158 Ross JoAnn Potrojne wesele

background image

JoANN ROSS

POTRÓJNE

WESELE

background image

Lokatorzy Bachelor Arms

Ken Amberson - nieco zdziwaczały administrator, któ­

ry wie więcej na temat legendy Bachelor Arms, niż się do

tego przyznaje.

Connor Mackay - „złota rączka", człowiek, który nie

chciał zdradzić, kim jest naprawdę, dopóki nie zakochał się

w Lily Van Cortland.

Caitlin Carrigan - policjantka, dla której nie istniało

nic prócz kariery zawodowej, dopóki nie poznała scenarzy­

sty Sloana Wyndhama.

Eddie Cassidy - barman „U Flynna", a także scenarzy­

sta, który czeka na swój wielki dzień.

Jill Foyle - seksowna projektantka wnętrz. Świeżo po

rozwodzie. Przeniosła się do Los Angeles, aby rozpocząć

nowe życie.

Lily Van Cortland - wrażliwa kobieta o kochają­

cym sercu, która jest skłonna wybaczyć wszystko oprócz

zdrady.

Natasza Kuryan - podstarzała femme fatale, z pocho-

background image

6 • POTRÓJNE WESELE

dzenia Rosjanka. Ongiś charakteryzatorka gwiazd filmo­

wych.

Brenda Muir - młoda entuzjastka. Marzy o karierze

aktorki, a na razie zarabia na utrzymanie jako kelnerka.

Bobbie-Sue O'Hara - najlepsza przyjaciółka Brendy.

Pracuje jako początkująca aktorka i kelnerka, lecz wie, że

prawdziwą władzę ma ten, kto stoi z drugiej strony kamery.

Bob Robinson - ćma barowa. Przesiaduje „U Flynna"

dzień i noc. Ma własne zdanie o wszystkim i wszystkich.

Theodore „Teddy" Smith - miejscowy donżuan. Każ­

da świeżo poznana kobieta wywołuje błysk w jego oku.

Gage Remington - dawny współpracownik Caitlin

Carrigan, prowadzący śledztwo w sprawie zbrodni sprzed

lat, w którą byli wmieszani mieszkańcy Bachelor Arms.

background image

PROLOG

Było już po północy. Zaczynał się następny dzień. A tak­

że następny rok. Wiszący na granatowym niebie upior­

nie blady księżyc otulał srebrną poświatą uśpione Miasto

Aniołów.

Przebrzmiały wiwaty na cześć Nowego Roku. Dźwięki

pieśni zastąpił lekki szum wiatru w koronach palm. Wię­

kszość mieszkańców Los Angeles pogrążyła się we śnie.

Nikt z nich nie zdawał sobie sprawy, że jeszcze tej nocy

wydarzy się jedno z najstraszliwszych morderstw, jakie

kiedykolwiek dotknęły Hollywood.

Aleksandra Romanow Reardon szybkim, nerwowym

krokiem przemierzała marmurowe posadzki swej wytwor­

nej rezydencji, zbudowanej i urządzonej w stylu hiszpań­

skim. Porywcza z natury i nerwowa, niepokoiła się coraz

bardziej. Ogarniały ją na przemian złość, rozpacz, strach,

a zaraz potem wściekłość.

Gdzie jest teraz? Jak śmiał potraktować ją w taki sposób,

i to na oczach innych? Nie wiedział, kim była?

Jasne, że wiedział.

I w tym, pomyślała smętnie Aleksandra, tkwił cały kło­

pot. Od strony uśpionej ulicy dobiegł ją odgłos silni­

ka. Nadjeżdżał jakiś samochód. Modląc się, żeby to

background image

8 • POTRÓJNE WESELE

był mężczyzna, na którego tak bardzo czekała, Aleksandra

podeszła szybko do drzwi. Otworzyła je szeroko i zbieg­

ła na podjazd. Była gotowa przyjąć męża z otwartymi ra­

mionami, obsypać pocałunkami jego śniadą, przystojną

twarz i, gdyby okazało się to potrzebne, błagać o prze­

baczenie.

Nigdy nie błagała o przebaczenie mężczyzny. Teraz

jednak obawiała się, że może się to okazać nieuniknio­

ne. Podobnie jak nieunikniony stał się ich małżeński

związek.

Od pierwszego wejrzenia zakochała się bez pamięci

w Patricku Reardonie, hollywoodzkim scenarzyście. Po­

znali się na dorocznym przyjęciu z okazji Bożego Naro­

dzenia.

Niespełna dwadzieścia minut po opuszczeniu licznie

zgromadzonych gości kochali się na tylnym siedzeniu bia­

łego rolls-royce'a.

Tydzień później, w Nowy Rok, najznakomitsza, najse-

ksowniejsza gwiazda Xanadu Studios, bożyszcze kinowej

publiczności, została żoną Patricka Reardona.

Najwięksi mędrcy z Hollywood przepowiadali, że to

małżeństwo nie przetrwa miesiąca. Aleksandra i Patrick

zaskoczyli otoczenie. Dziś właśnie mijała pierwsza roczni­

ca ślubu. Ich pożycie na ogół układało się dobrze. Aleksan­

dra była przekonana, że uda się jej załagodzić ostatnie

małżeńskie nieporozumienia.

Jako Rosjanka była przesądna. Wierzyła w zrządzenia

losu. Od chwili gdy po raz pierwszy ujrzała Patricka,

wiedziała, że są sobie przeznaczeni. I że się połączą.

Dozgonnie, na całe życie. Pokrewieństwo dusz oraz mi­

łość były tak silne i trwałe, że nikt nie mógł ich roz­

dzielić.

background image

POTRÓJNE WESELE • 9

- Gdzie on teraz jest? - z rozpaczą w głosie pytała Ale­

ksandra.

Robiło się coraz chłodniej. Dymy z ognisk, którymi

plantatorzy pomarańczowych gajów w zimowe noce

ogrzewali marznące drzewa, snuły się nisko nad ziemią,

a ich zapach mieszał się z aromatem przesyconego solą

powietrza. Ubrana w wydekoltowaną, białą jedwabną suk­

nię, w której występowała na wieczornym przyjęciu, Ale­

ksandra zaczęła drżeć z zimna.

Wróciła do domu. Weszła do garderoby przylegającej do

sypialni i z szafy wyjęła powiewny negliż barwy kości

słoniowej. Kupiła go specjalnie na tę noc. Była przekonana,

że kiedy Patrick wróci do domu, uspokojony i spragniony

jej towarzystwa, będą się namiętnie kochać. Tak zawsze

kończyły się ich sprzeczki.

Zrzuciła wieczorową suknię. Połyskliwy jedwab utwo­

rzył na podłodze jasną plamę. Jak każdego ranka i każdego

wieczoru, Aleksandra stanęła przed lustrem i krytycznie

przyglądała się swej nagiej sylwetce.

Zdawała sobie sprawę, że jej popularność zależała zna­

cznie bardziej od wyglądu niż umiejętności aktorskich.

Doskonaliła więc bezustannie swe ciało, rygorystycznie

przestrzegała diety i aż do przesady unikała ostrego.kalifor-

nijskiego słońca, tak że znajomi żartobliwie nazywali ją

zjawą.

- Walterowi to się nie spodoba - powiedziała z wes­

tchnieniem.

Na samą myśl, jak wszechpotężny szef wytwórni filmo­

wej przyjmie to, co miała mu do zakomunikowania, aż się

wzdrygnęła. Odwróciła się i przeciągnęła dłońmi po ideal­

nym ciele. Jego fantastyczne kształty sprawiały, że na wi­

downiach kin całej Ameryki robiło się gorąco.

background image

10 • POTRÓJNE WESELE

Aleksandra zauważyła, że piersi stały się bardziej pełne,

a sutki ciemniejsze. Miały teraz kolor ciężkiego, czerwone­

go wina, a nie, jak poprzednio, maliny. Brzuch się nie

zmienił. Nadal był płaski. Przycisnęła palce do skóry poni­

żej pępka i z zadowoleniem wyczuła silne, napięte mięśnie.

Przesunęła dłonie do talii. Zaczynała już nieznacznie gru­

bieć w pasie.

W zwykłych okolicznościach na widok tych drob­

nych, niemal niewidocznych zmian Aleksandra zwię­

kszyłaby natychmiast porcję codziennych ćwiczeń gi­

mnastycznych, unoszenia nóg i skrętów w talii. Fakt, że

to dziecko tkwiące w jej ciele dawało o sobie znać, zmie­

niał wszystko.

Nigdy nie sądziła, że kiedyś będzie chciała nosić je pod

sercem. Teraz pragnęła tego bardzo. Chodziło o dziecko

Patricka.

Jak wiele zmieniło się w ciągu zaledwie roku, pomyślała

z uśmiechem, który wymazał niepokój z jej twarzy. Jak

bardzo zmieniła się ona sama!

W dniu, w którym poznała Patricka, była najbardziej

pożądaną kobietą na świecie. I najnieszczęśliwszą.

Dziś, mimo wieczornej, w gruncie rzeczy drobnej sprze­

czki z mężem, Aleksandra czuła, że szczęście jest przed

nią. Wiedziała jednak, że Patrick nie łatwo zaakceptuje jej

ponurą przeszłość.

Z drugiej jednak strony była przekonana, że wielka mi­

łość pozwoli mu zapomnieć o tym, co przykre. Kochał

z takim zapamiętaniem i pasją, że ją to niemal przerażało.

Nie byłby zdolny porzucić uwielbianej żony.

- Nie odejdzie - szepnęła do siebie Aleksandra. -

Zwłaszcza gdy dowie się o twoim istnieniu. - Dotknęła

dłońmi brzucha, myśląc o dziecku.

background image

POTRÓJNE WESELE • 11

Wsunęła negliż przez głowę. Koronka była delikatna jak

pajęczyna. Pachnące perfumami ciało Aleksandry połyski­

wało pod nią jak alabaster.

Uznała, że nie przypomina przyszłej matki. Wyglądała

na kobietę, którą niedawno napiętnował jeden z senatorów

z Południa. Grzmiał z mównicy w Kongresie, że w swym

ostatnim filmie, „Lekkomyślnej damie", Aleksandra wy­

glądała i zachowywała się wyuzdanie. Była niebezpieczna.

Zatruwała młode męskie umysły i stanowiła zagrożenie dla

amerykańskiej moralności.

Usłyszała, że otwierają się drzwi.

Czekała w napięciu. Poprawiła bujne, czarne włosy,

przeciągnęła językiem po suchych wargach i odwróciła się,

żeby powitać męża.

- Jestem tutaj, Patricku. - W lekko schrypniętym głosie

dźwięczał zmysłowy ton.

Jedyną odpowiedź stanowiło milczenie.

Aleksandrę ogarnął niewytłumaczalny strach. W dniu,

w którym wkrótce po ślubie wprowadzali się do tego domu,

sąsiad, będący podobnie jak Patrick autorem scenariuszy,

powiedział, że ich nowa siedziba była miejscem tajemni­

czej śmierci i że nawiedza ją duch.

Słowa sąsiada zaniepokoiły przesądną Aleksandrę. Pa­

trick zaś wyśmiał całą historię, przypisując ją wybujałej

wyobraźni scenarzysty.

- To ty, kochanie? - Głos Aleksandry drżał lekko. Na­

gle zwilgotniałe dłonie wytarła w koronkowy negliż.

Drzwi do garderoby powoli się otworzyły.

Aleksandra odetchnęła z ulgą.

- Śmiertelnie mnie przestraszyłeś! - powiedziała,

śmiejąc się nerwowo.

background image

12 • POTRÓJNE WESELE

Nastał pogodny ranek. W przeddzień premiery filmu

„Złoto głupca", opartego na scenariuszu Patricka, z Ale­

ksandrą w głównej roli, w dniu pierwszej rocznicy ich ślu­

bu, znaleziono ją martwą. W garderobie, w domu, który

zamieszkiwała z mężem.

Koroner ustalił, że sławna aktorka zmarła śmiercią tragi­

czną. Została uduszona.

background image

ROZDZIAŁ

1

Obudził ją własny przeraźliwy krzyk.

Blythe Fielding leżała w zmiętej pościeli, oblana zi­

mnym potem. Poczuła słony smak łez spływających po

policzkach. Koszmar przyśnił się jej tuż przed świtem. Jak

wąż przeniknął do podświadomości.

Do tych okropnych snów powinnam się już przyzwycza­

ić, pomyślała ponuro, odrzucając koc. Ale jak to zrobić? Od

wielu tygodni miewała koszmarne sny. Dzisiejszy był naj­

gorszy.

Drżącą ręką sięgnęła po omacku w stronę nocnej lamp­

ki. Dopiero za drugim razem trafiła do wyłącznika. Wie­

działa, że przy świetle nawet najokropniejsze nocne demo­

ny tracą swą moc.

Lampa świeciła jasno. Blythe zmrużyła oczy, a po chwili

je zamknęła. Żeby się uspokoić, zrobiła kilka głębokich

oddechów. Nic mi się nie stanie, uspokajała samą siebie,

usiłując się opanować. Przecież to tylko sny. Dlaczego

jednak wydają się tak niesamowicie realne?

Klimatyzacja sprawiła, że powiew zimnego powietrza

osuszył po chwili wilgotną skórę Blythe. Drżąc na całym

ciele, wstała z łóżka, zdjęła przepoconą koszulę i włożyła

inną. Suchą i czystą.

background image

14 • POTRÓJNE WESELE

Idąc do łazienki, zapalała po drodze wszystkie lampy.

Stanęła przed lustrem. Odruchowo podniosła rękę do gard­

ła. Masowała szyję, która nagle, z niewytłumaczalnego po­

wodu, zaczęła ją piec.

Czuła się okropnie. Z łazienki przeszła do salonu i tu też

zapaliła wszystkie lampy.

Cały hotelowy bungalow, który zajmowała, był teraz

jasno oświetlony. Blythe usiadła wyprostowana na fotelu.

Czekała w napięciu, aż nadejdzie nowy dzień.

- Wyglądasz okropnie.

Spod dużego parasola rozpiętego nad stolikiem Cait

Carrigan krytycznym okiem przyglądała się bladej twarzy

przyjaciółki.

- Miła jesteś, piękne dzięki - mruknęła Blythe. Bez

apetytu dziobała widelcem omlet. - Człowiekowi robi się

raźniej na duszy, gdy wie, że może liczyć na parę ciepłych

słów z ust najbliższych - dodała z przekąsem.

Obie panie, jedna z płomiennymi włosami, a druga czar­

na jak Cyganka, przyciągały uwagę przechodniów. Męż­

czyźni zwalniali kroku i rzucali pełne aprobaty spojrzenia.

Ani Cait, ani Blythe tego nie dostrzegały.

- W tym mieście, przesiąkniętym fałszem i pochleb­

stwami, każdemu potrzebny jest ktoś, kto powie mu pra­

wdę. - W wyrazistych, zielonych oczach Cait pojawił się

niepokój. - Nadal masz kłopoty ze zbieraniem materiałów

na temat Aleksandry Romanow?

Dla tysięcy miłośników kina Blythe Fielding była super-

gwiazdą. Dla Cait - przyjaciółką.

Niedawno Blythe zdecydowała się zostać także producen­

tem filmowym, współpracującym z potężnym Xanadu Stu­

dios. Postanowiła, że jej pierwszy własny film będzie opar-

background image

POTRÓJNE WESELE • 15

ty na romantycznej historii nieszczęśliwych kochan­

ków i małżonków, Aleksandry Romanow i Patricka Rear-

dona.

Tragiczna, brutalna śmierć ubóstwianej przez kinoma­

nów aktorki z rąk porywczego męża, osądzonego i skaza­

nego za ten zbrodniczy czyn, była prawdziwą sensacją.

- Wszystko, co wiąże się z tym filmem, idzie jak po

grudzie - poskarżyła się Blythe. - Od początku mam pra­

wie same kłopoty. Zdziwiłabym się, gdyby naraz coś się

zmieniło na lepsze.

- A więc to nie film jest przyczyną twojego kiepskiego

wyglądu - orzekła Cait. - Powiedz, dlaczego masz sińce

pod oczami?

Blythe westchnęła i odruchowo dotknęła policzka.

- Chyba za dużo wzięłam na siebie i to się teraz mści

- stwierdziła. - Kiedy wreszcie udało mi się dostać odszko­

dowanie za zburzony dom, w żaden sposób nie mogę poro­

zumieć się z wykonawcą. Jest nieosiągalny.

- Pewnie zawalony robotą - oznajmiła Cait, rozsmaro-

wując na płaskiej bułce solidną porcję pomarańczowego

dżemu. - Od trzęsienia ziemi upłynęły zaledwie trzy mie­

siące. Wiele domów wymaga wyremontowania.

- Wiem. - Blythe znów westchnęła. - Chciałabym

już wreszcie być u siebie. Męczy mnie mieszkanie w ho­

telu.

- W każdej chwili możesz przenieść się do Alana -

przypomniała Cait.

Alan Sturgess był narzeczonym Blythe. Trzęsienie

ziemi, które zniszczyło jej piękny dom w Beverly Hills,

przerwało także ceremonię ślubną w ogrodzie. Sławna

aktorka nie zdążyła zostać żoną wziętego chirurga pla­

stycznego.

background image

16 • POTRÓJNE WESELE

- Była o tym mowa - z ociąganiem przyznała Blythe.

Cait podniosła głowę znad filiżanki kawy i popatrzyła

uważnie na przyjaciółkę.

- Coś jest nie tak? - spytała domyślnie.

- Sama nie wiem - odparła Blythe.

Potrząsnęła głową. Nie miała pojęcia, co się z nią działo.

Ogarnęły ją nagle wątpliwości. A przecież jeszcze niedaw­

no była przekonana, że dokładnie zaplanowała swe życie.

Zgodnie z umową zawartą z Xanadu Studios, na dwa

filmy wybrane do realizacji przez Waltera Sterna mogła

produkować jeden własny. Ostatnio jednak nastąpiły po­

ważne zmiany. Właścicielem wytwórni został Connor Mac-

kay. Tak się złożyło, że był zaręczony z inną przyjaciółką

Blythe, Lily Van Cortland. Wszystko wskazywało na to, że

Walter Stern, dotychczasowy szef wytwórni, zrezygnuje

z pracy.

Chociaż Connor zapewnił świeżo upieczoną producen-

tkę, że popiera projekt jej pierwszego filmu, Blythe wcale

nie była przekonana, czy uda się przenieść na ekran drama­

tyczną historię Aleksandry i Patricka.

Do kłopotów związanych z odbudową zburzonego do­

mu i trudnościami w realizacji filmu dołączył się jeszcze

jeden problem. Alan nalegał coraz usilniej, żeby wyzna­

czyć nowy termin ślubu. Blythe zaczęła mieć niczym nie

usprawiedliwione obiekcje. Coś powstrzymywało ją przed

uczynieniem tego ważnego kroku.

- Lubię Alana - zaczęła niepewnie.

Cait aż podskoczyła na krześle.

- Lubisz? Czy to nie za mało w stosunku do człowieka,

z którym decydujesz się spędzić resztę życia?

Pod rozpięty parasol wdarły się z ukosa jaskrawe pro­

mienie. Blythe nałożyła szybko ciemne okulary. Chciała

background image

POTRÓJNE WESELE • 17

osłonić oczy nie tylko przed rażącym słońcem, lecz także

przed dociekliwym spojrzeniem Cait.

- To nie takie proste - mruknęła, odwracając głowę. Uda­

wała, że nagle zainteresowali ją ludzie idący bulwarem.

- Miłość jest zawsze skomplikowana - sentencjonalnie

oświadczyła Cait, która miała na ten temat świeże doświad­

czenia, ponieważ niedawno związała się ze Sloanem Wyn-

dhamem. - W końcu jednak każdy wysiłek się opłaca.

Patrząc na policzki przyjaciółki, zaróżowione na samą

myśl o człowieku, któremu udało się przełamać wszystkie

jej opory i wedrzeć do pilnie strzeżonego serca, Blythe

poczuła ukłucie zazdrości.

- To samo wczoraj wieczorem mówiła mi Lily - przy­

znała.

