Kraśko P Kiedy świat się zatrzymał

background image

Piotr Krasko

Kiedy świat się zatrzymał

PROLOG

24 lutego 2005 r. Bratysława

To miał byd przełomowy dzieo. Na zamku w Bratysławie George W. Bush miał się spotkad

z Władimirem Putinem. Amerykaoski prezydent miał byd twardy i zdecydowany. Chciał przekonad

rosyjskiego, by nie sprzedawał Iranowi technologii nuklearnej, zaangażował się w odbudowę Iraku

i rozwiązywał problemy w swoim kraju inaczej, niż wysyłając w kolejne miejsce batalion czołgów, tak

jak miał to w zwyczaju robid w Czeczenii. Trudno było sobie wyobrazid, by na świecie mógł byd

silniejszy, bardziej wpływowy człowiek niż przywódca USA. Na dobre czy złe - jedno jego słowo mogło

zmieniad bieg wydarzeo na całym świecie. Tamtego dnia rano w Bratysławie, gdy staliśmy 20 metrów

od niego, a wszędzie pełno było agentów secret service - nikt nie miał co do tego wątpliwości. Jak się

okazało już kilka godzin później - niewiele tamtego ranka rozumieliśmy.

Kilkanaście minut po dwunastej Bush przemawiał na największym placu Bratysławy.

Tysiące ludzi miało w rękach amerykaoskie flagi i wiwatowało na jego cześd. W połowie

przemówienia zadzwonił telefon - Papież znów został przewieziony do szpitala. Mieliśmy nadad

materiał do „Wiadomości” i następnego dnia, a jeśli się uda to jeszcze tej nocy, polecied do Rzymu.

Z placu pojechaliśmy do centrum prasowego, gdzie w tłumie dziennikarzy z całego świata

obejrzeliśmy wspólną konferencję prasową Busha i Putina. Była rozczarowująca. Bush nie był dośd

stanowczy, a Putin nie chciał ustąpid w żadnej sprawie. Dowodził, że demokracja w Rosji rozwija się

w sposób wręcz modelowy, a o wolnośd prasy i prawa człowieka należy martwid się raczej

w Waszyngtonie niż w Moskwie. Mimo to mieliśmy jeszcze wtedy wrażenie, że uczestniczymy

w historycznym wydarzeniu, które na długie miesiące będzie porządkowad to, co dzieje się w polityce

światowej. Nad nami wisiały olbrzymie monitory. Na wszystkich był CNN, który relacjonował to, co

działo się w Bratysławie. Tego dnia dla Amerykanów to było centrum świata. Zapewne nie tylko dla

Amerykanów. Były to jednak ostatnie minuty, gdy tak myśleliśmy. Już w trakcie tej konferencji zaczęły

do nas docierad informacje z Rzymu, że stan Papieża jest poważniejszy, niż mogliśmy na początku

przypuszczad.

Po 21.00 kolejny telefon z Warszawy - Papież przeszedł zabieg tracheotomii. Obok mnie

stał Janek Mikruta, korespondent RMF. On też już wiedział, że ich wóz satelitarny musi niemal

natychmiast wyjechad do Rzymu. Nie wiedzieliśmy jeszcze tylko, co tak naprawdę oznacza zabieg

tracheotomii. Za kilkanaście godzin media całego świata będą prześcigały się w analizach, a lekarze

background image

przeprowadzający takie zabiegi, staną się najbardziej przez dziennikarzy poszukiwanymi

specjalistami.

Na monitorach w centrum prasowym nie było już zdjęd z Bratysławy. Nawet amerykaoski

CNN przeniósł się do Rzymu i relacjonował to, co działo się w klinice Gemelli. Wszyscy byliśmy już

myślami tam. Nikt nie miał jednak jeszcze wtedy pojęcia, czego tak naprawdę jesteśmy i będziemy

świadkami. Wydawało się nam wtedy, że szczyt w Bratysławie to była wielka historia. Ale czy 2

kwietnia ktokolwiek pamiętał jeszcze, że Bush i Putin spotkali się tamtego dnia?

I

DZIEO PIERWSZY - DZIEO DWUDZIESTY SIÓDMY

piątek, 25 lutego - Wielka Środa, 23 marca 2005 r.

MARCIN WITAN: Następnego dnia Ty i koledzy byliście już w Rzymie.

PIOTR KRASKO: Tak, i od razu z lotniska pojechaliśmy pod poliklinikę Gemelli

.....a tam przebywał już tłum dziennikarzy...

...częśd stacji telewizyjnych miała już swoje wozy transmisyjne, naprzeciwko szpitala

stanęło całe miasto namiotów. Widok był porażający. Recepcja szpitala wypełniona była

dziennikarzami. Statywy od kamer zajmowały każdy metr wolnej powierzchni. Tam, gdzie nie było

statywów, ustawiono stoły. Przy nich dziesiątki dziennikarzy pisały coś na laptopach. Tak naprawdę

nikt nie wiedział, co się dzieje poza tym, że wczoraj Jan Paweł II przeszedł zabieg tracheotomii, że

miał kłopoty z oddychaniem i że sytuacja musiała byd poważna, skoro po dwóch tygodniach

w Watykanie zdecydowano o jego powrocie do kliniki. Nie wiedzieliśmy jednak, co to naprawdę

znaczy. Wiedzieliśmy, że zabieg był potrzebny, że z rurką tracheotomiczną można żyd i z czasem ją

wyjąd. Wtedy to było wszystko.

Po raz pierwszy widziałem ten szpital w nocy. Kilkadziesiąt potężnych lamp telewizyjnych

oświetlało teren, skąd korespondenci, mając za plecami widok na szpital, nadawali relacje niemal 24

godziny na dobę. Tam byli już wszyscy. Wszystkie stacje polskie, niemieckie, francuskie, włoskie,

amerykaoskie, brytyjskie, hiszpaoskie, południowoamerykaoskie. Wszyscy. Byli i obserwowali okna na

X piętrze.

background image

Z mediami nie rozmawiał nikt z zespołu lekarzy, którzy opiekowali się Ojcem Świętym -

zgodnie ze zwyczajem, jedynym sposobem kontaktu z nimi była lektura oficjalnego komunikatu

opracowanego przez biuro prasowe szpitala. Kilkunastosekundowych wypowiedzi udzielali ci, którzy

w szpitalu pracowali, ale nie byli blisko Papieża.

Już wtedy zaczęły się dywagacje, jak długo Papież zostanie w szpitalu. Biuletyny lekarskie

nie nadchodziły i jedni mówili w związku z tym, że brak wiadomości to dobra wiadomośd; drudzy

natomiast, że przeciwnie, skoro nic nie wiadomo, to coś się ukrywa, jest źle, byd może wydarzyło się

najgorsze, a my nic nie wiemy...

Tak naprawdę wszyscy zastanawialiśmy się, jaka jest polityka informacyjna Watykanu. To

jest paostwo, którego nie można porównad z żadnym innym. Nigdy nie było tak dostępne dla mediów

jak za Jana Pawła II, ale i ta otwartośd ma swoje granice. Wielu z nas myślało, że Watykan lubi mied

swoje tajemnice, że to ważne dla wizerunku Stolicy Apostolskiej. Ludzie „stamtąd” zapewne tak tego

nie widzieli. Im nie chodziło o to, żeby pielęgnowad tajemnice, ale o to, że o pewnych sprawach po

prostu się nie mówi. Nie można więc było spodziewad się, że Watykan będzie informował o chorobie

Papieża - głowy paostwa tak, jak informuje się o chorobie prezydenta w paostwie demokratycznym.

A jednak codziennie rano liczyliśmy na to, że tak się stanie.

Póki co myśleliśmy, że skoro nie ma wiadomości - jest dobrze. Gdyby stan był bardzo

poważny, to byśmy się przecież o tym dowiedzieli. Chociaż, o ile dobrze pamiętam, minęło kilkanaście

dni od ostatniego ukazania się publicznie Jana XXIII do ogłoszenia wiadomości o jego śmierci. Nawet

więc po długiej „ciszy” informacyjnej mogłaby nadejśd ta najgorsza wiadomośd. Wiedzieliśmy jednak,

że Watykan po dwudziestu sześciu latach pontyfikatu Jana Pawła II jest już inny. Niezależnie od tego,

jak bardzo byśmy narzekali na brak informacji - sam Papież nigdy nie ukrywał przecież swojego

cierpienia. Fotoreporterzy zastanawiali się, czy wypada im robid zbliżenia twarzy Papieża, gdy

wyraźnie widad na niej było zmęczenie i ból. Redakcje gazet zastanawiały się, czy wypada takie

zdjęcia publikowad. Sam Papież zapewne w ogóle nie tracił czasu na to, by się nad tym zastanawiad.

Niezależnie od tego, jak się czuł - po prostu robił to, co powinien robid papież. On jeden w tej dyskusji

nie brał udziału.

Pamiętam pielgrzymkę do Lourdes, jak się okazało ostatnią zagraniczną, i jego stojącego

pomiędzy chorymi czy w hospicjum - kiedy mówił do mieszkaoców: „jestem jednym z was”...

Nocował wtedy w hospicjum...

background image

Właśnie! Gdyby ten gest wykonał jakiś prezydent czy premier, byłby pewnie śmieszny -

nie byliby w tym wiarygodni. Uznano by, że to tylko pokaz dla mediów. Ale gdy robił to Jan Paweł II,

było inaczej. Głowa Kościoła, jeden z najpotężniejszych ludzi świata, był pomiędzy najsłabszymi,

z których wielu miało tam w Lourdes poczucie, że to są ich ostatnie dni na tym świecie. Chcieli z niego

jedynie godnie odejśd. A on im tę godnośd przywracał. On im mówił: „jestem jednym z was”. I trudno

było mu nie wierzyd. Jego fizyczna słabośd była też jego siłą.

Wtedy pod Gemelli było wiele głosów krytycznych pod adresem Biura Prasowego

Watykanu. Zgodnie twierdzono, że w takiej sytuacji jego rzecznik musi wreszcie byd dostępny. Ale

musimy pamiętad, że dla Joaquina Navarro-Vallsa, który pełnił tę funkcję od ponad dwudziestu lat,

również była to

nowa sytuacja. Z tak wielkim lękiem o zdrowie Papieża nikt w Watykanie nie musiał się

zmierzyd od 1981 r., czyli od zamachu na jego życie i nikt do kooca nie wiedział, jak postępowad. Czy

relacjonowad każdy kolejny zabieg i szczegółowo informowad o stanie zdrowia, czy też nie - poczekad

aż dojdzie do jakiegoś przesilenia. Sądzę, że wszyscy uczyli się tego, jak postępowad, obserwując

Papieża.

W pewnym momencie wiedzieliśmy już, że zaczynają go odwiedzad kardynałowie;

najczęściej robił to Sekretarz Stanu, Angelo Sodano, który na czas nieobecności Papieża w Watykanie

przejął większośd jego obowiązków. Oczywiście nie tych najważniejszych, nie mógł na przykład

mianowad biskupów, ale to on wtedy zajmował się bieżącą administracją Stolicy Apostolskiej. I to on

dostarczał Ojcu Świętemu ważne dokumenty do podpisu. Bez papieskiego podpisu Watykan nie może

funkcjonowad.

Kiedy kardynał Sodano pojawiał się w klinice, natychmiast obstępowali go dziennikarze.

Tak, ale on bardzo niechętnie udzielał informacji. Za to zrobił to kardynał Joseph

Ratzinger, prefekt Kongregacji Nauki Wiary, który odwiedził Papieża kilka dni po zabiegu

tracheotomii. Kardynała Ratzingera poznałem półtora roku wcześniej, gdy nagrywaliśmy z nim

rozmowę. To człowiek powściągliwy, raczej zamknięty w sobie, tak wtedy o nim myślałem, niezbyt

przepadający za spotkaniami z dziennikarzami. Wtedy jednak urządził w recepcji szpitala

minikonferencję prasową. Najważniejsze było to, że - jak stwierdził - „rozmawiał z Papieżem”. I to

przez 20 minut, po niemiecku i włosku, a Ojciec Święty mówił całkiem wyraźnie. W ten sposób

dowiedzieliśmy się, że jest to możliwe mimo rurki, która była w tchawicy.

Przy tej okazji podniesiono znowu kwestię przewijającą się od dawna, a mianowicie

ewentualnego ustąpienia Jana Pawła II. Przypominam sobie, że kardynała Sodano namówiono na

background image

wypowiedź na ten temat. Powiedział wtedy, żeby zostawid to papieskiemu sumieniu. Słyszałeś tę

wypowiedź?

Tak, ale sam Papież kilka lat temu także odniósł się do tego, mówiąc, że przecież

„Chrystus nie próbował zejśd z krzyża”. Po rozmowach z wieloma ludźmi, którzy byli blisko Papieża,

chodby z ks. Pawłem Ptasznikiem z sekcji polskiej Sekretariatu Stanu, rozumieliśmy, że jego odejście,

rezygnacja, byłyby zaprzeczeniem całego jego życia. Kiedy Karola Wojtyłę wybrano na konklawe,

zapytano, o czym wtedy myślał w Kaplicy Sykstyoskiej. Odpowiedział, że przypomniał mu się

fragment Quo Vadis. Ten, w którym uciekający z Rzymu Piotr spotyka na swej drodze Chrystusa

i postanawia jednak zawrócid, mając pełną świadomośd, że oznacza to cierpienie. Dla Jana Pawła II

było rzeczą oczywistą, że jest następcą św. Piotra, tego, który powrócił, by do kooca wypełnid swoją

misję. On jest biskupem Rzymu, on jest Głową Kościoła; jeżeli Pan Bóg powierzył mu tę posługę - ma

ją wypełnid. Jeżeli Bóg chce, żeby cierpiał, to widad ma w tym jakiś plan i ma to czemuś służyd. To

cierpienie ma coś światu powiedzied. Gdyby on teraz zdjął ten krzyż z siebie - byłoby tak, jakby nagle

uciekł. I to nie tyle od cierpienia, które miało dopiero nadejśd, ale od wszystkiego, czego do tej pory

dokonał, od wszystkich lat swojego kapłaostwa.

Czy inni dziennikarze też tak to rozumieli?

Na pewno nie. Wielu Amerykanów przekonywało, że to jest po prostu zły management,

bo człowiek chory i niedołężny nie może zarządzad taką firmą, jaką jest Watykan. Ich zdaniem, Papież

to może święty człowiek, ale Watykan i Kościół potrzebują silnego przywódcy, który podejmuje

decyzje.

Co okazało się nieprawdą. Nie można patrzed na Watykan i Kościół tak, jak na firmę.

Takie myślenie się nie sprawdza.

Ale oni wtedy tak na to patrzyli! Papież był dla nich szefem ogromnej korporacji, jak

Coca-Cola albo Microsoft, i dlatego tak to wszystko rozumieli. Uważali, że skoro Jan Paweł II jest coraz

bardziej chory, to powinien ustąpid i przekazad komuś swoje obowiązki. Tak jak niesprawny

prezydent USA przekazałby je wiceprezydentowi. Tak byłoby lepiej dla Watykanu i Kościoła -

przekonywali - i dla niego samego. Ich zdaniem, Jan Paweł II cierpiał tak bardzo, że nikt nie miałby do

niego pretensji, gdyby ustąpił i nadal pozostał może największym autorytetem w Kościele katolickim.

Jako papież-senior...

background image

...taki dożywotni senator. Tak, były też takie głosy. I to osób naprawdę życzliwych

Papieżowi i podziwiających go. Byli wtedy przed kliniką Gemelli ludzie, którzy tak myśleli. Spotykałem

ich też później, w ostatnich dniach życia Papieża i wielu z nich myślało już inaczej.

Jeszcze podczas pierwszego pobytu Jana Pawła II w szpitalu ukazał się w „Corriere dełła

Sera” tekst Vittoria Messoriego pt. „Boski atleta w godzinie cierpienia”. Autor pytał w nim: „kim jest

ten, którego ciężki oddech dochodzi do nas ze szpitalnego łóżka? Nie waham się stwierdzid, że

pozostaje on w bezpośredniej i tajemniczej relacji z Bogiem, który stworzył niebo i ziemię, on

wypełnia dla swych wiernych zadanie, które Jezus powierzył Szymonowi w słowach «Pas” owce moje

(...)». Tylko w chrześcijaostwie, a konkretnie w jego katolickiej wersji, Papież uosabia jakoś

w widzialnym wymiarze Syna samego Boga, który idzie przez historię”. Dalej pisze ten watykanista, iż

w szpitalnym pokoju Papieża zobaczył Kościół i że słusznie Kościół poleca kapłanom i wiernym modlid

się za swoją Głowę, za Piotra, i wzywa, aby właśnie to czynid: modlid się za niego, aby był w stanie

znieśd to brzemię po ludzku nie do zniesienia. Pomyślałem, że Messori chce w ten sposób pokazad nie

tylko Włochom, ale i światu - bo przecież wiedział, że będzie cytowany - dlaczego Ojciec Święty

postępuje tak, jak postępuje. Czy takie myślenie odnosiło skutek? Widziałeś to?

To ważne pytanie. Gdy z wieloma osobami, które dzwoniły do nas z Warszawy,

rozmawialiśmy o tym, jak w Polsce odbierane jest to, co dzieje się w Gemelli i jak tutaj

interpretowano teksty z włoskiej prasy, myślę, że nie zauważaliśmy jednej rzeczy. Kiedy w Polsce

o tym samym wydarzeniu napisze „Gazeta Wyborcza”, „Rzeczpospolita”, „Trybuna” to rozumiemy

kontekst i domyślamy się, czemu ktoś pisze tak, a nie inaczej i skąd biorą się takie a nie inne oceny. Za

to wiele artykułów z włoskiej prasy przyjmowaliśmy zupełnie bezkrytycznie, nie zastanawiając się, kto

i dlaczego je publikuje. Gdyby włoski dziennikarz chciał zacytowad jakiś tekst z „Nie” jako przykład

pewnego sposobu myślenia w Polsce - może to zrobid. Ale jeśli dowodziłby, że taki jest punkt

widzenia wszystkich polskich mediów, to w sposób oczywisty mijałby się z prawdą. Tymczasem zbyt

często chyba uogólniano różne opinie włoskiej prasy i twierdzenia jednej gazety kwitowaliśmy

zdaniem: „Jak mówią włoskie media”. A przecież inne jest spojrzenie dziennika „La Repubblica”,

„Corriere delia Sera”, czy „Ii Messagero”. Piszą dla nich watykaniści o bez wątpienia olbrzymiej

wiedzy, ale każdy z nich przeżywał też wszystko bardzo emocjonalnie i ma „swój” Watykan. Chce

tego, co w jego pojęciu byłoby dla Kościoła dobre. Marco Politi z „La Repubblica” mówił mi, że Kościół

przeżył dwa tysiące lat - więc przeżyje i chorobę Papieża. Ale gdyby ona się przedłużała, Papież był

sparaliżowany, nie mógł mówid przez długi czas - to byłby dla Kościoła duży problem, bo jak długo

symbol może kierowad Kościołem?

background image

W Polsce także o tym się mówiło, odpowiadając, że może przecież pisad, porozumiewad

się gestami.

Ale pewien ksiądz, powszechnie uważany w Polsce za autorytet, przyjaciel Papieża,

pewnego dnia zapytany przez nas w Rzymie, jaki wpływ na Kościół ma choroba Papieża -

odpowiedział, że zdaniem niektórych ludzi Kościoła: zbyt duży. „Kościół już zbyt długo stoi w miejscu.

Potrzebuje nowej energii, może misja Jana Pawła II już się wyczerpała”. Ważne, by o tym powiedzied

teraz, bo kolejne dni i tygodnie sprawiły, że większośd jest teraz zdania, że cierpienie Papieża

i sposób, w jaki odszedł - były w Kościele wydarzeniem bez precedensu. Jakkolwiek banalnie by to nie

brzmiało - takiego papieża jeszcze nie było! Papieża, który gromadziłby największe tłumy w dziejach

świata, mówił przez 25 lat mocnym, silnym głosem, który pod koniec życia, nie mogąc mówid - mówił

najbardziej przejmująco...

Rozumując po ludzku, gdyby Jan Paweł II posłuchał tych, którzy z dobrej woli radzili mu

ustąpienie, nie wydarzyłoby się wszystko to, co się wydarzyło i o czym traktuje nasza rozmowa...

Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby Papież kilka miesięcy przed śmiercią powiedział:

„przepraszam, ale ja już cierpię za bardzo”. Teoretycznie to było możliwe. Artykuł 323 Kodeksu Prawa

Kanonicznego przewiduje możliwośd takiej „abdykacji”.

Motywacje, jakie kierowały Ojcem Świętym, odsłaniały się przed nami stopniowo,

powiemy o tym szerzej przy okazji rozmowy o papieskim testamencie. Patrzę jeszcze raz na tekst

cytowanego już Vittoria Messoriego: „Papież, który napisał najwięcej encyklik i wygłosił najwięcej

przemówieo, jest już niemal niezdolny niczego napisad ani powiedzied, zdaje się jednak wygłaszad

najbardziej przekonującą homilię, tę, która płynie z orędzia przyjętego po chrześcijaosku”. To

określenie o najważniejszej homilii Papieża trafiło potem do wielu mediów, używano sformułowao:

„najważniejsza encyklika”, „katecheza umierania”, „lekcja odchodzenia”, ale cały czas chodziło o to

samo.

Koocząc któryś z komentarzy do „Wiadomości”, powiedziałem, że „milczący Papież może

nigdy nie mówił tak głośno jak teraz”. Następnego dnia zadzwoniła do mnie z Warszawy osoba,

z której zdaniem bardzo się liczę, z sugestią, że może było to jednak zbyt patetyczne. Czy możemy

mówid, że Papież mówi, skoro milczy? To była słuszna uwaga, ale wtedy w Rzymie większośd z nas tak

właśnie to widziała. Trzeba było jednak bardzo uważad, żeby nie popaśd w patos. To byłoby zupełnie

niepotrzebne. Ta historia była sama w sobie tak przejmująca, że nie trzeba było nic dodawad. Ona już

miała swoją dramaturgię. Poza tym dla mediów całego świata to było coś absolutnie przełomowego.

background image

Tak naprawdę grupa dziennikarzy i reporterów jeżdżących po świecie nie jest duża, to

kilkadziesiąt osób. Spotykałem ich na pogrzebie Jasera Arafata w Ramallah, podczas Pomaraoczowej

Rewolucji w Kijowie, po tsunami w Tajlandii i pod Gemelli. Gdy z potężnego egipskiego helikoptera

wojskowego wyniesiono w Ramallah trumnę Arafata - na placu przed Mukatą było ze sto tysięcy

osób. Kilka minut później tłum wpadł w ekstazę. Tysiące rzuciły się na trumnę, chcąc wydobyd z niej

ciało przywódcy. Kilkaset osób z bronią maszynową zaczęło strzelad, co trwało co najmniej godzinę -

ten obraz na

...to, że kilkadziesiąt stacji telewizyjnych stało z kamerami wycelowanymi w okna,

w których nikt się nie pokazywał, nikt me mówił - to było niebywałe.

żywo transmitowały niemal wszystkie stacje telewizyjne i to było normalne. Każdy

wydawca programu informacyjnego, gdy zobaczy, że może pokazad widzom takie zdjęcia -

natychmiast to zrobi. Natomiast to, że kilkadziesiąt stacji telewizyjnych stało z kamerami

wycelowanymi w okna, w których nikt się nie pokazywał, nikt nie mówił - to było niebywałe, bo

media pokazują najczęściej tych, którzy krzyczą, a teraz po raz pierwszy świat słuchał tego, który nic

nie mówi! Większośd z nas wściekała się, czemu lekarze milczą i większośd zaczęła też zadawad sobie

pytania, co to znaczy, kim on jest, co by powiedział, gdyby mógł mówid...

...ale nikt nawet nie próbował zabrad stamtąd kamer...

Nie było takiego pomysłu! To był fenomen, który stopniowo do nas docierał.

Spotykaliśmy się co wieczór na kolacji, około 22.00, razem z dziennikarzami TVN, Polsatu, RMF, Radia

Zet i Wyborczej. Rozmawialiśmy o tym, co się wydarzyło, z kim rozmawialiśmy, co się wydarzy jutro,

dawaliśmy sobie nawzajem numery telefonów do ludzi, którzy mogą powiedzied coś ciekawego. To

nie była opowieśd, przy której powinniśmy się ze sobą ścigad, tak jak jest zazwyczaj. Każdy mógł

inaczej interpretowad to, czego byliśmy świadkami, inaczej to komentowad, ale ukrywanie przed

innymi jakiejś informacji nie miało sensu.

Widziałeś, że to, co przeżywacie, zaczynało docierad osobiście do was, dziennikarzy, tak,

że stawialiście sobie pytania: Jak ja, z moją historią życia się w tym odnajdę? Co to dla mnie znaczy?”.

background image

Mówiąc uczciwie, mało zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Fenomenem było to, że

słuchaliśmy tego, który milczy i wiedzieliśmy, że tam trzeba byd. Jednocześnie wtedy nie

wiedzieliśmy, co to wszystko znaczy i co się wydarzy. Liczyliśmy na to, że Papież wkrótce wróci do

Watykanu i chod będzie pewnie bardzo osłabiony i będzie miał kłopoty z mówieniem, jednak z tego

wyjdzie. Nie wyobrażaliśmy sobie na przykład, że nie będzie go w sierpniu na Światowym Dniu

Młodych w Kolonii.

Pracowaliśmy od 6.00 rano do 22.00 i wiedzieliśmy, że musimy tę historię opowiadad

innymi ludźmi, łapiąc jakiegoś lekarza, który wyjdzie z kliniki, czy rozmawiając z pielgrzymami.

Większośd z nich mówiła, że podróż do Rzymu zaplanowali już pół roku wcześniej, wierząc, że

środowa audiencja jak zawsze odbędzie się na Placu św. Piotra, ale to nie szkodzi - przyjdą pod

szpital. Jeśli Papież tam musi byd, to oni też.

Pamiętam taką „audiencję” środową pod kliniką, 2 marca. Była tam olbrzymia grupa

dzieci niepełnosprawnych.

I może tak, jak pół roku wcześniej chorzy w Lourdes - teraz te dzieci najlepiej rozumiały

Papieża, bo one cierpiały codziennie, im też ciało odmawiało posłuszeostwa. Pomiędzy tymi dziedmi

była 10-letnia dziewczynka na wózku. To było coś niezwykłego. Zazwyczaj, kiedy pod Gemelli

rozmawialiśmy z pielgrzymami, trudno im było mówid, zdania się urywały, byli onieśmieleni. I nagle ta

dziewczynka (z którą zresztą, jak się okazało, rozmawiali chyba wszyscy polscy dziennikarze) mówiła

przepięknie, dojrzałym językiem, z jej twarzy nie znikał uśmiech. Mówiła, że to najszczęśliwszy dzieo

jej życia, że nie spodziewała się, że przeżyje coś tak wyjątkowego i wie, że jej życie nie będzie już takie

jak wcześniej. Gdyby to samo powiedział polityk, zabrzmiałoby to strasznie banalnie

i prawdopodobnie uznalibyśmy, że to już zbyt patetyczne. A jej się wierzyło. Wiedzieliśmy też, że

wobec tej jej historii jesteśmy za mali. Nie mieliśmy czasu, żeby przeżyd to wszystko tak jak ona,

siedząc przez godzinę na wózku na parkingu przed kliniką i patrząc w „papieskie” okno. My cały czas

biegaliśmy i pytaliśmy innych, a nie siebie, ale tak powinno byd. Najgorszą rzeczą, jaką można było

wtedy zrobid, było opowiadanie, jak samemu się to przeżywa.

Opowieśd przerosła relacjonujących.

To na pewno. Wypowiedź tej dziewczynki to były najmocniejsze słowa, jakie słyszałem

tam, w Gemelli. Ona byd może wiedziała już coś więcej - że nieważne jest, iż Papież nie mówi i nawet

nieważne jest, że - jak się wkrótce okazało - ona nie zobaczy go z bliska. Ojciec Konrad Hejmo, który

opiekował się tą grupą, wziął w pewnym momencie na bok Kasię Kolendę-Zaleską z TVN i mnie

i powiedział obiecująco: „Chodźcie za mną!”. Mieliśmy wrażenie, że to sugestia, że razem z dziedmi

wjedziemy na X piętro do Papieża i sfilmujemy ich spotkanie. W przedsionku, tuż koło wind

background image

czekaliśmy prawie godzinę. Zastanawialiśmy się, jak będzie „tam na górze”. Wcześniej mogłem już

kilka razy podejśd do Papieża i zamienid z nim parę słów. Człowiek układa sobie coś wcześniej

w głowie, myśląc, że może to jedna z najważniejszych rozmów w życiu i chciałby się do niej dobrze

przygotowad. Ale jak to już się działo, to większośd z nas zapominała o wszystkich planach i coś tam

mruczeliśmy pod nosem: „Ojcze Święty jestem bardzo szczęśliwy” albo: „Dziękuję za wszystko,

bardzo Cię kocham”. Ale wątpię, żeby ktoś z nas powiedział Papieżowi coś odkrywczego, on pewnie

wszystko już słyszał. Nie bardzo też pamięta się, co się mówiło - każde, nawet krótkie spotkanie robiło

piorunujące wrażenie. Najlepiej chyba zapamiętywało się wyraz twarzy, uśmiech, oczy, uścisk ręki.

Wródmy jednak do dzieci, które czekały przy windach w Gemelli. Po jakimś czasie było

już jasne, że nie wjedziemy na górę, że mali pielgrzymi zostawią tylko swoje prezenty dla Papieża

w małym saloniku i wpiszą się do księgi pamiątkowej, do której tego dnia rano wpisali się

ambasadorzy paostw prawosławnych. Po wyjściu z tego małego, skromnego bardzo pokoju twarze

tych dzieci promieniały szczęściem. My byliśmy rozczarowani. Liczyliśmy, że uda nam się wjechad na

górę i sfilmowad spotkanie. Jednak te dzieci znowu wiedziały pewnie więcej niż my. W nich nie było

rozczarowania. Dla nich

to, że w ogóle tam były, że zostawiły coś dla Papieża i że on to dostanie, że on przekazał

im swoje błogosławieostwo, że modli się za nie - to było najważniejsze. To był początek jakiejś

historii, która dla nas „zdrowych, w pełni sprawnych” zaczęła się dużo później. Te dzieci, przykute do

wózków, widzą czasem lepiej niż my, biegający po świecie z kamerami. One wychodziły stamtąd

szczęśliwe, że udało im się „spotkad” z Papieżem. My zastanawialiśmy się, jak o tym opowiedzied, bo

oni przecież się nie spotkali. Ale zapewne „spotkali się”, chod nie widziały go z bliska i nie mogły go

dotknąd. Tamtego dnia to było jednak poza nami.

Papież, będąc w Gemelli, wychodził jednak do okna, w porze audiencji generalnej.

Pokazał się też w niedzielę, 6 marca.

Pokazał się też tydzieo wcześniej w niedzielę. Kompletnie się tego nie spodziewaliśmy

i mało kto na to liczył. Mieliśmy też poczucie, że media wywierają na Papieża zbyt dużą presję, że nie

można już na okrągło powtarzad pytao, czy i kiedy się pokaże. W wypadku jakiegokolwiek innego

chorego uznano by, że stan jest zbyt poważny, żeby w ogóle zawracad mu głowę. Leżałby sobie

spokojnie i nikt by nie oczekiwał, że będzie podchodził do okna i kogokolwiek pozdrawiał. Myśleliśmy,

że wywieramy może zbyt duży nacisk na otoczenie Papieża, że ci ludzie, by uspokoid emocje i pokazad

światu, że stan nie jest krytyczny - przekonają go, że powinien się pokazad. Ale zapewne myliliśmy się.

background image

Nikt do niczego Papieża nie przekonywał, a on robił to, w co wierzył, że jest słuszne. Ponieważ pod

klinikę podchodziły tłumy ludzi i dla niego śpiewały - on podszedł do okna i ich pobłogosławił. Tylko

tyle i aż tyle.

Ojciec Hejmo mówił, że przestrzeo pod kliniką staje się takim Placem św. Piotra.

To Papież kiedyś zażartował, że Gemelli, po Watykanie i Castel Gandolfo to już jego

trzecia papieska rezydencja. To miało tym razem jeszcze sens o tyle, że dla wielu było już niemal

oczywiste, że cierpienie jest wpisane w los namiestnika Chrystusa na ziemi, który musi dawad

świadectwo swojej wiary, także w Gemelli...

...i że ludzie mają prawo go zobaczyd...

...dokładnie tak i to było niezwykłe. Znowu zastanawiano się, czy tam w Gemelli wypada

pokazywad zbliżenie cierpiącego Papieża, przecież twarz wykrzywiona grymasem bólu wygląda

nieładnie. To nie były chyba najmądrzejsze rozważania. Oczywiście, każdy ma prawo do intymności,

kiedy cierpi - nawet, a może zwłaszcza, Papież. Ale dla niego po raz kolejny to chyba nie był problem -

znosił to najspokojniej ze wszystkich: po prostu tak to już jest, że człowiek staje się stary i niedołężny

i bywa bezsilny. Taki też był w Lourdes, chod oczywiście wtedy przemawiał jeszcze do wiernych.

Tysiącom młodych ludzi, których tam wtedy widziałem, nie przeszkadzało to, że twarz Papieża nie

wygląda „ładnie”. On

nie chciał też im się wtedy przypodobad. Nie mówił „róbcie, co chcecie, a ja i tak was będę

kochał, bo jesteście młodzi i wszystko wam się należy”. Pod Gemelli wszyscy widzieliśmy, że z trudem

podszedł do okna, z trudem uczynił znak krzyża i dotknął dłonią gardła. Tak jakby chciał wskazad na

rurkę, którą miał w tchawicy, przez którą nie mógł mówid. Nie mógł mówid, ale przecież się z nami

komunikował.

Jedna z agencji napisała, że okno, do którego podchodził Ojciec Święty, nie było oknem

jego pokoju, ale musiał przejśd długi korytarz, żeby w nim stanąd, bo jego pokój znajdował się po

drugiej stronie szpitala. To musiał byd dla niego wielki wysiłek...

Nie wiedziałem o tym.

Ale to tym bardziej świadczy o determinacji Papieża: „do kooca jestem sługą”...

background image

Na pewno. To jest także odpowiedź na pytanie, dlaczego nie może ustąpid: bo jest

odpowiedzialny za tych, którzy tam do niego przychodzą. W niedzielę, 27 lutego, kiedy stanął

w oknie, było dla mnie uderzające to, co powiedział jeden z zagranicznych dziennikarzy, komentując

wydarzenie, którego byliśmy świadkami. Przekonywał, że wszyscy są wzruszeni, na czele z nim samym

i łzy się cisną do oczu. Rzecz w tym, że ten sam człowiek, gdy pisał o Papieżu wcześniej, używał

sformułowao w rodzaju „schorowany starzec”. W pierwszej chwili się wściekłem, bo albo-albo: niech

będzie taki „twardy” do kooca i mówi, że „schorowany starzec ukazał się w oknie”, albo zawsze

traktuje go z szacunkiem, a nie tylko wtedy, kiedy większośd była już poruszona jego losem. Myślę

jednak, że każdy miał swoją prawdę i że każdy rozumiał to po swojemu. W tych dniach pod Gemelli

i później, już przed Pałacem Apostolskim, wszystkie emocje były autentyczne. Nikt niczego nie

udawał. Chod wcześniej były przecież takie głosy, że Papież kurczowo trzyma się władzy. Po 2

kwietnia już nigdy nie słyszałem takich opinii. Sądzę, że sposób, w jaki odszedł, dowiódł, że

posądzanie go o „uporczywe trzymanie się przy władzy” było absurdalne, ale na razie to zostawmy...

Moment, gdy Jan Paweł II ukazał się w oknie, był dla wszystkich poruszający. Byliśmy

naprawdę zaskoczeni, że miał siłę, by się na to zdobyd. Wielu z nas sądziło, że dla jego zdrowia byłoby

lepiej, gdyby nie podchodził do tego okna, ale widad on uważał, że po prostu musi.

U nas mówiono, że pokazał się na własną prośbę. Kiedy Papież opuszczał klinikę, w prasie

ukazało się zdjęcie rodzinne - Papież otoczony przez personel szpitala, tuż przed jego opuszczeniem.

Człowiek w bieli był niejako zapadnięty do wewnątrz siebie. Potem widziałem zdjęcie twarzy Papieża

siedzącego już w samochodzie. To była cierpiąca twarz, szeroko otwarte oczy spoglądały w obiektyw,

ale o ile do tej pory zawsze była w nich iskra życia, głęboki wyraz, to teraz zobaczyłem udręczenie i to

był dla mnie pierwszy wstrząs, to było mocne. Zobaczyłem, że może zbliża się już koniec drogi.

Już po śmierci Papieża jeden z jego najbliższych przyjaciół powiedział mi, że kiedy był

u niego w szpitalu, usłyszał westchnienie:

„Jezu Miłosierny, przyjdź już do mnie”. Ta opowieśd była dla nas wstrząsająca. Jan Paweł

II musiał strasznie cierpied. Jeśli mamy tego świadomośd, to te uwagi, że nie odejdzie, bo tak mu się

podoba bycie głową Kościoła - dowodziły chyba kompletnego rozmijania się z tym, jak Papież

rozumiał swoją posługę. Papież uważał, że to cierpienie ma sens, ale okazuje się, że był na skraju

wytrzymałości.

My pod Gemelli nie wiedzieliśmy wtedy o tym. On może już wiedział, że to początek jego

Drogi Krzyżowej. My wciąż zadawaliśmy sobie i innym pytanie, kiedy wyjdzie ze szpitala.

Przypuszczaliśmy, że skoro poprzednio był w Gemelli 10 dni i zgodnie twierdzono, że wyszedł za

background image

szybko - to teraz będzie tu około 2 tygodni. Może będzie w Watykanie w Niedzielę Palmową, może

dopiero w Niedzielę Wielkanocną. Jak się okazało, wrócił wcześniej, by przejśd swoją Drogę Krzyżową.

Tę świadomośd dobiegającego kresu widad już było w Lourdes. To tam przecież mówił: „dochodzę już

do kooca swojej drogi”. Tamta wizyta sprawiała wrażenie pożegnania z Matką Boską w Grocie

Massabielskiej. Prosił Ją o opiekę nad Kościołem i wiernymi. Ale większośd osób, które w tamtych

dniach odwiedzały Papieża, opowiadały nam też, że myślami wciąż jest w Kolonii na dniach

młodzieży. Z jednej strony doskonale miał świadomośd stanu, w jakim jest, z drugiej - wciąż była

w nim niezwykła energia, wola i chęd życia.

Często czuliśmy się jednak niemal bezradni wobec tego, co działo się tam, w szpitalu, na

X piętrze. Co my mamy powiedzied? Lekarze nic nie mówią, duchowni nic nie mówią, a przecież

wieczorem wszystkie programy informacyjne muszą zacząd się od relacji spod szpitala. Długo

wyczekiwany komunikat Navarro-Vallsa, który ukazał się w poniedziałek, 28 lutego, miał dokładnie

cztery zdania: Papież przeszedł zabieg tracheotomii, oddycha spokojnie, je normalnie, dwiczy

mówienie. Rekonwalescencja przebiega powoli. Koniec. 9 sekund.

