background image

 

 
 
 

                                                  

 

 

 

Henryk Piskunowicz 

 
 
 
 

BITWY  5.  BRYGADY   

WILEŃSKIEJ  ARMII  KRAJOWEJ 

POD  WORZIANAMI  I  RADZIUSZAMI 

  

 
 
 
 
 
 
 
 

Warszawa 2008 r. 

 

background image

 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Formatował i do druku przygotował 

Janusz Bohdanowicz „Czortek” 

Korekta Ewa Chyża-Dunowska 

 
 

Adres kontaktowy: Janusz Bohdanowicz 

02-647 Warszawa ul. Bachmacka  4 m. 66 

Tel. 22-854-05-23,  kom.662-249-166 

E-mail: 

janusz40@poczta.onet.pl

 

  
  
 
 
 
 
 
 
 
 

 

background image

 

BITWY  5.  BRYGADY  WILEŃSKIEJ  AK 

POD  WORZIANAMI  I  RADZIUSZAMI 

 

Geneza brygady i początki działalności 

 

 Wśród  oddziałów  partyzanckich  okręgu  wileńskiego  szczególne 

miejsce  zajmuje  5.  Brygada  Wileńska  rtm. Zygmunta  Szendzielarza 
„Łupaszki”.  Przez  długie  lata  powojenne  jej  obraz  był  świadomie 
zniekształcany  i  fałszowany.  Zarówno  w  Polsce,  jak  i  w  ZSSR  chciano 
widzieć  w  niej  oddział  kolaborujący  z  Niemcami  i  zwalczający  jedynie 
partyzantkę  sowiecką.  W  rzeczywistości  oddział  ten  odegrał    kluczową 
rolę  w  działaniach  partyzanckich  na  Wileńszczyźnie.  Na  swym  koncie 
zapisał ponad 100 akcji bojowych. Stoczył też dwie bitwy partyzanckie: z 
Niemcami  pod  Worzianami  i  z  partyzantką  sowiecką  pod  Radziuszami. 
Wraz  z  bitwą  3.  i  6.  Brygady  pod  Mikuliszkami  otworzyły    one  nowy 
rozdział walki zbrojnej Armii Krajowej na Wileńszczyźnie.  

 Z  genezą  5.  Brygady  związane  są  tragiczne  losy  pierwszego 

oddziału  partyzanckiego,  dowodzonego  przez  por.  Antoniego 
Burzyńskiego  „Kmicica”.  Oddział  ten  powstał  w  marcu  1943r.  w 
okolicach  Świra.  Jego  dowódca  i  organizator  -  por.  „Kmicic”    uzyskał 
najpierw  zgodę    mjr  Stefana  Świechowskiego  „Sulimy”,  inspektora 
rejonowego  obwodów  postawskiego  i  dziśnieńskiego,  a  dopiero  potem 
komendy  okręgu.  Oddział  przyjął  nazwę  "Burza"  i  otrzymał  sztandar  od 
miejscowego  społeczeństwa.  Na  wieść  o  powstaniu  oddziału  polskiego 
AK  masowo  zaczęli  garnąć  się  doń  ochotnicy:  Polacy  i  Białorusini 
wyznania  katolickiego.  Dzięki  temu  już  w  sierpniu  został  przekształcony 
w  Brygadę  Partyzantów  Polskich,  liczącą    300  ludzi  z  perspektywą 
podwojenia  szeregów  w  najbliższym  czasie.  Wydawano  własny  organ 
prasowy  "Żołnierska  Dekada".  Oddział  przeprowadził  wiele  akcji,  z 
większych  warto  wymienić  napad  na  stację  Gieladnia,  zasadzkę  na 
samochody  policyjne  pod  Straczą,  likwidację  policjantów  białoruskich 
rozstrzeliwujących  Cyganów  pod  Lipniakiem,  rozbrojenie  załogi 
posterunku  policji  niemiecko-białoruskiej  z  Kobylnika,  zdobycie 
policyjnych punktów oparcia w Duniłowiczach i Żodziszkach.  

 Brygada  „Kmicica”  miała  dobre  stosunki  z  sowiecką  brygadą  im. 

„Woroszyłowi”,  dowodzoną  przez  płk  Fiodora  Markowa.  Dwie  bazy 
oddziału  założone  nad  jeziorem  Narocz  sąsiadowały  z  bazami  brygady 
Markowa.  Okazało  się  niebawem,  że  strona  polska  zbytnio  zaufała 

background image

 

domniemanym  sojusznikom  i  nie  przedsięwzięła  należytych  środków  
ostrożności.  Markow  czynił  usilne  starania,  aby  przeciągnąć  partyzantów 
polskich  na  stronę  sowiecką.  Nasyłał  swych  agentów,  próbował, 
aczkolwiek bezskutecznie, rozłożyć oddział od środka. W sierpniu wprost 
zażądał  od  „Kmicica”  zerwania    z  komendą  okręgu  i  całkowitego 
podporządkowania  się  mu.  Spotkał  się  z  kategoryczną  odmową.  Strona 
polska  nie  zdawała  sobie  jeszcze  sprawy,  że  nad  oddziałem  AK  zawisła 
groźba  likwidacji  i  podjęte  zostały  w  tym  celu  odpowiednie 
przedsięwzięcia.  Łudzono  się,  iż  ówczesne  pogorszenie  stosunków  ma 
charakter  przejściowy  oraz,  że  powstałe  napięcie  uda  się  rozładować  w 
toku  rozmów.  Najprawdopodobniej  dlatego  brygady  „Kmicica”  nie 
wycofano z zagrożonego rejonu.  

 Tymczasem istnienie silnego oddziału AK, cieszącego się poparciem 

ludności polskiej i białoruskiej w południowo-wschodniej Wileńszczyźnie, 
przeszkadzało  partyzantce  sowieckiej  w  rozciągnięciu  wpływów 
politycznych  na  znaczną  część  regionu  wileńskiego.  Nie  zamierzano 
dłużej  tolerować  takiego  stanu  rzeczy,  tym  bardziej  że  nadeszły 
odpowiednie  wytyczne  z  Moskwy.  W  mołodeczańskim  ośrodku  ruchu 
podziemnego  zapadła  decyzja  jak  najszybszego  unicestwienia  oddziału 
„Kmicica”.    Gorącym  orędownikiem  takiego  rozwiązania  był  sam 
Markow, mieszkający przed wojną w powiecie świrskim.  

 Operacja  została  starannie  przemyślana  i  opracowana  w 

szczegółach.  Dla  ukrycia  faktycznych  zamiarów  posłużono  się  zręcznym 
podstępem.  26.08.  zaproszono  oficerów  polskich  z  Kmicicem  na  kolejne 
rozmowy w obozie Markowa. Tutaj delegacja   polska została rozbrojona i 
aresztowana.  Jednocześnie  ponad  1000  partyzantów  sowieckich  otoczyło 
kordonem bazy polskie. Wykorzystano fakt pory obiadowej i czyszczenia 
broni  przez  partyzantów  „Kmicica”.  Zaskoczenie  było  kompletne  i  o 
stawianiu  oporu  nie  mogło  być  mowy.  Jedynie  Franciszek  Szurplicki 
„Brzózka” rozerwał się granatem.    

 Partyzantom  polskim  postanowiono  zarzut  wrogiej  działalności  i 

bandytyzmu.  Poszukiwano  zawzięcie  osób  służących  dawniej  w  policji  
białoruskiej. 50 partyzantów, wśród nich Kmicica, oddzielono od oddziału, 
a następnie wszystkich rozstrzelano.  Z pozostałych przy życiu utworzono 
oddział im. „Bartosza Głowackiego”, liczący 63 partyzantów. Na dowódcę 
wyznaczono  byłego  sierżanta  WP  Władysława  Mroczkowskiego 
„Zaporę”.  Ideologicznym  zwierzchnikiem  nowego  oddziału  miał  być 
Związek  Patriotów  Polskich  w  Moskwie.  Zamierzano  ściągnąć  do  bazy 
partyzantów znajdujących się na patrolach i przepustkach. Wykorzystując 

background image

 

pewną  swobodę  partyzanci  „Kmicica”  uciekali  z  bronią  z  oddziału  im. 
„Bartosza  Głowackiego”.  Kiedy  zbiegła  większa  grupa  z  „Zaporą”, 
Markow  nakazał  przeprowadzenie  powtórnego  rozbrojenia.  30 
partyzantów  rozstrzelano,  resztę  zaś  rozrzucono  pojedynczo  po 
pododdziałach  brygady  im.  Woroszyłowa.  Jednocześnie  z  likwidacją 
oddziału  „Kmicica”  partyzantka  sowiecka  przystąpiła  do  niszczenia 
struktur siatki konspiracyjnej w okolicach Kobylnika, Miadzioła, Postaw i 
Duniłowicz.  

 Dokonana przez Sowietów likwidacja brygady „Kmicica” stanowiła 

realizację uchwały KC KP(b) Białorusi z czerwca 1943r.  

 "O przedsięwzięciach w zakresie rozwijania ruchu partyzanckiego w 

zachodnich  obwodach  Białorusi"  oraz  wydanych  przez  ten  organ 
wytycznych  "O  wojskowo-politycznych  zadaniach  pracy  w  zachodnich 
obwodach Białorusi".  

W przesłanych drogą radiową dyrektywach nakazywano izolowanie i 

zwalczanie  wszelkimi  sposobami  oddziałów  i  organizacji  polskich 
podlegających  rządowi  polskiemu  w  Londynie.  Rozbicie  brygady 
„Kmicica”  nie  było  aktem  odosobnionym.  Zapoczątkowało  ono  akcję 
niszczenia  partyzantki  Armii  Krajowej  w  okręgach  wileńskim, 
nowogródzkim, poleskim i wołyńskim.  

 Likwidując  oddział  „Kmicica”  Sowieci  byli  przekonani,  że 

jednocześnie unieszkodliwili komendę okręgu, która, według posiadanych 
przez nich wiadomości, miała znajdować się przy oddziale. Płk Markow - 
inspirator i wykonawca zniszczenia oddziału polskiego, tłumaczył później, 
że nie rozstrzelano wszystkich partyzantów „Kmicica” tylko dlatego, żeby 
nie  dostarczyć  argumentu  Polakom  i  Niemcom  do  oskarżenia,  że 
partyzantka sowiecka urządziła drugi Katyń.  
„Akcję Markowa krytycznie oceniał dowódca brygady im. „Gastella” płk 
Manochin. W raporcie do Ponamarenki uskarżał się, że operacja nad jez. 
Narocz  była  przedwczesna  i  nieprzemyślana,  spowodowała  zdradzenie  i 
poznanie  rzeczywistych  zamiarów  partyzantki  sowieckiej  względem 
oddziałów  Armii  Krajowej.  Uważał,  że  od  tej  pory  stały  się  one  bardzo 
ostrożne i trudno będzie się z nimi rozprawić.  

