośnie​dawnomądrzenapi​sał.Pro​po​no​wał​-

bym,żebysiępanskon​tak​to​wałzRaoulemSigvards​so​nemze„Sven​skaMor​gon​po​sten”.Onznatenświat

odpod​szewki.

–Sigvards​sontozawod​nikwagilek​kiej.Toniejegoliga.

–Wydajemisię,żepangoniedoce​nia.

background image

–Nodalej,niechpanniepęka.Tomożebyćpań​skicome​back,panieBlom​kvist.

Mikaelmach​nąłnie​mraworękąnaAmira,którykawa​łekdalejwycie​rałsto​lik.

–Mogępanudaćjednąradę?–zapy​tałMikael.

–Co?…Tak…oczy​wi​ście.

– Następ​nym razem, kiedy będzie pan pró​bo​wał sprze​dać dzien​ni​ka​rzowi jakiś temat, pro​szę mu nie

tłu​ma​czyć,cotobędziedlaniegozna​czyć.Wiepan,ilerazysły​sza​łemtęśpiewkę?Tobędziedlapana

tematżycia.Aferawięk​szaniżWater​gate.Trzy​ma​jącsięfak​tów,zdziałapanwię​cej.

–Cho​dziłomitylkooto,że…

–No,ocopanucho​dziło?

–Oto,żebypanznimporoz​ma​wiał.Wydajemisię,żeonbypanapolu​bił.Obajjeste​ścieludźmi,któ​-

rzynieuznająkom​pro​mi​sów.

Mikaelnagleodniósłwra​że​nie,żeLinusBran​dellstra​ciłcałąpew​nośćsie​bie.Zacząłsięzasta​na​wiać,

czyniepotrak​to​wałgozbytostro.Zzasadyodno​siłsiędoinfor​ma​to​rówuprzej​mie.Oka​zy​wałimzain​te​-

re​so​wa​nie,nawetjeślispra​wialiwra​że​niekom​plet​nychszaj​bu​sów.Robiłtaknietylkodla​tego,żenawet

whisto​rii,którawyda​wałasiękom​plet​nienie​do​rzeczna,mógłsiękryćdobrytemat.Wie​dział,żeczę​sto

jestdlatychludziostat​niądeskąratunku.Zwra​calisiędoniego,kiedywszy​scyinniprze​sta​waliichsłu​-

chać.Uwa​żał,żeniemapowodu,żebyznichszy​dził.

–Pro​szęposłu​chać,mamzasobąokropnydzień–powie​dział.–Niechcia​łembyćnie​uprzejmy.

–Wporządku.

–Wzasa​dziemapanrację–cią​gnąłMikael.–Wtejhisto​riijestcoś,comnienaprawdęinte​re​suje.

Wspo​mniałpan,żeodwie​dziławasjakaśhakerka.

–Zga​dzasię,choćtaknaprawdętoniemanicdorze​czy.WBal​de​rzemusiałsięobu​dzićspo​łecz​nik.

Dla​tegopopro​siłjąopomoc.

–Alewyglądanato,żewie​działa,corobi.

–Możepopro​stumiałaszczę​ście.Gadałamnó​stwobzdur.

–Więcpansięzniąspo​tkał?

–Tak,tużpotym,jakBal​derzwiałdoDolinyKrze​mo​wej.

–Kiedytobyło?

– Jede​na​ście mie​sięcy temu. Prze​nio​słem nasze kom​pu​tery do mojego miesz​ka​nia, na Bran​tings​ga​tan.

Nie powie​dział​bym, żeby mi się świet​nie ukła​dało. Byłem sin​glem bez gro​sza przy duszy, popi​ja​łem,

amojemiesz​ka​niewyglą​dałostrasz​nie.Chwilęwcze​śniejodło​ży​łemsłu​chawkęporoz​mo​wiezFran​sem.

Zaciąłsięnajed​nejśpiewce:nieoce​niajjejpowyglą​dzie,pozorymylą,bla,bla,bla.Mnietomówił!

Prze​cieżjateżniewyglą​da​łemnawyma​rzo​negozię​cia.Ni​gdywżyciuniezało​ży​łemkra​wataanimary​-

narkiidosko​nalewiem,jakmogąwyglą​daćhake​rzy.Wkaż​dymraziesie​dzia​łemska​co​wanyicze​ka​łem

natęlaskę.Myśla​łem,żeprzy​naj​mniejzapuka.Aonapopro​stuotwo​rzyładrzwiiweszła.

–Jakwyglą​dała?

background image

–Kosz​mar​nie…choćnaswójdziwnyspo​sóbbyłapocią​ga​jąca.Alewyglą​dałakosz​mar​nie!

–Niepro​si​łem,żebypanoce​niałto,jakwyglą​dała.Chciał​bymwie​dzieć,jakbyłaubranaiczypowie​-

działa,jaksięnazywa.

–Niemampoję​cia,jaksięnazy​wała–oznaj​miłLinusBran​dell.–Choćwyda​wałomisię,żegdzieś

już ją widzia​łem i że cho​dziło o coś nie​przy​jem​nego. Miała tatu​aże, mnó​stwo kol​czy​ków i tak dalej.

Wyglą​dałajakmeta​lówa,gotkaalbopan​kówa.Noibyłachudajakcho​lera.

Nie​malpod​świa​do​mieMikaeldałAmi​rowiznak,żebyimnalałpokolej​nymguin​nes​sie.

–Icobyłodalej?–zapy​tał.

–Hm…jakbytopowie​dzieć.Sądzi​łem,żeniemusimyzaczy​naćodrazu,więcusia​dłemnałóżku,bo

nie bar​dzo mia​łem gdzie, i zapro​po​no​wa​łem, żeby​śmy naj​pierw wypili drinka. Wie pan, co wtedy zro​-

biła?Popro​siła,żebymwyszedł.Kazałamiwyjśćzmojegowła​snegomiesz​ka​nia,jakbytobyłanaj​bar​-

dziejoczy​wi​starzeczpodsłoń​cem.Oczy​wi​ściezapro​te​sto​wa​łem.Powie​dzia​łem,żetoprze​cieżmójdom.

Aonanato,żebymzjeż​dżał.Niepozo​stałominicinnego,jakwyjść.Długomnieniebyło.Pro​szęsobie

wyobra​zić,żekiedywró​ci​łem,jakgdybyni​gdynicleżałasobiewmoimłóżkuipaliłapapie​rosa.Iczy​-

tałaksiążkęoteo​riistrunczyczymśtakim.Moż​liwe,żespoj​rza​łemnaniąjakośdziw​nie,bopowie​działa,

żeniemazamiarusięzemnąprze​spać.Aniciut.Takpowie​działaiwydajemisię,żeanirazuniespoj​-

rzałamiwoczy.Powie​działatylko,żewnaszychkom​pu​te​rachbyłszpie​gow​skitro​jan–RAT–iżeroz​-

po​znajetypwła​ma​niaiklasępro​gra​mi​sty.Powie​działa,żektośnasorżnął,isobieposzła.

–Bezpoże​gna​nia?

–Bezjed​negocho​ler​negosłowa.

–Okurde–wyrwałosięMika​elowi.

– Ale szcze​rze mówiąc, sądzę, że tylko się zgry​wała. Facet z Insty​tutu Obrony Radio​łącz​no​ści, który

zapewnedużolepiejznasięnatakichata​kach,jakiśczaspóź​niejspraw​dzałnaszsprzętipowie​dział,że

nie jest w sta​nie nic stwier​dzić. Nie zna​lazł też żad​nych śla​dów szpie​gow​skiego opro​gra​mo​wa​nia.

AmimototenMolde,nazy​wałsięSte​fanMolde,rów​nieżbyłskłonnyprzy​znać,żektośsiędonaswła​-

mał.

–Itadziew​czynawogólesięnieprzed​sta​wiła?

– Prawdę mówiąc, naci​ska​łem, ale powie​działa tylko ze zło​ścią, że jeśli bar​dzo chcę, mogę na nią

mówićPippi.Niebyłoto,rzeczjasna,jejpraw​dziweimię,ale…

–Tak?

–Uzna​łem,żenaswójspo​sóbdoniejpasuje.

–Pro​szęposłu​chać.Przedchwiląchcia​łemsięstądzbie​rać.

–Zauwa​ży​łem.

–Aleterazwszystkosięzmie​niło.Wspo​mniałpan,żeFransBal​derznałtędziew​czynę?

–Tak.

–Wtakimraziechciał​bymznimjaknaj​szyb​ciejporoz​ma​wiać.

background image

–Zewzględunanią?

–Możnatakpowie​dzieć.

– W porządku – odparł Linus Bran​dell z namy​słem. – Raczej nie znaj​dzie pan namia​rów na niego.

Mówi​łemjuż,żenaglezacząłsięcho​ler​nietrząśćowła​snebez​pie​czeń​stwo.MapaniPhone’a?

–Tak.

– Może pan o nim zapo​mnieć. Frans uważa, że Apple sprze​dało się ame​ry​kań​skiej Agen​cji Bez​pie​-

czeń​stwaNaro​do​wego,NSA.Żebyznimporoz​ma​wiać,musipansobiekupićblack​phone’a,aprzy​naj​-

mniej poży​czyć od kogoś andro​ida i zain​sta​lo​wać spe​cjalny pro​gram szy​fru​jący. Spró​buję go mimo

wszystkoprze​ko​nać,żebysiędopanaode​zwał.Będzie​ciemoglisięumó​wićnaspo​tka​niewjakimśbez​-

piecz​nymmiej​scu.

–Świet​nie,panieBran​dell.Dzię​kuję.

LINUSBRAN​DELLWYSZEDŁ.Mikaelsie​działjesz​czechwilęprzysto​liku.Dopi​jałguin​nessaipatrzył

na sza​le​jącą za oknem zawie​ru​chę. Za jego ple​cami Arne i spółka z cze​goś się śmiali. Ale on był tak

zamy​ślony,żenicniesły​szał.Pra​wieniezauwa​żył,żeAmirusiadłobokniegoizacząłopo​wia​daćonaj​-

śwież​szychpro​gno​zach.

Naj​wy​raź​niejpogodaosza​laładoreszty.Tem​pe​ra​turamiałaspaśćdominusdzie​się​ciustopni.Można

się było rów​nież spo​dzie​wać pierw​szych opa​dów śniegu – i nie cho​dziło by​naj​mniej o uro​cze płatki,

które deli​kat​nie przy​pró​szy​łyby świat. Drań​stwo miało spa​dać z wichurą, jakiej w Szwe​cji dawno nie

było.

–Moż​liwe,żebędziehura​gan–oznaj​miłAmir.

–Zna​ko​mi​cie–odparłMikael.Na​dalnicdoniegoniedocie​rało.

–Zna​ko​mi​cie?

–Tak…no…lep​szatakapogodaniżżadna.

–Coprawda,toprawda.Jaktysięwła​ści​wieczu​jesz?Wyglą​dasznakom​plet​niezasko​czo​nego.Coś

poszłonietak?

–Nie,byłowporządku.

–Usły​sza​łeścoś,cotobąwstrzą​snęło.Zga​dzasię?

–Samniewiem.Ostat​niotro​chęsiędziało.Zasta​na​wiamsię,czynieodejśćz„Mil​len​nium”.

–Awyda​wałomisię,żetyitagazetatojedno.

–Mnieteż.Alechybawszystkosiękie​dyśkoń​czy.

–Toprawda–przy​znałAmir.–Mójstaryojciecmówił,żenawetto,cowieczne,maswójkres.

–Comiałnamyśli?

–Wydajemisię,żewiecznąmiłość.Mówiłtak,achwilępóź​niejodszedłodmojejmatki.

Mikaelzachi​cho​tał.

–Notak.Mnieteżwiecznamiłośćniebar​dzowycho​dzi.Ale…

background image

–Tak?

–Jestjednakobieta,którajakiśczastemuznik​nęłazmojegożycia.

–Przy​kre.

–Zga​dzasię,aletoszcze​gólnyprzy​pa​dek.Iteraznagletra​fi​łemnajejślad.Wkaż​dymraziewydajemi

się,żetoona,imożewła​śniedla​tegotakdziw​niewyglą​dam.

–Rozu​miem.

–Nodobrze,czasnamnie.Ilecijestemwinny?

–Póź​niejsięroz​li​czymy.

–Dzięki.Uwa​żajnasie​bie.

Kiedymijałgrupkęsta​łychklien​tów,dosię​głygokolejnekomen​ta​rze.Potemwyszedłnaulicę.

Było to jak doświad​cze​nie śmierci. Miał wra​że​nie, że wiatr prze​szywa go na wylot. A mimo to stał

chwilęnie​ru​chomoiwspo​mi​nał.Potemwol​nymkro​kiemruszyłdodomu.Niewie​dziećczemuniemógł

otwo​rzyćdrzwi.Przezchwilęmoco​wałsięzzam​kiem.Kiedywresz​ciewszedł,zrzu​ciłbuty,usiadłprzy

kom​pu​te​rzeizacząłszu​kaćinfor​ma​cjiopro​fe​so​rzeFran​sieBal​de​rze.

Alezanicniemógłsięskon​cen​tro​wać.Jakwielerazywcze​śniej,zasta​na​wiałsię,gdziesiępodziewa

Lis​beth. Poza rapor​tem jej byłego pra​co​dawcy Dra​gana Arman​skiego nie miał o niej żad​nych wie​ści.

Zapa​dłasiępodzie​mię.Miesz​kaliwtejsamejdziel​nicy,ani​gdymunawetniemignęłaichybadla​tego

to,copowie​działLinusBran​dell,zro​biłonanimtakiewra​że​nie.

Choć w zasa​dzie mogła go odwie​dzić cał​kiem inna hakerka. To było moż​liwe, ale mało praw​do​po​-

dobne.KtopozaLis​bethSalan​dermógłbysiękomuśwła​do​waćdodomuiniepatrzącmuwoczy,wyrzu​-

cićgozjegowła​snegomiesz​ka​nia,poznaćwszyst​kietajem​nicejegokom​pu​tera,apotempowie​dzieć,że

niemazamiarusięznimkochać,ijesz​czeużyćwyra​że​nia„aniciut”?TomusiałabyćLis​beth.Ijesz​czeta

Pippi.Tobyłobar​dzowjejstylu.

Nadrzwiachjejmiesz​ka​niaprzyFiskar​ga​tanwisiaławizy​tówkaznapi​sem„V.Kulla”.Wie​dział,dla​-

czegonieużywaswo​jegopraw​dzi​wegonazwi​ska.Zbytłatwomożnajebyłowyszu​kaćwsieci.Pozatym

koja​rzyłosięzwielkąaferą.Gdziemogłaterazbyć?Musiałprzy​znać,żeniepierw​szyrazroz​pły​nęłasię

wpowie​trzu.Aleoddnia,kiedyzapu​kałdodrzwijejmiesz​ka​niaprzyLun​da​ga​taniochrza​niłjązato,że

zro​biłabar​dzoszcze​gó​łowywywiadśro​do​wi​skowynajegotemat,jesz​czeni​gdyniestra​cilikon​taktuna

takdługo.Czułsięztymtro​chędziw​nie.Prze​cieżbyłajego…Nowła​śnie,kim,dolicha,dlaniegobyła?

Raczejnieprzy​ja​ciółką.Zprzy​ja​ciółmiczło​wieksięcza​semspo​tyka.Przy​ja​cieletakpopro​stuniezni​-

kają.Kon​tak​tująsięina​czej–niewła​mu​jącsięsobiedokom​pu​te​rów.Ajed​nakczuł,żecośichłączy.Nie

mógł zaprze​czyć, że się o nią nie​po​koi. Jej były kura​tor Hol​ger Palm​gren powta​rzał, że Lis​beth potrafi

osie​biezadbać.Bezwąt​pie​niabyłotoprawdą.Cho​ciażmiałaprze​ra​ża​jącedzie​ciń​stwo,amożewła​śnie

dziękitemu,byładia​bel​niedobrawwycho​dze​niuzopre​sjicało.

Ale on nie mógł mieć pew​no​ści, że zawsze tak będzie, zwłasz​cza że cho​dziło o dziew​czynę z taką,

anieinnąprze​szło​ściąiztalen​temdorobie​niasobiewro​gów.Może,jakzasu​ge​ro​wałDra​ganArman​ski

background image

pod​czas lun​chu, który jakieś pół roku wcze​śniej zje​dli razem w Gon​do​len, rze​czy​wi​ście się sto​czyła.

Zadzwo​niłdoniegowktó​rąświo​sennąsobotęiusil​niezapra​szałnapiwoalbocośmoc​niej​szego.Mikael

czuł,żeDra​ganmusisięwyga​dać,inawetjeśliofi​cjal​niebyłotospo​tka​niesta​rychzna​jo​mych,niemiał

wąt​pli​wo​ści,żechciałpopro​stuporoz​ma​wiaćoLis​bethipozwo​lićsobienasen​ty​men​talneroz​wa​ża​nia

pokilkugłęb​szych.

Wspo​mniałwtedy,żejegofirma,Mil​tonSecu​rity,zaopa​trzyładomstar​cówwHögdalenwalarmydo

wzy​wa​niapomocy.Dobrealarmy,dodał.

Alenawetonenanie​wielesięzda​dzą,jakwysko​cząkorki,aniktsięniezatrosz​czyoto,żebyznów

włą​czyć prąd. A tak się wła​śnie stało. Póź​nym wie​czo​rem w domu star​ców nastą​piła awa​ria i w nocy

jednazpen​sjo​na​riu​szek,nie​jakaRutÅkerman,upa​dłaizła​małaszyjkękościudo​wej.Niemogłasiępod​-

nieść i wiele godzin naci​skała guzik alarmu, bez rezul​tatu. Rano była w sta​nie kry​tycz​nym, a ponie​waż

mediasku​piałysięwtymcza​sienapro​ble​machizanie​dba​niachwinsty​tu​cjachopie​ku​ją​cychsięoso​bami

star​szymi,ospra​wiezro​biłosięgło​śno.

Na szczę​ście Rut Åkerman doszła do sie​bie. Pech jed​nak chciał, że jej syn był jed​nym z czo​ło​wych

dzia​ła​czy Szwedz​kich Demo​kra​tów, i kiedy na stro​nie par​tii, Avpi​xlat, poja​wiła się infor​ma​cja, że

Arman​skijestAra​bem–cooczy​wi​ścieniebyłoprawdą,nawetjeślicza​semtakgonazy​wano–syp​nęły

siękomen​ta​rze.Setkiano​ni​mo​wychhej​te​rówpisały,żetaktojest,kiedybru​dasysprze​dająnamelek​tro​-

nikę.Arman​skibar​dzosiętymprze​jął,boobra​żanorów​nieżjegostarąmatkę.

Nagle, jakby za dotknię​ciem cza​ro​dziej​skiej różdżki, wszy​scy komen​tu​jący prze​stali być ano​ni​mowi.

Przykaż​dympościepoja​wiłosięimię,nazwi​sko,miej​scezamiesz​ka​nia,zawódiwiekautora.Całastrona

została,nomenomen,zde​pik​se​li​zo​wanaioka​załosię,żeauto​ramikomen​ta​rzybylinietylkonie​przy​sto​so​-

wanidożyciawspo​łe​czeń​stwiepie​nia​cze,leczrów​nieżwielusta​tecz​nychoby​wa​teli.Zna​leźlisięwśród

nichnawetkon​ku​renciArman​skiegozbranżyochro​niar​skiej.Admi​ni​stra​to​rzystronydługobylibez​silni.

Nicztegonierozu​mieli.Dopókiimsięnieudałojejzamknąć,rwalitylkowłosyzgłówiprzy​się​gali,że

sięzemsz​czą.Sękwtym,żeniktniemiałpoję​cia,ktozatymstoi.NiktpozaArman​skim.

–Cośtakiegomogłazro​bićtylkoLis​beth–stwier​dził.–Niemamwąt​pli​wo​ści,wkońcubyłemwto

zamie​szany.Niejestemażtakwspa​nia​ło​myślny,żebywspół​czućtym,któ​rychdanezostałyupu​blicz​nione,

cho​ciaż zawo​dowo zaj​muję się ochroną bez​pie​czeń​stwa tele​in​for​ma​tycz​nego. Wiesz, Lis​beth nie odzy​-

wała się do mnie od wie​ków i byłem prze​ko​nany, że ma mnie gdzieś, tak samo jak wszyst​kich innych.

Atunaglecośtakiego.Tobyłosuper.Sta​nęławmojejobro​nie,więcnapi​sa​łemdoniejmaila.Podzię​ko​-

wa​łemjejgorącozapomocikumojemuzdzi​wie​niudosta​łemodpo​wiedź.Wiesz,coodpi​sała?

–Nie.

–Jednozda​nie:„Jakwy,kurwa,może​ciechro​nićtegośmie​ciaSan​dvallazÖstermalmskliniken?”.

–KtotojestSan​dvall?

–Chi​rurgpla​styczny.Zapew​ni​li​śmymuochronęoso​bi​stą.Gro​żonomupotym,jaksiędobie​rałdomło​-

dejEstonki,którapowięk​szałasobieuniegopiersi.Oka​załosię,żebyładziew​czynązna​negoban​dziora.

background image

–Ocho​lera.

– No wła​śnie. Nie było to naj​mą​drzej​sze posu​nię​cie. Odpi​sa​łem Lis​beth, że zdaję sobie sprawę, że

San​dvall nie jest baran​kiem bez skazy. Ale zazna​czy​łem, że nie możemy oce​niać ludzi pod tym kątem

ichro​nićtylkotychcie​szą​cychsięnie​po​szla​ko​wanąopi​nią.Nawetszo​wi​ni​styczneświ​niezasłu​gująnato,

żeby do pew​nego stop​nia czuły się bez​piecz​nie. A skoro San​dvallowi gro​ziło poważne nie​bez​pie​czeń​-

stwoipopro​siłnasopomoc,tomujejudzie​li​li​śmy–zapodwójnąstawkę.Pro​ste.

–AleLis​bethniedałasięprze​ko​nać?

–Nieodpo​wie​działami,wkaż​dymrazieniepisem​nie.Alemożnapowie​dzieć,żezro​biłatoina​czej.

–Jak?

–Pode​szładonaszychochro​nia​rzypil​nu​ją​cychSan​dvallawkli​niceikazałaimstać,gdziestoją.Może

imnawetpowie​działa,żetojająprzy​sła​łem.Potemruszyłapro​stodojegogabi​netu.Mijałapodro​dze

pacjen​tów,pie​lę​gniarkiileka​rzy.Zła​małamutrzypalce,apotem,nieprze​bie​ra​jącwsło​wach,zaczęła

mugro​zić.

–Ranyboskie!

–Deli​kat​niemówiąc.Wariac​two.Zro​bićcośtakiegoprzytyluświad​kach,itowgabi​ne​cielekar​skim.

–Tak.Tosza​leń​stwo.

– Oczy​wi​ście potem zaczęło się pie​kło. Wrza​ski, groźby, oskar​że​nia i cho​lera wie co jesz​cze. Sam

chyba rozu​miesz. Zła​mała palce chi​rur​gowi, który miał zro​bić wiele cen​nych cięć. Po czymś takim

woczachzna​nychadwo​ka​tówpoka​zujesięsym​boldolara.

–Icobyłodalej?

– Nic. Zupeł​nie nic, i chyba to jest w tym naj​dziw​niej​sze. Sprawa roze​szła się po kościach, przede

wszyst​kim dla​tego, że sam chi​rurg nie chciał z tym nic robić. Ale to i tak było czy​ste sza​leń​stwo. Nikt

przy zdro​wych zmy​słach nie wpada tak po pro​stu do gabi​netu i nie łamie leka​rzowi pal​ców. Cze​goś

takiegonor​mal​nieniezro​bi​łabynawetLis​bethSalan​der.

Mikael nie był pewien, czy ten wnio​sek jest słuszny. On uwa​żał raczej, że to wszystko było cał​kiem

logiczne.Lis​be​tho​lo​giczne–natympolumógłsięuwa​żaćzaeks​perta.Onnaj​le​piejwie​dział,jakracjo​-

nal​nie myślała ta dziew​czyna – nie w kon​wen​cjo​nal​nym zna​cze​niu tego słowa: myślała racjo​nal​nie

wodnie​sie​niudozasad,któresamausta​na​wiała.Aniprzezchwilęniewąt​pił,żetenlekarzmusiałzro​bić

cośowielegor​szego,żenietylkodobie​rałsiędodziew​czynynie​wła​ści​wegofaceta.Amimotozasta​na​-

wiałsię,czyLis​bethniemapro​ble​mów,zwłasz​czazana​liząkon​se​kwen​cji.

Przy​szło mu nawet do głowy, że może chciała znów wpaść w tara​paty. Może jej się wyda​wało, że

dziękitemutro​chęodżyje.Wkońcuuznał,żetonie​spra​wie​dliwe.Niewie​działnicomoty​wachjejdzia​-

ła​nia. W ogóle nie miał poję​cia, jak teraz wygląda jej życie. Za oknami sza​lała wichura, a on sie​dział

przybiurkuiszu​kałinfor​ma​cjinatematFransaBal​dera.Pró​bo​wałsięcie​szyć,żezetknąłsięzLis​beth

przy​naj​mniejwtakipośrednispo​sób.Tobyłolep​szeniżnic.Wkońcuuznał,żepowi​niensięcie​szyć,że

Lis​beth jest sobą. Kto wie, może dzięki niej znów będzie miał temat. Z jakie​goś powodu Linus od

background image

początku go iry​to​wał. Praw​do​po​dob​nie by go zlek​ce​wa​żył, nawet gdyby rzu​cił na stół jakąś rewe​la​cję.

Alekiedywtejhisto​riipoja​wiłasięLis​beth,spoj​rzałnatoina​czej.

Pomy​ślał,żeniemożnajejodmó​wićinte​li​gen​cji,więcjeżelipoświę​ciłaspra​wieswójczas,tomoże

ionpowi​niensiętemudokład​niejprzyj​rzeć.Przyodro​bi​nieszczę​ściamożeudamusiędowie​dziećcze​-

goś rów​nież o niej. Bo prze​cież w tym wszyst​kim kryło się pyta​nie za sto punk​tów: dla​czego zde​cy​do​-

wałasiępomócBal​de​rowi?

Niebyłaprze​cieżżad​nympogo​to​wiemkom​pu​te​ro​wym,alewpa​daławewście​kłość,kiedysły​szała,że

komuśdziejesiękrzywda.Mogławięcwkro​czyć,żebywymie​rzyćspra​wie​dli​wośćnawła​snąrękę.Choć

mimowszystkobyłobydziwne,gdybydziew​czynę,którajestwsta​niesięwła​maćdokaż​degokom​pu​tera,

tak bar​dzo obu​rzyła wia​do​mość o ataku hakera. Zła​mać palce chi​rur​gowi? Pro​szę bar​dzo! Ale tro​pić

hake​rów?Tojakbykociołprzy​ga​niałgarn​kowi.Choćzdru​giejstronycoonmógłwie​dzieć.

Zapewne cała ta histo​ria miała gdzieś swój począ​tek. Może Lis​beth i Bal​der się przy​jaź​nili albo

wymie​nialimyślami.Niebyłotozupeł​niewyklu​czone.Mikaelwpi​sałwwyszu​ki​warkęichnazwi​ska,ale

niepoka​załysiężadnegodneuwagiwyniki.Przezchwilęsie​działbezruchu,wpa​tru​jącsięwwichuręza

oknem,imyślałosmokuwyta​tu​owa​nymnachu​dych,bla​dychple​cach,omro​zachwHede​stadioroz​ko​-

pa​nymgro​biewGos​se​ber​dze.

Potem spoj​rzał na to, co zna​lazł o Fran​sie Bal​de​rze. Miał co czy​tać. Wyszu​ki​warka wyrzu​ciła dwa

milionywyni​ków.Mimototrudnobyłosięzorien​to​waćwjegożyciu.Naj​wię​cejbyłoarty​ku​łównauko​-

wychiprzy​pi​sów.Wyglą​dałonato,żewogólenieudzielawywia​dów.Wszyst​kieszcze​gółyjegopry​wat​-

nego życia wyda​wały się na wpół mitem, jak gdyby zostały wyol​brzy​mione i pod​ko​lo​ry​zo​wane przez

ubó​stwia​ją​cychgostu​den​tów.

Mikaeldowie​działsię,żeFranswdzie​ciń​stwieuwa​żanybyłzaopóź​nio​negowroz​wojuażdodnia,

kiedy przy​szedł do dyrek​tora szkoły na Ekerö i powie​dział, że w pod​ręcz​niku do mate​ma​tyki dla klasy

dzie​wią​tejwroz​dzialedoty​czą​cymliczburo​jo​nychjestbłąd.Dokolej​nychwydańwpro​wa​dzonokorektę.

Następ​nejwio​snywygrałkra​jowykon​kursmate​ma​tyczny.Twier​dzono,żepotrafimówićodtyłuisamo​-

dziel​nie two​rzyć dłu​gie palin​dromy. W wypra​co​wa​niu napi​sa​nym w jed​nej z pierw​szych klas pod​sta​-

wówki,którebyłodostępnewsieci,skry​ty​ko​wałWojnęświa​tówWel​lsa.Nierozu​miał,jaktomoż​liwe,

żebyistotygóru​jącenadnamipodkaż​dymwzglę​demniepoj​mo​wałycze​gośtakpod​sta​wo​wegojakróż​-

niceweflo​rzebak​te​ryj​nejMarsaiZiemi.

Po ukoń​cze​niu liceum Frans Bal​der stu​dio​wał infor​ma​tykę w Impe​rial Col​lege w Lon​dy​nie, a potem

napi​sał pracę dok​tor​ską o algo​ryt​mach w sie​ciach neu​ro​no​wych. Uznano ją za epo​kowe osią​gnię​cie.

W rekor​dowo mło​dym wieku został pro​fe​so​rem Kró​lew​skiego Insty​tutu Tech​no​lo​gicz​nego w Sztok​hol​-

mie,atakżeczłon​kiemKró​lew​skiejSzwedz​kiejAka​de​miiNaukInży​nie​ryj​nych.Uwa​żanogozanaj​więk​-

szynaświe​cieauto​ry​tetwdzie​dzi​nietech​no​lo​gicz​nejoso​bli​wo​ści,czylihipo​te​tycz​negomomentuwroz​-

wojucywi​li​za​cji,kiedysztucznainte​li​gen​cjaprze​wyż​szyinte​li​gen​cjęludzi.

Nie spra​wiał wra​że​nia kogoś wyjąt​ko​wego ani fascy​nu​ją​cego. Na wszyst​kich zdję​ciach przy​po​mi​nał

background image

zanie​dba​negotrollazmałymioczkamiiwło​samister​czą​cyminawszyst​kiestrony.Amimotooże​niłsię

z popu​larną aktorką, osza​ła​mia​jącą Hanną Lind. Po ślu​bie przy​jęła jego nazwi​sko. Docze​kali się syna,

który,jakdono​siłajednazpopo​łu​dnió​wekwrepor​tażupodtytu​łemRoz​paczHanny,byłciężkoupo​śle​-

dzonyumy​słowo,choćnazdję​ciuwcalenatakiegoniewyglą​dał.

Ich mał​żeń​stwo się roz​pa​dło. W cza​sie zażar​tej bata​lii o opiekę nad dziec​kiem, która toczyła się

w sądzie rejo​no​wym w Nacce, nagle poja​wił się Lasse West​man, enfant ter​ri​ble teatru. Agre​syw​nie

dowo​dził, że Bal​der w ogóle nie powi​nien mieć prawa do opieki nad synem, skoro „naj​wy​raź​niej

sztucznainte​li​gen​cjajestmubliż​szaoddzie​cię​cej”.Mikaelniezgłę​białtematuroz​wodu.Pró​bo​wałzato

zro​zu​miećto,czymsięzaj​mo​wał,isporyprawne,wktórebyłzamie​szany.Długoczy​tałzawiłewywody

natematpro​ce​sówkwan​to​wychzacho​dzą​cychwkom​pu​te​rach.

Kiedyskoń​czył,prze​szedłdofol​deru„mojedoku​menty”iotwo​rzyłplik,któryutwo​rzyłmniejwię​cej

rokwcze​śniej.NazwałgoPrze​gródkaLis​beth.Niemiałpoję​cia,czywciążwła​my​wałasiędojegokom​-

pu​teraiczywogóleinte​re​so​wałasięjegopracą.Nadzieja,żetakjest,niechciałagoopu​ścić.Zacząłsię

zasta​na​wiać, czy nie powi​nien napi​sać do niej kilku słów. Pro​blem pole​gał oczy​wi​ście na tym, że nie

wie​działco.

Dłu​gie, oso​bi​ste wia​do​mo​ści nie wcho​dziły w grę – tylko poczu​łaby się zaże​no​wana. Powi​nien to

raczejbyćkrótki,tro​chęzagad​kowykomu​ni​kat.Zapi​sałwplikujednopyta​nie.

Copowin​ni​śmymyślećosztucz​nejinte​li​gen​cjiFransaBal​dera?

Potemwstałizapa​trzyłsięnasza​le​jącązaoknemśnie​życę.

1. Frag​mentwier​szaSkal​denWen​ner​bomGustavaFrödingawprze​kła​dzieIrenyMuszal​skiej.

[wróć]

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział4

20listo

​pada

EDWINNEEDHAM,czyteżEdtheNed,jakgocza​semnazy​wano,niebyłnaj​le​piejzara​bia​ją​cymspe​-

cja​li​stądosprawbez​pie​czeń​stwaITwSta​nachZjed​no​czo​nych.Moż​liwejed​nak,żenaj​lep​szyminaj​bar​-

dziej dum​nym. Jego ojciec Sammy był poża​ło​wa​nia god​nym łaj​da​kiem, alko​ho​li​kiem i narwań​cem. Od

czasu do czasu pod​ła​py​wał jakąś przy​pad​kową robotę w por​cie. Naj​czę​ściej jed​nak dawał w długą

iszedłwostretango,ajegoeska​padynie​rzadkokoń​czyłysięwaresz​ciealbonapogo​to​wiu,cooczy​wi​-

ściedlanikogoniebyłozbytprzy​jemne.

A mimo to okresy, kiedy pił, były dla jego rodziny naj​przy​jem​niej​sze. Kiedy nie było go w domu,

mogli ode​tchnąć, a mama Rita przy​tu​lała dzieci i mówiła, że wszystko będzie dobrze. Pomi​ja​jąc te

chwile, ich dom w ogóle nie zasłu​gi​wał na miano rodzin​nego. Miesz​kali w Dorche​ster, w Bosto​nie.

Kiedyojcieczaszczy​całichswojąobec​no​ścią,naj​czę​ściejzaczy​nałsiępastwićnadmatką.Mógłjąbić

godzi​nami i zda​rzało się, że całe dnie spę​dzała zamknięta w toa​le​cie. Sie​działa tam, trzę​sła się i szlo​-

chała.

Kiedy obry​wała naj​go​rzej, wymio​to​wała krwią. Nikt nie był spe​cjal​nie zasko​czony, kiedy w wieku

zale​d​wieczter​dzie​stusze​ściulatumarłazpowodukrwo​tokuwewnętrz​nego.Anikiedystar​szasio​straEda

zaczęłapalićcrack.Ajużnapewnoniewtedy,gdypośmiercimamyprzezdługiczasgro​ziłaimutrata

dachunadgłową.

Po takim dzie​ciń​stwie Ed miał gwa​ran​cję, że jego życie będzie burz​liwe. Jako nasto​la​tek nale​żał do

gangu, który nazy​wał się The Fuc​kers i siał postrach w całym Dorche​ster. Jego człon​ko​wie wal​czyli

zinnymigan​gami,kra​dliinapa​dalinasklepyspo​żyw​cze.Naj​lep​szyprzy​ja​cielEda,nie​jakiDanielGot​t​-

fried,zostałpowie​szonynarzeź​nic​kimhakuizaszlach​to​wanymaczetą.Wwiekukil​ku​na​stulatEdzna​lazł

sięnaskrajuprze​pa​ści.

Wjegowyglą​dziebyłocośtępegoibru​tal​nego,awra​że​nietojesz​czepogłę​białfakt,żeni​gdysięnie

uśmie​chałibra​ko​wałomudwóchgór​nychzębów.Byłdobrzezbu​do​wany,wysokiiniczegosięniebał.

Natwa​rzyprze​waż​niemiałśladywalki–albopoprze​py​chan​kachzojcem,albopobój​kachzinnymigan​-

gami. Więk​szość nauczy​cieli panicz​nie się go bała. Wszy​scy byli prze​ko​nani, że skoń​czy w wię​zie​niu

albo z kulką w gło​wie. Zna​leźli się jed​nak ludzie, któ​rzy się nim zajęli – praw​do​po​dob​nie dostrze​gli

wjegobłę​kit​nychpło​ną​cychoczachcoświę​cejniżtylkoagre​sjęiskłon​nośćdoprze​mocy.

Miał nie​po​skro​miony instynkt odkrywcy, ener​gię, dzięki któ​rej był w sta​nie połknąć książkę z taką

samą pasją, z jaką dewa​sto​wał sie​dze​nia w auto​bu​sie. Czę​sto zwle​kał z powro​tem do domu. Chęt​nie

prze​sia​dy​wałwtakzwa​nympokojutech​nicz​nym,wktó​rymstałokilkaszkol​nychpece​tów.Mógłsie​dzieć

przy nich godzi​nami. Nauczy​ciel fizyki, facet o szwedzko brzmią​cym nazwi​sku Lar​son, zauwa​żył, że

świet​niesobieradzizkom​pu​te​rami,ipomałymdocho​dze​niu,wktórewłą​czyłysięorganyopiekispo​-

background image

łecz​nej,przy​znanomusty​pen​dium.Dziękitemumógłsięprze​nieśćdoszkoły,któ​rejucznio​wiemielitro​-

chęwięk​szeambi​cje.

Zaczął osią​gać wspa​niałe wyniki, dosta​wał kolejne sty​pen​dia i wyróż​nie​nia, aż w końcu – co, jeśli

wziąć pod uwagę jego start, sta​no​wiło swego rodzaju cud – roz​po​czął stu​dia na wydziale Elec​tri​cal

Engi​ne​eringandCom​pu​terSciencenaMITwMas​sa​chu​setts.Napi​sałdok​to​ratnatematwybra​nychobaw

zwią​za​nychznowymiasy​me​trycz​nymialgo​ryt​mamikryp​to​gra​ficz​nymi,takimijakRSA.Przezjakiśczas

pra​co​wał na wyso​kich sta​no​wi​skach w Micro​sof​cie i Cisco, a potem został zwer​bo​wany przez NSA,

Agen​cjęBez​pie​czeń​stwaNaro​do​wego,zsie​dzibąwFortMeadewsta​nieMary​land.

Na dobrą sprawę w jego życio​ry​sie było kilka plam, które spra​wiały, że nie​ko​niecz​nie był dla tej

insty​tu​cji wyma​rzo​nym pra​cow​ni​kiem. Nie cho​dziło tylko o przy​na​leż​ność do gangu. W col​lege’u palił

sporotrawkiipocią​gałygoideesocja​li​styczne,anawetanar​chi​styczne.Pozatym,kiedybyłpeł​no​letni,

dwarazyaresz​to​wanogozapobi​cie,alecho​dziłootakiedro​bia​zgijakbójkawknaj​pie.Wciążmiałteż

wybu​chowycha​rak​ter,łatwosiędener​wo​wałici,któ​rzygoznali,woleliniedep​taćmupoodci​skach.

AlewNSAdostrze​żonojegoinnezalety,zwłasz​czażebyłatojesień2001roku.Ame​ry​kań​skiesłużby

wywia​dow​czedespe​rackopotrze​bo​wałyinfor​ma​ty​ków.Zatrud​niaływła​ści​wiewszyst​kich.Wnastęp​nych

latachniktniekwe​stio​no​wałjegolojal​no​ścianipatrio​ty​zmu,ajeślinawetkomuśprzy​szłotodogłowy,to

itakinnejegozaletyzawszeprze​wa​żały.

Byłnietylkowyjąt​kowouzdol​niony.Byłjakbyopę​tany,mania​kal​niewręczdokładnyipora​ża​jącosku​-

teczny,któretocechybyłybar​dzopożą​daneukogoś,ktomiałczu​waćnadbez​pie​czeń​stweminfor​ma​tycz​-

nymjed​nejznaj​bar​dziejtaj​nychame​ry​kań​skichagen​cji.Żadenskur​wielniebędziewsta​niezła​maćjego

sys​te​mów.Dlaniegobyłatosprawaoso​bi​sta.WFortMeadeszybkostałsięnie​za​stą​piony.Wciążusta​-

wiałysiękolejkiludzichcą​cychcośznimskon​sul​to​wać.Wielupanicz​niesięgobało,boniewahałsię

jeź​dzić po współ​pra​cow​ni​kach bez żad​nego umiaru. Raz posłał nawet do dia​bła samego szefa NSA,

legen​dar​negoadmi​rałaChar​lesaO’Con​nora.

„Lepiejzaj​mijsięczymś,cojesteśwsta​nieogar​nąćtymswoimumy​słem!”–wrza​snął,kiedyadmi​rał

pró​bo​wałprzed​sta​wićmukry​tyczneuwagidoty​czącejegopracy.

AleChar​lesO’Con​noriinnitole​ro​walijegozacho​wa​nie.Wie​dzieli,żesłusz​niekrzy​czyisięawan​tu​-

ruje – dla​tego że ludzie lek​ce​wa​żyli pro​ce​dury bez​pie​czeń​stwa albo dla​tego że wypo​wia​dali się na

tematy,októ​rychniemielipoję​cia.Onsamni​gdyniemie​szałsięwpracęwywiadu,choćdziękiswoim

upraw​nie​niommiałwniąprak​tycz​nienie​ogra​ni​czonywgląd.Samainsty​tu​cjazna​la​złasiępodostrza​łem

wście​kłejkry​tyki.Obu​rzeniprzed​sta​wi​cielepra​wicyilewicyuwa​żali,żejestzłemwcie​lo​nymiorwel​-

low​skimWiel​kimBra​tem.Eduwa​żał,żeorga​ni​za​cjamożesobierobić,cojejsiężyw​niepodoba,oile

tylkotrzy​manosięjegozale​ceń.Wciążjesz​czeniezało​żyłrodziny,więcmiesz​kałwbiu​rze.

Pole​gano na nim i choć kilka razy go skon​tro​lo​wano, ni​gdy nie zna​le​ziono niczego, co można by mu

było zarzu​cić, może poza kil​koma solid​nymi popi​ja​wami, pod​czas któ​rych ostat​nimi czasy zaczy​nał się

roz​kle​jaćizwie​rzałsięztego,cogowżyciuspo​tkało.Niezna​le​zionojed​nakniczego,coświad​czy​łoby

background image

otym,żeopo​wia​dałoso​bompostron​nym,gdziepra​cuje.Jeśliotocho​dzi,mil​czałjakgrób,ajeśliktoś

przy​pad​kowynaci​skałichciałwie​dzieć,czymsięzaj​muje,zawszepowta​rzałtesamedobrzewyuczone

kłam​stwa,którepotwier​dzałyto,comożnabyłozna​leźćwsieciibazachdanych.

Zostałnaj​wyż​szymsze​fembez​pie​czeń​stwawsie​dzi​bieorga​ni​za​cji,ajegoawansniebyłanikwe​stią

przy​padku,aniintrygczymachi​na​cji.Wywró​ciłwszystkodogórynogami,takżebyznówniepoja​wiłsię

żadennowydema​ska​tor,odktó​regomoglibydostaćpomor​dzie.Razemzeswoimzespo​łempodkaż​dym

wzglę​demzaostrzyłwewnętrznynad​zór.Pod​czasnie​zli​czo​nychnocyspę​dzo​nychwpracystwo​rzylicoś,

coEdnazy​wałnie​prze​nik​nio​nymmuremalbozawzię​tymmałympsemgoń​czym.

Żadenskur​wielniebędziemógłdostaćsiędośrodkaiżadenskur​wielniebędziemógłtumysz​ko​wać

bezpozwo​le​nia–mówił,ibyłztegonie​zmier​niedumny.

Przy​naj​mniejdotegoprze​klę​tegolisto​pa​do​wegoporanka.Dzieńbyłpięknyipogodny.WMary​landnie

było nawet śladu tej pie​kiel​nej zawie​ru​chy, która sza​lała nad Europą. Męż​czyźni cho​dzili w koszu​lach

zkrót​kimręka​wemicien​kichwia​trów​kach.Edwra​całwła​śnieswoimcha​rak​te​ry​stycz​nymlekkokoły​szą​-

cymkro​kiemodauto​matuzkawą.

Zuwaginaswojesta​no​wi​skoniemusiałsięprzej​mo​waćdresscode’em.Miałnasobiedżinsyiczer​-

woną fla​ne​lową koszulę. Z wie​kiem zaokrą​glił się tro​chę w pasie, więc koszula nie była dopa​so​wana.

Usiadłprzybiurkuiwes​tchnął.Nieczułsięnaj​le​piej.Bolałygoplecyikolano.Prze​kli​nałsięzato,że

dwadniwcze​śniejdałsięnamó​wićkole​żancezpracy,byłejagentceFBI,cza​ru​ją​cejles​bieAlo​nieCasa​-

les,narundkęjog​gingu.Pew​niezapro​siłagozczy​stegosady​zmu.

Na szczę​ście nie miał do zała​twie​nia żad​nych szcze​gól​nie pil​nych spraw. Miał tylko roze​słać

wewnętrzną notatkę z nowymi wytycz​nymi dla osób odpo​wie​dzial​nych za COST, pro​gram współ​pracy

z wiel​kimi kon​cer​nami IT. Ale nie​wiele zro​bił. Zdą​żył tylko napi​sać bez​po​śred​nio jak zawsze: „Na

wypa​dekgdybykogośzwaskusiło,żebyznówzro​bićzsie​bieidiotę,iżeby​ściepozo​stalidobrymi,ogar​-

nię​tymipara​nojącybe​ra​gen​tami,chcętylkozwró​cićuwagę,że…”.Apotemroz​ległsięsygnałostrze​gaw​-

czy.

Zbyt​niosiętymnieprze​jął.Jegoalarmybyłytakwraż​liwe,żereago​wałynanaj​mniej​sząnie​pra​wi​dło​-

wośćwprze​pły​wieinfor​ma​cji.Zpew​no​ściąitymrazemmusiałocho​dzićonie​wielkąano​ma​lię.Sygnał

mógłnaprzy​kładozna​czać,żektośpró​bo​wałprze​kro​czyćswojeupraw​nie​nia.Zwy​kłezakłó​ce​nie.

Ale nie zdą​żył nawet tego spraw​dzić. Chwilę póź​niej stało się coś tak kosz​mar​nego, że przez kilka

sekundniechciałwtouwie​rzyć.Sie​działtylkoigapiłsięwekran.Dosko​nalewie​dział,cosiędzieje.

Wkaż​dymraziewie​działatotaczęśćjegomózgu,którazacho​wałajesz​czezdol​nośćlogicz​negomyśle​nia.

WNSA​Net,intra​ne​cie,zna​lazłsięRAT.Wkaż​dyminnymprzy​padkupomy​ślałby:atoskur​wiele,zaraz

im się dobiorę do tył​ków. Ale tu, w tym naj​bar​dziej zamknię​tym i naj​ści​ślej kon​tro​lo​wa​nym sys​te​mie,

którytylkowciąguubie​głegorokuwposzu​ki​wa​niunaj​mniej​szegonawetsła​begopunkturazemzzespo​-

łemprze​ro​biłsie​demtysięcyjede​na​ścierazy?Nie,tobyłonie​moż​liwe,cał​ko​wi​ciewyklu​czone.

Niezda​jącsobieztegosprawy,zamknąłoczy,jakgdybymiałnadzieję,żewszystkoznik​nie,jeślitylko

background image

wystar​cza​jącodługoniebędziepatrzył.Kiedyjed​nakspoj​rzałnaekran,wid​niałnanimdal​szyciągzda​-

nia,którezacząłpisać.Posło​wach:„chcętylkozwró​cićuwagę,że…”ktośdopi​sał:„prze​sta​nie​ciełamać

prawo.Wgrun​cierze​czytowszystkojestbar​dzopro​ste.Ten,ktonad​zo​rujenaród,wkońcusamznaj​dzie

siępodjegonad​zo​rem.Jestwtymfun​da​men​talnademo​kra​tycznalogika”.

–Kurwa,kurwa–wymam​ro​tałEd,coświad​czyłootym,żezaczynaodzy​ski​waćrów​no​wagę.

I wtedy na ekra​nie wyświe​tliły się kolejne zda​nia: „Nie dener​wuj się, Ed. Zapra​szam cię na małą

wycieczkę.Mamroot”.Edprze​czy​tałizacząłgło​śnokrzy​czeć.Słoworootspra​wiło,żecał​ko​wi​ciesię

zała​mał.Przezkilkaminut,wcza​siektó​rychkom​pu​terbły​ska​wicz​nieprze​mie​rzałnaj​taj​niej​szezaka​marki

sys​temu, był świę​cie prze​ko​nany, że zaraz dosta​nie zawału. Jak przez mgłę zoba​czył, że wokół niego

zaczy​nająsięgro​ma​dzićludzie.

HANNABAL​DERPOMY​ŚLAŁA,żepowinnasięwybraćpozakupy.Wlodówcebra​ko​wałonietylko

piwa.Niebyłonickon​kret​negodozje​dze​nia.Lassewkaż​dejchwilimógłwró​cićinapewnobysięnie

ucie​szył,gdybyniedostałswo​jegopil​znera.Alepogodabyłaokropna,więcwciążodkła​dałatonapóź​-

niej.Sie​działawkuchni,bawiłasiętele​fo​nemipaliła,mimożepapie​rosyszko​dziłyjejcerze.Zresztąnie

tylkocerze.

Dwa albo trzy razy prze​wi​nęła listę kon​tak​tów w nadziei, że zoba​czy coś nowego. Oczy​wi​ście nic

takiegosięniestało.Samista​rzyzna​jomi.Wszy​scycodojed​negobylijużniązmę​czeni.Bezprze​ko​na​nia

zadzwo​niładoswo​jejagentki,Mii.Dawnotemubyłynaj​lep​szymiprzy​ja​ciół​kami.Marzyłyotym,żeby

razemzawo​jo​waćświat.Terazmiaławra​że​nie,żejestdlaMiiwyrzu​temsumie​nia.Niewie​działanawet,

ile wymó​wek i pustych, do niczego nie​zo​bo​wią​zu​ją​cych słów już od niej sły​szała. Aktor​kom nie jest

łatwo się sta​rzeć, bla, bla, bla. Miała już tego dość. Wola​łaby usły​szeć prawdę: Wyglą​dasz fatal​nie,

Hanno.Publicz​nośćjużcięniekocha.

Jak było do prze​wi​dze​nia, Mia nie ode​brała. I dobrze. Żad​nej z nich ta roz​mowa nie wyszłaby na

dobre.Niemogłasiępowstrzy​maćizaj​rzaładopokojuAugu​sta.Tylkopoto,żebypoczućukłu​cietęsk​-

noty.Kiedytamwcho​dziła,czułasiętak,jakbyutra​ciłaostat​nieważneżyciowezada​nie–macie​rzyń​stwo.

Aletopara​dok​sal​niedoda​wałojejsił.Wjakiśper​wer​syjnyspo​sóbuża​la​niesięnadsobąjąpocie​szało.

Wła​śniezaczęłasięzasta​na​wiać,czyjed​nakwkońcuniepójśćpopiwo,kiedyzadzwo​niłtele​fon.

Zoba​czyłanawyświe​tla​czu,żetoFrans,isięskrzy​wiła.Przezcałydzieńnosiłasięzzamia​rem,któ​-

regoniemiałaodwagizre​ali​zo​wać.Chciaładoniegozadzwo​nićikazaćmuoddaćsyna.Nietylkodla​-

tego,żezanimtęsk​niła,ajużnapewnoniedla​tego,żeuwa​żała,żemuunichbędzielepiej.Chciałaunik​-

nąćkata​strofy.

Lassemiałzamiarspro​wa​dzićAugu​stadodomu,żebyodzy​skaćpie​nią​dzenaopiekęnadnim.Hanna

pomy​ślała,żejeślipoje​dziedoSaltsjöbadenibędziesięupie​rałprzyswoim,Bógjedenwie,cosięsta​-

nie.MożepobićFransa,aAugu​stawywleczdomuiśmier​tel​niegoprze​stra​szyć.Musiałatouświa​do​mić

byłemu mężowi. Kiedy jed​nak ode​brała tele​fon i spró​bo​wała mu przed​sta​wić sytu​ację, w ogóle nie

background image

mogła się z nim poro​zu​mieć. Nie zamy​kały mu się usta. Opo​wia​dał o czymś abso​lut​nie fan​ta​stycz​nym

icał​ko​wi​cienad​zwy​czaj​nym.

–Prze​pra​szam,alenierozu​miem–prze​rwałamu.–Oczymtymówisz?

–Augustjestsawan​tem.Togeniusz.

–Osza​la​łeś?

–Wręczprze​ciw​nie,mojadroga,wkońcuzmą​drza​łem.Musisztuprzy​je​chać,natych​miast!Tojedyny

spo​sób.Totrzebazoba​czyć,żebyuwie​rzyć.Zapłacęzatak​sówkę.Mówięci,pad​niesz.Augustmusimieć

pamięćfoto​gra​ficznąiwjakiśnie​po​jętyspo​sóbsamsięnauczyłwszyst​kichtaj​ni​kówrysunkuiper​spek​-

tywy.Tojestprze​piękne,Hanno.Jakbynie​ziem​skapoświata.

–Oczymtymówisz?

–Ojegoprzej​ściudlapie​szych.Niesłu​cha​łaś?Prze​cho​dzi​li​śmyprzezniekilkadnitemu,aonteraz

per​fek​cyj​niejenary​so​wał,wię​cejniżper​fek​cyj​nie…

–Wię​cejniż…

–Niewiem,jaktowyja​śnić.Nietylkojesko​pio​wał,nietylkodokład​nieuchwy​cił,alerów​nieżdodał

cośodsie​bie,pogłę​biłoarty​stycznywymiar.Wtym,cozro​bił,jesttakizadzi​wia​jącyblaskipara​dok​sal​-

nierów​nieżcośmate​ma​tycz​nego,jakgdybyznałakso​no​me​trię.

–Akso…co?

–Nie​ważne.Hanno,musisztuprzy​je​chaćitozoba​czyć!

Gadałjaknakrę​cony.Sensjegosłówpowolidoniejdocie​rał.

Augustnaglezacząłryso​waćjakmistrz,wkaż​dymrazietaktwier​dziłFrans.Pomy​ślała,żejeślirze​-

czy​wi​ście tak jest, to fan​ta​stycz​nie. Ale nie​stety wcale się nie ucie​szyła. W pierw​szej chwili nie wie​-

działadla​czego.Póź​niejzaczęłarozu​mieć.Cho​dziłooto,żestałosiętouFransa.Augustcałelatamiesz​-

kał z nią i z Las​sem i w ogóle nic się nie działo. U nich sie​dział nad puz​zlami i kloc​kami i nawet nie

pisnął. Miał tylko te swoje ataki, w cza​sie któ​rych krzy​czał udrę​czo​nym gło​sem i rzu​cał się w tył

iwprzód.Ażtunagle,niztego,nizowego,pokilkutygo​dniachuojcaoka​załosię,żejestgeniu​szem.

Tego było po pro​stu za wiele. Oczy​wi​ście cie​szyła się ze względu na Augu​sta. Ale mimo wszystko

zabo​lałojąto.Naj​gor​szewtymwszyst​kimbyło,żewia​do​mośćniezdzi​wiłajejtakbar​dzo,jakpowinna.

Niesie​działa,niepotrzą​sałagłowąiniemam​ro​tała:nie​moż​liwe,nie​moż​liwe.Wręczprze​ciw​nie:miała

wra​że​nie,żepotwier​dziłysięjejprzy​pusz​cze​nia.Niesądziłaoczy​wi​ście,żeAugustdokład​nienaszki​cuje

przej​ściedlapierw​szych.Aleczuła,żecośsięwnimkryje.

Widziałatowjegooczach,wspoj​rze​niu,którecza​sem,wchwi​lachkiedybyłpod​eks​cy​to​wany,zda​-

wałosięreje​stro​waćkażdynaj​drob​niej​szyszcze​gół.Dostrze​gałatowspo​so​bie,wjakisłu​chałnauczy​-

cielialboner​wowoprze​rzu​całstronypod​ręcz​ni​kówdomate​ma​tyki,któremukupiła,aprzedewszyst​kim

czuła to, kiedy się przy​glą​dała, jak zapi​suje cyfry. To było naj​dziw​niej​sze. Godzi​nami mógł sie​dzieć

i zapi​sy​wać nie​koń​czące się ciągi nie​wia​ry​god​nie dużych liczb. Naprawdę pró​bo​wała to zro​zu​mieć,

a w każ​dym razie pojąć, o co może cho​dzić. Ale nie​za​leż​nie od tego, jak bar​dzo się sta​rała, nie była

background image

w sta​nie. Teraz zaczęła podej​rze​wać, że prze​oczyła coś naprawdę waż​nego. Była zbyt nie​szczę​śliwa

izbytzajętasobą,żebyzro​zu​miećto,cosie​działowgło​wiejejdziecka.Czyżnie?

–Niewiem–powie​działa.

–Czegoniewiesz?–zapy​tałFransziry​ta​cją.

–Niewiem,czybędęmogłaterazprzy​je​chać–wyja​śniłaiusły​szałahałasprzydrzwiach.

Przy​szedłLassezeswoimkum​plemodkie​liszka,Roge​remWin​te​rem.Kiedyichusły​szała,wzdry​gnęła

się,wymam​ro​tałajakieśprze​pro​sinyiporaztysięcznypomy​ślała,żejestzłąmatką.

FRANSSTAŁZTELE​FO​NEMwdłoniiprze​kli​nał.Napod​ło​dzepodjegosto​pamiwid​niałasza​chow​-

nica. Kazał uło​żyć ten wzór w sypialni, bo prze​ma​wiał do jego poczu​cia mate​ma​tycz​nego porządku,

atakżedla​tego,żepolasza​chow​nicymno​żyłysięwnie​skoń​czo​nośćwlustrza​nychdrzwiachszafsto​ją​-

cychpoobustro​nachłóżka.Bywałydni,kiedywzwie​lo​krot​nio​nymodbi​ciupólwidziałzagadkę.Patrzył

naniepra​wiejaknażywyorga​nizm,wyła​nia​jącysięztego,cosche​ma​tyczneiregu​larne,takjakmyśli

imarze​niarodząsięwneu​ro​nachludz​kiegomózgu,apro​gramykom​pu​te​rowepowstajązkodówbinar​-

nych.Terazjed​nakzaj​mo​wałogozupeł​niecoinnego.

–Cosięstałoztwojąmatką,mójmały?

Augustsie​działujegostópizaja​dałkanapkęzseremikiszo​nymogór​kiem.Pod​niósłgłowęispoj​rzał

naniegotakuważ​nie,jakgdybyzachwilęmiałpowie​dziećcośmądrego.Tamyślbyłaoczy​wi​ścieidio​-

tyczna. August mil​czał jak zwy​kle. Poza tym nie wie​dział nic o kobie​tach, które zanie​dbano, któ​rym

pozwo​lonozwięd​nąć.To,żeFran​sowiwogólecośtakiegoprzy​szłodogłowy,miałozwią​zekzrysun​-

kami.

Cza​semodno​siłwra​że​nie,żetrzyprace,którezdą​żyłjużstwo​rzyćAugust,dowo​dząnietylkoarty​stycz​-

negoimate​ma​tycz​negotalentu,leczrów​nieższcze​gól​nejmądro​ści.Wyda​wałysiętakdoj​rzałeizło​żone

w swej mate​ma​tycz​nej pre​cy​zji, że nie potra​fił ich połą​czyć z obra​zem swo​jego syna – upo​śle​dzo​nego

dziecka.Araczejniechciałichpołą​czyć,bojużdawnosiędomy​ślił,wczymrzecz,itonietylkodla​tego,

żekie​dyś,jakkażdy,oglą​dałRainMana.

Jako ojciec auty​stycz​nego dziecka wcze​śnie zetknął się z poję​ciem sawanta. Wie​dział, że to ktoś

o mocno ogra​ni​czo​nych moż​li​wo​ściach poznaw​czych, jed​no​cze​śnie wybit​nie uzdol​niony w jakiejś

wąskiejdzie​dzi​nie.Sawancimajątalent,któryczę​stowiążesięzfeno​me​nalnąpamię​ciąiumie​jęt​no​ścią

dostrze​ga​niaszcze​gó​łów.Zawszepodej​rze​wał,żewielurodzi​cówupo​śle​dzo​nychdzieciliczynatojak

nanagrodępocie​sze​nia.Aletaknaprawdęszansezwy​klesąmarne.

Spo​śróddziecicier​pią​cychnaautyzmśred​niojednonadzie​sięćmajakąśpostaćsawan​ty​zmu–naj​czę​-

ściejniesątowcalezdol​no​ścitakspek​ta​ku​larnejakfil​mo​wegoRainMana.Nie​któ​rzyludziezauty​zmem

potra​fiąnaprzy​kładpowie​dzieć,wjakidzieńtygo​dniawypadakon​kretnadatanaprze​strzenikil​ku​setlat

–weks​tre​mal​nychprzy​pad​kachnawetnaprze​strzeniczter​dzie​stutysięcylat.

Innimająency​klo​pe​dycznąwie​dzęwbar​dzowąskichdzie​dzi​nach–znająnaprzy​kładnapamięćroz​-

background image

kładyjazdyalbonumerytele​fo​nów.Nie​któ​rzypotra​fiądoko​ny​waćwpamięcibar​dzoskom​pli​ko​wa​nych

obli​czeń, pamię​tają pogodę z każ​dego dnia swo​jego życia albo nie patrząc na zega​rek, potra​fią podać

czas z dokład​no​ścią co do sekundy. Uta​len​to​wani sawanci mogą mieć mnó​stwo róż​nych mniej lub bar​-

dziejdziw​nychumie​jęt​no​ści.Toludzieupo​śle​dzeni,któ​rzymająjedenkon​kretnytalent.

Franswie​dział,żejestteżdruga,znacz​niemniej​szagrupa,iskry​ciepra​gnął,żebytowła​śniedoniej

zali​czałsięAugust:dotychtakzwa​nychcudow​nychsawan​tów,czyliludzimają​cychnie​praw​do​po​dobne

umie​jęt​no​ści. Wie​dział też, że nale​żał do nich mię​dzy innymi Kim Peek, który nie​dawno umarł na atak

serca. Cier​piał na poważne upo​śle​dze​nie umy​słowe i nie potra​fił się sam ubrać, a mimo to zapa​mię​tał

dwa​na​ścietysięcyksią​żekipotra​fiłbły​ska​wicz​nieodpo​wie​dziećnawła​ści​wiekażdepyta​niedoty​czące

wie​dzyogól​nej.Byłjakżywabazadanych.Nazy​wanogoKim​pu​te​rem.

Byliteżmuzycy,tacyjakLeslieLemke,chło​paknie​wi​domyiopóź​nionywroz​woju.Wwiekuszes​na​stu

lat nagle wstał w środku nocy i bez​błęd​nie zagrał I Kon​cert for​te​pia​nowy Czaj​kow​skiego. Ni​gdy nie

uczyłsięgrać.Tenutwórsły​szałtylkoraz,wtele​wi​zji.Dotejgrupynale​żelijed​nakprzedewszyst​kim

ludzietacyjakSte​phenWilt​shire.Cier​piącynaautyzmAnglik,któryjakodzieckobyłskraj​niezamknięty

wsobie,apierw​szesłowowymó​wiłwwiekusze​ściulat.Powie​dział:papier.

Wwiekuośmiu–dzie​się​ciulatpotra​fiłryso​waćzpamięcizespołybudyn​ków,choćbywidziałjetylko

przez uła​mek sekundy. Jego prace były szcze​gó​łowe i wier​nie odda​wały rze​czy​wi​stość. Pew​nego razu

prze​le​ciał heli​kop​te​rem nad Lon​dy​nem, żeby przyj​rzeć się z góry domom i uli​com. Kiedy wylą​do​wał,

nary​so​wałfan​ta​styczną,kipiącążyciempano​ramęcałegomia​sta.Jegopraceniebyłyjed​naktylkowier​-

nymikopiami.Odpoczątkumiałwspa​niałynie​za​leżnystyl.Uwa​żanogozawiel​kiegoarty​stę.

Franswie​działrów​nież,żepię​ciunasze​ściusawan​tówtochłopcy.Iżematozwią​zekzjednązgłów​-

nychprzy​czynauty​zmu–zbytwyso​kimpozio​memtesto​ste​ronuwystę​pu​ją​cymcza​semwmacicy,cozda​rza

sięoczy​wi​ścieczę​ściejchłop​com.Testo​ste​ronmożeuszko​dzićmózgpłoduipra​wiezawszeuszczerbku

doznajelewapół​kula,ta,któraroz​wijasięwol​niejijestbar​dziejwraż​liwa.Syn​dromsawantapoja​wia

sięwów​czas,gdyprawapół​kulakom​pen​sujeuszko​dze​nialewej.Ponie​ważjed​nakpół​kuleróż​niąsięod

sie​bie,alewaodpo​wiadazamyśle​nieabs​trak​cyjneizdol​nośćpostrze​ga​niazja​wiskzszer​szejper​spek​-

tywy–rezul​tattakiejkom​pen​sa​cjijestdośćspe​cy​ficzny.Tacyludziepostrze​gająświatina​czej,jaknikt

innysku​piająsięnaszcze​gó​łach.Franspomy​ślał,żejeślidobrzezro​zu​miał,tooniAugustwidzielitamto

przej​ściedlapie​szychzupeł​nieina​czej.Nietylkodla​tego,żeAugustnaj​wy​raź​niejbyłowielebar​dziej

sku​piony. Jego wła​sny mózg bły​ska​wicz​nie odrzu​cił wszyst​kie nie​istotne detale i skon​cen​tro​wał się na

tym,coważne–bez​pie​czeń​stwieizna​cze​niukolo​rówświa​teł.Praw​do​po​dob​niejegozdol​nośćpostrze​ga​-

nia osła​biło rów​nież wiele innych czyn​ni​ków, zwłasz​cza myśli o Farah Sha​rif. Dla niego przej​ście dla

pie​szych połą​czyło się ze stru​mie​niem wspo​mnień i marzeń o niej, a dla Augu​sta było po pro​stu tym,

czymbyło.

Augustuchwy​ciłnaj​drob​niej​szeszcze​góły,zarównomiej​sca,jakidziw​niezna​jo​megomęż​czy​zny,który

aku​ratwtam​tejchwiliprze​cho​dziłprzezulicę.Nosiłwsobietenobrazjakgdybypre​cy​zyj​niewygra​we​-

background image

ro​wanywpamięciidopieropokilkutygo​dniachpoczułpotrzebę,żebygozsie​biewyrzu​cić.Conajdziw​-

niejsze,nietylkoodwzo​ro​wałprzej​ściedlapie​szychimęż​czy​znę.Zro​biłcoświę​cej–nasy​ciłtęscenę

nie​po​ko​ją​cymświa​tłem.Fransniemógłode​przećmyśli,żechciałmuwtenspo​sóbpowie​dziećcoświę​-

cej niż tylko: Zobacz, co potra​fię! Po raz setny przyj​rzał się rysun​kowi i znów czuł się tak, jakby ktoś

wbi​jałmuigłęwserce.

Poczułstrach.Niedokońcawie​działdla​czego,alecho​dziłoomęż​czy​znęnarysunku.Jegooczybyły

lśniąceisurowe.Szczękinapięte,awargidziw​niewąskie,jakbyichwogóleniemiał,choćaku​ratten

ostatniszcze​gółnierobiłprzy​kregowra​że​nia.Amimotoimdłu​żejpatrzył,tymtenczło​wiekwyda​wałmu

sięstrasz​niej​szy.Nagleogar​nęłogokom​pletneprze​ra​że​nie,zimnejaklód.Poczułsiętak,jakbytenobra​-

zekmiałzwia​sto​waćcośzłego.

– Kocham cię, mały – wymam​ro​tał. Nie wie​dział, co mówi, i praw​do​po​dob​nie powtó​rzył to zda​nie

jesz​czekilkarazy,bosłowapły​nącezjegoustbrzmiałycorazbar​dziejobco.

Pomy​ślał,żemówitoporazpierw​szy,ipoczułkolejneukłu​ciebólu.Kiedyotrzą​snąłsięzpierw​szego

szoku, zro​zu​miał, że jest w tym wyjąt​kowa nie​go​dzi​wość. Czyżby jego jedyny syn musiał się wyka​zać

szcze​gól​nymtalen​tem,żebypotra​fiłgopoko​chać?Cośtakiegobyłobydoniegopodobne.Przezcałeżycie

byłwręczobse​syj​nieskon​cen​tro​wanynawyni​kach.

Obcho​dziłogotylkoto,coprze​ło​moweiwybitne.Odkądprze​niósłsięzeSzwe​cjidoDolinyKrze​mo​-

wej,niepoświę​ciłAugu​stowianijed​nejmyśli.Byłbytylkoiry​tu​jącąprze​szkodąnadro​dzedojegoepo​-

ko​wychodkryć.

Ale teraz będzie ina​czej, obie​cał sobie. Zapo​mni o bada​niach i o wszyst​kim, co go drę​czyło przez

ostat​niemie​siące,ipoświęcisięwyłącz​niejemu.

Sta​niesięinnymczło​wie​kiem.Mimowszystko.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział5

20listo

​pada

NIKT NIE WIE​DZIAŁ, w jaki spo​sób Gabriella Grane tra​fiła do Säpo, a już na pewno nie ona sama.

Nale​żała do tych dziew​czyn, któ​rym wszy​scy wró​żyli świe​tlaną przy​szłość. Tym​cza​sem w wieku trzy​-

dzie​stutrzechlatniebyłasławnaanibogata,aninawetniemiałaboga​tegomęża,cobar​dzomar​twiłojej

stareprzy​ja​ciółkizDjur​sholm.

–Cosięztobąstało,Gabriello?Przezcałeżyciechceszbyćpoli​cjantką?

Naj​czę​ściejniepotra​fiłasięodszczek​nąćiniewyja​śniała,żewcaleniejestpoli​cjantką,tylkopie​czo​-

ło​wi​ciewybra​nymana​li​ty​kiem,iżepiszebar​dziejspe​cja​li​stycznetek​sty,niżgdypra​co​waławMini​ster​-

stwie Spraw Zagra​nicz​nych albo pisy​wała wstęp​niaki do waka​cyj​nych nume​rów „Sven​ska Dag​bla​det”.

Itakniemogłamówićowięk​szo​ścispraw.Uznała,żenaj​le​piejsie​dziećcichoiniezauwa​żaćidio​tycz​nej

obse​sjiinnychnapunk​ciesta​tususpo​łecz​nego.Popro​stupogo​dzićsięztym,żepracawSäpojestuwa​-

żanazadnoabso​lutne–zarównoprzezzna​jo​mychzwyż​szychklas,jakioczy​wi​ścieprzy​ja​ciółkiinte​lek​-

tu​alistki.

WichoczachSäpobyłobandąpra​wi​co​wychjeło​pów,któ​rzykie​ru​jącsięskry​wa​nymrasi​zmem,polo​-

wali na Kur​dów i Ara​bów i nie cofali się przed popeł​nia​niem poważ​nych zbrodni i prze​stępstw, byle

tylko chro​nić asy radziec​kiego wywiadu. Rzecz jasna, cza​sem się z nimi zga​dzała. Widy​wała w Säpo

prze​jawynie​kom​pe​ten​cjiinie​zdro​wychpoglą​dów,asprawaZala​chenkiwciążjesz​czebyławielkąplamą

naichhono​rze.Aletobyłatylkoczęśćprawdy.Zaj​mo​walisięrów​nieżrze​czamicie​ka​wymiiważ​nymi,

zwłasz​czateraz,poczyst​kach.Cza​samidocho​dziładownio​sku,żetomiej​scewymianymyśli,żetowła​-

śnietam,niedziękigaze​tomczywsalachwykła​do​wych,możnanaj​le​piejzro​zu​miećzacho​dzącenaświe​-

ciezmiany.Choćoczy​wi​ścieczę​stopytałasamąsie​bie:jaksiętuzna​la​złamidla​czegona​daltujestem?

Praw​do​po​dob​niejakąśrolęode​grałowtympewnepochleb​stwo.Skon​tak​to​wałasięzniąsamaHelena

Kraft,nowasze​fowaSäpo.Oznaj​miła,żepotychwszyst​kichskan​da​lachipeł​nychjaduarty​ku​łachmuszą

zacząć ina​czej pozy​ski​wać pra​cow​ni​ków. Czas zacząć myśleć jak Bry​tyj​czycy – powie​działa. Zapro​sić

do współ​pracy praw​dzi​wie zdol​nych ludzi z uni​wer​sy​te​tów. Szcze​rze mówiąc, Gabriello, nie ma lep​-

szegokan​dy​dataniżty.

Niczego wię​cej nie potrze​bo​wała. Została ana​li​ty​kiem w kontr​wy​wia​dzie, a potem w wydziale

ochrony wła​sno​ści prze​my​sło​wej. Nawet jeśli jako młoda, a przy tym olśnie​wa​jąco piękna kobieta nie

nada​wała się na to sta​no​wi​sko, to pod każ​dym innym wzglę​dem paso​wała ide​al​nie. Mówiono o niej

„córeczkatatu​sia”i„dziew​czątkozwyż​szychsfer”,cowywo​ły​wałonie​po​trzebnespię​cia.Pozatymjed​-

nakoka​załasięstrza​łemwdzie​siątkę.Byłaszybka,pojętnaipotra​fiłamyślećnie​sza​blo​nowo.Adotego

mówiłaporosyj​sku.

Nauczyła się tego języka, stu​diu​jąc jed​no​cze​śnie w Wyż​szej Szkole Han​dlo​wej w Sztok​hol​mie. Była

background image

wzo​rową stu​dentką, ale nie spra​wiało jej to szcze​gól​nej rado​ści. Marzyła o czymś wię​cej niż tylko

ożyciuwświe​ciebiz​nesu.Podyplo​miezło​żyłapoda​niewMini​ster​stwieSprawZagra​nicz​nychioczy​wi​-

ście została przy​jęta. Ale to nie​szcze​gól​nie ją krę​ciło. Dyplo​maci byli zbyt sztywni i uła​dzeni. I wtedy

ode​zwałasiędoniejHelenaKraft.Gabriellapra​co​waławSäpojużpięćlatipowoliuzna​wanojązauta​-

len​to​wa​negoczłonkazespołu,choćoczy​wi​ściebywałotrudno.

Na przy​kład tego dnia – i to nie tylko ze względu na prze​klętą pogodę. Do jej gabi​netu wszedł szef

wydziału – Ragnar Olo​fs​son. Wyglą​dało na to, że jest nie w humo​rze. Z kwa​śną miną rzu​cił, że nie

powinnaflir​to​wać,kiedyprze​bywagdzieśsłuż​bowo.

–Flir​to​wać?–zdzi​wiłasię.

–Przy​słanotukwiaty.

–Czytomojawina?

– Ow​szem, sądzę, że masz w tym swój udział. Kiedy jeste​śmy w tere​nie, musimy się zacho​wy​wać

odpo​wied​nio,tozna​czy powścią​gli​wie.Pamię​taj,że repre​zen​tu​jemypoważnyurząd, oklu​czo​wym zna​-

cze​niu.

–Wspa​niale,kochanyRagna​rze!Odcie​biezawszemożnasięcze​gośnauczyć.Wresz​ciezro​zu​mia​łam,

żetoprzezemniekie​row​nikdosprawbadańzErics​sonanieodróż​niazwy​kłejuprzej​mo​ściodflirtu.To

mojawina,żenie​któ​rzymęż​czyźnitaksięroz​pę​dzająwmyśle​niużycze​nio​wym,żepotra​fiądostrzecpro​-

po​zy​cjęsek​su​alnąwzwy​kłymuśmie​chu.

–Niepier​nicz–odparłRagnariwyszedł.Aonapoża​ło​wałaswo​ichsłów.Takieatakirzadkodocze​-

go​kol​wiekpro​wa​dziły.Zdru​giejstronyowielezadługozno​siłatakiegada​nie.

Uznała,żejużczassięposta​wić.Pospiesz​niezro​biłaporzą​deknabiurkuiwzięładorękiraportbry​tyj​-

skiejCen​traliŁącz​no​ściRzą​do​wejGCHQnatematrosyj​skichszpie​gówprze​my​sło​wychweuro​pej​skich

fir​machzaj​mu​ją​cychsięopro​gra​mo​wa​niem.Jesz​czeniezdą​żyłagoprze​czy​tać.Zadzwo​niłtele​fon.Ucie​-

szyłasię,widząc,żetoHelenaKraft.Ni​gdyniedzwo​niładoniejpoto,żebypona​rze​kaćipoma​ru​dzić.

Wręczprze​ciw​nie.

–Pozwól,żeodrazuprzejdędorze​czy.Zadzwo​nilidomniezeSta​nów.Wspra​wie,któramożebyć

pilna.Możeszroz​ma​wiaćprzezCisco?Przy​go​to​wa​li​śmybez​piecznąlinię.

–Oczy​wi​ście.

– Dobrze. Chcia​ła​bym, żebyś coś dla mnie zba​dała. Żebyś spraw​dziła, czy coś się za tym nie kryje.

Brzmipoważ​nie,alezle​ce​nio​daw​czynizro​biłanamniedziwnewra​że​nie.Twier​dzizresztą,żecięzna.

–Możeszłączyć.

Helenapołą​czyłajązAlonąCasa​leszNSAwMary​land.Gabriellaprzezchwilęsięzasta​na​wiała,czy

tonaprawdęona.Kiedysięostat​niospo​tkały,nakon​fe​ren​cjiwWaszyng​to​nie,byłapewnąsie​bie,cha​ry​-

zma​tyczną pre​le​gentką. Opo​wia​dała o czymś, co okre​ślała łagod​nym eufe​mi​zmem: aktywny wywiad

sygna​łów–czyliohaker​stwie.Pokon​fe​ren​cjiucięłysobiekrótkąpoga​wędkęzkie​lisz​kamiwdło​niach.

Gabriella, chcąc nie chcąc, była nią urze​czona. Alona paliła cyga​retki i miała schryp​nięty, zmy​słowy

background image

głos. Czę​sto rzu​cała celne, żar​to​bliwe uwagi i mówiła o sek​sie. Jed​nak teraz, kiedy roz​ma​wiały przez

tele​fon,wyda​wałasięroz​trzę​sionaicojakiśczas,niewie​dzącczemu,tra​ciławątek.

ALONA ZWY​KLE NIE BYWAŁA zde​ner​wo​wana i zazwy​czaj nie miała pro​ble​mów z trzy​ma​niem się

tematu.Miałaczter​dzie​ściosiemlat,byłamocnozbu​do​waną,bez​po​śred​niąkobietąobuj​nychpier​siach

i małych, inte​li​gent​nych oczach, które potra​fiły zbić z tropu każ​dego. Ludziom czę​sto wyda​wało się, że

potrafiichprzej​rzećnawylot,iniktniepowie​działby,żeodczuwaszcze​gólnyrespektwobecprze​ło​żo​-

nych.Potra​fiłaobsztor​co​waćkaż​dego–nawetprzy​by​łegozwizytąmini​straspra​wie​dli​wo​ści–imię​dzy

innymi dla​tego Ed the Ned tak dobrze się przy niej czuł. Żadne z nich nie przy​wią​zy​wało szcze​gól​nej

wagi do sta​no​wisk. Liczyły się tylko zdol​no​ści i nic wię​cej. Dla​tego też szef poli​cji bez​pie​czeń​stwa

zkrajutakmałegojakSzwe​cjabyłdlaniejmałymżucz​kiem.

Amimoto,kiedyzwy​cza​jowekon​trolepołą​cze​niazostaływkońcuprze​pro​wa​dzone,zupeł​niestra​ciła

wątek. Nie miało to jed​nak nic wspól​nego z Heleną Kraft. Było spo​wo​do​wane awan​turą, która w tym

samym cza​sie wybu​chła za jej ple​cami. Wszy​scy zdą​żyli już przy​wyk​nąć do wybu​chów Eda. Potra​fił

wrzesz​czeć i tłuc pię​ścią w stół z byle powodu. Tym razem jed​nak coś jej mówiło, że ta sprawa jest

owielepoważ​niej​sza.

Facetbyłjakspa​ra​li​żo​wany.KiedyAlonaztru​demdukałanie​skład​niedosłu​chawki,wokółniegogro​-

ma​dzilisięludzie,nie​któ​rzywycią​galitele​fony,awszy​scybezwyjątkuwyglą​dalinawstrzą​śnię​tychalbo

prze​ra​żo​nych.Ona,podwpły​wemnagłegozidio​ce​nialubpopro​stuszoku,nieodło​żyłasłu​chawkianinie

powie​działa,żezadzwonipóź​niej.Popro​stupocze​kała,ażjąpołą​czązGabrielląGrane,zachwy​ca​jącą

młodąana​li​tyczką,którąpoznaławWaszyng​to​nieiodrazupró​bo​wałapode​rwać.Bez​sku​tecz​nie,aleitak

wspo​mi​nałatospo​tka​niezbłogąprzy​jem​no​ścią.

–Halo?Jaksięczu​jesz,kochana?

–Dobrze–odparłaGabriella.–Mamytupaskudnąpogodę,alepozatymjestokej.

–Naszeostat​niespo​tka​niebyłonaprawdęsym​pa​tyczne,niesądzisz?

–Jasne,byłobar​dzomiło.Przezcałynastępnydzieńmia​łamkaca.Alepodej​rze​wam,żeniedzwo​nisz

poto,żebymniezapro​sićnadrinka.

– Nie​stety nie, choć bar​dzo mnie to smuci. Dzwo​nię, bo odkry​li​śmy, że pewien szwedzki nauko​wiec

jestwpoważ​nymnie​bez​pie​czeń​stwie.

–Kto?

–Długoniemogli​śmytegoprze​tłu​ma​czyćaninawetzro​zu​mieć,ojakikrajcho​dzi.Ci,któ​rzyotymroz​-

ma​wiali,posłu​gi​walisiękryp​to​ni​mami,asporaczęśćroz​mowybyłazaszy​fro​wanainiemogli​śmyzła​mać

kodu.Alewkońcu,jaktozwy​klebywa,dziękimałymkawał​komukła​danki…co,dodia​bła…

–Słu​cham?

–Pocze​kajchwilę.

Obraznaekra​niekom​pu​teraAlonymru​gnąłizgasł.Oilesięniemyliła,tosamostałosięzpozo​sta​łymi

background image

kom​pu​teramiwbiu​rze.Przezchwilęniewie​działa,corobić.Posta​no​wiłaroz​ma​wiaćdalej,przy​naj​mniej

chwilę.Możebyłatotylkoprze​rwawdosta​wieprądu,choćświa​tłoniezga​sło.

–Cze​kam–powie​działaGabriella.

– Dzię​kuję, to bar​dzo miło z two​jej strony. Musisz mi wyba​czyć, mamy tu straszne zamie​sza​nie. Na

czymskoń​czy​łam?

–Mówi​łaśokawał​kachukła​danki.

–Notak,zesta​wi​li​śmyzesobąkilkaróż​nychele​men​tów.Bezwzględunato,jakpro​fe​sjo​nalnichcemy

być,zawszeznaj​dziesięktośnie​ostrożnyalboktoś,kto…

–Tak?

–Ktocośpowie,podajakiśadresczycośwtymstylu,choćwtymprzy​padku…

Alonaznówumil​kła.Dobiurawszedłcom​man​derJonnyIngramwewła​snejoso​bie–praw​dziwaszy​-

cha,zkon​tak​tamiwsamymBia​łymDomu.Jakzwy​klesta​rałsiębyćdys​tyn​go​wanyicool.Rzu​ciłnawet

jakiśżart,kiedyprzy​sta​nąłprzygrupceludzikawa​łekdalej.Nikogojed​naknieudałomusięnabrać.Pod

jego wymu​skaną powierz​chow​no​ścią i opa​le​ni​zną – odkąd pra​co​wał w cen​trum kryp​to​lo​gii NSA na

Oahu, był opa​lony przez okrą​gły rok – kryła się ner​wo​wość. Dobrze ją było widać w jego spoj​rze​niu.

Wyda​wałosię,żechce,żebywszy​scyzwró​cilinaniegouwagę.

–Halo,jesteśtam?–ode​zwałasięGabriella.

–Nie​stetymuszękoń​czyć.Zadzwo​niępóź​niej–odparłaAlonaisięroz​łą​czyła.Byłapoważ​niezanie​-

po​ko​jona.

Możnabyłowyczućwpowie​trzu,żestałosięcośstrasz​nego,możenawetwyda​rzyłsiękolejnyzamach

ter​ro​ry​styczny.AleJonnyIngramdalejodsta​wiałswójuspo​ka​ja​jącyteatrzyk.Choćwykrę​całsobieręce,

anadjegogórnąwargąinaczoleper​liłsiępot,pod​kre​ślałrazzarazem,żenicpoważ​negosięniestało.

Powie​dział,żecho​dziowirusa,którymimowszyst​kichzabez​pie​czeńdostałsiędointra​netu.

– Na wszelki wypa​dek wyłą​czy​li​śmy ser​wery – oznaj​mił i na chwilę rze​czy​wi​ście wszyst​kich uspo​-

koił.Cotamwirus,zda​walisięmówić.Toprze​cieżnicgroź​nego.

PochwiliIngramzacząłsięnadtymroz​wo​dzić,aleztego,comówił,nie​wielewyni​kało.

Alonaniemogłasiępowstrzy​mać:

–Mówżejaśniej!–krzyk​nęła.

–Narazienie​wielewiemy.Tosięstałodosłow​nieprzedchwilą.Alepraw​do​po​dob​niemie​li​śmywła​-

ma​nie.Damyznać,jaktylkobędziemywie​dziećcoświę​cej–odparłJonnyIngram,znówwyraź​niezanie​-

po​ko​jony.

Przezsalęprze​szedłszmer.

–ZnowuIrań​czycy?–zapy​tałktoś.

–Wydajenamsię…–zacząłIngram.

Nicwię​cejniezdą​żyłpowie​dzieć.Czło​wiek,którypowi​nientamstaćodpoczątkuiwyja​śniaćim,co

się stało, prze​rwał mu bru​tal​nie i wstał. Widząc zwa​li​stą syl​wetkę Eda Needhama, każdy musiał przy​-

background image

znać,żewyglądaimpo​nu​jąco.Jesz​czechwilęwcze​śniejwyda​wałsięzdu​mionyizszo​ko​wany.Terazbiła

odniegonie​sły​chanasta​now​czość.

–Nie–wysy​czał.–Tohaker.Pier​do​lonysuper​ha​ker.Bógmiświad​kiem,żezamie​rzamurwaćmujaja.

GABRIELLAGRANEwło​żyłapłaszczijużmiałaiśćdodomu,kiedyAlonaCasa​leszadzwo​niłaznowu.

W pierw​szej chwili Gabriella poczuła iry​ta​cję, nie tylko z powodu nie​daw​nego zamie​sza​nia. Chciała

wyjść,zanimwichuraroz​sza​lejesięnadobre.Wradio​wychwia​do​mo​ściachpodano,żepręd​kośćwia​tru

doj​dzie do trzy​dzie​stu metrów na sekundę, a tem​pe​ra​tura spad​nie do minus dzie​się​ciu stopni. Ona zaś

byłaowielezacienkoubrana.

– Prze​pra​szam, że tyle to trwało – powie​działa Alona Casa​les. – Mie​li​śmy zwa​rio​wane popo​łu​dnie.

Kom​pletnychaos.

–Tutajmamytosamo–odparłauprzej​mieGabriellaispoj​rzałanazega​rek.

–Jakmówi​łam,dzwo​nięwważ​nejspra​wie,aprzy​naj​mniejtakmisięwydaje.Nie​ła​twotostwier​dzić

nastopro​cent.Mówi​łamjuż,żewła​śniezaczę​łamroz​pra​co​wy​waćpewnągrupęRosjan?

–Nie.

–Praw​do​po​dob​nienależądoniejrów​nieżNiemcyiAme​ry​ka​nie,imożejesz​czekilkuSzwe​dów.

–Ojakiejgru​piemówimy?

– O prze​stęp​cach, nazwa​ła​bym ich wyra​fi​no​wa​nymi, któ​rzy nie napa​dają na banki ani nie sprze​dają

nar​ko​ty​ków,tylkokradnątajem​nicefirmipoufneinfor​ma​cjebiz​ne​sowe.

–Czarnekape​lu​sze.

–Tonietylkohake​rzy.Trud​niąsięrów​nieższan​ta​żemiprze​kup​stwem,amożenawetczymśtaksta​ro​-

mod​nym jak mor​do​wa​nie. Choć szcze​rze mówiąc, nie mam jesz​cze na nich zbyt wiele, poza kil​koma

kryp​to​ni​mami i nie​po​twier​dzo​nymi powią​za​niami. Mam też nazwi​ska kilku mło​dych infor​ma​ty​ków niż​-

szegoszcze​bla.Zaj​mująsiępro​fe​sjo​nal​nymszpie​go​stwemprze​my​sło​wymidla​tegotasprawatra​fiłana

mojebiurko.Boimysię,żeame​ry​kań​skieinno​wa​cjetech​nicznezna​la​złysięwrękachRosjan.

–Rozu​miem.

–Nie​ła​twosiędonichdobrać.Uży​wajądobregoszy​fro​wa​niaicho​ciażzro​bi​łamdużo,żebyusta​lić,

ktozatymstoi,udałomisiędowie​dziećtylkotyle,żeichszefnazywasięTha​nos.

–Tha​nos?

–Tak,odTana​tosa,bogaśmiercizmito​lo​giigrec​kiej,synaNyks–nocy,ibratabliź​niakaHyp​nosa–

snu.

–Brzmistrasz​nie.

– Raczej dzie​cin​nie. Tha​nos to czarny cha​rak​ter z komik​sów Marvela, wiesz, tych z Hul​kiem, Iron

ManemiKapi​ta​nemAme​ryką.Popierw​szenie​spe​cjal​niekoja​rzysiętozRosją,apodru​giejest…jakby

topowie​dzieć…

–Żar​to​bliweiaro​ganc​kiezara​zem?

background image

– Tak, jakby draż​niła się z nami grupka bez​czel​nych dzie​cia​ków z col​lege’u. Działa mi to na nerwy.

Szcze​rzemówiąc,wtejhisto​riinie​po​koimniemnó​stwoszcze​gó​łówidla​tegobar​dzosięzain​te​re​so​wa​-

łam,kiedyudałonamsięusta​lić,żebyćmożeist​niejeczło​wiek,któryodnichuciekł.Mógłbynampomóc

wyja​śnić parę spraw, gdyby udało nam się go zła​pać, zanim oni to zro​bią. Ale kiedy przyj​rze​li​śmy się

temubli​żej,doszli​śmydownio​sku,żeprawdajestcał​kieminna.

–Tozna​czy?

–Tonieżadenprze​stępca,żadenucie​ki​nier,tylkoprzy​zwo​ityczło​wiek,pra​cow​nikfirmy,wktó​rejta

orga​ni​za​cjamaszpie​gów.Zapewneprzezprzy​pa​dekdowie​działsięcze​gośważ​nego.

–Mówdalej.

– Podej​rze​wamy, że ten czło​wiek jest w poważ​nym nie​bez​pie​czeń​stwie. Potrze​buje ochrony. Jesz​cze

donie​dawnaniemie​li​śmypoję​cia,gdziegoszu​kać.Niewie​dzie​li​śmynawet,wjakiejfir​miepra​co​wał.

Teraz jed​nak sądzimy, że w końcu udało nam się go namie​rzyć. W ostat​nich dniach jeden z tych ludzi

wspo​mniałoczło​wieku,któ​regoszu​kamy.Powie​dział,żewrazznimdia​bliwzięliwszyst​kiecho​lerneT.

–Cho​lerneT?

–Tak.Tobrzmiałodziw​nieitajem​ni​czo,alemiałotęzaletę,żebyłokon​kretneiłatwedowyszu​ka​nia.

Cho​lerneTniedałooczy​wi​ścieżad​nychwyni​ków,alejużhasłanaTwpowią​za​niuzfir​mami,zwłasz​cza

tymizaawan​so​wa​nymitech​no​lo​gicz​nie,nie​odmien​niepro​wa​dziłydoNicho​lasaGrantaijegomak​symy:

tole​ran​cja,talent,tempo.

–CzyliSoli​fon–stwier​dziłaGabriella.

–Taknamsięwydaje.Przy​naj​mniejwyglądanato,żewszystkosięzga​dza.Dla​tegozaczę​li​śmybadać,

ktowostat​nimcza​siezre​zy​gno​wałzpracywSoli​fo​nie.Napoczątkudoniczegonastoniedopro​wa​dziło.

Majądużąrota​cję.Myślęnawet,żetojednazichzasad.Nasta​wiająsięnaswo​bodnyprze​pływtalen​tów.

Zaczę​li​śmysięteżzasta​na​wiaćnadtrzemaT.Wiesz,coGrantprzeztorozu​mie?

–Niebar​dzo.

–Tojegoprze​pisnakre​atyw​ność.Potrzebatole​ran​cjidlanie​ty​po​wychpomy​słówinie​ty​po​wychludzi.

Imbar​dziejjestsięotwar​tymnajed​nostkiodsta​jąceodnormyalbowogólewszel​kiegorodzajumniej​-

szo​ści, tym łatwiej przyj​muje się nowe pomy​sły. To tro​chę tak jak z indek​sem homo​sek​su​ali​stów

RichardaFlo​ridy.Tam,gdziepanujetole​ran​cjadlaludzitakichjakja,jestteżwięk​szaotwar​tośćikre​-

atyw​ność.

–Zbythomo​ge​niczne,skłonnedoosą​dza​niaorga​ni​za​cjenieosią​gająniczego.

–Otóżto.Aludzieuta​len​to​wani,jakwyja​śnia,nietylkomajądobrewyniki,aleteżprzy​cią​gająinne

talenty. Two​rzą śro​do​wi​sko, w któ​rym chce się prze​by​wać. Od samego początku Grant pró​bo​wał ścią​-

gnąć do sie​bie bran​żo​wych geniu​szy, nie spe​cja​li​stów na kon​kretne sta​no​wi​ska. Nie ukie​run​ko​wujmy

ludzi,niechsaminadająkie​ru​nek–brzmiałajegodewiza.

–Atempo?

–Wymianamyślimaprze​bie​gaćszybkoispraw​nie.Zwo​ła​niespo​tka​nianiemożewyma​gaćmnó​stwa

background image

biu​ro​kra​cji, rezer​wo​wa​nia ter​mi​nów i uma​wia​nia się z sekre​tarką. Trzeba móc wejść i od razu zacząć

dys​ku​to​wać. Pomy​sły powinny gładko prze​pły​wać w obu kie​run​kach. Na pewno sły​sza​łaś o wręcz

bajecz​nych doko​na​niach Soli​fonu. Opra​co​wy​wali inno​wa​cyjne roz​wią​za​nia tech​niczne z wielu róż​nych

dzie​dzin.Mówiącmię​dzynami,takżedlaNSA.Apotempoja​wiłsiękolejnymałygeniusz,twójkra​jan,

awrazznim…

–Dia​bliwzięliwszyst​kiecho​lerneT.

–Takjest.

–ItobyłBal​der.

– Zga​dza się. Nie sądzę, żeby nor​mal​nie miał pro​blemy z tole​ran​cją czy nawet z tem​pem. Ale od

samegopoczątkuroz​sie​wałcośwrodzajutru​ci​znyiniechciałsięniczymdzie​lić.Momen​tal​nieudałomu

się zepsuć atmos​ferę w eli​tar​nej gru​pie naukow​ców, zwłasz​cza kiedy zaczął oskar​żać ludzi o to, że są

zło​dzie​jamiinaśla​dow​cami.Pozatymmiałspię​ciezwła​ści​cie​lemNico​la​semGran​tem.Grantniechciał

jed​nak zdra​dzić, o co poszło – powie​dział tylko, że to pry​watna sprawa. Wkrótce potem Bal​der zło​żył

wypo​wie​dze​nie.

–Wiem.

–Więk​szośćpra​cow​ni​kówbyłazado​wo​lona,żeodszedł.Atmos​ferasięoczy​ściłailudzieznówzaczęli

sobieufać,przy​naj​mniejdopew​negostop​nia.AleGrantniebyłjed​nakzado​wo​lony,ajużnapewnonie

cie​szylisięjegoadwo​kaci.Bal​derzabrałzesobąto,coopra​co​wałdlaSoli​fonu,i–możedla​tego,żenikt

nie miał wglądu w jego pracę i mno​żyły się plotki – wszy​scy uwa​żali, że miał w zana​drzu sen​sa​cję,

mogącązre​wo​lu​cjo​ni​zo​waćkom​pu​terkwan​towy,nadktó​rympra​co​wanowSoli​fo​nie.

–Zczy​stopraw​negopunktuwidze​niato,cozabrał,nienale​żałodoniego.Byłowła​sno​ściąfirmy.

–Wła​śnie.Bal​dergar​dło​wałokra​dzieży,aosta​tecz​niesamoka​załsięzło​dzie​jem.Jakwiesz,zanosi

sięnapro​ces,oileBal​derniewystra​szytychadwo​kac​kichtuzówswojąwie​dzą.To,cowie,jestjego

polisą na życie. Tak przy​naj​mniej twier​dzi – może to być prawda. W naj​gor​szym razie cała sprawa

zakoń​czysię…

–Jegośmier​cią.

–Tegosięoba​wiam–cią​gnęłaAlona.–Mamycorazpoważ​niej​szepowodysądzić,żezanosisięna

coś poważ​nego. Twoja sze​fowa zasu​ge​ro​wała, że możesz nam pomóc z nie​któ​rymi kawał​kami tej ukła​-

danki.

Gabriella zer​k​nęła w okno, za któ​rym sza​lała wichura, i poczuła nagłe pra​gnie​nie, żeby zna​leźć się

wdomu,jaknaj​da​lejodtegowszyst​kiego.Mimotozdjęłapłaszcziusia​dłanakrze​śle.Czułasiębar​dzo

nie​swojo.

–Wczymmogęwampomóc?

–Jakmyślisz,coontakiegoodkrył?

–Rozu​miem,żenieudałowamsięgopod​słu​chaćaniwła​maćdojegokom​pu​tera?

–Tegoniemogęzdra​dzić,skar​bie.Powiedz,cotymyślisz.

background image

Gabriellaprzy​po​mniałasobie,żenietakdawnoFransBal​dersta​nąłwdrzwiachjejgabi​netuizaczął

mam​ro​taćcośonowymżyciu,cokol​wiektomiałozna​czyć.

– Jak zapewne wiesz – odparła. – Bal​der twier​dził, że okra​dziono go z efek​tów jego pracy jesz​cze

w Szwe​cji. FRA prze​pro​wa​dził dość obszerne docho​dze​nie i do pew​nego stop​nia przy​znał mu rację,

choćniepocią​gnąłsprawy.Mniejwię​cejwtymsamymcza​siespo​tka​łamBal​deraporazpierw​szyinie​-

spe​cjal​niegopolu​bi​łam.Odjegogada​niapękałamigłowa.Byłślepynawszystko,coniedoty​czyłojego

i badań, które pro​wa​dził. Pomy​śla​łam, że żaden postęp nie jest wart takiego zaśle​pie​nia. Jeżeli takie

podej​ściejestkonieczne,żebybyćzna​nymnacałymświe​cie,tojaniechcępopu​lar​no​ści,nawetwsnach.

Alemożepopro​stuzasu​ge​ro​wa​łamsięwyro​kiemsądu.

–Wspra​wieopiekinaddziec​kiem?

–Tak.Bal​derwła​śniestra​ciłprawodoopiekinadswoimauty​stycz​nymsynem.Kom​plet​niegozanie​-

dby​wałinawetsięniezorien​to​wał,kiedyspa​dłamunagłowęprak​tycz​niecałapółkazksiąż​kami.Kiedy

usły​sza​łam,żewSoli​fo​niezra​ziłdosie​biewszyst​kich,świet​nietorozu​mia​łam.Dobrzemutak,pomy​śla​-

łam.

–Cobyłodalej?

–Potemwró​ciłdodomuizaczęłosięunasmówić,żepowi​niendostaćochronę,więcspo​tka​łamsię

znimrazjesz​cze.Wyda​rzyłosiętozale​d​wiekilkatygo​dnitemuibyłonie​sa​mo​wite.Niemogłamuwie​-

rzyć,żetaksięzmie​nił.Nietylkodla​tego,żezgo​liłbrodę,dopro​wa​dziłdoładufry​zuręizeszczu​plał.Był

teżspo​koj​niej​szy,możenawettro​chęnie​pewny.Niebyłojużwnimtejpasji.Pamię​tam,żezapy​ta​łam,czy

sięmar​twicze​ka​ją​cymigopro​ce​sami.Wiesz,coodpo​wie​dział?

–Nie.

–Zwyraź​nymsar​ka​zmemoznaj​mił,żesięniemar​twi,bowobecprawawszy​scyjeste​śmyrówni.

–Cochciałprzeztopowie​dzieć?

–Żejeste​śmyrówni,jeślipła​cimyporówno.Dodał,żewjegoświe​cieprawojesttylkomie​czemsłu​-

żą​cymdoprze​szy​wa​niatakichjakon.Możnawięcpowie​dzieć,żeow​szem,mar​twiłsię.Mar​twiłsięteż,

żewie​dzajestdlaniegocię​ża​rem,nawetjeślijed​no​cze​śniemogłagoura​to​wać.

–Aleniezdra​dził,comanamyśli?

–Powie​dział,żeniechcestra​cićostat​niegoasa,któ​regomawręka​wie.Chciałpocze​kaćizoba​czyć,

jak daleko jest gotów się posu​nąć jego prze​ciw​nik. Ale zauwa​ży​łam, że jest wstrzą​śnięty. Przy jakiejś

oka​zjiwyrwałomusię,żesąludzie,któ​rzychcązro​bićmukrzywdę.

–Wjakispo​sób?

–Niefizycz​nie.Mówił,żezależyimprzedewszyst​kimnajegobada​niachidobrymimie​niu.Alenie

jestempewna,czynaprawdęmyślał,żenatympoprze​staną,więczapro​po​no​wa​łam,żebysobiekupiłpsa.

Pomy​śla​łam zresztą, że pies byłby ide​al​nym towa​rzy​szem dla czło​wieka miesz​ka​ją​cego na przed​mie​-

ściachwsta​now​czozadużymdomu.Aleonodrzu​ciłtenpomysł.Odpo​wie​działostro,żeniemożemieć

terazpsa.

background image

–Jakmyślisz,dla​czego?

–Niewiem.Aleodnio​słamwra​że​nie,żecośgognębi.Niepro​te​sto​wałteżzbytgło​śno,kiedyposta​ra​-

łamsiędlaniegoonowy,zaawan​so​wanysys​temalar​mowy.Wła​śniezostałzain​sta​lo​wany.

–Przezkogo?

–Przezagen​cjęochrony,zktórączę​stowspół​pra​cu​jemy.Mil​tonSecu​rity.

–Dobrze,bar​dzodobrze.Mimowszystkopro​po​no​wa​ła​bymgoprze​nieśćwbez​piecznemiej​sce.

–Jestażtakźle?

–Jestryzyko,atochybawystar​czy,niesądzisz?

– O, tak – odparła Gabriella. – Dała​byś radę prze​słać jakąś doku​men​ta​cję, żebym mogła od razu

poroz​ma​wiaćzprze​ło​żoną?

–Spró​buję.Niebar​dzowiem,comisięterazudazdzia​łać.Mie​li​śmy…dośćpoważnąawa​riękom​pu​-

te​rów.

–Czyagen​cjatakajakwaszamożesobiepozwo​lićnapoważnąawa​rię?

–Niemoże,maszabso​lutnąrację.Oddzwo​nię,skar​bie–odparłairoz​łą​czyłasię.

Gabriellakilkasekundsie​działawkom​plet​nymbez​ru​chu.Patrzyła,jakdeszczcorazwście​klejsmaga

szyby.

Potem wyjęła black​phone’a i zadzwo​niła do Fransa Bal​dera. Pró​bo​wała kilka razy. Nie tylko po to,

żebygoostrzecidopro​wa​dzićdotego,żebyjaknaj​szyb​ciejprze​nie​sionogowbez​piecznemiej​sce,ale

rów​nież dla​tego, że nagle poczuła, że chcia​łaby z nim poroz​ma​wiać i zapy​tać, co miał na myśli, kiedy

powie​dział:Ostat​niomarzęonowymżyciu.

FransBal​dertym​cza​sem,choćniktotymniewie​działiniktbywtonieuwie​rzył,pró​bo​wałnakło​nić

syna,żebystwo​rzyłkolejnyrysu​nekświe​cącytymnie​sa​mo​wi​tymświa​tłem,którezda​wałosiępocho​dzić

nieztegoświata.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział6

20listo

​pada

NAEKRA​NIEMONI​TORApoja​wiłysięsłowa:

Mis​sionAccom​pli​shed!

Pla​guezawyłochry​plejaksza​le​niec.Moż​liwe,żetobyłonie​roz​sądne,alejegosąsie​dzi,nawetjeśligo

usły​szeli,raczejniemogliprze​czu​wać,cosięwła​śniestało.Jegomiesz​ka​nienapewnoniewyglą​dałona

miej​sce,zktó​regomożnasięwła​maćdonaj​pil​niejstrze​żo​negosys​temuświata.

Przy​po​mi​nało raczej melinę wyrzut​ków spo​łecz​nych. Pla​gue miesz​kał w Sund​by​berg, przy

Högklintavägen.Byłatocał​ko​wi​ciepozba​wionasplen​doruoko​licaznud​nymiczte​ro​pię​tro​wymiblo​kami

zwypło​wia​łejcegły.Ojegomiesz​ka​niuniemożnabyłopowie​dziećnicdobrego.Uno​siłsięwnimski​sły

zapach stę​chli​zny. Biurko było zawa​lone roz​ma​itymi śmie​ciami: reszt​kami z McDo​nalda, pusz​kami po

coli,pomię​tymikart​kamiznotat​nika,okru​chamicia​stek,kub​kamipokawieipustymiopa​ko​wa​niamipo

sło​dy​czach.Nawetjeślicza​semcośtra​fiałodokosza,toitakniebyłonopróż​nianycałymitygo​dniami.

Nie można było zro​bić kroku, żeby się nie natknąć na okru​chy albo na żwir. Ale nikt, kto go znał, nie

byłbytymzdzi​wiony.

Nawetwpowsze​dniedniniemyłsięiniezmie​niałubrańbezpotrzeby.Jegożycietoczyłosięprzed

kom​pu​te​reminawetkiedyniepra​co​wałnadczymśgorącz​kowo,wyglą​dałokrop​nie:byłotyły,sfla​czały

izanie​dbany.Choćtrzebaprzy​znać,żepró​bo​wałzapu​ścićspi​cza​stąbródkę,którajed​nakzcza​semzamie​-

niłasięwnie​fo​remnygąszcz.Byłzwa​li​styjakolbrzym,pokrzy​wionyipostę​ki​wał,kiedysięruszał.Był

jed​nakdobrywczyminnym.

Przy kom​pu​te​rze sta​wał się wir​tu​ozem. Był hake​rem, który swo​bod​nie pły​nął przez cyber​prze​strzeń.

Moż​liwe, że góro​wał nad nim tylko jeden mistrz, a wła​ści​wie nale​ża​łoby powie​dzieć: mistrzyni. Sam

widokjegopal​cówtań​czą​cychnadkla​wia​turącie​szyłoczy.Posieciporu​szałsiętaklekkoizwin​nie,jak

ciężkoinie​zdar​nieszłomutowtymdru​gim,bar​dziejreal​nymświe​cie.Kiedysąsiadzgóry,chybaJans​-

son,zacząłwalićwpod​łogę,Pla​gueodpi​sałnawia​do​mość,którąwła​śniedostał:

Wasp,jesteścho​ler​nymgeniu​szem.Zasłu​gu​jesznapomnik!

Potemopadłnaopar​cieizbło​gimuśmie​chemspró​bo​wałpod​su​mo​waćprze​biegwypad​ków,awła​ści​-

wieprzezchwilępró​bo​wałnapa​waćsiętrium​fem.Potemzamie​rzałwycią​gnąćodWaspwszyst​kieszcze​-

gółyiupew​nićsię,żepoza​cie​rałaślady.Nikt,abso​lut​nienikt,niemógłwpaśćnaichtrop!

Nie pierw​szy raz grali na ner​wach potęż​nej orga​ni​za​cji. Ale tym razem był to zupeł​nie inny poziom.

Wieluczłon​kóweks​klu​zyw​negotowa​rzy​stwa,doktó​regonale​żał,takzwa​nejHac​kerRepu​blic,byłoprze​-

background image

ciw​nych temu pomy​słowi. Zwłasz​cza Wasp. Ona, jeżeli sytu​acja tego wyma​gała, była gotowa wal​czyć

zkaż​dym,nie​za​leż​nieodtego,czycho​dziłooinsty​tu​cję,czyojed​nostkę.Alenieprze​pa​dałazawsz​czy​-

na​niemawan​turtylkopoto,żebykogośpodraż​nić.

Nielubiłatakichinfan​tyl​nychhaker​skichata​ków.Niebyłakimś,ktowła​mujesiędopotęż​nychkom​pu​-

te​rówtylkopoto,żebyzazna​czyć,żetambył.Zawszechciałamiećjasnycelizakaż​dymrazemprze​pro​-

wa​dzałateswojecho​lerneana​lizy.Zasta​na​wiałasię,jakiebędąkon​se​kwen​cje.Zesta​wiaładłu​go​trwałe

ryzykozkrót​ko​trwałąsatys​fak​cją.Gdybytowziąćpoduwagę,wła​ma​niadoNSAnijakniemożnabyło

nazwaćroz​sąd​nymposu​nię​ciem.Niktniewie​dział,jaktomoż​liwe,żedałasięwtowcią​gnąć.

Możepotrze​bo​wałajakie​gośbodźca.Możebyłaznu​dzonaichciałanaro​bićtro​chęzamie​sza​nia,żeby

nie umrzeć z nudów. Albo, jak utrzy​my​wali nie​któ​rzy człon​ko​wie grupy, już wcze​śniej zdą​żyła wejść

w kon​flikt z NSA i wła​ma​nie się do ich sys​temu było dla niej aktem zemsty. Inni wąt​pili w tę wer​sję.

Twier​dzili,żepopro​stuchciałasięcze​gośdowie​dziećiżeodczasukiedyjejojciec,Alek​san​derZala​-

chenko,zostałzamor​do​wanywszpi​taluSahl​gren​skawGöteborgu,nacośpolo​wała.

Aleniktniewie​działnicpew​nego.Waspjakzawszemiałaswojetajem​nice.To,jakiemotywyniąkie​-

ro​wały,wzasa​dziebyłobezzna​cze​nia.Wkaż​dymraziepró​bo​walitosobiewmó​wić.Jeżelichciałaim

pomóc, powinni się tylko cie​szyć, a nie zasta​na​wiać, dla​czego na początku nie oka​zała entu​zja​zmu ani

żad​nychinnychuczuć.Niesprze​ci​wiałasięitoimwystar​czyło.

Mającjąposwo​jejstro​nie,mieliteżwięk​szeszanse,żeudaimsięzre​ali​zo​waćplan.Lepiejniżinni

wie​dzieli,żew ostat​nichlatachNSA zde​cy​do​wa​nieprze​kro​czyłoswoje upraw​nie​nia.Inwi​gi​lo​wali nie

tylkoter​ro​ry​stówiludzibędą​cychpoten​cjal​nymzagro​że​niemdlabez​pie​czeń​stwapań​stwa.Inte​re​so​wali

się nie tylko ludźmi waż​nymi i potęż​nymi, takimi jak głowy innych państw, ale wła​ści​wie wszyst​kimi.

Miliony,miliardyibilionyroz​mów,wia​do​mo​ścitek​sto​wychizapi​sówaktyw​no​ściwsiecipod​da​wano

kon​troliiarchi​wi​zo​wano.NSAcodzien​nierobiłakolejnykrokicorazgłę​biejwni​kaławżyciepry​watne

każ​degoczło​wieka.Stałasięogrom​nymwszyst​ko​wi​dzą​cymokiem.

Jeśli o to cho​dzi, rów​nież żaden czło​nek Hac​ker Repu​blic nie był bez skazy. Wszy​scy bez wyjątku

zapusz​czalisięwtakieobszarywir​tu​al​negoświata,wktó​rychwogóleniemielinicdoroboty.Można

powie​dzieć,żetakiebyłyzasadygry.Hakertoktoś,ktoprze​kra​czawszel​kiegra​nice,ktoś,ktozuwagina

swojezaję​ciegar​dziregu​łamiiwciążposze​rzaswojąwie​dzę,niezawszeprzej​mu​jącsięróż​nicąmię​dzy

tym,copubliczne,atym,copry​watne.

Człon​ko​wieHac​kerRepu​blicniebylijed​nakpozba​wienimoral​no​ści.Wie​dzieli,rów​nieżzwła​snego

doświad​cze​nia, że wła​dza korum​puje – zwłasz​cza wła​dza, która nie pod​lega żad​nemu nad​zo​rowi.

Nikomuznichniepodo​bałosięteż,żenaj​więk​szychinaj​bar​dziejbez​względ​nychata​kówniedopusz​czali

się już poje​dyn​czy bun​tow​nicy i banici, tylko pań​stwowe molo​chy, któ​rych celem było kon​tro​lo​wa​nie

oby​wa​teli. To dla​tego Pla​gue, Tri​nity, Bob the Dog, Flip​per, Zod, Cat i cała reszta posta​no​wili, że

wodwe​ciewła​miąsiędoNSAiwtenczyinnyspo​sóbzagrająimnaner​wach.

Nie było to jed​nak takie pro​ste. Zada​nie przy​po​mi​nało kra​dzież złota z Fort Knox. Na doda​tek jako

background image

zaro​zu​mialiidioci,któ​rymiwgrun​cierze​czybyli,chcielinietylkozła​maćzabez​pie​cze​niaiwnik​nąćdo

sys​temu.Chcieliteżnimkie​ro​wać.Miećsta​tussuper​u​ser.Czylimówiącjęzy​kiemLinuksa,root.Żebygo

zdo​być,musieliodkryćdziury,takzwanezerodays,naj​pierwnaplat​for​machser​we​ro​wychNSA,apóź​-

niej rów​nież w NSA​Net, intra​ne​cie, z któ​rego pro​wa​dzono roz​po​zna​nie radio​elek​tro​niczne – w skró​cie

SIGINT–obej​mu​jącecałyświat.

Jakzawszezaczęliododro​binysocialenge​ne​ering.Musielidotrzećdonazwiskadmi​ni​stra​to​rówsys​-

temu i ana​li​ty​ków infra​struk​tury IT, któ​rzy dys​po​no​wali skom​pli​ko​wa​nymi hasłami do intra​netu. Nie

zaszko​dzi​łoby,gdybysięoka​zało,żejakiśosiołzanie​dby​wałpro​ce​durybez​pie​czeń​stwa.Wła​snymikana​-

łamiudałoimsięzdo​byćdanesze​ściuosób.Wśródnichzna​lazłsięnie​jakiRichardFul​ler.

Pra​co​wałwNISIRT,NSAInfor​ma​tionSys​temsInci​dentResponseTeam,wzespole,któryczu​wałnad

intra​ne​tem, nie​ustan​nie tro​piąc infor​ma​to​rów i infil​tra​to​rów. To był swój chłop – absol​went prawa na

Harvar​dzie, repu​bli​ka​nin, były quar​ter​back. Praw​dziwy ame​ry​kań​ski ideał, jeśli wie​rzyć jego CV. Ale

BobtheDogdziękibyłejkochancedowie​działsię,że–cobyłoabso​lutnątajem​nicą–Ful​lercier​piałna

zabu​rze​niaafek​tywnedwu​bie​gu​noweibyćmożewcią​gałkokę.

Kiedybyłpod​eks​cy​to​wany,mógłpopeł​nićkażdągłu​potę,naprzy​kładpobraćplikiidoku​mentyinie

umie​ścićichwcze​śniejwpia​skow​nicy.Byłteżpraw​dzi​wymprzy​stoj​nia​kiem,możetro​chęzbytugrzecz​-

nio​nym.Wyglą​dałraczejnarekinafinan​sjery,takiegonaprzy​kładGor​donaGekko,niżnataj​negoagenta.

Ktoś, praw​do​po​dob​nie sam Bob the Dog, wysko​czył z pomy​słem, żeby Wasp pole​ciała do Bal​ti​more,

jegorodzin​negomia​sta,prze​spałasięznimizasta​wiłananiegosidła.

Waspposłałaichwszyst​kichdodia​bła.

Potemodrzu​ciłakolejnypomysł.Chcielistwo​rzyćdoku​ment,któryspra​wiałbywra​że​niepraw​dzi​wej

bomby, i umie​ścić w nim infor​ma​cje o infil​tra​to​rach i infor​ma​to​rach z głów​nej sie​dziby NSA w Fort

Meade.Zara​zi​libygopro​gra​memszpie​gu​ją​cym,zaawan​so​wa​nymtro​ja​nem,autor​skimdzie​łemjejiPla​-

gue’a.Potemporoz​miesz​cza​libywinter​ne​ciewska​zówki,któredopro​wa​dzi​łybyFul​lerapro​stodopliku.

Przyodro​bi​nieszczę​ściapod​eks​cy​to​wałbysięizapo​mniałośrod​kachbez​pie​czeń​stwa.Planbyłnie​zły.

Prze​nik​nę​libywtenspo​sóbdosys​temuNSAiniemusie​libysięucie​kaćdowła​ma​nia,którepraw​do​po​-

dob​niedałobysięwykryć.

AleWaspstwier​dziła,żeniemazamiarusie​dziećicze​kać,ażtenkre​tynFul​lersięzbłaźni.Niechciała

być zależna od pomy​łek innych. Uparła się, więc nikt nie był zdzi​wiony, kiedy nagle zde​cy​do​wała się

prze​jąć dowo​dze​nie nad całą ope​ra​cją. Nie​któ​rzy zaczęli nawet pro​te​sto​wać, ale w końcu dali za

wygraną.Zobo​wią​zalijąoczy​wi​ściedozacho​wa​niaostroż​no​ści.Waspskru​pu​lat​niezano​to​wałanazwi​ska

ope​ra​to​rów sys​temu i wszyst​kie dane, które udało im się zdo​być, i popro​siła o pomoc przy tak zwa​nej

ope​ra​cjifin​ger​print:ana​li​zieiopi​sieszcze​gó​łównatematplat​formser​we​ro​wychisys​te​mówope​ra​cyj​-

nych.Apotemzamknęłasięprzedczłon​kamiHac​kerRepu​bliciprzedcałymświa​tem.Pla​guemiałwra​-

że​nie, że nie słu​cha jego rad zbyt uważ​nie. Powie​dział jej, że nie może się posłu​gi​wać swoim nic​kiem

iżeniepowinnapra​co​waćwdomu.Powinnasięprze​nieśćdojakie​gośodle​głegohoteluizamel​do​wać

background image

podfał​szy​wymnazwi​skiem,nawypa​dekgdybypsygoń​czezNSAzwie​trzyłyjejtropwlabi​ryn​tachsieci

Tor. Ale ona oczy​wi​ście wszystko robiła po swo​jemu. Pla​gue mógł tylko sie​dzieć przy kom​pu​te​rze

wSund​by​berguicze​kać.Byłwykoń​czonyner​wowoina​dalniemiałnaj​mniej​szegopoję​cia,jaktozro​-

biła.

Wie​działtylko,żedoko​nałacze​gośnie​sa​mo​wi​tego.Zaoknemsza​lałazawie​ru​cha,aonzgar​nąłtro​chę

śmiecizbiurkainapi​sał:

Opo​wia​daj!Coczu​jesz?

Pustkę.

Wła​śnietoczułaLis​bethSalan​der.Niespałaodtygo​dnia,moż​liweteż,żeowielezamałojadłaipiła.

Bolała ją głowa, oczy pie​kły potwor​nie, a ręce się trzę​sły. Naj​chęt​niej trza​snę​łaby kom​pu​te​rem o pod​-

łogę.Alegdzieśwśrodkubyłazado​wo​lona,choćczłon​ko​wieHac​kerRepu​blicni​gdybysięniedomy​-

ślilidla​czego.Byłazado​wo​lona,boudałojejsiędowie​dziećtegoiowegonatematgrupyprze​stęp​czej,

którą pró​bo​wała roz​pra​co​wać. Dzięki temu mogła udo​wod​nić coś, co wcze​śniej tylko podej​rze​wała.

Zacho​wałatowszystkodlasie​bieidzi​wiłasię,żetamciuwie​rzyli,żebyłagotowasięwła​maćdosys​-

temuNSAdlazabawy.

Nie była nabu​zo​wa​nym hor​mo​nami nasto​lat​kiem ani idiotą, który potrze​buje kopa adre​na​liny i chce

poka​zać,jakijestzdolny.Jeślijużdecy​do​wałasięnatakieryzyko,prze​waż​niemiałajasnookre​ślonycel.

Choćkie​dyśhaker​stworze​czy​wi​ściebyłodlaniejczymświę​cejniżtylkośrod​kiemdocelu.Wnaj​trud​-

niej​szychchwi​lachdzie​ciń​stwabyłodlaniejucieczkąispo​so​bemnato,żebyuczy​nićżycietro​chęmniej

przy​tła​cza​ją​cym.Dziękikom​pu​te​rommogłaprze​sko​czyćmuryipoko​naćprze​szkody,którejąogra​ni​czały.

Dziękinimdoświad​czaławol​no​ści.Wpew​nymsen​sietosięniezmie​niło.

Aleterazbyłaprzedewszyst​kimmyśli​wym.Polo​wa​niezaczęłosiętam​tegodniaoświ​cie,kiedyobu​-

dziłasięzesnuodłoni,któradługoiryt​micz​nieude​rzałaomate​racwmiesz​ka​niuprzyLun​da​ga​tan.Nie

nale​żało do łatwych. Prze​ciw​nicy kryli się za zasło​nami dym​nymi. Może dla​tego ostat​nimi czasy spra​-

wiała wra​że​nie wyjąt​kowo nie​przy​stęp​nej i trud​nej. Bił od niej nowy rodzaj mroku. Jeśli pomi​nąć

rosłego i hała​śli​wego tre​nera boksu o nazwi​sku Obinze i jakąś trójkę kocha​nek i kochan​ków, pra​wie

znikimsięniespo​ty​kała.Bar​dziejniżkie​dy​kol​wiekprzy​po​mi​nałakogoś,kogoimająsiękło​poty.Włosy

ster​czałyjejnawszyst​kiestrony,aoczypło​nęłyciem​nymbla​skiem.Cza​samisiliłasięnauprzej​mość,ale

nie​szcze​gól​niejejtowycho​dziło.Mówiłaprawdęalbomil​czała.

Jejmiesz​ka​nieprzyFiskar​ga​tantobyłosobnyroz​dział.Byłowiel​kie,jakbymiałopomie​ścićsied​mio​-

oso​bowąrodzinę.Mimoupływulatniezostałourzą​dzoneaniniestałosięprzy​tulne.Tuitamstałjakiś

mebel z Ikei, posta​wiony jakby przy​pad​kiem. Nie miała nawet sprzętu ste​reo, pew​nie dla​tego, że nie

znała się na muzyce. Wię​cej muzyki widziała w rów​na​niu róż​nicz​ko​wym niż w utwo​rach Beetho​vena.

Była nie​sa​mo​wi​cie bogata. To, co kie​dyś ukra​dła temu dra​niowi Han​sowi-Eri​kowi Wennerströmowi,

background image

uro​sło do prze​szło pię​ciu miliar​dów koron. Ale – tego nale​żało się po niej spo​dzie​wać – bogac​two

wogólejejniezmie​niło.Zjed​nymwyjąt​kiem:dziękipie​nią​dzomstałasięjesz​czeodważ​niej​sza.Ostat​-

nio czy​niła coraz bar​dziej rady​kalne kroki: poła​mała kości gwał​ci​cie​lowi i zapu​ściła się do intra​netu

NSA.

Moż​liwe,żeztymostat​nimprze​sa​dziła.Uznałajed​nak,żetokonieczne.Przezostat​niekilkadniinocy

byłacał​ko​wi​ciepochło​niętatym,comiaładozro​bie​nia,izapo​mniałaocałejresz​cie.Spoj​rzałazmę​czo​-

nymi, przy​mru​żo​nymi oczyma na swoje dwa biurka, usta​wione w kształ​cie litery L. Stały na nich dwa

kom​pu​tery – jeden zwy​kły i jeden testowy. Na tym dru​gim zain​sta​lo​wała kopię ser​we​rów i sys​te​mów

ope​ra​cyj​nychNSA.

Zaata​ko​wała go pro​gra​mami do fuz​zo​wa​nia, które sama napi​sała. Miały wyszu​ki​wać błędy i luki.

Potem dorzu​ciła jesz​cze debug​gery, testy metodą czar​nej skrzynki i beta​te​sty. Wyniki wyko​rzy​stała do

two​rze​niapro​gramuszpie​gu​ją​cego,wła​snegoRAT-a.Niemogłasobieprzytympozwo​lićnanaj​mniej​sze

nawet zanie​dba​nie. Prze​świe​tliła sys​tem na wylot. To dla​tego zain​sta​lo​wała u sie​bie kopię ser​wera.

Gdybysięporwałanapraw​dziwąplat​formę,tech​nicyNSAnapewnoodrazubytozauwa​żyliizwie​trzyli

zagro​że​nie,awtedyzabawaszybkobysięskoń​czyła.

Pra​co​wałanie​malbezprze​rwy,dzieńzadniem,niewysy​piałasięaniniejadłaporząd​nychposił​ków.

Odcho​dziłaodkom​pu​teratylkopoto,żebyzdrzem​nąćsięchwilęnakana​piealbopod​grzaćwmikro​fa​-

lówce mro​żoną pizzę. Pra​co​wała tak, że wypły​wały jej oczy. Zasto​so​wała Zero​day Exploit, swój pro​-

gram,dowyszu​ki​wa​niadziur.Jużpowła​ma​niudosys​temumiałuak​tu​al​nićjejsta​tus.Tobyłonie​sa​mo​-

wite.

Pro​gramdawałjejnietylkokon​trolęnadsys​te​mem,leczrów​nieżpozwa​lałzdal​nieste​ro​waćkaż​dym

ele​men​tem intra​netu, o któ​rym miała bar​dzo nie​wiel​kie poję​cie. To było w tym wszyst​kim naj​bar​dziej

absur​dalne.

Chciała nie tylko zła​mać zabez​pie​cze​nia. Zamie​rzała się dostać do NSA​Netu, do samo​dziel​nego uni​-

wer​sum, prak​tycz​nie nie​po​wią​za​nego z inter​ne​tem. Może i wyglą​dała jak nasto​latka, która oblała ze

wszyst​kich przed​mio​tów. Ale miała kody źró​dłowe pro​gra​mów i potra​fiła dostrzec związki logiczne.

Pra​co​wałajakmaszyna.Stwo​rzyłanowywyra​fi​no​wanypro​gramszpie​gow​ski,zaawan​so​wa​negowirusa,

żyją​cego wła​snym życiem. Jej mózg pra​co​wał na naj​wyż​szych obro​tach. Kiedy poczuła, że jest dobrze,

prze​szładokolej​negoetapu.Uznała,żeczasprze​staćsiębawićwswoimwarsz​ta​cieinaprawdęruszyć

doataku.

Dla​tego zna​la​zła star​ter T-Mobile, który kupiła w Ber​li​nie, i wło​żyła kartę do tele​fonu. Potem połą​-

czyłasięprzezniegozinter​ne​tem.Możerze​czy​wi​ściepowinnabyławtedybyćgdzieindziej,wjakiejś

innejczę​ściświata,podfał​szy​wymnazwi​skiem–IreneNes​ser.

Roz​my​ślała, że jeżeli spece od bez​pie​czeń​stwa z NSA okażą się naprawdę zdolni i wystar​cza​jąco

wytrwali, może uda im się prze​śle​dzić jej sygnał i namie​rzyć znaj​du​jącą się w jej dziel​nicy sta​cję

bazowąTele​nor.Niebędąwsta​niedoniejdotrzeć,wkaż​dymrazieniedziękitech​nice,alemogłobyto

background image

wystar​czyć.Mimotouznała,żelepiejbędziepra​co​waćwdomu.Zasto​so​waławszel​kiemoż​liweśrodki

ostroż​no​ści.Jakwieluinnychhake​rówkorzy​stałazsieciTor,dziękiktó​rejjejpołą​cze​niebyłoprze​ka​zy​-

wanemię​dzytysią​camiużyt​kow​ni​ków,apotembie​głodokolej​nychtysięcy.Alewie​działa,żenawetTor

niezapewnijejcał​ko​wi​tegobez​pie​czeń​stwa–NSAmogłaużyćpro​gramuonazwieEgo​ti​sti​calGiraffedo

sfor​so​wa​niasys​temu.Naprawdędługopra​co​wałanadzabez​pie​cze​niami.Apotemprze​szładoataku.

Weszławplat​formęjakwmasło.Niemiałajed​nakpowo​dówdodumy.Musiałajaknaj​szyb​ciejodszu​-

kać admi​ni​stra​to​rów, któ​rych nazwi​ska dostała, i wpro​wa​dzić swój pro​gram szpie​gu​jący do któ​re​goś

zichpli​ków,żebystwo​rzyćpomostmię​dzysie​ciąser​we​rówaintra​ne​tem.Niebyłotopro​ste.Niemogła

dopu​ścićdotego,żebywłą​czyłsięjakiśalarmalbopro​gramanty​wi​ru​sowy.Wkońcuwybrałakogoś,kto

sięnazy​wałTomBrec​kin​ridge,podjegonazwi​skiemdostałasiędoNSA​Netui…nachwilęwstrzy​mała

oddech.Przedjejzmę​czo​nymiinie​wy​spa​nymioczamidziałysięcuda.

Pro​gramszpie​gu​jącywcią​gałjącorazgłę​biejwmiej​scenaj​taj​niej​szeztaj​nych.Dosko​nalewie​działa,

gdziechcesiędostać.JejcelembyłoActiveDirec​toryalbojegoodpo​wied​nik.Musiałauak​tu​al​nićswój

sta​tus.Znie​chcia​negogościamiałazamiarprze​isto​czyćsięwadmi​ni​stra​torasys​temu.Dopierokiedyto

zro​biła,spró​bo​wałasiętro​chęrozej​rzeć.Niebyłotołatwe.Byłopra​wienie​moż​liwe.Niemiaławiele

czasu.

Musiała się spie​szyć. Robiła, co mogła, żeby roz​gryźć sys​tem wyszu​ki​wa​nia i zro​zu​mieć wszyst​kie

kryp​to​nimy, wyra​że​nia i alu​zje, całe to her​me​tyczne gada​nie. Już miała się pod​dać, kiedy tra​fiła na

pewienplik.Zostałozna​czonyjakotopsecret,NOFORNnofore​igndistri​bu​tion.Wyglą​dałjakdoku​-

ment, jakich wiele, ale ponie​waż Zig​mund Ecker​wald z Soli​fonu kilka razy kon​tak​to​wał się z agen​tami

z wydziału nad​zoru nad stra​te​gicz​nymi tech​no​lo​giami, mógł się oka​zać praw​dziwą bombą. Lis​beth

uśmiech​nęłasiędosie​bieiposta​rałasięzapa​mię​taćkażdy,naj​drob​niej​szynawetszcze​gół.Wnastęp​nej

chwili gło​śno zaklęła: zoba​czyła kolejny plik, który wydał jej się ważny. Był zaszy​fro​wany, więc nie

miaławyboru–musiałagosko​pio​wać.Domy​śliłasię,żetowtedywFortMeadewłą​czyłsięalarm.

Gruntzacząłjejsiępalićpodnogami,amusiałasięjesz​czezająćtym,pocoofi​cjal​nieprzy​szła,oile

„ofi​cjal​nie” było wła​ści​wym sło​wem. Obie​cała jed​nak solen​nie Pla​gue’owi i innym człon​kom Hac​ker

Repu​blic,żezagraNSAnanosieispu​ściztychnadę​tychgościtro​chępowie​trza.Pró​bo​wałausta​lić,do

kogopowinnasięode​zwać.Komuprze​ka​zaćto,comiaładopowie​dze​nia?

Zde​cy​do​wała się na Edwina Needhama, Eda the Neda. Kiedy mówiło się o bez​pie​czeń​stwie IT,

zawszepadałojegonazwi​sko,akiedyszybkorzu​ciłaokiemnato,coonimpisanowintra​ne​cie,mimo

wolipomy​ślałaonimzsza​cun​kiem.EdtheNedbyłgwiazdą.Aonagoprze​chy​trzyła.Przezchwilęmiała

ochotęsięnieujaw​niać.

Wie​działa,żenarobinie​złegozamie​sza​nia.Aleotojejprze​cieżcho​dziło,więczabrałasiędoroboty.

Niemiałapoję​cia,któragodzina.Mógłbyćdzieńalbonoc,wio​snaalbojesień.Jakimśodle​głymskraw​-

kiemświa​do​mo​ścipojęłatylko,żesza​le​jącazaoknemzawie​ru​chajesz​czeprzy​brałanasile,jakbybyła

zsyn​chro​ni​zo​wanazjejzama​chem.Dalekowsta​nieMary​land–wpobliżusłyn​negoskrzy​żo​wa​niaBal​ti​-

background image

morePar​kwayzMary​landRoute32–EdtheNedzacząłpisaćwia​do​mość.

Nie zdą​żył napi​sać dużo, bo już po sekun​dzie zastą​piła go i dokoń​czyła: „Ten, kto nad​zo​ruje naród,

w końcu sam znaj​dzie się pod jego nad​zo​rem. Jest w tym fun​da​men​talna demo​kra​tyczna logika”. Przez

krótkąchwilęmiaławra​że​nie,żetra​fiławsedno,jakbytonapi​saławprze​bły​skugeniu​szu.Prze​czu​wała

gorącą sło​dycz zemsty. Zabrała Eda the Neda w podróż po sys​te​mie. Sunęli przez roz​mi​go​tany świat

spraw,którezawszelkącenęchcianozacho​waćwtajem​nicy.

Bezwąt​pie​niabyłotodozna​nie,którezapie​rałodechwpier​siach,aitak…Kiedywyszłazsys​temu

iwszyst​kiejejlogizostałyauto​ma​tycz​nieusu​nięte,dopadłjąkac.Czułasięjakpoorga​zmieznie​wła​ści​-

wympart​ne​rem.Słowa,którejesz​czeprzedchwiląbyłyide​alne,wydałyjejsiędzie​cinne,pohaker​sku

gów​niar​skie. Nagle nabrała ochoty, żeby się upić. Powlo​kła się do kuchni i przy​nio​sła sobie tul​la​more

dewikilkapiwdoprze​pi​ja​nia,apotemusia​dłaprzykom​pu​te​rzeizaczęłapić.Nieświę​to​wałazwy​cię​-

stwa,onie.Nieroz​pie​rałojejjużpoczu​cietriumfu.Czułaraczej…nowła​śnie…cotakiegoczuła?Moż​-

liwe,żesięcie​szyła,żezro​biłaimnazłość.

Opróż​niałabutelkę,zaoknemzawo​dziłwiatr,aczłon​ko​wieHac​kerRepu​blicwiwa​to​walinajejcześć.

Ale nic jej to wszystko nie obcho​dziło. Ledwo trzy​mała pion. Prze​su​nęła ręką po biurku. Obo​jęt​nie

patrzyła,jakbutelkiipopiel​niczkispa​dająnapod​łogę.Pomy​ślałaoMika​eluBlom​kvi​ście.

Na pewno przez alko​hol. Mikael, jak to zwy​kle bywa z byłymi kochan​kami, poja​wiał się w jej

myślach, kiedy tro​chę wypiła. Pra​wie nie zda​jąc sobie z tego sprawy, wła​mała się do jego kom​pu​tera.

Poziomtrud​no​ściraczejnieprzy​po​mi​nałtegozNSA.Zdaw​nychcza​sówzostałjejskrót,któ​rymmogła

sięposłu​żyć.Zaczęłasięjed​nakzasta​na​wiać,czegowogóletamszuka.

Nieobcho​dzijej,prawda?Jestjużhisto​rią,idiotą,którykie​dyśjejsiępodo​bałiwktó​rymprzezprzy​-

pa​deksięzako​chała.Niemiałazamiaruznówpopeł​nićtegobłędu.Wła​ści​wiepowinnawyłą​czyćkom​pu​-

ter i nie zaglą​dać do niego przez kilka tygo​dni. Mimo to została na jego ser​we​rze. Po chwili jej twarz

poja​śniała.Pie​przonyKalleBlom​kvistmiałplik,którynazwałPrze​gródkaLis​beth,izapi​sałwnimpyta​-

nie:

Copowin​ni​śmymyślećosztucz​nejinte​li​gen​cjiFransaBal​dera?

Prze​czy​tałajeimimowszystkolekkosięuśmiech​nęła.Dopew​negostop​niamiałotozwią​zekzFran​-

sem.

Był ner​dem jak ona, zapa​trzo​nym w kody źró​dłowe, pro​cesy kwan​towe i moż​li​wo​ści logiki. Jed​nak

uśmiech​nęłasięgłów​niedla​tego,żeMikaelBlom​kvistzapu​ściłsięwtesamerejonycoona.Długosię

zasta​na​wiała,czyniewyłą​czyćkom​pu​teraipopro​stusięniepoło​żyć,alewkońcuodpi​sała:

Inte​li​gen​cjaBal​deraniejestanitro​chęsztuczna.Ajaktoterazwyglądaucie​bie?

Noicobybyło,Blom​kvist,gdy​by​śmystwo​rzylimaszynętro​chęmądrzej​sząodnas?

background image

Następ​nieposzładojed​nejzeswo​ichsypialniitakjakstała,wubra​niu,padłanałóżko.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział7

20listo

​pada

WREDAK​CJISTAŁOSIĘCOŚJESZ​CZE.Cośnie​do​brego.AleErikaniechciałapodaćprzeztele​fon

żad​nychszcze​gó​łów.Upie​rałasię,żeprzyj​dziedoniegododomu.Pró​bo​wałjejtoodra​dzić:

–Odmro​ziszsobieswójpięknytyłe​czek!

Erikanieposłu​chałaigdybynietonjejgłosu,cie​szyłbysię,żeposta​wiłanaswoim.Odkądwyszedł

zzebra​nia,bar​dzochciałzniąporoz​ma​wiać,amożenawetzacią​gnąćjądosypialniizedrzećzniejubra​-

nie. Coś jed​nak mówiło mu, że nie jest to odpo​wiedni moment – Erika wyda​wała się poru​szona

iwymam​ro​tała„prze​pra​szam”,cotylkojesz​czebar​dziejgozanie​po​ko​iło.

–Jużwsia​damwtak​sówkę–powie​działa.

Długonieprzy​jeż​dżała.Zbrakulep​szegozaję​ciaposzedłdołazienkiispoj​rzałwlustro.Mie​wałlep​-

sze dni. Jego włosy były potar​gane. Potrze​bo​wały fry​zjera. Oczy miał opuch​nięte i pod​krą​żone. To

wszystkowinaEli​za​bethGeo​rge.Zakląłpodnosem,wyszedłzłazienkiitro​chęposprzą​tał.

Przy​naj​mniejnatoErikaniebędziemogłanarze​kać.Nie​ważne,jakdługosięznaliijakbli​skozesobą

byli, wciąż jesz​cze się wsty​dził, że nie umie utrzy​mać porządku. Pocho​dził z klasy robot​ni​czej i był

kawa​le​rem,aonabyłażonązwyż​szychsfer.Miesz​kaławide​al​nymdomuwSaltsjöbaden.Napewnonie

zaszko​dzi,jeślijegomiesz​ka​niebędziewyglą​dałoschlud​nie.Zała​do​wałzmy​warkę,umyłzle​wo​zmy​wak

iwybiegłześmie​ciami.

Zdą​żył nawet odku​rzyć w dużym pokoju, pod​lać kwiaty sto​jące na para​pe​cie i zro​bić porzą​dek na

regalezksiąż​kamiiwsto​jakunagazety.Wkońcuktośzadzwo​niłijed​no​cze​śniezapu​kałdodrzwi.Ten,

ktocze​kałzadrzwiami,bar​dzosięnie​cier​pli​wił.Otwo​rzyłiosłu​piał.Erikabyłasztywnazzimna.

Trzę​słasięjakosika,nietylkoprzezpogodę,aleiprzezto,jakbyłaubrana.Niemiałanawetczapki.

Ranotaksta​ran​nieuło​żyławłosy.Terazniebyłojużpotymśladu,anapra​wympoliczkumiałacoś,co

wyglą​dałonazadra​pa​nie.

–Jaksięczu​jesz,Ricky?–zapy​tał.

–Odmro​zi​łamsobieswójpięknytyłe​czek.Niemogłamzła​paćtak​sówki.

–Cocisięstałowpoli​czek?

–Pośli​zgnę​łamsię.Chybatrzyrazy.

Spoj​rzałnajejczer​wono-brą​zowewło​skiebutynawyso​kimobca​sie.

–Widzę,żemaszdosko​nałeśnie​gowce.

–Abso​lut​niedosko​nałe.Niemówiącjużotym,żeranoposta​no​wi​łamniewkła​daćgetrów.Genialne!

–Wejdź,tocięroz​grzeję.

Padłamuwramionaizaczęłasiętrząśćjesz​czebar​dziej.Mocnojąprzy​tu​lił.

–Prze​pra​szam–powtó​rzyła.

background image

–Zaco?

