Anne Mather
POKUSA
Prolog
1955
Popołudnie było wyjątkowo duszne. W powietrzu wisiała burza, niebo zaciągnęło się
ołowianymi chmurami. Ludzie poruszali się ociężale, czekając na wieczorne ochłodzenie.
Na oddziale położniczym małego szpitala panowała leniwa cisza. Nakarmione i
przewinięte oseski spały, pozwalając matkom zażywać zasłużonego odpoczynku. Większość
pomimo upału drzemała. W Blackwater Fork, w Północnej Karolinie, klimatyzacja ciągle
jeszcze należała do luksusów.
Alice Connor przewracała się nerwowo w łóżku. W przeciwieństwie do innych położnic
nie mogła zaznać spokoju, dręczona złymi myślami. Obok w kołyskach spali jej dwaj
synkowie, najedzeni, przewinięci i zupełnie nieświadomi trapiących ich mamę trosk. Trwali
w tej błogiej nieświadomości i nie wiedzieli jeszcze, co to zmartwienia.
Alice wiele by dała, żeby jej życie było równie proste, o ile kolejne dziecko oznaczało
wyrzeczenia dla całej rodziny, to bliźniaki zwiastowały prawdziwą katastrofę, której się nie
spodziewała w najgorszych snach.
Bóg jeden wie, co powie Fletch, gdy wróci z podróży. Ledwo udało jej się go przekonać,
że dziecko, którego się spodziewała, jest jego i tylko jego. Teraz będzie musiał pogodzić się z
posiadaniem bliźniąt. Już odnosił się do niej nieufnie, zazdrosny o każdego mężczyznę, który
na nią spojrzał. A gdyby jeszcze dowiedział się o Jacobie...
Poczuła ucisk w gardle i zakasłała w poduszkę, nie chcąc niepokoić pozostałych kobiet,
po czym obróciła się, spoglądając na swoje bezbronne dzieci w szpitalnych kaftanikach.
Miała urodzić jedno i nie przygotowała wyprawki, która mogłaby starczyć dla dwóch.
Całe szczęście, że Fletch wyjechał do Nowego Meksyku z kolejnym transportem tarcicy.
W ten sposób zyskiwała kilka dni, by oswoić się z sytuacją, aczkolwiek zupełnie nie
wiedziała, jaki los ją teraz czeka.
Dobrze chociaż, że dzieci nie były podobne do Jacoba. To prawda, miały, jak on, ciemne
włosy, ale poza tym przypominały pozostałą czwórkę rodzeństwa. Jak daleko sięgała
pamięcią, w rodzinie Connorów nie było nigdy bliźniąt. W rodzinie Hickory także nie.
Tymczasem Jacob opowiadał, że miał brata bliźniaka, który umarł w kilka dni po urodzeniu.
Przemknęło jej przez głowę, że byłoby lepiej, gdyby jeden z jej synków nie przeżył, ale
zaraz odegnała od siebie tę okropną myśl. Widać przerażenie dyktowało jej takie refleksje. A
jednak śmierć jednego z malców, jakkolwiek strasznie by to brzmiało, uprościłaby sytuację.
Na pewno bardzo by to przeżyła, ale przynajmniej wolna byłaby od podejrzeń. A może i nie?
W takiej maleńkiej mieścinie, jak Fork, niczego nie dało się utrzymać dłużej w tajemnicy,
więc i to, że urodziła dwójkę, a nie jednego synka, rozeszłoby się szybko.
No tak, tyle że Fletch nie musiałby wtedy łożyć na utrzymanie obu chłopaków, a kto wie,
może nawet przywiązałby się do tego, który pozostałby przy życiu? Nie miał wszak dotąd
syna, tylko cztery córki.
I to był jeszcze jeden powód, dla którego znajdowała się na granicy wyczerpania.
Kiedy osiem lat temu urodziła najmłodszą, Joannę, obydwoje z Fletchem powiedzieli
sobie, że nie stać ich na więcej dzieci. Dlatego właśnie wpadł w taką wściekłość, gdy się
dowiedział, że Alice znowu jest w ciąży. Zaczął snuć podejrzenia, że to nie jego dziecko.
Jakoś go w końcu przekonała, chociaż nie obyło się przy tej okazji bez razów. Cóż, była
do tego przyzwyczajona. Fletch często ją bił, gdy wypił za dużo, a ona rozgrzeszała go,
mówiąc sobie, że po kilku kieliszkach whisky jej mąż po prostu traci rozum i nie wie już, co
robi.
Sytuacja pogorszyła się jeszcze, gdy straciła pracę w zajeździe. Kiedy była w szóstym
miesiącu, Ben Garrett, właściciel knajpy, uznał, że jest mu zawadą w interesach. Kierowcy
ciężarówek, właściciele tartaków i zwykli podróżni, którzy zatrzymywali się u niego na
posiłek, chcieli żeby obsługiwały ich ładne kelnerki, a nie baby z brzuchami jak dynie.
Ostatnie trzy miesiące były najgorsze. Fletch zrzędził bez przerwy, pytał, skąd wezmą
pieniądze na czynsz, coraz później wracał do domu. Pił coraz więcej i coraz częściej grał w
karty z kumplami. A tu dziewczynkom trzeba było kupić buty na zimę, najstarsza zaś, Lisa,
marzyła o studiach. Ba, skąd wziąć na czesne, kiedy nie ma co włożyć do garnka. A jeszcze
teraz ta dwójka niemowlaków...
Jeden z malców poruszył się, rozprostował zaciśniętą piąstkę i zaczął cmokać usteczkami,
jakby ssał przez sen jakąś nieistniejącą pierś.
Jacy oni śliczni, pomyślała Alice, dotykając ciemnej główki. Włosek przylgnął do jej
dłoni, ciemiączko ugięło się lekko pod palcem.
Nagle poczuła czyjąś dłoń na ramieniu.
– Alice? Podniosła wzrok.
– Jacob! – Poczuła suchość w ustach i rozejrzała się niespokojnie. – Co ty tutaj robisz?
Chcesz napytać mi biedy?
– Właśnie się dowiedziałem. – Głos mężczyzny brzmiał cicho, kojąco. Wpatrywał się z
miłością w śpiące niemowlęta, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego. – Są wspaniali.
Dlaczego mi nie powiedziałaś, że będzie dwójka?
W oczach Alice pojawił się strach. Na szczęście większość kobiet zdawała się pogrążona
we śnie. W każdym razie spały te, które znała i które ją znały. Inne nie mogły wiedzieć, że
Jacob nie jest jej mężem, taką przynajmniej miała nadzieję.
Co wcale nie oznaczało, że mógł pozostać przy jej łóżku.
– Musisz iść – powiedziała zalęknionym tonem. – Nie powinieneś się tu pokazywać.
Gdyby ktoś cię tutaj zobaczył, gdyby rozpoznał...
– Nikt nie rozpozna – odparł spokojnie ojciec dzieci, po czym przysiadł na skraju łóżka i
ujął jej dłoń. – Jak się czujesz? W zajeździe powiedzieli mi, że w nocy zabrano cię do
szpitala.
– W zajeździe? – Alicja była przerażona. – Och, Jacob, chyba nie powiedziałeś im, że...
– Daj spokój, nie co dzień rodzą się w tej dziurze bliźnięta – uspokoił ją z uśmiechem i
przesunął kciukiem po jej dłoni. – Wszyscy o tym mówią. Nie zadawałem nawet żadnych
pytań. Na szczęście nikt nic nie podejrzewa.
– Z wyjątkiem Fletcha – odparła Alice pełnym niepokoju głosem i cofnęła dłoń. – W jego
rodzinie nigdy nie było bliźniąt. Podobnie w mojej.
Jacob odwrócił głowę i z zazdrością spojrzał na chłopców, których nigdy nie będzie mógł
nazwać swoimi synami.
– Są silni, zdrowi?
Miała już na ustach jakąś niemiłą odpowiedź, ale tylko skinęła głową.
– Tak się wydaje – powiedziała ze źle skrywaną goryczą.
Nie widziała Jacoba od pół roku i miała nadzieję, że więcej już nie zobaczy. To nie w
porządku, pomyślała, że mężczyzna może bezkarnie romansować z każdą kobietą, której
zapragnie, kpić z niej albo jej pochlebiać i tak zawrócić w głowie, że zapomni o bożym
świecie.
Ona zapomniała. Szczególnie, że mężczyzną był Jacob Wolfe, szczupły, ciemnowłosy, z
pokaźnym kontem w banku i świadczącym o zamożności samochodem.
Pojawił się w zajeździe pewnego dnia zeszłej jesieni i od razu dał jej do zrozumienia, że
mu się podoba. Bo też mogła się podobać, pomyślała ponuro, świadoma, że w miejscu takim
jak Blackwater Fork jej zgrabna figura i rudoblond włosy musiały przyciągać uwagę
mężczyzn. W końcu to właśnie dlatego Ben Garrett dał jej pracę. Mógł mieć Bóg wie ile
nastolatek, które serwowałyby klientom kawę, soczyste steki i apetyczne serniki, które
przygotowywała w kuchni jego żona, a jednak wybrał Alice. To nic, że miała ponad
trzydziestkę i czwórkę dzieci, w tym trójkę dorastających. I tak była najatrakcyjniejszą
spośród wszystkich kelnerek, jakie przewinęły się przez knajpę Bena, a fakt, że obroty
wzrosły od chwili, gdy ją zatrudnił, utwierdzał go tylko w powziętej decyzji. Kierowcy i
robotnicy leśni lubili po prostu patrzeć na Alice i nierzadko dla niej tylko tu przychodzili.
Jacob Wolfe był jednak inni niż oni. Alice zrozumiała to od razu. Chociaż ubrany jak
tamci, we flanelową koszulę i dżinsy, nie wyglądał na komiwojażera ani na jednego z
kierowców ciężarówek, którzy, jak Fletch, mieli brud za paznokciami i odciski na dłoniach.
Nie, Jacob był dżentelmenem. To natychmiast rzucało się w oczy. Dlatego czuła się tak
pochlebiona, gdy zwrócił na nią uwagę.
Teraz dopiero zrozumiała, jak bardzo była głupia. Dopóki nie pojawił się Jacob, nigdy
żaden mężczyzna nie zawrócił jej w głowie. Nie zadawała się z nikim choćby ze strachu
przed Fletchem. Zgoda, miała swoje wady, ale zawsze była dobrą matką. Kochała dzieci i nie
zrobiłaby nic, co mogłoby zrujnować ich przyszłość.
A jednak ten właśnie człowiek znalazł drogę do jej serca. I chociaż wiedziała od Bena, że
Jacob ma tartak gdzieś na dalekiej północy, a w okolicy bawi tylko przejazdem, w
poszukiwaniu drewna, to wyglądała go niecierpliwie za każdym razem, gdy otwierały się
drzwi zajazdu.
Tak naprawdę nie wierzyła jednak, że wróci. Po tym pierwszym razie, kiedy wieczorem
odwiózł ją do domu tym swoim wytwornym samochodem, była przekonana, że więcej nie
ujrzy go na oczy. Dostał to, czego chciał, myślała, i zapomni szybko o tych kilku szalonych
godzinach, które spędzili razem, kochając się na siedzeniu wozu zaparkowanego na tyłach
sklepu Dillona, nie bacząc na ryzyko, że zobaczy ich szeryf Peyton i doniesie o wszystkim
Fletchowi.
A jednak wrócił. Wrócił, a potem przyjeżdżał przez całą zimę, gdy oblodzone drogi były
niebezpieczne i każdy człowiek posiadający odrobinę oleju w głowie powinien siedzieć w
domu. Szczęśliwie udało mu się wejść w interesy z Abem Henrym, właścicielem tutejszego
składu tarcicy, i mógł bywać w Blackwater Fork, nie narażając się na podejrzenia. A Ben,
nawet jeśli domyślał się czegoś, nie zdradził się słowem przed Fletchem, zupełnie jakby znał
baśń o królu, który kazał zabijać przynoszących złe wieści posłańców.
Alice myślała teraz, że musiała być strasznie naiwna, jeśli uważała, że przygoda z
Jacobem ujdzie jej płazem. Nigdy jednak w swoim życiu nie była równie szczęśliwa, więc nic
dziwnego, że odebrało jej rozum. Przy Fletchu ani razu nie czuła się tak, jak przy nim.
Pragnęła go z całego serca i zapominała o rozsądku.
Nigdy nie zadawała Jacobowi żadnych pytań, nic nie wiedziała o jego życiu, nie miała
pojęcia, co się z nim dzieje i gdzie się obraca, kiedy wyjeżdża z Blackwater Fork, a on nie
kwapił się z informacjami. Obydwoje zachowywali się tak, jakby żadne z nich nie miało
własnego życia.
Było cudownie, ale nie wkalkulowała ciąży w swoje rachuby. Miało już nie być więcej
dzieci. Po urodzeniu Joannę zaczęła używać spirali, a Jacob zawsze zakładał prezerwatywę.
Uważała, że jest wystarczająco zabezpieczona – w każdym razie przed taką ewentualnością –
ale jak widać wypadki chodzą po ludziach, a ona stała się ofiarą jednego z nich...
– Musiałaś przecież wiedzieć, że się tu zjawię – powiedział, widząc wyrzut w jej oczach.
– Chcę ci pomóc, Alice. Po to przyjechałem. Wiem, że Fletch wyjechał. Musimy
porozmawiać.
– Twoja żona wie, gdzie jesteś? – zapytała Alice kwaśno. Pretensja i chwilowa słabość
wywołana tym, że widzi go znowu, ustępowały miejsca gniewowi. Boże, do momentu, gdy
powiedziała mu, że spodziewa się jego dziecka, nie miała nawet pojęcia, czy jest żonaty. Gdy
usłyszał nowinę, natychmiast wyznał jej prawdę, po czym zniknął, zostawiając ją na pastwę
własnego wstydu.
– Ta sprawa nie dotyczy Iris – odparł i zacisnął usta. – Zanim zaczniesz mnie oskarżać, że
na tyle miesięcy zostawiłem cię samą, pomyśl, co by było, gdybym postąpił inaczej.
Alice poczuła ucisk w gardle.
– Nie wmówisz mi, że trzymałeś się z dala wyłącznie przez wzgląd na mnie.
– Nie. Przyznaję, że miałem różne powody, ale nie mieszaj w to, na Boga, Iris. Nigdy jej
nie kochałem, świetnie o tym wiesz.
– Kłamca!
Odwróciła głowę, lecz on ujął ją pod brodę i spojrzał jej w oczy.
– Mówię prawdę. Nigdy jednak nie zostawię Iris. Nie zasłużyła na to. Dała mi, co
chciałem, i mam wobec niej pewne zobowiązania.
– Tartak – powiedziała Alice zjadliwym tonem i łzy gniewu napłynęły jej do oczu na
wspomnienie ostatniej rozmowy z Jacobem, którą odbyli pół roku temu. Przyznał się wtedy,
że ożenił się po to, by przejąć tartak należący do ojca Iris. Pogardzała nim za to, nawet gdy
opowiadał jej o sukcesach swojego przedsiębiorstwa, które rozkwitło pod jego rządami.
– Tak, tartak. To był rodzaj umowy – zgodził się.
– Nie mam powodów do dumy, ale uczyniłem przynajmniej Iris bogatą kobietą. Szkoda,
że nie mamy syna, który mógłby przejąć firmę. – Spojrzał na kołyski. – Ty masz dwóch –
znowu zwrócił wzrok ku Alice – ale nie chcianych.
Alice, przerażona, szeroko otworzyła oczy.
– Nie! – krzyknęła.
– Dlaczego nie? – Jacob mówił z coraz większą pewnością siebie. – Nie masz przecież
pieniędzy. Nie będziesz w stanie wykarmić tej dwójki. W miasteczku już jest głośno, że
Fletch o mało nie zatłukł cię na śmierć, kiedy dowiedział się o twojej ciąży. Pies! Gdybym tu
był, zabiłbym go za to! – dokończył, wpijając palce w jej brodę.
– Ale cię nie było. – Wyrwała się gwałtownie i grzbietem drżącej dłoni zaczęła rozcierać
znaki, które pozostawiły jego palce. – Jak śmiesz pojawiać się teraz i proponować, że
zabierzesz dzieci. Nie są twoje, należą do mnie. Do mnie i do Fletcha, słyszysz? I nic, ale to
nic na to nie poradzisz.
– Uspokój się, Alice. – Słysząc jej podniesiony głos, Jacob uświadomił sobie wreszcie, że
nie są tu sami. – Nie proszę cię przecież, żebyś oddała mi obydwu. Nie jestem aż takim
potworem.
– Ale powiedziałeś.... – zaczęła gniewnie.
– Cokolwiek powiedziałem – przerwał jej – musiałem źle się wyrazić. – Uśmiechnął się,
próbując ją ułagodzić. Bał się, że jeszcze chwila, a zwróci ją przeciw sobie w sposób
ostateczny. – Pomyślałem po prostu – podjął łagodnie – że moglibyśmy zawrzeć coś w
rodzaju umowy. Korzystnej dla wszystkich zainteresowanych.
Alice zerknęła na niego nieufnie.
– Co proponujesz? Nie wahał się długo.
– Chyba się domyślasz.
– Oszalałeś – powiedziała bez tchu.
– To moi synowie, Alice – nastawał, wpatrując się w nią nieruchomym wzrokiem. –
Wiesz o tym. Dlaczego nie miałbym im pomóc?
– Pomóc im? – Z trudem wymawiała słowa, jej twarz wykrzywił bolesny grymas. – Tak
jak pomogłeś mnie? Wynoś się stąd, Jacob. Wynoś się, zanim zawołam pielęgniarkę i każę
cię wyrzucić!
Nie poruszył się nawet na te słowa.
– Proszę, wołaj siostrę. Zawołaj choćby i kierownika szpitala. Ale pamiętaj, że mam tu
pewne wpływy.
Wystarczy, że powiem Hanry’emu słowo o kwaterce bimbru, z którą Fletch nie rozstaje
się nawet w ciężarówce, i twój mąż straci pracę. Chcesz? Alice zacisnęła szczęki.
– Nie zrobisz tego.
– Wolałbym nie robić – przytaknął Jacob. – Na Boga, Alice, zależy mi na tobie. Myślisz,
że cieszy mnie to, że będziesz miała kłopoty z powodu tego pawiana?
– Fletch zabije cię, jeśli dowie się o nas. A potem zabije mnie.
Jacob westchnął.
– Nie zabije, bo nigdy o niczym się nie dowie – zapewnił ją z przekonaniem. – Jeśli tylko
okażesz trochę rozsądku.
– I oddam ci jednego z chłopców? A co Fletch na to powie, twoim zdaniem?
– Nie „oddasz”, tylko zgodzisz się na adopcję – skorygował ją i zamilkł na chwilę. –
Widzisz – zaczął innym tonem – Iris nie może mieć dzieci. Próbowaliśmy wszystkiego, bez
skutku. Dla ludzi w naszej sytuacji adopcja nie jest rzeczą prostą. Jesteśmy za starzy. Za
długo czekaliśmy. – Wzruszył bezradnie ramionami. – Wynagrodzę ci wszystko, jeśli tylko
się zgodzisz.
Alice wykrzywiła usta z pogardą.
– Chcesz kupić własnego syna.
– Na to wychodzi. Podniosła głowę.
– Fletch nigdy się na to nie zgodzi – powiedziała buńczucznie, choć podejrzewała coś
wręcz przeciwnego. Jacob wyczuł zresztą dobrze tę cechę charakteru jej męża, której niestety
nie była w stanie zmienić. Przez całe lata wmawiała sobie, że Fletch kocha córki i być może
na swój sposób kochał je rzeczywiście. W głębi serca Alice wiedziała jednak, że oddałby je
samemu diabłu, gdyby tylko mógł coś na tym zyskać. Jeśli zaś chodzi o chłopców...
– Powinienem go zapytać, prawda? – zagadnął Jacob, po czym wstał, obszedł łóżko i
nachylił się nad kołyską niemowlaków. – Jacy oni do siebie podobni. Matka mówiła mi, że ja
i brat też byliśmy jak dwie krople wody.
– Szkoda, że to nie ty umarłeś zamiast twojego brata – odparowała Alice, niewiele
myśląc. Drgnęła niespokojnie, widząc błysk gniewu w jego oczach, ale mimo to mówiła
dalej: – Ciekawam, czy on też sprzedałby się dla tartaku i pieniędzy? Jakie masz prawo
myśleć, że jesteś lepszy niż Fletch? On ożenił się ze mną, bo mnie kochał. Cokolwiek złego o
nim powiedzieć, nigdy mnie nie oszukał.
Przez chwilę myślała, że ją uderzy. Nawykła do razów, bo też dostawała je, ilekroć
ważyła się wypowiedzieć własne zdanie. Jacob był jednak zbyt dobrze wychowany, by to
zrobić.
– Wybaczam ci twój brak rozwagi, bo rozumiem, że musisz być zmęczona, ale nie
obrażaj mojej inteligencji, wmawiając mi, że ten neandertalczyk, którego nazywasz swoim
mężem, mógłby mieć jakiekolwiek skrupuły – odparł lodowatym tonem. – Idę o zakład, że
sprzedałby wszystko, ciebie nie wyłączając. Przestań więc kłócić się ze mną i przyjmij moją
ofertę.
– Idź do diabła!
– Zapewne w końcu do niego trafię, ale zanim tak się stanie, chciałbym, by ktoś zajął
moje miejsce na tej ziemi. Syn – oznajmił Jacob filozoficznie. – Mój własny syn. – Podniósł
wzrok znak kołyski i spojrzał na Alice. – Czy proszę o zbyt wiele?
Rozdział 1
1997
Jake od razu dostrzegł wypożyczony samochód, jedyny w miarę przyzwoity pojazd, jaki
parkował przed barem Caseya. Oznaczało to, że Nathan już na niego czeka. Skrzywił się.
Rzecz musiała być poważna, skoro brat fatygował się aż tutaj, by z nim porozmawiać. Nigdy
się nie przyjaźnili. Dobry Boże, wciąż pamiętał, że kiedy usłyszał, iż ma brata bliźniaka, za
wszelką cenę chciał go poznać. Nathan jednak nie okazywał równej skwapliwości w tym
względzie. Był człowiekiem, który myślał wyłącznie o sobie, o czym Jake, ku swemu
rozczarowaniu, miał się szybko przekonać.
Gdy wrócił z sądu do swojego biura, jego sekretarka, Loretta, poinformowała go, że
Fletch chce z nim rozmawiać. Wcale go to nie zdziwiło. Po śmierci matki Fletch stracił pracę,
przestał wozić tarcicę i ciągle wydzwaniał do swojego przybranego syna. Zazwyczaj – gdy
miał już w czubie i szukał bratniej duszy, kogoś, komu mógłby się wyżalić i zwierzyć z
trapiących go wiecznie kłopotów. Córki, widząc w nim opoja, dawno bowiem zostawiły ojca
własnemu losowi.
Tym razem Fletch dzwonił, by poskarżyć się, że złożył mu wizytę Nathan, który
poszukiwał brata w jego domu rodzinnym na Jackson Street. Jake oczywiście od dawna już
tam nie mieszkał.
– On chce się z tobą koniecznie widzieć, chłopcze – mówił Fletch, najwyraźniej urażony
tym, że oto syn Jacoba Wolfe’a ma czelność nachodzić go w jego własnym domu. –
Powiedziałem mu, żeś się przeniósł do Pine Bay. A on na to, że nie pojedzie do twojego
biura, bo woli umówić się gdzieś w mieście. Pogadaj z nim i niech się wynosi. Im szybciej,
tym lepiej.
Jake słyszał w tle przebijający przez słowa Fletcha głos Nathana. A więc brat był tam w
czasie rozmowy, stał obok, lecz nie pofatygował się nawet do telefonu. Ciekawe dlaczego?
Fletch i Nathan rzadko się widywali, ale każde ich spotkanie zabarwione było wzajemną
antypatią. Fletch nie znosił Nathana ze względu na jego ojca, Nathan miał Fletcha za prostaka
i łajdaka.
Śmieszne, pomyślał Jake, wysiadając z samochodu i zamykając drzwiczki. Jeśli ktoś był
tu łajdakiem, to raczej on bądź Nathan. To przez nich ich rodzona matka musiała cierpieć.
Jake o tym pamiętał, Nathan wolał zapomnieć.
W barze panował półmrok i Jake dopiero po chwili dostrzegł brata siedzącego w kącie w
głębi sali. Na stoliku stały już dwie puste butelki i przemknęło mu przez głowę, że Nathan i
Fletch nie różnią się od siebie aż tak bardzo, jak obaj sądzą. Nathan podniósł dłoń na
powitanie.
– Gdzieś się, do diabła, podziewał? Siedzę tu, Bóg wie, jak długo. Powiedziałeś, że zaraz
przyjedziesz – wyrzekał, jak zwykle pełen pretensji do całego świata.
– Niektórzy z nas mają swoje obowiązki. Nie narzekaj. Sądząc po tym, co widzę, nie
mogłeś się chyba nudzić – powiedział i wskazał na puste butelki. – Prowadzisz samochód,
zapomniałeś?
– Przestań mnie pouczać, Jake. Nie przyjechałem słuchać twoich kazań. Wypiłem raptem
dwa piwa i jestem jeszcze trzeźwy. Nie traktuj mnie jak swojego starego.
– Fletch nie jest moim starym – sprostował Jake, zaciskając palce na krawędzi stołu.
Kłopot w tym, że Jacoba Wolfe’a też nie uważał za ojca. Był sam.
– W porządku. – Nathan zrozumiał wreszcie, że jeśli ma coś do załatwienia, to nie
powinien zaczynać od sprzeczki. – Naprawdę nie wiem, dlaczego go bronisz. Nigdy nie
troszczył się o ciebie. Gdyby mógł, dawno wyrzuciłby cię z domu.
Jake uniósł brew. Nathan mówił prawdę. W momencie gdy Fletch dowiedział się, że nie
jest ojcem chłopca, wszelkimi sposobami uprzykrzał mu życie, wcześniej też wcale nie
radosne. Człowiek, który bez skrupułów bił żonę, tym bardziej nie wahał się podnieść ręki na
malca.
Ten zaś, gdy tylko potrafił już unieść miotłę do zamiatania podwórza, zawsze stawał w
obronie matki. Skutek był taki, że nauczyciele, widząc sińce na jego twarzy, nie raz
interweniowali w jego rodzinnym domu, choć częściej woleli trzymać się z dala od
problemów rodziny Connorów. W Blackwater Fork panowała bowiem powszechna opinia, że
Fletch za nic ma wszelkie autorytety i tylko przyjaźń z szeryfem, Andym Peytonem, ratuje go
z różnych opresji.
A jednak Jake od wczesnego dzieciństwa czuł, że Fletch na swój własny, dziwaczny
sposób jest z niego dumny. Zwykł mawiać, że chłopiec przypomina mu jego samego, gdy był
mały, i choć Jake brał w skórę, wiedział, że ojczym (wtedy jeszcze myślał, że ojciec) go
podziwia.
Sytuacja zmieniła się, gdy Jake skończył jedenaście lat. Grając w piłkę, rozbił sobie
kolano i przeciął arterię. Stracił mnóstwo krwi, potrzebna była transfuzja, ale okazało się, że
ani matka, ani Fletch nie mogą dać mu swojej Rozpętało się piekło. Następnego dnia Alice
chodziła z podbitym okiem, a Jake ku swemu osłupieniu dowiedział się, że nie jest synem
Fletcha i... że ma brata bliźniaka.
Podejrzewał zresztą, że to jeszcze nie cała prawda. Fletch nie należał do ludzi
bezinteresownych, tak więc w grę musiały wchodzić pieniądze. Mówiąc wprost: ktoś słono
zapłacił za adopcję drugiego chłopca.
W kilka lat później matka powiedziała mu, że Nathan – czyli ów drugi chłopiec, jej syn, a
jego, Jake’a, brat – mieszka z ich prawdziwym ojcem. Jake był już wtedy pogodzony z myślą,
że jego stosunki z Fletchem nigdy nie będą takie jak kiedyś. Prawdę mówiąc, gdyby zależało
to wyłącznie od ojczyma, Jake od dawna nie mieszkałby na Jackson Street.
Nie doszło do tego tylko dlatego, że matka, raz jeden w życiu, postawiła na swoim. Albo
mąż zaakceptuję tę sytuację, albo ona i jej syn się wyprowadzą i już nigdy w życiu ich nie
zobaczy – taką postawiła przed nim alternatywę i Fletch wybrał pierwsze rozwiązanie.
– Nie czepiaj się go. Fletch jest stary – powiedział teraz Jake, jakby miało to wszystko
wyjaśnić.
– Powiedz lepiej, o czym chcesz ze mną gadać? Kiedy widzieliśmy się ostatnio, wszystko
układało się po twojej myśli. Nie mów, że masz kłopoty małżeńskie.
– Każdy ma – odparł Nathan pojednawczo i od razu zmienił temat. – Straszna tu u was
duchota. Zawsze tak? Jak ty to wytrzymujesz?
– Urodziłem się tutaj – odparł Jake sucho. – Podobnie jak ty, braciszku. Przyzwyczaiłeś
się, że wszyscy koło ciebie skaczą, co? A zajmowanie się cyferkami zamiast ludźmi zrobiło z
ciebie jeszcze większego mięczaka.
Nathan naburmuszył się.
– Widać nie urodziłem się po to, żeby zbawić świat – odparował. – Nic dziwnego, że z
takimi zapatrywaniami ciągle tkwisz w tej przeklętej dziurze. Dlaczego sobie nie odpuścisz
tej harówki i nie poszukasz przyzwoitej roboty?
– Mam dobrą pracę, nie narzekam. A każdy człowiek ma prawo do obrony.
– Nawet różni pomyleńcy i ofiary losu? – zapytał Nathan napastliwie i uśmiechnął się z
satysfakcją, gdy brat nie odpowiedział. – Jako prawnik mogłeś lepiej się ustawić.
Otarł spocone czoło. Dopiero teraz Jake dostrzegł niezdrowy rumieniec na jego twarzy.
Tej twarzy tak podobnej do jego własnej. Nigdy nie mógł się nadziwić, jak dwóch ludzi o tak
odmiennych charakterach może tak bardzo przypominać jeden drugiego fizycznie.
Były oczywiście drobne różnice. Nathan ważył o jakieś dziesięć kilogramów więcej od
Jake’a, a jego starannie wymodelowana fryzura musiała być dziełem drogiego fryzjera i nie
miała w sobie nic z chłopięcych kosmyków brata.
– Jak się miewa Caitlin? – zapytał Jake, uznawszy, że rozmowa potoczy się łatwiej, jeżeli
on zrobi pierwszy krok. Nie poznał dotąd żony Nathana, ale widział jej zdjęcia. Delikatna i
inteligentna, dziwnie nie pasowała do jego brata, ale miała pieniądze, więc...
– Dobrze – odparł Nathan z lekceważącym gestem. – Ja nie wtrącam się do jej życia, ona
do mojego. Rzadko się widujemy.
– Kpisz sobie?
– Nie – odparł Nathan z niejaką urazą w głosie. – Ale nie o tym chciałem mówić.
Napijesz się piwa?
Jake zawahał się.
– Może być piwo – zgodził się końcu i Nathan wstał, by pójść do baru.
Wrócił z dwiema butelkami, upił łyk z jednej i dopiero po chwili przystąpił do rzeczy.
– Chcę z tobą porozmawiać, bo dawno się nie widzieliśmy. Jak ci się wiedzie? Jak nowe
mieszkanie? Fletch mówi, że masz widok na ocean.
– Nathan, słabo cię znam, ale jak na mnie wystarczy. Nie przyjechałeś tutaj, żeby
rozmawiać o moim mieszkaniu. Nie wiem, co cię sprowadza, mam mało czasu, więc mów od
razu, o co chodzi.
– Mało czasu? Praca jest dla ciebie ważniejsza niż rodzina? – burknął Nathan z pretensją
w głosie. – A nie przyszło ci do głowy, że mogę potrzebować twojej pomocy?
– A potrzebujesz?
– Owszem. Muszę z tobą pogadać, ale nie wiem, od czego zacząć.
– Najlepiej od początku.
– No więc mam kłopoty – oznajmił Nathan z ciężkim westchnieniem. – Poważne kłopoty.
Nie będę się dziwił, jeśli wyląduję w więzieniu.
Jake spojrzał na niego z niedowierzaniem.
– Kto ma zamiar wpakować cię do więzienia?
– Pewien znajomy – powiedział Nathan cicho. – Jeśli nie zrobię tego, czego żąda, gotów
mnie zabić.
Jake zasępił się.
– Co to za facet? – zapytał, ale Nathan pokręcił tylko głową.
– Wierzyciel, którego muszę spłacić. Tak czy inaczej.
– Nawet krwią? – Jake nie mógł powstrzymać się od sarkazmu.
Nathan rzucił mu wściekłe spojrzenie.
– No tak, powinienem był wiedzieć, że dla ciebie to będzie po prostu zabawne. Chodzi o
moje życie, do jasnej cholery. Nie widzę w tym nic śmiesznego.
Jake spoważniał.
– Czuję, że przesadzasz.
– Tak uważasz? Wydaje ci się, żeś taki mądry, bo dzień w dzień masz do czynienia z
kryminalistami? Uważaj, Carl Walker jest naprawdę niebezpieczny.
– Wcale nie mówię, że jestem mądry – bronił się Jake. – Powiedziałem tylko, że być
może przesadzasz z tym niebezpieczeństwem. Powiadasz, że jesteś winien pieniądze temu
Walkerowi, tak?
– Przecież mówię. Jeśli nie spełnię jego żądań, powie o wszystkim ojcu Caitlin,
Websterowi.
Jake powoli zaczynał tracić cierpliwość.
– Nate, przestań wreszcie gadać jak facet z kiepskiego filmu. Zbierz się, chłopie. Brakuje
ci pieniędzy? Ożeniłeś się przecież z bogatą kobietą. A może to też przesada?
– Nie! – obruszył się Nathan. – Była bogata. Wciąż jest. W każdym razie bogaty jest jej
ojciec. Ale ja nie mogę prosić jej o pieniądze. Ona nie może dowiedzieć się o moich długach.
Nie rozumiesz, że właśnie dlatego Walker trzyma mnie w garści? Jeśli Cat dowie się o... o
całej tej sytuacji, będzie to oznaczało koniec naszego małżeństwa.
– To dla ciebie takie ważne?
– Oczywiście, że tak. – Nathan spojrzał na niego z urazą. – Jak mogłoby być inaczej?
– Powiedziałeś przed chwilą, że każde w was żyje własnym życiem – przypomniał Jake
spokojnie. – Zadałem ci zupełnie niewinne pytanie. Kochasz swoją żonę czy nie?
– O rany, co to ma za znaczenie? Na Boga, Jake, o czym ty gadasz? Ja ci mówię, że
ziemia mi się pali pod nogami, a ty mnie pytasz, czy kocham swoją żonę!
– Zastanawiam się, co starasz się zachować: miłość Cat czy jej pieniądze?
Nathan chciał powiedzieć coś dosadnego, ale przerwał w pół słowa, jakby w obawie, że
pokaże się w jeszcze gorszym świetle. Milczał przez dłuższą chwilę, w końcu podniósł wzrok
znad piwa.
– Jasne, że ją kocham. Po co bym tutaj przyjeżdżał, gdyby było inaczej?
– Choćby dlatego, że cały ten Walker depcze ci po piętach. A co ma z tym wszystkim
wspólnego Caitlin?
Nathan zawahał się.
– Facet poluje na mnie, to prawda, ale Cat też może znaleźć się w niebezpieczeństwie,
jeśli nie spełnię jego żądań. Jake westchnął.
– Nate, litości. Nadal nie wiem, czego on od ciebie chce – powiedział zniecierpliwionym
głosem – więc nie jestem w stanie ci pomóc. Mówisz, że jesteś mu winien pieniądze. Jaka to
suma?
– Pół miliona. Mniej więcej.
– Dolarów?
– Funtów.
Jake gwizdnął cicho.
– Jesteś winien gościowi pół miliona funtów? Coś ty kupował? Kokainę?
Nathan poczerwieniał, słysząc to pytanie.
– Nie robię w narkotykach – odparł gniewnie. – Za kogo mnie masz? Jeden dupek w
rodzinie wystarczy.
Teraz Jake pokraśniał. Taki właśnie był Nathan – gotów kąsać, kiedy czuł się przyparty
do muru.
– Jeśli chcesz, żebym ci pomógł, nie podskakuj – napomniał brata i Nathan zrobił
skruszoną minę.
– To nie rób ze mnie durnia. Żaden z nas nie jest ideałem. Odziedziczyliśmy kilka wad po
naszym staruszku.
Czyż nie miał racji?
– W porządku – odparł Jake z ciężkim westchnieniem. – Skąd więc te pół miliona?
– Pomożesz mi czy nie? Muszę wiedzieć, że nie trawię czasu na darmo.
– Ciągle nie wiem, co miałbym dla ciebie zrobić.
Zdefraudowałeś pieniądze firmy i dlatego nie możesz prosić Cat o pomoc?
Gdyby nie powaga sytuacji, minę Nathana można by uznać za komiczną. Otworzył
szeroko oczy i gapił się na brata, jakby ten zamienił się przed nim w dinozaura.
– Jak na to wpadłeś? – warknął pod nosem. – Jesteś jasnowidzem, czy co? Od jak dawna
wiesz? Powiedziałeś coś staremu?
Jake przez chwilę słuchał oszołomiony, nie bardzo rozumiejąc sens tych słów.
– Któremu staremu?
– Mojemu staremu. Naszemu – prychnął Nathan, a Jake pomyślał, że brat musiał wypić
znacznie więcej niż dwa piwa. Jak on, Jake, miał powiedzieć cokolwiek ojcu, skoro jak dotąd
wciąż o niczym nie wiedział?
– Nic nie mówiłem Jacobowi – zapewnił Nathana. – Jakim niby cudem? Ciągle nie wiem,
co się stało. Coś ty zrobił, Nate? Gadaj.
Nathan zacisnął palce na butelce.
– Właśnie usiłuję ci to powiedzieć. Posłuchaj – nachylił się do brata – to wszystko wina
starego, ojca Cat. Matthew Webster od dawna powinien już nie żyć, kłamliwy sukinsyn.
Jake przyjrzał się uważnie twarzy brata.
– Obiecywał, że zrobi cię dyrektorem swojej firmy, kiedy ożenisz się z jego córką, tak? I
co się stało? Rozmyślił się?
– Owszem. To znaczy nie do końca. Jestem dyrektorem i zasłużyłem sobie na to
stanowisko. Przez ostatnie trzy lata wysługiwałem się temu łajdakowi. I co mnie za to
spotkało? Podziękowanie? Nie, same upokorzenia.
Jake pokręcił głową.
– A czegoś się spodziewał?
– Że będę prowadził firmę! Stary zdawał się umierający, a ja miałem zostać jego
następcą. Ja, Nathan, syn, którego on sam nigdy nie miał.
– I co się stało?
– Nic się nie stało. – Nathan zacisnął pięści. – Jestem ciągle w punkcie wyjścia. Nic nie
osiągnąłem. Zatrudnił kogoś innego na moje miejsce.
– A ty uznałeś, że nie wypełnił zobowiązań wobec ciebie, tak?
– Potrzebowałem pieniędzy. Webster płaci mi tyle, co nic. Wpadłem w kłopoty.
Jake wciągnął głęboko powietrze.
– Jakim cudem zdobyłeś te pół miliona?
– To długa historia – odparł Nathan wymijająco. – Wykaraskałbym się, ale drań mi nie
pozwala.
– Walker? – Jake usiłował zachować resztki cierpliwości. – Skąd wie? Powiedziałeś mu?
– Nie bądź głupi. To był przecież jego pomysł. Nic bym bez niego nie zrobił.
– Mówiłeś, że masz u niego dług.
– Miałem. I wciąż mam. – Nathan skończył swoje piwo. – No dobrze, zacząłem grać,
hazard, kapujesz? Wpadłem raz na dużą forsę i Carl mnie wyciągnął.
Jake jęknął.
– Lichwiarz?
– Można to tak nazwać.
– W porządku. Facet trzyma cię w garści, zrób więc, co ci każe, i przestań się rozczulać
nad sobą.
– Nie mogę tego zrobić. Chcą, żebym przewiózł im trefną walizkę z Nowego Jorku.
– Oszalałeś! – Jake poczuł nagły ucisk w żołądku. Wreszcie zrozumiał, w jakim
położeniu znalazł się Nathan. Nie musiał nawet pytać o zawartość tej walizki.
– Nie podnoś głosu. Chcesz, żeby mnie zapudłowali?
– Może powinni, skoro masz zamiar szmuglować narkotyki.
– Ty skończony sukinsynu! – Nathan pokręcił głową i posłał bratu wściekłe spojrzenie. –
Wiedziałem, że jesteś łajzą.
Jake podniósł się gwałtownie od stolika.
– Dzięki za opinię, ale to nie ja wdepnąłem w bagno. Przejrzyj na oczy, Nate. Tkwisz po
uszy w świństwie i możesz mieć pretensje wyłącznie do samego siebie. Mogę ci tylko
powiedzieć, że najgorsze, co możesz zrobić, to brnąć dalej w to gówno.
– Wiem. – Nathan podniósł się również i złapał brata za rękę, jakby tym gestem chciał
dać mu do zrozumienia, że żałuje swoich słów. – Przepraszam cię, Jake, ale musisz mi
pomóc. Naprawdę nie wiem, co robić. Boję się o Cat. Boję się jak cholera, rozumiesz to?
Jake wyrwał rękę, ale wciąż stał w miejscu. Instynkt podpowiadał mu, żeby nie mieszać
się w kłopoty Nathana, przeważyło jednak poczucie braterskiej lojalności. Być może to osoba
Caitlin kazała mu się zawahać. Kimkolwiek była, nie zasługiwała, by cierpieć za winy męża.
– Zgłoś się po prostu na policję – powiedział. Nathan posłał mu rozpaczliwe spojrzenie.
– Nie mówisz poważnie, prawda? Carl mnie zabije.
Jake usiadł ponownie.
– Nawet gdybym chciał ci pomóc, nic nie mogę dla ciebie zrobić – oznajmił wbrew
własnej woli, wiedząc, że bezpieczniej będzie nie wdawać się w tę sprawę.
– Możesz, właśnie że możesz! – przerwał mu Nathan i z gorączkowym błyskiem w oku
chwycił jego dłoń. – Możesz polecieć do Anglii na mój bilet, posługując się moim
paszportem. Nikt nie będzie wiedział, że to nie ja.
Jake wyrwał rękę i wcisnął się głębiej w fotel. Patrzył na Nathana, jakby widział go
pierwszy raz w życiu. Nigdy nie byli sobie bliscy, ale teraz pękła nawet i ta wątła nić, która
łączyła go z bratem.
A więc po to przyjechał. Nie żeby się z nim zobaczyć, porozmawiać, tylko po to, żeby
uwikłać go w swoje brudne interesy, posłużyć się nim, uczynić narzędziem przestępstwa,
choćby za cenę więzienia. – Nie – odparł krótko.
– Odmawiasz? – Nathan zmrużył oczy. Jake pokiwał głową.
– A czegoś innego się spodziewał?
– Prawdę mówiąc, właśnie tego – odmowy. W końcu to samo zrobiłeś po powrocie z
Wietnamu, prawda? Nie pamiętasz już, jaki przeżywałeś wtedy kryzys.
Jake zdusił cisnącą mu się na usta odpowiedź i ponownie zamierzał wstać, ale brat go
powstrzymał.
– Zostań – powiedział nalegająco. – Proszę, pomóż mi. Gotowi mnie zabić, będą się
mścić na Cat. Ojciec tego nie przeżyje. Wiem, że on cię nie obchodzi, ale nie jest taki zły, jak
myślisz.
Jake miał dość tego żałosnego skowytu.
– Jesteś zero, Nate. Zwykłe zero. Nie cofniesz się przed niczym, byle ratować własny
tyłek. Niedobrze mi się robi, kiedy cię słucham. Nic dla ciebie nie zrobię. Znajdź sobie innego
naiwnego. Na mnie nie Ucz. A poza tym naprawdę nie wiem, co za różnica, kto z nas
przewiezie tę walizkę.
– Jest różnica – powiedział Nathan, trzymając go za nadgarstek i nie pozwalając wstać. –
Nie proszę cię, żebyś kropnął faceta, tylko żebyś wziął walizkę do Londynu, zostawił ją we
wskazanym miejscu i poczekał na mnie w hotelu. Spotkamy się w Anglii. Przylecę następnym
samolotem.
– Nie.
– Dlaczego nie? – jęknął Nathan. – Przecież to proste. Posłużysz się moim biletem. Ja
przylecę następnym lotem, zamienimy się paszportami i będziesz mógł wrócić spokojnie do
domciu.
Jake był nieugięty.
– Nie.
Nathan puścił w końcu jego rękę i ukrył twarz w dłoniach.
– Dobrze, zabieraj się, ale wiem chyba, dlaczego tak robisz – mówił niewyraźnie. –
Chcesz się na mnie odegrać. Zawsze byłeś zazdrosny, że ojciec wziął mnie zamiast ciebie.
– Zazdrosny?
Jake wiedział, że nie powinien odpowiadać na to desperackie oskarżenie Nathana, ale brat
trafił w czułe miejsce. Rzeczywiście, zdarzało mu się żałować, że nie jest na jego miejscu, u
boku Jacoba Wolfe’a, ale od tego czasu minęły całe wieki i teraz nie żywił już cienia
zazdrości.
– Tak, zazdrosny. Nigdy mnie nie lubiłeś za to, że miałem lepsze życie.
– Nieprawda...
– Prawda. Nie powiesz mi, że czułeś się szczęśliwy z tym kretynem. To nie ja cię
szukałem, braciszku. Nie ja wystawałem pod twoim domem, nie ja szpiegowałem, nie ja
szukałem z tobą przyjaźni. Zapomniałeś?
Jake zacisnął szczęki ze złości.
– Ale jakoś nie narzekałeś, że mnie widzisz, kiedy wybroniłem cię przed bandą skinów –
powiedział, wspominając ich pierwsze spotkanie.
Zdarzyło się to na krótko przed jego wyjazdem do Wietnamu. Był wtedy w obozie w
pobliżu Prescott. Nurtowany bolesnym przeczuciem, że nie wróci już z wojny, chciał
przynajmniej raz w życiu spotkać się z bratem-bliźniakiem. Wymknął się więc z obozu i
okazją dotarł do miasta. Zaszedł za Nathanem i jego kumplem do baru w zakazanej dzielnicy
i wybawił obu chłopaków z opałów, kiedy miejscowe zabijaki wywołały bójkę. Zmyleni jego
podobieństwem do brata, opryszkowie pozwolili uciec swoim ofiarom.
Wiedział, że Nathan go wtedy rozpoznał. Później zresztą dowiedział się, że Jacob nie
ukrywał nigdy przed synem istnienia bliźniaka. A jednak brat nie zatroszczył się, czy Jake
wyszedł cało z tej bijatyki. Ratował własną skórę i tylko to się dlań liczyło. Podobnie jak
teraz.
Jake często się zastanawiał, czy nie byłoby może lepiej, gdyby nigdy się nie dowiedział,
że nie urodził się sam. Chociaż matka i Fletch pogodzili się przed jej śmiercią, on sam żył z
uczuciem, że nigdy nie wybaczyła synom, iż przyszli na świat. Przypominali jej nieustannie o
Jacobie i o jej zdradzie. Nigdy nie miała łatwego życia, a po tym, jak Fletch odkrył prawdę,
stało się ono jeszcze trudniejsze.
Nathan przeczesał palcami włosy i posłał bratu oskarżycielskie spojrzenie.
– W porządku. Zapomnij o całej tej sprawie. Zapomnij, że mnie widziałeś, że prosiłem cię
o pomoc. Musiałem chyba zwariować, żeby ciebie prosić o łaskę. Tak naprawdę nie jesteśmy
przecież braćmi. Łączy nas tylko fizyczne podobieństwo. To wszystko.
– Być może jest tak dla ciebie – mruknął Jake. Chciał, żeby ta obrzydliwa scena dobiegła
wreszcie końca. Nie przekonała go opowieść Nathana, mimo że ten trząsł się ze strachu.
Czego naprawdę brat oczekiwał od niego? Zresztą, czy to naprawdę ważne?
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał Nathan w przypływie nagłej nadziei.
– Nic, Nate. Daj mi tę walizkę.
Dlaczego wypowiedział te słowa? Dlaczego się zdecydował? Czy wiedział w ogóle na
co?
Może powodowała nim lojalność wobec pamięci matki? Poza tym miał sporo wolnych
dni do wykorzystania, bo od dawna nie był na urlopie. Nic nie obiecywał, ale może będzie w
stanie uczynić coś, żeby zapewnić bezpieczeństwo Caitlin.
Caitlin?
Co za totalna bzdura, przecież nawet jej nie znał!
Czy jednak całe jego życie nie było jedną wielką bzdurą?
Rozdział 2
Szpital był przepełniony. Większość ofiar wypadku przewieziono do świętego Anzelma i
lekarze mieli pełne ręce roboty. Recepcja przypominała zatłoczony dworzec: zrozpaczeni
ludzie biegali od pielęgniarki do pielęgniarki, usiłując zdobyć jakiekolwiek informacje.
Caitlin do nich nie należała. Nie czuła się tak jak oni i w niczym ich nie przypominała.
Nie dzieliła lęku, który widziała na ich twarzach. Nie przywiódł jej tu niepokój o los
ukochanej osoby, która mogła zginąć w straszliwej katastrofie.
A jednak, przeciskając się przez tłum zdenerwowanych, zrozpaczonych ludzi, mimo woli
odczuwała troskę. Nathan był wprawdzie łajdakiem, ale też jej mężem. I choć mówiła sobie,
że niewiele obchodzi ją jego los, nie życzyła mu przecież śmierci.
Żył. Był ranny, ale przeżył.
Kiedy odebrała telefon z wiadomością, że jej mąż znajdował się na pokładzie samolotu,
który rozbił się podczas startu, natychmiast ją zapewniono, że uszedł z życiem. Podobnie jak
wiele innych ofiar – wyjaśniano jej cierpliwie – został przewieziony do nowojorskiego
szpitala świętego Anzelma i tam też powinna zadzwonić, jeśli chce zasięgnąć dodatkowych
informacji.
Wysłuchała tego wszystkiego wstrząśnięta. Nie wiedziała, że Nathan wraca tym właśnie
lotem. Wyleciał do Nowego Jorku tydzień wcześniej, pod pozorem odwiedzenia ojca w
Prescott, w New Jersey. Nie powiedział jej nic więcej i od chwili wyjazdu nie dzwonił ani
razu.
Czy było jednak w tym coś niezwykłego? Od pewnego czasu nie zwierzali się sobie z
osobistych planów. Mieszkali razem tylko ze względu na jej ojca, ale omijali się z daleka.
Każde wiodło własne życie, miało swoich przyjaciół i nic ich właściwie nie łączyło poza
zapisem w urzędzie stanu cywilnego i identycznych obrączkach na palcach.
Caitlin nie była nawet pewna, czy Nathan rzeczywiście poleciał odwiedzić ojca. Bardzo
mało wiedziała o jego rodzinie. Tyle tylko, że matka umarła, a ojciec żyje samotnie,
zamknięty w czterech ścianach własnego domu, niechętny wobec wszelkich spotkań i
kontaktów. Tak w każdym razie usprawiedliwiał Nathan jego nieobecność na ślubie.
Przypuszczała, że musiała to być prawda, w przeciwnym razie jej ojciec nie zgodziłby się na
małżeństwo.
Ogarnęło ją zmęczenie. Co ona właściwie tu robi? Dlaczego dała się namówić na podróż
do Nowego Jorku? Cokolwiek się stało, Nathan na pewno nie chciałby jej widzieć. Powinna
była powiedzieć ojcu, jak się sprawy mają, i przekonać go, by wysłał zamiast niej kogoś
innego.
Na przykład Marshalla O’Briena, asystenta, sekretarza i powiernika jej ojca. Ten byłby tu
bardziej na miejscu. Nie rozglądałby się bezradnie, jak ona, po wielkim szpitalnym holu,
zastanawiając się, gdzie też może znaleźć Nathana. Od razu przywołałby do pomocy jakąś
pielęgniarkę, która wskazałaby drogę do pacjenta.
Westchnęła ciężko. Nie widziała żadnej pielęgniarki. Jej głowę wypełniała kakofonia
głosów, skrzypienie wózków, chaos.
A jednak, mimo namów ojca, nie zgodziła się, by Marshall jej towarzyszył. Po trzech
latach życia w kłamstwie nie chciała ujawniać prawdy o swoim małżeństwie, tylko dlatego że
Nathan został ranny w katastrofie lotniczej. Gdy dowiedziała się o wypadku, przez moment,
najbardziej zawstydzający moment w jej życiu, miała nadzieję, że to koniec. Że zginał i
uwolnił ją od tych nieznośnych, coraz bardziej duszących więzów. Potem oczywiście przyszły
wyrzuty sumienia. Nie wolno jej było tak myśleć, w żadnym wypadku.
Nagabywana ze wszystkich stron recepcjonistka powiedziała jej wreszcie, że pacjent,
którego szuka, leży na dwunastym piętrze.
– Windą, proszę jechać windą! – zawołała i zajęła się natychmiast następną osobą,
zapominając o Caitlin.
Windą! Dostać się do windy nie było wcale tak łatwo. I tu panował tłok podobny do tego
w holu. Wszyscy przekrzykiwali się nawzajem, a słowa tonęły w zgiełku wypełniającym małą
kabinę, która powoli sunęła w górę, zatrzymując się na każdym piętrze.
Caitlin stała przyciśnięta do ściany, a metalowe uchwyty jakichś noszy wbijały się jej w
żołądek. Nigdy dotąd nie miała tak silnego odczucia klaustrofobii; klaustrofobii graniczącej
niemal z paniką. Tylko widok rannego dziecka powstrzymywał ją przed daniem upustu
narastającej histerii.
Gdy dotarli wreszcie na dwunaste piętro, Caitlin przecisnęła się do wyjścia. Wózek z
dzieckiem potoczył się korytarzem w lewo, współpasażerowie rzucili się hurmem do
stanowiska recepcyjnego, a ona zatrzymała się na moment, próbując opanować się i zebrać
siły. Nathan nie oczekiwał jej przecież ani nie potrzebował. Co mu powie? Jak się zachowa?
Co będzie dalej?
Nie powinna była za niego wychodzić, pomyślała i znowu ogarnęło ją tak dobrze znane
poczucie bezradności. Towarzyszyło jej ono od początku małżeństwa i nasilało się z każdym
rokiem. Cóż, to ojciec chciał, żeby wyszła za mąż. Tyle razy w przeszłości sprzeciwiała się
jego decyzjom, ale tym razem uznała, że podporządkuje się woli Matthew Webstera.
Pomyślała, że może ojciec mądrzejszy jest od niej, że wszystko się ułoży...
Jak bardzo się myliła!
Drzwi windy otworzyły się ponownie, wysypali się kolejni pasażerowie i Caitlin, nie
chcąc tarasować przejścia, ruszyła wreszcie ku obleganemu stanowisku pielęgniarek. Słysząc
wokół siebie pełne niepokoju i rozpaczy głosy, pomyślała, że w obliczu ludzkiego
nieszczęścia nie ma prawa rozczulać się nad sobą. Nathan przeżył i z Bożą pomocą wróci do
zdrowia. Powinna się cieszyć, że wyszedł z katastrofy, zamiast użalać się na swój los. Wokół
niej byli ludzie znacznie bardziej nieszczęśliwi.
Czekała cierpliwie, aż przyjdzie jej kolej, zadowolona, że nie musi się wdawać w
trywialne rozmowy. Szpital był ogromny, w prawo i w lewo odchodziły korytarze
prowadzące na różne oddziały. Dostrzegła nad swoją głową duże napisy „NEUROLOGIA”
oraz „NEUROCHIRURGIA” i z wolna zaczęło docierać do niej znaczenie tych słów.
Nieprzytomni, sparaliżowani, z urazami głowy...
Och, Boże!
Usłyszała głos zaaferowanej pielęgniarki, która prosiła ją o podanie nazwiska.
– Już... ? – Caitlin spojrzała na nią trochę nieprzytomnie. – Wolfe. Caitlin Wolfe.
– Przykro mi, nie mamy na naszym oddziale takiej pacjentki – odparła pielęgniarka
zniecierpliwionym tonem i już miała zająć się kolejną osobą w kolejce, gdy Caitlin ocknęła
się i powiedziała:
– Nathan Wolfe. Szukam Nathana Wolfe’a. Nie zrozumiałam. Myślałam, że pyta pani,
jak ja się nazywam – wyjaśniła zakłopotana i poczuła, że jej policzki oblewają się rumieńcem.
Spojrzała na dwoje ludzi stojących obok niej, jakby u nich szukała wsparcia, ale kobieta
miała nieobecne spojrzenie i martwą twarz, a mężczyzna wbił wzrok gdzieś w przestrzeń.
Najwyraźniej wiadomość, jaką przed chwilą usłyszeli, musiała tak nimi wstrząsnąć, że nie
reagowali na to, co się wokół nich dzieje. Caitlin po raz kolejny ogarnęły wyrzuty sumienia,
że nie potrafi wzbudzić w sobie uczucia bólu.
– Pani Wolfe, tak? – powtórzyła pielęgniarka nieco życzliwszym już tonem, a Caitlin
skwapliwie skinęła głową. Po raz pierwszy tego dnia poczuła coś na kształt zaniepokojenia.
Siostra spoglądała na nią z autentycznym współczuciem. Czyżby z Nathanem było aż tak źle?
– Muszę panią prosić, żeby zechciała pani poczekać, pani Wolfe – oznajmiła w końcu,
potwierdzając obawy Caitlin. – Zanim będzie pani mogła zobaczyć męża, lekarz musi
zamienić z panią kilka słów. Proszę usiąść...
– Ale... czy on żyje? – zapytała Caitlin tak głośno, że jej słowa zwróciły uwagę nawet
pogrążonej w bolesnym letargu pary.
– Wszystko będzie dobrze – uspokoiła ją pielęgniarka z profesjonalną wprawą i zaczęła
przekładać teczki na biurku. – Proszę nie martwić się na zapas. Lekarz chce po prostu z panią
porozmawiać. Mąż nie odniósł poważniejszych obrażeń. Może mi pani wierzyć.
Caitlin nie potrafiła odgadnąć, jak szczere są zapewnienia siostry. Wciąż niepokoiły ją te
dwa słowa; dwa słowa, które brzmiały dla niej jak wyrok: „NEUROLOGIA”,
„NEUROCHIRURGIA”.
A więc Nathan ma uraz głowy. Tak, z pewnością. Och, Boże, chyba nie uraz mózgu? To
byłby najokrutniejszy cios.
Nie wolno myśleć o takich rzeczach, powiedziała sobie stanowczo i usiadła na jednym z
winylowych krzeseł o metalowej konstrukcji. Musi uzbroić się w ufność i optymizm. Gdyby
Nathan zapadł w śpiączkę, ktoś by ją o tym wcześniej poinformował.
Obok niej siedziała trzyletnia może dziewczynka w towarzystwie matki. Chociaż już na
to za duża, nie przestawała ssać kciuka. Patrząc na nią, Caitlin zastanawiała się, jaka też
tragedia ją dotknęła, że zachowuje się w taki sposób. Najwidoczniej wiedziała, że stało się coś
złego. Jej matka płakała. A ona? Szukała pociechy w niemowlęcym geście?
Caitlin próbowała się do niej uśmiechnąć, ale ta jej próba serdeczności pozostała bez
odpowiedzi. Dobry Boże, modliła się w duchu, spraw, by z Nathanem wszystko było dobrze.
Cokolwiek zrobił, nie zasłużył sobie na to, żeby cierpieć w szpitalu.
Dziewczynka nie przestawała się w nią wpatrywać, jej zaś przemknęło przez myśl, czy
ich małżeństwo nie ułożyłoby się inaczej, gdyby mieli dziecko. Może ten fakt nie odmieniłby
charakteru Nathana, ale chociaż wyzwolił w nim miłość?
Cofnęła się pamięcią do własnego dzieciństwa. Kiedy właściwie uświadomiła sobie, że
ojciec pragnął zawsze syna zamiast córki? Czy wtedy, kiedy stało się jasne, że matka nie
będzie mogła mieć więcej dzieci i kiedy ojciec zrozumiał, że próżno mu liczyć na dziedzica i
kontynuatora jego sławy?
Wtedy nie miało to większego znaczenia, w każdym razie dla niej. Nigdy, przez całe
dzieciństwo, a potem okres dorastania, rodzice nie dali jej odczuć swojego rozczarowania.
Dostawała od nich wszystko, czego dziecko może oczekiwać od rodziców, i odpłacała im
miłością.
Była dziewczynką nad wiek poważną i najszczęśliwsza czuła się wtedy, kiedy przez
nikogo nie niepokojona, mogła godzinami tkwić z nosem w książkach. Skończyła szkołę z
wynikami celującymi, obroniła świetny dyplom na uniwersytecie. Chciała pracować w firmie
ojca i naiwnie wyobrażała sobie, że pewnego dnia przejmie prowadzenie Webster
Developments. Pielęgnowała w sobie tę myśl od dnia, kiedy ojciec zabrał ją po raz pierwszy
do Webster Building, imponującej siedziby jego firmy.
Minęło wiele lat, ukończyła studia i dopiero wtedy uświadomiła sobie, jak dalekie od
rzeczywistości były jej marzenia. Ojciec należał do ludzi starej daty i nie mieściło mu się w
głowie, podobnie jak większości mężczyzn z jego pokolenia, że kobieta mogłaby pełnić
jakiekolwiek inne obowiązki poza domowymi...
Na widok idącego ku niej korytarzem mężczyzny w białym fartuchu Caitlin poczuła
suchość w ustach. Boże, pozwól, by przyniósł dobre wiadomości, pomodliła się w duchu, ale
mężczyzna nawet na nią nie spojrzał. Przeszedł obok, spiesząc do własnych obowiązków.
Wróciła myślami do ojca. Nie winiła go za swoją obecną sytuację, miała raczej żal do
siebie: prawda, buntowała się przeciwko jego poglądom i postawie, ale to w końcu ona
popełniała błędy. Sama sobie zapracowała na własne szczęście – a raczej jego brak.
I tak – wprawiając go w nie lada konsternację, a ku cichemu rozbawieniu matki – znalazła
sobie mieszkanie w Londynie. Zamiast przyjąć skromną posadę w rodzinnej firmie i
dojeżdżać do biura z wiejskiej rezydencji Websterów, podjęła pracę w galerii sztuki, której
właścicielką była jej przyjaciółka. Zrezygnowała z opiekuńczych skrzydeł, jakie chcieli
roztoczyć nad nią rodzice, i właśnie tego nie mogli zrozumieć.
Z punktu widzenia ojca nie mogła podjąć bardziej nieodpowiedzialnej decyzji. Pracując w
galerii, spotykała mężczyzn dalekich od ideału Matthew Webstera. Ojciec wszystkich
artystów uważał bowiem za próżniaków i nie wiadomo co. Iluż to kpin pod adresem swoich
znajomych nasłuchała się w owym czasie.
Raz jednak postawiwszy na swoim, Caitlin stała się równie uparta, jak jej rodzic. Cieszyło
ją, że ludzie liczą się z jej zdaniem, że traktują jak równą sobie, że jej nie lekceważą. Praca w
galerii nie wymagała żadnego wysiłku z jej strony, obowiązki okazywały się przyjemnością.
Było miło, kulturalnie, ona zaś powiadała sobie, że niczego innego nie pragnęła od życia.
Do tego mogła wreszcie zacząć prowadzić życie towarzyskie. Zamiast spędzać jak dotąd
wieczory nad książką, zaczęła bywać w teatrze, na przyjęciach, wernisażach. Nie miała przy
tym wielkich złudzeń co do swego powodzenia. Była córką Matthew Webstera i to nauczyło
ją cynizmu, którego nie potrafiła się pozbyć z dnia na dzień. Doskonale wiedziała, że nie jest
ani oszałamiająco piękna, ani pociągająca, i że to w głównej mierze majątek ojca otwiera
przed nią rozmaite drzwi i powoduje, że skupiają się na niej ciekawe spojrzenia mężczyzn.
– Pani Wolfe?’
Caitlin poderwała głowę i zobaczyła stojącą przed nią pielęgniarkę.
– Tak?
– Doktor Harper przeprasza, że musiała pani tak długo czekać. Prosił, żeby powtórzyć, że
zaraz będzie do pani dyspozycji. Gdyby chciała się pani napić kawy, to tutaj obok jest
automat.
– Nie, dziękuję. – Caitlin uczyniła odmowny gest. Nie znosiła kawy z automatu. Poza
tym, chociaż do szpitala przyjechała prosto z lotniska, nie wstępując po drodze na śniadanie,
jej żołądek nie pogodził się jeszcze ze zmianą czasu. W Nowym Jorku była dwunasta, a w
Londynie piąta po południu. Normalnie i tak tkwiłaby jeszcze w pracy.
– Tak długo czekamy – poskarżyła się matka dziewczynki. Mówiła z akcentem jeszcze
trudniejszym do zrozumienia dla Caitlin, aniżeli ten, który słychać było w wypowiedziach
pielęgniarki. Pociągnęła nosem. – Pani też ma tutaj kogoś z wypadku? Caitlin skinęła głową.
– Męża. A pani... ? – zapytała z wahaniem.
– Ojciec Emmy był w tym samolocie. – Kobieta skinęła głową na dziecko, po czym
wyjęła z rękawa wymiętoszoną chusteczkę higieniczną i głośno wytarła nos. – Wybierał się
do Anglii, niby to odwiedzić chorą matkę. Tak mi przynajmniej powiedział, ale kto by tam
doszedł za mężczyznami?
Na pewno nie ja, pomyślała Caitlin smętnie i uśmiechnęła się do dziewczynki.
Przypomniała sobie swoje doświadczenia w tej dziedzinie. Tak, mężczyzna nie kojarzył się
jej jakoś ze szczęściem...
Chociaż gdy w jej życiu pojawił się David Griffith, gotowa była uwierzyć w każde jego
słowo. David, brat przyjaciółki, która zaproponowała jej pracę w galerii, od pierwszej chwili
przejawiał niezrozumiałe dla Caitlin zainteresowanie jej osobą. Czy wyczuł jej naiwność?