 Pomimo  rozbicia  brygady  „Kmicica”  nie  udało  się  partyzantce 

sowieckiej  doprowadzić  do  wyrugowania  partyzantki  polskiej  z 
południowo-wschodniej części  okręgu wileńskiego. W czasie rozgrywania 
się  dramatu  na  Zanaroczu  do  bazy  polskiej  podążał  w  asyście  czterech 
osób rtm. Zygmunt Szendzielarz  „Łupaszka”, skierowany przez komendę 
okręgu  do  objęcia  dowództwa  nad  oddziałem  „Kmicica”.  W  Bondzie 

background image

 

spotkał  wysłany  z  bazy  patrol  pchor.  Antoniego  Dubaniewicza  „Żbika”. 
Po dołączeniu innego patrolu „Łupaszka” miał pod sobą około 20 ludzi. W 
dalszej drodze do bazy od miejscowej ludności dowiedziano się o tragedii 
oddziału „Kmicica”.  „Łupaszka”, otaczany od tyłu przez oddział sowiecki 
uszedł przez bagna i znalazł się nad Naroczą.  

Tu 30.08.,  na polanie leśnej został ostrzelany z broni maszynowej z 

zasadzki zorganizowanej przez   partyzantów sowieckich.  

Niebawem  napłynęli  do  niego  rozbitkowie  „Kmicica”,  wówczas 

walka  (w  Bliźnikach)  stała  się  chrztem  bojowym  nowo  powstałego 
oddziału  „Łupaszki”.    Do  oddziału  napłynęli  również  rozbitkowie 
„Kmicica”, uciekinierzy z oddziału im. „Głowackiego”, a także ochotnicy. 
Oddział liczył około 50 ludzi i stale się powiększał.  

 Oddział  „Łupaszki”  operował  w  bardzo  trudnych  warunkach, 

głównie  w  powiatach  postawskim,  dziśnieńskim  i  święciańskim,  ale 
docierał  też  znacznie  dalej  -  na  północ  od  Wilna  i  na  Litwę.  Przeciwko 
sobie  miał  siły  policyjno-wojskowe  okupanta,  formacje  litewskie  i 
partyzantkę  sowiecką.  Brygada  im.  „Woroszyłowi”  polowała  na  oddział 
„Łupaszki”  jako  na  spadkobiercę  i  kontynuatora  rozbitej  brygady 
„Kmicica”.  

 Na  działalność  oddziału  ogromny  wpływ  wywierała  osobowość 

dowódcy.  Rtm.  Zygmunt  Szendzielarz  „Łupaszka”  był  oficerem 
zawodowym  4  Pułku  Ułanów  Zaniemeńskich.  We  wrześniu  1939r. 
dowodził  szwadronem;  za  męstwo  został  odznaczony  Krzyżem  Virtuti 
Militari. Uniknąwszy niewoli powrócił do rodziny na Wileńszczyznę i od 
1940r.  włączył  się  do  konspiracji.  Pseudonim  obrał  na  cześć 
rozstrzelanego  przez  NKWD  ppłk  Jerzego  Dąbrowskiego,  słynnego 
zagończyka i partyzanta z wojny polsko-sowieckiej 1920r., dowódcy 110 
pułku ułanów w 1939r. i dowódcy oddziału partyzanckiego pod okupacją 
sowiecką na Czerwonym Bagnie.  

 „Łupaszka”  okazał  się  znakomitym  dowódcą,  posiadającym 

niekwestionowany  autorytet  i  pełne  zaufanie  żołnierzy,  potrafiący  łatwo 
nawiązać  i  utrzymać  bezpośrednią  ,  serdeczną  więź  z  ludnością.  W 
stosowanej  taktyce  działania  wykorzystał  doświadczenia  wyniesione  ze 
służby  w  kawalerii.  Dowodzony  przez  niego  oddział  cechowała  duża 
ruchliwość, operowanie poszczególnymi plutonami i patrolami.  Dowódcy 
otrzymali daleko idącą samodzielność i  mogli sprawdzić się  w działaniu. 
W  określonym  czasie  i  wyznaczonym  miejscu  następowała  koncentracja 
oddziału,  omawiano  uzyskane  wyniki,  dzielono  się  doświadczeniami  i 
opracowywano  nowe  zadania.  Przestrzegano  zasady,  aby  w  jednym 

background image

 

miejscu przebywać jak najkrócej. Kwaterowano po wsiach, zaściankach i 
na 

koloniach, 

dogodnie 

usytuowanych 

wśród 

lasów. 

Przed 

niespodziewanym  atakiem  nieprzyjaciela  zabezpieczano  się  rozlokowując 
oddział częściami w kilku obok siebie położonych wsiach. W razie napadu 
oddział  przechodził  do  kontrataku  bądź  wycofywał  się,  unikając  w  ten 
sposób  większych  strat  i  rozbicia.  Duża  ruchliwość,  dobry  wywiad 
terenowy  i  poparcie  ludności  dawały  oddziałowi  przewagę  nad 
przeciwnikami i sprawiały, że stawał się dla nich niemal nieuchwytny.  

 Oddział  „Łupaszki”,  pomimo  niezbyt  dobrego  uzbrojenia  i 

wyposażenia,  prowadził  ożywioną  działalność  bojową.  Niemal  na 
porządku dziennym były starcia z siłami policyjno-wojskowymi okupanta 
i partyzantką sowiecką. Największe dlań zagrożenie stanowiła partyzantka 
sowiecka,  która  usiłowała  dopaść  i  rozbić  oddział  polski.  Niszczyła 
struktury  polskiej  konspiracji  w  terenie,  napadała  i  rabowała  wsie 
zamieszkałą  przez  ludność  polską.  W  obronie  tej  ludności  występował 
oddział „Łupaszki”, niejednokrotnie zasadzkami i ostrzeliwaniem zmuszał 
oddziały partyzantki sowieckiej do wycofania się z terenów zamieszkałych 
przez  Polaków.  W  starciach  pod  Chojeckowszczyzną,  Bibkami  i  w 
Pracutach zadał przeciwnikowi znaczne straty. Strona sowiecka nie mogąc 
zbrojnie  uporać  się  z  oddziałem  „Łupaszki”  wystąpiła  z  inicjatywą 
korzystnego dla siebie zawieszenia broni.  

 W listopadzie dowództwo  brygady im. „Gastella” wydało specjalną 

ulotkę  do  ludności  rejonu  oszmiańskiego,  smorgońskiego  i  świrskiego. 
Nawoływano  w  niej  do  zaprzestania  bratobójczych  walk  i  skierowania 
wspólnego 

wysiłku 

przeciwko 

okupantowi 

niemieckiemu. 

rzeczywistości  chodziło  o  skompromitowanie  oddziałów  AK  w  oczach 
ludności,  a  poprzez  zawieszenie  broni  -  wzmocnienie  wpływów 
partyzantki  sowieckiej  w  zachodnich  rejonach  Wileńszczyzny  i 
rozpracowanie struktur polskiej konspiracji zbrojnej w terenie. Godząc się 
na  spotkanie  z  Manochinem  „Łupaszka”  pragnął  wyjaśnić  i  unormować 
napięte  stosunki  między  oboma  ugrupowaniami.  Oczekiwał,  że  strona 
przeciwna wykaże dobrą wolę.  

 Rozmowy  odbyto  25.listopada  1943  r.  w  Saugciewie  i  14.listopada 

1943  r.  w  Syrowatkach.  W  drugim  spotkaniu  uczestniczył  dodatkowo 
komendant  okręgu  wileńskiego,  ppłk  Aleksander  Krzyżanowski  „Wilk”. 
Stronę  sowiecką  reprezentowali  przedstawiciele  wysokiego  szczebla. 
Oprócz  Manochina  byli:  Wołosnych,  Maszerow  i  Monachow.  W 
rozmowach poruszono kwestę rozgraniczenia obszaru działań, zawieszenia 
broni,  problem  rekwizycji  i  rabunków  dokonywanych  przez  partyzantkę 

background image

 

sowiecką,  a  także  sprawy  przynależności  Wileńszczyzny  po  wojnie.  W 
toku  burzliwej  dyskusji  uzgodniono,  że  oddziały  polskie  i  sowieckie  nie 
będą  się  wzajemnie  zwalczać,  przy  bezpośrednich  zaś  spotkaniach  będą 
umożliwiać  przepuszczanie  bądź  obchodzenie  w  pewnej  odległości. 
Delegacja  sowiecka  złożyła  zapewnienie  ukrócenia  samowoli  własnych 
partyzantów.  

 Z  pertraktacji  wymierne  korzyści  wyniosła  partyzantka  sowiecka. 

Zawarte  porozumienie  stworzyło  dogodną  sytuację  do  przerzucenia 
sowieckich  oddziałów  i  grup  propagandowych  na  Oszmiańszczyznę,  do 
prowadzenia wrogiej działalności przeciwko Polakom. Rabunki i grabieże, 
wbrew  zapewnieniom,  nie  ustały  -  dotykały  coraz  szerszych  rzesz 
ludności.  Sowieckie  kierownictwo  polityczne  i  dowództwo  sztabu 
partyzanckiego  rejonu  wilejskiego,  oceniając  wyniki  rozmów,  zaleciło 
prowadzenie  na  zewnątrz  pokojowej  polityki  wobec  Armii  Krajowej. 
Równocześnie  nakazało  przygotowanie  do  generalnego  uderzenia  celem 
zlikwidowania  konspiracji    polskiej.  Przede  wszystkim  miano  się 
rozprawić  z  oddziałami  partyzanckimi.  W  tym  też  kierunku  zmierzały 
wytyczne wysłane do brygad sowieckich.  

 Oddział  „Łupaszki”  w  czasie  czteromiesięcznej  działalności,  do 

końca  1943r.,  wykonał  szereg  uderzeń  przeciwko  okupantowi,  m.in. 
napadł na pociąg Organizacji TODT-a pod Łyntupami,  rozbił posterunek 
policji  litewskiej  w  Mickunach,  stoczył  walkę  z  policją  litewską  w 
Koreniatach,  urządził  zasadzkę  na  policję  niemiecko-litewską  koło 
Sidoryszek,  zastrzelił  oficera  policji  w  Świrze  i  ostrzelał  samochody  z 
Niemcami pod Świrem. W walkach z Niemcami, Litwinami i partyzantką 
sowiecką  zginęło w tym czasie tylko kilku partyzantów polskich. Polegli 
bądź  zostali  zamordowani:  Leon  Żółtowski  „Chmura”,  NN  „Gil”,  Jerzy 
Derwiński „Kadet”, ppor. Konstanty Szychowski „Kurzawa”, Mieczysław 
Wierszyło  „Murzyn”,  NN  „Szpak”,  Jan  Dragun  „Śniegur”,  Apoloniusz 
Ciuksza „Waligóra” i NN „Zagłoba”.  

 Działalność  oddziału  „Łupaszki”  została  wysoko  oceniona  przez 

Komendę  Okręgu.  Krzyżami  Walecznych  odznaczono  rtm.  „Łupaszkę”, 
por.  Wiktora  Wiącka  „Kanarka”,  „Rakoczego”,  ppor.  Longina 
Wojciechowskiego „Ronina”, plut. Antoniego Rymszę „Maksa”, kpt. Jana 
Kursewicza  „Akację”,  kpt.  Kazimierza  Żytkowicza  „Groma”,  st.  strz. 
Henryka Mackiewicza „Dzięcioła” i st. strz. „Gila”.  

