Krystyna Boglar
O KRÓLU PUMPERNIKLU,
KRÓLEWNIE GRZANCE
I RYCERZACH TRÓJKĄ TNEJ KANAPY
Ilustrowała Krystyna Michałowska
Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia" Warszawa 1988
™v
$• 6V -^p«w
rappod
0{BMI>[
zpjajZD :эвигро
f 3IV Sjzsa^j
^ ^рэдм cmsq5z I "mjo.1
poriu r
JBZD I >10JZ O
>[BMjp
°a
P[SOU
Piec dudnił, gdakał i dmuchał żarem, aż się kuchcikom perkate noski pokrywały kropelkami potu. A tu
nic, tylko:
— Buch-hu-hu! Buch-hu-hu!
Bo też i był to piec niezwykły! Ogromny na pół królewskiej kuchni, opalany sosnowym drewnem z
domieszką jałowca, co go drwale z całego królestwa zwozili. Tak, tak! Nie byle jakiego drewna
potrzeba do upieczenia sześciu tysięcy czterystu dwóch chlebów o złotej skórce, dwudziestu tysięcy
bułeczek z makiem, kminkiem i czarnuszką, nie mówiąc już o słodkich maślanych rogalikach i
miodowych placuszkach!
Królewska piekarnia słynna była w kraju ze znakomitych wyrobów. Sam król Pumpernikiel Czwarty
wizytował ją aż dwa razy do roku. I za każdym razem próbował osobiście własnym królewskim
zębem, czy aby skórka chrupie jak należy! Cały liczny dwór zamierał wtedy w niepokoju, bowiem był
to już ostatni z monarszych zębów. Resztę ich zjadł nieubłagany czas i zwykła starość.
Ale jak dotąd wszystko było zawsze w najlepszym porządku. Piekarz imć Krupczatka aż kraśniał na
czterech podbródkach, gdy mu władca zawieszał kolejny medal. A uzbierało się już tych odznaczeń
wcale niemało, zważywszy, iż piekarzy! w pałacu już ze czterdzieści lat! Osiemdziesiąt błyszczących
złotem medali pobrzękiwało w szkatule wypieczonej z chlebowego ciasta — niezły posag dla
ukochanej córki Owsianki, słynnej z piękności i dobroci.
Tysiąc koszy z białej wikliny wędrowało dzień w dzień do poddanych króla Pumpernikla, a wypełniały
je wypieki mistrza
5
Krupczatki i jego sześćdziesięciu kuchcików. Lud kochał króla i słynnego piekarza, ale najbardziej
kochał darmowe bułeczki z kruszonką, rogale z rodzynkami i placuszki z żółciutkim waniliowym
serem.
— Dobry jest nasz król! — stękał pod ciężarem kosza zegarmistrz Gwerk. Jemu to bowiem przypadł
dziś obowiązek zaopatrzenia w bułeczki wszystkich rzemieślników z podegrodzia.
— Oby żył sto lat i jeszcze drugie tyle! — zdjął czapkę chłop wąsaty ładując pałacowe dary na osiołka.
Czekała go niezbyt długa droga do królewskich czworaków.
— Dba o szczęście podwładnych! —potakiwała radośnie czerwonym kapturkiem dziewczyna z
królewskich tkalni.
I wszyscy rozchodzili się zadowoleni, a w powietrzu długo jeszcze unosił się słodki zapach ciasta.
Tak tu było przed tysiącem lat, a może i jeszcze dawniej. Nikt dokładnie tego nie pamięta, bo od
czasu, gdy wysechł ostatni w królestwie kałamarz — nie spisywano już dziejów państwa. A kronikarz?
Żył z renty dorabiając wyplataniem koszyków i dobrze mu się wiodło.
Sława Pumpernikla Czwartego dawno już przekroczyła graniczne rzeki i dotarła do królestwa, gdzie
władał mądry i sprawiedliwy Piernik Toruński, do żyznych ziem Jej Wysokości Krasuli, królestwa
Kabanosa Dwunastego, a także...
Ale nie uprzedzajmy wypadków.
Wszystko zaczęło się w piątek. I wcale nie trzynastego! Królewna Grzanka już od rana marudziła:
— Za twarde, za miękkie, przypalone, nie dopieczone! — A każdemu z tych słów towarzyszył brzęk
tłuczonych o podłogę talerzy.
Na nic zdały się prośby i pochlebstwa ochmistrzyni:
6
— Wasza Wysokość nie ma racji! Proszę tylko spojrzeć — grzaneczka złocista, pachnąca, że tylko
masłem smarować i jeść! Do tego kawusia z kożuszkiem...
— Nie chcę kożucha! — i prast! filiżanką o ścianę pałacowej komnaty, aż strugi spłynęły po błękitnej
tapecie.
— To przecedzę Waszej Wysokości albo zapiekę śmietankę w piekarniku...
— Wynoś się! — i łup! pieczony chlebek ląduje za oknem.
Co było robić? Ochmistrzyni zacisnęła wargi i wyniosła się z komnaty z szumem wykrochmalonych
spódnic.
— Co się tam dzieje? — spytał Wielki Marszałek przykładając do ucha trąbkę, bo głuchy był nad
podziw.
— Nawet jegomość usłyszałeś te wrzaski? — ochmistrzyni ze złości darła chusteczkę. — Już mam
tego wszystkiego po dziurki w nosie i diabli mnie biorą...
— Jesteś pani chorą?
— Ее, tam! — pogardliwie wzruszyła ramionami. — Stary słyszy tylko to, co głośniejsze od wojskowej
orkiestry! — wściekła ruszyła do Sali Rycerskiej. Już od drzwi doleciał ją szczęk broni.
— A masz!
— A rąb!
— Panowie rycerze! — ochmistrzyni załamała dłonie. — To nie przystoi! Znowu ze sobą walczycie? I
o co?
Ale trójka walczących nawet nie zauważyła dostojnej białogłowy. Stal zazgrzytała o stal, błękitne,
różowe i seledynowe pióropusze powiewały nad zatrzaśniętymi przyłbicami, cichutko podzwaniały
kolczugi.
— A masz!
— I jeszcze raz!
— Trafiony!
Ochmistrzyni oparła się o ścianę. Jeden rzut oka na trójkątną kanapę, zajmującą cały środek sali,
wystarczył za wszystko. Z po-
7
siekanej trójkolorowej jedwabnej materii zostały zaledwie strzępy. Tylko błękitny, różowy i
seledynowy — trzy paradne chwosty, zwisające z rogów kanapy, kołysały się dostojnie niczym
kościelne dzwony.
— Znów się biją o miejsce na kanapie! — ochmistrzyni zatupała. Ale któż by to usłyszał wśród
szczęku oręża, brzęku puklerzy i zgrzytania przyłbic! Nikt. Toteż kobieta, na której głowie spoczywał
obowiązek doglądania pałacowego porządku, szybko wycofała się z Sali Rycerskiej głowiąc się, czym
znów naprawi ową nieszczęsną kanapę będącą przedmiotem sporów od bez mała stu lat.
— Giermek!
— Znów się piorą! — mruknął niechętnie młodzieniec odkładając bułkę z masą migdałową, którą
leniwie skubał rozparty na zydlu.
— Uspokoić ich natychmiast, zanim posiekają się na plasterki! — ochmistrzyni boleśnie chwyciła go
za ucho. — To twój obowiązek! Za to cię dwór karmi, hultaju!
Giermek poczerwieniał. Zerwał się z miejsca i zadął w róg zdjęty ze ściany. Dął długo i piskliwie, zanim
odpowiedział mu z ogrodu głuchy i dudniący głos trąby. Wtedy uspokojony siadł na zydlu i, przez
nikogo nie nagabywany, dojadał słodką bułkę. Jego rola się skończyła. Teraz działali już inni.
Tymczasem w ogrodzie, od strony szklanych drzwi wiodących wprost do Sali Rycerskiej nadciągała
chyżo Straż Wodna uzbrojona w beczkowozy. Grube węże zwijały się i rozwijały, pompa
pomrukiwała: chlup-chlup, plum-plum! I oto na rozkaz Dowódcy Straży sikawka potężnym
strumieniem wody zabębniła o szyby.
— Najpierw otworzyć drzwi, niezguły!
— Tak jest! — odwrzasnął strażak czerwieniejąc pod i tak czerwonym hełmem. — Za...
zapomniałem!
Tym razem nic już nie stało na przeszkodzie. Silny strumień dopadł trzech zakutych w stal rycerzy,
obalił na posadzkę, rozdzielił
8
sprawiedliwie tak, iż kolejno spływali do ogrodu dźwięcznie stukając nagolennikami po kamiennych
stopniach tarasu.
— Zdjąć z nich te puszki po sardynkach! — Dowódca Straży Wodnej jakoś nie odnosił się do rycerzy z
szacunkiem. — Zanim zardzewieją na amen!
Strażacy zręcznie wydłubywali ofiary z ich pancerzy. Robili to tym sprawniej, iż działo się to po raz
dziewięćset dziewięćdziesiąty trzeci.
— Ani się waż dotknąć mojego kawałka kanapy! — wrzasnął rycerz Błękitny, gdy tylko uwolnił głowę
z przyłbicy.
— Ech, ty seledynowy chwoście! — ryknął Różowy stając z trudem na nogi. — Już ja ci dosolę!
Seledynowy nie mógł nic powiedzieć, bo nie uwolnił się jeszcze z żelaznego czerepa. Gulgotał tylko w
jego wnętrzu jak indyk. Ale swoje wiedział: nie pozwoli, aby żaden z pozostałych nawet o centymetr
przesunął się na trójkątnej kanapie!
— O co im poszło, panie? — zapytał skromnie odziany młodzieniec z węzełkiem na kiju.
Miał płomiennorude włosy opadające w puklach na czoło i ujmujący szczery uśmiech.
Dowódca Straży Wodnej ciężko westchnął.
— O większy kawałek kanapy, kawalerze.
— Jak to możliwe? — zdziwił się młodzieniec. — Czyżby w królestwie brakowało... kanap? Dlaczego
każdy z nich nie dostał swojej?
Dowódca przygładził szczeciniastą bródkę i spod oka przyjrzał się rudzielcowi.
— Jesteś cudzoziemcem, synu?
— Tak, panie. Przybywam z daleka, szukam zajęcia... byle jakiego zajęcia.
10
— Znajdziesz je zapewne. Nasz król Pumpernikiel nikogo jeszcze nie odprawił od bram kraju. To
dobry pan. Hojny i sprawiedliwy. Tylko z rycerzami nie może jakoś dojść do ładu. Jest ich trzech w
królestwie: Różowy, Błękitny i Seledynowy. Każdy z nich zajmuje trzecią część kanapy i wyobraź
sobie...
— Najmocniej przepraszam, że ośmielam się przerwać ci, panie, ale ciągle nie rozumiem, dlaczego
mają tylko jedną kanapę.
Starzec, zapatrzony w kwitnący ogród, mówił głosem cichym i zmęczonym:
— Wiesz, kawalerze, co to tradycja? To przekazywanie z pokolenia na pokolenie obyczajów,
poglądów, a także wszelkich wierzeń. Wielki król nasz Pumpernikiel Pierwszy miał tylko jednego
rycerza. Bo i po cóż więcej? Wrogów nie mamy, nikt na nasz kraj nie dybie...
— Jesteście tego pewni, panie? — zdziwił się rudowłosy marszcząc brwi.
— Dlaczegóż miałbym wątpić, skoro wojen tu za mojej pamięci nie było... a stary już jestem... Nasz
herold codziennie ogłasza na środku podwórca wieści zasłyszane, a także te, które król jegomość
narodowi chce przekazać. Nic nie wskazuje na jakiekolwiek zagrożenie. Ale, ale... odbiegliśmy od
tematu! Jak ci już wspomniałem, był jeden Rycerz Czarny i jedna kanapa symbolizująca jego władzę.
Obita również czarnym jedwabiem z trzema wspaniałymi chwostami po bokach. Lecz po śmierci
starego władcy nastał jego syn: Pumpernikiel Drugi. Ten miał za żonę jasnowłosą Borówkę, która za
nic nie chciała patrzeć na czarną kanapę. Wołała, że nie zniesie w domu żałoby i że, posłuchaj
uważnie, trzeba drugiego rycerza, gdyż jej kuzyn Pierożek nie ma zajęcia i tylko bąki zbija!
— Rozumiem! — uśmiechnął się młodzieniec i odstawił węzełek, który zaczął mu już ciążyć na
ramieniu. — Zapewne podzielono kanapę?
— Właśnie. Równiutko na dwa pola: różowe i błękitne — pół na
11
pół. I władzę rycerską też. Aliści za króla Pumpernikla Trzeciego... doszedł trzeci rycerz! Seledynowy.
— Też jakiś kuzyn? — rudowłosy chętnie by usiadł, bo nogi bardzo go bolały, ale nie śmiał przy
starcu.
*
— Oczywiście. I od tego czasu zmieniają się rycerze, ale kanapa wciąż ta sama.
— Trójkątna kanapa podzielona na trzy pola — uśmiechnął się młodzieniec — za mała już dla
obecnych rycerzy?
Stary zdjął czerwony kask strażacki i otarł czoło z potu.
— Tak się właśnie stało. Teraz każdy z rycerzy chce zdobyć dla siebie więcej miejsca, przegonić
pozostałych, gdzie pieprz rośnie. Robią strasznie dużo hałasu i zamieszania i całkiem psują kanapę! A
kanapa to pałacowa tradycja! Nie można nastarczyć jedwabiu i frędzli, nikt nie chce naprawiać
szkód...
— To może ja się nadam?
— A umiesz ty igłą wymachiwać? Nici nawlekać? Końskie włosie do kanapy wpychać?
— Tatulo wysłał mnie po naukę w świat, dostojny panie. Syn winien ojcu posłuszeństwo.
Dowódca Straży skinął głową.
— Chwali się taka synowska pokora. Chodź, zaprowadzę cię do Wielkiego Marszałka. Tylko mów
głośno, bo głuchy jak pień olchowy!
Tymczasem w komnacie królewny dworskie panny usiłowały odziać w białe szaty Jej Wysokość
Grzankę. Nie było to jednak takie łatwe. Rozleniwiona i kapryśna królewna, która całymi dniami tylko
jadła przysmaki z pałacowej piekarni, gruba była jak przysłowiowa beczka. Co tam jedna beczka!
Sześć albo i siedem cieńszych było w talii od Pumperniklowej córy! Oj, namęczyły się, namęczyły,
zanim wtłoczyły ją w gorset sznurowany, koszule i halki zdobione
12
rogalikowym wzorem, suknie bombiaste w precelki haftowane i naszyjnik z makówek. Królewna
ziewała, przysypiała, marudziła, aż cierpliwości niejednej dworce zabrakło. Tylko śliczna Owsianka,
córka mistrza Krupczatki, uśmiechała się serdecznie i wesoło.
— Niechże Jej Wysokość panna Grzanka rączkę poda, to pójdziemy tatuńciowi się pokazać!
— A po co? — skrzywiła Grzanka pulchne wargi.
— Szatki nowe niech obejrzy! Przecie nic innego ponad różowo--niebiesko-seledynowe jedwabie
panów rycerzów nie widzi! Już mu to do cna obrzydło, ale nasz pan nikogo urazić nie chce!
— Nudzą mnie ci rycerze! — Grzanka ziewnęła szeroko nawet ust nie przysłaniając. Tego też jej się
nie chciało. — Tylko swoją kanapą zajęci.
— Oj, co prawda, to prawda! — Owsianka zręcznie upinała wysoką fryzurę swojej podopiecznej. Tu
kwiatek wetknęła, tam wstążkę. — Dziś znów o mało się nie posiekali! Gdyby nie pani ochmistrzyni...
— Daj mi jeszcze jedną bułeczkę! — rozmazała się Grzanka. — Coś mi ostatnio skąpicie jadła...
Owsianka gestem dłoni odprawiła pozostałe dworki, które cichuteńko zniknęły za drzwiami.
— Powiem coś Waszej Wysokości w sekrecie. — Owsianka przysiadła u stóp obutych w białe
atłasowe pantofelki.
— Najprzód daj mi bułeczkę! — królewna ani myślała ustąpić. — Twój tato piecze je przede
wszystkim dla mnie!
Dworka westchnęła. I jak tu oduczyć grubaskę pożerania wszystkiego, co wpada w jej tłuste łapki! A
król Pumpernikiel wyraźnie nakazał: „Odchudzić mi Grzankę, bo jej nikt za żonę nie weźmie! Było już
ze trzech starających się, ale w końcu każdy odjechał dziwnie szybko poganiając konia! «Kraj mi
zrujnuje!» — powiedział pierwszy. «W moim państwie reformę gospodarczą wprowadzamy, nie
może jeden człowiek jeść za sześciu!» — powie-
13
dział drugi. «Mój pałac kruchy, delikatny — odparł trzeci — rozleciałby się w kawałki, gdyby Grzanka
weszła choć na pierwszy stopień schodów!»" Co prawda, to prawda.
— Jej Wysokość już zjadła czternaście bułeczek — przypomniała nieśmiało dworka. — To powinno
wystarczyć do drugiego śniadania. O, słyszę! Już nakrywają do stołu!
Królewna oblizała pulchne usta. To była dobra nowina.
— Zaczęłaś coś mówić. O jakimś sekrecie?
Ovjs\arvka s\smę\a g\ówką. }e") piękne b\ond loki rozsypały się na ramionach. Szare oczy z ciemną
oprawą migotały iskierkami śmiechu.
— Właśnie! Doniesiono królowi, że jeszcze jeden książę zjawi się na dworze, by prosić Waszą
Wysokość o rączkę...
Grzanka wydęła wargi.
— I znów odjedzie szybciej niż przyjechał. Wolę rogala z miodem niż mężaf
Owsianka chciała coś powiedzieć, ale właśnie rozległy się za drzwiami energiczne kroki ochmistrzyni. .
— Czy królewna gotowa?
— Tak, dostojna pani! — dziewczyna dygnęła głęboko. Ochmistrzyni obrzuciła krytycznym okiem
dzieło dworki i gniewnie zmarszczyła brwi.
— Wyjąć mi zaraz te kwiatki i kokardki! Nie przystoi pannie na wydaniu stroić się w cudze piórka. Ile
razy mam to powtarzać?
Owsianka miała łzy w oczach. Tak bardzo się przecież starała.
— Kiedy ja myślałam...
— Od myślenia jestem ja! — ochmistrzyni tupnęła nogą. — Ty, moja panno, zbytnio się
rozzuchwaliłaś! Wrócisz więc do ojcowskiej piekarni mąkę podawać. Tam twoje miejsce! — I
wyciągniętym palcem wskazała dziewczynie drzwi.
Cóż było robić? Rozkaz ochmistrzyni był niepodważalny.
14
W pałacu istotnie spodziewano się nie byle jakich gości. Oto miał przybyć wraz ze swą świtą sam
książę Mysik, by prosić o rękę królewny.
A ród to był znamienity! Jego ojciec wywodził się po mieczu od pamiętnego Króla Myszy, co wojnę
wydał samemu Dziadkowi do Orzechów, zaś po kądzieli od tej, która Popiela zjadła. Ród historyczny,
od tysiącleci osiadły za graniczną rzeką.
Pracy było tyle, że Wielki Marszałek z otwartymi ramionami przyjął do pomocy młodzieńca o rudej
grzywie nie pytając nawet, skąd pochodzi i czy ma jakie takie referencje. A gdy się jeszcze dowiedział,
że ów zapłaty żadnej nie żąda, tylko talerz strawy — poweselał staruszek nad podziw.
Młodzieniec szparko zabrał się do pracy nad popsutą kanapą. Końskim włosiem wypchał dokładnie
wszystkie kanapowe doliny, młotkiem postukał, nowe jedwabne pokrycie w trzech kolorach nałożył, a
igła tak mu w ręku migała, że zadziwił nawet leniwego giermka, który na swoim stanowisku tkwił bez
ruchu pojadając makaroniki.
— Byłeś tapicerem?
— Nie. Ale żadna praca nie hańbi. Tatulo powiada, że prawdziwy mężczyzna wszystko powinien
umieć zrobić — odparł uśmiechając się rudowłosy. — Po to mnie w świat wysłał. Na naukę!
