 
Mather Anne 
 
Wenezuelski milioner 
 
 
 
 
 
 
Zanim Rachel spotkała Joego Mendeza, była samotną matką zmagającą się z 
nieposłuszną córką i nieodpowiedzialnym byłym mężem. Bogaty Wenezuelczyk 
wywrócił jej życie do góry nogami, ale czy pozostanie w nim na dłużej? 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
ROZDZIAŁ PIERWSZY 
„Miał to wszystko, czego kobieta może pragnąć u mężczyzny: wysoki wzrost i chmurną urodę skry-
wającą niebezpieczną, żelazną wolę, dzięki której został milionerem, zanim ukończył dwadzieścia 
pięć lat. Siedział obok niej na kanapie zbyt blisko, by czuła się swobodnie, tak ewidentnie seksowny, 
że robiło się jej słabo. Siła i determinacja sprawiły, że odnosi sukcesy w biznesie, ale Lavender nie 
zamierzała..." 
- Nie muszę tam jechać, jeśli tego nie chcesz, mamusiu. 
Rachel była kompletnie zatopiona w intrygującym życiu miłosnym swojej ostatniej bohaterki, gdy 
Daisy stanęła w drzwiach jej gabinetu. Słowa córki położyły kres temu wyimaginowanemu światu. 
- Och, Daisy! - wykrzyknęła Rachel, wstając od biurka, by przytulić dziewczynkę. - Kiedy powie-
działam, że tego nie chcę? 
- Nie musiałaś mówić - stwierdziła Daisy i wyśliznęła się z objęć matki z młodzieńczą niezależnością 
trzynastolatki. - Wiem przecież, co myślisz 
 
10 
ANNE MATHER 
o Lauren. Ja też za nią nie przepadam. A kiedy ostatni raz ich odwiedziłam, mieszkali jeszcze w 
Anglii. 
Rachel westchnęła. Zdolność Daisy do wczuwania się w jej stan duszy nieustannie ją zdumiewała. 
Chociaż córka nie zawsze jej słuchała. Jak każda nastolatka często nie zgadzała się matką. Jednak gdy 
w grę wchodził ojciec, nie było problemu. 
Daisy wiedziała, że jego zaproszenie, by spędziła dwa tygodnie wakacji z nim i jego drugą żoną w ich 
domu na Florydzie, może się okazać problematyczne. Przez pierwsze trzy lata małżeństwa z Lauren 
Steve widział swoją córkę tylko kilka razy, chociaż Rachel zgodziła się dzielić opieką nad nią. A 
potem nagle, przeniósłszy się w zeszłym roku wraz z firmą do Miami, zapragnął spędzać z nią każde 
wakacje. 
Rachel nie miała żadnych zastrzeżeń. Chciała, by Daisy znała swojego ojca, ale trochę się obawiała, że 
dziewczynka może uznać Stany Zjednoczone za znacznie bardziej ekscytujące od Westlea, małego 
angielskiego miasteczka. 
- Słuchaj, mnie to nie przeszkadza - zapewniła Rachel, odganiając od siebie myśl, jak by się czuła, 
gdyby Daisy postanowiła zamieszkać ze swoim ojcem. Nieoczekiwany sukces w roli autorki roman-
sów okazał się niezwykle miły, ale z pewnością nie zrekompensowałby utraty rodziny. 
- No nie wiem... - Powątpiewała nadal dziewczynka, a Rachel znowu zapragnęła ją przytulić. - Jesteś 
pewna? 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
11 
- Będziesz się świetnie bawiła. - Nie mogła się powstrzymać, żeby nie włożyć pasma ciemnych 
włosów córce za ucho. - Szkoda tylko, że twój ojciec chce cię wysłać w podróż przez Atlantyk w 
towarzystwie jakiegoś obcego faceta. 
Daisy się roześmiała. 
- To nie jest obcy facet, mamo - zaprotestowała. - Spotkałam go już, kiedy tata mieszkał w Londynie. 
Przecież to jego szef, a Mendez Macrosystem należy do jego rodziny. Lauren naprawdę go lubi. 
Uważa, że jest seksowny. 
- Seksowny? - Rachel otworzyła usta zaskoczona. 
- No tak. - Daisy spojrzała na nią uważnie. - Och, mamo! Jako przeciwieństwo do „nudny". Naprawdę 
- skrzywiła się - przecież piszesz dla współczesnych kobiet i powinnaś wiedzieć takie rzeczy. 
- Ależ wiem - broniła się Rachel. - Ale dlaczego sądzisz, że Lauren uważa tego człowieka za 
seksownego? - Zrobiła zasadniczą minę. -Na miłość boską, ona i twój ojciec pobrali się ledwie cztery 
lata temu! 
- O co ci chodzi? - zapytała Daisy sarkastycznym tonem. - Och, mamo, bądź realistką, dobrze? 
Kobiety takie jak Lauren bez przerwy szukają czegoś lepszego. 
Rachel potrząsnęła głową. 
- Uważam, że nie powinnyśmy o tym w ogóle rozmawiać. 
- Dlaczego? 
- No bo... Lauren jest żoną twojego ojca. 
 
12 
ANNE MATHER 
- A ty byłaś nią, kiedy ona postanowiła go zdobyć dla siebie - zwróciła matce uwagę bystra Daisy. - 
Słowo honoru, nie wiem, czym tak się zamartwiasz. Gdyby oni się rozwiedli, być może, wy byście się 
znowu zeszli. 
Czyżby? 
Rachel nie odezwała się, mając świadomość, że taka ewentualność nie pociąga jej już tak bardzo jak 
kiedyś. Z doświadczenia wiedziała, że nie powinna wychodzić za mąż za Steve'a Carlyle'a. Lauren 
Johansen to nie pierwsza kobieta, która zwróciła na siebie jego uwagę podczas dziewięciu lat mał-
żeństwa. Tyle że najbogatsza i najbardziej zdeterminowana. 
- Poza tym spotkasz go, zanim wyjedziemy 
- ciągnęła Daisy, wracając do wcześniejszego tematu rozmowy. - Pana Mendeza, znaczy się. Kiedy 
przyjedzie zabrać mnie na lotnisko. - Uśmiechnęła się radośnie. - Jak wrócę, opowiem wszystko Joan-
nie. Szlag ją trafi. Nie mogę się doczekać. 
Rachel jęknęła. 
- Szlag? Daisy, co to za język! 
- No dobra, zzielenieje z zazdrości. Tak lepiej? 
- Mina Daisy wyrażała dezaprobatę. - Jak już mówiłam, powinnaś odświeżyć swoje słownictwo, 
mamusiu. 
- Nie takimi słowami - skarciła ją Rachel nieco pruderyjnie, a potem - doszedłszy do wniosku, że już 
nie popracuje tego ranka - wyłączyła komputer i poszła za córką. 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
13 
- Czas na drugie śniadanie. Chcesz omlet albo sałatę? 
- A nie mogłabym dostać grzanki z serem i szynką? - zapytała dziewczynka przymilnie. 
- Chyba tak. 
Rachel była realistką. Daisy nie będzie się odżywiać jajkami i sałatą podczas wakacji, tak więc jedna 
kanapka więcej czy mniej nie zrobi różnicy. Co jej przypomniało, że córka już za pięć dni wyjeżdża na 
Florydę. Co za przygnębiająca myśl! 
Daisy planowała spędzić następny dzień ze swoimi dziadkami. Matka i ojciec Steve'a nigdy nie 
pochwalali zachowania syna, a ponieważ rodzice Rachel zginęli w wypadku samochodowym, gdy ona 
sama miała kilkanaście lat, stali się jej bardzo bliscy. Oznaczało to cały dzień na nadrobienie 
zaległości, które powstały od chwili, gdy Daisy przyjęła zaproszenie ojca. 
Dlatego zirytowała się, słysząc dzwonek u drzwi o jedenastej rano. Nikogo się nie spodziewała. Żaden 
zredagowany maszynopis nie czekał na jej akceptację, nie mógł to więc być listonosz. A jej sąsiedzi 
dobrze wiedzieli, że nie wolno jej przeszkadzać przed dwunastą w południe. 
Wstała, podeszła do okna gabinetu i wyjrzała na zewnątrz. Wcale nie zamierzała otwierać drzwi, ale 
widok potężnego suv-a u bramy zmusił ją do zmiany zdania. Czy zna kogoś, kto ma takie auto? Nie. 
 
14 ANNE MATHER 
A potem z cienia wyłonił się mężczyzna i spojrzał prosto w jej okno. Brunet o włosach obciętych 
bardzo krótko. Nie potrafiła określić jego wzrostu z miejsca, z którego patrzyła, ale odniosła wrażenie, 
że jest wysoki i silny. Szerokie ramiona okrywała podniszczona skórzana kurtka. 
Odruchowo cofnęła się za zasłonę, nie chcąc, by zauważył, że mu się przygląda, ale było za późno. 
Zobaczył ją. Dowodził tego drugi dzwonek, zeszła więc szybko na dół. 
Otwierając drzwi, zastanawiała się, czy mądrze robi. Jest przecież sama, nie zna tego człowieka, który 
nie wygląda całkiem niewinnie. 
Ale to z pewnością tylko moja wyobraźnia pisarki, pomyślała niecierpliwie. Jest obcy, fakt, ale 
prawdopodobnie się pomylił, to wszystko. Może kogoś szuka. Julii Corbett, na przykład. Zalotna 
sąsiadka dwa domy dalej zdecydowanie budzi męskie zainteresowanie. Takie, jakie ten człowiek 
może jej zaoferować z nawiązką. 
Uchyliła drzwi na kilka centymetrów, starając się ukryć resztę swojej osoby. Sprana bluzka i szorty z 
pewnością nie nadawały się do wystawiania na widok publiczny. 
- Czym mogę służyć? 
Mężczyzna - rzeczywiście wysoki, szczupły i umięśniony - uśmiechnął się do niej promiennie. Miał 
mocno opaloną twarz, niemal śniadą, dobrze zaznaczone kości policzkowe i ciemne oczy. Nos chyba 
kiedyś został złamany. Nie był przystojny, 
 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
15 
tak jak bohaterowie jej książek, ale musiała przyznać, że mocne, męskie rysy i zarys cienkich warg są 
zdecydowanie bardziej pociągające. Poza tym jest od niej młodszy, doszła do wniosku. Mimo to 
emanowała z niego siła i autorytet zapierające dech w piersiach. Boże! 
- Rachel - odezwał się, zaskakując ją jeszcze bardziej swobodą, z którą wypowiedział jej imię. 
- Pani jest Rachel, prawda? 
Z trudem przełknęła ślinę. 
- Czyja pana znam? - zapytała słabym głosem, pewna, że nigdy się nie spotkali, a on zrobił lekko 
drwiącą minę. 
- Nie - odparł z wyraźnie obcym akcentem. 
- Ale znam pani córkę, Daisy. - A kiedy nadal go nie rozpoznawała, dodał: - Jestem Joe Mendez. 
Rachel zrobiło się słabo. To nie może być właściciel Mendez Macrosystems, szef Steve'a! Nie-
możliwe! Czy dyrektorzy przedsiębiorstw nie powinni nosić trzyczęściowych garniturów, krawatów i 
eleganckich sznurowanych półbutów? A nie czarne skórzane kurtki, podkoszulki, dżinsy i zniszczone 
mokasyny bez skarpetek. 
- Ja... Daisy nie ma w domu - poinformowała niepewnym głosem, a Joe Mendez oparł się o ścianę, 
rzucając jej takie samo spojrzenie pełne pobłażliwości, jakim czasami obdarzała ją córka. 
- Nie przyszedłem do niej - stwierdził i spojrzał w tył, na swój samochód. - Mogę go tam zostawić? 
 
16 
ANNE MATHER 
Co wskazywało na przekonanie, że zostanie zaproszony do domu. Rachel się zawahała. 
- To spokojna ulica. - W istocie, niewiele aut wjeżdżało w ten ślepy zaułek. - Czym mogę panu służyć, 
panie Mendez? 
- Joe - poprawił ją. Zajrzał znacząco do wnętrza domu. - Mogę wejść? 
- Och... - Dlaczego by nie?, przekonywała samą siebie sfrustrowana. Nie jest w końcu całkiem obcy, a 
dla dobra Daisy powinna go grzecznie traktować. Cofnęła się, a kontakt bosych stóp z zimną terakotą 
przypomniał, że jest na wpół naga. Zorientowała się jednak za późno. - Oczywiście, proszę. 
- Dziękuję. 
Joe wszedł do holu, a Rachel poprowadziła go do salonu, rzadko używanego pomieszczenia. Ale 
przecież nie może go zaprosić do kuchni, gdzie razem z Daisy spędzają większość czasu, prawda? 
Stał w drzwiach, rozglądając się po pokoju, a Rachel machnęła ręką w stronę kanapy: 
- Proszę usiąść. 
Uśmiechnął, się. Nieco nierówne, białe zęby dodawały mu zmysłowego uroku. Rachel nigdy dotąd nie 
spotkała podobnego człowieka i wcale się nie dziwiła, że Lauren uważa go za „seksownego". 
Ulżyło jej, gdy wszedł do salonu i skierował się ku kanapie, chociaż wcale nie wyglądał na zrelak-
sowanego. Usiadł na brzeżku z wyciągniętymi nogami i luźno opuszczonymi rękoma. A kiedy na nią 
spojrzał z nieco żartobliwą miną, wiedziała, że 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
17 
doskonale sobie zdaje sprawę, jakie na niej robi wrażenie. 
Może to i lepiej. Jeśli tylko potrafi przekonać samą siebie, że nie jest jak inne kobiety, które go 
pożądają - na przykład jak Lauren - da sobie radę. 
- Kawy? - zapytała boleśnie świadoma swojego gołego brzucha i nóg. - Na ogół robię ją sobie o tej 
właśnie porze. 
- Brzmi zachęcająco. 
Zachowywał się swobodnie i Rachel uśmiechnęła się do niego, wychodząc z pokoju. Czy ma czas, 
żeby pobiec na górę i włożyć na siebie spodnie i bluzkę? - zastanawiała się w drodze do kuchni. A 
właśnie, że nie! Jeśli ktoś przychodzi niezapowiedziany, musi być przygotowany na wszystko. 
Napełniła ekspres wodą, zanim poszła pracować, tak więc wystarczyło go tylko włączyć. Za kilka 
sekund pokrzepiające dźwięki wypełniły powietrze, a ona sięgnęła do szafki po kubki. 
- Daisy mówiła mi, że jesteś pisarką - odezwał się Joe Mendez tuż za nią. 
O mały włos upuściłaby kawę. Po cichu wyszedł z salonu i teraz stał koło stołu, przy którym jadają 
śniadania z córką. Zdjął kurtkę. Miał na sobie dopasowaną koszulkę i dżinsy biodrówki. Rachel 
poczuła lekką irytację, że on czuje się tu tak swobodnie. 
- Och, to przesada - mruknęła w końcu, stawiając kubki na stole i sięgając do lodówki po mleko. 
- Rozumiem, że piszesz romanse - ciągnął. - Skąd czerpiesz inspirację? 
 
18 
ANNE MATHER 
Z pewnością nie u takich mężczyzn jak ty, pomyślała Rachel, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. 
- Mam... bogatą wyobraźnię. 
- Chyba nie tylko... - Znowu się uśmiechnął. - Daisy jest z ciebie bardzo dumna. 
- Brak jej obiektywizmu. - Zastanawiała się, dlaczego czuje potrzebę pomniejszania swojego sukcesu. 
Na miłość boską, przecież jest dumna ze swoich osiągnięć! Dwie udane publikacje i agent, który nie 
może się doczekać następnego maszynopisu - to marzenie każdego początkującego pisarza. 
Wzruszył ramionami i podszedł do okna wychodzącego na ogródek z tyłu domu. 
- Ładny widok - stwierdził, patrząc na spory, zadbany trawnik i drewniany domek zbudowany, przez 
ojca Steve'a dla Daisy. - Długo tu mieszkasz? 
Rachel zesztywniała. 
- Czyżby Steve nic panu nie powiedział? Odwrócił się do niej z ciekawością w ciemnych 
oczach. 
- Nie. Niewiele mi o tobie opowiadał. A powinien? Czyżbym wtrącał się w nie swoje sprawy? 
- Nie - odparła ponuro. - Przepraszam, proszę nie zwracać na mnie uwagi. Jestem zwykłą jędzą. 
Joe uniósł brwi. 
- To nadal nie jest odpowiedź na moje pytanie. O czym Steve miał mi powiedzieć? 
- Och... - Rachel żałowała, że poruszyła tę sprawę. - Ten dom należał do jego rodziców. Dali go 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
19 
nam, gdy się pobraliśmy, a... a po rozwodzie... Chcieli, żebyśmy obie z Daisy tu zostały. 
- Aha. - Chyba zrozumiał. - Nie pochwalali rozwodu? 
- Coś w tym rodzaju. - W rzeczywistości dziadkowie jej córki byli oburzeni, gdy syn, którego darzyli 
nabożną czcią, nie okazał się dość boski. 
Joe zastanawiał się przez chwilę, po czym zapytał: 
- A ty myślałaś, że to twój były mąż przysłał mnie do ciebie? 
Przyszło jej to do głowy, ale wolała się do tego nie przyznawać. 
- Właśnie się zastanawiam, po co pan tutaj przyszedł, panie Mendez - oznajmiła stanowczo. A po-
nieważ kawa wreszcie była gotowa, zapytała: - Czarną czy z mlekiem? 
- Czarną. - Tak właśnie przypuszczała. - i mów do mnie Joe, „pan Mendez" to mój ojciec. 
Rachel milcząco nalała kawę. Aha, pomyślała, chyba jednak się pomyliłam; szefem Steve'a nie jest ten 
człowiek, tylko jego ojciec. 
Kawa pachniała smakowicie i Rachel, która na kofeinie przeżywała całe dnie, pchnęła kubek w stronę 
Joego, a swój uniosła do ust. Spory łyk gorącego płynu podziałał na nią odświeżająco. Spojrzała na 
niego i rzekła: 
- Wracamy do salonu? 
Wzruszył ramionami, jakby to nie miało dla niego znaczenia, ale poszedł za nią. Poczekał, aż 
 
20 ANNE MATHER 
ona usadowi się w fotelu, po czym usiadł na kanapie, popijając kawę z wyraźną przyjemnością. 
- Pyszna - pochwalił, rozglądając się po pokoju. -Mam nadzieję, że nie zabieram ci zbyt dużo czasu. 
Rachel roześmiała się gorzko. 
- Moja praca nie jest aż tak ważna. Tak naprawdę przydałaby mi się chwila wytchnienia. 
- Coś nie gra? 
Wyglądało, że naprawdę jest tym zainteresowany, a ona postanowiła z tego skorzystać. 
- Można tak powiedzieć - przyznała. - Odkąd... od kiedy Daisy postanowiła pojechać na Florydę, mam 
pełno roboty. 
Joe przyglądał się jej z uwagą. 
- Nie chcesz, żeby tam jechała? - zapytał domyślnie, a Rachel nie potrafiła powstrzymać lekkiego 
rumieńca, który pojawił się na jej policzkach. 
- Och, nie! Wręcz przeciwnie. Nie widziała swojego ojca blisko rok, a powinni pozostawać w 
kontakcie. Po prostu... 
- Duży krok, który musi wykonać sama, tak? - zasugerował, zaskakując ją swoją przenikliwością. 
Nagle poczuła, że źle go oceniła i zrezygnowana przyznała: 
- Tak, chyba tak. Ja nigdy nie przepłynęłam Atlantyku. 
Joe się skrzywił lekceważąco. 
- To nic wielkiego. My, Amerykanie, przynajmniej mówimy tym samym językiem co wy. Chociaż nie 
zawsze się rozumiemy. 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
21 
Rachel się uśmiechnęła. 
- Jesteś Amerykaninem? Wydawało mi się, że słyszę obcy akcent, ale może się... 
- Moi rodzice pochodzą z Wenezueli - przerwał jej. - Ja mieszkam w Stanach całe życie. Rodzice 
przeprowadzili się do Miami, zanim się urodziłem, ale jestem Wenezuelczykiem. 
Rachel kiwnęła głową ze zrozumieniem. Mimo woli rozluźniła się i dopiero wtedy, kiedy zadzwonił 
telefon, zdała sobie sprawę, że dotąd nie zapytała, po co ją odwiedził. 
- Przepraszam. - Wstała i skierowała się do holu, gdzie znajdował się aparat. - Zaraz wracam. 
Kiwnął głową, ale zobaczyła, że wstaje, zamknęła więc za sobą drzwi i podniosła słuchawkę. 
- Tak? 
- Rachel? - Dzwoniła jej teściowa, a ona natychmiast pomyślała o Daisy. 
- Tak. Czy coś się stało? Daisy jest u ciebie, prawda? 
- Tak, tak. - W głosie Evelyn Carlyle brzmiała czułość. - Rozmawiałyśmy ojej podróży na Florydę. 
Jesteś pewna, że nie masz nic przeciwko temu, Rachel? Steve nie ma prawa... 
- Nie przeszkadza mi to - odparła Rachel szybko, świadoma, że Joe może słuchać za drzwiami. - Czy 
tylko po to dzwonisz, Lynnie? 
- Nie, nie - zapewniła ją Evelyn. - Prawdę mówiąc, trochę się o ciebie martwiłam, moja droga. Madge 
Freeman mówiła mi, że ktoś cię dziś odwie- 
 
22 
ANNE MATHER 
dził. Właśnie szła do miasta, kiedy zobaczyła jakiegoś obcego mężczyznę u twoich drzwi. Chciałam 
sprawdzić, czy wszystko w porządku. 
Ach ta Madge Freeman! Oczom starszej pani mieszkającej po drugiej stronie ulicy nigdy nic nie 
umknęło. 
- Wszystko w porządku - zapewniła Rachel teściową. - A jak to się stało, że z nią rozmawiałaś? Chyba 
nie dzwoniła do ciebie, żeby ci to powiedzieć? 
- No nie - Evelyn nieco się speszyła. - Wpadłyśmy na nią z Daisy w supermarkecie. - Zamilkła na 
chwilę, po czym zadała pytanie stanowczym tonem: - To kto to był, kochanie? Powiedziałam Madge, 
że na pewno jeden z tych komiwojażerów sprzedających okna. 
Rachel pomyślała, że to nie spodobałoby się Mendezowi, ale jakoś nie miała chęci rozmawiać o 
swoim gościu z teściową. 
- To pan Mendez. Zapytaj Daisy. Ona wszystko ci o nim opowie. 
- Mendez? - Evelyn wyraźnie znała to nazwisko. - Czy to ma coś wspólnego z firmą, w której pracuje 
Steve? 
Rachel westchnęła. 
- Tak. 
W głosie Evelyn dało się wyczuć zniecierpliwienie. 
- Po co przyszedł? Mam nadzieję, że nic się nie stało Steve'owi? 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
23 
- Nie, o ile wiem - stwierdziła Rachel sucho. - Chyba chce mnie zapewnić, że będzie się opiekował 
Daisy w czasie podróży na Florydę. - Zawahała się. - Ona na pewno ci o tym mówiła. 
- No tak, coś napomknęła - przyznała teściowa niechętnie. - To jedyny powód jego wizyty? 
Rachel powstrzymała odruch irytacji. 
- Chyba tak. To znaczy, na pewno. Muszę już kończyć, Lynnie. Będzie się zastanawiał, dlaczego mnie 
tak długo nie ma. 
- To on tam ciągle jeszcze jest? - zdziwiła się Evelyn. - Madge widziała go u twoich drzwi ponad 
godzinę temu! 
- Poczęstowałam go kawą. - Udało się jej roześmiać. - Moja na pewno jest już zimna. 
- Hmmm. - Evelyn pociągnęła nosem. - No to wracaj do swojego gościa. Zadzwoń do mnie, kiedy 
sobie pójdzie, dobrze? 
Rachel potrząsnęła głową. Akurat, mruknęła do siebie, ale zakończyła rozmowę swobodnym: 
- Pomówimy później - i odłożyła słuchawkę. 
 
ROZDZIAŁ DRUGI 
Kiedy wróciła do salonu, okazało się, że nikogo w nim nie ma. Tylko pusty kubek po kawie na stoliku 
dowodził, że nie wyobraziła sobie swojego niepokojącego gościa. No i Madge Freeman, oczywiście. 
Zagryzła wargę, uświadamiając sobie, że drzwi na taras są uchylone. Wyjrzała i zobaczyła, że Joe 
Mendez opiera się leniwie o kosz do koszykówki postawiony przez dziadka Daisy na początku lata. 
Odwrócił się w jej stronę, gdy zbliżyła się do drzwi. 
- Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza - powiedział i podszedł do niej. - Kto się zajmuje 
podwórkiem? 
- Podwórkiem? Ach, chodzi ci o ogródek! - Skrzywiła się. - Ja, kiedy mam trochę czasu. 
- Świetna robota - pochwalił, zamykając za sobą drzwi na taras. - Ładnie. Kolorowo. 
Rachel się uśmiechnęła. 
- To prawdopodobnie przez chwasty - wyjaśniła skromnie. - Przepraszam, że mnie tak długo nie było. 
Dzwoniła moja... matka Steve'a. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 25 
- Aha - kiwnął głową. - Pani Carlyle. Steve prosił mnie, żebym czasem sprawdził, czy u nich wszystko 
w porządku. 
Rachel patrzyła na niego z niedowierzaniem. 
- Ale mówiłeś... 
- Nie prosił, żebym sprawdził, co u ciebie słychać - zapewnił ją stanowczym głosem. - Sam chciałem. 
- Sprawdzić, co u mnie słychać? 
- No nie. - Joe przesunął ręką po kilkudniowym zaroście. - Po prostu myślałem, że będzie dobrze, jak 
cię poznam. - Zamilkł na chwilę. - To nie był dobry pomysł? 
- Skąd... - Teraz Rachel się zmieszała. Dokładnie widziała, jak jego mięśnie się napinają, gdy podniósł 
rękę. - Po prostu... 
- Chciałem cię zapewnić, że twoja córka będzie ze mną bezpieczna - ciągnął. - Mam doskonałego 
pilota. Całkowicie godnego zaufania, niezawodnego. 
- Masz pilota? - Rachel zamrugała i skonsternowana potrząsnęła głową. - To znaczy, że nie korzystasz 
z lotów rejsowych? 
- Czyżby Steve nic ci nie mówił? 
W istocie były mąż o niczym jej nie poinformował. Zaprosił córkę w jednym ze swoich spora-
dycznych e-maili, a ona po prostu założyła... 
- Czy Daisy o tym wie? - zapytała, zastanawiając się, czy dziewczynka nie dostała jeszcze jakiejś 
wiadomości, o której jej nic nie wiadomo. 
 
