Hilaire Belloc – nieustraszony żołnierz
Kościoła walczącego
Hilaire Belloc fot. National Portrait Gallery / FORUM
Hilaire Belloc wydaje się pozostawać w cieniu Chestertona, chociaż
jako pisarz był on nie mniej płodny od autora Ortodoksji. Robert
Speaight w książce The Life of Hilaire Belloc zacytował sir Johna
Squire, który powiedział: „Ktoś, kto spróbuje zbadać pisarstwo
Belloca, pomyśli, że podejmuje się napisania historii literatury
małego narodu”. W Polsce przetłumaczono większość ważnych dzieł
Chestertona, Belloc wciąż jest praktycznie nieznany albo znany
jedynie przez nielicznych czytelników.
Jan J. Franczak: Wydaje się, że nie lepiej jest w świecie
anglojęzycznym?
Joseph Pierce: Myślę, że uczciwe byłoby stwierdzenie, że Belloc wciąż
żyje w cieniu swojego dobrego przyjaciela G. K. Chestertona, chociaż
w ostatnich latach nieco się z tego cienia wyłonił. Kiedy George
Bernard Shaw określił Chestertona i Belloca wziętych razem jako
mistyczną bestię o nazwie „chesterbelloc”, przyznawał, że obaj byli
postrzegani równoznacznie i ramię w ramię jako sobie równi pod
względem literackiej rangi i wpływu na kulturę. Jest zatem dziwne i
trochę niesprawiedliwe, że Belloc zmalał, podczas gdy Chesterton
urósł. Jak usiłowałem pokazać w moich własnych publikacjach, są oni
towarzyszami broni, których powinno się ponownie postrzegać jako
sobie równych.
Cóż… Jeśli mówimy o „życiu w cieniu”, prawda jest taka, że w cieniu
tych dwóch wybitnych postaci ukrywa się trzeci płodny pisarz (i
poliglota), który był ich przyjacielem, a którego nie wspomniał pan
Shaw. I podobnie jak Chesterton nawrócił się na katolicyzm...
Przypuszczalnie ma pan na myśli niesłusznie niedocenionego
Maurice’a Baringa, który był wielkim przyjacielem zarówno Belloca,
jak i Chestertona i który został unieśmiertelniony wraz ze swoimi
dwoma przyjaciółmi w cudownym portrecie grupowym Jamesa
Gunna A Conversation Piece. Według mnie Baring to jeden z
najświetniejszych powieściopisarzy minionego wieku, jak również
bardzo udany poeta. Jego powieści były bestsellerami pomiędzy
dwiema wojnami zarówno we Francji, jak i w Anglii. Kilka z nich – a w
szczególności C, Cat’s Cradle oraz Robert Peckham – należą do klasyki
dwudziestowiecznej katolickiej literatury pięknej.
Mamy zatem trzech pisarzy, którzy mogliby dostarczyć
wystarczająco dużo literatury dla trzech małych narodów. Dodajmy,
że byłyby to narody katolickie (z których dwa nawróciłyby się na
katolicyzm). Całkiem nieźle jak na katolickie odrodzenie w Wielkiej
Brytanii. Miejmy nadzieję, że będziemy jeszcze mieli okazję
porozmawiać o Baringu i Chestertonie w przyszłości, ale skupmy się
na Bellocu.
Za każdym razem kiedy patrzę na zdjęcia Belloca, przypomina mi
boksera wagi ciężkiej. Był on zaciekłym polemistą i obrońcą wiary.
Aczkolwiek z drugiej strony była to bardzo romantyczna dusza o
specyficznym poczuciu humoru, jeśli uwzględnimy jego wiersze dla
dzieci. Jednocześnie historia jego miłości do Elodie, jego żony, jest
zarówno romantyczna, jak i tragiczna.
Był poetą, powieściopisarzem, historykiem, dziennikarzem,
apologetą katolickim... Która część jego literackiej spuścizny jest
wciąż dla nas istotna?
Cała ona jest istotna, choć w szczególności: jego poezja, jego dzieła
historyczne i jego rola jako apologety katolickiego.
Jako poeta Belloc zalicza się do najświetniejszych twórców XX wieku.