Pewnie by sobie dłużej tak gaworzyli, gdyby nie jejmość ochmistrzyni, która wpadła nagle do Sali
Rycerskiej podzwaniając kluczami.
— Skocz no mi zaraz do zbrojowni! Czas już puklerze naszym rycerzom czyścić. A trzyj dobrze blachę,
bo rdza ją chrupie, że aż w pałacu słychać!
— Na imię mi Orzeszek, łaskawa pani — odparł zagadnięty, składając do pudełka igłę, nożyczki i
młotek. — Już lecę zbroję do połysku przywrócić.
Ochmistrzyni z zadowoleniem skinęła głową.
15
„Dobry nabytek — pomyślała — młodzik zdolny, do pracy się pali i o zapłatę nie pyta. A
najważniejsze, że nosa w nie swoje sprawy nie wściubia!" — szumiąc potrójnymi spódnicami wyszła z
sali.
W zbrojowni cicho było i pusto. Pod ścianami stały rzędem stare zbroje rycerskie dobrze zębem czasu
nadgryzione: tu przyłbica jak rzeszoto, tam kolczuga w strzępach, a rdza na wszystkim grubości
paznokcia! Nie mówiąc o wyszczerbionych mieczach, rapierach i pikach.
Istny cud, że w ogóle coś z nich jeszcze zostało.
— Szczęście, że wojen nie prowadzą — westchnął głośno Orzeszek. — Przepadliby w boju z
kretesem!
— Oj, co prawda, to prawda! — odezwał się jakiś głos w ciemnościach.
— Kto tu? — Orzeszek uskoczył za stos końskich rzędów poniewierających się pod ścianą.
— Nie bój się, młodzieńcze — odparł starzec białowąsy stając w smudze światła. — Płatnerzem
jestem na tutejszym dworze. A raczej... byłem.
— Witam cię, panie — Orzeszek nisko pochylił rudą czuprynę, jak przystało młodzieńcowi przed
starcem. — Mnie tu dziś do pracy przyjęto, puklerze czyścić nakazano, by rycerze świecili w blasku
łuczywa jak lustra!
Siwowąsy starzec pokiwał głową.
— Pewnie znów jakiś starający się do królewny Grzanki w konkury zjeżdża, czy się mylę?
— Nie mylisz się, panie płatnerzu. Ale jam tu nowy i szczegółów nie znam. A i w służbie nie przystoi
Jaśnie Państwa wypytywać. Robię, co każą.
Starzec przysiadł na końskim siodle przybranym srebrnymi ozdobami. Kostur postawił obok.
16
— Dobrze cię ojciec wychował, młodzieńcze —powiedział przypatrując się Orzeszkowi. — Kogoś- mi
przypominasz... ale kogo? Dalibóg nie wiem... Starość wzrok i pamięć zmąciła...
— Wydaje ci się, panie. Jestem tu obcy. Nigdy noga moja nie postała dotąd w królestwie
Pumpernikla.
Starzec nie odezwał się więcej. Zasnął zmęczony pracą i latami, które mu kark przygięły.
Orzeszek ze znawstwem przejrzał zbroje. Wybrał trzy najmniej zżarte rdzą i odłożył myśląc, czym tu je
wyczyścić, by lśniły w blasku świec.
Nagle rumor jakiś powstał za ścianą zbrojowni. Brzmiało to tak, jakby rozleciał się stos starych
garnków, a i szkła przy tym sporo się natłukło.
„Kie licho? — pomyślał Orzeszek. — A nuż komu się co złego stało?"
Zaniepokojony wyjrzał na zewnątrz, ale nic nie zobaczył.
Dopiero po chwili zorientował się, iż ów hałas pochodził z przybudówki, która przylegała do
zbrojowni. Dach nad nią nie był płaski, jak należy, lecz kopulasty, błyszczący kolorowym szkłem. Już
chciał powrócić do zbrojowni, gdy nagle ujrzał słup dymu wydobywający się przez jedno ze
stłuczonych okienek. Zaciekawiony uchylił drzwi z potężnej miedzianej płyty. W środku, w smugach
pary : dymu, ujrzał mosiężne kotły połączone szklanymi rurami prowadzącymi do zbiorników z
zielonkawym, szafirowym i rubinowym Dłynem.
— Laboratorium jakoweś? — wyszeptał z przejęciem.
— Znów mi się tu ktoś kręci? — usłyszał okrzyk, a w ślad za nim oleciała w kierunku Orzeszka szklana
probówka rozbijając się hukiem o ścianę. — Ile razy mam powtarzać, że niepowołanym
wejście surowo wzbronione?!
Ъъъ. V\^QQWV5,Vai т\хт w^c\vjtv^». ро^гас o ■zóYt.eS \^se\ c-z.as-z.ee i poplamionym kitlu.
— Przepraszam, najmocniej przepraszam — wyszeptał trwożnie Orzeszek. Zdał sobie bowiem
sprawę, że przez przypadek trafił do pracowni alchemika. — Bałem się tylko, czy tu komuś coś złego
się nie przytrafiło... jeszcze raz...
— Ktoś ty? Nie znam takiego z włosami jak płynne złoto zaprawione rubinem... pokaż mi się zaraz! —
łysy zbliżał się szybkimi, drobnymi kroczkami.
— Jestem Orzeszek. Nowy sługa króla jegomości. Dziś do pracy przyjęty... — jąkał się młodzieniec
wpatrzony w postać jaśniejącą wszystkimi barwami tęczy.
— Sługa, mówisz? Więc chodź posprzątać mi ten kąt pracowni, gdzie wybuchł kocioł. — Łysa czaszka
lśniła żółtawo w blasku światła.
— Wybacz, panie — jęknął zmartwiony Orzeszek — ale dostałem rozkaz wypucowania rycerskich
zbroi na dzisiejszą uroczystość. A i tak nagłowić mi się przyjdzie, czym to zrobić, bo sama flanela nie
wystarczy!
— Cha, cha, cha! — roześmiał się nad podziw wesoło starzec łysy jak kolano. — Flanela rdzę chcesz
usunąć? Toż tyś chyba żadnych nauk nie pobierał, jakem mistrz Zlepianko! Coś ci powiem, chłopcze:
mam tu płyny i maści takowe, co każdy brud usuną w trzy pacierze. Ale nie tego oczekuje ode mnie
król nasz Pumpernikiel, nie tego...
Łysa głowa pochyliła się w wielkim smutku i żalu.
— A czego, dostojny mistrzu? — zapytał Orzeszek poruszony do głębi. — Czyżby złota?
— Złoto już. dawno wynalazłem! — machnął dłonią starzec. — Sztucznego ziarna pszenicy! Milionów
beczek sztucznego ziarna dla ludzi i bydła. Oto czego oczekuje władca od mistrza alchemii.
Sześćdziesiąt lat już spędziłem w tym laboratorium, a przede mną inni uczeni mężowie...
— I co? — spytał Orzeszek czując, jak ciarki przebiegają mu po grzbiecie.
18
т
— I nic! — starzec załamał dłonie o krogulczych poplamionych chemikaliami palcach. —Nic!
Wynalazłem tymczasem czyścidło do kamaszy, pastę do wybielania czarnych charakterów, płyn do
usuwania piegów, maść na odciski i wiele, wiele innych rzeczy. Złoto też.
— A król Pumpernikiel? Odznaczył cię, panie, medalem? Mistrz Zlepianko roześmiał się ponuro
ukazując garnitur sztucznych zębów zapewne własnej roboty.
— Ścięciem głowy zagroził, jeśli za miesiąc nie będzie sześciuset czterdziestu trzech beczek pełnych
sztucznej pszenicy!
Orzeszek ostrożnie przysiadł na bulgocącym zbiorniku zasmucony do głębi niedolą wynalazcy.
— Jak ci mogę pomóc, mistrzu?
Zlepianko rozłożył dłonie. W swym obszernym, poplamionym kitlu wyglądał jak nietoperz.
— Nijak, młodzieńcze. Ot, sprzątnij tu, a ja ci dam pudełko pasty, po której zbroje będą przypominały
kryształowe lustra. Ale przychodź do mnie. Chętnie pogawędzę...
— Sądzę, że szkoda twego czasu, mistrzu, na pogwarki ze mną. Nie znam się na alchemii. Lepiej
wytęż siły, żeby tę pszenicę jakoś wynaleźć... — chłopak zręcznie machał mokrą szmatą, wyłuskiwał
odłamki szkła, by się starzec przypadkiem nie pokaleczył.
Mistrz Zlepianko oparł się plecami o plątaninę złotawych rur, od których biło ciepło i miła woń.
— To niemożliwe, mój Orzeszku! Tylko natura może wyżywić ludzi i wszelaką gadzinę, tylko natura...
Młodzieniec nie miał już czasu, by pocieszać nieszczęsnego alchemika. Zabrał pudełko i chyłkiem
wymknął się z pracowni.
Niewiele czasu zabrało mu wypucowanie zbroi. Maść była istotnie znakomita.
Kiedy się uporał z pracą, wziął jeden srebrzysty szyszak pod pachę i pobiegł do rycerzy.
20
шшшшш
Znalazł tylko jednego wylegującego się na trójkątnej kanapie nie dbającego wcale o to, iż ostrymi
nagolennikami niszczy dopiero co położony różowy atłas.
— Mości rycerzu! — wykrzyknął chłopak ze złością. — Toż cała moja praca na nic! Taka piękna była
kanapa...
Rycerz z lekka uniósł głowę. Z odchylonej przyłbicy zwieszała się seledynowa kita z piór.
— Kto ci tu pozwolił wejść, pachołku?! — wrzasnął i już miał sięgnąć po rapier, gdy nagle dojrzał
srebrzysty szyszak lśniący odbitym światłem. — Skąd to masz?
Orzeszek ochłonął i postąpił krok naprzód.
— Odczyściłem starą zbroję. Będzie twoja, panie rycerzu, jeśli tylko...
— Milcz! — huknął Seledynowy, ale zaraz zniżył głos do szeptu. — Mówisz... moja? A gdzie
seledynowa kokarda?
— Rychło ją przyczepię — Orzeszek skłonił się nisko — tylko zechciej, panie, zdjąć nogi z różowego
atłasu. A i błękitny pod twoją prawą rękawicą nieco ucierpiał.
— Precz, pachołku! — rycerz wrzasnął tak, aż zabrzęczały szyby. — Od kiedy to byle pałacowa
łachmyta rozkazuje zbrojnym?!
Orzeszek cofnął się o krok.
— Ja nie rozkazuję, panie, tylko grzecznie proszę. Całą zbroję ci przyszykowałem. A lśni jak lustro!
Seledynowy ostrożnie uniósł się z kanapy. Ze zmarszczonymi brwiami, które ledwie było widać spod
opadającej przyłbicy, ruszył dźwięcząc i grzechocząc blachą.
— Całą zbroję, powiadasz? — wycedził. — Srebrna jak woda w strumieniu?
— Tak, panie. Jak iskierki lodu w soplu, gdy nań słońce błyśnie.
— Dawaj!
— Śmiem jednak prosić...
— Słyszałem! — rycerz ciął rapierem powietrze, aż świsnęło. —
21
Dobrze, zostawię na dziś w spokoju kanapę, choć cala moja władza od niej zależy. Tak było i tak jest!
To tradycja, rudzielcze! Orzeszek podrapał się po nosie.
— Jestem tu obcy, panie, ale coś mi się widzi, że to, co nazywasz tradycją, jest zwyczajnym
nieporozumieniem! Kanapowa wojna dobra dla dziewek, nie zaś rycerskich mężów. I chyba do
niczego nie prowadzi!
— Do władzy, pachołku! Do większej władzy!
— Staram się zrozumieć — sumitował się rudowłosy — aleć przecie przez ostatnich trzysta lat nikt tu
z was do władzy absolutnej nie doszedł. Żaden rycerz nie stał się ważniejszy, choć napsuł tyle
jedwabiu i chwostów! I tę niemądrą wojnę o kanapę nazywasz, panie, tradycją?
— Milcz, głupcze! To nie na twój rozum! I zmiataj stąd, bo cię rozsiekam!
— Tylko po co, panie? Kto ci, jak nie ja, wyczaruje skrzącą diamentami kolczugę?
Rycerz stał na tle ściany jak góra żelaznego złomu. Stara, dawno nie polerowana zbroja łuszczyła się
jak francuskie ciasto.
— No, już dobrze — mruknął — przyjmuję szyszak i tę wyczyszczoną resztę. Nie zrobię ci krzywdy,
ale pod jednym warunkiem.
— Jakim?
Zdezelowana przyłbica kłapnęła nagle przycinając rycerzowi czubek nosa. Jęknął cicho i wymamrotał
niczym z dna żelaznej beczki:
— Nie będziesz służył ani Różowemu, ani Błękitnemu!
— Tak się nie godzi! — zaoponował Orzeszek. — Dziś przybywa książę Mysik, by prosić o rękę Jaśnie
Oświeconej Grzanki. Na wieczorny bal wszyscy trzej macie być wypucowani na glanc! Pani
ochmistrzyni raczyła wydać taki rozkaz.
Rycerz tupnął żelaznym pantoflem, aż iskry poszły z podłogi. Rapier świsną} i gdyby Orzeszek nie
uskoczyła kto wie,, czy uszedłby
22
Dobrze, zostawię na dziś w spokoju kanapę, choć cała moja władza od niej zależy. Tak było i tak jest!
To tradycja, rudzielcze! Orzeszek podrapał się po nosie.
— Jestem tu obcy, panie, ale coś mi się widzi, że to, co nazywasz tradycją, jest zwyczajnym
nieporozumieniem! Kanapowa wojna dobra dla dziewek, nie zaś rycerskich mężów. I chyba do
niczego nie prowadzi!
— Do władzy, pachołku! Do większej władzy!
— Staram się zrozumieć — sumitował się rudowłosy — aleć przecie przez ostatnich trzysta lat nikt tu
z was do władzy absolutnej nie doszedł. Żaden rycerz nie stał się ważniejszy, choć napsuł tyle
jedwabiu i chwostów! I tę niemądrą wojnę o kanapę nazywasz, panie, tradycją?
— Milcz, głupcze! To nie na twój rozum! I zmiataj stąd, bo cię rozsiekam!
— Tylko po co, panie? Kto ci, jak nie ja, wyczaruje skrzącą diamentami kolczugę?
Rycerz stał na tle ściany jak góra żelaznego złomu. Stara, dawno nie polerowana zbroja łuszczyła się
jak francuskie ciasto.
— No, już dobrze — mruknął — przyjmuję szyszak i tę wyczyszczoną resztę. Nie zrobię ci krzywdy,
ale pod jednym warunkiem.
— Jakim?
Zdezelowana przyłbica kłapnęła nagle przycinając rycerzowi czubek nosa. Jęknął cicho i wymamrotał
niczym z dna żelaznej beczki:
— Nie będziesz służył ani Różowemu, ani Błękitnemu!
— Tak się nie godzi! — zaoponował Orzeszek. — Dziś przybywa książę Mysik, by prosić o rękę Jaśnie
Oświeconej Grzanki. Na wieczorny bal wszyscy trzej macie być wypucowani na glanc! Pani
ochmistrzyni raczyła wydać taki rozkaz.
Rycerz tupnął żelaznym pantoflem, aż iskry poszły z podłogi. Rapier świsnął i gdyby Orzeszek nie
uskoczył, kto wie, czy uszedłby
22
шшшшяшшт^шшш^шшшшшшшт
z życiem. Powiewając rudymi puklami wypadł z sali, potrącając leniwego giermka. Nagle obudzony
giermek, sądząc, iż znów toczy się walka, zadął w róg. Z ogrodu odpowiedziała mu trąba.
Co było dalej, Orzeszek wolał nie oglądać. Jednakże bez jakiegoś zajęcia czuł się źle, a nie znając
pałacowych zwyczajów bał się narazić na nieprzyjemności.
Usiadł pod krzewem obsypanym obficie kwiatami. Ich ogromne fioletowe kielichy dawały cień i
ochronę.
Chyba się zdrzemnął, gdy zbudziły go nagle czyjeś ostrożne kroki na ścieżce. Chciał wyjrzeć zza
zasłony z liści, ale coś go powstrzymało. Przez cienkie gałązki dostrzegł wykrochmalony czepek
ochmistrzyni. Żwir ledwie zgrzytał pod stopami skradającej się kobiety.
„Dokąd ona zmierza? — zdziwił się niepomiernie. — W pałacu huk roboty, jeszcze sala nie ustrojona
na wieczorny bal, a pani ochmistrzyni sunie cicho jak zjawa jakowaś w kierunku muru okalającego
pałacowy park. Zaiste, dziw nad dziwy!"
Orzeszek nie byłby sobą, gdyby nie zwietrzył w tym jakiejś tajemnicy. Ostrożnie, na paluszkach, tak
żeby ani gałązka nie trzasnęła, posuwał się śladami szeleszczących spódnic. Ochmistrzyni zagłębiła się
w zaroślach porastających gęsto podnóże skarpy. Ciężko sapiąc wdrapała się wysoko, tuż pod
kamienny mur. Coś tam chwilę grzebała pośród trawy, a potem spłoszona krzykiem pawia, dała susa
w bok. Jak na leciwą kobietę całkiem był ten skok udatny. Orzeszek znieruchomiał. Paw zaszedł go od
tyłu, rozłożył migotliwy ogon i krzyczał jak najęty.
„Może to strażnik królewski przebrany za pawia? — pomyślał, ale zaraz roześmiał się w duchu — co
też mi na pamięć przychodzi! Spłoszyłem go i tyle! Ale gdzie ochmistrzyni?"
Wyjrzał ostrożnie i odetchnął z ulgą. Biały czepiec migał hen wtlole zmierzając ku pałacowi. Chłopiec
wspiął się po śladach damskich trzewików i przykucnął tuż przy samym murze. W kamiennym
obramowaniu ujrzał szparę, a w niej coś białego. Sięgnął palcami.
23
— List? — wyszeptał zdumiony. — Trzeba go położyć na miejsce. Toż to być może jakiś znak dla
zalotnika!
Już chciał odłożyć rulon na miejsce zawstydzony, że przez przypadek odkrył romans starzejącej się
ochmistrzyni, gdy coś go uderzyło. Tak, bez wątpienia! Czerwona pieczęć króla Pumpernikla!
„Nie pieczętuje się prywatnych listów królewskim woskiem! — pomyślał wcale rozsądnie. — A zatem
to list Jego Wysokości? Bzdura! Król ma heroldów i pachołków na kopy, którzy na każde jego skinienie
zawiozą list w najodleglejsze strony. A więc co? Po co ta tajemnica? A może... — Orzeszkowi rude loki
stanęły dęba ze strachu — zdrada? Ktoś tajne informacje przekazuje wrogom? Ale jakim, skoro król
Pumpernikiel Czwarty nie ma wrogów?"
Byłby tak zapewne dumał do wieczora, gdyby nie przypadek. Oto woskowa pieczęć, nie dość
dokładnie przyłożona, odskoczyła nagle niczym guzik od kaftana. Orzeszek zmieszał się. Wcale nie
chciał zaglądać do cudzej korespondencji, ale skoro list stoi otworem? Już pierwsze słowa ponownie
postawiły mu włosy na sztorc.
„DZIŚ PODCZAS WIECZORNEGO BALU! PRZYBĄDŹ ZAMASKOWANY, ABY NIKT CIĘ NIE ROZPOZNAŁ.
KRÓL NICZEGO NIE PODEJRZEWA, TŁUSTA GRZANKA RÓWNIEŻ. MIEJ SIĘ NA BACZNOŚCI PRZED
RYCERZAMI. GŁUPI SĄ JAK BARANY, ALE W STARCIU ZBROJNYM MOGĄ BYĆ NIEBEZPIECZNI.
SZCZEGÓŁY OMÓWIMY W STO TRZYNASTEJ SALI POD WIADOMYM PORTRETEM MIĘDZY TRZECIĄ A
CZWARTĄ KOLUMNĄ, GDY TYLKO KSIĘŻYC WYPŁYNIE ZZA PAŁACOWEJ WIEŻY. TAM SIĘ PRZEKONASZ,
ŻE NIE KŁAMIĘ.
