1
Skansen
Napisał: Artur Korczy
ński
Przez rozsunięte okna wpadał lekki wietrzyk, który delikatnie dmuchał na rozłożone kartki
papieru, podrywając je nieco ku górze. Chłodził rozpalone twarze obecnych. I choć
klimatyzacja działała znakomicie, a na osiemdziesiątym trzecim piętrze nie czuło się tak
bardzo morderczego upału, miło było poczuć na twarzy delikatne muśnięcia, które osuszały
krople potu. Profesor Tchetchev chrząknął po raz kolejny i powiódł wzrokiem po obecnych.
Wokół dużego, okrągłego stołu siedziało kilkunastu mężczyzn. Z wyjątkiem dwóch, wszyscy
byli już raczej w podeszłym wieku, srebrne nitki gęsto przeplatały rzadkie włosy, sieć
zmarszczek żłobiła twarze wpatrujące się w Szefa.
- Wszyscy panowie zdają sobie zapewne sprawę z powodów wezwania do siedziby
Towarzystwa. Nie będę się zatem rozwodził nad przyczynami trudzenia panów w tak upalny
dzień, lecz przejdę do meritum sprawy.
Jak zapewne panowie pamiętają, Towarzystwo Budowy Skansenów podpisało z rządem
długoterminową umowę, z której jednoznacznie wynikają nasze obowiązki wobec
społeczeństwa. Jednym z nich jest nieprzekraczalność terminów, które ściśle określają czas
reaktywowania poszczególnych skansenów. Za dwa miesiące mija ostateczny termin
przeznaczony dla XX i XXI wieku i temu właśnie zawdzięczają panowie swój pobyt tutaj.
Jeden z dwu młodych, siedzący po przeciwnej stronie blatu chrząknął i uniósł nieco rękę,
dając znak, iż chciałby zabrać głos.
- Chwileczkę, magistrze Karpinsky -ciągnął Tchetchev. - Chciałbym jeszcze przypomnieć, że
do tej pory nie ustaliliśmy lokalizacji tego skansenu. Jak więc panowie widzą, problem jest
ważki i powinniśmy wytężyć wszystkie siły, aby sprawę doprowadzić do zakończenia w jak
najszybszym czasie.
- Czy nie można by zasugerować przesunięcia terminu?
- Niestety - profesor Tchetchev spojrzał z sympatią na drugiego z dwu młodych ludzi, który
zadał przed chwilą to pytanie. - Pan tego pewnie nie pamięta, docencie O'Brien, lecz kilka lat
temu podobna sprawa zdarzyła się ze skansenem z okresu kamienia gładzonego. Niewiele
brakowało, a stracilibyśmy wtedy poparcie rządu, a co za tym idzie wysokie subsydia. Nie
muszę też chyba przypominać, że wobec znacznego poparcia czynników oficjalnych, które
przejawiło się choćby w pozwoleniu na swobodne korzystanie z czasopenetratorów,
jakiekolwiek odstępstwa od wcześniej przyjętych przez nas zobowiązań są po prostu
niedopuszczalne.
- W takim razie proponuję, żebyśmy dziś ustalili lokalizację skansenu - zaszeleścił w
powietrzu suchy głos najstarszego chyba członka towarzystwa, profesora Moguli.
Sprawa była poważniejsza, niż można by na pierwszy rzut oka przypuszczać. Gdy niecałe sto
lat temu doktor McLaren wysunął pomysł reaktywowania całych miast przeszłości, sprawa
odbiła się głośnym echem na całym świecie. Chodziło bowiem ni mniej, ni więcej tylko o
budowanie kopii całych miast, które byłyby reprezentatywne dla danej epoki historycznej.
