Piotr Krasko
Kiedy świat się zatrzymał
PROLOG
24 lutego 2005 r. Bratysława
To miał byd przełomowy dzieo. Na zamku w Bratysławie George W. Bush miał się spotkad
z Władimirem Putinem. Amerykaoski prezydent miał byd twardy i zdecydowany. Chciał przekonad
rosyjskiego, by nie sprzedawał Iranowi technologii nuklearnej, zaangażował się w odbudowę Iraku
i rozwiązywał problemy w swoim kraju inaczej, niż wysyłając w kolejne miejsce batalion czołgów, tak
jak miał to w zwyczaju robid w Czeczenii. Trudno było sobie wyobrazid, by na świecie mógł byd
silniejszy, bardziej wpływowy człowiek niż przywódca USA. Na dobre czy złe - jedno jego słowo mogło
zmieniad bieg wydarzeo na całym świecie. Tamtego dnia rano w Bratysławie, gdy staliśmy 20 metrów
od niego, a wszędzie pełno było agentów secret service - nikt nie miał co do tego wątpliwości. Jak się
okazało już kilka godzin później - niewiele tamtego ranka rozumieliśmy.
Kilkanaście minut po dwunastej Bush przemawiał na największym placu Bratysławy.
Tysiące ludzi miało w rękach amerykaoskie flagi i wiwatowało na jego cześd. W połowie
przemówienia zadzwonił telefon - Papież znów został przewieziony do szpitala. Mieliśmy nadad
materiał do „Wiadomości” i następnego dnia, a jeśli się uda to jeszcze tej nocy, polecied do Rzymu.
Z placu pojechaliśmy do centrum prasowego, gdzie w tłumie dziennikarzy z całego świata
obejrzeliśmy wspólną konferencję prasową Busha i Putina. Była rozczarowująca. Bush nie był dośd
stanowczy, a Putin nie chciał ustąpid w żadnej sprawie. Dowodził, że demokracja w Rosji rozwija się
w sposób wręcz modelowy, a o wolnośd prasy i prawa człowieka należy martwid się raczej
w Waszyngtonie niż w Moskwie. Mimo to mieliśmy jeszcze wtedy wrażenie, że uczestniczymy
w historycznym wydarzeniu, które na długie miesiące będzie porządkowad to, co dzieje się w polityce
światowej. Nad nami wisiały olbrzymie monitory. Na wszystkich był CNN, który relacjonował to, co
działo się w Bratysławie. Tego dnia dla Amerykanów to było centrum świata. Zapewne nie tylko dla
Amerykanów. Były to jednak ostatnie minuty, gdy tak myśleliśmy. Już w trakcie tej konferencji zaczęły
do nas docierad informacje z Rzymu, że stan Papieża jest poważniejszy, niż mogliśmy na początku
przypuszczad.
Po 21.00 kolejny telefon z Warszawy - Papież przeszedł zabieg tracheotomii. Obok mnie
stał Janek Mikruta, korespondent RMF. On też już wiedział, że ich wóz satelitarny musi niemal
natychmiast wyjechad do Rzymu. Nie wiedzieliśmy jeszcze tylko, co tak naprawdę oznacza zabieg
tracheotomii. Za kilkanaście godzin media całego świata będą prześcigały się w analizach, a lekarze
przeprowadzający takie zabiegi, staną się najbardziej przez dziennikarzy poszukiwanymi
specjalistami.
Na monitorach w centrum prasowym nie było już zdjęd z Bratysławy. Nawet amerykaoski
CNN przeniósł się do Rzymu i relacjonował to, co działo się w klinice Gemelli. Wszyscy byliśmy już
myślami tam. Nikt nie miał jednak jeszcze wtedy pojęcia, czego tak naprawdę jesteśmy i będziemy
świadkami. Wydawało się nam wtedy, że szczyt w Bratysławie to była wielka historia. Ale czy 2
kwietnia ktokolwiek pamiętał jeszcze, że Bush i Putin spotkali się tamtego dnia?
I
DZIEO PIERWSZY - DZIEO DWUDZIESTY SIÓDMY
piątek, 25 lutego - Wielka Środa, 23 marca 2005 r.
MARCIN WITAN: Następnego dnia Ty i koledzy byliście już w Rzymie.
PIOTR KRASKO: Tak, i od razu z lotniska pojechaliśmy pod poliklinikę Gemelli
.....a tam przebywał już tłum dziennikarzy...
...częśd stacji telewizyjnych miała już swoje wozy transmisyjne, naprzeciwko szpitala
stanęło całe miasto namiotów. Widok był porażający. Recepcja szpitala wypełniona była
dziennikarzami. Statywy od kamer zajmowały każdy metr wolnej powierzchni. Tam, gdzie nie było
statywów, ustawiono stoły. Przy nich dziesiątki dziennikarzy pisały coś na laptopach. Tak naprawdę
nikt nie wiedział, co się dzieje poza tym, że wczoraj Jan Paweł II przeszedł zabieg tracheotomii, że
miał kłopoty z oddychaniem i że sytuacja musiała byd poważna, skoro po dwóch tygodniach
w Watykanie zdecydowano o jego powrocie do kliniki. Nie wiedzieliśmy jednak, co to naprawdę
znaczy. Wiedzieliśmy, że zabieg był potrzebny, że z rurką tracheotomiczną można żyd i z czasem ją
wyjąd. Wtedy to było wszystko.
Po raz pierwszy widziałem ten szpital w nocy. Kilkadziesiąt potężnych lamp telewizyjnych
oświetlało teren, skąd korespondenci, mając za plecami widok na szpital, nadawali relacje niemal 24
godziny na dobę. Tam byli już wszyscy. Wszystkie stacje polskie, niemieckie, francuskie, włoskie,
amerykaoskie, brytyjskie, hiszpaoskie, południowoamerykaoskie. Wszyscy. Byli i obserwowali okna na
X piętrze.
Z mediami nie rozmawiał nikt z zespołu lekarzy, którzy opiekowali się Ojcem Świętym -
zgodnie ze zwyczajem, jedynym sposobem kontaktu z nimi była lektura oficjalnego komunikatu
opracowanego przez biuro prasowe szpitala. Kilkunastosekundowych wypowiedzi udzielali ci, którzy
w szpitalu pracowali, ale nie byli blisko Papieża.
Już wtedy zaczęły się dywagacje, jak długo Papież zostanie w szpitalu. Biuletyny lekarskie
nie nadchodziły i jedni mówili w związku z tym, że brak wiadomości to dobra wiadomośd; drudzy
natomiast, że przeciwnie, skoro nic nie wiadomo, to coś się ukrywa, jest źle, byd może wydarzyło się
najgorsze, a my nic nie wiemy...
Tak naprawdę wszyscy zastanawialiśmy się, jaka jest polityka informacyjna Watykanu. To
jest paostwo, którego nie można porównad z żadnym innym. Nigdy nie było tak dostępne dla mediów
jak za Jana Pawła II, ale i ta otwartośd ma swoje granice. Wielu z nas myślało, że Watykan lubi mied
swoje tajemnice, że to ważne dla wizerunku Stolicy Apostolskiej. Ludzie „stamtąd” zapewne tak tego
nie widzieli. Im nie chodziło o to, żeby pielęgnowad tajemnice, ale o to, że o pewnych sprawach po
prostu się nie mówi. Nie można więc było spodziewad się, że Watykan będzie informował o chorobie
Papieża - głowy paostwa tak, jak informuje się o chorobie prezydenta w paostwie demokratycznym.
A jednak codziennie rano liczyliśmy na to, że tak się stanie.
Póki co myśleliśmy, że skoro nie ma wiadomości - jest dobrze. Gdyby stan był bardzo
poważny, to byśmy się przecież o tym dowiedzieli. Chociaż, o ile dobrze pamiętam, minęło kilkanaście
dni od ostatniego ukazania się publicznie Jana XXIII do ogłoszenia wiadomości o jego śmierci. Nawet
więc po długiej „ciszy” informacyjnej mogłaby nadejśd ta najgorsza wiadomośd. Wiedzieliśmy jednak,
że Watykan po dwudziestu sześciu latach pontyfikatu Jana Pawła II jest już inny. Niezależnie od tego,
jak bardzo byśmy narzekali na brak informacji - sam Papież nigdy nie ukrywał przecież swojego
cierpienia. Fotoreporterzy zastanawiali się, czy wypada im robid zbliżenia twarzy Papieża, gdy
wyraźnie widad na niej było zmęczenie i ból. Redakcje gazet zastanawiały się, czy wypada takie
zdjęcia publikowad. Sam Papież zapewne w ogóle nie tracił czasu na to, by się nad tym zastanawiad.
Niezależnie od tego, jak się czuł - po prostu robił to, co powinien robid papież. On jeden w tej dyskusji
nie brał udziału.
Pamiętam pielgrzymkę do Lourdes, jak się okazało ostatnią zagraniczną, i jego stojącego
pomiędzy chorymi czy w hospicjum - kiedy mówił do mieszkaoców: „jestem jednym z was”...
Nocował wtedy w hospicjum...
Właśnie! Gdyby ten gest wykonał jakiś prezydent czy premier, byłby pewnie śmieszny -
nie byliby w tym wiarygodni. Uznano by, że to tylko pokaz dla mediów. Ale gdy robił to Jan Paweł II,
było inaczej. Głowa Kościoła, jeden z najpotężniejszych ludzi świata, był pomiędzy najsłabszymi,
z których wielu miało tam w Lourdes poczucie, że to są ich ostatnie dni na tym świecie. Chcieli z niego
jedynie godnie odejśd. A on im tę godnośd przywracał. On im mówił: „jestem jednym z was”. I trudno
było mu nie wierzyd. Jego fizyczna słabośd była też jego siłą.
Wtedy pod Gemelli było wiele głosów krytycznych pod adresem Biura Prasowego
Watykanu. Zgodnie twierdzono, że w takiej sytuacji jego rzecznik musi wreszcie byd dostępny. Ale
musimy pamiętad, że dla Joaquina Navarro-Vallsa, który pełnił tę funkcję od ponad dwudziestu lat,
również była to
nowa sytuacja. Z tak wielkim lękiem o zdrowie Papieża nikt w Watykanie nie musiał się
zmierzyd od 1981 r., czyli od zamachu na jego życie i nikt do kooca nie wiedział, jak postępowad. Czy
relacjonowad każdy kolejny zabieg i szczegółowo informowad o stanie zdrowia, czy też nie - poczekad
aż dojdzie do jakiegoś przesilenia. Sądzę, że wszyscy uczyli się tego, jak postępowad, obserwując
Papieża.
W pewnym momencie wiedzieliśmy już, że zaczynają go odwiedzad kardynałowie;
najczęściej robił to Sekretarz Stanu, Angelo Sodano, który na czas nieobecności Papieża w Watykanie
przejął większośd jego obowiązków. Oczywiście nie tych najważniejszych, nie mógł na przykład
mianowad biskupów, ale to on wtedy zajmował się bieżącą administracją Stolicy Apostolskiej. I to on
dostarczał Ojcu Świętemu ważne dokumenty do podpisu. Bez papieskiego podpisu Watykan nie może
funkcjonowad.
Kiedy kardynał Sodano pojawiał się w klinice, natychmiast obstępowali go dziennikarze.
Tak, ale on bardzo niechętnie udzielał informacji. Za to zrobił to kardynał Joseph
Ratzinger, prefekt Kongregacji Nauki Wiary, który odwiedził Papieża kilka dni po zabiegu
tracheotomii. Kardynała Ratzingera poznałem półtora roku wcześniej, gdy nagrywaliśmy z nim
rozmowę. To człowiek powściągliwy, raczej zamknięty w sobie, tak wtedy o nim myślałem, niezbyt
przepadający za spotkaniami z dziennikarzami. Wtedy jednak urządził w recepcji szpitala
minikonferencję prasową. Najważniejsze było to, że - jak stwierdził - „rozmawiał z Papieżem”. I to
przez 20 minut, po niemiecku i włosku, a Ojciec Święty mówił całkiem wyraźnie. W ten sposób
dowiedzieliśmy się, że jest to możliwe mimo rurki, która była w tchawicy.
Przy tej okazji podniesiono znowu kwestię przewijającą się od dawna, a mianowicie
ewentualnego ustąpienia Jana Pawła II. Przypominam sobie, że kardynała Sodano namówiono na
wypowiedź na ten temat. Powiedział wtedy, żeby zostawid to papieskiemu sumieniu. Słyszałeś tę
wypowiedź?
Tak, ale sam Papież kilka lat temu także odniósł się do tego, mówiąc, że przecież
„Chrystus nie próbował zejśd z krzyża”. Po rozmowach z wieloma ludźmi, którzy byli blisko Papieża,
chodby z ks. Pawłem Ptasznikiem z sekcji polskiej Sekretariatu Stanu, rozumieliśmy, że jego odejście,
rezygnacja, byłyby zaprzeczeniem całego jego życia. Kiedy Karola Wojtyłę wybrano na konklawe,
zapytano, o czym wtedy myślał w Kaplicy Sykstyoskiej. Odpowiedział, że przypomniał mu się
fragment Quo Vadis. Ten, w którym uciekający z Rzymu Piotr spotyka na swej drodze Chrystusa
i postanawia jednak zawrócid, mając pełną świadomośd, że oznacza to cierpienie. Dla Jana Pawła II
było rzeczą oczywistą, że jest następcą św. Piotra, tego, który powrócił, by do kooca wypełnid swoją
misję. On jest biskupem Rzymu, on jest Głową Kościoła; jeżeli Pan Bóg powierzył mu tę posługę - ma
ją wypełnid. Jeżeli Bóg chce, żeby cierpiał, to widad ma w tym jakiś plan i ma to czemuś służyd. To
cierpienie ma coś światu powiedzied. Gdyby on teraz zdjął ten krzyż z siebie - byłoby tak, jakby nagle
uciekł. I to nie tyle od cierpienia, które miało dopiero nadejśd, ale od wszystkiego, czego do tej pory
dokonał, od wszystkich lat swojego kapłaostwa.
Czy inni dziennikarze też tak to rozumieli?
Na pewno nie. Wielu Amerykanów przekonywało, że to jest po prostu zły management,
bo człowiek chory i niedołężny nie może zarządzad taką firmą, jaką jest Watykan. Ich zdaniem, Papież
to może święty człowiek, ale Watykan i Kościół potrzebują silnego przywódcy, który podejmuje
decyzje.
Co okazało się nieprawdą. Nie można patrzed na Watykan i Kościół tak, jak na firmę.
Takie myślenie się nie sprawdza.
Ale oni wtedy tak na to patrzyli! Papież był dla nich szefem ogromnej korporacji, jak
Coca-Cola albo Microsoft, i dlatego tak to wszystko rozumieli. Uważali, że skoro Jan Paweł II jest coraz
bardziej chory, to powinien ustąpid i przekazad komuś swoje obowiązki. Tak jak niesprawny
prezydent USA przekazałby je wiceprezydentowi. Tak byłoby lepiej dla Watykanu i Kościoła -
przekonywali - i dla niego samego. Ich zdaniem, Jan Paweł II cierpiał tak bardzo, że nikt nie miałby do
niego pretensji, gdyby ustąpił i nadal pozostał może największym autorytetem w Kościele katolickim.
Jako papież-senior...
...taki dożywotni senator. Tak, były też takie głosy. I to osób naprawdę życzliwych
Papieżowi i podziwiających go. Byli wtedy przed kliniką Gemelli ludzie, którzy tak myśleli. Spotykałem
ich też później, w ostatnich dniach życia Papieża i wielu z nich myślało już inaczej.
Jeszcze podczas pierwszego pobytu Jana Pawła II w szpitalu ukazał się w „Corriere dełła
Sera” tekst Vittoria Messoriego pt. „Boski atleta w godzinie cierpienia”. Autor pytał w nim: „kim jest
ten, którego ciężki oddech dochodzi do nas ze szpitalnego łóżka? Nie waham się stwierdzid, że
pozostaje on w bezpośredniej i tajemniczej relacji z Bogiem, który stworzył niebo i ziemię, on
wypełnia dla swych wiernych zadanie, które Jezus powierzył Szymonowi w słowach «Pas” owce moje
(...)». Tylko w chrześcijaostwie, a konkretnie w jego katolickiej wersji, Papież uosabia jakoś
w widzialnym wymiarze Syna samego Boga, który idzie przez historię”. Dalej pisze ten watykanista, iż
w szpitalnym pokoju Papieża zobaczył Kościół i że słusznie Kościół poleca kapłanom i wiernym modlid
się za swoją Głowę, za Piotra, i wzywa, aby właśnie to czynid: modlid się za niego, aby był w stanie
znieśd to brzemię po ludzku nie do zniesienia. Pomyślałem, że Messori chce w ten sposób pokazad nie
tylko Włochom, ale i światu - bo przecież wiedział, że będzie cytowany - dlaczego Ojciec Święty
postępuje tak, jak postępuje. Czy takie myślenie odnosiło skutek? Widziałeś to?
To ważne pytanie. Gdy z wieloma osobami, które dzwoniły do nas z Warszawy,
rozmawialiśmy o tym, jak w Polsce odbierane jest to, co dzieje się w Gemelli i jak tutaj
interpretowano teksty z włoskiej prasy, myślę, że nie zauważaliśmy jednej rzeczy. Kiedy w Polsce
o tym samym wydarzeniu napisze „Gazeta Wyborcza”, „Rzeczpospolita”, „Trybuna” to rozumiemy
kontekst i domyślamy się, czemu ktoś pisze tak, a nie inaczej i skąd biorą się takie a nie inne oceny. Za
to wiele artykułów z włoskiej prasy przyjmowaliśmy zupełnie bezkrytycznie, nie zastanawiając się, kto
i dlaczego je publikuje. Gdyby włoski dziennikarz chciał zacytowad jakiś tekst z „Nie” jako przykład
pewnego sposobu myślenia w Polsce - może to zrobid. Ale jeśli dowodziłby, że taki jest punkt
widzenia wszystkich polskich mediów, to w sposób oczywisty mijałby się z prawdą. Tymczasem zbyt
często chyba uogólniano różne opinie włoskiej prasy i twierdzenia jednej gazety kwitowaliśmy
zdaniem: „Jak mówią włoskie media”. A przecież inne jest spojrzenie dziennika „La Repubblica”,
„Corriere delia Sera”, czy „Ii Messagero”. Piszą dla nich watykaniści o bez wątpienia olbrzymiej
wiedzy, ale każdy z nich przeżywał też wszystko bardzo emocjonalnie i ma „swój” Watykan. Chce
tego, co w jego pojęciu byłoby dla Kościoła dobre. Marco Politi z „La Repubblica” mówił mi, że Kościół
przeżył dwa tysiące lat - więc przeżyje i chorobę Papieża. Ale gdyby ona się przedłużała, Papież był
sparaliżowany, nie mógł mówid przez długi czas - to byłby dla Kościoła duży problem, bo jak długo
symbol może kierowad Kościołem?
W Polsce także o tym się mówiło, odpowiadając, że może przecież pisad, porozumiewad
się gestami.
Ale pewien ksiądz, powszechnie uważany w Polsce za autorytet, przyjaciel Papieża,
pewnego dnia zapytany przez nas w Rzymie, jaki wpływ na Kościół ma choroba Papieża -
odpowiedział, że zdaniem niektórych ludzi Kościoła: zbyt duży. „Kościół już zbyt długo stoi w miejscu.
Potrzebuje nowej energii, może misja Jana Pawła II już się wyczerpała”. Ważne, by o tym powiedzied
teraz, bo kolejne dni i tygodnie sprawiły, że większośd jest teraz zdania, że cierpienie Papieża
i sposób, w jaki odszedł - były w Kościele wydarzeniem bez precedensu. Jakkolwiek banalnie by to nie
brzmiało - takiego papieża jeszcze nie było! Papieża, który gromadziłby największe tłumy w dziejach
świata, mówił przez 25 lat mocnym, silnym głosem, który pod koniec życia, nie mogąc mówid - mówił
najbardziej przejmująco...
Rozumując po ludzku, gdyby Jan Paweł II posłuchał tych, którzy z dobrej woli radzili mu
ustąpienie, nie wydarzyłoby się wszystko to, co się wydarzyło i o czym traktuje nasza rozmowa...
Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby Papież kilka miesięcy przed śmiercią powiedział:
„przepraszam, ale ja już cierpię za bardzo”. Teoretycznie to było możliwe. Artykuł 323 Kodeksu Prawa
Kanonicznego przewiduje możliwośd takiej „abdykacji”.
Motywacje, jakie kierowały Ojcem Świętym, odsłaniały się przed nami stopniowo,
powiemy o tym szerzej przy okazji rozmowy o papieskim testamencie. Patrzę jeszcze raz na tekst
cytowanego już Vittoria Messoriego: „Papież, który napisał najwięcej encyklik i wygłosił najwięcej
przemówieo, jest już niemal niezdolny niczego napisad ani powiedzied, zdaje się jednak wygłaszad
najbardziej przekonującą homilię, tę, która płynie z orędzia przyjętego po chrześcijaosku”. To
określenie o najważniejszej homilii Papieża trafiło potem do wielu mediów, używano sformułowao:
„najważniejsza encyklika”, „katecheza umierania”, „lekcja odchodzenia”, ale cały czas chodziło o to
samo.
Koocząc któryś z komentarzy do „Wiadomości”, powiedziałem, że „milczący Papież może
nigdy nie mówił tak głośno jak teraz”. Następnego dnia zadzwoniła do mnie z Warszawy osoba,
z której zdaniem bardzo się liczę, z sugestią, że może było to jednak zbyt patetyczne. Czy możemy
mówid, że Papież mówi, skoro milczy? To była słuszna uwaga, ale wtedy w Rzymie większośd z nas tak
właśnie to widziała. Trzeba było jednak bardzo uważad, żeby nie popaśd w patos. To byłoby zupełnie
niepotrzebne. Ta historia była sama w sobie tak przejmująca, że nie trzeba było nic dodawad. Ona już
miała swoją dramaturgię. Poza tym dla mediów całego świata to było coś absolutnie przełomowego.
Tak naprawdę grupa dziennikarzy i reporterów jeżdżących po świecie nie jest duża, to
kilkadziesiąt osób. Spotykałem ich na pogrzebie Jasera Arafata w Ramallah, podczas Pomaraoczowej
Rewolucji w Kijowie, po tsunami w Tajlandii i pod Gemelli. Gdy z potężnego egipskiego helikoptera
wojskowego wyniesiono w Ramallah trumnę Arafata - na placu przed Mukatą było ze sto tysięcy
osób. Kilka minut później tłum wpadł w ekstazę. Tysiące rzuciły się na trumnę, chcąc wydobyd z niej
ciało przywódcy. Kilkaset osób z bronią maszynową zaczęło strzelad, co trwało co najmniej godzinę -
ten obraz na
...to, że kilkadziesiąt stacji telewizyjnych stało z kamerami wycelowanymi w okna,
w których nikt się nie pokazywał, nikt me mówił - to było niebywałe.
żywo transmitowały niemal wszystkie stacje telewizyjne i to było normalne. Każdy
wydawca programu informacyjnego, gdy zobaczy, że może pokazad widzom takie zdjęcia -
natychmiast to zrobi. Natomiast to, że kilkadziesiąt stacji telewizyjnych stało z kamerami
wycelowanymi w okna, w których nikt się nie pokazywał, nikt nie mówił - to było niebywałe, bo
media pokazują najczęściej tych, którzy krzyczą, a teraz po raz pierwszy świat słuchał tego, który nic
nie mówi! Większośd z nas wściekała się, czemu lekarze milczą i większośd zaczęła też zadawad sobie
pytania, co to znaczy, kim on jest, co by powiedział, gdyby mógł mówid...
...ale nikt nawet nie próbował zabrad stamtąd kamer...
Nie było takiego pomysłu! To był fenomen, który stopniowo do nas docierał.
Spotykaliśmy się co wieczór na kolacji, około 22.00, razem z dziennikarzami TVN, Polsatu, RMF, Radia
Zet i Wyborczej. Rozmawialiśmy o tym, co się wydarzyło, z kim rozmawialiśmy, co się wydarzy jutro,
dawaliśmy sobie nawzajem numery telefonów do ludzi, którzy mogą powiedzied coś ciekawego. To
nie była opowieśd, przy której powinniśmy się ze sobą ścigad, tak jak jest zazwyczaj. Każdy mógł
inaczej interpretowad to, czego byliśmy świadkami, inaczej to komentowad, ale ukrywanie przed
innymi jakiejś informacji nie miało sensu.
Widziałeś, że to, co przeżywacie, zaczynało docierad osobiście do was, dziennikarzy, tak,
że stawialiście sobie pytania: Jak ja, z moją historią życia się w tym odnajdę? Co to dla mnie znaczy?”.
Mówiąc uczciwie, mało zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Fenomenem było to, że
słuchaliśmy tego, który milczy i wiedzieliśmy, że tam trzeba byd. Jednocześnie wtedy nie
wiedzieliśmy, co to wszystko znaczy i co się wydarzy. Liczyliśmy na to, że Papież wkrótce wróci do
Watykanu i chod będzie pewnie bardzo osłabiony i będzie miał kłopoty z mówieniem, jednak z tego
wyjdzie. Nie wyobrażaliśmy sobie na przykład, że nie będzie go w sierpniu na Światowym Dniu
Młodych w Kolonii.
Pracowaliśmy od 6.00 rano do 22.00 i wiedzieliśmy, że musimy tę historię opowiadad
innymi ludźmi, łapiąc jakiegoś lekarza, który wyjdzie z kliniki, czy rozmawiając z pielgrzymami.
Większośd z nich mówiła, że podróż do Rzymu zaplanowali już pół roku wcześniej, wierząc, że
środowa audiencja jak zawsze odbędzie się na Placu św. Piotra, ale to nie szkodzi - przyjdą pod
szpital. Jeśli Papież tam musi byd, to oni też.
Pamiętam taką „audiencję” środową pod kliniką, 2 marca. Była tam olbrzymia grupa
dzieci niepełnosprawnych.
I może tak, jak pół roku wcześniej chorzy w Lourdes - teraz te dzieci najlepiej rozumiały
Papieża, bo one cierpiały codziennie, im też ciało odmawiało posłuszeostwa. Pomiędzy tymi dziedmi
była 10-letnia dziewczynka na wózku. To było coś niezwykłego. Zazwyczaj, kiedy pod Gemelli
rozmawialiśmy z pielgrzymami, trudno im było mówid, zdania się urywały, byli onieśmieleni. I nagle ta
dziewczynka (z którą zresztą, jak się okazało, rozmawiali chyba wszyscy polscy dziennikarze) mówiła
przepięknie, dojrzałym językiem, z jej twarzy nie znikał uśmiech. Mówiła, że to najszczęśliwszy dzieo
jej życia, że nie spodziewała się, że przeżyje coś tak wyjątkowego i wie, że jej życie nie będzie już takie
jak wcześniej. Gdyby to samo powiedział polityk, zabrzmiałoby to strasznie banalnie
i prawdopodobnie uznalibyśmy, że to już zbyt patetyczne. A jej się wierzyło. Wiedzieliśmy też, że
wobec tej jej historii jesteśmy za mali. Nie mieliśmy czasu, żeby przeżyd to wszystko tak jak ona,
siedząc przez godzinę na wózku na parkingu przed kliniką i patrząc w „papieskie” okno. My cały czas
biegaliśmy i pytaliśmy innych, a nie siebie, ale tak powinno byd. Najgorszą rzeczą, jaką można było
wtedy zrobid, było opowiadanie, jak samemu się to przeżywa.
Opowieśd przerosła relacjonujących.
To na pewno. Wypowiedź tej dziewczynki to były najmocniejsze słowa, jakie słyszałem
tam, w Gemelli. Ona byd może wiedziała już coś więcej - że nieważne jest, iż Papież nie mówi i nawet
nieważne jest, że - jak się wkrótce okazało - ona nie zobaczy go z bliska. Ojciec Konrad Hejmo, który
opiekował się tą grupą, wziął w pewnym momencie na bok Kasię Kolendę-Zaleską z TVN i mnie
i powiedział obiecująco: „Chodźcie za mną!”. Mieliśmy wrażenie, że to sugestia, że razem z dziedmi
wjedziemy na X piętro do Papieża i sfilmujemy ich spotkanie. W przedsionku, tuż koło wind
czekaliśmy prawie godzinę. Zastanawialiśmy się, jak będzie „tam na górze”. Wcześniej mogłem już
kilka razy podejśd do Papieża i zamienid z nim parę słów. Człowiek układa sobie coś wcześniej
w głowie, myśląc, że może to jedna z najważniejszych rozmów w życiu i chciałby się do niej dobrze
przygotowad. Ale jak to już się działo, to większośd z nas zapominała o wszystkich planach i coś tam
mruczeliśmy pod nosem: „Ojcze Święty jestem bardzo szczęśliwy” albo: „Dziękuję za wszystko,
bardzo Cię kocham”. Ale wątpię, żeby ktoś z nas powiedział Papieżowi coś odkrywczego, on pewnie
wszystko już słyszał. Nie bardzo też pamięta się, co się mówiło - każde, nawet krótkie spotkanie robiło
piorunujące wrażenie. Najlepiej chyba zapamiętywało się wyraz twarzy, uśmiech, oczy, uścisk ręki.
Wródmy jednak do dzieci, które czekały przy windach w Gemelli. Po jakimś czasie było
już jasne, że nie wjedziemy na górę, że mali pielgrzymi zostawią tylko swoje prezenty dla Papieża
w małym saloniku i wpiszą się do księgi pamiątkowej, do której tego dnia rano wpisali się
ambasadorzy paostw prawosławnych. Po wyjściu z tego małego, skromnego bardzo pokoju twarze
tych dzieci promieniały szczęściem. My byliśmy rozczarowani. Liczyliśmy, że uda nam się wjechad na
górę i sfilmowad spotkanie. Jednak te dzieci znowu wiedziały pewnie więcej niż my. W nich nie było
rozczarowania. Dla nich
to, że w ogóle tam były, że zostawiły coś dla Papieża i że on to dostanie, że on przekazał
im swoje błogosławieostwo, że modli się za nie - to było najważniejsze. To był początek jakiejś
historii, która dla nas „zdrowych, w pełni sprawnych” zaczęła się dużo później. Te dzieci, przykute do
wózków, widzą czasem lepiej niż my, biegający po świecie z kamerami. One wychodziły stamtąd
szczęśliwe, że udało im się „spotkad” z Papieżem. My zastanawialiśmy się, jak o tym opowiedzied, bo
oni przecież się nie spotkali. Ale zapewne „spotkali się”, chod nie widziały go z bliska i nie mogły go
dotknąd. Tamtego dnia to było jednak poza nami.
Papież, będąc w Gemelli, wychodził jednak do okna, w porze audiencji generalnej.
Pokazał się też w niedzielę, 6 marca.
Pokazał się też tydzieo wcześniej w niedzielę. Kompletnie się tego nie spodziewaliśmy
i mało kto na to liczył. Mieliśmy też poczucie, że media wywierają na Papieża zbyt dużą presję, że nie
można już na okrągło powtarzad pytao, czy i kiedy się pokaże. W wypadku jakiegokolwiek innego
chorego uznano by, że stan jest zbyt poważny, żeby w ogóle zawracad mu głowę. Leżałby sobie
spokojnie i nikt by nie oczekiwał, że będzie podchodził do okna i kogokolwiek pozdrawiał. Myśleliśmy,
że wywieramy może zbyt duży nacisk na otoczenie Papieża, że ci ludzie, by uspokoid emocje i pokazad
światu, że stan nie jest krytyczny - przekonają go, że powinien się pokazad. Ale zapewne myliliśmy się.
Nikt do niczego Papieża nie przekonywał, a on robił to, w co wierzył, że jest słuszne. Ponieważ pod
klinikę podchodziły tłumy ludzi i dla niego śpiewały - on podszedł do okna i ich pobłogosławił. Tylko
tyle i aż tyle.
Ojciec Hejmo mówił, że przestrzeo pod kliniką staje się takim Placem św. Piotra.
To Papież kiedyś zażartował, że Gemelli, po Watykanie i Castel Gandolfo to już jego
trzecia papieska rezydencja. To miało tym razem jeszcze sens o tyle, że dla wielu było już niemal
oczywiste, że cierpienie jest wpisane w los namiestnika Chrystusa na ziemi, który musi dawad
świadectwo swojej wiary, także w Gemelli...
...i że ludzie mają prawo go zobaczyd...
...dokładnie tak i to było niezwykłe. Znowu zastanawiano się, czy tam w Gemelli wypada
pokazywad zbliżenie cierpiącego Papieża, przecież twarz wykrzywiona grymasem bólu wygląda
nieładnie. To nie były chyba najmądrzejsze rozważania. Oczywiście, każdy ma prawo do intymności,
kiedy cierpi - nawet, a może zwłaszcza, Papież. Ale dla niego po raz kolejny to chyba nie był problem -
znosił to najspokojniej ze wszystkich: po prostu tak to już jest, że człowiek staje się stary i niedołężny
i bywa bezsilny. Taki też był w Lourdes, chod oczywiście wtedy przemawiał jeszcze do wiernych.
Tysiącom młodych ludzi, których tam wtedy widziałem, nie przeszkadzało to, że twarz Papieża nie
wygląda „ładnie”. On
nie chciał też im się wtedy przypodobad. Nie mówił „róbcie, co chcecie, a ja i tak was będę
kochał, bo jesteście młodzi i wszystko wam się należy”. Pod Gemelli wszyscy widzieliśmy, że z trudem
podszedł do okna, z trudem uczynił znak krzyża i dotknął dłonią gardła. Tak jakby chciał wskazad na
rurkę, którą miał w tchawicy, przez którą nie mógł mówid. Nie mógł mówid, ale przecież się z nami
komunikował.
Jedna z agencji napisała, że okno, do którego podchodził Ojciec Święty, nie było oknem
jego pokoju, ale musiał przejśd długi korytarz, żeby w nim stanąd, bo jego pokój znajdował się po
drugiej stronie szpitala. To musiał byd dla niego wielki wysiłek...
Nie wiedziałem o tym.
Ale to tym bardziej świadczy o determinacji Papieża: „do kooca jestem sługą”...
Na pewno. To jest także odpowiedź na pytanie, dlaczego nie może ustąpid: bo jest
odpowiedzialny za tych, którzy tam do niego przychodzą. W niedzielę, 27 lutego, kiedy stanął
w oknie, było dla mnie uderzające to, co powiedział jeden z zagranicznych dziennikarzy, komentując
wydarzenie, którego byliśmy świadkami. Przekonywał, że wszyscy są wzruszeni, na czele z nim samym
i łzy się cisną do oczu. Rzecz w tym, że ten sam człowiek, gdy pisał o Papieżu wcześniej, używał
sformułowao w rodzaju „schorowany starzec”. W pierwszej chwili się wściekłem, bo albo-albo: niech
będzie taki „twardy” do kooca i mówi, że „schorowany starzec ukazał się w oknie”, albo zawsze
traktuje go z szacunkiem, a nie tylko wtedy, kiedy większośd była już poruszona jego losem. Myślę
jednak, że każdy miał swoją prawdę i że każdy rozumiał to po swojemu. W tych dniach pod Gemelli
i później, już przed Pałacem Apostolskim, wszystkie emocje były autentyczne. Nikt niczego nie
udawał. Chod wcześniej były przecież takie głosy, że Papież kurczowo trzyma się władzy. Po 2
kwietnia już nigdy nie słyszałem takich opinii. Sądzę, że sposób, w jaki odszedł, dowiódł, że
posądzanie go o „uporczywe trzymanie się przy władzy” było absurdalne, ale na razie to zostawmy...
Moment, gdy Jan Paweł II ukazał się w oknie, był dla wszystkich poruszający. Byliśmy
naprawdę zaskoczeni, że miał siłę, by się na to zdobyd. Wielu z nas sądziło, że dla jego zdrowia byłoby
lepiej, gdyby nie podchodził do tego okna, ale widad on uważał, że po prostu musi.
U nas mówiono, że pokazał się na własną prośbę. Kiedy Papież opuszczał klinikę, w prasie
ukazało się zdjęcie rodzinne - Papież otoczony przez personel szpitala, tuż przed jego opuszczeniem.
Człowiek w bieli był niejako zapadnięty do wewnątrz siebie. Potem widziałem zdjęcie twarzy Papieża
siedzącego już w samochodzie. To była cierpiąca twarz, szeroko otwarte oczy spoglądały w obiektyw,
ale o ile do tej pory zawsze była w nich iskra życia, głęboki wyraz, to teraz zobaczyłem udręczenie i to
był dla mnie pierwszy wstrząs, to było mocne. Zobaczyłem, że może zbliża się już koniec drogi.
Już po śmierci Papieża jeden z jego najbliższych przyjaciół powiedział mi, że kiedy był
u niego w szpitalu, usłyszał westchnienie:
„Jezu Miłosierny, przyjdź już do mnie”. Ta opowieśd była dla nas wstrząsająca. Jan Paweł
II musiał strasznie cierpied. Jeśli mamy tego świadomośd, to te uwagi, że nie odejdzie, bo tak mu się
podoba bycie głową Kościoła - dowodziły chyba kompletnego rozmijania się z tym, jak Papież
rozumiał swoją posługę. Papież uważał, że to cierpienie ma sens, ale okazuje się, że był na skraju
wytrzymałości.
My pod Gemelli nie wiedzieliśmy wtedy o tym. On może już wiedział, że to początek jego
Drogi Krzyżowej. My wciąż zadawaliśmy sobie i innym pytanie, kiedy wyjdzie ze szpitala.
Przypuszczaliśmy, że skoro poprzednio był w Gemelli 10 dni i zgodnie twierdzono, że wyszedł za
szybko - to teraz będzie tu około 2 tygodni. Może będzie w Watykanie w Niedzielę Palmową, może
dopiero w Niedzielę Wielkanocną. Jak się okazało, wrócił wcześniej, by przejśd swoją Drogę Krzyżową.
Tę świadomośd dobiegającego kresu widad już było w Lourdes. To tam przecież mówił: „dochodzę już
do kooca swojej drogi”. Tamta wizyta sprawiała wrażenie pożegnania z Matką Boską w Grocie
Massabielskiej. Prosił Ją o opiekę nad Kościołem i wiernymi. Ale większośd osób, które w tamtych
dniach odwiedzały Papieża, opowiadały nam też, że myślami wciąż jest w Kolonii na dniach
młodzieży. Z jednej strony doskonale miał świadomośd stanu, w jakim jest, z drugiej - wciąż była
w nim niezwykła energia, wola i chęd życia.
Często czuliśmy się jednak niemal bezradni wobec tego, co działo się tam, w szpitalu, na
X piętrze. Co my mamy powiedzied? Lekarze nic nie mówią, duchowni nic nie mówią, a przecież
wieczorem wszystkie programy informacyjne muszą zacząd się od relacji spod szpitala. Długo
wyczekiwany komunikat Navarro-Vallsa, który ukazał się w poniedziałek, 28 lutego, miał dokładnie
cztery zdania: Papież przeszedł zabieg tracheotomii, oddycha spokojnie, je normalnie, dwiczy
mówienie. Rekonwalescencja przebiega powoli. Koniec. 9 sekund.