–Zawszystko.ZaSer​nera.Byłamidiotką.

–Nieprze​sa​dzaj,Ricky.

Odgar​nąłpłatkiśnieguzjejwło​sówiczołaiprzyj​rzałsięranienajejpoliczku.

–Nie,nie,wszystkociopo​wiem–odparła.

–Alenaj​pierwcięroz​bioręiwsa​dzędowannyzgorącąwodą.Chceszdotegokie​li​szekczer​wo​nego

wina?

Chciała. Długo sie​działa w wan​nie. Z kie​lisz​kiem, do któ​rego dole​wał dwa albo trzy razy. Sie​dział

obokniejnadescesede​so​wejisłu​chał.Cho​ciażmówiłaprzy​krerze​czy,byłototro​chęjakpojed​na​nie,

jakbyprze​bilisięprzezmur,któryostat​nimiczasymię​dzysobązbu​do​wali.

–Wiem,żeodsamegopoczątkuuwa​ża​łeśmniezaidiotkę–powie​działa.–Niepro​te​stuj,znamcięaż

zadobrze.Alemusiszzro​zu​mieć,żeChri​ster,Malinijaniewidzie​li​śmyinnegowyj​ścia.Zatrud​ni​li​śmy

EmilaiSofieibyli​śmyztegotacydumni.Chybasięzgo​dzisz,żewśródrepor​te​równiebyłowtedygoręt​-

szych nazwisk. To nam zapew​niało nie​praw​do​po​dobny pre​stiż. Poka​za​li​śmy, że nie wypa​dli​śmy z gry,

i znowu zro​biło się wokół nas sporo pozy​tyw​nego szumu. W „Resumé” i „Dagens Media” uka​zały się

pochlebnearty​kuły.Byłojakzadaw​nychcza​sówiszcze​rzemówiąc,wieledlamniezna​czyło,żemogłam

powie​dziećSofieiEmi​lowi,żemogąsięunasczućbez​piecz​nie.Powie​dzia​łam,żenaszasytu​acjafinan​-

sowajeststa​bilna.MamyzasobąHar​rietVan​ger.Dosta​niemypie​nią​dzenazna​ko​mite,wni​kliwerepor​-

taże.Pew​niesiędomy​ślasz,żejarów​nieżwtowie​rzy​łam.Apotem…

–Potemtro​chęsięposy​pało.

–Otóżto.Iniecho​dziłotylkoozała​ma​nierynkuprasyireklamy,alerów​nieżozamie​sza​niewkon​cer​-

nie Van​gera. Nie wiem, czy zda​łeś sobie w pełni sprawę, jaki tam był baj​zel. Cza​sem myślę, że był to

pra​wiezamachstanu.Wszy​scycicho​lerniskrajnikon​ser​wa​ty​ściikon​ser​wa​tystkiztejrodziny,zaco​fani

rasi​ści–samznaszichnaj​le​piej–skrzyk​nęlisięiwbiliHar​rietnóżwplecy.Ni​gdyniezapo​mnęnaszej

roz​mowy. Powie​działa, że ją zała​twili. Kom​plet​nie ją to roz​biło. Draż​niły ich, rzecz jasna, zwłasz​cza

wszyst​kiepróbyodnowyimoder​ni​za​cjikon​cernu,atakżedecy​zja,żebywybraćdozarząduDavidaGold​-

mana–synarabinaVik​toraGold​mana.Myteżsiędotegoprzy​czy​ni​li​śmy.Andreiwła​śnienapi​sałrepor​-

taż o sztok​holm​skich żebra​kach, który zgod​nie uzna​li​śmy za jego naj​więk​sze doko​na​nie. Cyto​wali go

wszę​dzie,nawetzagra​nicą.Jed​nakVan​ge​ro​wie…

–Uznalitozalewi​cowebred​nie–dokoń​czyłMikael.

–Gorzej,zapro​pa​gandę„dlaleni​wychgnoi,któ​rymniechcesięnawetpod​jąćpracy”.

–Takpowie​dzieli?

–Mniejwię​cejcośwtymstylu.Myślęjed​nak,żetenrepor​tażniemiałzna​cze​nia.Użyligojakopre​tek​-

stu,żebyjesz​czebar​dziejosła​bićpozy​cjęHar​riet.Chcielisięodciąćodwszyst​kiego,corepre​zen​to​wali

onaiHen​rik.

–Idioci.

background image

–Tak,alenie​spe​cjal​nienamtopomo​gło.Pamię​tamteczasy.Czu​łamsiętak,jakbyusu​niętomigrunt

spod nóg. Jasne, wiem, że powin​nam bar​dziej cię w to włą​czyć. Ale pomy​śla​łam, że wszy​scy sko​rzy​-

stamynaj​wię​cej,jeśliskon​cen​tru​jeszsięnaswo​icharty​ku​łach.

–Aleniedałemwamniczegowar​to​ścio​wego.

–Pró​bo​wa​łeś,Mikael,naprawdępró​bo​wa​łeś.Zmie​rzamdotego,żewła​śniewtedy,kiedywyda​wało

się,żetojużkoniec,zadzwo​niłOveLevin.

–Ktośgonaj​wy​raź​niejpoin​for​mo​wał,cosiędzieje.

–Jasne.Ichybaniemuszęmówić,żenapoczątkubyłamdotegonasta​wionascep​tycz​nie.Ser​nerkoja​-

rzyłmisięztablo​idowąpope​liną.AleOvenama​wiałmniezewszyst​kichsiłizapro​siłdoswo​jegowiel​-

kiegodomuwCan​nes.

–Co?

– Tak. Prze​pra​szam, tego ci nie powie​dzia​łam. Chyba było mi wstyd. Ale i tak musia​łam jechać na

festi​wal,żebynapi​saćotymirań​skimreży​se​rze.Wiesz,otymprze​śla​do​wa​nymzanakrę​ce​niedoku​mentu

o dzie​więt​na​sto​let​niej Sarze, która została uka​mie​no​wana. Pomy​śla​łam, że nie zaszko​dzi, jeśli Ser​ner

dołożysiędokosz​tówpodróży.Takczyina​czej,prze​ga​da​li​śmyzOvemcałąnocina​dalniebyłamprze​-

ko​nana. Prze​chwa​lał się jak głu​pek i gadał jak akwi​zy​tor. Ale w końcu zaczę​łam słu​chać. Wiesz dla​-

czego?

–Bobyłświetnywłóżku.

–Ha,nie.Cho​dziłoojegosto​su​nekdocie​bie.

–Niechciałsięprze​spaćztobą,tylkozemną?

–Bez​gra​nicz​nieciępodzi​wia.

–Gównoprawda.

–Myliszsię,Mikael.Kochawła​dzę,pie​nią​dzeiswójdomwCan​nes.Alecorazbar​dziejgry​ziegoto,

żeniejesttakcenionyjakty.Jeżelimówimyopopu​lar​no​ści,onjestbie​da​kiem,atyboga​czem.Odrazu

poczu​łam,żewgłębiduszychcebyćtakijakty.Powin​nambyłasiędomy​ślić,żetakazazdrośćmożesię

staćnie​bez​pieczna.Wcałejtejnagoncenacie​biecho​dziłoprze​cieżwła​śnieoto.Przezto,żejesteśtaki

bez​kom​pro​mi​sowy,inniczująsięjakmier​noty.Samymswoimist​nie​niemprzy​po​mi​naszim,jaksięsprze​-

dali,iimbar​dziejjesteśchwa​lony,tymoniwydająsięsobiemar​niejsi.Wtakiejsytu​acjijesttylkojeden

spo​sób:cie​bieteżwcią​gnąćwtobagno.Jeżelidaszsięwcią​gnąć,poczująsiętro​chęlepiej.Przeztakie

głu​piegada​nieodzy​skujątro​chęgod​no​ści,aprzy​naj​mniejwma​wiająsobie,żetakjest.

–Dzięki,Eriko,aletanagonkanaprawdęmnienieobcho​dzi.

–Tak,wiem.Awkaż​dymraziemamtakąnadzieję.Popro​stuzda​łamsobiesprawę,żeOvenaprawdę

chcedonasdołą​czyćiczućsięjed​nymznas.Chciał,żebytro​chęnaszejchwałyspły​nęłonaniego.Uzna​-

łam,żetonaszmo​bi​li​zuje.Żejeżelichcebyćtakicooljakty,wie,żeprze​pad​nie,jeślizrobiz„Mil​len​-

nium”zwy​czajny,komer​cyjnypro​duktSer​nera.Gdybydałsiępoznaćjakoczło​wiek,któryznisz​czyłjedną

z naj​bar​dziej legen​dar​nych gazet w Szwe​cji, stra​ciłby resztki wia​ry​god​no​ści. Wie​rzy​łam mu, kiedy

background image

mówił,żezarównoon,jakikon​cern,któryrepre​zen​tuje,potrze​bująpre​sti​żo​wejgazety,czyjakktowoli

alibi, i że będzie nam tylko poma​gał upra​wiać takie dzien​ni​kar​stwo, w jakie wie​rzymy. Powie​dział, że

chciałbysięzaan​ga​żo​waćwtwo​rze​niegazety,aleuzna​łamtozaprze​jawzaro​zu​mial​stwa.Pomy​śla​łam,że

będzie prę​żył muskuły, żeby potem móc powie​dzieć swoim wiecz​nie opa​lo​nym koleż​kom w kasz​mi​ro​-

wych swe​ter​kach, że jest naszym spin dok​to​rem czy kimś takim. Nie sądzi​łam, że odważy się pod​nieść

rękęnaduszęgazety.

–Ajed​nakwła​śnietorobi.

–Nie​stety.

–Igdzieterazjesttwojazgrabnateo​riapsy​cho​lo​giczna?

–Niedoce​ni​łampotęgiopor​tu​ni​zmu.Jakzauwa​ży​łeś,Oveicałykon​cernzacho​wy​walisięnagan​nie,

zanimzaczęłasięnagonkanacie​bie,alepotem…

–Potemtowyko​rzy​stał.

–Nie,nie.Ktośinnytozro​bił.Ktoś,ktochciałmuzaszko​dzić.Dopieropocza​siezro​zu​mia​łam,żenie

miał łatwego zada​nia, kiedy pró​bo​wał prze​ko​nać pozo​sta​łych, żeby się wku​pili w „Mil​len​nium”. Sam

wiesz,żeniewszy​scydzien​ni​ka​rzeSer​neramająkom​pleksniż​szo​ści.Więk​szośćznichtopro​ścibiz​nes​-

meni,któ​rzypogar​dzajągadkąosta​niunastrażywar​to​ściitakichtam.Dener​wo​wałich,jakmówili,fał​-

szywyide​alizmOvegoiwnagoncenacie​biewidzieliszansęnazemstę.

–Okur​czę.

–Żebytylko.Napoczątkuwyglą​dałotonawetnie​źle.Mielitylkokilkauwag.Mie​li​śmysiębar​dziej

dopa​so​waćdorynku.Jakwiesz,uzna​łam,żetocał​kiemsen​sowne.Samasięzasta​na​wia​łam,jakmogli​by​-

śmydotrzećdomłod​szychczy​tel​ni​ków.Poroz​ma​wia​li​śmysobienatentemat.Byłamzado​wo​lonaidla​-

tegozabar​dzomnieniezanie​po​ko​iłojegodzi​siej​szewystą​pie​nie.

–Zauwa​ży​łem.

–Aletobyło,zanimwybu​chłataafera.

–Jakaafera?

–Tapotwoimsabo​tażu.Pod​czasprze​mó​wie​niaOvego.

–Toniebyłżadensabo​taż,popro​stuwysze​dłem.

Erikawypiłałykwinaiuśmiech​nęłasięsmutno.

–Kiedysięnauczysz,żejesteśMika​elemBlom​kvi​stem?

–Wyda​wałomisię,żezaczy​namtoogar​niać.

–Chybajed​naknie.Gdybytakbyło,wie​dział​byś,żekiedyMikaelBlom​kvistwycho​dziwtrak​cieprze​-

mó​wie​niadoty​czą​cegojegowła​snejgazety,tosprawajestpoważna,bezwzględunato,czywspo​mniany

MikaelBlom​kvisttegochce,czynie.

–Wtakimrazieprze​pra​szamzatensabo​taż.

–Nie,niemamdocie​biepre​ten​sji.Jużnie.Teraz,jakwidzisz,tojaprze​pra​szam.Toprzezemniezna​-

leź​li​śmysięwtakiejsytu​acji.Pew​nieitakbyłobyzamie​sza​nie,nawetgdy​byśnieuciekł.Tylkocze​kalina

background image

pre​tekst,żebysięnanasrzu​cić.

–Cosięstało?

–Kiedywysze​dłeś,znaswszyst​kichuszłopowie​trze.AOvepoczułsięjesz​czegorzejidałsobiespo​-

kójzprze​mó​wie​niem.Toniemasensu,powie​dział.Powszyst​kimzadzwo​niłdocen​traliiniezdzi​wi​ła​-

bym się, gdyby przed​sta​wił wszystko w prze​sad​nie czar​nych bar​wach. Zazdrość, na którą tak liczy​łam,

zastą​piły naj​wy​raź​niej małost​ko​wość i złość. Po godzi​nie wró​cił i powie​dział, że kon​cern jest gotów

prze​zna​czyćna„Mil​len​nium”pokaźneśrodkiiwyko​rzy​staćwszyst​kieswojekanałydopro​mo​wa​nianas.

–I,jaksiędomy​ślam,nieozna​czałotonicdobrego.

–Takjest.Wie​dzia​łamto,zanimcokol​wiekpowie​dział.Widaćtobyłonajegotwa​rzy.Malo​wałasię

na niej mie​szanka stra​chu i triumfu. W pierw​szej chwili nie potra​fił zna​leźć słów. Głów​nie bre​dził.

Mówiłotym,żekon​cernchcemiećwięk​szywglądwnasządzia​łal​ność,żetrzebaodmło​dzićtreśćipoło​-

żyćwięk​szynacisknacele​bry​tów.Apotem…

Zamknęłaoczy,prze​cze​sałapal​camimokrewłosyidopiławino.

–Copotem?–spy​tał.

–Powie​dział,żechceciętrzy​maćzdalaodredak​cji.

–Słu​cham?

–Oczy​wi​ścieanion,anikon​cernniemogątegopowie​dziećwprost,atymbar​dziejniemogąryzy​ko​-

waćnagłów​kówwrodzaju„Ser​nerzwal​niaBlom​kvi​sta”,więcsfor​mu​ło​wałtobar​dzoele​gancko.Powie​-

dział,żechcecipolu​zo​waćcugle,żebyśmógłsięsku​pićnatym,copotra​fisznaj​le​piej,czylinapisa​niu

repor​taży.Zapro​po​no​wał,żeby​śmycięzain​sta​lo​waliwLon​dy​nieidalikorzystnąumowęfre​elan​cer​ską.

–WLon​dy​nie?

– Powie​dział, że Szwe​cja jest za mała dla faceta two​jego kali​bru, ale myślę, że wiesz, o co tu tak

naprawdęcho​dzi.

–Myślą,żeniebędąmogliwpro​wa​dzićzmian,dopókijabędęwredak​cji?

–Cośwtymstylu.Aleniesądzę,żebysięzdzi​wili,kiedyChri​ster,Malinijapopro​stupowie​dzie​li​-

śmynie.Toniewcho​dziwgrę.Otym,cozro​biłAndrei,nawetniewspo​mnę.

–Cozro​bił?

– Aż mi wstyd o tym mówić. Wstał i powie​dział, że to naj​bar​dziej haniebna rzecz, jaką sły​szał

w życiu. Powie​dział, że jesteś jed​nym z naszych naj​więk​szych dóbr naro​do​wych, dumą demo​kra​cji

idzien​ni​kar​stwa,iżecałykon​cernSer​nerapowi​niensięspa​lićzewstydu.Powie​dział,żejesteświel​kim

czło​wie​kiem.

–Wtakimraziegruboprze​sa​dził.

–Aletodobrychło​pak.

–Zga​dzasię.ConatoludzieSer​nera?

–Oveoczy​wi​ściebyłnatoprzy​go​to​wany.Wyteżmoże​cienaswyku​pić–powie​dział.Pro​blempolega

tylkonatym…

background image

–Żecenaposzławgórę–dokoń​czyłMikael.

–Takjest.Stwier​dził,żekażdaana​lizafun​da​men​talnaujaw​ni​łaby,żeudziałySer​nerapowinnyprzy​naj​-

mniejpodwoićpier​wotnąwar​tość,jeśliwziąćpoduwagęwar​tośćdodat​kowąigoodwill,którewnie​śli.

Goodwill?Czyonipowa​rio​wali?

–Naj​wy​raź​niejanitro​chę,alesąsprytniichcąsięznamipodraż​nić.Zasta​na​wiamsię,czyniezamie​-

rzają upiec dwóch pie​czeni przy jed​nym ogniu: zro​bią inte​res, a przy oka​zji nas zruj​nują i pozbędą się

kon​ku​renta.

–Icomy,docho​lery,zro​bimy?

–To,wczymjeste​śmynaj​lepsi:będziemywal​czyć.Prze​zna​częnatowła​snepie​nią​dze.Wyku​pimyich

ibędziemywal​czyćoto,żebymócrobićnaj​lep​szągazetęwpół​noc​nejEuro​pie.

– Jasne, Eriko, to świet​nie, ale co potem? Jeśli cho​dzi o finanse, będziemy w tra​gicz​nej sytu​acji.

Nawettyniebędzieszmogłanicnatopora​dzić.

–Wiem,alenamsięuda.Jużsobieradzi​li​śmywcięż​kichchwi​lach.Obojemożemynajakiśczaszre​-

zy​gno​waćzwyna​gro​dze​nia.Itakdamysobieradę,prawda?

–Wszystkomaswójkres.

–Niemówtak!Ni​gdytakniemów!

–Nawetjeślitoprawda?

–Zwłasz​czawtedy.

–Okej.

–Niemasznicnawarsz​ta​cie?–spy​tała.–Nic,comogłobypowa​lićnakolanamedialnąSzwe​cję?

Mikaelukryłtwarzwdło​niach.Zjakie​gośpowodupomy​ślałoswo​jejcórce,Per​nilli,któraoznaj​miła,

żebędziepisałanaprawdę,dającdozro​zu​mie​nia,żeonimniemożnategopowie​dzieć.

–Raczejnie–odparł.

Erikaude​rzyładło​niąopowierzch​nięwody.Ochla​pałamuskar​petki.

– Cho​lera, musisz coś mieć. Nie znam nikogo w tym kraju, komu by dono​szono o tylu spra​wach co

tobie!

–Więk​szośćztychrze​czytoszajs.Alemoże…wła​śniespraw​dza​łemjednąrzecz.

Erikausia​dła.

–Co?

–Nie,nic–popra​wiłsię.–Topobożneżycze​nia.

–Wnaszejsytu​acjizostająnamtylkopobożneżycze​nia.

–Tak,aletonickon​kret​nego,niedasiętegowżadenspo​sóbudo​wod​nić.

–Ajed​nakjakaścząstkacie​biewtowie​rzy,prawda?

–Moż​liwe,aletylkodla​tego,żejestwtymcoś,coniemaztąhisto​riąnicwspól​nego.

–Co?

–Żewystę​pujewniejrów​nieżmojadawnawspół​pra​cow​nica.

background image

–OnaprzezdużeO?

–Wła​śnieona.

–Tobrzmiobie​cu​jąco,niesądzisz?–odparłaErikaiwstała,nagaipiękna.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział8

wie

​czór20listo​pada

FRANSPATRZYŁNAAUGU​STA.Jegosynklę​czałwsypialninapod​ło​dzewsza​chow​nicęiprzy​glą​dał

sięmar​twejnatu​rze–świecynanie​bie​skimtale​rzyku,dwómzie​lo​nymjabł​komipoma​rań​czy–którądla

niegousta​wił.Nicsięjed​nakniedziało.Augustpatrzyłtylkopustymwzro​kiemwokno.Franszacząłsię

zasta​na​wiać,czypod​su​wa​niemutematuniebyłogłu​pie.

Prze​cież wystar​czyło, żeby August na coś spoj​rzał, i obraz naj​wy​raź​niej utrwa​lał mu się w pamięci.

Dla​czego więc aku​rat on miałby wybie​rać, co ma ryso​wać? Praw​do​po​dob​nie August miał w gło​wie

tysiąc wła​snych obra​zów. Tale​rzyk z kil​koma owo​cami mógł być naj​mniej odpo​wied​nim i naj​mniej

mądrymzmoż​li​wych.Możeinte​re​so​wałygozupeł​nieinnerze​czy.Porazkolejnyzadałsobiepyta​nie:czy

August,rysu​jącteświa​tła,chciałmupowie​dziećcośszcze​gól​nego?Jegorysu​nekniebyłtylkogrzecz​nym

odzwier​cie​dle​niem.Prze​ciw​nie–czer​woneświa​tłoświe​ciłojakczujnezłeoko.Możeczuł,żemęż​czy​-

znazprzej​ściadlapie​szychmuzagraża.

Fransspoj​rzałnasynaporazsetnytegodnia.Cokol​wiekbymówić,towszystkobyłodlaniegopowo​-

dem do wstydu. Wcze​śniej uwa​żał po pro​stu, że August jest dziwny i że nie da się go roz​gryźć. Teraz

ponow​niezacząłsięzasta​na​wiać,czyonichło​pakniebylitaknaprawdępodobni.Zajegocza​sówleka​-

rzeniebylispe​cja​li​stamioddia​gnoz.Bezzasta​no​wie​niauzna​waliludzizadziw​nychalboopóź​nio​nych.

On z całą pew​no​ścią był inny, zbyt poważny, jakby nie miał mimiki, i nikt w szkole nie uwa​żał go za

szcze​gól​niefaj​nego.Zdru​giejstrony,jegoteżniebawiłotowa​rzy​stwoinnychdzieci.Ucie​kałdoswo​ich

cyfrirów​nańiniestrzę​piłsobiejęzykabezpotrzeby.

Dziśraczejnieuznanobygozaauty​styka,jakAugu​sta.Dostałbyraczejety​kietkęznapi​semAsper​ger.

Mogłobymutowyjśćnadobrealbonazłe.Terazniemiałoszcze​gól​negozna​cze​nia.Ważnebyłoto,że

razemzHannąuwa​żali,żewcze​snezdia​gno​zo​wa​nieAugu​staimpomoże.Ajed​naktaknie​wieletodało.

Dopieroteraz,kiedyAugustmiałosiemlat,Franszorien​to​wałsię,żemaszcze​gólnezdol​no​ści,praw​do​-

po​dob​niezarównomate​ma​tyczne,jakiprze​strzenne.Dla​czegoHannaiLassetegoniezauwa​żyli?

Lassemógłsobiebyćgno​jem,aleHannabyłaprze​cieżwraż​li​wym,dobrymczło​wie​kiem.Wie​dział,że

ni​gdyniezapo​mniichpierw​szegospo​tka​nia.Tobyłwie​czórwIVA–Kró​lew​skiejSzwedz​kiejAka​de​mii

Nauk Tech​nicz​nych, w ratu​szu. Dostał nagrodę, która go nie obcho​dziła. Był znu​dzony i nie mógł się

docze​kać,ażwrócidodomuidokom​pu​tera.Naglepode​szładoniegopięknakobieta,którąskądśznał,

cho​ciażjegowie​dzanatematcele​bry​tówbyłamocnoogra​ni​czona.Zaczęliroz​ma​wiać.

Wciążmyślałosobiejakooner​dziezeszkołyTappström,naktó​regodziew​czynyspo​glą​daływyłącz​-

niezpogardą.Niemógłpojąć,cownimwidzitakakobietajakHanna.Wtedy–jaksięmiałowkrótce

oka​zać–byłauszczytukariery.Aonazaczęłagouwo​dzićijesz​czetejsamejnocykochałsięzniątakjak

jesz​cze ni​gdy z żadną kobietą. Potem nastą​pił może naj​szczę​śliw​szy okres w jego życiu, a mimo to…

background image

kodybinarnewygrałyzmiło​ścią.

Praca kosz​to​wała go mał​żeń​stwo. A póź​niej było coraz gorzej. Jego miej​sce zajął Lasse West​man.

Hannazaczęłaprzy​ga​sać,awrazzniąAugust.Powi​nienbyćwście​kły.Alewie​dział,żeonteżniejest

bez winy. Kupił sobie wol​ność i prze​stał się przej​mo​wać synem. Może rze​czy​wi​ście było tak, jak

mówionopod​czaspro​cesu–wybrałmarze​nieosztucz​nymżyciu–niewła​snedziecko.Byłkon​cer​to​wym

idiotą.

Usiadł przy kom​pu​te​rze i zaczął szu​kać infor​ma​cji na temat zdol​no​ści sawan​tów. Zamó​wił już kilka

ksią​żek, mię​dzy innymi obszerne opra​co​wa​nie Islands of Genius pro​fe​sora Darolda A. Tref​ferta. Jak

zwy​klechciałsiędowie​dziećwszyst​kiego,czegotylkomógł.Żadencho​lernypsy​cho​loganipeda​gognie

będziegostro​fo​waćimówić,czegopotrze​bujeAugust.Będzietowie​działowielelepiejniżktó​ry​kol​-

wiekznich.Szu​kałdalej.Tymrazemzna​lazłhisto​rięauty​stycz​nejNadii.

Jejlosyopi​saliLornaSelfewksiążceNadia:acaseofextra​or​di​narydra​wingabi​lityinanauti​stic

child i Oli​ver Sacks w książce Męż​czy​zna, który pomy​lił swoją żonę z kape​lu​szem. Czy​tał jak zauro​-

czony.Tobyłaporu​sza​jącahisto​riaipodwie​lomawzglę​damipodobnyprzy​pa​dek.TaksamojakAugust,

Nadiapouro​dze​niuwyda​wałasięzupeł​niezdrowa.Potemjejrodzicestop​niowoorien​to​walisię,żecoś

jestnietak.

Niemówiła.Niepatrzyławoczy.Nielubiła,kiedyjejdoty​kano,iniereago​wałanauśmie​chymamy

ipróbynawią​za​niakon​taktu.Naj​czę​ściejmil​czała,byławyco​fanaikom​pul​syw​nierwałakartkipapieru–

nabar​dzocien​kiepaski.Wwiekusze​ściulatna​dalniemówiła.

Potra​fiłazatoryso​waćjakdaVinci.Jużwwiekutrzechlatnie​spo​dzie​wa​niezaczęłaryso​waćkonie,

alewodróż​nie​niuodinnychdzieciniezaczy​nałaodkształtu,odkon​turu,tylkoodszcze​gółu:odkopyta,

butajeźdźcaczyogona.Iconaj​dziw​niej​sze,ryso​wałaszybko.Zesta​wiaławszystkowzawrot​nymtem​pie

–doda​jąccośtotu,totam,ipowsta​wałaide​alnacałość–końwgalo​piealbowstę​pie.Fransodczasu

wła​snych nasto​let​nich prób wie​dział, że nie ma nic trud​niej​szego do nary​so​wa​nia niż zwie​rzę w ruchu.

Jak​kol​wiek by się sta​rać, efekt będzie nie​na​tu​ralny i sztywny. Trzeba mistrza, żeby uchwy​cić lek​kość

biegu.Nadiabyłamistrzy​niąjużwwiekutrzechlat.

Jejkoniebyłyjakide​alnefotosy,nary​so​wanelekkąręką–izcałąpew​no​ściąniebyłtowynikdłu​gich

ćwi​czeń. Jej talent obja​wił się z siłą gej​zeru i wpra​wił w osłu​pie​nie wszyst​kich wokół. Jak ona to

robiła?Jaktomoż​liwe,żekil​komaszyb​kimiruchamirękiprze​ska​ki​wałastu​le​ciaroz​wojusztuki?Austra​-

lij​scybada​czeAllanSny​deriJohnMit​chellprze​stu​dio​walijejrysunkiiw1999rokuprzed​sta​wiliteo​rię,

którastop​niowozdo​by​wałapowszechnąakcep​ta​cję.Stwier​dzili,żewszy​scymamywro​dzonepre​dys​po​-

zy​cjedobyciawir​tu​ozami,aleuwięk​szo​ściznassąonezablo​ko​wane.

Jeślinaprzy​kładwidzimypiłkę,nieodrazurozu​miemy,żejesttrój​wy​mia​rowa.Mózgbły​ska​wicz​nie

inter​pre​tuje sze​reg szcze​gó​łów – cień, róż​nice w głę​bo​ko​ści, roz​ma​ite niu​anse – i na ich pod​sta​wie

wyciągawnio​skinatematformy.Niejeste​śmytegoświa​domi,aledopierokiedytowszystkoprze​ana​li​zo​-

wa​li​śmy,jeste​śmywsta​niezro​zu​mieć,żewoddaliwidzimypiłkę,niekoło.

background image

Mózgsamtwo​rzyosta​tecznąformę,akiedyjużjąnada,niewidzimyszcze​gó​łów,któredostrze​ga​li​śmy

napoczątku.Lasprze​sła​niapoje​dyn​czedrzewa.Mit​chelliSny​derodkrylizezdzi​wie​niem,żegdybytylko

udało nam się wydo​być z mózgu pier​wotny obraz, widzie​li​by​śmy świat zupeł​nie ina​czej i być może

mogli​by​śmygolepiejodwzo​ro​wy​wać,takjakNadia,nawetbezćwi​czeń.

Innymi słowy Nadia miała dostęp do pier​wot​nego obrazu, do suro​wego mate​riału powsta​ją​cego

wmózgu.Widziałamro​wieszcze​gó​łówicieni,zanimzostałyprze​two​rzone,idla​tegozaczy​nałaodpoje​-

dyn​czychele​men​tów,odkopytaalbopyska,nieodcało​ści,bocałość,taka,jaksięjąpowszech​nierozu​-

mie,jesz​czeniepowstała.Franswidziałlukiwtejteo​riiijakzwy​klemiałwielekry​tycz​nychpytań,ale

tamyśldoniegoprze​ma​wiała.

W dużej mie​rze wła​śnie takiego pier​wot​nego oglądu rze​czy​wi​sto​ści zawsze szu​kał pod​czas swo​ich

badań.Szu​kałper​spek​tywy,dziękiktó​rejniebrałbywszyst​kiegozapew​nikipodtym,copozor​nieoczy​-

wi​ste,mógłbydostrzecdrobneszcze​góły.

Czuł,żegotowciągacorazbar​dziej,iczy​tałzrosnącąfascy​na​cją.Inaglesięwzdry​gnął.Zakląłgło​-

śno. Poczuł ukłu​cie nie​po​koju i spoj​rzał na syna. Ale to nie wyniki badań spra​wiły, że prze​szył go

dreszcz.Stałosiętowtedy,kiedyczy​tałopierw​szymrokuNadiiwszkole.

Umiesz​czono ją w kla​sie dla dzieci auty​stycz​nych, a edu​ka​cja pole​gała przede wszyst​kim na nauce

mówie​nia.Robiłapostępy.Słowaprzy​cho​dziłyjednopodru​gim.Alecenabyławysoka.Kiedyzaczęła

mówić,jejtalentznik​nął.LornaSelfestwier​dziła,żejedenjęzykzostałnaj​praw​do​po​dob​niejzastą​piony

innym.Nadianiebyłajużgeniu​szem,leczzwy​kłąpoważ​nieupo​śle​dzonąauty​stycznądziew​czynką,która

wpraw​dzietro​chęmówiła,alestra​ciłato,cozachwy​całocałyświat.Czybyłowarto?Poto,żebymóc

powie​dziećkilkasłów?

Nie – pra​wie krzyk​nął Frans, rów​nież dla​tego, że sam zawsze był gotów zapła​cić każdą cenę, byle

tylkobyćgeniu​szemwswo​jejdzie​dzi​nie.Uwa​żał,żelepiejbyćczło​wie​kiem,któryniepotrafisen​sow​nie

poroz​ma​wiać przy obie​dzie, niż kimś prze​cięt​nym. Wszystko, byle nie zwy​czaj​ność! Przez całe życie

wła​śnietobyłodlaniegopunk​temodnie​sie​nia,ajed​nak…byłnatyleroz​sądny,żebyrozu​mieć,żejego

eli​ty​stycznezasadywodnie​sie​niudojegosynanie​ko​niecz​niesądobrymdro​go​wska​zem.Możekilkafan​-

ta​stycz​nychrysun​kówtonicwporów​na​niuzumie​jęt​no​ściąpopro​sze​niaoszklankęmlekaalbozamie​nie​-

niakilkusłówzprzy​ja​cie​lemczyojcem?

Amimotoniezga​dzałsięnatakiwybór.Niedałbyrady,gdybymusiałwybie​raćipozba​wićAugu​sta

naj​bar​dziejfan​ta​stycz​nejrze​czy,jakamusięwżyciuprzy​da​rzyła.Nie,nie…takiwybórniemożewcho​-

dzićwgrę.Żadenrodzicniepowi​nienpodej​mo​waćdecy​zji,czyjegodzieckomabyćgeniu​szem,czynie.

Niktniemożeprze​cieżzgórywie​dzieć,cojestdladzieckanaj​lep​sze.

Imdłu​żejotymmyślał,tymbar​dziejnie​do​rzecznemusiętowyda​wało.Ude​rzyłagomyśl,żewtonie

wie​rzy, a raczej nie chce wie​rzyć. Mimo wszystko Nadia była tylko jed​nym z wielu przy​pad​ków, nie

możnabyłonatejhisto​riiopie​raćteo​riinauko​wej.

Poczuł,żemusiwie​dziećwię​cej,izacząłszpe​raćwsieci.Naglezadzwo​niłtele​fon.Wciąguostat​nich

background image

kilku godzin dzwo​nił czę​sto. Na wyświe​tla​czu poka​zy​wał się zastrze​żony numer, ale także nazwi​sko

Linusa,jegodaw​negoasy​stenta,którycorazbar​dziejdzia​łałmunanerwy.Nieufałmu,aprzedewszyst​-

kimniemiałochotyznimroz​ma​wiać.Chciałdalejczy​taćoNadii.

Mimowszystkoode​brał–możepopro​studla​tego,żebyłzde​ner​wo​wany.Dzwo​niłaGabriellaGrane,

zachwy​ca​jąca ana​li​tyczka z Säpo. Mimo wszystko lekko się uśmiech​nął. Naj​chęt​niej zwią​załby się

zFarahSha​rif,aleGabriellazaj​mo​wałamocnedru​giemiej​sce.Miałapiękne,iskrząceoczyibyłabystra.

Miałsła​bośćdokobiet,którepoj​mująwszystkowlot.

–Gabriello,zrado​ściąbymztobąporoz​ma​wiał,aleniemamczasu.Robięcośważ​nego.

–Natonapewnoznaj​dzieszczas–odparłanie​ty​po​wymdlasie​bieostrymtonem.–Jesteśwnie​bez​-

pie​czeń​stwie.

–Bzdury,Gabriello.Prze​cieżcimówi​łem.Moż​liwe,żewsądziebędąpró​bo​walimniepuścićztor​-

bami,aletowszystko.

–Frans,oba​wiamsię,żemamynoweinfor​ma​cje,itozjaknaj​bar​dziejwia​ry​god​negoźró​dła.Wygląda

nato,żezagro​że​niejestrealne.

–Comasznamyśli?–zapy​tałnie​przy​tom​nie.Przy​ci​skałtele​fonramie​niemdoucha,iwdal​szymciągu

szu​kałinfor​ma​cjioutra​co​nymtalen​cieNadii.

– Trudno mi to co prawda oce​nić, ale jestem nimi zanie​po​ko​jona. Myślę, że należy je trak​to​wać

poważ​nie.

–Więctakjepotrak​tuję.Obie​cuję,żezacho​wamwyjąt​kowąostroż​ność.Jakzwy​klezostanęwdomu.

Mówi​łemjuż,żejestemtro​chęzajęty,apozatymsądzę,żesięmylisz.WSoli​fo​nie…

–Pew​nie,mogęsięmylić–prze​rwała.–Tocał​kiemmoż​liwe.Aleco,jeślimamrację?Jeśliist​nieje

choćmaleń​kieryzyko,żejesttak,jakmówię?

–Zga​dzasię,ale…

– Żad​nych ale, Frans. Nie chcę sły​szeć żad​nych ale. To ty mnie posłu​chaj. Myślę, że wycią​gną​łeś

słuszne wnio​ski – nikt w Soli​fo​nie nie chce ci zro​bić krzywdy w sen​sie fizycz​nym. Mimo wszystko to

cywi​li​zo​wanafirma.Alewyglądanato,żejedenlubkilkuczłon​kówkon​cernumakon​taktzorga​ni​za​cją

prze​stęp​czą,bar​dzonie​bez​pieczną,zodga​łę​zie​niamiwRosjiiSzwe​cji.Toonicizagra​żają.

Frans w końcu ode​rwał wzrok od ekranu. Prze​cież Zig​mund Ecker​wald z Soli​fonu współ​pra​co​wał

z orga​ni​za​cją prze​stęp​czą. Wyła​pał nawet kilka kryp​to​ni​mów, naj​wy​raź​niej odno​szą​cych się do przy​-

wódcy,alenierozu​miał,dla​czegoczłon​ko​wietejgrupymie​libynaniegoczy​hać.Amożerozu​miał?

–Orga​ni​za​cjaprze​stęp​cza?–wymam​ro​tał.

–Takjest–odparłaGabriella.–Czytobyniebyłowpew​nymsen​sielogiczne?Twojemyśliteżbie​-

głytymtorem.Kiedyktośzaczniekraśćcudzepomy​słyizara​biaćnanichpie​nią​dze,tozna​czy,żeprze​-

kro​czyłpewnągra​nicęiżemożetylkoupaśćjesz​czeniżej.

– Chyba raczej powie​dzia​łem, że wystar​czy mieć kilku adwo​ka​tów. Jeśli się ma ekipę szczwa​nych

praw​ni​ków,spo​koj​niemożnakraść,cosięchce.Adwo​kacizastą​piliwin​dy​ka​to​rówmafii.

background image

–Niechcibędzie,możeitak.Niedosta​łamjesz​czeodpo​wie​dziwspra​wieprzy​dzie​le​niaciochrony,

alechcia​ła​bymcięprze​nieśćgdzieś,gdzieniktcięnieznaj​dzie.Zarazpocie​bieprzy​jadę.

–Co?

–Myślę,żemusimydzia​łaćszybko.

–Ni​gdywżyciu–odparł.–Jai…

Zawa​hałsię.

–Jesttamktośztobą?–zapy​tałaGabriella.

–Nie,nie,aleniemogęterazni​gdziejechać.

–Niesły​szysz,codocie​biemówię?

–Sły​szębar​dzodobrze.Ale,zcałymsza​cun​kiem,myślę,żetobrzmijakspe​ku​la​cje.

–Spe​ku​la​cjesąnie​od​łącz​nymtowa​rzy​szemzagro​że​nia.Pozatymtenktoś,ktotozgło​sił…wzasa​dzie

niepowin​namtegomówić…toagentkaNSA,którasięprzy​glądatejorga​ni​za​cji.

–NSA–prych​nąłFrans.

–Wiem,żeniebar​dzoichlubisz.

–Deli​kat​niemówiąc.

–Okej,okej.Aletymrazemsąpotwo​jejstro​nie,przy​naj​mniejtaagentka,któradzwo​niła.Todobry

czło​wiek.Pro​wa​dziłanasłuchiwyła​pałacoś,comożebyćpla​nemmor​der​stwa.

–Itojamiał​bymbyćofiarą?

–Wielenatowska​zuje.

–Możebyć,wska​zuje…towszystkobrzmibar​dzonie​kon​kret​nie.

Augustsię​gnąłpokredki,absor​bu​jąccałąjegouwagę.

–Zostaję–oznaj​mił.

–Chybażar​tu​jesz.

–Nie.Chęt​niesięprze​niosę,jeślibędzie​ciewie​dzielicoświę​cej.Ateraznie.Pozatymalarmzain​sta​-

lo​wanyprzezMil​tonSecu​ritydziałabezzarzutu.Wszę​dziemamkameryiczuj​niki.

–Mówiszpoważ​nie?

–Tak.Wiesz,żeupartazemniebestia.

–Maszjakąśbroń?

–Coztobą,Gabriello?Jaibroń?Naj​groź​niej​sząjestchybamójnowynóżdosera.

–Słu​chaj…–zaczęłaizawie​siłagłos.

–Tak?

– Zała​twię ci ochronę, czy tego chcesz, czy nie. Nie musisz się nią przej​mo​wać. Podej​rze​wam, że

nawetjejniezauwa​żysz.Aleskorojesteśtakcho​ler​nieuparty,mamdlacie​bieinnąradę.

–Jaką?

– Opu​bli​kuj to, co wiesz. To by było coś w rodzaju ubez​pie​cze​nia na życie. Opo​wiedz wszystko

mediom.Wnaj​lep​szymrazieniebędzieimsięopła​całocięusu​wać.

background image

–Pomy​ślęotym.

Wyczuł,żeGabriellaprze​stałagosłu​chać.

–Halo?

–Pocze​kajchwilę–powie​działa.–Mamtukogośnalinii.Muszę…

Wsłu​chawcezapa​dłacisza.Frans,którywzasa​dziepowi​nienmyślećoczymśinnym,zacząłsięzasta​-

na​wiaćnadjed​nym:czyAuguststracitalent,kiedynauczysięmówić.

–Jesteśtamjesz​cze?–spy​tałaGabriellapokrót​kiejchwili.

–Oczy​wi​ście.

–Nie​stetymuszękoń​czyć.Aleprzy​rze​kam,żedopil​nuję,żebyśjaknaj​szyb​ciejdostałochronę.Ode​zwę

się.Uwa​żajnasie​bie!

Roz​łą​czył się, wes​tchnął i po raz kolejny pomy​ślał o Han​nie, Augu​ście, pod​ło​dze w sza​chow​nicę,

która odbi​jała się w drzwiach szaf, i o wszyst​kim innym, co w tej chwili nie było szcze​gól​nie ważne.

Wroz​tar​gnie​niuwymam​ro​tałtylko:

–Chcąmniedorwać.

W głębi duszy zda​wał sobie sprawę, że wcale nie jest to wyklu​czone, nawet jeśli nie potra​fił uwie​-

rzyć,żemogąsięposu​nąćażdoprze​mocy.Cotaknaprawdęwie​dział?Nic.Pozatymniebyłwsta​niesię

tym zaj​mo​wać. Wró​cił do szu​ka​nia infor​ma​cji o Nadii. Zasta​na​wiał się, co to może ozna​czać dla jego

syna.Niebyłotomądre.Zacho​wy​wałsięjakgdybyni​gdynic.Mimowiszą​cejnadnimgroźbypopro​stu

sur​fo​wałposieci.Pochwilitra​fiłnanazwi​skoChar​lesEdel​man–byłpro​fe​so​remneu​ro​lo​giiiświa​to​wej

klasyspe​cja​li​stąodsawan​ty​zmu.Zamiastswoimzwy​cza​jemczy​taćdalej–bozawszewolałksiążkiod

ludzi–zadzwo​niłdocen​traliInsty​tutuKaro​lin​ska.

Pochwilidoszedłdownio​sku,żejestjużpóźno.Edel​manapew​nieniebyłojużwpracy,ajegopry​-

wat​negonumeruwsieciniepodano.Zarazpotemzoba​czyłjed​nak,żepro​fe​sorjestkie​row​ni​kiemEkli​den

–ośrodkadlaszcze​gól​nieuzdol​nio​nychdziecizauty​zmem.Zadzwo​niłtam.Pokilkusygna​łachode​brała

kobieta,któraprzed​sta​wiłasięjakosio​straLin​dros.

–Prze​pra​szam,żeprze​szka​dzamotakpóź​nejporze–powie​dział.–Szu​kampro​fe​soraEdel​mana.Jest

możejesz​czeupań​stwa?

–Tak,jest.Przeztępogodęjesz​czeniktnieposzedłdodomu.Powie​dzieć,żektodzwoni?

–FransBal​der–odparłinawszelkiwypa​dekdodał:–Pro​fe​sorFransBal​der.

–Pro​szęzacze​kać–odpo​wie​działasio​straLin​dros.–Spraw​dzę,czymawolnąchwilę.

Fransspoj​rzałnaAugu​sta,któryporazkolejnywziąłdorękikredkę.Zawa​hałsię.Cośwtymwidoku

gonie​po​ko​iło,jakbytobyłzłyznak.–Orga​ni​za​cjaprze​stęp​cza–wymam​ro​tałznowu.

–Char​lesEdel​man–ode​zwałsięgłoswsłu​chawce.–Naprawdęroz​ma​wiamzpro​fe​so​remBal​de​rem?

–Wewła​snejoso​bie.Mammały…

–Nawetpanniewie,jakitozaszczyt–cią​gnąłEdel​man.–Wła​śniewró​ci​łemzkon​fe​ren​cjizeStan​-

ford. Roz​ma​wia​li​śmy o pań​skich bada​niach doty​czą​cych sieci neu​ro​no​wych. Zada​wa​li​śmy sobie nawet

background image

pyta​nie,czymy,neu​ro​lo​dzy,niemogli​by​śmysiędowie​dziećcze​gośomózgu,pod​cho​dzącdotegooddru​-

giejstrony–bada​jącsztucznąinte​li​gen​cję.Zasta​na​wia​li​śmysię…

–Pochle​biamipan–prze​rwałmuFrans.–Aleterazmamdopanamałepyta​nie.

–Notak!Potrze​bujepancze​gośdobadań?

–By​naj​mniej.Mójsyncierpinaautyzm.Maosiemlatiniezacząłjesz​czemówić,alekilkadnitemu

mija​li​śmyświa​tłanaHorns​ga​tanijakiśczaspóź​niej…

–Tak?

–Usiadłinary​so​wałtowszystkowzawrot​nymtem​pie.Rysu​nekjestide​alny.Naprawdęzadzi​wia​jący!

–Ichciałbypan,żebymprzy​je​chałipopa​trzyłnato,cozro​bił?

–Bar​dzobymsięucie​szył.Aleniedla​tegodzwo​nię.Rzeczwtym,żesięmar​twię.Prze​czy​ta​łem,żete

rysunki mogą być spo​so​bem poro​zu​mie​wa​nia się ze świa​tem i że może stra​cić talent, jeśli nauczy się

mówić.Żejedenspo​sóbwypo​wia​da​niasięzastąpiinny.

–Oczy​wi​ścieczy​tałpanoNadii.

–Skądpanwie?

–Bozawszesiępoja​wiawtymkon​tek​ście.Alespo​koj​nie,spo​koj​nie.Mogępanumówićpoimie​niu?

–Oczy​wi​ście.

–Bar​dzodobrze.Nie​zmier​niesięcie​szę,żedzwo​nisz,Frans,imogęodrazupowie​dzieć,żeniemasz

powodu do nie​po​koju, wręcz prze​ciw​nie. Nadia jest po pro​stu wyjąt​kiem potwier​dza​ją​cym regułę.

Wszyst​kie bada​nia poka​zują, że roz​wój zdol​no​ści języ​ko​wych tylko pogłę​bia talent sawanta. Spójrz

choćbynaSte​phenaWilt​shire’a.Czy​ta​łeśonim,prawda?

–Toten,którynary​so​wałwła​ści​wiecałyLon​dyn.

–Takjest.Roz​wi​nąłsiępodkaż​dymmoż​li​wymwzglę​dem,zarównoarty​stycz​nie,jakiinte​lek​tu​al​nie

ijęzy​kowo.Dziśuważasięgozawiel​kiegoarty​stę.Więcmożeszbyćspo​kojny.Jasne,sawancicza​sem

tracąswojetalenty,alenaj​czę​ściejzależytoodinnychczyn​ni​ków.Nudziimsiętoalbocośimsięprzy​-

tra​fia.Pew​nieczy​ta​łeś,żeNadiawtymsamymcza​siestra​ciłamatkę.

–Tak.

–Możetobyłapraw​dziwaprzy​czyna.Anija,aniniktinnyniewietegonapewno.Wkaż​dymrazienie

stało się tak dla​tego, że nauczyła się mówić. Wła​ści​wie nie ma dru​giego takiego udo​ku​men​to​wa​nego

przy​padku. Nie rzu​cam słów na wiatr ani nie przed​sta​wiam wła​snej hipo​tezy. Dziś panuje powszechna

zgoda co do tego, że sawanci mogą tylko zyskać, roz​wi​ja​jąc swoje zdol​no​ści inte​lek​tu​alne na każ​dym

polu.

–Mówiszpoważ​nie?

–Jaknaj​bar​dziej.

–Dobrzesobieteżradzizcyframi.

–Naprawdę?

–Dla​czegosięzdzi​wi​łeś?

background image

–Bousawan​tówzdol​no​ścipla​stycznerzadkoidąwparzeztalen​temmate​ma​tycz​nym.Tedwieumie​-

jęt​no​ściwżadenspo​sóbsięzesobąniełączą,cza​semnawetsięnawza​jemblo​kują.

–Alewła​śnietakjest.Wjegorysun​kachjestjakaśgeo​me​trycznadokład​ność,jakbyobli​czyłpro​por​-

cje.

–Tonie​zwy​kleinte​re​su​jące.Kiedymógł​bymsięznimspo​tkać?

–Niewiem.Naj​pierwchcia​łemciępopro​sićoradę.

–Wtakimraziemojaradabrzmi:inwe​stujwniego.Sty​mu​lujgo.Pozwa​lajmuroz​wi​jaćzdol​no​ścina

wszel​kiemoż​liwespo​soby.

–Ja…

Franspoczułdziwnyuciskwpiersiinagletrudnomubyłowydo​byćgłos.

–Chciał​bymcipodzię​ko​wać–dokoń​czył.–Naprawdępodzię​ko​wać.Terazmuszę…

– To dla mnie zaszczyt, że zadzwo​ni​łeś. Wspa​niale byłoby się spo​tkać. Z tobą i z twoim synem.

Pochwalę się, że opra​co​wa​łem zaawan​so​wany test dla sawan​tów. Razem mogli​by​śmy tro​chę lepiej

poznaćchłopca.

– Tak jest, na pewno byłoby dobrze. Ale teraz muszę… – mam​ro​tał Frans. Nie bar​dzo wie​dział, co

wła​ści​wiechcepowie​dzieć.–Dzięki,dowidze​nia.

–Rozu​miem,oczy​wi​ście.Mamnadzieję,żewkrótceznówsięusły​szymy.

Franssięroz​łą​czyłiprzezchwilęstałbezruchuzrękamiskrzy​żo​wa​nyminapiersiipatrzyłnaAugu​-

sta,któryna​dalnie​pew​nietrzy​małżółtąkredkęispo​glą​dałnapło​mieńświecy.Ramionazaczęłymusię

trząść.Wybuch​nąłpła​czem.Wielemożnabyłoopro​fe​so​rzeBal​de​rzepowie​dzieć,alenieżepła​czebez

potrzeby.

Niepamię​tał,kiedyzda​rzyłomusiętoporazostatni.Niepła​kał,kiedyumarłajegomatka,inapewno

nie pła​kał, kiedy oglą​dał albo czy​tał coś wzru​sza​ją​cego – uwa​żał, że jest twardy jak skała. A teraz,

widzącsynairoz​ło​żoneprzednimrzędykre​dekiołów​ków,pła​kałjakdziecko.Niepowstrzy​my​wałłez

cisną​cychmusiędooczu.

Augustmógłsięnauczyćmówić,ajed​no​cze​śniedalejryso​wać.Tobyłonie​sa​mo​wite.Choćoczy​wi​ście

pła​kałnietylkodla​tego.Rów​nieżprzezhisto​rięzSoli​fo​nem,przezczy​ha​jącenaniegośmier​telnenie​bez​-

pie​czeń​stwo,przeztajem​nice,któreznał,iztęsk​notyzaHanną,Farahalbokim​kol​wiekinnym,ktomógłby

wypeł​nićpustkęwjegopiersi.

–Mójmałychłop​czyku!–powie​dział.Zewzru​sze​nianiezauwa​żył,żejegolap​topsięwłą​czyłizaczął

poka​zy​waćobrazyzkamermoni​to​ringu.

Przezogród,pośródsza​le​ją​cejburzy,szedłwysoki,chudymęż​czy​znawskó​rza​nejkurtcenapod​pince

iwsza​rejczapcezdasz​kiem,nacią​gnię​tejtak,żezasła​niałamucałątwarz.Kim​kol​wiekbył,wie​dział,że

widzągokamery.Cho​ciażbyłszczu​pły,jegokoły​szący,tro​chęteatralnykrokprzy​wo​dziłnamyślidą​cego

naringbok​serawagicięż​kiej.

background image

GABRIELLAGRANEsie​działawswoimgabi​ne​cieiprze​szu​ki​wałasiećirejestrSäpo.Nie​wieleosią​-

gnęła, bo nie bar​dzo wie​działa, czego wła​ści​wie szuka. Coś jed​nak nie dawało jej spo​koju, coś nie​ja​-

snegoinie​wy​raź​nego.

Musiałaprze​rwaćroz​mowęzBal​de​rem.Znówzadzwo​niładoniejHelenaKraft,sze​fowaSäpo,wtej

samejspra​wiecopoprzed​nio.Chciałazniąroz​ma​wiaćAlonaCasa​leszNSA.Tymrazemmówiłaznacz​-

niespo​koj​niej,choćna​daltro​chęzalot​nie.

–Udałowamsięroz​wią​zaćpro​blemzkom​pu​te​rami?–spy​tałaGabriella.

– Ha… było z tym tro​chę cyr​ków, ale to chyba nic groź​nego – odparła Alona. – Prze​pra​szam, jeśli

poprzed​niobyłamtro​chętajem​ni​cza.Pew​niedopew​negostop​niabędęmusiałatakapozo​stać.Alechcę

cipowie​dziećwię​cejijesz​czerazpod​kre​ślić,żepro​fe​so​rowiBal​de​rowinaprawdęgrozinie​bez​pie​czeń​-

stwo,itopoważne,nawetjeśliniewiemyniczegonapewno.Zdą​ży​li​ściesiętymzająć?

–Roz​ma​wia​łamznim.Niechceopu​ścićdomu.Mówi,żejestzajęty.Zała​twięmuochronę.

–Dosko​nale.Jaksięzapewnedomy​ślasz,spraw​dzi​łamciętro​chędokład​niej.Jestempoddużymwra​-

że​niem,pannoGrane.Czyktośtakijaktyniepowi​nienpra​co​waćwGold​manSachsizara​biaćmilio​nów?

–Toniewmoimstylu.

– W moim też nie. Przy​ję​cia pie​nię​dzy bym nie odmó​wiła, ale bycie kiep​sko opła​caną szpe​raczką

pasujedomniebar​dziej.Przejdędosedna,skar​bie.Unasuważasię,żetodro​biazg,cowedługmniejest

błę​dem. Nie tylko dla​tego, że jestem prze​ko​nana, że ta grupa zagraża inte​re​som eko​no​micz​nym naszego

kraju.Wydajemisięteż,żewgręwcho​dząpowią​za​niapoli​tyczne.Jedenzrosyj​skichinży​nie​rówpro​gra​-

mi​stów,októ​rychwspo​mi​na​łam,nie​jakiAna​to​lijCha​ba​row,marów​nieżpowią​za​niazosła​wio​nymprze​-

wod​ni​czą​cymrosyj​skiejDumyIwa​nemGri​ba​no​wem,waż​nymudzia​łow​cemGaz​promu.

–Rozu​miem.

–Alenarazietowwięk​szo​ściluźnewątki.Długousi​ło​wa​łamsiędowie​dzieć,kimjestprzy​wódca.

–ZnanyjakoTha​nos.

–Alboznana.

–Znana?

–Tak,cho​ciażpew​niesięmylę.Takieorga​ni​za​cjeprze​stęp​czezwy​klewyko​rzy​stująkobiety.Raczejim

nie dają kie​row​ni​czych sta​no​wisk. Poza tym ci, któ​rzy mówili o Tha​no​sie, prze​waż​nie uży​wali rodzaju

męskiego.

–Więcdla​czegoprzy​szłocidogłowy,żetomożebyćkobieta?

–Powie​dzia​ła​bym,żetoprzezcośwrodzajugłę​bo​kiegosza​cunku,zktó​rymsięmówiotymkimś.Od

zara​niadzie​jówmęż​czyźniwyra​żalisiętakokobie​tach,którepodzi​wialiiktó​rychpożą​dali.

–Więctojakaśpięk​ność.

– Na to wygląda, choć moż​liwe, że wywę​szy​łam tam tylko odro​binę homo​ero​ty​zmu. Nikt by się nie

ucie​szyłbar​dziejodemnie,gdybywyszłonajaw,żerosyj​scygang​ste​rzyidecy​dencimajątakieskłon​no​-

ści.

background image

–Ha,zga​dzasię!

– Ale w zasa​dzie wspo​mi​nam o tym tylko po to, żebyś miała otwarty umysł, kiedy ten gali​ma​tias

w końcu wylą​duje na twoim biurku. Jest w to zamie​sza​nych kilku adwo​ka​tów. Jak zwy​kle, prawda?

Dziękihake​rommożnakraść,adziękiadwo​ka​tomrobićtozgod​niezpra​wem.CotakiegomówiłBal​der?

–Jeste​śmyrówniwobecprawa,wtedykiedypła​cimyporówno.

–Otóżto.Wdzi​siej​szychcza​sachci,któ​rychstaćnadobrąobronę,mogązagra​bić,cotylkochcą.Na

pewnoznaszprze​ciw​nikaBal​dera–waszyng​toń​skąkan​ce​la​rięDack​stone&Part​ner.

–O,tak.

–Wtakimraziewiesz,żezatrud​niająrów​nieżdużefirmytech​no​lo​giczne,którechcądoko​paćwsądzie

wyna​laz​comiinno​wa​to​romliczą​cymnawyna​gro​dze​niezato,costwo​rzyli.

–Takjest.Dowie​dzia​łamsięotym,jużkiedyzaj​mo​wa​li​śmysiępro​ce​samiwyna​lazcyHåkanaLana.

–Toteżmrozikrewwżyłach,niesądzisz?Alenaj​bar​dziejinte​re​su​jącejestwtymwszyst​kimto,że

nazwa Dack​stone & Part​ner pada pod​czas jed​nej z nie​wielu roz​mów człon​ków tej grupy prze​stęp​czej,

którenamsięudałopod​słu​chaćiodczy​tać.MówiątamonichD.P.albopopro​stuD.

–WięcSoli​fonitedra​niemająwspól​nychpraw​ni​ków.

–Natowygląda,aletojesz​czeniewszystko.Dack​stone&Part​nerzamie​rzaotwo​rzyćfilięwSztok​-

hol​mie.Wiesz,jaksiętegodowie​dzie​li​śmy?

– Nie – odparła Gabriella. Dener​wo​wała się coraz bar​dziej. Chciała się jak naj​szyb​ciej poże​gnać

izająćsięzała​twia​niempoli​cyj​nejochronydlaBal​dera.

–Dziękitemu,żepod​słu​chi​wa​li​śmytęgrupę.Cha​ba​rowwspo​mniałotymmimo​cho​dem,coozna​cza,

żesąwści​słymkon​tak​ciezkan​ce​la​rią.Wie​dzieliofilii,jesz​czezanimtainfor​ma​cjazostałapodanado

wia​do​mo​ścipublicz​nej.

–Naprawdę?

– Tak. A w Sztok​hol​mie Dack​stone & Part​ner mają połą​czyć siły ze szwedz​kim adwo​ka​tem Ken​nym

Bro​di​nem, który wcze​śniej zaj​mo​wał się spra​wami kar​nymi i jest znany z utrzy​my​wa​nia zbyt bli​skich

związ​kówzklien​tami.

–Wystar​czywspo​mniećokla​sycz​nymzdję​ciu,którezawę​dro​wałodokolo​ro​wejprasy.Otym,naktó​-

rymBro​dinbalujezgang​ste​ramiimig​dalisięzjakąścallgirlpowie​działaGabriella.

–Widzia​łamimyślę,żewartozacząćodpanaBro​dina,jeśliwyteżchce​ciesiętemuprzyj​rzeć.Kto

wie,możeokażesięogni​wemłączą​cymświatwiel​kichfinan​sówitęgrupę.

–Zer​knęnato–odparłaGabriella.–Aleterazmamnagło​wiejesz​czekilkainnychspraw.Zpew​no​-

ściąjesz​czesięusły​szymy.

A potem zadzwo​niła do Wydziału Ochrony. Dyżur miał sam Stig Ytter​gren, co nie uła​twiało sprawy.

Miał sześć​dzie​siąt lat, był kor​pu​lentny, czę​sto zaglą​dał do kie​liszka i naj​bar​dziej lubił grać w karty

iukła​daćpasjansewinter​ne​cie.Cza​saminazy​wanogopanemWszystkoJestNie​moż​liwe.Wyja​śniłamu

więcwszystkonaj​bar​dziejsłuż​bo​wymtonem,najakibyłojąstać,izażą​dała,żebypro​fe​sorFransBal​der

background image

zSaltsjöbadenjaknaj​szyb​ciejdostałochronę.StigYtter​grenjakzwy​kleodpo​wie​dział,żetobędziebar​-

dzo trudne i praw​do​po​dob​nie się nie uda, a kiedy powie​działa, że to roz​kaz samej sze​fo​wej Säpo,

wymam​ro​tałcoś,cownaj​gor​szymwypadkumogłozna​czyć:Atowywłoka.

–Niesły​sza​łamtego–odparłaGabriella.–Tylkodopil​nuj,żebyposzłoszybko.

Oczy​wi​ścienieposzło.Cze​kałaibęb​niłaner​wowopal​camiwblatbiurka.Szu​kałainfor​ma​cjioDack​-

stone & Part​ner i o wszyst​kim, o czym mówiła Alona. I wtedy wła​śnie poczuła, że ma do czy​nie​nia

zczymśnie​po​ko​jącozna​jo​mym.

Nicjed​nakniechciałosięwykla​ro​waćizanimzdą​żyłacokol​wiekusta​lić,oddzwo​niłStigYtter​gren.

Oczy​wi​ścieoka​załosię,żeniktzWydziałuOchronyniejestaku​ratdostępny.Trwałjakiśspek​takl,wktó​-

rymuczest​ni​czyłowyjąt​kowowieluczłon​kówrodzinykró​lew​skiejinastępcatronuNor​we​giizmał​żonką.

Zanim któ​ry​kol​wiek z ochro​nia​rzy zdą​żył zare​ago​wać, ktoś posta​wił na gło​wie prze​wod​ni​czą​cego

Szwedz​kichDemo​kra​tówrożekzlodami.Pod​czasjegopóź​niej​szejprze​mowywSödertäljetrzebabyło

wzmoc​nićochronę.

Ytter​grenzle​ciłwięctozada​niedwómwspa​nia​łymchło​pa​komzpoli​cjiporząd​ko​wej–Pete​rowiBlo​-

mowiiDanowiFlinc​kowi.Gabriellamusiałasiętymzado​wo​lić,choćnazwi​skaBlomiFlinckkoja​rzyły

jejsięzKlin​giemiKlan​giemzksią​żekoPippiLang​strumpf.Nabrałazłychprze​czuć.Póź​niejmiałaoto

dosie​biepre​ten​sje.

To było takie typowe dla sno​bi​stycz​nego śro​do​wi​ska, z któ​rego się wywo​dziła – oce​niać ludzi po

nazwi​sku.Bar​dziejpowinnasięmar​twić,gdybywyglą​dałynaszla​chec​kie–moglibysięoka​zaćzbla​zo​-

waniizepsuci.Wszystkobędziedobrze,pomy​ślałaiposta​no​wiłapozbyćsięuprze​dzeń.Apotemwró​ciła

dopracy.Wie​działa,żetobędziedługanoc.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział9

nocz20na21listo

​pada

LIS​BETHOBU​DZIŁASIĘwwiel​kimpodwój​nymłóżku,leżącwpoprzek.Przy​po​mniałasobie,żeśnił

jejsięojciec.Poczu​ciezagro​że​niaotu​lałojąjakpłaszcz.Inagleprzy​po​mniałasobiepoprzedniwie​czór

i doszła do wnio​sku, że rów​nie dobrze może to być reak​cja che​miczna zacho​dząca w jej orga​ni​zmie.

Miałaostregokaca.Wstałaichwie​jącsięnanogach,ruszyładowiel​kiejłazienkizjacuzzi,mar​mu​rem

i całym tym kre​tyń​skim luk​su​sem. Chciało jej się wymio​to​wać. Ale opa​dła tylko na pod​łogę i ciężko

oddy​chała.

Potem wstała, spoj​rzała w lustro i zoba​czyła swoje prze​krwione oczy. Nie był to widok krze​piący.

Zdru​giejstronydopierominęłapół​noc.Pomy​ślała,żepew​niespałaniedłu​żejniżkilkagodzin.Wyjęła

zszafkiszklankęinapeł​niłająwodą.Wtejsamejchwiliwró​ciłowspo​mnie​niesnu.Ści​snęłaszklankętak

mocno, że szkło pękło i zra​niła się w rękę. Krew kapała na pod​łogę. Zaklęła i doszła do wnio​sku, że

raczejjużniezaśnie.

Zaczęła się zasta​na​wiać, czy powinna pró​bo​wać zła​mać szyfr pliku, który ścią​gnęła poprzed​niego

dnia.Nie,toniemiałosensu,przy​naj​mniejteraz.Owi​nęłarękęręcz​ni​kiem,pode​szładopółkiiwzięłado

ręki nową książkę fizyczki z Prin​ce​ton Julie Tam​met. O tym, jak gwiazdy o dużej masie zapa​dają się

i two​rzą czarne dziury. A potem poło​żyła się na czer​wo​nej kana​pie sto​ją​cej pod oknem z wido​kiem na

Slus​seniRiddarfjärden.

Zaczęła czy​tać i poczuła się tro​chę lepiej, choć krew spły​wała na kartki, a głowa nie prze​sta​wała

boleć.Mimowszystkopogrą​żałasięwlek​tu​rzecorazbar​dziejiodczasudoczasunoto​wałacośnamar​-

gi​ne​sie. Wła​ści​wie nie było to dla niej nic nowego. Wie​działa lepiej niż więk​szość ludzi, że gwiazdy

utrzy​mująsięprzyżyciudziękidwómprze​ciw​staw​nymsiłom–eks​plo​zjomter​mo​ją​dro​wym,doktó​rych

docho​dziwichwnę​trzachiktóredążądoichroz​dę​cia,orazgra​wi​ta​cji,którajeści​ska.Dlaniejbyłoto

jakpróbapogo​dze​niasprzecz​nychinte​re​sów,prze​cią​ga​nieliny,wktó​rymszansedługosąrówne,alegdy

zaczynabra​ko​waćpaliwater​mo​ją​dro​wegoieks​plo​zjeniesąjużtaksilne,jednastronanie​uchron​niezwy​-

cięża.

Kiedy siła cią​że​nia zaczyna prze​wa​żać, gwiazda kur​czy się jak balon, z któ​rego ucho​dzi powie​trze,

irobisięcorazmniej​sza.Wtenspo​sóbgwiazdamożecał​kiemznik​nąć.KarlSchwarz​childjużwcza​sie

pierw​szejwojnyświa​to​wejnie​praw​do​po​dob​nieele​ganc​kimwzo​rem:

r

sch

=2GM/c

2

w któ​rym G to stała gra​wi​ta​cji, opi​sał sta​dium, w któ​rym gwiazda jest skom​pre​so​wana tak bar​dzo, że

nawetświa​tłoniemożejejopu​ścić.Wtedyjużniemaodwrotu.Jestska​zananazapad​nię​ciesię.Każdy

atomjestwcią​ganydośrodka,dopoje​dyn​czegopunktu,wktó​rymkoń​cząsięczasiprze​strzeńimoż​liwe,

background image

żedziejąsięjesz​czedziw​niej​szerze​czy.Odro​binairra​cjo​nal​no​ściwure​gu​lo​wa​nymwszech​świe​cie.

Tę oso​bli​wość, która jest raczej punk​tem niż zda​rze​niem, ostat​nim przy​stan​kiem dla wszyst​kich zna​-

nych praw fizyki, ogra​ni​cza hory​zont zda​rzeń. Razem two​rzą tak zwaną czarną dziurę. Lis​beth lubiła

czarnedziury.Czuła,żecośjąznimiłączy.

MimototaksamojakJulieTam​metniebyłazain​te​re​so​wanadziu​ramijakotakimi.Inte​re​so​wałyjąpro​-

cesy,którejetwo​rzą,aprzedewszyst​kimto,żegwiazdyzaczy​nająsięzapa​daćwsze​ro​kiej,roz​cią​gnię​tej

czę​ści wszech​świata, którą zwy​kli​śmy tłu​ma​czyć teo​rią względ​no​ści Ein​ste​ina, a koń​czą w zni​ka​ją​cym

małymświe​cie,pod​le​ga​ją​cympra​wommecha​nikikwan​to​wej.

Byłaprze​ko​nana,żegdybytylkopotra​fiłaopi​saćtenpro​ces,mogłabypogo​dzićdwanie​przy​sta​jącedo

sie​biejęzyki–fizykękwan​towąiteo​rięwzględ​no​ści.Nie​wąt​pli​wiejed​nakprze​kra​czałotojejmoż​li​wo​-

ści,podob​niejakówprze​klętyszyfr.Znówzaczęłamyślećoojcu.

Kiedybyładziec​kiem,tenobrzy​dli​wiecwie​lo​krot​niegwał​ciłjejmamę.Prze​stałdopiero,kiedymatka

doznała nie​od​wra​cal​nych obra​żeń, a ona – miała wtedy dwa​na​ście lat – odpła​ciła mu się za wszystko.

Wtedyniemiałapoję​cia,żeojciecjestbyłymsuper​sz​pie​giemradziec​kiegowywiaduwoj​sko​wegoGRU,

atymbar​dziejżespe​cjalnywydziałpoli​cjibez​pie​czeń​stwa,takzwanaSek​cja,miałzazada​niechro​nićgo

zawszelkącenę.Alejużwtedyzorien​to​wałasię,żewokółojcaunosisięatmos​feratajem​nicy,mrok,do

któ​rego nikomu nie wolno się zbli​żać ani nawet oka​zy​wać, że się wie, że ist​nieje. Doty​czyło to nawet

cze​gośtakzwy​kłegojaknazwi​sko.

Wszyst​kie listy i pisma adre​so​wano do Karla Axela Bodina i wszy​scy mieli zwra​cać się do niego

Karl.Aleoni,rodzina,wie​dzieli,żetaknaprawdęnazywasięZala,adokład​nieAlek​san​derZala​chenko.

Byłczło​wie​kiem,którynie​wiel​kimwysił​kiempotra​fiłwywo​łaćśmier​telneprze​ra​że​nie.Przedewszyst​-

kimzaśnosiłpłaszcz,którygoczy​niłnie​znisz​czal​nym,aprzy​naj​mniejtaksięwtedyLis​bethwyda​wało.

Jesz​czenieznałajegotajem​nicy,ajużwie​działa,żeojciecmożezro​bić,cotylkozechce,iżeujdziemu

topła​zem.Mię​dzyinnymidla​tegoota​czałagotaokropnaauraważ​no​ści.Byłczło​wie​kiem,doktó​regonie

można się było dobrać zwy​czajną drogą i który miał tego pełną świa​do​mość. Na innych ojców można

byłodonieśćopiecespo​łecz​nejalbopoli​cji.Siłysto​jącezanimbyłyjed​nakponadtym.Weśnieprzy​po​-

mniałasobiedzień,kiedyzna​la​złamamęnapod​ło​dze.Leżałainiedawałaznakużycia.Wtedyposta​no​-

wiła,żesamo​dziel​nieuniesz​ko​dliwiojca.

Tobyłajednazjejdwóchpraw​dzi​wychczar​nychdziur.

ALARMWŁĄCZYŁSIĘopierw​szejosiem​na​ście.WyrwałFransaBal​derazesnu.Czyżbyktośwszedł

dodomu?Franspoczułnie​wy​tłu​ma​czalnystrachiwycią​gnąłrękę.Augustleżałobok.Zapewnejakzwy​-

klewśli​zgnąłsiędojegołóżka,aterazkwi​liłnie​spo​koj​nie,jakgdybywyciealarmuwplo​tłosięwjego

sny.Mójmałychło​piec,pomy​ślałFrans.Pochwilizesztyw​niał.Czytobyłykroki?

Nie,tozpew​no​ściątylkozłu​dze​nie.Niebyłosły​chaćnicpozaalar​mem.Zanie​po​ko​jonywyj​rzałprzez

okno.Wyglą​dałonato,żewiejemoc​niejniżkie​dy​kol​wiek.Falesma​gałypomostiskrajplaży.Oknatrzę​-

background image

słysięiwygi​nałypodnapo​remwia​tru.Czytopodmu​chywia​truuru​cho​miłyalarm?Takpopro​stu?

Oczy​wi​ścieitakmusiałwyj​rzećispraw​dzić,cosięstało,apotemmożenawetzadzwo​nićpopomoc

i usta​lić, czy ochrona, którą mu zała​twiła Gabriella Grane, jest już na miej​scu. Dwóch ludzi z poli​cji

porząd​ko​wejjechałodoniegojużodkilkugodzin.Pomy​ślał,żetojakaśparo​dia.Całyczaspowstrzy​my​-

wałyichpogodaiwciążnowe,sprzecznepole​ce​nia:przy​jedź​cieizaj​mij​ciesiętymitam​tym.Cią​gleim

cośwypa​dało.Zga​dzałsięzGabriellą:rażącanie​kom​pe​ten​cja.

Uznałjed​nak,żezaj​miesiętympóź​niej.Terazmusiałzadzwo​nić.Pro​blempole​gałnatym,żeAugust

wła​śniesiębudził,więcmusiałdzia​łaćszybko.Histe​ry​zu​jącyAugustrzu​ca​jącysięnawez​gło​wiełóżka

tobyłoostat​nie,czegowtam​tejchwilipotrze​bo​wał.Nagleprzy​po​mniałsobieozatycz​kachdouszu,sta​-

rychzie​lo​nychzatycz​kach,którekupiłnalot​ni​skuweFrank​fur​cie.

Wziął je z noc​nego sto​lika i ostroż​nie wło​żył synowi do uszu. Potem otu​lił go koł​drą, poca​ło​wał

w poli​czek i pogła​dził po buj​nych krę​co​nych wło​sach. Upew​nił się, że koł​nie​rzyk od piżamy leży jak

trzeba,agłowawygod​niespo​czywanapoduszce.Pomy​ślał,żetonie​po​jęte.Bałsięiwie​dział,żepowi​-

niensięspie​szyć.Amimotoruszałsięjakwzwol​nio​nymtem​pieidoglą​dałsyna.Możetobyłaodro​bina

czu​ło​ści w trud​nej chwili. A może chciał odwlec spo​tka​nie z tym, co go cze​kało za drzwiami. Przez

chwilęszcze​rzeżało​wał,żeniemabroni.Choćitakbyniewie​dział,jaksięniąposłu​żyć.

Byłcho​ler​nympro​gra​mi​stą,wktó​rymnastarelataobu​dziłosiętro​chęojcow​skichuczuć.Towszystko.

Niepowi​niendaćsięwplą​taćwtenbała​gan.Niechdia​bliwezmąSoli​fon,NSAiwszyst​kieorga​ni​za​cje

prze​stęp​cze!Alemusiałzaci​snąćzęby.Ostroż​nie,nie​pew​nymkro​kiemwyszedłnakory​tarzizanimzro​bił

cokol​wiekinnego,nawetzanimspoj​rzałwstronęwyj​ścia,wyłą​czyłalarm.Hałasroz​stroiłmucałysys​-

temner​wowy.Kiedywkońcuzapa​dłacisza,sta​nąłbezruchuwprzed​po​koju,nie​zdolnydojakie​go​kol​-

wiekdzia​ła​nia.Nagleroz​ległsiędzwo​nektele​fonu.Pod​sko​czyłzestra​chu,alebyłzado​wo​lony,żebędzie

sięmógłzająćczymśinnym.

–Tak?–powie​działdosłu​chawki.

–MówiJonasAnder​berg,dyżurnyzMil​tonSecu​rity.Czywszystkowporządku?

–Co…tak.Chybatak.Alarmsięwłą​czył.

– Wiem. Zgod​nie z naszymi instruk​cjami w takim przy​padku powi​nien pan wejść do spe​cjal​nego

pomiesz​cze​niaizamknąćdrzwi.Jestpantam?

–Tak–skła​mał.

–Dobrze,bar​dzodobrze.Wiepan,cosięstało?

–Niemampoję​cia.Obu​dziłmniealarm.Niewiem,cogouru​cho​miło.Niemogłatobyćwichura?

–Raczejnie…Chwi​leczkę!

Wgło​sieJonasaAnder​bergausły​szałroz​ko​ja​rze​nie.

–Cosiędzieje?–spy​tałner​wowo.

–Wyglądanato…

–Wykrztuśpanto,docho​lery.Całysiętrzęsę.

background image

– Prze​pra​szam. Spo​koj​nie, spo​koj​nie… oglą​dam nagra​nia z naszych kamer i nie​stety wygląda na to,

że…

–Żeco?

– Że ktoś pana odwie​dził. Męż​czy​zna. Tak, sam pan póź​niej zoba​czy. Chudy męż​czy​zna w ciem​nych

oku​la​rach i czapce cho​dził po pań​skim ogro​dzie. O ile się orien​tuję, zro​bił dwie rundki, choć, tak jak

mówię…dopierotoodkry​łem.Muszęsiętemuprzyj​rzećbli​żej,żebymócpowie​dziećcoświę​cej.

–Cotozatyp?

–Trudnostwier​dzić.

Nachwilęzapa​dłacisza.JonasAnder​bergnaj​wy​raź​niejoglą​dałnagra​nia.

–Cho​ciażmoże…niewiem…nie,niepowi​nie​nemspe​ku​lo​waćnatakwcze​snymeta​pie.

–Ależbar​dzopro​szę.Potrze​bujęjakie​gośkon​kretu.Tomipomoże.

–Rozu​miem.Wtakimraziepowiem,żeprzy​naj​mniejjednarzeczjestwtymdobra.

–Co?

– Jego chód. Facet cho​dzi jak ćpun. Jak ktoś, kto wcią​gnął mnó​stwo amfy. W jego ruchach jest coś

prze​sad​nienapu​szo​nego,jakaśsztyw​ność.Mogłobytoświad​czyćotym,żetozwy​kłynar​ko​manidrobny

zło​dzie​ja​szek.Zdru​giejstrony…

–Tak?

–Towyglądanie​po​ko​jąco.Ukrywatwarzi…

Jonasumilkł.

–Pro​szęmówićdalej!

–Chwi​leczkę.

–Powiemszcze​rze,żedziałamipannanerwy.

–Nierobiętegospe​cjal​nie.Ale…

Bal​derzadrżał.Odstronypod​jazdudogarażudobie​gałwar​kotsil​nika.

–Mapangości.

–Comamrobić?

–Zostaćtam,gdziepanjest.

–Okej–odparłFrans.Stałbezruchu,wzupeł​nieinnymmiej​scu,niżsądziłJonasAnder​berg.

KIEDYOPIERW​SZEJpięć​dzie​siątosiemzadzwo​niłtele​fon,MikaelBlom​kvistna​dalniespał.Ponie​waż

jed​nak tele​fon spo​czy​wał w kie​szeni jego dżin​sów, które leżały na pod​ło​dze, i tak nie zdą​żył ode​brać.

Pozatymnumerbyłzastrze​żony.Mikaelzaklął,wsu​nąłsięzpowro​temdołóżkaizamknąłoczy.

Tejnocymusiałsięprze​spać.Erikazasnęłatużpopół​nocy,aonprze​wra​całsięzbokunabokimyślał

oswoimżyciu,wktó​rymtaknie​wielerze​czybyłouda​nych.Nawetzwią​zekzEriką.Kochałjąodkil​ku​-

dzie​się​ciulatiwszystkowska​zy​wałonato,żeonaodwza​jem​niatouczu​cie.

Aleteraztojużniebyłotakiepro​ste.Mikaelpomy​ślał,żemożezacząłodczu​waćsym​pa​tięwobecGre​-

background image

gera.Gre​gerBeck​manbyłmala​rzemimężemEriki.Niktniemógłbypowie​dzieć,żejestzazdro​snyalbo

małost​kowy.Wręczprze​ciw​nie.Kiedyzacząłpodej​rze​wać,żeErikani​gdysobienieodpu​ściMika​elaani

niebędzieumiałasiępowstrzy​maćprzedzdzie​ra​niemzniegoubrań,niezacząłsza​lećanimio​taćgróźb,

żebędąmusielisięprze​pro​wa​dzićdoChin.Zapro​po​no​wałjejukład:

–Możeszznimbyć,byle​byśtylkodomniewra​cała.

Na tym sta​nęło. Two​rzyli ménage à trois, nie​kon​wen​cjo​nalną kon​ste​la​cję. Erika naj​czę​ściej spała

z Gre​ge​rem w domu w Saltsjöbaden, a cza​sem u Mika​ela przy Bel​l​mans​ga​tan. Z bie​giem lat Mikael

doszedłdownio​sku,żetofan​ta​styczneroz​wią​za​niedobrzezro​bi​łobywieluludziom,żyją​cympoddyk​ta​-

turą związku. Za każ​dym razem, kiedy Erika mówiła: bar​dziej kocham mojego męża, kiedy mogę być

takżeztobą,albokiedyGre​gernajakimścock​tailpartyobjąłgopobra​ter​sku,Mikaeldzię​ko​wałzato

losowi.

Ale ostat​nio zaczęły go dopa​dać wąt​pli​wo​ści. Może dla​tego, że miał wię​cej czasu na zasta​na​wia​nie

sięnadwła​snymżyciem.Przy​szłomudogłowy,żeniewszystko,cosięokre​ślamia​nemporo​zu​mie​nia,

rze​czy​wi​ścienimjest.

Zda​rzasię,żejednazestronfor​sujecoś,nazywawspólnądecy​zją,apocza​sieoka​zujesię,żedruga

strona cier​piała, choć zapew​niała, że wcale tak nie jest. Gre​ger raczej się nie ucie​szył, kiedy Erika

zadzwo​niładoniegowie​czo​rem.Ktowie,możeonteżniemógłzasnąć.

Mikaelzewszyst​kichsiłsta​rałsięmyślećoczymśinnym.Nachwilęnawetodpły​nąłwświatmarzeń.

Ale to nie​wiele pomo​gło. W końcu wstał. Posta​no​wił zro​bić coś kon​kret​nego, na przy​kład poczy​tać

o szpie​go​stwie prze​my​sło​wym albo, co wyda​wało się jesz​cze lep​sze, naszki​co​wać alter​na​tywny plan

finan​sowydla„Mil​len​nium”.Ubrałsię,usiadłprzykom​pu​te​rzeizacząłspraw​dzaćpocztę.

Jak zwy​kle – w więk​szo​ści były to śmieci, ale kilka maili spra​wiło, że nabrał sił. Chri​ster, Malin,

AndreiZan​deriHar​rietVan​gerwzno​siliokrzykibojoweizagrze​waligodozbli​ża​ją​cejsięwalkizkon​-

cer​nemSer​nera.Odpo​wie​dział,wyol​brzy​mia​jącswójentu​zjazm.Następ​nie,niczegosięniespo​dzie​wa​-

jąc,spraw​dziłplikLis​beth.Naglesięroz​ja​śnił.Odpo​wie​działa.Porazpierw​szyodnie​pa​mięt​nychcza​-

sówdałaznakżycia.

Inte​li​gen​cjaBal​deraniejestanitro​chęsztuczna.Ajaktoterazwyglądaucie​bie?

Noicobysięstało,Blom​kvist,gdy​by​śmystwo​rzylimaszynętro​chęmądrzej​sząodnas?

Uśmiech​nął się i przy​po​mniał sobie ich ostat​nie spo​tka​nie w Kaf​fe​bar przy S:t Pauls​ga​tan. I dla​tego

dopieropochwilizdałsobiesprawę,żezadałamudwapyta​nia.Pierw​szebyłodrobnąprzy​ja​ciel​skązło​-

śli​wostką,wktó​rejnie​stetykryłosięziarnoprawdy.Tek​sty,któreostat​niopisałdogazety,niebyłyinte​li​-

gentneibra​ko​wałoimpraw​dzi​wejwar​to​ściinfor​ma​cyj​nej.Jakwieludzien​ni​ka​rzyuży​wałspraw​dzo​nych

chwy​tów i sfor​mu​ło​wań. Nie mógł już cof​nąć czasu, więc posta​no​wił się zasta​no​wić nad dru​gim pyta​-

niemLis​beth–jejmałązagadką.Niebyłprze​sad​niezain​te​re​so​wanytymtema​tem,alechciałnapi​saćcoś

background image

bły​sko​tli​wego.

Zacząłsięzasta​na​wiać,cosięsta​nie,jeśliludziestwo​rząmaszynęmądrzej​sząodnichsamych.Poszedł

do kuchni, otwo​rzył butelkę wody Ramlösa i usiadł przy stole. W miesz​ka​niu pod nim pani Ger​mer

mocnokasz​lała,azoddalidobie​gałsygnałkaretki,zle​wa​jącysięzwyciemwichury.Nowięc,pomy​ślał,

takamaszynapotra​fi​łabytosamocomyplusjesz​czekilkainnychrze​czy,naprzy​kład…Zro​zu​miał,oco

jej cho​dziło, i wybuch​nął gło​śnym śmie​chem. Taka maszyna musia​łaby umieć skon​stru​ować coś inte​li​-

gent​niej​szego od sie​bie, i kolejna, i kolejna, aż w końcu źró​dło tego wszyst​kiego, czło​wiek, nie byłby

wartwię​cejniżmyszkadonaj​no​wo​cze​śniej​szegokom​pu​tera.Ludz​kośćdoświad​czyeks​plo​zjiinte​li​gen​-

cji,któ​rejniedasięwżadenspo​sóbkon​tro​lo​wać.Tobędziewyglą​dałojakwMatrik​sie.Uśmiech​nąłsię,

odło​żyłkom​pu​terinapi​sał:

Jeżeli stwo​rzymy taką maszynę, znaj​dziemy się w świe​cie, w któ​rym nawet Lis​beth Salan​der nie

będzietakapewnasie​bie.

Potemjakiśczassie​działbezruchuipatrzyłprzezokno,choćprzezsza​le​jącąśnie​życęnie​wielebyło

widać.Odczasudoczasuspo​glą​dałprzezotwartedrzwinaErikę.Spałagłę​bo​kimsneminicniewie​-

działaomaszy​nachinte​li​gent​niej​szychodludzi,aprzy​naj​mniejniemar​twiłasiętymwtejchwili.Potem

wycią​gnąłtele​fon.

Wyda​wało mu się, że zadźwię​czał. I rze​czy​wi​ście: ktoś nagrał wia​do​mość. Tro​chę się zanie​po​koił,

choćsamniebar​dzowie​działdla​czego.Alepomy​ślał,żejeślinieliczyćtele​fo​nówoddaw​nychkocha​-

nek,któredzwo​niąpopijakuichcąsiękochać,wnocyzwy​kleprzy​cho​dzązłewie​ści.Odsłu​chałodrazu.

Usły​szałpełennie​po​kojugłos:

Nazy​wamsięFransBal​der.Wiem,żetobez​czel​nośćdzwo​nićotejporze.Bar​dzozatoprze​pra​szam.

Alesytu​acjajestpoważna.Aprzy​naj​mniejtakmisięwydaje.Wła​śniesiędowie​dzia​łem,żepanmnie

szu​kał. To naprawdę nie​sły​chany zbieg oko​licz​no​ści. Jest kilka spraw, o któ​rych od jakie​goś czasu

chcia​łemkomuśopo​wie​dziećiktóre,jaksądzę,mogąpanazain​te​re​so​wać.Był​bymbar​dzowdzięczny,

gdybysiępanzemnąjaknaj​szyb​ciejskon​tak​to​wał.Wydajemisię,żemamybar​dzonie​wieleczasu.

Podałnumertele​fonuiadresmailowy.Mikaelzapi​sałiprzezjakiśczassie​działnie​ru​chomo,bęb​niąc

pal​camiostół.Apotemwybrałnumer.

FRANSBAL​DERleżałwłóżku,na​dalroz​trzę​sionyiprze​stra​szony,choćmimowszystkotro​chęsięuspo​-

koił.Napod​jeź​dziestałsamo​chódpoli​cjan​tów.Wkońcusięzja​wili.Bylitodwajmęż​czyźnikołoczter​-

dziestki – jeden bar​dzo wysoki, a drugi dość niski. Obaj mieli krótko obcięte wysty​li​zo​wane włosy

iwyglą​dalinazaro​zu​mia​łych,choćzacho​wy​walisięuprzej​mieiznale​ży​tymsza​cun​kiemprze​pro​siliza

spóź​nie​nie.

–Mil​tonSecu​rityiGabriellaGranezSäpoprzed​sta​wilinamsytu​ację–oznaj​mili.

Wie​dzieli, że po pose​sji krę​cił się męż​czy​zna w czapce i ciem​nych oku​la​rach i że muszą zacho​wać

background image

czuj​ność.Podzię​ko​waliwięczagorącąher​batę,którąchciałichpoczę​sto​waćwkuchni.Powie​dzieli,że

chcie​libyobej​rzećdom,aonuznał,żetobrzmiroz​sąd​nieipro​fe​sjo​nal​nie.Niezro​bilinanimszcze​gól​nie

dobregowra​że​nia,bar​dzozłegoteżnie.Wziąłodnichnumerytele​fo​nówiwró​ciłdołóżka.Augustna​dal

spał,sku​lony,zzie​lo​nymizatycz​kamiwuszach.

Niemógłjużzasnąć.Jakiśczasnasłu​chi​wałiwkońcuusiadłwłóżku.Wie​dział,żemusicośzro​bić,bo

ina​czej osza​leje. Odsłu​chał wia​do​mo​ści. Obie zosta​wił Linus. Było sły​chać, że jest zły i jed​no​cze​śnie

jakbychciałsiębro​nić.Wpierw​szejchwiliFranszamie​rzałpopro​stuwyłą​czyćtele​fon.Niebyłwsta​nie

słu​chać jego zrzę​dze​nia. Ale po chwili oka​zało się, że Linus mimo wszystko ma do powie​dze​nia kilka

cie​ka​wychrze​czy.Roz​ma​wiałzMika​elemBlom​kvi​stemz„Mil​len​nium”.Blom​kvistchciałsięznimspo​-

tkać.Pogrą​żyłsięwmyślach.MikaelBlom​kvist,mam​ro​tał.Czytoonmabyćogni​wemłączą​cymmnieze

świa​tem?

Nie​zbytdobrzeznałszwedz​kieśro​do​wi​skodzien​ni​kar​skie,alewie​dział,kimjestBlom​kvist.Oilesię

orien​to​wał,byłtoczło​wiek,któryzawszezgłę​białto,oczympisał,ini​gdynieule​gałnaci​skom.Niezna​-

czyłotojed​nak,żejestodpo​wied​niąosobą.PozatymFransprzy​po​mniałsobie,żesły​szałonimrów​nież

mniej pochlebne opi​nie. Wstał i znów zadzwo​nił do Gabrielli Grane. Wie​działa naj​wię​cej o ludziach

mediówizapowie​działa,żeniezamie​rzasiękłaść.

Ode​brałaodrazu.

–Halo?Wła​śniemia​łamdocie​biedzwo​nić.Oglą​damtegoczło​wieka.Mimowszystkochybapowin​ni​-

śmycięnatych​miastprze​nieść.

–Aleprze​cieżwkońcuprzy​je​chalicipoli​cjanci.Sązadrzwiami.

–Jeślitenczło​wiekwróci,wcaleniemusiwejśćgłów​nymidrzwiami.

–Dla​czegomiałbywra​cać?CizMil​tonamówili,żewyglą​dałjakstarynar​ko​man.

–Niebyła​bymtakapewna.Mazesobącoś,cowyglądajakskrzynka.Jakieśurzą​dze​nie.Lepiejdmu​-

chaćnazimne.

Franszer​k​nąłnależą​cegoobokAugu​sta.

–Jutrochęt​niesięprze​niosę.Możesięoka​zać,żedobrzetozrobimoimner​wom.Teraz,wnocy,nic

niebędęrobił.Twoipoli​cjanciwyglą​dająnapro​fe​sjo​na​li​stów,przy​naj​mniejjakotako.

–Znówzamie​rzaszsięopie​rać?

–Tak,takiwła​śniemamzamiar.

– No dobra, wobec tego powiem Flinc​kowi i Blo​mowi, żeby się tro​chę poru​szali i poob​ser​wo​wali

oko​licę.

–Dobrze,aleniedla​tegodzwo​nię.Radzi​łaśmi,żebymwyszedłnaforumpubliczne,pamię​tasz?

–Tak…niebyłatorada,jakązwy​klesły​szysięodSäpo,prawda?Zresztąna​daluwa​żam,żetodobry

pomysł.Alenaj​pierwpowi​nie​neśpowie​dziećnamwszystko,cowiesz.Zaczy​nammiećzłeprze​czu​cia.

–Wtakimrazieporoz​ma​wiamyjutrorano,jakjużsięwyśpimy.Powiedzmitylko,comyśliszoMika​-

eluBlom​kvi​ściez„Mil​len​nium”.Czytojestczło​wiek,zktó​rymmógł​bymporoz​ma​wiać?

background image

Gabriellawybuch​nęłaśmie​chem.

–Jeżelichceszprzy​pra​wićmoichkole​gówowylew,tozde​cy​do​wa​niepowi​nie​neśznimporoz​ma​wiać.

–Jestażtakźle?

–Funk​cjo​na​riu​szeSäpouni​kajągojakzarazy.Jestnawettakiepowie​dze​nie:jeżeliMikaelBlom​kvist

stoinatwo​jejklatcescho​do​wej,wiedz,żetenrokmaszzgłowy.Wszy​scytutaj,łącz​niezHelenąKraft,

odra​dza​libycitobar​dzosta​now​czo.

–Alejapytamcie​bie.

–Ajaodpo​wiem,żetobybyłdobrykrok.Blom​kvistjestcho​ler​niedobrymdzien​ni​ka​rzem.

–Czyprzy​pad​kiemniebyłteżkry​ty​ko​wany?

– Jak naj​bar​dziej. Ostat​nio mówi się, że jest już passé, nie pisze wystar​cza​jąco opty​mi​stycz​nych

irado​snychtek​stówczycośwtymrodzaju.Tosta​ro​świecki,docie​kliwyrepor​ter,wnaj​lep​szymgatunku.

Masznaniegonamiary?

–Dosta​łemoddaw​negoasy​stenta.

–Zna​ko​mi​cie.Alezanimsięznimskon​tak​tu​jesz,musiszpowie​dziećwszystkonam.Obie​cu​jesz?

–Obie​cuję,Gabriello.Ateraztro​chęsięprze​śpię.

–Zróbto.Ajaporoz​ma​wiamzFlinc​kiemiBlo​mem,apóź​niejzała​twięcibez​piecznemiej​scenajutro.

Potem Frans pró​bo​wał się uspo​koić. I znów było to nie​moż​liwe. Fatalna pogoda spra​wiała, że do

głowy cisnęły mu się upo​rczywe myśli. Czuł się tak, jakby coś złego prze​pra​wiało się ku niemu przez

morzeichcącniechcącnasłu​chi​wałwnapię​ciu.Chciałusły​szećwszyst​kienie​ty​powedźwięki.Zkażdą

chwiląbyłcorazbar​dziejzde​ner​wo​wanyinie​spo​kojny.

Obie​cał Gabrielli, że z nią poroz​ma​wia naj​pierw. Szybko jed​nak poczuł, że to nie może cze​kać.

Wszystko,cotakdługowsobietłu​mił,doma​gałosięujścia,nawetjeślizda​wałsobiesprawę,żetoirra​-

cjo​nalne.Nicniemogłobyćażtakpilne.Byłśro​deknocyiwbrewtemu,comówiłaGabriella,dawnonie

byłtakbez​piecznyjakteraz.Pil​no​wałagopoli​cjaimiałinsta​la​cjęalar​mowąpierw​szejklasy.Tojed​nak

niepoma​gało.Czułsięroz​trzę​siony.Zna​lazłnumer,którydostałodLinusa,izadzwo​nił.Blom​kvistoczy​-

wi​ścienieode​brał.

Dla​czegomiałbyode​brać?Byłoowielezapóźnonatele​fony.Nagrałwięcwia​do​mość,cedzącsłowa

szep​tem,żebynieobu​dzićAugu​sta.Wstałizapa​liłnocnąlampkęposwo​jejstro​niełóżka.Przezchwilę

przy​glą​dałsięksiąż​komsto​ją​cymnaregalepopra​wej.Tym,któreniemiałynicwspól​negozjegopracą.

Byłnie​spo​kojnyiniemógłsięsku​pić.Spró​bo​wałprzej​rzećstarąpowieśćSte​phenaKingaSmę​tarz dla

zwie​rza​ków. Ale przez to znów zaczął myśleć o złych posta​ciach, idą​cych po niego nocą. Długo stał

z książką w dłoni. Nagle coś się stało. Przy​szła mu do głowy pewna myśl. Bar​dzo się zanie​po​koił. Za

dnia może uznałby, że to non​sens. W nocy wszystko wyda​wało się bar​dzo realne. Nagle poczuł, że

chciałbyporoz​ma​wiaćzFarahSha​rifalbozeSte​ve​nemWar​bur​to​nemzLosAnge​les.Ste​venprze​cieżna

pewno nie spał o tej porze. Roz​wa​ża​jąc to i wyobra​ża​jąc sobie wszel​kie moż​liwe wer​sje wyda​rzeń,

patrzyłnamorzeinie​spo​kojnechmurypędząceponoc​nymnie​bie.Inagle,jakbywodpo​wie​dzinajego

background image

modli​twy,zadzwo​niłtele​fon.Niebylito,rzeczjasna,aniFarah,aniSte​ven.

–Nazy​wamsięMikaelBlom​kvist–powie​dział.–Szu​kałmniepan.

–Zga​dzasię.Prze​pra​szam,żezadzwo​ni​łemtakpóźno.

–Nicnieszko​dzi.Niespa​łem.

–Totakjakja.Możepanterazroz​ma​wiać?

– Jak naj​bar​dziej. Wła​śnie odpo​wie​dzia​łem na wia​do​mość od kogoś, kogo, jak sądzę, obaj znamy.

NazywasięSalan​der.

–Jak?

–Prze​pra​szam,możecośźlezro​zu​mia​łem.Wyda​wałomisię,żezle​ciłjejpanspraw​dze​niewaszych

kom​pu​te​rówiwytro​pie​niewła​my​wa​cza.

Franswybuch​nąłśmie​chem.

–Achtak.Boże,tonaprawdęwyjąt​kowadziew​czyna.Aleni​gdyminiezdra​dziła,jaksięnazywa,choć

przez jakiś czas czę​sto się kon​tak​to​wa​li​śmy. Uzna​łem, że ma swoje powody, i ni​gdy nie naci​ska​łem.

Pozna​łemjąnajed​nymzmoichwykła​dówwKTH.Chęt​niepanuopo​wiem.Tobyłazdu​mie​wa​jącahisto​-

ria.Alenaj​pierwchciał​bymzapy​tać…cóż,zpew​no​ściąuznapan,żetosza​lonypomysł.

–Cza​samilubięsza​lonepomy​sły.

–Niemiałbypanochotytuterazpod​je​chać?Dużobytodlamniezna​czyło.Mamtematoznacz​nej,jak

sądzę,sileraże​nia.Mogęzapła​cićzatak​sówkęwtęizpowro​tem.

– To miło z pań​skiej strony, ale zawsze sami pokry​wamy koszty. Dla​czego mie​li​by​śmy roz​ma​wiać

wśrodkunocy?

–Bo…–Franssięzawa​hał.–Bomamwra​że​nie,żezostałonie​wieleczasu.Anawetwię​cejniżwra​-

że​nie. Wła​śnie się dowie​dzia​łem, że jestem w nie​bez​pie​czeń​stwie, a jakąś godzinę temu ktoś węszył

wokółmojegodomu.Mówiącszcze​rze,popro​stusiębojęichcęwyrzu​cićzsie​bieto,comamdopowie​-

dze​nia.Niechcęjużbyćztymsam.

–Okej.

–Tozna​czy?

–Przy​jadę.Jeślimisięudaskom​bi​no​waćtak​sówkę.

Franspodałmuadres,apotemsięroz​łą​czyłizadzwo​niłdoLosAnge​les,dopro​fe​soraSte​venaWar​-

bur​tona z Los Ange​les. Sta​rał się być sku​piony. Roz​ma​wiali na zaszy​fro​wa​nej linii. Trwało to jakieś

dwa​dzie​ścia–trzy​dzie​ści minut. Kiedy skoń​czyli, wszedł na górę i wło​żył dżinsy i czarną kasz​mi​rową

koszulkępolo.Wyjąłbutelkęama​rone,nawypa​dekgdybyMikaelBlom​kvistmiałochotęnatakieprzy​-

jem​no​ści. Nie doszedł dalej niż do drzwi i nagle wzdry​gnął się z prze​ra​że​niem. Wyda​wało mu się, że

zauwa​żył jakiś ruch, że coś obok niego prze​mknęło. Ner​wowo spoj​rzał na pomost i morze, ale nic nie

zauwa​żył.Widziałwylud​niony,sma​ganywia​tremidesz​czemskra​wekziemi,tensamcozawsze.Uznał,że

musięprzy​wi​działozezde​ner​wo​wa​nia.Aprzy​naj​mniejpró​bo​wałsobiewmó​wić,żetakwła​śniebyło.

Wyszedłzsypialniiwzdłużdużegooknaruszyłnagórę.Naglepoczułfalęnie​po​kojuiznówgwał​tow​nie

background image

sięodwró​cił.Tymrazemnaprawdęcośzauwa​żył–kawa​łekdalej,kołodomusąsiada,Cede​rvalla.

Wcie​niudrzewprze​my​kałajakaśpostać.Niemiałczasusięjejprzyj​rzeć,alezauwa​żył,żetomocno

zbu​do​wanymęż​czy​znazple​ca​kiem,wciem​nymstroju.Biegłsku​lony,cośwjegoruchachspra​wiało,że

wyglą​dałnapro​fe​sjo​na​li​stę,jakbybie​gałtakwielerazy,możenajakiejśodle​głejwoj​nie.Tenruchwyda​-

wałsięwyćwi​czonyisku​teczny.Sko​ja​rzyłmusięzfil​memiczymśprze​ra​ża​ją​cym.Możewła​śniedla​tego

minęłokilkasekund,zanimwycią​gnąłzkie​szenitele​fonispró​bo​wałsięzorien​to​wać,któryznume​równa

liścienależydoktó​re​gośzdyżu​ru​ją​cychnadwo​rzepoli​cjan​tów.

Nie dodał ich do kon​tak​tów, po pro​stu zadzwo​nił, żeby numery poja​wiły się na wyświe​tla​czu, więc

terazniebyłpewien.Którynumerjestich?Niewie​dział,więcdrżącąrękąwybrałten,którywyda​wał

musięwła​ściwy.Niktnieodbie​rał.Dopieropopię​ciusygna​łachwsłu​chawceroz​ległsięzdy​szanygłos:

–TuBlom,cosiędzieje?

– Widzia​łem jakie​goś faceta. Biegł pod drze​wami przy sąsied​nim domu. Nie wiem, gdzie jest teraz.

Moż​liwe,żenadro​dze,nie​da​lekowas.

–Okej,rozej​rzymysię.

–Wyda​wałsię…–zacząłiurwał.

–Jaki?

–Niewiem.Szybki.

DAN FLINCK i Peter Blom sie​dzieli w radio​wo​zie. Roz​ma​wiali o swo​jej mło​dej kole​żance Annie

Berze​liusioroz​mia​rzejejpupy.Obajbyliświeżoporoz​wo​dzie.

Obaroz​wodybyłyzpoczątkudośćbole​sne.Obajmielimałedzieciiżony,któreczułysięoszu​kane,

a także teściów, któ​rzy na różne spo​soby mówili im, że są nie​od​po​wie​dzial​nymi skur​czy​by​kami. Ale

kiedyemo​cjewkońcuopa​dły,aoniuzy​skaliprawodonaprze​mien​nejopiekinaddziećmiiprze​nie​ślisię

donowych,skrom​niej​szychdomów,doszlidotegosamegownio​sku:bra​ko​wałoimkawa​ler​skiegożycia.

Wtedni,kiedyniemieliusie​biedzieci,impre​zo​walijakni​gdyprzed​tem,apotem–jakwcza​sach,gdy

byli nasto​lat​kami – oma​wiali wszyst​kie szcze​góły imprez, oglą​dali napo​tkane kobiety od stóp do głów

i szcze​gó​łowo oce​niali ich ciała i umie​jęt​no​ści łóż​kowe. Tym razem jed​nak nie zdą​żyli się zagłę​bić

wtematpupyAnnyBerze​liustakbar​dzo,jakbychcieli.

Zadzwo​niłakomórkaPetera.Obajpod​sko​czyli.Poczę​ścidla​tego,żePeterzmie​niłdzwo​neknadość

eks​tre​malną wer​sję Satis​fac​tion. Ale głów​nie dla​tego, że była noc, że sza​lała zawieja i że czuli się

samotni.Łatwoichbyłoprze​stra​szyć.PozatymPetermiałtele​fonwkie​szenispodni,ażespodniebyły

cia​sne–przezimpre​zoweżyciezwięk​szyłmusiębrzuch–tro​chępotrwało,zanimgowydo​był.Kiedysię

roz​łą​czył,wyglą​dałnazmar​twio​nego.

–Ococho​dzi?–zapy​tałDan.

–Bal​derwidziałjakie​gośfaceta.Podobnoszybkizniegosku​ba​niec.

–Gdzie?

background image

– Tam, na dole, mię​dzy drze​wami, pod sąsied​nim domem. Ale praw​do​po​dob​nie zmie​rza w naszą

stronę.

Wysie​dlizsamo​choduiporazkolejnyzszo​ko​wałoichzimno.Tobyłdługiwie​czóridługanoc.Wiele

razywycho​dzilinadwór.Alewcze​śniejchłódnieprze​szy​wałichdoszpikukości.Przezchwilęstalibez

ruchuitrzę​ślisięzzimna.Zer​kaliwprawoiwlewo.PotemPeter–byłwyż​szy–prze​jąłdowo​dze​nie.

KazałDanowistaćprzydro​dze,asamruszyłwdół,wstronęmorza.

Rów​no​le​gledomałegowzgó​rzabiegłdrew​nianypłotialejka,nie​dawnoobsa​dzonadrze​wami.Spa​dło

tro​chęśnieguibyłozimno.Peterzdzi​wiłsię,żezatoka–chybaBaggensfjärden–niezamar​zła.Pew​nie

niepozwo​liłynatozbytdużefale.Prze​kli​nałzawiejęinocnązmianę,któragowykań​czałaipozba​wiała

snu, tak korzyst​nie wpły​wa​ją​cego na urodę. Mimo wszystko pró​bo​wał wyko​ny​wać swoją pracę. Może

nie na sto pro​cent, ale jed​nak. Nad​sta​wiał uszu. Pró​bo​wał coś usły​szeć i roz​glą​dał się. Z początku nie

zauwa​żył nic nie​zwy​kłego. Ale jedy​nym źró​dłem świa​tła była samotna latar​nia przy pomo​ście. Zszedł

wdół,minąłtar​ganepodmu​chamiwia​truszarealbozie​loneogro​dowekrze​słoiprzezdużeoknozoba​czył

FransaBal​dera.

Stałkawa​łekodokna,pochy​lonynadłóż​kiem,wyraź​niespięty.Możepopra​wiałkoł​drę,nie​ła​twobyło

tostwier​dzić.Wyda​wałsięzajętyjakimśdrob​nymszcze​gó​łem,czymś,coleżałonałóżku.Peterpomy​ślał,

że nie powi​nien się tym inte​re​so​wać, jego zada​nie pole​gało na obser​wo​wa​niu pose​sji. Ale w ruchach

Bal​derabyłocoś,cogozafa​scy​no​wało.Nasekundęalbodwiesięroz​pro​szył.Apotemwró​ciłdorze​czy​-

wi​sto​ści.

Poczuł, że ktoś go obser​wuje. Zmro​ziło mu to krew w żyłach. Gwał​tow​nie się odwró​cił i zaczął się

roz​glą​daćwpanice.Alenicniezauwa​żył.Jużpra​wieode​tchnął,kiedynaglezare​je​stro​wałdwierze​czy

naraz–gwał​townyruchprzymeta​lo​wychśmiet​ni​kachpodpło​temiwar​kotsil​nikanadro​dze.Samo​chód

sta​nąłiotwo​rzyłysiędrzwi.

Ani jedno, ani dru​gie nie było szcze​gól​nie nie​zwy​kłe – przy śmiet​ni​kach mogło być jakieś zwie​rzę,

a samo​chody mogły tam​tędy prze​jeż​dżać nawet tak późno. Mimo to zesztyw​niał i przez chwilę stał bez

ruchu.Niewie​dział,corobić.Iwtedyusły​szałgłosDana:

–Ktośtuidzie!

Nieruszyłsię.Czuł,żejestobser​wo​wany,inie​malnie​świa​do​miedotknąłsłuż​bo​wejbroni,którąmiał

naudzie.Naglezacząłmyślećobyłejżonieidzie​ciach,jakbymiałosięstaćcośzłego.Niezdą​żyłjed​nak

nadobrepogrą​żyćsięwroz​my​śla​niach,boDankrzyk​nąłznowu,tymrazemdespe​racko:

–Poli​cja.Stój,docho​lery!

Peterpobiegłwstronędrogi,choćniebyłpewien,czyrobidobrze.Niemógłsiępozbyćwra​że​nia,że

przyśmiet​ni​kachjestcośgroź​nego.Skorojed​nakjegokolegatakkrzy​czał,niemiałwyboru.Poczułulgę.

Bałsiębar​dziej,niżbyłgotówprzy​znać.Ruszyłbie​giemipoty​ka​jącsię,wypadłnadrogę.

Kawa​łek dalej zoba​czył Dana. Biegł za zata​cza​ją​cym się męż​czy​zną w o wiele za cien​kim ubra​niu.

Pomy​ślał, że trudno go nazwać szyb​kim sku​bań​cem, i pobiegł za nimi. Nie​długo potem powa​lili go na

background image

zie​mięnapobo​czuprzyskrzyn​kachnalistyimałejlatarni,którarzu​całatro​chęświa​tłanatoprzed​sta​wie​-

nie.

–Cośtyzajeden?!–ryk​nąłDanzdu​mie​wa​jącoostro.Naj​wy​raź​niejonrów​nieżsiębał.

Męż​czy​zna spoj​rzał na nich nie​przy​tom​nym, prze​ra​żo​nym wzro​kiem. Nie miał czapki. Jego brodę

i włosy pokry​wał szron. Widać było, że mu zimno i że nie czuje się dobrze. Przede wszyst​kim jed​nak

wyglą​dałzna​jomo.

Wpierw​szejchwiliPeterpomy​ślał,żezła​palizna​nego,poszu​ki​wa​negoban​dziora,iprzezkilkasekund

byłzsie​biedumny.

FRANSBAL​DERwró​ciłdosypialniiotu​liłAugu​stakoł​drą,możenawypa​dek,gdybycośsięmiałostać.

Ogar​nęłagonie​po​ha​mo​wanamyśl,którąwywo​łałynie​dawnynie​po​kójiroz​mowazeSte​ve​nemWar​bur​-

to​nem. Na początku uznał, że to jedna wielka głu​pota, że tak można myśleć tylko w środku nocy, kiedy

eks​cy​ta​cjaistrachodbie​rająrozum.

Pochwilidoszedłjed​nakdownio​sku,żetonicnowego.Żetenpomysłtkwiłidoj​rze​wałwjegopod​-

świa​do​mo​ściwnie​zli​czonebez​sennenocewSta​nachZjed​no​czo​nych.Wyjąłlap​topa–swójmałysuper​-

kom​pu​terpołą​czonyzsze​re​gieminnych,żebyzwięk​szyćmoc.Uru​cho​miłpro​gramAI,któ​remupoświę​cił

całeżycie,i…stałosięcośnie​po​ję​tego.

Niezdą​żyłnawettegoprze​my​śleć.Popro​stuusu​nąłplikiwszyst​kiezapa​sowekopieipoczułsięjak

zły bóg gaszący iskrę życia. Może zresztą wła​śnie to zro​bił. Tego nie wie​dział nikt, nawet on. Przez

krótkąchwilęsie​działnie​ru​chomoizasta​na​wiałsię,czyzachwilęniedopadnągożaliwyrzutysumie​-

nia.Wystar​czyłowci​snąćkilkakla​wi​szy,żebydziełojegożyciaznik​nęło.

Co dziwne, tro​chę się uspo​koił. Jak gdyby przy​naj​mniej na tym polu zapew​nił sobie ochronę. Wstał

iwyj​rzałprzezokno.Wdal​szymciągusza​lałazamieć.Naglezadzwo​niłtele​fon.Dzwo​niłDanFlinck,ten

drugipoli​cjant.

–Chcia​łemtylkozawia​do​mić,żezła​pa​li​śmyczło​wieka,któ​regopanwidział–powie​dział.–Możepan

byćspo​kojny.Wszystkojestpodkon​trolą.

–Ktotojest?–zapy​tałFrans.

–Tegoniemogępowie​dzieć.Jestbar​dzopijanyimusimygouspo​koić.Chcia​łemtylkopanapoin​for​-

mo​wać.Ode​zwiemysięjesz​cze.

Fransodło​żyłtele​fonnanocnysto​lik,tużoboklap​topa,ipró​bo​wałsamemusobiepogra​tu​lo​wać.Facet

zostałschwy​tany.Jegobada​nianiedostanąsięwnie​po​wo​łaneręce.Ajed​nakniemógłsięuspo​koić.Nie

rozu​miałdla​czego.Potemnaglepojął,cosięniezga​dza.Czło​wiek,którybiegłpoddrze​wami,zpew​no​-

ściąniebyłpijany.

DOPIEROPOMNIEJWIĘCEJminu​ciePeterBlomzro​zu​miał,żenieschwy​talisław​negoiposzu​ki​wa​-

nego prze​stępcy, lecz aktora Las​sego West​mana, który wpraw​dzie czę​sto gry​wał w tele​wi​zji ban​dy​tów

background image

iosił​ków,aleniebyłposzu​ki​wanylistemgoń​czym.Tamyślgonieuspo​ko​iła.Porazkolejnypomy​ślał,że

odda​le​nie się od drzew i śmiet​ni​ków było błę​dem, a przede wszyst​kim od razu zdał sobie sprawę, że

możetomiećnastęp​stwa:żewybuch​nieskan​dal,awgaze​tachpoja​wiąsięnie​przy​jemnenagłówki.Wie​-

dział,żeotym,corobiLasseWest​man,zbytczę​stopiszekolo​rowaprasa.West​manniewyglą​dałzresztą

na szcze​gól​nie zado​wo​lo​nego. Stę​kał, mio​tał prze​kleń​stwa i pró​bo​wał wstać. Peter usi​ło​wał pojąć, co

takiegomiałtamdorobotywśrodkunocy.

–Miesz​kasztutaj?–zapy​tał.

– Nie ma naj​mniej​szego powodu, żebym zamie​nił z tobą choćby jedno pie​przone słowo – wysy​czał

LasseWest​man.

Peterodwró​ciłsiędoDana.Pró​bo​wałzro​zu​mieć,jaktowszystkosięzaczęło.

Danstałjużjed​nakkawa​łekdalejiroz​ma​wiałprzeztele​fon,naj​praw​do​po​dob​niejzBal​de​rem.Pew​nie

chciałwyjśćnapro​fe​sjo​na​li​stęipew​niemówił,żezła​palipodej​rza​nego,oiletonaprawdębyłon.

–Buszo​wałpanpoposia​dło​ścipro​fe​soraBal​dera?–pytałdalejPeter.

– Nie sły​sza​łeś, co mówi​łem? Gówno ode mnie usły​szy​cie. Co to ma, kurwa, być? Spa​ce​ruję sobie

spo​koj​nie i nagle przy​la​tuje ten bał​wan i zaczyna wyma​chi​wać pisto​le​tem. To skan​dal. Wie​cie, kim

jestem?

–Jawiem,kimpanjest,ijeżeliźlesięzacho​wa​li​śmy,pro​szęowyba​cze​nie.Zpew​no​ściąbędziemy

jesz​cze mieli oka​zję o tym poroz​ma​wiać. Ale teraz sytu​acja jest bar​dzo napięta, więc żądam, żeby pan

natych​miastwyja​śnił,wjakiejspra​wieprzy​szedłpandopro​fe​soraBal​dera.Nie,nie,pro​szęniepró​bo​-

waćucie​kać!

West​manwkońcuwstał.Niewyglą​dałonato,żebychciałucie​kać.Miałkło​potyzutrzy​ma​niemrów​no​-

wagi.Odchrząk​nąłtro​chęmelo​dra​ma​tycz​nieisplu​nąłprzedsie​bie.Ślinawró​ciładoniegozsiłąpoci​sku

izamar​złamunapoliczku.

–Wieszco?–zapy​tał,ocie​ra​jąctwarz.

–Nie.

–Toniejajestemtymzłym.

Peterrzu​ciłnie​spo​kojnespoj​rze​niewkie​runkuwodyialejkizdrze​wami.Porazkolejnyzadałsobie

pyta​nie,cowidziałtam,wdole.Nieruszałsięzmiej​sca,taabsur​dalnasytu​acjagospa​ra​li​żo​wała.

–Aktojesttymzłym?

–Bal​der.

–Nibydla​czego?

–Bozabrałmojejdziew​czy​niesyna.

–Dla​czegomiałbytozro​bić?

–Mnieotoniepytaj​cie.Zapytaj​ciegeniu​szakom​pu​te​ro​wego!Tenskur​wielniemaprawagousie​bie

trzy​mać–odparłWest​manizacząłgrze​baćwwewnętrz​nejkie​szenipłasz​cza,jakbycze​gośszu​kał.

–Mylisiępan,jeślipansądzi,żejesttuznimjakieśdziecko–powie​działPeter.

background image

–Ależoczy​wi​ście,żejest.

–Naprawdę?

–Naprawdę!

–Więcpomy​ślałpan,żeprzyj​dzietuwśrodkunocynawa​lonyjaksto​dołaizabie​rzedziecko?–zaczął

Peterijużmiałpowie​dziećcośjesz​czebar​dziejuszczy​pli​wego,kiedyprze​rwałmujakiśdźwięk.Ciche

pobrzę​ki​wa​nieodstronywody.

–Cotobyło?–zapy​tał.

–Cotakiego?–odparłDan.Znówstałobokniego,alenaj​wy​raź​niejnicniesły​szał.Dźwiękbyłzresztą

nie​zbytwyraźny,przy​naj​mniejnietam,gdziestali.

Mimo to Peter zadrżał. Przy​po​mniał sobie, co czuł, kiedy stał pod drze​wami, przy śmiet​ni​kach. Już

miałzejśćispraw​dzić,cosięstało,kiedyznówsięzawa​hał.Możesiębał,amożeniemógłpod​jąćdecy​-

zjiiczuł,żesiędotegonienadaje.Trudnobyłotostwier​dzić.Rozej​rzałsięznie​po​ko​jemiznówusły​szał

war​kotsil​nika.Kolejnysamo​chód.

Oboknichprze​je​chałatak​sówka.Zatrzy​małasięprzybra​mieFransaBal​dera.Todałomupre​tekst,by

zostaćnadro​dze.Kiedykie​rowcaprzyj​mo​wałodpasa​żerapie​nią​dze,Peterjesz​czeraznie​spo​koj​niezer​-

k​nąłwstronęzatoki.Wyda​wałomusię,żeznówcośsły​szy,iniebyłotonicuspo​ka​ja​ją​cego.

Nie miał jed​nak pew​no​ści. Otwo​rzyły się drzwi i z tak​sówki wysiadł męż​czy​zna. Po krót​kiej chwili

Peter roz​po​znał dzien​ni​ka​rza Mika​ela Blom​kvi​sta. Nie mógł pojąć, dla​czego sławni ludzie aku​rat tam

zbie​rająsięwśrodkunocy.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział10

wcze

​śnierano21listo​pada

FRANSBAL​DERSTAŁWSYPIALNIprzykom​pu​te​rzeitele​fo​nie.Przy​glą​dałsięnie​spo​koj​niepoję​ku​-

ją​cemu przez sen Augu​stowi. Zasta​na​wiał się, co mu się śni. Czy byłby w sta​nie zro​zu​mieć ten jego

wyśnionyświat?Pomy​ślał,żechciałbysięotymprze​ko​nać.Czuł,żechcezacząćżyć.Niemiałjużochoty

zagrze​by​waćsięwalgo​ryt​machkwan​to​wychikodachźró​dło​wych.Ajużnapewnomiałdośćpanicz​nego

stra​chu.

Chciałbyćszczę​śliwy,pozbyćsiętegowiecz​nieprzy​tła​cza​ją​cegogocię​żaru,rzu​cićsięwcośsza​lo​-

nego i nie​sa​mo​wi​tego, może nawet wdać się w jakiś romans. Przez kilka inten​syw​nych sekund myślał

okobie​tach,któregofascy​no​wały:oGabrielli,Farahicałejresz​cie.

Przy​po​mniałsobietę,któranaj​wy​raź​niejnazy​wałasięSalan​der.Kie​dyśczułsiętak,jakbyrzu​ciłana

niegourok.Terazznówwró​ciłdoniejmyślamiiwydałomusię,żewidziwniejcośnowego,cośobcego

izna​jo​megozara​zem.Nagleuświa​do​miłsobie,żeprzy​po​minamuAugu​sta.Tamyślbyłaoczy​wi​ściesza​-

lona.Augustbyłauty​stycz​nymchłop​cem,aleonateżbyładośćmłodaimiaławsobiecośchło​pię​cego.

Ale poza tym była dokład​nym prze​ci​wień​stwem jego syna. Ubie​rała się na czarno, wyglą​dała jak pun​-

kówa.Iniewie​działa,cotokom​pro​mis.Amimotozzasko​cze​niemuświa​do​miłsobie,żewjejspoj​rze​-

niubyłtakisamoso​bliwyblask,jakizauwa​żyłuAugu​sta,gdywpa​try​wałsięwświa​tłanaHorns​ga​tan.

Po raz pierw​szy spo​tkał ją w Kró​lew​skim Insty​tu​cie Tech​no​lo​gicz​nym. Wygła​szał wykład na temat

tech​no​lo​gicz​nej oso​bli​wo​ści, owego hipo​te​tycz​nego momentu, w któ​rym kom​pu​tery staną się inte​li​gent​-

niej​szeodludzi.Zacząłwła​śniewyja​śniaćpoję​cieoso​bli​wo​ściwmate​ma​tyceifizyce,kiedydrzwisię

otwo​rzyłyiweszłachuda,ubrananaczarnodziew​czyna.Kiedyjązoba​czył,pomy​ślał,żetoprzy​kre,że

nar​ko​mani nie mają się już gdzie podziać. A potem zaczął się zasta​na​wiać, czy na pewno jest nar​ko​-

manką.Niewyglą​dałanawynisz​czoną.Spra​wiałazatowra​że​niezłej,zmę​czo​nejikom​plet​nienie​za​in​te​-

re​so​wa​nejwykła​dem.Sie​działanie​dbaleroz​wa​lonanaławceiwkońcu,wpoło​wiewywoduopunk​cie

oso​bli​wym w ana​li​zie zespo​lo​nej przy nie​skoń​czo​nych gra​ni​cach, prze​rwał i zapy​tał wprost, co o tym

wszyst​kimsądzi.Tobyłocham​skie.Zacho​wałsięjakbufon.Dla​czegomiałjejwbi​jaćdogłowywła​sną

ner​dow​skąwie​dzę?Icosięwtedystało?

Pod​nio​sławzrokipowie​działa,żezamiastrzu​caćnie​ja​snymipoję​ciami,powi​niensięzdo​byćnaodro​-

binęscep​ty​cy​zmu,gdypod​stawajegoobli​czeńsięroz​pa​dała.Nieprzezfizy​kalnezała​ma​niewrze​czy​wi​-

stymświe​cie,tylkodla​tego,żejegomate​ma​tykaniedawałarady.Jejzda​niemgrałpodpubliczkę,misty​fi​-

ko​wał oso​bli​wo​ści w czar​nych dziu​rach, pod​czas gdy pod​sta​wo​wym pro​ble​mem jest oczy​wi​ście to, że

niemaspo​sobunaobli​cze​niegra​wi​ta​cjiprzywyko​rzy​sta​niuzasadmecha​nikikwan​to​wej.

Następ​nie z przej​mu​jącą jasno​ścią, która spra​wiła, że przez salę prze​szedł pomruk, prze​pro​wa​dziła

dro​bia​zgowąkry​tykęteo​re​ty​kówtech​no​lo​gicz​nejoso​bli​wo​ści,naktó​rychsiępowo​ły​wał.Osłu​piał.Zdo​-

background image

łałtylkowydu​kać:

–Kimpanijest,docho​lery?

Wła​śnietaksiępoznali.Potemjesz​czekilkarazyudałojejsięgozasko​czyć.Bły​ska​wicz​nie,tylkoraz

rzu​ciw​szyokiemnato,czymsięzaj​mo​wał,poj​mo​wała,ococho​dzi.Kiedywkońcudoniegodotarło,że

tech​no​lo​gia,nadktórąpra​co​wał,zostałaskra​dziona,popro​siłjąopomoc.Tozbli​żyłoichdosie​biejesz​-

czebar​dziej.Odtam​tejporymieliwspólnątajem​nicę.Terazstałwsypialni,pogrą​żonywmyślachoLis​-

beth.Naglecośgoznichgwał​tow​niewyrwało.Znówpoczułsiębar​dzonie​swojo.Przezotwartedrzwi

spoj​rzałwwycho​dzącenazatokęokno.

Ktoś tam był. Ktoś wysoki, ubrany na czarno, w cia​snej czar​nej czapce. Na czole miał małą latarkę

i maj​stro​wał przy szy​bie. Prze​cią​gnął po niej ręką, wyko​nał szybki zamach, jak arty​sta, który zaczyna

malo​wać nowy obraz. Zanim Frans zdą​żył krzyk​nąć, tafla szkła roz​pa​dła się na kawałki, a nie​zna​jomy

puściłsiębie​giem.

NAZY​WAŁ SIĘ JAN HOLT​SER i naj​czę​ściej mówił ludziom, że zaj​muje się ochroną prze​my​słową.

Wrze​czy​wi​sto​ścibyłbyłymrosyj​skimkoman​do​seminietyleopra​co​wy​wałnowezabez​pie​cze​nia,ileje

for​so​wał.Prze​pro​wa​dzałope​ra​cjetakiejakta,alezregułyrobiłroz​po​zna​nietakdokładne,żenieryzy​ko​-

wałtakbar​dzo,jakmożnabysięspo​dzie​wać.

Miałdopomocysztabzdol​nychludzi.Niebyłmłody,skoń​czyłjużpięć​dzie​siątjedenlat,aleutrzy​my​-

wałsięwfor​miedziękiinten​syw​nymtre​nin​gom.Byłznanyzesku​tecz​no​ściitego,żeumiałimpro​wi​zo​-

wać. Jeżeli poja​wiały się jakieś nowe oko​licz​no​ści, uwzględ​niał je i zmie​niał wcze​śniej opra​co​wany

plan.

Brakmło​dzień​czejtęży​znynad​ra​białdoświad​cze​niem.Cza​semmówiłtymnie​licz​nymoso​bom,zktó​-

rymi mógł o tym roz​ma​wiać, o swego rodzaju szó​stym zmy​śle, naby​tym instynk​cie. Lata w zawo​dzie

nauczyły go, kiedy powi​nien się wstrzy​mać, a kiedy ude​rzyć. Kilka lat wcze​śniej zali​czył wpraw​dzie

poważnydołekizacząłoka​zy​waćsła​bość–jegocórkamówiłaraczejoludz​kichodru​chach–aleteraz

stałsięzręcz​niej​szyniżkie​dy​kol​wiek.

Odzy​skał radość z pracy, wró​ciły dawny entu​zjazm i pod​nie​ce​nie. Co prawda wciąż jesz​cze przed

każdą akcją brał dzie​sięć mili​gra​mów dia​ze​pamu, ale tylko dla​tego, że dzięki temu cel​niej strze​lał,

awkry​tycz​nychchwi​lachpotra​fiłzacho​waćczuj​nośćimyślećjasno.Przedewszyst​kimzawszerobiłto,

comiałzro​bić.Niebyłkimś,ktozawo​dzialborezy​gnuje.Takwła​śnieosobiemyślał.

Amimototejnocyzasta​na​wiałsię,czynieprze​rwaćakcji,choćjegozle​ce​nio​dawcawyraź​niepod​-

kre​ślił,żetopilne.Jednązprzy​czynjegowaha​niabyłaoczy​wi​ściepogoda.Trudnobyłopra​co​waćwtak

nie​prze​wi​dy​wal​nychwarun​kach.Alesamawichurani​gdybyniewystar​czyła,żebyzacząłtakmyśleć.Był

Rosja​ni​nemiżoł​nie​rzem.Zda​rzyłomusięjużwal​czyćwgor​szychwarun​kachinie​na​wi​dziłludzi,któ​rzy

narze​kalinadro​bia​zgi.

Zanie​po​ko​iłagozatoobec​nośćpatrolu,którypoja​wiłsięnagleibezuprze​dze​nia.Poli​cjan​tówuznał

background image

zakom​pletnezera.Przy​glą​dałsięimzukry​cia,widział,jaknie​dbaleinie​chęt​nierobiąobchód.Zacho​wy​-

wali się jak chłopcy, któ​rych w nie​po​godę wysłano na dwór. Naj​chęt​niej sie​dzie​liby w wozie i gadali

opier​do​łach.Pozatymłatwoichbyłoprze​stra​szyć,zwłasz​czategowyż​szego.

Spra​wiał wra​że​nie, jakby nie lubił ciem​no​ści, sil​nego wia​tru i ciem​nej wody. Chwilę wcze​śniej

zatrzy​małsięiśmier​tel​nieprze​ra​żonyzacząłwpa​try​waćsięwprze​strzeńmię​dzydrze​wami.Praw​do​po​-

dob​niewyczuł,żeJantamjest.Aleonzbyt​niosiętymnieprze​jął.Wie​dział,żepotra​fiłby,zacho​wu​jąc

abso​lutnąciszę,bły​ska​wicz​niedoniegopodejśćipode​rżnąćmugar​dło.Amimotoniepodo​bałomusię,

żepoli​cjancitamsą.

Nawetjeślibylizie​loni,itakryzykobyłoprzeznichwięk​sze.Pozatymto,żesięzja​wili,ozna​czało,że

infor​ma​cjeoakcjimusiaływycieciżezwięk​szonoczuj​ność.Możepro​fe​sorjużzacząłsypać.Gdybytak

było,ope​ra​cjabyłabypozba​wionasensu,anawetmogłabypogor​szyćichsytu​ację.Zażadneskarbynie

chciałnara​żaćzle​ce​nio​dawcynanie​po​trzebneryzyko.Uwa​żał,żetojednazjegozalet.Zawszepotra​fił

spoj​rzećnawszystkozszer​szejper​spek​tywyimimożewyko​ny​wałtakiwła​śniezawód,naj​czę​ściejtoon

nawo​ły​wałdozacho​wa​niaostroż​no​ści.

Wie​dział,żeniespo​sóbzli​czyćorga​ni​za​cjiprze​stęp​czych,którezostaływjegoojczyź​nieroz​biteiuni​-

ce​stwione tylko dla​tego, że zbyt ocho​czo sto​so​wały prze​moc. Prze​moc może budzić respekt. Może uci​-

szaćludzi,zastra​szaćich,odda​la​jąctymsamymzagro​że​nieizmniej​sza​jącryzyko.Alemożeteżwywo​ły​-

wać chaos i być począt​kiem łań​cu​cha nie​po​żą​da​nych wyda​rzeń. Myślał o tym wszyst​kim, kry​jąc się za

drze​wamiipojem​ni​kaminaśmieci.Przezkilkasekundmiałnawetcał​ko​witąpew​ność,żezachwilęprze​-

rwieakcjęiwrócidoswo​jegopokojuwhotelu.Ajed​naktaksięniestało.

Przy​je​chałjakiśsamo​chódiktośścią​gnąłnasie​bieuwagępoli​cjan​tów.Jandostrzegłdlasie​bieszansę.

Niebędącdokońcapew​nym,dla​czegotorobi,zało​żyłnaczołolatarkę.Wyjąłdia​men​towąpiłęireming​-

tona1911R1carryzespe​cjal​nieskon​stru​owa​nymtłu​mi​kiem.Zwa​żyłbrońwdłoniijakzawszepowie​-

dział:

–Bądźwolatwoja,amen.

Alenieruszyłsięzmiej​sca.Nie​pew​nośćgonieopusz​czała.Czydobrzerobi?Będziemusiałdzia​łać

bar​dzoszybko.Aleprze​cieżznakażdykąttegodomu.Jurijbyłtamdwarazyiuniesz​ko​dli​wiłalarm.Poza

tymcipoli​cjancisąkom​plet​nymiama​to​rami.Nawetjeślicośgozatrzyma,kiedyjużwej​dziedodomu–

jeżelinaprzy​kładkom​pu​teraniebędzieprzyłóżku,czylitam,gdziewedługwszyst​kichzasadpowi​nien

być,agli​nia​rzezdążąprzy​biecnaratu​nek–itakbezpro​blemuichzli​kwi​duje.Pomy​ślałotyminawetsię

ucie​szył.Wymam​ro​tałwięcjesz​czeraz„Bądźwolatwoja,amen”iodbez​pie​czyłbroń.

Puściłsiębie​giemdodużegooknaodstronyzatokiizaj​rzałdodomu.Kiedyzoba​czył,żeFransBal​der

stoiwsypialni,osłu​piał.Możedla​tego,żeczułsiętaknie​pew​nie.Bal​derbyłczymśzajęty.Janpró​bo​wał

sobie wmó​wić, że to dobrze, że tak dokład​nie widać cel. A mimo to naszły go złe prze​czu​cia i po raz

kolejnyzacząłsięzasta​na​wiać,czynieprze​rwaćakcji.

Aletegoniezro​bił.Wypro​sto​wałzatoprawąrękęizcałejsiłyprze​cią​gnąłdia​men​towąpiłąposzy​-

background image

bie.Potemnaparłnataflę.Znie​po​ko​ją​cymbrzę​kiemrunęładośrodka.Rzu​ciłsiędoprzoduipod​niósł

broń.Celo​wałwBal​dera.Bal​dergapiłsięnaniegowytrzesz​czo​nymioczamiimachałręką,jakbygoroz​-

pacz​li​wiepozdra​wiał.Potemzacząłmówić,jakwtran​sie,nie​skład​nieiuro​czy​ściezara​zem.Brzmiałoto

jakmodli​twaalbolita​nia.Alezamiastsłów„Bóg”albo„Jezus”Jansły​szałsłowoidiota.Nicwię​cejnie

zro​zu​miał,choćtoitakniemiałozna​cze​nia.Ludziemówilimunaj​dziw​niej​szerze​czy.

Nieoka​załlito​ści.

POSTAĆBAR​DZOSZYBKOiwła​ści​wiebez​gło​śnieprze​su​nęłasięzkory​ta​rzadosypialni.Franszdą​-

żyłsięzdzi​wić,żealarmmil​czy.Zwró​ciłteżuwagęnasza​regokomik​so​wegopająkanablu​zietegokogoś

inadługąwąskąbli​znę,bie​gnącąprzezjegoczoło.

Potemzoba​czyłbroń.Męż​czy​znacelo​wałwniego.Franspod​niósłrękęwdarem​nymgeścieipomy​ślał

oAugu​ście.Jegożyciewisiałonawło​sku,strachzato​piłwnimszpony,aleonmyślałtylkoosynu.Niech

siędzieje,cochce!Onmożeumrzeć,aleAugustnie.Dla​tegowrza​snął:

–Niezabi​jajmojegodziecka!Onjestidiotą,nicnierozu​mie!

Niewie​dział,ilezdą​żyłpowie​dzieć.Naglecałyświatzamarł.Wyda​wałomusię,żenocisza​le​jącana

zewnątrzwichurazaczy​najągnaćwjegostronę.Wszystkozro​biłosięczarne.

JANHOLT​SERstrze​liłitakjaksięspo​dzie​wał,rękagoniezawio​dła.Dwarazytra​fiłFransaBal​dera

wgłowę.Pro​fe​sorzwa​liłsięnapod​łogęjaksło​mianakukła.Niebyłonaj​mniej​szychwąt​pli​wo​ści,żenie

żyje.AleJanowicośsięniezga​dzało.Dopokojuwdarłsięporywwia​truodstronymorza.Prze​cią​gnął

pojegokarkujakzimna,żywaistota.Przezsekundęczydwieniewie​dział,cosięznimdzieje.

Wszystkoposzłozgod​niezpla​nem.Patrzyłnakom​pu​terBal​dera.Stałtam,gdziepowi​nien.Musiałgo

tylko zła​pać i wybiec z domu. Powi​nien dzia​łać cho​ler​nie szybko. A tym​cza​sem stał jak figura z lodu.

Dopierowtedy,zzadzi​wia​jącodużymopóź​nie​niem,zro​zu​miałdla​czego.

Wogrom​nymłóżku,otu​lonypuchowąkoł​drą,leżałmałychłop​czykzbujnączu​pryną.Przy​glą​dałmusię

szkla​nymwzro​kiem.Tospoj​rze​niewzbu​dziłowJaniedziwnynie​po​kój,nietylkodla​tego,żewyda​wało

sięprze​szy​waćgonawylot.Byłownimcośjesz​cze.Choćzdru​giejstronyniemiałotożad​negozna​cze​-

nia.

Musiałdokoń​czyćto,cozaczął.Niemógłryzy​ko​wać,żeakcjazakoń​czysięnie​po​wo​dze​niem,inara​-

żaćcałejgrupy.Włóżkuleżałnaocznyświa​dek.Niemógłzosta​wićświad​ków,zwłasz​czażeniezało​żył

maski.Pod​niósłpisto​letiwyce​lo​wałwchłopca.Patrzącwjegodziw​niebłysz​cząceoczy,poraztrzeci

wymam​ro​tał:

–Bądźwolatwoja,amen.

MIKAELBLOM​KVISTwysiadłztak​sówkiwczar​nychbutachzakostkę,bia​łymkożu​chuzsze​ro​kimkoł​-

nie​rzem,któryzna​lazłwsza​fie,iwsta​rejfutrza​nejcza​pie,którąodzie​dzi​czyłpoojcu.

Byłazadwa​dzie​ściatrze​cia.Podro​dzeusły​szałwradiukomu​ni​katopoważ​nymwypadkuzudzia​łem

background image

TIR-a.Värmdöledenbyłazablo​ko​wana.AleaniMikael,anitak​sów​karznicniezauwa​żyli,kiedysunęli

opu​sto​sza​łymiuli​camiprzezpogrą​żonewciem​no​ściisma​ganewia​tremprzed​mie​ścia.Zezmę​cze​niabyło

munie​do​brze.Naj​chęt​niejzostałbywdomu,wsu​nąłsiępodkoł​dręobokErikiizasnął.

Nie mógł jed​nak odmó​wić Bal​de​rowi. Choć sam nie wie​dział dla​czego. Może cho​dziło o poczu​cie

obo​wiązku.Czuł,żeteraz,kiedy„Mil​len​nium”prze​żywakry​zys,niepowi​nienmyślećowła​snejwygo​-

dzie.Możerów​nieżdla​tego,żekiedyroz​ma​wiali,Bal​derzro​biłnanimwra​że​niesamot​negoiwystra​szo​-

nego.Polu​biłgoipoczułsięzain​try​go​wany.Niespo​dzie​wałsięoczy​wi​ście,żeusły​szycośsen​sa​cyj​nego.

Liczyłsięztym,żemożegospo​tkaćroz​cza​ro​wa​nie.Bal​derpew​niechciałsiętylkokomuśwyga​dać.Jeśli

tak,togowysłu​chaidotrzymamuwtęnie​spo​kojnąnoctowa​rzy​stwa.Zdru​giejstronyni​gdyniemożna

być pew​nym. Po raz kolejny pomy​ślał o Lis​beth. Ona ni​gdy nic nie robiła, jeżeli nie miała waż​nych

powo​dów.PozatymFransBal​derzpew​no​ściąbyłfascy​nu​jącąposta​cią,ajesz​czeni​gdyniezgo​dziłsię

udzie​lićwywiadu.Tonapewnobędziecie​kawe,pomy​ślałirozej​rzałsięwciem​no​ściach.

Domoświe​tlałonie​bie​skaweświa​tłolatarni.Willaniczegosobie,napewnozapro​jek​to​wananazamó​-

wie​nie.Miaładużeoknaiprzy​wo​dziłanamyślpociąg.Obokskrzynkinalistystałwysokipoli​cjantpo

czter​dzie​stce.Byłlekkoopa​lony,najegotwa​rzywidaćbyłozde​ner​wo​wa​nieinapię​cie.Kawa​łekdalej

stałjegoniż​szykolega.Spie​rałsięzwyma​chu​ją​cymrękamipija​nymmęż​czy​zną.Mikaelpomy​ślał,żenie

spo​dzie​wałsiętamażtyluludzi.

–Cosiędzieje?–zapy​tałwyż​szegopoli​cjanta.

Niedocze​kałsięodpo​wie​dzi.Poli​cjantode​brałtele​foniMikaelodrazusiędomy​ślił,żecośsięstało.