26 
ANNE MATHER 
Zrobiło się jej przykro. Miały raczej dobre relacje ze sobą; poza zwykłymi utarczkami o zadania 
domowe oraz porę na sen, Daisy nigdy nie sprawiała kłopotu i nic przed nią nie ukrywała. 
Joe wzruszył ramionami. 
- Podejrzewam, że tak - stwierdził, wyraźnie wyczuwając jej dezaprobatę. - To nic takiego. Możesz 
przyjść osobiście sprawdzić samolot, jeśli chcesz. 
Rachel spojrzała na niego z niedowierzaniem. 
- A co by to dało? - zapytała podniesionym głosem. - Lepiej niech pan już idzie. Muszę porozmawiać 
z Daisy. Jeśli jest jakiś numer, pod który mogę do pana zadzwonić... 
Joe przyjrzał sięjej uważnie, ajego wzrok wywołał rumieńce na jej twarzy. 
- Nie ufasz mi? - zapytał. 
- Nie znam pana i nie wiem, czy mogę panu zaufać. Muszę po prostu przemyśleć to, co pan mi 
powiedział. 
Joe potrząsnął głową. 
- Dobrze. - W jego głosie brzmiał ton wrogości. 
- Mogę do pana zadzwonić? - zapytała speszona i odskoczyła przestraszona, gdy wyciągnął rękę po 
swoją kurtkę leżącą na oparciu kanapy tuż za nią. Przez jedną szaloną chwilę zdawało sięjej, że chce ją 
objąć i wpadła w panikę, co odmalowało się na jej twarzy. 
Mogłabyś mieć więcej zdrowego rozsądku, strofowała samą siebie, podczas gdy on włożył rękę do 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
27 
kieszeni po wizytówkę i pióro. Taki mężczyzna jak Joe Mendez na pewno nie ma problemu ze 
znalezieniem kobiety. Nie traciłby czasu i energii na trzy-dziestokilkuletnią rozwódkę o bardzo 
przeciętnej urodzie. 
Tymczasem Joe Mendez pisał coś na odwrocie wizytówki, po czym podał jej kartonik. 
- To powinno stanowić dowód, kim jestem. Zapisałem też swój aktualny adres - oznajmił. - i numer 
komórki. Zadzwoń do mnie, kiedy coś zdecydujesz. 
- Dziękuję. 
Rachel wzięła wizytówkę drżącymi palcami, niezdolna zignorować prądu, który ją przeszył, gdy jego 
ręka dotknęła jej dłoni. Rzuciła wzrokiem na jego twarz, ale nie potrafiła stwierdzić, czy się 
zorientował. 
- Nie ma problemu - powiedział i zarzuciwszy kurtkę na ramię, skierował się do otwartych drzwi. 
Zatrzymał się na progu: - Pozdrów Daisy ode mnie - dodał i poszedł ku bramie. 
Poczucie winy dopadło Rachel w chwili, gdy zamknęła za nim drzwi. Z pewnością wszystko zepsuła; 
potrafi sobie wyobrazić reakcję córki, gdy się dowie, co się stało. Ale na miły Bóg, Mendez to obcy 
człowiek. Przynajmniej dla niej. Nie musi mu ufać tylko dlatego, że Daisy poznała go wcześniej. 
Ale ani jego spolegliwość, ani ewentualne rozczarowanie Daisy nie zaprzątały jej umysłu, gdy poszła 
do kuchni umyć kubeczki po kawie, tylko 
 
28 
ANNE MATHER 
wrażenie, które na niej zrobił - nadal robi, jeśli chce być ze sobą szczera. A niech to! Włosy jej się 
zjeżyły na karku na samą myśl o nim. 
Z ulgą przyjęła dzwonek telefonu, chociaż domyślała się, kto dzwoni. I miała rację. 
- Rachel? Myślałam, że zadzwonisz, kiedy twój gość pójdzie. 
- Skąd wiesz, że już poszedł? - mruknęła zirytowana Rachel do siebie samej, ale udało się przybrać 
rozsądny ton. - Właśnie wyszedł - oznajmiła pogodnie. - Mogę mówić z Daisy? 
- Nie. - Jej teściowa zdecydowanie nie była zadowolona. - Właśnie dlatego do ciebie dzwonię. Już 
wyszła. Kiedy usłyszała, że pan Mendez jest u ciebie, uparła się, żeby wracać. Będzie bardzo 
rozczarowana, że go nie zastanie. 
Nie ma wątpliwości, pomyślała zgryźliwie Rachel, i to nie tylko z tego powodu. 
- W porządku - odparła. - Zadzwoni do ciebie później. 
- Yhm - parsknęła Evelyn. - Dopilnuj, żeby to zrobiła, dobrze? Chcę wiedzieć, że bezpiecznie dotarła 
do domu. 
- Dopilnuję. 
W tym momencie usłyszała zgrzyt klucza w zamku. 
- Och, to chyba Daisy. Zadzwonię do ciebie później. 
Odłożyła słuchawkę, zanim Evelyn zdążyła cokolwiek powiedzieć. Czuła absurdalny niepokój. 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
29 
Dziewczynka rozejrzała się wokół. 
- Nie mów, że już poszedł! 
- Niestety. - Rachel zmusiła się do uśmiechu i poszła do kuchni. Dwa kubki po kawie na suszarce 
wyglądały jak żywy wyrzut sumienia, a Daisy na ich widok zawołała oburzona: - Poczęstowałaś go 
kawą! 
Rachel zaczęła wycierać blat. 
- A nie powinnam? - zapytała swobodnie. - Zawsze częstuję swoich gości kawą, przecież wiesz. 
- To dlaczego go tu nie ma? Babcia dzwoniła do ciebie ledwie dwadzieścia minut temu. 
- Wiem. 
- No to dlaczego? Nie smakowała mu kawa? Rachel westchnęła. 
- Skończyliśmy rozmawiać, zanim twoja babcia zadzwoniła. Panią Freeman spotkałyście w super-
markecie, prawda? 
- Fakt - Daisy się nadąsała. 
- No widzisz. 
- Nie rozumiem, dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś, że on tu jest - wyraziła swoje niezadowolenie 
Daisy. - Wiedziałaś, że chciałam go jeszcze raz spotkać. - Wzruszyła ramionami. - Co tam! Będziemy 
mieć dość czasu, żeby pogadać podczas lotu. 
Teraz Rachel ogarnęło zniecierpliwienie. 
- O tak - wyrzuciła z siebie zgryźliwie - podczas lotu na Florydę jego prywatnym samolotem. 
Wszelkie wątpliwości, czy Daisy wie, o czym 
 
30 
ANNE MATHER 
ona mówi, znikły w jednej chwili. Jej córka zaczerwieniła się. Nawet gdyby chciała, nie mogłaby 
wyglądać na bardziej zakłopotaną. 
- Powiedział ci - stwierdziła, a Rachel poczuła głębokie rozczarowanie. 
- Ty natomiast nie. Zakładam, że twój ojciec poinformował cię o tym? 
- No tak. - Daisy skuliła ramiona. Nagle wyglądała na dużo młodszą niż w rzeczywistości. - 
Przepraszam, mamusiu. 
Rachel potrząsnęła głową. 
- I co? Postanowiłaś tę wiadomość zachować dla siebie? 
- Tata się obawiał, że nie zrozumiesz. - Dziewczynka się zawahała. - Uważa, że nie musisz o tym 
wiedzieć. 
- Och, Daisy! 
- Wiem. Ale nie sądziłam, że to takie ważne. 
- No to dlaczego zachowałaś to dla siebie, skoro nieważne? 
Cisza. 
- Ponieważ wiedziałaś, jak ja zareaguję - odpowiedziała za nią matka. - Naprawdę, Daisy, myślałam, 
że zawsze jesteśmy wobec siebie szczere. 
- Bo jesteśmy. 
- Wyraźnie tylko wtedy, gdy twój ojciec nie każe ci postąpić inaczej - podsumowała sprawę Rachel, 
świadoma, że łamie zasadę, by nie nastawiać córki nieprzychylnie do byłego męża. - No cóż, co się 
stało, to się nie odstanie. Musisz jednak 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
31 
wiedzieć, że zastanowię się nad tym, co zresztą zakomunikowałam panu Mendezowi. Daisy 
zachłysnęła się z oburzenia. 
- Czy to znaczy, że dałaś mu do zrozumienia, że możesz się nie zgodzić...? 
Rachel nie dała się zastraszyć. 
- Obiecałam, że zadzwonię do niego, kiedy z tobą porozmawiam. - Zamilkła na chwilę, po czym 
dodała obronnym tonem. - Czego się po mnie spodziewałaś, Daisy? Miałam się zgodzić bez za-
strzeżeń na to, że spędzisz dwanaście godzin w samolocie z mężczyzną, o którym praktycznie nic nie 
wiem? 
- Tata twierdzi, że to tylko dziewięć godzin. 
- No dobrze, dziewięć - Rachel znowu ogarnął gniew. - O tak, twój ojciec dobrze wiedział, co robi, 
kiedy cię prosił, żebyś mi nic o tym nie mówiła. 
Daisy zacisnęła wargi. 
- Przecież pan Mendez nie jest jakimś... zboczeńcem! 
- No dobrze, przyznaję, że sprawia wrażenie dość przyzwoitego... 
- Przyzwoitego! - zadrwiła Daisy. 
- Ale powinnam znać wszystkie wasze plany, a nie tylko to, co twój ojciec zechce mi powiedzieć. 
- Wiem - westchnęła dziewczynka. - Próbowałam mu to wytłumaczyć. W swoich mailach. Ale wiesz, 
jaki on jest. 
Już nie, pomyślała Rachel zaskoczona uczuciem ulgi na tę myśl. Nagle wspomnienie o byłym mężu 
 
32 
ANNE MATHER 
stało się odległe i niewyraźne. Przysłonił je obraz mężczyzny, który swoją zmysłowością podziałał na 
nią w taki sposób, w jaki Steve'owi nigdy się nie zdarzyło. 
- No dobrze - podsumowała Rachel. - Obiecałam, że o tym pomyślę i zrobię to. A teraz, co byś chciała 
na obiad? Muszę cię ostrzec; myślałam, że zjesz go z babcią tak więc nie mam nic specjalnego do 
zaoferowania. 
Głos Daisy wyrażał niepokój. Nie z powodu obiadu, oczywiście. 
- Ale nie zmienisz zdania, mamusiu? - zapytała, a Rachel zastanawiała się, do jakiego stopnia de-
klaracja córki, że nie pojedzie na Florydę, jest szczera. - To znaczy, podobał ci się, prawda? 
- Kto? 
- No pan Mendez. 
Rachel wzruszyła ramionami. 
- Wydawał się bardzo miły. Ale to nie ma nic do rzeczy. 
Daisy wyglądała na bardzo zmartwioną i mimo żalu do Steve'a, że ją postawił w tej sytuacji, Rachel 
wbrew sobie darzyła córkę współczuciem. W końcu dziewczynka ma dopiero trzynaście lat i nie musi 
cierpieć z powodu ich małżeńskich potyczek. 
- Zostaw to na razie - powiedziała, wyjmując jajka z lodówki, by nie patrzeć na córkę. - Co myślisz o 
naleśnikach? A może wolisz coś zamówić na mieście? 
Temat został porzucony, ale nie zapomniany. 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
33 
Wyjazd na Florydę miał się odbyć za cztery dni i Rachel wiedziała, że nie może odwlekać decyzji w 
nieskończoność. 
Po obiedzie Daisy znikła w swoim pokoju, a Rachel zastanawiała się, czy mailuje do swojego ojca o 
najnowszych zdarzeniach. Spędziła popołudnie na oczekiwaniu wściekłego e-maila od byłego męża, 
ale kiedy przed zamknięciem komputera sprawdziła pocztę, znalazła tylko dwie wiadomości: jedną od 
przyjaciółki w Londynie i drugą od swojego agenta. 
Kolacja nie była łatwa. Rachel otworzyła butelkę czerwonego wina, którą przechowywała na 
specjalne okazje, ale Daisy grzebała tylko w makaronie na talerzu, rzucając matce spojrzenia 
przepełnione smutkiem, tak że cały wysiłek spełzł na niczym. 
Na koniec storpedowawszy wszystkie próby konwersacji podjęte przez matkę, dziewczynka zapytała: 
- Jak ci idzie książka? 
Daisy nigdy dotąd nie okazywała zainteresowania jej pracą. 
- Dobrze. - Wstała, by sobie nalać kolejny kieliszek merlota. - Mam nadzieję ją skończyć, kiedy ciebie 
nie będzie. 
- To znaczy, że jednak jadę? - Daisy zareagowała natychmiast. 
- Tak przypuszczam. - Rachel poczuła niezadowolenie, że znowu o tym mówią. 
- Świetnie. - Córka pochyliła się do przodu 
 
34 
ANNE MATHER 
i zaatakowała zawartość talerza z nowym entuzjazmem. - Wiedziałam, że jednak mi pozwolisz. 
Rachel potrząsnęła głową, ale nie zaprzeczyła. Nie mogła. Ale postanowiła porozmawiać ze swoim 
byłym mężem na temat tej podróży, gdy tylko Daisy zaśnie. 
Udało się jej złapać Steve'a, zanim wyszedł wieczorem. Fakt, że była żona dzwoni do domu, zirytował 
go. Kontaktowali się rzadko i na ogół w godzinach pracy, a jeszcze bardziej się zdenerwował, gdy się 
dowiedział, dlaczego Rachel chce z nim mówić. 
- Na miłość boską, Rache! - wykrzyknął, używając zdrobnienia, którego nigdy nie lubiła. - Co z tobą? 
Spodziewałbym się raczej, że będziesz zadowolona, że Daisy nie musi podróżować w klasie 
turystycznej. Poza tym Mendez to świetny facet. Nie mam pojęcia, z jakimi wrednymi typami spoty-
kałaś się od naszego rozstania, ale uwierz mi na słowo - nie masz się czym martwić, jeśli o niego 
chodzi. 
Rachel wzięła głęboki oddech przez zaciśnięte usta, by powstrzymać się od gniewnej odpowiedzi. 
- No dobrze, ale wolałabym, żebyś się ze mną skontaktował, zanim się umówiłeś. 
- Tak, oczywiście - głos Steve'a brzmiał szyderczo. - Jak ci się wydaje, dlaczego nie...? - Przerwał. W 
tle dał się słyszeć kobiecy głos. - Wiem, wiem. Już idę, kochanie - rzucił, a potem jego ton się 
zaostrzył. - Tak więc, kiedy Mendez się do ciebie 
 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
35 
odezwie, nie będziesz zgłaszać żadnych zastrzeżeń, dobrze? 
- Prawdę mówiąc, już się odezwał. 
- Naprawdę? - w głosie Steve'a pojawiła się czujność. 
- Tak. - Rachel się zawahała. - Odwiedził mnie dzisiaj. 
Steve zaklął pod nosem i znowu Rachel usłyszała ten drugi głos należący z pewnością do Lauren, 
wyrażający niezadowolenie. 
- Idę, idę! - krzyknął znowu, tym razem znacznie mniej pobłażliwym tonem. Nastąpiła krótka 
wymiana zdań i znowu odezwał się do Rachel: - Nie mów mi, że przekazałaś Mendezowi swoje 
obawy? Do diabła, Rache, ten facet jest właścicielem firmy, w której pracuję! 
Rachel stłumiła jęk. Do tej chwili zapewniała samą siebie, że to musi być jego ojciec. 
- Owszem - przyznała się cicho, a Steve znowu zaklął. 
- Czyś ty kompletnie oszalała? - zapytał wściekły. - Na miłość boską, chcesz, żebym stracił pracę? O 
to ci chodzi? 
Rachel czuła się winna za stworzenie trudnej sytuacji, ale postawa Steve'a naprawdę ją zdenerwowała. 
- Chyba żartujesz - odparła zimno. - Dlaczego miałabym chcieć, żebyś wrócił do Anglii? Uwierz mi, 
nie chcę znowu oglądać twojej kłamliwej gęby. 
Rzuciła słuchawkę i stała, patrząc na telefon, 
 
36 
ANNE MATHER 
kiedy dobiegło ją skrzypnięcie. Obejrzała się w samą porę, żeby zobaczyć, jak Daisy, ubrana w pod-
koszulek i szorty, w których na ogół sypiała, ostrożnie wchodzi po schodach. Musiała usłyszeć przy-
najmniej ostatnie słowa matki. 
- Przepraszam - mruknęła zawstydzona. - Nie wiedziałam, że to tata. Myślałam, że coś się stało babci 
albo dziadkowi. 
Rachel nie była w nastroju na kolejną kłótnię. 
- W porządku - powiedziała. - Chciałam tylko z nim porozmawiać o twojej podróży. Wracaj do łóżka. 
Nie masz się czym martwić. Zaraz też przyjdę na górę. 
Daisy się zawahała. 
- Nigdy się już nie zejdziecie z tatą, prawda? 
- zapytała z żalem. 
- Nie - starała się mówić łagodnie. - Przykro mi, kochanie. To się po prostu nie zdarzy. 
- No trudno. - Daisy wzruszyła ramionami. 
- Muszę się z tym pogodzić. Pewnego dnia sobie kogoś znajdziesz. Kogoś naprawdę fajnego. 
Rachel wylądowała w łóżku dopiero po północy, ale po raz pierwszy nie zasnęła od razu. Na ogół 
bywała tak zmęczona, że traciła świadomość w chwili, gdy głowa dotykała poduszki, ale dziś w jej 
umyśle panowało zbytnie ożywienie, by mogła się zrelaksować. 
To dlatego że zadzwoniłam do Steve'a tak późno, doszła do wniosku. Z powodu różnicy czasu musiała 
czekać aż do jedenastej, żeby zastać go w domu. Ale 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
37 
nie chciała z nim rozmawiać w biurze, nawet przez komórkę, kiedy recepcjonistka albo sekretarka 
mogła słuchać. 
Jednak to nie obraz Steve'a nie dawał jej zasnąć prawie do rana. Nie jego jasne włosy i wysportowana, 
szczupła sylwetka nawiedziły ją we śnie. Pod powiekami widziała Joe Mendeza, jego surową, nieco 
bezwzględną twarz. 
 
ROZDZIAŁ TRZECI 
Ktoś stał za drzwiami. Rachel wyraźnie słyszała dźwięk dzwonka i z trudem usiadła na łóżku, za-
stanawiając się, kto też mógł przyjść tak rano. 
Ale to nie dźwięczał dzwonek u drzwi, tylko telefon. Teraz ucichł. Daisy prawdopodobnie odebrała na 
dole, pomyślała z rezygnacją. Jej córka na ogół nie wstaje tak wcześnie, ale są przecież wakacje. 
Która to godzina? Po omacku odnalazła budzik, który zwykle stał na stoliku nocnym. Z przerażeniem 
zobaczyła, że dziesiąta. Rzadko zdarzało się jej zaspać, ale po tak niespokojnej nocy to nic dziwnego. 
Wstając z łóżka, zatoczyła się lekko. Za dużo czerwonego wina, doszła do wniosku, włożyła szlafrok 
i otworzyła drzwi sypialni. Czy to nie typowe, że kiedy ktoś postanowił do niej zadzwonić, ona akurat 
jeszcze jest w łóżku? 
Podskoczyła, bo telefon znowu się rozdzwonił. 
- Tak? - odezwała się do słuchawki. Zaczynała ją boleć głowa, dlatego zabrzmiało to opryskliwie. 
- Rachel? - O Boże, to znowu on. Joe Mendez. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
39 
Zaschło jej w gardle. Na pewno dzwoni, żeby się dowiedzieć, co postanowiła. Czyżby rozmawiał ze 
Steve'em? - Chciałem... 
- Dowiedzieć się, co z podróżą Daisy - przerwała mu szybko. - Miałam zamiar zadzwonić do ciebie 
właśnie dzisiaj. 
- Nie - odparł Joe energicznym głosem. - Wiem, że jej pozwoliłaś jechać. Sama mi to oznajmiła. 
Rachel gwałtownie zamrugała. 
- Jak to? - Nie wiedziała, co o tym myśleć. 
- Chwileczkę. - Dał się słyszeć dźwięk, jakby ktoś oddawał komuś słuchawkę, potem jakieś protesty, 
aż wreszcie niechętne: - Cześć, mamuśku. 
Jej córka. Rachel złapała się dębowej szafki. 
- Daisy! Co się dzieje? 
- Nie złość się, mamo. - Daisy przynajmniej zdawała sobie sprawę, jak ona się czuje. Musiałam iść do 
pana Mendeza i powiedzieć mu, że pozwoliłaś mi z nim lecieć. 
Rachel kręciło się w głowie. 
- Dlaczego? 
- No bo słyszałam, o czym rozmawiałaś z tatą i nie... 
- To, co mu mówiłam, to sprawa między nim a mną, rozumiesz? - Głowa rozbolała ją na dobre. - 
Naprawdę, Daisy, myślałam, że mogę ci ufać. A teraz sama nie wiem... 
- Och, mamusiu! 
- Gdzie ty jesteś? 
- W domu pana Mendeza. 
 
40 ANNE MATHER 
- Co? - zdumiała się Rachel. - Skąd wiedziałaś, gdzie on mieszka? 
- Adres jest na wizytówce - wyznała skruszonym tonem Daisy. - Zostawiłaś ją w holu. 
- Daisy, nie dość, że nie miałaś prawa brać tej wizytówki, to na dodatek nie wolno ci było iść do kogoś 
obcego bez mojego pozwolenia. 
- Mamusiu, nie bądź taka, proszę. 
- A jaka mam być? - Rachel czuła, jak ogarniają gniew. - Nie mogę wprost uwierzyć, że tak mnie 
zlekceważyłaś. Zwłaszcza że spędziłam pół nocy, zamartwiając się twoją podróżą. - To tylko po 
części prawda, ale Daisy nie musi tego wiedzieć. - A teraz się okazuje, że wzięłaś sprawę we własne 
ręce. 
Znowu dała się słyszeć ściszona wymiana zdań, a potem Joe powiedział: 
- Przepraszam, jeśli to cię zaskoczyło. Musiałaś się zastanawiać, gdzie jest twoja córka. Zaraz ją 
przywiozę do domu, ale uważałem, że powinienem cię poinformować, że wszystko z nią w porządku. 
Rachel skuliła ramiona. Wstydziła się przyznać, że nawet nie wiedziała o wyjściu córki, ale udało się 
jej wykrztusić grzeczne „To miło, dziękuję". 
- Nie ma za co. - Podejrzewała, że wyczuł ironię w jej głosie, a jego następne słowa to potwierdziły. - 
Nie bądź dla niej zbyt surowa, dobrze? Myślę, że chciała jak najlepiej. 
Rachel starała się opanować urazę - ten obcy człowiek uważa, że ma prawo jej mówić, jak ma 
traktować swoją córkę. Zakończyła rozmowę chłod- 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
41 
nym „Dziękuję, doceniam twoją radę", zanim oburzenie przeważyło nad grzecznością. 
Jednak gdy tylko odłożyła słuchawkę, zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia, gdzie mieszka Joe. 
Ledwie rzuciła okiem na jego wizytówkę. A teraz może tylko zgadywać, ile ma czasu, zanim się tutaj 
pojawią. 
Bardzo chciała napić się kawy, ale nie śmiała czekać, aż się zaparzy. Wrzuciła więc proszek do filtra, 
nalała gorącej wody i wzięła szybki prysznic. 
Włosy miała jeszcze wilgotne, gdy stanęła przed lustrem w sypialni, by sprawdzić, jak wygląda. 
Wiedziała, że to głupie, jednak nie włożyła swojego zwykłego stroju roboczego, czyli szortów i pod-
koszulka, ale brązowo-beżową sukienkę do kolan. Doszła do wniosku, że te kolory podkreślą jej lekką 
opaleniznę. 
Po prysznicu ból głowy zelżał nieco, jednak popiła kawą dwa paracetamole. Potem, zdawszy sobie 
sprawę, że nie umalowała się, pognała na górę. Właśnie nakładała brązowy cień na powieki, gdy 
usłyszała samochód wjeżdżający w zaułek. 
Schodząc po schodach, czuła się tak, jakby z rozmysłem wybrała tę chwilę na wejście. Wolałaby, żeby 
zastali ją w kuchni z filiżanką kawy w ręce. 
Nie potrafiła się powstrzymać i przesunęła wzrokiem po jego sylwetce, zanim spojrzała na córkę. 
Ubrał się bardziej oficjalnie tego ranka w grafitowy garnitur i jasnoszarą koszulę. Jedynym 
ustępstwem na rzecz takiej okoliczności był brak krawata. 
 
42 
ANNE MATHER 
Oczywiście pierwsza odezwała się Daisy. 
- Wyglądasz ślicznie, mamusiu - powiedziała, a Rachel poczuła, jak jej policzki oblewa rumieniec. 
Świetnie wiedziała, co jej córka próbuje osiągnąć. Nie należy przecież do najbardziej subtelnych istot. 
- Powinnaś mi powiedzieć, że wychodzisz. 
- Nie chciałam cię budzić - stwierdziła Daisy beztrosko. 
- Co za troskliwość! - udało się jej wykrztusić, a potem zwróciła się do.-swojego gościa: - Prze-
praszam. Nie spodziewałam się, że Daisy pojedzie do ciebie do domu. 
- Nie ma problemu. - Czarne oczy niepokojąco długo zatrzymały się na jej rozpalonej twarzy i Rachel 
poczuła, że uginają się pod nią kolana. - Twoja córka to niezły charakterek. - Usta skrzywił w 
uśmiechu. - Jest bardzo zabawna. 
- Doprawdy? - Rachel zaczęła się zastanawiać, co Daisy mu nagadała, żeby zasłużyć na taką opinię. 
Zanim zdążyła coś powiedzieć, znowu się odezwał: 
- Muszę iść. Mam spotkanie o dwunastej. 
- A może napiłbyś się kawy przed wyjściem? - odważyła się zaproponować, po czym skarciła samą 
siebie, gdy przecząco potrząsnął głową. 
- Nie teraz, dziękuję. Ale zadzwonię później pogadać o poniedziałku. Mam przecież twój numer. 
Rachel przytaknęła. 
- Dziś po południu? 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
43 
- A może wieczorem? - Rzucił jej pytające spojrzenie. - Będziesz w domu? 
Z pewnością, pomyślała Rachel żałośnie, ale udało się jej to ukryć. 
- Tak, będę. 
- Świetnie. No to do usłyszenia. 
Patrząc, jak odchodzi do samochodu, Rachel zastanawiała się, co na Boga skłoniło ją do myśli, że on 
zechce spędzić z nią więcej czasu, niż musi. Zachował się jak dżentelmen, przywożąc Daisy do domu, 
ale nic więcej. Spełnił swój obowiązek. 
Potem nie zobaczy go prawdopodobnie nigdy więcej. I dobrze. Teraz musi się zająć Daisy, która już 
gdzieś zniknęła. 
Joe jechał do swojego domu przy Eaton Court Mews dziwnie sfrustrowany. Czuł się, jakby coś zepsuł 
w całej tej sprawie z Rachel Carlyle. Ale przecież, do diabła, robi jej uprzejmość! To dlaczego ma 
wrażenie, że postępuje nieodpowiednio? 
Skrzywił się niezadowolony. Żałował, że w ogóle zaproponował opiekę nad tą małą w czasie podróży 
przez Atlantyk. Natknął się na całą masę problemów, których się nie spodziewał, kiedy Steve oznajmił 
mu że Daisy ma go odwiedzić na Florydzie. 
Prawdę mówiąc, żal mu było faceta. To z pewnością niełatwe żyć w oddaleniu o ponad cztery tysiące 
kilometrów od swojego jedynego dziecka, a na dodatek Steve twierdził, że była żona udaremniła mu 
kilka ostatnich spotkań z córką. Dziewczynka 
 
44 ANNE MATHER 
mogła jechać do Ameryki tylko w czasie wakacji, to oczywiste, ale Rachel miała co do niej inne plany 
zarówno na Boże Narodzenie, jak i na Wielkanoc. 
Dlatego zaproponował, żeby Daisy pojechała z nim. Z pewnością jej matka nie sprzeciwi się takiemu 
rozwiązaniu? Znają się ze Steve'em od pięciu lat, od chwili gdy Carlyle zaczął pracę w Mendez 
Macrosystems w Londynie, a od czasu jego przeprowadzki do Miami są przyjaciółmi. 
Jednak Steve wyraźnie nie poinformował swojej byłej żony o ich ustaleniach. Mimo tego, co Steve 
o niej mówił, Joe nie odniósł wrażenia, że udaje zaskoczenie na wieść o planowanym prywatnym 
locie. Nie wiedziała o tym, dałby za to głowę! 
Dlaczego Steve to przed nią ukrył? Rozumiał, że ich relacje pogorszyły się po rozwodzie i trudno 
Steve'a za to ganić. Z tego, co Joe słyszał, rozwód orzeczono z winy obu stron, zwłaszcza że Rachel 
zrobiła co w jej mocy, by zniszczyć karierę zawodową męża. Ted Johansen twierdzi, że Steve i Lauren 
nigdy by się nie zeszli, gdyby między małżonkami wszystko się dobrze układało. Jego córka nie jest 
kobietą tego rodzaju. 
Tego akurat Joe nie był do końca pewny. 
Niemniej Steve mógł mu wyjaśnić, co się dzieje. Fakt, że według niego trudno Rachel przekonać do 
czegokolwiek, nie tłumaczy jego postępowania 
i Joe zamierzał powiedzieć przyjacielowi o tym, gdy tylko znajdzie się w Stanach. 
Wjechał swoim lexusem w Eaton Court Mews 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
45 
i zaparkował przed domem, który kupił w czasie jednej z licznych podróży do Londynu. Spodobał mu 
się, bo miał charakter, a porośnięte glicynią stare mury pozwalały zapomnieć o ruchliwej arterii 
biegnącej kilka metrów za łukowatą bramą do zaułka. 
Charles, jego gospodarz, pojawił się, gdy Joe wszedł do wygodnie urządzonego salonu. 
- Misja spełniona? - zapytał Anglik, mając na myśli dostarczenie Daisy do jej matki, a Joe skrzywił się 
zabawnie. 
- Chyba tak - potwierdził bez przekonania. 
- Gdyby tylko nie wydawało mi się ciągle, że coś robię źle! 
Charles, szczupły, przedwcześnie posiwiały mężczyzna po pięćdziesiątce, uniósł pytająco brew. 
- Czyżby pani Carlyle nie doceniła pańskiej uprzejmości? 
- Można tak powiedzieć. 
- Prawdziwa jędza? 
- Dobry Boże, nie! - Słowa padły, zanim Joe zdążył je zatrzymać. Ale to prawda. Rachel Carlyle z 
pewnością nie można tak nazwać. I to jest właśnie jeden z powodów, dla których on czuje się taki 
sfrustrowany. 
Charles zmarszczył brwi. 
- Wyczuwam tu jakąś niejasność - oznajmił. 
- Czyżby pan żałował, że obiecał dostarczyć dziewczynkę do ojca? 
Joe zacisnął szczęki. 
- Steve nie raczył poinformować swojej byłej 
 
46 ANNE MATHER 
żony, że Daisy będzie podróżować ze mną - wyjaśnił. - To znaczy, moim samolotem. Ona myślała, że 
polecimy regularnymi liniami rejsowymi. 
- Rozumiem. I to jest problem? Joe przytaknął. 
- Hm - zamyślił się Charles. - Ale teraz, gdy już pana poznała, z pewnością jest spokojniejsza? 
- Tak pan sądzi? 
- Nie jest? - Charles był wyraźnie zaskoczony. - To co to za kobieta? Przecież pan Carlyle twierdzi, że 
jest pisarką. Wyobrażam sobie raczej pulchną osobę, fruwające szale, klapki od Scholla i te rzeczy. 
Mam rację? 
Joe nie mógł powstrzymać wybuchu śmiechu. 
- Nic bardziej błędnego! - wykrzyknął i przypomniał sobie Rachel, tak jak ją zobaczył po raz 
pierwszy: w bawełnianej koszulce i szortach. - Nie, nie jest pulchna. Chuda też nie, rozumie pan? Ma 
kobiece kształty, ale nie jest gruba. 
Charles przyglądał mu się uważnie. 
- Ale to nie taka młódka jak druga pani Carlyle? 
- Nie - zgodził się Joe. 
Steve za drugim razem zdecydowanie przedłożył wygląd nad inteligencję. Pewne znaczenie ma fakt, 
że ojciec jego wybranki zajmuje stanowisko dyrektora w firmie, pomyślał Joe, po czym dodał: 
- Ale Rachel jest w porządku. Nawet atrakcyjna. Brwi Charlesa znowu powędrowały w górę. 
- No tak... - Wyraźnie nie wiedział, co powiedzieć. Zapytał, czy jego pracodawca chciałby się 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
47 
czegoś napić przed wyjściem. - Mówił pan o spotkaniu w porze lunchu - przypomniał mu grzecznie, a 
Joe nieco niecierpliwie spojrzał na zegarek. 
- Nie, dziękuję. Naleję sobie sam, jeśli będę miał ochotę. 
- Tak jest, proszę pana. 
Charles wyszedł, a Joe zbliżył się do okna. Patrzył na leżące niżej zaułki, nic nie widząc. Zastanawiał 
się, co naprawdę zaszło w małżeństwie Carlyle'ow. Znał interpretację zdarzeń Steve'a i Johansena. Ale 
spotkał Rachel osobiście i trudno mu było uwierzyć, że zaniedbywała dom i rodzinę dla kariery. Taka 
kobieta nie sprzeciwiałaby się za bardzo temu, czym jej córka poleci na Florydę. Cieszyłaby się raczej, 
że pozbywa się nastolatki, nieważne w jaki sposób. 
Musi jeszcze wziąć pod uwagę, że Rachel może nie chcieć, żeby Daisy spędzała czas z ojcem i ma-
cochą. Jeśli wierzyć Steve'owi - a jeszcze kilka dni temu nie było powodu, by wątpić w jego słowa - 
matka robi, co może, żeby nastawić córkę przeciwko ojcu i Lauren. 
Joe znowu się zachmurzył. Niepotrzebne mu to wszystko. Podobnie jak ten przeklęty lunch z brytyj-
skimi dyrektorami. Gdyby nie obiecał ojcu, że będzie jego godnym następcą, zignorowałby wszystkie 
spotkania i spędził resztę dnia na najbliższym torze wyścigów konnych. 
Na szczęście dziś wieczór ma randkę z Shelley Adair. Bardzo ją uraził poprzedniego wieczoru, nie 
 
48 ANNE MATHER 
przychodząc na przyjęcie, które wydawała. Ale po sprzeczce z Rachel Carlyle nie kusiła go hałaśliwa 
impreza, a takie właśnie Shelley uwielbia. Poza tym, jeśli chce być ze sobą całkiem szczery, miał 
nadzieję, że Rachel się namyśli i zadzwoni do niego, żeby go przeprosić, a kiedy tego nie zrobiła, 
położył się spać bardzo rozżalony. 
Westchnął. Czy skargi Steve'a na jego byłą żonę są uzasadnione? Wolałby jednak nie być zamieszany 
w tę sytuację i nie mieć podejrzeń, że to raczej ona jest tu ofiarą. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
ROZDZIAŁ CZWARTY 
W sobotę rano Rachel siedziała przy stole kuchennym, pijąc trzecią kawę i starając się nadać jakiś sens 
temu, co napisała w nocy, kiedy po schodach z hałasem zbiegła Daisy. 
- Dzwonił? 
Daisy nie traciła czasu na grzeczne wstępy, Rachel odstawiła więc filiżankę i zebrała kartki na kupkę. 
- Nie. 
- Nie?! - Daisy patrzyła na nią osłupiała. - Myślałam, że dlatego wstałaś tak wcześnie. 
- Przykro mi cię rozczarować, ale nikt nie dzwonił. Ani wczoraj wieczór, ani dziś rano. 
Daisy wyglądała na przerażoną. 
- Przecież powiedział, że zadzwoni - wykrzyknęła, a Rachel pomyślała, że mimo udawania dorosłej 
osoby, jej córka jest jeszcze dzieckiem z bardzo uproszczoną wizją świata. 
Wstała i przytuliła ją, mówiąc: 
- Nie martwiłabym się na twoim miejscu, kochanie. Prawdopodobnie spotkanie się przedłużyło, a 
może miał inne plany na wieczór. 
 
