korczyński artur biała amnestia

background image

1

Biała amnestia
Napisał: Artur Korczy

ński

Kiedy ich wreszcie zobaczył dzień miał się już ku końcowi. Czerwona tarcza słońca

dotykała skalistych zrębów i dawał się odczuwać pewien chłód, choć była to przecież pełnia
lata. Sylwetki idących, oświetlone od tyłu, przesiąknięte były kolorem czerwieni i barwa ta -
emanując jakby wprost od nich, przydawała postaciom grozy. W chwili, gdy Jeff spostrzegł
ich, szli już gęsiego. Tylko w ten sposób można było się dostać do jego kryjówki - jeden
nieostrożny ruch i w wielosetmetrową przepaść leciała kolejna ofiara.

Jeff poczekał aż zgromadzą się wszyscy na wąskim żlebie, podpuścił ich jeszcze bliżej i
krzyknął:

- Stać! Czego tu chcecie!?

Był zupełnie spokojny. Siedział w kucki pod drzewem, w gąszczu tropikalnych roślin,

całkowicie niewidoczny z wąskiej ścieżki. Sam widział doskonale swoich prześladowców.
Ujął mocniej guner, który leżał mu w poprzek kolan.

Kawalkada na żlebie zatrzymała się na dźwięk niespodziewanego okrzyku. Koty

obejrzały się za siebie, momentalnie orientując się w sytuacji. Były w pułapce, Jeff mógłby
wystrzelać je jak kaczki. Jeden z Kotów wystąpił nieco naprzód. Koło niego stanął człowiek:
wysoki, postawny blondyn.

- Stać! - krzyknął Jeff.

Nie wiadomo, kto pierwszy rzucił nazwę Koty. Ale znienawidzona rasa gwiezdnych

najeźdźców żywo przypominała sympatyczne ziemskie zwierzaki. Pokryte futrem, obdarzone
kocią zwinnością i zmysłami, posługujące się zaawansowaną techniką, stanowiłyby
ucieleśnienie marzeń o kontakcie z obcą inteligencją, gdyby nie fakt, że owa inteligencja od
pierwszego momentu nastawioną była na wyniszczenie rasy ludzkiej. Z niesamowitą
konsekwencją Koty przystąpiły do zabijania mężczyzn i klonowania nowych obywateli o
ustalonych cechach. Oczywiście takich, żeby Koty nie miały najmniejszych kłopotów ze
sklonowanymi niewolnikami.

Jeff był jednym z nielicznych już partyzantów, którzy chodzili jeszcze wolno.

Tropiony od kilku miesięcy jak dziki zwierz wymykał się okrutnym Kotom, aż wreszcie
dotarł tu, w góry. Do rodzinnej wioski. Dalej nie miał gdzie uciekać.

- Słuchaj! - krzyknął człowiek stojący obok Kota. Jeff wbił w niego wzrok. Tych

zdrajców rodzaju ludzkiego nienawidził najbardziej.

- Wiemy kim jesteś! Wiemy, że jesteś niebezpieczny. Jeff Kfiatkofsky, były

komandos z Legionu Wojowników! Złodziej i buntownik, który...

Ś

wietlisty promień uderzył w skałę o dwie stopy od nogi tłumacza, przerywając mu w

pół słowa. Przerażony człowiek szarpnął się do tyłu. Kot stał w dalszym ciągu nieruchomo,
próbując przebić wzrokiem gąszcz. Niestety, natura nie była dla jego rodzaju łaskawsza
bardziej, niż dla ludzi. Obie rasy: Koty i ludzie widzieli w podobnym zakresie fal
elektromagnetycznych.

- Teraz ty mnie posłuchaj, pętaku! - odezwał się Jeff, odkładając guner. - Powiedz tym

przeklętym Kotom, że mają dokładnie kwadrans, żeby zniknąć mi z oczu! Po upływie tego
czasu, rozwalę bez skrupułów każdego, kto pokaże się na tej ścieżce. Piętnaście minut!

Tłumacz zbliżył się do Kota i gwałtownie gestykulując przekazywał mu stanowisko Jeffa.
Najeźdźca stał nieporuszony.