Brak doświadczenia? A może zwietrzył dobrą partię?
W każdym razie czuła się przy nim kimś wyjątkowym. Zabiegał o jej względy. Obdarzał
atencją. Za jego sprawą nieśmiała młoda dziewczyna, która pomagała jego siostrze handlować
obrazami, zamieniała się w niezwykłe zjawisko, olśniewające wszystkich swoim blaskiem.
Zapatrzona w niego, czasami tylko zadawała sobie pytanie, czy mu na mej rzeczywiście
zależy, ale tak naprawdę widziała tylko to, co chciała widzieć.
Jego siostra, Felicity, albo – jak nazywała ją Caitlin – Fliss, przyklasnęła z entuzjazmem
ich związkowi. Zapewniała Caitlin, że stanowią świetną parę i że nigdy jeszcze nie widziała
Davida tak szczęśliwego.
Chłopak, cokolwiek lekkomyślny, a w każdym razie daleki od wyznawania zasad, które
wpoił Caitlin ojciec, nie liczył się nigdy z pieniędzmi. Dziwiło ją to, ale też było dla mej
nauką, że życie nie jest tylko księgowaniem przychodów i rozchodów i że trzeba czerpać z
niego radość.
Ich romans nie był przygodą pełną namiętności. David, sobiepanek, cenił własną
niezależność, nade wszystko zaś własną wygodę. Egocentryczny, rozpieszczony, pomimo to
był zabawnym kompanem.
Jedyne, co naprawdę martwiło Caitlin, to jego zmienne nastroje. Zwykle towarzyski i
wesoły, miewał dni, kiedy zamykał się w sobie, a wtedy wiało grozą. Ponieważ nie pracował,
uznała, że powodem humorów są kłopoty finansowe i lęk o przyszłość.
Wkrótce po tym, jak go poznała, podzieliła się i swoimi obserwacjami z Fliss, ale ta
machnęła tylko ręką. David zawsze był humorzasty, odparła, bagatelizując wątpliwości
przyjaciółki. Gdy chodzi chmurny, mówiła, należy omijać go z daleka i przeczekać.
Przeczekiwała zatem, aż do owego feralnego piątku, kiedy to weszła do mieszkania nad
galerią i zastała go nieprzytomnego na podłodze...
Spoglądając na to wszystko z perspektywy czasu, rozumiała, dlaczego tak strasznie
rozłościła Fliss, kiedy przerażona wpadła tego dnia do jej biura. Przyjaciółka miała właśnie
klienta, dobijała z nim targu, a histeryczne krzyki Caitlin, przekonanej, że David musiał
doznać jakiegoś wylewu, okazały się zupełnie nie na miejscu.
– Dziewczyno, ty chyba spadłaś z księżyca, skoro dotąd nie połapałaś się w obyczajach
mojego brata – powiedziała, gdy karetka odwiozła Davida do ośrodka dla narkomanów.
Caitlin musiała przyznać jej rację. Żyła w innym świecie. Nie potrafiła jednak wybaczyć
ani Davidowi, ani Fliss, że ją oszukiwali.
– Pani to musi być z Anglii, prawda? – zagadnęła matka Emmy.
Caitlin skinęła głową, czując, że tamta szuka otuchy w rozmowie.
– Dzisiaj rano przyleciałam z Londynu. A pani... mieszka pani w Nowym Jorku?
Emma, nieco ośmielona, wyciągnęła rączkę i dotknęła lśniącego sobolowego futra,
którym oblamowany był kaszmirowy płaszcz Caitlin.
– A co, nie słychać? Mieszkamy z Tedem na Staten Island. Pewnie tam pani nigdy nie
była. I nie ma czego żałować.
Caitlin uśmiechnęła się.
– Pierwszy raz jestem w Nowym Jorku. Byłam kiedyś na Florydzie, w Kalifornii, ale tu
jeszcze nigdy.
– Nowy Jork – powtórzyła kobieta, jakby smakowała dźwięk tych słów. – A mnie nigdy
nie zdarzyło się być w Londynie. Ted się tam urodził, pani wie?
– Jest Anglikiem?
Dla Caitlin rozmowa też była swego rodzaju ukojeniem.
– Pół na pół. Ojciec z wojskiem trafił do Europy i ożenił się z Angielką. Teda zawsze
ciągnęło na powrót do Stanów. Inaczej jak jego matkę, nie nadawała się na amerykańską
żonę, a i o syna niewiele dbała. Obaj wrócili sami do kraju. Rozumie pani, że mu nie
uwierzyłam, że się nagle do mamusi wyrywa?
Caitlin powiedziała coś o czasie, który leczy rany i o wybaczeniu, ale nie bardzo
wiedziała, kogo próbuje oszukać – tę kobietę czy siebie. Bo czas nie zawsze leczy rany, a o
wybaczenie niekiedy bardzo trudno.
Znów zaczęła wspominać. Nathan... Pierwsze wrażenie, jakie wywarł na niej Nathan,
stanowiło silny kontrast wobec wspomnień, które pozostały jej po Davidzie. Pewien siebie,
mocno stojący na ziemi Amerykanin zdawał się posiadać wszelkie atrybuty, których
brakowało tamtemu: przystojny, wykształcony, starszy od niej, ambitny. W dodatku spodobał
się ojcu, a ona dawno już się wyleczyła z naiwnego idealizmu.
Gdy zerwała z Davidem, rzuciła pracę w galerii i zaszyła się w rodzinnym domu, by tu
lizać rany. Nathana poznała na przyjęciu, które Websterowie zorganizowali z okazji jej
dwudziestych szóstych urodzin. Kilka lat wcześniej studiował na uniwersytecie Harvarda
razem z synem jednego z partnerów jej ojca, a że gościł właśnie u dawnego kolegi, pojawił
się wraz z Gordonami na kolacji.
Początkowo zdawało się, że ona i Nathan mają wiele wspólnego. Obydwoje skończyli
podobne studia, pochodzili z rodzin, które zajmują się interesami. Jego ojciec posiadał wielki
tartak w New Jersey, on sam zaś przyjechał właśnie do Anglii, by poznać bliżej tutejszy świat
biznesu.
Uniwersytecki kolega Nathana, Adrian Gordon, wyrażał się bardzo pochlebnie na temat
zaangażowania tego Amerykanina w problemy ochrony środowiska, a sam Nathan
skwapliwie skorzystał z propozycji Matthew Webstera, który zaofiarował się pokazać mu, jak
działa jego firma. Wydawał się taki otwarty, pełen entuzjazmu, zawsze przyjazny ludziom.
Niedługo trwało, zanim całkowicie podbił serce Caitlin.
Jednak ich małżeństwo niemal od samego początku było nieudane. Już w czasie podróży
poślubnej zrozumiała, że Nathan nic do niej nie czuje i że interesuje go wyłącznie własna
osoba. Jej oczekiwania, nadzieje, marzenia nic go nie obchodziły. Ożenił się z nią, ponieważ
była córką Matthew Webstera; przekonany, że w końcu przejmie interesy teścia...
– Emma, wracaj tutaj, kochanie.
Caitlin ocknęła się z zamyślenia. Emma gładziła teraz mankiet jej płaszcza.
– Nic nie szkodzi – powiedziała, rada, że oderwała się od własnych myśli. – Musi się
niepokoić o swojego ojca.
– Pani ma dzieci, pani Wolfe?
Kobieta przesiadła się na sąsiednie krzesło.
– Niestety, nie – odparła Caitlin ze smutnym westchnieniem.
No właśnie, dzieci. Nathan sprawił, że szybko straciła złudzenia odnośnie tej sprawy.
Przed ślubem nigdy nie poszli ze sobą do łóżka, a ona, idiotka, wyobrażała sobie, że to
szacunek dla niej powstrzymywał przyszłego męża. Nawet nie wiedziała, jak bardzo się
myliła. Nathan bowiem nie dotknął jej z obawy, że zrazi ją swoimi obyczajami seksualnymi i
do siebie zniechęci, a przecież tak bardzo zależało mu na ślubie. I rzeczywiście – Caitlin nie
umiała zaakceptować jego gwałtowności, jego zwierzęcej brutalności. Z Tahiti wróciła w
stanie szoku.
Nie należała do ludzi, którzy łatwo się poddają. Wiedziała, że popełniła okropny błąd, ale
pomimo to postanowiła spróbować, wytrwać, naprawić, co można było naprawić. Między
innymi dlatego, by oszczędzić rozczarowania ojcu, który wiązał tyle nadziei z jej związkiem.
Rozwód wykluczała.
W jakieś trzy miesiące po powrocie do Londynu odkryła, że Nathan ją zdradza.
Wstrząśnięta tym, że zobaczyła go z inną kobietą, z ciężkim sercem wysłuchała jego
usprawiedliwień.
W kilka tygodni później po raz pierwszy usłyszała nazwisko Lisy Abbott. Lisa była
Amerykanką i znała Nathana od lat. Najwyraźniej za jego namową przeniosła się do
Londynu, a on opłacał jej pokój hotelowy kartą kredytową, którą dostał od Webstera.
Kiedyś, szukając swojego notesu, Caitlin natknęła się na ukrytą na dnie szuflady biurka
złożoną na pół kartkę. Może nie powinna była jej czytać. Fakt, że nigdy wcześniej jej nie
widziała, powinien był ja przestrzec, by nie zaglądała do środka. Ciekawość wzięła jednak
górę. Jak każda normalna żona, chciała się dowiedzieć, co też wpadło jej w ręce.
Awantura, która potem wybuchła, przekreśliła ostatnie nadzieje na uratowanie ich
związku. Trzasnęła wtedy drzwiami, postanowiła wynająć adwokata. Nie chciała żyć z
oszustem i kłamcą.
Zdecydowała się na ten radykalny krok wieczorem, kiedy wszystkie kancelarie były już
zamknięte. Nie chcąc wracać do mieszkania, które dzieliła z mężem, wynajęła pokój w
hotelu. Gdy następnego dnia pojawiła się w domu rodziców, zobaczyła na podjeździe karetkę
pogotowia i samochód Nathana. Nie wiedziała jeszcze, że ojciec miał atak serca.
Kiedy zobaczyła, że wynoszą go do karetki, rzuciła się biegiem w stronę rezydencji.
Matthew Webster był nieprzytomny.
Na stopniach przed wejściem do domu stał Nathan i matka. Caitlin dostrzegła w jej
oczach wyrzut i oskarżenie.
– Co się stało? Co to? – zaczęła krzyczeć, przekonana w pierwszej chwili, że to Nathan
winny jest stanu ojca. Skłonna była podejrzewać, że naopowiadał rodzicom jakichś podłych
niedorzeczności na temat ich małżeńskiej kłótni.
– Gdzie ty się podziewałaś? – odpowiedziała matka pytaniem i zalała się łzami. – Gdyby
nie Nathan, nie wiedziałabym, co począć. Szukaliśmy cię dosłownie wszędzie. Skoro już
musisz spędzać całe noce z przyjaciółmi, mogłabyś chociaż zostawić mężowi numer telefonu,
pod którym można cię znaleźć.
Caitlin spojrzała wtedy na niego, zobaczyła jego kołtuński, pełen samozadowolenia wyraz
twarzy i omal nie rzuciła się, by go pobić. Nie mogła nawet o nic go oskarżyć, w oczach
wszystkich winna była ona i matka nie jej by uwierzyła.
Arogancka i na poły rozbawiona mina Nathana mówiła, że świetnie o tym wie i czuje się
bezpieczny. Kiedy matka zwróciła się ku niemu, w jego oczach pojawiła się natychmiast
udana troska. Przed Caitlin natomiast nie próbował nawet kryć swojego fałszu. Ona
tymczasem miała związane ręce, wiedziała, że musi czekać, dopóki ojciec nie wyzdrowieje.
Jednak Matthew Webster nigdy już nie odzyskał pełni zdrowia. Serce było poważnie
osłabione po zawale i lekarz nieustannie go napominał, by unikał wszelkich stresów.
Caitlin, zrezygnowana, pogodziła się więc z tym, że jej małżeństwo zbudowane jest na
kłamstwie. Mijały tygodnie, miesiące, aż w końcu zaczęła zadawać sobie pytanie, co
właściwie zyskałaby, niszcząc reputację Nathana. Nie musiała już z nim sypiać, co przynosiło
jej wielką ulgę, zaś obrączka na palcu stanowiła wygodne zabezpieczenie przed umizgami
innych mężczyzn, zwłaszcza tych podobnych Nathanowi.
Z biegiem czasu uświadomiła sobie, jak zmienił się stosunek jej ojca do męża. Matthew
Webster nie miał już tej co dawniej pewności, że uczyni z zięcia swego następcę. Nie
wspominał o zwiększeniu jego uprawnień w zarządzaniu firmą, a kiedy uczynił swoim
najbliższym współpracownikiem Marshalla O’Briena, stosunki z Nathanem uległy dalszemu
pogorszeniu...
– Pani Wolfe?
Jakiś obcy męski głos przerwał jej niewesołe rozmyślania, sprowadzając ją z powrotem
na ziemię. Cokolwiek się zdarzyło w przeszłości, nie miało teraz większego znaczenia.
Nathan odniósł obrażenia, być może poważne, i nie mógł ponosić za to żadnej winy, nawet w
oczach jej ojca.
Caitlin zobaczyła przed sobą zmęczonego, strapionego starszego pana w białym kitlu.
Musi się ocknąć, powiedziała sobie w duchu.
– Doktor Harper?
– We własnej osobie. Proszę ze mną, pani Wolfe. Musze pani wyjaśnić, dlaczego
chciałem z panią porozmawiać, zanim zgodzę się na widzenie z mężem.
– Wszystkiego dobrego! – zawołała matka Emmy za odchodzącą Caitlin, a ta podniosła
dłoń na pożegnanie. Wnosząc z miny doktora Harpera, potrzebowała, by ktoś życzył jej
wszystkiego dobrego.
Na korytarzach nadal panował tumult i roiło się od sanitariuszy przewożących pacjentów.
Usiłowała nie patrzeć w poszarzałe od cierpienia twarze w obawie, że w którejś z nich
rozpozna twarz Nathana. Modliła się, by nie odnaleźć go wśród ciężko rannych. Ale o jego
stanie miała się dowiedzieć dopiero od doktora.
Gabinet, do którego w końcu weszli, najwyraźniej nie należał do niego: zastali tu
pielęgniarkę, która zrobiła sobie właśnie krótką przerwę na papierosa i teraz została
bezceremonialnie wyproszona. Harper otworzył okno, chcąc czym prędzej pozbyć się dymu z
pomieszczenia. Caitlin przeszedł nagły dreszcz, co skwapliwie przypisała powiewowi
zimnego powietrza, a nie swoim lękom.
– Proszę siadać. – Lekarz wskazał krzesło przy biurku.
Caitlin usłuchała z ociąganiem. Stojąc, czułaby się mniej bezradna. Była przekonana, że
w tej pozycji dzielniej zniosłaby cios, którego właśnie oczekiwała.
– Dziękuję – odparła z wymuszonym uśmiechem i zajęła miejsce.
Z niemal niezauważalnym wahaniem lekarz usiadł za biurkiem naprzeciw niej. Caitlin
pomyślała, że pewnie potrzebuje chwili odpoczynku. Był już niemłody, a cały wieczór spędził
zapewne na nogach, w ustawicznym ruchu.
– Pani jest Angielką, pani Wolfe, prawda?
Pytanie wydało jej się zbędne, ale uznała, że oznacza początek rutynowego wywiadu.
Cóż, w szpitalu obowiązuje pewien protokół zachowań, z którym trzeba się pogodzić, bez
względu na okoliczności. Może zresztą doktor Harper miał rację, chcąc najpierw uporać się z
formalnościami, a dopiero później przystąpić do rzeczy.
Oczekując najgorszego, Caitlin obciągnęła sukienkę, by zakryć drżące kolana.
– Tak. Przyleciałam z Londynu dzisiaj rano.
– Dzisiaj rano?
Na widok pytająco uniesionych brwi Harpera, Caitlin poczuła się zobligowana do
wyjaśnień.
– Concordem. Miałam szczęście, dostałam bilet, który ktoś w ostatniej chwili zwrócił.
– Pani mąż nie jest Brytyjczykiem?
– Nie, urodził się w Stanach. Przyleciał tu teraz, by odwiedzić swojego.... Wielki Boże! –
przerwała, zdjęta okropną myślą. – Czy... czy ktoś zawiadomił Jacoba Wolfe’a? Jeśli wie, że
jego syn był na pokładzie samolotu, odchodzi od zmysłów ze zmartwienia. To schorowany
człowiek, tak mówił mi Nathan.
– Informujemy wyłącznie osobę najbliższą – odparł doktor Harper bezbarwnym tonem. –
W tej chwili na pani miejscu martwiłbym się raczej o skutki urazów odniesionych przez
męża. Muszę panią uprzedzić, pani Wolfe, że są pewne problemy. Najprawdopodobniej pani
mąż nie rozpozna pani.
Caitlin zrobiło się słabo. Ledwie zdążyła pogodzić się z myślą, że będzie musiała
zawiadomić ojca Nathana, człowieka, którego nigdy w życiu nie widziała, a teraz dosięgły ją
straszne słowa doktora Harpera.
W jej oczach zaszkliły się łzy.
– Przepraszam – zaczęła, ledwie dobywając słowa z zaciśniętego gardła. Sięgnęła po
chusteczkę.
Lekarz tymczasem zaczął wyjaśniać sytuację.
– To się naprawdę często zdarza – zapewnił – i mamy pewne doświadczenia, jeśli chodzi
o leczenie. Pani mąż przeżył tragiczną, by nie powiedzieć traumatyczną, katastrofę. Mogło to
spowodować poważną neurozę, taki defekt w jego mózgu, o którego trwałości trudno jest nam
na razie cokolwiek powiedzieć...
– Chce pan powiedzieć, że uraz ma charakter psychiczny?
– Chcę powiedzieć, że w takich przypadkach może zdarzyć się coś w rodzaju blokady
umysłowej.
– Blokady?
– Pani Wolfe – lekarz usiłował zachować cierpliwość, ale spędziwszy cały ranek na
niesieniu pomocy rannym i na rozmowach z krewnymi, był już na skraju wyczerpania – pani
mąż wydaje się, powiadam: wydaje się, reagować zupełnie normalnie. Odniósł niewielkie
obrażenia, ma kilka siniaków i zadrapań, pęknięte żebro, wywichnięte ramię. W sumie nic
poważnego. Ale poza tym jest w stanie szoku i nie nadaje się do podróży, chociaż w
porównaniu z innymi... pasażerami jego stan jest całkiem zadawalający.
– Ale... – Caitlin czuła, że lekarz nie powiedział jeszcze wszystkiego.
– Ale nic nie pamięta.
– Nie pamięta nic z samej katastrofy, tak?
– Nie. Nic nie pamięta – wyjaśnił doktor niecierpliwie. – To zapewne minie. Zbyt
wcześnie cokolwiek wyrokować. Ofiary wypadków często cierpią na amnezję, Zapewne tak
jest i w tym przypadku. Jednak przy obrażeniach głowy wszystko może się zdarzyć.
– Nie wspominał pan o poważnych obrażeniach głowy.
– Bo też mąż ich nie ma, jeśli nie liczyć siniaka na skroni. Zrobiliśmy tomograf i nie
stwierdziliśmy żadnych wylewów wewnętrznych, które mogłyby uciskać mózg.
– Więc...
– Pani Wolfe, proszę dać sobie powiedzieć. W tej chwili nie jesteśmy w stanie uczynić
nic więcej. Musi być pani przygotowana na to, że mąż jej nie rozpozna, to wszystko. Dlatego
właśnie chciałem z panią rozmawiać, uprzedzić, czego powinna pani oczekiwać.
Rozdział 3
Czuł koszmarny ból głowy, jakby w jego czaszce waliły dziesiątki młotów kowalskich.
Każdy najdrobniejszy ruch wywoływał ból, który zdawał się rozsadzać mózg, czy też raczej
bezużyteczną miazgę, w jaką mózg się zamienił.
A jednak wyszedł z tej katastrofy cało. Głowa bolała straszliwie, fakt, ale kołatała się w
niej świadomość; miał więcej szczęścia niż wszyscy ci nieprzytomni pacjenci leżący na
sąsiednich łóżkach. Biedacy, nie wiedzieli nawet, co się wokół nich dzieje i czy w ogóle żyją.
Prawda, on też był słaby, nie potrafił ruszyć ręką ani nogą i trząsł się niczym galareta.
Chociaż zapewniano go, że to tylko skutki szoku, które wkrótce powinny ustąpić, nadal
odczuwał drgawki. A przecież minęło już sporo czasu i powinien czuć się lepiej.
Nie zazdrościł ekipom ratunkowym, które pojawiły się na miejscu katastrofy. Strasznie
musiało tam być. Wszędzie zmasakrowane ciała ofiar, którym nikt nie mógł już pomóc.
Krzyki! Boże, słyszał je ciągle i nie sądził, by kiedykolwiek potrafił zapomnieć.
Dziwne, zważywszy, jak niewiele poza tym pamiętał. Nie potrafił sobie na przykład
przypomnieć momentu wsiadania do samolotu. Cholera, nie wiedział nawet, dokąd się
wybierał ani – co gorsza – kim jest i jak się nazywa.
A potem nie pamiętał samej katastrofy; nic, tylko to, że leży na ziemi, a zewsząd
dochodzą jęki i zawodzenia rannych. Jego świat zaczynał się w tym właśnie momencie. Już
tutaj, w szpitalu, ktoś powiedział mu, że został wyrzucony z kabiny siłą eksplozji, gdy
samolot zarył w pas startowy i rozpadł się na kilka części.
Czuł obrzydliwy smród paliwa i żar bijący od trawionych pożarem szczątków maszyny.
Leżał na trawie bezradny, półprzytomny, ale świadomy, że w płomieniach giną ludzie, a on
nie jest w stanie iść im z pomocą.
Och, jakże teraz chciał zapomnieć o tych strasznych, przejmujących grozą chwilach i
odzyskać pamięć przeszłości. Niestety, tylko to pamiętał.
Gdy się koncentrował, przypominał sobie jakieś rzeczy bez znaczenia. Kosztowało go to
wiele wysiłku, przyprawiało o nieznośny ból głowy, ale koniec końców potrafił powiedzieć,
jak się nazywa obecny prezydent Stanów Zjednoczonych, wiedział, że umie pisać i czytać,
miał świadomość tego, gdzie się znajduje w obecnej chwili.
Czy jednak rzeczywiście? Czy naprawdę „wiedział”, co to znaczy, że leży w szpitalu w
Nowym Jorku? Zasępił się. W porządku, ktoś mu to powiedział, niemniej nikt nie próbował
wytłumaczyć, co to jest szpital.
Ból w czaszce wzmógł się, a z nim suchość w ustach. Dlaczego nie pojawia się
pielęgniarka? Zastrzyk, który dała mu wcześniej, przestawał już działać.
Zamknął na moment oczy, a gdy otworzył je ponownie, w polu widzenia zamajaczyła
czyjaś twarz. Kobieca twarz, na której malowały się lęk, niepewność, a nade wszystko
niedowierzanie, że jednak przeżył.
Z całych sił natężając myśli, usiłował odgadnąć, kim może być jego gość. Z pewnością
nie była to pielęgniarka, która się nim opiekowała, bo tę zapamiętał. Ofuknęła go nawet, że
nie chce się załatwić do kaczki. A niech ją, czy to, że stracił pamięć, miało oznaczać, że
równie łatwo wyzbędzie się resztek godności?
Spoglądając na nieznajomą, przez chwilę bawił się myślą, że umarł i trafił do nieba –
wpatrzone w niego ogromne szmaragdowe oczy nie mogły przecież należeć do nikogo
innego, jak tylko do anioła. Szmaragdowe czy raczej fiołkowe? – pomyślał półprzytomnie,
gdy poczuł muśnięcie długich, jedwabistych rzęs na policzku.
Przesunął językiem po wargach i zamiast romantycznych słów, błąkających się w
skołatanej głowie, wy – I krztusił z siebie beznadziejnie prozaiczną prośbę:
– Pić. Usycham.
– Słucham? – szepnęła nieśmiało zjawiskowa nieznajoma, jakby nie pojmowała, że każda
wypowiadana sylaba przyprawia go o nieznośny ból głowy.
Jęknął ze zgrozy. Dlaczego ona tak na niego patrzy? Nie rozumie, co do niej mówi?
Czyżby przemawiał w jakimś nieznanym narzeczu?
– Ach, woda – zreflektowała się wreszcie. – Chcesz pić? – wyjąkała cichym, zalęknionym
głosem. – Nie dosłyszałam. Zaraz zawołam pielęgniarkę. Poczekaj.
– Nie – wychrypiał, gdy chciała odejść. – Tutaj, na szafce.
Dziwny akcent, pomyślał, gdy idąc za jego wzrokiem, znalazła karafkę i szklankę.
Angielka? Tak, na pewno. Akcent rozpoznał, ale nadal nie wiedział, kim jest kobieta.
Nachyliła się nad nim, podała ułatwiającą picie słomkę i spowiła chmurą rozkosznego
zapachu. Perfumy. Pielęgniarki nie używają drogich perfum i nie noszą lamowanych futrem
płaszczy, zawyrokował, czując na karku łaskotanie mankietu, gdy delikatnie uniosła mu
głowę.
Oszołomiony wrażeniami przesyłanymi przez zmysły, z trudem upił łyk płynu, reszta
pociekła po brodzie. Wspaniale, pogratulował sobie, jestem bezradny niczym niemowlę.
Zapewne wywrę na niej piorunujące wrażenie.
Nawet jednak ta jedna kropla, która dostała się do jego ust, miała ożywczą moc. Mimo że
podana z plastykowego kubka, przez plastykową słomkę, mimo że zaprawiona metalicznym
smakiem, rozpłynęła się miodem na języku. Nie czuł już dławiącej gardło suchości.
Kiedy kobieta ponownie ułożyła jego zbolały czerep na poduszce, poszukał po omacku
jej dłoni.
– Kim jesteś? – usłyszał własny głos, zachrypnięty, pełen niepokoju, a jego palce
zacisnęły się na delikatnym nadgarstku. – Nie jesteś pielęgniarką – stwierdził z
przekonaniem. – One tak nie pachną. I chodzą inaczej ubrane.
Zawahała się.
– Czyżby... ?
– Powiedz. Czy... my się znamy?
– Nie pamiętasz?
– Skoro pytam...
Westchnął. Cóż za idiotyczny dialog!
Nie, musi się uspokoić. Dlaczego się na nią złości? W ten sposób nic nie osiągnie.
Zapewne przyszła tutaj wiedziona troską o jego zdrowie, a nie po to, by wysłuchiwać głupich
dąsów. Nie jej wina, że ten przeklęty samolot się rozbił.
– Skoro cię wpuścili, musisz być kimś z rodziny – podjął już spokojniej. – Nic nie
pamiętam.
Zwilżyła wargi koniuszkiem języka, a on patrzył na nią z czujnym napięciem, świadomy i
szczęśliwy, że wypadek nie sparaliżował jego zmysłów. Na wszelki wypadek puścił dłoń
kobiety, nie chcąc, by zorientowała się, jak silnie reaguje na jej obecność. Wielkie nieba,
przecież może być jego siostrą, pomyślał, wiedząc jednak gdzieś w głębi swego jestestwa, że
to nieprawda.
– Zupełnie nic? – zapytała po chwili, najwyraźniej nie mniej zakłopotana niż on. Czuł, że
jest przerażona i że coś przed nim ukrywa. Czyżby ich wzajemne stosunki musiały być
wcześniej powikłane?
Chociaż nie, niekoniecznie. Może ta kobieta tak reaguje, bo on, jej bliski, zachowuje się
jak człowiek zupełnie obcy. Nie wie, dlaczego do niego przyszła, nie rozpoznaje... Dla niej to
wstrząs. Dlaczego jednak, kiedy na nią patrzy, nie może pozbyć się wrażenia, że w ich
relacjach jest coś, o czym wolałaby nie mówić?
– Nic... osobistego – odparł w końcu. Ból głowy odbierał mu ochotę da rozmowy. Zbyt
słaby, żeby przerzucać się słowami, chciał chyba, by już sobie poszła i zostawiła go samego.
Był śmiertelnie zmęczony, powieki same mu się zamykały. Ten nagły przypływ zmysłowego
zauroczenia zupełnie go wyczerpał.
Kobieta wpatrywała się w niego z wyraźną obawą, jakby zastanawiała się, czy może dać
wiarę jego zapewnieniom. Dziwne. Dlaczego miałaby podejrzewać go o kłamstwo? Co
takiego zrobił, że mu nie ufa? Czy nie zdaje sobie sprawy z jego niedołęstwa? Na litość
boską, przecież ledwie uszedł z życiem!
– Nie pamiętasz, że zamierzałeś odwiedzić swojego ojca? – zapytała ostrożnie, a w nim
natychmiast wezbrała ochota, by wrzasnąć, że nie ma nawet pojęcia, kim jest jego ojciec.
Cóż, w każdym razie podsunęła mu kolejny element łamigłówki. Ma ojca. Nie jest zatem sam
na świecie.
– Nie – westchnął, znajdując w sobie na tyle siły, żeby odpowiedzieć. – Możesz wierzyć
albo nie, ale nie pamiętam, że mam ojca, tak jak nie pamiętam, żebym miał... ciebie. Możesz
powiedzieć, jak ci na imię? Kim jesteś, przyjaciółką?
Rozchyliła usta.
– Ja... nie jestem twoją przyjaciółką!
Słysząc, że zaprzecza z takim przekonaniem, zacisnął bezsilnie dłonie. Na Boga, nie
może być przecież jego siostrą. Nie, tylko nie to!
– Kim więc... ? – zaczął, ale głos go zawiódł i zawiodły zmysły. Choć się tego wstydził,
zapadał się na powrót w czarną czeluść. Kobieta, kimkolwiek była, zniknęła.
Ocknął się dopiero wieczorem. Ktoś zaciągnął story w oknach, w sali paliły się lampy.
Dziwne, jak szybko przyzwyczaił się do otoczenia. Innego zresztą nie pamiętał.
Ból nieco złagodniał, nie rozsadzał już czaszki przy najdrobniejszym ruchu głową. Poczuł
zapach jedzenia. Która to godzina? Wczesny wieczór, wnosząc po stłumionych odgłosach
krzątaniny dochodzących z korytarza. Niedługo zaczną zapewne rozwozić kolację, a potem
będą odwiedziny. Pamiętał, że tak było poprzedniego dnia.
Skrzywił się na to słowo.
„Pamiętał”, cóż za ironia! Pamiętał tak niewiele, że był bardziej bezbronny niż małe
dziecko. Na przykład to, że poprzedniego dnia przeniesiono go do tej sali i że serwowano
rosół z kury. Ciekawe, co podadzą dzisiaj? I czy w ogóle pozwolą mu jeść?
Zamknął na moment oczy, jakby sprawdzał możliwości własnej percepcji, po czym
podniósł powieki już bez wysiłku, jakiego wymagało to jeszcze dobę wcześniej.
Poprzedniego dnia był bezradny niczym niemowlę, mimo że nie odniósł przecież żadnych
poważniejszych obrażeń. Dzisiaj było trochę lepiej.
Ponownie zamknął powieki i zaraz powrócił obraz kobiety, tak wyrazisty, jakby siedziała
obok jego łóżka. Otworzył oczy. Pusto. Czy nieznajoma istniała rzeczywiście, czy też to
wszystko mu się przyśniło?
Poruszył się niespokojnie i poczuł w nozdrzach zapach jej perfum. Używała perfum.
Zauważył to, gdy uniosła mu głowę, podając kubek z wodą. Poduszka musiała przejść
zapachem. A więc nie przyśniła mu się. Była tu naprawdę.
Niezwykle charakterystyczny zapach, myślał, rozkoszując się wspomnieniem. Rześki i
niewinny, a przy tym bardzo zmysłowy. Wiedział instynktownie, że jest to zapach, który mu
się podobał, i przez chwilę bawił się myślą, iż byłoby mu miło, gdyby używała go wyłącznie
przez wzgląd na niego, dla jego przyjemności.
Kiedy zapytał, czy nie jest przypadkiem jego przyjaciółką, zareagowała tak, jakby ją
obraził tym przypuszczeniem. Jakby powiedział coś, co nie mieści się w głowie. Jeśli nie
siostra, nie przyjaciółka, to kto zatem? Żona? Dobry Boże, musiałby przecież wiedzieć,
gdyby była jego żoną.
A może rzeczywiście jest mężem tej cudownej istoty? Cóż za podniecająca i jednocześnie
przyprawiająca o nieznośne męki myśl. Gdy raz już zaświtała mu w głowie, nie mógł się jej
pozbyć. Czy właśnie dlatego kobieta pojawiła się przy jego łóżku? Czy dlatego reagowała tak
nerwowo? Może mieli jakąś sprzeczkę przed jego wyjazdem na lotnisko?
Nie, leciał przecież do Anglii. Sam. Bez niej. Poco?
Żeby się z nią zobaczyć? Mieszkaliby osobno?
Była Angielką. To pamiętał. A jeśli nie, musiała od dawna mieszkać w Anglii. Boże,
gdyby tylko wiedział, dlaczego żyją w separacji. Podniósł prawą dłoń, spojrzał na serdeczny
palec. Nie było na nim obrączki. To przecież nic nie znaczy, powiedział sobie. Wielu
żonatych mężczyzn nie nosi obrączek. Zmarszczył czoło. A ona?
Nie dając przystępu narastającej panice, usiłował bezskutecznie przywołać wszystkie
dotyczące kobiety szczegóły. Błękitne oczy to nie dość. Chciał ujrzeć każdy najdrobniejszy
detal jej twarzy.
Rysy kobiety, choć odtworzone z całą pieczołowitością w jego wyobraźni, nadal
pozostawały obce. Myśl, że nie rozpoznaje kogoś z własnej przeszłości, przerażała go i
doprowadzała do rozpaczy. Zna jego ojca, powiedziała mu to, co oznaczało, że miała swoje
miejsce w jego życiu. Jakie miejsce? Jak długo je zajmowała? Gdzie jest jego ojciec? Każde
następne pytanie przyprawiało go o coraz większą panikę.
Czuł, jak zimny pot zlewa jego niedołężne ciało, i walcząc z przerażeniem, rozpaczliwie
szukał jakiegokolwiek punktu zaczepienia.
Chryste, a jeśli nigdy już nie odzyska pamięci? Jeśli jego mózg nie zechce pracować?
Jeśli nie zapełni się ziejąca teraz w umyśle czarna dziura? Co robią ludzie w takiej sytuacji?
Czy wszyscy czują się równie bezradni? Boże, dałby teraz wszystko za kieliszek whisky.
Znikąd pomocy, znikąd ulgi. Nie jest przecież tchórzem, musi sobie poradzić, ale dla
kogoś, kto na co dzień nie wie, co to ból głowy, to zadanie ponad siły.
Przełknął nerwowo ślinę. Zaraz, skąd on to wie? Chwycił się tej myśli niczym
przysłowiowy tonący brzytwy. Skąd wie, że nie cierpiał na migreny, że nie miewał kaca? I że
lubi się napić? Tego ostatniego był niemal pewien. Czyżby powoli wracała mu pamięć?
Nie chcąc spłoszyć wątłego śladu powracających wspomnień, skupił ponownie całą
uwagę na zapamiętanej twarzy kobiety.
Wydawała się teraz znajoma, ale wiedział, że może to być tylko złudzenie spowodowane
faktem, że po wielekroć przywoływana wizja stała się w końcu czymś swojskim, przybrała
rozpoznawalną formę. Pomimo wszystko nie wątpił, iż nieznajoma jest realną istotą, że
istnieje naprawdę, i, co więcej, wcale nie jest nieznajomą.
Ma jasnobrązowe włosy, pamiętał jedwabiste kosmyki muskające jego policzek. Koloru
toffi, poprawił się w myślach. Włosy koloru toffi z jaśniejszymi, kremowymi pasemkami.
Toffi i masło. Albo karmel i śmietana. Kawa i pszenica. Rozkoszował się porównaniami.
Trudniej było przypomnieć sobie inne szczegóły jej twarzy. Była owalna, o mocno
zarysowanej brodzie. Wysoko umiejscowione kości policzkowe, a same policzki
zaróżowione. I usta, które tak bardzo chciał całować.
Śmieszne!
Czym prędzej odrzucił tę myśl. To bez sensu zgadywać, jakie łączą ich stosunki. Zamiast
zapuszczać się na niebezpieczne wody rojeń, powinien poczekać, aż ona sama mu powie, kim
dla niego jest.
Tymczasem borykał się z przerażającą pustką f w głowie. Powinien znaleźć w sobie
więcej otuchy, nadziei, optymizmu. Lekarz – doktor Harper – powiedział mu, że trudno
cokolwiek wyrokować. Mogą minąć dni, tygodnie, a nawet miesiące, zanim odzyska pamięć.
A jeśli nie odzyska jej nigdy?
Lekarzowi łatwo mówić. On nie musi żyć po omacku, na skraju otchłani, która zdolna jest
doprowadzić człowieka do szaleństwa. Ze świadomością będącą kikutem prawdziwej
świadomości. Nie znając własnego nazwiska, wieku, tożsamości. Nie pamiętając własnego
życia...
Promyk optymizmu, który zaświtał wraz z powracającym przed oczy wizerunkiem
kobiety, teraz zniknął. Nie ma sensu udawać, że coś osiągnął. Zielonooka nadal pozostawała
nieznajomą. Piękną, niemniej nieznajomą.
Co tylko dowodziło tego, że nie łączyła ich wcześniej żadna zażyłość. Kiedy teraz o tym
myślał, widział wyraźnie, że kobieta nie była wcale szczęśliwa z faktu, że przeżył katastrofę.
Spoglądała na niego z wyraźną rezerwą, zupełnie jakby oczekiwała reakcji, na które nie mógł
się zdobyć.
I właśnie tu tkwiło niebezpieczeństwo. To otchłań, do której nie powinien się zbliżać,
myślał gorączkowo.
Na pulsujących bólem skroniach poczuł powiew chłodnego powietrza i otworzył oczy. W
nogach łóżka stała pielęgniarka i zapisywała coś na jego karcie. Wiedział, że znajdują się tam
wszystkie dane dotyczące jego stanu: temperatury, ciśnienia krwi, tętna.
Ciekawe, co jeszcze jest tam zapisane? Czuł, że temperaturę musi mieć podwyższoną,
inaczej nie byłby spocony. I że serce bije przyspieszonym rytmem na samą myśl o tym, jaki
jest bezradny. Ktoś mógłby powiedzieć, że to czysto fizyczne objawy, ale on wiedział, że
przyczyny należy upatrywać w stanie jego nerwów.
– Jak się miewamy? – zapytała pielęgniarka i posłała mu szczerbaty uśmiech. Haynes,
pomyślał z niechęcią. Siostra Haynes. Tak się nazywa. Miała dyżur, gdy przyjmowano go
tutaj poprzedniego wieczoru, ale wtedy był półprzytomny.
– Nie wiem, jak pani, ale ja wprost wspaniale – odparł z sarkazmem, choć odwzajemnił
uśmiech, chcąc w ten sposób złagodzić cierpkie słowa. – Proszę mi powiedzieć, kim była
kobieta, która odwiedziła mnie po południu. Miałem przecież gościa, prawda? A może to
tylko zjawa wywołana środkami uspokajającymi, którymi mnie faszerujecie?
Siostra Haynes spoglądała na niego życzliwie. Ma ładne oczy, pomyślał Nathan, oddając
sprawiedliwość ich urodzie. Ale nie tak ładne, jak te, które zapadły mu w pamięć, dodał od
razu w myślach. Tak czy inaczej, w siostrze Haynes miał jedyną nadzieję na oświecenie.
Stary Harper pewnie nie pokaże się już dzisiejszego wieczoru na oddziale.
Pielęgniarka oparła tabliczkę z kartą choroby na ; brzuchu.
– Nie powiedziała panu? – zapytała, wywołując ; w nim nowy przypływ
zniecierpliwienia. Dlaczego wszyscy uparli się, by odpowiadać pytaniami na jego pytania?
Nie pytałby przecież, gdyby wiedział.
– Nie – odparł w końcu, osądziwszy, że mówienie półprawd nie jest wcale cnotą. – Kim
ona jest? Mam chyba prawo wiedzieć? A może mam się bawić w zgadywanki?
Siostra Haynes uniosła wysoko jasne brwi, jakby chciała dać do zrozumienia, że się
zagalopował. Nie miał prawa zgłaszać żadnych pretensji, a już w żadnym razie wobec
niewinnej pielęgniarki, która wypełnia tylko swoje obowiązki.
Siostra Haynes była jednak usposobiona wielkodusznie.
– Cóż, panie Wolfe – odparła z akcentem, w którym rozpoznał instynktownie zaśpiew
południowych stanów USA. – Ta kobieta, jak ją pan nazywa, to pańska żona.
Poczuł ucisk w żołądku.
– Moja żona?
– Tak – odpowiedziała siostra z uśmiechem. – Pani Caitlin Wolfe z Londynu. Angielka.
Co jej pan powiedział? Kiedy stąd wychodziła, wyglądała na dość przygnębioną.
Nie mógł uwierzyć własnym uszom. Mój Boże, rozpoznałby ją przecież, gdyby była jego
żoną! Widział ją z bliska, podawała mu wodę – i nic, nawet zapach jej perfum nie wywołał
żadnych skojarzeń.
– To zapewne szok dla pana? – odezwała się zaniepokojona nie na żarty pielęgniarka.
Czyżby przestraszyła się, że za dużo powiedziała? A niech to, jeśli ta kobieta jest jego
żoną, miał prawo o tym wiedzieć. Choćby tylko z tej racji, by mógł z nią porozmawiać, gdy
znowu przyjdzie. Jeśli przyjdzie.
Teraz dopiero dotarło do niego, co siostra Haynes powiedziała o przygnębieniu tej, której
nie znał, a która była podobno jego żoną.
– Wyjechała? Gdzie się podziała? – dopytywał się rozgorączkowany.
– Poszła pewnie do hotelu – uspokoiła go siostra Haynes i zaczęła badać mu puls. –
Myślę, że przyjdzie jutro, skoro już przyjechała z tak daleka.
– Gadanie – mruknął, zagniewany raptem, że przerwała jego rozmyślania. Jak, do diabła,
ma wracać do zdrowia, jeśli nie rozpoznał swojej własnej żony? Dlaczego nie powiedziała
mu, kim jest?
– Wróci tutaj – pocieszyła go siostra z ufnością. – Niech pan spokojnie czeka na jej
odwiedziny i pomyśli, że nie każdy ma tyle szczęścia.
Zacisnął szczęki. Wiedział, że pielęgniarka ma rację. Katastrofa nadal pozostawała
przerażająco świeża w jego pamięci. W końcu przeżył, wyszedł z wypadku cało, tyle że
stracił pamięć. Musi uzbroić się w cierpliwość, a wszystko będzie dobrze.
Dlaczego więc odnajdywał w sobie tyle złości? Dlaczego tak dręczył go obraz... żony?
Nie miał prawa przypuszczać, że nie jest jej bliski, a jednak dostrzegał w jej wzroku pewien
dystans.
Następny dzień upłynął mu na oczekiwaniu. Pomimo przygnębienia noc przespał w miarę
spokojnie i obudził się w rześkim nastroju. W końcu dowiedział się, kim jest, może nie
bezpośrednio, ale w każdym razie zyskał podstawę, na której będzie mógł odbudować swoje
życie.
Jeśli idzie o jego małżeństwo, postanowił być optymistą. Skoro znajdowało się w
kryzysie, a instynkt podpowiadał mu, że nie jest to wykluczone, to kto wie, czy wypadek nie
byłby sposobem jego przezwyciężenia. Jeśli on i... No właśnie, jak nazwała ją siostra Haynes?
Caitlin? Tak, Caitlin. Zatem jeśli on i Caitlin mieli jakieś kłopoty, teraz nadeszła szansa, by je
rozwiązać. Zapomnieć o wszystkim (tu akurat nie był potrzebny z jego strony żaden wysiłek)
i zacząć od początku.
Przed lunchem pojawił się doktor Harper, jak zawsze w obstawie innych lekarzy.
Przypadek Nathana Wolfe’a najwyraźniej wzbudzał zainteresowanie medyków. On sam leżał
bez słowa, słuchając szczegółowego i stąd żenującego wykładu na temat własnego stanu.
Niestety, nie usłyszał nic pocieszającego. Wszyscy zdawali się mieć własne zdanie, ale
nikt nie potrafił zaproponować żadnej metody leczenia. Harper powiedział, że medycyna jest
bezradna wobec amnezji, i jedyne, co są w stanie zrobić, to dbać o kondycję fizyczną pacjenta
i wierzyć w dobre rokowania.
Wysilony optymizm ostatecznie wziął w łeb, gdy nadeszła pora popołudniowych
odwiedzin, a kobieta, która była jakoby jego żoną, ciągle się nie pojawiała.
A on tak liczył na jej wizytę, tak bardzo chciał zadać jej te kilka pytań, które dręczyły
jego umysł.
Kim jest?
Czym się zajmuje?
Skąd pochodzi?
Co robił w samolocie, który uległ katastrofie?
Mówił sobie, że nie wolno mu tracić ducha. Być może zaprzątnęły ją inne sprawy. Jakie,
nie wiedział. Drażniła go tylko myśl, że być może nie przyjechała do Nowego Jorku sama.
Mało pił, kolacji niemal nie ruszył, narażając się na połajania wszędobylskiej siostry
Haynes.
– Powinien się pan cieszyć, że pan żyje, panie Wolfe – powtarzała, badając mu puls. –
Jeśli zadręcza pana to, że stracił pan pamięć, niech pan pomyśli, jakby się pan czuł, gdyby
wyszedł z wypadku bez ręki albo nogi.
Jasne, nie byłby zachwycony takim rozstrzygnięciem, ale wtedy przynajmniej by
wiedział, co się z nim dzieje. Lekarz nie musiałby mu mówić, jak się nazywa.
Kiedy jego żona nie zjawiła się w porze wieczornych odwiedzin, zaczęła ogarniać go
panika. Czuł narastający ból w skroniach. Pozwolono mu już wstawać, poszedł więc do
łazienki i ledwie wrócił. Nogi miał jak z waty.
Gdzie ona jest? Kim jest? A jeśli to nie jego żona tylko jakaś wariatka, która czerpie
przyjemność z torturowania innych ludzi? Nie, powiedzieli mu przecież, że nazywa się
Wolfe, Caitlin Wolfe, tak samo jak on. Miał paszport na to nazwisko.
Spał źle mimo zaaplikowanych lekarstw uspokajających. Męczyły go koszmary. Śniło mu
się, że spogląda w lustro i widzi odbicie jakiegoś obcego mężczyzny.
Rano próbował się ogolić. Kilkudniowy zarost, dobry w połączeniu z opalenizną z
Miami, na jego bladej twarzy wyglądał niechlujnie. Ręce tak mu drżały, że zaciął się kilka
razy i w efekcie wyglądał jeszcze gorzej niż przedtem.
I co z tego, pomyślał, moszcząc się na powrót w łóżku. Kogo obchodzi jego wygląd? Nie
spodziewał się już wizyty swojej „żony”. Kimkolwiek była, najwyraźniej nie chciała mieć z
nim do czynienia. Leżąc, zastanawiał się, co takiego dojrzał w jej twarzy, i upewniał coraz
bardziej, że był to strach. Strach, który czaił się w tych zielonych oczach i paraliżował jej
myśli. Tak, bała się. Ale czego? Jego, swego męża? Tego, w jakim jest stanie? Czy może –
jakim człowiekiem był przed katastrofą?
Spojrzał na swoje dłonie, jakby z nich spodziewał się wyczytać odpowiedź. Czy był
gwałtownikiem? Bił żonę? Czy dlatego wyglądała na taką... spiętą?
Znowu powróciły lęki i znowu udało mu się położyć im tamę, ale czuł, że jeśli nie
wyjaśni tego wszystkiego, to jego wątły w tej chwili umysł nie wytrzyma takiego obciążenia i
zwariuje.
Uderzył zaciśniętą pięścią w białe prześcieradło, znów rozprostował dłoń i podsunął ją
sobie przed oczy. Widząc, że pacjent z sąsiedniego łóżka patrzy na niego z niepokojem,
pomyślał, że musi dziwnie wyglądać, kiedy tak wpatruje się w swoje ręce. Schował je pod
kołdrę i posłał sąsiadowi krzywy uśmiech. Musi uważać, żeby naprawdę nie postradać
zmysłów.
Nie przestawał jednak zadręczać się wymyślaniem kolejnych możliwych historii. Dłonie
nie muszą nic mówić na temat charakteru, ale mogą coś powiedzieć o wykonywanej pracy.
Jego dłonie były silne, choć nie dostrzegł na nich ani odcisków, ani zadrapań, ani śladów
smaru pod paznokciami. Nie był więc robotnikiem. Kim zatem? Zegarmistrzem?
Policjantem? Szpiegiem?
Z trudem przełknął twardy gulasz i zwiędłe surówki, które podano tego dnia jako lunch.
Miał wrażenie, iż wie, że zwykle jedzenie szpitalne jest niesmaczne. Czy miało to oznaczać,
że był już kiedyś w szpitalu?
Po godzinie nadal nic nie wiedział o swojej pracy, podobnie jak nie miał pojęcia, czy
leżał już kiedyś w szpitalu. Bił głową w mur, miał zmącone myśli.
Uniósł się na łokciu i usiadł. Zbliżała się pora kolejnych odwiedzin. Poprzedniego dnia do
jego sąsiada też nikt nie przyszedł. W ogóle jak dotąd nikt go nie odwiedził. Odwrócił się do
towarzysza i już zamierzał powiedzieć coś miłego, by poprawić mu humor, gdy zobaczył
zbliżającą się korytarzem kobietę.
To ona.
Caitlin.
Jego żona!
Przełknął niespokojnie ślinę i poczuł, że powinien znowu iść do łazienki. Chryste,
reagował jak dziecko, podniecony jej widokiem. W końcu nie robiła mu żadnej łaski.
Spóźniła się całą dobę!
Ledwie to pomyślał, natychmiast uświadomił sobie własne uchybienia. Nie zrobił nic, by
lepiej wyglądać, chociaż mógł o to zadbać. Miał na sobie burą szpitalną piżamę. Trudno, w
końcu zwykle sypiał nago.
Był tak uszczęśliwiony, że przyszła, iż nie zastanowił się nawet nad tym, skąd pamięta
swoje zwyczaje. Czekał na nią od dwóch dni. Pomimo heroicznych wysiłków, by wreszcie się
zmobilizować i wziąć w garść, potrzebował jej pomocy bardziej niż kiedykolwiek.
Rozdział 4
Lisa Abbott stała przy oknie w salonie swojego mieszkania i spoglądała na skąpany w
deszczu balkon. Plastykowy stolik i ogrodowe krzesła ociekały wodą. Trudno było sobie
wyobrazić, że jeszcze niedawno tutaj właśnie się opalała.
Cóż, od tamtej chwili minęło kilka miesięcy, w czasie których angielska pogoda dała jej
się dobrze we znaki. Dlaczego, na miłość boską, ciągle leje, kiedy powinien spaść już śnieg?
Wilgoć zdawała się przenikać do mieszkania, wciskać w każdy kąt, niemiła, okropna,
dokuczliwa.
Ponura pogoda harmonizowała zresztą ze stanem ducha Lisy. I pomyśleć, że jeszcze kilka
tygodni temu z takim optymizmem spoglądała w przyszłość. Taka była szczęśliwa, taka
pewna, że wszystko się dobrze ułoży.
Poczuła łzy pod powiekami. Powinna była wiedzieć, że kusi los. A jednak ten los nie
obszedł się z nią do końca okrutnie. Właściwie była mu wdzięczna, że oszczędził Nathana. Bo
Nathan żył, wiedziała już o tym. Dlaczego więc do mej nie dzwoni? Od jego sekretarki
dowiedziała się, że leży w nowojorskim szpitalu. Dziewczyna nie potrafiła powiedzieć, kiedy
szef wróci, ale miał tam przecież telefon. Jaki jest powód, dla którego się nie odzywa? Czy
wszystko mu jedno, co ona czuje?
Westchnęła, drżąc lekko z chłodu. Gdyby tylko mogła coś zrobić. Ale co? Praca w
kasynie wiązała jej ręce, poza tym nie powinna pod żadnym pozorem wzbudzać podejrzeń
Carla, bo ten gotów był pomyśleć, że chcą go oszukać. Nie mogła nawet wsiąść w samolot i
polecieć do Stanów. Nic nie mogła zrobić – pozostawało jedynie czekać.
Zgrzytała ze złości zębami na myśl o straconych setkach tysięcy dolarów, które poszły z
dymem. I to dosłownie. Bo przecież nie była tak naiwna, by wierzyć, że walizka Nathana
ocalała z katastrofy. Na pewno nie wziął jej do kabiny jako bagaż podręczny. Nie chciał, by
rzucała się w oczy. Oddana do luku, musiała spłonąć jak wszystko.
Walizka przepadła, on przeżył. A Carl? Cóż, Carl nie może mieć pretensji o to, że
samolot runął na ziemie. Wypadek, siła wyższa. Tyle chyba potrafi zrozumieć.
Zadzwoniła do niego dzisiaj i zaprosiła go na spotkanie. Nathanowi pewnie nie
spodobałoby się to, ale niech tam, Nathan i tak o niczym się nie dowie. Nie próbował się z nią
skontaktować, nie przyszło mu do głowy, że ona umiera tutaj z niecierpliwości, więc nie ma
prawa mieć pretensji.
Czekała i nie mogła się go doczekać, pragnęła zaspokoić swoje podniecenie, ten głód,
który kazał jej zadzwonić po Carla i zwabić go do siebie. Tak strasznie potrzebowała
mężczyzny. Jakiegokolwiek mężczyzny. Dzisiaj, teraz, już.
Gdyby sekretarka Nathana potrafiła być odrobinę milsza, gdy ona, Lisa, wreszcie zebrała
się na odwagę i zadzwoniła do jego biura. Ale nie, antypatyczna dziewczyna poradziła jej, by
skontaktowała się z panią Wolfe i od niej zasięgnęła dokładniejszych informacji. Głupia
krowa! Ciekawe, czy domyśliła się, że Nathan ma kochankę i że to ona właśnie próbuje
czegoś się dowiedzieć? Może tak, a może nie. W każdym razie Lisa nie mogła z niej nic
wydobyć.
A przecież wciąż miała swoje potrzeby i wcale nie najmniej istotną spośród nich były
pieniądze. Czyżby okazało się, że Nathan to była słaba karta? Cała nadzieja w tym, że Carl
okaże się równie hojny. Jeszcze nie tak dawno podobała mu się przecież.
Zacisnęła usta ze złości. To nie w porządku. Po prostu nie w porządku. Świat nie jest
sprawiedliwy. Ta suka, Caitlin, nigdy o nic nie musiała walczyć, a jej wymyka się z rąk
jedyna okazja w życiu. Bo co zrobi, jeśli Nathan zostanie kaleką albo paralitykiem? Czy nadal
będzie do niego czuła to samo, co dawniej?
Ponure przypuszczenia. Nie powinna nastawiać się tak pesymistycznie. Nathan wróci do
zdrowia. Na pewno. A wtedy się rozwiedzie. Caitlin przecież dla niego się nie liczyła; gdyby
nie pieniądze jej ojca, w ogóle nie zwróciłby na nią uwagi. Musi o tym pamiętać i nie
desperować.
Westchnęła. Nie byłoby tych kłopotów, gdyby pierwotny plan Nathana się powiódł i
Matthew Webster przekazałby mu firmę. Teraz byliby już pewnie razem. Akcjonariusze,
widząc, że nowy szef dba o ich udziały, nie zważaliby, czy nadal jest żonaty z Caitlin, czy też
ma inną partię. Z taką to przecież nadzieją przyjechała trzy lata temu do Anglii.
Wszystko jednak ułożyło się inaczej. Caitlin dowiedziała się o romansie męża i gdyby nie
atak serca jej ojca, zostawiłaby Nathana na lodzie. Na domiar złego Webster zatrudnił tego
durnia, O’Briena. Obydwaj nie wysuwali żadnych zarzutów, ale najwyraźniej nie ufali
Nathanowi za grosz. Czyżby odsunęli go na bok, gdy Caitlin coś powiedziała? Czy cała ta
sitwa sprzysięgła się przeciw jej kochankowi? Jeśli tak, to Lisa nie dziwiła się, że użył
wszystkich sposobów, by przytrzeć nosa tym draniom.
Zadrżała. Robiło się ciemno. W domach naprzeciwko zapłonęły światła. O szóstej miał
przyjść Carl, a ona nie zrobiła jeszcze makijażu. Nieważne. Może w ogóle nie będzie
potrzebny.
Zastanawiała się, czy to nie lekkomyślność zadawać się z człowiekiem pokroju Carla
Walkera tylko dlatego, że jest wściekła. Co zrobiłby Nathan, gdyby dowiedział się, że go
oszukuje? Skrzywiła się. Nigdy się nie dowie. Carl będzie milczał. Jego żona stanowiła
gwarancję, że nie będzie żadnych kłopotów.
Matthew Webster podniósł zmęczone oczy znad dokumentów. Marshall O’Brien wszedł
do jego biura ze swobodą wskazującą na to, że czuje się tu jak u siebie w domu. Choć znał
swojego szefa od dawna, był jego osobistym asystentem zaledwie od dwóch lat; do czasu
choroby starszego pana pozostawał w cieniu.
Nawet teraz niewiele osób zdawało sobie sprawę z jego roli, a i ci nie byli skorzy do
wyciągania wniosków i wypowiadania komentarzy. Matthew Webster należał bowiem do
ludzi trzymających innych na dystans. Do swoich pracowników odnosił się tak, jak do córki, z
szacunkiem i troską, ale bez sentymentów.
A jednak po ataku serca wiele się zmieniło. Dotyczyło to chociażby planów przekazania
firmy. Nie bacząc, co mówią lekarze, Matthew nie zamierzał wycofać się z interesów, jak
tego oczekiwano. Przeciwnie, przestał to brać pod uwagę. Tylko on wiedział, że choroba nie
przyszła znikąd. Rozczarowanie zięciem było przyczyną skrywanych zgryzot. Od wielu
miesięcy żył w napięciu nerwowym, świadomy, że Nathan nie jest człowiekiem, któremu
mógłby zaufać. Wybrał córce na męża człowieka słabego i fałszywego; i choć nie kierował
się nigdy emocjami, myśl ta zatruwała mu życie.
Teraz chwycił się za serce, czując znajome ukłucie. Cholera, boli. A jeszcze kilka
miesięcy wcześniej taki był szczęśliwy, taki dumny ze swojej decyzji, tak święcie
przekonany, że oto znowu nadarza się szansa ułożenia życia Caitlin po jego myśli. Jej
poprzedni chłopak okazał się nic nie wart. Kiedy dziewczyna wróciła do domu, żeby leczyć
rany, z trudem powstrzymał się, by nie wygłosić sakramentalnego: „A nie mówiłem?”. I
właśnie wtedy na horyzoncie pojawił się Nathan Wolfe. On, Matthew Webster, nie posiadał
się z radości, gdy młodzi ogłosili zaręczyny. Uważał się za najszczęśliwszego człowieka na
świecie. Jakiż był naiwny!
Powinien był wiedzieć, że każdy mężczyzna, który spodoba się Caitlin, już przez sam ten
fakt jest człowiekiem podejrzanym. Wybierała tak fatalnie, że rozsądek nakazywał nie
traktować jej decyzji poważnie. Zrazu jednak Nathan zdawał się reprezentować wszystko,
czego on, ojciec, oczekiwał od przyszłego zięcia. Był starszy od Caitlin, a to oznaczało, że ma
większe od niej doświadczenie. Sprawiał wrażenie chętnego do i nauki, Matthew ufał przeto,
że będzie mógł nim pokierować i po przekazaniu mu firmy z dala sprawować pieczę nad
interesami.
Zaufanie...
Ależ był łatwowierny. I pomyśleć, że po tylu latach pokładania wiary wyłącznie w
samym sobie, dał się tak łatwo zwieść. Przynajmniej na początku.
Bo Nathan nie tylko nie był tak sprytny, za jakiego brał go Webster. Nie był nawet tak
sprytny, za jakiego sam się uważał. Już w pierwszych miesiącach współpracy zaczęły
dochodzić opinie świadczące wymownie o niedostatkach zięcia.
Atak serca przyszedł w najgorszej chwili. W trakcie przedłużającej się rekonwalescencji
Matthew przyglądał się bezradnie, jak Nathan systematycznie niszczy firmę. Bilans półroczny
okazał się katastrofalny i kiedy Matthew wrócił wreszcie do biura, opadli go zewsząd
rozwścieczeni sposobem prowadzenia interesów akcjonariusze. Grozili, że zgłoszą wotum
nieufności wobec zarządu Webster Developments, zapowiadali, że sprzedadzą swoje akcje
byle komu i byle szybciej. Sytuacja była krytyczna. Matthew musiał przedsięwziąć radykalne
kroki zaradcze i ratować to, co jeszcze można było uratować.
Nie wyrzucił Nathana, ale tylko dlatego, że przyznając, iż zięć jest człowiekiem
niekompetentnym, potwierdziłby jedynie własną winę. To zaś oznaczałoby natychmiastowy
spadek kursu akcji na giełdzie. Wybrał inną metodę: nic nie mówiąc, po cichu i stopniowo
odsuwał Nathana od wszystkich kluczowych spraw, pozbawiając go w końcu wszelkiej
odpowiedzialności za cokolwiek. W ten sposób, chcąc nie chcąc, i wbrew zaleceniom lekarzy,
znów przejął ster.
Nie wiedział, co myśli Caitlin o zmianie pozycji męża. Ku jego zdumieniu, sprawiała
wrażenie nawet zadowolonej takim obrotem spraw. Ale on za nic nie chciał dopuścić do
siebie myśli, że Nathan mógł ją zawieść i że stąd ta jej złośliwa satysfakcja. Nie był w stanie
przyznać, że tak okrutnie pomylił się w ocenie tego człowieka. Nic więc nie mówił, bo
nikomu nie zwierzał się ze swoich niepokojów.
Prawie nikomu...
Gdy poprosił Marshalla, by ten zgodził się dla niego pracować, był gotów zapłacić mu
każdą sumę, tak bardzo potrzebował zaufanego człowieka; kogoś, kto trzymałby rękę na
pulsie, kontrolował interesy, a jednocześnie potrafił pozostawać w cieniu. Wiedząc jednak, że
któregoś dnia umrze, Matthew musiał podjąć jakieś decyzje odnośnie O’Briena i perspektywa
ta napełniała go goryczą. Długo odsuwał ową chwilę, ale czas płynął nieubłaganie. Matthew
nie mógł w nieskończoność zarządzać firmą. Czuł, że siły go opuszczają i że pora wyznaczyć
następcę. Nathana wykluczał. A Marshall...
Marshall nadal stanowił dla niego zagadkę.
Westchnął. Gdyby tylko ten chłopak potrafił go zrozumieć. Ale czy Marshall zdoła
zapomnieć, że ten sam Matthew Webster kiedyś, przed wielu laty, nie dał mu pracy? Nie, nie
zapomni i nigdy nie wybaczy. Przecież zgodził się przejść do Webster Developments tylko ze
względu na swoją starą, bezradną matkę.
– Dzwoniła Caitlin – oznajmił właśnie, siadając w fotelu naprzeciw pracodawcy i mierząc
go zimnym spojrzeniem niebieskich oczu. – Pomyślałem, że będziesz ciekaw, co mówiła. –
Założył nogę na nogę i spojrzał na niego bezczelnie.
Webster z trudem powściągnął gniew, jego serce zaczęło bić niespokojnie. Czyżby żona
miała rację? Czyżby rzeczywiście popełnił następny błąd? Marshall zdawał się nienawidzić
swojego szefa równie mocno, jak ten go podziwiał. Nie okazywał przełożonemu ani cienia
szacunku.
– Nie chciała ze mną rozmawiać? – spytał Webster z wyrzutem w głosie. – Wiedziałeś
przecież, że czekam na jej telefon. Prosiłem, żebyś przełączył, kiedy zadzwoni.
Marshall wzruszył ramionami. Średniego wzrostu, z krótko ostrzyżonymi włosami, w
okularach w drucianej oprawie, wprowadzał wszystkich w błąd swoim wyglądem. Wyglądał
niepozornie, ale był silny jak wół i równie uparty. Zupełnie jak Caitlin...
– Nie chciała czekać – odparł, nonszalancko strząsając niewidzialny pyłek z rękawa.
Zawahał się, po czym dodał z ociąganiem: – Odniosłem wrażenie, że była... zdenerwowana.
To zapewne musi być dla niej nie lada wstrząs. Własny mąż jej nie poznaje!
– Powiedzmy, że tak jest w istocie – mruknął Matthew z rezerwą, stukając przy tym
piórem o blat biurka. – Jak myślisz, kłamie czy rzeczywiście stracił pamięć? Co zrobimy, jeśli
to prawda?
Z twarzy Marshalla nic nie można było wyczytać.
– Pytasz o nieścisłości w kontrakcie południowoamerykańskim, nad którym pracował?
– Na pewno nie o zdrowie Nathana – skrzywił się Matthew. – Co do tego nie masz chyba
żadnych wątpliwości? Jak mogliśmy do tego dopuścić? Czy ja muszę wszystkiego pilnować?
– Uparłeś się, żeby go nie wyrzucać – przypomniał mu Marshall beznamiętnie.
– Tylko dlatego, że narobiłby jeszcze więcej szkód, gdyby odszedł – sarknął Webster. –
Po za tym nie sądziłem, że będzie na tyle bezczelny, by znowu narażać firmę na straty.
Myślałem, że zmądrzał po tym, jak już raz omal nie doprowadził nas do ruiny. Niech ja tylko
dorwę tego gnojka!
– Nie obchodziło cię, co czuje Caitlin, kiedy pozwoliłeś mu zostać? – zapytał Marshall
zgryźliwie.
– Obchodziło, ale to jej mąż. Jak miałem jej powiedzieć, że wyszła za drania? Nie jestem
z kamienia, Marshall, możesz mi wierzyć.
– Teraz jednak zmieniłeś zdanie.