Jak sobie radziłeś?
Rozmawiając z ludźmi, którzy do Papieża przyjeżdżali. I tak robili wszyscy dziennikarze.
Pewnego dnia przyjechała grupa pielgrzymów z Olsztyna, i grupa Polonii amerykaoskiej z Chicago,
która śpiewała dla Jana Pawła II na parkingu szpitalnym. Robili to z taką energią, że na X piętrze na
pewno było to słychad. W tej grupie była też lekarka, która przekonywała nas z wielką wiarą, że jak
Papież teraz wyjdzie z Gemelli, to będzie tak silny, jak 20 lat temu, serce będzie miał jak dzwon
i będzie błogosławił wiernych ze swego okna jeszcze przez wiele lat. Te optymistyczne opowieści były
dla nas trudne, bo spodziewaliśmy się tego, że jednak w najlepszym razie stan Papieża będzie taki, jak
tuż przed zabiegiem tracheotomii, że wciąż będzie bardzo osłabiony i z pewnością będzie bardzo
cierpiał. Nie byliśmy pewni, czy będzie mówił.
Dlatego niedziela, kiedy usłyszeliśmy jego głos, jak pozdrawiał pielgrzymów po włosku
i po polsku, to był szok. Po pierwsze, nie spodziewaliśmy się, że stanie się to tak szybko, po drugie, że
głos będzie tak mocny i wyraźny.
Pamiętam ten obrazek z naszej telewizji, w niedzielę, 13 marca, kiedy Papież przemówił
po raz pierwszy po przebytej operacji. Szczególnie zdanie: „Witam Wadowice!”.
To było w dniu, kiedy wyszedł ze szpitala. Zbieg okoliczności sprawił też, że akurat tego
dnia przyjechała pod Gemelli pielgrzymka z Wadowic i do niej skierował swoje, jak się potem okazało,
ostatnie słowa wypowiedziane publicznie. Albo ktoś wierzy, że wszystko jest przypadkiem, albo nic
nim nie jest. Kiedy w Watykanie, już po 2 kwietnia, przypominaliśmy sobie potem ten dzieo, to
wydawało się nam, że musiało byd w tym spotkaniu z ludźmi z Wadowic jakieś przeznaczenie.
Kiedy Papież wyszedł i okazało się, że może mówid, twój optymizm wzrósł?
Bardzo. To było uderzające dla wszystkich, z którymi tam rozmawiałem. Ojciec Hejmo
mówił nam wcześniej, że boi się tego, że głos Papieża po tracheotomii będzie bardzo zniekształcony,
zimny i metaliczny i dla wiernych może to byd szok. Okazało się, że brzmiał on bardzo naturalnie.
Pojawiły się dywagacje, jak długo Papież będzie musiał mied tę rurkę, czy może już
zawsze, a swoje pięd minut w TV znowu mieli lekarze laryngolodzy.
Wtedy wielu z nas myślało, że w tym ciągłym mówieniu o papieskim stanie zdrowia jest
coś nieludzkiego. Każdy chory ma prawo do intymności i dyskrecji. A tu cały świat zaglądał do gardła
Głowie Kościoła i sprawdzał, gdzie siedzi ta rurka. Ale może tak właśnie miało byd. Zazwyczaj chorych
ludzi ukrywamy. Media pokazują młodych, zdrowych i pięknych. A przecież chory nie może mied
poczucia, że powinien czegoś się wstydzid. Jeśli dożyjemy takiego wieku jak Papież - to pewnie
będziemy mied takie jak on problemy.
Niektórzy spodziewali się, że Jan Paweł II wyjdzie z kliniki dopiero po wyjęciu rurki, ale
wielu specjalistów przekonywało, że ta rurka musi tam pozostad i trzeba się z tym pogodzid. Kłopot
w tym, że jej obecnośd podnosiła też ryzyko zakażenia, powietrze do płuc dostawało się bezpośrednio
przez nią, omijając naturalne filtry, jakimi są gardło i krtao. Tłumaczono nam, że Papież będzie musiał
przez cały czas przebywad w sterylnie czystym pomieszczeniu, a możliwośd kontaktu z wiernymi
będzie bardzo ograniczona, jeśli nie wykluczona: „Zapomnijcie o wychodzeniu do okna”. A tu nagle
przychodzi ta niedziela w Gemelli i okno się otwiera!
Jednak nawet w chwili, gdy widzieliśmy go w oknie, zadawaliśmy sobie pytanie, jak
będzie mógł jeździd w tym stanie samochodem? Jak pojedzie do Kolonii? Tymczasem mija kilka
godzin i Jana Pawła II widzimy w normalnym samochodzie i to siedzącego przy uchylonym oknie!
Kiedy w szpitalu odwiedził go arcybiskup tego miasta, kardynał Joachim Meissner, Papież
zapytał go: „Czy wy tam na mnie jeszcze czekacie?”, na co on odpowiedział: „Oczywiście, wystarczy
że Wasza Świątobliwośd tylko przyjedzie”. A niedawno kardynał powiedział, że będzie to spotkanie
dwóch papieży - jednego z nieba, drugiego z ziemi...
Myślę, że Papież wiedział o tym, że za miesiąc, za dwa, niedługo wszystko się dla niego
tutaj, na ziemi, skooczy, ale to już nie był dla niego problem. Jednak my odkrywamy to dopiero
teraz...
To prawda. Zresztą w Polsce widzieliście niektóre sytuacje lepiej niż my. Będąc pod
szpitalem, mogliśmy, oczywiście, rozmawiad z dziesiątkami osób, ale widzieliśmy jednak gorzej.
Stanowiska dziennikarskie przed kliniką Gemelli były na wzniesieniu oddalonym od papieskiego okna
o około 100 metrów. Kiedy Papież pokazał się w oknie, my zobaczyliśmy go z daleka. Wy w czasie
transmisji telewizyjnej widzieliście jego twarz w zbliżeniu. Podobnie było na Placu Św. Piotra. Nas
dzieliło od Papieża kilkadziesiąt metrów, ale jego twarz wyraźniej widziałeś ty, siedząc
w domu przed telewizorem.
Ojciec Święty znalazł się z powrotem w Watykanie w niedzielę, 13 marca wieczorem.
Cały czas zastanawiała nas polityka informacyjna Watykanu. Dlaczego jego rzecznik
dostarcza nam tak naprawdę tylko strzępów informacji? Można to było tłumaczyd szacunkiem dla
Papieża, ale Navarro-Valls powinien mied też świadomośd, że brak wiadomości rodzi mnóstwo
domysłów, które mogą byd bardziej szkodliwe niż otwartośd. Czasem pojawiały się naprawdę
kompletnie absurdalne informacje agencyjne, które docierały do Polski i innych krajów, a nasze
redakcje prosiły nas o ich komentowanie, bo nie mogły zrobid inaczej.
Często takim „newsom” towarzyszyło zdanie: „Jak mówią w Watykanie osoby dobrze
poinformowane, które chcą pozostad anonimowe...”, co miało uwiarygodnid każdą wiadomośd.
Zresztą mnie też zdarzało się użyd sformułowania: „Jak dowiedzieliśmy się od osób z najbliższego
otoczenia Papieża...”. Tylko widzowie mogli po jakimś czasie ocenid, na ile wiarygodne są informacje,
podawane przez którąś ze stacji telewizyjnych, czy któregoś z dziennikarzy. „Sensacja dnia”, jeśli się
nie potwierdziła, mogła 24 godziny później skompromitowad na długo.
Myślę, że poza włoskimi lekarzami, były wtedy może trzy osoby, które mogły udzielid
kompetentnych informacji o stanie zdrowia Papieża. Jednak żadna z nich nie chciałaby, byśmy
ujawnili źródło informacji. Mało tego - nigdy nie usłyszałem „proszę się na mnie nie powoływad”. To
było zbyt oczywiste. Gdybyśmy raz ujawnili, jakie są nasze źródła informacji - myślę, że na godzinę
wzrosłaby niepomiernie nasza wiarygodnośd, ale już nigdy niczego byśmy się nie dowiedzieli.
Dziennikarze stają pod presją produkowania informacji, prawda? Nie może byd ciszy
w eterze.
Tak. Zbliżał się Wielki Tydzieo, zbliżały się święta i staraliśmy się opowiadad na różne
sposoby, jak Watykan się do nich przygotowuje, co one znaczą tym razem, jak przeżywają ten czas
Polacy w Stolicy Apostolskiej. Możliwości było wiele. Tuż koło Bramy św. Anny (jednej z bram
prowadzących do Watykanu) mieszka np. rodzina Walpenów. Andrea Walpen - sierżant Gwardii
Szwajcarskiej i jego żona Anna oraz dwoje ich dzieci: mają obywatelstwo polskie, szwajcarskie,
włoskie i watykaoskie. To ostatnie jest akurat o tyle wyjątkowe, że posiadających je osób jest około
500. Całkiem ekskluzywne obywatelstwo. Kiedy starsza z ich córek ogląda telewizję, bajki ogląda po
niemiecku, kiedy bardzo ją coś cieszy - to krzyczy po włosku, a jak chce poprosid o coś mamę, robi to
po polsku. Przyszliśmy do nich z kamerą tuż przed świętami. Dzieciaki malowały pisanki, a potem
poszły ze święconką do kościoła. To jest akurat zdecydowanie polski obyczaj, Włosi tego raczej nie
robią. Walpenowie opowiadali, jak przeżywają święta tuż obok Papieża, mieszkając dosłownie pod
jego oknami. Koszary Gwardii Szwajcarskiej są w Watykanie 20 metrów od Pałacu Apostolskiego.
Staraliśmy się opowiadad o Papieżu, nie mówiąc o nim wprost. Wydaje mi się, że on i tak był w każdej
z tych historii.
Tuż przed świętami pojechaliśmy do Mentorelli. To sanktuarium maryjne 60 km od
Rzymu. Jeszcze niedawno nie było tam prądu i bieżącej wody. Karol Wojtyła był tam kilkadziesiąt
razy. Najpierw jako arcybiskup i kardynał, potem będąc już papieżem. Przyznawał, że właśnie to
miejsce nauczyło go modlitwy. Później kardynał Zenon Grocholewski opowiadał nam, że Papież
zapytany, co jest jego najważniejszym obowiązkiem, odpowiedział - modlitwa. Czy to nie jest
niesamowite? Pierwszym obowiązkiem papieża nie jest celebrowanie wielkich mszy, mianowanie
biskupów czy pisanie encyklik, lecz modlitwa - rozmowa z Panem Bogiem. Dla niego szkołą modlitwy
była Mentorella - małe, bardzo surowe sanktuarium, a w nim dziesiątki polskich śladów, za ołtarzem
jest np. witraż przedstawiający Mieszka I. To było jedno z najczęściej odwiedzanych przez Jana Pawła
II miejsc we Włoszech. Oficjalnie jako papież był tam tylko raz, a w tajemnicy... co najmniej 30 razy.
„Wymykał się” z Watykanu zwykłym samochodem, bez eskorty tak, że mijający go na drodze ludzie
nie mieli pojęcia, kto jedzie obok. Człowiek, który przemawiał do największych zgromadzeo
w dziejach ludzkości, musiał też mied miejsce, w którym będzie sam. Wiele osób mówiło - tak jak
kiedyś Lech Wałęsa - „jadę do Papieża ładowad akumulatory”. On jechał ładowad swoje akumulatory
do Mentorelli. Godzinami wędrował górskimi ścieżkami, modlił się i rozmyślał. Szlak turystyczny nosi
tam teraz jego imię. W Watykanie były wtedy tysiące dziennikarzy, w Mentorelli byliśmy jedynymi.
Dla nas to też była jakaś odmiana.
Pytano często, skąd Papież bierze siłę, żeby to wszystko znieśd, by unieśd, jak pisał
Messori, „brzemię po ludzku nie do zniesienia”.
Prof. Stanisław Grygiel, niezwykły człowiek, przyjaciel Papieża, mieszkający od ponad 20
lat w Rzymie, opowiadał mi kiedyś o jednej z najbardziej niezwykłych modlitw na Anioł Paoski.
Profesor stał wtedy wraz z tysiącami pielgrzymów na Placu św. Piotra. To było tuż po tym, jak
zmasakrowano Srebrenicę. Papież odstąpił w pewnym momencie od przygotowanego wcześniej
tekstu i zawołał mocnym głosem, patrząc w niebo „Boże, jesteś tu z nami, czy Cię nie ma?!”. Grygiela
przeszedł wtedy dreszcz po plecach. Brzmiało to tak, jakby Mojżesz kłócił się ze Stwórcą. Po kolejnej
tragedii był niemal bezsilny: jak tłumaczyd ludziom, skąd na świecie tyle zła? Codziennie rano modlił
się w swojej prywatnej kaplicy w Pałacu Apostolskim, mając przy sobie setki listów z prośbami
o wsparcie, o pamięd, o modlitwę w intencji umierającego dziecka, które nic przecież nie zawiniło,
a właśnie się okazało, że ma nowotwór. Mało kto tak jak on miał świadomośd tragedii, które gdzieś
na świecie rozgrywają się przecież w każdej chwili. On codziennie tłumaczył swoich wiernych przed
Panem Bogiem z tego, jak oni postępują, a potem musiał im tłumaczyd, dlaczego Pan Bóg pozwala, by
cierpieli, jeśli nie robią nic złego. Dlaczego tak się dzieje? Myślę, że to nie była kwestia zwątpienia,
tylko zwykłej ludzkiej wytrzymałości, która nawet u Papieża ma gdzieś swoje granice. Z pewnością
jednak nie mamy pojęcia o tym, jakie brzemię nosił na sobie Papież. Kiedyś jeden z dziennikarzy
zapytał go, czy zdarza się, że płacze? Jan Paweł II uśmiechnął się dobrotliwie i odpowiedział: „A po co
komu płaczący papież?”. Jako namiestnik Chrystusa na ziemi - Papież miał obowiązek dawad nadzieję,
a on naprawdę był dla milionów ludzi „świadkiem nadziei”. Jednak tego, co działo się w jego głowie,
jak bardzo on sam to wszystko przeżywał, jak często miał ochotę płakad - tego nigdy się nie dowiemy,
tego jednego nie chciał nam pokazad. Rozmawiałem o tym dwa lata temu z Dalajlamą. Zapytałem, co
by powiedział dziecku, które przeszło przez chioski obóz koncentracyjny. Gdyby takie dziecko przyszło
do katolickiego księdza i zapytało, dlaczego musiało tak cierpied, to zapewne usłyszałoby
w odpowiedzi, że „niezbadane są wyroki Boskie, wszystko jakoś służy dobru i pamiętaj, że Pan Bóg
Cię kocha”. A co by odpowiedział Dalajlama małej Tybetance? „W minionym życiu zrobiłaś
z pewnością coś złego i teraz musisz za to odpowiedzied”. Dalajlama mówił to z najbardziej
uspokajającym uśmiechem, ale zabrzmiało to dośd okrutnie. Dla mnie to było najbardziej uderzające
zderzenie dwóch sposobów widzenia i tłumaczenia sobie świata. Papież nie może tak odpowiedzied
wiernym, a ciężar ludzkiego cierpienia, jakie dźwiga, jest zapewne trudny do wyobrażenia.
Sądzę, że na świecie nie ma większego. Ale także większego wyniesienia, które zwłaszcza
my, POLACY, traktujemy jako dar. Jego istotę, sądzę, docenialiśmy w dwóch momentach: kiedy go
wybrali i kiedy odszedł. Przez 26 lat między tymi wydarzeniami przybyło ludzi, którzy nie pamiętają
jego wyboru, natomiast mają doświadczenie odejścia, inne od doświadczenia tych, którzy pamiętają
wybór. W Polsce to oni niejako nadawali ton. Czy we Włoszech było podobnie?
To się stało później, podczas tamtej sobotniej nocy, 2 kwietnia. Ale już wcześniej, kiedy
jeździliśmy w różne miejsca i ludzie słyszeli, że mówimy po polsku, pytali nas, co czujemy, co wiemy -
myśląc, że jako Polacy wiemy coś więcej. Mówili, że to cudowny Papież i drugiego takiego nie będzie.
Wierzyli, że to nie jest koniec, bo już dawno temu przyzwyczaili się, że jest schorowany i cierpiący.
Wszyscy wiedzieli, że „Dzieo X”, jako go nazywano, kiedyś nadejdzie, ale na pewno nie
teraz. On nie miał prawa się wydarzyd, bo byłoby tak, jakby nadszedł koniec świata. Zastępca szefa
watykaoskiej żandarmerii opowiadał mi w połowie marca bardzo zbulwersowany, jak to rano wyszedł
na dach Pałacu Apostolskiego i zobaczył, na ilu tarasach dookoła Watykanu stoją kamery i aparaty
fotograficzne z obiektywami wycelowanymi w okno papieskiego apartamentu. Wielu ludzi
w Watykanie ciągle nie wiedziało, że niektóre stacje TV, jak na przykład CNN, ponad 10 lat temu te
tarasy wykupiły, żeby tam byd przygotowanym na wypadek śmierci Papieża, konklawe i mszy
inauguracyjnej nowego papieża. Myślę, że Jan Paweł II, tak jak i jego najbliżsi współpracownicy,
doskonale o tym wiedział. Ale on to naprawdę chyba przyjmował z największym spokojem. On
codziennie rano dostawał przygotowany przez Sekretariat Stanu wyciąg z artykułów prasowych
dotyczących Kościoła. Nie tylko z włoskiej, ale z całej prasy światowej: amerykaoskiej, francuskiej,
angielskiej, polskiej. Chciałem kiedyś zobaczyd ten wydruk, bo byłem ciekawy, jak dobierane są
artykuły. Czy są tam też te krytyczne wobec Papieża. Były! Papież był doskonale świadomy tego, co
i jak o nim się pisze. Wiedział, że niektórzy nazywają go „Breżniewem Watykanu”.
Amerykanie często powoływali się na jedną z jego wypowiedzi, co do której
prawdziwości nie jestem przekonany, chod biorąc pod uwagę spontanicznośd Papieża, byd może
rzeczywiście tak powiedział. Jedna z amerykaoskich ekip TV zapytała go, czy może sfilmowad z bliska
fragment jednej z mszy. Jan Paweł II miał odpowiedzied: „Jeśli to się nie wydarzy w TV - to tak jakby
się nie wydarzyło. Filmujcie”. Papież uważał, że trzeba mówid do ludzi takim językiem, jakim mówią
oni, jaki rozumieją. Jezus mówił po aramejsku, bo ludzie dookoła niego tym językiem mówili. Sobór
Watykaoski II porzucił łacinę, bo nikt jej nie rozumiał. Dla Papieża język telewizji to język, w którym
trzeba nieśd Ewangelię. Sam w sobie nie jest ani zły, ani dobry. Ważne „co” w nim mówimy. Media
mogą krzywdzid i czynid dobro. On umiał sprawid, by robiły to drugie.
Ludzie z najbliższego otoczenia Papieża wiedzieli, że „Dzieo X” w koocu nadejdzie, chod
wszyscy modlili się oczywiście, by stało się to jak najpóźniej. Jednak, ich zdaniem, szacunek dla tego
wielkiego człowieka nakazywał, że jeśli już dzieo ten ma nadejśd - to należy to relacjonowad dobrze
i godnie. Oznaczało to również - jak bardzo okrutnie by to nie brzmiało - że trzeba byd na niego
przygotowanym. W pewnym momencie było szokiem, gdy jedna z włoskich gazet latem 2004 roku
dotarła do scenariusza programu telewizji RAI na „Dzieo X” właśnie. Scenariusz z nazwiskami gości,
pytaniami do nich i materiałami filmowymi. Wywołało to oburzenie. Rozumiano, że trzeba się
przygotowad, ale należało to jednak robid dyskretniej. Faktycznie to źle, że ten scenariusz dostał się
do prasy. Zapewne Papież również przeczytał artykuł na ten temat, ale jestem przekonany, że akurat
jego cała ta sytuacja rozbawiła.
Zresztą sposób, w jaki odszedł, sprawił, że to, co wydawało się wcześniej niezdrową
sensacją, było dla mediów jednym z najszlachetniejszych przeżyd chyba w całej ich historii. Nikt nie
otworzył Watykanu na media tak bardzo, jak Jan Paweł II. Nikt nie był wobec tych ludzi tak otwarty
i tak szczery. To, że media w ostatnich dniach niemal weszły z kamerami do jego pokoju właśnie
wtedy, gdy odchodził, było pewną tego konsekwencją, z którą on pewnie liczył się od początku.
Kiedyś w czasie pielgrzymki zapytano go: „Jak się Ojciec Święty dzisiaj czuje?”. A on na to:
„Jak to, to wy mnie pytacie? Przecież ja muszę rano przeczytad gazetę, żeby wiedzied, jak się czuję.
Wy to zawsze lepiej wiecie niż ja”. Jego to bawiło.
Papież, powróciwszy do Watykanu, podjął swoje codzienne obowiązki, wierni oczekiwali
na audiencje, na niedzielną modlitwę Anioł Paoski. Czy wy, dziennikarze, wiedzieliście wtedy, że pora
przestawid się na rutynową pracę korespondentów?
Zastanawialiśmy się, czy nie wrócid na jakiś czas do kraju. Częśd stacji światowych
wycofała swoich korespondentów. Nie mieliśmy wtedy świadomości, że ta opowieśd wciąż trwa,
wydawało się nam, że znowu będzie „zwyczajnie”, że wszystko wróci do normy.
Zaczęły się także pojawiad głosy, że prędzej czy później Papież będzie musiał wrócid do
szpitala, chodby po to, by monitorowad jego zdrowie, wykonad badania, sprawdzid i ewentualnie
usunąd rurkę tracheotomiczną.
Na podstawie rozmów, które prowadziłem z ludźmi z bliskiego otoczenia Papieża,
miałem przekonanie, że Jan Paweł II już nie wróci do Gemelli. Z polskiej perspektywy wydawało się to
dziwne. Pytano mnie w Warszawie, czy nie powinniśmy się jakoś przygotowad na ponowny pobyt
Ojca Świętego w szpitalu? Odpowiadałem, że nie jest to wykluczone, ale raczej nie. W Pałacu
Apostolskim był stale zespół lekarzy gotowych udzielid mu wszelkiej niezbędnej pomocy, wszelka
potrzebna aparatura. Gdyby miał zawał serca - zapewne by go przewieziono, ale jeśli problemem
miały byd już wcześniej dolegające mu schorzenia - to mógł pod dobrą opieką pozostad w Watykanie.
To był jego dom. Stolica św. Piotra. To tu wypełniał swoją posługę. Tu są groby jego poprzedników.
Poza tym, o ile wiem, Papież myślał jak każdy z nas: „wrócę do domu, zjem rosół, poczuję się lepiej
wśród swoich, w swojej sypialni”. I to niestety był też problem - sypialnia. Przez całe lata Papież spał
na starym, małym, niewygodnym, drewnianym łóżku. Zastanawiano się, czy nie przywieźd mu ze
szpitala elektrycznie regulowanego łóżka, samopoziomującego, gdzie, używając dżojstika, można
zmienid jego nachylenie. On się nie zgadzał. „Jak spałem na nim 26 lat - to mogę spad i teraz”. Chciał
pewnie po prostu, by wszystko było tak jak zawsze. Lekarze tak, trochę sprzętu, ale dom to dom.
Nawet jeśli to jest Pałac Apostolski.
Papież cały czas miał świadomośd, że dochodzi do kooca swojej drogi, poprzez cierpienie.
My, dziennikarze, czyniliśmy porównania, że idzie drogą Chrystusa. Dla niego byłoby to pewnie zbyt
zarozumiałe. Myślał pewnie, że to raczej droga jego poprzednika - św. Piotra. Chciał też po prostu
wypełniad posługę, do jakiej go powołano - służyd i błogosławid ludziom, byd dla nich radością nawet
w cierpieniu. Radością, ale przede wszystkim nadzieją, nadchodziły przecież święta
Zmartwychwstania.
II
DZIEO DWUDZIESTY ÓSMY - DZIEO TRZYDZIESTY PIĄTY
Wielki Czwartek, 24 marca - czwartek, 31 marca 2005 r.
Zbliżały się święta wielkanocne; zapewne mieliście prawo przypuszczad, że będą
niezwykłe z powodu nieobecności Papieża w najważniejszych uroczystościach. Czy mieliście poczucie,
że teraz będzie to coś wyjątkowego i trzeba będzie specjalnie pracowad już od Wielkiego Czwartku?
Już 18 marca było wiadomo, w jakich uroczystościach Ojciec Święty weźmie bezpośredni
udział. Wiedzieliśmy też, kto wygłosi w jego imieniu homilie w czasie nabożeostw Wielkiego Tygodnia
i świąt Wielkiej nocy, i że Papież pokaże się w oknie swego apartamentu w Niedzielę Wielkanocną.
Nie były wielką tajemnicą przygotowania do połączenia telewizyjnego z papieskim apartamentem
w czasie transmisji Drogi Krzyżowej w Koloseum. Wszystko, co wydarzyłoby się ponad to - uznad by
należało za niespodziankę.
Jedna z najbliższych mi tam osób - siostra Tarsycja z watykaoskiej centrali telefonicznej -
opowiadała, że w tych dniach dzwoniły tysiące osób. Prosiły o połączenie z Papieżem, co oczywiście
było niemożliwe, ale przede wszystkim o przekazanie życzeo, zapewniały o oddaniu i miłości do
Papieża. Rozumiały, że Papież jest bardzo osłabiony i nie można od niego wymagad, że będzie tak
aktywny jak niegdyś. Ludzie nawet radzili, by w ogóle się nie pokazywał, nie poddawał się presji
mediów, które ciągle pytały, kiedy wreszcie go zobaczymy. Uważali, że ktoś tak chory powinien po
prostu leżed w łóżku i odpoczywad. Niektóre z telefonów odbieranych przez siostry były dramatyczne,
np. błagania o modlitwę Papieża w intencji umierającej żony czy dziecka, ale rzymianie traktowali też
Jana Pawła II po prostu jak swego proboszcza, do którego można się zwrócid niemal z każdą sprawą.
Pewnego dnia zadzwonił rozeźlony ojciec, prosząc o połączenie z Papieżem, bo jego zdaniem już tylko
„Ojciec Święty mógłby jakoś wpłynąd na jego syna Federico, który już w ogóle nie chciał się uczyd”.
Rzymianie mieli właściwie pełne prawo do takich telefonów, w koocu Papież to może przede
wszystkim biskup ich miasta.
Wtedy w Rzymie panowało wiele optymizmu. Wierzono, że to będą już zupełnie inne
święta wielkanocne, ale Papież będzie jakoś obecny.
Myśmy wiedzieli, że to będą jednak inne święta. Na pewno dla nas to będzie trochę tak
jak wtedy, gdy był w szpitalu - to będzie opowieśd o nim, ale jego samego nie będziemy mogli
pokazad, a jeśli już to bardzo rzadko. Na to byliśmy przygotowani.
Wielki Czwartek, dzieo ustanowienia Eucharystii i kapłaostwa jest chyba dla wszystkich
duchownych wyjątkowym dniem. Tym razem patrzyli oni na najważniejszego z nich, jak stara się
wypełniad swoją posługę pomimo cierpienia. Na Wielki Czwartek, jak co roku, napisał do nich list,
w którym napominał, że ich życie ma sens tylko wtedy, jeśli jest służbą dla człowieka. Dzisiaj to
wydaje się może oczywiste, ale kiedy w początkach swego pontyfikatu Jan Paweł II napisał, że
„człowiek jest drogą Kościoła”, to zabrzmiało to niemal rewolucyjnie. Wcześniej użyto by pewnie
innego sformułowania. Nasz Papież od początku przekonywał, że to Kościół ma obowiązek szukad
wiernych, starad się ich zrozumied, służyd im. Kapłan, który służy człowiekowi, służy Chrystusowi.
Wielu ludzi było onieśmielonych podczas bezpośredniego spotkania z Papieżem, ale chyba nikt nie
miał poczucia, że on patrzy na kogokolwiek z wyższością. Co było dla mnie uderzające - wielu
watykaoskich dostojników, których poznałem, starało się go w tym naśladowad. W Polsce zdarza się
czasem, że spotkanie z kościelnym hierarchą jest pełne dystansu, a wszystkim rządzi konwencja, tak
jakby w niej krył się jakiś majestat. Jeden z najbardziej wpływowych watykaoskich dostojników,
kardynał Giovanni Battista Re, prefekt Kongregacji ds. Biskupów, jest też jednym z najbardziej
otwartych, serdecznych, pełnych prostoty ludzi, jakich spotkałem. Rozmawiałem o tym z wieloma
dziennikarzami i większośd miała takie poczucie, jakby Kościół w promieniu 200 metrów od Papieża
był naprawdę wyjątkowy. Duch Jana Pawła II był w tamtym miejscu, ale także w ludziach.
Kościół jest też organizacją - jej lider nie musi się znad na wszystkim, musi jednak byd
człowiekiem, za którym inni będą chcieli podążad. Najlepiej, żeby robili to z radością i spontanicznie.
W jego wypadku tak było. Widziałem, że w jakiś sposób duchowni chcieli naśladowad Papieża. To
niesamowite, że ten, ostatni jak się okazało, list Jana Pawła II na Wielki Czwartek mówi o samym
fundamencie kapłaostwa. To jakby jego testament dla kapłanów - służcie z pokorą, bez pychy, bez
wyniosłości i z radością. Umycie nóg biedakowi w Wielkim Tygodniu nie może byd pustym,
wymuszonym symbolem, którego sensu już nikt nie pamięta. A jeśli pamięta, to tylko w jeden dzieo
w roku.
Ten list Ojciec Święty napisał w szpitalu, chory pośród chorych.
Zwraca w nim też uwagę, że powołaniem kapłanów jest świętośd, która jest pełnym
wyrazem zbawienia. Oznacza to, że można ją osiągnąd w codziennej posłudze. Wiadomo było, że Ust
powstanie i z racji na stan zdrowia Papieża będzie miał inną wymowę niż zwykle.
Tego dnia, w Wielki Czwartek, chciałem namówid na rozmowę jednego z najbardziej
wyjątkowych ludzi, jakich tam poznałem - ks. Konrada Krajewskiego z Urzędu Papieskich Ceremonii
Liturgicznych. Zapewne miliony Polaków wiedzą, jak wygląda, chod nie znają go może z nazwiska.
Jako celebrans stał niemal podczas każdej mszy tuż koło Papieża, także podczas pielgrzymek do
Polski. Przełożony urzędu, arcybiskup Piero Marini, chciał, by obok Papieża był zawsze ktoś z Polski,
kto zrozumiałby go, gdyby zwrócił się z jakąś prośbą do celebransów po polsku. Celebransi mają też
jeszcze jedną funkcję, chyba mało znaną. Podczas nabożeostw, stojąc zwróceni twarzą do wiernych,
są jedynymi ludźmi ogarniającymi wzrokiem wszystkich zgromadzonych. Ludzie z ochrony, ze służb
specjalnych nie stoją przecież koło ołtarza i nie mają tak dobrego pola widzenia. Celebransi są więc
zawsze w kontakcie wzrokowym z ochroną na wypadek, gdyby to oni właśnie zauważyli coś
niepokojącego.
Chciałem namówid ks. Konrada na rozmowę dla telewizji, ale powiedział, że nie chce
tego robid w czasie choroby Papieża. Rozmawialiśmy jednak długo przez telefon. Zwrócił mi uwagę na
coś, co z czasem stawało się chyba coraz bardziej jasne, to, o czym wspomniałeś - potrzebę dążenia
do świętości. Ta myśl znalazła się też w rozważaniach kardynała Ratzingera na Drogę Krzyżową.
Konrad Krajewski znał wcześniej ich treśd - zamieszczono je na stronach internetowych Biura
Papieskich Ceremonii Liturgicznych. Tam było takie zdanie, które zacytował: „Ziarno rzucone w ziemię
musi obumrzed, aby wydało plon”. Może to my, nie będąc na co dzieo tak blisko Papieża jak wielu
ludzi w Watykanie, odsuwaliśmy myśl o jego odejściu. Oni, chod codziennie modlili się o jego zdrowie,
liczyli się z tym bardziej. Był taki dzieo, tuż przed Wielkanocą, kiedy jedna z tych osób powiedziała mi:
„Módlmy się, żeby Papież miał dobrą, spokojną śmierd”. To było dla mnie porażające. Jeszcze kilka
dni wcześniej usłyszałbym właśnie: „Módlmy się o zdrowie”. Żaden z najbardziej pesymistycznych
komunikatów lekarzy nie zrobił na mnie takiego wrażenia, jak tamto zdanie. To dowodziło, jak ciężki
musi byd stan. Ludzie z bliskiego otoczenia Jana Pawła II widzieli już w jego oczach, że nadchodzi czas
pożegnania.
My nie wyobrażaliśmy sobie tego, co stanie się po jego odejściu. Oni już chyba czuli, że
jesteśmy świadkami niezwykłych wydarzeo. Głęboko wierzyli, że to cierpienie ma sens, że przyniesie
jakieś dobro dla Kościoła. Jeden z niepełnosprawnych pielgrzymów przed Gemelli powiedział mi:
„Ofiarowujemy swoje codzienne cierpienie Ojcu Świętemu, tak jak on ofiarowuje swój ból światu”.
Czy dziennikarze z innych krajów zadawali wam, polskim dziennikarzom, pytania o stan
zdrowia Jana Pawła II, licząc, że wiecie coś więcej?
Tak było. Jednak tego, co wiedzieliśmy od najbliższych Papieżowi osób, nie
opowiadaliśmy im oczywiście. Kilkadziesiąt razy dziennie rozmawialiśmy o tym przez telefon
pomiędzy Rzymem a redakcją „Wiadomości” w Warszawie. Niektóre zdania, które docierały do
świata z Watykanu, brano zbyt dosłownie, a tam często używa się przenośni. Jednak wszystkie uwagi
o odchodzeniu Papieża należało brad wprost, tylko że my nie byliśmy jeszcze na to przygotowani.
Nam się wydawało, że najgorsze, co może nadejśd, to tylko pogorszenie stanu, w jakim jest - to, że
będzie wciąż osłabiony, nie będzie mógł mówid, opuszczad swych apartamentów. Zdawaliśmy sobie
sprawę, że odchodzi, ale myśleliśmy o tym w perspektywie jeśli nie roku, to miesięcy.
Jak Ty osobiście to wszystko przyjmowałeś? Byłeś w stanie przyjąd to wszystko?
Wtedy nie. Te 63 dni, o których rozmawiamy, o tyle jest dla mnie niezwykłą opowieścią,
że odsłaniała się ona dla mnie każdego dnia.
Jeśli ktoś powie mi dziś, że domyślał się, co wydarzy się w godzinie śmierci Papieża i w
ciągu następnych dni - to ja w to nie uwierzę. Może kilka osób najbliższych Papieżowi miało takie
przeczucia, ale z rozmów z nimi wiem, że oni też byli zaskoczeni biegiem wydarzeo. Na pewno nie
wiedzieli tego jednak dziennikarze.
W Wielki Czwartek telewizja RAI wyemitowała wywiad z kardynałem Josephem
Ratzingerem. Zapytany o samopoczucie Ojca Świętego, odpowiedział, że Papież zachowuje
przytomnośd umysłu, która jest Bożym darem, ponieważ cierpienie jego ciała jest niezmierne.
Zapytano go także ponownie o ewentualnośd papieskiego ustąpienia, na co kardynał odrzekł, że tylko
Pan może zwolnid Jana Pawia II z pełnionej posługi.
Z dzisiejszej perspektywy mam wrażenie, iż był to moment, w którym Ratzinger wszedł
na scenę, stajad się trochę bohaterem tej opowieści.
Jak we Włoszech odebrano ten wywiad? I czy kardynał wydawał się wam osobą, która
zaczyna grad pierwsze skrzypce w najbliższym otoczeniu Papieża? Drugie skrzypce po Papieżu?
Wtedy jeszcze trzecie. Tą osobą, która była w czasie choroby Papieża najbardziej
wpływową, był Sekretarz Stanu, kardynał Angelo Sodano. To on odwiedzał Papieża najczęściej, kiedy
ten był w Gemelli i wypełniał częśd jego obowiązków. Jednak głosem Papieża był wtedy rzeczywiście
kardynał Ratzinger. To on przecież powiedział też wtedy dziennikarzom, że to Jan Paweł II wciąż
podejmuje najważniejsze dla Kościoła decyzje i wciąż nim kieruje. Obok Sodano, to właśnie on był
tym z dostojników Kościoła, którzy komunikowali coś mediom, mówili o stanie zdrowia Papieża.
Warto może przytoczyd, co napisał trochę później Luigi Accattoli w „Corriere delia Sera”:
„w sytuacji kiedy Papież nie mówi, największe znaczenie będzie miał kardynał najlepiej władający
słowem”. Oczywiście myślał o prefekcie Kongregacji Doktryny Wiary.
Mniej więcej półtora roku wcześniej, już po rozpoczęciu wojny w Iraku, próbowaliśmy
namówid kogoś z najbliższego otoczenia Papieża na wywiad na ten temat. Wiadomo było, że Papież
jest wojnie przeciwny, ale nie sposób było przeprowadzid wywiadu z nim samym. Wskazano nam
właśnie kardynała Ratzingera jako osobę, która może najlepiej rozumie Papieża w tej sprawie i użyje
argumentacji, jakiej użyłby on sam. Brzmiało to prawie tak jak: „Jeśli porozmawiasz z Ratzingerem, to
tak, jakbyś porozmawiał z Papieżem”, co okazało się dośd prorocze.
To ciekawe, bo papieską osobą do specjalnych poruczeo, także w kwestii Iraku, by
I kardynał Roger Etchegaray...
To prawda, ale myślę, że jemu powierzano raczej „działania operacyjne”. Kardynał
Etchegaray negocjował w wielu zapalnych punktach świata i robił to z dużym talentem, chod nie
zawsze skutecznie, bo dyplomacja watykaoska nie mogła już po prostu zapobiec wojnie, czy ją
zakooczyd. Gdy chodziło jednak o wyłożenie myśli Papieża - to robił to rzeczywiście zazwyczaj
Ratzinger. Nasze spotkanie w siedzibie Kongregacji Doktryny Wiary trwało wtedy ponad godzinę.
Najpierw zaprosił mnie do swojego gabinetu, gdzie rozmawialiśmy przez pół godziny. Co ciekawe,
kardynał mieszkał już od ponad 20 lat w Rzymie, ale zdecydowanie wolał rozmawiad po niemiecku niż
po włosku. Ale to akurat jest tam przyjętą praktyką. Wszyscy w Kurii Rzymskiej mówią oczywiście po
włosku, ale jeśli chcą byd w jakiejś sprawie bardzo precyzyjni, wolą mówid w swoim ojczystym języku.