- Słuchaj Kfiatkofsky! Wielki Pierwszy daje ci pół godziny na powzięcie decyzji! Jeśli

się nie poddasz, zniszczymy cię, rozgnieciemy jak pluskwę za kołnierzem! Zastanów się! Nie
masz żadnych szans! Wiemy o tobie wszystko! Gdyby ci się nawet udało jakąś stąd uciec,
wytropimy cię, choćbyś się zaszył pod ziemią. To twoja ostat...

- Dziesięć minut - przerwał tłumaczowi Jeff - przekaż tym sukinsynom, że ja nie

background image

2

ż

artuję. Chyba mnie znacie, co?

Zapadła denerwująca cisza. Tłumacz kręcił się niezdecydowanie bojąc się zarówno

Jeffa, jak swoich panów. Oddział Kotów stał nieporuszenie czekając na decyzję Wielkiego
Pierwszego.

- Pięć minut!

Przywódca Kotów zaszwargotał coś do tłumacza.

- Kfiatkofsky! Na miłość boską! Nie odważysz się! Jak zrobisz jakiejś głupstwo,

rozwalę całe te góry! Poddaj się!

- Zostało wam trzy minuty! Wynocha, parszywe Koty!

Wielki Pierwszy drgnął. Rozumiał na tyle mowę ludzką, że odróżniał ironiczne

przezwiska, jakie nadała jego rasie zmiażdżona ludzkość. Zwrócił swe jednolicie żółte oczy w
stronę zarośli, gdzie siedział Jeff. Na mgnienie oka ich spojrzenia skrzyżowały się.

- Minuta!

Wskazówka sekundowa nieubłaganie opisywała koło na tarczy zegarka Jeffa.

Wreszcie doszła do punktu wyjścia.

Koniec!

Trzeba przyznać, że Wielki Pierwszy był dobrym fachowcem. W ułamku sekundy

zwinął się w kłębek, osłaniając ciało tarczą, która obijała śmiercionośne promienie gunera.

Ale Jeff Kfiatkofsky był naprawdę groźnym przeciwnikiem. W ciągu dwu lat

partyzantki poznał Koty na wylot, znał wszystkie ich słabe i mocne punkty. By dopełnić
grozy paradoksu, były komandos posługiwał się bronią skradzioną Kotom w pewnej
brawurowej akcji. Zżył się z nią i czuł się prawie tak, jak by to on sam wymyślił guner.

Cieniutki jak igła strumień energii uderzył w jedyne nieosłonięte miejsce Kota - w

lewy kąt wydłużonej czaszki, którego nie mogła całkowicie zasłonić tarcza. Pierwszy
wrzasnął przeraźliwie i nie panując nas sobą, poderwał się z nieprawdopodobną szybkością.
W połowie ruchu zwalił się w przepaść z rozerwanym korpusem. Guner w doświadczonych
rękach był straszliwą bronią.

Jeff patrzył uważnie jak reszta oddziału opuszcza spiesznie żleb. Nie strzelał do

bezbronnych postaci, choć wiedział, że prawdziwa walka dopiero się zaczęła.

*

Stąd gdzie siedział, widział obie drogi prowadzące na platformę. Stała tam kiedyś jego

rodzinna wioska. Po najeździe Kotów zostały same zgliszcza. Mężczyzn wycięto w pień,
kobiety zabrano na dół, do miasta. A jednak wrócił tu. Gdyby gdziekolwiek miał dopełnić się
jego los, to właśnie tu.

Mężczyzna siedział spokojnie na wysokim występie skalnym. Pod sobą miał

najbliższą okolicę i z tego punktu całkowicie nad nią panował. Lewą ręką trzymał ustawiony
pionowo guner, prawą nakręcał tłumik. Urządzenie jego pomysłu nie pozwalało na
zjonizowanie cząstek substancji otaczającej wylot lufy - w tym wypadku powietrza - nie
zachodziło zatem świecenie strugi energii, co pozwalało zachować anonimowość miejsca
skąd oddano strzał. W tej fazie walki było to bardzo na rękę Jeffowi.

Przyłożył do oczu noktowizyjny celownik i przeczesał okolicę. Daleko, na stoku góry

dostrzegł kilka postaci wspinających się z mozołem.

- Tak, to te parszywe kociesyny - mruknął sam do siebie. - Chcecie mnie podejść z

dwóch stron? Dobra.

Oparł się plecami o skalną ścianę i cierpliwie czekał. W ciemnej, tropikalnej nocy był

nie do zauważenia. Niebo było mroczne, zasnute chmurami. Co parę minut regularnie
przepatrywał okolicę. Sylwetki wspinających się urosły niepokojąco.