– Sytuacja tego wymaga – stwierdził Matthew sucho. – Nie możemy już się z nim cackać.
Musimy myśleć o firmie. Boże, gdyby wyszło na jaw, na jakim znaleźliśmy się zakręcie, nie
wiem, co stałoby się z naszymi akcjami. – Milczał przez chwilę, rozważał coś w myślach,
wreszcie się odezwał: – Cóż, dopóki nie wróci do Anglii, nic nie możemy zrobić. Wróci, a
wtedy polecisz swojemu lekarzowi, żeby go zbadał. Jeśli jednak okaże się, że naprawdę
stracił pamięć, trudno będzie dowieść mu cokolwiek. Nie możesz oskarżać człowieka, który
nie ma bladego pojęcia, co mu właściwie zarzucasz. – Pełnym irytacji gestem rzucił pióro na
blat biurka. – Do jasnej cholery, trudno mu będzie dowieść cokolwiek, niezależnie od wyniku
badań i diagnozy. Jeśli udało mu się zwieść lekarzy w Stanach, dlaczego nie miałby zwieść
tutejszych? Jak mam, do diabła, powiedzieć Caitlin, że jej mąż jest kryminalistą? Szczęście w
nieszczęściu, że nie mają dzieci. To jeszcze bardziej skomplikowałoby sprawę.
– Szczęście w nieszczęściu, rzeczywiście – powtórzył Marshall z nieprzyjemnym
grymasem na ustach.
– Muszę powiedzieć, że jesteś mi niezwykle pomocny i nie udawaj, że nie wiesz, co mam
na myśli. Przyznaję, popełniłem kilka błędów, ale Nathan okazał się moją największą
pomyłką.
Marshall westchnął, jakby ostatnia uwaga go zniecierpliwiła. Zmarszczył brwi.
– Jest nadzieja – powiedział – że jego stan się poprawi, że to tylko przejściowe
zaburzenia. Być może pamięć mu wróci, kiedy wreszcie znajdzie się we własnym domu, w
znajomym otoczeniu, wśród bliskich sobie ludzi. Powiadają, że jeśli idzie o amnezję, nigdy
nic nie wiadomo. W takich przypadkach nie da się przewidzieć przyszłości.
– Co nie rozwiązuje naszych problemów – dodał Matthew zmęczonym głosem. –
Rekonwalescencja może trwać kilka miesięcy. Dopóki nie wyzdrowieje, nie będziemy mogli
się z nim rozprawić, a ja sam będę musiał naprawiać wszystkie błędy.
Marshall uniósł brwi.
– Jest pewna kobieta, Lisa Abbott. Ona może coś wiedzieć. Mógłbym z nią porozmawiać.
– I ostrzec Nathana, że zamierzamy dobrać mu się do skóry? Mowy nie ma. – Matthew
pokręcił głową. – Na razie mamy związane ręce. Możemy tylko czekać i wierzyć, że nie
przepuścił wszystkich pieniędzy.
Pół miliona! Wierzyć się nie chce, że mu się udało. Miał diabelne szczęście.
– Dziwne określenie w odniesieniu do kogoś, kto uległ wypadkowi – zauważył Marshall z
przekąsem. – Jeśli rzeczywiście kompletnie nic nie pamięta, musi się czuć dość kiepsko. W
porządku, rozumiem, że chcesz odzyskać swoje pieniądze, ale miejże trochę litości. Nie
pamięta swojego nazwiska, imienia. Nic. Ciekaw jestem, jak on to znosi? Ciężka sprawa.
– Mhm...
Matthew nie potrafił wzbudzić w sobie choćby cienia współczucia dla Nathana. Bał się,
że zięć, człowiek całkowicie pozbawiony skrupułów, mógł dokonać innych jeszcze nadużyć.
– Pomyśl o Caitlin – ciągnął Marshall. – Zacietrzewienie niewiele ci pomoże. Obiecałem
ci, zajmę się Nathanem, kiedy tylko wyzdrowieje.
– Myślę o niej – bronił się Matthew. – Nie jestem takim egoistą, za jakiego mnie
uważasz. – Spuścił głowę, widząc oskarżycielski wzrok asystenta. – W porządku. Zrobię to,
czego chcesz. Po to cię w końcu zatrudniłem.
Rozdział 5
Caitlin obróciła się na lewy bok, próbując wygodniej ułożyć się w fotelu. W tej pozycji
nie musiała spoglądać na śpiącego męża. Mimo że miał zamknięte oczy, nie mogła w jego
obecności zaznać spokoju.
Pozostali pasażerowie pierwszej klasy transatlantyckiego samolotu drzemali beztrosko,
ukołysani jednostajnym szumem silników. Nawet stewardessy zniknęły – nie niepokojone
przez nikogo jadły swój posiłek, a z pomieszczenia służbowego obok kuchni dochodził
smakowity, drażniący nozdrza zapach smażonych steków.
Teraz żałowała, że nie zdecydowali się na podróż concordem następnego ranka.
Niepotrzebnie tak bardzo się spieszyła. Wybrała jednak nocny przelot, by uniknąć rozmów z
mężem. Zazwyczaj z łatwością zasypiała w samolocie, sądziła więc, że tak będzie i tym
razem. Dopiero na lotnisku uświadomiła sobie, jak bardzo samolubną podjęła decyzję. Widok
napiętej twarzy Nathana był niczym oskarżenie, niczym jawny dowód, że oto popełniła błąd.
Perspektywa nocnego lotu musiała przywodzić mu na pamięć niedawno przeżyty
koszmar. Nie zarejestrował co prawda wówczas momentu wsiadania do maszyny, lecz
przecież wspomnienie samej katastrofy ciągle jeszcze było żywe.
Teraz zdawał się spać, może więc niepotrzebnie się martwiła. Z właściwym sobie
brakiem wrażliwości zostawił ją na pastwę głęboko skrywanych lęków.
Znowu zmieniła pozycję, i tym razem tak odwracając głowę, by go nie widzieć. Nie
chciała na niego patrzeć. Nie chciała o nim myśleć, choć wiedziała już, że to niemożliwe. W
chwili, gdy zobaczyła go w szpitalu, stało się coś, co sprawiło, że żyła teraz w nieustannym
niepokoju, całkowicie niezdolna o nim zapomnieć.
Dziwne uczucie, zważywszy ich dotychczasowe stosunki. Na dobrą sprawę byli sobie
całkowicie obcy przez wszystkie dni trwania ich małżeństwa. Żyli każde własnym życiem i
mało obchodziło jedno, co robi drugie. Po katastrofie zaś przyleciała do Nowego Jorku tylko
dlatego, że oczekiwał tego po niej jej ojciec. Nie chciała się angażować, jakkolwiek okrutnie
by to brzmiało. Nie ponosiła przecież winy za to, że Nathan uległ wypadkowi.
A jednak...
Zwilżyła usta. Co naprawdę poczuła, gdy otworzył oczy i spojrzał na nią, nachyloną nad
szpitalnym łóżkiem? Na pewno nie obojętność, to musiała przyznać sama przed sobą.
Miał takie ciemne oczy. Czy zawsze były tak pełne wyrazu?
Zdawał się też szczuplejszy. I dopiero teraz zauważyła, że dawno nie strzygł włosów, a
jego długie kosmyki układają się z wdziękiem na czole.
Najdziwniejszy zaś był jego wzrok. Przyprawił ją o drżenie i gdyby nie znała go tak
dobrze, powiedziałaby, że w było w tym spojrzeniu – niejednym zresztą, jakim ją obdarzył –
pożądanie. Tak, pożądanie! A przecież było to niemożliwe. Ileż razy w przeszłości powtarzał,
że czuje do niej jedynie wstręt? Teraz inaczej – spoglądał na nią tak, jakby naprawdę jej
pragnął.
To skutek wypadku, tłumaczyła sobie. Katastrofa musiała być dla niego traumatycznym
przeżyciem i odmieniła wszystko w jego głowie. To dlatego ta pierwsza wizyta w szpitalu
świętego Anzelma tak bardzo wytrąciła ją z równowagi. Oczekiwała po prostu innej reakcji i
zaskoczyło ją to, co zastała.
Przez następne dni usiłowała uświadomić mu, jak wyglądało ich małżeństwo. Za każdym
razem, gdy próbował jej dotknąć, pogłaskać po policzku czy uścisnąć dłoń, spotykał się z
widocznymi objawami rezerwy, a nawet niechęci. Nie chciała, by jej dotykał. Nie chciała, by
nawiązała się między nimi bodaj i najwątlejsza nić porozumienia, skoro o żadnym
porozumieniu między nimi nie mogło już być mowy. Nade wszystko zaś nie chciała
wskrzeszać uczuć, które uznała za dawno pogrzebane i które nigdy nie były prawdziwe. Teraz
sprowadzały się zaledwie do odczuwanej wobec męża litości.
Nie przychodziło jej to łatwo i nie miała pewności, czy osiągnęła swój cel. Czasami
przyłapywała go na tym, jak przygląda się jej w zamyśleniu, z ciekawością i niepewnością
jednocześnie. Czuła w takich razach ciarki na skórze, tyle było poufałości i czułości w jego
spojrzeniu. Nie zdradzał się jednak przed nią ze swoimi myślami. Czy czekał, aż znajdą się
sam na sam, by uczynić pierwszy gest?
Na razie musiał po prostu walczyć z ograniczeniami, które narzucała amnezja. Caitlin
usiłowała przekazać mu wszystkie fakty dotyczącego jego życia, ale widziała, że Nathan nie
jest w stanie połączyć ich w sensowną całość. Być może byłoby mu łatwiej, gdyby udało się
jej dotknąć jakiś czuły punkt, znaleźć najdrobniejszy bodaj punkt oparcia dla zablokowanej
pamięci. Nie znajdowała jednak niczego takiego. Nawet wizyta ojca nie zrobiła na chorym
żadnego wrażenia.
Zasępiła się. Jej spotkanie z teściem było całkowicie poronione. Chcąc oszczędzić
starszemu panu szoku, zamiast informować go o katastrofie przez telefon, postanowiła
przekazać mu wiadomość osobiście. Poleciała do mego od razu drugiego dnia pobytu w
Nowym Jorku.
Z Atlantic City pojechała taksówką do Prescott i tu bez trudu znalazła tartak Wolfe’a.
Zaniedbany teren zakładu wywarł na niej przygnębiające wrażenie. Gdyby nie dym unoszący
się z komina, poleciłaby kierowcy zawracać na lotnisko. Kazała mu jednak zaczekać i ruszyła
sprawdzić, czy Jacob Wolfe w ogóle tu mieszka.
Był w domu. Sam otworzył drzwi, wprawiając ją w przerażenie swoim wyglądem.
Przypominał chodzący szkielet, obleczony pergaminową skórą. Prawda, przypomniała sobie,
Nathan mówił jej, że ojciec choruje. Dlatego przecież poleciał do Stanów.
Bardzo szybko wyjaśniło się jednak, że wizyta u ojca była kłamstwem wymyślonym na
jej użytek. Jacob ucieszył się wprawdzie, że wreszcie ma okazję poznać synową, ale twierdził,
że nie widział syna od roku. Co zatem sprowadziło Nathana do rodzinnego kraju i dlaczego
nie powiedział jej prawdy?
Jacob Wolfe nie potrafił odpowiedzieć na te pytania. Widać było jednak, że przejmuje się
losem syna, bo uparł się lecieć do Nowego Jorku, by na własne oczy przekonać się, jaki jest
jego stan. Caitlin chętnie przystała na tę propozycję. Liczyła po cichu, że widok ojca obudzi
w uśpionej pamięci jakieś wspomnienia, wskrzesi coś, czego ona sama wskrzesić nie mogła.
Niestety, wizyta okazała się wstrząsem dla Jacoba, lecz bynajmniej nie dla Nathana. Stary
człowiek wyszedł ze szpitala zmieszany i zupełnie wytrącony z równowagi. Nic nie mówił,
ale Caitlin wyczuwała jego oszołomienie. W końcu wymamrotał jakieś usprawiedliwienie i
tyle go widziała.
Więcej już się nie pokazał, a komentarze Nathana na temat ojcowskiej wizyty niewiele jej
wyjaśniły. Starszy pan był najwyraźniej zaszokowany tym, że syn go nie poznał. Caitlin
próbowała dodzwonić się do niego przed wyjazdem, poinformować, że zabiera Nathana do
Anglii, ale albo Jacoba nie było w domu, albo nie chciał odbierać telefonów. Nic więcej nie
mogła zrobić, chyba żeby zdecydowała się raz jeszcze pojechać do Prescott.
Po tych kilku pełnych bolesnych przeżyć dniach zaczynała powoli dochodzić do wniosku,
że amnezja jest przypadłością, która udziela się innym. Może nie powodowała zaniku pamięci
u osób pacjentowi bliskich, ale na pewno wyrządzała szkody ich równowadze psychicznej.
Bywało bowiem, że rozmawiając z Nathanem, Caitlin czuła się tak, jakby za chwilę miała
stracić rozum.
Jakże miała nawiązać kontakt z kimś, kto nie dzielił z nią tych samych wspomnień?
Nawet jeśli wśród tych wspomnień były takie, które wolałaby na zawsze wygnać z pamięci.
Tak, pewne rzeczy przemilczała z rozmysłem. Nathan mógł co prawda podejrzewać, że
ich stosunki nie układały się tak, jak powinny były się układać, nie powiedziała mu jednak,
jak bardzo byli sobie obcy przed wypadkiem. I na razie nie zamierzała tego wyjawiać. Doktor
Harper ostrzegał ją, by oszczędzać chorego, rekonwalescencja zanosiła się bowiem na długą i
trudną, a każde wzburzenie mogło ją tylko zaburzyć i cofnąć pacjenta do punktu wyjścia.
Niekiedy zadawała sobie pytanie, kogo tak naprawdę próbuje zwodzić. Czy nie kierowała
się własnym interesem, gdy taiła przed nim bolesne prawdy dotyczące ich przeszłości?
Mówiła sobie, że to duma każe jej milczeć na temat owych wstydliwych faktów, ale był inny
jeszcze powód. Powód, którego wolała nie ubierać w słowa.
Teraz, siedząc obok Nathana w samolocie unoszącym się kilka tysięcy metrów nad
ziemią, znów się nad tym zastanawiała. Nie chciała przecież, by do niej wrócił. Nie kochała
go. Nigdy go nie kochała, powtarzała sobie z mocą, i kochać nie będzie. Po co więc
komplikować sprawy? Ze współczucia?
Nie mogła uporać się z emocjami, jakie wzbudzał w niej pozbawiony pamięci mąż.
Niepokoiło ją to, że w ogóle wzbudzał jakiekolwiek emocje. Leciała do Nowego Jorku
przekonana, że doskonale wie, co w głębi duszy czuje. Tymczasem gdy zobaczyła Nathana
chorego i bezbronnego, ten skuteczny system obronny, jaki zbudowała sobie przez lata, zaczął
się kruszyć. Gotowa była uwierzyć, że człowiek, którego poślubiła, i mężczyzna leżący w
szpitalnym łóżku, to dwaj różni ludzie.
Ale to przecież ciągle ten sam Nathan Wolfe...
Znowu zmieniła pozycję w fotelu. Gdyby tylko mogła przestać myśleć, zapomnieć o
trapiących ją wątpliwościach i złych przeczuciach. Nie miała pojęcia, co pocznie po powrocie
do Anglii. Nathan potrzebował stałej opieki, a ona nie nadawała się na niańkę. Nie będzie
przecież rezygnować dla niego z prowadzenia antykwariatu. Co powiedziałaby jej
wspólniczka, Janie? Spojrzałaby na nią zapewne jak na wariatkę. Poza tym Caitlin lubiła
swoją pracę wśród starych, pięknych przedmiotów i nie widziała powodu, dla którego
miałaby się jej wyrzec.
Niech Lisa Abbott teraz się nim zajmie, pomyślała zgryźliwie. Tyle że on nie pamiętał
nawet o istnieniu kochanki, a ona, Caitlin, nie miała zamiaru mu o niej mówić.
Gdzieś w przodzie kabiny zabłysnął ekran wideo. Któryś z pasażerów, nie mogąc usnąć,
zaczął oglądać film. Caitlin pożałowała, że i ona nie poprosiła o monitor. Albo o słuchawki i
walkmana – cokolwiek, co wypełniłoby puste godziny lotu.
– Przeszkadzam ci?
Drgnęła na dźwięk jego głosu, zaskoczona, że Nathan nie śpi. Dopiero teraz, w ciszy
zalegającej kabinę pasażerską, uderzył ją jego dziwny, śpiewny akcent. Czy zawsze mówił z
tym miękkim, południowym zaśpiewem? Zapewne, ale dlaczego zauważyła to dopiero teraz?
– Nie – skłamała. Ma się rozumieć, że przeszkadzał, chociaż inaczej niż mógłby
przypuszczać. – Musiałam cię obudzić. – Uśmiechnęła się z przymusem. – Nie mogę zasnąć.
– Nie spałem. Myślałem o wypadku. Los potrafi jednak schrzanić człowiekowi całe życie.
Caitlin zagryzła wargę.
– I ja myślałam o wypadku – powiedziała, nie do końca mijając się z prawdą. – Nie
powinnam była rezerwować biletów na ten lot. Przepraszam. Zachowałam się bezmyślnie. –
Zamilkła na moment. – Chcesz o tym porozmawiać? Będzie ci lżej...
– Niewiele mam do opowiadania – odparł Nathan sucho, a w jego oczach pojawił się
niepokój. – Pamiętam tylko, że leżę na trawie obok pasa startowego, a zewsząd dochodzą jęki
i wołanie o pomoc.
– Nie mogłeś im pomóc – powiedziała cicho Caitlin. – Poza tym karetki pojawiły się
niemal natychmiast. Uspokój się. To wszystko dlatego, że znowu znalazłeś się w samolocie.
Powinniśmy byli lecieć porannym concordem albo, jeszcze lepiej, zdecydować się na podróż
„Queen Elizabeth 2”.
– To statek, prawda? – mruknął Nathan, nie po raz pierwszy od chwili utraty pamięci
zdziwiony tym, że w sprawach, które nie dotyczyły go bezpośrednio, jego umysł zdawał się
działać zupełnie normalnie. – Nie, lepiej nie uciekać przed własnymi lękami, nie sądzisz?
Caitlin wzruszyła ramionami, jakby dawała tym gestem wyraz bezradności wobec
trapiących ją problemów.
– Nie wszystko zapomniałeś. Doktor Harper mówił mi, że niektórzy pacjenci muszą od
początku uczyć się pisać i czytać.
– Chryste – jęknął Nathan. – A ja roztkliwiam się nad sobą. Mam co prawda sieczkę w
głowie, ale potrafię jeszcze odróżnić prawą nogę od lewej.
– Nie masz sieczki w głowie – obruszyła się Caitlin. – Nawet pamięć zdrowego
człowieka potrafi być selektywna. Wiem coś o tym.
– Czyżby? Niech więc mi pani powie, pani Wolfe, o czym pani zapomniała? Albo czego
nie pamięta?
– Ja? – zapytała zaskoczona. – Różnych rzeczy – odparła z ociąganiem, szukając
jednocześnie w myślach jakiegoś przykładu, który mógłby stanowić dla Nathana wątłe
choćby pocieszenie. – Na przykład, jak wpadłam do potoku w Fairings.
– Fairings?
Widząc jego zasępioną minę, pospieszyła z wyjaśnieniem, że tak właśnie nazywa się
wiejski dom jej rodziców.
– Znajduje się w Buckinghamshire – tłumaczyła. – Około czterdziestu mil od Londynu.
Chciałabym, żebyśmy pojechali tam razem po powrocie.
Nathan przechylił głowę.
– A powiedz, ile miałaś lat, kiedy wpadłaś do tego strumienia? – zapytał, najwyraźniej nie
przekonany przykładem.
Caitlin zawahała się.
– Może cztery?
– Cztery? – Spojrzał na nią z ukosa – Aha, od razu lepiej się poczułem. Czym ja się w
ogóle martwię? Po prostu cierpię na dziecięcą przypadłość, prawda?
– Nie bądź cyniczny. Przeżyłeś szok. Musisz być cierpliwy. Tak mówił doktor Harper.
– Uhm – mruknął bez przekonania. – Naprawdę myślisz, że opowieści o tym, jak to
wyleciał ci z pamięci jakiś nic nie znaczący incydent, mnie pocieszą?
– Nie wiem, ja po prostu... Ja nie...
– ... ja nie pomyślałam? – podsunął usłużnie i uśmiechnął się do niej. – To wyjaśnia
sprawę. Nie jesteś zbyt taktownym terapeutą, Kate.
Caitlin poczuła się nieswojo. Pierwszy raz tak ją nazwał. Dawniej, gdy zdrabniał jej imię,
nie mówił Kate tylko Cat, i to najczęściej wtedy, kiedy chciał jej dokuczyć, nigdy
pieszczotliwie.
Poczuła jego ciepły, pachnący wcześniej wypitym winem oddech na skroni. Miała
wątpliwości, czy powinien wypić całą buteleczkę, jaką zwykle serwują do posiłku na
pokładach samolotów, ale nic mu nie powiedziała. Teraz i jej przydałby się kieliszek czegoś
mocniejszego.
Znowu zaczęły trapić ją myśli o tym, jak ułożą się sprawy po powrocie do Anglii. Jak
Nathan zareaguje na wieść, że mają osobne sypialnie? Wielekroć w czasie wizyt w szpitalu
widziała, że patrzy na nią z pożądaniem i że chętnie traktowałby ją jak żonę w pełnym tego
słowa znaczeniu.
Poczuła nagle, że musi coś powiedzieć, coś konkretnego, cokolwiek, co rozproszyłoby
nastrój intymności, jaka zaczęła się między nimi budzić.
– Nie kształciłam się na terapeutkę. Ojciec chciał mieć we mnie posłuszną córkę. Ale
jemu też sprawiłam zawód.
– Też? Chcesz powiedzieć, że sprawiłaś zawód także i mnie? – zapytał z niespotykaną u
niego dawniej łagodnością. – Nie przejmuj się. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek na ciebie
narzekał. A właściwie, to gdzie my się poznaliśmy?
– Na przyjęciu. Mówiłam ci już, na moim przyjęciu urodzinowym. – Poczuła, że robi jej
się gorąco i duszno. Rozpięła bluzkę. – A ty, pamiętasz coś z dzieciństwa? Do jakiej szkoły
chodziłeś? Co robiłeś?
– Hmm...
Niby to zamyślony, spuścił wzrok z jej twarzy. Rada, że nie patrzy jej w oczy, nagle
zrozumiała prawdziwą przyczynę owego zamyślenia: chcąc się trochę ochłodzić, zbyt
głęboko rozpięła bluzkę.
Uświadomiła sobie, że Nathan wpatruje się w jej piersi, i zamiast spodziewanej ochłody
poczuła nagłą falę gorąca. Czerwona z zakłopotania, poprawiła szybko ubranie.
– Nie przejmuj się, poza mną nikt cię nie widzi – uspokoił ją – a dla mnie to czysta
przyjemność.
Tego właśnie się obawiała. Kiedyś miał prawo ją dotykać, całować i pieścić, ale dawno je
stracił, czy też sam się go wyzbył. Najwyraźniej i o tym zapomniał. A przecież ona
postanowiła sobie stanowczo, że już nigdy więcej nie pozwoli się upokorzyć, nawet jeśli
Nathan niczego nie pamięta i wzbudza w niej współczucie.
– Pytałaś o moje dzieciństwo – powiedział wreszcie, zdając sobie sprawę z jej
zakłopotania.
Odetchnęła z ulgą. Może niepotrzebnie tak się denerwuje. Powinna nabrać dystansu, nie
reagować tak emocjonalnie.
– No właśnie...
– Chyba też nic nie pamiętam. Poza tym, że... – zasępił się nagle – poza tym, że byłem
chyba bity. Tak, ojciec musiał mnie lać. Co na to powiesz? Lał mnie jak psiaka!
Podniósł głos i Caitlin przyłożyła palec do ust w ostrzegawczym geście. On jednak wcale
nie był przerażony swym odkryciem, raczej odwrotnie – najwyraźniej uszczęśliwiony
wyczynem swej pamięci. Niestety, pomyślała, cieszył się na próżno. Bo przecież to nie mogła
być prawda, a tylko jakieś rojenie chorej wyobraźni. Jak to możliwe, że pamięta wyłącznie
bicie i nic poza tym? Co prawda słabo znała Jacoba Wolfe’a, ale nie mogła wyobrazić sobie,
by mógł podnieść tekę na syna. Nie wyglądał na człowieka popędliwego.
– Nie wierzysz mi – stwierdził beznamiętnym głosem, zanim zdążyła cokolwiek
powiedzieć.
– Nie mówię, że nie wierzę – odparła, chociaż zapewne nie to chciał usłyszeć.
– Cóż, wiemy, gdzie mieszka mój ojciec, możemy go zapytać. Nie chcę, żebyś myślała,
że kłamię. Nie wymyśliłem tego, wierz mi. Dokładnie pamiętam, że często sięgał po pas.
– Skoro tak twierdzisz – odparła, nie zamierzając wdawać się w spór. – Ale skąd ta
pewność? Może czytałeś o tym, widziałeś to gdzieś na filmie? Masz jakieś dowody?
– Żadnych – przyznał – chyba żebym dotąd nosił ślady na tyłku. Nic nie poradzę, że nie
podoba ci się to, co mówię. Caitlin westchnęła.
– To nie o to chodzi. Twój ojciec był po prostu... czy ja wiem, raczej łagodny. Nie chce
mi się wierzyć, że mógłby bić swego syna.
Nathan wzruszył ramionami.
– Łagodny. To jeszcze o niczym nie świadczy.
– Kiedy dowiedział się o twoim wypadku, uparł się lecieć ze mną do Nowego Jorku, żeby
samemu się przekonać, w jakim jesteś stanie. Co ty na to?
– Fakt. Ale weź jedną poprawkę – dzisiaj to na wpół zniedołężniały starzec. Skąd wiesz,
jaki był w moim wieku?
Caitlin zacisnęła wargi.
– Przyznaję, kiedy przyjechał, żeby cię zobaczyć, zachowywał się tak, jakby nie bardzo
już wiedział, co się wokół niego dzieje.
– Sama widzisz.
– Trudno mi cokolwiek wyrokować – powiedziała w zamyśleniu. – Przecież w ogóle go
nie znam.
– Jak to?
– Jak to? – Caitlin przez chwilę wyglądała na zaskoczoną. – A tak to. Widziałam go
pierwszy raz w życiu.
Nathan spojrzał na nią uważnie.
– Powtórz to jeszcze raz.
– Co?
– Że nie poznałaś dotąd mojego ojca. Kpisz sobie ze mnie?
– Nie – westchnęła. – Nie przyjechał na nasz ślub, bo był chory. Tak w każdym razie
mówiłeś – dodała z lekkim wyrzutem. – W każdym razie dopiero teraz mieliśmy okazję się
poznać.
– Dopiero teraz? A jak długo jesteśmy małżeństwem?
– Trzy lata.
– Trzy lata? – Nie mógł wyjść ze zdumienia. – Na pewno? – Pokręcił głową. – I ty jesteś
moją żoną?
Caitlin zaczerwieniła się po uszy.
– Co przez to rozumiesz?
– Do diabła! Przyznasz, że to coraz dziwniejsze. Muszę ci wierzyć na słowo, że jesteś
tym, za kogo się podajesz. A teraz jeszcze mówisz mi, że nie znałaś nawet mojego ojca.
Rozumiesz, że mogę się czuć trochę skołowany, nieufny... ? Dlaczego zaraz po ślubie nie
pojechaliśmy go odwiedzić?
– Nie wiem. – Caitlin wolała nie rozwodzić się nad tą kwestią. – Po prostu nie
pojechaliśmy. To wszystko.
– Za chwilę powiesz mi pewnie, że z Londynu do Prescott daleka droga.
– Rzeczywiście.
– Ale kiedy się dowiedziałaś, że miałem wypadek, nie zastanawiałaś się ani chwili, tylko
wsiadłaś w samolot.
– No... tak.
– A zatem przyznasz, że to dziwne, iż nie poznałaś dotąd mojego ojca?
– No cóż – rozłożyła bezradnie dłonie – widocznie lekceważyłam rodzinne obowiązki.
Czy to teraz takie ważne?
– Być może. – Nathan pokręcił głową. – Jeśli go nie znasz, to skąd mamy wiedzieć, że to
naprawdę mój ojciec.
– Mówiłam ci. Byłam w Prescott, odwiedziłam jego dom. Twój dom. Pełno tam twoich
zdjęć.
– Eee... – mruknął, lecz widziała, że ten argument nieco go uspokoił.
Pomimo tego nadal drążył temat:
– Po jednym spotkaniu z moim ojcem utrzymujesz, że staruszek nie wygląda na takiego,
który sięgałby po pas?
– O Boże... Tak mi się wydaje.
– I co ja mam z tym począć? Co mam powiedzieć? Caitlin z przerażeniem patrzyła na
jego zapadniętą, przerażoną twarz.
– Coś tu jest nie w porządku, Kate. Czuję to, ale nie mam pojęcia, o co chodzi.
Rozdział 6
Mieszkanie znajdowało się w Knightsbridge, eleganckiej dzielnicy Londynu. Wiedział, że
Knightsbridge to eleganckie miejsce, ale skąd – o tym nie miał pojęcia. Przestronny i
wygodny apartament urządzony został gustownie i bogato: dwie sypialnie, dwie łazienki,
duży salon i niewielka jadalnia z oknami wychodzącymi na skwer. Idealny porządek w
kuchni oznaczał, że Caitlin zatrudnia kogoś do pomocy.
Choć nadal nic sobie nie przypominał, poruszał się po domu bez trudu, zapewne dlatego,
że jeszcze w Nowym Jorku Caitlin opisała mu ze wszystkimi szczegółami rozkład wnętrz.
Opowiadała mu tyle różnych rzeczy, kiedy jeszcze był przykuty do łóżka, a pomimo to
pamięć ciągle odmawiała mu posłuszeństwa. Czuł się z tym fatalnie. Nie mógł polegać na
sobie i zdany był tylko na to, co powie mu o nim samym ona, Caitlin, jego żona.
Czy jednak na pewno Caitlin była jego żoną? Raczej tak. Gdyby była kimś zupełnie
obcym, tak bardzo by go nie pociągała. A że go pociągała – to wiedział z całą pewnością. Nie
wyobraził sobie tego i nie wymyślił. Jej pełna dystansu postawa wzmagała w nim tylko
pragnienie przełamania tych barier, które najwyraźniej wznosiła między nimi z powodu,
którego nie znał.
Cóż, pomyślał z rezygnacją, w gruncie rzeczy i on był dla niej kimś zupełnie obcym.
Leżąc w łóżku w bezsenne noce, usiłował przypomnieć sobie, jak się kochali, ale i tu
pamięć zawodziła.
Winił za to Caitlin i jej wyniosłą postawę. W szpitalu, na pożegnanie, cmokała go w
policzek, ale nigdy nie pocałowała w usta, tak jakby lękała się zbytniej poufałości.
Tymczasem on, niezależnie od stanu umysłu, pragnął jej sercem i ciałem. Gdyby mógł ją
przytulić, objąć, poczuć przy sobie bliżej, może puściłaby ta cholerna blokada w jego
świadomości?
Co takiego zrobił, że zraził ją do siebie? Czuł, że coś musiał zrobić, chociaż ona wciąż
temu zaprzeczała. Jeśli go nie kochała, jeśli żałowała, że wyszła za niego za mąż, to dlaczego
się nie rozwiedli?
Przygnębiała go ta myśl, podobnie jak to, co powiedziała mu w samolocie o jego ojcu.
Było oczywiste, że gdzieś w tym wszystkim musi tkwić jakiś problem, ale Caitlin nie chciała
z nim na ten temat rozmawiać. Za każdym razem, gdy czynił życzliwy gest w jej stronę, chcąc
dotrzeć do prawdziwej Caitlin Wolfe, ona się wycofywała.
Boże, tak bardzo jej potrzebował. Potrzebował jej przyjaźni, jej zaufania, jej wsparcia.
Gdyby tylko pozwoliła mu zbliżyć się do siebie, odnalazłby to, czego szukał. Nie zamierzała
chyba czekać, aż pamięć wróci mu sama?
W czasie jednej z rozmów w nowojorskim szpitalu zapytał ją, czy nie poleciał
przypadkiem do Nowego Jorku w poszukiwaniu pracy. To tłumaczyłoby, dlaczego
podróżował sam. Odpowiedziała, że pracuje dla jej ojca. Kolejny fałszywy trop.
– Podoba ci się?
Poderwał gwałtownie głowę, wyrwany tym pytaniem ze swych rozmyślań. Caitlin stała
na progu salonu. Zostawił ją przed chwilą na dole, gdy regulowała rachunek za taksówkę, i
sam wjechał na górę.
Miał nadzieję, że widok wnętrza, w którym spędził ostatnie lata, obudzi w nim jakieś
wspomnienia. Tymczasem czuł tylko rozczarowanie, zakłopotanie i przerażenie. Jeszcze na
dole, gdy poprosił, by dała mu klucze i spytał o numer ich mieszkania, Caitlin spojrzała na
niego ze zdziwieniem, jakby powątpiewała, czy rzeczywiście do tego stopnia utracił pamięć.
A on naprawdę czuł się tak, jakby był tu po raz pierwszy w życiu!
– Bardzo... wygodne – odparł, nie potrafiąc znaleźć właściwych słów dla opisania tego,
co czuje. Sam nie umiał odnaleźć się w tym wszystkim, ale Caitlin też zdawała się spięta. Już
na lotnisku, gdy wylądowali, zaczęła się denerwować.
– Jest nasze czy je wynajmujemy?
– Ojciec kupił je dla nas – odparła pospiesznie. – W prezencie ślubnym. Musisz być
zmęczony. – Spojrzała na niego niepewnie.
– Nie – skłamał. Nie chciał, by traktowała go jak inwalidę. Stracił pamięć, ale poza tym
nic mu przecież nie dolegało, na Boga.
– No cóż – zwilżyła usta i uśmiechnęła się do niego sztucznie, jakby był nieznośnym
bachorem, którym kazano się jej opiekować. – Zaraz powinna pojawić się pani Spriggs.
– Jaka pani Spriggs?
– Moja... to znaczy nasza gosposia. Zwykle przychodzi wpoi do dziesiątej, kiedy ja
wychodzę do sklepu. Bardzo miła osoba. Dba o dom, gotuje obiady...
– Do sklepu? – przerwał jej gwałtownie. – Pracujesz w sklepie? – Nie pasowało mu to do
całego obrazu.
– W sklepie z antykami – wyjaśniła łagodnie. – Mówiłam ci o tym jeszcze w szpitalu.
Prowadzę go wspólnie z przyjaciółką, Janie Spencer. Mamy go od ponad dwóch lat. Musisz
pamiętać.
– Nie. Nic nie pamiętam – odparł kwaśno, poirytowany tym, że traktuje go jak
niedorozwinięte dziecko. Zaraz jednak złagodniał na myśl, iż dla niej musi być to równie
uciążliwie, jak dla niego. – Mogę wziąć prysznic i się ogolić? – Przesunął dłonią po brodzie.
– Oczywiście.
Zakrzątnęła się tak skwapliwie, iż pomyślał, że chce pozbyć się go jak najszybciej i
zostać na chwilę sama. Nic dziwnego. Domyślał się, jak trudno jej teraz radzić sobie z
humorami i kaprysami męża. Powinien wreszcie przestać rozczulać się nad sobą i zatroszczyć
o nią.
To nie problem, pokpiwał z siebie w duchu. Dokąd sięgał pamięcią, nie myślał o nikim i
o niczym innym. Musieli kiedyś często się kochać, bo po dwóch tygodniach w szpitalu wręcz
obsesyjnie tęsknił za seksem. Ciekawe, jak teraz zareagowałaby na propozycję wspólnej
kąpieli.
– Gdzie jest... nasza sypialnia? – zapytał, rozglądając się niepewnie po holu, po czym
pozwolił Caitlin zaprowadzić się do pokoju, urządzonego aż nazbyt luksusowo jak na jego
potrzeby.
– Ty śpisz tutaj – powiedziała, akcentując zaimek. Nie dała czasu na pytania oraz
protesty, przeszła przez pokój i pospiesznie otworzyła kolejne drzwi. – Tu będzie twoja
garderoba, a za nią jest łazienka. W szafach znajdziesz swoje ubrania i bieliznę. W
szufladach...
– Chwileczkę – przerwał jej gwałtownie, zamknął drzwi sypialni i oparł się o nie plecami.
Po czym, nie zważając na jej lekko przerażoną minę, zmierzył Caitlin chłodnym wzrokiem i
zapytał: – Chcesz powiedzieć, że nie sypiamy w jednym pokoju? Że ta sypialnia jest
wyłącznie moja?
– Oczywiście.
– Jak to, oczywiście?
– Tak właśnie.
– Raz jeszcze cię pytam, dlaczego?
Caitlin była wyraźnie zakłopotana.
– Bo... tak kiedyś postanowiliśmy.
– Kiedy? Zaraz po ślubie? Po pierwszej kłótni? Kiedy cię pobiłem? Do diabła, Kate,
muszę wiedzieć!
– Nigdy mnie nie uderzyłeś, Nathan – powiedziała cicho i ze zdumieniem ujrzała, że te
słowa przyniosły mu prawdziwą ulgę.
– W porządku, co więc takiego zrobiłem? Widział, że najchętniej przerwałaby ten dialog i
uciekła, więc stał oparty o drzwi i blokował drogę odwrotu. Był zdeterminowany. Wiedział,
że nie wypuści jej, dopóki nie usłyszy odpowiedzi, choćby najbardziej bolesnej.
– Nie pamiętam – powiedziała, uciekając się do najstarszego wykrętu, jaki kiedykolwiek
wymyślono.
– Naprawdę nie pamiętam – dodała, widząc jego niedowierzające spojrzenie. – Dawniej
nie przeszkadzało ci, że śpimy oddzielnie.
Rozsierdziło go to wypomnienie, ale postanowił, że nie da się sprowokować.
– Powiedz mi, co ja takiego zrobiłem, Kate. Jesteś wyjątkowo powściągliwa od chwili,
gdy pojawiłaś się w szpitalu. Musi być jakiś powód, dla którego postanowiliśmy nie sypiać ze
sobą.
– Ja... ty... – głos jej zadrżał. – Nic nie zrobiłeś – bąknęła bez przekonania i w tej samej
chwili rozległ się dzwonek. – To na pewno pani Spriggs. Wpuszczę ją. Widocznie zapomniała
klucza.
Z wyraźną ulgą ruszyła do drzwi, choć na jej twarzy nadal malowało się napięcie.
Zatrzymała się przed nim. Czekała, by ustąpił jej z drogi. On zaś chciał ją zatrzymać, nie
bacząc na dzwonek, gosposię i wszystkie inne sprawy. Chciał dokończyć tę rozmowę.
Dzwonek zadzwonił ponownie. Odsunął się nieco, zawahał, a wtedy Caitlin przemknęła
szybko obok niego, otworzyła drzwi i zatrzasnęła je za sobą z impetem, jakby chciała dać do
zrozumienia, jak bardzo jest oburzona jego bezczelną dociekliwością.
Do diabła, był przecież jej mężem, miał prawo usłyszeć odpowiedź na swoje pytanie!
Skoro aż tak bardzo go nienawidziła, to dlaczego z nim mieszka?
Tłumiąc ponure rozważania, począł rozglądać się po sypialni, co nie poprawiło wcale mu
nastroju: ogromne, odrażająco brzydkie łoże z baldachimem i ciężkie zasłony z tego samego
materiału co kapa, kojarzyły się z burdelem, chociaż nie wiedział nawet, czy był kiedyś w
jakimś.
Być może zamieszkał tu niedawno, ale co takiego zrobił, czego Caitlin nie mogła mu
wybaczyć? Czyżby miał kochankę? Nie chciało mu się w to wierzyć, ale cóż on wiedział o
sobie? To, że czuł podniecenie, ilekroć Caitlin pojawiała się w pobliżu, nie oznaczało jeszcze,
że pozostawał obojętny na inne kobiety.
Coś mu jednak mówiło, że to mało prawdopodobne.
Może więc wyolbrzymiał powody ich separacji?
Może Caitlin nie chce po prostu sypiać z mężczyzną, który jej nie poznaje? Być może
właśnie dlatego zadzwoniła wcześniej do pani Spriggs i poprosiła o przygotowanie dla niego
oddzielnej sypialni? Wolał przyjąć taką możliwość, niż pogodzić się z myślą, że sam
przyłożył rękę do urządzenia tego obrzydliwego wnętrza.
Ale i to nie było żadne pocieszenie. W obecności żony odchodził niemal od zmysłów, za
to gdy nie było jej w pobliżu, ogarniała go panika. Potrzebował jej i zastanawiał się, czy to
tylko lęk przed nieznanym każe Caitlin zachowywać dystans.
Westchnął ciężko i zaczął się rozbierać. Wysoko umieszczone okna sypialni
gwarantowały całkowitą prywatność. Można było chodzić tu nago bez obawy bycia
podglądanym, co powinno go ucieszyć po okresie spędzonym w szpitalu.
Postanowił wziąć prysznic. Nie obawiał się, że Caitlin może wejść do sypialni i zobaczyć
go nagiego. Dopóki on nie wyjdzie ze swojego pokoju, na pewno będzie trzymała się w
pobliżu gosposi, pewna, że w obecności pani Spriggs mąż nie uczyni niczego, co mogłoby
wprawić ją w zakłopotanie.
Zapadał już zmrok, zapalił więc stylowe lampy przy łóżku i pomyślał, że z całego
wystroju wnętrza one są jeszcze najbardziej znośne. Ich mosiężne osłony rzucały przyjemne
ciepłe refleksy na meble i zasłony.
Przeszedł do garderoby, gdzie znalazł niczym nie wyróżniające się ubrania. Zaskoczyła
go jednak ilość garniturów, spodni i marynarek. On sam to wszystko kupił? Otaczający go
zewsząd luksus zaczynał drażnić i irytować. Nie spodziewał się po sobie czegoś takiego i nie
wiedział, jak ma się w tym znaleźć.
No tak, ale przecież wcześniej już powinien się domyśleć, że są zamożni. Z Nowego
Jorku wracali pierwszą klasą, i to zapewne nie tylko przez wzgląd na jego stan, a Kate
wspominała coś o ewentualności podróży concordem. Musieli być ludźmi nawykłymi do nie
liczenia się z pieniędzmi.
Czym więc się zajmował? Nie bardzo podobało mu się to, że pracuje dla swojego teścia,
ale tą sprawą mógł się ostatecznie zająć później. Doktor Harper ostrzegał go, by unikał
sytuacji, z którymi nie będzie potrafił się uporać. Tymczasem myśl, że całe dnie miałby
spędzać za biurkiem, budziła w nim żywy sprzeciw.
Znów westchnął. Chciałby mieć już za sobą te pierwsze dni. Kiedy się zadomowi, spojrzy
na wszystko trochę bardziej optymistycznie, nabierze otuchy i nauczy poruszać się jakoś w
tym chaosie. A wcześniej czy później jakiś szczegół obudzi uśpioną pamięć i znów stanie się
normalnym człowiekiem.
Zrzucił koszulę i zaczął zdejmować dżinsy. Nawet tak prosta czynność zdaje się dziwna,
pomyślał, walcząc z narastającą paniką. Dżinsy kupiła Caitlin w Nowym Jorku, na jego
wyraźną prośbę. Teraz uświadomił sobie, jak bardzo nie pasują one do drogich ubrań
wiszących w szafach garderoby.
Nie powinien o tym myśleć, powiedział sobie stanowczo i przeciągnął palcem po brodzie.
Najpierw musi się ogolić i nie zważać na to, jak obce wyda mu się w lustrze jego własne
odbicie.
Założył biały szlafrok kąpielowy, który wisiał na drzwiach łazienki, i rozejrzał się po
swoich włościach: marmur, złocona armatura, ogromna wpuszczona w podłogę wanna
mogąca pomieścić i sześć osób, podwójna umywalka w marmurowej konsoli, kabina z
prysznicem.
Nic nie budziło w nim żadnych absolutnie wspomnień. Przynajmniej wie, kim jest, raz
jeszcze napomniał się w myślach. Byłoby znacznie gorzej, gdyby nie miał tożsamości i nadal
musiał tkwić w szpitalu.
A jednak kiedy doktor Harper odczytywał dane z jego paszportu, brzmiały mu zupełnie
bezosobowo, niczym informacje wygrawerowane na tabliczkach identyfikacyjnych, które
noszą idący na wojnę żołnierze...
Zaczął oddychać szybciej. Skąd to skojarzenie, czyżby był kiedyś w wojsku, na wojnie?
Zaraz! Caitlin powinna wiedzieć! Miał ochotę pobiec do niej od razu i zapytać, powstrzymała
go jednak myśl o gosposi. Nie chciał wzbudzać niezdrowej sensacji. Poczeka, powiedział
sobie, powściągając niecierpliwość. Będą mieli z Caitlin mnóstwo czasu na wyjaśnienia.
Po kąpieli poczuł się znacznie lepiej. Nawet jego własne odbicie w lustrze nie było w
stanie popsuć mu nastroju. Zaczynał wierzyć, że życie jakoś się ułoży. Zacznie od wspomnień
z armii i stopniowo przypomni sobie przeszłość, a przede wszystkim – dowie się, dlaczego
Caitlin od niego stroni.
Założył ciemne spodnie, czarną koszulę z dzianiny i przejrzał się w lustrze. Pasek był
trochę za luźny, mimo że zapiął go na ostatnią dziurkę, ale koszula prezentowała się całkiem
dobrze. Musiał widocznie stracić na wadze w szpitalu, tylko dlaczego mokasyny są za ciasne?
Kiedy wyszedł z sypialni, usłyszał dochodzący z salonu szum odkurzacza. Pani Spriggs
przystąpiła jak widać do wykonywania swoich codziennych obowiązków. Postanowił
przywitać się z nią i otworzył drzwi. Kobieta w średnim wieku, o jasnych, siwiejących
włosach, wyraźnie zaskoczona jego pojawieniem się, natychmiast wyłączyła odkurzacz.
– Dzień dobry – powiedział. Do diabła, czemu patrzy na niego tak, jakby zobaczyła
ducha? Czy już do końca życia będzie przerażał każdą napotkaną kobietę? Co jest z nim, do
cholery, nie tak?
Pani Spriggs opanowała zmieszanie.
– Aaa... dzień dobry, panie Wolfe – bąknęła pospiesznie. – Ja... zaraz skończę.
– W porządku. Proszę sobie nie przeszkadzać. – Zastanawiał się, co też Caitlin
powiedziała o nim gosposi. Albo rzeczywiście stał się po wypadku psychopatą, albo pani
Spriggs autentycznie się go bała.
– Jak... się pan czuje? – Gosposia uznała widać, że wypada zapytać o zdrowie.
Uśmiechnął się z wysiłkiem.
– Dużo lepiej, dziękuję – odparł i włożył ręce do kieszeni spodni. – A... gdzie moja żona?
Chciałbym z nią porozmawiać.
– Poszła do Harrodsa – powiedziała gosposia spłoszonym głosem. – To dom towarowy,
pani Wolfe lubi kupować tam jedzenie – zawahała się. – Wie pan, o czym mówię?
– Tak, słyszałem o Harrodsie, pani Spriggs – oznajmił sucho. – Wie pani, kiedy wróci?
– Pewnie niebawem. To blisko. Mówiła, że wychodzi tylko na chwilę.
Skinął głową. Gosposia najwyraźniej czekała, by znowu włączyć odkurzacz, przeszedł
więc do kuchni, by się po niej rozejrzeć, zanim wróci Caitlin. Zrozumiał natychmiast,
dlaczego wyszła po zakupy: w szafkach znalazł jedynie kilka konserw, lodówka była prawie
pusta.
W kuchni poczuł się wyjątkowo swobodnie, dużo lepiej niż w tym buduarze czy też iście
rzymskiej łaźni. Miał uczucie, że musiał już kiedyś tu gotować. A może po prostu sprzęty
wydawały mu się znajome? Nie, to chyba coś innego.
Rad, że to kolejna oznaka powracającej pamięci, czekał niecierpliwie na Caitlin. Gdy
wreszcie się pojawiła, zaskoczyła go po raz kolejny swoją chłodną rezerwą wobec jego osoby.
Jej zachowanie wykluczało wszelką bezpośredniość.
Przypomniał mu się dialog przerwany przyjściem pani Spriggs. Niech to szlag, przecież
nie mogą tak się czaić niczym dwóch zapaśników na ringu. W jakimś punkcie grzeczność
musi ustąpić miejsca szczerości.
Spojrzał na nią. Wyraźnie zdenerwowana, pako
wała jedzenie do lodówki. Udając, że nie zwraca na to uwagi, zaczął mielić kawę. Z
czasem uda mu się zburzyć mur antypatii, który Caitlin wzniosła między nimi.
Znów zerknął przez ramię. Patrzyła na niego zdumiona, jakby dziwiło ją to, że wiedział,
gdzie szukać kawy. Nie próbował jej tego wyjaśniać. Niech sobie wytłumaczy, że to pamięć
podprogowa, pomyślał gniewnie i nastawił ekspres.
– Kiedy byłem w wojsku? Przed studiami czy po? Caitlin posłała mu zdumione
spojrzenie.
– O ile wiem, nigdy – oznajmiła, burząc jego nadzieje. – Pani Spriggs... nie pije kawy –
dodała na widok trzech kubków. – Woli herbatę.
Rozdział 7
Widząc, jak bardzo rozczarowaną minę ma Nathan, Caitlin pomyślała, że właściwie
powinna była skłamać. Najwidoczniej przypomniał sobie coś, kiedy jej nie było, uznał to za
fragment swojej przeszłości i wróciła mu na chwilę nadzieja na to, że wszystko wróci do
normy. Na chwilę – bo ona od razu pozbawiła go złudzeń. Ale przecież nie mogła uczynić
inaczej – pamiętała doskonale przechwałki męża, jak to udało mu się uniknąć powołania do
wojska.
– Jesteś pewna, że nigdzie nie służyłem? – zapytał, wyjmując z szafki porcelanową
filiżankę do herbaty. Skrzywił się. – Cholera, a już myślałem, że coś mam. Bo skąd niby
wiem o żołnierskich identyfikatorach? Możesz mi powiedzieć?
– Mnóstwo ludzi o nich wie – powiedziała cicho Caitlin, zajęta wypakowywaniem
jedzenia. – Choćby z filmów.
Westchnął bezradnie.
– Widocznie bardzo chciałem sobie coś przypomnieć. Trudno. Teraz sam zaczynam w to
wątpić. Dostałaś to, co chciałaś?
– Tak.
Uświadomiła sobie, że mąż znowu stanął tak, by zablokować drzwi, ale tym razem nie
bała się już jak wtedy, w sypialni. Dochodzące z salonu odgłosy krzątaniny pani Spriggs
działały na nią uspokajająco. Poza tym wiedziała, że wcześniej czy później będą musieli
porozmawiać i że dłużej nie sposób go zwodzić.
Uśmiechnęła się z wysiłkiem na widok jego wilgotnych włosów i pozwoliła sobie na
neutralną uwagę:
– Widzę, że wziąłeś prysznic. Zapomniałam ci powiedzieć, że w szufladzie w twojej
garderobie jest suszarka.
– Suszarka? Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek używał suszarki. Mam
wrażenie, że włosy schły mi zawsze same. I chyba powinienem się ostrzyc, co?
– Och, dlaczego? Nie sądzę... – ugryzła się w język.
Powiedziała to bez namysłu i teraz poczuła na karku falę gorąca. Na litość boską, co ją
opętało? To nie jej sprawa, jakie Nathan nosi włosy.
Widząc, że czeka na dalsze słowa, skinęła nieporadnie głową i powiedziała:
– Wolę takie.
– Naprawdę? – Spojrzał na nią, a ona przelękła się tego spojrzenia.
W jego oczach dostrzegła coś, czego nie widziała nigdy wcześniej. Nie rozumiała,
dlaczego nagle wydał się jej taki bliski. Dotąd stać go było wyłącznie na brutalność, oschłość
i cynizm, nigdy nie budził w niej podobnych uczuć, raczej strach, gdy pełna napięcia czekała
na kolejny atak. A teraz...
A teraz przesunął pieszczotliwie palcem po jej wargach, stanął blisko niej. Czuła aromat
kawy, którą pił, zapach mydła, którym się umył, widziała napięte, męskie muskuły pod
koszulą i jego zdrową cerę. Ciemne oczy, łagodne i miękkie jak aksamit, przypominały jej
jednak, jeśli w ogóle trzeba było przypomnień, jaką ogromną posiadał siłę i jak bardzo ona
była wobec tej siły bezbronna.
Próbowała uwolnić się z tego transu, w który nieoczekiwanie wprowadził ją Nathan.
Myśleć rzeczowo i konkretnie. Ot, choćby o tym, jak bardzo opaloną miał skórę. Bardziej
opaloną niż zazwyczaj. Ta oliwkowa cera przywołała w jej pamięci osobę Lisy Abbott.
Musiał z nią ostatnio spędzać sporo czasu w jakichś uzdrowiskach.
Pomyślała o tym i od razu poczuła dojmujące ukłucie bólu. Chwila słabości minęła, w jej
miejsce wróciła uraza.
Dlaczego tak się w niego wpatruje? Co ją obchodzi, jak spędzał czas? Przecież to oszust,
krętacz i wiarołomca.
Gdy przysunął się jeszcze bliżej i nachylił ku niej głowę, poczuła wstręt. Nie dotknie jej.
Ona mu na to nie pozwoli. Nie dotknie jej nie tylko teraz, ale też nigdy w życiu. Nawet jeśli
zapomniał o istnieniu Lisy, ona pamiętała aż nazbyt dobrze. Był chory, ale przecież nie wolno
dopuścić, by współczucie zagłuszyło zdrowy rozsądek.
Nathan już sięgał do jej ust, gdy cofnęła się raptownie i udając, że nic się nie stało, wyjęła
z lodówki kartonik ze śmietaną.
Usłyszała za sobą ciche przekleństwo.
– Co się z tobą dzieje? – zapytał gniewnie i odgarnął włosy opadające mu na czoło. –
Chryste, Kate, jestem przecież twoim mężem. Długo będziesz bawiła się ze mną w kotka i
myszkę?
– Jeszcze za wcześnie. – Wiedziała, że dopóki nie powie mu o Lisie Abbott, każda jej
odpowiedź, każde słowo będzie brzmiało pusto i nieprzekonująco.
– Za wcześnie? – zniecierpliwił się. – Na co za wcześnie? Na pocałunek? Na przywitanie
w domu? Co się z nami dzieje? Nie rozmawiamy ze sobą? Jesteśmy w trakcie rozwodu, czy
jak? Powiedz mi wreszcie.
Caitlin przełknęła ślinę.
– Ależ rozmawiamy.
– Na jakiej stopie?
– Nie rozumiem.
– Pytam, dlaczego zachowujesz się tak, jakbyśmy nigdy ze sobą nie spali. Jeszcze chwila,
a powiesz mi, że jesteś dziewicą. Wiesz chyba, co w takich sytuacjach dzieje się z mężczyzną.
– Nie musisz być wulgarny.
– Czyżby? Mam wrażenie, że tylko w ten sposób mogę coś z ciebie wydobyć.
– To nieprawda. Potrzebuję po prostu trochę czasu, to wszystko. Musimy poznać się od
nowa.
– Bzdura!
Mogła oczekiwać podobnej reakcji. Jego wybuch był czymś znajomym. Nathan nigdy nie
liczył się ze słowami. Aż dziw, że gdzieś w głębi duszy, po tym, jak zobaczyła go na
szpitalnym łóżku, i później, gdy rozmawiała z nim w samolocie, gdy przekonała się, że jej
mąż umie być taktowny i delikatny; aż dziw, że po tym wszystkim spodziewała się czegoś
innego.
Uznała, że nie ma sensu sprzeczać się z nim, kiedy jest w takim nastroju, i zajęła się
przygotowywaniem kawy. Jego następne słowa zaskoczyły ją jednak.
– Nie widzisz, że usiłuję zrozumieć, kim jestem? Nie zrozumiem, dopóki nie dowiem się,
jak wygląda nasz związek – przemówił niemal błagalnie.
Caitlin przełknęła ślinę przez ściśnięte gardło.
– Cóż... – zaczęła z wahaniem.
– Ale ciebie to nie obchodzi, prawda? – przerwał jej. – Nie masz pojęcia, o czym ja w
ogóle tutaj mówię, tak? Niby dlaczego miałabyś rozumieć? To w końcu tylko mój problem.
Cholera jasna, napiłbym się teraz czegoś mocnego.
– Naleję ci jeszcze kawy – powiedziała, udając, że nie wie, o co mu chodzi. – Może
zjadłbyś coś? Nie jadłeś śniadania w samolocie.
– O trzeciej rano? Daj mi spokój – burknął. Jego organizm ciągle jeszcze nie pogodził się
z pięciogodzinną różnicą czasu między Londynem i Nowym Jorkiem. – Nie jestem głodny.
Apetyt też zdaje się straciłem, razem z pamięcią.
– Nathan...
Ledwie otworzyła usta, w drzwiach kuchni pojawiła się pani Spriggs, ratując ją przed
wypowiedzeniem słów, których później mogłaby żałować.
– Skończyłam sprzątać w sypialniach, pani Wolfe – oznajmiła, uśmiechając się przy tym
niepewnie do Nathana. – Jak przyjdę jutro, zrobię pranie.
– Dziękuję.
Caitlin wiedziała, że może w pełni polegać na tej kobiecie. Gosposia nigdy jej nie
zawiodła, chociaż Nathan czasami utyskiwał, że mu przeszkadza albo że źle prasuje jego
koszule. Zwykle jednak obydwoje starali się schodzić sobie z drogi.
Widząc, że żona spogląda na niego spod oka, uznał, iż jest niepotrzebny, i wyszedł
pospiesznie z kuchni, nie zabierając nawet kubka z kawą, którą Caitlin przed chwilą mu
przygotowała.
Po chwili z holu doszedł odgłos zatrzaskiwanych drzwi frontowych.
W pierwszym odruchu Caitlin miała ochotę pobiec za nim, przerażona myślą, że gotów
zgubić się sam na ulicy. Zaraz potem zacisnęła dłonie na kuchennym blacie i powiedziała
sobie, że powinna zostawić go w spokoju.
– Poszedł? – zapytała pani Spriggs.
Gosposia była osobą niezwykle gadatliwą i z natury wścibską. Ojciec uważał zresztą, że
to Caitlin pozwala jej na zbytnią poufałość. Bywały jednak takie chwile, kiedy potrzebowała
gadulstwa gosposi.
– Na to wygląda – odparła, podając pani Spriggs kawę. – Myśli pani, że sobie sam
poradzi? Może powinnam iść za nim?
– Bo ja wiem? – zaczęła pani Spriggs, uszczęśliwiona, że ma okazję wyrazić swoją
opinię. – Zgubi się, to zawsze znajdzie się ktoś, kogo może zapytać o drogę. Niech się pani
nie martwi, pani Wolfe. Dorosły przecież jest, a i wydał mi się całkiem... dorzeczny. Prawdę
mówiąc, nie wyglądał na wariata.
– Hmm...
Caitlin nie była taka pewna mężowskiej samodzielności. W każdym razie ze słów gosposi
mogła wnosić, że niczym jej dziś nie obraził. Dziwne. Przed wypadkiem często na nią
pomstował, szczególnie gdy wracał po przepitej nocy, a ona bez najmniejszego zrozumienia
dla jego bolącej głowy zaczynała hałasować odkurzaczem.
– Jak długo to potrwa? – zapytała pani Spriggs. Caitlin nie próbowała nawet udawać, że
nie rozumie, czego dotyczy to pytanie.
– Sama chciałabym wiedzieć – westchnęła – ale w przypadku amnezji nie sposób
cokolwiek przewidzieć. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży.
Gosposia pokiwała głową.
– I że pan Wolfe odzyska pamięć? – upewniła się na wszelki wypadek.
– Oczywiście.
– Oczywiście – powtórzyła ze smutkiem pani Spriggs. – Ale muszę pani powiedzieć, że
teraz to pan Wolfe jest zupełnie w porządku. To znaczy... bardzo miły – dodała po chwili.
Caitlin uśmiechnęła się smutno. Wiedziała doskonale, co tamta ma na myśli. Nathan się
zmienił. Stało się coś, co spowodowało zasadnicze zmianę jego charakteru. Była tego pewna
nawet wtedy, gdy widziała, jak unosił się gniewem. Nie był to ten sam gniew, co kiedyś.
Czyżby jej mąż stracił pamięć, a wraz z nią wszystko to, co stanowiło o jego osobowości?
Cóż to byłaby za ulga, gdyby odzyskał własną przeszłość, a jednocześnie pozostał taki, jakim
był obecnie. To byłby prawdziwy cud. Tyle że cuda rzadko się zdarzają.
– Cóż, próbuje jakoś odnaleźć się w tym wszystkim – stwierdziła z pozoru obojętnie,
zastanawiając się, ile pani Spriggs naprawdę wie o ich związku. Gdy zaczęli sypiać osobno,
musiała snuć własne domysły, tym bardziej że Nathan nigdy nie krępował się jej obecnością
w czasie małżeńskich sprzeczek.
W niezręczną rozmowę wdarł się dzwonek telefonu. Caitlin przeprosiła gosposię i
przeszła do pokoju obok. Po drugiej stronie nikt się nie odezwał, uznała więc, że ktoś
wykręcił zły numer.
Odłożyła słuchawkę, westchnęła. Nie chciała się martwić o Nathana, nie chciała o nim
myśleć, a jednak nie była w stanie odegnać od siebie niepokoju.
Mógł chociaż powiedzieć jej, dokąd idzie. Jak sobie poradzi, jeśli nie rozpoznał nawet
swego mieszkania? Czy będzie wiedział, jak się zachować, czy trafi z powrotem pod swój
adres? Dobrze, że to nie dzwonił ojciec, pomyślała smętnie. Mogła sobie wyobrazić, jakby się
zirytował na wiadomość, że Nathana nie ma w domu.
Jakby pobudzony jakimś telepatycznym impulsem, telefon zabrzęczał ponownie. I
oczywiście po drugiej stronie odezwał się ojciec. Caitlin opadła na fotel. Matthew Webster
był ostatnią osobą, z którą miała ochotę w tej chwili rozmawiać.
– Cat? – zagadnął zniecierpliwionym tonem, jakby nie rozpoznawał jej głosu. – Gdzieś ty
się podziewała?
– Właśnie wróciłam z Nowego Jorku, nie wiedziałeś? – odparła z przekąsem, doskonale
świadoma swojego sarkazmu. – Owszem, dziękuję, podróż mieliśmy dobrą, jeśli o to chciałeś
zapytać.
– Nie bądź taka wesoła, moja panno. – Ojciec nie miał za grosz poczucia humoru, ton
jego głosu wskazywał, że nie będzie tolerował żadnych kpinek. – Wiem, gdzie byłaś i kiedy
wylądował twój samolot. Nie wiem natomiast, czemu do mnie od razu nie zadzwoniłaś.
No właśnie, dlaczego? Caitlin zamknęła oczy i oparła głowę o miękki zagłówek fotela.
– Nie miałam kiedy – odparła, uznając ten wykręt za wystarczająco wiarygodny. –
Dopiero co wróciliśmy. Musiałam od razu wyjść. Miałam kilka spraw do załatwienia...
– Miałaś, z pewnością – stwierdził Matthew Webster surowym tonem. – Ale powinnaś
była zadzwonić. Wiesz przecież, jak się o ciebie martwię, Cat. – Przerwał na moment. – Jak
tam nasz rekonwalescent? Przypomniał już sobie, kim jest?
– Nie.
Caitlin otworzyła oczy. Nie podobał się jej sceptyczny ton głosu ojca. Ona mogła mieć
swoje zastrzeżenia, ale nie chciała, by ktokolwiek poza nią wyrażał wątpliwości na temat
stanu zdrowia jej męża. Skąd ten sceptycyzm? Dlaczego, zdaniem ojca, Nathan miałby
kłamać? O ile wiedziała, to wspierał zięcia na każdym kroku. A jednak w słowach Matthew
Webstera znać było niedowierzanie. Mówił tak, jakby miał do czynienia z nastolatkiem, który
udaje gorączkę, by uniknąć klasówki.
– Rozumiem... – Ojciec najwyraźniej się zamyślił, bowiem przez chwilę nie odzywał się
w ogóle i na linii słychać było tylko jego ciężki, powolny oddech. – Daj mi go do telefonu,
może mnie uda się poruszyć jego pamięć – odezwał się wreszcie. – Znam was dobrze,
kobiety. Wszystkie jesteście takie same. Nie potraficie mówić prosto z mostu. Jak tylko
możecie, zawsze będziecie kluczyć, owijać w bawełnę...
Caitlin skrzywiła się na te słowa. To typowe, pomyślała. Typowe dla jej stosunków z
rodzonym ojcem. Kochała go oczywiście i wiedziała, że on ją kocha na swój własny sposób,
ale nie potrafiła mu nigdy wybaczyć tej niewiary w jej możliwości i jej samodzielność.
– Nie ma go w domu – powiedziała nie bez satysfakcji. Wiedziała lepiej niż ktokolwiek
inny, jak bardzo ojciec nie lubi, gdy coś układa się nie po jego myśli. Gotowa była nawet
dodać, że troska teścia niewiele Nathana obchodzi, ale nie pozwolił jej na to, pytając:
– Co znaczy, nie ma go w domu? A gdzie jest?
Spodziewała się takiej właśnie reakcji. W głosie ojca słychać było gniew. Nie, więcej niż
gniew – prawdziwe wzburzenie, niemal wściekłość. Caitlin postanowiła złagodzić nieco ton,
zatroskana nagle o ojcowskie nadciśnienie.
– Poszedł sobie po prostu na spacer – odparła, choć prawdę powiedziawszy, nie miała
pojęcia, co w tej chwili porabia Nathan. – Przeżywa naprawdę trudne chwile. Daj mu trochę
odetchnąć, tato.
W słuchawce zaległa pełna wrogości cisza. Caitlin słyszała oddech ojca i wiedziała, że
pomny zaleceń lekarzy, usiłuje teraz powściągnąć gniew. Jego współczucie dla Nathana, o ile
w ogóle mu współczuł, zostało wystawione na ciężką próbę.