Jak sobie radziłeś?

Rozmawiając z ludźmi, którzy do Papieża przyjeżdżali. I tak robili wszyscy dziennikarze.

Pewnego dnia przyjechała grupa pielgrzymów z Olsztyna, i grupa Polonii amerykaoskiej z Chicago,

która śpiewała dla Jana Pawła II na parkingu szpitalnym. Robili to z taką energią, że na X piętrze na

pewno było to słychad. W tej grupie była też lekarka, która przekonywała nas z wielką wiarą, że jak

Papież teraz wyjdzie z Gemelli, to będzie tak silny, jak 20 lat temu, serce będzie miał jak dzwon

i będzie błogosławił wiernych ze swego okna jeszcze przez wiele lat. Te optymistyczne opowieści były

dla nas trudne, bo spodziewaliśmy się tego, że jednak w najlepszym razie stan Papieża będzie taki, jak

tuż przed zabiegiem tracheotomii, że wciąż będzie bardzo osłabiony i z pewnością będzie bardzo

cierpiał. Nie byliśmy pewni, czy będzie mówił.

Dlatego niedziela, kiedy usłyszeliśmy jego głos, jak pozdrawiał pielgrzymów po włosku

i po polsku, to był szok. Po pierwsze, nie spodziewaliśmy się, że stanie się to tak szybko, po drugie, że

głos będzie tak mocny i wyraźny.

Pamiętam ten obrazek z naszej telewizji, w niedzielę, 13 marca, kiedy Papież przemówił

po raz pierwszy po przebytej operacji. Szczególnie zdanie: „Witam Wadowice!”.

To było w dniu, kiedy wyszedł ze szpitala. Zbieg okoliczności sprawił też, że akurat tego

dnia przyjechała pod Gemelli pielgrzymka z Wadowic i do niej skierował swoje, jak się potem okazało,

background image

ostatnie słowa wypowiedziane publicznie. Albo ktoś wierzy, że wszystko jest przypadkiem, albo nic

nim nie jest. Kiedy w Watykanie, już po 2 kwietnia, przypominaliśmy sobie potem ten dzieo, to

wydawało się nam, że musiało byd w tym spotkaniu z ludźmi z Wadowic jakieś przeznaczenie.

Kiedy Papież wyszedł i okazało się, że może mówid, twój optymizm wzrósł?

Bardzo. To było uderzające dla wszystkich, z którymi tam rozmawiałem. Ojciec Hejmo

mówił nam wcześniej, że boi się tego, że głos Papieża po tracheotomii będzie bardzo zniekształcony,

zimny i metaliczny i dla wiernych może to byd szok. Okazało się, że brzmiał on bardzo naturalnie.

Pojawiły się dywagacje, jak długo Papież będzie musiał mied tę rurkę, czy może już

zawsze, a swoje pięd minut w TV znowu mieli lekarze laryngolodzy.

Wtedy wielu z nas myślało, że w tym ciągłym mówieniu o papieskim stanie zdrowia jest

coś nieludzkiego. Każdy chory ma prawo do intymności i dyskrecji. A tu cały świat zaglądał do gardła

Głowie Kościoła i sprawdzał, gdzie siedzi ta rurka. Ale może tak właśnie miało byd. Zazwyczaj chorych

ludzi ukrywamy. Media pokazują młodych, zdrowych i pięknych. A przecież chory nie może mied

poczucia, że powinien czegoś się wstydzid. Jeśli dożyjemy takiego wieku jak Papież - to pewnie

będziemy mied takie jak on problemy.

Niektórzy spodziewali się, że Jan Paweł II wyjdzie z kliniki dopiero po wyjęciu rurki, ale

wielu specjalistów przekonywało, że ta rurka musi tam pozostad i trzeba się z tym pogodzid. Kłopot

w tym, że jej obecnośd podnosiła też ryzyko zakażenia, powietrze do płuc dostawało się bezpośrednio

przez nią, omijając naturalne filtry, jakimi są gardło i krtao. Tłumaczono nam, że Papież będzie musiał

przez cały czas przebywad w sterylnie czystym pomieszczeniu, a możliwośd kontaktu z wiernymi

będzie bardzo ograniczona, jeśli nie wykluczona: „Zapomnijcie o wychodzeniu do okna”. A tu nagle

przychodzi ta niedziela w Gemelli i okno się otwiera!

Jednak nawet w chwili, gdy widzieliśmy go w oknie, zadawaliśmy sobie pytanie, jak

będzie mógł jeździd w tym stanie samochodem? Jak pojedzie do Kolonii? Tymczasem mija kilka

godzin i Jana Pawła II widzimy w normalnym samochodzie i to siedzącego przy uchylonym oknie!

Kiedy w szpitalu odwiedził go arcybiskup tego miasta, kardynał Joachim Meissner, Papież

zapytał go: „Czy wy tam na mnie jeszcze czekacie?”, na co on odpowiedział: „Oczywiście, wystarczy

że Wasza Świątobliwośd tylko przyjedzie”. A niedawno kardynał powiedział, że będzie to spotkanie

dwóch papieży - jednego z nieba, drugiego z ziemi...

background image

Myślę, że Papież wiedział o tym, że za miesiąc, za dwa, niedługo wszystko się dla niego

tutaj, na ziemi, skooczy, ale to już nie był dla niego problem. Jednak my odkrywamy to dopiero

teraz...

To prawda. Zresztą w Polsce widzieliście niektóre sytuacje lepiej niż my. Będąc pod

szpitalem, mogliśmy, oczywiście, rozmawiad z dziesiątkami osób, ale widzieliśmy jednak gorzej.

Stanowiska dziennikarskie przed kliniką Gemelli były na wzniesieniu oddalonym od papieskiego okna

o około 100 metrów. Kiedy Papież pokazał się w oknie, my zobaczyliśmy go z daleka. Wy w czasie

transmisji telewizyjnej widzieliście jego twarz w zbliżeniu. Podobnie było na Placu Św. Piotra. Nas

dzieliło od Papieża kilkadziesiąt metrów, ale jego twarz wyraźniej widziałeś ty, siedząc

w domu przed telewizorem.

Ojciec Święty znalazł się z powrotem w Watykanie w niedzielę, 13 marca wieczorem.

Cały czas zastanawiała nas polityka informacyjna Watykanu. Dlaczego jego rzecznik

dostarcza nam tak naprawdę tylko strzępów informacji? Można to było tłumaczyd szacunkiem dla

Papieża, ale Navarro-Valls powinien mied też świadomośd, że brak wiadomości rodzi mnóstwo

domysłów, które mogą byd bardziej szkodliwe niż otwartośd. Czasem pojawiały się naprawdę

kompletnie absurdalne informacje agencyjne, które docierały do Polski i innych krajów, a nasze

redakcje prosiły nas o ich komentowanie, bo nie mogły zrobid inaczej.

Często takim „newsom” towarzyszyło zdanie: „Jak mówią w Watykanie osoby dobrze

poinformowane, które chcą pozostad anonimowe...”, co miało uwiarygodnid każdą wiadomośd.

Zresztą mnie też zdarzało się użyd sformułowania: „Jak dowiedzieliśmy się od osób z najbliższego

otoczenia Papieża...”. Tylko widzowie mogli po jakimś czasie ocenid, na ile wiarygodne są informacje,

podawane przez którąś ze stacji telewizyjnych, czy któregoś z dziennikarzy. „Sensacja dnia”, jeśli się

nie potwierdziła, mogła 24 godziny później skompromitowad na długo.

Myślę, że poza włoskimi lekarzami, były wtedy może trzy osoby, które mogły udzielid

kompetentnych informacji o stanie zdrowia Papieża. Jednak żadna z nich nie chciałaby, byśmy

ujawnili źródło informacji. Mało tego - nigdy nie usłyszałem „proszę się na mnie nie powoływad”. To

było zbyt oczywiste. Gdybyśmy raz ujawnili, jakie są nasze źródła informacji - myślę, że na godzinę

wzrosłaby niepomiernie nasza wiarygodnośd, ale już nigdy niczego byśmy się nie dowiedzieli.

Dziennikarze stają pod presją produkowania informacji, prawda? Nie może byd ciszy

w eterze.

background image

Tak. Zbliżał się Wielki Tydzieo, zbliżały się święta i staraliśmy się opowiadad na różne

sposoby, jak Watykan się do nich przygotowuje, co one znaczą tym razem, jak przeżywają ten czas

Polacy w Stolicy Apostolskiej. Możliwości było wiele. Tuż koło Bramy św. Anny (jednej z bram

prowadzących do Watykanu) mieszka np. rodzina Walpenów. Andrea Walpen - sierżant Gwardii

Szwajcarskiej i jego żona Anna oraz dwoje ich dzieci: mają obywatelstwo polskie, szwajcarskie,

włoskie i watykaoskie. To ostatnie jest akurat o tyle wyjątkowe, że posiadających je osób jest około

500. Całkiem ekskluzywne obywatelstwo. Kiedy starsza z ich córek ogląda telewizję, bajki ogląda po

niemiecku, kiedy bardzo ją coś cieszy - to krzyczy po włosku, a jak chce poprosid o coś mamę, robi to

po polsku. Przyszliśmy do nich z kamerą tuż przed świętami. Dzieciaki malowały pisanki, a potem

poszły ze święconką do kościoła. To jest akurat zdecydowanie polski obyczaj, Włosi tego raczej nie

robią. Walpenowie opowiadali, jak przeżywają święta tuż obok Papieża, mieszkając dosłownie pod

jego oknami. Koszary Gwardii Szwajcarskiej są w Watykanie 20 metrów od Pałacu Apostolskiego.

Staraliśmy się opowiadad o Papieżu, nie mówiąc o nim wprost. Wydaje mi się, że on i tak był w każdej

z tych historii.

Tuż przed świętami pojechaliśmy do Mentorelli. To sanktuarium maryjne 60 km od

Rzymu. Jeszcze niedawno nie było tam prądu i bieżącej wody. Karol Wojtyła był tam kilkadziesiąt

razy. Najpierw jako arcybiskup i kardynał, potem będąc już papieżem. Przyznawał, że właśnie to

miejsce nauczyło go modlitwy. Później kardynał Zenon Grocholewski opowiadał nam, że Papież

zapytany, co jest jego najważniejszym obowiązkiem, odpowiedział - modlitwa. Czy to nie jest

niesamowite? Pierwszym obowiązkiem papieża nie jest celebrowanie wielkich mszy, mianowanie

biskupów czy pisanie encyklik, lecz modlitwa - rozmowa z Panem Bogiem. Dla niego szkołą modlitwy

była Mentorella - małe, bardzo surowe sanktuarium, a w nim dziesiątki polskich śladów, za ołtarzem

jest np. witraż przedstawiający Mieszka I. To było jedno z najczęściej odwiedzanych przez Jana Pawła

II miejsc we Włoszech. Oficjalnie jako papież był tam tylko raz, a w tajemnicy... co najmniej 30 razy.

„Wymykał się” z Watykanu zwykłym samochodem, bez eskorty tak, że mijający go na drodze ludzie

nie mieli pojęcia, kto jedzie obok. Człowiek, który przemawiał do największych zgromadzeo

w dziejach ludzkości, musiał też mied miejsce, w którym będzie sam. Wiele osób mówiło - tak jak

kiedyś Lech Wałęsa - „jadę do Papieża ładowad akumulatory”. On jechał ładowad swoje akumulatory

do Mentorelli. Godzinami wędrował górskimi ścieżkami, modlił się i rozmyślał. Szlak turystyczny nosi

tam teraz jego imię. W Watykanie były wtedy tysiące dziennikarzy, w Mentorelli byliśmy jedynymi.

Dla nas to też była jakaś odmiana.

Pytano często, skąd Papież bierze siłę, żeby to wszystko znieśd, by unieśd, jak pisał

Messori, „brzemię po ludzku nie do zniesienia”.

background image

Prof. Stanisław Grygiel, niezwykły człowiek, przyjaciel Papieża, mieszkający od ponad 20

lat w Rzymie, opowiadał mi kiedyś o jednej z najbardziej niezwykłych modlitw na Anioł Paoski.

Profesor stał wtedy wraz z tysiącami pielgrzymów na Placu św. Piotra. To było tuż po tym, jak

zmasakrowano Srebrenicę. Papież odstąpił w pewnym momencie od przygotowanego wcześniej

tekstu i zawołał mocnym głosem, patrząc w niebo „Boże, jesteś tu z nami, czy Cię nie ma?!”. Grygiela

przeszedł wtedy dreszcz po plecach. Brzmiało to tak, jakby Mojżesz kłócił się ze Stwórcą. Po kolejnej

tragedii był niemal bezsilny: jak tłumaczyd ludziom, skąd na świecie tyle zła? Codziennie rano modlił

się w swojej prywatnej kaplicy w Pałacu Apostolskim, mając przy sobie setki listów z prośbami

o wsparcie, o pamięd, o modlitwę w intencji umierającego dziecka, które nic przecież nie zawiniło,

a właśnie się okazało, że ma nowotwór. Mało kto tak jak on miał świadomośd tragedii, które gdzieś

na świecie rozgrywają się przecież w każdej chwili. On codziennie tłumaczył swoich wiernych przed

Panem Bogiem z tego, jak oni postępują, a potem musiał im tłumaczyd, dlaczego Pan Bóg pozwala, by

cierpieli, jeśli nie robią nic złego. Dlaczego tak się dzieje? Myślę, że to nie była kwestia zwątpienia,

tylko zwykłej ludzkiej wytrzymałości, która nawet u Papieża ma gdzieś swoje granice. Z pewnością

jednak nie mamy pojęcia o tym, jakie brzemię nosił na sobie Papież. Kiedyś jeden z dziennikarzy

zapytał go, czy zdarza się, że płacze? Jan Paweł II uśmiechnął się dobrotliwie i odpowiedział: „A po co

komu płaczący papież?”. Jako namiestnik Chrystusa na ziemi - Papież miał obowiązek dawad nadzieję,

a on naprawdę był dla milionów ludzi „świadkiem nadziei”. Jednak tego, co działo się w jego głowie,

jak bardzo on sam to wszystko przeżywał, jak często miał ochotę płakad - tego nigdy się nie dowiemy,

tego jednego nie chciał nam pokazad. Rozmawiałem o tym dwa lata temu z Dalajlamą. Zapytałem, co

by powiedział dziecku, które przeszło przez chioski obóz koncentracyjny. Gdyby takie dziecko przyszło

do katolickiego księdza i zapytało, dlaczego musiało tak cierpied, to zapewne usłyszałoby

w odpowiedzi, że „niezbadane są wyroki Boskie, wszystko jakoś służy dobru i pamiętaj, że Pan Bóg

Cię kocha”. A co by odpowiedział Dalajlama małej Tybetance? „W minionym życiu zrobiłaś

z pewnością coś złego i teraz musisz za to odpowiedzied”. Dalajlama mówił to z najbardziej

uspokajającym uśmiechem, ale zabrzmiało to dośd okrutnie. Dla mnie to było najbardziej uderzające

zderzenie dwóch sposobów widzenia i tłumaczenia sobie świata. Papież nie może tak odpowiedzied

wiernym, a ciężar ludzkiego cierpienia, jakie dźwiga, jest zapewne trudny do wyobrażenia.

Sądzę, że na świecie nie ma większego. Ale także większego wyniesienia, które zwłaszcza

my, POLACY, traktujemy jako dar. Jego istotę, sądzę, docenialiśmy w dwóch momentach: kiedy go

wybrali i kiedy odszedł. Przez 26 lat między tymi wydarzeniami przybyło ludzi, którzy nie pamiętają

jego wyboru, natomiast mają doświadczenie odejścia, inne od doświadczenia tych, którzy pamiętają

wybór. W Polsce to oni niejako nadawali ton. Czy we Włoszech było podobnie?

background image

To się stało później, podczas tamtej sobotniej nocy, 2 kwietnia. Ale już wcześniej, kiedy

jeździliśmy w różne miejsca i ludzie słyszeli, że mówimy po polsku, pytali nas, co czujemy, co wiemy -

myśląc, że jako Polacy wiemy coś więcej. Mówili, że to cudowny Papież i drugiego takiego nie będzie.

Wierzyli, że to nie jest koniec, bo już dawno temu przyzwyczaili się, że jest schorowany i cierpiący.

Wszyscy wiedzieli, że „Dzieo X”, jako go nazywano, kiedyś nadejdzie, ale na pewno nie

teraz. On nie miał prawa się wydarzyd, bo byłoby tak, jakby nadszedł koniec świata. Zastępca szefa

watykaoskiej żandarmerii opowiadał mi w połowie marca bardzo zbulwersowany, jak to rano wyszedł

na dach Pałacu Apostolskiego i zobaczył, na ilu tarasach dookoła Watykanu stoją kamery i aparaty

fotograficzne z obiektywami wycelowanymi w okno papieskiego apartamentu. Wielu ludzi

w Watykanie ciągle nie wiedziało, że niektóre stacje TV, jak na przykład CNN, ponad 10 lat temu te

tarasy wykupiły, żeby tam byd przygotowanym na wypadek śmierci Papieża, konklawe i mszy

inauguracyjnej nowego papieża. Myślę, że Jan Paweł II, tak jak i jego najbliżsi współpracownicy,

doskonale o tym wiedział. Ale on to naprawdę chyba przyjmował z największym spokojem. On

codziennie rano dostawał przygotowany przez Sekretariat Stanu wyciąg z artykułów prasowych

dotyczących Kościoła. Nie tylko z włoskiej, ale z całej prasy światowej: amerykaoskiej, francuskiej,

angielskiej, polskiej. Chciałem kiedyś zobaczyd ten wydruk, bo byłem ciekawy, jak dobierane są

artykuły. Czy są tam też te krytyczne wobec Papieża. Były! Papież był doskonale świadomy tego, co

i jak o nim się pisze. Wiedział, że niektórzy nazywają go „Breżniewem Watykanu”.

Amerykanie często powoływali się na jedną z jego wypowiedzi, co do której

prawdziwości nie jestem przekonany, chod biorąc pod uwagę spontanicznośd Papieża, byd może

rzeczywiście tak powiedział. Jedna z amerykaoskich ekip TV zapytała go, czy może sfilmowad z bliska

fragment jednej z mszy. Jan Paweł II miał odpowiedzied: „Jeśli to się nie wydarzy w TV - to tak jakby

się nie wydarzyło. Filmujcie”. Papież uważał, że trzeba mówid do ludzi takim językiem, jakim mówią

oni, jaki rozumieją. Jezus mówił po aramejsku, bo ludzie dookoła niego tym językiem mówili. Sobór

Watykaoski II porzucił łacinę, bo nikt jej nie rozumiał. Dla Papieża język telewizji to język, w którym

trzeba nieśd Ewangelię. Sam w sobie nie jest ani zły, ani dobry. Ważne „co” w nim mówimy. Media

mogą krzywdzid i czynid dobro. On umiał sprawid, by robiły to drugie.

Ludzie z najbliższego otoczenia Papieża wiedzieli, że „Dzieo X” w koocu nadejdzie, chod

wszyscy modlili się oczywiście, by stało się to jak najpóźniej. Jednak, ich zdaniem, szacunek dla tego

wielkiego człowieka nakazywał, że jeśli już dzieo ten ma nadejśd - to należy to relacjonowad dobrze

i godnie. Oznaczało to również - jak bardzo okrutnie by to nie brzmiało - że trzeba byd na niego

przygotowanym. W pewnym momencie było szokiem, gdy jedna z włoskich gazet latem 2004 roku

dotarła do scenariusza programu telewizji RAI na „Dzieo X” właśnie. Scenariusz z nazwiskami gości,

pytaniami do nich i materiałami filmowymi. Wywołało to oburzenie. Rozumiano, że trzeba się

background image

przygotowad, ale należało to jednak robid dyskretniej. Faktycznie to źle, że ten scenariusz dostał się

do prasy. Zapewne Papież również przeczytał artykuł na ten temat, ale jestem przekonany, że akurat

jego cała ta sytuacja rozbawiła.

Zresztą sposób, w jaki odszedł, sprawił, że to, co wydawało się wcześniej niezdrową

sensacją, było dla mediów jednym z najszlachetniejszych przeżyd chyba w całej ich historii. Nikt nie

otworzył Watykanu na media tak bardzo, jak Jan Paweł II. Nikt nie był wobec tych ludzi tak otwarty

i tak szczery. To, że media w ostatnich dniach niemal weszły z kamerami do jego pokoju właśnie

wtedy, gdy odchodził, było pewną tego konsekwencją, z którą on pewnie liczył się od początku.

Kiedyś w czasie pielgrzymki zapytano go: „Jak się Ojciec Święty dzisiaj czuje?”. A on na to:

„Jak to, to wy mnie pytacie? Przecież ja muszę rano przeczytad gazetę, żeby wiedzied, jak się czuję.

Wy to zawsze lepiej wiecie niż ja”. Jego to bawiło.

Papież, powróciwszy do Watykanu, podjął swoje codzienne obowiązki, wierni oczekiwali

na audiencje, na niedzielną modlitwę Anioł Paoski. Czy wy, dziennikarze, wiedzieliście wtedy, że pora

przestawid się na rutynową pracę korespondentów?

Zastanawialiśmy się, czy nie wrócid na jakiś czas do kraju. Częśd stacji światowych

wycofała swoich korespondentów. Nie mieliśmy wtedy świadomości, że ta opowieśd wciąż trwa,

wydawało się nam, że znowu będzie „zwyczajnie”, że wszystko wróci do normy.

Zaczęły się także pojawiad głosy, że prędzej czy później Papież będzie musiał wrócid do

szpitala, chodby po to, by monitorowad jego zdrowie, wykonad badania, sprawdzid i ewentualnie

usunąd rurkę tracheotomiczną.

Na podstawie rozmów, które prowadziłem z ludźmi z bliskiego otoczenia Papieża,

miałem przekonanie, że Jan Paweł II już nie wróci do Gemelli. Z polskiej perspektywy wydawało się to

dziwne. Pytano mnie w Warszawie, czy nie powinniśmy się jakoś przygotowad na ponowny pobyt

Ojca Świętego w szpitalu? Odpowiadałem, że nie jest to wykluczone, ale raczej nie. W Pałacu

Apostolskim był stale zespół lekarzy gotowych udzielid mu wszelkiej niezbędnej pomocy, wszelka

potrzebna aparatura. Gdyby miał zawał serca - zapewne by go przewieziono, ale jeśli problemem

miały byd już wcześniej dolegające mu schorzenia - to mógł pod dobrą opieką pozostad w Watykanie.

To był jego dom. Stolica św. Piotra. To tu wypełniał swoją posługę. Tu są groby jego poprzedników.

Poza tym, o ile wiem, Papież myślał jak każdy z nas: „wrócę do domu, zjem rosół, poczuję się lepiej

wśród swoich, w swojej sypialni”. I to niestety był też problem - sypialnia. Przez całe lata Papież spał

na starym, małym, niewygodnym, drewnianym łóżku. Zastanawiano się, czy nie przywieźd mu ze

szpitala elektrycznie regulowanego łóżka, samopoziomującego, gdzie, używając dżojstika, można

background image

zmienid jego nachylenie. On się nie zgadzał. „Jak spałem na nim 26 lat - to mogę spad i teraz”. Chciał

pewnie po prostu, by wszystko było tak jak zawsze. Lekarze tak, trochę sprzętu, ale dom to dom.

Nawet jeśli to jest Pałac Apostolski.

Papież cały czas miał świadomośd, że dochodzi do kooca swojej drogi, poprzez cierpienie.

My, dziennikarze, czyniliśmy porównania, że idzie drogą Chrystusa. Dla niego byłoby to pewnie zbyt

zarozumiałe. Myślał pewnie, że to raczej droga jego poprzednika - św. Piotra. Chciał też po prostu

wypełniad posługę, do jakiej go powołano - służyd i błogosławid ludziom, byd dla nich radością nawet

w cierpieniu. Radością, ale przede wszystkim nadzieją, nadchodziły przecież święta

Zmartwychwstania.

II

DZIEO DWUDZIESTY ÓSMY - DZIEO TRZYDZIESTY PIĄTY

Wielki Czwartek, 24 marca - czwartek, 31 marca 2005 r.

Zbliżały się święta wielkanocne; zapewne mieliście prawo przypuszczad, że będą

niezwykłe z powodu nieobecności Papieża w najważniejszych uroczystościach. Czy mieliście poczucie,

że teraz będzie to coś wyjątkowego i trzeba będzie specjalnie pracowad już od Wielkiego Czwartku?

Już 18 marca było wiadomo, w jakich uroczystościach Ojciec Święty weźmie bezpośredni

udział. Wiedzieliśmy też, kto wygłosi w jego imieniu homilie w czasie nabożeostw Wielkiego Tygodnia

i świąt Wielkiej nocy, i że Papież pokaże się w oknie swego apartamentu w Niedzielę Wielkanocną.

Nie były wielką tajemnicą przygotowania do połączenia telewizyjnego z papieskim apartamentem

w czasie transmisji Drogi Krzyżowej w Koloseum. Wszystko, co wydarzyłoby się ponad to - uznad by

należało za niespodziankę.

Jedna z najbliższych mi tam osób - siostra Tarsycja z watykaoskiej centrali telefonicznej -

opowiadała, że w tych dniach dzwoniły tysiące osób. Prosiły o połączenie z Papieżem, co oczywiście

było niemożliwe, ale przede wszystkim o przekazanie życzeo, zapewniały o oddaniu i miłości do

Papieża. Rozumiały, że Papież jest bardzo osłabiony i nie można od niego wymagad, że będzie tak

aktywny jak niegdyś. Ludzie nawet radzili, by w ogóle się nie pokazywał, nie poddawał się presji

mediów, które ciągle pytały, kiedy wreszcie go zobaczymy. Uważali, że ktoś tak chory powinien po

prostu leżed w łóżku i odpoczywad. Niektóre z telefonów odbieranych przez siostry były dramatyczne,

np. błagania o modlitwę Papieża w intencji umierającej żony czy dziecka, ale rzymianie traktowali też

background image

Jana Pawła II po prostu jak swego proboszcza, do którego można się zwrócid niemal z każdą sprawą.

Pewnego dnia zadzwonił rozeźlony ojciec, prosząc o połączenie z Papieżem, bo jego zdaniem już tylko

„Ojciec Święty mógłby jakoś wpłynąd na jego syna Federico, który już w ogóle nie chciał się uczyd”.

Rzymianie mieli właściwie pełne prawo do takich telefonów, w koocu Papież to może przede

wszystkim biskup ich miasta.

Wtedy w Rzymie panowało wiele optymizmu. Wierzono, że to będą już zupełnie inne

święta wielkanocne, ale Papież będzie jakoś obecny.

Myśmy wiedzieli, że to będą jednak inne święta. Na pewno dla nas to będzie trochę tak

jak wtedy, gdy był w szpitalu - to będzie opowieśd o nim, ale jego samego nie będziemy mogli

pokazad, a jeśli już to bardzo rzadko. Na to byliśmy przygotowani.

Wielki Czwartek, dzieo ustanowienia Eucharystii i kapłaostwa jest chyba dla wszystkich

duchownych wyjątkowym dniem. Tym razem patrzyli oni na najważniejszego z nich, jak stara się

wypełniad swoją posługę pomimo cierpienia. Na Wielki Czwartek, jak co roku, napisał do nich list,

w którym napominał, że ich życie ma sens tylko wtedy, jeśli jest służbą dla człowieka. Dzisiaj to

wydaje się może oczywiste, ale kiedy w początkach swego pontyfikatu Jan Paweł II napisał, że

„człowiek jest drogą Kościoła”, to zabrzmiało to niemal rewolucyjnie. Wcześniej użyto by pewnie

innego sformułowania. Nasz Papież od początku przekonywał, że to Kościół ma obowiązek szukad

wiernych, starad się ich zrozumied, służyd im. Kapłan, który służy człowiekowi, służy Chrystusowi.

Wielu ludzi było onieśmielonych podczas bezpośredniego spotkania z Papieżem, ale chyba nikt nie

miał poczucia, że on patrzy na kogokolwiek z wyższością. Co było dla mnie uderzające - wielu

watykaoskich dostojników, których poznałem, starało się go w tym naśladowad. W Polsce zdarza się

czasem, że spotkanie z kościelnym hierarchą jest pełne dystansu, a wszystkim rządzi konwencja, tak

jakby w niej krył się jakiś majestat. Jeden z najbardziej wpływowych watykaoskich dostojników,

kardynał Giovanni Battista Re, prefekt Kongregacji ds. Biskupów, jest też jednym z najbardziej

otwartych, serdecznych, pełnych prostoty ludzi, jakich spotkałem. Rozmawiałem o tym z wieloma

dziennikarzami i większośd miała takie poczucie, jakby Kościół w promieniu 200 metrów od Papieża

był naprawdę wyjątkowy. Duch Jana Pawła II był w tamtym miejscu, ale także w ludziach.

Kościół jest też organizacją - jej lider nie musi się znad na wszystkim, musi jednak byd

człowiekiem, za którym inni będą chcieli podążad. Najlepiej, żeby robili to z radością i spontanicznie.

W jego wypadku tak było. Widziałem, że w jakiś sposób duchowni chcieli naśladowad Papieża. To

niesamowite, że ten, ostatni jak się okazało, list Jana Pawła II na Wielki Czwartek mówi o samym

fundamencie kapłaostwa. To jakby jego testament dla kapłanów - służcie z pokorą, bez pychy, bez

wyniosłości i z radością. Umycie nóg biedakowi w Wielkim Tygodniu nie może byd pustym,

wymuszonym symbolem, którego sensu już nikt nie pamięta. A jeśli pamięta, to tylko w jeden dzieo

w roku.

background image

Ten list Ojciec Święty napisał w szpitalu, chory pośród chorych.

Zwraca w nim też uwagę, że powołaniem kapłanów jest świętośd, która jest pełnym

wyrazem zbawienia. Oznacza to, że można ją osiągnąd w codziennej posłudze. Wiadomo było, że Ust

powstanie i z racji na stan zdrowia Papieża będzie miał inną wymowę niż zwykle.

Tego dnia, w Wielki Czwartek, chciałem namówid na rozmowę jednego z najbardziej

wyjątkowych ludzi, jakich tam poznałem - ks. Konrada Krajewskiego z Urzędu Papieskich Ceremonii

Liturgicznych. Zapewne miliony Polaków wiedzą, jak wygląda, chod nie znają go może z nazwiska.

Jako celebrans stał niemal podczas każdej mszy tuż koło Papieża, także podczas pielgrzymek do

Polski. Przełożony urzędu, arcybiskup Piero Marini, chciał, by obok Papieża był zawsze ktoś z Polski,

kto zrozumiałby go, gdyby zwrócił się z jakąś prośbą do celebransów po polsku. Celebransi mają też

jeszcze jedną funkcję, chyba mało znaną. Podczas nabożeostw, stojąc zwróceni twarzą do wiernych,

są jedynymi ludźmi ogarniającymi wzrokiem wszystkich zgromadzonych. Ludzie z ochrony, ze służb

specjalnych nie stoją przecież koło ołtarza i nie mają tak dobrego pola widzenia. Celebransi są więc

zawsze w kontakcie wzrokowym z ochroną na wypadek, gdyby to oni właśnie zauważyli coś

niepokojącego.

Chciałem namówid ks. Konrada na rozmowę dla telewizji, ale powiedział, że nie chce

tego robid w czasie choroby Papieża. Rozmawialiśmy jednak długo przez telefon. Zwrócił mi uwagę na

coś, co z czasem stawało się chyba coraz bardziej jasne, to, o czym wspomniałeś - potrzebę dążenia

do świętości. Ta myśl znalazła się też w rozważaniach kardynała Ratzingera na Drogę Krzyżową.

Konrad Krajewski znał wcześniej ich treśd - zamieszczono je na stronach internetowych Biura

Papieskich Ceremonii Liturgicznych. Tam było takie zdanie, które zacytował: „Ziarno rzucone w ziemię

musi obumrzed, aby wydało plon”. Może to my, nie będąc na co dzieo tak blisko Papieża jak wielu

ludzi w Watykanie, odsuwaliśmy myśl o jego odejściu. Oni, chod codziennie modlili się o jego zdrowie,

liczyli się z tym bardziej. Był taki dzieo, tuż przed Wielkanocą, kiedy jedna z tych osób powiedziała mi:

„Módlmy się, żeby Papież miał dobrą, spokojną śmierd”. To było dla mnie porażające. Jeszcze kilka

dni wcześniej usłyszałbym właśnie: „Módlmy się o zdrowie”. Żaden z najbardziej pesymistycznych

komunikatów lekarzy nie zrobił na mnie takiego wrażenia, jak tamto zdanie. To dowodziło, jak ciężki

musi byd stan. Ludzie z bliskiego otoczenia Jana Pawła II widzieli już w jego oczach, że nadchodzi czas

pożegnania.

My nie wyobrażaliśmy sobie tego, co stanie się po jego odejściu. Oni już chyba czuli, że

jesteśmy świadkami niezwykłych wydarzeo. Głęboko wierzyli, że to cierpienie ma sens, że przyniesie

jakieś dobro dla Kościoła. Jeden z niepełnosprawnych pielgrzymów przed Gemelli powiedział mi:

„Ofiarowujemy swoje codzienne cierpienie Ojcu Świętemu, tak jak on ofiarowuje swój ból światu”.

background image

Czy dziennikarze z innych krajów zadawali wam, polskim dziennikarzom, pytania o stan

zdrowia Jana Pawła II, licząc, że wiecie coś więcej?

Tak było. Jednak tego, co wiedzieliśmy od najbliższych Papieżowi osób, nie

opowiadaliśmy im oczywiście. Kilkadziesiąt razy dziennie rozmawialiśmy o tym przez telefon

pomiędzy Rzymem a redakcją „Wiadomości” w Warszawie. Niektóre zdania, które docierały do

świata z Watykanu, brano zbyt dosłownie, a tam często używa się przenośni. Jednak wszystkie uwagi

o odchodzeniu Papieża należało brad wprost, tylko że my nie byliśmy jeszcze na to przygotowani.

Nam się wydawało, że najgorsze, co może nadejśd, to tylko pogorszenie stanu, w jakim jest - to, że

będzie wciąż osłabiony, nie będzie mógł mówid, opuszczad swych apartamentów. Zdawaliśmy sobie

sprawę, że odchodzi, ale myśleliśmy o tym w perspektywie jeśli nie roku, to miesięcy.

Jak Ty osobiście to wszystko przyjmowałeś? Byłeś w stanie przyjąd to wszystko?

Wtedy nie. Te 63 dni, o których rozmawiamy, o tyle jest dla mnie niezwykłą opowieścią,

że odsłaniała się ona dla mnie każdego dnia.

Jeśli ktoś powie mi dziś, że domyślał się, co wydarzy się w godzinie śmierci Papieża i w

ciągu następnych dni - to ja w to nie uwierzę. Może kilka osób najbliższych Papieżowi miało takie

przeczucia, ale z rozmów z nimi wiem, że oni też byli zaskoczeni biegiem wydarzeo. Na pewno nie

wiedzieli tego jednak dziennikarze.

W Wielki Czwartek telewizja RAI wyemitowała wywiad z kardynałem Josephem

Ratzingerem. Zapytany o samopoczucie Ojca Świętego, odpowiedział, że Papież zachowuje

przytomnośd umysłu, która jest Bożym darem, ponieważ cierpienie jego ciała jest niezmierne.

Zapytano go także ponownie o ewentualnośd papieskiego ustąpienia, na co kardynał odrzekł, że tylko

Pan może zwolnid Jana Pawia II z pełnionej posługi.

Z dzisiejszej perspektywy mam wrażenie, iż był to moment, w którym Ratzinger wszedł

na scenę, stajad się trochę bohaterem tej opowieści.

Jak we Włoszech odebrano ten wywiad? I czy kardynał wydawał się wam osobą, która

zaczyna grad pierwsze skrzypce w najbliższym otoczeniu Papieża? Drugie skrzypce po Papieżu?

Wtedy jeszcze trzecie. Tą osobą, która była w czasie choroby Papieża najbardziej

wpływową, był Sekretarz Stanu, kardynał Angelo Sodano. To on odwiedzał Papieża najczęściej, kiedy

ten był w Gemelli i wypełniał częśd jego obowiązków. Jednak głosem Papieża był wtedy rzeczywiście

background image

kardynał Ratzinger. To on przecież powiedział też wtedy dziennikarzom, że to Jan Paweł II wciąż

podejmuje najważniejsze dla Kościoła decyzje i wciąż nim kieruje. Obok Sodano, to właśnie on był

tym z dostojników Kościoła, którzy komunikowali coś mediom, mówili o stanie zdrowia Papieża.

Warto może przytoczyd, co napisał trochę później Luigi Accattoli w „Corriere delia Sera”:

„w sytuacji kiedy Papież nie mówi, największe znaczenie będzie miał kardynał najlepiej władający

słowem”. Oczywiście myślał o prefekcie Kongregacji Doktryny Wiary.

Mniej więcej półtora roku wcześniej, już po rozpoczęciu wojny w Iraku, próbowaliśmy

namówid kogoś z najbliższego otoczenia Papieża na wywiad na ten temat. Wiadomo było, że Papież

jest wojnie przeciwny, ale nie sposób było przeprowadzid wywiadu z nim samym. Wskazano nam

właśnie kardynała Ratzingera jako osobę, która może najlepiej rozumie Papieża w tej sprawie i użyje

argumentacji, jakiej użyłby on sam. Brzmiało to prawie tak jak: „Jeśli porozmawiasz z Ratzingerem, to

tak, jakbyś porozmawiał z Papieżem”, co okazało się dośd prorocze.

To ciekawe, bo papieską osobą do specjalnych poruczeo, także w kwestii Iraku, by

I kardynał Roger Etchegaray...

To prawda, ale myślę, że jemu powierzano raczej „działania operacyjne”. Kardynał

Etchegaray negocjował w wielu zapalnych punktach świata i robił to z dużym talentem, chod nie

zawsze skutecznie, bo dyplomacja watykaoska nie mogła już po prostu zapobiec wojnie, czy ją

zakooczyd. Gdy chodziło jednak o wyłożenie myśli Papieża - to robił to rzeczywiście zazwyczaj

Ratzinger. Nasze spotkanie w siedzibie Kongregacji Doktryny Wiary trwało wtedy ponad godzinę.

Najpierw zaprosił mnie do swojego gabinetu, gdzie rozmawialiśmy przez pół godziny. Co ciekawe,

kardynał mieszkał już od ponad 20 lat w Rzymie, ale zdecydowanie wolał rozmawiad po niemiecku niż

po włosku. Ale to akurat jest tam przyjętą praktyką. Wszyscy w Kurii Rzymskiej mówią oczywiście po

włosku, ale jeśli chcą byd w jakiejś sprawie bardzo precyzyjni, wolą mówid w swoim ojczystym języku.