Wyglą​dałonato,żealarmniezacho​wujesiętak,jakpowi​nien.Niecze​kał,ażpoli​cjantskoń​czyroz​ma​-

wiać. Od strony domu dobiegł dziwny dźwięk, nie​po​ko​jący chrzęst. Instynk​tow​nie powią​zał go z tele​-

fonem.Zro​biłkilkakro​kówwprawoispoj​rzałwdółpagórka,którycią​gnąłsięażdopomo​stunabrzegu

zatokiikolej​nejświe​cą​cejmato​wymnie​bie​ska​wymświa​tłemlatarni.Naglejakspodziemiwyro​słaroz​-

pę​dzonapostać.Mikaelzro​zu​miał,żecośjestcho​ler​nieniewporządku.

JANHOLT​SERnaci​snąłpal​cemspustiwła​śniemiałstrze​lićdochłopca,kiedyusły​szałdobie​ga​jącyod

strony drogi war​kot sil​nika. Mimo wszystko się zawa​hał. Choć w zasa​dzie nie miało to nic wspól​nego

zsamo​cho​dem.Przy​po​mniałsobietosłowo:idiota.Oczy​wi​ściezda​wałsobiesprawę,żepro​fe​sormiał

wszel​kiepowody,żebywostat​nichchwi​lachżyciaskła​mać.Alekiedyprzyj​rzałsięchłopcu,zacząłsię

zasta​na​wiać,czyBal​derjed​nakniemówiłprawdy.

Dzie​ciaksie​działcał​kiembezruchu,anajegotwa​rzymalo​wałosięraczejzdzi​wie​nieniżstrach.Jakby

nierozu​miał,cosięstało.Spoj​rze​niemiałzbytmatoweiszkli​ste,żebymógłcokol​wiekzauwa​żyć.

Tobyłospoj​rze​nieczło​wiekanie​mego,czło​wieka,którynicniepoj​muje.Janpomy​ślał,żesamsobie

tego nie wymy​ślił. Przy​po​mniało mu się coś, o czym czy​tał, kiedy się przy​go​to​wy​wał do akcji. Bal​der

rze​czy​wi​ście miał mocno opóź​nio​nego w roz​woju syna, choć zgod​nie z tym, co pisały gazety i o czym

byłamowawposta​no​wie​niusądu,ode​branomuprawodoopiekinadnim.Aletomusiałbyćon.Jannie

background image

mógłaniniemusiałgozabi​jać.Tobyniemiałosensu,adotegozła​małbyzasadyetykizawo​do​wej.Kiedy

to sobie uświa​do​mił, momen​tal​nie poczuł wielką ulgę. Zanie​po​ko​iłoby go to, gdyby zwra​cał na sie​bie

więk​sząuwagę.

Opu​ściłbroń.Wziąłkom​pu​teritele​fonBal​deraiwepchnąłjedople​caka.Potemwybiegłprzeddom,

kie​ru​jącsiękuwyty​czo​nejwcze​śniejdro​dzeucieczki.Zdą​żyłzro​bićzale​d​wiekilkakro​ków.Usły​szałza

sobągłosiodwró​ciłsię.Nagórze,przydro​dze,stałjakiśmęż​czy​zna.Wkożu​chuifutrza​nejcza​pie.Spra​-

wiał zupeł​nie inne wra​że​nie niż tamci pier​do​ło​waci poli​cjanci. Pew​nie dla​tego Jan Holt​ser po raz

kolejnyuniósłbroń.Wyczułzagro​że​nie.

MĘŻCZY​ZNA, KTÓRY WYŁO​NIŁ SIĘ z mroku, był ubrany na czarno, wyspor​to​wany i miał na czole

latarkę. Mikael nie potra​fiłby tego wyja​śnić, ale odniósł wra​że​nie, że bie​rze udział w więk​szej akcji,

iwcalebysięniezdzi​wił,gdybyzcie​niawyszłowię​cejtakichpostaci.Poczułsiębar​dzonie​swojo.

–Hej,tytam,zatrzy​majsię!

Tobyłbłąd.Zro​zu​miałtowchwili,kiedymęż​czy​znazesztyw​niał,jakżoł​nierzpod​czaswalki.Pew​nie

dla​tegoMikaelzare​ago​wałtakszybko.Kiedymęż​czy​znapod​niósłbrońizzaska​ku​jącąpew​no​ściąsie​bie

wystrze​lił, już leżał na ziemi. Wystrzału wła​ści​wie nie było sły​chać. Ale coś z hukiem ude​rzyło

wskrzynkęnalistyBal​dera,więcniemiałwąt​pli​wo​ści,cosięstało.Wyż​szypoli​cjantprze​stałroz​ma​-

wiaćprzeztele​fon.Alenieruszyłsięzmiej​sca.Stałjakska​mie​niały.Jedy​nymczło​wie​kiem,którycokol​-

wiekpowie​dział,byłpijanymęż​czy​zna:

–Cotozacyrk?!Cotusię,kurwa,dzieje?!–wrza​snąłpotęż​nymgło​sem,któryzabrzmiałdziw​niezna​-

jomo.

Dopierowtedypoli​cjancizaczęliner​wowoszep​tać:

–Ktośstrze​lał?

–Chybatak.

–Corobimy?

–Musimywezwaćposiłki.

–Aleonuciek​nie.

–Wtakimraziemusimygogonić–odparłwyż​szy,apotemwolnoinie​pew​nie,jakbychciałdaćstrzel​-

cowiczasnaucieczkę,wycią​gnąłbrońiruszyłwstronęwody.

Gdzieś w oddali w zimo​wych ciem​no​ściach szcze​kał pies, mały i zawzięty. Od strony morza mocno

wiało,sypałśnieg,zie​miabyłaśli​ska.Niż​szypoli​cjantpośli​zgnąłsięizama​chałrękamijakklown.Przy

odro​bi​nieszczę​ściauniknąspo​tka​nia.CośmówiłoMika​elowi,żestrze​la​jącyzłatwo​ściąbyichuniesz​ko​-

dli​wił.Szyb​kośćipew​ność,zjakąsięodwró​ciłiwycią​gnąłbroń,świad​czyłyotym,żewyszko​lonogo

dodzia​ła​niawtakichsytu​acjach.Mikaelzacząłsięzasta​na​wiać,czypowi​niencośzro​bić.

Niemiałnic,czymmógłbysiębro​nić.Mimotowstał,otrze​pałsięześnieguiostroż​niespoj​rzałwdół

pagórka.Nicsięniedziało.Poli​cjanciposu​walisiębrze​giemwstronęsąsied​niejwilli.Ubranynaczarno

background image

męż​czy​znaznik​nąłbezśladu.Onteżruszyłwdółipochwilizauwa​żył,żejednazszybzostaławybita.

W ramie ziała ogromna dziura, a w środku, dokład​nie naprze​ciwko, znaj​do​wały się otwarte drzwi.

Przez chwilę zasta​na​wiał się, czy powi​nien zawo​łać poli​cjan​tów. Nie zdą​żył. Nagle usły​szał oso​bliwy

odgłos,cośjakcicheskom​le​nie.Wszedłprzezroz​biteoknoizna​lazłsięwkory​ta​rzuzpięk​nymdębo​wym

par​kie​tem.Par​kietlekkobłysz​czałwciem​no​ściach.Wol​nymkro​kiemruszyłdootwar​tychdrzwi.Tostam​-

tąddobie​gałokwi​le​nie.

–Bal​der!–zawo​łał.–Toja,MikaelBlom​kvist.Wszystkowporządku?

Nikt nie odpo​wie​dział. Ktoś poję​ki​wał jesz​cze gło​śniej, Mikael wziął głę​boki oddech i wszedł do

pokoju.Gwał​tow​niesięwzdry​gnął.Póź​niejniewie​dział,conaj​pierwrzu​ciłomusięwoczyanicobar​-

dziejgoprze​ra​ziło.Niebyłwcalepewien,żewięk​szewra​że​niezro​biłonanimleżącenapod​ło​dzeciało.

Mimokrwi,wyrazutwa​rzyimar​twego,nie​ru​cho​megospoj​rze​nia.

Rów​nie dobrze mogło go poru​szyć to, co się działo na sto​ją​cym tuż obok dużym, podwój​nym łóżku.

Choć nie od razu zro​zu​miał, co widzi. Mały, sied​mio-, może ośmio​letni chłop​czyk o pięk​nej twa​rzy

izbujnąciem​no​blondczu​pryną,wpiża​miewnie​bie​skąkratkę,mocnoiryt​micz​nieude​rzałowez​gło​wie

łóżkaiścianę.Wyglą​dałonato,żerobi,comoże,żebysobiezro​bićkrzywdę.Jegopoję​ki​wa​nianiebyły

też chyba spo​wo​do​wane bólem ani pła​czem, tylko wyni​kały z wysiłku. Jakby sta​rał się ude​rzać ze

wszyst​kich sił. Mikael, nie​wiele myśląc, rzu​cił się do niego. Ale nie polep​szyło to sprawy. Chło​piec

zacząłdzikowierz​gać.

–Spo​koj​nie–powie​działMikael,obej​mu​jącgo.

Ale chło​piec wił się z zaska​ku​jącą siłą. Uwol​nił się bły​ska​wicz​nie – może dla​tego, że Mikael nie

chciałgotrzy​maćzbytmocno–ibosowybiegłdoprzed​po​koju,tamgdzieleżałyodłamkiszyby.Mikael

zacząłkrzy​czeć:nie!nie!–ipobiegłzanim.Zauwa​żyłpoli​cjan​tów.

Stalinaśniegu,anaichtwa​rzachmalo​wałosiękom​pletneosłu​pie​nie.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział11

21listo

​pada

POTEMZNÓWMÓWIŁOSIĘ,żewpoli​cjipanujebała​ganiżeterenogro​dzonodopiero,kiedyjużbyło

zapóźno.Czło​wiek,któryzastrze​liłpro​fe​soraFransaBal​dera,mógłprzeznikogonienie​po​ko​jonyschro​-

nić się w bez​piecz​nym miej​scu. Funk​cjo​na​riu​sze Peter Blom i Dan Flinck, tro​chę szy​der​czo nazy​wani

przezkole​gówCasa​no​vami,któ​rzyzna​leźlisięnamiej​scujakopierwsi,zwle​kalizogło​sze​niemalarmu,

awkaż​dymrazieniezro​bilitegotakzde​cy​do​wa​nie,jakpowinni.

Pierwsitech​nicyiśled​czyzwydziałukry​mi​nal​negoprzy​bylidopierozadwa​dzie​ściaczwarta.Razem

z nimi zja​wiła się młoda kobieta, Gabriella Grane. Była tak poru​szona tym, co się stało, że wszy​scy

wzięli ją za krewną Bal​dera. Dopiero póź​niej oka​zało się, że jest ana​li​tyczką z Säpo i że przy​słała ją

samasze​fowa.Alenie​wielebyławsta​niezro​bić.Zasprawąroz​po​wszech​nio​nychwpoli​cjiuprze​dzeń,

amożeżebypoka​zać,żeuwa​żająjązaosobęzzewnątrz,pole​cilijejzająćsiędziec​kiem.

–Wyglądanato,żetocośdlacie​bie–powie​działpeł​niącyobo​wiązkipro​wa​dzą​cegośledz​twoErik

Zet​ter​lund,kiedyzoba​czył,jakostroż​niesiępochyla,żebyobej​rzećpora​nionestopychłopca.

Gabriella odburk​nęła, że ma co innego do roboty. Prze​stała pro​te​sto​wać, kiedy spoj​rzała chłopcu

woczy.

August – bo tak miał na imię – był spa​ra​li​żo​wany stra​chem. Długo sie​dział na pod​ło​dze na pię​trze

i mecha​nicz​nie prze​su​wał ręką nad czer​wo​nym per​skim dywa​nem. Peter Blom, który do tej pory nie

wyka​zy​wał się szcze​gólną ini​cja​tywą, zna​lazł gdzieś parę skar​pet i okleił mu stopy pla​strami. Stwier​-

dzonoteż,żeAugustmasiniakinacałymcieleiroz​ciętąwargę.Wedługdzien​ni​ka​rzaMika​elaBlom​kvi​-

sta,któ​regoobec​nośćwywo​łaławyraź​niewyczu​walnąner​wo​wość,Augustwaliłgłowąościanęiłóżko,

apotemprze​biegłnabosakaprzezkory​tarz,naktó​rymznaj​do​wałysięodłamkiszkła.

GabriellaGrane,którazjakie​gośpowoduwolałasięnieprzed​sta​wiaćBlom​kvi​stowi,oczy​wi​ścieod

razuzro​zu​miała,żeAugustbyłświad​kiemtego,cosięstało.Nieudałojejsięjed​naknawią​zaćznimkon​-

taktu ani go pocie​szyć. Tule​nie i czu​łość oka​zały się nie​sku​teczne. Naj​spo​koj​niej​szy był wtedy, kiedy

Gabriellasie​działawpew​nejodle​gło​ściizaj​mo​wałasięswo​imispra​wami.Wyda​wałojejsię,żetylko

jeden jedyny raz nad​sta​wił uszu: kiedy roz​ma​wia​jąc z Heleną Kraft, Gabriella wymie​niła numer drogi:

sie​dem​dzie​siątdzie​więć.Niezasta​na​wiałasięnadtym,achwilępóź​niejudałojejsiędodzwo​nićdozde​-

ner​wo​wa​nejHannyBal​der.

Hanna chciała natych​miast zabrać syna. Zasko​czyła ją: popro​siła, żeby wyjęła puz​zle, zwłasz​cza te

zkró​lew​skimokrę​tem„Vasa”.Wyja​śniła,żeFranspowi​nienjetrzy​maćnawierz​chu.Nieoskar​żyłajed​-

nak byłego męża o nie​le​galne prze​trzy​my​wa​nie dziecka i nie potra​fiła powie​dzieć, dla​czego jej narze​-

czony,LasseWest​man,zja​wiłsięuniegoizamie​rzałzabraćAugu​sta.Wyglą​dałonato,żeraczejnieprzy​-

wio​dłagotamtro​ska.

background image

Aleobec​nośćAugu​stawyja​śniłaGabriellikilkaspraw.Stałosiędlaniejjasne,dla​czegoFransBal​der

taksięwykrę​całidla​czegoniechciałochrony.Ranoposta​rałasię,żebyprzy​je​chalipsy​cho​logilekarz.

MielizawieźćAugu​stadomatkinaVasa​stan.Chybażebysięoka​zało,żepowi​nienpoje​chaćdoszpi​tala.

Potemprzy​szłajejdogłowyzupeł​nieinnamyśl.

Doszładownio​sku,żeten,ktozabiłBal​dera,wcaleniemusiałchciećgouci​szyć.Rów​niedobrzemógł

chcieć coś ukraść – oczy​wi​ście nie coś tak banal​nego jak pie​nią​dze. Łupem miały paść wyniki jego

badań. Nie wie​działa, na co Bal​der poświę​cił ostatni rok życia. Może wie​dział to tylko on. Nie​trudno

jed​nak było zgad​nąć, co by to mogło być. Naj​praw​do​po​dob​niej kon​ty​nu​ował prace nad pro​gra​mem AI,

któryjużprzyoka​zjipoprzed​niejkra​dzieżyuznanozaprze​ło​mowy.

Innipra​cow​nicySoli​fonurobili,comogli,żebyusta​lić,nadczympra​cuje.Tylkorazmusięwyrwało,

żepil​nujewyni​kówbadańjakmatkanowonaro​dzo​negodziecka.Jejzda​niemmogłotoozna​czać,żena

nichspał,awkaż​dymrazietrzy​małjewpobliżułóżka.Wstała,popro​siłaPeteraBloma,żebymiałAugu​-

stanaoku,izeszłanadół,dosypialni,wktó​rejpra​co​walipoli​cyjnitech​nicy.

–Byłtujakiśkom​pu​ter?–zapy​tała.

Tech​nicypokrę​ciligło​wami.Wyjęłatele​foniznówzadzwo​niładoHelenyKraft.

SZYBKOSTWIER​DZONO,żeLasseWest​manznik​nął.Zro​biłosięzamie​sza​nieimusiałsięodda​lić.Peł​-

niący obo​wiązki pro​wa​dzą​cego śledz​two Erik Zet​ter​lund zaczął kląć i wrzesz​czeć, zwłasz​cza kiedy się

oka​zało,żeniemagorów​nieżwmiesz​ka​niuprzyTors​ga​tan.

Zasta​na​wiałsięnawet,czyniewysłaćzanimlistugoń​czego.Sły​szącto,jegomłodykolegapofachu,

AxelAnders​son,zapy​tał,czyWest​manjestnie​bez​pieczny.MożeAxelAnders​sonniebyłwsta​nieodróż​-

nićaktoraodjegofil​mo​wychwcie​leń.Alewpew​nymstop​niuuspra​wie​dli​wiałogoto,żesytu​acjakom​-

pli​ko​wałasięcorazbar​dziej.

Wszystkowska​zy​wało,żetoniebyłyrodzinnepora​chunkianiliba​cja,którawymknęłasięspodkon​-

troli,amor​dercaniezabiłwafek​cie.Tobyłnachłodnozapla​no​wanyataknajed​negoznaj​waż​niej​szych

szwedz​kich naukow​ców. Atmos​fery nie popra​wił tele​fon od komen​danta woje​wódz​kiego Jana-Hen​rika

Rolfa,którypowie​dział,żenależytouznaćzapoważnyciosdlaszwedz​kiejgospo​darki.Zet​ter​lundnagle

zna​lazłsięwsamymcen​trumwyda​rzeńoklu​czo​wymzna​cze​niudlapoli​tykiwewnętrz​nejinawetjeślinie

nale​żałdonaj​by​strzej​szychludziwpoli​cji,toitakzro​zu​miał,żewszystko,coterazzrobi,będziemiało

decy​du​jącywpływnaprzy​szłeśledz​two.

Zale​d​wie dwa dni wcze​śniej skoń​czył czter​dzie​ści jeden lat i wciąż jesz​cze odczu​wał pewne skutki

uro​dzi​no​wej imprezy. Jesz​cze ni​gdy nawet się nie otarł o śledz​two o takim zna​cze​niu, nie mówiąc już

otym,żemiałbyzanieodpo​wia​dać.Fakt,żewogóleprzy​dzie​lonomutęsprawę,choćbytylkonakilka

godzin, wyni​kał oczy​wi​ście z tego, że nie było zbyt wielu osób, do któ​rych można by się zwró​cić

wśrodkunocy.Jegoprze​ło​żeninaj​wy​raź​niejniechcielibudzićsza​now​nychpanówzkomi​sjidospraw

mor​derstwKra​jo​wejPoli​cjiKry​mi​nal​nejaniżad​negozbar​dziejdoświad​czo​nychsto​łecz​nychśled​czych.

background image

Pano​wał chaos, a Zet​ter​lund coraz mniej pew​nie wykrzy​ki​wał roz​kazy. Przede wszyst​kim chciał jak

naj​szyb​ciejzacząćprze​py​ty​waćsąsia​dów.Zale​żałomunatym,żebyuzy​skaćjaknaj​wię​cejzeznańświad​-

ków,nawetjeśliniebar​dzowie​rzył,żeudaimsięcokol​wiekosią​gnąć.Wszystkotostałosięwśrodku

nocy,pod​czaswichury.Sąsie​dzipraw​do​po​dob​nienie​wielewidzieli.Choćni​gdyniewia​domo.Prze​słu​-

chałteżMika​elaBlom​kvi​sta.Coontam,kurwa,robił?

To, że na miej​scu zbrodni zna​lazł się jeden z naj​bar​dziej zna​nych szwedz​kich dzien​ni​ka​rzy, nie uła​-

twiało mu pracy. Przez chwilę sądził, że Blom​kvist mu się przy​gląda, żeby potem napi​sać coś nie​przy​-

chyl​nego. Ale z pew​no​ścią stra​szyły go tylko jego wła​sne demony. Blom​kvist wyglą​dał na wstrzą​śnię​-

tego. Uprzej​mie odpo​wia​dał na pyta​nia i widać było, że chce pomóc. Nie miał jed​nak zbyt wiele do

powie​dze​nia.Wszystkodziałosiębar​dzoszybko,czemu,jaktwier​dził,nienale​żałosiędzi​wić.

Był gotów zary​zy​ko​wać stwier​dze​nie, że tam​ten męż​czy​zna jest albo był żoł​nie​rzem, może nawet

koman​do​sem.Wjegoruchachbyłaswo​istabru​tal​nośćisku​tecz​ność.Kiedysięodwró​ciłistrze​lił,wyglą​-

dał,jakbytodobrzeprze​ćwi​czył.Zet​ter​lundnaczolemiałlatarkę,anagło​wieobci​słączarnączapkę.Nie

widziałrysówjegotwa​rzy.

Stał za daleko i w chwili kiedy tam​ten się odwró​cił, padł na zie​mię. Praw​do​po​dob​nie powi​nien się

cie​szyć,żeżyje.Potra​fiłopi​saćtylkojegosyl​wetkęiubiór.Zro​biłtobar​dzodokład​nie.Jegozda​niemnie

był zbyt młody, mógł mieć nawet ponad czter​dziestkę. Był wyspor​to​wany, dość wysoki – mię​dzy metr

osiem​dzie​siątpięćametrdzie​więć​dzie​siątpięć–dobrzezbu​do​wany,wąskiwtaliiisze​rokiwramio​-

nach.Nanogachmiałtra​peryibyłubranynaczarno,chybajakżoł​nierz.Nosiłple​cak,adopra​wegouda

praw​do​po​dob​nieprzy​mo​co​wanymiałnóż.

Wyda​wało mu się, że uciekł brze​giem zatoki i minął sąsied​nie wille. Zga​dzało się to z zezna​niami

PeteraBlomaiDanaFlincka.Choćoniwogóleniezdą​żyligozoba​czyć.Sły​szelitylkojegokroki,kiedy

zbie​gałzpagórka.Ści​galigo,alebezpowo​dze​nia.Wkaż​dymrazietaktwier​dzili,ErikZet​ter​lundwcale

niebyłpewien,czytoprawda.

Sądził,żeBlomiFlincknaj​praw​do​po​dob​niejstchó​rzyli.Zamiastpobieczamor​dercą,staliwciem​no​-

ściachitrzę​ślipor​t​kami.Niezdo​bylisięnażadenruch.Wkaż​dymraziewła​śniewtedypopeł​niononaj​-

więk​szybłąd.Towtedynale​żałozor​ga​ni​zo​waćakcję,okre​ślićmoż​liwedrogiucieczkiiusta​wićblo​kady

przywyjaz​dach.Tym​cza​semniezro​bionowła​ści​wienic.FlinckiBlomwtedyjesz​czeniewie​dzieli,że

doszłodomor​der​stwa,azarazpotembylizajęcigonie​niemroz​hi​ste​ry​zo​wa​negochłopca,którynabosaka

wybiegłzdomu,więcpew​nietrudnoimbyłozacho​waćprzy​tom​nośćumy​słu.Aleczasucie​kałnie​ubła​ga​-

nie. Mikael Blom​kvist pod​czas skła​da​nia zeznań wyra​żał się dość powścią​gli​wie, ale i tak dało się

wyczuć, co myśli o zacho​wa​niu poli​cjan​tów. Dwa razy zapy​tał ich, czy ogło​sili alarm. W odpo​wie​dzi

kiw​nęlitylkogło​wami.

Póź​niejprzy​pad​kiemusły​szał,jakFlinckroz​ma​wiałzcen​tralą,idotarłodoniego,żetokiw​nię​cienaj​-

praw​do​po​dob​niejbyłozaprze​cze​niem.Wnaj​lep​szymraziemogłoozna​czać,żeniezro​zu​mieli.Akcjasię

opóź​niała,akiedysięwkońcuzaczęła,niewszystkoprze​bie​gałotak,jakpowinno.Zapewnemel​du​nek

background image

Flinckabyłzbytnie​pre​cy​zyjny.

Rów​nieżpóź​niejpoli​cjadzia​łałaopie​szaleiErikZet​ter​lundnie​zmier​niesięcie​szył,żeniemożnago

zatowinić.Wtedyjesz​czewogóleniezostałwłą​czonywśledz​two.Aleterazwnimuczest​ni​czyłinie

wolnomubyłoniczegospar​ta​czyć.Pomy​ślał,żeostat​nioniebar​dzomiałsięczymchwa​lić,więcpowi​-

niensko​rzy​staćzoka​zjiipoka​zać,nacogostać.Wkaż​dymrazieniepowi​niensięośmie​szyć.

Stał w progu salonu. Wła​śnie skoń​czył roz​ma​wiać z Mil​ton Secu​rity – o czło​wieku, któ​rego w nocy

zare​je​stro​wał moni​to​ring. Jego ryso​pis w ogóle się nie zga​dzał z ryso​pisem domnie​ma​nego sprawcy,

którypodałMikaelBlom​kvist.Nocnygośćwyglą​dałjakwychu​dzonyćpun,alemusiałsięświet​nieznać

naelek​tro​nice.WMil​tonSecu​ritybyliprze​ko​nani,żetotenczło​wiekuniesz​ko​dli​wiłalarm,wyłą​cza​jąc

wszyst​kiekameryiczuj​niki.Sprawazro​biłasięjesz​czebar​dziejnie​przy​jemna.

Cho​dziło nie tyle o to, że wszystko zostało pro​fe​sjo​nal​nie przy​go​to​wane, ile o to, że ktoś wpadł na

pomysł, żeby doko​nać mor​der​stwa mimo poli​cyj​nej ochrony i zaawan​so​wa​nego sys​temu alar​mo​wego.

Sprawcymusielibyćbar​dzopewnisie​bie.Zet​ter​lundmiałzamiarzejśćnadół,dotech​ni​ków,alezostał

jesz​czechwilę.Stałzasę​pionyipatrzyłprzedsie​bienie​wi​dzą​cymwzro​kiem,dopókiniezauwa​żyłsyna

Bal​dera. Był wpraw​dzie ich głów​nym świad​kiem, ale nie potra​fił powie​dzieć ani słowa i w ogóle nie

rozu​miał,codoniegomówili.Czegoinnegomożnasiębyłospo​dzie​waćpotejpopa​pra​nejspra​wie?

Zauwa​żył,żechło​piectrzymawręcekawa​łekzde​cy​do​wa​niezbytskom​pli​ko​wa​nejukła​danki,iruszył

wstronęłuko​wa​tychscho​dówpro​wa​dzą​cychnapar​ter.Naglezamarł.Przy​po​mniałsobie,copomy​ślał,

kiedygozoba​czyłporazpierw​szy.Wkro​czyłdodomuinie​wielewie​dzącocałejtejspra​wie,spoj​rzałna

dziecko.Wyglą​dałocał​ko​wi​ciezwy​czaj​nie.Niebyłownimnic,cobyjewyróż​niało,nicpozanie​po​ko​-

jem w oczach i napię​tymi ramio​nami. Mógłby go nawet opi​sać jako nie​zwy​kle słod​kiego chło​paczka

zdużymioczamiiszopąkrę​co​nychwło​sów.Dopieropóź​niejdowie​działsię,żecierpinaautyzmijest

mocnoopóź​nionywroz​woju.Samtegoniezauwa​żył,musianomutowyja​śnić.Dla​tegodoszedłdownio​-

sku, że mor​derca go znał albo dobrze wie​dział o jego cho​ro​bie. Ina​czej chyba nie zosta​wiłby go przy

życiuinieryzy​ko​wał,żegoroz​po​znapod​czasoka​za​nia.Erikniezasta​na​wiałsięzbytdługo,poczułeks​-

cy​ta​cjęizro​biłkilkakro​kówwstronęchłopca.

–Musimygoodrazuprze​słu​chać–oznaj​miłzbytwyso​kimgło​sem,wktó​rymbyłosły​chaćznie​cier​pli​-

wie​nie.

–NaBoga,pro​szęsięznimobcho​dzićtro​chędeli​kat​niej–powie​działMikaelBlom​kvist,któryaku​rat

stałobok.

–Pro​szęsięniewtrą​cać–syk​nąłZet​ter​lund.–Onmożeznaćzabójcę.Musimymupoka​zaćalbumyze

zdję​ciami.Wjakiśspo​sóbmusimy…

Urwał.Zoba​czył,żechło​piecbie​rzezamachiwaliwpuz​zle.Zbityztropu,wymam​ro​tałprze​pro​siny

izszedłnadół,dotech​ni​ków.

ERIK ZET​TER​LUND wyszedł. Mikael stał i przy​glą​dał się chłopcu. Wyda​wało mu się, że na coś się

background image

zanosi. Może nad​cho​dził kolejny atak. Nie chciał, żeby August znów zro​bił sobie krzywdę. Jed​nak on,

zamiastsięrzu​cać,zastygłizacząłbar​dzoszybkomachaćprawąrękątużnaddywa​nem.

Nagleprze​stałispoj​rzałwgórę,jakbyocośpro​sił.Mikaelprzezuła​meksekundyzasta​na​wiałsię,co

to może ozna​czać. Prze​stał, kiedy wyż​szy poli​cjant, ten, który powie​dział, że nazywa się Peter Blom,

usiadłobokchłopcaispró​bo​wałgonakło​nić,żebyzająłsiępuz​zlami.Mikaelposzedłdokuchni,żebysię

tro​chęuspo​koić.Byłśmier​tel​niezmę​czonyichciałwra​caćdodomu.Alepowie​dzianomu,żenaj​pierw

musiobej​rzećkilkazdjęćzmoni​to​ringu.Niewie​dział,jakdługojesz​czebędziemusiałcze​kać.Wszystko

sięprze​cią​gało.Pano​wałchaos,jakbyniktnieumiałniczor​ga​ni​zo​wać.Aontakbar​dzotęsk​niłzaswoim

łóż​kiem.

Zdą​żyłjużdwarazyporoz​ma​wiaćzErikąiopo​wie​dziećjej,cosięstało.Niewie​dzielijesz​czezbyt

wiele,alezgod​nieusta​lili,żenapi​szedłuż​szytekstdokolej​negonumeru.Nietylkodla​tego,żeoko​licz​no​-

ści wyda​wały się bar​dzo dra​ma​tyczne, a pro​fe​sor Bal​der zasłu​gi​wał na uwagę. Mikael miał w tym

wszyst​kim swój udział, a to zawsze zwięk​sza war​tość repor​tażu i daje prze​wagę nad kon​ku​ren​cją. Już

samaroz​mowatele​fo​niczna,którąodbyłzBal​deremwnocyiprzezktórątampoje​chał,powinnanadać

arty​ku​łowieks​cy​tu​jący,nie​ocze​ki​wanysma​czek.

Żadne z nich nie musiało się zbyt​nio roz​wo​dzić nad Ser​ne​rem i trudną sytu​acją „Mil​len​nium”. Wie​-

dzieli,jakjest.Erikajużzde​cy​do​wała,żeMikaelpowi​nienspró​bo​waćsięprze​spać.Tym​cza​semAndrei

Zan​der, który wiecz​nie pra​co​wał u nich na zastęp​stwie, miał zacząć robić rese​arch. Zde​cy​do​wa​nym

tonem,jakczułamatkaijed​no​cze​śniedespo​tycznaredak​tornaczelna,oświad​czyła,żeniechce,żebyjej

naj​słyn​niej​szyrepor​terpadł,zanimnadobreweź​miesiędoroboty.

Mikael nie pro​te​sto​wał. Andrei był ambitny i sym​pa​tyczny. Pomy​ślał, że miło będzie się obu​dzić ze

świa​do​mo​ścią,żektośjużzro​biłwstępnyrese​arch,amożenawetprzy​go​to​wałlistęzna​jo​mychBal​dera,

z któ​rymi nale​ża​łoby poroz​ma​wiać. Przez krótką chwilę – po to tylko, żeby się zająć czymś innym –

myślał o nie​usta​ją​cych pro​ble​mach Andreia z kobie​tami. Andrei opo​wie​dział mu o nich pod​czas kilku

wie​czor​nychposie​dzeńwKvar​nen.Byłmłody,inte​li​gentnyiuro​czy.Powi​nienbyćłako​mymkąskiemdla

każ​dejkobiety.Alemiałwsobiezbyt​niąule​głośćimięk​kość.Idla​tegorazporazbyłporzu​cany.Bar​dzo

toprze​ży​wał.Byłnie​po​praw​nymroman​ty​kiem.Wciążmarzyłowiel​kiejmiło​ściiosen​sa​cyj​nymmate​-

riale.

MikaelusiadłprzystolewkuchniBal​deraizer​k​nąłwciem​nośćzaoknem.Nabla​cie,obokpudełka

zapa​łek,gazety„NewScien​tist”inotat​nikazkil​komanie​zro​zu​mia​łymirów​na​niami,leżałpiękny,tro​chę

nie​po​ko​jącyrysu​nek.Przed​sta​wiałprzej​ściedlapie​szych.Oboksygna​li​za​torastałmęż​czy​znaozamglo​-

nych, przy​mru​żo​nych oczach i wąskich ustach. Został uchwy​cony w ruchu, a mimo to dało się dostrzec

każdązmarszczkęnajegotwa​rzyikażdezała​ma​nieubra​nia.Niewyglą​dałsym​pa​tycz​nie.Nabro​dziemiał

brą​zowezna​mięwkształ​cieserca.

Aletosygna​li​za​tornaj​bar​dziejrzu​całsięwoczy.Świe​ciłwyraź​nym,nie​po​ko​ją​cymświa​tłem.Został

zręcz​nieoddanyzapomocąjakiejśmate​ma​tycz​nejtech​niki.Nie​malmożnasiębyłodomy​ślićgeo​me​trycz​-

background image

nych kształ​tów, kry​ją​cych się pod tym wszyst​kim. Pew​nie to Bal​der ryso​wał w wol​nych chwi​lach, ale

Mika​elazasta​no​wiłtemat.Niebyłzbytkon​wen​cjo​nalny.

Ale niby dla​czego ktoś taki jak Frans Bal​der miałby ryso​wać zachody słońca i statki? Przej​ście dla

pie​szychnapewnojestrów​niecie​kawejakwszystkoinne.Mikaelpomy​ślał,żerysu​nekwyglądajakzro​-

bione w biegu zdję​cie. Nawet jeśli Bal​der sie​dział i uważ​nie wpa​try​wał się w przej​ście dla pie​szych,

raczejniepopro​siłtegomęż​czy​zny,żebycią​gleprze​cho​dziłprzezulicę.Możebyłtylkowytwo​remjego

wyobraźni, a może Bal​der też miał foto​gra​ficzną pamięć, dokład​nie tak jak… Mikael zato​pił się

wmyślach.Apotemzła​pałzatele​foniporaztrzecizadzwo​niłdoEriki.

–Wra​caszjużdodomu?–zapy​tała.

–Jesz​czenie.Nie​stety.Naj​pierwmamtucośobej​rzeć.Alechciał​bymciępro​sić,żebyścośdlamnie

zro​biła.

–Jakżebyina​czej.

–Jeślimożesz,włączmójkom​pu​terizalo​gujsię.Znaszmojehasło,prawda?

–Wiemotobiewszystko.

–Świet​nie.Otwórzmojedoku​mentyiznajdźplik,którysięnazywaPrze​gródkaLis​beth.

–Chybawiem,cosięświęci.

–Naprawdę?Chciał​bym,żebyśtamnapi​sała…

–Pocze​kajchwilę.Muszęgozna​leźć.Wporządku,już…pocze​kaj,tujużjestcał​kiemsporotek​stu.

–Nieprzej​mujsiętym.Chciał​bym,żebyścośdopi​sałanasamejgórze,nadcałąresztą.Jesteśgotowa?

–Tak.

–Napisz:Lis​beth,możejużwiesz,aleFransBal​derzostałzamor​do​wany.Dwastrzaływgłowę.

Czymożeszspró​bo​waćusta​lić,dla​czegoktośchciał,żebyzgi​nął?

–Towszystko?

–Toitakdużo,jeśliwziąćpoduwagę,żeoddawnazesobąnieroz​ma​wia​li​śmy.Napewnouzna,żeto

cham​stwo.Alewydajemisię,żejejpomocbynamniezaszko​dziła.

–Cho​dzicioto,żeniezaszko​dzi​łoby,gdybysiętuiówdziewła​mała?

–Niesły​sza​łemtego.Dozoba​cze​niawkrótce,mamnadzieję.

–Jateż.

LIS​BETHUDAŁOSIĘznówzasnąć.Obu​dziłasięowpółdoósmejrano.Niebyławszczy​to​wejfor​mie.

Bolałajągłowaimiałamdło​ści.Aleitakczułasięodro​binęlepiej.Szybkosięubrała,bły​ska​wicz​nie

zja​dła śnia​da​nie – dwa odgrzane w mikro​fa​lówce zapie​kane pie​rogi z mię​sem i dużą szklankę coli.

Wepchnęła strój tre​nin​gowy do czar​nej torby i wyszła z domu. Wichura uci​chła. Wszę​dzie walały się

śmieciigazetyprzy​wianeprzezwiatr.Prze​szłaprzezplacMose​backetorg,ruszyłauliczkąwdółiskrę​-

ciławGötgatan.

Mam​ro​tałapodnosem.Wyglą​dałanawście​kłąiconaj​mniejdwieosobyprze​stra​szyłysięizeszłyjej

background image

zdrogi.AleLis​bethwcaleniebyłazła,byłasku​piona.Niemiałanaj​mniejszejochotynatre​ning.Chciała

tylkopozo​staćwiernaswoimprzy​zwy​cza​je​niomioczy​ścićorga​nizmztok​syn.Dla​tegodoszładoHorns​-

ga​tan,tużprzedHorns​gat​spuc​kelnskrę​ciławprawoizeszładoznaj​du​ją​cegosięwpiw​nicyklububok​-

ser​skiegoZero.Tegorankawyda​wałsięjesz​czebar​dziejpod​upa​dłyniżzwy​kle.

Napewnoprzy​da​łobymusięmalo​wa​nieiogólneodświe​że​nie.Wyglą​dałtak,jakbyostatnirazcośsię

wnimzmie​niłowlatachsie​dem​dzie​sią​tych.Doty​czyłotozarównowypo​sa​że​nia,jakipla​ka​tów.Ześcian

wciążspo​glą​daliAliiFore​man.Dokład​nietakjakdzieńpolegen​dar​nejwalcewKin​sza​sie.Możedla​-

tego,żeObinze,którytamrzą​dził,jakodzieckooglą​dałtęwalkęnażywo,akiedysięskoń​czyła,biegł

wzbaw​czymmon​su​no​wymdesz​czuikrzy​czał:AliBomaye!Takszczę​śliwyjakwtedyniebyłjużni​gdy.

Tenbiegbyłrów​nież,jaktomówił,koń​cemnie​win​no​ści.

Wkrótce on i jego rodzina musieli ucie​kać przed ter​ro​rem Mobutu, a póź​niej już nic nie było takie

samo.Dla​tegonikogochybaniedzi​wiło,żechciałoca​lićtamtowspo​mnie​nieiwjakiśspo​sóbjeprzy​wo​-

łaćwtejzapa​dłejnorzenasztok​holm​skimSödermalmie.Nieprze​sta​wałmówićotejwalce.Swojądrogą

wogólenieprze​sta​wałmówić.

Byłwysoki,potężnyiłysy,gębamusięniezamy​kała.Wklu​bienieonjedenpatrzyłnaLis​bethżycz​li​-

wym okiem, nawet jeśli, jak wielu innych, uwa​żał, że jest tro​chę szur​nięta. Zda​rzało się, że tre​no​wała

cię​żejniżinnibywalcy.Wręczrzu​całasięnapiłki,workiispa​ring​part​ne​rów.Miaławsobiejakąśpra​-

starą,wście​kłąener​gię.Obinzeni​gdywcze​śniejtakiejniewidział.Raznawet–zanimjąlepiejpoznał–

zapro​po​no​wał,żebyzaczęławal​czyćzawo​dowo.

Ofuk​nęłagotak,żeni​gdywię​cejdotegoniewró​cił.Ni​gdyniezro​zu​miał,dla​czegotakciężkotre​nuje,

choć w grun​cie rze​czy nie musiał znać odpo​wie​dzi na to pyta​nie. Można ciężko tre​no​wać bez żad​nych

kon​kret​nych powo​dów. Lepiej tre​no​wać niż chlać. Tre​ning jest lep​szy niż wszystko inne. Może rze​-

czywiście,takjakmupowie​działapew​negowie​czoruprzedkil​komalaty,ćwi​czyła,żebybyćwfor​mie,

gdybyznówwpa​dławtara​paty.

Wie​dział,żejużkie​dyśmiałakło​poty.Dowie​działsiętegodziękiwyszu​ki​warceinter​ne​to​wej.Prze​czy​-

tałkażdesłowo,którenapi​sanooniejwsieci,idosko​nalerozu​miał,dla​czegochcebyćfizycz​nieprzy​go​-

to​wana,gdybyznówwyło​niłsięjakiśzłycieńzjejprze​szło​ści.Niktniemógłbytegorozu​miećlepiejniż

on.Jegorodzi​cówzamor​do​waliwysłan​nicyMobutu.

Ale nie poj​mo​wał, dla​czego Lis​beth w regu​lar​nych odstę​pach cał​kiem ole​wała tre​ningi. Chyba

w ogóle się wtedy nie ruszała i upar​cie jadła tylko śmie​ciowe żar​cie. Takie ska​ka​nie ze skraj​no​ści

wskraj​nośćbyłodlaniegokom​plet​nienie​zro​zu​miałe.Kiedytegorankawkro​czyładoklubu,jakzwy​kle

demon​stra​cyj​nie ubrana na czarno i wykol​czy​ko​wana, minęły dwa tygo​dnie, odkąd ją widział po raz

ostatni.

–Witaj,piękna.Gdziesiępodzie​wa​łaś?–zapy​tał.

–Robi​łamcoścho​ler​nienie​le​gal​nego.

–Niedziwimnieto.Pew​niespusz​cza​łaśmantogan​gowimoto​cy​klo​wemualbocośwtymrodzaju.

background image

Nawetnieodpo​wie​działanatenżart,tylkozzaciętąminąruszyładoszatni.Zastą​piłjejdrogęispoj​-

rzałpro​stowtwarz,choćwie​dział,żeLis​bethtegonie​na​wi​dzi.

–Maszprze​krwioneoczy.

–Mamkacagiganta.Odsuńsię!

–Skorotak,toniemasztuczegoszu​kaćidobrzeotymwiesz.

Skipthecrap.Dajmiwycisk–syk​nęła.

Poszładoszatni,prze​brałasięiwyszławowielezadużychbok​ser​kachibia​łympod​ko​szulkuzczarną

czaszkąnapiersi.Niewidziałinnegowyj​ścia,jaktylkorze​czy​wi​ściedaćjejwycisk.

Odpu​ściłdopiero,kiedytrzecirazzwy​mio​to​waładokoszanaśmieci.Wymy​ślałjejprzytymnaj​le​piej,

jak potra​fił. Ona też cał​kiem nie​źle się odci​nała. Kiedy skoń​czyli, ruszyła do szatni, prze​brała się

iwyszłabezsłowa.Obin​zego,jakczę​stowtakichchwi​lach,ogar​nęłopoczu​ciepustki.Możenawettro​-

chęsięwniejkochał.Wkaż​dymrazieniebyłamuobo​jętna.Dziew​czyna,którapotrafitakbok​so​wać,nie

mogłabybyć.

Zdą​żyłjesz​czetylkozoba​czyćjejłydkinascho​dach.Niewie​dział,żejaktylkowyszłanaHorns​ga​tan,

zie​mia zako​ły​sała jej się pod sto​pami. Ciężko dysząc, oparła się o ścianę. Wró​ciła na Fiskar​ga​tan

iwypiłakolejnąszklankęcoliipółlitrasoku.Potemzwa​liłasięnałóżkoiprzezjakieśdzie​sięć–pięt​na​-

ścieminutpatrzyławsufitimyślałaoróż​nychspra​wach–ooso​bli​wo​ściach,hory​zon​tachzda​rzeń,pew​-

nychszcze​gól​nychaspek​tachrów​na​niaSchrödingera,oEdzietheNedzieiinnychtakich.

Dopierokiedyświatodzy​skałdawnekolory,wstałaipode​szładokom​pu​tera.Wbrewjejwoliprzy​cią​-

gałjązsiłą,któraodcza​sów,kiedybyładziec​kiem,nieosła​błaanitro​chę.Niemiałaochotynażadne

haker​skie wyczyny. Wła​mała się tylko do kom​pu​tera Mika​ela Blom​kvi​sta. I zamarła. Nie chciała uwie​-

rzyćwto,cozoba​czyła.Nie​dawnożar​to​walisobienatematBal​dera.AterazMikaelnapi​sał,żepro​fe​sor

zgi​nąłoddwóchstrza​łówwgłowę.

–Kurwa–mruk​nęłaiweszłanastronykilkupopo​łu​dnió​wek.

Jesz​cze o tym nie pisały, w każ​dym razie nic kon​kret​nego. Nie trzeba się jed​nak było wysi​lać, żeby

zro​zu​mieć,żetoBal​derjest„szwedz​kimuczo​nymzastrze​lo​nymwswoimdomuwSaltsjöbaden”.Poli​cja

naj​wy​raź​niej nie chciała na razie zdra​dzać żad​nych szcze​gó​łów, a dzien​ni​ka​rze nie kopali jesz​cze zbyt

głę​boko,praw​do​po​dob​niedla​tego,żeniezro​zu​mieliwagitego,cosięstało,albozbyt​niosięnieprzy​ło​-

żyli.Naj​wy​raź​niejwnocyzaszłycie​kaw​szewyda​rze​nia:wichura,awa​rieprąduwcałymkrajuinie​do​-

rzeczneopóź​nie​nianakolei.Byłyteżjakieśplotkiocele​bry​tach.Nawetniepró​bo​wałaichzro​zu​mieć.

O mor​der​stwie pisano tylko, że doszło do niego około trze​ciej w nocy i że poli​cja szuka świad​ków

ipytaowszystko,cowjakiśspo​sóbodbie​gałoodnormy.Narazieniemająpodej​rza​nych,alenaj​wy​raź​-

niej ktoś zauwa​żył, że wokół domu pro​fe​sora krę​cili się obcy, dziw​nie wyglą​da​jący ludzie. Chcą się

onichdowie​dziećcze​goświę​cej.Nakońcuprze​czy​tała,żewciągudniaodbę​dziesiękon​fe​ren​cjapra​-

sowa, którą popro​wa​dzi komi​sarz Jan Bublan​ski. Na widok tego nazwi​ska Lis​beth uśmiech​nęła się

z melan​cho​lią. Miała co nieco do czy​nie​nia z Bublan​skim, albo z Bub​blą, jak go cza​sem nazy​wano.

background image

Pomy​ślała, że jeśli tylko nie wła​dują mu do zespołu jakie​goś palanta, docho​dze​nie powinno pójść

wmiaręspraw​nie.

Jesz​czerazprze​czy​taławia​do​mośćodMika​ela.Pro​siłopomoc.Beznamy​słuodpi​sała:„wporządku”.

Nietylkodla​tego,żejąotopro​sił.Dlaniejbyłatosprawaoso​bi​sta.Nieumiałaroz​pa​czać,przy​naj​mniej

nie tak jak inni. Potra​fiła za to być zła, czuć zimną, bul​go​czącą wście​kłość. Jana Bublan​skiego darzyła

pew​nymsza​cun​kiem,alepoli​cjinieufała.

Zwy​kle brała sprawy w swoje ręce i miała wszel​kie moż​liwe powody, żeby chcieć się dowie​dzieć,

dla​czegoFransBal​derzostałzamor​do​wany.Nieprzezprzy​pa​dekzna​la​złagoizaan​ga​żo​wałasięwjego

sprawę.Praw​do​po​dob​niemieliwspól​nychwro​gów.

Wszystkozaczęłosięodsta​regopyta​nia:czymożnapowie​dzieć,żejejojciecwpew​nymsen​siewciąż

żyje.Ale​xan​derZala​chenko,Zala,nietylkozabiłjejmatkęiznisz​czyłjejdzie​ciń​stwo.Stałrów​nieżna

czele grupy prze​stęp​czej, sprze​da​wał nar​ko​tyki, han​dlo​wał bro​nią i utrzy​my​wał się z wyko​rzy​sty​wa​nia

iponi​ża​niakobiet.Byłaprze​ko​nana,żetakiezłopopro​stunieznika.Możenaj​wy​żejprzy​braćinnąformę.

Od tam​tego poranka, ponad rok wcze​śniej, kiedy obu​dziła się w hotelu Schloss Elmau w bawar​skich

Alpach,spraw​dzała,cosięstałoztym,cozostałopojejojcu.

Wyglą​dałonato,żejegodawnikom​paniupa​dlinisko,zostalizde​pra​wo​wa​nymiban​dy​tami,ohyd​nymi

alfon​samialbodrob​nymiprze​stęp​cami.Jeślicho​dziłoobyciełaj​da​kiem,żadenznichniedora​stałmudo

pięt. Lis​beth długo była prze​ko​nana, że po jego śmierci orga​ni​za​cja pod​upa​dła. Ale nie pod​da​wała się

inie​dawnowpa​dłanatrop,którypro​wa​dziłwcał​kiemnie​ocze​ki​wa​nymkie​runku.Odkryłatodziękijed​-

nemuzuczniówojca,nie​ja​kiemuSig​fri​dowiGru​be​rowi.

Jesz​czezażyciaZala​chenkiprze​wyż​szałinte​li​gen​cjąinnychczłon​kówgrupy.Wodróż​nie​niuodkom​-

pa​nówskoń​czyłstu​dia–infor​ma​tykęizarzą​dza​nie–inaj​wy​raź​niejzapro​wa​dziłogotowniecobar​dziej

eks​klu​zywnekręgi.Jegonazwi​skopoja​wiałosięwkilkuśledz​twachdoty​czą​cychzakro​jo​nychnasze​roką

skalę prze​stępstw prze​ciwko fir​mom zaj​mu​ją​cym się zaawan​so​wa​nymi tech​no​lo​giami. Cho​dziło o kra​-

dzieżenowychtech​no​lo​gii,szan​taż,insi​dertra​dingiatakihake​rów.

Wnor​mal​nychoko​licz​no​ściachnatymbypoprze​stała.Nietylkodla​tego,żetasprawa,jeślipomi​nąć

osobę Gru​bera, nie miała wiele wspól​nego z daw​nymi inte​re​sami jej ojca. Nic jej nie obcho​dziło, że

kilkaboga​tychkon​cer​nówstra​ciłokilkainno​wa​cyj​nychroz​wią​zań.Inaglewszystkosięzmie​niło.

Dotarła do taj​nego raportu GCHQ, Govern​ment Com​mu​ni​ca​tions Headqu​ar​ters w Chel​ten​ham.

Natknęła się w nim na kilka kryp​to​ni​mów, łączo​nych z gan​giem, do któ​rego naj​wy​raź​niej nale​żał teraz

Gru​ber. Na ich widok aż pod​sko​czyła, po czym ucze​piła się tego wątku. Szu​kała wszel​kich moż​li​wych

infor​ma​cji na temat grupy i w końcu, na dość ama​tor​skiej, na pół jaw​nej stro​nie haker​skiej, zna​la​zła

powtó​rzoną kilka razy plotkę, że ukra​dli oni tech​no​lo​gię AI Fransa Bal​dera i sprze​dali ją Tru​ega​mes,

rosyj​sko-ame​ry​kań​skiemupro​du​cen​towigier.

Todla​tegoposzłanawykładBal​derawKró​lew​skimInsty​tu​cieTech​no​lo​gicz​nymispie​rałasięznim

ooso​bli​wo​ściwewnę​trzuczar​nychdziur.Wkaż​dymraziemię​dzyinnymidla​tego.

background image

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Część2

Labi

​ryntypamięci

21–23listo

​pada

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Pamięć ejde​tyczna – zdol​ność do prze​cho​wy​wa​nia w umy​śle bar​dzo wyra​zi​stych obra​zów, cza​sem

nazy​wanapamię​ciąfoto​gra​ficzną.

Bada​niadowo​dzą,żeludzieobda​rzenipamię​ciąejde​tycznąsąbar​dziejner​wowiipodatninastres.

Więk​szość z nich, choć nie wszy​scy, cierpi na autyzm. Jest rów​nież zwią​zek mię​dzy pamię​cią foto​gra​-

ficznąasyne​ste​zją–sta​nem,wktó​rymdoświad​cze​niadwóchlubwię​cejzmy​słówłącząsięzesobą:na

przy​kładcyfrymająkolory,akażdyciąglicz​bowytwo​rzywmyślachobraz.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział12

21listo

​pada

JAN BUBLAN​SKI NIE MÓGŁ się docze​kać wol​nego dnia i dłu​giej roz​mowy z rab​bim Gold​ma​nem.

Mieli roz​ma​wiać o pew​nych kwe​stiach zwią​za​nych z ist​nie​niem Boga, które od pew​nego czasu nie

dawałymuspo​koju.

Nieżebyodrazumiałzostaćate​istą,alesamopoję​cieBogabyłodlaniegocorazbar​dziejpro​ble​ma​-

tyczne. Chciał o tym poroz​ma​wiać i opo​wie​dzieć mu o poczu​ciu bez​sensu, które go od jakie​goś czasu

gnę​biło.Iosnach,wktó​rychskła​dałwymó​wie​nie.

Bublan​skiuwa​żałsięzadobregośled​czego.Miałnakon​cienaprawdęimpo​nu​jącyodse​tekroz​wią​za​-

nych spraw, a praca wciąż jesz​cze potra​fiła go inspi​ro​wać. Nie był jed​nak pewien, czy na​dal chce się

zaj​mo​wać mor​der​stwami. Może powi​nien się prze​kwa​li​fi​ko​wać, póki jest jesz​cze czas? Marzył o tym,

żebyuczyć,pobu​dzaćmło​dychludzidoroz​wojuiwiarywsie​bie.Możedla​tego,żejemutakczę​stojej

bra​ko​wało.Aleniewie​dział,czegokon​kret​niemiałbyuczyć.Ni​gdyniezro​biłżad​nejinnejspe​cja​li​za​cji

pozatą,którastałasięjegodomeną–pozanagłymizgo​namiimrocz​nymiper​wer​sjamiludzi–tegozcałą

pew​no​ściąniechciałwykła​dać.

Byłodzie​sięćpoósmej.Stałprzedlustremwłazienceiprzy​mie​rzałjar​mułkę,któranie​stetysłu​żyłamu

jużzbytdługo.Daw​niejmiałaładnyjasno​nie​bie​skikolor,któryucho​dziłzaniecoeks​tra​wa​gancki.Teraz

wyda​wałasięwypło​wiałaizno​szona.Cza​semmyślał,żetosym​bo​liczneodzwier​cie​dle​niedrogi,którą

prze​był.Boniktniemógłbypowie​dzieć,żeJanBublan​skijestzado​wo​lonyzeswo​jegowyglądu.

Widziałwsobiesfla​cza​łego,łysego,zmę​czo​negożyciemmęż​czy​znę.Wroz​tar​gnie​niusię​gnąłpoSztuk​-

mi​strzazLublinaSin​gera–powieść,którąuwiel​białtakbar​dzo,żeodwielulattrzy​małjąkołomuszli

klo​ze​to​wej na wypa​dek, gdyby miał pro​blemy gastryczne i nabrał nagłej ochoty na lek​turę. Nie zdą​żył

jed​nak prze​czy​tać zbyt wiele, bo zadzwo​nił tele​fon. Co gor​sza, wyświe​tliło się nazwi​sko pro​ku​ra​tora

RichardaEkströma.Tele​fonodEkströmaozna​czałnietylko,żebędziemiałcorobić,aleteżżebędzieto

nośnepoli​tycz​nieimedial​nie.Wprze​ciw​nymwypadkuEkströmwywi​nąłbysięztejsprawyjakpiskorz.

–Cześć,Richard,bar​dzomimiło–skła​małBublan​ski.–Nie​stetyjestemzajęty.

–Co?Nie,nieteraz,Jan.Tegoniemożeszprze​ga​pić.Sły​sza​łem,żemaszdziśwolne.

–Zga​dza się, alejadę do… –Urwał, żeby nie wspo​mniećo syna​go​dze. Niechciał się afi​szo​wać ze

swoimpocho​dze​niem.–Doleka​rza.

–Jesteśchory?

–Niedokońca.

–Jakto?Jesteśtro​chęchory,atro​chęnie?

–Cośwtymstylu.

–Wtakimrazieniemapro​blemu.Wszy​scyjeste​śmytro​chęcho​rzy,prawda?Toważnasprawa.Skon​-

background image

tak​to​wałasięzemnąsamamini​stergospo​darkiiinno​wa​cjiLisaGreen.Zga​dzasię,żebyśtotypopro​wa​-

dziłśledz​two.

–Trudnomiuwie​rzyć,żeLisaGreenmniezna.

–Możenieznazwi​skaiwzasa​dzieniepowinnasiędotegomie​szać.Alewszy​scyjeste​śmyzgodni,że

potrze​bu​jemynaj​lep​szegoczło​wieka.

–Pochleb​stwanierobiąjużnamniewra​że​nia,Richard.Ococho​dzi?–zapy​tałinatych​miastpoża​ło​-

wał.Samoto,żezadałpyta​nie,ozna​czałojużczę​ściowązgodę.Dałosięzauwa​żyć,żeRichardEkström

odrazuuznałtozamałezwy​cię​stwo.

–Dziśwnocypro​fe​sorFransBal​derzostałzamor​do​wanywswoimdomuwSaltsjöbaden.

–Aktototaki?

–Jedenznaszychnaj​bar​dziejzna​nychnaukow​ców,wkrajuizagra​nicą.Czo​łowyspe​cja​li​stawdzie​-

dzi​nieAI.

–Czego?

–Zaj​mo​wałsięsie​ciamineu​ro​no​wymi,cyfro​wymipro​ce​samikwan​to​wymiitegotypurze​czami.

–Na​dalnicnierozu​miem.

–Innymisłowypró​bo​wałskło​nićkom​pu​terydomyśle​nia,popro​stuupodob​nićjedoludz​kiegomózgu.

Upodob​nićdoludz​kiegomózgu?Bublan​skizacząłsięzasta​na​wiać,cobypowie​działrabbiGold​man.

–Wyglądanato,żejużkie​dyśpadłofiarąszpie​go​stwaprze​my​sło​wego–mówiłdalejEkström.–To

dla​tegowsprawęzaan​ga​żo​wałosięMini​ster​stwoGospo​darkiiInno​wa​cji.Zpew​no​ściąwiesz,zjakim

prze​ję​ciemLisaGreenmówiłaoochro​nieszwedz​kichbadańiinno​wa​cyj​nychroz​wią​zańtech​nicz​nych.

–Chybatak.

–Poin​for​mo​wanonasteż,żegro​ziłomunie​bez​pie​czeń​stwo.Dostałpoli​cyjnąochronę.

–Chceszpowie​dzieć,żemimotozostałzamor​do​wany.

–Możeniebyłatonaj​lep​szaochronanaświe​cie.FlinckiBlomzporząd​ko​wej.

–Casa​novy?

–Tak.Wyzna​czonoichdotegownocy,pod​czaswichuryiwogól​nymcha​osie.Naichobronęmożna

powie​dzieć,żeniemieliłatwo.Zro​biłosięzamie​sza​nie.Bal​derdostałkulkęwgłowę,aonibyliwtedy

zajęci pijacz​kiem, który wyrósł pod bramą nie wia​domo skąd. Wyobraź sobie, że mor​derca sko​rzy​stał

ztejkrót​kiejchwilinie​uwagi.

–Niebrzmitodobrze.

–Zga​dzasię.Wyglądamitonarobotęfachowca.Jakbytegobyłomało,naj​wy​raź​niejzha​ko​walisys​tem

alar​mowy.

–Czylibyłoichkilku?

–Taknamsięwydaje.Pozatym…

–Tak?

–Jesttukilkakło​po​tli​wychszcze​gó​łów.

background image

–Którespodo​bająsięmediom?

–Mediatopoko​chają–cią​gnąłEkström.–Cho​ciażbyto,żepijacz​kiemoka​załsięsamLasseWest​man.

–Tenaktor?

–Niektoinny.Itojestnaprawdędużypro​blem.

–Bosprawatrafinapierw​szestronygazet?

–Toteż,alepozatymjestryzyko,żebędziemymielinagło​wieśli​skiekwe​stieroz​wo​dowe.West​man

twier​dził,żeprzy​szedłtampoośmio​let​niegopasierba,którybyłuBal​dera.Bal​der…pocze​kaj…żebym

nicniepokrę​cił…naj​wy​raź​niejjestbio​lo​gicz​nymojcemchło​paka,alesądode​brałmuprawodoopieki

nadnim.

–Dla​czegopro​fe​sor,którypotrafiupodob​nićkom​pu​terydoludzi,miałbyniepotra​fićzaopie​ko​waćsię

wła​snymdziec​kiem?

– Bo już wcze​śniej dopusz​czał się poważ​nych zanie​dbań i pra​co​wał, zamiast zaj​mo​wać się synem.

Jeśli dobrze zro​zu​mia​łem, oka​zał się bez​na​dziej​nym ojcem. Tak czy ina​czej, to deli​katna sprawa. Ten

małychło​piec,któ​regowła​ści​wieniepowinnotambyć,praw​do​po​dob​niebyłświad​kiemmor​der​stwa.

–Boże!Icomówi?

–Nic.

–Jestważtakimszoku?

–Zpew​no​ścią,aleonwogóleniemówi.Jestniemyimocnoupo​śle​dzony.Nanicsięnamnieprzyda.

–Więcniewiemy,kimjestsprawca?

–Oiletoczy​styprzy​pa​dek,żeLasseWest​manpoja​wiłsiętamaku​ratwchwili,kiedyzastrze​lonoBal​-

dera.Musimygoszybkoprze​słu​chać.

–Jeślisięzde​cy​dujęwziąćtęsprawę.

–Zde​cy​du​jeszsię.

–Toażtakiepewne?

–Powie​dział​bym,żeniemaszwyboru.Pozatymnaj​lep​szezosta​wi​łemnakoniec.

–Amia​no​wi​cie?

–MikaelBlom​kvist.

–Coznim?

–Zjakie​gośpowodutambył.Myślę,żeBal​derskon​tak​to​wałsięznim,bochciałmucośpowie​dzieć.

–Wśrodkunocy?

–Naj​wy​raź​niej.

–Apotemzostałzastrze​lony?

–Tużprzedtym,jakBlom​kvistzapu​kałdodrzwi.Widziałnawetmor​dercę.

Bublan​ski wybuch​nął śmie​chem. Była to pod każ​dym wzglę​dem nie​wła​ściwa reak​cja i nie umiał się

wytłu​ma​czyćnawetprzedsobą.Możepowo​dembyłynerwy,amożewra​że​nie,żehisto​riasiępowta​rza.

–Prze​pra​szam?–powie​działRichardEkström.

background image

–Cośmiutknęłowgar​dle.Więcterazsięboicie,żeprze​pro​wa​dzinie​za​leżneśledz​twoiprzed​stawi

waswszyst​kichwzłymświe​tle.

– Hm, moż​liwe. Tak czy owak, zakła​damy, że „Mil​len​nium” już nad tym pra​cuje, i prawdę mówiąc,

wła​śniepró​bujęzna​leźćpara​graf,którybymipozwo​liłichpowstrzy​maćalboprzy​naj​mniejjakośzaha​-

mo​wać.Nie​wy​klu​czone,żetomożezagro​zićbez​pie​czeń​stwupań​stwa.

–Więcmamynagło​wierów​nieżSäpo?

–Bezkomen​ta​rza–odparłEkström.

Idźdodia​bła,pomy​ślałBublan​ski.

–Czyzaj​mujesiętymRagnarOlo​fs​soniresztawydziałuochronywła​sno​ściprze​my​sło​wej?–zapy​tał.

–Powtó​rzę:bezkomen​ta​rza.Kiedymożeszzaczy​nać?

Idźdodia​bła,pomy​ślałBublan​skiporazdrugi.

–Zro​biętopodpew​nymiwarun​kami–powie​działpochwili.–Chcępra​co​waćztymisamymiludźmi

cozawsze.ZSonjąModig,Cur​temSvens​so​nem,Jer​ke​remHolm​ber​giemiAmandąFlod.

–Wporządku,aledosta​nieszteżHansaFastego.

–Ni​gdywżyciu!Pomoimtru​pie!

–Sorry,toniepod​legadys​ku​sji.Cieszsię,żemogłeśwybraćcałąresztę.

–Jesteśnie​re​for​mo​walny,wieszotym?

–Zetkną​łemsięztakąopi​nią.

–WięcFastebędzienaszymmałyminfil​tra​to​remzSäpo?

–Nie,skąd.Uwa​żampopro​stu,żewszyst​kiegrupyrobo​czekorzy​stają,jeślimająwskła​dziekogoś,

ktomyślinaprze​kór.

–Więckiedyjużsiępozby​li​śmyprze​są​dówiuprze​dzeń,dajesznamkogoś,dziękikomudonichwró​-

cimy?

–Niewygłu​piajsię.

–HansFastetoidiota.

–Nie,wcalenie.Toraczej…

–Kto?

–Kon​ser​wa​ty​sta.Czło​wiek,któryniedajesięporwaćnaj​śwież​szymfemi​ni​stycz​nymprą​dom.

–Aninawetpierw​szemuznich.Moż​liwe,żedopieroterazpogo​dziłsięztym,żekobietymająprawo

głosu.

– Opa​nuj się, Jan. Hans Faste to ze wszech miar godny zaufa​nia, lojalny śled​czy. Nie chcę dal​szych

dys​ku​sjinatentemat.Maszjesz​czejakieśżycze​nia?

Żebyśspa​dał,pomy​ślałBublan​ski.

–Chcęiśćdoleka​rza.Wtymcza​sieśledz​twomapro​wa​dzićSonjaModig.

–Czytonapewnodobrypomysł?

–Jakcho​lera–wyce​dził.

background image

–Okej,okej.Dopil​nuję,żebyErikZet​ter​lundwszystkojejprze​ka​zał–odparłRichardEkströmiskrzy​-

wiłsię.Niebyłwcalepewien,czyonsamdobrzezro​bił,bio​rąctęrobotę.

ALONACASA​LESrzadkopra​co​wałanocami.Uni​kałategoodwielulat,niebezpowodutłu​ma​czącsię

reu​ma​ty​zmem,przezktóryodczasudoczasumusiałabraćdużedawkikor​ty​zonu.Spra​wiały,żejejtwarz

zaczy​nała przy​po​mi​nać księ​życ w pełni, a ciśnie​nie ska​kało do góry. Potrze​bo​wała wtedy snu i sta​łego

pro​gramu dnia. Ale teraz była w pracy, choć zegar wska​zy​wał dzie​sięć po trze​ciej. Z domu, w Lau​rel

wsta​nieMary​land,jechaławlek​kimdesz​czutrasą175East.Podro​dzeminęłatablicęznapi​sem:„NSA,

następnyzjazdwprawo,tylkodlaper​so​nelu”.

Minęłabramkiipod​łą​czonedoprąduogro​dze​niewokółczar​negosze​ścien​negobudynkuwFortMeade

izapar​ko​wałanaroz​le​głympar​kingunaprawoodkopułyrada​ro​wej,którawyglą​dałajakpiłkagol​fowa

i mie​ściła w sobie gąszcz anten para​bo​licz​nych. Minęła kilka punk​tów kon​tro​l​nych i wje​chała do swo​-

jegobiuranajede​na​stympię​trze.Niedziałosiętamzbytwiele.

Mimowszystkozdzi​wiłasię,kiedystwier​dziła,żeatmos​ferajestgorąca,idopieropochwilipojęła,

żezatengęsty,pełenpowagikli​matodpo​wia​dająEdtheNedijegomło​dzihake​rzy.Bar​dzodobrzeznała

Eda,aleniezawra​całasobiegłowypowi​ta​niami.

Edsza​lałzwście​kło​ści.Wła​śniekrzy​czałnamło​degoczło​wieka,któ​regotwarzwyda​wałasięprzej​-

mu​jącoblada.Pomy​ślała,żetodziwnychło​pak,jakwszy​scycikom​pu​te​rowigeniu​sze,któ​rychEdprzy

sobie trzy​mał. Był chudy, ane​miczny i miał iście pie​kielną fry​zurę. Poza tym był dziw​nie zgar​biony,

aramionakur​czyłymusięwner​wo​wymtiku.Cojakiśczaswstrzą​sałnimdreszcz,jakbynaprawdęsię

bał.Sytu​acjiniepopra​wiałfakt,żeEdkopałwnogęjegokrze​sła.Chło​pakwyglą​dał,jakbysięspo​dzie​-

wałpoliczkaalbociosuwtwarz.Inaglestałosięcośnie​ocze​ki​wa​nego.

Edsięuspo​koiłizmierz​wiłchło​pa​kowiwłosyjakkocha​jącyojciec.Niebyłotowjegostylu.Nieoka​-

zy​wałczu​ło​ściiniezaj​mo​wałsiębzdu​rami.Byłkow​bo​jem.Ni​gdybyniezro​biłcze​gośtakpodej​rza​nego

jakprzy​tu​le​nieinnegofaceta.Możebyłażtakzde​spe​ro​wany,żezde​cy​do​wałsięnaludzkiodruch.Miał

roz​pięte spodnie. Na koszuli wid​niały plamy po kawie albo coca-coli, jego twarz miała nie​zdrowy

odcieńczer​wieni,agłosbyłschryp​nięty,jakbyzadużokrzy​czał.Alonapomy​ślała,żeniktwjegowieku

iztakąnad​wagąniepowi​niensiętakprze​pra​co​wy​wać.

Choćminęłodopieropółdoby,wyda​wałosię,żeonijegochłopcymiesz​kajątamodtygo​dnia.Wszę​-

dziewalałysiękubkipokawie,resztkidańinstant,poroz​rzu​canetuiówdzieczapkiibluzyoddresu.Pra​-

co​waliwnapię​ciu,awokółnichuno​siłsiękwa​śnyzapachpotu.Dałosięwyczuć,żewywra​cająświatna

lewąstronę,żebywytro​pićhakera.Wkońcukrzyk​nęładonichzuda​wanąener​giąwgło​sie:

–Dawaj​cie,chło​paki!

–Ażebyświe​działa!

–Dobrze,dobrze.Dorwij​cietegodra​nia!

Niemówiłacał​kiemszcze​rze.Taknaprawdęuwa​żała,żetowła​ma​niejestnawetzabawne.Wielujej

background image

kole​gównaj​wy​raź​niejwie​rzyło,żemogąrobić,coimsiępodoba,jakgdybymielicarteblan​che.Dobrze

im zrobi, jeśli zda​dzą sobie sprawę, że druga strona może się zre​wan​żo​wać. Ten, kto nad​zo​ruje naród,

w końcu sam znaj​dzie się pod nad​zo​rem. Tak napi​sał ten haker. Uwa​żała, że to cał​kiem fajne, cho​ciaż

oczy​wi​ścienie​praw​dziwe.

TamwPuz​zlePalace,jaknazy​wanoNSA,mieliabso​lutnąprze​wagę.To,żeniesąnie​za​wodni,wycho​-

dziło na jaw dopiero, kiedy pró​bo​wali zro​zu​mieć coś naprawdę waż​nego, tak jak ona teraz. O tym, że

szwedzki pro​fe​sor został zamor​do​wany w swoim domu pod Sztok​hol​mem, dowie​działa się od Catrin

Hop​kins, która zadzwo​niła do niej w środku nocy. Nawet jeśli nie była to wielka rzecz dla NSA, była

ważnadlaniej.

To mor​der​stwo poka​zało, że dobrze odczy​tała sygnały. Teraz musiała tylko spraw​dzić, czy będzie

wsta​nieposu​nąćsięjesz​czeokrokdoprzodu.Zalo​go​wałasięwięcdoswo​jegokom​pu​teraiotwo​rzyła

sche​mat orga​ni​za​cji, na któ​rej czele stał nie​uchwytny i tajem​ni​czy Tha​nos. Były tam rów​nież inne zna​-

czącenazwi​ska,naprzy​kładIwanGri​ba​now,czło​nekrosyj​skiejDumy,iNie​miecGru​ber,wykształ​cony

byłyczło​nekdużejorga​ni​za​cjizaj​mu​ją​cejsięhan​dlemludźmi.

Nierozu​miała,dla​czegotęsprawęuważasięunichzatakmałoważnąidla​czegojejsze​fo​wiewciąż

utrzy​mują, że powinny się tym zaj​mo​wać inne, zwy​czajne służby, te od zwal​cza​nia prze​stęp​czo​ści. Nie

wyklu​czała, że ta sieć może być pod ochroną pań​stwa albo mieć powią​za​nia z rosyj​skim wywia​dem,

acałąsprawęmożnauwa​żaćzaczęśćwojnyhan​dlo​wejmię​dzyWscho​demaZacho​dem.Nawetjeślinie

miała ku temu solid​nych pod​staw, a dowody trudno było nazwać jed​no​znacz​nymi, były wyraźne oznaki

tego,żezachod​nieroz​wią​za​niatech​no​lo​gicznesąkra​dzioneitra​fiająwręceRosjan.

Trudnojed​nakbyłotęsiatkęprzej​rzećiniezawszedałosięstwier​dzić,czydoszłodoprze​stęp​stwa,

czypodobneroz​wią​za​nietech​no​lo​giczneprzezczy​styprzy​pa​dekopra​co​wanorów​nieżgdzieindziej.Kra​-

dzieżwgospo​darcejestpoję​ciemzewszechmiarpłyn​nym.Wciążdocho​dzidokra​dzieżyizapo​ży​czeń,

cza​semwramachtwór​czejwymiany,acza​semdla​tego,żenie​le​galnedzia​ła​niasąlegi​ty​mi​zo​waneprzez

prawo.

Dużeprzed​się​bior​stwaregu​lar​niezastra​szająmniej​szefirmyzpomocąmio​ta​ją​cychgroźbyadwo​ka​tów

iniktniewidzinicdziw​negowtym,żesamotniwyna​lazcysąwzasa​dziepozba​wieniochronypraw​nej.

A poza tym szpie​go​stwo prze​my​słowe i ataki hake​rów czę​sto uważa się za zwy​kłą ana​lizę oto​cze​nia.

Zresztąsamipra​cow​nicyPuz​zlePalacerów​nieżnieprzy​czy​nialisiędoodnowymoral​nejnatympolu.

Choćzdru​giejstrony…Mor​der​stwaniedasiętakłatwozre​la​ty​wi​zo​wać.Alonaposta​no​wiła–nie​mal

uro​czy​ście–żeobej​rzykażdyele​menttejukła​dankizewszyst​kichstroniznaj​dzieluki.Niezdą​żyłazro​-

bićzbytwiele.Wzasa​dzietylkosięwypro​sto​wałairoz​ma​so​wałakark,inagleusły​szałazasobąkroki

iposa​py​wa​nie.

Pod​szedłdoniejEd.Zgiętywpółniewyglą​dałzbytmądrze.Naj​wy​raź​niejijemukrę​go​słupodma​wiał

posłu​szeń​stwa.Wystar​czyło,żenaniegospoj​rzała,ikarkniebolałjejjużtakbar​dzo.

–Czemuzawdzię​czamtenzaszczyt,Ed?

background image

–Zasta​na​wiamsię,czyniemamytegosamegopro​blemu.

–Usiądź,sta​ruszku.Dobrzecitozrobi.

–Toalboroz​cią​gnię​cienałożutor​tur.Wiesz,zmojejogra​ni​czo​nejper​spek​tywy…

–Jużsiętaknieumniej​szaj,Ed.

–Wcalesięnieumniej​szam.Ale,jakwiesz,nieobcho​dzimnie,ktojestnagórze,aktonadoleicokto

sądzinatakiczyinnytemat.Sku​piamsięnatym,conależydomnie.Bro​nięnaszegosys​temuijedyne,co

miimpo​nuje,tofacho​wość.

–Zatrud​nił​byśsamegodia​bła,gdybytylkobyłzdol​nyminfor​ma​ty​kiem.

–Wkaż​dymraziesza​nujękaż​degowroga,jeślitylkojestwystar​cza​jącodobry.Potra​fisztozro​zu​mieć?

–Potra​fię.

–Zaczy​nammyśleć,żeonijajeste​śmypodobniiżetylkoprzezczy​styprzy​pa​deksto​imypoprze​ciw​-

nychstro​nach.Napewnosły​sza​łaś,żeRAT,pro​gramszpie​gow​ski,dostałsięnanaszeser​wery,astam​tąd

dointra​netu.Posłu​chaj,tenpro​gram…

–Tak?

–Jestjaknaj​czyst​szamuzyka.Takzwięźleiele​ganckonapi​sany.

–Spo​tka​łeśgod​negoprze​ciw​nika.

– Bez wąt​pie​nia. Moi chłopcy mają podobne odczu​cia. Zgry​wają prze​ję​tych patrio​tów czy kogo tam

jesz​cze,aletaknaprawdęniepra​gnąniczegowię​cejniżspo​tkaćtegohakeraisięznimzmie​rzyć.Jateż

przez chwilę pró​bo​wa​łem myśleć: okej, w porządku, jakoś to prze​ży​jesz. Może mimo wszystko szkody

nie są aż tak wiel​kie. To tylko jeden genialny haker, który chce poka​zać, na co go stać. Może wyj​dzie

ztegocośdobrego.Jużpozna​li​śmymnó​stwonaszychsła​bychpunk​tów,polu​jącnaniego.Alepotem…

–Tak?

–Potemzaczą​łemsięzasta​na​wiać,czyjarów​nieżniezosta​łemoszu​kany.Czytocałeprzed​sta​wie​nie

zmoimser​we​remniebyłotylkozasłonądymną,fasadą,któramiałaukryćcośzupeł​nieinnego.

–Naprzy​kładco?

–Naprzy​kładto,żechciałsięcze​gośdowie​dzieć.

–Terazmniezacie​ka​wi​łeś.

–Todobrze.Udałonamsięusta​lić,czegodokład​nieszu​kał,iwszystkowzasa​dziespro​wa​dzasiędo

jed​nego:siatki,którąsięzaj​mo​wa​łaś.Spi​ders?Taksięnazy​wali?

–Dokład​niejTheSpi​derSociety.Aletochybabyłtakiżart.

–Szu​kałinfor​ma​cjionichioichwspół​pracyzSoli​fo​nem.Pomy​śla​łem,żemożesamdonichnależy

ichcespraw​dzić,coonichwiemy.

–Nie​wy​klu​czone.Wszystkowska​zujenato,żetozdolnihake​rzy.

–Apotemznówzaczą​łemwąt​pić.

–Dla​czego?

–Bowyglądanato,żetenhakerchciałnamteżcośpoka​zać.Udałomusięuzy​skaćsta​tussuper​u​sera

background image

i dla​tego mógł czy​tać doku​menty, do któ​rych może nawet ty nie mia​łaś dostępu. Wpraw​dzie plik, który

sko​pio​wałiścią​gnął,byłtakzaszy​fro​wany,żeanion,aninawetmyniejeste​śmywsta​niegoodczy​tać,

oileskur​czy​byk,którygonapi​sał,niedanampry​wat​nychklu​czy.Ale…

–Tak?

–Posłu​gu​jącsięnaszymwła​snymsys​te​mem,tenktośujaw​nił,żemyrów​nieżwspół​pra​cu​jemyzSoli​fo​-

nemnatychsamychzasa​dachcoSpi​de​rzy.Wie​dzia​łaśotym?

–Nie.Ocho​lera.

–Takprzy​pusz​cza​łem.Alenie​stetywyglądanato,żemyteżmamyludziwgru​pieEcker​walda.Usługi,

któreSoli​fonświad​czySpi​de​rom,świad​czyrów​nieżnam.Toprzed​się​bior​stwojestjed​nymzele​men​tów

pro​wa​dzo​negoprzeznasszpie​go​stwaprze​my​sło​wegoizpew​no​ściądla​tegotwojasprawamiałatakniski

prio​ry​tet.Sąludzie,któ​rzysięboją,żeprzeztwojeśledz​twomytakżesiępobru​dzimy.

–Cho​lerniidioci.

–Muszęsięztobązgo​dzić.Nie​wy​klu​czone,żezosta​nieszterazcał​kiemwyłą​czonaztejsprawy.

–Jeślitak,tosięwścieknę.

– Spo​koj​nie, jest jesz​cze inne wyj​ście, i dla​tego przy​wlo​kłem swoje biedne ciało aż do two​jego

biurka.Możeszpra​co​waćdlamnie.

–Jakto?

– Ten prze​klęty haker wie co nieco o Spi​de​rach. Jeśli nam się uda usta​lić, kto to jest, posu​niemy

sprawędoprzodu,awtedybędzieszmogłamówić,cotylkozechcesz.

–Rozu​miem,doczegozmie​rzasz.

–Tozna​czy,żesięzga​dzasz?

–Itak,inie.Naj​pierwchcia​ła​bymusta​lić,ktozastrze​liłFransaBal​dera.

–Alebędzieszmnieinfor​mo​waćnabie​żąco?

–Wporządku.

–Todobrze.

–Pocze​kaj–powie​działa.–Jeżelitenhakerjesttakizdolny,tozpew​no​ściąpamię​tał,żebypoza​cie​rać

ślady.

–Otoniechcięgłowanieboli.Niemazna​cze​nia,jakbar​dzobyłprze​bie​gły.Itakgodorwiemyiżyw​-

cemobe​drzemyzeskóry.

–Gdziesiępodziałtwójsza​cu​nekdlaprze​ciw​nika?

– Wciąż go mam. Ale to nie zmie​nia faktu, że go zmiaż​dżymy i zapusz​ku​jemy na resztę życia. Żaden

gnójniebędziesięwła​my​wałdomojegosys​temu.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział13

21listo

​pada

MIKAELBLOM​KVISTTAKŻEitymrazemniespałzbytdobrze.Prze​śla​do​wałygonocnewyda​rze​nia.

Pięt​na​ściepojede​na​stejprzedpołu​dniemdałzawygranąiusiadłnałóżku.

Wstał,poszedłdokuchniizro​biłsobiedwiekanapkizched​da​remipro​sciutto,adotegotalerzjogurtu

zmüsli.Niemiałjed​nakszcze​gól​nejochotynajedze​nie,więczado​wo​liłsiękawą,wodąitablet​kamiod

bólugłowy.Wyjąłnotat​nikipró​bo​wałpod​su​mo​waćto,cosięstało.Niezdą​żyłjed​nakzro​bićzbytwiele,

bonagleroz​pę​tałosiępie​kło.Tele​fondzwo​niłrazzarazem.Wkrótcedowie​działsię,ococho​dzi.Kraj

obie​gła sen​sa​cyjna wia​do​mość, że gwiaz​dor dzien​ni​kar​stwa Mikael Blom​kvist i aktor Lasse West​man

zna​leźli się w samym środku tajem​ni​czej sprawy mor​der​stwa. Tajem​ni​czej, ponie​waż nikt nie potra​fił

zro​zu​mieć,dla​czegoaku​ratoni–razemczyosobno–bylitam,gdziektośzabiłpro​fe​sora,strze​la​jącmu

dwarazywgłowę.Wtychpyta​niachkryłosięcośwrodzajuinsy​nu​acji,więcotwar​cieodpo​wia​dał,że

mimopóź​nejporypoje​chałtam,bowyda​wałomusię,żeBal​derchcemupowie​dziećcośważ​nego.

–Poje​cha​łemwyko​ny​waćswojąpracę–mówił.

Nie​po​trzeb​niesiębro​nił.Aleczuł,żegooskar​żają,ichciałwyja​śnić,nawetjeślimogłotozachę​cić

kolej​nychrepor​te​rów.Napozo​stałepyta​niaodpo​wia​dał:bezkomen​ta​rza,corów​nieżniebyłoide​al​nym

roz​wią​za​niem. Zaletą tej odpo​wie​dzi była jed​nak jej pro​stota i jed​no​znacz​ność. W końcu wło​żył stary

kożuchojca,wyszedłnamia​stoiruszyłwkie​runkuGötgatan.

Ruchwredak​cjiprzy​po​mniałmudawneczasy.Wszę​dzie,wkaż​dymkącie,ktośpra​co​wałwsku​pie​niu.

Erika nie​wąt​pli​wie wygło​siła jedną albo wię​cej moty​wu​ją​cych gadek i wszy​scy na pewno rozu​mieli

powagęsytu​acji.Cho​dziłonietylkooto,żezostałoimjedy​niedzie​sięćdni.Uno​siłasięnadnimigroźba

Levina i Ser​nera i cała ekipa wyda​wała się nasta​wiona na walkę. Mimo to na jego widok wszy​scy

zerwalisięzmiejsc.Chcieli,żebyimopo​wie​działoBal​de​rze,otym,cosięstałownocy,iotym,jak

zare​ago​wałnato,cozro​biliNor​we​go​wie.Aleonniechciałbyćgor​szy.

–Póź​niej,póź​niej–powie​działtylkoipod​szedłdoAndreiaZan​dera.

Dwu​dzie​sto​sze​ścio​letni Zan​der był ich naj​młod​szym współ​pra​cow​ni​kiem. Odby​wał u nich prak​tyki

i został na stałe. Cza​sami, na przy​kład teraz, zatrud​niali go na zastęp​stwo, a cza​sem jako fre​elan​cera.

Mika​ela bolało, że nie mogą go zatrud​nić na stałe, zwłasz​cza teraz, kiedy zatrud​nili Emila Grandéna

iSofieMel​ker.Taknaprawdęchęt​niejzatrzy​małbyAndreia.Aleonniewyro​biłsobiejesz​czenazwi​ska

iniepisałnaodpo​wied​niowyso​kimpozio​mie.

Pozatymbyłfan​ta​stycznyjakoczło​nekzespołu,cobyłodobredlagazety,choćnie​ko​niecz​niedlaniego

samego. Zwłasz​cza w tak bez​względ​nej branży. Chło​pak nie był próżny, choć miał ku temu wszel​kie

powody.Wyglą​dałjakmłodyAnto​nioBan​de​rasichwy​tałwszystkowlot.Niebyłjed​nakczło​wie​kiem,

któryzro​biłbywszystko,byletylkosięwybić.Popro​stupra​gnąłbyćczę​ściądru​żynyidobrymdzien​ni​ka​-

background image

rzem, a przy tym kochał „Mil​len​nium”. A Mikael nagle poczuł, że kocha tych, któ​rzy kochają „Mil​len​-

nium”.Posta​no​wił,żepew​negodniazrobidlaZan​deracośnaprawdęwiel​kiego.

–Cześć,Andrei–powie​dział.–Cosły​chać?

–Cześć.Robota.

–Niczegoinnegosięniespo​dzie​wa​łem.Cousta​li​łeś?

–Nie​jedno.Maszwszystkonabiurku,napi​sa​łemteżstresz​cze​nie.Mogęcicośpora​dzić?

–Dobraradatowła​śnieto,czegomiteraztrzeba.

–Wtakimrazienatych​miaststądwyjdźiidźnaZin​kensväg.Spo​tkaszsiętamzFarahSha​rif.

–Zkim?

–Znaprawdęładnąpro​fe​sorinfor​ma​tyki.Mieszkatamimadzi​siajwolne.

– Chcesz powie​dzieć, że naj​bar​dziej przy​da​łoby mi się teraz towa​rzy​stwo uro​czej, inte​li​gent​nej

kobiety?

– Nie​zu​peł​nie. Pro​fe​sor Sha​rif nie​dawno dzwo​niła. Dowie​działa się, że Frans Bal​der chciał ci coś

powie​dzieć. Twier​dzi, że wie, o co mogło cho​dzić, i mówi, że chęt​nie by z tobą poroz​ma​wiała. Może

chcespeł​nićjegowolę.Moimzda​niemtoide​alnypoczą​tek.

–Spraw​dzi​łeśją?

–Oczy​wi​ście,choćniemożemywyklu​czyć,żemawtyminte​res.Wkaż​dymraziebyłazBal​de​rembli​-

sko.Stu​dio​walirazemirazemnapi​salikilkaarty​ku​łównauko​wych.Mamydwaalbotrzyzdję​cia,naktó​-

rychstojąwtłu​mie.Jejnazwi​skoliczysięwbranży.

–Okej,wtakimrazielecę.Daszznać,żetamjadę?

–Tak–odparłAndrei.

A potem podał mu dokładny adres i histo​ria z poprzed​niego dnia się powtó​rzyła. Mikael opu​ścił

redak​cję,zanimnadobrewszedł.RuszyłwstronęHorns​ga​tan.Podro​dzeczy​tałto,codlaniegoprzy​go​-

to​wał Andrei. Kilka razy wpadł na jakie​goś prze​chod​nia, ale był tak prze​jęty, że nawet nie prze​pro​sił.

Dla​tego sam się zdzi​wił, kiedy do niego dotarło, że nie poszedł pro​sto do Farah Sha​rif. Zatrzy​mał się

w barze kawo​wym Mel​lqvist i od razu wypił dwa podwójne espresso. Nie tylko po to, by pozbyć się

zmę​cze​nia.Pomy​ślałteż,żeszokkofe​inowymożemupomócupo​raćsięzbólemgłowy.Apotemjed​nak

zacząłsięzasta​na​wiać,czytobyłowła​ściwelekar​stwo.Wycho​dzączkawiarni,byłwgor​szejfor​mie,niż

kiedydoniejwcho​dził,aleniebyłatowinaespresso.Winnibyliciwszy​scykre​tyni,któ​rzypotym,jak

prze​czy​tali,cosięstałownocy,wyska​ki​walizidio​tycz​nymikomen​ta​rzami.Mówisię,żemło​dziludzie

naj​bar​dziejzewszyst​kiegopra​gnąbyćsławni.Powi​nienimwytłu​ma​czyć,żeniewartootozabie​gać.Od

popu​lar​no​ści można tylko osza​leć, zwłasz​cza jeśli się nie śpi i musi się oglą​dać rze​czy, któ​rych żaden

czło​wiekniepowi​nienoglą​dać.

SzedłdalejHorns​ga​tan.MinąłMcDo​naldaiCoop,apotemskrę​ciłwRingvägen.Rzu​ciłszybkookiem

wprawoizesztyw​niał:poczuł,żewidzicośważ​nego.Alenictakiegotamniebyło!Nic!Widziałtylko

nie​szczę​sneskrzy​żo​wa​nieską​panewopa​rachspa​lin,nicwię​cej.Naglezro​zu​miał.

background image

Świa​tła, te same, które Frans Bal​der odwzo​ro​wał z mate​ma​tyczną pre​cy​zją. Po raz drugi zaczął się

zasta​na​wiaćdla​czego.Tomiej​sceniczymsięniewyróż​niało–byłonie​po​zorneizanie​dbane.Alemoże

wła​śnieotocho​dziło.

Niemotywbyłnaj​waż​niej​szy.Naj​waż​niej​szebyłoto,codałosięwnimdostrzec.Dziełosztukiist​nieje

wokutego,ktopatrzy.Zresztą,pomy​ślał,toniemanicdorze​czy.Świad​czytylkootym,żeFransBal​der

tambył.Możesie​działgdzieśnakrze​śleiprzy​glą​dałsięsygna​li​za​to​rowi.MinąłboiskowZin​kens​damm

iskrę​ciłwprawo,wZin​kensväg.

INSPEK​TORSONJAMODIGpra​co​wałaprzezcałyranek.Terazsie​działawswoimgabi​ne​cieipatrzyła

na sto​jące na biurku opra​wione zdję​cie. Przed​sta​wiało jej sze​ścio​let​niego syna Axela. Cie​szył się, że

strze​lił gola. Wycho​wy​wała go sama i trudno jej było pogo​dzić wszyst​kie obo​wiązki. Naj​bliż​sza przy​-

szłość też nie ryso​wała się różowo. Nagle usły​szała puka​nie. W końcu zja​wił się Bublan​ski. Miała mu

prze​ka​zaćśledz​two.Niespra​wiałwra​że​nia,jakbymiałochotęoczym​kol​wiekroz​ma​wiać.Jakni​gdymiał

nasobiegar​ni​tur,kra​watiświeżowypra​so​wanąnie​bie​skąkoszulę.Zacze​sałwłosytak,żebyprzy​kry​wały

łysinę.Spoj​rze​niemiałroz​ma​rzone,nie​obecne.Wyda​wałosię,żemyśliowszyst​kim,tylkonieopracy.

–Copowie​działlekarz?–zapy​tała.

–Lekarzpowie​dział,żeniejestważne,żeby​śmywie​rzyliwBoga.Bógniejestmałost​kowy.Ważne,

żeby​śmyzro​zu​mieli,żeżyciejestważneimadużodozaofe​ro​wa​nia.Powin​ni​śmyjecenić,ajed​no​cze​śnie

pró​bo​waćulep​szyćświat.Ten,ktopotrafizna​leźćrów​no​wagęmię​dzyjed​nymadru​gim,jestbli​skoBoga.

–Czylitaknaprawdębyłeśurabina?

–Takjest.

– Rozu​miem. Nie wiem, co mogę zro​bić, jeśli cho​dzi o to pierw​sze – doce​nia​nie życia. Chyba że

poczę​stu​jesz się kawał​kiem szwaj​car​skiej cze​ko​lady poma​rań​czo​wej, którą aku​rat mam w szu​fla​dzie.

Ajeżelinamsięudazła​paćfaceta,któryzastrze​liłFransaBal​dera,napewnouczy​nimyświattro​chęlep​-

szym.

–Szwaj​car​skacze​ko​ladapoma​rań​czowairoz​wią​za​niesprawymor​der​stwa.Myślę,żetodobrypoczą​-

tek.

Sonjawyjęłazszu​fladycze​ko​ladę,odła​małakawa​łekipodałamu.Prze​żu​wałznamasz​cze​niem.

–Wyborna–powie​dział.

–Prawda?

–Gdybyżyciemogłocza​semtakwyglą​dać–powie​działiwska​załnazdję​cieura​do​wa​negoAxela.

–Comasznamyśli?

–Gdybyszczę​ściedawałoosobieznaćztakąsamąsiłąjakból–odparł.

–Nowła​śnie.

–AjaktamsynBal​dera?–zapy​tał.–Zdajesię,żemanaimięAugust.

–Trudnopowie​dzieć.Jestzmatką.Zba​dałgopsy​cho​log.

background image

–Icomytumamy?

–Nie​stetynarazienie​wiele.Mamyrodzajbroni.Reming​ton1911R1Carry,praw​do​po​dob​niekupiony

sto​sun​kowo nie​dawno. Będziemy to na​dal spraw​dzać, ale nie sądzę, żeby nam się udało go namie​rzyć.

Ana​li​zu​jemyteżnagra​niazmoni​to​ringu.Alecokol​wiekbyśmyrobili,niewidaćnanichjegotwa​rzy,żad​-

nychzna​kówszcze​gól​nych,zna​mion,nictakiego.Tylkozega​rek.Możnagowypa​trzyćwpew​nymmomen​-

cie.Wyglądanadrogi.Facetjestubranynaczarno.Nagło​wiemaszarączapkęzdasz​kiem,beznapi​sów.

Jer​kermówi,żeruszasięjakstaryćpun.Widaćteż,żemawrękachmałą,czarnąskrzynkę,praw​do​po​-

dob​niecośwrodzajukom​pu​teraalboter​mi​naluGSM.Praw​do​po​dob​niezha​ko​wałtymsys​temalar​mowy.

–Sły​sza​łemotym.Jakmożnazha​ko​waćsys​temalar​mowy?

–Jer​kerprzyj​rzałsięitemu.Niejesttołatwe,zwłasz​czawprzy​padkutakzaawan​so​wa​negoalarmu,

aledasięzro​bić.Sys​tembyłpołą​czonyzinter​ne​temisie​ciąkomór​kowąinie​prze​rwa​niewysy​łałsygnały

doMil​tonSecu​rity,doSlus​sen.Nie​wy​klu​czone,żetąskrzynkąreje​stro​wałczę​sto​tli​wośćalarmuiwten

spo​sóbgozha​ko​wał.Mógłteżspo​tkaćBal​deranaspa​ce​rzeiwykraśćdanezjegoNFC.

–Zczego?

–NearFieldCom​mu​ni​ca​tion–zfunk​cjiwtele​fo​nie,dziękiktó​rejBal​derakty​wo​wałalarm.

–Daw​niej,kiedyzło​dziejemieliłomy,byłopro​ściej–stwier​dziłBublan​ski.–Żad​nychsamo​cho​dów

woko​licy?

– Jeden, ciemny, stał sto metrów dalej, na pobo​czu, a kie​rowca co jakiś czas uru​cha​miał sil​nik.

Widziałagotylkojednaosoba–star​szapani,Bir​gittaRoos.Niemapoję​cia,jakitobyłsamo​chód.Mówi,

żemożevolvo.Albotakisamjakten,którymajejsyn.Jejsynmabmw.

–Ech.

–Nowła​śnie,nie​cie​ka​wietowygląda–powie​działaSonjaModig.–Sprawcywyko​rzy​stalito,żebyła

nocisza​laławichura.Moglisiętamkrę​cićbezprze​szkód.Jeślinieliczyćrela​cjiMika​elaBlom​kvi​sta,

mamy tylko jedno zezna​nie. Chło​pak nazywa się Ivan Grede i ma trzy​na​ście lat. Śmieszna postać. Chu​-

dzie​lec,któryjakodzieckocier​piałnabia​łaczkęicałypokójmaume​blo​wanywjapoń​skimstylu.Gada

jak stary maleńki. W środku nocy poszedł do łazienki i zoba​czył przez okno, że na brzegu zatoki stoi

dobrzezbu​do​wanymęż​czy​zna.Patrzyłnamorzeirobiłznakkrzyżazaci​śnię​tymipię​ściami.Tengest,jak

sięwyra​ził,wyglą​dałjed​no​cze​śnieagre​syw​nieipoboż​nie.

–Nie​do​brakom​bi​na​cja.

– Zga​dza się. Połą​cze​nie reli​gii i prze​mocy zwy​kle nie zwia​stuje niczego dobrego. Ale Ivan nie jest

pewien,czytobyłznakkrzyża.

–Aleniepopeł​niłsamo​bój​stwa.

–Nie.Pobiegłdalej,wstronędomuBal​dera.Miałple​cakibyłubranynaczarno.Moż​liwe,żemiał

spodniewmasku​ją​cychbar​wach.Byłsilnyiwyspor​to​wany.Ivanpowie​dział,żeprzy​po​mi​nałjegostare

zabawki,wojow​ni​kówninja.

–Toteżniebrzmidobrze.

background image

–Anitro​chę,iwyglądanato,żetotensamczło​wiek,którystrze​lałdoMika​elaBlom​kvi​sta.

–Blom​kvistniewidziałjegotwa​rzy?

–Nie.Kiedytam​tensięobró​ciłistrze​lił,padłnazie​mię.Pozatymwszystkodziałosiębar​dzoszybko.

Ale zda​niem Blom​kvi​sta facet praw​do​po​dob​nie szko​lił się w woj​sku. Zga​dza się to z obser​wa​cjami

Ivana,ajamogętylkoprzy​tak​nąć.Wska​zy​wa​łybynatoszyb​kośćisku​tecz​ność,zjakąprze​pro​wa​dzono

ope​ra​cję.

–Udałowamsięusta​lić,dla​czegoBlom​kvisttambył?

– Tak. Jeżeli tej nocy udało się zro​bić coś porząd​nie, to wła​śnie prze​słu​chać Blom​kvi​sta. Spójrz. –

Wrę​czyłaBublan​skiemuwydruk.–Nawią​załkon​taktzjed​nymzdaw​nychasy​sten​tówBal​dera.Tenasy​-

stenttwier​dzi,żektośsięwła​małdokom​pu​teraBal​deraiukradłmujakieśroz​wią​za​nietech​no​lo​giczne.

Blom​kvistsiętymzain​te​re​so​wałichciałsięskon​taktowaćzBal​de​rem,aleBal​dersięnieode​zwał.Nie

miałtegowzwy​czaju.Ostat​niożyłjakpustel​nik.Pra​wienieutrzy​my​wałkon​taktuześwia​tem.Robie​niem

zaku​pówizała​twia​niemwszyst​kichsprawzaj​mo​wałasięgospo​sia,nie​jaka…chwi​leczkę…Lot​tieRask.

PaniRaskpodżad​nympozo​remniewolnobyłozdra​dzić,żewdomujestjegosyn.Zarazdotegoprzejdę.

Aledziśwnocycośsięstało.Domy​ślamsię,żeBal​derchciałwyrzu​cićzsie​biecoś,coniedawałomu

spo​koju.Niezapo​mi​naj,żechwilęwcze​śniejdowie​działsię,żejegożyciuzagrażapoważnenie​bez​pie​-

czeń​stwo.Pozatymwłą​czyłsięalarmijegodomupil​no​wałodwóchpoli​cjan​tów.Możeprze​czu​wał,że

mamałoczasu.Niewiem.Wkaż​dymraziewśrodkunocyzadzwo​niłdoMika​elaBlom​kvi​sta.Chciałmu

oczymśopo​wie​dzieć.

–Daw​niejwtakichsytu​acjachwzy​wałosięksię​dza.

– Teraz naj​wy​raź​niej wzywa się dzien​ni​ka​rzy. No nic, to czy​ste spe​ku​la​cje. Wiemy tylko, co powie​-

dział, kiedy się nagry​wał na auto​ma​tyczną sekre​tarkę Blom​kvi​sta. Nie mamy poję​cia, co zamie​rzał mu

zdra​dzić. Blom​kvist twier​dzi, że on też tego nie wie, i ja mu wie​rzę. Choć naj​wy​raź​niej jestem w tym

osa​mot​niona.RichardEkström,który,nawia​semmówiąc,strasz​niezrzę​dzi,jestprze​ko​nany,żeBlom​kvist

trzyma to coś w tajem​nicy i że zamie​rza to opu​bli​ko​wać w swo​jej gaze​cie. Trudno mi w to uwie​rzyć.

Wszy​scy wiemy, że Blom​kvist to szczwany lis, ale nie jest czło​wie​kiem, który z pre​me​dy​ta​cją sabo​to​-

wałbydocho​dze​nie.

–Maszrację.

–Pro​blempoleganatym,żeEkströmjakostatnikre​tynroz​po​wiadanaprawoilewo,żeBlom​kvi​sta

powinnosięaresz​to​waćzakrzy​wo​przy​się​stwo,utrud​nia​nieśledz​twaiBógwiecojesz​cze.Onwiewię​-

cej–powta​rzazezło​ścią.Wydajesię,żemazamiarcośzro​bić.

–Toraczejniedopro​wa​dzidoniczegodobrego.

–Wła​śnie.Ajeśliwziąćpoduwagęmoż​li​wo​ściBlom​kvi​sta,myślę,żebyłobylepiejdlanas,gdy​by​-

śmypozo​staliwprzy​ja​ciel​skichsto​sun​kach.

–Myślę,żejesz​czebędziemygoprze​słu​chi​wać.

–Teżtaksądzę.

background image

–ALasseWest​man?

– Wła​śnie go prze​słu​cha​li​śmy. Nie jest to budu​jąca histo​ria. Pił w KB, Teater​gril​len, Ope​ra​ba​ren,

Riché i Bóg wie gdzie jesz​cze. Godzi​nami gadał o Bal​de​rze i chłopcu. Jego kum​ple dosta​wali od tego

szału.Imwię​cejpiłiimwię​cejpie​nię​dzytra​cił,tymwięk​sząmiałobse​sję.

–Dla​czegotobyłodlaniegotakieważne?

–Dopew​negostop​niabyłatopijackagadka.Mójstarywujekmatosamo.Zakaż​dymrazem,kiedysię

nawali,musisięcze​gośucze​pić.Choćoczy​wi​ścietonietylkoto.Całyczasmówiłowyrokusąduwtej

spra​wie.Gdybybyłinny,bar​dziejempa​tyczny,możnabygojakośwytłu​ma​czyć,pomy​śleć,żemuzależy

natymchłopcu.Alewtejsytu​acji…wiesz,żezostałska​zanyzapobi​cie.

–Niewie​dzia​łam.

– Kilka lat temu był z tą blo​gerką modową, Renatą Kapu​sin​ski. Stłukł ją na kwa​śne jabłko. Chyba

nawetodgryzłjejpoli​czek.

–Niezadobrzetowygląda.

–Apozatym…

–Tak?

– Bal​der napi​sał kilka listów, ale ich nie wysłał, może ze względu na swoją sytu​ację prawną. Jasno

znichwynika,żepodej​rze​wałLas​segoWest​manaoznę​ca​niesięrów​nieżnadjegosynem.

–Acotyotymsądzisz?

–Bal​derzauwa​żyłnajegocielepodej​rzanesiniaki.Potwier​dzatopsy​cho​logzporadnidladzieciauty​-

stycz​nych.Więc…

–Toniemiłośćitro​skaprzy​wio​dłyWest​manadoSaltsjöbaden.

– Nie, raczej pie​nią​dze. Kiedy Bal​der wziął syna do sie​bie, prze​stał pła​cić za jego utrzy​ma​nie albo

pła​ciłmniej,niżsięzobo​wią​zał.

–West​manniepró​bo​wałgopozwać?

–Chybasięnieodwa​żył.

–Cojesz​czejestnapi​sanewtymwyroku?–zapy​tałBublan​ski.

–ŻeBal​derbyłbez​na​dziej​nymojcem.

–Toprawda?

– Przy​naj​mniej nie chciał źle, jak West​man. Ale coś się stało. Po roz​wo​dzie Bal​der opie​ko​wał się

synemwcodrugiweek​end.Miesz​kałwtedynaÖstermalmie.Miesz​ka​nieodpod​łogiposufitbyłowypeł​-

nioneksiąż​kami.Wjedenztakichweek​endówAugust,wtedysze​ścio​letni,sie​działwsalo​nie.Bal​derjak

zwy​klebyłprzy​kutydokom​pu​terawpokojuobok.Niewiemy,codokład​niesięstało.Wkaż​dymrazie

ojedenzrega​łówbyłaopartamaładra​binka.Augustnaniąwszedłipraw​do​po​dob​niezła​pałkilkaksią​-

żeksto​ją​cychtużpodsufi​tem.Spadłzdra​biny,zła​małłokiećistra​ciłprzy​tom​ność.Fransnicniesły​szał.

Pra​co​wał i dopiero po kilku godzi​nach zauwa​żył, że August leży na pod​ło​dze i jęczy. Dostał histe​rii

izawiózłgonapogo​to​wie.

background image

–Iwtedycał​kiemstra​ciłprawodoopieki?

– Nie tylko. Stwier​dzono, że jest nie​doj​rzały emo​cjo​nal​nie i nie​zdolny do opie​ko​wa​nia się wła​snym

dziec​kiem.Niewolnomubyłozosta​waćzAugu​stemsamnasam.Cho​ciaż,szcze​rzemówiąc,niesuge​ro​-

wa​ła​bymsięzbyt​niotymwyro​kiem.

–Dla​czego?

–Dla​tegożetobyłpro​cesbezobrony.Adwo​katjegobyłejżonyostrozaata​ko​wał,aonpoło​żyłuszypo

sobiei przy​znał, żenie nadaje sięna opie​kuna, że jestnie​od​po​wie​dzialny, nie​zdolny do życiai co tam

jesz​cze.Sąd,zapewneten​den​cyj​nieiwyka​zu​jączłąwolę,napi​sał,żeni​gdynieumiałnawią​zy​waćwięzi

zinnymiizawszeucie​kałwświatmaszyn.Przyj​rza​łamsiętro​chętemu,jakżył,iniechcemisięwto

wie​rzyć.Rolę,wktórąwszedł–tewszyst​kieocie​ka​jącepoczu​ciemwinytyradyisamo​oskar​że​nia–sąd

uznałzaprawdę.Takczyina​czej,Bal​derszedłimnarękę.Zgo​dziłsiępła​cićbar​dzowyso​kieali​menty,

chybaczter​dzie​ścitysięcykoronmie​sięcz​nie.Prze​zna​czyłteżjed​no​ra​zowodzie​więć​settysięcykoronna

nie​prze​wi​dzianewydatki.Nie​długopotemwyje​chałdoSta​nów.

–Alewró​cił?

–Tak,inaj​wy​raź​niejmiałwielepowo​dów.Wykra​dzionomujakieśroz​wią​za​nietech​niczneimoż​liwe,

żesiędowie​dział,ktotozro​bił.Byłmocnoskłó​conyzpra​co​dawcą.Cho​ciażmyślę,żecho​dziłomurów​-

nież o syna. Kobieta z poradni, o któ​rej wspo​mi​na​łam, Hilda Melin, na początku była spo​kojna o jego

roz​wój.Alenicnieposzłotak,jaksięspo​dzie​wała.Pozatymdosta​wałaraporty,zktó​rychwyni​kało,że

HannaiLasseWest​ma​no​wieniepil​nują,żebywypeł​niałobo​wią​zekszkolny.Miałsięuczyćwdomu.Ale

wygląda na to, że peda​go​dzy spe​cjalni, któ​rzy mieli z nim pra​co​wać, byli nasta​wiani prze​ciwko sobie.

Do tego doszły oszu​stwa przy pobie​ra​niu bonów oświa​to​wych, fał​szo​wa​nie nazwisk nauczy​cieli i tym

podobnerze​czy.Aletoinnahisto​ria.Jejteżktośbędziemusiałsięprzyj​rzeć.

–Mówi​łaśotejkobie​ciezporadnidladzieciauty​stycz​nych.

– Tak, o Hil​dzie Melin. Zaczęła podej​rze​wać, że coś nie gra, i zadzwo​niła do Hanny i Las​sego.

Zapew​niali,żewszystkojestwporządku.Alecośjejmówiło,żetonie​prawda.Wbrewzwy​cza​jowizło​-

żyłaimnie​za​po​wie​dzianąwizytę.Kiedywkońcupozwo​lonojejwejść,odnio​sławra​że​nie,żechło​piec

nieczujesiędobrzeiżeprze​stałsięroz​wi​jać.Pozatymzauwa​żyłasiniaki.Zadzwo​niładoBal​derado

SanFran​ci​scoidługoroz​ma​wiali.WkrótcepotemBal​derwró​ciłizabrałsynadoswo​jegonowegodomu

wSaltsjöbaden,igno​ru​jącposta​no​wie​niesądu.

–Jaktomoż​liwe,skoroWest​ma​nowitakbar​dzozale​żałonatychali​men​tach?

–Toteżjestdobrepyta​nie.West​mantwier​dzi,żeBal​derwła​ści​wiegoporwał.Wer​sjaHannybrzmi

jed​nak ina​czej. Ona mówi, że zja​wił się nagle, wyraź​nie odmie​niony, i że pozwo​liła mu zabrać syna.

Pomy​ślałanawet,żeuniegobędziemulepiej.

–AWest​man?

– West​man był pijany. Wła​śnie dostał dużą rolę w jakiejś pro​duk​cji tele​wi​zyj​nej. Był pewny sie​bie

iaro​gancki.Onteżsięnatozgo​dził.Cokol​wiekbyglę​dziłodobruchłopca,myślę,żepopro​stusięcie​-

background image

szył,żebędziegomiałzgłowy.

–Apotem?

–Potempoża​ło​wał,anadomiarzłegowywa​liligozserialu,boprzy​cho​dziłnaplannie​trzeźwy.Wtedy

nagleuznał,żechceAugu​stazpowro​tem,choćoczy​wi​ścieniecho​dziłomuoniego…

–Tylkooali​menty.

–Takjest.Potwier​dzilitojegokum​pleodkie​liszka,mię​dzyinnymiRin​de​vall,ten,którypra​cujejako

orga​ni​za​tor imprez. Dopiero kiedy się oka​zało, że na jego kar​cie kre​dy​to​wej bra​kuje środ​ków, zaczął

bre​dzićochło​paku.Wyże​brałpięć​setkoronnatak​sówkęodmło​dejdziew​czynyzbaruiwśrodkunocy

poje​chałdoSaltsjöbaden.

Przezchwilęsie​działpogrą​żonywmyślach.Jesz​czerazspoj​rzałnazdję​cieszczę​śli​wegoAxela.

–Cozabaj​zel–powie​dział.

–Tak.

– Nor​mal​nie byli​by​śmy bli​sko roz​wią​za​nia. Motyw miałby coś wspól​nego ze spo​rem o opiekę nad

dziec​kiemisprawąroz​wo​dową.Aleciludziezha​ko​walisys​temalar​mowyiwyglą​dająjakwojow​nicy

ninja.Niepasujądotegowszyst​kiego.

–Toprawda.

–Zasta​na​wiamsięnadjesz​czejednąsprawą.

–Nadjaką?

–SkoroAugustnieumieczy​tać,nacomubyłyteksiążki?

MIKAELBLOM​KVISTsie​działprzystolewkuchninaprze​ciwkoFarahSha​rif.Popi​jałher​batęipatrzył

przezoknonaparkTan​to​lun​den.Wie​dział,żetotylkooznakasła​bo​ści,ależało​wał,żemusicośnapi​sać.

Wolałbypopro​stutaksie​dziećinienaci​skaćnaniąanitro​chę.

Wyglą​dała,jakbyniemiałaochotyotymmówić.Całątwarzmiałazapad​niętą.Jejciemne,prze​ni​kliwe

oczy,któ​rymijesz​czechwilęwcze​śniejprze​wier​całagonawylot,wyglą​dałytak,jakbybyłazdez​o​rien​to​-

wana. Cza​sem mam​ro​tała imię Bal​dera, jak man​trę albo zaklę​cie. Może go kochała. On kochał ją na

pewno. Miała pięć​dzie​siąt dwa lata i była cza​ru​jąca. Może nie piękna w kla​sycz​nym rozu​mie​niu tego

słowa,aleroz​ta​czaławokółsie​biekró​lew​skąaurę.

–Jakionbył?–zapy​tał.

–Frans?

–Tak.

–Para​dok​salny.

–Podjakimwzglę​dem?

–Podkaż​dymmoż​li​wym.Alenaj​bar​dziejdla​tego,żepra​co​wałnadczymś,cojed​no​cze​śnienaj​bar​dziej

gonie​po​ko​iło.Tro​chęjakOppen​he​imerwLosAla​mos.Zaj​mo​wałsięczymś,co,jakprzy​pusz​czał,mogło

przy​czy​nićsiędonaszejzagłady.

background image

–Niebar​dzorozu​miem.

– Chciał odtwo​rzyć ewo​lu​cję bio​lo​giczną na pozio​mie cyfro​wym. Pra​co​wał nad samo​uczą​cymi się

algo​ryt​mami,którestająsięcorazlep​szedziękimeto​dziepróbibłę​dów.Przy​czy​niłsiętakżedoroz​woju

takzwa​nychkom​pu​te​rówkwan​to​wych,nadktó​rymipra​cujesięwGoogle,Soli​fo​nieiNSA.Chciałstwo​-

rzyćAGI–Arti​fi​cialGene​ralIntel​li​gence.

–Acototakiego?

–Coś,codorów​nujeinte​li​gen​cjączło​wie​kowi,ajed​no​cze​śniejestszyb​kieipre​cy​zyjnejakkom​pu​ter

wewszyst​kichdys​cy​pli​nach.Mie​li​by​śmyzcze​gośtakiegoogromnekorzy​ściwkaż​dejdzie​dzi​niebadań.

–Nie​wąt​pli​wie.

–Bada​niawtymzakre​siesąbar​dzoroz​le​głeichoćwięk​szośćbada​czyniewyrażaotwar​cieambi​cji

stwo​rze​niaAGI,kon​ku​ren​cjapchanaswtęstronę.Niktniemożesobiepozwo​lićnarezy​gna​cjęztwo​rze​-

niajaknaj​in​te​li​gent​niej​szychapli​ka​cjialbowstrzy​my​wa​niepostępu.Pomyśltylko,coosią​gnę​li​śmydotej

pory.Pomyśl,copotra​fiłtwójtele​fonpięćlattemu,acopotrafiteraz.

–Tak.

– Zanim się zro​bił taki tajem​ni​czy, uwa​żał, że stwo​rzymy AGI w ciągu trzy​dzie​stu–czter​dzie​stu lat.

Możebrzmitorady​kal​nie,alejasięzasta​na​wiam,czyniebyłzbytostrożny.Mocobli​cze​niowakom​pu​te​-

rów podwaja się co osiem​na​ście mie​sięcy, a ludzki umysł nie jest w sta​nie ogar​nąć, co ozna​cza taki

wzrost wykład​ni​czy. To tak jak z zia​ren​kiem ryżu i sza​chow​nicą. Rozu​miesz: na pierw​szym polu kła​-

dziemyjedno,nadru​gimdwa,natrze​cimcztery,anaczwar​tymosiem.

–Iwkrótcezia​renkaryżumogązasy​paćcałyświat.

– Przy​rost jest coraz więk​szy, aż w końcu wymyka się spod kon​troli. Pyta​nie nie brzmi, kiedy stwo​-

rzymyAGI,tylkocobędziedalej.Jestwielemoż​li​wo​ści.Zależytotakżeodtego,kiedynamsiętouda.

Alezcałąpew​no​ściąbędziemykorzy​staćzpro​gra​mów,któresamesięulep​szają.Niemożemyteżzapo​-

mi​naćotym,żezmienisiępoję​cieczasu.

–Comasznamyśli?

– To, że zosta​wimy za sobą ludz​kie ogra​ni​cze​nia. Zosta​niemy wrzu​ceni w nowy porzą​dek, w któ​rym

maszynybędąsięaktu​ali​zo​waćbły​ska​wicz​nieiprzezcałądobę.Zale​d​wiekilkadnipostwo​rze​niuAGI

będziemymieliASI.

–Czyli?

–Arti​fi​cialSuper​in​tel​li​gence,bytinte​li​gent​niej​szyodnas.Odtejchwiliwszystkoprzy​spie​szyjesz​cze

bar​dziej.Kom​pu​terybędąsięuspraw​niaćwzawrot​nymtem​pie,ichmocobli​cze​niowabędzierosłamoże

nawetdzie​się​cio​krot​nie,ażstanąsięsto,tysiąc,dzie​sięćtysięcyrazymądrzej​szeodnas.Icosięwtedy

sta​nie?

–Powiedz.

–Wła​śnieotocho​dzi.Inte​li​gen​cjasamawsobieniejestczymś,czegoskutkidasięprze​wi​dzieć.Nie

wiemy,dokądnaszapro​wa​dziinte​li​gen​cjaludzi,acodopierosuperinte​li​gen​cja.

background image

– W naj​gor​szym razie dla kom​pu​tera nie będziemy inte​re​su​jący bar​dziej niż białe myszki – wtrą​cił.

Przy​po​mniałsobie,conapi​sałLis​beth.

–Wnaj​gor​szymrazie?Dzie​limyzmyszamidzie​więć​dzie​siątpro​centDNA,auważasię,żejeste​śmy

sto razy inte​li​gent​niejsi. Sto razy, nie wię​cej. A w tym przy​padku sto​imy w obli​czu cze​goś zupeł​nie

nowego.Cze​goś,czegowedługmodelimate​ma​tycz​nychnicnieogra​ni​czatakjaknasicoprzy​pusz​czal​nie

możesięstaćkilkamilio​nówrazybar​dziejinte​li​gentne.Potra​fiszsobiecośtakiegowyobra​zić?

–Przy​naj​mniejpró​buję–odparłMikaelzostroż​nymuśmie​chem.

–Jaktwoimzda​niembędziesięczułkom​pu​ter,którypew​negodniasięobu​dziizauważy,żejestuwię​-

zionyikon​tro​lo​wanyprzeztakiepry​mi​tywnerobakijakmy?Dla​czegomiałbytozno​sić?Dla​czegomiałby

oka​zy​wać szcze​gólny respekt albo pozwa​lać grze​bać w swoim wnę​trzu, żeby z tym skoń​czyć? Ryzy​ku​-

jemy, że sta​niemy w obli​czu eks​plo​zji inte​li​gen​cji, tech​no​lo​gicz​nej oso​bli​wo​ści, jak to nazwał Ver​nor

Vinge.Wszystko,cosiępotemsta​nie,leżypozanaszymhory​zon​temzda​rzeń.

–Więczchwiląkiedystwo​rzymysuper​in​te​li​gen​cję,stra​cimykon​trolę.

–Ist​niejeryzyko,żewszystko,cowiemyonaszymświe​cie,prze​sta​nieobo​wią​zy​wać.Tobędziekoniec

ludz​kiejegzy​sten​cji.

–Żar​tu​jesz?

–Wiem,żekomuś,ktoniejestobe​znanyztema​tem,możesiętowyda​waćsza​leń​stwem,aletojaknaj​-

bar​dziejrealne.Tysiąceludzizcałegoświatapra​cujądziśnadpowstrzy​ma​niemtakiegoroz​woju.Wielu

znichpod​cho​dzidotegoopty​mi​stycz​nie,nawetwręczwie​rzywuto​pię.Mówisięofrien​dlyASI–przy​-

ja​znych super​in​te​li​gen​cjach, które już od początku będą zapro​gra​mo​wane tak, żeby nam tylko poma​gać.

To coś w stylu tego, co Asi​mov przed​sta​wił w książce Ja, robot – maszyny będą miały wbu​do​wane

normy,któreimniepozwolązro​bićnamkrzywdy.Pisarziwyna​lazcaRayKurz​weilwidzitojakowspa​-

niałyświat,wktó​rymdziękinano​tech​nicebędziemysięinte​gro​waćzkom​pu​te​ramiidzie​lićznimiprzy​-

szłość.Choćoczy​wi​ścieniemażad​nychgwa​ran​cji.Normymogązostaćznie​sione.Pier​wotnepro​gramy

mogązostaćzmo​dy​fi​ko​waneinie​zwy​klełatwojestpopeł​nićantro​po​mor​ficznybłąd,przy​pi​saćmaszy​nom

ludz​kiecechyinie​wła​ści​wierozu​miećichpopędy.Fransbyłopę​tanytymikwe​stiamii,jakpowie​dzia​-

łam,byłroz​darty.Chciał,żebypowstałyinte​li​gentnekom​pu​tery,ajed​no​cze​śniesięichoba​wiał.

–Niemógłsiępowstrzy​maćodkon​stru​owa​niaswo​ichpotwo​rów.

–Cośwtymstylu,bru​tal​nierzeczujmu​jąc.

–Jakdalekodotarł?

–Myślę,żedalej,niżkto​kol​wiekmógłbysobiewyobra​zić,iżerów​nieżdla​tegoniechciałnicmówić

oswo​jejpracywSoli​fo​nie.Bałsię,żejegopro​gramtrafiwnie​po​wo​łaneręce.Anawetżepołą​czysię

zinter​ne​tem.NazwałgoAugust,nacześćswo​jegosyna.

–Gdziejestteraz?

–Fransni​gdziesiębezniegonieruszał.Praw​do​po​dob​niemiałgoprzyłóżku,kiedyzostałzastrze​lony.

Zławia​do​mośćjesttaka,żewedługpoli​cjiniebyłotamżad​negokom​pu​tera.

background image

–Jateżniewidzia​łemkom​pu​tera.Alemyśla​łemoczyminnym.

–Tomusiałobyćokropne.

–Jakmożewiesz,widzia​łemteżsprawcę–cią​gnąłMikael.–Miałdużyple​cak.

–Niebrzmitodobrze.Choćprzyodro​bi​nieszczę​ściakom​pu​terznaj​dziesięgdzieśwdomu.Roz​ma​-

wia​łamzpoli​cjąiodnio​słamwra​że​nie,żejesz​czetegoniespraw​dzili.

–Miejmynadzieję.Wiesz,ktogookradłzapierw​szymrazem?

–Taksięskłada,żewiem.

–Słu​chamuważ​nie.

–Wcałejtejhisto​riiniedajemispo​kojuto,żejateżodpo​wia​damzatenroz​gar​diasz.Franszapra​co​-

wy​wałsięnaśmierćimar​twi​łamsię,żesięwypali.Wła​śniewtedystra​ciłprawodoopiekinadAugu​-

stem.

–Kiedytobyło?

– Dwa lata temu. Cho​dził nie​wy​spany i cią​gle się obwi​niał. A mimo to nie potra​fił zre​zy​gno​wać

zbadań.Rzu​ciłsięnanie,jakbynicwię​cejmuwżyciuniezostało.Dla​tegoposta​ra​łamsięokilkuasy​-

sten​tów, któ​rzy mogliby go odcią​żyć. Odde​le​go​wa​łam do tego naj​lep​szych stu​den​tów. Wie​dzia​łam, że

żaden nie jest nie​ska​zi​telny, ale byli ambitni, uta​len​to​wani i bez​gra​nicz​nie go podzi​wiali. Wyglą​dało to

obie​cu​jąco.Alepotem…

–Zostałokra​dziony.

–Zoba​czyłtoczarnonabia​łymwsierp​niuubie​głegoroku,kiedydoame​ry​kań​skiegourzędupaten​to​-

wego wpły​nęło zgło​sze​nie od Tru​ega​mes. Sko​pio​wali wszyst​kie jego uni​ka​towe roz​wią​za​nia. Oczy​wi​-

ście na początku wszy​scy podej​rze​wali, że ich kom​pu​tery zostały zha​ko​wane. Sama już od pierw​szej

chwili nie byłam prze​ko​nana. Wie​dzia​łam, na jak wyso​kim pozio​mie są zabez​pie​cze​nia Fransa. Ale

ponie​waż żadne inne wytłu​ma​cze​nie nie wyda​wało się praw​do​po​dobne, przy​jęli to za punkt wyj​ścia.

PrzezchwilęmożenawetFranswie​rzył,żetakwła​śniesięstało.Aletooczy​wi​ściebyłabzdura.

–Cotymówisz?!–krzyk​nąłMikael.Byłpod​eks​cy​to​wany.–Prze​cieżeks​percipotwier​dzili,żebyło

wła​ma​nie.

– Tak, jakiś kre​tyn z FRA, który chciał się poczuć ważny. Ale przede wszyst​kim Frans chciał w ten

spo​sób ochro​nić swo​ich chło​pa​ków. Choć oba​wiam się, że nie tylko. Podej​rze​wam, że chciał się też

poba​wićwdetek​tywa.Jakmógłbyćtakigłupi?Bowidzisz…

Wzięłagłę​bokiwdech.

–Tak?

–Dowie​dzia​łamsięowszyst​kimkilkatygo​dnitemu.FransimałyAugustbyliumnienakola​cjiiod

razupoczu​łam,żeFranschcemipowie​dziećcośważ​nego.Coświsiałowpowie​trzu.Pokilkukie​lisz​kach

popro​sił,żebymodło​żyłatele​fon,izacząłszep​tać.Muszęprzy​znać,żewpierw​szejchwilisięzde​ner​wo​-

wa​łam.Znówzacząłmaru​dzićotejswo​jejgenial​nejhakerce.

–Ogenial​nejhakerce?–zapy​tałMikael,silącsięnaobo​jęt​ność.

background image

–Odziew​czy​nie,októ​rejgadałtakdużo,żemitouszamiwycho​dziło.Niebędęcięzanu​dzać,alecho​-

dziło o dziew​czynę, która zja​wiła się nie wia​domo skąd na jego wykła​dzie i zaczęła mówić o poję​ciu

oso​bli​wo​ści.

–Tozna​czy?

Farahpogrą​żyłasięwmyślach.

–Hm…towzasa​dzieniemanicdorze​czy,alepoję​cietech​no​lo​gicz​nejoso​bli​wo​ściwywo​dzisięod

oso​bli​wo​ścigra​wi​ta​cyj​nej.

–Acototakiego?

– Ja to nazy​wam ser​cem mroku. To naj​głęb​sza część czar​nej dziury, miej​sce, gdzie koń​czy się

wszystko, co wiemy na temat wszech​świata, i gdzie może się znaj​do​wać przej​ście do innych świa​tów

i epok. Wielu ludzi uważa oso​bli​wość za coś kom​plet​nie irra​cjo​nal​nego i twier​dzi, że wła​śnie dla​tego

powinnabyćchro​nionaprzezhory​zontzda​rzeń.Atadziew​czynapró​bo​wałazna​leźćspo​sóbnadoko​ny​-

wa​nie obli​czeń na pod​sta​wie zasad mecha​niki kwan​to​wej i twier​dziła, że rów​nie dobrze mogą ist​nieć

nagieoso​bli​wo​ści,bezhory​zontówzda​rzeń.Pozwól,żeniebędęsięzagłę​białawszcze​góły.Wkaż​dym

raziezaim​po​no​wałaFran​sowiizacząłsięprzedniąotwie​rać,cosamowsobiejestnawetzro​zu​miałe.

Taki arcy​nerd jak on nie miał wielu part​ne​rów do roz​mowy na swoim pozio​mie. Kiedy zdał sobie

sprawę,żejestrów​nieżhakerką,popro​sił,żebyzba​dałaichkom​pu​tery.Całysprzętbyłwtedyujed​nego

zasy​sten​tów,LinusaBran​della.

Mikaelporazkolejnyposta​no​wiłniemówić,cowie.

–LinusBran​dell–powie​działtylko.

– Tak jest – cią​gnęła Farah. – Dziew​czyna przy​szła do niego na Östermalm i wypro​siła go z domu.

Apotemzabrałasiędoroboty.Niezna​la​złażad​nychśla​dówwła​ma​nia,aletojejniewystar​czyło.Miała

listęasy​sten​tówFransa.Zkom​pu​teraLinusawła​małasiędoichkom​pu​te​rówiszybkoodkryła,żejeden

znichsprze​dałgoSoli​fo​nowi.

–Kto?

–Fransniechciałpowie​dzieć,choćmocnonaci​ska​łam.Zadzwo​niłapro​stoodLinusa.Fransbyłwtedy

wSanFran​ci​sco.Pomyśltylko:zdra​dzonyprzezswo​ich!Spo​dzie​wa​łamsię,żeodrazunaniegodonie​-

sie,obe​drzezgod​no​ści,zgo​tujemupie​kło.Aleonwpadłnainnypomysł.Kazałdziew​czy​nieuda​wać,że

naprawdędoszłodowła​ma​nia.

–Poco?

– Nie chciał, żeby jakieś ślady albo dowody zostały usu​nięte. Chciał lepiej zro​zu​mieć, co się stało.

Może mimo wszystko da się to wytłu​ma​czyć. Fakt, że czo​łowy pro​du​cent opro​gra​mo​wa​nia wykradł

isprze​dałjegoroz​wią​za​nietech​niczne,byłoczy​wi​ściepoważ​niej​szympro​ble​memniżto,żejakiśamo​-

ralny gno​jek wbił mu nóż w plecy. Soli​fon jest nie tylko jed​nym z naj​bar​dziej cenio​nych kon​cer​nów

badaw​czychwSta​nachZjed​no​czo​nych.Corokupró​bo​walizwer​bo​waćFransa.Dopro​wa​dzałogotodo

szału.Cidra​nieprzy​mi​lalisiędomnieijed​no​cze​śnieokra​dali,mówił.

background image

–Zacze​kaj–powie​działMikael.–Chciał​bymtodobrzezro​zu​mieć.Chceszpowie​dzieć,żezatrud​nił

sięwSoli​fo​nie,żebysiędowie​dzieć,jakidla​czegozostałokra​dziony?

– Jeżeli przez wszyst​kie te lata cze​goś się nauczy​łam, to wła​śnie tego, że nie​ła​two pojąć, co kie​ruje

innymiludźmi.Wyna​gro​dze​nie,wol​nośćito,comiałdostaćdodys​po​zy​cji,rów​nieżmiałozna​cze​nie.Ale

pozatym…jaknaj​bar​dziej.Zapewnetakwła​śniebyło.Jesz​czezanimtadziew​czynazba​dałakom​pu​tery,

domy​śliłsię,żeSoli​fonmaczałpalcewkra​dzieży.Aleonapodałamuszcze​gółyidopierowtedyzaczął

grze​bać w tym gów​nie. Oczy​wi​ście oka​zało się to o wiele trud​niej​sze, niż prze​wi​dy​wał. Zaczął wzbu​-

dzaćpodej​rze​nia.Szybkoprze​stanogolubić.Corazbar​dziejzamy​kałsięwsobie.Alenaprawdęcośzna​-

lazł.

–Co?

–Towszystkobar​dzodeli​katnesprawyiwła​ści​wieniepowin​namciotymmówić.

–Ajed​naktujeste​śmy.

–Ajed​nak.Itonietylkodla​tego,żezawszebar​dzocięsza​no​wa​łamjakodzien​ni​ka​rza.Dziśranoude​-

rzyło mnie, że może nie​przy​pad​kowo Frans zadzwo​nił do cie​bie, a nie do wydziału ochrony wła​sno​ści

prze​my​sło​wejSäpo.Znimiteżsiękon​tak​to​wał.Pew​niezacząłpodej​rze​wać,żektośodnichsypie.Oczy​-

wi​ściemogłatobyćczy​stapara​noja.Fransmiałwszyst​kiemoż​liweobjawymaniiprze​śla​dow​czej.Aleto

docie​biesięode​zwał.Myślę,żeprzyodro​bi​nieszczę​ściaudanamsięspeł​nićjegowolę.

–Rozu​miem.

– W Soli​fo​nie jest sek​cja, która nazywa się po pro​stu Y – mówiła dalej Farah. – Wzo​rują się na

Google X, sek​cji, która zaj​muje się tak zwa​nymi moon​sho​tami – sza​lo​nymi pomy​słami, na przy​kład

poszu​ki​wa​niemwiecz​negożyciaalbospo​sobunapołą​cze​niewyszu​ki​wa​rekzneu​ro​namiwmózgu.Jeżeli

gdzieśudasięstwo​rzyćAGIalboASI,towła​śnietam.Dla​tegoFranszacze​piłsięwła​śniewY.Choćnie

byłototakroz​sądne,jakbysięmogłowyda​wać.

–Dla​czego?

– Dowie​dział się od swo​jej hakerki, że w sek​cji Y działa tajna grupa, zaj​mu​jąca się ana​li​zo​wa​niem

makro​oto​cze​nia.Kie​rujeniąnie​jakiZig​mundEcker​wald.

–Zig​mundEcker​wald?

–Tak.ZnanyjakoZeke.

–Ktototaki?

–Czło​wiek,którysiękon​tak​to​wałznie​lo​jal​nymasy​sten​temFransa.

–WięctoEcker​waldbyłzło​dzie​jem.

– Można tak powie​dzieć. Zło​dzie​jem wyso​kiego szcze​bla. Dla obser​wa​tora z zewnątrz to, co robiła

grupaEcker​walda,byłojaknaj​bar​dziejlegalne.Two​rzyłazesta​wie​niawybit​nychbada​czyiobie​cu​ją​cych

pro​jek​tów. Wszyst​kie duże firmy high-tech mają takie komórki. Chcą wie​dzieć, co się dzieje i kogo

zatrud​nić.AleFranswie​dział,żeSoli​fonposuwasiędalej.Nietylkoana​li​zuje.Rów​nieżkrad​nie–korzy​-

stazusłughake​rów,szpie​guje,mawtyczkiidajełapówki.

background image

–Dla​czegotegoniezgło​sił?

–Trudnobyłozna​leźćdowody.Jakmożnasiędomy​ślać,zacho​wy​waliostroż​ność.AleFranswkońcu

poszedłdowła​ści​ciela,Nico​lasaGranta.Grantbyłobu​rzonyi,jaktwier​dziłFrans,zarzą​dziłprze​pro​wa​-

dze​nie wewnętrz​nego śledz​twa. Ale śledz​two nic nie wyka​zało. Albo Ecker​wald usu​nął dowody, albo

całeśledz​twobyłotylkogrąpodpubliczkę.Franszna​lazłsięwfatal​nejsytu​acji.Wszy​scybylinaniego

wście​kli.Myślę,żeEcker​waldbyłsiłąnapę​dowąiniemiałpro​ble​mówzprze​ko​na​nieminnych.Fransjuż

wcze​śniej był uwa​żany za podejrz​li​wego para​no​ika, a po tym wszyst​kim został cał​kiem wyklu​czony.

Wyobra​żam go sobie w tej sytu​acji. Widzę, jak z każdą chwilą coraz bar​dziej zwraca się prze​ciwko

wszyst​kimidonikogosięnieodzywa.

–Chceszpowie​dzieć,żeniemiałżad​nychkon​kret​nychdowo​dów?

–Miałjeden–ten,którymupod​su​nęłahakerka:nato,żeEcker​waldukradłisprze​dałjegotech​no​lo​-

gię.

–Czyliwie​działtonapewno?

– Wszystko na to wska​zuje. Poza tym doszedł do wnio​sku, że grupa Ecker​walda nie dzia​łała sama.

Mieliwspar​ciezzewnątrz,praw​do​po​dob​niepoma​gałimame​ry​kań​skiwywiadi…

Zawie​siłagłos.

–Tak?

–Wtejkwe​stiibyłbar​dziejtajem​ni​czyimożeniewie​działzbytwiele.Aletra​fiłnakryp​to​nimkogoś,

kto,jaksądził,byłpraw​dzi​wymprzy​wódcą.TobyłktośspozaSoli​fonu.Kryp​to​nimbrzmiałTha​nos.

–Tha​nos?

–Zga​dzasię.Powie​dział,żeczułosię,żewszy​scysięgoboją.Wię​cejniechciałzdra​dzić.Mówił,że

potrze​bujepolisynażycie,nawypa​dekgdybydobralisiędoniegoadwo​kaci.

–Mówi​łaś,żeniewiesz,któryasy​stentgosprze​dał.Alemusia​łaśsięnadtymzasta​na​wiać–powie​-

działMikael.

–Jasne,żetak.Icza​sami…niewiem…

–Cochceszpowie​dzieć?

–Zasta​na​wiamsię,czyniezdra​dziligowszy​scy.

–Dla​czegotaksądzisz?

–Kiedyzaczęliuniegopra​co​wać,bylimło​dzi,ambitniiuta​len​to​wani.Kiedyskoń​czyli,bylizmę​czeni

życiemibar​dzoner​wowi.Możewykoń​czyłichFrans,amożecośichgry​zie.

–Masznazwi​skawszyst​kich?

– Oczy​wi​ście. To moi chłopcy. Muszę chyba dodać: nie​stety. Po pierw​sze: Linus Bran​dell, o któ​rym

wspo​mi​na​łam.Dziśmadwa​dzie​ściaczterylata.Włó​czysiętotu,totam,granakom​pu​te​rzeiowieleza

dużo pije. Przez jakiś czas miał dobrą pracę – two​rzył gry w Cross​fire. Stra​cił ją, kiedy zaczął brać

zwol​nie​nia,jednopodru​gim,ioskar​żaćkole​gów,żegoszpie​gują.DrugitoArvidWrange,możeonim

sły​sza​łeś.Kie​dyśbyłobie​cu​ją​cymsza​chi​stą.Jegoojciecwywie​rałnaniegonie​ludzkąpre​sję.Wkońcu

background image

miałtegodosyćizacząłstu​dio​waćumnie.Jużdawnopowi​nienbyłzro​bićdok​to​rat.Alenierobi.Włó​czy

się po knaj​pach na Stu​re​plan i spra​wia wra​że​nie, jakby nie wie​dział, co ze sobą zro​bić. Na początku

wzespoleFransatro​chęodżył.Alemię​dzychło​pa​kamibyłomnó​stwogłu​piejrywa​li​za​cji.ArvidiBasim

– bo tak się nazy​wał ten trzeci – znie​na​wi​dzili się. A przy​naj​mniej Arvid nie​na​wi​dził Basima. Basim

Malikniejestczło​wie​kiem,którybynie​na​wi​dziłkogo​kol​wiek.Towraż​liwy,uta​len​to​wanychło​pak,rok

temuzwer​bo​wanyprzezSoli​fonNor​den.Aleszybkouszłozniegopowie​trze.Terazleżywszpi​taluErsta

zezdia​gno​zo​wanądepre​sją.Dziśranodzwo​niłajegomatka.Tro​chęjąznam.Mówiła,żejestwśpiączce

far​ma​ko​lo​gicz​nej.Kiedyusły​szał,cospo​tkałoFransa,pró​bo​wałsobieprze​ciąćtęt​nicę.Masięrozu​mieć,

żemnietoboli.Ajed​no​cze​śniezadajęsobiepyta​nie:czyzro​biłtotylkozroz​pa​czy?Amożedrę​czyłogo

poczu​ciewiny?

–Jaksięterazczuje?

–Fizycz​nienicmuniegrozi.Jestjesz​czeNiklasLager​stedt.Hm…cóżmogęonimpowie​dzieć?Nie

jest jak reszta, przy​naj​mniej na pierw​szy rzut oka. Nie zalewa się w trupa, nie przy​szłoby mu też do

głowyzro​bićsobiekrzywdę.Tomłodyczło​wiek,któryzewzglę​dówetycz​nychjestprze​ciw​ni​kiemwielu

rze​czy,mię​dzyinnymibru​tal​nychgierkom​pu​te​ro​wychipor​no​gra​fii.Aktyw​niedziaławKościeleMisyj​-

nym.Jegożonajestpedia​trą,mająsynkaJespera.Jestkon​sul​tan​temKra​jo​wejPoli​cjiKry​mi​nal​nej.Odpo​-

wiadazasys​temkom​pu​te​rowy,którymawejśćdoużytkupoNowymRoku.Ozna​czato,rzeczjasna,że

zostałspraw​dzony.Aleniewiem,jakdokład​nie.

–Dla​czegotomówisz?

–Dla​tegożepodtąimpo​nu​jącąpowierzch​niąkryjesiękawałchci​wegodra​nia.Dowie​dzia​łamsię,że

zde​frau​do​wałczęśćmajątkuteściaiżony.Dwu​li​cowytyp.

–Czyasy​stencizostaliprze​słu​chani?

–Säpoznimiroz​ma​wiała,alenie​wieletodało.Pozatymwtedyjesz​czesądzono,żenaprawdędoszło

dowła​ma​nia.

–Domy​ślamsię,żeterazpoli​cjaznówichprze​słu​cha.

–Taksądzę.

–Awła​śnie.Niewiesz,czyBal​derdużoryso​wałwwol​nymcza​sie?

–Ryso​wał?

–Czylubiłodwzo​ro​wy​waćto,cowidział.Wnaj​drob​niej​szychszcze​gó​łach.

–Nie,nicmiotymniewia​domo–odparłaFarah.–Dla​czegopytasz?

