Nie wierze Anecie Krawczyk
Numer: 08/2010
Autor: Agnieszka Wołk-Łaniewska
Strona: 4
To skandal, że minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski w telewizji i radiu popierał wyrok skazujący Leppera i Łyżwińskiego. Minister jest pracodawcą sędziów, a sprawa
powędruje do drugiej instancji. Czyż nie jest to bezprawny nacisk na niezawisłe sądy?
To sformalizowana pruderia, że wbrew pragnieniu jawności rozprawy, czego domagał się Andrzej Lepper, został utajniony proces w sprawie o seksualne nadużycia, wcześniej z
detalami opisane w gazetach.
•••
Dowodem na niewinność Andrzeja Leppera jest kompletny brak przecieków z jego procesu. W tym tysiącleciu nie było w RP takiego przypadku, żeby tajność jakichś zeznań czy
dokumentów stanęła na drodze prawa obywateli do wiedzy. Wręcz przeciwnie – można odnieść wrażenie, że opatrzenie jakichkolwiek informacji klauzulą tajności gwarantuje
im ekspresowe dotarcie do wiadomości publicznej. Jestem dziwnie spokojna, iż gdyby na procesie Leppera i Łyżwińskiego pojawiło się cokolwiek, czym dałoby się przypierdolić
oskarżonym – jeszcze tego samego dnia stenogramy znalazłyby drogę do internetowych wydań gazet, zaś w TVN 24 obejrzelibyśmy – od tyłu i w ciemności – sylwetkę
tajemniczego informatora, który zniekształconym elektronicznie głosem opowiadałby o „nowych miażdżących dowodach przeciw gwałcicielom z Samoobrony”. A tymczasem
nic. Rok temu do „Dziennika” wyciekły zeznania Anety Krawczyk (Lepper kazał mi klękać i klaskać nad głową), a potem – milczenie. Dopiero po wyroku w „Gazecie Wyborczej”,
która wy-kreowała całą aferę, ukazał się komentarz autora publikacji „Praca za seks” współsygnowany przez Ewę Milewicz. Można tam doszukać się cienia informacji z procesu:
Sąd nie uwierzył Krawczyk na „piękne oczy”. Uwierzył, bo każde jej słowo było poparte dowodem. Mówiła, że Lepper za pracę w biurze poselskim zażądał dowodu wdzięczności
w hotelu poselskim? Jej opis pokoju Leppera był jak fotografia. Pamiętała szczególnie wstrząsające spotkanie z Lepperem, któremu Lepper zaprzeczał. Przypomniała sobie, że
telefonowała do koleżanki i opowiedziała jej wszystko. Potwierdziły to i billingi, i koleżanka. Nie umiała sobie przypomnieć daty jakiegoś spotkania, ale pamiętała, że w drodze
na nie minęła policyjną blokadę. Policja potwierdziła, że tego dnia, w tej okolicy zakładała blokadę.
•••
Taki zabieg wynika zapewne z obawy, iż Lepper, wkurwiony do białości, oszcza wreszcie sądowy zakaz i zacznie mówić. I wykaże, iż przeciwko słowom kobiet, które oskarżały go
o różne obrzydlistwa, nie oferował sądowi swoich słów, tylko dowody: że nie mógł molestować nikogo w hotelu poselskim na Wiejskiej, bo w tym czasie znajdował się na
pokładzie samolotu do Gdańska; że nie mógł gwałcić w Tomaszowie, gdy występował na żywo w TVP w Warszawie; że nie bzykał na siłę w stolicy, skoro był na wiecu w Łodzi; że
jest mało prawdopodobne, żeby osoba obcująca z nim fizycznie nie zauważyła, że jest od pasa po szyję w gipsie. Trzy przytoczone przez redaktorów z „GW” przykłady
„dowodów”, którymi poparte było każde słowo Anety K., to zapewne jedyne fragmenty zeznań ofiary, które są w jakikolwiek sposób potwierdzone, bo w przeciwnym razie
państwo redaktorstwo wybrałoby lepsze. Fakt, iż Aneta K. gdzieś była, wcale nie znaczy, że musiała tam zostać zgwałcona przez Leppera, a fakt, że o czymś mówiła koleżance,
nie dowodzi, że to prawda: nie istnieje prawidłowość psychologiczna stanowiąca, że kobieta może kłamać w sądzie pod przysięgą, ale w życiu nie skłamałaby koleżance.