Także Jan Paweł II, największy tam poliglota, zawsze przyznawał, że mimo tylu lat spędzonych już we

Włoszech - modli się po polsku. Nie mam wątpliwości, że kardynał Ratzinger modli się wciąż po

niemiecku. Przed nagraniem kardynał ani razu nie próbował nawet sugerowad, że są tematy, których

nie chciałby poruszad, albo pytania, których wolałby, żebym nie zadał. Chciał po prostu porozmawiad

chwilę, by lepiej wiedzied, kim jest człowiek, z którym się spotyka. Był ujmujący, skromny i bardzo

serdeczny. To było dla mnie uderzające, bo od dawna już przecież nazywano go Panzerkardinal.

W kontakcie bezpośrednim to był jednak bardzomiłykardinal. Gdy już jako papież pojawił się po raz

pierwszy na balkonie Bazyliki św. Piotra i powiedział o sobie, że jest „skromnym pracownikiem

winnicy Paoskiej”, to jestem przekonany, że nie zrobił tego, bo tak wypadało, ale że on naprawdę tak

myśli.

background image

To, że jego wskazano nam jako rozmówcę, było też jakimś znakiem. Jeżeli w sprawie tej

wojny - która była dla Papieża wielką porażką, bo nie udało mu się jej zapobiec, a jego rodacy wzięli

w niej udział - ma się wypowiadad właśnie prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, to dowodziło jego

pozycji. Ratzinger miał też poczucie pewnej hipokryzji w mówieniu o tej wojnie. I Bush, i Blair

przyjeżdżali do Papieża, zapewniali o swoim wielkim dla niego szacunku, przyznawali, że jest jednym

z niewielu powszechnie akceptowanych na świecie autorytetów, po czym robili swoje i... znów

przyjeżdżali. Byłem w Pałacu Apostolskim w lipcu 2004, gdy przyjechał na audiencję Bush. Widziałem

go też w wielu innych sytuacjach, ale ten jeden jedyny raz widziałem, że jest speszony i niepewny.

Myślę, że rzeczywiście Jan Paweł II był jedynym człowiekiem na świecie, którego amerykaoski

prezydent, przywódca jedynego na świecie supermocarstwa, nie mógł traktowad z góry. W tym

wypadku dobrze też wiedział, co zrobił. Jego sytuację pogarszał jeszcze fakt, że przyjechał do

Watykanu tuż po tym, jak wybuchł skandal związany z maltretowaniem irackich więźniów w Abu

Ghraib.

Jeśli kardynał przez tyle lat stał na czele swej kongregacji i Papież prosił go, by nie

przechodził na emeryturę po skooczeniu 75 lat - dowodzi to, jak bardzo mu na nim zależało i jak

bardzo mu ufał. To ciekawe, bo ich relacja musiała byd zderzeniem kraocowo różnych osobowości:

naszego Papieża, który był człowiekiem otwartym, szalenie bezpośrednim, spontanicznym,

ekstrawertykiem, i Ratzingera, który mimo całego swego ciepła jest raczej zamknięty w sobie, nie

okazuje emocji i nie otwiera się tak przed ludźmi. To, że Jan Paweł II chciał, aby przez tyle lat pełnił on

tak ważną funkcję w Watykanie, świadczy też o wielkości Papieża. Jestem w stanie uwierzyd w to, że

zdarzało mu się zapytad retorycznie: „A co na to powie ten Ratzinger?”. Słaby lider dobiera sobie

współpracowników, którzy nie mają wielkiego autorytetu, bo ich nie musi się obawiad. Papież uważał,

że Ratzinger jest zapewne wybitniejszym od niego teologiem, a chod ma zupełnie inną osobowośd

i nie jest kimś, komu zaproponowałby wspólną wyprawę na kajaki, bardzo go szanował i uważał, że

będzie on dobrze służył Kościołowi.

W Wielki Czwartek, po południu, mszy św. Wieczerzy Paoskiej przewodniczył kardynał

Alfonso López Trujillo, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Rodziny, rano natomiast mszy św. Krzyżma

przewodniczył kardynał Re, prefekt Kongregacji ds. Biskupów. Odczytał on przesłanie Papieża ze

słowami: „jestem z wami, modlę się, aby nie zabrakło świętych kapłanów”.

Cały czas było to poczucie obecności Ojca Świętego. Jak to relacjonowaliście? Po raz

pierwszy w historii pontyfikatu Jan Paweł II nie bierze udziału... czy też bierze, tylko inaczej?

Wspominałem już o ks. prałacie Konradzie Krajewskim, który był obok Papieża przez

wiele lat i codziennie czegoś nowego od niego się uczył. Mówił wtedy, że nigdy nie miał wrażenia, że

background image

Papież mówi tak głośno i przejmująco jak teraz, gdy milczy. Powiedział mi to właśnie w Wielki

Czwartek wieczorem. Uważał to za największą lekcję, jakiej Papież wszystkim udziela. Swoim

milczeniem i cierpieniem. Miał głębokie poczucie Jego obecności.

Na ile dla dziennikarzy zagranicznych tam będących istotne było to, co pisali włoscy

watykaniści: Luigi Accattoli, Vittorio Messori czy Mar co Politi? Czy to jakoś wpływało na ich relacje,

było opiniotwórcze?

Wszyscy nawzajem uważnie się słuchali, przy czym Włosi słuchali raczej tylko Włochów.

Każdy z dziennikarzy czytał takie tytuły, jak: „La Repubblica”, „Corriere delia Sera” czy „II Messagero”.

Wszyscy mieli poczucie, że ten Wielki Piątek będzie zapewne najbardziej niezwykły w historii tego

pontyfikatu, bo tym razem będzie to też Droga Krzyżowa Jana Pawła II. Tak pisały o tym zgodnie

niemal wszystkie włoskie gazety. Wcześniej z tą zgodnością różnie bywało. Czasem wybitni

watykanisci kompletnie się ze sobą nie zgadzali. „Corriere delia Sera” pisał np. pół roku wcześniej, że

Papież jest wyraźnie osłabiony, a „La Repubblica”, że zdecydowanie ożywiony.

Ja czytałem tylko niektóre ich teksty, jakie docierały do nas w wyborze. Tacy ludzie, jak

Accattoli, Messori czy Politi, mają, sądzę, wielkie wyczucie religijne, poczucie tajemnicy. Ten ostatni

napisał w wiełkoczwartkowym wydaniu „ha Repubblica”: „Ta Wielkanoc to męka Karola Wojtyły.

W chwili próby otaczają go najbliższe osoby, a z Placu św. Piotra dochodzą do uszu serdeczne okrzyki

wiernych. Jego męka jest świętą tajemnicą, dostępną nam wszystkim, kielichem goryczy, który zgodził

się wypid, łyk po łyku aż do kooca”. I teraz ciekawa uwaga: „W przeszłości chorych papieży zawsze

ukrywano przed rzeszami, ale nie jego. Papież przybyły z daleka zdecydował się pokazad swe rany jak

Ecce Homo”. No, to już jest wyprzedzenie tego, co potem się stało wrażeniem dośd powszechnym: że

śmierd i odejście Papieża porównywano ze śmiercią i męką Chrystusa, że Papież rzeczywiście jest

alter Christi. Pojawił się głos, że teraz swoim cierpieniem i milczeniem Papież pisze najpiękniejszą

encyklikę. Właściwie mamy tu wstęp do rekolekcji, których udziela sam Jan Paweł II. Mnie

zastanowiło także to, co Politi pisze na koocu, iż „Papież wcale nie boi się śmierci (...) jest pogodny”.

Co za paradoks, cierpied i byd pogodnym.

Tamten Wielki Piątek był też dla nas początkiem jakiejś drogi. Mieliśmy wrażenie, że to

Droga Krzyżowa Jana Pawła II, my przy niej stoimy i na niego patrzymy. Ta uwaga Marca Politiego

była absolutnie słuszna. Z jednej strony cały czas pojawiały się głosy, dlaczego Biuro Prasowe

Watykanu podaje tak mało informacji o stanie zdrowia Papieża, podejrzewano jakiś spisek,

zastanawiano się, czy aby zdrowie Papieża nie pogorszyło się dramatycznie, a może wręcz już

background image

odszedł, tylko my dowiemy się o tym dopiero za kilka dni! Nie było niemal dnia, żeby korespondenci

którejś ze stacji telewizyjnych nie obdzwaniali pozostałych z pytaniem: wiemy już niemal na pewno,

że „To” się stało, ale czy wy też możecie to potwierdzid?

Jednak, jeśli porównamy to z dotychczasową tradycją watykaoską - to byliśmy wręcz

zasypywani informacjami. Kiedy umierał Pius XI, jeden z dziennikarzy podał: „z tego, co wiemy,

wynika, że papież ma katar”. Następnego dnia dziennik

„L’Osservatore Romano” napisał, iż skandalem jest sugerowanie, że papież jest chory, to

kompletna bzdura i niewybaczalny nietakt. Niecałe 24 godziny później Pius XI już nie żył. Kiedyś

uważano, że doniesienie o katarze to już jest przekroczenie granicy intymności papieża. Trzeba

pamiętad, że tam czas płynie o wiele wolniej, nic nie zmienia się tak szybko. Przyzwyczajenia trwają

przez stulecia. Jak na standardy europejskie Biuro Prasowe udzielało rzeczywiście skandalicznie mało

informacji, jak na standardy Stolicy Apostolskiej Joaquin Navarro-Valls był człowiekiem szalenie

otwartym, rozmownym i dostępnym. Niezależnie od oceny polityki informacyjnej, o zdrowiu Papieża

wiedzieliśmy jednak dośd dużo.

Najlepiej to chyba ujął ks. Krajewski. Tym razem X stacja Drogi Krzyżowej „Odarcie z szat”

była w apartamencie papieskim. Ten człowiek, leżący w swoim pokoju, był wobec świata

odarty ze wszystkiego. Wiedzieliśmy o jego chorobie niemal wszystko. O chorobie Parkinsona

i wszystkich wynikających z tego komplikacjach, o trudnościach z poruszaniem się, z oddychaniem,

o rurce tracheotomicznej, kłopotach z jedzeniem. Wiedzieli o tym ludzie na drugim koocu świata.

A dotyczyło to Głowy Kościoła. Jeszcze nie tak dawno przecież byłoby to nie do pomyślenia.

W Polsce zaczęliśmy tak patrzed po fakcie, po relacjach z zakooczonej Drogi Krzyżowej

w Koloseum. Kiedy zaczęto publikowad wśród innych tekstów także tekst rozważao autorstwa

kardynała Ratzingera, to trudno było się uwolnid od myśli, że ich centrum jest Chrystus, Ten, który tą

drogą podąża i zaprasza do tego, byśmy tę drogę odczytywali w świetle wiary, jako dziejącą się teraz

i że my tą drogą idziemy, jesteśmy tam obecni, Ojciec Święty jest z nami; ale trudno też było nam

jakby nie podkładad pod postad Chrystusa obrazu i postaci Papieża. Najpierw pomyślałem, że to jest

swego rodzaju nadużycie, ale z drugiej strony przez swoje człowieczeostwo Jezus jest bratem Karola

Wojtyły, a Karol Wojtyła jest bratem Jezusa, obaj przechodzą do Życia przez cierpienie. Ratzinger

pisze, że Jezus tłumaczy swoją ziemską wędrówkę losem ziarna pszenicy rzuconego w ziemię, które

wydaje owoc poprzez swoje obumarcie; no i znowu trudno oprzed się porównaniu: Papież - ziarno

pszenicy; pisze dalej, że Droga Krzyżowa staje się drogą, wiodącą do wnętrza misterium Eucharystii,

pobożnośd ludowa i sakramentalna łączą się i stapiają; no, czyż to nie jest to, co chciał pokazywad Jan

Paweł II? Czy to nie znowu o nim? I dalej: Droga Krzyżowa powinna byd szkolą wiary, która ze swej

background image

natury działa poprzez miłośd, co oczywiście nie oznacza, że trzeba wykluczyd uczucie; no i znowu, czy

to nie jest o nim? Dalej pisze kardynał: „my jednak jesteśmy przywiązani do naszego życia i nie

chcemy go porzucid, ale zachowad je w całości, posiąśd, a nie ofiarowad, Ty jednak nas poprzedzasz

i pokazujesz, że możemy ocalid nasze życie jedynie ofiarowując je poprzez towarzyszenie Ci na Drodze

Krzyżowej”. Ratzinger mówi do Jezusa, ale przecież w jakiś sposób także do Papieża.

Wiemy, bo mogliśmy to zobaczyd, jak podczas Drogi Krzyżowej w Koloseum Jan Paweł II

siedział w swojej prywatnej kaplicy i trzymał mocno duży krzyż, był właściwie do niego przytulony, jak

pięknie pokazał to Arturo Mao na zdjęciu. I pomyślałem sobie: „Ty nas poprzedzasz, ty, Janie Pawle II,

ukazując całym sobą, że możemy ocalid nasze życie tylko je ofiarowując. Czy też tak to odbierałeś?

A inni dziennikarze? Przecież było wielkie oczekiwanie na tę Drogę Krzyżową z uwagi

także na autora rozważao do niej...

Większośd z nas wtedy źle zrozumiała ten tekst, a może w pośpiechu skupiliśmy się nie

na całości, a na najbardziej sugestywnych fragmentach. Jeżeli przejrzed doniesienia agencyjne z tego

dnia - to okaże się, że najczęściej zwracano uwagę na słowa o „brudzie w Kościele”. Zresztą sam fakt,

że to kardynał Ratzinger napisał te rozważania, było już jakimś wpływem Opatrzności, bo jako

pierwszemu zaproponowano to Vittorio Messoriemu. Ten jednak odpowiedział, że nie czuje się na

siłach i wtedy Papież poprosił prefekta Kongregacji Doktryny Wiary.

Myślę, że to rzeczywiście był jego początek drogi do konklawe. Gdyby to Messori napisał

te rozważania, nie mówiono by tak dużo o kardynale jeszcze w ostatnich dniach życia Papieża. Ten

tekst zrobił nie tylko wielkie wrażenie na mediach, ale i na dostojnikach Kościoła. Był naprawdę

mocny. Większośd z nas i agencji powtarzała zdanie, w którym Ratzinger porównał Kościół do tonącej

łodzi. Trudno sobie wyobrazid, by takie porównanie nie wzbudziło co najmniej zaciekawienia.

To było przy stacji IX, a przecież jest ich czternaście. Mimo to media przytaczały tylko te

słowa o brudzie w Kościele, o grzeszności ludzi wewnątrz Kościoła...

Dokładnie tak. Uważano, że to wielki głos potępienia wobec grzesznych księży. Z jednej

strony kardynał myślał tak jak Papież, że powołaniem kapłana jest szukanie świętości i wskazując na

winy Kościoła, zapewne miał rację. Trzeba przepraszad nie tylko za grzechy jego przedstawicieli

popełnione w minionych wiekach, co Jan Paweł II uczynił w roku 2000, ale też posypad głowę

popiołem wobec tego, czego jesteśmy świadkami teraz. Tyle, że całośd rozważao Ratzingera nie miała

w sumie tak „mrocznej” wymowy. Zaczynała się przecież od zdania: „Żeby ziarno wydało, plon musi

obumrzed”...

background image

...potem jest mowa o kąkolu, przeważającym nad zbożem na tym polu Bożym...

...a kooczy się wszystko wezwaniem do radości ze Zmartwychwstania Paoskiego. Mało

kto jednak wtedy to zauważył. Zastanawiano się, skąd ta posępnośd u jednego z najbliższych

współpracowników Papieża? Skąd w nim ta surowośd?

Której nie ma w Janie Pawle II...

...tylko że w Ratzingerze chyba też jej nie ma, a przynajmniej nie tak bardzo jak niektórzy

sądzili! On uważał, że grzesznośd ludzi Kościoła nie zwalnia ich z wysiłku poszukiwania świętości, a na

koniec wzywał do radości. Jeśli tego nie dostrzeżono, to także dlatego, że media potrzebują

„mocnych” newsów. Nie było wtedy newsem to, że kardynał wzywał do radości ze

Zmartwychwstania Paoskiego, ale to, że mówił o „brudzie w Kościele”.

To prawda, u nas w kraju, komentując te rozważania, zwrócono uwagę na to, co

powiedziałeś wcześniej. Nie było tego radosnego akcentu.

Tak relacjonowała to też zdecydowana większośd dziennikarzy. TVP jest zrzeszona

w Eurowizji, skupiającej wszystkie publiczne stacje TV Europy, obsługuje ona też niektóre wielkie

stacje amerykaoskie. W biurze Eurowizji, niedaleko Placu św. Piotra jest newsroom, skąd wszyscy

przez satelitę nadają swoje materiały. Spędzałem tam kilka godzin dziennie. Słyszałem więc

komentarze Francuzów, Włochów, Hiszpanów, Anglików, Niemców, oni słyszeli nasze, prosząc,

żebyśmy im je przetłumaczyli.

I akurat te rozważania Ratzingera zostały skomentowane tylko w ten sposób. Dopiero

później ks. Krzysztof Nykieł z Kongregacji Doktryny Wiary, współpracownik kardynała Ratzingera

zwrócił mi uwagę, że nie zauważyliśmy w tym tekście wielu ważnych treści. Wyobraźmy sobie, że

dziennikarz ma 30 sekund, żeby zacytowad z tych rozważao tylko dwa zdania. Czy ktoś wybierze

zdanie: „ziarno musi obumrzed, żeby wydad plon” i „radujmy się, Pan zmartwychwstał”, czyż raczej

powie, że zdaniem Ratzingera „Kościół przypomina tonącą łódź”?

Vittorio Messori napisał, że rozważania te nie były czymś wyjątkowo oryginalnym, ale

nazwał je literackim gatunkiem medytacji pokutnej. 0 ich autorze napisał, że jedną z jego

największych obaw jest przekształcenie Ewangelii chrześcijaostwa w ideologię. Byd może trochę sobie

pluł w brodę, że sam ich nie napisał.

background image

Ten komentarz był ważny; wiedzieliśmy bowiem, że pisze go ktoś, kto mógł byd na

miejscu Ratzingera jako autor rozważao. Poza tym Messori jest osobą doskonale przygotowaną

teologicznie do komentowania takich rozważao. I to on wydobył na plan pierwszy właśnie wątek

pokuty.

Kiedy rozmawiając z kardynałem półtora roku wcześniej, pytałem go o największe obawy

dotyczące przyszłości Kościoła - mówił o relatywizmie. O tym, że nagle może się okazad, że wiara nie

jest jedyną drogą do zbawienia i jedynym prawdziwym opisem świata, jak powinni uważad katolicy,

ale jednym z wielu różnych pomysłów na życie. Chodzenia do kościoła nie można porównywad do

chodzenia na mecze piłki nożnej. Chod większości Włochów akurat to porównanie byłoby bliskie.

Gwoli porządku powiedzmy, że wcześniej było nabożeostwo Męki Paoskiej, któremu

przewodniczył Penitencjarz Apostolski, kardynał James Francis Stafford, kazanie zaś wygłosił

Kaznodzieja Domu Papieskiego, o. Raniero Cantalamessa. W swojej linii odpowiadało późniejszym

rozważaniom z Drogi Krzyżowej. Kapucyn mówił, że w dzisiejszym świecie przeciwko Chrystusowi

istnieje pewna przemy słana taktyka, Ewangelia zaś nie jest opowieścią, którą możemy traktowad

dowolnie, Jezus zaś nie jest jednym z wielu bohaterów, hipisem czy rewolucjonistą. To też

komentowano?

Raczej nie. Większośd z nas była wtedy skupiona na Janie Pawle II. To, co nie było z nim

bezpośrednio związane, odkładaliśmy trochę na drugi plan. Rozważania na Drogę Krzyżową

traktowaliśmy trochę jak głos samego Ojca Świętego. Poza tym wielkim wydarzeniem była transmisja

telewizyjna z nabożeostwa. Wokół Koloseum już wcześniej ustawiono olbrzymie telebimy, by byd

gotowym do pokazania na nich Papieża, ale nie było wcale przesądzone, czy będzie to możliwe. Nie

wiedzieliśmy też, czy Jan Paweł II przemówi, czy pozdrowi wiernych? Widok Papieża w jego prywatnej

kaplicy, modlącego się wraz z wiernymi w czasie nabożeostwa, był chyba dla wszystkich poruszający.

Zwłaszcza chwila, gdy wziął w ręce krzyż. Było pewnym rozczarowaniem, że nie zobaczyliśmy jego

twarzy. Niektórzy sugerowali, że kamery nie ustawiono przed Papieżem, by nie pokazywad, w jak

ciężkim jest stanie. Prawdę mówiąc, też tak wtedy myślałem, ale teraz wierzę, że nie ustawiono jej

tam przede wszystkim dlatego, że jego współpracownicy uznali, że to już byłaby przesada, żeby

zaglądad mu w tak przejmującej chwili w oczy. Jeśli miał uczestniczyd w modlitwie, musiał mied chod

trochę intymności.

Następnego dnia rozmawiałem z arcybiskupem Stanisławem Dziwiszem, który powiedział

mi, że jakoś zabolało go, gdy usłyszał jeden z polskich komentarzy, iż „po raz pierwszy Papież nie

uczestniczył w Drodze Krzyżowej”. Powiedział: „No jak to? Tak staraliśmy się, żeby cały świat widział,

background image

że właśnie uczestniczy. Owszem, nie przewodniczył nabożeostwu bezpośrednio w Koloseum, ale

uczestniczył”.

I pewnie rzeczywiście tak trzeba było na to patrzed. To była niewątpliwie jego Droga

Krzyżowa - i w Koloseum, i w Pałacu Apostolskim. Nie ma jednak wątpliwości, że tamtej nocy był

z wiernymi.

Kardynał Camillo Ruini odczytał przesłanie Papieża do uczestników tej drogi, w którym

znalazły się słowa: „duchowo jestem z wami i adoracja krzyża odsyła nas do zadania, od którego nie

wolno nam się wymówid, misji, którą św. Paweł wyraził w słowach - i to są te słowa z Listu do

Kolosan, które od tamtego momentu aż do pogrzebu Papieża nieustannie wracały w mojej pamięci

jako rodzaj motta - "w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest

Kościół" (...) Ofiarowuję moje cierpienia, aby wypełnił się plan Boży”.

Teraz można powiedzied, że Papież rozpoczął prowadzenie nas przez swoją śmierd.

Wtedy jednak chyba nikt tego tak nie odbierał.

Tym bardziej, że uwagę wszystkich wkrótce przyciągnęły rozważania kardynała

Ratzingera, zwłaszcza te przy IX stacji. Papież wiele razy mówił o zbliżaniu się do kooca swojej drogi,

słowa pożegnania wypowiadał w różnych miejscach, chodby w Lourdes. W tym liście tłumaczył, jak

sam rozumie swoje cierpienie: to jego ofiara, i myśl, że mógłby od niej uciec, od tej chwili stawała się

zupełnie absurdalna.

Następnego dnia, w Wielką Sobotę, liturgii Wigilii Paschalnej w Bazylice św. Piotra

przewodniczył kardynał Joseph Ratzinger, który apelował: „zbudźmy się z naszego znużonego

chrześcijaostwa, pozbawionego zapału, powstaomy i chodźmy za Chrystusem, prawdziwym światłem

i życiem”. Zaś w odczytanym przez niego przesłaniu Papieża znalazły się słowa: „(...) prowadzeni przez

liturgię prosimy Pana Jezusa, aby świat zobaczył i uznał, że dzięki Jego męce, śmierci

i zmartwychwstaniu, to, co było zburzone, zostało odbudowane, co się postarzało, odnawia się,

wszystko zaś powraca piękniejsze niż przedtem, w swojej pierwotnej doskonałości”.

I z dzisiejszego punktu widzenia można powiedzied, iż Jan Paweł II mówił o tym, że

zmartwychwstanę ja, który umieram, i my wszyscy. I oto kolejna odsłona dramatu Następcy Piotra,

ale i wskazówka, jak ten dramat odczytywad, jak rozumied. „To, co się postarzało...” napisał,

a przecież w ostatnich miesiącach życia to starzenie się nabrało tempa. Przeczytałem, że Ojciec

Święty schudł aż 19 kg.

Czy to wszystko w ogóle można było przekazad w dziennikarskiej relacji?

background image

Czy miałeś poczucie, że mówisz o tym, co najważniejsze, czy o tym, co chcą usłyszed

w Warszawie?

Byliśmy trochę bezradni wobec obrazu milczącego Papieża, który bierze do ręki krzyż,

który drży w jego dłoniach. To było tak przejmujące, że nie wymagało komentarza. Jak się okazało, to

były jedne z ostatnich zdjęd Papieża. Potem ukazał się jeszcze dwa razy w oknie i odszedł. Później

zobaczyliśmy już go złożonego na marach. Kardynał Ratzinger miał pewnie dużo racji, mówiąc

o znużonym chrześcijaostwie. Było znużone, ale może ożyło w ostatnich godzinach życia Jana Pawła

II. Miliony ludzi, które od dawna się nie modliły, znów to zrobiły, poszły do kościoła; co z tego

zostanie, czas pokaże.

I nagle te słowa o „ofiarowaniu cierpienia za świat”, które ktoś mógł uznad za zbyt pełne

patosu - okazały się jakoś prawdziwe! Jego cierpienie miało wpływ na miliony ludzi, także tych

niewierzących. Najbliższe otoczenie Papieża miało tę świadomośd, tak jak wydaje mi się, że miał je

Konrad Krajewski, ale większośd z nas wtedy jeszcze nie.

Wielka Sobota była dla nas dniem rozpamiętywania tego obrazu Papieża z krzyżem

w dłoniach i dniem oczekiwania na Niedzielę Zmartwychwstania.

Domyślaliśmy się, że Papież pobłogosławi wiernych, ale zastanawialiśmy się, czy

przemówi. Zrobił to przecież w dniu, gdy opuszczał Gemelli i mieliśmy nadzieję, że teraz też go

usłyszymy.

Nadeszła zatem Niedziela Zmartwychwstania.

Rano już wiedzieliśmy, że Papież nie wypowie błogosławieostwa Urbi et Orbi. I nikt go

w tym nie zastąpi. Mimo to większośd z nas spodziewała się, że przemówi i widzieliśmy, jak bardzo

chciał. Ks. Mieczysław Mokrzycki przystawił mu mikrofon. Jak dowiedziałem się potem, niemal tuż

przed ukazaniem się w oknie dwiczył mówienie i wszystko się udawało. Może emocje i wzruszenie

były potem zbyt duże i dlatego nie udało mu się wydobyd głosu? To musiało byd dla niego dramatem.

Przez tyle lat przemawiał do milionów, elektryzował swoim głosem i nagle on, Głowa Kościoła, nie

może nic powiedzied do swoich wiernych! Oczywiście, oni mówili: „Wystarczy, że się pokażesz, że

uczynisz znak krzyża”. On sam był wyraźnie zły na siebie. To było widad. Uderzył dłonią w pulpit, to

była złośd z bezsilności.

Z dziennikarzami z całego świata staliśmy ponad kolumnadą na Placu św. Piotra. W sumie

było tam chyba ponad 50 kamer, mimo że telewizja watykaoska transmitowała nabożeostwo na cały

background image

świat. Jednak wszyscy chcieli tam byd. Potem zeszliśmy na dół na plac. Wierni byli szczęśliwi, że

Papież po prostu jest.

Spotkaliśmy wielką grupę pielgrzymów z Ukrainy. To było wspaniałe. Przekonywali nas,

że to ich ukochany Papież. Powtarzali słowa, jakie mały Karol Wojtyła wypowiedział niegdyś do

Jerzego Klugera, swego żydowskiego przyjaciela ze szkoły w Wadowicach: „Wszyscy jesteśmy dziedmi

jednego Boga”. Ukraiocy dodawali jeszcze: „No i Papieża mamy jednego, gdyby wszyscy na świecie go

słuchali, to byłoby lepiej, ale, niestety, nie słuchają”. Spotkałem też jednak Amerykanów, którzy byli

rozczarowani - przejechali tysiące kilometrów, opłacili wycieczkę, chcąc usłyszed Papieża, a on nie

mówi. Brzmiało to tak, jakby chcieli zaskarżyd biuro podróży. W planie było zwiedzanie Panteonu,

Koloseum, Plac św. Piotra, i jedna z „atrakcji” zawiodła. Słyszałem też głosy: „No, jeśli Papież nie może

mówid, to ktoś to powinien przemyśled, czy tak może działad Kościół”.

Zdecydowana większośd jednak podzielała opinię Ukraioców. Tysiące młodych ludzi

mówiących po hiszpaosku krzyczało „Kochamy Cię, Juan Pablo Secondo”.

Wierni na placu zareagowali zapewne bardziej entuzjastycznie na pojawienie się Papieża

niż ci, którzy widzieli to w telewizji. Tak, jak pod Gemelli, z bliska było „gorzej widad”. Z odległości

kilkudziesięciu metrów widzieliśmy tylko sylwetkę Papieża podchodzącego do okna, a nie wyraz jego

twarzy, na której cierpienie było aż nadto wyraźne w telewizji. Ten obraz był wstrząsający i to on

zdominował relację mediów z całej mszy świętej. To nie był z pewnością tak radosny dzieo, jakim jest

przecież Niedziela Zmartwychwstania. Przez cierpienie Papieża to był wciąż Wielki Piątek.

Stałem w grupie hiszpaoskich i polskich pielgrzymów, którzy na kilka minut przed

pojawieniem się Papieża wpadli w euforię. Kiedy się już pokazał i uczynił znak krzyża, widziałem, jak

kilka osób się rozpłakało, ale większośd z radości śpiewała. Niektórzy narzekali, że nawet gdyby teraz

Papież się odezwał, to w tym hałasie krzyków: „Kochamy Cię” i tak nikt by go nie usłyszał. Ale myślę,

że te okrzyki sprawiały mu radośd, ten autentyczny entuzjazm tysięcy młodych ludzi musiał byd

przejmujący.

Na tym przykładzie widad, jak nośny jest obraz, jak pozostaje i działa bardziej niż

jakiekolwiek słowa...

Tak. Kiedy wróciłem z Placu św. Piotra do Biura Eurowizji, wyjąłem taśmę z naszej

kamery i zobaczyłem w zbliżeniu Papieża w oknie, walczącego ze swoją niemocą - to było porażające.

Wszyscy przeżyliśmy to tak samo. Mój montażysta był Anglikiem i zareagował identycznie. Przez

minutę wszyscy milczeli. Jak na pracę w telewizji to bardzo długo.

background image

Następnego dnia „The Times” napisał: „Ze wszystkich mszy wielkanocnych odprawionych

na Placu św. Piotra nie było podobnej do tej, której byliśmy świadkami wczoraj. Była to msza Ciała

i Krwi Chrystusa, ale także łez w oczach wielu wiernych nad schorowanym, ale heroicznym

najwyższym kapłanem”.

Rzymianie doskonale znali Papieża. „Zawsze przecież przychodzili w niedzielę na Plac św.

Piotra z dziedmi, które rosły wraz z tym pontyfikatem. Przyzwyczajone do pełnego entuzjazmu,

silnego Papieża, potrafiącego żartowad i śmiad się. Ci ludzi naprawdę płakali, widząc, jak walczy

z cierpieniem, które jest od niego silniejsze. To musiał był dla nich porażający obraz.

Wśród wielu komentarzy pojawił się i taki, dyrektora Radia Watykaoskiego, Federico

Lombardiego, iż „kto był tego świadkiem, nie zapomni nigdy tego wydarzenia, które na trwałe

wpisało się w historię Kościoła i ludzkości”.

Co robiłeś tego dnia wieczorem? Wraz z innymi dziennikarzami z Polski, tak jak w czasie

pobytu Papieża w klinice Gemelli, spotkaliście się na kolacji? Rozmawialiście?

W Wielkim Tygodniu i podczas świąt spotykaliśmy się rzadziej. Czasem przypadkiem na

ulicy albo na Placu św. Piotra. Pracowaliśmy w różnych miejscach. Kiedy rozmawialiśmy ze sobą,

wymienialiśmy się wiadomościami. Wiedzieliśmy, że jest źle, ale nie dopuszczaliśmy do siebie myśli,

że koniec drogi jest aż tak bliski.

W poniedziałek zgodnie z włoską tradycją wyjechaliśmy za miasto. Pojechaliśmy do

Mentorelli, o której już opowiadałem. Ludzie z miasteczka, kiedy dowiadywali się, że jesteśmy

z polskiej telewizji, prosili, żeby życzyd Papieżowi zdrowia, przekazad, że bardzo go kochają, są pełni

nadziei na jego wyzdrowienie. Zakonnicy w Mentorelli nie bardzo wiedzieli, czy wypada im mówid

o Papieżu w czasie jego choroby. Może należy milczed i słuchad jego milczenia. W koocu zdecydowali

się na rozmowę. Pomysł wyjazdu do Mentorelli podsunął nam ojciec Konrad Hejmo, a pomogła we

wszystkim siostra Tarsycja.

Zanim ją poznałem, myślałem, że zakonnice są raczej nieśmiałe, powściągliwe

i wystraszone na myśl o spotkaniu z dziennikarzami. Tarsycja jest jedną z najbardziej radosnych osób,

jakie spotkałem. Należy do Zgromadzenia Sióstr Uczennic Boskiego Mistrza. Siostry z tego

zgromadzenia obsługują watykaoską centralę telefoniczną. Ta drobna kobieta jest skałą wiary. To

przekonanie podzielają chyba wszyscy polscy dziennikarze, którzy ją poznali. Dla niej nie ma rzeczy

niemożliwych. Jest przy tym najbardziej pogodzoną ze światem osobą, jaką znam. Ona mówi: Jezus

mnie kocha i ja kocham Jezusa, Papież jest naszym ojcem, razem stanowimy rodzinę. I w Tarsycji była

background image

wiara, że Papież się podźwignie i jeszcze długo będzie z nami. A do tej pory wszystko, co mówiła

Tarsycja, zawsze się sprawdzało.

Czy kontakt z taką osobą był dla Ciebie bodźcem, żeby wyjśd ze skóry dziennikarza i wejśd

w siebie jako człowieka, zastanowid się, jak to przeżywam, czy też to był drogowskaz, jak myśled

o toczących się wydarzeniach?

Chciałbym odpowiedzied coś wzniosłego, ale prawda jest taka, że wtedy pracowaliśmy

tak dużo i tak szybko, że nie mieliśmy czasu, żeby zastanawiad się nad sobą. Na pewno spotkanie

z Tarsycja było dla mnie ważne. Ona w pewnym momencie powiedziała: „Matko, co ja robię? Ja się

z dziennikarzem przyjaźnię?”. Ona jest jedyną osobą, która potrafi znaleźd w Watykanie każdego, zna

na pamięd chyba wszystkie tamtejsze numery telefonów. Jeśli ktoś chciałby odnaleźd któregoś

z tamtejszych dostojników - Tarsycja będzie w tym skuteczniejsza niż CIA. Ma wspaniałe podejście do

życia. Uważa, że należy zrobid wszystko, co się da, ale coś zostawid też do zrobienia Panu Bogu. „Jak

my wszystko zrobimy - to co Jemu zostanie?”. Jest jedną z najbardziej pracowitych osób, jakie znam,

więc to nie jest wymówka, by nic nie robid.

Z Mentorelli wróciliście wieczorem...

...i czekaliśmy na środę, dzieo tradycyjnej audiencji generalnej. Cały czas nie było

żadnych komunikatów lekarskich. Przypuszczaliśmy więc, że nie jest gorzej. Wiedzieliśmy, że Papież

dwiczy mówienie, że rozmawia z odwiedzającymi go kardynałami. Chod były momenty, kiedy nie był

w stanie mówid - pisał na małych karteczkach. W pewnej chwili, leżąc w łóżku, napisał: „Obródcie

mnie”. Nie miał siły, by samemu zmienid niewygodną już pozycję. Wiedzieliśmy, że są chwile gorsze

i lepsze, ale ufaliśmy, że organizm jeszcze pokona chorobę.

We wtorek w prasie włoskiej pojawiły się dywagacje na temat zdrowia Papieża

z sugestiami powrotu do szpitala, żeby sprawdzid, co z rurką tracheotomiczną i przeprowadzid

badania, a z drugiej strony lekarz papieski, profesor Renato Buzzonetti, mówił, że jest spokojny

o papieską rekonwalescencję, czyli informacje były sprzeczne.

Tak, i wszyscy dziennikarze mieli poczucie, że jest to najtrudniejszy temat, jaki dany nam

jest w życiu komentowad. Każde słowo było ważne, mogło budzid niepokój lub nadzieję. Niektórzy

uspokajali się, myśląc, że gdyby było bardzo źle - to byłby przewieziony do szpitala, ale ja byłem

background image

przekonany, że Papież już nigdy nie pojedzie do Gemelli. To, że jest wciąż w Pałacu Apostolskim, nie

musiało więc oznaczad, że stan nie jest ciężki.

Głosy mówiące, że jutro z całą pewnością pojawi się w oknie albo na pewno nie pojawi -

były niepoważne. Tego nikt nie wiedział do godziny przed. Owszem, jego ukazanie się było

planowane, ale ostateczna decyzja miała zapaśd tuż przed.

Tego dnia, we wtorek, w Domu Pielgrzyma, rozmawiałem z polskim małżeostwem

z Niemiec, których dwumiesięczny syn został tego dnia ochrzczony w Watykanie. Następnego dnia

wybierali się na Plac św. Piotra, żeby „mały zobaczył Papieża i by Papież go pobłogosławił”.

I jak zaplanowali, tak się stało. Dla nas ta środa, to była też opowieśd o tym chłopcu,

najmłodszym, jakiemu dane było byd na tej ostatniej, jak się okazało, audiencji Jana Pawła II.

To, co było przejmujące dla wielu osób, które podróżowały z Papieżem, jak arcybiskup

Piero Marini, to przekonanie, że na tych wielkich spotkaniach, tak jak w Manili na Filipinach, kiedy

zgromadziło się tam 5 min ludzi - Papież nigdy nie mówił do „tłumów”. On nie lubił bardzo tego

słowa. Mówił: zgromadzenie albo rzesze, ale nie tłum. I mówił do każdego z tych ludzi z osobna.

Każdy mógł mied poczucie, że Papież mówi do niego. Kiedyś Angela Butiglione z RAI opowiadała mi

o pielgrzymce, na jakiej z Janem Pawłem II była gdzieś w sercu Afryki. Wylądowali w pewnym

momencie „pośrodku niczego”, w wiosce, w której mieszkało około 50 osób. Gdy oni zobaczyli

helikopter i człowieka w bieli, który do nich się zbliżał, to musiało wyglądad to jak wydarzenie niemal

biblijne, jakby zstąpił do nich z niebios. Ale po chwili traktowali go jak członka rodziny. Nieważne

było, czy stoi się w grupie kilku milionów ludzi, czy kilku osób - można było mied wrażenie, że dla

Papieża każdy jest tak samo ważny.

I taka była też ta środa. Spotkanie z tym małżeostwem z Niemiec, Polką z Florydy, która

się rozpłakała, bo spełniło się marzenie jej życia - „spotkała Papieża”.