WASZA DOZGONNA PRZYJACIÓŁKA"
— Wasza dozgonna przyjaciółka? — Orzeszek aż rękę do ust przyłożył. Przestraszył się, że ten szept
ktoś może usłyszeć. Ale oprócz świergotu ptaków i lekkiego szumu wiatru żaden hałas nie zakłócał
ciszy.
24
'
і
„Toż to jakiś spisek! Niech mnie gęś połaskocze, jeśli nie mam racji! — myślał gorączkowo. — Co
robić? Przede wszystkim należy położyć list na miejsce!"
Zdjął z kory kroplę żywicy, końcem patyka posmarował woskową pieczęć. Przykleiła się posłusznie.
— A teraz w nogi! Nikt mnie tu nie powinien zastać! Kluczył długo po ogrodzie, aż trafił na wejście do
królewskiej
kuchni. Z lubością wciągnął w nozdrza zapach świeżego chleba.
— Głodnyś, młodzieńcze? — usłyszał miły głos.
Obejrzał się spłoszony. Za nim stała dziewczyna rzadkiej piękności. Złote włosy w lokach spływały na
ramiona, szare oczy lśniły iskierkami humoru.
— Wybacz, piękna pani, że ośmieliłem się... ale...
— Nie jestem panią — czoło dziewczyny zakryła chmura. — Byłam dworką królewny Grzanki, ale
pani ochmistrzyni dziś z rana kazała mi wracać do piekarni. Mam na imię Owsianka i jestem córką
piekarza Krupczatki. A ty, panie?
— Też nie jestem panem, tylko sługą. Przybyłem tu na dwór do pracy. Nazywam się Orzeszek i przez
całe popołudnie łatałem rycerską kanapę. Znęcił mnie zapach, bo... przyznaję, nic jeszcze od rana w
ustach nie miałem...
Owsianka uśmiechnęła się czarująco. Bardzo jej się spodobał rudowłosy młodzian. Taki zgrabny,
rumiany jak bułeczka prosto z pieca wyjęta.
— Wejdźże, Orzeszku, do tatusiowej kuchni! W mig ci podam wszystko, co zechcesz.
— A... swoje serduszko też? — wyszeptał nieśmiało młodzian. Dziewczyna zarumieniła się jak
węgielek w palenisku.
— A, fe! — wyszeptała skromnie spuszczając powieki. — Takiś prędki?
Orzeszek zawstydził się, ale nie aż tak bardzo, by raz jeszcze nie zerknąć na śliczną pannę.
26
Za chwilę siedział nad miską dymiącego makaronu i z ciekawością obserwował pracę sześćdziesięciu
kuchcików, uwijających się jak w ukropie.
— Na cóż tyle chleba i bułek? — zapytał ocierając usta. Krupczatka rozłożył ramiona.
— Karmimy wszystkich naszych poddanych — odparł przysiadając na minutę.
Orzeszek szeroko otworzył błękitne oczy.
— Czyżby oni sami nic nie robili? Czy nie pracują w polu, nie wożą zboża do młynów, nie pieką chleba
i pierogów?
Piekarz Krupczatka roześmiał się, aż mu cztery podbródki po-kraśniały.
— Darmowe pieczywo to w naszym królestwie tradycja! Owszem, każdy tu coś robi, ale niezbyt się
do tej roboty przykłada. Zboża sieją coraz mniej; stare, zmurszałe młyny coraz gorzej mielą, mąka
wilgotna... nie to, co za króla pradziadka! Nie mówiąc już o braku migdałów, rodzynek...
— Skąd je sprowadzacie? — Orzeszek był najedzony po same uszy.
— Zza rzeki. Ser i mleko od Jej Wysokości Krasuli... ale nasz skarbiec pusty. Jak tak dalej pójdzie, to
nikt nam na kredyt niczego nie da... chyba że mistrz Zlepianko co wynajdzie...
Orzeszek aż się za głowę złapał.
— Do bani z taką tradycją! — wykrzyknął. — Toż ona, ta tradycja, kraj wasz do cna zrujnuje! Tam
wojna kanapowa, tu darmowe bułeczki. Kto w tym państwie tak naprawdę pracuje?
— Królewska piekarnia, synu — westchnął Krupczatka wstając ze stołka.
Rudowłosy pokręcił głową.
„Dziwne panują tu obyczaje — pomyślał. — Tam, skąd pochodzę, inaczej się żyje i gospodaruje. A
przecież też mamy swoją tradycję: dobrą pracę!"
27
— Buch-hu-hu! Buch-hu-hu! — zahuczał piec dmuchając żarem.
Orzeszkowi zrobiło się bardzo gorąco. Podziękowawszy za suty posiłek wyszedł do ogrodu. Kwitły tu
piękne róże, ale trawnik był dawno nie strzyżony, rośliny nie podlewane. Teraz dopiero zwrócił uwagę
na obłażące z tynku pałacowe ściany, nie uprzątnięte podwórko, potłuczone szyby.
„Z frontu pięknie odnowiono — pomyślał nie bez ironii — a z tyłu jedna ruina! I któż to zechce wziąć
za żonę córkę tak lekkomyślnego władcy?"
Nie miał jednak czasu na rozważania, gdyż nagle mignęła mu koło drewutni złotowłosa Owsianka.
Młodzieniec poczuł przyspieszone bicie serca i taką dziwną, a dotąd nieznaną błogość w duszy.
Wydłużył krok i stanął w progu rozległego pomieszczenia, gdzie składowano drwa na opał. Pracowało
tam kilka dziewek i dworskich parobków. Rąbali i układali sosnowe polana w stosy, które następnie
transportowano w pobliże kuchennego paleniska. Owsianka uwijała się jak w ukropie. Orzeszek
podszedł i pomógł jej dźwignąć kosz. Uśmiechnęła się promiennie i tylko lekki rumieniec podbarwił
pełne policzki.
— Powiedz mi — poprosił, gdy przysiedli na chwilę srodze zmęczeni — gdzie w pałacu jest sala sto
trzynasta?
Owsianka pobladła.
— Dlaczego... dlaczego o to pytasz? Orzeszkowi nie umknęło zmieszanie dziewczyny.
„Tu kryje się jakaś tajemnica—pomyślał. — Ochmistrzyni z kimś się umawia między trzecią a czwartą
kolumną, złotowłosa blednie jak » chusta, gdy o tej sali wspominam... dziwne..."
— Tak sobie. Słyszałem, że jest tam portret... — urwał zdumiony, gdy dostrzegł wyraz oczu
dziewczyny. Były szeroko otwarte, przerażone.
— Cicho! Zamilcz, nieszczęsny! — wymamrotała trwożnie się
28
. 1
щш
І
Ш
<?**
К' \
*••< <:'; 'Л* .'". \«
■ншрр
JfcMŁ
----^тт
oglądając. — O tej sali i portrecie nawet wspominać nie wolno! — zerwała się z miejsca i zniknęła
wśród zieleni ogrodu.
Na ścieżce zaszurały czyjeś kroki. Orzeszek wstał otrzepując kabat z kurzu. Nisko skłonił się przed
nieznajomą staruszką, która wolno sunęła postukując laską. Przystanęła odgarniając z oczu szare
pasma włosów. Wyglądała, jakby cała posypana była popiołem.
— Kim jesteś, młodzieńcze? Znam tu wszystkich, a ciebie widzę po raz pierwszy.
— Jestem Orzeszek, nowy sługa króla Pumpernikla.
— Kogoś mi przypominasz, synu. Ale kogo?
— Nie wiem, łaskawa pani. Nigdy tu przedtem nie byłem. Stara kobieta zmrużyła oczy.
— Taak. Od tylu lat żyję w zamkowej wieży... no tak. Rzadko schodzę do ogrodu. Tylko wtedy, gdy mi
ziół zabraknie. Bo widzisz, rozmaryn w samo południe trzeba zbierać.
— Chętnie pomogę! — Orzeszek przykucnął w trawie. — Mnie, młodemu, łatwiej się schylać. Czy to
rozmaryn?
Staruszka skinęła głową. Jej policzki, spieczone jak skórka szarej renety, rozciągnęły się w uśmiechu.
— Jesteś dobrym chłopcem, Orzeszku. W nagrodę przepowiem ci przyszłość...
— Jesteś wróżką, pani? Nie, nie chcę znać swojej przyszłości. Przecież ona trochę i ode mnie zależy.
Od tego, jaki będę dla ludzi, jak zapracuję na życie, czego dokonam! Nie chcę wiedzieć, co będzie za
lat czterdzieści. Jeśli pisane mi zdrowie i bogactwo, przestałbym już dziś pracować. Jeśli choroba i
bieda — także mógłbym opuścić ręce sądząc, że i tak niczego nie zmienię.
Siwy koczek kiwał się na czubku głowy staruszki. Znów wyglądała jak posypana żużlem z wygasłego
kominka.
— Mądry jesteś, choć taki młody! Dziękuję za pęk rozmarynu, który zerwałeś. Może masz jednak
jakieś życzenie, które mogłabym spełnić?
30
Chłopak przeczesał palcami rude loki.
— Powiedz mi, pani, czyj portret wisi w sto trzynastej sali pomiędzy trzecią a czwartą kolumną?
Szare oczy kobiety zmroczniały.
— Dobrze, obietnicy dotrzymam. Ale radzę ci, miej się na baczności. To tajemnica, o której mało kto
wie w królestwie Pumpernikla Czwartego. Upłynęły lata, minęły pokolenia...
— To dla mnie bardzo ważne! — młodzieniec mówił tak żarliwie, jego błękitne oczy patrzyły tak
ufnie, że stara kobieta tylko pokiwała głową.
— Dawno, dawno temu, za życia Pumpernikla Pierwszego była na dworze dama tyle piękna, co zła.
Nazywała się Lukrecja. Wszyscy się jej bali, a ona chciała tylko jednego...
— Czego, pani?
— Władzy absolutnej! Dążyła do niej bez skrupułów, jak mówią kronikarze, po trupach. Do dziś nikt
nie wie, na co zmarła królowa pani, jej trzy córki i zięć. Dama owa decydowała o wszystkim w pałacu.
Tylko ona miała klucze do skarbca, jej to król Pumperni-kiel ulegał we wszystkim. Nawet Rycerz
Czarny nic nie miał do powiedzenia, gdy rozwiązała królewską armię, a cały oręż zamurowała w
pałacowym skrzydle tak sprytnie, że do dziś nikt nie wie, gdzie się znajduje...
— Dlaczego t,o zrobiła?
— Już mówiłam: dla władzy, pieniędzy, klejnotów... Orzeszek poczuł, że mu ciarki po grzbiecie
przechodzą.
— Któż jej miał dać te klejnoty... złoto?
Starucha jakby jeszcze bardziej zszarzała. Mimo gorącego słońca szczelniej owinęła się opończą barwy
popiołu.
— Jego Wysokość Król Myszy, nasz sąsiad zza rzeki.
— Prapradziadek Mysika, tego samego, który dziś przybywa do pałacu prosić o rękę Jaśnie
Oświeconej Grzanki?
— On sam. Chciał w ten sposób pozbawić króla Pumpernikla
31
możliwości obrony, by na znak Lukrecji napaść na nasz kraj, podbić go i przyłączyć do swoich włości.
Obiecywał Lukrecji, że ją pojmie za żonę i ta, zdrajczyni, wykonywała bez wahania wszystkie jego
rozkazy.
— Ale... przecież nic się nie stało? — nieśmiało wtrącił rudowłosy. — Nikt nie napadł na Pumpernikla
Pierwszego!
Staruszka dmuchnęła w pęk ziół.
— To zasługa jednego tylko człowieka, który wyśledził spisek, dostarczył królowi niezbitych
dowodów i zniszczył Lukrecję.
— Kim był ów człowiek?
— Tajemna sprawa. Kroniki milczą, a król poprzysiągł, że nigdy go nie zdradzi. I słowa dotrzymał.
Orzeszek z wrażenia aż się spocił. To wszystko było tak ciekawe, takie niezwykłe!
— W jaki sposób unieszkodliwił okrutną Lukrecję? Siwowłosa zachichotała cichutko.
— Przyprasował ją do płótna tak, że stała się tylko cieniutką powłoką, własnym cieniem, warstwą
koloru...
— Wiem! — Orzeszek aż podskoczył. — Wiem! To ona jest tym portretem w sali sto trzynastej
pomiędzy trzecią a czwartą kolumną!
— Zgadłeś — odparła starucha i zniknęła tak nagle, jakby się rozpłynęła w powietrzu.
— Tu jesteś, nicponiu, darmozjadzie! — wykrzyknął ktoś nad uchem zamyślonego Orzeszka.
Ochmistrzyni zaszumiała wykro-chmalonymi spódnicami, tupnęła nogą. — Do roboty! Trzeba
wyszlifować posadzki w Sali Balowej i komnatach gościnnych, zamieść salony i korytarze, bo pełno w
nich okruchów z bułek i grzanek, co je królewna rozrzuca!
— Już biegnę! — Orzeszek dał tęgiego susa, byle dłużej nie słuchać wrzasków ochmistrzyni.
32
„Kto to wszystko robił, zanim ja tu przybyłem?" — pomyślał i zabrał się ochoczo do pracy, rzucając od
czasu do czasu spojrzenia na grupę roześmianych dziewcząt zdejmujących pajęczyny zwisające z
sufitów niczym girlandy. A najpiękniejszą z nich była szaro-oka Owsianka.
— Nic z tego! — rzucił sam do siebie po godzinie widząc, iż posadzki wcale nie są czyściejsze, niż były.
— Pójdę do pracowni alchemika. Może znajdę tam maść jakową, która mi pracę ułatwi!
Nic tak nie mogło uradować serca mistrza Zlepianki, jak wizyta Orzeszka.
— Dawno już wynalazłem, przez przypadek zresztą, pastę przeźroczystą jak woda w strumieniu,
która do pałacowych marmurów nada się nadzwyczajnie! — wykrzyknął usłyszawszy prośbę
rudowłosego. — Chciałem ją dać pani ochmistrzyni, ale jejmość tylko ręką machnęła mówiąc, że i tak
nie ma kto sprzątać komnat, bo się dziewki rozzuchwaliły i zamiast zwijać się jak w ukropie —po
kątach jeno zęby suszą do giermków.
— Rzeczywiście — mruknął młodzieniec pod nosem — poza królewską kuchnią i piekarnią nie bardzo
się tu ludziom chce pracować.
Mistrz Zlepianko aż posiniał ze złości.
— Bo też winien temu sam król jegomość! Co i raz tytułami obdarza, stanowiska dworskie wymyśla,
bułeczkami z makiem obsypuje, a o pracę nie dba! Inaczej tu dawniej bywało...
Orzeszek podziękował za pastę i powrócił do czyszczenia marmurów. Teraz praca poszła jak z płatka.
W trzy pacierze Sala Balowa lśniła jakby gwiazdkami z nieba posypana. Przyglądał się z upodobaniem
dziełu nie wiedząc, iż z krużganka podpatruje go królewna.
„Cóż za piękny młodzian — pomyślała pogryzając rogalik — jaka szkoda, że nie jest księciem
Mysikiem" —i westchnęła z żalem. A że było to westchnienie studwunastokilowej panienki, dosłyszał
je i odczuł rudowłosy, gdy mu nagle powiew odrzucił loki z czo-
3 O królu Pumperniklu
33
ła. Orzeszek odwrócił się i zamarł z wrażenia. Tak grubej panny jeszcze w swoim życiu nie widział.
Białe falbany jeszcze ją poszerzały o dobre pół metra, zaś atłasowy pantofelek przypominał raczej
łódkę, w której swobodnie zmieściłoby się z pół tony ryb!
— Kim jesteś? — wysapała Grzanka odgryzając kęs rogala, z którego obficie sypnęły się okruchy.
— Co robisz, jejmościanko! — wykrzyknął rozgniewany Orzeszek. — Ja tu pracuję nad
przywróceniem do połysku tej zapuszczonej posadzki, a ty całą moją pracę obracasz w niwecz? Co za
obyczaje panują w tym królestwie?!
Zaskoczona Grzanka stała z otwartymi ustami. Jak świat światem nikt nigdy nie odważył się do niej
odezwać takimi słowy. Przełknęła wreszcie kęs, który jej utkwił w gardle, i już miała tupnąć nogą, gdy
w drzwiach komnaty stanęła ochmistrzyni.
— Proszę, aby Jej Wysokość królewna powróciła do swojej komnaty włosy trefić. Już czas najwyższy,
gdyż herold znad rzeki zawiadomił, iż granicę przekroczył jadąc do pałacu książę Mysik z częścią
swego dworu.
Królewna Grzanka odwróciła się na pięcie i wyszła bez słowa. Ochmistrzyni zaś ze zdziwieniem
pokręciła głową nad efektem pracy Orzeszka.
— Dobrze ci to idzie, młodzieńcze! Jeśli będę z ciebie nadal zadowolona, to w nagrodę przypadnie ci
zaszczyt wyczyszczenia kuchennego pieca!
Rudowłosy aż się na nogach zachwiał.
„Ładna mi nagroda!" — pomyślał cierpko, ale nie odezwał się ani słowem. Nie mógł narażać się
ochmistrzyni, którą podejrzewał przecież o jakieś niecne zamiary. Wolał śledzić jej kroki z ukrycia.
Opuścił Salę Balową, by jako tako ogarnąć się przed wieczornymi uroczystościami. Jego jedyny
kabacik, a także spodnie i białe pończochy przypominały raczej strój czyścicieli kominów.
Nad strumieniem, dokąd udał się, by wyprać odzież, kilka dworek
34
płukało fartuchy zabrudzone surowym ciastem. Wśród nich szaro-oka Owsianka. Gdy tylko zobaczyła
chłopca, plasnęła w mokre dłonie.
— A zdejmijże, waść, ten przyodziewek, to go raz-dwa wypiorę! Słoneczko wysuszy, ani się obejrzysz!
Orzeszek spłonął rumieńcem.
— Kiedy nie mam innego... — wyznał wreszcie cichutko. Owsianka uciszyła chichoty dziewcząt.
— Nie ma się z czego śmiać — powiedziała przysiadając na kamieniu. — Człek biedny ma tylko jedno
odzienie na grzbiecie, ale musi ono być czyste i całe. Bogaci niech się nurzają w jedwabiach czy
futrach jak, nie przymierzając, królowie. Nam nic do tego. Ale z czyjegoś ubóstwa śmiać się nie godzi!
Orzeszek poczuł ciepło koło serca.
„Wspaniała dziewczyna! — pomyślał. — Pracowita, mądra i dobra. Takiej mi trzeba na żonę! Na taką
zgodzi się pan ojciec!"
Dłużej rozważać nie mógł, bo mu Owsianka podała jeden z kucharskich fartuchów, otulony weń
poczekał, aż wyschnie własna odzież.
Nie minęło i pół godziny, słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, gdy od strony fosy i zwodzonego
mostu dobiegło jego uszu trąbienie, bębnienie i hałas, jaki towarzyszy zwykle wielkiemu orszakowi.
— A oto i książę Mysik! — wyrzekł głośno sądząc, iż nikogo prócz niego nie ma w pobliżu.
Mylił się jednak.
— Zwiastun wszelakich nieszczęść — odparł jakiś zachrypnięty głos. Z samego gąszcza różowo
kwitnącego krzaka wychynął znany już Orzeszkowi stary opiekun królewskiej zbrojowni.
— Co tu robisz, panie, w ukryciu? — zdziwił się młodzian.
— Przyglądam się praprawnukowi tego, co kraj nasz w niewolę chciał zagarnąć — odparł starzec
białowąsy opierając się na kosturze.
— Dawno to przecież... i chyba raczej do legend wpisać trze-
35
ba... — zawahał się Orzeszek czując, że lęk jakiś go ogarnia. — Dziś nikt na królestwo Pumpernikla nie
nastaje... Stary płatnerz tylko głową pokiwał.
— Nie wierzę mysiemu rodowi, jakem Rusznica! — odparł przysiadając na pniaku. — Okrutni są i
przewrotni. Jak wieść niesie, rozmnożyli się przez wieki tak bardzo, że im ziemi i jadła zabrakło.
Kosym okiem na nasze chleby i bułeczki spoglądają, wietrząc tylko, jakby to ziarno do własnych,
pustych spichrzów zagarnąć.
— Sądzisz, panie, że coś knują?