•••
Inni koledzy żurnaliści też mają takie podejście: Aneta Krawczyk mówi prawdę, Lepper kłamie. Dlaczego? Bo tak.
Znakomitym przykładem tej filozofii jest zeszłotygodniowy wywiad z Lepperem przeprowadzony przez Bogdana Rymanowskiego w TVN 24.
Lepper mówi, że protestował przeciw utajnieniu procesu, bo to nie pozwala mu przedstawić opinii publicznej dowodów na swoją niewinność. A Rymanowski: a może utajnienie
procesu to jest dowód na to, że tam doszło do seksu? Lepper mówi, że chciałby zeznawać jawnie, że nie będzie opowiadał żadnych świństw, tylko przedstawi dowody na
nieprawdziwość twierdzeń Krawczyk. Rymanowski: a to jednak były jakieś świństwa! Lepper, że chciałby się poddać badaniom na wariografie, a Rymanowski na to, że wariograf
można oszukać. Rymanowski: Czy miał pan stosunki z Anetą Krawczyk? Lepper: Nie. Rymanowski: Nigdy nie doszło pomiędzy wami do zbliżenia seksualnego? Lepper: Nie,
nigdy. Rymanowski: A nie chciałby pan powiedzieć Anecie Krawczyk jakiegoś słowa, za coś ją przeprosić?
Za cóż, na Boga Ojca, ma ją przepraszać, skoro mówi, że jej nie dymał? Za to, że jej nie dymał?
Inna jest, jak sądzę, sytuacja Stanisława Łyżwińskiego. Łyżwiński w mojej opinii miał bliższe kontakty z Anetą Krawczyk, tylko nieco innej natury, niż wynika to z jej opowieści.
•••
Przemysław Ćwikliński i Andrzej Sikorski zaprezentowali tezę, iż Aneta Krawczyk dawała dupy Łyżwińskiemu, bo chciała robić karierę polityczną: Polityka wygląda na zajęcie
lekkie, łatwe i przyjemne, a do tego nieźle płatne. Warto więc spróbować, nawet jeśli miałoby się to wiązać z dyskomfortem w postaci flirtów i romansów z przełożonymi
(„Parytet poszedł się jebać”, „NIE” nr 7/2010). Nie zgadzam się. Sądzę, że Aneta Krawczyk znalazła znacznie szybszy i prostszy sposób na zrobienie kariery w Samoobronie:
zostać żoną wiceprzewodniczącego partii.
Wszyscy wiedzieli, że ojcem mojej najmłodszej córki jest Stanisław Łyżwiński, tylko mamie nie powiedziałam. On ma dwóch synów, córkę Kasię stracił w wypadku
samochodowym, gdy miała sześć lat. Miałam nadzieję, że nasza córeczka mu ją zastąpi. Ale Łyżwiński nie miał ojcowskich odruchów, nie interesował się dzieckiem. Pół roku
temu poszłam na konwent przedwyborczy z córką. Nagle dziecko się wyrwało, pobiegło do Łyżwińskiego i złapało go za nogę. Zrobił się czerwony, ale nie wziął małej na ręce –
opowiadała Krawczyk z „Dzienniku” z 7 grudnia 2006 r.
Tu, swoją drogą, rodzi się pytanie: skąd dziecko wiedziało, kogo złapać za nogę, skoro, jak Krawczyk opowiadała w „Teraz my” 5 grudnia – Łyżwiński nigdy się z dzieckiem nie
spotkał?:
– Czy poseł Łyżwiński kiedykolwiek odczuł potrzebę, żeby spotkać się z panią i z dzieckiem?
– Nie, nigdy. Znaczy ze mną spotykał się, owszem. Ale z dzieckiem nie.
– Później, rozumiem, po porodzie. Z dzieckiem nie?
– Nie, nie.
•••
Ale ważniejsze jest co innego: otóż opis tej sytuacji średnio pasuje do ofiary gwałtu. Raczej do kochanki aspirującej do poważniejszego stanowiska. Aneta Krawczyk miała na
widnokręgu przykład sukcesu takich aspiracji: Sylwię Kukiełkę.