Jeśli chodzi o czystą niesforność, mamy hałaśliwą inwektywę Lines to
a Don, ripostę ubliżającą nauczycielowi, „który ośmielił się
zaatakować mojego Chestertona”; jeśli chodzi o niezmordowaną
werwę, to mamy dokazywanie i tupanie w The End of the Road; jeśli
chodzi o katastroficzne poczucie upadku Anglii, mamy podzwonne
rozbrzmiewające w Ha’nacker Mill; jeśli chodzi o mistyczne poczucie
życiowego wygnania, mamy yeatsowską tęsknotę pomiędzy wiarą a
zaczarowaną krainą, która zostaje zniewalająco przywołana w Twelfth
Night; jeśli chodzi o taniec melancholii i radości wśród „ruin czasu”,
to mamy skoczne podrygiwanie i klaskanie migotliwej bellocańskiej
Tarantelli.
Które z dzieł historycznych Belloca są szczególnie ważne?
Wiele z nich. Zbyt wiele ich, by wymienić. Napisał tak bardzo dużo
biografii postaci historycznych. Jego pierwsza biografia Danton
została opublikowana w roku 1899, potem napisze kolejne biografie
znanych postaci historii, specjalizując się szczególnie – choć w
żadnym wypadku wyłącznie – w bohaterach reformacji angielskiej.
Wśród nich są studia nad Cromwellem, Jakubem II, Wolsey’em,
Cranmerem, Karolem I Stuartem i Miltonem. Opublikował także
panoramiczne studia całych okresów, takie jak Herezja reformacji
(How the Reformation Happened) oraz Characters of the
Reformation, jak również cztery tomy History of England.
Jego główna spuścizna jako historyka dzieli się na trzy obszary.
Pierwszy to jego brzemienna w skutkach walka z H. G. Wellsem wokół
„zarysu historii”; drugi to przełomowe zakwestionowanie „oficjalnej”
historii reformacji i wreszcie jego teleskopowe i panoramiczne
studium „wielkich herezji”.
Aby uniknąć snobizmu chronologicznego, który zakłada wyższość
teraźniejszości nad przeszłością i który wpływa na brak proporcji i
skupienia, Belloc wierzył żarliwie w to, że historycy muszą postrzegać
historię oczami przeszłości, a nie teraźniejszości. Muszą oni wczuć się
w umysłowość i serce protagonistów, których studiują. A żeby zrobić
to właściwie, muszą mieć wiedzę na temat filozofii i teologii po to,
żeby zrozumieć swoją własną dyscyplinę akademicką i zachować
dyscyplinę w swoich badaniach nad nią. Nieznajomość filozofii i
teologii oznacza nieznajomość historii.
„W historii musimy porzucić pozycję obronną – pisał w roku 1924. –
Musimy uświadomić naszym przeciwnikom, że nie tylko mylą się w
swojej filozofii, że nie tylko są niedoinformowani w swojej ocenie
przyczyny i skutku, ale także oderwani od przeszłości: która należy do
nas”.
Wspomniał też pan jego rolę jako apologety katolickiego...
W książkach Survivals and New Arrivals (1929) oraz Wielkie herezje
(The Great Heresies, 1938) Belloc sporządził mapę wojny idei, która
kształtowała historię Europy i nie tylko. To właśnie w tej sferze
widzimy Belloca wyłaniającego się nie tylko jako apologeta katolicki,
ale też jako prorok, szczególnie jeśli chodzi o jego przestrogi przed
ponowioną groźbą islamu. Na przykład niemal mrożący krew w żyłach
jest fakt, jak Belloc pisał o zakończeniu muzułmańskiego oblężenia
Wiednia „w dniu, który powinien należeć do najsłynniejszych w
historii – 11 września 1683 roku”. To data, o której świat
chrześcijański haniebnie zapomniał, ale o której najwidoczniej
pamiętali bojownicy islamu, czego aż nadto wyraźnym
odzwierciedleniem były terrorystyczne ataki 11 września 2001 roku.
„Zawsze wydawało mi się możliwe, a nawet prawdopodobne, że
nastąpi wskrzeszenie islamu i że nasi synowie albo nasi wnukowie
ujrzą odnowienie tej potężnej walki pomiędzy kulturą chrześcijańską
a tym, co przez ponad tysiąc lat było jej największym
przeciwnikiem”
. Te słowa, napisane ponad sześćdziesiąt lat temu,
zostały zlekceważone. Dzisiaj rozbrzmiewają one jak podzwonne dla
Europy.