— Własną głowę stawiam przeciwko ich trzech ogonom, że dobrych zamiarów nie mają. — Starzec
stukał kosturem w ziemię. — Tylko nikt mi w to nie wierzy. Król Pumpernikiel strasznie się zezłościł,
kiedym do niego na audiencję się udał i co na sercu leży, wy łuszczył:
— A gdyby... — rudowłosy aż pobladł — gdyby trzeba było kraju bronić? To czym? Przecież oręż jak
rzeszoto, a tych trzech rycerzy jeno o miejscu na kanapie myśli!
Zasumował się starzec skubiąc mleczne wąsy.
— Co tam rycerze! Lud sam do walki stanie, ale przeciw mysiej potędze nic gołymi dłońmi nie
zdziała!
Hałas nasilał się. Słychać było piszczałki, warkot werbli i stukot końskich kopyt.
Orzeszek przygryzł wargi. Przypomniała mu się opowieść popielatej staruchy o orężu gdzieś w zamku
zamurowanym przez zdrajczynię wprasowaną w portret.
— A gdyby wszystkie zamkowe komnaty przetrząsnąć, nic by się nie znalazło? Żadna armata czy
choćby z tysiąc pistoletów na proch?
Białowąsy przyjrzał mu się z ukosa.
— Ano... gdzieś są... jak głosi legenda. Tylko że nikt nie wie, gdzie.
Spoza drzew rosnących przy strumieniu wysunęła się kareta zaprzężona w szóstkę kary eh koni. Za
nią, jak okiem sięgnąć,
36
.„нажк,.
#;
\
maszerowała gwardia księcia Mysika powiewając rozwiniętymi sztandarami. Bogato haftowane, z
frędzlami, miały naszyte wizeruki trójgłowego praszczura mysiego rodu. Gwardia kroczyła w równych
szeregach, ale każdy spod trójkątnego kapelusza skośnym oczkiem strzelał na prawo i na lewo, jakby
chcąc dokładnie zapamiętać drogę od pałacu do zwodzonego mostu.
— I mnie się oni nie podobają — mruknął Orzeszek zapinając czysty już i suchy kabacik. — Pójdę do
pałacu. Trzeba mieć oko na tego ogoniastego pretendenta do ręki królewny Grzanki.
Starzec nie odezwał się. Siedział sam, podobny do zmurszałego, mchem pokrytego pniaka.
Późnym wieczorem, gdy mrok już osiadł na gałęziach starych drzew, Sala Balowa pałacu
rozbrzmiewała gwarem gości. Z lustrzanych ścian, kandelabrów z francuskiego ciasta,
marcepanowych kolumn zwieszały się kolorowe girlandy najpiękniejszych kwiatów. W ustronnym
kącie cicho przygrywała orkiestra. Jarzyły się lampiony, a królewski tron z suszonego makaronu,
przykryty złotogłowiem, czekał na swego władcę. Wielki Marszałek trzy razy zastukał laską w podłogę.
Sala ucichła.
— Jego Wysokość Król Pumpernikiel Czwarty!
Orzeszek ukryty w cieniu postumentu, na którym górowała różowa waza z kruchej cukrowej powłoki,
przypatrywał się ceremoniałowi. Widok króla zrobił na nim ogromne wrażenie. Jego Wysokość
Pumpernikiel był malutki, wyschnięty na wiórek jak piętka razowca. Jajowata głowa przykryta
błękitno-różowo-seledynową peruką chwiała się na wszystkie strony, jakby miała za moment odpaść.
Król szparko ruszył w kierunku tronu, wspiął się nań z małpią zręcznością i dopiero wtedy nałożył
złotą koronę najwyraźniej zbyt ciężką i masywną, jak na wytrzymałość cienkiej szyjki.
38
Orkiestra zagrała tusz i urwała w pół taktu.
— Jej Wysokość Królewna Grzanka! — ryknął Wielki Marszałek, jakby to inni, nie zaś on, byli głusi jak
pień.
Szmer wśród gości sięgnął zenitu.
Królewna Grzanka zapewne wpadłaby z impetem, gdyby nie zbyt wąskie drzwi do Sali Balowej, w
których utknęła. Nie pomogły popychania, przypłaszczanie falban krynoliny ani żadne inne zabiegi.
Tkwiła pomiędzy framugami i ani w przód, ani w tył.
Fala śmiechu przeleciała przez salę, ale na widok groźnie zmarszczonych królewskich brwi ów chichot
poddanych szybko przemienił się w słowa pełne współczucia:
— Biedna królewna! Widać dawno tędy nie wchodziła!
— Chyba z rok temu, gdy ostatni kawaler odjeżdżał z pałacu!
— Trzeba było otworzyć drzwi od krużganku, są dwa razy szersze!
— Ale protokół dyplomatyczny na to nie zezwala!
„Jak tę biedaczkę uwolnić?" — myślał speszony Orzeszek.
No właśnie.
Rada w radę wymyślono sposób najprostszy z możliwych: odbić kawał marmuru wraz z futryną.
Pomysł sam w sobie niezły, ale z wykonaniem kłopot. W całym królestwie nie ma ani jednego
murarza! Jeden zmienił profesję i hodował barany, drugi obsługiwał most zwodzony, a trzeci wyplatał
koszyki do chleba, gdyż ten zawód okazał się w państwie Pumpernikla najbardziej dochodowy.
Cóż było robić? Książę Mysik czekał w swoich komnatach na wezwanie, a dworski protokół nie
zezwalał na zbyt długie oczekiwanie.
Orzeszek sam zabrał się do dzieła, bo i pora późna, i królewski honor narażony na szwank. Raz-dwa
przyniesiono drągi, młoty i oskardy, a za trzy pacierze zrobiono pierwszy wyłom. Orzeszek, zlany
potem, wyrąbywał marmur, który okazał się twardy nad podziw. Dumna królewna Grzanka
czerwieniała ze wstydu jak
39
piwonia złorzecząc w duchu własnemu łakomstwu. Jeszcze trochę zamieszania wśród gości, gdy mur
zaczął pękać i wszyscy kryli się po kątach. Wreszcie futryna puściła, marmur wy łupiono i Jej
Wysokość Grzanka mogła, zebrawszy falbany, wkroczyć do sali.
Orkiestra uczciła to fanfarami.
Orzeszek wraz z Dowódcą Straży Wodnej i jego ludźmi usuwali naprędce ślady wyburzeń. Wszystko
wydawałoby się w porządku, gdyby nie tron królewny! Zbudowany dla jej babki ze słonych paluszków
lekki był, i co tu mówić, kruchy...
— Zatrzymać Jej Wysokość Grzankę! —huknął Wielki Marszałek, który pierwszy zwietrzył nowe
niebezpieczeństwo.
— Zatrzymać Jej Wysokość Grzankę... — szeptały chórem dworki.
Ale królewna nie słyszała. Purpurowa ze złości parła przez salę, aż posadzka drżała. Król Pumpernikiel
z przekrzywioną koroną skulił się i przymknął oczy, gdy rozległ się łomot trzaskających słonych
paluszków. Ze sterty pokruszonego ciasta wystawały tylko atłasowe pantofelki i białe jedwabne
pantalony.
Nikt już nie mógł utrzymać powagi. Śmiech szedł przez salę jak wiatr w zaroślach. Chichotały dostojne
damy i ich kawalerowie, tarzali się trzej rycerze w zbroje zakuci i tak przy tym brzęczeli, jakby kto
puszki po konserwach toczył z górki. Śmiał się w kułak piekarz Krupczatka i jego sześćdziesięciu
kuchcików, którzy czekali tylko na znak króla, by zacząć wnosić potrawy.
Pumpernikiel Czwarty otworzył oczy, zamknął je, znów otworzył i wrzasnął wymachując berłem:
— Posprzątać mi tu natychmiast!
Sprzątali kto żyw. Nawet Wielki Marszałek wynosił okruchy w kubełku.
— Ale na czym zasiądzie królewna? — denerwowała się ochmistrzyni. — Trzeba kanapę z Sali
Rycerskiej przydźwigać, innej rady nie ma!
40
.
* -
У
— Kanapę? Nigdy! — zaprotestowali chórem Seledynowy, Różowy i Błękitny. — To symbol naszej
władzy! Dyshonor i podeptanie praw rycerskich!
I znów z opresji wybawił ich Orzeszek.
— Jeśli panowie rycerze nie godzą się na pożyczenie kanapy, jest tylko jedno, dość szybkie wyjście:
posadzić Jej Wysokość Grzankę na jednym z marmurowych postumentów. Ot, choćby zdjąwszy z tego
tę różową wazę.
— Na zimnym marmurze?! — wrzasnęła Grzanka odrywając pop rutą falbanę.
— Coś wymyślimy — odparła szybko ochmistrzyni. — Nie godzi się pretendenta na narzeczonego
zbyt długo zatrzymywać w komnatach. Może się to skończyć skandalem dyplomatycznym i... utratą
nadziei na małżeństwo królewny!
Szybko ułożono miękką różową pierzynę na postumencie, a potem, nie bez trudu, wciągnięto nań
królewnę. Gdyby nie pomoc sześćdziesięciu kuchcików, nie wiadomo, czym by się to skończyło.
Wreszcie orkiestra mogła zagrać mysiego marsza, w takt którego do sali wkroczył książę Mysik wraz z
liczną świtą.
Orzeszek o mały włos nie parsknął śmiechem na jego widok. Książę był mały, zielony fraczek z lekka
opinał się na okrągłym brzuszku. Sterczące spod złotej korony uszy przykrywały ciepłe, wełniane
nauszniki, zaś na końcu długiego ogona przypiętą miał ogromnych rozmiarów kokardę. Tylko wąsy
nastroszone i suto wypolerowane szuwaksem nadawały mu wygląd groźny i przebiegły na przemian.
Mysik nisko się skłonił i ani okiem nie mrugnął na widok Grzanki siedzącej na pierzynie. Wręcz
przeciwnie, oblizał nawet wargi, jakby mu się niezwykle spodobała bardzo tłusta królewna.
Teraz już bal toczył się bez przeszkód. Kuchenni biegali z półmiskami jadła, damy tańczyły z mysią
świtą, rycerze brzęczeli
42
po kątach. Wielki Marszałek drzemał nad misą kopytek ze słonin-ką i tylko ochmistrzyni coraz to
wyglądała przez okno na krużganek.
Orzeszek pozornie leniwie oparty o jedną z kolumn zza pół-przymkniętych powiek bacznie ją
obserwował.
Gdy zegar z kogutkiem wypiął godzinę dziesiątą, ochmistrzyni połajawszy sługę, iż podaje zimne
potrawy, cichcem udała się w stronę kuchni.
Rudowłosy tylko na to czekał. Jak cień podążał za wykrochmalo-nym czepcem, który swą bielą
wyraźnie wskazywał drogę w gęstym mroku. Minęli szereg dawno nie zamieszkanych komnat pustych
i zimnych, korytarzy wąskich jak rurka makaronu, to znów szerokich jak, nie przymierzając, trakt
królewski, by zagłębić się w labirynt schodków, ganków, podcieni i baszt.
Wreszcie kobieta zatrzymała się przed grubą portierą ukrywającą oszklone drzwi. Odpięła z pęku
mały złoty kluczyk i otworzyła je.
Orzeszek zastygł w mroku przylepiony do ściany.
Na niebo wypływał księżyc wielki i okrągły jak tort migdałowy, który piekarz Krupczatka przygotował
na deser. W jego świetle rysowały się cienie rzucane przez kolumnadę, dalekie dachy i ciemny kształt
Pałacowej Wieży.
Rudowłosy czekał. Nie minęła nawet minuta, gdy usłyszał szelest tak cichy jak lot nietoperza. Mocniej
przytulił się do załomu, pomny na los, jaki mógłby go spotkać, gdyby został zauważony. Ciemny
kształt przemknął obok tak szybko, iż zapewne by go przeoczył, gdyby nie długi ogon ciągnący się po
marmurowej posadzce.
„Szpieg z mysiego dworu! — pomyślał. — Trzeba za wszelką cenę dostać się do środka komnaty,
gdzie wisi portret zdrajczyni Lukrecji, podsłuchać, o czym mówią..."
Orzeszek odlepił się od ściany. Zęby mu zaszczekały ze strachu, szybko się jednak opanował.
„Jeszcze by tego brakowało, żeby usłyszeli, jak mi ząb na ząb
43
trafia!" — pomyślał i przygięty wpół posunął się parę kroków, uważając wszelako, by jego cień, czarny
w świetle księżyca, nie padł spiskowcom pod nogi. Przykucnął za portierą z grubej materii i nadstawił
ucha.
— Witaj, panie Gryziku. Rada jestem, że cię widzę.
„To głos ochmistrzyni!" — pomyślał Orzeszek zadowolony, że tak dobrze słyszy.
— I ja cię witam rad, łaskawa parii. Wezwałaś mnie tu, więc mów.
— Najprzód pokażę ci portret na dowód, że nie kłamałam. Zaraz oświetlę go łuczywem.
Orzeszek wlepił oczy w mrok. W blasku łuczywa ujrzał ogromny portret w złoconych ramach, a na nim
kobiecą postać w purpurowej sukni z talią kart w dłoni. Gdy blask wyłowił z mroku twarz
sportretowanej damy, Orzeszkowi serce stanęło w piersi. Twarz złowrogiej Lukrecji przyprasowanej
do płótna była kubek w kubek podobna do oblicza ochmistrzyni!
„Jak dwie krople wody! — zamknął oczy i jeszcze raz je otworzył sądząc, że ulega zwidom. — Nie, to
ona! To jej portret!"
— Oto wizerunek mojej praprababki, Lukrecji — zaszemrał nakrochmalony czepek przysuwając
łuczywo do ściany. — Tej samej, którą zdradził i do płótna na wieki przyprasował jedyny jej wróg!
— Któż nim był? — zapytał otulony czarną opończą Gryzik.
— Tego, niestety, nie wiem. Jego wizerunek, jedyny jaki się zachował, król jegomość trzyma
zamknięty i zapieczętowany w skarbcu. A do skarbca klucza nie ma. Od dziesiątków lat moja babka, a
potem matka usiłowały go zobaczyć. Niestety! Żadnej się nie udało. Moim obowiązkiem jest to
uczynić. Ślubowałam, że nie spocznę, dopóki nie stanę przed obliczem tego, którego nienawidzę
najbardziej!
Gryzik nastroszył sterczące wąsy. Jego czerwonkawe oczka błyskały w nikłym świetle łuczywa.
44
— Po tym, co zobaczyłem, pewien jestem, że mój pan Mysikról pomoże ci w dokonaniu zemsty, pani.
Pod warunkiem, że spełnisz wszystkie nasze żądania.
— Spełnię — głos ochmistrzyni brzmiał czysto i stanowczo. — Mów. Spodziewam się, że wypowiecie
wojnę Pumperniklowi!
Orzeszek otulony miękkimi fałdami portiery przygryzł wargi. Teraz dowie się wszystkiego. Gryzik
zmrużył oczy.
— Nie, pani. Chwilowo o wojnie nie może być mowy.
— Jakże to? — zawołała ochmistrzyni plaskając w dłonie. — Królestwo nie ma oręża ani rycerzy
zdolnych do obrony!
Szpieg machnął ogonem.
— Mysikról jest mądrym władcą i wie, co robi. Prawda, iż ród myszy trapi wielki głód, że jest ńas zbyt
wielu, że przydałyby się nowe ziemie. Wszystko to prawda. Ale nie możemy ot, tak sobie
wypowiedzieć wojny po setkach lat pokoju! Nasi sąsiedzi: król Piernik Toruński i królowa Krasula na
pewno potępiliby ten fakt, i co gorsza, zechcieliby przyjść z pomocą Pumperniklowi...
Ochmistrzyni spuściła głowę.
— To prawda. Od stuleci łączą nas traktaty: jeśli wróg napadnie jedno z królestw, drugie natychmiast
przychodzi mu z pomocą. Jakie więc widzisz wyjście?
Orzeszek tak nadstawiał ucha, iż o mały włos nie pociągnął za sobą portiery.
Lecz srodze się zawiódł. Szpieg z mysiego królestwa zniżył głos do szeptu:
„Rzeka... młyny... ziarno" — to wszystko, co usłyszał, zanim ochmistrzyni wraz z Gryzikiem opuścili
komnatę. Został sam za portierą czując ciarki przechodzące mu co i raz po grzbiecie. Czy to był
strach? A któż to wie! Nawet najdzielniejszy młodzieniec czułby się niepewnie w ciemnościach na
wprost portretu największej zdrajczyni w dziejach królestwa.
45
Księżyc opłynął Pałacową Wieżę i zajrzał do komnaty. Oczy Lukrecji z portretu jakby mrugnęły, usta
zacisnęły się w wąską linijkę, a dłoń z kartami wyraźnie wskazała drzwi. A może tylko tak się zdawało
rudowłosemu, gdyż światło i cień umieją czynić cuda nawet z martwymi przedmiotami.
Nie namyślając się dłużej, zamknął za sobą drzwi od strony krużganka. Oparł się o balustradę i
głęboko odetchnął.
„Czego się dowiedziałem? — pomyślał próbując porządkować zasłyszane rewelacje. — Ano, tego, że
nikt na dworze nie widział portretu! Inaczej nie uszłoby uwagi króla i dworu owo niesłychane
podobieństwo Lukrecji i ochmistrzyni! Nikt też zapewne nie wie
■
o tym, iż dama w wykrochmalonym czepku pobrzękująca kluczami pochodzi z rodu zdrajczyni! To raz.
A dwa? Dowiedziałem się ponad wszelką wątpliwość, że myszy coś knują, choć wojny oficjalnie nie
wypowiedzą. Książę ożeni się być może z Grzanką lub tylko będzie udawał pretendenta do jej ręki. Ale
co znaczą owe słowa: «rzeka, młyny, ziarno»?"
Tak, tego Orzeszek jeszcze nie wiedział. Postanowił wrócić do Sali Balowej, co było tym łatwiejsze, iż
głośna muzyka i oświetlone rzęsiście okna wyraźnie wskazywały drogę.
Tymczasem w Sali Balowej trwały tańce. Goście suto nakarmieni przez imć Krupczatkę hasali wesoło
wokół ogromnego tortu. Nawet Jego Wysokość Pumpernikiel Czwarty obracał w tańcu żonę Dowódcy
Straży Wodnej, zaś książę Mysik dreptał w podskokach wokół królewny Grzanki, którą udało się zdjąć
z pierzyny.
— Czy Wasza Wysokość lubi pierożki z grzybami? — zapytała królewna czując nagły przypływ głodu.
— Ogromnie! — Mysik oblizał się usuwając co rychlej swój ogon spod białych atłasowych
pantofelków królewny. — Lubię wszystko, co tłuste i pulchne...
46
Królewna wdzięcznie rozchyliła usteczka.
— Zostań, panie, u nas dłużej. Podkarmisz się, przytyjesz...
— Taaak — Mysik zmrużył oczy. — Lecz następca tronu nie może myśleć wyłącznie o własnych
przyjemnościach, podczas gdy jego poddani... — urwał speszony. — Z miłą chęcią — ciągnął dalej —
będę cię oglądał, pani, jak tylko da się najdłużej. Masz takie miękkie, tłuściutkie paluszki...
Grzanka spłonęła rumieńcem. Rzadko kto na dworze prawił jej komplementy. Wszyscy zaś besztali za
łakomstwo! Teraz, gdy pojawił się tak miły książę, tańczyłaby i rozprawiała o zaletach pierożków aż do
białego rana!
Ani się spostrzegli, jak zegar z kogucikiem wypiął dwunastą. Orkiestra umilkła, pary rozeszły się po
kątach. Żegnano się do następnego dnia.
Opustoszała Sala Balowa pogrążyła się w mroku i ciszy. Tylko nieliczni zapewne usłyszeliby
cichuteńkie popiskiwania i szuranie setek ogonów.
To świta księcia Mysika dojadała okruchów królewskiego tortu. Gdyby nie wyraźny zakaz dowódcy —
pożarłaby cały pałac razem z makaronowym tronem Pumpernikla.
Słońce już stało wysoko, gdy król obudził się w łożu z baldachimem. Ziewnął szeroko, podrapał się w
siwiejącą brodę i zaklaskał w dłonie.