Chwilę później od strony żlebu rozległ się gwałtowny hałas. Rozbłysło jaskrawe

background image

3

ś

wiatło, nie sięgające jednak do jego kryjówki, dał się słyszeć głośny huk.

„Aha! Ręczny granat atomowy!? Ostro się za mnie wzięli”.

W świetle eksplozji widział biegnące sylwetki Kotów, które pod osłoną zaporowego

ognia gunerów przemieszczały się w głąb platformy.

Szybko zerknął na lewo. Koty, które korzystając z zamieszania miały niepostrzeżenie

zaatakować go z drugiej strony, zbliżyły się już na odległość strzału.

Nic sobie nie robiąc z szalejących pod nim Kotów, Jeff wycelował starannie i nacisnął

przycisk. Niewidoczna fala energii uderzyła w wystający nawis skalny i obłamała go. Po
chwili cały stok przesłonił obłok pyłu i kurzu.

„Pechowcy - westchnął Jeff - o tej porze roku lawina...”

Rozsiadł się wygodniej i metodycznie zaczął wykańczać wrogów, którzy ogołacali

pod nim skały z wszelkiej roślinności. Gdyby nie przewidział tego i nie schronił się zawczasu,
dawno zostałby już rozdeptany. A tak, niewidoczny, nie zostawiający śladów, był nie do
pokonania w tej fazie rozgrywki.

*

Kolejny dzień był znów upalny i pełen słońca. Jeff siedział w płytkiej wnęce i

próbował nie zasnąć. Trzykrotne nocne ataki rozwścieczonych Kotów wyczerpały go. Żyjąc
od kilku miesięcy tropiony, ścigany, zdradzany przez żądnych zarobku, tracił siły w
przerażającym tempie.

Zgrzytnął zębami. To Koty wszystkiego go pozbawiły. Najpierw przyjaciół - bo nie

byli dość silni, później żony - nie chcąc być inseminowana uciekła z nim do partyzantów,
gdzie zginęła w najgłupszy i najbardziej przypadkowy sposób na świecie. Teraz traci nawet
ziemię, tę ziemię gdzie się urodził i wychował. O, niedoczekanie! Choćby miał walić gołymi
rękami w te kocie mordy, nie odejdzie stąd! Tu jest jego miejsce!

Jego pełne wściekłości myśli przerwał nagły dźwięk, jakby szelest przesypywanego

piasku. Jeff ostrożnie wyjrzał. Spojrzał w górę. Nad platformą unosiły się dwa flyery -
niesamowite maszyny, bezgłośne, o piekielnym uzbrojeniu i szybkości. Mimo woli Jeff
uśmiechnął się. Tyle sprzętu, Kotów, starań i podchodów. Tylko po to, żeby jego jednego
wykurzyć z tego miejsca. Przez sekundę poczuł się dumny. W następnej wpatrywał się
posępnie w obłe pojemniki, które gęsto rozrzucała załoga flyerów po całej platformie.

„To głupcy” - żachnął się w duchu Jeff i po raz setny zastanowił się, w jaki sposób

udało się Kotom w tak krótkim czasie wyniszczyć dziewięćdziesiąt procent rodzaju ludzkiego
- „Że też nie zmienią taktyki. Czy nie zdają sobie sprawy, że przez dwa lata nauczyłem się
wszystkich ich sztuczek?”

Błogosławił teraz ten dzień, w którym zdecydował się ukryć część oprzyrządowania,

gdy opuszczał wioskę. Dobrze zabezpieczony sprzęt przetrwał w nienaruszonym stanie dwa
lata i miał teraz wyświadczyć swojemu właścicielowi kolejną przysługę.

Obłe pojemniki były śmiercionośnymi bombami gazowymi. Parametry trującej

substancji były tak wyliczone, że mglisty opar unosił się nad terenem na wysokość kilku
metrów i trwał tak przez kilka godzin. Nie było żadnej szansy! W ten właśnie sposób, Koty
wytruły cały oddział Jeffa.

Partyzant uśmiechnął się. Naciągając szczelną maskę i butle ze sprężonym tlenem

przypomniał sobie, jak napełniał je w przeddzień opuszczenia wioski. Wtedy zrobił to
dlatego, że nie wolno było tego robić. Dziś sam sobie dziękował za ten pierwszy chyba
przejaw buntu wobec zarządzeń Kotów.