 W  styczniu  1944r.  rozkazem  ppłk  „Wilka”  oddział  „Łupaszki”, 

liczący  około  180  ludzi,  został  przekształcony  w  5.  Brygadę  Wileńską  o 
następującej obsadzie stanowisk: dowódca rtm. „Łupaszka”, adiutant ppor. 

background image

 

„Ronin”,  szef  kancelarii  plut.  Ludwik  Waldek  „Oran”,  łącznik  plut. 
Władysław  Bejnar  „Orszak”,  szef  żandarmerii    Mieczysław  Chojecki 
„Podbipięta”,  lekarz  Konstanty  Pukianiec  „Strumyk”,  kapelan  ks. 
Aleksander  Grabowski „Ignacy”, dowódca plutonu kawalerii por. Roman 
Bambuski  „Dornik”,  dowódca  1  plutonu  por.  „Rakoczy”,  dowódca  2 
plutonu  plut.  Mieczysław  Kitkiewicz  „Kitek”,  dowódca  3  plutonu  plut. 
„Maks”,  dowódca  4  plutonu  por.  Jan  Kozłowski  „Bohun”,  dowódca  5 
plutonu pchor. Antoni Dubaniewicz „Żbik”.  

 Uzbrojenie  brygady  to  kilkanaście  erkaemów  i  elkaemów, 

kilkanaście pistoletów maszynowych i karabiny.  

 18.strycznia  1944  r.    brygada  jechała  saniami  z  Syrowatek  do 

Żodziszek,  gdzie  ks.  Ignacy”  miał  w  miejscowym  kościele  odprawić 
niedzielną  mszę  świętą  dla  partyzantów  i  ludności.  W  chwili  gdy  czoło 
kolumny  wyjeżdżało  już  z  miasteczka,  od  strony  Wojstromia  nadjechały 
dwa  samochody  plutonu  niemieckiej  artylerii  przeciwlotniczej.  Niemcy 
dostrzegli rozciągniętą kolumnę partyzancką.  Samochody zatrzymano na 
pobliskim wzniesieniu, odczepiono czterolufowe działko przeciwlotnicze i 
otwarto  niecelny  ogień  w  kierunku  oddziału  „Łupaszki”.  Odpowiedź 
partyzantów  była  błyskawiczna:  rozwinięte  plutony  przypuściły  z  dwóch 
stron zdecydowany atak na pozycje przeciwnika. Niemcy, ratując się przed 
okrążeniem,  uruchomili  jeden  z  dwóch  samochodów  i  odjechali.  Na 
miejscu  pozostawiono  samochód  z  doczepionym  działkiem  plot.  oraz  5 
zabitych  i  8  rannych  żołnierzy.  „Łupaszka”  licząc  się  z  możliwością 
szybkiej interwencji większych  sił  niemieckich polecił spalić samochód i 
działko  przeciwlotnicze  jako  sprzęt  mało  przydatny  w  warunkach 
partyzanckich.  Oddział  wraz  ze  zdobyczą  (kilka  sztuk  broni  i  amunicja) 
opuścił zagrożone miejsce.  

` Niemcy po walce pod Żodziszkami, podobnie jak po bitwie 3. i 6. 

Brygady  pod  Mikuliszkami,  wszczęli  usilne  starania  w  celu  nawiązania 
kontaktu  z  oddziałem  „Łupaszki”,  by  nakłonić  go  do  zaniechania 
działalności  antyniemieckiej.  Z  garnizonu  w  Starej  Wilejce  wysłano,  za 
pośrednictwem  ludności,  list  do  5.  Brygady  w  sprawie  spotkania  i 
przedyskutowania  ważnych  problemów.  Przebywający  na  inspekcji  ppłk 
„Wilk”  nakłonił  „Łupaszkę”    do  spotkania  i  wybadania  intencji 
nieprzyjaciela.  Rozmowy  przeprowadzono  25.stycznia  1944  r.  w 
miejscowości  Szwejginie.  Na  spotkanie  przyjechał  funkcjonariusz  SD 
Seidler  ze  Starej  Wilejki.  Złożył  on  propozycję  współpracy  oddziałów 
polskich  z  Niemcami  w  walce  z  partyzantką  sowiecką,  oferował 
dozbrojenie  i  wyekwipowanie.  Polacy  z  uwagą  wysłuchali  tych 

background image

 

10 

propozycji, lecz do niczego się nie zobowiązali. Niemcom mocno zależało 
na  kontynuowaniu  rozmów.  Należy  w  tym  miejscu  podkreślić,  że 
„Łupaszka” był przeciwny pertraktowania z wrogiem.  

 Tego samego dnia i w tym samym miejscu przeprowadzono kolejną 

rundę    rozmów  z  Manochinem  i  towarzyszącymi  mu  osobami.  „Wilk”  i 
„Łupaszka”  zawarli  z  nimi  umowę  o  wzajemnym  nie  atakowaniu  się, 
zwalczaniu  bandytyzmu  i  zwróceniu  broni  Polakom  z  rozbrojonego 
oddziału  „Kmicica”.  Ustępstwa  sowieckie  były  zręcznym  wybiegiem, 
stwarzającym  pozory  porozumienia  i  kompromisu.  Starano  się 
maksymalnie  uśpić  czujność  strony  polskiej,  gdyż  szukano  dogodnego 
momentu  do  ataku.  Polacy  nadal  łudzili  się,  że  istnieje  możliwość 
porozumienia  się  i  nie  przewidywali  eskalacji  antypolskich  działań  ze 
strony  partyzantów  sowieckich.  Wkrótce  złudzenia  te  zostały  brutalnie 
rozwiane przez samych Sowietów.  
   

Bitwa pod Wodzianami 

 

Pod  koniec  stycznia  1944r.  wyznaczono  koncentrację  brygady  w 
miejscowości  Worziany.  Planowano  wyruszyć  stamtąd  na  akcję 
wysadzenia  mostu  kolejowego  pod  Dyneburgiem,  z  którym  to  zadaniem 
nie  mogła  sobie  poradzić  siatka  terenowa.  Maszerujący  na  koncentrację 
pluton  „Rakoczego”  starł  się  z  Litwinami;  w  potyczce  zginął  „Doniec”. 
Pluton  kawalerii,  wykorzystując  nadarzającą  się  okazję,  zlikwidował  9-
osobowy posterunek policji litewskiej w Polanach.  

Od  30.01.  poszczególne  plutony  poczęły  spływać  do  miejsca 

koncentracji w Worzianach.  

 Wioska Worziany leżała na niewielkim wzniesieniu wśród lasów, z 

dala  od  głównych  traktów  komunikacyjnych.  Kilkanaście  domostw  było 
rozlokowanych po obu stronach drogi biegnącej na osi wschód-zachód. Na 
wschodnim  skraju  wsi  droga  się  rozwidlała.  Odnoga  wiodąca  na  północ 
prowadziła do Brukaniszek i Podbrodzia. Po przeciwnej stronie rozciągał 
się las. Na przeciwległym krańcu wsi droga rozwidlała się: w kierunku na 
Kiemieliszki i folwark Sosnowo oraz do folwarku Wincentowo i Koreniat.  

 W  środkowej  części  wsi  stanął  sztab  i  kawaleria,  we  wschodniej 

pluton  „Rakoczego”  i  „Bihuna”.  W  odległości  kilku  kilometrów 
rozlokowały  się  pozostałe  plutony.  Pluton  „Maksa”  w  Sosnówce  i 
Worzełach,  pluton  „Kitka”  w  Hadziłunach  i  pluton  „Żbika” 
prawdopodobnie w Koreniatach.  

background image

 

11 

 Na  dzień  31.  stycznia  1944  r.  w  Worzianach  wyznaczono  odprawę 

sztabową  z  mjr  Mieczysławem  Potockim  „Węgielnym”,  inspektorem 
rejonowym  obwodów  święciańskiego  i  bracławskiego.  Odległy  o 
20-25 km  garnizon  niemiecki  w  Podbrodziu,  jak  sądzono  nie  stwarzał 
żadnego  realnego  niebezpieczeństwa.  Wywiad  terenowy  sygnalizował 
tylko  przybyłą  do  Dawciun  ekspedycję  kontyngentową.  Na  wszelki 
wypadek  przedsięwzięto  środki  ostrożności.  Ogłoszono  stan  pogotowia. 
Podoficer  służbowy  kpr.  Edward  Jarkowski  „Jarek”  z  plutonu  kawalerii 
rozprowadził wzmocnione warty. Przypomniano o zakazie picia alkoholu. 
Problem był ciągle aktualny, tym bardziej  iż w  mieszkaniu Krukowskich 
trwało  wesele.  Goście  weselni,  zauroczeni  leśnym  wojskiem  polskim, 
pragnęli z całego serca ugościć partyzantów.  

 Noc  upłynęła  spokojnie.  Zapowiadał  się  pogodny  i  niezbyt  mroźny 

dzień. Życie w wiosce toczyło się normalnym trybem, nic nie wskazywało, 
że  za  kilka  godzin  mieszkańcy  będą  świadkami  krwawego  starcia 
partyzantów  z  Niemcami.  Do  podoficera  służbowego  „Jurka”  zgłosił  się 
rano  „Chochlik”  z  prośbą  o  zezwolenie  na  wyjazd  konno  do  gospodarza 
sąsiedniej  wsi  po  siodło,  którego  pozyskanie  stanowiło  nie  lada  kłopot. 
„Dornik”  wydał  zgodę  na  opuszczenie  wioski.  Pod  wskazanym  adresem 
siodła  już  nie  było  –  „Chochlika”  ubiegł  patrol  z  plutonu  „Maksa”.  O 
godzinie  8  rano  zmieniono  wartę.  Podoficer  drużyny  kpr.  „Grom” 
dopilnował  wystawienia  nowych  posterunków.  Na  warcie  stanęli 
partyzanci z niedługim stażem w oddziale. Przed kwaterą każdego plutonu 
czuwał partyzant, tzw. alarmowy. Przy sztabie i kawalerii funkcję tę pełnił 
Zdzisław Oracz „Kuzyn”. Na kwaterach odpoczywano, ulicą przechadzali 
się mieszkańcy, goście weselni i partyzanci. W domu weselnym bawiono 
się przy dźwiękach harmonii.  

 „Łupaszka” i dowódcy plutonów zebrali się w mieszkaniu „Tubisa”, 

w  oczekiwaniu  na  przyjazd  Węgielnego.  Przybył  on  bryczką  z 
Brukaniszek  w  asyście  „Maksa”  i  Konstantego  Kasprowicza  „Żuka”.  O 
godzinie  10  rozpoczęła  się  odprawa;  trwała  ona  około  2  godzin. 
Omówiono  sprawę  przyjmowania  do  oddziału  ludzi  spalonych  i 
zagrożonych  wywózką  do  Niemiec,  stosunki  z  ludnością,  dozbrojenie 
rozrastającej  się  brygady.  W  odprawie  nie  uczestniczył  „Robin”,  który 
jako  brat  księdza  z  tutejszej  parafii,  wolał  nie  pokazywać  się  publicznie 
mieszkańcom. Donos do Niemców lub Litwinów mógł łatwo spowodować 
aresztowanie  księdza  pod  zarzutem  kontaktowania  się    i  współpracy  z 
partyzantami.  Podczas  narady  „Orszak”  zabrał  od  niego  listę  spraw  do 
omówienia 

dostarczył 

„Łupaszce”. 