Ale odchodziliśmy z placu mocno już przygnębieni. Gdy usłyszeliśmy charkot, jaki

wydobył się z gardła Papieża, gdy próbował przemówid - zrobiło to jeszcze większe wrażenie niż

w niedzielę. To dowodziło siły charakteru Papieża. Raz jeszcze podjął próbę, chod wiedział, że może

się nie udad, tak jak trzy dni wcześniej. A jednak zaryzykował. Zdecydował się na to, wiedząc, że obraz

zmagającego się z niemocą Papieża będzie dla wiernych przejmujący. Ale on chciał pewnie po prostu

dlatego, że uważał, że obowiązkiem Papieża jest mówienie do wiernych. Tego nie

zrobiłby żaden polityk, uznałby, że lepiej poczekad aż będzie w pełni sił. Lepiej nie okazywad słabości.

Jego siłą była uczciwośd i właśnie przyznanie się do słabości. Częśd ludzi na placu oczywiście nie

mogła tego widzied, ale ci, którzy tam płakali, zdawali sobie sprawę, że to chyba pożegnanie. Tak to

wyglądało. Odchodzącego od okna w głąb swego pokoju Papieża, wierni żegnali łzami i jak się potem

okazało, wówczas widzieliśmy go po raz ostatni.

background image

Oficjalnie audiencja została odwołana, odczytano jego pozdrowienie po włosku

i niemiecku, słowo do Polaków przekazał ks. Paweł Ptasznik.

To jednak okazało się mniej istotne wobec przeżyd, towarzyszących pokazaniu się Jana

Pawła II w oknie swojego apartamentu...

Tak, ponad 60% informacji, jakie przyswajamy, oglądając telewizję, to obraz. Znaczenie

słów to tylko 20%. Cokolwiek

byśmy wtedy powiedzieli - nie będzie to miało nawet części tej siły, jaką miały tamte

zdjęcia. Wciąż pamiętam, jak montując materiał tamtego dnia, zastanawiałem się, czy można to

pokazad. To było naprawdę ostateczne obnażenie człowieka, ale uważaliśmy, że po prostu trzeba to

pokazad. On wiedział, że to może byd dla wiernych bolesny widok, ale chciał byd z nimi, chciał do nich

przemówid, chod nie był w stanie pokonad swojej słabości. Jednak to wciąż była jego opowieśd.

Opowieśd najpotężniejszego człowieka Kościoła, który tamtego dnia, w tamtej chwili, był najsłabszym

z ludzi.

Od wielu osób słyszeliśmy, że Papież dwiczył wtedy mówienie, co przypominało mu lata

spędzone w teatrze, kiedy też uczył się deklamacji. Podobno bardzo go bawiło, że w ten sposób

wraca do czasów młodości. Tylko teraz było dużo trudniej.

W tamtych dniach telewizja włoska pokazała dokument Giwanni Paolo II - Sine Die, czyli

Jan Paweł II - bez oznaczenia dnia. To było 50 archiwalnych materiałów, bez żadnego komentarza,

z 26 lat pontyfikatu, wybranych spośród ponad 1000 godzin przejrzanych materiałów. To było

porażające zobaczyd pierwsze dni tego pontyfikatu, usłyszed prawie wykrzyczane słowa „Non abbiate

paura!” („Nie lękajcie się!”), te z warszawskiego placu Zwycięstwa, czy te z Sycylii, gdzie niemal

grzmiał przeciwko mafii. Następnego dnia mafiosi podłożyli bomby w trzech kościołach.

Wypowiedzieli wojnę Papieżowi, ale on się tego nie przestraszył. Nikt wcześniej tak nie przyłożył

mafii. To chyba mało znany w Polsce wątek pontyfikatu. Zderzenie jego siły z tamtych lat i obrazu

sprzed kilku godzin było porażające. Niezwykła droga, którą przebył jako Papież. Ten pontyfikat

układał się w niezwykłą całośd - od chwili wyboru najmłodszego Papieża od 150 lat do najsłabszego

fizycznie, jakiego świat widział, bo tym razem choroba Papieża nie była zamknięta w Pałacu

Apostolskim, jak działo się do tej pory.

Tego dnia zaczęto podawad Papieżowi pokarm poprzez sondę żołądkowo-nosową...

background image

Już wcześniej wiedzieliśmy, że odżywiany jest przez kroplówkę. Kiedy dowiedzieliśmy się

o sondzie, pomyśleliśmy, że to zły znak, bo organizm z taką sondą może funkcjonowad kilkadziesiąt

dni, ale nie dłużej. I co wtedy? Zastanawialiśmy się, czy wyjazd do Kolonii będzie możliwy, czy jednak

odejście Papieża nie jest już kwestią kilku tygodni.

Wieczorem stan Ojca Świętego gwałtownie się pogorszył, nastąpiło zakażenie dróg

moczowych i spadek ciśnienia krwi, podano antybiotyki. O tym dowiedzieliście się we czwartek?

Stan Papieża, jak się potem dowiedziałem, pogorszył się dramatycznie w czwartek, około

godziny 11.00. My dowiedzieliśmy się o tym po 19.00. Nie wiedzieliśmy jednak, co naprawdę się

stało. Zastanawialiśmy się, czy możemy upublicznid wiadomośd, że jest już bardzo źle. Nie sposób

było jeszcze wtedy w pełni potwierdzid tych doniesieo. Czuliśmy też na sobie ciężar

odpowiedzialności - wszystko, co powiedzą polskie media, inne natychmiast to podchwycą,

wychodząc z założenia, że my wiemy więcej.

Amerykanie, z którymi rozmawiałem, uważali, że wiedzą sporo, bo - tak jak Włosi - mieli

dostęp do lekarzy. Krążyła pomiędzy dziennikarzami informacja, że jedna z amerykaoskich stacji

zaoferowała milion dolarów za to, że jako pierwsza poinformowana zostanie o śmierci Papieża. Nie

wierzę jednak, że tak było. Jak by nie było, Polacy uważani byli za bardzo dobrze poinformowanych.

O 22.45, czyli na kwadrans przed „Wiadomościami”, rozmawiałem z Warszawą, czy

powinniśmy podad informację o pogorszeniu się stanu zdrowia Papieża. Przekonywałem, że nie

powinniśmy tego zrobid jako pierwsi. Do dziś nie wiem, czy zrobiłem dobrze. Jednak o 22.58 problem

się rozwiązał, bo rzecznik prasowy Watykanu, Joaquin Navarro-Valls wydał komunikat, w którym

stwierdzono, że doszło do zakażenia dróg moczowych, obniżyło się ciśnienie krwi, pojawiła się

wysoka gorączka i kłopoty z oddychaniem. Oznaczało to, że sytuacja jest bardzo poważna i było już

oczywiste, że musimy o tym powiedzied. Tamtej nocy zapadła decyzja, że następnego dnia do

Watykanu przyjadą reporterzy, operatorzy i wydawcy z „Wiadomości”, „Panoramy” i „Teleekspresu”,

w sumie kilkadziesiąt osób.

Po 23.00 telewizja CNN podała absurdalną wiadomośd, że Papieżowi udzielono

ostatniego namaszczenia, co wywołało już niemal panikę. Rzecz w tym, że w Kościele katolickim

w ogóle nie ma takiego sakramentu. Po reformach Soboru Watykaoskiego II jest sakrament chorych.

Nie chodziło tylko o zmianę nazwy, ale całe jego rozumienie - sakrament chorych to taka interwencja

Pana Boga w przebieg choroby, rodzaj lekarstwa, a nie pożegnanie chorego ze światem.

Tymczasem CNN analizował przez 6 godzin to, co - ich zdaniem - się stało, pytając

kapłana w studio: „Jakie to musiało byd przeżycie dla księdza, który udzielał Papieżowi ostatniego

namaszczenia?”. I dodając co kilka minut: „Jesteśmy świadkami ostatnich godzin życia Papieża”.

background image

Rozmawiałem tamtej nocy na dachu gmachu Eurowizji, skąd nadawaliśmy,

z dziennikarzami innej amerykaoskiej stacji - ABC o tym, co robił CNN. Byli w szoku, że można robid

takie głupoty. Żaden z dziennikarzy ABC nie powiedział nic o ostatnim namaszczeniu”.

Potem profesor George Weigel, biograf Papieża, powiedział, że jeżeli świat ogląda przede

wszystkim CNN, to nie dziwi się, dlaczego są takie antyamerykaoskie nastroje.

Ale wówczas cały świat naprawdę się uczył i nikt nie wiedział, jak komentowad to

wszystko. Ważne było jednak, żeby robid to spokojnie, a nie budowad napięcie, tak jakby to był film

grozy - a to robił mimowolnie CNN.

III

DZIEO TRZYDZIESTY SZÓSTY - DZIEO CZTERDZIESTY TRZECI

piątek, 1 kwietnia - piątek, 8 kwietnia 2005 r.

piątek, 1 kwietnia

Ojciec Święty zdecydował, że nie pojedzie do szpitala...

...chociaż spodziewaliśmy się tego, że już nigdy do szpitala nie pojedzie, zaczęliśmy się

zastanawiad, dlaczego, skoro stan - jak wiedzieliśmy - jest naprawdę poważny. Myślę, że to był ten

etap, na którym Papież uznał, że chce już zostad w domu. Lekarze mieli tam wszystko, co niezbędne,

nie chodziło więc o ucieczkę przed leczeniem. Z jego punktu widzenia i byd może osób z najbliższego

otoczenia Jana Pawła II, pobyt w szpitalu nie miał po prostu sensu. Wiele osób opowiadało mi, kiedy

wróciłem już do kraju, że w Polsce tuż po śmierci Papieża bardzo dużo rodzin zabierało swych bliskich

z hospicjów. Obserwując ostatnie dni życia Papieża, uznali, że ci ludzie powinni byd w takiej chwili

właśnie w domu, tak jak on. Ciekawe. Jest gdzieś granica pomiędzy leczeniem a zgodą na to, że

jakiekolwiek działania byśmy podjęli, to będzie i tak, jak Bóg zechce. Papież był gotowy, spokojny

i przygotowany na to. Ojciec Hejmo mówił nam wtedy o wręcz młodzieoczej pogodności Jana Pawła

II, która przypominała początki pontyfikatu, a przecież wielu wokół niego było na pewno

przerażonych, bo zaczęli rozumied, że koniec zbliża się już nieuchronnie, że to są dosłownie ostatnie

godziny.

Wydaje się, że tego optymizmu nie można wytłumaczyd inaczej niż tak, jak zrobił to

Marco Politi: „On nie boi się śmierci, to inni są pełni niepokoju (...)”. Najbliższym przyjaciołom

background image

powiedział kiedyś, cytując Horacego: „Non omnis moriar”. W polskiej prasie zaś, już po śmierci Jana

Pawła II, często przytaczano fragment „Tryptyku Rzymskiego”: „przecież nie cały umieram / to co we

mnie niezniszczalne trwa!”.

Papież po prostu wiedział - czegóż miał się lękad, w koocu był Skałą.

Tak zapewne było. Przecież na ścianie kościoła w Wadowicach, naprzeciwko swego

domu, jako dziecko codziennie widział napis: „Czas ucieka, wiecznośd czeka”. To pewnie Papież miał

wtedy cały czas przed oczami, byd może w takich chwilach wraca się właśnie do dzieciostwa? Był

pogodny i spokojny. To, co my tutaj widzieliśmy jako największą dla nas niewyobrażalną tragedię,

czyli odchodzenie naszego Papieża - jego napełniało głębokim spokojem. Rozmawiałem też z takimi

osobami, które mówiąc o chorobie Papieża, twierdziły jak on - cokolwiek się stanie, będzie jak Bóg

zechce. Ze wszystkich osób w Watykanie, Papież był z pewnością człowiekiem najgłębszej wiary - więc

tak właśnie musiał o tym myśled. W tym była jakaś siła, którą mieli chyba jednak tylko nieliczni.

Większośd odsuwała myśl o śmierci Papieża.

Trzeba jednak pamiętad i o tych słowach, o których wcześniej mówiliśmy - „Jezu

miłosierny, przyjdź już do mnie”. Wielu lekarzy potwierdzało, że Papież był wyjątkowo wrażliwy na

ból. Oczywiście, ciężko zmierzyd, jak kto przeżywa ból, ale dla niego musiało to byd wyjątkowo

dotkliwe. Pewnie wiele razy myślał, że tak po ludzku to już jest kres i wszystko, co miał zrobid dla

Pana Boga, zrobił. Teraz przyszło czekad na koniec. Chod się nie skarżył, zapewne były chwile, gdy

myślał, że to wszystko jest już ponad jego siły. Z drugiej strony, jeśli Bóg chciał, by znosił ten ciężar -

to widad tak miało byd i było to na jego siły.

Dla nas ten piątek był jednak oczekiwaniem na kolejne komunikaty. Dowiedzieliśmy się,

że do Papieża poproszono ks. prof. Tadeusza Stycznia, który odczytywał mu fragmenty Drogi

Krzyżowej. Na tarasach Pałacu Apostolskiego znajduje się Droga Krzyżowa, w której Szymon

Cyrenejczyk ma twarz Jana Pawła II, co wygląda przejmująco. I Jan Paweł II, kiedy tylko mógł, tę

Drogę Krzyżową na tarasie przechodził. Tym razem nie mógł iśd, ale chciał jej wysłuchad.

W apartamencie papieskim był jeszcze kardynał Marian Jaworski, metropolita Lwowa

i oczywiście sekretarz Papieża, arcybiskup Dziwisz.

Ks. Styczeo mówił potem, że kiedy czytał Papieżowi, miał wrażenie, że ten momentami

„zapadał się w wiecznośd”. Te słowa oddawały chyba istotę sprawy. Papież po prostu momentami już

„tam” był.

Tego dnia wikariusz Rzymu, kardynał Camillo Ruini powiedział: „nasz Papież już widzi

i dotyka Boga”. Jan Paweł II znajdował się wtedy gdzieś pomiędzy dwoma światami...

background image

...a na Placu św. Piotra gromadziło się coraz więcej ludzi, wpatrzonych w rozświetlone

okna papieskich apartamentów. Wieczorem papieski wikariusz generalny, arcybiskup Angelo

Comastri powiedział, że „tej nocy Chrystus szeroko otworzy drzwi dla Papieża”. Słowa te, bardzo

nośne, natychmiast cytowały wszystkie światowe media.

Słyszałem je...

Wierni przyjęli je jak pieczęd...

...tak, myśleli, że to już jest czas agonii. Tę świadomośd mieli najbliżsi z otoczenia Jana

Pawła II. Wiedzieli więcej niż my i byli z tą myślą pogodzeni, w odróżnieniu od nas. Chod doniesienia

lekarzy świadczyły, że stan jest beznadziejny, nie chcieliśmy tego do siebie dopuszczad. Tymczasem

dla ludzi, takich jak kardynał Ruini czy arcybiskup Comastri, to musiało byd zupełnie inne przeżycie.

Wierzyli, że ten Papież jest człowiekiem świętym i mieli poczucie, że Temu, który przed ponad

dwudziestu sześciu laty wzywał na Placu św. Piotra, by otworzyd drzwi Chrystusowi - teraz Chrystus

otwiera drzwi! My, dziennikarze, zastanawialiśmy się tymczasem, czy była to stosowna uwaga.

Pięknie zabrzmiała, ale czy można tak powiedzied? Przecież Papież wciąż jest z nami, a nigdy nie

można tracid nadziei. Ale pewnie dla nas i dla nich - nadzieja co innego wtedy znaczyła.

Sam Papież często używał sformułowao bardzo chwytliwych, podejmowanych szybko

przez media, takich szlagwortów. I takim szlagwortem stały się tamte słowa Comastriego.

Zanim one padły, były „Wiadomości” o 1930. Staliśmy z Kamilem Durczokiem na dachu

gmachu Eurowizji, za nami widad było okna apartamentów papieskich. W pewnym momencie dotarła

do nas wiadomośd powtarzana już przez wiele agencji, że Papież stracił przytomnośd i jest w stanie

nieodwracalnej śpiączki...

...która okazała się fałszywa.

Właśnie. Jeszcze w trakcie „Wiadomości” zadzwonił do mnie na komórkę arcybiskup

Dziwisz. Powiedział, że ogląda „Wiadomości” i nie ma żalu, że podaliśmy tę informację, bo podaje ją

wiele agencji, ale jest ona nieprawdziwa. Mówił, że siedzi w tej chwili obok Ojca Świętego, trzyma go

za rękę, a on jest przytomny, spokojny i pogodny. Ten telefon był dla nas porażający. Uświadomiliśmy

sobie, że w apartamentach papieskich włączony jest telewizor, a najbliższy przyjaciel Papieża ogląda

tę relację. Producentka z telewizji ABC powiedziała mi wtedy, że miała telefon z Waszyngtonu, iż

background image

prezydent Bush udaje się już w miejsce, skąd ma wygłosid przemówienie po śmierci Papieża. Jak się

okazało, nieprawdziwa wiadomośd o utracie przytomności obiegła niemal natychmiast cały świat. Od

razu sprostowaliśmy ją na antenie, a Amerykanie stojący obok nas po chwili zrobili to samo, gdy po

„Wiadomościach” mogliśmy im wszystko wytłumaczyd. Opowiadali mi potem, że Bush był w tamtych

dniach autentycznie skupiony na tym, co dzieje się w Watykanie. Ten człowiek, którego tak niedawno

widziałem przecież w Bratysławie i wydawał się panem świata, uważał, że teraz centrum świata jest

tam, gdzie jest Jan Paweł II. Jak się potem dowiemy - decyzję o tym, by jako pierwszy amerykaoski

prezydent byd obecnym na pogrzebie Papieża, podjął w ciągu trzech sekund, a przyjechał do Rzymu

dwa dni wcześniej.

W ciągu 72 godzin pomiędzy czwartkiem a sobotą wieczór, co jakiś czas pojawiały się

informacje, że to już „ta chwila”. Oczywiście ci, którzy je podawali, byli przekonani, że otrzymali je

z „pewnego źródła”. Zastanawialiśmy się, skąd właściwie się biorą. Szefowa biura Eurowizji przy

Watykanie miała chyba najlepsze wytłumaczenie. Nikt nie mógł sobie w takich emocjach pozwolid na

to, by nie sprawdzid najbardziej absurdalnej plotki, nawet jeśli pochodziła z niezbyt wiarygodnego

źródła. Wyobraźmy sobie, że o 8.00 rano ktoś, np. z telewizji filipioskiej, oświadcza, że to już jest

„Dzieo X” - Papież nie żyje. Siłą rzeczy kilkudziesięciu korespondentów zaczyna dzwonid do siebie

nawzajem i do ludzi, których znają w Watykanie, żeby zapytad, czy też już o tym słyszeli. I tak mniej

więcej po 2 godzinach około 40 stacji TV sprawdza tę informację. Wtedy nadchodzi „druga fala

uderzeniowa” - to już nie jest plotka z jednego źródła, ale coś, nad czym poważnie zastanawiają się

wszystkie największe media - czy to się stało? Może tak, bo skoro wszyscy o tym mówią, to coś w tym

pewnie jest. Uspokojenie przychodzi po kilku godzinach. Ten schemat zadziałał pod koniec marca,

kiedy Eurowizja już niemal podjęła decyzję o tym, by wszystkie swoje wozy transmisyjne przenieśd

pod Gemelli, bo Papież miał byd tam przewieziony w ciągu kilku najbliższych godzin. Oni nie mogli

sobie pozwolid na to, żeby się spóźnid. Wiadomośd nie była zbyt pewna, ale na wszelki wypadek,

w trakcie jej sprawdzania - należało się przygotowad na przenosiny z Placu św. Piotra pod szpital.

Minęły 4 godziny zanim się okazało, że alarm był fałszywy, ale kilkadziesiąt osób wykonało już do tej

pory masę działao. Jeśli w pamięci telefonu nie miało się numeru do osoby w Watykanie, która mogła

z całkowitą pewnością potwierdzid, jaki jest stan Papieża, to było się skazanym na ciągłą niepewnośd.

Kłopot w tym, że czasem kolejne newsy pojawiały się co kilka godzin, a nie sposób dzwonid do kogoś

tuż obok Papieża i co parę godzin pytad, czy teraz to prawda. Taki telefon można było wykonad raz

dziennie, ale nie częściej.

background image

Jak świadczyły nadchodzące potem listy, maile i telefony, widzowie jedynki ocenili, że

relacjonowaliście wszystko z wielkim wyczuciem i godnością, jakiej wymagały wydarzenia. Dbaliście

o rzetelnośd informacji, ale nie mieliście też obaw, że coś zostanie zatajone, że wiadomośd o śmierci

Papieża, jeśli ona nastąpi, nie zostanie podana od razu. Jan Paweł II za bardzo zmienił Watykan.

Mimo to, do dziś niektórzy mnie pytają, czy nie myślałem, że Papież odszedł już wtedy,

w piątek wieczorem, tylko czekano jeszcze kilkadziesiąt godzin, by przygotowad świat na wiadomośd

o tym. Myślę, że tak nie było. Watykan był już zupełnie inny niż za czasów poprzednich papieży.

Wokół Jana Pawła II było wtedy, razem z lekarzami, kilkadziesiąt osób. Można utrzymad tajemnicę

pomiędzy dwoma, trzema osobami, ale nie wierzę, że w aż tak dużej grupie, a byli w niej nie tylko

duchowni, których można by do niej zobowiązad. Poza tym, życie Jana Pawła II i jego pontyfikat były

tak niezwykłe, że nie trzeba było na siłę dopisywad do niego podniosłego epilogu, on sam się pisał.

Wydarzenia z soboty przekonują mnie też, że Papież wtedy żył i że to dopiero 21.37 była chwilą jego

odejścia, ale o tym później.

Czy tego wieczoru byłeś między ludźmi na Placu św. Piotra? Co mówili, co myśleli? Tu,

w Polsce, pokazywano wiele rozmów z młodzieżą i nie tylko, i wielu wyrażało wiarę, że nastąpi cud...

Tak. Wielu ludzi wierzyło wtedy, że każda przeżyta przez Papieża godzina przybliża go do

wyzdrowienia, że będzie lepiej, że kryzys przejdzie. Chwilami sami nie wiedzieliśmy już, co myśled. Na

chłodno analizując doniesienia lekarzy, mieliśmy świadomośd, że koniec zbliża się nieuchronnie.

A jednak tysiące ludzi na placu przez całą noc modliły się o jego życie. W każdym jest pewnie przecież

wiara, że dopóki śmierd nie nadejdzie - to zawsze jest nadzieja.

Cały ten czas, także w nocy, czynne było Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej.

Rozmawiałem następnego dnia z najstarszym dziennikarzem akredytowanym przy Stolicy

Apostolskiej O Watykanie pisze już od ponad 50 lat. Powiedział, ze różne rzeczy już tu się działy, ale

jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by rzecznik nie zamknął biura po południu. Jeżeli teraz było otwarte

non stop to znaczy, że stan musi byd krytyczny. Czasem to, co dzieje się w Watykanie, trzeba

wyczytywad także z godzin otwarcia biura prasowego.

sobota, 2 kwietnia

O 8.00 rano razem z Kamilem Durczokiem byliśmy w podziemiach Bazyliki św. Piotra,

w grotach papieży. Tam bowiem jest kaplica Matki Boskiej Częstochowskiej, w której znajduje się jej

wizerunek. W piątek wieczorem Jan Paweł II pobłogosławił złote korony i poprosił swego przyjaciela

background image

kardynała Jaworskiego, by umieścił je na mozaice w kaplicy. Obecni przy tym byli też paulini z Jasnej

Góry z przeorem, ojcem Marianem Lubelskim, na czele. Mieliśmy wrażenie, że uczestniczymy

w naprawdę niezwykłym wydarzeniu. Mieliśmy poczucie, że to byd może rodzaj ostatniej woli Jana

Pawła II, człowieka który mówił

o sobie, że jest synem Jasnej Góry. Przez wszystkie lata swego kapłaostwa pokazywał, jak

bardzo ufa opiece Matki Boskiej, wierzył, że to Ona go uratowała, gdy na Placu św. Piotra strzelał Ali

Agca.

Jako Papież powtarzał „Totus Tuus” - „Cały Twój”. I teraz on prosi przyjaciela, kardynała

ze Lwowa, którego poprzednik prosił Piusa IX o pobłogosławienie koron dla obrazu Matki Boskiej

Częstochowskiej na Jasnej Górze, by podobne korony umieścił tu, w Watykanie. Mieliśmy wrażenie,

że to rodzaj pożegnania i podziękowania. Pewnie tylko polski Papież mógł o tym pomyśled. Więc

może teraz albo nigdy. I stało się to właśnie w sobotę rano, i jak się potem okazało, w ostatnim dniu

życia.

Rozmawiałem później o tym z dziennikarzami z ABC, którzy przejęli się całą tą historią,

ale nie bardzo mogli ją zrozumied. Trzeba było opowiedzied im o potopie szwedzkim, obronie Jasnej

Góry... No, nie była to krótka opowieśd. W koocu i ABC opowiedziało o tym swoim widzom, co bardzo

ucieszyło paulinów.

Świat trwał w napięciu, co dzieje się z Papieżem, a żadnych komunikatów nie było.

Czekaliście na nie.

Przed południem Navarro-Valls poinformował, że stan Ojca Świętego jest bardzo ciężki,

wciąż są kłopoty z ciśnieniem, oddechem, zakażenie organizmu rozwija się. Na pytanie, jak znosi to

Jan Paweł II, odpowiedział, że rzecznikiem jest ponad 20 lat, ale nigdy chyba nie był pod takim

wrażeniem siły ducha Papieża jak teraz, widząc, z jakim spokojem znosi cierpienie. Wtedy prawie się

rozpłakał, nie był w stanie dalej mówid. To było porażające, bo Navarro-Valls jest ostatnią osobą

w Watykanie, którą można by posądzad o sentymentalizm. To jest twardy człowiek, w czasie

pielgrzymek pali jednego papierosa za drugim. Jeśli ktoś spodziewałby się, że rzecznik Watykanu

rozmawia z dziennikarzami z rękoma złożonymi do modlitwy i oczyma wzniesionymi ku niebu - to

bardzo by się zdziwił, widząc go z bliska na co dzieo. Jeżeli teraz ten człowiek był w takim stanie, to

dowodziło, jak dramatyczna była sytuacja. Pewnie wiedział, że odejście Papieża jest już kwestią

background image

godzin, a nie dni. Zapowiedział na koniec, że jeszcze jeden komunikat ukaże się późnym

popołudniem.

Co robiłeś po wyjściu z biura prasowego?

Robiłem materiał o porannej uroczystości w podziemiach Bazyliki. Jednak jeszcze przed

„Wiadomościami” o 18.00 byłem umówiony na rozmowę dośd daleko od Watykanu z profesorem

Corrado Manim, anestezjologiem, który kiedyś opiekował się Janem Pawłem II. Musieliśmy nagrad

wywiad, przebid się przez korki z powrotem do Eurowizji, zmontowad wszystko i wysład przez satelitę

do Polski. Około 17.00 niektóre stacje podały wiadomośd, że Papież nie żyje, że wydruk EKG jest

płaski. To brzmiało już niestety wiarygodnie. Wiedziałem wtedy, że muszę zadzwonid na bezpośredni

numer do apartamentów papieskich. Nigdy wcześniej tego nie robiłem. Zawsze prosiłem o połączenie

przez centralę. Ten numer miałem trochę przez przypadek. Pół roku wcześniej w czasie programu

w rocznicę wyboru na Papieża, arcybiskup Dziwisz chciał przekazad słowa podziękowania Ojca

Świętego dla wszystkich, którzy w nim uczestniczyli. Ponieważ wiedział, że siostra Tarsycja ma numer

mojej komórki, poprosił ją, żeby zadzwoniła do mnie i podała mi numer telefonu do jadalni Papieża,

w której wtedy był. Teraz był więc drugi raz, kiedy tam zadzwoniłem. Odebrała siostra Tobiana, która

od lat opiekowała się Papieżem i była niemal bez przerwy blisko niego. Gdy powiedziałem jej, o co

chodzi, była w szoku. Ona nie oglądała wtedy telewizji, nie słuchała radia. Nie wiedziała o całym

zamęcie informacyjnym, który trwał od czwartku. Była w szoku, że ktoś mógł powiedzied głośno, że

Papież nie żyje. Ona, rozmawiając ze mną, była w pokoju sąsiadującym z tym, w którym był Jan Paweł

II i wiedziała, że wciąż jest przytomny, przed chwilą go widziała. Czułem się co najmniej niezręcznie,

rozmawiając z nią. Siostra Tobiana to wspaniała osoba, ale bardzo skromna, trochę nieśmiała, jakby

z innego świata i dziennikarze nie powinni jej zawracad głowy. Jednak w tej sytuacji uważałem, że nie

mamy wyjścia. Mieliśmy kilka minut na potwierdzenie wiadomości albo jej zdementowanie. Nikt inny

nie był wtedy dostępny. Ta rozmowa z nią do dziś zresztą utwierdza mnie w tym, że wtedy, w sobotę

po południu, Papież żył. Lekarze mogliby się umówid, żeby zaprzeczad doniesieniom o śmierci, ale

z pewnością nikt nie pomyślałby o tym, żeby wciągad w to siostrę Tobianę. To taka osoba, która nie

potrafiłaby po prostu powiedzied nieprawdy. Było też nieprawdopodobne, by ktoś do niej zadzwonił.

Może trudno to wszystko wytłumaczyd, ale słuchając tonu jej głosu, wiedziałem, że jest tak, jak mówi.

Natychmiast więc podaliśmy informację, że Papież żyje, chod są chwile, że traci

świadomośd; a stan jest bardzo ciężki.

Kiedy dotarliśmy pod dom profesora - jego żona powiedziała nam, że musiał wyjechad.

To było dośd dziwne, bo trzy razy potwierdzałem przez telefon godzinę spotkania. Pomyśleliśmy, że

może coś się stało i wezwano go do Watykanu. To nie był dobry znak. Jednak kiedy do zakooczenia

background image

głównego wydania „Wiadomości” nie nadeszła ta najgorsza wiadomośd - uspokoiliśmy się.

Pomyśleliśmy, że to nie stanie się jeszcze dziś. Nie potrafię dzisiaj wytłumaczyd dlaczego, ale

naprawdę wszyscy mieliśmy takie poczucie.

Cały zespół „Wiadomości”, który wtedy tam był, poszedł razem na kolację do małej

restauracji przy Borgo Pio. To ulica prowadząca do jednej z bram Watykanu. Restauracja była 500

metrów od niej.

Około 21.20 dostaliśmy telefon z Warszawy: „jest bardzo źle”. Jednak wciąż myśleliśmy,

że to nie dziś - ta noc na pewno przejdzie spokojnie. Wydawało nam się, że gdyby Papież miał umrzed

- to wszystko byłoby jakoś inaczej; że to się nie stanie, gdy będziemy tak po prostu siedzieli przy

kolacji. Jednak zaczęliśmy dzwonid, żeby sprawdzid doniesienia. Wykonałem telefon do siostry

Tarsycji, ale ona nie była w centrali telefonicznej, a na Placu św. Piotra, gdzie razem z tysiącami ludzi

modliła się za Papieża. Obiecała, że zadzwoni do siostry Tobiany. Oddzwoniła po niecałej minucie

z wiadomością, że w apartamentach papieskich nikt nie odbiera. Pomyślałem, że Tarscyja po prostu

nie mogła się dodzwonid i może mnie się uda. Po raz trzeci zadzwoniłem więc pod numer, który

miałem. Dziwny sygnał... Taki, jakby ktoś odłożył słuchawkę, żeby zablokowad telefon. To niestety

mogło oznaczad najgorsze. W tej chwili dwaj włoscy fotoreporterzy zerwali się od stolika obok

i zaczęli biec w stronę Watykanu. Złapałem jednego z nich. „Papież nie żyje” - powiedział nawet nie

zapytany. Wtedy biegliśmy na plac już wszyscy. Zaczęły bid dzwony. Arcybiskup Leonardo Sandri,

zastępca sekretarza stanu podszedł do mikrofonu.

Chwilę potem, ludzie na całym świecie mogli zobaczyd w telewizji, jak arcybiskup Sandri

wzruszonym głosem oświadcza: „Najdrożsi braci i siostry, o 2137 nasz ukochany Ojciec Święty

powrócił do domu Ojca. Módlmy się za niego”.

W tym momencie na placu zerwała się burza oklasków. Nas przeszedł dreszcz. Może coś

źle zrozumieliśmy. Dlaczego ludzie mieliby bid brawo po wiadomości o śmierci Papieża. Może

arcybiskup powiedział, że jest lepiej. A jednak nie - Sandri oświadczył, że umarł. Wszyscy wiedzieli, że

dopóki komunikaty wydaje rzecznik prasowy, najgorsze jeszcze nie nadeszło, bo to na pewno nie on

ogłosi tę wiadomośd. Tym razem to już nie Navarro-Valls mówił o Papieżu.

Mówiło się, że powinien to zrobid wikariusz Rzymu, kardynał Ruini.

Dlatego powstało wśród dziennikarzy pewne zamieszanie. I okazało się, że te wszystkie

przypuszczenia były bez sensu; nie było też tak, że wieśd o śmierci Papieża będzie trzymana

w tajemnicy.

background image

Jeden jedyny raz kamerę do łączenia z Polską mieliśmy ustawioną po prostu na ulicy - na

via Conziliazione, prowadzącej na Plac św. Piotra. Obok tej kamery przechodziły tysiące osób, które

szły w stronę bazyliki. Ta kamera była dokładnie tam, gdzie powinna wtedy byd - między ludźmi. Po

kilkunastu minutach na placu było 50 tysięcy osób. Nie wiem, jak ci ludzie dotarli tam tak szybko.

Wielu po prostu wychodziło z samochodów, zostawiając je otwarte na środku ulicy. W promieniu

kilometra od Watykanu wszystko umilkło, słychad było tylko dzwony. Ludzie klęczeli na placu, na

ulicy, modlili się, płakali, zapalali świeczki W pewnej chwili dostałem SMS od kogoś, kto był na placu

Trzech Krzyży w Warszawie - „świat stanął w miejscu”. Widad było już tak nie tylko w Watykanie.

Zaczęliśmy wydzwaniad do wszystkich, których znaliśmy w Watykanie, prosząc o wywiad.

Około 23.00 rozmawiałem z kardynałem Zenonem Grocholewskim, byłym prefektem Kongregacji ds.

Wychowania Katolickiego. „Byłym”, bo z chwilą śmierci papieża w pewien sposób „umiera” częśd

watykaoskiej administracji. Prefekci tracą swe kompetencje, a bieżącym zarządzaniem

kongregacjami, aż do chwili wyboru nowego papieża, zajmują się ich sekretarze. Kardynał zrobił na

nas wtedy wielkie wrażenie, chod znaliśmy go od dawna. Był całkowicie opanowany, spokojny,

chwilami uśmiechnięty. „Ta śmierd będzie wielkim triumfem Jana Pawła II” - mówił. „To będzie jego

ostatni dar dla świata, który dopiero teraz zacznie chłonąd cały ten pontyfikat, który jeszcze długo,

długo będzie oddziaływał na ludzi i Kościół”. To, o czym mówił kardynał Grocholewski, spełniało się

już tamtej nocy, ale my jeszcze tego nie rozumieliśmy. Dopiero kolejne dni pokazały, co właściwie się

stało.

Szybko pojawiła się opinia, którą podzielam, że Ojciec Święty przygotował nas do

swojego odejścia i niejako posłużył się środkami masowego przekazu, udzielając nam owej katechezy

odchodzenia.

Myślę, że tak było. On w jakiś sposób pomógł nam przeżyd własne odejście. Gdyby ta

śmierd przyszła nagle, w wyniku wypadku albo zawału, zapewne byłoby inaczej, a tak świat miał trzy

dni, by się na to przygotowad. Przez cały ten czas powoli się zatrzymywał, aż w koocu nadeszła 21.37

i stanął w miejscu...

Tamtej nocy rozmawiałem jeszcze z biskupem pomocniczym Rzymu. Powiedział, że

rozumie, iż Polacy szczególnie przeżywają odejście Papieża, ale powinniśmy wiedzied, że rzymianie

także traktowali go jak swego krajana. Spędzili przecież razem ponad dwierd wieku. Żaden papież nie

chciał też byd tak blisko swoich rzymskich wiernych. Rzym ma 330 parafii, nikt przed Janem Pawłem II

nie odwiedził ich wszystkich. On dotarł do ponad 300. Gdy miał już problemy z poruszaniem się -

zapraszał parafian na spotkania do siebie, do Auli Pawła VI. Następnego dnia rano na ulicach Rzymu

pojawiły się plakaty z wielkim zdjęciem Papieża i napisem: „Grazie!”

background image

Tamtej nocy rozmawialiśmy z ludźmi niemal do rana, nikt nie szedł spad, ulice dookoła

bazyliki i Plac św. Piotra wciąż były pełne.

niedziela, 3 kwietnia

Czy było za wcześnie, żeby złapad własne myśli? Czy miałeś wrażenie, że dla ciebie coś

definitywnie się kooczy i teraz pozostaje pustka? Czy też wydarzenia były jeszcze zbyt świeże

i dziennikarz brał niejako górę nad człowiekiem?

Myślę, że większośd przeżywała to podobnie. Stopniowo docierało do nas w tamtych

dniach, że chwila śmierci Papieża nadejdzie, że jest już bliska, ale kiedy to się stało - było inaczej niż

się spodziewaliśmy. Po prostu, nie można było sobie tego wcześniej wyobrazid. Na pewno tak samo

było wtedy w Polsce. Czy pomyślałbyś, że miliony ludzi wyjdą spontanicznie na ulice, że będą się tak

doskonale organizowad, zapalad świece wzdłuż ulic, gasid światła w oknach? Okazało się, że politycy

narzekający na społeczeostwo, że jest bierne, że nie ma ideałów, nie ma poczucia wspólnoty - czegoś

nie wiedzieli. Gdy stało się coś, co ludzie uznali za ważne - byli razem i działali natychmiast. Takie

poczucie wspólnoty mieliśmy chyba po raz pierwszy od 1989 roku.

Tam, w Rzymie było jeszcze inaczej. Wiem, że zabrzmi to patetycznie, ale tam naprawdę

duch Jana Pawła II unosił się nad miastem. Kiedy kardynał Sodano powiedział następnego dnia „anioł

przyleciał do Papieża, dotknął go skrzydłem i zabrał do góry” - to mieliśmy wrażenie, że nie była to

piękna przenośnia, a opis stanu rzeczy. Chod wiele osób na Placu św. Piotra wciąż płakało - chyba

większośd miała poczucie, że ta śmierd nie była koocem, że on wciąż jest z nami, tylko inaczej i gdzie

indziej musimy go szukad, już nie w oknie Pałacu Apostolskiego.

W Polsce, zanim dotarła wiadomośd o śmierci Jana Pawła II, w kościołach, na płacach

i ulicach gromadziły się tysiące ludzi, którzy zapalali znicze, przynosili kwiaty, modlili się i czuwali;

w Krakowie, Częstochowie, Wadowicach, Warszawie. W oknach domów pojawiły się zdjęcia

papieskie i świece. Odejście Jana Pawia II zastało Polaków czuwającymi, nie było gromem z jasnego

nieba. To nie była rozpacz, czyli brak nadziei, chod oczywiście był smutek i poczucie osamotnienia.