Sprawdził zawory i rozsiadł się wygodnie. Trująca mąka unosiła się z przerażającą

szybkością. Jeff rozejrzał się uważnie. Czekał na Koty.

background image

4

*

Zaskoczenie było całkowite. Wytłukł połowę oddziału najeźdźców, zanim Koty,

zdezorientowane (wciąż używał tłumika), nie zrejterowały pospiesznie. Zaskoczone jego
przemyślnością - nie przypuszczały, że może w jakikolwiek sposób zabezpieczyć się przed
gazem - wyszły mu pod lufę jak stado baranów. Jeff z przyjemnością dał upust swojej
wściekłości. Czekał na kolejne posunięcie Kotów, bowiem trucizna zaczęła się już
neutralizować i dym zwolna rozpraszał się.

W przerwie między atakami posilił się i zastrzyknął sobie pierwszą dawkę yaniliny.

Miał teraz przez dwanaście godzin spokój ze spaniem.

„Właściwie po co mi to wszystko?” -zapytał sam siebie, popijając żywnościowe racje

wystałą wodą. - „I tak nie mam żadnych szans, rozwalą mnie prędzej czy później. Dlaczego?
Dlaczego tak się męczę? Przecież to bezsens. Czy któryś z tych ludzkich ochłapów, które
jeszcze żyją, zdaje sobie sprawę z tego, że walczę również w jego imieniu? Czy którykolwiek
dowie się o tym? Bez sensu, bez sensu. Dlaczego?”

Z tym pytaniem wstał, kopnął poniewierające się puszki i wyszedł w zapadający mrok

z gunerem w ręce. Spodziewał się kolejnego ataku Kotów.

*

Tak jak przypuszczał zaatakowali z kilku stron. Do akcji włączyły się flyery, miotacze

infradźwięków, ciężki sprzęt. Przez całą noc i cały następny dzień Jeff, wciąż balansując
między życiem a śmiercią, ryzykując swe istnienie w ułamkach sekund, zdołał powstrzymać
huraganowy atak Kotów i nie dopuścił ich na platformę. Szczególnie dużo zamieszania
narobił atomowymi granatami ręcznymi, które z szatańską brawurą zabierał poległym pod
ogniem gunera.

W końcu doczekał się poselstwa. Kilka godzin przed zapadnięciem nocy znany już

Jeffowi tłumacz poprosił o spotkanie. Po chwili namysłu partyzant wyraził zgodę. Spotkali się
w miejscu wybranym przez Jeffa, który nie chciał paść ofiarą podstępu. Nie ujawniając się,
poprowadził tłumacza do swojej jaskini, wybierając drogę przez największy gąszcz. W końcu,
upewniwszy się na ile mógł, że Koty nie szykują podstępu, stanął przed tłumaczem.

- Siadaj! - Jeff wskazał przybyłemu skalne klepisko. Sam zręcznie rozpalił

miniaturowe ognisko. Było niewidoczne z zewnątrz, a Jeff chciał się koniecznie przyjrzeć
dokładniej tłumaczowi.

Blondyn spoglądał na Jeffa z mieszaniną lęku i zdziwienia. Nie mieściło mu się w

głowie, że jeden obdartus może stawiać tak długi i zdecydowany opór jego wszechpotężnym
panom.

- Co chciałeś mi zakomunikować? -mruknął Jeff.

Wyglądał okropnie. Zmierzwione włosy, trzydniowa broda, brud i podarte ubranie -

wszystko to oświetlone nikłym blaskiem ogniska, tworzyło mało pociągający widok.

- Kfiatkofsky! Człowieku! Przyszedłem tu, żeby ci dać ostatnią szansę! Zastanów się...

- Skończ! - warknął Jeff, a guner w jego ręce niebezpiecznie się zakołysał. - Oczekuję

konkretnych propozycji.

- Kfiatkofsky, napsułeś już Kotom wystarczająco dużo krwi. Przed godziną przybył tu

sam Generalny Inspektor. Polecił, żeby zniszczono cię wszelkimi możliwymi sposobami.
Choćby za cenę zmiecenia tych gór z powierzchni ziemi.

Jeff powątpiewająco kiwnął głową.