- Och, kiedy ta biedna dziewczyna była uwikłana

w straszliwe małżeństwo, pewnie nigdy nawet nie marzyła,

że znajdzie mężczyznę, który będzie kochał ją i dziecko.

A jednak znalazła. Connora.

- On rzeczywiście uwielbia Lily i małą. - Na samo

przypomnienie multimilionera niezdarnie zmieniającego

pieluszkę niemowlęciu Blythe uśmiechnęła się wesoło. -

Po tym, co przeszła, Lily zasługuje na szczęśliwe życie.

- Tak. - Cait uniosła w górę szklankę z pomarańczo­

wym sokiem. - Jej zdrowie. Ale czy wiesz, że Connor nie

jest jedynym mężczyzną, który uwielbia Lily? Powinnaś

usłyszeć, jak wychwala ją Gage.

Gage Remington, policjant i kolega Cait, przedzierzgnął

się w prywatnego detektywa. Blythe zwróciła się do niego,

by pomógł jej rozwikłać zagadkę morderstwa Aleksandry

Romanow. Gage sprawił - do czego nie zamierzała przy­

znać się Cait - że znacznie chłodniejszym okiem zaczęła

spoglądać na swego narzeczonego.

background image

18 • POTRÓJNE WESELE

Kiedy spotkała Gage'a po raz pierwszy - na pokładzie

jachtu, który stał się jego domem i który podczas trzęsienia

ziemi został kompletnie zniszczony - Blythe poczuła się

tak, jakby znała tego mężczyznę od zawsze.

- Wiem, że Gage bardzo ceni Lily i wychwala ją pod

niebiosa - odparła spokojnie. Czuła na sobie uważne spoj­

rzenie Cait, która chciała dociec, jaki jest stosunek Blythe

do przystojnego detektywa. - Uważam, że to wspaniale, iż

nawiązali współpracę.

- Kto by pomyślał, że nasza Lily zostanie detektywem?

- Cait roześmiała się lekko. Odchyliła się na krześle, zało­

żyła nogę na nogę i rzuciła Blythe przeciągłe spojrzenie.

- Gage mówił mi, że wybieracie się do Grecji.

Blythe skinęła głową.

- Tak. Lecimy jutro rano. Chcemy odnaleźć Nataszę

Kuryan.

Swego czasu, dawno temu Natasza pracowała jako

charakteryzatorka w Xanadu Studios i miała bliskie konta­

kty z Aleksandrą. Potem, przez długie lata, mieszkała

w Bachelor Arms. Pewnego dnia jednak podczas wycieczki

na wyspy greckie poznała miejscowego pisarza i się w nim

zakochała. Opuściła statek i pozostała w Grecji. Była pełna

werwy, mimo swych prawie osiemdziesięciu lat. W obliczu

romantycznej miłości wiek okazał się bez większego zna­

czenia.

Podczas czteroletniej pracy w policji w Los Angeles

Cait nauczyła się czytać z twarzy swych rozmówców. Wi­

dząc teraz mieszane uczucia na obliczu Blythe, domyśliła

się przyczyny zachowania przyjaciółki.

- Zakochałaś się w nim, mam rację?

- W Alanie? - spytała Blythe. Nie na darmo była aktor­

ką. I to dobrą.

background image

POTRÓJNE WESELE • 19

- Dziecko, nawet nie próbuj mnie oszukać. Nie dam się

wyprowadzić w pole - ostrzegła Cait. - Po pierwsze, po

mistrzowsku przesłuchuję podejrzanych, tak że ze mną nie

wygrasz. A po drugie, znam cię jak zły szeląg. Świetnie

wiesz, że mówię o Gage'u.

Blythe potrząsnęła głową.

- Byłby to niewybaczalny błąd.

- Dlaczego?

Cait, dobrze znając zarówno Blythe, jak i Gage'a, uwa­

żała, że stanowiliby idealną parę.

Blythe westchnęła. Jej stosunek do Gage'a był pełen

sprzeczności. Nie potrafiłaby tego nikomu wytłumaczyć,

nawet Cait.

- Jestem zaręczona - odparła z namysłem.

- Zaręczyny można zerwać. - Cait uważała, że byłoby

to dla Blythe najlepsze wyjście. Nadęty chirurg wcale się

jej nie podobał.

- Wybuchłby skandal.

- Pewnie tak. - Blythe była przecież gwiazdą filmową,

postacią bardzo znaną. Zerwanie zaręczyn stałoby się ła­

komym kąskiem dla brukowców. Sensacją jeszcze większą

niż nagłe odwołanie ślubu przez Julię Roberts. - Ale po jakimś

czasie wszystko by przycichło. Zawsze tak się dzieje.

Cait wiedziała to z własnego doświadczenia. Po gorz­

kich przeżyciach wyklęła wszystkich mężczyzn. Uległa

dopiero wtedy, kiedy.na jej drodze stanął Sloan Wyndham.

Uparty, obdarzony silnym charakterem i bardzo utalento­

wany scenarzysta, który nie dał się odrzucić.

- Zanim jednak prasa brukowa upatrzy sobie następną

ofiarę i ją zacznie obsmarowywać, zniszczy zawodowe

szanse Alana. Nie mianują go szefem kliniki, o czym

marzy.

background image

20 • POTRÓJNE WESELE

- Nie do wiary! - wykrzyknęła Cait. - Powiadasz,

że chcesz wyjść za mężczyznę, którego nie kochasz, tyl­

ko dlatego, żeby mu nie zaszkodzić w karierze zawo­

dowej?

Blythe odwróciła wzrok.

- Kiedy tak stawiasz sprawę, muszę przyznać, że wy­

gląda to trochę głupio.

- A może po prostu idiotycznie? - Cait nagle ujęła rękę

Blythe. - Jestem przekonana, że Alan jest świetnym chirur­

giem. Jest także człowiekiem uczciwym i odpowiedzial­

nym. Można się na nim oprzeć jak na Gibraltarskiej Skale.

Ale zrozum, Blythe, że nie jest mężczyzną dla ciebie.

Cait twierdziła tak od samego początku. I od pierwszej

chwili Blythe nie chciała jej słuchać.

Popatrzyła na złączone dłonie. Westchnęła głęboko. Po­

czuła się nagle bardzo zmęczona. I sama nie wiedziała, co

myśleć.

- Mówiłam ci - odezwała się znużonym tonem - że nie

wychodzę za Alana z namiętnej i szalonej miłości. Takie

uczucie nie przetrwałoby nawet roku!

- Tak, tak, już to słyszałam. - Cait lekceważąco mach­

nęła ręką. Na jej palcu ogromny szmaragd w wianuszku

brylantów zamigotał w porannym słońcu. - Alan Sturgess

będzie dobrym ojcem twoich dzieci, a ponadto nie ma nic

wspólnego z branżą filmową. Są to, twoim zdaniem, jego

główne zalety. - Słowa te słyszała z ust Blythe nieskończe­

nie wiele razy. I nadal nie była przekonana, że zamierzenia

przyjaciółki są słuszne.

- To ważne sprawy - obstawała przy swoim Blythe.

Wysunęła dłoń z ręki Cait i przeciągnęła nią po bujnych,

czarnych włosach. Żyjąc w Hollywood, aż za dobrze wie­

działa, że większość aktorów to ludzie zbyt egocentryczni

background image

POTRÓJNE WESELE • 21

i niedojrzali, by nadawali się na długotrwałych życiowych

partnerów.

- Wiesz przecież, że ja też poprzysięgłam sobie nie

wiązać się z nikim z waszej branży - przypomniała Cait.

- Ale stało się. Jestem zakochana po uszy w mężczyźnie,

który cały czas spędza na pisaniu scenariuszy. Teraz robi to

dla ciebie.

Blythe obdarzyła przyjaciółkę ciepłym uśmiechem.

- Sloan to człowiek wyjątkowy.

- Fakt. - Na myśl o ukochanym oczy Cait stały się

promienne. -Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia?

- spytała.

- W zasadzie nie wierzę - odrzekła Blythe. To, co od­

czuwała w stosunku do Gage'a, było nie miłością, lecz

pożądaniem. Potrzebowała go i pragnęła.

- Ja też nie. - Oczy Cait zasnuły się mgiełką rozmarze­

nia. - Ale w Sloanie zakochałam się chyba od razu. Gdy

tylko go ujrzałam.

- Jeśli mnie pamięć nie myli, wyciągnęłaś wtedy pisto­

let, obezwładniłaś faceta i przykułaś kajdankami do bramy

przed moim domem.

Cait wzruszyła ramionami. Uśmiechnęła się szeroko.

Wcale nie była speszona.

- Sądziłam, że zakochałam się we włamywaczu. Takie

rzeczy też się zdarzają.

- Tylko w kinie - skomentowała Blythe.

- Czasami, jeśli człowiek ma szczęście, życie bywa

ciekawsze niż film. - Cait spoważniała. - A czy zdajesz

sobie sprawę - spytała, nie spuszczając wzroku z przyja­

ciółki - że Gage też jest człowiekiem wyjątkowym?

- Tak. - Głos Blythe brzmiał słabo i niepewnie.

background image

22 • POTRÓJNE WESELE

Cait poczuła nagły przypływ sympatii do swej roz­

mówczyni.

- Powiem ci jeszcze jedno - odezwała się po chwili. -

I obiecuję, że już więcej nie poruszę dziś tego tematu.

Z widoczną ulgą Blythe skinęła przyzwalająco głową.,

Cait ponownie sięgnęła nad stołem i uścisnęła serdecz­

nie dłoń przyjaciółki.

- Możesz robić uniki, ale do czasu. Przed życiem nie

uciekniesz.

Cait wyraziła słowami to, co niepokoiło Blythe. Wycho­

dząc z restauracji, miała dziwne przeświadczenie, że jej

egzystencja ulegnie wkrótce zmianie.

Mimo że przywykła do Hollywood, za każdym razem

gdy przekraczała staroświecką, majestatyczną, żelazną bra­

mę Xanadu Studios, odczuwała podniecenie. Wchodziła do

innego świata. Do świata, który powstawał w tej fabryce

snów. Siedemdziesiąt pięć lat wytwórnia dostarczała ty­

siącom ludzi niepowtarzalnych przeżyć. Wprowadzała ich

w świat fantazji.

Blythe świetnie znała tajniki przemysłu filmowego.

Wiedziała, że to potężny biznes, którym rządziły skompli­

kowane powiązania, gdzie toczyły się wewnętrzne walki,

królowały intrygi oraz pieniądze. Dziś zjawiła się na prośbę

Waltera Sterna III, wnuka założyciela wytwórni i obecnego

jej szefa. Idąc korytarzem ozdobionym licznymi fotosami

gwiazd i gablotami z Oscarami, myślała, że teraz, gdy Con­

nor Mackay stał się nowym właścicielem Xanadu, pozycja

Waltera Sterna zostanie poważnie zachwiana.

Znała go dobrze od wielu lat. Nie był przyzwyczajony

do dzielenia się władzą. A gdyby przyszło do wykonywa­

nia cudzych poleceń... Zdaniem Blythe, było to w ogóle

nie do pomyślenia.

background image

POTRÓJNE WESELE • 23

Potrząsnęła głową. W żaden sposób nie potrafiła wyob­

razić sobie codziennej współpracy Connora i Waltera.

Margaret Nelson, sekretarka, która jak cerber przez

ostatnie dwadzieścia pięć lat broniła dostępu do sanktu­

arium szefa Xanadu Studios, serdecznie powitała Blythe.

- Powiedział, żebyś weszła, gdy tylko przyjdziesz

- oznajmiła na wstępie. Uśmiechała się ciepło, lecz w jej

szarych oczach Blythe wyczytała niepewność o własny

los.

- Dziękuję. Jak idzie przejmowanie wytwórni przez no­

wego właściciela? - spytała lekko.

- Tak jak można się było spodziewać. - Margaret wes­

tchnęła i przeciągnęła dłonią po siwiejących, brązowych

włosach. - Pan Mackay zachowuje się nadzwyczaj sympa­

tycznie. Widać jednak, że zamierza wziąć w swe ręce za­

rządzanie i... - urwała. Rzuciła okiem na masywne drzwi

prowadzące do gabinetu szefa i bezradnym gestem rozło­

żyła ramiona.

- Wiem. - Blythe zrobiło się żal sekretarki. Nie czuła

się zobowiązana do lojalności wobec Waltera Sterna, który

wielokrotnie zatruwał jej życie. Uważała jednak, że zwal­

nianie z pracy tak doskonałej i sprawnej sekretarki jak

Margaret Nelson byłoby krzyczącą niesprawiedliwością.

- Też sądzę, że współpraca obu tych panów nie ma szans

- dodała.

Wymieniły ponure spojrzenia. Blythe uśmiechnęła się

współczująco do sekretarki i popchnęła ciężkie drzwi.

- Witaj. - Na twarzy Waltera Sterna widniał szeroki

uśmiech. Blythe nie dostrzegła na niej ani śladu troski.

Wyszedł zza swego ogromnego biurka, żeby powitać go­

ścia. - Dziękuję, że przyszłaś.

Znalazłszy się w silnych ramionach Waltera, Blythe ze-

background image

24 • POTRÓJNE WESELE

sztywniała. Trzymał ją przy sobie zbyt długo, więc odsunę­

ła jego ręce i wyswobodziła się z objęć.

- To żaden kłopot - skłamała gładko. Wczorajsza wie­

czorna wiadomość, że Walter Stern chce ją dziś zobaczyć

u siebie, była Blythe bardzo nie na rękę.

- Czego się napijesz? Masz ochotę na kawę? Herbatę?

A może na pelligrino?

- Na nic, dziękuję. Wpadłam tylko na chwilę. Czeka

mnie jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia przed wyjaz­

dem.

- Masz na myśli podróż do Grecji - stwierdził Walter

z tym samym wyrazem twarzy.

W jego zazwyczaj opanowanym głosie Blythe wyczuła

napięcie. Usiadła na jednym z krzeseł stojących na wprost

biurka. Biurko i fotel znajdowały się na podwyższeniu, co

sprawiało, że wszechwładny szef Xanadu Studios patrzył

na wszystkich z góry.

- Masz czas na tę wycieczkę? - zapytał z udawaną tro­

ską. - A co z nagrywaniem twego pierwszego, własnego

filmu i ze „Zdemaskowaniem", którego produkcję trzeba

rozpocząć jeszcze tej zimy?

Scenariusz „Zdemaskowania" był zmieniany po

raz siódmy lub nawet ósmy. Główną postacią tego fil­

mu była kosztowna call girl. Piękna dziewczyna związa­

ła się z dzielnym reporterem. Oboje postanowili ujaw­

nić korupcję, sięgającą najwyższych państwowych sta­

nowisk.

Blythe była gotowa zagrać rolę call girl. Słyszała, że

reporterem ma być Tom Cruise. Podobno jednak Walter

Stern prowadził negocjacje z samym Keanu Reevesem.

Ostatnio w Los Angeles okrzyknięto go najbardziej wzię­

tym aktorem.

background image

POTRÓJNE WESELE • 25

Blythe świetnie wiedziała, że rola w tym filmie nie przy­

niesie jej nominacji do Oscara. Mogła jednak przysporzyć

pieniędzy. A to z kolei umożliwiłoby świeżo upieczonej

producentce realizację filmów znacznie bardziej ambit­

nych, z których będzie mogła być dumna.

- Rzeczywiście, harmonogram prac mam bardzo napię­

ty - przyznała. - Muszę jednak spotkać się z Nataszą Ku-

ryan. A że przebywa teraz w Grecji, nie pozostaje mi nic

innego, jak tam pojechać.

- Natasza Kuryan - powoli powtórzył Walter Stem. Od­

chylił się w tył, oparł łokcie na poręczach fotela i splótł palce

obu rąk. - Trudno mi uwierzyć, że ta kobieta jeszcze żyje.

- Żyje, i to nawet intensywnie, jeśli dowierzać pogło­

skom - odparła Blythe, nawiązując do usłyszanej od Ga-

ge'a historii o romansie Nataszy z greckim pisarzem. -

Znasz ją?

- Nie. - Walter Stern pokręcił przecząco głową. - Pra­

cowała w wytwórni, zanim ja tu nastałem. Pamiętam jed­

nak, że dziadek o niej wspominał. Nazywał Nataszę Rem-

brandtem filmowych charakteryzatorów.

- Raczej Mary Cassatt . - Po minie Waltera Sterna

Blythe poznała, że nie wie, o co jej chodzi, więc wyjaśniła:

- Natasza jest kobietą. Bardziej odpowiednie wydaje się

przyrównanie jej także do kobiety.

- Och, ty znów swoje. - Walter Stern pokazał zę­

by w krzywym uśmiechu. - Blythe, jeśli nie przestaniesz

być zagorzałą feministką, stracisz uznanie całej publicz­

ności.

- Taka postawa jakoś nie zaszkodziła Susan Sarandon

- wytknęła mu Blythe.

* Mary Cassatt (1845-1926) - amerykańska malarka (przyp. tłum.).

background image

26 • POTRÓJNE WESELE

- Masz rację - przyznał.

Nie miała ochoty na powrót do starych sporów.

- Po co chciałeś mnie dziś zobaczyć? - zapytała.

Spojrzała znacząco na zegarek. - Mam naprawdę mało

czasu.

- Przejdźmy więc do rzeczy. - Walter Stern podniósł

wzrok i popatrzył na swą rozmówczynię. Z zaciśniętą

szczęką przypominał buldoga. - Chcę cię ostrzec przed

Nataszą.

- Ostrzec? Dlaczego?

- Rozumiem, że bardzo przejmujesz się tym filmem.

Bądź co bądź to twoja pierwsza robota. Popełniasz jednak

błąd, sądząc, że ta kobieta ci pomoże.

- Przyjaźniła się z Aleksandrą - przypomniała Blythe.

- Znała też Patricka.

Blythe słyszała plotki o jego krótkotrwałym roman­

sie z charakteryzatorką. Ponieważ jednak od dnia pozna­

nia Aleksandry w Xanadu Studios, na bożonarodze­

niowym przyjęciu, Patrick przestał zwracać jakąkolwiek

uwagę na inne kobiety, uznała te pogłoski za bezpod­

stawne.

- Być może. Ale nie powinnaś dowierzać pamięci Nata­

szy. Jest zawodna.

Blythe uniosła brwi. Dlaczego nigdy nie udaje się jej

rozmawiać bez sprzeczki z tym człowiekiem?

- Masz na myśli to, że jest stara?

- Raczej że kłamie. To wariatka. - Blythe zauważyła,

że Walter Stern jest zdenerwowany. Z trudem panował nad

sobą. - A czy wiesz, że mój ojciec był zmuszony wyrzucić

ją z pracy? - zapytał.

- Dlaczego?

- Zmyślała przedziwne historie, które godziły

background image

POTRÓJNE WESELE • 27

w dobre imię wytwórni. Wygadywała bzdury na temat

dziadka.

- Nie miałam o tym pojęcia - przyznała Blythe.

Atmosfera w pokoju zrobiła się nagle napięta.

- Teraz już wiesz. Oczywiście, zrobisz, co uznasz za

stosowne - dodał Walter opanowanym głosem. - Chciałem

tylko cię ostrzec, żebyś się nie rozczarowała.

- Dziękuję, Walterze. - Po co wzywał ją do sie­

bie? Przecież wszystko to mógł z powodzeniem po­

wiedzieć przez telefon, pomyślała. Jedno było pewne.

Walter Stern nie przeszkodzi jej w odnalezieniu Na­

taszy Kuryan. Podniosła się z krzesła. - Dziękuję, że

mnie uprzedziłeś - oznajmiła. - Jestem ci bardzo wdzię­

czna.

Wstał zza biurka. Tym razem szybko wyciągnęła przed

siebie sztywną rękę i nie pozwoliła się objąć.

- Blythe, wiem, iż kłóciliśmy się od czasu do czasu.

- Tak mocno zacisnął palce na jej dłoni, że aż zabolało.

- Zawsze jednak miałem na względzie tylko twoje

dobro.

- Bardzo to sobie cenię. - Nie tylko Walter Stern potra­

fił kłamać bez mrugnięcia okiem. - Do widzenia. Zadzwo­

nię po powrocie.