To właśnie jego proroctwo o islamie sprawiło, że sięgnąłem po jego
książki. To było porażające. Nie mogłem uwierzyć, że ktoś potrafił
przewidzieć przyszłość tak dobrze w roku 1938. A nie było to jego
jedyne proroctwo, które wydaje się wypełniać właśnie teraz. Myślę,
o jego przewidywaniach, jeśli chodzi o przyszłe ataki na Kościół w
tej samej książce pt. Wielkie herezje. W szczególności, kiedy mówi w
ostatniej części zatytułowanej „Faza nowożytna”, że „nowożytny
atak nie będzie nas tolerować. Będzie dążyć do naszego
zniszczenia”. A następnie dodaje: „My także nie możemy go
tolerować. Musimy starać się go unicestwić, gdyż mamy do
czynienia z w pełni wyposażonym i zaciekłym wrogiem Prawdy,
dzięki której żyją ludzie. Pojedynek toczy się na śmierć i życie”
Mam wrażenie, że rozgrywa się to właśnie tuż przed naszymi
oczami. Być może epidemia sprawiła, że stało się to nawet bardziej
widoczne. Zatem chyba najwyższy czas odkryć na nowo książki
Belloca i dowiedzieć się, co jeszcze miał nam do powiedzenia niemal
wiek temu?
Bellocańska analiza „fazy nowożytnej” tej odwiecznej walki pomiędzy
siłami światłości i życia – tj. Kościoła – a siłami ciemności i śmierci jest
w istocie niezwykle imponująca i prorocza. Polecałbym także część
„Modern Mind” (Nowożytny umysł) w jego książce Survivals and New
Arrivals. Rozumienie przez Belloca historii intelektualnej i starcia
kultur, szczególnie w odniesieniu do historii świata chrześcijańskiego,
jest po prostu zdumiewające. Z tego powodu jego książki – Wielkie
herezje oraz Survivals and New Arrivals, powinny się znaleźć na liście
lektur każdego katolika. Porównałem jego podejście do czołgu, który
niepowstrzymanie toczy się przez krajobraz stuleci, systematycznie
miażdżąc każdy błąd na swojej drodze.
Jednakże uczciwe będzie powiedzieć, że Belloc nie zawsze był równie
proroczy w swoich spostrzeżeniach, jak wówczas, kiedy pisał na
temat islamu albo o przyszłych atakach na Kościół katolicki. Mam
na myśli jego artykuły dla czasopisma „Land and Water” w czasie I
wojny światowej. W końcu nawet stał się z tego powodu
pośmiewiskiem. Pokazuje to pan w jego biografii Old Thunder: A life
of Hilaire Belloc. Co się wówczas stało? Był lepszy w przewidywaniu
odległej przyszłości niż tej bliższej?
To dobre pytanie! Są dwa problemy związane z pisaniem przez
Belloca na temat I wojny światowej. Pierwszym jest jego frankofilia
oraz pogarda i obrzydzenie wobec wszystkiego, co ogólnie
niemieckie, oraz wszystkiego, co w szczególności pruskie. Postrzegał
ducha pruskiego militaryzmu i imperializmu jako przekleństwo swojej
epoki albo przynajmniej jako jedno z głównych przekleństw epoki
niszczonej różnorakimi przekleństwami. Jako urodzony w roku wojny
francusko-pruskiej, która zmusiła jego rodzinę do emigracji, Belloc
miał dobre powody, by być podejrzliwym wobec pruskiego
militaryzmu, ale dopuścił, by jego miłość do rodzinnej Francji i jego
uprzedzenie do Prus zaciemniły mu ocenę wojny. Był nazbyt
stronniczy, a zatem zbyt szowinistyczny, by móc widzieć różne
zagadnienia wyraziście. Innym powodem jego kiepskiego osądu było
to, że w swojej znajomości historii wojskowej, którą miał naprawdę
rozległą, nie brał pod uwagę nowego technologicznego oblicza
działań wojennych. Jego analiza strategii militarnej bardziej pasowała
do wojen napoleońskich wiek wcześniej niż do sytuacji w okopach i
przemysłowych metod działań wojennych, do której ona
wprowadziła. Jednym słowem: był zbyt stronniczy, by być
obiektywnym i zbyt zakorzeniony w staroświeckiej przeszłości, jeśli
chodzi o historię wojskowości, by trafnie ocenić sytuację.
Hilaire Belloc mógłby być jednym z patronów europejskiej jedności.