Skansen taki (nie wiadomo, kto pierwszy rzucił tę nazwę, ale jak to zwykle bywa bardzo
szybko się przyjęła) imitowałby doskonale pierwowzór, dlatego musiał być zaopatrzony w
całe zaplecze, infrastrukturę itp. Wiązało się to z kolei z bardzo dokładną wiedzą o danej
epoce historycznej. Zdawało się więc, że sprawa utknęła w martwym punkcie. Problem
rozwiązał dopiero wynalazek czasopenetratora. Było to urządzenie, które pozwalało
przemieszczać się na dowolną odległość w przeszłość. Wtedy też docent Tchetchev, uczeń
McLarena, wystąpił z szerokim, kompleksowym planem odrestaurowania miast,
charakterystycznych dla każdej epoki historycznej. Niestety, wynalazek czasopenetratora
został objęty całkowitą tajemnicą, wydano też surowy zakaz korzystania z niego. Przenosić
się w czasie mogli jedynie najwybitniejsi naukowcy, którzy musieli posiadać rzetelne
2
informacje na temat warunków panujących w czasach, które były przedmiotem ich pracy.
Zezwoleń takich rząd udzielał niechętnie i znów wydawało się, że wspaniała idea upadnie.
Dopiero po śmierci McLarena sprawa ruszyła z miejsca. Tchetchev, który bardzo szybko
otrzymał nominację na profesora, znalazł kompromisowe wyjście. Specjalne ekipy wyruszały
w przeszłość, tam podglądały życie w danym mieście, a następnie wszystkie informacje
przekazywały czasowym kanałem łączności. Na miejscu przystępował do ich obróbki potężny
komputer, który z czasem rozrósł się do całego kompleksu elektronicznych mózgów i w
chwili obecnej stanowił największy i najefektywniejszy ośrodek tego typu na całej kuli
ziemskiej. Był zdolny rozwiązać nieledwie każdy problem. On też modelował działanie
skansenu.
Rezultat przeszedł najśmielsze oczekiwania. Reaktywowany starożytny Rzym po pierwszych
trzech dniach od chwili otwarcia zwrócił koszty eksperymentu i zaczął zarabiać na siebie.
Mimo że ceny biletów wstępu były bardzo wysokie, obsługa skansenu nie mogła sobie
poradzić z napływem turystów, chcących przeżyć jeden dzień w autentycznym, starożytnym
Rzymie.
Nastąpiła pełna odwilż dla coraz śmielszych projektów profesora Tchetcheva. Towarzystwo
podpisało długofalową umowę z rządem, otrzymało pozwolenie względnie swobodnego
korzystania z czasopenetratorów oraz ogromne ulgi podatkowe. Ze swej strony zobowiązało
się do reaktywowania poszczególnych miast w ściśle określonych terminach, pod groźbą
poważnych sankcji prawnych. Wybór konkretnych obiektów, przeznaczonych na skanseny,
pozostawiono w gestii naukowców.
Wszystko to przemknęło przez głowę magistrowi Karpinsky'emu, gdy przygotowywał się do
zabrania głosu. Był najmłodszym członkiem Komitetu Wykonawczego Towarzystwa i
nominacja na to zaszczytne stanowisko była swego rodzaju próbą. Ale zanim zabrał głos,
odezwał się docent Subramanian:
- Chciałbym przypomnieć szanownym panom, że do tej pory południowa Azja była
konsekwentnie pomijana przy rozważaniach nad lokalizacją skansenów.
- Na przedostatnim posiedzeniu ustaliliśmy jednoznacznie, że Egipt z czasów przed
Krestosem jest bardziej reprezentatywny... - zaczął doktor El Gahin.
- Przed Chrystusem - wyrwał się Karpinsky.
El Gahin spiorunował go wzrokiem, poczerwieniał gwałtownie i nabrał potężny haust
powietrza w płuca, ale w tym samym momencie odezwał się Szef:
- Spokojnie, panowie. Kolego Karpinsky, proszę o zachowanie krytycznych uwag dla siebie.
Młody magister przygryzł nerwowo wargi i niechętnie skinął głową.
- Zwracam uwagę panów na jeden fakt - ciszę przerwał docent O'Brien. - Za pół roku
będziemy obchodzić święto Wyzwolenia Europy. Myślę, że lokalizacja skansenu na tym
kontynencie, przyczyniłaby się w poważnym stopniu do uświetnienia tej uroczystości.
Rozległy się gniewne pomruki. Europa była najbardziej uprzywilejowanym kontynentem. Z
wyjątkiem kilku przypadków takich jak X-wieczne Tokio czy Machu Picchu z epoki
przedkonkwistadorskiej, lokalizacja skansenów obejmowała miasta z terenu Europy. Tak było
z Rzymem, z Getyngą i innymi skansenami.