- Będę czekał na twój telefon. - Odprowadzając Blythe

do drzwi, władczo położył dłoń na jej biodrze. - Opowiesz

mi swe przygody podczas kolacji. Mam nowego kucharza.

Znakomicie przyrządza ryby. Z miecznika czyni prawdzi­

we cuda.

W głosie Waltera Sterna brzmiała uwodzicielska nuta.

Blythe słyszała ją stanowczo zbyt często. W Hollywood

bezustannie opowiadano o coraz to nowych podbojach sze­

fa Xanadu Studios. Blythe wyczuwała, że Waltera Sterna

background image

28 • POTRÓJNE, WESELE

od dawna irytuje fakt, iż nie udało mu się zaliczyć jej do

grona swych kochanek.

Szła korytarzem do wyjścia, gdy za plecami usłyszała

wołanie. Stanęła. Na widok narzeczonego Lily uśmiechnę­

ła się ciepło.

Serdeczny uścisk tego człowieka przyjęła z radością.

- Cześć, Connor.

- Co tu robisz? Byłem przekonany, że wraz z Gage'em

jesteście już w drodze do Grecji.

- Lecimy jutro. - Wspomnienie Gage'a sprawiło, że

serce Blythe zaczęło bić szybciej. - Wpadłam do studia na

prośbę Waltera.

- Tak? - Twarz Connora nagle spochmurniała. - Mo­

żesz powiedzieć mi, czego chciał?

- Usiłował zniechęcić mnie do podróży do Grecji. Za­

mierzam odszukać Nataszę Kuryan, żeby porozmawiać

z nią o Aleksandrze i Patricku.

- Masz trochę czasu? - spytał Connor.

Nie miała ani chwili, ale dla człowieka, który uszczęśli­

wił Lily, zrobiłaby wiele.

- Oczywiście.

- No to chodźmy do mnie.

W przeciwieństwie do gabinetu Waltera Sterna pokój,

w którym urzędował Connor, był sympatyczny jak on sam.

Umeblowany z myślą o wygodzie, a nie o tym, by impono­

wać interesantom. Jasne ściany zdobiły stare plakaty filmo­

we. Niektóre z nich stanowiły prawdziwe białe kruki.

Connor nie zasiadł za biurkiem, lecz poprowadził gościa

do wygodnej kanapy i usiadł naprzeciwko na krześle.

- Jest coś, o czym powinnaś wiedzieć - zaczął. - Proszę

jednak, żebyś do piątku zachowała w sekrecie naszą rozmowę.

- Obiecuję.

background image

POTRÓJNE WESELE 29

- Walter odchodzi.

- Wcale mnie to nie dziwi - mruknęła Blythe. - Mogę

wiedzieć dlaczego?

- Och, powodów jest kilka. - Connor spoważniał. - Po

pierwsze, to on doprowadził wytwórnię na skraj bankruc­

twa. Nie mam za grosz zaufania do jego umiejętności i spo­

sobu gospodarowania pieniędzmi.

- Wszystkie filmy Xanadu przynoszą dochód. - Blythe

czuła się w obowiązku o tym przypomnieć.

- Tak, ale większość zysku idzie na drogocenne obrazy

wieszane w gabinecie Waltera i unowocześnianie jego do­

mu w Aspen.

- Xanadu Studios było od lat rodzinną firmą.

- Masz rację. Było, ale już nie jest. - Oczy Connora

zrobiły się prawie czarne. - Ten facet nie może zrozumieć,

że Xanadu przestało być jego własną dojną krową.

Kiedy po raz pierwszy Blythe spotkała Connora Macka-

ya, pracował on dorywczo w Bachelor Arms jako człowiek

do wszystkiego. Już wtedy dostrzegła w nim coś, co ją

zaintrygowało. Był zbyt bystry. Teraz, spoglądając w ciem­

ne, skrzące się inteligencją i determinacją oczy nowego

właściciela Xanadu Studios, Blythe nie miała cienia wątpli­

wości, że siedzi przed nią prawdziwy biznesmen. W Ba­

chelor Arms ukrywał swą tożsamość.

- To jeden powód. A inne? - spytała po chwili, wraca­

jąc myślami do rozmowy.

- Chodzi jeszcze o sprawy merytoryczne. Przyznaję, że

takie filmy, jak „Nocny myśliwy" i „Eskadra bombowców"

są dochodowe. Istnieje jednak możliwość produkowania

innych filmów, bardziej wartościowych, o społecznym

wydźwięku. Także takich, nad jakimi zaczynasz obecnie

pracować ze Sloanem.

background image

30 •POTRÓJNE WESELE

Blythe odetchnęła z ulgą. Obawiała się, że Connor nie

poprze realizacji jej pierwszego, wymarzonego filmu.

- Spadł mi kamień z serca - przyznała.

- Przecież powiedziałem ci, Blythe, że twój pomysł

uważam za sensowny.

- Tak. Myślałam jednak, że mówiłeś tak ze względu na

moją przyjaźń z Lily...

- Zupełnie mnie nie znasz. Bardzo kocham Lily, ale

gdyby nie podobał mi się twój projekt, powiedziałbym to

od razu, nie owijając w bawełnę. - Uśmiechnął się zniewa­

lająco. - Przyznaję, że poznaliśmy się w dziwnych okolicz­

nościach, gdy ukrywałem, kim naprawdę jestem. Zawsze

jednak staram się być prawdomówny.

Blythe rozumiała powody, dla których ten sympatyczny,

prostolinijny człowiek uwikłał się w sieć kłamstw. Za

wszelką cenę chciał zdobyć Lily.

Obdarzyła go uśmiechem.

- Właśnie dziś rano plotkowałyśmy z Cait na wasz te­

mat. Uznałyśmy, że Lily ma wielkie szczęście, że cię po­

znała.

- To do mnie uśmiechnął się los. Zdobyłem Lily. I mam

Katie. - Blythe wiedziała, że to Connor nalegał, by nadać

niemowlakowi imię matki Lily. -Jest jeszcze jeden powód,

dla którego Stern musi odejść z wytwórni - dodał Connor.

- Czy poznałaś Brendę Muir?

- Mówisz o tej naiwnej, seksownej dziewczynie z Ba­

chelor Arms, która marzy o karierze aktorskiej?

- Tak. Niedawno Stern urządził jej przesłuchanie.

- I, jak to on, nie mógł się oprzeć przed rzuceniem jej na

kanapę - dodała Blythe.

- Widzę, że wcale cię to nie dziwi.

Wzruszyła ramionami.

background image

POTRÓJNE WESELE » 31

- Miałam zaledwie piętnaście lat, kiedy zaczął przysta­

wiać się do mnie. Pewnego dnia zjawił się na planie, wszedł

do przyczepy, którą zajmowałam, i usiłował zerwać bezce­

remonialnie ze mnie bluzkę.

Connora ogarnęła złość. Stłumił ją jednak, przypo­

minając sobie, że Walter Stern odejdzie wkrótce z wy­

twórni.

- I co zrobiłaś? - spytał. Chętnie dałby Sternowi w zę­

by za próbę zgwałcenia nieletniej.

- Podbiłam mu oko. A potem poskarżyłam się tacie,

który zagroził Walterowi procesem sądowym. - David

Fielding, znany i szanowany prawnik w Los Angeles, był

jednym z niewielu ludzi, którzy potrafili przeciwstawić się

wszechpotężnemu właścicielowi wytwórni filmowej. - Ta­

ta zagroził Walterowi, że go zabije, jeśli jeszcze raz spróbu­

je mnie dotknąć. Nie wiem, czy Walter bardziej obawiał się

skandalu, czy wziął na serio ostrzeżenie taty. W każdym

razie zostawił mnie w spokoju.

- Cieszę się, że to słyszę. Niestety, nie wszystkie młode

damy poradziły sobie ze Sternem tak jak ty. Należy do nich

Brenda.

- Niektóre nie protestują. Jest tajemnicą poliszynela, że

przespanie się z szefem toruje drogę do dalszej kariery.

- W Xanadu Studios to się zmieni - oznajmił zdecydo­

wanie Connor.

- Pracujące tu kobiety są bardzo zadowolone, że zosta­

łeś ich szefem. Co się stanie z Margaret Nelson? — zapytała

Blythe, martwiąc się o przyszłość sympatycznej i kompe­

tentnej sekretarki.

- Zamierzam ją zapytać, czy zgodzi się zostać moją

asystentką.

- To miło z twojej strony.

background image

32 • POTRÓJNE WESELE

- Potrzebny mi ktoś, kto wie, jak na co dzień działa

wytwórnia i zna ją na wylot. Zatrudnienie swego czasu

Margaret Nelson należy do nielicznych sensownych posu­

nięć Sterna.

- Mimo wszystko to miło z twojej strony - powtórzyła

Blythe i znów pomyślała, jak dobrze się stało, że Lily zwią­

zała się z tym człowiekiem. Oboje mieli szczęście, że się

poznali.

- Nie będę cię dłużej zatrzymywał - powiedział Con­

nor. Podniósł się z krzesła. - Chciałem tylko uprzedzić, że

pozbywam się Sterna.

- Oczywiście zrobisz to w białych rękawiczkach. Ode­

jdzie z wszystkimi honorami.

- Zostanie sowicie wynagrodzony, ale sobie pójdzie.

I to jest najważniejsze.

Jedyna sensowna decyzja, uznała Blythe, wychodząc ze

studia. Mimo że Connor Mackay miał reputację silnego

człowieka, obawiała się, że pozbycie się Waltera Sterna

z Xanadu może okazać się zadaniem niełatwym.

Podobnie jak jego ojciec, a wcześniej dziadek, Walter

był znany z nieczystych posunięć wtedy, kiedy na czymś

mu zależało. Blythe ogarnęło dziwne przeświadczenie, że

przyszły mąż Lily będzie musiał stoczyć nie lada bitwę.

Być może największą w swym życiu.

background image

ROZDZIAŁ

2

Nadciągała burza. Nad horyzontem gromadziły się

ciemne chmury. Powietrze było naładowane elektryczno­

ścią. Gage Remington wyciągnął spod łóżka torbę podróż­

ną i zaczął wrzucać do niej rzeczy. Wmawiał sobie przy

tym, że niepokój, który odczuwał, był spowodowany burzą

i nie miał nic wspólnego z faktem, że jutro rano wsiądzie

do samolotu lecącego do Grecji, i to z kobietą, która tak

bardzo go obchodziła.

Zawsze szczycił się zimną krwią. Kiedy w policji patro­

lował zawładnięte przez gangi, niebezpieczne ulice połu­

dniowej części centralnego Los Angeles, wyrobił sobie

opinię twardego i odważnego, a zarazem przyzwoitego gli­

niarza.

Gdy trzeba było opanować jakąś groźną sytuację, posy­

łano natychmiast po Gage'a Remingtona. Jedną z najwię­

kszych jego zalet, obok zrównoważenia, była cierpliwość.

Kiedy jednak chodziło o Blythe Fielding, nie potrafił

być cierpliwy ani trzymać uczuć na wodzy.

Od niepamiętnych czasów nie pożądał tak żadnej kobie­

ty. Każdego wieczoru kładł się samotnie do łóżka, pragnąc

ze wszystkich sił bliskości Blythe, jej miłości. Rano wsta­

wał nie mniej spragniony.

background image

34 • POTRÓJNE WESELE

- Do diabła z tym wszystkim! - warknął.

Zdesperowany, przeciągnął dłonią po zwichrzonych, cie­

mnych włosach i znów zaklął pod nosem. Musiał wziąć się

w garść. Miał robotę do wykonania, a ta kobieta była tylko

jego klientką. Wplątywanie się w romans byłoby idiotyzmem.

Gdyby zauroczenie Gage'a było czysto zmysłowe,

umiałby sobie z nim poradzić. Od pierwszej jednak chwili,

gdy ujrzał Blythe, stracił spokój ducha. Ciągnęło go do

niej, chciał jej dotknąć, wziąć w ramiona, a kiedy odważył

się ją pocałować, zrozumiał, że spotkał kobietę wyjątkową.

Nie potrafił zapomnieć tamtej chwili, pasji, z jaką Blythe

oddała pocałunek, poczucia, że ich ciała idealnie do siebie

pasują. Dla Gage'a, który szczycił się tym, że dotychczas

udało mu się uniknąć kobiecych sideł i poważnego zaanga­

żowania, zakochanie się w Blythe Fielding byłoby napra­

wdę niebezpieczne. Oznaczałoby bowiem utratę kontroli

nad sobą.

- Przecież to tylko kobieta - mruknął pod nosem. Od

tygodni powtarzał to sobie setki razy. - Fakt, że ponętna

i seksowna. Ale Los Angeles jest pełne takich damulek.

A więc czemu nie potrafił przestać myśleć o Blythe

Fielding?

Kiedy Blythe, jadąc z wizytą do Cait, po raz pierwszy

ujrzała Bachelor Arms, poczuła nagle, że zna ten dom.

I potem, za każdym razem gdy podjeżdżała pod staroświe­

cki, różowy budynek z turkusowymi ornamentami, żela­

znymi balustradkami i wysoką wieżyczką, to dziwne prze­

świadczenie, że kiedyś tu bywała lub nawet mieszkała,

wzmagało się jeszcze bardziej.

Odwiedzając Cait, zawsze czuła się niepewnie. Teraz,

idąc korytarzem w stronę apartamentu Gage'a, miała ocho­

tę zawrócić i po prostu uciec.

background image

POTRÓJNE WESELE • 35

Coś złego się ze mną dzieje, pomyślała, pukając do jego

drzwi.

Stukanie przerwało rozmyślania Gage'a. Uchylił drzwi.

Och, do diabła. Stał przed nim obiekt jego ciągłych

westchnień i nieustającego pożądania.

Blythe Felding była ubrana w czerwoną, jedwabną bluz­

kę i szare, lniane spodnie. Gdyby miała na sobie worek,

w oczach Gage'a wyglądałaby równie powabnie. Wprost

emanowała seksapilem.

- To ci niespodzianka - mruknął, starając się nie okazy­

wać radości.

- Cześć - rzuciła lekko zadyszanym głosem. Wydawała

się zdenerwowana. - Nie znoszę ludzi, którzy wpadają bez

uprzedzenia. Byłam jednak w sąsiedztwie i przypomnia­

łam sobie o czymś, co chciałam omówić z tobą przed ju­

trzejszym wyjazdem. - Nabrała głęboko powietrza, że­

by się uspokoić. - Pomyślałam więc sobie, że zaryzykuję

i wpadnę.

Nie zdołała oszukać ani siebie, ani jego. Gage był prze­

konany, że wszystko to mogła przekazać mu przez telefon.

Zachęcony jednak faktem, że nie potrafiła trzymać się od

niego z daleka, podobnie jak on nie mógł przestać o niej

myśleć, otworzył szeroko drzwi.

- Wchodź do środka.

- Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam ci w niczym

ważnym.

- Właśnie się pakuję.

- Ach, tak. - Rozejrzała się po pokoju. Przypomniała

sobie, że była tu kiedyś z Cait. Apartament nie był wówczas

zamieszkany. Wzrok Blythe zatrzymał się na ogromnym,

staroświeckim lustrze. Poczuła nagle, jak jej ciało przeszy­

wa dreszcz. - Zupełnie zapomniałam o jego istnieniu. -

background image

36 • POTRÓJNE WESELE

Jakby pod wpływem jakiejś magnetycznej siły przeszła

przez pokój i stanęła przed zwierciadłem.

- Byłaś tu przedtem? - zdziwił się Gage.

- Tak. Przyprowadziła mnie Cait. Widziałam to lustro.

- Blythe przeciągnęła palcami po misternie rzeźbionej ra­

mie. To tylko nerwy i nic więcej, pomyślała. W obecności

Gage'a zawsze czuła się dziwnie podekscytowana, lecz

teraz działo się z nią coś naprawdę niesamowitego. Mogła­

by przysiąc, że od dotknięcia jej ręki róże z mosiądzu stały

się nagle gorące. - Czy ktoś opowiadał ci legendę związaną

z Bachelor Arms?

- Nie.

Od dnia wprowadzenia się do apartamentu Gage nie

znosił tego wielkiego lustra, które stanowiło główny ele­

ment wyposażenia salonu. Przez kilka następnych tygodni

zdania nie zmienił. Chciał nawet zdjąć lustro, ale okazało

się, że jest wmurowane. Musiałby rujnować ścianę. Teraz

starał się go nie zauważać.

- Cait twierdzi, że niektórzy ludzie widzieli w nim zja­

wę. Odbicie kobiecej sylwetki.

- Pewnie byli po kieliszku.

- Być może.

Blythe postanowiła nie mówić Gage'owi, że tajemniczą

postać widzieli w lustrze Cait i Connor. Niech sami kiedyś

mu o tym opowiedzą.

Gage stanął za plecami Blythe. Zapach jej ciała i delikat­

nych perfum oszałamiał jak narkotyk.

- Wcale mnie to nie dziwi. - Był przekonany, że sam

właściciel domu wymyślił tę historię, by nadać staroświec­

kiej budowli trochę tajemniczości, tak bardzo cenionej

w Hollywood.

Blythe czuła ciepło bijące od Gage'a. Przenikało ją na

background image

POTRÓJNE WESELE • 37

wskroś i sprawiało, że uginały się pod nią kolana. Całe

ciało ogarnęło gorąco, po skórze przebiegały dreszcze.

Znów tak się dzieje, kiedy jestem obok niego! - uprzyto­

mniła sobie. Zaczynała tracić samokontrolę.

- Legenda głosi, że jeśli zobaczysz w lustrze czarno­

włosą kobietę, ziszczą się najskrytsze marzenia lub spełnią

najbardziej złowieszcze przeczucia ~ szepnęła.

Miała nieprzepartą ochotę rzucić mu się w ramiona. Z tru­

dem oparła się pokusie. Podniosła głowę i w lustrze, oprócz

swojej, zobaczyła także jego sylwetkę. Stał bez ruchu. ,

Och, jaki jest pociągający i atrakcyjny, uświadomiła so­

bie po raz nie wiadomo który, patrząc na odbicie Gage'a.

Miał czarne włosy i jasne, srebrzyste oczy, które patrzyły

teraz na nią tak badawczo, jakby chciały przeniknąć w głąb

serca i duszy. Miał na sobie wyblakły, szary, policyjny

podkoszulek i dżinsy. Był boso. Nawet widok nagich stóp

Gage'a sprawił, że krew w żyłach Blythe zaczęła krążyć

szybciej.

Gage przypomniał sobie, że słyszał już coś na temat tej

legendy. Pewnie wspominał o niej któryś z pozostałych lo­

katorów Bachelor Arms.

- Widziałaś zjawę? - zapytał.

- Nie. - Blythe postanowiła wziąć się w garść. Przecież

ma narzeczonego, którego nie poślubiła tylko z powodu trzę­

sienia ziemi. - Znam ludzi, którym się ukazała - dodała.

Chociaż była utalentowaną aktorką i próbowała trzymać

zmysły na wodzy, Gage musiałby być chyba głuchy, by nie

dosłyszeć napięcia w jej głosie, i ślepy, żeby nie dostrzec,

iż jej oczy stały się przepastne i niemal tak ciemne jak

włosy.

Z udaną obojętnością wzruszył ramionami.

- Sugestia może czynić cuda.

background image

38 • POTRÓJNE WESELE

- Pewnie masz rację. - Blythe oderwała wzrok od lustra,

odwróciła się i spojrzała odważnie na Gage'a. - Wpadłam

tutaj, żebyś jedno mi wyjaśnił. Czy dowiedziałeś się od swego

greckiego kolegi po fachu, gdzie znajduje się teraz Natasza?

W ostatnim raporcie z Grecji doniesiono Gage'owi, że

Natasza Kuryan wraz ze swym ukochanym wybrała się na

wycieczkę statkiem na pobliskie wyspy.

- Niedawno była na Serifos - odparł Gage. Miał rację.

Na to pytanie mógł śmiało odpowiedzieć przez telefon.

- Nie martw się, odnajdziemy ją, gdziekolwiek jest. Może

to tylko zająć trochę więcej czasu.

Tego się obawiała.

- Ile?