– Kiedy wróci? – zapytał w końcu.
– Nie wiem, pewnie niedługo.
– Dokąd poszedł?
– Nie wiem.
– Na litość boską, Cat! – zawołał ojciec, jakby nie obecność zięcia była dlań osobistą
obelgą. – Zdawało misie, że jest chory!
– Nie jest chory, cierpi na amnezję – odparła, zadając sobie w duchu pytanie, dlaczego
właściwie wkłada tyle wysiłku, by bronić Nathana. Nie podziękuje jej przecież za to. –
Naprawdę nie wiem, dokąd poszedł. Nie odmeldował się u mnie przed wyjściem.
Ojciec prychnął ze złością.
– Mówiłem ci już, nie bądź taka dowcipna, moja panno. To nie ja wypuściłem z domu
człowieka, który nie pamięta nawet własnego nazwiska, żeby teraz snuł się samopas po
Londynie. – Zaklął. – Brakuje ci piątej klepki, moja droga? Przecież gotów się zgubić. I co
wtedy?
Caitlin westchnęła ze zniecierpliwieniem.
– Nathan nie pamięta swej przeszłości, ale nie jest półgłówkiem, tato – oznajmiła,
prostując się w fotelu. – Poza tym nie potrzebuje pytać mnie o zgodę. Robi to, na co ma
ochotę. Wątpię, czy zatrzymałabym go siłą, nawet gdybym chciała...
– Co to ma znaczyć? – W głosie Matthew Webstera zabrzmiała nuta podejrzliwości. –
Pokłóciliście się? Jeśli tak, to chcę o tym wiedzieć.
– Skądże znowu. – Caitlin za nic nie chciała, żeby ojciec nabrał takiego przekonania. –
Nat jest po prostu... wytrącony z równowagi. Niecierpliwi się, chciałby jak najszybciej znów
stać się sobą. Przypuszczam, że trudno mu się pogodzić z sytuacją, w której może polegać
wyłącznie na relacjach innych. On nie przypomina sobie nawet swego mieszkania,
pojmujesz?
Ojciec przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
– No cóż – odezwał się w końcu – nie siedzę w jego skórze i nie wiem, co czuje ten
biedaczek, ale też nie miałem szansy się dowiedzieć, prawda, moja droga? Przyjdzie mi widać
na to poczekać. Odwiedźcie nas w piątek wieczorem. Matka i ja chcemy, żebyście spędzili z
nami weekend. Od dawna nie byliście razem w Fairings, a ja przy okazji będę mógł lepiej
przyjrzeć się Nathanowi.
I przekonać się, czy kłamie, tak? – miała ochotę zapytać, ale nie powiedziała tego głośno.
– Nie wiem, tato – zawahała się, szukając gorączkowo jakiejś wiarygodnej wymówki,
której mogłaby teraz użyć. – Dopiero wróciliśmy. Może Nathan powinien najpierw oswoić się
z domem.
– To dość egoistyczne z twojej strony, Cat, nie sądzisz? – zareplikował ojciec
gwałtownie. – Chociaż raz mogłabyś pomyśleć o nas i o tym, co czujemy. Jesteś naszą córką,
na miłość boską, a Nathan zięciem. Mamy chyba prawo przywitać go po powrocie.
– W porządku – przystała w końcu z rezygnacją. – Zapytam go, ale uprzedzam, że
namawiać nie mam zamiaru. Przed wyjazdem ze Stanów jego lekarz przestrzegał mnie przed
ponaglaniem, przed zbytnim pośpiechem, przed zbyt dużą ilością wrażeń. Najbardziej w tej
chwili potrzebny jest mu spokój.
– Doprawdy? I zapewne dlatego, jak wolno przypuszczać, wyszedł z domu bez opieki,
tak? – w głosie ojca znowu pojawił się sarkazm.
– Nie.
Caitlin nie była pewna, czy to tylko jej wrażenie, czy też krytycyzm ojca rzeczywiście w
jednakowym stopniu odnosi się do Nathana, co do niej. Matthew Webster nigdy nie potrafił
zrozumieć, co to znaczy choroba. Sam po zawale natychmiast zapragnął wrócić do pracy.
– A więc, zakładając, że twój mąż znajdzie drogę powrotną do domu, możemy oczekiwać
was w piątek po południu, tak?
– Dobrze – zgodziła się. – Możemy się tak umówić. Zapytam jeszcze Janie, ale z
pewnością nie będzie miała nic przeciwko temu, żeby nadal mnie zastępować. – Powiedziała
to tylko po to, by go sprowokować. Wciąż nie miała pojęcia, kiedy będzie mogła wrócić do
antykwariatu, ale wiedziała, jak bardzo ojcu nie w smak jest jej ostatnia praca. – To wszystko,
tato?
– Niezupełnie – rzucił ostro. – Skoro już poruszyłaś ten temat, to musimy sobie coś
wyjaśnić. Doskonale wiesz, że nie będziesz mogła pracować, dopóki Nathan jest... w takim
stanie, prawda? Z jego głową wszystko jeszcze może się zdarzyć, a ja nie zamierzam opłacać
pielęgniarki, która zajmowałaby się nim dwadzieścia cztery godziny na dobę.
– Nikt cię o to nie prosi – odparła Caitlin pełnym urazy tonem. – Poza tym mówiłam ci
przed chwilą, że nie musi opowiadać się przede mną. Muszę na niego uważać, ale nie będę go
niańczyć, bo wcale tego nie wymaga. Ma w końcu swój własny rozum.
– Czyżby? – Znów usłyszała owo charakterystyczne powątpiewanie.
– A masz co do tego wątpliwości?
Nie chciała dłużej ciągnąć tej nieprzyjemnej rozmowy, więc bąknęła jakieś
usprawiedliwienie, pożegnała się szybko i odwiesiła słuchawkę. Gdyby tego nie zrobiła,
zabrnęłaby prędzej czy później w jakąś ślepą uliczkę, wygadała się i zdradziła bolesną prawdę
o swym małżeństwie. A tego przecież pragnęła uniknąć.
Cóż, rzadko rozmawiała z ojcem na tematy osobiste i wolała, by tak pozostało. Z drugiej
jednak strony, nie było łatwo dusić w sobie własne zmartwienia. Zwłaszcza ostatnio, kiedy jej
życie rozpadło się i nie wiedziała, co dalej ma z nim począć, przydałby się ktoś, z kim
mogłaby podzielić się kłopotami.
Żałowała teraz, że nie łączą jej bliższe stosunki z matką. Nigdy się jednak do niej nie
garnęła i od samego początku usiłowała naśladować we wszystkim ojca. Po ślubie z
Nathanem, kiedy zaczęły się problemy, za późno już było, by cokolwiek zmieniać. Zwłaszcza
że Daisy Webster miała wyjątkową słabość do swojego zięcia i choćby z tego względu nie
nadawała się na powierniczkę.
Pogrążona w niewesołych myślach, Caitlin siedziała nadal przy telefonie z filiżanką
wystygłej kawy w dłoni, gdy w pokoju pojawiła się pani Spriggs. Gosposia właśnie
wychodziła i chciała się pożegnać.
– Zostawiłam kawę w podgrzewaczu, w razie gdyby pan Wolfe chciał się napić po
powrocie. – Zawahała się. – Nie martwiłabym się na pani miejscu, proszę pani. Trafi do
domu, a gdyby coś się stało, to mój Wayne pójdzie go szukać. I tak nie ma nic lepszego do
roboty.
Caitlin nie była pewna, czy Wayne’a uradowałaby arbitralna decyzja matki. Syn gosposi
był urodzonym próżniakiem. Jeśli nie snuł się gdzieś w podejrzanym towarzystwie, to
przesiadywał w pubie albo wylegiwał się przed telewizorem, grając w gry komputerowe.
Sama jej o tym nie raz opowiadała.
Pomimo wszystko Caitlin podziękowała pani Spriggs za propozycję, a kiedy gosposia
wyszła, przeszła do kuchni i wylała resztę kawy do zlewu. Teraz, kiedy została sama, zaczęła
się niepokoić coraz bardziej. Ojciec miał rację: nie powinna była wypuszczać Nathana
samego.
Po raz kolejny tego dnia zdumiała się własnymi myślami. Skąd ten niepokój, skąd ta
niewygoda z powodu jego nieobecności, skoro dawniej najszczęśliwsza czuła się wtedy, gdy
nie było go w domu i gdy pojawiał się tylko po to, by wziąć prysznic i zmienić ubranie? Nie
krył wcale, że się z kimś spotyka – myślała, próbując wskrzesić niechęć do męża – a ona
wiedziała, że większość czasu spędza z Lisa Abbott.
Tym razem jednak wydawało się mało prawdopodobne, że opuścił mieszkanie, aby się z
nią spotkać.
Ano właśnie. Czy to nie z powodu Lisy Abbott ona, Caitlin, odmawiała wszelkich
wyjaśnień, o które prosił Nathan? Czy nie robiła tak, bojąc się upokorzeń? Przez moment
zdawało się jej, że jest gotowa wyjawić mężowi prawdę o jego zdradzie, ale właśnie wtedy
pojawiła się pani Spriggs. Może gdyby nie to, przełamaliby lody i zaczęli wreszcie rozmawiać
o zadawnionych urazach.
Ażeby uciec od niemiłych myśli, postanowiła zadzwonić do Janie Spencer. Od chwili
wyjazdu do Stanów rozmawiała z nią tylko raz, ponad dwa tygodnie temu. Przyjaciółka miała
prawo wiedzieć, co się dzieje i czego powinna oczekiwać.
Janie przywitała Caitlin z nie ukrywaną ulgą.
– Cat? Jak się masz! Cieszę się, że cię słyszę. Strasznie mi ciebie brakowało. Kiedy
wracasz do pracy?
– Nie wiem jeszcze.
– Nie wiesz? Mówiłaś mi przecież, że Nathan nie odniósł poważnych obrażeń. Myślałam,
że po waszym powrocie będziesz wolna. Nie musisz chyba go pielęgnować. Potrzebuję cię
tutaj.
– To nie takie proste. Widzisz, Janie... – zawahała się. Teraz żałowała, że dzwoniąc z
hotelu w Nowym Jorku, nie powiedziała przyjaciółce wprost, jak się sprawy mają. – Nathan
właściwie nie jest chory, ale... stracił pamięć. Nie pamięta niczego sprzed katastrofy.
Janie wydała przeciągły gwizd.
– Nie żartuj.
– Nie żartuję. Nie mówiłam ci o tym wcześniej, bo myślałam, że to szybko minie. Jak na
razie jednak jest prawie tak, jak było, chociaż ciągle mamy nadzieję, że to stan przejściowy.
W każdym razie Nathan nie odzyskał jeszcze pamięci.
– Jesteś pewna?
– Co to znaczy, czy jestem pewna?
– Skąd niby wiesz, że to amnezja? – zapytała Janie sardonicznie. – Może on tylko przed
tobą gra?
– A co by przez to zyskał? – obruszyła się Caitlin, myśląc równocześnie, że znowu broni
Nathana. Czemu jednak druga już z kolei osoba poddaje w wątpliwość fakt amnezji jej męża?
Przecież nie wymyślił sobie sam tego wszystkiego, nie zaplanował katastrofy, pobytu w
szpitalu... Zbyt dobrze pamiętała strach w jego oczach, by mogła w to uwierzyć. – Możesz mi
wierzyć albo nie, Janie, ale on nie udaje. Nie wie, kim jest naprawdę i kim będzie w
przyszłości. Nienawidzi tej niepewności tak samo, jak ja.
– Hmm... – chrząknęła Janie, jakby nie była do końca przekonana. – Powiadasz więc, że
nie możesz zostawić go samego, tak? Nie sądziłam, że to okaże się takie poważne. A jak ty
sobie poradzisz?
– Nie wiem. Niewykluczone, że już niedługo będę mogła wrócić do pracy, ale na razie nic
nie wiem. Wszystko zależy od tego, co Nathan zechce robić.
– Nathan? Twoje decyzje mają zależeć od widzimisię tego dupka? – Jame,
wtajemniczona po części w kulisy ich małżeństwa, nigdy nie kryła swojego stosunku do męża
wspólniczki. – Tylko mi nie mów, że ci go żal. Zasłużył sobie na to, jeśli chcesz znać moje
zdanie. I powiem ci coś jeszcze, a ty możesz orzec, że jestem okropna, jeśli tak ci się podoba.
Moim zdaniem byłoby znacznie lepiej, dla ciebie lepiej, Cat, gdyby tak już zostało. Ojciec nie
mógłby chyba wymagać od ciebie, żebyś wciąż żyła z kimś, kto nie pamięta nawet twojego
imienia.
– Janie!
– Co? – prychnęła przyjaciółka – jestem okropna, tak? A ja ci powiem, że dość już przez
niego wycierpiałaś. Pora, żebyś dała sobie z nim spokój, zaczęła wreszcie myśleć o sobie.
Masz prawie trzydziestkę, Cat, czas płynie...
– Wiem – teraz Caitlin występowała we własnej obronie – ale nie mogę go zostawić, ot
tak, po prostu. Poza tym... – zastanowiła się przez chwilę, czy nie za wcześnie o tym mówić.
– On się zmienił, Janie. Nie potrafię ci tego wytłumaczyć, ale jest inny. Dużo łagodniejszy niż
kiedyś, spokojniejszy, inny...
– Daj spokój, proszę – głos Janie podniósł się o jedną oktawę. – Nie mów mi, że masz
wyrzuty sumienia. Rozumiem, że jesteś mu w tej chwili potrzebna, ale przecież musisz
widzieć, że on cię zwyczajnie wykorzystuje. Bóg mi świadkiem, też wolałabym stracić
pamięć, gdybym miała na sumieniu to, co on.
– Janie!
– O Jezu, nie wołaj co chwila „Janie!”. Charakter kształtuje się w dzieciństwie. Człowiek
nie zmienia się tak łatwo.
– Pomimo to...
– Nie chcę słyszeć o żadnym „pomimo to”. Kto był draniem, draniem zostanie. Nie
zrobisz słowika z jastrzębia. Będziesz jeszcze płakać, jeśli zapomnisz o tej prawdzie.
Caitlin żałowała już, że zaczęła tę rozmowę, i miała szczerą ochotę skończyć.
Tymczasem Janie nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
– A co z Lisa Abbott? – dopytywała się, jakby chciała ostatecznie udręczyć zbolałe serce
Caitlin. – Czy ona też odeszła w nicość wraz ze wszystkimi wspomnieniami pana Wolfe’a? A
może od początku była tylko wytworem wyobraźni? Nie pamiętasz już, ile przez nią
wycierpiałaś? Do diabła, nie pozwól się więcej ranić!
– Nie pozwolę.
Nie było sensu sprzeczać się z Janie. Jej przyjaciółka miała dobre intencje, ale nie
rozumiała zawiłości sytuacji.
– On nic nie pamięta, a ja nie mam zamiaru przypominać mu o Lisie – dodała.
– Nie będzie Lisy, pojawi się inna – stwierdziła cierpko Janie. – Prędzej czy później
będziemy musiały wrócić do tej rozmowy. Chodzi mi o ciebie, Cat. Lubię cię. Nie chcę,
żebyś robiła z siebie idiotkę z powodu człowieka, który cię lekceważy.
Caitlin pokręciła głową.
– Bez przesady. To, że mu współczuję, nie oznacza jeszcze, że zamierzam pójść z nim do
łóżka – oznajmiła poirytowana, nie zważając na dreszcz, który przebiegł jej po skórze, gdy
wypowiedziała te słowa. – Musisz zrozumieć, że jest zupełnie bezradny, całkowicie
uzależniony ode mnie. Nie ma nikogo. Nie może liczyć nawet sam na siebie. Nie mogę
zostawić go teraz, kiedy nie potrafi żyć samodzielnie.
– Na pewno potrafi – prychnęła Janie. – Z amnezją czy bez, mężczyźni doskonale wiedzą,
jak zdobyć to, na czym im zależy. Potrzebuje cię, więc jest milutki. Poczekaj, aż stanie na
nogi, a wtedy zobaczysz.
– Wtedy się zastanowię – powiedziała Caitlin, chcąc czym prędzej zakończyć tę drugą już
tego dnia przykrą rozmowę.
W słowach Janie, a wcześniej ojca, zbyt wiele było prawdy, by mogła przyjmować je ze
spokojem.
Rozdział 8
Fletch Connor siedział samotnie w barze Caseya i wpatrywał się w rząd stojących przed
nim pustych butelek po piwie. Nie zamierzał wypić aż tyle. W drodze do domu wpadł na
kufelek, bo miał ponury nastrój i szukał zapomnienia. Co mu pozostało w życiu, jak tylko
upić się raz na jakiś czas?
Jego los nie obchodził nikogo. Z czterech córek żadna nie interesowała się ojcem.
Czasami tylko pojawiały się wnuki, żeby wyciągnąć od niego trochę grosza. Jedyne radości,
jakie mu zostały, to pub i bilard, dwa, trzy razy w tygodniu. To wszystko. Na więcej nie było
go stać. W maleńkim, sennym Blackwater Fork recesja dała się ludziom mocno we znaki i
większość mężczyzn żyła, jak on, z zasiłku dla bezrobotnych albo z emerytur.
To śmieszne, myślał, ale jedynym człowiekiem, na którego mógł naprawdę liczyć, był
Jake. Chociaż tak źle traktował kiedyś tego chłopaka, nie było tygodnia, żeby pasierb do
niego nie zajrzał. I wcale nie robił przy tym, w przeciwieństwie do zięciów, głupiej miny. Nie
krzywił się i nie spoglądał w sufit, jak oni, kiedy przychodziło do płacenia za piwo.
Teraz Fletch uświadomił sobie ze smutkiem, że nie widział Jake’a od prawie dwóch
tygodni. Po raz ostatni rozmawiali w dniu, kiedy pojawił się ten jego wycackany braciszek,
Nathan. Cóż za błazen i półgłówek, pomyślał o nim z niechęcią. Dziwne, jak bardzo bracia-
bliźniacy mogą różnić się charakterami.
No, ale czyja to w końcu zasługa, powiedział sobie z dumą. Prawda, był dla chłopaka
surowy, lecz tak właśnie było trzeba. Braciszka wychowywano na księcia, i co z niego
wyrosło?
Niewykluczone też, myślał Fletch, iż jakieś znaczenie miało to, że Jake w wieku
szesnastu lat poszedł do wojska. Wprawdzie wrócił z Wietnamu złamany i przybity, ale co
armia, to armia.
Sięgnął do kieszeni, wyciągnął garść drobniaków, przeliczył skrupulatnie monety. Starczy
na jeszcze jedno piwo, jeśli do końca tygodnia ograniczy palenie. Podniósł się, poczłapał do
baru i zamówił kolejnego budweisera. Co tam, i tak lekarz mówił mu, żeby mniej palił. Miał
konował rację, bo gardło ciągle piekło jak wszyscy diabli.
Z butelką w dłoni wrócił do stolika i do rozmyślań o przedłużającej się nieobecności
Jake’a. Nie wierzył, by coś, co powiedział w porywie złości do Nathana, mogło popsuć ich
stosunki. Chłopak znał przecież swojego brata jak zły szeląg i nie dałby mu posłuchu.
Cholera, tęsknił do tego dzieciaka, choć przecież nie był jego. Jake był jedynym
człowiekiem, którego obchodziło, czy stary jeszcze żyje. Reszta pewnie odetchnęłaby z ulgą,
gdyby wreszcie na zawsze zamknął oczy. Bo prawdę mówiąc, od śmierci Andy’ego Peytona,
on, Fletch, powoli gotował się do odejścia. Jeśli nadał będzie popijał ten bimber, który pędził
od lat w szopie na podwórku, to nie powinien długo czekać.
Taki to cholerny ludzki los... Pójdzie do piachu, a teraz, kiedy zabrakło Alice, nikt nawet
nie uroni marnej łzy nad jego trumną. Ciekawe, czy czeka gdzieś tam na niego przez te
wszystkie lata? A może zapomniała o nim i znalazła sobie innego, jak kiedyś za życia?
I pomyśleć, że tak się wyżywał kiedyś na biednym Jake’u. Głupi był. Bił dzieciaka,
dlatego że matka spała z innym. Wiadomo, chłopak nic nie zawinił, ale cały ból, jaki Fletch
nosił w sercu, gdzieś musiał znaleźć swoje ujście. Ufał Alice, ślepo jej ufał, a ona zrobiła z
niego głupca. No a że mały na każdym kroku przypominał mu sobą jej wiarołomstwo, to
dostawał za swoje – a właściwie nie za swoje, bo przecież sam się na ten świat nie prosił.
Do diabła, zanim nie pojawił się Jacob Wolfe ze swoimi pieniędzmi, żyli szczęśliwie.
Pewnie, zdarzało się, że poniosło go czasami. Bywało, że jak wypił, to i ręka świerzbiała. Ale
tak to już ułożone są sprawy na tym świecie, że mężczyzna w domu ma być panem i kwita.
Bo przecież ciężko pracował, żeby wy karmić swoją gromadę, nawet to kukułcze jajo.
Boże, jaki on był dumny ze swojego „syna”. Zaniedbywał córki i całą miłość przelewał na
Jake’a. Kiedy zaś dowiedział się, że Alice go okłamała, myślał, że zabije obydwoje.
Wydawało mu się, że wszyscy w miasteczku o wszystkim wiedzą i śmieją się z niego w kułak
za jego plecami. To właśnie było najgorsze.
Odgrażał się, że wyrzuci chłopaka z domu, i wyrzuciłby, a jakże, gdyby Alice nie
postawiła się wtedy okoniem i nie zagroziła, że i ona odejdzie. Na to jedno nie mógł
pozwolić. Poza tym, chcąc być przed sobą szczery, musiał przyznać, że gotów byłby oddać
wszystkie cztery córki za jednego Jake’a.
Wiedział, że chłopak się dotąd nie ożenił. Owszem, były w jego życiu kobiety, ale była
też praca – zawsze na pierwszym miejscu. Nigdy nie powiedział tego głośno, ale Fletch był
domyślny i podejrzewał, że Jake, po tym, co sam przeszedł, traktuje obronę młodych
narkomanów jako swego rodzaju powołanie, misję, która ma sprawić, że świat choć trochę
stanie się lepszy. Chciał ulżyć nieszczęśnikom pokrzywdzonym pTzez los, bo jego samego
los z pewnością pokrzywdził.
Dobry Boże, minęło dwadzieścia lat, a on ciągle słyszał krzyk chłopaka, kiedy ten budził
się w nocy zlany potem. I ten jego wpółprzytomny bełkot. Nie przestawały nawiedzać go
koszmary, których doświadczył w Wietnamie, i aż dziw, że od nich nie zwariował. Nigdy nie
mówił o tym, co przeżył, a potem egzorcyzmował swoje lęki, rozwiązując problemy innych
ludzi. Jako obrońca z urzędu zaskarbił sobie powszechny szacunek.
Fletch był pewien, że Jake niedługo otworzy własną kancelarię. Nieźle jak na syna
kierowcy ciężarówek. Bo niech ludzie gadają sobie, co chcą, ale Jake Connor był jego synem.
Zgoda, płynęła mu w żyłach krew Jacoba Wolfe’a, ale wdał się w Connorów. Koniec, kropka.
Bo dlaczego ten jego braciszek jest inny, a mówiąc konkretnie: gorszy?
Wspominając chorobę Jake’a, Fletch wrócił wspomnieniami do Alice. Opieka nad
chłopcem zbliżyła ich do siebie, nigdy wcześniej nie było między nimi podobnej zażyłości.
Obwiniali się za to, że poszedł do wojska, a kiedy wrócił z Wietnamu – prawdziwy wrak
człowieka – patrzyli bezradnie na jego ból. Trzy lata minęły, zanim wydobył się z piekła.
Trzy lata opieki, terapii i najzwyklejszej, staromodnej miłości.
Kiedy Jake wreszcie wydobrzał, Alice zachorowała na raka. Lekarze rozłożyli ręce. Nie
byli w stanie jej pomóc.
Obydwaj rozpaczali, ojczym i pasierb. Może wtedy właśnie zaczęła się ich dziwna
przyjaźń? Dawniej często darli koty, ale choć tyle było między nimi nienawiści, łączyło ich
jedno: obaj równie mocno kochali Alice. Kiedy było już z nią bardzo źle, Fletch po raz
pierwszy poczuł, że przez wzgląd na pamięć żony nie wolno mu opuścić jej syna. Cholera, nie
było mu łatwo, rynek załamał się, firma przeżywała kryzys, a na dodatek Jake wybrał się na
studia. Gdy jednak otrzymał wreszcie dyplom, Fletcha rozpierała prawdziwa duma.
Patrzcie, chciało mu się mówić, oto pierwszy w rodzinie Connor z tytułem magistra!
Uniósł butelkę do ust i zobaczył, że jest już pusta. Zatopiony we wspomnieniach, osuszył
ją nie wiedzieć kiedy, a mimo to w gardle wciąż czuł piekącą suchość. Czyżby dlatego, że łzy
napłynęły mu do oczu?
Otarł rękawem wilgotne powieki, podniósł głowę znad stołu i wtedy właśnie ujrzał
Jacoba Wolfe’a. Zamrugał, zdumiony, na widok wroga. Tamten stał w drzwiach baru i mrużył
oczy od gęstego dymu z papierosów, który spowijał wnętrze.
Fletch zerwał się od stolika. Nawet po tylu latach bez trudu rozpoznał człowieka, który
był sprawcą najgorszych nieszczęść w jego życiu. Co sprowadzało go do Blackwater Fork?
Tymczasem przybysz najwyraźniej dostrzegł i rozpoznał Fletcha, bo zatrzymał na nim
wzrok i ruszył powoli w jego stronę, rzucając jeszcze w przejściu kilka słów barmanowi.
Chociaż był blady i wychudzony, nie wzbudził we Fletchu żadnych ciepłych uczuć. To on
przecież zrujnował mu życie. Gdyby nie Alice, dawno rozprawiłby się z niegodziwcem.
– To ty, Connor? Jak się masz? – Podszedł do stolika i odezwał się uprzejmie. – Wiem, że
patrzeć na mnie nie możesz, ale muszę z tobą pogadać. I to teraz. Usiądę, pozwolisz?
Fletch zacisnął pięści. Był wściekły. Już miał odprawić natręta, ale dojrzał, że Casey
zmierza do ich stolika z tacą, na której pyszni się butelka drogiej whisky i dwie szklaneczki.
Udobruchany tym widokiem, wbrew własnej woli opadł na krzesło, mrucząc coś, co Jacob
odebrał jako przyzwolenie. Nowo przybyły usiadł naprzeciw niego, wyjął z portfela
studolarowy banknot i rzucił go na tacę.
– Potem odbiorę resztę, teraz zostaw nas samych – odezwał się do Caseya.
– Tak jest, sir.
Casey potrafił być irytująco służalczy, kiedy wietrzył grubszą forsę. Fletch zmierzył go
lodowatym wzrokiem, a kiedy barman odszedł spokojnie, najwyraźniej ani trochę speszony
nieprzychylnym spojrzeniem, stary przeniósł uwagę na butelkę.
Jacob tymczasem napełnił szklaneczki i upił maleńki łyk. Aksamitna whisky spłynęła mu
do gardła. Fletcha aż palce świerzbiały, by nalać i sobie, a potem poczuć na języku cudowny
smak spirytusu i dębowych beczek.
– Dobra – ocenił Jacob i spojrzał mu w oczy. Pije jak kobieta, pomyślał Fletch ze
wzgardą, żaden chłop nie sączy tak alkoholu. Smak przedniej whisky można wyczuć dopiero
wtedy, kiedy człowiek weźmie solidny haust.
– Czego chcesz? – zapytał nieprzyjaźnie, przechodząc od razu do rzeczy. – Nie mamy
sobie nic do powiedzenia.
– Pewien jesteś? – zapytał Wolfe spokojnie. Dziwne, pomyślał Fletch, takie pięć minut,
takie chuchro, takie nic, a nie stropił się ani trochę jego aroganckim przyjęciem. Cholera,
zaklął w duchu, czy nikt już się mnie nie boi?
– Pewien – odparł i wydął pogardliwie usta. – Zabieraj się stąd, i to szybko!
Jacob westchnął tylko z rezygnacją i przesunął butelkę w stronę Fletcha.
– Częstuj się – powiedział zmęczonym głosem – a ja pomyślę, od czego mam zacząć.
Fletch zignorował zachęcający do picia gest i wyciągnął drżący palec w kierunku sąsiada.
– Powinienem mózg ci rozkwasić, powinienem wybić ci wszystkie zęby i wepchnąć je do
gardła, ledwie tu wszedłeś – warknął.
– Daj spokój... – Jacob najwyraźniej nie wziął sobie do serca tej pogróżki.
Fletch znów się stropił. Widać z upływem lat stracił dawną swadę i nie jest już tym, co
kiedyś, zabijaką. Cóż, darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby, pomyślał sentencjonalnie i
sięgnął po butelkę. Skoro nie może sprawić, żeby tamten trząsł portkami na jego widok,
niechże ma przynajmniej jakąś przyjemność z tego spotkania.
– Kiedy po raz ostatni widziałeś Jake’a?
Fletch poderwał się na krześle, słysząc to pytanie. Od razu poczuł znajome ukłucie lęku,
to samo, które czuł, kiedy Alice powiedziała mu, że wyniki nie wypadły najlepiej i lekarze
kazali jej się raz jeszcze przebadać. Spokojnie, próbował odzyskać równowagę, Jacob prawie
nie znał Jake’a. Nie może wiedzieć, czy chłopakowi coś się stało. Nie on.
– Co ci do tego? – burknął, wzruszając niby to obojętnie ramionami.
– Nie złość mnie, tylko powiedz, kiedy go widziałeś? A może już się nie kontaktujecie?
– Pewnie, że się kontaktujemy – odparł Fletch z urazą. – Raz w tygodniu, albo i częściej.
On nie taki, żeby na amen zapomnieć o starym. Pamięta, kto koło niego chodził, kiedy wrócił
z Wietnamu.
– Nie przyjechałem rozmawiać o przeszłości, Connor. Nie będę też się spierał, kto byłby
dla niego lepszym ojcem, ty czy ja. Chcę po prostu wiedzieć, kiedy widziałeś go ostatnio?
Powiedz, czy kiedykolwiek próbował podawać się za Nathana?
– Co takiego? – oburzył się Fletch. – O co ci chodzi? Mój chłopak miałby udawać tego
sukinsyna? Nigdy w życiu. Możesz mi wierzyć, że nie znosi was obu prawie tak samo mocno,
jak ja.
Jacob zwilżył usta łykiem whisky.
– Tak uważasz?
– Nic nie uważam, durniu, ja wiem na pewno. – Fletch wstał z niejakim trudem,
przewracając opróżnioną do połowy butelkę. Chwiał się lekko na nogach. – Już ci
powiedziałem: nic ci do nas. Spieprzaj stąd, bo nie mamy o czym gadać. No, już! Albo
pójdziesz sam, albo kark ci skręcę, ty...
– Siadaj – powiedział Jacob z westchnieniem, niemal nie podnosząc głosu. – Uspokój się,
człowieku.
– Co, będziesz mi rozkazywał? – warknął Fletch i wpił w rozmówcę wściekłe spojrzenie
przekrwionych oczu. – Mam swoje lata, ale potrafię jeszcze obić tę twoją mordę. Spytaj ludzi,
każdy ci powie, że ze starym Fletchem nie ma zabawy.
– Siadaj – powtórzył cierpliwie Wolfe. – Rozlałeś whisky za dwadzieścia dolarów. Mam
zawołać szeryfa, żeby cię uspokoił?
– A spróbuj! – syknął Fletch, lecz powoli mijała mu ochota do kłótni. Wiedział
doskonale, że Ellis Hutchinson nie będzie się wahał ani chwili i z przyjemnością skorzysta z
okazji, by wsadzić go do aresztu na dwadzieścia cztery godziny. Po śmierci Andy’ego
Peytona w Blackwater Fork zapanowały nowe porządki i wszystko obróciło się na gorsze pod
tym względem.
Jacob wciąż tkwił przy stoliku, więc i on usiadł z ociąganiem. Humor poprawił mu się
nieco, gdy Wolfe skinął na Caseya i zamówił następną butelkę.
– No, to gadaj, o co ci chodzi – powiedział znad pełnej znów szklanki. – Czemu tak się
dopytujesz o Jake’a?
– Zaraz się dowiesz, poczekaj chwilę. – Jacob zamknął w dłoniach swoją szklaneczkę. –
Mówisz, że Jake nie jest zazdrosny o brata?
Fletch skrzywił się i zarechotał chrapliwie.
– A o co miałby być zazdrosny? Gdybyś zapytał, czy nie jest odwrotnie, to bym się
zastanowił. Minęły jakieś dwa tygodnie, jak Nathan koniecznie chciał widzieć się z Jakem.
– Nathan szukał Jake’a? – powtórzył Jacob. – Kiedy to było?
– Toż mówię wyraźnie: jakieś dwa tygodnie temu. Przyszedł do mnie, szukał jego
numeru, mówił, że nie chce jechać do biura, kazał mi do niego dzwonić...
Jacob był wyraźnie poruszony tą wiadomością.
– Mówił, czego chce od brata?
Fletch posłał mu spojrzenie, mające świadczyć, że Jacob słabo się orientuje w zwyczajach
swego syna.
– Komu miał mówić? Mnie? – prychnął. – Akurat. Już to widzę. Przecież ma mnie za nic.
Traktuje jak powietrze.
Wolfe puścił mimo uszu ostatnią uwagę i zapytał krótko:
– Więc rozmawiał z nim... Długo tu zabawił?
– A skąd ja mam wiedzieć, jak długo zabawił? Umówił się z bratem w mieście i od tego
czasu żadnego z nich nie widziałem.
Blada zwykle twarz Jacoba stała się teraz biała jak szpitalne prześcieradło.
– Nie myślisz chyba, że mógł...
– Co mógł? – spytał Fletch i nagle zrozumiał, co Jacob chciał powiedzieć. Krew uderzyła
mu do głowy. W jego oczach pojawiły się złe błyski. – Jeśli chcesz powiedzieć, że mój Jake
pozbył się Nathana, żeby się pod niego podszyć, to... – przerażenie i wściekłość odebrały mu
mowę – to uważaj, bo... bo... – Znów się poderwał, o mało nie przewracając stołu, ale Jacob
był szybszy. Przytrzymał Fletcha i pchnął go z powrotem na krzesło.
– Nic mi nie chodzi po głowie! – powiedział ostrym tonem. – Czy ja coś w ogóle
powiedziałem? Na razie tylko pytam. Chcę się dowiedzieć, dlaczego to Jake był w tym
cholernym samolocie.
Fletch znieruchomiał ze strachu.
– W jakim samolocie?
– W samolocie, który runął na ziemię zaraz po starcie z Nowego Jorku. Nic nie wiesz?
Nie czytasz gazet? W pobliżu lotniska Kennedy’ego wydarzyła się katastrofa.
Fletch zadrżał, poczuł, że coś podchodzi mu do gardła, nie pozwala oddychać.
– Czy Jake... nie żyje? Dopiero teraz mi to mówisz? Mój Jake nie żyje? – Łzy napłynęły
mu do oczu.
– Jake żyje – odparł zniecierpliwiony Jacob. – Żyje, ale stracił pamięć. Na liście
pasażerów był Nathan i teraz Jake’a biorą za Nathana. Hej – potrząsnął ramieniem otępiałego
nagle Fletcha – słyszysz, co do ciebie mówię? Żyje. Odwiedziłem go w szpitalu. To był on,
Jake, nie żaden Nathan...
Rozdział 9
– Życzy pan sobie jeszcze?
Podniósł głowę i spojrzał rozkojarzonym wzrokiem na kelnerkę, która stała przy jego
stoliku z dzbankiem pełnym kawy. Skulił się, przekonany, że mu się przygląda podejrzliwie,
w końcu jednak uznał, że jest tylko zniecierpliwiona, bo nie dał jej napiwku.
Myślami był daleko od tej podłej knajpy, w której się zaszył, by rozważyć spokojnie, co
ma dalej ze sobą robić. Nikt nie wiedział, gdzie się podziewa, a nawet gdyby go odnaleźli, to
przecież nie robił nic złego. Ot, siedział sobie spokojnie nad kubkiem wystygłej kawy. Na
razie, sprostował sam siebie.
Początkowo wszystko wydawało się takie proste. Wszystko precyzyjnie obmyślił, ułożył
sobie w głowie. Był zachwycony, że wpadł na pomysł zwrócenia się o pomoc do Jake’a.
Zawsze denerwowało go, że choć brat wyrastał w gorszych warunkach, lepiej mu się
powiodło w życiu. Czy tak powinno być? Żeby tamten miał wszystko, czego trzeba do
szczęścia, a on nic? Dlaczego jemu nic nie idzie? Dlaczego o nim nie mówią, że jest zdolny,
sympatyczny... dobry?
Niech to diabli, przecież tym razem dokładnie przemyślał swój plan. Wystarczyło, żeby
przed lądowaniem samolotu Jake’a w Londynie zadzwonił do urzędu celnego na Heathrow i
poinformował, że taki to a taki pasażer przewozi narkotyki. Niewielką ilość, niemniej dość,
by napytać braciszkowi kłopotów i unieszkodliwić go na pewien czas.
Zanim zdążył zadzwonić, usłyszał w radiu wiadomość o katastrofie. Pamiętał doskonale,
jaka ogarnęła go wtedy radość. Przez następną dobę był przekonany, że jego kłopoty wreszcie
się skończyły, że brat zginął, że wszystko wyszło jeszcze lepiej niż sobie zaplanował.
A jednak nie. Ponieważ takie już miał cholerne szczęście, że nic mu się nigdy nie
udawało, więc i tym razem cieszył się przedwcześnie. Wysłuchiwał kolejnych doniesień na
temat wypadku i z każdym następnym rzedła mu mina. Wynikało z nich bowiem, że wielu
pasażerom udało się ocalić życie dzięki błyskawicznie przeprowadzonej akcji ratowniczej.
Zadzwonił do szpitala, nie podając oczywiście swojego nazwiska, i to, co usłyszał,
potwierdziło jego najgorsze obawy. Brat szczęśliwie przeżył.
Szczęśliwie!
On zaś, zamiast uwolnić się wreszcie od kłopotów, przysporzył sobie tylko nowych, i to
takich, których nigdy by nie przewidywał.
Zastanawiał się nawet, czy nie pojechać do szpitala i samemu nie dokończyć sprawy; czy
najzwyczajniej w świecie nie sprzątnąć Jake’a w ciszy szpitalnego gabinetu. Ale po pierwsze,
był już wtedy w drodze do granicy kanadyjskiej, a poza tym nie miał pewności, czy potrafiłby
to zrobić. Mówił sobie, że nawet gdyby się przebrał, ktoś jednak mógłby go rozpoznać, ale
tak naprawdę nie miał po prostu odwagi zabić człowieka z zimną krwią.
Skrzywił się na tę myśl. Kelnerka przyjęła chyba ten grymas do siebie, bo posłała mu
obrażone spojrzenie.
– Ejże, co jest? Siedzi pan nad tą kawą już od dobrej godziny – powiedziała opryskliwie.
– Szef zaraz się przyczepi i każe, żeby zwolnił pan stolik. To jest zajazd, panie, nie żadna
poczekalnia.
Uśmiechnął się do niej potulnie. Dość miał kłopotów, by wdawać się w bzdurne
sprzeczki. Kelnerka wykonywała w końcu tylko swoje obowiązki. Nie jej rzecz wiedzieć, o
czym on myśli.
– Przepraszam, panią – powiedział. – Nie słyszałem. Jestem trochę niewyspany.
Musiałem się chyba zdrzemnąć.
Dziewczyna zdawała się udobruchana grzecznymi przeprosinami. W takiej knajpie jak ta,
nieczęsto chyba mogła je słyszeć.
– Pan może miejscowy? – zainteresowała się, dolewając mu świeżej kawy i wskazując na
światła miasteczka widoczne za oknem.
Skinął głową w podziękowaniu, szukając równocześnie w myślach przekonującej
odpowiedzi. Wolał nie mówić, że przyjechał tutaj zaledwie przed kilkoma dniami i że ta
zapadła dziura o krok od kanadyjskiej granicy nie jest wcale celem jego podróży. Nie
mogłaby być. Zbyt przypominała Prescott. Ludzie w małych miastach są wszędzie tacy sami:
lubią wtykać nos w nie swoje sprawy.
– Jestem przejazdem – powiedział w końcu i posłodził obrzydliwą lurę, którą tylko w ten
sposób dawało się przełknąć. Dobre jednak i to, w tej chwili nie byłby w stanie zjeść
czegokolwiek.
– A co? Wybiera się pan na północ? – Dziewczyna najwyraźniej miała ochotę
pogawędzić, korzystając z chwili wolnego czasu i z tego, że zajazd był prawie pusty.
– Kto wie? – odparł i natychmiast pożałował, że powiedział zbyt wiele. – Ale prawdę
mówiąc, rozglądam się za pracą – dodał szybko. – Miałem pecha. Ostatnia robota się
skończyła, dziewczyna wyrzuciła mnie z domu...
No, teraz znacznie lepiej, pogratulował sobie w duchu. Dość informacji, by zaspokoić
ciekawość kelnerki i wzbudzić jej sympatię. Ba, gdyby był w innym nastroju, może nawet
poderwałby ją i wprosił się do niej do domu. To jednak nie wchodziło raczej w rachubę.
Dziewczyna nie była zbyt atrakcyjna, dość miła, lecz niepiękna.
A może to i lepiej? Lisa była piękna, a mimo to ich związek od dawna zmierzał donikąd.
Tak, uroda to była jedyna rzecz, którą Lisa mogła mu zaoferować.
Uśmiechnął się złośliwie pod nosem. Wkrótce przekona się, głupia, jak bardzo
niewystarczająca była jej oferta.
– Jak pan chce, mogę zapytać Eddy’ego, czy nie potrzebuje ludzi do pracy – zaofiarowała
się dziewczyna, wskazując na ospowatego właściciela krzątającego się za barem. – Zna paru
facetów w mieście i jak sam nie da panu roboty, to będzie wiedział przynajmniej, gdzie
szukać.
– E, nie sądzę. – Chciał, by zabrzmiało to jak skarga, ale z miny kelnerki wniósł, że
poczuła się zbyta.
– Jak pan chce – odparła i zadarłszy wysoko głowę, wróciła do baru.
Gdy zobaczył, że szepcze coś właścicielowi, a potem obydwoje spoglądają w jego
kierunku, uznał, że pora znikać. Rzucił pieniądze na stół, wziął torbę i pospiesznie wyszedł na
parking.
Ściemniało się. Na niebie wisiały ciężkie, ciemne chmury, niby przedwczesna zapowiedź
zmierzchu. Powinien chyba wracać do motelu. Nie chciał, żeby na domiar wszystkiego ktoś
go obrabował.
Wsiadł do wypożyczonego samochodu, położył torbę na siedzeniu obok, ale jeszcze przez
chwilę nie zapalał silnika. Nie było mu wcale spieszno wracać do nory, w której się
zatrzymał. Siedział tak długo w tym zajeździe, bo nie miał ochoty tkwić w obrzydliwym
pokoju hotelowym. Nigdy dotąd nie mieszkał w czymś podobnym, ale pensjonat był tani i
zapewniał anonimowość – coś, co było mu potrzebne najbardziej, nawet jeśli ceną miałby być
nocleg w fotelu, a nie w łóżku zasłanym pościelą tak szarą od brudu, że obrzydzenie brało od
samego patrzenia.
Westchnął. Gdyby mógł wiedzieć, co się dzieje w Nowym Jorku...
W porządku. Co się może dziać? Brat leży w szpitalu.
No tak, ale co powiedział o sobie? I czy ludzie Carla Walkera trafili już do niego? Na
Boga, a ten drugi? Posłał już kogoś, żeby sprawdzić, czy on tam rzeczywiście jest?
Nie, nie, próbował się uspokoić, dlaczego właściwie miałby sprawdzać? Ostatecznie
wiadomo, że samolot spłonął i że wszystkie bagaże strawił ogień. Carl musi uwierzyć, że całą
kokę trafił szlag.
Zwilżył usta. Do diabła, ciągle ta dziwna suchość...
Strach?
Może...
Nie mógł pozbyć się myśli, że Carl nie da mu się tak łatwo wywinąć. Zbyt jest na to
przebiegły. A jeśli był w szpitalu i dowiedział się od Jake’a, że Nathan próbował go
przechytrzyć?
Zabrakło mu tchu. Boże, może już teraz czekają na niego gdzieś na granicy? Och,
prościej byłoby chyba wracać.
Roześmiał się gorzko w duchu. Wracać? Po co? Żeby dać się zamknąć do pudła? Bez
względu na okoliczności Matthew Webster nie da się przechytrzyć. To stary lichwiarz i
pilnuje swego. A Walker, nawet jeśli dałoby się go jakoś udobruchać, i tak nie odpuści tego
południowoamerykańskiego kontraktu.
Pieprzony los! Będzie miał szczęście, jeśli w ogóle ujdzie z życiem.
Gdyby jednak wiedział, co mówi jego brat...
Tylko jedna osoba mogła mu pomóc się dowiedzieć.
Rozdział 10
Wyjechali do Fairings w piątek po południu. Za kierownicą siedziała Caitlin. Wzięła swój
samochód, a duża limuzyna Nathana została w podziemnym parkingu. Myślała, że mąż
zaprotestuje, gdy wyprowadziła swoje nieduże sportowe auto na rozświetloną jesiennym
słońcem ulicę, ale nic nie powiedział.
Czy to dziwne? Nie pamiętał przecież, czym zwykł jeździć.
Przez ostatnie dwa dni prawie ze sobą nie rozmawiali. Już przedtem było między nimi
fatalnie, ale z chwilą powrotu do domu ich stosunki pogorszyły się jeszcze bardziej.
Gdy w środę wyszedł niespodziewanie, a potem ona nie mogła się go doczekać, chciała
już dzwonić do ojca i pytać, czy nie powinna zawiadomić policji. W końcu chodziło o
zaginięcie człowieka cierpiącego na amnezję. Powstrzymała ją jednak myśl, że ojciec uzna, iż
to ona jest wszystkiemu winna i że przez nią chory człowiek przepadł jak kamień w wodę.
Na szczęście Nathan wrócił – i to w beztroskim nastroju – za całe swoje
usprawiedliwienie mając jedynie to, że się zamyślił i stracił rachubę czasu. Gdzie był, nie
powiedział. Oznajmił tylko, że chyba przypomina sobie miasto, ale było to niewielką
rekompensatą za chwile trwogi.
Była wściekła, że zachował się tak lekkomyślnie, i nie ukrywała przed nim swojego
nastroju. Po ostrej wymianę zdań zapanowała w domu pełna napięcia cisza. Caitlin mówiła
sobie, że miała prawo być zła. Nathan brał przecież w dalszym ciągu lekarstwa, a poza tym
przez cały dzień nic nie jadł.
W ogóle na każdym kroku starała się usprawiedliwiać swoją oschłość i rzeczowość
wobec niego. Nie czuła się na przykład winna temu, że go rozczarowała, mówiąc, iż wcale nie
był w wojsku. Czy mogła poradzić coś na to, że się mylił i roił coś sobie nieustannie? Na
litość boską, jeśli tak bardzo zabolała go prawda, to po co w ogóle pytał? Nie było sensu
kłamać, byle tylko zapewnić mu dobre samopoczucie. Jeżeli kiedykolwiek ma odzyskać
pamięć, to niech jego świat, jego życie zbudowane będzie na prawdzie, nawet jeśli ta prawda
jest bolesna.
Do kolacji zasiedli w milczeniu. Pani Spriggs przygotowała przed wyjściem casserole z
kurczaka, które Caitlin podała z makaronem. Nathan prawie nie tknął jedzenia, a gdy go
namawiała, oznajmił, że zjadł na mieście hamburgera.
Informacja ta wprawiła Caitlin w jeszcze większą wściekłość. To ona umierała tu z
niepokoju, a on siedział sobie w jakiejś taniej restauracji faszerował się cholesterolem!
Czegóż jednak innego miała się spodziewać? Nathan nigdy przecież nie liczył się z jej
odczuciami. Nigdy. Dlaczego utrata pamięci miałaby to odmienić?
Po kolacji zostawił ją samą, mówiąc, że idzie do łazienki. Gdy nie pojawił się po dwóch
godzinach, zajrzała zaniepokojona do jego pokoju, choć robiła to wbrew sobie. A on spał
sobie smacznie na łóżku, nie umyty i nie przebrany do snu.
Najwyraźniej zmogło go zmęczenie. Stała nad nim przez chwilę, wahając się, czy nie
zdjąć zeń ubrania, ale w końcu zrezygnowała. Bała się, że może fałszywie zrozumieć jej gest.
Zdjęła mu tylko buty i przykryła go kocem, by nie zmarzł w nocy. Nie poruszył się nawet.
Przez krótką chwilę, gdy patrzyła, jak smacznie śpi, poczuła ulgę, a nawet tkliwość, szybko
jednak zdusiła w sobie te uczucia.
Następnego dnia rano odebrała telefon od neurologa, który, najwyraźniej na prośbę ojca,
deklarował chęć opieki nad Nathanem i proponował wizytę w swojej klinice. Zaskoczona,
wstępnie umówiła męża na następny tydzień.
Była zła, że ojciec znów próbuje dyrygować jej życiem i że znowu się wtrąca.
Oczywiście, Henrik Neilson był jego przyjacielem, zadzwonił do niej osobiście zamiast
wyręczyć się sekretarką, a jako specjalista mógł okazać się bardzo pomocny w
rekonwalescencji jej męża; niemniej było to wtrącanie się w jej sprawy, czyli coś, czego nie
znosiła najbardziej. Ojciec nie miał prawa ingerować we wszystko. Nathan miał w końcu
swojego lekarza, a poza tym był sceptyczny wobec medyków skaczących wokół jego osoby.
Czuł, że jest dla nich jedynie interesującym przypadkiem i że w gruncie rzeczy nic nie są w
stanie dla niego zrobić.
Kiedy więc zadzwonił doktor Neilson, nie wołała nawet Nathana, pewna, że jeszcze śpi.
A jednak nie spał. Wszedł po chwili do salonu, ubrany w dres do joggingu, a ona przeżyła
szok, widząc go o tej porze w takim stroju. Spocony, owiany porannym chłodem, z
rozwianymi włosami, spodobał się jej i obudził w niej mimowolną tęsknotę – uczucie,
którego nie powinna dopuszczać do własnej świadomości.
– Gdzie byłeś? – zapytała ostrzej niż zamierzała, niepomna podjętego poprzedniego
wieczoru postanowienia, by nie wtrącać się w jego sprawy. Skoro nie chciał pomocy,
powinna trzymać się z boku i nie wdawać w ciągłe utarczki na temat jego zdrowia.
– Biegałem – odparł po chwili, tak jakby się zastanawiał, czy ma odpowiedzieć
podniesionym głosem, czy normalnie. – Mam cię prosić o pozwolenie za każdym razem,
kiedy chcę wyjść? – zapytał spokojnym tonem, który zbił ją nieco z tropu. – Wziąłem twoje
klucze. Zostawiłaś je na stole.
Caitlin nie odpowiedziała, żeby go nie prowokować. Nie mogła jednak nadziwić się temu,
że zaczął dbać o kondycję i uprawiać ćwiczenia. Kiedy to podjął taką decyzję? Może dlatego
wyglądał szczupłej i dawne ubrania były dla niego nieco za luźne?
Bała się później, że będzie komentował jej wieczorną wizytę w jego sypialni, on jednak
nie powiedział nic na ten temat. Skoro Nathan milczał, ona też nie wracała do tej sprawy.
Może nawet nie pamiętał, że okryła go kocem? Nie wiedzieć czemu, była zadowolona, że nie
widział jej w koszuli nocnej i w szlafroku. W obecności Nathana czuła się dziwnie bezbronna.
Gdy poszedł wziąć prysznic, przeszła do kuchni, by przygotować śniadanie. Przy jedzeniu
zaś wspomniała o telefonie od Henrika Neilsona.
Wbrew jej obawom mąż przyjął wiadomość obojętnie.
– Widzę, że twój ojciec też mi nie ufa – mruknął tylko, nalewając sobie drugi kubek
kawy. – Czego się boi? Że zniknę z jego ciężko zarobionymi pieniędzmi?
– Co ty opowiadasz! – Caitlin nie podobała się ta uwaga, nawet jeśli była
usprawiedliwiona. – Doktor Harper też mówił, że powinieneś być pod kontrolą specjalisty.
– Tak, powiedział również, że prześle historię choroby mojemu lekarzowi w Londynie –
przypomniał jej Nathan. – Nie mówił nic o tym, że powinienem znaleźć neurologa. Skoro
jednak ojciec się upiera, niech tak będzie. Choć wątpię, by ktokolwiek umiał mi pomóc.
Caitlin spojrzała na niego z zakłopotaniem.
– Nie wiem, czy pamiętasz... Mój ojciec jest bardzo... opiekuńczy.
– Właśnie. – Nathan odwzajemnił jej spojrzenie. – Może nawet za bardzo. Czy
powiedział ci, żebyś nie szła ze mną do łóżka, dopóki mnie nie obejrzy?
– Nathan! – Caitlin była równie zaskoczona, co przerażona. – Nie sądzę... myślę, że
powinniśmy... że potrzeba nam...
– ... trochę więcej czasu, wiem – dokończył Nathan z ironią w głosie. – Już to od ciebie
słyszałem. Ale chiałbym dowiedzieć się wreszcie, o co tu tak naprawdę chodzi.
Nie wiedząc, co ma powiedzieć, Caitlin wstała, by przygotować kolejny dzbanek kawy.
Była zmieszana i całkowicie rozbita. Pomimo wszystkich zadrażnień i nieporozumień,
pomimo przeszłości, która kładła się cieniem na ich obecnych stosunkach, Nathan ją pociągał,
a ona bała się swoich odczuć i reakcji.
Dalsza część przedpołudnia minęła w miarę spokojnie. Obecność pani Spriggs działała
neutralizująco i chroniła przed poruszaniem niewygodnych tematów. Po południu natomiast
zadzwonił ojciec i dopiero wtedy Caitlin przypomniała sobie, że nie powiedziała Nathanowi o
zaproszeniu do domu rodziców. Chciała zrobić to teraz, zasłaniając słuchawkę aparatu, ale
gdy spojrzała w stronę męża, zobaczyła, że drzemie, i nie chciała go budzić.
– Jutro się z nim zobaczysz, tato – zaprotestowała, gdy Matthew Webster zaczął się
domagać, by obudziła Nathana. – Poza tym naprawdę nie wiem, co spodziewasz się od niego
usłyszeć, skoro nie pamięta nawet twojego imienia.
– To się jeszcze okaże – mruknął ojciec, zupełnie jakby chciał potwierdzić, że
przypuszczenia Nathana, jakoby teść nie wierzył w jego amnezję, były słuszne.
W piątek rano, zanim wyszła z mieszkania, upewniła się najpierw, czy Nathan jeszcze
śpi. Zostawiła kartkę z poleceniami dla pani Spriggs, a sama wsiadła w samochód, by
odwiedzić swój antykwariat i Janie. Nie była jeszcze gotowa, by wrócić na stałe do pracy, ale
czuła potrzebę rozmowy. Chciała podzielić się swymi kłopotami z kimś, kto umiałby
obiektywnie ocenić sytuację, i liczyła, że najlepszą do tego osobą będzie jej wspólniczka i
przyjaciółka.
Gdy już uściskały się na powitanie, Janie umieściła na drzwiach wywieszkę z napisem
„Zamknięte”, po czym obydwie usiadły przy kawie.
– Powiedz dokładnie, co się dzieje – zaczęła Janie, widząc, że Caitlin trudno jest zebrać
myśli. – Nie jedziecie na weekend do Fairings?
– Nie... to znaczy tak, jedziemy. – Caitlin zacisnęła dłonie na kubku z kawą – Chciałam
się zobaczyć z tobą przed wyjazdem. Tak strasznie dawno tu nie byłam.
– Czy ja o tym nie wiem? – uśmiechnęła się Janie. – Myślałam jednak, że nie możesz
zostawiać Nathana samego.
– Chyba nie jest z nim tak źle... – zawahała się.
Nie była pewna, jak dużo tajemnic może powierzyć przyjaciółce. – Prawdę mówiąc,
wychodził już nawet sam z domu. Janie spojrzała na nią z niedowierzaniem.
– Wychodził? I co? Może brał samochód? Czy to rozsądne, Cat? Jesteś pewna, że pamięta
wszystkie przepisy? Jest przecież Amerykaninem.
– Nie mówiłam, że brał samochód. Był na spacerze, biegał...
– Jak to, biegał? Chyba rzeczywiście coś z nim nie tak. Od kiedy to Nathan dba o
kondycję?
Caitlin zaczynała czuć się nieswojo. Sama nie potrafiła udzielić odpowiedzi na te pytania.
Nathan, z którym wróciła ze Stanów, był inny niż ten, którego znała wcześniej. Zostanie taki,
czy na powrót stanie się sobą? – trzeba by być jasnowidzem, by to wiedzieć.
– Nie wiem, ale widać, że to dla niego nie nowość. Zeszczuplał.
– Poczekaj, Cat. Jesteś pewna, że mówimy o tym samym człowieku? To ten sam Nathan
ze swoją skłonnością do kieliszka? Biega? Zeszczuplał?
Caitlin oblała się rumieńcem.
– Sama nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – To ten sam człowiek, a jednak... Zmienił
się. Naprawdę.
Janie zasępiła się i spojrzała na przyjaciółkę uważnym wzrokiem.
– Coś mi tu nie gra. – Pokręciła głową. – Gdybym cię nie znała, gotowabym pomyśleć, że
mówisz to z uznaniem. Czy to ma oznaczać, że się rozmyśliłaś i nie chcesz już rozwodu?
– Nie – zaprzeczyła Caitlin gwałtownie, ciągle zarumieniona. – Chcę, oczywiście. Ale
chciałabym też... żebyś go zobaczyła.
– Dlaczego?
– Nie wiem. Jest jakiś... odmieniony.
– Odmieniony? – zamyśliła się Janie. – Szczuplejszy, pokorniejszy, a tobie go żal, tak?
– Tak.
– Ale chyba nie zaczęło ci na nim zależeć?
– Nie. Tylko że... – urwała w pół słowa. Wciąż czuła na sobie baczny wzrok przyjaciółki.
– To nie jest takie proste, Janie. Czasami sama już nie wiem, co myśleć.
– No nie! – parsknęła Janie. – To po prostu śmieszne. Mam ci przypomnieć, jak
zachowywał się w podróży poślubnej? Mam opowiadać, że ma kochankę? Ten człowiek to
pasożyt, Cat. Robak, glista, tasiemiec. Myślałam, że to rozumiesz. Nie daj się znowu nabrać.
– Nie mam zamiaru – zapewniła ją Caitlin, ale prawdę powiedziawszy, nigdy wcześniej
nie czuła się równie niepewnie.
Gdy więc po chwili rozległo się niecierpliwe pukanie do drzwi, przyjęła je z niekłamaną
ulgą. Janie, profesjonalistka w każdym calu, natychmiast zajęła się klientką, którą
zainteresowała dziewiętnastowieczna lampa stojąca na wystawie, a Caitlin mogła skończyła
kawę i uspokoić wzburzone myśli. Gdy klientka wyszła, i ona zaczęła się żegnać.
Nie miała na razie nic więcej do powiedzenia, aczkolwiek mina Janie wskazywała, że to
jeszcze nie koniec rozmowy i że przy najbliższej okazji wrócą do tematu.
– Miłego weekendu – powiedziała jej z przekąsem na odchodne.
Jadąc do domu, Caitlin zastanawiała się nad tym, czego nie powiedziała przyjaciółce. Czy
starczy jej chociaż odwagi, by przyznać to sama przed sobą? Ale co, do licha ciężkiego,
miałaby przyznać?
Na lunch zrobiła omlet i sałatę, danie nie wymagające wiele wysiłku, które też zjedzone
zostało bez entuzjazmu. Nathan nie pytał, gdzie była, a kiedy wstali od stołu, sięgnął po
gazetę, podczas gdy ona poszła spakować rzeczy na wyjazd.
W jednej walizce ułożyła swoje ubrania, drugą przeznaczyła dla Nathana. Obawiała się
przez chwilę, że może przyjść za nią do sypialni, ale jak widać zupełnie niepotrzebnie, bo gdy
weszła do salonu, zastała go wyciągniętego wygodnie na kanapie. Wygodnie i całkowicie
obojętnie.
– Gotowy? – zapytała, usiłując nadać swojemu głosowi naturalne, beztroskie brzmienie.
Nathan wzruszył tylko ramionami.
– Gotowy, jak zawsze – odparł i podniósł się z kanapy.
Nigdy dotąd widok jego smukłego ciała tak na nią nie działał. Czuła, że traci kontrolę nad
swoimi reakcjami, a świadomość tego była dla niej prawdziwym cierpieniem.
Kiedy ruszali spod domu, pomyślała, że ojciec zapewne dostrzeże zmiany, jakie zaszły w
zięciu, i że na pewno nie zaaprobuje jego sportowego stroju, na który składały się dżinsy i
luźny sweter.
Cóż, Nathan tak właśnie chciał się ubrać, a ona nie miała siły protestować. A przecież
Matthew Webster nigdy chyba nie widział go ubranego inaczej niż w garnitur albo dobrze
skrojone spodnie i marynarkę. Jakby tego było mało, włosy jej męża, co prawda świeżo
umyte, były z pewnością za długie jak na gust starszego pana i też mogły stanowić powód do
irytacji. Ona jednak wolała go w takiej fryzurze. Spoglądała na miękkie kosmyki i musiała
hamować się, by ich nie pogładzić – co oczywiście napawało ją wyłącznie przerażeniem.
Gdy minęli Paddington Basin i zbliżali się do zjazdu na autostradę M40, pomyślała ze
smutkiem, że ma większe powody do zmartwień niż wygląd męża. Co będzie, jeśli Nathan
nigdy nie odzyska pamięci i nie będzie w stanie pracować?
Dla ojca byłoby to trudne do zniesienia. Nigdy wobec zięcia nie był cierpliwy, a ostatnio
stał się wręcz niechętny i popędliwy. W rozmowie, jaką odbyli przed kilkoma miesiącami,
Nathan dał jej do zrozumienia, że teść zrobił z niego kozła ofiarnego i że z chwilą pojawienia
się Marshalla O’Briena jego pozycja w firmie została poważnie zachwiana. Przeklinał na
Marshalla, jakby ten zabił mu ojca.
Tu akurat Caitlin mogła się z nim zgodzić. Nigdy nie lubiła Marshalla i rozumiała, jak
mógł działać na męża. Ten antypatyczny trzydziestolatek, niczym jakiś makiaweliczny duch,
wszechobecna szara eminencja, zdawał się ubezwłasnowolniać Matthew Webstera i
niepostrzeżenie przejmować ster rządów nad firmą. Było to dziwne, bo przecież nigdy
wcześniej ojciec nie dopuścił nikogo do siebie tak blisko. Ostatnio jednak zachowywał się
tak, jakby to Marshall miał nad nim władzę, a nie odwrotnie. We wszystkim zdawał się na
niego i ufał mu całkowicie.
Osoba Marshalla doprowadzała Nathana do furii. Oczekiwał, że to on przejmie interesy,
tymczasem został odsunięty na bok za sprawą jakiegoś obcego intruza.
Co gorsza, nikt w firmie nie zgłaszał obiekcji wobec nowych porządków, pomimo iż
Marshall O’Brien nie miał żadnego doświadczenia w branży, w której działali.
Fakt, nie sprawował jeszcze wyłącznej władzy, Matthew Webster w dalszym ciągu
trzymał w dłoni wszystkie sznurki, ale wiedząc, że musi uważać na zdrowie, wyraźnie
szykował jego na swego następcę. Nie Nathana, a jego – człowieka znikąd.
– Czy to daleko?
Pytanie męża przerwało jej niewesołe rozmyślania.
– Nie – odparła, zaciskając mocniej dłonie na kierownicy. – W Bukinghamshire, blisko
High Wycombe. Niecała godzina drogi. Nathan zmarszczył czoło.
– Buckinghamshire... – powtórzył, wymawiając powoli każdą zgłoskę. – To nazwa
hrabstwa, tak?
– Mhm – Caitlin przygryzła lekko wargę. – Pamiętasz jednak coś z geografii.
Przypominasz sobie Brook’s End?
– Brook’s End?
– Wioska, w której znajduje się posiadłość moich rodziców – wyjaśniła Caitlin, widząc,
że ta nazwa z niczym mu się nie kojarzy. – Opowiadałam ci o Fairings, prawda? To...
– Tak, wiem, rezydencja twoich rodziców – dokończył za nią. – Nie jestem kompletnym
idiotą, Kate. Pamiętam wszystko, co opowiadałaś mi po wypadku. Dziura w mózgu dotyczy
tego, co działo się wcześniej.
– Przypomnisz sobie – powiedziała pocieszająco, widząc jego przygnębioną minę.
– Doprawdy? – zareplikował z ironią. – Czasami mam wrażenie, że jest ci to zupełnie
obojętne.
– Nieprawda!
Dotknęły ją te słowa, ale miała wrażenie, że on nawet tego nie zauważył. Patrzył przed
siebie, kręcił głową i mówił powoli:
– Nie masz pojęcia, jakie to cholernie beznadziejne uczucie. – Przycisnął dłoń do skroni.
– Jedna wielka pustka w głowie, nic, biała plama, czarna otchłań, nic...
– Wiem, że ci trudno...
– Jak wszyscy diabli – przytaknął cierpko. – Tym trudniej, że nie mam nikogo, na kim
mógłbym się oprzeć. Przykro mi to mówić, Kate, i naprawdę nie wiem, dlaczego tak się
dzieje... ale zdaje mi się, że ty byś wolała, żebym już nigdy nie był taki jak przedtem.
– Nieprawda.
Była przerażona tym, co powiedział. Zaprzeczyła, jednak to zaprzeczenie nie trafiło do
niego. Nie trafiło nawet do niej samej.
– Nieprawda? – powtórzył cicho. – Przecież wszystko wskazuje na to, że każde z nas żyje
własnym życiem. Tak ja to widzę. Nic nas nie łączy. Nawet nie sypiamy razem.