Także Jan Paweł II, największy tam poliglota, zawsze przyznawał, że mimo tylu lat spędzonych już we
Włoszech - modli się po polsku. Nie mam wątpliwości, że kardynał Ratzinger modli się wciąż po
niemiecku. Przed nagraniem kardynał ani razu nie próbował nawet sugerowad, że są tematy, których
nie chciałby poruszad, albo pytania, których wolałby, żebym nie zadał. Chciał po prostu porozmawiad
chwilę, by lepiej wiedzied, kim jest człowiek, z którym się spotyka. Był ujmujący, skromny i bardzo
serdeczny. To było dla mnie uderzające, bo od dawna już przecież nazywano go Panzerkardinal.
W kontakcie bezpośrednim to był jednak bardzomiłykardinal. Gdy już jako papież pojawił się po raz
pierwszy na balkonie Bazyliki św. Piotra i powiedział o sobie, że jest „skromnym pracownikiem
winnicy Paoskiej”, to jestem przekonany, że nie zrobił tego, bo tak wypadało, ale że on naprawdę tak
myśli.
To, że jego wskazano nam jako rozmówcę, było też jakimś znakiem. Jeżeli w sprawie tej
wojny - która była dla Papieża wielką porażką, bo nie udało mu się jej zapobiec, a jego rodacy wzięli
w niej udział - ma się wypowiadad właśnie prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, to dowodziło jego
pozycji. Ratzinger miał też poczucie pewnej hipokryzji w mówieniu o tej wojnie. I Bush, i Blair
przyjeżdżali do Papieża, zapewniali o swoim wielkim dla niego szacunku, przyznawali, że jest jednym
z niewielu powszechnie akceptowanych na świecie autorytetów, po czym robili swoje i... znów
przyjeżdżali. Byłem w Pałacu Apostolskim w lipcu 2004, gdy przyjechał na audiencję Bush. Widziałem
go też w wielu innych sytuacjach, ale ten jeden jedyny raz widziałem, że jest speszony i niepewny.
Myślę, że rzeczywiście Jan Paweł II był jedynym człowiekiem na świecie, którego amerykaoski
prezydent, przywódca jedynego na świecie supermocarstwa, nie mógł traktowad z góry. W tym
wypadku dobrze też wiedział, co zrobił. Jego sytuację pogarszał jeszcze fakt, że przyjechał do
Watykanu tuż po tym, jak wybuchł skandal związany z maltretowaniem irackich więźniów w Abu
Ghraib.
Jeśli kardynał przez tyle lat stał na czele swej kongregacji i Papież prosił go, by nie
przechodził na emeryturę po skooczeniu 75 lat - dowodzi to, jak bardzo mu na nim zależało i jak
bardzo mu ufał. To ciekawe, bo ich relacja musiała byd zderzeniem kraocowo różnych osobowości:
naszego Papieża, który był człowiekiem otwartym, szalenie bezpośrednim, spontanicznym,
ekstrawertykiem, i Ratzingera, który mimo całego swego ciepła jest raczej zamknięty w sobie, nie
okazuje emocji i nie otwiera się tak przed ludźmi. To, że Jan Paweł II chciał, aby przez tyle lat pełnił on
tak ważną funkcję w Watykanie, świadczy też o wielkości Papieża. Jestem w stanie uwierzyd w to, że
zdarzało mu się zapytad retorycznie: „A co na to powie ten Ratzinger?”. Słaby lider dobiera sobie
współpracowników, którzy nie mają wielkiego autorytetu, bo ich nie musi się obawiad. Papież uważał,
że Ratzinger jest zapewne wybitniejszym od niego teologiem, a chod ma zupełnie inną osobowośd
i nie jest kimś, komu zaproponowałby wspólną wyprawę na kajaki, bardzo go szanował i uważał, że
będzie on dobrze służył Kościołowi.
W Wielki Czwartek, po południu, mszy św. Wieczerzy Paoskiej przewodniczył kardynał
Alfonso López Trujillo, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Rodziny, rano natomiast mszy św. Krzyżma
przewodniczył kardynał Re, prefekt Kongregacji ds. Biskupów. Odczytał on przesłanie Papieża ze
słowami: „jestem z wami, modlę się, aby nie zabrakło świętych kapłanów”.
Cały czas było to poczucie obecności Ojca Świętego. Jak to relacjonowaliście? Po raz
pierwszy w historii pontyfikatu Jan Paweł II nie bierze udziału... czy też bierze, tylko inaczej?
Wspominałem już o ks. prałacie Konradzie Krajewskim, który był obok Papieża przez
wiele lat i codziennie czegoś nowego od niego się uczył. Mówił wtedy, że nigdy nie miał wrażenia, że
Papież mówi tak głośno i przejmująco jak teraz, gdy milczy. Powiedział mi to właśnie w Wielki
Czwartek wieczorem. Uważał to za największą lekcję, jakiej Papież wszystkim udziela. Swoim
milczeniem i cierpieniem. Miał głębokie poczucie Jego obecności.
Na ile dla dziennikarzy zagranicznych tam będących istotne było to, co pisali włoscy
watykaniści: Luigi Accattoli, Vittorio Messori czy Mar co Politi? Czy to jakoś wpływało na ich relacje,
było opiniotwórcze?
Wszyscy nawzajem uważnie się słuchali, przy czym Włosi słuchali raczej tylko Włochów.
Każdy z dziennikarzy czytał takie tytuły, jak: „La Repubblica”, „Corriere delia Sera” czy „II Messagero”.
Wszyscy mieli poczucie, że ten Wielki Piątek będzie zapewne najbardziej niezwykły w historii tego
pontyfikatu, bo tym razem będzie to też Droga Krzyżowa Jana Pawła II. Tak pisały o tym zgodnie
niemal wszystkie włoskie gazety. Wcześniej z tą zgodnością różnie bywało. Czasem wybitni
watykanisci kompletnie się ze sobą nie zgadzali. „Corriere delia Sera” pisał np. pół roku wcześniej, że
Papież jest wyraźnie osłabiony, a „La Repubblica”, że zdecydowanie ożywiony.
Ja czytałem tylko niektóre ich teksty, jakie docierały do nas w wyborze. Tacy ludzie, jak
Accattoli, Messori czy Politi, mają, sądzę, wielkie wyczucie religijne, poczucie tajemnicy. Ten ostatni
napisał w wiełkoczwartkowym wydaniu „ha Repubblica”: „Ta Wielkanoc to męka Karola Wojtyły.
W chwili próby otaczają go najbliższe osoby, a z Placu św. Piotra dochodzą do uszu serdeczne okrzyki
wiernych. Jego męka jest świętą tajemnicą, dostępną nam wszystkim, kielichem goryczy, który zgodził
się wypid, łyk po łyku aż do kooca”. I teraz ciekawa uwaga: „W przeszłości chorych papieży zawsze
ukrywano przed rzeszami, ale nie jego. Papież przybyły z daleka zdecydował się pokazad swe rany jak
Ecce Homo”. No, to już jest wyprzedzenie tego, co potem się stało wrażeniem dośd powszechnym: że
śmierd i odejście Papieża porównywano ze śmiercią i męką Chrystusa, że Papież rzeczywiście jest
alter Christi. Pojawił się głos, że teraz swoim cierpieniem i milczeniem Papież pisze najpiękniejszą
encyklikę. Właściwie mamy tu wstęp do rekolekcji, których udziela sam Jan Paweł II. Mnie
zastanowiło także to, co Politi pisze na koocu, iż „Papież wcale nie boi się śmierci (...) jest pogodny”.
Co za paradoks, cierpied i byd pogodnym.
Tamten Wielki Piątek był też dla nas początkiem jakiejś drogi. Mieliśmy wrażenie, że to
Droga Krzyżowa Jana Pawła II, my przy niej stoimy i na niego patrzymy. Ta uwaga Marca Politiego
była absolutnie słuszna. Z jednej strony cały czas pojawiały się głosy, dlaczego Biuro Prasowe
Watykanu podaje tak mało informacji o stanie zdrowia Papieża, podejrzewano jakiś spisek,
zastanawiano się, czy aby zdrowie Papieża nie pogorszyło się dramatycznie, a może wręcz już
odszedł, tylko my dowiemy się o tym dopiero za kilka dni! Nie było niemal dnia, żeby korespondenci
którejś ze stacji telewizyjnych nie obdzwaniali pozostałych z pytaniem: wiemy już niemal na pewno,
że „To” się stało, ale czy wy też możecie to potwierdzid?
Jednak, jeśli porównamy to z dotychczasową tradycją watykaoską - to byliśmy wręcz
zasypywani informacjami. Kiedy umierał Pius XI, jeden z dziennikarzy podał: „z tego, co wiemy,
wynika, że papież ma katar”. Następnego dnia dziennik
„L’Osservatore Romano” napisał, iż skandalem jest sugerowanie, że papież jest chory, to
kompletna bzdura i niewybaczalny nietakt. Niecałe 24 godziny później Pius XI już nie żył. Kiedyś
uważano, że doniesienie o katarze to już jest przekroczenie granicy intymności papieża. Trzeba
pamiętad, że tam czas płynie o wiele wolniej, nic nie zmienia się tak szybko. Przyzwyczajenia trwają
przez stulecia. Jak na standardy europejskie Biuro Prasowe udzielało rzeczywiście skandalicznie mało
informacji, jak na standardy Stolicy Apostolskiej Joaquin Navarro-Valls był człowiekiem szalenie
otwartym, rozmownym i dostępnym. Niezależnie od oceny polityki informacyjnej, o zdrowiu Papieża
wiedzieliśmy jednak dośd dużo.
Najlepiej to chyba ujął ks. Krajewski. Tym razem X stacja Drogi Krzyżowej „Odarcie z szat”
była w apartamencie papieskim. Ten człowiek, leżący w swoim pokoju, był wobec świata
odarty ze wszystkiego. Wiedzieliśmy o jego chorobie niemal wszystko. O chorobie Parkinsona
i wszystkich wynikających z tego komplikacjach, o trudnościach z poruszaniem się, z oddychaniem,
o rurce tracheotomicznej, kłopotach z jedzeniem. Wiedzieli o tym ludzie na drugim koocu świata.
A dotyczyło to Głowy Kościoła. Jeszcze nie tak dawno przecież byłoby to nie do pomyślenia.
W Polsce zaczęliśmy tak patrzed po fakcie, po relacjach z zakooczonej Drogi Krzyżowej
w Koloseum. Kiedy zaczęto publikowad wśród innych tekstów także tekst rozważao autorstwa
kardynała Ratzingera, to trudno było się uwolnid od myśli, że ich centrum jest Chrystus, Ten, który tą
drogą podąża i zaprasza do tego, byśmy tę drogę odczytywali w świetle wiary, jako dziejącą się teraz
i że my tą drogą idziemy, jesteśmy tam obecni, Ojciec Święty jest z nami; ale trudno też było nam
jakby nie podkładad pod postad Chrystusa obrazu i postaci Papieża. Najpierw pomyślałem, że to jest
swego rodzaju nadużycie, ale z drugiej strony przez swoje człowieczeostwo Jezus jest bratem Karola
Wojtyły, a Karol Wojtyła jest bratem Jezusa, obaj przechodzą do Życia przez cierpienie. Ratzinger
pisze, że Jezus tłumaczy swoją ziemską wędrówkę losem ziarna pszenicy rzuconego w ziemię, które
wydaje owoc poprzez swoje obumarcie; no i znowu trudno oprzed się porównaniu: Papież - ziarno
pszenicy; pisze dalej, że Droga Krzyżowa staje się drogą, wiodącą do wnętrza misterium Eucharystii,
pobożnośd ludowa i sakramentalna łączą się i stapiają; no, czyż to nie jest to, co chciał pokazywad Jan
Paweł II? Czy to nie znowu o nim? I dalej: Droga Krzyżowa powinna byd szkolą wiary, która ze swej
natury działa poprzez miłośd, co oczywiście nie oznacza, że trzeba wykluczyd uczucie; no i znowu, czy
to nie jest o nim? Dalej pisze kardynał: „my jednak jesteśmy przywiązani do naszego życia i nie
chcemy go porzucid, ale zachowad je w całości, posiąśd, a nie ofiarowad, Ty jednak nas poprzedzasz
i pokazujesz, że możemy ocalid nasze życie jedynie ofiarowując je poprzez towarzyszenie Ci na Drodze
Krzyżowej”. Ratzinger mówi do Jezusa, ale przecież w jakiś sposób także do Papieża.
Wiemy, bo mogliśmy to zobaczyd, jak podczas Drogi Krzyżowej w Koloseum Jan Paweł II
siedział w swojej prywatnej kaplicy i trzymał mocno duży krzyż, był właściwie do niego przytulony, jak
pięknie pokazał to Arturo Mao na zdjęciu. I pomyślałem sobie: „Ty nas poprzedzasz, ty, Janie Pawle II,
ukazując całym sobą, że możemy ocalid nasze życie tylko je ofiarowując. Czy też tak to odbierałeś?
A inni dziennikarze? Przecież było wielkie oczekiwanie na tę Drogę Krzyżową z uwagi
także na autora rozważao do niej...
Większośd z nas wtedy źle zrozumiała ten tekst, a może w pośpiechu skupiliśmy się nie
na całości, a na najbardziej sugestywnych fragmentach. Jeżeli przejrzed doniesienia agencyjne z tego
dnia - to okaże się, że najczęściej zwracano uwagę na słowa o „brudzie w Kościele”. Zresztą sam fakt,
że to kardynał Ratzinger napisał te rozważania, było już jakimś wpływem Opatrzności, bo jako
pierwszemu zaproponowano to Vittorio Messoriemu. Ten jednak odpowiedział, że nie czuje się na
siłach i wtedy Papież poprosił prefekta Kongregacji Doktryny Wiary.
Myślę, że to rzeczywiście był jego początek drogi do konklawe. Gdyby to Messori napisał
te rozważania, nie mówiono by tak dużo o kardynale jeszcze w ostatnich dniach życia Papieża. Ten
tekst zrobił nie tylko wielkie wrażenie na mediach, ale i na dostojnikach Kościoła. Był naprawdę
mocny. Większośd z nas i agencji powtarzała zdanie, w którym Ratzinger porównał Kościół do tonącej
łodzi. Trudno sobie wyobrazid, by takie porównanie nie wzbudziło co najmniej zaciekawienia.
To było przy stacji IX, a przecież jest ich czternaście. Mimo to media przytaczały tylko te
słowa o brudzie w Kościele, o grzeszności ludzi wewnątrz Kościoła...
Dokładnie tak. Uważano, że to wielki głos potępienia wobec grzesznych księży. Z jednej
strony kardynał myślał tak jak Papież, że powołaniem kapłana jest szukanie świętości i wskazując na
winy Kościoła, zapewne miał rację. Trzeba przepraszad nie tylko za grzechy jego przedstawicieli
popełnione w minionych wiekach, co Jan Paweł II uczynił w roku 2000, ale też posypad głowę
popiołem wobec tego, czego jesteśmy świadkami teraz. Tyle, że całośd rozważao Ratzingera nie miała
w sumie tak „mrocznej” wymowy. Zaczynała się przecież od zdania: „Żeby ziarno wydało, plon musi
obumrzed”...
...potem jest mowa o kąkolu, przeważającym nad zbożem na tym polu Bożym...
...a kooczy się wszystko wezwaniem do radości ze Zmartwychwstania Paoskiego. Mało
kto jednak wtedy to zauważył. Zastanawiano się, skąd ta posępnośd u jednego z najbliższych
współpracowników Papieża? Skąd w nim ta surowośd?
Której nie ma w Janie Pawle II...
...tylko że w Ratzingerze chyba też jej nie ma, a przynajmniej nie tak bardzo jak niektórzy
sądzili! On uważał, że grzesznośd ludzi Kościoła nie zwalnia ich z wysiłku poszukiwania świętości, a na
koniec wzywał do radości. Jeśli tego nie dostrzeżono, to także dlatego, że media potrzebują
„mocnych” newsów. Nie było wtedy newsem to, że kardynał wzywał do radości ze
Zmartwychwstania Paoskiego, ale to, że mówił o „brudzie w Kościele”.
To prawda, u nas w kraju, komentując te rozważania, zwrócono uwagę na to, co
powiedziałeś wcześniej. Nie było tego radosnego akcentu.
Tak relacjonowała to też zdecydowana większośd dziennikarzy. TVP jest zrzeszona
w Eurowizji, skupiającej wszystkie publiczne stacje TV Europy, obsługuje ona też niektóre wielkie
stacje amerykaoskie. W biurze Eurowizji, niedaleko Placu św. Piotra jest newsroom, skąd wszyscy
przez satelitę nadają swoje materiały. Spędzałem tam kilka godzin dziennie. Słyszałem więc
komentarze Francuzów, Włochów, Hiszpanów, Anglików, Niemców, oni słyszeli nasze, prosząc,
żebyśmy im je przetłumaczyli.
I akurat te rozważania Ratzingera zostały skomentowane tylko w ten sposób. Dopiero
później ks. Krzysztof Nykieł z Kongregacji Doktryny Wiary, współpracownik kardynała Ratzingera
zwrócił mi uwagę, że nie zauważyliśmy w tym tekście wielu ważnych treści. Wyobraźmy sobie, że
dziennikarz ma 30 sekund, żeby zacytowad z tych rozważao tylko dwa zdania. Czy ktoś wybierze
zdanie: „ziarno musi obumrzed, żeby wydad plon” i „radujmy się, Pan zmartwychwstał”, czyż raczej
powie, że zdaniem Ratzingera „Kościół przypomina tonącą łódź”?
Vittorio Messori napisał, że rozważania te nie były czymś wyjątkowo oryginalnym, ale
nazwał je literackim gatunkiem medytacji pokutnej. 0 ich autorze napisał, że jedną z jego
największych obaw jest przekształcenie Ewangelii chrześcijaostwa w ideologię. Byd może trochę sobie
pluł w brodę, że sam ich nie napisał.
Ten komentarz był ważny; wiedzieliśmy bowiem, że pisze go ktoś, kto mógł byd na
miejscu Ratzingera jako autor rozważao. Poza tym Messori jest osobą doskonale przygotowaną
teologicznie do komentowania takich rozważao. I to on wydobył na plan pierwszy właśnie wątek
pokuty.
Kiedy rozmawiając z kardynałem półtora roku wcześniej, pytałem go o największe obawy
dotyczące przyszłości Kościoła - mówił o relatywizmie. O tym, że nagle może się okazad, że wiara nie
jest jedyną drogą do zbawienia i jedynym prawdziwym opisem świata, jak powinni uważad katolicy,
ale jednym z wielu różnych pomysłów na życie. Chodzenia do kościoła nie można porównywad do
chodzenia na mecze piłki nożnej. Chod większości Włochów akurat to porównanie byłoby bliskie.
Gwoli porządku powiedzmy, że wcześniej było nabożeostwo Męki Paoskiej, któremu
przewodniczył Penitencjarz Apostolski, kardynał James Francis Stafford, kazanie zaś wygłosił
Kaznodzieja Domu Papieskiego, o. Raniero Cantalamessa. W swojej linii odpowiadało późniejszym
rozważaniom z Drogi Krzyżowej. Kapucyn mówił, że w dzisiejszym świecie przeciwko Chrystusowi
istnieje pewna przemy słana taktyka, Ewangelia zaś nie jest opowieścią, którą możemy traktowad
dowolnie, Jezus zaś nie jest jednym z wielu bohaterów, hipisem czy rewolucjonistą. To też
komentowano?
Raczej nie. Większośd z nas była wtedy skupiona na Janie Pawle II. To, co nie było z nim
bezpośrednio związane, odkładaliśmy trochę na drugi plan. Rozważania na Drogę Krzyżową
traktowaliśmy trochę jak głos samego Ojca Świętego. Poza tym wielkim wydarzeniem była transmisja
telewizyjna z nabożeostwa. Wokół Koloseum już wcześniej ustawiono olbrzymie telebimy, by byd
gotowym do pokazania na nich Papieża, ale nie było wcale przesądzone, czy będzie to możliwe. Nie
wiedzieliśmy też, czy Jan Paweł II przemówi, czy pozdrowi wiernych? Widok Papieża w jego prywatnej
kaplicy, modlącego się wraz z wiernymi w czasie nabożeostwa, był chyba dla wszystkich poruszający.
Zwłaszcza chwila, gdy wziął w ręce krzyż. Było pewnym rozczarowaniem, że nie zobaczyliśmy jego
twarzy. Niektórzy sugerowali, że kamery nie ustawiono przed Papieżem, by nie pokazywad, w jak
ciężkim jest stanie. Prawdę mówiąc, też tak wtedy myślałem, ale teraz wierzę, że nie ustawiono jej
tam przede wszystkim dlatego, że jego współpracownicy uznali, że to już byłaby przesada, żeby
zaglądad mu w tak przejmującej chwili w oczy. Jeśli miał uczestniczyd w modlitwie, musiał mied chod
trochę intymności.
Następnego dnia rozmawiałem z arcybiskupem Stanisławem Dziwiszem, który powiedział
mi, że jakoś zabolało go, gdy usłyszał jeden z polskich komentarzy, iż „po raz pierwszy Papież nie
uczestniczył w Drodze Krzyżowej”. Powiedział: „No jak to? Tak staraliśmy się, żeby cały świat widział,
że właśnie uczestniczy. Owszem, nie przewodniczył nabożeostwu bezpośrednio w Koloseum, ale
uczestniczył”.
I pewnie rzeczywiście tak trzeba było na to patrzed. To była niewątpliwie jego Droga
Krzyżowa - i w Koloseum, i w Pałacu Apostolskim. Nie ma jednak wątpliwości, że tamtej nocy był
z wiernymi.
Kardynał Camillo Ruini odczytał przesłanie Papieża do uczestników tej drogi, w którym
znalazły się słowa: „duchowo jestem z wami i adoracja krzyża odsyła nas do zadania, od którego nie
wolno nam się wymówid, misji, którą św. Paweł wyraził w słowach - i to są te słowa z Listu do
Kolosan, które od tamtego momentu aż do pogrzebu Papieża nieustannie wracały w mojej pamięci
jako rodzaj motta - "w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest
Kościół" (...) Ofiarowuję moje cierpienia, aby wypełnił się plan Boży”.
Teraz można powiedzied, że Papież rozpoczął prowadzenie nas przez swoją śmierd.
Wtedy jednak chyba nikt tego tak nie odbierał.
Tym bardziej, że uwagę wszystkich wkrótce przyciągnęły rozważania kardynała
Ratzingera, zwłaszcza te przy IX stacji. Papież wiele razy mówił o zbliżaniu się do kooca swojej drogi,
słowa pożegnania wypowiadał w różnych miejscach, chodby w Lourdes. W tym liście tłumaczył, jak
sam rozumie swoje cierpienie: to jego ofiara, i myśl, że mógłby od niej uciec, od tej chwili stawała się
zupełnie absurdalna.
Następnego dnia, w Wielką Sobotę, liturgii Wigilii Paschalnej w Bazylice św. Piotra
przewodniczył kardynał Joseph Ratzinger, który apelował: „zbudźmy się z naszego znużonego
chrześcijaostwa, pozbawionego zapału, powstaomy i chodźmy za Chrystusem, prawdziwym światłem
i życiem”. Zaś w odczytanym przez niego przesłaniu Papieża znalazły się słowa: „(...) prowadzeni przez
liturgię prosimy Pana Jezusa, aby świat zobaczył i uznał, że dzięki Jego męce, śmierci
i zmartwychwstaniu, to, co było zburzone, zostało odbudowane, co się postarzało, odnawia się,
wszystko zaś powraca piękniejsze niż przedtem, w swojej pierwotnej doskonałości”.
I z dzisiejszego punktu widzenia można powiedzied, iż Jan Paweł II mówił o tym, że
zmartwychwstanę ja, który umieram, i my wszyscy. I oto kolejna odsłona dramatu Następcy Piotra,
ale i wskazówka, jak ten dramat odczytywad, jak rozumied. „To, co się postarzało...” napisał,
a przecież w ostatnich miesiącach życia to starzenie się nabrało tempa. Przeczytałem, że Ojciec
Święty schudł aż 19 kg.
Czy to wszystko w ogóle można było przekazad w dziennikarskiej relacji?
Czy miałeś poczucie, że mówisz o tym, co najważniejsze, czy o tym, co chcą usłyszed
w Warszawie?
Byliśmy trochę bezradni wobec obrazu milczącego Papieża, który bierze do ręki krzyż,
który drży w jego dłoniach. To było tak przejmujące, że nie wymagało komentarza. Jak się okazało, to
były jedne z ostatnich zdjęd Papieża. Potem ukazał się jeszcze dwa razy w oknie i odszedł. Później
zobaczyliśmy już go złożonego na marach. Kardynał Ratzinger miał pewnie dużo racji, mówiąc
o znużonym chrześcijaostwie. Było znużone, ale może ożyło w ostatnich godzinach życia Jana Pawła
II. Miliony ludzi, które od dawna się nie modliły, znów to zrobiły, poszły do kościoła; co z tego
zostanie, czas pokaże.
I nagle te słowa o „ofiarowaniu cierpienia za świat”, które ktoś mógł uznad za zbyt pełne
patosu - okazały się jakoś prawdziwe! Jego cierpienie miało wpływ na miliony ludzi, także tych
niewierzących. Najbliższe otoczenie Papieża miało tę świadomośd, tak jak wydaje mi się, że miał je
Konrad Krajewski, ale większośd z nas wtedy jeszcze nie.
Wielka Sobota była dla nas dniem rozpamiętywania tego obrazu Papieża z krzyżem
w dłoniach i dniem oczekiwania na Niedzielę Zmartwychwstania.
Domyślaliśmy się, że Papież pobłogosławi wiernych, ale zastanawialiśmy się, czy
przemówi. Zrobił to przecież w dniu, gdy opuszczał Gemelli i mieliśmy nadzieję, że teraz też go
usłyszymy.
Nadeszła zatem Niedziela Zmartwychwstania.
Rano już wiedzieliśmy, że Papież nie wypowie błogosławieostwa Urbi et Orbi. I nikt go
w tym nie zastąpi. Mimo to większośd z nas spodziewała się, że przemówi i widzieliśmy, jak bardzo
chciał. Ks. Mieczysław Mokrzycki przystawił mu mikrofon. Jak dowiedziałem się potem, niemal tuż
przed ukazaniem się w oknie dwiczył mówienie i wszystko się udawało. Może emocje i wzruszenie
były potem zbyt duże i dlatego nie udało mu się wydobyd głosu? To musiało byd dla niego dramatem.
Przez tyle lat przemawiał do milionów, elektryzował swoim głosem i nagle on, Głowa Kościoła, nie
może nic powiedzied do swoich wiernych! Oczywiście, oni mówili: „Wystarczy, że się pokażesz, że
uczynisz znak krzyża”. On sam był wyraźnie zły na siebie. To było widad. Uderzył dłonią w pulpit, to
była złośd z bezsilności.
Z dziennikarzami z całego świata staliśmy ponad kolumnadą na Placu św. Piotra. W sumie
było tam chyba ponad 50 kamer, mimo że telewizja watykaoska transmitowała nabożeostwo na cały
świat. Jednak wszyscy chcieli tam byd. Potem zeszliśmy na dół na plac. Wierni byli szczęśliwi, że
Papież po prostu jest.
Spotkaliśmy wielką grupę pielgrzymów z Ukrainy. To było wspaniałe. Przekonywali nas,
że to ich ukochany Papież. Powtarzali słowa, jakie mały Karol Wojtyła wypowiedział niegdyś do
Jerzego Klugera, swego żydowskiego przyjaciela ze szkoły w Wadowicach: „Wszyscy jesteśmy dziedmi
jednego Boga”. Ukraiocy dodawali jeszcze: „No i Papieża mamy jednego, gdyby wszyscy na świecie go
słuchali, to byłoby lepiej, ale, niestety, nie słuchają”. Spotkałem też jednak Amerykanów, którzy byli
rozczarowani - przejechali tysiące kilometrów, opłacili wycieczkę, chcąc usłyszed Papieża, a on nie
mówi. Brzmiało to tak, jakby chcieli zaskarżyd biuro podróży. W planie było zwiedzanie Panteonu,
Koloseum, Plac św. Piotra, i jedna z „atrakcji” zawiodła. Słyszałem też głosy: „No, jeśli Papież nie może
mówid, to ktoś to powinien przemyśled, czy tak może działad Kościół”.
Zdecydowana większośd jednak podzielała opinię Ukraioców. Tysiące młodych ludzi
mówiących po hiszpaosku krzyczało „Kochamy Cię, Juan Pablo Secondo”.
Wierni na placu zareagowali zapewne bardziej entuzjastycznie na pojawienie się Papieża
niż ci, którzy widzieli to w telewizji. Tak, jak pod Gemelli, z bliska było „gorzej widad”. Z odległości
kilkudziesięciu metrów widzieliśmy tylko sylwetkę Papieża podchodzącego do okna, a nie wyraz jego
twarzy, na której cierpienie było aż nadto wyraźne w telewizji. Ten obraz był wstrząsający i to on
zdominował relację mediów z całej mszy świętej. To nie był z pewnością tak radosny dzieo, jakim jest
przecież Niedziela Zmartwychwstania. Przez cierpienie Papieża to był wciąż Wielki Piątek.
Stałem w grupie hiszpaoskich i polskich pielgrzymów, którzy na kilka minut przed
pojawieniem się Papieża wpadli w euforię. Kiedy się już pokazał i uczynił znak krzyża, widziałem, jak
kilka osób się rozpłakało, ale większośd z radości śpiewała. Niektórzy narzekali, że nawet gdyby teraz
Papież się odezwał, to w tym hałasie krzyków: „Kochamy Cię” i tak nikt by go nie usłyszał. Ale myślę,
że te okrzyki sprawiały mu radośd, ten autentyczny entuzjazm tysięcy młodych ludzi musiał byd
przejmujący.
Na tym przykładzie widad, jak nośny jest obraz, jak pozostaje i działa bardziej niż
jakiekolwiek słowa...
Tak. Kiedy wróciłem z Placu św. Piotra do Biura Eurowizji, wyjąłem taśmę z naszej
kamery i zobaczyłem w zbliżeniu Papieża w oknie, walczącego ze swoją niemocą - to było porażające.
Wszyscy przeżyliśmy to tak samo. Mój montażysta był Anglikiem i zareagował identycznie. Przez
minutę wszyscy milczeli. Jak na pracę w telewizji to bardzo długo.
Następnego dnia „The Times” napisał: „Ze wszystkich mszy wielkanocnych odprawionych
na Placu św. Piotra nie było podobnej do tej, której byliśmy świadkami wczoraj. Była to msza Ciała
i Krwi Chrystusa, ale także łez w oczach wielu wiernych nad schorowanym, ale heroicznym
najwyższym kapłanem”.
Rzymianie doskonale znali Papieża. „Zawsze przecież przychodzili w niedzielę na Plac św.
Piotra z dziedmi, które rosły wraz z tym pontyfikatem. Przyzwyczajone do pełnego entuzjazmu,
silnego Papieża, potrafiącego żartowad i śmiad się. Ci ludzi naprawdę płakali, widząc, jak walczy
z cierpieniem, które jest od niego silniejsze. To musiał był dla nich porażający obraz.
Wśród wielu komentarzy pojawił się i taki, dyrektora Radia Watykaoskiego, Federico
Lombardiego, iż „kto był tego świadkiem, nie zapomni nigdy tego wydarzenia, które na trwałe
wpisało się w historię Kościoła i ludzkości”.
Co robiłeś tego dnia wieczorem? Wraz z innymi dziennikarzami z Polski, tak jak w czasie
pobytu Papieża w klinice Gemelli, spotkaliście się na kolacji? Rozmawialiście?
W Wielkim Tygodniu i podczas świąt spotykaliśmy się rzadziej. Czasem przypadkiem na
ulicy albo na Placu św. Piotra. Pracowaliśmy w różnych miejscach. Kiedy rozmawialiśmy ze sobą,
wymienialiśmy się wiadomościami. Wiedzieliśmy, że jest źle, ale nie dopuszczaliśmy do siebie myśli,
że koniec drogi jest aż tak bliski.
W poniedziałek zgodnie z włoską tradycją wyjechaliśmy za miasto. Pojechaliśmy do
Mentorelli, o której już opowiadałem. Ludzie z miasteczka, kiedy dowiadywali się, że jesteśmy
z polskiej telewizji, prosili, żeby życzyd Papieżowi zdrowia, przekazad, że bardzo go kochają, są pełni
nadziei na jego wyzdrowienie. Zakonnicy w Mentorelli nie bardzo wiedzieli, czy wypada im mówid
o Papieżu w czasie jego choroby. Może należy milczed i słuchad jego milczenia. W koocu zdecydowali
się na rozmowę. Pomysł wyjazdu do Mentorelli podsunął nam ojciec Konrad Hejmo, a pomogła we
wszystkim siostra Tarsycja.
Zanim ją poznałem, myślałem, że zakonnice są raczej nieśmiałe, powściągliwe
i wystraszone na myśl o spotkaniu z dziennikarzami. Tarsycja jest jedną z najbardziej radosnych osób,
jakie spotkałem. Należy do Zgromadzenia Sióstr Uczennic Boskiego Mistrza. Siostry z tego
zgromadzenia obsługują watykaoską centralę telefoniczną. Ta drobna kobieta jest skałą wiary. To
przekonanie podzielają chyba wszyscy polscy dziennikarze, którzy ją poznali. Dla niej nie ma rzeczy
niemożliwych. Jest przy tym najbardziej pogodzoną ze światem osobą, jaką znam. Ona mówi: Jezus
mnie kocha i ja kocham Jezusa, Papież jest naszym ojcem, razem stanowimy rodzinę. I w Tarsycji była
wiara, że Papież się podźwignie i jeszcze długo będzie z nami. A do tej pory wszystko, co mówiła
Tarsycja, zawsze się sprawdzało.
Czy kontakt z taką osobą był dla Ciebie bodźcem, żeby wyjśd ze skóry dziennikarza i wejśd
w siebie jako człowieka, zastanowid się, jak to przeżywam, czy też to był drogowskaz, jak myśled
o toczących się wydarzeniach?
Chciałbym odpowiedzied coś wzniosłego, ale prawda jest taka, że wtedy pracowaliśmy
tak dużo i tak szybko, że nie mieliśmy czasu, żeby zastanawiad się nad sobą. Na pewno spotkanie
z Tarsycja było dla mnie ważne. Ona w pewnym momencie powiedziała: „Matko, co ja robię? Ja się
z dziennikarzem przyjaźnię?”. Ona jest jedyną osobą, która potrafi znaleźd w Watykanie każdego, zna
na pamięd chyba wszystkie tamtejsze numery telefonów. Jeśli ktoś chciałby odnaleźd któregoś
z tamtejszych dostojników - Tarsycja będzie w tym skuteczniejsza niż CIA. Ma wspaniałe podejście do
życia. Uważa, że należy zrobid wszystko, co się da, ale coś zostawid też do zrobienia Panu Bogu. „Jak
my wszystko zrobimy - to co Jemu zostanie?”. Jest jedną z najbardziej pracowitych osób, jakie znam,
więc to nie jest wymówka, by nic nie robid.
Z Mentorelli wróciliście wieczorem...
...i czekaliśmy na środę, dzieo tradycyjnej audiencji generalnej. Cały czas nie było
żadnych komunikatów lekarskich. Przypuszczaliśmy więc, że nie jest gorzej. Wiedzieliśmy, że Papież
dwiczy mówienie, że rozmawia z odwiedzającymi go kardynałami. Chod były momenty, kiedy nie był
w stanie mówid - pisał na małych karteczkach. W pewnej chwili, leżąc w łóżku, napisał: „Obródcie
mnie”. Nie miał siły, by samemu zmienid niewygodną już pozycję. Wiedzieliśmy, że są chwile gorsze
i lepsze, ale ufaliśmy, że organizm jeszcze pokona chorobę.
We wtorek w prasie włoskiej pojawiły się dywagacje na temat zdrowia Papieża
z sugestiami powrotu do szpitala, żeby sprawdzid, co z rurką tracheotomiczną i przeprowadzid
badania, a z drugiej strony lekarz papieski, profesor Renato Buzzonetti, mówił, że jest spokojny
o papieską rekonwalescencję, czyli informacje były sprzeczne.
Tak, i wszyscy dziennikarze mieli poczucie, że jest to najtrudniejszy temat, jaki dany nam
jest w życiu komentowad. Każde słowo było ważne, mogło budzid niepokój lub nadzieję. Niektórzy
uspokajali się, myśląc, że gdyby było bardzo źle - to byłby przewieziony do szpitala, ale ja byłem
przekonany, że Papież już nigdy nie pojedzie do Gemelli. To, że jest wciąż w Pałacu Apostolskim, nie
musiało więc oznaczad, że stan nie jest ciężki.
Głosy mówiące, że jutro z całą pewnością pojawi się w oknie albo na pewno nie pojawi -
były niepoważne. Tego nikt nie wiedział do godziny przed. Owszem, jego ukazanie się było
planowane, ale ostateczna decyzja miała zapaśd tuż przed.
Tego dnia, we wtorek, w Domu Pielgrzyma, rozmawiałem z polskim małżeostwem
z Niemiec, których dwumiesięczny syn został tego dnia ochrzczony w Watykanie. Następnego dnia
wybierali się na Plac św. Piotra, żeby „mały zobaczył Papieża i by Papież go pobłogosławił”.
I jak zaplanowali, tak się stało. Dla nas ta środa, to była też opowieśd o tym chłopcu,
najmłodszym, jakiemu dane było byd na tej ostatniej, jak się okazało, audiencji Jana Pawła II.
To, co było przejmujące dla wielu osób, które podróżowały z Papieżem, jak arcybiskup
Piero Marini, to przekonanie, że na tych wielkich spotkaniach, tak jak w Manili na Filipinach, kiedy
zgromadziło się tam 5 min ludzi - Papież nigdy nie mówił do „tłumów”. On nie lubił bardzo tego
słowa. Mówił: zgromadzenie albo rzesze, ale nie tłum. I mówił do każdego z tych ludzi z osobna.
Każdy mógł mied poczucie, że Papież mówi do niego. Kiedyś Angela Butiglione z RAI opowiadała mi
o pielgrzymce, na jakiej z Janem Pawłem II była gdzieś w sercu Afryki. Wylądowali w pewnym
momencie „pośrodku niczego”, w wiosce, w której mieszkało około 50 osób. Gdy oni zobaczyli
helikopter i człowieka w bieli, który do nich się zbliżał, to musiało wyglądad to jak wydarzenie niemal
biblijne, jakby zstąpił do nich z niebios. Ale po chwili traktowali go jak członka rodziny. Nieważne
było, czy stoi się w grupie kilku milionów ludzi, czy kilku osób - można było mied wrażenie, że dla
Papieża każdy jest tak samo ważny.