50 
ANNE MATHER 
Które bez wątpienia obejmowały towarzystwo jakiejś atrakcyjnej kobiety, pomyślała Rachel. Taki 
facet jak Mendez z pewnością nie spędza nocy samotnie. Jest na to zbyt pociągający, zbyt seksowny. 
Nie nosi obrączki - nie żeby to dużo znaczyło, jeśli sądzić po Stevie - ale z pewnością istnieje jakaś 
olśniewająca bywalczyni salonów, która uważa jego nieco okrutną urodę i zmysłowy urok za fas-
cynujące. Tak jak ja sama, przyznała Rachel niechętnie. Chociaż jeśli o nią chodzi, zainteresowanie 
jest czysto zawodowe. 
- Ile czasu trzeba, żeby zadzwonić? - Daisy uwolniła się z ramion matki i wyjęła mleko z lodówki. 
Wlała je do kubka, po czym dodała z nadąsaną miną: - Wolałabym, żeby tata kupił mi bilet na lot 
British Airways. Nie byłybyśmy wtedy zależne od nikogo. 
Rachel miała wielką ochotę przytaknąć, ale rozsądek mówił jej, że Joe Mendez z pewnością da znak 
życia, choćby w ostatniej chwili. 
- Poczekajmy do obiadu. A jeśli do tego czasu on się nie odezwie, ja do niego zadzwonię. - Poczuła 
lekki niepokój na myśl o tym, ale zignorowała go. - Zgoda? 
- Spoko! - Górną wargę Daisy pokrywało mleko, kiedy pocałowała matkę w policzek. - Dziękuję, 
mamusiu. 
- Nie ma za co. - Rachel postanowiła nie zastanawiać się, co powie, jeśli będzie musiała zadzwonić do 
Mendeza. Owinęła się ściślej bawel- 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 51 
nianym szlafrokiem, wzięła maszynopis i skierowała do drzwi. - Idę pod prysznic - oznajmiła. - A po-
tem zrobię śniadanie. 
- Ja mogę je zrobić. - Daisy dokończyła pić i wstawiła kubek do zmywarki. - Na co masz ochotę? 
Mogą być grzanki? 
- Mogą. - Wchodząc po schodach, Rachel zaniepokoiła się, czy proponując, że zadzwoni do Joe, nie 
podsunęła Daisy pomysłu, by samej do niego zatelefonować. 
Wiedząc, że musi iść na zakupy, Rachel włożyła dżinsy i czarną koszulkę z dekoltem w szpic. Umyte 
włosy związała w luźny węzeł na czubku głowy. Nie umalowała się, a para sandałów dopełniała 
całości. Wyglądam na to, czym jestem, pomyślała, przyglądając się sobie bez złudzeń: kobietą 
samotnie wychowującą dziecko, zbliżającą się do wieku średniego, bez specjalnych pretensji do 
młodości czy urody. 
Tosty były gotowe, gdy Rachel znowu pojawiła się w kuchni, a kawa pyrkotała na kuchence. Daisy 
także zdążyła się ubrać, chociaż workowate, postrzępione dżinsy i króciutka koszulka wyglądały, 
jakby spędziły noc na podłodze w jej sypialni. 
- Proszę. - Dziewczynka postawiła talerz z grzankami na stole, gdzie stał już słoik dżemu i masło. 
Zaróżowienie policzków córki Rachel położyła na karb gorącego tostera. 
- Wygląda świetnie. - Chociaż nie chciało się jej jeść, posmarowała grzankę masłem i dżemem. 
 
52 
ANNE MATHER 
Ugryzła i spojrzała wyczekująco na Daisy: - A ty nie jesz? 
- Zjadłam płatki kukurydziane - oznajmiła bez wahania. - Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. 
- Nie, - Ale Rachel ściągnęła brwi. Podejrzewała, że to nie do końca prawda. - Muszę później wyjść. 
Mamy pustą lodówkę i trzeba kupić świeży chleb. 
- Przecież nie możesz! 
Spontaniczny okrzyk Daisy sprawił, że Rachel spojrzała na nią zwężonymi oczami. 
- Dlaczegóż to? 
- No bo pan Mendez będzie dzwonił, prawda? 
- I co z tego? Mamy automatyczną sekretarkę. Jeśli nie będzie nas w domu, zostawi wiadomość, a ja 
do niego oddzwonię. 
Daisy zacisnęła usta. 
- A jeśli przyjdzie? 
- Przyjdzie? - Rachel poczuła niepokój. - Dlaczego miałby to zrobić? - Z pewnością nie po to, żeby się 
z nią zobaczyć. - Powiedział, że zadzwoni. A nawet jeśli nie, przecież już ci obiecałam, że wtedy ja się 
do niego odezwę. 
- Nie ma go w domu - oznajmiła Daisy szybko, a Rachel otworzyła szeroko oczy w niedowierzaniu. 
- Nie ma go w domu? - powtórzyła. - Skąd wiesz? 
W zasadzie nie potrzebowała odpowiedzi. Domyśliła się, że córka zrobiła to, czego ona się obawiała - 
zatelefonowała do Mendeza w czasie, gdy matka brała prysznic. 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
53 
- Ja... rozmawiałam z tym człowiekiem, który u niego pracuje - wyznała skruszona dziewczynka. - Pan 
Mendez nazywa go Charles. - Zagryzła wargę, mając, być może, nadzieję, że matka się nad nią zlituje, 
ale kiedy stało się jasne, że nie ma zamiaru się odzywać, dodała szybko: - Potraktował mnie raczej 
obcesowo. 
Rachel przyglądała się jej z dezaprobatą. 
- I to cię dziwi? - Potrząsnęła głową. - Jest dopiero ósma rano, Daisy. Na dodatek sobota. Ludzie nie 
lubią, żeby ich budzić tak wcześnie. 
Daisy wyraźnie się rozluźniła. 
- To może pan Mendez jednak tam był? - zasugerowała. - A ten człowiek - Charles - nie chciał mu 
przeszkadzać. - Spojrzała na matkę zachęcająco. - Mogło tak być? 
- Mogło. - Ale Rachel podejrzewała, że to nie takie proste. Znacznie bardziej prawdopodobne, że 
Mendez spał poza domem. W dołku ją ścisnęło na tę myśl. Odganiając natrętne obrazy tworzone przez 
jej umysł, powiedziała: - Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby pan Mendez pomyślał, że zabieranie cię 
na Florydę to zbyt duży kłopot. A wtedy twój ojciec musiałby ci kupić bilet. Ciekawa jestem, jak by 
mu się to podobało. 
Daisy wyglądała teraz na strasznie zawstydzoną. Rachel, wiedząc, że nie może jej obarczyć całą winą 
za to, jak ona się czuje, westchnęła. 
- Jestem pewna, że nic takiego się nie zdarzy. Ale musisz być cierpliwa. Wyobrażam sobie, że pan 
 
54 
ANNE MATHER 
Mendez ma ważniejsze rzeczy na głowie niż twoja podróż. Daj mu czas, pozwól, żeby się do ciebie 
odezwał, kiedy jemu będzie wygodnie. 
- A jeśli zapomni? 
Rachel roześmiała się gorzko. 
- Och, nie sądzę! 
Z supermarketu wróciły po jedenastej. Mimo podekscytowania Daisy, Rachel nie chciała, żeby Joe 
Mendez pomyślał, że ona rozpaczliwie potrzebuje jego pomocy. W końcu jej córka ma trzynaście lat i 
może odbyć tę podróż sama regularnymi liniami. Rachel wiedziała, że załoga samolotu uważałaby na 
nią, a Steve czekałby na nią w Miami. 
Dlatego zaskoczył ją widok suv-a zaparkowanego przed ich bramą, gdy skręciła w Castle Close. 
Chociaż widziała go tylko raz, tożsamości jego właściciela nie dało się zakwestionować, nie po-
trzebowała też podekscytowanego okrzyku Daisy. 
- To pan Mendez! - wrzasnęła dziewczynka, wyskakując z samochodu, gdy tylko zgasł motor. - 
Ciekawe, jak długo tu czeka? Mówiłam ci, że nie powinnyśmy wychodzić z domu. 
Rachel miała na ten temat inne zdanie, ale nie dano jej czasu na odpowiedź. Podekscytowana Daisy 
biegła już do lexusa, a po chwili paplała radośnie, oskarżając prawdopodobnie swoją matkę o to, że nie 
było ich w domu. 
Joe czekał, aż Daisy skończy mówić, bo chciał porozmawiać z Rachel. Sądząc po niechęci, z jaką 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
55 
wysiadała z samochodu, jego obecność jej nie zachwyciła. Ale kiedy otworzyła bagażnik i zaczęła 
wyjmować torby z zakupami, uznał za doskonały pretekst, żeby do niej podejść i jej pomóc. 
- Cześć. - Wyciągnął rękę do sterty plastikowych toreb. - Pozwól, że ci pomogę. 
- Sama dam sobie radę. - Rachel wiedziała, że jest nieuprzejma, nie potrafiła się jednak powstrzymać. 
Joe jednak ją zignorował. Złapał po dwie torby do każdej ręki i wskazał głową dom. 
- Idź otwórz drzwi. 
Rachel zacisnęła wargi, ale zrobiła, jak kazał. 
Wzięła pozostałe pakunki oraz swoją torebkę, zamknęła samochód i przeszła tuż obok niego. Ale 
czuła wyraźnie jego obecność za plecami. 
Joe natomiast nie bardzo potrafił się zorientować w swoich odczuciach. Jak na kobietę po trzydziestce 
miała niezwykle atrakcyjną figurę. 
Postawił torby na kuchennym stole. Po co, na Boga, rozmyśla nad jej wyglądem? Nawet się nie znają 
i nie ma wątpliwości, że ona go nie cierpi. Od momentu gdy dowiedziała się, że Daisy będzie lecieć 
jego prywatnym samolotem, a nie liniami lotniczymi, nie miała dla niego jednego dobrego słowa. Do 
diabła, przecież to nie jego wina, że ona i jej były mąż nie potrafią się dogadać! 
- Pan Mendez nie czekał długo. - Promiennie uśmiechnięta Daisy weszła za nim do kuchni. - To 
dobrze, prawda, mamusiu? 
 
56 
ANNE MATHER 
- Pan Mendez na pewno zgodzi się z tobą. Odpowiedź Rachel ociekała ironią i Joe znowu 
poczuł się urażony. 
- Najpierw zadzwoniłem - skierował te słowa do niej. - Pomyślałem, że możesz pracować, i nie 
chciałem przeszkadzać. 
- Postanowiłeś więc przyjechać i przeszkodzić osobiście. - Rachel nie wiedziała, dlaczego jest taka 
wściekła. Mendez pod jej domem to ostatnia kropla goryczy po tym, jak zachowała się Daisy. - 
Przepraszam cię. Muszę się zająć zakupami. 
- Mogłem powiedzieć Daisy. 
- Mogłeś. 
- Mamo... 
- Zostaw to mnie i twojej mamie. Idź i zacznij się pakować, dobrze? 
Daisy pociągnęła nosem. 
- Mamo - powtórzyła ugodowym tonem, a Rachel wzięła głęboki oddech. 
- Pan Mendez ma rację. Powinniśmy ustalić pewne rzeczy. Idź do swojego pokoju. 
- Ale, mamo... 
- Rób, co ci każe matka - odezwał się Joe ostro, aż dziewczynka otworzyła buzię w zdumieniu. 
- Nie możesz mi dyktować, co mam robić - zaprotestowała, a dotychczasowy zachwyt zgasł jak 
pochodnia pod wpływem jego tonu. 
- Czyżby? - odparował. Wpadał w coraz gorszy nastrój, co potwierdzała wysunięta naprzód szczęka. 
- Mamo... 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
57 
- Och, idź już na górę, Daisy. - Rachel także nie podobała się interwencja Joe, ale nie chciała dyskusji 
w obecności córki. - Proszę - złagodziła słowo uśmiechem. - Zawołam cię, kiedy skończymy roz-
mawiać. 
Daisy zasznurowała usta, a po chwili wyszła z pokoju niedbałym krokiem. Kilka sekund później 
usłyszeli, jak wchodzi po schodach. 
Rachel poczekała, aż córka zamknie drzwi do swojego pokoju, a potem spojrzała na Joe lodowato. 
- Mam nadzieję, że nie oczekujesz ode mnie przeprosin - powiedziała. - To dzięki ojcu Daisy znalazła 
się w samym środku tego zamieszania. Oczywiście trudno jej to zrozumieć. 
- Tak sądzisz? - Joe oparł się o blat naprzeciwko niej i skrzyżował ramiona. - A ja miałem wrażenie, że 
to ja mam problemy ze zrozumieniem. 
- Ty? - zapytała zaskoczona Rachel. - Nie. Joe wzruszył ramionami. 
- Ja także jestem w samym środku tego sporu, który toczycie ze Steve'em. 
Rachel starała się zachować spokój. 
- To nie jest żaden spór. 
- A co? Domyślam się, że nie rozstaliście się w zgodzie. 
- Steve tak to przedstawił? 
Owszem, ale Joe nie zamierzał tego mówić. 
- To się wydaje jasne. Dlaczego nie chcesz, żeby Daisy spędziła trochę czasu ze swoim ojcem? Tylko 
dlatego, że wy nie potraficie się dogadać... 
 
58 
ANNE MATHER 
- Nigdy nie zabraniałam Daisy spotkań z ojcem! - zaprotestowała Rachel gwałtownie. - A jeśli tak ci 
powiedział, to kłamie. 
- To dlaczego Steve nie widział jej od swojego wyjazdu z Anglii? 
Rachel z trudem łapała powietrze. 
- Nie muszę ci się tłumaczyć! 
Joe nie wiedział, dlaczego ciągnie ten temat, chyba tylko z powodu jej frustracji. 
- Musisz przyznać, że minął rok, od kiedy Steve i Lauren przeprowadzili się na Florydę. 
- Wiem. - Rachel się zawahała, ale chęć obrony zmusiła ją, by mówiła dalej. - Na Boże Narodzenie 
Daisy nie chciała jechać do ojca. Jej dziadkowie byliby rozczarowani, gdybyśmy nie spędziły świąt z 
nimi, a lekcje zaczynały się od razu na początku stycznia. 
- W porządku - stwierdził Joe. - Rozumiem, że nie wysłałaś jej tam na Boże Narodzenie. Ale według 
Steve'a mogła odwiedzić go wcześniej. 
- Na Wielkanoc? Była wtedy chora. Miała mono-nukleozę, a jeśli coś ci wiadomo na temat tej 
choroby, pełne wyzdrowienie zajmuje całe miesiące. Zadzwoniłam do Steve'a i zapytałam, czy on nie 
mógłby przyjechać, żeby się z nią zobaczyć. - Rachel wbiła sobie paznokcie w rękę na wspomnienie 
odpowiedzi byłego męża. - A on na to, że już ma plany na te wakacje. A w nich nie ma podróży przez 
Atlantyk. 
Joe skrzywił się. 
- Tego mi nie powiedział. 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
59 
- Ciekawe, dlaczego. 
- Nie przepadasz za nim. 
- Nie podoba mi się to, co próbuje zrobić mnie i Daisy - stwierdziła Rachel stanowczo. 
- A co robi? - zapytał zaciekawiony Joe. 
- Nieważne. 
- Chciałbym wiedzieć. 
- Po co? - Zaczęła rozpakowywać torby z zakupami. - Żebyś mógł donieść Steve'owi... 
- Hola! Jesteś do mnie uprzedzona. Myślę po prostu, że ty i Steve macie na pieńku i sami musicie 
rozwiązać ten problem. Dla dobra Daisy. 
- Taaak... 
Rachel zaczęła wkładać jedzenie do lodówki, ale tym razem Joe nie potrafił się powstrzymać - obszedł 
stół i złapał ją za ramię. 
- Hej. Nie jestem 4woim wrogiem. Po prostu staram się zrozumieć, co się dzieje. Wyjaśnij mi. 
Opowiedz, co się zdarzyło, kiedy Steve mieszkał jeszcze w Londynie. 
Rachel zadrżała. Dotknął jej po raz pierwszy i boleśnie uświadomiła sobie, że czuje się, jakby przeszył 
ją prąd. Musi nad sobą zapanować. 
- Dlaczego to cię obchodzi? 
Joe potrząsnął głową. Żeby on wiedział! Nie ma pojęcia, w co się tutaj pakuje, ale jest pewny, że nie 
może tak po prostu wyjść, nie spróbowawszy przynajmniej zrozumieć całej tej sytuacji. 
- Jak często Daisy widywała ojca, zanim wyjechał do Stanów? - zapytał. 
 
60 
ANNE MATHER 
- Jak często? - Odniósł wrażenie, że nie chce mu tego powiedzieć, i zastanawiał się czemu. - No, 
widywała... Zresztą nie po to tu jesteś, prawda? Rozumiem, że chcesz potwierdzić uzgodnienia na 
poniedziałek. Jeśli mi powiesz, gdzie i o której chcesz się z nami spotkać... 
- Mój szofer przyjedzie po Daisy. - Joe widział, jaka jest zdenerwowana, że chciałaby zakończyć tę 
rozmowę i pozbyć się go jak najszybciej. Zmarszczył brwi i zapytał ciekawie: - Dlaczego zachowujesz 
się tak defensywnie? Czy dlatego, że Steve chciał zabrać ze sobą Daisy, kiedy przeprowadzał się na 
Florydę, a ty mu nie pozwoliłaś? 
- Co? - Rachel musiała teraz spojrzeć na niego, zdumiona takim oskarżeniem. I chociaż nie chciała 
rozmawiać o byłym mężu z całkiem obcym człowiekiem, dodała spiętym tonem: - Steve nigdy nawet 
nie wspomniał o czymś takim. Czy twierdził, że tak? 
- Takie odniosłem wrażenie - wydusił w końcu Joe, patrząc, jak ona blednie. Jego dłoń sama zamknęła 
się w pięść. - Wyraźnie niesłusznie. 
- Tak, niesłusznie. - Oparła się o lodówkę. - Jeśli chcesz wiedzieć, nie sądzę, żeby Daisy w ogóle 
zauważyła, kiedy Steve wyjechał. 
No i powiedziała to. Coś, czego nigdy nikomu nie wyznała, nawet teściowej. Ale to prawda. Ojciec 
spędzał niewiele czasu z córką, gdy byli małżeństwem, a po rozwodzie tak był zajęty nową żoną i jej 
przyjaciółmi - no i oczywiście golfem - że nie obchodziło go, że Daisy dorasta bez ojca. 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
61 
Joe położył dłoń na jej ramieniu. Zdał sobie sprawę, że ona drży. Nie potrafił się dłużej opierać, palce 
zacisnęły się na jej ręce, a potrzeba wzięcia jej w ramiona stała się niemal nie do odparcia. 
Powietrze między nimi iskrzyło od emocji, a on ten jeden raz nie miałby nic przeciwko temu, żeby 
Daisy im przeszkodziła. Do diabła, to nie jest mój problem, mówił sobie, co nie przeszkodziło mu 
przybliżyć się do niej; otarł się o nią biodrem. 
Rachel odskoczyła, nie rozumiejąc, dlaczego jej oczy wypełniły się łzami. 
- Rachel - odezwał się bezradnie. - Przykro mi. 
- Niepotrzebnie. - Wyciągnęła chusteczkę jednorazową z pudełka na oknie i wytarła nos. - Idę po 
Daisy. Pewno umiera z ciekawości, co tu się dzieje. 
- A co się dzieje, Rachel? - zapytał Joe i musiała się do niego odwrócić. 
- Nie wiem, o co ci chodzi - odparła, starając się przywołać lekki ton. Zobaczył łzy na jej rzęsach. 
- Nie, Rachel - zaprotestował i zapominając o dobrych radach, które sam sobie dał, objął ją w pasie i 
przytulił. 
 
ROZDZIAŁ PIĄTY 
To miało być pocieszenie, wyraz wsparcia, dowód, że on nie jest takim samolubnym draniem, na 
jakiego wygląda jej były mąż. Tak przynajmniej to sobie tłumaczył. Od chwili gdy ich ciała się 
zetknęły, a jej koszulka się odchyliła i jego ręce dotknęły jej nagiej skóry, poczuł czyste pożądanie. 
Wydawało mu się, że coś mówi, ale cichy szept zagłuszyło bicie jego własnego serca. Potrafił tylko 
zastanawiać się, jak by to było mieć ją blisko siebie nagą. 
Z wielkim wysiłkiem udało mu się odzyskać odrobinę kontroli nad sobą, żeby zakończyć to sza-
leństwo. 
Wyjął ręce spod koszulki i przeniósł na jej ramiona. A potem delikatnie, acz stanowczo odsunął się od 
niej. Łatwiej mi będzie myśleć, kiedy jej ciało nie będzie mnie kusiło, doradził sam sobie. Ale kiedy 
zobaczył wyraz jej twarzy, jego dobre intencje rozpadły się w pył. Wyglądała na tak zdezorientowaną, 
że coś w nim pękło. Z jękiem rezygnacji porzucił wszelką nadzieję, że wyjdzie z tego cało i zdrowo. 
Znowu przyciągnął ją do 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
63 
siebie, objął jej twarz rękoma i pochylił się do jej ust. 
Gdy ją całował, świat Rachel zawęził się do jego warg i rąk. W głowie się jej kręciło, emocje, których 
nigdy dotąd nie przeżywała, sprawiły, że czuła się rozpalona i pełna życia. 
Krew pulsowała Joe w uszach, a umysł całkowicie tracił kontrolę nad sytuacją. Powtarzał sobie, że nie 
robi nic złego, skoro ona oddaje mu pocałunki jeszcze bardziej zachłannie. 
I wtedy Rachel z daleka usłyszała znajomy głos, który ją wołał: 
- Mamusiu! Mamo! - Na chwilę zapadła cisza, a potem: - Mamusiu, mogę już zejść na dół? 
- Daisy! 
Zduszony krzyk Rachel przestraszył Joego. On także słyszał wołanie; rozpaczliwie próbował sobie 
przypomnieć, gdzie jest. Potem jak lodowaty prysznic spadła na niego świadomość: właśnie usiłował 
uwieść byłą żonę Steve'a Carlyle'a! 
Odsunął się w tej samej chwili co Rachel. Na miłość boską, co mu przyszło do głowy? Co za szalony 
impuls sprawił, że zachował się jak dzikus? 
Rachel poszła w kierunku drzwi do holu. Widział, że wpadła w panikę, że nie zdaje sobie sprawy z 
wyciągniętej ze spodni, pogniecionej koszulki ani z podrapanych przez jego zarost policzków. Kok się 
jej rozwiązał, a włosy spłynęły na ramiona. Joe przez chwilę zapragnął przeczesać jedwabiste pasma 
palcami. Tymczasem spojrzenie, które mu 
 
64 
ANNE MATHER 
rzuciła przez ramię, wymusiło na nim skoncentrowanie się na zaistniałej sytuacji. 
Wygłupił się. Wyraz jej twarzy był bardzo wymowny. I chociaż wina za to, co się stało, nie spadała 
wyłącznie na niego, gdyby jej nie dotykał, nie doszłoby do niczego. 
- Rachel! - zawołał ją. Spojrzała na niego znowu i uniosła dłoń, żeby go uciszyć. On jednak mruknął: 
- Powinnaś się ogarnąć, zanim stąd wyjdziesz. Chyba że chcesz, żeby twoja córka zorientowała się... 
Rachel stanęła jak wryta. Uniosła ręce do rozczochranej głowy. Odkryła, że wszystkie spinki znikły. 
Leżały rozrzucone na podłodze, ale nie miała czasu, by je wszystkie odnaleźć. Wyciągnęła jedną z 
szuflad, wzięła gumkę recepturkę i związała włosy w nieporządny koński ogon. 
Zobaczyła, że Joe drwiąco unosi brew, gdy ponownie podeszła do drzwi, ale teraz jej uwaga 
koncentrowała się na Daisy. 
- Daj nam jeszcze kilka minut, dobrze? - zawołała. - Prawie skończyliśmy. 
Daisy odpowiedziała przedłużonym „Dooobrze". Po raz kolejny zadawał sobie pytanie, jak to się 
stało, że sobie na coś takiego pozwolił. Rachel jest atrakcyjna, to fakt, ale nie w jego typie. X sądząc po 
sposobie, w który na niego patrzy, on z pewnością jej się nie podoba. 
Niechętnie odwróciła się do niego. Czuł, że chce coś powiedzieć na swoją obronę, ale zdaje 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
65 
sobie sprawę, że tego, co się stało, nie da się nijak wyjaśnić. 
- Będzie chyba lepiej, jak już pójdziesz - oznajmiła w końcu. Widział, że stara się wyglądać na 
bardziej opanowaną, niż jest w istocie. - Nie wiem, co zrobię z Daisy. Dam ci znać, kiedy pomyślę. 
- O czym? - Joe oparł się o stół. - Och, nie mów mi tylko, że wykorzystasz to jako pretekst, żeby jej nie 
pozwolić odwiedzić ojca. 
- Nie - Rachel się wyprostowała. - Nie, może jechać. Po prostu nie jestem pewna, czy powinna 
podróżować z tobą. 
Joe spojrzał na nią z niedowierzaniem. 
- Dlaczego? - zapytał. Zaczynało mu brakować cierpliwości. Nie miał ochoty dłużej znosić jej fana-
berii. - Nie uważasz chyba, że dlatego, że cię pocałowałem, nie możesz mi zaufać w kwestii córki. 
Dorośnij, Rachel. Zachowujesz się jak rozpas-kudzony bachor. 
- Muszę to przemyśleć. 
- Słuchaj - odezwał się łagodnym tonem. - Przepraszam cię. Co się stało, to się nie odstanie. Nie 
wstydzę się tego. Jesteś piękną kobietą. Postąpiłem tak, jak postąpiłby każdy mężczyzna w takiej 
sytuacji. 
Rachel nie była pewna, czy to do końca prawda. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że Steve dotyka jej w 
taki sposób. No ale oni nigdy nie powinni się pobierać ani mieć dziecka. 
- Wszystko w porządku? - Daisy nagle ukazała 
 
66 
ANNE MATHER 
się w drzwiach, przyglądając się im obojgu z mieszaniną wyczekiwania i lęku. Skrzywiła się na widok 
matki. - Czemu jesteś taka czerwona? Czy coś się stało? 
Rachel automatycznie sięgnęła do twarzy i spojrzała na Joego z poczuciem winy. 
- Nic się nie stało, Daisy. Pan Mendez właśnie wychodzi. 
- Wychodzi? - powtórzyła. - Czyli umówiliście się już co do poniedziałku? 
- Lepiej zapytaj swoją"mamę - oznajmił Joe bezceremonialnie. - Chyba ma jakieś wątpliwości. 
Przez chwilę miał wyrzuty sumienia, gdy Rachel skierowała w jego stronę udręczony wzrok, ale nie 
zamierzał udawać, że wszystko jest w porządku, gdy wyraźnie nie było. 
- Dlaczego? - Daisy znowu spojrzała na matkę. - Przecież już się zgodziłaś. 
- Owszem. Ale... 
- Twoja mama mi nie ufa - powiedział Joe obcesowo. - Proponuję, żebyś mi dała znać, kiedy coś 
postanowisz. 
Oczy Daisy wypełniły się łzami, ale Rachel uprzedziła jej błagania. 
- Nie ma takiej potrzeby. Gdzie i o której mamy być w poniedziałek? 
Joe westchnął głęboko. 
- Mój szofer przyjedzie po nią około dziewiątej rano. Daj mi znać, jeśli znowu zmienisz zdanie. 
 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
67 
Shelley czekała przy Eaton Court Mews, kiedy wrócił. Wyraźnie trwało to dość długo, ponieważ kawa 
zdążyła wystygnąć, a na jej twarzy malowało się zniecierpliwienie. 
- Gdzie, u diabła, byłeś? - zapytała, gdy tylko wszedł do salonu. - Co to za wychodzenie bez słowa? 
Kładę się spać z tobą u boku, a kiedy się budzę, ciebie już nie ma. 
- Przepraszam. - Ale Joe nie miał ochoty tłumaczyć się, a kiedy pojawił się Charles, zwrócił się do 
niego z pewną ulgą. 
- Proszę o czarną kawę - poprosił. - Aha, ma pan może te angielskie mufiny? Przydałoby mi się coś 
gorącego i słodkiego. 
- Mam nadzieję, że nie chodzi ci o mnie - zażartowała Shelley łagodniejszym tonem. Zorientowała się, 
że to nie czas na obrzucanie się wyzwiskami. Ale Joe tylko potrząsnął głową i wyciągnął się w 
wygodnym, skórzanym fotelu. 
- Tylko o jedzenie. 
Charles wycofał się, zanim wywiązała się kolejna sprzeczka. 
Jednak zdawszy sobie sprawę, że frustracja związana z Rachel wpływa na jego nastrój, Joe spojrzał na 
Shelley stojącą przy oknie. 
- Długo czekałaś? 
- Dość długo - odparła, podeszła do jego fotela i usiadła na poręczy. - Powinieneś się ogolić, kochanie. 
Nie lubię drapania za każdym razem, gdy mnie całujesz. 
 