– Wiele par ma oddzielne sypialnie – broniła się bez przekonania. – W tej sytuacji tak jest
chyba nawet lepiej.
– Lepiej dla kogo? – zapytał z wyrzutem. – Dla ciebie, bo mi nie ufasz? Bo nie chcesz
być ze mną sam na sam?
– Przecież bywamy tylko we dwoje, nie przesadzaj. Chociażby teraz.
– W samochodzie? Na szosie? Wiesz, że mówię o czymś innym.
– Nie wiem.
– Nie wiesz? Mam ci to narysować? Opowiedzieć, co mąż i żona mogą robić w łóżku?
Caitlin poczuła, że robi jej się gorąco. Zaciśnięte na kierownicy dłonie zwilgotniały.
Gdyby teraz stała, ugięłyby się pod nią kolana. Mocniej nacisnęła na pedał gazu.
– Uważaj! – krzyknął, gdy zamiast zjechać na prawy pas, zbliżyła się niebezpiecznie
blisko do jakiejś ciężarówki.
Niech to diabli, pomyślała gniewnie. Nie nawykła do podobnych uwag. Mąż i żona... w
łóżku... Jak on śmie mówić o łóżku po tym wszystkim?
Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało. Caitlin uspokoiła oddech. Już myślała, że
skończyli rozmowę na ten temat, gdy Nathan podjął przerwany wątek.
– Domyślam się, że łatwo ci było mnie zwodzić, kiedy leżałem w szpitalu. Przychodziłaś
na godzinę, dwie i nie musiałaś ukrywać swych prawdziwych uczuć. Teraz widzę, co się
naprawdę z tobą dzieje, ale tego nie rozumiem. Od powrotu do Anglii uciekasz i wykręcasz
się, ilekroć proszę o wyjaśnienia.
Caitlin wciągnęła ze zniecierpliwieniem powietrze.
– Przesadzasz.
– Czyżby? – Posłał jej ironiczne spojrzenie. – A więc to nie z racji dzielących nas
nieporozumień postanowiłaś spędzić weekend z rodzicami? Nie zrobiłaś tego tylko po to,
żebyśmy nie mogli być sami?
– Nie. – Caitlin wpatrywała się w szosę. – To był pomysł ojca. Chce cię zobaczyć. Matka
też. Chcą mieć pewność, że... dobrze się czujesz.
– I że nie kłamię, tak? Do diabła, powiecie mi wreszcie wszyscy, o co wam chodzi?
Przecież wiem, że był zły za to, że pozwoliłaś mi wyjść bez opieki. Dlaczego? Jakie
wymyśliłaś usprawiedliwienie, kiedy zadzwonił, a nie było mnie w domu?
– Nic nie wymyślałam – odparła. – Nie jestem małym dzieckiem i nie muszę się przed
nim tłumaczyć. Poza tym nie miałam pojęcia, gdzie się podziewasz.
– No właśnie. – Znów ze złością potrząsnął głową. – A ja chyba nie potrafiłbym ci
powiedzieć, gdybyś zapytała. Londyn wydaje mi się nawet znajomy, ale na pewno nie
Knightsbridge. Słyszałem o Harrodsie, jednak Wellesey Square w ogóle nie pamiętam.
Caitlin westchnęła tylko bezradnie. Na Wellesey Square stał dom, w którym znajdowało
się ich mieszkanie.
Na powrót skupiła uwagę na drodze. Dojeżdżali właśnie do krzyżówki na Wendover i
Princess Risborough i musiała uważać, by pojechać we właściwym kierunku. Po chwili
skręciła w boczną szosę, prowadzącą do Brook’s End.
Spojrzała kątem oka na Nathana. Widziała, że śledzi pilnie drogowskazy, ale że nic mu
one nie mówią. Nazwy mijanych wiosek, Bledlow i Owlwick, były mu równie obce, jak ich
własne mieszkanie. Zrobiło jej się go żal...
W sumie jednak jej nastrój był znacznie lepszy niż gdy wyjeżdżali przed godziną z
Londynu. Chociaż od dwudziestego pierwszego roku życia mieszkała w tym mieście, lepiej
czuła się na wsi, a Brook’s End, położone z dala od głównych szlaków, było jednym z tych
sennych miejsc, które zdawały się trwać nadal w minionej epoce i do którego zawsze wracała
z radością, pewna, że tu znajdzie spokój i ukojenie.
Chaty usytuowane były tu wokół gminnego błonia, a jeden jedyny sklepik pełnił
jednocześnie rolę poczty. W herbaciarni można było spotkać się, by wymienić plotki, mały
kościółek pod wezwaniem świętego Audena zaspokajał potrzeby duchowe, zaś pub „Pod
Rumakiem” dla odmiany – bardziej przyziemne.
Fairings położone było za wsią, w wielkim parku.
– Bardzo tu arystokratycznie – powiedział Nathan z przekąsem, gdy minęli żelazną bramę
z kordegardą służącą za domek ogrodnika. – Twoi rodzice są ziemianami? Macie tytuł
szlachecki?
– Nie – odparła Caitlin krótko, nie chcąc wszczynać kolejnej dyskusji.
– Witam, witam, pani Wolfe! – Na spotkanie gościom wyszedł ogrodnik, Ted Follett. –
Miło pana znowu widzieć, panie Wolfe! – Skłonił się uprzejmie, mnąc czapkę w dłoniach.
Nathan rzucił Caitlin przelotne spojrzenie, po czym uśmiechnął się nieznacznie.
– Dzień dobry. I ja się cieszę, że jestem tu z powrotem.
– Żywopłot pięknie wygląda, panie Follett – wtrąciła pospiesznie Caitlin, idąc w sukurs
mężowi. – I tyle jagód. Ciężką będziemy mieli zimę?
– Ano, tak mówią – odparł staruszek, nie spuszczając oczu z Nathana. – Pewnikiem
tęskno panu, żeby sobie kilka dni odetchnąć.
– Owszem – powiedział Nathan niepewnie. Follett podrapał się w głowę i wdział czapkę.
– Co to była za zgryzota, kiedy my usłyszeli o wypadku. Takeśmy sobie mówili z Ellie,
że to musiała być straszna rzecz dla pana.
– Rzeczywiście.
Caitlin usłyszała ton niechęci w głosie męża i zaniepokoiła się, żeby Nathan nie obraził
jakimś nierozważnym słowem starego Teda. Poprzednio często mu się to zdarzało. On jednak
uśmiechnął się tylko nieznacznie i powiedział:
– No cóż, naprawdę miło pana widzieć, panie Follett. Proszę pozdrowić ode mnie żonę.
Pewnie się jeszcze zobaczymy przed moim wyjazdem.
Caitlin natychmiast nacisnęła na gaz i ruszyła podjazdem, zostawiając zdumionego
staruszka przy bramie.
– Nie ma żadnej pani Follett – wyjaśniła, gdy mąż spojrzał na nią urażony, że nie
pozwoliła dokończyć mu rozmowy. – Follett jest starym kawalerem. Ellie to jego siostrzenica.
Powinnam była cię uprzedzić.
Nathan uśmiechnął się żałośnie.
– Nieważne. Dziadek pomyśli najwyżej, że się upiłem, albo że jestem oszołomiony
lekami. Informuj mnie na przyszłość o podobnych rzeczach. Nie chcę popełniać podobnych
gaf.
– Nie będziesz.
Chciała, by zabrzmiało to poważnie, lecz zabrzmiało raczej jak żart. Nathan uśmiechnął
się na te słowa, a kiedy się uśmiechnął, zupełnie straciła głowę.
Rozdział 11
Siedział na kanapce pod oknem i udawał, że spogląda w mroczny ogród. Świadom
nerwowej krzątaniny za jego plecami, milczał, żeby nie irytować i nie niepokoić Caitlin
jeszcze bardziej. Jego żona krążyła niespokojnie między sypialnią a garderobą i
rozpakowywała ich walizki. Zachowywała się przy tym tak, jakby oczekiwała, że on, jej mąż,
za chwilę na nią się rzuci. W pewnym sensie miała prawo tak myśleć, bo nie zaprotestował,
kiedy matka wyjaśniła im, że będą spali razem. A nie zaprotestował dlatego, że wiedział, iż to
jedyna szansa, by uratować ich związek.
Co za ironia losu, myślał. Caitlin jechała tutaj z nadzieją, że w Fairings będzie wreszcie
bezpieczna, że uda jej się uspokoić skołatane nerwy i dojść do siebie, a tymczasem
Websterowie zaprosili na weekend jakiegoś Marshalla O’Briena – którego, zdaje się, szczerze
nie znosiła – a jego umieścili z nią w jednej sypialni.
Rozbawiło go nieco zakłopotanie żony, gdy zapewniała matkę, że wprawdzie sądziła, iż
będą spali oddzielnie, bo przecież i jej, i jemu byłoby wygodniej, gdyby nie kręciła się w nocy
po sypialni i dała mu wreszcie wytchnąć po tym wszystkim, ale że przecież i tak dadzą sobie
radę. Pani Webster nie pozwoliłaby zresztą chyba na inne rozwiązanie – wychodziła z
założenia, że żona powinna być blisko, gdy mąż jej potrzebuje.
Bo przecież w tak dużej rezydencji musiały być inne pokoje, nawet apartamenty, nie
chodziło tylko o brak miejsca.
W rezultacie okazało się, że spędzą noc razem, w jednej sypialni, po raz pierwszy od
wypadku i po raz pierwszy, odkąd pamiętał. Czy to dziwne? W końcu są przecież
małżeństwem. Cieszył się, że wreszcie miało to nastąpić.
Gdy jednak szli na górę, prowadzeni przez gospodynię, panią Goddard, jego optymizm
bladł z każdym spojrzeniem, które kierował w stronę Caitlin. Była blada, sztywna,
przerażona. Wyglądała tak, jakby wolała raczej spać na podłodze w korytarzu, niż dzielić z
nim ogromne łoże w jednej sypialni.
Wiele dałby, żeby wiedzieć, co też ich poróżniło. Caitlin nie brakowało namiętności, tego
był pewien. Widział, jak na niego reaguje, i pocieszał się, że przecież nie jest jej obojętny.
Ilekroć się do niej zbliżył, czuł że spina się i peszy nie tylko ze strachu. Znał te emocje i nie
sposób je było przed nim ukryć.
Tylko dlaczego bała się tych uczuć? Dlaczego tak się denerwowała? Co takiego zrobił, że
go od siebie odpychała za każdym razem, gdy decydował się na czulsze spojrzenie czy
bardziej poufały ton? Czy to, co robił, było w sprzeczności z tym, kim był przed wypadkiem?
Zapewne, choć z drugiej strony wiedział, że to nie on podjął decyzję o separacji. Na pewno
nie on. Wiedział to, choć nie miał pojęcia skąd.
Gdy o tym myślał, przychodziła mu do głowy tylko jedna logiczna odpowiedź. Któreś z
nich musiało mieć romans. Z zachowania Caitlin wnosił zaś, że winny jest on.
Nie mógł w to uwierzyć, był przekonany, że ożenił się z miłości. Wiedział, że kochał
żonę w dniu ślubu tak samo mocno, jak kochał ją teraz. Czy to możliwe, żeby w jego życiu
mogła pojawić się inna kobieta?
A może to Caitlin miała kochanka? Ta myśl napełniała go wściekłością, nad którą z
trudem mógł zapanować. Caitlin jest jego, myślał porywczo, a on uczyni wszystko, by ją przy
sobie zatrzymać. Będzie walczył, nie odda jej za nic. Nawet gdyby miał wziąć ją siłą, wbrew
jej woli. Trudno, jest jego i kropka.
Podskoczył na dźwięk zatrzaskiwanego wieka walizki. Caitlin po raz kolejny oznajmiła
mu swoje zdenerwowanie.
Do diabła, co się dzieje z tą jego Kate? Skoro on zawinił, to dlaczego jej matka odnosi się
do niego z taką serdecznością? Gubił się w domysłach, a Caitlin nic nie chciała wyjawić.
Może powinien dać sobie na jakiś czas spokój?
Tym bardziej że czekało go jeszcze spotkanie z teściem i nie była to miła perspektywa.
Żona przedstawiła mu ojca jako pracoholika nie dbającego o własne zdrowie i oczekującego
podobnych poświęceń od swoich współpracowników. Pomimo ciężkiego zawału starszy pan
podobno nadal zarządzał firmą.
Przyszło mu do głowy, że być może Webster przygotowywał go na swojego następcę, a
skoro teraz zięć stracił pamięć, to cały plan wziął w łeb i wszyscy mają prawo być
zdenerwowani z tego powodu, łącznie z Caitlin. Jednak i to tłumaczenie było mało realne –
był przecież ów Marshall O’Brien, o którym wcześniej już słyszał i którego nazwisko dobrze
zapamiętał (co zresztą napełniało go dumą). Marshall O’Brien, czyli – jak wyjaśniła Caitlin –
zastępca i powiernik Matthew Webstera.
Ano właśnie, ucieszył się, jakby znalazł wreszcie właściwy trop. Może to sprawy
rodzinnej firmy, takie czy inne, wywołały rozdźwięk w ich małżeństwie?
– Przebierzesz się do kolacji? – usłyszał zza pleców głos Caitlin. Brzmiał zimno i
obojętnie, jakby chciała dać mu do zrozumienia, że nic nie zmieniło się między nimi z
powodu tego, że spędzić mają ze sobą noc.
– A ty? – spojrzał na żonę, która stała na środku pokoju nadal w tym samym ciemnym
kostiumie, który założyła dziś rano przed wyjazdem.
Poruszyła się niespokojnie na widok podziwu, który odnalazła w jego oczach.
– Oczywiście. Ojciec jest w takich kwestiach niezwykle zasadniczy.
– Skoro tak, to przebiorę się. Nie chcesz chyba, żebym się wygłupił?
– Oczywiście, że nie. Ostatnio jednak ubierasz się w innym stylu. Bardzo sportowo...
Nathan zmrużył oczy.
– Chcesz powiedzieć, że przedtem nosiłem raczej garnitury?
– Przeważnie. A na pewno nie dżinsy. Dopiero teraz...
– Nie wierzę. – Pokręcił głową z przekonaniem.
– A jednak to prawda. – Caitlin rozejrzała się niepewnie. – Jak chcesz, możesz pierwszy
iść do łazienki. Skończę przez ten czas rozpakowywać rzeczy.
– Myślałem, że już skończyłaś – powiedział kwaśno, czując jednocześnie, że ziemia
usuwa mu się spod nóg. Pamiętał, że prosił Cat, by kupiła mu dżinsy. Wyraźnie pamiętał.
Poprosił ją o nie, nie zastanawiając się nawet nad tym, co taka prośba może oznaczać; święcie
przekonany, że choć nie pamięta faktów, to wie dobrze o sobie i swoich przyzwyczajeniach.
A jednak nie wiedział. Co się dzieje z jego mózgiem? Czy już nie będzie tym, kim był
kiedyś?
– W łazience znajdziesz przybory do golenia i ręczniki. Powiedz, jaki chcesz garnitur,
przygotuję ci.
Miał ochotę podejść do niej i schować się w jej ramionach, wtulić głowę, uciec przed
strachem, poszukać wsparcia. Wiedział jednak, że Caitlin go odtrąci.
– Jakikolwiek – mruknął, ściągnął sweter i zobaczył jej szeroko otwarte ze zdumienia, a
może ze strachu, oczy. Szybko odwróciła głowę.
– O co chodzi? Boisz się mnie, Kate? – zapytał, gubiąc się w domysłach. Skoro do tej
pory trwał w złudnym przeświadczeniu, że zwykł nosić dżinsy, to niczego już nie mógł być
pewien.
– Nie – zaprzeczyła. – Idź wziąć prysznic. Robi się późno.
– Do diabła z prysznicem. Musimy porozmawiać, Kate. Poważnie porozmawiać. Kiedy
wreszcie się dowiem, co takiego zrobiłem?
– Nie sądzę, by to była właściwa pora na tego rodzaju dyskusje – powiedziała po chwili i
spojrzała w bok, by nie patrzeć na jego nagi tors.
Dostrzegł ruch jej głowy. Ach, więc o to chodzi, jest speszona, wstydzi się. Ciekawe, jak
by zareagowała, gdyby rozebrał się do naga? Uśmiechnął się do siebie i zaczął powoli
rozpinać dżinsy. Ledwie to zrobił, dojrzał już nie zmieszanie, ale prawdziwe przerażenie na
jej twarzy.
– Zostawię cię. Zapewne chcesz być sam – rzuciła, idąc ku drzwiom.
– Cholera! – zaklął pod nosem, doskoczył do drzwi i położył dłoń na klamce. – Taki
jestem odrażający? A może nigdy jeszcze nie widziałaś mnie nagiego?
– Nie bądź śmieszny! – Chociaż zaprzeczyła odruchowo, nie zabrzmiało to przekonująco.
Zaczynał się już zastanawiać, czy kiedykolwiek spali ze sobą. Może wcale. Nie, to
niemożliwe! Nie mógł wytrzymać bez niej trzech dni, a miałby zdzierżyć trzy lata?
– O co więc chodzi? – nalegał.
– Czy naprawdę musimy do tego wracać?
Była tak blisko. Mimo całej swej irytacji pragnął przygarnąć ją do siebie, zatopić się w
niej, zanurzyć w bezmiernej słodyczy. Dlaczego tego nie zrobić? Przecież powiedział sobie,
że weźmie ją nawet siłą, gdyby wciąż się opierała. Nagle uświadomił sobie jednak – a może
przypomniał – że nigdy w życiu nie użył siły wobec tej kobiety. Tej i żadnej innej. Teraz też
nie uczyniłby tego, nie mógłby kochać się z niewolnicą.
– Cóż – powiedział, odsuwając się od drzwi – musi być jakieś wytłumaczenie. Powiedz
wprost: jest ktoś inny?
Po tych słowach zaległo nienaturalne, pełne napięcia milczenie. Gdy spojrzał na nią,
zobaczył, że Caitlin trzyma dłoń na ustach, jakby chciała powstrzymać cisnące się słowa
prawdy.
A więc słusznie się domyślał. Rzucił oskarżenie na oślep, sam w nie nie wierząc,
tymczasem pełen konsternacji wyraz twarzy Caitlin zdawał się potwierdzać najgorsze
przeczucia.
– Nie wiesz, co mówisz – powiedziała wreszcie, doprowadzając go tym kolejnym
unikiem do wściekłości.
– Ale powinienem wiedzieć! – rzucił gniewnie. – Jest jakiś inny mężczyzna, tak? Do
diabła, niechże się dowiem.
Caitlin wciągnęła głęboko powietrze.
– Nie. Nie ma żadnego innego mężczyzny. Naprawdę, Nathan. To nie w moim stylu.
Zawsze mówiłeś, że ze mnie...
– Co mówiłem? – Doskoczył do niej, nie czekając, aż skończy zdanie. Jednak Caitlin,
uznawszy zapewne, że powiedziała i tak za dużo, zamilkła i przygryzła wargę.
Było jasne, że nie wydobędzie z niej ani słowa więcej. Miał ochotę potrząsnąć nią ze
złości i bezradności. Wściekał się na nią, a jednocześnie jej pragnął. Nieważne, czy go
zdradzała, czy nie. Była jego żoną, nie miała prawa go odpychać.
– Uspokój się. Pogróżkami nic nie wskórasz – dodała drżącym głosem, całkowicie
fałszywie odczytując jego zachowanie.
– Do diabła, Kate – jęknął – jestem twoim mężem, a nie jakimś potworem. Nie zrobię ci
krzywdy. Jeśli się mnie boisz, powiedz mi, na Boga, dlaczego.
Te nieoczekiwane słowa jakby ją rozbroiły. Najwyraźniej spodziewała się następnego
wybuchu wściekłości, tymczasem stał przed nią człowiek bezradny, zagubiony i szczerze
pragnący oprzeć się na jakimś pewnym fakcie, który pomógłby mu odzyskać swą tożsamość.
Patrzyła na niego i wiedziała już: to nie była gra. Nathan nie kłamał.
– Ja... nie boję się ciebie, Nathan – zaprzeczyła niepewnie. – Chcę ci pomóc, ale na to
trzeba czasu.
– A to, co mówiłem... że jest ktoś inny? Możesz przysiąc, że to nieprawda?
– Przysięgam. Nigdy cię nie zdradziłam. Nie mówmy już o tym.
Ustąpił, wyczerpany. Nie miał już sił ciągnąć tej rozmowy. Jedyne, czego naprawdę teraz
pragnął, to znaleźć się w łóżku. Usnąć.
– Dobrze się czujesz?
Głos Caitlin zdawał się dochodzić gdzieś z bardzo daleka. Zakręciło mu się w głowie.
Opadł na szerokie łoże i ukrył twarz w dłoniach.
– Nathan!
Przestraszona, przyklękła obok niego i położyła mu dłoń na karku. Dlaczego nie zrobiła
tego wcześniej, pomyślał z żalem.
– Wszystko w porządku – powiedział, unosząc z wysiłkiem głowę. – Wolałbym jednak
nie schodzić na kolację, jeśli to możliwe. Położę się...
– Oczywiście. Wytłumaczę cię jakoś. Mama na pewno zrozumie, miałeś przecież
wyjątkowo ciężki dzień. Tata będzie trochę zawiedziony, ale trudno, poczeka.
– Jasne, przekonasz go, prawda? Umiesz załatwiać takie rzeczy z wrodzonym wdziękiem.
Caitlin zesztywniała.
– To miał być przytyk?
– Nie, stwierdzenie faktu – odparł zmęczonym głosem. – A teraz bądź tak dobra i pomóż
mi się rozebrać.
– Pomóc... ? – Caitlin zamilkła, stropiona, w pół zdania.
– Przynajmniej buty – dokończył, litując się nad nią wobec tak oczywistego zmieszania. –
Dziękuję. Idź wziąć prysznic. Ja się wykąpię, kiedy zejdziesz na dół.
Obudził się, czując bliskość i ciepło kobiecego ciała. Przez chwilę rozkoszował się tym
odczuciem, tak przyjemnym, że nie próbował nawet zastanawiać, gdzie jest, ale pamięć tym
razem okazała się nad wyraz usłużna. Oto znajduje się w Fairings, posiadłości swojego teścia,
a kobieta leżąca obok niego jest jego żoną.
Niedowierzając jeszcze sobie do końca, odwrócił głowę. Rzeczywiście, tuż przy nim
spała skulona w kłębek Caitlin. Był pewien, że po wieczornej wymianie zdań nie wróci na
noc do wspólnej sypialni, a jednak wróciła. Dlaczego? Co się stało? Czy to matka przykazała
jej wypełniać obowiązki małżeńskie? A może jego nagła utrata sił i gorsze samopoczucie
wywołały w niej przypływ opiekuńczości?
Spoglądał na nią, nie mogąc się nadziwić, że ta cudowna istota jest rzeczywiście jego
żoną. Zachwycała go, była mu obca, a przy tym pragnął jej z każdym dniem coraz bardziej.
Leżała na boku, zjedna ręką pod głową. Oddychała głęboko, lekko rozchyliwszy usta.
Twarz miała spokojną, bez zwykłego napięcia, tak naturalną i piękną, że poczuł nagle
przemożną chęć, by obudzić śpiącą pocałunkiem. Głupi pomysł, nie był przecież księciem z
bajki i wątpił, by jego gest wprawił Caitlin w zachwyt.
Dopiero teraz zobaczył, co żona ma na sobie, i cały czar prysł w jednej sekundzie. Skąd
wzięła podobny strój? Chyba nie od matki. A jeśli nie od matki, to z pewnością od pani
Goddard, gospodyni. Nikt inny bowiem nie mógł posiadać flanelowej koszuli ze stójką
zachodzącą wysoko na szyję i długimi rękawami zapinanymi na guziki przy nadgarstkach.
Zdjęła go wściekłość na ten obronny przyodziewek, który, gdyby nie był wymierzony
przeciwko niemu, mógłby wzbudzić tylko śmiech. Czy jego żona nie zdawała sobie sprawy,
że taka koszula to wcale nie obrona, ale wręcz wyzwanie i jawna prowokacja? Czy nie
wiedziała, że żadnego mężczyzny nie odstręczy żadna ilość flaneli, jeśli naprawdę pragnie
ukochanej?
Miał ochotę sprawdzić, czy pod koszulą nie kryje się bielizna. Cóż to byłaby za
przyjemność usunąć wszystkie te przemyślne zapory i zobaczyć minę Caitlin, która
zrozumiałaby, jak bardzo pomyliła się w swych rachubach.
Dopiero teraz uświadomił sobie, że on sam nadal ma na sobie dżinsy, w których
wieczorem padł na łóżko. Musiał zasnąć, kiedy Caitlin brała prysznic. Wychodząc, przykryła
go zaledwie kołdrą, bojąc się zapewne go dotykać. Że też kobieta w tych czasach i w tym
wieku może zachowywać się tak ostrożnie i powściągliwie. Czy naprawdę nie mogła zdjąć
mu tych spodni, zanim zapakowała go do łóżka? Czy bała się, że go obudzi i że jej gest może
zostać źle zrozumiany? I czy to – do jasnej cholery – naprawdę jego żona?
Podniósł się, oparł plecy o poduszki. Uczucie wyobcowania i braku tożsamości, które, jak
sądził, z każdym dniem było coraz mniej dokuczliwe, wróciło teraz z nową siłą.
Spojrzał znów na nią. Wyglądała jak uosobienie purytańskiej zacności i obyczajności.
Nie, nie zwiedzie go ani swym wyglądem, ani postawą. Jest w końcu kobietą, zmusza się
tylko do życia zakonnicy, widział nie raz, jakie budził w niej emocje.
Dotknął wargami pukla jej włosów, miękkiego i pachnącego, rozkoszując się tą subtelną
pieszczotą. Patrzył na śpiącą i zastanawiał się, jak też zareagowałaby, gdyby zaczął rozpinać
jej koszulę. Rozchylony na piersi flanelowy pancerz prezentowałby się na pewno znacznie
wdzięczniej. Niewiele myśląc, wyciągnął dłoń i dotknął pierwszego guzika, potem
następnego. Ośmielony pierwszym ruchem, odchylił kołdrę i kontynuował swoje dzieło, by
stwierdzić z niejakim rozczarowaniem, że zapięcie sięga tylko pasa. Ale i to wystarczało dla
zniweczenia obronnych zapędów jego żony. Poza tym ta prosta koszula wydała mu się nagle
znacznie bardziej podniecająca niż nowomodne kuse fatałaszki.
Nagle Caitlin poruszyła się nieoczekiwanie, jakby wyczuła jego podniecenie. Wstrzymał
oddech, czekał, aż otworzy oczy...
Ona jednak spała, pomrukując tylko przez sen i zapraszając go nieświadomie, by nie
zaprzestawał swych wysiłków. Nie bacząc na nic, dotknął wargami jej piersi, a potem, wbrew
własnej woli, zsunął dłoń w dół.
Tym razem otworzyła oczy, krzyknęła – i natychmiast odwróciła się na drugą stronę,
naciągając kołdrę na głowę. A on leżał pełen wstydu, przyłapany na gorącym uczynku. Leżał
i rozmyślał ponuro, jak fatalny dzień go czeka.
Rozdział 12
Do Prescott Nathan dotarł późno. Nie chciał, by ktoś zauważył nieznany samochód w
pobliżu Varley’s Mili. Miał nadzieję, że staruszek nie położył się jeszcze do łóżka. Wiedział,
że Jacob źle sypia i długo w noc ogląda telewizję.
Dom sąsiadujący z nieczynnym od dawna tartakiem wyglądał na opuszczony, ale to go
nie deprymowało. Ojciec, dusigrosz, oszczędzał każdą żarówkę. Inny na jego miejscu
pozbyłby się dawno zrujnowanego zakładu, ale Wolfe tkwił tutaj, jakby się bał, że syn
zagarnie uzyskane ze sprzedaży pieniądze. Śmieszne. Ile niby można by wziąć za tę ruinę...
Dzisiaj w nocy rudera na odludnym przedmieściu, wśród opuszczonych fabryk i starych
magazynów, wydawała się jednak miejscem idealnym. Samochód będzie mógł ukryć w
szopie i im mniej ludzi będzie wiedziało, że przyjechał do Prescott, tym lepiej. Uznawszy, że
najpierw powinien rozmówić się z ojcem, a dopiero potem szukać miejsca na auto, ruszył na
ganek. Walizkę zostawił w bagażniku. Nie chciał, by ojciec położył na niej łapę, a w końcu
Prescott to nie Nowy Jork i nie musiał obawiać się złodziei.
Sięgnął do kieszeni po klucz od frontowych drzwi, który wciąż jeszcze miał, ale te nie
ustąpiły. Widać ojciec, przezorny na starość, pomyślał o dodatkowym zabezpieczeniu.
Nie mając innego wyjścia, nacisnął dzwonek i czekał. Nasłuchiwał w napięciu, jednak z
domu nie dochodził żaden dźwięk. Minęła długa chwila. Spojrzał, zawiedziony, w ciemne
okna. Gdzie się ten stary diabeł podziewa? Przecież nigdy nie rusza się z domu?
Dopiero po trzecim dzwonku usłyszał jakieś odgłosy, dochodzące zza grubych ścian.
Pies? Nie, ojciec nie miał nigdy psa, ale nic nie wiadomo. Jego uszu doszło ciężkie sapanie. A
więc jednak ojciec. Nie mógł to być nikt inny.
– Kto tam? – usłyszał zrzędliwy głos Jacoba.
– To ja – syknął. – Otwórz, tato, bo zamarznę na śmierć.
Zaległa cisza, a on po niewczasie zadał sobie pytanie, co też ojciec słyszał o katastrofie.
Może myśli, że jego syn przyjeżdża prosto ze szpitala? Cholera, zapowiadała się znacznie
trudniejsza przeprawa, niż przypuszczał.
– Tato, nie masz zamiaru mnie wpuścić?
Odpowiedziała mu znowu cisza, tym razem trwająca znacznie krócej, a zaraz po niej
odgłos spuszczanego łańcucha i odsuwanych zasuw. Drzwi się otworzyły, wszedł bez
zaproszenia do mrocznego korytarza.
– Witaj – powiedział z wysiloną serdecznością. – Marnotrawny powrócił.
Gdy Jacob Wolfe zamykał starannie drzwi, syn rozglądał się ze wstrętem po wnętrzu. Jak
tu obrzydliwie, pomyślał. Stary mógłby zadbać trochę o dom, skoro tkwił tu z takim uporem.
– Nathan, tak? To ty, Nathanie? – zapytał Jacob, mierząc syna nieprzychylnym
spojrzeniem.
Miał już ochotę zapytać: „A kogoś się spodziewał?”, ale dał spokój, myśląc, że nie
powinien teraz zadzierać ze starym.
– Ja. A kto? – burknął tylko i ruszył do środka. – Chryste, co za cholerny ziąb. Nie
ogrzewasz tego domu?
Stary podążył za nim bez słowa. Kiedy Nathan dorzucał polan do kominka, wyłączył
telewizor, gdzie nadawano właśnie jakiś stary czarnobiały film z lat czterdziestych, po czym
usiadł w fotelu, obserwując przybysza spod przymrużonych powiek.
Pokój prawie się nie zmienił. Sufit pokrywała grubsza warstwa brudu, ale stojące rzędami
na regałach, oprawne w skórę woluminy zdawały się odporne na upływ czasu. Nathan nie
pamiętał zresztą, by ktokolwiek ruszał kiedyś te stare książki. Jacob nie lubił czytać,
biblioteka należała do jego dawno nie żyjącego teścia.
– Gdzie byłeś?
Drgnął, słysząc słowa ojca. Brzmiały tak normalnie. Zupełnie jakby nic się nie stało.
Spodziewał się pytań na temat wypadku, ale stary, jak widać, miał głowę zaprzątniętą czym
innym.
– W Nowym Jorku – odparł, zdziwiony, jak łatwo przyszło mu to kłamstwo. – Nie
zawiadomiono cię o... katastrofie?
– Słyszałem. To był wstrząs. Później dowiedziałem się, że nie było cię w tym samolocie.
Syn skrzywił się. Cholera, pomyślał, powinien był to przewidzieć. Stary rozmawiał z
bratem. Ciekawe, gdzie Jake jest teraz. I co powiedział ojcu.
– Jak do tego doszedłeś? – zapytał, nie próbując nawet zaprzeczać. – Jake ci powiedział,
tak?
– Odwiedziła mnie twoja żona. Przeraził się nie na żarty.
– Caitlin była u ciebie? – zapytał, siląc się na niedbały ton.
Ojciec posłał mu niechętne spojrzenie i skinął głową.
– Mówię przecież. Nie chciała, żebym się o ciebie martwił.
– Nie chciała, żebyś się martwił? – Nathan zmarszczył brwi. – I co, powiedziała ci, że to
nie ja byłem w tym samolocie?
– Powiedziała, że to ty. – Ojciec uśmiechnął się kpiąco. – Jest przekonana, że Jake to ty.
Nie wie przecież, że masz brata-bliźniaka. Nigdy jej o tym nie powiedziałeś.
– A po co miałem mówić?
Był oszołomiony, zbity z tropu. Oczywiście, że nigdy nie powiedział Caitlin o Jake’u. Nie
było czym się chwalić. Wprawdzie ojciec chciał, żeby on, Nathan, trwał w przekonaniu, że
matkę zmusiły do oddania jednego z synów jakieś wyjątkowe okoliczności, ale gdy
dowiedział się, że była po prostu kelnerką w jakiejś podłej knajpie, którą Jacob uwiódł w
czasie jednej ze swoich podróży służbowych, postanowił o wszystkim zapomnieć.
No dobrze, ale dlaczego Jake nie powiedział Caitlin prawdy? I dlaczego milczał ojciec?
Nic nie mógł z tego zrozumieć.
– Powiadasz, że Caitlin wzięła Jake’a za mnie? Stary wzruszył ramionami.
– Dziwisz się? Bilet był wystawiony na twoje nazwisko. Jake miał przy sobie twój
paszport. Sam bym uwierzył, gdybym go nie widział.
Nathan opadł na krzesło.
– Byłeś w Nowym Jorku?
– Owszem.
– Widziałeś Jake’a?
– W szpitalu – przytaknął ojciec.
– Dlaczego? Dlaczego zgodziłeś się na kłamstwo? Chciałeś się w ten sposób na mnie
zemścić? Dlaczego nie chciałeś powiedzieć Caitlin prawdy?
– Chciałem. Ale nie wiedziałem, jak to zrobić – odparł Jacob. – Nie wierzyłem własnym
oczom, byłem wstrząśnięty, potrzebowałem czasu do namysłu.
– Co on mówił? – nalegał Nathan. – Domyślił się, że coś podejrzewasz? Jak się
zachowywał?
– Nijak – odparł Jacob spokojnie. – Pewnie pomyślał, że jestem zgrzybiałym starcem, a ja
chciałem czym prędzej wydostać się stamtąd.
– No nie – jęknął Nathan. – Po prostu wierzyć się nie chce, że nic nie powiedziałeś, że go
nie zdemaskowałeś. Dlaczego, tato? Owszem, były między nami różne nieporozumienia, ale
czy to moja wina, że tak mnie wychowałeś?
– Fakt – kiwnął głową Jacob – po części ponoszę odpowiedzialność za twoje wady, ale
przecież nie to jest teraz najważniejsze, dobrze o tym wiesz. Przede wszystkim chcę wiedzieć,
o co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego to Jake był w samolocie, dlaczego podszywał się pod
ciebie? To nie mógł być jego pomysł, tego jestem pewien.
– Dlaczego nie? To on udawał mnie, a nie ja jego.
– Schylił głowę. Nie wolno mu teraz drażnić starego. Dopóki nie dowie się całej prawdy,
jest zdany tylko na ojca. – W porządku – przytaknął, odwracając głowę – Jake mi pomagał.
Prosiłem go, żeby poleciał do Londynu zamiast mnie.
– Po co?
– Czy to ważne?
– Ważne. Chcę wiedzieć, w co go wciągnąłeś. Chodzi zapewne o pieniądze. Dla
pieniędzy gotów jesteś na każdą niegodziwość.
Nathan zacisnął zęby. Stary zawsze wiedział, jak mu dopiec.
– Tato... ! – warknął ostrzegawczo.
– A nie mam racji? Dla pieniędzy ożeniłeś się z tą Bogu ducha winną dziewczyną. Nawet
nie zaprosiłeś mnie na wesele. Ostrzegłbym ją, czego może się po tobie spodziewać.
– Dlatego właśnie cię nie zaprosiłem. A Caitlin nie jest wcale taka niewinna. Nie daj się
nabrać na jej słodkie miny.
– Może rzeczywiście nie jest już niewinna, po trzech latach życia z tobą – odparował
Jacob. – Daj spokój chłopcze, zaczynasz mnie irytować.
Nathan zmełł w ustach odpowiedź. Otworzył biurko i wyjął whisky.
– Mogę się poczęstować? Marnuje się ta whisky, wcale jej nie pijesz.
Mimo upływu lat ojciec w dalszym ciągu go onieśmielał, dlatego też widząc teraz jego
minę, mruknął coś pod nosem i pokornie odstawił butelkę. Włożył ręce do kieszeni, po czym
zaczął niespokojnie przechadzać się po pokoju, myśląc nad jakaś wiarygodną historią, którą
mógłby uciszyć ojcowskie obawy i podejrzenia.
– Jake... – zaczął – zgodził się przewieźć dla mnie coś do Anglii. Sam nie byłbym w
stanie.
– Co to za „coś”?
– Nie twoja sprawa.
– Owszem, moja. Bo jeśli to „coś” jest tym, o czym myślę, to należałoby cię zabić, żeś
wplątał Jake’a w swoje brudne sprawy.
– Skąd wiesz, że chciałem go narazić? Nie musiał się przecież zgadzać. – Nathan mówił z
takim przekonaniem, iż zaczynał niemal sam wierzyć we własne słowa. – Poza tym w
wygląda na to, że woli być mną niż sobą.
– Rusz głową, człowieku! – Jacob popatrzył na syna z obrzydzeniem. – Mało, że jesteś
łajdakiem, to do tego głupcem. Jake przeżył katastrofę, a nie spadł z huśtawki. Nie
pomyślałeś, że mógł być ranny?
– Widać wyszedł z tego – burknął Nathan.
– Skąd wiesz? Ach... oczywiście, dzwoniłeś do szpitala. – Stary uderzył z całych sił
pięścią w oparcie krzesła.
– O co ci chodzi, tato? Dlaczego się mnie czepiasz? A on? Nie skontaktował się ze mną i
pozwala trwać mojej żonie w przekonaniu, że jest mną. Dlaczego? Po co? Potrafisz
odpowiedzieć na to pytanie? Przyznaj, jest takim samym łajdakiem jak ja.
Jacob uniósł tylko brew i roześmiał się gorzko.
– Chciałbyś.
– Co to ma znaczyć? Nie mówisz mi wszystkiego.
– Taak... Rzeczywiście jesteście jak dwie krople wody – ojciec przeciągał sylaby w
zamyśleniu – no, może Jake nie jest tak dobrze wykarmiony, ma gorzej ostrzyżone włosy, ale
poza tym jesteście nie do odróżnienia. No tak, on ma nieco inny akcent, ale gdy ktoś nie
szuka różnic, łatwo może to przeoczyć. Nic dziwnego, że Caitlin dała się zwieść – westchnął.
– Ja sam mógłbym was pomylić.
– Co ty mówisz? Godzisz się z tym, że ukradł mi imię? Na Boga, tato, do czego ty
zmierzasz?
– Jake nic ci nie ukradł.
– Ale kłamie, temu nie zaprzeczysz.
– Owszem, zaprzeczę. Jake naprawdę myśli, że jest tobą. – Jacob Wolfe przerwał na
chwilę. – Ma amnezję. Tylko dlatego poleciał z Caitlin do Anglii. Nie jest zdolny do
oszustwa.
Rozdział 13
– Może poszłabyś z Nathanem na spacer, kochanie? – zagadnęła z uśmiechem pani
Webster, jakby nieświadoma tego, że córka krąży niespokojnie po pokoju. – Nigdy nie
wiadomo, co może obudzić jakieś wspomnienie. – Nalała sobie kawy, po czym przesunęła na
skraj stolika nie tkniętą filiżankę Caitlin. – Naturalnie, o ile pogoda się poprawi – dodała. –
Napij się, moja droga. Wystygnie.
Caitlin wsunęła dłonie w kieszenie bawełnianej bluzy, obciągając ją do pół uda. Jej ubiór
– prócz bluzy, dodatkowo czarne legginsy – zdecydowanie kontrastował z nieskazitelnym,
wysmakowanym strojem matki: plisowaną spódnicą i kremową jedwabną bluzką.
Wzięła filiżankę i stanęła przy oknie, zapatrzona w mgłę, która spowijała starannie
utrzymany ogród.
– Mam nadzieję, że ojciec nie zatrzyma Nathana zbyt długo – ciągnęła starsza pani,
zdecydowana za wszelką cenę zachowywać się tak, jakby w ciągu ostatnich dwóch tygodni
nic się nie stało. – Ani że Marshall nie będzie go męczył – dodała, zaciskając usta. – Ten
młody człowiek zaczyna się u nas czuć jak domownik.
Caitlin nie przeszkadzało gadulstwo matki tak jak zwykle. Wolała słuchać jej słów niż
rozważać własne kłopoty. Po tym, co zdarzyło się nad ranem, nawet Marshall stanowił
idealny temat do rozmowy; idealny, bo pozwalał bodaj na chwilę zapomnieć o Nathanie.
– Dlaczego więc go zapraszasz? – odezwała się. – Powiedz tacie, że masz go dość i
życzysz sobie, żeby omawiali interesy w biurze.
– Wątpię, bym umiała go przekonać – odparła Daisy kwaśno i szybko zmieniła temat. –
Jak wam minęła noc? Nie masz chyba nic przeciwko temu, że dzielisz sypialnię z Nathanem?
Nie przeszkadza mu to? Bo lekarz chyba nie miałby nic przeciwko... Prawdę mówiąc, nie
zdążyłam przygotować się na waszą wizytę.
– Wszystko w porządku, mamo – odparła Caitlin obojętnym głosem. – Nas też
zaskoczyło zaproszenie ojca.
Pani Webster uniosła brwi ze zdziwieniem.
– To ojciec was zaprosił?
– Tak. Nie wiedziałaś?
– Nie. Powiedział tylko, że przyjeżdżacie na weekend, a ja uznałam, że pomysł wyszedł
od ciebie.
Caitlin wydęła lekko wargi. Ostatnią rzeczą, o jakiej mogłaby pomyśleć, była dobrowolna
wizyta w Fairings w towarzystwie Nathana. Po co miałaby to robić? Żeby trudniej jej było
ukrywać prawdę na temat ich małżeństwa?
– A ja myślałam, że to ty chciałaś naszego przyjazdu, mamo. W ostatnich miesiącach, od
kiedy w firmie pojawił się Marshall, stosunki między ojcem i Nathanem nie układały się
najlepiej. Myślałam, że wierciłaś mu dziurę brzuchu, bo chciałaś przekonać się, jak naprawdę
jest z moim mężem.
– Och – przez twarz Daisy przemknął ledwie zauważalny grymas – wiem, że coś między
nimi jest nie tak, jak być powinno. Ale wiesz co? Teraz ojciec zdaje się żałować, że uczynił
O’Briena swoim doradcą. Już nie wierzy tak bardzo w jego wielkie możliwości...
Caitlin posłała matce zdziwione spojrzenie.
– Dlaczego miałby wierzyć akurat jemu, skoro nie ufa nikomu. Wiesz, czasami się
zastanawiam, gdzie tata go wynalazł. I dlaczego dopuścił do najważniejszych spraw firmy.
Przez chwilę miała wrażenie, że widzi na twarzy matki lekki rumieniec. Ten zniknął
jednak tak szybko, że mógł być właściwie tylko złudzeniem.
– Widzisz, córeczko – zaczęła matka niepewnie. – Wydaje mi się, że... że ojciec znał
kiedyś jego matkę. – Odstawiła filiżankę na tacę. – Och, zobacz, mgła chyba opada! Będziesz
mogła zabrać Nathana na przechadzkę!
– To nie pies, mamo – zauważyła Caitlin cierpko. Była świadoma, że matka zmieniła
temat, żeby uciec od niewygodnych pytań, które ona rzeczywiście miała ochotę zadać, lecz
postanowiła zostawić tę sprawę.
Dość miała własnych kłopotów. – Poza tym Nate nie lubi spacerów. Zapomniałaś? Daisy
Webster wzruszyła ramionami.
– Naprawdę nie sądzę, by w obecnym stanie wiedział, co lubi, a czego nie. Och! –
poderwała się z krzesła, słysząc, że otworzyły się drzwi w gabinecie ojca. – Dzięki Bogu, już
skończyli. Sama będziesz mogła go zapytać.
Caitlin odwróciła twarz do okna. Potrzebowała chwili czasu, by mogła spokojnie spojrzeć
w oczy swego męża. Wspomnienie tego, co stało się w nocy, ciągle dręczyło ją i wytrącało z
równowagi.
Co by właściwie było, gdyby nie obudziła się w ostatniej chwili? Jak daleko był gotów się
posunąć? Jeszcze chwila, a doszłoby do najgorszego, całował już przecież jej piersi.
Przeszedł ją dreszcz na wspomnienie tamtej chwili. Zanim nie rozbudziła się na dobre, z
przyjemnością poddawała się pieszczotom, zawieszona gdzieś na granicy między snem a
jawą. Tak, było jej dobrze, a przecież Nathan nie okazywał nigdy dotąd takiej czułości i jeśli
czuła coś w podobnych sytuacjach, to raczej ból. Już w czasie podróży poślubnej przekonała
się przecież, że potrafi być tylko brutalny, nic więcej.
Tym razem jednak było inaczej – czuła się zupełnie odprężona, odpowiadała
spontanicznie...
– Stęskniłaś się za mną? – Nathan zbliżył się do niej i musnął wargami jej kark.
Zatopiona w myślach, nie zauważyła, kiedy podszedł, i ocknęła się dopiero na to ironiczne
powitanie. Szarpnęła się gwałtownie, potrąciła stolik.
– Uważaj, kochanie! – krzyknęła matka i Caitlin już po raz drugi tego ranka poczuła się
jak idiotka. Wszyscy spojrzeli w jej stronę: Daisy, zdziwiony Marshall, niezadowolony i
podejrzliwy ojciec. Za to Nathan odwrócił się w stronę okna.
O czym myślał? Jak funkcjonuje mózg człowieka, który cierpi na amnezję? Tyle pytań
cisnęło się jej do głowy, a jednak ani razu nie zdobyła się, by mu je zadać.
– Siadajcie, proszę – energiczny i uprzejmy głos matki przerwał niezręczną ciszę. –
Dobrze spałeś? – zagadnęła Marshalla, podając mu jednocześnie kawę. – W obcym miejscu
czasami trudno zasnąć.
– Dziękuję, wyśmienicie, pani Webster – odparł, poprawiając okulary tkwiące na
wydatnym nosie. – Raz jeszcze dziękuję za zaproszenie. To zupełnie nowe doświadczenie
móc widzieć... Matthew... w otoczeniu najbliższych. Nie chciałbym jednak przeszkadzać w
rodzinnym spotkaniu. Proszę mi powiedzieć, jeśli będę zawadzał.
– Ależ skądże, mój drogi, nie przeszkadzasz ani trochę – odparła pani Webster z uprzejmą
uszczypliwością, po czym zwróciła się do męża: – Nie trzymaj nas dłużej w niepewności,
Mat, i powiedz, czy opinia Nathana okazała się pomocna w waszej naradzie?
Ojciec zastanawiał się nad odpowiedzią i milczał przez chwilę. Wykorzystał to Nathan.
– Obawiam się, że nie – przyznał z rozbrajającą szczerością. – Nie pamiętam nawet, z
jakimi krajami prowadzimy interesy.
– Powinnaś była spytać raczej, czy my jemu okazaliśmy się pomocni – powiedział
wreszcie ojciec żartobliwie. O dziwo, przejawiał więcej zrozumienia dla stanu chorego, niż
Caitlin mogła się spodziewać.
– No właśnie, pomogliście mu coś sobie przypomnieć?
Matthew pokręcił głową.
– Chyba nie. Nathan nie pamięta ani mnie, ani Marshalla. Nie umie nic powiedzieć o
swoim życiu przed katastrofą. – Westchnął, po czym zwrócił się do zięcia: – Muszę
powiedzieć, mój drogi, że do chwili naszego spotkania miałem pewne wątpliwości co do
twojej amnezji. Nigdy nie zetknąłem się z kimś, kto stracił pamięć, a twój przypadek
traktowałem jako... Przyznam się: myślałem, że w ten sposób chcesz uciec przed problemami.
Nathan spochmurniał.
– Jakimi problemami? – zapytał, mrużąc oczy. – Więc są ze mną jakieś problemy.
Słusznie się obawiałem.
Matthew Webster przez chwilę szukał właściwej odpowiedzi. Z pomocą pospieszył mu
asystent.
– Matthew ma na myśli pewne trudności związane z kontraktem w Kolumbii – wyjaśnił
gładko. – Liczył, że będziesz potrafił je wyjaśnić, ale w tej sytuacji to i tak nie ma znaczenia.
Ja się tym zajmę, tyle że sprawa potrwa trochę dłużej niż oczekiwaliśmy.
– Ten kontrakt... – zaczął Nathan – to jakieś poważne zlecenie?
Marshall poruszył się niespokojnie, jakby i on się obawiał, że powiedział kilka słów za
dużo.
– Dokładnie mówiąc, chodziło o budowę tamy – odparł z nieznacznym wzruszeniem
ramion. – Ale, jak powiedziałem, to nieistotne. Poradzimy sobie.
Jednak Nathan nie dał zbyć się tak łatwo.
– Tama? – powtórzył. – A więc to poważne zlecenie.
– Owszem, ale wybrniemy z tego – zapewnił go Marshall.
Daisy Webster spojrzała na nich z naganą.
– Ależ Mat – powiedziała, kierując swoją wymówkę właściwie pod adresem Marshalla,
nie męża – czy naprawdę musimy ciągle mówić o interesach? Jest w końcu weekend, a
Nathan dopiero co wyszedł ze szpitala. Dopadliście go, ledwie zszedł dziś rano na dół. Miejże
czasami wzgląd na innych.
– Ależ nic się nie stało, pani Webster – Nathan uśmiechnął się do niej uspokajająco.
– Owszem, stało się, Nathanie. Poza tym zwykłeś zwracać się do mnie po imieniu –
dodała niemal zalotnie. Swego czasu Daisy miała słabość do zięcia. Ostatnio nie okazywała
mu już takiej sympatii, ale też nie miała po temu okazji, bo rzadko bywał w Fairings. – Nie
przyjechałeś tutaj chyba na przesłuchanie. Cóż, musisz wybaczyć ojcu, wiesz, jaki jest. Myśli
tylko o pracy.
Nathan uśmiechnął się uprzejmie, choć Caitlin wiedziała doskonale, że zrobił to tylko po
to, żeby sprawić przyjemność matce.
– Ale skoro sprawiłem mu zawód... Rozumiem go, Daisy. – Znów się uśmiechnął.
– Ach, nie przesadzaj. Nie można oddawać się bez reszty obowiązkom. Mat – kolejny raz
zwróciła się do męża – uważam, że powinniście z Marshallem omawiać sprawy służbowe w
biurze. Dosyć na dzisiaj, zgoda? Caitlin wyznała mi, że chce po południu zabrać Nathana na
spacer. Nie może przecież zaprzątać sobie głowy tym, co czeka jej męża, kiedy obydwoje
wrócą do domu.
Caitlin otworzyła tylko ze zdumienia oczy, a Nathan posłał jej rozbawione spojrzenie.
– Świetny pomysł – przyklasnął, ucieszony najwyraźniej perspektywą kolejnej okazji do
bycia z żoną sam na sam. – Chętnie się rozruszam. Zwykle ćwiczę kilka razy w tygodniu, a
po tym szpitalu...
– Gdzie? – zawołali jednocześnie Caitlin i Matthew.
Nathan zmarszczył brwi.
– No tak, ćwiczę... – powtórzył skonsternowany, że znów odnalazł coś w swej pamięci i
to coś nie przystaje do obrazu jego osoby, jaki mają w swej świadomości jego bliscy. – Na
pewno ćwiczę, ale... nie wiem gdzie. Po prostu wiem, że taki mam zwyczaj. Lubię biegać i
chyba chodziłem kiedyś na siłownię. Musisz coś o tym wiedzieć, Kate.
Zamiast Caitlin odezwał się Matthew.
– Kto wie? Być może chodziłeś do gabinetu odnowy biologicznej, jak wielu twoich
znajomych, aczkolwiek nigdy nic mi na ten temat nie mówiłeś.
– Ani mnie – wtrącił Marshall, a Caitlin pomyślała, że ten zawsze jest gotów podlizać się
szefowi i zaznaczyć swoją pozycję w firmie. Nigdy nie lubił Nathana, skąd więc miałby
wiedzieć coś o jego życiu?
Postanowiła utrzeć mu nosa.
– Nathan ani nie utrzymuje, ani nie utrzymywał kontaktów towarzyskich z Marshallem,
tato, więc nikt z was nie może nic wiedzieć na ten temat. A przecież Nathan należał do klubu
sportowego. Grywał często w squasha. Mówił mi o tym.
Nathan posłał jej pełne wdzięczności spojrzenie. Prawdę mówiąc, nie pamiętała, by
uprawiał sporty. To prawda, wspominał o squashu, jednak ona podejrzewała, że czas, który
jakoby spędzał na grze, poświęcał w całości Lisie Abbott.
Matka podchwyciła jej słowa.
– No widzisz, Mat? Dajcie Nathanowi trochę czasu, a wszystko sobie przypomni. Trochę
cierpliwości.
Rozdział 14
Powietrze przesycone było zapachem dymu. Mgła się podniosła i zaświeciło słońce,
złocąc jesienną szatę lasu nieopodal Fairings. Szli wilgotną jeszcze po wczorajszym deszczu
ścieżką, a obok nich biegła wśród opadłych liści stara spanielka pani Webster, Flora. Caitlin,
chcąc uniknąć rozmowy, wyprzedzała o kilka kroków Nathana.
Myślała o tym, że najchętniej od razu wróciłaby do domu. Matka nie powinna była
zmuszać jej do tej przechadzki. Wnosząc po minie Nathana, jemu pomysł Daisy też był nie w
smak.
Poza zdawkowymi uwagami na temat pogody od wyjścia z rezydencji nie odezwał się ani
razu. Rozmyślał zapewne o kontrakcie i o kłopotach, które usiłowali przypomnieć mu ojciec i
Marshall. Rozmowa przy kawie wzmogła tylko niepokój Caitlin. Tama, Kolumbia, kłopoty?
Do tej pory nikt nie wspominał jej o żadnych kłopotach. W tym wszystkim dobre było jedynie
to, że Matthew uwierzył wreszcie w chorobę zięcia.
Jeśli zaś idzie o Marshalla...
Zerknęła przez ramię i zobaczyła, że Nathan podnosi patyk, by rzucić go Florze.
– Coś się stało? – zagadnął, chwytając jej spojrzenie.
– Nie – odparła krótko, zła na siebie, że mimo woli okazuje mu swoje zainteresowanie i
troskę. Dlaczego tak łatwo zbijał ją z tropu i wprawiał w zakłopotanie? Przecież wcześniej
budził w niej wyłącznie niechęć.
Pomimo wyraźnych zmian w jego zachowaniu nie wierzyła, że na skutek wypadku
charakter męża uległ jakiejś cudownej transformacji. Takie rzeczy się nie zdarzają. Minie
trochę czasu, wróci mu pamięć, a z pamięcią wszystkie wady.
A jednak...
– Dlaczego ja ci nie wierzę... ? – poczuła na karku ciepło jego oddechu. Nie zauważyła,
kiedy przyspieszył kroku i się z nią zrównał.
– Nie wiem. Widocznie sam lubisz stwarzać sobie problemy – odparła i dopiero po chwili
spojrzała na niego z obojętną miną. – Nie jesteś zmęczony? Może chciałbyś już wracać?
– I nie zobaczyć widoku ze szczytu wzgórza? – odparł tak niewinnym tonem, że nie
wiedziała, czy żartuje sobie z niej, czy mówi poważnie. – Pani Webster zachwalała mi
panoramę z wierzchołka Keeper’s Hill. Podobno cudowna.
– Bez przesady.
– Znudził cię spacer, Kate? Mnie jeszcze nie – powiedział, kładąc jej dłoń na ramieniu. –
Przypomina mi lasy wokół mojego rodzinnego domu.
– Wokół domu? – ożywiła się nagle. Nawet nie zareagowała na jego poufały gest.
– Tak, ale nie pytaj mnie, gdzie jest ten dom, bo nie wiem – odparł z lekką kpiną.
– Uważaj, Nathan – ostrzegła go i pokręciła głową. – Jak będziesz mówił to takim tonem,
to ludzie zaczną nabierać podejrzeń...
– A ty?
– Co ja?
– Nabierasz podejrzeń? Sądzisz, że mógłbym udawać to wszystko, kłamać? Co według
ciebie miałbym w ten sposób zyskać? Myślałem, że jesteś po mojej stronie...
– Jestem – zapewniła go z mimowolną serdecznością. – Po prostu nie chcę, by ludzie
pomyśleli, że się z nich nabijasz. Te nagłe przebłyski pamięci nie mają żadnego sensu, nie
wiążą się logicznie w żadną całość.
– Poczekaj, Kate. Boisz się ludzi czy ojca? – zapytał otwarcie. – Nie podobało mi się, jak
mnie przyjęli. Zrobiłem im coś? Niech powiedzą, co im leży na wątrobie, to pogadamy. I ten
jego sklonowany robot, O’Brien... Kim on dla ciebie jest?
– Dla mnie? – powtórzyła zdumiona. – Nikim. Mógłby dla mnie nie istnieć.
– Ale jest w wielkiej zażyłości z twoim ojcem. Od dawna dla niego pracuje?
– Od niedawna – odparła, odsuwając się na bezpieczną odległość i uwalniając ramię z
jego uścisku. – Przedtem też go nie lubiłeś.
– No widzisz? – ucieszył się. – Niewiele się zmieniłem. Facet mi się nie podoba.
Zachowuje się, jakby to on o wszystkim decydował i wiedział najlepiej. Gdybym nie znał
sytuacji, powiedziałbym, że rządzi całą firmą.
– Bzdura – obruszyła się, zaniepokojona, że w słowach męża odnajduje potwierdzenie
własnych podświadomych obaw. Czy rozmowa z Nathanem otworzyła jej oczy na coś, czego
wcześniej nie widziała? Na to wygląda. Być może gdyby w przeszłości częściej ze sobą
rozmawiali, rozumieliby się lepiej i wiedzieli więcej, nie tylko o sobie. Ale przecież Nathan
nie był człowiekiem, z którym dałoby się rozmawiać. – A swoją drogą musisz przyznać, że te
nagłe przebłyski pamięci wydają się dziwne – powiedziała, zmieniając temat.
Popatrzył na nią smętnie.
– Dziwne – przyznał. – Ale podobnie jak ty, nie mam pojęcia, czy to moje wspomnienia,
czy obrazy zapamiętane z książek.
Wzruszyła ramionami i przyspieszyła kroku, nie chcąc, by dostrzegł na jej twarzy troskę i
współczucie.
– Nie wierzysz mi? – Dogonił ją ponownie.
– Nie w tym rzecz. Próbuję po prostu zrozumieć to wszystko i nie mogę. Kręcimy się w
kółko. Już się zdaje, że coś sobie przypomniałeś, gdy zaraz potem okazuje się, że to jakieś
urojenia. Chciałabym ci pomóc... – zawahała się. – Naprawdę bym chciała – powtórzyła – ale
nie umiem.
– Chciałabyś? – zapytał z pretensją. – Szkoda więc, że nie pamiętałaś o tym dziś rano.
Chciałem się kochać, a ty... Do diabła, co z nas za małżeństwo, Kate? Powiedz mi, czy kiedyś
cię zgwałciłem? Czy...
– Nie! – odparła ze ściśniętym gardłem. – Nigdy czegoś takiego... Och, chyba
przesadzasz, Nathan.
– Jak to, przesadzam? – Chwycił ją mocno za ramię. – Więc twoim zdaniem wszystko
jest okay? To dlaczego boisz się mnie, jakbym był złoczyńcą? Dlaczego? Muszę wiedzieć! –
W jego głosie zabrzmiała desperacja i pasja, której dotąd nie znała, a która czyniła ją
bezbronną. Przeszedł ją dreszcz. Owinęła się szczelniej płaszczem, zupełnie jakby chciała
osłonić się nim przed tymi ostrymi słowami.
– Nie boję się – powiedziała cicho i spojrzała mu śmiało w oczy. Stała bez ruchu, pragnąc
by zwolnił uścisk. W jego oczach dojrzała coś, co mówiło jej, że jakikolwiek nieprzemyślany
ruch z jej strony może sprowokować nieprzewidzianą reakcję. – Nie boję się ciebie –
powtórzyła. Choć być może boję się siebie samej, dodała w myślach. – Jesteś po prostu
jakiś... odmieniony. To właśnie mnie niepokoi. Muszę poznać cię na nowo.
– Poznać? To ja muszę cię poznać. Muszę poznać sam siebie. Pomóż mi, Kate. Tylko ty
jesteś w stanie to zrobić.
– Pomogę – odparła szczerze. Z przerażeniem i ze wstydem czuła, jak topnieje jej opór,
jak znika gdzieś zwykła rezerwa wobec męża. – Ale to nie miejsce na takie dyskusje – dodała
pospiesznie. – Zmarzłeś. Ja też. Powinniśmy wracać do domu. Popatrz, nawet Flora ma dość
tego spaceru.
– Nie chcę wracać. – Podniósł dłoń i odgarnął delikatnie kosmyk włosów z jej twarzy. –
Ty jesteś moim domem – powiedział i pocałował ją w usta.
Zakręciło jej się w głowie. Poczuła, jak ogarnia ją obezwładniające ciepło i miłe
oszołomienie. Nie czuła zwykłego lęku. Nie myślała się bronić, bo i przed czym. Nigdy
jeszcze nie zareagowała tak na dotknięcie jego ust, nigdy jeszcze nie było jej tak dobrze, tak
rozkosznie, tak bezpiecznie...
Nie zdążyła nawet wyjąć rąk z kieszeni, gdy całym ciężarem ciała przycisnął ją do pnia
najbliższego drzewa. Powinna była krzyknąć, szarpnąć się, zaprotestować...
A jednak odpowiadała tylko na niespodziewaną pieszczotę, odpowiadała wbrew własnej
woli. Gdzieś z zakamarków pamięci wracało do niej niejasne wspomnienie brutalnych ataków
z podróży poślubnej. A mimo to wiedziała, że tym razem Nathan jej nie skrzywdzi. Cóż to,
pomyślała, czyżby Lisa Abbott nauczyła go delikatności?
Sądziła, że myśl o rywalce ostudzi ją nieco, ale nie obchodziła ją teraz Lisa Abbott, nie
miała ochoty o niej myśleć. W tej chwili liczyło się tylko to, że świat cudownie wiruje przed
jej oczami, a Nathan obsypuje pocałunkami jej szyję, policzki, powieki, włosy... Nie potrafiła
myśleć, działać, mogła tylko poddawać się nieznanym dotąd odczuciom i wsłuchiwać w
zmysłowe słowa, które szeptał do jej ucha.
Och, Boże, pomyślała, zupełnie jak na pierwszej randce z ukochanym, a nie na spacerze z
mężem, z którym od miesięcy żyję w nieformalnej separacji. Nigdy dotąd jej nie pieścił, nie
całował z taką namiętnością. Sądziła, że gdy mu się podda, będzie czuła jedynie wstręt i
niesmak, a tymczasem nic nie było w stanie zakłócić tych cudownych wrażeń, których
istnienia nawet nie podejrzewała.
Czy Nathan wie, co ona odczuwa? Czy czuje drżenie jej ciała, gwałtowne pulsowanie
krwi? Czy domyśla się jej pożądania?
– Zrób to – szepnął, jakby czytał w jej myślach.
– Co?
– Zacznij mnie pieścić. Dotknij... Prawie bezwiednie zsunęła dłoń w dół.
W tej samej chwili Flora zaszczekała z niepokojem.
– Zwęszyła kogoś... – Caitlin ledwie zdążyła otulić się płaszczem, gdy zza drzew wyłonił
się Ted Follett z dwoma psami myśliwskimi.
– Jakże tam, parne Wolfe? – zawołał z niepokojem, widząc Nathana wspartego o pień.
Musiał chyba uznać, że chory młodzieniec odpoczywa, zmęczony długim spacerem, bo
zaproponował: – Jak trzeba, pomogę odprowadzić pana do domu. Zimno się zrobiło,
a pani Goddard dopiero co mówiła, że był pan wczoraj okropnie słabiuśki. Nawet kolacji
pan nie zjadł.
– Dziękuję. Czuję się dobrze – odparł Nathan, a Caitlin pomyślała, że wbrew
zapewnieniom i wymuszonemu uśmiechowi jej mąż rzeczywiście wygląda na wyczerpanego.
Rozdział 15
Kolacja tego dnia miała uroczysty charakter. Do stołu zasiedli w sześcioro: Matthew i
Daisy, Marshall O’Brien, Nathan, Caitlin i Nancy Kendall, młoda nauczycielka z wioski,
zaproszona zapewne dla zachowania parzystej liczby gości przy stole, a może też po to, by
bawić Marshalla i uniemożliwiać mu wyłączne angażowanie uwagi ojca. Pomimo zaprzeczeń
Caitlin, Nathan czuł, że w relacjach obydwu mężczyzn jest coś niejasnego. Nie zachowywali
się jak pracodawca i podwładny, było między nimi coś znacznie bardziej intymnego.
Pani Webster wyraźnie nie lubiła Marshalla, to było widać. Dlaczego w takim razie go
zaprosiła? Wszak to ona decydowała o tym, kto ma prawo gościć w jej domu. Mniejsza z tym,
myślał, starczy mu jego własnych kłopotów, chociażby tych z Caitlin.