Jednak sądzę, że jest mało prawdopodobne, by popierał Unię
Europejską w jej obecnym kształcie, chociaż przewidywał, że
pewnego dnia kraje europejskie będą próbować osiągnąć jedność
zniszczoną przez rewoltę protestancką. Jego wizja Europy była
całkowicie odmienna od wizji euro-biurokratów. W swojej książce
Europe and the Faith, która została opublikowana dokładnie sto lat
temu, dwa lat po I wojnie światowej, oświadczył całkiem
bezpośrednio: „Kościół to Europa, a Europa to Kościół”. Jego słowa
są nie mniej, ale nawet bardziej kontrowersyjne teraz, niż były
wówczas, kiedy je napisał. Na końcu tej samej książki dodał:
„Europa powróci do Wiary albo zginie”. Czy zatem Belloc
głosowałby za brexitem? Uważał on, że gdyby nie Anglia, Europa
prawdopodobnie zachowałaby swoją jedność.
Świecki fundamentalizm Unii Europejskiej wywołałby u Belloca
zupełne obrzydzenie i prawdopodobnie postrzegałby ją jako
demoniczną parodię „Europy wiary”, którą sobie wyobrażał. Jak
sądzę, opowiadałby się za rozwiązaniem skorumpowanej i
antychrześcijańskiej Unii Europejskiej. Jako człowiek, który uważał
siebie za patriotę Sussex (hrabstwa na południowym wybrzeżu
Anglii), co pokazuje jego najlepsza poezja i jego wspaniała książka The
Four Men, wierzył on w lojalność wobec podmiotów kulturowych
rozmiaru hrabstwa (Shire) i hrabstwu podobnych, z których wszystkie
są częścią Europy w takim stopniu, w jakim są częścią świata
chrześcijańskiego. Byłby przerażony myślą, że Sussex mógłby być
rządzony z Brukseli, w szczególności, że był niezadowolony z faktu, iż
rządzono nim z Londynu!
Obawiam się, że tak zwani nowożytni Europejczycy w ogóle nie
zrozumieliby jego postawy: urodzony we Francji, noszący francuskie
imię, patriota Sussex i Anglik do szpiku kości, człowiek opłakujący
zniszczenie europejskiej jedności przez rewoltę protestancką i
kochający Europę jak nikt inny, a do tego polityk – horribile dictu! –
pokazujący swój różaniec na spotkaniu wyborczym. Dla nich bycie
Europejczykiem oznacza zapomnienie o swojej tożsamości
narodowej.
Z drugiej strony wydaje się, że Belloc byłby nie mniej przerażony
postawą niektórych hierarchów katolickich, którzy świętowali
pięćsetną rocznicę reformacji?
Belloc i jego dobry przyjaciel Chesterton, w zgodzie z wielkimi
papieżami, którzy żyli w ich czasach – od Leona XIII do Piusa XI –
wykazywali się głębokim zrozumieniem niebezpieczeństwa, jakie
stanowiła dla Kościoła i społeczeństwa herezja modernizmu. To
Chesterton powiedział, że nie chcemy Kościoła, który będzie poruszał
się wraz ze światem, ale Kościoła, który poruszy świat. Ortodoksja
katolicka porusza świat; herezja modernistyczna porusza się wraz ze
światem. Ta pierwsza służy Heiliger Geist (Duchowi Świętemu), ta
druga służy Zeitgiest (Duchowi Czasu). Belloc jako sługa Ducha
Świętego i nieustraszony nieprzyjaciel Ducha Epoki, jest żołnierzem
Chrystusa, wojownikiem Kościoła walczącego, który bierze udział w
odwiecznej wojnie z „władcą tego świata” (por. J 12,31). Z tego
powodu jest świadkiem prawdy i sojusznikiem wszystkich
prawdziwych chrześcijan, którzy wciąż wierzą w to, w co Kościół i
święci zawsze wierzyli, i głoszą to, co oni głosili. Wolałbym raczej być
w butach Belloca na Sądzie Ostatecznym niż w butach tych
modernistycznych biskupów, którzy składają gołosłowne deklaracje
poparcia Kościoła, a jednocześnie uginają kolano przed „władcą tego
świata”. Jedyną rzeczą gorszą od wilka w owczej skórze jest wilk w
przebraniu pasterza!