Nikt się nie pojawił.
— Do stu fur rogali z konfiturami! — wrzasnął wściekły. — Czy słudzy posnęli?
. Ale i tym razem nikt się nie zjawił.
Zły i głodny wyskoczył Pumpernikiel z pościeli. W długiej nocnej koszuli i szlafmycy z pomponem
biegał po pustych korytarzach budząc uśpione muchy i pająki.
48
W przedsionku Sali Rycerskiej giermek chrapał tak głośno, iż nie obudził się nawet wtedy, gdy król
zadął mu nad uchem w róg zdjęty ze ściany. Usłyszał go za to Dowódca Straży Wodnej i sądząc, iż
znów należy rozdzielić walczących rycerzy, puścił ostry strumień wody z trzech sikawek. Król
niespodziewanie skąpany w lodowatej wodzie darł się jak opętany. Na nic się wszelako zdały wrzaski
króla jegomości. Strażnicy czynili swą powinność niemal automatycznie, rozmawiając ze sobą o
wczorajszym balu. Ledwie udało się władcy schronić pod kanapą, gdy nagle przebudzeni rycerze
wszczęli raban.
— Twoja przyłbica leżała na moim polu! — wrzeszczał Różowy dobywając szpady.
— A twój łokieć wygniótł mi jedwab! — ryknął Seledynowy. Błękitny nic nie powiedział, tylko od razu
zamachnął się i odciął
zielony chwost z rogu kanapy, co było hasłem do ogólnej potyczki.
Król Pumpernikiel z trwogi o własną skórę, mokry i przemarznięty, rejterował spod kanapy na
czworakach.
Dopiero w ogrodzie, susząc w słońcu koszulę i siwiejącą brodę, zadumał się nad losem królestwa.
Tam zastał go Orzeszek zmierzają-;y w stronę piekarni.
— A cóż się takiego stało Waszej Wysokości — zawołał zdumio-іу — iż trzęsie się jak... no... liść na
wietrze?
Król podparł brodę na łokciu.
— Ее, tam! — machnął ręką, a cienka szyjka zachybotała się debezpiecznie. —Rozpuścili się moi
poddani jak dziadowskie bicze. •Tikt nie słucha króla, każdy robi to, co sam chce. Bez ładu i porządku
o moje królestwo. Rozłazi mi się między palcami jak, nie przymie-zając, stare prześcieradło!
Orzeszek pokłonił się nisko, jak nakazywał obyczaj ziemi, z której ochodził.
— Ośmielę się zauważyć... jako cudzoziemiec, iż poddani Waszej Zysokości, wszystko nieomal darmo
dostając, oduczyli się szacunku la pracy. Co dzień świeże pieczywo z pałacowej piekarni, kurne
l królu Pumpemiklu
49
chaty na przydział, ryby i zwierzynę łowią bez podatku jakowegoś, nauki podupadają...
Pumpernikiel zerwał szlafmycę z głowy czerwieniejąc jak pomidor.
— Toć młynarze pracują mieląc mąkę, drwale lasy trzebią, by ogień w królewskiej piekarni nie zagasł,
a ty, obcokrajowcze, widzisz tylko tych... urodzonych w niedzielę?
Orzeszek pokiwał głową.
— Nie, Wasza Wysokość. Ale jak długo jeszcze trzebić się będzie lasy nie sadząc nowych? Toż drewna
w mig zabraknie i na czym piekarnie chleb upieką? Młyny stare, takoż młynarze. Młodzi zaś wylegują
się nad strumieniami i tylko im dziewki w głowie!
Pumpernikiel zasępił się skubiąc brodę.
— Uważasz, młodzieńcze, iż w moim państwie brak dyscypliny? To zastosuję chłostę... po trzydzieści
batów, co?
Orzeszek pokręcił głową.
— Chyba nie w tym rzecz, Wasza Wysokość. Wieść wśród ludu się rozejdzie, że król zbyt surowo
karze poddanych zamiast im pracę zorganizować. Nie staną się przez to lepsi. Nie należy rządzić przy
pomocy chłosty i strachu.
— A kimże ty jesteś, że tak swobodnie z władcą dysputujesz, hę? To, żem jeno w koszuli, nie oznacza,
iż zdjąłem swój majestat
% i powiesiłem go na kołku! A idźżesz precz, bo cię każę baranami poszczuć!
I rozzłoszczony Pumpernikiel jednym skokiem przesadził klomb kwitnących bratków. Pędził do pałacu
pokrzykując na sługi i giermków.
Orzeszek posmutniał. Zrozumiał, że uraził królewską dumę. Z pochyloną głową powędrował do
zbrojowni. Tam czuł się jak u siebie w domu. Lubił przypatrywać się srebrzystej końskiej uprzęży,
wszelakim pikom, lancom, a nade wszystko ostrym szablom z błękitnawej stali.
50
У
Płatnerza Rusznicę zastał przy lutowaniu garnków.
— Co robisz, panie? — zdumiał się młodzieniec.
— Naprawiam rondle i brytfanki, cóż mi innego zostało? — odparł starzec melancholijnie.
Rudowłosy chwilę przyglądał się robocie, a potem spytał zniżając głos:
— Co byście zrobili, panie, gdyby wróg niespodziewanie zaatakował królestwo?
— Uchowaj, Boże! — wyszeptał Rusznica machnąwszy patelnią. — To się zdarzyć nie może!
— Ale gdyby... — nalegał młodzieniec przysiadając w kucki. Starzec pogładził białe wąsy i zmrużył
oczy.
— Jeszcze by się jaka taka szablina znalazła — wyszeptał trwożnie spoglądając na boki. — A i ludzie
do tych szabli...
Orzeszek uśmiechnął się w duchu.
„Nie jest tak źle — pomyślał ciepło — wola walki widać przetrwała, w każdym razie gdyby królestwu
groziło niebezpieczeństwo..."
A że groziło, nie wątpił.
Pierwsza oznaka, że coś się dzieje, nadeszła w południe. Do królewskiej piekarni wpadł zadyszany
młynarz znad granicznej rzeki.
— Dziw nad dziwy, mości Krupczatko! Jakem młynarz z dziada pradziada, czegoś takiego nie
widziałem!
— A co się stało? — kucharz spróbował surowego ciasta, czy dostatecznie słodkie.
— Rzeka mi uciekła! — odparł młynarz załamując dłonie.
— Jakże to tak? Jak to możliwe: uciekła?! —wołali kuchcikowie jeden przez drugiego.
— Ano... jak mówię: uciekła. Znaczy... zmieniła nagle koryto
51
i płynie teraz ze dwa kilometry od młyna. Już za naszą granicą! Koła młyńskie nie obracają się, mąki
zemleć nie mogę. A i stu worków mąki doliczyć się nie mogę. Chyba mi przyjdzie na łaskawy chleb iść
do króla Pumpernikla — młynarz otarł oczy rękawem. Mistrz Krupczatka aż przysiadł na ławie obok
pieca.
— Być nie może, żeby rzeka sama uciekła za granicę!
— Pewnikiem czyjaś to sprawka, ale czyja? — młynarz zapłakał w głos.
Wszystkim bardzo się żal zrobiło starego człowieka. Sam pracował we młynie, synó.w nie miał.
Orzeszek, który jadł właśnie rogala maczanego w białej kawie, uważnie przysłuchiwał się rozmowie.
— Mówisz, panie młynarzu, iż rzeka płynie teraz poza granicami królestwa? A z której strony, jeśli
łaska?
— Od Mysikróla — młynarz zamrugał rzęsami. — Juzem parę dni temu zauważył, że myszy cosik za
bardzo się kręcą koło granicy. A mrowie ich takie, jak ziaren zboża w worku. Myślicie, że...
Orzeszek nie odpowiedział. Jak przez mgłę słyszał wciąż głos szpiega z Sali Portretowej: „rzeka, młyny,
zboże..."
— To jasne — wyszeptał przygryzając usta — jasne jak słońce! Mysikról kazał zmienić koryto rzeki,
aby wszystkie młyny w królestwie Pumpernikla stanęły!
— I co mu z tego przyjdzie? — przeraził się młynarz.
— Toż zapanuje w naszym państwie głód! — złapał się za kucharską czapkę mistrz Krupczatka.
— I o to chodzi podłemu zdrajcy — odparł Orzeszek przełknąwszy ostatni kęs. — Rzeka nawadnia
pola, młyny pracują, gdy prąd wodny popycha koło... bez rzeki zginie całe królestwo! W ten sposób
można podporządkować sobie obce państwo nie wypowiadając wojny! Chytry plan!
Kuchcikowie zbici w gromadę stali bez ruchu, choć z pieca począł się wydobywać dym.
52
— Chleb się spalił! — wykrzyknął Krupczatka przytomniejąc.
I rzeczywiście. Wyjęte z pieca bochny miały twardą, poczerniałą skórkę.
— Mąką posypać! — radził jeden z pomocników.
— Wodą polać! — doradzał drugi.
Może i uszłoby wszystko płazem, gdyby nie stała się rzecz najgorsza! Oto w ferworze zdarzeń i spraw
zapomniano, iż jest to ten dzień w roku, w którym król Pumpemikiel osobiście wizytuje piekarnię.
Nie zdążono nawet kiwnąć palcem, gdy na korytarzu rozległ się gwar licznych głosów i do kuchni
wkroczył ze świtą, rycerzami, giermkami i ochmistrzynią sam Jego Wysokość Pumpemikiel Czwarty.
Piekarz, młynarz i sześćdziesięciu kuchcików zamieniło się nieomal w słupy soli.
Nikt się nawet nie poruszył, gdy koronowana głowa na cienkiej szyjce pochyliła się nad bochenkiem.
Orzeszek wstrzymał oddech.
Pumpemikiel wbił swój jedyny ząb w spieczony do cna bochenek. I, naturalnie, już go stamtąd nie
wyjął.
— Co... co to jest? Dlacego mój ząb został w piecywie? — zasępieni! władca rozglądając się dookoła.
— Dlacego?
Osłupiały dwór zdołał wydać tylko stłumiony jęk. Wielki Marszalek, głuchy jak pień, wystąpił o krok
podając monarsze poduszkę ze złotym medalem.
— Nie! — zaprotestowała ochmistrzyni osłaniając medal własnym ciałem. — Nigdy! Jego Wysokość
stracił swój ostatni ząb na spalonym chlebie! To wstyd i hańba! Piekarza i czeladników trzeba
wychłostać!
— Słusnie. Cłowiek, pses którego straciłem ząb, nie może dostać odznacenial — zgodził się król nieco
oszołomiony niecodzienną sytuacją.
53
— Pod pręgierz! — ochmistrzyni oskarżycielsko wskazywała palcem. — Strażnicy!
— Strażnicy! — powtórzył król niepewnie. — Pod pręgiez, tylko zęby im tam dostarcyć konfitur i
ciastecek!
Orzeszek wysunął się do przodu.
„Najwyżej mnie też wlepi sto batów, ale muszę stanąć w obronie piekarzy!" — pomyślał.
— Jego Wysokość raczy zaczekać! — zawołał widząc, jak świta cofa się w popłochu.
Pumpernikiel przystanął. Złota korona przekrzywiła mu się na głowie, zmarszczone brwi zdradzały
wyjątkowo zły humor.
— Cego chces?
— Pozwolę sobie zaznaczyć, iż wszystko to stało się... to znaczy, chleb się spalił, gdyż... — Orzeszek
zamilkł w pół słowa, nie chcąc zdradzać prawdy w obecności ochmistrzyni. — Młynarz ma trudności...
— Młynaza tez pod pręgiez! — król tupnął nogą. — Ząb za ząb! Orzeszek spuścił głowę, gdy rycerze
popychając się i rozdając
ciosy wyprowadzali mistrza Krupczatkę, młynarza niebogę i sześćdziesięciu kuchcików. Został sam w
pustej kuchni wśród swędu palących się w piecu ciastek, rogali i kołaczy.
„Cóż — pomyślał mściwie — sam się jeszcze król Pumpernikiel upomni o piekarza, gdy zobaczy na
stole puste i misy, i talerze, miast ptysiów, bułeczek i razowca!"
Tak go zastała szarooka Owsianka, gdy w kilkanaście minut później wpadła do piekarni.
— Prawda to... ojciec? Orzeszek bez słowa skinął głową.
— Ale co robić? Radź! Dworki też potrafią ogień rozpalić, byle jakie bułeczki upichcić...
— Nie! — odparł twardo Orzeszek. — Niech tu nikt niczego nie rusza. Ogień zalać wodą, a piekarnię
zamknąć na cztery spusty.
54
Owsianka załamała dłonie.
— Toż ludzie czekają na chleb!
— Niech sami wezmą mąkę i pieką w domu. Tylko cichcem, żeby pani ochmistrzyni nie spostrzegła.
— Dlaczego? Do niej przecież należy pilnowanie porządku. Orzeszek zbliżył się do dziewczyny i objął
ją ramieniem, aż spiekła
raka.
— Zaufaj mi, miła — szeptał jej do ucha. — Tu chodzi o coś więcej niż los twego ojca. Chodzi o całe
królestwo. Ochmistrzyni knuje zdradę. Ona i książę Mysik. Więcej na razie powiedzieć ci nie mogę...
Wierzysz mi?
— Tttak — wyjąkała skonfundowana. — Tak.
Orzeszek ucałował jej dłonie, co do głębi wstrząsnęło śliczną panną.
— Teraz będziemy działać wspólnie: ja, ty, mistrz Zlepianko i stary płatnerz Rusznica. Ale przysięgnij,
że dochowasz tajemnicy.
— Przysięgam.
— Nie bój się, miła. Wyciągniemy ich spod pręgierza. Prędzej niż się tego spodziewają!
«
Tymczasem w salonie królewny Grzanki następca tronu Mysik popisywał się przed dworkami
śpiewem i grą na harfie. Gwardia przyboczna myszy odzianych w czerwone fraczki przytupywała do
wtóru. Bawiono się wesoło i Grzanka coraz łaskawszym okiem strzygła ku pretendentowi do jej ręki.
— Nie masz niczego piękniejszego niż panna krągła w sobie — szepnął jej Mysik do ucha po
skończonym występie.
Królewna Grzanka zaczerwieniła się aż po korzonki utrefionych włosów.
— Ach, panie, to nie przystoi...
55
Książę znów uderzył w struny i z harfy popłynęły tony nieco piskliwej muzyki. Słuchali jej z
upodobaniem ochmistrzyni, dworki, Dowódca Straży Wodnej, nawet głuchy jak pień Wielki
Marszałek.
Koncert przerwało dopiero wejście króla Pumpernikla.
— Dlacego nie ma obiadu? — zapytał głośno.
— Jego Wysokość zapomniał, że pałacowa kuchnia i piekarnia nieczynne... z przyczyn obiektywnych
— wtrąciła szybko ochmistrzyni.
Królewna Grzanka zmarszczyła brwi.
— Jak to: nieczynne? Dziś na obiad miały być kołduny! I kruchy placek z wiśniami! Czy chcecie mnie
zagłodzić na śmierć?
— Nigdy, o pani mego serca! — zawołał książę Mysik i zwracając się do swojej świty rozkazał: —
Skoro pałacowy piekarz i pomocnicy siedzą zakuci w dybach, wy zajmiecie ich miejsce! Otwórzcie
wszystkie spichrze i spiżarnie. Pokażcie, co umiecie!
Zanim ktokolwiek zdołał zaprotestować, już tysięczne mysie szeregi rozbiegły się po całym pałacu i
przyległościach. Buszowały w spichrzach opychając się zapasami złocistego ziarna, rozpruwały
ostrymi ząbkami worki z mąką przegryzając w sekundzie najtwardsze przeszkody.
Król Pumpernikiel patrzył oniemiały, jak na jego oczach ofiarą gwardii Mysika pada nawet jego tron z
suszonego makaronu.
— To podstęp, zdrada, pocekajcie, nie zjadajcie mi królewskiego berła i jabłka!
Królewna Grzanka stała, jakby ją przymurowało do marmurowej posadzki. W jednej chwili
zrozumiała, że oto legła w gruzach cała jej przyszłość u boku małżonka. Tupnęła nogą, aż zabrzęczały
szyby.
— To tak, książę My siku? Wszedłeś do naszego królestwa wraz ze swą świtą, by je zwyczajnie...
zjeść?
— Ani myślałem, aby się z tobą żenić, panno grubasińska! — zachichotał Mysik, machnął ogonem i
zniknął tak nagle, że nikt nawet nie zwrócił uwagi, jak to się stało.
56
л
йі
... .,,. ■ ш І
т
Król Pumpernikiel zalany łzami siedział na kokosowym chodniku.
— Pomóżcie, róbcie coś! Gdzie są moi ryceze? Niech zatrąbią wsiadanego na koń i rusą bronić mnie i
mojego państwa!
Ochmistrzyni ujęła się pod boki.
— Twoi rycerze? Toż oni znowu tłuką się o władzę! Nie masz, królu Pumperniklu, ani wojska, ani
oręża, które mogłoby cię uratować. Zginiesz zjedzony przez myszy jak sławetny król Popiel!
Władca jęczał trzymając kurczowo nad głową swój jedyny skarb — koronę.
— Straże! Ochmistsynię pod pręgiez!
— Nic z tego! — zaśmiała się zdejmując wykrochmalony czepek i rzucając na podłogę. — Teraz ja
będę wam dyktować warunki, jakem praprawnuczka Lukrecji!
Głucha cisza była jedyną odpowiedzią.
— Co? Co ona powiedziała? — dopytywał się Wielki Marszałek. — Jaka nauczka? Jakiej facecji?
Królewna Grzanka zacisnęła wargi.
— A więc mówisz, że jesteś z rodu zdrajczyni Lukrecji? A jaki masz na to dowód?
— Jej portret wiszący od stuleci w sto trzynastej sali pałacu, panno... grubasińska! Hej, tam, Gryziku,
wnieście portret! — zaklaskała w dłonie.
Nie minęła i minuta, gdy ze sto chyba myszy przytuptało dźwigając na grzbietach obraz w złoconej
ramie. Wyglądało to tak, jakby portret Lukrecji poruszał się na czterystu mininóżkach.
Król zerwał się z chodnika.
— To ona! Podobna jak dwie krople wody! — wołali obecni popychając się i zaglądając sobie przez
ramię.
— Strasna Lukrecja! — wyseplenił król Pumpernikiel zasłaniając oczy. — Podajcie mi sklankę wody!
— dorzucił jeszcze i zemdlał.
O tym, co się później działo, nie warto nawet wspominać. Dwór lamentował, rycerze nawzajem
obrzucali się wyzwiskami, Wielki
58
Marszałek wciąż dopytywał się, o co chodzi, a nie było nikogo, kto miałby czas i ochotę mu wyjaśniać,
Dowódca Straży i jego ludzie cucili króla wodą ze strażackiej sikawki, zaś głęboko urażona w swej
dumie Grzanka obgryzała paznokcie.
Ale nie ze wszystkim było tak źle. Podczas gdy pałac szumiał jak poruszony ul, Orzeszek działał. W mig
zorientował się, iż pogróżka My sika o zniszczeniu królestwa to nie przelewki. W zamieszaniu zdobył
klucze i z pomocą paru giermków wypuścił spod pręgierza młynarza, piekarza Krupczatkę i jego
sześćdziesięciu kuchcików.
— Myszy opanowały pałac i królewskie spichrze! Trzeba nam działać!
— Ale jak? — zasępił się Krupczatka.
— Oddasz mi swoich kuchcików! — zawołał Orzeszek kierując się w stronę siedziby płatnerza
Rusznicy. —■ Uzbroimy ich, w co się da! Skoro nie ma tu rycerzy z prawdziwego zdarzenia — oni ich
zastąpią!
— Zastąpimy! Zastąpimy! — od wrzasnęło sześćdziesiąt uradowanych gardeł.
— Teraz szybko do zbrojowni! — rzucił w biegu rudowłosy. — Nie mamy ani chwili do stracenia.
Bierzcie stamtąd, co się da! Ja jeszcze zajrzę do pracowni mistrza Zlepianki. Mam nadzieję, że ten
uczony mąż da nam jaką mądrą radę.