W Rzymie, na Placu św. Piotra też byli Polacy. Jak to przeżywali?

Inaczej niż Włosi. Następnego dnia uderzające dla mnie było, jak wyglądały włoskie

gazety. Na pierwszych stronach zdjęcia uśmiechniętego Papieża i tytuły w rodzaju „Adio, Wojtyła” -

piękne pożegnanie. Najlepszy był chyba tytuł: „Papa Nostro qui sei nei cieli”, czyli „Nasz Papieżu,

któryś jest w niebie” - zamiast, jak zwykle: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie”. Tak modlili się ludzie

background image

tamtego dnia na Placu św. Piotra. W całym tym smutku mieli poczucie, że Jan Paweł II jest tuż obok,

nad nami. Myślę, że we Włoszech w tamtych dniach poczucie żałoby było jednak zupełnie inne niż

w Polsce. Rozmawiałem o tym z wieloma Włochami. Dla Polaków to był w jakimś sensie koniec

historii, pewnie już nigdy nie będziemy mieli „naszego”, polskiego papieża, odszedł może

najwybitniejszy Polak w naszych dziejach. Dla Włochów to był koniec pontyfikatu. Wyjątkowego,

przełomowego pontyfikatu wspaniałego, szczerze kochanego przez nich Papieża - ale to nie był

koniec historii. To było coś zupełnie innego.

Większośd włoskich stacji telewizyjnych pokazywała najpiękniejsze, najbardziej

wzruszające chwile pontyfikatu. Przypominali słowa Papieża, które wypowiedział, gdy po raz pierwszy

pokazał się na balkonie Bazyliki św. Piotra: „Nie umiem jeszcze dobrze wysławiad się w waszym...

naszym języku włoskim. Jak się pomylę - to poprawcie mnie”. I niemal bez przerwy te z mszy

inauguracyjnej: „Non abbiate paura” - „Nie lękajcie się”. Oni go pokochali w pierwszym tygodniu

pontyfikatu i takiego chcieli sobie przypomnied - pełnego siły, energii, uśmiechniętego, gdy nie było

jeszcze cierpienia na jego twarzy. To właściwie nawet nie był nastrój żałoby. W Polsce to nie był

chyba moment, żeby pokazywad śmiejącego się, żartującego Papieża, robiącego zabawne miny. Włosi

to robili i myślę, że nie było w tym nic złego. Oni też to bardzo przeżywali, tylko po prostu inaczej.

Młodzi Włosi szli wtedy na Plac św.

Piotra z transparentami, które nosili jeszcze potem przez wiele dni - „Dzięki Tobie już się

nie boimy”. Na placu niektórzy śpiewali radosne piosenki. Śpiewali je dla niego, wierząc, że je słyszy.

Wielu uśmiechało się przez łzy. Mówili: „po prostu mamy teraz jeszcze jednego świętego, który

będzie się nami opiekował”.

Pierwsza msza św. za duszę Jana Pawła II, sprawowana była na Placu Sw. Piotra przez

kardynała Angeło Sodano, z udziałem władz włoskich i ponad 200 tysięcy wiernych.

Ta niedziela to było Święto Miłosierdzia Bożego, ustanowione z woli Jana Pawła II.

Opowiadano nam, że Papieżowi ciężko było wytłumaczyd Kurii Rzymskiej, dlaczego to święto jest dla

niego tak ważne. Tak naprawdę przyjęło się ono dopiero z czasem. W tych ostatnich dniach Papieża

myśleliśmy, że przechodzi swoją Drogę Krzyżową, aż w koocu doszedł do tej niedzieli, Niedzieli

Miłosierdzia i Bóg oszczędził mu już cierpienia. Znów przypomniały mi się te słowa z Gemelli: „Jezu

miłosierny, przyjdź już cło mnie”. I ta niedziela - tak jak powiedział kardynał Sodano - była pierwszą,

gdy był już „w domu Ojca”. Niedziela jest też świętem na pamiątkę zmartwychwstania. Wydawało

nam się, że wszystko układa się w jakąś całośd.

background image

Lekarz papieski, profesor Renato Buzzonetti, powiedział, że Jan Paweł II cierpiał jak

Chrystus na krzyżu. To było dla mnie poruszające oświadczenie.

Buzzonetti dodał jeszcze, co ważne, że nie zastosowano tak zwanej uporczywej terapii.

Ten wątek podnosiła jeszcze w piątek stacja CNN. Pamiętajmy, że wtedy w Stanach Zjednoczonych

umierała Terri Schiavo, którą decyzją sądu, na wniosek męża, odłączono od aparatury dostarczającej

pokarm, co spowodowało, że umarła śmiercią głodową. Przeżyła ponad 10 lat w śpiączce,

podtrzymywana przy życiu dzięki aparaturze. Niektórzy komentatorzy amerykaoscy przypuszczali, że

tak może będzie z Janem Pawłem II, który zawsze bronił prawa do życia. Sugerowali, że nawet jeśli

stan będzie beznadziejny - to Papież jeszcze długo będzie podtrzymywany przy życiu. Jak się okazało,

Papież nie chciał, żeby tak było. Dla niego śmierd z pewnością nie była koocem, swoją misję wypełniał

tak długo, jak tylko mógł, nigdy nie uciekał od cierpienia, ale gdy życie dobiegało kooca, Bóg wzywał

go do siebie, po prostu odszedł. Czy można wyobrazid sobie pełniejsze życie niż jego? Gdy w sposób

naturalny się kooczyło - uznał, że tak miało byd. Po kilku dniach okazało się zresztą, że w testamencie

była pewna wskazówka tego dotycząca. Ale trzymajmy się biegu wydarzeo.

W każdym razie te głosy o chęci pozostania przy życiu za wszelką cenę, poprzez

podłączenie do maszyny, określenia „Breżniew Watykanu” - okazały się po prostu żałosne.

A porównania do losu Terri Schiavo kompletnie nietrafione.

Około godziny 13.00 przeniesiono ciało Papieża, ubrane w czerwone szaty pontyfikalne,

białą mitrę i paliusz, do Sali Klementyoskiej. Tam hołd oddali mu najbliżsi, członkowie Kurii Rzymskiej,

kardynałowie, biskupi, władze Włoch i korpus dyplomatyczny. Telewizja transmitowała to na cały

świat.

Zdecydowano się na to po raz pierwszy, ale była to pewnie konsekwencja tego

pontyfikatu. Całe życie Karola Wojtyły jako Jana Pawła II było właściwie wystawione na widok

publiczny. Gdy odszedł - tak długo, jak było można, świat wciąż chciał go widzied. To było

bezprecedensowe wydarzenie w historii Kościoła i naprawdę przejmujący widok.

Znowu tego dnia coś zawdzięczaliśmy siostrze Tarsycji. Udało jej się wprowadzid kilkoro

z nas na Dziedziniec św. Damazego Pałacu Apostolskiego, skąd ks. Konrad Krajewski wprowadził nas

do Sali Klementyoskiej. Ciało Papieża spoczywało na katafalku. Mogliśmy podejśd, uklęknąd i po chwili

trzeba już było robid miejsce dla tych, którzy byli za nami. Wrażenie było jednak porażające.

Przypomniałem sobie, jak półtora roku wcześniej dokładnie z tego właśnie miejsca nadawaliśmy

program w rocznicę rozpoczęcia pontyfikatu. Co było dla nas zaskoczeniem - Papież przyszedł do nas

background image

na samym początku programu. Pamiętałem, gdzie stałem, kiedy się tam pojawił. Przecież to było tak

niedawno, ale teraz wszystko było inaczej.

Po wyjściu z auli ks. Krajewski zabrał Kamila Durczoka i mnie na chwilę do swojego

pokoju w Biurze Papieskich Ceremonii Liturgicznych. Zobaczyliśmy, przez co musiał przejśd ten

człowiek, który był tuż obok Papieża w ostatnich chwilach jego życia, tak jak był przy nim przez wiele

ostatnich lat, niemal na każdej jego mszy. Nie miał jednak wątpliwości, że te ostatnie dni to była

największa i najtrudniejsza papieska lekcja. Lekcja, jak godnie i pogodnie, nawet w wielkim cierpieniu

można odejśd, jak przyjąd śmierd... To było niesamowite, bo ci ludzie byli potwornie zmęczeni, nie

spali przez 3 dni, ale gdy mówili o Papieżu - uśmiechali się. Pokój Konrada Krajewskiego jest tuż przy

gabinecie arcybiskupa Piera Mariniego, który przyszedł tam też na chwilę. Marini to częśd historii

Watykanu, i to tej wielkiej historii. Szedł za trumną Pawła VI, trzymał mikrofon, gdy kardynał Felici na

balkonie bazyliki obwieszczał światu, że papieżem został Karol Wojtyła. Miliardy ludzi widziały go

obok w czasie mszy celebrowanych przez Jana Pawła II. Teraz jego obowiązkiem było dopilnowanie

właściwego przebiegu uroczystości pogrzebowych.

Rozmawialiśmy też wtedy o tych niesamowitych oklaskach, które rozległy się na Placu

św. Piotra, gdy arcybiskup Sandri ogłosił wiadomośd o śmierci Papieża. Ksiądz Konrad był przy

Papieżu, gdy ten odchodził. Mówił, że te brawa, po kilku minutach były tak potężne, że oni w tym

małym pokoju mieli poczucie, że zatrzęsły się mury Watykanu. W pierwszej chwili to ich zdziwiło, ale

pomyśleli, że to akurat było typowo włoskie. Włosi w takiej chwili nie mogą stad bezczynnie. Oni

musieli coś zrobid, wykonad jakiś gest. Zaczęli więc bid brawo. Poza tym mieli też poczucie, że biją

brawa Papieżowi, który teraz właśnie, w ich obecności idzie do nieba. Pytaliśmy też, dlaczego to

arcybiskup Sandri ogłosił wiadomośd o odejściu Jana Pawła II, a nie kardynał Ruini. Okazało się, że

w żadnych dokumentach nie jest zapisane, że miałby to zrobid wikariusz Rzymu. Prawdopodobnie to

John Allen, komentator CNN i autor książki o historii konklawe jako pierwszy stwierdził, że powiedzied

o śmierci Papieża może tylko kardynał Ruini. Wszyscy tak się już do tej myśli potem przywiązali, że

nikt nie wyobrażał sobie, by mogło byd inaczej. Tymczasem w Watykanie nikt nie miał pojęcia,

dlaczego my, dziennikarze, uparcie to powtarzaliśmy.

Ksiądz Konrad uprzedził też, że na jakiś czas to nasza ostatnia tak otwarta rozmowa.

Następnego dnia miały się już zacząd obrady Kongregacji Ogólnej, na których on będzie obecny, a to

oznaczało złożenie przysięgi milczenia na temat spraw, o których tam będzie się mówid. Obiecał

tylko, że kiedy będzie mógł, da nam dwie książki, które opisują przebieg wszystkich uroczystości, jakie

odbędą się od tej chwili, aż do wyboru nowego papieża.

background image

Profesor Tadeusz Styczeo, jeden z ludzi, którzy byli w tym papieskim pokoju, powiedział

potem na KUL-u, że udręczona twarz Papieża była przytulona do poduszki, a usta wykrzywiał

uśmiech; kiedy odszedł, jego twarz stała się wolna od bólu.

Takie wrażenie mieli wszyscy, którzy byli przy Janie Pawle II w tych ostatnich minutach

i później. Siostra Tarsycja mówiła mi, że modliła się przez 6 godzin w prywatnej kaplicy papieskiej,

przy ciele Ojca Świętego. Tam przeniesiono go najpierw z jego apartamentu, a dopiero z kaplicy do

auli. Te 6 godzin modlitwy przy nim ją uspokoiło. Wyszła z niej o wiele silniejsza. Wydawało mi się, że

kiedy Papież odejdzie, jej świat się zawali, bo traktowała go niemal dosłownie jak ojca, mieszkała na

terenie Watykanu tuż obok pałacu. Codziennie łączyła rozmowy z jego apartamentem. Trzymała się

dzielniej, niż myślałem.

poniedziałek, 4 kwietnia

O 9.00 rano rozpoczęły się obrady Kongregacji Ogólnej, która od tej pory, aż do

konklawe, decydowała w Watykanie o wszystkim. W pracach kongregacji mieli obowiązek brad udział

wszyscy obecni w Stolicy Apostolskiej kardynałowie. Pierwszym zadaniem kongregacji było ustalenie

daty i godziny pogrzebu Jana Pawła II i miejsca, gdzie będzie pochowany. Oczywistym wydawało się,

że kardynałowie powinni na początku odczytad testament zmarłego Papieża, jeżeli taki jest, bo mogły

byd w nim przecież jakieś zapiski, tego właśnie dotyczące.

Czy wiedzieliście cos na temat istnienia takiego testamentu?

Nie byliśmy pewni. Niektórzy znajomi z Radia Watykaoskiego, zazwyczaj dobrze

poinformowanego, uważali, że takiego dokumentu może w ogóle nie byd. Jest taki żart jeszcze

z dawnych czasów, że do gabinetu Chruszczowa w pewnym momencie wchodzi krawiec. Zdziwiony

Chruszczow pyta: „A wy tu po co?”. Na co krawiec odpowiada, że Radio Watykaoskie właśnie podało,

iż „towarzyszowi urwał się guzik od marynarki”. Chruszczow patrzy zdziwiony, no i faktycznie - guzik

urwany. Jeśli więc o testamencie nic pewnego nie wiedziano w Radiu Watykaoskim, to może go nie

było. Papież nie musiał go sporządzad. W archiwach Watykanu wcale nie ma tak wielu papieskich

testamentów, bo nie wszyscy je pisali. Prawda jest też taka, że może i pisali, ale wolą ich było, by na

zawsze pozostały tajemnicą, ale tego już się nie dowiemy. Jednak bardziej prawdopodobne było

oczywiście, że testament istnieje. Wszyscy księża przyjeżdżający do pracy w Kurii Rzymskiej, po jakimś

czasie mają obowiązek sporządzid testament i przekazad go odpowiedniemu przełożonemu. Wielu

o tym zapomina i nikt też na nich specjalnie nie naciska, ale taka jest zasada.

background image

Jednak byli i tacy, którzy przypominali, że przecież testament Pawła VI odczytano dopiero

w dniu jego pogrzebu. Wcześniej nie było o nim mowy.

Na konferencji prasowej o godzinie 12.00 rzecznik Stolicy Apostolskiej oświadczył, że

testament Jana Pawła II nie został odczytany. Właściwie użył sformułowania „testament czy inne

zapiski”. Zaczęliśmy się więc domyślad, że są jakieś dokumenty, ale jakie? Może istnieje coś w rodzaju

testamentu duchowego, w którym Papież mówi o tym, jakie zagrożenia stoją przed Kościołem, jaką

drogą powinien dalej zmierzad. Kłopot w tym, że Navarro-Valls tak to ujął, że równie dobrze można

było zrozumied, że nie został odczytany, bo go nie ma. Może to nie miał byd taki typowy testament,

tzn. rozporządzenie dobrami, jakie dana osoba posiada. Papież prawie niczego nie miał. Kiedy po

wyborze na konklawe wysłano do Krakowa ogromnego tira, żeby zabrał jego rzeczy do Rzymu, to

okazało się, że to tylko parę kartonów książek i buty. Nic więcej. I niczego nie miał też jako Papież.

Wszystko, co dostawał, przekazywał albo Stolicy Apostolskiej, albo różnym fundacjom. Olbrzymie

dochody ze sprzedaży jego książek szły na cele charytatywne.

Pomyśleliśmy więc: może on nie miał czym dysponowad? Rozumieliśmy też, że nie

istnieje zapis dotyczący pogrzebu, bo przecież gdyby był, to od jego odczytania zaczęłyby się obrady

kongregacji. Jak inaczej można by decydowad o miejscu i godzinie pogrzebu? Najpierw trzeba było

poznad wolę Papieża.

A tymczasem kardynałowie ogłosili...

...że pogrzeb będzie w piątek, o godzinie 10.00. Ciało Ojca Świętego miało zostad złożone

w podziemiach Bazyliki św. Piotra. Nie było jeszcze jasne, czy w dawnym grobie Jana XXIII. Wciąż

otwartą kwestią, jak nam się wtedy wydawało, było to, czy serce Papieża mogłoby byd przewiezione

do Krakowa. Na ten dzieo stan rzeczy był taki: testament nie został odczytany, zatem albo w ogóle go

nie, a jeśli jest, to z pewnością nie ma w nim zapisków dotyczących pogrzebu.

Tego dnia o 11.00 przeniesiono ciało Jana Pawła U z Sali Klementyoskiej do Bazyliki św.

Piotra. Uroczystośd transmitowano na żywo i towarzyszył jej śpiew Litanii do Wszystkich Świętych.

Częśd tej uroczystości oglądałem z dachu gmachu Eurowizji, a częśd z Placu św. Piotra, ze

specjalnego rusztowania, które wybudowano dla dziesiątek stacji telewizyjnych, które przez 24

godziny na dobę relacjonowały to wszystko, co działo się w Watykanie. To było jedno z najbardziej

niezwykłych przeżyd. Jan Paweł II po raz ostatni opuszczał Pałac Apostolski, który był jego domem

przez niemal 27 lat. Ludzie niosący na marach ciało Papieża, pokonywali taką drogę, jaką niegdyś

papamobile - okrążali plac, na którym stało kilkadziesiąt tysięcy osób. To było przed 18.00. Wszystko

było idealnie doskonałe - temperatura, lekki wiatr, zaczynający się zmierzch, cisza przerywana tylko

background image

wezwaniami litanii. Ludzie trwali w niezwykłym skupieniu. Obok mnie stał Anglik, pracujący dla

Eurowizji, którego znałem już od dawna. Po długiej chwili milczenia, gdy zamyślony patrzył na

procesję zmierzającą w stronę bazyliki powiedział: „Wiesz co, jestem ateistą, ale w tej chwili wydaje

mi się, że wierzę w Boga”.

On nie musiał tego powiedzied. Nie powiedział tego, aby sprawid przyjemnośd Polakowi,

który stał obok niego. W tamtej chwili i w tym widoku przed nami było coś absolutnie wyjątkowego.

Kiedy teraz przypominam sobie tamte dni - to ten obraz widzę najczęściej.

Kiedy ciało Jana Pawła 11 złożono na katafalku w Bazylice św. Piotra, otworzono ją dla

wiernych.

Około godziny 20.00 w kolejce do bazyliki stało już ponad 400 tysięcy osób.

wtorek, 5 kwietnia

O 8.00 rano byłem na Borgo Pio, przy jednej z bram prowadzących do Watykanu. Latem

mieszkałem w kamienicy obok przez dwa miesiące, ale teraz w ogóle tego miejsca nie poznałem. Po

prostu nie było go widad. Ulica i chodniki były pełne ludzi, czekających w kolejce do bazyliki. Jak się

okazało, to była zresztą jedna z kilku kolejek, wcale nie najdłuższa. Ta najbardziej imponująca

zaczynała się po drugiej stronie Tybru. Nie było nawet skrawka wolnej przestrzeni. Pokonanie

kilkudziesięciu metrów zajęło nam pół godziny. Wydawało się, że kolejne dni to będzie kompletny

paraliż komunikacyjny. Kłopot był w tym, że nasze kamery mieliśmy w czterech różnych miejscach,

w odległości od kilkudziesięciu do kilkuset metrów. Teraz pokonanie takiej odległości mogło trwad

godziny. Jeśli pierwsze relacje mieliśmy o 8.00 rano, a ostatnie po 23.00, to wydawało się, że najlepiej

będzie spad przy kamerach. Jednak już w południe policja rozwiązała problem Co kilkadziesiąt

metrów ustawiono specjalne bramki, którym, można było przejśd na drugą stronę ulicy, a chodniki

były puste. Jeśli miało się tylko odpowiednią akredytację, przemieszczanie się nie sprawiało już

najmniejszego problemu. Jednak samo zdobycie akredytacji było problemem. Największe agencje

złożyły nawet kilka protestów w biurze prasowym. W kolejce do niego stało w sumie kilkaset osób,

obsługiwały je dwie osoby, mówiące tylko po włosku, a robiły to od 10.00 do 14.00.

A wiadomo było, że do Rzymu wciąż przyjeżdża coraz więcej ludzi. Mówiono nawet, że

w dniu pogrzebu będzie ich 3 miliony.

Via Conziliazione, prowadząca do Watykanu, już była zamknięta dla ruchu, podobnie jak

większośd ulic do niego dochodzących.

background image

W naszych gazetach publikowano zdjęcia rzymskich mostów wypełnionych ludźmi, głowa

przy głowie, wielu księży wypowiadało się, że to wielkie świadectwo wiary, dowód przywiązania

i miłości do zmarłego Papieża ludzi z całego świata. Rozmawialiście z nimi?

Oczywiście. To były małżeostwa, które kiedyś były na papieskiej audiencji, ludzie młodzi

i starsi, różnych kolorów skóry i przekonao. Niektórzy stali w kolejce 16 godzin. Panował całkowity

spokój, żadnych przepychanek, kłótni, narzekao.

Tego dnia obradowała także kongregacja kardynałów....

...a po niej odbyła się konferencja prasowa, na której Joaquin Navarro-Valls oświadczył

wprost, że nie ma zapisków Jana Pawła II dotyczących pogrzebu. Po południu dzwoniłem do osób

z najbliższego otoczenia Papieża, licząc, że dowiem się czegoś więcej. Usłyszałem potwierdzenie, że

testament istnieje. Na pytanie, dlaczego go nie odczytano, padła odpowiedź: „nie wiem”. To dało mi

do myślenia. Jestem przekonany, że to było wszystko, co mogłem wtedy usłyszed, ale to było dużo.

Odpowiedź „nie wiem” znaczyła bowiem, że w pojęciu tej osoby nie było przeszkód, by testament był

odczytany. Dlaczego więc tak się nie stało? Wiedzieliśmy też, że dokument ten tłumaczył ks. Paweł

Ptasznik z sekcji polskiej Sekretariatu Stanu. Od wielu lat tłumaczył bardzo skomplikowane językowo

dokumenty i byłem przekonany, że jest w tym osobą bardzo doświadczoną i kompetentną. Nie

sposób było więc myśled, że opóźnienie w upublicznieniu ostatniej woli Papieża, spowodowane było

pracą nad tłumaczeniem, która z tego, co wiem, zaczęła się już w niedzielne popołudnie. Do rana

w poniedziałek z pewnością wszystko było gotowe. Wtedy ten dokument musiały poznad dwie osoby

- kardynał Eduardo Somalo, kamerling, i dziekan Kolegium Kardynalskiego, kardynał Joseph Ratzinger,

który przewodniczył obradom kongregacji. Dlaczego nie zdecydowali o odczytaniu dokumentu?

Rozumieliśmy przynajmniej, że nie ma w nim zapisów dotyczących pogrzebu, ale i tak było to dziwne.

Rzecznik Watykanu nie brał udziału w obradach kongregacji, zatem wiedział tyle, ile mu o nich

powiedziano. Trzeba też pamiętad, że wraz z rozpoczęciem obrad kongregacji Navarro-Valls stał się

de facto jej rzecznikiem i był zobowiązany do pełnej wobec niej lojalności.

Wródmy jeszcze do twoich rozmów telefonicznych...

background image

Długo rozmawiałem z arcybiskupem Stanisławem Dziwiszem. Był pod ogromnym

wrażeniem tego, jak świat przyjął wiadomośd o śmierci Jana Pawła II. Nawet Indie, kraj, w którym

chrześcijanie stanowią przecież mały procent wśród wyznawców - ogłosił trzydniową żałobę. Nigdy

wcześniej śmierd papieża nie wywołała takiego poruszenia dosłownie na całym świecie. Arcybiskup

opowiedział też o ostatnich godzinach życia Ojca Świętego. Tego dnia rano Papież uczestniczył już

w mszy, ale około 20.00 arcybiskup był przekonany, że powinna się odbyd jeszcze jedna - ta

rozpoczęłaby się już w wigilię święta Miłosierdzia Bożego. Celebrował ją powoli, spokojnie, tak, by

Papież mógł w niej uczestniczyd. Chwilami zdarzało się, jak ujął to dzieo wcześniej ks. prof. Styczeo, że

Jan Paweł II „zapadał się już w wiecznośd”. Tuż po tym, jak msza się skooczyła - Papież na zawsze

zamknął oczy i odszedł. Trudno sobie wyobrazid bardziej przejmujący moment dla człowieka, który

był z Karolem Wojtyłą przez 39 lat, patrzył na niego jak uczeo na mistrza, na przyjaciela, na świętego,

był do niego przywiązany, jak do nikogo w życiu. I teraz trzymał go za rękę. Czy przyjaciel może zrobid

coś więcej niż pomóc przejśd przez ten ostatni już próg na tym świecie?

Kiedy śmierd Papieża została już stwierdzona, zgromadzeni w pokoju zaśpiewali Te Deum

laudamus. To było dla mnie niezwykłe. Większośd z nas po odejściu kogoś najbliższego wpadłaby

w rozpacz, płakała, długo nie mogła się uspokoid. Jaką trzeba mied siłę wiary, żeby zaśpiewad Ciebie,

Boże, wysławiamy. Dziękowali Bogu za całe życie Karola Wojtyły, za ten niezwykły pontyfikat i za to,

że dane im było byd przy Janie Pawle II przez tyle lat. Był to też dla mnie przejmujący znak, jak

wszyscy powinniśmy myśled o odejściu Papieża - nie rozpaczad, że to koniec, ale byd wdzięcznym za

to wszystko, co zrobił, starad się zrozumied i pamiętad to, o czym nam przez tyle lat mówił. Wierni

powinni myśled, co będzie dalej, ale też dziękowad za to, że dobry Bóg dał im dobrego papieża. O tym

Te Deum opowiadałem potem też dziennikarzom amerykaoskim i widziałem, jakie to robi na nich

wrażenie.

Widziałem też, jak inaczej oni mówili już o tym, co działo się w Watykanie. Nasze

stanowisko było obok tego, które miał CNN. Jeden z pierwszych ich komentarzy, jaki usłyszałem

brzmiał mniej więcej tak: „Jan Paweł II był papieżem konserwatywnym, ortodoksyjnym, ale też

wybitnym człowiekiem, którego śmierd wywoła na świecie wielkie poruszenie”. Najbardziej może

znana reporterka CNN stwierdziła, że Jan Paweł II był pierwszym niekatolickim papieżem od 450 lat.

Gdy ktoś zwrócił jej uwagę, że chyba chciała powiedzied „nie włoskim” - nie zrobiło to na niej

wrażenia. Po kilku dniach, widząc setki tysięcy ludzi stojących w skupieniu kilkanaście godzin, by

chociaż przez kilka sekund zobaczyd Papieża w bazylice i złożyd mu hołd; słysząc, co dzieje się na

całym świecie - zaczynali się zmieniad. To, co robili, to nie były już tylko „chłodne” relacje, w których

za wszelką cenę chcieli pozostad obok emocji, które przeżywali ludzie dookoła nich. Sami zaczęli je

przeżywad.

background image

środa, 6 kwietnia

Jak rozpoczął się ten dzieo? Jak w ogóle wyglądały dla was te dni pomiędzy śmiercią

Papieża a pogrzebem?

Wtedy już było w Rzymie pięciu reporterów „Wiadomości” i trzech reporterów

„Panoramy” i „Teleekspresu”. Wszyscy jakoś dzieliliśmy się zadaniami. Częśd relacjonowała to, co

dzieje się w kolejce do Bazyliki św. Piotra, co robią Polacy, gdzie mieszkają, ilu jest tych pielgrzymów.

Inni mówili o tym, jak przebiegają przygotowania do pogrzebu, jak Włosi przeżywają żałobę po

śmierci Jana Pawła II. Ja miałem komentowad prace Kongregacji Ogólnej, to, co robią kardynałowie.

Tego dnia obrady kongregacji rozpoczęły się od odczytania testamentu Papieża, o czym

na konferencji prasowej poinformował Navarro-Valls, dodając, że tekst w języku oryginału, czyli po

polsku, i po włosku będzie przekazany dziennikarzom jutro rano. Wyjaśniał tę zwłokę koniecznością

dopracowania tłumaczenia. To było wszystko, czego dowiedzieliśmy się wtedy na temat tego

testamentu.

I nikt nie zapytał wtedy na konferencji, co to znaczy, że tłumaczenie nie było dobre?

Było takie pytanie. Rzecznik stwierdził, że powinno byd lepsze stylistycznie, że w tym,

którym kongregacja dysponuje, są teraz pewne nieścisłości. Wszyscy więc byliśmy zaciekawieni, co

może byd w tym dokumencie. Z tego, co Navarro-Valls mówił wcześniej, wynikało, że nie ma

w testamencie mowy o pogrzebie, ale przypuszczaliśmy, że może jest tam zapis o tym, kto jest

kardynałem in pectore, czyli tym, którego nazwiska nie poznaliśmy na ostatnim konsystorzu.

U nas w Polsce też wielu myślało, że Papież ujawni to nazwisko, bo wtedy kardynał ten

wziąłby udział w konklawe.

Tak mogłoby byd. Natomiast, jeśli nie ujawniłby tego w testamencie, to ta nominacja

umarłaby wraz z Papieżem. Koniec - po prostu nie ma tego kardynała.

Wasza ciekawośd więc jeszcze bardziej wzrosła? Rozmawialiście o tym?

Byliśmy po pierwsze ciekawi, co jest z tym tłumaczeniem, bo wiedzieliśmy, kto je robił

i dziwne nam się wydawało, że było nie dośd dobre. Po drugie - dlaczego kardynałom tekst został

background image

odczytany dopiero w środę; po trzecie - czy jest tam prośba Papieża, by jego serce złożone zostało np.

w Krakowie. Wiedzieliśmy jednak, że musimy uzbroid się w cierpliwośd i poczekad do czwartku.

Tym, co docierało do nas z różnych źródeł, były informacje, że nie jest to testament,

w którym byłyby jakieś zapisy operacyjne, dotyczące np. nominacji biskupich czy kardynalskich.

Z tego, co nam mówiono, Papież nie wydawał w tym dokumencie żadnych poleceo. Wiedzieliśmy już,

że jest to bardziej testament duchowy niż ostatnia wola. Wciąż jednak rozpalało to naszą wyobraźnię.

Cały czas wtedy pielgrzymi wchodzili do bazyliki, w Polsce coraz więcej osób wyjeżdżało

do Rzymu.

Ja wtedy odbierałem dziesiątki SMS-ów i telefonów od przeróżnych ludzi z Polski,

przyjaciół, znajomych, nawet od nieznanych mi ludzi, którzy od kogoś dostali telefon i pytali, czy

mogę im jakoś pomóc w tym, żeby weszli do bazyliki, czy w znalezieniu noclegu w Rzymie. Pytali, czy

jest w ogóle jakiś cieo szansy, żeby jeszcze tam się dostad, nawet jeżeli oznaczałoby to wiele godzin

czekania. To było dla mnie niesamowite. Ludzie, których dobrze znałem i z którymi nigdy nie

rozmawiałem na tematy religijne - oni byli całkowicie zdeterminowani, żeby tu byd. Koszt, wysiłek,

czas - to wszystko nie miało znaczenia. Po ilości takich rozmów domyślałem się, co w tym czasie

musiało dziad się w Polsce. To było dla nas niesamowite, bo dawało nam poczucie, że w czasie, gdy

my jesteśmy w Rzymie - w Polsce dzieje się coś, czego pewnie nie rozumiemy i już nigdy nie

zrozumiemy, bo w tym czasie byliśmy po prostu zbyt daleko. Spodziewano się, że z kraju mogą tu

przyjechad nawet 3 miliony pielgrzymów. W sumie na pogrzebie miało ich byd nawet 5 milionów. To

nie wydawało się takie niemożliwe, bo przez bazylikę w ciągu ostatnich dni przeszedł już ponad

milion.

Czy tobie też udało się tam wejśd? Czy chciałeś? Byłeś przecież w Auli Klementyoskiej?

Tak, wszedłem razem z innymi dziennikarzami i operatorami z Polski. Jak zwykle

nieoceniona była Tarsycja. Nie mogliśmy stad w kolejce, bo pracowaliśmy od 7.00 rano do 23.00, ona

opowiedziała o tym tak przekonująco gwardzistom szwajcarskim, że ci tylko uśmiechnęli się

i przepuścili nas bez słowa bocznym wejściem. Znaleźliśmy się w środku około 22.00, bazylika

oświetlona więc była tylko sztucznym światłem. Nigdy jej jeszcze takiej nie widziałem. Zawsze byłem

tam w ciągu dnia. Ludzie przechodzili obok katafalku powoli, w skupieniu, tylko niektórzy robili

zdjęcia. Nie można było zatrzymad się, wszyscy spoglądali tylko na Papieża, przechodząc obok

w milczeniu. Kilkanaście sekund.

background image

Widziałeś wtedy Papieża po raz drugi w ciągu tych dni. Pamiętasz, jak to odebrałeś?

Inaczej?

Wszystko to w bazylice robiło o wiele większe wrażenie. To był jego triumf. Tak, jak

w sobotę w nocy powiedział kardynał Grocholewski. Myślałem, że może już nigdy nie zdarzy się, że

cały świat zatrzyma się i złoży hołd przed Polakiem, przed tym, czego dokonał i co po sobie zostawił.

Ludzie z drugiego kooca świata przyjeżdżali, by chod na chwilę wejśd do bazyliki. Nie robili tego po to,

by powiedzied znajomym po powrocie do domu: „hej, byliśmy w Rzymie, było super”. Nie. Robili to

dla siebie i dla niego. Obawiam się, że kolejnym pokoleniom Polaków nie będzie już dane przeżyd

tego, co myśmy przeżyli, ale tym bardziej powinniśmy to docenid. Wiedziałem też, że ci, którzy stali

w kolejce do bazyliki kilkanaście godzin - te kilka minut w środku przeżyli o wiele głębiej niż ja, który

dostałem się tam po chwili oczekiwania.

czwartek, 7 kwietnia

Tego dnia wreszcie opublikowano testament Papieża...

...ale nie od razu podano go nam do wiadomości. Zastanawialiśmy się, czy poznamy go

w całości, czy jest możliwe, by kongregacja usunęła z niego jakiś zapis? Teoretycznie tak. Kongregacja

mogła w tej sprawie podjąd dowolną decyzję. Zastanawialiśmy się, co by było, gdyby osoby

z najbliższego otoczenia Papieża, które znały tekst oryginalny, zorientowały się, że przed

upublicznieniem usunięto z niego jakieś zapisy, np. te dotyczący miejsca pogrzebu? Po tym, jak

poznaliśmy testament, możemy mied pewnośd, że nic z niego nie usunięto. Więc nasze rozważania

były czysto teoretyczne, ale trzeba pamiętad, że Kościół jest specyficzną strukturą. Każdy papież ma

tego świadomośd, że administracja będzie trwad dalej i godzi się na to, że z chwilą jego odejścia tak

naprawdę kto inny już decyduje o tym, co po nim zostało. Życie papieża jest w jakimś sensie

własnością Kościoła. Jak się okazało, także Jan Paweł II chciał, by to Kolegium Kardynalskie podjęło

ostateczne decyzje jego dotyczące.

Testament poznaliście na specjalnej konferencji prasowej?

Wszystko było nie tak, jak się spodziewaliśmy. Testament miał zostad ogłoszony rano, po

polsku i po włosku. Myśleliśmy, że stanie się to do 12.00 najpóźniej. Tymczasem minęła 13.00, a my

dalej nie mieliśmy tekstu. Pojawiały się sprzeczne informacje, kiedy wreszcie będzie nam

udostępniony. Do biura prasowego wpuszczono tylko tych, którzy mieli stałe akredytacje. Innych

background image

usuwano niemal siłą nawet z terenu przed gmachem biura. W pewnym momencie pojawiła się

wiadomośd, że testament mają już pracownicy Radia Watykaoskiego. Nie pozostało nic innego, jak

pobiec tam i to szybko. Faktycznie, mieli. Czytałem go razem z księżmi, którzy tam pracują. Uderzyły

nas dwie rzeczy. Po pierwsze: inaczej niż mówił wcześniej Navarro-Valls, były tam zapisy dotyczące

pogrzebu, po drugie: Jan Paweł II rozważał w nim możliwośd ustąpienia. Co do pierwszego - myśl

o tym, gdzie może byd pochowany, rozwijała się w nim przez lata. Wiele razy do niej wracał. Zaczął od

stwierdzenia, że powinno o tym zdecydowad Kolegium Kardynalskie i rodacy, potem precyzował,

kogo miał na myśli, mówiąc rodacy, a potem, chcąc rozwiad wszelkie wątpliwości, jednoznacznie

stwierdza, że kardynałowie mogą podjąd decyzję, nie pytając nikogo więcej o zdanie. Kongregacja

miała więc pełne prawo samodzielnie wyznaczyd miejsce pochówku, ale tak samo nie ulega

wątpliwości, że Jan Paweł II dopuszczał myśl, że będzie pochowany w Polsce i że możliwa była formy

rozmowy na temat pomiędzy kardynałami a „rodakami”. To stwierdzenie faktu. Niezależnie od tego,

które miejsce uznamy za najlepsze.

Co do drugiego fragmentu, który od razu wywołał emocje, to ma on związek z tym,

o czym już mówiliśmy. Ponieważ Jan Paweł II miał pełną świadomośd tego, jak media komentowały

każdy jego krok - wiedział, że toczyła się publiczna dyskusja o tym, czy papież może ustąpid i w jakich

okolicznościach. W tym testamencie wyraźnie widad, jak Jan Paweł II sam sobie odpowiedział na to

pytanie. Dla człowieka jego wiary to musiało byd proste - Bóg powierzył mu tę posługę i on ją musi

wypełniad. Jeżeli przy tym cierpi, widad taki jest Boży plan i nie jest rolą Papieża kłócid się z Nim

i mówid: teraz ustąpię, bo cierpię. Jednak jest w dokumencie jeszcze jedna ważna uwaga. Papież

modlił się, by Pan dał mu siły niezbędne do wypełniania tej misji. Nie wyobrażał sobie, by mógł byd

bezsilnym papieżem, czyli np. nieprzytomnym, podtrzymywanym przy życiu przez skomplikowaną

aparaturę medyczną, by zastosowano wobec niego „uporczywą” terapię. Jest niezwykłe, jak w tym

kontekście jego los się potoczył. Najpierw miał kłopoty z poruszaniem się, potem z oddychaniem,

mówieniem, jedzeniem, aż siły opuściły go zupełnie i wtedy odszedł. Wtedy, gdy nie mógłby już

rzeczywiście wypełniad swej posługi. Wcześniej, nawet za cenę cierpienia i bólu, wciąż to robił.