- Nie wierzysz - westchnął tłumacz - ale zdajesz sobie sprawę, że oni są zdolni do

tego? No właśnie, Kfiatkofsky! W imię człowieczeństwa, proszę cię, poddaj się! Czy chcesz
zginąć? Koty obiecują, że zostawią cię przy życiu! Zastanów się! Chyba lepiej jest żyć U

background image

5

nich, niż w ogóle nie żyć!

Partyzant wstał. Podjął już decyzję.

- Wynoś się! -lufa gunera zatoczyła krótki łuk wskazując tłumaczowi wyjście. -W

imię człowieczeństwa, powiedziałeś? A kimże ty jesteś, żeby zaklinać mnie na to imię? Który
z nas jest człowiekiem...

- Posłuchaj mnie, Kfiatkofsky - przerwał Jeffowi tłumacz, ale partyzant nie dał mu

dokończyć.

- Wynocha! Jeszcze jedno słowo, a rozwalę cię zapominając, że jesteś

parlamentariuszem!

Tłumacz podniósł się pospiesznie. W progu jaskini osadziły go na miejscu słowa

Jeffa.

- Jeszcze coś! Zapamiętaj, że lepiej w ogóle nie żyć, niż być sługusem Kotów. Zresztą

obojętnie czyim! Do diabła! Budzisz we mnie tylko obrzydzenie! Oni chociaż wywołują we
mnie gniew i nienawiść, a ty... ty jesteś chyba najgorszą zakałą rodu ludzkiego. Idź i powiedz
swoim panom, że sens istnienia znaczy dla mnie teraz tylko jedno: załatwić jak najwięcej tych
parszywych Kotów!

Tłumacz umknął pospiesznie. Jeff z wściekłością kopnął odłamki skały, jakich pełno

walało się po podłodze. Do diabła z tym! Chcą go dostać żywego, to jasno wynikało ze słów
tłumacza. Ale jeśli nie będą w stanie tego przeprowadzić, rozwalą cały ten masyw. W to nie
wątpił. Decyzja mogła być tylko jedna, choć jeszcze chwilę wahał się.

Przekonany już o słuszności swego postanowienia, zadeptał starannie ognisko i

wyszedł.

Przyszedł mu na myśl mit, według którego Koty były bezlitośnie ścigane i tępione

przez jakąś tajemniczą inteligencję Dobrotliwych. Wywoławszy z nimi wojnę Koty rychło
przekonały się, że istnieją w Galaktyce siły potężniejsze od nich i chciały przerwać konflikt,
ale było już za późno. Tępione z bezlitosną konsekwencją musiały wciąż uciekać i uciekać.
Potrzebowały wciąż nowych żołnierzy więc bez skrupułów podbijały każdą planetę, która nie
mogła im się przeciwstawić . Traf chciał, że jedną z nich była Ziemia. Jeff wzruszył
ramionami. Traktował ten mit z takim samym sceptycyzmem, z jakim więźniowie odnosili się
do legendy o białej amnestii, która miała jakoby dawać wolność wszystkim, bez wyjątku,
zatrzymanym. Wiadomo, że był to wymysł, który miał podtrzymać na duchu przerażoną
ludzkość, w który się wierzyło, owszem, ale jakimś zakamarkiem duszy, jakąś nikłą zupełnie
cząstką świadomości, a może nawet już podświadomości.

Jeff nie wyobrażał sobie zupełnie tej tajemniczej cywilizacji, która miała rzekomo

oswobadzać innych spod jarzma Kotów. Partyzant wolał polegać na swoim gunerze niż
wyczekiwać pomocy od hipotetycznych wybawicieli. Zdawał sobie zresztą sprawę, że
legenda o Dobrotliwych to tylko bajka, nic więcej.

„Może się jednak poddać? - pomyślał i na chwilę znieruchomiał aż pod wpływem tego

pomysłu. - Nigdy! Lepiej już rozwalić się samemu, niż wysługiwać się Kotom!”

Klucząc między drzewami, ostrożnie podkradł się do miejsca, gdzie zbiegał się żleb i

platforma. Stanął i wpatrzył się w wąziutką ścieżkę, gdzie tak niedawno zabił Wielkiego
Pierwszego. Zdawało mu się, że wieki całe upłynęły od tego wydarzenia.