Od powrotu z lasu unikała go, jakby zapomniała o swojej deklaracji, że chce go poznać
lepiej i że pragnie mu pomóc. I jakby zapomniała o tych kilku chwilach, kiedy wreszcie mógł
poczuć ją przy sobie. Pragnęła go, był tego pewien. I on jej pragnął, a to pragnienie było tak
świeże, tak żywe, jakby nie była od trzech lat jego żoną, a zaledwie narzeczoną, którą dopiero
co poznał i której bliskością wciąż nie może się nasycić. Gdyby nie Ted Follett, Bóg wie, co
by się stało.
Przyglądał się teraz żonie z tęsknotą, którą wzmagał ból niezaspokojenia. Po porannym
zajściu nie sądził, że w kilka godzin później będzie trzymał Caitlin w ramionach. Kiedy się
obudziła, nie ukrywała przecież odrazy. Nie chciała pieszczot, wzgardziła pocałunkami.
Nawet jeśli zaś w głębi duszy ich pragnęła, potrafiła to starannie ukryć.
Cóż, rozmyślał, sama była sobie winna. Czy zakładając tę wstrętną koszulę, naprawdę
sądziła, że w ten sposób odstręczy go od siebie? Bała się. Widział strach w jej oczach. A
przecież nigdy w życiu nie użył przemocy wobec kobiety.
Całe szczęście, że poszli razem na ten spacer. Nareszcie mógł się upewnić, że nie jest jej
obojętny. No tak, ale co innego czysta namiętność, a co innego zaufanie, przyjaźń, miłość.
Być może Caitlin lękała się właśnie tej namiętności, popędów własnego ciała, własnej
słabości, której tak łatwo ulec? Może i tak, bowiem wraz z powrotem do domu znów przyjęła
tę swoją zwykłą, pełną rezerwy postawę, zupełnie jakby chciała zapomnieć o tym, co się
stało. To, że raz udało ci się mnie złamać, zdawały się mówić jej oczy, gdy na niego patrzyła,
nie oznacza jeszcze, że ostatecznie ci uległam. Przeciwnie, tym bardziej będę się miała na
baczności. Wygrałeś drobną potyczkę, ale prawdziwa bitwa jeszcze przed nami...
Jeszcze przed kolacją położył się, wyczerpany, by trochę odpocząć. Usnął, a kiedy
otworzył oczy, zobaczył, że jego żona zdążyła już przebrać się do posiłku. Patrząc na jej
spłoszoną minę, wyobrażał sobie, jak musiała się spieszyć i bać, czy on, jej mąż, zbyt szybko
się nie przebudzi. Męczyły go te nieustanne podchody, miał dosyć tych tajemnic, a jednak
musiał przyznać, że nie potrafiłby skonsumować okazji, która trafiła mu siew czasie spaceru.
I to z bardzo prostego powodu – był już tak przemarznięty i zmęczony, że gdyby nie
ogrodnik, który zaskoczył ich niespodziewanie, mogłoby się okazać, że nie jest w stanie
stanąć na wysokości zadania.
Cóż, uśmiechnął się do siebie, lekarze mówili przecież, że minie wiele miesięcy, zanim
całkiem dojdzie do siebie. Powinien uzbroić się w cierpliwość, z pewnością kiedyś odzyska
siły.
I pamięć...
Tak, pusta pamięć – to było najgorsze. Męczyło go to, że wciąż tak mało wie o sobie i o
Caitlin. Na przykład o tym, co naprawdę łączyło ją z Marshallem O’Brienem. Teraz, przy
kolacji, prowadziła z nim ożywioną rozmowę. Nie podobało mu się to. Matthew natomiast
sprawiał wrażenie całkowicie wyczerpanego minionym dniem. Co to mówiła Caitlin? Że
ojciec powinien unikać stresów? Dobry żart. Wnosząc po porannym przesłuchaniu, można by
przypuszczać, że ten człowiek nie umie bez nich żyć.
– Pani Goddard jest wspaniałą kucharką, nieprawdaż? – Siedząca obok Nathana
nauczycielka postanowiła przerwać milczenie. Nie miał wprawdzie ochoty na wymianę
czczych uprzejmości, ale nie mógł jej zaproszenia do rozmowy zbyć milczeniem.
– A pani świetnie zna się na kuchni, panno Kendall.
– Ja? Skądże! – Zaśmiała się głośno, wyraźnie ubawiona tym przypuszczeniem. – Potrafię
przypalić nawet wodę, ale umiem docenić talenty kulinarne u innych. Szczególnie lubię
kuchnię pani Goddard. Czasami piecze ciasteczka na spotkania parafialne. Znikają
błyskawicznie. Są naprawdę przepyszne.
– A więc ucieszyło panią zaproszenie na kolację do Fairings, prawda? Nawet jeśli w
programie było spotkanie z człowiekiem z dziurą w mózgu?
Nancy Kendall zrobiła zdziwioną minkę.
– Z dziurą w mózgu? – powtórzyła, a na jej twarzy odmalowało się lekkie zakłopotanie. –
Nie rozumiem, o czym pan mówi.
– Ależ na pewno pani rozumie – odparł z przesadną cierpliwością i w tej samej chwili
uświadomił sobie, że używa panny Kendall, żeby odegrać się na Caitlin za swoje
rozczarowania. – Nie chce chyba pani powiedzieć, że nikt nie powiedział pani, co się stało.
Nancy zmarszczyła czoło.
– A co się stało? Roześmiał się cicho.
– No nie... Proszę nie mówić, że nie słyszała pani o moim wypadku.
– Och, wiem, że przeżył pan katastrofę. Samolot runął na ziemię zaraz po starcie z
lotniska w Nowym Jorku, oczywiście, że o tym słyszałam. – Nancy otrząsnęła się, jakby
dopiero teraz sobie o tym przypomniała. – Ale na szczęście nie odniósł pan poważniejszych
obrażeń tylko doznał chwilowej utraty pamięci, czy nie tak?
– Chwilowa utrata pamięci – uśmiechnął się, rozbrojony jej słowami. – W pani ustach
brzmi to istotnie jak opis drobnej przypadłości. Muszę przyznać, że od razu lepiej się
poczułem.
– Oj, niech pan nie będzie złośliwy. To się zdarza wcale nie tak rzadko, prawda? Wiem,
wiem... Wcale nie bagatelizuję tego, co się stało. Wypadek musiał być dla pana strasznym
szokiem. Sama spadłam kiedyś z roweru i przekoziołkowałam przez kierownicę. Z wrażenia
przez godzinę nie mogłam sobie przypomnieć, kim jestem. Wiem, że trudno porównywać oba
przypadki, chcę tylko powiedzieć, że musi uzbroić się pan w cierpliwość. Czasem potrzebna
jest godzina, a czasem... trochę więcej. Ale wkrótce wszystko będzie dobrze, zobaczy pan –
zapewniła go ze szczerym uśmiechem.
– Tak? – uśmiechnął się równie szeroko, z lekką kpiną. – A więc mam po prostu żyć
sobie zwyczajnie, a któregoś pięknego dnia pamięć sama mi wróci?
– A czy nie lepsze to niż rozczulać się nad sobą? Nie jest pan sparaliżowany, nic panu nie
dolega. Naprawdę gorzej mogło się to dla pana skończyć.
– Racja. Słuszna rada. Bardzo mi pomogła rozmowa z panią. Pamięć w końcu wróci. To
przejściowe zaburzenie. Musze sobie to po prostu zapamiętać. Bo chyba zdołam zapamiętać,
prawda? Nie zostanę półgłówkiem do końca życia?
– A czy ktoś tak powiedział? – obruszyła się Nancy.
– Nie – znów się roześmiał. – Najwyżej ja sam.
Żartował sobie z niej trochę, ale może ta dziewczyna przykłada właściwą miarę do
problemu? W każdym razie ona pierwsza spojrzała na wszystko z dystansem.
W tej samej chwili weszła pokojówka, którą pani Goddard wynajęła na dzisiejszy
wieczór, i zaczęła zbierać ze stołu talerze po zupie. Natomiast Nancy Kendall odprężyła się,
przekonawszy się z ulgą, że Nathan Wolfe nie obraził się na nią, a jedynie żartuje – Mam
nadzieję, że niczym pana nie uraziłam. Czasami bywam nietaktowna...
– Wręcz przeciwnie – zaoponował. – Miło się z panią rozmawia. Lubię po prostu trochę
się poprzekomarzać. Prawdę mówiąc, bardzo się cieszę, że pani tu jest.
Nancy uśmiechnęła się promiennie, a Nathan, świadom, że Caitlin przygląda im się z
coraz większą uwagą, tym chętniej kontynuował konwersację.
– Proszę mi powiedzieć, jeśli wolno zapytać, od jak dawna zna pani Websterów?
– Od niedawna i niezbyt dobrze. Prowadzę drużynę skautów w naszej wiosce, a pani
Webster opiekuje się naszą parafią.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Drużyną skautów także?
– No nie – roześmiała się – ale jest tak dobra, że pozwala nam urządzać biwaki na terenie
Fairings. Organizujemy też wspólnie różne akcje dobroczynne.
– Domyślam się więc, że często tu pani bywa?
– Niekoniecznie – przyznała z rozbrajającą szczerością. – Na kolacji u państwa
Websterów jestem po raz pierwszy.
Jej odpowiedź potwierdziła tylko słuszność wcześniejszych domysłów: dziewczyna
została zaproszona dla uzupełnienia liczby osób zasiadających za stołem. Wyglądało na to, że
Matthew Webster gotów jest wiele uczynić dla swojego asystenta.
Dlaczego?
Odpowiedź była niezwykle prosta i nie mógł się nadziwić, dlaczego wcześniej nie
przyszła mu do głowy. Miał niejasne poczucie, że kiedyś w przeszłości zetknął się już z
podobną sytuacją, i teraz zdawało mu się, że trafił w samo sedno. Nie miał żadnych podstaw,
żeby tak sądzić, i gdyby spytał go ktoś, z jakiego powodu tak uważa, nie umiałby
wytłumaczyć. Może było to coś w jego utraconej pamięci, a może zwykła intuicja, ale był
pewien i dałby sobie głowę uciąć, że Marshall O’Brien jest nie tylko doradcą i prawą ręką
Matthew Webstera, ale też jego synem!
Zapewne synem z pozamałżeńskiego związku, gdyż inaczej Caitlin coś by mu
powiedziała na ten temat. A może sama o tym nie wiedziała? Nie, nie przypuszczał, by tak
mogło być. Wnosząc natomiast z zachowania pani Webster, można było mieć pewność, że
jest doskonale zorientowana w sytuacji, niezależnie od tego, czy ją akceptuje, czy nie.
Pokiwał smętnie głową. Nic dziwnego, że był tak napięty w czasie porannej rozmowy.
Wyczuwał jakąś tajemnicę, jakieś niedopowiedzenia, jakieś niejasne układy, które łączyły
wszystkich rozmówców, jednak jego myśli szły wówczas w zupełnie odmiennym kierunku.
Dopiero teraz zaczął dostrzegać uderzające podobieństwo między mężczyznami, którzy
przepytywali go w gabinecie Webstera niczym uczniaka na egzaminie. Zapewne gdyby nie to,
że Marshall nosił okulary, Caitlin też dostrzegłaby u niego ojcowskie rysy.
– Czy lekarze potrafią orzec, kiedy wróci panu pamięć? – zapytała Nancy, przerywając
nieoczekiwanie jego rozmyślania.
– Nie. To jeden z tych przypadków, o których niczego nie można powiedzieć z całkowitą
pewnością – odparł. – Ojciec Caitlin polecił mi pewnego specjalistę, do którego mam się
zgłosić w przyszłym tygodniu. Jestem już umówiony. Zobaczymy, co on powie.
Widział, że Caitlin rzuca od czasu do czasu pełne ciekawości, ale i nie pozbawione
wrogości spojrzenia w ich kierunku. Sama nie przerywała przy tym ani na moment ożywionej
rozmowy z Marshallem. Nathan odnosił wrażenie, że wiele by dała, żeby się dowiedzieć, o
czym tak rozprawiają wiejska nauczycielka i jej cierpiący na amnezję mąż. Czyżby była
zazdrosna? Ejże, jeśli tak, znaczyłoby to, że...
– To musi być dość przygnębiające – wróciła do rozmowy jego sąsiadka.
– Mhm, dosyć – przytaknął. – Chciałbym wreszcie przestać poruszać się po omacku i
dowiedzieć się czegoś więcej o sobie i swojej rodzinie.
– A może można jakoś panu pomóc? Jeśli będzie pan chciał kiedyś o tym porozmawiać,
zawsze może pan na mnie liczyć. Mówię zupełnie serio. Będę szczęśliwa, jeśli okażę się
pomocna. – oznajmiła i uścisnęła serdecznie jego dłoń.
Nathan wstrzymał oddech, zaskoczony tym poufałym gestem.
– Dziękuję – powiedział i uwolnił rękę z uścisku. Nancy najwyraźniej nie była ani tak
nieśmiała, ani niewinna, jak mu się początkowo wydawało. Jej oczy zdradzały
zainteresowanie jego osobą, by nie powiedzieć więcej. Zaniepokoiło go to. Dlaczego doszła
do wniosku, że może sobie pozwolić wobec niego na podobne zachowanie? Dlaczego sama
była w stosunku do niego tak swobodna? Czyżby miał opinię podrywacza i bawidamka? Czy
nie dlatego stroniła od niego Caitlin, że uganiał się za kobietami?
Nie. Nie wierzył w to. Nie interesowały go takie romanse. Lubił kobiety, owszem, lubił
seks, ale nigdy nie oszukałby własnej żony.
A może jednak?
Jakim naprawdę jest człowiekiem?
W jednej chwili stracił apetyt. Ledwie spróbował mięsa, nie zjadł deseru. Rozbolała go
głowa i marzył teraz tylko o tym, by kolacja wreszcie się skończyła i by mógł wstać od stołu.
Poirytowany, zachowywał się chyba niegrzecznie wobec dziewczyny, ale niewiele go
obchodziło, co ona pomyśli.
Kawę podano w salonie. Tego pomieszczenia też sobie nie przypominał i z niczym nie
kojarzył. Rozglądał się po wnętrzu, ale nie znajdował żadnego szczegółu, który budziłby w
jego uśpionym mózgu jakiekolwiek wspomnienia.
A pokój był przepiękny i Nathan nie musiał odwoływać się do pamięci, by umieć to
docenić. Tapety w delikatne paski, kominek z żyłkowanego marmuru, ogromny chiński
dywan na lśniącej podłodze, eleganckie i proste meble – wszystko to, choć obce i widziane
jakby po raz pierwszy, robiło na nim ogromne wrażenie.
Gdy Nancy Kendall zaproponowała, by siadł obok niej na stylowej kanapie, odmówił i
stanął samotnie przy kominku, gdzie od rana buzował ogień. Wpatrywał się w roztańczone
płomienie, zasłuchany w trzaskanie polan, a bijące od nich ciepło zdawało się koić jego
skołatane nerwy, budzić jakieś niejasne, mgliste wspomnienia...
Nim zdążyły wyostrzyć się w jego pamięci, odezwał się przenikliwy dzwonek telefonu i
wyrwał go z zamyślenia.
– Ja odbiorę – zaofiarowała się Caitlin i zniknęła w holu.
– Jeśli to do mnie, powiedz, że oddzwonię później – zawołał za nią ojciec, widząc minę
Daisy, po czym uśmiechnął się przepraszająco. – Ludzie wybierają sobie zawsze najmniej
odpowiednią porę.
– Szczególnie twoi znajomi – zgodziła się pani Webster z przekąsem i usiadła przy
niskim stoliku, na którym pani Goddard ustawiła tacę z kawą.
– Dla ciebie z cukrem i śmietanką, Nancy? – zapytała, spoglądając na nauczycielkę.
– Proszę.
Pani Webster podawała właśnie dziewczynie parujący napój, gdy do pokoju wróciła
Caitlin. Daisy posłała jej pytające spojrzenie, ale ta odwróciła tylko wzrok.
– Do ciebie. Możesz odebrać w gabinecie – zwróciła się do męża i nie czekając na jego
reakcję, podeszła do stolika, gdzie zostawiła opróżnioną do połowy filiżankę.
– Do mnie?
Czuł, że głos zadrżał mu lekko. Na Boga, myślał ze ściśniętym gardłem, któż to może
być? I co on takiego zrobił, że wszyscy patrzą na niego z pomieszanym z wrogością
zainteresowaniem?
– Do ciebie – powtórzyła Caitlin, nie wdając się w dalsze szczegóły. – Idź, ten ktoś
czeka...
Ponieważ wszyscy też najwyraźniej czekali na jego wyjście, odstawił swoją kawę na
stolik.
Miał ochotę zapytać, kto dzwoni, ale duma mu nie pozwalała. Wiedział, że kiedy tylko
opuści salon, Caitlin i tak poinformuje pozostałych. Mruknął więc jakieś przeprosiny pod
adresem pani Webster i sztywno wyszedł z pokoju. Nie zamierzał dawać Caitlin satysfakcji i
pytać ją, dlaczego spogląda na niego z taką naganą. Nie musiał też nikogo prosić, by wskazał
mu drogę do gabinetu. Sam ją pamiętał.
Gdy sięgał po słuchawkę, zadrżała mu dłoń. Chociaż mówił sobie, że musi mieć przecież
w Anglii jakichś przyjaciół, których interesuje jego los, to przeczuwał, że nie jest to
kurtuazyjny telefon. Cofnął rękę, zaciskając nerwowo palce. A może rozłączyć tę rozmowę?
Nie, nie może tego zrobić, nie sprawdziwszy wcześniej, kto chce się z nim słyszeć.
Otarł spocone wnętrze dłoni o spodnie, po czym zmusił się do podniesienia leżącej na
biurku słuchawki.
– Słucham?
Czuł suchość w gardle, mówił z wielkim trudem, ale osoba po drugiej stronie linii
natychmiast go rozpoznała.
– Nathan? – odezwał się w słuchawce kobiecy głos. – To ty, Nathanie?
W pierwszej chwili chciał zaprzeczyć, tak obco brzmiało mu to imię. Do licha, naprawdę
miał na imię Nathan?
– Kto mówi? Czy my się znamy? – zapytał ostrożnie – Jak to, czy my się znamy? – ostry
ton głosu oznaczał, że kobieta po drugiej stronie najwyraźniej nic nie wie o jego amnezji. –
Przestań się wygłupiać, Nate! Nie wiem, jaką grę prowadzisz, ale zaczyna mnie już wkurzać
to wszystko! Czekam i czekam, kiedy wreszcie do mnie zadzwonisz, i nic. Gdzieś się
podziewał?
– Gdzie się podziewałem... ? – powtórzył niemal bezgłośnie. – Sam nie wiem...
Kobieta widocznie uświadomiła sobie, że zaczęła zbyt obcesowo, bo jej głos zabrzmiał
teraz łagodniej.
– Wiem, wiem – usłyszał. – Byłeś w szpitalu. Ale przecież musiałeś się chyba domyślać,
co czułam, kiedy usłyszałam o wypadku.
– Ja... – zaczął, niepewny, co powiedzieć: tłumaczyć się czy pytać o imię rozmówczyni?
– Rozumiem – przerwała mu natychmiast. – Nie możesz teraz rozmawiać. Twoja żona
słucha, prawda? W porządku. Nie chcę ci komplikować życia, po prostu nie mogłam się już
doczekać. Zadzwoń do mnie, zgoda? Najlepiej jutro. Wiesz, gdzie mnie szukać.
Rozdział 16
Idąc na górę, do sypialni, nie spodziewał się zastać tam Caitlin. Od żenującego zajścia z
telefonem nie odezwała się do niego ani słowem. Widział, że nie uwierzyła, gdy po powrocie
do salonu oznajmił, iż nie ma pojęcia, kto do niego dzwonił. Nikt mu naturalnie nie zadawał
żadnych pytań, oczekując, że sam wszystko wyjaśni. To raczej jednak on spodziewał się
wyjaśnień; tego, że ktoś pomoże mu zidentyfikować dzwoniącą i skojarzyć ją z jakimś faktem
czy ciągiem faktów z jego przeszłości.
Niestety, nikt nie potrafił mu pomóc, zaś mina żony wskazywała, iż domyśla się w
tajemniczej kobiecie jego kochanki. A jeśli domyśla się słusznie, to tłumaczyłoby
dotychczasową postawę Caitlin wobec niego. Jeśli rzeczywiście z kimś romansował, to ich
małżeństwo musiało przeżywać kryzys. No tak, ale Websterowie zaprosili go do swojego
domu. Czyżby nic nie wiedzieli o kłopotach córki i zięcia? Może ukrywała je przed nimi,
żeby ich nie martwić. Przecież Matthew Webster był słabego zdrowia...
Otworzył drzwi. Caitlin stała przy oknie.
Zaraz po wyjściu nauczycielki opuściła towarzystwo, mówiąc, że chce się wcześniej
położyć spać, i nie spodziewał się zobaczyć jej tutaj, w tym samym pokoju, w którym spędzili
razem poprzednią noc. Sądził, że po tym, co zaszło, przeniosła raczej swoje rzeczy gdzie
indziej.
Pomyślał teraz, że to, iż Caitlin czeka na niego do tej pory, wcale nie jest mu w smak.
Miał za sobą wyczerpujący dzień i to wyczerpujący pod wieloma względami. W innych
okolicznościach zareagowałby z pewnością inaczej, ale dzisiaj powątpiewał w pokojowe
intencje Caitlin i czuł się zniechęcony.
Jeśli więc spodziewała się wyjaśnień, oczekiwało ją rozczarowanie. Nie umiał jej nic
powiedzieć, nic wyjaśnić. Nie miał co wyjaśniać. Wiedział tyle, co ona, a zapewne jeszcze
mniej. Nieznajoma znała numer Fairings, oczekiwała telefonu od niego – to były jedyne
pewne fakty. I jeszcze jeden: nic dla niego nie znaczyła, cokolwiek Caitlin mogła o tym
myśleć.
Odwróciła głowę, słysząc otwieranie drzwi. Nadal miała na sobie strój, w który przebrała
się do kolacji: krótką sukienkę odsłaniającą zgrabne kolana, bez dekoltu, za to zachodzącą
wysoko pod szyję i z długimi rękawami. U góry ciasna i dopasowana, dołem układała się w
obfite fałdy. Ten prosty, lecz efektowny strój działał na jego wyobraźnię i przyprawiał o
szybsze bicie serca.
Za to pełen dezaprobaty wyraz twarzy studził rozpalone zmysły i odbierał wszelką
nadzieję. Och, mogłaby odłożyć swoje pretensje do rana, pomyślał ze znużeniem.
Jeśli jednak miał już wysłuchiwać jej wymówek, nie było powodu, by słuchała ich reszta
domowników. Zamknął więc starannie drzwi i oparł się o nie. Był zmęczony, a od wypitej w
towarzystwie Matthew i Marshalla brandy kręciło mu się lekko w głowie.
– Dobrze się czujesz?
Jej słowa zbiły go z tropu. Oczekiwał wyrzutów, nie troski. Wcale nie chciał, żeby się nad
nim litowała.
– Jestem trochę zmęczony – odparł w końcu. – Myślałem, że się już położyłaś.
– Jeszcze nie.
Jej odpowiedź zdawała się zupełnie zbędna. Pewnie powiedziała cokolwiek, by dać sobie
czas do namysłu.
– Wyglądasz na lekko wstawionego – zauważyła, a on zadał sobie w duchu pytanie, czy
wprawia go w zakłopotanie celowo, żeby wzbudzić w nim dodatkowe poczucie winy. – Nie
powinieneś chyba pić tyle wina do kolacji. Zdaje się, że w twoim stanie w ogóle nie
powinieneś pić.
Westchnął ciężko.
– Kate, czy czekałaś na mnie, żeby to właśnie mi powiedzieć? – zapytał. – Doceniam
twoją troskę, ale mam wrażenie, że nie jest szczera. Spodziewałem się pretensji albo
lodowatego milczenia, jak na dole.
Caitlin zacisnęła wargi.
– Dziwisz mi się?
– Z zasady niczemu się nie dziwię – stwierdził, przyglądając się jej spokojnie. –
Cokolwiek jednak powiesz, wiem, że nie przyszłaś tutaj w przyjacielskich zamiarach.
Chciałbym usłyszeć, czego chcesz.
– Niczego nie chcę. Nie wiem, o czym mówisz.
– Owszem, wiesz. – Odpiął górny guzik jedwabnej koszuli i rozluźnił krawat. – To
oczywiście nie ma sensu, ale powtórzę jeszcze raz: nie mam zielonego pojęcia, kim jest ta
kobieta. Byłaś zresztą w podłym nastroju już przed jej telefonem.
– Nie byłam w podłym nastroju – odparła Caitlin, zirytowana. – Skąd możesz wiedzieć, w
jakim byłam nastroju, skoro spałeś aż do kolacji? A potem przez cały wieczór robiłeś
wszystko, żeby publicznie mnie upokorzyć. Powiedz, jak, twoim zdaniem, mogłam
zareagować, kiedy widziałam, jak ściskasz rękę tej dziewczyny.
– Nie ściskałem jej ręki – obruszył się. – To ona była trochę zbyt poufała. Co miałem
zrobić, na litość boską? Wstać od stołu? Nie moja wina, że robiła mi awanse.
– Robiła ci awanse? – Caitlin poczerwieniała ze złości, a może ze wstydu. – Wcale się jej
nie dziwię, skoro flirtowałeś z nią przez cały wieczór. W każdym razie dopóki nie przerwała
ci inna, twoja kochanka.
– Moja kochanka? – zapytał ponuro. – Skąd wiesz, że to kochanka? Powiedziała ci?
– Nie, ale kto inny odważyłby się dzwonić? Co za tupet! Żeby dawać kochance numer do
rodziców żony!
Wzruszył tylko ramionami. Nie miał najmniejszej ochoty odpowiadać na te oskarżenia.
Przecież nie pamiętał ani żadnej kochanki, ani faktów z nią związanych. Do diabła z tym
wszystkim.
– Widać dałem – powiedział z rezygnacją. – Powiedz tylko, czy masz jakieś dowody na
poparcie swoich przypuszczeń?
– Jeszcze miałabym ci przedstawiać dowody? Mój Boże, dotąd miałeś przynajmniej tyle
przyzwoitości, by trzymać te swoje kobiety z dala od tego domu – prychnęła gniewnie. – Nie
będę ci nawet mówić, jak bardzo mnie upokorzyłeś. Widać straciłeś nie tylko pamięć, ale i
rozum.
Zrobił kilka kroków w jej stronę.
– Nie będziesz do mnie mówić w ten sposób, Caitlin.
– Będę, jeżeli zechcę. Dlaczego mam patrzeć spokojnie, jak robisz ze mnie idiotkę? Mam
chyba jakieś prawa.
– Ja też je mam – powiedział spokojnie i stanął na wprost niej. – Powtarzam raz jeszcze:
nie wiem, kim jest ta kobieta. Utrzymujesz, że to moja kochanka. Dobrze, ale jeśli tak, to
powiedz, skąd ta pewność?
– Wolę nie poruszać więcej tego tematu – ucięła lodowatym tonem.
– Oczywiście. Najłatwiej po prostu unikać rozmów. Zbyt wiele nagromadziło się pytań,
na które nie chcesz odpowiadać, tak? Wytłumacz mi, po co miałbym szukać innej kobiety,
skoro jestem szczęśliwy z żoną? Choć dziwne to szczęście...
Caitlin odwróciła głowę.
– Nie wiem.
– Nie wiesz? – Nie wierzył jej, ale nie miał już sił ciągnąć dłużej tej sprzeczki. – A może
dlatego, że to moja żona miała kochanka?
– Nie.
Nie wierzył jej.
– I tak się dowiem, moja droga. Możesz być tego pewna.
Caitlin skrzywiła się.
– Nie nazywaj mnie tak.
– Dlaczego?
– Bo mi się to nie podoba.
– Ach, tak? Ja ci się nie podobam, seks ci się nie podoba, nic ci się nie podoba. Więc co?
Całowałaś mnie w lesie, choć wiedziałaś, że to kłamstwo?
– Powiedziałam ci już: nie mam ochoty rozmawiać teraz o sprawach osobistych –
oznajmiła, patrząc gdzieś w przestrzeń, jakby lękała się spojrzeć mu prosto w oczy. – Usiądź,
ledwie się trzymasz na nogach – dodała łagodniejszym tonem.
– Nie udawaj, że się o mnie troszczysz. Gdyby to od ciebie zależało, nie byłoby cię tutaj.
– To nieprawda.
– Więc pomóż mi – powiedział z ciężkim westchnieniem i położył dłonie na jej
ramionach. – Jeśli nie czujesz do mnie odrazy, to dlaczego nie zachowujesz się jak żona?
– Zachowuję się jak żona – zaprotestowała. – Inaczej już dawno wyrzuciłabym cię z
domu... Może jednak usiądziesz, bo zaraz oboje znajdziemy się na podłodze.
– Interesująca perspektywa – odparł z uśmiechem. Ledwie wypowiedział te słowa, ujrzał
niepokój w jej oczach. – Ale łóżko wydaje się jeszcze bardziej interesujące. Ułożysz mnie do
snu, Kate?
Chciała się cofnąć, lecz wzmocnił uścisk i nie zważając na jej opór, pocałował ją w usta.
W tym gorącym pocałunku odnajdywał nowe siły i nadzieję na odkupienie. Pragnął Caitlin aż
do bólu. Pragnął tak bardzo, że musiała to czuć, musiała mieć świadomość, jak reaguje na nią
jego udręczone ciało. Tęsknił za tym, by wreszcie poczuć ją całą, widzieć, jak się do niego
przytula, ufna, oddana, chętna do miłości...
– Teraz ty mnie pocałuj – oderwał usta od jej ust i szepnął ochrypłym głosem. – Pocałuj i
skończmy z wzajemnymi żalami. Powiedz, że też tego pragniesz...
Caitlin odchyliła głowę do tyłu. Nie chciała go, odpychała, a jednak nie dość
zdecydowanie, jakby pragnęła tylko zaznaczyć swój opór, jakby chciała obronić honor,
godność, resztki dumy. W jej oczach był smutek, niepokój, ale też jakaś dziwna łagodność.
Wreszcie rozluźniła mięśnie, oparła mu dłonie na piersi i pocałowała go delikatnie w usta.
Zachwycony i oszołomiony, przyciągnął ją bliżej, tuląc mocno do siebie. Na moment
zapomniał o osłabieniu i zmęczeniu. Drżącymi palcami zaczął rozpinać suknię Kate i po
chwili pociągnął ją za sobą w stronę łóżka. Gdy zaś to zrobił, kolana się pod nim ugięły,
pokój zawirował przed oczami, a on poczuł przeraźliwy ból głowy i opadł bezwładnie na
łóżko.
– Nathanie? – pochyliła się nad nim z niepokojem. – Nathanie, co ci jest? Niedobrze ci?
Wezwać lekarza? Zrobiłam coś złego?
Uśmiechnął się do niej z trudem. Potworny ból głowy nieco zelżał, ale nadal czuł
nudności. Wciągał głęboko powietrze, próbując oddychać spokojnie i miarowo.
– Już nie taki ze mnie chojrak, jak kiedyś – powiedział po chwili smutno i zamknął oczy,
oczekując kolejnych pretensji i wyrzutów. Było mu za siebie wstyd: namawiał ją na coś, na co
nie było go stać.
Jednak Caitlin nie komentowała tego, co się stało. Rozpinała mu właśnie koszulę, by
łatwiej mu było oddychać.
– Co robisz? – mruknął. – Myślałem, że brzydzisz się mojej nagości.
– Nie...
Pokręciła nieporadnie głową. Patrzyła na niego, jakby nigdy wcześniej go nie widziała.
Dotknęła opuszkami palców skóry na jego torsie.
– Taki jesteś ciemny... – powiedziała w końcu. Jego ciało reagowało na każdy
najdrobniejszy gest. Leżał jednak bez ruchu z obawy, że ból powróci. – Nie pamiętam, żebyś
miał takie ciemne włosy. – Znów poczuł niemiły ucisk w żołądku. Dosyć, mówił sobie, nie
czas wracać teraz do kłopotów z tożsamością.
– To takie ważne? – zapytał.
– Chyba nie... Prawdę mówiąc, podobają mi się. Wcześniej... nie zwróciłam chyba na nie
uwagi. – Przesunęła otwartymi dłońmi po brzuchu. Boże, czy zdawała sobie sprawę z tego, co
się z nim działo?
Jakby czytając w jego myślach, cofnęła nagle ręce i złożyła je na udach. Uniósł się wtedy
i przyciągnął ją do siebie. Nie protestowała. Objęła go za szyję, po czym zanurzyła palce w
jego włosach. Całował ją teraz i pieścił delikatnie, powoli, nie chcąc spłoszyć rodzącej się
między nimi intymności, a siebie narazić na kolejny atak słabości. Hamował własne
pożądanie, dopóki całkiem nie zdjął cienkiej sukni, a zaraz potem koronkowych majteczek.
Jego cudowna, piękna Kate, gdy nie miała już nic na sobie, oplotła go ciasno nogami.
Zamknął oczy i ułożył się na niej ostrożnie, rozkoszując się gładką, jasną skórą żony, jej
cudownym smakiem, odurzającym zapachem.
I on miałby szukać innej kobiety? Przecież Kate była stworzona dla niego. Widząc jej
gwałtowne reakcje, zgadywał, że musiał zaniedbywać ją w przeszłości. Dlaczego? Wydawało
mu się to niepojęte. Czy rzeczywiście z jakiegoś powodu znalazł sobie kochankę? Jaki to
powód? Co to za sekret, którego Caitlin nie chciała mu zdradzić?
– Och, Nathanie... – szeptała, zaciskając palce na jego plecach. – Proszę... Kochaj mnie,
proszę...
Nie potrzebował żadnej zachęty. Uniósł się lekko i zanurzył się w niej z rozkoszną
błogością. Czuł, jak krew przepływa w jej żyłach, czuł ją teraz całą. To jakaś magia, pomyślał
nieprzytomnie. Kate wygięła się pod nim, jakby zachęcała go do intensywniejszych pieszczot,
a jego ogarnęło niewysłowione szczęście, że wreszcie pozbyła się zahamowań i na powrót
stała jego żoną. Poruszył się ostrożnie, zrazu powoli i delikatnie, później szybciej i nieco
mocniej...
– Och, tak... Nie przestawaj – nalegała.
Gdy usłyszał te słowa, stracił kontrolę nad sobą. W jego rozbieganej głowie kołatały się
strzępki myśli. Do licha, musiał przecież kochać się z nią już wcześniej... Poślubił ją, był jej
mężem. I to na pewno nie z wyrachowania, nie dla pieniędzy. Od początku musiał być nią
zafascynowany, tak jak teraz. Była jego żoną, jego kobietą, jego ukochaną... Tylko dlaczego
teraz czuje się tak, jakby dotykał jej po raz pierwszy w życiu? Nieważne, zrobi wszystko, by
uczynić ją szczęśliwą, na zawsze...
Zapragnął powiedzieć jej, co czuje. Podzielić się z nią swą miłością.
– Kocham cię – szepnął, patrząc głęboko w jej oczy. – Cokolwiek zrobiłem w przeszłości,
musisz mi uwierzyć. Może cię zraniłem, ale to się nie powtórzy... już nigdy.
– Już nigdy...
– Nigdy. Wierz mi. Zaczniemy od początku. Nie dam ci odejść...
Ujęła jego twarz w dłonie.
– Kate... – westchnął, czując, że jego ciałem wstrząsa spazm ostatecznego spełnienia.
Przez krótki moment bał się, że zbyt się pospieszył, ale zaraz potem usłyszał jej jęk i poczuł
całym sobą, jak ciało Caitlin wypełnia fala rozkoszy.
Gdzieś z oddali dobiegł jego uszu kobiecy płacz. Od lat nie słyszał płaczu kobiety. Po raz
ostatni zdarzyło się to wtedy, gdy mając czternaście lat, zaciągnął Marcie Kenyon do szopy.
Oczywiście wiedział, że Marcie spotykała się już wcześniej z chłopakami, chociaż wtedy
usiłowała wmówić mu, że to nieprawda. Udał, że jej uwierzył, ale sam się nie przyznał, że
nigdy wcześniej nie miał dziewczyny.
Ten płacz nie przypominał jednak w niczym dziewczęcych łkań Marcie. Był cichy,
niemal bezgłośny. Nie wiedziałby, że ktoś płacze, gdyby nie poczuł na szyi łez.
– Co się stało? – zapytał, unosząc głowę.
– Ja... ja nie miałam pojęcia, że może być tak dobrze – uśmiechnęła się do niego przez łzy
piękna kobieta. – Dziękuję ci, Nathanie, dziękuję...
Nathanie?
Dlaczego, do licha, nazywa go Nathanem? Przecież nie tak ma na imię. Nathan to jego
brat! Czyżby go znała? Czyżby znała Nathana Wolfe’a?
Bo przecież on ma na imię Jake. Tak, Jake Connor.
I w niczym, na szczęście, nie przypomina swego brata. Poza wyglądem.
Głowa mu pękała z bólu i oszołomienia. Spojrzał na kobietę, która leżała obok niego. Na
tę twarz, tak znajomą, a jednocześnie obcą.
Gdzie on jest? Co tutaj robi?
Z trudem opanowując przerażenie, rozejrzał się wokół siebie. Leży w łóżku. W czyim?
Nie rozpoznawał ani tego łóżka, ani wnętrza.
– Nic ci nie jest, Nathanie?
Znowu nazwała go imieniem brata. Dlaczego? Pamiętał, że kochał się z nią i że było
wspaniale. Opuścił na chwilę powieki.
Tak, wspaniale, cudownie, fantastycznie...
Otworzył oczy i znowu na nią spojrzał. Chciał powiedzieć, że się pomyliła, że musiała
wziąć go za Nathana na skutek jakiegoś zbiegu okoliczności, lecz mimo to on, Jake Connor,
byłby więcej niż szczęśliwy, gdyby mógł zająć jego miejsce. Boże, była taka piękna. Zawsze
tak uważał, od chwili gdy brat pokazał mu jej zdjęcie. Zaraz po ślubie.
Po ślubie?
Zdrętwiał z przerażenia.
Już wiedział, kim jest nieznajoma.
To Caitlin.
CaitlinWolfe.
Żona jego brata.
Rozdział 17
I co miał teraz począć?
Nathan zapatrzył się w resztkę whisky na dnie szklanki. Oczy mu pociemniały z gniewu.
Nie powinien był przyjeżdżać do Prescott, ale przywiodła go tu ciekawość. Teraz zdany był
na łaskę Jacoba. Gdziekolwiek się nie obrócił, stary nie spuszczał go z oka.
Nigdy nie byli przyjaciółmi. Od najmłodszych lat gardził ojcem, a kiedy dowiedział się
prawdy o sobie i o bracie-bliźniaku, uczucie to tylko się umocniło.
Ojciec miał go w tej chwili w garści. Niepotrzebnie zdradził mu swoje plany,
niepotrzebnie uczynił mimowolnym powiernikiem. Jacob już mu nie daruje, a i Carl na
pewno go szuka.
Skrzywił się. To wszystko wina Lisy, pomyślał z wyrzutem. Gdyby nie poznała go z
Carlem Walkerem, nie wpadłby w to bagno, w którym tkwi teraz po uszy. To jej wina, że
znowu zaczął uprawiać hazard...
A przecież wszystko miało być inaczej. W porządku, w przeszłości też zdarzało się, że
przegrywał, ale wtedy ratował go Jacob, spłacając za niego karciane długi. Gdy zaś tylko
ożenił się z Caitlin, stary umył ręce. Nie mógł wybaczyć synowi, że ten poślubił córkę
Webstera tylko po to, by w przyszłości przejąć firmę teścia.
Cóż za idealista, pomyślał ironicznie o ojcu. A czy sam nie postąpił kiedyś tak samo? Czy
nie ożenił się z Iris, bardziej niż o niej myśląc o dochodowym tartaku jej ojca? I pomyśleć, że
miał jeszcze czelność wysuwać pretensje pod adresem Nathana. Synek poszedł w ślady
kochanego tatusia, co w tym złego?
Ech, stare dzieje. Teraz i tak nie miało to wszystko najmniejszego znaczenia. Nathan miał
większe zmartwienia. Na przykład ten cholerny Carl Walker. Gdy poznał tego człowieka, nie
przypuszczał, że kiedyś będzie się go bał. Przeciwnie, Carl potrafił być uprzedzająco
uprzejmy, jeśli tylko mu się to opłacało.
A on? Czy naprawdę musiał być aż tak naiwny?
Od samego początku zachowywał się jak skończony głupiec. Powinien wiedzieć, że
ludzie pokroju Walkera nie są skorzy do bezinteresownych przysług. Tylko że on, Nathan,
chciał za wszelką cenę wyrównać rachunki z Matthew Websterem i tym jego psem
łańcuchowym, O’Brienem, który doprowadzał go do szału. Gdy więc Carl zaproponował mu
pewien interes, bez wahania przystał na jego propozycję.
Wiedział, oczywiście, że Walker robi w narkotykach, ale niewiele go to obchodziło,
dopóki tamten nie przedstawił mu swojego planu. Usłyszawszy, że Webster ma budować
tamę na Rio Magdalena w Kolumbii, Carl zaczął opowiadać o swoich dostawcach, którzy
operowali właśnie w Południowej Ameryce, a potem zaproponował czysty – jak mówił –
układ...
Plan był niezwykle prosty i Nathan nie mógł się nadziwić, że nikt dotąd nie wpadł na coś
podobnego. A może ktoś wpadł, tylko brakowało mu środków i doświadczenia do jego
realizacji. Carl natomiast miał, co trzeba: dobrze zorganizowaną siatkę w Bogocie i ludzi na
wysokich stanowiskach, gotowych na wszystko za odpowiednią cenę.
Mówiąc krótko, chodziło o wypranie brudnej forsy. Carl miał dostarczać do Webster
Developments fałszywe faktury na setki ton cementu, który oczywiście nie miał się nigdy
pojawić na terenie budowy, a Nathan, jako wysoki rangą pracownik firmy, miał te faktury
potwierdzać. Matthew Webster mógł sobie myśleć, że zięć jest mało zdolny, i nie dopuszczać
go do poważniejszych spraw, a przecież nie zorientował się w niczym. Interes się rozwijał, a
pieniądze miały wpływać na specjalne konto w banku w Bogocie.
Początkowo mówiło się, że zyski podzielą po połowie, ale kiedy przyszło do rozliczeń,
Carl okazał się mało skrupulatny. Zamiast więc zbić w krótkim czasie łatwą fortunę, Nathan
stanął przed groźbą zdemaskowania. Carl zaczął go szantażować, groził, że Webster dowie się
o jego malwersacjach – i były to groźby najłagodniejsze z możliwych.
To właśnie dlatego zgodził się przewieźć dla niego tę walizkę. Bał się, ciągle myślał o
tym, co będzie, jeśli wpadnie, więzienie śniło mu się po nocach; więzienie i zemsta mafii.
Wtedy też wpadł na pomysł, by posłużyć się bratem. Początkowo pomysł wydawał mu się
niedorzeczny, ale im dłużej się zastanawiał, tym większej nabierał pewności, że ta ryzykowna
operacja może się powieść. Zresztą, czy było jakieś inne wyjście? W Anglii nie miał już
czego szukać. Wiedział, że nie może liczyć na przejęcie firmy po teściu, a jego związek z
Caitlin istniał tylko na papierze. Na domiar złego Lisa zaczynała być natarczywa i coraz
częściej mówiła o małżeństwie, przypominając przy każdej okazji, że obiecał rozwieść się z
Caitlin.
Poczuł ulotną satysfakcję na myśl, że wystawił kochankę do wiatru. Ciekawe, jak się
będzie czuła, gdy pozna prawdę. Oczywiście, upłynie trochę czasu, zanim wszystkiego się
dowie, ale przecież Jake nie będzie mógł zwodzić jej zbyt długo.
O ile w ogóle uda mu się ją zwieść.
Cholera, ten Jake komplikował mu tylko życie, zamiast ułatwiać. Dlaczego nie
wyświadczył mu tej przysługi i nie zginał w katastrofie?
Albo nie wpadł z narkotykami, jak to Nathan sobie zaplanował. Jakby to było pięknie,
gdyby wykonał wtedy jeden niewinny telefon na lotnisko, a potem zniknął bez śladu. Jake
siedziałby w pudle, Carl liczył, ile stracił na wpadce, a on uciekłby wreszcie od tego
wszystkiego. Niestety, sprawy ułożyły się inaczej i teraz mógł jedynie tkwić bezradnie w
Prescott i myśleć sobie w wolnych chwilach, czy Walker nie odkryje podstępu i nie będzie
chciał go szukać. A jak zacznie szukać, to znajdzie. Nawet tutaj, w Prescott, tego Nathan był
pewien.
Na dodatek miał teraz jeszcze na karku ojca, który zadawał niewygodne pytania,
zdecydowany za wszelką cenę dojść prawdy. Musiał tu siedzieć. Gdyby wyjechał, nie miał
żadnej pewności, czy stary nie zawiadomi policji. Skoro namawiał go, by wrócił do Londynu
i wszystko wyjaśnił, to i inne równie mądre pomysły mogły urodzić się w jego głowie.
Nalał sobie kolejną porcję whisky. Był w coraz bardziej ponurym nastroju. Dlaczego
ojciec zawsze brał stronę brata, skoro ten go wcale nie kochał?
Od chwili gdy Jake wrócił z Wietnamu, Jacob widział w nim bohatera. Z jakiej racji?
Przecież chłopak nie dokonał niczego nadzwyczajnego. W dodatku przez długi czas po
powrocie nie mógł dojść do siebie.
Ojciec usprawiedliwiał jego nałóg, jakby święcie wierzył, że bez narkotyków syn nie
będzie potrafił zapomnieć o okropnościach wojny. Tymczasem Nathan był święcie
przekonany, że wszystkie te historie o ciałach rozkładających się na bagnach i mordowanych
bezlitośnie dzieciach musiały być mocno przesadzone.
A później, kiedy Jake znalazł wreszcie w sobie dość siły, by rzucić prochy, dało to ojcu
kolejny powód, by podziwiać młodocianego weterana. Ba, podjął się nawet roli mecenasa i
chciał finansować jego studia. Nathan pamiętał, jaki był wściekły, gdy o tym usłyszał.
Jednak Jake pomocy nie przyjął i własnym wysiłkiem zrobił dyplom. A gdy już to się
stało, Jacob chodził taki dumny, jakby to on został prawnikiem.
Zresztą, po kiego diabła były Jake’owi te studia? Nathan o mało nie umarł ze śmiechu,
kiedy usłyszał, że brat pracuje jako obrońca z urzędu. Tyle lat nauki, żeby bronić ćpunów i
pijaczków? On na jego miejscu przeniósłby się do Kalifornii, gdzie adwokaci brali milionowe
honoraria, prowadząc sprawy rozwodowe dziedziców i dziedziczek największych fortun.
Cholera, może rzeczywiście powinien był sam skończyć prawo, a nie słuchać starego,
który wbił sobie do głowy, że syn przejmie po nim tartak. Dobry żart! I dobre zajęcie!
Rozmyślał tak o przeszłości, gdy w pokoju pojawił się ojciec. Nathan odwrócił spłoszony
wzrok. Był pewien, że stary poszedł już spać, dlatego pozwolił sobie na kilka szklaneczek.
– Powinienem był wiedzieć, że nie można spuścić cię z oka – mruknął ojciec do syna, po
czym podszedł do niego ciężkim krokiem i zabrał butelkę sprzed nosa. – Jak długo masz
zamiar ukrywać się tutaj jak złodziej? Może zdecydujesz się wreszcie wyjaśnić Websterom,
że Jake to nie ty?
Nathan wydął usta.
– Myśl realnie, staruszku, i nie udawaj, że nie stać cię na butelkę whisky. Przecież nie
masz żadnych wydatków.
– A karmię cię? – Jacob schował na powrót butelkę do biurka. – Poza tym nie twoja
sprawa, na co wydaję pieniądze. Radzę ci, żebyś znalazł sobie inną melinę, zanim znajdą cię
tutaj twoi kumple. Nathan drgnął niespokojnie.
– O czym ty mówisz, jacy kumple? – wrzasnął histerycznie. – Ktoś kontaktował się z
tobą, pytał o mnie?
– Myślisz, że gdyby pytał, to nie powiedziałbym, gdzie cię szukać? – zapytał szyderczo
Jacob. – Ale nie. Możesz spać spokojnie. Nikt do mnie nie dzwonił. Skoro jednak zwinąłeś
komuś narkotyki, to nie spodziewaj się, że nie przestaną cię szukać. Nawet jeśli samolot się
rozbił. To nie jest zwykła zguba.
Cóż, tego właśnie się obawiał. Stary trafił w sedno. Jeśli Carl odkryje, że Nathan, czyli
Jake, jest w Londynie, będzie chciał odebrać swoją własność. A gdy mu się nie uda,
wynajmie ludzi, którzy wykonają wyrok. W tych sprawach logika mafii zawsze jest prosta.
1 tak to Jake znajdzie się na celowniku. Ale przecież on nie martwił się o Jake’a, tylko o
to, że Lisa zorientuje się w tym, w czym nie mogła zorientować się Caitlin: że człowiek, który
przeżył katastrofę, nie jest Nathanem Wolfem. Rozpozna, Carl od razu się o tym dowie, a
wtedy zada sobie pytanie, od którego już teraz robiło mu się zimno: Gdzie więc jest nasz
Nathan Wolfe, skoro nie w Londynie?
Przełknął z trudem ślinę – Wiesz o czym mówię, prawda? – natarł Jacob, jakby wyczuł
niepokój syna. – Nie sądzisz chyba, że ci twoi zapomnieli, kto miał naprawdę przewieźć dla
nich trefną walizkę?
– To nie moje zmartwienie...
– Jake’a tym bardziej nie. Powinieneś zastanowić się nad tym poważnie. Nie chciałbym
zawiadamiać policji, ale...
– Jasne, powinienem był wiedzieć. Nie martwisz się o mnie, tylko o kochanego braciszka.
Patrzysz w niego jak w święty obrazek – parsknął Nathan. – Co on takiego zrobił? Kim jest?
Nosi aureolę nad głową, że tak go wielbisz? Przecież nie ty go wychowałeś.
– Uważaj!
– Bo co? Co zrobisz, żeby mnie powstrzymać? Mam paszport Jake’a. Mogę jechać w
każdej chwili do Pine Bay i podać się za niego.
– Pamiętaj, że jest jeszcze Fletch Connor. Ledwo żyje, ale żyje. Z nim nie masz żadnych
szans. Zastanów się nad sobą, zamiast udawać cwaniaka. Nie uciekniesz...
– Co zatem proponujesz?
– Dobrze wiesz.
– Okay. Powiedz mi, co zyskam, poza tym, że z miejsca nas zapudłują, ciebie i mnie?
– Chyba jednak coś więcej...
– Gówno nie więcej. Jeśli zgłoszę się na policję, to nie rozwiążę kłopotów Jake’a.
Szczególnie, gdy im powiem, co przewoził w walizce. A wiedział, co przewoził. Sam się
zgodził.
Rozdział 18
Caitlin obudziła się rano i stwierdziła, że jest sama. Przez chwilę leżała w łóżku,
rozkoszując się nowym dniem. Nie miała ochoty wstawać, zupełnie jakby bała się, że
cokolwiek zrobi, i tak będzie to niczym w porównaniu z tym cudownym uczuciem szczęścia i
błogiego odprężenia.
Mój Boże, myślała, wciąż zdziwiona tym, co się stało. Oto po trzech latach małżeństwa
jest wreszcie żoną Nathana. Żoną w pełnym tego słowa znaczeniu. Cóż za melodramatyczne
odczucie.
Oczywiście, nie był to ich pierwszy raz. Zwłaszcza na początku małżeństwa Nathan
zmuszał ją do seksu aż nazbyt często. Był jednak przy tym zawsze brutalny i odpychający.
Dlaczego więc ostatniej nocy znów się zgodziła?
Próbowała myśleć racjonalnie. Jej mąż się zmienił, wypadek uczynił go zupełnie innym
człowiekiem. Był teraz łagodny, czuły i tak cudownie namiętny, że żadna kobieta nie
pozostałaby wobec niego obojętna, bez względu na to, jak złe miałaby wspomnienia i jak
ciężkie rozczarowania za sobą.
To nie do wiary, ale od chwili, kiedy jej dotknął, wiedziała, że mu się nie oprze. Wstręt,
jaki Nathan w niej dawniej budził, zniknął bez śladu, ona zaś oddała się bez reszty nie
znanym dotąd wrażeniom. Jeszcze teraz czuła w członkach pulsowanie miłości, słodką
obecność męża w sobie, rytm, którym poprowadził ją do spełnienia. Och, znów go pragnęła.
Jeszcze i jeszcze. Jak nigdy dotąd. Jak nigdy nie pragnęła żadnego mężczyzny.
Pora wstawać, powiedziała sobie dzielnie. Nie chciała myśleć, jak bardzo jest teraz
bezradna, jak bezbronna wobec męża. Mógł z nią zrobić, co tylko by chciał, wystarczyłoby,
żeby skinął palcem. A przecież pozostawał jeszcze nie rozwiązany problem Lisy Abbott.
Owszem, mogła się zgodzić, że Nathan nie pamięta kochanki, nie zmieniało to jednak w
żaden sposób faktów. Fakty zaś były takie, że Lisa Abbott istniała, czekała na niego i
niecierpliwiła się w swoim oczekiwaniu tak bardzo, że była gotowa dzwonić po niego do
Fairings. Jak tak dalej pójdzie, wkrótce może odważyć się na wizytę w ich mieszkaniu.
Cóż, trzeba będzie wkrótce coś z tym zrobić. Całe szczęście, że na razie, dopóki są tutaj i
dopóki Nathan nie odzyska pamięci, Lisa nie będzie w stanie w żaden sposób im zagrozić.
Najważniejsze, że Nathan mnie pragnie, pocieszała się. Dowiódł tego ostatniej nocy. Może
zamiast martwić się o przyszłość, powinnam cieszyć się tym, co jest, korzystać z sytuacji, nie
zmarnować szansy na to, by nasz związek wreszcie odżył i rozkwitnął. Tak, powinna dowieść
Nathanowi, że chce z nim nowych zbliżeń, i wierzyć, że gdy pamięć powróci, jej mąż nie
przestanie jej kochać.
Przez moment wpatrywała się w odbicie swego nagiego ciała w lustrze. Tak długo
zaniedbywała jego potrzeby, że teraz sam jego widok zdawał się czymś nieprzyzwoitym.
Postanowiła ubrać się w zamszowe spodnie i obcisły sweter – najbardziej efektowne
rzeczy z niewielu, które przywiozła. Uśmiechnęła się do siebie. Pakując w domu walizkę, nie
myślała o tym, że będzie chciała podobać się Nathanowi. Oprócz sukni, którą wczoraj
założyła do kolacji, zabrała stroje raczej ciepłe niż ładne.
Zeszła na dół dopiero po jedenastej, po kąpieli i zrobieniu starannego makijażu. W
oranżerii zastała matkę i ojca nad filiżanką przedpołudniowej kawy.
– Późno się pojawiasz – zauważyła Daisy, przerywając rozmowę z Matthew i oferując jej
aromatyczny napój. Była jakby speszona obecnością córki, więc Caitlin domyśliła się, że
rodzice rozmawiali o niej i o Nathanie.
– Zaspałam – usprawiedliwiła się i uśmiechnęła na powitanie. – To zapewne tutejsze
powietrze tak na mnie działa. – Rozejrzała się wokół, niby to obojętnie. – A gdzie Nathan?
– Poszedł na spacer, z Marshallem – odparł ojciec. W jego głosie wyczuła niechęć.
Niechęć do czego, myślała. Do wspólnego spaceru zięcia z asystentem, czy do samego
Nathana?
– Tak, twój mąż wstał dziś bardzo wcześnie – dodała matka. I ona była z jakiegoś
powodu niezadowolona. – Pytał panią Goddard, czy wybieramy się do kościoła. Pewnie
chciałby znowu zobaczyć tę Kendall, bo po cóż innego chciałby iść na nabożeństwo?
– Nie sądzę, mamo, by chciał iść wyłącznie z jej powodu. A wczoraj starał się być po
prostu dla niej grzeczny, to wszystko. Znasz ją przecież, wiesz, że to straszna flirciara –
wyjaśniła wesoło.
Pani Webster nie wydawała się przekonana tymi słowami i cały czas miała kwaśną minę.
Ojciec podobnie. Wyglądali oboje, jakby dowiedzieli się właśnie czegoś nieprzyjemnego i
znacznie poważniejszego niż ewentualne umizgi zięcia do wiejskiej nauczycielki. Czegoś, co
zapowiadało kolejne kłopoty.
Caitlin tknął niepokój.
– Czy Nathan mówił ci, po co poleciał do Stanów? – zapytał nagle Matthew. – Widzisz...
Nie mogę uwierzyć, że tak zupełnie stracił pamięć. Wydaje się całkiem przytomny.
– Przytomny? – Caitlin spojrzała nań z niechęcią.
– Chodzi nam tylko o twoje dobro, córeczko – wtrąciła pani Webster, posyłając mężowi
ostrzegawcze spojrzenie. – Powiedz, dobrze spałaś? Pani Goddard mówiła, że prosiłaś ją o
przygotowanie oddzielnego pokoju dla siebie, czy to prawda?
Caitlin oblała się rumieńcem. Była zła, że przy swoich dwudziestu dziewięciu latach
wciąż zdarzało się jej zachowywać jak niedorosła pannica. Fakt, prosiła gospodynię o
oddzielną sypialnię, ale potem zapomniała o wydanym poleceniu i było już za późno, by biec
na górę i burzyć pościel w łóżku, z którego ostatecznie nie skorzystała.
– Bardzo dobrze – bąknęła, mając nadzieję, że rodzice nie zauważyli pąsów na jej twarzy.
– I... prawdę powiedziawszy, nie zmieniłam w końcu pokoju. Nathan źle się czuł, miał
zawroty głowy. Nie chciałam zostawiać go samego.
Rodzice wymienili porozumiewawcze spojrzenia, jednak nie zdążyli się odezwać,
bowiem w tej samej chwili rozległy się kroki. Caitlin podniosła głowę i napotkała ciekawy
wzrok O’Briena, który najwyraźniej wrócił właśnie ze spaceru i teraz stanął w progu, by do
nich dołączyć. Szybko spuściła oczy, zła, że mógł dojrzeć w nich zmieszanie.
– Gdzie on jest? – Matthew zadał pytanie, które jej samej cisnęło się na usta.
– Poszedł na górę. Mam go zawołać?
– Niekoniecznie – odparł Matthew w zamyśleniu. – Nic więcej z niego nie wydobyłeś –
bardziej stwierdził niż zapytał.
– Niestety. Przez cały czas to raczej on zadawał mi pytania.
Rozmowa nie zdążyła zacząć się na dobre, gdy pojawiła sie gosposia, by oznajmić, że
lunch jest już gotowy.
– Powiedziałaś panu Wolfe, że siadamy do stołu? – zapytała matka.
– Ja mu powiem – rzuciła Caitlin, kierując się ku schodom.
Zanim jednak zdążyła wejść na pierwszy stopień, oczom wszystkich ukazał się Nathan.
– Czy ktoś mnie szuka? – zapytał u szczytu schodów, nie adresując tych słów do nikogo
w szczególności.
Pani Webster uśmiechnęła się do niego promiennie.
– Martwiliśmy się o ciebie, mój drogi. Jak widać, niepotrzebnie, bo świetnie dziś
wyglądasz.
– Dziękuję.
– Och, to prawda. – Ujęła go pod ramię i poprowadziła do jadalni.
Caitlin patrzyła na to wszystko z żalem. Powinna być właściwie zadowolona, że Nathan
samym swoim pojawieniem się potrafił rozbroić Daisy i zdobyć na powrót jej łaski, ale tak
naprawdę to ona chciała wziąć go pod rękę. Mało tego, chciała rzucić mu się na szyję, gdy
tylko ujrzała jego postać.
Jej rozżalenie stało się jeszcze większe po lunchu, kiedy wyjeżdżali do Londynu. Okazało
się bowiem, że Marshall zamierza zabrać się wraz z nimi. On też wracał do miasta, więc nie
wypadało mu odmówić. Poza tym podwiezienie zaproponował mu sam Nathan i choć Caitlin
była wściekła z tego powodu, to wiedziała, że powinna uszanować wolę męża. W końcu
chciał tylko pomóc.
Czy jednak Marshall nie mógł wrócić pociągiem z Princes Risborough? Musiał być na to
przygotowany, przyjeżdżając tutaj. Och, chętnie powiedziałaby mu prosto w oczy, że nie
życzy sobie jego towarzystwa... Pewnie innym razem nie złościłoby jej to aż tak bardzo, ale
teraz nie mogła się doczekać, kiedy znów będą z Nathanem sam na sam, i irytowało ją
wszystko, co mogło temu przeszkodzić.
Walizki pakowała w ponurym nastroju. Mąż rozmawiał z ojcem, matka pomagała
gosposi, a Marshall nosił do auta kolejne bagaże, wyręczając w tym zbyt osłabionego, jego
zdaniem, Nathana.
Całą drogę zamienili między sobą zaledwie kilka zdań, kiedy więc już w Londynie
pozbyli się wreszcie O’Briena, wysadzając go na jego życzenie przy pierwszej stacji metra,
Caitlin poczuła się tak, jakby ktoś zdjął jakiś ogromny ciężar z jej ramion.
Uśmiechnęła się do męża, zdobyła na niezwykłą u siebie śmiałość i położyła dłoń na jego
kolanie.
Zareagował mało zachęcająco.
– Uważaj na drogę – rzucił ostrzegawczo, gdy omal nie otarła się o zaparkowany przy
krawężniku samochód. – Daleko jeszcze do Knightsbridge?
Skuliła się w sobie. Ogarnął ją niepokój. Co to? Czyżby zamienili się rolami? Czy teraz
on, zamiast niej, żałuje tego, co zaszło minionej nocy?
Pomimo jej protestów sam wniósł walizki do mieszkania, po czym zostawił ją w salonie,
jakby to jej chciał pozostawić decyzję, czy rzeczy mają powędrować do oddzielnych sypialni,
czy do wspólnej.
Odkładając rozstrzygnięcie tej kwestii na później, Caitlin przeszła do kuchni.
– Jesteś głodny? – zapytała naturalnym z pozoru głosem. – Mogę zrobić steki.
Stanął w progu, wsparł się o framugę drzwi.
– Nie mam ochoty na jedzenie – odparł obojętnym tonem i spojrzał na nią tak, jakby lękał
się jej reakcji.
Zaniepokojona, natychmiast zapomniała o posiłku.
– Co się dzieje, Nathan? Dlaczego tak na mnie patrzysz? Powiedziałam coś nie tak?
Chodzi ci o ten gest... w samochodzie? Nie wiedziałam, że nie wolno dotykać cię bez
pozwolenia – dodała z przekąsem.
– Prowadziłaś samochód i...
– Wiem. Nie chciałeś, żebym spowodowała wypadek.
– Cholera jasna – mruknął tylko pod nosem i odwrócił głowę. Czyżby powiedziała jednak
za dużo? Może go czymś uraziła? A może znów jego stan się pogorszył? – Wezmę prysznic –
oznajmił, nawet na nią nie spoglądając. – Nie masz nic przeciwko temu?
– Oczywiście, że nie – odparła, zaciskając palce na krawędzi kuchennego blatu. –
Poczekam, aż się wykąpiesz. Może przez ten czas zdecydujesz się, czego właściwie
pragniesz.
– Doskonale wiesz, czego pragnę. Udajesz tylko, że nie rozumiesz.
– Więc może sam spróbuj to sformułować.
– Nie. – Stał jeszcze przez moment w progu, wreszcie odwrócił się bez słowa i przeszedł
przez salon do sypialni, zabierając po drodze swoją walizkę.
Caitlin z wolna nabierała pewności, że jej mąż żałuje teraz wspólnie spędzonej nocy. Aż
do wczoraj nie pozostawiała mu cienia wątpliwości, że nie życzy sobie ocieplenia stosunków
między nimi. Może więc teraz, cały czas nie uporawszy się z problemem utraconej pamięci,
Nathan gubi się w domysłach i nie wie, ku czemu naprawdę zmierza jego żona? Musiała
przekonać go, że chce, by ich związek trwał w obecnej formie. Jeśli znała się cokolwiek na
ludzkich charakterach, nie powinien zgłaszać sprzeciwów. Zależało mu wszakże na niej.
Może nie kiedyś, ale teraz na pewno. Mówił to wiele razy, dawał odczuć, nie mogła mieć w
tym względzie żadnych wątpliwości.
Nie zastanawiała się na razie, jak ułożą się ich relacje, gdy Nathan odzyska pamięć.
Dopóki to nie nastąpi, była zdecydowana rozgrywać karty, które dał jej do ręki los, i nie
myśleć ani o fatalnej przeszłości, ani o Lisie Abbott, ani o innych przeciwnościach. Nathan
Wolfe jest jej mężem. Nigdy nie przypuszczała, że kiedyś obróci się to na jej korzyść. Teraz
widziała w tym swoją szansę.
A jednak kosztowało ją wiele wysiłku, by po kilku minutach oczekiwania zdobyć się
wreszcie na odwagę i wejść bez pukania do sypialni Nathana.
Z łazienki obok dochodził plusk odkręconej wody. Wahała się, niepewna, co ma robić.
Jeszcze dwadzieścia cztery godziny temu nie miałaby żadnych problemów z podjęciem
decyzji. Po prostu odwróciłaby się na pięcie i poszła do kuchni, żeby przygotować kolację.
Teraz jednak mogła zrobić coś więcej... Kusiła ją myśl, żeby przyłączyć się do Nathana. Ale
czy ośmieli się zdjąć ubranie i wejść pod prysznic?
Nie dając sobie czasu na ucieczkę, ściągnęła szybko spodnie, zrzuciła bieliznę i naga
otworzyła drzwi. Tak jak się spodziewała, stał pod prysznicem, odwrócony do niej tyłem.
Cicho wsunęła się do kabiny i przytuliła do jego pleców.
– Chryste, Caitlin... – rzucił ostro i szarpnął się gwałtownie. W pierwszej chwili
pomyślała, że go po prostu przestraszyła. – Co ty wyprawiasz?
– A jak myślisz? – zapytała uwodzicielsko, świadoma, że jego gniew jest wymuszony i
udany. – Myślałam, że ucieszysz się na mój widok.