Dokładnie tak było. Czasem łatwo nam układad coś w całośd po fakcie, chcemy, by

wyglądało logicznie. Potrafimy to zrobid nawet trochę na siłę, ale wydaje się, że życie Jana Pawła II

ułożyło się w plan doskonały: młodośd, wojna, kolejne lata kapłaostwa, które przygotowały go do

bycia papieżem, cały pontyfikat i wreszcie ostatnie dni i godziny. Gdyby nie wydarzyło się to

naprawdę i było wymysłem scenarzysty, uznano by, że wymyślił to zbyt perfekcyjnie. Wielki Piątek to

także Droga Krzyżowa Jana Pawła II, w czwartek nadchodzi kryzys, wszyscy zmierzają w stronę Pałacu

background image

Apostolskiego, aż w sobotę przed świętem Bożego Miłosierdzia, przez niego ustanowionym -

przechodzi na drugą stronę. I nie był ani o jeden dzieo za długo papieżem w stosunku do zadania,

jakie mu Opatrznośd powierzyła.

Nie masz wrażenia, że medialnie testament ten zaistniał tylko w wymiarze dwóch rzeczy:

zapisów o pogrzebie oraz możliwości ustąpienia? Na te sprawy zwracali uwagę wszyscy

komentatorzy, także w Polsce, ale to przecież nie jest cala treśd dokumentu.

To prawda. Uderzające było dla mnie, co powiedział mi tego dnia biograf Papieża,

człowiek, który go doskonale znał - Gianfranco Svidercoschi (autor książki Karol, na podstawie której

powstał film z Piotrem Adamczykiem w roli głównej) - „Czemu wy to nazywacie testamentem, to są

luźne zapiski, notatki”. Takie było myślenie wielu Włochów. Oni są przyzwyczajeni do innej tradycji

literackiej; Paweł VI napisał testament, który jest pięknym traktatem. Dla mnie ciekawszy jest tekst

Jana Pawła II, napisany tak, jakbyśmy słyszeli jego myśli. Piękno tego tekstu jest właśnie w jego

prostocie: „Wszystkim dziękuję i wszystkich proszę o przebaczenie”. Jedno zdanie. Proste zdanie.

A ile mówi o tym człowieku.

Ten tekst powstawał na przestrzeni lat, Papież dopisywał jedno, dwa zdania, czasem

dłuższe fragmenty. Widzimy, jak rozwijało się jego myślenie, również w sprawie miejsca pochówku.

Wcześniej uznawaliśmy sprawę za zamkniętą, bo Navarro-Valls powiedział, że nie ma takich zapisów.

Okazało się, że to nieprawda. W tej sytuacji można było mied, niestety, następujące przypuszczenie:

kardynałowie wiedzieli, że mają prawo samodzielnie podjąd decyzję, ale obawiali się, że jeśli Polacy

stwierdzą, iż istnieje chod cieo szansy, że mogą w tej sprawie się wypowiedzied - to niesforni,

romantyczni, szaleni rodacy Jana Pawła II staną pod drzwiami bazyliki i powiedzą: „Zapytajcie nas

teraz o zdanie”. Zatem, gdy testament ogłosimy na dzieo przed pogrzebem, to będzie już za późno na

jakiekolwiek rozważania. W niezręcznej sytuacji stawialiby też kardynała Macharskiego, gdyby

publicznie zapytali go o zdanie rodaków. Jeśli takie było myślenie kardynałów, to źle, bo tak jak my

mamy obowiązek uszanowad każdą ich decyzję, tak oni nie powinni mied wątpliwości, że tak właśnie

zrobimy. Nie należało zatem myśled, że gotowi bylibyśmy sforsowad bramy Bazyliki św. Piotra i na

ramionach zanieśd Papieża do Polski. On był synem całego Kościoła i należał do świata. Jest też

godny, by leżed pomiędzy swymi wielkimi poprzednikami, tuż obok grobu św. Piotra.

W wielu sondażach telewizyjnych i nie tylko, tak właśnie mówiono: że Jan Paweł II jest

jakoś własnością świata, że sprawował uniwersalne posłannictwo. To, moim zdaniem, powinno byd

zawstydzające dla kardynałów.

background image

Tak, jeśli myśleli tak, jak powiedziałem, ale czy tak było na pewno - tego nie wiemy.

Kłopot w tym, że tak późna publikacja testamentu powoduje snucie domysłów. Dlatego uważam, że

lepiej było odczytad go od razu.

Jednak ważne też jest, że Papież rzeczywiście dopuszczał tę myśl, że pochowany będzie

w Polsce. On wciąż czuł się jej synem, czuł, że jest stąd. Niezależnie od tego, w ilu miejscach świata

okazywano mu uwielbienie i szacunek i ile już lat spędził we Włoszech. To, że zostawił tę decyzję

w tak jasny sposób Kolegium Kardynalskiemu, było idealnym rozwiązaniem. Martwił się, by po jego

śmierci nie sprawid problemu. Wszystko zapisał tak, by nie było wątpliwości, jaki powinien byd tryb

podejmowania decyzji.

A jak rzecznik tłumaczył nieobecnośd zdania: „O miejscu pochówku niech zdecyduje

Kolegium Kardynalskie i Rodacy” we włoskim przekładzie testamentu?

Miał szczęście, że wychwycono to potem i nie musiał odpowiadad na takie pytanie. To

stało się, kiedy mieliśmy już obie wersje językowe. Chyba pierwszy zauważył to Jacek Pałasioski.

Później już na pierwszej stronie „L’Osservatore Romano” obok siebie ukazał się tekst w dwóch

językach i tam wyraźnie widad, że w wersji włoskiej nie ma tego zdania. Tłumaczono, że to błąd

drukarski. Jeżeli tak, to skandaliczny! Jaki mógł byd ważniejszy wtedy tekst dla Kościoła niż ostatnia

wola Papieża? I nagle nie ma w niej jednego z kluczowych zdao! Jeśli to ten wydrukowany włoski

tekst jest tym, który odczytano też kardynałom w czasie obrad Kolegium, to nie mogli oni też w pełni

śledzid toku myślenia Papieża o tej sprawie. Jakby nie było - sprawa jest zamknięta.

Czy nie było dla Ciebie zastanawiające, że zapiski Papieża kooczą się w marcu 2000 roku?

Papież, jak wiele razy o tym wspomina, co roku wracał do tych zapisków w czasie

rekolekcji, wiele razy powołuje się też na testament Pawła VI, może więc czytał go co jakiś czas.

I widad nie zdarzyło się po roku 2000 nic, co powodowałoby koniecznośd dokonania zmian lub

dopisania nowych spostrzeżeo. Pamiętajmy, że napisał w czasie swojego życia 80 tysięcy stron. Czy

musiał więc jeszcze dopisywad kilka zdao do testamentu? Widad nie.

Ważne jest też, w jakim momencie powstały te ostatnie zapiski: kilka dni po wyznaniu

win popełnionych przez ludzi Kościoła w minionych wiekach i tuż przed podróżą do Ziemi Świętej.

A jaka pielgrzymka może byd bardziej poruszająca dla głowy Kościoła, niż ta do miejsca narodzin

Chrystusa i miejsca Jego męki? Przeproszenie za grzechy ludzi Kościoła nie cieszyło się wielkim

entuzjazmem w Kurii Rzymskiej, delikatnie mówiąc. Papież chciał to zrobid tak, aby kardynałowie

background image

uważali, że to też jest częśd ich myśli i woli, ale była to z pewnością trudna decyzja. Był to zapewne

dla niego czas bardzo głębokiego namysłu - i wtedy te zdania powstały.

piątek, 8 kwietnia

Myślę, że władze Włoch były autentycznie przerażone sytuacją. Berlusconi wystosował

nawet apel do prezydenta Kwaśniewskiego, by ten powstrzymał swoich rodaków przed przyjazdem

do Rzymu, bo miasto po prostu nie wytrzyma najazdu tylu pielgrzymów. Myśleliśmy - mając

doświadczenie tego, co działo się trzy, cztery dni wcześniej - że nawet gdybyśmy wstali o 4.00 rano -

to na 8.00 nie zdążymy do naszych stanowisk. Włosi zapewniali, że nie będzie z tym problemu.

Okazało się, że mieli rację. Tego dnia po centrum Rzymu mogły poruszad się tylko samochody

policyjne, karetki, autobusy i karetki. Zapewne jeszcze nigdy jazda po tym mieście nie była tak szybka

i bezproblemowa. Okazało się, że na Plac św. Piotra dotarliśmy po pół godzinie od wyjścia z hotelu, co

było doskonałym wynikiem.

Okazało się też, że z Polski przyjechało o wiele mniej pielgrzymów, niż się spodziewano.

Zapewne przerazili się tych wszystkich informacji o korkach przy wjeździe do miasta, braku miejsc

w hotelach i kompletnym paraliżu komunikacyjnym.

Jeden z polskich ilustrowanych tygodników napisał: „Pękły miliony serc na całym świecie,

rozlało się morze łez, a ku niebu uderzył słup modlitw i uczud” - o dniach towarzyszenia Papieżowi,

który swoim odejściem zaprosił świat do kontemplowania własnej śmierci. „Ten bezsilny i porażony

papieskim świadectwem świat wypuścił Papieża

ze swoich kurczowo ściśniętych ramion”. Właściwie można by powiedzied, że dniem,

kiedy ten słup modlitw najintensywniej uderzył w niebo, kiedy już ostateczne wypuszczenie Papieża

się dokonało, był właśnie dzieo pogrzebu. Wiadomo było, że oglądał go będzie cały świat. Bez

przesady. Od Antypodów najdalszych, od bieguna do bieguna, można by powiedzied - oczywiście ci,

którzy mogą oglądad telewizję. Już przed tym pogrzebem mówiło się, że to będzie największy pogrzeb

w historii, w dziejach świata. Byd może również nie tylko dotychczasowych, ale w ogóle. Czy

w Rzymie też były takie glosy i jak - od strony obsługi medialnej tego ogromnego wydarzenia - to

wyglądało? Gdzie uczestniczyłeś w tym wydarzeniu. Na wszystkich ekranach był tylko jeden obraz?

background image

Tego dnia polscy pielgrzymi opowiedzieli nam wiele niezwykłych historii. Wielu z nich

decyzję o przyjeździe podjęło zupełnie spontanicznie. Niektórzy tydzieo wcześniej nie zastanawiali

się, czy są wierzący. Byd może większośd była nawet niepraktykująca. Po prostu wsiedli w samochód,

pociąg, autobus i przyjechali. Większośd z tych, których spotykaliśmy, pytało nas, czy nie wiemy, gdzie

oni mogą spad, bo na razie przespali się w samochodzie, na ławce w parku, ale może znamy jakiś

niedrogi hotel. Ludzie nie za bardzo zastanawiali się nad organizacją tego wyjazdu, po prostu

wiedzieli, że chcą, muszą, marzą o tym, by tu byd. Znajomym, którzy mnie pytali, czy moim zdaniem

uda im się w dniu pogrzebu byd blisko placu, mówiłem, że nie jestem pewien, czy będą po właściwej

stronie Tybru, a co dopiero blisko bazyliki. I co dla mnie było uderzające - nikogo z tych ludzi to nie

odstraszyło. Oni mówili: trudno, to będziemy po drugiej stronie, ale będziemy. Mając do wyboru:

obejrzed to w telewizji albo na telebimie na jakimś placu, woleli przyjechad i byd w tłumie w Rzymie.

To było niezwykłe i jakąś nagrodą dla nich wszystkich okazało się, że nie było ostatecznie tak źle.

Niemal wszyscy, którzy przyszli odpowiednio wcześnie, byli nie tak daleko od bazyliki. Wszyscy tam

mieli poczucie, że to będzie najbardziej niezwykły pogrzeb w historii Rzymu, który przez tysiące lat

i tak już sporo widział, ale też pewnie w historii świata. Tak jak za czasów rzymskiego imperium - to

miasto znów stało się stolicą świata. Świat jeszcze tego nie przeżywał; tyle głów paostw; przywódcy

Syrii, Izraela, Stanów Zjednoczonych, Indii, Francji, Niemiec, niemal wszyscy przywódcy europejscy,

przedstawiciele krajów niechrześcijaoskich. W tym było coś absolutnie niezwykłego i byliśmy

przekonani, że z żadnego innego powodu takie spotkanie nie byłoby możliwe; że kiedy tydzieo

wcześniej CNN mówił, że umarł wielki człowiek, ale konserwatysta i ortodoks, to się okazało nagle

bez sensu. Wyznawcy innych religii chcieli przyjechad i pochylid przed nim głowę. Nie wszyscy wierzą,

że Chrystus jest drogą do zbawienia, ale wszyscy wiedzieli, że nikt nie zrobił więcej dla porozumienia

pomiędzy religiami i pokoju na świecie niż ten „ortodoks i konserwatysta”.

Mieliśmy absolutne poczucie wyjątkowości chwili. Często zdarzało nam się używad słów:

„oto historia dzieje się na naszych oczach” - kiedy Polska przystępowała do NATO, w dniu referendum

unijnego, kiedy „wchodziliśmy” do UE - 1 maja 2004. Tym razem mieliśmy przekonanie, że to

wydarzenie historycznie, które z niczym nie może byd porównywalne. I to jest opowieśd o tym

człowieku i 26 latach, przez które tworzył historię. Wiedzieliśmy, że nie jesteśmy w stanie tego

wszystkiego ogarnąd. Biskup Jan Chrapek powiedział kiedyś, że wielkośd tego pontyfikatu zrozumiemy

dopiero po 20 latach, i pewnie miał rację.

W każdej stacji telewizyjnej jest newsroom, gdzie na kilkunastu monitorach widnieje

podgląd tego, co pokazują inne wielkie stacje - amerykaoskie, niemieckie, brytyjskie, włoskie,

arabskie, japooskie. I chyba po raz pierwszy w dziejach telewizji na świecie zdarzyło się, że na

wszystkich monitorach, pokazujących programy informacyjne nadawane na całym globie, był jeden

i ten sam obraz - to był pogrzeb Jana Pawła II. Nawet 11 września 2001 roku, kiedy zaatakowano

background image

wieże WTC, pokazywała to zdecydowana większośd stacji, ale nie wszystkie. Teraz to była

najważniejsza wiadomośd. Tym razem naprawdę świat stanął w miejscu i „przybył” na pogrzeb Jana

Pawła II, ten świat, który jest jakoś opleciony kablami telewizyjnymi i antenami satelitarnymi. To było

niepowtarzalne, i wszyscy dziennikarze, którzy widzieli te dziesiątki monitorów z jednym i tym samym

obrazem, byli tym porażeni. Nawet jeśli spodziewaliśmy się skali tego pogrzebu, to i tak okazało się,

że przeszło to najśmielsze oczekiwania.

Czy możesz opowiedzied o uczestnictwie w tym wydarzeniu, w przecież, bądź co bądź,

ceremonii religijnej, we mszy św. żałobnej, która - jak każda msza - jest uobecnieniem ofiary

Chrystusa, tyle, że podczas niej są jeszcze te przejmujące momenty: wniesienie prostej, cyprysowej

trumny z ciałem Papieża na plac, położenie jej wprost na gołej ziemi, położenie na trumnie

Ewangeliarza?

Jakie były reakcje ludzi, kiedy wynoszono trumnę?

Jeden z dziennikarzy tu, w Polsce, powiedział mi potem, że na pogrzebie można było

bardzo wyraźnie zobaczyd, że świat dzieli się na tych z Bogiem, i tych bez Niego. Ci obecni na

pogrzebie reprezentują świat z Bogiem, utożsamiają się z fundamentalnymi wartościami, jakie niesie

chrześcijaostwo dla cywilizacji. Natomiast ci wielcy nieobecni stawiają się poza nim, reprezentują

świat bez Boga, który, jak było widad jest mniejszy, chod bardzo hałaśliwy. Czy to myślenie uznajesz

za właściwe?

Po kolei. Bardzo zazdrościliśmy pielgrzymom, będącym na placu. Widzieliśmy pewnie

więcej od nich, ale byliśmy 50 m wyżej, na wzgórzu, tam, gdzie mięliśmy kamery. Byłem tam wtedy

z ks. Mieczysławem Malioskim. Rozmawialiśmy tuż przed rozpoczęciem transmisji i tuż po niej. Było

dla mnie niezwykłe, że stoję obok człowieka, który znał Karola Wojtyłę jeszcze z czasów sprzed

wstąpienia do seminarium. Teraz zegnał nie tylko głowę Kościoła, ale po prostu przyjaciela z lat

młodości. Miałem przekonanie, że on był myślami gdzie indziej niż na „naszym wzgórzu”. Może

przypominał sobie ten dzieo, gdy poznał Karola, gdy uciekali w Krakowie przed łapankami w czasie

wojny, gdy zostali wyświęceni albo gdy jego przyjaciel został papieżem. Chyba nikt z obecnych wtedy

w Rzymie nie znał Go dłużej niż on. Zapewne miał też poczucie, że Jan Paweł II jest po prostu nad

nami i błogosławi nam „z domu Ojca”, jak ujął to później kardynał Ratzinger.

O czym rozmawialiście?

background image

Ks. Malioski opowiadał mi, jak podejmowali decyzję o wstąpieniu do seminarium, mówił

o swoim poczuciu, że jest taki obszar doświadczeo Karola Wojtyły, który dla niego był niedostępny -

myślał o śmierci, która przez całe życie Wojtyły była obok. Przecież kiedy miał 9 lat, umarła jego

matka, miał siostrę, która zmarła jeszcze przed jego urodzeniem, umarł jego starszy ukochany brat,

umarł ojciec. Pan Bóg „zabrał” mu najbliższych. Może kto inny zbuntowałby się wtedy. On inaczej.

Właśnie Bogu się poświęcił. Ile razy nam potem mówił, że „Bóg jest miłością”. Wierzył, że taki był

Jego plan i teraz możemy go nie rozumied, ale kiedyś pewnie go pojmiemy. Wierzył, że śmierd nie jest

koocem, że po prostu musi nadejśd, ale to tylko przekroczenie kolejnego progu. To nie znaczy, że

młody Wojtyła był nieustraszonym bohaterem. Ks. Malioski opowiadał nam, ile razy razem bali się

śmierci, bali się, że mogą byd rozstrzelani, że wsadzą ich do ciężarówki i wywiozą do obozu

koncentracyjnego. Bał się jak każdy młody chłopak, ale wszyscy, którzy go znali, mówili, że zawsze był

trochę poważniejszy niż oni. Zadawał sobie trudniejsze pytania i szukał trudniejszych odpowiedzi.

A po latach miał tak wielką siłę w głosie, gdy mówił: „Nie bójcie się! Otwórzcie drwi Chrystusowi!”. To

była jakaś droga, do której doszedł na Placu św. Piotra, w dniu inauguracji pontyfikatu, także przez

doświadczenia cierpienia i śmierci najbliższych sobie ludzi, i może właśnie dlatego mógł to mówid

z taką wiarą. Pogrzeb trwał prawie 3 godziny. Siedzieliśmy na krawędzi wzgórza, odwróceni plecami

do Placu św. Piotra, przed nami był telewizor. Starałem się patrzed na monitor, żeby widzied zbliżenia

kardynałów, trumny, pielgrzymów, i jednocześnie na plac. Ks. Malioski ani razu nie spojrzał

w telewizor. To było dla mnie niesamowite i do dziś zastanawiam się, dlaczego. Może spojrzenie

z bliska na trumnę z ciałem jego przyjaciela było dla niego za trudne? Patrzył tylko z oddali na plac,

odwrócił się tyłem do monitora. Może tylko tak można było właśnie w pełni uczestniczyd

w nabożeostwie? Gdy patrzymy w telewizor, tak naprawdę oglądamy to jak... film, a on nie chciał,

żeby tak było? Dla wiernych na placu wszystko nie było tak dosłowne jak w telewizji. Oglądając

transmisję, skupialiśmy się na szczegółach: widzianej z bliska trumnie, leżącej na niej Ewangelii,

twarzy kogoś, kto mówi, prezydentach, tym, czy podadzą sobie ręce. Ks. Malioski uczestniczył w tym

wszystkim zupełnie inaczej.

Wiele osób mówiło mi później, że w tamtym czasie miało się poczucie, że media im

towarzyszą, że telewizja nigdy nie była im tak bliska, że to było jakieś wspólne przeżywanie. A jednak

wydaje mi się, że ks. Malioski wtedy, na krawędzi tego wzgórza, pokazał, że jest jakaś granica, że

telewizja to jednak zimny obraz, że jeśli chce się coś przeżyd, jak człowiek tak wierzący jak On, głębiej

niż my, to może lepiej patrzed z daleka i słuchad. To było dla mnie uderzające.

Ale też nigdy w historii świata nie było i byd może nigdy już nie będzie takiej chwili,

w której okazało się, jak wielkim dobrodziejstwem i Bożym wynalazkiem jest TV, bo dzięki niej grubo

background image

ponad miliard ludzi na świcie, a może i więcej, ludzi wszystkich ras, religii i światopoglądów, mógł

jakoś śledzid to wydarzenie.

A w centrum obrazu była ta prosta, cyprysowa trumna na placu, a na niej Ewangeliarz,

z którego kartami wiatr wyczyniał różne rzeczy. Trudno było potem nie pisad, że to ów Duch, Pneuma,

Spiritus, Ruah był tam obecny, rozwiewał szaty kardynałów, zwiewał z ich głów piuski...

Czy też postrzegałeś to jako znak, tę Ewangelię, którą w pewnym momencie wiatr

zamyka. Ja pomyślałem wtedy - co za paradoks: największy człowiek naszych czasów w tym, co po

nim „po ziemsku” zostało, zamknięty w skrzynce; człowiek, który nie znał granic i barier, który

otwierał bariery serc, teraz spoczywa zatrzaśnięty w pudle z kilku desek. Nie, to niemożliwe, tak byd

nie może, to nieprawda.

Jest taka opowieśd o tym, jak kardynał Wojtyła w Krakowie wezwał do siebie młodego

księdza, który strasznie narozrabiał. Dośd zdecydowanie zwrócił mu uwagę. Po czym zapytał, czy ten

ksiądz mógłby go wyspowiadad. Ten człowiek, który miał nad tamtym księdzem pełnię władzy, miał

też przekonanie, że wobec Boga są równi i „zwykły” ksiądz może wyspowiadad kardynała, który przed

chwilą zwracał mu uwagę. Wielu ludzi uważa, że jako lepsi od innych zasłużyli sobie na szczególne

względy i uznanie. Jan Paweł II był ostatnią osobą, która by tak pomyślała i dawał tego przykład swym

życiem. I nam też wydawało się absurdalne, że on leży w drewnianej trumnie, ale tak przecież musi

byd.

Co do leżącej na trumnie Ewangelii - to jest już tradycją w Watykanie. Leżała też na

trumnie Pawła VI i Jana Pawła I. Na trumnie Jana Pawła II położył ją ks. Konrad Krajewski. To musiało

byd niezwykłe przeżycie, bo zapewne miał poczucie, że Papież patrzy na niego z góry.

Podczas pogrzebu Jana Pawła I padał deszcz i strony Ewangelii szybko przesiąkły wodą.

Były zbyt ciężkie, by wiatr mógł je przewracad. Do kooca pogrzebu Ewangelia była otwarta.

Tłumaczymy teraz pewne wydarzenia tak, jak nam wygodniej, ale dlaczego nie mamy tego robid?

Można by bowiem pomyśled, że Jan Paweł I był papieżem tylko przez 33 dni i zdążył Ewangelię

jedynie otworzyd. Droga Jana Pawła II była pełna, trudno sobie wyobrazid, by ktoś zrobił więcej

w życiu jako człowiek i jako papież niż on. W pewnym momencie Bóg powołał go do siebie i ten wiatr,

Duch Święty, zamknął Ewangelię, zamknął opowieśd Jana Pawła II, a my w tym uczestniczyliśmy, cały

świat na to patrzył. Dla wszystkich był to rzeczywiście wstrząsający moment.

Liturgii tej przewodniczył i homilię wygłosił dziekan Kolegium Kardynalskiego, kardynał

Ratzinger, były już prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, człowiek bardzo bliski Papieżowi, o czym

wszyscy wiedzieli. Jak była przyjmowana jego homilia? Słuchałeś jej z ks. Malioskim. Czyją

background image

komentowaliście? Słuchając, co on mówi, pewnie zastanawiałeś się, na co zwrócid uwagę, i czy to

okazało się potem głównym akcentem w przekazach innych mediów? Tutaj, w Polsce, ta homilia była

szeroko cytowana, pokazywano jej obszerne fragmenty, zwłaszcza jej zakooczenie, bardzo

poruszające, o tym, jak kardynał mówi o ostatnim pojawieniu się Jana Pawła II w oknie swego

apartamentu w Niedzielę Wielkanocną, o ostatnim błogosławieostwie Urbi et Orbi oraz fragment:

„Możemy byd pewni, że nasz ukochany Papież stoi teraz w oknie domu Ojca, patrzy na nas i nam

błogosławi. Tak, błogosław nam Ojcze Święty, powierzamy Twoją duszą Matce Bożej, Matce, która

prowadziła Cię każdego dnia i zaprowadzi Cię teraz do wiecznej chwały Swego Syna”.

Właściwie, moim zdaniem, kardynał zdobył sobie tym zdaniem serca ludzi, tych, którzy

jeszcze go jakoś nie akceptowali, czy patrzyli na niego w perspektywie takiego konserwatywnego

pancerza, tym zaczął sobie zdobywad serca ludzi zwłaszcza w Polsce. To był również pięknie

skomponowany traktat o Piotrze: Wojtyła - Piotr...

W Watykanie, od chwili gdy Jan Paweł II znalazł się w Gemelli, mieliśmy poczucie, że to

jest trochę droga Piotra. To, co on sam wywołał, przypominając po latach, że tuż po wyborze na

papieża przypomniał sobie fragment z Quo Vadis, w którym Piotr chce uciec z Rzymu, a jednak

zawraca. Myślę, że wszyscy przyjęliśmy tekst Ratzingera wspaniale, bo jak wybrad fragment

Ewangelii, który może byd podsumowaniem tego pontyfikatu albo drogi tego człowieka - wielkiego

Papieża, którego przez 26 lat każdy krok obserwował cały świat? Wybór Ratzingera był doskonały. To

opis siły Jana Pawła II: „kiedy byłeś młody, szedłeś tam, gdzie chciałeś” - i tak było. Potem: „ale będzie

czas, gdy ktoś Ciebie opasze i poprowadzi za sobą” - i znowu tak było, gdy Papież stracił już siły. Jan

Paweł II musiał, jak mało kto, przeżywad swoją słabośd fizyczną, swoje cierpienie, to, że nie jest już

tak silny, nie ma w sobie tej siły, jaką miał w roku 1978. Chciałby móc mówid mocnym głosem,

chciałby, żeby świat widział jego silny krok - a nie mógł, i się na to z pogodą ducha godził. Wiedział, że

takie były wyroki Opatrzności, ale to była też droga opisana w Ewangelii, którą zacytował kardynał

Ratzinger. Myślę, że trudno byłoby sobie wyobrazid kogoś, kto by cieplej mówił „o naszym

ukochanym Papieżu, Janie Pawle II”. I wtedy, tego dnia w Watykanie, w Rzymie, nikt nie miał

wątpliwości, że Papież jest tam na górze i patrzy z domu Ojca i błogosławi. Bardziej już uśmiechnięty

niż w tę Niedzielę Wielkanocną, kiedy widzieliśmy jego twarz tak zmęczoną cierpieniem. Kardynał

Ratzinger opisał ten widok, który myśmy tam wszyscy wtedy na placu „widzieli”. To był taki moment,

kiedy wielu ludziom, którzy nie mieli okazji spotkad się z nim, po raz pierwszy kardynał mógł wydad

się tak serdeczny. To jest oczywiście tradycja, że homilię pogrzebową zmarłego Papieża wygłasza

dziekan Kolegium Kardynalskiego, ale gdyby można było wybrad, który z kardynałów mógłby w tym

przypadku najlepiej to zrobid - to właśnie on - Ratzinger.

background image

Był w nim wielki spokój. Dla mnie to było najbardziej zaskakujące. Na koniec mszy, z tyłu

Placu św. Piotra, tam, gdzie nie było dostojników, a gdzie byli przede wszystkim młodzi pielgrzymi -

zaczęły się krzyki. Takie, jakie tam słyszało się przez wszystkie lata pontyfikatu: „Giovanni Paulo”.

Skandowano to tak, jakby to był radosny dzieo, tak jak w czasie jego audiencji generalnych, jak

w niedziele na Placu św. Piotra, gdy pokazywał się w oknie. Nagle przez chwilę atmosfera zrobiła się

niemal stadionowa. Jeżeli patrzył na to z góry, a wszyscy mieli poczucie, że tak jest, to musiał się

uśmiechnąd. Byli tam ci, do których mówił: „Ja was zawsze szukałem, a teraz przyszliście do mnie”.

I Ratzinger nie próbował im przerwad. Nie próbował dalej kontynuowad mszy. Dał się tym młodym

ludziom wykrzyczed. To było ich „święte” prawo. Ten, jakby ktoś powiedział, konserwatywny,

tradycyjny kardynał wiedział, że jest czas, kiedy młodzi ludzie muszą się wykrzyczed - to był ten czas.

I on im na to pozwolił.

Ta msza pogrzebowa z jednej strony była przepełniona smutkiem, żalem, cierpieniem

milionów ludzi, bo oni daliby wszystko, żeby Papież był z nimi o dzieo dłużej, ale z drugiej strony była

w niej jakaś radośd. Ta radośd była wypisana na transparentach, które przynieśli na pogrzeb: „Już się

nie boimy”.

Elementem każdej mszy św., a więc takie tej pogrzebowej, jest znak pokoju, kiedy na

wezwanie celebransa: „Przekażcie sobie znak pokoju”, ludzie przeważnie podają sobie ręce, czasem

tylko zwracają się do siebie. Ten moment, jak cały ten pogrzeb, był także niezwykły. Media całego

świata zwracały uwagę na to, że był to dzieo pojednania. I zadawano sobie pytanie, na jak długo.

Komentatorzy polityczni roztrząsali wagę uścisków dłoni prezydentów krajów Bliskiego Wschodu,

krajów dotychczas zwaśnionych - czy to będzie coś więcej niż tylko symboliczny gest, czy to będzie

zapowiedź drogi pokoju, o która tak zabiegał cały czas Jan Paweł II. A w Polsce emocjonowano się

tym, że Lech Wałęsa podał rękę Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, a sekundował temu Tadeusz

Mazowiecki. Jaki tam na miejscu był odbiór przez dziennikarzy tego aspektu, tego wymiaru

pojednania?

Miałem poczucie, że to jest coś więcej niż tylko gest, pusty symbol, że stało się tak nie

tylko dlatego, że po prostu wypadało podad sobie ręce. Na granicy izraelsko-syryjskiej niemal

codziennie padają strzały, co kilkanaście dni ktoś tam ginie, po stronie izraelskiej albo syryjskiej. Jeżeli

przywódcy Izraela i Syrii, co wcześniej naprawdę wydawało się niewyobrażalne - podają sobie

w Watykanie ręce, to też był symbol tego pontyfikatu i triumfu Jana Pawła II. W żadnym innym

miejscu, z żadnej innej okazji nie byłoby to możliwe. I też jeżeli przez tyle lat było tyle okazji, żeby

Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski podali sobie ręce, a jednak do tego nie doszło - to możemy

background image

mied pewnośd, że jeśli na pogrzebie Jana Pawła II, by do tego nie doszło, to pewnie nigdy nie

bylibyśmy tego świadkami.

To też było niezwykłe, że po raz pierwszy prezydent Stanów Zjednoczonych był na

pogrzebie Papieża. Przyjechał z żoną, z ojcem i Biłem Clintonem. To dla nich było zupełnie oczywiste,

że tego dnia muszą byd w Watykanie. I był tam też John Kerry, rywal Georga W Busha z kampanii

prezydenckiej 2004 roku. W tym kontekście żenujące było zachowanie naszych niektórych posłów,

którzy tam wtedy podchodzili tuż przed mszą do tych znanych ludzi i robili sobie z nimi zdjęcie, jak

z misiem na Krupówkach.

A jak w tym kontekście odbierana była nieobecnośd prezydenta Rosji Władimira Putina,

który demonstracyjnie tam nie przyjechał?

Pomyśleliśmy, że to było po prostu małe i głupie, zwłaszcza jeżeli był tam np. prezydent

Iranu, który mógłby mied więcej pretensji do Kościoła katolickiego i chrześcijan niż prezydent Rosji.

Prezydent Iranu musiał odczuwad spory dyskomfort, stojąc kilka albo kilkanaście metrów od

prezydenta Izraela i prezydenta USA, a jednak tam był. Nie podali sobie co prawda rąk i tak

przemyślano ich obecnośd, aby nie musieli przejśd obok siebie, ale mimo wszystko było to wydarzenie

bez precedensu. Zwłaszcza, że niedługo przed śmiercią Papież przekazał ikonę Matki Bożej Kazaoskiej

Moskwie, a wcześniej Putin był u niego w Pałacu Apostolskim, kilkakrotnie z nim rozmawiał, znał go.

Jeśli jeździł do Papieża i był przyjmowany przez niego - to dlaczego teraz nie przyjechał? Kiedy jego

„przyjaciel”, George Bush, tam był i klęczał przy ciele Jana Pawła II, chod tak samo jak Putin nie jest

katolikiem. Ale w tym wszystkim nam się wydawało, że to jest nieistotne. Jeśli Putina tam nie ma, to

tylko on coś na tym traci.

I druga rzecz, na którą wszystkie światowe i polskie media zwracały uwagę, to kwestia

uznania świętości Papieża przez aklamację. Owe napisy „Sancto Subito” - „Święty natychmiast” -

obecne na placu. No i potem komentarze.

To oczywiście był uderzający widok, kiedy na placu zobaczyliśmy tyle transparentów

z napisami: „Santo, santo” albo „Santo Subito”. Oczywiście zadawaliśmy sobie pytanie już tamtego

dnia, czy rzeczywiście proces beatyfikacyjny może byd tak szybki. Takie ogłoszenie świętości za

sprawą woli głosu ludu następowało w pierwszym tysiącleciu, potem Kościół to uporządkował i droga

do beatyfikacji stała się bardzo długa. W wypadku Joanny d’Arc trwała kilka stuleci. Prawie doszło do

precedensu po śmierci papieża Jana XXIII w 1963 roku. Trwał wtedy Sobór Watykaoski II i pojawił się

background image

pomysł, żeby wszyscy obecni tam kardynałowie podjęli decyzję o uznaniu świętym zmarłego papieża

przez aklamację. Jednak Paweł VI, nowy papież powiedział: „Nie, powinniśmy przejśd taką samą

drogę, jak w przypadku wszystkich innych świętych”. Kościół nie patrzy w perspektywie kolejnego

tygodnia ani roku. To jest jedyna instytucja, która trwa 2000 lat. Dla niej kilka lat oznacza:

„natychmiast”.

Trudno sobie wyobrazid bardziej niewdzięczne zadanie niż rola „adwokata diabła”

w przypadku procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II. Jest postulator, który wnosi o uznanie jego

świętości, ale musi byd też ten, który zgłasza wątpliwości, podważa argumenty zwolenników

beatyfikacji. Nikt chyba nie chciałby byd w skórze tego, który miałby podważad świętośd Jana Pawła II,

ale Kościół przez tę drogę musi przejśd. Oczywiście, każdy z nas wolałby, żeby to się stało po tygodniu,

ale na pewno nic się nie stanie, jeżeli na ogłoszenie Papieża błogosławionym trzeba będzie czekad

nawet kilka lat. Na pewno wielu ludzi już w dniu pogrzebu modliło się nie za spokój duszy Jana Pawła

II, a modliło się do niego. Wierzyli, że w niebie będzie interweniował w naszych sprawach. Dla

włoskich dziennikarzy uderzające też było zachowanie Polaków na pogrzebie. Było np. takie

małżeostwo, które nie zdążyło dojśd do Placu św. Piotra, i widząc, że nie uda im się tam dostad,

a msza się już kooczy, uklękli na środku ulicy, tam, gdzie byli, i zaczęli się po prostu modlid. Dla mnie

najbardziej przejmujące pożegnanie, jakie pamiętam z tamtego dnia, to widok młodej dziewczyny,

która mogła mied może 20 lat. Stała na Placu św. Piotra, gdy wszyscy już powoli odchodzili. Ona się

uśmiechnęła, popatrzyła w stronę tego okna, w którym widzieliśmy Jana Pawła II przez tyle lat,

podniosła dłoo do ust i przesłała w tamtą stronę pocałunek. Tylko tyle. Może, w porównaniu do

homilii kardynała Ratzingera, to był tylko taki śmieszny gest, ale było to tak szczere i autentyczne.

Widziało to kilku fotoreporterów, którzy w tym momencie po prostu zbaranieli. Nie wiem, czy

powstało jakieś zdjęcie. Ja go nie widziałem. To była dziewczyna, która żegnała swojego Papieża i nie

było w tym nic niestosownego. Może innego papieża nie dałoby się tak żegnad, Jego tak. Tak jakby

podeszła i pocałowała Go w policzek. Pożegnała Go jak ukochanego dziadka, którego się nie żegna na

zawsze, tylko odprowadza na dworzec.

Ktoś klęczał na ulicy, ktoś mówił różaniec, ona posłała pocałunek - i wszystko tak

naturalne i stosowne wobec tego Papieża.

Tamten dzieo obfitował w wiele wymownych znaków. Po mszy św. trumnę z ciałem

Papieża z powrotem wniesiono do Bazyliki św. Piotra. Niosący trumnę na swoich ramionach, - ci sami

mężczyźni, którzy zwykłe nosili sedia gestatoria - przed wejściem do bazyliki, odwrócili się i podnieśli

trumnę tak, jakby spoczywający w niej Papież stanął twarzą do ludzi zgromadzonych na placu

i zwrócony w ich stronę, żegnał się, jakby chciał jeszcze ostatni raz spojrzed na ten plac. Dla wielu był

to bardzo wzruszający moment.

background image

Tak rzeczywiście było. Pamiętam, byłem kiedyś w garażu papieskim, tam, gdzie stały

samochody Jana Pawła II i widziałem z bliska to ponad dwudziestoletnie papamobile. Stary fiat,

którym Papież jeździł po placu w czasie audiencji generalnych. A teraz ta podniesiona trumna... to

było takie drugie pożegnanie od chwili, kiedy przeniesiono jego ciało na marach z Auli Klementyoskiej

do bazyliki, potem wyniesiono trumnę na plac, gdzie po raz ostatni, można powiedzied, w jakimś

sensie „zobaczyliśmy” Papieża. Kilka razy zamykały się za nim te drzwi, a teraz już po raz ostatni. Ale

chyba ta homilia Ratzingera pomogła. Mieliśmy poczucie, że patrzy na nas z góry i uśmiecha się tak,

jak zawsze.

Ale to rzeczywiście był przejmujący moment, kiedy ta trumna zniknęła już w bazylice

i tylko kilkanaście osób mogło jej do kooca towarzyszyd. I tak, jak życzył sobie Papież w testamencie,

złożono go w bardzo prostym grobie. To tylko płyta leżąca na ziemi.

I jeszcze jedno - tam jest włożona tuba z krótką biografią Jana Pawła II. Co by zrozumiał

człowiek, który otworzy tę tubę dajmy na to za 400 lat, gdyby były prowadzone jakieś prace

archeologiczne, a jakimś zbiegiem okoliczności nie zachowałyby się opisy wydarzeo z przełomu XX

i XXI wieku? Co on zrozumie o życiu zmarłego? Nic. Wiedzieliśmy, że to jest historia, której nie da się

zamknąd na jednej stronie w kilku zdaniach. A z drugiej strony jest w tym coś symbolicznego, że to

życie zostało zapisane tam i razem z Papieżem złożone do trumny.

