Bitwa w Tulicach, czyli trzy błędy Żelaznego
Wpisany przez Krzysztof Gordon Lenz
sobota, 23 kwietnia 2011 10:37
Kończy się pierwsza dekada czerwca 1946 roku. Piąty szwadron 5 Brygady Wileńskiej,
dowodzony przez podporucznika czasu wojny Zdzisława Badochę „Żelaznego”, ma prawo czuć
się zmęczony, ale partyzantom humory dopisują. Bo i mają się czym szczycić. Błyskawiczny
rajd, jaki przeprowadzili po terenie Prus Wschodnich przyniósł efekty, które przyprawiły o
bezsilną wściekłość siły bezpieczeństwa. Dość wspomnieć, że jednego tylko dnia, 19 maja
1946 roku, przejeżdżają zdobycznym Studebakerem ponad 100 kilometrów, rozbijając po
drodze posterunki milicji w Kaliskach, Osiecznej, Osieku, Skórczu, Lubichowie, Zblewie i w
Starej Kiszewie. Rozbrajają milicjantów (wystawiając im pokwitowania za odebraną broń),
niszczą połączenia telefoniczne i palą dokumentację. Zaskoczone załogi posterunków nie
stawiają oporu, partyzanci zaś nie robią im krzywdy. Ujętych funkcjonariuszy milicji lub żołnierzy
Ludowego Wojska Polskiego, o ile nie „wsławili” się zbrodniami przeciwko ludności polskiej albo
nie atakowali oddziałów podziemia – zawsze puszczają wolno. Co innego z funkcjonariuszami
UB. Tych żołnierze „Łupaszki” od zawsze uznają za członków organizacji zbrodniczej, podobnie
jak wcześniej gestapo i NKWD. Dlatego w Starej Kiszewie rozstrzeliwują pięciu ubeków i
jednego enkawudowca. C’est la guerre...
Jest 10 czerwca 1946 roku. Upalny, drugi dzień Zielonych Świątek. Szwadron szykuje się do
powrotu na Pomorze. Na miejsce odpoczynku przed wymarszem dowódca oddziału wybiera
zamieszkaną w większości przez polskich osadników wieś Tulice koło Sztumu. Zbliża się
godzina 10. „Żelazny” obchodzi wieś, bada jej topografię. Stwierdza, że nie da się jej w pełni
zabezpieczyć. Decyduje, że oddział nie będzie tutaj nocował, tylko o zmroku wyruszy w drogę.
Wystawia posterunki, reszcie szwadronu daje czas na czyszczenie broni, pranie mundurów i
odpoczynek przed wymarszem.
Godzina 16. „Żelazny” popełnia pierwszy tego dnia błąd. Jeszcze przed opuszczeniem Tulic
zwalnia zatrzymanego wcześniej niejakiego Ruszkowskiego, milicjanta ze Starego Targu. Ten,
wykazując się gorliwością wobec nowej władzy, około godziny 18 powiadamia Państwowy
Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Sztumie o miejscu postoju „bandy Łupaszki”. Dowódcy
trwających od kilku dni w pełnej gotowości bojowej pododdziałów Ludowego Wojska Polskiego,
MO i UB ze Sztumu i Malborka pospiesznie opracowują plan ataku. Wkrótce w stronę Tulic
wyruszają trzy ciężarówki. Jedna z 36 żołnierzami 55 pułku piechoty LWP, pod dowództwem
porucznika Marka Jaworskiego i dwie z 27 funkcjonariuszami KP MO i PUBP, dowodzonymi
przez lokalnych szefów resortu bezpieczeństwa. Plan zakłada oskrzydlenie „bandytów” od
południa i północy, a następnie zamknięcie ich w pierścieniu okrążenia i zlikwidowanie. Rozkaz
brzmi: jeńców brać tylko w ostateczności.
W miejscowości Stary Targ rozdzielają siły. Pododdział LWP skręca w stronę Nowego Targu i
Krasnej Łąki, odcinając szwadronowi „Żelaznego” ewentualną drogę odwrotu w lasy nad
1 / 3
Bitwa w Tulicach, czyli trzy błędy Żelaznego
Wpisany przez Krzysztof Gordon Lenz
sobota, 23 kwietnia 2011 10:37
Jeziorakiem. Milicjanci i ubecy jadą w kierunku Waplewa, stamtąd lokalną drogą wprost do
Tulic. Wydaje się, że los nie spodziewających się ataku, odpoczywających partyzantów
wileńskich, jest przesądzony. Na szczęście dla nich, misterny zdawałoby się plan, sypie się z
powodu braku synchronizacji zaplanowanych działań. Dużą rolę odgrywa też wzajemna niechęć
i rywalizacja pomiędzy żołnierzami frontowymi, a aroganckimi i pewnymi siebie powiatowymi
szefami UBP. Ubecy chcą sami zlikwidować oddział znienawidzonego „Łupaszki”.