W pracowni kipiały kotły, kłębiła się czerwonozłota para. Alchemik dorzucał garść za garścią
tajemniczych kamyków. Na widok wzburzonego Orzeszka zastygł z retortą w dłoni.
— Co się stało, młodzieńcze?
— Och, ratuj, mistrzu! — Orzeszek w paru słowach opowiedział o wszystkim, co zdarzyło się w
pałacu. — Jak wykurzyć stąd tysiące myszy? Opanowały już spichrze, zmieniły koryto rzeki,
przesuwają słupy graniczne, zjadły tron króla i cztery pałacowe kolumny.
Zlepianko bardzo się zafrasował. Tarł łysą czaszkę, skubał połę kitla, kręcił głową.
59
Wreszcie rzekł:
— Byłby jeden sposób.
— Jaki? Jaki! — denerwował się Orzeszek.
— Spokojnie, młodzieńcze. Nie bądź w gorącej wodzie kąpany! Pośpiech potrzebny jest tylko przy
łapaniu pcheł. Poszukując od lat formuły na sztuczną pszenicę, zrobiłem przez przypadek, przyznaję,
parę wynalazków. Jednym z nich jest... wino porzeczkowe o niezwykłym wprost aromacie. Król
Pumpernikiel nie zezwala na swoim dworze pić alkoholu, toteż cały zapas eksportujemy do Mysikróla,
który nie tylko sam za tym przepada, ale i cały jego dwór.
— Mamy jeszcze na dodatek poić wroga własnym winem? — oburzył się rudowłosy. — Mistrzu, nie
mamy czasu...
Zlepianko ze złości cisnął retortą, aż się rozprysła na tysiąc odłamków.
— Sądzisz, cudzoziemcze, że jestem głupcem? Wystarczy, że Jego Wysokość Pumpernikiel uważał
mnie przez całe życie za szalbierza, za szalonego wynalazcę niepotrzebnych rzeczy! Słuchaj uważnie:
podrzucimy im wino porzeczkowe z pewnym... hm dodatkiem, który też wynalazłem... przez
przypadek!
— Chcesz ich otruć? — przeraził się Orzeszek. — To niezgodne z Międzynarodową Konwencją
ustanowioną trzy wieki temu na spotkaniu wszystkich mocarstw!
— Wcale nie chcę ich otruć — wymruczał Zlepianko odkorkowu-jąc butlę z rubinowym płynem. —
Zaufaj mi, chłopcze...
— Dobrze, rób, co uważasz za konieczne, panie. Ale pamiętaj, że tu chodzi o ważne prawo do życia
wszystkich istot: dobrych i złych. Bywaj, ja pędzę do zbrojowni!
I wypadł jak z procy rozdeptując potłuczone szkło. Nie zdążył ujść nawet dziesięciu kroków, gdy nagle
pojawiła się przed nim kobieca postać w popielatej opończy.
— Stój! — powiedziała unosząc dłoń z kosturem.
— Pani — Orzeszek chciał ominąć przeszkodę — spieszę, by
60
uratować króla Pumpernikla! Wróg napadł go ze strony, której się najmniej spodziewał, nie zatrzymuj
mnie...
Siwe kosmyki staruszki powiewały lekko na wietrze.
— Chcę ci pomóc... i królowi, choć dalibóg, wcale na to nie zasługuje — wymruczała grzebiąc w
mieszku koloru dymu z wygasłego ogniska.
— Poznaję cię! — Orzeszek uśmiechnął się. — To ty, pani, mieszkasz w wieży i znasz się na ziołach...
— Ja. Lecz oprócz tajemnicy mieszania ziół znam także inną.
— Jaką? Mów!
— Wyciągnij dłoń — wymruczała starucha ściskając coś w garści. — Dam ci suchy kwiat paproci...
resztę wskaże los.
— Kwiat paproci nie istnieje! — zawołał zniecierpliwiony Orzeszek. — To tylko legenda!
— Są prawdy zaklęte w legendach: gdy trzeba, wstają w górach skalni rycerze, budzą się uśpione
królewny, tracą lodową skorupę ludzkie serca. Wyciągnij dłoń!
Oszołomiony Orzeszek posłusznie wyciągnął rękę, na którą upadł postrzępiony zielony kwiat.
Lecz co to? Kwiat nagle zmienił się w złoty klucz. Na kluczu cyfry jakoweś... Chłopiec pochylił głowę.
Tak, najwyraźniej: siedemset siedemdziesiąt trzy!
— Do jakich drzwi pasuje ten klucz? — wyszeptał unosząc oczy. Ale popielatej staruchy już nie było.
Chcąc nie chcąc, schował
klucz do kieszeni i pośpieszył do zbrojowni.
Widok, który roztoczył się przed osłupiałym młodzieńcem, należał istotnie do niezwykłych. Oto
sześćdziesięciu kuchcików miotało się od ściany do ściany pospiesznie wciągając na siebie przeróżne
części rycerskiego przyodziewku! Ten w białej wysokiej czapie, kolczudze i nagolennikach
wymachiwał groźnie piką, tamten w szyszaku z wystającymi spod zbroi połami kuchennego fartucha
raźnie ćwiczył szablą. Białowąsy staruszek aż kraśniał z zadowo-
61
lenia. Nareszcie się okazało, iż ochraniana przed wywiezieniem na złom resztka królewskiego
rynsztunku na coś się przydała! To nic, że tu i ówdzie rdza dziury wyjadła, nic, że miecz tępy. Ważna
jest wola walki, chęć wykurzenia wroga, który tak podstępnie i zdradziecko wdarł się do pałacu.
— Teraz musimy uściślić plan taktyczny: co, kto robi i kiedy — postanowił Orzeszek i zaraz posłał
gońca do pałacu.
— Proś Dowódcę Straży Wodnej, by stawił się w ogrodzie koło trzeciej fontanny. Tylko migiem! Wy
zaś — zwrócił się do ledwie co uzbrojonych kuchcików — udacie się w teren. Otoczyć i ochraniać
przede wszystkim chłopskie młyny, spichrze i magazyny. Nie dopuścić do zniszczenia lub wywiezienia
ziarna, bo nie będzie czym zasiać pól. Zrozumiano?
— Zro-zu-mia-no! — odwrzasnęli chórem i zniknęli pobrzękując żelazem.
Wokół trzeciej fontanny rosły wysokie kępy róż. Czekał tam zaintrygowany Dowódca -Straży Wodnej
wraz ze swoją załogą. Od strony pałacu nadchodził drobnym kroczkiem Wielki Marszałek.
— Co się tu dzieje? Czy ktoś mi wreszcie wytłumaczy, co się tu dzieje? — biadolił wymachując
marszałkowską buławą.
— Wojna, panie marszałku! — ryknął mu Orzeszek do ucha. — Wojna z Mysikrólem!
— A kto dowodzi wojskami? —Marszałek zupełnie zapomniał, że nie ma ani jednego żołnierza.
Orzeszek uniósł wzrok w niebo. Trzeba było mieć świętą cierpliwość i mnóstwo czasu, aby wyjaśnić
Wielkiemu Marszałkowi, co się naprawdę dzieje. Ale on akurat nie dysponował ani jednym, ani
drugim.
— Panie Dowódco — zwrócił się do szefa Straży Wodnej — gdzie przechowuje się eksportowe wino
porzeczkowe?
Dowódca aż otworzył usta.
62
шт
<%f у/
w ж
■г,
— Wi... wino? W królestwie Pumpernikla nie pije się wina!
— Ja wiem! — dobiegł nagle czyjś głos zza krzaka.
— Ktoś nas podsłuchuje! — jeden ze strażaków rzucił się rozgarniając gałęzie. — Owsianka? Co tu
robisz? To jest narada sztabu. Ściśle tajna!
Dziewczyna potrząsnęła włosami.
— Jeśli tak, to dlaczego teren nie otoczony? Zarośla nie przetrząśnięte?
Dowódca oniemiał. Przełykał ślinę nie mogąc wykrztusić słowa. On, który szczycił się znajomością
swego rzemiosła, reguł wojskowej gry, tak pokpił sprawę. Wstyd!
— Sprawdźcie, czy nie ma tu w pobliżu jakiegoś mysiego szpiega — powiedział spokojnie Orzeszek.
— Szczególnie baczcie na osobnika w czarnej pelerynie zwanego Gryzikiem. To główny zausznik
księcia i wspólnik ochmistrzyni — i zwracając się do Owsianki dodał łagodnie: —Więc wiesz, gdzie są
beczki z winem?
— Za drewutnią jest głęboka piwnica. Tam stoją beczki z winem, oliwą, goździkami i cynamonem.
— O ile ich jeszcze myszy nie wytropiły! — zmartwił się dowódca. Milczący dotąd Wielki Marszałek
ożywił się.
— Wino? — uśmiech rozlał się na starczym obliczu. — Wino jest pilnowane noc i dzień przez
specjalny Szwadron Winno-Spożywczy. Taki rozkaz wydał król Pumpernikiel Czwarty, gdy ogłosił w
kraju całkowitą prohibicję... znaczy... zakaz spożywania alkoholu.
— Dobra nasza! — ucieszył się Orzeszek. — A teraz słuchajcie uważnie: zrobimy tak...
Tymczasem w pałacu panował spory zamęt. W Sali Rycerskiej książę Mysik zebrał swoje szeregi, by
wydać stosowne rozkazy. Przeszkadzali mu w tym wyraźnie trzej rycerze chrapiący jak zwykle na
trójkolorowej kanapie.
64
— Ściągnąć ich, rozbroić i związać! — rozkazał.
Setki gryzoni rzuciły się w kierunku błękitno-seledynowo-ró-żowego mebla.
Zanim rycerze zdołali się obudzić — już leżeli pod ścianą, na gołej posadzce zesznurowani na
balerony.
— Roz-kaz wy-ko-na-ny! — odkrzyknęło mysie wojsko wymachując do taktu ogonkami zdobnymi w
zielone kokardy.
— Co jest? — zadudnił Rycerz Błękitny zza zamkniętej przyłbicy.
— Co się stało? — zdziwił się Różowy nie mogąc ruszyć ręką.
— Ojojoj! — wystękał tylko Seledynowy, bo mu ścierpła noga. Książę Mysik zasiadł na środku
kanapy. Wokół niego przyboczna
gwardia, dalej wojsko i szpieg Gryzik w czarnej opończy.
— No i cóż, panowie rycerze? — zaśmiał się hałaśliwie przygładzając sterczące wąsy. — Gdzie wasz
honor obrońców króla i ojczyzny? Leżycie tu martwym bykiem, zaś ja tymczasem, bez przeszkód,
przejąłem panowanie nad pałacem, polami i lasami, nad młynami, rzeką i całym ludem, z którego
zrobię swoich niewolników. Wasza kanapa będzie moją bazą — stąd wysyłać będę rozkazy na cztery
strony świata, ale wpierw... zjem Pumpernikla Czwartego, Grzankę z dodatkiem dżemu wiśniowego i
was!
— Ojojoj! — jęknęli rycerze i był to pierwszy zgodny okrzyk, jaki yydali od początku dziejów.
— Ale mnie na końcu — bronił się Seledynowy. — Oni zawsze >ragnęli uchodzić za ważniejszych.
— Kłamstwo! — wykrzyknął Różowy. — Spójrz, książę, jak mi niszczyli jedwab na kanapie!
— Obaj łżą jak psy! — wysyczał Błękitny potrząsając przy-bicą. — Traktowali mnie najgorzej! Chcieli
sami zagarnąć całą /ładzę!
— Nawet w obliczu klęski nie przestajecie się sprzeczać? — oześmiał się Mysik i nagle zastrzygł
wąsami, pociągnął nosem. -
3 królu Pumperaiklu
65
^Ш^^^ШЙ^Ш^Ш
Coś pachnie — wymruczał przymykając błogo wąskie oczki.
Znam ten zapach... to winko porzeczkowe, przysmak mojego taty! — Nie zdążył dokończyć, albowiem
z sąsiedniej komnaty nagle przy-turlała się zgrabna beczułka. Za nią druga i trzecia.
— Tu jest coś napisane! — powiedział Gryzik pochylając się nad beczkami. — PREZENT OD
OCHMISTRZYNI DLA ZWYCIĘZCÓW — odczytał uważnie sylabizując.
■ Huraaa! — wykrzyknęła mysia gwardia i reszta wojska rzucając 4eb, na szyję. — Za zwycięstwo!
#Kzęła się długa uczta.
Wznoszono toasty za następcę tronu — Mysika, jego ojca Mysi-Ytćta \ ochmistrzynię. Coraz to nowe
zastępy mysiego wojska Sali Rycerskiej i coraz to nowe beczułki zsyłała im a ręka. Wśród gwaru i
hałasu wybijanych szpuntów nikt ców nie usłyszał cichego rozkazu, który padł od strony
____ku.
— Już wystarczy!
bowiem kierował dostarczaniem owych beczek
^c»/arzeczkowym,
sjM&ćim
Coś pachnie — wymruczał przymykając błogo wąskie oczki. — Znam ten zapach... to winko
porzeczkowe, przysmak mojego taty! — Nie zdążył dokończyć, albowiem z sąsiedniej komnaty nagle
przy-turlała się zgrabna beczułka. Za nią druga i trzecia.
— Tu jest coś napisane! — powiedział Gryzik pochylając się nad beczkami. — PREZENT OD
OCHMISTRZYNI DLA ZWYCIĘZCÓW — odczytał uważnie sylabizując.
— Huraaa! —wykrzyknęła mysia gwardia i reszta wojska rzucając się na łeb, na szyję. — Za
zwycięstwo!
I zaczęła się długa uczta.
Wznoszono toasty za następcę tronu — Mysika, jego ojca Mysi-króla i ochmistrzynię. Coraz to nowe
zastępy mysiego wojska ściągały do Sali Rycerskiej i coraz to nowe beczułki zsyłała im niewidzialna
ręka. Wśród gwaru i hałasu wybijanych szpuntów nikt ze zdobywców nie usłyszał cichego rozkazu,
który padł od strony krużganku.
— Już wystarczy!
Orzeszek, on to bowiem kierował dostarczaniem owych beczek z winem porzeczkowym, wycofywał
się ostrożnie w stronę Sali Tronowej, gdzie zgromadzili się wszyscy domownicy.
— Za godzinę będzie po wszystkim! — zatarł ręce łysy jak kolano mistrz Zlepianko, alchemik.
— Na pewno nic nie zagraża ich życiu? — dopytywał się król Pumpernikiel mocno zaniepokojony,
gdyż jako sygnatariusz Traktatu Wszystkich Mocarstw odpowiedzialny był przed sumieniem i historią
za los wroga.
— Nic a nic! Usną głęboko na dwa dni. Gdy się obudzą — będą już po drugiej stronie granicy!
— Czy podwody przygotowane? — spytała królewna Grzanka. — Na widok każdego mysiego ogona
słabo mi się robi.
— A jakże! —ukłonił się nisko Krupczatka. —Młynarze i drwale czekają już za lasem z furmankami.
66
— Zjadłabym ciasteczko... albo choć kromkę chleba! — rozżaliła się królewna i dwie łzy stoczyły jej
się po policzkach.
— Krótki post dobrze zrobi Waszej Wysokości — odparł stanow-\ czo Orzeszek. — Trzeba zrzucić
nadwagę, dosiąść konia, galopować,
strzelać z łuku, ruszać się!
— Słusnie — zaseplenił król Pumpernikiel. — Tseba się rusać! Grzanka była jednak niepocieszona.
Nie złościła się, nie ciskała
przedmiotami o podłogę jak za dawnych dobrych dni, tylko dlatego, że... to już na nikim nie robiło
wrażenia.
Do sali wpadł leniwy giermek z rogiem do trąbienia w dłoni.
— Wasza Wysokość, rycerze związani, myszy posnęły, ale... książę zniknął! Nigdzie też nie ma
ochmistrzyni!
Oczy wszystkich spoczęły na Orzeszku. Ten wyraźnie się zasępił.
— Nie przewidziałem tego, że Mysik nie skosztuje wina z proszkiem nasennym! Czyżby uciekł widząc,
co się dzieje?
Na te słowa poruszyła się królewna Grzanka. Jej niewinne błękitne oczy ciskały gromy.
— O nie! Nie ujdzie mu to na sucho! Zapłaci mi ten hukaj za moją krzywdę, za ośmieszenie przed
całym światem! Konia!
Ten ostatni okrzyk usłyszał nawet Wielki Marszałek.
— To niemożliwe! Wasza Wysokość jest za... jakby tu rzec... żadna szkapa nie udźwignie... tego... —
jąkał się zmieszany.
Grzanka tupnęła nogą, aż się zatrzęsły pałacowe mury.
— To trzy konie!
— Wie... wierzchem? — dopytywał się Dowódca Straży. — Jak Wasza Wysokość sobie to wyobraża?
— Jedno siodło na trzy konie! Zbroja, szyszak i szabla! — recytowała Grzanka twardym głosem. — A
kto mojego rozkazu nie usłucha — zakuję w dyby!
Znów oczy wszystkich spoczęły na Orzeszku. Ten roześmiał się serdecznie i przyklęknął przed
królewną.
— Oto przemawia przez ciebie, dostojna pani, prawdziwa krew
5*
67
królewska! Już tam w zbrojowni sobie poradzą! Będą trzy konie pod jednym siodłem! Będzie kolczuga
i szyszak z trójkolorowymi piórami! Prowadź swoje wojsko, królewno!
— Jakie wojsko? Pseciez nie mamy wojska, nie mamy armat! — król Pumpernikiel w przekrzywionej
koronie biegał od okna do okna.
— Będą, mości królu! Choćby tylko do obrony własnej. I w czasie pokoju nie wolno zapominać o
możliwości zagrożenia. Zawsze się znajdzie na świecie jakiś król, któremu mało własnych ziem, i
zechce zagarnąć sąsiednie. Trzeba o tym myśleć. No, a teraz zajmijcie się ładowaniem tych
ogoniastych opojów na podwody i w drogę aż do granicznej rzeki!
— A ty, młodzieńcze? — spytał mistrz Zlepianko owijając się szczelniej poplamionym kitlem.
— Ja mam tu jeszcze coś do załatwienia, panowie. Muszę wyśledzić pewną tajemnicę, która nie daje
mi spokoju.
— A nasi rycerze? Leżą związani jak, nie przymierzając, trzy świąteczne szynki — martwił się
Dowódca Straży Wodnej.
— Niech leżą! — warknęła Grzanka. — Aż do mojego powrotu! Idziemy, mości Rusznica!
\
I zaczął się ruch w pałacowych komnatach. Kto żyw ciągnął za ogony uśpione wojsko i gwardię księcia
Mysika. Nie da się ukryć, że trwało to dość długo i że nie przerwało błogiego pochrapywania tak
podstępnie pokonanego wroga.
Gdy już wszyscy zostali załadowani, kawalkada drabiniastych wozów ruszyła ku granicy. Na jej czele,
cud nad cuda, królewna Grzanka w srebrzystej zbroi, na którą zużyto cztery kasy pancerne i dziewięć
półmisków.
Trzy gniade konie stąpały równo pod siodłem chyba najdziwniejszym w świecie! Oto wtłoczono im na
grzbiety ni mniej, ni więcej
68
tylko... trójkolorową kanapę z Sali Rycerskiej! Innego siodła nikt by nie zdołał przygotować w tak
krótkim czasie. Dobrze umocowany mebel zapewniał królewnie maksimum bezpieczeństwa, a
różowe, błękitne i seledynowe chwosty chwiały się dostojnie przy każdym końskim ruchu. Za nią
jechali Dowódca Straży Wodnej i Wielki Marszałek.
Lud pozdrawiał dzielną Grzankę machając dłońmi i wznosząc okrzyki:
— Niech żyje królewna Grzanka!
— Na pohybel Misikrólowi!
— Precz ze zdrajcami!
Orzeszek widział to wszystko z pałacowego krużganku. Zamyślony obracał w palcach złocisty klucz —
dar popielatej staruszki z Pałacowej Wieży. Cichym głosem przywołał Owsiankę i łysego mistrza
alchemii.
— Trzeba nam zobaczyć, co znajduje się w siedemset siedemdziesiątej trzeciej sali.
— Ależ... — zmieszała się dziewczyna — ależ to jest w tej części pałacu, której nikt nie odwiedzał od
co najmniej trzystu lat! Skąd masz do niej klucz?