- Och, nie mam pojęcia. - W najskrytszych marzeniach

Gage'owi udawało się zatrzymać Blythe na zawsze z dala

od Los Angeles i od nadętego faceta, z którym była zarę­

czona. Wylegiwaliby się na skąpanej w słońcu plaży, pły­

wali w Morzu Śródziemnym, opychali się soczystymi wi­

nogronami, popijali wino i tańczyli aż do świtu w jakiejś

wiejskiej tawernie. No i oczywiście kochaliby się. Przez

całe noce. - Nie przypuszczałem, że zależy ci na czasie.

- Wiesz przecież, że chcę nakręcić film, zanim będę

musiała znaleźć się na planie „Zdemaskowania".

- Nie martw się, szefowo. Bądź spokojna. - Gage prze­

ciągnął palcem po zgrabnym nosku Blythe. - Sprawa jest

w rękach Agencji Detektywistycznej Remingtona. Zawsze

wykonujemy powierzone nam zadania.

Blythe uśmiechnęła się lekko. Usiłowała się zrela­

ksować.

Późno wieczorem, gdy wkładała rzeczy do walizki, zda-

* Serifos - wyspa na Morzu Egejskim, w archipelagu Cyklady (przyp- than.).

background image

POTRÓJNE WESELE • 39

ła sobie sprawę z jednego. We wszystkich sprawach za­

wodowych działała szybko, sprawnie i miała jasno skry­

stalizowane plany. Z życiem osobistym było znacznie

gorzej.

Zasłaniając się pakowaniem i jakąś papierkową robotą,

z trudem wymówiła się od kolacji z Alanem. Wiedziała

jednak, że powinna zobaczyć się z człowiekiem, który,

gdyby nie trzęsienie ziemi, byłby już dziś jej mężem.

Po niezliczonych rozmowach z Lily i Cait, Blythe za­

częła analizować swe przyszłe małżeństwo. Początkowo,

dumna ze zdroworozsądkowego podejścia do życia, uwa­

żała związek z przystojnym i bogatym chirurgiem za ideal­

ne rozwiązanie.

Oboje robili wspaniałe kariery zawodowe, które pochła­

niały wiele czasu i energii. Oboje byli niezależni i mieli

silne charaktery. Żadne z nich nie zamierzało opierać się na

drugim i od współmałżonka wymagać ciągłej pomocy. Co

najważniejsze, Alan osiągnął wiek, w którym mężczyzna

myśli poważnie o założeniu rodziny. A Blythe pociągało

macierzyństwo. Marzyła o licznym potomstwie.

Mimo że w Hollywood wiele dzieci chowało się w roz­

bitych rodzinach i była to rzecz zwyczajna, Blythe ze zdzi­

wieniem odkryła w sobie tradycjonalistkę. Nie miała jed­

nak zamiaru rezygnować z pracy zawodowej, żeby zająć

się prowadzeniem domu. Obserwując z bliska kilka rozbi­

tych rodzin, uznała, że dzieci powinny być wychowywane

przez oboje rodziców. Przyglądanie się, jak Lily i Connor

dzielą między siebie zarówno obowiązki, jak i radości pły­

nące z opieki nad niemowlakiem, jeszcze bardziej umocni­

ło w niej to przekonanie.

Przedkładając teoretycznie małżeństwo nad macierzyń­

stwo, Blythe zdała sobie sprawę, że podświadomie poste-

background image

40 • POTRÓJNE WESELE

powała inaczej. Stawiała na mężczyznę, który przede

wszystkim byłby dobrym ojcem.

Zatopiona w myślach, opuściła szybę jaguara i przy

bramie do rezydencji Alana wystukała wjazdowy kod.

Problem polegał na tym, że do tej pory koncentrowała

całą uwagę na szukaniu ojca dla swych przyszłych dzie­

ci, nie myśląc o mężczyźnie, z którym się zwiąże, jako

o mężu.

Alan, co powtarzała ciągle przyjaciółkom, był człowie­

kiem godnym zaufania, uczciwym i solidnym. I chociaż

chyba nie cenił ani nie rozumiał jej pracy, godził się na to,

żeby Blythe po ślubie nie zrywała z filmem.

Nigdy jednak pieszczoty Alana nie sprawiły, że w ży­

łach Blythe krew zaczęła płynąć szybciej. Nie uginały się

pod nią nogi. Nie traciła przytomności umysłu. I chociaż

wiedziała, że małżeństwo to znacznie więcej niż sam seks,

nie była w stanie zapomnieć jednej z rozmów, którą prze­

prowadziła z nią Lily.

Było to wkrótce po przeniesieniu się przyjaciółki na

stałe do Los Angeles. Dopiero co owdowiała, była w ciąży,

z ogromnym psychicznym obciążeniem po nieudanym

małżeństwie, ścigana przez teściów, którzy chcieli zabrać

jej dziecko.

Gdy Blythe wspomniała o zamiarze poślubienia Alana,

Lily bez wahania spytała:

- Kochasz go?

- Oczywiście - zapewniła Blythe, ignorując grymas na

twarzy Cait, obecnej przy rozmowie. - W przeciwnym ra­

zie nie wychodziłabym za niego.

- A czy Alan cię kocha?

- Tak.

- Doprowadza do szału?

background image

POTRÓJNE WESELE • 41

- Masz na myśli jego drobne, głupie przyzwycza­

jenia...

- Nie. - Lily spoważniała. - Myślę o sprawach łóżko­

wych. Czy doprowadza cię do szaleństwa, gdy się ko­

chacie?

Pytanie zaskoczyło Blythe.

- To sprawa intymna. Dziwię się, że w ogóle pytasz

mnie o takie rzeczy.

Lily nie dawała za wygraną.

- Obie z Cait opowiadałyście zawsze o swoich prze­

życiach z mężczyznami - przypomniała. - Dlaczego teraz

milczysz?

- Z Alanem to zupełnie inna sprawa. - Blythe nie miała

zamiaru przyznać się przyjaciółkom, że pieszczoty narze­

czonego nie zawsze ją zadowalały. - Jest mężczyzną, któ­

rego kocham. Zamierzam spędzić z nim resztę życia. Czu­

łabym się źle, opowiadając o intymnych przeżyciach. Na­

wet wam.

Lily rzuciła Blythe uważne spojrzenie.

- Chyba to rozumiem. Mam niewiele życiowego do­

świadczenia, lecz jedno wiem na pewno. Blythe, jeśli męż­

czyzna nie potrafi doprowadzić cię do szaleństwa, a ty nie

umiesz sprawić, żeby sam odchodził od zmysłów mając cię

przy sobie, jest duże prawdopodobieństwo, że narazisz się

na wiele bolesnych przeżyć.

Blythe za żadne skarby świata by się nie przyznała, że

Gage Remington albo jego pocałunek miał coś wspólnego

z jej nagłą decyzją odwiedzenia Alana bez zapowiedzenia.

Przyjechała do domu Alana w jednym, jedynym celu. Żeby

dowieść sobie, że jej małżeństwo będzie zawarte zarówno

z namiętnej miłości, jak i z rozsądku.

Na intymne spotkanie z narzeczonym przygotowała się

background image

42 • POTRÓJNE WESELE

niezwykle starannie. Zrobiła sobie kąpiel z wonnymi olej­

kami. Wtarła w ciało pachnący balsam. Pod kusą, czarną

sukienkę, ściśle przylegającą do ciała, włożyła szkarłatną

bieliznę, której widok roznamiętniłby każdego mężczyznę.

Wciągnęła czarne, jedwabne pończochy, a stopy wsunęła

w szpilki na niezwykle wysokich obcasach. Zatrzymała te

pantofle po ostatnim filmie, w którym nosiła je jako krwio­

żercza żona agenta Federalnego Biura Śledczego.

Wprawnie i szybko zrobiła makijaż. Szczególnie staran­

nie podkreśliła kontur ust i oczy. Włosy spływały luźną

falą, jak gdyby dopiero co wstała z łóżka kochanka.

Postanowiła niczego nie pozostawiać przypadkowi. Ja­

dąc do Alana, zatrzymała się przed sklepem i kupiła butelkę

szampana. Po raz drugi w niewielkim odstępie czasu jecha­

ła odwiedzić mężczyznę. I chociaż wcześniej szczerze za­

pewniała Gage'a, że nie ma zwyczaju składać wizyt bez

uprzedzenia, żywiła nadzieję, iż zjawiając się nieoczekiwa­

nie u Alana, wniesie trochę, a nawet być może wiele spon­

taniczności do ich wspólnego, dość uregulowanego i mo­

notonnego życia.

Nacisnęła dzwonek. W domu panowała głucha cisza. Na

kolistym podjeździe stał zaparkowany mercedes, więc

Alan z pewnością był w pobliżu.

Pewnie pływa, pomyślała Blythe. Po długim dniu pracy

nad doskonaleniem i tak już pięknych twarzy i ciał gwiazd

filmowych co wieczór pokonywał wiele długości basenu

znajdującego się za domem.

Z czarnej, satynowej torebki Blythe wyjęła klucz i otwo­

rzyła drzwi.

Na wnętrzu domu Alana Sturgessa odbijała się jego

osobowość. Przeważało szkło i srebro, nadając salonowi

charakter niemal sali operacyjnej. Dekorator zastoso-

background image

POTRÓJNE WESELE • 43

wał rozmaite odcienie szarości. Na jasnopopielatych ścia­

nach wisiały kosztowne, eleganckie grafiki, oświetlone pa­

sem lamp umieszczonych w wysokim suficie.

Umeblowanie, podobnie jak dzieła sztuki, było współ­

czesne. Włoskie czarne skóry i modularne meble pokryte

biało-szarą tapicerką idealnie harmonizowały z czarnymi,

lakierowanymi półkami na książki i stolikami ze szkła

i chromu, które wydawały unosić się nad miękkim, puszy­

stym dywanem. Na szklanych półkach eksponowano kole­

kcję małych, cennych rzeźb.

Na czarnym piedestale umieszczono niewielką rzeźbę.

Wykonana z onyksu postać kobieca była naga i wyjątkowo

smukła. Kiedy Alan oświadczył, że uważa jej kształty za

doskonałe, Blythe, porównując je ze swym ciałem, poczuła

się zawiedziona. Przykre doznanie pozostawiło jej niesmak

aż do dziś.

Zdecydowana nie dać się wpędzić w kompleks niższości

onyksowemu posążkowi, Blythe przeszła przez pokój

i otworzyła drzwi na taras. Mgłom snującym się nad oce­

anem światło księżyca nadawało tajemnicze cienie. Niebie­

ska woda w basenie, podświetlona od dołu, połyskiwała

srebrzyście.

Z drugiej strony basenu dobiegły Blythe jakieś odgłosy.

Usłyszała plusk. Przekonana, że zaraz ujrzy pływającego

Alana, podeszła na skraj basenu. Zdziwiona, zobaczyła

narzeczonego w cieniu kolistych schodków prowadzących

na brzeg wody.

Nie był sam.

Przyciskał do siebie jakąś kobietę. Ustami przywarł do

jej warg, a dłońmi obejmował jej piersi. Blythe uznała, że

to, co robi, na pewno nie ma nic współnego ze sztucznym

oddychaniem.

background image

44 • POTRÓJNE WESELE

Musiał poczuć na sobie spojrzenie, gdyż się odwrócił.

Na widok nieoczekiwanego gościa opuścił ręce wzdłuż

ciała.

- Blythe. - Opanował się błyskawicznie. Jego głos

brzmiał chłodno jak zwykle. - Nie spodziewałem się twojej

wizyty.

- To widać. - Przywoławszy na pomoc wszystkie umie­

jętności aktorskie, Blythe mówiła zimnym tonem, identycz­

nym jak Alana. W środku jednak aż wrzała ze złości.

Wyszedł z basenu. Dopiero teraz miała okazję przyjrzeć

się jego towarzyszce. Brittany Carlysle była ładniutką po­

czątkującą aktoreczką, dopóki doktor Alan Sturgess nie

zdziałał cudu. Drobna korekta nosa, nieco silikonu w poli­

czkach i podbródku, implanty w biuście i odessanie tkanki

tłuszczowej w newralgicznych miejscach przemieniły

zwykłą dziewczynę z Teksasu w telewizyjną gwiazdę.

Brittany stała w cieniu. Bez śladu zażenowania czy wy­

rzutów sumienia patrzyła przybyłej prosto w oczy.

Blythe, mimo że miała nieprzepartą ochotę cisnąć w gło­

wę Alana przyniesioną butelkę szampana, postanowiła do

końca zachować się z godnością.

- Zdaje się, że powinnam przeprosić, bo przeszkodzi­

łam - oznajmiła uprzejmie.

- Nie jest tak, jak myślisz. - Z krzesła stojącego nad

basenem Alan wziął ręcznik i owinął sobie wokół bioder.

Kłamstwo zirytowało Blythe jeszcze bardziej.

- Alanie, nie traktuj mnie jak idiotki. Wszyscy troje

wiemy doskonale, co tu się dzieje.

- To ty odwołałaś naszą dzisiejszą kolację. Podobnie

jak wiele innych spotkań, odkąd zajęłaś się obsesyjnie tym

kretyńskim filmem o Aleksandrze Romanow i Patricku

Reardonie.

background image

POTRÓJNE WESELE • 45

Jak to możliwe, żeby taki zdolny i inteligentny człowiek

zachowywał się po szczeniacku? - zdumiała się Blythe. Jak

śmiał na nią zrzucać winę?

- Wiem - odparła. -I boleję nad tym. - Ujęła za szyjkę

zieloną butelkę. - Dlatego postanowiłam zaskoczyć cię

dziś niecodziennym pożegnaniem. - Głos miała spokojny,

lecz jej oczy ciskały błyskawice. - Widzę jednak, że powin­

nam uprzedzić cię o swej wizycie.

Spojrzała w kierunku towarzyszki Alana.

- Cześć, Brittany. - Na idealnej twarzy gwiazdy Blythe

dostrzegła zadowolenie.

- Przykro mi, że odkryłaś to w taki sposób - bez śladu

żalu odezwała się dziewczyna.

- Odkryłam?

- Brittany... - Alan usiłował ją powstrzymać.

- Alan i ja od dawna jesteśmy kochankami - oznajmiła

z tryumfem.

- Tak? - Blythe uniosła brwi. - Od kiedy? Zaczęliście

sypiać ze sobą przed czy po twojej operacji plastycznej?

- Zamknij się, Brittany - warknął Alan. Dopiero teraz

zaczął tracić panowanie nad sobą.

Nic dziwnego, uznała Blythe. Zdradzanie narzeczonej to

sprawa prywatna, lecz sypianie z pacjentką mogłoby za­

prowadzić go przed oblicze komisji dyscyplinarnej.

- Nie martw się, Alanie - odezwała się. Z jej głosu

przebijała pogarda. - Nie zamierzam donosić o tym izbie

lekarskiej. - Odwróciła się na pięcie. - Nie musicie odpro­

wadzać mnie do drzwi.

- Do licha, nie wychodź! - Alan złapał Blythe za ramię.

- Nie idź jeszcze. Musimy porozmawiać.

Strąciła jego dłoń, nie kryjąc obrzydzenia.

- O czym mielibyśmy rozmawiać? - spytała chłodno.

background image

46 • POTRÓJNE WESELE

- Jak to o czym? O naszym małżeństwie.

- Małżeństwie? - zdumiała się Blythe. Ten człowiek

zasypywał ją dziś rewelacjami. - Jak śmiesz mówić o mał­

żeństwie po tym, co się stało! - Spojrzała w stronę Brittany,

która, niczym Wenus z morskiej piany, wyszła z wody

i wkładała skąpe bikini.

- To, co robiłem z Brittany, nie ma z nami nic wspól­

nego - upierał się Alan. - Ani z naszym małżeństwem -

dodał.

Blythe zastanawiała się, od kiedy utraciła zdolność roz­

poznawania ludzkich charakterów. Jakże źle oceniła tego

człowieka!

Wiedziała, że doktor Alan Sturgess lubi decydować

o wszystkim. Bywa apodyktyczny i despotyczny, ponadto

jest sztywny, a niekiedy nawet nudny. Pogodziła się z tymi

cechami charakteru przyszłego męża, a także z myślą, że

nie pochwalał jej kariery aktorskiej i że przeciwstawiał się

temu, by rozpoczynała pracę jako producentka. Nie krył

też, że nie podobał mu się pomysł jej pierwszego, samo­

dzielnie realizowanego filmu. Przy licznych okazjach okre­

ślał go jednym krótkim słowem: szmira.

Blythe sądziła jednak, że ma do czynienia z uczciwym

człowiekiem. Jak się teraz okazało, był to poważny błąd.

- Chcesz dać mi do zrozumienia, że to samo mogłoby

się zdarzyć, gdybyśmy zostali małżeństwem? - spytała.

- Nie bądź naiwna, Blythe. - W głosie Alana pojawiła

się nuta irytacji. - Na jakim ty żyjesz świecie? To jest Los

Angeles. Mężowie codziennie sypiają z różnymi kobieta­

mi, a ich żony z rozmaitymi mężczyznami. Nie oznacza to

jednak, że nie utrzymują sensownych, stałych związków.

Mam na myśli, oczywiście, małżeństwa.

Po tych słowach Blythe zrobiło się niedobrze.

background image

POTRÓJNE WESELE • 47

- Postaram się zapomnieć, że kiedykolwiek to powie­

działeś. - Ruszyła ponownie w stronę domu.

Była już w środku salonu, kiedy ją dogonił.

- Do diabła, zachowujesz się bezsensownie. Od samego

początku przecież dobrze wiedziałaś, że nasze małżeństwo

nie będzie żadnym namiętnym związkiem.

A więc stało się.

Dowiedziała się wszystkiego, na czym jej zależało. Przysz­

ła tu dziś tylko po to, żeby się przekonać, jak to właściwie jest.

Podniosła głowę.

- A więc czym, twoim zdaniem, miało być nasze mał­

żeństwo? - spytała chłodno.

- Wspólnym sukcesem. Blythe, oboje jesteśmy sławni

i bogaci. Wiesz dobrze, że jestem z tobą nie dlatego, że

chcę sypiać z gwiazdą filmową. A ty z kolei dobrze wiesz,

że nie wiążesz się ze mną dla pieniędzy czy pozycji społe­

cznej. - Alan zacisnął palce na ramieniu Blythe. Starał się

przyciągnąć ją do siebie. - Razem staniemy się potęgą.

Możemy mieć władzę nad tym miastem - oznajmił z głę­

bokim przekonaniem w głosie.

Patrząc na niego, Blythe przypomniała sobie stare po­

wiedzenie, że całą uczciwość Hollywood można by zmie­

ścić w pępku komara, a jeszcze znalazłoby się miejsce na

ziarnko sezamu.

Zanim zdołała odpowiedzieć, Alan pochylił się i wycis­

nął na jej wargach mocny, gniewny pocałunek.

Stała bez ruchu. Ni stąd, ni zowąd pomyślała o własnych

rodzicach. Od trzydziestu lat żyli szczęśliwie razem. Nadal

trzymali się za ręce, spacerując nad brzegiem morza. Tań­

czyli czule objęci na balach dobroczynnych i, jeśli mogła

wierzyć matce, w kinie przytulali się do siebie, wybierając

miejsca w ostatnim rzędzie.

background image

48 • POTRÓJNE WESELE

- Trudno będzie ci to zrozumieć - odezwała się po

chwili do Alana - ale nie mam najmniejszego zamiaru

zawładnąć tym miastem. I brzydzę się myślą, że miałabym

być żoną tylko na pokaz. - Ruszyła w stronę wyjścia. - Mi­

łego wieczoru.

- Blythe, robisz wielki błąd. - Alan nie dawał za wygra­

ną. - Jeśli przestaniesz emocjonalnie podchodzić do tej

sprawy i spokojnie wysłuchasz moich argumentów, prze­

konasz się, że dojdziemy do porozumienia.

- Może nie mieści ci się to w głowie - odparła oschle

- ale nie mam na to najmniejszej ochoty.

Przechodząc obok onyksowego posążka nagiej kobiety,

Blythe nagle zapragnęła, by zrzucić go z postumentu.

Z trudem oparła się pokusie. Postanowiła do końca zacho­

wać się z godnością.