Bardzo symboliczny był też gest nałożenia jedwabnej chusty na twarz zmarłego przez

arcybiskupa Piera Maoniego i arcybiskupa Stanisława Dziwisza rano tego dnia przed uroczystościami

pogrzebowymi. To nowy gest w papieskim ceremoniarzu pogrzebowym?

Powiem szczere, że to jest dla mnie jedna z tajemnic. Nie do kooca rozumiem ten gest.

Ciało Papieża złożono w podziemiach bazyliki, potem kardynałowie modlili się tam przy

grobie...

I już wtedy stało się jasne, że nieuprawnione jest przekonanie, że teraz, po śmierci

Papieża Polaka, Polacy nie będą już przyjeżdżad, pielgrzymowad do Rzymu.

Jeszcze tego dnia, odchodząc już od bazyliki, spotykaliśmy tysiące Polaków. Wielu z nich

żałowało, że ich bliscy nie przyjechali z nimi, bo bali się, że będzie tu „istny koniec świata” - ponad

pięciomilionowy tłum w jednym mieście. Okazało się, że pielgrzymów było mniej i o wiele więcej

osób mogłoby przyjechad i byd tu razem w takiej chwili. Tam było wielu starszych ludzi, którzy często

z trudem chodzili. Wielu z nich nie miało nawet dośd pieniędzy, żeby coś kupid do jedzenia. Jedli to,

background image

co ze sobą przywieźli, a potem już nic, ale to nie było dla nich ważne. Te spotkania po pogrzebie były

naprawdę wzruszające i niesamowite.

Jeden z naszych reporterów opowiadał mi, jak był na dworcu Terminii i żegnał jakąś

grupę powracającą do Polski. Oni powiedzieli mu: „Wrócimy tu. Musimy pomóc nowemu Papieżowi.

Trzeba go będzie wesprzed. Musi wiedzied, że Polacy mu pomogą”. I to było piękne, bo myśmy

zadawali sobie pytanie, jak Polacy przyjmą nowego papieża? Może dla nas to będzie najtrudniejsze?

Myśleliśmy o tym, patrząc w to okno, w którym tyle razy widzieliśmy Jana Pawła II. A przecież musi

tak byd, że niedługo ktoś inny się w nim pokaże. Jak to, w oknie naszego Papieża stanie ktoś obcy?

Właśnie tak. I ta reakcja tych ludzi na dworcu była taka, jaka powinna byd.

Fantastycznie zachowywali się tego dnia Polacy. I następnego dnia w gazetach ukazywały

się artykuły pełne szacunku dla Polaków, którzy tu byli, i pokazujące wzruszenie Włochów, którzy

patrzyli, jak Polacy żegnali swego rodaka - z jakim spokojem, godnością, wzruszeniem, modlitwą.

Dziennikarze przytaczali też prośby Polaków o podziękowaniu dla rzymian za tak dobre przyjęcie, za

gościnę. Rzeczywiście tak było. Można narzekad często na Włochów: na bałagan, niezorganizowanie,

niepunktualnośd, ale w te dni, kiedy ponad milion ludzi stało w kolejce do bazyliki i potem, w dniu

pogrzebu, Włosi ze swego zadania wywiązali się po prostu perfekcyjnie. Nie sposób to było zrobid

lepiej. Uważam, że to trzeba im oddad.

Tego wieczoru rozmawiałem z Georgem Weiglem - autorem, według mnie, najlepszej

biografii Jana Pawła II Świadek nadziei. Pytałem go, czy teraz, znając całe życie zmarłego Papieża,

zmieniłby tytuł? Czy wydarzyło się coś, co powoduje, że ta książka powinna byd inna? Nie miał

wątpliwości, że „świadek nadziei” to słowa wciąż najlepiej do niego pasujące. Pogrzeb to tylko

potwierdził. Co mogłoby budzid większą nadzieję niż to, że ci ludzie, o których pojednanie Papież tyle

razy się modlił - teraz byli razem przy nim? Myślę, że mamy świadomośd ułamka tego, co zrobił

Papież. Kiedy mówimy, jak bardzo zmienił świat, to mamy na myśli Polskę, Europę, mur berlioski.

A przecież już w samych początkach pontyfikatu np. zażegnał konflikt zbrojny pomiędzy Argentyną

i Chile, o czym mało kto dzisiaj pamięta. Traktat pokojowy pomiędzy tymi krajami został podpisany

właśnie w Watykanie, żeby uznad znaczenie mediacji Jana Pawła II. Kiedy spotykałem młodych

Chilijczyków i pytałem, co dla nich było ważne w tym pontyfikacie, oni mówili, że dzięki niemu nie

było wojny - „mój ojciec poszedłby do wojska, gdyby nie ten Papież, może by zginął”. Oni o tym

pamiętają. Co może budzid większą nadzieję, że w tym pożegnaniu uczestniczyli wszyscy wielcy poza

Putinem. Chodby byli najbardziej skłóceni wielu było w stanie podad sobie ręce. „Świadek nadziei”

idealnie wciąż pasuje do całego pontyfikatu Jana Pawła II.

Weigel przyznał, że dodałby tylko jedno - Jan Paweł II Wielki. Powiedział to, co już

wcześniej stwierdził kardynał Sodano. A przecież tylko trzech papieży w historii Kościoła było

uznanych za Wielkich. Tego wieczora, tego dnia, nikt nie miał wątpliwości, że Jan Paweł II był wielkim

background image

papieżem. George Weigel odbył z Papieżem 30 długich rozmów, miał wgląd w bardzo niedostępne

zazwyczaj dokumenty archiwów watykaoskich. Pisząc biografię, zastrzegł sobie, że nikt nie będzie

w nią interweniował - w to, co i jak pisze. Tak rzeczywiście było. Nikt nie próbował przekonywad go,

że cokolwiek powinien zmienid. I on, patrząc na pewno z wielkim szacunkiem i uznaniem na Jana

Pawła II, patrzył na niego też jak historyk - chłodno, racjonalnie, obiektywnie. I on tamtego dnia był

całkowicie przekonany o jego wielkości. Pojawił się też wtedy temat, kto może podjąd jego dzieło?

O tym rozmawialiśmy już, gdy „Wiadomości” się skooczyły. Kto może byd następcą Wielkiego

Papieża, kto może zmierzyd się z takim wyzwaniem. Weigel powiedział: „Ja nie mam wątpliwości, że

to będzie Ratzinger. I to stanie się bardzo szybko. Nie ma nikogo innego”. Był o tym głęboko

przekonany. Wtedy w piątek, w dniu pogrzebu.

A czy wiadomo, że uzupełni biografię Papieża? Dopisze jej koniec?

Tak. Ale nie zmieni tytułu.

IV

DZIEO

CZTERDZIESTY CZWARTY - DZIEO SZEŚDDZIESIĄTY TRZECI

sobota, 9 kwietnia - czwartek, 2005 r.

Postanowiliśmy pójśd tropem tych transparentów, które pojawiły się na pogrzebie. Tuż

obok Placu św. Piotra jest siedziba Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Chyba specjalnie tak

powieszono transparent, żeby z okien tej kongregacji widad było go najlepiej - wielki napis „Giovanni

Paulo II - Santo”. Wyzwanie, które stoi przed wszystkimi pracownikami kongregacji przez cały czas.

Mają o tym pamiętad. Rozmawialiśmy z sekretarzem kongregacji, arcybiskupem Edwardem

Nowakiem. Pytaliśmy go, jak szybko możliwa jest ta beatyfikacja, jak długo to może trwad.

I arcybiskup powiedział coś, co potem kolejne wydarzenia potwierdziły - w Kościele katolickim papież

ma pełną i niepodzielną władzę ustawodawczą, sądowniczą i wykonawczą. I tak naprawdę wszystko

zależy od decyzji nowego papieża. Tak arcybiskup mówił wtedy, dzieo po pogrzebie - papież może

podjąd każdą decyzję. Nie miał wątpliwości, że do kongregacji wpłynie wniosek o rozpoczęcie procesu

beatyfikacyjnego. Najpierw Jan Paweł II zostanie ogłoszony Sługą Bożym, a od nowego papieża

będzie zależało, jak szybki będzie mógł byd ten proces. W świetle prawa kanonicznego proces

beatyfikacji może się rozpocząd nie wcześniej niż po 5 latach, ale papież nie musi się trzymad tego

background image

zapisu i jak wiemy, tak się właśnie stało. Arcybiskupowi wydawało się, że potem proces ten może byd

wyjątkowo szybki, tak jak w wypadku Matki Teresy z Kalkuty - mniej niż 5 lat.

Siedziba kongregacji jest niezwykłym miejscem - są tam wręcz bezcenne dokumenty.

Częśd archiwum została zrabowana przez ludzi Napoleona, którzy wywieźli całe archiwum do Paryża.

Na szczęście większośd dokumentów wróciła do Rzymu. Są tam listy wielu królów do papieży

w sprawie ogłoszenia świętym kogoś, kto był mieszkaocem ich paostwa, ich rodakiem. Ja miałem

w ręku np. pismo Jana Kazimierza.

Arcybiskup Nowak był pełen entuzjazmu i wiary, że proces Jana Pawła II będzie szybki,

ale na pewno musi on potrwad. I może byd tu mowa o latach. Kiedy wierni mówili na Placu św. Piotra

„subito” - „natychmiast”, dla nich oznaczało to „jutro”, dla kardynałów zaś to może oznaczad dwa

lata. A i to byłoby bardzo szybko.

Wtedy, tego dnia był to temat nr 1. Wszystkie gazety włoskie cytowały zdanie: „Santo

Subito” i to, że wierni już ogłosili Papieża świętym. Nikt nie miał wątpliwości, co do świętości Jana

Pawła II. Pytanie tylko, jak długa jest droga do oficjalnego ogłoszenia tej świętości w Kościele. Przez

cały czas jego pontyfikatu gromadzone były dokumenty, dowodzące cudów, których Bóg dokonywał

jeszcze za życia Jana Pawła II. Pojawiały się już potem we włoskiej prasie różne doniesienia, np.

o pewnym Amerykaninie chorym na nowotwór, za którego modlił się Papież. Chory wyzdrowiał. Ale

to jest tylko jedna częśd potrzebnych świadectw. Ważne są jeszcze cuda, które się dokonują już po

śmierci - bo to jest dla Kościoła dowodem, że Pan Bóg ma tę osobę blisko siebie i za jej

wstawiennictwem czyni cuda. Dlatego zanim Jan Paweł II zostanie ogłoszony świętym, taką drogę

musimy przejśd.

Potem we włoskiej prasie pojawiała się opinia - co niestety u nas podchwycono - jakoby

arcybiskup Nowak w wywiadzie udzielonym następnego dnia przypuszczał, że już jesienią Jan Paweł

może byd ogłoszony świętym. Ja rozmawiałem z arcybiskupem w dniu, gdy „Corriere delia Serra”

uczyniło nagłówkiem zdanie wyrwane z kontekstu wywiadu. Komentowano to potem w ten sposób,

że Polacy znowu czują się tak, jakby nadal rządzili Watykanem. Jednak arcybiskup Nowak nie

powiedział, że Papież zostanie ogłoszony świętym we wrześniu, tylko, że papież może podjąd każdą

decyzję, także decyzję o przyśpieszeniu procesu beatyfikacyjnego.

I wszyscy zaczęli żyd przygotowaniami do konklawe. Musi byd ono ogłoszone między 15.

a 20. dniem od śmierci papieża. I tak się stało. Jego datę wyznaczono na poniedziałek, 18 kwietnia.

Jakie są zwyczajowe kroki kongregacji zanim rozpocznie się konklawe, jak to się odbywało, jak to

background image

postrzegaliście wy, dziennikarze? Jak to wyglądało medialnie, bo informacje o kardynałach były

mocno ograniczone?

Już wcześniej, w czasie obrad Kongregacji Ogólnej zapadła decyzja, podobno pod

wpływem kardynała Ratzingera, żeby kardynałowie nie udzielali żadnych wywiadów. Zawsze

obowiązuje zasada, że kardynałowi nie wolno kontaktowad się ze światem w czasie konklawe. Ale

tym razem już na pięd dni przed konklawe kongregacja postanowiła, że żaden kardynał nie będzie

udzielał wywiadów. Z kardynałami nie mogliśmy więc rozmawiad, nie mogliśmy już ich o nic pytad.

W niedzielę wszyscy kardynałowie, którzy mieli wziąd udział w konklawe - czyli ci, którzy nie skooczyli

jeszcze 80 lat - zamieszkali w Domu św. Marty. Ten dom został specjalnie do tego celu przystosowany

z inicjatywy Jana Pawła II. Pamiętał on, w jak ciężkich warunkach mieszkali kardynałowie w czasie

poprzedniego konklawe i chciał im trochę ułatwid życie. Wtedy oczywiście najczęściej zadawano

sobie pytanie, kto może byd następcą Jana Pawła II, kto może udźwignąd ten ciężar. Zanim pojawiały

się nazwiska, pojawiały się hipotezy co do zasady dokonywania wyboru. Po pierwsze, spekulowano,

że to nie może byd ktoś młody, że Kościołowi potrzebny jest teraz taki „krótki, przejściowy

pontyfikat”, aby przygotowad się na wybór kolejny, może tak przełomowy jak wybór Karola Wojtyły.

Tym razem uznano, że to nie jest czas na wybranie np. papieża czarnoskórego. Zresztą to było

zabawne, że sam kardynał Arinze, który, jak się wydawało, spośród czarnoskórych kardynałów miał

największe szansę, na pytanie, czy ma tego świadomośd, odpowiedział: „Czy wyście powariowali?

Przecież czarnego nie wybiorą”. Bawiła go sytuacja, kiedy był wymieniany jako jeden z papabili. Chod

media dużo mówiły o takiej możliwości, to jednak wydawało się to raczej niemożliwe. Sugerowano,

że pewnie będzie to osoba zaawansowana wiekiem, mająca 70, 75 lat. Raczej nie będzie to, jak

w przypadku Wojtyły, kardynał mający mniej niż 60 lat. To eliminowało w tych typowaniach grupę

kardynałów młodszych.

Mówiono oczywiście, że jest zasada: „Kto na konklawe wchodzi papieżem, wychodzi

kardynałem”. Powtarzano to zdanie bardzo często, ale jest ono - jak pokazują historie poprzednich

wyborów - nie do kooca trafne. Piusa XII wybrano w trzecim głosowaniu. Od początku konklawe

w 1939 roku było niemal dla wszystkich oczywiste, że to właśnie on, kardynał Pacelli, powinien zostad

papieżem. Był wcześniej nuncjuszem apostolskim w Berlinie, mówił doskonale po niemiecku,

w obliczu nadchodzącej wojny wydawało się, że nie ma lepszego kandydata. To był doświadczony

dyplomata i on najlepiej znał Niemcy spośród wszystkich kardynałów. Oczywiście poza kardynałami

z Niemiec, ale wtedy było niewyobrażalne, aby nie-Włoch został papieżem. Wybór Jana XXIII też

wcale nie był tak bardzo zaskakujący. Podobnie było z wyborem Pawła VI. Na konklawe, kiedy

wybierano Jana XXIII, przyszły papież Paweł VI - Montini otrzymał kilka głosów, co było fenomenem,

bo był wtedy jeszcze arcybiskupem. Już wtedy był tak silnym kandydatem. Wybór Jana Pawła

background image

I przewidziało kilka wielkich tygodników we Francji i np. tygodnik „Time”. Więc to wcale nie jest tak,

że ci, którzy są wymieniani jako najpoważniejsi kandydaci, muszą przegrad.

Poza tym jeszcze jedno. Kiedy umarł Pius IX po 32 latach pontyfikatu, wybrano Leona XIII,

który już wtedy był schorowany.

Bardzo się dziwił, czego chcą kardynałowie - żeby za rok było kolejne konklawe? Po czym

był papieżem przez kolejne 25 łat. Myślenie „wybierzmy kogoś zaawansowanego wiekiem - to będzie

krótki pontyfikat” może prowadzid donikąd.

Kościół nie mógł sobie też w tej sytuacji pozwolid na „przejściowy pontyfikat”. Po Janie

Pawle II Kościół potrzebował tytana. Tytana, który podejmie jego dzieło, który będzie papieżem po

kimś, kto w dniu pogrzebu został uznany za wielkiego i świętego; po kimś kto dokonał niebywałego

przełomu w Kościele, zmienił jego oblicze. Nikt nie oczekuje, że następny papież będzie taki, jak Jan

Paweł II - on był niepowtarzalny. Żaden papież nie będzie taki, jak on i żaden pontyfikat nie będzie

taki, jak ten. Ale bez wątpienia Kościół nie mógł sobie pozwolid na to, żeby zdecydowad się na jakiś

pontyfikat przejściowy. Oczywiście dokonano od razu podziału na stronnictwa. Kardynał Joseph

Ratzinger był wymieniany jako jeden z głównych faworytów stronnictwa, nazwijmy je

„konserwatywnym”, a kardynał Carlo Maria Martini uznany został za przywódcę „reformatorów”.

Sugerowano, że ponieważ Martini przyznał się, że cierpi na chorobę Parkinsona, to może on tak

naprawdę nie będzie kandydował, ale w czasie pierwszego głosowania oddane będą na niego głosy

tylko po to, żeby pokazad, że istnieje jakaś opozycja wobec kardynała Ratzingera, i że to nie jest

jedyny możliwy wybór. Wydaje mi się, że nie można myśled o tym w ten sposób. Konklawe jest

zupełnie inne niż jakiekolwiek wybory prezydenckie czy parlamentarne, w jakich my bierzemy udział.

Każdy kardynał, kiedy oddaje głos, staje przed freskiem Sądu Ostatecznego. Jedną z najbardziej

przejmujących jego wizji, jakie kiedykolwiek powstały.

W tym czasie bardzo często w polskiej prasie przywoływano ten fragment „Tryptyku

rzymskiego” Jana Pawia II - że kardynałowie staną właśnie tam i „On wskaże”.

Przecież oni, stając przed tym freskiem, najpierw składają przysięgę, że oddają głos na

tego, który - jak wierzą - powinien byd papieżem. Więc gdyby któryś z kardynałów oddawał głos na

Martiniego tylko dlatego, by pokazad Ratzingerowi, że istnieje opozycja wobec niego - to popełniałby

grzech. Doskonale by wiedział, co robi. Myślę, że tak do kooca nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego,

czym w ogóle jest konklawe, przed jakim wyborem ci ludzie stają.

Mówiono o tym chodby po konklawe, na którym wybrano Jana Pawła II. Zawsze jest

ważne, w jakiej sytuacji jest cały Kościół. Konklawe, na którym wybrano Karola Wojtyłę odbyło się po

33 dniach pontyfikatu Jana Pawła I. Ci kardynałowie byli w szoku. Mówił o tym potem kardynał

background image

Koenig: „Myśmy oddawali głos na Jana Pawła I i wierzyliśmy, że to on powinien byd papieżem. Po

czym nagle po 33 dniach Pan Bóg nam go zabiera. On coś nam chciał powiedzied”. Może właśnie

wtedy jak rzadko kiedy Kościół był gotowy na coś wyjątkowego. Mówiło się, że to październikowe

konklawe w 1978 było o wiele bardziej rozmodlone niż to wcześniejsze, było głębsze. Ci ludzie musieli

mied poczucie, że stało się coś niezwykłego. Po 33 dniach umiera papież - zdrowy, pełny sił człowiek

nagle odchodzi. Tym razem było zupełnie inaczej. Oni wybierali po prawie 27 latach pontyfikatu Jana

Pawła II. Więc może nie byli tak mocno przekonani, że Kościół potrzebuje kolejnego wielkiego

przełomu. Z grona kardynałów, którzy brali udział w konklawe z 1978 roku, było już teraz tylko dwóch

i sytuacja była zupełnie inna.

Wszyscy czekali na homilię, którą miał wygłosid w poniedziałek kardynał Ratzinger. To

miała byd ostatnia wskazówka przed konklawe. Myślę, że wiele osób było zaskoczonych tym, co

kardynał powiedział, mając świadomośd, że jest wymieniany jako jeden z najpoważniejszych

kandydatów. Ratzinger kontynuował to, o czym pisał w rozważaniach, przygotowanych w tym roku

na Drogę Krzyżową. Powtarzały się nawet

niektóre jego ulubione porównania - te morskie. Wtedy: „Kościół jako tonąca łódź”, teraz

mówił, że „łódeczka myśli wielu chrześcijan miotana jest przez różne fale - relatywizm, ateizm,

komunizm”. Zastanawiano się, jak zachowałby się polityk na miejscu kardynała? Pewnie próbowałby

zdobyd ten elektorat, który jeszcze go nie popiera. Starałby się zdobyd tych, którzy nie do kooca

pokładają w nim wiarę, uspokoid ich, że nie jest tak źle, jak przypuszczają. Po czym pojawiłyby się

komentarze - „Myśleliśmy, że to taki twardy konserwatysta, a jednak jest otwarty, kto wie, czy nie

zdecyduje się na jakieś reformy”. Polityk zrobiłby coś, co zwiększyłoby jego szansę. A Ratzinger tego

nie zrobił. Był konsekwentny. Dokładnie tak samo opisał Kościół jak wtedy, kiedy był prefektem

Kongregacji Doktryny Wiary. Pewnie właśnie to musiało zrobid na kardynałach porażające wrażenie,

bo oni doskonale wiedzieli, że mówi to człowiek, który ma świadomośd, że oddane będą na niego

głosy, że może zostad papieżem. A ciągle mówi dokładnie to, co mówił wcześniej - że Kościół

potrzebuje silnej i czystej wiary, że „kiedy my przestrzegamy wiernie zasad Ewangelii, doktryny

Kościoła Katolickiego, to się mówi, że jesteśmy fundamentalistami”. Mówił, że od pewnych zasad nie

może byd odstępstwa. Że mamy szukad naszej wiary, ale jednocześnie musimy wiedzied, że jesteśmy

katolikami i co z tego wynika. To mówił kardynałom i to była dla wielu mocna, a nawet wstrząsająca

wizja. Musieli byd pod wrażeniem siły tego człowieka, który w takiej chwili nie próbuje nagle

powiedzied czegoś, co zdobyłoby mu przychylnośd „reformatorów”. Przesłanie było proste - „albo

akceptujecie mnie takiego, jaki jestem z całą moją wiarą i moimi przekonaniami, albo nie. Ja

poglądów nie zmienię”.

background image

I byd może właśnie dlatego wielu kardynałów uznało wtedy, że to właśnie on powinien

byd papieżem i zdecydowało się na niego oddad swój głos. To mógł byd decydujący moment.

Myślę, że tak. Tak naprawdę Ratzinger szedł już drogą do tronu papieskiego od dawna.

Te wszystkie jego wystąpienia: rozważania na Drogę Krzyżową, homilia na pogrzebie Papieża i ta

homilia wygłoszona na mszy pro ligento papa - one układają się w całośd. To człowiek o jasnej wizji

Kościoła, który ma świadomośd, jakie największe zagrożenia przed nim stoją i jaka może byd na to

odpowiedź. Zdaniem Ratzingera jedna odpowiedź: czysta, prawdziwa, szczera wiara, gdzie nie ma

wątpliwości, co do tego, kim jesteśmy, jakie są podstawowe prawdy tej wiary, jaka jest doktryna

Kościoła. On to mówił w Wielki Piątek i w dniu rozpoczęcia konklawe. Ale był też „Ratzinger

uśmiechnięty”, którego wszyscy słyszeli na mszy pogrzebowej Papieża. Wiele osób myślało, że taki

będzie w czasie homilii wygłaszanej przed konklawe, ale widad nie była to odpowiednia chwila.

Nazajutrz w jednym z polskich dzienników ukazał się tytuł „Credo Ratzingera”. Miałem

wrażenie, że chodzi w tekście o program kandydata na prezydenta...

To pewne uproszczenie. Podzieliliśmy się na dwa obozy. Byli tacy, którzy uważali, że to

nie jest jego program, jego wyznanie wiary. Moim zdaniem było jak najbardziej, to był cały Ratzinger!

Nie można oczekiwad, że kandydat na papieża powie: jeżeli mnie wybierzecie, podejmę takie i takie

decyzje. Konklawe to nie są wybory w demokracji. Ratzinger powiedział, w co wierzy i przed jakimi

wyzwaniami stanie nowy papież, ktokolwiek nim będzie. Jak najbardziej można było na tej podstawie

przypuszczad, jakie będzie credo nowego papieża, jeżeli to on nim zostanie.

Po tej mszy św. kardynałów zamknięto w Kaplicy Sykstyoskiej, padły słowa „Extra

omnes”, no i media, które żyją z informacji, przestały żyd na moment, informacja się urwała,

rozpoczęło się wyczekiwanie na dym. Nerwowe?

Kardynał skooczył tamtą homilię wezwaniem: „Błagajmy Pana, aby po tak wielkim darze,

jakim był Jan Paweł II, dał nam nowego pasterza według swego serca, który by prowadził do poznania

Chrystusa, do jego miłości i prawdziwej radości”. Okazało się, że kardynałowie zdecydowali się na

głosowanie jeszcze w poniedziałek, ale nie przyniosły one rezultatu. Pan nie dał nam jeszcze nowego

papieża, dym był czarny.

background image

To dowodziło, że Kościół dalej szedł drogą Jana Pawła II. Po raz pierwszy w historii

transmitowano moment, kiedy kardynałowie udawali się z Auli Błogosławieostw do Kaplicy

Sykstyoskiej i tam składali przysięgę. Pamiętajmy, że dla nich to też było niezwykłe spotkanie, oni nie

wszyscy się znają, wielu z nich po raz pierwszy się ze sobą widziało.

Były przypuszczenia, że mogą nie głosowad w poniedziałek, ale było to raczej niemożliwe.

Oni musieli byd strasznie ciekawi, jakie będzie to pierwsze głosowanie. Nikt wtedy nie czytał gazet

uważniej niż oni. Byli ciekawi, o kim pisze się z sympatią, o kim niechętnie lub w ogóle, czyj wybór

dziennikarze przyjęliby z entuzjazmem, a czyj ze wstrzemięźliwością, kogo wymienia się w gronie

faworytów. Chcieli sprawdzid pewnie, czy przypuszczenia o podziale na te dwa potężne stronnictwa

są prawdziwe.

Bardzo natomiast uważali na to, by samemu nie zdradzid się z tym, co myślą.

Zrobił to kiedyś kardynał Siri i dużo go to kosztowało. Udzielił wywiadu przed konklawe,

na którym wybrano Jana Pawła I. Umówił się z dziennikarzem, że wywiad zostanie opublikowany

w trakcie trwania konklawe, bo wtedy kardynałowie nie będą już mogli czytad gazet. Cokolwiek

powie, dowie się o tym świat, ale nie oni, zamknięci w Kaplicy Sykstyoskiej. Gazeta jednak nie

dochowała obietnicy i opublikowała ten wywiad w dniu konklawe. Rano, zanim się jeszcze zaczęło,

kardynałowie mogli go przeczytad. W wywiadzie kardynał Siri dośd bezwzględnie rozprawił się

z kolegialnością w Kościele, mówiąc, że byłaby ona ścięciem głowy papieżowi, który musi sprawowad

rządy silną ręką. Było więc jasne, że Siri nie ma już szans, bo posunął się za daleko. W Watykanie

wszyscy mają dobrą pamięd i nikt nie zapomniał o tamtym wydarzeniu.

Ponieważ więc żaden z kardynałów nie mówił publicznie o swoich poglądach

i faworytach, jedynym sposobem wysondowania sytuacji było głosowanie. Niektóre amerykaoskie

stacje telewizyjne wysłały swych operatorów na ulicę, z której widad okna w Domu św. Marty. Mniej

więcej wiedzieli, kto w jakim pokoju mieszka i patrzyli, w których oknach pali się światło, czyli gdzie

trwają narady, gdzie się spotykają kardynałowie. Nie wolno było im spotykad z nikim z zewnątrz, ale

mogli przecież rozmawiad ze sobą po tym pierwszym głosowaniu. Gdyby go nie było - o czym by

dyskutowali?

Nie wiedzieliśmy, jak układały się głosy, ale czasem to, co się dzieje w Watykanie, trzeba

czytad z takich, wydawałoby się błahych, znaków. Kardynał Joachim Meissner, kiedy opuszczał swoje

mieszkanie w Rzymie i udawał się do Domu św. Marty, powiedział siostrom zakonnym, żeby obiad

przygotowały na popołudnie następnego dnia. Zdziwione siostry spytały: „Jak to? Przecież Jego

Eminencja do kooca konklawe nie może opuścid Watykanu”. Kardynał na to: „No i mają siostry rację,

background image

w czasie konklawe nie przyjdę. Więc mówię, że obiad ma byd jutro o 15.00”. Był więc święcie

przekonany, że konklawe może się skooczyd już w trzecim głosowaniu, we wtorek.

Wydaje się, że ci, którzy uważali, iż wybór kardynała Ratzingera jest tym, którego

chciałby Pan Bóg, byli przekonani, że stanie się to szybko. Tak myślał kardynał Meissner, który

niewątpliwie był orędownikiem tej kandydatury.

Takie mieliśmy znaki z kuchni kardynałów. No, ale nic nie wiedzieliśmy na pewno, znad

kaplicy uniósł się czarny dym.

Potem wtorek, nie mamy żadnych danych, nie wiemy, jak układały się głosy, na kogo je

faktycznie oddawano.

Mieliśmy kłopot, bo dym znad Kaplicy Sykstyoskiej na początku był zawsze szary

i wszyscy patrzyli z niepewnością, czy takim pozostanie, czy może już teraz okaże się, że wybrano

papieża. Spodziewaliśmy się, że jeśli papież zostanie wybrany, od razu zobaczymy biały dym, chodby

było to w południe, jeśli nie - to czarny dym zobaczymy dopiero pod wieczór. W południe nie

zobaczyliśmy białego dymu, ale większośd z nas była zgodna, że to jeszcze nie znaczy, że nie poznamy

dziś papieża. Pewne też było, że jeśli triumfowad ma Ratzinger, stanie się to szybko. Gdyby jego

kandydatura jako głównego faworyta nie zdobyła odpowiedniej ilości głosów w kilku pierwszych

głosowaniach, to zaczęto

by myśled o kimś zupełnie innym. To musiał więc byd dzieo Ratzingera, jeśli taki w ogóle

miał nadejśd.

Jakie nazwiska jeszcze wymieniano?

Mówiono o kardynałach włoskich: o Dionigim Tettamanzim, arcybiskupie Mediolanu,

o Angelo Scoli z Wenecji, no i oczywiście o kardynale Martinim, który przyjechał na konklawe

z Jerozolimy, gdzie od 2002 r. prowadzi studia nad Biblią. Wymieniano też kardynała Oskara Rodgrigo

Maradiagę z Hondurasu i Claudia Hummesa z Brazylii. Wybór kardynała z Ameryki Południowej

wydawał się ciekawy. Niemal połowa katolików to mieszkaocy Ameryki Południowej. Taki wybór

byłby przełomowy dla Kościoła, mógłby tchnąd w niego zupełnie nową energię. Mówiono, że tak jak

Jan Paweł II przyczynił się do pojednania między Wschodem i Zachodem, tak kardynał z Ameryki

Południowej zrobi tyle samo dla zlikwidowania przepaści między bogatą Północą i biednym

Południem. To wydawało się prawdopodobne. Ciekawa też była kandydatura kardynała Maradiagi. To

człowiek, którego uwielbiają media, ma licencję pilota, jest dowcipny, to doskonały mówca, można by

się spodziewad barwnego, fascynującego dla mediów pontyfikatu.

background image

W koocu nadeszło popołudnie. Pamiętam, że rozmawialiśmy w „Teleekspresie”

z Madkiem Orłosiem, który pytał, kiedy papież może byd wybrany. Przypomniałem rozmowę

kardynała Meissnera z siostrami z przekonaniem, że może to stad się dzisiaj. Niewiele później

mieliśmy nagrad rozmowę z watykanistą, Gianfranco Svidercoschim. Staliśmy jak zwykle na wzgórzu

z widokiem na Bazylikę św. Piotra, plac i komin Kaplicy Sykstyoskiej. W pewnym momencie słyszymy

krzyk: „Dym!”.

Owszem dym jest, ale nie słyszymy bicia dzwonów, tłum na placu krzyczy: „Jest biały!”.

Ale my wciąż nie słyszymy dzwonów! Jan Paweł II, żeby oszczędzid nam tej niepewności związanej

z kolorem dymu, zapisał w konstytucji apostolskiej, że jeśli wybór papieża się dokona, to mają bid

dzwony bazyliki. Rozpoczęło się już specjalne wydanie „Wiadomości”. Rozmawialiśmy z Dorotą

Gawryluk i wciąż nie wiedzieliśmy nic na pewno, spodziewaliśmy się, że dym może jeszcze za chwilę

stad się czarny, że może mają kłopot z jego kolorem, ale zaraz ściemnieje - i nagle słyszymy dzwony!

Ale nie! To nie dzwony bazyliki, tylko okolicznych kościołów. To nie było więc jeszcze potwierdzenie.

Dopiero po około piętnastu minutach dzwonnik bazyliki wziął się do roboty i zaczęły bid te dzwony,

na które czekaliśmy. Obok mnie stał wtedy ks. Stefan Wylężek, administrator Fundacji Jana Pawła II

w Rzymie. Zapytałem go, jakiego możemy się spodziewad pontyfikatu, jeżeli to jest kardynał

Ratzinger. Ksiądz przestrzegał przed wyrokowaniem i sugerował, by jednak poczekad na

obwieszczenie z balkonu bazyliki. Wtedy pomyślałem: „Cholera, a jeśli ksiądz ma rację? Jeśli od kilku

dni przekonujemy, że najpoważniejszym kandydatem jest Ratzinger, a tu nagle drugiego dnia wybiorą

kogoś innego?”. Blamaż totalny!

Minęło około pół godziny...

...i na balkonie bazyliki pojawił się kardynał Estevez, o którym wiedzieliśmy, że ma ogłosid

nowinę „habemus papam”. Wtedy my wszyscy: ja, operatorzy, goście patrzyliśmy w ekran monitora

ustawionego pod kamerą, a wystarczyło odwrócid głowę, żeby rzeczywiście zobaczyd kardynała

Esteveza, który wchodzi na balkon bazyliki, co przecież nie było dane wielu osobom. Zobaczyd to na

„naprawdę”, a nie w monitorze, tak jak miliard ludzi na świecie. Ale nie! Przy kleiliśmy się na dobre

do telewizora. Gromadzący się na Placu św. Piotra ludzie, patrzyli na ten balkon jak zaczarowani, a my

patrzyliśmy w ten monitor! Usłyszeliśmy słowa formuły: „Annuntio vobis gaudium magnum:

habemus papam...

...Emminentissimum ac Reverendissimum Dominum Josephum Sanctae Romanae

Ecclesiae Cardinalem Ratzinger, qui sibi nomen imposuit Benedictum XVI”.

background image

Po słowie „Josephum” nie mieliśmy wątpliwości, że chodzi o Ratzingera.

Zapanował entuzjazm i zaskoczenie. Wyboru takiego papieża co prawda się

spodziewaliśmy, ale takiego imienia nie. Włosi urządzili ankietę internetową, jakie powinno byd imię

nowego papieża. Najwięcej głosów padło na Karol I. Piękny pomysł, nawet lepszy niż Jan Paweł III.

Kiedy Jan Paweł II wybierał swoje imię, zrobił to z szacunku dla Jana XXIII, Pawła VI i Jana Pawła I. Ten

ostatni ledwie zaczął swój pontyfikat - on chciał go więc w jakiś sposób kontynuowad. No, ale czy

można byd Janem Pawłem III, zaraz po Janie Pawle II?

Myśleliśmy, że jeśli kardynał Ratzinger chciałby byd takim papieżem, który broni doktryny

wiary, który chce byd konserwatystą - to powinien byd Piusem XIII, co wydawało się najbardziej

prawdopodobne.

Gdyby to było imię Paweł VII, to by znaczyło, że będzie to papież, który chce

pielgrzymowad jak św. Paweł Apostoł.

A może Jan XXIV? Imię Benedykta XVI było dla nas zaskoczeniem.

Pamiętaliśmy, że był Benedykt XV, ale jakoś nie bardzo wrył się w pamięd. Był Pius IX,

który ogłosił się więźniem Watykanu, gdy powstały niepodległe Włochy. To był niezwykły pontyfikat.

Był Pius XII, papież czasów wojny, bardzo różnie dziś oceniany, no i wielcy Jan XXIII i Paweł VI.

Benedykt XV był papieżem czasów I wojny światowej, który próbował pojednad skłócone

strony. Ale może należało pomyśled raczej o św. Benedykcie, patronie Europy. W 2004 roku

realizowaliśmy transmisję z 60. rocznicy zdobycia Monte Cassino przez polskich żołnierzy. Przecież to

właśnie opactwo benedyktyoskie jest miejscem kultu św. Benedykta.

To byłby jakiś symbol ostatecznego pojednania po wojnie. Święty Benedykt żył

w niespokojnych czasach, próbował przenieśd chrześcijaoską wiarę dla kolejnych stuleci. Wierzył, że

zagrażają mu barbarzyocy, którzy bez przerwy łupili południe ówczesnych Włoch.

Może wybór tego imienia nie był więc tak zaskakujący. Kardynał Ratzinger jest przecież

w podobny sposób przekonany o konieczności obrony Kościoła przed nowym „barbarzyostwem”.

Nikt nie próbuje podnieśd miecza na Kościół, ale i tak stoczyd musi on walkę o serca i umysły swoich

wiernych - tak można rozumied kolejne homilie nowego papieża.

Mimo to decyzja o wyborze takiego imienia nie została odczytana jako przejaw

mentalności oblężonej twierdzy.

Nie, ale musimy mied świadomośd, że Benedykt XVI stoi przed poważnym wyzwaniem.

Musi dowieśd, że jako papież będzie bardziej otwarty na dialog niż był jako prefekt kongregacji.

Głośny był kiedyś spór pomiędzy nim a kardynałem Martinim, który zapytany przez brytyjskie media,

czy jest możliwe kapłaostwo kobiet, odpowiedział: „nie za pontyfikatu Jana Pawła II”. Wtedy

background image

Ratzinger jako prefekt Kongregacji Doktryny Wiary odbył z nim dośd trudną rozmowę. Zwrócił uwagę,

że nie wypada kardynałowi w sprawie tak fundamentalnej dla Kościoła katolickiego sugerowad, że

kapłaostwo kobiet to nie jest tak zupełnie zły pomysł i tylko upór Papieża stoi na drodze zmianom.