— Dała mi go pewna staruszka, popielata jak nić babiego lata. Ta, która zna tajemnicę ziół i umie
przepowiedzieć przyszłość.
— Lentycja! —wyszeptał alchemik zbielałymi ustami. — To ona jeszcze żyje?
Owsianka i Orzeszek spojrzeli na niego zdumieni.
— Znasz ją, mistrzu Zlepianko?
Żółtawa łysa czaszka wykonała przeczący gest.
— Słyszałem o niej, ale nigdy nie spotkałem... nie mogłem spotkać, bo... to była siostra zdrajczyni!
Kiedy przyprasowano Lukrecję do portretu — Lentycja, dobra, życzliwa kobieta kochająca ludzi i
zwierzęta, sama skazała się na swój los. Ze wstydu i żalu zamknęła się na wieki w Pałacowej Wieży.
70
— Ależ ona żyje! Widziałem ją na własne oczy! — denerwował się Orzeszek. — Upuściła mi na dłoń
zielony kwiat paproci, który przemienił się w ten oto klucz. Mówię prawdę!
Owsianka zakręcała na palcu pasmo złocistych włosów.
— Jako mała dziewczynka słyszałam od swojej matki, że w samo południe, gdy słońce stoi w zenicie,
pojawia się w parku i na wrzosowisku tajemnicza szara zjawa: duch Lentycji! Ale nikt jej od lat nie
widział, Orzeszku. Sądziłam, że to jeszcze jedna legenda...
— To jakiś znak, przesłanie — wymruczał mistrz Zlepianko. — Chodźmy do sali siedemset
siedemdziesiątej trzeciej. Tam coś musi być.
Była to długa i dość pokrętna droga. Przemierzali niezliczoną ilość schodów na przemian w dół, to
znów w górę. Kluczyli, gubili się i odnajdywali.
Wreszcie stanęli u wylotu długiego korytarza.
— Prowadzi donikąd — zmartwił się Orzeszek. Alchemik nożykiem poskrobał ścianę.
— Tu były drzwi, ale je zamurowano. Sądząc po stanie skruszenia powierzchni... bardzo dawno temu.
— Coś mi świta... — szepnął Orzeszek marszcząc brwi. — Jak ona to powiedziała?
— Kto? — wyszeptała przestraszona Owsianka.
— Szara zjawa, gdym ją spotkał po raz pierwszy. Mówiła... już wiem: „Nawet Rycerz Czarny nie miał
nic do powiedzenia, gdy Lukrecja rozwiązała królewską arrnię, a cały oręż zamurowała w pałacowym
skrzydle tak sprytnie, że do dziś nikt nie wie, gdzie się znajduje..."
— Sądzisz, młodzieńcze, że to właśnie tu? — sapnął mistrz Zlepianko pocierając spoconą czaszkę. —A
więc do roboty. Trzeba rozwalić mur. Zdobędziemy broń i armaty dla naszego króla Pumpernikla!
71
— Nic z tego! — usłyszeli nagle za plecami czyjś piskliwy głos. — Doprowadziliście mnie, głupcy, do
miejsca, którego poszukiwałem od początku!
— Książę Mysik! — trwożnie wyszeptała Owsianka tuląc się do Orzeszka.
— Tak, to ja! Mam ze sobą wiernego sługę Gryzika i prapra-wnuczkę słynnej Lukrecji. I... jesteśmy
dobrze uzbrojeni!
I rzeczywiście. Każdy z nich w obu dłoniach dzierżył pistolety na proch lub rapiery o ostrzu lśniącym
niczym czysty diament.
— Nie ujdziecie z życiem, głupcy! — dorzuciła ochmistrzyni zanosząc się śmiechem.
Orzeszek w mig ocenił sytuację.
Istotnie, nie była najlepsza. Stali plecami do ślepej ściany, w pobliżu nie było ani okna, ani drzwi,
przez które można by uciec. A przed sobą ostrza, których ta, zdecydowana na wszystko, trójka nie
zawaha się użyć.
— Oddaj klucz! — zażądał Gryzik zbliżając się bezszelestnie. — Słyszałeś?
Orzeszek zacisnął wargi.
— Nigdy! Musiałbyś mnie przedtem zabić!
— Więc cię zabiję! — książę Mysik z groźnie sterczącymi wąsami postąpił krok naprzód.
I wtedy stała się rzecz, niesłychana. Szary cień czy raczej zjawa przeniknęła gruby mur i stanęła
pomiędzy przeciwnikami.
— Lentycja! — jęknęła ochmistrzyni upuszczając broń.
Z dłoni księcia Mysika z brzękiem wypadły rapiery. Szpieg Gryzik osłonił oczy czarną opończą.
— Tak, to ja — odparła popielata staruszka cichym głosem. — Nadszedł już czas, bym stąd zniknęła
na zawsze. Ale wcześniej muszę przywrócić porządek i spokój tego pałacu. Tyś to sprawił, Orzeszku,
swoim tu przybyciem. To na ciebie czekałam w swojej wieży przez tyle, tyle lat. Otwórz tę komnatę...
72
ifc
'*»
?
эй»?
*
. '"' :' ■■
Nikt się nawet nie zdziwił, gdy w ciemnym korytarzu zajaśniał na ścianie prostokąt tajemniczych
drzwi. Zamek cicho zazgrzytał.
Oczom stojących ukazała się ogromna sala pełna świetnych rycerskich zbroi. W kącie połyskiwały
srebrem rękojeście rusznic, skrzynki prochu i ołowianych kul.
Największe wszelako zdumienie wywarła na zgromadzonych armata z lufą szeroką jak obręcz beczki.
—- Ileż tu dobra wszelakiego! — westchnął Zlepianko. — Wystarczy do obrony przed najliczniejszym
wrogiem.
— Słusznie mówisz — wyszeptała Lentycja. — Bo użyć tego oręża wolno wyłącznie w obronie
własnej. Inaczej — ostrzegam — obróci się przeciwko wam! Moja misja skończona... — siwowłosa
staruszka stawała się coraz bardziej przezroczysta, jakby wtapiała się w szary mur.
— Zaczekaj! — zawołał głośno Orzeszek rzucając się w jej kierunku.
— Czego jeszcze chcesz, młodzieńcze? — wyblakłe oczy uśmiechały się w sieci zmarszczek.
— Chcę jeszcze wiedzieć, dobra pani, dlaczego czekałaś właśnie na mnie.
— Sam sobie dasz odpowiedź, gdy zostanie otwarty królewski skarbiec. Nie poznałam cię w pierwszej
chwili, przyznaję, starczy wiek to jedyne usprawiedliwienie. Ale na mnie już czas... żegnajcie. — I
rozpłynęła się jak smuga dymu.
— Biedna pani Lentycja — wyszeptała szczerze wzruszona Owsianka.
— Nie jest wcale biedna — pokręcił łysą głową Zlepianko. — Znajdzie wreszcie spokój. To się
każdemu należy, zwłaszcza gdy przeżyło się całe życie w wieży. Nie wiedziała, kiedy spełni się jej
misja. Ale... co my zrobimy z trójką zdrajców? Lentycja sprawiła, że nie mogą się ani ruszać, ani
mówić.
— Tylko do czasu — wymruczał Orzeszek patrząc w skrzące się
74
шШШШШЯШШ
ШШШшь. —......^ЧВ.
złością oczy ochmistrzyni. — Na razie zamkniemy ich w jakimś lochu.
— W pałacu nie ma lochów! — zapewnił stary alchemik. — Inaczej dawno bym tam siedział!
Roześmieli się wszyscy, choć sytuacja wcale do śmiesznych nie należała. Rada w radę postanowiono
umieścić zdrajców w jednej, dobrze strzeżonej, komnacie pałacowej. Salę siedemset siedemdziesiątą
trzecią zamknięto, a klucz postanowiono złożyć w królewskim skarbcu.
Tymczasem orszak królewny Grzanki zmierzał ku granicy państwa. Po drodze witały ją rozradowane
twarze poddanych. Ręce same unosiły się w pozdrowieniu, płatki kwiatów sypały się na trakt.
— Niech żyje dzielna królewna!
— Sto lat życzymy pani naszej, Grzance!
Wśród wiwatujących szpalerów z trudem przesuwały się wozy z uśpionymi napastnikami. Dołączali
wcześniej wysłani kuchciko-wie-rycerze, którzy pokonali i wzięli do niewoli dziesiątki pozostałych
podwładnych Mysikróla. Młynarze wracali do młynów, słupy graniczne powracały na dawne miejsca,
a błękitna wstęga rzeki znów poruszała młyńskie koła, płynąc starym korytem.
Nad graniczną rzeką rozbito obóz.
Kanapę wraz z królewną zestawiono z koni przy użyciu lin i wielokrążka.
Po drugiej stronie szlabanu mysi strażnicy szczękali zębami ze strachu na widok mrowia własnych
wojaków pokonanych i pohańbionych na wieki.
Wieść o strasznej klęsce dotarła lotem błyskawicy na dwór Mysikróla.
— A zatem całą armię spito... winem porzeczkowym?!—wrzasnął Mysikról przysiadając na piętach.
75
— Tak, panie! — herold trząsł się jak liść osiki. Nie jest przyjemną rzeczą być nosicielem strasznych
wieści. — A książę Mysik w niewoli! Królewna Grzanka domaga się przybycia Waszej Wysokości nad
graniczną rzekę, która znów płynie starym korytem...
— Nigdy! — Mysikról zazgrzytał zębami, aż heroldowi ciarki przeszły po grzbiecie.
— I... inaczej książę Mysik już nie powróci na dwór! Mysikról złapał się za głowę, aż złota korona
zjechała mu na uszy.
— W drogę!
I tak to nad graniczną rzeką spotkali się śmiertelni wrogowie. Mysikról, gdy ujrzał Grzankę siedzącą
dostojnie na trójkolorowej kanapie w otoczeniu sześćdziesięciu kuchcików, aż usta otworzył ze
zdziwienia.
— Będę rozmawiał wyłącznie z królem Pumperniklem! — wrzasnął, gdy tylko odzyskał równowagę.
— Będziesz rozmawiał ze mną lub z nikim! — zawołała królewna z błyskiem nienawiści w błękitnych
oczach. — Skoro byłam właściwą kandydatką na żonę dla twego syna Mysika, jestem równie
właściwą partnerką do granicznych sporów. I nie zapominaj, łas-kawco, że to ja mam twoją armię na
drabiniastych wozach i, jak mi przed chwilą doniesiono... twego syna!
Mysikról nie miał już nic do powiedzenia. W milczeniu wysłuchał warunków, które dyktowała
królewna, w milczeniu patrzył, jak przez otwarty szlaban ciągną jeden za drugim wozy z
pochrapującym — pożal się, Boże — wojskiem.
„Prędzej własne uszy bez lustra zobaczysz, niż poważnie potraktuję ten tysiącletni traktat pokojowy!"
— pomyślał mściwie Mysikról uśmiechając się obłudnie do Grzanki, gdy już ujmował kacze pióro
umoczone w zielonym atramencie.
— Trak-tat pod-pi-sa-ny! — obwieścili obaj heroldowie.
— Żegnam cię, sąsiedzie Mysikrólu — powiedziała lodowatym
76
"4,
tonem królewna, gdy już ją z pomocą pod ciągowej machiny posadzono na siodle-kanapie.
— I ja cię żegnam, dostojna sąsiadko. „Obyś pękła" — dorzucił w myśli.
A myśli miał ponure jak czarne skrzydła kruka, który przyglądał mu się z gałęzi.
Powrót królewny Grzanki obwieściły bębny, trąby i rogi. Kto żyw biegł na dziedziniec, by powitać
zwycięski orszak. Kuchcikowie szybko pozbyli się szyszaków, nagolenników i kolczug, by znów wdziać
wysokie białe czapy i robocze fartuchy.
— Niech żyje królewna Grzanka!
— Niech żyją dzielni kuchcikowie!
Nawet król Pumpernikiel, nie bacząc na swó) wiek ani godność, ruszył z kopyta przytrzymując rękami
przekrzywioną koronę.
— Jak ci posło, córecko?
— Zmusiłam tego niegodziwca, Mysikróla, do podpisania tysiącletniego traktatu pokojowego, ojcze.
Ale... on coś knuje. Miał takie wąskie, chytre oczka...
— To zatsymamy Mysika na zawse! — wyseplenił król.
— Nie ma mowy! — Grzanka byłaby podskoczyła ze złości, gdyby nie fakt, iż znajdowała się wraz z
kanapą w powietrzu. Z niemałym trudem pracowały bloki i wielokrążek machiny pod-nośnej. —
Nigdy! —tupnęła, gdy już poczuła pod stopami kamienne płyty dziedzińca. — Nie chcę patrzeć przez
całe życie na te jego paskudne wąsiska i kokardę na ogonie! Może ktoś wymyśli jakieś inne wyjście?
— Do usług, królewno! — żółtawa czaszka alchemika zalśniła w ukłonie. — Jestem, jak wiesz, pani,
wynalazcą...
— Same niepsydatne wynalazki! — wtrącił się ze złością Pumpernikiel. — A gdzie stucna psenica?
78
— Nauka, Wasza Wysokość, nie jest jeszcze w stanie sprostać tak trudnemu zadaniu. Zboże trzeba
siać i zbierać w polu. Wszyscy poddani muszą zapracować na chleb. Ja zaś, jak na naukowca przystało,
będę cię wspierał innymi wynalazkami...
— Znowu prosek na muchy, elektrycny gzebień albo pomysł na tsecią dziurkę w nosie? — król nie
przestawał ironizować.
— Zgłosiłem patent... już dawno — ciągnął niczym nie zrażony alchemik — jest to pasta do
wywabiania... czarnych charakterów! Gdybyśmy nią posmarowali trójkę więźniów — nigdy już z
sąsiedniej ziemi nie nastąpi atak. Mysik nie będzie do tego zdolny.
— Można spróbować! — zgodził się Pumpernikiel i objąwszy z trudem lewe przedramię królewny
pomaszerował do pałacu. — Niech ktoś nam wrescie poda jakąś bułeckę albo chlebek do zjedzenia.
Córecka umze mi z głodu!
— Już się robi, Wasza Królewska Mość! —ucieszył się Krupczat-ka i zawołał donośnie: — Do mnie,
kuchcikowie mili! Czas wojaczki skończony! Teraz trzeba czyścić ruszta, drewno nosić, ciasto miesić i
piec chleb!
— Hurrrra! — zawołało sześćdziesiąt gardeł. — Do piekarni! Orzeszek z uśmiechem przyglądał się tej
scenie. Lecz zaraz zasępił się.
— Kto będzie polerował naszych więźniów pastą do czyszczenia czarnych charakterów? — spytał.
— Ja sam! — zastrzegł się wynalazca. — To mój przywilej.
— Trzeba też oddać królowi złoty klucz do zamurowanej sali zamkowej — dorzucił gładząc białe wąsy
Rusznica.
— I wtedy — Orzeszek zawiesił głos — poproszę króla o otwarcie skarbca. Wyjaśni się ostatnia
tajemnica, a ja... będę już mógł stąd odejść.
— Dokąd? — przestraszyła się Owsianka. — A ja?
— Odejdziemy razem — młodzieniec objął czule złotowłosą — jeśli tylko zechcesz zostać żoną
takiego jak ja biedaka.
79
Owsianka uśmiechnęła się uroczo.
— A po cóż mi majątek, skoro mam ręce do pracy? Orzeszek nic nie odpowiedział.
„Wreszcie trafiłem na właściwą dziewczynę — pomyślał — chyba takiej chciał mój ojciec, zanim
wyprawił mnie w świat po naukę!"
Dziwne rzeczy działy się w pałacowym laboratorium w ciągu następnych godzin. Mistrz Zlepianko
wymiótł z kątów kurz i pajęczyny i, przywdziawszy czysty kitel, przystąpił do dzieła.
Do retorty, kropla po kropli, spływała tajemnicza ciecz w kolorze głębokiego fioletu. Potem ową ciecz
podgrzaną nad płomieniem stary alchemik długo odwirowywał w specjalnym metalowym pojemniku,
aż uzyskał gęsty krem pachnący zbutwiałymi liśćmi. Jeszcze trochę pracy, ucierania kościaną pałeczką
w porcelanowej misce i... pasta była gotowa!
— Dawać ich tu! — zawołał zacierając ręce.
— Zaczekaj, mistrzu — odezwał się Orzeszek. — Zapomnieliście, że Międzynarodowa Konwencja
powiada, iż nie wolno niczego czynić na człowieku bez jego zgody. I....czy jesteś aby pewien, panie, że
ich życiu nic nie zagraża? Wróg to też człowiek!
— Pozostaną żywi i zdrowi — odparł mistrz Zlepianko z pewnością w głosie. — A o konwencji nic nie
wiedziałem. Jestem alchemikiem i traktatów nie czytuję. Od tego są inni.
Wprowadzono zdrajców. Ochmistrzyni zaciskała pięści. W jej oczach czaiła się złość. Książę Mysik
przygryzał wąsy i wyglądał raczej na zrezygnowanego. Szpieg Gryzik próbował ostrych zębów na
konopnych sznurach. Nie miał żadnych szans na ucieczkę i dobrze o tym wiedział.
Mistrz Zlepianko zamieszał pędzlem w misce.
— Zaczniemy od niego! Czy zgadzasz sie, aby zginął na wieki twój
80
czarny charakter? —wymruczał obracając się wokół własnej osi jak bąk. — By myśli twe były zawsze
czyste i szlachetne?
— Czyste i szlachetne — powtórzyła szeptem Owsianka. Gryzik skinął głową.
Alchemik maznął raz i drugi czoło i uszy Gryzika. Ten pisnął, przysiadł na ogonie, a następnie
otrząsnąwszy się jak po kąpieli wyrecytował cienko:
— Powtarzam to po raz setny: jestem dobry i szlachetny!
— A teraz, mości książę Mysiku, proszę pochylić czoło — namawiał łagodnie mistrz Zlepianko. — Czy
zgadzasz się oddać swój czarny charakter w zamian za biały?
— Niech wpierw zdejmie nauszniki! — zawołał płatnerz Rusznica nie spuszczając oka z potomka
Mysikróla. — Inaczej maść nie zadziała!
Mysik nastroszył wąsy i po chwili zastanowienia wykonał polecenie.
— Żyj długo i szczęśliwie z białym charakterem — mruczał alchemik, a jego łysa czaszka lśniła w
blasku łuczywa.
Kiedy zbliżył się do ochmistrzyni, ta zatupała wściekle nogami.
— Czy chcesz być dobrą i szlachetną? — zapytał mistrz, choć od razu się zorientował, że nie zechce.
Ochmistrzyni przecząco pokręciła głową.
— Wolna wola — zasmucił się Orzeszek. — Co zatem z nią zrobimy? Jako zdrajczyni musi ponieść
karę. Nawet nie znam jej imienia, nie wiem, jak się zwracać...
— Na imię jej... Paskuda! — rozległ się piskliwy głos króla Pumpernikla, który stał w drzwiach
laboratorium z koroną jak zwykle przekrzywioną i wyciągniętą cienką szyją. — I rozkazuję, jeśli nie
chce się dobrowolnie zmienić na lepse — zamieska pod wodą w pewnym zalewie nie opodal nasej
stolicy! Będzie tam strasyć ryby i co najwyżej... wędkazy! To wsystko, co mogę zrobić dla takiej
Paskudy!
6 O królu Pumperniklu
81
^soara. -Зе$ж\"
ci ^x=» =>хллк_і:сіл^ uiAąjSoui со>!зт:лл.ріХ1
•••z3iumoj \2n\sn says 3BA\ouodoJdBZ шАа^Зош &э '&эЦ bzsb^ aiąos зр?( csizp5g — -osjuBidaiz
zusraiłiBdpo — 3ziq
— Dobrze — odparł mistrz Zlepianko. — Będzie, jak sobie Wasza Wysokość życzy. Czy mógłbym
zaproponować swe usługi również... Waszej Wysokości?
— Chces zmienić mój charakter? — zezłościł się władca nie na żarty. — Nie zezwalam! Jestem bardzo
dobrym cłowiekiem!