– Ja... Wyjdź stąd, Kate. To nie jest dobry pomysł.
– Wręcz przeciwnie – zaoponowała i wbrew jego sprzeciwom objęła go w pasie. – Zimno
mi, może mnie rozgrzejesz?
Odwrócił się i odsunął ją od siebie.
– Nie wiesz, co robisz.
– Wiem – powiedziała i z jakimś zmysłowym zapamiętaniem zaczęła mydlić swoje ciało.
– Przestań!
– O co ci chodzi? – Zrobiła niewinną minę. – Myję się.
– Akurat – burknął, po czym niezdolny dłużej się opierać, wyciągnął ku niej ramiona.
Miała wrażenie, że przez szum wody spływającej po ich splecionych ciałach słyszy jeszcze
jego cicho szeptane słowa: – Boże, to czyste wariactwo...
Ten pocałunek był inny od wcześniejszych. Było w nim jakieś zapamiętanie, jakaś
desperacja. Tym razem Nathan nie całował jej, jakby robił to po raz pierwszy, ale właśnie po
raz ostatni. Kiedy wreszcie oderwali się od siebie, na jego twarzy znów pojawił się gniew,
być może większy jeszcze niż przed chwilą.
– Coś nie tak? – zapytała.
– Dlaczego nie tak? Dostałaś, co chciałaś, więc chyba wszystko w porządku.
Jego ostre słowa zbiły ją z tropu.
– To znaczy... że ty tego nie chciałeś? Wzruszył bezradnie ramionami.
– Nie o to chodzi, Kate.
– Więc o co?
– Dobre pytanie. Sam chciałbym znać odpowiedź.
Rozdział 19
– Ach, ci młodzi i zakochani – kpiące słowa Janie wyrwały Caitlin z zamyślenia.
Wstawiła pusty kubek po kawie do zlewu i spojrzała na zegarek. – Chyba powinnyśmy
otwierać, pięć minut temu nasze zegary wybiły dziesiątą. Nie słyszałaś ich? No tak, nie
słyszałaś, bo bujałaś w obłokach. Można wiedzieć, o czym to myślałaś?
Caitlin wzruszyła ramionami z udaną obojętnością.
– O tym i o owym – odparła. Od kiedy wczoraj wróciła do pracy, przyjaciółka
bezskutecznie próbowała wyciągnąć ją na zwierzenia. – Zapomniałam cię zapytać: jak sobie
poradziłaś w sobotę?
Janie poczuła się zbyta.
– Jakoś dałyśmy sobie radę. Della bardzo mi pomaga – odparła chłodno.
Miał to być jawny przytyk wobec Caitlin. Della Parish, nastolatka, która pracowała w
sklepie dorywczo, zazwyczaj nie zjednywała sobie przychylności Janie.
– No dobrze, poczekaj. – Caitlin chwyciła przyjaciółkę za rękę. – Nie bądź taka
zasadnicza.
– Ja jestem zasadnicza? To ty chodzisz cały dzień i stroisz miny. O co chodzi, Cat?
Odkąd wróciłaś, jesteś ciągle nieprzytomna. Stało się coś? Czy ten drań znowu cię bije?
– Nie! – zaprzeczyła Caitlin gwałtownie. – Wszystko jest dobrze. Spędziliśmy cudowny
weekend.
Janie miała zdumioną minę.
– Nie chcesz chyba powiedzieć, że... poszłaś z nim do łóżka? Och, Cat, czy ty zupełnie
zwariowałeś?
– Nie wiem, jak ci to wyjaśnić, Janie. Po prostu stało się.
– Stało się? Czy to znaczy, że pozwoliłaś człowiekowi, który cię zgwałcił...
– Proszę... – Caitlin uniosła dłoń. – Wiem, co chcesz powiedzieć. Niech ci się nie zdaje,
że sama o tym nie myślałam. Tym razem było jednak inaczej. On był inny. Mówiłam ci już
zresztą. Gdyby nie brzmiało to tak absurdalnie, powiedziałabym, że to nie jest ten sam
człowiek.
– Zapewne – powiedziała Janie już nieco serdeczniej i pokręciła głową z
niedowierzaniem. – Dziwne jest to wszystko, Cat. Chciałaś przecież rozwodu.
– Tak, chciałam. To jest... Sama już nie wiem, co myśleć.
– Aż tak bardzo się zmienił?
– Tak.
– I byłoby lepiej, gdyby nigdy już nie odzyskał pamięci?
– Tak. Nie! Och, nie wiem... Spróbuj mnie zrozumieć, Janie. Naprawdę nie bardzo
pojmuję, co się z nami dzieje.
– Nic dziwnego. Ja w każdym razie też nic z tego nie rozumiem. Wierzyć mi się nie chce,
że możesz tak reagować na kogoś, kto wyrządził ci tyle zła. Ludzie nie zmieniają się tak
łatwo, Cat. I nie tak całkowicie. Jesteś pewna, że on nie gra? Może mu o coś chodzi? Nie
oczekiwałam takiego obrotu rzeczy.
– Myślisz, że ja oczekiwałam?
– No ale jak się to stało? Zdaje się, że mieliście oddzielne sypialnie, nie?
– Nie – odparła Caitlin, rumieniąc się lekko. – W Fairings był też Marshall i matka dała
mu mój pokój, a nam przygotowała wspólny.
– Mhm. I właśnie wtedy to się stało, tak? Ot, tak po prostu?
Caitlin nie chciała, by Janie odniosła wrażenie, że była to kwestia przypadku, chwilowego
zauroczenia.
– Wcale nie po prostu. W sobotę poszliśmy na spacer do lasu... Pocałował mnie. A potem,
kiedy wieczorem poszliśmy spać...
– Jasne, wiem. Możesz sobie oszczędzić szczegółów, orientuję się trochę, jak to wygląda.
Nie pojmuję tylko, dlaczego się zgodziłaś. Nie bałaś się?
– Z początku tak, ale on był taki czuły, taki delikatny... Wiedziałam, że nie mam się czego
bać. Nie wiem skąd, ale wiedziałam, rozumiesz? Tylko mi nie mów, Janie, że zwariowałam.
Jame pokręciła sceptycznie głową.
– Na pewno rozmawiamy o Nathame Wolfe, twoim mężu?
– Wiem, co o mnie myślisz, ale wierz mi, to prawda.
– A co z tą Lisa Abbott? – zapytała Janie bez ogródek.
– Dzwoniła... w sobotę wieczorem. Sama odebrałam telefon.
– I mimo to poszłaś z nim potem do łóżka? Caitlin westchnęła ciężko. Wstała i zaczęła
przechadzać się nerwowo po sklepie.
– Brzmi to niewiarygodnie, prawda?
– Niewiarygodnie? – Janie uśmiechnęła się krzywo. – Dla mnie to jest chore. Jak mogłaś,
Cat? Jak mogłaś to zrobić?
Caitlin pohamowała narastający gniew.
– On jej nie rozpoznał – powiedziała powoli, akcentując każde słowo. – Nie rozpoznał i
nie wie, z kim rozmawiał. Zadzwoniła, bo widocznie nie mogła doczekać się telefonu od
niego. A on jej nie rozpoznał. Gdyby kłamał, wiedziałabym o tym.
– A co mówiła tamta?
– Nie wiem. To on...
– Chcesz powiedzieć, że pozwoliłaś mu z nią rozmawiać? W domu rodziców, stojąc
obok?
Caitlin zacisnęła mocno dłonie.
– Oczywiście. Co miałam zrobić? Na szczęście nie powiedziała mu, jak się nazywa.
– A ty? Oświeciłaś go może? Na litość boską, co się z tobą dzieje, Cat? Facet trochę
złagodniał i już tracisz rozum?
– Och, Janie, ty nic nie wiesz – odparła Caitlin z urazą, choć sama była zaniepokojona,
tak rzeczowo brzmiały pytania i argumenty przyjaciółki. – Zostawmy ten temat, nie chcę się z
tobą pokłócić.
– A ja nie chcę, żebyś traciła głowę dla kogoś, kto nie wie, co to honor – odparowała
Janie. – Masz jednak rację, on nie jest wart naszej kłótni. Otworzę sklep.
Nie to Caitlin chciała usłyszeć, ale zdawała sobie sprawę, że Janie nie jest w stanie ani jej
uwierzyć, ani zrozumieć. I ona nie uwierzyłaby, gdyby sama nie doświadczyła tego
wszystkiego. Było bowiem tylko jedno sensowne rozwiązanie tej zagadki; sensowne, ale tak
niedorzeczne, tak nieprawdopodobne, że aż niemożliwe: mężczyzna, z którym spędziła noc,
to nie był jej mąż. O takiej ewentualności bała się jednak nawet pomyśleć.
Jej uczucia z każdym dniem stawały się coraz bardziej skomplikowane. Dla Nathana
sytuacja ta musiała być chyba jeszcze trudniejsza do zniesienia, tyle że on nie miał żadnych
punktów odniesienia, ona zaś pamiętała go takim, jakim był dawniej. Ten dzisiejszy w
niczym nie przypominał poprzedniego.
Tłumaczyła sobie, że to nie musi być wcale takie niezwykłe. Szok po katastrofie mógł
być po prostu znacznie poważniejszy, niż oceniali wcześniej lekarze. Czytała kiedyś o
zaburzeniach osobowości, które próbowano leczyć, eliminując określone komórki w ludzkim
mózgu. Groźny psychopata miał się ponoć robić łagodny jak baranek. Jeśli to prawda, to
może wypadek zmienił coś w mózgu Nathana? Może nastąpił jakiś wstrząs i amnezja
wyeliminowała agresję? Jak więc jej mąż będzie się zachowywał, gdy pamięć powróci?
Wciąż był dla niej zagadką. Nie rozumiała go w szpitalu, w samolocie, w Fairings.
Ostatnio znów był inny – cichy, daleki, nieobecny. Najważniejsza zaś być może zmiana w ich
stosunkach polegała na tym, że teraz to ona go pragnęła, on zaś...
No właśnie, czego teraz pragnął Nathan?
Po scenie pod prysznicem nie miała odwagi zbliżyć się do niego ponownie, a on, zamiast
dzielić z nią łoże, przez ostatnie dwie noce spał w swojej sypialni. To właśnie dlatego wróciła
tak szybko do pracy – żeby uciec z domu, od ciągłej obecności Nathana, jego milczenia,
pełnych tęsknoty i pretensji spojrzeń.
– Wychodzisz w porze lunchu, jak zwykle? – zapytała Janie, regulując wskazówki
staroświeckiego zegara, który miał zwyczaj się spóźniać.
Caitlin otrząsnęła się z rozmyślań.
– Jeśli mogę... Ostatnio cały sklep na twojej głowie.
– Tym się nie martw. Byłam zdziwiona, że wczoraj pracowałaś do wieczora. Nie boisz się
zostawiać go samego?
– Nathan nie jest dzieckiem, Janie.
– Czyżby? – Janie nie była przekonana. – No dobra, jeszcze sobie o tym pogadamy, teraz
muszę zostawić cię samą. Idę do banku. Dasz sobie radę?
– Oczywiście. I jeszcze jedno, Janie. Sądzisz, że marnuję sobie życie, i dziękuję ci za tę
troskę. Ale... to moje życie, chcę zaryzykować. Może się nie uda, a wtedy trudno, muszę
jednak przynajmniej spróbować. Rozumiesz?
– Rozumiem, że nie chcesz spojrzeć w twarz faktom, ale jak mówisz, że to twoje życie, to
mi nic do tego. Mam nadzieję, że nie będziesz żałować.
– Ja też, Janie.
Poranek minął szybko, ale nie aż tak, by Caitlin, choć zajęta, nie miała czasu na
rozmyślania.
Dręczyły ją wyrzuty sumienia, czy może to nie ona sprowokowała w jakiś sposób ostatnie
wydarzenia. Przejęła inicjatywę w niedzielę wieczorem. Może niepotrzebnie. No tak, ale
przecież poprzedniej nocy...
Poprzedniej nocy czekała na niego wściekła i gotowa do kłótni. Myślała, że po tylu
upokorzeniach jest jej już obojętne, czy Nathan ma inne kobiety, czy nie. Tym bardziej więc
była na siebie zła, że ogarnęła ją zazdrość, gdy zadzwoniła ta jego kochanka. A później
Nathan był taki...
Dosyć. To już przeszłość. Szczęście trwało ledwie chwilę i sytuacja znów wróciła do
normy. Może jej mąż nie był tak arogancki i tak opryskliwy, jak dawniej, niemniej trudno
było powiedzieć, by wiedli żywot szczęśliwej małżeńskiej pary.
Te niewesołe rozmyślania przerwało jej wejście klienta, którego zainteresowały dwie
wazy z miśnieńskiej porcelany. Zaraz potem zaś wróciła Janie.
W obawie, że przyjaciółka nadal będzie prawiła jej morały, Caitlin odezwała się
pierwsza:
– Sprzedałam właśnie nasze wazy! – oznajmiła triumfalnie, jako że tak droga porcelana
długo czekała na amatora.
– Znakomicie – odparła Janie głosem, w którym nie było cienia zachwytu.
– Nie cieszysz się?
– Cieszę.
– Jeśli tak ma wyglądać radość, to...
– Powiedz mi, Cat – przyjaciółka nie dała jej dokończyć – co porabia Nathan, kiedy nie
ma cię w domu? Ufasz mu na tyle, by zostawiać go samego?
– Oczywiście.
– A wiesz, gdzie on teraz jest?
– Zapewne w domu. O ile wiem, nie zamierzał nigdzie wychodzić.
– To jakim cudem spotkałam go na Regent Street? Caitlin znieruchomiała. Na jej twarzy
odmalował się niepokój.
– Biegał, prawda? – spytała, siląc się na rzeczowy ton. – Mówiłam ci, że ostatnio zaczął
dbać o kondycję.
– Nie, nie biegał. Wychodził z biura podróży.
– Hm, może poszedł do biura podróży, a może jeszcze w inne miejsce. Co w tym
dziwnego, skoro nic nie pamięta ze swej przeszłości?
– Nie udawaj. Powiedz po prostu, po co, twoim zdaniem, poszedł do agencji? Zamierza
gdzieś jechać?
– Nie przypuszczam. O rany, miejże trochę litości, Janie! Czuje się zagubiony. Może
przeglądał foldery reklamowe? Może miał nadzieję przypomnieć sobie znajome miejsca?
– Ty mu naprawdę wierzysz.
– Tak, wierzę. Nawet ojciec i Marshall mu uwierzyli. Na Boga, Janie, on nie kłamie.
Wiedziałabym, gdyby było inaczej.
Janie wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, co o tym myśleć – przyznała ze smutkiem. – Mówisz, że ojciec i Marshall
mu uwierzyli?
– Tak – odparła, choć prawdę mówiąc, niczego nie była już pewna.
Rozdział 20
Marshall O’Brien nie składał wcześniej wizyt w mieszkaniu córki Matthew Webstera, nie
był więc pewien, jak zostanie dzisiaj przyjęty. Zaproszenie Nathana nie oznaczało, że jego
wizyta ucieszy Caitlin. Ta dziewczyna najwyraźniej miała mu za złe, że zajął w firmie
miejsce przeznaczone dla jej męża.
Zapraszając na kolację swego największego rywala, Nathan Wolfe kompletnie go
zaskoczył. Marshall od dwóch lat znosił cierpkie komentarze z jego strony i zdawał sobie
sprawę, że budzi w nim wyłącznie niechęć. Przyjął jednak zaproszenie, nie chcąc, by Wolfe
domyślił się, jak niewiele on i Matthew mają do niego zaufania. Matthew kazał mu zresztą
zachowywać się wobec zięcia tak, jakby nie ciążyły na nim żadne podejrzenia.
Teraz spojrzał podejrzliwie na siedzącego obok na szerokiej kanapie londyńskiej
taksówki Nathana i przypomniał sobie, kiedy zobaczył go po raz pierwszy. Było to niedługo
po tym, jak rozpoczął pracę w Webster Developments. Odruchowo zacisnął pięści, jak
zawsze, kiedy wspominał tamte chwile.
Z początku wcale nie chciał stanowiska, które zaproponował mu Matthew. Po tym, jak
potraktował przed laty jego i jego matkę, miał ochotę powiedzieć mu dosadnie, co może
zrobić ze swoją ofertą. Miał dobrą pracę i nie potrzebował nikogo prosić o pomoc, a już na
pewno nie jego, Matthew Webstera.
To matka przekonała go, by przyjął propozycję. Skoro Webster chciał naprawić błędy
popełnione w przeszłości, to on, Marshall, powinien wykorzystać szansę i zająć należne mu
miejsce. Matthew jest w końcu jego ojcem, tłumaczyła, nie powinien więc mieć żadnych
skrupułów.
Istotnie, teraz już nie żałował swojej decyzji. Zaczynał też rozumieć, dlaczego ojciec nie
rozwiódł się i nie ożenił z jego matką, kiedy ta zaszła w ciążę. Caitlin była wtedy jeszcze
maleńka, a Matthew, pomimo wszystko, kochał swoją ślubną żonę. Zresztą Daisy na pewno
nie poradziłaby sobie sama, podczas gdy Mary O’Brien była kobietą twardą, samodzielną i
nie poddającą się łatwo przeciwnościom losu.
Matthew oczywiście pomagał jej finansowo, ale Mary pomimo to nadal pracowała jako
sprzedawczyni, zaś pieniądze Webstera odkładała na konto bankowe, by w odpowiednim
czasie móc opłacić studia syna i zapewnić mu lepszy start w życiu niż ten, który był jej
udziałem. W dobrą wolę Matthew Webstera nie wierzyła, jak się potem okazało – niesłusznie.
Marshall miał osiemnaście lat, gdy powiedziała mu, kto jest jego ojcem. Wcześniej
sugerowała tylko, że ciąża była rezultatem przelotnej znajomości z pewnym człowiekiem,
który niecnie ją wykorzystał. Zrazu syn wyrzucał matce, że trzymała w sekrecie nazwisko
ojca, zwłaszcza że ten mógł dla niego zrobić znacznie więcej niż ona. Później jednak docenił
wybór matki i zrozumiał, że oprócz pieniędzy i życiowych wygód liczy się jeszcze duma i
poczucie własnej godności. A zrozumiał to wtedy, gdy jego własna godność została
wystawiona na szwank.
Wzdrygnął się teraz na wspomnienie owego pierwszego, pełnego oficjalnej uprzejmości
spotkania z Matthew. Ojciec potraktował go z rezerwą, tak jakby obawiał się, że syn będzie
prosił o pieniądze. Gdy zaś ten powiedział, że szuka pracy, usłyszał, by wrócił tu, gdy
skończy studia.
Nie wrócił, chociaż ukończył je z wynikiem celującym. Powiedział sobie, że odtąd nie ma
już ojca, i całą miłość przelewał na matkę.
Jednak któregoś dnia Matthew przypomniał sobie o nim. Posłał po syna, wiedząc, że ten,
absolwent ekonomii, osiąga błyskotliwe sukcesy i szybko robi karierę. Poszedł na to
spotkanie. Przyjął go stary, schorowany człowiek, jakże inny od pewnego siebie aroganta
sprzed lat. Prosił, by Marshall zgodził się dla niego pracować. Był gotów zapłacić każdą
pensję.
Miał wtedy ochotę odegrać się na starym, ostatecznie jednak przyjął za namową matki
jego ofertę i w krótkim czasie stał się praktycznie najważniejszą osobą w firmie. Nie miał
jednak złudzeń, że któregoś dnia będzie mógł oficjalnie przejąć Webster Developments.
Matthew nie obiecywał mu tego nigdy.
– Mieszkasz w mieście? – zagadnął Nathan, odrywając Marshalla od wspomnień.
– Tak, w Fulham – odparł i spojrzał na siedzącego obok mężczyznę. – Jesteś pewien, że
twoja żona nie będzie miała nic przeciwko mojej wizycie? Przychodzę nie zapowiedziany.
Mogłeś ją uprzedzić.
– Mogłem – Nathan uśmiechnął się przekornie. Dziwne, Marshall zawsze miał go za
człowieka zupełnie pozbawionego poczucia humoru. Chyba rzeczywiście coś nie tak z tym
Nathanem.
Westchnął. Przez ostatnie dwa lata nauczył się szanować zaangażowanie ojca w sprawy
firmy i jak on rozczarowany był, że Wolfe ich oszukał. A ojciec był naprawdę rozsierdzony
postępowaniem Nathana i po raz pierwszy od ślubu córki nie myślał zważać na jej uczucia, bo
też bardziej od dwojga własnych dzieci ukochał swoją firmę. Nathan wystawił jej dobro na
niebezpieczeństwo i powinien ponieść karę, takie było rozumowanie szefa Webster
Developments. Ale co można zrobić człowiekowi, który nie pamięta własnego nazwiska?
– Dobrze znasz... moją żonę? – usłyszał kolejne dziwne pytanie.
– Niezbyt dobrze – przyznał. A gdyby to zależało od niej, nie znałbym jej wcale, dodał w
myślach.
– Nie jesteś żonaty?
– Nie. Mieszkam z matką. Wygodnie nam z tym. Nie chciałbym zostawić jej samej.
– Jasne. – Wolfe pokiwał głową ze zrozumieniem, a on powrócił do swoich rozmyślań.
Nathan pojawił się dzisiejszego popołudnia w jego gabinecie i była to osobliwa wizyta.
Nie wiedział, jak ma ją traktować, w każdym razie coraz trudniej było nie lubić człowieka,
który kiedyś napsuł im tyle krwi. Podobne odczucie miał już w Fairings, a dzisiejsze
spotkanie potwierdziło tylko wrażenie, jakie odniósł w czasie weekendu. Nathan Wolfe
okazywał dziś pokorę, skromność, troskę i szczerą chęć poznania spraw firmy. Nie do wiary...
Taksówka zatrzymała się na Wellsey Square, przed blokiem z luksusowymi
apartamentami. Obydwaj mężczyźni przeszli przez oszklony hol i wjechali windą na górę.
Zanim Nathan zdążył włożyć klucz do zamka, ktoś otworzył drzwi z drugiej strony.
Powiedzieć, że widok Marshalla zaskoczył Caitlin, to mało. Była wręcz zaszokowana,
widząc go na progu swego mieszkania.
– Późno wracasz – zwróciła się do męża, jakby uznała, że nie warto witać się z jego
towarzyszem. – Gdzie byłeś?
– W biurze. Zaprosiłem do nas Marshalla na kolację. Mam nadzieję, że nie sprawimy ci
kłopotu.
– Oczywiście, że nie – zapewniła, jednak bez cienia entuzjazmu. – Mam tylko potrawkę.
Nie wiedziałam, że ktoś przyjdzie.
– To zupełnie wystarczy – wtrącił się Marshall, poprawiając nerwowo okulary. Miał
ochotę zmyć się stąd czym prędzej, więc im mniej celebry z tym posiłkiem, tym lepiej.
– Napijesz się czegoś? – zapytał Nathan, gdy przeszli do salonu.
Zawahał się, po czym uznał, że alkohol pomoże złagodzić mu napięcie.
– Whisky, jeśli można. – Rozejrzał się z zainteresowaniem wokół siebie. – Bardzo ładne
wnętrze.
– Nie byłeś tu nigdy? – w głosie Nathana dało się słyszeć zdziwienie.
– Nie miałem okazji. Nie łączyła nas... jakaś specjalna zażyłość.
Nathan uśmiechnął się i podał gościowi szklaneczkę.
– Będziemy więc musieli to nadrobić.
Caitlin zaczęła nakrywać do stołu. Nie trzeba było być Sherlockiem Holmesem, by
odgadnąć, że nie jest zadowolona z tej wizyty.
– Właściwie nie chciałbym wam robić kłopotu... – zaczął, ale Nathan nie dał mu
dokończyć.
– Wszystko w porządku. Caitlin jest trochę zdenerwowana, bo nie było mnie cały dzień w
domu, prawda, Kate? Ale nie przejmuj się. To minie. Jak było dziś w sklepie? – zwrócił się
do żony. – Przepraszam, że musiałaś zjeść lunch sama, ale miałem kilka spraw do
załatwienia.
– Na przykład wizytę w biurze? Chyba są tam telefony. Nie mogłeś zadzwonić i mnie
uprzedzić?
– Mogłem. Przepraszam cię. Zagadaliśmy się z Marshallem. Próbowałem zorientować
się, co się dzieje w firmie.
Marshall czuł się coraz bardziej niezręcznie w tym towarzystwie. Dlaczego właściwie
Nathan go zaprosił? Wietrzył w tym jakiś podstęp. Nie chodziło chyba o zwykłą grzeczność,
kurtuazyjny gest wobec pracownika tej samej firmy. Może okazywana przez niego
serdeczność była tylko grą? Czy chciał go w jakiś sposób skompromitować przed żoną, a
może i przed teściem?
– Cóż, zapewne wiesz, co robisz – westchnęła Caitlin, zmierzając w stronę kuchni. –
Ciekawa jestem, co powiedział ojciec, gdy cię zobaczył. A może to był jego pomysł? Liczył,
że coś sobie przypomnisz? Mówiłam mu, że to nic nie da, ale wiesz, jaki on jest.
– Pana Webstera nie było dzisiaj w pracy – wyjaśnił Marshall.
– Tak – potwierdził Nathan – nie przyszedł do biura. Źle się czuł.
– Ach, tak? A wy chcieliście posiedzieć w jego gabinecie? – zapytała szyderczo, jakby
coraz bardziej drażniła ją obecność asystenta jej ojca. – No co, nie cieszy się pan, panie
O’Brien? – Spojrzała na niego z niechęcią. – Niedługo zajmie pan jego miejsce, prawda? Im
dla niego gorzej, tym lepiej dla pana...
– Kate! – upomniał ją Nathan.
– A co – mówiła zapalczywie – czy on nie jest taki...
– Kate! Uspokój się! To twój... – w ostatniej chwili ugryzł się w język.
W tym samym momencie dobiegł ich z kuchni dzwonek minutnika i Kate, ukrywszy
twarz w dłoniach, wybiegła z kuchni.
– Przepraszam – zaczął Nathan i spojrzał niepewnie na Marshalla – jest ostatnio trochę
rozstrojona. Przyrzekam, że więcej się to nie powtórzy.
Marshall stał obok niego blady jak ściana.
– Nie powiedziałeś jej, nie dokończyłeś... Od kiedy wiesz?
– Od niedawna.
A więc wiedział. Nathan Wolfe wiedział o tym, że on, Marshall O’Brien, jest synem
Matthew Webstera. Przyznał, że dowiedział się niedawno i nie było powodu, by mu nie
wierzyć. Gdyby dawny Nathan wcześniej znał tę tajemnicę, z pewnością nie oszczędziłby go
przed Caitlin. Teraz zaś znał prawdę, a mimo to nie wyjawił jej żonie, zupełnie jakby
najpierw chciał porozmawiać o tym z nim, Marshallem, jego największym wrogiem. Czy nie
dlatego go zaprosił?
Do licha, co mu się stało? Dlaczego nie wykorzystał sytuacji, by go zniszczyć i
ośmieszyć, nazywając bękartem? To przecież byłoby takie podobne do Nathana Wolfe’a,
którego znał do tej pory.
To wszystko nie miało sensu. Nathan po prostu nie jest tym samym człowiekiem, którym
był wcześniej. Czyżby miał sobowtóra? Może wiedział, że przejrzeli jego oszustwa, i
namówił kogoś, by zajął jego miejsce?
Bzdura. Nathan Wolfe nie miał nawet brata, a co dopiero sobowtóra czy bliźniaka.
Matthew sprawdził wszystko wcześniej. To musi być Nathan, odmieniony, ale wciąż ten sam.
Przecież nawet Caitlin traktuje go jak własnego męża.
– Dlaczego jej o tym nie powiedziałeś? – zapytał teraz, wprawiając go w jeszcze większą
konsternację.
– Jej ojciec nie byłby chyba uszczęśliwiony. – Marshall potarł z zakłopotaniem kark.
– To również twój ojciec – uśmiechnął się Nathan – a Caitlin być może potrzebuje brata.
W rodzicach nie ma oparcia.
Nie dokończyli rozmowy, bowiem wróciła Caitlin i usiedli w trójkę do stołu. Zjedli dość
szybko proste danie, a po kolacji, która, o dziwo, upłynęła w przyjacielskiej atmosferze,
Marshall, już nieco odprężony, pomógł gospodyni zanieść naczynia do kuchni.
– Dziękuję, Caitlin. To była pyszna kolacja. Wiem, że nie spodziewałaś się gości. – Już
miał wyjść i zostawić ją samą, kiedy w ostatniej chwili zatrzymał się na progu i powiedział: –
Może nie uwierzysz, ale wzbraniałem się przed tym zaproszeniem.
– Dlaczego mam nie wierzyć? Domyślam się, że nie miałeś ochoty tu przyjść.
– Nie, to nie tak. Miałem ochotę, zawsze, ale... W porządku, powiem ci: bałem się. Bałem
się, bo nasze stosunki nie układały się w przeszłości najlepiej. Chyba jednak wiesz, że nie
tylko z mojej winy.
– Istotnie – przyznała Caitlin i odwróciła się do niego, zdziwiona, że ten oschły i
zasadniczy człowiek czyni jej takie osobiste wyznania. Skąd nagle ta szczerość? – Nie
traktowałam cię zbyt dobrze – powiedziała – ale musisz pamiętać, że zająłeś miejsce
przeznaczone dla mojego męża.
– Racja... – zawahał się. Nie mógł jej przecież powiedzieć, z jakiego powodu ojciec
stracił zaufanie do Nathana. – Cóż, może w przyszłości lepiej wszystko się nam ułoży. Nathan
zmienił nastawienie, jest... taki odmieniony. Przepraszam, że ci to mówię, jesteś jego żoną,
ale... Moim zdaniem nie ma w nim dawnej agresji, buty, arogancji. Jest po prostu lepszy.
Przepraszam... – Odwrócił wzrok, jakby speszony własną śmiałością.
– Naprawdę tak uważasz? – Spojrzała na niego poważnie.
– Tak. – Podniósł na nią oczy. Nieporadnie spróbował się uśmiechnąć, by złagodzić jej
tak wyraźnie widoczne napięcie. – To wygląda tak, jakby ten uraz zmienił coś w jego mózgu.
On ma teraz całkiem inny charakter, nie sądzisz?
– Tak – przyznała i zdumiała się tym, że Marshall O’Brien, który z niezrozumiałych dla
niej powodów poszedł za nią do kuchni i stoi teraz obok niej, prowadząc poważną rozmowę,
jest pierwszą osobą, która podobnie myśli na temat tego, co stało się z jej mężem. – Ja widzę
to dokładnie tak samo. Powiedz, Marshall, czy twoim zdaniem wróci mu pamięć? – Nie
wiedziała, dlaczego właśnie on miałby znać odpowiedź na to pytanie, czuła jednak, że robi
dobrze, zadając je właśnie jemu. I nawet nie to było dla niej ważne, czy uzyska jakieś
krzepiące potwierdzenie, ale to, że mogła je zadać komuś, kto oceniał sprawy podobnie jak
ona. – Odzyska? – zapytała ponownie. – Przecież i mieszkanie, i biuro, i nawet mnie zdaje się
widzieć po raz pierwszy w życiu.
– Nie wiem. – Marshall pokręcił bezradnie głową i kierowany jakimś odruchem, położył
dłoń na ramieniu Caitlin.
– Czego nie wiesz?
Oboje podskoczyli, słysząc te słowa. W drzwiach stał Nathan i spoglądał na nich
uważnie.
– O czym mówicie?
– O niczym – odparł Marshall pospiesznie i wycofał się do salonu.
– Proszę, nie rozmawiaj o mnie pod moją nieobecność – doszły go z kuchni słowa
Nathana, a zaraz potem jego sformułowana spokojnym tonem odpowiedź na jakieś nie
dosłyszane zdanie Caitlin: – Nie, nie masz pojęcia, o czym mówię.
Rozdział 21
Marshall zasiedział się i wyszedł dopiero o wpół do dziesiątej, choć Nathan zatrzymywał
go i prosił, by został jeszcze dłużej. Rozmowa, którą prowadzili, toczyła się głównie wokół
amnezji męża i jego powrotu do pracy, a Caitlin czuła, iż Nathan celowo przeciąga
konwersację, by jak najpóźniej zostać z nią sam na sam.
Gdyby nie ta jego wizyta w biurze podróży, o której wspominała jej Janie, bawiłaby się
jeszcze lepiej tego wieczoru. Świadomość tego, że nie znała powodu, dla którego wybrał się
na Regent Street, nieco psuła jej humor, ale nie do tego stopnia, by nie cieszyć się każdym
spojrzeniem, które raz po raz kierowała na rozluźnionego i uśmiechniętego męża. Co tam,
próbowała się pocieszać, może naprawdę nie było żadnego ważnego powodu. Może
zaprowadził go tam przypadek.
Patrzyła więc na cudownie odmienionego Nathana Wolfe’a i z każdym kolejnym
spojrzeniem utwierdzała się w przekonaniu, że oto zakochała się w swoim mężu. A skoro się
w nim zakochała, to czy mogło dziwić, że na widok jego dłoni, warg, oczu, smukłej sylwetki
ogarniała ją zmysłowa tęsknota?
Kiedy wrócił, odprowadziwszy na dół Marshalla, uśmiechnęła się do niego, rada, że tak
niespodziewanie miło minął im wieczór. Stosunki między obydwoma mężczyznami zdawały
się nabierać serdeczności, a i jej udało się przełamać lody w relacjach z Marshallem.
Wystarczyła krótka rozmowa, a stał się jej dużo bliższy.
– Interesujący facet – powiedział Nathan. – Całkiem miło gawędziło się wam w kuchni,
prawda?
– Podsłuchiwałeś! Najpierw przyprowadzasz człowieka bez uprzedzenia, a potem
wyrzucasz mi, że zamieniłam z nim kilka słów.
– W porządku, przepraszam, że wam przerwałem. Szkoda tylko, że od początku nie byłaś
dla niego taka miła.
Caitlin poderwała się z kanapy.
– A wiesz, jak się czułam, kiedy pojawiłeś się dopiero o siódmej? Nie było cię od rana, a
potem wracasz w jego towarzystwie... Zapomniałeś, że masz odpoczywać? Zapomniałeś o
swojej nienawiści do Marshalla?
Nathan spochmurniał.
– Dlaczego go nienawidziłem?
– Dlatego że zajął twoje miejsce w firmie. Pokiwał głową, jakby następny fragment
układanki trafił na swoje miejsce.
– Rozumiem. Byłem zastępcą twojego ojca. A co wtedy robił Marshall?
– Nie wiem. Pojawił się u nas jakieś dwa lata temu.
– A dlaczego Nathan... to znaczy ja... dlaczego ja zostałem odsunięty? Z jakiego powodu
straciłem zaufanie ojca?
Caitlin wzruszyła ramionami.
– Nie wiem.
Podniecenie, jakie czuła przed chwilą na jego widok, minęło bez śladu. Miał teraz
strapioną minę, a ją na powrót ogarnęło zmęczenie i współczucie. Nie miała już ochoty
dochodzić, po co poszedł na Regent Street. Nie chciała jego pieszczot. Chciała wyjść z pokoju
i położyć się spać.
Odwróciła się, lecz on położył dłoń na jej ramieniu i przytrzymał ją lekko.
– Musimy porozmawiać, Kate – powiedział i skierował ją ostrożnym gestem w stronę
fotela. Zaproponował drinka, odmówiła. – Ciągle walczymy ze sobą, sprzeczamy się, a ja
chciałbym ci powiedzieć, że wracam do Stanów.
Caitlin wstrzymała oddech. Nie mogła uwierzyć własnym uszom. A więc to dlatego Jame
widziała go wychodzącego z biura podróży.
– Przecież... nie znasz tam nikogo. Jak sobie poradzisz? Pojadę z tobą.
– Nie.
– Dlaczego nie? Nie możesz mi zabronić. Jestem twoją żoną.
– Nie – powtórzył sucho, a widząc zdumienie w jej oczach, dodał: – Wiem, że nie mogę
niczego ci zabronić, ale nie chcę, żebyś ze mną jechała. Są sprawy, którymi sam muszę się
zająć.
– To Marshall! – krzyknęła oskarżycielskim tonem. – To on nabił ci głowę głupimi
pomysłami. Ta wasza rozmowa przy kolacji o wychowywaniu dzieci... Wyobraziłeś sobie, że
pojedziesz do Prescott i tam doznasz nagłego olśnienia, tak? Słuchaj, Nate, nie wolno ci tam
jechać, słyszysz? Nie puszczę cię nigdzie samego! – jęknęła, przerażona, że jeśli pozwoli mu
wyjechać, już nigdy więcej nie zobaczy go na oczy.
– To nie Marshall, Kate. Zdecydowałem już wcześniej – powiedział łagodnie. –
Rzeczywiście byłem ciekaw, co ona ma do powiedzenia, ale decyzję podjąłem sam, w czasie
weekendu.
– Zapewne po tym, jak poszliśmy do łóżka – uśmiechnęła się gorzko. – Zrozumiałeś, że ci
nie odpowiadam?
– Nie opowiadaj głupstw.
Mógł mówić, co chciał, zapewniać ją na tysiąc sposobów, że mu na niej zależy, ale i tak
nie była w stanie mu uwierzyć. Zawiódł ją, kiedy znów zaczynało jej na nim zależeć.
Odezwała się w niej wściekłość. Chciała sprawić mu ból.
– Wiem syknęła zamierzasz wyjechać z tą Abbott. Z Lisa Abbott – dodała, widząc, że
Nathan nie ma pojęcia, o kim mowa – tą, która dzwoniła do Fairings. Nie pamiętasz? Och,
byłoby jej bardzo przykro...
– Lisa Abbott – powtórzył cicho. – A więc to ona.
– Widzę, że sobie przypominasz.
– Nie...
– Och, nie kłam. I tak ci nie uwierzę. Od początku kłamałeś, prawda? Powiedz, że
pamiętasz wszystko.
– Nie! – podniósł głos. – Nie możesz zrozumieć, że ciągle błądzę po omacku? Sam
jeszcze nie wszystko pojmuję...
– Jestem zmęczona. Położę się już.
– Kate...
– Daruj sobie. Nie zamierzam wysłuchiwać opowieści o tym, jaki to jesteś biedny i
niewinny. Niczego po tobie nie oczekiwałam, Nathanie, niczego nie chciałam przed
wypadkiem i niczego już nie chcę teraz. Po prostu zniknij z mojego życia. Nie chcę cię więcej
widzieć.
– To nieprawda!
– Prawda. Nie zostało już nic, co mogłoby mnie przekonać. Chcesz wiedzieć, jakim byłeś
człowiekiem? Chcesz usłyszeć prawdę o naszym małżeństwie? Jeśli rzeczywiście nie
pamiętasz, to powiem ci: to był związek z piekła rodem i ty się do tego przyczyniłeś.
Poprzysięgłam sobie, że nie będę mieć z tobą nic wspólnego, ale po wypadku przekonałeś
mnie, że się zmieniłeś, że zapomniałeś, jakim byłeś łajdakiem, że nie powinnam osądzać
kogoś, kto nie pamięta nawet, jak się nazywa... Dałam się nabrać. Nie wiem, co chciałeś
osiągnąć. Może odzyskać zaufanie mojego ojca, a może przekonać mnie, że skończyłeś na
zawsze z Lisa Abbott. Nie wiem, dlaczego spodobał ci się pomysł, żeby zacząć wszystko od
początku, i nie chcę wiedzieć. Myślałeś, że ci się uda, bo nawet Marshall gotów był uwierzyć
w twoją cudowną odmianę, ale...
– To nie tak – przerwał jej.
– Tak – skoro zaczęła już mówić, nie chciała dać mu dojść do słowa. Bała się, że znowu
ulegnie, znowu zacznie się wahać.
– Nic nie rozumiesz, Kate! Nie mów czegoś, czego możesz później żałować! Nie chcę
sprawiać ci bólu – wetschnął – ale nie mam wyboru.
– Czyżby?
Ruszyła do wyjścia, lecz dogonił ją w jednej chwili, obrócił ku sobie i pocałował
desperacko. Caitlin zachwiała się i oparła o drzwi, on zaś przywarł do niej całym ciałem i
zaczął zasypywać pocałunkami jej twarz. Bez namysłu rozpięła guziki jego koszuli, po czym
poprowadziła dłoń w dół, za pasek...
– Chryste! – jęknął.
Nie spodziewała się takiej reakcji. Wcześniej okazywał się bezwolny wobec własnego
pożądania, tym razem jednak znalazł dość sił, by się pohamować. Z bolesnym grymasem na
twarzy odsunął się od niej i zanim zdobyła się na jakikolwiek ruch, wyszedł z pokoju.
Rozdział 22
Jake postanowił pojechać do Prescott samochodem.
Podróż lotnicza byłaby może wygodniejsza, ale po trzech tygodniach życia życiem
Nathana chciał mieć trochę czasu na zastanowienie, zanim dotrze do domu ojca.
Już samo to, że Nathan szukał jego pomocy, powinno było stanowić wystarczające
ostrzeżenie. Brat przez lata nie okazywał mu żadnego zainteresowania i nie przejmował się
specjalnie jego losem. Jake pamiętał, że historia, którą usłyszał w barze, poruszyła go nieco.
Doskonale wiedział, jak słabym człowiekiem jest Nathan, i nie dziwił się, że mógł popaść w
podobne tarapaty. Zgodził się więc mu pomóc, choć wówczas nie miał pojęcia, dlaczego
podjął taką decyzję. Teraz wiedział, że kierowała nim jakaś niewidzialna siła; że sam o tym
nie wiedząc, chciał uchronić przed niebezpieczeństwem Caitlin, której wtedy nie znał, i
Jacoba, swego ojca. Może to matka podpowiedziała mu z zaświatów, by to zrobił? Pamiętał
przecież, że właśnie wtedy o niej pomyślał...
Uśmiechnął się do siebie. Gdyby wówczas odmówił, może nigdy nie poznałby tej
wspaniałej kobiety.
Dlaczego jednak czuł podświadomą troskę o Jacoba Wolfe’a? I dlaczego teraz jechał do
niego? To dziwne. Nie zawdzięczał przecież ojcu niczego. Spotkali się, kiedy Jake wrócił z
Wietnamu, ale nigdy do siebie nie zbliżyli. Zapewnienia Jacoba, że gdyby mógł,
zaadoptowałby obydwu chłopców, nie zmieniały faktu, że zostawił ich matkę na łasce losu.
Teraz jednak to wszystko nie miało znaczenia. Jacob był jedynym człowiekiem, do
którego Jake mógł zwrócić się o radę. Miał nadzieję, że dowie się od niego, gdzie jest Nathan,
i że wspólnie będą w stanie znaleźć jakieś rozwiązanie. Bo przecież musiało istnieć wyjście z
tego labiryntu. Nie mógł pogodzić się z myślą, że już nigdy nie zobaczy Caitlin. Nie mógł
pogodzić się z tym, by kobieta, którą pokochał, została z jego bratem. Po tym, co od niej
usłyszał, gotów był raczej zabić Nathana, nie bacząc na więzy krwi.
Pamiętał, że po wyjściu z baru brat przełożył walizkę do bagażnika jego samochodu, po
czym obaj pojechali do domu Jake’a w Pine Bay, gdzie zamienili się paszportami i tam
pożegnali.
Od początku miał różne podejrzenia. Mógł uwierzyć, że brat boi się Walkera, nie
rozumiał tylko, dlaczego ktoś tak wszechwładny, jak narkotykowy mafioso miałby posłużyć
się akurat słabym, lękliwym Nathanem? Czy nie było lepszych kurierów? Czy naprawdę szło
tylko o zwrot długu i prymitywny szantaż? I dlaczego Nathan szukał pomocy brata, którego
zawsze darzył antypatią?
Coś się tu nie zgadzało. Im więcej o tym myślał, tym bardziej był przekonany, że w
planie Nathana krył się jakiś podstęp.
Jaki? W imię czego?
Chciał otworzyć walizkę zaraz tego samego wieczora, po powrocie z pracy, ale okazało
się, że jest zamknięta, a Nathan nie zostawił mu kodu. W końcu jednak udało się złamać szyfr
– wystarczyło użyć daty ich urodzin. Pamiętał, że gdy podniósł wieko, zdziwił się nieco, bo w
walizce nie było ani żadnej skrytki, ani podwójnego dna, jedynie rzeczy osobiste. Być może
Walker chciał sprawdzić swojego kuriera, pomyślał wtedy, i potraktował akcję jako rodzaj
próby generalnej.
Ale i to wydawało się mało przekonujące. Przecież to Nathan wybrał kod, nie Walker. O
co więc chodziło? Jake chciał się o tym przekonać na miejscu, w Londynie, wypadek jednak
pokrzyżował mu plany. Teraz zaś, gdy odzyskał już pamięć, musiał coś zrobić z całym tym
bigosem. Przede wszystkim powinien na razie trzymać się z dala od Caitlin. Nie chciał
narażać jej na niebezpieczeństwo, bo ją kochał. Tak, kochał. Znał tyle kobiet, a zakochał się
w żonie własnego brata...
Był świadomy tego, że sprawił jej ból, nie zgadzając się na wspólną podróż do Prescott.
Jakże jednak mógł się zgodzić? Najpierw musiał znaleźć Nathana, dowiedzieć się ostatecznie,
co tamten zamierza. A wiedział już sporo na ten temat.
Po pierwsze, popołudnie spędzone w Webster Developments nie poszło na marne.
Podczas rozmowy z Marshallem zrozumiał, że Nathan ma coś na sumieniu. W końcu nie bez
powodu teść odsunął go od spraw firmy. Co ważne, stało się to po jego wizytach w Ameryce
Południowej. Miał paszport brata, mógł więc sprawdzić. Daty się zgadzały.
Po drugie, sporo powiedziała mu wizyta, jaką złożył tuż przed wyjazdem Lisie Abbott.
Jeżeli jedyną osobą, która próbowała go odnaleźć po przylocie do Anglii, była właśnie ona, to
bez wątpienia musiała być jakoś związana z całym tym Walkerem. Trzeba by być naiwnym,
żeby sądzić, że narkotykowy boss pozwoli sobie puścić w świat kogoś, z kim łączą go ciemne
interesy.
– Nate! – zawołała Lisa, ujrzawszy go w progu.
– Gdzieś się podziewał? – Była starsza niż oczekiwał. Miała prostackie rysy, w niczym
nie przypominające delikatnej twarzy Caitlin. – Ty sukinsynu, ty idioto! – mówiła zła i
szczęśliwa jednocześnie. – Nie rozumiesz, że umierałam z niepokoju? Czy w tym cholernym
szpitalu nie było telefonów?
I już miała paść mu w objęcia, gdy nagle się zreflektowała.
– Ty nie jesteś Nate! – orzekła po prostu.
– Nie. – Jake uznał, że nie ma sensu zaprzeczać, choć szedł na spotkanie z nadzieją, że
czegoś się dowie, zanim zostanie zdemaskowany.
– Wiem, kim jesteś – olśniło ją nagle. – Jego bratem! Aha, myślał, że to dla mnie
tajemnica, że ma brata bliźniaka. Ale czemu ty podajesz się za niego? Tak się boi, że sam nie
chciał przyjść?
– Nie. Musiał zostać w Nowym Jorku. Pewne komplikacje, rozumiesz – zablefował. – Ja
miałem przylecieć za niego.
– Dlaczego od razu nie powiedziałeś mi, kim jesteś?
– Miałem nadzieję, że się nie zorientujesz. Nie co dzień się zdarza, by piękne kobietki
wpadały mi w objęcia – odparł i roześmiał się, jakby powiedział dobry żart.
Lisa zrobiła powątpiewającą minę, ale jego słowa nieco ją udobruchały. Była na tyle
próżna, że wierzyła w swoje wdzięki.
– Dobra. Właź dalej. Nie mówię, że ci wybaczam, ale chcę usłyszeć, co masz do
powiedzenia.
Przeszli do salonu, gdzie mimo wczesnej godziny paliło się światło.
– Angielska pogoda – powiedziała, chcąc dać mu do zrozumienia, że też jest Amerykanką
i nie nawykła do wyspiarskiego klimatu. – Ciągle szaro i ponuro. Ale kiedy zdobędziemy z
Natem trochę kasy, wyniesiemy się stąd na dobre.
Jake nic nie powiedział, podejrzewał jednak, że również w tym względzie czeka Lisę
rozczarowanie. Nathan, znudzony kochanką, ją także chyba zamierzał oszukać.
– Napijesz się? – Pokręcił przecząco głową. – No to mów: dlaczego Nathan cię tu
przysłał? I dlaczego wcześniej się ze mną nie skontaktowałeś, skoro cię o to prosił?
– To... przez tę katastrofę. Straciłem pamięć.
– Nie gadaj.
– To prawda – zaręczył pospiesznie, widząc jej zdumienie. – Nawet Caitlin nie wiedziała,
kim jestem naprawdę. Ciągle myśli, że ja to Nathan. Odzyskałem pamięć dopiero kilka dni
temu.
– Ale to wciąż mi nie wyjaśnia, dlaczego właśnie ty miałeś lecieć do Londynu. Ej –
zawahała się – wiesz w ogóle, po co Nathan był w Nowym Jorku?
– Chodzi ci o te narkotyki? – zaryzykował i jej mina powiedziała mu, że się nie mylił.
Wiedziała o narkotykach, ale czy wiedziała też, że nie było ich w walizce? Postanowił
blefować dalej: – Pewnie też jesteś wściekła, że przepadły.
– Ja to ja, ale Carl. Ten się dopiero wścieka. Myślałam najpierw, że to może dlatego
Nathan przysyła cię do mnie. Mój szef trochę go nie onieśmiela.
– Twój szef?
– Aha. Nate nie mówił ci, że pracuję w klubie u Carla? To ja wpadłam na pomysł, żeby
użyć Nathana jako kuriera – pochwaliła się. – Kto by podejrzewał uczciwego biznesmena, no
nie?
Zastanowiły go te słowa. A więc Nathan nie jest ofiarą szantażysty, który chce odebrać
swój dług. Współpracuje z nimi regularnie.
Postanowił upewnić się, czy ma rację.
– Trzeba się tylko przyzwyczaić – powiedział, żeby sprowokować ją do wyznań. – Z
początku się trochę bałem. Nie mam jeszcze doświadczenia Nathana.
– E, zrobił to przedtem tylko raz – powiedziała Lisa, potwierdzając jego podejrzenia. –
Wtedy wszystko poszło jak z płatka, tak jak zapewniał Carl. Nathan nie miał wielkiej ochoty,
ale było dla czego ryzykować. Jakie mamy inne szanse, żeby się zejść i żyć przyzwoicie?
– A co, zamierza rozwieść się z Caitlin? – Obawiał się, czy nie wypytuje zbyt
natarczywie, ale Lisa odpowiadała ochoczo i szczerze.
– No chyba! – zapewniła skwapliwie, lecz zaraz na jej czole pojawiła się zmarszczka. –
Zresztą zależy, jak Carl się teraz zachowa.
Na wieść o straconych narkotykach, dokończył Jake w duchu. Jeśli on nie zabrał ich ze
sobą do Londynu, to gdzie, u licha, teraz były? Czy miał je brat? Zamierzał z nimi zniknąć?
Ale jak? Posługując się jego paszportem? Mało prawdopodobne. Musiał wiedzieć, że Jake
zgłosiłby się w takim wypadku na policję. Jaką więc, do cholery, rolę miał odegrać w planie
swego kochanego braciszka?
Wspominając teraz tamtą rozmowę, Jake zaczynał rozumieć całą tę historię. Wszystko
musiało zacząć się od tego, że Matthew Webster zorientował się, dlaczego Nathan ożenił się z
jego córką, i do czego zmierza żądny pieniędzy zięć. Przejął się tym i ze zgryzoty
rozchorował, a wtedy Nathan, sfrustrowany brakiem sukcesów, a co za tym idzie – dochodów
na miarę swych wybujałych oczekiwań, uznał, że los mu sprzyja, i wdał się w interesy z
Walkerem. Jakie to były interesy, Jake nie wiedział jeszcze dokładnie, w każdym razie
chodziło o narkotyki.
Jednak Matthew musiał wywęszyć jakąś lewiznę, bo utarł nosa Nathanowi i przeniósł
swoje łaski na nieślubnego syna, którego nie uznawał przez całe lata, a któremu zaufał, gdy
nie miał innego wyjścia. Oczywiście pojawienie się Marshalla O’Briena rozwścieczyło tylko
Nathana i pchnęło go do podjęcia drastycznych kroków. Efektem tych właśnie kroków była
cała ta sytuacja, w której znalazł się on, Jake, jego bratbliźniak.
Teraz już domyślał się, jaka rola miała przypaść mu w tej sztuce. Wiedział dość o
kontrakcie kolumbijskim, Lisie Abbott, zamianie paszportów i trefnej walizce, by zrozumieć
zasady gry, w której mieli być sami przegrani, a tylko jeden zwycięzca – Nathan Wolfe. Plan
miał się obrócić i przeciwko Walkerowi, i przeciwko Websterowi, nie mówiąc już o
ubocznych ofiarach całej operacji, takich jak on, Caitlin, Lisa i wielu innych.
Zacisnął mocniej dłonie na kierownicy. Teraz musiał tylko odnaleźć Nathana i liczył, że
Jacob mu w tym pomoże.
Rozdział 23
Caitlin siedziała przy kasie, usiłując uporać się z rachunkami. Ponieważ Janie poszła po
zakupy i zostawiła ją samą, zamierzała skorzystać z chwili ciszy i uzupełnić księgowe
zaległości. Bez skutku. Za każdym razem wychodziły jej inne sumy.
Gdyby nie zaprzątały jej bez reszty myśli o Nathanie, być może wyszłoby coś z tych
rozpaczliwych arytmetycznych potyczek. Jakże jednak mogła mieć spokojną głowę, skoro
człowiek, którego kochała, był oddalony od niej o tysiące kilometrów? Gdyby wiedziała, że
jest cały i zdrowy, gdyby miała pewność, że jego podróż ma jakiś sens, mogłaby odetchnąć z
ulgą. Ale nie, targały nią tak sprzeczne odczucia i tak wielkie lęki, że chodziła niemal
półprzytomna z obawy.
Najbardziej obawiała się tego, że wróci innym człowiekiem niż wyjechał. Już zresztą
zmienił się przed samym wyjazdem. Może coś zaczął sobie przypominać? Może przypomniał
sobie Lisę Abbott?
Uniesiona zazdrością, nierozważnie wykrzyczała imię tamtej ostatniego wieczoru. A
Nathana bardzo ono zainteresowało.
Na wszelki wypadek sprawdziła, czy nie polecieli razem. Wiedząc, że linie lotnicze nie
podają nigdy nazwisk pasażerów, zadzwoniła na lotnisko i podała się za Lisę, pełną obaw, czy
jej rezerwacja na poranny lot do Stanów nie została anulowana. Żadnej Abbott nie było
jednak na liście.
Pozostawało teraz tylko wierzyć, iż Nathan poleciał do Stanów, by rzeczywiście, jak
twierdził, szukać swoich korzeni. Chciał odnaleźć swoją tożsamość, a w tym mógł mu pomóc
tylko ojciec.
O przyszłości wolała nie myśleć. Miała niejasne obawy, że nic już nie będzie takie, jak
przedtem. Oczywiście nie takie, jak przed wypadkiem (do tamtego koszmaru nie chciała
wracać nawet myślą), ale takie, jak z owego pięknego snu ostatnich dni, który skończył się,
ledwie zdążył się zacząć.
Usłyszała, że drzwi sklepu otwierają się, i podniosła wzrok znad ksiąg. Zamiast
oczekiwanej Janie zobaczyła klientkę, która, sądząc po wyglądzie, nie była chyba koneserką
antyków. Mocno umalowana blondynka około czterdziestki, ubrana zdecydowanie zbyt
młodzieńczo jak na swój wiek, podeszła wprost do kasy i stanęła twarzą w twarz z Caitlin.
– W czym mogę pani pomóc?
– W niczym. Chyba żeby samej sobie – odparła kobieta, taksując Caitlin nieprzychylnym
spojrzeniem.
– Słucham panią?
– O, jaka uprzejma. Dokładnie taka, jak sobie wyobrażałam. Woda z mlekiem, sama
niewinność i ani trochę ikry.
Caitlin zamrugała nerwowo powiekami.
– Proszę posłuchać, pani...
– Abbott. Mówi pani coś to nazwisko? Znajoma Nathana.
A więc to ona! Lisa Abbott. Kochanka Nathana, dla której wystawił na szwank swoje
małżeństwo. Dlaczego nie wywarła na Caitlin większego wrażenia?
– Oczywiście, pani Abbott – powiedziała uprzejmie. – To miło, że pani do nas zajrzała.
Zmęczyło już panią wydzwanianie do Nathana? Obawiam się, że tu go pani nie znajdzie.
– Nie szukam go wcale – odparła Lisa z przekąsem. – Sukinsyn nadal jest w Stanach,
wiem o tym. Chciałabym tylko wiedzieć, co pani zamierza. Nadal sypiać z jego bratem, by
wszystko zostało w rodzinie?
Modliła się, by jej ojca nie było w biurze i żeby nie musiała mu się tłumaczyć ze swojej
wizyty. Chciała się widzieć tylko z Marshallem.
– Przykro mi, pana Webstera nie ma, a pani na pewno prywatnie, do ojca? – rozproszyła
jej obawy recepcjonistka, stawiając jednocześnie w niezręcznej sytuacji. W obecnym stanie
ducha Caitlin nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć.
– Kate? Caitlin? – usłyszała nagle za plecami głos O’Briena.
Odwróciła się ku niemu. Widocznie przed chwilą wszedł do budynku, zapewne wracał z
lunchu. Zastanawiała się gorączkowo, co ma mu powiedzieć. Przecież nie dość, że się nie
znali, to jeszcze on doskonale zdawał sobie sprawę, że córka szefa go nie lubi i uważa za
intruza.
– Witaj, Marshall. Ojca podobno nie ma w biurze...
– Ano, nie. Chciałaś się z nim widzieć?
– Tak... i nie. Mógłbyś poświęcić mi kilka minut? – zapytała po chwili wahania.
– Ja? – W jego głosie zabrzmiało zdumienie. – Ależ naturalnie. Może... przejdziemy do
mojego pokoju?
Wzruszyła ramionami.
– Wszystko jedno. Gdzie ci wygodniej. Popatrzył na nią, zdjęty niepokojem. Coś w jej
spojrzeniu i jej głosie mówiło mu, że nie jest to zwykła wizyta.
– Chodźmy zatem do sali konferencyjnej. Tam nikt nie będzie nam przeszkadzał –
powiedział, prowadząc ją do okazałego wnętrza z długim, masywnym stołem, wokół którego
stały krzesła obite czerwoną skórą.
– Napijesz się kawy? – zapytał, zamykając drzwi.
– Nie, nie teraz. Bardzo tu gorąco. – Widząc jego zdziwioną minę, uświadomiła sobie, że
to pewnie ona, od chwili rozmowy z Lisa Abbott, znajduje się w jakimś chorobliwym,
podgorączkowym stanie.
– Coś się stało? – zatroskał się, gdy zaczęła nerwowo chodzić po sali. – Mogę otworzyć
okno, ale...
– Czy... – przerwała mu i natychmiast zamilkła. – Czy wiesz, że Nathan miał... a może
wciąż ma... przyjaciółkę?
– Przyjaciółkę?
– Nooo... kobietę – ciągnęła zakłopotana. – Kochankę. Wszystko jedno, jak to nazwiemy.
Wiedziałeś?
– A ty? – odpowiedział pytaniem. Caitlin westchnęła – Tak, wiedziałam. Dzisiaj do mnie
przyszła. Wczoraj... miała gościa.
– Nathan.
– I ja tak przypuszczałam. – Po tych słowach, nie mogąc dłużej znieść napięcia, opadła na
krzesło i wybuchnęła płaczem. Przez chwilę nieporadnie szukała w kieszeniach chusteczki,
wreszcie Marshall wsunął jej w dłoń swoją.
Czekał chwilę, aż się uspokoi, wstrzymując się od pytań, jak zawsze cierpliwy i
opanowany. Jego spokój udzielał się jej, dawał poczucie bezpieczeństwa. Caitlin zaczynała
widzieć w nim przyjaciela, na którym można polegać. Choćby za to powinna być wdzięczna
Nathanowi. Nie, nie Nathanowi – Jake’owi.
Wreszcie się opanowała, otarła ostatnie łzy i już miała oddać mu chusteczkę, gdy się
zreflektowała, że nie może jej zwrócić w takim stanie. Zmięła materiał w dłoni.
– Potem ci oddam – chlipnęła. – Przepraszam, zwykle nie robię takich scen.
– Wszystko w porządku. Możesz mówić?
– Tak – zapewniła go energicznie. – Muszę z kimś porozmawiać albo zwariuję. Ta
kobieta, Lisa Abbott, powiedziała mi, że Nathan to nie Nathan. Przyznał się jej, że jest jego
bratem-bliźniakiem i że zamiast niego miał lecieć do Londynu.
– To oznaczałoby, że odzyskał pamięć – powiedział Marshall. – Wierzysz jej?
– Nie wiem, ale dlaczego miałabym nie wierzyć? – odpowiedziała niejasno. – Dlaczego
ona miałaby kłamać? Chociaż z drugiej strony Nathan zawsze twierdził, że jest jedynakiem.
Może on kłamał?
– W każdym razie wiele by to wyjaśniało.
– Właśnie. Mówiła też, że Nathan chciał ją wyprowadzić w pole, ale nic z tego nie
zrozumiałam. Sądzisz, że znalazł sobie inną?
– Nie wiem. Gdzie w takim razie on jest? I dlaczego ten człowiek podawał się za niego
przez ostatnie trzy tygodnie?
– Ponieważ wierzył, że jest Nathanem – powiedziała drżącym tonem. – On nie mógłby
czegoś takiego udawać.
– A jednak zataił przed nami fakt, że odzyskał pamięć. Dlaczego?
– Nie wiem. To jakiś koszmar. Marshall pokręcił głową.
– Zacznijmy od początku, dobrze? Po co właściwie ta kobieta do ciebie przyszła?
– Cóż, wydaje się rozsierdzona na Nathana. Chciała się dowiedzieć, gdzie on jest.
Twierdziła, że... Jake jakoby odwiedził ją z polecenia brata, ale że ona w to nie wierzy.
Uważa, że Nathan zostawił ją na lodzie. Rozumiesz coś z tego?
– Wiedziała o amnezji?
– Nie, on jej dopiero powiedział. Ten drugi, Jake. Wcześniej o niczym nie miała pojęcia.
Myślała, że Nathan jej unika, bo katastrofa przekreśliła interes, który planowali.
– Jaki interes?
– Ten, w którym, jak twierdzi, została oszukana. Nie wdawała się w szczegóły. Mówiła
też, że planowali z Nathanem duży zarobek i wspólną przyszłość. Myślała, że będzie to dla
mnie straszna wiadomość.
– A nie była?
– Nie. – Caitlin schyliła głowę. – Gdyby ta kobieta wiedziała, od jak dawna chciałam
rozwodu...
– Mów dalej. Powiedziała, co to za zarobek, w jaki sposób Nathan chce zabezpieczyć
finansowo tę ich wspólną przyszłość?
– Nie. Przypuszczam, że liczył na pomoc swego ojca. Miał się z nim widzieć.
– Wiesz to od niego?
– Tak, ale wiem też, że ostatecznie się z nim nie widział. Musiał spodziewać się jakichś
innych pieniędzy. Tata nie płacił mu chyba zbyt wiele.
– To prawda. Powinnaś jednak wiedzieć, Kąty, że Matthew dlatego mnie zatrudnił, że
twój mąż regularnie defraudował pieniądze naszej firmy.
Caitlin spojrzała na niego zdumiona.
– Dlaczego ojciec nic mi nie powiedział?
– A dlaczego ty nie powiedziałaś mu, że chcesz rozwodu? Obydwoje mimo woli
pomogliście Nathanowi w jego oszustwach. Wszystko zaczęło się razem z chorobą twojego
ojca, choć on już wcześniej musiał coś podejrzewać. W każdym razie, gdy leżał w szpitalu,
twój mąż omal nie doprowadził do upadku całego przedsiębiorstwa.
– O Boże...
– Nie sądzę, byś chciała znać wszystkie detale. Dość, że Nathan podpisywał wszelkie
umowy, jeśli kontrahenci gotowi byli mu to wynagrodzić. Inaczej mówiąc, część pieniędzy
płynęła prosto do jego kieszeni. Jeszcze inaczej: brał łapówki. No a najgorszy był ten kontrakt
w Kolumbii. To pachnie ciężkim kryminałem. Lewe faktury, brudna forsa, tajne konto w
Bogocie...
Caitlin pobladła.
– Wiedziałam, że musiał być jakiś powód odsunięcia Nathana.
– Tak. I wtedy pojawiłem się ja. Twój ojciec potrzebował kogoś, komu mógłby zaufać.
– Tobie ufał?
– Jak własnym grzechom.
– Dziwne określenie.
– Dziwna sytuacja – skorygował Marshall.
– Skąd wiedział, że go nie zawiedziesz?
– Powiedzmy, że dobiliśmy targu.
– Nie rozumiem – zaoponowała Caitlin. – Gdzie cię znalazł? Nie pracowałeś przecież
wcześniej dla naszej firmy.
Marshall przez chwilę miał taki wyraz twarzy, jakby chciał wyznać jej wszystkie sekrety,
ale szybko wrócił do bieżących spraw.
– Mniejsza z tym. Tak czy inaczej, miałem pilnować Nathana. Matthew był przekonany,
że wystarczająco się zabezpieczył, ale się mylił. No i dobiła nas ta sprawa kolumbijskiego
kontraktu. Nathan sprzeniewierzył ogromne fundusze związane z budową tamtejszej tamy.
Dopiero teraz zaczynamy dochodzić całej prawdy. Być może dlatego wolał zniknąć.
– Myślisz, że w ogóle nie zamierzał wrócić? – zapytała z niedowierzaniem Caitlin.
– Bardzo możliwe. Podstawił na swoje miejsce brata. Ciekawe, jak go przekonał? Na
dwóch to niewielka suma.
– Jak niewielka? Marshall zawahał się.
– Mniej więcej pół miliona.
– Dla niektórych oznaczałoby to fortunę.