I taka była też ta środa. Spotkanie z tym małżeostwem z Niemiec, Polką z Florydy, która
się rozpłakała, bo spełniło się marzenie jej życia - „spotkała Papieża”.
Ale odchodziliśmy z placu mocno już przygnębieni. Gdy usłyszeliśmy charkot, jaki
wydobył się z gardła Papieża, gdy próbował przemówid - zrobiło to jeszcze większe wrażenie niż
w niedzielę. To dowodziło siły charakteru Papieża. Raz jeszcze podjął próbę, chod wiedział, że może
się nie udad, tak jak trzy dni wcześniej. A jednak zaryzykował. Zdecydował się na to, wiedząc, że obraz
zmagającego się z niemocą Papieża będzie dla wiernych przejmujący. Ale on chciał pewnie po prostu
dlatego, że uważał, że obowiązkiem Papieża jest mówienie do wiernych. Tego nie
zrobiłby żaden polityk, uznałby, że lepiej poczekad aż będzie w pełni sił. Lepiej nie okazywad słabości.
Jego siłą była uczciwośd i właśnie przyznanie się do słabości. Częśd ludzi na placu oczywiście nie
mogła tego widzied, ale ci, którzy tam płakali, zdawali sobie sprawę, że to chyba pożegnanie. Tak to
wyglądało. Odchodzącego od okna w głąb swego pokoju Papieża, wierni żegnali łzami i jak się potem
okazało, wówczas widzieliśmy go po raz ostatni.
Oficjalnie audiencja została odwołana, odczytano jego pozdrowienie po włosku
i niemiecku, słowo do Polaków przekazał ks. Paweł Ptasznik.
To jednak okazało się mniej istotne wobec przeżyd, towarzyszących pokazaniu się Jana
Pawła II w oknie swojego apartamentu...
Tak, ponad 60% informacji, jakie przyswajamy, oglądając telewizję, to obraz. Znaczenie
słów to tylko 20%. Cokolwiek
byśmy wtedy powiedzieli - nie będzie to miało nawet części tej siły, jaką miały tamte
zdjęcia. Wciąż pamiętam, jak montując materiał tamtego dnia, zastanawiałem się, czy można to
pokazad. To było naprawdę ostateczne obnażenie człowieka, ale uważaliśmy, że po prostu trzeba to
pokazad. On wiedział, że to może byd dla wiernych bolesny widok, ale chciał byd z nimi, chciał do nich
przemówid, chod nie był w stanie pokonad swojej słabości. Jednak to wciąż była jego opowieśd.
Opowieśd najpotężniejszego człowieka Kościoła, który tamtego dnia, w tamtej chwili, był najsłabszym
z ludzi.
Od wielu osób słyszeliśmy, że Papież dwiczył wtedy mówienie, co przypominało mu lata
spędzone w teatrze, kiedy też uczył się deklamacji. Podobno bardzo go bawiło, że w ten sposób
wraca do czasów młodości. Tylko teraz było dużo trudniej.
W tamtych dniach telewizja włoska pokazała dokument Giwanni Paolo II - Sine Die, czyli
Jan Paweł II - bez oznaczenia dnia. To było 50 archiwalnych materiałów, bez żadnego komentarza,
z 26 lat pontyfikatu, wybranych spośród ponad 1000 godzin przejrzanych materiałów. To było
porażające zobaczyd pierwsze dni tego pontyfikatu, usłyszed prawie wykrzyczane słowa „Non abbiate
paura!” („Nie lękajcie się!”), te z warszawskiego placu Zwycięstwa, czy te z Sycylii, gdzie niemal
grzmiał przeciwko mafii. Następnego dnia mafiosi podłożyli bomby w trzech kościołach.
Wypowiedzieli wojnę Papieżowi, ale on się tego nie przestraszył. Nikt wcześniej tak nie przyłożył
mafii. To chyba mało znany w Polsce wątek pontyfikatu. Zderzenie jego siły z tamtych lat i obrazu
sprzed kilku godzin było porażające. Niezwykła droga, którą przebył jako Papież. Ten pontyfikat
układał się w niezwykłą całośd - od chwili wyboru najmłodszego Papieża od 150 lat do najsłabszego
fizycznie, jakiego świat widział, bo tym razem choroba Papieża nie była zamknięta w Pałacu
Apostolskim, jak działo się do tej pory.
Tego dnia zaczęto podawad Papieżowi pokarm poprzez sondę żołądkowo-nosową...
Już wcześniej wiedzieliśmy, że odżywiany jest przez kroplówkę. Kiedy dowiedzieliśmy się
o sondzie, pomyśleliśmy, że to zły znak, bo organizm z taką sondą może funkcjonowad kilkadziesiąt
dni, ale nie dłużej. I co wtedy? Zastanawialiśmy się, czy wyjazd do Kolonii będzie możliwy, czy jednak
odejście Papieża nie jest już kwestią kilku tygodni.
Wieczorem stan Ojca Świętego gwałtownie się pogorszył, nastąpiło zakażenie dróg
moczowych i spadek ciśnienia krwi, podano antybiotyki. O tym dowiedzieliście się we czwartek?
Stan Papieża, jak się potem dowiedziałem, pogorszył się dramatycznie w czwartek, około
godziny 11.00. My dowiedzieliśmy się o tym po 19.00. Nie wiedzieliśmy jednak, co naprawdę się
stało. Zastanawialiśmy się, czy możemy upublicznid wiadomośd, że jest już bardzo źle. Nie sposób
było jeszcze wtedy w pełni potwierdzid tych doniesieo. Czuliśmy też na sobie ciężar
odpowiedzialności - wszystko, co powiedzą polskie media, inne natychmiast to podchwycą,
wychodząc z założenia, że my wiemy więcej.
Amerykanie, z którymi rozmawiałem, uważali, że wiedzą sporo, bo - tak jak Włosi - mieli
dostęp do lekarzy. Krążyła pomiędzy dziennikarzami informacja, że jedna z amerykaoskich stacji
zaoferowała milion dolarów za to, że jako pierwsza poinformowana zostanie o śmierci Papieża. Nie
wierzę jednak, że tak było. Jak by nie było, Polacy uważani byli za bardzo dobrze poinformowanych.
O 22.45, czyli na kwadrans przed „Wiadomościami”, rozmawiałem z Warszawą, czy
powinniśmy podad informację o pogorszeniu się stanu zdrowia Papieża. Przekonywałem, że nie
powinniśmy tego zrobid jako pierwsi. Do dziś nie wiem, czy zrobiłem dobrze. Jednak o 22.58 problem
się rozwiązał, bo rzecznik prasowy Watykanu, Joaquin Navarro-Valls wydał komunikat, w którym
stwierdzono, że doszło do zakażenia dróg moczowych, obniżyło się ciśnienie krwi, pojawiła się
wysoka gorączka i kłopoty z oddychaniem. Oznaczało to, że sytuacja jest bardzo poważna i było już
oczywiste, że musimy o tym powiedzied. Tamtej nocy zapadła decyzja, że następnego dnia do
Watykanu przyjadą reporterzy, operatorzy i wydawcy z „Wiadomości”, „Panoramy” i „Teleekspresu”,
w sumie kilkadziesiąt osób.
Po 23.00 telewizja CNN podała absurdalną wiadomośd, że Papieżowi udzielono
ostatniego namaszczenia, co wywołało już niemal panikę. Rzecz w tym, że w Kościele katolickim
w ogóle nie ma takiego sakramentu. Po reformach Soboru Watykaoskiego II jest sakrament chorych.
Nie chodziło tylko o zmianę nazwy, ale całe jego rozumienie - sakrament chorych to taka interwencja
Pana Boga w przebieg choroby, rodzaj lekarstwa, a nie pożegnanie chorego ze światem.
Tymczasem CNN analizował przez 6 godzin to, co - ich zdaniem - się stało, pytając
kapłana w studio: „Jakie to musiało byd przeżycie dla księdza, który udzielał Papieżowi ostatniego
namaszczenia?”. I dodając co kilka minut: „Jesteśmy świadkami ostatnich godzin życia Papieża”.
Rozmawiałem tamtej nocy na dachu gmachu Eurowizji, skąd nadawaliśmy,
z dziennikarzami innej amerykaoskiej stacji - ABC o tym, co robił CNN. Byli w szoku, że można robid
takie głupoty. Żaden z dziennikarzy ABC nie powiedział nic o ostatnim namaszczeniu”.
Potem profesor George Weigel, biograf Papieża, powiedział, że jeżeli świat ogląda przede
wszystkim CNN, to nie dziwi się, dlaczego są takie antyamerykaoskie nastroje.
Ale wówczas cały świat naprawdę się uczył i nikt nie wiedział, jak komentowad to
wszystko. Ważne było jednak, żeby robid to spokojnie, a nie budowad napięcie, tak jakby to był film
grozy - a to robił mimowolnie CNN.
III
DZIEO TRZYDZIESTY SZÓSTY - DZIEO CZTERDZIESTY TRZECI
piątek, 1 kwietnia - piątek, 8 kwietnia 2005 r.
piątek, 1 kwietnia
Ojciec Święty zdecydował, że nie pojedzie do szpitala...
...chociaż spodziewaliśmy się tego, że już nigdy do szpitala nie pojedzie, zaczęliśmy się
zastanawiad, dlaczego, skoro stan - jak wiedzieliśmy - jest naprawdę poważny. Myślę, że to był ten
etap, na którym Papież uznał, że chce już zostad w domu. Lekarze mieli tam wszystko, co niezbędne,
nie chodziło więc o ucieczkę przed leczeniem. Z jego punktu widzenia i byd może osób z najbliższego
otoczenia Jana Pawła II, pobyt w szpitalu nie miał po prostu sensu. Wiele osób opowiadało mi, kiedy
wróciłem już do kraju, że w Polsce tuż po śmierci Papieża bardzo dużo rodzin zabierało swych bliskich
z hospicjów. Obserwując ostatnie dni życia Papieża, uznali, że ci ludzie powinni byd w takiej chwili
właśnie w domu, tak jak on. Ciekawe. Jest gdzieś granica pomiędzy leczeniem a zgodą na to, że
jakiekolwiek działania byśmy podjęli, to będzie i tak, jak Bóg zechce. Papież był gotowy, spokojny
i przygotowany na to. Ojciec Hejmo mówił nam wtedy o wręcz młodzieoczej pogodności Jana Pawła
II, która przypominała początki pontyfikatu, a przecież wielu wokół niego było na pewno
przerażonych, bo zaczęli rozumied, że koniec zbliża się już nieuchronnie, że to są dosłownie ostatnie
godziny.
Wydaje się, że tego optymizmu nie można wytłumaczyd inaczej niż tak, jak zrobił to
Marco Politi: „On nie boi się śmierci, to inni są pełni niepokoju (...)”. Najbliższym przyjaciołom
powiedział kiedyś, cytując Horacego: „Non omnis moriar”. W polskiej prasie zaś, już po śmierci Jana
Pawła II, często przytaczano fragment „Tryptyku Rzymskiego”: „przecież nie cały umieram / to co we
mnie niezniszczalne trwa!”.
Papież po prostu wiedział - czegóż miał się lękad, w koocu był Skałą.
Tak zapewne było. Przecież na ścianie kościoła w Wadowicach, naprzeciwko swego
domu, jako dziecko codziennie widział napis: „Czas ucieka, wiecznośd czeka”. To pewnie Papież miał
wtedy cały czas przed oczami, byd może w takich chwilach wraca się właśnie do dzieciostwa? Był
pogodny i spokojny. To, co my tutaj widzieliśmy jako największą dla nas niewyobrażalną tragedię,
czyli odchodzenie naszego Papieża - jego napełniało głębokim spokojem. Rozmawiałem też z takimi
osobami, które mówiąc o chorobie Papieża, twierdziły jak on - cokolwiek się stanie, będzie jak Bóg
zechce. Ze wszystkich osób w Watykanie, Papież był z pewnością człowiekiem najgłębszej wiary - więc
tak właśnie musiał o tym myśled. W tym była jakaś siła, którą mieli chyba jednak tylko nieliczni.
Większośd odsuwała myśl o śmierci Papieża.
Trzeba jednak pamiętad i o tych słowach, o których wcześniej mówiliśmy - „Jezu
miłosierny, przyjdź już do mnie”. Wielu lekarzy potwierdzało, że Papież był wyjątkowo wrażliwy na
ból. Oczywiście, ciężko zmierzyd, jak kto przeżywa ból, ale dla niego musiało to byd wyjątkowo
dotkliwe. Pewnie wiele razy myślał, że tak po ludzku to już jest kres i wszystko, co miał zrobid dla
Pana Boga, zrobił. Teraz przyszło czekad na koniec. Chod się nie skarżył, zapewne były chwile, gdy
myślał, że to wszystko jest już ponad jego siły. Z drugiej strony, jeśli Bóg chciał, by znosił ten ciężar -
to widad tak miało byd i było to na jego siły.
Dla nas ten piątek był jednak oczekiwaniem na kolejne komunikaty. Dowiedzieliśmy się,
że do Papieża poproszono ks. prof. Tadeusza Stycznia, który odczytywał mu fragmenty Drogi
Krzyżowej. Na tarasach Pałacu Apostolskiego znajduje się Droga Krzyżowa, w której Szymon
Cyrenejczyk ma twarz Jana Pawła II, co wygląda przejmująco. I Jan Paweł II, kiedy tylko mógł, tę
Drogę Krzyżową na tarasie przechodził. Tym razem nie mógł iśd, ale chciał jej wysłuchad.
W apartamencie papieskim był jeszcze kardynał Marian Jaworski, metropolita Lwowa
i oczywiście sekretarz Papieża, arcybiskup Dziwisz.
Ks. Styczeo mówił potem, że kiedy czytał Papieżowi, miał wrażenie, że ten momentami
„zapadał się w wiecznośd”. Te słowa oddawały chyba istotę sprawy. Papież po prostu momentami już
„tam” był.
Tego dnia wikariusz Rzymu, kardynał Camillo Ruini powiedział: „nasz Papież już widzi
i dotyka Boga”. Jan Paweł II znajdował się wtedy gdzieś pomiędzy dwoma światami...
...a na Placu św. Piotra gromadziło się coraz więcej ludzi, wpatrzonych w rozświetlone
okna papieskich apartamentów. Wieczorem papieski wikariusz generalny, arcybiskup Angelo
Comastri powiedział, że „tej nocy Chrystus szeroko otworzy drzwi dla Papieża”. Słowa te, bardzo
nośne, natychmiast cytowały wszystkie światowe media.
Słyszałem je...
Wierni przyjęli je jak pieczęd...
...tak, myśleli, że to już jest czas agonii. Tę świadomośd mieli najbliżsi z otoczenia Jana
Pawła II. Wiedzieli więcej niż my i byli z tą myślą pogodzeni, w odróżnieniu od nas. Chod doniesienia
lekarzy świadczyły, że stan jest beznadziejny, nie chcieliśmy tego do siebie dopuszczad. Tymczasem
dla ludzi, takich jak kardynał Ruini czy arcybiskup Comastri, to musiało byd zupełnie inne przeżycie.
Wierzyli, że ten Papież jest człowiekiem świętym i mieli poczucie, że Temu, który przed ponad
dwudziestu sześciu laty wzywał na Placu św. Piotra, by otworzyd drzwi Chrystusowi - teraz Chrystus
otwiera drzwi! My, dziennikarze, zastanawialiśmy się tymczasem, czy była to stosowna uwaga.
Pięknie zabrzmiała, ale czy można tak powiedzied? Przecież Papież wciąż jest z nami, a nigdy nie
można tracid nadziei. Ale pewnie dla nas i dla nich - nadzieja co innego wtedy znaczyła.
Sam Papież często używał sformułowao bardzo chwytliwych, podejmowanych szybko
przez media, takich szlagwortów. I takim szlagwortem stały się tamte słowa Comastriego.
Zanim one padły, były „Wiadomości” o 1930. Staliśmy z Kamilem Durczokiem na dachu
gmachu Eurowizji, za nami widad było okna apartamentów papieskich. W pewnym momencie dotarła
do nas wiadomośd powtarzana już przez wiele agencji, że Papież stracił przytomnośd i jest w stanie
nieodwracalnej śpiączki...
...która okazała się fałszywa.
Właśnie. Jeszcze w trakcie „Wiadomości” zadzwonił do mnie na komórkę arcybiskup
Dziwisz. Powiedział, że ogląda „Wiadomości” i nie ma żalu, że podaliśmy tę informację, bo podaje ją
wiele agencji, ale jest ona nieprawdziwa. Mówił, że siedzi w tej chwili obok Ojca Świętego, trzyma go
za rękę, a on jest przytomny, spokojny i pogodny. Ten telefon był dla nas porażający. Uświadomiliśmy
sobie, że w apartamentach papieskich włączony jest telewizor, a najbliższy przyjaciel Papieża ogląda
tę relację. Producentka z telewizji ABC powiedziała mi wtedy, że miała telefon z Waszyngtonu, iż
prezydent Bush udaje się już w miejsce, skąd ma wygłosid przemówienie po śmierci Papieża. Jak się
okazało, nieprawdziwa wiadomośd o utracie przytomności obiegła niemal natychmiast cały świat. Od
razu sprostowaliśmy ją na antenie, a Amerykanie stojący obok nas po chwili zrobili to samo, gdy po
„Wiadomościach” mogliśmy im wszystko wytłumaczyd. Opowiadali mi potem, że Bush był w tamtych
dniach autentycznie skupiony na tym, co dzieje się w Watykanie. Ten człowiek, którego tak niedawno
widziałem przecież w Bratysławie i wydawał się panem świata, uważał, że teraz centrum świata jest
tam, gdzie jest Jan Paweł II. Jak się potem dowiemy - decyzję o tym, by jako pierwszy amerykaoski
prezydent byd obecnym na pogrzebie Papieża, podjął w ciągu trzech sekund, a przyjechał do Rzymu
dwa dni wcześniej.
W ciągu 72 godzin pomiędzy czwartkiem a sobotą wieczór, co jakiś czas pojawiały się
informacje, że to już „ta chwila”. Oczywiście ci, którzy je podawali, byli przekonani, że otrzymali je
z „pewnego źródła”. Zastanawialiśmy się, skąd właściwie się biorą. Szefowa biura Eurowizji przy
Watykanie miała chyba najlepsze wytłumaczenie. Nikt nie mógł sobie w takich emocjach pozwolid na
to, by nie sprawdzid najbardziej absurdalnej plotki, nawet jeśli pochodziła z niezbyt wiarygodnego
źródła. Wyobraźmy sobie, że o 8.00 rano ktoś, np. z telewizji filipioskiej, oświadcza, że to już jest
„Dzieo X” - Papież nie żyje. Siłą rzeczy kilkudziesięciu korespondentów zaczyna dzwonid do siebie
nawzajem i do ludzi, których znają w Watykanie, żeby zapytad, czy też już o tym słyszeli. I tak mniej
więcej po 2 godzinach około 40 stacji TV sprawdza tę informację. Wtedy nadchodzi „druga fala
uderzeniowa” - to już nie jest plotka z jednego źródła, ale coś, nad czym poważnie zastanawiają się
wszystkie największe media - czy to się stało? Może tak, bo skoro wszyscy o tym mówią, to coś w tym
pewnie jest. Uspokojenie przychodzi po kilku godzinach. Ten schemat zadziałał pod koniec marca,
kiedy Eurowizja już niemal podjęła decyzję o tym, by wszystkie swoje wozy transmisyjne przenieśd
pod Gemelli, bo Papież miał byd tam przewieziony w ciągu kilku najbliższych godzin. Oni nie mogli
sobie pozwolid na to, żeby się spóźnid. Wiadomośd nie była zbyt pewna, ale na wszelki wypadek,
w trakcie jej sprawdzania - należało się przygotowad na przenosiny z Placu św. Piotra pod szpital.
Minęły 4 godziny zanim się okazało, że alarm był fałszywy, ale kilkadziesiąt osób wykonało już do tej
pory masę działao. Jeśli w pamięci telefonu nie miało się numeru do osoby w Watykanie, która mogła
z całkowitą pewnością potwierdzid, jaki jest stan Papieża, to było się skazanym na ciągłą niepewnośd.
Kłopot w tym, że czasem kolejne newsy pojawiały się co kilka godzin, a nie sposób dzwonid do kogoś
tuż obok Papieża i co parę godzin pytad, czy teraz to prawda. Taki telefon można było wykonad raz
dziennie, ale nie częściej.
Jak świadczyły nadchodzące potem listy, maile i telefony, widzowie jedynki ocenili, że
relacjonowaliście wszystko z wielkim wyczuciem i godnością, jakiej wymagały wydarzenia. Dbaliście
o rzetelnośd informacji, ale nie mieliście też obaw, że coś zostanie zatajone, że wiadomośd o śmierci
Papieża, jeśli ona nastąpi, nie zostanie podana od razu. Jan Paweł II za bardzo zmienił Watykan.
Mimo to, do dziś niektórzy mnie pytają, czy nie myślałem, że Papież odszedł już wtedy,
w piątek wieczorem, tylko czekano jeszcze kilkadziesiąt godzin, by przygotowad świat na wiadomośd
o tym. Myślę, że tak nie było. Watykan był już zupełnie inny niż za czasów poprzednich papieży.
Wokół Jana Pawła II było wtedy, razem z lekarzami, kilkadziesiąt osób. Można utrzymad tajemnicę
pomiędzy dwoma, trzema osobami, ale nie wierzę, że w aż tak dużej grupie, a byli w niej nie tylko
duchowni, których można by do niej zobowiązad. Poza tym, życie Jana Pawła II i jego pontyfikat były
tak niezwykłe, że nie trzeba było na siłę dopisywad do niego podniosłego epilogu, on sam się pisał.
Wydarzenia z soboty przekonują mnie też, że Papież wtedy żył i że to dopiero 21.37 była chwilą jego
odejścia, ale o tym później.
Czy tego wieczoru byłeś między ludźmi na Placu św. Piotra? Co mówili, co myśleli? Tu,
w Polsce, pokazywano wiele rozmów z młodzieżą i nie tylko, i wielu wyrażało wiarę, że nastąpi cud...
Tak. Wielu ludzi wierzyło wtedy, że każda przeżyta przez Papieża godzina przybliża go do
wyzdrowienia, że będzie lepiej, że kryzys przejdzie. Chwilami sami nie wiedzieliśmy już, co myśled. Na
chłodno analizując doniesienia lekarzy, mieliśmy świadomośd, że koniec zbliża się nieuchronnie.
A jednak tysiące ludzi na placu przez całą noc modliły się o jego życie. W każdym jest pewnie przecież
wiara, że dopóki śmierd nie nadejdzie - to zawsze jest nadzieja.
Cały ten czas, także w nocy, czynne było Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej.
Rozmawiałem następnego dnia z najstarszym dziennikarzem akredytowanym przy Stolicy
Apostolskiej O Watykanie pisze już od ponad 50 lat. Powiedział, ze różne rzeczy już tu się działy, ale
jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by rzecznik nie zamknął biura po południu. Jeżeli teraz było otwarte
non stop to znaczy, że stan musi byd krytyczny. Czasem to, co dzieje się w Watykanie, trzeba
wyczytywad także z godzin otwarcia biura prasowego.
sobota, 2 kwietnia
O 8.00 rano razem z Kamilem Durczokiem byliśmy w podziemiach Bazyliki św. Piotra,
w grotach papieży. Tam bowiem jest kaplica Matki Boskiej Częstochowskiej, w której znajduje się jej
wizerunek. W piątek wieczorem Jan Paweł II pobłogosławił złote korony i poprosił swego przyjaciela
kardynała Jaworskiego, by umieścił je na mozaice w kaplicy. Obecni przy tym byli też paulini z Jasnej
Góry z przeorem, ojcem Marianem Lubelskim, na czele. Mieliśmy wrażenie, że uczestniczymy
w naprawdę niezwykłym wydarzeniu. Mieliśmy poczucie, że to byd może rodzaj ostatniej woli Jana
Pawła II, człowieka który mówił
o sobie, że jest synem Jasnej Góry. Przez wszystkie lata swego kapłaostwa pokazywał, jak
bardzo ufa opiece Matki Boskiej, wierzył, że to Ona go uratowała, gdy na Placu św. Piotra strzelał Ali
Agca.
Jako Papież powtarzał „Totus Tuus” - „Cały Twój”. I teraz on prosi przyjaciela, kardynała
ze Lwowa, którego poprzednik prosił Piusa IX o pobłogosławienie koron dla obrazu Matki Boskiej
Częstochowskiej na Jasnej Górze, by podobne korony umieścił tu, w Watykanie. Mieliśmy wrażenie,
że to rodzaj pożegnania i podziękowania. Pewnie tylko polski Papież mógł o tym pomyśled. Więc
może teraz albo nigdy. I stało się to właśnie w sobotę rano, i jak się potem okazało, w ostatnim dniu
życia.
Rozmawiałem później o tym z dziennikarzami z ABC, którzy przejęli się całą tą historią,
ale nie bardzo mogli ją zrozumied. Trzeba było opowiedzied im o potopie szwedzkim, obronie Jasnej
Góry... No, nie była to krótka opowieśd. W koocu i ABC opowiedziało o tym swoim widzom, co bardzo
ucieszyło paulinów.
Świat trwał w napięciu, co dzieje się z Papieżem, a żadnych komunikatów nie było.
Czekaliście na nie.
Przed południem Navarro-Valls poinformował, że stan Ojca Świętego jest bardzo ciężki,
wciąż są kłopoty z ciśnieniem, oddechem, zakażenie organizmu rozwija się. Na pytanie, jak znosi to
Jan Paweł II, odpowiedział, że rzecznikiem jest ponad 20 lat, ale nigdy chyba nie był pod takim
wrażeniem siły ducha Papieża jak teraz, widząc, z jakim spokojem znosi cierpienie. Wtedy prawie się
rozpłakał, nie był w stanie dalej mówid. To było porażające, bo Navarro-Valls jest ostatnią osobą
w Watykanie, którą można by posądzad o sentymentalizm. To jest twardy człowiek, w czasie
pielgrzymek pali jednego papierosa za drugim. Jeśli ktoś spodziewałby się, że rzecznik Watykanu
rozmawia z dziennikarzami z rękoma złożonymi do modlitwy i oczyma wzniesionymi ku niebu - to
bardzo by się zdziwił, widząc go z bliska na co dzieo. Jeżeli teraz ten człowiek był w takim stanie, to
dowodziło, jak dramatyczna była sytuacja. Pewnie wiedział, że odejście Papieża jest już kwestią
godzin, a nie dni. Zapowiedział na koniec, że jeszcze jeden komunikat ukaże się późnym
popołudniem.
Co robiłeś po wyjściu z biura prasowego?
Robiłem materiał o porannej uroczystości w podziemiach Bazyliki. Jednak jeszcze przed
„Wiadomościami” o 18.00 byłem umówiony na rozmowę dośd daleko od Watykanu z profesorem
Corrado Manim, anestezjologiem, który kiedyś opiekował się Janem Pawłem II. Musieliśmy nagrad
wywiad, przebid się przez korki z powrotem do Eurowizji, zmontowad wszystko i wysład przez satelitę
do Polski. Około 17.00 niektóre stacje podały wiadomośd, że Papież nie żyje, że wydruk EKG jest
płaski. To brzmiało już niestety wiarygodnie. Wiedziałem wtedy, że muszę zadzwonid na bezpośredni
numer do apartamentów papieskich. Nigdy wcześniej tego nie robiłem. Zawsze prosiłem o połączenie
przez centralę. Ten numer miałem trochę przez przypadek. Pół roku wcześniej w czasie programu
w rocznicę wyboru na Papieża, arcybiskup Dziwisz chciał przekazad słowa podziękowania Ojca
Świętego dla wszystkich, którzy w nim uczestniczyli. Ponieważ wiedział, że siostra Tarsycja ma numer
mojej komórki, poprosił ją, żeby zadzwoniła do mnie i podała mi numer telefonu do jadalni Papieża,
w której wtedy był. Teraz był więc drugi raz, kiedy tam zadzwoniłem. Odebrała siostra Tobiana, która
od lat opiekowała się Papieżem i była niemal bez przerwy blisko niego. Gdy powiedziałem jej, o co
chodzi, była w szoku. Ona nie oglądała wtedy telewizji, nie słuchała radia. Nie wiedziała o całym
zamęcie informacyjnym, który trwał od czwartku. Była w szoku, że ktoś mógł powiedzied głośno, że
Papież nie żyje. Ona, rozmawiając ze mną, była w pokoju sąsiadującym z tym, w którym był Jan Paweł
II i wiedziała, że wciąż jest przytomny, przed chwilą go widziała. Czułem się co najmniej niezręcznie,
rozmawiając z nią. Siostra Tobiana to wspaniała osoba, ale bardzo skromna, trochę nieśmiała, jakby
z innego świata i dziennikarze nie powinni jej zawracad głowy. Jednak w tej sytuacji uważałem, że nie
mamy wyjścia. Mieliśmy kilka minut na potwierdzenie wiadomości albo jej zdementowanie. Nikt inny
nie był wtedy dostępny. Ta rozmowa z nią do dziś zresztą utwierdza mnie w tym, że wtedy, w sobotę
po południu, Papież żył. Lekarze mogliby się umówid, żeby zaprzeczad doniesieniom o śmierci, ale
z pewnością nikt nie pomyślałby o tym, żeby wciągad w to siostrę Tobianę. To taka osoba, która nie
potrafiłaby po prostu powiedzied nieprawdy. Było też nieprawdopodobne, by ktoś do niej zadzwonił.
Może trudno to wszystko wytłumaczyd, ale słuchając tonu jej głosu, wiedziałem, że jest tak, jak mówi.
Natychmiast więc podaliśmy informację, że Papież żyje, chod są chwile, że traci
świadomośd; a stan jest bardzo ciężki.
Kiedy dotarliśmy pod dom profesora - jego żona powiedziała nam, że musiał wyjechad.
To było dośd dziwne, bo trzy razy potwierdzałem przez telefon godzinę spotkania. Pomyśleliśmy, że
może coś się stało i wezwano go do Watykanu. To nie był dobry znak. Jednak kiedy do zakooczenia
głównego wydania „Wiadomości” nie nadeszła ta najgorsza wiadomośd - uspokoiliśmy się.
Pomyśleliśmy, że to nie stanie się jeszcze dziś. Nie potrafię dzisiaj wytłumaczyd dlaczego, ale
naprawdę wszyscy mieliśmy takie poczucie.
Cały zespół „Wiadomości”, który wtedy tam był, poszedł razem na kolację do małej
restauracji przy Borgo Pio. To ulica prowadząca do jednej z bram Watykanu. Restauracja była 500
metrów od niej.
Około 21.20 dostaliśmy telefon z Warszawy: „jest bardzo źle”. Jednak wciąż myśleliśmy,
że to nie dziś - ta noc na pewno przejdzie spokojnie. Wydawało nam się, że gdyby Papież miał umrzed
- to wszystko byłoby jakoś inaczej; że to się nie stanie, gdy będziemy tak po prostu siedzieli przy
kolacji. Jednak zaczęliśmy dzwonid, żeby sprawdzid doniesienia. Wykonałem telefon do siostry
Tarsycji, ale ona nie była w centrali telefonicznej, a na Placu św. Piotra, gdzie razem z tysiącami ludzi
modliła się za Papieża. Obiecała, że zadzwoni do siostry Tobiany. Oddzwoniła po niecałej minucie
z wiadomością, że w apartamentach papieskich nikt nie odbiera. Pomyślałem, że Tarscyja po prostu
nie mogła się dodzwonid i może mnie się uda. Po raz trzeci zadzwoniłem więc pod numer, który
miałem. Dziwny sygnał... Taki, jakby ktoś odłożył słuchawkę, żeby zablokowad telefon. To niestety
mogło oznaczad najgorsze. W tej chwili dwaj włoscy fotoreporterzy zerwali się od stolika obok
i zaczęli biec w stronę Watykanu. Złapałem jednego z nich. „Papież nie żyje” - powiedział nawet nie
zapytany. Wtedy biegliśmy na plac już wszyscy. Zaczęły bid dzwony. Arcybiskup Leonardo Sandri,
zastępca sekretarza stanu podszedł do mikrofonu.
Chwilę potem, ludzie na całym świecie mogli zobaczyd w telewizji, jak arcybiskup Sandri
wzruszonym głosem oświadcza: „Najdrożsi braci i siostry, o 2137 nasz ukochany Ojciec Święty
powrócił do domu Ojca. Módlmy się za niego”.
W tym momencie na placu zerwała się burza oklasków. Nas przeszedł dreszcz. Może coś
źle zrozumieliśmy. Dlaczego ludzie mieliby bid brawo po wiadomości o śmierci Papieża. Może
arcybiskup powiedział, że jest lepiej. A jednak nie - Sandri oświadczył, że umarł. Wszyscy wiedzieli, że
dopóki komunikaty wydaje rzecznik prasowy, najgorsze jeszcze nie nadeszło, bo to na pewno nie on
ogłosi tę wiadomośd. Tym razem to już nie Navarro-Valls mówił o Papieżu.
Mówiło się, że powinien to zrobid wikariusz Rzymu, kardynał Ruini.
Dlatego powstało wśród dziennikarzy pewne zamieszanie. I okazało się, że te wszystkie
przypuszczenia były bez sensu; nie było też tak, że wieśd o śmierci Papieża będzie trzymana
w tajemnicy.
Jeden jedyny raz kamerę do łączenia z Polską mieliśmy ustawioną po prostu na ulicy - na
via Conziliazione, prowadzącej na Plac św. Piotra. Obok tej kamery przechodziły tysiące osób, które
szły w stronę bazyliki. Ta kamera była dokładnie tam, gdzie powinna wtedy byd - między ludźmi. Po
kilkunastu minutach na placu było 50 tysięcy osób. Nie wiem, jak ci ludzie dotarli tam tak szybko.
Wielu po prostu wychodziło z samochodów, zostawiając je otwarte na środku ulicy. W promieniu
kilometra od Watykanu wszystko umilkło, słychad było tylko dzwony. Ludzie klęczeli na placu, na
ulicy, modlili się, płakali, zapalali świeczki W pewnej chwili dostałem SMS od kogoś, kto był na placu
Trzech Krzyży w Warszawie - „świat stanął w miejscu”. Widad było już tak nie tylko w Watykanie.
Zaczęliśmy wydzwaniad do wszystkich, których znaliśmy w Watykanie, prosząc o wywiad.
Około 23.00 rozmawiałem z kardynałem Zenonem Grocholewskim, byłym prefektem Kongregacji ds.
Wychowania Katolickiego. „Byłym”, bo z chwilą śmierci papieża w pewien sposób „umiera” częśd
watykaoskiej administracji. Prefekci tracą swe kompetencje, a bieżącym zarządzaniem
kongregacjami, aż do chwili wyboru nowego papieża, zajmują się ich sekretarze. Kardynał zrobił na
nas wtedy wielkie wrażenie, chod znaliśmy go od dawna. Był całkowicie opanowany, spokojny,
chwilami uśmiechnięty. „Ta śmierd będzie wielkim triumfem Jana Pawła II” - mówił. „To będzie jego
ostatni dar dla świata, który dopiero teraz zacznie chłonąd cały ten pontyfikat, który jeszcze długo,
długo będzie oddziaływał na ludzi i Kościół”. To, o czym mówił kardynał Grocholewski, spełniało się
już tamtej nocy, ale my jeszcze tego nie rozumieliśmy. Dopiero kolejne dni pokazały, co właściwie się
stało.
Szybko pojawiła się opinia, którą podzielam, że Ojciec Święty przygotował nas do
swojego odejścia i niejako posłużył się środkami masowego przekazu, udzielając nam owej katechezy
odchodzenia.
Myślę, że tak było. On w jakiś sposób pomógł nam przeżyd własne odejście. Gdyby ta
śmierd przyszła nagle, w wyniku wypadku albo zawału, zapewne byłoby inaczej, a tak świat miał trzy
dni, by się na to przygotowad. Przez cały ten czas powoli się zatrzymywał, aż w koocu nadeszła 21.37
i stanął w miejscu...
Tamtej nocy rozmawiałem jeszcze z biskupem pomocniczym Rzymu. Powiedział, że
rozumie, iż Polacy szczególnie przeżywają odejście Papieża, ale powinniśmy wiedzied, że rzymianie
także traktowali go jak swego krajana. Spędzili przecież razem ponad dwierd wieku. Żaden papież nie
chciał też byd tak blisko swoich rzymskich wiernych. Rzym ma 330 parafii, nikt przed Janem Pawłem II
nie odwiedził ich wszystkich. On dotarł do ponad 300. Gdy miał już problemy z poruszaniem się -
zapraszał parafian na spotkania do siebie, do Auli Pawła VI. Następnego dnia rano na ulicach Rzymu
pojawiły się plakaty z wielkim zdjęciem Papieża i napisem: „Grazie!”
Tamtej nocy rozmawialiśmy z ludźmi niemal do rana, nikt nie szedł spad, ulice dookoła
bazyliki i Plac św. Piotra wciąż były pełne.
niedziela, 3 kwietnia
Czy było za wcześnie, żeby złapad własne myśli? Czy miałeś wrażenie, że dla ciebie coś
definitywnie się kooczy i teraz pozostaje pustka? Czy też wydarzenia były jeszcze zbyt świeże
i dziennikarz brał niejako górę nad człowiekiem?
Myślę, że większośd przeżywała to podobnie. Stopniowo docierało do nas w tamtych
dniach, że chwila śmierci Papieża nadejdzie, że jest już bliska, ale kiedy to się stało - było inaczej niż
się spodziewaliśmy. Po prostu, nie można było sobie tego wcześniej wyobrazid. Na pewno tak samo
było wtedy w Polsce. Czy pomyślałbyś, że miliony ludzi wyjdą spontanicznie na ulice, że będą się tak
doskonale organizowad, zapalad świece wzdłuż ulic, gasid światła w oknach? Okazało się, że politycy
narzekający na społeczeostwo, że jest bierne, że nie ma ideałów, nie ma poczucia wspólnoty - czegoś
nie wiedzieli. Gdy stało się coś, co ludzie uznali za ważne - byli razem i działali natychmiast. Takie
poczucie wspólnoty mieliśmy chyba po raz pierwszy od 1989 roku.
Tam, w Rzymie było jeszcze inaczej. Wiem, że zabrzmi to patetycznie, ale tam naprawdę
duch Jana Pawła II unosił się nad miastem. Kiedy kardynał Sodano powiedział następnego dnia „anioł
przyleciał do Papieża, dotknął go skrzydłem i zabrał do góry” - to mieliśmy wrażenie, że nie była to
piękna przenośnia, a opis stanu rzeczy. Chod wiele osób na Placu św. Piotra wciąż płakało - chyba
większośd miała poczucie, że ta śmierd nie była koocem, że on wciąż jest z nami, tylko inaczej i gdzie
indziej musimy go szukad, już nie w oknie Pałacu Apostolskiego.