Nikt nie jest idealny, pomyślała, z całej siły trzaskając za

sobą masywnymi, mahoniowymi drzwiami.

background image

ROZDZIAŁ

3

Godzinę później, wyciągnięta na leżaku ustawionym

nad brzegiem basenu w słynnym Cłiateau Marmont, Blythe

spoglądała na niezliczone światła miasta i sączyła wybor­

nego tattingera.

- W życiu każdej kobiety - stwierdziła na głos - bywa­

ją chwile, gdy jedyną rzeczą, która jej pomaga, jest dobry

szampan. - Napełniła ponownie kieliszek, a potem pod­

niosła do góry butelkę, żeby dostrzec w świetle księżyca,

ile jeszcze zostało. - Czy taką kwestię wypowiedziała Bet­

ty Davis w „Teraz, podróżniku"? Nie. - Blythe zaprzeczyła

ruchem głowy. Zdawała sobie sprawę, że jest wstawiona,

lecz wcale się tym nie przejmowała. - Już wiem. W „Daw­

nym znajomym". Mówiła tak do Miriam Hopkins. - Dum­

na ze swej wiedzy i pamięci, Blythe z zadowoleniem skinę­

ła głową.

Wróciła do szampana.

Do diabła, gdzie łazi ta kobieta? Po raz trzeci od godziny

Gage trzasnął słuchawką. Kiedy w hotelowym bungalowie,

który zajmowała Blythe, nikt nie odpowiadał, uznał, że

aktorka spędza noc w objęciach swego nadętego doktorka.

Z telefonu do Alana Sturgessa dowiedział się jednak, że

Blythe była u niego krótko, a potem pojechała do siebie.

background image

50 • POTRÓJNE WESELE

Po cierpkim tonie Alana Gage wyczuł, że romans prze­

chodzi jakiś kryzys. Nie miał nic przeciwko temu.

- Remington, jesteś prawdziwym draniem - mruknął

do siebie, ponownie wykręcając numer Blythe. Sam nie

zamierzał się z nią wiązać, lecz nie chciał, żeby wychodziła

za Alana Sturgessa.

Po kilku dzwonkach zgłosiła się hotelowa telefoni­

stka i powiedziała Gage'owi to, o czym on sam już zdą­

żył się przekonać. Blythe Fielding nie odpowiadała na te­

lefony.

Mógł, oczywiście, zostawić dla niej wiadomość.

Dziewięć lat w policji nauczyło jednak Gage'a przewi­

dywać to, co najgorsze. Kradzieże i napady na samocho­

dy, zwłaszcza prowadzone przez samotne kobiety, stawa­

ły się w Los Angeles coraz częstsze. A jeżdżenie ko­

sztownym jaguarem stanowiło duże ryzyko. Nawet w tak

ekskluzywnej okolicy, jak Pacific Palisades, gdzie znaj­

dowała się rezydencja Sturgessa, czy w tak szykownym

miejscu, jak Chateau Marmont, w którym zamieszkała

Blythe po utracie domu.

- Psiakrew! - Gage przeciągnął dłonią po włosach.

Rozważał różne możliwości. Wreszcie opuścił Bachelor

Arms i pojechał w stronę wzgórz.

Znalazł Blythe. Siedziała nad owalnym basenem i wpa­

trywała się w podświetloną, niebieską wodę.

- Nie zamknęłaś swego bungalowu - skarcił ją na wstę­

pie. Kiedy przekonał się, że drzwi stoją otworem, a jej

nie ma w środku, przeraził się nie na żarty. A tymczasem

Blythe Fielding jak jakaś bogini siedziała sobie beztro­

sko nad wodą i popijała szampana. Podciągnięta sukien­

ka odkrywała rąbek koronkowej bielizny i eleganckich

pończoch.

background image

POTRÓJNE WESELE • 51

- Widocznie zapomniałam. - Nie zapytała Gage'a, co

tu robi. Przestała czymkolwiek się interesować.

- Zapomniałaś? - warknął. Z dezaprobatą potrząsnął

głową. - Dlaczego więc od razu nie wysłałaś zaproszenia

do rodziny Mansona? - zapytał ze złością.

- Siedzą w więzieniu. - Blythe trochę się plątał język.

- Nie tak dawno widziałam Mansona w jednej z telewizyj­

nych audycji. To straszny człowiek. Szalony. Może my

wszyscy nie jesteśmy przy zdrowych zmysłach, żyjąc

w tym mieście? - Wychyliła do dna zawartość kieliszka

i znów sięgnęła po butelkę.

Gage ubiegł ją. Wziął szampana do ręki.

- Szefowo, jesteś zalana,

- Naprawdę? - Przez dłuższą chwilę zastanawiała się

nad stwierdzeniem Gage'a. - Może trochę-przyznała wre­

szcie. Wyciągnęła przed siebie kieliszek i czekała, aż zosta­

nie napełniony. - Ale za mało.

Nigdy dotychczas nie zauważył, żeby Blythe Fielding

nadużywała alkoholu. Zastanawiał się, co złego mogło się

stać od popołudnia.

- Jestem daleki od powstrzymywania cię przed dalszym

popijaniem, ale czuję się w obowiązku przypomnieć, że

nasz samolot odlatuje jutro z samego rana.

- Pamiętam. - Pomachała kieliszkiem. - Przyjmij do

wiadomości, że jestem osobą bardzo sumienną. Nigdy

w życiu nie spóźniłam się na samolot. Nalejesz mi wreszcie

tego szampana?

- Jeśli jesteś na tyle głupia, żeby lecieć do Europy na

gigantycznym kacu, nie będę cię powstrzymywał.

Do kryształowego kieliszka nalał trochę musującego wi­

na. Blythe czekała na więcej. Zaklął pod nosem i napełnił

kieliszek po brzegi.

background image

52 • POTRÓJNE WESELE

- Dziękuję. - Uśmiechnęła się promiennie. - Napij się,

proszę. - Skrzyżowała nogi. - Niestety, przyniosłam nad

basen tylko jeden kieliszek. - Spojrzała za siebie. - W bun­

galowie mam ich więcej.

W obawie, że pod jego nieobecność Blythe może się

podnieść z leżaka i wpaść do wody, powiedział szybko:

- Nie ma sprawy. Napiję się z butelki.

- Jak chcesz. - Machnęła ręką i Gage zauważył, że nie

ma na palcu swego zaręczynowego, brylantowego pier­

ścionka.

Usiadł obok na krześle i przytknął butelkę do ust. Ostat­

ni raz pił szampana na uroczystości zakończenia akademii

policyjnej, tyle że wtedy był to pośledni gatunek.

- Z jakiej to okazji?

- Święta Niepodległości.

Gage nie zareagował. Nie mrugnął nawet okiem, choć

miał na to wielką ochotę.

- Okazja jak każda inna. - Wypił jeszcze łyk.

Wolał piwo, czasami pijał szkocką whisky. Uznał jed­

nak, że szampan nie jest taki zły.

To zdumiewające, pomyślała Blythe. Kiedy znajdowała

się w pobliżu tego człowieka, zawsze była zdenerwowana

i podekscytowana. Dziś jednak jego obecność działała na

nią uspokajająco.

Odwróciła się w stronę Gage'a. Sukienka uniosła się

jeszcze bardziej. Odsłaniała całe uda.

- Byłeś kiedyś zaręczony? - spytała.

- Nic z tego nie wyszło - mruknął. Nie była to sprawa,

którą się przejmował. Ani kiedyś, ani tym bardziej teraz. - To

znaczy z zaręczyn. Nieoficjalnych. Kiedy rzuciłem naukę

w szkole prawniczej i wstąpiłem do akademii policyjnej,

dziewczyna uznała, że nie chce mieć w domu gliniarza.

background image

POTRÓJNE WESELE • 53

Zamyślona Blythe spoglądała na wodę i sączyła szam­

pana.

- Do wysyłania co dzień męża do pracy, nie wiedząc,

czy go nie zabiją, chyba niełatwo się przyzwyczaić - po­

wiedziała po chwili, uprzytomniając sobie, jak wiele razy

sama zamartwiała się o Cait.

- Pewnie tak - przyznał Gage. - Ale nie o to chodziło.

- Nie rozumiem. - Odwróciła wzrok znad wody i popa­

trzyła mu w twarz. Oczy miała teraz ogromne i czarne jak

noc. Nieostrożny człowiek mógłby w nich utonąć, pomy­

ślał Gage. - Jeśli nie chodziło o strach o twoje życie...

- zamilkła.

- Szło o pieniądze. - Gage uprzytomnił sobie, że zer­

wane zaręczyny uraziły bardziej jego godność, niż złamały

mu serce. - Prawnicy lepiej zarabiają. Tak więc wyszła za

mąż za wziętego adwokata od spraw kryminalnych. Pozna­

ła go, gdy przysłuchiwała się w sądzie sprawie o morder­

stwo, w której zeznawałem jako świadek oskarżenia. Mie­

szkają teraz w Santa Barbara, a dokładniej w Montecito.

Mają wspaniałą rezydencję, gosposię, dozorcę i bonę do

trojga dzieci. Jak widać, w zawodzie prawnika zbrodnia

popłaca. W wolnym czasie mąż gra w golfa i przesypia

się, z kim popadnie. A żona pije i też nie przebiera w ko­

chankach.

Gage wiedział o tym wszystkim, gdyż Sandi Cunnin­

gham telefonowała do niego parę razy w roku, gdy była

pijana lub miała ochotę na mężczyznę. Nigdy jednak nie

dal się nabrać na spotkanie pod pretekstem powspominania

dobrych, starych czasów.

- To takie smutne. - Ramiona Blythe pokryły się nagle

gęsią skórką, gdy uprzytomniła sobie, jak sama była bliska

życia według identycznego scenariusza.

background image

54 • POTRÓJNE WESELE

- Aha. - Nocny wietrzyk poruszył liście drzew okalają­

cych basen. Gage zobaczył, że Blythe drży. Opacznie zro­

zumiał jej reakcję. - Robi się zimno - oznajmił. - Czas iść

do domu. I do łóżka.

Od spojrzenia, które jej rzucił, Blythe zakręciło się

w głowie. To z powodu szampana, pomyślała i odetchnęła

z ulgą.

- A więc znów wracamy do tego tematu - stwierdziła.

Widząc, jak wojowniczo unosi podbródek, Gage zapragnął

ją pocałować. Obawiał się jednak, że jeśli weźmie Blythe

w ramiona, nic go już nie powstrzyma, a nie zamierzał

kochać się z lekko nawet zalaną Blythe. Chciał, żeby była

w pełni świadoma, kiedy do tego dojdzie, i by zapamiętała

te wspólne chwile.

- Tematu? Jakiego? - zdziwił się. Wstał, wyjął z rąk

Blythe do połowy opróżniony kieliszek i postawił na stoli­

ku obok butelki.

- Że masz na mnie ochotę. - Pozwoliła Gage'owi, by

pomógł jej podnieść się z leżaka. - A ja pragnę ciebie.

Był przekonany, że na trzeźwo nigdy nie zdobyłaby się

na takie wyznanie. W każdym razie cieszyły go te słowa.

Blythe z trudem trzymała się na nogach i chwiała na wszy­

stkie strony. Nic dziwnego. Zanim tu przyszedł, wypiła

mnóstwo szampana.

- Szefowo, nie martw się. Dziś jesteś bezpieczna.

- Ach, tak. - Obraz jej pięknie wykrojonych, zmysło­

wych warg nawiedzał go w snach. - Ale dlaczego? - spyta­

ła. - Nie podobam ci się?

Jedno z cieniutkich ramiączek zsunęło się, odkrywając

mlecznobiałą skórę. Obcisła sukienka z czarnego jedwabiu

uwidoczniała ponętne kształty, a na wysokich, cienkich ob­

casach smukłe nogi Blythe zdawały się nie mieć końca.

background image

POTRÓJNE WESELE • 55

- Złotko, gdybyś była dla mnie choć odrobinę bardziej

atrakcyjna, za same brudne myśli musieliby wsadzić mnie

do więzienia.

- Ach, tak. - Uśmiechnęła się z zadowoleniem.

- Jestem także bardzo zdziwiony, że kupna takiej su­

kienki nie poprzedza obowiązkowy pięciodniowy okres

oczekiwania. Jest śmiercionośna niczym pistolet.

Zachwycona niecodziennymi komplementami, Blythe

chciała zrobić obrót, pokazać się w całej krasie. Nie wysz­

ło. Zatoczyła się i gdyby Gage nie przyszedł z natychmia­

stową pomocą, znalazłaby się w wodzie. Złapał ją wpół

i przerzucił sobie przez ramię.

To powinno być karane. Pomyślał o oszałamiającym

zapachu, który roztaczała ta kobieta, i ruszył przez ogród

w stronę bungalowu.

- Zawsze marzyłam o tym, by zostać porwana - zachi­

chotała Blythe, kiedy Gage wnosił ją do sypialni - ale

targanie na plecach nie jest specjalnie romantyczne. Czy

potrafiłbyś wyobrazić sobie Clarka Gable niosącego po

schodach Vivien Leigh jak worek kartom?

Do licha! Tu było jeszcze gorzej. Powinien wiedzieć, że

sypialnia będzie przesiąknięta jej zapachem. Lekko ziryto­

wany, a zarazem podniecony, rzucił Blythe na łóżko.

- Chcesz romansu? - zapytał, patrząc na jej nierucho­

me ciało spoczywające na materacu.

Miał już po dziurki w nosie całej tej sytuacji, która

sprawiała, że od miesięcy był jak w transie. Usiadł na łóżku

obok Blythe, pochylił się i dotknął wargami rozchylo­

nych ust.

Całując, tym razem nie drażnił jej ani się z nią nie dro­

czył. Blythe, silniej niż francuski szampan, którym go czę­

stowała, uderzała do głowy. Całowanie tej kobiety można

background image

56 • POTRÓJNE WESELE

było przyrównać do orzeźwiającego, zimnego napoju pite­

go przez spragnionego wędrowca po wielu dniach spędzo­

nych pod piekącym słońcem, na rozgrzanych piaskach pu­

styni. Było jak dobroczynne, ratujące życie światło we

mgle. Jak... Jak... Nie, były to wrażenia z niczym niepo­

równywalne.

Czułby się lepiej, gdyby Blythe się opierała. Choćby

przez minutę. Ona jednak poddała się bez chwili wa­

hania. Jej palące usta przyprawiały o gorące dreszcze.

W ostatniej chwili Gage przypomniał sobie o zasa­

dach, którymi kierował się w życiu, jeśli chodziło o ko­

biety. Próbował teraz wycofać się na bezpieczne pozycje,

lecz właśnie Blythe przyciągnęła go do siebie, tak że

stracił równowagę i padł na łóżko, przygniatając ją ca­

łym ciałem.

Od chwili gdy ją poznał, niezliczenie wiele razy

śnił o takiej scenie. Zycie nauczyło go jednak, że rzeczy­

wistość nie dorównuje fantazjom. Z Blythe było ina­

czej. Dokładnie tak jak sobie wymarzył. To na nią czekał,

jej pragnął jak żadnej innej, była wyjątkowa, niepowta­

rzalna.

Oderwał wargi od miękkich ust. Całował teraz szyję.

Wyczuł miejsce, w którym bił puls. Szybko, nierówno. Oba

wąskie ramiączka zsunęły się, a Gage uchwycił lekko zęba­

mi pachnącą, mlecznobiałą skórę.

Z ust Blythe wyrwał się cichy jęk. Potem, gdy pieścił

łagodniej, wyszeptała jakieś słowa. Nie wiedział: protestu

czy zachęty. I zaraz potem wygięła ciało w łuk, prosząc

w ten sposób o dalsze pieszczoty. Zsunął z niej suknię aż

do talii i ze szkarłatnej, koronkowej koszulki wyswobodził

najpierw jedną mlecznobiałą pierś, a potem drugą. Znala­

zły schronienie w jego dłoniach.

background image

POTRÓJNE WESELE • 57

- Jak dobrze! - westchnęła. - Jeszcze. - Nie odczu­

wała wstydu, nie miała zahamowań.

Blythe krzyknęła, gdy gorące usta i niecierpliwe dło­

nie rozpoczęły wędrówkę po jej ciele. Oto namiętność, któ­

rej podświadomie szukała, pasja, której pragnęła się pod­

dać, autentyczna, nie udawana. Poczuła nagle, że ogarnia

ją szaleństwo. Alan nigdy nie wzbudził w niej takich

emocji.

Blythe miała za sobą pewne przeżycia. Poznała pożąda­

nie. Dopiero teraz jednak pojęła, jak cienka granica dzieli

pragnienie od potrzeby, która domaga się natychmiastowe­

go zaspokojenia. Przyciągnęła Gage'a do siebie, dając do

zrozumienia, że chce, by stali się jednością.

Marzył o tym od miesięcy, a teraz się wahał. Dlaczego?

Nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. Oderwał

dłonie od ciała Blythe i przestał ją pieścić.

- Gage? - Otworzyła oczy. Wargi miała drżące i opuch­

nięte od pocałunków. Oddychała nierówno. W jej oczach

pojawił się niepokój.

- Przepraszam - mruknął. Oparł dłonie na ramio­

nach Blythe. Potrzebował czasu, żeby się opanować.

A także uspokoić i pojąć, co między nimi właściwie się

dzieje. Zrozumieć, dlaczego wszystko, co dotyczyło tej

kobiety, wydawało mu się zarazem znajome i zupełnie

obce. - Nie wolno było mi tak postępować - dodał po

chwili.

Przeciągnęła po wargach językiem i zobaczyła błysk

pożądania w oczach Gage'a.

- Chciałam, żebyś to zrobił - szepnęła. - Pragnęłam

twoich pocałunków. I pieszczot. - Zobaczył, jak Blythe

przełyka ślinę. - Chciałam, żebyśmy się kochali.

Słysząc te słowa, aż jęknął. Usiłował zachować się jak

background image

58 • POTRÓJNE WESELE

dżentelmen i bohater, co wiele go kosztowało. Blythe wca­

le mu nie pomagała. Ani trochę.

- Lubię wiedzieć, że kobieta, z którą się kocham, jest

w pełni świadoma i wie, z kim leży w łóżku - oznajmił.

Słowa Gage'a uraziły dotkliwie Blythe. Niczym innym

nie potrafiłby zranić jej bardziej. Aż się skuliła.

- Jeśli myślisz - zaczęła - że na tym miejscu widzę

Alana...

- Nie. - Gage'owi zrobiło się nieswojo. Poczuł do sie­

bie obrzydzenie. Ujął palce Blythe i podniósł do ust. - Wy­

bacz. Nie powinienem tego mówić.

Przysięgła sobie, że się nie rozpłacze. Zagryzła wargi.

Po raz drugi tego dnia, i po raz drugi w swym dwudzie­

stopięcioletnim życiu, była gotowa rzucić się w objęcia

mężczyzny. Tylko że ani jeden, ani drugi jej nie chciał.

- Tak. Nie powinieneś - potwierdziła. Usiadła na łóżku,

oparła się o poduszki i rzuciła Gage'owi pełne wyrzutu

spojrzenie. - Nie powinieneś nawet tak pomyśleć, a co do­

piero mówić.

W oczach miała urazę i gniew. Włosy opadały ciemną

falą na nagie ramiona, kontrastowały z mlecznobiałą cerą.

Patrząc na tę ponętną piękność, Gage pożałował swej rycer­

skości.

- Posłuchaj, miałaś dziś długi i ciężki dzień - powie­

dział wymijająco. -I chociaż wierzę ci, że nie masz zwy­

czaju spóźniać się na samolot, powinnaś jednak trochę się

przespać. - Wysunął rękę i przeciągnął dłonią po zwichrzo­

nych włosach Blythe. - Pogadamy jutro. Zgoda?

Miała ochotę się sprzeciwić. Musiała jednak przyznać,

że przez Gage'a przemawia rozsądek. Poczuła się nagle

bardzo zmęczona, niemal półżywa.

- Jutro może wcale nie zechcę odzywać się do ciebie.

background image

POTRÓJNE WESELE • 59

Ostry ton jej głosu tak silnie kontrastował z wyglądem,

że wywołał uśmiech na twarzy Gage'a.