- Myślę, że docent O'Brien wysunął trafną propozycję - odezwał się Tchetchev. - Wiem, że
lokalizacja ta budzi panów zastrzeżenia, poddaję jednak te zarzuty pod rozwagę panów.
Byłoby to rzeczywiście piękne uświetnienie uroczystości.
„Wiadomo - pomyślał mściwie Karpinsky. - O'Brien to pupilek Szefa".
Sam chciał zaproponować południowoamerykańskie Geopolis z XXI wieku, ale nie mógł
zabrać głosu, bowiem co i raz przerywali mu starsi i bardziej utytułowani koledzy.
Wywiązała się zażarta dyskusja. Karpinsky kilkakrotnie próbował zabrać głos, lecz za
każdym razem przerywano mu. Czuł jak narasta w nim głucha złość.
- Panowie, panowie! - krzyknął w końcu profesor Tchetchev. - Proponuję kompromis!
3
Przyjmijmy lokalizację docenta O'Briena, a następnie wprowadzimy poprawkę do umowy,
która będzie głosić, że Europa jest wyłączona z dalszych typowań skansenów.
Zapadła względna cisza. Autorytet Tchetcheva przemawiał za przyjęciem jego propozycji,
która była zresztą postawiona w miarę rozsądnie.
- Z którego miejsca Europy lokalizujemy skansen? - padło kolejne pytanie.
- Sądzę...
- Myślę, że najbardziej obiektywnym miejscem będzie środek kontynentu - profesor Mogula
przerwał po raz kolejny Karpinsky'emu.
- Do jasnej cholery! - wrzasnął naraz młody magister zerwawszy się na równe nogi. - Może w
końcu ktoś mnie wysłucha?!
Zapadła cisza jak makiem zasiał. Wszystkie głowy zwróciły się w stronę Karpinsky'ego, który
stał ponad stołem jak jakiś groźny bóg.
- Pan się chyba zapomina, panie kolego - rzucił z lodowatą uprzejmością O'Brien.
- Jeśli nudzą pana te frapujące i doniosłe sprawy, to...
- Zaraz, zaraz - przerwał docent Subramanian - magister Karpinsky chyba się niepotrzebnie
zdenerwował, ale możemy złożyć to na karb młodzieńczej zapalczywości i niecierpliwości,
jak sądzę - sapnął na koniec uczony.
Wszystkie twarze spochmurniały. Wiadomo było nie od dziś, że między Subramanianem a
Tchetchevem toczy się od dawna podjazdowa walka o stołek. Docent miał w niedługim czasie
otrzymać profesurę, a wówczas, biorąc pod uwagę jego doświadczenie, byłby pierwszym
kandydatem na stanowisko Tchetcheva. Tymczasem tajemnicą poliszynela był fakt, że Szef
chce wywindować na to miejsce O'Briena.
- Pomijając młody wiek i małe doświadczenie magistra Karpinsky'ego - rzucił doktor
habilitowany Geiler - myślę, że wypowiedź ta godzi w nas wszystkich.
- A niech was wszyscy diabli! - wyrzucił z siebie z pasją Karpinsky i wyszedł gwałtownym
krokiem z sali.
***
- Drogi kolego, co się tam narobiło... -jęczał docent Subramanian.
Karpinsky patrzył z zainteresowaniem na rozmówcę. Siedzieli obaj w mieszkaniu magistra,
Subramanian zjawił się tu jakieś piętnaście minut temu, by podzielić się z Karpinskim
niezwykle dziwną i tajemniczą sprawą.
Młody magister wpił się wzrokiem w twarz starszego kolegi, starając się nie dać po sobie
poznać, z jaką niecierpliwością czeka na dalsze słowa. Wydalenie go z Komitetu
Wykonawczego oraz konsekwentne odcięcie od wszelkich źródeł informacji dotyczących
prac towarzystwa, odczuł bardzo dotkliwie, bowiem w ideę budowy skansenów zaangażował
cały swój zapał i zdolności.
- Panie kolego, co się tam narobiło... -jęczał Subramanian, który od dłuższego czasu nie
potrafił wyjść poza ten nieskomplikowany komunikat.