W Polsce, zanim dotarła wiadomośd o śmierci Jana Pawła II, w kościołach, na płacach
i ulicach gromadziły się tysiące ludzi, którzy zapalali znicze, przynosili kwiaty, modlili się i czuwali;
w Krakowie, Częstochowie, Wadowicach, Warszawie. W oknach domów pojawiły się zdjęcia
papieskie i świece. Odejście Jana Pawia II zastało Polaków czuwającymi, nie było gromem z jasnego
nieba. To nie była rozpacz, czyli brak nadziei, chod oczywiście był smutek i poczucie osamotnienia.
W Rzymie, na Placu św. Piotra też byli Polacy. Jak to przeżywali?
Inaczej niż Włosi. Następnego dnia uderzające dla mnie było, jak wyglądały włoskie
gazety. Na pierwszych stronach zdjęcia uśmiechniętego Papieża i tytuły w rodzaju „Adio, Wojtyła” -
piękne pożegnanie. Najlepszy był chyba tytuł: „Papa Nostro qui sei nei cieli”, czyli „Nasz Papieżu,
któryś jest w niebie” - zamiast, jak zwykle: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie”. Tak modlili się ludzie
tamtego dnia na Placu św. Piotra. W całym tym smutku mieli poczucie, że Jan Paweł II jest tuż obok,
nad nami. Myślę, że we Włoszech w tamtych dniach poczucie żałoby było jednak zupełnie inne niż
w Polsce. Rozmawiałem o tym z wieloma Włochami. Dla Polaków to był w jakimś sensie koniec
historii, pewnie już nigdy nie będziemy mieli „naszego”, polskiego papieża, odszedł może
najwybitniejszy Polak w naszych dziejach. Dla Włochów to był koniec pontyfikatu. Wyjątkowego,
przełomowego pontyfikatu wspaniałego, szczerze kochanego przez nich Papieża - ale to nie był
koniec historii. To było coś zupełnie innego.
Większośd włoskich stacji telewizyjnych pokazywała najpiękniejsze, najbardziej
wzruszające chwile pontyfikatu. Przypominali słowa Papieża, które wypowiedział, gdy po raz pierwszy
pokazał się na balkonie Bazyliki św. Piotra: „Nie umiem jeszcze dobrze wysławiad się w waszym...
naszym języku włoskim. Jak się pomylę - to poprawcie mnie”. I niemal bez przerwy te z mszy
inauguracyjnej: „Non abbiate paura” - „Nie lękajcie się”. Oni go pokochali w pierwszym tygodniu
pontyfikatu i takiego chcieli sobie przypomnied - pełnego siły, energii, uśmiechniętego, gdy nie było
jeszcze cierpienia na jego twarzy. To właściwie nawet nie był nastrój żałoby. W Polsce to nie był
chyba moment, żeby pokazywad śmiejącego się, żartującego Papieża, robiącego zabawne miny. Włosi
to robili i myślę, że nie było w tym nic złego. Oni też to bardzo przeżywali, tylko po prostu inaczej.
Młodzi Włosi szli wtedy na Plac św.
Piotra z transparentami, które nosili jeszcze potem przez wiele dni - „Dzięki Tobie już się
nie boimy”. Na placu niektórzy śpiewali radosne piosenki. Śpiewali je dla niego, wierząc, że je słyszy.
Wielu uśmiechało się przez łzy. Mówili: „po prostu mamy teraz jeszcze jednego świętego, który
będzie się nami opiekował”.
Pierwsza msza św. za duszę Jana Pawła II, sprawowana była na Placu Sw. Piotra przez
kardynała Angeło Sodano, z udziałem władz włoskich i ponad 200 tysięcy wiernych.
Ta niedziela to było Święto Miłosierdzia Bożego, ustanowione z woli Jana Pawła II.
Opowiadano nam, że Papieżowi ciężko było wytłumaczyd Kurii Rzymskiej, dlaczego to święto jest dla
niego tak ważne. Tak naprawdę przyjęło się ono dopiero z czasem. W tych ostatnich dniach Papieża
myśleliśmy, że przechodzi swoją Drogę Krzyżową, aż w koocu doszedł do tej niedzieli, Niedzieli
Miłosierdzia i Bóg oszczędził mu już cierpienia. Znów przypomniały mi się te słowa z Gemelli: „Jezu
miłosierny, przyjdź już cło mnie”. I ta niedziela - tak jak powiedział kardynał Sodano - była pierwszą,
gdy był już „w domu Ojca”. Niedziela jest też świętem na pamiątkę zmartwychwstania. Wydawało
nam się, że wszystko układa się w jakąś całośd.
Lekarz papieski, profesor Renato Buzzonetti, powiedział, że Jan Paweł II cierpiał jak
Chrystus na krzyżu. To było dla mnie poruszające oświadczenie.
Buzzonetti dodał jeszcze, co ważne, że nie zastosowano tak zwanej uporczywej terapii.
Ten wątek podnosiła jeszcze w piątek stacja CNN. Pamiętajmy, że wtedy w Stanach Zjednoczonych
umierała Terri Schiavo, którą decyzją sądu, na wniosek męża, odłączono od aparatury dostarczającej
pokarm, co spowodowało, że umarła śmiercią głodową. Przeżyła ponad 10 lat w śpiączce,
podtrzymywana przy życiu dzięki aparaturze. Niektórzy komentatorzy amerykaoscy przypuszczali, że
tak może będzie z Janem Pawłem II, który zawsze bronił prawa do życia. Sugerowali, że nawet jeśli
stan będzie beznadziejny - to Papież jeszcze długo będzie podtrzymywany przy życiu. Jak się okazało,
Papież nie chciał, żeby tak było. Dla niego śmierd z pewnością nie była koocem, swoją misję wypełniał
tak długo, jak tylko mógł, nigdy nie uciekał od cierpienia, ale gdy życie dobiegało kooca, Bóg wzywał
go do siebie, po prostu odszedł. Czy można wyobrazid sobie pełniejsze życie niż jego? Gdy w sposób
naturalny się kooczyło - uznał, że tak miało byd. Po kilku dniach okazało się zresztą, że w testamencie
była pewna wskazówka tego dotycząca. Ale trzymajmy się biegu wydarzeo.
W każdym razie te głosy o chęci pozostania przy życiu za wszelką cenę, poprzez
podłączenie do maszyny, określenia „Breżniew Watykanu” - okazały się po prostu żałosne.
A porównania do losu Terri Schiavo kompletnie nietrafione.
Około godziny 13.00 przeniesiono ciało Papieża, ubrane w czerwone szaty pontyfikalne,
białą mitrę i paliusz, do Sali Klementyoskiej. Tam hołd oddali mu najbliżsi, członkowie Kurii Rzymskiej,
kardynałowie, biskupi, władze Włoch i korpus dyplomatyczny. Telewizja transmitowała to na cały
świat.
Zdecydowano się na to po raz pierwszy, ale była to pewnie konsekwencja tego
pontyfikatu. Całe życie Karola Wojtyły jako Jana Pawła II było właściwie wystawione na widok
publiczny. Gdy odszedł - tak długo, jak było można, świat wciąż chciał go widzied. To było
bezprecedensowe wydarzenie w historii Kościoła i naprawdę przejmujący widok.
Znowu tego dnia coś zawdzięczaliśmy siostrze Tarsycji. Udało jej się wprowadzid kilkoro
z nas na Dziedziniec św. Damazego Pałacu Apostolskiego, skąd ks. Konrad Krajewski wprowadził nas
do Sali Klementyoskiej. Ciało Papieża spoczywało na katafalku. Mogliśmy podejśd, uklęknąd i po chwili
trzeba już było robid miejsce dla tych, którzy byli za nami. Wrażenie było jednak porażające.
Przypomniałem sobie, jak półtora roku wcześniej dokładnie z tego właśnie miejsca nadawaliśmy
program w rocznicę rozpoczęcia pontyfikatu. Co było dla nas zaskoczeniem - Papież przyszedł do nas
na samym początku programu. Pamiętałem, gdzie stałem, kiedy się tam pojawił. Przecież to było tak
niedawno, ale teraz wszystko było inaczej.
Po wyjściu z auli ks. Krajewski zabrał Kamila Durczoka i mnie na chwilę do swojego
pokoju w Biurze Papieskich Ceremonii Liturgicznych. Zobaczyliśmy, przez co musiał przejśd ten
człowiek, który był tuż obok Papieża w ostatnich chwilach jego życia, tak jak był przy nim przez wiele
ostatnich lat, niemal na każdej jego mszy. Nie miał jednak wątpliwości, że te ostatnie dni to była
największa i najtrudniejsza papieska lekcja. Lekcja, jak godnie i pogodnie, nawet w wielkim cierpieniu
można odejśd, jak przyjąd śmierd... To było niesamowite, bo ci ludzie byli potwornie zmęczeni, nie
spali przez 3 dni, ale gdy mówili o Papieżu - uśmiechali się. Pokój Konrada Krajewskiego jest tuż przy
gabinecie arcybiskupa Piera Mariniego, który przyszedł tam też na chwilę. Marini to częśd historii
Watykanu, i to tej wielkiej historii. Szedł za trumną Pawła VI, trzymał mikrofon, gdy kardynał Felici na
balkonie bazyliki obwieszczał światu, że papieżem został Karol Wojtyła. Miliardy ludzi widziały go
obok w czasie mszy celebrowanych przez Jana Pawła II. Teraz jego obowiązkiem było dopilnowanie
właściwego przebiegu uroczystości pogrzebowych.
Rozmawialiśmy też wtedy o tych niesamowitych oklaskach, które rozległy się na Placu
św. Piotra, gdy arcybiskup Sandri ogłosił wiadomośd o śmierci Papieża. Ksiądz Konrad był przy
Papieżu, gdy ten odchodził. Mówił, że te brawa, po kilku minutach były tak potężne, że oni w tym
małym pokoju mieli poczucie, że zatrzęsły się mury Watykanu. W pierwszej chwili to ich zdziwiło, ale
pomyśleli, że to akurat było typowo włoskie. Włosi w takiej chwili nie mogą stad bezczynnie. Oni
musieli coś zrobid, wykonad jakiś gest. Zaczęli więc bid brawo. Poza tym mieli też poczucie, że biją
brawa Papieżowi, który teraz właśnie, w ich obecności idzie do nieba. Pytaliśmy też, dlaczego to
arcybiskup Sandri ogłosił wiadomośd o odejściu Jana Pawła II, a nie kardynał Ruini. Okazało się, że
w żadnych dokumentach nie jest zapisane, że miałby to zrobid wikariusz Rzymu. Prawdopodobnie to
John Allen, komentator CNN i autor książki o historii konklawe jako pierwszy stwierdził, że powiedzied
o śmierci Papieża może tylko kardynał Ruini. Wszyscy tak się już do tej myśli potem przywiązali, że
nikt nie wyobrażał sobie, by mogło byd inaczej. Tymczasem w Watykanie nikt nie miał pojęcia,
dlaczego my, dziennikarze, uparcie to powtarzaliśmy.
Ksiądz Konrad uprzedził też, że na jakiś czas to nasza ostatnia tak otwarta rozmowa.
Następnego dnia miały się już zacząd obrady Kongregacji Ogólnej, na których on będzie obecny, a to
oznaczało złożenie przysięgi milczenia na temat spraw, o których tam będzie się mówid. Obiecał
tylko, że kiedy będzie mógł, da nam dwie książki, które opisują przebieg wszystkich uroczystości, jakie
odbędą się od tej chwili, aż do wyboru nowego papieża.
Profesor Tadeusz Styczeo, jeden z ludzi, którzy byli w tym papieskim pokoju, powiedział
potem na KUL-u, że udręczona twarz Papieża była przytulona do poduszki, a usta wykrzywiał
uśmiech; kiedy odszedł, jego twarz stała się wolna od bólu.
Takie wrażenie mieli wszyscy, którzy byli przy Janie Pawle II w tych ostatnich minutach
i później. Siostra Tarsycja mówiła mi, że modliła się przez 6 godzin w prywatnej kaplicy papieskiej,
przy ciele Ojca Świętego. Tam przeniesiono go najpierw z jego apartamentu, a dopiero z kaplicy do
auli. Te 6 godzin modlitwy przy nim ją uspokoiło. Wyszła z niej o wiele silniejsza. Wydawało mi się, że
kiedy Papież odejdzie, jej świat się zawali, bo traktowała go niemal dosłownie jak ojca, mieszkała na
terenie Watykanu tuż obok pałacu. Codziennie łączyła rozmowy z jego apartamentem. Trzymała się
dzielniej, niż myślałem.
poniedziałek, 4 kwietnia
O 9.00 rano rozpoczęły się obrady Kongregacji Ogólnej, która od tej pory, aż do
konklawe, decydowała w Watykanie o wszystkim. W pracach kongregacji mieli obowiązek brad udział
wszyscy obecni w Stolicy Apostolskiej kardynałowie. Pierwszym zadaniem kongregacji było ustalenie
daty i godziny pogrzebu Jana Pawła II i miejsca, gdzie będzie pochowany. Oczywistym wydawało się,
że kardynałowie powinni na początku odczytad testament zmarłego Papieża, jeżeli taki jest, bo mogły
byd w nim przecież jakieś zapiski, tego właśnie dotyczące.
Czy wiedzieliście cos na temat istnienia takiego testamentu?
Nie byliśmy pewni. Niektórzy znajomi z Radia Watykaoskiego, zazwyczaj dobrze
poinformowanego, uważali, że takiego dokumentu może w ogóle nie byd. Jest taki żart jeszcze
z dawnych czasów, że do gabinetu Chruszczowa w pewnym momencie wchodzi krawiec. Zdziwiony
Chruszczow pyta: „A wy tu po co?”. Na co krawiec odpowiada, że Radio Watykaoskie właśnie podało,
iż „towarzyszowi urwał się guzik od marynarki”. Chruszczow patrzy zdziwiony, no i faktycznie - guzik
urwany. Jeśli więc o testamencie nic pewnego nie wiedziano w Radiu Watykaoskim, to może go nie
było. Papież nie musiał go sporządzad. W archiwach Watykanu wcale nie ma tak wielu papieskich
testamentów, bo nie wszyscy je pisali. Prawda jest też taka, że może i pisali, ale wolą ich było, by na
zawsze pozostały tajemnicą, ale tego już się nie dowiemy. Jednak bardziej prawdopodobne było
oczywiście, że testament istnieje. Wszyscy księża przyjeżdżający do pracy w Kurii Rzymskiej, po jakimś
czasie mają obowiązek sporządzid testament i przekazad go odpowiedniemu przełożonemu. Wielu
o tym zapomina i nikt też na nich specjalnie nie naciska, ale taka jest zasada.
Jednak byli i tacy, którzy przypominali, że przecież testament Pawła VI odczytano dopiero
w dniu jego pogrzebu. Wcześniej nie było o nim mowy.
Na konferencji prasowej o godzinie 12.00 rzecznik Stolicy Apostolskiej oświadczył, że
testament Jana Pawła II nie został odczytany. Właściwie użył sformułowania „testament czy inne
zapiski”. Zaczęliśmy się więc domyślad, że są jakieś dokumenty, ale jakie? Może istnieje coś w rodzaju
testamentu duchowego, w którym Papież mówi o tym, jakie zagrożenia stoją przed Kościołem, jaką
drogą powinien dalej zmierzad. Kłopot w tym, że Navarro-Valls tak to ujął, że równie dobrze można
było zrozumied, że nie został odczytany, bo go nie ma. Może to nie miał byd taki typowy testament,
tzn. rozporządzenie dobrami, jakie dana osoba posiada. Papież prawie niczego nie miał. Kiedy po
wyborze na konklawe wysłano do Krakowa ogromnego tira, żeby zabrał jego rzeczy do Rzymu, to
okazało się, że to tylko parę kartonów książek i buty. Nic więcej. I niczego nie miał też jako Papież.
Wszystko, co dostawał, przekazywał albo Stolicy Apostolskiej, albo różnym fundacjom. Olbrzymie
dochody ze sprzedaży jego książek szły na cele charytatywne.
Pomyśleliśmy więc: może on nie miał czym dysponowad? Rozumieliśmy też, że nie
istnieje zapis dotyczący pogrzebu, bo przecież gdyby był, to od jego odczytania zaczęłyby się obrady
kongregacji. Jak inaczej można by decydowad o miejscu i godzinie pogrzebu? Najpierw trzeba było
poznad wolę Papieża.
A tymczasem kardynałowie ogłosili...
...że pogrzeb będzie w piątek, o godzinie 10.00. Ciało Ojca Świętego miało zostad złożone
w podziemiach Bazyliki św. Piotra. Nie było jeszcze jasne, czy w dawnym grobie Jana XXIII. Wciąż
otwartą kwestią, jak nam się wtedy wydawało, było to, czy serce Papieża mogłoby byd przewiezione
do Krakowa. Na ten dzieo stan rzeczy był taki: testament nie został odczytany, zatem albo w ogóle go
nie, a jeśli jest, to z pewnością nie ma w nim zapisków dotyczących pogrzebu.
Tego dnia o 11.00 przeniesiono ciało Jana Pawła U z Sali Klementyoskiej do Bazyliki św.
Piotra. Uroczystośd transmitowano na żywo i towarzyszył jej śpiew Litanii do Wszystkich Świętych.
Częśd tej uroczystości oglądałem z dachu gmachu Eurowizji, a częśd z Placu św. Piotra, ze
specjalnego rusztowania, które wybudowano dla dziesiątek stacji telewizyjnych, które przez 24
godziny na dobę relacjonowały to wszystko, co działo się w Watykanie. To było jedno z najbardziej
niezwykłych przeżyd. Jan Paweł II po raz ostatni opuszczał Pałac Apostolski, który był jego domem
przez niemal 27 lat. Ludzie niosący na marach ciało Papieża, pokonywali taką drogę, jaką niegdyś
papamobile - okrążali plac, na którym stało kilkadziesiąt tysięcy osób. To było przed 18.00. Wszystko
było idealnie doskonałe - temperatura, lekki wiatr, zaczynający się zmierzch, cisza przerywana tylko
wezwaniami litanii. Ludzie trwali w niezwykłym skupieniu. Obok mnie stał Anglik, pracujący dla
Eurowizji, którego znałem już od dawna. Po długiej chwili milczenia, gdy zamyślony patrzył na
procesję zmierzającą w stronę bazyliki powiedział: „Wiesz co, jestem ateistą, ale w tej chwili wydaje
mi się, że wierzę w Boga”.
On nie musiał tego powiedzied. Nie powiedział tego, aby sprawid przyjemnośd Polakowi,
który stał obok niego. W tamtej chwili i w tym widoku przed nami było coś absolutnie wyjątkowego.
Kiedy teraz przypominam sobie tamte dni - to ten obraz widzę najczęściej.
Kiedy ciało Jana Pawła 11 złożono na katafalku w Bazylice św. Piotra, otworzono ją dla
wiernych.
Około godziny 20.00 w kolejce do bazyliki stało już ponad 400 tysięcy osób.
wtorek, 5 kwietnia
O 8.00 rano byłem na Borgo Pio, przy jednej z bram prowadzących do Watykanu. Latem
mieszkałem w kamienicy obok przez dwa miesiące, ale teraz w ogóle tego miejsca nie poznałem. Po
prostu nie było go widad. Ulica i chodniki były pełne ludzi, czekających w kolejce do bazyliki. Jak się
okazało, to była zresztą jedna z kilku kolejek, wcale nie najdłuższa. Ta najbardziej imponująca
zaczynała się po drugiej stronie Tybru. Nie było nawet skrawka wolnej przestrzeni. Pokonanie
kilkudziesięciu metrów zajęło nam pół godziny. Wydawało się, że kolejne dni to będzie kompletny
paraliż komunikacyjny. Kłopot był w tym, że nasze kamery mieliśmy w czterech różnych miejscach,
w odległości od kilkudziesięciu do kilkuset metrów. Teraz pokonanie takiej odległości mogło trwad
godziny. Jeśli pierwsze relacje mieliśmy o 8.00 rano, a ostatnie po 23.00, to wydawało się, że najlepiej
będzie spad przy kamerach. Jednak już w południe policja rozwiązała problem Co kilkadziesiąt
metrów ustawiono specjalne bramki, którym, można było przejśd na drugą stronę ulicy, a chodniki
były puste. Jeśli miało się tylko odpowiednią akredytację, przemieszczanie się nie sprawiało już
najmniejszego problemu. Jednak samo zdobycie akredytacji było problemem. Największe agencje
złożyły nawet kilka protestów w biurze prasowym. W kolejce do niego stało w sumie kilkaset osób,
obsługiwały je dwie osoby, mówiące tylko po włosku, a robiły to od 10.00 do 14.00.
A wiadomo było, że do Rzymu wciąż przyjeżdża coraz więcej ludzi. Mówiono nawet, że
w dniu pogrzebu będzie ich 3 miliony.
Via Conziliazione, prowadząca do Watykanu, już była zamknięta dla ruchu, podobnie jak
większośd ulic do niego dochodzących.
W naszych gazetach publikowano zdjęcia rzymskich mostów wypełnionych ludźmi, głowa
przy głowie, wielu księży wypowiadało się, że to wielkie świadectwo wiary, dowód przywiązania
i miłości do zmarłego Papieża ludzi z całego świata. Rozmawialiście z nimi?
Oczywiście. To były małżeostwa, które kiedyś były na papieskiej audiencji, ludzie młodzi
i starsi, różnych kolorów skóry i przekonao. Niektórzy stali w kolejce 16 godzin. Panował całkowity
spokój, żadnych przepychanek, kłótni, narzekao.
Tego dnia obradowała także kongregacja kardynałów....
...a po niej odbyła się konferencja prasowa, na której Joaquin Navarro-Valls oświadczył
wprost, że nie ma zapisków Jana Pawła II dotyczących pogrzebu. Po południu dzwoniłem do osób
z najbliższego otoczenia Papieża, licząc, że dowiem się czegoś więcej. Usłyszałem potwierdzenie, że
testament istnieje. Na pytanie, dlaczego go nie odczytano, padła odpowiedź: „nie wiem”. To dało mi
do myślenia. Jestem przekonany, że to było wszystko, co mogłem wtedy usłyszed, ale to było dużo.
Odpowiedź „nie wiem” znaczyła bowiem, że w pojęciu tej osoby nie było przeszkód, by testament był
odczytany. Dlaczego więc tak się nie stało? Wiedzieliśmy też, że dokument ten tłumaczył ks. Paweł
Ptasznik z sekcji polskiej Sekretariatu Stanu. Od wielu lat tłumaczył bardzo skomplikowane językowo
dokumenty i byłem przekonany, że jest w tym osobą bardzo doświadczoną i kompetentną. Nie
sposób było więc myśled, że opóźnienie w upublicznieniu ostatniej woli Papieża, spowodowane było
pracą nad tłumaczeniem, która z tego, co wiem, zaczęła się już w niedzielne popołudnie. Do rana
w poniedziałek z pewnością wszystko było gotowe. Wtedy ten dokument musiały poznad dwie osoby
- kardynał Eduardo Somalo, kamerling, i dziekan Kolegium Kardynalskiego, kardynał Joseph Ratzinger,
który przewodniczył obradom kongregacji. Dlaczego nie zdecydowali o odczytaniu dokumentu?
Rozumieliśmy przynajmniej, że nie ma w nim zapisów dotyczących pogrzebu, ale i tak było to dziwne.
Rzecznik Watykanu nie brał udziału w obradach kongregacji, zatem wiedział tyle, ile mu o nich
powiedziano. Trzeba też pamiętad, że wraz z rozpoczęciem obrad kongregacji Navarro-Valls stał się
de facto jej rzecznikiem i był zobowiązany do pełnej wobec niej lojalności.
Wródmy jeszcze do twoich rozmów telefonicznych...
Długo rozmawiałem z arcybiskupem Stanisławem Dziwiszem. Był pod ogromnym
wrażeniem tego, jak świat przyjął wiadomośd o śmierci Jana Pawła II. Nawet Indie, kraj, w którym
chrześcijanie stanowią przecież mały procent wśród wyznawców - ogłosił trzydniową żałobę. Nigdy
wcześniej śmierd papieża nie wywołała takiego poruszenia dosłownie na całym świecie. Arcybiskup
opowiedział też o ostatnich godzinach życia Ojca Świętego. Tego dnia rano Papież uczestniczył już
w mszy, ale około 20.00 arcybiskup był przekonany, że powinna się odbyd jeszcze jedna - ta
rozpoczęłaby się już w wigilię święta Miłosierdzia Bożego. Celebrował ją powoli, spokojnie, tak, by
Papież mógł w niej uczestniczyd. Chwilami zdarzało się, jak ujął to dzieo wcześniej ks. prof. Styczeo, że
Jan Paweł II „zapadał się już w wiecznośd”. Tuż po tym, jak msza się skooczyła - Papież na zawsze
zamknął oczy i odszedł. Trudno sobie wyobrazid bardziej przejmujący moment dla człowieka, który
był z Karolem Wojtyłą przez 39 lat, patrzył na niego jak uczeo na mistrza, na przyjaciela, na świętego,
był do niego przywiązany, jak do nikogo w życiu. I teraz trzymał go za rękę. Czy przyjaciel może zrobid
coś więcej niż pomóc przejśd przez ten ostatni już próg na tym świecie?
Kiedy śmierd Papieża została już stwierdzona, zgromadzeni w pokoju zaśpiewali Te Deum
laudamus. To było dla mnie niezwykłe. Większośd z nas po odejściu kogoś najbliższego wpadłaby
w rozpacz, płakała, długo nie mogła się uspokoid. Jaką trzeba mied siłę wiary, żeby zaśpiewad Ciebie,
Boże, wysławiamy. Dziękowali Bogu za całe życie Karola Wojtyły, za ten niezwykły pontyfikat i za to,
że dane im było byd przy Janie Pawle II przez tyle lat. Był to też dla mnie przejmujący znak, jak
wszyscy powinniśmy myśled o odejściu Papieża - nie rozpaczad, że to koniec, ale byd wdzięcznym za
to wszystko, co zrobił, starad się zrozumied i pamiętad to, o czym nam przez tyle lat mówił. Wierni
powinni myśled, co będzie dalej, ale też dziękowad za to, że dobry Bóg dał im dobrego papieża. O tym
Te Deum opowiadałem potem też dziennikarzom amerykaoskim i widziałem, jakie to robi na nich
wrażenie.
Widziałem też, jak inaczej oni mówili już o tym, co działo się w Watykanie. Nasze
stanowisko było obok tego, które miał CNN. Jeden z pierwszych ich komentarzy, jaki usłyszałem
brzmiał mniej więcej tak: „Jan Paweł II był papieżem konserwatywnym, ortodoksyjnym, ale też
wybitnym człowiekiem, którego śmierd wywoła na świecie wielkie poruszenie”. Najbardziej może
znana reporterka CNN stwierdziła, że Jan Paweł II był pierwszym niekatolickim papieżem od 450 lat.
Gdy ktoś zwrócił jej uwagę, że chyba chciała powiedzied „nie włoskim” - nie zrobiło to na niej
wrażenia. Po kilku dniach, widząc setki tysięcy ludzi stojących w skupieniu kilkanaście godzin, by
chociaż przez kilka sekund zobaczyd Papieża w bazylice i złożyd mu hołd; słysząc, co dzieje się na
całym świecie - zaczynali się zmieniad. To, co robili, to nie były już tylko „chłodne” relacje, w których
za wszelką cenę chcieli pozostad obok emocji, które przeżywali ludzie dookoła nich. Sami zaczęli je
przeżywad.
środa, 6 kwietnia
Jak rozpoczął się ten dzieo? Jak w ogóle wyglądały dla was te dni pomiędzy śmiercią
Papieża a pogrzebem?
Wtedy już było w Rzymie pięciu reporterów „Wiadomości” i trzech reporterów
„Panoramy” i „Teleekspresu”. Wszyscy jakoś dzieliliśmy się zadaniami. Częśd relacjonowała to, co
dzieje się w kolejce do Bazyliki św. Piotra, co robią Polacy, gdzie mieszkają, ilu jest tych pielgrzymów.
Inni mówili o tym, jak przebiegają przygotowania do pogrzebu, jak Włosi przeżywają żałobę po
śmierci Jana Pawła II. Ja miałem komentowad prace Kongregacji Ogólnej, to, co robią kardynałowie.
Tego dnia obrady kongregacji rozpoczęły się od odczytania testamentu Papieża, o czym
na konferencji prasowej poinformował Navarro-Valls, dodając, że tekst w języku oryginału, czyli po
polsku, i po włosku będzie przekazany dziennikarzom jutro rano. Wyjaśniał tę zwłokę koniecznością
dopracowania tłumaczenia. To było wszystko, czego dowiedzieliśmy się wtedy na temat tego
testamentu.
I nikt nie zapytał wtedy na konferencji, co to znaczy, że tłumaczenie nie było dobre?
Było takie pytanie. Rzecznik stwierdził, że powinno byd lepsze stylistycznie, że w tym,
którym kongregacja dysponuje, są teraz pewne nieścisłości. Wszyscy więc byliśmy zaciekawieni, co
może byd w tym dokumencie. Z tego, co Navarro-Valls mówił wcześniej, wynikało, że nie ma
w testamencie mowy o pogrzebie, ale przypuszczaliśmy, że może jest tam zapis o tym, kto jest
kardynałem in pectore, czyli tym, którego nazwiska nie poznaliśmy na ostatnim konsystorzu.
U nas w Polsce też wielu myślało, że Papież ujawni to nazwisko, bo wtedy kardynał ten
wziąłby udział w konklawe.
Tak mogłoby byd. Natomiast, jeśli nie ujawniłby tego w testamencie, to ta nominacja
umarłaby wraz z Papieżem. Koniec - po prostu nie ma tego kardynała.
Wasza ciekawośd więc jeszcze bardziej wzrosła? Rozmawialiście o tym?
Byliśmy po pierwsze ciekawi, co jest z tym tłumaczeniem, bo wiedzieliśmy, kto je robił
i dziwne nam się wydawało, że było nie dośd dobre. Po drugie - dlaczego kardynałom tekst został
odczytany dopiero w środę; po trzecie - czy jest tam prośba Papieża, by jego serce złożone zostało np.
w Krakowie. Wiedzieliśmy jednak, że musimy uzbroid się w cierpliwośd i poczekad do czwartku.
Tym, co docierało do nas z różnych źródeł, były informacje, że nie jest to testament,
w którym byłyby jakieś zapisy operacyjne, dotyczące np. nominacji biskupich czy kardynalskich.
Z tego, co nam mówiono, Papież nie wydawał w tym dokumencie żadnych poleceo. Wiedzieliśmy już,
że jest to bardziej testament duchowy niż ostatnia wola. Wciąż jednak rozpalało to naszą wyobraźnię.
Cały czas wtedy pielgrzymi wchodzili do bazyliki, w Polsce coraz więcej osób wyjeżdżało
do Rzymu.
Ja wtedy odbierałem dziesiątki SMS-ów i telefonów od przeróżnych ludzi z Polski,
przyjaciół, znajomych, nawet od nieznanych mi ludzi, którzy od kogoś dostali telefon i pytali, czy
mogę im jakoś pomóc w tym, żeby weszli do bazyliki, czy w znalezieniu noclegu w Rzymie. Pytali, czy
jest w ogóle jakiś cieo szansy, żeby jeszcze tam się dostad, nawet jeżeli oznaczałoby to wiele godzin
czekania. To było dla mnie niesamowite. Ludzie, których dobrze znałem i z którymi nigdy nie
rozmawiałem na tematy religijne - oni byli całkowicie zdeterminowani, żeby tu byd. Koszt, wysiłek,
czas - to wszystko nie miało znaczenia. Po ilości takich rozmów domyślałem się, co w tym czasie
musiało dziad się w Polsce. To było dla nas niesamowite, bo dawało nam poczucie, że w czasie, gdy
my jesteśmy w Rzymie - w Polsce dzieje się coś, czego pewnie nie rozumiemy i już nigdy nie
zrozumiemy, bo w tym czasie byliśmy po prostu zbyt daleko. Spodziewano się, że z kraju mogą tu
przyjechad nawet 3 miliony pielgrzymów. W sumie na pogrzebie miało ich byd nawet 5 milionów. To
nie wydawało się takie niemożliwe, bo przez bazylikę w ciągu ostatnich dni przeszedł już ponad
milion.
Czy tobie też udało się tam wejśd? Czy chciałeś? Byłeś przecież w Auli Klementyoskiej?
Tak, wszedłem razem z innymi dziennikarzami i operatorami z Polski. Jak zwykle
nieoceniona była Tarsycja. Nie mogliśmy stad w kolejce, bo pracowaliśmy od 7.00 rano do 23.00, ona
opowiedziała o tym tak przekonująco gwardzistom szwajcarskim, że ci tylko uśmiechnęli się
i przepuścili nas bez słowa bocznym wejściem. Znaleźliśmy się w środku około 22.00, bazylika
oświetlona więc była tylko sztucznym światłem. Nigdy jej jeszcze takiej nie widziałem. Zawsze byłem
tam w ciągu dnia. Ludzie przechodzili obok katafalku powoli, w skupieniu, tylko niektórzy robili
zdjęcia. Nie można było zatrzymad się, wszyscy spoglądali tylko na Papieża, przechodząc obok
w milczeniu. Kilkanaście sekund.
Widziałeś wtedy Papieża po raz drugi w ciągu tych dni. Pamiętasz, jak to odebrałeś?
Inaczej?
Wszystko to w bazylice robiło o wiele większe wrażenie. To był jego triumf. Tak, jak
w sobotę w nocy powiedział kardynał Grocholewski. Myślałem, że może już nigdy nie zdarzy się, że
cały świat zatrzyma się i złoży hołd przed Polakiem, przed tym, czego dokonał i co po sobie zostawił.
Ludzie z drugiego kooca świata przyjeżdżali, by chod na chwilę wejśd do bazyliki. Nie robili tego po to,
by powiedzied znajomym po powrocie do domu: „hej, byliśmy w Rzymie, było super”. Nie. Robili to
dla siebie i dla niego. Obawiam się, że kolejnym pokoleniom Polaków nie będzie już dane przeżyd
tego, co myśmy przeżyli, ale tym bardziej powinniśmy to docenid. Wiedziałem też, że ci, którzy stali
w kolejce do bazyliki kilkanaście godzin - te kilka minut w środku przeżyli o wiele głębiej niż ja, który
dostałem się tam po chwili oczekiwania.
czwartek, 7 kwietnia
Tego dnia wreszcie opublikowano testament Papieża...
...ale nie od razu podano go nam do wiadomości. Zastanawialiśmy się, czy poznamy go
w całości, czy jest możliwe, by kongregacja usunęła z niego jakiś zapis? Teoretycznie tak. Kongregacja
mogła w tej sprawie podjąd dowolną decyzję. Zastanawialiśmy się, co by było, gdyby osoby
z najbliższego otoczenia Papieża, które znały tekst oryginalny, zorientowały się, że przed
upublicznieniem usunięto z niego jakieś zapisy, np. te dotyczący miejsca pogrzebu? Po tym, jak
poznaliśmy testament, możemy mied pewnośd, że nic z niego nie usunięto. Więc nasze rozważania
były czysto teoretyczne, ale trzeba pamiętad, że Kościół jest specyficzną strukturą. Każdy papież ma
tego świadomośd, że administracja będzie trwad dalej i godzi się na to, że z chwilą jego odejścia tak
naprawdę kto inny już decyduje o tym, co po nim zostało. Życie papieża jest w jakimś sensie
własnością Kościoła. Jak się okazało, także Jan Paweł II chciał, by to Kolegium Kardynalskie podjęło
ostateczne decyzje jego dotyczące.
Testament poznaliście na specjalnej konferencji prasowej?
Wszystko było nie tak, jak się spodziewaliśmy. Testament miał zostad ogłoszony rano, po
polsku i po włosku. Myśleliśmy, że stanie się to do 12.00 najpóźniej. Tymczasem minęła 13.00, a my
dalej nie mieliśmy tekstu. Pojawiały się sprzeczne informacje, kiedy wreszcie będzie nam
udostępniony. Do biura prasowego wpuszczono tylko tych, którzy mieli stałe akredytacje. Innych
usuwano niemal siłą nawet z terenu przed gmachem biura. W pewnym momencie pojawiła się
wiadomośd, że testament mają już pracownicy Radia Watykaoskiego. Nie pozostało nic innego, jak
pobiec tam i to szybko. Faktycznie, mieli. Czytałem go razem z księżmi, którzy tam pracują. Uderzyły
nas dwie rzeczy. Po pierwsze: inaczej niż mówił wcześniej Navarro-Valls, były tam zapisy dotyczące
pogrzebu, po drugie: Jan Paweł II rozważał w nim możliwośd ustąpienia. Co do pierwszego - myśl
o tym, gdzie może byd pochowany, rozwijała się w nim przez lata. Wiele razy do niej wracał. Zaczął od
stwierdzenia, że powinno o tym zdecydowad Kolegium Kardynalskie i rodacy, potem precyzował,
kogo miał na myśli, mówiąc rodacy, a potem, chcąc rozwiad wszelkie wątpliwości, jednoznacznie
stwierdza, że kardynałowie mogą podjąd decyzję, nie pytając nikogo więcej o zdanie. Kongregacja
miała więc pełne prawo samodzielnie wyznaczyd miejsce pochówku, ale tak samo nie ulega
wątpliwości, że Jan Paweł II dopuszczał myśl, że będzie pochowany w Polsce i że możliwa była formy
rozmowy na temat pomiędzy kardynałami a „rodakami”. To stwierdzenie faktu. Niezależnie od tego,
które miejsce uznamy za najlepsze.
Co do drugiego fragmentu, który od razu wywołał emocje, to ma on związek z tym,
o czym już mówiliśmy. Ponieważ Jan Paweł II miał pełną świadomośd tego, jak media komentowały
każdy jego krok - wiedział, że toczyła się publiczna dyskusja o tym, czy papież może ustąpid i w jakich
okolicznościach. W tym testamencie wyraźnie widad, jak Jan Paweł II sam sobie odpowiedział na to
pytanie. Dla człowieka jego wiary to musiało byd proste - Bóg powierzył mu tę posługę i on ją musi
wypełniad. Jeżeli przy tym cierpi, widad taki jest Boży plan i nie jest rolą Papieża kłócid się z Nim
i mówid: teraz ustąpię, bo cierpię. Jednak jest w dokumencie jeszcze jedna ważna uwaga. Papież
modlił się, by Pan dał mu siły niezbędne do wypełniania tej misji. Nie wyobrażał sobie, by mógł byd
bezsilnym papieżem, czyli np. nieprzytomnym, podtrzymywanym przy życiu przez skomplikowaną
aparaturę medyczną, by zastosowano wobec niego „uporczywą” terapię. Jest niezwykłe, jak w tym
kontekście jego los się potoczył. Najpierw miał kłopoty z poruszaniem się, potem z oddychaniem,
mówieniem, jedzeniem, aż siły opuściły go zupełnie i wtedy odszedł. Wtedy, gdy nie mógłby już
rzeczywiście wypełniad swej posługi. Wcześniej, nawet za cenę cierpienia i bólu, wciąż to robił.