Wiele je łączyło. Kukiełka też zaczynała w partii jako sekretarka w biurze poselskim, też była córką sprzątaczki, też wyjęła wiceszefa Samoobrony. Młodsza od Anety o 7 lat, a od
swego wybranka o 20, Kukiełka zakręciła się wokół Krzysztofa Filipka, zręcznie wyprodukowała sobie dziecko, w wyniku czego Filipek porzucił żonę, ściągnął ukochaną do
Warszawy i załatwił jej robotę przy europosłach. A tymczasem Krawczyk, bez pracy, po utracie mandatu radnej sejmiku, musiała się użerać z trójką dzieci w Radomsku i jeszcze
wylano ją z Samoobrony. Mogła się kobieta wkurwić.
Tylko uważam za pewną przesadę fakt, iż w wyniku wkurwienia jednej panny jedna partia przestała istnieć, jeden rząd się rozpadł, a dwóch facetów ma wylądować w pudle.
•••
Nawiasem mówiąc: osobiście nie jestem jakoś szczególnie oburzona faktem, iż Aneta Krawczyk nie wie, z kim ma dziecko, albowiem zupełnie nie oburza mnie wynikająca z tego
faktu implikacja, iż Krawczyk miała więcej niż jednego partnera seksualnego. W moim najgłębszym przekonaniu każdy może mieć tylu partnerów seksualnych, na ilu ma
ochotę, jeśli oczywiście oni też mają ochotę na niego i ta zasada odnosi się tak do kobiet, jak i do mężczyzn. Natomiast to, co mnie osobiście, w moim feministycznym sumieniu,
oburza, to stary jak świat numer wkręcania faceta na dziecko. I w tym kontekście nie ma większego znaczenia, czy dziecko zostało zrobione przez adresata tych zabiegów, czy
przez kogo innego. Obrzydliwy jest sam pomysł.
Strona 1 z 2
:: Tygodnik "NIE" w internecie ::
2010-12-19
http://www.nie.com.pl/art22139.htm
Na zielonej bożej ziemi żyją miliony kobiet zaangażowanych uczuciowo w nie swoich mężów – i nie ma w tym nic złego. Nikt nie jest niczyją własnością. Większość z tych kobiet
pragnie żonom tych facetów odebrać – i to też jest OK. Niektóre w tym celu podejmują różnego rodzaju akcje zaczepne – i w porządku, każdy ma prawo walczyć o swoje
szczęście. Ale gdy ta walka objawia się w „przypadkowej” i „nieplanowanej” ciąży – to uważam to za czyn szczególnie upadlający z kobiecego punktu widzenia. Nie dlatego, że
dziecko traktowane jest instrumentalnie – status dzieci nieszczególnie mnie obchodzi – ale dlatego, że to potwierdza wszystkie najgorsze płciowe stereotypy, które mówią, że
kobieta nie jest człowiekiem, tylko potencjalnym inkubatorem człowieka, że rolą mężczyzny jest żyć, pracować, zmierzać do czegoś, a kobiety – podtrzymywać gatunek i wokół
tego kręci się ich świat, że z babami trzeba uważać, bo każda czyha na męża itd.
Stąd ni cholery nie mogę zaakceptować ślepego zachwytu, jakim obdarzyły Anetę Krawczyk niegłupie skądinąd feministki, jak choćby Kazimiera Szczuka. Nie bez pewnej
satysfakcji przeczytałam zatem zwierzenie Anny Czerwińskiej z Feminoteki, która ze znaczkiem „Wierzę Anecie Krawczyk” towarzyszyła swojej bohaterce nawet na tajnym
przesłuchaniu: Nie odbiera ode mnie telefonów. Nie wiem, dlaczego milczy.
Milczy, bo teraz, gdy ma po swojej stronie sąd, prokuraturę, adwokata i wszystkie media w kraju, nie są jej już potrzebne feministki, które mogłyby ukraść jej kawałek
przedstawienia. Jednym z kluczowych kryteriów diagnostycznych histrionicznego zaburzenia osobowości, które – jak słyszymy – zdiagnozowali u Krawczyk biegli psychiatrzy,
jest brak poczucia komfortu w sytuacjach, w których nie jest się w centrum uwagi.
Strona 2 z 2
:: Tygodnik "NIE" w internecie ::
2010-12-19
http://www.nie.com.pl/art22139.htm