Zamykająca pierścień okrążenia od południa jednostka LWP, aby zająć wyznaczone pozycje,
musi przejechać około 10 kilometrów, podczas gdy „bezpieka” ma do przebycia dystans o
połowę krótszy. Dlatego dociera na miejsce dużo wcześniej, jeszcze przed zapadnięciem
zmroku. Po drodze znowu rozdzielają siły. Samochód z szefami UBP skręca do majątku
Waplewo i tam się zatrzymuje. Druga ciężarówka, bez jakiegokolwiek rozpoznania, na
wyłączonym silniku siłą rozpędu wjeżdża do wsi.
Godzina 20.30. Podporucznik Zdzisława Badocha „Żelazny” popełnia drugi błąd w tym dniu, po
raz pierwszy od początku działań dając się zaskoczyć przeciwnikowi. Przez niefrasobliwość.
Zbiera oddział w murowanym budynku w centrum wsi, tuż przy głównej drodze. Wkrótce ma
nastąpić wymarsz. Bogdan Obuchowski „Zbyszek” zmienia stojącego na warcie kilkadziesiąt
metrów dalej,w kierunku Waplewa, Waldemara Zawadzkiego „Ponurego”. W tym czasie reszta
oddziału relaksuje się, śpiewając wojskowe i patriotyczne pieśni. Akompaniuje im na pianinie
Henryk Urbanowicz „Zabawa”. Nagle słyszą długą serię z automatu. To zaskoczony wartownik
w ostatniej chwili alarmuje oddział.
Partyzanci wybiegają z budynku tylnym wejściem od strony podwórza. „Żelazny”, z kilkoma
ludźmi biegnie w prawo, jego zastępca, sierżant Olgierd Christa „Leszek” z resztą oddziału
biegnie w lewo. Na nic zdały się przewidywania pewnego siebie komendanta powiatowego
Milicji Obywatelskiej ze Sztumu. Pododdział wileński nie tylko nie rzuca się do panicznej
ucieczki, ale przystępuje do natychmiastowego ataku. Przygważdża milicjantów zmasowanym
ogniem, nie pozwala im oddalić się od ciężarówki i rozwinąć linii obrony. Na miejscu ginie trzech
milicjantów, inni trzej, w tym komendant powiatowy, zostają ranni. Ranny jest też jeden
funkcjonariusz UB. „Żelazny”, zupełnie się nie kryjąc, stoi wyprostowany kilka metrów od
budynku i ostrzeliwuje przeciwnika z MP. I to jest jego trzeci i ostatni błąd tego dnia. Zostaje
postrzelony w okolice prawego obojczyka i pada zalany krwią. Na szczęście kula przechodzi na
wylot, nie uszkadzając płuca. Natychmiast opatruje go sanitariuszka oddziału Danuta
Siedzikówna „Inka".
W ciągu kilku minut podgrupa operacyjna zostaje otoczona. Część milicjantów krzyczy
przerażona, żeby nie strzelać, inni bronią się jeszcze, by po chwili się poddać. Partyzanci
rozbrajają milicjantów. Pospiesznie sprawdzają ich dokumenty. Wśród zatrzymanych ujawniają
dwóch funkcjonariuszy UB ze Sztumu: Maksymiliana Kantorowskiego i Kazimierza
Baczyńskiego, odmawiających ujawnienia swojej przynależności organizacyjnej. Półprzytomny
„Żelazny” wydaje rozkaz ich likwidacji. Egzekutorami są „Leszek” i „Gryf”.
Dowództwo szwadronu przejmuje Olgierd Christa „Leszek”. Nakazuje wzmocnić ubezpieczenie
z kierunku, skąd nadjechał przeciwnik, a Henrykowi Wojczyńskiemu „Mercedesowi” poleca
sprawdzić, czy ostrzelany samochód nadaje się jeszcze do jazdy. Wszystko jest w porządku,
2 / 3
Bitwa w Tulicach, czyli trzy błędy Żelaznego
Wpisany przez Krzysztof Gordon Lenz
sobota, 23 kwietnia 2011 10:37
nie wchodzi tylko drugi bieg. Po załadowaniu broni i umieszczeniu na pace rannego
„Żelaznego”, 5 szwadron rozpoczyna odwrót. Powoli jadą w kierunku Krasnej Łąki, mimo
uzyskanej od milicjantów informacji o czekającej tam na nich drugiej podgrupie operacyjnej.
Natrafiają na nią, po przejechaniu zaledwie 4 kilometrów, w osiedlu Olszówka. Żołnierze LWP,
nie mając pewności z kim mają do czynienia, wołają o podanie hasła. „Leszek” gra na zwłokę, w
tym czasie szwadron opuszcza samochód, wynosząc rannego „Żelaznego”. „Leszek”
bezczelnie żąda od żołnierzy, żeby ci pierwsi podali hasło. „Sztum” – ktoś odkrzykuje. Wtedy
Christa rozkazuje Henrykowi Kazimierczakowi „Czajce” oddać kilka serii z karabinu
maszynowego w bruk, tuż przed stanowiskami wojska. Ze strony przeciwnej nie pada ani jeden
strzał.
Oddział porzuca samochód. Na prowizorycznych noszach, na przełaj po bezdrożach, przez
podmokłe łąki, niosą rannego Zdzisława Badochę. Po całonocnym marszu zatrzymują się w
opuszczonym gospodarstwie, 2 kilometry od szosy prowadzącej do Sztumu.
(ciąg dalszy w następnym numerze)
3 / 3