Dokładnie tak było. Czasem łatwo nam układad coś w całośd po fakcie, chcemy, by
wyglądało logicznie. Potrafimy to zrobid nawet trochę na siłę, ale wydaje się, że życie Jana Pawła II
ułożyło się w plan doskonały: młodośd, wojna, kolejne lata kapłaostwa, które przygotowały go do
bycia papieżem, cały pontyfikat i wreszcie ostatnie dni i godziny. Gdyby nie wydarzyło się to
naprawdę i było wymysłem scenarzysty, uznano by, że wymyślił to zbyt perfekcyjnie. Wielki Piątek to
także Droga Krzyżowa Jana Pawła II, w czwartek nadchodzi kryzys, wszyscy zmierzają w stronę Pałacu
Apostolskiego, aż w sobotę przed świętem Bożego Miłosierdzia, przez niego ustanowionym -
przechodzi na drugą stronę. I nie był ani o jeden dzieo za długo papieżem w stosunku do zadania,
jakie mu Opatrznośd powierzyła.
Nie masz wrażenia, że medialnie testament ten zaistniał tylko w wymiarze dwóch rzeczy:
zapisów o pogrzebie oraz możliwości ustąpienia? Na te sprawy zwracali uwagę wszyscy
komentatorzy, także w Polsce, ale to przecież nie jest cala treśd dokumentu.
To prawda. Uderzające było dla mnie, co powiedział mi tego dnia biograf Papieża,
człowiek, który go doskonale znał - Gianfranco Svidercoschi (autor książki Karol, na podstawie której
powstał film z Piotrem Adamczykiem w roli głównej) - „Czemu wy to nazywacie testamentem, to są
luźne zapiski, notatki”. Takie było myślenie wielu Włochów. Oni są przyzwyczajeni do innej tradycji
literackiej; Paweł VI napisał testament, który jest pięknym traktatem. Dla mnie ciekawszy jest tekst
Jana Pawła II, napisany tak, jakbyśmy słyszeli jego myśli. Piękno tego tekstu jest właśnie w jego
prostocie: „Wszystkim dziękuję i wszystkich proszę o przebaczenie”. Jedno zdanie. Proste zdanie.
A ile mówi o tym człowieku.
Ten tekst powstawał na przestrzeni lat, Papież dopisywał jedno, dwa zdania, czasem
dłuższe fragmenty. Widzimy, jak rozwijało się jego myślenie, również w sprawie miejsca pochówku.
Wcześniej uznawaliśmy sprawę za zamkniętą, bo Navarro-Valls powiedział, że nie ma takich zapisów.
Okazało się, że to nieprawda. W tej sytuacji można było mied, niestety, następujące przypuszczenie:
kardynałowie wiedzieli, że mają prawo samodzielnie podjąd decyzję, ale obawiali się, że jeśli Polacy
stwierdzą, iż istnieje chod cieo szansy, że mogą w tej sprawie się wypowiedzied - to niesforni,
romantyczni, szaleni rodacy Jana Pawła II staną pod drzwiami bazyliki i powiedzą: „Zapytajcie nas
teraz o zdanie”. Zatem, gdy testament ogłosimy na dzieo przed pogrzebem, to będzie już za późno na
jakiekolwiek rozważania. W niezręcznej sytuacji stawialiby też kardynała Macharskiego, gdyby
publicznie zapytali go o zdanie rodaków. Jeśli takie było myślenie kardynałów, to źle, bo tak jak my
mamy obowiązek uszanowad każdą ich decyzję, tak oni nie powinni mied wątpliwości, że tak właśnie
zrobimy. Nie należało zatem myśled, że gotowi bylibyśmy sforsowad bramy Bazyliki św. Piotra i na
ramionach zanieśd Papieża do Polski. On był synem całego Kościoła i należał do świata. Jest też
godny, by leżed pomiędzy swymi wielkimi poprzednikami, tuż obok grobu św. Piotra.
W wielu sondażach telewizyjnych i nie tylko, tak właśnie mówiono: że Jan Paweł II jest
jakoś własnością świata, że sprawował uniwersalne posłannictwo. To, moim zdaniem, powinno byd
zawstydzające dla kardynałów.
Tak, jeśli myśleli tak, jak powiedziałem, ale czy tak było na pewno - tego nie wiemy.
Kłopot w tym, że tak późna publikacja testamentu powoduje snucie domysłów. Dlatego uważam, że
lepiej było odczytad go od razu.
Jednak ważne też jest, że Papież rzeczywiście dopuszczał tę myśl, że pochowany będzie
w Polsce. On wciąż czuł się jej synem, czuł, że jest stąd. Niezależnie od tego, w ilu miejscach świata
okazywano mu uwielbienie i szacunek i ile już lat spędził we Włoszech. To, że zostawił tę decyzję
w tak jasny sposób Kolegium Kardynalskiemu, było idealnym rozwiązaniem. Martwił się, by po jego
śmierci nie sprawid problemu. Wszystko zapisał tak, by nie było wątpliwości, jaki powinien byd tryb
podejmowania decyzji.
A jak rzecznik tłumaczył nieobecnośd zdania: „O miejscu pochówku niech zdecyduje
Kolegium Kardynalskie i Rodacy” we włoskim przekładzie testamentu?
Miał szczęście, że wychwycono to potem i nie musiał odpowiadad na takie pytanie. To
stało się, kiedy mieliśmy już obie wersje językowe. Chyba pierwszy zauważył to Jacek Pałasioski.
Później już na pierwszej stronie „L’Osservatore Romano” obok siebie ukazał się tekst w dwóch
językach i tam wyraźnie widad, że w wersji włoskiej nie ma tego zdania. Tłumaczono, że to błąd
drukarski. Jeżeli tak, to skandaliczny! Jaki mógł byd ważniejszy wtedy tekst dla Kościoła niż ostatnia
wola Papieża? I nagle nie ma w niej jednego z kluczowych zdao! Jeśli to ten wydrukowany włoski
tekst jest tym, który odczytano też kardynałom w czasie obrad Kolegium, to nie mogli oni też w pełni
śledzid toku myślenia Papieża o tej sprawie. Jakby nie było - sprawa jest zamknięta.
Czy nie było dla Ciebie zastanawiające, że zapiski Papieża kooczą się w marcu 2000 roku?
Papież, jak wiele razy o tym wspomina, co roku wracał do tych zapisków w czasie
rekolekcji, wiele razy powołuje się też na testament Pawła VI, może więc czytał go co jakiś czas.
I widad nie zdarzyło się po roku 2000 nic, co powodowałoby koniecznośd dokonania zmian lub
dopisania nowych spostrzeżeo. Pamiętajmy, że napisał w czasie swojego życia 80 tysięcy stron. Czy
musiał więc jeszcze dopisywad kilka zdao do testamentu? Widad nie.
Ważne jest też, w jakim momencie powstały te ostatnie zapiski: kilka dni po wyznaniu
win popełnionych przez ludzi Kościoła w minionych wiekach i tuż przed podróżą do Ziemi Świętej.
A jaka pielgrzymka może byd bardziej poruszająca dla głowy Kościoła, niż ta do miejsca narodzin
Chrystusa i miejsca Jego męki? Przeproszenie za grzechy ludzi Kościoła nie cieszyło się wielkim
entuzjazmem w Kurii Rzymskiej, delikatnie mówiąc. Papież chciał to zrobid tak, aby kardynałowie
uważali, że to też jest częśd ich myśli i woli, ale była to z pewnością trudna decyzja. Był to zapewne
dla niego czas bardzo głębokiego namysłu - i wtedy te zdania powstały.
piątek, 8 kwietnia
Myślę, że władze Włoch były autentycznie przerażone sytuacją. Berlusconi wystosował
nawet apel do prezydenta Kwaśniewskiego, by ten powstrzymał swoich rodaków przed przyjazdem
do Rzymu, bo miasto po prostu nie wytrzyma najazdu tylu pielgrzymów. Myśleliśmy - mając
doświadczenie tego, co działo się trzy, cztery dni wcześniej - że nawet gdybyśmy wstali o 4.00 rano -
to na 8.00 nie zdążymy do naszych stanowisk. Włosi zapewniali, że nie będzie z tym problemu.
Okazało się, że mieli rację. Tego dnia po centrum Rzymu mogły poruszad się tylko samochody
policyjne, karetki, autobusy i karetki. Zapewne jeszcze nigdy jazda po tym mieście nie była tak szybka
i bezproblemowa. Okazało się, że na Plac św. Piotra dotarliśmy po pół godzinie od wyjścia z hotelu, co
było doskonałym wynikiem.
Okazało się też, że z Polski przyjechało o wiele mniej pielgrzymów, niż się spodziewano.
Zapewne przerazili się tych wszystkich informacji o korkach przy wjeździe do miasta, braku miejsc
w hotelach i kompletnym paraliżu komunikacyjnym.
Jeden z polskich ilustrowanych tygodników napisał: „Pękły miliony serc na całym świecie,
rozlało się morze łez, a ku niebu uderzył słup modlitw i uczud” - o dniach towarzyszenia Papieżowi,
który swoim odejściem zaprosił świat do kontemplowania własnej śmierci. „Ten bezsilny i porażony
papieskim świadectwem świat wypuścił Papieża
ze swoich kurczowo ściśniętych ramion”. Właściwie można by powiedzied, że dniem,
kiedy ten słup modlitw najintensywniej uderzył w niebo, kiedy już ostateczne wypuszczenie Papieża
się dokonało, był właśnie dzieo pogrzebu. Wiadomo było, że oglądał go będzie cały świat. Bez
przesady. Od Antypodów najdalszych, od bieguna do bieguna, można by powiedzied - oczywiście ci,
którzy mogą oglądad telewizję. Już przed tym pogrzebem mówiło się, że to będzie największy pogrzeb
w historii, w dziejach świata. Byd może również nie tylko dotychczasowych, ale w ogóle. Czy
w Rzymie też były takie glosy i jak - od strony obsługi medialnej tego ogromnego wydarzenia - to
wyglądało? Gdzie uczestniczyłeś w tym wydarzeniu. Na wszystkich ekranach był tylko jeden obraz?
Tego dnia polscy pielgrzymi opowiedzieli nam wiele niezwykłych historii. Wielu z nich
decyzję o przyjeździe podjęło zupełnie spontanicznie. Niektórzy tydzieo wcześniej nie zastanawiali
się, czy są wierzący. Byd może większośd była nawet niepraktykująca. Po prostu wsiedli w samochód,
pociąg, autobus i przyjechali. Większośd z tych, których spotykaliśmy, pytało nas, czy nie wiemy, gdzie
oni mogą spad, bo na razie przespali się w samochodzie, na ławce w parku, ale może znamy jakiś
niedrogi hotel. Ludzie nie za bardzo zastanawiali się nad organizacją tego wyjazdu, po prostu
wiedzieli, że chcą, muszą, marzą o tym, by tu byd. Znajomym, którzy mnie pytali, czy moim zdaniem
uda im się w dniu pogrzebu byd blisko placu, mówiłem, że nie jestem pewien, czy będą po właściwej
stronie Tybru, a co dopiero blisko bazyliki. I co dla mnie było uderzające - nikogo z tych ludzi to nie
odstraszyło. Oni mówili: trudno, to będziemy po drugiej stronie, ale będziemy. Mając do wyboru:
obejrzed to w telewizji albo na telebimie na jakimś placu, woleli przyjechad i byd w tłumie w Rzymie.
To było niezwykłe i jakąś nagrodą dla nich wszystkich okazało się, że nie było ostatecznie tak źle.
Niemal wszyscy, którzy przyszli odpowiednio wcześnie, byli nie tak daleko od bazyliki. Wszyscy tam
mieli poczucie, że to będzie najbardziej niezwykły pogrzeb w historii Rzymu, który przez tysiące lat
i tak już sporo widział, ale też pewnie w historii świata. Tak jak za czasów rzymskiego imperium - to
miasto znów stało się stolicą świata. Świat jeszcze tego nie przeżywał; tyle głów paostw; przywódcy
Syrii, Izraela, Stanów Zjednoczonych, Indii, Francji, Niemiec, niemal wszyscy przywódcy europejscy,
przedstawiciele krajów niechrześcijaoskich. W tym było coś absolutnie niezwykłego i byliśmy
przekonani, że z żadnego innego powodu takie spotkanie nie byłoby możliwe; że kiedy tydzieo
wcześniej CNN mówił, że umarł wielki człowiek, ale konserwatysta i ortodoks, to się okazało nagle
bez sensu. Wyznawcy innych religii chcieli przyjechad i pochylid przed nim głowę. Nie wszyscy wierzą,
że Chrystus jest drogą do zbawienia, ale wszyscy wiedzieli, że nikt nie zrobił więcej dla porozumienia
pomiędzy religiami i pokoju na świecie niż ten „ortodoks i konserwatysta”.
Mieliśmy absolutne poczucie wyjątkowości chwili. Często zdarzało nam się używad słów:
„oto historia dzieje się na naszych oczach” - kiedy Polska przystępowała do NATO, w dniu referendum
unijnego, kiedy „wchodziliśmy” do UE - 1 maja 2004. Tym razem mieliśmy przekonanie, że to
wydarzenie historycznie, które z niczym nie może byd porównywalne. I to jest opowieśd o tym
człowieku i 26 latach, przez które tworzył historię. Wiedzieliśmy, że nie jesteśmy w stanie tego
wszystkiego ogarnąd. Biskup Jan Chrapek powiedział kiedyś, że wielkośd tego pontyfikatu zrozumiemy
dopiero po 20 latach, i pewnie miał rację.
W każdej stacji telewizyjnej jest newsroom, gdzie na kilkunastu monitorach widnieje
podgląd tego, co pokazują inne wielkie stacje - amerykaoskie, niemieckie, brytyjskie, włoskie,
arabskie, japooskie. I chyba po raz pierwszy w dziejach telewizji na świecie zdarzyło się, że na
wszystkich monitorach, pokazujących programy informacyjne nadawane na całym globie, był jeden
i ten sam obraz - to był pogrzeb Jana Pawła II. Nawet 11 września 2001 roku, kiedy zaatakowano
wieże WTC, pokazywała to zdecydowana większośd stacji, ale nie wszystkie. Teraz to była
najważniejsza wiadomośd. Tym razem naprawdę świat stanął w miejscu i „przybył” na pogrzeb Jana
Pawła II, ten świat, który jest jakoś opleciony kablami telewizyjnymi i antenami satelitarnymi. To było
niepowtarzalne, i wszyscy dziennikarze, którzy widzieli te dziesiątki monitorów z jednym i tym samym
obrazem, byli tym porażeni. Nawet jeśli spodziewaliśmy się skali tego pogrzebu, to i tak okazało się,
że przeszło to najśmielsze oczekiwania.
Czy możesz opowiedzied o uczestnictwie w tym wydarzeniu, w przecież, bądź co bądź,
ceremonii religijnej, we mszy św. żałobnej, która - jak każda msza - jest uobecnieniem ofiary
Chrystusa, tyle, że podczas niej są jeszcze te przejmujące momenty: wniesienie prostej, cyprysowej
trumny z ciałem Papieża na plac, położenie jej wprost na gołej ziemi, położenie na trumnie
Ewangeliarza?
Jakie były reakcje ludzi, kiedy wynoszono trumnę?
Jeden z dziennikarzy tu, w Polsce, powiedział mi potem, że na pogrzebie można było
bardzo wyraźnie zobaczyd, że świat dzieli się na tych z Bogiem, i tych bez Niego. Ci obecni na
pogrzebie reprezentują świat z Bogiem, utożsamiają się z fundamentalnymi wartościami, jakie niesie
chrześcijaostwo dla cywilizacji. Natomiast ci wielcy nieobecni stawiają się poza nim, reprezentują
świat bez Boga, który, jak było widad jest mniejszy, chod bardzo hałaśliwy. Czy to myślenie uznajesz
za właściwe?
Po kolei. Bardzo zazdrościliśmy pielgrzymom, będącym na placu. Widzieliśmy pewnie
więcej od nich, ale byliśmy 50 m wyżej, na wzgórzu, tam, gdzie mięliśmy kamery. Byłem tam wtedy
z ks. Mieczysławem Malioskim. Rozmawialiśmy tuż przed rozpoczęciem transmisji i tuż po niej. Było
dla mnie niezwykłe, że stoję obok człowieka, który znał Karola Wojtyłę jeszcze z czasów sprzed
wstąpienia do seminarium. Teraz zegnał nie tylko głowę Kościoła, ale po prostu przyjaciela z lat
młodości. Miałem przekonanie, że on był myślami gdzie indziej niż na „naszym wzgórzu”. Może
przypominał sobie ten dzieo, gdy poznał Karola, gdy uciekali w Krakowie przed łapankami w czasie
wojny, gdy zostali wyświęceni albo gdy jego przyjaciel został papieżem. Chyba nikt z obecnych wtedy
w Rzymie nie znał Go dłużej niż on. Zapewne miał też poczucie, że Jan Paweł II jest po prostu nad
nami i błogosławi nam „z domu Ojca”, jak ujął to później kardynał Ratzinger.
O czym rozmawialiście?
Ks. Malioski opowiadał mi, jak podejmowali decyzję o wstąpieniu do seminarium, mówił
o swoim poczuciu, że jest taki obszar doświadczeo Karola Wojtyły, który dla niego był niedostępny -
myślał o śmierci, która przez całe życie Wojtyły była obok. Przecież kiedy miał 9 lat, umarła jego
matka, miał siostrę, która zmarła jeszcze przed jego urodzeniem, umarł jego starszy ukochany brat,
umarł ojciec. Pan Bóg „zabrał” mu najbliższych. Może kto inny zbuntowałby się wtedy. On inaczej.
Właśnie Bogu się poświęcił. Ile razy nam potem mówił, że „Bóg jest miłością”. Wierzył, że taki był
Jego plan i teraz możemy go nie rozumied, ale kiedyś pewnie go pojmiemy. Wierzył, że śmierd nie jest
koocem, że po prostu musi nadejśd, ale to tylko przekroczenie kolejnego progu. To nie znaczy, że
młody Wojtyła był nieustraszonym bohaterem. Ks. Malioski opowiadał nam, ile razy razem bali się
śmierci, bali się, że mogą byd rozstrzelani, że wsadzą ich do ciężarówki i wywiozą do obozu
koncentracyjnego. Bał się jak każdy młody chłopak, ale wszyscy, którzy go znali, mówili, że zawsze był
trochę poważniejszy niż oni. Zadawał sobie trudniejsze pytania i szukał trudniejszych odpowiedzi.
A po latach miał tak wielką siłę w głosie, gdy mówił: „Nie bójcie się! Otwórzcie drwi Chrystusowi!”. To
była jakaś droga, do której doszedł na Placu św. Piotra, w dniu inauguracji pontyfikatu, także przez
doświadczenia cierpienia i śmierci najbliższych sobie ludzi, i może właśnie dlatego mógł to mówid
z taką wiarą. Pogrzeb trwał prawie 3 godziny. Siedzieliśmy na krawędzi wzgórza, odwróceni plecami
do Placu św. Piotra, przed nami był telewizor. Starałem się patrzed na monitor, żeby widzied zbliżenia
kardynałów, trumny, pielgrzymów, i jednocześnie na plac. Ks. Malioski ani razu nie spojrzał
w telewizor. To było dla mnie niesamowite i do dziś zastanawiam się, dlaczego. Może spojrzenie
z bliska na trumnę z ciałem jego przyjaciela było dla niego za trudne? Patrzył tylko z oddali na plac,
odwrócił się tyłem do monitora. Może tylko tak można było właśnie w pełni uczestniczyd
w nabożeostwie? Gdy patrzymy w telewizor, tak naprawdę oglądamy to jak... film, a on nie chciał,
żeby tak było? Dla wiernych na placu wszystko nie było tak dosłowne jak w telewizji. Oglądając
transmisję, skupialiśmy się na szczegółach: widzianej z bliska trumnie, leżącej na niej Ewangelii,
twarzy kogoś, kto mówi, prezydentach, tym, czy podadzą sobie ręce. Ks. Malioski uczestniczył w tym
wszystkim zupełnie inaczej.
Wiele osób mówiło mi później, że w tamtym czasie miało się poczucie, że media im
towarzyszą, że telewizja nigdy nie była im tak bliska, że to było jakieś wspólne przeżywanie. A jednak
wydaje mi się, że ks. Malioski wtedy, na krawędzi tego wzgórza, pokazał, że jest jakaś granica, że
telewizja to jednak zimny obraz, że jeśli chce się coś przeżyd, jak człowiek tak wierzący jak On, głębiej
niż my, to może lepiej patrzed z daleka i słuchad. To było dla mnie uderzające.
Ale też nigdy w historii świata nie było i byd może nigdy już nie będzie takiej chwili,
w której okazało się, jak wielkim dobrodziejstwem i Bożym wynalazkiem jest TV, bo dzięki niej grubo
ponad miliard ludzi na świcie, a może i więcej, ludzi wszystkich ras, religii i światopoglądów, mógł
jakoś śledzid to wydarzenie.
A w centrum obrazu była ta prosta, cyprysowa trumna na placu, a na niej Ewangeliarz,
z którego kartami wiatr wyczyniał różne rzeczy. Trudno było potem nie pisad, że to ów Duch, Pneuma,
Spiritus, Ruah był tam obecny, rozwiewał szaty kardynałów, zwiewał z ich głów piuski...
Czy też postrzegałeś to jako znak, tę Ewangelię, którą w pewnym momencie wiatr
zamyka. Ja pomyślałem wtedy - co za paradoks: największy człowiek naszych czasów w tym, co po
nim „po ziemsku” zostało, zamknięty w skrzynce; człowiek, który nie znał granic i barier, który
otwierał bariery serc, teraz spoczywa zatrzaśnięty w pudle z kilku desek. Nie, to niemożliwe, tak byd
nie może, to nieprawda.
Jest taka opowieśd o tym, jak kardynał Wojtyła w Krakowie wezwał do siebie młodego
księdza, który strasznie narozrabiał. Dośd zdecydowanie zwrócił mu uwagę. Po czym zapytał, czy ten
ksiądz mógłby go wyspowiadad. Ten człowiek, który miał nad tamtym księdzem pełnię władzy, miał
też przekonanie, że wobec Boga są równi i „zwykły” ksiądz może wyspowiadad kardynała, który przed
chwilą zwracał mu uwagę. Wielu ludzi uważa, że jako lepsi od innych zasłużyli sobie na szczególne
względy i uznanie. Jan Paweł II był ostatnią osobą, która by tak pomyślała i dawał tego przykład swym
życiem. I nam też wydawało się absurdalne, że on leży w drewnianej trumnie, ale tak przecież musi
byd.
Co do leżącej na trumnie Ewangelii - to jest już tradycją w Watykanie. Leżała też na
trumnie Pawła VI i Jana Pawła I. Na trumnie Jana Pawła II położył ją ks. Konrad Krajewski. To musiało
byd niezwykłe przeżycie, bo zapewne miał poczucie, że Papież patrzy na niego z góry.
Podczas pogrzebu Jana Pawła I padał deszcz i strony Ewangelii szybko przesiąkły wodą.
Były zbyt ciężkie, by wiatr mógł je przewracad. Do kooca pogrzebu Ewangelia była otwarta.
Tłumaczymy teraz pewne wydarzenia tak, jak nam wygodniej, ale dlaczego nie mamy tego robid?
Można by bowiem pomyśled, że Jan Paweł I był papieżem tylko przez 33 dni i zdążył Ewangelię
jedynie otworzyd. Droga Jana Pawła II była pełna, trudno sobie wyobrazid, by ktoś zrobił więcej
w życiu jako człowiek i jako papież niż on. W pewnym momencie Bóg powołał go do siebie i ten wiatr,
Duch Święty, zamknął Ewangelię, zamknął opowieśd Jana Pawła II, a my w tym uczestniczyliśmy, cały
świat na to patrzył. Dla wszystkich był to rzeczywiście wstrząsający moment.
Liturgii tej przewodniczył i homilię wygłosił dziekan Kolegium Kardynalskiego, kardynał
Ratzinger, były już prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, człowiek bardzo bliski Papieżowi, o czym
wszyscy wiedzieli. Jak była przyjmowana jego homilia? Słuchałeś jej z ks. Malioskim. Czyją
komentowaliście? Słuchając, co on mówi, pewnie zastanawiałeś się, na co zwrócid uwagę, i czy to
okazało się potem głównym akcentem w przekazach innych mediów? Tutaj, w Polsce, ta homilia była
szeroko cytowana, pokazywano jej obszerne fragmenty, zwłaszcza jej zakooczenie, bardzo
poruszające, o tym, jak kardynał mówi o ostatnim pojawieniu się Jana Pawła II w oknie swego
apartamentu w Niedzielę Wielkanocną, o ostatnim błogosławieostwie Urbi et Orbi oraz fragment:
„Możemy byd pewni, że nasz ukochany Papież stoi teraz w oknie domu Ojca, patrzy na nas i nam
błogosławi. Tak, błogosław nam Ojcze Święty, powierzamy Twoją duszą Matce Bożej, Matce, która
prowadziła Cię każdego dnia i zaprowadzi Cię teraz do wiecznej chwały Swego Syna”.
Właściwie, moim zdaniem, kardynał zdobył sobie tym zdaniem serca ludzi, tych, którzy
jeszcze go jakoś nie akceptowali, czy patrzyli na niego w perspektywie takiego konserwatywnego
pancerza, tym zaczął sobie zdobywad serca ludzi zwłaszcza w Polsce. To był również pięknie
skomponowany traktat o Piotrze: Wojtyła - Piotr...
W Watykanie, od chwili gdy Jan Paweł II znalazł się w Gemelli, mieliśmy poczucie, że to
jest trochę droga Piotra. To, co on sam wywołał, przypominając po latach, że tuż po wyborze na
papieża przypomniał sobie fragment z Quo Vadis, w którym Piotr chce uciec z Rzymu, a jednak
zawraca. Myślę, że wszyscy przyjęliśmy tekst Ratzingera wspaniale, bo jak wybrad fragment
Ewangelii, który może byd podsumowaniem tego pontyfikatu albo drogi tego człowieka - wielkiego
Papieża, którego przez 26 lat każdy krok obserwował cały świat? Wybór Ratzingera był doskonały. To
opis siły Jana Pawła II: „kiedy byłeś młody, szedłeś tam, gdzie chciałeś” - i tak było. Potem: „ale będzie
czas, gdy ktoś Ciebie opasze i poprowadzi za sobą” - i znowu tak było, gdy Papież stracił już siły. Jan
Paweł II musiał, jak mało kto, przeżywad swoją słabośd fizyczną, swoje cierpienie, to, że nie jest już
tak silny, nie ma w sobie tej siły, jaką miał w roku 1978. Chciałby móc mówid mocnym głosem,
chciałby, żeby świat widział jego silny krok - a nie mógł, i się na to z pogodą ducha godził. Wiedział, że
takie były wyroki Opatrzności, ale to była też droga opisana w Ewangelii, którą zacytował kardynał
Ratzinger. Myślę, że trudno byłoby sobie wyobrazid kogoś, kto by cieplej mówił „o naszym
ukochanym Papieżu, Janie Pawle II”. I wtedy, tego dnia w Watykanie, w Rzymie, nikt nie miał
wątpliwości, że Papież jest tam na górze i patrzy z domu Ojca i błogosławi. Bardziej już uśmiechnięty
niż w tę Niedzielę Wielkanocną, kiedy widzieliśmy jego twarz tak zmęczoną cierpieniem. Kardynał
Ratzinger opisał ten widok, który myśmy tam wszyscy wtedy na placu „widzieli”. To był taki moment,
kiedy wielu ludziom, którzy nie mieli okazji spotkad się z nim, po raz pierwszy kardynał mógł wydad
się tak serdeczny. To jest oczywiście tradycja, że homilię pogrzebową zmarłego Papieża wygłasza
dziekan Kolegium Kardynalskiego, ale gdyby można było wybrad, który z kardynałów mógłby w tym
przypadku najlepiej to zrobid - to właśnie on - Ratzinger.
Był w nim wielki spokój. Dla mnie to było najbardziej zaskakujące. Na koniec mszy, z tyłu
Placu św. Piotra, tam, gdzie nie było dostojników, a gdzie byli przede wszystkim młodzi pielgrzymi -
zaczęły się krzyki. Takie, jakie tam słyszało się przez wszystkie lata pontyfikatu: „Giovanni Paulo”.
Skandowano to tak, jakby to był radosny dzieo, tak jak w czasie jego audiencji generalnych, jak
w niedziele na Placu św. Piotra, gdy pokazywał się w oknie. Nagle przez chwilę atmosfera zrobiła się
niemal stadionowa. Jeżeli patrzył na to z góry, a wszyscy mieli poczucie, że tak jest, to musiał się
uśmiechnąd. Byli tam ci, do których mówił: „Ja was zawsze szukałem, a teraz przyszliście do mnie”.
I Ratzinger nie próbował im przerwad. Nie próbował dalej kontynuowad mszy. Dał się tym młodym
ludziom wykrzyczed. To było ich „święte” prawo. Ten, jakby ktoś powiedział, konserwatywny,
tradycyjny kardynał wiedział, że jest czas, kiedy młodzi ludzie muszą się wykrzyczed - to był ten czas.
I on im na to pozwolił.
Ta msza pogrzebowa z jednej strony była przepełniona smutkiem, żalem, cierpieniem
milionów ludzi, bo oni daliby wszystko, żeby Papież był z nimi o dzieo dłużej, ale z drugiej strony była
w niej jakaś radośd. Ta radośd była wypisana na transparentach, które przynieśli na pogrzeb: „Już się
nie boimy”.
Elementem każdej mszy św., a więc takie tej pogrzebowej, jest znak pokoju, kiedy na
wezwanie celebransa: „Przekażcie sobie znak pokoju”, ludzie przeważnie podają sobie ręce, czasem
tylko zwracają się do siebie. Ten moment, jak cały ten pogrzeb, był także niezwykły. Media całego
świata zwracały uwagę na to, że był to dzieo pojednania. I zadawano sobie pytanie, na jak długo.
Komentatorzy polityczni roztrząsali wagę uścisków dłoni prezydentów krajów Bliskiego Wschodu,
krajów dotychczas zwaśnionych - czy to będzie coś więcej niż tylko symboliczny gest, czy to będzie
zapowiedź drogi pokoju, o która tak zabiegał cały czas Jan Paweł II. A w Polsce emocjonowano się
tym, że Lech Wałęsa podał rękę Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, a sekundował temu Tadeusz
Mazowiecki. Jaki tam na miejscu był odbiór przez dziennikarzy tego aspektu, tego wymiaru
pojednania?
Miałem poczucie, że to jest coś więcej niż tylko gest, pusty symbol, że stało się tak nie
tylko dlatego, że po prostu wypadało podad sobie ręce. Na granicy izraelsko-syryjskiej niemal
codziennie padają strzały, co kilkanaście dni ktoś tam ginie, po stronie izraelskiej albo syryjskiej. Jeżeli
przywódcy Izraela i Syrii, co wcześniej naprawdę wydawało się niewyobrażalne - podają sobie
w Watykanie ręce, to też był symbol tego pontyfikatu i triumfu Jana Pawła II. W żadnym innym
miejscu, z żadnej innej okazji nie byłoby to możliwe. I też jeżeli przez tyle lat było tyle okazji, żeby
Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski podali sobie ręce, a jednak do tego nie doszło - to możemy
mied pewnośd, że jeśli na pogrzebie Jana Pawła II, by do tego nie doszło, to pewnie nigdy nie
bylibyśmy tego świadkami.
To też było niezwykłe, że po raz pierwszy prezydent Stanów Zjednoczonych był na
pogrzebie Papieża. Przyjechał z żoną, z ojcem i Biłem Clintonem. To dla nich było zupełnie oczywiste,
że tego dnia muszą byd w Watykanie. I był tam też John Kerry, rywal Georga W Busha z kampanii
prezydenckiej 2004 roku. W tym kontekście żenujące było zachowanie naszych niektórych posłów,
którzy tam wtedy podchodzili tuż przed mszą do tych znanych ludzi i robili sobie z nimi zdjęcie, jak
z misiem na Krupówkach.
A jak w tym kontekście odbierana była nieobecnośd prezydenta Rosji Władimira Putina,
który demonstracyjnie tam nie przyjechał?
Pomyśleliśmy, że to było po prostu małe i głupie, zwłaszcza jeżeli był tam np. prezydent
Iranu, który mógłby mied więcej pretensji do Kościoła katolickiego i chrześcijan niż prezydent Rosji.
Prezydent Iranu musiał odczuwad spory dyskomfort, stojąc kilka albo kilkanaście metrów od
prezydenta Izraela i prezydenta USA, a jednak tam był. Nie podali sobie co prawda rąk i tak
przemyślano ich obecnośd, aby nie musieli przejśd obok siebie, ale mimo wszystko było to wydarzenie
bez precedensu. Zwłaszcza, że niedługo przed śmiercią Papież przekazał ikonę Matki Bożej Kazaoskiej
Moskwie, a wcześniej Putin był u niego w Pałacu Apostolskim, kilkakrotnie z nim rozmawiał, znał go.
Jeśli jeździł do Papieża i był przyjmowany przez niego - to dlaczego teraz nie przyjechał? Kiedy jego
„przyjaciel”, George Bush, tam był i klęczał przy ciele Jana Pawła II, chod tak samo jak Putin nie jest
katolikiem. Ale w tym wszystkim nam się wydawało, że to jest nieistotne. Jeśli Putina tam nie ma, to
tylko on coś na tym traci.
I druga rzecz, na którą wszystkie światowe i polskie media zwracały uwagę, to kwestia
uznania świętości Papieża przez aklamację. Owe napisy „Sancto Subito” - „Święty natychmiast” -
obecne na placu. No i potem komentarze.
To oczywiście był uderzający widok, kiedy na placu zobaczyliśmy tyle transparentów
z napisami: „Santo, santo” albo „Santo Subito”. Oczywiście zadawaliśmy sobie pytanie już tamtego
dnia, czy rzeczywiście proces beatyfikacyjny może byd tak szybki. Takie ogłoszenie świętości za
sprawą woli głosu ludu następowało w pierwszym tysiącleciu, potem Kościół to uporządkował i droga
do beatyfikacji stała się bardzo długa. W wypadku Joanny d’Arc trwała kilka stuleci. Prawie doszło do
precedensu po śmierci papieża Jana XXIII w 1963 roku. Trwał wtedy Sobór Watykaoski II i pojawił się
pomysł, żeby wszyscy obecni tam kardynałowie podjęli decyzję o uznaniu świętym zmarłego papieża
przez aklamację. Jednak Paweł VI, nowy papież powiedział: „Nie, powinniśmy przejśd taką samą
drogę, jak w przypadku wszystkich innych świętych”. Kościół nie patrzy w perspektywie kolejnego
tygodnia ani roku. To jest jedyna instytucja, która trwa 2000 lat. Dla niej kilka lat oznacza:
„natychmiast”.
Trudno sobie wyobrazid bardziej niewdzięczne zadanie niż rola „adwokata diabła”
w przypadku procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II. Jest postulator, który wnosi o uznanie jego
świętości, ale musi byd też ten, który zgłasza wątpliwości, podważa argumenty zwolenników
beatyfikacji. Nikt chyba nie chciałby byd w skórze tego, który miałby podważad świętośd Jana Pawła II,
ale Kościół przez tę drogę musi przejśd. Oczywiście, każdy z nas wolałby, żeby to się stało po tygodniu,
ale na pewno nic się nie stanie, jeżeli na ogłoszenie Papieża błogosławionym trzeba będzie czekad
nawet kilka lat. Na pewno wielu ludzi już w dniu pogrzebu modliło się nie za spokój duszy Jana Pawła
II, a modliło się do niego. Wierzyli, że w niebie będzie interweniował w naszych sprawach. Dla
włoskich dziennikarzy uderzające też było zachowanie Polaków na pogrzebie. Było np. takie
małżeostwo, które nie zdążyło dojśd do Placu św. Piotra, i widząc, że nie uda im się tam dostad,
a msza się już kooczy, uklękli na środku ulicy, tam, gdzie byli, i zaczęli się po prostu modlid. Dla mnie
najbardziej przejmujące pożegnanie, jakie pamiętam z tamtego dnia, to widok młodej dziewczyny,
która mogła mied może 20 lat. Stała na Placu św. Piotra, gdy wszyscy już powoli odchodzili. Ona się
uśmiechnęła, popatrzyła w stronę tego okna, w którym widzieliśmy Jana Pawła II przez tyle lat,
podniosła dłoo do ust i przesłała w tamtą stronę pocałunek. Tylko tyle. Może, w porównaniu do
homilii kardynała Ratzingera, to był tylko taki śmieszny gest, ale było to tak szczere i autentyczne.
Widziało to kilku fotoreporterów, którzy w tym momencie po prostu zbaranieli. Nie wiem, czy
powstało jakieś zdjęcie. Ja go nie widziałem. To była dziewczyna, która żegnała swojego Papieża i nie
było w tym nic niestosownego. Może innego papieża nie dałoby się tak żegnad, Jego tak. Tak jakby
podeszła i pocałowała Go w policzek. Pożegnała Go jak ukochanego dziadka, którego się nie żegna na
zawsze, tylko odprowadza na dworzec.
Ktoś klęczał na ulicy, ktoś mówił różaniec, ona posłała pocałunek - i wszystko tak
naturalne i stosowne wobec tego Papieża.
Tamten dzieo obfitował w wiele wymownych znaków. Po mszy św. trumnę z ciałem
Papieża z powrotem wniesiono do Bazyliki św. Piotra. Niosący trumnę na swoich ramionach, - ci sami
mężczyźni, którzy zwykłe nosili sedia gestatoria - przed wejściem do bazyliki, odwrócili się i podnieśli
trumnę tak, jakby spoczywający w niej Papież stanął twarzą do ludzi zgromadzonych na placu
i zwrócony w ich stronę, żegnał się, jakby chciał jeszcze ostatni raz spojrzed na ten plac. Dla wielu był
to bardzo wzruszający moment.
Tak rzeczywiście było. Pamiętam, byłem kiedyś w garażu papieskim, tam, gdzie stały
samochody Jana Pawła II i widziałem z bliska to ponad dwudziestoletnie papamobile. Stary fiat,
którym Papież jeździł po placu w czasie audiencji generalnych. A teraz ta podniesiona trumna... to
było takie drugie pożegnanie od chwili, kiedy przeniesiono jego ciało na marach z Auli Klementyoskiej
do bazyliki, potem wyniesiono trumnę na plac, gdzie po raz ostatni, można powiedzied, w jakimś
sensie „zobaczyliśmy” Papieża. Kilka razy zamykały się za nim te drzwi, a teraz już po raz ostatni. Ale
chyba ta homilia Ratzingera pomogła. Mieliśmy poczucie, że patrzy na nas z góry i uśmiecha się tak,
jak zawsze.