–Widzia​łemuniegowdomufan​ta​stycznyrysu​nek.Przed​sta​wiałświa​tłanaskrzy​żo​wa​niuHorns​ga​tan

iRingvägen.Byłabso​lut​niedosko​nały,jakzdję​ciezro​bionewciem​no​ści.

–Hmm.Jeślinieliczyćwizytumnie,Fransni​gdyniebywałwtychoko​li​cach.

–Dziwne.

–Tak.

– W tym rysunku jest coś, o czym nie mogę prze​stać myśleć – powie​dział Mikael i ze zdzi​wie​niem

background image

poczuł,żeFarahłapiegozarękę.

Pogła​dziłjąpowło​sach.Apotemwstał.Miałwra​że​nie,żetra​fiłnajakiśtrop.Poże​gnałsięiwyszedł.

Idąc w górę Zin​kens väg, zadzwo​nił do Eriki i popro​sił, żeby zadała w Prze​gródce Lis​beth kolejne

pyta​nia.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział14

21listo

​pada

OVE LEVIN SIE​DZIAŁ W BIU​RZE z wido​kiem na Slus​sen i Riddarfjärden i nie robił wła​ści​wie nic

poza googlo​wa​niem wła​snego nazwi​ska w nadziei, że znaj​dzie coś, co mu sprawi przy​jem​ność. Tra​fił

jed​naknablogmło​dejstu​dentkidzien​ni​kar​stwa,którapisała,żejestośli​zgłymgru​ba​semiżezaprze​dał

swoje ide​ały. Wpra​wiło go to w taką wście​kłość, że nie był nawet w sta​nie wpi​sać jej do czar​nego

zeszytuznazwi​skamiludzi,któ​rzyni​gdyniezostanązatrud​nieniwkon​cer​nieSer​nera.

Niemógłzaprzą​taćsobiegłowyidio​tami,któ​rzyniemająpoję​cia,czegowymagatakapraca,iktó​rzy

w naj​lep​szym wypadku będą pisali kiep​sko płatne arty​kuły w nie​zna​nych perio​dy​kach kul​tu​ral​nych.

Zamiast się pogrą​żyć w destruk​cyj​nych myślach, wszedł na stronę banku i spraw​dził, co się dzieje

z papie​rami war​to​ścio​wymi. Tro​chę pomo​gło, przy​naj​mniej na początku. To był dobry dzień dla rynku.

NasdaqiDowJoneswie​czo​remposzływgórę,aobrotygiełdysztok​holm​skiejwzro​słyojedenprze​ci​nek

jeden pro​cent. Dolar, w któ​rego mocno inwe​sto​wał, poszedł w górę. Po ostat​niej aktu​ali​za​cji war​tość

jegoport​felainwe​sty​cyj​negowyno​siładwa​na​ściemilio​nówstosześć​dzie​siątjedentysięcytrzy​staosiem​-

dzie​siątdzie​więćkoron.

Nie​źle jak na chło​paka, który kie​dyś pisał o poża​rach i wal​kach na noże w poran​nym wyda​niu

„Expres​sen”.Dwa​na​ściemilio​nówplusmiesz​ka​niewVil​la​sta​denidomwCan​nes!Blo​ge​rzymoglisobie

pisać, co im się podo​bało. On był już zabez​pie​czony na przy​szłość. Spraw​dził jesz​cze raz. Dwa​na​ście

milio​nówstoczter​dzie​ścidzie​więćtysięcystojeden.Niechtoszlag,czyżbymniej?Dwa​na​ściemilio​nów

stotrzy​dzie​ścijedensie​dem​settrzy​dzie​ścisie​dem.Skrzy​wiłsię.Prze​cieżniebyłopowodu,żebynagieł​-

dzienastą​piłspa​dek.Wskaź​nikizatrud​nie​niabyływporządku.Potrak​to​wałtonie​maloso​bi​ścieichcąc

niechcącznówzacząłmyślećo„Mil​len​nium”,jak​kol​wieknie​istotnabyłatakwe​stia.Znówpod​sko​czyło

muciśnie​nieichoćbar​dzosięsta​rałodpę​dzićtenobraz,porazkolejnyprzy​po​mniałsobie,jakpoprzed​-

niegopopo​łu​dniapięknatwarzErikiBer​gerstę​żaławgry​ma​sieczy​stejwro​go​ści.Ranoniebyłolepiej.

Omalnietra​fiłgoszlag.Nakaż​dejstro​niewinter​ne​cieMikaelBlom​kvist.Bolało.Nietylkodla​tego,

że wła​śnie z taką rado​ścią zauwa​żył, że młod​sze poko​le​nie wła​ści​wie nie wie, kim jest. Nie​na​wi​dził

rów​nieżlogikimediów,wedlektó​rejkażdy–dzien​ni​karz,cele​brytaczydia​bliwie​dząktojesz​cze–staje

sięgwiazdątylkodla​tego,żewpadłwtara​paty.Powinnigonazy​waćbyłymdzien​ni​karzem.Jeżelibędą

o tym decy​do​wać Blom​kvist i Ser​ner, to nie zosta​nie nawet w redak​cji. Nale​żało tylko zna​leźć odpo​-

wiedźnapyta​nie:dla​czegoFransBal​der?

Dla​czegoaku​ratonzostałzamor​do​wanynaoczachMika​elaBlom​kvi​sta?Tobyłotakiebanalne.Takie

bez​na​dziejne. Nawet jeśli ci wszy​scy durni dzien​ni​ka​rze jesz​cze tego nie pojęli, on wie​dział, że Frans

Bal​dertoszy​cha.Nietakdawnotemuwyda​wanaprzezSer​neragazeta„DagensAffärsliv”wspe​cjal​nym

dodatkunatematszwedz​kichbadańnauko​wychwyce​niłagonaczterymiliardykoron.Jakimsięudałoto

background image

poli​czyć? Bal​der bez wąt​pie​nia był gwiazdą. I podob​nie jak Greta Garbo nie udzie​lał wywia​dów, co

jedy​nieczy​niłogojesz​czeatrak​cyj​niej​szym.

Ilerazyzwra​calisiędoniegosamitylkodzien​ni​ka​rzeSer​nera?Tyle,ilerazyodmó​wił.Czyraczejpo

pro​stuichzigno​ro​wał.On,OveLevin,wie​dział,żezda​niemwielukole​gówmiałwzana​drzujakąśfan​ta​-

styczną histo​rię. Dla​tego nie mógł znieść, że – jak dono​siły gazety – w środku nocy chciał roz​ma​wiać

zBlom​kvi​stem.CzyżbyMikaelnadomiarzłegomiałterazsen​sa​cyjnymate​riał?Chybaniemogłobyćaż

takźle.Tobybyłostraszne.Porazkolejny,jakbypodwpły​wemprzy​musu,wszedłnastronę„Afton​bla​-

det”.Zoba​czyłnagłó​wek:

Coszwedzkipro​fe​sor–gwiazdaświatanauki–chciałpowie​dziećMika​elowiBlom​kvi​stowi?

Tajem​ni​czaroz​mowatużprzedzabój​stwem.

Arty​kuł ilu​stro​wało duże zdję​cie Mika​ela. W żad​nym wypadku nie wyglą​dał na gru​basa. Cho​lerni

redak​to​rzywybralioczy​wi​ścienaj​bar​dziejkorzystnezdję​cie,jakiemieli.Porazkolejnyzakląłwduchu.

Muszęcośztymzro​bić,pomy​ślał.Aleco?Jakmógłpowstrzy​maćMika​ela,niewcho​dzączbutamijak

staryener​dow​skicen​zor,comogłobyjesz​czepogor​szyćsytu​ację?Jakmiałby…znówwyj​rzałprzezokno

nazatokęinaglewpadłnapomysł.Wil​liamBorg,pomy​ślał.Wrógmojegowrogamożezostaćmoimnaj​-

lep​szymprzy​ja​cie​lem.

–Sanna!–krzyk​nąłdoswo​jejmło​dziut​kiejsekre​tarki.

–Słu​cham?–odparłaSannaLind.

–Umówmniedzi​siajnalunchzWil​lia​memBor​giem.WStu​re​hof.Jeżelimainneplany,powiedzmu,

żetoważne.Możenawetdosta​niepod​wyżkę–dodał.Czemunie,pomy​ślał.Jeślibędziechciałmipomóc

posprzą​taćtenbaj​zel,możecośztegomieć.

HANNABAL​DERstaławdużympokojuwmiesz​ka​niuprzyTors​ga​tanipatrzyłanaAugu​sta,któryznów

wycią​gnąłkartkiikredki.Byłazała​mana.Miałamunatoniepozwa​lać.Niebyłaztegozado​wo​lona.Nie

kwe​stio​no​wałaradanikom​pe​ten​cjipsy​cho​loga,alemimowszystkomiaławąt​pli​wo​ści.Augustwidział,

jakzabi​jająjegoojca.Jeżelichciałryso​wać,dla​czegomia​łabygopowstrzy​my​wać?Alezga​dzałasię,że

niewpływatonaniegodobrze.

Kiedyzaczy​nał,wstrzą​sałynimdresz​cze,aoczyświe​ciłyostrymbla​skiem.Wyglą​dałnaudrę​czo​nego.

Pola sza​chow​nicy, odbite w lustrach, zwie​lo​krot​niały się i dzie​liły. Dziwny motyw, jeśli wziąć pod

uwagęto,cosięstało.Alecoonawła​ści​wiewie​działa?Możebyłotakjakzcią​gamicyfr.Nawetjeśli

nicztegonierozu​miała,zpew​no​ściązna​czyłycośdlaAugu​sta,amożenawet–ktowie?–dziękitejsza​-

chow​nicyprze​pra​co​wy​wałto,cosięstało.Czyniepowinnapopro​stuzigno​ro​waćzakazu?Niktprze​cież

niemusiałotymwie​dzieć,apozatymczy​tałagdzieś,żematkapowinnaufaćswo​jejintu​icji.Prze​czu​cie

czę​sto jest lep​szym dro​go​wska​zem niż wszyst​kie teo​rie psy​cho​lo​giczne. Posta​no​wiła więc, że pozwoli

background image

synowiryso​wać.Mimowszystko.

Naglejegoplecywygięłysięwłuk.Chcącniechcąc,przy​po​mniałasobie,copowie​działpsy​cho​loga.

Zro​biła bez​rad​nie krok do przodu, spu​ściła wzrok i spoj​rzała na kartki. Wzdry​gnęła się i ogar​nęło ją

wyjąt​kowonie​przy​jemneuczu​cie.Wpierw​szejchwiliniezro​zu​miaładla​czego.

Rysu​nek przed​sta​wiał taką samą sza​chow​nicę, zwie​lo​krot​nioną przez odbi​cie w dwóch lustrach. Był

naprawdędobry.Alebyłonanimcośjesz​cze–jakiścień.Wyra​stałzczarno-bia​łychpóljakdemonalbo

zjawainapeł​niałHannębez​brzeż​nymprze​ra​że​niem.Przy​po​mniałyjejsięnawetfilmyodzie​ciachopę​ta​-

nychprzezzłemoce.WyrwałaAugu​stowirysu​nekzrękiigwał​tow​niezgnio​tła,choćnieumia​łabypowie​-

dziećdla​czego.Potemzamknęłaoczy.Cze​kałanakolejnyroz​dzie​ra​jący,wibru​jącykrzyk.

AleAugustniekrzyk​nął.Zacząłmam​ro​taćcoś,cobrzmiałopra​wiejaksłowa.Choćprze​cieżtobyło

nie​moż​liwe.Niemówił.Przy​go​to​wy​wałasięwięcnagwał​townyatak.Cze​kała,ażzaczniesięrzu​caćpo

pod​ło​dze,tamizpowro​tem.Aleatakrów​nieżnienastą​pił.Augustzde​cy​do​wa​nymruchemzła​pałkolejną

kartkęiznówzacząłryso​waćsza​chow​nice.Zro​zu​miała,żeniemainnegowyj​ścia,żemusigowynieśćdo

jegopokoju.Póź​niejwspo​mi​nałatojakokosz​mar.

Augustkrzy​czał,kopałibił.Trudnojejbyłogoutrzy​mać.Długoleżała,opla​ta​jącgorękami,iczuła,że

samarów​nieżmaochotęsięroz​paśćnakawałki.Przezchwilęzasta​na​wiałasię,czynieobu​dzićLas​sego

iniepopro​sić,żebyzaapli​ko​wałAugu​stowiuspo​ka​ja​jąceczopki,aleszybkozre​zy​gno​wałaztegopomy​-

słu.Lassezpew​no​ściąbyłbywfatal​nymhumo​rzeichoćsamaczę​stobrałavalium,byłazde​cy​do​wa​nie

prze​ciwnapoda​wa​niuśrod​kówuspo​ka​ja​ją​cychdzie​ciom.Musiałobyćjakieśinneroz​wią​za​nie.

Była w roz​sypce. W roz​pa​czy roz​wa​żała kolejne moż​li​wo​ści, jedną po dru​giej. Myślała o swo​jej

miesz​ka​ją​cej w Katri​ne​holm matce, o swo​jej agentce Mii, o sym​pa​tycz​nej Gabrielli, która dzwo​niła

wnocy,iwkońcuopsy​cho​logu,Eina​rzeForsjakimśtam,któryprzy​pro​wa​dziłAugu​sta.Nieprze​pa​dała

za nim. Choć prze​cież zapro​po​no​wał, że na jakiś czas się nim zaopie​kuje. Ale to on był wszyst​kiemu

winien.

Toonpowie​dział,żeAugustniepowi​nienryso​wać.Więcniechcośwymy​śli.WkońcupuściłaAugu​-

sta,wygrze​bałaztorebkiwizy​tówkęiwybrałanumer.Augustpopę​dziłdodużegopokoju.Pew​nieznów

zacząłryso​waćzło​wiesz​czesza​chow​nice.

EINARFORS​BERGniebyłszcze​gól​niedoświad​czony.Miałczter​dzie​ściosiemlatigłę​bokoosa​dzone

nie​bie​skieoczy.Woku​la​rachDiora,którenie​dawnokupił,ibrą​zo​wejsztruk​so​wejmary​narcewyglą​dał

na inte​lek​tu​ali​stę. Ale wszy​scy, któ​rzy pró​bo​wali z nim dys​ku​to​wać, wie​dzieli, że w jego spo​so​bie

myśle​niakryjesięsztywnadogma​tycz​nośćiżeczę​stoukrywanie​kom​pe​ten​cjęzawypo​wie​dziami,zktó​-

rychbijeabso​lutnapew​ność.

Poza tym dopiero od dwóch lat miał dyplom psy​cho​loga. Wcze​śniej był wuefi​stą w szkole Tyresö.

Gdybyoniegozapy​taćdaw​nychuczniów,zpew​no​ściąwszy​scywykrzyk​nę​liby:„Cisza,bydełko!Pro​szę

ospo​kój,mojatrzodo!”.Uwiel​białwykrzy​ki​waćtesłowa,kiedybyłozagło​śno,choćtylkodopew​nego

background image

stop​niażar​to​wał.Jed​naknawetjeśliniebyłulu​bień​cemuczniów,naprawdęuda​wałomusięutrzy​my​wać

dys​cy​plinę.Wła​śniedla​tegouznał,żeswojepsy​cho​lo​gicznetalentymożespo​żyt​ko​waćina​czej.Lepiej.

Od roku pra​co​wał w sztok​holm​skim ośrodku dla dzieci i mło​dzieży Oden przy Sveavägen. Przyj​mo​-

wanotampacjen​tówwnagłychwypad​kach,kiedyrodziceniepotra​filidaćsobieznimirady.Naweton–

któryzawszezzaan​ga​żo​wa​niembro​niłswo​ichpra​co​daw​ców–uwa​żał,żetapla​cówkaniedziałanaj​le​-

piej.Zadużozarzą​dza​niakry​zy​so​wego,zamałoper​spek​tywydłu​go​fa​lo​wej.Dziecitra​fiałytampotrau​-

ma​tycz​nych przej​ściach w domu, a psy​cho​lo​go​wie byli zbyt zajęci tłu​mie​niem ata​ków i agre​syw​nych

zacho​wań,żebymóczba​daćpro​blemodpod​staw.Mimowszystkouwa​żał,żejegopracajestpotrzebna,

zwłasz​cza kiedy wyko​rzy​stu​jąc cały swój nauczy​ciel​ski auto​ry​tet, uci​szał histe​ry​zu​jące dzie​ciaki albo

opa​no​wy​wałkry​zy​sowesytu​acjewtere​nie.

Lubił współ​pra​co​wać z poli​cją. Uwiel​biał napię​cie i ciszę po dra​ma​tycz​nych wyda​rze​niach. Kiedy

pod​czas noc​nego dyżuru jechał do Saltsjöbaden, był pod​eks​cy​to​wany. To wszystko miało w sobie coś

zhol​ly​wo​odz​kiegofilmu.Zamor​do​wanonaukowca.Świad​kiemmor​der​stwabyłjegoośmio​letnisynito

wła​śnieonmiałgoskło​nićdotego,żebysięotwo​rzył.Prze​glą​dałsięwewstecz​nymlusterkuirazporaz

popra​wiałwłosyioku​lary.

Chciałmiećsty​lowewej​ście,alenie​spe​cjal​niemusiętoudało.Niemógłroz​gryźćtegochło​paka.Ale

mimowszystkoczułsiędostrze​żonyiważny.Poli​cjancizwydziałukry​mi​nal​negozapy​taligo,jakmogliby

prze​słu​chać dziecko. Nie miał poję​cia, ale jego odpo​wiedź przy​jęto z sza​cun​kiem. Jesz​cze bar​dziej

wypiąłpierśizewszyst​kichsiłsta​rałsiępomóc.Dowie​działsię,żechło​pakcierpinaautyzmdzie​cięcy,

niemówiimatrud​no​ściznawią​zy​wa​niemkon​taktuzoto​cze​niem.

–Narazienicniemożemyzro​bić–stwier​dził.–Bra​kujemuzdol​no​ścipoznaw​czych.Jakopsy​cho​log

uwa​żam,żeprzedewszyst​kimnależymuterazzapew​nićwła​ściwąopiekę.

Poli​cjanci wysłu​chali go z poważ​nymi minami i pozwo​lili mu zawieźć chłopca do matki. To był

kolejnybonuszcałejtejhisto​rii.

Jegomatkabyłaaktorką.Lubiłją,odkądobej​rzałBun​tow​ni​ków.Pamię​tałjejudaidłu​gienogi.Nawet

jeślitro​chęsięposta​rzała,na​dalbyłaatrak​cyjnąkobietą.Pozatymjejobecnymążponadwszelkąwąt​pli​-

wośćbyłdra​niem,więczewszyst​kichsiłsta​rałsięspra​wiaćwra​że​niekom​pe​tent​negoicza​ru​ją​cego.Od

razuteżmiałoka​zjęposta​wićnaswoim.Ztegobyłszcze​gól​niedumny.

Augustzacząłryso​waćczarno-białeklockialbopola.Wyglą​dał,jakbybyłobłą​kany.Einarodrazuzro​-

zu​miał,żetonie​zdrowyobjaw.Wie​dział,żedziecizauty​zmemłatwooddająsiętakimkom​pul​syw​nym,

destruk​cyj​nym zacho​wa​niom. Nale​gał, żeby jak naj​szyb​ciej prze​stał. Hanna Bal​der nie była tak

wdzięczna,jaksięspo​dzie​wał.Alemimowszystkopoczułsięmęski.Czuł,żejestpro​fe​sjo​na​li​stą.Zroz​-

pęduomalniepochwa​liłjejroliwBun​tow​ni​kach.Pomy​ślał,żetojed​nakniejestdobraoka​zja.Mogłaby

toźleode​brać.

Byłajużpierw​szapopołu​dniu.Wła​śniewró​ciłdoVällingby,doswo​jegosze​re​gowca.Stałwłazience

zelek​trycznąszczo​teczkąwdłoniiczułsiękom​plet​niewykoń​czony.Naglezadzwo​niłtele​fon.Wpierw​-

background image

szejchwilisięzde​ner​wo​wał.Alezarazpotemnajegotwa​rzyzago​ściłuśmiech.Dzwo​niławła​śnieHanna

Bal​der.

–Fors​berg–powie​działtonemświa​towca.

–Halo?–powie​działaHanna.Wjejgło​siebyłosły​chaćdespe​ra​cjęizłość.Nierozu​miał,ococho​dzi.

–August–dodałapochwili.–August…

–Coznim?

–Chcetylkoryso​waćteswojesza​chow​nice,nicpozatym.Alepanmówił,żemuniewolno.

–Tak,tak,tokom​pul​sywne.Alepro​szęzacho​waćspo​kój.

–Jak,docho​lery,mamzacho​waćspo​kój?

–Ontegopotrze​buje.

–Niepotra​fię.Onkrzy​czyibijenaoślep.Mówiłpan,żemożenampomóc.

–Tak–odparł,wpierw​szejchwilinie​pew​nie.Pochwilisięroz​ja​śnił,jakbywła​śnieodniósłjakieś

zwy​cię​stwo.–Oczy​wi​ście,jaknaj​bar​dziej.Zała​twięmumiej​sceunas,wOden.

–Niezawiodęgowtenspo​sób?

– Prze​ciw​nie, weź​mie pani pod uwagę jego potrzeby. Oso​bi​ście dopil​nuję, żeby mogła nas pani

odwie​dzać,kiedytylkobędziepanichciała.

–Możemimowszystkotakbędzienaj​le​piej.

–Jestemotymprze​ko​nany.

–Przyj​dziepanodrazu?

– Naj​szyb​ciej, jak będę mógł – odparł i pomy​ślał, że naj​pierw musi tro​chę popra​co​wać nad swoim

wyglą​dem.Pochwilinawszelkiwypa​dekdodał:–Czyjużpanimówi​łem,żewBun​tow​ni​kachbyłapani

wspa​niała?

OVELEVINniezdzi​wiłsię,żeWil​lamBorgjestjużnamiej​scu,niezdzi​wiłogotakże,żezamó​wiłnaj​-

droż​szedaniezmenu–solęmeunièreikie​li​szekpouillyfumé.Dzien​ni​ka​rzezwy​klekorzy​stalizoka​zji,

kiedyichzapra​szałnalunch.Zdzi​wiłsięjed​nak,żeprze​jąłini​cja​tywę,jakbytoonmiałpie​nią​dzeiwła​-

dzę.Tobyłoiry​tu​jące.Dla​czegowspo​mniałopod​wyżce?Powi​niengopotrzy​maćwnie​pew​no​ści.Sie​-

działbyterazisiępocił.

– Mały pta​szek wyszep​tał mi do ucha, że macie pro​blemy z „Mil​len​nium” – powie​dział Borg, a on

pomy​ślał:zro​bięwszystko,żebyzetrzećzjegotwa​rzytenuśmie​szeksamo​za​do​wo​le​nia.

–Wtakimrazieźleciępoin​for​mo​wał–odparłoschle.

–Doprawdy?

–Sytu​acjajestpodkon​trolą.

–Tozna​czy?Jeśliwolnospy​tać.

–Jeślisągotowidozmianiudo​wod​nią,żerozu​mieją,jakiemająpro​blemy,będziemyichwspie​rać.

–Ajeślinie?

background image

–Wtedysięwyco​famyi„Mil​len​nium”nieprze​trwadłu​żejniżkilkamie​sięcy,cooczy​wi​ściejestbar​-

dzosmutne.Aletakiesąprawarynku.Zni​kałyjużzniegolep​szetytuły.Zresztądlanastobyłaskromna

inwe​sty​cja.Możemysiębeznichobejść.

–Niewci​skajmikitu,Ove.Wiem,żetodlacie​biekwe​stiapre​stiżu.

–Totylkobiz​nes.

–Sły​sza​łem,żechce​ciewyrzu​cićzredak​cjiMika​elaBlom​kvi​sta.

–Zasta​na​wia​li​śmysięnadprze​nie​sie​niemgodoLon​dynu.

–Tro​chętobez​czelne,jeśliwziąćpoduwagę,cozro​biłdlagazety.

–Zło​ży​li​śmymunaprawdęatrak​cyjnąofertę–cią​gnąłOve.Nie​po​trzeb​niedałsięzepchnąćdodefen​-

sywy.Pra​wiezapo​mniał,pocosięspo​tkali.

–Niemamwamtegozazłe–mówiłdalejBorg.–Jakdlamniemoże​ciegokata​pul​to​waćnawetdo

Chin. Zasta​na​wiam się tylko, czy nie skom​pli​kuje wam życia, jeśli wróci w wiel​kim stylu z tą histo​rią

oFran​sieBal​de​rze.

–Dla​czegomiałbywra​cać?Stra​ciłmoc.Samzresztązwra​ca​łeśnatouwagę.Nawia​semmówiąc,sku​-

tecz​nie–odparłLevin,silącsięnasar​kazm.

–Cóż,pomo​głomikilkaosób.

– Ja z całą pew​no​ścią się do nich nie zali​czam. Nie podo​bał mi się ten tekst. Uwa​ża​łem, że jest źle

napi​sanyiten​den​cyjny.Dobrzewiesz,żetoTho​rvaldSer​nerzacząłnagonkę.

–Alewobec​nejsytu​acjiniemiał​byśchybanicprze​ciwkotemu,żebymroz​wi​nąłtemat,prawda?

–Posłu​chajmnie,Wil​liam.DarzęMika​elaBlom​kvi​staogrom​nymsza​cun​kiem.

–Przymnieniemusiszzgry​waćpoli​tyka–odparłBorg.

Levinmiałochotęwepchnąćmutesłowadogar​dła.

–Jestemtylkoszczeryiotwarty–powie​dział.–Zawszeuwa​ża​łemMika​elazazna​ko​mi​tegorepor​tera.

Tozupeł​nieinnykali​berniżtyicałaresztazjegopoko​le​nia.

–Aha–odparłBorg.Naglezro​biłsiębar​dziejpotulny.Levinodrazupoczułsięlepiej.

– Tak jest. Powin​ni​śmy mu być wdzięczni za wszystko, co wycią​gnął na świa​tło dzienne. Naprawdę

życzę mu jak naj​le​piej. Nie​stety, że się tak wyrażę, nostal​giczne spo​glą​da​nie za sie​bie nie wcho​dzi

wzakresmoichobo​wiąz​ków.Zga​dzamsięztobą:MikaelBlom​kvistzcza​semprze​stałnadą​żaćimoże

prze​szka​dzaćwodna​wia​niu„Mil​len​nium”.

–Takjest.

–Dla​tegosądzę,żebyłobydobrze,gdybyzadużoterazonimniepisano.

–Chceszpowie​dzieć:niepisanodobrze.

–Powiedzmy,żetak–cią​gnąłLevin.–Rów​nieżdla​tegozapro​si​łemcięnalunch.

–Jestemcioczy​wi​ściebar​dzowdzięczny.Wydajemisię,żeprzy​no​szędobrewie​ści.Przedpołu​dniem

zadzwo​nił do mnie dawny part​ner od squ​asha – oznaj​mił Borg. Naj​wy​raź​niej sta​rał się odzy​skać pew​-

nośćsie​bie.

background image

–Kto?

–Pro​ku​ra​torRichardEkström.Pro​wa​dziśledz​twowspra​wiemor​der​stwaBal​dera.Zcałąpew​no​ścią

nienależydofan​klubuBlom​kvi​sta.

–Potejhisto​riizZala​chenką,prawda?

– Tak jest. Blom​kvist roz​wa​lił mu tak pięk​nie przy​go​to​wany pro​ces. Teraz Ekström się mar​twi, że

będziesabo​to​wałrów​nieżtośledz​two.Aści​ślejmówiąc:żejużtorobi.

–Wjakispo​sób?

–Niemówiwszyst​kiego.Roz​ma​wiałzBal​de​remtużprzedjegośmier​ciąista​nąłzmor​dercątwa​rzą

w twarz. A mimo to w cza​sie prze​słu​cha​nia miał zaska​ku​jąco mało do powie​dze​nia. Ekström podej​-

rzewa,żenaj​cie​kaw​szerze​czyzacho​wujewtajem​nicy,żebyonichnapi​sać.

–Cie​kawe.

– Prawda? Mówimy o face​cie, który ostat​nio był wyszy​dzany w mediach i tak roz​pacz​li​wie pra​gnie

zdo​być gorący temat, że może nawet pomóc uciec mor​dercy. Dawny gwiaz​dor dzien​ni​kar​stwa, który

wobli​czukry​zysufinan​so​wegowswo​jejgaze​ciejestgotówsięwyrzeccałejspo​łecz​nejodpo​wie​dzial​-

no​ści.Iwła​śniesiędowie​dział,żeSer​nerchcegowyko​paćzredak​cji.Czytodziwne,żeprze​kra​czagra​-

nicę?

–Wiem,comasznamyśli.Chceszotymnapi​sać?

–Szcze​rzemówiąc,niesądzę,żebytobyłdobrypomysł.Fakt,żemamznimnapieńku,jestażnazbyt

znany.Powin​ni​ścieraczejdaćcynkdzien​ni​ka​rzowinew​so​wemuipod​jąćtematwewstęp​nia​kach.Dosta​-

nie​cieodEkströmachwy​tliwecytaty.

– Hm… – mruk​nął Levin. Wyj​rzał na Stu​re​plan i zoba​czył piękną kobietę w jaskra​wo​czer​wo​nym

płasz​czuizdłu​gimiwło​samiwkolo​rzerudo​blond.Porazpierw​szytegodnianajegotwa​rzypoja​wiłsię

sze​roki,szczeryuśmiech.

–Możemimowszystkoniejesttoażtakzłypomysł–dodałpochwiliiteżzamó​wiłwino.

MIKAEL BLOM​KVIST szedł ulicą Horns​ga​tan w stronę Maria​tor​get. Kawa​łek dalej, pod kościo​łem

Marii Mag​da​leny, stała biała fur​go​netka z wgnie​cioną maską. Dwóch męż​czyzn wyma​chi​wało rękoma.

Krzy​czeli na sie​bie. Przy​cią​gali uwagę pra​wie wszyst​kich prze​chod​niów, ale Mikael nie​mal ich nie

zauwa​żył.

Pomy​ślałosynuFransaBal​dera,otym,jaksie​działnapię​trzedużegodomuwSaltsjöbadeniprze​su​-

wałdło​niąnadper​skimdywa​nem.Dłońbyłabiała,anajejgrzbie​cieinapal​cachwid​niałyplamy,praw​-

do​po​dob​niepofla​ma​strach.Wyglą​dałototak,jakbyryso​wałcośskom​pli​ko​wa​negowpowie​trzu.Nagle

zoba​czyłtowszystkownowymświe​tleiznówprzy​szłamudogłowymyśl,któragonawie​dziłauFarah

Sha​rif.MożetonieFransBal​dernaryso​wałteświa​tła.

Może chło​piec miał nie​ocze​ki​wany wielki talent. Z jakichś powo​dów nie zdzi​wiło go to tak bar​dzo,

jak można by ocze​ki​wać. Już kiedy po raz pierw​szy wszedł do sypialni, w któ​rej na pod​ło​dze w sza​-

background image

chow​nicęleżałmar​twyFransBal​der,ikiedyzoba​czyłjegosynaude​rza​ją​cegoowez​gło​wiełóżka,pomy​-

ślał, że jest w nim coś nie​zwy​kłego. Teraz, kiedy prze​ci​nał Maria​tor​get, przy​szła mu do głowy dziwna

myśl. Z pew​no​ścią była nacią​gana, ale nie chciała się od niego odcze​pić. Doszedł do Götgatsbacken

iprzy​sta​nął.

Wie​dział,żemusitoprzy​naj​mniejspraw​dzić.Wycią​gnąłtele​fonizacząłszu​kaćwinter​ne​cienumeru

Hanny Bal​der. Był zastrze​żony. Raczej nie zna​la​złby go rów​nież w książce tele​fonicznej „Mil​len​nium”.

Copowi​nienzro​bić?Pomy​ślałoFreiGran​li​den,dzien​ni​karcedziałuroz​rywkiz„Expres​sen”.Jejtek​sty

raczejnieprzy​no​siłychlubyśro​do​wi​sku.Pisałaoroz​wo​dach,roman​sachiotym,cosiędziejenakró​-

lew​skimdwo​rze.Alebyłabystra,wyszcze​kanaidobrzesiędoga​dy​wali.Wybrałjejnumer.Oczy​wi​ście

byłzajęty.

Pomy​ślał,żerepor​te​rzypopo​łu​dnió​wekroz​ma​wiająterazprzeztele​fonnaokrą​gło.Czasgoniichtak

bar​dzo, że nie mają kiedy wstać z krze​seł i zoba​czyć, jak wygląda rze​czy​wi​stość. Sie​dzą i wyplu​wają

kolejnetek​sty.Wkońcujed​nakudałomusiędodzwo​nić.Niezdzi​wiłsięanitro​chę,kiedyzawyłazrado​-

ści.

–Mikael–powie​działa.–Cozazaszczyt.Wkońcumaszdlamniegorącytemat?Takdługocze​ka​łam.

–Sorry.Tymrazemtotybędzieszmusiałamipomóc.Potrze​bujęadresuinumerutele​fonu.

–Acodostanęwzamian?Możejakiśporządnycytat?Cośotym,nacotra​fi​łeśdziśwnocy?

–Mogęciudzie​lićkilkuradjakokolegapofachu.

–Naprzy​kład?

–Prze​stańpisaćbzdury.

– Ha! Kto wów​czas miałby te wszyst​kie numery, któ​rych potrze​bują porządni repor​te​rzy? Kogo szu​-

kasz?

–HannyBal​der.

–Domy​ślamsiędla​czego.Jejfacetbyłwczo​rajnie​źlewcięty.Spo​tka​li​ściesiętam?

–Prze​stańdrą​żyć.Wiesz,gdziemieszka?

–Tors​ga​tan40.

–Takpopro​stutowiesz?

–Mamświetnąpamięćdopier​dół.Pocze​kajchwilę,todosta​nieszteżnumerikoddodomo​fonu.

–Dzięki.

–Tylkoże…

–Tak?

– Nie tylko ty jej szu​kasz. Nasze psy goń​cze też są na jej tro​pie i o ile wiem, przez cały dzień nie

odbie​rała.

–Roz​sądnakobieta.

Chwilęstałnaulicy,niewie​dząc,corobić.Niepodo​bałomusięto.Uga​nia​niesięzanie​szczę​śliwą

matkąwtowa​rzy​stwierepor​te​rówkry​mi​nal​nychzkolo​ro​wychgazetniebyłowyma​rzo​nymspo​so​bemna

background image

spę​dze​niednia.Mimotoprzy​wo​łałtak​sówkęiruszyłwstronęVasa​stan.

HANNABAL​DERPOJE​CHAŁAzAugu​stemiEina​remFors​ber​giemdoośrodkadladzieciimło​dzieży

Oden.Mie​ściłsięprzySveavägen,naprze​ciwkoparkuObse​rva​to​rie​lun​den.Skła​dałsięzdwóchpołą​czo​-

nych ze sobą miesz​kań i choć ume​blo​wa​nie i podwórko stwa​rzały domową atmos​ferę, i tak dało się

wyczuć,żetoośro​dek–poczę​ścizpowodudłu​gichkory​ta​rzyizamknię​tychdrzwi,aleprzedewszyst​kim

zpowodutychponu​rych,czuj​nychminpra​cow​ni​ków.Wyglą​dali,jakbysięnauczylipodejrz​li​wietrak​to​-

waćswo​ichmałychpacjen​tów.

Kie​row​nik,Tor​kelLindén,byłniskiiwyraź​niezado​wo​lonyzsie​bie.Twier​dził,żemadużedoświad​-

cze​niewpracyzauty​stycz​nymidziećmi,cooczy​wi​ściebudziłozaufa​nie.Han​nieniepodo​bałosięjed​nak

to, jak patrzył na Augu​sta. Nie podo​bało jej się rów​nież to, że pacjenci byli w tak róż​nym wieku. Na

kory​ta​rzuwidziałazarównomałedzieci,jakinasto​lat​ków.Alepomy​ślała,żejużzapóźno,żebyzmie​niać

decy​zję.Wra​ca​jącdodomu,pocie​szałasię,żetotylkonajakiśczas.Możeprzyj​dziepoAugu​stajużdziś

wie​czo​rem?

Pogrą​żyła się w myślach. Myślała o Las​sem, jego piciu i po raz kolejny o tym, że musi go zosta​wić

i wziąć swoje życie we wła​sne ręce. Wysia​dła z windy i aż pod​sko​czyła. Na scho​dach sie​dział przy​-

stojnymęż​czy​zna.Zapi​sy​wałcośwnotat​niku.Wstałisięzniąprzy​wi​tał.Kiedyzro​zu​miała,żetoMikael

Blom​kvist,prze​ra​ziłasię.Możeprzy​gnia​tałojąpoczu​ciewinyibałasię,żetozauważy.Tooczy​wi​ście

byłabzdura.Blom​kvistuśmiech​nąłsiętylko,jakbybyłzawsty​dzony,idwarazyprze​pro​sił,żeprze​szka​-

dza.Poczuławielkąulgę.Oddawnagopodzi​wiała.

–Niemamnicdopowie​dze​nia–oznaj​miłatonem,któryświad​czyłoczymśprze​ciw​nym.

– Nie dla​tego tu jestem – odparł, i wtedy przy​po​mniała sobie, że on i Lasse przy​je​chali do Fransa

razemalboprzy​naj​mniejwtymsamymcza​sie.Niemogłazro​zu​mieć,comajązesobąwspól​nego.Wtej

chwiliBlom​kvistwyda​wałjejsięcał​ko​wi​tymprze​ci​wień​stwemLas​sego.

–SzukapanLas​sego?–zapy​tała.

–Chciał​bymsięcze​gośdowie​dziećorysun​kachAugu​sta–odparł,aHannapoczułaukłu​ciepaniki.

Mimowszystkopozwo​liłamuwejść.Tonapewnobyłonie​ostrożne.Lasseposzedłleczyćkacawktó​-

rejśzoko​licz​nychknajpimógłwró​cićwkaż​dejchwili.Osza​leje,jakzoba​czywewła​snymdomudzien​-

ni​ka​rzategokali​bru.Nie​po​ko​iłasię,alebyłateżzacie​ka​wiona.JakimcudemBlom​kvistwieorysun​kach?

Popro​siła, żeby usiadł na sza​rej sofie w dużym pokoju, i poszła do kuchni po her​batę i ciastka. Kiedy

wró​ciłaztacą,powie​dział:

–Nieprze​szka​dzał​bympani,gdybytoniebyłoabso​lut​niekonieczne.

–Nieprze​szka​dzapan–odparła.

–Dziśwnocywidzia​łemAugu​sta–mówiłdalej–iniemogłemprze​staćotymmyśleć.

–Achtak?

– Wtedy nie zda​wa​łem sobie z tego sprawy, ale odnio​słem wra​że​nie, że chce nam coś powie​dzieć.

background image

Teraz,pocza​sie,wydajemisię,żechciałcośnary​so​wać.Takzapa​mię​talemachałrękąnadpod​łogą.

–Jakopę​tany.

–Więcpopowro​ciedodomuryso​wałdalej?

–Jesz​czejak!Zacząłodrazu.Tobyłojakmania.Rysunkiwyglą​dałynaprawdędosko​nale.Alekiedy

ryso​wał,robiłsięczer​wonynatwa​rzyizaczy​nałciężkooddy​chać.Psy​cho​log,którytubył,powie​dział,

żemusiztymjaknaj​szyb​ciejskoń​czyć.Mówił,żetokom​pul​sywneidestruk​cyjne.

–Cotakiegoryso​wał?

–Pola.

–Jakiepola?

– Pola sza​chow​nicy – odparła. Może jej się zda​wało, ale w oczach Mika​ela Blom​kvi​sta dostrze​gła

napię​cie.

–Tylkopolasza​chow​nicy?–zapy​tał.–Nicwię​cej?

–Ijesz​czelustra.Polasza​chow​nicyodbi​ja​jącesięwlustrach.

–ByłapaniuFransa?–spy​tałMikaelBlom​kvistostrymtonem.

–Dla​czegopanotopyta?

– Bo pod​łoga w sypialni, w któ​rej został zamor​do​wany, jest uło​żona w sza​chow​nicę i odbija się

wlustrach,wdrzwiachodszafy.

–Onie!

–Dla​czegozro​biłotonapanitakiewra​że​nie?

– Bo… – zaczęła. Czuła, że zalewa ją fala wstydu. – Bo ostat​nią rze​czą, jaką widzia​łam, zanim mu

wyrwa​łamtenrysu​nek,byłzło​wiesz​czycieńwyra​sta​jącyztychpól.

–Mapanitenrysu​nek?

–Tak…nie.

–Nie?

–Oba​wiamsię,żegowyrzu​ci​łam.Alemoże…

–Tak?

–Możena​daljestwkoszu.

MIKAEL WYCI​ĄGNĄŁ Z KOSZA zmiętą kartkę i ostroż​nie roz​ło​żył na bla​cie. Na rękach miał jogurt

ifusyzkawy.Starłjewierz​chemdłoniiprzyj​rzałsięrysun​kowiwświe​tlezamon​to​wa​nychpodszafką

lam​pek punk​to​wych. Bez wąt​pie​nia był nie​do​koń​czony i, jak mówiła Hanna, wid​niały na nim przede

wszyst​kimpolasza​chow​nicy,widzianezgóryalbozboku.Komuś,ktoniebyłwsypialniFransaBal​dera,

zpew​no​ściątrudnobybyłozro​zu​mieć,żetopod​łoga.Aleonodrazuroz​po​znałlustrapopra​wejstro​nie

ipraw​do​po​dob​nierów​nieżmrok,tenszcze​gólnymrok,którywidziałwnocy.

Jakbywró​ciłdochwili,kiedywcho​dziłprzezstłu​czoneokno,choćniezga​dzałsięjedenważnyszcze​-

gół. W pokoju, w któ​rym był, pano​wał nie​mal zupełny mrok. A na rysunku była wąska strużka świa​tła.

background image

Padałauko​śnie,zgóry,iwyzna​czałakon​turycie​nia.Cieńniebyłszcze​gól​niewyraźnyanimocnozazna​-

czony,alemożewła​śniedla​tegowyda​wałsiętakiprze​ra​ża​jący.

Cieńwycią​gałrękę.Mikaelpatrzyłnarysu​nekzupeł​nieina​czejniżHanna.Niemiałżad​negopro​blemu

zezro​zu​mie​niem,cotojest.Tobyłaręka,którachciałazabić.Nadsza​chow​nicąicie​niemznaj​do​wałasię

nie​do​koń​czonatwarz.

–GdziejestAugust?–zapy​tał.–Śpi?

–Nie.On…

–Tak?

–Nachwilęgoodda​łam.Szcze​rzemówiąc,jużniedawa​łamsobieznimrady.

–Gdziejest?

–Wośrodkudladzieciimło​dzieżyOdenprzySveavägen.

–Ktowie,żetamjest?

–Nikt.

–Tylkopaniipra​cow​nicy?

–Tak.

–Niechtakzosta​nie.Prze​pra​szamnamoment.

Wyjął tele​fon i zadzwo​nił do Jana Bublan​skiego. Zdą​żył uło​żyć w myślach jesz​cze jedno pyta​nie do

Prze​gródkiLis​beth.

JAN BUBLAN​SKI BYŁ PRZY​BITY. Śledz​two stało w miej​scu. Nie udało im się zna​leźć black​-

phone’aanilap​topaFransaBal​dera.Mimowieluwyczer​pu​ją​cychroz​mówzope​ra​to​remnieudałosięim

więcusta​lić,dokogodzwo​nił,aninawetuzy​skaćjasnegoobrazujegosprawsądo​wych.

Naraziemamytylkozasłonydymneiste​reo​typy,pomy​ślał.Nie​wieleponadto,żenagle,niewia​domo

skąd,poja​wiłsięwojow​nikninja,apotemznik​nąłwciem​no​ści.Wcałejtejope​ra​cjibyłocośażnazbyt

dosko​na​łego, jak gdyby czło​wie​kowi, który ją prze​pro​wa​dził, obce były ludz​kie sła​bo​ści i nie​kon​se​-

kwen​cja,którezwy​kledajesięwyczućpod​czasana​li​zo​wa​niamate​riałudowo​do​wego.

Wszystkowyda​wałosiękli​nicz​nieczy​ste.Bublan​skiniemógłodpę​dzićmyśli,żedlasprawcybyłto

popro​stukolejnydzieńpracy.Roz​wa​ża​niaprze​rwałmudzwo​nek.Dzwo​niłMikaelBlom​kvist.

–Cześć–powie​działBublan​ski.–Wła​śnieotobieroz​ma​wia​li​śmy.Chcie​li​by​śmycięjesz​czerazprze​-

słu​chać,itojaknaj​szyb​ciej.

–Jasne,wporządku–odparłMikael.–Aleterazmamważ​niej​sząwia​do​mość.Świa​dek,AugustBal​-

der,jestsawan​tem.

–Kim?

–Możeijestciężkoupo​śle​dzony,alemaabso​lut​niewyjąt​kowytalent.Rysujepomistrzow​sku,znie​-

zwy​kłą, mate​ma​tyczną pre​cy​zją. Widzie​li​ście rysunki, te ze świa​tłami na przej​ściu dla pie​szych, które

leżałynastolewkuchniwSaltsjöbaden?

background image

–Tak,wprze​lo​cie.Chceszpowie​dzieć,żetonieBal​dertonary​so​wał?

–Nie,nie.ToAugust.

–Wyglą​dałynawyjąt​kowodoj​rzałe.

–Aletoonjenary​so​wał.Aprzedpołu​dniemnary​so​wałpod​łogęwsypialniBal​dera.Inietylko.Na

rysunkubyłateżwiązkaświa​tłaicień.Sądzę,żetocieńmor​dercyiświa​tłozjegoczo​łówki.Alenarazie

nicniewiemynapewno.Niemógłtegodokoń​czyć.

–Nabi​jaszsięzemnie?

–Toniejestnaj​lep​szachwilanażarty.

–Skądwiesz?

–Jestemujegomatki,HannyBal​der,wdomuprzyTors​ga​tan,mamprzedsobąrysu​nek.Augu​stajużtu

niema.Jestw…–Wyraź​niesięzawa​hał.–Niechciał​bymnicmówićprzeztele​fon.

–Powie​dzia​łeś,żeniemógłdokoń​czyć?

–Psy​cho​logzabro​niłmuryso​wać.

–Jakmożnazabro​nićcze​gośtakiego?

– Chyba nie zro​zu​miał, co te rysunki przed​sta​wiają. Uznał, że to zacho​wa​nie kom​pul​sywne. Suge​ro​-

wał​bym,żeby​ściejaknaj​szyb​ciejwysłalitamludzi.Macieświadka.

–Jużjedziemy.Przyoka​zjiporoz​ma​wiamyztobą.

–Nie​stetynamniejużczas.Muszęwra​caćdoredak​cji.

–Naj​le​piejbybyło,gdy​byśjesz​czetro​chęzostał,alerozu​miem.Ijesz​czejedno…

–Tak?

–Dzięki!

Bublan​skisięroz​łą​czyłiposzedłpoin​for​mo​waćekipę.Jesz​czeniewie​dział,żepopeł​niabłąd.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział15

21listo

​pada

LIS​BETH SALAN​DER SIE​DZIAŁA w klu​bie sza​cho​wym Rau​cher przy Hälsingegatan. Nie miała spe​-

cjal​nejochotygrać.Bolałajągłowa.Całydzieńspę​dziłanałowach,któreprzy​wio​dłyjąwtomiej​sce.

Kiedyzro​zu​miała,żeFransBal​derzostałzdra​dzonyprzezswo​ichludzi,obie​całamu,żezostawizdrajcę

w spo​koju. Nie podo​bało jej się to, ale dotrzy​mała słowa. Po jego śmierci uznała, że jest zwol​niona

zobiet​nicy.

Terazmogładzia​łaćposwo​jemu.Niebyłototakiepro​ste.ArvidaWran​gegoniebyłowdomu,anie

chciała do niego dzwo​nić. Wolała go wziąć z zasko​cze​nia. Wypa​try​wała go więc, krę​cąc się tu i tam,

zkap​tu​remnacią​gnię​tymnagłowę.Arvidwiódłżycietrut​nia.Alejakwprzy​padkuwieluinnychobi​bo​-

kówposta​rałsię,żebybyławtympewnaregu​lar​ność.Dziękizdję​ciom,któreumiesz​czałnaInsta​gra​mie

iFace​bo​oku,miałakilkapunk​tówzacze​pie​nia:RicheprzyBir​gerJarls​ga​tan,Teater​gril​lennaNybro​ga​tan,

klub sza​chowy Rau​cher i Café Ritorno przy Oden​ga​tan. I kilka innych, cho​ciażby strzel​nicę przy Fri​-

dhems​ga​tanimiesz​ka​niadwóchdziew​czyn.Zmie​niłsięodczasu,gdyostat​niomiałagonacelow​niku.

Nietylkoniewyglą​dałjużnanerda,aleteżmoral​nieobni​żyłloty.Niebyłazwo​len​niczkąteo​riipsy​-

cho​lo​gicz​nych,aledoszładownio​sku,żepierw​szepoważnewykro​cze​niepopro​wa​dziłogodokolej​nych.

Już nie był ambit​nym, żąd​nym wie​dzy stu​den​tem. Odwie​dzał strony porno, tak czę​sto, że można chyba

byłomówićouza​leż​nie​niu,ikupo​wałseksprzezinter​net.Bru​talnyseks.Dwiealbotrzykobietygro​ziły

mupotem,żezgło​szątonapoli​cję.

Prze​stał się inte​re​so​wać grami kom​pu​te​ro​wymi i bada​niami nad AI, a zaczął pro​sty​tut​kami i popi​ja​-

wami w cen​trum. Forsy naj​wy​raź​niej mu nie bra​ko​wało. Pro​ble​mów też nie. Rano wpi​sał na przy​kład

wwyszu​ki​warkęhasło:„ochronaświad​kówwSzwe​cji”.Jawnanie​ostroż​ność.Nawetjeślinieutrzy​my​-

wał już kon​tak​tów z Soli​fo​nem, przy​naj​mniej przez swój kom​pu​ter, i tak z pew​no​ścią mieli go na oku.

Bylipro​fe​sjo​na​li​stami.Możepodtąswojąnowąpowierz​chow​no​ściąświa​towcazacząłpękać.Idobrze.

Byłobyjejtonarękę.Kiedyporazkolejnyzadzwo​niładoklubusza​cho​wego–sza​chybyłychybajedyną

rze​cząłączącągozdaw​nymżyciem–zezdzi​wie​niemusły​szała,żewła​śnieprzy​szedł.

Zeszła po schod​kach, prze​szła przez kory​tarz i wkro​czyła do sza​rego, znisz​czo​nego pokoju. Tu

iówdzieprzysto​li​kachsie​dzielipochy​leninadsza​chow​ni​camigra​cze,głów​niestarsimęż​czyźni.Atmos​-

ferabyłasenna.Niktniezwró​ciłnaniąuwagi,niktsięniezdzi​wił,żeprzy​szła.Wszy​scybylipochło​nięci

swo​imispra​wami.Sły​chaćbyłotylkotyka​niesza​cho​wychzega​rówipoje​dyn​czeprze​kleń​stwa.Naścia​-

nachwisiałyzdję​ciaKaspa​rowa,MagnusaCarl​sena,Bobby’egoFischera,anawetnasto​let​niegoArvida

Wran​gego,któryroz​gry​wałpoje​dy​nekzesłynnąsza​chistkąJuditPolgár.

Jegostar​szawer​sjasie​działaprzysto​likuwgłębi,popra​wej,iwypró​bo​wy​wałanoweotwar​cie.Przy

sto​likustałokilkafir​mo​wychtoreb.Arvidmiałnasobieżółtyswe​terzowczejwełny,świeżowypra​so​-

background image

waną białą koszulę i wypu​co​wane angiel​skie buty. Ta ele​gan​cja nie paso​wała do tego miej​sca. Lis​beth

pode​szłanie​pew​nymkro​kiemizapy​tała,czyzniązagra.Zlu​stro​wałjąodstópdogłów.

–Wporządku–odparłpochwili.

–Tomiłozpanastrony–powie​działa,jakdobrzewycho​wanadziew​czynka.

Usia​dłaiotwo​rzyłae4.Arvidodpo​wie​działb5:pol​skigam​bit.Zamknęłaoczyipozwo​liłamugrać.

PRÓBO​WAŁSIĘSKU​PIĆnagrze,aleniebar​dzomuwycho​dziło.Naszczę​ścietamałapun​kówaraczej

niebyłagwiazdą,choćradziłasobienienaj​go​rzej.Praw​do​po​dob​niebyłazapa​lonągraczką,alecoztego.

Bawił się z nią i pew​nie jej zaim​po​no​wał. Kto wie, może będzie chciała poje​chać z nim do domu.

Wyglą​dała na skwa​szoną, a on nie lubił zoł​zo​wa​tych lasek, ale miała fajne cycki. Pomy​ślał, że może

będziemógłsięnaniejwyła​do​wać.Miałzasobąokropnypora​nek.Wia​do​mośćozamor​do​wa​niuFransa

Bal​derazwa​liłagoznóg.

Niebyłwroz​pa​czy:bałsię.Pró​bo​wałcoprawdawma​wiaćsobie,żepostą​piłsłusz​nie.Czegoinnego

mógł się spo​dzie​wać ten cho​lerny pro​fe​sor, skoro trak​to​wał go jak powie​trze? Choć oczy​wi​ście nie

wyglą​da​łobytonaj​le​piej,gdybywyszłonajaw,żegosprze​dał.Alenaj​gor​szebyłoto,żemię​dzyjed​nym

adru​gimnapewnobyłjakiśzwią​zek.Niewie​działjakiipró​bo​wałsiępocie​szaćmyślą,żetakiidiotajak

Bal​der na pewno naro​bił sobie mnó​stwo wro​gów. Ale wie​dział, jaka jest prawda, i dla​tego zaczął się

śmier​tel​niebać.

Odczasu,kiedyFranszacząłpra​co​waćdlaSoli​fonu,oba​wiałsię,żesprawymogąprzy​jąćinny,nie​po​-

ko​jącyobrót,aterazmarzyłtylkootym,żebywszystkosięskoń​czyło.Pew​niedla​tegoprzedpołu​dniem

ruszył w mia​sto i oddał się kom​pul​syw​nym zaku​pom, któ​rych rezul​ta​tem była góra toreb z mar​ko​wymi

ciu​chami. W końcu zaj​rzał do klubu sza​cho​wego. Gra​nie cza​sem jesz​cze mu poma​gało odpę​dzić złe

myśli. I rze​czy​wi​ście – humor mu się popra​wił. Czuł, że kon​tro​luje sytu​ację i że jest wystar​cza​jąco

sprytny,żebyna​dalichwszyst​kichzwo​dzić.Wystar​czyłotylkospoj​rzeć,jakmuidzie.Aprze​cieżtalaska

wcaleniebyłatakazła.

Wręcz prze​ciw​nie, w tym, jak grała, było coś nie​orto​dok​syj​nego, coś kre​atyw​nego. Praw​do​po​dob​nie

potra​fi​łabyutrzećnosawięk​szo​ścitych,któ​rzysie​dzieliprzysąsied​nichsto​li​kach.Aleon,ArvidWrange,

jązmiaż​dżył.Grałtakinte​li​gent​nie,takbły​sko​tli​wie,żenawetniezauwa​żyła,jakosa​czyłjejdamę.Pod​-

szedłdoniejukrad​kiemizbiłją,tra​cąctylkojed​negokonia.

Sorry, baby. Your Queen is down! – powie​dział zalot​nym, luzac​kim tonem, który z pew​no​ścią jej

zaim​po​no​wał.

Ale nie docze​kał się odpo​wie​dzi. Dziew​czyna się nie uśmiech​nęła i nie powie​działa ani słowa.

Zaczęłazatograćszyb​ciej,jakbychciałajaknajszyb​ciejskoń​czyćizapo​mniećoupo​ko​rze​niu.Niemiał

nicprze​ciwkotemu.Pomy​ślał,żeszybkosięzniąroz​prawiizabie​rzegdzieśnakilkadrin​ków,apotem

sięzaniąweź​mie.Niebędziedlaniejzbytmiływłóżku.Apew​nieitakpowszyst​kimmupodzię​kuje.

Takazołzazpew​no​ściąoddawnaznikimsięniepukałaipraw​do​po​dob​nieni​gdyjejsięnietra​fiłtaki

background image

fajny koleś jak on, ktoś na takim pozio​mie. Posta​no​wił, że przed nią zabły​śnie i wyłoży jej tro​chę

zaawan​so​wa​nej sza​cho​wej teo​rii. Nie miał jed​nak oka​zji. Coś mimo wszystko było nie tak. Zaczął

wyczu​waćopór,któ​regoniepoj​mo​wał,jakąśnowątrud​ność.Długopró​bo​wałsobiewma​wiać,żetozłu​-

dze​nie albo wynik kilku nie​ostroż​nych posu​nięć i że jeśli tylko się skon​cen​truje, na pewno sobie z tym

pora​dzi.Zmo​bi​li​zo​wałcałyswójinstynktzabójcy.Alebyłocorazgorzej.

Poczuł, że przy​parła go do muru. Nie​za​leż​nie od tego, jak bar​dzo się sta​rał, odpie​rała jego ataki.

Wkońcumusiałsiępogo​dzićztym,żeszalazwy​cię​stwabez​pow​rot​nieprze​chy​liłasięnajejstronę.Jak

to moż​liwe? Prze​cież zbił jej kró​lową, a zamiast powięk​szyć prze​wagę, zna​lazł się w kata​stro​fal​nym

poło​że​niu.Cosięstało?Chybaniepoświę​ciładamycelowo?Nienatakwcze​snymeta​pie.Toniemoż​-

liwe.Otakichposu​nię​ciachczytasięwksiąż​kach,cośtakiegoniemaprawasięzda​rzyćwklu​biesza​-

cho​wym na Vasa​stan. A już na pewno nie robią takich rze​czy wykol​czy​ko​wane aspo​łeczne pun​kówy,

zwłasz​czakiedysiępoje​dyn​kująztakdoświad​czo​nymigra​czamijakon.Amimotoniebyłojużdlaniego

ratunku.

Wie​dział,żejesz​czecztery–pięćruchówiprze​gra,więcprztyk​nąłpal​cemwska​zu​ją​cymswo​jegokróla

iwymam​ro​tał:gra​tu​luję.Miałochotęwygło​sićjakąśwymówkę,alecośmumówiło,żetobytylkopogor​-

szyłosprawę.Jużwtedyprze​czu​wał,żenieprze​grałnasku​teknie​szczę​śli​wegozbieguoko​licz​no​ści.Pra​-

wiemimowoliznówzacząłsiębać.Kim,docho​lery,byłatadziew​czyna?

Ostroż​niespoj​rzałjejwoczy.Niewyglą​dałajużjakskwa​szona,nie​pewnapinda.Miaławsobielodo​-

watychłód–byłajakdra​pież​nikprzy​glą​da​jącysięofie​rze.Poczułsiębar​dzonie​swojo,jakbyprze​grana

wsza​chybyłazale​d​wiewstę​pemdocze​gośowielegor​szego.Zer​k​nąłwstronędrzwi.

–Ni​gdzieniepój​dziesz–oznaj​miła.

–Kimjesteś?

–Nikimszcze​gól​nym.

–Czyliniespo​tka​li​śmysięwcze​śniej?

–Nie​zu​peł​nie.

–Więcpra​wie,tak?

–Spo​tka​łeśmniewkosz​mar​nychsnach,Arvid.

–Żar​tu​jesz?

–Raczejnie.

–Ococicho​dzi?

–Ajakmyślisz?

–Skądmamwie​dzieć?

Nierozu​miał,dla​czegoażtakbar​dzosięboi.

–Dziśwnocyzamor​do​wanoFransaBal​dera–powie​działagłu​cho.

–Ta…tak…czy​ta​łemotym–wyją​kał.

–Straszne,prawda?

background image

–Tak,naprawdę.

–Zwłasz​czadlacie​bie,prawda?

–Dla​czegomia​łobytobyćstrasznezwłasz​czadlamnie?

–Dla​tegożetotygozdra​dzi​łeś.Odcie​biedostałjuda​szowypoca​łu​nek.

Miałwra​że​nie,żejegociałozamie​niłosięwlód.

–Bzdury–wymam​ro​tał.

–Wcalenie.Wła​ma​łamsiędotwo​jegokom​pu​tera,zła​ma​łamszyfrizoba​czy​łamwszystkoczarnona

bia​łym.Iwieszco?

Miałtrud​no​ścizoddy​cha​niem.

– Jestem pewna, że dziś rano wsta​łeś i zaczą​łeś się zasta​na​wiać, czy to twoja wina, że on nie żyje.

Myślę, że mogę ci pomóc. Tak, to twoja wina. Gdy​byś nie był taki chciwy, zgorzk​niały i żało​sny i nie

sprze​dałjegobadańSoli​fo​nowi,na​dalbyżył.Muszęcięostrzec,żekiedyotymmyślę,jestemwście​kła.

Posta​ramsię,byścier​piał.Naj​pierwpotrak​tujęciętak,jaktytrak​to​wa​łeśtekobiety,którewyszu​ki​wa​łeś

wsieci.

–Jesteśnie​nor​malna?

–Praw​do​po​dob​nie,wkaż​dymrazietro​chę–odparła.–Niskipoziomempa​tii.Skłon​nośćdoprze​mocy.

Coś w tym stylu – Zła​pała go za rękę z siłą, która go prze​ra​ziła. – Szcze​rze mówiąc, nie wygląda to

dobrze–cią​gnęła.–Wiesz,czymsięterazzaj​muję?Wiesz,dla​czegospra​wiamwra​że​nieroz​tar​gnio​nej?

–Nie.

–Sie​dzęizasta​na​wiamsię,coztobązro​bić.Myślęopraw​dzi​wiepie​kiel​nychmękach.Dla​tegojestem

tro​chęroz​ko​ja​rzona.

–Czegochcesz?

–Zemścićsię.Niewyra​zi​łamsiędosta​tecz​niejasno?

–Taktylkogadasz.

–Wcalenie,imyślę,żeotymwiesz.Cho​ciażwgrun​cierze​czyjestjesz​czeinnewyj​ście.

–Comamzro​bić?

Nierozu​miał,dla​czegotopowie​dział.Comamzro​bić?Tobyłojakprzy​zna​niesiędowiny,jakwywie​-

sze​niebia​łejflagi.Zacząłsięzasta​na​wiać,czytegoniecof​nąć,czyjejnieprzy​ci​snąć,żebysięprze​ko​nać,

czynieble​fuje.Aleniebyłwsta​nie.Dopieropóź​niejzrozu​miał,żenietylkodla​tego,żemugro​ziłaiże

takpotwor​niemocnozła​pałagozarękę.

Cho​dziłoteżopar​tię,którąroze​grali,ioto,żepoświę​ciładamę.Wciążbyłwszoku.Cośwjegopod​-

świa​do​mo​ścimówiłomu,żedziew​czyna,któratakgra,musimiećdowody,żejestwinny.

–Comamzro​bić?–powtó​rzył.

–Wyj​dzieszstądrazemzemnąiwszystkomiopo​wiesz,Arvi​dzie.Opo​wieszmizeszcze​gó​łami,jak

sprze​da​łeśFransaBal​dera.

background image

–TOCUD–powie​działJanBublan​ski.StałwkuchniHannyBal​deriprzy​glą​dałsiępomię​temurysun​-

kowi,któryMikaelBlom​kvistzna​lazłwśmie​ciach.

–Nieprze​sa​dzaj–odparłaSonjaModig.Stałatużobokniego.Oczy​wi​ściemiałarację.

Mimo wszystko było to kilka naszki​co​wa​nych kwa​dra​tów. Tak jak powie​dział Mikael, kiedy roz​ma​-

wialiprzeztele​fon,wtymrysunkubyłocośwybit​niemate​ma​tycz​nego,jakbychłopcabar​dziejinte​re​so​-

wała geo​me​tryczna forma kwa​dra​tów i ich odbi​cia w lustrach niż wid​nie​jący nad nimi zło​wrogi cień.

MimotoBublan​skibyłpod​eks​cy​to​wany.Całyczassły​szał,żeAugustBal​derjestnie​do​ro​zwi​niętyiżenie

będzieimmógłzbyt​niopomóc.Atym​cza​semstwo​rzyłrysu​nek,którydawałwię​cejnadzieiniżjaki​kol​-

wiek inny aspekt śledz​twa. Ta myśl mocno go wzru​szyła. Pomy​ślał, że to potwier​dza, że nie wolno

nikogolek​ce​wa​żyćiniewolnodawaćsięogra​ni​czaćuprze​dze​niom.

Nie mieli oczy​wi​ście pew​no​ści, czy August zaczął ryso​wać scenę mor​der​stwa. Czy​sto teo​re​tycz​nie

cieńmógłozna​czaćcoścał​kieminnego.Niebyłoteżpewne,żewidziałtwarzmor​dercyalbożebędzieją

wsta​nienaryso​wać,aleitak…WgłębisercaBublan​skiwie​rzył,żetakbędzie,itonietylkodla​tego,że

rysu​nek,nawetwtakimsta​nie,byłmistrzow​ski.

Widziałrów​nieżwcze​śniej​szerysunkiAugu​sta,anawetjeskse​ro​wałiwziąłzesobąkopie.Przed​sta​-

wiały nie tylko przej​ście dla pie​szych i sygna​li​za​tor, ale rów​nież wynisz​czo​nego męż​czy​znę o wąskich

ustach,który–takbypomy​ślałkażdypoli​cjant–zostałzła​panynagorą​cymuczynku.Bezwąt​pie​niaprze​-

cho​dził na czer​wo​nym. Jego twarz została oddana tak wier​nie, że Amanda Flod z jego grupy w jed​nej

chwiliroz​po​znałasta​regobez​ro​bot​negoaktoraRogeraWin​tera,którymiałnakon​ciejazdępodwpły​wem

alko​holuipobi​cie.

Foto​gra​ficznaostrość,zjakąAugustBal​derpotra​fiłuchwy​cićrze​czy​wi​stość,powinnabyćspeł​nie​niem

marzeńkaż​degośled​czego.AleBublan​skioczy​wi​ścierozu​miał,żepokła​da​niewrysun​kachzbytwiel​kich

nadzieibyłobynie​pro​fe​sjo​nalne.Mor​dercamógłbyćzama​sko​wany,aAugustmógłjużniepamię​tać,jak

wyglą​dał.Pomy​ślał,żejestwielemoż​li​wo​ści.Zpewnąmelan​cho​liąspoj​rzałnaSonjęModig.

–Pew​nieuwa​żasz,żetopobożneżycze​nia–powie​dział.

–Jaknaczło​wieka,któryzacząłwąt​pićwist​nie​nieBoga,zaska​ku​jącołatwozauwa​żaszcuda.

–Hm…możeitak.

–Napewnoniezaszko​dzispraw​dzić,gdzienastomożezapro​wa​dzić.Codotegosięztobązga​dzam.

–Świet​nie,wtakimraziespo​tkajmysięznim.

Wyszedłzkuchniiski​nąłgłowąHan​nieBal​der,którasie​działanakana​piewdużympokojuiobra​cała

wpal​cachjakieśtabletki.

LIS​BETHIARVIDWRANGEszliprzezVasa​par​kenrękawrękę,jakparasta​rychzna​jo​mych.Choćbyły

totylkopozory.Arvidbyłprze​ra​żony.Lis​bethzapro​wa​dziłagonaławkę.Pogodaniesprzy​jałasie​dze​niu

nadwo​rzeikar​mie​niugołębi.Znówzerwałsięwiatr,atem​pe​ra​turaspa​dła.Arvi​dowibyłozimno.Ale

Lis​bethuznała,żeławkawparkutoodpo​wied​niemiej​sce.Pocią​gnęłagomocnozarękęizmu​siła,żeby

background image

usiadł.

–Okej–powie​działa.–Nieprze​cią​gajmytego.

–Obie​cu​jesz,żenikomuniepowiesz,jaksięnazy​wam?

–Niczegoniemogęcizagwa​ran​to​wać.Alejeślimiwszystkoopo​wiesz,będzieszmiałznacz​niewięk​-

szeszansenapowrótdoswo​jegożało​snegożycia.

–Wporządku–odparł.–Wiesz,cotojestDark​net?

–Tak.

Trudnobyłoowięk​szenie​do​mó​wie​nie.Niktniewie​dział,cotojestDark​net,lepiejniżLis​bethSalan​-

der.Dark​netbyłciemnąstrefąsieci.Dostępnąwyłącz​niedlatych,któ​rzymielispe​cjalnypro​gramszy​fru​-

jący.Dark​netkaż​demugwa​ran​to​wałcał​ko​witąano​ni​mo​wość.Niktniemógłwytro​pićjegoużyt​kow​ni​ków

aniśle​dzić,corobią.Dla​tegoroiłosiętamoddile​równar​ko​ty​ko​wych,ter​ro​ry​stów,oszu​stów,gang​ste​-

rów, han​dla​rzy bro​nią, zama​chow​ców z bom​bami, alfon​sów i czar​nych kape​lu​szy. Żadne inne miej​sce

wcyber​prze​strzeninieleżałotakdalekopozagra​ni​camiprawa.Jeżeliwsieciist​niałopie​kło,tobyłnim

wła​śnieDark​net.

Choćsamwsobieniebyłzły.Lis​bethwie​działaotymnaj​le​piej.Wie​działa,żewcza​sach,kiedyorga​-

ni​za​cjeszpie​gow​skieipro​du​cenciopro​gra​mo​wa​niaśle​dząkażdykrokkaż​degoczło​wieka,uczciwiludzie

teżpotrze​bująmiej​sca,gdzieniktniebędziemógłichzoba​czyć.Dark​netstałsięazy​lemdladysy​den​tów

itaj​nychinfor​ma​to​rów.Opo​zy​cjo​ni​ścimoglisiętamwypo​wia​daćipro​te​sto​wać,arządyniebyływsta​-

nieichdosię​gnąć.TotamLis​bethprze​pro​wa​dzałanaj​de​li​kat​niej​szedocho​dze​niaiataki.

Tak,możnapowie​dzieć,żewie​działa,cotoDark​net.Znałastrony,wyszu​ki​warki,całytentro​chęana​-

chro​niczny,powolnyorga​nizmleżącywgłę​bo​kimcie​niuzwy​kłego,jaw​negointer​netu.

–Wysta​wi​łeśtech​no​lo​gięBal​deranasprze​dażwDark​ne​cie?–zapy​tała.

–Nie,skąd.Tylkosiętamroz​glą​da​łem.Byłemwście​kły.Wiesz,Franspra​wiezemnąnieroz​ma​wiał.

Trak​to​wałmniejakpowie​trzeiszcze​rzemówiąc,natejjegotech​no​lo​giiteżmuniezale​żało.Miałzamiar

jąwyko​rzy​sty​waćwyłącz​niedobadańiniebyłzain​te​re​so​wanytym,żebysięprzy​daładocze​gośjesz​cze.

A my zro​zu​mie​li​śmy, że można na niej zbić for​tunę. Wszy​scy byli​by​śmy bogaci. Ale on miał to gdzieś,

chciałtylkoeks​pe​ry​men​to​waćibawićsięjakdziecko.Pew​negowie​czoru,kiedytro​chęsobiewypi​łem,

na jakiejś stro​nie dla ner​dów bez zasta​no​wie​nia wpi​sa​łem pyta​nie: „Kto mógłby dobrze zapła​cić za

rewo​lu​cyjnątech​no​lo​gięAI?”.

–Iktościodpo​wie​dział?

–Tro​chętotrwało.Zdą​ży​łemjużzapo​mnieć,żewogólepyta​łem.Alewkońcuktośmiodpo​wie​dział.

Napi​sał,żenazywasięBogey,izacząłzada​waćpyta​nia.Bar​dzoszcze​gó​łowe.Naj​pierwodpo​wia​da​łem

jaknie​ostrożny dureń, jakbyto wszystko byłtylko głupi żart. Któ​re​gośdnia dotarło do mnie,że już się

ztegoniewyplą​czę,iprze​ra​zi​łemsię,żeBogeynamtowykrad​nie.

–Atynicniebędzieszztegomiał.

–Chybaniezda​wa​łemsobiesprawy,wcosięwpa​ko​wa​łem.Tobyłkla​sycznydyle​mat.Żebysprze​dać

background image

tech​no​lo​gięFransa,musia​łemoniejopo​wie​dzieć.Alegdy​bymzdra​dziłzadużo,tobymjąstra​cił.Bogey

nieprze​sta​wałmischle​biaćiwkońcusiędowie​dział,nadjakimpro​gra​mempra​cu​jemy.

–Miałzamiarsięwła​maćdowaszychkom​pu​te​rów.

–Praw​do​po​dob​nietak.Wjakiśspo​sóbudałomusięwywę​szyć,jaksięnazy​wam.Kom​plet​niesiętym

zała​ma​łem.Ześwi​ro​wa​łemipowie​dzia​łem,żechcęsięwyco​fać.Alebyłojużzapóźno.Niegro​ziłmi,

wkaż​dymrazieniewprost.Glę​dziłtylkootym,żerazemdoko​namycze​goświel​kiegoizaro​bimymnó​-

stwo pie​nię​dzy. W końcu zgo​dzi​łem się z nim spo​tkać w chiń​skiej restau​ra​cji na statku przy Södra

Mälarstrand. Pamię​tam, wiał wiatr i było zimno, a ja długo sta​łem i mar​z​łem. Spóź​nił się pół godziny.

Póź​niejzaczą​łemsięzasta​na​wiać,czymniewtymcza​sienieobser​wo​wał.

–Alewkońcuprzy​szedł?

–Tak,inapoczątkubyłemcał​kiemzbityztropu.Niemogłemuwie​rzyć,żetoon.Wyglą​dałjakćpun

albo żebrak i gdyby nie zega​rek patek phi​lippe, który miał na ręce, wetknął​bym mu dwu​dzie​staka. Na

rękachmiałdziwnebli​znyitatu​ażedomo​wejroboty.Kiedyszedł,dziw​niewywi​jałrękami,atrenczmiał

wopła​ka​nymsta​nie.Wyglą​dał,jakbymiesz​kałpodmostem,anajdziw​niejszewtymwszyst​kimbyłoto,

żebyłztegodumny.Tylkotenzega​rekirobionenamiarębutyświad​czyłyotym,żeudałomusięodbić

od dna. Jeśli to pomi​nąć, spra​wiał wra​że​nie, jakby był przy​wią​zany do swo​ich korzeni. Póź​niej, kiedy

dostałodemniewszystkoiświę​to​wa​li​śmyprzykilkubutel​kachwina,zapy​ta​łem,czymsięzaj​muje.

–Zewzględunacie​biemamnadzieję,żezdra​dziłcijakieśszcze​góły.

–Jeżelimaszzamiargonamie​rzyć,muszęcięostrzec…

–Nieoradęciępro​si​łam,tylkookon​krety.

–Wporządku,byłoczy​wi​ścieostrożny.Aleitaktegoiowegoudałomisiędowie​dzieć.Praw​do​po​-

dob​nie nie mógł się powstrzy​mać. Wycho​wał się w jakimś dużym mie​ście w Rosji. Nie zdra​dził,

wjakim.Powie​dział,żewszystkosięprze​ciwkoniemusprzy​się​gło.Wszystko!Jegomatkabyładziwką

ihero​inistką,aojcemmógłbyćkażdy.Szybkotra​fiłdokosz​mar​negodomudziecka.Mówił,żejakiśsza​-

le​niec kładł go w kuchni na pieńku do ćwiar​to​wa​nia mięsa i tłukł kawał​kiem sta​rej laski. Kiedy miał

jede​na​ścielat,uciekłitra​fiłnaulicę.Kradł,wła​my​wałsiędopiw​nicinaklatkischo​dowe,żebysiętro​-

chęogrzać.Upi​jałsiętaniąwódką,wąchałroz​pusz​czal​nikiklej,byłwyko​rzy​sty​wanyibity.Aleodkrył

jednąrzecz.

–Co?

– Że ma pewien talent. To, na co inni potrze​bo​wali całych godzin, on robił w kilka sekund. Był

mistrzemwdoko​ny​wa​niuwła​mań.Miałpierw​szypowóddodumyicoś,zczymmógłsięiden​ty​fi​ko​wać.

Wcze​śniejbyłtylkobez​dom​nymgów​nia​rzem,pogar​dza​nymioplu​wa​nymprzezwszyst​kich.Terazstałsię

chło​pa​kiem,którymógłsiędostaćprak​tycz​niewszę​dzie.Szybkostałosiętojegoobse​sją.Całymidniami

marzyłotym,żebybyćjakHoudini,awzasa​dzieżebyzostaćjegoprze​ci​wień​stwem.Niechciałotwie​-

rać, żeby wyjść. Chciał otwie​rać, żeby wejść. Ćwi​czył, bo chciał być jesz​cze lep​szy, dzie​sięć, dwa​na​-

ście,cza​semczter​na​ściegodzinnadobę.Wkrótcenauli​cachzaczęłyonimkrą​żyćlegendy.Przy​naj​mniej

background image

ontaktwier​dził.Zacząłprze​pro​wa​dzaćcorazwięk​szeope​ra​cjeiposłu​gi​waćsiękom​pu​te​rami.Kradłje

i prze​ra​biał. Potra​fił się wła​mać do każ​dego sys​temu i mnó​stwo na tym zara​biał. Ale wszystko szło na

nar​ko​tyki.Czę​stogookra​danoiwyko​rzy​sty​wano.Kiedyata​ko​wał,zawszemyślałjasno,apotem,kiedy

leżałotu​ma​nionyjakimśświń​stwem,zawszezna​lazłsięktoś,ktotowyko​rzy​sty​wał.Przy​znał,żebyłjed​-

no​cze​śniegeniu​szemikom​plet​nymidiotą.Pew​negodniawszystkosięzmie​niło.Ktośgooca​lił,wydo​był

zpie​kła.

–Cosięstało?

– Spał w jakiejś rude​rze prze​zna​czo​nej do roz​biórki i wyglą​dał gorzej niż zwy​kle. Kiedy otwo​rzył

oczyisięrozej​rzał,wżół​ta​wymświe​tlezoba​czyłanioła.

–Anioła?

–Takpowie​dział.Moż​liwe,żebyłtotylkokon​trastzoto​cze​niem,zigłami,reszt​kamijedze​nia,kara​lu​-

chami i kto wie z czym jesz​cze. Powie​dział, że to była naj​pięk​niej​sza kobieta, jaką w życiu widział.

Ztru​demnaniąpatrzyłibyłpewien,żenie​długoumrze.Czuł,żetopod​nio​słachwila,którazaważyna

całymjegożyciu.Aletakobietapowie​działa,jakbytobyłanaj​bar​dziejoczy​wi​starzecznaświe​cie,że

dziękiniejbędziebogatyiszczę​śliwy.Oiledobrzezro​zu​mia​łem,dotrzy​małasłowa.Zała​twiłamunowe

zębyiwysłałagonaodwyk.Idopil​no​wała,żebyskoń​czyłinfor​ma​tykę.

–Iodtejporywła​mujesiędokom​pu​te​rówikrad​niedlatejkobietyijejorga​ni​za​cji?

– Mniej wię​cej. Stał się nowym czło​wie​kiem, może nie cał​kiem, bo pod wie​loma wzglę​dami wciąż

jestzło​dzie​jemidra​niem.Alemówi,żejużniebie​rze,acaływolnyczaspoświęcanaśle​dze​nienowi​nek

tech​nicz​nych.Wieleznaj​dujewDark​ne​cie.Twier​dzirów​nież,żejestbar​dzobogaty.

–Niepowie​działotejkobie​cienicwię​cej?

– Nie, w tej kwe​stii był wyjąt​kowo ostrożny. Mówił o niej tak nie​ja​sno i z takim uwiel​bie​niem, że

zasta​na​wia​łemsięnawet,czyniejestwytwo​remjegowyobraźnialbozłu​dze​niem.Alesądzę,żemusiist​-

nieć naprawdę. Kiedy o niej mówił, wyczu​wa​łem w powie​trzu wręcz fizyczny strach. Powie​dział, że

wolałbyzgi​nąćniżjązawieść.Poka​załmiteżzłotypra​wo​sławnykrzyż,któryodniejdostał.Wiesz,taki

zuko​śnąbelką,którywska​zujeiwgórę,iwdół.Powie​dział,żetonawią​za​niedoEwan​ge​liiświę​tego

Łuka​sza i dwóch łotrów, któ​rzy wisieli obok Chry​stusa. Jeden z nich w niego wie​rzył i miał tra​fić do

nieba.Drugiszy​dziłimiałtra​fićdopie​kła.

–Itotammie​li​ściesięzna​leźć,gdy​by​ściejązawie​dli?

–Tak,możnatakpowie​dzieć.

–Więcuwa​żałasięzaJezusa?

– Krzyż praw​do​po​dob​nie nie miał żad​nego związku z chrze​ści​jań​stwem. Ten Rosja​nin chciał mi po

pro​stucośdaćdozro​zu​mie​nia.

–Albobędzieszwierny,albocze​kająciępie​kielnemęki?

–Tak,cośwtymstylu.

–Amimotosie​dzisztuigębacisięniezamyka.

background image

–Niewidzia​łeminnegowyj​ścia.

–Mamnadzieję,żedobrzecizapła​cił.

–Tak…wmiarę.

–Apóź​niejtech​no​lo​giaBal​derazostałasprze​danaSoli​fo​nowiiTru​ega​mes.

–Tak,alenierozu​miem…kiedyterazotymmyślę.

–Czegonierozu​miesz?

–Skądotymwiesz?

–Byłeśnatyległupi,żebynapi​saćdoEcker​walda.ZSoli​fonu,pamię​tasz?

–Alenienapi​sa​łemnic,cobymogłosuge​ro​wać,żeimtosprze​da​łem.Bar​dzosta​ran​niedobie​ra​łem

słowa.

–Mnieto,conapi​sa​łeś,wystar​czyło–powie​działaLis​beth,wsta​jąc.Arvidjakbyzapadłsięwsobie.

–Icoterazbędzie?Obie​cu​jesz,żemojenazwi​skoniewypły​nie?

–Możeszmiećnadzieję–odparłaiszyb​kim,zde​cy​do​wa​nymkro​kiemruszyławstronęOden​plan.

KIEDY JUŻ BYLI na scho​dach, w kie​szeni Bublan​skiego zadzwo​nił tele​fon. Dzwo​nił pro​fe​sor Char​les

Edel​man. Bublan​ski pró​bo​wał się z nim skon​tak​to​wać, kiedy się dowie​dział, że August jest sawan​tem.

Spraw​dziłwsieciioka​załosię,żewSzwe​cjisądwaauto​ry​tetywtejdzie​dzi​nie:pro​fe​sorLenaEkzuni​-

wer​sy​tetu w Lund i Char​les Edel​man z Insty​tutu Karo​lin​ska. Nie udało mu się skon​tak​to​wać z żad​nym

znich,więcpoje​chałdoHannyBal​der.Char​lesEdel​manoddzwo​niłiwyda​wałsięwstrzą​śnięty.Powie​-

dział,żejestwBuda​pesz​cienakon​fe​ren​cjinatematzwięk​szo​nejwydaj​no​ścipamięci.Dopierocoprzy​-

je​chałichwilęwcze​śniejzCNNdowie​działsię,żeBal​derzostałzamor​do​wany.

–Ina​czejodrazubymdopanazadzwo​nił–wyja​śnił.

–Dla​czego?

–FransBal​derskon​tak​to​wałsięzemnąwczo​rajwie​czo​rem.

Bublan​skiażpod​sko​czył.Byłprzy​go​to​wanyireago​wałnawszyst​kieprzy​pad​kowepowią​za​nia.

–Dla​czego?

–Chciałporoz​ma​wiaćotalen​cieswo​jegosyna.

–Pano​wiesięznali?

–Nie.Zadzwo​niłdomnie,bonie​po​koiłsięosyna.Mocnomniezasko​czył.

–Dla​czego?

–Prze​cieżode​zwałsiędomniesamFransBal​der.Dlanas,neu​ro​lo​gów,tonie​malinsty​tu​cja.Mówimy,

żepró​bujezro​zu​miećmózgtaksamojakmy.Ztąróż​nicą,żeonchciałbyteżgozbu​do​wać,anawetulep​-

szyć.

–Cośmisięobiłoouszy.

–Przedewszyst​kimwie​dzia​łem,żejestbar​dzozamkniętywsobieitrudnywobej​ściu.Nie​któ​rzycza​-

semżar​to​wali,żesamjestjakmaszyna:składasięzsamychukła​dówlogicz​nych.Alekiedyzemnąroz​-

background image

ma​wiał,ażkipiałodemo​cjii,szcze​rzemówiąc,zszo​ko​wałomnieto.Tobyło…jakbytopowie​dzieć…

jakbypanzoba​czył,żenaj​tward​szypoli​cjantpła​cze.Pamię​tam,żepomy​śla​łem,żemusiałostaćsięcoś

jesz​cze,pozatym,oczymroz​ma​wia​li​śmy.

– Ta uwaga wydaje się słuszna. Zro​zu​miał, że jest w poważ​nym nie​bez​pie​czeń​stwie – powie​dział

Bublan​ski.

–Aleonmiałpowody,żebysięeks​cy​to​wać.Jegosynpodobnogenial​nieryso​wał,atonaprawdęnie

jestczę​steudzieciwtymwieku,nawetusawan​tów,ajużtymbar​dziejwpołą​cze​niuztalen​temmate​ma​-

tycz​nym.

–Mate​ma​tycz​nym?

– Tak. Zda​niem pro​fe​sora jego syn jest rów​nież uzdol​niony mate​ma​tycz​nie. O tym mógł​bym mówić

długo.

–Copanmanamyśli?

–Cho​dzioto,żebyłemogrom​niezdzi​wiony,ajed​no​cze​śniemożenieażtakbar​dzo.Dziśjużwiemy,

że w przy​padku sawan​tów pewną rolę odgrywa dzie​dzi​cze​nie, a tu mamy do czy​nie​nia z ojcem, który

dziękitemu,żetwo​rzyłzaawan​so​wanealgo​rytmy,stałsięlegendą.Choćjed​no​cze​śnie…

–Tak?

–Takiedziecini​gdyniemająjed​no​cze​śnietalentuarty​stycz​negoimate​ma​tycz​nego.

–Czyżżycieniejestpięknedziękitemu,żeodczasudoczasupotrafinaszasko​czyć?–zapy​tałBublan​-

ski.

–Toprawda,paniekomi​sa​rzu.Wczymmogępanupomóc?

Bublan​skiprzy​po​mniałsobiewszystko,costałosięwSaltsjöbaden,ipomy​ślał,żeniezaszko​dzi,jeśli

zachowatro​chęostroż​no​ści.

–Mogętylkopowie​dzieć,żedośćpil​niebędziemypotrze​bo​waćpań​skiejwie​dzyipomocy.

–Chło​piecbyłświad​kiemmor​der​stwa,prawda?

–Tak.

–Ichciałbypan,żebymspró​bo​wałgoskło​nićdonary​so​wa​niatego,cowidział?

–Niemogęodpo​wie​dziećnatopyta​nie.

CHAR​LESEDEL​MANstałwrecep​cjihoteluBoscolowBuda​pesz​cie,nie​da​lekopoły​sku​ją​cegoDunaju.

Miał wra​że​nie, że jest w ope​rze. Wnę​trze było impo​nu​jące, wyso​kie, ze sta​ro​świec​kimi kopu​łami

ikolum​nami.Cie​szyłsięnatentydzień,którymiałtamspę​dzić,nawykładyikola​cje.Skrzy​wiłsięiprze​-

cze​sałpal​camiwłosy.Pole​ciłBublan​skiemuswo​jegomło​degodocenta,Mar​tinaWol​gersa.

–Nie​stetyniebędęmógłwampomócoso​bi​ście.Jutromamwygło​sićbar​dzoważnywykład–powie​-

działkomi​sa​rzowiBublan​skiemuzgod​niezprawdą.

Przy​go​to​wy​wałsiędotegowieletygo​dni.Miałzamiarpod​jąćpole​mikęzwie​lomauzna​nymineu​ro​lo​-

gamizaj​mu​ją​cymisiębada​niempamięci.Kiedysięroz​łą​czyłiprzy​pad​kiemzło​wiłspoj​rze​nieLenyEk,

background image

która mijała go z kanapką w ręku, zaczął żało​wać. Poczuł nawet, że zazdro​ści Mar​ti​nowi. Chło​pak nie

miał nawet trzy​dzie​stu pię​ciu lat. Na zdję​ciach zawsze pre​zen​to​wał się aż za dobrze i już zaczął sobie

wyra​biaćnazwi​sko.

Prawdabyłataka,żeniedokońcazro​zu​miał,cosięstało.Komi​sarzbyłdośćtajem​ni​czy.Praw​do​po​-

dob​nieoba​wiałsię,żemogąbyćpod​słu​chi​wani,choćitaknie​trudnobyłozgad​nąć,ococho​dzi.Chło​piec

świet​nieryso​wałibyłświad​kiemmor​der​stwa.Mogłotoozna​czaćtylkojedno.Imdłu​żejotymmyślał,

tym bar​dziej pluł sobie w brodę. Jesz​cze nie raz będzie miał oka​zję wygło​sić ważny refe​rat, a to była

jedynaoka​zja,żebywziąćudziałwtakważ​nymśledz​twie.Nie​za​leż​nieodtego,jaknatospoj​rzeć,to,co

tak lek​ko​myśl​nie prze​ka​zał Mar​ti​nowi, z pew​no​ścią było dużo bar​dziej inte​re​su​jące niż wszystko, co

mogłomusięprzy​da​rzyćwBuda​pesz​cie.Ktowie,możemogłobymuprzy​nieśćpewnąsławę.

Jużwidziałnagłó​wek:„Znanyneu​ro​logpomógłpoli​cjizna​leźćmor​dercę”.Albojesz​czelepiej:„Polo​-

wa​nienamor​dercęzwień​czonesuk​ce​semdziękibada​niompro​fe​soraEdel​mana”.Jakmógłbyćtakgłupi

iodmó​wić?Pomy​ślał,żejestidiotą.Chwy​ciłkomórkęizadzwo​niłdoBublan​skiego.

BUBLAN​SKI ODŁO​ŻYŁ SŁU​CHAWKĘ. Udało im się, jemu i Sonji, zapar​ko​wać nie​da​leko biblio​teki

publicz​nej.Wła​śnieprze​szliprzezulicę.Pogodaznówbyłabez​na​dziejna.Byłomuzimnowręce.

–Zmie​niłzda​nie?–zapy​tałaSonja.

–Tak.Dasobiespo​kójzrefe​ra​tem.

–Kiedytubędzie?

–Maspraw​dzićloty.Naj​póź​niejjutroprzedpołu​dniem.

Szli do ośrodka dla dzieci i mło​dzieży Oden, żeby się spo​tkać z jego kie​row​ni​kiem, Tor​ke​lem

Lindénem. W zasa​dzie mieli roz​ma​wiać wyłącz​nie o prak​tycz​nych spra​wach zwią​za​nych z zezna​niami

Augu​staBal​dera,aprzy​naj​mniejtaksięBublan​skiemuwyda​wało.AlechoćTor​kelLindénnicjesz​czenie

wie​działopraw​dzi​wymceluichwizyty,kiedyroz​ma​wialiprzeztele​fon,byłzadzi​wia​jąconie​przy​stępny.

Oświad​czył, że chłopcu nie należy prze​szka​dzać w żaden spo​sób. Bublan​ski wyczuł jego instynk​towną

wro​gośćibyłnatyległupi,żesamteżniezdo​byłsięnauprzej​mość.Toniebyłobie​cu​jącypoczą​tek.

Wbrewprzy​pusz​cze​niomBublan​skiegoLindénnieoka​załsięwysokiipostawny.Miałniewię​cejniż

metrpięć​dzie​siąt.Krótkoostrzy​żone,praw​do​po​dob​niefar​bo​waneciemnewłosyizaci​śnięteustapotę​go​-

wały wra​że​nie suro​wo​ści. Miał na sobie czarne dżinsy, czarną koszulkę polo, a na szyi złoty krzy​żyk.

Wyglą​dałjakpastoribezwąt​pie​niabyłdonichnasta​wionywrogo.

Z jego oczu biła wynio​słość. Bublan​ski pomy​ślał o swo​ich żydow​skich korze​niach. Czę​sto tak było,

kiedy się spo​ty​kał z taką zło​śli​wo​ścią. Tor​kel Lindén chciał chyba poka​zać, że moral​nie stoi wyżej od

nich.Chciałimdaćdozro​zu​mie​nia,żejestodnichlep​szy,boprzedewszyst​kimliczysiędlaniegozdro​-

wie psy​chiczne chłopca i nie zamie​rza pozwo​lić poli​cji go wyko​rzy​sty​wać. Bublan​ski uznał, że nie ma

wyj​ściaiżemusizacząćjaknaj​mi​lej.

–Bar​dzomimiło–powie​dział.

background image

–Achtak?–odparłLindén.

–Oczy​wi​ście.Tobar​dzouprzej​miezpanastrony,żesiępanzgo​dziłtaknaglespo​tkać.Nieprzy​szli​by​-

śmytutaj,gdy​by​śmyniebyliprze​ko​nani,żecho​dziosprawęnaj​wyż​szejwagi.

–Zakła​dam,żechce​ciepań​stwowjakiśspo​sóbprze​słu​chaćchłopca.

– Nie​zu​peł​nie – odparł Bublan​ski, tro​chę mniej uprzej​mie. – Chcie​li​by​śmy raczej… muszę naj​pierw

zazna​czyć,żeto,coterazpowiem,musizostaćmię​dzynami.Tokwe​stiabez​pie​czeń​stwa.

– Obo​wią​zek zacho​wa​nia tajem​nicy jest dla nas oczy​wi​sty. U nas nie ma prze​cie​ków – powie​dział

Lindéntakimtonem,jakbysuge​ro​wał,żeuBublan​skiegojestina​czej.

–Chcęsiętylkoupew​nić,żechło​piecbędzietubez​pieczny–rzu​ciłBublan​ski.

–Tojestdlawasnaj​waż​niej​sze?

– Nie ina​czej – odparł komi​sarz lodo​wato. – Dla​tego powtó​rzę: nic z tego, co powiem, nie może

zostaćwjaki​kol​wiekspo​sóbprze​ka​zanedalej,ajużzwłasz​czaprzeztele​fonalbomailem.Czymożemy

usiąśćwjakimśustron​nymmiej​scu?

SONJA MODIG nie była zachwy​cona ośrod​kiem. Miało to na pewno zwią​zek z tym, że sły​szała czyjś

płacz.Gdzieśwpobliżuoddłuż​szejchwiliroz​pacz​li​wiepła​kałamaładziew​czynka.Sie​dzieliwpokoju,

wktó​rymuno​siłsięzapachśrod​kówczy​sto​ściichybadeli​katnawońkadzi​dła.Naścia​niewisiałkrzyż,

anapod​ło​dzeleżałznisz​czonymiś.Wypo​sa​że​niebyłoskąpe,pokójniespra​wiałwra​że​niaprzy​tul​nego.

Widziała, że zwy​kle dobro​duszny Bublan​ski jest bli​ski wybu​chu, więc prze​jęła ini​cja​tywę. Spo​koj​nie

irze​czowoopo​wie​działa,cosięstało.

–Dowie​dzie​li​śmysię,żepań​skiwspół​pra​cow​nik,psy​cho​logEinarFors​berg,stwier​dził,żeAugu​stowi

niewolnoryso​wać.

–Wydałtakieorze​cze​nieijasięznimzga​dzam–odparłTor​kelLindén.–Nieczujesiędziękitemu

dobrze.

–Możnajed​nakpowie​dzieć,żewogólenieczujesiędobrze.Widział,jakzamor​do​wanojegoojca.

–Alechybaniepowin​ni​śmypogar​szaćjegostanu,prawda?

–Zga​dzasię.Alerysu​nek,któ​regoniemógłdokoń​czyć,możesięoka​zaćprze​ło​memwśledz​twieidla​-

tegobędziemynale​gać,żebymupozwo​lonoryso​wać.Dopil​nu​jemy,żebybyłprzytymktośkom​pe​tentny.

–Niemogęsięnatozgo​dzić.

Sonjaniewie​rzyławła​snymuszom.

–Słu​cham?

–Zcałymsza​cun​kiemdlapań​stwapracy–powie​działLindénsta​now​czo.–Mytutajpoma​gamybez​-

bron​nymdzie​ciom,któretegopotrze​bują.Tojestnaszcelinaszepowo​ła​nie.Niesłu​żymypoli​cjiijeste​-

śmyztegodumni.Takdługo,jakdługodziecisąunas,musząmiećpew​ność,żeichdobrojestdlanas

naj​waż​niej​sze.

SonjaModigpoło​żyłarękęnaudzieBublan​skiego,żebyuprze​dzićwybuch.

background image

–Bezpro​blemuuzy​skamyzgodęsądu–powie​działa.–Aletodlanasosta​tecz​ność.

–Toroz​sądne.

–Pozwolipan,żezadamjednopyta​nie:czypaniEinarFors​bergnaprawdęwie​cie,cojestdlaAugu​sta

naj​lep​sze?Albodlatejdziew​czynki,któratampła​cze?Czyniejesttak,żekażdyznaspotrze​buje,żeby

mupozwo​lonozabraćgłos?Panalbojamożemymówićalbopisać,anawetskon​tak​to​waćsięzadwo​ka​-

tem.AugustBal​derniematakichmoż​li​wo​ści.Alemożeryso​waćiwyglądanato,żechcenamcośprze​-

ka​zać. Czy mamy mu w tym prze​szko​dzić? Czy zabra​nia​nie mu tego nie byłoby rów​nie nie​ludz​kie jak

zabra​nia​nie innym mówie​nia? Czy nie powin​ni​śmy mu pozwo​lić, żeby wyra​ził to, co go gnębi bar​dziej

niżcokol​wiekinnego?

–Wnaszejoce​nie…

–Nie–prze​rwałamuSonja.–Pro​szęnicniemówićopań​stwaoce​nie.Skon​tak​to​wa​li​śmysięzkimś,

ktonaj​le​piejpotrafioce​nićtakiezagad​nie​nia.ZChar​le​semEdel​ma​nem,pro​fe​so​remneu​ro​lo​gii.Jestwła​-

śniewdro​dzezWęgierichcesięspo​tkaćzchłop​cem.Możenaj​roz​sąd​niejbędziepozwo​lić,żebytoon

zde​cy​do​wał?

–Możemygooczy​wi​ściewysłu​chać–przy​znałLindénnie​chęt​nie.

–Samowysłu​cha​nietozamało.Todoniegobędzienale​żaładecy​zja.

–Obie​cuję,żepodej​miemykon​struk​tywnydia​log,jakspe​cja​li​ścizespe​cja​li​stą.

–Świet​nie.CoterazrobiAugust?

–Śpi.Kiedydonastra​fił,byłwykoń​czony.

Sonjawie​działa,żeobu​dze​niegoraczejbyniedopro​wa​dziłodoniczegodobrego.

–Wtakimraziejutroprzedpołu​dniemzja​wimysięzpro​fe​so​remEdel​ma​nem.Mamnadzieję,żeuda

namsiędojśćdoporo​zu​mie​nia.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział16

wie

​czór21ipora​nek22listo​pada

GABRIELLA GRANE SCHO​WAŁA TWARZ w dło​niach. Nie spała od czter​dzie​stu godzin. Zże​rało ją

głę​bo​kie poczu​cie winy, spo​tę​go​wane przez pul​su​jącą bez​sen​ność. Mimo wszystko przez cały dzień

ciężkoharo​wała.Ranozostaławłą​czonadogrupydzia​ła​ją​cejwSäpoipro​wa​dzą​cejswegorodzajubliź​-

nia​cze śledz​two. Zaj​mo​wali się sprawą zabój​stwa Fransa Bal​dera – ofi​cjal​nie po to, żeby zro​zu​mieć

szer​szy,poli​tycznykon​tekst.Alenieofi​cjal​niebyliwta​jem​ni​czeniwkażdynaj​drob​niej​szyszcze​gół.

Wskładgrupywcho​dziłpod​ko​mi​sarzMårtenNie​lsen.For​mal​niestałnajejczele.Nie​dawnowró​cił

dokrajuporokustu​diównaUni​ver​sityofMary​land.Nie​wąt​pli​wiebyłinte​li​gentnyioczy​tany,choćjak

nagustGabrielliniecozbytpra​wi​cowy.Rzadkosięspo​tykawykształ​co​negoSzweda,któryjestgorą​cym

zwo​len​ni​kiemrepu​bli​ka​nów,anawetwyrażapewnezro​zu​mie​niedlaruchuTeaParty.Pozatymbyłzapa​-

lo​nymhisto​ry​kiemwojen.Wygła​szałwykładynaaka​de​miiwoj​sko​wejMilitärhögskolan.Mimodośćmło​-

degowieku–miałtrzy​dzie​ścidzie​więćlat–ucho​dziłzaczło​wieka,którymożesiępochwa​lićroz​le​głą

sie​ciąmię​dzy​na​ro​do​wychkon​tak​tów.

Czę​stojed​naknieumiałobro​nićswo​jegosta​no​wi​ska,więcrze​czy​wi​stymsze​fembyłstar​szyibar​dziej

pewny sie​bie Ragnar Olo​fs​son. Potra​fił uci​szyć Mårtena jed​nym gniew​nym wes​tchnie​niem lub

zmarszczkąnie​za​do​wo​le​nianadkrza​cza​stymibrwiami.Sytu​acjiMårtenaniepopra​wiałoto,żedogrupy

nale​żałkomi​sarzLarsÅkeGran​kvist.

Zanimtra​fiłdoSäpo,byłnapołylegen​dar​nymśled​czymwydziałuzabójstwKra​jo​wejPoli​cjiKry​mi​-

nal​nej. O jego moc​nej gło​wie krą​żyły legendy. Mówiono, że każdy, kto z nim pije, prę​dzej czy póź​niej

lądujepodsto​łem.Dziękiswo​jemuniecohała​śli​wemuuro​kowimiałkochankęwkaż​dymmie​ście.Wtej

gru​pieniebyłołatwobro​nićswo​jegozda​niaipopołu​dniunawetGabriellanie​spe​cjal​niesięwychy​lała.

Nietylejed​nakprzeztoku​ją​cychkole​gów,ileprzezzkażdąchwilącorazsil​niej​sząnie​pew​ność.Chwi​-

lamiwyda​wałojejsięnawet,żewiejesz​czemniejniżwcze​śniej.

Docho​dziłanaprzy​kładdownio​sku,żedowodywsta​rejspra​wiedomnie​ma​negowła​ma​niadokom​pu​-

te​rówBal​derasąwyjąt​kowoskąpe,awła​ści​wieniemaichwcale.Nadobrąsprawędys​po​no​walitylko

wypo​wie​dziąSte​fanaMol​degozFRA,którynawetniebyłcał​kiempewnytego,comówił.Uwa​żała,że

jegoana​lizatowdużejmie​rzepie​prze​nieodrze​czy.FransBal​derwyda​wałsięufaćprzedewszyst​kim

hakerce,którązatrud​nił.Tej,którawśledz​twieniemiałanawetnazwi​ska,choćasy​stentpro​fe​soraLinus

Bran​dellopi​sałjącał​kiembarw​nie.Gabrielladomy​ślałasię,żeBal​der,jesz​czezanimuciekłdoSta​nów,

wieleprzedniąukry​wał.

Cho​ciażbydla​czegozatrud​niłsięaku​ratwSoli​fo​nie.Czytobyłtylkoprzy​pa​dek?

Zma​gałasięznie​pew​no​ściąibyławście​kła,żeFortMeadeniepomagaimbar​dziej.DoAlonyCasa​les

niemożnasięjużbyłododzwo​nić,aNSAporazkolejnyzna​la​złasięzazamknię​tymidrzwiami.Dla​tego

background image

niedowia​dy​wałasięjużniczegonowego.Podob​niejakMårteniLarsÅkezna​la​złasięwcie​niuRagnara

Olo​fs​sona, który cią​gle otrzy​my​wał nowe wia​do​mo​ści od swo​jego infor​ma​tora w gru​pie Bublan​skiego

inatych​miastprze​ka​zy​wałjesze​fo​wejSäpoHele​nieKraft.

Gabriellisiętoniepodo​bało.Bez​sku​tecz​niepró​bo​wałazwró​cićuwagęnato,żetakiprze​pływinfor​-

ma​cji nie tylko zwięk​sza ryzyko prze​cieku, ale też spra​wia, że tracą nie​za​leż​ność. Zamiast pro​wa​dzić

poszu​ki​wa​niawła​snymikana​łami,nie​wol​ni​czotrzy​mająsiętego,coimprzy​syłaekipaBublan​skiego.

Posta​no​wiładzia​łaćnawła​snąrękę.Sie​działawswoimgabi​ne​cieipró​bo​wałazoba​czyćcałąsprawę

wszer​szejper​spek​ty​wieiposu​nąćsiędalej.Wie​działa,żemożezabrnąćwślepąuliczkę,alepomy​ślała,

żeniezaszko​dzi,jeślipój​dziewła​snądrogą,niebędziezaglą​daćdotegosamegotunelucoinni.Usły​szała

kroki w kory​ta​rzu. Gło​śny, zde​cy​do​wany stu​kot, który znała aż za dobrze. Po chwili do jej gabi​netu

weszłaHelenaKraft.Miałanasobieszarąmary​narkęodArma​niego.Włosyspięławcia​snywęzeł.Spoj​-

rzałananiączule.Bywałychwile,kiedyGabriellanielubiłabyćtakfawo​ry​zo​wana.

–Jaktam?–zapy​tałaHelena.–Żyjeszjesz​cze?

–Ledwo.

–Potejroz​mo​wiezamie​rzamcięode​słaćdodomu.Musiszsięzdrzem​nąć.Musiszmiećbystryumysł.

–Brzmisen​sow​nie.

–Wiesz,comówiłErichMariaRema​rque?

–Żewoko​pachjestnie​faj​nie.

–Nie,żewyrzutysumie​niamajązawszenieci,cotrzeba.Tych,któ​rzynaprawdęprzy​spa​rzająświatu

cier​pie​nia,nictonieobcho​dzi.Aci,któ​rzywal​cząpostro​niedobra,zma​gająsięzpoczu​ciemwiny.Nie

maszsięczegowsty​dzić.Zro​bi​łaś,comogłaś.

–Niebyła​bymtakapewna.Alemimowszystkodzięki.

–Sły​sza​łaśosynuBal​dera?

–Ragnarpowie​działmitylkokilkasłówwprze​lo​cie.

– Jutro o dzie​sią​tej komi​sarz Bublan​ski, inspek​tor Modig i pro​fe​sor Char​les Edel​man spo​tkają się

znimwośrodkudladzieciimło​dzieżyOdenprzySveavägen.Spró​bujągoskło​nić,żebywię​cejryso​wał.

–Wtakimrazietrzy​mamkciuki.Aleniepodobamisię,żeotymwiem.

–Spo​koj​nie,spo​koj​nie.Jatujestemodpara​noi.Owszyst​kimwie​dzątylkoci,któ​rzypotra​fiątrzy​mać

językzazębami.

–Mamtakąnadzieję.

–Chcęcicośpoka​zać.

–Cotakiego?

–Zdję​ciagościa,któryzha​ko​wałalarmprze​ciw​wła​ma​niowyBal​dera.

–Jużjewidzia​łam.Anawetszcze​gó​łowoprze​ana​li​zo​wa​łam.

–Naprawdę?–odparłaHelena,poda​jącGabrielliroz​ma​zane,powięk​szonezdję​cienad​garstka.

–Ococho​dzi?

background image

–Spójrzjesz​czeraz.Cowidzisz?

Gabriella spoj​rzała i dostrze​gła dwie rze​czy. Luk​su​sowy zega​rek – wcze​śniej podej​rze​wała, że wła​-

śnietojestnazdję​ciu–ikilkakre​sekpomię​dzyręka​wicz​kamiakurtką.Wyglą​dałyjakama​tor​skietatu​-

aże.

–Kon​trast–odparła.–Kilkatanichtatu​ażyibar​dzodrogizega​rek–odparłapochwili.

–Tocoświę​cej–powie​działaHelena.–Topatekphi​lippez1951roku,model2499,pierw​szaalbo

drugaseria.

–Nicmitoniemówi.

– To jeden z naj​lep​szych zegar​ków, jakie ist​nieją. Kilka lat temu taki zega​rek został sprze​dany na

aukcjiwChri​stie’swGene​wiezaponaddwamilionydola​rów.

–Żar​tu​jesz?

–Nie.Ikupiłgoniebylekto.JanvanderWaal,adwo​katzkan​ce​la​riiDack​stone&Part​ner.Wyli​cy​to​-

wałgowimie​niuklienta.

–Dack​stone&Part​nertokan​ce​la​ria,którarepre​zen​tujeSoli​fon?

–Takjest.

–Aniechto.

–Oczy​wi​ścieniewiemy,czyzega​rekzezdję​ciatotensprze​danywGene​wie.Nieudałonamsięteż

usta​lić,ktogokupił.Aletopoczą​tek,Gabriello.Naraziemamychu​degomęż​czy​znę,którywyglądajak

nar​ko​maninosizega​rektejklasy.Topowinnozawę​zićposzu​ki​wa​nia.

–Bublan​skiotymwie?

–Zauwa​żyłtojedenzjegotech​ni​ków,Jer​kerHolm​berg.Aleterazchcia​ła​bym,żebytwójana​li​tyczny

umysłzacząłnadtympra​co​wać.Idźdodomuisięprze​śpij.Zacznieszjutrorano.

CZŁO​WIEK, ZNANY JAKO JAN HOLT​SER, sie​dział w swoim miesz​ka​niu w Hel​sin​kach przy

Högbergsgatan, nie​da​leko Espla​nadi, i prze​glą​dał zdję​cia swo​jej córki Olgi, która miała dwa​dzie​ścia

dwalataistu​dio​wałamedy​cynęwGdań​sku.

Byławysoka,ciem​no​włosaiener​giczna.Czę​stopowta​rzał,żejestnaj​lep​szym,cogowżyciuspo​tkało.

Nietylkodla​tego,żetobrzmiałodobrzeisuge​ro​wało,żejestodpo​wie​dzial​nymojcem.Rów​nieżdla​tego,

żechciałwtowie​rzyć.Alepraw​do​po​dob​nieniebyłotojużprawdą.Olgazaczęłasiędomy​ślać,czymsię

zaj​muje.

–Chro​niszzłychludzi?–spy​tałaktó​re​gośdnia,apotemzaczęłamania​kal​nieanga​żo​waćsięw,jakto

nazy​wała,dzia​ła​nianarzeczsła​bychibez​bron​nych.

Uwa​żał,żetowszystkolewi​cowedur​noty,któreanitro​chęniepasujądojegocórki.Trak​to​wałtotylko

jakoprze​jawjejeman​cy​pa​cji.Uwa​żał,żezacałątąnadętągadkąożebra​kachicho​rychkryjesiędziew​-

czyna,którawdal​szymciągujestdoniegopodobna.Swegoczasubyłaobie​cu​jącąbie​gaczką–bie​gałana

stometrów.Miałastoosiem​dzie​siątsześćcen​ty​me​trówwzro​stu,byłaumię​śnionaiwybu​chowa.Daw​niej

background image

uwiel​biała oglą​dać filmy akcji i słu​chać jego wojen​nych wspo​mnień. W szkole każdy wie​dział, że nie

opłacasięzniązadzie​rać.Zawszeodda​wała,jakwojow​niczka.Zde​cy​do​wa​nieniezostałastwo​rzonado

zaj​mo​wa​niasiędege​ne​ra​tamiisła​be​uszami.

Amimototwier​dziła,żechcepra​co​waćdlaLeka​rzybezGra​nicalbouciecdoKal​kutyjakjakaścho​-

lernaMatkaTeresa.Niemógłtegościer​pieć.Uwa​żał,żeświatnależydosil​nych.Kochałjed​nakswoją

córkęnie​za​leż​nieodtego,cowyga​dy​wała.Naza​jutrzporazpierw​szyodpółrokumiałaprzy​je​chaćdo

domu na kil​ku​dniowy urlop. Uro​czy​ście posta​no​wił, że tym razem będzie jej słu​chał uważ​niej i nie

zaczniesięroz​wo​dzićnatematSta​lina,wiel​kichprzy​wód​cówiwszyst​kiego,czegonie​na​wi​dziła.

Wręczprze​ciw​nie–odbu​dujeichwięź.Byłpewien,żeOlgagopotrze​buje.Iżeonpotrze​bujejej.Była

ósmawie​czo​rem.Poszedłdokuchni,wyci​snąłtrzypoma​rań​cze,wlałdoszklankismir​noffaizro​biłsobie

screw​dri​vera. Trze​ciego tego dnia. Po pracy potra​fił ich wypić sześć albo sie​dem. Pomy​ślał, że może

zrobitotakżetymrazem.Byłzmę​czonyiugi​nałsiępodcię​ża​remodpo​wie​dzial​no​ści.Musiałsięodprę​-

żyć.Przezkilkaminutstałbezruchuzdrin​kiemwdłoniimarzyłoinnymżyciu.Aleczło​wiekznanyjako

JanHolt​serliczyłnazbytwiele.

Spo​kójsięskoń​czył,kiedynajegozabez​pie​czonąprzedpod​słu​chemkomórkęzadzwo​niłJurijBog​da​-

now.Wpierw​szejchwililiczyłnato,żeJurijchcepopro​stupoga​dać,zrzu​cićzsie​bietro​chęzde​ner​wo​-

wa​nia,któretowa​rzy​szykaż​demuzle​ce​niu.AleJurijmiałjaknaj​bar​dziejkon​kretnąsprawęiwyglą​dało

nato,żeniejesttonicprzy​jem​nego.

–Roz​ma​wia​łemzT–powie​dział,aJanpoczułkilkarze​czynaraz.Przedewszyst​kimzazdrość.

Dla​czegoKirazadzwo​niładoJurija,aniedoniego?NawetjeślitoJurijprzy​no​siłdużepie​nią​dzeiza

tobyłnagra​dzanypre​zen​tamiikon​kret​nymisumami,zawszebyłprze​ko​nany,żetoonjestjejnaj​bliż​szy.

Alebyłrów​nieżzanie​po​ko​jony.Czyżbymimowszystkocośposzłonietak?

–Jestjakiśpro​blem?–zapy​tał.

–Trzebadokoń​czyćrobotę.

–Gdziejesteś?

–Wmie​ście.

–Chodźtuiwyja​śnijmi,ococicho​dzi,docho​lery.

–Zare​zer​wo​wa​łemsto​likwPostres.

–Niemamterazsiłynaluk​su​soweknajpyaninatwojenowo​bo​gac​kiekaprysy.Musiszsięprzy​te​le​pać

domnie.

–Nicniejadłem.

–Cościusmażę.

–Okej.Przednamidługanoc.

JANHOLT​SERniemiałochotynakolejnądługąnoc.Ajużnapewnoniechciałinfor​mo​waćcórki,żenie

będziegowdomu.Niemiałjed​nakwyboru.Byłotodlaniegorów​niepewnejakto,żekochaOlgę.Kirze

background image

niespo​sóbbyłoodmó​wić.

Spra​wo​wałanadnimnie​wi​dzialnąwła​dzę.Cho​ciażpró​bo​wał,ni​gdynieudałomusięprzyniejzacho​-

wać z taką god​no​ścią, jak by sobie życzył. Czę​sto wycho​dził z sie​bie, żeby ją roz​ba​wić, a szcze​gól​nie

żebyjąskło​nićdouwo​dzi​ciel​skiegozacho​wa​nia.

Była obłęd​nie piękna i jak nikt inny wie​działa, jak to wyko​rzy​stać. Była mistrzy​nią walki o wła​dzę.

Opa​no​wała cały reper​tuar. Potra​fiła być słaba, potra​fiła pro​sić, ale bywała także twarda, nie​ugięta

izimnajaklód,acza​semwręczzła.Nikttakjakonaniepotra​fiłbudzićwnimsady​sty.

Możeniebyłaszcze​gól​nieinte​li​gentnawkla​sycz​nymrozu​mie​niutegosłowa.Wieluludzizwra​całona

touwagę,byćmożechcącjąścią​gnąćnazie​mię.Apotemonawypro​wa​dzałaichwpole.Mani​pu​lo​wała

nimi, jak chciała, i potra​fiła spra​wić, żeby nawet naj​twardsi męż​czyźni się czer​wie​nili i chi​cho​tali jak

malichłopcy.

BYŁA DZIE​WI​ĄTA WIE​CZO​REM. Jurij sie​dział koło niego i wci​nał filet jagnięcy, który dla niego

usma​żył. Potra​fił cał​kiem przy​zwo​icie zacho​wać się przy stole. Rzecz jasna rów​nież dzięki Kirze. Pod

wie​lomawzglę​damiwyszedłnaludzi,podnie​któ​rymizde​cy​do​wa​nienie.Jak​kol​wiekbysięsta​rał,wciąż

spra​wiał wra​że​nie zło​dzie​jaszka i nar​ko​mana. Choć od dawna był czy​sty i miał dyplom z infor​ma​tyki,

wyglą​dałnawynisz​czo​nego,awjegokoły​szą​cymcho​dziewciążbyłowidaćulicznąnie​dba​łość.

–Gdzietwójbur​żuj​skizega​rek?

–Jużgonienoszę.

–Popa​dłeśwnie​ła​skę?

–Obajpopa​dli​śmy.

–Ażtakźle?

–Możeinie.

–Alemówi​łeś,żetrzebadokoń​czyćrobotę?

–Tak.Cho​dziotegochłopca.

–Jakiegochłopca?–Januda​wał,żenierozu​mie.

–Tego,któ​regotakwspa​nia​ło​myśl​nieoszczę​dzi​łeś.

–Coznim?Prze​cieżtoidiota.

–Możeitak,alezacząłryso​wać.

–Jaktoryso​wać?

–Jestsawan​tem.

–Kim?

–Powi​nie​neśczy​taćcośpozatymipismamiobroni.

–Oczymtygadasz?

– Sawant to czło​wiek z auty​zmem albo jakąś inną dys​funk​cją, obda​rzony szcze​gól​nym talen​tem. Ten

chło​piecmożeinieumiemówićanisen​sow​niefor​mu​ło​waćmyśli,alewyglądanato,żemafoto​gra​ficzną

background image

pamięć.Komi​sarzBublan​skitwier​dzi,żebędziepotra​fiłnary​so​waćtwojątwarzzmate​ma​tycznądokład​-

no​ścią.Liczynato,żewpro​wa​dzirysu​nekdopoli​cyj​negopro​gramuiden​ty​fi​ka​cjitwa​rzy.Wtedybędzie

potobie.Niefigu​ru​jeszprzy​pad​kiemwbazieInter​polu?

–Notak,aleKirachybaniechce…

–Wła​śnietegochce.Musimygozała​twić.

Jan poczuł, jak zalewa go fala zło​ści. Był zdez​o​rien​to​wany. Po raz kolejny zoba​czył puste, szkli​ste

spoj​rze​nie,przezktórewszystkoposzłoźle.

–Pomoimtru​pie–powie​dział,niebar​dzowtowie​rząc.

–Wiem,żemaszpro​blemzdziećmi.Jateżtegonielubię.Aleoba​wiamsię,żeniemamywyboru.Poza

tympowi​nie​neśbyćwdzięczny.Rów​niedobrzeKiramogłazło​żyćwofie​rzecie​bie.

–Wzasa​dziemaszrację.

–Nowidzisz!Mamwkie​szenibiletynasamo​lot.Lecimyjutro,pierw​szymsamo​lotem,oszó​stejtrzy​-

dzie​ści,naArlandę.Stam​tądpoje​dziemydoośrodkadladzieciimło​dzieżyOdenprzySveavägen.

–Więcjestwośrodku.

–Tak,idla​tegomusimymiećplan.Zjemibioręsiędoroboty.

Czło​wiekznanyjakoJanHolt​serzamknąłoczy.Pró​bo​wałwymy​ślić,comógłbypowie​dziećOldze.

LIS​BETHSALAN​DERwstałanastęp​negodniaopią​tejranoiwła​małasiędosuper​kom​pu​teraNSFMRI

w New Jer​sey Insti​tute of Tech​no​logy. Potrze​bo​wała jak naj​więk​szej mocy obli​cze​nio​wej. Uru​cho​miła

swójpro​gramdoroz​kła​da​nianaczyn​nikiprzyuży​ciukrzy​wychelip​tycz​nychizaczęłałamaćplik,który

ścią​gnęłazNSA.Alewszyst​kiepróbykoń​czyłysięnie​po​wo​dze​niem.Niespo​dzie​wałasiętego.Byłoto

zaawan​so​waneszy​fro​wa​nieRSA,nazwanetaknacześćtwór​ców–Rive​sta,Sha​miraiAdle​mana.Algo​-

rytmtenmiałdwaklu​cze–publicznyipry​watnyiopie​rałsięnafunk​cjiEulerainamałymtwier​dze​niu

Fer​mata,choćprzedewszyst​kimnapro​stymspo​strze​że​niu,żedwiedużeliczbypierw​szełatwopomno​-

żyć.

Maszynaliczącapotrafipodaćwynikwmgnie​niuoka.Mimotoprak​tycz​nieniedasięusta​lićnapod​-

sta​wiewyniku,któreliczbypierw​szezostałyużyte.Kom​pu​terywciążniesązbytdobrewroz​kła​da​niuna

czyn​nikipierw​sze.Fru​stro​wałotonietylkoLis​beth,aleiludziworga​ni​za​cjachwywia​dow​czychzcałego

świata.

Za naj​bar​dziej sku​teczny uwa​żano zazwy​czaj algo​rytm GNFS. Lis​beth jed​nak od kilku lat sądziła, że

naj​lep​szajestECM–Ellip​ticCurveMethod.Dla​tegonie​zli​czonenoceopra​co​wy​waławła​snypro​gram

doroz​kła​da​nianaczyn​niki.Terazjed​nakuznała,żejeżelichcemiećjakie​kol​wiekszanse,musigojesz​cze

udo​sko​na​lić.Potrzechgodzi​nachzro​biłasobieprze​rwę.Poszładokuchni,wypiłatro​chęsokupoma​rań​-

czo​wegopro​stozkar​tonuizja​dładwazapie​kanepie​rogipod​grzanewmikro​fa​lówce.

Wró​ciładobiurkaiwła​małasiędokom​pu​teraMika​elaBlom​kvi​sta.Chciałazoba​czyć,czyzna​lazłcoś

nowego.Zadałjejdwapyta​nia.Mimowszystkoniejesttakibez​na​dziejny,pomy​ślała,jaktylkojezoba​-

background image

czyła.

Któryasy​stentzdra​dziłFransaBal​dera?

–brzmiałopierw​sze.Ioczy​wi​ściebyłocał​kiemroz​sądne.

Mimowszystkonieodpi​sała.Nieżebyjejzale​żałonalosieArvidaWran​gego.Onaposzłaokrokdalej

–dowie​działasię,kimbyłćpunogłę​bokoosa​dzo​nychoczach,zktó​rymskon​tak​to​wałsięWrange.Tri​nity

zHac​kerRepu​blicprzy​po​mniałsobie,żektośotakiejksy​wiebywałparęlatwcze​śniejnakilkustro​nach

haker​skich.Choćoczy​wi​ścieniemusiałotoniczna​czyć.

Bogey.Niebyłtoaninie​spo​ty​kany,aniszcze​gól​nieory​gi​nalnynick.Lis​bethwyśle​dziłaiprze​czy​tała

jego wpisy i zaczęła podej​rze​wać, że tra​fiła dobrze, zwłasz​cza kiedy nie​ostroż​nie wspo​mniał, że jest

infor​ma​ty​kiemnaUni​wer​sy​te​cieMoskiew​skim.

Nieudałojejsiędowie​dzieć,wktó​rymrokusięobro​nił,niezna​la​złateżżad​nychinnychdat,alezna​la​-

zła coś lep​szego – kilka ner​dow​skich szcze​gó​łów świad​czą​cych o tym, że ma sła​bość do ele​ganc​kich

zegar​kówiprze​padazasta​rymifran​cu​skimifil​mamioprzy​go​dachArsène’aLupina,dżen​tel​menawła​my​-

wa​cza,którepowsta​waływlatachsie​dem​dzie​sią​tych,czyliraczejnienale​żałydofil​mówjegopoko​le​nia.

Potemzaj​rzałana każdąmoż​liwąstronę dlaabsol​wen​tówi stu​den​tówUni​wer​sy​tetu Moskiew​skiego.

Pytała,czyktośznachu​degobyłegonar​ko​manaozapad​nię​tychoczach,którysięwycho​wałnaulicy,był

kró​lemzło​dzieiiuwiel​białfilmyoArsènieLupin.Niemusiaładługocze​kać.

„TomipasujedoJurijaBog​da​nowa”–napi​sałapewnadziew​czyna.MiałanaimięGalina.

Twier​dziła,żeoJurijukrążąnauczelnilegendy.Nietylkodla​tego,żewła​my​wałsiędokom​pu​te​rów

nauczy​cieliimiałnanichwszyst​kichhaki.Rów​nieżdla​tego,żecią​glesięzakła​dałipytałludzi:posta​-

wiszstorublinato,żeniedamradysiędostaćdotam​tegodomu?

Ludzie,któ​rzygonieznali,czę​stowidzieliwtymłatwyzaro​bek.Aleonpotra​fiłsiędostaćwszę​dzie.

Był w sta​nie otwo​rzyć wytry​chem każde drzwi, a jeśli było to nie​moż​liwe, wspi​nał się po ścia​nach

ifasa​dach.Byłznanyzbra​wuryizło​śli​wo​ści.Mawiano,żekie​dyśsko​pałnaśmierćpsa,któryprze​szko​-

dziłmuwpracy,apozatymbezprze​rwykradłludziomróżnerze​czy,nie​rzadkozprze​kory.Galinauwa​-

żała,żemógłbyćklep​to​ma​nem.Aleucho​dziłrów​nieżzagenial​negohakera,uwa​żano,żematalentana​li​-

tyczny.Kiedyskoń​czyłstu​dia,światstałprzednimotwo​rem.Aleonniechciałpod​jąćpracy.Mówił,że

chcepójśćwła​snądrogą.Lis​beth,rzeczjasna,szybkoodkryła,cowtedywymy​ślił–jakabyłaofi​cjalna

wer​sja.

Dowie​działasię,żeJurijBog​da​nowmatrzy​dzie​ściczterylata.Wyje​chałzRosjiimieszkawBer​li​nie,

przyBuda​pe​sterStrasse8,nie​opo​dalrestau​ra​cjiGou​r​metHugos.Pro​wa​dzifirmęOut​castSecu​rity,zaj​-

mu​jącąsiębez​pie​czeń​stweminfor​ma​tycz​nym.Zatrud​niasied​miupra​cow​ni​ków.Ichobrotywpoprzed​nim

rokuwynio​słydwa​dzie​ściadwamilionyeuro.

Zakra​wałonairo​nię,choćmożebyłologiczne,żejegoprzy​krywkąjestfirmamającachro​nićkon​cerny

background image

przedtakimijakon.Od2009roku,kiedyobro​niłdyplom,niedoro​biłsiężad​negowyroku.Siećjegokon​-

tak​tówspra​wiaławra​że​nieroz​le​głej.Wzarzą​dziefirmyzasia​dałmię​dzyinnymiIwanGri​ba​now,czło​nek

rosyj​skiejDumyiważnyudzia​ło​wieckon​cernunaf​to​wegoGaz​prom.Lis​bethniezna​la​złajed​naknicwię​-

cej,nic,cobyjejpozwo​liłoposu​nąćsięnaprzód.

Dru​giepyta​nieMika​elabrzmiało:

Ośro​dekdladzieciimło​dzieżyOdenprzySveavägen.Czytamjestbez​piecz​nie?(Usuńtozda​nie,jak

tylkoprze​czy​tasz).

Niewyja​śnił,dla​czegotomiej​scegointe​re​suje.Znałagojed​naknatyledobrze,żebywie​dzieć,żenie

zadajepytańnachy​biłtra​fił.Iżeniejestzwo​len​ni​kiemwie​lo​znacz​no​ści.

Jeżelibyłtajem​ni​czy,tomusiałmiećpowody,askoronapi​sał,żebyusu​nęłatozda​nie,infor​ma​cjabyła

tajna. Ośro​dek dla dzieci i mło​dzieży Oden z jakie​goś powodu był ważny. Szybko odkryła, że było na

nichwieleskarg.Pra​cow​nicyzapo​mi​naliodzie​ciachalbojeigno​ro​wali,nieprzej​mo​walisię,żemogą

sobiezro​bićkrzywdę.Byłatopry​watnafirma,pro​wa​dzonaprzezTor​kelaLindénaijegospółkęCareMe.

Jeśliwie​rzyćbyłympra​cow​ni​kom,byłotocośwrodzajupry​wat​negokró​le​stwaTor​kelaLindéna,wktó​-

rymocze​ki​wano,żesłowaszefabędątrak​to​wanejakprawdyobja​wione,ini​gdyniedoko​ny​wanozaku​-

pów,jeśliniebyłotonie​zbędne,dziękiczemuzyskizawszebyływyso​kie.

SamTor​kelLindénkie​dyśbyłgwiazdągim​na​styki,mię​dzyinnymimistrzemSzwe​cjiwćwi​cze​niachna

drążku. Był też zapa​lo​nym myśli​wym i człon​kiem wspól​noty Przy​ja​ciele Chry​stusa, ostro kry​ty​ku​ją​cej

osoby homo​sek​su​alne. Lis​beth weszła na strony Szwedz​kiego Związku Łowiec​kiego i Przy​ja​ciół Chry​-

stusa.Chciałaspraw​dzić,czynieszy​kujesięniccie​ka​wego.PotemwysłałaTor​kelowiLindénowidwa

fał​szywe, ale wyjąt​kowo sym​pa​tyczne maile, które wyglą​dały, jakby nadawcą były te orga​ni​za​cje.

Wzałącz​ni​kachznaj​do​wałysięplikipdfzzaawan​so​wa​nymwiru​semszpie​gu​ją​cym.Miałsięuru​cho​mić

auto​ma​tycz​nie,jaktylkoTor​kelLindénprze​czytawia​do​mo​ści.

Dwa​dzie​ściatrzyminutypoósmejmogławejśćnajegoser​wer.Wsku​pie​niuzabrałasiędopracy.Jej

podej​rze​nia oka​zały się słuszne. Poprzed​niego dnia po połu​dniu do Oden przy​jęto Augu​sta Bal​dera.

Wkar​cie,podopi​semtra​gicz​nychoko​licz​no​ści,napi​sano:

Autyzm dzie​cięcy, poważne upo​śle​dze​nie. Ciężka trauma po śmierci ojca. Wymaga sta​łej opieki.

Trudno nawią​zać kon​takt. Ma ze sobą puz​zle. Nie wolno mu ryso​wać! Zacho​wa​nia kom​pul​sywne

idestruk​cyjne.Decy​zjapsy​cho​logaFors​berga,zatwier​dzonaprzezTL.

Poni​żejznaj​do​wałsiędopi​sek,naj​wy​raź​niejspo​rzą​dzonypóź​niej:

Pro​fe​sor Char​les Edel​man, komi​sarz Bublan​ski i inspek​tor Modig odwie​dzą go w środę 22 listo​-

padao10.00.Wobec​no​ściTL.Ryso​wa​niepodnad​zo​rem.

background image

Jesz​czeniżejwid​niałkolejnydopi​sek:

Miej​sce spo​tka​nia zmie​nione. Chło​piec zosta​nie prze​wie​ziony przez TL i pro​fe​sora Edel​mana do

matki,HannyBal​der,zamiesz​ka​łejprzyTors​ga​tan.Spo​tkająsięzpoli​cjan​tamiBublan​skimiModig.

Uważasię,żewwarun​kachdomo​wychchło​piecbędzieryso​wałlepiej.

Lis​bethszybkospraw​dziła,kimjestpro​fe​sorChar​lesEdel​man.Kiedyprze​czy​tała,żespe​cja​li​zujesię

w talen​tach sawan​tów, od razu wie​działa, o co cho​dzi. Chło​piec miał nary​so​wać swoje zezna​nia.

W prze​ciw​nym wypadku Bublan​ski i Sonja Modig nie inte​re​so​wa​liby się jego rysun​kami, a Mikael nie

byłbytakiostrożny,zada​jąctopyta​nie.

Dla​tegoniemogłodojśćdoprze​cieku.Sprawcaniemógłsiędowie​dzieć,żeAugustbyćmożepotrafi

gonary​so​wać.Lis​bethposta​no​wiłaspraw​dzić,jakostrożnybyłTor​kelLindén,pro​wa​dząckore​spon​den​-

cję. Na szczę​ście wygląda na to, że wszystko jest w porządku. Ni​gdzie indziej nie pisał o rysun​kach

Augu​sta. Ale poprzed​niego dnia, dzie​sięć po jede​na​stej wie​czo​rem, otrzy​mał wia​do​mość od Char​lesa

Edel​mana.Tęsamąwia​do​mośćdostaliSonjaModigiJanBublan​ski.Zapewneposta​no​wilisięspo​tkać

gdzieindziej.Char​lesEdel​manpisał:

Witaj, Tor​kel. Naprawdę miło z two​jej strony, że zgo​dzi​łeś się mnie przy​jąć w swoim ośrodku.

Jestemcizatoogrom​niewdzięczny.Oba​wiamsięjed​nak,żebędęmusiałcispra​wićtro​chękło​potu.

Myślę, że naj​więk​sze szanse na pozy​tywny wynik uzy​skamy, jeśli pozwo​limy Augu​stowi ryso​wać

w warun​kach, w któ​rych będzie się czuł bez​pieczny. Choć nie mogę powie​dzieć złego słowa

owaszymośrodku.Sły​sza​łemonimwieledobrego.

Jasne,pomy​ślałaLis​bethiczy​taładalej:

Chciał​bym,żeby​śmyjutroprzedpołu​dniemzawieźligonaTors​ga​tan,dojegomatki.Powo​demjest

fakt, iż, jak przyj​muje się w lite​ra​tu​rze, obec​ność matki wywiera pozy​tywny wpływ na małych

sawan​tów. Gdy​byś zechciał cze​kać z nim przed bramą ośrodka o 9.15, mógł​bym was ode​brać.

Będziemysobiemogliuciąćpodro​dzemałąkole​żeń​skąpoga​wędkę.

Zpozdro​wie​niami

Char​lesEdel​man

JanBublan​skiodpo​wie​działminutęposiód​mej,SonjaModigczter​na​ście.Pisali,żesąpowody,żeby

sięzdaćnaEdel​manaipójśćzajegoradą.Tor​kelLindénnie​dawno–osiód​mejpięć​dzie​siątsie​dem–

potwier​dził, że będzie stał z Augu​stem przy bra​mie i cze​kał na Edel​mana. Lis​beth sie​działa chwilę

pogrą​żona w myślach. Potem poszła do kuchni i patrząc na Slus​sen i Riddarfjärden, wzięła ze spi​żarni

kilkasta​rychsucha​rów.Więcposta​no​wilizro​bićina​czej,pomy​ślała.

Zamiastwośrodkubędzieryso​wałumamy.Edel​mannapi​sał,żebędzietomiałonaniegopozy​tywny

background image

wpływ.Że„obec​nośćmatkimapozy​tywnywpływ”.Lis​bethcośsięwtymzda​niuniespodo​bało.Wydało

jejsięsta​ro​modne.Począ​tekwcaleniebyłlep​szy.„Powo​demjestfakt,iż,jakprzyj​mujesięwlite​ra​tu​-

rze…”.Brzmiałotosztywnoicięż​kawo.Pomy​ślała,żewielunaukow​cówpiszetak,jakbysiębalimówić

wła​snymgło​sem,aonaniemaprze​cieżpoję​cia,jakChar​lesEdel​manfor​mu​łujemyśli,aleczyświa​to​wej

sławy neu​ro​log naprawdę musi się pod​pie​rać tym, co przy​jęte w lite​ra​tu​rze? Czy nie powi​nien być

odważ​niej​szy?

Wró​ciła do kom​pu​tera i przej​rzała kilka arty​ku​łów Edel​mana, które zna​la​zła w sieci. Pomy​ślała, że

możeidasięwyczućśmiesznąnutępróż​no​ściwnawetnaj​bar​dziejrze​czo​wychfrag​men​tach.Niezauwa​-

żyła jed​nak języ​ko​wej nie​po​rad​no​ści ani naiw​no​ści. Wręcz prze​ciw​nie – facet był bystry. Wró​ciła do

maili i spraw​dziła ser​wer SMTP. Wzdry​gnęła się. Ser​wer nazy​wał się Bir​dino. Nie znała go, choć

powinna. Wysłała kilka pole​ceń, żeby się zorien​to​wać, co to takiego, i chwilę póź​niej miała wszystko

czarnonabia​łym.Byłtoser​wertypuopenrelay.Nadawcamógłwysłaćlistzdowol​negoadresu.

Innymisłowy,mailodEdel​manazostałsfał​szo​wany,akopie,któreotrzy​maliBublan​skiiModig,były

tylkozasłonądymną.Zostałyzablo​ko​waneini​gdynietra​fiłydoodbior​ców.Niemusiałanawetspraw​-

dzać, żeby wie​dzieć, że ich odpo​wie​dzi rów​nież były ble​fem. Od razu zro​zu​miała, że sprawa jest

poważna. Nie cho​dziło tylko o to, że ktoś się pod​szył pod Edel​mana. Musiało dojść do prze​cieku.

Aprzedewszyst​kimktośchciałwywa​bićAugu​stazośrodka.

Ktośchciał,żebysięzna​lazłnaulicy,bez​bronny,awtedy…nowła​śnie,co?Porwiego?Usu​nie?Spoj​-

rzałanazega​rek.Byłazapięćdzie​wiąta.Zadwa​dzie​ściaminutTor​kelLindéniAugustBal​derwyjdąna

ulicęibędącze​kaćnakogoś,ktoniejestChar​le​semEdel​ma​nemizapewneniemadobrychzamia​rów.Co

mogłazro​bić?

Zadzwo​nićnapoli​cję?Niebyłazwo​len​niczkątakichroz​wią​zań.Szcze​gól​nieżemogłodojśćdoprze​-

cieku.WeszłanastronęOdenizna​la​złanumerTor​kelaLindéna.Dodzwo​niłasiędocen​trali.Powie​dziano

jej,żeLindénjestnaspo​tka​niu.Zna​la​złanumerjegokomórkiizadzwo​niła,alewłą​czyłasiępocztagło​-

sowa.Zaklęłagło​śnoinapi​sałaese​mesaimaila.Kate​go​rycz​niezabro​niłaLindénowiwycho​dzićzAugu​-

stemnaulicę.Pod​pi​sałasię:Wasp.Niclep​szegonieprzy​szłojejdogłowy.

Potemwło​żyłaskó​rzanąkurtkęiwyszłazdomu.Pochwilizawró​ciła.Wbie​głazpowro​temdomiesz​-

ka​nia, zapa​ko​wała do czar​nej spor​to​wej torby lap​topa z zaszy​fro​wa​nym pli​kiem i pisto​let Beretta 92

iwybie​gła.Zasta​na​wiałasię,czyniepoje​chaćbmwM6conver​ti​ble,którekurzyłosięwgarażu.Posta​no​-

wiłajed​nakwziąćtak​sówkę.Uznała,żetakbędzieszyb​ciej,alewkrótcezaczęłategożało​wać.Tak​sówka

długonieprzy​jeż​dżała,akiedyjużsięzja​wiła,oka​załosię,żeruchwciążjestduży.

Jechaliwśli​ma​czymtem​pie.NaCen​tral​bronstałsznursamo​cho​dów.Czyżbywypa​dek?Wszystkosię

śli​ma​czyło i tylko czas pędził do przodu. Było pięć, a po chwili dzie​sięć po dzie​wią​tej. Spie​szyła się,

itobar​dzo.Zda​wałasobiesprawę,żewnaj​gor​szymraziejestjużzapóźno.Żemożnasięspo​dzie​wać,że

Tor​kelLindéniAugustwyjdąnaSveavägenniecowcze​śniejiżemor​derca,czykto​kol​wiektojest,już

zdą​żyłichzaata​ko​wać.

background image

Jesz​czerazwybrałanumerLindéna.Tymrazemusły​szałasygnały,aleniktnieode​brał.Zaklęłaporaz

kolejnyipomy​ślałaoMika​eluBlom​kvi​ście.Nieroz​ma​wiałaznimodwie​ków.Kiedyode​brał,wyda​wał

sięnabur​mu​szony.Dopierokiedyroz​po​znałjejgłos,oży​wiłsięikrzyk​nął:

–Lis​beth,toty?!

–Zamknijsięisłu​chaj–odparła.

MIKAELSIE​DZIAŁWREDAK​CJIprzyGötgatan.Humormiałfatalny.Nietylkodla​tego,żeznowukiep​-

skospał.Niewie​rzył,żeaku​ratTTjestdotegozdolna.Poważna,umiar​ko​wana,zazwy​czajtakrze​telna

agen​cjainfor​ma​cyjnaTTprzy​słałaarty​kuł,zktó​regowyni​kało,żeutrud​niaśledz​twowspra​wiemor​der​-

stwa,żezatajaklu​czoweinfor​ma​cjeizamie​rzajeopu​bli​ko​waćw„Mil​len​nium”.

Miałbytorobićpoto,żebyura​to​waćgazetęprzedkata​strofąiodzy​skaćswoją„strza​skanąrenomę”.

Wie​dział,żearty​kułpowsta​nie.Poprzed​niegodniadługoroz​ma​wiałzjegoauto​remHaral​demWal​li​nem.

Nieprzy​pusz​czałjed​nak,żerezul​tatbędzieażtakkata​stro​falny,zwłasz​czażebyłytotylkoidio​tycznealu​-

zjeifał​szyweoskar​że​nia.