Skoro mówimy o modernizmie. Wydaje się, że w naszych czasach
jesteśmy świadkami zaćmienia rozumu. Belloc napisał w swojej
książce Mity i fakty o historii Kościoła (The Catholic Church and
History, 1926): „Nie piszę dla modernistów – to znaczy dla ludzi,
którzy myślą, że twierdzenie może być jednocześnie prawdziwe, jak i
nieprawdziwe – ale dla ludzi reprezentujących zdroworozsądkową
tradycję, którzy przyjmują logikę jako ostateczny sąd apelacyjny w
sprawach rozumowych. Gdyż my, katolicy, uważamy rozum za
najwyższą instancję w jego sferze i nie uznamy niczego sprzecznego
z rozumem”
. Dość podobne słowa napisał abp Fulton J. Sheen,
który powiedział w swojej książce Stare nowe błędy (Old Errors and
New Labels, 1931): „Kościół oskarża się o to, że jest wrogiem
rozumu; tak naprawdę jest on jedynym, który weń wierzy”
. Czy
moglibyśmy powiedzieć, że dla Belloca Kościół katolicki był jedynym
obrońcą zdrowego rozsądku i rozumu?
Jako człowiek wykazujący się głębokim rozumieniem wiary katolickiej,
Belloc wiedział, że Kościół katolicki zawsze domagał się
nierozerwalności małżeństwa wiary i rozumu. Wiara, która rozwodzi
się z rozumem, staje się świętym nonsensem; rozum, który rozwodzi
się z wiarą, staje się irracjonalnym nonsensem. Stąd nasza epoka
pychy, chełpiąc się swoim rzekomym racjonalizmem, stoczyła się w
radykalny relatywizm, w którym każdy z nas może „samookreślić się”
jako cokolwiek się nam spodoba (mężczyzna, kobieta, koń, rower),
bez względu na jakiekolwiek ograniczenia narzucane przez
rzeczywistość materialną. Taki irracjonalny „racjonalizm” prowadzi
ostatecznie do nihilizmu i rozpaczy, która jest jego następstwem. Ci,
którzy nie popełnią samobójstwa czy to jako osoby indywidualne, czy
jako społeczeństwa, odbiją się od tego nihilistycznego nonsensu i
oprzytomnieją. Gdy tak się stanie, ci którzy szukają zdrowego
rozsądku, odkryją jedność fides et ratio, którą można odnaleźć w
nauce Kościoła i odkryją, że jest to oaza na pustyni, dostarczająca
życiodajnej wody i życiodajnego rozumu. Odkryją w rzeczywistości, że
rozsądek i świętość są synonimiczne.
W jednym ze swoich esejów zacytował pan Belloca, który
powiedział: „Jedna rzecz na tym świecie jest odmienna od
wszystkich innych. Ma ona osobowość i moc. Jest ona uznawana i
(kiedy uznawana) najgwałtowniej kochana lub nienawidzona. Jest
nią Kościół katolicki. W tym domu duch ludzki ma dach i palenisko.
Na zewnątrz niego jest Noc”. Czy zatem nie byłoby słuszne
stwierdzenie, że dla Belloca samo istnienie, wyjątkowość Kościoła
katolickiego – mimo jego ludzkich wad i niektórych księży, którzy
idą śladem Judasza – były jednym z najważniejszych dowodów
prawdy wiary katolickiej?
Belloc postrzegał Kościół w jego pełni i pod względem
nadprzyrodzonym. Widział go jako Mistyczne Ciało Chrystusa, nie
jedynie na ziemi i w czasie, ale także w czyśćcu i w niebie, poza
czasem. Widział Kościół tak, jak wszyscy wierni katolicy muszą go
widzieć: jako Kościół triumfujący w niebie, Kościół cierpiący w czyśćcu
oraz Kościół walczący w czasie i przestrzeni. Kiedy postrzegamy i
rozumiemy Kościół w tym nadprzyrodzonym sensie, łatwo jest
zrozumieć, że bramy piekła go nie przemogą. To dlatego Kościół jest
jedyną rzeczą na tym świecie, która jest odmienna od wszystkich
innych. To dlatego ma osobowość i moc. Jest to osobowość Chrystusa
i moc Jego królowania. To dlatego jest albo kochany, albo
nienawidzony, tak jak sam Chrystus był albo kochany, albo
nienawidzony. I to dlatego Kościół jest domem ducha ludzkiego. Jest
Domem. Poza Kościołem w istocie panuje Noc, wieczna bezdomność.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Z Josephem Pearce'em rozmawiał Jan J. Franczak
Hilaire Belloc, Wielkie herezje, tłum. Jan J. Franczak, Wydawnictwo
AA, Kraków 2016, s. 105.
Hilaire Belloc, op. cit., s. 197.
Hilaire Belloc, Mity i fakty o historii Kościoła, tłum. Jan J. Franczak,
Wydawnictwo AA, Kraków 2018, s. 19-20.