— Nie o charakter Waszej Wysokości chodzi — sumitował się Zlepianko pochylając nisko łysą głowę
— lecz o... zęby! Inaczej mówiąc, mógłbym wprawić ci, panie, nowe zęby jak perełki! Sam mam
takowe — dorzucił skromnie. — Nie należy się poddawać starości, która, będąc nieuchronną, nie
musi wcale być... brzydką i zaniedbaną. Sztuczne zęby to nic innego jak przedłużenie wygody i...
urody, Najjaśniejszy Panie!
Król Pumpernikiel mlasnął raz i drugi.
— I będę mógł znowu gryźć pieconą skórkę? — spytał mieląc palcami młynka.
— Naturalnie!
— To poprosę o nowe ząbki na dziś wiecór. Psypnę ci za to medal — i pstryknąwszy palcami wybiegł
drobnym kroczkiem powiewając purpurowym płaszczem.
— Buch-hu-hu! Buch-hu-hu! — sapał wielki piec w królewskiej piekarni, a sześćdziesięciu kuchcików
znów zwijało się jak w ukropie.
Do koszy i koszyków sypały się złote bułeczki z makiem i czarnuszką, wielkie bochny z wypieczoną
skórką, chałki maślane i drobne precelki posypane cukrem.
— To dla ciebie — powiedziała Owsianka wycierając rogiem fartucha umączony nos. — Zjedz, na
zdrowie.
Orzeszek wciągnął nosem wspaniały zapach kulebiaka z kapustą.
— Skąd wiedziałaś, że to moja ulubiona potrawa? — dopytywał się młodzieniec pomiędzy jednym
kęsem a drugim.
82
— To kobieca intuicja! — zaśmiała się Owsianka.
Wszedł mistrz Krupczatka z workiem mąki na plecach. Odstawił ciężar do kąta i przysiadł na ławie.
Orzeszek pociągnął Owsiankę za rękę.
— Klęknijmy starym zwyczajem i prośmy ojca o zgodę na nasze małżeństwo!
Krupczatka aż pokraśniał z ukontentowania.
— Zgadzam się, zgadzam! Jesteś dobry i mądry, Orzeszku. To ważne. Możesz pracować w mojej
piekarni. Na życie godziwe wam wystarczy.
— Ale... —zaczął Orzeszek i nie dokończył. — Później wyjaśnię, jakie są moje plany... i mojej przyszłej
żony.
Wieczorem w Sali Tronowej zebrali się wszyscy na uroczystą wieczerzę z okazji zwycięstwa.
Książę Mysik wraz z Gryzikiem odjechali już wcześniej karetą do granicznej rzeki, zaś Paskuda, zgodnie
z życzeniem króla, zamieszkała w wodnym zalewie.
Przy długich stołach suto zastawionych jadłem zasiedli wszyscy: znajomi i przyjaciele dworu.
Witał ich król Pumpernikiel Czwarty błyskając w uśmiechu trzydziestoma dwoma perłowymi ząbkami.
— Witajcie, kochani! — wołał śląc uśmiechy na lewo i prawo. — Okazaliście nie tylko przytomność
umysłu, ale także dzielność i odwagę w obronie własnej ziemi. Zaś moja córka, Grzanka, odzyskała
wiarę w swoje posłannictwo. Będzie w przyszłości dobrą królową!
— Niech żyje Pumpernikiel! —wrzasnęli chórem biesiadnicy. — Niech żyje Grzanka!
Król poprawił przekrzywioną koronę i ukradkiem odsunął berłem pokrywę półmiska.
84
— Kluski z makiem! — jęknął z zachwytu i nie mógł już dłużej przemawiać.
— Niech żyją kluski z makiem! — zagrzmieli kuchcikowie. Śmiechom i oklaskom nie było końca.
Kiedy na stół wjechał tort w formie trójkolorowej kanapy, królewna Grzanka plasnęła w dłonie.
— A cóż będzie z naszymi rycerzami? Czyżby oni tam jeszcze leżeli związani?
— Zesznurowani jak balerony — potwierdził Dowódca Straży Wodnej. — Przynieść?
— Przynieść! — zgodził się król połknąwszy wielką chochlę klusek.
Cóż to był za widok! Zmaltretowani rycerze w obtłuczonych zbrojach wciąż nie przestawali się kłócić.
— To wina Różowego, mości królu!
— Seledynowego, Wasza Miłość!
— Błękitnego, panie nasz i władco!
Król cisnął chochlą, aż odbiła się od przeciwległej ściany.
— Cicho, do stu tysięcy worków maku! Cisza!
Rycerze umilkli potrząsając wyleniałymi kitami na szyszakach. W komnacie słychać było jedynie brzęk
łyżek.
— Zdegradować ich! — sapnęła królewna Grzanka połknąwszy szesnastą bułeczkę z rodzynkami. —
Na ich miejsce mianować kuchcików.
— A kto będzie piekł chleb? — przeraził się Pumpernikiel.
— Oni! — Grzanka otarła usta serwetką. — Uszyjemy im fartuchy i czepce z różowego, błękitnego i
seledynowego płótna. I niech wreszcie zaczną pracować!
— Niech żyje sprawiedliwa królewna Grzanka! — zawołali chórem kuchcikowie. — My umiemy
pracować. A jeśli zajdzie potrzeba — potrafimy też walczyć!
Długo jeszcze wiwatowano, gdy na koniec podniósł się Orzeszek.
85
— Wiele zawdzięczam ci, królu Pumperniklu — rzekł poważnie. — Wysłano mnie z domu po naukę.
Znalazłem tu pracę i życzliwych ludzi. Czas mi do ojca... chciałbym jednak, przed odejściem, poprosić
o dwie rzeczy...
— Niczego ci nie odmówię, dzielny Orzeszku! — zawołał król unosząc dłonie. — Gdyby nie twoja
zimna krew, nie wiem, co by się stało... proś, o co chcesz!
— Chciałbym ożenić się z Owsianką. Córką mistrza Krupczatki. Oboje się zgadzają, ale...
— Chętnie zjem kawał weselnego tortu! —ucieszył się Pumperni-kiel. — A druga prośba?
— Byś otworzył swój skarbiec, panie. Ten, do którego nie zaglądano od trzystu lat.
— Cóż cię w nim interesuje, Orzeszku? — zdziwiła się królewna Grzanka.
— Chcę tam złożyć ten oto złoty klucz. Jest darem szarej wróżki. Klucz otwiera drzwi do komnaty,
gdzie praprababka Paskudy, Lukrecja, zamurowała cały oręż należący do Pumpernikla Pierwszego. Od
dziś będzie to można użyć, królu panie, ale wyłącznie do obrony własnej.
— Brawo! — zaklaskał król. — Dzięki za dobrą wiadomość. Ja sam nie zamierzam na nikogo napadać.
Wiążą mnie przyjacielskie układy z królem Kabanosem, królową Krasulą i Jego Wysokością Piernikiem
Toruńskim... —król przerwał goniąc łyżką kluskę, która ślizgała się po talerzu.
— Chciałbym także ujrzeć coś, co tam schowano, i... co wiąże się w jakiś nie znany mi sposób z moją
osobą — dorzucił szybko Orzeszek. — Tak wynikało ze słów Lentycji. Ale nie wiem, co to jest...
— Dobrze, idziemy więc do skarbca! Sam jestem ciekaw niewymownie!
Król zerwał się z krzesła i szparko ruszył do drzwi. Za nim
86
Grzanka, Dowódca Straży Wodnej, Wielki Marszałek, płatnerz Rusznica i mistrz Zlepianko. Pochód
zamykali trzymając się za ręce Orzeszek z Owsianką.
Skarbiec znajdował się w lewym, bocznym skrzydle pałacu poniżej Pałacowej Wieży. Wiodły do niego
strome, szerokie schody o wyszczerbionych, dawno nie używanych stopniach, grubo pokrytych
kurzem.
Przed żelaznymi drzwiami zdobnymi w kołatkę z wizerunkiem młyńskiego koła król Pumpernikiel
przystanął ocierając spocone czoło.
— Teraz muszę wymówić zaklęcie. Inaczej drzwi nigdy się nie otworzą.
— Nie ma do nich klucza, Najjaśniejszy Panie? — zdziwił się Orzeszek.
— Nie ma — potwierdził stary Rusznica. — Król Pumpernikiel Pierwszy zaszyfrował zamek tak
sprytnie, by nikt nigdy bez znajomości hasła nie mógł go otworzyć. Hasło przekazuje się z ojca na
syna. To nasza tradycja!
— Jeszcze jedna tradycja! —mruknął Orzeszek. —A gdyby Jego Wysokość zapomniał? To co wtedy?
Pumpernikiel podrapał się w głowę tak, że korona zjechała mu na lewe ucho.
— Właśnie... co wtedy? To znaczy... co zrobimy, bo ja... bo my... myśmy dokładnie zapomnieli, jakie
to było hasło!
— Mości tatku! — jęknęła Grzanka ledwie mieszcząca się w korytarzu. — Niczego nie pamiętasz?
— Zupełnie niczego? — zdenerwował się Dowódca Straży Wodnej.
Pumpernikiel potrząsnął głową i korona z brzękiem potoczyła się po podłodze.
Wszyscy rzucili się na ratunek. Bo cóż by wart był król bez nakrycia głowy? Nic.
87
— Zaraz, zaraz! — zawołał Orzeszek nieco speszony nieprzewidzianą sytuacją. — Czy to było jedno
słowo, czy kilka?
Król Pumpernikiel marszczył czoło, ruszał uszami, pocierał nos i myślał.
— Sześć! — wymruczał wreszcie. — Sześć. A jedno z nich, to... chleb!
— Jaki sklep? — dopytywał się głuchy jak pień Wielki Marszałek. — Niech mi ktoś wreszcie powie, o
co tu chodzi!
— Chleb? —zaciekawił się mistrz Zlepianko. —Może: „Dobrze upieczony chleb"?
— Albo: „Nie z każdej mąki będzie chleb" —dorzuciła królewna Grzanka przysiadając na stopniu.
— Nnnie wiem — Pumpernikiel męczył się tak strasznie, aż go wszyscy pożałowali.
Zapadła cisza i wszystkim zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Wtedy nagle zaśpiewała Owsianka. Była
to stara kołysanka, którą słyszała jeszcze w dzieciństwie:
Jadą, jadą z młyna wozy — woźnica nie kiep — będzie z mąki bielusieńkiej wyśmienity chleb!
I stała się rzecz niezwykła. Oto z suchym trzaskiem przesunęła się dźwignia uruchamiająca zamek.
Drzwi do skarbca stanęły otworem!
— Zdumiewające! — wystękał król patrząc na dziewczynę, która jak «wykle spłonęła rumieńcem. —
To jest właśnie owo hasło: „Będzie z mąki bielusieńkiej wyśmienity chleb!"
— To bardzo stara kołysanka — wyszeptała dziewczyna spuszczając oczy. — Śpiewała ją moja
prababka, babka i matka... wszyscy tu ją znają.
88
— To prawda — przytaknął płatnerz gładząc białe wąsy. — Ja też ją znam.
— I ja!
— I ja! — posypały się głosy.
— Jaka żmija? — denerwował się Marszałek, ale nie było czasu, by mu to wyjaśnić.
— Okazuje się, że całe królestwo zna hasło otwierające drzwi do skarbca, tylko ty, ojcze,
zapomniałeś? — Grzanka ukazała w uśmiechu dołki w policzkach.
Król Pumpernikiel zasępił się.
— Pamięć już nie ta—mruknął. — Czas przekazać rządy w twoje, córeczko, ręce. Chcesz?
— Wydaje mi się — wtrącił mistrz Zlepianko — że to nie miejsce na tak ważną uroczystość, jaką jest
przekazanie władzy! Schody strome, niewygodne, no... i jakoś zbyt mało uroczyste.
Król roześmiał się i wszedł do skarbca. Zajaśniały kandelabry pokryte wiekowym kurzem. Blask
łuczywa wypłoszył stuletni mrok, posrebrzył delikatną sieć pajęczyn. W ciszy słychać było łomotanie
serc.
— Teraz otworzymy szafę z dokumentami, aaapsik! — król Pumpernikiel kichnął jak z armaty. — Ale
tu kurz!
— To kurz historyczny! — stary płatnerz podniósł palec. — Pamięta początki państwa. Nie wolno go
niszczyć bezkarnie.
— Nie mogę nie kichać... — aaapsik! — kiedy ta historyczna, jak mówisz, pamiątka włazi mi do nosa.
Ale... co też ja miałem schować w skarbcu, bo zapomniałem? — król Pumpernikiel odwrócił się do
Orzeszka.
— Złoty klucz do sali, gdzie zamurowany jest cały twój oręż, panie — przypomniał Orzeszek podając
klucz na dłoni. — Tylko gdzie go, Wasza Wysokość, schowa?
— Do pudełeczka! — zawołał Pumpernikiel wspinając się na palcach, by dosięgnąć półki.
89
I wtedy stało się. Z poruszonej sterty papierzysk z hukiem spadł obraz w złoconych ramach. Spadł
szczęśliwie obok, a nie na głowę władcy.
Orzeszek skoczył na pomoc, otrzepał z kurzu królewski płaszcz i podniósł obraz. Spojrzał raz i drugi,
potrząsnął głową, jak robi to człowiek, który nie bardzo wierzy w to, co zobaczył, i aż zatoczył się pod
ścianę.
— Co ci? — Owsianka zatrzepotała dłońmi. — Co ci się stało, Orzeszku? Czy zobaczyłeś ducha?
Młodzieniec potrząsnął rudymi lokami.
— Ducha? Nie... Zobaczyłem... siebie!
Przez następne pięć minut obraz wędrował z rąk do rąk. Każdy rzucał okiem na wizerunek
wymalowany tak dokładnie, iż nie zabrakło nawet pieczęci na sygnecie włożonym na serdeczny palec
sportretowanego.
— Orzeszek! Toż to przecież twój portret, Orzeszku! — padały bezładne słowa. — Skąd się tu wziął?
Jak mógł dostać się do skarbca zamkniętego przez stulecia?
Właśnie.
Orzeszek myślał tak intensywnie, aż całe czoło pofałdowało mu się zmarszczkami.
Wreszcie rozjaśnił oblicze.
— Wiem!
— Co? Co wiesz? — król Pumpernikiel biegał po skarbcu przytrzymując koronę.
— To nie jest mój portret... — zaczął młodzieniec, ale przerwał mu Wielki Marszałek.
— Twój! Jakby kto żywcem skórę zdarł!
— Nie mój! — upierał się rudowłosy. — Tylko... tylko mojego prapradziadka! Taki sam obraz wisi w
naszej rodzinnej galerii portretowej...
Owsianka pobladła jak chusta.
90
— W... waszej galerii? Więc nie jesteś wcale biednym sługą. Orzeszku?
Chłopak chwycił dziewczynę za ręce.
— To prawda, Owsianko miła, że nie jestem prostym chłopcem dworskim. Mój ojciec to król Piernik
Toruński, wasz sąsiad. Ale on mi naprawdę kazał iść w świat po naukę. Twierdzi, iż sprawować rządy
może tylko ten, kto poznał lud, kto jadł chleb i pił wodę z najbiedniejszymi. Tylko taki władca będzie
wiedział, jak pokierować sprawami kraju...
— Mądre słowa! — mistrz Zlepianko pokiwał łysą czaszką. — Taki król zrozumie alchemików i
artystów, rzemieślników i rolników...
— Potrzeba koników7? — zagrzmiał Marszałek.
Wszyscy się roześmieli. Orzeszek mocniej uścisnął Owsiankę.
— Będziesz moją żoną, miła, przyrzekłaś mi to. I nie jest ważne, czy jestem królewiczem, czy też
zwykłym kuchcikiem. Kocham cię i ty mnie kochasz...
— Dobrze, już dobrze! — królewnę Grzankę wyraźnie nudziły słowa o miłości. — Ale skąd w skarbcu
wziął się ten portret?
Orzeszek ustawił obraz pod ścianą i przykucnął.
— Tu jest jakiś napis na odwrocie płótna... Poświeć mi, panie płatnerzu, bo odczytać trudno... Napis
głosi:
„OTO OBLICZE ZBAWCY, KTÓRY WYŚLEDZIWSZY SPISEK LUKRECJI URATOWAŁ KRÓLESTWO OD
ZAGŁADY I PRZYPRASO-WAŁ ZDRAJCZYNIĘ DO PORTRETU. NIECH MOI NASTĘPCY PO WSZE CZASY
SŁAWIĄ IMIĘ MIGDAŁA TORUŃSKIEGO. JEMU TEŻ ODDAJĘ SIOSTRĘ SWĄ ZA ŻONĘ, ZIEMIE I DWA
ZAMKI ZA GRANICZNĄ RZEKĄ.
PUMPERNIKIEL PIERWSZY"
— Teraz wszystko jasne! — zawołał alchemik. — Owym legendarnym wybawicielem był nikt inny,
tylko twój prapradziadek, Orzeszku! Czy ojciec nigdy ci o tym nie wspominał?
91
Orzeszek przyglądał się portretowi z uwagą.
— Mój ojciec jest bardzo skromnym człowiekiem. Nigdy nie wywyższa się ponad innych. Przekaże mi
rządy w kraju, gdy się wszystkiego wyuczę i ożenię z panną, która zna się na gospodarstwie. Tak
powiedział. Wtedy dopiero otrzymam sygnet po prapradziadku Migdale i papiery zawierające historię
rodu.
— I bardzo dobrze — westchnęła Grzanka dźwigając się z trudem ze stopnia, na którym przysiadła.
— Teraz, mości książę Orzeszku, czas na kolację! Jestem już bardzo głodna.
— Miałaś schudnąć, córeczko! — jęknął Pumpernikiel. — Właśnie mi doniósł herold, że jedzie do
ciebie w konkury młody Kabanos Dwunasty.
Grzanka uśmiechnęła się z ukontentowaniem.
— A zatem zamiast pałaszować bułeczki z masą orzechową... będę się musiała gimnastykować?
Trudno. Nie mogę przecież w ślubnym orszaku jechać na... kanapie!
I tak zakończyła się opowieść o królu Pumperniklu, królewnie Grzance i Rycerzach Trójkątnej Kanapy.
Po ślubie Grzanki z Kabanosem wiele się w królestwie zmieniło.
Zlikwidowano złe, choć stare tradycje i przywileje, wybudowano nowe laboratorium dla mistrza
Zlepianki, by mógł kształcić w sztuce alchemicznej także i zdolnych młodych ludzi z gminu, a z pałacu
zniknęła trójkątna kanapa.
A rycerze? Cóż, przebrani w różowo-seledynowo-błękitne fartuchy piekli chleb kłócąc się
niemiłosiernie. Doskonałe chrupiące bułeczki, chałki, rogale i suchary stały się najlepszym towarem
eksportowym. Rolnicy znów siali zboże, młyny pracowały na pełną parę i nigdy już nie było mowy o
sztucznej pszenicy.
92
ЩИШ
1
f^K
ж'
•
JM%
A Orzeszek? Ożenił się z Owsianką i żyli długo i szczęśliwie wraz z sześciorgiem swoich dzieci.
Tylko Paskuda od czasu do czasu daje o sobie znać wychylając się z jeziora, strasząc ryby i wędkarzy.
Bo w każdym królestwie znajdzie się jakaś paskuda, która chce zmącić czystą wodę. Tak było, jest i
będzie.
Ale to już całkiem inna bajka.
Międzynarodowa Seria Książek dla Najmłodszych
NASZA KSIĘGARNIA, WARSZAWA
<SI
fl
Text © copyright by Krystyna Boglar, Warszawa 1988 lUustrations © copyright by Krystyna
Michałowska, Warszawa 1988
Redaktor HALINA OSTASZEWSKA Redaktor techniczny JANINA SCIECHOWSKA Korektor GRAŻYNA
MAJEWSKA
ISBN 83-10-09104-4
PRINTED IN POLAND
Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia", Warszawa 1988. Wydanie pierwsze. Nakład 50 000 + 3p0
egzemplarzy. Ark. wyd. 7,4. Ark. druk. Al — 10,4. Oddano do składania we wrześniu 1986 r.
Podpisano do druku we wrześniu 1987 r. Zakł. Graf. im Marcina Kasprzaka, Poznań. Zam. nr 71433/87
B-8/645
\