Ale to rzeczywiście był przejmujący moment, kiedy ta trumna zniknęła już w bazylice
i tylko kilkanaście osób mogło jej do kooca towarzyszyd. I tak, jak życzył sobie Papież w testamencie,
złożono go w bardzo prostym grobie. To tylko płyta leżąca na ziemi.
I jeszcze jedno - tam jest włożona tuba z krótką biografią Jana Pawła II. Co by zrozumiał
człowiek, który otworzy tę tubę dajmy na to za 400 lat, gdyby były prowadzone jakieś prace
archeologiczne, a jakimś zbiegiem okoliczności nie zachowałyby się opisy wydarzeo z przełomu XX
i XXI wieku? Co on zrozumie o życiu zmarłego? Nic. Wiedzieliśmy, że to jest historia, której nie da się
zamknąd na jednej stronie w kilku zdaniach. A z drugiej strony jest w tym coś symbolicznego, że to
życie zostało zapisane tam i razem z Papieżem złożone do trumny.
Bardzo symboliczny był też gest nałożenia jedwabnej chusty na twarz zmarłego przez
arcybiskupa Piera Maoniego i arcybiskupa Stanisława Dziwisza rano tego dnia przed uroczystościami
pogrzebowymi. To nowy gest w papieskim ceremoniarzu pogrzebowym?
Powiem szczere, że to jest dla mnie jedna z tajemnic. Nie do kooca rozumiem ten gest.
Ciało Papieża złożono w podziemiach bazyliki, potem kardynałowie modlili się tam przy
grobie...
I już wtedy stało się jasne, że nieuprawnione jest przekonanie, że teraz, po śmierci
Papieża Polaka, Polacy nie będą już przyjeżdżad, pielgrzymowad do Rzymu.
Jeszcze tego dnia, odchodząc już od bazyliki, spotykaliśmy tysiące Polaków. Wielu z nich
żałowało, że ich bliscy nie przyjechali z nimi, bo bali się, że będzie tu „istny koniec świata” - ponad
pięciomilionowy tłum w jednym mieście. Okazało się, że pielgrzymów było mniej i o wiele więcej
osób mogłoby przyjechad i byd tu razem w takiej chwili. Tam było wielu starszych ludzi, którzy często
z trudem chodzili. Wielu z nich nie miało nawet dośd pieniędzy, żeby coś kupid do jedzenia. Jedli to,
co ze sobą przywieźli, a potem już nic, ale to nie było dla nich ważne. Te spotkania po pogrzebie były
naprawdę wzruszające i niesamowite.
Jeden z naszych reporterów opowiadał mi, jak był na dworcu Terminii i żegnał jakąś
grupę powracającą do Polski. Oni powiedzieli mu: „Wrócimy tu. Musimy pomóc nowemu Papieżowi.
Trzeba go będzie wesprzed. Musi wiedzied, że Polacy mu pomogą”. I to było piękne, bo myśmy
zadawali sobie pytanie, jak Polacy przyjmą nowego papieża? Może dla nas to będzie najtrudniejsze?
Myśleliśmy o tym, patrząc w to okno, w którym tyle razy widzieliśmy Jana Pawła II. A przecież musi
tak byd, że niedługo ktoś inny się w nim pokaże. Jak to, w oknie naszego Papieża stanie ktoś obcy?
Właśnie tak. I ta reakcja tych ludzi na dworcu była taka, jaka powinna byd.
Fantastycznie zachowywali się tego dnia Polacy. I następnego dnia w gazetach ukazywały
się artykuły pełne szacunku dla Polaków, którzy tu byli, i pokazujące wzruszenie Włochów, którzy
patrzyli, jak Polacy żegnali swego rodaka - z jakim spokojem, godnością, wzruszeniem, modlitwą.
Dziennikarze przytaczali też prośby Polaków o podziękowaniu dla rzymian za tak dobre przyjęcie, za
gościnę. Rzeczywiście tak było. Można narzekad często na Włochów: na bałagan, niezorganizowanie,
niepunktualnośd, ale w te dni, kiedy ponad milion ludzi stało w kolejce do bazyliki i potem, w dniu
pogrzebu, Włosi ze swego zadania wywiązali się po prostu perfekcyjnie. Nie sposób to było zrobid
lepiej. Uważam, że to trzeba im oddad.
Tego wieczoru rozmawiałem z Georgem Weiglem - autorem, według mnie, najlepszej
biografii Jana Pawła II Świadek nadziei. Pytałem go, czy teraz, znając całe życie zmarłego Papieża,
zmieniłby tytuł? Czy wydarzyło się coś, co powoduje, że ta książka powinna byd inna? Nie miał
wątpliwości, że „świadek nadziei” to słowa wciąż najlepiej do niego pasujące. Pogrzeb to tylko
potwierdził. Co mogłoby budzid większą nadzieję niż to, że ci ludzie, o których pojednanie Papież tyle
razy się modlił - teraz byli razem przy nim? Myślę, że mamy świadomośd ułamka tego, co zrobił
Papież. Kiedy mówimy, jak bardzo zmienił świat, to mamy na myśli Polskę, Europę, mur berlioski.
A przecież już w samych początkach pontyfikatu np. zażegnał konflikt zbrojny pomiędzy Argentyną
i Chile, o czym mało kto dzisiaj pamięta. Traktat pokojowy pomiędzy tymi krajami został podpisany
właśnie w Watykanie, żeby uznad znaczenie mediacji Jana Pawła II. Kiedy spotykałem młodych
Chilijczyków i pytałem, co dla nich było ważne w tym pontyfikacie, oni mówili, że dzięki niemu nie
było wojny - „mój ojciec poszedłby do wojska, gdyby nie ten Papież, może by zginął”. Oni o tym
pamiętają. Co może budzid większą nadzieję, że w tym pożegnaniu uczestniczyli wszyscy wielcy poza
Putinem. Chodby byli najbardziej skłóceni wielu było w stanie podad sobie ręce. „Świadek nadziei”
idealnie wciąż pasuje do całego pontyfikatu Jana Pawła II.
Weigel przyznał, że dodałby tylko jedno - Jan Paweł II Wielki. Powiedział to, co już
wcześniej stwierdził kardynał Sodano. A przecież tylko trzech papieży w historii Kościoła było
uznanych za Wielkich. Tego wieczora, tego dnia, nikt nie miał wątpliwości, że Jan Paweł II był wielkim
papieżem. George Weigel odbył z Papieżem 30 długich rozmów, miał wgląd w bardzo niedostępne
zazwyczaj dokumenty archiwów watykaoskich. Pisząc biografię, zastrzegł sobie, że nikt nie będzie
w nią interweniował - w to, co i jak pisze. Tak rzeczywiście było. Nikt nie próbował przekonywad go,
że cokolwiek powinien zmienid. I on, patrząc na pewno z wielkim szacunkiem i uznaniem na Jana
Pawła II, patrzył na niego też jak historyk - chłodno, racjonalnie, obiektywnie. I on tamtego dnia był
całkowicie przekonany o jego wielkości. Pojawił się też wtedy temat, kto może podjąd jego dzieło?
O tym rozmawialiśmy już, gdy „Wiadomości” się skooczyły. Kto może byd następcą Wielkiego
Papieża, kto może zmierzyd się z takim wyzwaniem. Weigel powiedział: „Ja nie mam wątpliwości, że
to będzie Ratzinger. I to stanie się bardzo szybko. Nie ma nikogo innego”. Był o tym głęboko
przekonany. Wtedy w piątek, w dniu pogrzebu.
A czy wiadomo, że uzupełni biografię Papieża? Dopisze jej koniec?
Tak. Ale nie zmieni tytułu.
IV
DZIEO
CZTERDZIESTY CZWARTY - DZIEO SZEŚDDZIESIĄTY TRZECI
sobota, 9 kwietnia - czwartek, 2005 r.
Postanowiliśmy pójśd tropem tych transparentów, które pojawiły się na pogrzebie. Tuż
obok Placu św. Piotra jest siedziba Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Chyba specjalnie tak
powieszono transparent, żeby z okien tej kongregacji widad było go najlepiej - wielki napis „Giovanni
Paulo II - Santo”. Wyzwanie, które stoi przed wszystkimi pracownikami kongregacji przez cały czas.
Mają o tym pamiętad. Rozmawialiśmy z sekretarzem kongregacji, arcybiskupem Edwardem
Nowakiem. Pytaliśmy go, jak szybko możliwa jest ta beatyfikacja, jak długo to może trwad.
I arcybiskup powiedział coś, co potem kolejne wydarzenia potwierdziły - w Kościele katolickim papież
ma pełną i niepodzielną władzę ustawodawczą, sądowniczą i wykonawczą. I tak naprawdę wszystko
zależy od decyzji nowego papieża. Tak arcybiskup mówił wtedy, dzieo po pogrzebie - papież może
podjąd każdą decyzję. Nie miał wątpliwości, że do kongregacji wpłynie wniosek o rozpoczęcie procesu
beatyfikacyjnego. Najpierw Jan Paweł II zostanie ogłoszony Sługą Bożym, a od nowego papieża
będzie zależało, jak szybki będzie mógł byd ten proces. W świetle prawa kanonicznego proces
beatyfikacji może się rozpocząd nie wcześniej niż po 5 latach, ale papież nie musi się trzymad tego
zapisu i jak wiemy, tak się właśnie stało. Arcybiskupowi wydawało się, że potem proces ten może byd
wyjątkowo szybki, tak jak w wypadku Matki Teresy z Kalkuty - mniej niż 5 lat.
Siedziba kongregacji jest niezwykłym miejscem - są tam wręcz bezcenne dokumenty.
Częśd archiwum została zrabowana przez ludzi Napoleona, którzy wywieźli całe archiwum do Paryża.
Na szczęście większośd dokumentów wróciła do Rzymu. Są tam listy wielu królów do papieży
w sprawie ogłoszenia świętym kogoś, kto był mieszkaocem ich paostwa, ich rodakiem. Ja miałem
w ręku np. pismo Jana Kazimierza.
Arcybiskup Nowak był pełen entuzjazmu i wiary, że proces Jana Pawła II będzie szybki,
ale na pewno musi on potrwad. I może byd tu mowa o latach. Kiedy wierni mówili na Placu św. Piotra
„subito” - „natychmiast”, dla nich oznaczało to „jutro”, dla kardynałów zaś to może oznaczad dwa
lata. A i to byłoby bardzo szybko.
Wtedy, tego dnia był to temat nr 1. Wszystkie gazety włoskie cytowały zdanie: „Santo
Subito” i to, że wierni już ogłosili Papieża świętym. Nikt nie miał wątpliwości, co do świętości Jana
Pawła II. Pytanie tylko, jak długa jest droga do oficjalnego ogłoszenia tej świętości w Kościele. Przez
cały czas jego pontyfikatu gromadzone były dokumenty, dowodzące cudów, których Bóg dokonywał
jeszcze za życia Jana Pawła II. Pojawiały się już potem we włoskiej prasie różne doniesienia, np.
o pewnym Amerykaninie chorym na nowotwór, za którego modlił się Papież. Chory wyzdrowiał. Ale
to jest tylko jedna częśd potrzebnych świadectw. Ważne są jeszcze cuda, które się dokonują już po
śmierci - bo to jest dla Kościoła dowodem, że Pan Bóg ma tę osobę blisko siebie i za jej
wstawiennictwem czyni cuda. Dlatego zanim Jan Paweł II zostanie ogłoszony świętym, taką drogę
musimy przejśd.
Potem we włoskiej prasie pojawiała się opinia - co niestety u nas podchwycono - jakoby
arcybiskup Nowak w wywiadzie udzielonym następnego dnia przypuszczał, że już jesienią Jan Paweł
może byd ogłoszony świętym. Ja rozmawiałem z arcybiskupem w dniu, gdy „Corriere delia Serra”
uczyniło nagłówkiem zdanie wyrwane z kontekstu wywiadu. Komentowano to potem w ten sposób,
że Polacy znowu czują się tak, jakby nadal rządzili Watykanem. Jednak arcybiskup Nowak nie
powiedział, że Papież zostanie ogłoszony świętym we wrześniu, tylko, że papież może podjąd każdą
decyzję, także decyzję o przyśpieszeniu procesu beatyfikacyjnego.
I wszyscy zaczęli żyd przygotowaniami do konklawe. Musi byd ono ogłoszone między 15.
a 20. dniem od śmierci papieża. I tak się stało. Jego datę wyznaczono na poniedziałek, 18 kwietnia.
Jakie są zwyczajowe kroki kongregacji zanim rozpocznie się konklawe, jak to się odbywało, jak to
postrzegaliście wy, dziennikarze? Jak to wyglądało medialnie, bo informacje o kardynałach były
mocno ograniczone?
Już wcześniej, w czasie obrad Kongregacji Ogólnej zapadła decyzja, podobno pod
wpływem kardynała Ratzingera, żeby kardynałowie nie udzielali żadnych wywiadów. Zawsze
obowiązuje zasada, że kardynałowi nie wolno kontaktowad się ze światem w czasie konklawe. Ale
tym razem już na pięd dni przed konklawe kongregacja postanowiła, że żaden kardynał nie będzie
udzielał wywiadów. Z kardynałami nie mogliśmy więc rozmawiad, nie mogliśmy już ich o nic pytad.
W niedzielę wszyscy kardynałowie, którzy mieli wziąd udział w konklawe - czyli ci, którzy nie skooczyli
jeszcze 80 lat - zamieszkali w Domu św. Marty. Ten dom został specjalnie do tego celu przystosowany
z inicjatywy Jana Pawła II. Pamiętał on, w jak ciężkich warunkach mieszkali kardynałowie w czasie
poprzedniego konklawe i chciał im trochę ułatwid życie. Wtedy oczywiście najczęściej zadawano
sobie pytanie, kto może byd następcą Jana Pawła II, kto może udźwignąd ten ciężar. Zanim pojawiały
się nazwiska, pojawiały się hipotezy co do zasady dokonywania wyboru. Po pierwsze, spekulowano,
że to nie może byd ktoś młody, że Kościołowi potrzebny jest teraz taki „krótki, przejściowy
pontyfikat”, aby przygotowad się na wybór kolejny, może tak przełomowy jak wybór Karola Wojtyły.
Tym razem uznano, że to nie jest czas na wybranie np. papieża czarnoskórego. Zresztą to było
zabawne, że sam kardynał Arinze, który, jak się wydawało, spośród czarnoskórych kardynałów miał
największe szansę, na pytanie, czy ma tego świadomośd, odpowiedział: „Czy wyście powariowali?
Przecież czarnego nie wybiorą”. Bawiła go sytuacja, kiedy był wymieniany jako jeden z papabili. Chod
media dużo mówiły o takiej możliwości, to jednak wydawało się to raczej niemożliwe. Sugerowano,
że pewnie będzie to osoba zaawansowana wiekiem, mająca 70, 75 lat. Raczej nie będzie to, jak
w przypadku Wojtyły, kardynał mający mniej niż 60 lat. To eliminowało w tych typowaniach grupę
kardynałów młodszych.
Mówiono oczywiście, że jest zasada: „Kto na konklawe wchodzi papieżem, wychodzi
kardynałem”. Powtarzano to zdanie bardzo często, ale jest ono - jak pokazują historie poprzednich
wyborów - nie do kooca trafne. Piusa XII wybrano w trzecim głosowaniu. Od początku konklawe
w 1939 roku było niemal dla wszystkich oczywiste, że to właśnie on, kardynał Pacelli, powinien zostad
papieżem. Był wcześniej nuncjuszem apostolskim w Berlinie, mówił doskonale po niemiecku,
w obliczu nadchodzącej wojny wydawało się, że nie ma lepszego kandydata. To był doświadczony
dyplomata i on najlepiej znał Niemcy spośród wszystkich kardynałów. Oczywiście poza kardynałami
z Niemiec, ale wtedy było niewyobrażalne, aby nie-Włoch został papieżem. Wybór Jana XXIII też
wcale nie był tak bardzo zaskakujący. Podobnie było z wyborem Pawła VI. Na konklawe, kiedy
wybierano Jana XXIII, przyszły papież Paweł VI - Montini otrzymał kilka głosów, co było fenomenem,
bo był wtedy jeszcze arcybiskupem. Już wtedy był tak silnym kandydatem. Wybór Jana Pawła
I przewidziało kilka wielkich tygodników we Francji i np. tygodnik „Time”. Więc to wcale nie jest tak,
że ci, którzy są wymieniani jako najpoważniejsi kandydaci, muszą przegrad.
Poza tym jeszcze jedno. Kiedy umarł Pius IX po 32 latach pontyfikatu, wybrano Leona XIII,
który już wtedy był schorowany.
Bardzo się dziwił, czego chcą kardynałowie - żeby za rok było kolejne konklawe? Po czym
był papieżem przez kolejne 25 łat. Myślenie „wybierzmy kogoś zaawansowanego wiekiem - to będzie
krótki pontyfikat” może prowadzid donikąd.
Kościół nie mógł sobie też w tej sytuacji pozwolid na „przejściowy pontyfikat”. Po Janie
Pawle II Kościół potrzebował tytana. Tytana, który podejmie jego dzieło, który będzie papieżem po
kimś, kto w dniu pogrzebu został uznany za wielkiego i świętego; po kimś kto dokonał niebywałego
przełomu w Kościele, zmienił jego oblicze. Nikt nie oczekuje, że następny papież będzie taki, jak Jan
Paweł II - on był niepowtarzalny. Żaden papież nie będzie taki, jak on i żaden pontyfikat nie będzie
taki, jak ten. Ale bez wątpienia Kościół nie mógł sobie pozwolid na to, żeby zdecydowad się na jakiś
pontyfikat przejściowy. Oczywiście dokonano od razu podziału na stronnictwa. Kardynał Joseph
Ratzinger był wymieniany jako jeden z głównych faworytów stronnictwa, nazwijmy je
„konserwatywnym”, a kardynał Carlo Maria Martini uznany został za przywódcę „reformatorów”.
Sugerowano, że ponieważ Martini przyznał się, że cierpi na chorobę Parkinsona, to może on tak
naprawdę nie będzie kandydował, ale w czasie pierwszego głosowania oddane będą na niego głosy
tylko po to, żeby pokazad, że istnieje jakaś opozycja wobec kardynała Ratzingera, i że to nie jest
jedyny możliwy wybór. Wydaje mi się, że nie można myśled o tym w ten sposób. Konklawe jest
zupełnie inne niż jakiekolwiek wybory prezydenckie czy parlamentarne, w jakich my bierzemy udział.
Każdy kardynał, kiedy oddaje głos, staje przed freskiem Sądu Ostatecznego. Jedną z najbardziej
przejmujących jego wizji, jakie kiedykolwiek powstały.
W tym czasie bardzo często w polskiej prasie przywoływano ten fragment „Tryptyku
rzymskiego” Jana Pawia II - że kardynałowie staną właśnie tam i „On wskaże”.
Przecież oni, stając przed tym freskiem, najpierw składają przysięgę, że oddają głos na
tego, który - jak wierzą - powinien byd papieżem. Więc gdyby któryś z kardynałów oddawał głos na
Martiniego tylko dlatego, by pokazad Ratzingerowi, że istnieje opozycja wobec niego - to popełniałby
grzech. Doskonale by wiedział, co robi. Myślę, że tak do kooca nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego,
czym w ogóle jest konklawe, przed jakim wyborem ci ludzie stają.
Mówiono o tym chodby po konklawe, na którym wybrano Jana Pawła II. Zawsze jest
ważne, w jakiej sytuacji jest cały Kościół. Konklawe, na którym wybrano Karola Wojtyłę odbyło się po
33 dniach pontyfikatu Jana Pawła I. Ci kardynałowie byli w szoku. Mówił o tym potem kardynał
Koenig: „Myśmy oddawali głos na Jana Pawła I i wierzyliśmy, że to on powinien byd papieżem. Po
czym nagle po 33 dniach Pan Bóg nam go zabiera. On coś nam chciał powiedzied”. Może właśnie
wtedy jak rzadko kiedy Kościół był gotowy na coś wyjątkowego. Mówiło się, że to październikowe
konklawe w 1978 było o wiele bardziej rozmodlone niż to wcześniejsze, było głębsze. Ci ludzie musieli
mied poczucie, że stało się coś niezwykłego. Po 33 dniach umiera papież - zdrowy, pełny sił człowiek
nagle odchodzi. Tym razem było zupełnie inaczej. Oni wybierali po prawie 27 latach pontyfikatu Jana
Pawła II. Więc może nie byli tak mocno przekonani, że Kościół potrzebuje kolejnego wielkiego
przełomu. Z grona kardynałów, którzy brali udział w konklawe z 1978 roku, było już teraz tylko dwóch
i sytuacja była zupełnie inna.
Wszyscy czekali na homilię, którą miał wygłosid w poniedziałek kardynał Ratzinger. To
miała byd ostatnia wskazówka przed konklawe. Myślę, że wiele osób było zaskoczonych tym, co
kardynał powiedział, mając świadomośd, że jest wymieniany jako jeden z najpoważniejszych
kandydatów. Ratzinger kontynuował to, o czym pisał w rozważaniach, przygotowanych w tym roku
na Drogę Krzyżową. Powtarzały się nawet
niektóre jego ulubione porównania - te morskie. Wtedy: „Kościół jako tonąca łódź”, teraz
mówił, że „łódeczka myśli wielu chrześcijan miotana jest przez różne fale - relatywizm, ateizm,
komunizm”. Zastanawiano się, jak zachowałby się polityk na miejscu kardynała? Pewnie próbowałby
zdobyd ten elektorat, który jeszcze go nie popiera. Starałby się zdobyd tych, którzy nie do kooca
pokładają w nim wiarę, uspokoid ich, że nie jest tak źle, jak przypuszczają. Po czym pojawiłyby się
komentarze - „Myśleliśmy, że to taki twardy konserwatysta, a jednak jest otwarty, kto wie, czy nie
zdecyduje się na jakieś reformy”. Polityk zrobiłby coś, co zwiększyłoby jego szansę. A Ratzinger tego
nie zrobił. Był konsekwentny. Dokładnie tak samo opisał Kościół jak wtedy, kiedy był prefektem
Kongregacji Doktryny Wiary. Pewnie właśnie to musiało zrobid na kardynałach porażające wrażenie,
bo oni doskonale wiedzieli, że mówi to człowiek, który ma świadomośd, że oddane będą na niego
głosy, że może zostad papieżem. A ciągle mówi dokładnie to, co mówił wcześniej - że Kościół
potrzebuje silnej i czystej wiary, że „kiedy my przestrzegamy wiernie zasad Ewangelii, doktryny
Kościoła Katolickiego, to się mówi, że jesteśmy fundamentalistami”. Mówił, że od pewnych zasad nie
może byd odstępstwa. Że mamy szukad naszej wiary, ale jednocześnie musimy wiedzied, że jesteśmy
katolikami i co z tego wynika. To mówił kardynałom i to była dla wielu mocna, a nawet wstrząsająca
wizja. Musieli byd pod wrażeniem siły tego człowieka, który w takiej chwili nie próbuje nagle
powiedzied czegoś, co zdobyłoby mu przychylnośd „reformatorów”. Przesłanie było proste - „albo
akceptujecie mnie takiego, jaki jestem z całą moją wiarą i moimi przekonaniami, albo nie. Ja
poglądów nie zmienię”.
I byd może właśnie dlatego wielu kardynałów uznało wtedy, że to właśnie on powinien
byd papieżem i zdecydowało się na niego oddad swój głos. To mógł byd decydujący moment.
Myślę, że tak. Tak naprawdę Ratzinger szedł już drogą do tronu papieskiego od dawna.
Te wszystkie jego wystąpienia: rozważania na Drogę Krzyżową, homilia na pogrzebie Papieża i ta
homilia wygłoszona na mszy pro ligento papa - one układają się w całośd. To człowiek o jasnej wizji
Kościoła, który ma świadomośd, jakie największe zagrożenia przed nim stoją i jaka może byd na to
odpowiedź. Zdaniem Ratzingera jedna odpowiedź: czysta, prawdziwa, szczera wiara, gdzie nie ma
wątpliwości, co do tego, kim jesteśmy, jakie są podstawowe prawdy tej wiary, jaka jest doktryna
Kościoła. On to mówił w Wielki Piątek i w dniu rozpoczęcia konklawe. Ale był też „Ratzinger
uśmiechnięty”, którego wszyscy słyszeli na mszy pogrzebowej Papieża. Wiele osób myślało, że taki
będzie w czasie homilii wygłaszanej przed konklawe, ale widad nie była to odpowiednia chwila.
Nazajutrz w jednym z polskich dzienników ukazał się tytuł „Credo Ratzingera”. Miałem
wrażenie, że chodzi w tekście o program kandydata na prezydenta...
To pewne uproszczenie. Podzieliliśmy się na dwa obozy. Byli tacy, którzy uważali, że to
nie jest jego program, jego wyznanie wiary. Moim zdaniem było jak najbardziej, to był cały Ratzinger!
Nie można oczekiwad, że kandydat na papieża powie: jeżeli mnie wybierzecie, podejmę takie i takie
decyzje. Konklawe to nie są wybory w demokracji. Ratzinger powiedział, w co wierzy i przed jakimi
wyzwaniami stanie nowy papież, ktokolwiek nim będzie. Jak najbardziej można było na tej podstawie
przypuszczad, jakie będzie credo nowego papieża, jeżeli to on nim zostanie.
Po tej mszy św. kardynałów zamknięto w Kaplicy Sykstyoskiej, padły słowa „Extra
omnes”, no i media, które żyją z informacji, przestały żyd na moment, informacja się urwała,
rozpoczęło się wyczekiwanie na dym. Nerwowe?
Kardynał skooczył tamtą homilię wezwaniem: „Błagajmy Pana, aby po tak wielkim darze,
jakim był Jan Paweł II, dał nam nowego pasterza według swego serca, który by prowadził do poznania
Chrystusa, do jego miłości i prawdziwej radości”. Okazało się, że kardynałowie zdecydowali się na
głosowanie jeszcze w poniedziałek, ale nie przyniosły one rezultatu. Pan nie dał nam jeszcze nowego
papieża, dym był czarny.
To dowodziło, że Kościół dalej szedł drogą Jana Pawła II. Po raz pierwszy w historii
transmitowano moment, kiedy kardynałowie udawali się z Auli Błogosławieostw do Kaplicy
Sykstyoskiej i tam składali przysięgę. Pamiętajmy, że dla nich to też było niezwykłe spotkanie, oni nie
wszyscy się znają, wielu z nich po raz pierwszy się ze sobą widziało.
Były przypuszczenia, że mogą nie głosowad w poniedziałek, ale było to raczej niemożliwe.
Oni musieli byd strasznie ciekawi, jakie będzie to pierwsze głosowanie. Nikt wtedy nie czytał gazet
uważniej niż oni. Byli ciekawi, o kim pisze się z sympatią, o kim niechętnie lub w ogóle, czyj wybór
dziennikarze przyjęliby z entuzjazmem, a czyj ze wstrzemięźliwością, kogo wymienia się w gronie
faworytów. Chcieli sprawdzid pewnie, czy przypuszczenia o podziale na te dwa potężne stronnictwa
są prawdziwe.
Bardzo natomiast uważali na to, by samemu nie zdradzid się z tym, co myślą.
Zrobił to kiedyś kardynał Siri i dużo go to kosztowało. Udzielił wywiadu przed konklawe,
na którym wybrano Jana Pawła I. Umówił się z dziennikarzem, że wywiad zostanie opublikowany
w trakcie trwania konklawe, bo wtedy kardynałowie nie będą już mogli czytad gazet. Cokolwiek
powie, dowie się o tym świat, ale nie oni, zamknięci w Kaplicy Sykstyoskiej. Gazeta jednak nie
dochowała obietnicy i opublikowała ten wywiad w dniu konklawe. Rano, zanim się jeszcze zaczęło,
kardynałowie mogli go przeczytad. W wywiadzie kardynał Siri dośd bezwzględnie rozprawił się
z kolegialnością w Kościele, mówiąc, że byłaby ona ścięciem głowy papieżowi, który musi sprawowad
rządy silną ręką. Było więc jasne, że Siri nie ma już szans, bo posunął się za daleko. W Watykanie
wszyscy mają dobrą pamięd i nikt nie zapomniał o tamtym wydarzeniu.
Ponieważ więc żaden z kardynałów nie mówił publicznie o swoich poglądach
i faworytach, jedynym sposobem wysondowania sytuacji było głosowanie. Niektóre amerykaoskie
stacje telewizyjne wysłały swych operatorów na ulicę, z której widad okna w Domu św. Marty. Mniej
więcej wiedzieli, kto w jakim pokoju mieszka i patrzyli, w których oknach pali się światło, czyli gdzie
trwają narady, gdzie się spotykają kardynałowie. Nie wolno było im spotykad z nikim z zewnątrz, ale
mogli przecież rozmawiad ze sobą po tym pierwszym głosowaniu. Gdyby go nie było - o czym by
dyskutowali?
Nie wiedzieliśmy, jak układały się głosy, ale czasem to, co się dzieje w Watykanie, trzeba
czytad z takich, wydawałoby się błahych, znaków. Kardynał Joachim Meissner, kiedy opuszczał swoje
mieszkanie w Rzymie i udawał się do Domu św. Marty, powiedział siostrom zakonnym, żeby obiad
przygotowały na popołudnie następnego dnia. Zdziwione siostry spytały: „Jak to? Przecież Jego
Eminencja do kooca konklawe nie może opuścid Watykanu”. Kardynał na to: „No i mają siostry rację,
w czasie konklawe nie przyjdę. Więc mówię, że obiad ma byd jutro o 15.00”. Był więc święcie
przekonany, że konklawe może się skooczyd już w trzecim głosowaniu, we wtorek.
Wydaje się, że ci, którzy uważali, iż wybór kardynała Ratzingera jest tym, którego
chciałby Pan Bóg, byli przekonani, że stanie się to szybko. Tak myślał kardynał Meissner, który
niewątpliwie był orędownikiem tej kandydatury.
Takie mieliśmy znaki z kuchni kardynałów. No, ale nic nie wiedzieliśmy na pewno, znad
kaplicy uniósł się czarny dym.
Potem wtorek, nie mamy żadnych danych, nie wiemy, jak układały się głosy, na kogo je
faktycznie oddawano.
Mieliśmy kłopot, bo dym znad Kaplicy Sykstyoskiej na początku był zawsze szary
i wszyscy patrzyli z niepewnością, czy takim pozostanie, czy może już teraz okaże się, że wybrano
papieża. Spodziewaliśmy się, że jeśli papież zostanie wybrany, od razu zobaczymy biały dym, chodby
było to w południe, jeśli nie - to czarny dym zobaczymy dopiero pod wieczór. W południe nie
zobaczyliśmy białego dymu, ale większośd z nas była zgodna, że to jeszcze nie znaczy, że nie poznamy
dziś papieża. Pewne też było, że jeśli triumfowad ma Ratzinger, stanie się to szybko. Gdyby jego
kandydatura jako głównego faworyta nie zdobyła odpowiedniej ilości głosów w kilku pierwszych
głosowaniach, to zaczęto
by myśled o kimś zupełnie innym. To musiał więc byd dzieo Ratzingera, jeśli taki w ogóle
miał nadejśd.
Jakie nazwiska jeszcze wymieniano?
Mówiono o kardynałach włoskich: o Dionigim Tettamanzim, arcybiskupie Mediolanu,
o Angelo Scoli z Wenecji, no i oczywiście o kardynale Martinim, który przyjechał na konklawe
z Jerozolimy, gdzie od 2002 r. prowadzi studia nad Biblią. Wymieniano też kardynała Oskara Rodgrigo
Maradiagę z Hondurasu i Claudia Hummesa z Brazylii. Wybór kardynała z Ameryki Południowej
wydawał się ciekawy. Niemal połowa katolików to mieszkaocy Ameryki Południowej. Taki wybór
byłby przełomowy dla Kościoła, mógłby tchnąd w niego zupełnie nową energię. Mówiono, że tak jak
Jan Paweł II przyczynił się do pojednania między Wschodem i Zachodem, tak kardynał z Ameryki
Południowej zrobi tyle samo dla zlikwidowania przepaści między bogatą Północą i biednym
Południem. To wydawało się prawdopodobne. Ciekawa też była kandydatura kardynała Maradiagi. To
człowiek, którego uwielbiają media, ma licencję pilota, jest dowcipny, to doskonały mówca, można by
się spodziewad barwnego, fascynującego dla mediów pontyfikatu.
W koocu nadeszło popołudnie. Pamiętam, że rozmawialiśmy w „Teleekspresie”
z Madkiem Orłosiem, który pytał, kiedy papież może byd wybrany. Przypomniałem rozmowę
kardynała Meissnera z siostrami z przekonaniem, że może to stad się dzisiaj. Niewiele później
mieliśmy nagrad rozmowę z watykanistą, Gianfranco Svidercoschim. Staliśmy jak zwykle na wzgórzu
z widokiem na Bazylikę św. Piotra, plac i komin Kaplicy Sykstyoskiej. W pewnym momencie słyszymy
krzyk: „Dym!”.
Owszem dym jest, ale nie słyszymy bicia dzwonów, tłum na placu krzyczy: „Jest biały!”.
Ale my wciąż nie słyszymy dzwonów! Jan Paweł II, żeby oszczędzid nam tej niepewności związanej
z kolorem dymu, zapisał w konstytucji apostolskiej, że jeśli wybór papieża się dokona, to mają bid
dzwony bazyliki. Rozpoczęło się już specjalne wydanie „Wiadomości”. Rozmawialiśmy z Dorotą
Gawryluk i wciąż nie wiedzieliśmy nic na pewno, spodziewaliśmy się, że dym może jeszcze za chwilę
stad się czarny, że może mają kłopot z jego kolorem, ale zaraz ściemnieje - i nagle słyszymy dzwony!
Ale nie! To nie dzwony bazyliki, tylko okolicznych kościołów. To nie było więc jeszcze potwierdzenie.
Dopiero po około piętnastu minutach dzwonnik bazyliki wziął się do roboty i zaczęły bid te dzwony,
na które czekaliśmy. Obok mnie stał wtedy ks. Stefan Wylężek, administrator Fundacji Jana Pawła II
w Rzymie. Zapytałem go, jakiego możemy się spodziewad pontyfikatu, jeżeli to jest kardynał
Ratzinger. Ksiądz przestrzegał przed wyrokowaniem i sugerował, by jednak poczekad na
obwieszczenie z balkonu bazyliki. Wtedy pomyślałem: „Cholera, a jeśli ksiądz ma rację? Jeśli od kilku
dni przekonujemy, że najpoważniejszym kandydatem jest Ratzinger, a tu nagle drugiego dnia wybiorą
kogoś innego?”. Blamaż totalny!
Minęło około pół godziny...
...i na balkonie bazyliki pojawił się kardynał Estevez, o którym wiedzieliśmy, że ma ogłosid
nowinę „habemus papam”. Wtedy my wszyscy: ja, operatorzy, goście patrzyliśmy w ekran monitora
ustawionego pod kamerą, a wystarczyło odwrócid głowę, żeby rzeczywiście zobaczyd kardynała
Esteveza, który wchodzi na balkon bazyliki, co przecież nie było dane wielu osobom. Zobaczyd to na
„naprawdę”, a nie w monitorze, tak jak miliard ludzi na świecie. Ale nie! Przy kleiliśmy się na dobre
do telewizora. Gromadzący się na Placu św. Piotra ludzie, patrzyli na ten balkon jak zaczarowani, a my
patrzyliśmy w ten monitor! Usłyszeliśmy słowa formuły: „Annuntio vobis gaudium magnum:
habemus papam...
...Emminentissimum ac Reverendissimum Dominum Josephum Sanctae Romanae
Ecclesiae Cardinalem Ratzinger, qui sibi nomen imposuit Benedictum XVI”.
Po słowie „Josephum” nie mieliśmy wątpliwości, że chodzi o Ratzingera.
Zapanował entuzjazm i zaskoczenie. Wyboru takiego papieża co prawda się
spodziewaliśmy, ale takiego imienia nie. Włosi urządzili ankietę internetową, jakie powinno byd imię
nowego papieża. Najwięcej głosów padło na Karol I. Piękny pomysł, nawet lepszy niż Jan Paweł III.
Kiedy Jan Paweł II wybierał swoje imię, zrobił to z szacunku dla Jana XXIII, Pawła VI i Jana Pawła I. Ten
ostatni ledwie zaczął swój pontyfikat - on chciał go więc w jakiś sposób kontynuowad. No, ale czy
można byd Janem Pawłem III, zaraz po Janie Pawle II?
Myśleliśmy, że jeśli kardynał Ratzinger chciałby byd takim papieżem, który broni doktryny
wiary, który chce byd konserwatystą - to powinien byd Piusem XIII, co wydawało się najbardziej
prawdopodobne.
Gdyby to było imię Paweł VII, to by znaczyło, że będzie to papież, który chce
pielgrzymowad jak św. Paweł Apostoł.
A może Jan XXIV? Imię Benedykta XVI było dla nas zaskoczeniem.
Pamiętaliśmy, że był Benedykt XV, ale jakoś nie bardzo wrył się w pamięd. Był Pius IX,
który ogłosił się więźniem Watykanu, gdy powstały niepodległe Włochy. To był niezwykły pontyfikat.
Był Pius XII, papież czasów wojny, bardzo różnie dziś oceniany, no i wielcy Jan XXIII i Paweł VI.
Benedykt XV był papieżem czasów I wojny światowej, który próbował pojednad skłócone
strony. Ale może należało pomyśled raczej o św. Benedykcie, patronie Europy. W 2004 roku
realizowaliśmy transmisję z 60. rocznicy zdobycia Monte Cassino przez polskich żołnierzy. Przecież to
właśnie opactwo benedyktyoskie jest miejscem kultu św. Benedykta.
To byłby jakiś symbol ostatecznego pojednania po wojnie. Święty Benedykt żył
w niespokojnych czasach, próbował przenieśd chrześcijaoską wiarę dla kolejnych stuleci. Wierzył, że
zagrażają mu barbarzyocy, którzy bez przerwy łupili południe ówczesnych Włoch.
Może wybór tego imienia nie był więc tak zaskakujący. Kardynał Ratzinger jest przecież
w podobny sposób przekonany o konieczności obrony Kościoła przed nowym „barbarzyostwem”.
Nikt nie próbuje podnieśd miecza na Kościół, ale i tak stoczyd musi on walkę o serca i umysły swoich
wiernych - tak można rozumied kolejne homilie nowego papieża.
Mimo to decyzja o wyborze takiego imienia nie została odczytana jako przejaw
mentalności oblężonej twierdzy.
Nie, ale musimy mied świadomośd, że Benedykt XVI stoi przed poważnym wyzwaniem.