Następnie 

odprowadził 

background image

 

12 

niedysponowanego  „Podbipiętę”  na  kwaterę  dowódcy  1  plutonu.  Przed 
zakończeniem narady „Orszak” został posłany do gospodarza po alkohol, 
gdyż  chciano  wypić  symboliczny  partyzancki  toast  przed  rozejściem  się. 
Toastu nie wzniesiono, gdyż na odgłos gwałtownej strzelaniny uczestnicy 
narady wybiegli z pomieszczenia.  

 Siły  okupanta  od  pewnego  czasu  bacznie  śledziły  ruchy  oddziału 

polskiego. 29.01. mieszkaniec Bujek, któremu zarekwirowano konie wraz 
z saniami (notabene później zwrócone przez sąsiada), z zemsty udał się do 
Podbrodzia,  gdzie  zameldował  władzom  niemieckim  o  obecności 
partyzantów  we  wsi,  a  także  o  planowanym  napadzie  na  Gieladnię. 
Wiadomość  potraktowano  niezwykle  poważnie.  Dowódca  75  pułku 
strzelców  krajowych  ppłk  Auinger  zarządził  podjęcie  odpowiednich 
kroków  zapobiegawczych.  Powiadomione  dowództwo  151  dywizji 
rezerwowej  wydało  pozwolenie  na  lokalną  operację  antypartyzancką. 
Skierowano do tego celu 1 kompanię 898 batalionu strzelców krajowych, 
otrzymała  zadanie  spenetrowania  obszaru  leżącego  na  południe  od  linii 
kolejowej Podbrodzie-Postawy, włącznie do miejscowości Bujki.  

 Rankiem  31.  stycznia  1944  r.    2  oficerów,  12  podoficerów  i  77 

strzelców,  w  tym  26  podoficerów  i  strzelców  z  plutonu  wschodniego, 
wyjechało  podwodami  i  saniami  na  akcję.  Poza  uzbrojeniem 
indywidualnym grupa miała 2 cekaemy i 6 elkaemów. Kompania kpt. Knö
pfta  pokonała  trasę  Powiewiórki-Piórki-Brukaniszki  nie  znajdując  śladu 
pobytu  partyzantów.  We  wsi  Strypiszki  zatrzymano  zaprzęg  powożony 
przez  Jana  Kończanina  „Hallera”.  Powracał  z  Worzian  z  chorym 
partyzantem  po  odwiezieniu  Wacława  Szewilińskigo  „Zawiszy”.  Jeden  z 
oficerów niemieckich zapytał go, czy nie widział tam partyzantów. Haller, 
wiedząc,  że  i  tak  jadą  do  Worzian,  odpowiedział  twierdząco.  Niemcy 
zadowoleni  z  tej  odpowiedzi  puścili  wolno  zatrzymanych  nie 
przeprowadzając rewizji sań. Gdyby do tego doszło, znaleźliby schowany 
pistolet, a to oznaczało rozstrzelanie. Po oddaleniu się Niemców „Haller” 
wyciągnął  broń  i  strzałami  chciał  zaalarmować  oddział  „Łupaszki”. 
Przeszkodzili  mu  w  tym  jednak  miejscowi  chłopi  w  obawie 
spacyfikowania  wsi.  Tymczasem  nadjechał  furmanką  Wacław  Baturo, 
który  wiózł  3  erkaemy,  amunicję  i  mundury  dla  brygady.  W  powstałej 
sytuacji furmankę rozładowano, a broń ukryto.  

 W południe szpica kolumny niemieckiej zbliżyła się do cmentarza i 

pierwszych  domów  w  Worzianach.  Obok  krzyża,  przy  łaźni  natknęła  się 
na  odwróconego  tyłem  wartownika  -  Władysława  Markiewicza    „Tajoj”. 

background image

 

13 

W ostatnim momencie zauważył on Niemców i oddał do nich dwa strzały 
z karabinu. Chwilę potem został ciężko ranny.  

 Dowódca  kompanii  strzelców  krajowych  nie  docenił  partyzantów. 

Błędnie  zakładał,  że  zaskoczony  oddział  polski  nie  będzie  stawiał  zbyt 
dużego oporu. Nieprzyjaciel był pewny łatwego sukcesu, nie zabezpieczył 
tyłów  i  skrzydeł.  Miał  mylne  wyobrażenie  o  wartości  i  bitności  brygady 
„Łupaszki”.  Przekonany  o  sile  własnego  ognia  nie  uwzględnił 
determinacji,  wyszkolenia  i  taktyki  partyzantów.  Natarcie  na  Worziany 
posuwało się wzdłuż drogi, od strony cmentarza i lasu. Grupa niemiecka z 
przedniej  części  kolumny  wozów  rozwinęła  się  w  tyralierę  i  usiłowała 
wtargnąć  do  środka  wsi.  Na  cmentarzu  rozmieszczono  stanowiska 
cekaemu i elkaemów; prowadzony stamtąd ogień pociskami zapalającymi 
i  rozrywającymi  spowodował  zapalenie  się  zabudowań  Drabowicza  i 
Kozłowskiego.  Reszta  kompanii  po  spieszeniu  się  przed  cmentarzem 
formowała  drugą  tyralierę  do  wsparcia  atakującej  grupy.  Partyzanci 
otrząsnęli  się  bardzo  szybko  z  początkowego  zaskoczenia,  przejęli 
inicjatywę  i  sami  przeszli  do  kontrataku.  Pierwsza  faza  bitwy  miała 
decydujące znaczenie dla jej późniejszego przebiegu i końcowego wyniku. 
Początkowo    nieskoordynowana  i  samorzutna  obrona  partyzantów 
przerodziła się w planowane i skuteczne działanie.  

 W pierwszym budynku na lewo od drogi do cmentarza przebywali: 

chory  zastępca  dowódcy  1  plutonu  plut.  Zygmunt  Grunt-Mejer  „Zyga”, 
sanitariuszka  Eleonora  Meterna  „Kicia”,  „Podbipięta”  i  Stanisław 
Dubowski  „Ćwiartka”.  Ten  ostatni  padł  skoszony  serią  z  broni 
maszynowej  na  progu,    wybiegł  na  odgłos  pierwszych  strzałów. 
„Podbipięta”  odruchowo  złapał  karabiny  i  wypadł  z  nimi  do  sąsiedniej 
izby. „Zyga” wyrwał mu z ręki karabinek kawaleryjski, z którego chwilę 
potem  położył  celnym    strzałem  wchodzącego  do  mieszkania  jednego  ze 
szperaczy niemieckich. Budynek opuszczono, gdyż ogarnęły go płomienie. 
Na dworze trwała już walka.  

 Po  prawej  stronie  drogi,  w  dwóch  budynkach  narożnych 

kwaterowały 1 i 2 drużyna plutonu „Rakoczego”. Do dowódcy 1 drużyny 
kpr.  Stanisława  Ławnikowskiego  „Lecha”  przyszedł  kpr.  Edward 
Pisarczyk  „Wołodyjowski”,  dowódca  3  drużyny,  by  przekazać  mu 
obowiązki  podoficera  służbowego  plutonu.  Ponieważ  zbliżała  się  pora 
obiadowa, drużyna była niemal w komplecie. Obecni byli m.in. Waldemar 
Matera  „Pirat”,  Paweł  Bejnarowicz  „Malec”,  Witold  Stabrowski 
„Mrówka”,  Fakundy  Nieścierowicz  „Gałązka”,  Leonard  Duraczyński 
Kornacki,  „Juhas”  ,  „Danek”.  Na  stole  pod  oknem  Antoni  Łuszczyk 

background image

 

14 

„Chrobry”  wycierał  dopiero  co  wyczyszczony  i  złożony  erkaem.  Dwa 
strzały karabinowe, które dobiegły od strony lasu, poderwały drużynę  na 
nogi.  „Wołodyjowski”  z  okrzykiem  "alarm"  wybiegł  na  podwórze,  a 
dostrzegłszy Niemców w zabudowaniach gospodarczych i podchodzących 
pod dom, cofnął się do mieszkania. Żołnierze 1 drużyny nie ulegli panice. 
„Chrobry” spokojnie strzelał seriami z karabinu maszynowego przez okno 
do  widocznych  na  podwórzu  Niemców,  którzy  rozpierzchli  się, 
zostawiając  kilku  zabitych.  Moment  ten  wykorzystała  drużyna.  Przez 
rozbite  okna  wydostała  się  z  budynku,  dołączając  do  2  i  3  drużyny. 
Dowodzenie  nad  plutonem  przejął  „Zyga”.  Niemców  wyrzucono  z 
podwórza na otwarte pole.  

 W  trzeciej  chałupie  kwaterowała  3  sekcja  plutonu  kawalerii.  Po 

nakarmieniu  koni  i  spożyciu  śniadania  partyzanci  odpoczywali.  W 
odwiedziny  przyszedł  „Bobek”-  „Fiat”  z  plutonu  „Maksa”.  Wyjął  z 
kieszeni  harmonijkę  ustną  i  począł  grać  piosenki  partyzanckie: 
"Rozszumiały  się  wierzby  płaczące"  i  "Na  znojną  walkę".  Koledzy 
wtórowali mu półgłosem. W izbie zapanował nastrój, jakby szykowano się 
do bitwy. Nagle rozległy się strzały i kule trafiły w ścianę i okna budynku. 
„Fiat”,  Romuald  Koziełowicz  „Lis”,  Tadeusz  Pietkiewicz  „Tuchaj  Bej”, 
Dominik 

Kursewicz 

„Wilk”, 

Zbigniew 

Urbanowicz 

„Topol” 

odbezpieczając  broń  wybiegli  z  domu.  W  obejściu  gospodarczym 
zlikwidowali trzech napotkanych Niemców.  

 2 sekcja  „Jarka” spożywała spóźniony posiłek u państwa Tubisów. 

Najpierw partyzanci posłyszeli pojedyncze strzały, a potem długą serię z 
ciężkiego  karabinu  maszynowego,  który  nie  należał  do  uzbrojenia 
brygady, a także i wybuchy granatów. Alarmowy przyniósł wiadomość o 
Niemcach.  Ułani  w  biegu  zapinali  pasy  i  z  gotową  bronią  dołączyli  do 
organizującej się obrony.  

 3  pluton  poprowadził  do  walki  zastępca  dowódcy  plut.  pchor. 