68 
ANNE MATHER 
Obraz Rachel, takiej jaką widział ostatni raz, przemknął mu przed oczami. Jak to możliwe, że wydała 
mu się taka pociągająca? Tak bardzo, że gdyby jej córka im nie przerwała... 
- Joe, ty mnie nie słuchasz! - Shelley znowu podniosła głos, a na jej policzkach pojawiły się czerwone 
plamy. - Gdzie byłeś?! Charles nie chciał powiedzieć. 
- Za to mu płacę - stwierdził Joe lakonicznie, nie reagując, gdy objęła gb za szyję. - Musiałem coś 
zrobić. Pewne uzgodnienia na poniedziałek. Jeden z kolegów w Stanach poprosił mnie, żebym przy-
wiózł mu córkę i musiałem wszystko ustalić. 
Shelley zesztywniała. 
- Córkę? 
- Tak. - Spojrzał na nią. - Masz jakieś zastrzeżenia? 
- Owszem, kilka - oczy Shelley rzucały błyskawice. - Po pierwsze, ile ona ma lat? 
- Hm, niech pomyślę... - Joe udawał, że się zastanawia, mając nadzieję, że ta rozmowa rozweseli ich 
obydwoje. - Kilkanaście, chyba. 
- Kilkanaście? - Shelley jeszcze bardziej podniosła głos. 
- Tak. Bodajże trzynaście. Nie pamiętam dokładnie. 
- Och! - Ulga w jej głosie była wyraźna, ale kiedy nachyliła się, by go pocałować, Joe nie zareagował. 
- To będzie ciężki weekend. - Zmusił ją, by się 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
69 
wyprostowała dokładnie w chwili, gdy Charles ponownie wszedł do salonu. - Ach, jedzenie! Powin-
naś spróbować tych mufinów, Shell. Charles sam je piecze. Są magiczne. 
- Cieszę się, że coś jest dla ciebie magiczne 
- oznajmiła obrażonym tonem, znowu wstała i przyglądała mu się rozzłoszczona. - Mam nadzieję, że 
to nie znaczy, że nie zobaczę cię już przed wyjazdem. 
- Shell... 
- Przyniosłem dwie filiżanki w razie gdyby pani Adair postanowiła się do pana przyłączyć - wtrącił się 
Charles, stawiając tacę. Podszedł do drzwi. 
- Proszę mnie wezwać, jeśli będzie pan jeszcze czegoś potrzebował. 
- Dziękuję. - Kiedy Charles zniknął, Joe pochylił się i ułamał kawałek ciepłego ciasteczka. W gruncie 
rzeczy nie czuł wcale głodu, ale w ten sposób mógł uniknąć oskarżycielskiego spojrzenia dziewczyny. 
- No chodź - zaprosił ją. - Spróbuj jakie dobre. 
- Przecież wiesz, że nie jadam nic tuczącego 
- odparła Shelley sztywno. -1 ty też nie powinieneś. To źle wpływa na twój poziom cholesterolu. 
Joe skrzywił się drwiąco. 
- Nie rozumiem cię, Joe. Kiedy tu przyjechałeś, nie mogłeś się doczekać, żeby się ze mną zobaczyć. A 
wczoraj wieczorem zasnąłeś, zanim przyłożyłeś głowę do poduszki. 
- Byłem zmęczony. - W głosie Joe dźwięczała 
 
70 
ANNE MATHER 
teraz niebezpieczna nuta, ale Shelley zdawała się tego nie zauważać. 
- Nie mogłeś być zmęczony - odparowała - skoro wstałeś tak wcześnie. Wyszedłeś z domu i mnie nie 
obudziłeś. Podejrzewam, że nawet nie wziąłeś prysznica. A już na pewno nie zostawiłeś żadnej 
wiadomości. Co niby miałam sobie pomyśleć? 
Joe zacisnął szczęki. Co racja, to racja, ale on nie był w nastroju, żeby tego słuchać. Nie może jej 
przecież powiedzieć, że wyszedł, bo śnił się mu seks z inną kobietą. 
- Przecież przeprosiłem - mruknął zdawkowo, sięgając po filiżankę z kawą. Potrzebował kofeiny, 
żeby jego mózg zaczął działać. I żeby przekonać siebie, że wypełnione łzami zielone oczy nie znisz-
czyły jego rozsądku do końca. 
- No więc... - Shelley oblizała błyszczące wargi. - Zobaczę cię dziś wieczór? 
- Nie, dzisiaj nie. 
- Dlaczego? 
- Bo obiecałem temu facetowi, o którego córce ci mówiłem, że odwiedzę jego rodzinę. 
- Jego rodzinę? 
- Tak, rodziców. 
- Nie wierzę ci - parsknęła. 
- Twój wybór. Ale to prawda - umilkł na chwilę. - Możesz pójść tam ze mną, jeśli chcesz. - W ten 
sposób, jeśli jakimś pechowym trafem Rachel akurat tam będzie... 
Nie dokończył, bo Shelley mu przerwała. 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
71 
- Chyba żartujesz! Chcesz, żebym spędziła sobotę u jakichś staruszków? Daj spokój! 
- W porządku. W takim razie zobaczymy się w niedzielę przed moim wyjazdem. 
- Przecież wiesz, że muszę być na tym przyjęciu po rozdaniu nagród w niedzielę wieczorem. Mówiłam 
ci o tym na początku tygodnia. 
- No to chyba zobaczymy się dopiero w listopadzie, kiedy przyjedziesz na sesję zdjęciową na 
Karaibach. 
- Nie mógłbyś odwołać tej wizyty? Dla mnie? Proszę? - zapytała nadąsanym tonem. 
- Nie mogłabyś nie iść na przyjęcie? 
- Wiesz, że nie. 
Joe wzruszył ramionami, zawstydzony, że czuje ulgę. 
- No to mamy impas. Chodź, napij się kawy. Jestem pewny, że bez trudności znajdziesz innego faceta, 
z którym będziesz mogła spędzić wieczór. 
- Jesteś draniem, wiesz o tym? 
- Już to kiedyś słyszałem - odezwał się, ale odpowiedziało mu tylko trzaśnięcie drzwiami. 
 
ROZDZIAŁ SZÓSTY 
Rachel po raz kolejny pisała jedną stronę swojej powieści, gdy zadzwonił "telefon. 
- Super - mruknęła rozdrażniona, bo historia nie układała się po jej myśli. 
- Tak? - w jej głosie brzmiała frustracja. Skrzywiła się, kiedy Evelyn Carlyle oznajmiła 
z przekąsem: 
- Przepraszam, że znowu ci przeszkadzam. 
- Ależ skąd! - powiedziała skruszona. Od kiedy Daisy poleciała na Florydę ponad tydzień wcześniej, 
jej teściowie stanowili źródło nieustającego wsparcia. - Myślałam, że to Monica. Narzeka, że nie 
skończyłam jeszcze maszynopisu. 
- Ach, rozumiem. Wczoraj wyglądałaś na zmęczoną. Nie śpisz dobrze? 
- Dość dobrze - odparła Rachel lakonicznie, zdając sobie sprawę, że to facet, który eskortował jej 
córkę, zakłóca jej sen, a nie praca. 
Wcale nie było jej łatwiej, że rodzice Steve'a, których odwiedził na jego prośbę, uznali go za bardzo 
miłego w obyciu młodego człowieka. Eve- 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
73 
lyn wyraziła nawet żal, że Daisy nie jest trochę starsza, co zirytowało Rachel. 
- Chciałabym tylko, żeby Daisy się odzywała 
- stwierdziła, ale teściowa zlekceważyła jej uwagę. 
- Wiesz, jakie są dziewczęta. Bawi się świetnie, a telefony do domu są na samym dole jej listy spraw 
do załatwienia. Poza tym Steve na pewno by zadzwonił, gdyby stało się coś złego. 
- Wszystko jedno. Myślę, że mogłaby zrobić drobny wysiłek i wysłać mi przynajmniej pocztówkę. 
Dostałam od niej jeden e-mail tuż po przylocie, i to wszystko. 
- I tęsknisz za nią. Rozumiem. My z Howardem nie zastąpimy ci twojej dziewczynki. Ale ona rośnie, 
Rachel. Pójdzie na studia, zanim się zorientujesz. Wizyta u ojca jest prawdopodobnie bardzo 
korzystna 
- pozwoli ci się przyzwyczaić do jej nieobecności. 
- Ona ma dopiero trzynaście lat, Lynnie. Rachel broniła się wbrew sobie, a teściowa westchnęła: 
- Tak, tak. Wiem przecież. Ale lata uciekają tak szybko. - Umilkła na chwilę, po czym zapytała: - Czy 
nie wspomniałaś, że zadzwonił do ciebie Paul Davis? 
Kiedyś pracowała u Paula Davisa, zanim zaczęła pisać. Po rozwodzie musiała sobie znaleźć pracę na 
pełny etat, a Paul był bardzo dobrym pracodawcą. Problem polegał na tym, że chciał czegoś więcej i 
wydzwaniał do niej co kilka tygodni, by zapytać o samopoczucie i zaprosić na randkę. 
Kusiło ją nawet, by przyjąć jego zaproszenie, 
 
74 
ANNE MATHER 
głównie po to, by Evelyn przestała ją wreszcie dręczyć. Teściowa wcale nie chciała, żeby Rachel 
wyszła ponownie za mąż. Nadal łudziła się, że zejdą się ze Steve'em. 
- Tak, dzwonił - przyznała z rezygnacją Rachel. Wiedziała, co teraz nastąpi. 
- To dlaczego nie umówisz się z nim? - zapytała Evelyn zachęcająco. - To miły młody człowiek, 
prawda? Należy ci się trochę rozrywki, gdy Daisy nie ma w domu. 
- Nie nazwałabym go młodym. Ma kolo pięćdziesiątki. I nigdy nie miał żony, Lynnie. Nadal mieszka 
ze swoją owdowiałą matką. 
- Co pokazuje, jaki jest odpowiedzialny-stwierdziła Evelyn kategorycznie. - Daj spokój, Rachel. 
Kiedy ostatni raz byłaś na randce? 
Zbyt dawno, żeby pamiętać, pomyślała Rachel ze smutkiem, a na myśl przyszła jej scena z 
Mendezem. Czasami zastanawiała się, czy to nie wytwór jej wyobraźni. W każdym razie niezwykłe 
zdarzenie. 
Ale potem przypomniała sobie ostatnie noce, kiedy budziła się niezwykle podniecona i spocona. Z 
trudem ponownie zasypiała. 
- Rachel! - nie odzywała się zbyt długo i teściowa zaczęła się niecierpliwić. 
- Jestem, jestem. Myślałam właśnie, że może powinnam umówić się z Paulem. To może być właśnie 
to, czego mi potrzeba. - Ty kłamczucho! Chcesz sobie wybić Mendeza z głowy. 
- Świetnie! - W głosie Evelyn zabrzmiało zado- 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
75 
wolenie. Wyraźnie jej perswazja podziałała. - Daj znać, jak się udało, dobrze, kochanie? Howard i ja 
życzymy ci jak najlepiej. 
Rachel odłożyła słuchawkę i zaczęła się zastanawiać, czy zgoda na randkę z Paulem nie jest głupotą. 
Musiała jednak przyznać, że ostatni raz spała z mężczyzną, gdy dostała papiery rozwodowe. 
Na szczęście nie była wtedy aż tak pijana, żeby zapomnieć o zabezpieczeniu, ale i tak przez wiele 
tygodni zamartwiała się, czy zadziałało. Nic nieoczekiwanego się nie zdarzyło, jednak to przeżycie ją 
otrzeźwiło. Nigdy więcej! 
Randka okazała się katastrofą. Rachel doszła do takiego wniosku w połowie wieczoru, gdy Paul 
opowiadał o swoim dwudziestoretnim zabytkowym jaguarze i kolejce elektrycznej, którą zbudował na 
strychu. Żałowała, że nie poprosiła Evelyn o telefon, żeby mieć pretekst do ucieczki w razie 
konieczności. Będzie musiała znieść ciągnące się w nieskończoność historie o hobby Paula. 
Właśnie rezygnowała z deseru w nadziei na skrócenie tortury, gdy odezwała się jej komórka. Wie-
dząc, że Evelyn uwielbia plotki, zgadła, że jej teściowa niecierpliwi się, żeby usłyszeć, jak ona się 
bawi. A może słyszała coś od Daisy. Ale gdy usłyszała głos Evelyn, od razu wiedziała, że stało się coś 
złego. 
- Cześć, Lynnie - przywitała teściową, mając nądzieję, że się myli. 
 
76 
ANNE MATHER 
- Och, kochanie - głos teściowej wydał się jej obcy-przepraszam, że ci przeszkadzam. Dobrze się 
bawisz? 
Nieszczególnie, pomyślała Rachel. 
- Tak. Co się stało, Lynnie? 
Zanim Evelyn się odezwała, Rachel poczuła dreszcz na plecach. 
- Pomyślałam, że zechcesz wiedzieć - oznajmiła jej teściowa, a przed jej oczami przemknęły dziesiątki 
różnych scenariuszy. - Zadzwonił Steve. 
- Rachel! - Tym razem odezwał się Paul. Spojrzała na niego tępym wzrokiem. - Kelner chce wiedzieć, 
co chcesz na deser, nie może czekać całą noc. 
- Nie teraz - odpowiedziała niepewnie. A potem zwróciła się do Evelyn: - Co się stało? Czy Daisy jest 
ranna? 
- Na pewno nie poważnie. - Evelyn brzmiała teraz tak, jakby żałowała, że w ogóle zadzwoniła. - 
Zdarzył się wypadek... 
- Rachel! 
Znowu Paul. Nie zwróciła na niego uwagi. 
- Jaki wypadek? - dopytywała się łamiącym się głosem. - Kiedy? 
- Nie wiem. Wczoraj czy przedwczoraj, Steve nie mówił. - Evelyn starała się ją uspokoić. - Popłynęli 
jachtem ojca Lauren. Nie sądzę, żeby to było coś poważnego, ale... 
Rachel zabrakło tchu w piersiach. Wiedziałą. Daisy by się do niej odezwała, gdyby mogła. 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
77 
- Jadę do domu. Natychmiast. Chcę sama porozmawiać ze Steve'em. Muszę się dowiedzieć, co 
dokładnie się stało i dlaczego mnie o tym od razu nie poinformował. 
- Hm... - Evelyn wyraźnie uważała, że lepiej jej nic więcej nie mówić. - Tak, to chyba dobry pomysł. 
Będziemy mogły omówić szczegóły. 
Rachel chciała zapytać jakie, ale lepiej poczekać, aż będzie mogła porozmawiać ze swoją teściową 
osobiście. 
- Będę za dwadzieścia minut. 
Zamknęła komórkę, a Paul patrzył na nią z niedowierzaniem. 
- Co się dzieje? Nie wychodzisz, mam nadzieję? 
- Obawiam się, że muszę. To była matka Steve'a. Daisy miała wypadek. Muszę do niej zadzwonić. 
Paul nie wyglądał na zadowolonego. 
- Podrzucę cię - zaproponował, ale Rachel wiedziała, że to ostatnia rzecz, na którą ma ochotę. 
Smakowała mu kolacja, a sądząc po lekkiej nadwadze, jedzenie stanowiło dla niego jedną z przy-
jemności życia. Tak jak samochód i elektryczna kolejka. 
- Nie ma takiej potrzeby - uspokoiła go. - Dokończ kolację. Wezmę taksówkę. Dziękuję za wszystko. 
Do zobaczenia. 
 
ROZDZIAŁ SIÓDMY 
Samolot British Airways do Miami miał wylądować o trzeciej miejscowego czasu, ale lotnisko było 
zajęte i musieli je "okrążyć co najmniej dwa razy, zanim dostali pozwolenie na lądowanie. A potem 
nastąpiły wszystkie zwykłe formalności, tyle że bardziej dokładne z obawy przed terroryzmem, tak 
więc Rachel wyszła na zewnątrz dopiero koło piątej. 
Ogarnęło ją zmęczenie. Poprzedniej nocy prawie wcale nie spała i chociaż wielu pasażerów pogrążyło 
się we śnie podczas lotu, ona spędziła go, siedząc wyprostowana, wracając nieustannie do tego, czego 
się dowiedziała od Evelyn. 
Do domu teściów dotarła przygotowana na najgorsze. I się nie zawiodła. Evelyn nie zdradziła jej przez 
telefon, że Daisy leży w szpitalu w Palm Cove, około dwunastu kilometrów od Miami. Podobno 
wypadła z jachtu Johansena, uderzając głową w burtę, zanim wpadła do wody. Na szczęście jeden z 
członków załogi zorientował się, że dzieje się coś złego, ponieważ dziewczynka nie wypływała, i 
wydobył ją na powierzchnię. Była nieprzytomna. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
79 
Rachel wpadła w przerażenie. Jej były mąż, kiedy wreszcie wytropiła go w domu Johansena, także nie 
wypowiadał się jasno. 
- Ona ma trzynaście lat, na miłość boską - warknął wściekle. - Nie potrzebuje niańki. 
Rachel nie skomentowała tego. Mogła powiedzieć, że Daisy powinna nosić kapok, którego wyraźnie 
nie założyła, że nigdy przedtem nie pływała jachtem, mógł więc zrobić wysiłek i lepiej nad nią 
czuwać. Ale już przedtem nie potrafiła się kłócić ze swoim byłym mężem i nie miała zamiaru uczyć 
się tego teraz. Zamiast tego powiedziała: 
- Chcę ją zobaczyć. Czy masz coś przeciwko temu, że przylecę i ją odwiedzę? 
Steve był zaskakująco ugodowy. 
- Dlaczego nie? - oznajmił beztrosko. Kiedy skończyła z nim rozmawiać, dowiedziała 
się od Evelyn, że Daisy dopytywała się o nią. Dlatego teściowa pozwoliła sobie przerwać jej randkę. 
Teraz, ciągnąc za sobą walizkę, skierowała się do wyjścia. W holu lotniska kłębił się tłum, spodziewa-
ła się więc długiego oczekiwania na taksówkę, gdy ktoś chwycił ją za ramię. 
- Rachel - zabrzmiał znajomy głos. - Już myślałem, że cię nie znajdę. 
Joe Mendez. Rachel patrzyła na niego zdumiona. 
- Joe! - wykrzyknęła. - To ty tu robisz? 
- Nie wyraziłem się jasno? - uśmiechnął się 
 
80 ANNE MATHER 
przepraszająco. - Przyszedłem po ciebie. - Spojrzał w dół na walizkę. - To cały twój bagaż? 
- Ja... tak..., ale... 
- Doskonale. To chodźmy. Porozmawiamy w samochodzie. 
- Czy to Steve kazał ci po mnie wyjść? 
- Sam tak postanowiłem. Podróż miałaś dobrą? 
Rachel coś odpowiedziała, sama nie bardzo wiedziała co. To ostatnia osoba, której by się spodziewała 
na lotnisku - czy gdziekolwiek indziej, prawdę mówiąc. Zarezerwowała sóbie pokój przez internet w 
skromnym hotelu w Palm Cove, nieodległym od szpitala, żeby móc odwiedzać Disy, nie prosząc 
nikogo o nic. 
Z pewnością nie zamierzała spędzać czasu ze swoim byłym mężem. Mogą na siebie wpaść w szpitalu, 
ale to wszystko. Jest tutaj z jednego, jedynego powodu - żeby zobaczyć córkę. Tylko to ją teraz 
zajmowało. 
Wilgoć uderzyła w nią obuchem, gdy tylko wyszli z terminala. Dotąd klimatyzacja nie pozwalała jej 
odczuć przytłaczającego upału. Ciężkie chmury wisiały nad budynkami lotniska, ciemne i groźne, a 
wilgotny żar odebrał resztki sił. 
Elegancka, czarna limuzyna stała w miejscu, gdzie nie wolno parkować. Joe skierował się prosto do 
niej, wyraźnie oczekując, że za nim pójdzie. Z samochodu wyskoczył kierowca w mundurze i 
otworzył tylne drzwi. A potem, odebrawszy Joe walizkę, włożył ją do bagażnika. 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
81 
Joe odwrócił się i po raz pierwszy mogła mu się przyjrzeć. W obcisłej czarnej koszulce i krótkich, 
sportowych spodniach khaki nie wyglądał wcale na prezesa zarządu osiągającej sukcesy firmy. Jakimś 
cudem włosy mu urosły przez ten tydzień, kiedy go nie widziała, ale na szczęce rysował się taki sam 
cień zarostu. 
- Może byś wsiadła? - zasugerował. Rachel nie chciała, by dostał mandat, chociaż podejrzewała, że ma 
pozwolenie na parkowanie w tym miejscu. 
W aucie było rozkosznie chłodno, a skórzane siedzenie ugięło się miękko podjej ciężarem. Miała dość 
miejsca, by wyciągnąć nogi przed siebie, i po raz pierwszy od chwili wyjazdu poczuła, że się 
rozluźnia. 
Nie na długo. Gdy Joe obszedł samochód i usiadł z dezynwolturą tuż koło niej. Mimowolnie zesztyw-
niała. On natomiast zachowywał się całkowicie swobodnie. 
- OK. Czy Steve zarezerwował dla ciebie hotel? 
- Sama to zrobiłam - oznajmiła. - To mały hotel, Park Plaza. Chyba blisko szpitala. 
- Park Plaza? - Joe ściągnął brwi. - Nie znam. - Pochylił się do przodu i zapytał kierowcę: 
- Znasz hotel Park Plaza w Palm Cove, Luther? 
- Tak, proszę pana. To przy Spanish Avenue. W pobliżu galerii handlowej. 
- Ach tak! - Joe chyba zorientował się, gdzie to jest. - W porządku. Tam jedziemy. 
- Dobrze, proszę pana. 
 
82 
ANNE MATHER 
Kiedy Luther przyjął do wiadomości jego instrukcję, Joe nacisnął jakiś guzik i między szoferem a 
nimi pojawił się ekran. 
- Domyślam się, że chciałabyś się dowiedzieć, jak Daisy miewa się dzisiaj. - Umilkł na chwilę, ale 
widząc, że Rachel szeroko otwiera oczy, dodał: 
- Widziałem ją dziś rano. Robi wyraźne postępy. 
- Dzięki Bogu! 
Odpowiedź Rachel płynęła prosto z serca i Joe spojrzał na nią ze współczuciem. To na pewno 
niełatwe, pomyślał, dowiedzieć się, że córka - oddalona o kilka tysięcy kilometrów - uderzyła się w 
głowę i potrzebuje specjalistycznego leczenia. On także był zaszokowany, kiedy zobaczył dziewczyn-
kę - twarz miała posiniaczoną, a jedno oko niemal całkowicie zamknięte. 
Rachel czuła, że musi się odezwać. 
- Jak to się stało, że po mnie wyszedłeś? Przecież mogłam wziąć taksówkę. 
- Wiem. - Joe wzruszył ramionami. -1 czekałabyś na nią kilka godzin. Pomyślałem, że miło ci będzie 
zobaczyć przyjazną twarz. 
- Niby twoją? - zapytała Rachel z powątpiewaniem. 
- Tak mi się wydawało. 
- Pewno spodziewasz się, że cię przeproszę. Za... to, co się stało. 
- No tak. Tak jak tego, że piekło zamarznie. 
- Potrząsnął głową. - Ja też mógłbym ci powiedzieć, że mi przykro, ale to nie byłaby prawda. 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
83 
Chciałem cię pocałować i to zrobiłem. - Pogłaskał ją po policzku. - Domyślam się, że chciałabyś, 
żebym obiecał, że to się więcej nie powtórzy. 
- No tak - odezwała się swobodnym tonem. - Nie chcę żebyś myślał, że wzięłam to zbyt na serio. Nie 
żyłam w celibacie od czasu rozwodu. 
Joe przyjrzał się jej spod rzęs. Dlaczego ci nie wierzę? - zastanawiał się. 
- OK - powiedział. - Wolałabyś, żebym po ciebie nie wychodził, tak? 
- No... nie. - Rachel wiedziała, że powinna się zachowywać naturalnie. - To bardzo miłe z twojej 
strony, że się pofatygowałeś. 
- To żadna fatyga - stwierdził Joe stanowczo, chociaż sam sobie zadawał pytanie, dlaczego tak bardzo 
chciał po nią wyjść. 
Rachel odwróciła głowę, próbując się skoncentrować na widoku za oknami limuzyny. Jechali szeroką 
drogą obsadzoną po obu stronach drzewami. Po prawej, za palmami Atlantyk odbijał zachmurzone 
niebo. Ale czy to na pewno ocean? Woda wyglądała zbyt spokojnie. 
Zapadła krępująca cisza, tak więc Rachel zapytała: 
- Mieszkasz w Miami? 
- Nie na stałe. Ale mam lokum w Miami Beach. Korzystam z niego, gdy przyjeżdżam do tego miasta. 
Rachel chciała się dowiedzieć, gdzie mieszka najczęściej, ale to nie jej sprawa. Niemniej, pamię- 
 
84 
ANNE MATHER 
tając wrażenie odniesione przez Daisy z wizyty w jego londyńskiej siedzibie, nie mogła się 
powstrzymać i stwierdziła z niezamierzonym smutkiem: 
- Musisz mieć wiele domów. 
- Jeden czy dwa - zgodził się, nie chcąc mówić o sobie. - Powiedz mi, kiedy usłyszałaś o wypadku? 
Rachel szeroko otworzyła oczy. 
- Wczoraj wieczorem. 
Joemu udało się ukryć zdumienie. Dziewczynka uderzyła się w głowę trzy dni wcześniej. Na miejscu 
Steve'a powiadomiłby jej matkę natychmiast. Szczególnie w tych okolicznościach. 
- Bilet kupiłaś na najbliższy lot, prawda?    - Tak. 
Rachel się zaniepokoiła. Nie potrafiła zinterpretować wyrazu twarzy Joego, ale było coś w niej, co 
sprawiło, że musiała dodać: 
- Dlaczego pytasz? 
- Bez specjalnego powodu. 
Oczy Joego pociemniały, gdy spojrzał na nią ciepło, co wywołało peszące rumieńce na jej policzkach. 
Patrząc na niego teraz, nie mogła uwierzyć, jak byli sobie bliscy przez chwilę. 
Odwracając niechętnie oczy od jego szczupłej, niepokojącej twarzy, z wysiłkiem przypomniała sobie, 
po co tu jest: Daisy. Córka powinna stanowić jej priorytet. Nie musi wiedzieć, że jej matka zastanawia 
się nad różnymi możliwościami związanymi z człowiekiem, którego - jak sama siebie przekonuje - 
nawet nie lubi. 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
85 
Zrobiło się jej nagle gorąco, co było śmieszne, zważywszy na chłód panujący w samochodzie. Chcąc 
zmienić tok swoich myśli, starała się zainteresować budynkami stojącymi wzdłuż szerokiego bulwaru: 
neoklasyczne budowle walczyły o lepsze z nowoczesnymi wieżowcami. Od czasu do czasu pojawiała 
się miła, zielona plama - skwer lub park. 
- A Palm Cove - odezwała się, świadoma, że Joe się jej nadal przygląda - czy to jeszcze daleko? 
- Nie. - Otworzył tylko niewielki schowek. Wewnątrz znajdowały się napoje. Wskazał je i zapytał: - 
Nie chce ci się pić? 
Rachel zaschło w ustach, ale wątpiła, czy jakikolwiek napój by na to pomógł. Jednak widok oszro-
nionych butelek kusił. 
- Masz wodę mineralną? 
- Wodę? Tak, na pewno. O, jest. - Podał jej butelkę. - Potrzebujesz szklanki? 
- Nie, dziękuję. - Rachel z trudnością odkręciła zakrętkę spoconymi palcami. 
- Świetnie. - Joe zamknął barek i oparł się znowu o siedzenie. A potem dodał: - Wiesz, że Steve i 
Lauren mieszkają w Palm Cove? 
Rachel omal nie zakrztusiła się wodą. 
- Nie wiedziałam. Ostatni adres, który mi dali, to było mieszkanie w Miami. 
- Ach tak! - Joe zastanawiał się, o czym jeszcze Steve jej nie powiedział. - Dzielą posiadłość 
Johan-senów z ojcem Lauren. Jego żona zmarła kilka lat 
 
86 ANNE MATHER 
temu i podejrzewam, że starszy pan zmęczył się samotnością. 
- To znaczy, że Daisy też tam mieszkała? Joe zmarszczył brwi. 
- A to ci przeszkadza? 
- Właściwie nie. - Rachel bezradnie machnęła ręką.«- Po prostu chciałabym wiedzieć, to wszystko. 
Joe się zawahał. 
- Ale o wypadku wiesz, prawda? 
- Wiem, że wypadła z jachtu Johansena i uderzyła się w głowę - odparła Rachel szybko. -1 że nie miała 
na sobie kapoka. O tym chcę pomówić z jej ojcem, jeśli mi się uda. - Zamilkła na chwilę. - Nie wiesz 
przypadkiem, kiedy ją wypiszą ze szpitala? Skoro jest tam już od trzech dni... 
Joe z trudem powstrzymał się od przekleństwa. Tego się właśnie obawiał. Wyraźnie Steve ukrywa nie 
tylko swój adres przed swoją byłą żoną. A teraz on musi powiedzieć jej prawdę łub pozwolić, by 
weszła do pokoju swojej córki, nie wiedząc, w jakim jest stanie. 
Milczał za długo i Rachel nie dała się oszukać. Zauważyła jego wyraz twarzy i zapytała: 
- Czemu masz taką ponurą minę? Czy wiesz coś, czego ja nie wiem? 
Joe z sykiem wypuścił powietrze. Steve usłyszy kilka gorzkich słów od niego, pomyślał wściekły. W 
tej chwili chętnie dałby mu w zęby. Sprawiłoby mu to ogromną satysfakcję, nie mówiąc o uldze. 
Rachel wyraźnie przyleciała do Stanów nieświa- 
 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
87 
doma tego, co się stało po przewiezieniu Daisy helikopterem do szpitala w Palm Cove. Nie ma 
pojęcia, że urazy dziewczynki uznano za zbyt poważne, by zajęli się nimi lekarze z ostrego dyżuru, 
została więc przeniesiona na oddział neurologiczny. 
- Posłuchaj - zaczął ostrożnie. - Po pierwsze, Daisy wyzdrowieje. 
- Dlaczego to mnie nie uspokaja? 
- Ale nie wyjdzie ze szpitala jeszcze przez jakiś czas. 
- Dlaczego? Rachel czuła, jak świeżo wypita woda burczy jej w brzuchu. Mój Boże, co się naprawdę 
stało? Co oni kryją przede mną? Powinna się domyślić, że to coś więcej niż zwykłe uderzenie w 
głowę. 
- Proszę cię - bezmyślnie położyła dłoń na jego kolanie. - Musisz mi powiedzieć. 
Nie bacząc na reakcję swojego ciała na te delikatne, wilgotne palce na swojej nodze, Joe łagodnie, ale 
stanowczo zdjął jej dłoń, ale zatrzymał ją w swoich rękach, mówiąc: 
- Musiała mieć operację... 
- Operację! 
Rachel wyglądała na przerażoną. Joe czuł przemożną chęć pocieszenia jej, przytulenia do siebie, ale ją 
powściągnął. Wiedział, dokąd to go może zaprowadzić. 
- To nic wielkiego. Trzeba było usunąć ucisk. Ale jak mówię, Daisy robi ogromne postępy. 
Rachel drżała. Dłoń, którą trzymał, trzęsła się 
 
88 
ANNE MATHER 
w nieopanowany sposób. Porzucając wszelką nadzieję, że uda mu się zachować obiektywizm, objął ją 
za szyję i przyciągnął do siebie. 
Nie zareagowała, prawdopodobnie dlatego, że była zbyt zaszokowana, żeby zauważyć, co się dzieje. 
Przytuliła się do niego i kilka sekund później poczuł, że jej łzy moczą mu koszulę. 
- Boże, Rachel - zamruczał, obejmując ją ciaśniej, a wtedy kierowca obejrzał się i ich zobaczył. 
Dojechali na miejsce. Luther czekał na dalsze instrukcje. 
Z pewną niechęcią Joe wypuścił Rachel z ramion i zwrócił się do Luthera: 
- Jedźmy prosto do szpitala. 
Rachel wyjęła chusteczkę z torebki i poprawiała szkody wyrządzone przez łzy. Unikała jego wzroku, 
ale wiedział, że równie dobrze jak on zdaje sobie sprawę, że gdyby Luther nie odwrócił się w tym 
właśnie momencie, Joe nie potrafiłby się powstrzymać i pocałowałby ją. A to byłoby nie do wybacze-
nia. Do diabła, ona potrzebuje wsparcia, nie uwiedzenia. 
Joe się zachmurzył. Co się z nim dzieje? Dotąd zawsze zadawał się z kobietami wyrafinowanymi, 
które dobrze wiedziały, na czym polega gra. Nie z niedoświadczonymi paniami, po jednym nieuda-
nym związku i po przejściach, o których wolał nie myśleć. 
Ale patrząc na Rachel, nie widział w niej starszej od siebie kobiety z dzieckiem, ale ciepłą, kruchą 
 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
89 
istotę, która - musi to przyznać - pociągała go tak, jak żadna z jego dotychczasowych dziewczyn. Kie-
dy tak siedziała w poplamionych w czasie podróży spodniach i pogniecionej bluzce, z włosami 
nieporządnie rozrzuconymi na ramionach, budziła w nim emocje, których istnienia w sobie nawet nie 
podejrzewał. 
 