– To samo mówi twój ojciec, ale moim zdaniem Nathan miał znacznie większe apetyty. I
swoje plany. Deponował pieniądze w Kolumbii, gdzie kwitnie produkcja narkotyków. To jest
jakiś trop. Poważny trop.
– Podejrzewasz, że był zamieszany w przemyt narkotyków? – Caitlin osłupiała na
moment.
– Wiem, trzeba być głupcem albo straceńcem, a jednak ludzie codziennie szmuglują biały
proszek. Niczego nie można wykluczyć. Także tego, że wplątał w to brata.
– Nie!
Myśl, że Jake miałby być uwikłany w brudne afery Nathana, była dla Caitlin nieznośna.
Powtarzała sobie, że to wykluczone, niemożliwe. A jednak podróżował przecież z paszportem
brata...
Marshall przyglądał się jej ze współczuciem. Co myślał? Widział ją przecież jeszcze
niedawno szczęśliwą w towarzystwie Jake’a. Wiedział, że dzieliła z nim sypialnię w domu
rodziców.
– Dlaczego zaprzeczasz z takim przekonaniem?
– Nie uwierzę nigdy, że Jake byłby zdolny do czegoś podobnego.
– Ja też nie – zgodził się Marshall – ale nie nasuwa mi się inne wytłumaczenie. Jedno jest
pewne: nikt nie mógł przewidzieć, że samolot runie na ziemię przy starcie. W ten sposób
znowu wracamy do pytania, gdzie ukrywa się Nathan.
Caitlin wstała nerwowo i podeszła do okna.
– Niewiele mnie to obchodzi. Może to szalone, ale chciałam wierzyć, że ten człowiek jest
Nathanem, moim mężem. Akceptowałam wszystkie jego zachowania, choć były tak inne... I
właśnie dlatego, że były tak inne – poprawiła się natychmiast.
– Wiem, co masz na myśli. Mnie też ujął. Nie pozostaje nam nic innego, jak z nim
porozmawiać.
– Nie porozmawiamy z nim, Marshall. Dziś rano wyleciał do Nowego Jorku. Szukać
swoich korzeni.
– Cholera!
Nigdy dotąd nie słyszała, by Marshall klął. Dzisiaj po raz pierwszy w jej obecności stracił
panowanie nad sobą, ale nie mogła go za to winić. Musiał czuć się tak samo zdradzony i
oszukany jak ona.
– Uniosłem się, przepraszam, ale czy zdajesz sobie sprawę, że możemy nigdy więcej ich
nie zobaczyć? I Jake’a, i Nathana? No i Lisy Abbott. Powiedział ci, dokąd jedzie?
– Do Prescott, swojego rodzinnego miasta. Tam mieszka jego ojciec. Poznałam go po
wypadku. Zdawał się bardzo stropiony, gdy zobaczył Nathana, czyli Jake’a, w szpitalu. Teraz
wiem, że mógł rozpoznać, z którym z synów ma do czynienia. Możemy do niego pojechać.
– Świetny pomysł – podekscytował się Marshall. – Ale to ja pojadę do Prescott, a ty
opowiesz ojcu, gdzie jestem. Może nie obniży mi poborów, jeśli dowie się, co zrobiłem.
Caitlin spojrzała na niego z wyrzutem.
– Chyba żartujesz. Jeśli ktoś pojedzie do Prescott, to ja. Ja jestem jego żoną, tak mi się w
każdym razie zdawało, a ty spróbujesz wyjaśnić wszystko ojcu.
Rozdział 24
Klnąc paskudnie pod nosem, Nathan wprowadził samochód do szopy. Miał za sobą
ciężką podróż, tym cięższą, że skończyła się katastrofą. Zrazu zamierzał lecieć samolotem i
teraz żałował, że nie podjął takiej decyzji. Gdyby tak zrobił, wścibski portier w domu Jake’a
nie wiedziałby, kiedy wyszedł z mieszkania brata.
W dodatku musiał się natknąć na Fletcha Connora, i to wtedy, gdy już wydawało mu się,
że wszystko poszło gładko. Taki był z siebie zadowolony, kiedy wmówił portierowi przy
wejściu, że zostawił klucze w biurze i że nie może dostać się do domu. Staruszek uwierzył w
jego bajkę, wpuścił do mieszkania, zapytał nawet o zdrowie i czy udała się podróż. Nathan
odetchnął z ulgą, bo wszystko szło jak z płatka, i właśnie wtedy stanął oko w oko z Fletchem.
Stary czekał na niego w mieszkaniu! Nie wiadomo, jak się tam dostał, w każdym razie portier
nie uprzedził go ani słowem o jego obecności.
Connor rzucił się na Nathana, doskoczył do niego jak wściekły kundel i oskarżył o to, że
on, Nathan, podszywa się pod Jake’a. Nie chciał słuchać żadnych wyjaśnień, nie pozwolił
dojść do słowa. Wykrzykiwał tylko prosto w twarz, że brat chciał sprzątnąć brata, i tym
podobne brednie.
Nathan westchnął ciężko na wspomnienie tego spotkania. Zamknął drzwi szopy i powlókł
się do domu. Wyprawa do Pine Bay okazała się niewypałem. Nie mógł jednak tkwić w tym
cholernym Prescott w nieskończoność, musiał szukać wyjścia z sytuacji. Cholera, Jacob
doprowadzał go do szaleństwa, ale może powinien posłuchać jego przestróg. Ostrzegał przed
Connorem i miał rację. Ojczym Jake’a potrafiłby wystraszyć najodważniejszego. Kiedy natarł
z obłędem w oczach, Nathan musiał się bronić...
Nie chciał, ma się rozumieć, zrobić mu żadnej krzywdy, ale stary wpadł w taką furię, że
trzeba było użyć pięści. Grzmotnął go między oczy, a Fletch, zamiast się bronić, padł jak
worek kartofli. Pieskie szczęście, nie było nad czym rozmyślać. Teraz Fletch Connor leżał
martwy w salonie Jake’a, ale to na szczęście nie jego zmartwienie. Gdy go znajdą, Jake
będzie pierwszym podejrzanym.
Nathan skrzywił się. Znowu wszystko ułożyło się na przekór. Skąd mógł wiedzieć, że tak
łatwo zadać śmiertelny cios? Chciał natychmiast uciekać, ale zdrowy rozsądek mówił mu, że
lepiej zaczekać do zmroku. Spędził więc kilka przerażających godzin z trupem, usunął
wszystkie odciski palców, wreszcie wydostał się z domu przez patio, by stromym zboczem
wyjść poza teren kondominium. A że zostawił otwarte drzwi na taras? Tym więcej śladów, w
których będzie gubić się policja.
W Prescott było znacznie chłodniej niż w Pine Bay. Pomyślał, że niedługo zacznie świtać,
jechał w końcu całą noc. Nacisnął dzwonek, nie oczekując rychłej reakcji. Pewnie ojciec
twardo śpi i trzeba będzie trochę podzwonić. Oparł palec o przycisk, głowę o drzwi. Ku
swemu zdziwieniu niemal natychmiast usłyszał odgłos otwieranych zamków.
W progu nie ujrzał jednak Jacoba.
Drzwi otworzył Jake.
Otworzył, chwycił go mocno za koszulę i wciągnął do środka.
– Powitać marnotrawnego – wycedził przez zęby. – Skąd ja wiedziałem, gdzie cię
szukać? Co, Fletch cię przegonił?
Nathan przełknął ślinę, uspokoił oddech. Musiał myśleć nad każdym ruchem, każdym
słowem. Jake, póki co, nic nie wiedział. Nie mógł wiedzieć, że jego ojczym nie żyje, bo
pewnie nie zdążył jeszcze być w swoim mieszkaniu. Na pewno przyjechał do Prescott prosto
z lotniska.
– Fletch? A co mi do Fletcha? – warknął. – Po co miałbym spotykać się z tym starym
głupcem? I kim ty niby jesteś, że wypytujesz mnie, gdzie byłem? Co, może się martwisz? Ty
o mnie? To ja czekałem tygodniami, aż skretyniałemu bratu wróci rozum.
– Nie straciłem rozumu. – Jake zacisnął szczęki ze złości, oczy mu pociemniały. – Nie
chcę bawić się w rozmówki, Nate. Mówmy krótko i konkretnie. Wiedziałeś, że mogłem
wpaść, prawda? Tego zapewne chciałeś. Skończyłyby się wszystkie twoje kłopoty. No,
prawie wszystkie...
– Nie bądź głupcem!
– Nie jestem głupcem – powiedział Jake, patrząc na brata z pogardą. – To tobie brakuje
rozumu. A teraz mów, gdzie byłeś? Rozprowadzałeś towar?
Nathan zbladł gwałtownie. Do tego momentu sądził, że jest przygotowany na każdy
zarzut, jaki usłyszy od Jake’a. Każdy, ale nie ten. Oskarżenie, które właśnie padło, było
niebezpiecznie bliskie prawdy. Na jego twarzy odmalowała się konsternacja. Zastanawiał się,
ile mógł wyjawić bratu ojciec. Czy podzielił się swoimi domysłami na temat planów syna?
Nie, na pewno nie!
Wciągnął głęboko powietrze do płuc. Spokojnie, Jake na pewno tylko blefuje.
– Posłuchaj...
– To ty posłuchaj, idioto! – krzyknął Jake i ścisnął mu szyję ramieniem. Wolną ręką
wykręcił bratu ramię na plecach i przycisnął go do ściany. – Ty draniu! – powtarzał. – Ty
cholerny, samolubny idioto! Coś ty zrobił? Powinienem skręcić ci kark!
Nathan jęknął, omal nie zaczął wyć z bólu. Pot wystąpił mu na czoło.
– Jake...
– Wszystko zaplanowałeś, prawda? Wysłałeś mnie do Londynu, wiedząc, że w tej
walizce nie ma żadnej kokainy...
– Nie...
– Co znaczy, nie? Nathan przełknął ślinę.
– Skąd możesz wiedzieć, że w walizce nie było kokainy? Masz dowód? Chyba że ojciec
kłamał i nie wszystkie bagaże spłonęły w katastrofie.
– Nie kłamał.
– Więc jak...
– Nie sądzisz chyba, że zabrałem tę walizkę, nie sprawdziwszy, co w nie jest? – prychnął
Jake. – Znając ciebie, mogłem się spodziewać nawet bomby. Jesteś tak głupi, że wszystko jest
możliwe.
– Aha, dałbym ci walizkę z bombą. – Nathan spojrzał na brata tak, jakby ten stracił nagle
przytomność umysłu.
Jego zaprzeczenia nie zwiodły jednak Jake’a.
– Są inne sposoby, nie tylko bomby, nieprawdaż? – zapytał ponuro. – Miałeś nadzieję, że
Walker rozprawi się ze mną, myśląc, że ma do czynienia z tobą, tak? Że zrobi to i dopiero
później zacznie zadawać sobie pytania?
– O czym ty mówisz, Jake... – Nathan szukał gorączkowo jakiegoś argumentu, którego
mógłby użyć we własnej obronie. Najwyraźniej nie docenił brata. Teraz mógł tylko
dziękować Bogu, że ukrył kokainę w bezpiecznym miejscu. Jake nie mógł wiedzieć, co było
w walizce, ani że on zamierzał go wrobić w przemyt. – To wszystko nie tak, Jake –
wymamrotał w końcu. – Naoglądałeś się, do jasnej cholery, filmów, czy co? No, puść mnie,
bo nie mogę oddychać. Nic ci nie powiem, kiedy łamiesz mi ręce.
Jake zwolnił nieco uścisk, by brat mógł zaczerpnąć powietrza.
– Dałem ci nie tę walizkę – powiedział słabo Nathan. – Miałem narkotyki, to fakt, ale...
– Jesteś kłamcą, ale nie aż takim głupcem. Jeśli masz odrobinę rozumu, mów prawdę, bo
stracę cierpliwość. Wiesz, że nie będę cię oszczędzał...
Nathan oddychał ciężko.
– I co wtedy? Zabijesz mnie? – jęknął z bólu, czując, że Jake mocniej wykręca mu rękę. –
Na litość boską, Jake, jestem twoim bratem! Bliźniakiem! Należy mi się chyba odrobina
szacunku!
– Za to, że wystawiłeś mnie do odstrzału?
– Skąd mogłem wiedzieć, co się stanie?
– No właśnie. To nie daje mi spokoju. Co chciałeś przez to zyskać? Mów, była w tej
walizce kokaina, czy nie było?
– Niebyło.
Coraz bardziej bał się, że Jake przejrzy jego plany i naprawdę skręci mu kark. Cholerny
braciszek miał trochę zbyt duże doświadczenie w tych sprawach. Jako obrońca z urzędu
ciągle stykał się z handlarzami narkotyków.
– No więc jak to było naprawdę?
– Mówię przecież...
– Nie pierwszy raz szmuglowałeś towar. Okłamałeś mnie, Nate.
– Skąd to wiesz?
– Rozmawiałem z Lisa. Była wyjątkowo rozmowna. Powiedziała mi o Walkerze. Myślę,
że on też cię szukał. Ciągle szuka. Mówiła o Południowej Ameryce, o proszku, o wszystkim...
Spieprzyłeś swoje życie, stary, a teraz chcesz spieprzyć moje.
Nathan pokręcił głową, chwytając się najprostszego wybiegu.
– Lisa kłamie...
– Ty jeszcze bardziej.
A niech to szlag, niezły kanał, myślał Nathan, coraz bardziej przerażony wszystkim tym,
co słyszał z ust brata. Zawsze miał Jake’a za popychadło, za mięczaka gotowego zrobić
wszystko, byle tylko wzmocnić jakieś pieprzone rodzinne więzy. Dlatego właśnie myślał, że
będzie mógł go wykorzystać dla swoich celów. Ale Jake’a nie był taki głupi, niestety.
– Jake? Co się tu dzieje? – jego uszu doszedł głos Jacoba.
Odwrócił z trudem głowę i spojrzał na schodzącą po schodach postać jak na swego
wybawiciela. Wydał z siebie żałosny jęk, chcąc dać ojcu do zrozumienia, jak bardzo jest
maltretowany.
– Puść go. – Jacob mówił niskim, spokojnym głosem. – Puść – powtórzył.
Udało się? Nathan ucieszył się przez chwilę. Staruszkowi zrobiło się żal biednego synka i
swym ojcowskim autorytetem nakaże Jake’owi dać mu spokój? A Jake – taki rodzinny i
zawsze posłuszny – na pewno posłucha. Zaśmiał się szyderczo w duchu.
Ale Jake najwyraźniej nie zamierzał słuchać ojca. Ścisnął Nathana jeszcze mocniej.
– Powiedziałem, żebyś go puścił...
Wreszcie Jake zwolnił nieco uścisk i Nathan mógł po raz pierwszy od paru minut
zaczerpnąć więcej powietrza. Oparł się o ścianę, podniósł znużony wzrok i... niemal zemdlał
ze strachu.
Ojciec trzymał w dłoni pistolet.
Spokojnie, przecież nie mierzy do niego, pocieszył się po chwili. Więc do kogo, do
Jake’a?
Roześmiał się bezgłośnie. Była to stara broń, jeszcze z czasów służby Jacoba w wojsku.
Na pewno nikt nie strzelał z tego gnata od kilkudziesięciu lat, ale Jake był najwyraźniej
przekonany, że nadal jest sprawna.
Kpiąc w duchu z naiwności brata, wdzięczny był ojcu za wybawienie. Rozprostował
obolałą rękę i w myślach pogratulował sobie wygranej.
– Zechcecie mi powiedzieć, co się tutaj dzieje? Jacob spojrzał na Nathana, a ten,
rozumiejąc, że to jeszcze nie koniec rozgrywki, przyłożył dłoń do obolałego gardła, jakby
chciał pokazać, kto tu naprawdę jest poszkodowany i jak bardzo.
– Dzięki Bogu, że zszedłeś w porę, tato. Jake chyba zwariował. Oskarża mnie o jakieś
matactwa, gada od rzeczy. Nie wiem, o co mu chodzi. Jak znam życie, to chce po prostu
pieniędzy.
– Ty sukin...
Jake rzuciłby się znowu na brata, ale Jacob uniósł ostrzegawczo pistolet.
– Zostaw go w spokoju – nakazał i Jake, o dziwo, usłuchał ojca. – Będziesz miał szansę
opowiedzieć własną wersję tej historii.
Nathan spoglądał na obu, zdumiony tą nagłą zmianą własnego statusu. Co się dzieje? Nie
jest już głównym oskarżonym? Dlaczego ojciec go broni? Powinien przecież być wściekły, że
syn zniknął, nie mówiąc, dokąd się wybiera. Czyżby teraz oboje mieli sądzić Jake’a?
– Widzisz, tato? – jęknął żałośnie, jakby chciał ostatecznie przeciągnąć go na swoją
stronę. – Ostrzegałem cię zawsze, że Jake wcale nie jest taki niewinny.
Jacob zmarszczył czoło.
– Mam więc w nim widzieć twojego wspólnika?
– Wiem – Nathan spuścił oczy, udając skruszonego. – Nie spodziewam się wcale, że mi
uwierzysz. Jake zawsze był twoim ulubieńcem.
– Mów – przynaglił ojciec. – Wróciłeś tutaj, żeby się z nim spotkać, tak? Wiedziałeś, że
czeka na ciebie?
– Tak, spodziewałem się, że go znajdę – skłamał Nathan, bardziej już pewny siebie, gdy
wyczuł, że ojciec skłonny jest mu wierzyć. Spojrzał na brata i przybrał pełen wzgardy ton: –
Chciałem mu powiedzieć, że zawsze spłacam swoje długi.
– Ja też – szarpnął się Jake, ale ojciec interweniował raz jeszcze.
– Jake! Przyjdzie twoja kolej! Powiadasz więc – znów zwrócił się do Nathana – że
ułożyliście to wszystko między sobą?
– Mniej więcej – przytaknął Nathan z żałosnym westchnieniem. – Dlatego nie chciałem
nic ci mówić. Może zrobisz coś, żeby Jake zaczął zachowywać się rozsądnie? Najpierw sam
mnie namawia do przekrętów, a potem się ciska.
Ojciec skrzywił się tylko na te słowa. Oparł się o ścianę. Wyglądał tak, jakby nagle
postarzał się o całe lata.
– Och, Nathanie – jęknął – a więc ty naprawdę upadłeś aż tak nisko? Kłamiesz – podszedł
do niego i spojrzał mu prosto w oczy. Kłamiesz – powtórzył mocniejszym głosem, od którego
Nathanowi zrobiło się zimno. – Całe życie kłamałeś. Jake opowiedział mi o twoich planach.
Nie mieściło mi się w głowie, że gotów byłeś zabić rodzonego brata, ale to prawda. Jesteś
kłamcą, wiem o tym, wróciłeś tu wyłącznie po to, by ratować własną skórę.
Nathan spojrzał na niego wściekłym wzrokiem.
– Aha, rozumiem, teraz trzymasz jego stronę. Jemu wierzysz. Zatruł ci umysł, ojcze, a ty
obracasz się przeciwko mnie. Wspaniale, rodzony ojciec nie chce wysłuchać syna, którego
sam wychował...
– Tak, wychowałem cię i wstydzę się teraz i za siebie, i za ciebie. Wstydzę się, bo byłeś
samolubnym dzieckiem, a wyrosłeś na samolubnego człowieka. Marny ze mnie ojciec, skoro
dotąd nie zrozumiałem, jaki jesteś.
Marny ojciec wychował marnego syna, chciwego, słabego... Myślałeś, że ujdzie ci
wszystko na sucho. Byłeś gotów posłać własnego brata do więzienia, byle tylko samemu
umknąć odpowiedzialności.
– Do więzienia? – Jake, który patrzył w milczeniu na tę scenę, ożywił się nagle Jacob
jednak nie odrywał oczu od Nathana.
– Kiedy wyjechałeś, miałem czas, żeby zastanowić się nad wszystkim. Jestem pewien, że
ukryłeś gdzieś narkotyki, które Jake miał przewieźć do Londynu. Wyjechałeś wczoraj, żeby
odzyskać je i ukryć, prawda? – Machnął ręką. – Zresztą teraz to i tak nieważne. Ważne jest to,
dlaczego chciałeś wplątać we wszystko brata. Mam nadzieję, że potrafisz mi to wyjaśnić –
przerwał na moment, ale zanim Nathan miał czas powiedzieć cokolwiek, mówił dalej: – Jake
powiedział mi, że w walizce nie było kokainy. Ja jednak jestem pewien, że była. Niewiele,
tyle, żeby policja mogła go aresztować.
– Jesteś pewien? – zapytał Jake, a Nathan rzucił mu nerwowe spojrzenie.
– Tak – ciągnął ojciec, nie odrywając wzroku od Nathana. – To jedyne wyjaśnienie. Była
dobrze schowana, żebyś nie mógł nic podejrzewać. Policja miała aresztować cię na Heathrow.
– Niewierze...
– Bo to jakaś bzdura! – zawołał Nathan, spoglądając na brata, jakby szukał u niego
wsparcia. – Chyba zaczynasz mieć kłopoty z myśleniem, staruszku. Po co miałbym to robić?
– No właśnie. Po co? – powtórzył Jacob. – I mnie się to z początku wydawało
niedorzeczne. Ale potem zrozumiałem. Ty miałbyś spokój, bo twoi wspólnicy sądziliby, że
Nathan Wolfe siedzi w więzieniu. A zamiast ciebie siedziałby Jake. Bo Jake na pewno by się
nie wywinął. Gdyby zaczął wyjaśniać, kim jest naprawdę, dopiero by się zaplątał. Policja
byłaby przekonana, że posługuje się twym paszportem, bo ma coś na sumieniu. Był przecież
notowany.
– Jak to notowany? – wykrzyknął Nathan z udanym oburzeniem, lecz doskonale wiedział,
o czym mówi ojciec. Właśnie na to liczył w swoim rozumowaniu. Jake po powrocie z
Wietnamu brał przecież narkotyki, nikt by więc nie uwierzył, gdyby zaczął mówić, że ta
kokaina w jego walizce to przypadek.
Popatrzył teraz na twarze ojca i brata. A więc wiedzieli już wszystko. Nie było sensu
dłużej kłamać. Jedyne, co mógł teraz zrobić, to nakłonić ich jakoś, żeby milczeli. Nakłonić
choćby szantażem.
– Rzeczywiście – przyznał z niepewnym uśmiechem. – Zostawiłem trochę kokainy w
jednej z książek, która była w walizce. Nieźle obmyślane, prawda?
– Powiedz, Nathan – Jake pokręcił głową z rezygnacją – czy nie pomyślałeś, jakie
nieszczęście sprowadzisz na mnie, jaki ból sprawisz ojcu, żonie, Websterowi?
– Dobra, dobra... Powiedzcie lepiej, co macie zamiar zrobić. Wszyscy jesteśmy
jednakowo zamieszani. Jedziemy na jednym wózku. Jesteśmy rodziną, pamiętajcie o tym.
– Wolelibyśmy zapomnieć – odparł Jacob, a Nathan poczuł przez chwilę żal. Wierzył
dotąd, że ojciec zawsze, choćby nie wiem co, będzie go kochał..
– Muszę się napić – powiedział, przesuwając dłonią po spierzchniętych wargach.
Spostrzegł, że ręka mu drży, więc schował ją do kieszeni. Spojrzał na brata. – Napij się i ty,
jeśli masz ochotę. Musimy się razem zastanowić...
– Stój w miejscu, Nathan!
Popatrzył na ojca z niedowierzaniem. Jacob celował prosto w niego, a jego oczy były
szare z wściekłości. Chryste, stary naprawdę zwariował! Może nastraszyć Jake’a tym
zardzewiałym gnatem, ale nie jego. Na dowód, że nie traktuje pogróżek ojca poważnie, ruszył
w stronę gabinetu.
– Tobie też mówił, że nie pije? – zwrócił się ze swadą do Jake’a, choć nie czuł się pewnie
z bronią wycelowaną w plecy. – Nie wierz mu. Trzyma zawsze butelkę whisky w swoim
biurku. To stary hipokryta.
Nagle rozległ się strzał. Kula świsnęła mu koło ramienia i utkwiła we framudze. Uskoczył
za drzwi i spoconymi palcami chciał namacać kontakt, żeby zgasić światło, ale nie zdążył.
Oboje, ojciec i Jake, doskoczyli do niego i odcięli mu drogę ucieczki.
Jake był zdumiony tak samo jak on, widział to w jego oczach. Chyba też nie sądził, że
Jacob może użyć broni, i nie wierzył, że pistolet jest nabity.
Popatrzył na tę dwójkę oskarżycielskim wzrokiem.
– Oszaleliście?! Co za diabeł w was wstąpił? Chcesz się ćwiczyć w strzelaniu – natarł na
ojca – to znajdź sobie inny cel!
Zamiast odpowiedzieć, Jacob podniósł broń i strzelił ponownie. Tym razem kula poszła
rykoszetem, tuż obok głowy Nathana, i utkwiła w boazerii. Z rozłupanej deski posypały się
drzazgi we wszystkich kierunkach. Jedna wbiła się nawet w jego szyję i przez jedną okropną
chwilę zdawało mu się, że został ranny.
– Co ty wyprawiasz?! – krzyknął pełnym histerii głosem, gdy dotknął rany i zobaczył
krew na palcach.
– Chciałem ci dowieść, że nie muszę ćwiczyć się w strzelaniu – odparł Jacob. – Nie
ryzykuj, synu. Potrafię być okrutny.
– Jake, na litość boską, powstrzymaj go! Zrób coś! On naprawdę zwariował! Nie chcesz
chyba, żeby mnie zabił!
Jake zawahał się. Nathan widział wyraźnie niepewność w jego oczach.
– Odłóż pistolet, tato – poprosił wreszcie, a Nathan, korzystając z chwili nieuwagi,
przyskoczył do ojca i obalił go bez trudu na podłogę.
Jacob upadł, pociągając za sobą syna, ale nie wypuścił broni. Padł kolejny strzał, kula
świsnęła w stronę kominka. Cholera, następna będzie dla niego, jeśli nie zejdzie z linii ognia!
Szarpnął się, lecz Jacob trzymał go mocno. Chryste, nie! – pomyślał z przerażeniem, widząc
kościsty palec na spuście pistoletu. Zaniknął oczy...
I wtedy zdarzył się cud. Jake skoczył między ojca a brata w tym samym momencie, w
którym rozległ się strzał. Nathan wyrwał się z ojcowskiego uścisku i przypadł do ziemi,
chowając głowę za biurko. Widział, jak Jake chwyta ojca za przegub, słyszał huk kolejnego
wystrzału.
A potem zaległa cisza.
Przez moment wydawało mu się, że może on sam już nie żyje i dlatego nic nie słyszy. W
tej samej chwili doszło jednak do niego głośne zawodzenie, straszny, mrożący krew w żyłach
odgłos.
To ojciec. Jęczał w rozpaczy i powtarzał bez końca imię swego syna...
Boże, stary zabił Jake’a! Jeszcze chwila, a zabije i jego! Spocony ze strachu, wychylił
głowę z ukrycia i natychmiast ją cofnął. Było tak, jak się spodziewał: kula dosięgła jego brata.
Leżał teraz bez ruchu na podłodze, a obok niego klęczał nieprzytomny z bólu Jacob.
Nathan przełknął z trudem ślinę, w uszach mu szumiało. Otarł spocone ręce o marynarkę,
rozmazując własną krew, którą wciąż miał na palcach. Nie chcąc słyszeć zawodzeń starego
ojca, przyłożył dłonie do uszu. Nie ma co płakać, stary, myślał, nie trzeba było chwytać za
pistolet...
Pistolet!
Przywarł mocniej plecami do biurka. No właśnie, gdzie jest pistolet? Musi go znaleźć. To
jego jedyna szansa.
Ponownie wychylił głowę z ukrycia.
Tak jak myślał, broń leżała na podłodze.
Powoli, bardzo powoli i niemal bezszelestnie zaczął czołgać się po dywanie. Jacob wciąż
tkwił przy zwłokach, odwrócony do niego tyłem. Wyciągnął rękę. Jeszcze kawałek. Wreszcie
palce dotknęły chłodnego metalu. Udało się!
Poderwał się gwałtownie na równe nogi. Nie przypuszczał nawet, jakie poczucie siły i
władzy może dać człowiekowi posiadanie broni. Czuł się teraz niemal nieśmiertelny i
niezwyciężony. Wycelował pistolet w Jacoba. Stary zabił Jake’a i powinien sam umrzeć, ale
on, Nathan, nie mógł przecież zastrzelić własnego ojca z zimną krwią. Powinien coś
powiedzieć, coś zrobić, wzniecić jakoś w sobie gniew i agresję.
Stary podniósł się z klęczek i Nathana znów na moment zdjęła zgroza. Ojciec odwrócił
się i patrzył teraz na niego pustymi, niewidzącymi oczami.
– Powinienem ci podziękować – zaczął Nathan. – Wyświadczyłeś mi wielką przysługę, że
sam sprzątnąłeś tego sukinsyna.
Z gardła Jacoba dobył się nieludzki ryk.
– Nie zbliżaj się – ostrzegł go Nathan i cofnął się odruchowo. Boże, daj mi siłę, żebym
zdołał to zrobić, modlił się w duchu. – Nie podchodź, nie chcę cię zabić...
Jacob zdawał się nie słyszeć. Zrobił krok, potem następny, potem jeszcze jeden. Za
plecami Nathana był już tylko regał z książkami i żadnej drogi odwrotu. Zamknął oczy i
pociągnął za spust.
Rozległ się suchy trzask.
Jeden, potem drugi.
Ciało ojca upadło na ziemię.
Gdy otworzył oczy, zobaczył Jacoba leżącego przy kominku. Z jego głowy spływała na
podłogę strużka krwi. Nie wiedział, czy ojciec żyje, czy nie. Wpatrywał się chwilę z
niedowierzaniem w pistolet, wreszcie wyjął magazynek.
Był pusty.
Był pusty, bo Jacob zużył wcześniej wszystkie naboje.
Odłożył pistolet i zbliżył się do leżącego ciała. Przemógł się i dotknął je ostrożnie, ale nie
wyczuł pulsu. Czy Jacob zginął tak jak Fletch, uderzając przy upadku w głowę? Wszystko
jedno. Ważne, że już nigdy nie będzie mu groził i się go czepiał.
Zerknął w stronę brata i na widok rany w czaszce natychmiast odwrócił wzrok.
Próbował myśleć, ale w głowie czuł tylko przeraźliwą pustkę. Co robić? Kto uwierzy w
jego historię?
Najlepiej wiać stąd czym prędzej. Ucieknie, zostawi ciała, a ci, którzy je odnajdą, z
pewnością uznają, że to Jake zabił ojca, a potem sam się zastrzelił. Byle tylko nie znaleźli ich
za szybko, bo jakiś konował gotów jeszcze dowieść, że to Jake umarł pierwszy, i całą
hipotezę wezmą diabli.
Cholera, najlepiej byłoby spalić tę ruderę. Tak, puści z dymem tartak, chałupę i cały ten
bajzel. Zatrze ślady, a odszkodowanie – jego odszkodowanie – będzie wyższe niż spadek.
Rozdział 25
Jake ocknął się z bólem głowy. Czuł swąd dymu i woń nafty. Jak po katastrofie samolotu.
Przez chwilę leżał sparaliżowany przerażeniem. Był ranny, ciężko ranny. Krwawił. Tym
razem jednak pamiętał wszystko. Słyszał trzaskanie płomieni, czuł żar. Wokół niego kłębił się
dym, gęstniał, narastał. Dom stał w ogniu, ale pożar nie ogarnął jeszcze gabinetu.
Osłabiony, uniósł się z trudem i rozejrzał półprzytomnie wokół siebie. Zobaczył Jacoba.
Strużkę krwi koło skroni. Dotknął zimnego policzka. Ojciec nie żył.
Jake’a ogarnęła najpierw bezradność, potem odrętwienie, wreszcie niedowierzanie i
rozpacz. Nie przypuszczał, że śmierć tego człowieka może tak bardzo nim wstrząsnąć.
Poderwał się na nogi, słysząc, że z sufitu odrywa się pierwsza trawiona pożarem deska.
Wiedział, że musi uciekać. Nie mógł jednak zostawić Jacoba. Zbierając siły, chwycił ciało
ojca pod ramiona i pociągnął je ku wyjściu.
Był już przy drzwiach, gdy usłyszał nerwowe kroki w korytarzu. Czyżby Nathan? Czyżby
źle go ocenił?
Czyżby to nie on podłożył ogień? Dym w holu był tak gęsty, że Jake nie mógł nic
dostrzec. Schody już się paliły, zaczynały zajmować się ściany.
Raptem w rozbłysku ognia rozpoznał znajomą twarz. Dotknął ramienia brata.
– Jezu! – krzyknął tamten. – Myślałem, że nie żyjesz!
Caitlin pierwsza dostrzegła unoszący się nad tartakiem dym. Przylecieli tu z Anglii
poprzedniego dnia, ale Marshall uparł się, że stosowniej będzie odwiedzić starego Wolfe’a
rano. Gdy ujrzała bijące w niebo kłęby, zaczęła ponaglać Marshalla, by jechał szybciej, on
zaś, równie zatroskany jak ona, zwolnił zamiast przyspieszyć i sięgnął po komórkowy telefon.
Niepotrzebnie, bo chwilę potem minął ich pędzący na syrenie radiowóz. Ktoś wezwał
pomoc przed nimi.
Gdy dojechali na miejsce, policja blokowała już podwórze.
– Cofnąć się! – krzyknął któryś z funkcjonariuszy, ale Caitlin nie posłuchała. Cały dom
stał w płomieniach, a przecież w środku mógł być Jake. Na Boga, gdzie jest straż pożarna?
– Ktoś tam jest! – zawołał przerażony Marshall, wskazując na jedno z okien na parterze. –
Widziałem ruch. Jestem pewien... – Spojrzał na dwóch stojących obok policjantów. – Musimy
coś zrobić.
– Nic nie da się zrobić, dopóki nie przyjedzie straż – odparł jeden z policjantów. – Aitken,
wywołaj ich przez radio, dobra? Powinni już tu być, do cholery! Ejże, proszę pani, niech pani
wraca! – krzyknął, gdy zobaczył, że stojąca do tej pory obok niego kobieta zaczyna biec w
stronę domu. – Słyszy mnie pani? Stać! Nie możemy tam pani puścić!!!
Caitlin nie zwracała uwagi na wołania. Ona też widziała niewyraźną postać wśród kłębów
dymu. Może to był Jake, a może ktoś inny. Ktokolwiek to był, musiała mu pomóc.
Marshall wyprzedził ją, gdy była już przy ganku.
– Nie wchodź! – krzyknął i odepchnął ją do tyłu, w kierunku policjantów, który pobiegli
za nimi. – Niech pan ją zatrzyma! – zawołał jeszcze, po czym wyjął chustkę, zasłonił nią
twarz i wskoczył w gęsty dym.
– Pieprzony bohater! – zaklął jeden z policjantów.
– Pilnuj jej, Aitken, idę za nim!
– Niech pan mnie puści! – szarpnęła się Caitlin.
– Muszę im pomóc!
– Nic pani nie zrobi! – odparł Aitken i wskazał na szopę koło domu, która zajęła się
właśnie ogniem.
– Ogień się rozprzestrzenia. Uważajcie, chłopaki! – rzucił w stronę czarnej ściany dymu.
W tej samej chwili rozległ się odgłos syreny.
– Dzięki Bogu – policjant westchnął i uspokoił się nieco. – Puszczę panią, ale niech pani
obieca, że zostawi wszystko tym, którzy najlepiej wiedzą, co robić, zgoda?
– Och... – Nic nie odpowiedziała, ale kiedy Aitkin zwolnił uścisk, stała już spokojnie.
Patrzyła w płomienie, zaciskała pięści niemal do bólu i modliła się w duchu, by mogła jeszcze
zobaczyć Jake’a żywego.
Jeszcze zanim strażacy zdążyli dobiec na miejsce akcji, ujrzała wyłaniające się z dymu
osmolone postacie. Marshalla rozpoznała natychmiast po chustce, którą nadal przysłaniał
twarz, policjanci byli znacznie wyżsi i bardziej postawni, więc ich też zidentyfikowała – ale
dwóch pozostałych mężczyzn jeszcze nie. Widziała tylko, że Marshall szarpie się z jednym z
nich, który najwyraźniej ma ochotę wracać w płomienie. Drugi przebiegł kilka kroków,
krztusząc się dymem, zatoczył i upadł.
Caitlin rzuciła się ku niemu, ale uprzedzili ją strażacy. Kilku szukało hydrantu, jeden
podbiegł do leżącego mężczyzny, inni otoczyli dwóch kolejnych. Słyszała, jak pytają, czy
ktoś jeszcze został w domu.
– Tak... ale chyba... nie żyje – usłyszała głos jednego z nich. – W głębi domu... – zakasłał.
– Przy oknie... Traficie... ?
Wstrzymała oddech. Głos był zmieniony, chrapliwy, ale rozpoznała go od razu. To był
głos Nathana. A może Jake’a?
– W głębi domu? – upewnił się jeden ze strażaków.
– Tak – potwierdził Marshall i pociągnął kaszlącego pogorzelca w stronę Caitlin.
Mężczyzna wyglądał strasznie: twarz miał zalaną krwią, jego dłonie były czarne, ubranie
nadpalone na całym ciele.
A jednak wiedziała, kto się do niej zbliża.
Nathan. To on.
A jeśli to on, to ten, który leżał na ziemi, był...
– Och, Boże! – jęknęła i ukryła twarz w dłoniach.
– Cat! – wychrypiał Marshall. – Pomóż mi, on zaraz upadnie...
Wspólnie odciągnęli Nathana dalej od ognia. Był tak wyczerpany, że pozwalał traktować
się jak worek kartofli.
– Posłuchaj, Cat – Marshall dyszał ciężko – to jakiś koszmar... Jake przekonywał
Nathana... żeby pomógł mu wyciągnąć z domu ojca... Ale ten sam chciał się ratować. Gadał
policjantom, że to Jake podłożył ogień... nie sądzę. Jake jest ciężko ranny... O, cholera... –
Poparzony mężczyzna osunął się i upadł na ścieżkę, nim zdążyli go podtrzymać. – Widzisz? –
Marshall natychmiast nachylił się nad rannym. Odetchnął głębiej, uwolniony od ciężaru,
który dźwigał do tej pory. – Jest bardzo osłabiony. Stracił wiele krwi.
– Kto stracił... ? Jake? Czy to Jake? – zapytała niespokojnie. – Skąd wiesz...
– To on chciał wracać w płomienie. Nathan ratował tylko własną skórę. Chciał biec do
policjantów, żeby powiedzieć im, że ojciec postrzelił Jake’a, a potem... Nieważne. Dla mnie
wszystko, co powie Nathan Wolfe, będzie kłamstwem.
Caitlin uklękła obok rannego mężczyzny. Dotknęła jego policzka bezradnym gestem. A
więc żyje. Bogu dzięki, żyje, myślała, ale nie czuła jeszcze ulgi. Gdyby tylko zechciał
otworzyć oczy, popatrzeć na nią, upewnić ją, że wszystko w porządku... Rana na głowie
ciągle krwawiła, brudne, okopcone ubranie było miejscami zwęglone. Boże, gdyby Marshall
nie interweniował w porę...
Nagle uniósł powieki, spojrzał na nią i dźwignął się, żeby usiąść.
– Jak się czujesz? – spytała. – Poczekaj. – Przytrzymała go delikatnie. W oddali słychać
już było syreny ambulansu – Nie wiem. Tam jest twój mąż, Kate. Ja jestem Jake.
– Wiem. Marshall też wie. Och, Jake, przepraszam. ..
– Ty przepraszasz?
Chciała uśmiechnąć się do niego, lecz nagle dobiegł ich głośny krzyk protestu, więc
podniosła wzrok, by zobaczyć, co się stało. Jake również się szarpnął, usiadł z wysiłkiem i oto
oboje patrzyli teraz, jak Nathan, zostawiony na moment sam sobie, zaczyna biec chwiejnym
krokiem ku płonącej szopie. Kilku strażaków rzuciło się za nim, ale był już zbyt daleko, by go
pochwycić.
– Nathan!!! – zawołał z wysiłkiem Jake, ale brat nie miał szans usłyszeć czegokolwiek
poprzez huk buzującego ognia i trzask łamiących się belek. A może usłyszał to wołanie brata-
bliźniaka, bo przez moment zatrzymał się, by chwilę później potrząsnąć tylko głową niczym
człowiek, który nie może się obudzić ze złego snu.
I wtedy właśnie widzieli go po raz ostatni. Zniknął w kłębach dymu i zaraz potem
powietrzem wstrząsnęła potężna eksplozja. Posypały się kawałki desek i metalu, wszyscy
przycisnęli głowy do ziemi, po czym zaległa cisza.
– Cholera, w środku musiał być samochód – usłyszała Caitlin głos któregoś ze strażaków.
– Widocznie chciał go wyprowadzić. Zwariował? Nie miał przecież najmniejszej szansy.
Rozdział 26
Jake, śmiertelnie znużony litanią nieszczęść, z którą miał codziennie do czynienia w
swojej pracy, wracał o wiosennym zmierzchu do domu. Zdjął marynarkę, rozluźnił kołnierzyk
koszuli.
Lubił tę porę roku, porę odradzania się przyrody, porę kwitnienia drzew, kiedy zima się
kończy (o ile w Północnej Karolinie w ogóle można mówić o zimie), zaś do letnich upałów
jeszcze daleko.
Tego roku było jednak inaczej. Tym razem niczego nie oczekiwał i nie czuł zwykłego
optymizmu. Nie cieszyła go nawet perspektywa usamodzielnienia się i awansu na kolejny
szczebel w adwokackiej karierze. Propozycja zostania wspólnikiem Dane’a Mereditha,
wziętego w okolicy mecenasa mającego bogatą klientelę, jeszcze kilka miesięcy temu bardzo
by go uradowała, teraz jednak nie cieszył się, bo nie wiedział, czego tak naprawdę chce od
życia.
Do niedawna był pewien, że pragnie pozostać w Pine Bay, tu pracować i służyć swoimi
talentami współobywatelom. Nie znaczy to, że był pozbawiony ambicji, już raczej – że nie
dążył za wszelką cenę do bogactwa i że dobrze się czuł otoczony ludźmi, których znał od
dziecka.
Westchnął. Wiedział doskonale, że stan ducha, w jakim się znalazł, nie wynika jedynie z
tego, że pół roku temu stracił ojca i brata.
Podjechał pod dom, w którym mieszkał, i siedział bez ruchu w samochodzie, z dłońmi
opartymi o kierownicę. Patrzył tępo w ocean, a żałosne okrzyki ptaków krążących nad
wydmami dobrze współgrały z jego melancholijnym nastrojem.
Caitlin, jęknął w duchu, powiedz mi, co mam czynić. Co mam czynić, na Boga?
Nie chciał wracać do mieszkania, w którym czekał na niego Fletch. Lubił tego drania i
ucieszył się, kiedy staruszek wyszedł ze szpitala po wylewie, ale nie zawsze miał ochotę
słuchać jego narzekań.
Wylew był oczywiście jedną z wielu spraw, do których przyłożył swą rękę Nathan. Z
relacji ojczyma Jake wiedział tylko tyle, że brat włamał się tu pod jego nieobecność i ku
swemu zaskoczeniu zastał w nim Fletcha. Stary nie wdawał się w detale, ale Jake był pewien,
że musiała ogarnąć go wtedy prawdziwa furia. Wiedział przecież wcześniej od Jacoba, że
jego pasierb wpadł przez brata w jakieś tarapaty, a że nigdy Nathanowi nie ufał, to od razu się
domyślił, że do Pine Bay sprowadzają go niecne motywy.
Nathan nie miał prawa go uderzyć, nawet jeśli Fletch sam sprowokował cios. Powinien
był wiedzieć, że ma przed sobą człowieka starego, zniedołężniałego, chorego, nawet jeśli ten
nadal wyglądał groźnie.
Jake uśmiechnął się do siebie. Nigdy nie sądził, że będzie kiedykolwiek winny
wdzięczność staremu portierowi. Miał go zawsze za wścibskiego i uciążliwego plotkarza, a
jednak to on zauważył otwarte drzwi od mieszkania Jake’a. Bez jego szybkiej interwencji
Fletch nie zostałby zabrany w porę do szpitala i zapewne by umarł. Ciekawe, czy Nathan
zadzwoniłby na pogotowie, gdyby wiedział, że Fletch stracił tylko przytomność. Cóż, nikt już
się nigdy nie dowie...
Podobnie jak nikt się nigdy nie dowie, co tak naprawdę stało się w Prescott tamtej
pamiętnej nocy przed świtem. Wszystko to było bardzo dziwne. Ocknął się obok martwego
ojca w płonącym domu. Sam został postrzelony w głowę i tylko cudem uniknął śmierci.
Później widział śmierć brata ginącego od eksplozji.
Przygotowaniem dwóch pogrzebów zajął się sam, wiedząc, że tego właśnie życzyłby
sobie ojciec. W końcu był jedynym członkiem rodziny, który pozostał przy życiu.
A potem nie uronił ani jednej łzy w kościele i na cmentarzu. Pamiętał jednak dobrze, że
nie było mu obojętne to, co się stało. Długo nie mógł wtedy zmrużyć oka i męczył się przez
kilka kolejnych nocy. Sen wrócił dopiero, gdy pogrzebał swoich bliskich.
Rodzice Caitlin nie przyjechali na pogrzeb swego zięcia. Przysłali kondolencje pocztą. I
nic dziwnego, zważywszy stan zdrowia Matthew Webstera i zalecenia lekarzy, by za wszelką
cenę unikać długich podróży, a przede wszystkim gwałtownych emocji i wstrząsów.
Jake westchnął, oparł brodę na kierownicy. Co myślała Caitlin o tym wszystkim? Musiała
być zaszokowana tragiczną śmiercią męża, niezależnie od tego, co myślała o nim przedtem.
Ale potem, kiedy pierwszy szok minął, czy wybaczyła Jake’owi jego zachowanie, czy też
uważała że ją uwiódł, zawiódł i oszukał?
Nie znał odpowiedzi na te pytania. Rozmawiał wprawdzie potem jeszcze raz z
Marshallem i mógł próbować od niego dowiedzieć się czegoś na ten temat, ale rozmowa nie
kleiła im się zbytnio. Rzecz jasna, z winy Jake’a, który wiedział, iż tamten domyśla się afery
z narkotykami, a nie chciał oskarżać nie żyjącego brata, ani zdradzać jego brudnych sekretów.
Tylko tak mógł uszanować pamięć ojca.
Niepokojące myśli na temat Caitlin nie przestawały go jednak dręczyć. Czuł się
współwinny jej nieszczęść. On przeszedł piekło, a ona? Czy z nią łagodniej obszedł się los?
Był bliski załamania, a kiedy kilka dni po odlocie Caitlin do Anglii zadzwoniła z Pine
Bay Loretta, jego sekretarka, i przekazała mu, że jest podejrzany o próbę zabójstwa Fletcha
Connora, załamał się ostatecznie. Okazało się, że miejscowe władze poszukują go od kilku
dni, bowiem w jego mieszkaniu odnaleziono nieprzytomnego Fletcha, a on, jego pasierb i
właściciel apartamentu, jest pierwszym podejrzanym. Portier przysięgał, że kilka godzin
wcześniej wpuszczał Jake’a do mieszkania, bo ten nie miał przy sobie kluczy, wystawiono
więc nakaz aresztowania i Jake’owi groził proces. Dopiero gdy Fletch odzyskał przytomność i
złożył zeznania, wycofano niesłuszne zarzuty.
O tym wszystkim Jake nie miał oczywiście pojęcia. Siedział w Prescott i załatwiał
formalności związane ze spuścizną po ojcu, chciał bowiem, by połowa spadku, ta, do której
prawa miał Nathan, przypadła Caitlin. On sam dla siebie nie chciał nic i oddał swoją połowę
miastu Prescott, choć nie sądził, by miał kiedykolwiek tu wrócić.
Telefon od Loretty, a potem wizyta policji, to były dwie ostatnie krople, które przelały
czarę goryczy. Jake tak się załamał, że następne półtora miesiąca spędził w różnych
szpitalach.
Gdy wrócił później do domu, przez kilka tygodni pielęgnował go Fletch, który
zaskakująco szybko wrócił do zdrowia i był teraz jedyną osobą nieobojętną na jego los. Jake
pogodził się nawet z tym, że w całym domu poniewierają się puste butelki i że mieszkanie
śmierdzi tanimi papierosami. Caitlin nie odzywała się, ale też nie oczekiwał od niej żadnych
wiadomości.
Do pracy wrócił po Bożym Narodzeniu. Myślał jakiś czas, czy nie wyjechać z Pine Bay
na dobre, w końcu z jego kwalifikacjami wszędzie dostałby pracę, w głębi duszy wiedział
jednak, że tego nie zrobi. Chciał być blisko Fletcha.
Gdy wspominał teraz to wszystko, na jego twarzy pojawił się bolesny grymas. Tutaj mógł
sobie na to pozwolić. W domu chciał być wesoły i pogodny, żeby nie martwić Fletcha i nie
dawać mu powodów do przypuszczeń, że wciąż nie doszedł do siebie po wypadkach ostatniej
jesieni.
Staruszek nie mógł mu pomóc. Nie znał Caitlin, a Jake nigdy nie śmiał mu o niej
powiedzieć. Ani o niej, ani o tym, że kocha wdowę po swoim bracie. Kocha bez pamięci...
Wysiadł z samochodu, zabrał służbowe papiery, przewiesił przez ramię marynarkę i
ruszył do mieszkania.
Fletch czekał już na niego, ostatnio jak zwykle pogodny i pełen werwy.
– Przepraszam, tato. Zasiedziałem się trochę. Ten cholerny handlarz amfetaminą
kompletnie nie rozumie, że... – przerwał w pół słowa, widząc, że z fotela podnosi się na jego
widok wysoka, ciemnowłosa kobieta.
Boże wszechmocny!
Caitlin!
Rozdział 27
Serce waliło jej jak oszalałe, czuła krople potu spływające po plecach. On jest tutaj,
mówiła sobie w duchu. Powinna się opanować. Tak długo czekała na ten moment, że nie
wolno jej teraz nic zepsuć. Od tygodni, od miesięcy nie myślała o niczym innym.
– Witaj – powiedziała niepewnie, a Fletch pchnął syna w jej stronę.
– Caitlin, co za niespodzianka. Powinnaś była zawiadomić nas, że przyjeżdżasz – odparł
po chwili tonem, w którym dało się słyszeć nieznośne napięcie.
Caitlin? Zaniepokoiła się. Caitlin, nie Kate?
Czy powinna odczytać to jako znak, że ich kontakty mają mieć teraz oficjalny charakter?
Czy słusznie się domyślała, dlaczego nie wsiadł do tej pory w samolot i nie poleciał do niej,
do Anglii?
– No dobrze, ja będę się zbierał – odezwał się Fletch, przerywając niezręczną ciszę.
– Nie – zaoponował Jake. – Nie musisz wychodzić. To, co pani Wolfe ma do
powiedzenia, nie zajmie nam wiele czasu. Poczekaj, potem zamówimy pizzę.
– E, gadanie. Nic tu po mnie, starym chłopie. Porozmawiajcie sobie spokojnie. Jutro się
zobaczymy.
Jake zacisnął usta, ale nie mówiąc nic więcej, odprowadził staruszka do drzwi.
– Czy Fletch zaproponował ci drinka? – zapytał po powrocie. – Napijesz się czegoś?
– Nie, nic nie chcę. Wiedziałam... że będziesz zaskoczony moją wizytą. Co u ciebie?
Zamiast odpowiedzieć, podszedł do lodówki, wyjął sobie piwo i usiadł z butelką w
drugim fotelu. Pociągnął długi łyk, spojrzał na swego gościa, ale w dalszym ciągu milczał,
jakby nie wiedział, kto ma zacząć tę rozmowę.
– No dobrze, mów, co cię sprowadza – powiedział wreszcie, gdy straciła już nadzieję, że
kiedykolwiek się odezwie. – Cieszę się, że cię widzę, ale nie wiem, czy ta wizyta to dobry
pomysł. Twój ojciec na pewno nie byłby zadowolony.
– Wie, że tu jestem, a co do zasadności mojej wizyty... to zależy od ciebie. Jeśli tego
chcesz, wyjadę. Nie zamierzam więcej mieszać się w twoje życie bez pozwolenia.
Jake zatrzymał butelkę w połowie drogi do ust.
– Myślałem, że to ja mieszałem się w twoje. – Spojrzał na nią poważnie. – Nie ty
ponosisz winę za to, co się stało. Plan Nathana był szalony, ale byłaś tylko jego żoną, a nie
wspólniczką.
– Pomimo to...
– Daj spokój. Jeśli przyjechałaś tu, żeby coś wyjaśniać, to niepotrzebnie. Wszystko za
nami.
– Nie – zaczęła – nie przyjechałam rozmawiać o tym, co się stało. Raczej o tym, co
dalej... – zawahała się, a w jego sercu zabłysła nikła nadzieja. – Twój adwokat napisał, że
należy mi się połowa spadku po ojcu Nathana...
– Ach, tak – Jake poczuł, że ogarnia go rozczarowanie.
– ... i że to ty wskazałeś mnie jako spadkobierczynię. Skontaktowałam się z nim. To on
podał mi twój adres. Wcześniej go nie znałam. Nie podałeś mi go.
Jake popatrzył na nią z napięciem.
– Więc ty... – zaczął, nie wierząc jeszcze, że to, co podpowiada mu serce, może być
prawdą – więc ty sama mnie odnalazłaś i przyjechałaś tu tylko po to, żeby mnie zobaczyć?
Boże, a ja myślałem... – Przeczesał nerwowo włosy palcami. – A więc nie wiesz, co tu się
działo.
Caitlin podniosła się z kanapy i położyła dłoń na jego dłoni.
– Czego nie wiem, Jake? Co się tu działo? Wiem tylko o tym, co robił Nathan. Marshall
rozmawiał z Lisa. Udało mu się ustalić prawdę. Ojciec chciał się dowiedzieć, gdzie są
zdefraudowane przez Nathana pieniądze... Jak widzisz, wiem dość dużo. Ale to nieważne. To
już mamy za sobą, sam powiedziałeś.
– Och, Kate, a więc przyjechałaś tu dla mnie? – Wreszcie w to uwierzył. Jego oczy
rozbłysły, wyciągnął dłoń i musnął delikatnie opuszkiem palca jej policzek.
Caitlin na moment zabrakło tchu.
– A po cóż by innego? – odparła z niepewnym jeszcze uśmiechem.
– Rzeczywiście. Po cóż by innego... – powtórzył cicho i położył dłoń na jej karku.
Przyciągnął ją do siebie, a wtedy wszystko wokół zawirowało i przestało się liczyć. Cały
świat stał się dla Caitlin namiętnym, gorącym pocałunkiem, który Jake wycisnął na jej
wargach.
– Musimy porozmawiać – powiedział, odrywając się od jej ust. Spojrzał na nią poważnie.
– Musisz wiedzieć o kilku sprawach. Na przykład o tym, co przydarzyło się Fletchowi.
– Co mu się stało?
– Nathan o mało go nie zabił. Pewnie myślał, że zabił.
Caitlin zrobiło się niedobrze na wspomnienie męża.
– Kiedy to się stało?
– Wtedy, kiedy wróciłem z Londynu do Stanów. Przyjechał tutaj i zastał w mieszkaniu
Fletcha. Ten zaczął go oskarżać, wywiązała się bójka...
– Między Nathanem i Fletchem? – zapytała z niedowierzaniem.
– Owszem. Nie myśl jednak, że była to nierówna walka. Swego czasu Fletch był niezłym
zabijaką. Pamiętam jeszcze jego razy.
– Wiem. Wspominałeś o tym, kiedy cierpiałeś na amnezję.
– No widzisz, takich rzeczy się nie zapomina – uśmiechnął się na wspomnienie rozmowy
w samolocie. – Bił, bo nie mógł wybaczyć matce tego, co zrobiła.
– Miała romans z Jacobem, twoim ojcem?
– Powiedzmy. W każdym razie nie myślała mieć z nim dzieci. Miała już cztery córki,
moje siostry... Zaraz po urodzeniu Jacob adoptował Nathana, sowicie wynagradzając Fletcha.
– Fletch wiedział...
– ... że nie jestem jego rodzonym synem? Początkowo nie. A potem strasznie się pieklił,
chciał nas wyrzucić z domu. Teraz wie, że go kocham. On mnie chyba też.
– I ja cię kocham, wiesz przecież, musisz wiedzieć... – Wtuliła się w jego ramiona. – Och,
Jake, dlaczego nie przyleciałeś do Anglii? Musiałeś chyba się domyślać, że ja...
Chciał zamknąć jej usta kolejnym pocałunkiem, było jednak jeszcze coś, o czym powinna
wiedzieć, zanim powie jej te najważniejsze słowa. Słowa, które tak bardzo chciał
wypowiedzieć przez ostatnie kilka tygodni...
– Poczekaj, Kate. Nie wiesz o mnie wszystkiego. Tu już nie chodzi o Nathana i o to, co
było między nami. To, co mam ci do powiedzenia, dotyczy mnie i tylko mnie. – Odetchnął
głęboko. – Mówił ci ktoś, że byłem narkomanem?
Caitlin na moment osłupiała.
– Czy Nathan o tym wiedział?
– A jakże, nie raz mi o tym przypominał.
– Nie mogę uwierzyć.
– Napełnia cię to obrzydzeniem, prawda? – w głosie Jake’a dało się słyszeć lęk. – Nie
przejmuj się, mnie też.
– Ale jak... – zaczęła. – Jeśli mi powiesz, spróbuję zrozumieć. Chcę zrozumieć. Czy
chodziło o Fletcha? O to, że twój brat wiódł lepsze życie niż ty? Dlatego zacząłeś brać?
– Och, nie – roześmiał się tylko, słysząc takie przypuszczenie. – Zacząłem po powrocie z
Wietnamu. Tego też jeszcze nie wiesz: byłem w Wietnamie.
– Byłeś za młody, żeby jechać na wojnę.
– Nie. Choć na pewno nie dość dorosły, żeby znieść to, co tam się działo.
Caitlin postąpiła krok do przodu.
– A więc nikt nie może winić cię za to, że wpadłeś w nałóg.
Jake nie był do końca przekonany, czy Caitlin naprawdę wierzy we własne słowa – Nie
masz pojęcia, w jakim byłem wtedy stanie. Gdyby nie matka i Fletch, wylądowałbym pewnie
w domu wariatów.
– Nie mów źle o sobie. Jesteś silny, ja ci pomogę...
Uśmiechnął się do niej.
– Nie trzeba. Myślisz, że w dalszym ciągu biorę? Nie, Kate, wyleczyłem się dawno temu.
Poszedłem na studia, zrobiłem dyplom, a dzisiaj jestem adwokatem i bronię smarkaczy,
którym zdaje się, że prochy to sposób na życie, jak mi wtedy.
– Przepraszam, myślałam...
– Wiem, co myślałaś, Kate. Dziękuję – powiedział miękko. – I właśnie za to cię kocham.
– Kochasz?
– Gdybym nie kochał, nie tęskniłbym za tobą tak strasznie przez cały ten czas. – Widząc,
że po policzkach Caitlin zaczynają płynąć łzy, ujął jej dłonie w swoje. Uścisnął. – Od
początku cię kochałem. Byłaś jednak żoną mojego brata. Jak ci się zdaje, jak się z tym
czułem?
– Tak jak ja. Zakochałam się w bracie mojego męża.
– Ale ty brałaś mnie za Nathana...
– Modliłam się, żebyś nim był. Ty też myślałeś, że jestem twoją żoną.
– I cierpiałem, widząc, że się mnie lękasz... – Niezdolny dłużej czekać, przyciągnął ją do
siebie. – Chodź, Kate, pokażę ci moją sypialnię. Tym razem moją prawdziwą sypialnię.
Wziął ją za rękę i poprowadził do pokoju, który w niczym nie przypominał sypialni w
Londynie. Mimo to Caitlin poczuła się w nim jak w domu – bezpieczna, spokojna, odprężona.
Patrzyła w oczy Jake’a i choć nigdy dotąd tego nie robiła, to teraz nie mogła doczekać się
chwili, kiedy sama rozbierze się przy mężczyźnie.
– Moja piękna. Nie pozwolę ci już odejść. – Nachylił się nad nią i spojrzał w jej oczy z
miłością.
– Bo nie chcę odejść.
– Czy mówiłem ci już, że cię kocham, że za tobą szaleję?
– Mówiłeś, ale chętnie posłucham raz jeszcze.
– Kochana!
Epilog
Gdy wiele godzin później Caitlin otworzyła oczy, zobaczyła Jake’a wracającego do
sypialni z butelką wina i parą kieliszków.
– Która godzina? – zapytała.
– Około północy.
– Nie wierzę. To szampan?
– Prawie. Fletch przyniósł tę butelkę, żeby uczcić moje wyjście ze szpitala, ale nie byłem
wtedy w nastroju, żeby cokolwiek świętować.
– Byłeś w szpitalu? – zaniepokoiła się Caitlin.
– Kiedy? Wiem, miałeś ranę... Czy okazała się bardzo poważna?
– Rana od kuli? – Jake posmutniał, pokręcił głową.
– Nie, to był tylko lekki postrzał, draśnięcie. Nathan próbował wyrwać ojcu jego stary
pistolet i broń wypaliła przez przypadek.
– Och, Jake!
– Wyglądało to groźnie, ale skończyło się tylko na grubszym opatrunku. – Machnął
lekceważąco ręką. – A ten szpital... Cóż, podejrzewam, że nie jestem taki twardy, za jakiego
się uważałem.
Nalał pienistego płynu do kieliszków, jeden podał Caitlin.
– No więc jakiś czas po pogrzebie – opowiadał – pojawiła się u mnie policja. Powiedzieli,
że Fletch został napadnięty, że miał wylew, że leży w szpitalu. Ty wyjechałaś już do
Londynu... To wszystko było zbyt ciężkie do zniesienia i załamało mnie ostatecznie. – Upił
łyk wina. – Dzieciuch ze mnie, prawda?
Caitlin popatrzyła na niego poważnie.
– Wcale nie dzieciuch. – Pokiwała głową. – Marshall mówił mi, że próbował z tobą
rozmawiać, ale ty byłeś dziwny, zamknięty w sobie i odprawiłeś go z kwitkiem. Nie
chciałeś...
– Wiem przerwał jej.
– Dlaczego?
– Myślałem, że nigdy cię nie zobaczę, miałem żal do wszystkiego i wszystkich.
– Jake!
– To prawda – popatrzył na nią smutno. – Zwątpiłem w naszą przyszłość. Kochałem cię,
ale nie wierzyłem, że wybaczysz mi to, przez co musiałaś przejść, także z mojego powodu.
Sądziłem, że nie mam szans, by przekonać cię, że jestem inny niż mój brat.
– Jake, gdybyś wtedy powiedział choć słowo...
– Nie miałem odwagi – szepnął. – Później, kiedy rany już się zabliźniły i znów mogłem
zacząć trzeźwo myśleć, mówiłem sobie, że gdybyś chciała mnie widzieć, napisałabyś, dałabyś
jakiś znak życia.
– Próbowałam. Szukałam cię w Prescott, jakieś dwa tygodnie po pożarze, ale przepadłeś
jak kamień w wodę. Dopiero jakiś... jak on się nazywał... Hank Grafton?
– Pracował u ojca.
– Dopiero on powiedział mi, że tam nie mieszkasz i że nie zna twojego adresu. Czekałam,
że sam się do mnie odezwiesz...
– Teraz rozumiesz, dlaczego milczałem. Jesteś pewna, że wiesz, co robisz?
– Nigdy w życiu niczego nie byłam bardziej pewna.
Jake nachylił się ku niej i przewrócił ją na poduszki.
– Uważaj, wino! – pisnęła, gdy kieliszek wypadł jej z dłoni i wylądował na podłodze.
– Do diabła z winem!
Następnego dnia Caitlin powiedziała Jake’owi, że matka wyznała jej prawdę o Marshallu.
– Wiedziałeś o tym, prawda? Marshall mówi, że od razu się domyśliłeś. Tylko ja byłam
taka naiwna.
– Po prostu niewinna i słodka – zapewnił ją Jake. – Poza tym musisz pamiętać, że mnie
spotkał w życiu podobny los.
– A czy wiesz, że ojciec miał drugi atak serca i musiał wyznaczyć swojego następcę?
– I wyznaczył Marshalla? Pokiwała głową.
– Jak to przyjęłaś?
– Ja? Zupełnie obojętnie. To samo powiedziałam Marshallowi, gdy mnie zapytał. Teraz,
kiedy na zdrowie ojca wszyscy musimy bardzo uważać, powinniśmy być mu wdzięczni, że
wziął na siebie odpowiedzialność za całą firmę. Oczywiście, sprawa wyglądałaby inaczej,
gdybym ja też była zaangażowana w interesy Webster Developments. Ale z tego
zrezygnowałam ostatecznie już dawno temu.
– Wolisz swój sklep z antykami? Caitlin zaczerwieniła się lekko.
– Nie mam już sklepu. Janie i ja postanowiłyśmy się rozstać. Ona ma nową wspólniczkę,
Delię Parish.
Zastanawiała się, czy Jake skojarzy ze sobą te dwa fakty: pierwszy – że odsprzedała swój
udział w londyńskim sklepie; i drugi – że przyjechała właśnie tutaj, do Pine Bay.
– Może tu znajdę jakąś pracę – zagadnęła nieśmiało.
– Tutaj? – zapytał obojętnym tonem. – Właśnie w Pine Bay?
– A dlaczego by nie? Moglibyśmy się widywać. Poznać lepiej. Wiesz, co mam na myśli...
– Nie wiem.
– Jak to?
– Czy sądzisz, że moglibyśmy poznać się jeszcze lepiej niż znamy się do tej pory? –
odparł miękko, a serce Caitlin zatrzepotało radośnie. – Mamy w końcu za sobą małżeński
staż.
– Nie masz więc nic przeciwko temu, żebym zaczęła rozglądać się za pracą?
Jake wzruszył ramionami.
– Sama musisz zadecydować. Powiem tylko, że jako moja żona będziesz miała duże
szanse znaleźć coś odpowiedniego.
– Twoja żona? Mówisz poważnie?
– A czy nie tego właśnie chcemy? – przekomarzał się z nią. – W każdym razie ja chcę. A
ty?