Roman  Brycki  „Czarny”.  Wśród  dowodzonych  przez  niego  partyzantów 
byli:  Zygmunt  Minejko  „Lin”,  Zdzisław  Jaworski  „Ratoń”,  Zbigniew 
Trzebski  „Nieczuja”, Henryk Wieliczko „Lufa”, Alfons Hirpsz „Alfons”, 
Gerard  Żebrowski  „Romansik”,  Pluta  Kostek  i  dwaj  zbiegli  z  niewoli 
żołnierze sowieccy „Wićka” i „Mikołaj”.  
„Łupaszka”  po  dobiegnięciu  na  pole  walki  ocenił  położenie  i  wydał 
odpowiednie dyspozycje. Zaprowadził porządek i skoordynował działania 
oddziału.  Dowódcom  plutonów  polecił  natychmiastowe  dołączenie  do 
walczących  żołnierzy.  Nie  wytrzymał  napięcia  psychicznego  „Bohun”, 
który nie dołączył do swego plutonu. „Maks” i „Kitek” otrzymali rozkaz 

background image

 

15 

skrytego  prowadzenia  plutonów,  oskrzydlenia  i  zaatakowania  kompanii 
niemieckiej  od  strony  północno-zachodniej.  Najważniejszym  zadaniem 
było  wyrzucenie  przeciwnika  ze  wsi  i  zepchnięcie  go  do  obrony.  Od 
wykonania  kontrataku  zależały  losy  bitwy.  „Łupaszka”,  „Węgielny”, 
„Ronin”, ks. „Ignacy”, „Orszak”, sanitariuszka Lidia Lwow „Lala” i kilku 
partyzantów  zagarniętych  na  ulicy  wiejskiej  przemknęło  między 
zabudowaniami na pierwszą linię walki.  

 Dowódca  brygady  swym  zachowaniem  i  dowodzeniem  wpływał 

mobilizująco na partyzantów. Bez przerwy kontrolował rozwój wypadków 
i  wydawał  krótkie  polecenia.  „Dornikowi”  i  „Rakoczemu”  rozkazał 
zepchnąć  przeciwnika  do  lasu.  Walka  była  niezwykle  zacięta.  Partyzanci 
nacierali  wzdłuż  drogi  obok  cmentarza,  przez  otwarte  pole.  „Dornik”  z 
pistoletem  w  dłoni  brawurowo  poprowadził  spieszony  pluton  kawalerii, 
dopadnięto i rozproszono napotkaną grupę Niemców i Ukraińców. Nieco z 
boku wymieszanym 1 i 4 plutonem dowodził „Rakoszy”.  

 Impet  natarcia  Polaków  zaskoczył  Niemców,  którzy  pozostawiając 

zabitych cofnęli się w pobliże cmentarza i skraju lasu, gdzie zorganizowali 
doraźną  obronę  dla  powstrzymania  natarcia  partyzantów.  Duże  straty 
powodował  ogień  broni  maszynowej  z  cmentarza.  Padli  zabici  i  ranni. 
Polegli  „Wićka”  i  „Mikołaj”,  ciężki  postrzał  w  brzuch  otrzymał  17-letni 
Julian Kołacz „Hermes”, pochodzący z podhala, w udo został ranny pchor. 
Sergiusz Kościałkowski „Fakir”, odbywający staż bojowy w brygadzie, a 
w  pośladek  –  „Nieczuja”.  Sanitariuszka  „Lala”  biegnąca  z  opatrunkami  i 
amunicją  otrzymała  postrzał  w  lewą  rękę.  Po  założeniu  opatrunku  nadal 
pełniła swe obowiązki.  

 Również sam „Łupaszka” został trafiony w rękę. Choć rana  mocno 

krwawiła, opatrzony przez „Lalę”, pozostał na posterunku. Oddał jedynie 
„Orszakowi”  pistolet  maszynowy  i  granaty.  Obecność  dowódcy 
zagrzewała  partyzantów  do  walki.  Wiadomość  o  ranieniu  dowódcy 
wzmogła  wolę  odwetu.  Napór  na  przeciwnika  stale  narastał.  Na  rozkaz 
„Rakoczego”  dowódca  3  drużyny  1  plutonu  „Wołodyjowski”  wraz  z 
„Mrówką”,  „Koronackim”,  „Zawiszyńskim”  i  „Dezerterem”  próbowali 
obejść  nieprzyjaciela  z  lewej  flanki  i  uderzyć  nań  z  tyłu.  Tuż  za  wsią 
zobaczyli  w  oddali  oddział  w  niemieckich  mundurach  i  sądzili,  że 
nadciągają  posiłki  dla  Niemców.  Wnet  okazało  się,  że  są  to  partyzanci 
plutonu „Maksa”. Nadeszła oczekiwana pomoc.  
  

3  pluton  „Maksa”  zjawił  się  w  Worzianach  w  południe  31.01. 

Wieczorem  przeniósł  się  na  kolonię  Worzeły-folwark  Sosnówka. 
Dowódca  opuścił  żołnierzy  i  wyjechał  po  „Węgielnego”,  a  później  na 

background image

 

16 

odprawę  do  Worzian.  W  niedzielę  rano  patrol,  posłany  do  siatki 
konspiracyjnej  po  lekarstwa,  od  napotkanego    mieszkańca  jednej  z  
pobliskiej  wsi  dowiedział  się    o  pojawieniu  się  Niemców.  Wiadomość 
szybko  dotarła  do  plutonu.  Nie  wiedziano,  w  którym  kierunku  obława 
pójdzie: na Worzieły czy Worziany? Zarządzono pełne pogotowie bojowe. 
Na  odgłos  pierwszych  strzałów  zastępca  dowódcy  kpr.  Jan  Kusewicz 
„Akacja”  poprowadził  do  Worzian.  Partyzanci  mieli  do  pokonania  drogę 
przez  las  długości  około  2  km.  W  jej  połowie  napotkali  „Maksa”  i 
„Zawiszę”.  

 Na  koniu  przygalopował  łącznik  Józef  Tubis  „Sławek”,  aby  z 

rozkazu  „Łupaszki:  uderzyli  na  Niemców  od  strony  lasu  Werki.  „Maks” 
polecił  zdjąć  kożuszki  i  płaszcze  utrudniające  bieg  i  złożyć  je  w  wozach 
taborowych, posuwających się z tyłu. Partyzanci, nie zauważeni, podeszli 
na  wysokość  cmentarza  i  zajęli  pozycje  na  skraju  lasu,  kilkadziesiąt 
metrów  od  stanowisk  niemieckich.  „Maks”  pchnął  Józefa    Maścianę 
„Wiarusa” do „Łupaszki” z meldunkiem o nadejściu plutonu. W niedługi 
czas  nadciągnął  2  pluton  z  Hadziłun.  „Kitkowi”  wybiegło  naprzeciw 
kilkunastu  partyzantów  z  jego  zastępcą,  kpr.  Edwardem  Ramsem 
„Ursusem” na czele. Drugą grupę przyprowadził Stanisław Tomaszewski 
„Sokół”.  Była  tam  sanitariuszka  Halina  Paszta  „Myszka”  i  7  nie 
uzbrojonych ochotników z ostatniego zaciągu, tzw. bokserów.  

 Sytuacja  na  polu  walki  zmieniła  się  radykalnie.  Niemców  i 

Ukraińców otoczono. Rozstrzygające starcie rozegrało się na skraju lasu i 
w obrębie cmentarza. „Łupaszka” rozkazał przystąpienie do decydującego 
szturmu.  Partyzanci  skokami  i  czołganiem  pod  ostrzałem  broni 
maszynowej zaciskali pierścień  okrążenia. Główna uwaga zwrócona była  
na unieszkodliwienie gniazda  cekaemu na cmentarzu. Dochodziło do wali 
wręcz z użyciem granatów przez obie strony. Część granatów niemieckich 
nie  wybuchła.  „Orszak”,  „Nieczuja”  i  kilku  innych  partyzantów 
doczołgało  się  do  cmentarza  i  z  bliskiej  odległości  rzucało  granaty  na 
pozycje  wroga.  Zbigniew  Oracz  „Kuzyn”  na  cmentarzu  zdobył  nowy 
karabin i pistolet. Biegnący obok Zdzisław Łopatko „Murzyn” strzelał do 
Niemców krótkimi seriami z erkaemu.  

 Ciężką  przeprawę  mieli  na  cmentarzu  ułani.  „Dornik”  dostrzegłszy 

gromadzących się Niemców w lesie na lewo od cmentarza, wysłał w tym 
kierunku „Ronina” i około 10 partyzantów. Sam, z resztą ułanów, nacierał 
na gniazdo cekaemu, od ognia którego poległ m.in. „Dornik”, rozkazujący 
na  stojąco  pod  drzewem,  oraz  Henryk  Mackiewicz  „Dzięcioł”.  Ciężkie 
rany odnieśli Witold Pietkiewicz „Czortek” i „Czajka”. Po połach płaszczy 

background image

 

17 

oberwali Franciszek Bućko „Foksal” i „Jarek”. Za moment „Mrok” pchnął 
nogą  lufę  niemieckiego  cekaemu,  „Czubczyk”  zaś  zlikwidował  jego 
obsługę.  „Foksal”  nie  dopuścił  czołgającego  się  oficera  niemieckiego, 
który  zamierzał  otworzyć  ogień  z  elkaemu.  Nie  opodal  Jan  Trzebski 
„Janosik” padł trafiony kulą w usta. „Czubczyk” z okrzykiem "Chłopcy, za 
dowódcę!" wyskoczył na skraj lasu, skąd padały strzały. Nim dopadnięto i 
zlikwidowano schowanych w krzakach Niemców, został ciężko ranny.  

 Pluton  „Maksa”,  rozłożony  w  gęstym  zagajniku,  oczekiwał 

dogodnego  momentu  włączenia  się  do  walki.  Zaobserwował  Niemców 
wybiegających  z  cmentarza  do  lasu.  Oni  również  zobaczyli  partyzantów 
ubranych  w  mundury  niemieckie  i  wzięli  ich  w  pierwszej  chwili  za 
swoich.    Niezdecydowanie  przeciwnika  wykorzystał  ubrany  w  skórzany 
płaszcz  „Maks”.  Podniósł  się  z  ziemi  i  z  lornetką  w  ręku  wyszedł  im 
naprzeciw,  ubezpieczany  przez  Zakrzewskiego.  Machał  ręką  i 
przywoływał  ich.  Myślał,  że  prawdopodobnie  chcą  się  poddać. 
Zdezorientowani Niemcy podeszli na odległość kilkunastu metrów. W tym 
fragmencie walki szczególnie wyróżnił się Władysław Dziołksz „Śmigły”, 
doskonały celowniczy erkaemu.  