W Kościele istnieje dogmat o nieomylności papieża, a prefekt Kongregacji Doktryny Wiary ma za

zadanie pilnowad dyscypliny myśli w Kościele. Taka była misja Ratzingera i dlatego rozmawiał

z Martinim. Jakie poglądy miał on sani w tej sytuacji, było sprawą drugorzędną. Nie ulega jednak

wątpliwości, że uchodził za człowieka surowego i zasadniczego. Jednak ci, którzy poznali go lepiej

wiedzieli, że taki był tylko jako urzędnik. Można by powiedzied językiem Watykanu - „taka była jego

posługa”. Prywatnie był zawsze ciepły i serdeczny. Poza tym papiestwo zmienia ludzi. Jak mawiają:

„Nawet przeciętni kardynałowie stawali się czasem wybitnymi papieżami”, a bez wątpienia Ratzinger

nie był przeciętnym kardynałem.

Byd może teraz tyle uwagi poświęca sprawom ekumenizmu, że ma świadomośd, iż mógł

niektórych zaniepokoid. On był bowiem autorem notatki dotyczącej sformułowania: „Kościoły

siostrzane”. Napisał w niej, że to nie jest najlepsze określenie i kościoły protestanckie nie powinny

uważad się za siostry Kościoła katolickiego, ale jego córki. Ratzinger stoi więc przed trudnym

zadaniem zmierzenia się ze swoim dziedzictwem, z tym, co głosił przez ponad 20 lat jako prefekt

Kongregacji Doktryny Wiary. O tym też myśleliśmy, kiedy go wybrano.

Poza tym, kardynał Wojtyła przed wyborem był przez cały czas duszpasterzem. Kościół

od ponad 100 lat nie miał papieża o tak wielkim doświadczeniu duszpasterskim. Dla Jana Pawła II

przemawianie do tłumów, kontakt z tysiącami wiernych był całkowicie naturalny. Poza tym miał

niezaprzeczalny talent aktorski. Wszyscy mieli wrażenie, że urodził się po to,

by byd papieżem. Każdy jego gest był całkowicie naturalny. Kardynał Ratzinger był od

ponad 20 lat urzędnikiem Kurii Rzymskiej. To zderzenie z tłumem ludzi, kiedy wyszedł na balkon

bazyliki, musiało byd dla niego trudnym doświadczeniem. A jednak był wtedy wyjątkowo, jak na

siebie, uśmiechnięty, wręcz radosny.

U Ratzingera było to szczególnie widoczne w czasie mszy intronizacyjnej - on był

speszony. Ale dla wszystkich w tym pierwszym momencie po ogłoszeniu było istotne, jakie będą

pierwsze słowa nowego papieża.

Nawet ten pierwszy gest był ważny - on podniósł ręce w takim sportowym geście

zwycięstwa. Obok mnie stał wtedy Gianfranco Svidercoschi, patrzyliśmy obaj na monitor i on ze

background image

zdumieniem powiedział: „To jest Ratzinger?”. Wydaje się, że to jest taki drobny gest, ale jak na

Ratzingera to było rewolucyjne. To było dla nas uderzające. Oczywiście wszyscy czekaliśmy na jego

pierwsze słowa. Nie można się było spodziewad, że kardynał Ratzinger powie coś takiego jak Karol

Wojtyła, który żartując - natychmiast podbił serca Włochów.

Ale z kolei on by I osobą nieznaną, a Ratzinger - przeciwnie.

To prawda. Ale przede wszystkim to inny temperament, osobowośd, inne doświadczenie.

Ratzinger zaczął w pokorze wobec swego poprzednika, mówił: „Po wielkim Papieżu Janie Pawle II...”

i w tym momencie burza oklasków. Ci ludzie, którzy tam byli, wciąż kochali zmarłego Papieża

i docenili, że jego następca zaczyna od złożenia hołdu swojemu poprzednikowi. Potem powiedział

coś, co mi wydaje się bardzo prawdziwe w stosunku do kardynała „ja, skromny, pokorny pracownik

winnicy Paoskiej”. To jest rzeczywiście bardzo skromny człowiek i te słowa do niego pasowały.

Właściwie powiedział wtedy trzy rzeczy: pierwsza, że Jan Paweł II był wielkim Papieżem,

druga, że wybrali skromnego pracownika winnicy Paoskiej i trzecia - że Pan potrafi działad poprzez

narzędzia niedoskonałe. Taka niemiecka treściwa lapidarnośd.

Trudno to było wtedy ocenid. Pontyfikat Jana Pawła II był taki, jak jego pierwsze

pojawienie się na balkonie: serdeczne, ciepłe i zaskakujące. Tyle razy zaskoczył Kościół, hierarchię

i Kurię Rzymską. W Watykanie mawiano: „Z Ojcem Świętym nigdy nie wiadomo”. Z Benedyktem XVI

zapewne bardziej „wiadomo”. To nie będzie pontyfikat tak pełen niespodzianek. W tych paru

pierwszych zdaniach był ciągle kardynał Ratzinger, ale był to też zupełnie inny człowiek. Widad, że

jeszcze speszony, jeszcze jego gesty nie były tak naturalne, ale już pełne ciepła. Nie mógł byd

dobrotliwym kardynałem jako prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, ale może byd takim papieżem.

Jako papież jest ojcem świata, nawet tych, którzy nie wierzą w Boga, dla nich też musi

byd pasterzem.

Tego dnia padały jeszcze pytania, czy Włochom nie jest przykro, że nie wybrano ich

rodaka. I tak, i nie.

Nie, bo chodby taksówkarz, który wiózł mnie we wtorek rano, powiedział: „Wasz Papież

pokazał, że stranieri są w tym lepsi niż my i modlę się, żeby nie wybrano Włocha, bo albo to będzie

bałaganiarz, albo jakiś arystokrata zadufany w sobie”. Nie, bo Włosi nie są nacjonalistami, są

narodem otwartym jak mało który, naprawdę kochali Jana Pawła II i wierzyli, że ktoś z innego kraju

background image

może tchnąd nowego ducha w Kościół. Nie, bo żaden z ich kardynałów nie był zdecydowanym

faworytem.

Byli jednak i rozczarowani, bo ci kardynałowie to jednak wybitni ludzie, a poza tym,

chcieliby się cieszyd, że ich kardynał staje się Następcą św. Piotra.

To ciekawe, co mówiłeś o tych wspaniałych włoskich kardynałach, bo znany włoski pisarz,

Piętro Citati - jak stwierdziłem po lekturze rozmowy z nim, głęboki chrześcijanin - powiedział:

„Kardynałowie włoscy są mierni. Mam nadzieję, że nie wybiorą Włocha na papieża, lecz kiedy to

mówię, nie zapominam, że Bóg posługuje się czasami ludźmi ograniczonymi, żeby uczynid z nich

dobrych papieży”. To dośd ostry sąd. Czy wypowiedź tamtego taksówkarza była reprezentatywna dla

rzymian?

Rzymianie i tak uważają, ze ich miasto jest nie tylko stolicą Włoch, ale i stolicą świata.

I było nią rzeczywiście w ostatnich dniach Jana Pawła II, w czasie jego pogrzebu i wszyscy wiedzieli, że

będzie nią w czasie mszy inauguracyjnej. To jest Wieczne Miasto. To, czy Włoch będzie mieszkał na

trzecim piętrze Pałacu Apostolskiego nie jest takie ważne. Jest takie powiedzenie w Watykanie:

„Papieże przychodzą i odchodzą, a Kuria Rzymska trwa” - a ta była i będzie, przynajmniej jeszcze

przez jakiś czas, zdominowana przez Włochów.

Włosi rozumieją, że Kościół potrzebuje papieża nie z Włoch, bo problemy Kościoła nie są

problemami jedynie tego kraju. Poza tym włoscy kardynałowie mieli swoje „wady”: kardynał Martini

cierpi na chorobę Parkinsona, kardynał Tettamanzi mówi tylko po włosku (a po papieżu poliglocie

trudno było sobie wyobrazid kogoś, niosącego światu Ewangelię tylko w języku włoskim), kardynał

Scola wpada podobno w stany depresyjne (a nie byłoby dobrze, żeby nowy Świadek Nadziei miał

depresję). Włosi trochę się z tego śmiali i wiedzieli, że nie mają tak silnego kandydata jak Ratzinger.

To, że wybrano papieża tak szybko, dowodzi, że kolegium kardynalskie nie jest tak podzielone, jak

wyobrażały to sobie media i że kardynałowie nie mieli większych wątpliwości co do Ratzingera. To

z pewnością człowiek, którego uważali za najsilniejszą osobowośd w kolegium.

Oczywiście wiele osób zadaje sobie pytanie, na ile to oni, a na ile Duch Święty dokonuje

wyboru?

Kiedy w 2003 roku zapytałem kardynała Sodano, co sprawiło, że w 1978 roku

kardynałowie wybrali człowieka „z dalekiego kraju”, odpowiedział: „Jak to co? Duch Święty!”. Kiedy

jedna z niemieckich stacji telewizyjnych zapytała o to kilka lat temu samego Ratzingera, powiedział:

„No, może nie jest tak, że o wszystkim w czasie konklawe decyduje Duch Święty, bo gdyby tak było,

kilku ludzi w przeszłości nie zostałoby papieżami. Powiedzmy, że Duch Święty pilnuje, żebyśmy

background image

wszystkiego nie zniszczyli”. Konklawe pozostanie więc wielką tajemnicą dla tych, który nie biorą

w nim udziału.

Wydaje mi się, że to, co stało się na konklawe, dowodzi też, że mamy do czynienia

z koocem włoskiego papiestwa. Teraz już prawdopodobieostwo, że będzie wybrany Włoch będzie

dokładnie takie samo jak to, że będzie wybrany Hiszpan, Brazylijczyk, Meksykanin. Włosi mają

najwięcej kardynałów, ale to brak porozumienia między nimi głównie powoduje, że Włoch nie może

byd wybrany. Na przykład wszyscy uważali, że kardynał Ruini byłby jednym z ostatnich, którzy

oddaliby głos na kardynała Martiniego, przywódcę „reformatorów”. Spodziewano się, że jeśli nie

Martini, to może Tettamanzi, ale to też nie było pewne - bo, jak przypuszczano, może on byd osobą

bliższą kardynałowi Sodano, a ten też nie poparłby Martiniego. I tak mnożyd można długo. Poza tym

narodowośd chyba zupełnie już nie jest ważna. Istotne było to, że Kościół potrzebuje silnego papieża,

na którego patrząc, kardynałowie będą mogli z czystym sumieniem zacytowad słowa wypisane we

wnętrzu kopuły Bazyliki św. Piotra: „Ty jesteś Piotr, czyli Skała, i na tobie zbuduję mój Kościół”.

Kardynałowie musieli wierzyd, że Ratzinger jest po prostu tą skałą, na której Kościół może trwad. Te

słowa powtórzył nowo wybrany papież w czasie pierwszej homilii, w Kaplicy Sykstyoskiej.

Powiedział tam: „Pan chciał, bym był skałą, na której wszyscy będą się mogli bezpiecznie

oprzed. Proszę Go, by wspomógł niedostatek mych sił, bym był odważnym i wiernym pasterzem Jego

owczarni”. Homilię tę można by potraktowad jako programową nowego papieża. Wygłosił ją po

łacinie, jak nakazywała tradycja, której nie zachował jego poprzednik.

Określił też zadania papieża: musi nieśd światło Chrystusa do świata, który jest tego

światła spragniony. Mówił: „Współczesny Kościół winien w sobie ożywid świadomośd zadania, jakim

jest przypomnienie światu głosu Tego, który powiedział: «Ja jestem światłem świata, kto idzie za

Mną, nie będzie chodził w ciemności» „.

Tę homilię Benedykt XVI wygłaszał w 18 godzin po wyborze na papieża, podczas mszy św.

dla kardynałów. Warto przypomnied, co wydarzyło się przez 18 godzin po wyborze Jana Pawła II, bo

on już wtedy zmienił oblicze Kościoła! Kiedy tylko wybrano go papieżem, przyjął hołd kardynałów nie

siedząc, jak nakazywała tradycja, ale stojąc; nie użył sedia gestatoria, żeby ukazad się wiernym, tylko

szedł; z balkonu bazyliki przemówił nie po łacinie, tylko po włosku, po czym opuścił Watykan, żeby

odwiedzid w szpitalu swojego przyjaciela, kardynała Deskura, który miał wylew w dniu rozpoczęcia

konklawe.

To były wydarzenia bez precedensu.

Ratzinger mówił do wiernych z balkonu bazyliki oczywiście po włosku, ale do kardynałów

już po łacinie, zakładając, że władają tym językiem - chociaż nie jestem o tym do kooca przekonany.

background image

Ale i tak, jak zauważył Jarosław Mikołajewski w „Gazecie Wyborczej”, Benedykt XVI będzie

zaskoczeniem dla kardynała Ratzingera. Popatrzmy na początek tej homilii z Kaplicy Sykstyoskiej...

...ona zaczyna się ciepłym wspomnieniem Jana Pawła II.

Właśnie, ten człowiek, nazywany „pancernym kardynałem”, co do którego siły wiary nikt

nie miał wątpliwości, ale którego posądzano o przekonanie o własnej nieomylności - przyznaje się

kardynałom i światu, że nie wie, czy ma dośd mocy w sobie, by wypełniad posługę papieża i prosi

wszystkich o modlitwę. Bez niej będzie bezsilny. Niecałą dobę po wyborze oznajmia, że jeśli ma siłę,

to czerpię ją z wiary w to, że Jan Paweł II błogosławi mu teraz, trzyma za rękę, mówi „nie bój się”.

Kiedy Jan Paweł II został wybrany, od pierwszych chwil pontyfikatu dawał siłę Kościołowi i wiernym.

Może to dobrze dla świata i Kościoła, że teraz wierni muszą dawad siłę papieżowi, może tak teraz

powinno byd. Młodzi ludzie przynieśli na Plac św. Piotra transparent z napisem: „Nie bój się, jesteśmy

z Tobą!”. Jaka to różnica w stosunku do tego, co działo się za poprzedniego papieża. Teraz to młodzi

ludzie mówią do papieża, żeby się nie bał!

Myślę, że Ratzinger niczego nie udawał. On wie, przed jakim stoi wyzwaniem i to

naprawdę go onieśmiela. Naprawdę potrzebuje wsparcia swoich wiernych. Jan Paweł II, pamiętając

o prośbie kardynała Wyszyoskiego, wprowadził Kościół w III tysiąclecie. Jego pontyfikat zamyka wiek

XX. W ego biografię wpisane jest całe stulecie, wszystkie największe dwudziestowieczne zbrodnie,

nazizm, komunizm, ale i zwycięstwo wolności. Benedykt XVI wierzy zapewne, że teraz jego zadaniem

jest uratowanie Kościoła na początku nowego tysiąclecia, ma świadomośd wszystkich zagrożeo. Wie,

że w jego ojczyźnie ludzie nie chodzą do kościoła, że tam jego wybór przyjęto bez entuzjazmu.

Opowiadał mi Jacek Czarnecki z Radia Zet, który przyjechał do Monachium tuż po

wyborze Benedykta XVI, że był w szoku - ulice tego miasta po wyborze Ratzingera były puste.

Następnego dnia rano - puste. Ludzie mówili: „Nie wiemy, czy dobrze się stało. My tu mamy taki

postępowy Kościół, a on jest konserwatystą i może to zniszczyd”.

Benedykt XVI wie, że jego rodacy tak myślą. Chce mówid z całą mocą, czym jest wiara

katolicka i jakie są jej wymagania.

A słowa o dialogu ekumenicznym? Obecny Następca Piotra czuje się w obowiązku

odpowiedzied jako pierwszy napytanie, co uczynił, a czego nie uczynił dla wielkiego dobra, jakim jest

widzialna jednośd wszystkich uczniów Chrystusa. Co uczynid, aby wspierad zasadniczą sprawę, jaką

jest ekumenizm. Jest tu zachęta innych wyznao i Kościołów do podjęcia dialogu - ta postawa nie była

raczej przypisywana Ratzingerowi, kiedy był jeszcze kardynałem.

background image

On jest w gorszej sytuacji niż Jan Paweł II, który przyjechał do Watykanu jako kochany

duszpasterz, on musi zmierzyd się z dziedzictwem ponad 20 lat swojej pracy w Kongregacji Doktryny

Wiary. Wspominałem o tej notatce o Kościołach siostrzanych. On doskonale wie, że np. Kościoły

protestanckie w Niemczech nie pałają entuzjazmem wobec wyboru kogoś, kto uważa, że Kościół

katolicki jest matką, a nie siostrą Kościołów protestanckich. Prowadzenie dialogu z pozycji wyższości

nie będzie łatwe. Wielu teologów protestanckich mówiło, że porozumienie z Kościołem katolickim nie

jest proste właśnie z powodu dokumentów opracowywanych przez kardynała Ratzingera.

Jana Paweł II w oczach wiernych był tak pełen ciepła i miłości, że kiedy mówił trudne

słowa, ludzie chcieli za nim iśd. Miał w sobie charyzmę, która była niezaprzeczalna. Pytanie, czy

Ratzinger będzie miał taką osobowośd, czy ludzie będą chcieli za nim podążad, kiedy będzie stawiał

przed nimi wymagania? Po pierwszych słowach papieża wydaje się, że tak, ale czas pokaże. Bez

wątpienia nie można uważad, ze Benedykt XVI jest bardziej zaangażowany w działania ekumeniczne

niż Jan Paweł II. Jeżeli patriarcha Wszechrusi Aleksy II cieplej mówi dziś o możliwości spotkania

z papieżem niż za pontyfikatu Jana Pawła II, jest to może znak, że nie było ono wcześniej możliwe

z powodu narodowości naszego Papieża. Aleksemu pewnie łatwiej będzie zaakceptowad papieża

Niemca niż Polaka.

Czy w gronie dziennikarzy porównywaliście te dwie homilie Ratzingera, wygłoszone na

przestrzeni dwóch dni? Te z poniedziałku przed rozpoczęciem konklawe i tę ze środy z Kaplicy

Sykstyoskiej po jego zakooczeniu?

Nie oczekiwaliśmy, że nagle będziemy mied do czynienia z innym człowiekiem.

Na pewno on tak samo myśli o Kościele. Wie jednak, jak inna jest teraz jego posługa i to

widad w tych dwóch homiliach. Tę sprzed rozpoczęcia konklawe można uznad za wypowiedź

zasadniczego, dośd surowego kardynała, a ta Benedykta XVI jest homilią ciepłego, pełnego nadziei

człowieka, który obawia się, czy sprosta wezwaniu, wierząc równocześnie, że dzięki wstawiennictwu

wiernych i Jana Pawła II, podoła temu zadaniu.

On wierzy, że ma ludziom nieśd Dobrą Nowinę, nie karcid ich i przerażad mroczną wizją,

ale zagarniad ich do Kościoła.

W czwartek poszedłem do pana Gamarelli. To człowiek, który znał Pawła VI, Jana Pawła I,

Jana Pawła II i teraz Benedykta XVI. Jest bowiem papieskim krawcem. Ma swoją pracownię na tyłach

Panteonu. Rodzina Gamarelli szyje dla papieży od ponad stu lat. Na prośbę Kongregacji Ogólnej tuż

przed konklawe przygotowała 3 sutanny: małą, średnią i dużą.

Kiedy z nim rozmawiałem, powiedział mi: proszę powiedzied swoim rodakom, żeby tu

przyjeżdżali bo „wy, Polacy jesteście lepszymi katolikami niż my, Włosi. Wy nosicie wiarę katolicka jak

background image

sztandar i chcemy, żeby on ciągle tu powiewał. Wielu z nas boi się, że teraz przestaniecie tu

przyjeżdżad”. Stwierdził, że miał poczucie, jakby przyjaźnił się z Janem Pawłem II: „On miał taką

osobowośd, że nie było żadnego dystansu pomiędzy nim a kimkolwiek, pomiędzy nim a kardynałami,

pomiędzy nim a wiernymi, pomiędzy nim a mną, krawcem. Chociaż do kooca pontyfikatu mówiło się

o nim «Papa Polacco», to przecież on był naszym biskupem, uważaliśmy go za jednego z nas. Cenię

Benedykta XVI, wierzę, że będzie wspaniałym papieżem, ale takiego jak Jan Paweł II już nie będzie”.

Na początku swojej papieskiej posługi Benedykt XVI spotkał się z wami, dziennikarzami...

Zanim o tym opowiem, chcę jeszcze powiedzied o jednym - o tym, kiedy po raz pierwszy

zobaczyliśmy go w białej sutannie. To było dla nas, a mówię o chyba dwunastu osobach, które były

wokół mnie, trudny moment. Kiedy Benedykt XVI ukazał się na balkonie bazyliki, miał na sobie

czerwoną pelerynę. W sutannie zobaczyliśmy go na drugi dzieo. Tak zawsze był ubrany Jan Paweł II -

i dlatego to był dla nas wszystkich szok. Patrzyliśmy na monitor i na moment zamarliśmy. To był tak

niebywały widok: zobaczyd innego człowieka tak ubranego, jak Jan Paweł II przez ponad 26 lat. Myślę,

że podobnie odczuwało to wielu Polaków - ktoś ubrał się jak Jan Paweł II! 16-letnia dziewczyna

powiedziała mi już po powrocie do Polski: „Papież umarł, teraz jest Benedykt XVI”. Dla niej papieżem

był Jan Paweł II, urodziła się za jego pontyfikatu, wychowywała. Używała zamiennie pojęd „papież”

i „Jan Paweł II”.

Dla nas, trochę starszych niż pontyfikat Jana Pawła II, to też był szok. Dopiero wtedy

zrozumieliśmy, że to nie Jan Paweł II jest papieżem, kiedy zobaczyliśmy Benedykta XVI w białej

sutannie.

Tamtego dnia rozegrała się jeszcze niezwykła scena, gdy Benedykt XVI opuścił Watykan

i udał się do swojego starego mieszkania. Mieszkał w nim ponad 20 lat. Czekały na niego tysiące ludzi

i on dobrze się wśród nich czuł. Przecież mógł zostad w Pałacu Apostolskim, prosząc, żeby

przywieziono mu jego rzeczy, ale chciał tam wrócid i to był piękny gest. Reakcja ludzi była

fantastyczna. On był szczęśliwy, oni się radowali. Jest coś niezwykłego, że słowa „habemus papam”

przyjmuje się z radością. Dla nas one były trudne, ale tak musi byd. Wierni powinni się cieszyd.

Przejdźmy do spotkania z mediami. Miało miejsce w sobotę?

Tak, to miała byd forma powitania i podziękowania za pracę, jaką media wykonały,

towarzysząc Janowi Pawłowi II w ostatnich dniach, w czasie żałoby po nim i w czasie konklawe.

Były przypuszczenia, że będzie to konferencja prasowe, ale nam wydawało się to

nierealne. Gdyby tak miało byd, to lepszym miejscem byłoby biuro prasowe, a nie Aula Pawła VI.

background image

Można by wyobrazid sobie kilka osób z mikrofonami, które chodziłyby pomiędzy dziennikarzami

i umożliwiały im zadawanie pytao, ale to nie było dobre miejsce na takie spotkanie i wydawało się

nam, że jest za wcześnie, by Benedykt XVI zdecydował się na taką rozmowę. On musi jeszcze trochę

okrzepnąd, chod bez porównania lepiej zna Kurię Rzymską niż Karol Wojtyła, gdy zostawał papieżem.

Sądzę jednak, że on będzie potrzebował więcej czasu, by byd gotowym na otwartą rozmowę

z dziennikarzami, na jaką był niemal do razu gotowy Jan Paweł II. Wiele osób było rozczarowanych, że

Benedykt XVI powiedział do dziennikarzy jedynie kilka słów, spotkanie trwało tylko 15 minut i nie

można było zadawad pytao. Papież przemówił po włosku, francusku, angielsku i niemiecku. Wszyscy

Hiszpanie i dziennikarze hiszpaoskojęzyczni byli bardzo rozczarowani, że nie przemówił w ich języku,

w którym przecież mówi.

To był błąd. Nowy papież był następcą największego poligloty w dziejach papiestwa,

który starał się mówid do spotykanych ludzi w ich języku. To był wyraz szacunku Papieża dla różnych

kultur i narodów, a także przekonanie, że - żeby byd skutecznym - trzeba mówid w języku wiernych.

A przecież ponad 40% katolików świata mieszka w Ameryce Południowej, która, poza Brazylią, mówi

po hiszpaosku. Prasa i media hiszpaoskojęzyczne od razu nabrały rezerwy i papież będzie miał kłopot

z przekonaniem ich do siebie.

Papież nie powiedział też niczego po polsku.

Byłby to miły gest, ale nie powinniśmy byd tym zbytnio rozczarowani. Potem robił to już

wielokrotnie. Trzeba pamiętad, że Benedykt XVI to zupełnie inna osobowośd niż Jan Paweł II.

Świadczył o tym chodby sposób, w jaki dotarł do Auli Pawła VI. Większośd operatorów

i fotoreporterów ustawiła się wzdłuż przejścia przez środek auli, myśląc, że to będą doskonałe

zdjęcia, kiedy papież przejdzie przez ten korytarz, witając się z dziennikarzami, podając ręce,

zagadując do nich. Tymczasem, nieoczekiwanie papież pojawił się z drugiej strony, wyszedł zza

ołtarza. To było pierwsze rozczarowanie. Drugie nastąpiło po słowach do dziennikarzy, kiedy otoczyło

go ponad dwudziestu dostojników Kościoła, z którymi się przywitał. Przecież to nie dla nich miało byd

to spotkanie. Albo należało nie spotykad się z nikim, albo znaleźd jakiś pomysł na to, by spotkad się

chod z wybraną grupą dziennikarzy, akredytowanych przy Stolicy Apostolskiej. To nie było dobre

posunięcie i tak było komentowane.

Kiedy potem rozmawialiśmy o nim w swoim gronie, może najbardziej rozczarowani byli

Niemcy. Korespondent „Bilda”, Thomas English mówił, że to już koniec Watykanu, jaki znaliśmy

z czasów Jana Pawła II: „On uścisnąłby na pewno z 500 dłoni, mówił barwnie, długo i z entuzjazmem,

żywo gestykulując, odpowiadałby na pytania, rozmawiał z dziennikarzami kilka godzin i należałoby go

raczej powstrzymywad i przekonywad, że to spotkanie jednak powinno się już skooczyd i czekają na

background image

niego inne obowiązki”. Angela Buttiglione z telewizji RAI powiedziała, że ciągłe porównywanie

Benedykta XVI z Janem Pawłem II nie ma sensu: „On jest inny, bez wątpienia może byd wielkim

i wspaniałym papieżem, ale nie będzie taki, jak Jan Paweł II”.

Nazajutrz na Placu św. Piotra miała miejsce msza inaugurująca pontyfikat nowego

papieża.

Wiedzieliśmy, że tak, jak w przypadku pogrzebu Jana Pawła II, także przyjadą przywódcy

paostw, chod będzie ich niemal o połowę mniej. Środki bezpieczeostwa też nie były tak duże,

centrum miasta nie było

zamknięte dla ruchu. To pokazywało, że przywódcy świata byli na pogrzebie Jana Pawła II

nie dlatego, że wymaga tego protokół, ale z szacunku dla niego. To nie jest tak, że papieżowi należy

się szacunek całego świata. On musi na niego po prostu zapracowad.

Benedykt XVI miał na sobie ornat i mitrę swojego poprzednika, co było z pewnością

celowym posunięciem. Ważna też była jego homilia.

Byłem kiedyś w garderobie papieskiej, niedaleko Kaplicy Sykstyoskiej. To tam udaje się

nowy papież tuż po konklawe, żeby przebrad się w strój papieski. I jest ornat, który papież zakłada

tylko raz - po to, by w nim ukazad się na Balkonie Błogosławieostw. Potem go zdejmuje i będzie on,

przechowywany w specjalnej gablocie, czekał na następnego papieża.

To, że Benedykt XVI miał na sobie ornat Jana Pawła II, było całkiem naturalne, jak myślę.

On tak często odwoływał się do poprzednika, wierząc, że cały czas jest z nim. Natomiast rzeczywiście

wszyscy czkaliśmy na homilię Benedykta, zastanawiając się, czy to będzie program nowego

pontyfikatu. Myślę, że gdyby tę homilię wygłosił Jan Paweł II, zrobiłaby porażające wrażenie. Nie

ulega bowiem wątpliwości, że Benedykt XVI nie jest tak dobrym mówcą, nie ma tego daru, ale

uważam, że napisał przejmującą homilię.

Odwołał się w niej do swojego wielkiego poprzednika i właściwie mówił to, o czym

traktowały i jego rozważania na Wielki Piątek, i to, co powiedział do kardynałów przed konklawe -

tylko jak innymi już słowami! Mówił, że każdy z nas przeżywa chwile, kiedy czuje się porzucony,

niekochany, zaniedbany, sam na wielkiej pustyni, jaką może czynid z naszego życia nowa cywilizacja,

w której niektórzy nie widzą miejsca dla Chrystusa. Tylko jeżeli pójdziemy Jego drogą i Jemu

zawierzymy, będziemy żyd w poczuciu wspólnoty z Nim i z innymi ludźmi i to da nam siłę. Mówił

o tym prosto, pięknie i myślę, że zrozumiale dla każdego.

background image

Powiedział, że nie przedstawi swojego programu...

Zrobił tak pewnie z dwóch powodów: już to uczynił w poprzednich wystąpieniach,

których było kilka, a po drugie - papież nie może mied takiego programu jak np. prezydent, obejmując

urząd!

Papież opowiedział o posłudze Piotrowej, tłumacząc dwa znaki, które wyróżniają go jako

papieża: czyli paliusz i Pierścieo Rybaka. Pierwszy - tkanina z czystej wełny, noszona na szyi to znak

Dobrego Pasterza, troszczącego się o wszystkie owce, także zagubione. „Ludzkośd jest zagubioną

owcą, która nie odnajduje już drogi na pustyni, a z tym nie godzi się Boży Syn, który nie może

porzucid ludzkości, znajdującej się w tak mizernej sytuacji, a więc opuszcza chwalę Niebios i idzie za

owcą na krzyż” - głosił papież. Dalej, mówiąc o różnych formach pustyni: nędzy, głodu, pragnienia,

ciemności i o tym, że Pierścieo Rybaka przypomina o słowach skierowanych do Piotra: „Odtąd łudzi

będziesz łowił”, czyli pozyskiwał ich dla Królestwa Niebieskiego. Czy dziennikarze jakoś podjęli te

słowa?

Zastanawialiśmy się, co można powiedzied w homilii po pontyfikacie Jana Pawła II.

Ostatnie słowa homilii jego następcy były powtórzeniem słów właśnie Jana Pawła II - „Nie lękajcie się,

otwórzcie drzwi Chrystusowi, bo otwierając je, nic nie tracicie, a wszystko zyskujecie!”. Benedykt XVI,

którego sam Jan Paweł II uważał za wybitniejszego od siebie teologa, mógł napisad tę homilię, nie

odwołując się do słów poprzednika, ale uznał, że także dziś będą brzmiały najlepiej. I miał rację.

25 kwietnia

Tego dnia rozmawialiśmy z kardynałem Grocholewskim. Pytaliśmy go, jak rozumied to, że

tak szybko dokonano wyboru. Odpowiedział, że oczywiście nie może zdradzad tajemnic, ale uważa, że

wybór ten to chęd kontynuacji dzieła Jana Pawła II. Słowa Benedykta XVI już po wyborze świadczą

o tym, że kardynałowie byli przekonani, iż jeśli wybiorą jego - pójdzie drogą poprzednika.

Jeszcze więcej dowiedzieliśmy się od nowego papieża. Najpierw spotkał się w Sali

Klementyoskiej z przedstawicielami innych Kościołów chrześcijaoskich i religii niechrześcijaoskich. Na

tym spotkaniu jeszcze raz podkreślił, jak bardzo docenia gesty, jakie przedstawiciele innych Kościołów

wykonali wobec jego poprzednika, zwłaszcza po śmierci. Potem w Auli Pawła VI Benedykt XVI spotkał

się z rodakami.

Byłeś na tym spotkaniu?

background image

Nie, obserwowałem je w telewizji. Papież rozpoczął od przeprosin za spóźnienie,

mówiąc, że przez lata przebywania w Watykanie stał się bardziej włoski, gdyż się spóźnia, co nie leży

w charakterze Niemców i prosi o wybaczenie. Po czym powiedział rzecz bardzo ciekawą. Ujawnił, tak

jak niegdyś Jan Paweł II to, o czym myślał, kiedy wybrano go papieżem: „Kiedy powoli wyniki

głosowania pokazywały, że gilotyna zbliżała się i ja byłem jej celem, prosiłem Boga, aby oszczędził mi

tego losu. Myślałem, że dzieło mego życia jest już zakooczone i czekałem dni spokoju. Prosiłem Pana,

by wybrał kogoś mocniejszego ode mnie, ale najwidoczniej nie wysłuchał on mojej modlitwy” - to

jego słowa.

Myślę, że Benedykt XVI to człowiek bardzo skromny; on musiał mied świadomośd, że jest

głównym faworytem, mówiły o tym media, ale chyba szczerze się tego bał. Patrząc z dystansu, może

się wydawad, że nie ma większego zaszczytu dla duchownego niż wybór na papieża, ale pewnie

wtedy, gdy już zbliża się ta chwila, to czuje się ciężar odpowiedzialności. Benedykt XVI myśli po

niemiecku i używa bardzo precyzyjnych sformułowao. Mówi: „gilotyna”. Kto inny by pewnie

powiedział: „Czułem, że będę musiał zmierzyd się z najtrudniejszym zadaniem, przed jakim może

stanąd śmiertelnik”. On mówi krótko - „gilotyna”. To dośd mocne. Bał się, czy wręcz był przerażony,

modlił się, by Bóg odsunął od niego to zadanie!

On, człowiek, w którym pozostali kardynałowie widzieli skałę, najsilniejszą osobowośd -

w tamtym momencie czuł się tak słaby!

Dowodzi to, że musi byd wiele prawdy w tym, że mały pokoik, w którym nowo wybrany

papież po raz pierwszy zakłada szaty papieskie, zanim uda się na Balkon Błogosławieostw, nazywa się

„pokojem płaczu”. Może dopiero tam człowiek zdaje sobie sprawę z tego, co się stało.

Co działo się dalej?

Wyjechałem z Rzymu do Warszawy. Następnego dnia odebrałem telefon od Kamila

Durczoka, który już wiedział, że Instytut Pamięci Narodowej ogłosi, kto był osobą z najbliższego

otoczenia Jana Pawła II, która na niego donosiła.

Zapowiedział to szef IPN, Leon Kieres, jeszcze przed wyborem Benedykta XVI. Padły

słowa, że to był ksiądz, podejrzenie kierowane było w różne strony...

...najpierw w stronę ks. Mieczysława Malioskiego.

Co było szczególnie dramatyczne. Rozmawiałem z nim przecież w dniu pogrzebu Jana

Pawła II.

background image

Kiedy dostałem wiadomośd, że osobą tą jest dominikanin, ojciec Konrad Hejmo, byłem

porażony. Spotykałem się z nim niemal codziennie przez czas mojego pobytu w Rzymie!

Pamiętam, jak rozmawiałem z Jackiem Czarneckim z Radia Zet i z Kasią Kolendą-Zaleską

z TVN i zadawaliśmy sobie wzajemnie pytanie: „Czy ty w to wierzysz?”. Dla nas to było

nieprawdopodobne! Po pierwsze dlatego, że okazało się, iż ktoś w ogóle mógł donosid na Ojca

Świętego - Leon Kieres mówił o tym z pełnym przekonaniem. W dodatku prowincjał dominikanów,

ojciec Maciej Zięba, wydawał się osobą wstrząśniętą tym, co przeczytał.

Wykonałem kilkanaście telefonów do Watykanu, pytając znane mi osoby, jak przyjęły tę

wiadomośd. Myślałem wtedy, że byd może w Watykanie od dawna o tym wiedziano. Może ojciec

Hejmo poszedł kiedyś do Papieża i mu się wyspowiadał, i wiedziało o tym kilka osób z otocznia Ojca

Świętego?

Tak jednak nie było. Dla nich również to było zaskoczenie. Dopuszczali oczywiście

ewentualnośd, że to nieprawda, bo tak jak my, nie chcieli w to wierzyd.

Myśmy tłumaczyli to sobie w jeden sposób: ojciec Hejmo jest gawędziarzem, uwielbia

rozmawiad z ludźmi, opowiada przeróżne historie, chod zawsze z szacunkiem i miłością dla Jana Pawła

II. Dziennikarze wiele mu zawdzięczają, bo był często jedynym źródłem informacji, pomagał

w kontaktach z pielgrzymami, etc. Zapamiętaliśmy go jako serdecznego człowieka wielkiej wiary.

Zadawaliśmy też sobie pytanie, czy ta wiadomośd powinna zostad podana do wiadomości

publicznej. Większośd z nas sądziła, że nie. Padało też pytanie, czy Papież chciałby to upublicznid?

Większośd osób była zgodna: nie.

Wróciłeś z Watykanu, chciałeś odpocząd, a tu dopadła cię ta przykra wiadomośd, jakoś

jednak z poprzednimi wydarzeniami związana...

Tak, to było smutne. To była wiadomośd związana przecież pośrednio z Janem Pawłem II,

a ojciec Hejmo był człowiekiem bardzo nam bliskim w Watykanie. Wiele osób mieszkało w Domu

Pielgrzyma, którego był dyrektorem. Zawsze był gotowy do pomocy.

Pierwszą moją relację po powrocie do Polski nadawałem więc przed kościołem oo.

dominikanów na warszawskiej Starówce tamtego dnia.

EPILOG

Wszyscy zadawali sobie pytanie, co w nas zostanie z tych dni odchodzenia Jana Pawła II,

dni żałoby. Nie wiem, co działo się wtedy w Polsce. Starałem się po powrocie to nadrobid, czytając

background image

odłożone gazety. To jednak za mało. To musiały byd niezwykłe dni, których ja tu nie przeżyłem

i pewnie do kooca nie zrozumiem.

Jedno wiem na pewno, to czego doświadczyłem w Rzymie w ciągu tych 63 dni, było

czymś niesamowitym. To były dla mnie może najważniejsze dni w życiu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Świat się zatrzymał [M]
Kiedy śmieje się dziecko - śmieje się cały świat!, Gazetka dla rodziców Przedszkolak
Kiedy śmieje się dziecko - śmieje się cały świat!, do rodziców
Kiedy śmieje się dziecko śmieje się cały świat! 4
Matka Boża Różana kiedy świat i Kościół staną się jednym
KIEDY RĄCZKI SIĘ SPOTKAŁY, logopedia, Wierszyki
Kiedy Zaciera Się Granica Między Nebem a Piekłem
50 Kiedy pojawiła się nauka o duszy według Towarzystwa Strażnica
Kiedy kończy się życie
Kiedy Zaciera Się Granica Między Nebem a Piekłem(
Kiedy Zaciera Się Granica Między Nebem a Piekłem
Kiedy Zaciera Się Granica Między Nebem a Piekłem
Kiedy Zaciera Się Granica Między Nebem a Piekłem
Kiedy rozpoczęły się dni ostatnie, Światkowie Jehowy, Nauka
Kiedy Zaciera Się Granica Między Nebem a Piekłem
Kiedy Zaciera Się Granica Między Nebem a Piekłem'
Kiedy Zaciera Się Granica Między Nebem a Piekłem

więcej podobnych podstron