ROZDZIAŁ ÓSMY 
Kiedy samochód znowu ruszył, Rachel zorientowała się, że nie jadą do hotelu. 
- Ale... 
- Pomyślałem, że będziesz wolała pojechać prosto do szpitala. Wiem, że Daisy na ciebie czeka. 
- Naprawdę? - Łzy znowu napłynęły Rachel do oczu, ale jakoś się przemogła. Już wystarczająco się 
wygłupiła. Miała tylko nadzieję, że Joe nie pomyślał, że robi takie przedstawienie na jego cześć. 
- Jak poważną operację przeszła Daisy? Joe westchnął. 
- Całkiem poważną - odpowiedział po chwili. 
- Jak ci mówiłem, powstał jakiś ucisk na mózg i trzeba go było usunąć. 
Rachel nie potrafiła powstrzymać okrzyku przerażenia: 
Nic dziwnego, że Steve nie chciał mi powiedzieć, co się stało! 
- No tak. - Joe starał się być pragmatyczny. 
- Może chciał poczekać, aż zrobią jej operację... 
- Tak myślisz? 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
91 
Rachel spojrzała na niego, a on zorientował się, że nie umie kłamać. 
- No, może nie... Chyba nie potrafił się przyznać, że schrzanił sprawę. Na jego obronę mogę tylko 
powiedzieć, że kiedy tylko się okazało, że Daisy potrzebuje specjalistycznego leczenia, kazał ją 
przenieść na oddział neurologii. 
- Czyli nie ma jej w tym szpitalu niedaleko od hotelu Park Plaża? 
- Nie. Ale mogę cię zapewnić, że ma najlepszych lekarzy, jakich można sobie wymarzyć. 
Rachel zagryzła wargi. 
- Zarezerwowałam pokój w tym właśnie hotelu, bo jest niedaleko od szpitala - mruknęła na wpół do 
siebie, a potem, zorientowawszy się, że Joe słucha, zapytała szybko: - Daleko jeszcze? 
- Nie, już blisko. 
Zobaczył białe mury Steinberg Clinic i polecił szoferowi: 
- Podjedź pod portyk, a kiedy wysiądziemy, znajdź jakieś miejsce do zaparkowania. 
- Dobrze, proszę pana. 
Mimo że Rachel sama sobie otworzyła drzwi samochodu, zanim Luther i jego pracodawca zdążyli ją 
uprzedzić, obaj chcieli jej pomóc. 
- Sama dam sobie radę, dziękuję. 
Tym razem Joe nie zawahał się i chwycił ją za nadgarstek. 
- Idę z tobą. Nie upieraj się. Ja wiem, jak się tu poruszać, ty nie. 
 
92 
ANNE MATHER 
W pierwszej chwili Rachel chciała zaprotestować, ale w ostatecznym rozrachunku była mu za to 
wdzięczna. Tuż za drzwiami stał uzbrojony ochroniarz, który mógł zakwestionować jej tożsamość, a 
potem pojawiła się elegancka recepcjonistka, niepodobna do jakiejkolwiek szpitalnej pracownicy, 
które dotąd widywała. 
Na szczęście obydwoje rozpoznali Joego i po kilku chwilach on i Rachel znaleźli się w windzie, którą 
obsługiwał kolejny ochroniarz. 
Rachel spojrzała na Joego, gdy jechali w górę, świadoma, że nie okazała specjalnie wdzięczności za 
pomoc. 
- Dzięki. - Niepewnie dotknęła jego ramienia palcem. - Jestem twoją dłużniczką. 
Joemu udało się jakoś opanować dreszcz pożądania i odezwać lekkim tonem: 
- Dam ci znać, kiedy zażądam zwrotu tego długu, dobrze? 
- Po raz pierwszy, od kiedy dowiedziała się 
o operacji Daisy, cień uśmiechu zagościł na jej ustach. 
Winda zatrzymała się na drugim piętrze. Dyżur miały dwie pielęgniarki, a kiedy się do nich zbliżyli, 
jedna z nich podeszła do nich, rozpoznając Joego. 
- Czy znowu pan przyszedł do Daisy? Mam nadzieję, że ona sobie zdaje sprawę, jakie ma szczęście! 
Oczy kobiety przesuwały się po jego twarzy 
i Rachel domyśliła się, że zastanawia się, co taki facet jak on robi z kimś takim jak ona. Jak na ironię 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
93 
pielęgniarka reprezentowała znacznie bardziej jego typ - kobiece kształty, głęboki dekolt, burza 
rudych włosów. Wyraźnie doszła do wniosku, że Joe i Rachel tylko razem jechali windą. 
- Przyprowadziłem specjalnego gościa - oznajmił Joe suchym tonem. - To jest matka Daisy. Z Anglii. 
Możemy do niej już iść? 
- Och! - Stwierdzenie, że kobieta jest zaskoczona, byłoby niedopowiedzeniem. - Tak, proszę iść. 
Doktor Gonzales właśnie idzie ją zbadać, ale nie sądzę, żeby miał coś przeciwko wizycie matki. 
- Świetnie. 
Joe złapał Rachel za ramię i poprowadził ją ku wahadłowym drzwiom. Weszli na dyskretnie 
oświetlony korytarz, wzdłuż którego znajdowało się z pół tuzina pokoi bardzo luksusowych i cichych. 
Rachel nie potrafiła opanować niepokoju, że jej córka musi być leczona w takim miejscu. 
- To jest pokój Daisy - Joe wskazał drzwi. - Nie pójdę z tobą. Na pewno chcesz z nią spędzić kilka 
minut sam na sam. - Umilkł na chwilę, a potem dodał nieoczekiwanie przejęty: - Nie zwracaj uwagi na 
jej wygląd. Będzie dobrze, obiecuję ci. 
Rachel otworzyła usta, by zapytać, co to znaczy, ale on już szedł w stronę wahadłowych drzwi, a 
atmosfera panująca w tym miejscu nie zachęcała do głośnych rozmów. Wzięła więc głęboki oddech i 
nacisnęła klamkę. 
Daisy leżała w ogromnym szpitalnym łóżku, z twarzą niemal tak samo białą jak poduszki. Rachel 
 
94 
ANNE MATHER 
spodziewała się siniaków, ale nie bandaża czy opuchniętego oka. 
Serce stanęło jej w gardle i poczuła zdradliwe łzy. Przypomniała sobie jednak słowa Joego i udało się 
jej opanować. Nie może pokazać córce, jak złe wrażenie zrobił na niej jej wygląd. Wchodząc do 
pokoju, odezwała się więc żartobliwie: 
- Coś ty z sobą zrobiła? 
Daisy leżała na boku, wyglądając przez okno, które wychodziło na ogród z tyłu kliniki. Trawniki, 
klomby i ładne drzewa tworzyły teren do spacerów dla pacjentów. Były tam jeszcze dwie czy trzy 
osoby zażywające bladego słońca, które przedarło się przez chmury. 
Dziewczynka odwróciła się na dźwięk głosu matki i jeśli Rachel miała jakiekolwiek wątpliwości co 
do zasadności tej podróży, rozproszyły się w jednej chwili. Ze skrzywioną od płaczu buzią Daisy 
wyciągnęła do niej drżącą rękę. Rachel rzuciła się ku niej i ją objęła. 
- Och, Daisy - powiedziała, całując policzki córki. - Kochanie, tak się cieszę, że cię widzę. 
- Ja też - chlipnęła Daisy, tuląc się do matki. - Wywiercili mi dziurę w głowie i ogolili połowę włosów. 
Okropność! 
- Wiem, wiem, malutka - Rachel z trudem starała się nie okazać niepokoju. - Ale wygląda na to, że 
masz najlepszą terapię z możliwych, a to ważne. 
- Nienawidzę szpitala. - Oczy Daisy wypełniły się łzami. - Chcę do domu. 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
95 
- Pojedziesz tam, jak tylko poczujesz się lepiej 
- zapewniła ją matka. 
- Ale ja już się czuję lepiej! 
- Och, córeczko - westchnęła głęboko Rachel. 
- Jak tylko lekarz powie, że możesz wyjść ze szpitala, zaraz cię stąd zabiorę. Jestem pewna, że twój 
ojciec i Lauren zamartwiali się o ciebie. 
Podbródek dziewczynki drżał. 
- Nie widziałam Lauren - oznajmiła płaczliwym tonem. - Tata mówi, że ona nie znosi szpitali. I 
chorych. 
Rachel ugryzła się w język, żeby tego nie skomentować, a Daisy dodała w pośpiechu: 
- Tata twierdzi, że to dlatego, że jej matka umarła w szpitalu. Miała jakąś taką chorobę, która atakuje 
wątrobę. Cirius coś tam. 
Cirrhosis - marskość wątroby, domyśliła się Rachel. Starała się nie zastanawiać, czy pani Johansen 
dużo piła. 
- Jaka szkoda, nie mogła być przecież bardzo stara, kiedy zmarła. 
- Nie była. - Daisy wyraźnie zapomniała o własnych kłopotach, opowiadając tę historię. - Pan 
Johansen bardzo za nią tęskni. 
- Domyślam się. - Rachel się zawahała. - Mieszkałaś u niego, tak? 
- Mhm - Daisy próbowała kiwnąć głową, ale wyraźnie ją to zabolało, bo się skrzywiła. - Tata i Lauren 
mieszkają razem z nim. Ja go lubię. 
- Chyba go nigdy nie poznałam - oznajmiła 
 
96 
ANNE MATHER 
Rachel ze skruchą. - Kiedy wyjdziesz ze szpitala, dalej będziesz odpoczywać, a ja wrócę do domu. 
- Nie! - Daisy złapała ją za ramię. -Nie możesz wyjechać - zaprotestowała. - Ja nie chcę! 
- Och, Daisy! - Rachel widziała, że córka jest roztrzęsiona i starała się ją uspokoić. - Nie mogę tu 
zostać. Muszę wracać, wiesz przecież o tym. A poza tym, jak na to zareagowałby twój ojciec? 
- Nic mnie to nie obchodzi - mruknęła Daisy zduszonym głosem. - On dba tylko o Lauren. 
- Daisy! 
- Ale to prawda! - wykrzyknęła. - Potrzebna mu tutaj jestem tylko dlatego, że jego firma wymaga, 
żeby miał rodzinę, a nie może mieć dzieci z Lauren. 
- Tego nie wiesz! - Rachel spojrzała na nią zdumiona. 
- Słyszałam ich rozmowę któregoś wieczoru, gdy myśleli, że poszłam już spać. 
- Daisy! - Z jednej strony Rachel bardzo chciała się dowiedzieć, co podsłuchała jej córka, z drugiej zaś 
była głęboko przekonana, że nie powinna tego robić ani plotkować. - To nie moja sprawa! 
- Ależ tak! Przecież zawsze się zastanawiałaś, dlaczego tata nagle zaczął się mną interesować. 
Rachel otworzyła usta w zdumieniu. 
- Nigdy tego nie powiedziałam. 
- Nie musiałaś, mamusiu. Nie jestem głupia. Mam już trzynaście lat, nie trzy. 
Rachel westchnęła. 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 97 
- Mimo wszystko... 
- Ach, to z pewnością pani Carlyle. 
Głos dobiegł zza jej pleców i Rachel skoczyła na równe nogi. Starszy mężczyzna w białym kitlu i w 
okularach do czytania wkroczył dziarsko do pokoju. Miała tylko nadzieję, że nie usłyszał ich 
rozmowy. 
- Jestem doktor Gonzales. Daisy to moja pacjentka. I muszę powiedzieć, że wygląda znacznie lepiej 
niż dziś rano. 
- To dlatego że mama przyjechała - oznajmiła Daisy, a Gonazales przytaknął. 
- Najprawdopodobniej - zgodził się, przyglądając karcie chorego zawieszonej w nogach łóżka. 
- Ale sprawdzimy, dobrze? Jak tam głowa? Nadal boli? 
- Nie. 
Dziewczynka odpowiedziała nieco za gładko. Lekarz nie dał się jednak oszukać. 
- Może jednak troszkę? - zasugerowała Rachel, przypominając sobie, jak Daisy się skrzywiła. 
- Musi boleć, jeśli ktoś ci wywierci dziurę w głowie - skomentowała naburmuszona córka. Do pokoju 
weszła pielęgniarka. - Poczuję się lepiej, kiedy stąd wyjdziecie. - A potem, kiedy Rachel spojrzała na 
nią ostrzegawczo, dodała: - Na pewno. 
- Proponuję, żeby twoja mama poszła na kawę 
- oznajmił lekarz, podczas gdy pielęgniarka zaczęła podwijać rękaw dziewczynce. - Wygląda na 
zmęczoną, nie uważasz? - A potem zwrócił się do 
 
98 
ANNE MATHER 
Rachel: - Porozmawiamy później, dobrze? Chciałbym pani wyjaśnić, co się stało i jak długo Daisy 
będzie musiała tu zostać. 
- Oczywiście. - Rachel zerknęła na zegarek. Północ. No ale to nadal czas brytyjski. - Muszę z kimś 
pomówić o moim bagażu. Da mi pan pól godziny? 
- Godzinę - skłonił się doktor Gonzalez uprzejmie. - Będę tu cały wieczór. Zatrzymała się pani gdzieś 
niedaleko? 
- W hotelu Park Płaza - odparła. Wydawał się nieco zdziwiony jej odpowiedzią, ale jej nie sko-
mentował. 
- O wpół do dziewiątej będzie dobrze? - zapytał. - W moim biurze. Recepcjonistka powie pani, gdzie 
to jest. 
Daisy spojrzała na nią z rozpaczą. 
- Już idziesz? Nie chcę - stłumiła szloch. 
- Wrócę niedługo. - Rachel rzuciła okiem na lekarza, a on skinął głową niemal niezauważalnie. 
Ścisnęła rękę córki. - Bądź grzeczna. Znowu tu będę, zanim się zdążysz zorientować, że wyszłam. 
Nigdzie nie było widać Joego. Rachel domyśliła się, że czeka na nią na dole. Na pewno nie odjechał. 
Jej bagaż nadal znajduje się w jego limuzynie. 
Ale kiedy drzwi od windy się otwarły, zobaczyła Luthera. 
- Pan Mendez musiał iść - wyjaśnił grzecznie. - Bardzo panią przeprasza. Prosił mnie, żebym panią 
odwiózł do hotelu. 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
99 
- Och - Rachel odczuła rozczarowanie. Do tej chwili nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo chce znowu 
zobaczyć Joego. - Bardzo panu dziękuję. 
- Zerknęła zażenowana w stronę recepcjonistki, która przysłuchiwała się ich rozmowie z wyraźnym 
zainteresowaniem. - To chodźmy. 
Luther pomógł jej wsiąść do limuzyny, zamknął za nią drzwi i usiadł za kierownicą. Ruszał się bardzo 
zwinnie jak na tak dużego mężczyznę, a uśmiech, który jej rzucił w lusterku wstecznym, dodawał 
otuchy. 
- Hotel Park Plaża, prawda? - zapytał, a Rachel przytaknęła, a potem, zanim podniósł szybę między 
nimi dodała: - Czy to jest bardzo daleko stąd? Mogę dojść do szpitala na piechotę? 
- To nie najlepszy pomysł - oznajmił Luther bez chwili wahania. - Większość ludzi wynajmuje sa-
mochód, żeby poruszać się po mieście - Zamilkł na chwilę. - Ale to nie pani problem. Pan Mendez 
pożyczy pani jedno ze swoich aut na czas pobytu tutaj. 
- Nie może tego zrobić! - zaprotestowała Rachel. 
- Panu Mendezowi nie mówi się, że czegoś nie może zrobić! - Luther uśmiechnął się szeroko. 
- A przynajmniej nie wtedy, gdy myśli o pani bezpieczeństwie. Jest pani cudzoziemką, nie zna pani 
miasta. Tu potrafi być niebezpiecznie, zwłaszcza nocą. 
Rachel potrząsnęła głową. 
- Nie wiem, co powiedzieć. 
 
100 
ANNE MATHER 
- Niech pani nic nie mówi. - Lekceważąco machnął ręką. - Tylko proszę dać wyraz swoim uczuciom, 
kiedy go pani znowu zobaczy. 
Zważywszy na to, co Rachel myślała o Men-dezie, gdy wylądowała w Miami, te słowa brzmiały 
zdumiewająco krzepiąco. Czy to znaczy, że Joe pragnie ponownie się z nią spotkać, czy też Luther 
chce powiedzieć, że może na niego wpaść przypadkiem w szpitalu? Tak czy siak ta perspektywa była 
ogromnie - i niebezpiecznie - kusząca. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 
Joe stał w oknie swojego mieszkania, patrząc na fale rozbijające się o brzeg. Chociaż przestało padać, 
wiatr się wzmógł i mocno wyginał palmy wzdłuż Ocean Drive, zmuszając nielicznych pieszych do 
krycia się przed smagnięciami piasku. 
Zapadła już niemal całkowita ciemność, a on jeszcze nawet nie zaczął przygotowań do przyjęcia w 
South Beach. Malarz, syn jednego z dyrektorów Macrosystemu, miał wernisaż w jednej z galerii przy 
Lenox Avenue i Joe przyjął zaproszenie bardziej z szacunku dla ojca niż dla syna. 
Nadszedł czas, by odłożyć Carlyle'ow i ich kłopoty na bok. Przynajmniej na ten wieczór. Zamierzał 
pogadać ze Steve 'em następnego dnia i dowiedzieć się, dlaczego nie był szczery z matką Daisy. 
Pozwolił, by przyjechała do Miami, nie wiedząc nawet, w którym szpitalu leży jej córka. 
Zadźwięczał dzwonek i gospodyni spytała, czy jest w domu dla pana Carlyle'a. Joe rzucił okiem na 
zegarek. Zostało dokładnie czterdzieści minut. Szybki prysznic - przesunął ręką po brodzie i doszedł 
do 
 
102 
ANNE MATHER 
wniosku, że nie musi się golić - czysta koszula oraz spodnie i będzie gotowy. Ludzie nie stroją się na 
takie okazje. 
- Jestem - powiedział. Będzie mógł powiedzieć Steve'owi, co uważa o jego sposobie traktowania 
Rachel. Ale chyba nie dzisiaj, bo to może wyglądać, jakby miał w tym jakiś osobisty interes. 
- Dobrze, proszę pana. 
W holu dały się słyszeć głosy - kobiece, zdał sobie sprawę - i poczuł falę irytacji, na widok Steve'a z 
Lauren. Czy przyprowadził swoją żonę rozmyślnie, mając nadzieję, że Joe nie powie nic 
kontrowersyjnego w jej obecności? Ich przyjaźń została wystawiona ostatnio na ciężką próbę ze 
względu na kłamstwa Steve'a i podejrzenia Joego, że Rachel wcale nie jest manipulującą ludźmi jędzą, 
co zawsze twierdził jej były mąż. 
- Cześć, Joe! - Steve przeszedł przez pokój z wyciągniętą ręką, jakby był pewien powitania mimo 
wyrazu twarzy przyjaciela. - Jak leci? 
Joe uścisnął mu dłoń niezbyt chętnie. Lauren ucałowała go w oba policzki. Złapała go za ramiona i 
przycisnęła swój skąpo odziany biust do jego piersi. Nie po raz pierwszy tak się zachowała i doskonale 
wiedział, co chce osiągnąć. 
Przez mgnienie oka zastanawiał się, czy Steve ją do tego namówił. Czy był gotów nie zwracać uwagi 
na zaloty Lauren, gdyby to mu miało zapewnić awans w firmie? Ta cyniczna myśl nie przyszłaby mu 
do głowy jeszcze dwa tygodnie temu. Ale po- 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
103 
znanie Rachel i Daisy sprawiło, że zmienił zdanie o charakterze Steve'a. 
- Nie gniewasz się, że wpadliśmy bez zapowiedzi - zapytał Steve, a jego żona wsunęła mu rękę pod 
ramię. - Chciałem ci tylko podziękować, że odebrałeś Rachel z lotniska. 
- A skąd o tym wiesz? 
- Od Billa Napiera. Dowiedziałem się, że jesteś w biurze i chciałem ci powiedzieć, jak bardzo cenię to, 
że odwiedzasz Daisy. Wtedy usłyszałem, że pojechałeś po Rachel, przyszedłem więc tutaj ci za to 
podziękować. Ale ona wcale nie musiała przyjeżdżać. 
- Tak uważasz? 
Lauren wyczuła napięcie i wtrąciła się: 
- Steve chce przez to powiedzieć, że Rachel nigdy nie ufała, że zajmiemy się Daisy jak trzeba. Nie 
masz pojęcia, jakie to irytujące, zwłaszcza że od lat odmawiała mu ojcowskich praw. 
Joe uniósł brew. 
- Daisy miała wypadek - przypomniał jej, a ona spojrzała na niego błagalnie. 
- Nie obwiniasz o to Steve'a, prawda? - zaprotestowała dziecinnym głosikiem, wydymając wargi, co z 
pewnością wywoływało pozytywną reakcję u jej męża. Niestety nie u niego. - Dziewczynka jest 
niezgrabna. Każdy to widzi. Gdyby nie była taka gruba, potrafiłaby się sama uratować. 
- Lauren! - nawet Steve zdał sobie sprawę, że 
 
104 
ANNE MATHER 
posunęła się za daleko. Oczy jego żony z oburzenia otworzyły się szerzej. 
- No co, też tak mówiłeś - oskarżyła go z nadąsaną miną. - Ze jest dokładnie taka, jak jej matka. 
- Lauren - tym razem w głosie Steve'a brzmiał gniew. - Uważam, że to niedobry moment na dyskusję, 
czy Daisy jest gruba, czy nie. Przyszliśmy podziękować Joe za to, że ją odwiedza. Wiesz lepiej niż 
ktokolwiek inny, że pobyt w szpitalu nie jest zabawny. 
- To prawda. 
Lauren wzdrygnęła się dramatycznie, a Joe wyraził swoje zaskoczenie: 
- Nie wiedziałem, że leżałaś w szpitalu, Lauren. Mam nadzieję, że to nie było nic poważnego. 
- Lauren nie chorowała - włączył się Steve. - Mówi o tym, jak jej matka umierała, a ona musiała ją 
codziennie odwiedzać. - Objął żonę za ramiona. - Ciężko to przeszła. Jej ojciec zresztą też. 
Nie mówiąc już o świętej pamięci pani Johansen, pomyślał Joe oschle, zastanawiając się dlaczego 
nigdy dotąd nie zauważył tych skaz na charakterze Steve'a. Zupełnie jakby teraz widział zupełnie in-
nego człowieka, który mu się niezbyt podoba. 
- W każdym razie rozumiem, że powiedziałeś Rachel, w którym szpitalu leczy się Daisy - ciągnął 
Steve swobodnie. - Znając ją, pewno spędzi cały czas w klinice. Ja będę mógł trochę odsapnąć. 
Zabawianie trzynastolatki to nie żarty. 
 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
105 
Joe znowu uniósł brwi. 
- Spędzasz dużo czasu w szpitalu? -~ zapytał lekko. - Nie zauważyłem. 
Steve się zmieszał. 
- Trochę - bronił się. - Wiesz, jak to jest. Nie jestem najlepszym opiekunem chorych. A kiedy patrzę na 
twarz Daisy, robi mi się niedobrze. 
Joe poczuł niemal nieodpartą chęć, by go uderzyć. 
- Nie sądzę, żeby dla niej to również było zabawne - odparował, niezdolny ukryć irytację. - Na miłość 
boską, Steve, to twoja córka! I o ile nie jesteś całkowicie odpowiedzialny za to, co się jej przydarzyło, 
nie możesz zaprzeczyć, że powinieneś jej szukać, gdy wpadła do wody. 
Steve miał teraz oburzoną minę, a Lauren spojrzała na Joego z wyrzutem. 
- Nie mów tak, Joe - odezwała się dziecinnym głosem. - Steve kocha swoją córkę. Nic na to nie 
poradzi, że jej obrażenia go brzydzą. 
- Oczywiście, że może coś na to poradzić! - Joe był już bardzo zły. - Daisy wyzdrowieje. Co mnie 
wkurza, to łatwość, z którą wy obydwoje rozgrzeszacie się za to, co się stało. Można by pomyśleć, że 
poinformowałeś Rachel o wypadku tylko po to, żeby przejęła pałeczkę. 
- To nie nasza wina - zaprotestował Steve urażonym tonem. - Tobie to łatwo, Joe. Wchodzisz do 
kliniki, kiedy tylko zechcesz, a pracownicy padają plackiem i liżą ci buty. Ja jestem ojcem Daisy. 
Mnie ledwo tolerują. 
 