 Rozproszywszy grupę niemieckich żołnierzy pluton „Maksa” ruszył 

w stronę cmentarza. Partyzanci przebiegli obok palącej się szopy z sianem. 
Przy wylocie dróżki łączącej się z drogą Worziany-Brukaniszki dostali się 
pod  ogień  Niemców  ukrytych  w  małym  zagajniku.  Poległ  Franciszek 
Radko „Rybański”, który nie uzbrojony poszedł zdobywać broń na wrogu. 
Sanitariuszka  Aldona  Rymsza  „Aldona”  opatrzyła  śmiertelnie  rannego 
„Czarnego”  i  pchor.  Bolesława  Błażejewicza  „Budzika”.  Niebezpieczną 
przestrzeń pokonano i wybito strzelających żołnierzy niemieckich.  
Niemcy  zdali  sobie  sprawę,  że  znaleźli  się  w  pułapce.    Pojedynczo  i  po 
kilku  próbowali  uciekać  przesieką  do  następnego  lasu.  Udało  się  tym, 
którzy zamiar podjęli dość wcześnie. Odwrót zamknęli partyzanci plutonu 
„Maksa”, „Rakoczego” i „Dornika”. Ostatnie punkty oporu na cmentarzu 
złamano. Podczas drugiej fazy bitwy polegli jeszcze Leon Piórecki „Bój”, 
NN  „Burza”,  NN  „Chochlik”,  NN „Czubczyk”  i  Kazimierz  Kozakiewicz 
„Słowik”, w chwili gdy leżąc w bruździe bandażował  rękę. Ciężkie rany 
odnieśli  „Fiat” , Henryk Stankiewicz „Mikado” i „Ratoń”, któremu kula 
strzaskała nogę, gdy odwrócił się na bok, by wyjąć amunicję z chlebaka.  

 Wymęczeni  i  wykrwawieni  partyzanci  nie  byli  w  stanie  ścigać 

niedobitków.  Patrole  kawalerii  w  promieniu  trzech  kilometrów  nie 
stwierdziły  obecności  nieprzyjaciela.  Sygnałem  zakończenia  prawie 
trzygodzinnej bitwy była biała rakieta wystrzelona przez „Orszaka”.  

background image

 

18 

Już  po  zakończeniu  bitwy  zdarzył  się  tragiczny  incydent  na  cmentarzu. 
Ranny  kapitan  niemiecki  zawołał  do  siebie  stojącego  opodal  „Sokoła”. 
Ten  ogólnie  lubiany  partyzant,  nieświadomy  podstępu,  podszedł  do 
Niemca, aby  mu pomóc. Oficer niemiecki wyciągnął pistolet i na oczach 
wielu  partyzantów  zastrzelił  „Sokoła”.  Następnie  wycelował  broń  do 
„Rakoczego”. Tym razem jednak ubiegli go partyzanci. Postępek dowódcy 
kompanii  Wehrmachtu  wzburzył  dogłębnie  partyzantów.  Zapadła  decyzja 
rozstrzelania, tytułem odwetu, wziętych do niewoli jeńców.  

 Pobojowisko  obszedł  „Łupaszka”,  ze  łzami  żegnał  zabitych,  a 

rannym  życzył  szybkiego  wyzdrowienia  i  powrotu  do  oddziału.  Ks. 
„Ignacy”  udzielał  ostatniego  namaszczenia  i  błogosławieństwa.  Warto 
podkreślić ogromne poświęcenie sanitariuszek: „Kitki”, „Aldony”, „Lali”, 
„Myszki” i „Jaskółki” w ratowaniu rannych; kiedy skończyły się bandaże i 
opatrunki,  używały  pociętych  prześcieradeł,  przyniesionych  przez 
mieszkańców wsi.  

 Ogółem  straty  własne  wyniosły  16  poległych  i  12  rannych,  w  tym 

kilku  ciężko.  Już  o  zmierzchu,  z  udziałem  ks.  „Ignacego”,  urządzono 
skromny  partyzancki  pogrzeb.  Do  wykopanej  prowizorycznej  mogiły, 
wyłożonej  igliwiem,  złożono  owinięte  w  prześcieradła  ciała  poległych. 
Wieczorem brygada, obładowana zdobyczną bronią z rannymi na wozach, 
opuściła niezwykle gościnną wieś polską, pozostawiając jej mieszkańców 
na łasce okupantów.  

 Oddział skierował się na południe przez Koreniaty, Jasień, Turowie 

Wielkie,  Żukojnie  do  Radziusz  i  Niedroszli.  W  drodze  zmarli  „Tajoj”, 
„Hermes”,  „Czubczyk”  i  „Fiat”.  Pochowani  zostali  pod  krzyżem  w 
Turowiu Wielkim na skrzyżowaniu dróg. Pożegnano ich salwą honorową. 
Wieść  o  bitwie  szybko  obiegła  okoliczne  miejscowości.  Ludność  ze 
współczuciem przyjęła krwawe straty partyzantów, cieszyła się bardzo ze 
zwycięstwa  odniesionego  przez  oddział  polski  nad  Niemcami.  Dawała 
tego dowody na każdym kroku.  
W  bitwie  z  oddziałem  „Łupaszki”  kompania  strzelców  krajowych 
przestała praktycznie istnieć. Do Podbrodzia powróciło 2 podoficerów i 46 
żołnierzy. Straty wyniosły łącznie 43 ludzi. Zostało zabitych 2 oficerów, 9 
podoficerów i 28 żołnierzy, 4 uznano za zaginionych.  

 Niepowodzenie  akcji  przeciw  partyzanckiej  pociągnęło  za  sobą 

poważne  konsekwencje.  Dowódca  75  pułku  strzelców  krajowych  nie 
chciał  wprost  uwierzyć,  gdy  mu  zameldowano  o  klęsce  wysłanego 
pododdziału.  Powiadomił  zaraz  sztab  151  dywizji  rezerwowej,  a  ten  z 
kolei  dowództwo  wojskowe  na  Białorusi.  Rozpoczęły  się  wyjaśnienia  i 

background image

 

19 

raporty  na  temat  przyczyn  tak  dotkliwej  porażki.  Dowódca  75  pułku 
strzelców konnych ppłk Auinger stanął osobiście na czele grupy bojowej 
zmontowanej doraźnie w celu wyjaśnienia okoliczności klęski i ratowania 
ewentualnie  błąkających  się  żołnierzy  rozbitej  kompanii.  Grupa  bojowa 
liczyła  190  ludzi  z  1  kompanii  898  batalionu  strzelców  krajowych  i  1 
rezerwowego dywizjonu artylerii oraz 3 działa. Kiedy dotarła do Worzian, 
nie  zastała  mieszkańców,  którzy  w  obawie  przed  pacyfikacją  wraz  z 
dobytkiem uszli do okolicznych wsi. Po obejrzeniu pobojowiska i zabraniu 
39  zabitych  Niemcy  odjechali  do  Podbrodzia.  Niewątpliwie  jedną  z 
przyczyn,  dla  których  nie  spacyfikowano  Worzian  i  okolicznych  wiosek, 
był  list  wysłany  przez  „Łupaszkę”  do  władz  niemieckich,  w  którym 
przedstawił  on  przebieg  wydarzeń  i  zagroził  odwetem  w  razie  represji. 
Rezultatem wyprawy niemieckiej grupy bojowej do Worzian był raport, w 
którym omówiono przyczyny przegrania walki.  

 Dla  Niemców  była  to  już  druga  porażka  w  walce  z  Polakami, 

poniesiona  w  stosunkowo  krótkim  czasie  po  pierwszej.  Jeszcze  nigdy 
dotychczas  siły  wojskowe  okupanta  na  Wileńszczyźnie  w  walce  z 
partyzantami nie zostały tak dotkliwie pobite.  

 Bitwa  pod  Worzianami  była  ogromnym  sukcesem  5.  Brygady 

Wileńskiej rtm. „Łupaszki”. Zaatakowana znienacka przez nieprzyjaciela, 
nie  tylko  potrafiła  się  obronić,  ale  przejść  do  natarcia  i  zniszczyć 
przeciwnika.  Doskonale  taktycznie  rozegrał  walkę  „Łupaszka”.  W  pełni 
zdali  niezwykle  trudny  egzamin  prawie  wszyscy  dowódcy  plutonów. 
Żołnierze  wykazali  ogromny  hart  ducha,  wolę  walki  i  poświęcenie. 
Dopiero  teraz  poznana  została  rzeczywista  wartość  bojowa  brygady. 
Zwycięstwo przyszło dzięki wspólnemu wysiłkowi dowódców i żołnierzy. 
Okupione  zostało  stratą  około  30  poległych  i  rannych  partyzantów.  Tyle 
kosztowało  pokonanie  dobrze  uzbrojonego  przeciwnika.  Sukces  ten 
pozwolił  partyzantom  uwierzyć  we  własne  możliwości.  Podbudowało  to 
bardzo  morale  żołnierzy,  dla  ludności  polskiej  zaś  było  źródłem  dumy  i 
krzepiącej świadomości, że oddziały AK walczą i zwyciężają wroga.  

 Wiadomość o wygranej bitwie rozeszła się szeroko w kraju. Po raz 

pierwszy informacja została podana w lakonicznej formie w Komunikacie 
Nr  1  Dowództwa  AK  z  29.03.1944  r.,  zamieszczonym  na  łamach 
"Biuletynu  Informacyjnego"  z  6.04.  Więcej  szczegółów  podał  gen. 
Tadeusz  Komorowski  „Lawina”  w  meldunku  sytuacyjnym  nr  2, 
przesłanym do Naczelnego Wodza. Na temat bitwy 5. Brygady napisano: 
"Tenże  oddział  partyzancki  w  dniu  31.01  w  rej.  Worniany-Kiemieliszki  
(50  km  na  wsch.  Wilno)  stoczył  dwugodzinną  walkę  z  oddziałem 

background image

 

20 

niemiecko-ukraińskim  w  sile  ok.  120  ludzi.  Nieprzyjaciel  na  skutek 
oskrzydlenia  wycofał  się  pospiesznie,  tracąc  59  ludzi.  Własne  straty  19 
zabitych i 9 rannych. Zdobyto 1 ckm, 5 rkm, 50 kb i amunicję”. W podanej 
depeszy  znalazły  się  pewne  nieścisłości,  generalnie  jednak  oddaje  ona 
przebieg bitwy.  

 
 

   

Nagrobki na cmentarzu 5 Brygady w Wodzianach do roku 

1995

                                                       

 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

21 

Cmentarz 5 Brygady w Worzianaxh po przebudowie i wyświęceniu 

w 1995 roku 

 

 

 

 

 

 

 
 
 

background image

 

22 

Bitwa pod Radziuszkami 

 

 Kolejny,  jeszcze  trudniejszy  egzamin  bojowy  w  walce  ze  znacznie 

silniejszym napastnikiem  - z kilkoma brygadami i oddziałami sowieckimi 
przeszła 5. Brygada „Łupaszki” już 2 lutego 1944 r.,  kiedy zatrzymała się 
na  krótki  odpoczynek  w  rejonie  Radziusze  Łozowe  -  Niedroszla.  Drugą 
bitwę  stoczyła  zaledwie  po  kilkudziesięciu  godzinach  od  pierwszej,  nie 
zregenerowawszy wyczerpanych i wykrwawionych sił własnych.  