- Spokojnie, panie docencie. Niechże się pan tak nie denerwuje i spróbuje opowiedzieć
wszystko od początku.
- Od początku, mówi pan - prychnął docent. - Kochany, to jest niemożliwe, co się tam
dzieje... - stary człowiek zachłysnął się i rozkaszlał.
- Ale co się tam dzieje? I w ogóle gdzie?! - krzyknął zniecierpliwiony już Karpinsky.
- No, tam, z tymi... w tym... - docent Subramanian plątał się bezładnie, nagle umilkł, wciągnął
głęboko powietrze i zaczął mówić spokojnie, tak jakby połknął właśnie ogromną bułę, która
do tej pory tkwiła mu w gardle.
- Gdy wyrzucili pana, a właściwie gdy pan sam wyszedł, spory trwały jeszcze jakiś czas.
Oczywiście moją propozycję odrzucono z góry... ten Tchetchev myśli, że jak jest... -
4
Subramanian zamilkł na chwilę, później machnął ręką. - No, nic. Jeszcze zobaczymy, kto... -
urwał ponownie i chwilę trwała krępująca cisza. - Zdecydowaliśmy się w końcu na środkową
Europę. Państwo nieduże, leżało nad brzegiem morza, stolica z tradycją, więc postanowiliśmy
właśnie ją reaktywować. Czasopenetratorzy polecieli i przez kilka dni był spokój. Wszystko
zaczęło się z chwilą nadesłania pierwszych wiadomości. Zna pan zasadę wielokrotności
informacji?
Karpinsky machinalnie skinął głową. Była to już stara procedura, zastosowana chyba po raz
pierwszy przy odtwarzaniu XVIII-wiecznego Paryża. Polegała na rozmieszczeniu
czasopenetratorów w różnych punktach skansenów i zapewnieniu każdemu z nich osobnego
kanału łączności. Nadchodzące wiadomości były analizowane przez Centrum Komputerowe.
Jeśli jakaś informacja powtarzała się, elektroniczny mózg uznawał ją za charakterystyczną i
wprowadzał do modelu skansenu. Komplet takich informacji stanowił bazę działania
reaktywowanego miasta. Karpinsky pomyślał o tym wszystkim i widząc, że Subramanian
czeka na odpowiedź, przytaknął:
- Tak, znam tę zasadę.
- To dobrze. Wie pan zatem o czym mówię. Chodzi o to, że Centrum nie potrafiło
zidentyfikować choćby jednej informacji, która powtarzałaby się. Rozumie pan?
- Nie bardzo. To przecież...
- Panie kolego - Subramanian uśmiechnął się cierpko. - Metoda jest sprawdzona i z pewnością
jest absolutnie skuteczna. Ale czy nie zwariowałby pan, gdyby jeden z czasopenetratorów
donosił, że panuje absolutna równość i demokracja, a drugi, że społeczeństwo de facto dzieli
się na dwie klasy: na tych co mają wszystko, i na tych co, choć tyrają całe życie, nie mają nic.
- Przecież to niemożliwe! - wyrwało się Karpinsky'emu.
Subramanian uśmiechnął się ironicznie.
- Włos się jeży na głowie. A to tylko jeden z przykładów. Jak do tej pory, każda następna
informacja zaprzecza poprzedniej.
- Przecież to absurd! - krzyknął Karpinsky. - Może jakaś awaria w kanałach informacyjnych?!
Subramanian potrząsnął smutno głową.
- Niestety. To było pierwsze co sprawdziliśmy. Wszystko działa bez zarzutu. A takich
przykładów mógłbym podać jeszcze więcej. O, choćby fakt, że wszystkie obiektywne
statystyki i mierniki wskazują na ciągłą poprawę warunków bytowych, a z punktu widzenia
obywateli jest coraz gorzej. Tego paradoksu w ogóle nie możemy zrozumieć. Albo jest źle i
trzeba to szybko naprawić, uzdrowić, albo jest dobrze i wtedy trzeba ten stan utrzymać i
pogłębić.
- Nie rozumiem tego, panie docencie. Czy supermózg z Centrum nie może sobie z tym
poradzić?