106 
ANNE MATHER 
- Może gdybyś spędzał z nią więcej czasu, mieliby dla ciebie więcej szacunku. Jak zrozumiałem, byłeś 
u swojego dziecka ze dwa razy od czasu jej operacji. 
- Trzy - poprawił go Steve, jakby to coś zmieniało. - A kiedy tylko wyjdzie ze szpitala, zabierzemy ją 
do Disney World. 
Joe wzniósł oczy do góry. 
- Jej nie będzie potrzebna żadna wycieczka 
- warknął z rozdrażnieniem - tylko odpoczynek i relaks. Radzę ci wziąć kilka tygodni urlopu i spędzić 
je z nią. Rozmawiaj z nią, dowiedz się, co robiła od waszego ostatniego spotkania. Pokaż jej, że jesteś 
jej ojcem nie tylko z nazwy. 
- Och, ale my ze Steve'em wybieramy się do Nowego Jorku w przyszły weekend! - wykrzyknęła 
Lauren. - Prawda, kochanie? Daisy zostaje jeszcze tydzień, a potem wraca do domu. 
- Daisy jeszcze długo nie poleci do Anglii 
- oznajmił Joe. - Czy wy choć raz pomyśleliście o uczuciach Rachel? 
- Rachel? 
Lauren wyglądała na zakłopotaną i nawet Steve był zaskoczony takim stwierdzeniem bez związku. 
- Tak, Rachel - potwierdził Joe. - Kiedy miałeś zamiar jej powiedzieć, jak poważnemu urazowi uległa 
Daisy? Do diabła, nawet nie wiedziała, że jej córkę przeniesiono na oddział specjalistyczny. 
Steve się zachmurzył. 
- Dowiedziała się dość szybko - mruknął, wpa- 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
107 
trując się w chiński dywan pod stopami. Ale kiedy uniósł głowę i napotkał oskarżycielski wzrok 
Joego, wyraz jego twarzy się zmienił. - A co to ciebie obchodzi? Co ona ci o mnie nagadała? Czy to 
moja wina, że kiedy do niej dzwoniłem, randkowała z jakimś facetem? 
Joe zacisnął zęby. To prawda? Czy Rachel spędzała wieczór - noc? - z innym mężczyzną, kiedy Steve 
próbował się z nią połączyć? Czy to dlatego znała tylko połowę historii? Może pospieszył się w 
ocenie, znając także tylko pół prawdy? 
- Zostawmy to - powiedział bezbarwnym głosem. - To nie moja sprawa. Zależy mi tylko na tym, żeby 
Daisy była jak najlepiej leczona. 
- Mnie też! - wylozyknął z ulgą Steve na widok kapitulacji Joego. - Lepiej już chodźmy, chciałbym 
odwiedzić Daisy, zanim jej matka znowu nastawi ją przeciwko mnie. 
Pokój Rachel w hotelu Park Plaza nie należał do ekskluzywnych. Ale był czysty, a łóżko wygodne. 
Tak więc, kiedy Luther dowiózł ją na miejsce, z przyjemnością się na nim wyciągnęła i zaniknęła 
oczy. 
Co za zmęczenie! Jej organizmu nie interesowało, którą godzinę pokazuje zegar. Przeleciała przez 
Atlantyk i czuła się wyczerpana. Odkrycie, że obrażenia Daisy są znacznie poważniejsze, niż jej po-
wiedziano, nie poprawiło jej nastroju. Bez pomocy Joego nic by nie zdziałała. 
 
108 ANNE MATHER 
Nie chciała się sama przed sobą przyznać, co oznacza dla niej ponowne spotkanie tego człowieka. 
Zaczyna coraz bardziej na niego liczyć. To głupie. Joe Mendez nie należy do mężczyzn, na których 
taka kobieta jak ona mogłaby polegać. Oszukuje samą siebie, jeśli myśli, że jest dla niego czymś 
więcej niż niewiele znaczącą rozrywką. 
Na dworze było już ciemno, gdy zamknęła oczy, ale kiedy je znowu otworzyła, pokój zalewało 
światło słoneczne. Udało się jej skoncentrować wzrok na zegarku - aż jej tchu zabrakło, gdy zobaczyła 
godzinę. Spała całe dwanaście godzin, nadal ubrana w bluzkę i spodnie z podróży. 
Piętnaście minut później zdecydowanie bardziej ożywiona włożyła na siebie granatowe szorty i ró-
żową bluzkę. Nie miała suszarki, panował jednak taki upał, że włosy po prysznicu wyschły w na-
turalny sposób. Wzięła torbę i wyszła z pokoju. 
Nie przestawała myśleć o Disy, od kiedy otworzyła oczy. Nie zapomniała, że obiecała wrócić 
poprzedniego wieczoru. Zawiodła zarówno córkę, jak i doktora Gonzaleza. Strasznie chciało się jej 
pić. Nie piła nic od chwili, gdy Joe podał jej butelkę w samochodzie. Głowa z pewnością boli ją z 
powodu odwodnienia. 
Na szczęście w pobliżu znajdowała się kawiarnia i apteka. Kupiła kawę dla siebie, a czekoladki dla 
Daisy. W normalnych warunkach, nie zachęcałaby jej do jedzenia takich tuczących rzeczy, ale 
sytuacja była wyjątkowa. 
 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
109 
Udało się jej złapać taksówkę i po dziewiątej dotarła do kliniki. Do windy wsiadła bez problemów, 
nikt jej też nie zatrzymał w drodze do pokoju Daisy. Jednak kiedy otworzyła drzwi, zorientowała się, 
że jej córka ma już gościa. 
Joe Mendez siedział na szerokim parapecie obok łóżka. Daisy chichotała - musiał jej coś śmiesznego 
powiedzieć. Panowało między nimi takie porozumienie, że Rachel poczuła się jak intruz. Ale cieszyła 
się, że dziewczynka nie jest sama, nawet jeśli nie spodziewała się zobaczyć Joego ponownie. 
Wstał z parapetu, gdy Rachel weszła do pokoju, a Daisy, czując czyjąś obecność, odwróciła głowę: 
- Mamo! - wykrzyknęła uradowana. A potem przypomniała sobie wyraźnie, że matka obiecała do niej 
wrócić poprzedniego wieczoru, oznajmiła: 
- Myślałam, że o mnie zapomniałaś. 
- Och, Daisy. - Rachel przycisnęła pudełko czekoladek do piersi. - Zasnęłam - przyznała uczciwie, po 
czym zwróciła się do Joe: - Dzięki za odwiedzanie Daisy. To bardzo miłe z twojej strony. 
Joe włożył ręce do tylnych kieszeni spodni i kiwał się na piętach. Był oficjalnie ubrany, w szarą 
koszulę w prążki i grafitowe spodnie, co wskazywało na spotkanie biznesowe. 
- Przechodziłem obok. - Oczy mu pociemniały: 
- Dobrze spałaś? 
- Aż za dobrze - odparła Rachel, czując, że jego wzrok ją parzy. Uniosła głowę i udała, że się wachluje 
dłonią. - Strasznie gorąco. 
 
110 
ANNE MATHER 
- Jak to w Miami w sierpniu - stwierdził lakonicznie. Rachel zauważyła, że jemu to nie przeszkadza. 
Wyglądał świeżo - i fantastycznie, pomyślała. Spojrzała w bok, zanim zdążył zauważyć, jakie na niej 
robi wrażenie. Musi przestać tak reagować. 
- Pan Mendez odwiedza mnie niemal codziennie - Daisy włączyła się do rozmowy. - Zobacz, co mi 
przyniósł. 
Wyjęła coś, co przypominało iPoda, który Rachel kupiła jej na Boże Narodzenie. Ale to urządzenie 
było mniejsze i cieńsze, a kiedy dziewczynka dotknęła go, maleńki ekran ożył. 
- To iPod wideo - oznajmiła dumnie. - Fantastyczne, co? Mogę na niego ściągać filmy wideo i muzykę 
i oglądać na ekranie. 
- Naprawdę? - Rachel wbrew sobie czuła podziw. Ale w żadnym razie nie może pozwolić, by jej córka 
przyjmowała od niego takie drogie prezenty. Oblizała wargi i ponownie zwróciła się do Joego: 
- To bardzo fajne, ale Daisy nie może tego zatrzymać. 
- Mamo! 
- To za dużo - powiedziała, unikając ponurego spojrzenia Joego. - Przykro mi. 
- Ale mamusiu... 
Daisy zaczynała pochlipywać, a Joe poczuł falę zniecierpliwienia. Chciał dać dziewczynce coś, co by 
umiliło jej pobyt w szpitalu, a jemu dało pretekst do kolejnej wizyty, przyznał przed sobą ze skruchą. 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
111 
Ponieważ teraz, gdy jest tu Rachel, zdecydowanie chce ją widywać. 
- Mamusiu, nie możesz mi tego zabronić - mówiła naburmuszona Daisy. - To jest moje, nie twoje. Pan 
Mendez nagrał mi kilka filmów, nie będę się „ nudzić, leżąc tutaj. 
- Przykro mi - powtórzyła Rachel, ale tym razem zerknęła na darczyńcę. Powinien się zastanowić, co 
robi, pomyślała zagniewana. Ledwo ją zna. 
- A gdyby Daisy pożyczyła to ode mnie na czas pobytu w szpitalu? - zasugerował. - Mnie to nie 
przeszkadza. W domu mam tego pełno, to żaden problem. 
Może nie dla ciebie, pomyślała Rachel, wiedząc, że stoi na straconej pozycji. Joe postanowił wygrać tę 
batalię. 
- Proszę cię, mamusiu. - Teraz, kiedy pojawił się promień nadziei, Daisy mogła okazywać uległość. Z 
miłym uśmiechem dodała: 
- Czy te czekoladki są dla mnie? 
- Co? - Rachel zdała sobie sprawę, że praktycznie miażdży pudełko, przyciskając je do piersi. 
- Ach, tak. - Pospiesznie podała je córce. - Mogą być trochę miękkie. 
- Przeciwnie do tej, która je daje - mruknął Joe, kierując się do drzwi. - Cześć, Daisy. Prawdopodobnie 
zobaczę was obie później. 
 
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 
- Dziękuję, panie Mendez. 
Daisy wyraźnie uznała, że spór dobiegł końca, ale Rachel wiedziała, że nie może tego tak zostawić. 
- Zaraz wracam - zwróciła się do zaskoczonej córki i wyszła na korytarz. 
- Panie Mendez! 
- Hej - powiedział, jakby przed chwilą się nie kłócili w pokoju Daisy. - Czym mogę służyć? 
- Prószę cię, żebyś nie dawał Daisy takich drogich prezentów - wydusiła z siebie, a jego usta 
wykrzywił cyniczny grymas. 
- A ja myślałem, że chcesz mi podziękować za pożyczenie samochodu - zauważył oschłym tonem. - 
Powinienem się domyślić. 
Rachel westchnęła. 
- Nic nie wiem o samochodzie - oznajmiła, zatajając, że Luther ją o tym poinformował. - A ty 
specjalnie mnie peszysz... 
- Czyżby? No i? 
- No i... Obiecaj mi, że nie będziesz więcej kusił Daisy żadnymi ekstrawaganckimi prezentami. To 
łatwo ulegająca wpływom nastolatka i chociaż nie 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
113 
jesteśmy biedne, nie stać mnie na wydawanie setek funtów - dolarów - za każdym razem, gdy jej się 
coś spodoba. 
Mięsień na twarzy Joego drgał nerwowo. 
- Nic nie owijasz w bawełnę, co, pani Carlyle? - odezwał się lodowato. - Możesz mi nie wierzyć, ale 
nie chciałem kusić twojej córki ani wmawiać jej, że może dostać wszystko, co chce. Nie obchodzi 
mnie, czy uznasz to za prawdę, czy nie, ale ja nie zawsze mogłem zaspokoić swoje kaprysy. Doras-
tałem w rodzinie podobnej do twojej. Tyle że my byliśmy imigrantami. Nie biedowałem, ale zawsze 
wiedziałem, że jeśli chcę coś mieć, muszę sobie na to zapracować. 
Rachel gapiła się na niego. 
- Przecież twoja rodzina ma firmę wartą wiele milionów dolarów. 
- Tak, teraz - zgodził się. - Na szczęście mój ojciec znał się na komputerach, a obaj wymyśliliśmy 
technologie upraszczające różne dyscypliny nauki i ekonomii. Udało się nam. Ale to się zdarzyło 
ledwie dziesięć lat temu, gdy skończyłem Harvard. 
- Harvard! - Rachel wytrzeszczyła oczy, a Joe się skrzywił. 
- Tak, Harvard. Co mam ci powiedzieć? Jak ktoś jest mądry, może dostać stypendium. 
- A ty byłeś? 
- Nie. - Joe zdał sobie sprawę, że nie potrafi jej skłamać. - Moi dziadkowie mnie wspierali. To było 
łatwe. Ale utrzymanie się tam już nie. 
 
114 
ANNE MATHER 
- No cóż... - Rachel wzruszyła ramionami. 
- Nic mi do tego. 
- Fakt. - W jego głosie usłyszała zniecierpliwienie. - Ale zrobiłaś z tego kość niezgody między nami, 
musiałem się więc bronić. - Przeczesał ciemne włosy palcami. - Do diabła, nie rozumiem, dlaczego o 
tym rozmawiamy. Widzę, że nie wierzysz ani jednemu mojemu słowu. 
- Tego nie powiedziałam. 
- Nie musiałaś. Dobry Boże, dlaczego tak mi zaszłaś za skórę? 
Dla Rachel korytarz nagle opustoszał. 
- Nie wiedziałam - stwierdziła, czując niepokój oczekiwania, a on się skrzywił. 
- No to teraz już wiesz. 
Myślała, że odwróci się do niej plecami i odejdzie, ale on przyciągnął ją do siebie i pocałował. 
To nie miało się zdarzyć - pomyślał Joe. Przez cały tydzień - i całą wczorajszą noc - powtarzał sobie, 
że tylko sobie wyobraził to, co czuje na jej widok. Znał mnóstwo kobiet i zawsze potrafił odejść, nie 
oglądając się za siebie. Na miłość boską, nawet się z nią nie przespał, a pożąda jej z siłą trudną do 
opisania. 
Oderwał się od niej w końcu, choć nie było to łatwe. 
- Muszę iść - powiedział zduszonym głosem. 
- Ale chcę cię zobaczyć ponownie. 
Rachel chwiała się lekko. Z trudem zbierała myśli, kręciło się jej w głowie. Nie mogła jednak 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
115 
pokazać mu jak bardzo jest wstrząśnięta, odezwała się więc tak spokojnie, jak potrafiła: 
- Zobaczysz mnie na pewno, jeśli przyjdziesz odwiedzić Daisy - jakby sama myśl o tym nie napełniała 
ją przerażeniem. - Lepiej do niej wrócę... 
- Poczekaj! - Joe znowu złapał ją za ramię. - Ciebie chcę zobaczyć. Zjedz ze mną kolację. 
- Nie mogę. 
Odmówiła instynktownie, by się bronić, ale Joe nie chciał przyjąć odmowy. 
- Dlaczego? Nie spotykasz się ze Steve'em, co? 
- Ze Steve'em? - Rachel spojrzała na niego zdumiona. - Ależ nie! 
- To może chcesz być lojalna wobec tego faceta, z którym spotykasz się w Londynie? - zasugerował, 
czując, że żołądek podchodzi mu do gardła na tę myśl. 
Ale Rachel potrząsnęła przecząco głową. 
- Paul to tylko znajomy - oznajmiła stanowczo. Tak jakby Joe był kimś więcej! 
- No to... 
- Ale jest jeszcze Daisy. - Pomyślała poniewczasie, że mogła przecież wykorzystać Paula jako pretekst 
do odmowy. 
- Czy to oznacza, że gdyby nie Daisy nie miałabyś zastrzeżeń? - dopytywał Joe, a kiedy nie od-
powiedziała, dodał: - Daisy idzie spać przed dziewiątą. Mógłbym wtedy po ciebie przyjechać. 
Rachel westchnęła. 
- Ale dlaczego? 
 
116 
ANNE MATHER 
- Dlaczego? - Ręka Joego opadła. - Musisz pytać? Rachel, przecież świetnie wiesz. 
Poruszyła się niepewnie. 
- Nie wierzę, że nie ma innej kobiety, która tylko czeka, żebyś się z nią umówił. 
Joe spojrzał na nią spode łba. 
- OK, być może bez trudu mógłbym się z kimś umówić na dziś wieczór, ale ja chcę tylko ciebie. 
Rachel zagryzła wargi. 
- Jeśli czujesz się winny tego, co się zdarzyło przed chwilą... 
- Nie czuję się winny! - warknął, zastanawiając się, czy kiedykolwiek dotąd musiał błagać kobietę o 
spotkanie. - Pragnę spędzić czas z kimś, komu nie zależy na fotografii w gazecie, komu jest obojętne, 
ile pieniędzy mam w banku. Ale przyznaję - chcę się z tobą przespać. I chociaż ty się tego wypierasz, 
jestem pewny, że ty też masz na to ochotę. 
Rachel aż się cofnęła. 
- I zakładasz, że się z tobą umówię po czymś takim? 
- A dlaczego by nie? No, Rachel, zaryzykuj choć raz. Czytałem jedną z twoich książek i wiem, że 
twoje bohaterki nie wpadają w panikę, gdy facet zaprasza je na kolację. 
- Moje bohaterki nie oczekują seksu na pierwszej randce - odparła oburzona, a Joe rozłożył bezradnie 
ramiona. 
- No dobrze. Tylko kolacja. Zgadzasz się? Obiecuję, że nie rzucę się na ciebie w restauracji. 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
117 
Rachel potrząsnęła głową. Pokusa, by postąpić zgodnie z jego radą i zaryzykować, była wielka, ale 
przez ostatnich kilka lat unikała wszelkich problemów emocjonalnych. Nie pozwoli się znowu 
skrzywdzić, a coś jej mówiło, że bólu sprawionego przez Joe nie da się szybko zapomnieć. 
- Tylko kolacja? - Podniosła głowę, a Joe przytaknął. - W porządku. Ale muszę cię ostrzec, że nie 
przywiozłam ze sobą żadnych eleganckich strojów. 
Joe wyszczerzył zęby zadowolony z siebie. 
- Przyjdź tak jak stoisz. O dziewiątej, tak? 
- Tak. 
Daisy miała niezadowoloną minę, gdy Rachel na tyle się pozbierała, by wejść do pokoju córki. 
- Co robiłaś? - zapytała. - Myślałam, że przyszłaś mnie zobaczyć, a nie kłócić się z panem Mendezem. 
Kłócić? Rachel histerycznie zachciało się śmiać. 
- Och, to nic ważnego. I nie musisz się martwić o iPoda, możesz go zatrzymać na czas pobytu tutaj. 
- Świetnie - ucieszyła się Daisy, ale potem spoważniała. - Usiądź koło mnie. Mam ci coś do 
powiedzenia. 
Nieco zaniepokojona Rachel przysiadła na łóżku córki. 
- Co takiego? 
Daisy podsunęła jej pudełko z czekoladkami, mówiąc: 
- Tata i Lauren przyszli wczoraj do mnie. 
- Naprawdę? - Rachel nie wzięła czekoladki. - Czyli dobrze, że nie przyszłam, prawda? 
 
118 
ANNE MATHER 
- Wcale nie. - Daisy połknęła wzgardzoną pra-linkę. - Chyba myślał, że cię tu spotka, i dlatego 
przyprowadził Lauren. 
- Myślałam, że ona nie lubi szpitali? 
- Bo nie lubi. - Daisy wzruszyła ramionami. - Może nie ufała tacie i bała się jego spotkania z tobą. 
- Och, nie. Nie sądzę, żeby tak było. 
- Nigdy nie wiadomo. - Daisy przyglądała się jej uważnie przez chwilę. - Zmieniłaś się, mamusiu. 
Bardzo ładnie ostatnio wyglądasz. Gdybyś tylko zaczęła się trochę modniej ubierać! 
- Och, dziękuję. - Rachel nie wiedziała, jak to skomentować. Nie przypominała sobie, kiedy ostatni raz 
ktoś jej powiedział taki ładny komplement. No może Joe, gdy stwierdził, że jest piękna. Ale on ma 
swoje powody, żeby tak mówić. 
- No tak... - Rachel chciała jak najprędzej zmienić temat. - Jak się dziś czujesz? - Przyjrzała się 
uważnie buzi dziewczynki. - Wiesz, wydaje mi się, że opuchlizna koło oka się zmniejsza. 
Daisy się skrzywiła. 
- Nadal wyglądam jak siostra Frankensteina - utyskiwała. - Doktor Gonzales twierdzi, że miałam dużo 
szczęścia, ale ja nie jestem taka pewna. Myślisz, że moja twarz będzie wyglądać normalnie? 
- Na pewno. - Rachel była optymistką. - A dla mnie zawsze wyglądasz świetnie, króliczku. - Wes-
tchnęła. - Co mi przypomina, że nie porozmawiałam wczoraj z lekarzem. Mam nadzieję, że mi 
wybaczy, że przeze mnie stracił czas. 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
119 
- On jest w porządku - oznajmiła Daisy zrezygnowanym tonem. 
- Joe - to znaczy pan Mendez - też tak myśli. Kiedy poinformował mnie o twojej operacji, zapewnił, że 
jesteś w najlepszych rękach. 
Daisy zmarszczyła brwi. 
- Ale przecież tata już ci o tym powiedział, prawda? 
- Że miałaś wypadek, tak. - Rachel starała się uniknąć odpowiedzi. - Chyba nie chciał mnie martwić. 
Daisy wyraźnie jej nie dowierzała. 
- W każdym razie - poprosiła - kiedy będziesz rozmawiać z doktorem, zapytaj go, kiedy będę mogła 
stąd wyjść i wrócić do domu. 
- To chyba zależy od twojego ojca. Masz jeszcze tydzień wakacji przed sobą. 
Daisy zrobiła nadąsaną minę. 
- Ale ja nie chcę zostać tu do końca wakacji. Chcę wracać do domu, do Anglii. Z tobą. 
- Och, Daisy! - Takiej ewentualności nie wzięła pod uwagę. - Nie wiem, czy będziesz mogła polecieć 
samolotem tuż po operacji. Poza tym tata na pewno będzie chciał, żebyś została. 
- Tak sądzisz? - Daisy mówiła niezwykle cynicznym tonem jak na dziewczynkę w jej wieku. - Teraz, 
gdy wypełnił swój obowiązek, nie może się doczekać, kiedy się mnie pozbędzie. W każdym razie 
Lauren na pewno. 
- Daisy! 
 
120 
ANNE MATHER 
- Ale to prawda! Mają zamiar jechać do Nowego Jorku w przyszły weekend, mnie w ich planach nie 
ma. 
Rachel zagryzła wargi. 
- Pozwól mi najpierw porozmawiać z doktorem Gonzalesem. - I twoim ojcem, pomyślała ponuro. - 
Powiem ci, jakie jest jego zdanie. 
- Dobrze. - Dziewczynka posłała jej wątły uśmiech. - Kocham cię, mamusiu. 
- Ja też bardzo cię kocham - odparła Rachel, a do pokoju weszła pielęgniarka. 
Okazało się, że nie może porozmawiać z Gonzalesem. Jedna z sióstr wyjaśniła, że lekarz pracuje także 
w innym szpitalu w samym Miami i jeśli nie zdarzy się nagły wypadek, przyjdzie dopiero następnego 
dnia. 
Daisy narzekała i doprowadziła się do takiego stanu, że pielęgniarka poradziła, by Rachel poszła zjeść 
lunch, a dziewczynka trochę odpocznie. 
Kawiarnia świeciła pustkami. Rachel wzięła kanapkę, po czym zamówiła kawę. Zaczęła jeść i dopiero 
wtedy zdała sobie sprawę, jaka była głodna. Zabrała się za kawę, gdy ktoś usiadł przy jej stoliku. Jakiś 
mężczyzna. Już miała wziąć filiżankę i poszukać innego miejsca, gdy zorientowała się, że to Steve. 
Nie wyglądał najlepiej. Schudł i opalił się, ale nie sprawiał wrażenia zdrowego. Pomyślała, że może 
życie z Lauren nie okazało się taką synekurą, jak myślał. 
- Cześć - przywitał ją bezbarwnym głosem. 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
121 
- Daisy mi powiedziała, gdzie cię znajdę. - Patrzył na nią z zaskakującym zainteresowaniem. - Jak się 
miewasz? Wyglądasz dobrze. Inaczej, ale dobrze. 
- Komplement od ciebie? - zapytała Rachel drwiąco. - Zastanawiam się dlaczego. 
- Przestań, Rache. Staram się być miły. Nie ma potrzeby, żebyśmy się kłócili, nie uważasz? 
- Czyżby? - Rachel spojrzała na niego z niedowierzaniem - Nie uważasz, że ukrywanie przede mną 
prawdy o urazach Daisy nie było trochę bezmyślne? Żeby nie nazwać tego po prostu kłamstwem. 
Steve skrzywił się niezadowolony. 
- A nie sądzisz, że właśnie dlatego nic nie mówiłem, że tak się zachowujesz? - odparował. - Wie-
działem, że wpadniesz w panikę. Zawsze to robisz. 
- Ja nie spanikowałam! - wykrzyknęła Rachel obronnym tonem. - Martwiłam się. A poza tym miałam 
prawo wiedzieć. 
- Po co? - Steve naburmuszył się tak jak Daisy, gdy coś nie idzie po jej myśli. - Żebyś mogła zmienić 
zasady opieki nad naszą córką? 
- Nie! 
- Tym właśnie zagroziłaś - przypomniał jej. 
- Jeśli coś się stanie Daisy... 
- Kiedy jest z tobą... - dokończyła za niego. 
- Tak, pamiętam. 
- No widzisz. 
- Wypadki się zdarzają. Zdajesz sobie jednak sprawę, że ona powinna mieć na sobie kapok? 
- Tak, tak - Steve przeczesał palcami rzednące 
 
122 
ANNE MATHER 
włosy. - Ale Lauren doszła do wniosku, że jest bardzo blada, a nie można się opalić, jeśli nosi się 
kapok przez cały czas. 
- Rozmawiałeś z nią dzisiaj? 
- Z Daisy? Tylko ją zapytałem, gdzie cię znajdę. 
- Nie wydaje ci się, że byłoby jej miło, gdybyś okazał jej trochę zainteresowania? 
- Po co? - zapytał Steve bezceremonialnie. 
- Chce wracać do domu, wiesz o tym? Miami ją chyba rozczarowało. 
Ty ją rozczarowałeś, pomyślała Rachel ze zniecierpliwieniem. 
- A ty i Lauren macie inne plany, prawda? 
- zasugerowała oschle. Steve spojrzał na nią zaskoczony. 
- O co ci chodzi? 
- Planujecie wycieczkę do Nowego Jorku, czy tak? 
- Kto ci to powiedział? - Zmarszczył brwi. 
- Mendez? 
- Tak, Joe Mendez. Wiem, że mu się to nie podoba. 
- Za bardzo się angażuje - mruknął Steve. - Spędza czas z Daisy. Odbiera cię na lotnisku. O co tu 
chodzi? 
Rachel spojrzała na swoją kawę, mając nadzieję, że jej były mąż nie zauważy rumieńców na jej 
policzkach. 
- Skoro ty nie zamierzałeś się ze mną spotkać...- stwierdziła spokojnie. 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
123 
- Na jedno by wyszło - odpowiedział agresywnie. - Zaoferował Daisy podróż swoim samolotem. 
Niepotrzebnie wtrąca się w moje sprawy. 
- Jestem pewna, że tego nie robi. 
- Czyżby? - Steve wzruszył ramionami. - Nie znasz go tak jak ja. Myślałem, że to mój przyjaciel, ale 
teraz nie jestem tego taki pewny. 
Rachel dokończyła kawę i odstawiła kubek. 
- Lepiej już pójdę. Daisy na pewno się zastanawia, gdzie się podziałam. Może byś poszedł ze mną? 
Steve ani drgnął. 
- Ona chce wracać do domu, wiesz o tym - powtórzył. - Z tobą. 
Rachel potrząsnęła głową. 
- Nie sądzę, by doktor Gonzales jej na to pozwolił. 
- Jak to? 
- Zbyt mało czasu minęło od operacji. Prawdopodobnie będzie musiała odpocząć kilka dni po wyjściu 
ze szpitala. 
- Mnie w każdym razie tu nie będzie. Obiecałem Lauren, że zabiorę ją do Nowego Jorku i nie mogę jej 
rozczarować. 
- Ale córkę możesz? Myślę, że powinieneś zobaczyć się z Daisy, Steve. Uporządkuj swoje priorytety. 
Przeprosiła go i poszła do toalety, a gdy wróciła, zniknął. 
 
ROZDZIAŁ JEDENASTY 
Daisy była sama, gdy Rachel wróciła do jej pokoju. Zapytała ją tylko, czy widziała się z ojcem, poza 
tym zdawała się całkowicie obojętna na fakt, że wyszedł bez pożegnania. Rachel domyśliła się, że to 
jeden z powodów, dla których dziewczynka chce wracać do domu. Najwyraźniej wyłącznie Lauren 
zasługuje na jego niepodzielną uwagę. 
Daisy zasnęła wkrótce potem i Rachel skorzystała z okazji, by pojechać do hotelu i się przebrać. Nie 
mogła przecież iść na kolację w szortach i podkoszulku bez rękawów. Cieszyła się, że wrzuciła do 
walizki spódnicę i bluzkę, które miała na randce z Paulem Davisem. 
Zanim wzięła prysznic, zadzwoniła do Evelyn i Howarda i opowiedziała im wszystko. 
Oczywiście obydwoje byli wstrząśnięci, słysząc, jak poważny okazał się wypadek ich wnuczki, a 
Evelyn odgrażała się, że Steve usłyszy od niej kilka słów prawdy. Ale. Rachel wiedziała, że nic 
takiego się nie stanie. Od chwili rozwodu rodzice jej byłego męża nigdy nie zrobili nic, co mogłoby 
zwiększyć wrogość między nią i Stevern. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
125 
Do szpitala dotarła później niż planowała. Daisy była już po kolacji. Raczej nie tęskniła za matką, bo 
oglądała film, który Joe wgrał jej do iPoda. Rachel spędziła więc resztę wieczoru, przeglądając 
magazyny, które pielęgniarka przyniosła jej z poczekalni. Nie przeszkadzało to jej podskakiwać za 
każdym razem, gdy ktoś otwierał drzwi do pokoju, niemniej udało się jej nie myśleć o spotkaniu z Joe. 
Kiedy wyszła ze szpitala panowała już zupełna ciemność, ale upał nie zelżał. Tylko zapach nocnych 
kwiatów zdawał się wyraźniejszy. 
Rachel spodziewała się, że Joe będzie na nią czekał w holu, ale kiedy winda dotarła na parter, w 
recepcji znajdowała się tylko recepcjonistka i dwóch ochroniarzy. 
- Miłego wieczoru pani Carlyle - krzyknęła wesoło kobieta, a Rachel ucieszyła się, że ją już 
rozpoznają. 
Kiedy długi czarny samochód wjechał na teren szpitala, Rachel cofnęła się zaniepokojona. Auto było 
obce, a gdy podjechało tam, gdzie stała, miała zamiar schronić się w budynku. 
A wtedy usłyszała głos Joego: 
- Hej, Rachel! 
Tym razem prowadził sam. Otworzył drzwi i powiedział ze skruszonym wyrazem twarzy: 
- Spóźniłem się, wiem. Przepraszam, ale straszne korki na mieście. 
- Nie czekałam długo - udało się jej uśmiechnąć. 
 