 Pod  koniec  grudnia  1943r.  KP  Białorusi  i  Białoruski  Sztab 

Partyzancki  zaniepokoiły  napływające  meldunki  o  tworzeniu  się  na 
Wileńszczyźnie  oddziałów  partyzanckich  AK  i  wstępowaniem  do  niej 
miejscowej  ludności.  Zapadła  decyzja,  aby  za  pomocą  wszystkich  sił 
oczyścić tereny południowej i zachodniej Wileńszczyzny. Chodziło przede 
wszystkim  o  brygadę  „Łupaszki”.  Sowietów  szczególnie  irytowało 
odtworzenie  oddziału  polskiego  w  miejsce  rozbrojonej  brygady 
„Kmicica”.  Pojawienie  się  brygady  „Łupaszki”  przekreśliło  ich  plany 
łatwego opanowania południowej i zachodniej części  okręgu wileńskiego. 
Utwierdzały  ten  fakt  porażki  oddziałów  sowieckich.  Panowało 
przekonanie o pilnej potrzebie generalnego rozprawienia się z partyzantką 
polską.  Gorącym  zwolennikiem  bezkompromisowej  walki  z  Armią 
Krajową  był  płk  Markow,  awansowany  z  dowódcy  brygady  im. 
„Woroszyłowi”  na  szefa  wydziału  wojskowo-operacyjnego  sztabu 
partyzanckiego  rejonu  wileńskiego.  Głosił  on  ideę  nieustannego  bicia 
Polaków  na  każdym  kroku  i  sprzeciwiał  się  zawarciu  jakiegokolwiek 
kompromisu.  
Do  operacji  przeciwko  oddziałowi  „Łupaszki”  przygotowano  się 
niezmiernie  starannie.  Nadzór  nad  jej  wykonaniem  zlecono  Markowowi. 
Dowódca  brygady  im.  „Gastella”  płk  Manochin  otrzymał  zadanie 
przeprowadzenia  rozpoznania  i  kierowania  zmobilizowanymi  oddziałami 
sowieckimi.  W  pierwszej  wersji    planowano  dokonać  napadu  w  trakcie 
rozmów  polsko-sowieckich  koło  Michaliszek.  Zakładano  pochwycenie 
ppłk  Aleksandra  Krzyżanowskiego  „Wilka”  oraz  zniszczenie  5.  Brygady 
Wileńskiej.  „Łupaszka”  jednak  poczynił  tak  daleko  idące  środki 
ostrożności  i  bezpieczeństwa,  że  wykluczyło  to  możliwość  podjęcia 
działań.  Nagły  odskok  oddziału  polskiego  z  miejsca  rozmów  w 
niewiadomym kierunku wprowadził zamieszanie do planu sowieckiego.  
26  stycznia  1944  r.    sowiecki  agent,  ksiądz  z  Daniszewa,  doniósł  o 
wyruszeniu  5.  Brygady  na  akcję  bojową    w  rejon  Bystrzycy.    Za  6-7  dni 

background image

 

23 

brygada  miała  powrócić  na  odpoczynek  w  rejon  Żodziszki-Kiemieliszki. 
Meldunek agenta posłużył do zorganizowania przyspieszonej operacji.  

28  stycznia  1944  r.    do  lasu  Bonda  zostały  ściągnięte:  brygada  im. 

„Woroszyłowa”, brygada im. „Rokossowskieg”, brygada im. „Gastella”, 3 
oddziały  brygady  im.  „Suworowa”  i  oddział  im.  „Susłowa”.  Łącznie 
stawiło się  ponad 1500  ludzi, 10-krotnie więcej niż liczył oddział polski. 
Dowodzenie  przejął  Markow,  który  pragnął  podkreślić  swój  decydujący 
udział w rozgromieniu Brygady „Łupaszki”. Przywiązywano dużą uwagę 
do  oprawy  propagandowej,  mającej  uzasadnić  słuszność  radykalnego 
rozwiązania.  Opracowana  i  rozprowadzona  wśród  ludności  okolic 
Oszmiany,  Smorgoń  i  Świra  ulotka  podkreślała  rzekomą  współpracę 
partyzantów polskich z Niemcami.  

 5.  Brygada  w  trakcie  marszu  na  Radziusze  zauważyła  oddział 

sowiecki  posuwający  się  w  pewnej  odległości  z  tyłu.  Nie  dopuszczono 
myśli  złamania  przez  Sowietów  zawartego  kilka  dni  temu  porozumienia. 
Nawet  zaginięcie  ubezpieczenia  tylnego  potraktowano  początkowo  jako 
przejaw dezercji partyzantów do domów pod wpływem ostatnich trudów i 
przeżyć. Wieczorem 1lutrgo 1944 r.  brygada osiągnęła wyznaczony rejon: 
Niedroszla  Stacka-Radziusze-Radziusze  Łozowe.  Sztab,  kawaleria  i  dwa 
plutony  stanęły  w  Radziuszach  Łozowych,  najbardziej  wysuniętych  na 
południe.  W  Radziuszach  stacjonowały  1.,3.  i  4.  pluton.  Pluton  „Maksa” 
wybrał  kwaterę  u  kowala  Jakowickiego.  „Łupaszka”  z  12  rannymi 
zatrzymał  się  w  folwarku  Miłoszewskich  w  Niedroszli  Stackiej. 
Odległości  pomiędzy  tymi  miejscowościami  wynosiły  do  kilometra.  Od 
północy  naturalne  zabezpieczenie  stanowiłą  rzeka  Stracza.  Od  zachodu 
podchodził pod Radziusze duży masyw leśny, ciągnący się na południe do 
Niestaniszek.  Od  wschodu  pola  orne  i  łąki  przedzielały  dwa  mniejsze 
kompleksy leśne, w których koncentrowały się oddziały sowieckie.  

 Partyzantka sowiecka nie miała dokładnych wiadomości o miejscach 

postoju  oddziału  polskiego.  W  tym  celu  przeszukiwała  wsie  Pracuty, 
Syrowatki,  Wygdęby,  Zinowiszki,  Niestaniszki  i  Krzywonosze.  Sowieci 
wiedzieli,  że  brygada  stoczyła  krwawą  i  zwycięską  bitwę  z  Niemcami. 
Fakt powyższy uznano za okoliczność sprzyjającą akcji. Obserwując trasę 
przemarszu oddziału „Łupaszki” nie kwapiono się z atakiem, czekając na 
główne  siły  sowieckie.  Po  zlokalizowaniu  miejsca  postoju  5.  Brygady  w 
rejonie  Radziusze-Stracza,  Markow  ze  swoimi  brygadami  podążył  w  tym 
kierunku. Manochinowi rozkazał uderzyć na oddział polski. W pierwszym 
rzucie  znalazły  się:  brygada  im.  „Gastella”:,  3  oddziały  brygady  im 
„Woroszyłowa”  i  oddział  im.  „Susłowa”,  razem  700  ludzi  z  dużą  ilością 

background image

 

24 

broni maszynowej. W odległości 3 km na wschód i południe od Radziusz 
ześrodkowały  się  pozostałe  siły,  które  miały  stanowić  zaporę  na  drodze 
ewentualnego  przebijania  się  oddziału  polskiego  i  gotowe  były  do 
wsparcia natarcia.  

 2.  lutego  wypadało  święto  Matki  Boskiej  Gromnicznej.  W 

godzinach  porannych  pod  pretekstem  przyjacielskiej  wizyty,  przyjechało 
konno  do  Radziusz  dwóch  przedstawicieli  partyzantów  sowieckich  z 
propozycją  odbycia  rozmów  z  „Łupaszką”  i  sztabem  w  wyznaczonym 
miejscu.  Potraktowano  ich  propozycję  nieufnie  i  nie  udzielono  wiążącej 
odpowiedzi, dopatrując się, zresztą słusznie, podstępu. Podczas rozmowy 
zrelacjonowano Sowietom przebieg  bitwy pod  Worzianami. Rozmówców 
interesował  stan  uzbrojenia  i  straty  poniesione  przez  oddział.    Wkrótce 
ruchy  oddziałów  sowieckich  w  pobliżu  Radziusz  zwróciły  uwagę  swą 
niecodziennością.  Zarządzono  pogotowie  bojowe.  Sprawdzano  broń, 
uzupełniano  rezerwy  amunicji.  Zakazano  opuszczania  i  oddalania  się  z 
plutonów.  

 Dowódca plutonu kawalerii „Foksal” zalecił ostrożne poruszanie się 

patrolom po terenie, wskazywał na niebezpieczeństwo ze strony oddziałów 
sowieckich.  Pierwszy  patrol  posłany  do  zbadania  okolicy  przepadł  bez 
wieści, podobnie stało się z następnym - zostały one przechwycone przez 
Sowietów. Z wziętych do niewoli partyzantów (jednym z nich był „Dąb”) 
usiłowano wydobyć jak najwięcej informacji o oddziale.  

 Oznaki 

podenerwowania 

wykazywał 

„Kitek”,  wyczuwając 

nadciągającą  bitwę.  Nieustannie  kontrolował  posterunki  wystawione  w 
Radziuszach  Łozowych.  Na  wszelki  wypadek  wyznaczył  plutonowi 
stanowiska  ogniowe  i  wybrał  stanowisko  dla  cekaemu  z  dobrym  polem 
ostrzału w kierunku wschodnim.  

 „Orszak” ze sztabu zabrał dokumenty in blanco dla rannych, którzy 

mieli być przekazani na leczenie w konspiracyjnych punktach sanitarnych 
i  do  Wilna.  Z  Radziusz  Łozowych  odjechał  konno  do  folwarku 
Miłoszewskich. Dominikowi Kropczyńskiemu „Frankowi” pozostawił pod 
opieką  wóz  sztabowy,  na  którym  złożone  były  stare  karabiny,  torba  z 
dokumentami, aparat fotograficzny i radio.  
„Łupaszka” z plutonu „Maksa” posłał Kazimierza Bagińskiego „Lipę” do 
punktu  kontaktowego  pod  Świr.  Stamtąd  miał  zabrać  i  przyprowadzić 
lekarzy  Jana  Ginkę,  Gulewicza  i  Gołońskiego,  członków  konspiracji 
świrskiej.  Ponieważ  długo  nie  wracał,  „Łupaszka”  posłał  „Maksa”  z 
plutonem. Potem okazało się, że „Lipa” trafił do niewoli sowieckiej. Przy 
nadarzającej  się  sposobności  uciekł  i  powrócił  za  kilka  dni  do  oddziału. 

background image

 

25 

Pluton  „Maksa”,  podchodząc  pod  zabudowania  wsi  Niedaroszli,  został 
ostrzelany  z  broni  maszynowej  z  pobliskiego  lasu.  „Maks”  zawrócił  i 
zameldował  „Łupaszce”  o  incydencie.  W  południe  zobaczono  w 
Radziuszkach  wychodzące  z  lasu  i  zachowujące  się  prowokacyjnie 
oddziały  sowieckie,  które  z  powrotem  schowały  się  w  lesie.  Atmosfera 
zagęszczała  się  niepokojąco.  Atak  sowiecki  był  kwestią  godzin.  O  godz. 
16-tej  służbowy  plutonu  „Maksa”  Aleksander  Iwanowski  „Rosa” 
zauważył  zapaloną  łaźnię  i  wyłaniające  się  z  mroku  oddziały.  Dopiero  o 
zmierzchu  rozpoczęło  się  zmasowane  uderzenie  brygady  im. 
„Woroszyłowi”, brygady im. „Gastella” i oddziału im. „Susłowa”. Z flanki 
nacierał  oddział  im.  „Zwycięstwa”.  Natarcie  odbywało  się  przy 
akompaniamencie  huraganowego  i  niecelnego  ognia  broni  maszynowej, 
przeraźliwego wycia i okrzyków "hurra".   Ogromna bezładna  masa  ludzi 
wyłoniła  się  od  strony  wschodniej.  Zastosowana  taktyka  polegała  na 
dążeniu do psychicznego załamania obrońców polskich i wypędzenia ich 
na  otwartą  przestrzeń.  Oddział  „Łupaszki”  ze  spokojem  przyjął  natarcie 
sowieckie.  Podpalona  na  przedpolu  stodoła  z  sianem  oświetliła 
atakujących,  którzy  sami  nie  widzieli  pozostających  w  ciemnościach 
pozycji polskich. 