- Zaryzykuję. - Pochylił się i musnął lekko wargi

Blythe. - Dobrej nocy, moja miła - szepnął.

I zaraz sobie poszedł.

- Spóźniłeś się - stwierdziła Aleksandra.

Patrick stanął w drzwiach łazienki i popatrzył na żonę.

Zanurzona aż po szyję, leżała w czarnej, marmurowej wan­

nie. Skąpana w pianie, wyglądała ponętnie. Jak zawsze.

Była boginią seksu.

Gęste włosy upięła na czubku głowy. Czarne, wijące się

loki opadały wokół twarzy. Kilka kosmyków, zwilżonych

wodą, kontrastowało na szyi z alabastrową skórą.

Oczy miała osłonięte gęstymi, długimi rzęsami. Cie­

mnymi jak nocne niebo nad rosyjskim stepem. Pełne,

kształtne wargi miały naturalną barwę dojrzałych malin.

Nie musiała ich w ogóle malować, chyba że stawała przed

kamerą.

Aleksandra Romanow stanowiła ucieleśnienie marzeń

mężczyzny. Także Patricka Reardona.

Już dziesięć miesięcy trwało ich małżeństwo, a on nadal

był zauroczony.

- Przepraszam. - Odpiął spinki u mankietów. - Zosta­

łem dłużej w studiu.

Wszedł do łazienki. Otoczyła go specyficzna aura.

Ten sam oszałamiający zapach bił od Aleksandry ka­

żdego ranka i wieczora. Nie dalej jak wczoraj Patrick na­

maszczał własnoręcznie różanym kremem piękne ciało

żony.

Przypomniawszy sobie, jak przycisnęła jego dłoń do

mlecznobiałych ud, prosiła o pieszczoty, a wreszcie krzy-

background image

60 • POTRÓJNE WESELE

czała w ekstazie w swym rodzimym języku, znów poczuł

przypływ pożądania.

- Nienawidzę Waltera Sterna - oznajmiła mężowi. Wy­

jęła nogę z wody i zaczęła ją namydlać.

- Nie ty jedna. Nie znosi go mnóstwo ludzi.

Stosunki Patricka z szefem Xanadu Studios były popra­

wne, aczkolwiek nigdy nie przyjacielskie. Aż do momentu,

w którym młody, zdolny scenarzysta rozwścieczył Waltera

Sterna, żeniąc się z jego największą gwiazdą. Kobietą, któ­

rą ten despotyczny i zachłanny człowiek uważał za wyłącz­

ną własność wytwórni, a więc i swoją. Od tej pory ich

współpraca stała się niemożliwa.

Każdemu, kto się nadarzył, z największymi plotkarka­

mi, Heddą Hopper i Louella Parsons na czele, Walter Stem

oznajmiał, że z chwilą wyjścia za mąż Aleksandra przestała

być seksowna. A to z kolei groziło pomniejszeniem zy­

sków Xanadu Studios.

Patrick sądził jednak, że głównym powodem, dla które­

go Walter Stem rzucał teraz gromy na Aleksandrę, była

zazdrość. Nie on był mężczyzną, z którym ta ponętna ko­

bieta spędzała teraz wszystkie noce.

- O co mu chodzi? - spytała męża Aleksandra.

- Nie mam pojęcia - odparł. Nie zwrócił uwagi na nie­

pokój w jej głosie. Zbyt często się przejmowała błahostka­

mi. Patrick obwiniał za to jej rosyjską naturę.

Niewiele mówiła o swej przeszłości. Jeśli wierzyć do­

niesieniom z odległego kraju, wczesne lata życia Aleksan­

dry były bardzo trudne.

Patrick zdjął koszulę i rzucił w kąt łazienki.

- Tak jak chciał, czekałem na niego w wytwórni. Kiedy

się nie pokazał, wróciłem do domu.

- Dobrze zrobiłeś. - Aleksandra myła teraz drugą nogę.

background image

POTRÓJNE WESELE • 61

Jaskrawo polakierowane paznokcie połyskiwały jak rubi­

ny. - Czułam się samotna i opuszczona. Czekałam na cie­

bie. - Spojrzenie Patricka przesunęło się po jej ciele. - Dla­

tego zaczęłam kąpać się sama.

- Nic straconego. Zaraz to nadrobimy.

Usiadł na miękkim taborecie obitym różowym jedwa­

biem i zaczął ściągać buty. Potem wstał i zdjął spodnie.

Aleksandra patrzyła, jak Patrick odpina metalowe guzi­

ki. Pod wpływem jej wzroku oblała go fala gorąca.

Jedną z cech, które cenił w niej najbardziej, było to, że

od samego początku, od pierwszego spotkania, nie zacho­

wywała się pruderyjnie. Okazywała otwarcie, jak bardzo go

pragnie. Tak samo zresztą, jak on pożądał jej. Dwadzieścia

minut po zawarciu znajomości kochali się na tylnym sie­

dzeniu rolls-royce'a. Patrick nigdy potem nie potrafił odpo­

wiedzieć sobie na pytanie, kto kogo uwiódł.

Na widok pożądania malującego się na twarzy męża,

Aleksandra uśmiechnęła się zmysłowo. Przeciągnęła języ­

kiem po wargach.

- Teraz? - spytała.

- Potem. - Ukląkł obok wanny, wziął gąbkę i wsunął

rękę pod wodę. - Potem.

Atmosfera była przesiąknięta erotyzmem. Nie spie­

sząc się, bardzo powoli, Patrick mył każdy centymetr pięk­

nego ciała. Była najbardziej namiętną kobietą, jaką znał.

Potrafił doprowadzić ją do szaleństwa delikatnymi piesz­

czotami. Całując piersi, drażniąc zębami skórę pod kola­

nem lub dotykając czubkiem języka czułego miejsca za

uchem.

- Mam dość! - Śmiejąc się, a zarazem płacząc i wyma­

wiając niezrozumiałe słowa, użyła całych swych sił, żeby

wciągnąć Patricka do wanny.

background image

62 • POTRÓJNE WESELE

Kiedy znalazł się obok niej, po raz nie wiadomo który,

odkąd zamieszkali razem w tym domu, uznał, że Aleksan­

dra Romanow Reardon potrafi spełnić wszystkie jego naj­

skrytsze erotyczne marzenia.

background image

ROZDZIAŁ

4

Noc nie przyniosła Gage'owi wypoczynku. Przeciwnie

- zmęczyła go. Nie spał, tylko drzemał, a od bezustannego

przewracania się na łóżku był obolały na całym ciele.

I sfrustrowany.

- Do diabła z tym wszystkim - warknął półgłosem.

Pojękując, wstał i powlókł się do kuchni. Wypił jedną

szklankę lodowatej wody, a zaraz potem drugą. Zachowy­

wał się głupio i w ogóle wszystko w jego życiu było ostat­

nio idiotyczne i niezrozumiałe. W sennych majakach wy­

stępowała nie Blythe, lecz Aleksandra Romanow.

- Cały problem, bracie, polega na tym, że już stanow­

czo zbyt długo obywasz się bez kobiety - monologował,

odstawiając do zlewu opróżnioną szklankę.

Postanowił wrócić do łóżka. Musiał przejść przez duży

pokój, aby znaleźć się w sypialni. Jego spojrzenie padło na

ogromne lustro.

- Och, do licha, tego już za wiele! - Przeciągnął dłońmi

po twarzy, nie wierząc własnym oczom i uznając, że to

przywidzenie spowodowane niewyspaniem. Gdy po chwili

ponownie zwrócił wzrok na lustro, ujrzał w nim eteryczną

sylwetkę kobiety o czarnych włosach, w jasnej, powiewnej

sukni.

background image

64 • POTRÓJNE WESELE

Właściwie nawet się nie zdziwił. Ostatnio bez przerwy

przydarzały mu się nieprawdopodobne sytuacje.

- No i co? - odezwał się wyzywająco do zjawy w lu­

strze. - Co teraz zamierzasz? Przyszłaś, żeby urzeczywist­

nić moje najskrytsze marzenie? A może to będzie coś bar­

dzo złego?

Piękna dama milczała.

- Niepotrzebne mi następne problemy - powiedział. -

Po pierwsze, mam sporo roboty. Wcale się zresztą na to nie

uskarżam. Wszystkie sprawy, które ostatnio prowadzę,

zbyt ślamazarnie posuwają się naprzód. A już jak po gru­

dzie idzie mi śledztwo dotyczące Aleksandry Romanow

Reardon. Niczego nie daje się przewidzieć. - Gage zastana­

wiał się przez chwilę, czy piękna zjawa o smutnych oczach

potrafi zgadywać myśli. - A po drugie - ciągnął - mam do

czynienia z dwiema kobietami i doprowadza mnie to do

szału. Trzeciej już bym nie zdzierżył. A więc bez obrazy,

moja kochana, zmykaj stąd szybko i wracaj tam, gdzie

mieszkają inne duchy.

Znów nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Na ustach kobie­

ty pojawił się jednak nikły uśmiech. I zaraz potem zniknęła.

Rozpłynęła się w srebrnej, lustrzanej tafli.

Gage spojrzał na zegarek. Miał jeszcze dwie godziny do

wyjazdu na lotnisko. Postanowił sensownie je wykorzy­

stać. Odrobić zmęczenie po źle przespanej nocy, poprawić

sobie nastrój i samopoczucie. Zdecydował się na poranny

jogging. Wciągnął szorty, wyblakłą koszulkę i sportowe

buty. Wyszedł z domu i ruszył truchtem w trasę. Przebiegł

dziesięć kilometrów. Po powrocie zastał mieszkanie skąpa­

ne w złotym blasku porannego słońca. Od wysiłku serce

waliło mu jak młotem, zgrzał się i koszulka lepiła mu się do

ciała.

background image

POTRÓJNE WESELE • 65

Niestety, bieg powodując fizyczne zmęczenie, nie roz­

proszył niespokojnych myśli. Jak powinien postąpić

z Blythe? Już wkrótce rozpocznie się ich wspólna podróż

do Grecji - będą stale przebywać razem. Czy zrodzi się

z tego romans? A jeśli tak, to jak szybko się wypali ich

gorąca namiętność? Czy to wszystko ma sens?

Rzecz w tym, że Gage nie potrafił myśleć racjonalnie

o swojej znajomości z Blythe.

Obudziły ją ostre promienie słońca. Lekko się poruszyła.

Głowę miała jak z ołowiu. Jęknęła głośno i wtuliła twarz

w poduszkę.

- Pora wstawać - oznajmił Gage.

- Idź sobie - mruknęła Blythe, nie podnosząc głowy.

- Chętnie to zrobię, ale uprzedzam, że wtedy po raz

pierwszy w życiu spóźnisz się na samolot.

Na samą myśl, że będzie musiała spędzić w powietrzu

wiele godzin, jęknęła znowu.

- Dlaczego wczoraj mnie nie powstrzymałeś?

Miała na myśli szampana, było to oczywiste. A Gage

postanowił taktownie przemilczeć, że z dużym trudem

powstrzymał ją i siebie przed zrobieniem czegoś znacz­

nie bardziej niebezpiecznego niż wypicie butelki szam­

pana.

- Zdążyłaś się zalać, zanim się zjawiłem -przypomniał.

- Proponowałem, abyś zwolniła tempo, lecz miałaś na ten

temat inne zdanie.

- To z powodu Alana - oznajmiła Blythe, przypomnia­

wszy sobie wizytę u narzeczonego i wszystkie jej konse­

kwencje.

- Tak też sobie pomyślałem. Gdybyś mnie spytała,

uprzedziłbym, że to nie skutkuje.

background image

66 • POTRÓJNE WESELE

Blythe odrzuciła na bok poduszkę. Z trudem uniosła

ciężkie powieki.

Ostrożnie i powoli usiadła na brzegu łóżka. W głowie jej

huczało.

- Próbowałeś kiedyś utopić w alkoholu smutek lub roz­

czarowanie związane ze znajomością z jakąś kobietą? -

spytała, po czym przeciągnęła językiem po spieczonych

wargach. Były suche jak pieprz.

- Tylko raz. Miałem potem gigantycznego kaca. Takie­

go samego, jakiego ty się dorobiłaś. I wiesz, co ci powiem?

- Co?

- Do tej pory nie udało mi się przestać o tobie myśleć

- mruknął.

Było to stanowczo zbyt wiele jak na ograniczone możli­

wości percepcyjne Blythe. I bez wyznania Gage'a czuła się

okropnie. Kiedy był w pobliżu, spalał ją wewnętrzny ogień.

Plątanina faktów, snów i marzeń sprawiała, że przestała

wiedzieć, co działo się na jawie, a co nie.

- Gage... -zaczęła.

- Nie przejmuj się. - Uśmiechnął się łagodnie. - Nie

będę cię ponaglał ani do niczego namawiał. Poczekam, aż

sama zechcesz. - Widząc jej ziemistą twarz i czerwone,

zapuchnięte oczy, podał jej szklankę. -Wypij. Przestaniesz

się męczyć.

Spojrzała podejrzliwie na gęstą, czerwonawą ciecz.

- Co to jest?

- Lek na kaca. Stary jak świat. Zrobiony według rodzin­

nej recepty.

- Wygląda jak jakiś środek toksyczny.

- I tak smakuje - przyznał Gage. - Ale działa. - Od

jego ciepłego uśmiechu Blythe na chwilę poczuła się lepiej.

- Zaufaj mi - dodał.

background image

POTRÓJNE WESELE • 67

- Fu, ależ to obrzydliwe. - Blythe wypiła łyk mikstury.

Smakowała tak okropnie, że mogłaby raz na zawsze znie­

chęcić do alkoholu. - Co to jest?

- Lepiej, żebyś nie wiedziała. No, szefowo, odwagi.

Wypij do dna. Zaraz dostaniesz kawę. Już zaparzyłem.

Zamknęła oczy i bohatersko przełknęła zawartość

szklanki.

- Chyba zaraz umrę -jęknęła, opadając na poduszki.

Była bardzo blada. Gage usiadł na brzegu łóżka i wierz­

chem dłoni otarł policzek Blythe.

- Facet nie był tego wart.

- Wiem. - Przeciągnęła ręką po twarzy. Otworzyła

oczy. - Zachowałam się idiotycznie, ale byłam cholernie

wściekła.

- Wściekła?

Z wyrazu przymrużonych oczu Blythe Gage zoriento­

wał się, że ból musi rozsadzać jej czaszkę. Kolistymi rucha­

mi zaczął delikatnie masować skronie.

Dosłyszała pytanie, mimo że głowa jej pękała.

- Nie chcę o tym mówić. Przynajmniej na razie.

- W porządku. - Gage nachylił się i na zmarszczonym

czole Blythe złożył lekki pocałunek. - Szefowa ma zawsze

rację. Wielokrotnie dawałaś mi to do zrozumienia.

Zanim zdołała zaprotestować, Gage wziął ją na ręce

. i zaniósł do łazienki. Zastanawiał się, czy nie ściągnąć

z Blythe jedwabnej nocnej koszuli, uznał jednak, że poku­

sa byłaby wówczas zbyt silna. Postawił Blythe i odkręcił

prysznic.

- Do diabła, Gage! - krzyknęła, gdy wstawił ją pod

silny strumień wody. - Co robisz najlepszego?

- Staram się, byśmy zdążyli na nasz samolot. - Dał jej

lekkiego klapsa, usiłując nie widzieć, jak zmoczony zielo-

background image

68 • POTRÓJNE WESELE

ny jedwab kusząco oblepia zgrabne pośladki. - Jeszcze mi

za to podziękujesz, kiedy odnajdziemy Nataszę.

- Chyba że wcześniej zginiesz z mojej ręki - sarknęła

w odpowiedzi.

Podczas całego lotu do Nowego Jorku nie odezwała

się ani słowem. Widząc, jak z zamkniętymi oczami wpół-

leży w fotelu, Gage uznał, że jej niechęć do rozmowy

wypływa nie tylko ze złego samopoczucia, lecz także

z irytacji spowodowanej jego zachowaniem dzisiejszego

ranka.

Gdy wylądowali na lotnisku Kennedy'ego i znaleźli się

w międzykontynentalnym terminalu, Blythe poczuła się

lepiej.

- Umieram z głodu - oznajmiła, kiedy sprawdzili na

ekranie porę odlotu i przekonali się, że ich samolot do

Europy ma godzinę opóźnienia.

- Nic dziwnego. Nie jadłaś przez cały dzień.

- Po tym paskudztwie, którym mnie rano uraczyłeś,

bałam się brać cokolwiek do ust.

- Grunt, że żyjesz. To najważniejsze. Zaczynasz wyglą­

dać jak człowiek. Nie jesteś już zielona. - Nachylił się

i zdjął z nosa Blythe ciemne okulary, z którymi nie rozsta­

wała się od szóstej rano. - Oczy też wyglądają lepiej -

skonstatował.

- To, co dałeś mi do wypicia, było naprawdę obrzydli­

we, ale, przyznaję uczciwie, pomogło. Czuję się nieźle.

Zjadłabym zaraz hamburgera z frytkami.

- Tutaj? - skrzywił się Gage.

- Nie zdążymy pojechać na Manhattan na wytworną

kolację - przypomniała.

- Racja.

Jedną z rzeczy, które Gage lubił u Blythe, było to, że nie

background image

POTRÓJNE WESELE • 69

miała w sobie za grosz snobizmu, choć była uznaną i sław­

ną aktorką filmową. Zachowywała się bezpośrednio, nie

przybierała póz i po prostu starała się być sobą.

- Faktycznie byłaś głodna - stwierdził, widząc, w ja­

kim tempie Blythe pochłonęła hamburgera i solidną porcję

frytek.

- Tak. - Jedzenie zrobiło swoje. Poczuła się zdecydo­

wanie lepiej. - Odkąd pamiętam, zawsze miałam wilczy

apetyt. Ciągle sobie powtarzam, że muszę się pilnować, aby

nie przybrać na wadze.

W kąciku ust miała odrobinę keczupu. Gage otarł je

bibułkową serwetką umoczoną w wodzie.

- A propos pilnowania, żebyś nie utyła. Może, szefowo,

dorzucisz to zadanie do moich codziennych zawodowych

obowiązków? - Obrzucił Blythe przeciągłym spojrzeniem.

- Chociaż, szczerze mówiąc, byłoby nie w porządku, gdy­

bym za tę robotę miał żądać zapłaty. Patrzenie na ciebie jest

jednym z moich ulubionych zajęć.

I znów to się stało! Hałaśliwe odgłosy ruchliwego lotni­

ska zginęły w tle. Blythe wydawało się, że w terminalu nie

ma nikogo oprócz Gage'a i niej. Tylko w terminalu? Nie,

na całej kuli ziemskiej. W całym wszechświecie.

- Na nas chyba pora. Chodźmy lepiej do wyjścia. - Czy

był to naprawdę jej własny głos? - zastanawiała się Blythe.

Taki stonowany i rzeczowy.

- Dobrze. - Czubkami palców dotknął lekko jej wło­

sów. -Naprawdę jesteś urocza.

Srebrnoniebieskie oczy Gage'a działały hipnotyzujące

Pociągały. Ten człowiek wprowadzał ją zawsze w stan

podekscytowania i niepokoju. Obawiała się tych odczuć,

lecz zarazem godziła z ich nieuchronnością.

- Nawet z kacem? - spytała ze stoickim spokojem, któ-

background image

70 • POTRÓJNE WESELE

rym ani na sekundę nie zwiodła Gage'a. Cofnęła się poza

zasięg jego ręki.

- Nawet z kacem. Zawsze.

Mimo że ruchliwy bar na lotnisku raczej nie nadawał się

do prywatnych rozmów, Blythe postanowiła przytrzeć nosa

swemu towarzyszowi podróży.

- Rozczarowujesz mnie - stwierdziła. Uniósł brwi i

o nic nie spytał, więc mówiła dalej: - Sądziłam, że jesteś

inny. Że różnisz się od tych wszystkich gogusiów, którzy

poza hollywoodzkim blichtrem nie widzą absolutnie nic.

Usłyszawszy ten absurdalny zarzut, Gage roześmiał się

ponuro. Kiedy po raz pierwszy ujrzał Blythe Fielding, tym,

co go raziło, był właśnie jej hollywoodzki blichtr.