126 
ANNE MATHER 
- Powinnaś zostać wewnątrz. Samotna piękna kobieta jest narażona na niebezpieczeństwo. 
Piękna kobieta! Nazwał ja tak kolejny raz. To nieprawda, ale nic nie szkodzi. Bardzo miło udawać, że 
się nią jest. 
- No to jedziemy? 
- Czemu nie? - Rachel zauważyła, że Joe wygląda niezwykle atrakcyjnie. W ogóle nie przypomina 
Steve'a, za co była mu nieskończenie wdzięczna. 
- Jak się czuła Daisy dziś wieczór? - zapytał Joe. Rachel pomyślała, że paradoksalnie on interesuje 
się bardziej dziewczynką niż jej własny ojciec. 
- Dobrze. - Umilkła na chwilę. - Strasznie się cieszy tym iPodem wideo. Cały czas oglądała film, który 
jej przyniosłeś. 
- No to się ubawiłaś. 
- Rozmawiałyśmy trochę. Głównie o tym, że ona chce wracać do domu ze mną. 
- Do Anglii? 
- Mhm. - Rachel kiwnęła głową. - Wyjaśniłam jej, że doktor Gonzales może się na to nie zgodzić. 
Mam się z nim spotkać jutro. - Zawahała się. - Właściwie chciałabym, żeby mogła wracać. Steve ma 
inne plany. Nie oczekiwał takiego biegu zdarzeń. 
Joe zacisnął palce na kierownicy. Tak więc Lauren postawiła na swoim w kwestii wycieczki do 
Nowego Jorku. Nie rozumiał, dlaczego gniewa go sposób, w który oni traktują Daisy. Nie jest przecież 
jego córką, a mimo to obchodzi go, co się z nią dzieje. 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
127 
- Czemu nie zostaniesz kilka tygodni? - usłyszał swój głos, jakby poza własną wolą. - Mam dom nad 
zatoką Biscayne, w którym mogłabyś się zatrzymać. Daisy miałaby czas na odzyskanie zdrowia. 
Rachel zaparło dech w piersiach. 
- Ależ ja nie mogę! 
- No tak. - Joe zmarszczył brwi. - Musisz dokończyć książkę. Zapomniałem o tym. 
- Książka to nie problem. I tak bym nie potrafiła pracować, zamartwiając się o Daisy. 
- No to o co chodzi? - Joe zatrzymał samochód przed czymś, co wyglądało na prywatną rezydencję. 
- Nie chcesz, żebym ci pomógł? - Zmrużył oczy. 
- Czego ty się boisz, Rachel? Że będę oczekiwał jakiejś osobistej rekompensaty zamiast czynszu? 
- Nie. - Rachel zerknęła zaniepokojona na budynek, przed którym stanęli, zastanawiając się, czy na 
pewno powinna mu ufać. - Ja, to znaczy my, to znaczy Daisy i ja nie możemy zamieszkać w twoim 
domu. Bez względu na to jak niewinna jest twoja oferta, to nie byłoby słuszne. 
Joe otworzył drzwiczki od samochodu. Gdy wysiadała, spódnica odsłoniła jej nogi aż do bioder, a on 
poczuł kolejną falę frustracji z powodu wrażenia, które na nim zrobiły. Na miłość boską, co się z nim 
dzieje? Z taką kobietą żaden facet nie powinien zaczynać, jeśli słowa „zaangażowanie" nie ma w jego 
słowniku. 
Pojawienie się młodego człowieka w czarnej, 
 
128 
ANNE MATHER 
krótkiej marynarce, białej koszuli i spodniach w prążki uzdrowiło atmosferę. 
- Wieczór, panie Mendez - powitał Joe poufale. - Wieczór, proszę pani. Witamy w Sea House. Jak się 
państwo miewają dzisiaj. Mam nadzieję, że tropikalny sztorm nas oszczędzi tym razem. 
- Och tak - odparł Joe i podał mu kluczyki do samochodu. 
- Chodźmy - lekko popchnął Rachel. - Jedzenie jest tutaj doskonale. Zawsze tu wpadam choć raz, gdy 
jestem w Miami. 
Maitre d'hotel przywitał go jak dawno niewidzianego brata. 
- Joe, stary, słyszałem, że jesteś w mieście i ciekaw byłem, czy nas odwiedzisz. 
- Jakże mógłbym przegapić twojego pysznego smażonego okonia morskiego - zapytał Joe dob-
rodusznie i w całkiem naturalny sposób objął Rachel w pasie. - Poznaj Henriego Libre. To kolejny 
wygnaniec z Ameryki Południowej, który wyrobił sobie nazwisko w Miami i w Nowym Jorku. 
Restauracja znajdowała się za drzwiami z matowego szkła. Gdy tylko się za nimi zamknęły, zrobiło 
się znacznie chłodniej. Henri zaproponował drinka w przyległym barze, a Joe zapytał ją, czy lubi 
koktajle. 
- Musisz spróbować margarity Antonia. - Skinął na barmana. - On robi najlepsze w mieście. 
Rachel usiadła na wysokim barowym stołku, a za chwilę stanął przed nią kieliszek z białym brzegiem. 
 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
129 
- Spróbuj - Joe obserwował ją, jak pije. - Prosiłem Antonia, żeby nie przesadzał z solą. 
Rachel zabrakło tchu po pierwszym łyku teąuili. Obym się tylko nie wstawiła, pomyślała. Obecność 
Joe jest wystarczająco odurzająca. 
- Nie smakuje ci? - zapytał, gdy zaczęła się rozglądać po restauracji. 
- Bardzo dobre - odparła. - Ale ty pijesz tylko tonik. 
- Muszę być trzeźwy dla ciebie - oznajmił zduszonym głosem. 
- Nie powinieneś sobie ze mnie robić żartów - zaprotestowała. 
- Och moja droga! Wcale sobie z ciebie nie żartuję. Raczej z siebie. To ja tonę w tym towarzystwie. 
Rachel potrząsnęła głową. 
- Nie musisz mi schlebiać. 
- Na miłość boską! - wykrzyknął Joe. - Wcale ci nie schlebiam. Ale ten twój były mąż zrobił ci numer! 
- Nie wiem, o czym mówisz. - Rachel sięgnęła po margaritę. Potrzebowała alkoholu, by opanować 
nerwowość. 
- Oczywiście, że wiesz! Ale dobrze, będziemy grać według twoich reguł. Przynajmniej na razie. 
Na szczęście pojawił się Henri z kartą dań i przez chwilę Rachel mogła udawać, że panuje nad sobą. 
Analogia wydała się jej akuratna, chociaż uważała, że to ona tonie, nie on. 
Usiedli pod oknem, jedli doskonałe potrawy, pili 
 
130 
ANNE MATHER 
świetne wino - o ile Rachel miała pewne zastrzeżenia do margarity, o tyle Chablis smakowało jej 
bardzo, nie protestowała więc, gdy kelner kilka razy napełniał jej kieliszek podczas kolacji. Było jej 
tak cudownie i swobodnie, że nie chciało się jej stamtąd wychodzić. 
- Spędziłam wspaniały wieczór - oznajmiła z błyszczącymi oczami. - Nie wiem, co jeszcze 
powiedzieć. 
- Na przykład, że przyjmujesz moją ofertę zamieszkania w domu nad zatoką Biscayne. 
Joe chwycił jej dłoń i zaczął ją pieścić. Rachel wstrzymała oddech. 
- A co ty byś wtedy zrobił? 
- Ja? Nie sądzisz chyba, że proponuję ci wspólne mieszkanie, prawda? 
- A nie proponujesz? 
- Nie. - Joe spojrzał na nią znad jej drżących palców. - Mówiłem ci, że mam lokum w Miami Beach. 
Dom nad zatoką Biscayne należy do mojej rodziny od lat. Zajmowała go moja siostra, zanim 
przeprowadziła się do Los Angeles. Ja tam nigdy nie mieszkałem. 
- Och! - Rachel poczuła zakłopotanie. 
- Czy to ma jakieś znaczenie? 
Nie powinno, ale nie potrafiła zaprzeczyć, że ma. Jeśli Daisy ma zostać w Stanach przez jakiś czas, 
byłoby jej tam znacznie lepiej niż w hotelu Park Płaza. 
- Mogę się zastanowić? 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
131 
Joe wzruszył ramionami, ale ponieważ obok stał Henri, nic nie powiedział, dopóki nie znaleźli się na 
zewnątrz budynku. A kiedy portier poszedł po auto, nachylił się i szepnął jej do ucha: 
- Pokażę ci ten dom, dobrze? Może będzie ci łatwiej podjąć decyzję. 
Rachel lekko się zachwiała. Kiedy Joe objął ją w talii, wiedziała, że nie chce, by ten wieczór się 
skończył. 
- Tak - szepnęła cichutko, niepewna na co dokładnie się godzi. 
Gdy samochód ruszył, oparła się o miękką, skórzaną poduchę i zamknęła oczy na moment. Wieczór 
był cudowny, pomyślała. Czuła się jednak winna, że o córce myślała tylko przelotnie. Ale od tak 
dawna nie pozwoliła sobie na żadną słabostkę. 
Uświadomiła sobie, że szum samochodów staje się coraz cichszy i otworzyła oczy. Joe wjechał w 
dzielnicę willową. Tutaj ulice były spokojniejsze, czasami nawet puste. Domy kryły się za żelaznymi 
bramami i wysokimi, kamiennymi murami, z których zwisała winorośl i bugenwille. Niektóre z ulic 
obsadzono palmami i dębami, zapach roślinności mieszał się z intensywną wonią morza. 
- Gdzie jesteśmy? - wykrzyknęła Rachel. 
- W Coral Gables - odparł Joe swobodnie. - To atrakcyjna okolica. Prawdę mówiąc, mieszkańcy tej 
dzielnicy uważają ją za odrębne miasto w granicach Wielkiego Miami. 
 
132 
ANNE MATHER 
- A przyjechaliśmy tu dlatego że?... - oblizała nagle suche wargi. 
- Przecież chciałaś obejrzeć dom, o którym rozmawialiśmy wcześniej - Joe zerknął na nią w lusterku 
wstecznym. - Nie obawiaj się, to już niedaleko. 
Rachel westchnęła nerwowo, gdy skręcili w wąską uliczkę. Napis głosił Vieja Avenida, co - jak jej się 
wydawało - znaczy Stara Aleja. Reflektory samochodu oświetlały drewnianą bramę przed nimi i 
szkarłatne hibiskusy. 
- Jesteśmy na miejscu - powiedział Joe i jak za dotknięciem magicznej różdżki brama się otworzyła. - 
Nie przejmuj się tymi wszystkimi roślinami, jeśli ci przeszkadzają, każę Ramonowi je ściąć. 
- Och, nie! 
Okrzyk wyrwał się jej z ust, zanim zdążyła się powstrzymać. Ale chociaż jeszcze nie widziała całego 
domu, ogród wydał się jej uroczy. 
Joe zatrzymał samochód, zgasił światła i spojrzał na nią. 
- Chcesz zobaczyć dom w środku? 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
ROZDZIAŁ DWUNASTY 
Jak mogła odmówić? 
- Jak sobie życzysz - odpowiedziała, starając się, by głos brzmiał swobodnie. Wysiadła w niemal 
całkowitą ciemność. Powietrze zdawało się nieco chłodniejsze. Jak daleko jest stąd do morza? 
Usłyszała, że brama się zamyka. Jej nadzieje, że ten jakiś Ramon jest w domu okazały się płonne. W 
budynku nie paliło się żadne światło. Joe nawet wyjął latarkę, żeby oświetlić drogę do wejścia. 
Poszukał klucza i wkrótce drzwi stanęły otworem. Spodziewając się powiewu stęchłego powietrza, 
typowego dla niezamieszkanych przez dłuższy czas domów, Rachel była miło zaskoczona, czując 
świeży zapach. Ktoś wyraźnie opiekuje się tym miejscem, pomyślała. A czego oczekiwałaś, skoro Joe 
Mendez jest jego właścicielem? 
Z ulgą przyjęła światło, które zalało wnętrze, gdy Joe przekręcił kontakt. Uroda wnętrza zaparła jej 
dech w piersiach. 
- Witaj w Bahia Mar. Jak już prawdopodobnie zgadłaś, dom leży nad wodą. 
- Zdawało mi się, że czuję zapach morza. 
 
134 
ANNE MATHER 
- Tak. To znaczy jednego z kanałów wpadających do zatoki. Wejdźmy do salonu. Zapalę światło na 
zewnątrz, żebyś zobaczyła ogród. 
Za szklanymi drzwiami rozciągał się przytulny taras. Wokół stołu rozstawiono krzesła i leżaki. Rachel 
widziała, jak krzaki otaczające taras wyginają się na wietrze, który wiał od wody. Joe rozsunął drzwi 
tylko na tyle, by mogli wyjść na zewnątrz. 
- Przystań znajduje się w końcu ogrodu - powiedział Joe, dotykając jej łokcia. - Pokazałbym ci ją, ale 
przemoklibyśmy do suchej nitki. 
Co byłoby dobrym pretekstem, by zdjąć z siebie ubrania, pomyślał, ale rozbieranie Rachel chyba nie 
jest dobrym pomysłem. Obiecał jej kolację i nic więcej. I postara się dotrzymać słowa. 
Niemniej pokazywanie jej domu wieczorem, gdy Ramon i jego żona, opiekujący się domem pod jego 
nieobecność, poszli już do siebie, także nie było najmądrzejsze. 
Wrócili do salonu. Obserwował ją, jak ogląda wszystko, dotyka delikatnie palcem płatków storczyka, 
przesuwa ręką po błyszczącej powierzchni kredensu przywiezionego przez jego ojca z Wenezueli. 
- No i? - zapytał. - Co o tym sądzisz? 
- O domu? - Rachel wzruszyła ramionami. - Jest piękny - odparła. - Piękniejszy niż potrafiłabym sobie 
wyobrazić. 
- Więc?... 
Rachel się wahała. A potem popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
135 
- Mogłabym zobaczyć górę? - zapytała. 
- Górę? - Joe zabrakło tchu. 
- No chyba żebym komuś tam przeszkadzała. Mówiłeś coś o Ramonie. 
- Ramon i Maria mają własne mieszkanie. 
- No to mogę tam iść? 
Joe spojrzał na nią w napięciu. 
- Jeśli tego chcesz. 
- Chcę. - Rachel zdumiewała własna śmiałość. 
- Ile tam jest sypialni? 
Skierowała się na marmurowe schody, mówiąc to. Szczupłe, gołe nogi ukazały się jego bezradnym 
oczom. Joe wiedział, że musi za nią iść, bo ona tego od niego oczekuje. Ale o co tu chodzi? Miał 
niejasne przeczucie, że stracił kontrolę nad sytuacją. 
Rachel zatrzymała się, patrząc na niego pytająco. Wyraźnie czekała na jego odpowiedź. 
- Sześć. - Starał się nie myśleć o smaku jej ust. 
- Możecie sobie wybrać z Daisy te, które zechcecie. 
- Aha. 
Rachel oczekiwała, że góra zrobi na niej wielkie wrażenie i się nie zawiodła. Nie wiadomo dlaczego, 
może wiedząc, że Joe zajmuje się komputerami, spodziewała się nowoczesnego wnętrza, tymczasem 
Bahia Mar zachowała urodę dawno minionych czasów. 
Nagle przyszło jej na myśl, że Joe przywozi tu wszystkie swoje kobiety. Ile z nich dzieliło z nim to 
wspaniałe łoże? Twierdzi, że tu nie mieszka, ale to nie znaczy, że nie zdarza się mu tutaj spać. 
 
136 
ANNE MATHER 
Podeszła do łoża i usiadła po jednej jego stronie. Mebel z pewnością był stary, ale materac nowy, a 
kremowa, jedwabna kapa przyjemnie chłodziła jej gołe uda. 
Joe ani drgnął. W półmroku trudno było odczytać wyraz jego twarzy. Prawdopodobnie uważa, że 
oszalałam, pomyślała. 
- Mogę wypróbować? - zapytała, odwracając się. Ten ruch odsłonił niemal całą nogę. 
Co wypróbować? - myślał Joe ponuro, a na linii szczęki szybko pulsowała mu żyłka. Czy ona sobie 
nie zdaje sprawy, co z nim robią te jej dziecinne chwyty? Czy nie wie, jaka jest pociągającą? Chyba 
nie, doszedł do wniosku, ale to nie zmieniło jego odczuć. 
- Potrzebujesz mojego pozwolenia? - zapytał spiętym głosem. - Wygląda na to, że się świetnie bawisz. 
- O tak! - Spódnica Rachel podjechała wysoko nad kolana, gdy wdrapywała się na poduszki. Joe 
dostrzegł białą koronkę, zanim opadła na plecy. 
- Och, jak wygodnie! - Spojrzała na niego. - Ale ty z pewnością o tym wiesz. 
- Co to niby ma znaczyć? 
- No... - Rachel zamyśliła się na chwilę. - Jestem pewna, że spałeś w tym łóżku. 
Joe potrząsnął głową. 
- Nie. 
- Nie? To której sypialni na ogól używasz? 
- Możesz mi wierzyć albo nie, ale nigdy tu nie 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
137 
spałem - powiedział ostro. - Co ty sobie wyobrażasz? Że to jest jakieś gniazdo rozpusty? Rachel nagle 
poczuła się zażenowana. 
- Przepraszam - odezwała się skruszonym głosem. - Na pewno myślisz, że jestem niegrzeczna i 
niewdzięczna. - Spuściła nogi z łóżka. - Chyba powinnam już sobie iść. To bardzo miło z twojej 
strony, że zechciałeś mi pokazać ten dom, ale raczej nie przyjmę twojej oferty. 
Rachel szukała wzrokiem swoich butów, gdy w pole widzenia weszły jej czarne mokasyny. Podniosła 
zdumione oczy i zobaczyła szerokie bary, a nad nimi szczupłą, niepokojącą twarz. 
- A co to za oferta? - zapytał Joe, kucając przed nią tak, że ich oczy były niemal na tym samym 
poziomie. - Przez chwilę miałem wrażenie, że to ty masz mi coś do zaoferowania. 
- Wygłupiałam się. - Rachel potrząsnęła głową. Spojrzała w dół na swoje stopy. 
- Gdzie są moje buty? 
Joe milczał przez chwilę, a potem nachylił się ku niej, opierając ręce po dwóch stronach jej ciała. 
- Daj sobie spokój z butami - złożył lekki pocałunek za jej uchem, tam gdzie nieregularnie bił puls. - 
Myślałem o rozbieraniu cię, a nie o ubieraniu. 
Rachel otworzyła usta i patrzyła na niego z niedowierzaniem 
- Nie musisz tego mówić. Naprawdę. Joe roześmiał się cicho. 
- Nie wykręcaj się teraz kochanie. Mężczyzna 
 
138 
ANNE MATHER 
zniesie prowokację tylko do pewnych granic, a ty prowokowałaś mnie przez cały wieczór. 
- Joe... 
- Rachel - powiedział łagodnie, opierając jedno kolano na łóżku obok niej. - Nie uważasz chyba, że 
tylko ty masz uczucia, prawda? 
Nachylił się i pocałował ją. Zakręciło się jej w głowie. Później jednak zaczęła oddawać jego 
pocałunki. 
Kiedy jęknął zapytała: 
- Co się stało? 
- Chyba powinienem cię odwieźć do domu. Rachel zajrzała mu w oczy. 
- Przecież nie tego chcesz. 
- Tak naprawdę pragnę kochać się z tobą i wiedzieć, że ty pożądasz mnie tak jak ja ciebie. 
Rachel wzięła głęboki oddech. 
- Tak, też cię pożądam - przyznała się uczciwie. - Problem w tym, że nie dopuściłam żadnego męż-
czyzny do siebie od bardzo dawna. 
- Wiem. Mimo że jesteś bardzo pociągająca. 
- Naprawdę? - Rachel zarumieniła się zadowolona. Po chwili wahania dodała: - Czy uważasz, że 
desperacko szukam czułości? 
- To ja jestem zdesperowany - oświadczył schrypniętym głosem, odpinając jednocześnie guziki jej 
bluzki. - Ale porozmawiamy o tym później, na razie mam inne zamiary. 
 
 
 
 
 
ROZDZIAŁ TRZYNASTY 
Wydawało mu się, że spał tylko przez chwilę. Kiedy otworzył oczy, na dworze panowała jeszcze 
ciemność, ale był sam. Rachel zniknęła, a kiedy przesunął dłonią po miejscu, gdzie leżała, okazało się 
zimne. 
Oparł się na łokciu i rozejrzał po pokoju. Gdzie u diabła ona się podziała? Z łazienki nie dochodziły 
żadne dźwięki. Czy aby nie zrobiła tego głupstwa i nie wyszła z domu sama? 
Joe nie miał ochoty wstawać. Nadal odczuwał miły bezwład, który zawsze następuje po dobrym 
seksie. Jedyne, co chciał, to kochać się znowu z Rachel. 
Zrzucił z siebie kołdrę i wstał z łóżka. Włożył spodnie i koszulę, po czym poszedł w stronę schodów. 
Która to może być godzina? zastanawiał się, próbując coś zobaczyć na zegarku. Wyglądało na to, że 
jest za kwadrans czwarta. Czy to możliwe? Rachel może być już kilometry stąd. 
Na dole też panowała cisza. Nie paliło się żadne światło. Poczuł ucisk w żołądku. Nie chciał się 
przyznać sam przed sobą, że martwi się o nią. Do 
 
140 
ANNE MATHER 
diabła, czy ona go obwinia za to, co się stało? A może sama czuje się winna, ponieważ po raz pierwszy 
od Bóg wie jak dawna, wzięła sobie wolne? Od Daisy? 
Coraz bardziej zdenerwowany przeszukał wszystkie pokoje na parterze, poszedł nawet do kuchni w 
nadziei, że zachciało się jej pić. 
Wrócił do salonu i nalał sobie solidną porcję burbona. Już miał się napić, gdy jakiś ruch na patio 
zwrócił jego uwagę. Wyszedł na zewnątrz - ńad jednym z leżaków unosił się na wietrze turkusowy 
materiał. Rachel siedziała tam wyraźnie nieświadoma, że przeraziła go śmiertelnie. 
Nie zastanawiał się długo, otworzył drzwi z hałasem; spojrzała na niego przestraszona. 
- Och - powiedziała - obudziłeś się. 
- Owszem. - Z trudem powstrzymywał gniew. - Co ty tu u diabła robisz? Nie wiesz, że szukam cię od 
pół godziny? 
- Nie. Potrzebowałam świeżego powietrza. 
- Ty to nazywasz powietrzem? - zapytał Joe uszczypliwie. 
- No, wiatr działa odświeżająco - broniła się, a potem, jakby odzyskując nieco swojego dawnego 
ducha, oznajmiła: - Nie wiedziałam, że mam ci meldować każdy swój ruch. 
Joe zamknął oczy na chwilę. Podrapał się po głowie. 
- Ależ nie musisz. Przepraszam. Niepokoiłem się po prostu o ciebie. 
Zobaczył, że sztywnieje. 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
141 
- Nie musisz się o mnie martwić, jestem przyzwyczajona dbać o siebie sama. 
- Tak, tak. - Joe zorientował się, że nie tędy droga. - Ale martwiłem się. Myślałem - no nieważne, co 
myślałem. Chodźmy do środka. 
Rachel się zawahała, ale w końcu ruszyła w stronę domu. Musiała przejść koło Joe, ale kiedy on chciał 
chwycić ją za ramię, zrobiła unik. Z miną urażonej godności minęła go i zatrzymała się dopiero 
pośrodku holu. 
- Chciałabym już wrócić do hotelu - oznajmiła. - Zadzwoniłabym po taksówkę, ale nie znam numeru. 
- Nie idź - prosił chrapliwie. - Wiem, że cię uraziłem, ale taki już jestem. Ten wieczór wiele dla mnie 
znaczy. Nie możemy wrócić do punktu sprzed twojego zniknięcia? - Oczy mu pociemniały. - Czy ty 
masz pojęcie, jaka jesteś pociągająca bez żadnego makijażu? Niewiele kobiet może to o sobie 
powiedzieć. 
- A ty poznałeś kilka - mruknęła Rachel, cofaj ąc się o krok, by utrzymać między nimi stałą odległość. 
Uśmiech Joe zniknął. 
- To nie ma nic wspólnego z nami. Na miłość boską, Rachel, nie będziesz chyba mówić o mojej 
przeszłości! 
- A dlaczego nie? - Rachel miała mnóstwo czasu na myślenie, gdy siedziała na patio. Chociaż doszła 
do wniosku, że nie żałuje tego, co się stało, postanowiła, że to się nie zdarzy nigdy więcej. To zbyt 
niebezpieczne. Ona nie jest stworzona do tego 
 
142 
ANNE MATHER 
rodzaju związków. Oczywiście pochlebiało jej, że mu się podoba, ale zdawała sobie sprawę, że tylko 
ona wyjdzie z tego poraniona, nikt inny. 
- Rachel... Rozmawiałaś ze Steve'em? 
- Tak. Przyszedł dziś po południu do szpitala. Joe poczuł ukłucie czegoś, czego nie chciał rozpoznać 
jako zazdrość. 
- Lauren z nim była? 
- Nie. 
- Nic mi o tym nie mówiłaś. Rachel szeroko otworzyła oczy. 
- A powinnam? 
- No nie wiem. Sądziłem, że moja opinia się dla ciebie liczy. 
Rachel westchnęła. 
- Liczy się. Nie został długo. Joe się zawahał. 
- I co czułaś, widząc go po całym tym roku? 
- Trochę dłużej. - Rachel wzruszyła ramionami. - Tak naprawdę, to było mi go żal. 
- Żal? - Joe nie potrafił ukryć frustracji. - Co ty mówisz? Że nadal zależy ci na tym facecie? Nawet po 
tym, jak się wobec ciebie zachował? 
- Nie, nie - wpadła mu w słowo. - Już dawno mi nie zależy na Steve'ie Carlyle'u. 
- Tak więc to nie o niego chodzi? 
- O Steve'a? - Rachel nie próbowała nawet udawać, że rozumie. - Nie! 
- No to co tu się dzieje? - zapytał zagniewany Joe. - Myślałem, że chcesz tego tak samo jak ja. 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
143 
Takie w każdym razie sprawiałaś wrażenie. Co zrobiłem nie tak? 
- Nic - wyszeptała zgnębiona. - To było miłe, gdy trwało, ale teraz się skończyło. 
- Akurat! 
- Tak. Lubię cię, Joe. Bardzo cię lubię. I wiele ci zawdzięczam. Obie ci wiele zawdzięczamy z Daisy. 
- Nic mi nie zawdzięczacie - Joe wpadł we wściekłość zarówno z powodu niezwykłych emocji, które 
odczuwał, jak i tego, co mówiła Rachel. - Ja po prostu nie rozumiem, co się dzieje. 
- Uważam, że nie powinniśmy się już więcej widzieć. 
- Oszalałaś? - Joe zaklął, a ona cofnęła się o kolejny krok. 
- Przepraszam. Wiem, że prawdopodobnie wyglądam na bardzo starodawną osobę, ale to z powodu 
bardzo zachowawczego życia, które wiodę. I bez względu na to, jaka ci się wydałam, ja takich rzeczy 
nie robię. 
- Jakich rzeczy? 
- Nie sypiam z mężczyznami, których ledwo znam - odparła szybko. - Może cię to dziwić, zwłaszcza 
po Steve'ie, ale ja nadal wierzę w małżeństwo. Dla dobra Daisy muszę myśleć o przyszłości. A 
obydwoje wiemy, że to nie ma nic wspólnego z tobą. 
Joe patrzył na nią z niedowierzaniem, a potem powiedział coś, czego sam nigdy by się po sobie nie 
spodziewał: 
 
144 ANNE MATHER 
- Skąd wiesz? 
- Och, proszę cię! - żachnęła się. - Nie udawaj. Kiedy mnie zaprosiłeś na kolację, sam mówiłeś, że 
nietrudno ci umówić się z kimś innym. 
- A może się tylko przechwalałem? 
- Nie sądzę. 
- No tak, miewałem dziewczyny. Co w tym niezwykłego? Ty sama byłaś niedawno na randce z jakimś 
facetem. 
Rachel na chwilę zamknęła oczy. 
- Paul Davis jest tylko znajomym, mówiłam ci. 
- OK. Shelley Adair też jest tylko znajomą. Shelley Adair! Rachel rozpoznała nazwisko 
i imię słynnej modelki. 
- Z którą sypiasz - powiedziała, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego prowadzą tę rozmowę. 
Przecież facet, który dzieli łóżko z Shelley Adair nie może na serio interesować się nią! 
- Może zechcesz wiedzieć, że nie przespałem się z żadną kobietą od chwili, gdy cię pocałowałem w 
twojej kuchni - odparował Joe. - Kim ja według ciebie jestem, Rachel? 
Na to pytanie nie mogła odpowiedzieć. Powiedziała więc cicho: 
- Jesteś bardzo atrakcyjnym mężczyzną. I jeśli to jest jakieś pocieszenie, kochanie się z tobą było... 
nieprawdopodobne. Ja nigdy... - Umilkła, zdając sobie sprawę, że o mały włos nie wyznała, że Steve 
nigdy nie był taki jak Joe. - Miałam cudowny wieczór. 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
145 
Joe jęknął. 
- To dlaczego teraz ode mnie uciekasz? 
- Wiesz dlaczego. 
- Bo pragniesz zaangażowania? - po raz pierwszy to słowo nie utknęło mu w gardle. 
- Nie! - Rachel cofnęła się aż pod drzwi. - Nie oczekuję od ciebie niczego w tym rodzaju. Joe, 
naprawdę było mi dobrze, ale żyjemy w dwóch różnych światach. 
- Jak bardzo różnych? 
- Przecież wiesz. Ja nie mam domów po całym świecie. Nie jeżdżę drogimi samochodami i nie latam 
prywatnymi samolotami. -Rozłożyła ręce. - Uwierz mi, nawet wcale bym tego nie chciała. Jest mi 
dobrze, tak jak jest. Niczego więcej nie potrzebuję. 
- W to nie uwierzę. 
- Szkoda, bo to prawda. 
- Nie. - Joe zachmurzył się jeszcze bardziej. - Na miłość boską, Rachel, przyznaj chociaż, że pragnęłaś 
mnie. 
Rachel schyliła głowę, niezdolna dłużej znosić niepokoju w jego oczach. - Nie mówię, że nie 
-wymruczała cicho. - Och, proszę cię Joe, zadzwoń po taksówkę. Pozwól mi wrócić do hotelu. 
Żyłka na skroni Joe pulsowała jak szalona. Zanim zdążył się powstrzymać, powiedział ostro: 
- No dobrze. Chcesz zaangażowania, to je będziesz miała! Wyjdź za mnie! Zostań na Florydzie jako 
moja żona! 
 