Musi dowieśd, że jako papież będzie bardziej otwarty na dialog niż był jako prefekt kongregacji.
Głośny był kiedyś spór pomiędzy nim a kardynałem Martinim, który zapytany przez brytyjskie media,
czy jest możliwe kapłaostwo kobiet, odpowiedział: „nie za pontyfikatu Jana Pawła II”. Wtedy
Ratzinger jako prefekt Kongregacji Doktryny Wiary odbył z nim dośd trudną rozmowę. Zwrócił uwagę,
że nie wypada kardynałowi w sprawie tak fundamentalnej dla Kościoła katolickiego sugerowad, że
kapłaostwo kobiet to nie jest tak zupełnie zły pomysł i tylko upór Papieża stoi na drodze zmianom.
W Kościele istnieje dogmat o nieomylności papieża, a prefekt Kongregacji Doktryny Wiary ma za
zadanie pilnowad dyscypliny myśli w Kościele. Taka była misja Ratzingera i dlatego rozmawiał
z Martinim. Jakie poglądy miał on sani w tej sytuacji, było sprawą drugorzędną. Nie ulega jednak
wątpliwości, że uchodził za człowieka surowego i zasadniczego. Jednak ci, którzy poznali go lepiej
wiedzieli, że taki był tylko jako urzędnik. Można by powiedzied językiem Watykanu - „taka była jego
posługa”. Prywatnie był zawsze ciepły i serdeczny. Poza tym papiestwo zmienia ludzi. Jak mawiają:
„Nawet przeciętni kardynałowie stawali się czasem wybitnymi papieżami”, a bez wątpienia Ratzinger
nie był przeciętnym kardynałem.
Byd może teraz tyle uwagi poświęca sprawom ekumenizmu, że ma świadomośd, iż mógł
niektórych zaniepokoid. On był bowiem autorem notatki dotyczącej sformułowania: „Kościoły
siostrzane”. Napisał w niej, że to nie jest najlepsze określenie i kościoły protestanckie nie powinny
uważad się za siostry Kościoła katolickiego, ale jego córki. Ratzinger stoi więc przed trudnym
zadaniem zmierzenia się ze swoim dziedzictwem, z tym, co głosił przez ponad 20 lat jako prefekt
Kongregacji Doktryny Wiary. O tym też myśleliśmy, kiedy go wybrano.
Poza tym, kardynał Wojtyła przed wyborem był przez cały czas duszpasterzem. Kościół
od ponad 100 lat nie miał papieża o tak wielkim doświadczeniu duszpasterskim. Dla Jana Pawła II
przemawianie do tłumów, kontakt z tysiącami wiernych był całkowicie naturalny. Poza tym miał
niezaprzeczalny talent aktorski. Wszyscy mieli wrażenie, że urodził się po to,
by byd papieżem. Każdy jego gest był całkowicie naturalny. Kardynał Ratzinger był od
ponad 20 lat urzędnikiem Kurii Rzymskiej. To zderzenie z tłumem ludzi, kiedy wyszedł na balkon
bazyliki, musiało byd dla niego trudnym doświadczeniem. A jednak był wtedy wyjątkowo, jak na
siebie, uśmiechnięty, wręcz radosny.
U Ratzingera było to szczególnie widoczne w czasie mszy intronizacyjnej - on był
speszony. Ale dla wszystkich w tym pierwszym momencie po ogłoszeniu było istotne, jakie będą
pierwsze słowa nowego papieża.
Nawet ten pierwszy gest był ważny - on podniósł ręce w takim sportowym geście
zwycięstwa. Obok mnie stał wtedy Gianfranco Svidercoschi, patrzyliśmy obaj na monitor i on ze
zdumieniem powiedział: „To jest Ratzinger?”. Wydaje się, że to jest taki drobny gest, ale jak na
Ratzingera to było rewolucyjne. To było dla nas uderzające. Oczywiście wszyscy czekaliśmy na jego
pierwsze słowa. Nie można się było spodziewad, że kardynał Ratzinger powie coś takiego jak Karol
Wojtyła, który żartując - natychmiast podbił serca Włochów.
Ale z kolei on by I osobą nieznaną, a Ratzinger - przeciwnie.
To prawda. Ale przede wszystkim to inny temperament, osobowośd, inne doświadczenie.
Ratzinger zaczął w pokorze wobec swego poprzednika, mówił: „Po wielkim Papieżu Janie Pawle II...”
i w tym momencie burza oklasków. Ci ludzie, którzy tam byli, wciąż kochali zmarłego Papieża
i docenili, że jego następca zaczyna od złożenia hołdu swojemu poprzednikowi. Potem powiedział
coś, co mi wydaje się bardzo prawdziwe w stosunku do kardynała „ja, skromny, pokorny pracownik
winnicy Paoskiej”. To jest rzeczywiście bardzo skromny człowiek i te słowa do niego pasowały.
Właściwie powiedział wtedy trzy rzeczy: pierwsza, że Jan Paweł II był wielkim Papieżem,
druga, że wybrali skromnego pracownika winnicy Paoskiej i trzecia - że Pan potrafi działad poprzez
narzędzia niedoskonałe. Taka niemiecka treściwa lapidarnośd.
Trudno to było wtedy ocenid. Pontyfikat Jana Pawła II był taki, jak jego pierwsze
pojawienie się na balkonie: serdeczne, ciepłe i zaskakujące. Tyle razy zaskoczył Kościół, hierarchię
i Kurię Rzymską. W Watykanie mawiano: „Z Ojcem Świętym nigdy nie wiadomo”. Z Benedyktem XVI
zapewne bardziej „wiadomo”. To nie będzie pontyfikat tak pełen niespodzianek. W tych paru
pierwszych zdaniach był ciągle kardynał Ratzinger, ale był to też zupełnie inny człowiek. Widad, że
jeszcze speszony, jeszcze jego gesty nie były tak naturalne, ale już pełne ciepła. Nie mógł byd
dobrotliwym kardynałem jako prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, ale może byd takim papieżem.
Jako papież jest ojcem świata, nawet tych, którzy nie wierzą w Boga, dla nich też musi
byd pasterzem.
Tego dnia padały jeszcze pytania, czy Włochom nie jest przykro, że nie wybrano ich
rodaka. I tak, i nie.
Nie, bo chodby taksówkarz, który wiózł mnie we wtorek rano, powiedział: „Wasz Papież
pokazał, że stranieri są w tym lepsi niż my i modlę się, żeby nie wybrano Włocha, bo albo to będzie
bałaganiarz, albo jakiś arystokrata zadufany w sobie”. Nie, bo Włosi nie są nacjonalistami, są
narodem otwartym jak mało który, naprawdę kochali Jana Pawła II i wierzyli, że ktoś z innego kraju
może tchnąd nowego ducha w Kościół. Nie, bo żaden z ich kardynałów nie był zdecydowanym
faworytem.
Byli jednak i rozczarowani, bo ci kardynałowie to jednak wybitni ludzie, a poza tym,
chcieliby się cieszyd, że ich kardynał staje się Następcą św. Piotra.
To ciekawe, co mówiłeś o tych wspaniałych włoskich kardynałach, bo znany włoski pisarz,
Piętro Citati - jak stwierdziłem po lekturze rozmowy z nim, głęboki chrześcijanin - powiedział:
„Kardynałowie włoscy są mierni. Mam nadzieję, że nie wybiorą Włocha na papieża, lecz kiedy to
mówię, nie zapominam, że Bóg posługuje się czasami ludźmi ograniczonymi, żeby uczynid z nich
dobrych papieży”. To dośd ostry sąd. Czy wypowiedź tamtego taksówkarza była reprezentatywna dla
rzymian?
Rzymianie i tak uważają, ze ich miasto jest nie tylko stolicą Włoch, ale i stolicą świata.
I było nią rzeczywiście w ostatnich dniach Jana Pawła II, w czasie jego pogrzebu i wszyscy wiedzieli, że
będzie nią w czasie mszy inauguracyjnej. To jest Wieczne Miasto. To, czy Włoch będzie mieszkał na
trzecim piętrze Pałacu Apostolskiego nie jest takie ważne. Jest takie powiedzenie w Watykanie:
„Papieże przychodzą i odchodzą, a Kuria Rzymska trwa” - a ta była i będzie, przynajmniej jeszcze
przez jakiś czas, zdominowana przez Włochów.
Włosi rozumieją, że Kościół potrzebuje papieża nie z Włoch, bo problemy Kościoła nie są
problemami jedynie tego kraju. Poza tym włoscy kardynałowie mieli swoje „wady”: kardynał Martini
cierpi na chorobę Parkinsona, kardynał Tettamanzi mówi tylko po włosku (a po papieżu poliglocie
trudno było sobie wyobrazid kogoś, niosącego światu Ewangelię tylko w języku włoskim), kardynał
Scola wpada podobno w stany depresyjne (a nie byłoby dobrze, żeby nowy Świadek Nadziei miał
depresję). Włosi trochę się z tego śmiali i wiedzieli, że nie mają tak silnego kandydata jak Ratzinger.
To, że wybrano papieża tak szybko, dowodzi, że kolegium kardynalskie nie jest tak podzielone, jak
wyobrażały to sobie media i że kardynałowie nie mieli większych wątpliwości co do Ratzingera. To
z pewnością człowiek, którego uważali za najsilniejszą osobowośd w kolegium.
Oczywiście wiele osób zadaje sobie pytanie, na ile to oni, a na ile Duch Święty dokonuje
wyboru?
Kiedy w 2003 roku zapytałem kardynała Sodano, co sprawiło, że w 1978 roku
kardynałowie wybrali człowieka „z dalekiego kraju”, odpowiedział: „Jak to co? Duch Święty!”. Kiedy
jedna z niemieckich stacji telewizyjnych zapytała o to kilka lat temu samego Ratzingera, powiedział:
„No, może nie jest tak, że o wszystkim w czasie konklawe decyduje Duch Święty, bo gdyby tak było,
kilku ludzi w przeszłości nie zostałoby papieżami. Powiedzmy, że Duch Święty pilnuje, żebyśmy
wszystkiego nie zniszczyli”. Konklawe pozostanie więc wielką tajemnicą dla tych, który nie biorą
w nim udziału.
Wydaje mi się, że to, co stało się na konklawe, dowodzi też, że mamy do czynienia
z koocem włoskiego papiestwa. Teraz już prawdopodobieostwo, że będzie wybrany Włoch będzie
dokładnie takie samo jak to, że będzie wybrany Hiszpan, Brazylijczyk, Meksykanin. Włosi mają
najwięcej kardynałów, ale to brak porozumienia między nimi głównie powoduje, że Włoch nie może
byd wybrany. Na przykład wszyscy uważali, że kardynał Ruini byłby jednym z ostatnich, którzy
oddaliby głos na kardynała Martiniego, przywódcę „reformatorów”. Spodziewano się, że jeśli nie
Martini, to może Tettamanzi, ale to też nie było pewne - bo, jak przypuszczano, może on byd osobą
bliższą kardynałowi Sodano, a ten też nie poparłby Martiniego. I tak mnożyd można długo. Poza tym
narodowośd chyba zupełnie już nie jest ważna. Istotne było to, że Kościół potrzebuje silnego papieża,
na którego patrząc, kardynałowie będą mogli z czystym sumieniem zacytowad słowa wypisane we
wnętrzu kopuły Bazyliki św. Piotra: „Ty jesteś Piotr, czyli Skała, i na tobie zbuduję mój Kościół”.
Kardynałowie musieli wierzyd, że Ratzinger jest po prostu tą skałą, na której Kościół może trwad. Te
słowa powtórzył nowo wybrany papież w czasie pierwszej homilii, w Kaplicy Sykstyoskiej.
Powiedział tam: „Pan chciał, bym był skałą, na której wszyscy będą się mogli bezpiecznie
oprzed. Proszę Go, by wspomógł niedostatek mych sił, bym był odważnym i wiernym pasterzem Jego
owczarni”. Homilię tę można by potraktowad jako programową nowego papieża. Wygłosił ją po
łacinie, jak nakazywała tradycja, której nie zachował jego poprzednik.
Określił też zadania papieża: musi nieśd światło Chrystusa do świata, który jest tego
światła spragniony. Mówił: „Współczesny Kościół winien w sobie ożywid świadomośd zadania, jakim
jest przypomnienie światu głosu Tego, który powiedział: «Ja jestem światłem świata, kto idzie za
Mną, nie będzie chodził w ciemności» „.
Tę homilię Benedykt XVI wygłaszał w 18 godzin po wyborze na papieża, podczas mszy św.
dla kardynałów. Warto przypomnied, co wydarzyło się przez 18 godzin po wyborze Jana Pawła II, bo
on już wtedy zmienił oblicze Kościoła! Kiedy tylko wybrano go papieżem, przyjął hołd kardynałów nie
siedząc, jak nakazywała tradycja, ale stojąc; nie użył sedia gestatoria, żeby ukazad się wiernym, tylko
szedł; z balkonu bazyliki przemówił nie po łacinie, tylko po włosku, po czym opuścił Watykan, żeby
odwiedzid w szpitalu swojego przyjaciela, kardynała Deskura, który miał wylew w dniu rozpoczęcia
konklawe.
To były wydarzenia bez precedensu.
Ratzinger mówił do wiernych z balkonu bazyliki oczywiście po włosku, ale do kardynałów
już po łacinie, zakładając, że władają tym językiem - chociaż nie jestem o tym do kooca przekonany.
Ale i tak, jak zauważył Jarosław Mikołajewski w „Gazecie Wyborczej”, Benedykt XVI będzie
zaskoczeniem dla kardynała Ratzingera. Popatrzmy na początek tej homilii z Kaplicy Sykstyoskiej...
...ona zaczyna się ciepłym wspomnieniem Jana Pawła II.
Właśnie, ten człowiek, nazywany „pancernym kardynałem”, co do którego siły wiary nikt
nie miał wątpliwości, ale którego posądzano o przekonanie o własnej nieomylności - przyznaje się
kardynałom i światu, że nie wie, czy ma dośd mocy w sobie, by wypełniad posługę papieża i prosi
wszystkich o modlitwę. Bez niej będzie bezsilny. Niecałą dobę po wyborze oznajmia, że jeśli ma siłę,
to czerpię ją z wiary w to, że Jan Paweł II błogosławi mu teraz, trzyma za rękę, mówi „nie bój się”.
Kiedy Jan Paweł II został wybrany, od pierwszych chwil pontyfikatu dawał siłę Kościołowi i wiernym.
Może to dobrze dla świata i Kościoła, że teraz wierni muszą dawad siłę papieżowi, może tak teraz
powinno byd. Młodzi ludzie przynieśli na Plac św. Piotra transparent z napisem: „Nie bój się, jesteśmy
z Tobą!”. Jaka to różnica w stosunku do tego, co działo się za poprzedniego papieża. Teraz to młodzi
ludzie mówią do papieża, żeby się nie bał!
Myślę, że Ratzinger niczego nie udawał. On wie, przed jakim stoi wyzwaniem i to
naprawdę go onieśmiela. Naprawdę potrzebuje wsparcia swoich wiernych. Jan Paweł II, pamiętając
o prośbie kardynała Wyszyoskiego, wprowadził Kościół w III tysiąclecie. Jego pontyfikat zamyka wiek
XX. W ego biografię wpisane jest całe stulecie, wszystkie największe dwudziestowieczne zbrodnie,
nazizm, komunizm, ale i zwycięstwo wolności. Benedykt XVI wierzy zapewne, że teraz jego zadaniem
jest uratowanie Kościoła na początku nowego tysiąclecia, ma świadomośd wszystkich zagrożeo. Wie,
że w jego ojczyźnie ludzie nie chodzą do kościoła, że tam jego wybór przyjęto bez entuzjazmu.
Opowiadał mi Jacek Czarnecki z Radia Zet, który przyjechał do Monachium tuż po
wyborze Benedykta XVI, że był w szoku - ulice tego miasta po wyborze Ratzingera były puste.
Następnego dnia rano - puste. Ludzie mówili: „Nie wiemy, czy dobrze się stało. My tu mamy taki
postępowy Kościół, a on jest konserwatystą i może to zniszczyd”.
Benedykt XVI wie, że jego rodacy tak myślą. Chce mówid z całą mocą, czym jest wiara
katolicka i jakie są jej wymagania.
A słowa o dialogu ekumenicznym? Obecny Następca Piotra czuje się w obowiązku
odpowiedzied jako pierwszy napytanie, co uczynił, a czego nie uczynił dla wielkiego dobra, jakim jest
widzialna jednośd wszystkich uczniów Chrystusa. Co uczynid, aby wspierad zasadniczą sprawę, jaką
jest ekumenizm. Jest tu zachęta innych wyznao i Kościołów do podjęcia dialogu - ta postawa nie była
raczej przypisywana Ratzingerowi, kiedy był jeszcze kardynałem.
On jest w gorszej sytuacji niż Jan Paweł II, który przyjechał do Watykanu jako kochany
duszpasterz, on musi zmierzyd się z dziedzictwem ponad 20 lat swojej pracy w Kongregacji Doktryny
Wiary. Wspominałem o tej notatce o Kościołach siostrzanych. On doskonale wie, że np. Kościoły
protestanckie w Niemczech nie pałają entuzjazmem wobec wyboru kogoś, kto uważa, że Kościół
katolicki jest matką, a nie siostrą Kościołów protestanckich. Prowadzenie dialogu z pozycji wyższości
nie będzie łatwe. Wielu teologów protestanckich mówiło, że porozumienie z Kościołem katolickim nie
jest proste właśnie z powodu dokumentów opracowywanych przez kardynała Ratzingera.
Jana Paweł II w oczach wiernych był tak pełen ciepła i miłości, że kiedy mówił trudne
słowa, ludzie chcieli za nim iśd. Miał w sobie charyzmę, która była niezaprzeczalna. Pytanie, czy
Ratzinger będzie miał taką osobowośd, czy ludzie będą chcieli za nim podążad, kiedy będzie stawiał
przed nimi wymagania? Po pierwszych słowach papieża wydaje się, że tak, ale czas pokaże. Bez
wątpienia nie można uważad, ze Benedykt XVI jest bardziej zaangażowany w działania ekumeniczne
niż Jan Paweł II. Jeżeli patriarcha Wszechrusi Aleksy II cieplej mówi dziś o możliwości spotkania
z papieżem niż za pontyfikatu Jana Pawła II, jest to może znak, że nie było ono wcześniej możliwe
z powodu narodowości naszego Papieża. Aleksemu pewnie łatwiej będzie zaakceptowad papieża
Niemca niż Polaka.
Czy w gronie dziennikarzy porównywaliście te dwie homilie Ratzingera, wygłoszone na
przestrzeni dwóch dni? Te z poniedziałku przed rozpoczęciem konklawe i tę ze środy z Kaplicy
Sykstyoskiej po jego zakooczeniu?
Nie oczekiwaliśmy, że nagle będziemy mied do czynienia z innym człowiekiem.
Na pewno on tak samo myśli o Kościele. Wie jednak, jak inna jest teraz jego posługa i to
widad w tych dwóch homiliach. Tę sprzed rozpoczęcia konklawe można uznad za wypowiedź
zasadniczego, dośd surowego kardynała, a ta Benedykta XVI jest homilią ciepłego, pełnego nadziei
człowieka, który obawia się, czy sprosta wezwaniu, wierząc równocześnie, że dzięki wstawiennictwu
wiernych i Jana Pawła II, podoła temu zadaniu.
On wierzy, że ma ludziom nieśd Dobrą Nowinę, nie karcid ich i przerażad mroczną wizją,
ale zagarniad ich do Kościoła.
W czwartek poszedłem do pana Gamarelli. To człowiek, który znał Pawła VI, Jana Pawła I,
Jana Pawła II i teraz Benedykta XVI. Jest bowiem papieskim krawcem. Ma swoją pracownię na tyłach
Panteonu. Rodzina Gamarelli szyje dla papieży od ponad stu lat. Na prośbę Kongregacji Ogólnej tuż
przed konklawe przygotowała 3 sutanny: małą, średnią i dużą.
Kiedy z nim rozmawiałem, powiedział mi: proszę powiedzied swoim rodakom, żeby tu
przyjeżdżali bo „wy, Polacy jesteście lepszymi katolikami niż my, Włosi. Wy nosicie wiarę katolicka jak
sztandar i chcemy, żeby on ciągle tu powiewał. Wielu z nas boi się, że teraz przestaniecie tu
przyjeżdżad”. Stwierdził, że miał poczucie, jakby przyjaźnił się z Janem Pawłem II: „On miał taką
osobowośd, że nie było żadnego dystansu pomiędzy nim a kimkolwiek, pomiędzy nim a kardynałami,
pomiędzy nim a wiernymi, pomiędzy nim a mną, krawcem. Chociaż do kooca pontyfikatu mówiło się
o nim «Papa Polacco», to przecież on był naszym biskupem, uważaliśmy go za jednego z nas. Cenię
Benedykta XVI, wierzę, że będzie wspaniałym papieżem, ale takiego jak Jan Paweł II już nie będzie”.
Na początku swojej papieskiej posługi Benedykt XVI spotkał się z wami, dziennikarzami...
Zanim o tym opowiem, chcę jeszcze powiedzied o jednym - o tym, kiedy po raz pierwszy
zobaczyliśmy go w białej sutannie. To było dla nas, a mówię o chyba dwunastu osobach, które były
wokół mnie, trudny moment. Kiedy Benedykt XVI ukazał się na balkonie bazyliki, miał na sobie
czerwoną pelerynę. W sutannie zobaczyliśmy go na drugi dzieo. Tak zawsze był ubrany Jan Paweł II -
i dlatego to był dla nas wszystkich szok. Patrzyliśmy na monitor i na moment zamarliśmy. To był tak
niebywały widok: zobaczyd innego człowieka tak ubranego, jak Jan Paweł II przez ponad 26 lat. Myślę,
że podobnie odczuwało to wielu Polaków - ktoś ubrał się jak Jan Paweł II! 16-letnia dziewczyna
powiedziała mi już po powrocie do Polski: „Papież umarł, teraz jest Benedykt XVI”. Dla niej papieżem
był Jan Paweł II, urodziła się za jego pontyfikatu, wychowywała. Używała zamiennie pojęd „papież”
i „Jan Paweł II”.
Dla nas, trochę starszych niż pontyfikat Jana Pawła II, to też był szok. Dopiero wtedy
zrozumieliśmy, że to nie Jan Paweł II jest papieżem, kiedy zobaczyliśmy Benedykta XVI w białej
sutannie.
Tamtego dnia rozegrała się jeszcze niezwykła scena, gdy Benedykt XVI opuścił Watykan
i udał się do swojego starego mieszkania. Mieszkał w nim ponad 20 lat. Czekały na niego tysiące ludzi
i on dobrze się wśród nich czuł. Przecież mógł zostad w Pałacu Apostolskim, prosząc, żeby
przywieziono mu jego rzeczy, ale chciał tam wrócid i to był piękny gest. Reakcja ludzi była
fantastyczna. On był szczęśliwy, oni się radowali. Jest coś niezwykłego, że słowa „habemus papam”
przyjmuje się z radością. Dla nas one były trudne, ale tak musi byd. Wierni powinni się cieszyd.
Przejdźmy do spotkania z mediami. Miało miejsce w sobotę?
Tak, to miała byd forma powitania i podziękowania za pracę, jaką media wykonały,
towarzysząc Janowi Pawłowi II w ostatnich dniach, w czasie żałoby po nim i w czasie konklawe.
Były przypuszczenia, że będzie to konferencja prasowe, ale nam wydawało się to
nierealne. Gdyby tak miało byd, to lepszym miejscem byłoby biuro prasowe, a nie Aula Pawła VI.
Można by wyobrazid sobie kilka osób z mikrofonami, które chodziłyby pomiędzy dziennikarzami
i umożliwiały im zadawanie pytao, ale to nie było dobre miejsce na takie spotkanie i wydawało się
nam, że jest za wcześnie, by Benedykt XVI zdecydował się na taką rozmowę. On musi jeszcze trochę
okrzepnąd, chod bez porównania lepiej zna Kurię Rzymską niż Karol Wojtyła, gdy zostawał papieżem.
Sądzę jednak, że on będzie potrzebował więcej czasu, by byd gotowym na otwartą rozmowę
z dziennikarzami, na jaką był niemal do razu gotowy Jan Paweł II. Wiele osób było rozczarowanych, że
Benedykt XVI powiedział do dziennikarzy jedynie kilka słów, spotkanie trwało tylko 15 minut i nie
można było zadawad pytao. Papież przemówił po włosku, francusku, angielsku i niemiecku. Wszyscy
Hiszpanie i dziennikarze hiszpaoskojęzyczni byli bardzo rozczarowani, że nie przemówił w ich języku,
w którym przecież mówi.
To był błąd. Nowy papież był następcą największego poligloty w dziejach papiestwa,
który starał się mówid do spotykanych ludzi w ich języku. To był wyraz szacunku Papieża dla różnych
kultur i narodów, a także przekonanie, że - żeby byd skutecznym - trzeba mówid w języku wiernych.
A przecież ponad 40% katolików świata mieszka w Ameryce Południowej, która, poza Brazylią, mówi
po hiszpaosku. Prasa i media hiszpaoskojęzyczne od razu nabrały rezerwy i papież będzie miał kłopot
z przekonaniem ich do siebie.
Papież nie powiedział też niczego po polsku.
Byłby to miły gest, ale nie powinniśmy byd tym zbytnio rozczarowani. Potem robił to już
wielokrotnie. Trzeba pamiętad, że Benedykt XVI to zupełnie inna osobowośd niż Jan Paweł II.
Świadczył o tym chodby sposób, w jaki dotarł do Auli Pawła VI. Większośd operatorów
i fotoreporterów ustawiła się wzdłuż przejścia przez środek auli, myśląc, że to będą doskonałe
zdjęcia, kiedy papież przejdzie przez ten korytarz, witając się z dziennikarzami, podając ręce,
zagadując do nich. Tymczasem, nieoczekiwanie papież pojawił się z drugiej strony, wyszedł zza
ołtarza. To było pierwsze rozczarowanie. Drugie nastąpiło po słowach do dziennikarzy, kiedy otoczyło
go ponad dwudziestu dostojników Kościoła, z którymi się przywitał. Przecież to nie dla nich miało byd
to spotkanie. Albo należało nie spotykad się z nikim, albo znaleźd jakiś pomysł na to, by spotkad się
chod z wybraną grupą dziennikarzy, akredytowanych przy Stolicy Apostolskiej. To nie było dobre
posunięcie i tak było komentowane.
Kiedy potem rozmawialiśmy o nim w swoim gronie, może najbardziej rozczarowani byli
Niemcy. Korespondent „Bilda”, Thomas English mówił, że to już koniec Watykanu, jaki znaliśmy
z czasów Jana Pawła II: „On uścisnąłby na pewno z 500 dłoni, mówił barwnie, długo i z entuzjazmem,
żywo gestykulując, odpowiadałby na pytania, rozmawiał z dziennikarzami kilka godzin i należałoby go
raczej powstrzymywad i przekonywad, że to spotkanie jednak powinno się już skooczyd i czekają na
niego inne obowiązki”. Angela Buttiglione z telewizji RAI powiedziała, że ciągłe porównywanie
Benedykta XVI z Janem Pawłem II nie ma sensu: „On jest inny, bez wątpienia może byd wielkim
i wspaniałym papieżem, ale nie będzie taki, jak Jan Paweł II”.
Nazajutrz na Placu św. Piotra miała miejsce msza inaugurująca pontyfikat nowego
papieża.
Wiedzieliśmy, że tak, jak w przypadku pogrzebu Jana Pawła II, także przyjadą przywódcy
paostw, chod będzie ich niemal o połowę mniej. Środki bezpieczeostwa też nie były tak duże,
centrum miasta nie było
zamknięte dla ruchu. To pokazywało, że przywódcy świata byli na pogrzebie Jana Pawła II
nie dlatego, że wymaga tego protokół, ale z szacunku dla niego. To nie jest tak, że papieżowi należy
się szacunek całego świata. On musi na niego po prostu zapracowad.
Benedykt XVI miał na sobie ornat i mitrę swojego poprzednika, co było z pewnością
celowym posunięciem. Ważna też była jego homilia.
Byłem kiedyś w garderobie papieskiej, niedaleko Kaplicy Sykstyoskiej. To tam udaje się
nowy papież tuż po konklawe, żeby przebrad się w strój papieski. I jest ornat, który papież zakłada
tylko raz - po to, by w nim ukazad się na Balkonie Błogosławieostw. Potem go zdejmuje i będzie on,
przechowywany w specjalnej gablocie, czekał na następnego papieża.
To, że Benedykt XVI miał na sobie ornat Jana Pawła II, było całkiem naturalne, jak myślę.
On tak często odwoływał się do poprzednika, wierząc, że cały czas jest z nim. Natomiast rzeczywiście
wszyscy czkaliśmy na homilię Benedykta, zastanawiając się, czy to będzie program nowego
pontyfikatu. Myślę, że gdyby tę homilię wygłosił Jan Paweł II, zrobiłaby porażające wrażenie. Nie
ulega bowiem wątpliwości, że Benedykt XVI nie jest tak dobrym mówcą, nie ma tego daru, ale
uważam, że napisał przejmującą homilię.
Odwołał się w niej do swojego wielkiego poprzednika i właściwie mówił to, o czym
traktowały i jego rozważania na Wielki Piątek, i to, co powiedział do kardynałów przed konklawe -
tylko jak innymi już słowami! Mówił, że każdy z nas przeżywa chwile, kiedy czuje się porzucony,
niekochany, zaniedbany, sam na wielkiej pustyni, jaką może czynid z naszego życia nowa cywilizacja,
w której niektórzy nie widzą miejsca dla Chrystusa. Tylko jeżeli pójdziemy Jego drogą i Jemu
zawierzymy, będziemy żyd w poczuciu wspólnoty z Nim i z innymi ludźmi i to da nam siłę. Mówił
o tym prosto, pięknie i myślę, że zrozumiale dla każdego.
Powiedział, że nie przedstawi swojego programu...
Zrobił tak pewnie z dwóch powodów: już to uczynił w poprzednich wystąpieniach,
których było kilka, a po drugie - papież nie może mied takiego programu jak np. prezydent, obejmując
urząd!
Papież opowiedział o posłudze Piotrowej, tłumacząc dwa znaki, które wyróżniają go jako
papieża: czyli paliusz i Pierścieo Rybaka. Pierwszy - tkanina z czystej wełny, noszona na szyi to znak
Dobrego Pasterza, troszczącego się o wszystkie owce, także zagubione. „Ludzkośd jest zagubioną
owcą, która nie odnajduje już drogi na pustyni, a z tym nie godzi się Boży Syn, który nie może
porzucid ludzkości, znajdującej się w tak mizernej sytuacji, a więc opuszcza chwalę Niebios i idzie za
owcą na krzyż” - głosił papież. Dalej, mówiąc o różnych formach pustyni: nędzy, głodu, pragnienia,
ciemności i o tym, że Pierścieo Rybaka przypomina o słowach skierowanych do Piotra: „Odtąd łudzi
będziesz łowił”, czyli pozyskiwał ich dla Królestwa Niebieskiego. Czy dziennikarze jakoś podjęli te
słowa?
Zastanawialiśmy się, co można powiedzied w homilii po pontyfikacie Jana Pawła II.
Ostatnie słowa homilii jego następcy były powtórzeniem słów właśnie Jana Pawła II - „Nie lękajcie się,
otwórzcie drzwi Chrystusowi, bo otwierając je, nic nie tracicie, a wszystko zyskujecie!”. Benedykt XVI,
którego sam Jan Paweł II uważał za wybitniejszego od siebie teologa, mógł napisad tę homilię, nie
odwołując się do słów poprzednika, ale uznał, że także dziś będą brzmiały najlepiej. I miał rację.
25 kwietnia
Tego dnia rozmawialiśmy z kardynałem Grocholewskim. Pytaliśmy go, jak rozumied to, że
tak szybko dokonano wyboru. Odpowiedział, że oczywiście nie może zdradzad tajemnic, ale uważa, że
wybór ten to chęd kontynuacji dzieła Jana Pawła II. Słowa Benedykta XVI już po wyborze świadczą
o tym, że kardynałowie byli przekonani, iż jeśli wybiorą jego - pójdzie drogą poprzednika.
Jeszcze więcej dowiedzieliśmy się od nowego papieża. Najpierw spotkał się w Sali
Klementyoskiej z przedstawicielami innych Kościołów chrześcijaoskich i religii niechrześcijaoskich. Na
tym spotkaniu jeszcze raz podkreślił, jak bardzo docenia gesty, jakie przedstawiciele innych Kościołów
wykonali wobec jego poprzednika, zwłaszcza po śmierci. Potem w Auli Pawła VI Benedykt XVI spotkał
się z rodakami.
Byłeś na tym spotkaniu?
Nie, obserwowałem je w telewizji. Papież rozpoczął od przeprosin za spóźnienie,
mówiąc, że przez lata przebywania w Watykanie stał się bardziej włoski, gdyż się spóźnia, co nie leży
w charakterze Niemców i prosi o wybaczenie. Po czym powiedział rzecz bardzo ciekawą. Ujawnił, tak
jak niegdyś Jan Paweł II to, o czym myślał, kiedy wybrano go papieżem: „Kiedy powoli wyniki
głosowania pokazywały, że gilotyna zbliżała się i ja byłem jej celem, prosiłem Boga, aby oszczędził mi
tego losu. Myślałem, że dzieło mego życia jest już zakooczone i czekałem dni spokoju. Prosiłem Pana,
by wybrał kogoś mocniejszego ode mnie, ale najwidoczniej nie wysłuchał on mojej modlitwy” - to
jego słowa.
Myślę, że Benedykt XVI to człowiek bardzo skromny; on musiał mied świadomośd, że jest
głównym faworytem, mówiły o tym media, ale chyba szczerze się tego bał. Patrząc z dystansu, może
się wydawad, że nie ma większego zaszczytu dla duchownego niż wybór na papieża, ale pewnie
wtedy, gdy już zbliża się ta chwila, to czuje się ciężar odpowiedzialności. Benedykt XVI myśli po
niemiecku i używa bardzo precyzyjnych sformułowao. Mówi: „gilotyna”. Kto inny by pewnie
powiedział: „Czułem, że będę musiał zmierzyd się z najtrudniejszym zadaniem, przed jakim może
stanąd śmiertelnik”. On mówi krótko - „gilotyna”. To dośd mocne. Bał się, czy wręcz był przerażony,
modlił się, by Bóg odsunął od niego to zadanie!
On, człowiek, w którym pozostali kardynałowie widzieli skałę, najsilniejszą osobowośd -
w tamtym momencie czuł się tak słaby!
Dowodzi to, że musi byd wiele prawdy w tym, że mały pokoik, w którym nowo wybrany
papież po raz pierwszy zakłada szaty papieskie, zanim uda się na Balkon Błogosławieostw, nazywa się
„pokojem płaczu”. Może dopiero tam człowiek zdaje sobie sprawę z tego, co się stało.
Co działo się dalej?
Wyjechałem z Rzymu do Warszawy. Następnego dnia odebrałem telefon od Kamila
Durczoka, który już wiedział, że Instytut Pamięci Narodowej ogłosi, kto był osobą z najbliższego
otoczenia Jana Pawła II, która na niego donosiła.
Zapowiedział to szef IPN, Leon Kieres, jeszcze przed wyborem Benedykta XVI. Padły
słowa, że to był ksiądz, podejrzenie kierowane było w różne strony...
...najpierw w stronę ks. Mieczysława Malioskiego.
Co było szczególnie dramatyczne. Rozmawiałem z nim przecież w dniu pogrzebu Jana
Pawła II.
Kiedy dostałem wiadomośd, że osobą tą jest dominikanin, ojciec Konrad Hejmo, byłem
porażony. Spotykałem się z nim niemal codziennie przez czas mojego pobytu w Rzymie!
Pamiętam, jak rozmawiałem z Jackiem Czarneckim z Radia Zet i z Kasią Kolendą-Zaleską
z TVN i zadawaliśmy sobie wzajemnie pytanie: „Czy ty w to wierzysz?”. Dla nas to było
nieprawdopodobne! Po pierwsze dlatego, że okazało się, iż ktoś w ogóle mógł donosid na Ojca
Świętego - Leon Kieres mówił o tym z pełnym przekonaniem. W dodatku prowincjał dominikanów,
ojciec Maciej Zięba, wydawał się osobą wstrząśniętą tym, co przeczytał.
Wykonałem kilkanaście telefonów do Watykanu, pytając znane mi osoby, jak przyjęły tę
wiadomośd. Myślałem wtedy, że byd może w Watykanie od dawna o tym wiedziano. Może ojciec
Hejmo poszedł kiedyś do Papieża i mu się wyspowiadał, i wiedziało o tym kilka osób z otocznia Ojca
Świętego?
Tak jednak nie było. Dla nich również to było zaskoczenie. Dopuszczali oczywiście
ewentualnośd, że to nieprawda, bo tak jak my, nie chcieli w to wierzyd.
Myśmy tłumaczyli to sobie w jeden sposób: ojciec Hejmo jest gawędziarzem, uwielbia
rozmawiad z ludźmi, opowiada przeróżne historie, chod zawsze z szacunkiem i miłością dla Jana Pawła
II. Dziennikarze wiele mu zawdzięczają, bo był często jedynym źródłem informacji, pomagał
w kontaktach z pielgrzymami, etc. Zapamiętaliśmy go jako serdecznego człowieka wielkiej wiary.
Zadawaliśmy też sobie pytanie, czy ta wiadomośd powinna zostad podana do wiadomości
publicznej. Większośd z nas sądziła, że nie. Padało też pytanie, czy Papież chciałby to upublicznid?
Większośd osób była zgodna: nie.
Wróciłeś z Watykanu, chciałeś odpocząd, a tu dopadła cię ta przykra wiadomośd, jakoś
jednak z poprzednimi wydarzeniami związana...
Tak, to było smutne. To była wiadomośd związana przecież pośrednio z Janem Pawłem II,
a ojciec Hejmo był człowiekiem bardzo nam bliskim w Watykanie. Wiele osób mieszkało w Domu
Pielgrzyma, którego był dyrektorem. Zawsze był gotowy do pomocy.
Pierwszą moją relację po powrocie do Polski nadawałem więc przed kościołem oo.
dominikanów na warszawskiej Starówce tamtego dnia.
EPILOG
Wszyscy zadawali sobie pytanie, co w nas zostanie z tych dni odchodzenia Jana Pawła II,
dni żałoby. Nie wiem, co działo się wtedy w Polsce. Starałem się po powrocie to nadrobid, czytając
odłożone gazety. To jednak za mało. To musiały byd niezwykłe dni, których ja tu nie przeżyłem
i pewnie do kooca nie zrozumiem.
Jedno wiem na pewno, to czego doświadczyłem w Rzymie w ciągu tych 63 dni, było
czymś niesamowitym. To były dla mnie może najważniejsze dni w życiu.