Już wtedy zdał sobie jednak sprawę, że pod piękną buzią

i nienaganną sylwetką kryje się fascynująca osobowość.

I że kontakt z tą nieprzeciętną kobietą może być dla niego

niebezpieczny. Pod każdym względem.

Zesztywniała.

- Czyżbym powiedziała coś śmiesznego?

Och, do licha, nie zamierzał robić jej przykrości. Od

razu spoważniał.

- Nie - odparł miękkim głosem. W jego spojrzeniu by­

ło wiele czułości. Blythe odniosła znowu dziwne wrażenie,

że znają się z Gage'em od lat, że jest on świadom wszelkich

jej zalet i wad, a mimo to ją kocha.

Kocha? Nie, to nie miłość, lecz pożądanie, poprawiła się

szybko. Między tymi odczuciami była przecież ogromna

różnica.

- Przyznaję bez bicia, że od samego początku naszej

znajomości miałem na ciebie ochotę - powiedział, jakby na

potwierdzenie myśli Blythe. -I nadal cię pragnę. Z każdą

chwilą bardziej. Ale to nie wszystko. Blythe, zależy mi na

background image

POTRÓJNE WESELE • 71

tobie. Bardziej, niż sam tego chciałbym. I o wiele bardziej,

niż powinno. - Trzymała dłoń opartą na kolanie. Położył na

niej swoją. - Interesuje mnie nie największa gwiazda fil­

mowa Xanadu Studios, lecz inteligentna, ciepła i niezwy­

kle ponętna kobieta, którą jesteś.

Słowa te powiedział tak swobodnie i prosto, że Blythe

uznała je za prawdziwe. Wiedziała, że wszelka egzaltacja

była Gage'owi zupełnie obca. Był szczery i nieposzlako­

wanie uczciwy, ale w żadnym razie nie wylewny. Wiele

musiało go kosztować takie wyznanie.

Odwróciła rękę złożoną na kolanie i zacisnęła na dłoni

Gage'a. Chwilę potem spletli palce. Milczeli. Żadne słowa

nie były im potrzebne.

Upłynęło wiele długich godzin, zanim wylądowali

w Atenach. Gage jeszcze z lotniska zadzwonił do swego

greckiego kolegi, który trzymał rękę na pulsie i śledził

poczynania Nataszy.

- Opuściła Serifos - oznajmił.

- To wspaniale - mruknęła Blythe. Zirytowana, prze­

ciągnęła dłonią po włosach. - Jeśli powiesz mi zaraz, że

jest właśnie w drodze powrotnej do Stanów, rzucę się ze

szczytu najbliższej świątyni.

Mimo drzemki podczas lotu nad oceanem była zmęczo­

na. Pod oczyma miała głębokie cienie, a lekkie kolory,

które wystąpiły na jej twarzy po zjedzeniu hamburgera

w Nowym Jorku, znów ustąpiły bladości. Nadal jednak,

zdaniem Gage'a, wyglądała zachwycająco. Idealny owal

twarzy i proporcjonalne rysy sprawiały, że kiedy Blythe

Fielding osiągnie wiek Nataszy Kuryan, nadał będzie pięk­

ną kobietą.

- Mamy szczęście. - Gage miał ochotę wygładzić poca-

background image

72 • POTRÓJNE WESELE

łunkiem zmarszczkę na czole Blythe, ale wziął tylko jej

dłoń i kolejno ucałował wszystkie palce. - Jacht, którym

płynęła, zawinął do Myken.

- Tak?

- Teraz jest w drodze na Eginę. - Gage musnął warga­

mi kostki palców Blythe. - Powinien tam dopłynąć za kilka

godzin. - Dotknął wargami wewnętrznej strony jej nadgar­

stka. Miała miarowy, lecz szybki puls. - A my możemy być

na tej wyspie już za pół godziny.

- Co będziemy robić, zanim ją spotkamy? - spytała.

- Znajdziemy sobie jakieś lokum. Później coś prze­

gryziemy. Może nawet zdążymy trochę się przespać. - Po­

chylił się i lekko ją pocałował. - Potem będę miał parę

sugestii. - Uśmiech na twarzy Gage'a oczarowałby każdą

kobietę.

- Nie wątpię. - Blythe nie chciała, żeby Gage spoglądał

na nią tak łakomym wzrokiem i całował w publicznych

miejscach. Podniosła się z twardego, plastykowego krzes­

ła. - No to chodźmy. Marzę o łóżku.

Gage wziął obie walizki. Jedną wsunął sobie pod pachę.

- Ja też - mruknął jakby do siebie. Co do tego, że mówił

prawdę, Blythe nie miała najmniejszych wątpliwości.

Budowę starożytnego portu o nazwie Pireus w piątym

wieku przed naszą erą zainicjował Temistokles. Znajdowa­

ły w nim wówczas schronienie galery należące do ateńskiej

floty. Dziś w osłoniętych od wiatru przystaniach kołysały

się na wodzie jachty i statki wycieczkowe.

Decydując się na szybszy środek lokomocji, Blythe

i Gage wsiedli do jednego przycumowanych w przystani

żółto-niebieskich wodolotów. Wypisana na burcie nazwa

„Latający delfin" idealnie do niego pasowała. Chociaż

Blythe nie była podatna na chorobę morską, teraz dzięko-

background image

POTRÓJNE WESELE » 73

wała w duchu Gage'owi, że uraczył ją swą paskudną mi­

ksturą na kaca.

Dopłynęli na miejsce. Egina, wyspa położona w Zatoce

Sarońskiej, była skąpana w złotych promieniach słońca.

Zbocza wzgórz były usiane licznymi białymi domami,

schodzącymi tarasami w dół, do morza. Dachy, pokryte

niegdyś czerwoną dachówką, wypalone od słońca, przybra­

ły teraz bladoróżową barwę. Drzwi i ramy okienne zostały

pomalowane na żywe kolory: czerwony, niebieski i turku­

sowy.

- Jakie to piękne - entuzjazmowała się Blythe, gdy do­

bili do brzegu.

- Mówisz tak, jakbyś nigdy przedtem tu nie była. -

Obok przycumowanych do nabrzeża łodzi, na których

sprzedawano owoce i warzywa, Gage poprowadził ją do

rzędu małych konnych dorożek. Jazda taksówką okazałaby

się pewnie bardziej praktyczna, lecz postępowanie Gage'a

było dalekie od tego, co sensowne. - Wydawało mi się, że

byłaś w Grecji.

- Tak. Byłam. Ale to stare dzieje. Kręciliśmy tu film,

lecz Eginy nigdy nie zwiedzałam. - Blythe czekała, aż

Gage pomoże woźnicy załadować bagaże. - Mając piętna­

ście lat, zwiedzałam Kretę - dodała, gdy Gage pomógł jej

usadowić się na wysokiej ławce. - Trzy tygodnie kręcili­

śmy film.

Uśmiech na twarzy Blythe był bardziej promienny

niż śródziemnomorskie słońce. Gage dziękował w duchu

Nataszy, że przywiodła ich w tak urocze, romantyczne

miejsce.

- Musiała to być duża frajda.

- Tak. Ogromna. W naszym hotelu pracował super-

przystojny kelner. Miał na imię Nikos. Nikos Dasskalakis.

background image

74 • POTRÓJNE WESELE

Gage poczuł ukłucie zazdrości. Po tylu latach Blythe

pamiętała nawet nazwisko jakiegoś greckiego bubka!

- Szczęściarz z tego Nikosa - powiedział z lekkim

przekąsem.

W głosie Gage'a wyczuła nutę zawodu. Czyżby był

zazdrosny? Ta myśl sprawiła jej przyjemność.

- Kiedy wracam pamięcią do tamtych dni, zdaję sobie

sprawę, że zrobiłam wtedy z siebie kompletną idiotkę. Ile

wlezie flirtowałam z Nikosem, uwodziłam go w każdy mo­

żliwy sposób, ale on chyba traktował mnie jak dzieciaka.

Sama uważałam się za dorosłą. - Blythe uśmiechnęła się do

własnych myśli. - W końcu, ostatniego wieczoru przed

powrotem do Stanów, zdecydowałam się na akt czysto

szczeniackiej desperacji. Poszłam za Nikosem do jego do­

mu. Wymyśliłam sobie, że ukryję się gdzieś w cieniu i po­

czekam, aż pójdzie do łóżka. Wtedy wśliznę się do jego

sypialni i pokażę mu, jak bardzo jestem dojrzała.

Gage wziął Blythe za rękę. Był zadowolony, że nie

cofnęła dłoni.

- No i co? Co było dalej? Dał ci się uwieść?

Blythe roześmiała się wesoło.

- Okazało się, że mieszka z kobietą. Była jakieś dzie­

sięć lat starsza ode mnie, bez porównania atrakcyjniejsza i

ó niebo bardziej seksowna. Nie zamknęli okiennic. Patrzy­

łam, jak pocałunkiem wita Nikosa. Jeszcze nigdy w życiu

nie widziałam czegoś podobnie namiętnego. Nawet w ki­

nie. Rozgoryczona uznałam więc, że takie całowanie jest

nie na moje możliwości. Wróciłam potulnie do hotelu i re­

sztę nocy przepłakałam w poduszkę.

- Jakoś to przeżyłaś.

- Oczywiście. - Głos Blythe nabrał twardości. - Za­

wsze mi się to udaje.

background image

POTRÓJNE WESELE • 75

Ich spojrzenia się spotkały. Dla Gage'a stało się oczywi­

ste, że przestali rozmawiać o dziewczęcym zadurzeniu

Blythe.

- Jest coś, co chcę wiedzieć - odezwał się po chwili. -

O wczorajszym wieczorze.

Na samo wspomnienie Blythe zesztywniała. Odwróciła

wzrok. Udawała, że przygląda się starym kobietom. Były

ubrane na czarno. Jedna z nich piekła chleb w piecu usta­

wionym przed domem.

Blythe potrząsnęła głową.

- Wiesz przecież, że nie chcę rozmawiać na ten temat.

- Wiem. Wiem też, że nie powinno mnie to obchodzić.

Jest jednak pewna rzecz, o której nie mogę przestać myśleć,

odkąd zobaczyłem, jak upijasz się szampanem. Pocałowa­

łem cię, a ty mi oddałaś pocałunek. - Gage ujął w dłonie

twarz Blythe i popatrzył na nią badawczo. - Chodziło

o zwykłą sprzeczkę zakochanych czy też na dobre z nim

skończyłaś?

- Skończyłam - oznajmiła po chwili.

Po oczach Blythe poznał, że mówi prawdę. To jednak

nie wystarczało. Musiał dowiedzieć się więcej.

- Słuchaj - zaczął - jest jeszcze jedna rzecz...

- Daj spokój, Gage.

- Ustąp, proszę. - Palcami dotknął lekko jej policzka.

Blythe zdawała sobie sprawę, że siedzi teraz naprzeciw

niej jeden z najtwardszych i najsilniejszych psychicznie

mężczyzn, z jakimi miała kiedykolwiek do czynienia. Była

pewna, że prośba z trudem przechodzi mu przez gardło.

- Co chcesz wiedzieć? - spytała.

- Kto zerwał? Ty czy on?

- Ja.

- Dlaczego? Czy facet zrobił coś, co ci się nie spodoba-

background image

76 • POTRÓJNE WESELE

ło? A może przejrzałaś wreszcie na oczy i postanowiłaś nie

zostawać żoną nadętego i egoistycznego snoba?

Blythe zdecydowała się wyjawić Gage'owi prawdę.

- Powiem ci, co się stało wczoraj. Pod warunkiem, że

już więcej nie wymówisz przy mnie jego imienia.

- W porządku - mruknął. Nie miałby nic przeciwko

temu, gdyby kolejne trzęsienie ziemi pochłonęło zarówno

dom antypatycznego doktora Sturgessa, jak i jego samego.

Kiedy dorożka wiozła ich po wyspie wąskimi, krętymi

drogami, Blythe wyjaśniła Gage'owi, dlaczego początko­

wo zdecydowała się na małżeństwo z Alanem i że potem

zaczęła mieć obiekcje. Postanowiła złożyć mu wczoraj

wizytę, by móc rozwiać powstałe wątpliwości. Opowie­

działa też o Alanie i Brittany. I o tym, że człowiek, z któ­

rym chciała się związać na całe życie, oświadczył jej, iż

posiadanie przez niego kochanki nie ma żadnego znaczenia

i że powinni się pobrać.

- Miał nawet czelność mnie obwiniać.

Nie zdziwiło to Gage'a. Gdy poznał Blythe, zaczął inte­

resować się jej narzeczonym. Na własną rękę przeprowa­

dził małe dochodzenie i odkrył, że w domu doktora regu­

larnie spędzają noce rozmaite kobiety. Ostatnio wielokrot­

nie miał ochotę poinformować o tym Blythe. Uznał jednak,

że lepiej będzie, gdy sama, bez jego udziału, dokona wybo­

ru. Pragnął, żeby przyszła do niego z własnej woli.

- A więc bubek działa na dwa fronty - powiedział tyl­

ko, wzruszając ramionami. - Masz szczęście, że dowie­

działaś się o tym, zanim ponownie pospieszyłaś do ołtarza.

Ich oczy się spotkały. Blythe wiedziała, że oboje myślą

o tym samym. Dobrze pamiętała ostatnie chwile przed nie­

doszłym ślubem. Dosłownie za parę sekund miała podejść

do Alana i wymówić słowa małżeńskiej przysięgi, a tym-

background image

POTRÓJNE WESELE • 77

czasem jej myśli w niepojęty sposób krążyły wokół innego

mężczyzny, Gage'a Remingtona, znajdującego się wśród

gości. Potknęła się i wtedy ich spojrzenia się zetknęły. Roz­

począł się niemy dialog; „Nie wolno ci tego robić" - mówi­

ły oczy Gage'a. „Muszę" - odpowiedziała Blythe bliska

łez. „Wcale nie musisz" - oczy Gage'a ciskały błyskawice.

„Zostaw to wszystko i chodź ze mną". „Nie mogę". „Mo­

żesz" - hipnotyzował ją wzrokiem. „Ja ci pomogę".

Nie padło ani jedno słowo. Nie było zresztą takiej po­

trzeby. Zrozumieli się doskonale.

Od dnia, w którym wynajęła detektywa Remingtona, by

odszukał informacje o Aleksandrze Romanow i Patricku

Reardonie, ich kontakty ograniczały się niemal wyłącznie

do spraw zawodowych. Mimo to Blythe czuła wyraźnie, że

z Gage'em łączy ją jakaś silna, przedziwna więź.

Jadąc malowniczymi, wąskimi drogami skąpanej

w słońcu wyspy, Blythe wiedziała, że bez względu na to, co

stało się wtedy między nią a Gage'em, była mu winna

prawdę.

- Jest coś, o czym powinieneś wiedzieć - odezwała się

spokojnym głosem. Na chwilę umilkła. - Wczoraj wieczo­

rem wybrałam się do Alana w określonym celu. Żeby go

uwieść.

Nie była to radosna wiadomość. Gage czekał jednak

cierpliwie na resztę opowiadania.

Blythe obserwowała uważnie swego towarzysza, ale na

jego twarzy nie udało się jej dostrzec ani śladu emocji. Nie

po raz pierwszy zazdrościła Gage'owi opanowania i samo­

kontroli. Mimo bezspornych aktorskich talentów, nigdy nie

potrafiła doprowadzić tej umiejętności do perfekcji. Wie­

działa, że wszystkie odczucia ma teraz wypisane na twarzy.

- Chciałam... Nie, zależało mi na tym, żeby coś sobie

background image

78 • POTRÓJNE WESELE

udowodnić... - urwała, oczekując na jakąś reakcję Gage'a.

Nie odezwał się, lecz w jego oczach Blythe dojrzała zachę­

tę do dalszych wyznań. Nadal gładził jej policzek. Otwartą

dłonią dotknęła jego twarzy. Poczuła, jak bardzo ma napię­

te mięśnie. - Musiałam się przekonać - mówiła dalej - czy

moje uczucie do Alana może stać się takie samo, jakie

żywię do ciebie od chwili naszego poznania.

Gage odetchnął z niewypowiedzianą ulgą.

- Czy masz pojęcie, jak długo musiałem czekać na te

słowa? - zapytał schrypniętym głosem. Był bardzo prze­

jęty.

- Tak. - Wargi jej drżały. W oczach lśniły łzy. - Równie

długo bałam się wyjawić ci to i przyznać przed sobą do tego

uczucia. - Blythe zamknęła powieki. Kiedy po chwili

otworzyła oczy, Gage dojrzał w nich mieszaninę ulgi, pożą­

dania i czułości. - Co teraz zrobimy? - spytała spokojnie.

- Nie wiem.

Rozumiał, że Blythe nie ma na myśli najbliższej przy­

szłości. Zapragnął nagle porwać ją w ramiona, przygarnąć

do siebie i obsypać pocałunkami. Powstrzymało go jedno.

Zamierzał być uczciwy wobec tej kobiety. Musiał więc

zachowywać się ostrożnie i z rezerwą.

background image

ROZDZIAŁ

5

Pocałunek zaparł Blythe dech w piersiach. Dłonie Ga-

ge'a, głaszczące ramiona, niemal parzyły.

- Przestańmy tak bardzo się kontrolować - zapropo­

nował.

- To chyba będzie najlepsze - przyznała. - Od zaraz.

- Od zaraz - przytaknął.

Podczas dalszej drogi do hotelu nie zamienili ani słowa.

Wystarczała im własna obecność.

Malownicza Egina, mimo że bliska tętniących życiem,

hałaśliwych Aten, miała spokojny, sielski urok. Kiedy do­

rożka mijała, małego chłopca o kędzierzawych włosach,

który pędził stado kóz w stronę pobliskich wzgórz, Blythe

poczuła nagle, jak ulatnia się z niej całe napięcie.

Hotel znajdował się na szczycie wzgórza, skąd roztaczał

się wspaniały widok na błękitne morze. Białe ściany pokry­

wały gęsto purpurowe kwiaty tropikalnych pnączy i malw.

Pośrodku wewnętrznego dziedzińca królowała imponująca

kamienna fontanna.

- Tu jest naprawdę pięknie - zachwycała się Blythe,

wciągając w nozdrza aromat drzewek pomarańczowych,

cytrynowych i wistarii. - Skąd wiesz o tym cudownym ho­

telu?

background image

80 • POTRÓJNE WESELE

- Nie mieliśmy pojęcia, dokąd uda się ruchliwa Nata­

sza, więc przed naszym wyjazdem ze Stanów Connor dał

mi wykaz najlepszych hoteli na każdej z bardziej znanych

greckich wysp.

To cały Connor Mackay, z rozczuleniem pomyślała

Blythe. Zawsze pomocny i przyjacielski. A fakt, że wybra­

ny przez niego hotel na Eginie był piękny i romantyczny,

świadczył o tym, że przyszły mąż Lily współdziałał w pro­

wadzonej przez nią i Cait kampanii na rzecz skojarzenia

Blythe i Gage'a.

- Zdajesz sobie chyba doskonale sprawę, że oni liczą na

to, iż zainteresujemy się sobą bliżej podczas tej wycieczki?

- Gage zdawał się czytać w myślach Blythe.

- Tak.

Wspinali się teraz stromą, wąską dróżką, wybrukowaną

piaskowcem. Gage zatrzymał się i spojrzał na swą towa­

rzyszkę.

- I wiesz, że liczą na to nie tylko oni? - zapytał spo­

kojnie.

- Tak.

Odetchnął z ulgą.

- Nie masz pojęcia, jak bardzo pragnę być z tobą sam

w pokoju hotelowym. Chciałbym spędzić resztę dnia z tobą

i pieścić twe piękne i ponętne ciało.

- Chciałbyś? Dlaczego użyłeś trybu warunkowego? Co

może cię powstrzymać?

Czy ona nie rozumie, jak takie odezwanie się działa na

mężczyznę? - zastanawiał się Gage, kiedy przyglądała mu

się cygańskimi, ciemnymi oczami, w których wyczytał

jawne zaproszenie. Jasne, że rozumie, odpowiedział na

własne pytanie. Doszedł do wniosku, że nie udaje i napra­

wdę go pragnie.

background image

POTRÓJNE WESELE • 81

Roześmiał się. Chrapliwie, trochę z przymusem.