 Główne  uderzenie  zostało  skierowane  na  2  pluton  „Kitka”  w 

Radziuszkach  Łozowych.  Żołnierze  zajęli  wysunięte  przed  wsią 
stanowiska  obronne.  Przy  cekaemie  zaległ  „Kitek”,  przedwojenny 
podoficer  zawodowy  i  specjalista  broni  maszynowej.  Prowadził  ogień 
ciągły  i  długimi  seriami.  Równocześnie  strzelano  z  kilku  elkaemów  i 
erkaemów  oraz  karabinów.  Pluton  kawalerii  przymierzał  się  do  obejścia 
nieprzyjaciela  i  zaatakowania  go  od  tyłu.  Ogłuszający  huk  wystrzałów  i 
krzyki  wywołały  popłoch  koni;  zwierzęta  nie  dawały  się  wyprowadzić  z 
obór,  wyrywały  się  i  uciekały  do  Radziusz.  W  takiej  sytuacji  ułani 
wzmocnili pluton „Kitka”. Celny i skuteczny ogień załamywał kolejne fale 
ataków.  Partyzanci  sowieccy,  przyciśnięci  do  ziemi  i  popędzani  przez 
swoich  dowódców,  kilkakrotnie  zrywali  się  i  próbowali  bezskutecznie 
sforsować polski ogień zaporowy.  

 „Łupaszka” zorientował się, że przeciwnik za wszelką cenę dąży do 

rozerwania obrony, zepchnięcia oddziału do rzeki Straczy, otoczenia go i 
rozbicia.  Most  na  rzece  był  bowiem  zniszczony  (nb.  przez  niego).    W 
każdej  chwili  istniało  prawdopodobieństwo  wyprowadzenia  przez 
nieprzyjaciela  jeszcze  większych  sił,  które  podciągnięte  w  rejon  bitwy, 
przegrupowały się i oczekiwały rozkazu do ataku.  

background image

 

26 

 Nie  chcąc  dopuścić  do  okrążenia  „Łupaszka”  postanowił  oderwać 

się  od  Sowietów  i  odskoczyć  za  rzekę.  „Maksowi”  zlecił  dopilnowanie 
przeprawy  i  wsparcie  obrony  w  Radziuszach.  Zluzowany  1  pluton 
„Rakoczego”  miał  ochraniać  i  ubezpieczać  przeprawę  z  drugiej  strony 
rzeki.  Podobnie  jak  w  Worzianach,  nie  wytrzymał    napięcia  „Bohun”  i 
zdał  dowodzenie  plutonem  „Maksowi”.  Posłany  kpr.  Władysław  Kiwit 
„Olszyna”  objął  nad  nim  komendę.  Plutony  obsadziły  skraj  niewielkiego 
jaru, skąd prowadziły flankowy silny ogień z broni maszynowej i ręcznej. 
Dwukrotnie odparto szturm Sowietów. Włączenie się aktywne do walki 3 i 
4  plutonu  osłabiło  napór  na  pluton  „Kitka”;  rozdzielone  oddziały 
sowieckie atakowały teraz dwa punkty oporu.  

 Przeprawa przez Straczę odbywała się w ciemnościach. Dwie łodzie 

wywróciły  się  i  zatopiły.  Jedyną  pozostałą  kierował  Zygmunt 
Miłoszewski.  Kolejno  przewieziono  rannych  i  pluton  „Rakoczego”  z 
„Węgielnym”,  potem  pozostałe  plutony.  Część  partyzantów  pokonała 
rzekę  wpław.  Utonął  „Rom”,  płynący  z  cekaemem.  „Łupaszka” 
kontrolował  przebieg  bitwy  i  ewakuację.  Kiedy  większość  oddziału 
znalazła się za rzeką, trzema czerwonymi rakietami dał sygnał do odwrotu. 
Dla plutonu „Kitka” i kawalerii borykających się z brakiem amunicji była 
to najwyższa pora. Wytrwali do ostatka, dopiero rozkaz dowódcy pozwolił 
na  opuszczenie  zajmowanych  stanowisk.  Wycofano  się  z  Radziusz 
Łozowych  do  majątku  Miłoszewskich.  Pozostawiono  cekaem  i  wóz  ze 
starymi  karabinami,  których  nie  można  było  zabrać.  Zawieruszył  się 
„Franko”, po odejściu plutonów ukrył się w kurniku, gdzie przesiedział do 
rana.  

 Na dłuższą chwilę zapanowała kompletna cisza. Oddziały sowieckie 

raptem utraciły kontakt z Polakami. Wystrzelone w górę czerwone rakiety 
do reszty ich zdezorientowały. Dla nich bowiem czerwony kolor oznaczał 
przystąpienie  do  generalnego  szturmu.    W  panujących  ciemnościach  z 
dwóch  przeciwnych  kierunków  natarły  na  siebie  oddziały  sowieckie. 
Wywiązała  się  gwałtowna  walka,  zanim  zorientowano  się  w  sytuacji. 
Tymczasem  zakończona  została  ewakuacja  5.  Brygady  na  prawy  brzeg 
Straczy.  W  grupie  ostatnich  żołnierzy  znajdował  się  „Łupaszka”. 
Następnie, korzystając z nocy, brygada odskoczyła na odległość kilkunastu 
kilometrów przez Świrankę do Białej Wody, odrywając się tym samym od 
nieprzyjaciela.  

 W  kilkugodzinnej  bitwie  pod  Radziuszami  straty  oddziału 

„Łupaszki” były niewielkie (1 zabity, 1 utonął i 6 rannych, kilku wziętych 
do  niewoli).  Strona  sowiecka  oceniła  straty  polskie  na  15-20  zabitych,  2 

background image

 

27 

kaemy i 30 kb. Ponadto twierdzono o rozbiciu przez oddział im. „Lenina” 
w  zasadzce  oddziału  polskiego  w  sile  100  ludzi,  idącego  z  odsieczą  z 
kierunku  Świra.  Podany  fakt  nie  miał  nigdy  miejsca,  gdyż  żaden  inny 
oddział  polski,  poza  brygadą  „Łupaszki”,  w  tym  rejonie  wówczas  nie 
działał.  Straty  sowieckie  nie  są  na  razie  znane.  Ludność  twierdziła,  że 
zabrano z pola walki ok. 200 zabitych i rannych.  

 3  lutego  1944  r.    pod  Radziusze  przybył  „Maks”  z  drużyną  celem 

dokonania  rozpoznania.  Koło  gajówki  Hrynkiewicza  miał  potyczkę  z 
patrolem  sowieckim,  wysłanym  z  podobnym  zadaniem.  W  starciu  stracił 
trzech zabitych, ranny został Ireneusz Pakulski „Irek”. Zdobyto 2 pepesze i 
kb oraz odebrano dwie furmanki z zagrabionym mieniem ludności.  

 Niepowodzenie  oddziałów  sowieckich  pod  Radziuszami  było 

finałem  kilkudniowej  operacji  przeciwko  brygadzie  „Łupaszki”.  5. 
Brygada, teoretycznie stojąca na przegranej pozycji, dowiodła znów swych 
walorów bojowych i taktycznych. Nie dała się uwikłać w narzuconą bitwę, 
w  odpowiednim  momencie  w  sposób  zorganizowany  oderwał  się  od 
nieprzyjaciela.  

 Przeciwnik  nie  przewidywał  w  planach  takiego  zakończenia  akcji. 

Zresztą  sam  wpadł  w  misternie  przygotowaną  pułapkę.  Był  pewien 
powodzenia  przedsięwzięcia,  głosząc  zawczasu  rozbicie  oddziału 
polskiego.  Przebieg  wypadków,  znanych  szerokiemu  społeczeństwu, 
kompromitował go politycznie i propagandowo. Sztab partyzancki rejonu 
wileńskiego  świadomie  podtrzymał  we  własnym,  swoiście  pojętym, 
interesie  przez  pewien  czas  tezę  o  rozgromieniu  5.  Brygady  Wileńskiej. 
Przyznał nawet za to nagrody i pochwały dowódcom i oddziałom. Inaczej  
postępował  na  zewnątrz.  Żadnego  nagłośnienia  i  pisania  o  bitwie,  jakby 
nigdy jej nie było. Najwyraźniej swe niepowodzenie chciano ukryć przed 
opinią  publiczną.  Pragnął  dawać  najmniej  powodów  do  oskarżeń  o 
złamanie  porozumienia  i  zamiar  likwidacji  wykrwawionego  oddziału 
polskiego. Świadkiem przygotowań i demonstracyjnego napadu na oddział    
„Łupaszki”  była  miejscowa  ludność.  Naocznie  przekonała  się  o  polityce 
sowieckiej w stosunku do oddziałów Armii Krajowej.   Postępowanie 
partyzantki  sowieckiej  zmieniło  do  niej  stosunek  miejscowej  ludności. 
Porównywano  ją  do  okupanta  niszczącego  bezpardonowo  Polaków. 
Wpływy sowieckie w terenie poczęły się gwałtownie zmniejszać. To m.in. 
było  powodem,  że  pozbawione  oparcia  w  terenie  oddziały  i  grupy  z 
brygady  im.  „Gastella”  zostały  wyparte  i  opuściły  obszar  południowo-
zachodniej Wileńszczyzny.  

background image

 

28 

 Bitwa  pod  Radziuszami  zamknęła  rozdział  w  stosunkach  polsko-

sowieckich.  Kolejny  raz  wyszła  na  jaw  podwójna  gra  Sowietów  w 
stosunku  do  Polaków.  Napad  na  5.  Brygadę  odsłonił  prawdziwe  plany, 
opracowane  w  głębokiej  tajemnicy.  Określanie  partyzantki  sowieckiej 
mianem wroga nr 2. nie było wymysłem propagandowym, lecz wynikało z 
realiów. Obok Niemców Sowieci stanowili największe zagrożenie. Fiasko 
akcji  skierowanej  przeciwko  brygadzie  „Łupaszki”  pokrzyżowało 
sowieckie plany zniszczenia sił AK na Wileńszczyźnie.  

 Stoczone  przez    5.  Brygadę  Wileńską  walki  pod  Worzianami  i 

Radziuszami  miały  ważny  aspekt  polityczno-wojskowy.  Na  początku 
1944r. okupant hitlerowski i partyzantka sowiecka przekonały się dobitnie 
o rosnącej sile oddziałów Armii Krajowej, z którą musiano liczyć się coraz 
poważniej.