MimowszystkoHaraldWal​linskle​ciłcoś,cowyda​wałosiępra​wierze​czoweiwia​ry​godne.Naj​wi​-

docz​niejmiałdobreźró​dławkon​cer​nieSer​neraiwpoli​cji.Tytułbrzmiał„Pro​ku​ra​torkry​ty​kujeBlom​-

kvi​sta”,więcniebyłonaj​go​rzej,aonmógłsiębro​nić.Gdybycho​dziłotylkoodepe​szę,nicstrasz​negoby

sięniestało.Jed​nakwróg,którysfa​bry​ko​wałtęhisto​rię,dobrzeznałlogikęmediów.Jeżelitakpoważne

źró​dłojakTTpubli​kujetegorodzajuarty​kuł,wszy​scyinninietylkomająprawosięprzy​łą​czyć,alewręcz

mogąsięczućzachę​cenidotego,żebyude​rzyćmoc​niej.JeżeliTTszep​cze,kolo​rowegazetybędąwrzesz​-

czećibićnaalarm.Tostaradzien​ni​kar​skazasada.Mikaelsięniezdzi​wił,kiedyranozoba​czyłwinter​ne​-

cie nagłówki w rodzaju: „Blom​kvist utrud​nia śledz​two w spra​wie mor​der​stwa” i „Blom​kvist ratuje

swoją gazetę, pozwala mor​dercy uciec”. Gazety były przy​naj​mniej na tyle uprzejme, żeby ująć tytuły

wcudzy​słów.Ogólnewra​że​niebyłojed​naktakie,żerazemzporannąkawąser​wujesięprawdę.Gustaw

Lund,który,jaktwier​dził,byłjużzmę​czonytąhipo​kry​zją,napi​sałwleadzieswo​jegoarty​kułu:„Oka​zuje

się, że Mikael Blom​kvist, który zawsze kre​ował się na lep​szego od innych, jest naj​więk​szym cyni​kiem

znaswszyst​kich”.

– Miejmy nadzieję, że nie zaczną nam wyma​chi​wać przed nosem środ​kami przy​musu praw​nego –

powie​działChri​sterMalm,pro​jek​tantiudzia​ło​wiec„Mil​len​nium”.StałobokMika​elaiżułgumę.

–Miejmynadzieję,żeniewezwąpie​chotymor​skiej–odparłMikael.

–Co?

–Pró​bujężar​to​wać.Tozwy​kłebzdury.

–Jasne,żetak.Aleniepodobamisiętaatmos​fera–odparłChri​ster.

–Nikomusięniepodoba.Alenaj​lep​sze,comożemyzro​bić,tozaci​snąćzębyipra​co​waćjakzwy​kle.

–Twójtele​fonwibruje.

–Wibrujebezprze​rwy.

background image

–Możelepiejodbierz,żebyniewymy​ślilicze​gośjesz​czegor​szego.

–Tak,tak–wymam​ro​tałMikaeliode​brał.Zacząłnie​zbytuprzej​mie.

Wsłu​chawceroz​ległsięgłosmło​dejdziew​czyny.Wyda​wałomusię,żegoroz​po​znaje,aleponie​waż

spo​dzie​wałsiękogośzupeł​nieinnego,wpierw​szejchwiliznikimkon​kret​nymmusięniesko​ja​rzył.

–Ktomówi?–zapy​tał.

–Salan​der–odpo​wie​działgłos.Natwa​rzyMika​elapoja​wiłsięsze​rokiuśmiech.

–Lis​beth,toty?

–Zamknijsięisłu​chaj–odparła.Zro​bił,jakkazała.

RUCHBYŁJUŻMNIEJ​SZY.Lis​bethikie​rowca–młodyIra​kij​czyk,Ahmed,któryoglą​dałwojnęzbli​-

skaiwzama​chuter​ro​ry​stycz​nymstra​ciłmatkęidwóchbraci–skrę​ciliwSveavägen.Minęlifil​har​mo​nię.

Lis​beth nie lubiła sie​dzieć bez​czyn​nie. Napi​sała do Tor​kela Lindéna jesz​cze jedną wia​do​mość i znów

zadzwo​niładoOden.Chciała,żebyktośzpra​cow​ni​kówwybiegłnaulicęigoostrzegł.Aleniemogłasię

dodzwo​nić.Zaklęłagło​śno.Liczyłanato,żeMikaelbędziemiałwię​cejszczę​ścia.

–Sytu​acjaawa​ryjna?–zapy​tałAhmed.

–Tak–odparłaLis​beth,aAhmedprze​je​chałnaczer​wo​nymświe​tle.Najejtwa​rzynachwilęzago​ścił

uśmiech.

Potemskon​cen​tro​wałasięnatym,cowidziałaprzezszybę.Kawa​łekdalej,polewejstro​niewidziała

Wyż​szą Szkołę Han​dlową i biblio​tekę publiczną. Byli już bli​sko, więc zaczęła wypa​try​wać numeru po

pra​wej. W końcu go zoba​czyła. Na szczę​ście na chod​niku nie leżały ciała. Był zwy​kły ponury listo​pa​-

dowydzień,ludziejakzwy​kleszlidopracy.Cho​ciaż…rzu​ciłaAhme​dowikilkastu​ko​ro​no​wychbank​no​-

tówispoj​rzaławstronęniskiego,zie​lon​ka​wegomurkupodru​giejstro​nieulicy.

Stałtambar​czy​stymęż​czy​znawczapceiciem​nychoku​la​rach.Uważ​niewpa​try​wałsięwbramęprzy

Sveavägen.Byłownimcośpodej​rza​nego.Niewidziałajegopra​wejręki.Aleramięmiałnapięte,jakby

gotowe do dzia​ła​nia. Spoj​rzała na bramę, choć widziała ją pod kątem. Nagle zauwa​żyła, że ktoś ją

otwiera.

Drzwiuchy​liłysiępowoli,jakbyczło​wiek,którymiałwyjść,sięwahałalbojakbybyłydlaniegoza

cięż​kie.Krzyk​nęładoAhmeda,żebysięzatrzy​mał.Wysko​czyłanie​malwbiegu.Wtejsamejchwilimęż​-

czy​znasto​jącypodru​giejstro​nieulicyuniósłprawąrękęiwymie​rzyłpisto​letzcelow​ni​kiemoptycz​nym

wbramę.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział17

22listo

​pada

CZŁO​WIEKZNANYJAKOJANHOLT​SERniebyłzado​wo​lony.Terenbyłzanadtootwarty,aporanie​-

od​po​wied​nia. Dookoła krę​ciło się zbyt wielu ludzi i choć dobrze się zama​sko​wał, prze​szka​dzało mu

świa​tłodniaispa​ce​ro​wi​czecho​dzącypoparkuzajegople​cami.Wyraź​niejniżkie​dy​kol​wiekczuł,żenie​-

na​wi​dzizabi​jaćdzieci.

Alebyło,jakbyło,iwgłębiduszywie​dział,żemusisiępogo​dzićztym,żesamdotegodopro​wa​dził.

Nie doce​nił Augu​sta i musiał napra​wić swój błąd. Tym razem nie mógł dać się poko​nać wła​snym

demo​nom. Musiał się skon​cen​tro​wać na zada​niu, wyko​nać je jak stu​pro​cen​towy zawo​do​wiec, któ​rym

prze​cieżbył,aprzedewszyst​kimniemyślećoOldze,ajużnapewnonieprzy​po​mi​naćsobieszkli​stych

oczu,którepatrzyłynaniegowsypialniBal​dera.

Musiałsięsku​pićnabra​miepoprze​ciw​nejstro​nieulicyinareming​to​nieukry​tympodwia​trówką.Wie​-

dział, że lada chwila będzie go musiał wycią​gnąć. Dla​czego nic się nie działo? Czuł, że ma sucho

wustach.Wiatrbyłmroźnyiprze​ni​kliwy.Naulicyinachod​nikuzale​gałśnieg,aludziespie​szylisiędo

pracy.Ści​snąłpisto​letmoc​niejizer​k​nąłnazega​rek.Byładzie​wiątaszes​na​ście,ajużpochwilidzie​wiąta

sie​dem​na​ście,alena​dalniktniewycho​dził.Zakląłwduchu:czyżbycośposzłonietak?Niemiałwzasa​-

dzieżad​nychgwa​ran​cji–nicpozatym,copowie​działJurij.Zazwy​czajtojed​nakwystar​czyło.Jurijprzy

kom​pu​te​rzepotra​fiłzdzia​łaćcuda.Poprzed​niegodniawie​czo​remsie​działpogrą​żonywpracyipisałfał​-

szywemaile,ikorzy​stałzpomocyswo​ichszwedz​kichkon​tak​tówwkwe​stiachjęzy​ko​wych.Ontym​cza​-

sem zaj​mo​wał się całą resztą – ana​li​zo​wał zdję​cia, które udało im się zdo​być, wybie​rał broń i przede

wszyst​kimpla​no​wałdrogęucieczki.Zamie​rzałuciecsamo​cho​dem,którypodfał​szy​wymnazwi​skiemmiał

dla niego wypo​ży​czyć Den​nis Wil​ton z klubu moto​cy​klo​wego w Svavelsjö MC. Kilka prze​cznic dalej

cze​kałwnimnaniegoJurij.

Poczułzaple​camijakiśruchidrgnął.Alezoba​czyłtylkodwóchmło​dychmęż​czyzn.Prze​cho​dziliobok

itro​chęzabar​dzosiędoniegozbli​żyli.Wogólewyglą​dałonato,żeruchgęst​nieje.Niebyłztegozado​-

wo​lony. Było gorzej niż kie​dy​kol​wiek. Kawa​łek dalej zaszcze​kał pies. W powie​trzu uno​sił się zapach

sma​że​niny, może z McDo​nalda. Po chwili w bra​mie po dru​giej stro​nie ulicy za szybą uka​zali się niski

męż​czyzna w sza​rym płasz​czu i chło​piec z roz​wi​chrzoną czu​pryną, w czer​wo​nej piko​wa​nej kurtce. Jan

jakzwy​kleprze​że​gnałsięlewąrękąipoło​żyłpalecnaspu​ście.

Alebramasięnieotwie​rała.Męż​czy​znazaszkla​nymidrzwiamizawa​hałsięispoj​rzałnatele​fon.No

dalej, pomy​ślał Jan. Otwie​raj! W końcu, powoli, brama się otwo​rzyła. Jan uniósł pisto​let i wyce​lo​wał

wtwarzchłopca.Znówzoba​czyłjegoszkli​steoczyinie​ocze​ki​wa​niepoczułsiębar​dzopod​eks​cy​to​wany.

Naglerze​czy​wi​ściechciałgozabić.Nadobrezga​sićtonie​po​ko​jącespoj​rze​nie.Iwtedycośsięstało.

Nie wia​domo skąd nad​bie​gła młoda kobieta. Rzu​ciła się na chłopca. Wystrze​lił. Wie​dział, że w coś

background image

tra​fił.Oddałkolejnystrzał.Ijesz​czejeden.Chło​piecimłodakobietazdą​żylibły​ska​wicz​nieprze​tur​laćsię

zasamo​chód. Jan Holt​sernabrał powie​trza ispoj​rzał w prawo iw lewo. Potemrzu​cił się przezulicę.

Czułsięjakkoman​dospod​czasbły​ska​wicz​nejakcji.

Niezamie​rzałzawieśćporazdrugi.

TOR​KELLINDÉNnieprze​pa​dałzaswo​imitele​fo​nami.Wprze​ci​wień​stwiedożony,Sagi,którazawsze,

kiedy sły​szała dzwo​nek, pod​ska​ki​wała w nadziei, że to nowe zle​ce​nie albo oferta. Jemu zawsze robiło

sięnie​przy​jem​nie,cooczy​wi​ściemiałozwią​zekztymiwszyst​kimioskar​że​niami.

Onijegoośro​dekbezprze​rwyzbie​ralicięgi.Uwa​żał,żemusitakbyć–wkońcuOdenbyłośrod​kiem

inter​wen​cjikry​zy​so​wej,więcuczu​ciaczę​stowymy​kałysięspodkon​troli.Gdzieśwgłębiduszyczułjed​-

nak,żeteskarginiesąbez​pod​stawne.Pró​bu​jącoszczę​dzać,posu​nąłsiętro​chęzadaleko.Pozatymcza​-

sami ucie​kał od wszyst​kiego i jechał do lasu. Pra​cow​nicy musieli sobie radzić sami. Choć oczy​wi​ście

byłrów​nieżchwa​lony,ostat​nioprzezsamegopro​fe​soraEdel​mana.

Na początku był na niego zły. Nie lubił, kiedy ludzie z zewnątrz mie​szali się do tego, jak pro​wa​dzi

swoją pla​cówkę. Ale po pochwa​łach z poran​nego maila czuł się bar​dziej pojed​naw​czo nasta​wiony

iliczył,żeudamusięskło​nićpro​fe​sora,żebypoparłjegownio​sekozosta​wie​niechłopcanajakiśczas

w ośrodku. Czuł, że roz​ja​śni​łoby to jego życie, choć nie do końca zda​wał sobie sprawę dla​czego.

Zregułytrzy​małsięzdalaoddzieci.

AleAugustBal​dermiałwsobiecośzagad​ko​wego,coś,cogoprzy​cią​gało.Odpierw​szejchwilibył

zły na poli​cjan​tów. Zbyt wiele żądali. Może chciał mieć Augu​sta dla sie​bie, żeby prze​jąć tro​chę jego

mistykialboprzy​naj​mniejusta​lić,czymsąnie​koń​czącesięciągicyfr,którezapi​sałnakomik​sieoBam​-

semwpokojuzabaw.Nicjed​naknieprzy​cho​dziłołatwo.AugustBal​dernaj​wy​raź​niejnielubiłsiękon​-

tak​to​wać z ludźmi – w żaden spo​sób. A teraz nie chciał z nim wyjść na ulicę. Znów bez​na​dziej​nie się

uparłitrzebabyłogocią​gnąć.

–Nochodź–mam​ro​tałTor​kel.

Zabrzę​czałtele​fon.Ktośupar​ciepró​bo​wałsięznimskon​tak​to​wać.

Nieode​brał.Pomy​ślał,żetojakieśbzdury,zapewnekolejnaskarga.Mimowszystko,sto​jącprzybra​-

mie, spoj​rzał na wyświe​tlacz. Kilka ese​me​sów wysła​nych z zastrze​żo​nego numeru. Uznał, że to żarty.

Ktośnapi​sał,żeniewolnomuwyjśćzośrodka.Podżad​nympozo​remniewolnomuwyjśćnaulicę.

Nicztegonierozu​miał.WtejsamejchwiliAugustchybaposta​no​wiłuciec.Zła​pałgomocnozaramię,

nie​pew​nie otwo​rzył drzwi, wypro​wa​dził i przez krótką chwilę nie działo się nic nie​zwy​kłego. Ludzie

mijaliichjakgdybyni​gdynic.Porazkolejnyzacząłsięzasta​na​wiaćnadese​me​sami,niezdą​żyłjed​nak

dojśćdożad​nychwnio​sków,bozlewejstronyktośnad​biegłirzu​ciłsięnaAugu​sta.Wtejsamejchwili

usły​szałstrzał.

Zro​zu​miał, że jest w nie​bez​pie​czeń​stwie. Z prze​ra​że​niem spoj​rzał przed sie​bie i zoba​czył rosłego,

wyspor​to​wa​negomęż​czy​znę.Biegłwjegostronę,trzy​małcośwdłoni.Czytobyłabroń?

background image

NiemyślałoAugu​ście.Pró​bo​wałzawró​cićiprzezkrótkąchwilęmyślał,żemusięuda.Niezdą​żył.

LIS​BETH ZARE​AGO​WAŁA INSTYNK​TOW​NIE. Rzu​ciła się na chłopca, żeby go ochro​nić. Ude​rzyła

ochod​nikipoczułapaskudnybólwramie​niuiklatcepier​sio​wej.Niemiałajed​nakczasu,żebysięnad

tym zasta​na​wiać. Przy​cią​gnęła dziecko i scho​wała się z nim za samo​cho​dem. Leżeli, ciężko dysząc,

a tam​ten ktoś nie prze​sta​wał strze​lać. Po chwili zapa​dła nie​po​ko​jąca cisza. Lis​beth zaj​rzała pod samo​-

chódizoba​czyłamasywnenogi.Ten,ktostrze​lał,biegłpędemprzezulicę.Przezchwilęzasta​na​wiałasię,

czyniewyjąćztorbyberettyiniezacząćstrze​lać.

Zro​zu​miała, że nie zdąży. Nagle zauwa​żyła duże volvo. Powoli sunęło w ich stronę. Zerwała się na

równenogi.Chwy​ciłachłopcaisza​leń​czopopę​dziładosamo​chodu.Szarp​nęładrzwiirzu​ciłasięwraz

zAugu​stemnatylnesie​dze​nie.

–Jedź!–wrza​snęłaiwtejsamejchwilizauwa​żyła,żektó​reśznichkrwawi.

JACOBCHARROmiałdwa​dzie​ściadwalataibyłdum​nymwła​ści​cie​lemvolvoXC60.Kupiłjenaraty,

zaporę​cze​niemojca.JechałdoUppsalinaobiad.Miałgozjeśćzkuzy​nami,wuj​kiemijegożoną.Bar​dzo

sięcie​szył.Niemógłsiędocze​kać,ażbędziemógłopo​wie​dzieć,żedostałsiędopod​sta​wo​wegoskładu

Syrian​skaFC.

Z radia dobie​gało Wake me up Avi​ciiego. Jacob bęb​nił pal​cami o kie​row​nicę. Mijał fil​har​mo​nię

iWyż​sząSzkołęHan​dlową.Kawa​łekdalejcośsiędziało.Ludziebie​galiwróżnestrony,jakiśmęż​czy​zna

krzy​czał,asamo​chodytoprzy​spie​szały,tozwal​niały.Zdjąłnogęzgazu.Niebyłszcze​gól​niezanie​po​ko​-

jony. Jeżeli zda​rzył się wypa​dek, to może będzie mógł się na coś przy​dać. Zawsze marzył o tym, żeby

zostaćboha​te​rem.

Pochwiliprze​ra​ziłsięnienażarty.Męż​czy​znabie​gnącylewympasemwyglą​dałjakżoł​nierzpod​czas

ataku. W jego ruchach było coś bru​tal​nego. Jacob już miał wci​snąć gaz do dechy, kiedy poczuł z tyłu

gwał​towneszarp​nię​cie.Ktośpró​bo​wałwejśćdosamo​chodutyl​nymidrzwiami.Krzyk​nął,samniewie​-

dział co. Nie był nawet pewien, czy to było po szwedzku. Młoda dziew​czyna z dziec​kiem odkrzyk​nęła

tylko:

–Jedź!

Chwilę się wahał. Kim są ci ludzie? Może zamie​rzają na niego napaść i ukraść mu samo​chód? Nie

mógłsięsku​pić.Tobyłosza​leń​stwo.Nagleusły​szałbrzęk.Pękłatylnaszyba.Musiałdzia​łać,itoszybko.

Zorien​to​wałsię,żektośdonichstrzela,więcgwał​tow​niedodałgazuizmocnobiją​cymser​cemprze​je​-

chałprzezskrzy​żo​wa​niezOden​ga​tannaczer​wo​nymświe​tle.

–Ococho​dzi?!–krzyk​nął.–Cosiędzieje?!

–Cicho!–syk​nęładziew​czyna.

Widział w lusterku, jak szybko i wpraw​nie, jak pie​lę​gniarka, bada chłopca. Patrzył na nią wiel​kimi

prze​ra​żo​nymioczami.Dopierowtedyspo​strzegł,żetylnesie​dze​niepokry​wająnietylkoszklaneodłamki,

background image

alerów​nieżkrew.

–Postrze​liligo?

–Niewiem.Jedź,popro​stujedź.Albonie,skręćwlewo…Teraz!

– Dobra, dobra – odpo​wie​dział. Był prze​ra​żony. Gwał​tow​nie zje​chał w Vanadisvägen i popę​dził

wkie​runkuVasa​stan.Zasta​na​wiałsię,czyktośzanimijedzieiczyznówbędziedonichstrze​lał.

Opu​ściłgłowę,zbli​żyłjądokie​row​nicyipoczuł,żeprzezstłu​czonąszybęwiejewiatr.Wco,docho​-

lery, został wplą​tany i kim jest ta dziew​czyna? Spoj​rzał na nią we wstecz​nym lusterku. Miała czarne

włosy,kol​czykiwróż​nychmiej​scachimrocznespoj​rze​nie.Przezchwilęczułsiętak,jakbywogóledla

niejnieist​niał.Pochwiliwymam​ro​tałacośnie​malrado​snymtonem.

–Dobrewie​ści?–zapy​tał.

Nieodpo​wie​działa.Zrzu​ciłazatoskó​rzanąkurtkę,chwy​ciłaswójbiałypod​ko​szu​leki…nagłymszarp​-

nię​ciemroze​rwałamate​riał.Niemiałasta​nika.Przezkrótkąchwilępatrzyłnajejnagiepiersi,aprzede

wszyst​kimnakrewspły​wa​jącąponichstru​mie​niemnabrzuchidżinsy.

Obe​rwałaponi​żejbarku,nie​da​lekoserca,imocnokrwa​wiła.Zro​zu​miał,żezamie​rzazro​bićzkoszulki

opa​tru​nek.Cia​snoowi​nęłaranę,żebypowstrzy​maćkrwa​wie​nie,izpowro​temwło​żyłaskó​rzanąkurtkę.

Uśmiech​nął się, bo wyglą​dała jak praw​dziwy twar​dziel, zwłasz​cza kiedy pobru​dziła sobie krwią poli​-

czekiczoło,jakbysiępoma​lo​waławbarwywojenne.

–Dobrewie​ścisątakie,żetotyzosta​łaśpostrze​lona,nieon–powie​dział.

–Cośwtymstylu–odparła.

–Pod​rzu​cićciędoszpi​talaKaro​lin​ska?

–Nie.

LIS​BETH ZNA​LA​ZŁA OBIE RANY, wlo​tową i wylo​tową. Naj​wy​raź​niej kula prze​szła przez bark.

Mocno krwa​wiła. Czuła pul​so​wa​nie nawet w skro​niach. Miała nadzieję, że nie doszło do uszko​dze​nia

tęt​nicy–wtedybyłobygorzej.Znówobej​rzałasiędotyłu.Praw​do​po​dob​niegdzieśwpobliżustałsamo​-

chód,któ​rymmor​dercazamie​rzałuciec.Naj​wy​raź​niejjed​nakniktichniegonił.Liczyłanato,żejechali

wystar​cza​jącoszybko.Opu​ściławzrokispoj​rzałanachłopca.

Sie​działzrękamiskrzy​żo​wa​nyminapiersiikiwałsięwprzódiwtył.Pomy​ślała,żepowinnacośzro​-

bić.Zaczęłastrzą​saćodłamkiszkłazjegonógiwło​sów.Przezchwilęsie​działspo​koj​nie.Niebyłajed​-

nak pewna, czy to dobry znak. Patrzył przed sie​bie pustym wzro​kiem. Ski​nęła głową. Pró​bo​wała spra​-

wiać wra​że​nie, że panuje nad sytu​acją. Naj​wy​raź​niej nie​spe​cjal​nie jej szło. Mdliło ją i krę​ciło jej się

w gło​wie. Koszulkę miała czer​woną od krwi. Bała się, że za chwilę straci przy​tom​ność, i pró​bo​wała

szybko opra​co​wać jakiś plan. Wie​działa jedno: poli​cja nie wcho​dzi w grę. Poli​cjanci zapro​wa​dzili go

pro​stowręcetego,ktostrze​lał,iwyda​wałosię,żeniepanująnadsytu​acją.Cowięcpowinnazro​bić?

Niemogładalejjechaćtymsamo​cho​dem.Widzianogonamiej​scuzbrodni,stłu​czonaszybaprzy​cią​gała

uwagę.Powinnapopro​sićchło​paka,żebyjązawiózłdodomu,naFiskar​ga​tan,iwsiąśćdoswo​jegobmw.

background image

Zare​je​stro​wałajenaprzy​branenazwi​skoIreneNes​ser.Czydaradępro​wa​dzić?

Czułasięjakgówno.

–JedźnaVästerbron!–roz​ka​zała.

–Dobra,dobra–odpo​wie​działchło​pak.

–Maszcośdopicia?

–Mamwhi​sky.Wiozędlawuja.

–Dajmi–powie​działa.Wzięładorękibutelkęgrant’siotwo​rzyłaztru​dem.

Roz​darłapro​wi​zo​rycznyopa​tru​nek,wylałatro​chęwhi​skynaranęiwypiładwaczytrzyporządnełyki.

Pod​su​nęłabutelkęAugu​stowiiwtejsamejchwilizorien​to​wałasię,żetoniejestdobrypomysł.Dzieci

niepijąwhi​sky.Nawetjeślisąwszoku.Czuła,żezaczynajejsięmącićwgło​wie.

–Zdej​mijkoszulę–powie​działadochło​paka.

–Co?

–Muszęowi​nąćramięczyminnym.

–Okej,ale…

–Bezgada​nia.

–Jeżelimamwampomóc,tomuszęwie​dzieć,dla​czegodowasstrze​lali.Jeste​ścieprze​stęp​cami?

–Pró​bujęochro​nićtegochłopca,towszystko.Świ​niechcągodorwać.

–Dla​czego?

–Tonietwojasprawa.

–Czylitoniejesttwójsyn.

–Nieznamgo.

–Wtakimraziedla​czegomupoma​gasz?

Lis​bethsięzawa​hała.

–Mamywspól​nychwro​gów–odpo​wie​działapochwili.

Chło​pak nie​chęt​nie i z tru​dem zaczął ścią​gać swe​ter z dekol​tem w serek. Trzy​mał kie​row​nicę lewą

ręką.

Roz​piąłkoszulę,zdjąłipodałLis​beth.Zaczęłapie​czo​ło​wi​cieowi​jaćniąramię.Jesz​czerazzer​k​nęła

na Augu​sta. Był dziw​nie nie​ru​chomy i spo​glą​dał w dół, na swoje chude nogi. Jego twarz nie wyra​żała

niczego.Lis​bethporazkolejnyzaczęłasięzasta​na​wiać,copowinnazro​bić.

Moglisięoczy​wi​ścieukryćuniej.NiktpozaMika​elemBlom​kvi​stemnieznaładresu.Miesz​ka​nianie

dałosiępowią​zaćzjejnazwi​skiem,nawetgdybyktośkorzy​stałzpublicz​niedostęp​nychbazdanych.Nie

chciałajed​nakryzy​ko​wać.Kie​dyśbyłaznanąnacałykrajwariatką,awróg,zktó​rymmiaładoczy​nie​nia,

naj​wy​raź​niejumiałszu​kać.

Nie​wy​klu​czone,żenaSveavägenktośjąroz​po​znałiżepoli​cjanciwywra​caliterazwszystkodogóry

nogami,żebyjązna​leźć.Potrze​bo​wałanowejkry​jówki,takiej,któraniebyłabypowią​zanazżad​nymzjej

nazwisk.Musiałapopro​sićopomoc.Alekogo?Hol​gera?

background image

Jejbyłykura​torHol​gerPalm​grendoszedłdosie​biepowyle​wie.Miesz​kałwdwu​po​ko​jo​wymmiesz​ka​-

niu przy Lil​je​holm​stor​get. Tylko on znał ją naprawdę. Wie​działa, że oka​załby się bez​gra​nicz​nie lojalny

iżezro​biłbywszystko,żebyjejpomóc.Alebyłsta​rymczło​wie​kiemosła​bychner​wachiniechciałago

wtowcią​gaćbezpotrzeby.

Byłjesz​czeoczy​wi​ścieMikaelBlokm​kvist.Wła​ści​wieniemogłamuniczarzu​cić.Mimotoniepaliła

się do ponow​nego spo​tka​nia – może wła​śnie z tego powodu. Był o wiele za dobry, za bar​dzo uło​żony

iwogóle.Choćzdru​giejstrony…niemożnabyłomiećotodoniegopre​ten​sji,wkaż​dymrazienieprze​-

sad​niewiel​kie.Zadzwo​niła.Ode​brałjużpopierw​szymsygnaleiwyda​wałsięzde​ner​wo​wany.

–Halo,jakdobrzesły​szećtwójgłos.Cosięstało?

–Niemogęciterazpowie​dzieć.

–Mówią,żejeste​ścieranni.Sątuśladykrwi.

–Chło​piecczujesiędobrze.

–Aty?

–Wporządku.

–Czyliobe​rwa​łaś.

–Pocze​kaj,Blom​kvist.

Wyj​rzałaprzezszybęistwier​dziła,żesąjużprzyVästerbron.

–Zatrzy​majsięnatam​tymprzy​stanku.

–Będzie​ciewysia​dać?

–Tybędzieszwysia​dać.Daszmiswójtele​fon.Pocze​kasznadwo​rze,ajaporoz​ma​wiam.Jasne?

–Tak,tak.

Spoj​rzałnaniąprze​stra​szony,podałjejkomórkęiwysiadł.Lis​bethprzy​ło​żyłatele​fondoucha.

–Cosiędzieje?–spy​tałMikael.

–Spo​koj​nie–odparła.–Chcia​ła​bym,żebyśodterazzawszemiałprzysobietele​fonzandro​idem,na

przy​kładsam​sunga.Chybamaciecośtakiegowredak​cji?

–Tak,cośsięznaj​dzie.

– Dobrze. Od razu wejdź na Google Play, pobierz apli​ka​cję Head​phone i Thre​ema do ese​me​sów.

Musimysięporo​zu​mie​waćbez​piecz​nymikana​łami.

–Okej.

– Jeżeli jesteś takim idiotą, jak mi się wydaje, to czło​wiek, który będzie ci poma​gał, musi pozo​stać

ano​ni​mowy.Żad​nychsła​bychpunk​tów.

–Jasne.

–Apozatym…

–Tak?

– Uży​waj tego tele​fonu tylko w nagłych wypad​kach. Będziemy uży​wać spe​cjal​nego połą​cze​nia. Dla​-

tegochcia​ła​bym,żebyśtyalbotenktoś,ktoniejestidiotą,wszedłnawww.pgpi.orgiścią​gnąłpro​gram

background image

doszy​fro​wa​niapoczty.Zrób​cietoteraz,apotemznajdź​ciedobrą,bez​piecznąkry​jówkędlachłopca,taką,

któ​rejniebędziemożnapowią​zaćaniz„Mil​len​nium”,aniztobą.Potemwyślij​ciemiadreswzaszy​fro​-

wa​nymmailu.

–Zapew​nie​niemubez​pie​czeń​stwatoniejesttwojezada​nie,Lis​beth.

–Nieufampoli​cji.

–Wtakimrazieznajdźmykogoś,komuufasz.Tenchło​pakcierpinaautyzmimaszcze​gólnepotrzeby.

Uwa​żam,żeniepowin​naśzaniegoodpo​wia​dać,zwłasz​czajeślizosta​łaśpostrze​lona…

–Pomo​żeszmiczybędziesztakpier​dzie​lił?

–Pew​nie,żecipomogę.

–Todobrze.Zapięćminutzaj​rzyjdoPrze​gródkiLis​beth.Zosta​więcitamwię​cejdanych.Usuńje,jak

tylkoprze​czy​tasz.

–Lis​beth,posłu​chaj,musiszjechaćdoszpi​tala.Potrze​bu​jeszopieki.Sły​szęwtwoimgło​sie…

Roz​łą​czyła się. Zawo​łała chło​paka – stał na przy​stanku auto​bu​so​wym – wyjęła lap​topa i przez

komórkęwła​małasiędokom​pu​teraMika​ela.Napi​sała,jakmapobraćizain​sta​lo​waćpro​gram.

Pole​ciła chło​pa​kowi, żeby ją zawiózł na plac Mose​backe. To było ryzy​kowne. Nie widziała jed​nak

innegowyj​ścia.Mia​stozaoknembyłocorazmniejwyraźne.

MIKAELBLOM​KVISTzakląłcicho.StałnaSveavägen,wpobliżuciałaimiej​sca,którewła​śnieogra​-

dzalipoli​cjancizpatrolu.Odczasuroz​mowyzLis​bethuwi​jałsięjakwukro​pie.Natych​miastwsiadłdo

tak​sówki. Sta​rał się nie dopu​ścić do tego, żeby chło​piec i dyrek​tor wyszli na ulicę. Udało mu się

dodzwo​nić do pra​cow​nicy ośrodka. Powie​działa, że nazywa się Bir​gitta Lind​gren. Wybie​gła na schody

izoba​czyła,jakjejkolegapadanadrzwizranąpostrza​łowągłowy.Kiedydzie​sięćminutpóź​niejzna​lazł

sięnamiej​scu,byłakom​plet​nieroz​trzę​siona.MimotorazemzUlrikąFranzén,którawła​śnieszładoznaj​-

du​ją​cegosięnie​opo​dalwydaw​nic​twaBon​niers,cał​kiemnie​źlezre​la​cjo​no​wałymuprze​biegwypad​ków.

Zanim tele​fon zadzwo​nił po raz drugi, wie​dział, że Lis​beth ura​to​wała Augu​stowi Bal​de​rowi życie.

Zro​zu​miał,żejadąsamo​cho​demzkie​rowcą,któryraczejniebędzieskłonnydopomocy,zwłasz​czażedo

niego strze​lano. Przede wszyst​kim jed​nak widział plamy krwi na chod​niku i na ulicy. Nawet jeśli roz​-

mowa z Lis​beth tro​chę go uspo​ko​iła, w dal​szym ciągu bar​dzo się mar​twił. Lis​beth spra​wiała wra​że​nie

wycień​czo​nej,amimoto–choćwła​ści​wiegotoniedzi​wiło–byłaupartajakzwy​kle.

Choćpraw​do​po​dob​niezostałapostrze​lona,chciałasamaukryćAugu​sta.Dopew​negostop​niatorozu​-

miał,wie​działprze​cież,przezcoprze​szła.Aleczynaprawdęonigazetapowinnijejwtympoma​gać?Na

Sveavägen wyka​zała się boha​ter​stwem, ale w czy​sto praw​nym sen​sie to, co zro​biła, nie​wąt​pli​wie było

porwa​niem.Niemógłjejwtympoma​gać.Jużitakmiałnagło​wiemediaipro​ku​ra​tora.

Zdru​giejstronycho​dziłooLis​beth,aoncośjejobie​cał.Jasne,żejejpomoże,cho​ciażErikadosta​nie

szałuicho​ciażniewia​domo,doczegotowszystkodopro​wa​dzi.Wziąłgłę​bokioddechiwycią​gnąłtele​-

fon. Nie zdą​żył jed​nak wybrać numeru. Usły​szał za sobą zna​jomy głos. Wołał go Jan Bublan​ski. Szedł

background image

szyb​kimkro​kiemiwyglą​dałonato,żejestwsta​nie,którynale​ża​łobynazwaćsta​nemroz​kładu.Towa​rzy​-

szylimuinspek​torSonjaModigiwysokiwyspor​to​wanymęż​czy​znakołopięć​dzie​siątki,zapewnepro​fe​-

sor,októ​rymLis​bethwspo​mi​nałaprzeztele​fon.

–Gdziechło​piec?–wysa​pałBublan​ski.

–Poje​chalinapół​nocdużymczer​wo​nymvolvo.Ktośgoura​to​wał.

–Kto?

–Powiemwszystko,cowiem–odparłMikael.Niemiałpew​no​ści,copowi​nienzdra​dzić.–Alenaj​-

pierwmuszęzadzwo​nić.

–Nie,nie,naj​pierwporoz​ma​wiaszznami.Musimynadaćkomu​ni​katdojed​no​stekcałegokraju.

–Poroz​ma​wiajztamtąkobietą.NazywasięUlrikaFranzén.Onawiewię​cej.Widziała,cosięstało,

imanawetcośwrodzajuryso​pisusprawcy.Japrzy​je​cha​łemdzie​sięćminutpóź​niej.

–Aten,ktogoura​to​wał?

–Ta.Tobyłakobieta.UlrikaFranzénmarów​nieżjejryso​pis.Aterazmuszęwasprze​pro​sić…

– Jakim cudem się dowie​dzia​łeś, że coś tu się sta​nie? – wysy​czała Sonja Modig z nie​ocze​ki​waną

wście​kło​ścią.–Wradiupoda​wali,żezadzwo​ni​łeśpodnumeralar​mowy,zanimjesz​czepadłystrzały.

–Dosta​łemcynk.

–Odkogo?

Mikaelporazkolejnywziąłgłę​bokioddechispoj​rzałSonjipro​stowoczy.Wjegospoj​rze​niukryła

sięsta​now​czość.

– Bez względu na to, jakie bzdury wypi​sują w gaze​tach, naprawdę chcę z wami współ​pra​co​wać,

wkażdymoż​liwyspo​sób.Mamnadzieję,żeotymwie​cie.

–Zawszeciufa​łam,Mikael.Terazporazpierw​szyzaczy​namsięwahać–odpo​wie​działaSonja.

–Wporządku,rozu​miem.Alewtakimrazieprzyj​mij​ciedowia​do​mo​ści,żejateżwamnieufam.Ktoś

sypie,chybatodowasdotarło?Wprze​ciw​nymrazieni​gdybydotegoniedoszło–powie​dział,wska​zu​-

jącnazwłokiTor​kelaLindéna.

–Maszrację.Niechtoszlag–wtrą​ciłBublan​ski.

–Nodobra.Muszęzadzwo​nić–powie​działMikaeliodszedłnabok,żebyporoz​ma​wiaćwspo​koju.

Ni​gdzie jed​nak nie zadzwo​nił. Uznał, że czas poważ​nie pomy​śleć o bez​pie​czeń​stwie, i zawia​do​mił

Bublan​skiegoiModig,żenie​stetymusinatych​miastjechaćdoredak​cji,aleoczy​wi​ściewraziepotrzeby

będziedoichdys​po​zy​cji.Sonja,samatymzdzi​wiona,chwy​ciłagozaramię.

–Naj​pierwwyja​śnij,skądwie​dzia​łeś,żecośsięsta​nie–powie​działaostro.

– Nie​stety muszę się powo​łać na ochronę infor​ma​to​rów – odparł Mikael i posłał jej udrę​czony

uśmiech.

Przy​wo​łałtak​sówkęipoje​chałdoredak​cji.Roz​my​ślałprzezcałądrogę.Zmyśląozaawan​so​wa​nych

roz​wią​za​niach tech​nicz​nych jakiś czas wcze​śniej zatrud​nili firmę kon​sul​tin​gową Tech Source – grupę

mło​dych dziew​czyn, które szybko i sku​tecz​nie poma​gały w kwe​stiach infor​ma​tycz​nych. Nie chciał ich

background image

jed​nak do tego mie​szać. Nie chciał także anga​żo​wać Chri​stera Malma, który naj​le​piej ze wszyst​kich

wredak​cjiznałsięnakom​pu​te​rach.Pomy​ślałoAndreiu.Jużzostałwłą​czonywtęsprawę,apozatym

zna​ko​mi​ciesobieradziłzkom​pu​te​rami.Posta​no​wiłzwró​cićsiędoniegoiobie​całsobie,żejeślitylkoon

iEricaprze​trwajątowszystko,będziewal​czyłoto,żebytenchło​pakzostałunichzatrud​nionynastałe.

DLA ERIKI TEN PORA​NEK był kosz​ma​rem, jesz​cze zanim na Sveavägen padły strzały. Oczy​wi​ście

przez prze​klętą depe​szę TT, która w pew​nym sen​sie była prze​dłu​że​niem nagonki na Mika​ela. Po raz

kolejny wszyst​kie zazdro​sne, skar​lałe istoty wypeł​zły na powierzch​nię i pluły jadem na Twit​te​rze,

wmailachikomen​ta​rzach.Tymrazemprzy​łą​czyłsiędotegorasi​stow​skimotłoch,zapewnedla​tego,że

„Mil​len​nium”odlatwprze​różnespo​sobypoma​gałozwal​czaćrasizmiwro​gośćwobecimi​gran​tów.

Naj​gor​szebyłoto,żewszy​scywredak​cjimieliterazbar​dzoutrud​nionąpracę.Ludzienaglebylimniej

skłonni udzie​lać im infor​ma​cji. Poza tym sze​rzyła się plotka, że pro​ku​ra​tor Richard Ekström szy​kuje

rewi​zję w redak​cji. Erika Ber​ger nie bar​dzo w to wie​rzyła. Rewi​zja w gaze​cie to poważna sprawa,

przedewszyst​kimzewzględunaochronęinfor​ma​to​rów.

Zga​dzałasięjed​nakzChri​ste​remMal​mem,żeatmos​ferastałasięnatylenie​przy​jemna,żenawetpraw​-

ni​kom i ludziom zazwy​czaj zrów​no​wa​żo​nym może wpaść coś głu​piego do głowy. Wła​śnie się zasta​na​-

wiała,comogłabyztymzro​bić,kiedydoredak​cjiwszedłMikael.Kujejzdzi​wie​niuniechciałzniąroz​-

ma​wiać. Poszedł bez​po​śred​nio do Andreia Zan​dera i zacią​gnął go do jej gabi​netu. Po krót​kiej chwili

poszłazanimi.

Kiedyweszładośrodka,spo​strze​gła,żeAndreijestspiętyiskon​cen​tro​wany,iusły​szała,żepadłskrót

PGP. Wie​działa, co to zna​czy, bo ukoń​czyła kurs bez​pie​czeń​stwa tele​in​for​ma​tycz​nego. Zauwa​żyła, że

Andreizapi​sujecośwnote​sie.Pochwili,nierzu​ca​jącjejnawetjed​negospoj​rze​nia,wyszedłzgabi​netu

ipod​szedłdolap​topaMika​ela.

–Ococho​dziło?

Mikael wyja​śnił jej wszystko szep​tem. Nie przy​jęła jego słów ze szcze​gól​nym spo​ko​jem. Musiał

powta​rzaćkilkarazy,boniemogłauwie​rzyćwto,cosły​szała.

–Chcesz,żebymimzna​la​złakry​jówkę?–zapy​tała.

–Przy​kromi,żecięwtowcią​gam,Eriko–odparł.–Aleniewiem,czykto​kol​wiekznatyluwła​ści​-

cielidom​kówlet​ni​sko​wychcoty.

–Niewiem.Naprawdęniewiem.

–Niemożemyichzawieść.Lis​bethzostałapostrze​lona.Sytu​acjajestroz​pacz​liwa.

–Jeżelizostałapostrze​lona,powinnajechaćdoszpi​tala.

–Niezga​dzasię.Zawszelkącenęchcechro​nićchłopca.

–Żebymógłwspo​kojunary​so​waćmor​dercę.

–Tak.

–Tozbytdużaodpo​wie​dzial​ność.Izbytdużeryzyko.Jeżelicośimsięsta​nie,odpo​wie​dzial​nośćspad​-

background image

nie na nas, a to nas pogrąży. Nie powin​ni​śmy się zaj​mo​wać ochroną świad​ków, to zada​nie poli​cji.

Pomyśltylko,jakwielewąt​pli​wo​ści,zarównonaturypsy​cho​lo​gicz​nej,jakitychzwią​za​nychztech​niczną

stronąśledz​twa,mogązro​dzićterysunki.Napewnomożnatoroz​wią​zaćina​czej.

–Bezwąt​pie​nia.Gdy​by​śmytylkomielidoczy​nie​niazkimśinnymniżLis​bethSalan​der.

–Cza​semmęczymniefakt,żezawszejejbro​nisz.

– Pró​buję tylko trzeźwo oce​nić sytu​ację. Pań​stwowe insty​tu​cje poważ​nie zawio​dły Augu​sta Bal​dera,

nara​ziłygonaśmier​telnenie​bez​pie​czeń​stwo.Wiem,żetodopro​wa​dzaLis​bethdoszału.

–Iwedługcie​biepowin​ni​śmysięwtowłą​czyć?

–Jeste​śmydotegozmu​szeni.Lis​bethjestwście​kłainiemasięgdziepodziać.

–WtakimraziezabierzichdoSan​dhamn.

–Lis​bethijamamyzbytsilnepowią​za​nia.Kiedywyj​dzienajaw,żetoona,odrazubędąjejszu​kać

podmoimiadre​sami.

–Okej.

–Tozna​czy?

–Cośznajdę.

Samaniewie​rzyła,żetopowie​działa.Jed​naktakwła​śniebyłozMika​elem–kiedyocośpro​sił,nie

potra​fiłamuodmó​wić.Wie​działa,żetodziaławobiestrony.Onrów​nieżzro​biłbydlaniejwszystko.

–Wspa​niale,Ricky.Gdzie?

Pró​bo​wałamyśleć,alenicnieprzy​cho​dziłojejdogłowy.Anijednonazwi​sko,anijedenczło​wiek,jak

gdybyjejsiećkon​tak​tównagleprze​stałaist​nieć.

–Muszęsięzasta​no​wić.

–Zasta​nówsięszybko,apotempodajadresiopisdojazduAndre​iowi.Onwie,corobić.

Erikapoczuła,żemusiwyjść.Zeszłaposcho​dach,akiedyzna​la​złasięnaGötgatan,ruszyławkie​runku

Med​bor​gar​plat​sen.Wjejmyślach,jednopodru​gim,poja​wiałysięnazwi​ska,ależadneznichniewyda​-

wałosięwła​ściwe.Gratoczyłasięozbytwysokąstawkę,więcukaż​degodostrze​gałajakieśnie​do​statki,

anawetjeślitakniebyło,niechciałaichobar​czaćtąkwe​stią,możedla​tego,żesamaczułasięniąobar​-

czona.Choćzdru​giejstrony…cho​dziłoomałegochłopca,doktó​regostrze​lano,aonazło​żyłaprze​cież

obiet​nicę.Wie​działa,żemusicośwymy​ślić.

Kawa​łek dalej zawył radio​wóz. Spoj​rzała w stronę parku i sta​cji metra i na sto​jący na wznie​sie​niu

meczet. Minął ją młody czło​wiek z jaki​miś papie​rami. Niósł je tak, jak gdyby to były tajne doku​menty.

Nagle przy​po​mniała sobie o Gabrielli Grane. W pierw​szej chwili ten wybór ją zdzi​wił. Gabriella nie

byłajejbli​skąprzy​ja​ciółką,atam,gdziepra​co​wała,zcałąpew​no​ściąniemożnabyłołamaćprze​pi​sów.

Nie,tobyłkre​tyń​skipomysł.Gabriellaryzy​ko​wa​łabyutratępracy,choćbytylkoroz​wa​ża​jąctępro​po​zy​-

cję,ajed​nak…Erikaniemogłasięuwol​nićodtejmyśli.

Gabriellabyłanietylkowyjąt​kowodobrymiodpo​wie​dzial​nymczło​wie​kiem,aleteż…

Erika przy​po​mniała sobie pewne zda​rze​nie. Było to latem, późno w nocy albo nawet o świ​cie,

background image

wdomkuGabriellinaIngarö,gdziezapro​siłająnaucztęrakową.Sie​działywhamakunamałymtara​sie

ipatrzyłynamorzewidoczneprzezszcze​linępomię​dzydrze​wami.

–Tuchcia​ła​bymuciec,kiedybędąmnieści​gałyhieny–powie​działaErika,niebar​dzowie​dząc,jakie

hienymanamyśli.Praw​do​po​dob​niejed​nakczułasięzmę​czonapracą,awdomuGabriellibyłocoś,co

spra​wiło,żewydałjejsiędobrymschro​nie​niem.

Stał na małej górce, a drzewa i zbo​cze chro​niły go przed spoj​rze​niami cie​kaw​skich. Erika dobrze

pamię​tałaodpo​wiedźGabrielli:stwier​dziła,żeuznatozaobiet​nicę.

–Kiedyhienyzaata​kują,będziesztumilewidziana,Eriko.

Myślącotymteraz,zasta​na​wiałasię,czyjed​nakdoniejniezadzwo​nić.

Może samo zada​nie tego pyta​nia będzie bez​czel​no​ścią. Posta​no​wiła, że mimo wszystko spró​buje.

Weszładoredak​cjiizadzwo​niła,uży​wa​jącRed​phone–apli​ka​cjidoszy​fro​wa​niaroz​mów,którąAndrei

pole​ciłtakżejej.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział18

22listo

​pada

WCHO​DZĄCDOSALI,wktó​rejmiałosięodbyćnaprędcezwo​łanezebra​niejejgrupyzHelenąKraft,

doty​czące dra​ma​tycz​nych wyda​rzeń na Sveavägen, Gabriella Grane poczuła, że jej pry​watna komórka

wibruje.Mimożebyławście​kła,amożewła​śniedla​tego,ode​brałairzu​ciła:

–Tak?

–MówiErika.

–Cześć.Niemamterazczasuroz​ma​wiać.Zdzwo​nimysiępóź​niej.

–Chcia​łam…–zaczęłaErika,aleGabriellajużzdą​żyłasięroz​łą​czyć.Niemiałaczasunaprzy​ja​ciel​-

skieroz​mowy.Zminą,jakgdybychciałaroz​pę​taćwojnę,weszładosali.Wycie​kłyklu​czoweinfor​ma​cje,

kolejnaosobanieżyła,ajesz​czekolejnabyłanaj​praw​do​po​dob​niejpoważ​nieranna.Bar​dziejniżkie​dy​-

kol​wiekGabriellamiałaochotęwysłaćwszyst​kichdodia​bła.Bylitaknie​uważniitakbar​dzozale​żałoim

na uzy​ska​niu nowych infor​ma​cji, że potra​cili głowy. Przez pół minuty nie sły​szała ani słowa z tego, co

mówili.Sie​działazaśle​pionazło​ścią.Naglenad​sta​wiłauszu.

Ktoś powie​dział, że Mikael Blom​kvist zadzwo​nił pod numer alar​mowy, zanim na Sveavägen padły

strzały.Dziwnasprawa.Nadoda​tekdzwo​niładoniejErikaBer​ger,któranieodzy​wałasiębezpotrzeby,

zwłasz​cza w godzi​nach pracy. Czy mogło cho​dzić o coś waż​nego albo nawet decy​du​ją​cego? Wstała

ipowie​działa,żemusinachwilęwyjść.

–Gabriello,wydajemisię,żesta​now​czopowin​naśtegoposłu​chać–oznaj​miłaHelenaKraftnie​spo​-

dzie​wa​nieostrymtonem.

–Muszęzadzwo​nić–odparłaGabriella.Nagleniemiałanaj​mniej​szejochotyspeł​niaćżycze​niasze​fo​-

wejSäpo.

–Gdzie?

–Popro​stumuszęzadzwo​nić–odparła.Wyszłaikiedyzna​la​złasięwswoimgabi​ne​cie,natych​miast

oddzwo​niładoErikiBer​ger.

ERIKA ODE​BRAŁA I POPRO​SIŁA Gabriellę, żeby zadzwo​niła do niej na sam​sunga. Kiedy znów się

połą​czyły,odrazuwyczuła,żecośsięzmie​niło.Wgło​sieGabrielliniebyłosły​chaćtypo​wegodlaniej

entu​zja​zmu.Wręczprze​ciw​nie,wyda​wałasięnie​spo​kojnaispięta,jakgdybyodpoczątkuprzy​pusz​czała,

żeErikachcejejprze​ka​zaćcośważ​nego.

–Cześć–powie​działatylko.–Wciążcho​ler​niekiep​skoumniezcza​sem,alepowiedz:cho​dzioAugu​-

staBal​dera?

Erikęogar​nęłobar​dzonie​przy​jemneuczu​cie.

–Skądwiesz?–zapy​tała.

background image

–Pra​cujęnadtąsprawąiwła​śnieusły​sza​łam,żeMikaeldostałcynkotym,cosięsta​nienaSveavägen.

–Więcjużwie​cie?

–Tak,ioczy​wi​ściebar​dzonasinte​re​suje,jakdotegodoszło.

–Sorry.Muszęsiępowo​łaćnaochronęinfor​ma​to​rów.

–Okej.Aledla​czegodzwo​ni​łaś?

Erikazamknęłaoczyiwzięłagłę​bokioddech.Jakmogłabyćtakąidiotką?

– Oba​wiam się, że będę musiała się zwró​cić do kogoś innego – odparła. – Nie chcę cię nara​żać na

kon​fliktetyczny.

– Z chę​cią przyjmę każdy kon​flikt, Eriko. Ale nie zga​dzam się, żebyś coś przede mną ukry​wała. To

śledz​twozna​czydlamniewię​cej,niżmożeszsobiewyobra​zić.

–Naprawdę?

–Naprawdę.Ipowiemci,żejateżdosta​łamcynk,zanimtosięstało.Dowie​dzia​łamsię,żeBal​derjest

wpoważ​nymnie​bez​pie​czeń​stwie.Amimotonieudałomisięzapo​biecmor​der​stwuibędęmusiałaztym

żyćjużdokońca.Takwięcniczegoprzedemnąnieukry​waj.

–Mimowszystkomuszętozro​bić.Przy​kromi,Gabriello.Niechcę,żebyśprzeznasmiałakło​poty.

–Tam​tejnocy,kiedyzamor​do​wanopro​fe​sora,widzia​łamMika​elawSaltsjöbaden.

–Niewspo​mi​nałmiotym.

–Uzna​łam,żenicniezyskam,jeślimusięprzed​sta​wię.

–Możeisłusz​nie.

–Mogły​by​śmysobienawza​jempomóc.

–Dobrze.Póź​niejmogępopro​sićMika​ela,żebydocie​biezadzwo​nił.Aleterazmuszęsięczymśzająć.

–Wiem tak samojak wy, żektoś z poli​cji sypie.Rozu​miem, że wtakiej sytu​acji trzebanawią​zy​wać

dziwnesoju​sze.

–Jaknaj​bar​dziej.Teraznie​stetymuszęszu​kaćdalej.

–Okej–odparłaGabriellaroz​cza​ro​wa​nymtonem.–Będęuda​wała,żetejroz​mowyniebyło.Powo​-

dze​nia.

–Dzięki–odparłaErika,poczymwró​ciładoposzu​ki​wańodpo​wied​niejosoby.

GABRIELLA WRA​CAŁA na spo​tka​nie pogrą​żona w myślach. Nie mogła pojąć, czego chciała Erika.

Wyda​wałojejsię,żecośpodej​rzewa,aleniezdą​żyłasięnadtymzasta​no​wić.Jaktylkoweszładosali,

roz​mowauci​chłaiwszy​scyspoj​rzelinanią.

–Cotobyło?

–Popro​stupry​watnaroz​mowa.

–Któraniemogłapocze​kać.

–Wła​śnie.Naczymskoń​czy​li​śmy?

– Roz​ma​wia​li​śmy o tym, co się stało na Sveavägen, ale jak mówi​łem, na razie mamy nie​kom​pletne

background image

infor​ma​cje – powie​dział szef wydziału Ragnar Olo​fs​son. – Wszystko jest bar​dzo cha​otyczne. Poza tym

wygląda na to, że stra​cimy źró​dło w gru​pie Bublan​skiego. Po tym, co się stało, komi​sarz naj​wy​raź​niej

wpadłwpara​noję.

–Trudnosiędzi​wić–powie​działaGabriellaostro.

– Tak… roz​ma​wia​li​śmy też o tym. Oczy​wi​ście nie spo​czniemy, dopóki nie usta​limy, skąd napast​nik

wie​dział,żechło​piecprze​bywawośrodkuiżeaku​ratwtedywyj​dzie.Niemuszęchybamówić,żezmo​bi​-

li​zu​jemy do tego wszyst​kie siły. Chcę jed​nak pod​kre​ślić, że źró​dłem prze​cieku nie​ko​niecz​nie musi być

ktoś z poli​cji. Wie​działo o tym wiele osób – pra​cow​nicy ośrodka, matka i jej nie​so​lidny narze​czony

LasseWest​manorazludziezredak​cji„Mil​len​nium”.Pozatymniemożemywyklu​czyćatakuhakera.Jesz​-

czedotegowrócę.Mogęmówićdalej?

–Pew​nie.

–Wła​śnieroz​ma​wia​li​śmyoroliMika​elaBlom​kvi​stawtejspra​wie.Bar​dzonastomar​twi.Skądmógł

wie​dzieć o tej tra​ge​dii, zanim do niej doszło? Moim zda​niem jego infor​ma​tor musiał pocho​dzić z bli​-

skiegooto​cze​niaprze​stęp​ców,więcniemapowoduprze​sad​niedbaćoochronęjegoźró​deł.Musimywie​-

dzieć,skądtowie​dział.

–Szcze​gól​nieżewydajesięzde​spe​ro​wanyizrobiwszystko,żebymiećgorącytemat–wtrą​ciłpod​ko​-

mi​sarzMårtenNie​lsen.

–Mårtenteżmadobreźró​dła.Czytapopo​łu​dniówki–stwier​dziłakwa​śnoGabriella.

– Nie popo​łu​dniówki, kochana. TT. Źró​dło, któ​remu nawet my, ludzie z Säpo, cza​sami tro​chę wie​-

rzymy.

–Tenoszczer​czyarty​kułzostałnapi​sanynazamó​wie​nie,wieszotymrów​niedobrzejakja–odparła

Gabriella.

–Niewie​dzia​łem,żetaksiębujaszwBlom​kvi​ście.

–Kre​tyn.

–Prze​stań​cienatych​miast–wtrą​ciłasięHelena.–Cotozagłu​poty?Mówdalej,Ragnar.Cowiemy

oprze​bieguwypad​ków?

–Pierwsibylinamiej​scufunk​cjo​na​riu​szezpre​wen​cji,ErikSandströmiTordLand​gren–kon​ty​nu​ował

RagnarOlo​fs​son.–Mojeinfor​ma​cjepocho​dząodnich.Zja​wilisięnamiej​scupunk​tu​al​nieodzie​wią​tej

dwa​dzie​ścia cztery, a wtedy było już po wszyst​kim. Tor​kel Lindén już nie żył – zgi​nął od strzału w tył

głowy,achło​piec…nocóż,niewiemy.Nie​któ​rzyświad​ko​wietwier​dzą,żeontakżeobe​rwał.Nachod​-

nikuinaulicywidzie​li​śmyplamykrwi.Aletonicpew​nego.Znik​nąłwczer​wo​nymvolvo–mamyprzy​-

naj​mniejczęśćnumerureje​stra​cyj​negoimodel.Podej​rze​wam,żewkrótcebędziemyznaliwła​ści​ciela.

Gabriellazwró​ciłauwagę,żeHelenaKraftskru​pu​lat​nienotuje,taksamojakpod​czaswcze​śniej​szych

spo​tkań.

–Alecosięstało?–zapy​tała.

– Dwóch stu​den​tów Wyż​szej Szkoły Han​dlo​wej, któ​rzy stali po dru​giej stro​nie ulicy, twier​dzi, że

background image

wyglą​dałotojakpora​chunkidwóchgrupprze​stęp​czych,któ​rychcelembyłchło​piec,AugustBal​der.

–Nacią​gane.

–Niebył​bymtakipewny–odparłRagnarOlo​fs​son.

–Dla​czego?–spy​tałaHelenaKraft.

– Po obu stro​nach byli pro​fe​sjo​na​li​ści. Strze​lec pil​no​wał bramy. Stał za niskim murem ota​cza​ją​cym

park.Wieleprze​ma​wiazatym,żetotensamczło​wiek,któryzastrze​liłBal​dera.Choćwyglądanato,że

niktniewidziałzbytwyraź​niejegotwa​rzy.Możebyłwjakiśspo​sóbzama​sko​wany.Wydajesięjed​nak,że

dzia​łałrów​nieszybko,cosku​tecz​nie.Wdru​giejgru​piebyłatakobieta.

–Cooniejwiemy?

–Nie​wiele.Zdajesię,żemiałanasobieczarnąskó​rzanąkurtkęiciemnedżinsy.Byłamłoda,czar​no​-

włosa, ktoś powie​dział, że wykol​czy​ko​wana, roc​kowa czy tam pun​kowa, niskiego wzro​stu i, można by

powie​dzieć,wybu​chowa.Poja​wiłasięniewia​domoskąd,rzu​ciłasięnachłopcaigoosło​niła.Wszy​scy

świad​ko​wiebylizgodni,żeniemógłtobyćktośprzy​pad​kowy.Bie​gła,jakgdybybyłaspe​cjal​niewyszko​-

lonaalbojakbyjużwcze​śniejuczest​ni​czyławpodob​nychakcjach.Dzia​łałanie​zwy​kleświa​do​mie.Poza

tym mamy volvo, tu zaś zezna​nia są sprzeczne. Ktoś powie​dział, że samo​chód po pro​stu prze​jeż​dżał,

akobietaichło​piecwsko​czyliwbiegu.Inni–zwłasz​czacistu​denci–sązda​nia,żesamo​chódbyłczę​ścią

ope​ra​cji.Takczyina​czej,bojęsię,żemamydoczy​nie​niazporwa​niem.

–Pocoktośmiałbygopory​wać?

–Mnieniepytaj.

–Więctakobietanietylkoura​to​wałachłopca,alerów​nieżgoupro​wa​dziła–stwier​dziłaGabriella.

–Natowygląda,prawda?Wprze​ciw​nymraziejużbysięznamiskon​tak​to​wała.

–Wjakispo​sóbdotarłanamiej​sce?

–Tegojesz​czeniewiemy.Choćjedenzeświad​ków,staryredak​tornaczelnyzwiąz​ko​wejgazety,twier​-

dzi, że wyglą​dała zna​jomo, a nawet była kimś zna​nym – cią​gnął Ragnar Olo​fs​son. Mówił dalej, ale

Gabriellaprze​stałagosłu​chać.Zesztyw​niałaipomy​ślała:córkaZala​chenki.TomusiałabyćcórkaZala​-

chenki.Wie​działa,żetozewszechmiarobraź​liweokre​śle​nie.Córkaniemiałanicwspól​negozojcem.

Wręczprze​ciw​nie,nie​na​wi​dziłago.AleGabriellawidziaławniejjegocórkę,odkądkilkalatwcze​śniej

prze​czy​tała na temat tej sprawy wszystko, co się dało. Kiedy Ragnar Olo​fs​son snuł swoje spe​ku​la​cje,

wszyst​kieele​mentyukła​dankilądo​wałynaswoimmiej​scu.Jużpoprzed​niegodniawidziałakilkapodo​-

bieństwmię​dzystarąsiatkąjejojcaagrupąonazwieSpi​ders.Odrzu​ciłajed​naktęmyśl.Doszładownio​-

sku,żemusząist​niećjakieśgra​nicetego,jakbar​dzoprze​stępcysąwsta​niepod​nieśćswojekom​pe​ten​cje.

Nie​chlujne typy w skó​rza​nych kami​zel​kach, które całymi dniami prze​sia​dują w klu​bach moto​cy​klo​-

wych,oglą​da​jącpismapor​no​gra​ficzne,niemogąnaglezacząćwykra​daćnaj​no​wo​cze​śniej​szychtech​no​lo​-

gii.Mimowszystkomiałatęmyślgdzieśztyługłowy.Zaczęłasięnawetzasta​na​wiać,czydziew​czyna,

którapoma​gałaLinu​sowiBran​del​lowiwykryćwła​ma​niedokom​pu​te​rówBal​dera,niebyłaprzy​pad​kiem

córką Zala​chenki. W doku​men​cie Säpo na jej temat napi​sano: „hakerka? zna się na kom​pu​te​rach?”.

background image

Inawetjeśliwyglą​dałotonanie​prze​my​ślanepyta​niazadanezewzględunazadzi​wia​jącodobrerefe​ren​-

cje,któreotrzy​małaodMil​tonSecu​rity,nieule​gałowąt​pli​wo​ści,żepoświę​ciławieleczasunabada​nie

zbrod​ni​czegosyn​dy​katuojca.

Naj​bar​dziej jed​nak rzu​cał się w oczy powszech​nie znany fakt, że coś łączyło tę kobietę z Mika​elem

Blom​kvi​stem.Niebyłojasne,jakdokład​niewyglą​dałtenzwią​zek,aGabriellaniewie​rzyławzło​śliwe

pogło​ski,jakobymiałocho​dzićohaki,którenasie​biemieli,alboosado​ma​so​chi​stycznyseks.Zwią​zek

jed​nakist​niałiwyglą​dałonato,żezarównoMikaelBlom​kvist,jakikobieta,którapaso​waładoryso​pisu

córkiZala​chenkiiwedługjed​negozeświad​kówwyglą​dałazna​jomo,wie​dzieliwcze​śniejostrze​la​ni​nie

naSveavägen.Powszyst​kimzaśzadzwo​niładoniejErikaBer​gerichciałaporoz​ma​wiaćoczymśważ​-

nym,codoty​czyłotegozda​rze​nia.Czytowszystkonieświad​czyłoojed​nym?

–Cośmiprzy​szłodogłowy–powie​działaGabriella,byćmożezbytgło​śno,iprze​rwałaRagna​rowi

Olo​fs​so​nowi.

–Słu​cham–odparłziry​ta​cją.

–Zasta​na​wia​łamsię…–zaczęłaijużmiaławyło​żyćswojąteo​rię,kiedydostrze​głacoś,cospra​wiło,

żesięzawa​hała.

Samowsobieniebyłotodziwne–HelenaKraftzwysił​kiemnoto​wałato,coprzedchwiląpowie​dział

RagnarOlo​fs​son,atakiezain​te​re​so​wa​nieusze​fo​wejbyłochybadobrymzja​wi​skiem.Wskrzy​pie​niujej

piórabyłajed​naktakprze​sadnagor​li​wość,żeGabriellazaczęłasięzasta​na​wiać,czyHelena,któ​rejzada​-

niem było dostrze​ga​nie sze​ro​kiej per​spek​tywy, powinna zwra​cać tak baczną uwagę na każdy drobny

szcze​gół.Choćniebar​dzowie​działadla​czego,ogar​nęłojąnie​przy​jemneuczu​cie.

Oczy​wi​ściemogłoonowyni​kaćzfaktu,żesamawła​śniezamie​rzaławyty​po​waćkan​dy​data,opie​ra​jąc

się na wątłych prze​słan​kach, ale raczej cho​dziło o to, że Helena Kraft poczuła na sobie jej spoj​rze​nie

iodwró​ciławzrok,amożenawetpoczer​wie​niała.Gabriellaposta​no​wiłaniekoń​czyćzda​nia.

–Czymożeraczejpowin​nampowie​dzieć…

–Tak,Gabriello?

– Nie​ważne – powie​działa i nagle poczuła, że ma ochotę wyjść. Wie​działa, że nie będzie to dobrze

wyglą​dało,alemimotoznówopu​ściłasalę.Poszładotoa​lety.

Póź​niejprzy​po​mi​nałasobietęchwilę,kiedyprzy​glą​da​jącsięsobiewlustrze,pró​bo​wałazro​zu​mieć,

co takiego zoba​czyła. Czy Helena Kraft naprawdę się zaczer​wie​niła? A jeżeli tak, to co to ozna​czało?

Z pew​no​ścią nic, uznała. Zupeł​nie nic. Nawet jeśli dostrze​gła na jej twa​rzy wstyd albo poczu​cie winy,

mogłocho​dzićocośzupeł​nieinnego,naprzy​kładoprzy​krąmyśl,któraaku​ratwtymmomen​ciepoja​wiła

sięwjejgło​wie.Pomy​ślała,żetaknaprawdęnieznajejzbytdobrze.Znałająjed​naknatyle,żebywie​-

dzieć, że nie wysła​łaby dziecka na śmierć dla korzy​ści finan​so​wej ani jakiej​kol​wiek innej. To było

wyklu​czone.

Czuła,żemajużobjawypara​noi,jaktypowyprze​wraż​li​wionyszpieg,którywszę​dziewidziwtyczki,

nawetkiedyana​li​zujewła​sneodbi​ciewlustrze.Idiotka,wymam​ro​tałaiuśmiech​nęłasiędosie​biezrezy​-

background image

gna​cją,jakgdybychciałaodpę​dzićodsie​bietegłu​potyiwró​cićdorze​czy​wi​sto​ści.Aletoniepomo​gło.

Wtejsamejchwilidostrze​gławswo​ichoczachcośnowego.

Przy​szłojejdogłowy,żejestpodobnadoHelenyKraft.Onarów​nieżchciała,żebyprze​ło​żenizoba​-

czyli,jakbar​dzojestzdolnaiambitna,iżebyjąpokle​palipople​cach.Tomiałotakżezłestrony.Jeżeli

śro​do​wi​sko, w któ​rym dzia​łamy, jest nie​zdrowe, przyj​mu​jąc taką postawę, rów​nież sta​jemy się nie​-

zdrowi.Ktowie,pomy​ślała,możeprze​stęp​stwainie​mo​ralnezacho​wa​niarów​nieczę​stowyni​kajązchęci

przy​po​do​ba​niasięinnym,jakzezłalubchci​wo​ści.

Ludziechcąsiędopa​so​waćizasłu​żyćnapochwałęidla​tegopopeł​niająnie​wy​obra​żalnegłu​poty.Nagle

zaczęłasięzasta​na​wiać,czywła​śnietakniebyłowtymprzy​padku.Wkaż​dymrazieHansFaste–boto

prze​cieżonmusiałbyćichinfor​ma​to​remwzespoleBublan​skiego–prze​ka​zy​wałiminfor​ma​cje,botakie

miał zada​nie i dla​tego że chciał zapunk​to​wać u Säpo. Z kolei Ragnar Olo​fs​son pil​no​wał, żeby Helena

Kraftpoznałakażdynaj​drob​niej​szyszcze​gół,ponie​ważbyłajegosze​fowąichciałsięjejprzy​po​do​bać.

Helena Kraft zaś… może prze​ka​zy​wała infor​ma​cje dalej, bo też chciała się poka​zać z jak naj​lep​szej

strony. Ale komu mogłaby je prze​ka​zy​wać? Komen​dan​towi głów​nemu, rzą​dowi albo obcemu wywia​-

dowi,zwłasz​czaame​ry​kań​skiemuiangiel​skiemu,któryzkoleimógł…

Gabriellaprze​rwałatenciągmyśliiporazkolejnyzaczęłazada​waćsobiepyta​nie,czypopro​stunie

zeszłanazłądrogę.Alenawetjeśliczuła,żetakjest,niemogłasiępozbyćwra​że​nia,żenieufaswo​jej

gru​pie. Rze​czy​wi​ście, też chciała poka​zać, że jest zdolna, ale nie w spo​sób typowy dla Säpo. Chciała

tylko,żebyAugustBal​derwyszedłztegocało.Naglezamiasttwa​rzyHelenyKraftwyobra​ziłasobieoczy

ErikiBer​ger.Szybkoweszładoswo​jegopokojuiwyjęłablack​phone’a,tegosamego,któ​regouży​wałado

roz​mówzFran​semBal​derem.

ERIKA WYSZŁA po raz kolejny, żeby spo​koj​nie poroz​ma​wiać. Stała przed księ​gar​nią Söder przy

Götgatanizasta​na​wiałasię,czyniezro​biłagłup​stwa.GabriellaGranemiałatakmocneargu​menty,żenie

miała szans się obro​nić. To wła​śnie był minus posia​da​nia zbyt inte​li​gent​nych przy​ja​ció​łek. Potra​fiły

przej​rzećczło​wiekanawylot.

Gabriella nie tylko domy​śliła się, jaką sprawę do niej miała. Prze​ko​nała ją też, że poczuwa się do

moral​nej odpo​wie​dzial​no​ści i ni​gdy w życiu nie zdra​dzi kry​jówki, jak​kol​wiek sprzeczne z jej etyką

zawo​dową mogłoby się to wyda​wać. Powie​działa, że czuje się winna i dla​tego chce pomóc. Zaofe​ro​-

wała,żeudo​stępniklu​czeodswo​jegodomkunaIngaröidopil​nuje,żebywska​zówkidoty​czącedojazdu

zostałyprze​słaneszy​fro​wa​nympołą​cze​niemusta​wio​nymprzezAndreiaZan​derawedługwska​zó​wekLis​-

bethSalan​der.

Kawa​łekdalejulicąszedłżebrak.Prze​wró​ciłsię,adwietorbyzpla​sti​ko​wymibutel​kamipole​ciałyna

chod​nik. Pod​bie​gła, żeby mu pomóc. Ale on szybko się pod​niósł i nie chciał pomocy. Uśmiech​nęła się

smutnoiruszyławstronęredak​cji.

Weszładośrodkaizoba​czyła,żeMikaelwyglądanaroz​go​rącz​ko​wa​negoiwykoń​czo​nego.Włosymiał

background image

nastro​szone,koszulawysta​wałamuzespodni.Dawnoniewidziałagowtakimsta​nie.Mimowszystkonie

nie​po​ko​iłasię.Kiedyjegooczypro​mie​niałytakimbla​skiem,niedałosięgojużzatrzy​mać.Zna​czyłoto,

żeosią​gnąłstanpeł​nejkon​cen​tra​cjiiżewnimpozosta​nie,dopókiniezgłębisprawydokońca.

–Zna​la​złaśkry​jówkę?–zapy​tał.

Ski​nęłagłową.

–Możeilepiej,żeniemówisznicwię​cej.Powinnootymwie​dziećjaknaj​mniejosób.

–Roz​sądnauwaga.Miejmynadzieję,żetobędzietym​cza​soweroz​wią​za​nie.Niepodobamisię,żeto

Lis​bethspra​wujeopiekęnadchłop​cem.

–Ktowie,możebędąmielinasie​biedobrywpływ.

–Copowie​dzia​łeśpoli​cji?

–Zde​cy​do​wa​niezamało.

–Wnaszejsytu​acjiniemożemysobiepozwo​lićnaprze​mil​cza​niefak​tów.

–Maszrację.

–MożeLis​bethzechcecośzdra​dzićidadzącitro​chęspo​koju.

– Nie chcę jej teraz naci​skać. Mar​twię się o nią. Możesz popro​sić Andreia, żeby zapy​tał, czy mamy

tamspro​wa​dzićleka​rza?

–Takzro​bię.Ale…

–Tak?

–Zaczy​nammyśleć,żeonapostę​pujesłusz​nie–powie​działaErika.

–Dla​czegonaglezaczę​łaśtakuwa​żać?

–Jateżmamswojeźró​dła.Wyglądanato,żekomi​sa​riatniejestteraznaj​bez​piecz​niej​szymmiej​scem–

odparłaipew​nymkro​kiemruszyładoAndreiaZan​dera.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział19

22listo

​pada,wie​czór

JANBUBLAN​SKIBYŁWGABI​NE​CIESAM.HansFastewkońcusięprzy​znał,żecałyczasinfor​mo​-

wałSäpo.Niesłu​cha​jącnawet,comanaswojeuspra​wie​dli​wie​nie,Bublan​skiodsu​nąłgoodśledz​twa.

AlenawetjeśliHansFasteoka​załsięnie​god​nymzaufa​niakarie​ro​wi​czem,trudnomubyłouwie​rzyć,że

dono​siłtakżeprze​stęp​com.Iżekto​kol​wiekmógłtorobić.

Oczy​wi​ścienawetwpoli​cjizda​rzalisięsko​rum​po​wani,zepsuciludzie.Aleczyminnymbyłoodda​nie

małegonie​peł​no​spraw​negochłopcanapastwębez​względ​negomor​dercy.Niechciałwie​rzyć,żekto​kol​-

wiekznichbyłdotegozdolny.Możeinfor​ma​cjawycie​kławinnyspo​sób.Moglizostaćpod​słu​chanialbo

paść ofiarą ataku hakera, choć nie sły​szał, żeby do któ​re​goś z kom​pu​te​rów wpro​wa​dzono infor​ma​cję

otym,żeAugustBal​derpotra​fiłnary​so​waćsprawcę,ajużtymbar​dziejotym,żeprze​bywawośrodku

dladzieciimło​dzieżyOden.Pró​bo​wałsięskon​tak​to​waćzsze​fowąSäpoiprze​dys​ku​to​waćsprawę,ale

choćpod​kre​ślał,żetoważne,nieoddzwo​niła.

Odbył też nie​po​ko​jącą roz​mowę z Radą do spraw Han​dlu, a następ​nie z Mini​ster​stwem Przed​się​-

biorstw, Ener​gii i Łącz​no​ści. Choć nikt nie powie​dział tego wprost, wyglą​dało na to, że głów​nym źró​-

dłemnie​po​kojuniejestloschłopcapodra​ma​tycz​nychwyda​rze​niachnaSveavägen,leczpro​grambadaw​-

czyFransaBal​dera,którynaj​wy​raź​niejzostałskra​dzionyferal​nejnocy.

ChoćwdomuwSaltsjöbadenbyłokilkunaj​lep​szychpoli​cyj​nychinfor​ma​ty​kóworaztrzecheks​per​tów

zuni​wer​sy​tetuwLinköpingiInsty​tutuTech​no​lo​gicz​negowSztok​hol​mie,niezna​le​ziononawetśladupo

jegobada​niachaniwkom​pu​te​rach,aniwdoku​men​tach,któreposobiezosta​wił.

– Czyli na domiar złego mamy zbie​głą sztuczną inte​li​gen​cję – wymam​ro​tał do sie​bie Bublan​ski

izjakie​gośpowoduprzy​po​mniałsobiestarązagadkę,którąjegopsotnykuzynSamuelzada​wałwsyna​go​-

dze,żebyzabiććwiekarówie​śni​kom.

Cho​dziłoopara​doks–pyta​nie,czywszech​mocnyBógmożestwo​rzyćcoś,cobyłobymądrzej​szeniż

On sam. Pamię​tał, że uwa​żano ową zagadkę za prze​jaw braku sza​cunku lub wręcz za bluź​nier​stwo, bo

każda odpo​wiedź była nie​wła​ściwa. Nie miał jed​nak czasu zagłę​bić się w tę kwe​stię, bo roz​le​gło się

puka​niedodrzwi.DopokojuweszłaSonjaModiginie​maluro​czy​ściewrę​czyłamujesz​czejedenkawa​-

łekszwaj​car​skiejpoma​rań​czo​wejcze​ko​lady.

–Dzię​kuję–powie​dział.–Comaszmidoprze​ka​za​nia?

–Chybawiemy,jaksprawcaskło​niłTor​kelaLindénaichłopcadowyj​ścianaulicę.Wysłałsfał​szo​-

wanemailewimie​niuChar​lesaEdel​manainaszym.Umó​wiłsięzniminaulicy.

–Możnazro​bićcośtakiego?

–Tak,iniejesttonawetszcze​gól​nietrudne.

–Okrop​ność.

background image

–Tak,aletowdal​szymciąguniewyja​śnia,skądsprawcawie​dział,żepowi​niensięwła​maćwła​śnie

dokom​pu​terawOden,ijakusta​lił,żewsprawęjestzaan​ga​żo​wanypro​fe​sorEdel​man.

–Domy​ślamsię,żebędziemymusielizle​cićzba​da​nietakżenaszychkom​pu​te​rów.

–Jużsąbadane.

–Taktoterazbędziewyglą​dało,Sonju?

–Comasznamyśli?

–Żeniebędziemożnanicnapi​saćanipowie​dzieć,nieryzy​ku​jąc,żesięzosta​niepod​słu​cha​nym?

–Niewiem.Mamnadzieję,żenie.Naprze​słu​cha​nieczekaJacobCharro.

–Ktotojest?

–Zdolnypił​karzSyrian​ska.Apozatymchło​pak,zktó​rymucie​kliAugustBal​deritakobieta.

SONJA MODIG sie​działa w pokoju prze​słu​chań w towa​rzy​stwie mło​dego umię​śnio​nego męż​czy​zny

o krót​kich ciem​nych wło​sach i mocno zazna​czo​nych kościach policz​ko​wych. Męż​czy​zna miał na sobie

swe​terwkolo​rzeochry,zdekol​temwserek,iwyda​wałsięizde​ner​wo​wany,idumny.

–Prze​słu​cha​nieroz​po​częłosięoosiem​na​stejtrzy​dzie​ścipięć,dwu​dzie​stegodru​giegolisto​pada.Wyja​-

śnie​niabędzieskła​dałświa​dekJacobCharro,dwa​dzie​ściadwalata,zamiesz​kaływNors​borgu.Pro​szę

opo​wie​dzieć,cosięstałodziśprzedpołu​dniem.

–Nowięc…–zacząłJacobCharro.–Jecha​łemulicąSveavägenizauwa​ży​łem,żepanujetamjakieś

zamie​sza​nie.Pomy​śla​łem,żezda​rzyłsięwypa​dek,izwol​ni​łem.Wtedypolewejstro​niezoba​czy​łemprze​-

bie​ga​ją​cegoprzezulicęmęż​czy​znę.Pędził,niepatrzącnasamo​chody,ipamię​tam,żepomy​śla​łem,żeto

ter​ro​ry​sta.

–Dla​czegotakpanpomy​ślał?

–Wyda​wałsięprze​peł​nionyświę​tymobu​rze​niem.

–Zdą​żyłpanzoba​czyć,jakwygląda?

–Tegoniemogępowie​dzieć,alepocza​siepomy​śla​łem,żebyłownimcośnie​na​tu​ral​nego.

–Jakto?

–Takjakbytoniebyłajegopraw​dziwatwarz.Miałokrą​głeoku​laryprze​ciw​sło​neczne,któremusiały

byćprzy​mo​co​wanedouszu.Noijesz​czepoliczki.Wyglą​dał,jakbymiałcośwustach.Noijesz​czemiał

dziwnewąsy,brwiikolortwa​rzy.

–Myślipan,żetobyłoprze​bra​nie?

–Cał​kiemmoż​liwe.Aleniemia​łemczasuzbytdługosięnadtymzasta​na​wiać.Chwilępóź​niejotwo​-

rzyłysiętylnedrzwimojegosamo​chodui…cóżmampowie​dzieć.Tobyłajednaztychchwil,kiedyzbyt

wiele rze​czy dzieje się naraz, jak gdyby cały świat walił się czło​wie​kowi na głowę. Nagle w moim

samo​cho​dziesie​dzieliobcyludzie,atylnaszybaroz​sy​pałasięwdrobnymak.Byłemwszoku.

–Copanzro​bił?

–Zgłu​pia​łemiwci​sną​łemgazdodechy.Wydajemisię,żedziew​czyna,którawsko​czyłamidosamo​-

background image

chodu,wrza​snęła,żebymdodałgazu,ajabyłemtakprze​ra​żony,żesamniewie​dzia​łem,corobię.Popro​-

stuwypeł​nia​łemroz​kazy.

–Roz​kazy,mówipan?

–Taktoodbie​ra​łem.Myśla​łem,żektośnasgoni,iniewidzia​łeminnegowyj​ścia,jaktylkojejposłu​-

chać.Skrę​ca​łemtotu,totam,jakmikazała,apozatym…

–Tak?

–Miałacośtakiegowgło​sie.Byłtakzimnyipełensku​pie​nia,żesięgoucze​pi​łem.Jakgdybyjejgłos

byłjedynąpewnąrze​cząwtymcałymsza​leń​stwie.

–Mówiłpan,żesiędomy​śla,kimbyłatakobieta?

– Tak, ale wtedy się nie domy​śla​łem. Sku​pia​łem się na całej tej cho​rej sytu​acji i byłem śmier​tel​nie

prze​ra​żony.Pozatymztyłulałasiękrew.

–Krewchłopcaczytejkobiety?

–Wpierw​szejchwiliniewie​dzia​łem,onazresztąteżnie.Inagleusły​sza​łem:Yes!,jakbystałosięcoś

dobrego.

–Ococho​dziło?

– Dziew​czyna zro​zu​miała, że to ona obe​rwała, a nie chło​piec. Pamię​tam, że zasta​na​wia​łem się nad

tym.Tobrzmiałojak:hura,zosta​łampostrze​lona,amusi​ciewie​dzieć,żenaprawdęniebyłatomałarana.

Opa​try​wałają,jakmogła,aitakjejsięnieuda​wałozata​mo​waćkrwa​wie​nia.Krewpopro​stusięzniej

lała.Byłacorazbled​sza.Czułasięfatal​nie.

–Amimotocie​szyłasię,żetoonaobe​rwała?

–Takjest.Cie​szyłasięjakmatka.

–Aleniebyłamatkątegochłopca?

–Wżad​nymwypadku.Powie​działa,żesięnieznają,itobyłowidać.Niepoświę​całamuuwagi.Nie

było mowy o tym, żeby go przy​tu​liła albo pocie​szyła. Trak​to​wała go raczej jak doro​słego i mówiła do

niegotakimsamymtonemjakdomnie.Przezchwilęwyda​wałomisię,żepoczę​stujegowhi​sky.

–Whi​sky?–zapy​tałBublan​ski.

–Mia​łemwsamo​cho​dziebutelkę,którązamie​rza​łemspre​zen​to​waćwujowi,aledałemjąjej,żebyzde​-

zyn​fe​ko​wałaranęitro​chęsięnapiła.Pocią​gnęłaporząd​nie.

–Jakogól​nieokre​śliłbypanspo​sób,wjakitrak​to​wałachłopca?–spy​tałaSonjaModig.

– Szcze​rze mówiąc, nie bar​dzo wiem, co odpo​wie​dzieć. Nie była mistrzy​nią kon​tak​tów mię​dzy​ludz​-

kich. Trak​to​wała mnie jak cho​ler​nego słu​żą​cego i, tak jak mówi​łem, nie miała bla​dego poję​cia, jak się

opie​ko​waćdziec​kiem,alemimoto…

–Tak?

–Sądzę,żejestdobrymczło​wie​kiem.Niezatrud​nił​bymjejjakoopie​kunkidodziecka,jeśliwie​cie,co

mamnamyśli.Alebyławporządku.

–Czyliuważapan,żedzieckojestzniąbez​pieczne?

background image

–Powie​dział​bym,żetadziew​czynazcałąpew​no​ściąmożebyćśmier​tel​nienie​bez​piecznaalbokom​-

plet​niesza​lona.Ajeślicho​dziotegochłopca…ManaimięAugust,prawda?

–Zga​dzasię.

–Będziegobro​niładoostat​niejkro​plikrwi,jeślizaj​dzietakapotrzeba.Takieprzy​naj​mniejodnio​słem

wra​że​nie.

–Jaksięroz​sta​li​ście?

–Popro​siła,żebymichzawiózłnaplacMose​backe.

–Mieszkatam?

–Niewiem.Wogólenicminiewyja​śniła.Popro​stuchciałatampoje​chać.Odnio​słemwra​że​nie,że

matamsamo​chód.Pozatymniepowie​działaanijed​negonie​po​trzeb​negosłowa.Popro​siłatylko,żebym

jejzapi​sałswojedane.Powie​działa,żewyna​gro​dzimiszkodyitro​chędołoży.

–Wyglą​dałanakogoś,ktomapie​nią​dze?

–Cóż…gdy​bymmiałoce​niaćtylkonapod​sta​wiewyglądu,powie​dział​bym,żemieszkawjakiejśrude​-

rze.Alesądzącpozacho​wa​niu…Niewiem.Niezdzi​wił​bymsię,gdybybyładziana.Odnio​słemwra​że​-

nie,żejestprzy​zwy​cza​jonadosta​wia​nianaswoim.

–Cobyłodalej?

–Kazałachłopcuwysiąść.

–Posłu​chał?

– Był kom​plet​nie spa​ra​li​żo​wany. Bujał się tylko w przód i w tył i nie ruszał się z miej​sca. I nagle

zaczęłamówićostrzej.Jakbytobyłaspraważyciaiśmierci.Wtedypoczła​pałzesztyw​nymiramio​nami,

jakluna​tyk.

–Widziałpan,dokądposzli?

–Nicponadto,żeruszyliwlewo,wkie​runkuSlus​sen.Aleona…

–Tak?

–Wyraź​niebyławfatal​nymsta​nie.Zachwiałasięispra​wiaławra​że​nie,jakbywkaż​dejchwilimogła

sięprze​wró​cić.

–Kiep​skotobrzmi.Achło​pak?

– Też nie czuł się naj​le​piej. Dziw​nie patrzył i cały czas się bałem, że dosta​nie jakie​goś ataku. Choć

kiedy wysiadł, wyglą​dał tak, jakby mimo wszystko pogo​dził się z sytu​acją. W każ​dym razie kilka razy

zapy​tał:dokąd?

SonjaModigiJanBublan​skispoj​rzelinasie​bie.

–Jestpantegopewien?–zapy​tałaSonja.

–Dla​czegomiał​bymniebyć?

–Możenaprzy​kładwyda​wałosiępanu,żeusły​szałtosłowo,bochło​piecmiałpyta​jącywyraztwa​rzy?

–Dla​czegomia​łobymisięwyda​wać?

–Bojegomatkatwier​dzi,żeAugustwogóleniemówi–cią​gnęłaSonjaModig.

background image

–Żar​tujepani?

–Nie.Ibyłobybar​dzodziwne,gdybywła​śniewtychoko​licz​no​ściachwypo​wie​działpierw​szesłowa.

–Nieprze​sły​sza​łemsię.

–Wporządku.Cowtakimrazieodpo​wie​działatakobieta?

–Daleko.Dalekostąd.Cośwtymstylu.Potem,takjakpowie​dzia​łem,pra​wiesięprze​wró​ciła.Kazała

miodje​chać.

–Zro​biłpanto?

–Itonatych​miast.Doda​łemgazuijużmnieniebyło.

–Alepotemsko​ja​rzyłpan,kogowiózł?

–Dotarłodomnie,żechło​pakjestsynemtegogeniu​szaiżeczy​ta​łemonimwsieci.Acododziew​-

czyny…niemogłemsobieprzy​po​mnieć,skądjąznam.Kogośmiprzy​po​mi​nała.Wkońcuniemogłemjuż

pro​wa​dzić.Byłemkom​plet​nieroz​trzę​sionyizatrzy​ma​łemsięnaRingvägen,mniejwię​cejnawyso​ko​ści

Skan​stull. Wbie​głem do hotelu Cla​rion, zamó​wi​łem piwo i pró​bo​wa​łem się uspo​koić. To wtedy mi się

przy​po​mniało.Sko​ja​rzy​łem,żetadziew​czynakilkalattemubyłaposzu​ki​wanawzwiązkuzesprawąmor​-

der​stwa, ale została oczysz​czona z zarzu​tów i wyszło na jaw, że w dzie​ciń​stwie padła ofiarą nad​użyć

wszpi​talupsy​chia​trycz​nym.Dośćdobrzetopamię​tam,bomia​łemkolegę,któ​regoojciecbyłtor​tu​ro​wany

wSyriiiktórywtymsamymcza​siezna​lazłsięunaswpodob​nejsytu​acji.Pod​da​wanogoelek​trow​strzą​-

somtylkodla​tego,żeniemógłsobiepora​dzićzewspo​mnie​niami.Możnawięcpowie​dzieć,żebyłtor​tu​-

ro​wanytakżewSzwe​cji.

–Jestpantegopewien?

–Żebyłtor​tu​ro​wany…

–Nie.Żetoona,Lis​bethSalan​der.

–Obej​rza​łemjejzdję​ciawinter​ne​cieiniemamżad​nychwąt​pli​wo​ści.Innerze​czyteżsięzga​dzają,jak

samiwie​cie…

Naglesięzawa​hał,jakbysięzawsty​dził.

– Roze​brała się do pasa, bo chciała użyć koszulki jako opa​trunku. Kiedy się tro​chę odwró​ciła, żeby

owi​nąćramię,zoba​czy​łem,żemanaple​cachwyta​tu​owa​negosmoka.Tatuażsię​gałażdołopatki.Otym

tatu​ażupisalikie​dyśwjakimśarty​kule.

ERIKA BER​GER poje​chała do domku Gabrielli na Ingarö z dwiema tor​bami jedze​nia, kred​kami, arku​-

szamipapieru,paromapudeł​kamiskom​pli​ko​wa​nychpuz​zliikil​komainnymirze​czami.Aleniebyłotam

aniśladuAugu​staiLis​bethiniemogłasięznimiskon​tak​to​wać.Lis​bethniesko​rzy​stałaanizapli​ka​cji

Red​phone,anizszy​fro​wa​negopołą​cze​nia.Erikaumie​rałaznie​po​koju.

Jak​kol​wiekpatrzyłanatęsprawę,docho​dziładownio​sku,żeniewróżytonicdobrego.Zbędnesłowa

albouspo​ka​ja​niekogo​kol​wiek–cośtakiegorze​czy​wi​ścieniebyłowstyluLis​bethSalan​der.Tymrazem

jed​naksamapro​siłaobez​piecznąkry​jówkę.Pozatymodpo​wia​dałazadziecko,więcjeżelinieodbie​rała,

background image

musiałobyćnaprawdęźle.Wnaj​gor​szymwypadkuleżałagdzieś,śmier​tel​nieranna.

Erikazaklęłaiwyszłanataras,tensam,naktó​rymroz​ma​wiałazGabrielląoukry​ciusięprzedświa​-

tem.Byłotozale​d​wiekilkamie​sięcywcze​śniej.Mimotowyda​wałosiętakieodle​głe.Niewidziałajuż

sto​lika, krze​seł ani bute​lek, nie sły​szała za sobą rado​snej wrzawy. Teraz były tam tylko śnieg, gałę​zie

i nanie​sione przez wiatr śmieci. Życie opu​ściło to miej​sce, a wspo​mnie​nie daw​nego przy​ję​cia tylko

wzma​gałopoczu​ciepustki.Byłojakwidmo,spo​wi​ja​jąceściany.

Poszła do kuchni i wło​żyła do lodówki wszystko, co dało się pod​grzać w mikro​fa​lówce – klop​siki,

pudełkaspa​ghettizsosemboloń​skim,kieł​ba​skiàlaStro​ga​noff,zapie​kankirybne,pla​cuszkiziem​nia​czane.

Oprócz tego, za radą Mika​ela, kupiła całą górę jesz​cze gor​szych, śmie​cio​wych pro​duk​tów: bil​lys pan

pizzę, pie​rogi do zapie​ka​nia, frytki, coca-colę, butelkę tul​la​more dew, kar​ton papie​ro​sów, trzy paczki

chip​sów,sło​dy​cze,trzycia​stacze​ko​la​doweiświeżelukre​cjoweżelkiwkształ​ciekabli.Nadużymokrą​-

głym stole poło​żyła papier do ryso​wa​nia, kredki, ołówki, gumkę, linijkę i cyr​kiel. Na pierw​szej kartce

nary​so​wałasłońceikwiatiwczte​rechcie​płychkolo​rachdopi​sała„Witamy”.

Domstałnawznie​sie​niu,nie​da​lekobrzegu.Niedałosiędoniegozaj​rzećzzewnątrz.Byłscho​wanyza

igla​stymidrze​wamiiskła​dałsięzczte​rechpomiesz​czeń.Jegosercesta​no​wiładużakuch​nia,oddzie​lona

szkla​nymidrzwiamiodtarasu.Pozaokrą​głymsto​łemstałtamstaryfotelnabie​gu​nachidwieznisz​czone

iwysie​dzianesofy,któredziękinie​dawnozaku​pio​nymdwómczer​wo​nymple​dommimowszystkowyglą​-

dałyświeżoiprzy​tul​nie.Tobyłładnydom.

I praw​do​po​dob​nie zara​zem ładna kry​jówka. Nie zamknęła drzwi i zgod​nie z umową zosta​wiła klucz

w gór​nej szu​fla​dzie komody w przed​po​koju. Następ​nie ruszyła dłu​gimi drew​nia​nymi scho​dami pro​wa​-

dzą​cymiwdółpagórka.Tylkowtenspo​sóbmożnabyłotamdotrzeć,jeślisięprzy​je​chałosamo​cho​dem.

Niebo było ciemne i zwia​sto​wało nie​po​godę. Znów zaczął wiać silny wiatr. Zro​biło jej się nie​przy​-

jem​nie.Nadomiarzłego,jadącdodomu,zaczęłamyślećoHan​nie,matceAugu​sta.Ni​gdyjejniespo​tkała

irów​nieżprzedlatynienale​żaładojejfan​klubu.Wtam​tymcza​sieHannaczę​stogry​wałakobiety,októ​-

rychkażdymęż​czy​znamyślał,żemógłbyjeuwieść,jed​no​cze​śniesek​sowneigłu​piutkonie​winne.Erika

sądziławtedy,żewfil​machczę​stoprzed​sta​wiasiętakiepostaci.Terazbyłoina​czejiwsty​dziłasięswo​-

ichuprze​dzeń.Zbytsurowojąoce​niła.Nie​trudnootowprzy​padkuwcze​śnieosią​ga​ją​cychsuk​cesysłod​-

kichdziew​czyn.

Obec​nie – w tych nie​licz​nych przy​pad​kach, kiedy wystę​po​wała w więk​szych pro​duk​cjach – w jej

oczachwidaćbyłoraczejpowścią​gliwysmu​tek,którydoda​wałjejrolomgłębi.Ktowie,możetensmu​tek

byłpraw​dziwy.Naj​wy​raź​niejniemiałałatwegożycia.Ajużnapewnoniebyłojejłatwowciąguostat​-

niejdoby.Erikajużodrananale​gała,żebyzostałaowszyst​kimpoin​for​mo​wanaiprze​wie​zionadoAugu​-

sta.Wyda​wałojejsię,żebędziepotrze​bo​wałmatki.

AleLis​beth,którajesz​czewtedysięznimikon​tak​to​wała,sprze​ci​wiłasiętemupomy​słowi.Napi​sała,

żeniktdotądniewie,ktojestźró​dłemprze​cieku,iżemożetobyćktośzoto​cze​niamatkiiLas​segoWest​-

mana,któ​remuniktnieufałiktórynaj​wy​raź​niejwogóleniewycho​dziłzdomu,żebyunik​nąćspo​tka​nia

background image

zcze​ka​ją​cyminaniegodzien​ni​ka​rzami.Sytu​acjabyłabez​na​dziejna.Erikamiałanadzieję,żeudaimsię

przed​sta​wićtęhisto​rięgod​nieiwni​kli​wieiżeanigaze​cie,aninikomuinnemuniesta​niesiękrzywda.

Nie wąt​piła w moż​li​wo​ści Mika​ela, zwłasz​cza kiedy był tak sku​piony. Poza tym miał do pomocy

Andreia Zan​dera. Miała do niego sła​bość. Był pięk​nym chłop​cem. Cza​sami brano go za geja. Nie tak

dawno, pod​czas obiadu u niej i Gre​gera w Saltsjöbaden, opo​wie​dział histo​rię swo​jego życia. Tylko

utwier​dziłająwprze​ko​na​niu,żetosym​pa​tycznyczło​wiek.

Kiedy miał jede​na​ście lat, jego rodzice zgi​nęli w zama​chu bom​bo​wym w Sara​je​wie. Zamiesz​kał

w Sztok​hol​mie, w dziel​nicy Ten​sta, u ciotki, która go nie rozu​miała i nie zda​wała sobie sprawy, jakie

ranywsobienosi.Niebyłświad​kiemśmiercirodzi​ców,amimotomiałobjawyzespołustresupoura​zo​-

wego.Na​dalniezno​siłgło​śnychdźwię​kówinagłychruchów.Nielubiłtorebzosta​wio​nychwrestau​ra​-

cjachiinnychpublicz​nychmiej​scach,jakniktinnynie​na​wi​dziłwojeniprze​mocy.

Wdzie​ciń​stwieucie​kałwswójświat.Wsiąkłwlite​ra​turęfan​tasy,czy​tałpoezję,bio​gra​fie,uwiel​biał

SylvięPlath,Bor​gesaiTol​kiena,nauczyłsięwszyst​kiegookom​pu​te​rachimarzyłotym,żebyzostaćpisa​-

rzemitwo​rzyćchwy​ta​jącezasercepowie​ściomiło​ściiwiel​kichdra​ma​tach.Byłnie​ule​czal​nymroman​-

ty​kiem.Wie​rzył,żewiel​kieuczu​ciasąwsta​niezale​czyćrany,iwnaj​mniej​szymstop​niunieinte​re​so​wał

się tym, co się dzieje w spo​łe​czeń​stwie i na świe​cie. Pew​nego wie​czoru, kiedy miał kil​ka​na​ście lat,

poszedł na wykład otwarty Mika​ela Blom​kvi​sta do Wyż​szej Szkoły Dzien​ni​kar​stwa i to zmie​niło jego

życie.

PatosMika​elaspra​wił,żepod​niósłwzrokizoba​czyłświatkrwa​wiącynie​spra​wie​dli​wo​ścią,nie​to​le​-

ran​cjąikrę​tac​twem.Zamiastmarzyćopisa​niuwyci​ska​ją​cychłzypowie​ści,zapra​gnąłtwo​rzyćrepor​taże

kry​tyczne wobec spo​łe​czeń​stwa. Wkrótce potem zapu​kał do redak​cji „Mil​len​nium” i popro​sił, żeby mu

pozwo​lono robić cokol​wiek – parzyć kawę, robić korektę, bie​gać na posyłki. Za wszelką cenę chciał

zostać czę​ścią zespołu. Erika, która od razu dostrze​gła żar w jego oczach, zle​cała mu roz​ma​ite drobne

zada​nia–pisa​nienota​tek,robie​nierese​ar​chu,opra​co​wy​wa​niekrót​kichnoteknatematróż​nychosób.Ale

przedewszyst​kimkazałamustu​dio​wać.Robiłtoztakąsamąener​giąjakwszystko,czegosiępodej​mo​-

wał. Stu​dio​wał poli​to​lo​gię, komu​ni​ka​cję masową, eko​no​mię i pole​mo​lo​gię. Jed​no​cze​śnie pra​co​wał na

zastęp​stwow„Mil​len​nium”ioczy​wi​ściechciałbyćpoważ​nymdzien​ni​ka​rzemśled​czym,takjakMikael.

Jed​nak w odróż​nie​niu od innych repor​te​rów zaj​mu​ją​cych się tym rodza​jem dzien​ni​kar​stwa nie był

twar​dzie​lem.Pozo​stałroman​ty​kiem.Całyczasmarzyłowiel​kiejmiło​ściizarównoMikael,jakiErika

długo słu​chali o jego roz​ter​kach miło​snych. Kobiety lgnęły do niego, ale rów​nie czę​sto go zosta​wiały.

Możejegotęsk​notabyłazbytdespe​racka,ainten​syw​nośćuczućjeprze​ra​żała.Możezbytswo​bod​nieopo​-

wia​dałoswo​ichwadachisła​bo​ściach.Byłzbytotwartyizbytłatwobyłogoroz​szy​fro​wać.Zbytdobry,

jakpowta​rzałMikael.

Erika uwa​żała jed​nak, że wyzbywa się tej mło​dzień​czej kru​cho​ści. A przy​naj​mniej dostrze​gała to

wjegotek​stach.Chęćwzru​sza​nia,któ​rejsiękur​czowotrzy​małiktóraobni​żaławar​tośćjegoarty​ku​łów,

zastą​piłanowa,bar​dziejefek​tywnarze​czo​wość.Erikawie​działa,żeteraz,kiedymaszansępomócMika​-

background image

elowizmate​ria​łemoBal​de​rze,dazsie​biewszystko.

Zgod​niezpla​nemMikaelmiałnapi​saćobszernygłównyarty​kuł.Andreimiałmupomóczro​bićrese​-

arch, ale także napi​sać kilka tek​stów wyja​śnia​ją​cych i nakre​ślić syl​wetki kilku osób. Erika uznała, że

wyglądatoobie​cu​jąco.Kiedyzapar​ko​wałaprzyHökensgataiweszładoredak​cji,MikaeliAndreibyli

pochło​nięcipracą,takjaksięspo​dzie​wała.

Mikaelcojakiśczasmam​ro​tałcośdosie​bie,awjegooczachdostrze​głanietylkozna​jomybłyskdeter​-

mi​na​cji,alerów​nieżudrę​cze​nie,cowcalejejniezdzi​wiło.Niespałponocach.Mediamocnomudoko​-

py​wałyi miał zasobą prze​słu​cha​nie, pod​czas któ​regomusiał robić to,o co gooskar​żałaprasa i czego

bar​dzonielubił–zata​jaćfakty.

Mikaelprze​strze​gałprawaiwpew​nymsen​siebyłwzo​ro​wymoby​wa​te​lem.Doprze​kro​cze​niagra​nicy

i przej​ścia na stronę tego, co zaka​zane, mogła go skło​nić tylko Lis​beth Salan​der. Wolał popaść w nie​-

sławę niż sprze​ci​wić się jej choćby w jed​nej kwe​stii. Dla​tego pod​czas prze​słu​cha​nia powta​rzał tylko:

„Muszęsiępowo​łaćnaprze​pisoochro​nieinfor​ma​to​rów”.Nicdziw​nego,żenieczułsiędobrzeioba​-

wiałsiękon​se​kwen​cji,alemimowszystko…kon​cen​tro​wałsięgłów​nienaarty​kuleitakjakonaowiele

bar​dziejprzej​mo​wałsięlosemLis​bethichłopcaniżsytu​acją,wktó​rejsamisięzna​leźli.Przezchwilęmu

sięprzy​glą​dała.Wkońcudoniegopode​szła.

–Jakidzie?–zapy​tała.

–Co…tak…dobrze.Atobiejakposzło?

–Poście​li​łamłóżkaiwło​ży​łamjedze​niedolodówki.

–Dobrze.Niktzsąsia​dówcięniewidział?

–Niewidzia​łamżywejduszy.

–Dla​czegototyletrwa?–zapy​tałMikael.

–Niewiem.Umie​ramznie​po​koju.

–Miejmynadzieję,żeuLis​bethwypoczną.

–Takjest.Cojesz​czeudałocisięusta​lić?

–Cał​kiemsporo.

–Brzminie​źle.

–Cho​ciaż…

–Tak?

–Cho​dzioto,że…

–Cotakiego?

–Czujęsiętak,jak​bymsięcof​nąłwcza​siealbozbli​żałdomiejsc,wktó​rychjużkie​dyśbyłem.

–Musiszmitowyja​śnićdokład​niej–powie​działa.

–Takzro​bię…–Rzu​ciłokiemnaekran.–Alenaj​pierwmuszęwtymjesz​czetro​chępogrze​bać.Poroz​-

ma​wiamypóź​niej.

Zosta​wiłagoizaczęłasięzbie​raćdowyj​ścia,choćbyłaprzy​go​to​wananato,żewkaż​dejchwilimoże

background image

zostaćwezwana.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział20

23listo

​pada

NOC MINĘŁA SPO​KOJ​NIE, nie​po​ko​jąco spo​koj​nie. O ósmej rano zamy​ślony Bublan​ski sta​nął w sali

kon​fe​ren​cyj​nejprzedswoimzespo​łem.Potym,jakwyrzu​ciłHansaFastego,sądził,żeznówmożemówić

otwar​cie. W każ​dym razie czuł się pew​niej, roz​ma​wia​jąc twa​rzą w twarz ze swo​imi współ​pra​cow​ni​-

kami,niżprzezinter​netalbotele​fonkomór​kowy.

– Wszy​scy zda​je​cie sobie sprawę z powagi sytu​acji – zaczął. – Wycie​kły poufne infor​ma​cje. Jedną

osobę kosz​to​wało to życie, a mały chło​piec jest w śmier​tel​nym nie​bez​pie​czeń​stwie. Mimo wytę​żo​nej

pracyna​dalniewiemy,jaktosięstało.Farbęmógłpuścićktośodnas,ktośzSäpoalboktośzośrodka

Oden.Mógłtobyćczło​wiekzoto​cze​niapro​fe​soraalbomatkichłopcaijejnarze​czo​nego,Las​segoWest​-

mana. Niczego nie możemy wyklu​czyć i dla​tego musimy zacho​wać wyjąt​kową, powie​dział​bym nawet:

obse​syjnąostroż​ność.

–Ktośmógłsięteżwła​maćdonaszychkom​pu​te​rówalbonaspod​słu​chać.Wydajesię,żemamydoczy​-

nie​niazprze​stęp​cami,któ​rzypotra​fiąkorzy​staćznowo​cze​snychtech​no​lo​giiwzupeł​nieinnyspo​sóbniż

ten,doktó​regojeste​śmyprzy​zwy​cza​jeni–dodałaSonjaModig.

–Takjest,atotylkopogar​szasprawę–kon​ty​nu​owałBublan​ski.–Musimyuwa​żaćnakaż​dymkroku

iniemożemyprze​ka​zy​waćsobieważ​nychinfor​ma​cjiprzeztele​fon,nie​za​leż​nieodtego,jakbar​dzonasi

zwierzch​nicyceniąnowozain​sta​lo​wanysys​temkomór​kowy.

–Ceniągo,bobyłdrogi–wtrą​ciłJer​kerHolm​berg.

– Może powin​ni​śmy się rów​nież zasta​no​wić nad naszą rolą – oznaj​mił Bublan​ski. – Wła​śnie roz​ma​-

wia​łemzmłodą,zdolnąana​li​tyczkązSäpo,GabrielląGrane,oiletonazwi​skocośwammówi.Uświa​do​-

miłami,żepoję​cielojal​no​ścidlanas,poli​cjan​tów,niejesttakieoczy​wi​ste,jakmogłobysięwyda​wać.

Jest wiele róż​nych lojal​no​ści, prawda? Przede wszyst​kim obo​wią​zuje nas lojal​ność wobec prawa. Ale

jest też lojal​ność wobec spo​łe​czeń​stwa, kole​gów z pracy, prze​ło​żo​nych, a także wobec nas samych

i naszej kariery. Jak wie​cie, cza​sem to wszystko ze sobą koli​duje. Cza​sem chro​nimy kolegę z pracy

idziejesiętokosz​temnaszejlojal​no​ściwobecspo​łe​czeń​stwa.Cza​semprzy​cho​dziroz​kazzgóryitakjak

Hans Faste nie jeste​śmy lojalni wobec współ​pra​cow​ni​ków. Ale od tej pory, i mówię to z naj​więk​szą

powagą,chcę,żeby​śmywszy​scybylilojalnitylkowobecjed​nego–tegośledz​twa.Musimyzna​leźćwin​-

nychidopil​no​wać,żebyniktwię​cejniepadłichofiarą.Zga​dza​ciesięzemną?Nawetgdybyzadzwo​nił

dowassampre​mieralboszefCIAigdybymówiłomiło​ścidoojczy​znyalbokusiłosza​ła​mia​jącąkarierą,

obie​cu​je​cieniepisnąćanisłówka?

–Obie​cu​jemy–powie​dzieliwszy​scyjed​nymgło​sem.

– Zna​ko​mi​cie! Jak już wszy​scy wie​cie, to nie kto inny tylko Lis​beth Salan​der inter​we​nio​wała przed

Odeniinten​syw​niepra​cu​jemynadtym,żebyjązlo​ka​li​zo​wać.

background image

–Dla​tegomusimypodaćmediomjejnazwi​sko!–zawo​łałzapal​czy​wieCurtSvens​son.–Potrze​bu​jemy

pomocyludzi.

–Wiem,żejeśliotocho​dzi,zda​niasąpodzie​lone,idla​tegorazjesz​czechciał​bymtoprze​dys​ku​to​wać.

Na począ​tek przy​po​mnę, że Salan​der została kie​dyś bar​dzo źle potrak​to​wana, zarówno przez nas, jak

iprzezmedia.

–Teraztoniemażad​negozna​cze​nia–odparłCurtSvens​son.

–Niejestwyklu​czone,żeroz​po​znałojąwię​cejosóbiżejejnazwi​skopojawisięwmediachnawet

beznaszegoudziału,awtedyniebędziejużoczymmówić.Terazjed​nakchciał​bymwamprzy​po​mnieć,że

Lis​bethSalan​derura​to​wałatemuchłopcużycieidla​tegozasłu​gujenasza​cu​nek.

–Bezwąt​pie​nia,alepotemwzasa​dziegoporwała–niedawałzawygranąCurt.

–Ztego,cowiemy,wynikaraczej,żezawszelkącenęchcegochro​nić–wtrą​ciłaSonjaModig.–Ma

bar​dzozłedoświad​cze​niazinsty​tu​cjami.Całejejdzie​ciń​stwomożnaokre​ślićjakojednowiel​kienad​uży​-

cie ze strony szwedz​kich urzę​dów i jeśli podej​rzewa, że to w poli​cji nastą​pił prze​ciek, możemy być

pewni,żeni​gdydobro​wol​niesięznaminieskon​tak​tuje.

–Tojużniemakom​plet​nieżad​negozna​cze​nia–upie​rałsięCurtSvens​son.

– W pew​nym sen​sie masz rację – przy​znała Sonja. – Jan i ja zga​dzamy się oczy​wi​ście z tobą co do

tego,żejedynąistotnąkwe​stiąjestpyta​nie,czypoda​niejejnazwi​skadowia​do​mo​ścipublicz​nejmożesię

przy​słu​żyćśledz​twu.Bez​pie​czeń​stwochłopcajestnaj​waż​niej​szeidla​tegomamypoważnewąt​pli​wo​ści.

– Rozu​miem wasz tok myśle​nia – powie​dział Jer​ker Holm​berg cicho i z namy​słem, co spra​wiło, że

wszy​scy zaczęli go słu​chać. – Jeżeli ktoś zauważy Salan​der, zoba​czy rów​nież jego. Mimo to pozo​staje

mnó​stwo pytań, przede wszyst​kim jedno, tro​chę wznio​słe: co jest słuszne? Uwa​żam, że nawet jeśli to

unasbyłprze​ciek,toitakniemożemyzgo​dzićsięnato,żebySalan​derukry​wałagdzieśAugu​staBal​dera.

Chło​piecjestbar​dzoważ​nymele​men​temśledz​twainie​za​leż​nieodtego,czytoktośodnassypie,czynie,

itakpotra​fimychro​nićdziecilepiejniżjakaśdziew​czynazpoplą​ta​nymżyciemoso​bi​stym.

–Oczy​wi​ście,bezdwóchzdań–wymam​ro​tałBublan​ski.

–Otóżto–kon​ty​nu​owałJer​ker.–Nawetjeśliniebyłotoporwa​niewkla​sycz​nymrozu​mie​niu,nawet

jeśliSalan​dermajaknaj​lep​szeinten​cje,toitakdzieckumożesiędziaćkrzywda.Ucieczkaiukry​wa​nie

się,potymwszyst​kim,cospo​tkałoAugu​sta,musząmiećbar​dzozływpływnajegopsy​chikę.

–Toprawda,toprawda–wymam​ro​tałBublan​ski.–Aleitakpozo​stajepyta​nie,copowin​ni​śmyzro​-

bić,wie​dząc,żetoonagoma.

–Jeśliotocho​dzi,zga​dzamsięzCur​tem.Powin​ni​śmybez​zwłocz​nieroze​słaćdomediówjejnazwi​sko

izdję​cie.Dziękitemumożemyotrzy​maćcenneinfor​ma​cje.

– Praw​do​po​dob​nie macie rację – przy​znał Bublan​ski. – Ale sprawcy też mogą dzięki temu otrzy​mać

cenne infor​ma​cje. Musimy wycho​dzić z zało​że​nia, że nie zre​zy​gno​wali z zamiaru zabi​cia chłopca,

a ponie​waż nie wiemy, jakie powią​za​nia mogą ist​nieć mię​dzy Salan​der i Augu​stem Bal​de​rem, nie

możemy też mieć pew​no​ści, jakie wska​zówki może dać spraw​com jej nazwi​sko. Wcale nie jestem taki

background image

pewien,czypoda​niedopublicz​nejwia​do​mo​ścijejdanychprzy​służysiębez​pie​czeń​stwuchłopca.

–Aleniewiemyteż,czyniepoda​jącich,rze​czy​wi​ściegochro​nimy–sprze​ci​wiłsięJer​kerHolm​berg.

–Mamyzamałodanych,żebywycią​gaćjakie​kol​wiekwnio​ski.Niewiemynaprzy​kład,czySalan​dernie

działanazle​ce​nieaniczymawobecniegojakieśplany,czytylkochcegochro​nić.

–Skądwie​działa,októ​rejwyj​dziezLindénemnaulicę?–zapy​tałCurtSvens​son.

–Mogłasiętamzna​leźćprzezprzy​pa​dek.

–Niewydajesiętopraw​do​po​dobne.

– Prawda czę​sto jest nie​praw​do​po​dobna – odparł Bublan​ski. – To ją nawet wyróż​nia. Zga​dzam się

jed​nak,żeraczejniezna​la​złasiętamprzy​pad​kiem,jeśliwziąćpoduwagęoko​licz​no​ści.

–Takiejakto,żeMikaelBlom​kvistrów​nieżwie​dział,nacosięzanosi–wtrą​ciłaAmandaFlod.

–Mię​dzyBlom​kvi​stemiSalan​derjestjakieśpowią​za​nie–kon​ty​nu​owałJer​kerHolm​berg.

–Zga​dzasię.

–AMikaelBlom​kvistwie​dział,żechło​piecjestwOden,prawda?

–Wspo​mniałamuotymjegomatka–przy​znałBublan​ski.–Jakwie​cie,nieczujesięobec​nienaj​le​piej.

Wła​śnieodby​łemzniądługąroz​mowę.AleniemówiłaBlom​kvi​stowiozmia​niepla​nów.Skądmógłwie​-

dzieć,żeTor​kelLindéniAugustzostaliwywa​bieninaulicę?

–Czymógłmiećdostępdokom​pu​te​rówośrodka?–zapy​tałaAmandaFlodznamy​słem.

– Trudno mi sobie wyobra​zić Blom​kvi​sta wła​mu​ją​cego się do kom​pu​te​rów – powie​działa Sonja

Modig.

– A Salan​der? – zapy​tał Holm​berg. – Co tak naprawdę o niej wiemy? Teczki z jej aktami pękają

wszwach,alekiedyostat​niomie​li​śmyzniądoczy​nie​nia,zasko​czyłanaspodkaż​dymwzglę​dem.Może

itymrazempozorymylą.

–Otóżto–zgo​dziłsięznimCurtSvens​son.–Mamytuzde​cy​do​wa​niezbytwielezna​kówzapy​ta​nia.

–Niemamynicoprócznichidla​tegopowin​ni​śmydzia​łaćzgod​niezregu​la​mi​nem–stwier​dziłJer​ker

Holm​berg.

–Niewie​dzia​łem,żejestażtakszcze​gó​łowy–rzu​ciłBublan​skizsar​ka​zmem,którywzasa​dziemusię

niepodo​bał.

–Cho​dzimitylkooto,żepowin​ni​śmysięopie​raćnafak​tach:porwanodziecko.Nie​długominiedoba,

odkądznik​nęli,ina​dalniedaliznakużycia.Skon​tak​tu​jemysięzmediami,apotembędziemydokład​nie

ana​li​zo​wać wszyst​kie infor​ma​cje, które do nas napłyną – powie​dział Jer​ker Holm​berg auto​ry​ta​tyw​nie

iwyda​wałosię,żewszy​scysięznimzgo​dzili.

Bublan​ski zamknął oczy i pomy​ślał, że kocha swój zespół. Czuł się z nimi zwią​zany bar​dziej niż

zrodzeń​stwemizrodzi​cami.Terazjed​nakniemiałwyj​ścia,musiałsięimprze​ciw​sta​wić.

–Zro​bimywszystko,żebyichzna​leźć.Alenarazieniebędziemypubli​ko​waćzdję​ciainazwi​ska.Toby

tylkopod​grzałoatmos​ferę.Niechcęteżdawaćwska​zó​wekspraw​com.

–Apozatymczu​jeszsięwinny–stwier​dziłJer​kerniebezsym​pa​tii.

background image

–Apozatymczujęsięnie​sa​mo​wi​ciewinny–przy​znałBublan​skiiznówpomy​ślałoswoimrabi​nie.

MIKAEL BLOM​KVIST nie spał wiele tej nocy, ponie​waż bar​dzo się nie​po​koił o Augu​sta i o Lis​beth.

Razporazpró​bo​wałsięzniąskon​tak​to​waćprzezapli​ka​cjęRed​phone,alenieodbie​rała.Odwczo​raj​-

szegopopo​łu​dnianiedałaznakużycia.Sie​działwredak​cjiipró​bo​wałuciecwpracę.Sta​rałsięzro​zu​-

mieć, co mu umknęło. Od jakie​goś czasu nie opusz​czało go poczu​cie, że bra​kuje mu waż​nego ele​mentu

ukła​danki, cze​goś, co mogłoby rzu​cić na tę histo​rię zupeł​nie nowe świa​tło. Ale może się oszu​ki​wał.

Mogłytobyćpobożneżycze​nia,możedoszu​ki​wałsięcze​goś,czegotaknaprawdętamniebyło.Ostat​nia

wia​do​mość,którąLis​bethprze​słałamuprzezszy​fro​wanepołą​cze​nie,brzmiała:

JurijBog​da​now.Blom​kvist.Sprawdźgo.Toonsprze​dałtech​no​lo​gięBal​deraEcker​wal​dowizSoli​-

fonu.

Wsiecizna​lazłkilkazdjęćBog​da​nowa.Przed​sta​wiałymęż​czy​znęwprąż​ko​wa​nychgar​ni​tu​rach.Były

świet​nieskro​jone,alewyda​wałysiędoniegoniepaso​wać.Wyglą​dały,jakbyjepod​wę​dziłwdro​dzedo

foto​grafa.Miałdłu​gie,potar​ganewłosy,skórępokrytąbli​znami,ciemnekręgipodoczami,aspodman​-

kie​tów koszuli wysta​wały nie​udol​nie zro​bione tatu​aże. Jego spoj​rze​nie było mroczne i prze​ni​kliwe.

Wyda​wało się, że potrafi przej​rzeć czło​wieka na wylot. Był wysoki, na pewno nie ważył wię​cej niż

sześć​dzie​siątkilo​gra​mów.

Wyglą​dał,jakbymiałzasobąnie​jednąodsiadkę.AleMikaelzwró​ciłuwagęprzedewszyst​kimnajego

syl​wetkę.Byłowniejcoś,comusięsko​ja​rzyłozmęż​czy​zną,któ​regowidziałnazdję​ciachzmoni​to​ringu

wwilliBal​dera.Tosamowynisz​cze​nieitasamanie​zdar​ność.Wnie​licz​nychwywia​dach,któ​rychudzie​-

lił,opo​wia​dałosuk​ce​sachswo​jejber​liń​skiejfirmyiwspo​mi​nał,żewła​ści​wiewycho​wy​wałsięnaulicy.

„Byłemska​zanynato,żebyzgi​nąć,skoń​czyćwjakimśzaułkuzigłąwżyle.Alewydo​sta​łemsięjed​nak

ztegobagna.Jesteminte​li​gentnyicho​ler​niewaleczny”–chwa​liłsię.

Zdru​giejstronywjegożycio​ry​sieniebyłonic,cobytemuprze​czyło.Choćmożnabyłoodnieśćwra​że​-

nie, że nie wybił się wyłącz​nie dzięki wła​snym sta​ra​niom. Były prze​słanki pozwa​la​jące sądzić, że

pomógłmuktośwpły​wowy.Ktoś,ktozauwa​żył,żematalent.Wjakiejśnie​miec​kiejgaze​cietech​nicz​nej

Mikaelzna​lazłwypo​wiedźszefabez​pie​czeń​stwainsty​tu​cjikre​dy​to​wejHorst,którystwier​dził,żeBog​da​-

nowmacudownespoj​rze​nie.Niktinnyniepotrafitakwyła​paćsła​bychpunk​tówsys​te​mówbez​pie​czeń​-

stwa.Jestgeniu​szem.

Bog​da​nownaj​wy​raź​niejbyłzna​ko​mi​tymhake​rem.Ofi​cjal​niedzia​łałtylkojakotakzwanybiałykape​-

lusz,stałpostro​niedobraiprawaizaodpo​wied​niowysokąopłatąpoma​gałfir​momznaj​do​waćdziury

wzabez​pie​cze​niach.Rów​nieżwjegospółce,Out​castSecu​rity,niebyłonic,comogłobybudzićpodej​rze​-

nia albo suge​ro​wać, że jest tylko fasadą. Wszy​scy człon​ko​wie zarządu byli sza​no​wa​nymi, dobrze

wykształ​co​nymi ludźmi z czy​stymi kar​to​te​kami. Oczy​wi​ście Mika​elowi to nie wystar​czyło. Razem

zAndre​iemwzięlipodlupękaż​dego,ktocho​ciażbysięotarłowspól​ni​kówspółki,anawetwspól​ni​ków

background image

tychże.Odkryli,żektośonazwi​skuOrłowprzezkrótkiczasbyłzastępcązarządu.Jużnapierw​szyrzut

oka mogło się to wyda​wać dziwne. Wła​di​mir Orłow nie był infor​ma​ty​kiem, tylko drob​nym przed​się​-

biorcądzia​ła​ją​cymwbranżybudow​la​nej.Zaczy​nałnaKry​miejakoobie​cu​jącybok​serwagicięż​kiej.Na

nie​licz​nych zdję​ciach, które Mikael zna​lazł w sieci, wyglą​dał na wynisz​czo​nego i skłon​nego do prze​-

mocy.Napewnoniebyłkimś,kogomłodedziew​czynyzapra​szajądodomunaher​batę.

Wedługnie​po​twier​dzo​nychinfor​ma​cjicią​żyłnanimwyrokzacięż​kiepobi​cieistrę​czy​ciel​stwo.Dwa

razybyłżonaty–obieżonynieżyły.Mikaelniemógłjed​nakzna​leźćanisłowaoprzy​czy​nachichśmierci.

Naj​cie​kaw​szebyłojed​nakto,żekie​dyśbyłzatrud​nionynazastęp​stwownie​wiel​kiejioddawnajużnie​-

ist​nie​ją​cejspółceBodinBygg&Export,którazaj​mo​wałasięhan​dlemmate​ria​łamibudow​la​nymi.

Jej wła​ści​cie​lem był Karl Axel Bodin, alias Alek​san​der Zala​chenko. To nazwi​sko obu​dziło upiory

prze​szło​ści i przy​po​mniało Mika​elowi jego wielki temat. Zala​chenko był ojcem Lis​beth, czło​wie​kiem,

któryzabiłjejmatkęiznisz​czyłjejdzie​ciń​stwo.Byłjejmrocz​nymcie​niem,czar​nymser​cem,przezktó​-

regotęt​niławniejchęćodwetu.

Czytoprzy​pa​dek,żenaniegotra​fił?Wie​działlepiejniżkto​kol​wiekinny,żejeślitylkopogrze​biesię

wystar​cza​jącogłę​boko,wkaż​dejhisto​riimożnanatra​fićnawszel​kiemoż​liwezwiązki.Życiewciążpod​-

suwapozornezbież​no​ści.Sękjed​nakwtym,żegdycho​dziłooLis​bethSalan​der,trudnomubyłouwie​rzyć

wprzy​pa​dek.

Jeżeliłamałapalcechi​rur​gowialbobadałasprawękra​dzieżyzaawan​so​wa​nejtech​no​logiAI,napewno

dobrzetowcze​śniejprze​my​ślała.Cowię​cej,musiałamiećkutemupowody.Lis​bethni​gdyniezapo​mi​-

nała o krzyw​dach ani o znie​wa​gach. Odpła​cała pięk​nym za nadobne i napra​wiała wyrzą​dzone szkody.

Czy to, że zaan​ga​żo​wała się w tę sprawę, miało jakiś zwią​zek z jej prze​szło​ścią? Nie było to wyklu​-

czone.

Ode​rwałwzrokodkom​pu​teraispoj​rzałnaAndreia.Andreiski​nąłgłową.Zkory​ta​rzadocho​dziłsłaby

swądjedze​nia.ZGötgatandobie​gałodud​nie​nieroc​ko​wejmuzyki.Zaoknemwciążwiało,aniebobyło

ciemneizachmu​rzone.Odru​chowospraw​dził,czyniemanowychwia​do​mo​ściodLis​beth,aleniczegosię

niespo​dzie​wał.Naglesięroz​pro​mie​nił.Wydałnawetsłabyokrzykrado​ści,kiedyprze​czy​tał:

Jużdobrze.Nie​długowyru​szymydokry​jówki.

Odrazuodpi​sał:

Wspa​nialetosły​szeć.Jedź​cieostroż​nie.

Niemógłsiępowstrzy​maćidodał:

Lis​beth,kogomytaknaprawdęści​gamy?

Odpi​sała:

background image

Wkrótcesamnatowpad​niesz,mądralo!

PISZĄC,ŻEJESTJUŻDOBRZE,Lis​bethprze​sa​dziła.Czułasięlepiej.Na​daljed​nakbyławkosz​mar​-

nie złym sta​nie. Na połowę poprzed​niego dnia prak​tycz​nie stra​ciła poczu​cie czasu i prze​strzeni. Z naj​-

więk​szymtru​demzwlo​kłasięzłóżkaidałaAugu​stowicośdojedze​niaipiciaorazkredkiikilkakar​tek

A4,żebymógłnary​so​waćmor​dercę.Pode​szładoniegoiodrazuzauwa​żyła,żenicnienary​so​wał.

Cały sto​lik był wpraw​dzie pokryty kart​kami, ale nie było na nich żad​nych rysun​ków, tylko rzędy

jakichśbazgro​łów.Przyj​rzałasięimraczejdlazabawyniżzcie​ka​wo​ści.Zoba​czyłacią​gnącesięwnie​-

skoń​czo​nośćrzędycyfrinawetjeśliwpierw​szejchwiliichniezro​zu​miała,poczułasięzacie​ka​wiona.

Naglegwizd​nęła.

–Ocho​lera–wymam​ro​tała.

Wpa​try​wała się w kilka osza​ła​mia​jąco dużych liczb, które nic jej nie mówiły, ale w połą​cze​niu

zsąsied​nimistwo​rzyłyznanywzór.Kiedyprze​ło​żyłakilkakar​tekidostrze​głapro​styciąg641,647,653

i659,niemiałajużżad​nychwąt​pli​wo​ści.Tobyłysexyprimequadru​plets,jakjenazy​wanopoangiel​sku,

czyli szóst​kowe czwórki liczb pierw​szych, to zna​czy ciągi czte​rech liczb pierw​szych róż​nią​cych się

osześć.

Były tam rów​nież liczby pierw​sze bliź​nia​cze i wszyst​kie moż​liwe kom​bi​na​cje liczb pierw​szych. Nie

mogłapowstrzy​maćuśmie​chuipowie​działa:

–Nie​źle.Bomba.

Augustnieodpo​wie​dział,nawetnaniąniespoj​rzał.Klę​czałprzyniskimsto​likuiwyglą​dałtak,jakby

chciałdalejzapi​sy​waćciągiliczb.Lis​bethprzy​po​mniałasobie,żekie​dyśczy​tałacośosawan​tachilicz​-

bach pierw​szych. Ale porzu​ciła tę myśl. Czuła się zbyt źle, żeby się nad czym​kol​wiek głę​biej zasta​na​-

wiać.Poszładołazienkiiwzięłakolejnetabletkivibra​my​cinu,któremiaławapteczceodkilkulatiktóre

zaży​wałaodczasu,gdyawa​ryj​niewylą​do​waliwjejdomu.

Potemspa​ko​wałapisto​let,kom​pu​teritro​chęubrańipole​ciłaAugu​stowi,żebywstał.Niechciał.Kur​-

czowości​skałwręcedłu​go​pis.Stałaprzednimchwilęzopusz​czo​nymirękami,apotempowie​działaroz​-

ka​zu​ją​cymtonem:

–Wsta​waj!

Posłu​chał.Nawszelkiwypa​dekwło​żyłajesz​czeperukęiciemneoku​lary.

Ubrali się, zje​chali windą do garażu i ruszyli jej bmw w stronę Ingarö. Kie​row​nicę trzy​mała prawą

ręką. Lewe ramię miała cia​sno zaban​da​żo​wane. Bolało. Podob​nie jak górna część klatki pier​sio​wej.

Wciąż miała gorączkę. Kilka razy musiała się zatrzy​mać na pobo​czu, żeby odpo​cząć. Kiedy w końcu

doje​chalidoplażyprzypomo​ścienadzatokąStoraBar​nvik,zgod​niezewska​zów​kamiweszlipodrew​-

nia​nychscho​dachnawzgó​rzeizna​leźlisięwdomu,wykoń​czonapadłanałóżkowpokojusąsia​du​ją​cym

zobszernąkuch​nią.Trzę​słasięzzimna.

Mimotojużpochwilisie​działaprzystolewkuchninadlap​to​pemiciężkooddy​cha​jąc,porazkolejny

background image

zabrałasięzaplik,któryścią​gnęłazNSA.Pró​bo​wałazła​maćszyfr.Oczy​wi​ścieitymrazemjejsięnie

udało.Augustsie​działobokniejipatrzyłnie​ru​chomonastosykar​tekigórykre​dek,którezosta​wiładla

niegoErika.Nicjed​naknieryso​wał,niezapi​sy​wałnawetcią​gówliczb.Moż​liwe,żebyłwzbytdużym

szoku.

CZŁO​WIEK, KTÓRY POSŁU​GI​WAŁ SIĘ nazwi​skiem Jan Holt​ser, sie​dział w pokoju hotelu Cla​rion

HotelArlandairoz​ma​wiałprzeztele​fonzeswojącórką.Takjaksięspo​dzie​wał,nieuwie​rzyłamu.

–Boiszsięmnie?–zapy​tała.–Boiszsię,żeposta​więciępodścianą?

–Nie,skąd–odparł.–Musia​łempopro​stu…

Miał pro​blemy ze zna​le​zie​niem wła​ści​wych słów. Wie​dział, że Olga się domy​śla, że coś ukrywa.

Zakoń​czył roz​mowę wcze​śniej, niż chciał. Jurij, który sie​dział obok niego na hote​lo​wym łóżku, zaczął

prze​kli​nać.Mniejwię​cejstorazyspraw​dziłkom​pu​terFransaBal​deraijaksięwyra​ził,gównozna​lazł.

Nicho​lery!

–Czylizwę​dzi​łemkom​pu​ter,naktó​rymnicniema?–zapy​tałJanHolt​ser.

–Zga​dzasię.

–Doczegomuwtakimraziesłu​żył?

– Bez wąt​pie​nia do cze​goś bar​dzo wyjąt​ko​wego. Widzę, że nie​dawno usu​nięto z niego duży plik.

Robię,comogę,aleniejestemwsta​niegoodzy​skać.Facetwie​dział,corobi.

–Bez​na​dziejnasprawa–stwier​dziłHolt​ser.

–Jakcho​lera.

–Ajegotele​fon,black​phone?

– Jest tam kilka roz​mów, któ​rych nie udało mi się ziden​ty​fi​ko​wać, praw​do​po​dob​nie gadał z kimś

zSäpoalboFRA.Alenie​po​koimniecośinnego.

–Co?

–Tużprzedtym,jaksięwdar​łeśdojegodomu,długoroz​ma​wiałzkimśzMIRI,MachineIntel​li​gence

Rese​archInsti​tute.

–Acowtymnie​po​ko​ją​cego?

–Pora.Mamwra​że​nie,żetobyłocośwrodzajuroz​mowykry​zy​so​wej.Aleisamroz​mówca.Insty​tut

MIRIpra​cujenadtym,żebykom​pu​teryniestałysięwprzy​szło​ścinie​bez​piecznedlaczło​wieka.Samnie

wiemdla​czego,alecośmituniegra.AlboBal​derprze​ka​załinsty​tu​towiszcze​gółyswo​ichbadań,albo…

–Cotakiego?

–Albowyśpie​wałimwszystko,coonaswie​dział.

–Nie​do​brze.

Jurijpoki​wałgłową,aJanHolt​serzakląłpodnosem.Nicnieposzłotak,jaksięspo​dzie​wali,ażaden

znichniebyłprzy​zwy​cza​jonydopora​żek.Aterazdaliplamędwarazyzrzędu,itozpowodujakie​goś

opóź​nio​negowroz​wojudzie​ciaka.Tobyłotrudnedoznie​sie​nia,alejesz​czenienaj​gor​sze.

background image

Naj​gor​szebyłoto,żemiaładonichprzy​je​chaćKira,wdodatkuwsta​niesil​negowzbu​rze​nia,doczego

rów​nież nie byli przy​zwy​cza​jeni. Zwy​kle roz​piesz​czała ich, demon​stru​jąc chłodną ele​gan​cję, co spra​-

wiało,żeczulisięnie​zwy​cię​żeni.Terazjed​nakbyławście​kła,kom​plet​niestra​ciłapano​wa​nienadsobą,

wrzesz​czała, że są żało​snymi, nie​kom​pe​tent​nymi idio​tami. Wpa​dła w szał nie dla​tego, że spu​dło​wał,

akulepraw​do​po​dob​nieniedosię​głyopóź​nio​negowroz​wojuchłopca.Wpa​dławszałzpowodukobiety,

którapoja​wiłasięzni​kądiochro​niłaAugu​staBal​dera.

Kiedy Jan zaczął ją opi​sy​wać, przy​naj​mniej to, co zdą​żył zoba​czyć, zasy​pała go pyta​niami. Kiedy

otrzy​mała nie​wła​ściwą albo wła​ściwą odpo​wiedź, w zależ​no​ści od tego, jak na to spoj​rzeć, wpa​dła

wfurięizaczęłakrzy​czeć,żepowinnibylijązabić,żetodlanichtypoweiżesąbez​na​dziejni.AniJan,

aniJurijniezro​zu​mieli,dla​czegoażtakjąponio​sło.Ni​gdywcze​śniejniesły​szeli,żebytakkrzy​czała.

Zdru​giejstronynie​wieleoniejwie​dzieli.JanHolt​serpomy​ślał,żeni​gdyniezapo​mniichostat​niego

razu.Leżeliwpodwój​nymłóżkuwapar​ta​men​ciewhoteluD’Angle​terrewKopen​ha​dzeipijącszam​pana

potrze​cimczyczwar​tymtejnocysto​sunku,roz​ma​wialitak,jakmieliwzwy​czaju,owoj​nach,wktó​rych

brałudział,imor​der​stwach,któ​rychdoko​nał.Gła​dziłjąporęceinaglenanad​garstkuwyczułmałąbli​znę

ztrzemaodno​gami.

–Skądtomasz,mojapiękna?–zapy​tał,aonaposłałamuwodpo​wie​dzimiaż​dżące,nie​na​wistnespoj​-

rze​nie.

Potemjużni​gdyzniąniespał.Pew​niezakaręzato,żezapy​tał.Kirasięnimiopie​ko​wałaidosta​wali

odniejmnó​stwopie​nię​dzy.Alenikt,anion,aniJurij,aniżadeninnyczło​nekgrupyniemógłpytaćojej

prze​szłość.Byłatojednaznie​pi​sa​nychregułinikomunieprzy​szłobynawetdogłowy,żebyjązła​mać.

Była ich dobro​dziejką na dobre i na złe – wie​rzyli, że głów​nie na dobre. W związku z tym musieli się

pod​po​rząd​ko​wać jej kapry​som i żyć w cią​głej nie​pew​no​ści, nie wie​dząc, czy okaże czu​łość czy chłód,

czyzmyjeimgłowy,czynaglewymie​rzysiar​czy​stypoli​czek.

Zatrza​snąłkom​pu​teriwypiłłykdrinka.Obajpró​bo​wali,namiaręswo​ichmoż​li​wo​ści,nieprze​sa​dzać

zalko​ho​lem,żebyniedawaćKirzekolej​negopowodudowyrzu​tów.Alebyłotoprak​tycz​nienie​moż​liwe.

Fru​stra​cjaiadre​na​linaspra​wiały,żemusielisięnapić.Janner​wowoprze​su​nąłpal​camipotele​fo​nie.

–Olgacinieuwie​rzyła?–zapy​tałJurij.

–Anitro​chę,anie​długopew​niezoba​czynapierw​szychstro​nachgazetmójpor​tretpamię​ciowynary​so​-

wanyrękądziecka.

–Niewie​rzęwtenpor​tret.Wydajemisię,żetotylkopobożneżycze​niepoli​cji.

–Więcpró​bu​jemyzabićdzieckocał​ko​wi​ciebezpotrzeby.

–Niezdzi​wił​bymsię,gdybytakbyło.CzyKiraniepowinnajużtubyć?

–Możesięzja​wićwkaż​dejchwili.

–Jakmyślisz,ktotobył?

–Kogomasznamyśli?

–Tędziew​czynę,którasiępoja​wiłazni​kąd.

background image

–Niemampoję​cia–odparłJan.–Niejestemnawetpewien,czyKiratowie.Mamwra​że​nie,żecośją

zanie​po​ko​iło.

–Założęsię,żebędziemymusielizabićoboje.

–Oba​wiamsię,żebędziemymusielizro​bićznacz​niewię​cej.

AUGUST NIE CZUŁ SIĘ DOBRZE. Nie było co do tego wąt​pli​wo​ści. Na szyi miał czer​wone plamy

izaci​skałpię​ści.Lis​bethsie​działaobokniegoprzystolewkuchniwdomkunaIngaröipra​co​wałanad

zaszy​fro​wa​nympli​kiem.Wystra​szyłasię,żedosta​niejakie​gośataku.Nictakiegosięjed​nakniestało.Się​-

gnąłtylkopoczarnąkredkę.

W tej samej chwili szyby w oknie, pod któ​rym sie​dzieli, zadrżały w pory​wach wia​tru. August się

zawa​hałiprze​su​nąłlewąrękąpostole.Apotemzacząłryso​wać.Tukre​ska,tamkre​ska,kilkakółek.Lis​-

bethsądziła,żetomogąbyćguziki,potemręka,szcze​gółypod​bródka,roz​piętanapiersikoszula.Zaczął

ryso​waćszyb​ciej,ajegozesztyw​niałeplecyiramionawyraź​niesięroz​luź​niły.Jakgdybyroz​dra​panarana

zaczęłananowosięgoić.Choćniewyglą​dał,jakbyodzy​skałrów​no​wagę.

Jego oczy pło​nęły udrę​czo​nym bla​skiem i od czasu do czasu się wzdry​gał. Bez wąt​pie​nia puściła

wnimjakaśtama.Zmie​nia​jąckredki,nary​so​wałpod​łogęwkolo​rzedębu,ananiejmnó​stwokawał​ków

puz​zli,którepraw​do​po​dob​niemiałyuło​żyćsięwroz​ja​rzonenoc​nymiświa​tłamimia​sto.Mimotojużdało

sięzauwa​żyć,żeniebędzietowesołyrysu​nek.