- O to właśnie chodzi. Supermózg zgłupiał. A my nie jesteśmy w stanie mu pomóc. Po prostu
nikt z nas nie potrafi zaprogramować takiego absurdu. To, co się tam dzieje, przeczy
wszelkim prawom logiki. To jest - przepraszam za wyrażenie -jeden, wielki burdel...
***
Po każdym czknięciu z niskiej, szerokiej szklanki, którą trzymał w prawej dłoni, wylewał się
alkohol. Karpinsky spojrzał zamglonym wzrokiem na swoje poplamione spodnie.
„Do diabła z nimi” - pomyślał w nagłym przypływie złości.
Czuł niejasno, że coraz szybciej traci kontrolę nad tym, co robi.
„Ja im jeszcze pokażę” - odgrażał się w myśli. - „A macie... proszę bardzo. Jestem pijany i co
mi zrobicie? Możecie mnie wszyscy pocałować!”
Uśmiechnął się wyzywająco do telewizora. W ciemnym ekranie, zdeformowana przez
krzywiznę szkła, wykrzywiała się jego własna twarz. Nagle opanowało go nieprzeparte
5
pragnienie, aby zrobić coś, co udowodniłoby wszystkim, że jest najlepszy.
W jaki sposób znalazł się przed Centrum Komputerowym, nie pamiętał. Niejasne i zamazane
fragmenty drogi mieszały mu się w głowie, poplątana chronologia wydarzeń nie pozwalała
mu ustalić, które były najpierw, a które później.
Spojrzał nieprzytomnie na bramę i nagle olśniła go genialna (tak mu się wydawało) myśl.
„Ja, ja naprawię waszą sytuację. Zaprogramuję komputer, a wtedy zrozumiecie, jaką krzywdę
mi wyrządziliście. A ja wam przebaczę...” nagły przypływ miłosierdzia sprawił, że o mało się
nie popłakał.
Chwilę później, klnąc pod nosem zwalił się na drugą stronę ogrodzenia. Zataczając się
mocno, dobrnął wreszcie do okna. Podczas zdejmowania buta przewrócił się cztery razy, ale
w końcu zdjął pantofel i wybił nim okno. W tej samej chwili rozjęczała się syrena alarmowa.
„O cholera! Zaraz tu nadbiegną, muszę się spieszyć!”
Przechodząc przez okno rozorał sobie kawałkiem szkła przedramię oraz rozdarł spodnie.
Obijając się o ściany pędził do sterowni, gdzie znajdowała się klawiatura programująca
Supermózg.
Zamknął za sobą drzwi i rozejrzał się po pomieszczeniu. Przeprawa w to miejsce sprawiła, że
wypity alkohol mocniej uderzył mu do głowy. Klawiatura programująca Supermózg dwoiła i
troiła mu się w oczach. Nagle usłyszał skądś znajomy głos.
- ...nie wolno... Karpinsky... sądem... jeśli...
„To O'Brien. Głupi palant. Myśli, że mnie powstrzyma? No, to ja ci pokażę!”
Młody magister rzucił się do klawiatury. Za sobą usłyszał odgłos wyłamywanych drzwi.
Karpinsky zaczął jak oszalały naciskać klawisze. Bez ładu i składu, jak popadło, byle
szybciej, byle więcej. Miotał się tak przy pulpicie, dopóki czyjeś silne ręce nie schwyciły go i
unieruchomiły. Wtedy zaczął się śmiać.
***
- Panie i panowie! Miło mi niezmiernie, że mogę zakomunikować państwu radosną
wiadomość. - Profesor Tchetchev rozejrzał się po sali i uśmiechnął szeroko do wpatrzonych w
niego twarzy. - Jak państwo zapewne wiedzą, mieliśmy ostatnio kłopoty ze skansenem.
Przezwyciężyliśmy jednak obiektywne trudności i pokonaliśmy szczęśliwie przejściowe
problemy. Dzięki ofiarnej pracy, osobistemu zaangażowaniu i poświęceniu, zdołaliśmy
zaprogramować Supermózg. Skansen działa bez zarzutu i jest już gotowy do zwiedzania.
Chciałbym jednakże nadmienić...
Warszawa 1987
digitalised by cranky`