Ruszył w dół żlebem. Zdążył przejść zaledwie kilka kroków, gdy został oświetlony

jaskrawym światłem.

- Rzuć broń! - rozległ się głos z ciemności i Jeff poznał głos tłumacza.

Partyzant szerokim łukiem wyrzucił w ciemność guner.

- Cieszę się Kfiatkofsky, że wreszcie zrozumiałeś! - znów odezwał się tłumacz.

- Chcę się widzieć z Generalnym Inspektorem! - krzyknął Jeff. - Chcę, żeby

zaświadczył o tym, co mi przekazałeś!

Dalszą drogę przebył w niecałe piętnaście minut. W blasku reflektorów, otoczony

background image

6

coraz większą grupą Kotów, Jeff czuł się jak mucha na szybie - bezbronny, doskonale
widoczny. W końcu zszedł do małej dolinki, gdzie mieściło się obozowisko Kotów.

- Musisz poczekać trochę na Generalnego Inspektora - odezwał się tłumacz, który

towarzyszył mu w asyście Kotów.

Jeff rozglądał się wokół. Potężne maszyny, flyery. miotacze ciężkich cząstek -

wszystko to było przygotowane na niego jednego. Na mgnienie oka zdumiał się, w jaki
sposób powstrzymał tę nawałnicę przez tak długi okres czasu. Obóz zapełniał się Kotami,
które schodziły z posterunków, na wieść o poddaniu się partyzanta. W pewnej chwili gwar
pisków ucichł i z głębi obozu podszedł do Jeffa ogromny Kot. Chwilę przedtem, kilku
najeźdźców zrewidowało partyzanta.

Chwilę patrzyli sobie w oczy. Jeff nie mógł się oprzeć wrażeniu, że Generalny

Inspektor jest ślepy -jednolicie żółte, skośne oczy Kota przywodziły mu na myśl
niewidomego. Coś zaświergotał.

- Generalny Inspektor wyraża ci swój podziw i zdumienie, że sam jeden stawiłeś czoła

jego sługom - przetłumaczył pospiesznie blondyn.

Dookoła tłoczyły się Koty chcąc z bliska zobaczyć nieuchwytnego dotąd człowieka.

Jeff słysząc słowa tłumacza uśmiechnął się ironicznie. W następnej sekundzie

wykonał ruch szybki jak błyskawica i po chwili trzymał w ręku odbezpieczony ręczny granat
atomowy.

- Jeśli do mnie strzelą, wypuszczę go z ręki. A wtedy wybuchnie - Jeff powiedział to

przeraźliwie spokojnie. - To granat obronny o zwiększonym polu rażenia. Rozwali cały obóz,
wszystkie maszyny i wszystkie Koty. Przetłumacz to - dodał nie odwracając oczu od
stojącego naprzeciw najeźdźcy.

W miarę rozumienia, twarz Generalnego Inspektora zmieniała się. Wreszcie, Jeff

uchwycił w niej to, na co czekał. Był to wyraz panicznego strachu, który zagościł na obliczu
Kota.

Człowiek roześmiał się. Śmiał się długo. Śmiał się nawet wtedy, gdy z całą siłą, na

jaką było go stać, rzucił granatem o ziemię.

Prawdopodobnie nie pospieszyłby się tak, gdyby mógł zobaczyć ogromny statek

kosmiczny, który właśnie zbliżał się do Ziemi. Być może zdołałby później przekonać jakiegoś
więźnia, że biała amnestia naprawdę istnieje...

digitalised by cranky`


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
korczyński artur skansen
Oppman Artur Biała dama
Biała amnestia
Teoria profesora Joshuy Landona Artur Korczyński
Artur Oppman Biała dama
Bulyczow Kir Biala Smierc
Biała kaszanka
Biała dama
Bezpośrednie Iwestycje Zagraniczne, Materiały PSW Biała Podlaska, MSG - ćwiczenia
Komosa biala, prywatne
biała w pomidorach, Różności kulinarne, Dania glówne
pskProjektI6A1N2, Arciuch.Artur, Projektowanie.Systemow
II. Zarys historycznego kszta towania sie Chin wspo czesnych, współczesne Chiny - Artur Wysocki
O Aniołach, Biała Magia
STYCZEN 12, I Termin Wywiała Biała Kartka
notatka 7 aronson biała
Kapusta głowiasta biała
Biała Podlaska

więcej podobnych podstron