Ręka i roz​pięta koszula nale​żały do potęż​nego męż​czy​zny z wydat​nym brzu​chem. Stał pochy​lony do

przodu i bił małą postać leżącą na pod​ło​dze. Postać nie została oddana dokład​nie, z tego pro​stego

powodu,żetoonatowszystkoobser​wo​wałaiprzyj​mo​wałaciosy.Rysu​nekbyłbar​dzonie​przy​jemny.

Wyda​wałosięjed​nak,żeniemanicwspól​negozmor​der​stwem,choćionuka​zy​wałsprawcę.Wcen​-

tral​nympunk​ciewid​niaławykrzy​wionawście​kło​ściąizro​szonapotemtwarz.Uchwy​ciłkażdąnaj​mniej​-

szązmarszczkę.Lis​bethroz​po​znałatętwarz,choćzwy​klenieoglą​dałatele​wi​zjiiniecho​dziładokina.

Wie​działa,żetotwarzLas​segoWest​mana,ojczymaAugu​sta.Pochy​liłasięnadnimipowie​działagło​-

semdrżą​cymodgniewu:

–Jużni​gdycitegoniezrobi,ni​gdy!

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział21

23listo

​pada

KIEDY WYSOKI I CHUDY com​man​der Jonny Ingram pod​szedł do Eda the Neda, Alona Casa​les wie​-

działa,żecośjestmocnonietak.Jużsamąmowąciała,którawyra​żałanie​pew​ność,dawałdozro​zu​mie​-

nia,żemazłewie​ści,choćzazwy​czajnicsobieztegonierobił.

JonnyIngramczę​stocie​szyłsięznie​szczęśćludzi,któ​rymwbi​jałszty​letwplecy.ZEdembyłoina​czej.

Bałysięgonawetszy​chy.Jeśliktośgrałmunaner​wach,potra​fiłmuzgo​to​waćpie​kło.JonnyIngramnie

lubiłscen,ajesz​czebar​dziejnielubiłwycho​dzićnasła​be​usza.Awła​śnietogocze​kało,gdybymuprzy​-

szłodogłowykłó​cićsięzEdem.

Wyglą​dałby jak zdmuch​nięty z powierzchni ziemi. Ed był silny i wybu​chowy, Jonny Ingram zaś był

drob​nymchłop​cemzwyż​szychsfer,opaty​ko​wa​tychnogachizma​nie​ro​wa​nychgestach.Byłniebylekim

imiałwpływywewszyst​kichważ​nychkrę​gach–takżewWaszyng​to​nieiwśródprzed​się​bior​ców.Zasia​-

dał w dyrek​cji, gdzie był drugi po sze​fie NSA Char​le​sie O’Con​no​rze, i choć zręcz​nie pra​wił kom​ple​-

mentyiczę​stosięuśmie​chał,jegooczyni​gdysięnieśmiały.Budziłstrachjakmałokto.

Miał haki na wielu ludzi i odpo​wia​dał mię​dzy innymi za nad​zór nad stra​te​gicz​nymi tech​no​lo​giami –

czyli,mówiącbru​tal​niej,szpie​go​stwoprze​my​słowe–tenaspektdzia​łal​no​ściNSA,którywspie​rałame​-

ry​kań​skiefirmyhi-technaglo​bal​nymrynku.

Ale teraz, sto​jąc przed Edem w śmiesz​nie ele​ganc​kim gar​ni​tu​rze, zapa​dał się w sobie, i choć Alona

sie​działatrzy​dzie​ścimetrówdalej,wie​działa,cosięświęci.Edbyłnaskrajuwybu​chu.Jegoblada,zdra​-

dza​jącaoznakiprze​pra​co​wa​niatwarznabrałaczer​wo​negokoloru.Naglesięwypro​sto​wał,uka​zu​jączgar​-

bioneplecyiwielkibrzuch,ikrzyk​nąłzwście​kło​ścią.

–Tyśli​skignoju!

NiktpróczEdanienazwałbyJonny’egoIngramaśli​skimgno​jem.Alonapoczuła,żegozatouwiel​bia.

AUGUSTZACZĄŁRYSO​WAĆ.

Zro​biłkilkapospiesz​nychpocią​gnięćczarnąkredką,takmocnoprzy​ci​ska​jącjądopapieru,żesięzła​-

mała.Taksamojakwcze​śniejryso​wałszybko–jedenszcze​gółtu,drugitam–osobneele​mentyzbli​żały

się do sie​bie i two​rzyły całość. Na rysunku był ten sam pokój. Ale puz​zle na pod​ło​dze były już inne

iłatwiejjebyłoroz​po​znać.Przed​sta​wiałyroz​pę​dzonyspor​towysamo​chódwkolo​rzeczer​wo​nymimorze

krzy​czą​cychludzinatry​bu​nach.Nadukła​dankąstałterazniejeden,leczdwóchmęż​czyzn.

Pierw​szym był Lasse West​man. Tym razem miał na sobie koszulkę i szorty. Miał prze​krwione oczy

ilekkozezo​wał.Chwiałsięnanogachiwyglą​dałnapija​nego.Niebyłjed​nakprzeztomniejwście​kły.

Ślina kapała mu z ust. Mimo wszystko nie on był naj​bar​dziej prze​ra​ża​jącą posta​cią na rysunku. Na to

mianozasłu​gi​wałdrugimęż​czy​zna.Jegomętneoczypro​mie​niałyczy​stymsady​zmem.Teżbyłpijanyinie​-

background image

ogo​lony, miał cien​kie, pra​wie nie​wi​doczne usta i wyglą​dał, jakby kopał Augu​sta, choć on, tak jak

poprzed​nio,byłnie​wi​docznynarysunku,alewyczu​wałosięjegoobec​ność.

–Kimjesttendrugi?–zapy​tałaLis​beth.

Augustnieodpo​wie​dział.Jegoramionadrżały,anogisplo​tłysiępodsto​łemwwęzeł.

– Kim jest ten drugi? – powtó​rzyła Lis​beth ostrzej​szym tonem i wtedy August dopi​sał dzie​cin​nym,

niecoroze​dr​ga​nympismem:

ROGER

Roger–nicjejtoniemówiło.

KILKAGODZINPÓŹNIEJwFortMeade,kiedyjegohake​rzyposprzą​taliposobieipoczła​palidodomu,

Edpod​szedłdoAlony.Ale,codziwne,niewyglą​dałjużnaroz​złosz​czo​negoaniobra​żo​nego.Miałteraz

prze​kornąminęiwyda​wałosię,żeplecyjużmutakniedoku​czają.Wrękutrzy​małnotes.Jednazsze​lek

zwi​sałaluźno.

–Sta​ruszku–powie​działa.–Umie​ramzcie​ka​wo​ści.Cosięstało?

–Dosta​łemurlop–oznaj​mił.–ZarazjadędoSztok​holmu.

–Aku​rattam?Niezazimnootejporzeroku?

–Zim​niejniżkie​dy​kol​wiek.

–Taknaprawdęniejedziesztamnawaka​cje.

–Mię​dzynamimówiąc:nie.

–Terazmojacie​ka​wośćjesz​czewzro​sła.

– Jonny Ingram kazał nam zakoń​czyć śledz​two. Pozwo​limy hake​rowi uciec i zado​wo​limy się zała​ta​-

niemkilkudziurwzabez​pie​cze​niach.Potemzapo​mnimyocałejspra​wie.

–Jak,docho​lery,mógłwydaćtakiroz​kaz?

–Mówi,żeniechcewywo​ły​waćwilkazlasuiryzy​ko​wać,żeinfor​ma​cjaoatakuwydo​sta​niesięna

zewnątrz.Gdybywyszłonajaw,żepadli​śmyofiarąatakuhake​rów,byłabytokata​strofa.Niemówiącjuż

oscha​den​freude,jakątowzbu​dzi.Będąmusielizwol​nićcałekie​row​nic​two,zemnąnaczele,żebyura​to​-

waćtwarz.

–Więcgro​ziłci?

–Itojak.Mówił,żezostanępublicz​nieupo​ko​rzony,podanydosąduisurowouka​rany.

–Niewyglą​dasznaszcze​gól​nieprze​stra​szo​nego.

–Mamzamiargoznisz​czyć.

–Nibyjak?Tengoguśwszę​dziemawpły​wo​wychzna​jo​mych.

–Jateżznamparęosób.PozatymnietylkoIngrammahakinaludzi.Tenprze​klętyhakerbyłnatyle

miły,żebyzsyn​chro​ni​zo​waćnaszebazydanychidaćnamlek​cję,poka​zać,żemyteżmamysporobru​dów.

–Iro​nialosu,niesądzisz?

–Nopew​nie,jedendrańzawszezde​ma​skujedru​giego.Aleniesądzi​li​śmy,żejestwtymcośnie​zwy​-

background image

kłego, zwłasz​cza w porów​na​niu z innymi rze​czami, któ​rymi się zaj​mu​jemy. A póź​niej przyj​rze​li​śmy się

bli​żeji…

–Ico?

–Oka​załosię,żetopraw​dziwabomba.

–Wjakimsen​sie?

– Naj​bliżsi współ​pra​cow​nicy Jonny’ego Ingrama gro​ma​dzą infor​ma​cje na temat tajem​nic fir​mo​wych

nietylkopoto,żebypoma​gaćnaszymwiel​kimkon​cer​nom.Cza​samisprze​dająjezadużepie​nią​dzeite

pie​nią​dzeniezawszetra​fiajądokasyorga​ni​za​cji…

–Tylkodoichwła​snychkie​szeni.

– Wła​śnie. Już teraz mam wystar​cza​jąco dużo dowo​dów, żeby wysłać Joacima Barc​laya i Briana

Abbotadowię​zie​nia.

–Jezu!

–Smutnejestto,żewprzy​padkuIngramasprawajestniecobar​dziejskom​pli​ko​wana.Jestemprze​ko​-

nany,że to onjest mózgiem tegocałego cyrku. Tylko wtakim wypadku tahisto​ria trzy​ma​łaby siękupy.

Nie​stetyniemamjesz​czedymią​cegopisto​letu,cobar​dzomniemar​twiiczynicałąope​ra​cjęryzy​kowną.

Nie​wy​klu​czone–choćsamwtowąt​pię–żewpliku,któryścią​gnąłhaker,jestcośnaniego.Alenieuda

namsięgozła​mać–tocho​lerneszy​fro​wa​nieRSA.

–Cowtakimraziezamie​rzaszrobić?

–Zaci​skaćwokółniegosieć.Poka​zaćwszyst​kim,żejegowspół​pra​cow​nicysąsprzy​mie​rzeń​camigroź​-

nychprze​stęp​ców.

–JakSpi​ders.

–JakSpi​ders.Sie​dząnatejsamejgałęziconaprawdęnie​przy​jemnetypy.Niezdzi​wi​łobymnienawet,

gdyby maczali palce w mor​der​stwie two​jego sztok​holm​skiego pro​fe​sora. W każ​dym razie jego śmierć

wyraź​nieleżaławichinte​re​sie.

–Chybażar​tu​jesz.

–Anitro​chę.Twójpro​fe​sormiałwie​dzę,któramogłaimpoważ​niezaszko​dzić.

–Aterazpoje​dzieszdoSztok​holmujakomałypry​watnydetek​tywiwszystkozba​dasz.

–Niejakopry​watnydetek​tyw.Będęmiałpełnewspar​cieizamie​rzamtakdowa​lićnaszejhakerce,że

niebędziemiałasiłysta​nąćnanogach.

–Chybasięprze​sły​sza​łam,Ed.Powie​dzia​łeś:hakerce?

–Takjest,mojadroga.Hakerce!

RYSUNKI AUGU​STA pozwo​liły Lis​beth cof​nąć się w cza​sie. Po raz kolejny przy​po​mniała sobie zaci​-

śniętąpięść,któraryt​micz​nieiwytrwaleude​rzałaomate​rac.

Pamię​tałaude​rze​nia,pochrzą​ki​wa​nieipłaczdobie​ga​jącyzsypialni.Pamię​tałaczasy,kiedymiesz​kała

przyLun​da​ga​taniznaj​do​wałaucieczkętylkowkomik​sachimarze​niachozemście.Szybkoporzu​ciłate

background image

myśli. Zajęła się raną i ban​da​żem, po czym spraw​dziła pisto​let, upew​nia​jąc się, że jest nała​do​wany.

Nawią​załapołą​cze​niezszy​fro​wa​niemPGP.

Andrei Zan​der pytał, jak się czują. Napi​sała krótką odpo​wiedź. Za oknem wiatr sma​gał drzewa

i krzewy. Wypiła łyk whi​sky, zja​dła kawa​łek cze​ko​lady i wyszła na taras, a następ​nie zeszła kawa​łek

wdółzbo​czaidokład​niezba​dałateren,azwłasz​czamaływystępskalny.Liczyłanawetkrokidoniego

izapa​mię​tałakażdądrobnązmianęukształ​to​wa​niaterenu.

Kiedywró​ciładodomu,zoba​czyła,żeAugustskoń​czyłkolejnyrysu​nek.Przed​sta​wiałLas​segoWest​-

manaiRogera.Domy​ślałasię,żemusitozsie​biewyrzu​cić.Na​daljed​naknienary​so​wałniczegozchwili

mor​der​stwa,nawetjed​nejkre​ski.Czyżbywjegomyślachbyłajakaśblo​kadategozda​rze​nia?

Lis​bethogar​nęłonie​przy​jemneuczu​cie.Poczuła,żekoń​czyimsięczas.Spoj​rzałazmar​twionanaAugu​-

sta,najegonowyrysu​nekinaprzy​pra​wia​jąceozawrótgłowyciągiliczb,którezapi​sałobok.Przy​glą​-

dałasięimmniejwię​cejprzezminutę,ana​li​zu​jącstruk​turę,inagledostrze​głaciąg,któryniepaso​wałdo

pozo​sta​łych.

Był dość krótki. 2305843008139952128. Nie była to liczba pierw​sza. Raczej liczba, która zgod​nie

zzasadąpeł​nejhar​mo​niista​nowisumęwszyst​kichswo​ichdodat​nichdziel​ni​ków.Innymisłowy–liczba

dosko​nała,takjak6,ponie​waższóstkajestpodzielnaprzez3,2i1,a3+2+1wynosi6.Przy​szłajejdo

głowyoso​bliwamyśl.

–ATERAZSIĘWYTŁU​MACZ–powie​działaAlona.

–Zro​bięto–odparłEd.–Alechoćwiem,żetonie​po​trzebne,chciał​bym,żebyśmiuro​czy​ścieprzy​rze​-

kła,żenikomuotymniepowiesz.

–Przy​rze​kam,bara​nie.

– Dobrze. A więc tak: kiedy już wykrzy​cza​łem to i owo Jonny’emu Ingra​mowi, głów​nie po to, żeby

zacho​waćpozory,przy​zna​łemmurację.Uda​łemnawet,żejestemwdzięczny,żeprze​rwałnasześledz​two.

Powie​dzia​łem, że tak czy ina​czej nie usta​li​li​by​śmy nic wię​cej, i w pew​nym sen​sie była to szczera

prawda.Zczy​stotech​nicz​negopunktuwidze​niawyczer​pa​li​śmyswojemoż​li​wo​ści.Zro​bi​li​śmywszystko

ijesz​czetro​chę.Nictojed​nakniedało.Hakerzosta​wiłfał​szywetropywkaż​dymzaka​markuiwpro​wa​-

dzałnastylkowkolejnelabi​rynty.Jedenzmoichchło​pa​kówpowie​działnawet,żegdybyjakimścudem

udało nam się dotrzeć do końca, to i tak byśmy nie uwie​rzyli. Wmó​wi​li​by​śmy sobie, że to kolejna

pułapka.Potymhake​rzespo​dzie​wa​li​śmysięwszyst​kiego,wszyst​kiegopróczoznaksła​bo​ści.Awięctak:

jeślimowaozwy​czaj​nejścieżce,tojeste​śmyzała​twieni.

–Aletyzwy​kleniepodą​żaszzwy​czaj​nymiścież​kami.

–Zga​dzasię,jestemraczejzwo​len​ni​kiemnie​ofi​cjal​nychkana​łów.Taknaprawdęwcalesięniepod​da​-

li​śmy.Roz​ma​wia​li​śmyzezna​jo​mymihake​ramiizprzy​ja​ciółmizfirmzaj​mu​ją​cychsięopro​gra​mo​wa​niem.

Pro​wa​dzi​li​śmyzakro​jonenasze​rokąskalęposzu​ki​wa​nia,pod​słu​chi​wa​li​śmyisamiwła​my​wa​li​śmysiędo

kom​pu​te​rów.Widzisz,przytakskom​pli​ko​wa​nychata​kachjaktensprawcyzawszerobiąrese​arch.Zadają

background image

kon​kretnepyta​nia.Odwie​dzająokre​ślonestrony.Niemasiły,żebyczęśćztegoniedotarładonas.Choć

przedewszyst​kimjednarzeczprze​ma​wiałananasząkorzyść.Zdol​no​ścitegohakera.Byłytakwiel​kie,że

zawę​żałypoleposzu​ki​wań.Totak,jakbymor​dercanamiej​scuzbrodniprze​biegłstometrówwdzie​więć

isie​demdzie​sią​tychsekundy.Wów​czasbyli​by​śmyraczejpewni,żesprawcąjestBoltalboktó​ryśzjego

kon​ku​ren​tów,prawda?

–Czyliwgręwcho​dziażtakipoziom.

–Pewneele​mentytegoatakuspra​wiają,żezbie​ramszczękęzpod​łogi,aprze​cieżnie​jednojużwidzia​-

łem.Dla​tegowło​ży​li​śmyogrom​niedużopracywroz​mowyzhake​ramiiludźmisie​dzą​cymiwtejbranży.

Pyta​li​śmy ich, kto byłby w sta​nie doko​nać cze​goś naprawdę, naprawdę wiel​kiego. Kto jest dzi​siaj

gwiazdą? Oczy​wi​ście musie​li​śmy być sprytni, zada​jąc pyta​nia, żeby nikt się nie domy​ślił, co się stało.

Długoniewidzie​li​śmyżad​nychrezul​ta​tów.Byli​śmyjakktoś,ktostrzelawpowie​trzealbokrzy​czywnocy

napust​ko​wiu.Niktnicniewie​działalbopopro​stuwszy​scyuda​wali,żeniewie​dzą.Padałorzeczjasna

wielenazwisk,ależadneniewyda​wałosięwła​ściwe.Przezpewienczaszasta​na​wia​li​śmysięnadpew​-

nymRosja​ni​nem,Juri​jemBog​da​no​wem.Tostaryćpunizło​dziej,obda​rzonymagicz​nymipal​cami.Pokona

każdezabez​pie​cze​nie.Zha​kuje,cotylkozechce.Jużkiedybyłbez​dom​nym,ważą​cymczter​dzie​ścikilo​gra​-

mów sku​bań​cem krad​ną​cym samo​chody z ulic Sankt Peters​burga, firmy zaj​mu​jące się zabez​pie​cze​niami

pró​bo​wałygozwer​bo​wać.Takżepoli​cjaisłużbywywia​dow​czechciałygomiećusie​biewcze​śniejniż

orga​ni​za​cje prze​stęp​cze. Ale oczy​wi​ście prze​grali tę walkę. Dziś Bog​da​now odnosi suk​cesy, jest po

odwykuiważyprzy​naj​mniejpięć​dzie​siątkilo.Jeste​śmypewni,żetojedenzdranizekipy,nadktórąpra​-

cu​jesz. Mię​dzy innymi dla​tego zaczę​li​śmy się nim inte​re​so​wać. Ana​li​zu​jąc to, czego wła​my​wacz u nas

szu​kał,zro​zu​mie​li​śmy,żemapowią​za​niazeSpi​ders,alepotem…

–Niemogli​ściezro​zu​mieć,dla​czegojedenznichmiałbynamdostar​czaćnowychposzlakipoka​zy​wać

powią​za​nia?–powie​działaAlona.

–Otóżto.Szu​ka​li​śmydalejipojakimścza​sieusły​sze​li​śmyokolej​nejgru​pie.

–Jakiej?

–NosząnazwęHac​kerRepu​blic.Cie​sząsiępowa​ża​niem.Wjejskładwcho​dząnaj​bar​dziejuta​len​to​-

waniludzie,zawszeczujniiprzy​wią​zu​jącydużąwagędoszy​fro​wa​niadanych.Dodajmy,żeniebezprzy​-

czyny.Myiwieluinnychcią​glepró​bu​jemyichinfil​tro​wać,nietylkopoto,żebyusta​lić,czymsięzaj​mują.

Rekru​tu​jemyteżpra​cow​ni​ków.Teraztrwawalkaonaj​by​strzej​szychhake​rów.

–Teraz,kiedywszy​scysta​li​śmysiękry​mi​na​li​stami.

–Ha,możeitak.Wkaż​dymrazieHac​kerRepu​blicdys​po​nujedużymimoż​li​wo​ściami.Wieleosóbto

potwier​dziło.Krą​żyłypogło​ski,żedziejesięunichcośważ​negoi,przedewszyst​kim,żeczło​wiekposłu​-

gu​jącysięnic​kiemBobTheDog,októ​rymsięmówi,żemapowią​za​niazgrupą,szu​kałinfor​ma​cjiipytał

ojed​negoznaszychludzi,oRichardaFul​lera.Znaszgo?

–Nie.

– To zado​wo​lony z sie​bie chło​pak z depre​sją mania​kalną, który długo mnie nie​po​koił. Kla​syczne

background image

zagro​że​niedlabez​pie​czeń​stwa–wfaziemania​kal​nejstajesięaro​ganckiinie​ostrożny.Dlaganguhake​-

rówtoide​alnywybór.Żebyotymwie​dzieć,trzebabyćdobrzepoin​for​mo​wa​nym.Infor​ma​cjeojegozdro​-

wiu psy​chicz​nym nie są ogól​no​do​stępne. Nawet jego matka o niczym nie wie. Jestem prze​ko​nany, że

mimowszystkonieweszlitamprzezFul​lera.Przyj​rze​li​śmysiękaż​demupli​kowi,którydostałwostat​nim

okre​sie,inictamniebyło.Prze​świe​tli​li​śmygoodstópdogłów.Sądzęjed​nak,żebyłczę​ściąpier​wot​-

negoplanuHac​kerRepu​blic.Nieto,żebymmiałjakieśdowodyprze​ciwkogru​pie,nicztychrze​czy,ale

prze​czu​ciemówimi,żetoonisąodpo​wie​dzialnizawła​ma​nie,zwłasz​czażemożemyjużchybawyklu​-

czyćobcywywiad.

–Mówi​łeś,żetobyłakobieta.

–Zga​dzasię.Kiedywkońcuwyty​po​wa​li​śmytęgrupę,dowie​dzie​li​śmysięonichwszyst​kiego,czego

siędało,nawetjeśliniezawszebyłołatwoodróż​nićmityodprawdy.Jednarzeczwra​całajed​nakztaką

regu​lar​no​ścią,żewkońcuniemia​łemjużpowoduwniąwąt​pić.

–Mia​no​wi​cie?

–Żenaj​więk​szągwiazdąHac​kerRepu​blicjestktośposłu​gu​jącysiępseu​do​ni​memWasp.

–Wasp?

–Takjest,aleniebędęcięzanu​dzałtech​nicz​nymiszcze​gó​łami.Wpew​nychkrę​gachWasptolegenda,

choćbydla​tego,żepotrafiposta​wićnagło​wieprzy​jętemetody.Ktośtwier​dził,żemożnaroz​po​znać,że

w ataku haker​skim maczała palce Wasp, tak jak się roz​po​znaje Mozarta po frag​men​cie utworu. Wasp

miałaswójwła​sny,nie​po​wta​rzalnystyl,atowła​śniebyłypierw​szesłowajed​negozmoichchło​pa​ków,

któ​rzyana​li​zo​waliwła​ma​nie:„Tonieprzy​po​minaniczego,zczymdotejporymie​li​śmydoczy​nie​nia,to

zupeł​nienowypoziom,coś,cojestnie​stan​dar​doweizaska​ku​jące,ajed​nakpro​steisku​teczne”.

–Czyligeniusz.

– Bez wąt​pie​nia. Dla​tego zaczę​li​śmy szu​kać wszel​kich infor​ma​cji o tej Wasp, które dało się zna​leźć

wsieci.Chcie​li​śmydotrzećdoosobyukry​tejzanic​kiem.Niktniebyłszcze​gól​niezdzi​wiony,kiedynam

się nie powio​dło. Zosta​wia​nie za sobą śla​dów nie byłoby w jej stylu. I wiesz, co wtedy zro​bi​łem? –

zapy​tałEdzdumą.

–Nie.

–Zaczą​łemspraw​dzać,cozna​czytosłowo.

–Pozaoczy​wi​stymzna​cze​niem–osa?

–Takjest,choćanija,aniniktinnyniesądził,żedocze​go​kol​wieknastodopro​wa​dzi.Ale,jakpowie​-

dzia​łem,jeżeliniespo​sóbdotrzećdocelugłównądrogą,szukasiędrógokręż​nych.Ni​gdyniewia​domo,

cosięznaj​dzie,ioczy​wi​ścieoka​załosię,żeWaspmożesięodno​sićdomnó​stwaróż​nychrze​czy.Możeto

być bry​tyj​ski myśli​wiec z cza​sów II wojny świa​to​wej, kome​dia Ary​sto​fa​nesa, znany film krót​ko​me​tra​-

żowyz1915roku,maga​zynsaty​rycznywyda​wanywXIXwiekuwSanFran​ci​sco,skrótozna​cza​jącybia​-

łychAnglo​sa​sówwyzna​niapro​te​stanc​kiegoijesz​czekilkainnychrze​czy.Choćtowszystkowyda​wałosię

zbyt napu​szone jak na genial​nego hakera, zupeł​nie nie paso​wało do ich kul​tury. Ale wiesz, co do niej

background image

paso​wało?

–Nie.

–Coś,doczegoWaspczę​stosięodnosiwinter​ne​to​wychwpi​sach–super​bo​ha​terkaWaspzkomik​sów

Marvela,jednazzało​ży​cie​lekAven​gers.

–Októ​rychpowstałfilm.

–Takjest.Tor,IronMan,Kapi​tanAme​rykaiinni.Wkomik​sachprzezjakiśczasbyłanawetichprzy​-

wódcą.Muszępowie​dzieć,żetocał​kiemfajnapostać.Wyglądatro​chęroc​kowoibun​tow​ni​czo,mażółto-

czarnykostium,owa​dzieskrzy​dła,krót​kieczarnewłosyijestpewnasie​bie.Ata​kujezesłab​szejpozy​cji,

potrafi się zmniej​szać i powięk​szać. Wszy​scy, z któ​rymi kore​spon​do​wa​li​śmy, twier​dzą, że cho​dzi o tę

Wasp.Ktoś,ktosiękryjezatympseu​do​ni​mem,niemusirzeczjasnabyćfanemkomik​sówMarvela.Mógł

nimbyćkie​dyś.Tennickpoja​wiasięjużoddłuż​szegoczasu.Możetotylkowspo​mnie​niezdzie​ciń​stwa

albo mru​gnię​cie okiem, które zna​czy nie wię​cej niż to, że nazwa​łem swo​jego kota Pio​truś Pan, choć

nawet nie lubi​łem tego zadu​fa​nego w sobie chło​paka, który ni​gdy nie chciał doro​snąć. Ale mimo

wszystko…

–Tak?

–Niemogłemsięoprzećmyśli,żenawetsiatkaprze​stęp​cza,októ​rejchciałasięcze​gośdowie​dzieć,

używa kryp​to​ni​mów z komik​sów Marvela. Mało tego, cza​sem prze​cież okre​ślają się jako The Spi​der

Society,czyżnie?

–Tak,alemoimzda​niemtotylkozabawa.Draż​niąsięznami,bowie​dzą,żeichpod​słu​chu​jemy.

–Jasne,wiemotym,alenawetzabawymogądostar​czyćwska​zó​wekalbokryćwsobiecośpoważ​-

nego.Wiesz,cowyróż​niaTheSpi​derSocietywkomik​sach?

–Nie.

–To,żewal​czązSister​hoodoftheWasp.

– W porządku, rozu​miem, to szcze​gół, nad któ​rym warto się zasta​no​wić. Ale nie rozu​miem, jak

mogłobywastozapro​wa​dzićdalej.

–Posłu​chaj,zarazsiędowiesz.Maszochotęzejśćzemnądosamo​chodu?Nie​długomuszęruszaćna

lot​ni​sko.

MIKA​ELOWI ZACZY​NAŁY SIĘ kleić oczy. Nie było szcze​gól​nie późno, ale każ​dym skraw​kiem ciała

czuł,żeniemajużsiły.Wie​dział,żemusiwró​cićdodomu,prze​spaćsiękilkagodziniwnocyalbojutro

ranoznówruszyćzkopyta.Pomy​ślał,żedobrzemuzrobi,jeśliwdro​dzedodomuwstąpigdzieśnapiwo.

Wgło​wieczułpul​so​wa​nie,wywo​łanebez​sen​no​ścią.Musiałteżodpę​dzićkilkawspo​mnieńiobaw.Może

mógłbywycią​gnąćgdzieśAndreia.Spoj​rzałnaniego.

Andreiwyglą​dałmłodo,aener​giimiałtyle,żestar​czy​łobydladwóch.Pisałcośnakom​pu​te​rze,jakby

przy​szedłdopracydopieroprzedchwilą,iodczasudoczasugorącz​kowoprze​rzu​całnotatki.Aprze​cież

byłwredak​cjiodpią​tejrano.Byłojużzapięt​na​ścieszó​stainiemiałzbytwieluprzerw.

background image

–Jakmyślisz,Andrei?Pój​dziemynapiwo,cośprze​ką​simyipoga​damyotejhisto​rii?

Andrei w pierw​szej chwili spra​wiał wra​że​nie, jakby nie usły​szał. Po chwili pod​niósł głowę. Nie

wyglą​dałjużnakogoś,ktomadużoener​gii.Skrzy​wiłsięizacząłroz​ma​so​wy​waćramię.

–Co…tak…nomoże–powie​dział,prze​cią​ga​jącwyrazy.

–Uznam,żetozna​czytak–odparłMikael.–CopowiesznaFol​ko​pe​ran?

Fol​ko​pe​ran był to bar i restau​ra​cja. Mie​ścił się nie​da​leko, przy Horns​ga​tan. Przy​cią​gał dzien​ni​ka​rzy

iróżnearty​stycznedusze.

–Pro​blemtylkowtym…–zacząłAndrei.

–Tak?

–Pra​cujęnadtek​stemohan​dla​rzudziełsztukizdomuaukcyj​negoBukow​ski,którywsiadłdopociągu

nasta​cjiMalmöCen​tralini​gdyniewró​cił.Erikauznała,żebędziedotegopaso​wał.

–Boże,ależtakobietacięzamę​cza.

–Wcaletaknieuwa​żam.Aleniemogęsobieztympora​dzić.Wydajemisię,żeto,conapi​sa​łem,jest

sztywneizagma​twane.

–Chcesz,żebymnatozer​k​nął?

– Był​bym wdzięczny, ale jesz​cze tro​chę popra​cuję. Umarł​bym ze wstydu, gdy​byś zoba​czył tekst

wtakimsta​nie.

– W takim razie pocze​kam. Ale chodźmy przy​naj​mniej coś zjeść. Potem możesz wró​cić i pra​co​wać

dalej,jeślimusisz–powie​działMikaelispoj​rzałnaniego.

Zapa​mię​tałtęchwilęnadługo.Andreimiałnasobiemary​narkęwbrą​zowąkratęikoszulęzapiętąaż

podszyję.Wyglą​dałjakgwiaz​dorfil​mowy,jakmłodyAnto​nioBan​de​ras.Najegotwa​rzymalo​wałosię

nie​zde​cy​do​wa​nie.

–Możejed​nakzostanęispró​bujęsięztymupo​rać–powie​działnie​pew​nie.–Mamwlodówcecośdo

pod​grza​niawmikro​fali.

Mikaelzacząłsięzasta​na​wiać,czyniesko​rzy​staćztego,żejeststar​szy,ipopro​stuniekazaćmupójść

znimnapiwo.Alepowie​działtylko:

–Okej,wtakimraziedozoba​cze​niajutro.Acotamunich?Niemająjesz​czepor​tretumor​dercy?

–Wyglądanato,żenie.

– Jutro będziemy musieli zna​leźć inne roz​wią​za​nie. Uwa​żaj na sie​bie – powie​dział Mikael, a potem

wstałiwło​żyłpłaszcz.

LIS​BETH PRZY​PO​MNIAŁA SOBIE arty​kuł o sawan​tach, który dawno temu prze​czy​tała w „Science”.

EnricoBom​bieri,mate​ma​tykzaj​mu​jącysięteo​riąliczb,przy​ta​czałfrag​mentksiążkiOli​veraSacksaMęż​-

czy​zna,którypomy​liłswojążonęzkape​lu​szem,otym,jakdwóchnie​peł​no​spraw​nychinte​lek​tu​al​niebliź​-

nia​kówzauty​zmemprze​rzu​całosięastro​no​micz​niedużymilicz​bamipierw​szymi,zupeł​niejakbywidzieli

jeprzedsobąalbojakbyzna​leźlikluczdotajem​nicyliczb.

background image

Wie​działa, że ich wyczyn i to, co sama zamie​rzała osią​gnąć, to dwie różne rze​czy. Uznała, że mimo

wszystkomię​dzyjed​nymadru​gimjestjakieśpodo​bień​stwo.Posta​no​wiłatospraw​dzić.Otwo​rzyłazaszy​-

fro​wanyplikNSA,uru​cho​miłaswójpro​gramdoroz​kła​da​nianaczyn​nikiprzyuży​ciukrzy​wychelip​tycz​-

nychiodwró​ciłasiędoAugu​sta.Kiwałsięwprzódiwtył.

–Liczbypierw​sze–powie​działa.–Lubiszliczbypierw​sze.

Augustniepatrzyłnaniąinieprze​sta​wałsiękiwać.

–Jateżjelubię–cią​gnęła.–Alejestcoś,cowtejchwiliinte​re​sujemnieszcze​gól​nie.Roz​kła​da​niena

czyn​niki.Wiesz,cototakiego?

Augustwpa​try​wałsięwstółiwyglą​dał,jakbynicnierozu​miał.

–Roz​kła​da​nieliczbnaczyn​nikipierw​szetozapi​sy​wa​nieichjakoilo​czynuliczbpierw​szych.Mówiąc

ilo​czyn,mamnamyśliwynikmno​że​nia.Rozu​miesz?

Niezare​ago​wał.Zaczęłaroz​wa​żać,czyniepowinnasiępopro​stuzamknąć.

– Zgod​nie z pod​sta​wo​wym twier​dze​niem aryt​me​tyki każdą liczbę cał​ko​witą można przed​sta​wić

w postaci ilo​czynu liczb pierw​szych tylko na jeden spo​sób. Tak pro​stą liczbę jak dwa​dzie​ścia cztery

możemy otrzy​mać na naj​róż​niej​sze spo​soby, na przy​kład mno​żąc dwa​na​ście przez dwa albo trzy przez

osiem,alboczteryprzezsześć.Jed​naktylkowjedenspo​sóbmożnaroz​ło​żyćjąnaczyn​nikipierw​sze–

dwarazydwarazydwarazytrzy.Rozu​miesz?Każdaliczbamaswójwła​snyilo​czyn.Łatwojestmno​żyć

liczbypierw​szeiotrzy​my​waćdużeliczby.Pro​blemzaczynasię,kiedychcemypójśćwprze​ciwnąstronę

–zwynikumno​że​niaotrzy​maćliczbypierw​sze.Pewienbar​dzogłupiczło​wiekwyko​rzy​stałtodozaszy​-

fro​wa​niataj​nejwia​do​mo​ści.Rozu​miesz?Totakjakzdrin​kiem–łatwogozmie​szać,trud​niejroz​dzie​lić

skład​niki.

Augustnieodpo​wie​działaninieski​nąłgłową.Jedynaróż​nicapole​gałanatym,żejużsięniekiwał.

–Spraw​dzimy,czyjesteśdobrywroz​kła​da​niunaczyn​nikipierw​sze?Spraw​dzimy,August?

Nieruszyłsięzmiej​sca.

–Uznam,żetozna​czytak.Zacznijmyodliczbyczte​ry​stapięć​dzie​siątsześć.

OczyAugu​stazro​biłysiępusteinie​obecne.Lis​bethbar​dziejniżkie​dy​kol​wiekbyłaprze​ko​nana,żeten

pomysłjestnie​do​rzeczny.

NADWO​RZEBYŁOZIMNOiwietrz​nie.Mikaeluznałjed​nak,żedobrzemutozrobiipomożetro​chę

się roz​bu​dzić. Szedł pustawą ulicą i myślał o swo​jej córce Per​nilli, o tym, co powie​działa o pisa​niu

naprawdę, a także, oczy​wi​ście, o Lis​beth i chłopcu. Co teraz robią? Szedł w stronę Horns​gat​spuc​keln.

Spoj​rzałnaobraznajakiejśwysta​wie.

Przed​sta​wiałrado​snych,bez​tro​skichludzinacock​tailparty.Zpew​no​ściąbyłtonie​wła​ściwywnio​sek,

ale pomy​ślał, że już od wie​ków nie stał tak z drin​kiem w dłoni, niczym się nie mar​twiąc. Czuł, że

chciałbychoćnachwilęzna​leźćsięgdzieśdaleko.Nagledrgnął,tkniętyprze​czu​ciem,żektośgośle​dzi.

Alekiedysięodwró​cił,oka​załosię,żetofał​szywyalarm,byćmożesku​tekprze​żyćzostat​nichdni.

background image

Zaple​camimiałtylkozja​wi​skowopięknąkobietęwjaskra​wo​czer​wo​nympłasz​czuizroz​pusz​czo​nymi

wło​sami w kolo​rze ciem​nego blondu. Uśmiech​nęła się do niego nie​śmiało, nie​pew​nie. Odpo​wie​dział

ostroż​nymuśmie​chemijużmiałruszyćdalej,aleniemógłode​rwaćodniejwzroku,jakgdybysięspo​-

dzie​wał,żeladachwilazamienisięwcośinnego,zwy​czaj​niej​szego.

Ona jed​nak z każdą chwilą była bar​dziej olśnie​wa​jąca, jak ktoś szla​chet​nie uro​dzony lub wielka

gwiazda, która przez przy​pa​dek zabłą​kała się pośród zwy​kłych ludzi. W tej pierw​szej zadzi​wia​ją​cej

chwili nie byłby nawet w sta​nie jej opi​sać ani wymie​nić choćby jed​nego wyróż​nia​ją​cego ją szcze​gółu.

Byłajakucie​le​śnie​nieide​ałucza​ru​ją​cejdziew​czynyzmaga​zynuomodzie.

–Czymogępaniwczymśpomóc?–zapy​tał.

–Nie,nie–odparłaiznówwyda​wałasięzawsty​dzona.Bezdwóchzdań:tobyłacza​ru​jącanie​pew​-

ność.

Nie wyglą​dała jak kobieta, po któ​rej można by się spo​dzie​wać nie​śmia​ło​ści. Raczej jak ktoś, kto

powi​nienmiećcałyświatnawła​sność.

–Wtakimraziemiłegowie​czoru–powie​działisięodwró​cił.

Zatrzy​małagoner​wo​wymchrząk​nię​ciem.

–Czytopan?MikaelBlom​kvist?–spy​tałajesz​czebar​dziejnie​pew​nie,patrzącnakociełby,któ​rymi

wyło​żonoulicę.

–Toja–odparłiuśmiech​nąłsięgrzecz​nie.

–Chcętylkopowie​dzieć,żezawszepanapodzi​wia​łam–oznaj​miła,ostroż​nieuno​szącgłowęirzu​ca​-

jącmugłę​bo​kiespoj​rze​nie.

–Miłomi.Alejużdawnonienapi​sa​łemnicwar​to​ścio​wego.Kimpanijest?

–Nazy​wamsięRebeckaSvens​son–odpo​wie​działa.–Miesz​kamwSzwaj​ca​rii.

–Iprzy​je​chałapaniodwie​dzićrodzinnestrony?

–Nie​stetytylkonakrótko.Tęsk​nięzaSzwe​cją.Nawetzalisto​pa​demwSztok​hol​mie.

–Wtakimraziesprawajestpoważna.

–Ha,ha,zga​dzasię.Aleztęsk​notąjużtakchybajest,prawda?

–Jak?

–Żetęsknisięnawetdotego,cozłe.

–Zga​dzasię.

–Wiepan,jakiemamnatolekar​stwo?Śle​dzęszwedzkąprasę.Niesądzę,żebymprzezostat​nielata

prze​ga​piłachoćjedenarty​kułw„Mil​len​nium”.

Spoj​rzałnaniąjesz​czerazizwró​ciłuwagę,żewszystko,comanasobie,odczar​nychbutównaobca​-

siepokasz​mi​rowyszalwnie​bie​skąkratę,jestdro​gieieks​klu​zywne.

Nie wyglą​dała jak typowa czy​tel​niczka „Mil​len​nium”. Nie miał jed​nak powodu żywić uprze​dzeń

wobecboga​tychSzwe​dówzzagra​nicy.

–Pra​cujetampani?

background image

–Jestemwdową.

–Rozu​miem.

–Cza​semtakbar​dzomisięnudzi.Dokądpanidzie?

–Mia​łemzamiarsięcze​gośnapićicośprze​ką​sić–oznaj​miłiodrazupoczuł,żejestnie​za​do​wo​lony

ztejodpo​wie​dzi.Byłazbytzapra​sza​jąca,zbytprze​wi​dy​walna,aleprzy​naj​mniejpraw​dziwa.

–Mogępanudotrzy​maćtowa​rzy​stwa?

–Pro​szębar​dzo–odparłnie​pew​nie.Dziew​czynaszybkodotknęłajegodłoni.Pew​nienie​chcący,przy​-

naj​mniej chciał w to wie​rzyć. Wciąż wyglą​dała na nie​śmiałą. Szli powoli w górę Horns​gat​spuc​keln,

mijalikolejnegale​riesztuki.

–Miłotakzpanemspa​ce​ro​wać–powie​działa.

–Tobyłonie​ocze​ki​wane.

–Jateżsiętegoniespo​dzie​wa​łam,kiedywsta​łamrano.

–Aczegosiępanispo​dzie​wała?

–Żebędzietaknudnojakzawsze.

–Niewiem,czyjestemdziśdobrymtowa​rzy​szem–powie​dział.–Pochła​niamniejedentemat.

–Prze​pra​co​wujesiępan?

–Zapewne.

–Tomożeprzydasiępanumałaprze​rwa–powie​działainajejtwa​rzypoja​wiłsięcza​ru​jącyuśmiech,

naglepełentęsk​notylubcze​gośwrodzajuobiet​nicy.

Mikaelpomy​ślał,żecośwtejkobie​ciewydajesięmuzna​jome,jakbyjużwidziałtenuśmiech,aleina​-

czej,wkrzy​wymzwier​cia​dle.

–Spo​tka​li​śmysięjuż?–zapy​tał.

–Niesądzę.Choćoczy​wi​ściewidzia​łampanatysiącerazynazdję​ciachiwtele​wi​zji.

–Więcni​gdypaniniemiesz​kaławSztok​hol​mie?

–Tylkojakodziecko.

–Gdziedokład​nie?

Mach​nęłarękąwstronędal​szejczę​ściHorns​ga​tan.

– To były piękne czasy – powie​działa. – Tata się nami opie​ko​wał. Myślę o tym cza​sem. Tęsk​nię za

nim.

–Jużnieżyje?

–Odszedłzbytwcze​śnie.

–Bar​dzomiprzy​kro.

–Zda​rzasię,żena​dalzanimtęsk​nię.Dokądidziemy?

– Nie bar​dzo wiem – odparł Mikael. – Tu nie​da​leko, kawa​łek dalej przy Bel​l​mans​ga​tan, jest pub.

NazywasięBishopsArms.Znamwła​ści​ciela.Tocał​kiemdobremiej​sce.

–Zpew​no​ścią…

background image

Najejtwa​rzyznówzoba​czyłzawsty​dze​nieinie​pew​ność.Porazkolejnydotknęłajegopal​ców.Niebył

pewien,czytymrazemrów​nieżnie​chcący.

–Amożejestniedośćele​ganc​kie?

– Jestem pewna, że jest – odparła, jakby chciała prze​pro​sić. – Cho​dzi o to, że w pubach czuję, że

wszy​scysięnamniegapią.Spo​tka​łamtyleświń.

–Wyobra​żamsobie.

–Amoże…

–Cotakiego?

Znówspoj​rzaławzie​mięizaczer​wie​niłasię.Wpierw​szejchwilidoszedłdownio​sku,żemusięprzy​-

wi​działo.Doro​śliludzienieczer​wie​niąsięprze​cieżwtenspo​sób?–pomy​ślał.AleRebeckaSvens​son

zeSzwaj​ca​riinaprawdęzro​biłasięczer​wonajakmaładziew​czynka.

–Możezechciałbypanmnieraczejzapro​sićdosie​bie,dodomu,nakie​li​szekwina?Takbyłobymilej.

–Tak…

Zawa​hałsię.

Wie​dział,żemusisięwyspać,żebynaza​jutrzranobyćwdobrejfor​mie.Mimotopochwiliodpo​wie​-

dział:

–Tak,oczy​wi​ście.Mamnasto​jakubutelkębarolo.

Przez chwilę sądził, że poczuje przy​jemne pod​ocho​ce​nie, jakby stał na progu eks​cy​tu​ją​cej przy​gody.

Alenie​pew​nośćniezni​kała.Napoczątkutegonierozu​miał.Zwy​kleniemiałpro​ble​mówwtakichsytu​-

acjachimusiałprzy​znać,żebyłprzy​zwy​cza​jonydotego,żekobietyznimflir​tują.Toprawda,wszystko

poto​czyłosięwzawrot​nymtem​pie,aletorów​nieżniebyłodlaniegonowe,awtychspra​wachbyłcał​ko​-

wi​ciepozba​wionysen​ty​men​tów.Powo​demniebyłowięctempo,awkaż​dymrazienietylko.Dostrzegł

rów​nieżcośwsamejRebecceSvens​son.

Nie tylko to, że była młoda i sza​le​nie piękna i że powinna się zaj​mo​wać czymś innym niż lata​nie za

spo​co​nymi,pada​ją​cymizprze​pra​co​wa​niadzien​ni​ka​rzamiwśred​nimwieku.Cho​dziłoocośwjejspoj​-

rze​niu, w spo​so​bie, w jaki prze​cho​dziła od nie​śmia​ło​ści do uwo​dze​nia, i w pozor​nie przy​pad​ko​wym

doty​ka​niujegorąk.Wszystkoto,czemuzpoczątkuniepotra​fiłsięoprzeć,zaczęłomusięnaglewyda​wać

wykal​ku​lo​wane.

–Jakmiło.Nie,niezostanędługo,niechcęzepsućpań​skiegorepor​tażu–oznaj​miła.

– Biorę pełną odpo​wie​dzial​ność za wszyst​kie zepsute repor​taże – odparł i spró​bo​wał odpo​wie​dzieć

uśmie​chem.Niewypa​dłotojed​naknatu​ral​nie.Wtejsamejchwilidostrzegłcośdziw​negowjejoczach,

nagłychłód,którywsekundęzamie​niłsięwswojeprze​ci​wień​stwo–czu​łośćicie​pło,niczymuwiel​kiej

aktorki,którapoka​zujeskalęswo​ichmoż​li​wo​ści.Byłcorazbar​dziejprze​ko​nany,żecośjestnietak.Nie

wie​dział,cotakiego,iniechciałzdra​dzać,żecośpodej​rzewa,przy​naj​mniejnieodrazu.Chciałzro​zu​-

mieć.Ocotucho​dzi?Miałwra​że​nie,żepowi​nientozro​zu​mieć.

RuszylidalejulicąBel​l​mans​ga​tan,choćjużniezamie​rzałzapra​szaćjejdodomu.Mimotopotrze​bo​wał

background image

czasu,żebyzro​zu​mieć.Spoj​rzałnaniąjesz​czeraz.Wyglą​dałanaprawdęzja​wi​skowo.Zdałsobiejed​nak

sprawę, że w pierw​szej chwili to nie jej uroda zro​biła na nim takie wra​że​nie. Cho​dziło raczej o coś

innego, bar​dziej nie​uchwyt​nego, coś, co przy​wo​dziło na myśl zupeł​nie inne światy, nie blichtr rodem

zkolo​ro​wychgazet.RebeckaSvens​sonbyłazagadką,którąpowi​nienroz​wią​zać.

–Przy​jemnaoko​lica–stwier​dziła.

–Nienaj​gor​sza–odparłzamy​ślonyispoj​rzałwkie​runkuBishopsArms.

Nie​opo​dal pubu, na skrzy​żo​wa​niu z Tavas​ga​tan, stał wysoki, chudy męż​czy​zna w czar​nej czapce

i ciem​nych oku​la​rach i patrzył na mapę. Łatwo można go było wziąć za tury​stę. Miał brą​zową torbę

podróżną,białetrampkiiczarnąskó​rzanąkurtkęzdużym,posta​wio​nymfutrza​nymkoł​nie​rzem.Wnor​mal​-

nejsytu​acjiMikaelzpew​no​ściąniezwró​ciłbynaniegouwagi.Terazjed​nakniebyłjużobo​jęt​nymobser​-

wa​to​rem. Zauwa​żył, że rusza się ner​wowo, z wysił​kiem. Mogło to oczy​wi​ście wyni​kać z faktu, że od

początku coś podej​rze​wał. Ale mimo wszystko lekko roz​tar​gniony spo​sób, w jaki męż​czy​zna obcho​dził

się z mapą, wyda​wał się sztuczny. Zwłasz​cza że męż​czy​zna pod​niósł głowę i spoj​rzał na niego i na

Rebeckę.

Przezkrótkąchwilęuważ​nieimsięprzy​glą​dał.Potemznowuspoj​rzałnamapęiniewyszłomutonaj​-

le​piej. Wyda​wał się zawsty​dzony, spra​wiał wra​że​nie, jakby chciał scho​wać twarz pod czapką. Jego

pochy​lonagłowazczymśmusiękoja​rzyła.Porazkolejnyspoj​rzałwczarneoczyRebeckiSvens​son.

Wpa​try​wałsięwniedługoiupo​rczy​wie,aonaspoj​rzałananiegozczu​ło​ścią.Nieodwza​jem​niłtego

spoj​rze​nia. Wpa​try​wał się w nią surowo, w sku​pie​niu. Jej twarz zamarła i dopiero wtedy Mikael się

uśmiech​nął.

Uśmie​chałsię,bonaglewszystkozro​zu​miał.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział22

23listo

​pada,wie​czór(wedługczasuszwedz​kiego)

LIS​BETH WSTAŁA OD STOŁU. Nie chciała już męczyć Augu​sta. I tak cią​żyła na nim duża odpo​wie​-

dzial​ność,ajejpomysłodsamegopoczątkubyłsza​lony.

Totakietypowe,ocze​ki​waćodbied​negosawantaniewia​domoczego.To,cozro​biłAugust,itakbyło

impo​nu​jące.Porazkolejnywyszłanatarasideli​kat​niedotknęłarany.Wdal​szymciągubolało.Usły​szała

zasobąjakiśodgłos,szyb​kieskro​ba​niedłu​go​pisuopapier.Wró​ciładostołuichwilępóź​niejnajejtwa​-

rzypoja​wiłsięuśmiech.Augustnapi​sał:

2

3

x3x19

Usia​dłanakrze​śleipowie​działa,tymrazemniepatrzącnaniego:

–Okej.Jestempodwra​że​niem.Ateraztro​chęutrud​nimy.Powiedzmy18206927.

August pochy​lił się nad sto​łem, a ona pomy​ślała, że rzu​ce​nie ośmio​cy​fro​wej liczby było odważ​nym

posu​nię​ciem.Jeżelijed​nakchciałamiećchoćbycieńszansy,musielimie​rzyćznacz​niewyżej.Niezdzi​-

wiłasię,kiedyAugustznówzacząłsiękiwać.Pokilkusekun​dachpochy​liłsięinapi​sał:

9419x1933

–Nie​źle,acobyśpowie​działna971230541?

Augustnapi​sał:983x991x997

–Świet​nie–pochwa​liłagoipodałakolejnąliczbę.Ijesz​czejedną.

NIE​OPO​DAL GŁÓW​NEJ SIE​DZIBY w Fort Meade – czar​nego sze​ścien​nego budynku z lustrza​nymi

szkla​nymiścia​nami–nazatło​czo​nympar​kingunie​da​lekokopułyrada​ro​wejstaliAlonaiEd.Edobra​cał

ner​wowowpal​cachklu​czykiodsamo​choduizer​kałwstronęlasu,któryroz​cią​gałsięzapod​łą​czo​nymdo

prąduogro​dze​niem.Miałjechaćnalot​ni​skoimówił,żejużjestspóź​niony.Jed​nakAlonaniechciałago

puścić.Trzy​maładłońnajegoramie​niuikrę​ciłagłową.

–Prze​cieżtochore.

–Zga​dzasię,nie​sa​mo​witasprawa.

– Więc wszyst​kie te kryp​to​nimy, które wyła​pa​li​śmy w gru​pie Spi​ders – Tha​nos, Enchan​tress, Zemo,

Alkhema,Cyc​loneitakdalej–oniwszy​scysą…

–Wro​gamiWaspwkomik​sach,zga​dzasię.

–Tojakiśobłęd.

–Psy​cho​logzpew​no​ściąmiałbyotymcoście​ka​wegodopowie​dze​nia.

–Musząbyćnaprawdęmocnozafik​so​wani.

–Bezwąt​pie​nia.Wyczu​wamtunie​na​wiść–stwier​dził.

–Uwa​żajnasie​bie.

background image

–Niezapo​mi​naj,żewgłębiduszyna​daljestemchło​pa​kiemzgangu.

–Tobyłodawno,Ed.Wielekilo​gra​mówtemu.

–Nieowagętucho​dzi.Jaktomówią:Możeszwycią​gnąćczło​wiekazgetta…

–Aleniegettozczło​wieka.

– Nie można się od tego uwol​nić. Poza tym pomaga mi FRA ze Sztok​holmu. Im także zależy na tym,

żebyraznazawszeuniesz​ko​dli​wićtęhakerkę.

–AjeśliJonnyIngramsiędowie?

–Niebędziedobrze.Choć,jaksięzapewnedomy​ślasz,samzaczą​łemprzy​go​to​wy​waćgrunt.Zamie​ni​-

łemnawetkilkasłówzO’Con​no​rem.

–Takpodej​rze​wa​łam.Mogęcośdlacie​biezro​bić?

–Tak.

–Dawaj.

–Wyglądanato,żeekipaJonny’egoIngramamapełnywglądwśledz​twoszwedz​kiejpoli​cji.

–Podej​rze​wasz,żejakośichpod​słu​chują?

–Albomajągdzieśźró​dło,pew​niejakie​gośkarie​ro​wi​czawSäpo.Gdy​bymcięskon​tak​to​wałzmoimi

dwomanaj​lep​szymihake​rami,mogła​byśwtympogrze​bać.

–Wydajesięryzy​kowne.

–Nodobra,zapo​mnij.

–Nie,nie.Podobamisię.

–Dzięki,Alona.Przy​ślęciszcze​góły.

–Wtakimraziemiłejpodróży–powie​działa.Edposłałjejprze​kornyuśmiech,wsiadłdosamo​chodu

iodje​chał.

KIEDYPÓŹNIEJOTYMMYŚLAŁ,nieumiałwyja​śnić,jaktosięstało,żezro​zu​miał.Praw​do​po​dob​nie

dostrzegł w twa​rzy Rebecki Svens​son coś jed​no​cze​śnie obcego i zna​jo​mego. Może abso​lutna har​mo​nia

jejrysówsko​ja​rzyłamusięzjejprze​ci​wień​stwemiwrazzinnymipodej​rze​niami,któ​rychnabie​rał,pra​-

cu​jącnadarty​ku​łem,zło​żyłasięnaodpo​wiedź.Alenarazieniebyłpewien.Niewąt​piłjed​nak,żecoś

jestbar​dzoniewporządku.

Sto​jącynaskrzy​żo​wa​niumęż​czy​zna,którywła​śniesięodda​liłzmapąibrą​zowątorbą,bezwąt​pie​nia

był tym, któ​rego widział na fil​mie z moni​to​ringu w Saltsjöbaden. Ten zbieg oko​licz​no​ści był zbyt nie​-

praw​do​po​dobny, żeby mógł nic nie zna​czyć. Przez kilka sekund stał w kom​plet​nym bez​ru​chu i myślał.

Potemodwró​ciłsiędokobiety,któraprzed​sta​wiłasięjakoRebeckaSvens​son,izwymu​szonąpew​no​ścią

sie​biepowie​dział:

–Panikolegawła​śniesobieidzie.

–Mójkolega?–odparłazauten​tycz​nymzdzi​wie​niem.–Copanmanamyśli?

– Tam​tego czło​wieka – powie​dział i wska​zał na plecy męż​czy​zny, który odda​lał się od nich, nieco

background image

chwiej​nymkro​kiemszedłulicąTava​st​ga​tan.

–Żar​tujepansobiezemnie?NieznamwSztok​hol​mienikogo.

–Czegopaniodemniechce?

–Chcęciętylkopoznać,Mikael–powie​działaidotknęłabluzki,jakgdybychciałaroz​piąćguzik.

–Dosyć!–powie​działostroijużmiałjejzdra​dzić,copodej​rzewa,kiedyposłałamuspoj​rze​nietak

nie​winne i tkliwe, że zupeł​nie stra​cił pew​ność sie​bie. Przez chwilę miał wra​że​nie, że naprawdę się

pomy​lił.

–Jestpannamniezły?–zapy​tała.

–Nie,ale…

–Cotakiego?

–Nieufampani–odparłostrzej,niżzamie​rzał.

Rebeckauśmiech​nęłasięsmutnoiodparła:

–Chybaniejestpandziśsobą,prawda,Mikael?Wtakimraziespo​tkamysięinnymrazem.

Poca​ło​wałagowpoli​czek,takszybkoidys​kret​nie,żeniezdą​żyłjejpowstrzy​mać.Poki​wałazalot​nie

pal​camiiruszyłapodgórę,natychswo​ichwyso​kichobca​sach,ztakwyra​fi​no​wanąpew​no​ściąsie​bie,jak

gdybyniemiałażad​nychzmar​twień.Przezchwilęroz​wa​żał,czyjejniezatrzy​maćiniewziąćwkrzy​żowy

ogieńpytań,aledoszedłdownio​sku,żeniedopro​wa​dzitodoniczegokon​struk​tyw​nego.Posta​no​wiłjed​-

nakpójśćzanią.

Wie​dział, że to sza​leń​stwo, ale nie widział innego wyj​ścia. Pocze​kał, aż znik​nie za wznie​sie​niem,

i pobiegł w kie​runku skrzy​żo​wa​nia, prze​ko​nany, że nie mogła zajść daleko. Ni​gdzie jed​nak nie widział

anijej,animęż​czy​zny.Jakbysięzapa​dlipodzie​mię.Ulicabyławła​ści​wiezupeł​niepusta,jeślinieliczyć

czar​negobmw,którestałokawa​łekdalej,ichło​pakazkoziąbródkąwsta​ro​mod​nymkożu​chu,któryszedł

wjegokie​runkudrugąstronąulicy.

Dokąd poszli? Nie było tyl​nych uli​czek, któ​rymi mogli się wymknąć, żad​nych ukry​tych zauł​ków.

Czyżbyweszliwktó​rąśzbram?SzedłdalejTor​kelKnuts​sons​ga​tan,zer​kałwprawoiwlewo.Nicnie

widział.Minąłbudy​nek,wktó​rymkie​dyśmie​ściłasięichulu​bionarestau​ra​cjaSamirsGryta,aterazbyła

libań​skaknajpaTab​bo​uli.Oczy​wi​ściemoglisiętamschro​nić,aleniewie​rzył,żebyzdą​żylidotrzećtak

daleko.Prze​cieżwła​ści​wiedep​tałjejpopię​tach.Gdziesię,docho​lery,podziała?Czystoigdzieśteraz

ztam​tymmęż​czy​znąigoobser​wuje?Dwarazyodwró​ciłsięgwał​tow​nie,jakgdybywie​rzył,żebędąstać

za nim, i po raz kolejny zadrżał, z mro​żą​cym krew w żyłach poczu​ciem, że ktoś patrzy na niego przez

celow​nikoptyczny.Byłtojed​nakfał​szywyalarm,aprzy​naj​mniejtakmusięwyda​wało.

Pomęż​czyź​nieikobie​cieniebyłoaniśladuikiedywkońcudałzawygranąiruszyłdodomu,czułsię

tak,jakbyunik​nąłwiel​kiegonie​bez​pie​czeń​stwa.Niemiałpoję​cia,nailetoprawda,alesercetłu​kłomu

sięwpiersiiczułsuchośćwgar​dle.Zwy​kleniebyłołatwogoprze​stra​szyć.Terazjed​nakbałsięnawet

pustejulicy.Niepotra​fiłtegopojąć.

Zro​zu​miał za to, że musi poroz​ma​wiać z Hol​ge​rem Palm​gre​nem, byłym kura​to​rem Lis​beth. Naj​pierw

background image

jed​nakzamie​rzałwypeł​nićswójoby​wa​tel​skiobo​wią​zek.Jeżeliczło​wiek,któ​regowidział,byłtym,któ​-

regonagrałakameramoni​to​ringu,ijeśliist​niałchoćbycieńszansy,żeudasięgozna​leźć,poli​cjamusiała

otymwie​dzieć.Zadzwo​niłdoJanaBublan​skiego.Niebyłołatwogoprze​ko​nać.

Samego sie​bie też nie. Praw​do​po​dob​nie jed​nak miał jesz​cze tro​chę kre​dytu zaufa​nia z daw​nych cza​-

sów, mimo że tak bar​dzo ostat​nio klu​czył, żeby nie powie​dzieć prawdy. Bublan​ski oznaj​mił, że wyśle

ludzi.

–Dla​czegomiałbykrą​żyćpotwo​jejoko​licy?

–Niewiem,alesądzę,żeniezaszko​dzigoposzu​kać.

–Niezaszko​dzi.

–Wtakimrazieżyczęwampowo​dze​nia.

–Takczyowak,tocho​ler​nienie​cie​kawe,żeAugustBal​derjestniewia​domogdzie–dodałBublan​ski

zwyrzu​tem.

–Takczyowak,tocho​ler​nienie​przy​jemnasytu​acja,żemie​li​ścieprze​ciek–odparłMikael.

–Mogęciępoin​for​mo​wać,żeziden​ty​fi​ko​wa​li​śmyswójprze​ciek.

–Naprawdę?Toświet​nie.

–Oba​wiamsię,żenieażtakświet​nie.Wydajenamsię,żeprze​cie​kówmogłobyćwię​cej.Wszyst​kie

wydająsięsto​sun​kowonie​groźne,możeopróczostat​niego.

–Wtakimrazieznajdź​cieichźró​dło.

–Robimywszystko,cownaszejmocy.Alezaczy​namypodej​rze​wać…

–Cotakiego?

–Nic…

–Okej,niemusiszodpo​wia​dać.

–Żyjemywcho​rymświe​cie,Mikael.

–Naprawdę?

–Wświe​cie,wktó​rympara​nojajestoznakązdro​wia.

–Moż​liwe,żemaszrację.Miłegowie​czoru,komi​sa​rzu.

–Wza​jem​nie,Mikael.Niezróbnicgłu​piego.

–Posta​ramsię.

MIKAELPRZE​CIĄŁRINGVÄGENizszedłnasta​cjęmetra.Poje​chałczer​wonąliniąwstronęNors​borg

iwysiadłnaLil​je​hol​men.Hol​gerPalm​grenodrokumiałtammałe,nowo​cze​snemiesz​ka​niebezpro​gów.

Kiedyusły​szałwsłu​chawcejegogłos,wyda​wałsięprze​stra​szony.Alejaktylkogozapew​nił,żezLis​-

bethwszystkowporządku–miałnadzieję,żeniemijasięzprawdą–oka​załosię,żejestwię​cejniżmile

widziany.

Hol​gerPalm​grenbyłeme​ry​to​wa​nymadwo​ka​tem.Przezkilkalatspra​wo​wałfunk​cjęopie​kunaLis​beth,

odkąd w wieku trzy​na​stu lat tra​fiła do zakładu zamknię​tego kli​niki psy​chia​trycz​nej Świę​tego Ste​fana

background image

wUppsali.Terazbyłstaryischo​ro​wany,podwóchczytrzechuda​rachmózgu.Odjakie​gośczasucho​dził

z bal​ko​ni​kiem, choć cza​sem nawet to nie było moż​liwe. Umysł miał jed​nak jasny, a pamięć jedyną

wswoimrodzaju,oilecho​dziłoocoś,codziałosiędawno,azwłasz​czagdycho​dziłooLis​bethSalan​-

der.Niktnieznałjejtakdobrzejakon.

Palm​grendoko​nałcze​goś,cosięnieudałożad​nemupsy​chia​trzeanipsy​cho​lo​gowi,oilewogólepró​-

bo​wali.Spra​wił,żedziew​czyna,któramiałazasobąkosz​marnedzie​ciń​stwoinieufałaurzęd​ni​komani

wogóledoro​słym,otwo​rzyłasięizaczęłamówić.Mikaelwidziałwtymmałycud.Lis​bethbyłakosz​ma​-

rem każ​dego tera​peuty. Ale jemu opo​wia​dała o naj​bar​dziej bole​snych chwi​lach swo​jego dzie​ciń​stwa.

Mię​dzy innymi dla​tego Mikael wstu​kał kod do domo​fonu przy Lil​je​holm​stor​get 96, wje​chał windą na

czwartepię​troizadzwo​niłdodrzwi.

–Przy​ja​cielu!–zawo​łałodproguHol​ger.–Jakmiłocięwidzieć.Wyda​jeszsięblady.

–Kiep​skospa​łem.

–Toczę​steuludzi,doktó​rychktośstrzela.Czy​ta​łemwgaze​cie.Strasz​liwahisto​ria.

–Nie​wąt​pli​wiemożnatakpowie​dzieć.

–Stałosięcośjesz​cze?

– Zaraz ci opo​wiem – odparł Mikael i usiadł na pięk​nej kana​pie obi​tej żół​tym mate​ria​łem. Stała tuż

przydrzwiachnabal​kon.Pocze​kał,ażHol​gerzwiel​kimwysił​kiemusią​dzienawózku.Apotemzgrub​sza

opo​wie​działmucałąhisto​rię.Kiedyjed​nakzacząłmówićoswo​ichnaj​śwież​szychpodej​rze​niach,Hol​ger

odrazumuprze​rwał:

–Cotymówisz?

–Myślę,żetobyłaCamilla.

Hol​gerzesztyw​niał.

–TaCamilla?

–Wła​śnieta.

–Jezu–odparłHol​ger.–Cosięstało?

–Znik​nęła.Ajapoczu​łemsiętak,jakbymisięzago​to​wałmózg.

–Wyobra​żamsobie.Myśla​łem,żeraznazawszezapa​dłasiępodzie​mię.

–Samjużpra​wiezapo​mnia​łem,żebyłydwie.

–Jaknaj​bar​dziej,dwienie​na​wi​dzącesięnawza​jembliź​niaczki.

– Oczy​wi​ście wie​dzia​łem o tym – cią​gnął Mikael. – Ale ktoś musiał mi o tym przy​po​mnieć, żebym

zaczął to roz​wa​żać na poważ​nie. Jak mówi​łem, nie mogłem pojąć, dla​czego Lis​beth zaan​ga​żo​wała się

wtęsprawę.Dla​czegoona,dawnasuper​ha​kerka,mia​łabysięinte​re​so​waćzwy​kłymwła​ma​niemdokom​-

pu​tera.

–Ichcesz,żebymcipomógłtozro​zu​mieć.

–Cośwtymstylu.

–Wporządku–zacząłHol​ger.–Znasztęhisto​rię,prawda?Ichmatka,AgnetaSalan​der,byłakasjerką

background image

wKon​sumZin​kenisamot​niewycho​wy​waładwiecórki.Wmiesz​ka​niuprzyLun​da​ga​tan.Możeichżycie

mogłoby być udane. Bra​ko​wało im pie​nię​dzy, a Agneta była bar​dzo młoda i nie miała moż​li​wo​ści się

kształ​cić. Była jed​nak kocha​jącą i tro​skliwą matką. Naprawdę chciała zapew​nić dziew​czyn​kom dobre

dzie​ciń​stwo.Pro​blempole​gałnatym…

–Żecza​semwodwie​dzinyprzy​cho​dziłojciec.

–Tak,cza​semprzy​cho​dziłichtata,Alek​san​derZala​chenko,itewizytypra​wiezawszekoń​czyłysiętak

samo.Gwał​ciłibiłAgnetę,acórkisie​działywsąsied​nimpokojuitegosłu​chały.Pew​negodniaLis​beth

zna​la​złamatkęnie​przy​tomnąnapod​ło​dze.

–Iwtedyporazpierw​szysięzemściła.

–Porazdrugi.Zapierw​szymrazemdźgnęłagonożemwramię.

–Zga​dzasię,aletymrazemwrzu​ciładojegosamo​chodukar​tonpomlekuwypeł​nionyben​zynąipod​-

pa​liła.

– Tak jest. Był jak żywa pochod​nia. Doznał poważ​nych obra​żeń i trzeba mu było ampu​to​wać stopę.

Lis​bethzostałazamkniętawdzie​cię​cejkli​nicepsy​chia​trycz​nej.

–Ajejmatkawylą​do​waławdomuopiekiwÄppelviken.

–Tak.Wcałejtejhisto​riiwła​śnietobyłodlaLis​bethnaj​bar​dziejbole​sne.Matkamiaławtedydopiero

dwa​dzie​ścia dzie​więć lat. Ni​gdy nie doszła do sie​bie. Miesz​kała w tym domu czter​na​ście lat, miała

poważ​nieuszko​dzonymózgibar​dzosięmęczyła.Cza​saminiemogławogólenawią​zaćkon​taktuzoto​-

cze​niem.Lis​bethodwie​dzałajątakczę​sto,jakmogła.Marzyła,żepew​negodniamamawyzdro​wieje,że

będąmogłyznówporoz​ma​wiaćizaopie​ko​waćsięsobąnawza​jem.Aletaksięni​gdyniestało.JeżeliLis​-

bethskrywawsobiejakiświelkimrok,towła​śnieten.Widziała,jakjejmamamar​niejeipowoliumiera.

–Wiem,topotworne,aleni​gdysięniedowie​dzia​łem,jakąrolęode​graławtejhisto​riiCamilla.

–Tobar​dziejskom​pli​ko​waneiuwa​żam,żewpew​nymsen​sienależyjejwyba​czyć.Onateżbyłatylko

dziec​kieminiewie​dzącotym,stałasiępion​kiemwgrze.

–Cosięstało?

–Możnapowie​dzieć,żewybrałyprze​ciwnestronykon​fliktu.Sąbliź​niacz​kamidwu​ja​jo​wymi,aleni​gdy

niebyłydosie​biepodobne,anizwyglądu,anizcha​rak​teru.Lis​bethuro​dziłasiępierw​sza.Camillaprzy​-

szłanaświatdwa​dzie​ściaminutpóź​niejinaj​wy​raź​niejjużjakomałedzieckobyłauro​cza.Lis​bethbyła

wście​kłym stwo​rze​niem, a na widok Camilli wszy​scy wykrzy​ki​wali: Och, jaka słodka dziew​czynka.

Zpew​no​ściąnie​przy​pad​kowoZala​chenkojużodpierw​szejchwilibyłwobecniejbar​dziejwyro​zu​miały.

Uży​wamtegosłowa,booczy​wi​ścieprzezpierw​szychkilkalatoniczymwię​cejniebyłomowy.Trak​to​-

wał Agnetę jak dziwkę, więc jej dzieci nie były dla niego niczym wię​cej niż bękar​tami, gów​nia​rami,

któretylkomuzawa​dzały.Amimoto…

–Cotakiego?

–Nawetonstwier​dził,żejednoztychdzie​cia​kówjestnaprawdępiękne.Lis​bethmówiłacza​sem,że

wjejrodzi​niejestbłądgene​tyczny.Nawetjeślizczy​stomedycz​negopunktuwidze​niatowąt​pliwe,trzeba

background image

przy​znać, że Zala zosta​wił po sobie eks​tre​malne dzieci. Pozna​łeś Ronalda, jej przy​rod​niego brata,

prawda?Byłolbrzy​mimblon​dy​nemicier​piałnawro​dzonąanal​ge​zję,nie​zdol​nośćodczu​wa​niabólu.Dla​-

tego był ide​al​nym mate​ria​łem na płat​nego zabójcę, pod​czas gdy Camilla… cóż, w jej przy​padku błąd

gene​tyczny pole​gał na tym, że była wyjąt​kowo, wręcz nie​do​rzecz​nie piękna, a z wie​kiem było coraz

gorzej.Mówięgorzej,bouwa​żamtozaswegorodzajunie​szczę​ście.Rzu​całosiętowoczy,szcze​gól​nie

kiedysięspoj​rzałonajejsio​strębliź​niaczkę,którazawszewyglą​dałanazłąinabur​mu​szoną.Bywało,że

ludziekrzy​wilisięnajejwidok.Potemzauwa​żaliCamillę,roz​ja​śnialisięidosta​walimał​piegorozumu.

Jesteśwsta​niezro​zu​mieć,jaktonaniąwpły​wało?

–Musiałojejbyćtrudno.

– Nie mia​łem na myśli Lis​beth. Nie sądzę, żebym kie​dy​kol​wiek zauwa​żył, że jest zazdro​sna. Gdyby

cho​dziłotylkoourodę,chęt​niebyjejwyba​czyła.Cho​dziłomioCamillę.Wyobraźsobie,jakiwpływna

dzieckonie​zbytempa​tycznemusimiećto,żecią​glesły​szy,jakajestboskaiwspa​niała.

–Ude​rzajejdogłowy.

– Daje poczu​cie wła​dzy. Kiedy się uśmie​cha, my się roz​pły​wamy. Kiedy tego nie robi, czu​jemy się

wyklu​czeniirobimycownaszejmocy,żebyznówpro​mie​niała.Szybkonauczyłasiętowyko​rzy​sty​wać.

Pomistrzow​sku.Zostałamistrzy​niąmani​pu​la​cji.Miałasar​nieoczy,dużeiwyra​zi​ste.

–Na​daltakiema.

–Lis​bethopo​wia​dała,żepotra​fiłagodzi​namisie​dziećprzedlustrem,tylkopoto,żebyćwi​czyćspoj​-

rze​nie. Jej oczy były fan​ta​styczną bro​nią. Potra​fiły cza​ro​wać, ale i odrzu​cać. Spra​wiały, że ludzie –

zarówno doro​śli, jak i dzieci – jed​nego dnia czuli się wybrani i wyjąt​kowi, a następ​nego nie​chciani

iwyklu​czeni.Tobyłzłydarijaksiępew​niedomy​ślasz,wszkolenatych​miaststałasiębar​dzopopu​larna.

Każdy chciał być bli​sko niej, a ona wyko​rzy​sty​wała to na wszel​kie moż​liwe spo​soby. Kole​dzy z klasy

codzien​niemielijejdawaćmałepre​zenty:szklanekulki,sło​dy​cze,drob​niaki,perły,broszki,aci,któ​rzy

tego nie robili albo po pro​stu nie zacho​wy​wali się tak, jak sobie życzyła, następ​nego dnia nie mogli

liczyćnapowi​ta​nieanichoćbyjednospoj​rze​nie.Każdy,ktochoćrazzna​lazłsięwjejświe​tle,wie​dział,

jaktoboli.Kole​dzyzklasyrobiliwszystko,żebysięjejprzy​po​do​bać.Płasz​czylisięprzednią.Wszy​scy

próczjed​nejosoby.

–Jejsio​stry.

–Nowła​śnie.Dla​tegonasta​wiałakole​gówzklasyprze​ciwkoLis​beth.Nama​wiałaichdopaskud​nych

rze​czy.Wkła​daligłowęLis​bethdosedesu,wyzy​waliodpotwo​rów,ufo​lud​kówitympodob​nych.Robili

to,dopókisięniezorien​to​wali,zkimmajądoczy​nie​nia.Aletoinnahisto​ria.Jąjużznasz.

–Lis​bethnienależydoosób,którebynad​sta​wiałydrugipoli​czek.

– Raczej nie, ale z czy​sto psy​cho​lo​gicz​nego punktu widze​nia w całej tej histo​rii cie​kawe jest to, że

Camillanauczyłasiępano​waćnadludźmi,mani​pu​lo​waćnimi.Nauczyłasiękon​tro​lo​waćwszystkopoza

dwiema waż​nymi dla niej oso​bami – Lis​beth i ojcem. Draż​niło ją to. Wkła​dała mnó​stwo ener​gii w to,

żebywygraćitebitwy,choćoczy​wi​ściewyma​gałyzupeł​nieinnychstra​te​gii.Ni​gdynieudałojejsięprze​-

background image

cią​gnąćLis​bethnaswojąstronęiniesądzę,żebybyłatymzain​te​re​so​wana.WjejoczachLis​bethbyłapo

pro​studziw​nym,prze​kor​nym,wiecz​nienabur​mu​szo​nymdzie​cia​kiem.Aleojciec…

–Byłnawskrośzły.

–Byłzłymczło​wie​kiem,alewszystkowrodzi​niekrę​ciłosięwokółniego,choćrzadkopoja​wiałsię

w domu. Był nie​obec​nym ojcem, a tacy nawet w zwy​czaj​nych przy​pad​kach mogą być trak​to​wani przez

dziecijakpostacimityczne.

–Tozna​czy?

–Tozna​czy,żeCamillaionbylinie​for​tun​nympołą​cze​niem.ChoćCamillategonierozu​miała,wydaje

misię,żejużwtedyinte​re​so​wałojątylkojedno:wła​dza.Ajejojciec?Cóż,wielemożnaonimpowie​-

dzieć,alewła​dzymuniebra​ko​wało.Możetopotwier​dzićwieleosób,cho​ciażbycinie​szczę​śnicyzSäpo.

Potra​filibyćsta​now​czy,wyma​ga​jącyiwyga​dani.Kiedyjed​naksta​waliokowokoznim,zmie​nialisię

wstadoprze​ra​żo​nychowiec.Roz​ta​czałwokółsie​bieodpy​cha​jącąauręwiel​ko​ści,którąoczy​wi​ścietylko

potę​go​wałoto,żeniespo​sóbbyłosiędoniegodobrać,bezwzględunato,jakwieleskargspły​wałodo

pomocy spo​łecz​nej. Säpo zawsze trzy​mała jego stronę. To wszystko prze​ko​nało Lis​beth, że musi wziąć

sprawywswojeręce.Camillapatrzyłanatozupeł​nieina​czej.

–Samachciałatakabyć.

– Tak sądzę. Ojciec był jej ide​ałem. Chciała być tak samo nie​ty​kalna i tak samo silna. Ale chyba

przedewszyst​kimcho​dziłojejoto,żebyjądostrzegłitrak​to​wałjakdobrącórkę.

–Musiaławie​dzieć,jakstrasz​nietrak​to​wałjejmatkę.

–Oczy​wi​ście,żewie​działa.Amimotowsta​wiałasięzaojcem.Możnabyrzec,żesta​wałapostro​nie

siłyiwła​dzy.Jużjakodzieckopowie​działakilkarazy,żegar​dzisła​be​uszami.

–Więcgar​dziłatakżeswojąmatką?

–Oba​wiamsię,żetakwła​śniebyło.Pew​negorazuLis​bethopo​wie​działamicoś,czegoniemogęzapo​-

mnieć.

–Co?

–Jesz​czeni​gdynikomutegoniemówi​łem.

–Więcmożejużczas?

–Może,alewtakimrazienaj​pierwmuszęwypićcośmoc​niej​szego.Copowiesznalep​szykoniak?

–Nie​złypomysł.Niewsta​waj,japrzy​niosękie​liszkiibutelkę–powie​działMikaeliruszyłwstronę

maho​nio​wegobarkusto​ją​cegowroguprzydrzwiachdokuchni.

Led​wie zaczął oglą​dać butelki, kiedy roz​legł się sygnał jego iPhone’a. Dzwo​nił Andrei Zan​der,

awkaż​dymrazietojegonazwi​skopoka​załosięnawyświe​tla​czu.Ode​brał,alewsłu​chawcepano​wała

cisza.Pew​nietele​fonzadzwo​niłzkie​szeni,prze​mknęłomuprzezgłowę.Wzamy​śle​niunapeł​niłdwakie​-

liszkikonia​kiemrémymar​tin.Usiadłzpowro​temobokPalm​grena.

–Notosłu​cham–powie​dział.

– Nie bar​dzo wiem, od czego zacząć. O ile dobrze zro​zu​mia​łem, stało się to pew​nego pięk​nego let​-

background image

niegodnia,kiedyCamillaiLis​bethsie​działyzamkniętewswoimpokoju.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział23

23listo

​pada,wie​czór

AUGUST PO RAZ KOLEJNY znie​ru​cho​miał. Prze​stał odpo​wia​dać na pyta​nia. Liczby były zbyt duże

izamiastchwy​cićdłu​go​pis,zaci​snąłpię​ścitak,żezbie​lałygrzbietydłoni.Zacząłude​rzaćgłowąoblat.

Lis​beth powinna była oczy​wi​ście spró​bo​wać go uspo​koić, a przy​naj​mniej dopil​no​wać, żeby nie zro​bił

sobiekrzywdy.

Niedokońcajed​nakzda​wałasobiesprawęztego,cosiędzieje.Myślałaozaszy​fro​wa​nympliku.Zro​-

zu​miała,żetąmetodąnicwię​cejniewskóra,coszcze​gól​niejejniezdzi​wiło.Dla​czegoAugu​stowimia​-

łoby się udać coś, z czym nie dawały sobie rady super​kom​pu​tery? Pomysł już od samego początku był

idio​tyczny,ato,czegodoko​nał,itakbyłoimpo​nu​jące.Mimotobyłazawie​dziona.Wyszłanadwór.Sto​-

jąc w ciem​no​ściach, przy​glą​dała się dzi​kiemu, nie​uro​dzaj​nemu kra​jo​bra​zowi. U pod​nóża stro​mego

pagórka roz​cią​gały się przy​sy​pane śnie​giem plaża i pole. Stał tam drew​niany budy​nek, w któ​rym urzą​-

dzanopotań​cówki.

Latem, przy pięk​nej pogo​dzie, z pew​no​ścią roiło się tam od ludzi. Teraz było pusto. Łódki zostały

wycią​gnięte na brzeg i ni​gdzie nie było widać żywego ducha. W domach po dru​giej stro​nie zatoki nie

paliłosięanijednoświa​tło.Wiatrznówprzy​brałnasile.Podo​bałojejsiętomiej​sce.Otejporzeroku

świet​niesięnada​wałonakry​jówkę.

Pomy​ślała tylko, że nie sły​sza​łaby stam​tąd samo​chodu, gdyby ktoś przy​je​chał z wizytą. Zapar​ko​wać

możnabyłotylkowdole,przykąpie​li​sku,ażebydotrzećdodomu,nale​żałosięwspiąćpodrew​nia​nych

scho​dach.Podosłonąciem​no​ścizpew​no​ściąmożnabyłotozro​bićnie​po​strze​że​nie.Sądziłajed​nak,żetej

nocy będzie mogła się wyspać. Potrze​bo​wała snu. Wciąż jesz​cze cier​piała po postrzale i z pew​no​ścią

dla​tego zare​ago​wała tak mocno na coś, w co tak naprawdę nie wie​rzyła. Po powro​cie do domu zro​zu​-

miała,żenietylkodla​tego.

–ZAZWY​CZAJLIS​BETHNIEPRZEJ​MUJESIĘpogodąanitym,cosiędziejegdzieśnapery​fe​riach–

cią​gnąłHol​gerPalm​gren.–Zwracauwagętylkonato,coistotne.Tymrazemwspo​mniałajed​nak,żena

Lun​da​ga​taniwSkin​nar​vik​spar​kenświe​ciłosłońce.Sły​szałaśmie​jącesiędzieci.Ludziezaoknamibyli

szczę​śliwi–możetowła​śniechciałapowie​dzieć.Pod​kre​ślićkon​trast.Zwy​czajniludziejedlilody,pusz​-

czalilatawceigraliwpiłkę.Camillaionasie​działyzamkniętewswoimpokojuisły​szały,jakichojciec

gwałci i katuje matkę. Wydaje mi się, że to wtedy Lis​beth na dobre zaczęła odgry​wać się na ojcu. Nie

jestem jed​nak pewien chro​no​lo​gii. Gwał​cił matkę czę​sto i wszystko zawsze prze​bie​gało według tego

samego sche​matu. Przy​cho​dził po połu​dniu albo wie​czo​rem, porząd​nie wsta​wiony. Cza​sem mierz​wił

Camilli włosy i mówił coś w rodzaju: Jak taka piękna dziew​czynka może mieć taką paskudną sio​strę?

Potemzamy​kałcórkiwpokojuiszedłdokuchni,żebydalejpić.Pocią​gałzbutelkiinaj​czę​ściejmil​czał.

background image

Począt​kowotylkomla​skałjakgłodnezwie​rzę.Potemmam​ro​tałcośwrodzaju:Jaksiędziśmiewamoja

małakurwa?Mogłotobrzmiećnie​malczule.ApotemAgnetapopeł​niałajakiśbłąd,araczejuzna​wał,że

go popeł​niła. Wtedy padał pierw​szy cios, prze​waż​nie poli​czek, a potem mówił: A prze​cież moja mała

kurwamiałabyćdzi​siajgrzeczna.Potemwlókłjądosypialniidalejbił.Pochwilizaci​skałpię​ści.Lis​-

bethwie​działakiedy.Sły​szała,jakiwcoude​rzał.Czułatotak,jakbytojąbił.Pocio​sachnastę​po​wały

kop​niaki. Zala kopał jej matkę i ude​rzał nią o ścianę, i krzy​czał: dziwka, zdzira, kurwa. Krę​ciło go to.

Pod​nie​całsię,widząc,jakcierpi.Gwał​ciłją,dopierokiedybyłaposi​nia​czonaikrwa​wiła.Kiedydocho​-

dził, zasy​py​wał ją jesz​cze gor​szymi wyzwi​skami. Potem na chwilę zapa​dała cisza. Sły​chać było tylko

stłu​mione pochli​py​wa​nie matki i ciężki oddech ojca. Potem wsta​wał, szedł do kuchni znów się napić,

mam​ro​tałcoś,prze​kli​nałisplu​wałnapod​łogę.Cza​samizaglą​dałdopokojuCamilliiLis​bethirzu​całcoś

wrodzaju:Terazmamaznówbędziegrzeczna.Wycho​dząc,zatrza​ski​wałzasobądrzwi.Zakaż​dymrazem

wyglą​dałototaksamo.Aletam​tegodniacośsięstało.

–Co?

–Pokójdziew​czy​nekbyłmały.Nie​za​leż​nieodtego,jakbar​dzousi​ło​wałysięodsie​bieodsu​nąć,ich

łóżkaitakstałybli​skosie​bie.Kiedyojciecznę​całsięnadmatkąijągwał​cił,zwy​klesie​działynaprze​-

ciwkosie​bie,każdanaswoimmate​racu.Rzadkosiędosie​bieodzy​wałyiuni​kałykon​taktuwzro​ko​wego.

Tam​tego dnia Lis​beth głów​nie gapiła się w okno i pew​nie dla​tego póź​niej wspo​mi​nała o lecie i dzie​-

ciach.Naglejed​nakodwró​ciłasiędosio​stryicośzoba​czyła.

–Co?

–Prawąrękęswo​jejsio​stry,któraude​rzałaomate​rac.Oczy​wi​ścieniemusiałotoniczna​czyć.Mogła

byćzde​ner​wo​wana.Wpierw​szejchwiliLis​bethwła​śnietaktoode​brała.Potemjed​nakzwró​ciłauwagę,

żerękajejsio​stryporu​szasięwtaktodgło​sówdobie​ga​ją​cychzsypialni,ispoj​rzałanajejtwarz.Oczy

Camilli pło​nęły pod​nie​ce​niem, a naj​po​twor​niej​sze w tym wszyst​kim było to, że przy​po​mi​nała Zala​-

chenkę. Lis​beth nie mogła w to uwie​rzyć, ale jej sio​stra się uśmie​chała. Pró​bo​wała stłu​mić szy​der​czy

uśmiech.WtedyLis​bethzro​zu​miała,żeCamillanietylkochcesięprzy​po​do​baćojcuinaśla​do​waćjego

spo​sóbbycia,aleteżpopierato,corobił.Kibi​co​wałamu.

–Czy​stewariac​two.

–Aletakbyło.Wiesz,copotemzro​biła?

–Nie.

– Zacho​wała cał​ko​wity spo​kój, usia​dła obok Camilli i wzięła ją za rękę, nie​mal z czu​ło​ścią. Domy​-

ślamsię,żeCamillaniezro​zu​miała,cosiędzieje.Możesądziła,żeLis​bethpotrze​bujepocie​sze​niaalbo

bli​sko​ści.Pew​niewidziałajużdziw​niej​szerze​czy.Lis​bethpod​cią​gnęłajejrękawiwnastęp​nejchwili…

–Tak?

–Wbiłajejpaznok​ciewnad​gar​stek,ażdokości,iwyrwałaogromnądziurę.Krewtry​snęłanałóżko,

aLis​bethścią​gnęłasio​stręnapod​łogęiprzy​się​gła,żezabijeiją,iojca,jeżelinieprze​sta​niebićigwał​-

cićichmatki.Camillawyglą​dała,jakbyjąpodra​pałtygrys.

background image

–OBoże!

– Możesz sobie wyobra​zić, jak się nie​na​wi​dziły. I Agneta, i pra​cow​nicy opieki spo​łecz​nej oba​wiali

się,żemożedojśćdojakie​gośnie​szczę​ścia.Zostałyroz​dzie​lone.Posta​ranosięoto,żebyCamillaprzez

jakiśczasmiesz​kałagdzieindziej.Choćbyłotooczy​wi​ścieroz​wią​za​nietym​cza​sowe.Prę​dzejczypóź​-

niejmusiałodojśćdokolej​negostar​cia.Jakjed​nakwiesz,niedoszło.Agnetadoznałauszko​dze​niamózgu,

Zala​chenkozostałpod​pa​lony,aLis​bethumiesz​czonawszpi​talu.Oiledobrzezro​zu​mia​łem,spo​tkałysię

potemtylkoraz,wielelatpóź​niej,ibyłonaprawdęgorąco,choćoczy​wi​ścienieznamszcze​gó​łów.Potem

Camillazapa​dłasiępodzie​mię.Dziśniktniewie,gdziejest.Ostatnitroptorodzinazastęp​cza,uktó​rej

miesz​kała w Uppsali – Dahl​gre​no​wie. Mogę się dla cie​bie posta​rać o numer tele​fonu. Kiedy miała

osiem​na​ście albo dzie​więt​na​ście lat, spa​ko​wała się i wyje​chała z kraju. Od tam​tej pory nie daje znaku

życia.Todla​tegomałoniepadłem,kiedymipowie​dzia​łeś,żejąspo​tka​łeś.NawetLis​beth,któramanie​-

prze​ciętnytalentdoodnaj​dy​wa​nialudzi,nieudałosięjejnamie​rzyć.

–Więcpró​bo​wała?

–Otak,ztego,cowiem,nie​dawno.Cho​dziłoospa​dekpoojcu.

–Niemia​łemotympoję​cia.

– Wspo​mniała mi o tym mimo​cho​dem. Oczy​wi​ście sama nie chciała ani gro​sza. Dla niej to były

krwawe pie​nią​dze. Ale od razu wie​działa, że coś jest nie tak. War​tość spadku wyno​siła cztery miliony

koron. W jego skład wcho​dziła mię​dzy innymi posia​dłość w Gos​se​ber​dze, tro​chę papie​rów war​to​ścio​-

wych, zruj​no​wany budy​nek prze​my​słowy w Norrtälje i jakaś zagroda. Nie było tego mało, wręcz prze​-

ciw​nie,alemimowszystko…

–Powinnobyćwię​cej.

– Tak. Wie​działa prze​cież, że stał na czele prze​stęp​czego impe​rium. Cztery miliony to powinny dla

niegobyćpie​nią​dzenadrobnewydatki.

–Więcsięzasta​na​wiała,czyCamillanieodzie​dzi​czyłaprzy​pad​kiemzasad​ni​czejczę​ści?

–Wydajemisię,żewła​śnietopró​bo​wałausta​lić.Drę​czyłająmyśl,żepie​nią​dzeojca,nawetpojego

śmierci,czy​niązło.Aledługonieudałojejsięnicwskó​rać.

–Camillamusiałasiędobrzeukryć.

–Takmisięwydaje.

–Myślisz,żeprze​jęłapoojcuinte​res?Han​delludźmi?

–Możetak,możenie.Mogłasięzająćczymśzupeł​nieinnym.

–Naprzy​kład?

Palm​grenzamknąłoczyiwypiłdużyłykkoniaku.

– Szcze​rze mówiąc, nie wiem. Ale kiedy mi powie​dzia​łeś o Fran​sie Bal​de​rze, coś mi przy​szło do

głowy.Wiesz,dla​czegoLis​bethtakświet​niesobieradzizkom​pu​te​rami?Wiesz,jaktosięzaczęło?

–Niemampoję​cia.

–Wtakimrazieciopo​wiem.Zasta​na​wiamsię,czyniekryjesięwtymkluczdotwo​jejhisto​rii.

background image

KIEDYLIS​BETHWRÓCIŁAztarasuizoba​czyłaAugu​sta,zasty​głegoprzystolewnie​na​tu​ral​nejpozy​cji,

pomy​ślała,żeprzy​po​minają,kiedybyładziec​kiem.

Dokład​nietaksięczuławmiesz​ka​niuprzyLun​da​ga​tan,ażdodnia,kiedyuświa​do​miłasobie,żemusi

owielezawcze​śniedoro​snąćizemścićsięnaojcu.Niespra​wiłoto,żewszystkostałosięłatwiej​sze.

Żadnedzieckoniepowinnonieśćtakiegocię​żaru.Ajed​naktendzieństałsiędlaniejpocząt​kiempraw​-

dzi​wego, god​nego życia. Żaden pie​przony bydlak nie może bez​kar​nie robić tego, co zro​bił Zala​chenko

imor​dercaFransaBal​dera.Nikt,ktosiędopu​ściłcze​gośtakzłego,niemożeunik​nąćkary.Dla​tegopode​-

szładoAugu​staiuro​czy​stymtonempowie​działacoś,cozabrzmiałojakroz​kaz:

–Aterazpój​dzieszsiępoło​żyć.Kiedysięobu​dzisz,nary​su​jeszcoś,copomożezna​leźćmor​dercętwo​-

jegotaty.Rozu​miesz?

Poki​wałgłowąipoczła​pałdosypialni,aonaotwo​rzyłalap​topaizaczęłaszu​kaćinfor​ma​cjioLas​sie

West​ma​nieijegozna​jo​mych.

– NIE SĄDZĘ, ŻEBY ZALA​CHENKO był wiel​kim fanem kom​pu​te​rów – powie​dział Hol​ger Palm​-

gren.–Tonietopoko​le​nie.Alemoż​liwe,żejegonie​le​galnadzia​łal​nośćroz​ro​słasiętak,żeprzyzapi​sy​-

wa​niu infor​ma​cji musiał korzy​stać z pro​gramu kom​pu​te​ro​wego, a jed​no​cze​śnie chciał trzy​mać tę swoją

księ​go​wość z dala od koleż​ków. Pew​nego dnia zja​wił się na Lun​da​ga​tan z IBM-em. Posta​wił go na

biurku pod oknem. Wydaje mi się, że wcze​śniej nikt z rodziny nawet nie widział kom​pu​tera na oczy.

Agnetaniemogłasobiepozwo​lićnaażtakeks​tra​wa​ganckizakup.Wiem,żeZala​chenkozapowie​dział,że

obe​drze żyw​cem ze skóry każ​dego, kto choćby go dotknie. Z czy​sto peda​go​gicz​nego punktu widze​nia

możeibyłotodobreposu​nię​cie.Dziękiniemupokusabyłasil​niej​sza.

–Zaka​zanyowoc.

–Oilesięniemylę,Lis​bethmiaławtedyjede​na​ścielat.Tobyło,zanimroze​rwałaprawąrękęCamilli

irzu​ciłasięnaojcaznożemikok​taj​lemMoło​towa.Możnapowie​dzieć:zanimstałasiętąLis​beth,którą

znamy.Wtam​tychcza​sachdużomyślałaotym,jakmogłabygouniesz​ko​dli​wić.Alepozatymbra​ko​wało

jejbodźca.Niemiałakole​ża​nek.Camillająobga​dy​wałaipil​no​wała,żebywszkoleniktsiędoniejnie

zbli​żał.Pozatymbyłainna.Niewiem,czyzda​wałasobieztegosprawę.Pewnejestzato,żeaninauczy​-

ciele,aniinnitegonierozu​mieli.Byłanie​zwy​kleuta​len​to​wa​nymdziec​kiem.Jużsamotojąwyróż​niało.

Wszkoleśmier​tel​niesięnudziła.Wszystkobyłodlaniejoczy​wi​steipro​ste.Wystar​czyło,żerzu​ciłana

cośokiem,iodrazurozu​miała.Nalek​cjachnaj​czę​ściejodpły​waławświatmarzeń.Wydajemisię,żejuż

wtedywwol​nymcza​sieznaj​do​wałasobieroz​rywki,naprzy​kładsię​gałapopod​ręcz​nikidomate​ma​tyki

dlastar​szychklas,aleogól​nierzeczbio​rąc,nudziłasię.Prze​waż​niesie​działazkomik​samiMarvela,które

wzasa​dziebyłydlaniejzapro​ste,alepraw​do​po​dob​nieodgry​wałyinną,tera​peu​tycznąrolę.

–Comasznamyśli?

–Nielubiępsy​cho​lo​gi​zo​wa​niawodnie​sie​niudoLis​beth.Gdybyusły​szałato,copowiem,znie​na​wi​-

dzi​łaby mnie. Ale w tych komik​sach jest cała masa super​bo​ha​te​rów wal​czą​cych z wro​gami, któ​rzy są

prze​żarcizłem.Biorąsprawywewła​sneręce,msz​cząsięizapro​wa​dzająspra​wie​dli​wość.Możeibyła

background image

to dla niej odpo​wied​nia lek​tura. Te prze​ry​so​wane opo​wie​ści mogły jej pomóc uświa​do​mić sobie, jaką

rolęmadoode​gra​nia.

–Cho​dzicioto,żezro​zu​miała,żemusidoro​snąćizostaćsuper​bo​ha​terką.

–Wpew​nymsen​sie,może,wjejwła​snymmałymświe​cie.Oczy​wi​ściewtedyjesz​czeniewie​działa,że

Zala​chenko był kie​dyś radziec​kim super​sz​pie​giem, a tajem​nice, które zna, zapew​niają mu w Szwe​cji

wyjąt​kowąpozy​cję.Napewnoniemiałapoję​cia,żewSäpojestspe​cjalnasek​cja,któragochroni.Choć

takjakCamillaprze​czu​wała,żejestbez​karny.Pew​negodniazja​wiłsięnawetunichjakiśpanwsza​rym

płasz​czuidałimdozro​zu​mie​nia,żeZala​chenceniemożesięnicstać,żetopopro​stuniewcho​dziwgrę.

Wcze​śniezaczęłapodej​rze​wać,żeniemasensuzwra​caćsiędopoli​cjialboopiekispo​łecz​nej.Gdybyto

zro​biła,odwie​dziłbyichtylkokolejnypanwsza​rympłasz​czu.

Nie,nicniewie​działaoprze​szło​ściojca.Aniosłuż​bachwywia​dow​czychiukry​wa​niubyłychszpie​-

gów. W głębi serca prze​ży​wała to, że jej rodzina jest bez​silna, i bar​dzo przez to cier​piała. Bez​sil​ność

może być destruk​cyjna. Lis​beth była za mała, żeby temu jakoś zara​dzić, potrze​bo​wała azylu, miej​sca,

gdzie mogłaby się schro​nić i z któ​rego mogłaby czer​pać siłę. Takim miej​scem stał się dla niej świat

super​bo​ha​te​rów.Wieleosóbzmojegopoko​le​nianimgar​dzi.Jazdajęsobiesprawę,żelite​ra​tura,nie​za​-

leż​nieodtego,czycho​dziokomiksy,czyopięknestarepowie​ści,możemiećogromnezna​cze​nie,iwiem,

żeLis​bethprzy​wią​załasiędomło​dejboha​terki,JanetvanDyne.

–JanetvanDyne?

–Zga​dzasię,tocórkaboga​tegonaukowca.Jejojcieczostajezamor​do​wanyprzezkosmi​tów,oilemnie

pamięćniemyli.Janet,chcącsięzemścić,odnaj​dujejed​negozjegowspół​pra​cow​ni​kówiwjegolabo​ra​-

to​rium zyskuje nad​przy​ro​dzone moce. Mię​dzy innymi wyra​stają jej skrzy​dła, może się też kur​czyć

ipowięk​szać.Zamie​niasięwtwar​dzielkę,zaczynanosićczarno-żółtestroje,wkolo​rachosy,idla​tego

przyj​mujeimięWasp.Kiedyktośjejnadep​nienaodcisk,potrafiużą​dlić.

–O,niemia​łemotympoję​cia.Tostądsięwziąłjejpseu​do​nim?

– Wydaje mi się, że nie tylko pseu​do​nim. Jako zgrzy​biały sta​rzec zupeł​nie się w tym wszyst​kim nie

orien​to​wa​łem,alekiedyporazpierw​szyzoba​czy​łemWasp,ażpod​sko​czy​łem.Bar​dzoprzy​po​mi​nałaLis​-

beth.Wpew​nymsen​siena​daltakjest.Sądzę,żeLis​bethdużoodniejzapo​ży​czyła,choćjestemdalekiod

przy​wią​zy​wa​niadotegozbytdużejwagi.Wasptotylkoboha​terkakomik​sów,aświat,wktó​rymżyłaLis​-

beth,byłjaknaj​bar​dziejpraw​dziwy.Alewiem,żedużomyślałaoprze​mia​nie,którąprze​szłaJanetvan

Dyne,kiedysięstałaWasp.Zapewnezda​wałasobiesprawę,żesamamusisięzmie​nić,itorów​niedra​-

stycz​nie – z dziecka i ofiary musi się prze​isto​czyć w kogoś, kto będzie w sta​nie sta​wić czoło świet​nie

wyszko​lo​nemuszpie​gowi,czło​wie​kowipozba​wio​nemuwszel​kichskru​pu​łów.

Myślałaotymdzieńinoc.Waspbyładlaniejwtymprzej​ścio​wymokre​sieważnąposta​ciąiźró​dłem

inspi​ra​cji,aCamillatoodkryła.Tadziew​czynamiałaprze​ra​ża​jącytalentdoznaj​do​wa​niauinnychsła​bo​-

ści. Wyma​cy​wała czuł​kami ich słabe punkty i zada​wała cios. Na wszel​kie moż​liwe spo​soby zaczęła

ośmie​szaćWasp.Aleniepoprze​stałanatym.Dowie​działasię,jaksięnazy​wająwkomik​sachjejwro​go​-

background image

wie,izaczęłaprzyj​mo​waćichimiona,takiejakTha​nositympodobne.

–Powie​dzia​łeśTha​nos?–prze​rwałmuMikael.

–Wydajemisię,żetakwła​śniesięnazy​wałboha​ter,którychciałwszystkouni​ce​stwić.Pew​negorazu

podposta​ciąkobietyobja​wiłamusięśmierć,aonsięwniejzako​chałizapra​gnąłzasłu​żyćnajejuzna​nie.

Taktochybabyło.Camillasta​nęłapojegostro​nie,żebyspro​wo​ko​waćLis​beth.Nazwałanawetpaczkę

zna​jo​mychTheSpi​derSociety,dla​tego,żewjed​nymzkomik​sówwystę​pujegrupaotakiejnazwie,śmier​-

telniwro​go​wieSister​hoodoftheWasp.

–Naprawdę?–zapy​tałMikael.Wgło​wiekłę​biłomusięmnó​stworóż​nychmyśli.

–Tak,tooczy​wi​ściebyłodzie​cinne,alenienie​szko​dliwe.Wro​gośćmię​dzysio​stramijużwtedybyła

taksilna,żetepseu​do​nimynabrałynie​przy​jem​negozna​cze​nia.Takjakwcza​siewojny,kiedynawetsym​-

bolesąroz​dmu​chi​waneinabie​rająśmier​cio​no​śnegowydźwięku.

–Wciążmogąmiećtakiezna​cze​nie?

–Cho​dziciopseu​do​nimy?

–Tak,chybatak.

Mikaelniebyłdokońcapewien,ocomucho​dzi.Miałnie​ja​snewra​że​nie,żetra​fiłnaśladcze​gośważ​-

nego.

–Niewiem–odparłPalm​gren.–Terazsąjużdoro​słymikobie​tami,choćnienależyzapo​mi​nać,żeten

okreswichżyciuzawa​żyłnaichlosachiżewów​czaswszystkosięzmie​niło.Zper​spek​tywyczasunawet

drobneszcze​gółymogłynabraćogrom​negozna​cze​nia.Lis​bethstra​ciłamatkęizostałazamkniętawzakła​-

dzie.Alenietylkojejżycieległowgru​zach.Camillateżstra​ciładom,aojciec,któ​regotakbar​dzopodzi​-

wiała, został dotkli​wie oka​le​czony. Po ataku już ni​gdy tak naprawdę nie doszedł do sie​bie. Nato​miast

Camillazostałaumiesz​czonawrodzi​niezastęp​czej,dalekoodświata,któ​regocen​trumkie​dyśsta​no​wiła.

Musiałabar​dzocier​pieć.Niemamnaj​mniej​szychwąt​pli​wo​ści,żepotymwszyst​kimnie​na​wi​dziLis​beth

zcałegoserca.

–Natowygląda–zgo​dziłsięMikael.

Palm​grenwypiłkolejnyłykkoniaku.

– Jak już powie​dzia​łem, nie można nie doce​niać zna​cze​nia tam​tego okresu w ich życiu. Pro​wa​dziły

wojnę,alewgłębiduszyobiemusiaływie​dzieć,żeprę​dzejczypóź​niejtowszystkoeks​plo​duje.Wydaje

misięnawet,żesiędotegoprzy​go​to​wy​wały.

–Alekażdaina​czej.

–Otak.Lis​bethbyłasza​le​nieinte​li​gentna,wjejgło​wiecałyczasklułysięjakieśprze​bie​głeplany.Ale

byłasama.Camillaniebyłazbytbły​sko​tliwa,przy​naj​mniejwkla​sycz​nymsen​sie.Ni​gdyniemiałagłowy

donaukiiniepotra​fiłazro​zu​miećabs​trak​cyj​nychwywo​dów.Potra​fiłajed​nakmani​pu​lo​waćludźmi.Nie

miałasobierów​nych,jeślicho​dzioichwyko​rzy​sty​wa​nieiocza​ro​wy​wa​nie,idla​tego,wodróż​nie​niuod

Lis​beth, ni​gdy nie była sama. Zawsze ktoś jej usłu​gi​wał. Kiedy odkry​wała, że Lis​beth jest dobra

wczymś,comogłobyćdlaniejzagro​że​niem,ni​gdyniepró​bo​wałajejdorów​nać.Dosko​nalewie​działa,

background image

żeniedaradysięzniąmie​rzyć.

–Icorobiła?

– Wyszu​ki​wała kogoś, naj​le​piej kilka osób, które się znały na tym co Lis​beth, cokol​wiek to było,

izpomocątychludzista​wiałajejczoło.Zawszemiałapoma​gie​rówizna​jo​mychgoto​wychzro​bićdlaniej

wszystko.Wybacz,tro​chęodbie​głemodtematu.

–Nowła​śnie.Cosięstałozkom​pu​te​remZala​chenki?

–Jakwspo​mnia​łem,Lis​bethbra​ko​wałobodź​ców.Pozatymźlesypiała.Pew​nejnocyleżałaizamar​-

twiałasięomamę.Pogwał​tachAgnetęmęczyłykrwa​wie​nia,alenieposzładoleka​rza.Praw​do​po​dob​nie

było jej wstyd. Od czasu do czasu pogrą​żała się w głę​bo​kiej depre​sji. Nie była wtedy w sta​nie iść do

pracyanizaj​mo​waćsiędziew​czyn​kami.WtedyCamillagar​dziłaniąjesz​czebar​dziej.Matkajestsłaba,

mówiła.Wjejświe​cieniebyłonicgor​szegoniżsła​bość.ZatoLis​beth…

–Tak?

– Widziała, że jedy​nemu czło​wie​kowi, któ​rego kie​dy​kol​wiek kochała, dzieje się potworna krzywda.

Nocamileżałairoz​my​ślałaotym.Toprawda,byłatylkodziec​kiem.Wpew​nymsen​sienicsięwtejkwe​-

stii nie zmie​niło. Ale coraz bar​dziej utwier​dzała się w prze​ko​na​niu, że tylko ona może ochro​nić matkę

przedśmier​cią.Myślałaotymiomnó​stwieinnychspraw.Wkońcuwstała.Ostroż​nie,żebynieobu​dzić

Camilli.Możechciałasobieprzy​nieśćcośdoczy​ta​nia?Możeniemogłajużznieśćswo​ichmyśli.Tobez

zna​cze​nia.Ważne,żezoba​czyłakom​pu​ter.Stałpodoknemwycho​dzą​cymnaLun​da​ga​tan.

Wtedyniewie​działanawet,jakgowłą​czyć.Aleudałojejsiętoodgad​nąćiprze​szyłjądreszcz.Kom​-

pu​ter zda​wał się do niej szep​tać: roz​wi​kłaj moje tajem​nice. Choć oczy​wi​ście… wiele nie zdzia​łała,

w każ​dym razie na początku. Potrzebne było hasło. Pró​bo​wała raz po raz. Ojca nazy​wano Zala, więc

wypró​bo​wałaZala666itympodobne.Bez​sku​tecz​nie.Zdajesię,żespę​dziłatakdwielubtrzynoce,ijeśli

spała,towszkolealbopopo​łu​dniami,wdomu.

Pew​nejnocyprzy​po​mniałasobiezda​nie,któreojcieczapi​sałnaskrawkupapieruwkuchni–Wasmich

nichtumbringt,machtmichstärker–comnieniezabije,tomniewzmocni.Wtedynictodlaniejniezna​-

czyło. Zro​zu​miała jed​nak, że te słowa muszą być ważne dla jej ojca, i spró​bo​wała je wpi​sać. Też bez

rezul​tatu.Zadużoliter.Pochwiliwpi​sałanazwi​skoautora–Nie​tz​sche–inagleoka​załosię,żesięzalo​-

go​wała.Otwo​rzyłsięwtedyprzedniązupeł​nienowy,tajem​ni​czyświat.Póź​niejpowie​działa,żetobyła

chwila, która zmie​niła ją na zawsze. Kiedy sfor​so​wała barierę stwo​rzoną po to, żeby ją powstrzy​mać,

dostałaskrzy​deł.Mogłazba​daćto,comiałopozo​staćwukry​ciu,ale…

–Tak?

–Począt​kowonicztegonierozu​miała.Wszystkobyłonapi​saneporosyj​sku.Różnezesta​wie​niaisporo

liczb.Zga​duję,żebyłytamzapi​sanezyski,któreprzy​no​siłZala​chencehan​delludźmi.Wciążniewiem,ile

z tego zrozu​miała już wtedy, a ile dowie​działa się póź​niej. Domy​śliła się, że Zala​chenko krzyw​dzi nie

tylkojejmatkę.Nisz​czyłtakżeżycieinnychkobiet.Myślotymdopro​wa​dzałajądoszałuinaswójspo​-

sóbufor​mo​wałatęLis​beth,którąznamy,nie​na​wi​dzącąmęż​czyzn,któ​rzy…

background image

–…nie​na​wi​dząkobiet.

– Zga​dza się. Ale dodało jej to sił. Zro​zu​miała, że nie ma już odwrotu. Musiała powstrzy​mać ojca,

zaczęławięcbadaćkolejnekom​pu​tery,mię​dzyinnymiwszkole.Wkra​dałasiędogabi​ne​tównauczy​cieli,

kilkarazypowie​działawdomu,żeprze​no​cujeuprzy​ja​ciół,któ​rychprze​cieżniemiała,awrze​czy​wi​sto​-

ścipokry​jomuzosta​waławszkoleiażdoranasie​działaprzykom​pu​te​rze.Zaczęłasięuczyćwszyst​kiego

opro​gra​mo​wa​niuihako​wa​niu.Pew​niebyłotakjakwprzy​padkuinnychcudow​nychdzieci.Byłatymupo​-

jona.Czuła,żetojejpowo​ła​nie.Wieleosób,zktó​rymisięzetknęławcyfro​wymświe​cie,zaczęłosięnią

inte​re​so​wać,takjaktozwy​klebywawprzy​padkustar​szegopoko​le​nia,którerzucasięnamłod​szeuta​len​-

to​wanejed​nostki,żebyjewspie​raćlubtłam​sić.Napo​tkałanaopórisłowakry​tyki.Wieleosóbdener​wo​-

wałosię,żerobiwszystkonaodwrótalbopopro​stuina​czej.Aleinnymtoimpo​no​wało.Zyskałaprzy​ja​-

ciół,mię​dzyinnymiPla​gue’a.Pierw​szychpraw​dzi​wychprzy​ja​ciółpoznaładziękikom​pu​te​romicoważ​-

niej​sze, po raz pierw​szy w życiu czuła się wolna. Pły​nęła przez cyber​prze​strzeń jak Wasp. Nic jej nie

ogra​ni​czało.

–Camillazro​zu​miała,jakdużosięnauczyła?

–Praw​do​po​dob​nieprze​czu​wała,aleniejestempewien.Wolęniezga​dy​wać.Cza​semmyślęsobie,że

CamillajestciemnąstronąLis​beth,jejmrocz​nymodbi​ciem.

Thebadtwin.

–Tro​chętak!Nielubięmówićoludziach,żesąźli,zwłasz​czaomło​dychkobie​tach.Amimotoczę​sto

takwła​śnieoniejmyślę.Ni​gdyjed​nakniemia​łemtylesiły,żebytoporząd​niezba​dać,wkaż​dymrazienie

dogłęb​nie. Jeśli sam chcesz w tym pogrze​bać, radził​bym ci zacząć od tele​fonu do Mar​ga​rety Dahl​berg,

zastęp​czejmatkiCamilli,którasięniązaj​mo​wałapotra​ge​diinaLun​da​ga​tan.Mieszkaobec​niewSztok​-

hol​mie,wSol​nie,oilesięniemylę.Jestwdowąimiałatra​giczneżycie.

–Tozna​czy?

– To też dość inte​re​su​jące. Jej mąż, Kjell, powie​sił się krótko przed tym, jak Camilla się od nich

wypro​wa​dziła. Rok póź​niej ich dzie​więt​na​sto​let​nia córka też popeł​niła samo​bój​stwo, wyska​ku​jąc

zpromuwyciecz​ko​wego,którypły​nąłdoFin​lan​dii.Wkaż​dymrazietakusta​lono.Miałapro​blemyoso​bi​-

ste,uwa​żała,żejestgrubaibrzydka.Mar​ga​retani​gdynieuwie​rzyławtęwer​sję,wyna​jęłanawetpry​wat​-

negodetek​tywa.Maobse​sjęnapunk​cieCamilliiszcze​rzemówiąc,zawszebra​ko​wałomidoniejcier​pli​-

wo​ści.Tro​chęmiztegopowoduwstyd.Skon​tak​to​wałasięzemnątużpotym,jakopu​bli​ko​wa​łeśhisto​rię

Zala​chenki,awtedy,jakwiesz,dopierocozakoń​czy​łemreha​bi​li​ta​cjęwośrodkuErsta.Mia​łemkom​plet​-

niezszar​ganenerwyizdro​wie,aMar​ga​retawykań​czałamnieswojągada​niną.Byłaopę​tana.Czu​łemsię

zmę​czony, jak tylko wyświe​tlił mi się jej numer, i wło​ży​łem sporo wysiłku w to, żeby jej uni​kać. Ale

teraz, kiedy o tym myślę, rozu​miem ją coraz lepiej. Wydaje mi się, że by się ucie​szyła, gdyby mogła

ztobąporoz​ma​wiać.

–Masznamiarynanią?

–Pocze​kajchwilę,zarazprzy​niosę.Jesteśpewien,żeLis​bethichło​piecsąbez​pieczni?

background image

–Tak–odparłMikael.Takąmamprzy​naj​mniejnadzieję,pomy​ślał,wsta​jąc.ObjąłPalm​grena.

GdywyszedłnaLil​je​holm​stor​get,znówdopadłgopory​wi​stywiatr.Szczel​niejotu​liłsiępołamipłasz​-

cza.ZacząłmyślećoCamilli,oLis​bethizjakie​gośpowodurów​nieżoAndreiuZan​de​rze.

Posta​no​wiłdoniegozadzwo​nićizapy​tać,jakmuidziezhisto​riąozagi​nio​nymhan​dla​rzudziełsztuki.

Nieodbie​rał.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział24

23listo

​pada,wie​czór

ANDREIZAN​DERDZWO​NIŁdoMika​ela,bozmie​niłzda​nie.Jasne,żechciałsięznimnapićpiwa.Nie

mie​ściłomusięwgło​wie,żemógłodmó​wić.MikaelBlom​kvistbyłjegoido​lem,todziękiniemuchciał

stu​dio​wać dzien​ni​kar​stwo. Ale kiedy w słu​chawce roz​legł się sygnał, zawsty​dził się i roz​łą​czył. Może

Mikaelzna​lazłsobiecie​kaw​szezaję​cie?Nielubiłprze​szka​dzaćludziombezpotrzeby,ajużnapewnonie

chciałprze​szka​dzaćMika​elowiBlom​kvistowi.

Wró​ciłdopracy.Alechoćbar​dzosięsta​rał,pisa​niemunieszło.Niepotra​fiłzna​leźćodpo​wied​nich

sfor​mu​ło​wań.Pogodzi​nieuznał,żezrobisobieprze​rwęiwyj​dziesięprze​wie​trzyć.Posprzą​tałnabiurku

ijesz​czerazupew​niłsię,żekażdesłowoszy​fro​wa​nejroz​mowyzostałoska​so​wane.Potemprzy​wi​tałsię

zEmi​lemGrandénem,jedy​nymczło​wie​kiem–pozanim–któryjesz​czesie​działwredak​cji.

Wzasa​dzieniemożnamubyłoniczarzu​cić.Miałtrzy​dzie​ścisześćlat,wcze​śniejpra​co​wałwpro​gra​-

mie Kalla Fakta w TV4 i w dzien​niku „Sven​ska Mor​gon​po​sten”, a rok wcze​śniej otrzy​mał Wielką

Nagrodę Dzien​ni​kar​ską za naj​lep​sze śledz​two dzien​ni​kar​skie. Andrei, choć bar​dzo się sta​rał stłu​mić to

uczu​cie,uwa​żał,żejestzaro​zu​miały.Przy​naj​mniejwkon​tak​tachznim–mło​dym,zatrud​nio​nymnazastęp​-

stwodzien​ni​ka​rzem.

–Wycho​dzęnachwilę–oznaj​mił.

Emilspoj​rzałnaniego,jakgdybymiałcośpowie​dzieć,alezapo​mniał.

–Wporządku–powie​działzrezerwą.

Andrei czuł się naprawdę podle. Nie bar​dzo rozu​miał dla​czego. Być może z powodu wynio​sło​ści

Emila,choćchybaprzedewszyst​kimzewzględunaarty​kułohan​dla​rzudzie​łamisztuki.Dla​czegospra​-

wiał mu taką trud​ność? Zapewne dla​tego, że naj​bar​dziej ze wszyst​kiego chciał pomóc Mika​elowi przy

spra​wie Bal​dera. Wszystko inne wyda​wało mu się dru​go​rzędne. A poza tym był prze​cież tchórz​li​wym

kre​ty​nem.Dla​czegoniepozwo​liłMika​elowispoj​rzećnato,conapi​sał?

NikttakjakMikaelniepotra​fiłpopra​wićrepor​tażukil​komamach​nię​ciamidłu​go​pi​semikil​komaskre​-

śle​niami. Nie​ważne, pomy​ślał. Jutro z pew​no​ścią spoj​rzy na tekst śwież​szym okiem, a Mikael będzie

mógłgoprze​czy​tać,bezwzględunato,jakźlejestnapi​sany.Zamknąłdrzwiiposzedłdowindy.Wzdry​-

gnął się. Kawa​łek dalej, na scho​dach, roz​gry​wał się jakiś dra​mat. W pierw​szej chwili trudno mu było

zro​zu​mieć, o co cho​dzi. Potem zoba​czył chu​dego czło​wieka o głę​boko osa​dzo​nych oczach. Zacze​piał

piękną kobietę. Zawsze źle reago​wał na prze​moc. Odkąd jego rodzice zostali zamor​do​wani, śmiesz​nie

łatwo było go prze​stra​szyć. Nie​na​wi​dził kłótni. Ale teraz cho​dziło o jego sza​cu​nek do samego sie​bie.

Uciec samemu to jedno, zosta​wić dru​giego czło​wieka w nie​bez​pie​czeń​stwie to co innego. Zbiegł po

scho​dachiwrza​snął:„Prze​stań,zostawją!”.Oka​załosię,żetofatalnapomyłka.

Chło​pakogłę​bokoosa​dzo​nychoczachwycią​gnąłnóżiwymam​ro​tałpoangiel​skujakąśgroźbę.Andrei

background image

poczuł, że ugi​nają się pod nim nogi. Mimo to zebrał resztki odwagi i niczym w kiep​skim fil​mie akcji

wysy​czał:

Getlost!Youwillonlymakeyour​selfmise​ra​ble.

I rze​czy​wi​ście po kil​ku​se​kun​do​wej pró​bie sił chło​pak zwiał z pod​ku​lo​nym ogo​nem, a on i kobieta

zostalisami.Taktosięzaczęło.Jakwfil​mie.

Napoczątkuczulisięnie​pew​nie.Kobietabyłaroz​trzę​sionaispe​szona.Mówiłatakcicho,żemusiałsię

nachy​lić, żeby coś usły​szeć. Dla​tego dopiero po chwili zro​zu​miał, co zaszło. Miała za sobą kosz​marne

mał​żeń​stwo.Byłaroz​wie​dzionaiżyłapodprzy​bra​nymnazwi​skiem,alebyłymążitakjązna​lazłinasłał

jakie​gośosiłka,żebyjągnę​bił.

–Dziśjużdrugirazmniezaata​ko​wał–powie​działa.

–Skądsiępanituwzięła?

–Pró​bo​wa​łamucieciwbie​głamtu,aletonicniedało.

–Tostraszne.

–Niewiem,jakpanudzię​ko​wać.

–Todro​biazg.

–Mamjużtakdosyćzłychmęż​czyzn.

–Jajestemdobrymmęż​czy​zną–odpo​wie​działchybazaszybkoipoczułsiężało​sny.Niezdzi​wiłogo,

żenieodpo​wie​działa,tylkozawsty​dzonaspoj​rzaławpod​łogę.

Byłomuwstyd,żepró​bo​wałjejsięprzy​po​do​baćtakimtanimtek​stem.Aonanie​spo​dzie​wa​nie–kiedy

jużmyślał,żejestspa​lony–pod​nio​słagłowęiposłałamuostrożnyuśmiech.

–Chybarze​czy​wi​ście–powie​działa.–MamnaimięLinda.

–JajestemAndrei.

–Miłomi.Jesz​czerazdzię​kuję,Andrei.

–Tojadzię​kuję.

–Zaco?

–Zato,że…

Niedokoń​czył.Czuł,jakbijemuserce,imiałsuchowgar​dle.Spu​ściłwzrok.

–Tak?

–Chcesz,żebymcięodpro​wa​dziłdodomu?

Natych​miastpoża​ło​wałitegopyta​nia.Bałsię,żezosta​nieźleode​brane.Onajed​nakuśmiech​nęłasię

tymsamymurze​ka​ją​cym,nie​pew​nymuśmie​chemiodparła,żeznimubokubędziesięczułabez​piecz​nie.

Wyszli na ulicę i ruszyli w kie​runku Slus​sen. Po dro​dze opo​wia​dała, jak żyje, prak​tycz​nie uwię​ziona

w dużym domu w Djur​sholm. Andrei odparł, że rozu​mie, przy​naj​mniej do pew​nego stop​nia, bo napi​sał

serięarty​ku​łównatematprze​mocywobeckobiet.

–Jesteśdzien​ni​ka​rzem?–zapy​tała.

–Pra​cujęw„Mil​len​nium”.

background image

–O,naprawdę?Podzi​wiamtęgazetę.

–Zro​biławieledobrego–powie​działskrom​nieAndrei.

– To prawda. Jakiś czas temu czy​ta​łam świetny arty​kuł o Ira​kij​czyku, który doznał obra​żeń pod​czas

wojnyiktó​regozwol​nionozposadysprzą​ta​czawjakiejśknaj​piewcen​trumSztok​holmu.Zostałbezśrod​-

kówdożycia.Dziśjestwła​ści​cie​lemsiecirestau​ra​cji.Pła​ka​łam,kiedygoczy​ta​łam.Byłtakpięk​nienapi​-

sany.Dawałnadzieję,żezawszemożnazacząćodnowa.

–Tojagonapi​sa​łem–powie​dział.

–Żar​tu​jesz?Byłnaprawdęfan​ta​styczny.

Andreiniebyłroz​piesz​czanykom​ple​men​taminatematswo​ichtek​stów,ajużnapewnonieprzeznie​-

zna​jomekobiety.Jaktylkopoja​wiałsiętemat„Mil​len​nium”,ludziechcieliroz​ma​wiaćoMika​eluBlom​-

kvi​ście. Andrei nie miał nic prze​ciwko temu, ale skry​cie marzył o tym, żeby on też został dostrze​żony,

ateraztapięknakobietachwa​liłago,choćniemiałanawettakiegozamiaru.

Poczuł taką radość i dumę, że odwa​żył się zapro​po​no​wać jej drinka w restau​ra​cji Papa​gallo, którą

wła​śniemijali.Kujegorado​ściodpo​wie​działa:

–Świetnypomysł!

Weszli.Andreiczuł,jakbijemuserce,izewszyst​kichsiłsta​rałsięuni​kaćjejwzroku.

Jejoczyspra​wiały,żetra​ciłgruntpodnogami.Usie​dliprzysto​likunie​da​lekobaru.Lindanie​pew​nie

wycią​gnęłarękę,onjąchwy​ciłicośwymam​ro​tał,choćsamniewie​dział,comówi.Niemógłuwie​rzyć,

żetosiędziejenaprawdę.Wie​działtylko,żedzwo​niłEmilGrandéniżekuwła​snemuzdzi​wie​niuzigno​-

ro​wałtoiwyłą​czyłwtele​fo​niedźwięk.Tenjedenrazgazetamogłapocze​kać.

Chciał tylko wpa​try​wać się w twarz Lindy, uto​pić się w niej. Wyglą​dała tak pięk​nie, że było to dla

niegojakcioswbrzuch,amimotowyda​wałasiękru​chaideli​katnajakpta​szek.

–Nierozu​miemtego,jakktośmógłchciećcizro​bićkrzywdę.

– A tym​cza​sem wciąż mnie to spo​tyka – odparła, a on pomy​ślał, że mimo wszystko chyba potrafi to

zro​zu​mieć.

Kobietatakajakonazpew​no​ściąprzy​ciągapsy​cho​pa​tów.Niktinnyniemaodwagipodejśćigdzieśjej

zapro​sić. Wszy​scy inni czują się gorsi. Tylko naj​więksi dra​nie mają dość odwagi, żeby wbić w nią

szpony.

–Miłotaksie​dziećztobą–powie​dział.

–Miłotaksie​dziećztobą–powie​działaLinda,akcen​tu​jącostat​niesłowo,apotemostroż​niepogła​-

dziłagopodłoni.Zamó​wilipokie​liszkuczer​wo​negowinaizaczęligadaćjednoprzezdru​gie,więckiedy

znówzadzwo​niłakomórka,pra​wieniezwró​ciłnatouwagi.Wtenspo​sóbporazpierw​szywżyciuzigno​-

ro​wałtele​fonodMika​elaBlom​kvi​sta.

ZarazpotemLindawstała,wzięłagozarękęiwypro​wa​dziła.Niepytał,dokądidą.Czuł,żemógłbyza

niąpójśćwszę​dzie.Byłanaj​wspa​nial​sząistotą,jakąkie​dy​kol​wiekspo​tkał.Cojakiśczasuśmie​chałasię

doniego,atenuśmiechbyłjed​no​cze​śnienie​pewnyiuwo​dzi​ciel​ski.Spra​wiała,żekażdykamieńnaulicy,

background image

każdyoddech,byłobiet​nicącze​goświel​kiego,jakie​gośprze​łomu.Całeżyciemożnaprze​żyćdlatakiego

spa​cerujakten,pomy​ślał,nie​malniezwra​ca​jącuwaginamrózinamia​sto.

Byłpijanyjejobec​no​ściąiocze​ki​wa​niemnato,cosięmiałozda​rzyć.Choćmoże–niebyłpewien–

w całej tej sytu​acji coś wzbu​dzało jego podej​rze​nia, nawet jeśli począt​kowo zrzu​cał je na karb typo​-

wegodlasie​biescep​ty​cy​zmuwobeckaż​degoprze​jawuszczę​ścia.Mimotozada​wałsobienie​unik​nione

pyta​nie:czytoniejestzadobre,żebymogłobyćpraw​dziwe?

Spoj​rzałuważ​nienaLindę.Terazwyda​wałamusięjużnietaksym​pa​tyczna.KiedymijaliKata​ri​na​his​-

sen,odniósłwra​że​nie,żewjejoczachpoja​wiłsięlodo​watychłód.Zanie​po​ko​jonyspu​ściłwzrokispoj​-

rzałnasma​ganąwia​tremwodę.

–Dokądidziemy?–zapy​tał.

– Moja przy​ja​ciółka ma małe miesz​ka​nie przy Mårten Trot​zigs gränd. Mogę z niego korzy​stać. Może

tamteżmogli​by​śmysięcze​gośnapić?–odparła,aAndreisięuśmiech​nął,jakgdybyni​gdywżyciunie

sły​szałlep​szegopomy​słu.

Mimo to miał w gło​wie coraz więk​szy mętlik. Jesz​cze przed chwilą to on pro​po​no​wał, że się nią

zaopie​kuje.Teraztoonaprze​jęłaini​cja​tywę.Zer​k​nąłszybkonakomórkęizoba​czył,żeMikaelBlom​kvist

dzwo​niłdoniegodwarazy.Chciałjaknaj​szyb​ciejoddzwo​nić.Cokol​wieksiędziało,niemógłzawieść

gazety.

–Zprzy​jem​no​ścią–powie​dział.–Alenaj​pierwmuszęzadzwo​nićgdzieśsłuż​bowo.Pra​cujęnadpew​-

nymarty​ku​łem.

–Nie,Andrei–zapro​te​sto​wałazaska​ku​jącozde​cy​do​wa​nie.–Donikogoniezadzwo​nisz.Dziśjeste​-

śmytylkotyija.

–Okej–odparł.Zro​biłomusięnie​przy​jem​nie.

Wyszli na Järntorget. Mimo kiep​skiej pogody było tam dużo ludzi. Linda wpa​try​wała się w zie​mię,

jakby nie chciała, żeby ją ktoś zoba​czył. Andrei patrzył w prawo, na Österlånggatan i pomnik Everta

Taube.Skaldstałnie​ru​chomo,trzy​małwpra​wejdłoninutyiprzezciemneoku​larypatrzyłwniebo.Czy

powi​nienumó​wićsięzniąnanastępnydzień?

–Może…–zaczął.

Nie zdą​żył powie​dzieć nic wię​cej, bo przy​cią​gnęła go do sie​bie i poca​ło​wała. Tak mocno, że zapo​-

mniał o wszyst​kim. A potem znów przy​spie​szyła. Trzy​mała go za rękę. Pocią​gnęła go w lewo,

wVästerlånggatan.Nie​spo​dzie​wa​nieskrę​ciliwprawo,wciemnąuliczkę.Czyktośzanimiszedł?Nie,

krokiigłosy,któresły​szał,dobie​gałyzdaleka.ChybaniebyłotamnikogopróczniegoiLindy?Minęli

okno o czer​wo​nych ramach i z czar​nymi okien​ni​cami i doszli do sza​rych drzwi. Linda nie bez wysiłku

otwo​rzyła je klu​czem, który miała w torebce. Zauwa​żył, że drżą jej ręce, i zaczął się zasta​na​wiać dla​-

czego.Czyżbyna​dalbałasiębyłegomężaijegoosił​ków?

Weszlipociem​nychscho​dach.Ichkrokiodbi​jałysięechem,awpowie​trzuczućbyłodeli​katnyzapach

zgni​li​zny.Najed​nymzestopnileżałakartadogry–damapik.Ogar​nęłogonie​miłeuczu​cie.Samniewie​-

background image

działdla​czego,alezpew​no​ściąbyłjakiśidio​tycznyprze​sąd.Pró​bo​wałstłam​sićtouczu​cieicie​szyćsię

zespo​tka​nia.Lindaoddy​chałaciężko.Zaci​skałaprawądłońwpięść.Odstronyuliczkidobiegłśmiech

jakie​goś męż​czy​zny. Chyba nie śmiał się z niego? Bzdury! Pono​siła go fan​ta​zja. Wyda​wało mu się, że

wcho​dząposcho​dachbezkońca.Czytenbudy​neknaprawdębyłtakwysoki?Naglesięzorien​to​wał,żesą

jużnamiej​scu.Przy​ja​ciółkaLindymiesz​kałanapod​da​szu.

Nadrzwiachwid​niałonazwi​skoOrłow.Lindaznówwyjęłapękklu​czy.Aletymrazemjejrękaporu​-

szałasiępew​nie.

MIKAEL BLOM​KVIST sie​dział w sta​ro​mod​nie ume​blo​wa​nym miesz​ka​niu przy Prostvägen w Sol​nie,

w sąsiedz​twie dużego cmen​ta​rza. Zgod​nie z prze​wi​dy​wa​niami Hol​gera Palm​grena, Mar​ga​reta Dahl​berg

zgo​dziła się z nim spo​tkać bez chwili waha​nia. Nawet jeśli przez tele​fon spra​wiała wra​że​nie nie do

końca zrów​no​wa​żo​nej, oka​zała się ele​gancką, szczu​płą kobietą koło sześć​dzie​siątki. Miała na sobie

pięknyżółtyswe​tericzarnespodniezwyraź​nymikan​tami.Byćmożezdą​żyłasięprze​braćzmyśląojego

wizy​cie. Miała buty na obca​sie i gdyby nie to, że ucie​kała wzro​kiem, mógłby pomy​śleć, że mimo

wszystkomaprzedsobąkobietęzado​wo​lonązżycia.

–Chcesiępandowie​dziećcze​gośoCamilli–stwier​dziła.

–Przedewszyst​kimcosięzniądziałoprzezostat​nielata–oilewiepanicośnatentemat.

–Pamię​tam,kiedydonastra​fiła.Mójmąż,Kjell,uznał,żemożemysięnacośprzy​daćspo​łe​czeń​stwu,

a jed​no​cze​śnie powięk​szyć naszą małą rodzinę. Mie​li​śmy prze​cież tylko jedno dziecko – naszą biedną

Moę.Miaławtedyczter​na​ścielatibyłasamotna.Pomy​śle​li​śmy,żedobrzejejzrobi,jeśliprzy​gar​niemy

dziew​czynkęwjejwieku.

–Wie​dzielipań​stwo,cosięstałouSalan​de​rów?

–Niezna​li​śmyoczy​wi​ściewszyst​kichszcze​gó​łów,alewie​dzie​li​śmy,żedziew​czynkaprze​żyłastrasz​-

liwątraumę,żematkabyłachora,aojciecpoważ​niepopa​rzony.Byli​śmytymgłę​bokoprze​jęciispo​dzie​-

wa​li​śmysiędziew​czynkiwkom​plet​nejroz​sypce,kogoś,ktobędziewyma​gałolbrzy​michpokła​dówmiło​-

ściitro​ski.Awiepan,ktodonasprzy​szedł?

–Kto?

–Naj​bar​dziejzachwy​ca​jącadziew​czynka,jakąkie​dy​kol​wiekwidzie​li​śmy.Niecho​dziłotylkooto,że

byłatakapiękna.Żebypanjąwtedysły​szał.Byłatakamądra,doj​rzała,opo​wia​dałachwy​ta​jącezaserce

histo​rieotym,jakjejchorapsy​chicz​niesio​strater​ro​ry​zo​wałacałąrodzinę.Tak,tak,wiem,żemiałoto

nie​wielewspól​negozprawdą.Alejakmogli​śmyjejwtedyniewie​rzyć?Zjejoczubiłapew​ność,akiedy

mówi​li​śmy:Tookropne,skar​bie,odpo​wia​dała:Niebyłołatwo,aleitakkochammojąsio​strę.Popro​stu

jestchora,aterazmajużopiekę.Mówiłatotakdoro​śleiztakąempa​tią,żecza​semmożnabyłoodnieść

wra​że​nie, że to ona opie​kuje się nami. Cała rodzina się roz​świe​tliła, jakby w nasze życie wkro​czyła

istota pełna bla​sku i spra​wiła, że wszystko stało się oka​zal​sze i pięk​niej​sze. Roz​kwi​tli​śmy, zwłasz​cza

Moa.Zaczęłasięprzej​mo​waćswoimwyglą​demiodrazustałasiębar​dziejpopu​larnawszkole.Wtedy

background image

zro​bi​ła​bym dla niej wszystko. A mój mąż, Kjell… cóż mogę powie​dzieć? Stał się innym czło​wie​kiem.

Napoczątkucią​glecho​dziłuśmiech​niętyiroze​śmiany,znówzacząłsięzemnąkochać–pro​szęmiwyba​-

czyć bez​po​śred​niość. Może już wtedy powin​nam była zacząć się mar​twić. Ale uzna​łam, że to radość

ztego,żewresz​ciewszystkosięuło​żyło.Przezjakiśczasbyli​śmyszczę​śliwi,jakwszy​scy,któ​rzyspo​ty​-

kająCamillę.Napoczątkusąszczę​śliwi.Potem…chcąjużtylkoumrzeć.Pocza​siespę​dzo​nymzniączło​-

wie​kowiode​chciewasiężyć.

–Jestażtakźle?

–Ażtak.

–Cosięstało?

– Powoli sączyła mię​dzy nas tru​ci​znę. Powoli przej​mo​wała wła​dzę nad naszą rodziną. Dziś trudno

powie​dzieć,kiedyskoń​czyłasięzabawa,azacząłkosz​mar.Działosiętotaknie​po​strze​że​nie,żekiedysię

nagleobu​dzi​li​śmy,nicjużnieist​niało:zaufa​nie,poczu​ciebez​pie​czeń​stwa,całyfun​da​mentnaszejrodziny.

Pew​ność sie​bie, któ​rej nabrała Moa, została zrów​nana z zie​mią. Nocami nie mogła zasnąć, pła​kała,

mówiła,żejestbrzydkaipotwornainiezasłu​gujenato,żebyżyć.Dopieropóź​niejdowie​dzie​li​śmysię,

żejejkontooszczęd​no​ściowezostałowyczysz​czone.Na​dalniewiem,cosięstało.Jestemjed​nakprze​ko​-

nana,żeCamillajązaszan​ta​żo​wała.Szan​ta​żo​wa​nieprzy​cho​dziłojejrów​niełatwojakoddy​cha​nie.Zbie​-

rała haki na ludzi. Długo wyda​wało mi się, że pro​wa​dzi pamięt​nik. Ona jed​nak zapi​sy​wała i kata​lo​go​-

wała wszel​kie brudne sekrety ludzi ze swo​jego oto​cze​nia. A Kjell… pie​przony, cho​lerny Kjell… wie

pan,wie​rzy​łammu,kiedymówił,żemapro​blemyzesnemimusispaćwpokojugościn​nymwpiw​nicy.

Aonrobiłto,żebysypiaćzCamillą.Odkądskoń​czyłaszes​na​ścielat,zakra​dałasięnocądojegołóżka

iupra​wiałaznimchoryseks.Mówięchory,bozaczę​łamcośpodej​rze​wać,kiedyzasta​no​wiłymnierany

na jego klatce pier​sio​wej. Wtedy oczy​wi​ście nic nie powie​dział. Wymy​ślił tylko jakiś dziwny, głupi

wykręt,ajastłu​mi​łamswojepodej​rze​nia.Iwiepan,cosięstało?Kjellwkońcutowyznał:Camillawią​-

zała go i cięła nożem. Mówił, że spra​wia jej to przy​jem​ność. Cza​sem mia​łam wręcz nadzieję, że to

prawda. To może brzmieć dziw​nie, ale cza​sem naprawdę mia​łam nadzieję, że coś z tego miała, że nie

cho​dziłojejtylkooto,żebysięnadnimpoznę​caćiznisz​czyćmużycie.

–Jegoteższan​ta​żo​wała?

–Tak,aleiwtymprzy​padkuniewszystkojestdlamniejasne.Poni​żyłagotakbar​dzo,żenawetkiedy

wszystko już było stra​cone, nie mógł mi powie​dzieć całej prawdy. Kjell był w naszej rodzi​nie opoką.