ROZDZIAŁ CZTERNASTY 
Joe przyleciał na prywatne lotnisko na północ od Miami. Wychodząc, z ulgą zobaczył Luthera 
czekającego na niego przy limuzynie. 
- Dobrze się pan czuje? - zapytał szofer z troską, a Joe skrzywił się lekko, zanim odpowiedział. 
- Bywało lepiej. 
Nie spodziewał się, że jego ojciec będzie miał udar i chociaż teraz wracał już do zdrowia, ostatnie 
tygodnie były trudne. 
- A pan Mendez? - Luther włączył się do ruchu. 
- Dzięki Bogu to był tylko niewielki udar. Lekarze mówią, że na pewno całkiem wróci do zdrowia. 
- Miło mi to słyszeć. - Luther pracował dla ich rodziny od ponad dwudziestu lat i zarówno Joe, jak i 
jego ojciec cenili sobie jego lojalność. - To jedziemy do biura? 
- Nie. - Joe zacisnął szczęki. - Do mojego mieszkania. Mam pewną osobistą sprawę do załatwienia. 
- Dobrze, proszę pana. 
Luther nigdy nie kwestionował jego poleceń i nie po raz pierwszy Joe poczuł wdzięczność za jego 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
147 
przenikliwość. Koniec końców nie było żadnego powodu, żeby wracać na Florydę ledwie dwa tygo-
dnie po opuszczeniu jej i Luther świetnie o tym wiedział. 
To dlaczego tu jest? 
Joe nie chciał odpowiadać sobie na to pytanie. Kiedy stąd wyjeżdżał, mimo powagi sytuacji, był 
szczęśliwy, że może znaleźć się tak daleko od Rachel, jak to tylko możliwe. Po tym, co się zdarzyło w 
domu nad zatoką Biscayne, potrzebował obiektywizmu, a ten na ogół umożliwiała odległość. 
Strasznie go to martwiło, że wrócił, a jego podejście jest równie subiektywne, jak było przedtem. 
Powiedział Lutherowi, że nie będzie go potrzebował przez cały dzień i pojechał windą do swojego 
mieszkania. 
- Pan Mendez!-wykrzyknęła ciepło Marla. Też została poinformowana o jego powrocie. - Miło pana 
znowu wiedzieć. Wygląda pan na bardzo zmęczonego. Jak się miewa pański ojciec? Mam nadzieję, że 
znacznie lepiej . 
- Znacznie lepiej - przyznał Joe. - Nic już nie zagraża jego życiu. A do Miami przyjechałem, bo muszę 
się z kimś zobaczyć. Aha, jestem już po obiedzie. Potem ci powiem, czy kolację zjem w domu. 
- Dobrze, proszę pana. - Marla ruszyła w stronę drzwi, po czym nagle się zatrzymała. 
- Byłabym zapomniała; pan Carlyle pytał wczoraj o pana. Poinformowałam go, że jest pan nadal w 
Nowym Jorku, ale chyba mi nie uwierzył. 
 
148 
ANNE MATHER 
- Co to znaczy „pytał"? Telefonował? 
- Nie. - Marla wyglądała na urażoną. - Pytał. Przez domofon z dołu. Chciał wiedzieć, czy nie orientuję 
się, gdzie jest pani Carłyle. - Gospodyni fuknęła. - Jakby to nie on powinien wiedzieć o tym najlepiej. 
Powiedziałam mu, że ostatni raz widziałam jego żonę, gdy przyszła tu razem z nim ponad dwa 
tygodnie temu. 
- I? 
- I nic. - Marla rozłożyła ręce. - Uważam, że oni mają jakiś problem. Po co inaczej przychodziłby tutaj, 
praktycznie oskarżając pana o porwanie jego żony? 
Och, daj spokój! - Joe stłumił przekleństwo. - To przesada, nie sądzisz? 
Nie podobała mu się perspektywa ewentualnego zerwania między małżonkami. Zdenerwował się na 
myśl o tym, że Steve może niedługo wrócić do Anglii. Jeśli państwo Carlyle mają kłopoty, Ted 
Johansen, ojciec Lauren, a jednocześnie główny akcjonariusz firmy, może zechcieć zerwać umowę z 
zięciem. 
Marla wyszła. Joe zapatrzył się zamyślony przez okno. Miał świadomość, że zachował się nieroz-
ważnie. Żadna kobieta - a szczególnie Rachel - nie potraktowałaby jego oświadczyn poważnie. Wypo-
wiedział te słowa pod wpływem emocji, a ona przyjęła je z pogardą, na którą zasługiwały.- 
Kłopot w tym, że on nie tak to wtedy postrzegał. Mimo początkowej ulgi, gdy odmówiła, zezłościło 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
149 
go, że zrobiła to tak swobodnie. Do diabła, nigdy dotąd nie oświadczył się żadnej kobiecie i poczuł się 
urażony, gdy praktycznie rzuciła mu jego propozycję w twarz. 
Odwrócił się gwałtownie od okna. Musi się z nią zobaczyć. Co prawda, zna ją ledwie od kilku tygodni 
i z pewnością myśl o ożenku z kimkolwiek nie przeszła mu przez głowę, gdy szedł od jej domu. 
Trzeba usunąć Rachel z życia i wrócić do normalnej egzystencji. Sama myśl, że Daisy miałaby się do 
niego zwracać „tato", była nie do uwierzenia. 
Mimo to bardzo chciał się zobaczyć z dziewczynką. Ma silny charakter i poczuł się zaszczycony, że 
go zaakceptowała. Ale jakby się poczuła, gdyby ożenił się z jej matką? No, ale to przecież się nie 
zdarzy. Po co więc się nad tym zastanawia? 
Wyszedł spod prysznica, gdy dobiegły go głosy z salonu. Jeden należał z pewnością do Marli. Drugi, 
także kobiecy, z wyraźnym angielskim akcentem. Serce skoczyło mu do gardła. 
- Rachel - szepnął, mając świadomość, że nagła zmiana nastroju jest po prostu śmieszna. Nie przej-
mując się, że ma na sobie tylko ręcznik owinięty Wokół bioder, wpadł do salonu. 
- Kochanie! - Shelley Adair przemknęła przez pokój i rzuciła mu się na szyję. Po raz pierwszy w życiu 
jej uroda nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Jedwabna sukienka opinała jej szczuplutką sylwetkę, a 
on ze zdumieniem uświadomił sobie, że 
 
150 
ANNE MATHER 
woli kobietę, która ma na sobie trochę więcej ciała, tę, dla której wygląd nie jest najważniejszy. 
- Marlo, proszę przygotuj pokój gościnny dla pani Adair. 
Shelley zaprotestowała: 
- Przecież mogę zamieszkać tobą. Chyba że masz tam kogoś innego. 
- Nie. Marlo, pani Adair powie ci, jak długo zamierza zostać. 
- Co się stało? Dlaczego tak się zachowujesz? - dopytywała się dziewczyna. - Ach tak! Czytałam o 
twoim ojcu. 
Joe zaczynało być zimno i rozbolała go głowa. 
- Możesz używać mojego mieszkania tak długo, jak zechcesz. Ja jutro wracam do Nowego Jorku. 
Shelley żachnęła się. 
- Nie mówisz poważnie! 
- Jak najbardziej. 
- Ale ja przeleciałam wszystkie te kilometry, żeby być z tobą. 
- Wiem. Przykro mi. - Joe wiedział, że w jego głosie nie ma współczucia. - Powinnaś zadzwonić, 
zanim zabukowałaś lot. Oczywiście zwrócę ci koszty... 
Shelley pogardliwie pociągnęła nosem. 
- Tobie się wydaje, że za pieniądze można kupić wszystko, prawda? 
- Nie. - Tak myślał, dopóki Rachel mu nie udowodniła, że nie ma racji. 
- Zatrzymaj sobie swoją forsę! - wykrzyknęła. 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
151 
-1 wypchaj się swoim mieszkaniem. Odchodzę Joe. A jeśli pozwolisz mi teraz wyjść, nie zobaczysz 
mnie już nigdy więcej. 
Późnym popołudniem Rachel wracała z Londynu do domu pociągiem. 
Miała za sobą bardzo udany dzień. Tydzień wcześniej skończyła nową książkę i Marcia zadzwoniła do 
niej, by powiedzieć, że wydawcy bardzo się podoba. Dzisiejszy lunch u Ritza był podziękowaniem za 
to, że Rachel pozwoliła się jej reprezentować. 
A teraz jedzie do domu. I chociaż liczne komplementy podtrzymały ją na duchu, w miarę jak 
wydłużały się cienie, pogłębiało się jej poczucie osamotnienia. 
To doprawdy śmieszne! Chciała iść do domu. Oczywiście, że tak. Choćby po to, żeby opowiedzieć 
Daisy o swoim dniu. I zobaczyć minę córki, gdy jej da iPod identyczny jak ten, który kazała zostawić 
u pielęgniarek, kiedy wychodziła z kliniki. Joe nie pojawił się w szpitalu od tamtej nieszczęsnej nocy 
w domu nad zatoką. 
Daisy sądziła, że się znudził jej towarzystwem. Czyżby wszyscy mężczyźni byli podobni do jej ojca? 
zapytała Rachel, a jej serce krwawiło z żalu. Nad sobą także, doszła teraz do wniosku. Wyraźnie 
znalazł coś - lub kogoś - do zabawy. 
Szczęśliwie stan zdrowia Daisy poprawiał się stale i dr Gonazles był bardzo z tego zadowolony. 
 
152 
ANNE MATHER 
Mimo to dopiero dziesięć dni później pozwolił jej wracać do Anglii. 
Odrzuciwszy ofertę Joe, Rachel była niezwykle wdzięczna doktorowi Gonzalesowi za to, że za-
proponował im pokoje na oddziale rekonwalescencji w klinice. Dla Daisy okazało się to znacznie 
lepsze niż gdyby musiała mieszkać w hotelu Park Płaza. Chociaż Steve odwiedził córkę jeszcze raz, 
wyjechał z Lauren do Nowego Jorku zgodnie z planem. 
Daisy dwa dni wcześniej poszła do szkoły i już stała się pomniejszą sławą, przynajmniej według niej. 
Zatuszowała udział ojca, skoncentrowała się natomiast na opowiadaniu swoim przyjaciółkom, że 
leciała prywatnym samolotem i że spędziła czas w znanej klinice. Ale dwór Johan-senów w Miami i 
ich luksusowy jacht prawdopodobnie robiły większe wrażenie niż jej upadek do oceanu. 
Na dworze było zimno. Nadszedł wrzesień, dni stawały się coraz krótsze. Rachel rozglądała się, 
zdziwiona, że nie widzi Howarda i Daisy. Na ogól przyjeżdżali po nią, gdy wracała z nieczęstych 
wycieczek do Londynu, ale dziś nigdzie nie było skromnego samochodu Howarda. 
Rachel znalazła taksówkę. Kierowcy podała adres swoich teściów; Daisy miała tam iść po lekcjach. 
Na podjeździe domu Carlyle'ow stało jakieś obce auto. Na jego widok serce zaczęło jej bić szybciej. 
Kto to może być? Teściowie rzadko miewają 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
153 
gości. Modliła się, żeby nic nikomu się nie stało. Samochód wyglądał jakby należał do lekarza. 
Poszła szybkim krokiem w stronę domu. Otwierając drzwi usłyszała głosy dochodzące z salonu, 
używanego tylko przy specjalnych okazjach. Czyżby przyjechał Joe? 
Wtedy w drzwiach do salonu stanęła zarumieniona i podekscytowana Evelyn. Rachel od razu wie-
działa, że ma do przekazania dobre wieści. 
- Chodź, zobacz kto tu jest! - wykrzyknęła teściowa i wciągnęła ją siłą do pokoju. - Steve. Czy to nie 
cudowne? 
 
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY 
Rachel źle spała. 
Dzień był wyczerpujący, jej zmęczenie bezbrzeżne, ale umysł zbyt ożywiony, by zasnąć. Scena w 
salonie jej teściowej ciągle stała jej przed oczami. 
Steve nie ma prawa wypłakiwać się swoim rodzicom tylko dlatego, że jego małżeństwo z Lauren 
przechodzi trudny okres, myślała rozżalona, a potem skarciła samą siebie za tę myśl. To w końcu jego 
rodzice, nie jej. 
Trudno mu współczuć. Odszedł od niej i Daisy dziewięć lat wcześniej, porzucił je dla znacznie 
młodszej kobiety. Nie miał dla nich litości. 
Wstała o szóstej i robiła sobie kawę, gdy Daisy pojawiła się w drzwiach kuchni. Podobnie jak Rachel 
nie była jeszcze ubrana, a sądząc po podkrążonych i podpuchniętych oczach, także niedobrze spała. 
- Cześć - powiedziała, opadając na krzesło przy stole. - Mogę też napić się tego? 
Rachel spojrzała na nią zdziwiona. 
- Od kiedy lubisz kawę? 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
155 
- Piłam ją, kiedy mieszkałam z tatą i Lauren. Oni nie pijają herbaty, wiesz? 
- Wcześnie wstałaś - stwierdziła Rachel wesoło. 
- Mamo. Jeśli tata... - dziewczynka zamilkła na chwilę, a potem wyrzuciła z siebie: - Jeśli tata wróci do 
Anglii, czy będę musiała z nim zamieszkać? 
Rachel nagle zabrakło tchu. 
- Dlaczego mnie o to pytasz? Co ojciec ci nagadał? 
- To nie on - wymamrotała Daisy. - To babcia. Kiedy poszłam jej pomóc przygotować herbatę, 
oznajmiła, że jeśli tata i Lauren nie zejdą się ze sobą, on może tu zostać. 
- Rozumiem - Rachel upiła trochę kawy, by mieć czas do namysłu. - Hm. Rzeczywiście może. Ale 
skąd ten pomysł, że ty z nim zamieszkasz? 
- Och! - Daisy westchnęła głęboko. - Babcia powiedziała, że jeśli tata zostanie w Anglii będę mogła 
być u niego i u ciebie, pół na pół. Ale ja u niego nie chcę. 
Rachel była zaszokowana, chociaż nie zaskoczona, Evelyn nigdy nie straciła nadziei, że oni znowu 
będą razem i to był prawdopodobnie sposób na osiągnięcie celu. 
- Posłuchaj - odezwała się. - Nikt nie będzie cię zmuszał do mieszkania gdziekolwiek. Jeśli chcesz 
zostać tutaj - świetnie, ale jeśli później przyjdzie ci chęć spędzić czas z ojcem - to też doskonale. 
 
156 
ANNE MATHER 
Daisy przypatrywała się jej uważnie. 
- Mówisz poważnie? 
- Oczywiście! - Rachel wstała i podeszła do córki, żeby ją objąć. - Daisy, ja chcę tylko twojego dobra. 
Wiesz o tym? 
- Och, mamusiu! - Daisy schowała twarz na piersi matki. - Kocham cię. 
- Ja też, kurczaczku - powiedziała Rachel, czując łzy pod powiekami. - A teraz zrobię nam śniadanie. 
Daisy westchnęła, a potem zaczęła mówić z namysłem: 
- Mamuś, czy kiedykolwiek zastanawiałaś się, dlaczego pan Mendez nie przyszedł mnie odwiedzić, 
zanim wyszłam z kliniki? 
- Oczywiście, że nie - odparła Rachel niecierpliwie. - Jajecznica, tak? 
- A ja wiem, dlaczego - oznajmiła dziewczynka z wyższością. - Od taty. A pan Mendez przyszedł do 
dziadków, zanim wrócił na Florydę i oni też wiedzą. 
Rachel przełknęła nerwowo. 
- Naprawdę? 
- Tak. Chcesz usłyszeć, dlaczego? 
Nie! Tak! Rachel skupiła całą swoją uwagę na jajkach. 
- Powiedz mi, jeśli chcesz. - Starała się opanować podekscytowanie. - Podaj mi talerze, dobrze? 
- Wcale cię to nie interesuje, co? A ja myślałam, że lubisz pana Mendeza. 
- Lubiłam. Lubię. - Rachel zastanawiała się, co 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
157 
by powiedziała jej córka, wiedząc jak bardzo. - No dalej. Jestem zainteresowana, słowo honoru. 
- Jego ojciec zachorował i musiał szybko jechać do niego, do Nowego Jorku. 
Teraz dziewczynka miała całą uwagę matki. 
- Jesteś pewna? 
- Mhm - Daisy przytaknęła, wyraźnie zadowolona, że w końcu udało się jej zaskoczyć matkę. - I 
wiesz, co jeszcze? 
- Nie. 
- To pan Mendez załatwił, że zostałyśmy w klinice, dopóki nie mogłam wrócić do domu. 
- Nie! - Rachel osłupiała. - Skąd ty to wszystko wiesz? 
- Od taty... 
- Ale dlaczego on ci coś takiego mówił? Daisy wzruszyła ramionami. 
- Rozmawialiśmy o mojej operacji i babcia stwierdziła, że to bardzo miło ze strony doktora Gonzalesa, 
że mogłyśmy zostać w szpitalu. - Umilkła na chwilę. - Tata ją wyśmiał, bo lekarz nie mógł zrobić nic 
podobnego. To pan Mendez załatwił przed wyjazdem do Nowego Jorku. 
- Och Daisy! - Nie wiedziała, co powiedzieć, co myśleć. Po tamtej nocy nie spodziewała się, że będzie 
się nadal nimi zajmować, a przecież to robił. 
- Mamo? - Daisy czuła, że jej słowa zdenerwowały matkę. - Co się stało? To przecież miło z jego 
strony, prawda? 
- Tak, bardzo miło. 
 
158 
ANNE MATHER 
- To dlaczego wyglądasz, jakbyś miała się rozpłakać? 
- Nie bądź głuptasem! - żachnęła się Rachel. 
- O Boże! - Woń spalonych jajek dotarła do jej nozdrzy. Odwróciła się i zobaczyła dymiącą patelnię. - 
Cholera! - Łzy pociekły jej po twarzy. - Spaliły się! 
- Nic nie szkodzi - Daisy szybko zestawiła patelnię z ognia. - Możemy zjeść płatki albo grzanki. Nie 
jestem bardzo głodna. 
- Ja też nie. - Rachel óddarła kawałek papierowego ręcznika kuchennego i wytarła oczy. - Prze-
praszam. Powinnam uważać, co robię. 
- To ja ci przeszkadzałam. - Daisy zdrapała resztki jajek do kosza i zanurzyła patelnię w zlewie, a 
potem odwróciła się do matki.   
- Lubiłaś pana Mendeza, prawda? To dlatego jesteś zdenerwowana? 
- Nie jestem zdenerwowana - odparła Rachel, ale Daisy nie wyglądała na przekonaną. 
- Myślisz, że go jeszcze kiedyś zobaczymy? 
- zapytała. - Chciałabym. Naprawdę go polubiłam, a i on chyba mnie lubił. 
W następny piątek wracała do domu z supermarketu, gdy zobaczyła na podjeździe niepokojąco 
znajomy pojazd. Jej serce na moment przestało bić. Drzwi suva się otworzyły i ukazał się Joe. Jego 
widok uświadomił jej, jak bardzo pragnęła go znowu spotkać. 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
159 
Wtedy on się odwrócił i ją zobaczył. Nie mogła dłużej siedzieć w samochodzie. Poszła w jego ślady i 
wysiadła z auta. 
- Co za niespodzianka! - Starała się mówić normalnie. A potem przyszło jej coś do głowy i zapytała: - 
Szukasz Steve'a? 
Joe zmarszczył groźnie brwi. 
- A jest tutaj? - zapytał ostro. 
- Nie - powiedziała szybko. Ciekawe, czy był już u jego rodziców. - Byłeś u Carlyle'ow? U nich się 
zatrzymał. 
Joe zacisnął usta. 
- A co mnie to obchodzi! - Kiwnął głową w stronę domu. - Wejdziemy? 
- Nie szukasz Steve'a? 
- Nie - odpowiedział lakonicznie. 
Rachel otworzyła bramę i ruszyła w stronę drzwi wejściowych. 
Wewnątrz panował chłód. Zmniejszyła ogrzewanie, zanim wyszła na zakupy. Zastanawiała się, czy 
nie jest mu zimno. Skoro miał na sobie tylko bawełnianą koszulkę i przyjechał ze znacznie cieplej-
szego klimatu, musi czuć różnicę temperatury? 
- Długo czekałeś? 
- Dość długo. 
Joe zatrzymał się w drzwiach, nie zwracając uwagi na jej zaproszenie, by usiadł. Rachel doszła do 
wniosku, że nadal się gniewa o to, co się stało tamtej nocy. 
- Steve mówił, że twój ojciec zachorował - ode- 
 
160 
ANNE MATHER 
zwała się, gdy cisza stawała się krępująca. - Jak się czuje teraz? 
- Znacznie lepiej - kolejna zwięzła odpowiedź. 
- To świetnie. Czy to było coś poważnego? 
- Udar. - Joe popatrzył na nią groźnym wzrokiem. - Steve nie powiedział? 
- Nie. - Rachel oblizała wargi. - Praktycznie go nie widuję, od kiedy wrócił. Daisy oczywiście tak, ale 
on i ja... niewiele mamy sobie do powiedzenia. 
- Doprawdy? - Joe uniósł brwi, a w jego spojrzeniu czaiła się zimna kpina. - Podobno Steve nadal 
darzy cię uczuciem. 
- Co takiego? - krzyknęła zdumiona Rachel. 
- Kto tak twierdzi? Lauren? 
Joe nie odpowiedział od razu, wystawiając jej cierpliwość na próbę. 
- Ojciec Lauren powiedział mi, co się stało 
- odezwał się w końcu Joe. - Jego córka odkryła jakoby, ty i Steve spędzaliście mnóstwo czasu razem, 
gdy Daisy była w szpitalu. 
- To śmieszne! - wykrztusiła Rachel. - Przecież oboje przez większą część czasu byli nieobecni. 
- No tak. - Joe zdał sobie sprawę, że w swojej wściekłości na to, co uważał za jej dwulicowość, 
kompletnie o tym zapomniał. - Tak więc to nieprawda? 
- Oczywiście, że nie. - Rachel zaszokowało, że mógł tak pomyśleć. - A właściwie dlaczego to cię 
obchodzi? - Umilkła na chwilę. - Chyba że chcesz Lauren dla siebie. 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
161 
- Daj spokój! - patrzył na nią z niedowierzaniem. - Ona mnie nie interesuje. Nawet jej nie lubię. 
- To dlaczego tu jesteś? 
- Na miłość boską! - Joe stłumił przekleństwo. 
- A jak ci się wydaje? Przyjechałem się zobaczyć z tobą, Rachel. Z nikim innym. Z jakiegoś powodu... 
nie potrafię sobie ciebie wybić z głowy. 
Rachel zaczęła dygotać. Joe patrzył na nią uważnym wzrokiem. Wiedziała, że coś powinna powie-
dzieć. 
- Hm, to mi pochlebia - odezwała się w końcu, wdzięczna, że wreszcie ruszył się z drzwi, gdzie 
blokował jej jedyną drogę ucieczki. - Ale, jak ci już mówiłam, to się nie uda. 
- Dlaczego nie? 
Zrobił krok w jej stronę, a ona przeszła za sofę, obliczając odległość do drzwi. 
- Dobrze wiesz dlaczego - starała się mówić rzeczowo. - Wydawało mi się, że wyjaśniłam ci sytuację 
tamtej nocy w Miami. 
- Kiedy odrzuciłaś moją propozycję małżeństwa? 
- To nie była żadna propozycja małżeństwa 
- zaprotestowała. - Wiesz o tym równie dobrze jak ja. Sprawy nie układały się po twojej myśli, 
palnąłeś więc pierwszą rzecz, która ci przyszła do głowy. 
- Nie! - zaprzeczył Joe kategorycznie. - Uwierz mi, propozycja małżeństwa to nie jest pierwsza rzecz, 
która mi przychodzi do głowy, gdy jestem z kobietą. 
 
162 ANNE MATHER 
- Wierzę ci. - Jak na ironię Rachel poczuła się obrażona. Porzucając wszelką subtelność, skierowała 
się do drzwi. - Dlatego nie potraktowałam tego poważnie. - Spojrzała na niego przez ramię. - Chyba 
powinieneś już iść. 
Zrobiła tylko kilka kroków, a już był przy niej. Odwrócił ją twarzą do siebie i przyparł do ściany w 
holu. Nie starał się być łagodny. 
- To jeszcze nie koniec - powiedział ostro. A potem ją pocałował. 
- Doprowadzasz mnie do szaleństwa - wymruczał w końcu i Odsunął się, by na nią popatrzeć. 
Rachel powoli odzyskiwała świadomość. 
- Nie będę twoją kochanką, Joe - oznajmiła trzęsącym się głosem. -1 jeśli jesteś tu po to, tracisz czas. 
Objął ją i patrzył długo w oczy. 
- No dobrze. Dość tych żartów. - Ukląkł na jedno kolano. - Jeśli mam cię błagać, zrobię to. Rachel, czy 
zrobisz mi zaszczyt i zostaniesz moją żoną. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
ROZDZIAŁ SZESNASTY 
Rachel zbierało się na płacz. 
- Proszę cię, przestań. - Wzięła głęboki oddech i zaakceptowała porażkę. - No dobrze, wygrałeś. Pójdę 
z tobą do łóżka. A teraz wstań. Wyglądasz śmiesznie. 
- No cóż, dziękuję i za to - powiedział Joe bezbarwnym głosem i podniósł się z kolan. - Czy to znaczy, 
że znowu odrzucasz moje oświadczyny? 
- Nie żartuj sobie ze mnie - odparła Rachel drżącym głosem. 
- Posłuchaj mnie, Rachel - chwycił ją za ramię. 
- Kocham cię. Słyszysz? I naprawdę chcę się z tobą ożenić. Chcę żebyśmy tworzyli rodzinę: ty, ja i 
Daisy. No przynajmniej na jakiś czas - dodał, widząc jej niedowierzający wzrok. - Jeśli nie jesteś za 
stara 
- w oczach pojawiły się iskierki śmiechu - możemy mieć jeszcze jedno dziecko albo dwoje. Jeśli ze-
chcesz, oczywiście. 
Rachel potrząsnęła głową. 
- Ty mnie... kochasz? 
- Tak, kocham cię. Jeden Bóg wie dlaczego. Nie traktujesz dobrze mojego ego. 
 
164 
ANNE MATHER 
- Och przestań. - Rachel pocałowała go. - Ja też cię kocham. Jak myślisz, dlaczego odrzuciłam twoje 
pierwsze oświadczyny? Bo nie mogłam znieść, że wyśmiewasz się z czegoś tak... tak poważnego! 
- A teraz, przyjmujesz je? Nie dałaś mi jeszcze odpowiedzi. 
Pobrali się w Nowym Jorku tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Joe wolałby zrobić to wcześniej, 
ale z szacunku dla ojca, który pragnął uczestniczyć w ceremonii, przełożył ślub o kilka miesięcy. 
Rachel martwiła się, jak Daisy przyjmie wiadomość, ze Joe będzie jej ojczymem. Niepotrzebnie. 
- Wiedziałam, że go lubisz! - wykrzyknęła tryumfująco. - Jak tylko zorientowałam się, że nie 
zejdziecie się znowu z tatą, miałam nadzieję, że znajdziesz sobie kogoś. A Joe jest naprawdę fajny, no 
nie? Żeby nie wspomnieć bogaty. 
- Daisy! - Rachel spojrzała zdumiona na swoją córkę. - Chyba nie myślisz, że wychodzę za niego dla 
pieniędzy? 
- Skąd! - odparła Daisy niechętnie. - Jesteś na to zbyt świętoszkowata. 
- Daisy! 
- No - dziewczynka miała dość przyzwoitości, żeby się zaczerwienić - jesteś. Mam tylko nadzieję, że 
Joe kocha cię tak mocno, jak ty jego. 
- Kocha. - W to Rachel nie wątpiła. 
- Wiem - westchnęła Daisy. - Babcia będzie... - Rachel nie chciała poznać słowa, którego szukała 
 
 
 
 
 
 
 
WENEZUELSKI MILIONER 
165 
jej córka. - Rozczarowana - powiedziała w końcu. 
- Chyba nadał ma nadzieję, że będziecie razem z tatą. 
Rachel zawahała się. 
- A ty? - zapytała łagodnym tonem. Daisy tylko wzruszyła ramionami. 
- Ja wiedziałam, że to się nie stanie. 
- Tak więc aprobujesz moją decyzję? 
- Mhm - przytaknęła Daisy. - Babcia też to zrobi, zobaczysz. 
Istotnie. A kiedy Lauren zadzwoniła i przeprosiła męża, że w niego zwątpiła, Steve odleciał do Miami, 
ledwo pożegnawszy się z córką. 
Kolejna przeszkoda znikła, gdy Joe postanowił na stałe zamieszkać w Anglii. 
- Tym sposobem edukacja Daisy nie ucierpi 
- oznajmił, a Rachel pokochała go za to jeszcze bardziej - Zawsze możemy pojechać do Stanów na 
wakacje, a kiedy dorośnie, zdecyduje, czy woli uniwersytet angielski, czy amerykański. 
Miesiąc miodowy spędzili na Hawajach. Wybrali jedną z mniejszych wysp, gdzie nie było wielu 
turystów. Spędzili cztery tygodnie, opalając się i pływając. Daisy odwiedziła w tym czasie swoich 
dziadków - dawnych i nowych. 
Ostatniego wieczoru na wyspach poszli do jednej z restauracyjek. Jedli homara i kalmary, co 
przypomniało Rachel pierwszy wspólny posiłek w Miami. 
- Co byś powiedziała na zakup niewielkiej posiadłości? Melton Hall jest na sprzedaż. 
 
166 
ANNE MATHER 
- Och, Joe, świetnie się składa, bo wkrótce będzie nas więcej. 
- O mój Boże! - wykrzyknął Joe, otwierając usta ze zdumienia. - Będziesz miała dziecko! Moje 
dziecko! 
- Cieszysz się? 
Joe złapał Rachel mocno za rękę. 
- Czy się cieszę? - Nie bacząc na innych gości, pocałował ją mocno. - Jestem zachwycony! Kocham 
cię, Rachel Mendez. A kiedy wrócimy do pokoju, udowodnię ci jak bardzo.