Kiedyzabłą​dzi​li​śmy,zalałanaspowódźalbojednoznaszacho​ro​wało,wyka​zy​wałsięspo​ko​jemizarad​-

no​ścią.Wszystkosięułoży–powta​rzałtymswoimwspa​nia​łymgło​sem,któryna​dalwspo​mi​nam.Alepo

kilku latach z Camillą był wra​kiem. Bał się nawet przejść przez ulicę. Sto razy oglą​dał się za sie​bie.

Wpracystra​ciłcałąmoty​wa​cję,sie​działtylkozespusz​czonągłową.Jedenzjegonaj​bliż​szychwspół​pra​-

cow​ni​ków, Mats Hedlund, zadzwo​nił do mnie i powie​dział mi w zaufa​niu, że roz​po​częto docho​dze​nie,

któremapomócusta​lić,czyniesprze​dałtajem​nicfirmy.Tobrzmiałojakkom​pletnewariac​two.Kjellbył

naj​uczciw​szymczło​wie​kiem,jakiegozna​łam.Ajeżelicośsprze​dał,gdziebyłypie​nią​dze?Byli​śmybied​-

background image

niejsiniżkie​dy​kol​wiek.Jegokontobyłoogo​ło​cone,naszwspólnyrachu​nekwła​ści​wieteż.

–Jakumarł?

– Powie​sił się bez słowa wyja​śnie​nia. Któ​re​goś dnia wró​ci​łam z pracy i zna​la​złam go w piw​nicy,

wtymsamympokoju,wktó​rymzaba​wiałasięznimCamilla.Byłamwtedydobrzezara​bia​jącągłówną

eko​no​mistką i pew​nie mia​łam przed sobą świe​tlaną karierę. Jed​nak po tym życie moje i córki legło

wgru​zach.Niechcęwcho​dzićwszcze​góły.Chciałpanwie​dzieć,cosięstałozCamillą.Alebra​kujemi

słów, żeby opi​sać to, co się wtedy działo. Moa zaczęła się ciąć i prak​tycz​nie prze​stała jeść. Któ​re​goś

dnia zapy​tała mnie, czy uwa​żam, że jest śmie​ciem. Mój Boże, kocha​nie – powie​dzia​łam. Jak możesz

mówićcośtakiego?Odparła,żetakpowie​działaCamilla.Żewedługniejwszy​scyuwa​żająjązaodra​ża​-

ją​cego śmie​cia, każdy, kto ją zna. Szu​ka​łam pomocy, gdzie tylko mogłam: u psy​cho​lo​gów, leka​rzy,

mądrychkole​ża​nek,pró​bo​wa​łamnawetpro​zacu.Alenicniepoma​gało.Pew​negodnia,kiedypogodabyła

piękna, a cała Szwe​cja świę​to​wała jakiś śmieszny suk​ces w kon​kur​sie Euro​wi​zji, sko​czyła z promu

wyciecz​ko​wegopły​ną​cegodoFin​lan​dii.Poczu​łam,żemojeżycierów​nieżsięskoń​czyło.Stra​ci​łamchęć

na cokol​wiek. Długo leża​łam w szpi​talu ze zdia​gno​zo​waną ciężką depre​sją. Ale potem… sama nie

wiem…para​liżismu​tekjakimśspo​so​bemzmie​niłysięwzłośćipoczu​łam,żemuszętozro​zu​mieć.Co

sięwła​ści​wiestałoznasząrodziną?Jakiezłosięwniejzalę​gło?Zaczę​łamszu​kaćinfor​ma​cjioCamilli,

choćwżad​nymwypadkuniechcia​łamsięzniąwię​cejwidzieć.Chcia​łamjązro​zu​mieć,możetaksamo

jakrodzicofiarychcezro​zu​miećmor​dercęijegomotywy.

–Czegosiępanidowie​działa?

– Z początku niczego. Poza​cie​rała za sobą wszyst​kie ślady. To przy​po​mi​nało goni​twę za cie​niem, za

wid​mem. Sama już nie wiem, ile tysięcy koron wyda​łam na pry​wat​nych detek​ty​wów i innych nie​so​lid​-

nych ludzi, któ​rzy obie​cy​wali, że mi pomogą. Byłam jak opę​tana. Pra​wie nie spa​łam i żaden z moich

przy​ja​ciółniepotra​fiłjużzemnąwytrzy​mać.Tobyłokropnyczas.Patrzononamniejaknapie​niaczkę,

możezresztąludziena​daltakpatrzą,niewiem,copowie​działpanuHol​gerPalm​gren.Wkońcujed​nak…

–Tak?

– W gaze​cie uka​zał się pań​ski repor​taż na temat Zala​chenki. To nazwi​sko, rzecz jasna, nic mi nie

mówiło. Ale zaczę​łam łączyć fakty. Prze​czy​ta​łam o jego szwedz​kim wcie​le​niu, Karlu Axelu Bodi​nie,

iojegowspół​pracyzklu​bemmoto​cy​klo​wymSvavelsjöMC.Przy​po​mnia​łamsobiewszyst​kieteokropne

wie​czory,długopotym,jakCamillasięodnasodwró​ciła.Wtedyczę​stobudziłmniewar​kotmoto​rów.

Przez okno w sypialni widzia​łam skó​rzane kami​zelki z tym okrop​nym emble​ma​tem. Nie​spe​cjal​nie mnie

dzi​wiło,żezadajesięztakimiludźmi.Niemia​łamjużcodoniejżad​nychzłu​dzeń.Nieprzy​pusz​cza​łam

jed​nak,żecho​dziojejkorze​nie–ointe​resyojca,któremiałanadziejęprze​jąć.

–Udałojejsię?

–O,tak.Wswoimbrud​nymświe​ciewal​czyłaoprawakobiet,aprzy​naj​mniejoswojewła​sne,iwiem,

żebyłotoważnedlawieludziew​czynztejgrupy,przedewszyst​kimdlaKajsyFalk.

–Dlakogo?

background image

– Ład​nej, pew​nej sie​bie dziew​czyny, zwią​za​nej z jed​nym z przy​wód​ców klubu. W ostat​nim roku

pobytu Camilli dość czę​sto była u nas w domu i pamię​tam, że ją lubi​łam. Miała duże nie​bie​skie oczy

ilek​kiegozeza.Podtwardąmaskąskry​wałakru​che,ludz​kieobli​cze.Poprze​czy​ta​niupań​skiegoarty​kułu

odszu​ka​łam ją. Nie powie​działa ani słowa na temat Camilli. Nie była nie​przy​jemna, nic z tych rze​czy,

izwró​ci​łamuwagę,żezmie​niłastyl.Har​ley​ówazmie​niłasięwbiz​ne​swo​man.Alemil​czałaipomy​śla​-

łam,żetojesz​czejednaślepauliczka.

–Aletakniebyło?

–Nie.Mniejwię​cejrokpóź​niejsamamnieodna​la​zła.Zmie​niłasięporazkolejny.Niebyłajużzimna

anicool,byłaraczejzestre​so​wanainer​wowa.Nie​długopotemzna​le​zionojązastrze​lonąnaboiskuStora

Mos​senwBrom​mie.Kiedysięspo​tka​ły​śmy,opo​wie​działamiokon​tro​wer​sjachzwią​za​nychzespad​kiem

poZala​chence.Lis​bethniedostaławła​ści​wienic,choćniechciałanawettejodro​biny,którąjejzapi​sał.

Zasad​ni​cza część majątku przy​pa​dła dwóm jego synom, któ​rzy miesz​kali w Ber​li​nie, a część Camilli.

Camilla odzie​dzi​czyła część orga​ni​za​cji zaj​mu​ją​cej się han​dlem ludźmi. Kiedy czy​ta​łam o tym w pana

repor​tażu, bolało mnie serce. Wąt​pię, żeby się mar​twiła o te kobiety lub choć tro​chę im współ​czuła.

Mimowszystkoniechciałamiećztymnicwspól​nego.Tylkonie​udacz​nicyzaj​mująsiętakimgów​nem–

powie​działaKaj​sie.Miałazupeł​nieinną,nowo​cze​snąwizjętego,czympowinnasięzaj​mo​waćorga​ni​za​-

cja.Potwar​dychnego​cja​cjachskło​niłajed​negozprzy​rod​nichbraci,żebyjąwyku​pił.Potempoje​chałado

Moskwy,zabie​ra​jąccałyswójkapi​tałiczęśćwspół​pra​cow​ni​ków,któ​rychdosie​bieprzy​wią​zała,mię​dzy

innymiKajsęFalk.

–Wiepani,czymzamie​rzałasięzająć?

–Kajsani​gdyniebyłazniąnatylebli​sko,żebytodokońcarozu​mieć,alemia​ły​śmypewneprzy​pusz​-

cze​nia. Myślę, że miało to zwią​zek z tajem​ni​cami fir​mo​wymi w Erics​so​nie. Dziś jestem pewna, że

Camillanaprawdęskło​niłaKjelladosprze​da​niajakichśważ​nychinfor​ma​cji,praw​do​po​dob​niegoszan​ta​-

żo​wała.Dowie​dzia​łamsięteż,żejużwpierw​szychlatachpobytuunasnawią​załakon​taktzkil​komakom​-

pu​te​row​cami ze szkoły i popro​siła ich, żeby się wła​mali do mojego kom​pu​tera. Według Kajsy miała

wręczbzikanapunk​ciehaker​stwa,choćsamani​gdysięnimniezaj​mo​wała.Popro​stucią​gleopo​wia​dała

otym,jakdużomożnazaro​bić,przej​mu​jąckonta,haku​jącser​wery,krad​nącinfor​ma​cjeitakdalej.Dla​-

tegomyślę,żepotemzajęłasięczymśwtymrodzaju.

–Tobysięnawetzga​dzało.

–Tak,ipraw​do​po​dob​nierobitopro​fe​sjo​nal​nie.Ni​gdyniezado​wo​li​łabysięczymśpośled​nim.Kajsa

twier​dziła,żeszybkodołą​czyładowpły​wo​wychkrę​gówwMoskwie,anawetzostałakochankąjakie​goś

członkaDumy,boga​tego,liczą​cegosiętypa.Wrazznimzaczęłabudo​waćwokółsie​bieoso​bliwągrupę,

zło​żonąześwia​to​wejklasyinży​nie​rówiróż​nychprze​stęp​ców.Naj​wy​raź​niejbeztruduowi​jałaichsobie

wokółpalcaidosko​nalewie​działa,gdzietaeko​no​micznapotęgamaswójczułypunkt.

–Gdzie?

–W tym, żeRosja to nie​wiele wię​cejniż sta​cja ben​zy​nowaz wetkniętą flagą. Eks​por​tująropę i gaz

background image

ziemny,aleniepro​du​kująniczego,cobysięliczyło.Rosjapotrze​bujezaawan​so​wa​nychtech​no​lo​gii.

–Aonachciałaimjedać?

– W każ​dym razie uda​wała, że chce. Ale oczy​wi​ście dzia​łała we wła​snej spra​wie. Wiem, że Kajsa

byłapodogrom​nymwra​że​niemtego,jakprzy​wią​zy​waładosie​bieludziizapew​niałasobieochronępoli​-

tyczną.Zpew​no​ściądokońcabyłabywobecniejlojalna,gdybysięnieprze​stra​szyła.

–Cosięstało?

–Poznałasta​regożoł​nie​rzazeli​tar​nejjed​nostki,chybamajora,istra​ciłagruntpodnogami.Czło​wiek

ten,wedługtaj​nychinfor​ma​cji,któ​rymidys​po​no​wałkocha​nekCamilli,wyko​ny​wałszem​ranezle​ce​niadla

rosyj​skiego rządu. Mówiąc wprost, cho​dziło o mor​der​stwa. Zabił mię​dzy innymi znaną dzien​ni​karkę,

IrinęAza​rową.Podej​rze​wam,żepanjąznał.Wksiąż​kachiarty​ku​łachkry​ty​ko​wałareżim.

–O,tak,praw​dziwaboha​terka.Tobyłastrasznahisto​ria.

–Zga​dzasię.Planniedokońcawypa​lił.IrinaAza​rowamiałasięspo​tkaćzkry​ty​kiemreżimuwmiesz​-

ka​niuwustron​nejuliczcenapołu​dniowo-wschod​nichprzed​mie​ściachMoskwy.Majormiałjązastrze​lić,

kiedy wycho​dziła ze spo​tka​nia. Nikt o tym nie wie​dział, ale jej sio​stra zacho​ro​wała na zapa​le​nie płuc

i nagle musiała się zaopie​ko​wać dwiema sio​strze​ni​cami, w wieku ośmiu i dzie​się​ciu lat. Major zabił

Irinęidziew​czynki,kiedywycho​dziłyzdomutegoczło​wieka.Strze​liłimwgłowy.Potempopadłwnie​-

ła​skę. Nie sądzę, żeby ktoś się prze​jął dziećmi. Cho​dziło o to, że nie dało się już ste​ro​wać opi​nią

publiczną,acałaope​ra​cjamogławyjśćnajawiobró​cićsięprze​ciwkorzą​dowi.Majorprze​stra​szyłsię

chyba,żezosta​nieujaw​niony.Zdajesię,żewtymokre​siemiałteżmnó​stwopro​ble​mówoso​bi​stych.Żona

zosta​wiła go z nasto​let​nią córką i chyba nawet ist​niało ryzyko, że zosta​nie wyrzu​cony z miesz​ka​nia.

Z per​spek​tywy Camilli była to oczy​wi​ście ide​alna sytu​acja: bez​względny czło​wiek, któ​rym mogła się

posłu​żyćiktórybyłwtrud​nejsytu​acji.

–Więcjegorów​nieżdosie​bieprzy​wią​zała.

–Tak,spo​tkalisię.Kajsaprzytymbyłai,codziwne,tenczło​wiekodrazuprzy​padłjejdogustu.Nie

był taki, jak się spo​dzie​wała, w naj​mniej​szym stop​niu nie przy​po​mi​nał mor​der​ców z klubu moto​cy​klo​-

wegoSvavelsjöMC.Byłoczy​wi​ściewyspor​to​wanyiwyglą​dałnabru​tala,alepozatym,jakstwier​dziła,

spra​wiałwra​że​niegrzecz​negoikul​tu​ral​nego,atakżewpew​nymsen​sieczu​łegoideli​kat​nego.Wyraź​nie

nieczułsiędobrzeztym,żemusiałzabićtedzieci.Beznaj​mniej​szychwąt​pli​wo​ścibyłmor​dercą,czło​-

wiekiem,którywyspe​cja​li​zo​wałsięwtor​tu​rachwcza​siewojnywCze​cze​nii,alemimowszystkomiał

moralnegra​nice.Dla​tegotakźlesięczuła,kiedyCamillawbiławniegoswojeszpony.Nie​maldosłow​-

nie.Podobnodra​pałagopoklatcepier​sio​wejjakkocica.Chcę,żebyśdlamniezabi​jał–mówiła,awjej

sło​wachbyłopełnoseksuiero​tycz​nejwła​dzy.Zpie​kielnąbie​gło​ściąbudziławnimsadyzm,aimstrasz​-

niej​sze były opi​sy​wane przez niego szcze​góły zbrodni, tym bar​dziej wyda​wała się pod​nie​cona. Nie

wiem,czywszystkozro​zu​mia​łam,alewła​śnietospra​wiło,żeKajsaśmier​tel​niesięprze​ra​ziła.Niecho​-

dziłoomor​dercę.Cho​dziłooCamillę,oto,jakwyko​rzy​stu​jącswojąurodęipowab,budziławtymmęż​-

czyź​niedzi​kiezwie​rzęispra​wiała,żejegoniecosmutneoczylśniłyjakuobłą​ka​negodra​pież​nika.

background image

–Nieposzłapaniztymnapoli​cję.

– Pyta​łam o to Kajsę raz za razem. Mówi​łam, że wydaje się prze​stra​szona i powinna mieć ochronę.

Odpo​wia​dała,żejużjąma.Pozatymzabra​niałamiroz​ma​wiaćzpoli​cją,ajabyłamnatyległu​pia,żeby

jejposłu​chać.Pojejśmiercipowtó​rzy​łamśled​czymwszystko,comipowie​działa,aleniewiem,czymi

uwie​rzyli. Pew​nie nie. W końcu to były tylko opo​wie​ści o męż​czyź​nie bez nazwi​ska, który pocho​dził

zinnegokraju,aCamilliniemożnabyłojużzna​leźćwżad​nychbazachdanychini​gdyniepozna​łamjej

nowegonazwi​ska.Wkaż​dymrazieto,coimopowie​działam,doniczegoichniedopro​wa​dziło.Śmierć

Kajsyna​dalniezostaławyja​śniona.

–Rozu​miem–powie​działMikael.

–Naprawdę?

–Takmisięwydaje–odparłijużmiałpoło​żyćdłońnaramie​niuMar​ga​retyDahl​bergwgeściewspar​-

cia,kiedypoczuł,żewjegokie​szeniwibrujetele​fon.Miałnadzieję,żetoAndrei.Oka​załosięjed​nak,że

dzwoniSte​fanMolde.Dopieropokilkusekun​dachMikaelroz​po​znałwnimczło​wiekazFRA,którysię

kon​tak​to​wałzLinu​semBran​del​lem.

–Ococho​dzi?–zapy​tał.

–Ospo​tka​niezwysokoposta​wio​nymurzęd​ni​kiem,którywła​śniejestwdro​dzedoSzwe​cjiichcesię

zpanemzoba​czyćjutro,naj​wcze​śniej,jaktomoż​liwe,wGrandHôtelu.

Mikaelspoj​rzałnaMar​ga​retęDahl​bergizro​biłgest,jakbychciałjąprze​pro​sić.

– Mam napięty gra​fik – oznaj​mił. – Jeśli mam się z kimś spo​tkać, chciał​bym przy​naj​mniej znać jego

nazwi​skoiwie​dzieć,ococho​dzi.

–ToEdwinNeedham,acho​dzioosobęznanąjakoWaspipodej​rzanąopoważneprze​stęp​stwa.

Mikaelpoczuł,jakzalewagofalapaniki.

–Wporządku–odparł.–Októ​rej?

–Piątaranobędziewporządku.

–Panchybażar​tuje!

–Oba​wiamsię,żewtejspra​wieniemamiej​scanażarty.Suge​ro​wał​bympunk​tu​al​ność.PanNeedham

przyj​miepanawswoimpokoju.Tele​fonpro​szęzosta​wićwrecep​cji.Zosta​niepanprze​szu​kany.

–Rozu​miem–powie​działMikael.Czułsięcorazbar​dziejnie​swojo.

Potemwstałipoże​gnałsięzMar​ga​retąDahl​berg.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Część3

Asy

​me​trycznepro​blemy

24listo

​pada–3grud​nia

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Cza​samiłatwiejzłą​czyćniżroz​dzie​lić.

Dzi​siej​szekom​pu​teryniemająpro​blemuzmno​że​niemliczbpierw​szychskła​da​ją​cychsięzmilio​nówcyfr.

Odwró​ce​nietegopro​cesujestnie​by​waleskom​pli​ko​wane.Zale​d​wiestu​cy​froweliczbynastrę​czająwiel​-

kichpro​ble​mów.

Trud​no​ści z roz​kła​da​niem na czyn​niki pierw​sze są wyko​rzy​sty​wane w algo​ryt​mach kryp​to​gra​ficz​nych,

takichjakRSA.Liczbypierw​szestałysięsprzy​mie​rzeń​camitajem​nic.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział25

24listo

​pada,nocipora​nek

LIS​BETHSZYBKOODNA​LA​ZŁARogera,czło​wieka,któ​regonary​so​wałAugust.Nastro​niepoświę​co​-

nejakto​romgry​wa​ją​cymdaw​niejwtakzwa​nymRevo​lu​tion​ste​aternnaVasa​stanzoba​czyłajegomłod​szą

wer​sję.Nazy​wałsięRogerWin​tericho​dziłyonimsłu​chy,żejestzazdro​śni​kiemibru​ta​lem.Wmło​do​ści

zagrał kilka zna​czą​cych ról na dużym ekra​nie. Potem jed​nak jego kariera sta​nęła w miej​scu i teraz był

owielemniejznanyniżjegobratTobias,poru​sza​jącysięnawózkubar​dzobez​po​średnipro​fe​sorbio​lo​gii.

Podobnocał​ko​wi​cieodciąłsięodRogera.

Lis​bethzapi​sałaadres,poczymwła​małasiędosuper​kom​pu​teraNSFMRI.Uru​cho​miłaswójpro​gram

ipró​bo​wałaskon​stru​owaćdyna​micznysys​tem,któryzna​la​złbykrzyweelip​tycznenaj​le​piejnada​jącesię

dozła​ma​niaszy​fru.Przyjaknaj​mniej​szejlicz​bieite​ra​cji,rzeczjasna.Jed​nakcokol​wiekrobiła,anitro​chę

nieprzy​bli​żałojejtodoroz​wią​za​nia.PlikNSAwciążpozo​sta​wałtajem​nicą.Wkońcuwstałairzu​ciła

okiem na sypial​nię i Augu​sta. Zaklęła. August nie spał. Sie​dział na łóżku i zapi​sy​wał coś na kartce na

noc​nymsto​liku.Kiedypode​szłabli​żej,zoba​czyła,żetokolejneliczbyroz​ło​żonenaczyn​niki.Wymam​ro​-

tałacośpodnosemipowie​działasurowo:

–Toniemasensu.Awkaż​dymrazietądrogądalejniezaj​dziemy.

KiedyAugustznówzacząłsięhiste​rycz​niekiwać,kazałamusięopa​no​waćiiśćspać.

Byłozde​cy​do​wa​niezapóźno,apozatymsamachciałasiętro​chęprze​spać.Poło​żyłasięnasąsied​nim

łóżkuipró​bo​wałazna​leźćspo​kój.Byłotojed​naknie​moż​liwe.Augustwier​ciłsięijęczał,więcwkońcu

Lis​bethposta​no​wiłacośpowie​dzieć.Niemająclep​szegopomy​słu,zapy​tałago:

–Wieszcośokrzy​wychelip​tycz​nych?

Oczy​wi​ścieniedocze​kałasięodpo​wie​dzi.Mimotozaczęłamutłu​ma​czyć,takjasnoipro​sto,jaktylko

potra​fiła.

–Rozu​miesz?–zapy​taławkońcu.

August,rzeczjasna,nieodpo​wie​dział.

–Nodobrze–kon​ty​nu​owała.–Spró​bujmyzliczbą3034267.Wiem,żebeztrudujesteśwsta​niezna​-

leźćjejczyn​niki.Aledasiętozro​bićtakżezapomocąkrzy​wychelip​tycz​nych.Weźmynaprzy​kładkrzywą

y²=x

3

–x+4ipunktP=(1,2)natejkrzy​wej.

Zwysił​kiemzapi​sałatonakartceleżą​cejnanoc​nymsto​liku.Augustspra​wiałjed​nakwra​że​nie,jakby

nienadą​żał,iporazkolejnyprzy​po​mniałasobieauty​stycznebliź​niaki,októ​rychczy​tała.Wjakiśzagad​-

kowyspo​sóbpotra​filiznaj​do​waćdużeliczbypierw​sze.Mimotonieradzilisobieznaj​prost​szymirów​na​-

niami.MożezAugu​stembyłopodob​nie.Możebyłraczejmaszynkądolicze​nianiżpraw​dzi​wymgeniu​-

szem mate​ma​tycz​nym. Zresztą nie miało to zna​cze​nia. Rana postrza​łowa zaczęła dawać o sobie znać.

Czuła,żemusisięprze​spać.Musiałaodpę​dzićdemonyzdzie​ciń​stwa,któreprzeztegochłopcazaczęły

background image

sięwniejbudzić.

KIEDY MIKAEL BLOM​KVIST wszedł do domu, było już po pół​nocy. Choć był wykoń​czony i musiał

wstać wcze​snym ran​kiem, natych​miast usiadł przed kom​pu​te​rem i zaczął szu​kać infor​ma​cji na temat

Edwina Needhama. Zna​lazł kilka osób o tym nazwi​sku. Mię​dzy innymi uty​tu​ło​wa​nego rug​bi​stę, który

wfan​ta​stycznyspo​sóbwró​ciłdogrypopoko​na​niubia​łaczki.

Kolejny Edwin Needham naj​wy​raź​niej był eks​per​tem w dzie​dzi​nie uzdat​nia​nia wody, następny był

dobrywrobie​niugłu​pichminnazdję​ciachzimprez.Niewyda​wałosię,żebyktó​ry​kol​wiekznichmógł

odkryćtoż​sa​mośćWaspioskar​żyćjąopopeł​nie​nieprze​stęp​stwa.Byłjesz​czejedenEdwinNeedham–

infor​ma​tykidok​torzMIT.Branżasięzga​dzała,aleionniepaso​wałdopro​filu.Zaj​mo​wałsta​no​wi​sko

kie​row​ni​czewSafe​line,czo​ło​wejfir​miezaj​mu​ją​cejsięopro​gra​mo​wa​niemanty​wi​ru​so​wym,którazpew​-

no​ściąinte​re​so​wałasięhake​rami.Aleto,coEd,jakgonazy​wano,mówiłwwywia​dach,doty​czyłotylko

udzia​łów w rynku i nowych pro​duk​tów. Ani słowo nie wykra​czało poza zwy​kłą sprze​da​żową gadkę,

nawetkiedypopro​szonogo,żebyopo​wie​działoswo​ichzain​te​re​so​wa​niach.Ainte​re​so​wałsięgrąwkrę​-

gleiwęd​kar​stwemmucho​wym.Mówił,żekochaprzy​rodęirywa​li​za​cję.Wyda​wałosię,żejegonaj​nie​-

bez​piecz​niej​sząumie​jęt​no​ściąjestzanu​dza​nieludzinaśmierć.

Mikaelzna​lazłteżzdję​cie,naktó​rymroze​branydopasaEdszcze​rzyłsiędoapa​ratuitrzy​małdużego

łoso​sia – takich zdjęć węd​ka​rze robią sobie setki. Było to tak samo nudne i nie​wiele mówiące jak

wszystkoinne.Choćzdru​giejstrony…Corazpoważ​niejzasta​na​wiałsię,czynietakiwła​śniebyłzamysł.

Raz jesz​cze zapo​znał się z całym mate​ria​łem i z każdą chwilą nabie​rał coraz więk​szej pew​no​ści, że to

tylko fasada. Wresz​cie nie miał już wąt​pli​wo​ści: to on. Cała sprawa pach​niała służ​bami wywia​dow​-

czymi.CzułwtymrękęNSAalboCIA.Jesz​czerazspoj​rzałnazdję​ciezłoso​siemizoba​czyłcośzupeł​nie

innego.

Zoba​czyłtwar​dziela,którytylkoudaje.Needhampew​niestałnanogachiiro​nicz​nieszcze​rzyłsiędo

kamery. Mikael po raz kolejny pomy​ślał o Lis​beth. Zasta​na​wiał się, czy powi​nien jej coś powie​dzieć.

Niebyłojed​nakpowodu,żebyjąteraznie​po​koić,zwłasz​czażewła​ści​wienicniewie​dział.Posta​no​wił

więc się poło​żyć. Musiał się prze​spać kilka godzin, żeby przed poran​nym spo​tka​niem z Edem Needha​-

mem mieć w miarę przy​tomny umysł. Pogrą​żony w myślach umył zęby, roze​brał się i poło​żył. Dopiero

wtedyzdałsobiesprawę,żejestnie​wia​ry​god​niezmę​czony.Odrazuzapadłwsen.Śniłomusię,żetonie,

wcią​ganydorzeki,wktó​rejstoiEdNeedham.Kiedysięobu​dził,pamię​tałjesz​czejakprzezmgłę,żepeł​-

zał po dnie, sma​gany ogo​nami trze​po​czą​cych się łososi. Nie spał zbyt długo. Obu​dził się gwał​tow​nie,

zpoczu​ciem,żecośmuumknęło.Nanoc​nymsto​likuleżałjegotele​fon.Zoba​czyłgoipomy​ślałoAndreiu.

Całyczaspod​świa​do​mieonimmyślał.

LINDAZAMKNĘŁADRZWInapodwójnyzamek.Niebyłowtymoczy​wi​ścienicdziw​nego.Kobietapo

takich przej​ściach musiała oczy​wi​ście zwra​cać uwagę na bez​pie​czeń​stwo. Mimo to Andre​iowi zro​biło

background image

się nie​przy​jem​nie. Tłu​ma​czył sobie jed​nak, że to przez miesz​ka​nie. Wyglą​dało zupeł​nie ina​czej, niż się

spo​dzie​wał.Czytonaprawdębyłomiesz​ka​niejejprzy​ja​ciółki?

Łóżkobyłosze​ro​kie,alenie​zbytdłu​gie.Uwez​gło​wiaiwnogachmiałobłysz​czącąkratę.Narzutabyła

czarna i koja​rzyła mu się z kata​fal​kiem lub trumną. Opra​wione zdję​cia na ścia​nach, przed​sta​wia​jące

głów​nieuzbro​jo​nychmęż​czyzn,teżmusięniepodo​bały.Wcałymmiesz​ka​niuczućbyłopewnąste​ryl​ność

ichłód.Niemógłsobiewyobra​zić,żemieszkatamktośsym​pa​tyczny.

Zdru​giejstronynapewnosiędener​wo​wałiwszystkowyol​brzy​miał.Możepopro​stupró​bo​wałzna​-

leźćpre​tekstdoucieczki.Czło​wiekzawszechceuciecodtego,cokocha–czyOscarWildeniepowie​-

dział cze​goś podob​nego? Spoj​rzał na Lindę. Na​dal uwa​żał ją za naj​pięk​niej​szą kobietę, jaką kie​dy​kol​-

wiekwidział,ijużsamotobyłoprze​ra​ża​jące.Pode​szładoniegowobci​słejnie​bie​skiejsukience,pod​-

kre​śla​ją​cejjejkształty,ijakgdybyczy​taławjegomyślach,zapy​tała:

–Chcesziśćdodomu,Andrei?

–Mamdużoroboty.

– Rozu​miem – odparła i poca​ło​wała go. – W takim razie jak naj​bar​dziej powi​nie​neś iść do domu

izająćsiępracą.

–Takchybabędzienaj​le​piej–wymam​ro​tał,aonaprzy​lgnęładoniegoipoca​ło​wałagotakmocno,że

niebyłwsta​niesięobro​nić.

Odwza​jem​niłpoca​łu​nekipoło​żyłręcenajejbio​drach.Wtedygoode​pchnęła.Takmocno,żepadłna

łóżkoiprzezchwilęsiębał.Spoj​rzałnanią,aleonauśmie​chałasiętaksamoczulejakwcze​śniej.Wtedy

zro​zu​miał: to tylko zabawa. Naprawdę go pra​gnęła. Chciała się z nim kochać – tu i teraz. Pozwo​lił jej

usiąśćnasobieokra​kiem,roz​piąćkoszulęidra​paćsiępobrzu​chu.Jejoczyświe​ciłyinten​syw​nymbla​-

skiem, a duże piersi falo​wały pod sukienką. Usta miała otwarte. Strużka śliny spły​wała ku bro​dzie,

aLindacośdoniegoszep​tała.Wpierw​szejchwilinieusły​szał.

Mówiła:–Teraz,Andrei.Teraz!

– Teraz – powtó​rzył nie​pew​nie i poczuł, jak zdziera z niego spodnie. Była spryt​niej​sza, niż się spo​-

dzie​wał,bar​dziejdoświad​czonaidzikaniżkto​kol​wiek,kogoznał.

–Zamknijoczyileżnie​ru​chomo–pole​ciła.

Zamknąłoczyisięnieruszał.Sły​szał,żeLindaczymśsze​le​ści,aleniewie​działczym.Pochwiliusły​-

szałklik​nię​cieipoczułnanad​garst​kachchłódmetalu.Otwo​rzyłoczyizoba​czył,żeręcemaskutekaj​dan​-

kami. Zamie​rzał zapro​te​sto​wać. Nie prze​pa​dał za takimi rze​czami. Ale wszystko poto​czyło się bły​ska​-

wicz​nie. Jak gdyby miała doświad​cze​nie, przy​pięła mu ręce do wez​gło​wia. Potem zwią​zała mu nogi

sznu​rem.Ści​snęłamocno.

–Ostroż​nie–powie​dział.

–O,tak.

–Todobrze–odparł.Wtedyspoj​rzałananiego,ina​czejniżwcze​śniej.Niebyłotomiłespoj​rze​nie.

Następ​niepowie​działacośuro​czy​stymtonem.Byłpewien,żesięprze​sły​szał.

background image

–Cotakiego?–zapy​tał.

–Terazbędęcięciąćnożem,Andrei–powie​działaizakle​iłamuustadużymkawał​kiemtaśmy.

MIKAEL PRÓBO​WAŁ sobie wmó​wić, że może być spo​kojny. Dla​czego coś mia​łoby się stać Andre​-

iowi?Nikt–pozanimiEriką–niewie​dział,żezostałzaan​ga​żo​wanydoochronyLis​bethiAugu​sta.Bar​-

dzouwa​żali,żebytainfor​ma​cjaniezostałaujaw​niona,byliostroż​niejsiniżkie​dy​kol​wiek.Amimoto…

dla​czegoniemógłsięznimskon​tak​to​wać?

Andreizwy​klenieigno​ro​wałtele​fonu.Wręczprze​ciw​nie,zregułyodbie​rałpojed​nymsygnale.Ateraz

niemożnasiębyłoznimskon​tak​to​wać.Dziwne,pomy​ślałMikael.Cho​ciaż…Ponow​niepró​bo​wałprze​-

ko​nać samego sie​bie, że Andrei po pro​stu pra​cuje i zapo​mniał o bożym świe​cie, a w naj​gor​szym

wypadku zgu​bił tele​fon. Z pew​no​ścią nie było to nic poważ​nego. A jed​nak… Camilla poja​wiła się po

tylulatach,niewia​domoskąd.Naj​wy​raź​niejcośsięświę​ciło.Cotakiegopowie​działkomi​sarzBublan​-

ski?

Żyjemywświe​cie,wktó​rympara​nojajestoznakązdro​wia.

Się​gnąłpotele​fonleżącynanoc​nymsto​likuijesz​czerazwybrałnumerAndreia.Tymrazemrów​nież

się nie dodzwo​nił. Posta​no​wił więc obu​dzić Emila Grandéna, który miesz​kał bli​sko Andreia na Röda

ber​genwdziel​nicyVasa​stan.Wgło​sieEmilasły​chaćbyłonie​za​do​wo​le​nie,alemimowszystkoobie​cał,

żezarazpod​sko​czydoAndreiaispraw​dzi,czyjestwdomu.Podwu​dzie​stuminu​tachoddzwo​nił.

–Długopuka​łemdodrzwi–powie​dział.–Napewnogoniema.

Mikaelzakoń​czyłroz​mowę,ubrałsięiwyszedł.Biegłprzezopu​sto​szałą,sma​ganąwia​tremdziel​nicę

Söderdoredak​cjinaGötgatan.Niewyklu​czał,żeAndreipopro​stuśpinakana​pie.Niebyłbytopierw​szy

raz, kiedy zasnął w pracy i nie usły​szał tele​fonu. Miał nadzieję, że tak wła​śnie jest. Mimo to czuł się

corazbar​dziejnie​swojo.Kiedyotwo​rzyłdrzwiiwyłą​czyłalarm,zadrżał,jakbysięspo​dzie​wałjakiejś

kata​strofy.Obszedłredak​cję,aleniezauwa​żyłnicnie​zwy​kłego.Całakore​spon​den​cjabyławyka​so​wana

zkom​pu​tera,takjaksięumó​wili.Wszystkowyglą​dałowporządku,aleni​gdzieniewidziałAndreia.

Nawysłu​żo​nejkana​pieniebyłonikogo.Usiadłinachwilępogrą​żyłsięwmyślach.Następ​nieznów

zadzwo​niłdoEmilaGrandéna.

–Emil–zaczął.–Przy​kromi,żetakcięgnę​bięwśrodkunocy.Aletomniewpę​dzawpara​noję.

–Rozu​miem.

–Dla​tegozwró​ci​łemuwagę,żewyda​wa​łeśsięzakło​po​tany,kiedywspo​mnia​łemoAndreiu.Czyjest

coś,czegominiepowie​dzia​łeś?

–Nic,oczymbyśniewie​dział.

–Comasznamyśli?

–To,żejateżroz​ma​wia​łemzUrzę​demOchronyDanychOso​bo​wych.

–Jaktoteż?

–Czylitynie…

background image

–Nie!–prze​rwałiusły​szałwsłu​chawceciężkioddech.Zro​zu​miał,żezaszłastrasz​liwapomyłka.

–Mów,Emil.Itoszybko.

–Nowięc…

–Tak?

– Zadzwo​niła do mnie bar​dzo miła i kom​pe​tentna pra​cow​nica Urzędu Ochrony Danych Oso​bo​wych.

LinaRoberts​son.Powie​działa,żesiękon​tak​to​wa​li​ścieizewzględunasytu​acjęposta​no​wi​li​ściezwięk​-

szyćpoziomzabez​pie​czeńtwo​jegokom​pu​tera.Cho​dziłoopewnewraż​liwedaneoso​bowe.

–I?

–Powie​działa,żeprze​ka​załacibłędnezale​ce​niaiżebar​dzojejztegopowoduprzy​kro.Mówiła,że

wsty​dzi się swo​jej nie​kom​pe​ten​cji i mar​twi, że zabez​pie​cze​nia będą nie​wy​star​cza​jące. Dla​tego chciała

jaknaj​szyb​ciejporoz​ma​wiaćzczło​wie​kiemodpo​wie​dzial​nymzaszy​fro​wa​nienatwoimkom​pu​te​rze.

–Icojejpowie​dzia​łeś?

–Żenicnatentematniewiem,alewidzia​łem,jakAndreiprzynimgrze​bie.

–Czylipora​dzi​łeśjej,żebysięskon​tak​to​wałazAndre​iem.

– Aku​rat na chwilę wysze​dłem, więc powie​dzia​łem, że na pewno jest w redak​cji. Powie​dzia​łem, że

możedoniegozadzwo​nić.Towszystko.

–Emil,niechtoszlag.

–Aleonanaprawdęwyda​wałasię…

– Nie obcho​dzi mnie, jaka się wyda​wała. Mam nadzieję, że przy​naj​mniej poin​for​mo​wa​łeś póź​niej

Andreia.

–Nieodrazu.Mamnapiętygra​fik,jakmywszy​scy.

–Alepotemtozro​bi​łeś?

–Cóż…wyszedł,zanimzdą​ży​łemmuotymwspo​mnieć.

–Alezadzwo​ni​łeśdoniego?

–Oczy​wi​ście,dzwo​ni​łemwielerazy.Ale…

–Tak?

–Nieodbie​rał.

–Okej–odparłMikaellodo​wa​tymtonem.

Roz​łą​czył się i wybrał numer Jana Bublan​skiego. Musiał dzwo​nić dwa razy, żeby zaspany komi​sarz

ode​brał. Nie widział innego wyj​ścia, opo​wie​dział mu całą histo​rię. Powie​dział wszystko, nie zdra​dził

tylko,gdziesąLis​bethiAugust.

Potempowia​do​miłErikę.

LIS​BETHUDAŁOSIĘUSNĄĆ.Mimotobyławsta​niegoto​wo​ści.Spaławubra​niu–wskó​rza​nejkurtce

ibutach.Pozatymcochwilęsiębudziła–albozpowoduburzy,alboprzezAugu​sta,któryjęczałikwi​lił

nawet przez sen. Ale prze​waż​nie zasy​piała znowu albo przy​naj​mniej zapa​dała w drzemkę. Drę​czyły ją

background image

krót​kie,dziw​niereali​stycznesny.

Śniłojejsię,żeojciecbijemamę.Nawetweśniepoczułazłość,którąpamię​tałazdzie​ciń​stwa.Czuła

ją tak wyraź​nie, że znów się obu​dziła. Była za pięt​na​ście czwarta, a na noc​nym sto​liku na​dal leżały

papiery,naktó​rychonaiAugustzapi​sy​waliliczby.Zaoknempadałśnieg.Wichuratro​chęsięuspo​ko​iła

iniebyłosły​chaćżad​nychnie​ty​po​wychodgło​sów–pozawia​trem,którywyłisze​le​ściłwśróddrzew.

Mimotoczułasięnie​swojo.Napoczątkumyślała,żetozpowodusnu,któ​regooparyna​dalspo​wi​jały

pokój. Chwilę póź​niej prze​szył ją dreszcz. Sąsied​nie łóżko było puste. August znik​nął. Wstała, szybko

ibez​sze​lest​nie,zesto​ją​cejnapod​ło​dzetorbywyjęłaberettę,przy​ci​snęłajądosie​bieiwymknęłasiędo

kuchni.

Ode​tchnęła.Augustsie​działprzyokrą​głymstoleibyłczymśpochło​nięty.Dys​kret​nie,żebymunieprze​-

szka​dzać, nachy​liła się i spoj​rzała mu przez ramię. Zoba​czyła, że nie roz​kłada już liczb na czyn​niki

pierw​szeaninierysujeswo​ichopraw​cówLas​segoWest​manaiRogeraWin​tera.Tymrazemryso​wałsza​-

chow​nice odbi​ja​jące się w lustrza​nych drzwiach szafy, a nad nimi groźną postać z wycią​gniętą ręką.

Sprawcawresz​ciezacząłnabie​raćkształ​tów.Lis​bethsięuśmiech​nęła,poczymwró​ciładosypialni.

Usia​dła na łóżku, zdjęła bluzkę i ban​daż i przyj​rzała się ranie. Na​dal nie wyglą​dało to dobrze. Była

osła​biona i miała zawroty głowy. Wzięła dwie kolejne tabletki anty​bio​tyku i pró​bo​wała jesz​cze tro​chę

odpo​cząć,możenawetznówzasnęła.Poprze​bu​dze​niupamię​tałajakprzezmgłę,żeweśniewidziałaZalę

iCamillę.Dojejświa​do​mo​ścidotarłocośjesz​cze.Niebyłapewnaco.Wie​działajedy​nie,żewyczuła

czy​jąśobec​ność.Zaoknemroz​ległsiętrze​potskrzy​dełjakie​gośptaka.Zdużegopokojudobie​gałciężki,

udrę​czonyoddechAugu​sta.Jużmiaławstać,kiedypowie​trzeprze​szyłmro​żącykrewwżyłachkrzyk.

MICHAELWYSZEDŁZREDAK​CJIwcze​snymran​kiemiwsiadłdotak​sówki,któramiałagozawieźć

doGrandHôtelu.Andreina​dalniedałznakużycia.Mikaelporazkolejnypró​bo​wałsobietłu​ma​czyć,że

prze​sa​dza, że Andrei w każ​dej chwili może zadzwo​nić z domu jakiejś kole​żanki lub kolegi. Ale nie

opusz​czałgonie​po​kój.KiedywyszedłnaGötgatanizauwa​żył,żeznówspadłśnieg,anachod​nikuleży

samotnydam​skibut,wyjąłsam​sungaiprzezapli​ka​cjęRed​phonezadzwo​niłdoLis​beth.

Nie odbie​rała, co wcale go nie uspo​ko​iło. Spró​bo​wał jesz​cze raz i w końcu wysłał wia​do​mość tek​-

stowąprzezapli​ka​cjęThre​ema:„Camillawasściga.Powin​ni​ścieopu​ścićkry​jówkę”.Pochwilispoj​rzał

natak​sówkęjadącąodstronyHökensgataizezdzi​wie​niemzauwa​żył,żekie​rowcawzdry​gnąłsięnajego

widok. Na jego twa​rzy rze​czy​wi​ście malo​wał się wyraz śmier​tel​nie groź​nej deter​mi​na​cji. To wra​że​nie

potę​go​wałjesz​czefakt,żesięnieodzy​wał,kiedykie​rowcapró​bo​wałnawią​zaćroz​mowę.Sie​działnatyl​-

nymsie​dze​niu,skrytywmroku,ajegooczybyłynie​ru​chomeibłysz​czące.

Sztok​holmwyda​wałsięopu​sto​szały.Wichuraniecoprzy​ci​chła,alewodawdal​szymciągubyłaspie​-

niona.Mikaelspoj​rzałnaGrandHôtelpodru​giejstro​niezatokiizacząłsięzasta​na​wiać,czyniepowi​-

niendaro​waćsobiespo​tka​niazNeedha​memipoje​chaćdoLis​beth,aprzy​naj​mniejzatrosz​czyćsięoto,

żebypoja​wiłsięuniejpatrolpoli​cji.Ponamy​ślestwier​dziłjed​nak,żeniemożetegozro​bićbezuprze​-

background image

dze​nia.Jeżeliktośsypał,zdra​dze​nietejinfor​ma​cjimogłobysięskoń​czyćtra​gicz​nie.Ponow​nieuru​cho​mił

Thre​emainapi​sał:„Mamzała​twićpomoc?”.

Oczy​wi​ście nie dostał odpo​wie​dzi. Chwilę póź​niej zapła​cił tak​sów​ka​rzowi, pogrą​żony w myślach

wysiadł pod hote​lem i wszedł przez obro​towe drzwi. Było dwa​dzie​ścia po czwar​tej. Przy​je​chał czter​-

dzie​ściminutprzedcza​sem.Ni​gdywcze​śniejmusiętoniezda​rzyło.Czułsiętak,jakbypło​nąłodśrodka.

Zanimzgod​niezumowąpod​szedłdorecep​cjiioddałtele​fony,znówzadzwo​niłdoEriki.Popro​sił,żeby

spró​bo​wałasiędodzwo​nićdoLis​beth,byławsta​łymkon​tak​ciezpoli​cjąipodej​mo​wałakoniecznedecy​-

zje.

–Jaktylkodowieszsięcze​gośnowego,zadzwońdoGrandHôteluizapy​tajopanaNeedhama.

–Ktoto?

–Czło​wiek,którychcesięzemnąspo​tkać.

–Otejporze?

–Otejporze–powtó​rzyłiruszyłdorecep​cji.

EDWINNEEDHAMmiesz​kałwpokojunumersześć​setpięć​dzie​siątcztery.Mikaelzapu​kał.Otwo​rzyłmu

męż​czy​znacuch​nącypotemiema​nu​jącywście​kło​ścią.Czło​wiekazezdję​ciazrybąprzy​po​mi​nałtaksamo,

jakświeżoobu​dzonyska​co​wanydyk​ta​torprzy​po​minaswójwysty​li​zo​wanypomnik.EdNeedhamtrzy​mał

wrękudrinka,byłponuryiroz​czo​chrany.Wyglą​dałjakbul​dog.

–PanNeedham–powie​działMikael.

– Ed – odparł Needham. – Prze​pra​szam, że zawra​cam panu głowę o tak nie​ludz​kiej porze, ale mam

pilnąsprawę.

–Natowygląda–odparłMikaeloschle.

–Domy​ślasiępan,ococho​dzi?

Mikaelpokrę​ciłgłowąiusiadłwfotelutużobokbiurka,naktó​rymstałybutelkaginuischwep​pes.

–Nie,dla​czegomiałbysiępandomy​ślać?–cią​gnąłEd.–Zdru​giejstronyztakimigośćmijakpanni​-

gdy nic nie wia​domo. Oczy​wi​ście spraw​dzi​łem pana. Nie​na​wi​dzę pra​wić ludziom kom​ple​men​tów, bo

czujęwtedynie​smakwustach,alewswoimzawo​dzieniemapansobierów​nych.

Mikaelposłałmuwymu​szonyuśmiech.

–Byłobymiło,gdybypanprze​szedłdorze​czy.

–Spo​koj​nie,spo​koj​nie,zarazwszystkosięwyja​śni.Zakła​dam,żepanwie,gdziepra​cuję.

–Niejestemdokońcapewien–odparłszcze​rzeMikael.

–WPuz​zlePalace,cen​trumSIGINT.Pra​cujędlasplu​waczkicałegoświata.

–CzylidlaNSA.

–Czypanrozu​mie,jakącho​lernągłu​potąjestdraż​nie​niesięznami?Rozu​miepanto,panieBlom​kvist?

–Chybamogętosobiewyobra​zić–odparłMikael.

–Awiepan,gdziewzasa​dziepowinnasięzna​leźćpań​skaprzy​ja​ciółka?

background image

–Nie.

–Wwię​zie​niu.Doży​wot​nio!

Mikaelprzy​wo​łałnatwarzdeli​katnyuśmiech,liczącnato,żespra​wiawra​że​niespo​koj​negoiopa​no​-

wa​nego.Wrze​czy​wi​sto​ścimyślisza​lałymuwgło​wieinawetjeśliwie​dział,żemogłosięzda​rzyćcokol​-

wiek i nie powi​nien jesz​cze wycią​gać pochop​nych wnio​sków, natych​miast zaczął się zasta​na​wiać, czy

Lis​bethwła​małasiędoNSA.Samatamyślmocnogozanie​po​ko​iła.Lis​bethsięukry​wałaibyłaposzu​ki​-

wanaprzezmor​dercę.Czyżbyścią​gnęłasobierów​nieżnagłowęwszyst​kiesłużbywywia​dow​czeSta​nów

Zjed​no​czo​nych?Tobrzmiało…nowła​śnie,jak?Tobrzmiałonie​do​rzecz​nie.

Jeżelicokol​wiekwyróż​niałoLis​beth,towła​śnieto,żeni​gdyniepodej​mo​wałażad​nychdzia​łań,jeśli

dogłęb​nie nie prze​ana​li​zo​wała kon​se​kwen​cji. Żaden z jej pomy​słów nie zro​dził się pod wpły​wem

impulsu.Niewyobra​żałsobie,żebymogłazro​bićcośtakidio​tycz​negojakwła​my​wa​niesiędoNSA,jeśli

ist​niałochoćbymini​malneryzyko,żezosta​nienakryta.Fakt,cza​semrobiłanie​bez​piecznerze​czy.Ryzyko

byłojed​nakzawszepro​por​cjo​nalnedokorzy​ściiniechciałomusięwie​rzyć,żewła​małasiętylkopoto,

byprze​chy​trzyćsie​dzą​cegonaprze​ciwkoniegobul​doga.

–Myślę,żewysnu​li​ściepochopnewnio​ski–oznaj​mił.

–Chciałbypan.Sły​szałpan,jaksądzę,żepowie​dzia​łem:wzasa​dzie.

–Sły​sza​łem.

–Pie​kielnesfor​mu​ło​wa​nie,prawda?Możnajezasto​so​waćwkaż​dymprzy​padku.Wzasa​dzieniepiję

z rana, a mimo to sie​dzę tu z drin​kiem, he, he! Chcę powie​dzieć, że może pan ura​to​wać swoją przy​ja​-

ciółkę,jeśliobiecamipanpomócwpew​nychkwe​stiach.

–Słu​cham.

– To miło z pań​skiej strony. W takim razie na począ​tek chcę dostać gwa​ran​cję, że obej​mie mnie

ochronaźró​deł.

Mikaelspoj​rzałnaniegozezdzi​wie​niem.Niespo​dzie​wałsiętego.

–Jestpankimśwrodzajudema​ska​tora?

–Nie,brońBoże.Jestemlojal​nymsta​rympsemgoń​czym.

–Aleniedziałapanofi​cjal​niedlaNSA.

–Możnapowie​dzieć,żechwi​lowodzia​łamwewła​snejspra​wie.Żebro​nięswo​jegopunktuwidze​nia.

Notojakbędzie?

–Zgoda.Będziepanobjętyochronąźró​deł.

– Dobrze. Chcę się też upew​nić, że to, co powiem, zosta​nie mię​dzy nami, choć oczy​wi​ście może to

brzmieć dziw​nie. Po jaką cho​lerę opo​wia​dam fan​ta​styczną histo​rię dzien​ni​ka​rzowi śled​czemu, skoro

potemgopro​szę,żebytrzy​małgębęnakłódkę?

–Dobrepyta​nie.

–Mamswojepowody.Pozatymsądzę,żeniemuszęnawetotopro​sić.Mampod​stawy,żebyprzy​pusz​-

czać,żebędziepanchciałchro​nićswojąprzy​ja​ciółkę.To,cointe​re​su​jącezpań​skiegopunktuwidze​nia,

background image

kryjesięzupeł​niegdzieindziej.Nie​wy​klu​czone,żepomogępanuwtejspra​wie,jeślibędziepangotów

współ​pra​co​wać.

–Tosięokaże–odparłMikaeloschle.

–Nodobrze.Kilkadnitemuktośsięwła​małdonaszegointra​netu,zna​negojakoNSA​Net.Znagopan,

prawda?

–Jakotako.

–NSA​Netzostałudo​sko​na​lonypo11wrze​śnia,żebyzapew​nićlep​sząkoor​dy​na​cjędzia​łańpomię​dzy

naszymi służ​bami wywia​dow​czymi a insty​tu​cjami szpie​gow​skimi z kra​jów anglo​sa​skich, tak zwa​nym

Soju​szemPię​ciorgaOczu.Tozamkniętysys​tem,którymawła​sneroutery,bramyimostyijestnie​za​leżny

od reszty inter​netu. To stam​tąd za pomocą sate​li​tów i świa​tło​wo​dów zarzą​dzamy pro​wa​dzo​nym nasłu​-

chem,tamrów​nieżmamywiel​kiebankidanychioczy​wi​ścieana​lizyiraportyobjęteklau​zulątaj​no​ści,od

tychozna​czo​nychkryp​to​ni​memMoray,czylinaj​mniejtaj​nych,ażpoUmbraUltraTopSecret,któ​rychnie

możeoglą​daćnawetpre​zy​dent.Sys​temjestzarzą​dzanyzTek​sasu,cozresztąjestczy​stymidio​ty​zmem.Ale

po ostat​nich aktu​ali​za​cjach i kon​tro​lach mimo wszystko trak​tuję go jak swoje dziecko. Musi pan wie​-

dzieć,żeuro​bi​łemsiępołok​cie,zaha​ro​wa​łemnaśmierć,awszystkopoto,żebyżadenskur​wielni​gdy

wię​cej nie użył go do nie​wła​ści​wych celów, nie mówiąc już o hako​wa​niu. Dziś naj​mniejsza ano​ma​lia,

naj​drob​niej​szenawetnaru​sze​niesys​temuspra​wia,żewłą​czasięumniealarm.Ipro​szęsobieniemyśleć,

żejestemjedyny.Mamycałysztabnie​za​leżnychspe​cja​li​stów,któ​rzynad​zo​rująsys​tem,awdzi​siej​szych

cza​sachniedasięzro​bićnicwsieci,niezosta​wia​jącśla​dów.Aprzynaj​mniejtakpowinnobyć.Wszystko

jestreje​stro​waneiana​li​zo​wane.Wci​śnię​ciechoćbyjed​negokla​wi​szapowinnozostaćzauwa​żone.Ajed​-

nak…

–Ajed​nakkomuśsięudało.

–Tak.Inawetmógł​bymtozro​zu​mieć.Zawszeznajdąsiędziury.Dziurysąpoto,żeby​śmyjewyszu​ki​-

waliista​walisięcorazlepsi.Spra​wiają,żejeste​śmyczujniigotowi.Niecho​dzijed​naktylkooto,że

ona się do nas wła​mała, ale też o spo​sób, w jaki to zro​biła. Wła​mała się na nasz ser​wer, utwo​rzyła

zaawan​so​wanymostizkontaadmi​ni​stra​toradostałasiędointra​netu.Jużtaczęśćope​ra​cjibyłamistrzow​-

ska,atojesz​czeniekoniec,onie.Tazołzazmie​niłasięwgho​stu​sera.

–Wco?

–Wzjawę,wducha,którylatałpointra​ne​cienie​zau​wa​żonyprzeznas.

–Nieuru​cha​mia​jącpań​skichalar​mów.

–Tagenialnahakerkawpro​wa​dziładosys​temuwirusszpie​gu​jący,którymusiałbyćinnyniżwszystko,

zczymdotejporymie​li​śmydoczy​nie​nia.Wprze​ciw​nymrazienaszesys​temyodrazubygoziden​ty​fi​ko​-

wały.Tenwirusprzezcałyczasaktu​ali​zo​wałjejsta​tus.Otrzy​my​wałacorazwięk​szeupraw​nie​nia,gro​ma​-

dziłaści​śletajnehasłaikody,zaczęłazesta​wiaćzesobąreje​stryibankidanychinagle:bingo!

–Cotozna​czy:bingo?

–Zna​la​złato,czegoszu​kała,iprze​stałabyćgho​stu​se​rem.Chciałanampoka​zać,cozna​la​zła.Dopiero

background image

wtedywłą​czyłysięumniesygnałyostrze​gaw​cze.Dokład​niewchwili,kiedychciała.

–Icotakiegozna​la​zła?

– Naszą podwójną moral​ność, nasze krę​tac​twa. Dla​tego jestem tu teraz z tobą, zamiast sie​dzieć na

swoimtłu​stymdup​skuwMary​landiwysy​łaćzaniąmari​nes.Zacho​wałasięjakktoś,ktowła​mujesiędo

domu tylko po to, żeby ujaw​nić, że są już w nim skra​dzione przed​mioty. Z chwilą kiedy to odkry​li​śmy,

stałasięnaprawdęnie​bez​pieczna.Taknie​bez​pieczna,żenie​któ​rzyzsamejgórychcielinawetpozwo​lić,

żebyjejtouszłopła​zem.

–Aleniepan.

–Nieja.Jachcia​łemjąprzy​wią​zaćdolatarniiwychło​stać.Alemusia​łemzre​zy​gno​waćzpolo​wa​nia

na nią i dopro​wa​dzało mnie to do szału. Może teraz wyglą​dam na w miarę opa​no​wa​nego, ale w zasa​-

dzie…nowła​śnie,wzasa​dzie…

–Jestpanwście​kły.

– Otóż to. I dla​tego wezwa​łem tu pana o tak wcze​snej porze. Chcia​łem dorwać pań​ską Wasp, zanim

uciek​niezkraju.

–Dla​czegomia​łabyuciec?

–Ponie​ważwciążpopeł​nianowesza​leń​stwa,nie​prawda?

–Niewiem.

–Jamyślę,żepanwie.

–Dla​czegowogólepansądzi,żetoonajestpań​skąhakerką?

–Zaraztopanuwyja​śnię–odparłEd.Niezdą​żyłjed​nakpowie​dziećnicwię​cej.

ZADZWO​NIŁ HOTE​LOWY TELE​FON, Ed szybko ode​brał. Recep​cjo​ni​sta chciał roz​ma​wiać z Mika​-

elemBlom​kvi​stem.Edoddałmusłu​chawkęiszybkozro​zu​miał,żedzien​ni​karzotrzy​małjakieśalar​mu​jące

wie​ści.Niezdzi​wiłogowięc,żewydu​kałtylkonie​wy​raźneprze​pro​sinyiwybiegłzpokoju.Niebyłzdzi​-

wiony,aleteżniemógłsięztympogo​dzić.Zerwałzwie​szakapłaszczipobiegłzanim.

Mikael biegł jak sprin​ter. Choć Ed nie wie​dział, o co cho​dzi, przy​pusz​czał, że ma to coś wspól​nego

zichsprawą.Posta​no​wiłgodogo​nić.Jeślirze​czy​wi​ściecho​dziłooWaspiBal​dera,chciałprzytymbyć.

Ponie​ważjed​nakniesko​rzy​stałzwindy,tylkozacząłzbie​gaćposcho​dach,trudnomubyłozanimnadą​-

żyć.Kiedywkońcuzady​szanyzna​lazłsięnapar​te​rze,Mikaelzdą​żyłjużode​braćtele​fonyzrecep​cji.Roz​-

ma​wiałibiegłwstronęobro​to​wychdrzwi.Wypa​dlinaulicę.

–Cosięstało?–zapy​tałEd,kiedyMikaelzakoń​czyłroz​mowęipró​bo​wałzła​paćtak​sówkę.

–Kło​poty!–odparłMikael.

–Mogępanazawieźć,gdzietrzeba.

–Niebędziepanpro​wa​dziłpoalko​holu.

–Alemożemywziąćmójsamo​chód.

Mikaelnachwilęzwol​niłipopa​trzyłnaniego.

background image

–Czegopanchce?

–Żeby​śmysobiepoma​gali.

–Samniechpansobiełapietęhakerkę.

–Niemamjużprawałapaćkogo​kol​wiek.

–Nodobrze,gdziestoipań​skieauto?

Pobie​gli do wyna​ję​tego samo​chodu Eda, zapar​ko​wa​nego przy Natio​nal​mu​seum. Mikael wyja​śnił mu

pokrótce, że pojadą na szkiery, w stronę Ingarö. Powie​dział, że będzie pilo​to​wany na bie​żąco i że nie

zamie​rzasięprzej​mo​waćogra​ni​cze​niamipręd​ko​ści.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział26

Ranek24listo

​pada

AUGUST KRZYK​NĄŁ I LIS​BETH USŁY​SZAŁA szyb​kie kroki. Ktoś biegł wzdłuż krót​szej ściany

domu. Znów chwy​ciła pisto​let i szybko się pod​nio​sła. Czuła się okrop​nie. Nie tra​ciła jed​nak czasu na

zasta​na​wia​niesięnadtym.Rzu​ciłasiędodrzwiizoba​czyła,żenataraswbiegarosłymęż​czy​zna.Przez

moment wyda​wało jej się, że ma nad nim sekundę prze​wagi. Ale wypadki przy​brały dość dra​ma​tyczny

obrót.

Męż​czy​znaniezatrzy​małsięprzedszkla​nymidrzwiami.Prze​biegłprzezniezwycią​gniętąbro​niąiod

razu zaczął pew​nie strze​lać. Mie​rzył w Augu​sta. Lis​beth odpo​wie​działa ogniem, a może zro​biła to już

wcze​śniej.

Nie była pewna. Nie wie​działa nawet, w któ​rym momen​cie zaczęła biec w jego stronę. Zro​zu​miała

tylko,żezde​rzyłasięznimzogłu​sza​jącąsiłą,apochwilileżałananimnapod​ło​dze,tużobokokrą​głego

stołu,przyktó​rymzale​d​wiechwilęwcze​śniejsie​działAugust.Nie​wielemyśląc,ude​rzyłagozgłówki.

Zro​biłatoztakąsiłą,żezadzwo​niłojejwgło​wie.Nie​pew​niesta​nęłananogach.Całypokójwiro​wał.

Miałakrewnabluzce.Czyżbyznowuobe​rwała?Niemiałaczasu,żebysięnadtymzasta​na​wiać.Gdzie

jestAugust?Niebyłogoprzystole,naktó​rymleżałykredki,dłu​go​pisy,rysunkiiobli​cze​nia.Gdzieon,do

cho​lery,jest?Usły​szałakwi​le​nieizoba​czyła,żechło​piecsie​dziprzylodówcezkola​namipod​cią​gnię​tymi

podbrodę.Zdą​żyłsięrzu​cićnapod​łogę.

Jużmiałapobiecwjegostronę,kiedyusły​szałainnenie​po​ko​jącedźwięki.Zoddalidobie​gałyczy​jeś

głosy,sły​chaćbyłotrzaskłama​nychgałą​zek.Wichstronęzmie​rzałowię​cejosób.Musieliucie​kać.Nie

mielianisekundydostra​ce​nia.Jeżelitobyłajejsio​stra,napewnomiałatowa​rzy​stwo.Jakzawsze.Ona

była sama, a Camilli towa​rzy​szyła cała klika. Dla​tego tak jak w prze​szło​ści musiała być spryt​niej​sza

iszyb​sza.Wgło​wiemignąłjejobrazterenuwokółdomku,awnastęp​nejchwilidopa​dładoAugu​sta.

–Chodź–naka​zała.

August nie ruszył się z miej​sca, sie​dział jak przy​kle​jony do pod​łogi. Pod​nio​sła go bły​ska​wicz​nie

iskrzy​wiłasię.Każdyruchspra​wiałjejból.Alemusielisięspie​szyćiAugustpraw​do​po​dob​nietorozu​-

miał. Dał jej znak, że może biec sam. Dopa​dła stołu, zła​pała kom​pu​ter i popę​dziła w stronę altanki.

Minęłamęż​czy​znę.Nie​mrawopod​no​szącsięzpod​łogi,spró​bo​wałchwy​cićAugu​stazanogę.

Zasta​na​wiałasię,czygoniezabić.Alewymie​rzyłamutylkokop​niakawszyjęidru​giegowżołą​dek,

i odrzu​ciła jego broń. Potem wybie​gła z Augu​stem z domu. Ruszyli w stronę skał. Nagle przy​sta​nęła.

Pomy​ślała o rysunku. Nie wie​działa, ile August zdą​żył nary​so​wać. Czy powinna zawró​cić? Nie, ludzie

Camilli mogli się zja​wić w każ​dej chwili. Musieli ucie​kać. Ale… prze​cież rysu​nek też był bro​nią.

A także powo​dem całego tego sza​leń​stwa. Zosta​wiła Augu​sta i swój kom​pu​ter w miej​scu wśród skał,

którewybrałajużpoprzed​niegowie​czoru.Następ​niepopę​dziławgóręzbo​cza.Wpa​dładodomuispoj​-

background image

rzałanastół.Wpierw​szejchwiliniezna​la​złatego,czegoszu​kała.Wszę​dziewalałysiępodo​bi​znytego

cho​ler​negoLas​segoWest​manaikartkizlicz​bamipierw​szymi.

Naglezoba​czyłarysu​nek.Nadsza​chow​nicąilustramiwid​niałabladatwarzzwyraźnąbli​znąnaczole.

Zdą​żyłająpoznaćażzadobrze.Tobyłatwarzmęż​czy​zny,któryleżałnapod​ło​dzeicichopoję​ki​wał.Bły​-

ska​wicz​niewycią​gnęłatele​fon,zeska​no​wałarysu​nekiwysłałagomailemdoJanaBublan​skiegoiSonji

Modig.Zdą​żyłanawetcośdopi​saćugóry.Wnastęp​nejchwilizro​zu​miała,żetobyłbłąd.

Byłaoto​czona.

WYSŁAŁA DO NIEGO i do Eriki tę samą wia​do​mość. Słowa ALARM nie dało się nie zro​zu​mieć.

Zwłasz​czagdynadawcąwia​do​mo​ścibyłaLis​beth.Nie​za​leż​nieodtego,ileotymmyślał,widziałtylko

jedno wyja​śnie​nie – spraw​com udało się ją wytro​pić, a jeśli było naprawdę źle, to zaata​ko​wali ją

wchwili,kiedydonichpisała.JaktylkominąłStadsgårdskajeniwyje​chałnaVärmdöleden,wci​snąłgaz

dodechy.

Pro​wa​dził nowe srebrne audi A8, a obok niego sie​dział Ed Needham. Spra​wiał wra​że​nie ponu​rego.

Odczasudoczasupisałcośnatele​fo​nie.Mikaeltaknaprawdęniewie​dział,dla​czegosięzgo​dził,żeby

mutowa​rzy​szył–możechciałwie​dzieć,comanaLis​beth,amożecho​dziłoocoświę​cej.MożeEdmógł

musięprzy​dać.Wkaż​dymrazienapewnoniemógłpogor​szyćsytu​acji.Jużbyławystar​cza​jącozła.Poli​-

cja została powia​do​miona. Ale oni raczej nie przejdą szybko do dzia​ła​nia, zwłasz​cza że scep​tycz​nie

potrak​to​wali skąpe infor​ma​cje, które otrzy​mali od Eriki. To ona utrzy​my​wała ze wszyst​kimi kon​takt.

Znałateżdrogę,aonpotrze​bo​wałpomocy.Potrzebnamubyłakażdamoż​liwapomoc.

Wje​chał na Danviks​bron. Ed Needham coś powie​dział. Nie usły​szał co. Myślami był gdzie indziej.

Zasta​na​wiał się, co mogli zro​bić Andre​iowi. Przy​po​mniał sobie, jak nie​pewny i zamy​ślony sie​dział

wredak​cji.Dla​czegoniechciałznimpójśćnapiwo?Znówdoniegozadzwo​nił.Spró​bo​wałteżzadzwo​-

nić do Lis​beth. Żadne z nich nie ode​brało, więc zaczął słu​chać, co do niego mówi Ed. Naj​wy​raź​niej

powta​rzałpyta​nie:

–Chcepanwie​dzieć,cowiemy?

–Hmm…może…tak,słu​champana–odparł.

Itymrazemniemiałoka​zjipoznaćodpo​wie​dzi.Zadzwo​niłjegotele​fon.Usły​szałgłosBublan​skiego.

–Tyijabędziemysobiemusielipotempoważ​nieporoz​ma​wiać,chybatorozu​miesz.Może​ciesięteż

spo​dzie​waćkon​se​kwen​cjipraw​nych.

–Rozu​miem.

–Aleterazdzwo​nię,żebypodzie​lićsięztobąkil​komainfor​ma​cjami.Wiemy,żeoczwar​tejdwa​dzie​-

ściadwieLis​bethżyła.Czywezwałacięnapomocwcze​śniej,czypóź​niej?

–Wcze​śniej,tużprzedczwartądwa​dzie​ściadwie.

–Wporządku.

–Ococho​dziztągodziną?

background image

–Cośnamprzy​słała,cośnie​zmier​nieinte​re​su​ją​cego.

–Cotakiego?

–Rysu​nek,imuszęcipowie​dzieć,żeprze​kra​czaonwszel​kienaszeocze​ki​wa​nia.

–Więcudałojejsięgonakło​nićdoryso​wa​nia.

– O tak. Nie wiem, jaką war​tość dowo​dową ma taki rysu​nek i co może mu zarzu​cić przed sądem

wprawnyobrońca.Niemamjed​naknaj​mniej​szychwąt​pli​wo​ści,żeprzed​sta​wiamor​dercę.Jestnie​praw​-

do​po​dobny,nary​so​wanyztąsamązadzi​wia​jącąmate​ma​tycznąpre​cy​zją.Jestnanimnawetrów​na​nieze

współ​rzęd​nymixiy.Niemampoję​cia,czytomacośwspól​negozesprawą.Prze​sła​łemrysu​nekInter​po​-

lowi, żeby go prze​pu​ścili przez pro​gram do iden​ty​fi​ka​cji twa​rzy. Jeżeli tylko ten męż​czy​zna figu​ruje

wktó​rejśzichbazdanych,jużponim.

–Opu​bli​ku​je​ciegowgaze​tach?

–Roz​wa​żamyto.

–Kiedybędzie​cienamiej​scu?

–Takszybko,jaktotylkomoż​liwe…pocze​kajchwilę!

Mikaelusły​szałwtledzwo​nektele​fonu.Bublan​skiprzezkilkaminutroz​ma​wiałzkimśinnym.Kiedy

wró​ciłdotele​fonu,powie​działtylko:

–Byłastrze​la​ninanaIngarö.Oba​wiamsię,żeniewyglądatonaj​le​piej.

Mikaelnabrałgłę​bokopowie​trza.

–Niemacieżad​nychnowychwia​do​mo​ścioAndreiu?–zapy​tał.

–Namie​rzy​li​śmyjegotele​fon,dziękista​cjibazo​wejnaGamlastan,alenieudałonamsięusta​lićnic

wię​cej. Od jakie​goś czasu w ogóle nie odbie​ramy sygna​łów, jakby jego tele​fon został znisz​czony albo

prze​stałdzia​łać.

Mikael się roz​łą​czył i jesz​cze przy​spie​szył. Przez jakiś czas jechał sto osiem​dzie​siąt na godzinę. Na

początkunicniemówił,potemjed​nakopo​wie​działEdowiwskró​cie,cosięstało.Wkońcujed​naknie

wytrzy​mał.Musiałprze​staćotymmyśleć.

–Cowkońcuusta​li​li​ście?–zapy​tał.

–NatematWasp?

–Tak.

–Przezdługiczasgównowie​dzie​li​śmy.Byli​śmyprze​ko​nani,żedotar​li​śmydokońcadrogi–powie​-

dział Ed. – Zro​bi​li​śmy wszystko, co było w naszej mocy, a nawet jesz​cze tro​chę. Spraw​dzi​li​śmy

wszystko, każdy szcze​gół, a i tak ni​gdzie nas to nie zapro​wa​dziło. Swoją drogą wyda​wało mi się to

logiczne.

–Dla​czego?

– Haker, który był w sta​nie prze​pro​wa​dzić taki atak, musiał rów​nież umieć zatrzeć za sobą ślady.

Szybko zro​zu​mia​łem, że trzy​ma​jąc się utar​tego spo​sobu postę​po​wa​nia, nic nie wskó​ramy. Ale się nie

pod​da​łem.Wkońcudałemsobiespo​kójzbada​niemśla​dównamiej​scuzbrodniiodrazuprze​sze​dłemdo

background image

klu​czo​wegopyta​nia:ktojestwsta​nieprze​pro​wa​dzićtakąope​ra​cję?Jużwtedywie​dzia​łem,żetopyta​nie

jestnasząnaj​więk​sząszansą.Zostałaprze​pro​wa​dzonatakpro​fe​sjo​nal​nie,żeraczejnie​wieluludzimogło

tegodoko​nać.Wpew​nymsen​sietalenthakeraobró​ciłsięprze​ciwkoniemu.Zba​da​li​śmyrów​nieżsamego

wirusa…

Znówspoj​rzałnaswójtele​fon.

–Tak?

–Miałpewnenie​ty​powecechy,coznaszegopunktuwidze​niabyłoplu​sem.Mie​li​śmyprzedsobą,że

takpowiem,dziełonawyso​kimpozio​mie,wyróż​nia​jącesięoso​bi​stymsty​lem.Musie​li​śmytylkozna​leźć

autora.Zaczę​li​śmypod​py​ty​waćspo​łecz​nośćhaker​skąiszybkozacząłsiępowta​rzaćpewienpseu​do​nim.

Domy​ślasiępanjaki?

–Moż​liwe.

– Wasp! Poja​wiały się rów​nież inne, ale ten wyda​wał nam się coraz bar​dziej inte​re​su​jący, rów​nież

zuwaginaswojezna​cze​nie…Aletodługahisto​riainiemamzamiaruniąpanazanu​dzać.Tenpseu​do​-

nim…

–…zostałzaczerp​niętyzkomik​sów,podob​niejaknazwaorga​ni​za​cji,którastoizazabój​stwemFransa

Bal​dera.

–Zga​dzasię,więcpantowie?

–Tak,wiemteż,żezwiązkimogąbyćpozorneizwod​ni​cze.Jeżelisięszukawystar​cza​jącowytrwale,

wszę​dziedasięzna​leźćpowią​za​nia.

–Prawda,mywiemyotymnaj​le​piej.Eks​cy​tu​jemysiępowią​za​niami,którewgrun​cierze​czynicnie

zna​czą,aumy​kająnamrze​czynaprawdęistotne.Więcnieprzy​wią​zy​wa​łemdotegozbytwiel​kiejwagi.

Ten pseu​do​nim mógł ozna​czać wszystko. Ale wtedy nie mia​łem innych punk​tów zacze​pie​nia. Poza tym

o tym kimś krą​żyło tyle opo​wie​ści, że i tak chcia​łem się dowie​dzieć, kto to jest. Spró​bo​wa​li​śmy się

mocnocof​nąćwcza​sie.Odtwo​rzy​li​śmystareroz​mowynaforachhake​rów.Prze​czytaliśmykażdesłowo,

które napi​sała Wasp, i prze​ana​li​zo​wa​li​śmy każdą ope​ra​cję ozna​czoną tym pseu​do​nimem. Wkrótce co

nieco o niej wie​dzie​li​śmy. Mie​li​śmy pew​ność, że cho​dzi o kobietę, nawet jeśli nie wyra​żała się

wtypowydlakobietspo​sób,izro​zu​mie​li​śmy,żemusibyćSzwedką.Wielewcze​śniej​szychpostówbyło

napi​sa​nychposzwedzku,coswojądrogąniebyłomoc​nympunk​temzacze​pie​nia.Aleorga​ni​za​cja,którą

spraw​dzała,miałapowią​za​niazeSzwe​cją,apozatymFransBal​derteżbyłSzwe​dem,więcuzna​li​śmyten

śladzaistotny.Skon​tak​to​wa​łemsięzludźmizFRA.Zaczęliprze​szu​ki​waćswojebazydanychiwtedy…

–Tak?

–Zna​leźlicoś,comogłodopro​wa​dzićdoprze​łomu.Wielelattemuzaj​mo​walisięsprawąatakuhaker​-

skiego,zaktó​rymstałaWasp.Byłototakdawno,żenieradziłasobiejesz​czezbytdobrzezszy​fro​wa​niem.

–Icosięstało?

– Zauwa​żyli, że pró​bo​wała się cze​goś dowie​dzieć o agen​tach obcych wywia​dów, któ​rzy prze​szli na

drugąstronę.Towystar​czyło,żebyweFRAwłą​czyłsięalarm.Roz​po​częlidocho​dze​nieiusta​lili,żewła​-

background image

ma​nia doko​nano z kom​pu​tera znaj​du​ją​cego się w dzie​cię​cej kli​nice psy​chia​trycz​nej w Uppsali, nale​żą​-

cego do ordy​na​tora. Ordy​na​tor nazy​wał się Tele​bo​rian. Z jakie​goś jed​nak powodu – praw​do​po​dob​nie

dla​tego,żewyświad​czałpewneprzy​sługiSäpo–uznano,żeonjestpozawszel​kimipodej​rze​niami.Pra​-

cow​nicyFRAskon​cen​tro​walisięwięcnakilkupie​lę​gnia​rzachpsy​chia​trycz​nych.Uznaliichzapodej​rza​-

nychtylkodla​tego,że…byliimi​gran​tami.Tobyłoskraj​niegłu​pieiwyni​kałozuprze​dzeń.Doniczegoich

niedopro​wa​dziło.

–Wcalesięniedzi​wię.

–Tak,aleteraz,polatach,popro​si​łemjed​negofacetazFRA,żebymiprze​słałwszyst​kiestaremate​-

riały, i spraw​dzi​li​śmy je pod zupeł​nie innym kątem. Wie pan, haker wcale nie musi być dużym gru​bym

face​tem. Spo​ty​ka​łem już dwu​na​sto- i trzy​na​sto​lat​ków, któ​rzy nie mieli sobie rów​nych, i wie​dzia​łem, że

należy się przyj​rzeć każ​demu dziecku, które było wtedy leczone w kli​nice. W doku​men​tach znaj​do​wała

siędokładnalista,więcodde​le​go​wa​łemtrzechchło​pa​ków,żebyjądokład​niespraw​dzili.Iwiepan,co

zna​leźli?Ojcemjed​negoztychdzie​cia​kówbyłdawnyszpiegizbirZala​chenko,któ​rymwtam​tymokre​sie

bar​dzointe​re​so​walisięnasikole​dzyzCIA.Naglewszystkozro​biłosiębar​dzocie​kawe.Jakpanpew​nie

wie,ist​niejąpewnezbież​no​ścimię​dzytąsiatką,którąspraw​dzałahakerka,adaw​nymprze​stęp​czymsyn​-

dy​ka​temZala​chenki.

–Towcaleniemusiozna​czać,żetoWaspsiędowaswła​mała.

–Oczy​wi​ście,żenie.Aleprzyj​rze​li​śmysiętejdziew​czy​niebli​żej.Cóżmogępowie​dzieć?Jejhisto​ria

jestbar​dzocie​kawa,nie​praw​daż?Sporoinfor​ma​cjinajejtematzostałowpraw​dziewtajem​ni​czyspo​sób

usu​nię​tychzofi​cjal​nychźró​deł,alezna​leź​li​śmywystar​cza​jącodużo.Samniewiem,możesięmylę,ale

mamwra​że​nie,żewtymwszyst​kimkryjesiępra​przy​czyna,jakaśtrauma,którajestsed​nemwszyst​kiego.

Malut​kiemiesz​ka​niewSztok​hol​mie,matka,któraciężkopra​cujenakasiewmar​ke​cieiwal​czyoto,żeby

utrzy​mać sie​bie i swoje bliź​niaczki. Z jed​nej strony jeste​śmy bar​dzo daleko od wiel​kiego świata.

Azdru​giej…

–…wielkiświatjesttamobecny.

–Tak,lodo​watypodmuchwiel​kiejpoli​tykiczućzakaż​dymrazem,kiedyojciecskładaimwizyty.Pan,

panieBlom​kvist,gównoomniewie.

–Toprawda.

–Ajadosko​nalewiem,jaktojestbyćdziec​kiemiprzy​glą​daćsięzbli​skabru​tal​nejprze​mocy.

–Naprawdę?

–Tak.Wiemteżdosko​nale,jaktojest,kiedyspo​łe​czeń​stwomagdzieśto,czywinnyzosta​nieuka​rany.

Toboli,stary,bolijakcho​lera,iwcalemnieniedziwi,żewięk​szośćdzieci,któretegodoświad​czają,nie

wytrzy​muje.Kiedydora​stają,stająsiędestruk​tywne.

–Tonie​stetyprawda.

–Anie​liczne,bar​dzonie​liczne,stająsięsilnejakniedź​wie​dzie,pod​no​sząsięiodpła​cająpięk​nymza

nadobne.Waspdonichnależy,prawda?

background image

Mikaelznamy​słemski​nąłgłowąidodałgazu.

–Zostałazamkniętauczub​ków,gdzierazporazpró​bo​wanojązła​mać.Aleonazakaż​dymrazemsię

pod​no​siłaiwiepan,comisięwydaje?

–Nie.

– Wydaje mi się, że ona sta​wała się coraz sil​niej​sza. Inni zgo​to​wali jej pie​kło, a ona się od niego

odbiła.Szcze​rzemówiąc,sądzę,żestałasięśmier​tel​nienie​bez​piecznairaczejniezapo​mniała,cojąspo​-

tkało.Matogłę​bokowyrytewpamięci,prawda?Możetowła​śnieprzezto,żemiałatakiestrasznedzie​-

ciń​stwo,stałosięto,cosięstało?

–Nie​wy​klu​czone.

–Otóżto.Mamydwiesio​stry,naktórestrasznewyda​rze​niapodzia​łałyzupeł​nieina​czejiktórestałysię

śmier​tel​nymiwro​gami,acoważ​niej​sze:wgręwcho​dzispa​dekpowiel​kimprze​stęp​czymimpe​rium.

–Lis​bethniemaztymnicwspól​nego.Nie​na​wi​dziwszyst​kiego,comazwią​zekzjejojcem.

– Nikt nie potra​fiłby tego zro​zu​mieć lepiej niż ja. Ale co się stało z tym spad​kiem? Czy to nie jego

szuka? Może chce go uni​ce​stwić, tak jak sta​rała się uni​ce​stwić czło​wieka, od któ​rego wszystko się

zaczęło?

–Doczegopanzmie​rza?–zapy​tałMikaelostro.

–Moż​liwe,żedotegosamegocoona.Chcędopro​wa​dzićwszystkodoporządku.

–Izła​paćswojąhakerkę.

–Chcęsięzniąspo​tkać,obe​drzećjązeskóryiusu​nąćkażdąpie​przonąlukęwzabez​pie​cze​niach.Ale

przede wszyst​kim chcę dobrać się do tych, któ​rzy mi nie pozwo​lili skoń​czyć roboty tylko dla​tego, że

Waspichzde​ma​sko​wała.Wydajemisię,żejeśliotocho​dzi,mogęliczyćnapań​skąpomoc.

–Skądtakieprzy​pusz​cze​nie?

– Jest pan dobrym repor​te​rem, a dobrzy repor​te​rzy nie chcą, żeby brudne tajem​nice pozo​sta​wały

ukryte.

–AcozWasp?

–Waspwszystkowyśpiewa.Wię​cejniżprzezcałeswojeżycieiwtymrów​nieżmipanpomoże.

–Ajeżelinie?

–Wtedyznajdęspo​sób,żebyjąposłaćzakratkiiznówzamie​nićjejżyciewpie​kło.

–Alenaraziechcepanzniątylkoporoz​ma​wiać?

–Żadenskur​wielniemożesięjużwła​maćdomojegosys​temuidla​tegomuszęwie​dzieć,jaktozro​biła.

Chciał​bym, żeby pan jej to prze​ka​zał. Jestem gotowy ją puścić wolno, jeśli tylko się ze mną spo​tka

iwyja​śni,jaksięwła​mała.

– Prze​każę jej. Miejmy tylko nadzieję… – zaczął Mikael i urwał. – Że jesz​cze żyje – dokoń​czył. Po

chwilizdużąpręd​ko​ściąskrę​ciliwlewo,wkie​runkuIngaröstrand.

Była czwarta czter​dzie​ści osiem. Od czasu kiedy Lis​beth popro​siła o pomoc, minęło dwa​dzie​ścia

minut.

background image

JANHOLT​SERrzadkoażtakbar​dzosięmylił.

Żyłwroman​tycz​nymprze​ko​na​niu,żejużzdalekamożnaoce​nić,czyczło​wiekwytrzymawalkęwręcz

albo poważny spraw​dzian sił. Rów​nież dla​tego, w prze​ci​wień​stwie do Orłowa i Bog​da​nowa, nie był

zdzi​wiony,kiedyplandoty​czącyMika​elaBlom​kvi​staniewypa​lił.Onimieliabso​lutnąpew​ność,żejesz​-

czenieuro​dziłsięmęż​czy​zna,którybyłbywsta​nieoprzećsięKirze.On–potym,jakzdalekaprzezuła​-

mek sekundy widział Blom​kvi​sta w Saltsjöbaden – miał wąt​pli​wo​ści. Wyglą​dał jak ktoś, z kim mogą

miećpro​blem.Spra​wiałwra​że​nieczło​wieka,któ​regoniedasiętakłatwozła​maćanizwieść.Nicztego,

copotemwidziałisły​szał,nieskło​niłogodozmianyzda​nia.

Ztymmło​dymbyłoina​czej.Wyglą​dałjaktypowysła​be​uszimię​czak.Ajed​nakpozorymyliły.Janni​-

gdynietor​tu​ro​wałkogoś,ktoażtakdługosta​wiałbyopór.Tenchło​pakniepod​da​wałsięmimopotwor​-

nego cier​pie​nia. Wyda​wało się, że nie​ugię​tość, widoczna w jego oczach, ma źró​dło w wyzna​wa​nych

przezniegozasa​dach.Janowidługowyda​wałosię,żebędąmusielizre​zy​gno​wać,żeAndreiznie​siekażde

cier​pie​nie, ale nie piśnie słowa. Pod​dał się dopiero, kiedy Kira zapo​wie​działa, że Erika i Mikael

podzieląjegolos.

Byłowpółdoczwar​tejnadranem.Przy​pusz​czał,żetojednaztychchwil,któ​rychni​gdyniezapo​mni.

Zaoknemsypałśnieg.Twarzmło​degomęż​czy​znybyławysu​szona,oczyzapad​nięte.Naustachipolicz​-

kachmiałkrew.Wargi,któredługomiałzakle​jonetaśmą,byłyspę​kaneipora​nione.Byłstrzę​pemczło​-

wieka, a mimo to wciąż można było dostrzec jego urodę. Jan pomy​ślał o Oldze. Zasta​na​wiał się, czy

Andreibyjejsięspodo​bał.

Był dobrze wykształ​co​nym chło​pa​kiem, zwal​czał prze​jawy nie​spra​wie​dli​wo​ści i sta​wał po stro​nie

żebra​ków i wyklu​czo​nych. Chyba wła​śnie takich lubiła. Zro​bił znak krzyża, pra​wo​sławny, w któ​rym

jednadrogapro​wa​dzidonieba,adrugadopie​kła.Potemzer​k​nąłnaKirę.Byłapięk​niej​szaniżkie​dy​kol​-

wiek.

Jejoczywręczpło​nęłybla​skiem.Sie​działanastołkuobokłóżka,ajejdroganie​bie​skasukienkaprak​-

tycz​nie nie nosiła śla​dów krwi. Powie​działa coś do Andreia po szwedzku, coś, co zabrzmiało bar​dzo

czule.Potemzła​pałagozarękę,aonodwza​jem​niłuścisk.Tylkowtenspo​sóbmógłsobiedodaćotu​chy.

Wzaułkuzaoknemzawo​dziłwiatr.Kirakiw​nęłagłowąiuśmiech​nęłasiędoJana.Napara​pe​ciewylą​do​-

wałypłatkiświe​żegośniegu.

KIEDY BYŁO PO WSZYST​KIM, wsie​dli do land rovera i ruszyli w stronę Ingarö. Jan czuł się pusty

wśrodku,niebyłzado​wo​lonyzobrotuspraw.Niemógłjed​nakzaprze​czyć,żetoprzezniegosiętuzna​-

leźli.Dla​tegomil​czałisłu​chałKiry,którabyładziw​niepod​eks​cy​to​wanaizgorącąnie​na​wi​ściąmówiła

okobie​cie,poktórąjechali.Onuwa​żał,żetoniejestdobryznak,igdybytylkomógł,pora​dziłbyjej,żeby

zre​zy​gno​wałazewszyst​kiegoiwyje​chałazkraju.

Alemil​czał.Zaoknemsypałśnieg,aonijechaliwciem​no​ściach.Cza​sem,kiedypatrzyłnaKiręina

jejlodo​wate,błysz​cząceoczy,zaczy​nałsięjejbać.Odga​niałjed​naktakiemyśli.Mimowszystkomusiał

background image

przy​znać,żezaska​ku​jącoszybkoodga​dła,cosiętaknaprawdęstało.

Nietylkopra​wi​dłowowyty​po​wała,ktoura​to​wałAugu​staBal​deranaSveavägen.Domy​śliłasięrów​-

nież,ktomożewie​dzieć,gdziesięznimukryła.Cho​dziłooniebylekogo,boosamegoMika​elaBlom​-

kvi​sta.Niktznichniewie​dział,jaknatowpa​dła.Dla​czegoznanyszwedzkidzien​ni​karzmiałbyukry​wać

kogoś,ktowyrósłjakspodziemiiporwałdziecko?Kiedyjed​nakprzyj​rzelisiętemubli​żej,zorien​to​wali

się, że coś może być na rze​czy. Oka​zało się, że ta kobieta – Lis​beth Salan​der – miała coś wspól​nego

zrepor​te​rem.Pozatymwredak​cji„Mil​len​nium”naj​wy​raź​niejcośsiędziało.

Rano po mor​der​stwie w willi w Saltsjöbaden Jurij wła​mał się do kom​pu​tera Blom​kvi​sta, żeby się

dowie​dzieć,dla​czegoBal​derwezwałgowśrodkunocy.Wtedyniemiałwięk​szychpro​ble​mówzwyko​-

na​niemtegozada​nia,aleodpoprzed​niegoprzed​po​łu​dnianiebyłwsta​nieczy​taćwia​do​mo​ściBlom​kvi​sta.

Kiedycośtakiegozda​rzyłomusięporazostatni?Kiedymiałpro​blemyzwła​ma​niemsiędopocztyjakie​-

gośrepor​tera?Ni​gdy.Blom​kvistnaglezro​biłsiędużoostroż​niej​szy,tużpotym,jaktakobietaichło​piec

znik​nęlizeSveavägen.

Swojądrogąniemoglimiećpew​no​ści,żeBlom​kvistwie,gdziesiępodziewataSalan​der.Aleimwię​-

cejczasumijało,tymwię​cejpoja​wiałosięprze​sła​nekświad​czą​cychotym,żetakwła​śniejest.Pozatym

Kiraniepotrze​bo​wałabez​sprzecz​nychdowo​dów.Chciałasiędoniegodobrać.Akiedyjejsięnieudało,

chciała dorwać kogoś innego z „Mil​len​nium”. Przede wszyst​kim jed​nak była wręcz opę​tana myślą

o wytro​pie​niu kobiety i dziecka. Już samo to powinno było ich zanie​po​koić. Ale i tak mógł jej być

wdzięczny,toprawda.

Moż​liwe, że nie rozu​miał wszyst​kich jej moty​wów, ale to głów​nie ze względu na niego mieli zabić

chłopca.Tobyłopiękne.Prze​cieżrów​niedobrzeKiramogłapoświę​cićjego.Zamiasttegomocnozary​zy​-

ko​wała,tylkopoto,żebygozatrzy​maćprzysobie.Cie​szyłsięztego,nawetjeśliteraz,sie​dzącwsamo​-

cho​dzie,czułsiębar​dzonie​swojo.

Pró​bo​wałzebraćsięwsobie,myślałoOldze.Musiałzro​bićwszystko,żebypoprze​bu​dze​niuniezoba​-

czyła twa​rzy swo​jego ojca na pierw​szych stro​nach wszyst​kich gazet. Raz po raz pró​bo​wał sobie wma​-

wiać,żedotejporysprzy​jałoimszczę​ścieiżenaj​trud​niej​szemająjużzasobą.JeżelitylkoAndreiZan​-

derpodałimpraw​dziwyadres,wszystkopój​dziegładko.Trzechciężkouzbro​jo​nychmęż​czyzn–czte​rech,

jeśli doli​czyć Jurija, który jak zwy​kle zaj​mo​wał się głów​nie swoim kom​pu​te​rem – powinno sobie ze

wszyst​kimpora​dzić.

Wskładgrupywcho​dzilion,Jurij,OrłowiDen​nisWil​ton,ban​dyta,którywcze​śniejnale​żałdoklubu

moto​cy​klo​wego Svavelsjö MC, a teraz regu​lar​nie wyświad​czał Kirze różne przy​sługi. Pomógł im też

wpla​no​wa​niuakcjinatere​nieSzwe​cji.Trzechlubczte​rechmęż​czyzniKiraprze​ciwkojed​nejkobie​cie,

którapraw​do​po​dob​niespała,apozatymmiałachro​nićdziecko.Powinnopójśćjakzpłatka.Szybkoude​-

rzą,zro​biąswojeiopusz​cząkraj.AleKiragde​rałajaknajęta:

–Niewolnowamniedoce​niaćSalan​der.

Powtó​rzyłatotakwielerazy,żenawetJurija,któryzawszesięzniązga​dzał,zaczęłotoiry​to​wać.On

background image

też zdą​żył zauwa​żyć na Sveavägen, że dziew​czyna jest szybka, odważna i ma doświad​cze​nie. Ale zda​-

niemKirybyłakimśwrodzajusuper​wo​man.Pomy​ślał,żetośmieszne.Ni​gdyniespo​tkałkobiety,która

wwalcewręczmogłabysięmie​rzyćznimczychoćbyzOrło​wem.Mimotoobie​cał,żebędzieostrożny.

Naj​pierwwej​dzienagórę,zrobiroz​po​zna​nieterenuiprzy​go​tujeplan.Niebędąsięspie​szyć,niedadzą

sięzwa​bićwpułapkę.Razporazzapew​niałotymKirę,akiedywkońcuzapar​ko​waliprzypomo​ścienad

nie​wielkązatokąupod​nóżazbo​cza,momen​tal​nieprze​jąłdowo​dze​nie.Pole​ciłinnym,żebysięprzy​go​to​-

wali, kry​jąc się za samo​cho​dem, sam zaś ruszył spraw​dzić, w któ​rym miej​scu stoi domek. Podobno

trudnogobyłozna​leźć.

JAN HOLT​SER lubił wcze​sne poranki. Ciszę i wyczu​walną atmos​ferę zmiany. Szedł lekko pochy​lony

i nasłu​chi​wał. Wokół niego pano​wał bez​pieczny mrok. Nie widział żywej duszy, ni​gdzie nie paliło się

świa​tło. Minął pomost i dotarł do płotu z roz​kle​ko​taną furtką tuż obok świerka i roz​ro​śnię​tego kol​cza​-

stegokrzaka.Otwo​rzyłfurtkęizacząłsięwspi​naćpostro​mychdrew​nia​nychscho​dachzporę​cząpopra​-

wejstro​nie.Pochwilidostrzegłzarysydomku.

Stałscho​wanyzasosnamiiosi​kami.Woknachbyłociemno.Odpołu​dniaznaj​do​wałsiętaras,oddzie​-

lonyoddomkuszkla​nymidrzwiami.Pomy​ślał,żełatwojebędziesfor​so​wać.Nieprze​wi​dy​wałżad​nych

więk​szychtrud​no​ści.Powinniwejśćbezpro​blemuiuniesz​ko​dli​wićwroga.Zauwa​żył,żeporu​szasiępra​-

wie bez​gło​śnie, i przez chwilę się zasta​na​wiał, czy nie dokoń​czyć roboty samemu. Może nawet był to

jegomoralnyobo​wią​zek.Wkońcutozjegowinyzna​leźlisięwtejsytu​acji.Powi​niensamroz​wią​zaćten

pro​blem.Zada​nieniebyłotrud​niej​szeniżte,którewyko​ny​wałwcze​śniej,wręczprze​ciw​nie.

Niebyłotupoli​cjan​tówaniochro​nia​rzy.Niewidziałnawetśladuinsta​la​cjialar​mo​wej.Coprawdanie

miał ze sobą swo​jego kara​binu auto​ma​tycz​nego. Ale go nie potrze​bo​wał. Zabra​nie go było prze​sadą,

awszystkoprzeznie​po​kójKiry.Miałswo​jegoreming​tona,powi​nienwystar​czyć.Nagle–bezzwy​cza​jo​-

wegodokład​negoroz​po​zna​nia–ruszyłbie​giem.Dzia​łałtaksamosku​tecz​niejakzawsze.

Szybkoprze​su​nąłsięwzdłużkrót​szejścianydomuwstronętarasuiszkla​nychdrzwi.Naglezesztyw​-

niał. W pierw​szej chwili nie wie​dział dla​czego. Mogło cho​dzić o cokol​wiek – jakiś dźwięk, ruch czy

zagro​że​nie,któretylkoprze​czu​wał.Zmiej​sca,wktó​rymstał,niemógłzaj​rzećdośrodka.Zastygłwbez​-

ru​chu,corazbar​dziejnie​pewny.Czyżbypomy​liłdomy?

Posta​no​wił podejść bli​żej i zaj​rzeć do środka, tak dla pew​no​ści, i wtedy… poczuł na sobie czyjś

wzrok.Ktośgoobser​wo​wał.Oczy,którejużraznaniegopatrzyły,wpa​try​wałysięwniegoszkli​ściezza

okrą​głego stołu. Powi​nien był zare​ago​wać od razu. Wbiec na taras, wedrzeć się do środka i strze​lić.

Powi​niensięwnimobu​dzićinstynktmor​dercy.Aleporazkolejnysięzawa​hał.Niebyłwsta​niewycią​-

gnąćbroni.Tospoj​rze​niegoosła​białoimoż​liwe,żestałbytakjesz​czekilkachwil,gdybychło​piecnie

zro​biłcze​goś,doczegojegozda​niemwogóleniepowi​nienbyćzdolny.

Wydał prze​raź​liwy krzyk. Zda​wało się, że zabrzę​czały od tego szyby. Jan dopiero wtedy ock​nął się

zodrę​twie​nia.Popę​dziłprzeztarasiwogólesięniezasta​na​wia​jąc,wpadłprzezszybęistrze​lił.Wyda​-

background image

wałomusię,żebar​dzopre​cy​zyj​nie.Niemógłjed​nakstwier​dzić,czytra​fił.

Rzu​cił się na niego jakiś cień. Poru​szał się z taką pręd​ko​ścią, że nie zdą​żył się odwró​cić ani nawet

zająćsen​sow​nejpozy​cji.Widziałtylko,żeznówwystrze​liłiżestrzelajesz​czektoś.Niezdą​żyłpomy​śleć

oniczyminnym,bownastęp​nejchwilizwa​liłsiębez​wład​nienapod​łogę.Nadsobąmiałmłodąkobietę.

Wjejoczachdostrzegłsza​leń​stwo,jakiegowżyciuniewidział.Zare​ago​wałinstynk​tow​nie.Spró​bo​wał

doniejstrze​lić.Aleonabyłajakdzi​kiezwie​rzę.Usia​dłananim,unio​słagłowę…iłup.Niezro​zu​miał,

cosięstało.Musiałstra​cićprzy​tom​ność.

Kiedyoprzy​tom​niał,czułwustachsmakkrwi.Apodkoszuląlepkąwil​goć–musiałobe​rwać.Zoba​-

czył,żechło​piecikobietagomijają.Spró​bo​wałzła​paćchło​pakazanogę.Takmusięprzy​naj​mniejwyda​-

wało.Dziew​czynachybaznówgozaata​ko​wała,bonaglezabra​kłomutchu.

Niebyłwsta​niezro​zu​mieć,cosięwokółniegodzieje.Wie​działtylko,żezostałpoko​nany–itoprzez

kogo? Przez jakąś dziew​czynę. Ta świa​do​mość tylko potę​go​wała jego cier​pie​nie. Oddy​cha​jąc ciężko,

leżałzzamknię​tymioczaminapod​ło​dze,wśródodłam​kówszkłaiwswo​jejwła​snejkrwi.Miałnadzieję,

że nie​ba​wem wszystko się skoń​czy. Nagle do jego uszu dobie​gły inne dźwięki, odle​głe głosy. Kiedy

otwo​rzyłoczy,zezdzi​wie​niemzoba​czyłkobietę.Znowutambyła.Wyda​wałomusię,żewyszła.Alenie,

stałaprzystoleicośrobiła.Widziałjejchude,chło​pięcenogi.Wysi​liłsięispró​bo​wałwstać.Niemógł

zna​leźćbroni,aleudałomusięusiąść.WtejsamejchwilikątemokadostrzegłzaoknemOrłowa.Miał

zamiarrzu​cićsięnadziew​czynę,aleniezdą​żył.

Wyda​wało mu się, że eks​plo​do​wała, tak to w każ​dym razie ode​brał. Zła​pała kilka kar​tek i wybie​gła

zpręd​ko​ściąbły​ska​wicy.Kiedyzna​la​złasięnatara​sie,rzu​ciłasięwlas.Pochwiliwciem​no​ściachroz​-

le​głosięter​ko​ta​niekara​bi​nów.Janwymam​ro​tałpodnosem,jakbychciałpomócswoimludziom:Zabij​cie

tychskur​czy​sy​nów.Onniemógłjużniczro​bić.Zwiel​kimtru​demsta​nąłnanogi.Niemiałsiłysięprzej​-

mo​wać tym, co się działo na zewnątrz. Zało​żył, że Orłow i Wil​ton sko​sili ucie​ki​nie​rów. Pró​bo​wał się

z tego cie​szyć i spoj​rzeć na to jak na zadość​uczy​nie​nie. Choć przede wszyst​kim sta​rał się utrzy​mać na

nogach.Wpa​try​wałsięprzytymbez​myśl​niewstół,którymiałprzedsobą.

Leżało na nim mnó​stwo kre​dek i kar​tek. Patrzył na nie, nie do końca rozu​mie​jąc, co widzi. Nagle

poczuł się tak, jakby na jego sercu zaci​snęły się szpony. Zoba​czył złego czło​wieka, demona o bla​dym

obli​czu.Uno​siłrękę,żebyzabić.Dopieropokilkusekun​dachdotarłodoniego,żetoonjesttymdemo​-

nem.Zacząłsiętrząść,byłprze​ra​żony.

Niemógłjed​nakode​rwaćwzrokuodrysunku.Wpa​try​wałsięwniegojakzahip​no​ty​zo​wany.Pochwili

zauwa​żył, że na dole wid​nieje jakieś rów​na​nie, a na górze dopi​sek. Koślawe litery utwo​rzyły wia​do​-

mość:

Mailedtopolice04.22!

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział27

24listo

​pada,rano

ARAM BARZANI ZE SZWEDZ​KIEJ jed​nostki anty​ter​ro​ry​stycz​nej wszedł do domu Gabrielli Grane

oczwar​tejpięć​dzie​siątdwierano.Zastałtampostaw​nego,ubra​negonaczarnomęż​czy​znę.Leżałnapod​-

ło​dzekołookrą​głegostołu.

Ostroż​niepod​szedłbli​żej.Domwyda​wałsięopusz​czony.Aleniechciałryzy​ko​wać.Dostalicynk,że

w tej oko​licy nie​dawno doszło do ostrej strze​la​niny. Nagle usły​szał pod​eks​cy​to​wane głosy kole​gów.

Dobie​gałyodstronyskał.

–Tutaj!–wołali.–Tutaj!

Nierozu​miał,ococho​dzi,iprzezchwilęsięwahał.Powi​niendonichpobiec?Posta​no​wił,żezosta​nie

w środku i spraw​dzi, w jakim sta​nie jest męż​czy​zna. Leżał wśród odłam​ków szkła, we krwi. Na stole

byłapodartakartkaikilkakre​dek,którektośstarłnaproch.Męż​czy​znależałnaple​cachiocię​żalerobił

znak krzyża. Praw​do​po​dob​nie się modlił. Chyba po rosyj​sku. Aram usły​szał imię Olga. Zwró​cił się do

męż​czy​zny.Powie​dział,żekaretkajestjużwdro​dze.

Theyweresisters–odpo​wie​działmęż​czy​zna.

Aram nie zwró​cił na to uwagi, wyda​wało mu się, że męż​czy​zna bre​dzi. Zaczął go prze​szu​ki​wać

istwier​dził,żejestnie​uzbro​jonyipraw​do​po​dob​niezostałpostrze​lonywbrzuch.Jegobluzabyłaprze​-

siąk​nięta krwią, był nie​po​ko​jąco blady. Aram zapy​tał, co się stało. Męż​czy​zna w pierw​szej chwili nie

odpo​wie​dział.Pochwiliwydu​siłjesz​czejednodziwnezda​niepoangiel​sku:

Mysoulwascap​tu​redinadra​wing–powie​dział.Wyglą​dałonato,żetraciprzy​tom​ność.

Aram został z nim kilka minut. Chciał się upew​nić, że nie nastrę​czy im żad​nych pro​ble​mów. Kiedy

wkońcuusły​szałnad​jeż​dża​jącąkaretkę,zosta​wiłgoiwyszedłnaskały.Chciałsiędowie​dzieć,coozna​-

czały krzyki kole​gów. Padał śnieg, było mroźno i śli​sko. Kawa​łek dalej w doli​nie sły​chać było głosy

i war​kot sil​ni​ków kolej​nych samo​cho​dów, które przy​były na miej​sce. Dookoła wciąż pano​wał mrok

itrudnobyłocokol​wiekzoba​czyć.Terenbyłwyjąt​kowotrudny,pełenkamieniidrzewigla​stych,azbo​cze

gwał​tow​nieopa​dało.Niebyłytodobrewarunkidowalki.Arampoczuł,żeogar​niajągozłeprze​czu​cia.

Pomy​ślał,żezro​biłosiędziw​niecicho,iniemógłzro​zu​mieć,gdziesiępodzialijegokole​dzy.

Pochwilizoba​czył,żesąnie​da​leko,tużprzykrańcuzbo​cza,zadużąroz​ro​śniętąosiką.Wzdry​gnąłsię,

kiedyspo​strzegł,żezpoważ​nymiminamipatrząwzie​mię.Cotamwidzieli?Czyżbychło​piecnieżył?

Pod​cho​dząc wol​nym kro​kiem, myślał o swo​ich synach. Mieli sześć i dzie​więć lat i sza​leli za piłką

nożną. Nie robili nic innego i o niczym innym nie roz​ma​wiali. Björn i Anders. Nadali im z Dilvan

szwedz​kieimiona,wycho​dzączzało​że​nia,żepomożeimtowżyciu.Kimsąludzie,któ​rzyprzy​je​chaliaż

tutaj, żeby zabić dziecko? Ogar​nęła go nagła wście​kłość i krzyk​nął do kole​gów. Chwilę póź​niej wes​-

tchnąłzulgą.

background image

Naziemileżałniechło​piec,leczdwóchmęż​czyzn,praw​do​po​dob​nierów​nieżpostrze​lo​nychwbrzuch.

Jedenznich–postawny,bru​talnytypoospo​wa​tejcerzeizpła​skimnosembok​sera–pró​bo​wałsiępod​-

nieść.Szybkozostałprzy​gnie​cionydoziemi.Najegotwa​rzydałosięzauwa​żyćcieńupo​ko​rze​nia.Jego

prawarękadrżała.Zbólu,amożezwście​kło​ści.Drugi,wskó​rza​nejkurtceizwło​samispię​tymiwkoń​-

skiogon,byłchybawjesz​czegor​szymsta​nie.Leżałnie​ru​chomoiwyraź​niezszo​ko​wanywpa​try​wałsię

wciemneniebo.

–Aniśladudziecka?–zapy​tałAram.

–Naj​mniej​szego–odparłjegokolegaKlasLind.

–Akobieta?

–Jejteżniema.

Aram nie był pewien, czy to dobry znak. Zadał jesz​cze kilka pytań, ale żaden z kole​gów nie umiał

powie​dzieć,cosięstało.Pewnebyłotylkoto,żetrzy​dzie​ści–czter​dzie​ścimetrówdalejnazbo​czuzna​le​-

zionodwakara​binyauto​ma​tyczneBar​rettREC7.Uznali,żenale​żałydomęż​czyzn.Niewie​dzielijed​nak,

jaksiętamzna​la​zły.Kiedyzapy​taliotoospo​wa​tego,wykrztu​siłcośnie​zro​zu​mia​łego.

Przez kolejne pięt​na​ście minut Aram i jego kole​dzy prze​szu​ki​wali teren, ale nie zna​leźli nic oprócz

kolej​nychśla​dówwalki.Przy​je​chalisani​ta​riu​sze,inspek​torSonjaModig,trzechtech​ni​ków,sporagrupa

poli​cjan​tów z pre​wen​cji, a także Mikael Blom​kvist w towa​rzy​stwie mocno zbu​do​wa​nego męż​czy​zny

o krótko ostrzy​żo​nych wło​sach, który nie wia​domo dla​czego z miej​sca wzbu​dził u wszyst​kich respekt.

O godzi​nie pią​tej dwa​dzie​ścia pięć nade​szła wia​domość, że na wybrzeżu, nie​da​leko par​kingu, czeka

świa​dek, któ​rego można prze​słu​chać. Chciał, żeby go nazy​wali KG. Tak naprawdę nazy​wał się Karl-

Gustaf Mat​zon i nie​dawno kupił świeżo wybu​do​waną posia​dłość po dru​giej stro​nie zatoki. Klas Lind

twier​dził,żenależydoniegopod​cho​dzićzrezerwą.

–Facetopo​wiadanie​stwo​rzonerze​czy–stwier​dził.

SONJAMODIGiJer​kerHolm​bergstalijużnapar​kinguipró​bo​walizro​zu​mieć,cosięstało.Mielizbyt

frag​men​ta​ryczny obraz sytu​acji i liczyli na to, że świa​dek KG Mat​zon będzie w sta​nie dostar​czyć im

wyja​śnień.

Kiedyjed​nakzoba​czyli,jakidziewichstronębrze​giemmorza,powolizaczęliwtowąt​pić.KGMat​-

zon miał na gło​wie tyrol​ski kape​lusz. Do tego spodnie w zie​loną kratę, pod​krę​cone wąsy i czer​woną

kurtkęCanadaGoose.Pomy​śleli,żetochybajakiśżart.

–KGMat​zon?–spy​tałaSonjaModig.

– We wła​snej sza​now​nej oso​bie – odparł i może chcąc dodać sobie wia​ry​god​no​ści, wspo​mniał, że

pro​wa​dziwydaw​nic​twoTrueCri​mes,spe​cja​li​zu​jącesięwpraw​dzi​wychhisto​riachgło​śnychzbrodni.

– Dosko​nale. Ale tym razem cho​dzi nam o rze​telne zezna​nie, nie o reklamę nowej książki – powie​-

działanawszelkiwypa​dekSonjaModig,aKGMat​zonodparł,żerozu​mie.

– W końcu jestem poważ​nym czło​wie​kiem – powie​dział. – Obu​dzi​łem się o nie​do​rzecz​nie wcze​snej

background image

porze.Leża​łemiwsłu​chi​wa​łemsięwciszę.Tużpowpółdopią​tejusły​sza​łemcoś,coodrazuwzią​łem

zastrzałyzpisto​letu.Szybkosięubra​łemiwysze​dłemnataras.Mamzniegowidoknawybrzeże,górę

ipar​king,naktó​rymterazsto​imy.

–Icopanzoba​czył?

–Nic.Pano​wałprze​ra​ża​jącyspo​kój.Apotemwszystkoeks​plo​do​wało.Jakbywybu​chławojna.

–Sły​szałpanstrze​la​ninę?

– Po dru​giej stro​nie zatoki roz​legł się ter​kot. Kom​plet​nie osłu​piały spoj​rza​łem w tamtą stronę i…

mówi​łemjuż,żezaj​mujęsięobser​wa​cjąpta​ków?

–Niemówiłpan.

–Tomiwyostrzyłowzrok.Jestpopro​stusokoli.Potra​fiędostrzecdrobneszcze​gółyzdużejodle​gło​ści

i na pewno dla​tego zauwa​ży​łem mały punk​cik na wystę​pie skal​nym, o tam. Widzi​cie? Występ wcho​dzi

wskałęjakkie​szeń.

Sonjapod​nio​sławzrok,spoj​rzałanazbo​czeipoki​wałagłową.

–Począt​kowonierozu​mia​łem,cototakiego–cią​gnąłKGMat​zon.–Pochwilidotarłodomnie,żeto

dziecko. Chło​piec, o ile się nie mylę. Sie​dział tam w kucki i się trząsł, a przy​naj​mniej wyobra​ża​łem

sobie,żesiętrzę​sie.Nagle…Boże,ni​gdytegoniezapo​mnę.

–Cosięstało?

–Zoba​czy​łem,żektośzbiegazgóry.Młodakobieta.Rzu​ciłasięprzedsie​bieiwylą​do​wałanawystę​-

pieskal​nym,takbru​tal​nie,żeomałoniespa​dła.Potemsie​dzielirazem,onaichło​piec,icze​kali.Cze​kali

nato,conie​unik​nione.Apotem…

–Tak?

–Poja​wiłosiędwóchmęż​czyznzkara​bi​nami.Strze​laliistrze​lali.Rzu​ci​łemsięnazie​mię.Samirozu​-

mie​cie–bałemsię,żemnietra​fią.Aleniemogłemsiępowstrzy​maćiznówspoj​rza​łem.Wie​cie,zmiej​-

sca,gdziesta​łem,chło​piecikobietabyliwidocznijaknadłoni.Alezmiej​sca,gdziestaliciludzie,nie,

przy​naj​mniejchwi​lowo.Mimowszystkodosze​dłemdownio​sku,żetotylkokwe​stiaczasu,żezarazich

znajdą,izda​łemsobiesprawę,żeniemajągdzieuciec.Sądzi​łem,żecimęż​czyźniichzoba​cząizabiją.

Byliwroz​pacz​li​wejsytu​acji.

–Ajed​nakniezna​leź​li​śmytamanichłopca,anitejkobiety.

–Otóżto!Męż​czyźnibylicorazbli​żej,wkońcupew​niebyłosły​chaćnawetichodde​chy.Stalitakbli​-

sko,żewystar​czy​łoby,żebysięwychy​lili,anapewnobyichzauwa​żyli.Iwtedy…

–Tak?

–Nieuwie​rzy​cie.Facetzekipyanty​ter​ro​ry​stycz​nejnapewnonieuwie​rzył.

–Pro​szęopo​wie​dzieć,praw​do​po​do​bień​stwemzaj​miemysiępóź​niej.

– Kiedy męż​czyźni sta​nęli – może chcieli nasłu​chi​wać, a może uznali, że są już bli​sko – kobieta się

pode​rwałaiichzastrze​liła.Pach,pach!Potempod​bie​głaiodrzu​ciłaichkara​biny.Znie​praw​do​po​dobną

sku​tecz​no​ścią,jakwfil​mieakcji.Bie​gła,toczyłasię.Zła​pałachłopcaiwpa​ko​waładosto​ją​cegonapar​-

background image

kingubmw.Zanimwsie​dli,zdą​ży​łemzoba​czyć,żetrzymacośwręce–torbęalbokom​pu​ter.

–Odje​chalibmw?

–Zzawrotnąpręd​ko​ścią.Niewiemdokąd.

–Rozu​miem.

–Tojesz​czeniekoniec.

–Copanmanamyśli?

–Stałtamjesz​czejedensamo​chód,chybarangerover,wysoki,czarny,nowymodel.

–Cosięznimstało?

–Napoczątkuniezwró​ci​łemnaniegouwagi,apotembyłemzajętytele​fo​no​wa​niempodnumeralar​-

mowy.Jużmia​łemsięroz​łą​czyć,kiedyzoba​czy​łem,żepotam​tychdrew​nia​nychscho​dachscho​dządwie

osoby – chudy, wysoki męż​czy​zna i kobieta. Nie widzia​łem ich zbyt dobrze, byli za daleko. Mimo to

mogępowie​dziećdwierze​czynatemattejkobiety.

–Mia​no​wi​cie?

–Popierw​sze:szpry​cha.Podru​gie:zła.

–Szpry​cha?Cho​dzipanuoto,żebyłaładna?

– A przy​naj​mniej sty​lowa i efek​towna. Było to widać z daleka. Ale była też roz​wście​czona. Zanim

wsia​dładorangerovera,wymie​rzyłamęż​czyź​niepoli​czek.Dziwne,alepra​wieniezare​ago​wał.Kiw​nął

tylkogłową,jakgdybyuznał,żenatozasłu​guje.Potemodje​chali.Onpro​wa​dził.

Sonja Modig zano​to​wała i doszła do wnio​sku, że musi jak naj​szyb​ciej zarzą​dzić poszu​ki​wa​nia range

roveraibmw.

GABRIELLAGRANEpiławswo​jejkuchnicap​puc​cinoimyślała,żemimowszystkojestwmiaręopa​-

no​wana.Alepraw​do​po​dob​niebyławszoku.

HelenaKraftchciałasięzniąspo​tkaćoósmejwswoimgabi​ne​ciewkwa​te​rzeSäpo.Gabrielladomy​-

ślałasię,żenazwol​nie​niusięnieskoń​czy.Spo​dzie​wałasięrów​nież,żezosta​niepocią​gniętadoodpo​-

wie​dzial​no​ści, i wie​działa, że w zasa​dzie nie ma żad​nych szans na zna​le​zie​nie innej pracy. Miała trzy​-

dzie​ścitrzylataijejkarieradobie​głakońca.

Alenietobyłonaj​gor​sze.Wie​działa,żezła​małaprawo,ipod​jęłaświa​domeryzyko.Uznała,żetonaj​-

lep​szyspo​sób,żebyochro​nićsynaFransaBal​dera.Atym​cza​semwoko​li​cachjejdomkudoszłodostrze​-

la​niny i naj​wy​raź​niej nikt nie wie​dział, gdzie jest August. Może był ciężko ranny, może nie żył. Miała

wra​że​nie,żepoczu​ciewinyroz​rywająnakawałki.Naj​pierwojciec,terazsyn.

Wstałaispoj​rzałanazega​rek.Byłopięt​na​ścieposiód​mej.Pomy​ślała,żepowinnaruszać,jeśliprzed

spo​tka​niemzHelenąmazdą​żyćposprzą​taćswojebiurko.Posta​no​wiłazacho​wy​waćsięzgod​no​ścią,nie

prze​pra​szać i nie pro​sić, żeby jej pozwo​lono zostać. Zamie​rzała być silna albo przy​naj​mniej na taką

wyglą​dać.Zadzwo​niłjejblack​phone.Niemiałasiłyodbie​rać.Wło​żyłakozaczki,płaszczodPradyieks​-

tra​wa​ganckiczer​wonysza​lik.Rów​niedobrzemogłapoka​zaćnakoniectro​chęklasy.Sta​nęławprzed​po​-

background image

koju przed lustrem i popra​wiła maki​jaż. W przy​pły​wie czar​nego humoru zro​biła znak V, jak ustę​pu​jący

Nixon. Black​phone zadzwo​nił znowu. Tym razem, chcąc nie chcąc, ode​brała. Dzwo​niła Alona Casa​les

zNSA.

–Sły​sza​łam–powie​działa.Jakżebyina​czej.–Jaksięczu​jesz?–dodałapochwili.

–Ajakmyślisz?

–Jakktośnaj​gor​szynaświe​cie.

–Mniejwię​cej.

–Jakktoś,ktojużni​gdyniedosta​niepracy.

–Tra​fi​łaśwsedno.

–Wtakimraziechcia​ła​bymciępoin​for​mo​wać,żeniemaszsięczegowsty​dzić.Postą​pi​łaśsłusz​nie.

–Nabi​jaszsięzemnie?

–Niesądzę,żebytobyłodpo​wiednimomentnażarty,skar​bie.Mie​li​ścieusie​biekreta.

Gabriellawzięłagłę​bokiwdech.

–Ktonimbył?

–MårtenNie​lsen.

Gabriellęprze​szyłdreszcz.

–Macienatodowody?

–Tak,zakilkaminutwszystkociwyślę.

–Dla​czegoMårtenmiałbynaszdra​dzić?

–Podej​rze​wam,żenieuwa​żałtegozazdradę.

–Azaco?

– Nie wiem. Może za współ​pracę z Wiel​kim Bra​tem, obo​wią​zek wzglę​dem wio​dą​cego narodu wol​-

negoświata?

–Więcprze​ka​zy​wałwaminfor​ma​cje.

–Raczejsamisięwniezaopa​try​wa​li​śmydziękijegopomocy.Prze​ka​załnamdanedoty​czącewaszych

ser​we​rówiszy​fro​wa​nia.Wnor​mal​nejsytu​acjiniebyłobytogor​szeniżinnerze​czy,któ​rymisięzaj​mu​-

jemy.Prze​cieżpod​słu​chu​jemywszystko,odsąsiedz​kichplo​tekporoz​mowytele​fo​nicznepre​mie​rów.

–Aletowycie​kłojesz​czedalej.

–Pły​nęłotak,jak​by​śmybylilej​kiem.Wiem,Gabriello,żeniedokońcadzia​ła​łaśzgod​niezzasa​dami.

Ale z moral​nego punktu widze​nia postą​pi​łaś słusz​nie, jestem o tym prze​ko​nana i dopil​nuję, żeby twoi

prze​ło​żenisięotymdowie​dzieli.Wie​dzia​łaś,żecośjestnietakwwaszejorga​ni​za​cji,więcmusiszdzia​-

łaćnie​stan​dar​dowo,aitakniechcia​łaśuciecododpo​wie​dzial​no​ści.

–Amimotosięnieudało.

–Cza​semsięnieudaje,bezwzględunato,jaksumien​niepra​cu​jemy.

–Dzięki,Alono,miło,żetakmówisz.AlejeśliAugu​stowiBal​de​rowicośsięstało,ni​gdysobietego

niewyba​czę.

background image

–Zchłop​cemwszystkowporządku.Jeź​dzigdzieśsamo​cho​demzpannąSalan​der,nawypa​dekgdyby

komuśprzy​szłodogłowyznówichści​gać.

Gabriellanaj​wy​raź​niejniezro​zu​miała.

–Comasznamyśli?

–Żenicmuniejest,skar​bie,adziękiniemumor​dercajegoojcazostałujętyiziden​ty​fi​ko​wany.

–Chceszpowie​dzieć,żeAugustBal​derżyje?

–Tak,wła​śnietochcępowie​dzieć.

–Skądwiesz?

–Możnapowie​dzieć,żemamswojeźró​dłowstra​te​gicz​nymmiej​scu.

–Alona…

–Tak?

–Jeślito,comówisz,jestprawdą,towła​śniewró​ci​łaśmiżycie.

PotemGabriellaGranezadzwo​niładoHelenyKraft.Nale​gała,żebyMårtenNie​lsenbyłnaspo​tka​niu.

HelenaKraft,chcącniechcąc,zgo​dziłasię.

OWPÓŁDOÓSMEJEdNeedhamiMikaelBlom​kvistwyszlizdomkuGabrielliGraneizeszlipodrew​-

nia​nychscho​dachdosto​ją​cegonapar​kinguaudi.Dookołazale​gałśnieg.Żadenznichnieode​zwałsięani

sło​wem.Owpółdoszó​stejMikaeldostałwia​do​mośćodLis​beth,taksamolako​nicznąjakzwy​kle.

„Augustcałyizdrowy.Jesz​czetro​chębędziemysięukry​wać”.

Znowunienapi​sałanicotym,wjakimjeststa​nie.Alewia​do​mośćochłopcugouspo​ko​iła.

Potem został pod​dany dłu​giemu prze​słu​cha​niu. Szcze​gó​łowo opo​wie​dział Sonji Modig i Jer​ke​rowi

Holm​ber​gowi,cooni„Mil​len​nium”robiliprzezostat​niedni.Niebyłozbytsym​pa​tycz​nie.Mimotomiał

wra​że​nie,żedopew​negostop​niagorozu​mieją.Godzinępóź​niejszedłwzdłużpomo​stuizbo​cza.Kawa​-

łek dalej dostrzegł zni​ka​jącą w lesie sarnę. Usiadł na przed​nim sie​dze​niu audi. Cze​kał na Eda, który

wlókłsiękilkametrówzanim.Naj​wy​raź​niejbolałygoplecy.

Jadąc w kie​runku Brunn, nie​ocze​ki​wa​nie utknęli w korku. Przez kilka minut stali w miej​scu. Mikael

pomy​ślałoAndreiu.Wciążniedawałznakużycia.

–Mógł​byśwłą​czyćjakąśkrzy​kliwąsta​cję?–zapy​tałEd.

Mikael nasta​wił radio na sto sie​dem i jeden i od razu usły​szał Jamesa Browna. Wrzesz​czał, jaka to

zniegosek​sma​szyna.

–Dajmi,pro​szę,swojetele​fony–powie​działEd.Poło​żyłjeztyłu,tużprzygło​śni​kach.Naj​wy​raź​niej

zamie​rzał prze​ka​zać jakieś poufne infor​ma​cje, a Mikael nie miał nic prze​ciwko temu. Musiał napi​sać

arty​kułichciałwie​dziećjaknaj​wię​cej.Dosko​nalezda​wałsobiesprawę,żedzien​ni​karzśled​czyzawsze

możesięstaćnarzę​dziemsłu​żą​cymreali​za​cjipry​wat​nychinte​re​sów.

Nikt nie wyja​wia nic pouf​nego, jeśli nie ma z tego korzy​ści. Cza​sami pobudki są szla​chetne, jak na

przy​kład poczu​cie spra​wie​dli​wo​ści, chęć ujaw​nie​nia korup​cji czy nad​użyć. Naj​czę​ściej jed​nak w grę

background image

wcho​dziwalkaowła​dzę–chęćpogrą​że​niaprze​ciw​nikaiwzmoc​nie​niawła​snejpozy​cji.Dla​tegorepor​-

te​rowini​gdyniewolnozapo​mniećopyta​niu:dla​czegosięotymdowia​duję?

Toprawda,cza​semdobrzejestbyćpion​kiem,przy​naj​mniejdopew​negostop​nia.Każdeodkry​cienie​-

ubła​ga​nie kogoś osła​bia, wzmac​nia​jąc jed​no​cze​śnie wpływy innych. Kiedy upada ktoś, kto ma wła​dzę,

jego miej​sce szybko zaj​muje ktoś inny, nie​ko​niecz​nie lep​szy. Jeżeli w tę walkę zaan​ga​żuje się dzien​ni​-

karz,powi​nienznaćjejregułyizda​waćsobiesprawę,żeniejestjedy​nym,którywyj​dziezniejzwy​cię​-

sko.

Wol​ność słowa i demo​kra​cja też muszą zwy​cię​żyć. Nawet jeśli prze​ciek wynika z chci​wo​ści albo

żądzy wła​dzy, może pro​wa​dzić do cze​goś dobrego – ujaw​nie​nia nie​pra​wi​dło​wo​ści i napra​wie​nia sytu​-

acji.Dzien​ni​karzmusitylkorozu​miećcałymecha​nizmiwkaż​dymwer​sie,wkaż​dejspra​wie,takżekiedy

wery​fi​kujefakty,musiwal​czyćoswojąnie​za​leż​ność.Mikaelzdałsobiesprawę,żeczujepewnepokre​-

wień​stwozEdemNeedha​mem,anawetlubijegomru​kliwyurok.Alenieufałmuaniprzezsekundę.

–Notosłu​cham–zwró​ciłsiędoniego.

–Powiemtak–zacząłEd.–Jestpewienrodzajwie​dzy,którybar​dziejniżinnemobi​li​zujedodzia​ła​-

nia.

–Taka,którapozwalazaro​bić?

– Zga​dza się. Wiemy, że w gospo​darce poufne infor​ma​cje są wyko​rzy​sty​wane wła​ści​wie od zawsze.

Nawetjeślimałokogoudajesięzła​paćnagorą​cymuczynku,toitakkursyakcjizawszeidąwgóręprzed

ogło​sze​niem korzyst​nych danych doty​czą​cych firmy. Za każ​dym razem ktoś korzy​sta z oka​zji i doko​nuje

zakupu.

–Toprawda.

– Przez długi czas nie doty​czyło to służb wywia​dow​czych, ponie​waż infor​ma​cje, któ​rymi zarzą​dza​li​-

śmy, były innej natury. Miały zupeł​nie inną siłę raże​nia. Od zakoń​cze​nia zim​nej wojny wiele się w tej

kwe​stiizmie​niło.Szpie​go​stwoprze​my​słowe,nad​zórnadludźmiifir​mami,towszystkoposzłodoprzodu.

Dziś siłą rze​czy mamy mnó​stwo infor​ma​cji, dzięki któ​rym można się wzbo​ga​cić, nie​rzadko w krót​kim

cza​sie.

–Ichceszpowie​dzieć,żetojestwyko​rzy​sty​wane.

–Całarzeczwtym,żebytowyko​rzy​sty​wać.Zaj​mu​jemysięszpie​go​stwemprze​my​sło​wym,żebypomóc

kra​jo​wemu prze​my​słowi – zapew​nić korzy​ści naszym wiel​kim kon​cer​nom, infor​mo​wać je o sła​bych

i moc​nych stro​nach kon​ku​ren​tów. Szpie​go​stwo prze​my​słowe jest aktem patrio​ty​zmu. Ale, jak wszelka

dzia​łal​nośćwywia​dow​cza,stoinagra​nicyprawa.Kiedypomoczamie​niasięwdzia​łal​nośćprze​stęp​czą?

–Notak,kiedy?

–Towła​śniejestpyta​nie.Jeśliotocho​dzi,nie​wąt​pli​wienastą​piłoprze​war​to​ścio​wa​nie.To,cojesz​-

cze kilka dekad temu było uwa​żane za nie​zgodne z pra​wem lub nie​mo​ralne, dziś jest comme il faut.

Adwo​kacipoma​gająlegi​ty​mi​zo​waćkra​dzieżeinad​uży​cia.MywNSAniebyli​śmylepsi,amożenawet…

–Gorsi.

background image

– Spo​koj​nie, pozwól mi skoń​czyć – cią​gnął Ed. – Powie​dział​bym, że mimo wszystko mamy jakieś

zasady.Alejeste​śmywielkąorga​ni​za​cją,zatrud​niamydzie​siątkitysięcyludzi.Zawszeznajdąsięwśród

nichkana​lie,nawetwysokoposta​wionekana​lie,jakte,októ​rychzamie​rzamciopo​wie​dzieć.Niedasię

tegounik​nąć.

–Oczy​wi​ścieopo​wieszmionichzczy​stejżycz​li​wo​ści–dodałMikaelzpewnądoząsar​ka​zmu.

–Ha,ha,możeniedokońca.Aleposłu​chaj.Wiesz,cosiędzieje,kiedykilkunaszychwysokoposta​-

wio​nychpra​cow​ni​kównawszel​kiespo​sobyprze​kra​czagra​nicęprawa?

–Nicprzy​jem​nego.

–Stająsiępoważ​nymikon​ku​ren​tamidlaprze​stęp​czo​ścizor​ga​ni​zo​wa​nej.

–Pań​stwoimafiazawszewal​czyłynajed​nejare​nie–powie​działMikael.

– Jasne, jedni i dru​dzy wymie​rzają wła​sną spra​wie​dli​wość, sprze​dają nar​ko​tyki, ochra​niają ludzi,

anawetzabi​jają,takjakunas.Jed​nakpraw​dziwypro​blempowstaje,kiedynajakimśpolunaszedzia​ła​-

niazaczy​nająsiępokry​wać.

–Idotegowła​śniedoszło?

– Nie​stety tak. Jak wiesz, w Soli​fo​nie jest tajna sek​cja kie​ro​wana przez Zig​munda Ecker​walda. Ma

usta​lać,czymzaj​mująsiękon​ku​ren​cyjnefirmyzbranżyzaawan​so​wa​nychtech​no​lo​gii.

–Nietylkotymsięzaj​mują.

–Zga​dzasię.Pozatymkradnąisprze​dająto,coimsięudałoukraść,cooczy​wi​ściedziałananie​ko​-

rzyśćSoli​fonu,amożeicałejgiełdyNASDAQ.

–Atakżewaszą.

–Takjest.Oka​załosię,żenasiszem​ranichłopcy–póź​niejpodamciwszyst​kieszcze​góły,aletoprzede

wszyst​kimdwajsze​fo​wieodpo​wie​dzialnizaszpie​go​stwoprze​my​słowe–JoacimBarc​layiBrianAbbot,

iichpod​władni–korzy​stajązpomocyEcker​waldaijegoekipy,asamizkoleipoma​gająimpro​wa​dzić

dzia​łal​ność pod​słu​chową na sze​roką skalę. Soli​fon wska​zuje, gdzie należy szu​kać wiel​kich inno​wa​cji,

anasicho​lerniidiocista​rająsięorysunkiiszcze​gółytech​niczne.

–Ainka​so​wanepie​nią​dzeniezawszetra​fiajądopań​stwo​wejkasy.

–Jestjesz​czegorzej,przy​ja​cielu.Jeżelirobisztakierze​czynapań​stwo​wejposa​dzie,bar​dzosięnara​-

żasz.Ecker​waldijegoekipapoma​gająteżgroź​nymprze​stęp​com,choćwła​ści​wienapoczątkuniewie​-

dzieli,żetogroźniprze​stępcy.

–Aletakbyło?

–Tak,aprzytymmieligłowynakarku.Pra​co​walidlanichhake​rzynatakimpozio​mie,żesammarzył​-

bymotym,żebyichzatrud​nić.Zawo​dowozaj​mo​walisięwyko​rzy​sty​wa​nieminfor​ma​cji,więcmożeszsię

domy​ślać,cosięstało.Kiedyodkryli,czymsięzaj​mująnasichłopcyzNSA,zna​leźlisięwwyma​rzo​nej

sytu​acji.

–Moglidyk​to​waćwarunki.

– Mieli nie​li​chą prze​wagę i, rzecz jasna, wyko​rzy​stali ją do mak​si​mum. Nasi chłopcy okra​dali nie

background image

tylko kon​cerny, ale też małe rodzinne firmy i wal​czą​cych o prze​ży​cie samo​dziel​nych inno​wa​to​rów. Nie

wyglą​da​łobytoład​nie,gdybywyszłonajaw,więcdoszłodogod​nejpoża​ło​wa​niasytu​acji,wktó​rejnasi

chłopcyczuli,żemusząpoma​gaćnietylkoEcker​wal​dowiijegoeki​pie,alerów​nieżprze​stęp​com.

–MasznamyśliSpi​ders?

–Takjest.Możemimowszystkokażdazestronprzezjakiśczasbyłazado​wo​lona.Tonaprawdębig

busi​nessiwszy​scyobrzy​dli​wiesięnatymwzbo​ga​cili.Inagledoakcjiwkro​czyłgeniusz,nie​jakipro​fe​-

sor Bal​der, i zaczął węszyć, a robił to tak umie​jęt​nie, jak wszystko, czego się podej​mo​wał. Poznał ich

dzia​łal​ność,aprzy​naj​mniejjejczęść.Wszy​scyoczy​wi​ściebyliprze​ra​żeniidoszlidownio​sku,żetrzeba

coś zro​bić. Nie jestem pewien, ale nasi chłopcy chyba liczyli na to, że wystar​czą grzmiący, mio​ta​jący

groźbyadwo​kaci.Oka​załosięjed​nak,żebyliwbłę​dzie,tymbar​dziejżejechalinajed​nymwózkuzban​-

dy​tami.Człon​ko​wieSpi​derswoleliprze​mociwłą​czylinaszychchłop​cówdoswo​jegoplanu,żebyjesz​-

czemoc​niejichzesobązwią​zać.

–Boże!

–Aletotylkomaływrzódnacielenaszejorga​ni​za​cji.Przyj​rze​li​śmysiępozo​sta​łejdzia​łal​no​ścii…

– Z pew​no​ścią z moral​nego punktu widze​nia nie można jej nic zarzu​cić – dokoń​czył Mikael ostro. –

Alemamtogdzieś.Mówimyterazoludziach,któ​rzyniecofnąsięprzedniczym.

–Prze​mocrzą​dzisięwła​snąlogiką.Trzebakoń​czyćto,cosięzaczęło.Awiesz,cowtymwszyst​kim

naj​śmiesz​niej​sze?

–Niewidzęwtymnicśmiesz​nego.

–Noto,powiedzmy,para​dok​salne.Otóżniedowie​dział​bymsięotym,gdybydonaszegointra​netunie

wła​małasięhakerka.

–Tokolejnypowód,żebyjązosta​wićwspo​koju.

–Takiteżmamzamiar,oilezdra​dzi,jaktegodoko​nała.

–Dla​czegototakieważne?

– Już ni​gdy żaden drań nie wła​mie się do mojego sys​temu. Chcę wie​dzieć dokład​nie, jak to zro​biła,

ipowziąćodpo​wied​niekroki.Potemzosta​więjąwspo​koju.

–Niewiem,ilesąwartetwojeobiet​nice.Alezasta​na​wiamniecośinnego–powie​działMikael.

–Dawaj!

– Wspo​mi​na​łeś o dwóch face​tach: Barc​layu i Abbo​cie, prawda? Jesteś pewien, że to nie dotarło

wyżej? Kto przede wszyst​kim odpo​wiada za szpie​go​stwo prze​my​słowe? To musi być jedna z waszych

szych,prawda?

–Nie​stetyniemogęzdra​dzićjegonazwi​ska.Jestobjętetajem​nicą.

–Notrudno,muszęsięztympogo​dzić.

–Musisz–odparłEdzde​cy​do​wa​nie,aMikaelzauwa​żył,żeruchzelżał.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział28

24listo

​pada,popo​łu​dnie

PRO​FE​SORCHAR​LESEDEL​MANstałnapar​kinguprzedInsty​tu​temKaro​lin​skaizacho​dziłwgłowę,

wcoteżsięwpa​ko​wał.Niezabar​dzorozu​miał,ococho​dzi,ajużnapewnoniemiałczasusiętymzaj​-

mo​wać.Tymnie​mniejzgo​dziłsięnacoś,przezcomusiałodwo​łaćsze​regspo​tkań,wykła​dówikon​fe​ren​-

cji.

Mimotobyłomudziw​niewesoło.Ocza​ro​wałgonietylkochło​piec,aletakżemłodakobieta.Wyglą​-

dała,jakbyjesz​czeprzedchwiląbiłasięwjakimśzaułku,ajed​nakjeź​dziłanowymbmw,awjejgło​sie

pobrzmie​wałchłodnyauto​ry​tet.Nie​malbez​wied​nieodpo​wia​dałnajejpyta​nia,odrzu​ca​jącwszyst​kiepro​-

po​zy​cjewyna​gro​dze​nia.

Powie​działnawet,żesamzapłacizapodróżihotel.Pew​niemęczyłogopoczu​ciewiny.Byłżycz​li​wie

nasta​wionydochłopca.Augustbudziłjegonaukowącie​ka​wość.Sawant,któryrysujezfoto​gra​ficznąpre​-

cy​zjąiroz​kładaliczbynaczyn​nikipierw​sze–uznałtozawyjąt​kowofascy​nu​jącyprzy​pa​dek.Posta​no​wił

nawet,żedarujesobiekola​cjęnoblow​ską.Sambyłtymzdzi​wiony.Tamłodakobietanaprawdęnamie​-

szałamuwgło​wie.

HANNABAL​DERsie​działawkuchniipaliła.Czułauciskwżołądku.Obcyludziebar​dzojejpomo​gli

ioka​zaliwspar​cie,aleLassespra​wiłjejtęgielanie.Nieradziłsobiezjejnie​po​ko​jem.Pew​niedla​tego,

żeniezosta​wiałmiej​scanajegowła​snecier​pie​nie.

Cochwilęwybu​chał:„Nieumiesznawetdopil​no​waćswo​jegodzie​ciaka?”.Wyma​chi​wałrękamiirzu​-

całniąpomiesz​ka​niu,jakbybyłaszma​cianąlalką.Wie​działa,żezachwilęznowuwpad​niewszał.Zro​-

biłanie​ostrożnyruchizalałakawąstronęzinfor​ma​cjamikul​tu​ral​nymiw„DagensNyhe​ter”,którąprzed

chwilą czy​tał. Wyzło​śli​wiał się nad recen​zją spek​ta​klu. Twier​dził, że jest zbyt pochlebna dla kole​gów,

któ​rychnielubił.

–Cośtyzro​biła,docho​lery?–syk​nął.

–Prze​pra​szam–powie​działaszybko.–Zaraztowytrę.

Widząckącikijegoust,domy​śliłasię,żetoniewystar​czy.Wie​działa,żejąude​rzy,jesz​czezanimonto

wie​dział.Przy​go​to​wałasięnapoli​czek.Niepowie​działaanisłowainieruszyłagłową.Czułatylko,że

łomo​cze jej serce, a oczy napeł​niają się łzami. Nie cho​dziło jed​nak o cios. Cios był tylko czyn​ni​kiem

wyzwa​la​ją​cym.Ranoodbyłatakdziwnąroz​mowę,żeledwozro​zu​miała,ocowtymwszyst​kimcho​dzi.

Augustzostałodna​le​ziony,alepotemznowuznik​nąłipraw​do​po​dob​niebyłcałyizdrowy.Praw​do​po​dob​-

nie.Niewie​działanawet,czytawia​do​mośćpowinnająuspo​koić,czyzanie​po​koićjesz​czebar​dziej.

Niemiaławręczsiłysłu​chać.Teraz,kilkagodzinpóź​niej,na​dalnicsięniedziało.Naj​wy​raź​niejnikt

nie wie​dział nic nowego. Nagle wstała, nie zasta​na​wia​jąc się, czy nie padną kolejne ciosy. Poszła do

background image

dużegopokoju.Zaple​camisły​szałaciężkioddechLas​sego.Napod​ło​dzena​dalleżałykartkiAugu​sta.Zza

oknadobie​gałowyciekaretki.Naklatcesły​chaćbyłoczy​jeśkroki.Czyktośdonichszedł?Roz​ległsię

dzwo​nek.

–Nieotwie​raj–syk​nąłLasse.–Totylkojakiśpier​do​lonydzien​ni​karz.

Ona też nie chciała otwie​rać. Na myśl o spo​tka​niu z kim​kol​wiek robiło jej się nie​do​brze. Ale mimo

wszystkomusiałaotwo​rzyć.Możepoli​cjachciałająjesz​czerazprze​słu​chać,amożemielijakieśnowe

wie​ści,dobrealbozłe.Pode​szładodrzwiiwtejsamejchwilipomy​ślałaoFran​sie.

Przy​po​mniałasobie,jakprzy​szedłpoAugu​sta.Pamię​tałajegooczyiżeniemiałbrody.Pamię​tałateż,

żetęsk​niłazadaw​nymżyciem,zcza​sówprzedWest​ma​nem,kiedydzwo​niłytele​fony,napły​wałypro​po​zy​-

cje,astrachjesz​czeniezato​piłwniejszpo​nów.Otwo​rzyłazabez​pie​czonełań​cu​chemdrzwi.Zpoczątku

niewidziałanic,tylkowindęiczer​wo​no​bru​natneściany.Zarazpotempoczułasiętak,jakbyjąprze​szył

prąd.Wpierw​szejchwiliniewie​rzyławła​snymoczom.AlenaprogunaprawdęstałAugust!Włosymiał

strasz​li​wie skoł​tu​nione, ubra​nie brudne, na nogach o wiele za duże trampki, a mimo to patrzył na nią

z takim samym poważ​nym, nie​od​gad​nio​nym wyra​zem twa​rzy. Odpięła łań​cuch i otwo​rzyła drzwi. Nie

ocze​ki​wała,żebędziesam,aleitaksięwzdry​gnęła.KołoAugu​stastałamłodadziew​czynawskó​rza​nej

kurtce,zzadra​pa​niaminatwa​rzyizie​miąwewło​sach.Stałazespusz​czonągłową.Wręcetrzy​maładużą

torbępodróżną.

–Przy​szłamzwró​cićcisyna–powie​działa,niepod​no​szącwzroku.

–MójBoże–krzyk​nęłaHanna.–MójBoże!

Nie była w sta​nie powie​dzieć nic wię​cej. Przez kilka sekund stała w drzwiach i nie wie​działa, co

począć.Pochwilijejramionazaczęłysiętrząść.Padłanakolana,nicsobienierobiącztego,żeAugust

niecier​piałsięprzy​tu​lać.Objęłagoizaczęłamam​ro​tać:„Mójsynku,mójsynku”.Wkońcuwjejoczach

poja​wiłysięłzy.Augustnietylkojejnatopozwa​lał,alewręczspra​wiałwra​że​nie,jakbysamchciałcoś

powie​dzieć. Pomy​ślała, że to dziwne. Czyżby na doda​tek nauczył się mówić? Nie zdą​żył. W drzwiach

sta​nąłLasse.

–Co,dodia​bła…coonturobi?–powie​dział.Wyglą​dał,jakbymiałochotębićdalej.

Inaglesięroz​ja​śnił.Wpew​nymsen​siebyłtowspa​niałyaktor​skipopis.Wmgnie​niuokazacząłświe​-

cićtymswoimolśnie​wa​ją​cymbla​skiem,któryrobiłtakiewra​że​nienakobie​tach.

–Ijesz​czezdostawądodomu–dodał.–Feno​me​nal​nie!Dobrzesięczuje?

–Wporządku–odparłakobietadziw​niegłu​chymgło​sem.Bezpyta​niaweszładośrodka,wubło​co​-

nychczar​nychbutachiztorbąwręce.

–Jasne,zapra​szamy–powie​działLassecierpko.–Niekrę​pujsię.

–Jestemtupoto,żebycipomócsięspa​ko​wać,Lasse–oznaj​miłakobietalodo​wa​tymtonem.

Tobyłotakiedziwne,żeHannamiałapew​ność,żesięprze​sły​szała.Widaćbyło,żeLasserów​nieżnie

zro​zu​miał.Gapiłsięnaniązgłu​piąminą.

–Cotymówisz?

background image

–Maszsięstądwypro​wa​dzić.

–Pró​bu​jeszbyćzabawna?

–Anitro​chę.Wtejchwilimaszopu​ścićtendomini​gdywię​cejniezbli​żaćsiędoAugu​sta.Widziszgo

porazostatni.

–Chybaosza​la​łaś!

–Nie,jestemdlacie​biebar​dzołaskawa.Wpierw​szejchwilichcia​łampopro​stuzrzu​cićcięzescho​-

dów i zgo​to​wać ci pie​kło. Ale wzię​łam ze sobą torbę. Pomy​śla​łam, że pozwolę ci zapa​ko​wać kilka

koszulipargatek.

–Cozcie​biezadzi​wa​dło?–wyce​dziłLasse,jed​no​cze​śniezdu​mionyiwście​kły.Zbli​żyłsiędoniej

zgroź​nymwyra​zemtwa​rzy.Hannaprzezchwilęzasta​na​wiałasię,czyjątakżeude​rzy.

Coś spra​wiło, że się zawa​hał. Może jej oczy, a może po pro​stu to, że nie zacho​wy​wała się jak inni.

Zamiastsięwyco​faćzprze​stra​szonąminą,uśmiech​nęłasięchłodno,wyjęłazwewnętrz​nejkie​szenikilka

pomię​tychkar​tekipodałamuje.

– Jeżeli ty i twój kum​pel Roger będzie​cie kie​dyś tęsk​nili za Augu​stem, może​cie spoj​rzeć na to

ipowspo​mi​nać.

Lasse był wyraź​nie zdu​miony. Zdez​o​rien​to​wany zaczął prze​glą​dać papiery. Po chwili jego twarz

wykrzy​wiłpaskudnygry​mas.Hannaniemogłasiępowstrzy​maćirów​nieżzer​k​nęła.Tobyłyrysunki,aten

na samej górze przed​sta​wiał… Las​sego. Wyma​chi​wał pię​ściami i wyglą​dał na naprawdę złego. Choć

potem nie potra​fiła wytłu​ma​czyć, jak to moż​liwe, zro​zu​miała nie tylko to, co się działo, kiedy August

zosta​wałsamzLas​semiRoge​rem.Zoba​czyłateżswojeżycie.Jaśniejiwyraź​niej,niżwidziałajeprzez

wieleostat​nichlat.

Dokład​nie tak samo, z tak samo wykrzy​wioną, wście​kłą twa​rzą, spo​glą​dał na nią setki razy, ostat​nio

mniej wię​cej minutę wcze​śniej. Zro​zu​miała, że nikt nie powi​nien zno​sić cze​goś takiego – ani ona, ani

August.Wzdry​gnęłasię,aprzy​naj​mniejtakjejsięwyda​wało,bokobietaspoj​rzałananiąuważ​nie.Ona

teżnaniąpopa​trzyłaichoćstwier​dze​nie,żestałysięsobiebli​skie,byłobyprze​sadą,napewnonajakimś

pozio​miezawią​załasięmię​dzyniminićporo​zu​mie​nia.Kobietaspy​tała:

–Mamrację,Hanno?Prawda,żepowi​niensięstądwyno​sić?

Topyta​niebyłośmier​tel​nienie​bez​pieczne.Hannaspu​ściławzrokispoj​rzałanadużetrampkiAugu​sta.

–Cotozabuty?

–Moje.

–Dla​czego?

–Ranowyjeż​dża​li​śmywpośpie​chu.

–Corobi​li​ście?

–Ukry​wa​li​śmysię.

–Nierozu​miem…–zaczęła,aleniezdą​żyłapowie​dziećnicwię​cej.Lassebru​tal​niepocią​gnąłjąza

rękę.

background image

–Możewyja​śnisztejpsy​cho​patce,żejedynąosobą,którastądwyleci,jestona?!–ryk​nął.

–Tak,tak–odparłaHanna.

–Notowyja​śnij!

Wtedy nastą​piło coś, czego nie potra​fiła wytłu​ma​czyć. Może spo​wo​do​wał to wyraz twa​rzy Las​sego,

amożenie​ugię​tość,jakądostrze​gławposta​wieiwzim​nychoczachmło​dejkobiety.Nagleusły​szała,jak

mówi:

–Wyjdź,Lasse.Wyjdźini​gdyjużniewra​caj!

Sama nie wie​rzyła, że to się dzieje naprawdę. Czuła się tak, jakby mówił za nią ktoś inny. Potem

wszystko poto​czyło się szybko. Lasse uniósł rękę, żeby ją ude​rzyć. Ale nie on wymie​rzył cios. Młoda

kobieta zare​ago​wała bły​ska​wicz​nie. Niczym wytrawny bok​ser trzy razy zdzie​liła go w twarz, po czym

pod​cięłamunogikop​nia​kiem.Lasserunąłnazie​mię.

–Cojest,udia​bła?–powie​działtylko.

Runął na pod​łogę, a młoda kobieta sta​nęła nad nim. Po wszyst​kim Hanna raz po raz przy​po​mi​nała

sobie, co powie​działa. Czuła się tak, jakby odzy​skała część sie​bie. Zro​zu​miała, jak mocno i jak długo

pra​gnęła,żebyLasseWest​manznik​nąłzjejżycia.

BUBLAN​SKITĘSK​NIŁzarab​bimGold​ma​nem.

Tęsk​niłzapoma​rań​czowącze​ko​ladąSonjiModig,zaswoimnowymłóż​kiemDux,zainnąporąroku.

Teraz jed​nak miał dopro​wa​dzić do porządku śledz​two i wła​śnie to zamie​rzał zro​bić. Rze​czy​wi​ście

wpew​nymsen​siebyłzado​wo​lony.Wyglą​dałonato,żeAugustjestcałyizdrowyijedziedomamy.

Mor​dercajegoojcazostałschwy​tany,wła​śniedziękiniemuiLis​bethSalan​der,choćniebyłopewne,

czyprze​żyje.Byłciężkorannyileżałnaoddzialeinten​syw​nejtera​piiwszpi​taluDan​de​ryd.Nazy​wałsię

Borys Lebe​dew, ale od dawna posłu​gi​wał się nazwi​skiem Jan Holt​ser. Miesz​kał w Hel​sin​kach. Był

majo​remibyłymżoł​nie​rzemeli​tar​nejjed​nostkiradziec​kiejarmii.Jegonazwi​skopoja​wiałosięwwielu

śledz​twachwspra​wiemor​derstw,aleniemożnagobyłoonicoskar​żyć.Ofi​cjal​niebyłpry​wat​nymprzed​-

się​biorcą dzia​ła​ją​cym w branży ochro​niar​skiej i miał podwójne oby​wa​tel​stwo – fiń​skie i rosyj​skie.

Praw​do​po​dob​niektośmaj​stro​wałprzyjegokar​to​tece.

Rów​nież dwaj pozo​stali męż​czyźni zna​le​zieni nie​opo​dal domku na Ingarö zostali ziden​ty​fi​ko​wani po

odci​skachpal​ców.BylitoDen​nisWil​ton–starygang​sterzeSvavelsjöMC,któryodsia​dy​wałwyrokza

napadrabun​kowyipobi​cie–iWła​di​mirOrłow,Rosja​ninska​zanywNiem​czechzastrę​czy​ciel​stwo.Jego

dwieżonyzgi​nęłytra​gicz​niewnie​wy​ja​śnio​nychoko​licz​no​ściach.Żadenniepowie​działanisłowaotym,

cosięstało,anioniczyminnym.Bublan​skinierobiłsobiezbytwiel​kichnadziei,żecośsięwtejkwe​stii

zmieni.Ludzietegopokrojuniesąpod​czasprze​słu​chańzbytroz​mowni.Zdru​giejstrony,pomy​ślał,takie

sąregułygry.

Prze​czu​wał,żeobajbylitylkosze​re​go​wymiżoł​nie​rzami,nadktó​rymistalidowódcy.Niepodo​bałomu

sięto.Naj​wy​raź​niejmielipowią​za​niaznaj​bar​dziejwpły​wo​wymioso​bamizRosjiiSta​nówZjed​no​czo​-

background image

nych.Nieprze​szka​dzałomuto,żeMikaelBlom​kvistwienatematjegośledz​twawię​cejniżon.Niezale​-

żało mu na pre​stiżu. Chciał tylko posu​wać się naprzód i z wdzięcz​no​ścią przyj​mo​wał infor​ma​cje, bez

względunato,ktoichdostar​czał.Mimotowni​kliwewnio​skiMika​elaprzy​po​mi​nałymuoichwła​snych

nie​po​wo​dze​niach, prze​cieku w śledz​twie i nie​bez​pie​czeń​stwie, na które nara​zili chłopca. Wie​dział, że

nieprze​sta​niesięztegopowoduwście​kać.Możewła​śniedla​tegoniespodo​bałomusięto,żesze​fo​wej

Säpo,Hele​nieKraft,takbar​dzozale​żało,żebysięznimskon​tak​to​wać.Zresztąnietylkojej.Chcielitego

rów​nież infor​ma​tycy z Kra​jo​wej Poli​cji Kry​mi​nal​nej, pro​ku​ra​tor Richard Ekström, a także pro​fe​sor

z Uni​wer​sy​tetu Stan​forda – Ste​ven War​bur​ton z Machine Intel​li​gence Rese​arch Insti​tute MIRI. Amanda

Flodtwier​dziła,żechciałporoz​ma​wiaćojakimśpoważ​nymzagro​że​niu.

Byłwzbu​rzony.Ztegoiztysiącainnychpowo​dów.Nagleroz​le​głosiępuka​niedodrzwi.Wprogusta​-

nęła Sonja Modig. Wyglą​dała na zmę​czoną, była nie​uma​lo​wana. Na jej twa​rzy dostrzegł coś nowego,

odsło​nię​tego.

– Ci trzej, któ​rych zatrzy​ma​li​śmy, są ope​ro​wani – powie​działa. – Tro​chę potrwa, zanim będziemy

mogliichznówprze​słu​chać.

–Chybaraczejspró​bo​waćprze​słu​chać.

–Możeitak.Alezdą​ży​łamuciąćsobiekrótkąpoga​wędkęzLebe​de​wem.Chwilęprzedope​ra​cjąbył

przy​tomny.

–Icopowie​dział?

–Żechceporoz​ma​wiaćzpasto​rem.

–Dla​czegowszy​scysza​leńcyimor​dercyzro​bilisiętacyreli​gijni?

–Pod​czasgdywszy​scyroz​sądnista​rzykomi​sa​rzewąt​piąwBoga?

–Otóżto!

–Rzeczwtym,żewyda​wałsięzre​zy​gno​wany,atomoimzda​niemdobrzewróży–cią​gnęłaSonja.–

Kiedymupoka​za​łamrysu​nek,mach​nąłtylkoręką.

–Niepró​bo​wałtwier​dzić,żetowymy​sły?

–Zamknąłtylkooczyizacząłmówićopasto​rze.

–Orien​tu​jeszsię,czegochcetename​ry​kań​skipro​fe​sor,którycią​gledzwoni?

–Jaki…Nie…Koniecz​niechceztobąporoz​ma​wiać.Myślę,żecho​dziobada​niaBal​dera.

–Atenmłodydzien​ni​karz,Zan​der?

–Onimwła​śniechcia​łamztobąporoz​ma​wiać.Mamzłeprze​czu​cia.

–Cowiemy?

– Że pra​co​wał do późna, a potem znik​nął. Ostatni raz widziano go póź​nym wie​czo​rem w oko​li​cach

Kata​ri​na​his​senwtowa​rzy​stwiepięk​nejkobietyociem​no​blondlubruda​wychwło​sachiwdro​gich,eks​-

klu​zyw​nychciu​chach.

–Pierw​szesły​szę.

–Widziałichpie​karzzeSkan​senu.NazywasięKenEklundimieszkawbudynku,wktó​rymmie​ścisię

background image

redak​cja „Mil​len​nium”. Stwier​dził, że wyglą​dali na zako​cha​nych, a w każ​dym razie Zan​der na takiego

wyglą​dał.

–Chceszpowie​dzieć,żemógłsięzła​paćnajejlep?

–Nie​wy​klu​czone.

–Czytomoż​liwe,żetotasamaosoba,którąwidzianonaIngarö?

– Spraw​dzamy to. Nie​po​koi mnie to, że naj​wy​raź​niej szli w stronę Gamla stan. To tam wyła​pa​li​śmy

sygnałjegokomórki.

–Rozu​miem.

– Nie​po​ko​jące jest to, że Orłow, ten gno​jek, który pluje na mnie za każ​dym razem, kiedy pró​buję go

prze​słu​chać,mamiesz​ka​nieprzyMårtenTrot​zigsgränd.

–Byli​ścietam?

–Jesz​czenie,alesięwybie​ramy.Wła​śniesięotymdowie​dzie​li​śmy.Miesz​ka​niejestzapi​sanenajedną

zjegofirm.

–Notomiejmynadzieję,żeniespo​tkanastamżadnanie​miłanie​spo​dzianka.

–Otóżto.

LASSE WEST​MAN leżał w przed​po​koju na pod​ło​dze. Nie wie​dział, dla​czego tak bar​dzo się boi. To

prze​cież była tylko jakaś laska, wykol​czy​ko​wana pun​kówa, ledwo się​gała mu do piersi. Powi​nien ją

wyrzu​cićjakmałegoszczura.Amimotobyłjakspa​ra​li​żo​wany,choćniesądził,żebytomiałocośwspól​-

negoztym,jaksiębiła,anitymbar​dziejzestopą,którątrzy​małanajegobrzu​chu.Cho​dziłoocośinnego,

bar​dziejnie​uchwyt​nego,wjejspoj​rze​niu,amożenawetwcałejjejpostaci.Przezkilkaminutleżałjak

idiotaisłu​chał.

–Wła​śniemiprzy​po​mnia​łeś–powie​działa–żemojarodzinamajakiśstrasznyfeler.Wydajesię,że

jeste​śmy zdolni do wszyst​kiego. Do naj​bar​dziej nie​wy​obra​żal​nego okru​cień​stwa. Może to jakieś wady

gene​tyczne.Jamamtakzludźmi,któ​rzykrzyw​dząkobietyidzieci.Stajęsięprzynichśmier​tel​nienie​bez​-

pieczna.Kiedyzoba​czy​łamrysunkiAugu​sta,przed​sta​wia​jącecie​bieitwo​jegokolegęRogera,pomy​śla​-

łam,żechcia​ła​bymzro​bićwamnaprawdępoważnąkrzywdę.Długomogła​bymotymmówić.Aleuwa​-

żam,żeAugustmajużdość,więcist​niejemałaszansa,żepotrak​tujęwastro​chęłagod​niej.

–Jestem…–zacząłLasse.

–Milcz–cią​gnęła.–Toniesąnego​cja​cje.Aniroz​mowa.Popro​stuprzed​sta​wiamciwarunki.Zpraw​-

negopunktuwidze​nianiemażad​negopro​blemu.Fransbyłnatyleroz​sądny,żebyprze​pi​saćmiesz​ka​niena

Augu​sta. Co do reszty: masz dokład​nie cztery minuty na spa​ko​wa​nie swo​ich rze​czy, a potem spły​waj.

JeślityalboRogertuwró​ci​ciealbowjaki​kol​wiekspo​sóbbędzie​ciesiękon​tak​to​waćzAugu​stem,spo​-

nie​wie​ramwastak,żedokońcaswo​ichdniniebędzie​ciewsta​niezro​bićnicprzy​jem​nego.Izgło​szęna

poli​cję,żeznę​ca​li​ściesięnadAugu​stem.Jakwiesz,mamnietylkorysunki,aletakżezezna​niapsy​cho​lo​-

gów i bie​głych. Skon​tak​tuję się nawet z kolo​rową prasą. Poin​for​muję ich, że mam coś, co potwier​dza

background image

infor​ma​cjenatwójtemat,którepoja​wiłysiępotym,jakpobi​łeśRenatęKapu​sin​ski.Cowtedyzro​bi​łeś,

Lasse?Nieodgry​złeśjejprzy​pad​kiempoliczkainiekopa​łeśjejpogło​wie?

–Czylipój​dzieszdoprasy.

–Pójdędoprasy.Zaszko​dzętobieitwo​jemuprzy​ja​cie​lowinawszel​kiemoż​liwespo​soby.Alemoże–

pod​kre​ślam: może – unik​nie​cie naj​gor​szego poni​że​nia, jeśli ni​gdy wię​cej nie poka​że​cie się w pobliżu

Hanny i Augu​sta i nie skrzyw​dzi​cie już żad​nej kobiety. Tak naprawdę mam was w dupie. Chcę tylko,

żeby​śmy wszy​scy, z Augu​stem na czele, nie musieli was wię​cej oglą​dać. Dla​tego musisz stąd znik​nąć.

Jeśliposłu​chaszmojejradyiodtejporybędzieszżyłjakskromny,stra​chliwymnich,możetowystar​czy.

Wąt​pię, żebyś wytrzy​mał, bo jak wiesz, kiedy cho​dzi o prze​moc wobec kobiet, praw​do​po​do​bień​stwo

recy​dywyjestduże,apozatymjesteśgno​jemiśmie​ciem,aleprzyodro​bi​nieszczę​ścia…może…Zro​zu​-

mia​łeś?

–Zro​zu​mia​łem–odparłLasseWest​maniznie​na​wi​dziłsięzato.

Nie widział jed​nak innej moż​li​wo​ści, jak tylko przy​tak​nąć i zro​bić, co kazała. Wstał, poszedł do

sypialniiwpośpie​chuspa​ko​wałtro​chęubrań.Potemwziąłpłaszczitele​foniwyszedł.Niemiałpoję​cia,

dokądpójść.Ni​gdywżyciunieczułsiętakiżało​sny.

Nadwo​rzezaci​nałnie​przy​jemnydeszczześnie​giem.

LIS​BETH USŁY​SZAŁA TRZASK zamy​ka​ją​cych się drzwi. Na kamien​nych scho​dach powoli cichły

kroki. Spoj​rzała na Augu​sta. Stał nie​ru​chomo, z opusz​czo​nymi rękami, i patrzył na nią prze​ni​kli​wie.

Wpra​wiał ją w zakło​po​ta​nie. Chwilę wcze​śniej miała kon​trolę nad sytu​acją, a teraz nagle poczuła się

nie​pew​nie.Niemogłateżpojąć,cosiędziejezHannąBal​der.

Wyglą​dała,jakbyzachwilęmiaławybuch​nąćpła​czem,aAugust…zacząłpotrzą​saćgłowąinie​wy​raź​-

niemam​ro​tać.Tymrazemniebyłytoliczbypierw​sze,tylkocośzupeł​nieinnego.Lis​bethnaj​bar​dziejze

wszyst​kiegochciałasobiepójść.Alezostała.Jesz​czenieskoń​czyła.Wyjęłazkie​szenidwabiletylot​ni​-

cze,voucherhote​lowyigrubyplikbank​no​tów,zarównokoron,jakieuro.

–Chcia​ła​bymtylkozgłębiserca…–zaczęłaHanna.

–Milcz–prze​rwałajejLis​beth.–TumaszbiletydoMona​chium.Samo​lotodla​tujewie​czo​rem,pięt​na​-

ścieposiód​mej,więcmusi​ciesięspie​szyć.Stam​tądzosta​nie​cieprze​wie​zienibez​po​śred​niodoSchloss

Einau. To ele​gancki hotel nie​da​leko Gar​misch-Par​ten​kir​chen. Będzie​cie miesz​kali w dużym pokoju na

samejgórze,podnazwi​skiemMüller.Napoczą​tekprzeztrzymie​siące.Skon​tak​to​wa​łamsięzpro​fe​so​rem

Char​le​semEdel​ma​nemiwytłu​ma​czy​łammu,dla​czegotakważnejestzacho​wa​nietajem​nicy.Będziewas

regu​lar​nieodwie​dzałipil​no​wał,żebyAugustmiałdobrąopiekę.Zor​ga​ni​zujeteżpry​wat​nychnauczy​cieli.

–Żar​tu​jesz?

– Milcz, powie​dzia​łam. Mówię śmier​tel​nie poważ​nie. To prawda, poli​cja ma już rysu​nek Augu​sta,

amor​dercazostałzatrzy​many.Alejegozle​ce​nio​dawcysąnawol​no​ściiniedasięprze​wi​dzieć,copla​-

nują. Musi​cie natych​miast opu​ścić to miesz​ka​nie. Ja mam co innego do roboty. Wyna​ję​łam kie​rowcę.

background image

Zawie​ziewasnalot​ni​skoArlanda.Możeiwyglądatro​chępodej​rza​nie,alejestwporządku.Może​ciego

nazy​waćPla​gue.Zro​zu​mia​łaś?

–Tak,ale…

–Żad​nychale.Posłu​chaj.Niewolnowamtamuży​waćkartkre​dy​to​wychanidzwo​nićztwo​jegotele​-

fonu. Mam dla cie​bie bez​pieczny tele​fon, black​phone’a, na wypa​dek gdyby trzeba było wsz​cząć alarm.

Mój numer jest już zapi​sany. Pokryję wszyst​kie koszty hotelu. Dosta​nie​cie też sto tysięcy koron na nie​-

prze​wi​dzianewydatki.Jakieśpyta​nia?

–Tosza​leń​stwo.

–Nie.

–Jakimcudembędziecięnatostać?

–Damsobieradę.

–Jakmamy…

Niedałaradypowie​dziećnicwię​cej.Wyglą​dałanakom​plet​niezdez​o​rien​to​waną,jakbyniewie​działa,

comyśleć.Naglesięroz​pła​kała.

–Jakmamycidzię​ko​wać?–wydu​siła.

–Dzię​ko​wać?

Lis​bethpowtó​rzyłatosłowo,jakbybyłodlaniejzupeł​nienie​zro​zu​miałe,akiedyHannaruszyładoniej

zwycią​gnię​tymirękami,cof​nęłasię.Patrzyławpod​łogę.

–Weźsię wgarść!Ogar​nij sięiskończ ztym, cobie​rzesz– ztablet​kamiczy coto tamjest.Tak mi

podzię​ku​jesz.

–Tak,oczy​wi​ście…

–Ajeżelikomuśprzyj​dziedogłowytwier​dzić,żeAugustpowi​nientra​fićdojakie​gośośrodka,ata​kuj,

bru​tal​nieibez​względ​nie.Zawszecelujwnaj​słab​szypunkt.Maszbyćjakwojow​niczka.

–Wojow​niczka?

–Takjest.Niktniebędzie…

Lis​bethprze​rwała.Uświa​do​miłasobie,żeniesątozbytimpo​nu​jącesłowapoże​gna​nia.Musiałyjed​nak

wystar​czyć,więcsięodwró​ciłairuszyładodrzwi.Zdą​żyłazro​bićzale​d​wiekilkakro​ków,kiedyAugust

znówzacząłmam​ro​tać,tymrazemdałosięzro​zu​mieć,comówi.

–Nieidź,nieidź…–powta​rzał.

Lis​bethtakżeinatoniemiaładobrejodpo​wie​dzi.

–Daszsobieradę–odparłatylkoidodała:–Dziękizato,żeranokrzyk​ną​łeś.

Nachwilęzapa​dłacisza.Lis​bethzasta​na​wiałasię,czypowie​dziećcośjesz​cze,alewkońcutegonie

zro​biła.Odwró​ciłasięiwyszła.Hannakrzyk​nęłazajejple​cami:

–Niemogęopi​sać,iletodlamniezna​czy!

Lis​bethnieusły​szałajed​nakanisłowa.Zbie​gałajużposcho​dach.Wsia​dładosamo​choduzapar​ko​wa​-

negoprzyTors​ga​tan.Kiedywje​chałanamostVästerbron,zadzwo​niłMikael.Powie​dział,żewNSAjuż

background image

wpa​dlinajejtrop.

–Prze​każim,żejateżwpa​dłamnaichtrop–wymam​ro​tała.

Potempoje​chaładoRogeraWin​teraizro​biławszystko,żebysięśmier​tel​nieprze​ra​ził.Następ​niewró​-

ciłanaFiskar​ga​tanizajęłasięzaszy​fro​wa​nympli​kiemzNSA,aleaniokrokniezbli​żyłasiędoroz​wią​-

za​nia.

EDIMIKAELspę​dzilicałydzieńwGrandHôtelu.Ciężkopra​co​wali.EdmiałdlaMika​elawspa​niałą

histo​rię,aMikaelmógłnapi​saćsen​sa​cyjnyarty​kuł,któ​regoon,Erikai„Mil​len​nium”takbar​dzopotrze​-

bo​wali.Mimotonie​przy​jemneuczu​cieniezni​kało,nietylkodla​tego,żeAndreisięnieodna​lazł.Mikael

miałwra​że​nie,żezsamymEdemcośjestnietak.Dla​czegowogólesiępoja​wiłidla​czegowło​żyłtyle

ener​gii w pomoc małej, szwedz​kiej gaze​cie, tak bar​dzo odda​lo​nej od wszyst​kich ośrod​ków wła​dzy

wSta​nachZjed​no​czo​nych?

Możnatobyłotrak​to​waćjakwymianęusług.Obie​całEdowi,żeniebędzieujaw​niałinfor​ma​cjiowła​-

ma​niu,idodał,żeprzy​naj​mniejspró​bujeskło​nićLis​beth,żebyznimporoz​ma​wiała.Uznał,żetowyja​-

śnie​nieniejestsatys​fak​cjo​nu​jące,ipoświę​ciłtylesamoczasunasłu​cha​nieEda,conaczy​ta​niemię​dzy

wier​szami.

Edzacho​wy​wałsiętak,jakbydużoryzy​ko​wał.Zasłonybyłyzacią​gnięte,atele​fonyleżaływbez​piecz​-

nej odle​gło​ści. Wyczu​wało się atmos​ferę para​noi. Na łóżku leżały tajne doku​menty, które Mikael mógł

prze​czy​tać,aleniewolnomubyłoichcyto​waćanikopio​wać,aEdodczasudoczasuprze​ry​wałopo​wia​-

da​nie,żebyomó​wićtech​nicznekwe​stiezwią​zanezochronąinfor​ma​to​rów.Jakbywręczmania​kal​niepil​-

no​wałtego,żebyprze​ciekuniedałosiępowią​zaćzjegonazwi​skiem.Cza​semner​wowonasłu​chi​wałkro​-

kówwkory​ta​rzuikilkarazywyglą​dałprzezszcze​linęmię​dzyzasło​nami,jakbysięchciałupew​nić,czy

nikt ich nie obser​wuje z zewnątrz, ale jed​nak… Mikael nie mógł się pozbyć podej​rze​nia, że odgrywa

przednimkome​dię.

Z każdą chwilą coraz wyraź​niej czuł, że Ed w pełni kon​tro​luje sytu​ację, że dobrze wie, co robi,

inawetnie​spe​cjal​niesięboi,żezosta​niepod​słu​chany.Pomy​ślał,żemusizanimstaćktośwyżejposta​-

wiony,możenawetprzy​dzie​lonomurolę,któ​rejsamjesz​czenierozu​miał.

Dla​tegobyłzain​te​re​so​wanynietylkotym,coEdmówił,aleteżtym,czegoniemówiłicozamie​rzał

osią​gnąć,dopro​wa​dza​jącdopubli​ka​cji.Bezwąt​pie​niadopew​negostop​niakie​ro​wałanimzłość.„Kilku

pie​przo​nychidio​tów”zwydziałudosprawnad​zorunadstra​te​gicz​nymitech​no​lo​giamipowstrzy​małoEda

przedprzy​gwoż​dże​niemhakerki,którawła​małasiędojegosys​temu,tylkodla​tego,żesamibalisię,żeich

brudywypłynąnapowierzch​nię.Twier​dził,żedopro​wa​dzagotodoszału,aMikaelniemiałpowodumu

niewie​rzyć,ajużtymbar​dziejwąt​pić,żenaprawdęchceuni​ce​stwićtychludzi:zmiaż​dżyćich,zetrzećna

prochpodbutami.

Jed​no​cze​śnie pewne ele​menty jego opo​wia​da​nia budziły nie​po​kój. Cza​sem wyda​wało się, że wal​czy

z czymś w rodzaju auto​cen​zury. Mikael co jakiś czas zarzą​dzał prze​rwę i scho​dził do recep​cji, żeby

background image

pomy​ślećalbozadzwo​nićdoErikiiLis​beth.Erikazawszeodbie​rałapojed​nymsygnale.Obojecie​szyli

się, że praca nad tym tema​tem posuwa się do przodu, ale nie mogli ukryć drę​czą​cego ich nie​po​koju.

Andreina​dalsięnieodna​lazł.

Lis​bethwogólenieodbie​rała.Udałomusiędoniejdodzwo​nićdopieroosie​dem​na​stejdwa​dzie​ścia.

Wyda​wałasięsku​pionainie​obecna.Poin​for​mo​wałagozwięźle,żeAugustjestjużbez​pieczny,umatki.

–Jaksięczu​jesz?–zapy​tał.

–Okej.

–Całaizdrowa?

–Ogól​nietak.

Wziąłgłę​bokioddech.

–Wła​ma​łaśsiędointra​netuNSA?

–Roz​ma​wia​łeśzEdemtheNedem?

–Bezkomen​ta​rza.

Niemógłtegopowie​dziećnawetjej.Ochronaźró​dełbyładlaniegoświę​to​ścią.

–WięcEdniejestwcaletakigłupi–odparła,jakbywła​śniepowie​działcośzupeł​nieinnego.

–Więcsięwła​ma​łaś.

–Moż​liwe.

Nagle poczuł, że chciałby ją zwy​my​ślać i zapy​tać, co, do cho​lery, wypra​wia. Ale opa​no​wał się

ipowie​dział:

–Sągotowipuścićcitopła​zem,oilesięznimispo​tkaszipowiesz,jaktozro​bi​łaś.

–Prze​każim,żejateżjestemnaichtro​pie.

–Cochceszprzeztopowie​dzieć?

–Żemamwię​cej,niżimsięwydaje.

–Okej–odparłznamy​słem.–Alemyślisz,żemogła​byśsięspo​tkać…

–ZEdem?

Aniechtam,pomy​ślałMikael.WkońcuEdsamchciałsięjejujaw​nić.

–ZEdem–powtó​rzył.

–Sku​bany.Matupet.

–Możnatakpowie​dzieć.Więcczymogła​byśsięznimspo​tkać,jeślicizagwa​ran​tu​jemy,żeniezosta​-

nieszzatrzy​mana?

–Niedasiętegozagwa​ran​to​wać.

–Mogęsięskon​tak​to​waćzsio​strą,zAnniką,ipopro​sić,żebycięrepre​zen​to​wała?

–Mamcoinnegodoroboty–odparła,jakbyniechciałajużotymroz​ma​wiać

Mikaelniemógłsiępowstrzy​mać:

–Tasprawa,nadktórąpra​cuję…

–Coznią?

background image

–Chybaniedokońcająrozu​miem.

–Wczympro​blem?–zapy​tałaLis​beth.

–Zacznijmyodtego,żeniemogępojąć,dla​czegoCamillapoja​wiłasięnaglepotylulatach.

–Myślę,żecze​kałanawła​ściwymoment.

–Jakto?

–Zawszewie​działa,żewróciizemścisięzato,cozro​bi​łamjejiZali.Chciałazacze​kać,ażsta​niesię

wystar​cza​jącosilna.Dlaniejniemanicważ​niej​szegoniżbyćsil​nym,aterazwresz​ciemogłaupiecdwie

pie​cze​nieprzyjed​nymogniu.Takmisięprzy​naj​mniejwydaje.Możeszjązapy​tać,kiedynastęp​nymrazem

pój​dzie​cienadrinka.

–Roz​ma​wia​łaśzHol​ge​rem?

–Byłamzajęta.

–Ajed​nakjejsięnieudało–mówiłdalejMikael.–Ty,naszczę​ście,wyszłaśztegocało.

–Takjest.

–Nieboiszsię,żewkaż​dejchwilimożewró​cić?

–Prze​szłomitoprzezmyśl.

–Nodobrze.Wiesz,żeonaijaprze​spa​ce​ro​wa​li​śmysiętylkokawa​łekHorns​ga​taninicpozatym?

Lis​bethnieodpo​wie​działa.

–Znamcię,Mikael–odparła.–Terazpozna​łeśteżEda.Rozu​miem,żenaniegorów​nieżpowin​nam

uwa​żać.

Mikaeluśmiech​nąłsiędosie​bie.

–Tak–odpo​wie​dział.–Myślę,żemaszrację.Niepowin​ni​śmymuzabar​dzoufać.Niechciał​bymbyć

dlaniegopoży​tecz​nymidiotą.

–Rze​czy​wi​ście,tochybaniejestodpo​wied​niaroladlacie​bie.

–Dla​tegobar​dzochciał​bymwie​dzieć,czegosiędowie​dzia​łaśdziękiwła​ma​niu.

–Mnó​stwanie​po​ko​ją​cychrze​czy.

–Opowią​za​niachEcker​waldaiSpi​derszNSA.

–Mię​dzyinnymi.

–Izamie​rza​łaśmiotymopo​wie​dzieć.

–Gdy​byśbyłgrzeczny,opo​wie​dzia​ła​bymci–odparłaszy​der​czo.

Sły​szącto,mimowolitro​chęsięucie​szył.

Apotemzachi​cho​tał,bowtejsamejchwilizro​zu​miał,corobiłEdNeedham.

Kiedywró​ciłdopokoju,trudnomubyłosięniezdra​dzić.Roz​ma​wialidodzie​sią​tej.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział29

25listo

​pada,rano

WMIESZ​KA​NIUWŁA​DI​MIRAORŁOWAprzyMårtenTrot​zigsgrändniecze​kałanaichżadnanie​miła

nie​spo​dzianka.Pano​waływnimporzą​dek,pościelwyglą​dałanaświeżozmie​nioną.Kosznapra​niebył

pusty. Mimo wszystko kilka rze​czy świad​czyło o tym, że coś jest nie w porządku. Sąsie​dzi mówili, że

ranobyłatamekipaodprze​pro​wa​dzek.Podokład​niej​szychoglę​dzi​nachzna​leźliśladykrwinapod​ło​dze

i na ścia​nie nad wez​gło​wiem łóżka. Porów​nali ją ze śla​dami śliny zna​le​zio​nymi w miesz​ka​niu Andreia

ioka​załosię,żetojegokrew.

Żadenzzatrzy​ma​nych–ztychdwóch,zktó​rymidałosięroz​ma​wiać–niewie​działnicaniotejkrwi,

anioniczym,comiałozwią​zekzZan​de​rem,więcBublan​skiijegoekipasku​pilisięnaszu​ka​niuinfor​ma​-

cjinatematkobiety,którąwidzianowtowa​rzy​stwieZan​dera.Gazetyroz​pi​sy​wałysięnietylkootra​ge​dii

na Ingarö, ale też o jego znik​nię​ciu. W obu popo​łu​dniów​kach, a także w „Sven​ska Mor​gon​po​sten”

i w „Metrze” zna​la​zły się jego duże zdję​cia. Żaden repor​ter nie był jesz​cze do końca zorien​to​wany

wsytu​acji.Mimotojużpoja​wiałysięspe​ku​la​cje,żeAndreimógłzostaćzamor​do​wany.Zazwy​czajcoś

takiegowyostrzałoludziompamięćalboprzy​naj​mniejpozwa​lałoprzy​po​mniećsobiecoś,cowydałoim

siępodej​rzane.Tymrazembyłoina​czej.

Zezna​niaświad​ków,któredonichnapły​wałyiktórezostałyoce​nionejakowia​ry​godne,byłydziw​nie

nie​kon​kretne,awszy​scy–pozaMika​elemBlom​kvi​stemipie​ka​rzemzeSkan​senu–powta​rzali,żewedług

nichkobietaniepopeł​niłażad​negoprze​stęp​stwa.Nawszyst​kich,któ​rzymielizniądoczy​nie​nia,zro​biła

naprawdędobrewra​że​nie.Bar​manSörenKarl​sten,któryobsłu​gi​wałjąiAndreiaZan​derawrestau​ra​cji

Papa​gallo przy Götgatan, długo zapew​niał, że zna się na ludziach. Twier​dził z prze​ko​na​niem, że ta

kobietanikogobynieskrzyw​dziła.Miałanie​sa​mo​witąklasę–orzekł.

Jeśliwie​rzyćzezna​niomświad​ków,wogólebyłanie​sa​mo​wita.Bublan​skipodej​rze​wał,żespo​rzą​dze​-

nie ryso​pisu może się oka​zać nie​zwy​kle trudne. Każdy, kto ją widział, opi​sy​wał ją ina​czej, jak gdyby

zamiastmówićotym,jakwyglą​dała,każdywidziałwniejswójideałkobiety.Byłotowręczśmieszne.

Poza tym na​dal nie mieli żad​nych nagrań z moni​to​ringu. Blom​kvist twier​dził, że to z całą pew​no​ścią

CamillaSalan​der,bliź​niaczkaLis​beth.Oka​załosię,żerze​czy​wi​ściebyłkie​dyśktośtaki,aleodwielulat

nie było po niej śladu w żad​nym reje​strze, jak gdyby prze​stała ist​nieć. Jeżeli Camilla Salan​der wciąż

żyła, to nosiła inne nazwi​sko. Bublan​skiemu się to nie podo​bało, zwłasz​cza że w rodzi​nie zastęp​czej,

u któ​rej kie​dyś miesz​kała, były dwa tajem​ni​cze przy​padki śmierci. Prze​pro​wa​dzone śledz​twa pozo​sta​-

wiałysporodożycze​nia,pełnownichbyłonie​zba​da​nychwąt​kówizna​kówzapy​ta​nia.

Czy​tał mate​riały i wsty​dził się za swo​ich kole​gów, któ​rzy, jak gdyby chcąc oka​zać sza​cu​nek wobec

rodzin​nejtra​ge​dii,niezdo​bylisięnawetnanale​żytezgłę​bie​nierzu​ca​ją​cychsięwoczypro​ble​ma​tycz​nych

kwe​stii.Cho​ciażbytakiej,żezarównoojciec,jakicórkatużprzedśmier​ciąopróż​niliswojekonta.Albo

background image

faktu,żeojciec,kilkadniprzed​tem,zanimsiępowie​sił,napi​sałlist.Zaczy​nałsięodsłów:„Camillo,dla​-

czegotakbar​dzocizależynatym,żebymiznisz​czyćżycie?”.

Osoba,któranaj​wy​raź​niejzauro​czyławszyst​kichświad​ków,tonęławnie​po​ko​ją​cymmroku.

BYŁAÓSMARANO.Bublan​skisie​działwswoimgabi​ne​cie,prze​glą​da​jącmate​riałyzesta​rychśledztw,

które, miał nadzieję, mogły rzu​cić tro​chę świa​tła na ostat​nie wyda​rze​nia. Dosko​nale wie​dział, że jest

jesz​cze mnó​stwo spraw, które powi​nien zała​twić. Usły​szał, że ma gościa, i wzdry​gnął się z iry​ta​cją

ipoczu​ciemwiny.

Wprogustałakobieta,którabyłajużprze​słu​chi​wanaprzezSonjęModig.Ta,któranale​gałanaspo​tka​-

nieznim.Powszyst​kimzasta​na​wiałsię,czyodpo​wied​niopod​szedłdotegospo​tka​nia.Niespo​dzie​wał

się niczego innego niż kolejne pro​blemy i trud​no​ści. Sto​jąca w drzwiach kobieta nie była wysoka, ale

ema​no​wała kró​lew​ską god​no​ścią, a jej ciemne prze​ni​kliwe oczy patrzyły na niego z wyra​zem lek​kiego

przy​gnę​bie​nia. Była jakieś dzie​sięć lat młod​sza od niego, miała na sobie szary płaszcz i czer​woną

sukienkęprzy​po​mi​na​jącąsari.

– Nazy​wam się Farah Sha​rif – zaczęła. – Jestem pro​fe​so​rem infor​ma​tyki, byłam przy​ja​ciółką Fransa

Bal​dera.

–Takjest,takjest–odparłBublan​ski,naglezawsty​dzony.–Pro​szęłaska​wieusiąść.Prze​pra​szamza

tenbała​gan.

–Widy​wa​łamgor​sze.

–Nopro​szę.Niejestpaniprzy​pad​kiemŻydówką?

Topyta​niebyłoidio​tyczne.Oczy​wi​ście,żeFarahSha​rifniebyłaŻydówką,apozatymjakietomiało

zna​cze​nie.Popro​stumusięwymsknęło.Sytu​acjabyłanie​zno​śniekrę​pu​jąca.

– Słuch… nie. Jestem Iranką i muzuł​manką, a przy​naj​mniej kie​dyś byłam. Przy​je​cha​łam tu w 1979

roku.

–Rozu​miem.Plotęgłu​poty.Czemuzawdzię​czamtenzaszczyt?

–Kiedyroz​ma​wia​łamzpań​skąkole​żanką,SonjąModig,byłamstrasz​nienaiwna.

–Dla​czegopanitakmówi?

–Boterazwiemwię​cej.Długoroz​ma​wia​łamzpro​fe​so​remSte​ve​nemWar​bur​to​nem.

– A wła​śnie. Ze mną też pró​bo​wał się skon​tak​to​wać. Ale mie​li​śmy tu taki chaos. Nie mia​łem czasu

oddzwo​nić.

– Ste​ven jest pro​fe​so​rem cyber​ne​tyki w Stan​for​dzie i auto​ry​te​tem w dzie​dzi​nie badań nad tech​no​lo​-

giczną oso​bli​wo​ścią. Obec​nie pra​cuje w Machine Intel​li​gence Rese​arch Insti​tute – insty​tu​cie dba​ją​cym

oto,żebysztucznainte​li​gen​cjanampoma​gała,zamiastszko​dzić.

–Brzmidobrze–stwier​dziłBublan​ski.Zakaż​dymrazem,kiedypoja​wiałsiętentemat,robiłomusię

nie​przy​jem​nie.

–Możnapowie​dzieć,żeSte​venżyjewswoimświe​cie.Dopierowczo​rajdowie​działsię,cosięstało

background image

zFran​sem.Dla​tegoniedzwo​niłwcze​śniej.Powie​dział,żeostatnirazroz​ma​wiałznimwponie​dzia​łek.

–Oczym?

–Ojegobada​niach.Wiepan,Frans,odkądwyje​chałdoSta​nów,stałsiębar​dzoskryty.Nawetja,bli​-

skoznimzwią​zana,niezda​wa​łamsobiesprawy,czymsięzaj​mo​wał,nawetjeślibyłamnatylezaro​zu​-

miała,żebysądzić,żemimowszystkotro​chęztegorozu​miem.Oka​załosięjed​nak,żebyłamwbłę​dzie.

–Jakto?

–Spró​bujęnieuży​waćfacho​wegożar​gonu.Wyglądanato,żeFransnietylkodalejroz​wi​jałswójpro​-

gram AI, ale też opra​co​wy​wał nowe algo​rytmy i nowy mate​riał topo​lo​giczny dla kom​pu​te​rów kwan​to​-

wych.

–Dlamniena​daltowszystkobrzminie​zbytjasno.

–Kom​pu​terykwan​towetomaszyny,któ​rychdzia​ła​nieopierasięnamecha​nicekwan​towej.Towciąż

sto​sun​kowonowywyna​la​zek.GoogleiNSAzain​we​sto​wałyjużdużesumywkom​pu​ter,którypodpew​-

nymiwzglę​damijesttrzy​dzie​ścipięćtysięcyrazyszyb​szyoddowol​negozwy​kłegokom​pu​tera.Rów​nież

Soli​fon–firma,wktó​rejFransbyłzatrud​niony–pra​cujenadpodob​nympro​jek​tem,ale–toiro​nialosu–

niezaszlitakdaleko.Przy​naj​mniejztego,cowiem.

–Rozu​miem–wtrą​ciłnie​pew​nieBublan​ski.

– Wielką zaletą kom​pu​te​rów kwan​to​wych jest to, że naj​mniej​sze jed​nostki infor​ma​cji – tak zwane

kubity–możnawpro​wa​dzićwstansuper​po​zy​cji.

–Cotakiego?

–Mogąnietylkoprzyj​mo​waćwar​tośćzeralubjedynki,jakwtra​dy​cyj​nychkom​pu​te​rach,aleteżbyć

jed​no​cze​śnie zerem i jedynką. Pro​blem polega na tym, że do pra​wi​dło​wego dzia​ła​nia takich maszyn

potrzebaszcze​gól​nychmetodobli​cze​nio​wychidogłęb​nejzna​jo​mo​ścifizyki,zwłasz​czatakzwa​nejdeko​-

he​ren​cjikwan​to​wej,anatympolunieudałosięnamodkryćzbytwiele.Kom​pu​terykwan​towenaraziesą

zbytwyspe​cja​li​zo​waneitrudnewobsłu​dze.AleFrans…jakbytowytłu​ma​czyć…Wszystkowska​zujena

to,żeFranszna​lazłspo​sóbnato,żebyuczy​nićjepłyn​niej​szymi,ela​stycz​niej​szymiispra​wić,żebysame

się uczyły. Praw​do​po​dob​nie był w kon​tak​cie z eks​pe​ry​men​ta​li​stami – ludźmi, któ​rzy mogli je testo​wać

iwery​fi​ko​waćwyniki.To,coosią​gnął,byłowspa​niałe,aprzy​naj​mniejmogłobyć.Mimotobyłnietylko

dumnyi,rzeczjasna,dla​tegozadzwo​niłdoSte​venaWar​bur​tona.Pozatymbyłmocnoprzy​bity.

–Dla​czego?

–Chybapodej​rze​wał,żejegowyna​la​zeknadłuż​sząmetęmożebyćnie​bez​piecznydlaświata.Apoza

tymdowie​działsięróż​nychrze​czyoNSA.

–Czego?

–Zjed​nejstronyniemampoję​cia.Mógłsięzorien​to​wać,jakwyglądaupra​wianeprzeznichszpie​go​-

stwo prze​my​słowe, poznać wszyst​kie brudy. Z dru​giej wiem bar​dzo dobrze. Dziś wia​domo, że ciężko

pra​cują nad roz​wi​ja​niem kom​pu​te​rów kwan​to​wych. Dla nich byłoby to zba​wie​nie. Dzięki sku​tecz​nej

maszy​niekwan​to​wejmoglibyzcza​semzła​maćkażdyszyfr,poko​naćkażdycyfrowysys​temzabez​pie​cza​-

background image

jący.Niktbysięniescho​wałprzedichczuj​nymokiem.

–Prze​ra​ża​jące–powie​działBublan​skiznaci​skiem,któryzdzi​wiłnawetjego.

–Alejestjesz​czegor​szysce​na​riusz.Cośtakiegomożetra​fićwręcegroź​nychprze​stęp​ców–mówiła

dalejFarahSha​rif.

–Wiem,doczegopanizmie​rza.

–Inte​re​sujemnie,rzeczjasna,coudałowamsięskon​fi​sko​waćzatrzy​ma​nymmęż​czy​znom.

– Oba​wiam się, że wśród rze​czy, które mieli przy sobie, nie było nic god​nego uwagi – odparł. – Te

chło​pakiniesątyta​namiinte​lektu.Wąt​pię,żebydalisobieradęzmate​ma​tykąnapozio​miegim​na​zjum.

–Czyligeniu​szowikom​pu​te​ro​wemuudałosięuciec?

–Nie​stetytak.Onipodej​rzanakobietaznik​nęlibezśladu.Praw​do​po​dob​niemająkilkatoż​sa​mo​ści.

–Tonie​po​ko​jące.

Bublan​skiski​nąłgłowąispoj​rzałwciemneoczyFarah.Kryłasięwnichprośba.Możewła​śniedla​-

tegozamiastwpaśćwroz​pacz,pomy​ślałoczymś,conapa​wałonadzieją.

–Niewiem,cotoozna​cza–odparł.

–Co?

–Nasiinfor​ma​tycyprze​szu​kalikom​pu​teryBal​dera.Samapanirozu​mie,żeniebyłotołatwe,zabez​pie​-

cze​nia były dla niego bar​dzo ważne. Ale się udało. Można powie​dzieć, że mie​li​śmy tro​chę szczę​ścia.

Szybkostwier​dzi​li​śmy,żejedenpraw​do​po​dob​niezostałskra​dziony.

–Takprzy​pusz​cza​łam–powie​działaFarah.–Niechtoszlag!

–Spo​koj​nie,jesz​czenieskoń​czy​łem.Usta​li​li​śmyteż,żekilkakom​pu​te​rówbyłozesobąpołą​czo​nych

iżeodczasudoczasułączyłysięzsuper​kom​pu​te​remznaj​du​ją​cymsięwTokio.

–Brzmisen​sow​nie.

–Otóżto.Stwier​dzi​li​śmy,żenie​dawnousu​niętodużyplik.Niedali​śmyradygoodzy​skać,alestwier​-

dzi​li​śmy,żetambył.

–Suge​rujepan,żeFransmógłznisz​czyćwynikiswo​ichbadań?

–Niechcęwycią​gaćżad​nychwnio​sków.Aleprzy​po​mnia​łemtosobie,kiedypanimitowszystkoopo​-

wie​działa.

–Niemógłtegouczy​nićsprawca?

–Naj​pierwsko​pio​wał,apotemusu​nąłzkom​pu​te​rówBal​dera?

–Tak.

–Bar​dzomitrudnowtouwie​rzyć.Mor​dercabyłuniegotylkochwilę.Niezdą​żyłbytegozro​bić.Nie

mówiącjużotym,żeraczejsięnatymnieznał.

–Rozu​miem,aleitakbrzmiobie​cu​jąco–powie​działanie​pew​nieFarah.–Cho​dzitylkooto,że…

–Tak?

–NiepasujemitodoFransa.Jeżelitonaprawdęonusu​nąłswojenaj​więk​szedzieło.Tobyłobyjak…

samaniewiem…jakgdybyodciąłsobierękę.Albojesz​czegorzej:jakbyzabiłprzy​ja​ciela,zga​siłpoten​-

background image

cjalneżycie.

–Cza​samitrzebasięzdo​byćnawielkąofiarę–oznaj​miłBublan​skiznamy​słem.–Znisz​czyćto,cosię

kochałoizczymsiężyło.

–Amożejestgdzieśkopia.

–Amożejestgdzieśkopia–powtó​rzyłBublan​skiinaglewycią​gnąłrękę.

FarahSha​rifwyraź​nieniezro​zu​miałategooso​bli​wegogestu.Patrzyłanajegorękę,jakbysięspo​dzie​-

wała,żeBublan​skicośdlaniejma.Aleonniezamie​rzałdaćsięzbićztropu.

–Wiepani,comówimójrabin?

–Nie.

– Czło​wieka wyróż​nia to, że jest pełen prze​ci​wieństw. Tęsk​nimy za domem, a jed​no​cze​śnie za tym,

żebysięzniegowyrwać.Niezna​łemFransaBal​deraimoż​liwe,żeuznałbymniezasta​regowariata.Ale

wiemjedno:możemyjed​no​cze​śniekochaćswojąpracęisięjejbać,takjakFransBal​dernaj​wy​raź​niej

kochałswo​jegosynaiodniegouciekł.Żyćtozna​czyniebyćdokońcaspój​nym,panipro​fe​sor.Roz​cho​-

dzićsięnawielestron.Zasta​na​wiamsię,czypaniprzy​ja​cielniebyłwokre​sieprzej​ścio​wym.Możerze​-

czy​wi​ścieznisz​czyłdziełoswo​jegożycia.Możepodkoniecżyciaobja​wiłsięwpełniswo​jejsprzecz​nej

naturyistałsięczło​wie​kiempraw​dzi​wym.Wnaj​lep​szymzna​cze​niutegosłowa.

–Takpanmyśli?

–Niewiem.Alesięzmie​nił,prawda?Kie​dyśsądorzekł,żeniepotrafisięopie​ko​waćsynem.Amimo

toopie​ko​wałsięnimispra​wił,żechło​paksięroz​wi​nąłizacząłryso​wać.

–Toprawda,paniekomi​sa​rzu.

–Pro​szęmimówićpoimie​niu.Jan.

–Wporządku.

–Imuszępowie​dzieć,żejestpani…

Urwał, ale nie musiał mówić nic wię​cej. Farah Sha​rif posłała mu uśmiech, który spra​wił, że znów

zacząłwie​rzyćwżycieiwBoga.

OÓSMEJLIS​BETHSALAN​DERwstałazeswo​jegowiel​kiegołóżkaprzyFiskar​ga​tan.Znówniespała

zbyt długo. Nie tylko dla​tego, że po raz kolejny bez​sku​tecz​nie zma​gała się z zaszy​fro​wa​nym pli​kiem

zNSA.Nasłu​chi​wałateżkro​kównascho​dach,cojakiśczasspraw​dzałaalarmikamerynaklatcescho​-

do​wej.Takjakwszy​scyinniniewie​działa,czyjejsio​straopu​ściłakraj.

Moż​liwe,żepoporażce,któ​rejdoznałanaIngarö,Camillaprzy​go​to​wujekolejny,jesz​czemoc​niej​szy

atak.Albożedojejmiesz​ka​niawkro​czyNSA.Lis​bethnierobiłasobieżad​nychzłu​dzeń.Aleterazode​-

pchnęłaodsie​bietemyśli.Zde​cy​do​wa​nymkro​kiemposzładołazienki,roze​brałasiędopasaizaczęła

oglą​daćranę.

Uznała, że wygląda lepiej. Moż​liwe, że czę​ściowo było to nawet prawdą. W przy​pły​wie sza​leń​stwa

posta​no​wiłapójśćdoklububok​ser​skiegoprzyHorns​ga​tanipotre​no​wać.

background image

Klinkli​nem,pomy​ślała.

PO TRE​NINGU SIE​DZIAŁA w prze​bie​ralni, kom​plet​nie wykoń​czona. Ledwo była w sta​nie myśleć.

Zabrzę​czałtele​fon.Nieprze​jęłasiętym.Weszłapodprysz​nic.Dopierokiedycie​pławodazaczęłaspły​-

waćpojejciele,jejmyśliniecosięroz​ja​śniłyiprzy​po​mniałasobierysu​nekAugu​sta.Tymrazemjed​nak

niesku​piłasięnatwa​rzymor​dercy,lecznaczymś,cobyłonasamymdolekartki.

Widziałagotowyrysu​nektylkokilkasekund,wdomkunaIngarö,aikon​cen​tro​wałasięwtedynazeska​-

no​wa​niugodlaBublan​skiegoiModig.Jeżeliwogóleonimmyślała,totaksamojakwszy​scyinnibyła

zafa​scy​no​wana szcze​gó​łami. Teraz, kiedy dzięki foto​gra​ficz​nej pamięci przy​po​mniała sobie rysu​nek,

o wiele bar​dziej zain​te​re​so​wało ją rów​na​nie, które August zapi​sał poni​żej. Zamy​ślona wyszła spod

prysz​nicaizdałasobiesprawę,żeniesły​szywła​snychmyśli.Poddrzwiamiprze​bie​ralniwydzie​rałsię

Obinze.

–Zamknijsię!–wrza​snęła.–Pró​bujęmyśleć!

Nie​wieletopomo​gło.Obinzebyłwście​kły.Moż​liwe,żektośinnypotra​fiłbytozro​zu​mieć.Obinzedzi​-

wiłsię,żetaksłaboibezprze​ko​na​niaude​rzaławworekzpia​skiem,azarazpotem,kiedyzaczęłazwie​-

szaćgłowęikrzy​wićsięzbólu,zanie​po​koiłsię.Wkońcuwziąłjązzasko​cze​nia:pod​biegłipod​cią​gnął

rękawjejkoszulki.Kiedyzoba​czyłranę,dostałszału.Naj​wy​raź​niejna​dalmunieprze​szło.

–Jesteśidiotką,wiesz?Kom​pletnąwariatką!–krzy​czał.

Nie dała rady odpo​wie​dzieć. Zupeł​nie opa​dła z sił. Rysu​nek wyblakł w jej myślach. Kom​plet​nie

wykoń​czona klap​nęła na ławkę. Obok niej sie​działa Dża​mila Achebe, twarda dziew​czyna, z którą się

bok​so​wałaisypiała,zawszewtejkolej​no​ści.Wfer​wo​rzewalkiczę​stoczułysięjakpod​czasdzi​kiejgry

wstęp​nej.Kilkarazyzda​rzyłoimsięzacho​wy​waćniedokońcaprzy​zwo​iciepodprysz​ni​cem.Żadnanie

byławielkązwo​len​niczkąety​kiety.

–Zga​dzamsięznaszymkrzy​ka​czem.Maszniepokoleiwgło​wie–powie​działa.

–Możeitak–odparłaLis​beth.

–Taranawyglądastrasz​nie.

–Zagoisię.

–Atypoczu​łaś,żemusiszsiębok​so​wać.

–Jakwidać.

–Pój​dziemydomnie?

Lis​bethnieodpo​wie​działa.Jejtele​fonznówzacząłbrzę​czeć.Wyjęłagozczar​nejtorbyispoj​rzałana

wyświe​tlacz. Dostała od kogoś z nie​zna​nego numeru dwa ese​mesy o tej samej tre​ści. Prze​czy​tała je

i zaci​snęła pię​ści. Wyglą​dała na śmier​tel​nie nie​bez​pieczną. Dża​mila uznała, że prze​śpi się z nią kiedy

indziej.

MIKAELOBU​DZIŁSIĘjużoszó​stejranozkil​komaświet​nymisfor​mu​ło​wa​niamiwgło​wie.Wdro​dze

background image

dopracyukła​dałarty​kułwmyślach.Wredak​cjipra​co​wałwgłę​bo​kimsku​pie​niu,pra​wieniezwra​ca​jąc

uwagi na to, co się dzieje dookoła. Tylko cza​sem wra​cał do rze​czy​wi​sto​ści i przy​po​mi​nał sobie

oAndreiu.

Jesz​czesięłudził,aleprzy​pusz​czał,żeAndreiprzy​pła​ciłpracęnadtek​stemżyciem.Każ​dymzda​niem

sta​rał się oddać mu hołd. Repor​taż miał być kry​mi​nalną histo​rią Fransa i Augu​sta Badera, opo​wie​ścią

oośmio​let​nimauty​stycz​nymchłopcu,którywidzi,jakjegoojcieczostajezastrze​lony,icho​ciażjestnie​-

peł​no​sprawny,znaj​dujespo​sób,żebywziąćodwet.AleMikaelsta​rałsię,żebytobyłrów​nieżpoucza​jący

tekst o nowym świe​cie, w któ​rym wszyst​kich można kon​tro​lo​wać i szpie​go​wać, o świe​cie, w któ​rym

zatarłysięgra​nicemię​dzytym,colegalne,atym,conie​le​galne.Szłomujakzpłatka,słowapły​nęłysame.

Alenieobyłosiębezpro​ble​mów.

Od swo​jego źró​dła w poli​cji dostał mate​riały ze śledz​twa w spra​wie nie​wy​ja​śnio​nej śmierci Kajsy

Falk z Brommy, dziew​czyny jed​nego z naj​waż​niej​szych człon​ków Svavelsjö MC. Nie ujęto sprawcy,

ażadenzprze​słu​chi​wa​nychniebyłspe​cjal​nieroz​mowny,alezmate​ria​łówwyni​kało,żewklu​biedoszło

do roz​łamu, a wśród gang​ste​rów zaczął się sze​rzyć nie​po​kój. Ukryty strach, któ​rego źró​dłem był ktoś,

kogojedenzeświad​kówokre​śliłjakoLadyZala.

Mimoznacz​nychwysił​kówpoli​cjinieudałosięusta​lić,ktosiękryjezatymkryp​to​ni​mem.Mikaelnie

miałjed​nakwąt​pli​wo​ści,żeLadyZalatoCamilla,któraodpo​wiadazasze​regzbrodniwkrajuizagra​-

nicą.Aleniemiałdowo​dówidzia​łałomutonanerwy.Narazienazy​wałjąTha​nos.

AletonieCamillaaninawetniejejnie​ja​snezwiązkizrosyj​skąDumąsta​no​wiłynaj​więk​szypro​blem.

Przedewszyst​kimnie​po​ko​iłagomyśl,żeEdNeedhamni​gdybynieprzy​je​chałdoSzwe​cjiini​gdybymu

niezdra​dziłści​śletaj​nejinfor​ma​cji,gdybyniechciałukryćcze​gośjesz​czeważ​niej​szego.Niebyłgłupi,

apozatymwie​dział,żeonteżniejest.Dla​tegonieupięk​szyłtego,comiałdopowie​dze​nia.Wręczprze​-

ciw​nie–przed​sta​wiłdośćpaskudnyobrazNSA.Ajed​nak…kiedyMikaelprze​ana​li​zo​wałuzy​skaneod

niegoinfor​ma​cje,dostrzegł,żezapre​zen​to​wałNSAjakodobrzefunk​cjo​nu​jącąiwmiaręprzy​zwo​itąorga​-

ni​za​cjęszpie​gow​ską,jeślinieliczyćwrzoduwpostacigrupyprze​stęp​cówzwydziałudosprawnad​zoru

nad stra​te​gicz​nymi tech​no​lo​giami, dziw​nym tra​fem tego samego, który powstrzy​mał go przed szu​ka​niem

hakerki.

Zcałąpew​no​ściąchciałpoważ​niezaszko​dzićkilkuswoimwspół​pra​cow​ni​kom,aleniechciałpogrą​-

żać całej orga​ni​za​cji. Wolał, żeby nie​unik​niona kata​strofa miała nieco łagod​niej​szy prze​bieg. Dla​tego

Mikael nie był ani prze​sad​nie zdzi​wiony, ani nawet zły, kiedy za jego ple​cami poja​wiła się Erika i ze

zmar​twionąminąwrę​czyłamudepe​szęzTT.

–Czylimamytematzgłowy?–zapy​tała.

Depe​szaodAsso​cia​tedPresszaczy​nałasięsło​wami:

Dwaj sze​fo​wie wyso​kiego szcze​bla z NSA – Joacim Barc​lay i Brian Abbot – zostali zatrzy​mani

wzwiązkuzpodej​rze​niemoprze​stęp​stwafinan​soweizwol​nienizpracyzeskut​kiemnatych​mia​sto​-

background image

wym.Cze​kająnapro​ces.

„To plama na hono​rze naszej orga​ni​za​cji, toteż robi​li​śmy wszystko, żeby się upo​rać z pro​ble​mem

i pocią​gnąć win​nych do odpo​wie​dzial​no​ści. Pra​cow​nicy NSA muszą mieć wyso​kie stan​dardy

moralne. Obie​cu​jemy, że pod​czas pro​cesu będziemy tak trans​pa​rentni, jak to tylko moż​liwe bez

szkodydlanaszegonaro​do​wegobez​pie​czeń​stwa”–powie​działszefNSA,admi​rałChar​lesO’Con​-

nor,wroz​mo​wiezAP.

Jeślinieliczyćdłu​giegocytatu,notatkaniebyłazbyttre​ściwa.NiebyłowniejmowyośmierciBal​-

deraanioniczym,comożnabypowią​zaćztym,cosięstałowSztok​hol​mie.MimotoMikaelwie​dział,

coErikamiałanamyśli.Teraz,kiedytowyj​dzienajaw,„Washing​tonPost”,„NewYorkTimes”icała

rze​sza poważ​nych ame​ry​kań​skich dzien​ni​ka​rzy rzuci się na to i nie spo​sób prze​wi​dzieć, do czego się

doko​pią.

–Nie​do​brze–powie​działspo​koj​nie.–Alemożnasiębyłotegospo​dzie​wać.

–Naprawdę?

– To część tej samej stra​te​gii, dzięki któ​rej skon​tak​to​wali się ze mną. Kon​trola strat. Chcą odzy​skać

ini​cja​tywę.

–Jakto?

– Nie bez powodu zdra​dzili mi to wszystko. Od razu wie​dzia​łem, że jest w tym coś dziw​nego. Dla​-

czegoEdmiałbynaglechciećzemnąroz​ma​wiać,itoopią​tejrano?

Mikael,jakzwy​klewnaj​więk​szejtajem​nicy,poin​for​mo​wałErikęoswo​ichźró​dłachiprzed​sta​wiłjej

fakty.

–Awięcmyślisz,żedzia​łałnazle​ce​niekogośzgóry?

– Podej​rze​wa​łem to od samego początku. Ale w pierw​szej chwili nie zro​zu​mia​łem, co robi. Czu​łem

tylko,żecośtuniegra.Apotemporoz​ma​wia​łemzLis​beth.

–Iwtedyzro​zu​mia​łeś?

–Zorien​to​wa​łemsię,żeEddobrzewie,doczegoudałojejsiędoko​paćpod​czaswła​ma​niadoNSA,

iżemiałwszel​kiepowody,żebysięoba​wiać,żesięotymdowiem.Zro​biłwszystko,żebyzmi​ni​ma​li​zo​-

waćstraty.

–Alenieprzed​sta​wiłcizbytróżo​wejwizji.

– Zda​wał sobie sprawę, że nie zado​wolę się czymś zanadto upięk​szo​nym. Podej​rze​wam, że dał mi

dokład​nietyle,żebymsiępoczułusa​tys​fak​cjo​no​wany,napi​sałsen​sa​cyjnyarty​kułiprze​stałdrą​żyć.

–Alesięprze​li​czy.

– Możemy przy​naj​mniej mieć taką nadzieję. Nie wiem, jak miał​bym ruszyć dalej. NSA to zamknięte

drzwi.

–Nawetdlatakwytraw​negopsatro​pią​cegojakBlom​kvist?

–Nawetdlaniego.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział30

25listo

​pada

WIA​DO​MOŚĆBRZMIAŁA:„Następ​nymrazem,sio​strzyczko,następ​nymrazem!”.Zostaławysłanatrzy​-

krot​nie.Lis​bethniepotra​fiłastwier​dzić,czytobyłjakiśbłąd,czyśmiesznaemfaza.Takczyina​czej,nie

miałotozna​cze​nia.

NadawcązapewnebyłaCamilla,aleese​mesniemówiłnic,oczymbyniewie​działa.Nieule​gałonaj​-

mniej​szejwąt​pli​wo​ści,żeto,cosięstałonaIngarö,tylkopogłę​biłodawnąnie​na​wiść.Tak,zde​cy​do​wa​-

niebędzienastępnyraz.Camillabyłajużbli​skoizcałąpew​no​ściąniemiałazamiarusiępod​dać.

Toniesamawia​do​mośćspra​wiła,żeLis​bethzaci​snęłapię​ści.Spra​wiłytomyśli,którewów​czaszro​-

dziły się w jej gło​wie. Wspo​mnie​nie tego, co widziała na zbo​czu góry wcze​śnie rano, kiedy razem

zAugu​stemsie​działawkuckinamałymskal​nymwystę​pie,anadichgło​wamipadałśniegiter​ko​tałykule.

Augustniemiałkurtkianibutów,mocnosiętrząsł,aonazkażdąsekundącorazwyraź​niejuświa​da​miała

sobie,wjakkata​stro​fal​nejsąsytu​acji.

Musiałachro​nićdziecko,majączabrońmarnypisto​let,pod​czasgdynadnimibyłokilkunapast​ni​ków

uzbro​jo​nych w kara​biny maszy​nowe. Musiała ich wziąć z zasko​cze​nia. W prze​ciw​nym wypadku ona

i August zosta​liby zarżnięci jak świ​nie. Nad​sta​wiła uszu, pró​bu​jąc okre​ślić, w którą stronę strze​lają.

Wkońcusły​szałanawetichodde​chyisze​lestichubrań.

Ale, co dziwne, kiedy w końcu dostrze​gła szansę, z jakie​goś powodu się zawa​hała. Poła​mała małą

gałązkę, pode​rwała się i sta​nęła naprze​ciwko dwóch męż​czyzn. Nie miała czasu do namy​słu. Musiała

wyko​rzy​staćichzasko​cze​nie.Wgręwcho​dziłuła​meksekundy.Oddałatrzystrzały.Oddawnawie​działa,

żetakiechwilezapa​dająwpamięćwyjąt​kowomocno.Jakgdybymobi​li​zo​wałysięwtedynietylkomię​-

śnieicałeciało,aleteżzmy​sły.

Dostrze​gała każdy szcze​gół ze zdu​mie​wa​jącą ostro​ścią, każdy szcze​gół oto​cze​nia, jak gdyby patrzyła

przezobiek​tywapa​ratuzzoo​mem.Widziałazdzi​wie​nieistrachwichoczach,zmarszczkiinie​re​gu​lar​no​-

ści na ich twa​rzach, fałdy na ubra​niach, no i oczy​wi​ście kara​biny, któ​rymi wcze​śniej wyma​chi​wali

istrze​lalinaoślep,omaływłosjejnietra​fia​jąc.

Nietojed​nakzro​biłonaniejnaj​więk​szewra​że​nie.Naj​więk​szewra​że​niezro​biłananiejpostać,którą

zoba​czyłakątemoka,kiedypod​nio​sławzrok.Staławśródskałisamawsobieniesta​no​wiłazagro​że​nia,

ale jej widok podzia​łał na nią bar​dziej niż widok napast​ni​ków. Jej sio​stra. Pozna​łaby ją, nawet gdyby

stałakilo​metrodniej,cho​ciażniewidziałysięcałewieki.Jakgdybyjejobec​nośćzatru​wałapowie​trze.

Powszyst​kimzasta​na​wiałasię,czytakżejąmogłabyzastrze​lić.

Camilla stała w miej​scu odro​binę za długo. Popeł​niła nie​ostroż​ność, wycho​dząc z ukry​cia, ale

zapewneniemogłasięoprzećpoku​sie.Chciałazoba​czyć,jakjejsio​straginie.Lis​bethwie​lo​krot​niewra​-

cała myślami do chwili, kiedy obej​mo​wała spust i czuła, jak w jej piersi wzbiera zadaw​niony, święty

background image

gniew.Mimowszystkozawa​hałasięnapółsekundy.Tylewystar​czyło.Camillapadłanazie​mięiskryła

sięzakamie​niem,anatara​siepoja​wiłasięjakaśpostać.Otwo​rzyłaogień.Lis​bethodsko​czyłazpowro​-

temnaskalnywystępipopę​dziła,awzasa​dziepra​wiespa​dłanapar​king.WrazzAugu​stem.

Kiedy wra​cała z klubu, wszystko sobie przy​po​mniała, a jej mię​śnie napięły się jak przed kolejną

walką.Przy​szłojejdogłowy,żemożeniepowinnajechaćdodomu,tylkonajakiśczasopu​ścićkraj.Ale

cią​gnęło ją do kom​pu​tera i biurka. Mimo wspo​mnień z Ingarö głowę zaprzą​tało jej to, o czym myślała

podprysz​ni​cem,zanimprze​czy​taławia​do​mośćodCamilli.

Tobyłorów​na​nie–krzywaelip​tyczna,którąAugustzapi​sałnakartcezrysun​kiem.Odrazuzwró​ciłana

niąuwagę.Teraz,gdyporazkolejnyzoba​czyłająprzedoczami,przy​spie​szyłakrokuinie​malcał​ko​wi​cie

zapo​mniałaoCamilli.Rów​na​niebrzmiało:

N=3034267

E:y²=x

3

–x–20;P=(3,2)

Niebyłownimnicnie​zwy​kłego.Aleteżnieotocho​dziło.Naj​wspa​nial​szebyłoto,żeAugustwyszedł

odliczby,którąwybrałanachy​biłtra​fił,tro​chępomy​ślałinapi​sałznacz​nielep​sząkrzywąelip​tycznąod

tej,którąonawyka​li​gra​fo​wałananoc​nymsto​liku,kiedyAugustniechciałzasnąć.Wtedyniedocze​kała

sięodpo​wie​dzianiwogóleżad​nejreak​cji,więcpoło​żyłasięspać,prze​ko​nana,żeAugust,podob​niejak

bliź​niaki,októ​rychczy​tała,nicnierozu​miezmate​ma​tycz​nychabs​trak​cji,ajedy​niejestczymśwrodzaju

maszynyliczą​cejroz​kła​da​ją​cejnaczyn​nikipierw​sze.Jed​nakpocałejnocyspę​dzo​nejnaryso​wa​niunaj​-

wy​raź​niej nie tylko zro​zu​miał. Za jed​nym zama​chem utarł jej nosa i ulep​szył rów​na​nie. Dla​tego kiedy

weszładomiesz​ka​nia,niezdjęłanawetbutówaniskó​rza​nejkurtki.Odrazuwłą​czyłakom​pu​teriotwo​-

rzyłaplikzNSAipro​gramdoroz​kła​da​nianaczyn​nikiprzyuży​ciukrzy​wychelip​tycz​nych.

Następ​niezadzwo​niładoHannyBal​der.

HANNAPRA​WIENIESPAŁA,boniewzięłazesobątable​tek.Pozatymbyłapod​eks​cy​to​wanahote​lem

ioto​cze​niem.Przy​pra​wia​jącyozawrótgłowygór​skikra​jo​brazprzy​po​mniałjej,wjakimzamknię​ciużyła

do tej pory. Poczuła, że zwal​nia obroty, a głę​boko zako​rze​niony strach zaczyna odpusz​czać. Z dru​giej

strony mogły to być tylko pobożne życze​nia. W tym pięk​nym oto​cze​niu nie​wąt​pli​wie czuła się rów​nież

zagu​biona.

Daw​niej wcho​dziła do takich miejsc z oczy​wi​stym dosto​jeń​stwem: Patrz​cie na mnie, oto nad​cho​dzę.

Terazbyłaroz​trzę​sionaiwyco​fanaimusiaławmu​szaćwsie​bieśnia​da​nie,choćbyłozna​ko​mite.August

sie​działobokniej,kom​pul​syw​niezapi​sy​wałciągiliczbiteżnicniejadł,aleprzy​naj​mniejpiłogromne

ilo​ściświeżowyci​ska​negosokuzpoma​rań​czy.

Zadzwo​nił jej nowy zaszy​fro​wany tele​fon. W pierw​szej chwili się prze​stra​szyła. Ale oczy​wi​ście

dzwo​niła kobieta, która ich tam przy​słała. Nikt inny nie znał prze​cież tego numeru. Pew​nie chciała się

dowie​dzieć, czy doje​chali bez​piecz​nie. Dla​tego zaczęła entu​zja​stycz​nie opo​wia​dać, jakie wszystko jest

wspa​niałe.Alekujejzdzi​wie​niukobietaprze​rwałajejostro:

background image

–Gdziejeste​ście?

–Jemyśnia​da​nie.

–Wtakimraziekończ​cieiwra​cajdopokoju.Augustijamusimypopra​co​wać.

–Popra​co​wać?

–Prze​ślęcikilkarów​nań.Chcia​ła​bym,żebynaniespoj​rzał.Czytojasne?

–Nierozu​miem.

–Popro​stupokażjeAugu​stowi,apotemzadzwońdomnieipowiedz,conapi​sał.

–Wporządku–odparłaHanna.Byłazdu​miona.

Zgar​nęłazestołukilkacro​is​san​tówicyna​mo​nowąbułeczkęiruszyłazAugu​stemwkie​runkuwind.

AUGUSTPOMÓGŁJEJwzasa​dzietylkonapoczątku.Aletowystar​czyło.Dziękitemuwidziaławyraź​-

niej, gdzie się pomy​liła, i mogła wpro​wa​dzić do swo​jego pro​gramu nowe ulep​sze​nia. Pra​co​wała dalej

w sku​pie​niu, godzina za godziną, aż zapadł zmrok i znów zaczął padać śnieg. Nagle – i była to jedna

ztychchwil,któremiałazapa​mię​taćnazawsze–zpli​kiemstałosięcośdziw​nego.Roz​padłsięizmie​nił

formę.Poczułasiętak,jakbyjąprze​szyłprąd,iunio​słazaci​śniętąpięść.

Zna​la​zła pry​watne klu​cze i roz​szy​fro​wała plik. Tak ją to pod​eks​cy​to​wało, że w pierw​szej chwili

ledwo była w sta​nie czy​tać. Następ​nie zaczęła prze​glą​dać zawar​tość pliku i z każdą chwilą była coraz

bar​dziejzdu​miona.Czytowogólemoż​liwe?–myślała.Tobyłapraw​dziwabomba.Samfakt,żeteinfor​-

ma​cje zostały zapi​sane i zapro​to​ko​ło​wane, mógł świad​czyć wyłącz​nie o nad​mier​nym zaufa​niu do algo​-

rytmu RSA. Tak czy ina​czej, miała przed sobą wszyst​kie brudy. Tekst był wpraw​dzie pełen żar​gonu,

dziw​nychskró​tówitajem​ni​czychodno​śni​ków,aleznałatemat,więcniemiałakło​potuzezro​zu​mie​niem.

Kiedy prze​czy​tała mniej wię​cej trzy czwarte tek​stu, ktoś zadzwo​nił do drzwi. Posta​no​wiła się tym nie

przej​mo​wać.

Pomy​ślała, że to jakaś prze​syłka do niej, książka albo coś rów​nie nie​waż​nego. Przy​po​mniała sobie

jed​nakese​mesodCamilliispraw​dziławkom​pu​te​rzeobrazzkamerynaklatcescho​do​wej.Zamarła.

Zajejdrzwiamistałdrugiwkolej​no​ściczło​wiek,któ​regosięnaj​bar​dziejoba​wiałaioktó​rymwcałym

tym zamie​sza​niu pra​wie udało jej się zapo​mnieć. Ed pie​przony Ned jakimś spo​so​bem usta​lił, gdzie

mieszka.Anitro​chęnieprzy​po​mi​nałsie​biezezdjęć,którezna​la​zławsieci,aleniedałosięgopomy​lić

znikiminnym.Wyglą​dałnanabur​mu​szo​negoizde​cy​do​wa​nego.Zaczęłagorącz​kowomyśleć.Copowinna

zro​bić?Niemiałalep​szegopomy​słuniżsko​rzy​staćzszy​fro​wa​negopołą​cze​niaiwysłaćMika​elowiplik

zNSA.Kiedyjużsięztymupo​rała,poczła​paładodrzwi.

CO SIĘ STAŁO z Bublan​skim? Sonja Modig nie mogła tego pojąć. Udrę​cze​nie, które malo​wało się na

jegotwa​rzyprzezostat​nietygo​dnie,znik​nęłojakrękąodjął.Terazsięuśmie​chałinuciłcośpodnosem.

Rze​czy​wi​ściemiałsięzczegocie​szyć.Mor​dercazostałschwy​tany,AugustBal​derprze​żyłdwazama​chy,

aonidowie​dzielisięcał​kiemsporonatematmoty​wówiroz​ga​łę​zieńfirmybadaw​czejSoli​fon.

background image

Jed​no​cze​śniepozo​sta​wałowielepytań,aBublan​ski,jakiegoznała,niecie​szyłsiębezpotrzeby.Raczej

wąt​piłwsie​bie–nawetwchwi​lachtriumfu.Nierozu​miaławięc,cowniegowstą​piło.Dla​czegocho​dził

roz​pro​mie​niony po kory​ta​rzu. Nawet teraz, kiedy sie​dział w swoim gabi​ne​cie i czy​tał nic nie​mó​wiący

pro​to​kół prze​słu​cha​nia Zig​munda Ecker​walda przez poli​cję z San Fran​ci​sco, z jego twa​rzy nie zni​kał

uśmiech.

–MojakochanaSonju,tujesteś!

Posta​no​wiłaniekomen​to​waćprze​sad​negoentu​zja​zmu,zjakimjąpowi​tał.Odrazuprze​szładorze​czy.

–JanHolt​sernieżyje.

–Ojej.

–Musimyporzu​cićnadzieję,żedziękiniemuzyskamywglądwdzia​łal​nośćSpi​ders.

–Czyliliczy​łaśnato,żewkońcusięotwo​rzy.

–Wkaż​dymrazieniebyłotowyklu​czone.

–Dla​czego?

–Kom​plet​niesięzała​mał,kiedyprzy​je​chałajegocórka.

–Niewie​dzia​łemotym–odparłBublan​ski.–Cosięstało?

–ManaimięOlga.Dowie​działasię,żejejojciecjestranny,iprzy​je​chałazHel​si​nek.Kiedyjąprze​-

słu​chi​wa​łamikiedysiędowie​działa,żepró​bo​wałzabićdziecko,dostałaszału.

–Tozna​czy?

–Wpa​ro​waładoniegoizaczęłacośwykrzy​ki​waćporosyj​sku,bar​dzoostro.

–Zro​zu​mia​łaś,comówiła?

–Chybażemożeumrzećwsamot​no​ściiżegonie​na​wi​dzi.

–Nieowi​jaławbawełnę.

–Toprawda.Apotempowie​działa,żezrobiwszystkocowjejmocy,żebynampomócwśledz​twie.

–Jakzare​ago​wał?

–Wła​śnietomia​łamnamyśli.Przezchwilęwyda​wałomisię,żegomamy.Byłzdru​zgo​tany,miałłzy

woczach.Nie​spe​cjal​nieprze​ma​wiadomniekato​lickamyśl,żewobli​czuśmiercioce​nianajestmoralna

war​tośćnaszegożycia,alemimowszystkobyłtonie​zwy​kleporu​sza​jącywidok.Czło​wiek,którywyrzą​-

dziłtylezła,byłkom​plet​niezała​many.

–Mójrabin…–zacząłBublan​ski.

–Nie,Jan.Niezaczy​najztymswoimrabi​nem.Pozwólmidokoń​czyć.Holt​seropo​wia​dał,jakimbył

okrop​nym czło​wie​kiem. Powie​dzia​łam, że jako chrze​ści​ja​nin powi​nien wyko​rzy​stać oka​zję i wszystko

wyznać,opo​wie​dzieć,dlakogopra​co​wał.Dajęsłowo,żewtymmomen​cienie​wielebra​ko​wało.Zaczął

sięwahaćiucie​kaćwzro​kiem.Alezamiastcośpowie​dzieć,zacząłopo​wia​daćoSta​li​nie.

–OSta​li​nie?

–Otym,żeSta​linkarałnietylkowin​nych,aletakżedzieciiwnuki,całerodziny.Chybachciałprzezto

powie​dzieć,żejegoszefjestpodobny.

background image

–Więcmar​twiłsięocórkę.

–Takbyło,bezwzględunato,jakbar​dzogonie​na​wi​dziła.Powie​dzia​łam,żemożemyobjąćjąpro​gra​-

memochronyświad​ków.Alecorazbar​dziejtra​ci​łamznimkon​takt.Pogrą​żyłsięwapa​tii,stra​ciłprzy​-

tom​ność,apogodzi​niezmarł.

–Towszystko?

–Tak.Pozatym,żepoten​cjalnasuper​in​te​li​gen​cjaznik​nęła,amywciążnietra​fi​li​śmynaśladAndreia

Zan​dera.

–Wiem,wiem.

–Iżewszy​scymil​cząjakzaklęci.

–Zauwa​ży​łem.Wszystkoidziejakpogru​dzie.

– To prawda. Choć wła​ści​wie coś poszło jak z płatka – odparła Sonja. – Mam na myśli męż​czy​znę,

któ​regoAmandaFlodroz​po​znałanarysunkuprzej​ściadlapie​szych,wyko​na​nymprzezAugu​sta.

–Sta​regoaktora.

–Takjest.RogeraWin​tera.Amandaprze​pro​wa​dziłatylkowstępneprze​słu​cha​nie.Chciałausta​lić,czy

cośgołączyłozAugu​stemalbozBal​de​rem.Niesądzę,żebywielesobiepotymobie​cy​wała.Alejaksię

oka​zało,RogerWin​terbyłkom​plet​nieroz​trzę​siony,izanimwogólezaczęłagonaci​skać,wyznałwszyst​-

kiegrze​chy.

–Naprawdę?

– Tak, i nie były to nie​winne histo​ryjki. West​man i on są sta​rymi przy​ja​ciółmi z cza​sów mło​do​ści.

GralirazemwRevo​lu​tion​ste​atern.Popo​łu​dniami,kiedyHannawycho​dziłazdomu,czę​stospo​ty​kalisię,

żeby sobie popić i poga​dać. August zazwy​czaj sie​dział wtedy w sąsied​nim pokoju, zajęty swo​imi puz​-

zlami,aoniraczejniezwra​calinaniegouwagi.Alektó​re​gośrazuAugustdostałodmamywielkąigrubą

książkędomate​ma​tyki.Bezwąt​pie​niabyładlaniegosta​now​czozatrudna.Mimotoprze​glą​dałjąjaksza​-

lony i wyda​wał roz​ma​ite odgłosy świad​czące o tym, że jest pod​eks​cy​to​wany. Lasse się zde​ner​wo​wał,

wyrwałmuksiążkęiwyrzu​ciłdośmieci.Augustwpadłwszał.Dostałjakie​gośatakuiLassekop​nąłgo

trzyczyczteryrazy.

–Paskudnasprawa.

–Tobyłdopieropoczą​tek.Rogerpowie​dział,żepotymwyda​rze​niuAugustzacząłsiębar​dzodziw​nie

zacho​wy​wać.Dziw​niesięnanichgapił.Któ​re​gośdniaRogerzna​lazłswojądżin​sowąkurtkępociętąna

malut​kiekawałki.Kiedyindziejoka​załosię,żektośwylałwszyst​kiepiwa,którebyływlodówce,poroz​-

bi​jałbutelkiwódkiisamaniewiem…

Urwała.

–Cotakiego?

–Tobyłojakwojnapozy​cyjna.Podej​rze​wam,żeRogeriLassepopijakuzaczęliwymy​ślaćnie​stwo​-

rzonerze​czynatematchłopca.Zaczęlisięgobać.Choćnie​ła​twowtejspra​wiezro​zu​miećmotywypsy​-

cho​lo​giczne.Możegonaprawdęznie​na​wi​dzili,acza​semwyży​walisięnanimwedwóch.Rogerpowie​-

background image

dział,żefatal​niesięztymczułini​gdypotemnieroz​ma​wiałotymzLas​sem.Niechciałgobić.Alenie

mógłsiępowstrzy​mać.Mówił,żeczułsiętak,jakbyodzy​ski​wałdzie​ciń​stwo.

–Cochciałprzeztopowie​dzieć?

– Trudno stwier​dzić. W każ​dym razie miał nie​peł​no​spraw​nego młod​szego brata, któ​rego rodzice

wdzie​ciń​stwiefawo​ry​zo​walijakomądrzej​szegoibar​dziejuta​len​to​wa​nego.Oncałyczasroz​cza​ro​wy​wał

rodzi​ców,ajegobratzdo​by​wałwszel​kienagrody,wyróż​nie​niaizyski​wałuzna​nieinnych.Podej​rze​wam,

żetorodziłogorycz.Możewtenspo​sóbodgry​wałsięnabra​cie,niewiem.Amoże…

–Tak?

–Dziw​nietoujął.Powie​dział,żetobyłotak,jakbypró​bo​wałsięuwol​nićodwstydu.

–Chore!

– Tak jest, a naj​dziw​niej​sze ze wszyst​kiego jest to, że nagle do wszyst​kiego się przy​znał. Amanda

stwier​dziła, że wyglą​dał na śmier​tel​nie prze​ra​żo​nego. Uty​kał i miał pod​bite oczy. Zacho​wy​wał się tak,

jakbywręczchciał,żeby​śmygozatrzy​mali.

–Dziwne.

–Prawda?Alejestcoś,codziwimniejesz​czebar​dziej–cią​gnęłaSonja.

–Mia​no​wi​cie?

–Mójszef,melan​cho​lijnyponu​rak,naglezaczynaświe​cićjaksłońce.

Bublan​skiwyglą​dałnazawsty​dzo​nego.

–Więctowidać.

–Widać.

–Tak,tak–wyją​kał.–Rzeczpopro​stuwtym,żepewnakobietazgo​dziłasięzjeśćzemnąkola​cję.

–Chybasięniezako​cha​łeś?

–Totylkokola​cja,takjakpowie​dzia​łem–wyja​śniłBublan​skiipoczer​wie​niał.

ED NIE BYŁ Z TEGO ZADO​WO​LONY. Ale znał tę grę. Czuł się tak, jakby wró​cił do Dorche​ster.

Cokol​wiek by się działo, nie wolno się ugiąć. Trzeba mocno ude​rzyć albo znisz​czyć prze​ciw​nika psy​-

chicz​nie.Tobyłacicha,bru​talnagrasił.

Pomy​ślał:dla​czegonie?JeżeliLis​bethSalan​derchcezgry​waćostrą,onteżbędzie.Spoj​rzałnaniąjak

bok​serwagicięż​kiejprzedwalką.Nie​wielemutodało.

Onateżnaniegospoj​rzała.Wbiławniegospoj​rze​niesta​lo​wo​sza​rych,zim​nychoczuiniepowie​działa

ani słowa. To było jak poje​dy​nek, cichy i zacięty. W końcu miał dosyć. Uwa​żał, że to wszystko jest

śmieszne. Laska została prze​cież zde​ma​sko​wana i poko​nana. Roz​szy​fro​wał ją i namie​rzył. Powinna się

cie​szyć,żenieprzy​szedłponiąztrzy​dzie​stomamari​nes.

–Myślisz,żejesteśtakatwarda,co?–powie​dział.

–Nielubięnie​za​po​wie​dzia​nychwizyt.

–Ajanielubięludzi,któ​rzysięwła​mujądomojegosys​temu,więcjeste​śmykwita.Alemożechcesz

background image

wie​dzieć,jakcięzna​la​złem?

–Nieobcho​dzimnieto.

–Zna​la​złemcięprzeztwojąspółkęnaGibral​ta​rze.Tonie​zbytmądre,żenazwa​łaśjąWaspEnter​pri​ses.

–Natowygląda.

–Jaknatakmądrądziew​czynęzro​bi​łaśwyjąt​kowodużobłę​dów.

–Jaknatakmądregochło​pakazna​la​złeśsobiewyjąt​kowopar​szywemiej​scepracy.

–Możeipar​szywe.Alejeste​śmypotrzebni.Topaskudnyświat.

–Zwłasz​czakiedyżyjąnanimtacyludziejakJonnyIngram.

Tegosięniespo​dzie​wał.Naprawdęsięniespo​dzie​wał.Aleniedałnicposobiepoznać–wtymrów​-

nieżbyłdobry.

–Zabawnajesteś.

– Zaje​bi​ste. Zle​ca​nie mor​derstw, współ​praca z kana​liami z rosyj​skiej Dumy, żeby kosić grubą kasę

ioca​lićwła​snąskórę.Towyjąt​kowozabawne,prawda?–powie​działa.Musiałzrzu​cićmaskę,itocał​ko​-

wi​cie.Przezchwilęniebyłwsta​niezebraćmyśli.

Skąd,docho​lery,wie​działa?Zakrę​ciłomusięwgło​wie.Pochwiliuświa​do​miłsobie–iztąmyślą

jegopulsniecosięuspo​koił–żenapewnoble​fuje.Jeżeliprzezsekundęjejwie​rzył,totylkodla​tego,że

samwchwilisła​bo​ścipodej​rze​wałJonny’egoIngramaocośpodob​nego.Aleodwa​liłmor​der​cząrobotę

inabrałpew​no​ści,żeniemanatożad​nychdowo​dów.

–Niepró​bujmiwci​skaćtakichgłu​pot–powie​dział.–Mamtesamemate​riałycoty.Anawetznacz​nie

wię​cej.

– Nie jestem tego taka pewna, Ed. Chyba że ty też zdo​by​łeś pry​watne klu​cze do algo​rytmu RSA

Ingrama.

Edspoj​rzałnaniąiogar​nęłogouczu​cie,żetosięniedziejenaprawdę.Niemogłaprze​cieżzła​maćszy​-

fru. To było nie​moż​liwe. Nawet on, mając do dys​po​zy​cji wszyst​kie środki i eks​per​tów, nie uwa​żał, że

wartochoćbypró​bo​wać.

Tym​cza​semonatwier​dziła…niechciałwtowie​rzyć.Tomusiałosięstaćjakośina​czej.Możemiała

infor​ma​torawśródnaj​bar​dziejzaufa​nychludziIngrama?Nie,tobyłobyrów​nienie​praw​do​po​dobne.Nie

zdą​żyłjed​nakpomy​ślećnicwię​cej.

–Sytu​acjawyglądatak–powie​działasta​now​czo.–Powie​dzia​łeśMika​elowiBlom​kvi​stowi,żejeślici

opo​wiem,jaksięwła​ma​łam,zosta​wiszmniewspo​koju.Moż​liwe,żeniekła​ma​łeś.Rów​niemoż​liwejest,

żeble​fu​jeszalbożeniebędzieszmiałwtejspra​wienicdogada​nia,jeślisytu​acjasięzmieni.Mogącię

zwol​nić.Niewidzępowodu,żebywie​rzyćtobieiludziom,dlaktó​rychpra​cu​jesz.

Edwziąłgłę​bokioddech.

–Rozu​miem–odpo​wie​dział.–Alejak​kol​wiekdziw​nietobrzmi,zawszedotrzy​mujęsłowa.Niedla​-

tego, że jestem czło​wie​kiem szcze​gól​nie hono​ro​wym. Wręcz prze​ciw​nie. Jestem mści​wym sza​leń​cem,

dokład​nie tak jak ty, moja mała. Ale nie prze​żył​bym, gdy​bym zdra​dzał ludzi w poważ​nych sytu​acjach.

background image

Możesz w to wie​rzyć albo nie. Ale nie miej wąt​pli​wo​ści, że jeśli będziesz mil​czała, zamie​nię twoje

życiewpie​kło.Wierzmi,żejeślidotegodoj​dzie,będzieszżało​wała,żewogólesięuro​dzi​łaś.

–Dobrze–odparła.–Twardyzcie​biezawod​nik.Aletakżekawałdum​negoskur​czy​byka,prawda?Za

nic nie chcesz dopu​ścić, żeby wia​do​mość o tym, co zro​bi​łam, wydo​stała się na zewnątrz. Ale nie​stety

muszęciępoin​for​mo​wać,żejestemprzy​go​to​wana.Wszystko,codosłowa,zosta​nieopu​bli​ko​wane,zanim

zdą​żyszchoćbyzła​paćmniezarękę.Icho​ciażmnietobrzy​dzi,upo​ko​rzęcię.Spró​bujsobietylkowyobra​-

zić,jakąradośćwywołatownecie.

–Pie​przyszgłu​poty.

–Nieprze​ży​ła​bym,gdy​bympie​przyłagłu​poty–odparła.–Nie​na​wi​dzęspo​łe​czeń​stwanad​zoruikon​-

troli.Wmoimżyciubyłojużwystar​cza​jącodużoWiel​kiegoBratairóż​nychinsty​tu​cji.Alejestemgotowa

zro​bićdlacie​biejedno,Ed.Jeżelibędziesztrzy​małgębęnakłódkę,damcicoś,cowzmocnitwojąpozy​-

cję i pomoże się pozbyć z Fort Meade zgni​łych jaj. Chcesz się dowie​dzieć, jak to zro​bi​łam? Gówno,

niczegosięniedowiesz.Tokwe​stiazasad.Alemogędaćciszansęzemścićsięnaskur​wielu,którycię

powstrzy​małprzedschwy​ta​niemmnie.

Edpatrzyłtylkonadziwnąkobietę,którąmiałprzedsobą.Następ​niezro​biłcoś,codzi​wiłogojesz​cze

długopotem.

Zacząłsięśmiać.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Roz

​dział31

2i3grud

​nia

OVELEVINOBU​DZIŁSIĘwdobrymhumo​rze.ByłwhotelunazamkuHäringe.Długakon​fe​ren​cjana

tematcyfry​za​cjimediówzakoń​czyłasiędużąimprezą.Szam​paniwódkalałysięstru​mie​niami.Nie​sym​-

pa​tycznyprzed​sta​wi​cielzwiąz​kówzawo​do​wychznor​we​skiejgazety„Kvelds​bla​det”,któ​remunaj​wy​raź​-

niej nie powio​dło się w życiu, stwier​dził, że przy​ję​cia Ser​nera są coraz droż​sze i bar​dziej wystawne

zkaż​dymzwol​nio​nympra​cow​ni​kiem,apotemzro​biłscenęiwylałczer​wonewinonajegoszytynamiarę

gar​ni​tur,alenie​spe​cjal​niesiętymprze​jął.Zwłasz​czażepóź​nymwie​czo​remzapro​siłdoswo​jegopokoju

Nata​lie Foss. Była dwu​dzie​sto​sied​mio​let​nią, zabój​czo sek​sowną główną księ​gową. Choć był pijany,

udało mu się ją prze​le​cieć – w nocy i rano. Teraz była już dzie​wiąta. Tele​fon dzwo​nił, a on czuł się

potwor​nie ska​co​wany, zwłasz​cza kiedy myślał o wszyst​kim, co jesz​cze musiał zro​bić. Z dru​giej strony

byłfigh​te​rem.Workhard,playhard–takbrzmiałajegodewiza.NoiNata​lie…DobryBoże!Ilupięć​-

dzie​się​cio​lat​kówwyobra​ca​łobytakąlaskę?Nie​wielu.Musiałwstać.Krę​ciłomusięwgło​wieibyłomu

nie​do​brze.Chwiej​nymkro​kiemposzedłdołazienki,żebysięwysi​kać.Posta​no​wiłspraw​dzićswójport​-

felinwe​sty​cyjny.Lubiłodtegozaczy​naćdzień,kiedybyłnakacu.Wyjąłkomórkęizalo​go​wałsięprzez

Ban​kIDnaswojekonto.Wpierw​szejchwilinierozu​miał,cojestgrane.Pomy​ślał,żetonapewnojakiś

błąd tech​niczny. War​tość jego port​fela spa​dła na łeb na szyję. Kiedy drżąc, prze​glą​dał swoje aktywa,

zoba​czył,żewar​tośćakcjiSoli​fonuspa​dłanie​maldozera.Nicztegonierozu​miał.Kom​plet​nieroz​trzę​-

sionyzacząłprze​glą​daćstronyznoto​wa​niamigieł​do​wymi.Nakaż​dejwid​niałatasamawia​do​mość:

NSA i Soli​fon zle​ciły zamor​do​wa​nie pro​fe​sora Fransa Bal​dera. Afera ujaw​niona przez „Mil​len​-

nium”wstrzą​snęłaświa​tem.

Niepamię​tałdokład​nie,corobiłpóź​niej.Praw​do​po​dob​niekrzy​czałiwaliłpię​ściąwstół.Jakprzez

mgłępamię​tał,żeNata​liesięobu​dziłaizapy​tała,cosiędzieje.Codojed​negoniemiałjed​nakwąt​pli​wo​-

ści:długostałnadmuszląklo​ze​towąiwymio​to​wał,jakbyniemiałdna.

BIURKOGABRIELLIGRANEbyłosta​ran​niewysprzą​tane.Wie​działa,żeni​gdytamniewróci.Mimoto

usia​dłanachwilęnaswoimkrze​śle,żebypoczy​tać„Mil​len​nium”.Pierw​szastronaniewyglą​dałatak,jak

powinna wyglą​dać pierw​sza strona gazety, która opu​bli​ko​wała newsa stu​le​cia. Była este​tyczna, czarna,

nie​po​ko​jąca.Niebyłozdjęć,anasamejgórzewid​niałnapis:

PamięciAndreiaZan​dera.

Aniżej:

background image

ŚmierćFransaBal​deraiopo​wieśćotym,jakrosyj​skamafiawspół​dzia​łałazNSAidużymame​ry​-

kań​skimkon​cer​neminfor​ma​tycz​nym.

Nastro​niedru​giejbyłozdję​cieAndreia.Zbli​że​nie.Choćniemiałaoka​zjigopoznać,itakzro​biłona

niejdużewra​że​nie.Wyglą​dałnapięk​nego,deli​kat​negoczło​wieka.Uśmie​chałsięostroż​nieiwyda​wałsię

zagu​biony.Byłownimcośinten​syw​negoinie​pew​negozara​zem.Wznaj​du​ją​cymsięoboktek​ście,pod​pi​-

sa​nym nazwi​skiem Erika Ber​ger, była mowa o tym, że jego rodzice zgi​nęli w wyniku wybu​chu bomby

w Sara​je​wie. A także o tym, że uwiel​biał „Mil​len​nium”, Leonarda Cohena i powieść Anto​nia Tabuc​-

chiego…twier​dziPere​ira.Marzyło wiel​kiejmiło​ścii wiel​kimtema​cie.Jego ulu​bio​nymifil​mami były

OczyczarneNikityMichał​kowaiTowła​śniemiłośćRichardaCur​tisa.Nie​na​wi​dziłludzi,któ​rzykrzyw​-

dząinnych,alenielubiłmówićonikimźle.Erikauwa​żałajegorepor​tażosztok​holm​skichbez​dom​nychza

dzien​ni​kar​skikla​syk.Napi​sała:

Piszętoitrzęsąmisięręce.Wczo​rajnaszprzy​ja​cieliwspół​pra​cow​nikAndreiZan​derzostałzna​le​-

zionymar​twynapokła​dziefrach​towcawHam​mar​by​ham​nen.Przedśmier​ciąbyłtor​tu​ro​wany.Bar​-

dzocier​piał.Tenbólbędziemitowa​rzy​szyłdokońcażycia.Alejestemteżdumna.

Jestemdumna,żemogłamznimpra​co​wać.Ni​gdyniespo​tka​łamtakodda​negodzien​ni​ka​rzaizara​-

zem auten​tycz​nie miłego czło​wieka. Dożył dwu​dzie​stu sze​ściu lat. Kochał życie i dzien​ni​kar​stwo.

Chciałujaw​niaćnie​spra​wie​dli​wość,poma​gaćbied​nymiwyklu​czo​nym.Zostałzamor​do​wany,ponie​-

ważchciałochro​nićmałegochłopca,Augu​staBal​dera.Wtymnume​rze,ujaw​nia​jącjedenznaj​więk​-

szych skan​dali współ​cze​sno​ści, skła​damy mu hołd każ​dym zda​niem. Mikael Blom​kvist w swoim

obszer​nymrepor​tażupisze:„Andreiwie​rzyłwmiłość.Wie​rzyłwlep​szyświatiwto,żespo​łe​czeń​-

stwomożebyćbar​dziejspra​wie​dliwe.Byłnajlep​szymznas!”.

Repor​taż zaj​mo​wał ponad trzy​dzie​ści stron. Gabriella ni​gdy nie czy​tała lep​szego. Stra​ciła poczu​cie

czasuimiałałzywoczach,aleuśmiech​nęłasię,kiedydoszładosłów:

GabriellaGrane,zna​ko​mitaana​li​tyczkaSäpo,oka​załanie​by​wałąodwagęcywilną.

Histo​ria sama w sobie była dość pro​sta. Grupa dowo​dzona przez com​man​dera Jonny’ego Ingrama –

pod​le​ga​jącabez​po​śred​niosze​fowiNSAChar​le​sowiO’Con​no​rowiiutrzy​mu​jącabli​skiesto​sunkizBia​-

łymDomemiKon​gre​sem–zaczęłanawła​snąrękęwyko​rzy​sty​waćcałąmasętaj​nychinfor​ma​cji,będą​-

cychwposia​da​niuNSA,natematróż​nychfirm.Poma​gałaimgrupaana​li​ty​kówmakro​oto​cze​niazsek​cji

badaw​czejYwSoli​fo​nie.Gdybynatymsięskoń​czyło,byłbytoskan​dal,aledopew​negostop​niadałoby

sięgozro​zu​mieć.

Jed​nak kiedy na scenę wkro​czyła prze​stęp​cza grupa Spi​ders, wyda​rze​nia przy​jęły nowy, zło​wrogi

obrót. Mikael Blom​kvist mógł udo​wod​nić, że Jonny Ingram nawią​zał współ​pracę z okry​tym złą sławą

background image

człon​kiem rosyj​skiej Dumy Iwa​nem Gri​ba​no​wem i tajem​ni​czym Tha​no​sem – przy​wódcą Spi​ders – i że

wspól​niewykra​dalifir​mompomy​słyitech​no​lo​giewarteastro​no​micznesumyisprze​da​walijeinnym.Ich

dzia​łal​nośćsta​nęłapodzna​kiemzapy​ta​nia,kiedynaichtropwpadłpro​fe​sorFransBal​der.Posta​no​wili

gozli​kwi​do​waćiwła​śnietobyłowtejhisto​riinaj​bar​dziejnie​po​jęte.Jedenzwysokoposta​wio​nychsze​-

fówNSAwie​dział,żewybitnyszwedzkinauko​wiecmazostaćzamor​do​wany,iniekiw​nąłpal​cem,żeby

temuzapo​biec.

Mimo wszystko – i tu Mikael poka​zał swój kunszt – Gabriella naj​bar​dziej prze​jęła się nie opi​sem

brud​nejgrypoli​tycz​nej,leczdra​ma​temjed​no​stekiprze​ra​ża​jącąmyślą,żeżyjewcho​rymświe​cie,wktó​-

rymwszystko,bezwzględunato,czyjestważne,czynie,pod​legacią​głemunad​zo​rowi,awszystko,co

tylkomożeprzy​nieśćdochód,jestnie​ustan​niewyko​rzy​sty​wane.

Dokład​nie w chwili kiedy skoń​czyła czy​tać, zoba​czyła, że ktoś stoi w drzwiach. Helena Kraft, jak

zawszeele​gancka.

–Cześć–powie​działa.

Gabriellaniemogłazapo​mnieć,żepodej​rze​wała,żetoonajestźró​dłemprze​cieku.Oka​załosięjed​nak,

że się myliła. To, co wzięła za wstyd wino​wajcy, było tylko wyrzu​tami sumie​nia, że śledz​two nie jest

pro​wa​dzonepro​fe​sjo​nal​nie.Aprzy​naj​mniejtaktowyja​śniłaHelena,kiedydługoroz​ma​wiałypotym,jak

MårtenNie​lsenprzy​znałsiędowinyizostałzatrzy​many.

–Witaj–odparłaGabriella.

–Niewyobra​żaszsobienawet,jakmismutno,żeodcho​dzisz–powie​działaHelena.

–Wszystkokie​dyśsiękoń​czy.

–Wieszjuż,cobędzieszrobiła?

–Prze​pro​wa​dzamsiędoNowegoJorku.Chcęsięzaj​mo​waćpra​wamiczło​wieka.Wiesz,żejużdawno

dosta​łampro​po​zy​cjęzONZ.

–Todlanasbar​dzosmutnawia​do​mość,Gabriello.Alezasłu​gu​jesznato.

–Tozna​czy,żemojazdradazostałazapo​mniana?

–Nieprzezwszyst​kich,tegomożeszbyćpewna.Alejawidzęwtymtylkodowódnato,żemaszdobry

cha​rak​ter.

–Dzię​kuję,Heleno.

–Chceszjesz​czezro​bićcośkon​kret​nego,zanimodej​dziesz?

–Niedzi​siaj.Dziśwezmęudziałwuro​czy​sto​ścikupamięciAndreiaZan​derawPres​sklub​ben.

– Bar​dzo dobrze. Ja będę musiała zre​fe​ro​wać rzą​dowi cały ten bała​gan. Ale wie​czo​rem wypiję za

mło​degoZan​deraizacie​bie,Gabriello.

ALONA CASA​LES SIE​DZIAŁA w pew​nej odle​gło​ści i z tajem​ni​czym uśmie​chem obser​wo​wała

widocznewbiu​rzeobjawypaniki.Patrzyłaprzedewszyst​kimnaadmi​rałaChar​lesaO’Con​nora,którynie

wyglą​dałjakszefnaj​po​tęż​niej​szejorga​ni​za​cjiwywia​dow​czejnaświe​cie.Przy​po​mi​nałraczejzastra​szo​-

background image

negouczniaka.Zdru​giejstronywszy​scypia​stu​jącyważnesta​no​wi​skawNSAwyglą​dalimar​nie.Oczy​wi​-

ściepozaEdem.

Aletakżeonniewyglą​dałnazado​wo​lo​nego.Wyma​chi​wałrękami,byłspo​conyiwście​kły.Jed​nakjak

zwy​kle bił od niego auto​ry​tet i dało się zauwa​żyć, że nawet O’Con​nor się go boi. Nie było to jed​nak

szcze​gól​niedziwne.Edwró​ciłzeSztok​holmuzpraw​dziwąbombą.Zro​biłimpie​kło,zarzą​dziłprze​pro​-

wa​dze​nie reform i wpro​wa​dze​nie uspraw​nień na wszyst​kich pozio​mach. Szef NSA nie był mu za to

wdzięczny.Naj​chęt​niejzmiej​scawysłałbygonaSybe​rię.

Ale nie mógł nic zro​bić. Kulił się, pod​cho​dząc do Eda. Ed swoim zwy​cza​jem nawet nie pod​niósł

wzroku. Igno​ro​wał go dokład​nie tak samo jak wszyst​kich innych nie​szczę​śni​ków, dla któ​rych nie miał

czasu.Kiedyzaczęliroz​ma​wiać,nicsięniezmie​niło.

Edczę​stopry​chałinawetjeśliAlonaniesły​szałaanisłowa,cał​kiemdobrzedomy​ślałasię,comówili,

araczejczegoniemówili.Kilkarazydługoroz​ma​wiałazEdemiwie​działa,żekate​go​rycz​nieodma​wiał

udzie​le​niaodpo​wie​dzinapyta​nie,skądtowszystkowie,iwogóleniezamie​rzaustę​po​wać,wżad​nym

punk​cie.Podo​bałojejsięto.

Na​dalgrałowysokąstawkę,aonauro​czy​ścieposta​no​wiłabro​nićładuiporządkuwNSAiwspie​rać

go,jeżelibędziemiałkło​poty.Posta​no​wiłateżzadzwo​nićdoGabrielliGraneiporazostatnispró​bo​wać

jągdzieśzapro​sić.Oilepogło​ska,żemazamiarprze​nieśćsiędoSta​nów,byłapraw​dziwa.

ED NIE IGNO​RO​WAŁ szefa NSA z pre​me​dy​ta​cją. Po pro​stu nie prze​ry​wał wyzy​wa​nia dwóch swo​ich

pod​wład​nychidopieropominu​cieodwró​ciłsięipochwa​liładmi​rała.Nieżebyzatu​szo​waćczyzre​kom​-

pen​so​waćswojąnon​sza​lan​cję,aledla​tego,żenaprawdęuwa​żał,żezasłu​gujenapochwałę.

–Dobrzesobiepora​dzi​łeśnakon​fe​ren​cjipra​so​wej–powie​dział.

–Aha–odparładmi​rał.–Tobyłopie​kło.

–Wtakimraziecieszsię,żedałemciczas,żebyśmógłsięprzy​go​to​wać.

–Mamsięcie​szyć?Osza​la​łeś?Czy​ta​łeśgazetywinter​ne​cie?Publi​kująwszyst​kiemojewspólnezdję​-

ciazIngra​mem.Czujęsiękom​plet​niezbru​kany.

–Wtakimraziewprzy​szło​ścilepiejkon​tro​lujnaj​bliż​szychwspół​pra​cow​ni​ków.

–Jakśmiesztakdomniemówić?

–Będęmówił,jakmisiępodoba.Firmaprze​żywakry​zys,ajaodpo​wia​damzabez​pie​czeń​stwo.Nie

płacąmizabyciegrzecz​nymimiłym.Apozatymniemamnatoczasu.

–Liczsięzesło​wami…–zacząłszefNSA.Urwał,kiedyEdnaglesięwypro​sto​wał.Zapre​zen​to​wał

całąswojąniedź​wie​dziąsyl​wetkę.Możechciałroz​pro​sto​waćplecy,amożewzmoc​nićswójauto​ry​tet.

–Wysła​łemciędoSzwe​cji,żebyśtowyja​śnił–cią​gnąładmi​rał.–Alekiedywró​ci​łeś,wszystkosię

spie​przyło.Kom​pletnakata​strofa.

–Dokata​strofydoszłowcze​śniej–wysy​czałEd.–Wieszrów​niedobrzejakja,żegdy​bymniepoje​-

chałdoSztok​holmuiniepra​co​wałtamjakwariat,niemie​li​by​śmyczasuprzy​go​to​waćsen​sow​nejstra​te​-

background image

gii.Szcze​rzemówiąc,możewła​śniedziękitemumimowszystkomożeszzacho​waćposadę.

–Czylimamcidzię​ko​wać?

–Takjest!Zdą​ży​łeśwyko​paćswo​ichskur​czy​by​kówprzedpubli​ka​cją.

–Alejaktogównotra​fiłodoszwedz​kiejgazety?

–Tłu​ma​czy​łemcitojużtysiącrazy.

–Mówi​łeśotymswoimhake​rze.Alewszystko,cosły​sza​łem,todomy​słyibred​nie.

Edobie​cał,żebędzietrzy​małWaspzdalaodtegocyrku,izamie​rzałdotrzy​maćobiet​nicy.

–Wtakimrazietocho​ler​nierze​czowebred​nie–odparł.–Tenhaker,kim​kol​wiekbył,musiałzła​mać

pliki Ingrama i dostar​czyć je „Mil​len​nium”. Zga​dzam się, że to nie​we​soła sytu​acja. Ale wiesz, co jest

naj​gor​sze?

–Nie.

– Naj​gor​sze jest, że nie mie​li​śmy szans go dorwać, urwać mu jaj i nie dopu​ścić do prze​cieku. Ale

potemroz​ka​zanonamzawie​sićśledz​twoiniktminiepowie,żemniepopar​łeś.

–Wysła​łemciędoSztok​holmu.

– Ale dałeś wolne naszym chło​pa​kom i cała obława zde​chła. Teraz wszyst​kie ślady są już zatarte.

Jasne,żemożemywzno​wićposzu​ki​wa​nia.Aleczywtejsytu​acjicokol​wieknamtoda?To,żewyj​dziena

jaw,żejakiśzasranymałyhakerzro​biłnaswbalona?

–Możeinie.Alezamie​rzammocnoude​rzyćw„Mil​len​nium”itegocałegoBlomströma.

–Blom​kvi​sta.Mika​elaBlom​kvi​sta.Jasne,zróbto.Mogęcitylkożyczyćpowo​dze​nia.Twojapopu​lar​-

nośćnapewnoposzy​bujewgórę,jeślipole​ciszterazdoSzwe​cjiizgar​nieszczło​wieka,któryjestwtej

chwili naj​więk​szym boha​te​rem wśród dzien​ni​ka​rzy – powie​dział Ed. Szef NSA wymam​ro​tał tylko coś

nie​zro​zu​mialeiposzedł.

Eddosko​nalewie​dział,żeniezatrzymaszwedz​kiegorepor​tera.Wal​czyłopoli​tyczneprze​trwa​nieinie

mógł sobie pozwo​lić na bra​wu​rowe posu​nię​cia. Posta​no​wił więc poga​wę​dzić z Aloną. Był zmę​czony

mor​der​cząpracą.Chciałzro​bićcośnie​zo​bo​wią​zu​ją​cego.Zapro​po​no​wał,żebywysko​czylidoknajpy.

–Chodźmywznieśćtoastzacałytensyf–powie​działzuśmie​chem.

HANNABAL​DERSTA​NĘŁAnamałymwzgó​rzuwpobliżuhoteluSchlossElmauipchnęłalekkoAugu​-

sta.Patrzyła,jakzjeż​dżanasta​ro​świec​kichdrew​nia​nychsan​kach,którewypo​ży​czyławhotelu.Kiedysię

zatrzy​małprzybrą​zo​wejskrzyncenadole,zaczęłascho​dzić.Zzachmurwyglą​dałosłońce.Lekkopró​szył

śnieg.Wia​trupra​wieniebyło.Woddalinatleniebaryso​wałysięszczytyAlp,aprzedniąroz​cią​gałsię

pięknykra​jo​braz.

Ni​gdy nie miesz​kała w tak pięk​nym miej​scu. August docho​dził do sie​bie, rów​nież dzięki sta​ra​niom

Char​lesaEdel​mana.Nie​wielejejtojed​nakpomo​gło.Czułasięfatal​nie.Nawettam,nawzgó​rzu,przy​sta​-

nęła dwa razy i zła​pała się za pierś. Odwyk po tablet​kach – spo​śród któ​rych wszyst​kie nale​żały do

rodziny ben​zo​dia​ze​pin – był gor​szy, niż mogła sobie wyobra​zić. Nocami leżała sku​lona jak kre​wetka

background image

iwidziałaswojeżyciebezupięk​szeń.Odczasudoczasuwsta​wała,tłu​kłapię​ściąwścianęipła​kała.Bez

końcaprze​kli​nałaLas​segoWest​manaisamąsie​bie.

Ajed​nak…bywało,żeczułasiędziw​nieoczysz​czonaidoświad​czałakrót​kichchwilcze​goś,comożna

było przy​naj​mniej porów​nać ze szczę​ściem. Zda​rzało się, że August sie​dział nad swo​imi rów​na​niami

i cią​gami liczb i odpo​wia​dał, kiedy go o coś pytała. Wie​rzyła, że naprawdę szy​kuje się jakaś zmiana,

nawetjeśliodpo​wia​dałzdaw​kowoidziw​nie.

Nierozu​miałago.Wciążbyłdlaniejzagadką.Cza​semwymie​niałliczby,bar​dzodużeipod​nie​sionedo

rów​niedużejpotęgi.Naj​wy​raź​niejsądził,żegozro​zu​mie.Alecośsiębezwąt​pie​niazmie​niło.Wie​działa,

żeni​gdyniezapo​mni,jakpierw​szegodniasie​działprzybiurkuiprze​le​wałnapapierdłu​giewstęgirów​-

nań. Foto​gra​fo​wała je i wysy​łała do Sztok​holmu. Póź​nym wie​czo​rem na black​phone’a przy​szła wia​do​-

mość:„Prze​każAugu​stowi,żezła​ma​li​śmykod!”.

Ni​gdy nie widziała go tak szczę​śli​wego i dum​nego i choć ni​gdy nie zro​zu​miała, o co cho​dziło, i nie

powie​działa o tym ani słowa nawet Char​le​sowi Edel​ma​nowi, wiele to dla niej zna​czyło. Ona też była

dumna.Bar​dzodumna.

Pozatymzain​te​re​so​wałasięsawan​ty​zmem.Czę​sto,kiedyAugustjużspał,sie​dzielizChar​le​semEdel​-

ma​nempra​wiedoranairoz​ma​wialiojegotalen​tachiowszyst​kiminnym.Niebyłajed​nakpewna,czy

pój​ściezChar​le​semdołóżkabyłodobrympomy​słem.

Zdru​giejstronyniebyłateżpewna,czytozłypomysł.Przy​po​mi​nałjejFransa,apozatympomy​ślała,

że poznają się nawza​jem niczym człon​ko​wie małej rodziny: ona, Char​les i August, surowa, ale mimo

wszystko uro​cza nauczy​cielka Char​lotte Gre​ber i duń​ski mate​ma​tyk Jens Nyrup, który ich odwie​dził

istwier​dził,żeAugustzjakie​gośpowoduzafik​so​wałsięnakrzy​wychelip​tycz​nychiroz​kła​da​niunaczyn​-

nikipierw​sze.

Wdziw​nymświe​ciejejsynatenwyjazdwpew​nymsen​siebyłpodróżąodkrywcy.Scho​dzączpokry​-

tego cienką war​stwą śniegu wzgó​rza i widząc, jak August wstaje z sanek, po raz pierw​szy od wie​ków

pomy​ślała:będęlep​sząmatką.Napra​więswojeżycie.

MIKAEL NIE ROZU​MIAŁ, dla​czego jego ciało wydaje mu się takie cięż​kie. Czuł się tak, jakby brnął

przezwodę.Wszę​dzietrwałozamie​sza​nie,pano​wałswo​istyszałzwy​cię​stwa.Nie​malwszyst​kiegazety,

ser​wisyinter​ne​towe,sta​cjeradioweikanałytele​wi​zyjnechciałyprze​pro​wa​dzićznimwywiad.Nażaden

sięniezgo​dził,boniebyłotakiejpotrzeby.Daw​niej,kiedyw„Mil​len​nium”uka​zy​wałysięważnewia​do​-

mo​ści, bywało, że on i Erika nie byli pewni, czy pozo​stałe kon​cerny medialne je pod​chwycą. Musieli

myślećstra​te​gicz​nieipoja​wiaćsięnawła​ści​wymforum,acza​semnawetuchy​lićrąbkatajem​nicy.Teraz

nictakiegoniebyłokonieczne.

Bombawybu​chłabezniczy​jejpomocy,akiedyszefNSAChar​lesO’Con​norisekre​tarzhan​dluSta​nów

Zjed​no​czo​nychStellaPar​kernawspól​nejkon​fe​ren​cjipra​so​wejprze​pra​szalizato,cosięstało,niktsię

jużniezasta​na​wiał,czyhisto​riajestpraw​dziwa.Wgaze​tachcałegoświatatrwałaoży​wionadys​ku​sjana

background image

tematmoż​li​wychskut​kówtejafery.

Mimoogól​negozamętuErikaposta​no​wiłazor​ga​ni​zo​waćwredak​cjimałeprzy​ję​cie.Uznała,żewszy​-

scy zasłu​gują na chwilę odpo​czynku od zamie​sza​nia i że powinni wznieść toast. Pięć​dzie​siąt tysięcy

egzem​pla​rzypierw​szegowyda​niasprze​dałosięjużprzedpołu​dniempoprzed​niegodnia,aliczbaodwie​-

dza​ją​cych ich stronę, która miała także angiel​ską wer​sję, wyno​siła już kilka milio​nów. Wydaw​nic​twa

pro​po​no​wały im umowę na książkę, liczba pre​nu​me​ra​to​rów rosła z minuty na minutę, a rekla​mo​dawcy

usta​wialisięwkolejce.

Pozatymwyku​piliudziałykon​cernuSer​nerMedia.MimonawałupracyErikazdą​żyłajużprze​pro​wa​-

dzićtętrans​ak​cjękilkadniwcze​śniej.Niebyłołatwo.Przed​sta​wi​cieleSer​nerawie​dzieli,żejestzde​spe​-

ro​wana,iwyko​rzy​stalitodomak​si​mum.PrzezjakiśczasjejiMika​elowiwyda​wałosię,żenicztegonie

będzie. Dopiero w ostat​niej chwili, kiedy z tajem​ni​czej spółki zare​je​stro​wa​nej w Gibral​ta​rze dostali

pokaźnąsumę,Mikaelmimowolisięuśmiech​nął–mogliichspła​cić.Sumabyłacoprawdaskan​da​licz​nie

duża,jeśliwziąćpoduwagęichówcze​snepoło​że​nie,alejużdzieńpóź​niej,kiedyichgorącytematzostał

opu​bli​ko​wany, a noto​wa​nia „Mil​len​nium” poszy​bo​wały w górę, mogli uznać, że zro​bili dobry inte​res.

Znówbyliwolniinie​za​leżni,nawetjeśliniezdą​żylitegopoczuć.

Pod​czas wie​czoru ku pamięci Andreia w Pres​sklub​ben dzien​ni​ka​rze i foto​re​por​te​rzy nie dawali im

spo​koju.Wszy​scybezwyjątkuchcieliimteżpogra​tu​lo​wać,aleMikaelitakczułsięprzy​tło​czonyiosa​-

czonyiniebyłtakser​deczny,jakbychciał.Pozatymna​dalniemógłspaćimęczyłygobóległowy.

Redak​cjazostałapospiesz​nieprze​me​blo​wana.Napołą​czo​nychbiur​kachposta​wionoszam​pana,wino,

piwo i japoń​ski cate​ring. Zaczęli przy​cho​dzić ludzie. Rzecz jasna, przede wszyst​kim współ​pra​cow​nicy

ifre​elan​ce​rzy,aletakżeprzy​ja​ciele,wtymHol​gerPalm​gren.Mikaelpomógłmuwejśćdowindyizniej

wyjśćidwaczytrzyrazygoprzy​tu​lił.

–Naszadziew​czynkasobiepora​dziła–powie​działPalm​grenzełzamiwoczach.

–Zazwy​czajsobieradzi–odparłMikaelzuśmie​chemiposa​dziłgonahono​ro​wymmiej​scunakana​-

pie.Pole​cił,żebyjegokie​li​szekbyłnapeł​niany,jaktylkozaczniesiępoka​zy​waćdno.

Cie​szył się, że go widzi. Miło było zoba​czyć wszyst​kich sta​rych i nowych zna​jo​mych, na przy​kład

GabriellęGraneikomi​sa​rzaBublan​skiego.Tegoostat​niegobyćmożeniepowinnotambyć,jeśliwziąć

poduwagęichrela​cjęzawo​dowąipozy​cję„Mil​len​nium”jakonie​za​leż​negoobser​wa​torapracypoli​cji,

aleMikaelzapro​po​no​wał,żebygozapro​sili.Codziwne,Bublan​skicałyczasroz​ma​wiałzpaniąpro​fe​sor

FarahSha​rif.

Mikaelwzniósłtoastznimiizcałąresztą.Miałnasobiedżinsyinaj​bar​dziejele​ganckąmary​narkęi,

jakni​gdy,dużopił.Alenie​wieletopoma​gało.Niemógłsiępozbyćuczu​ciapustkiiprzy​gnę​bie​nia,acho​-

dziłooczy​wi​ścieoAndreia.Byłnie​ustan​nieobecnywjegomyślach.Obrazkolegisie​dzą​cegowredak​cji

alboidą​cegoznimnapiwowryłmusięwpamięć.Wspo​mnie​niaoAndreiuwra​całycochwilęiniemógł

sięskon​cen​tro​waćnaroz​mo​wach.

Zmę​czyłygopochwałyipochleb​stwa.Tylkoese​mesodPer​nilli–piszesznaprawdę,tato–zro​biłna

background image

nim wra​że​nie. Co jakiś czas zer​kał w stronę drzwi. Lis​beth została oczy​wi​ście zapro​szona i gdyby się

zja​wiła,trak​to​wałbyjąjakgościahono​ro​wego.Alenieprzy​cho​dziła,czemuoczy​wi​ścietrudnobyłosię

dzi​wić. Mimo wszystko chciał jej przy​naj​mniej podzię​ko​wać za to, że szczo​drze ich wspo​mo​gła, żeby

mogliroz​wią​zaćkon​fliktzSer​ne​rem.Zdru​giejstronyczymógłcze​go​kol​wiekżądać?

Sen​sa​cyjnemate​riałynatematIngrama,Soli​fonuiGri​ba​nowa,któremudostar​czyła,spra​wiły,żemógł

zba​daćsprawę,anawetskło​nićEdatheNedaisamegoNico​lasaGranta,żebymuzdra​dziliwię​cejszcze​-

gó​łów.Roz​ma​wiałzniąodtam​tegoczasutylkoraz.Sta​rałsięwypy​taćjąoto,cosięstałowdomkuna

Ingarö.

Odtam​tejroz​mowyminąłjużtydzień.Niemiałpoję​cia,cosądziojegorepor​tażu.Mogłabyćzła,że

zanadtowszystkoudra​ma​ty​zo​wał–choćniewie​dział,coinnegomógłbyzro​bić,skoroodpo​wia​dałatak

zdaw​kowo.Mogłasięwście​kać,żeniewymie​niłnazwi​skaCamilli,tylkopisałocórceSzwedkiiRosja​-

ninaposłu​gu​ją​cejsiępseu​do​ni​memTha​nosalboAlkhema.Mogłabyćroz​cza​ro​wana,żeniebyłostrzej​-

szy.

Trudno powie​dzieć. Na domiar złego pro​ku​ra​tor Richard Ekström chyba poważ​nie roz​wa​żał, czy nie

oskar​żyć Lis​beth o upro​wa​dze​nie. Ale na to nic nie mogli pora​dzić. W końcu posta​no​wił mach​nąć na

wszystkoręką.Bezpoże​gna​niaopu​ściłprzy​ję​cieiwyszedłnaGötgatan.

Pogoda była bez​na​dziejna. Z braku lep​szego zaję​cia zaczął prze​glą​dać nowe ese​mesy. Było ich tak

dużo,żeniebyłwsta​nieprze​czy​taćwszyst​kich.Gra​tu​la​cje,prośbyowywiadiparęhanieb​nychpro​po​zy​-

cji,aleoczy​wi​ścienicodLis​beth.Wymam​ro​tałcośpodnosem,zamknąłtele​foniruszyłdodomu.Szedł

dziw​niecięż​kimkro​kiem,zwłasz​czajaknakogoś,ktowła​śnieujaw​niłaferędekady.

LIS​BETHSIE​DZIAŁAnaczer​wo​nejkana​piewmiesz​ka​niuprzyFiskar​ga​tanipustymwzro​kiempatrzyła

naGamlastaniRiddarfjärden.Minąłrok,odkądzaczęłapolo​waćnasio​stręibadaćprze​stęp​cząspu​ści​-

znępoojcu,izcałąpew​no​ściąmogłastwier​dzić,żepodwie​lomawzglę​damipoczy​niłapostępy.

Wytro​piła Camillę i zadała Spi​ders poważny cios. Powią​za​nia z Soli​fo​nem i NSA zostały zerwane.

Czło​nekdumyIwanGri​ba​nowbyłpod​da​wanysil​nymnaci​skom,mor​dercadzia​ła​jącynazle​ce​nieCamilli

nie żył, a jej naj​bliż​szy współ​pra​cow​nik Jurij Bog​da​now wraz z kil​koma innymi infor​ma​ty​kami był

poszu​ki​wany przez poli​cję i musiał zejść do pod​zie​mia. Ale Camilla żyła. Praw​do​po​dob​nie ucie​kła

zkraju.Mogłasięostroż​niezorien​to​waćwsytu​acjiizacząćodnowa.

Tojesz​czeniebyłkoniec.Zale​d​wiepostrze​liłazwie​rzynę,atowżad​nymwypadkuniemogłowystar​-

czyć.Zzacię​tymwyra​zemtwa​rzyodwró​ciławzrokispoj​rzałanastół.Leżałynanimpaczkapapie​ro​sów

inie​prze​czy​tanynumer„Mil​len​nium”.Wzięłagazetędoręki.Odło​żyła,anastęp​nieznówwzięłaiprze​-

czy​tałarepor​tażMika​ela.Kiedydoszładokońca,przezchwilępatrzyłanajegozdję​cie.Potemgwał​tow​-

nie wstała, poszła do łazienki i zro​biła maki​jaż. Wło​żyła obci​słą czarną koszulkę i skó​rzaną kurtkę

iwyszła.

Byłgru​dniowywie​czór.Byłasta​now​czozbytcienkoubranaibyłojejzimno,alenieprzej​mo​wałasię

background image

tym zbyt​nio. Szyb​kim kro​kiem ruszyła w stronę Maria​tor​get. Skrę​ciła w lewo, w Swe​den​borgs​ga​tan,

iweszładorestau​ra​cjiSüd.Usia​dłaprzybarze.Piłanazmianęwhi​skyipiwo.Wśródgościbyłowielu

ludzi kul​tury i dzien​ni​ka​rzy, więc nie nale​żało się dzi​wić, że ją roz​po​znali. Zaczęli ją obser​wo​wać

ioniejmówić.Gita​rzy​staJohanNor​berg,znanyztego,żewfelie​to​nachwgaze​cie„Vi”przy​wią​zy​wał

dużąwagędodrob​nych,alezna​czą​cychszcze​gó​łów,pomy​ślał,żepijetak,jakbytoniebyłaprzy​jem​ność,

tylkopraca,coś,cochcia​łabyjużmiećzasobą.

Wyglą​dała na bar​dzo zde​ter​mi​no​waną. Naj​wy​raź​niej nikt nie miał odwagi do niej podejść. Sie​dząca

kawa​łekdalejReginaRich​ter,którazawo​dowozaj​mo​wałasiętera​piąpoznaw​czo-beha​wio​ralną,zasta​na​-

wiałasię,czyLis​bethzwró​ciłauwagęnakogo​kol​wiekwrestau​ra​cji.Nieprzy​po​mi​nałasobie,żebysię

choć rozej​rzała po sali albo oka​zała odro​binę zain​te​re​so​wa​nia któ​rym​kol​wiek z gości. Bar​man Steffe

Milduznał,żeprzy​go​to​wujesiędojakiejśakcjialbodoataku.

Odwu​dzie​stejpierw​szejpięt​na​ściezapła​ciłagotówkąiwyszłabezsłowa.Nieski​nęłanawetgłową.

Ken​neth Höök, męż​czy​zna w śred​nim wieku, w czapce z dasz​kiem, który zresztą nie był szcze​gól​nie

trzeźwyaniszcze​gól​niegodnyzaufa​nia,jeśliwie​rzyćjegobyłymżonomiwzasa​dziewszyst​kimzna​jo​-

mym,widział,jakprze​ci​nałaMaria​tor​get,jakbysięszy​ko​waładopoje​dynku.

MIMO MROZU MIKAEL BLOM​KVIST szedł do domu wol​nym kro​kiem, pogrą​żony w posęp​nych

myślach.Uśmiech​nąłsiętylkonachwilę,kiedyprzedBishop’sArmsspo​tkałsta​łychbywal​cówlokalu.

–Więcmimowszystkosięnieskoń​czy​łeś!–ryk​nąłArneczyjakonsiętamnazy​wał.

– Może jesz​cze nie​zu​peł​nie – odparł Mikael i przez chwilę się zasta​na​wiał, czy na zakoń​cze​nie nie

wstą​pićdoknajpynapiwoiniepoga​daćzAmi​rem.

Nieczułsięjed​naknasiłach.Chciałbyćsam,więcposzedłdalej,dodomu.Kiedywcho​dziłposcho​-

dach, towa​rzy​szyło mu bli​żej nie​okre​ślone nie​przy​jemne uczu​cie, być może wywo​łane tym, co prze​żył.

Pró​bo​wał je zwal​czyć. Mimo to dys​kom​fort go nie opusz​czał, zwłasz​cza kiedy zdał sobie sprawę, że

zepsułasięlampanapię​trze.

Na górze pano​wał gęsty mrok. Zwol​nił i nagle zauwa​żył jakiś ruch. Po chwili coś bły​snęło, jakby

wąskisnopświa​tłatele​fonukomór​ko​wego.Wyczu​wałobec​nośćchu​dejpostaci.

–Ktotamjest?–zapy​tałipoczuł,żesięboi.

Pochwilizoba​czył,żetoLis​beth.Wpierw​szejchwiliroz​pro​mie​niłsięiroz​ło​żyłręce,aleniepoczuł

ulgi,cho​ciażwła​śnietegosięspo​dzie​wał.

Lis​bethwyglą​dałanawście​kłą.Oczymiałapoma​lo​wanenaczarno.Byłaspięta,jakbyzamie​rzałago

zaata​ko​wać.

–Jesteśzła?–zapy​tał.

–Dosyć.

–Mogęspy​taćdla​czego?

Zro​biła krok do przodu. Jej twarz była biała jak prze​ście​ra​dło. Mikael przez chwilę pomy​ślał o jej

background image

ranie.

–Boprzy​cho​dzęwodwie​dziny,anikogoniemawdomu–powie​działa.

Mikaelpod​szedłbli​żej.

–Istnyskan​dal,prawda?

–Zga​dzasię.

–Agdy​bymcięzapro​siłdośrodka?

–Niemia​ła​bymwyj​ścia.Musia​ła​bymsięzgo​dzić.

–Wtakimraziewitam–powie​działiporazpierw​szyoddawnanajegotwa​rzypoja​wiłsięsze​roki

uśmiech.Nieboprze​cięłaspa​da​jącagwiazda.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

PODZI

​ĘKO​WA​NIA

Chciał​bym zło​żyć naj​ser​decz​niej​sze podzię​ko​wa​nia mojej agentce Mag​da​le​nie Hedlund, ojcu i bratu

StiegaLars​sona,Joaki​mowiiErlan​dowiLars​so​nom,moimwydaw​czy​niomEvieGediniSusan​nieRoma​-

nus i redak​to​rowi Inge​ma​rowi Karls​so​nowi oraz Lin​dzie Altrov Berg i Cathe​ri​nie Mörk z Nor​stedts

Agency.

Dzię​kuję także Davi​dowi Jacoby’emu – ana​li​ty​kowi bez​pie​czeń​stwa z Kasper​sky Lab, Andre​asowi

Strömbergssonowi–pro​fe​so​rowimate​ma​tykizuni​wer​sy​tetuwUppsali,Fre​dri​kowiLau​ri​nowi–sze​fowi

działuśled​czegozEkot,Mika​elowiLagströmowi–wice​pre​ze​sowidosprawobsługiklientazOutpost24,

pisa​rzomDanie​lowiGold​ber​gowiiLinu​sowiLars​so​nowiorazMena​che​mowiHara​riemu.

Ioczy​wi​ściemojejAnne.

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

Pole

​camy

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=

background image

===aQw1BD0EYAJj UzAJPQo9CDoPbg8/CTgJP1poCW1fPFk=


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
CO NAS ZATRUWA
Maxx?nce Wszystko co w nas
Kamienie Szlachetne(1), rozwój, tarot, ezoteryka, nlp, oobe, ld, wszystko, w co nigdy nie uwierzy mo
Scenariusz zajęć. Co nas spotka w świecie bajek, teatr, scenariusze
2, Ujemne sprzężenie zwrotne zmniejsza wzmocnienie, co jednak nie jest negatywnym zjawiskiem, a pożą
A podobno żydów u nas nie ma
Izaj.45 w.15 Bóg o nas nie zapomni, Wiersze Teokratyczne, Wiersze teokratyczne w . i w .odt
Jer.10 w.23 TO DO NAS NIE NALEZY, Wiersze Teokratyczne, Wiersze teokratyczne w . i w .odt
Co nas trzyma w pętli uzależnień
B Pietkiewicz, Co nas chwyta za gardło psychoanalityczne uwagi na marginesie utworów Witolda Gombrow
Wszędzie dobrze gdz

więcej podobnych podstron