- Zbyt długo czekałem, by teraz się spieszyć. - Wciąg­

nął Blythe pod gęste drzewo pomarańczowe pokryte pach­

nącym, białym kwieciem. - Pomożesz mi spełnić ma­

rzenia?

Zarzuciła mu ręce na szyję.

- Tak.

Zachwycony Gage pochylił się i pocałował Blythe. Tym

razem pocałunek był długi i namiętny.

- Ubierz się w najbardziej seksowną sukienkę, jaką

masz - powiedział po chwili. - Chyba coś takiego z sobą

przywiozłaś?

- Oczywiście.

- Wybierzemy się do tawerny - dodał. - Na długą kola­

cję przy świecach, pod rozgwieżdżonym niebem. Z szam­

panem. Cygański muzyk będzie pieścił struny skrzypiec,

grając nam romantyczne ballady, a ja pod stołem będę pie­

ścił twoje uda.

O czymś bardzo podobnym Blythe marzyła w samolo­

cie, podczas gdy udawała, że śpi.

- Zapowiada się cudowny wieczór.

- Och, słonko, to dopiero początek. Po kolacji pójdzie­

my na tańce. Będę trzymał cię mocno w ramionach i szeptał

do ucha słowa pełne namiętności.

- To mi się spodoba.

Wargi Gage'a znajdowały się teraz tuż przy ustach

Blythe.

- Tak też sądziłem.

Od miesięcy nie czuła się tak swobodnie i radośnie.

Odchyliła głowę i roześmiała się wesoło.

- A potem?

Ujął w dłonie jej rozpromienioną twarz.

background image

82 • POTRÓJNE WESELE-

- Co powiesz na długi spacer brzegiem morza, przy

świetle księżyca?

Od dotyku rąk Gage'a krew uderzyła Blythe do głowy.

- A potem?

Wyobrażał sobie, że zabierze ją do pokoju, powoli zdej­

mie z niej sukienkę i ucałuje każdy centymetr obnażonego,

ponętnego ciała.

Będzie dotykał wszędzie. I wszędzie całował. A ona

zrobi to samo.

A kiedy nawzajem doprowadzą się do szaleństwa,

weźmie ją i będą się kochać przez całą długą noc.

A potem?

Potem wszystko rozpocznie od nowa.

Palące spojrzenie Gage'a przesuwało się powoli po ciele

Blythe, przyprawiając ją o dreszcz emocji. Gładził jej szy­

ję, ramiona i dłonie.

Kiedy spletli palce, przyciągnął Blythe do siebie tak, że

zespolili się udami, a jej piersi przylegały do umięśnionego

torsu.

- Potem pozwolimy działać naturze.

Spojrzenie Gage'a, hipnotyzujące słowa i delikatne pie­

szczoty sprawiły, że Blythe niemal zapomniała, po co przy­

jechała do Grecji.

- A co z Nataszą? - spytała dla porządku.

- Nią też się zajmiemy - z ociąganiem odparł Gage.

Myślał tylko o Blythe. Ta kobieta musi do niego należeć.

W żadnym razie nie pozwoli jej odejść.

- Od chwili przyjazdu do Grecji przenosi się z miejsca

na miejsce - przypomniała Blythe. - Co będzie, jeśli opu­

ści Eginę, zanim zdołamy się z nią skontaktować i poroz­

mawiać o Aleksandrze i Patricku?

Gage odsunął się niechętnie.

background image

POTRÓJNE WESELE • 83

- Spotkamy się z Nataszą, gdy tylko jacht, którym pły­

nie, przybije do brzegu. A potem, bez względu na to, co ta

wiekowa dama ma do powiedzenia o naszych kochankach,

zabieram cię na kolację.

- Dobrze.

- I na tańce.

Blythe nie potrafiła niczego odmówić Gage'owi.

- Dobrze.

- A potem...

- Dobrze. - Wspięła się na palce i śmiejąc się, podała

usta do pocałunku. Był długi i słodki. - Dobrze, dobrze!

Zgoda. Na wszystko.

- Zakochane ptaszki są na miejscu. - Mężczyzna, który

śledził Blythe i Gage'a od chwili ich odlotu z Los Angeles,

mówił cicho do słuchawki, mimo że w holu nie było niko­

go. - Jasne, że mnie nie zauważyli. Niczego nie podejrze­

wają. Są tak sobą zajęci, że nie widzą bożego świata. Czuję

się niemal winny, że psuję Remingtonowi wszystkie plany.

Całą frajdę. Ta babka tak na niego leci, że z pewnością

dostałby, czego tylko zechce.

Reakcja pracodawcy zza oceanu,, o głosie schrypniętym

od cygar, bardziej przypominała charkot niż śmiech.

Na zniszczonej, wykrzywionej złośliwie twarzy pojawi­

ły się głębokie zmarszczki.

- Proszę się nie martwić. - Głos mężczyzny telefonują­

cego do Los Angeles brzmiał teraz zimno i twardo. -

Wkrótce będzie przecież musiał zostawić ją samą. I wtedy

wykonam następny ruch. - Odwiesił słuchawkę. Wyżywał •

się w tego rodzaju pracy na zlecenie. Na myśl o tym, co

uczyni, uśmiechnął się z zadowoleniem.

background image

84 • POTRÓJNE WESELE

Pora na kolację była zbyt wczesna. Tutaj restauracje

otwierano wieczorem najwcześniej o dziewiątej. W hotelu

Blythe i Gage zajęli dwa sąsiadujące z sobą pokoje. Mając

sporo wolnego czasu, postanowili pozwiedzać wyspę.

Oboje zdawali sobie sprawę, że odkładanie na potem cze­

kającego ich zbliżenia jest dodatkową podnietą.

Żadne zresztą bodźce nie były już im potrzebne, uznała

Blythe, kiedy wynajętym dżipem jechali krętymi, wąskimi

drogami w stronę ruin słynnej świątyni Afai. Już widok

opalonych dłoni Gage'a, trzymających kierownicę, spra­

wiał, że dreszcz przebiegał jej ciało. Coraz bardziej pragnę­

ła tego fascynującego mężczyzny.

Po drodze mijali tawerny, w których starzy Grecy sie­

dzieli przy stolikach pod gołym niebem, popijając ka-

wę i grając w tryktraka. Blythe i Gage widzieli też kościo-

ły, jeszcze przystrojone po niedawnych wielkanocnych

uroczystościach.

Ruiny świątyni Afai wznosiły się na szczycie pagórka,

skąd rozciągał się malowniczy widok na Zatokę Sarońską.

Blythe wyciągnęła przewodnik po wyspie, który kupiła

w miasteczku, i zaczęła czytać.

- Tu jest napisane, że świątynia Afai, Partenon i światy-

nia Posejdona w Sunionie tworzą trójkąt równoboczny.

- Zachwycająca - oznajmił Gage.

Jego uwaga była jednak skupiona nie na ruinach słynnej

świątyni, lecz na Blythe. Przed wyjściem z hotelu zdążyła

się przebrać. Zamieniła lniane spodnie i jedwabną bluzkę,

które nosiła podczas podróży, na obcisłą czerwoną sukien­

kę, odsłaniającą ramiona i nogi. Wyglądała nadzwyczaj se­

ksownie,

- Mówiłam o świątyni.

- A ja myślałem o tobie.

background image

POTRÓJNE WESELE • 85

Blythe zaczerwieniła się jak nastolatka. Opuściła wzrok

na przewodnik po wyspie.

- Brakujące rzeźby z przyczółków świątyni kupił w ro­

ku tysiąc osiemset trzynastym król Ludwik I Bawarski...

Czy ty mnie słuchasz, Gage?

- Tak. Bardzo uważnie - zapewnił, równocześnie stara­

jąc się odgadnąć, co Blythe ma na sobie pod przylegającym

ściśle do ciała, czerwonym trykotem.

- Przecież to ty zaproponowałeś zwiedzanie.

- Fakt. Pomysł wydał mi się sensowny. - Przeciągnął

ręką po włosach. - Ale to było, zanim się dowiedziałem, jak

późno Grecy jadają kolację.

- W każdej chwili możemy zmienić plany.

Ni stąd, ni zowąd Gage'owi przyszli na myśl Aleksandra

Romanow i Patrick Reardon oraz ich szalona miłość. On

sam i Blythe podświadomie od miesięcy czekali na dzisiej­

szą noc i dlatego chciał, by zapamiętała te chwile na całe

życie. Zapragnął nagle romantycznego preludium. Czegoś,

o czym mogliby potem opowiadać wnukom. Oczywiście,

po uprzednim ocenzurowaniu.

- Jeszcze parę godzin do kolacji. Ja jakoś wytrzymam.

A ty?

Blythe uśmiechnęła się lekko.

- Nie zamierzam pokrzyżować twych planów i unice­

stwić marzeń.

Gage odwzajemnił uśmiech. Miał zawadiacki błysk

w oku.

- Nie przejmuj się. Jeśli chodzi o ciebie, mam w zana­

drzu nie jedno marzenie, lecz cały ich milion.

Ona sama też miała parę głęboko ukrytych pragnień.

Z niecierpliwością czekała teraz na ich spełnienie.

Po powrocie do hotelu Gage jeszcze raz zadzwonił do

background image

86 • POTRÓJNE WESELE

greckiego partnera. Automat w holu działał jak chciał. Do­

piero za trzecim razem udało się uzyskać połączenie

z Atenami.

- Wyniknął pewien problem. - Chwilę później Gage

oznajmił Blythe, która odliczała drobne za kupione w rece­

pcji kolorowe widokówki.

- Powinnam się już do tego przyzwyczaić - odparła,

chowając do torebki wybrane kartki. - Czyżby Natasza

była teraz w drodze na inną wyspę?

- Nie, płyną tutaj, ale wyruszyli z opóźnieniem. Praw­

dopodobnie jacht dotrze na Eginę dopiero po północy.

- Ach, tak. - Chociaż Blythe zależało na rozmowie

z Nataszą, poczuła się nagle bardzo zawiedziona, że jej

plany związane z Gage'em będą musiały ulec zmianie.

- To przecież wiekowa pani - przypomniał. - Po mę­

czącej podróży od razu zechce pójść do łóżka.

- Pewnie tak - przyznała Blythe.

- Czekaliśmy tak długo, że nic się nie stanie, jeśli roz­

mowę z Nataszą odłożymy do rana.

- Do jutra dobrze się wyśpi. Jej pamięć będzie działała

sprawniej.

- Fakt. - Gage był ucieszony, że tak łatwo się dogadali.

Spojrzał na zegarek. - Muszę jeszcze coś załatwić. Mogę

zostawić cię samą?

- Jasne. - Blythe miała przed sobą najważniejszą noc

swego życia. Musiała się do niej odpowiednio przygo­

tować.

- To dobrze. - Gage pocałował ją lekko. - Zamelduję

się u ciebie punktualnie o dziewiątej.

- Będę czekała - przyrzekła.

Obdarzył Blythe ciepłym uśmiechem. Poprowadził ją

przez dziedziniec aż do łukowatych, pomalowanych na

background image

POTRÓJNE WESELE • 87

niebiesko drzwi i pocałował po raz ostatni. Gorąco. Na­

miętnie.

Westchnął głęboko. Z trudem nakazał sobie cierpliwość.

Najchętniej by się z Blythe nie rozstawał.

Czekając na wieczorne spotkanie z Gage'em, czuła

się jak kotka na gorącym, blaszanym dachu. Zniecierpli­

wiona bezczynnością, postanowiła pospacerować. Zejść

drogą do nabrzeża i kupić trochę kwiatów, które widziała

na straganach. I świece, dodała w myślach, rozglądając się

po pokoju. Nadchodząca noc wymagała romantycznej

oprawy.

Po trzech kwadransach, z torbą pełną zakupów, wracała

wybrukowaną drogą pod górę do hotelu. Wyspa była jak

z bajki. Lekki wietrzyk, przesycony zapachem morza i aro­

matem kwiatów, wichrzył włosy Blythe, a śródziemnomor­

skie słońce ogrzewało twarz. Jeszcze nigdy nie czuła się tak

szczęśliwa.

Za plecami usłyszała głośny warkot silnika. Odwróciła

się w nadziei, że to może wraca Gage. Uśmiech zgasł na jej

wargach, gdy zobaczyła zdezelowaną, wyładowaną po

brzegi ciężarówkę. Kierowca nie powinien zmuszać silnika

aż do takiego wysiłku, pomyślała, przysłuchując się chra­

pliwemu warkotowi. Wzgórze było strome, a ciężarówka

stara.

Chcąc ją przepuścić, Blythe przesunęła się na sam brzeg

wąskiej, krętej drogi i szła dalej w stronę hotelu. Usłysza­

wszy przenikliwy, ostry dźwięk klaksonu, spojrzała przez

ramię.

I dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że ciężarówka je­

dzie wprost na nią.

background image

88 • POTRÓJNE WESELE

Wracając do hotelu, Gage myślał o Blythe i czekającym

go wieczorze. Ledwie dostrzegał jadącą przed nim zdeze­

lowaną ciężarówkę.

Instynkt policjanta nigdy go jednak nie opuścił. I teraz

Gage zauważył, że zardzewiały pojazd nie ma tablicy reje­

stracyjnej. Pewnie w głębi wyspy była to zwykła praktyka.

Stary gruchot gnał jak szalony. Niebezpiecznie szybko,

zważywszy jego opłakany stan techniczny. Po chwili znik­

nął za zakrętem.

Gage jechał za nim dalej.

Minął zakręt. I wtedy serce podeszło mu do gardła.

Zobaczył idącą Blythe i pędzącą wprost na nią cięża­

rówkę.

Nacisnął klakson i wcisnął pedał gazu do deski. Przed

jego oczyma rozgrywała się przerażająca scena. Blythe

stała jak skamieniała. Dopiero klakson dżipa wyprowadził

ją z transu. Upuściła torbę z zakupami, odwróciła się i za­

częła wdrapywać na niemal pionowy, skalisty występ oka­

lający drogę.

Kiedy z rąk Blythe wypadł ukraszony odłamek skały,

o mały włos, a wpadłaby wprost pod koła ciężarówki.

W ostatniej chwili udało się jej jednak przytrzymać jakie­

goś głazu, tak że zderzak otarł tylko nogi.

Usłyszała zgrzyt metalu uderzającego o skałę, a potem

jeszcze głośniejszy niż przedtem, chrapliwy warkot silni­

ka z trudem pokonującego wzgórze i przeraźliwy pisk ha­

mulców.

Z dżipa wyskoczył Gage.

- Nic ci się nie stało?! - wykrzyknął.

Nie słyszała słów, tak głośno waliło jej serce. Zobaczyła,

że Gage jest przerażony.

- Czuję się dobrze. - Przytuliła się do niego.

background image

POTRÓJNE WESELE • 89

- Jedziemy do lekarza.

- To niepotrzebne. - Wyprostowała się, żeby zademon­

strować, że stoi o własnych siłach. Gdyby Gage jej nie

podtrzymał, osunęłaby się na ziemię.

Wziął Blythe na ręce i wsadził do dżipa.

- To jedyny przypadek - oznajmił - kiedy moja szefo­

wa nie ma prawa głosu.

- Mówiłam, że nic mi się nie stało.

Gage usiadł na brzegu łóżka i z ponurą miną przyglą­

dał się zadrapaniom na policzku Blythe. Na myśl, że był

o krok od utracenia jej na zawsze, ogarnęła go zimna

wściekłość.

- Powinniśmy zostać w hotelu. - Musiał wziąć pod

uwagę nie tylko przyjemne strony wieczoru. - Może grozić

ci niebezpieczeństwo.

- Nonsens. - Blythe nachyliła się i pocałowała go

w usta. - Nie dam się wystraszyć jakiemuś greckiemu

chłopkowi, który nie nauczył się prowadzić samochodu.

- A jeśli to nie był miejscowy?

Z wyrazu twarzy Blythe odgadł, że taka myśl przyszła

już jej do głowy.

- To mnie obronisz.

- Będę się starał. - Przyciągnął ją do siebie i pocałował

z pasją.

- Och, do licha! - jęknęła, gdy oderwał wargi od jej

ust.

- Stało się coś?

Wyciągnęła przed siebie rękę.

- Złamałam paznokieć.

To, co wydarzyło się niedawno na polnej drodze i co

jeszcze mogło się im przytrafić, nie było wcale zabawne.

background image

90 • POTRÓJNE WESELE

Swą uwagą Blythe rozładowała napięcie. Gage odrzucił

głowę w tył i wybuchnął śmiechem.

Restauracja, niewielka i urządzona bardzo skromnie,

przytuliła się do skały, tuż nad brzegiem morza. Kelner,

który przedstawił się jako Stavros, barczysty Grek z boko­

brodami i długimi, podkręconymi wąsami, zaprowadził ich

do stolika na werandzie.

- Fantastyczne miejsce - oceniła Blythe, kiedy Stavros

zapalił świecę, postawił przed nimi wino, które wlał do

karafki ze znajdującej się obok beczki i poszedł sobie.

- Niezłe - przyznał Gage.

Był zadowolony. Nic dziwnego, pomyślała Blythe, spo­

glądając na rozpromienioną twarz swego towarzysza. Znaj­

dowali się w najbardziej romantycznym miejscu, jakie

mogła sobie wyobrazić. Jedzą kolację pod gwiazdami

i przy szumie morskich fal.

- Czy to był następny pomysł Connora? - spytała po

chwili.

- Prawdę powiedziawszy, sam odkryłem to miejsce -

przyznał Gage.

- Jak ci się udało? Przecież nigdy przedtem nie byłeś

w Grecji. A może się mylę?

- Nie. Ale od czego jestem detektywem? - zapytał

z uśmiechem na twarzy. - Poszukałem i znalazłem.

- Ty rzeczywiście jesteś fantastyczny.

Kto to mówił?

Najbardziej fantastyczna kobieta pod słońcem.

Miała na sobie białą sukienkę bez ramiączek, odkrywa­

jącą znaczną część ponętnego biustu. W migotliwym świet­

le świecy odsłonięta skóra nabierała złocistego połysku.

- Mam nadzieję, że do rana nie zmienisz zdania.

background image

POTRÓJNE WESELE • 91

Odwzajemniła uśmiech.

- Och, jestem o tym przekonana. Nie musisz niczym się

martwić.

Sięgnął nad stolikiem i dotknął jej policzka.

- Jeśli tak, będzie to wyłącznie twoja zasługa.

- Pochlebca - powiedziała miękkim głosem.

- Mówię świętą prawdę.

Gage spoważniał. Blythe opuściła głowę, żeby nie do­

strzegł uczuć malujących się na jej twarzy.

Jak to się działo, że te wszystkie zwykłe słowa wypowia­

dane przez Gage'a miały dla niej aż tak wielkie znaczenie?

Dlaczego wierzyła temu mężczyźnie? Może dlatego, że to,

co mówił, było jedynie odbiciem jej własnych odczuć?

Sprawdziło się greckie powiedzenie, że im skromniejsza

restauracja, tym lepsze jedzenie.

Rozpoczęli kolację od prostej zakąski. Od żółtych jak

żonkile cukini faszerowanych ryżem i kawałkami pomido­

rów, przyprawionych oregano. Wyglądały apetycznie

i smakowały wybornie.

Potem, na główne danie, Blythe jadła moussakę, a Gage

kurczaka w cynamonowo-pomidorowym sosie. Do tego

dostali dużą miskę zielonej sałaty z serem feta i czarnymi

oliwkami.

- Oj, nie tak. Pan źle to je - zaprotestował Stravos.

Zatrzymał się właśnie przy ich stoliku, żeby napełnić kieli­

szki. Wyjął Gage'owi widelec z ręki. - Kobiety i kurczaki

bierze się w ręce.

Usłyszawszy te słowa, Gage parsknął śmiechem. Policz­

ki Blythe pokryły się rumieńcem.

Kiedy patrzyła, jak Gage obgryza nóżkę kurczaka, po­

czuła nagle, że już widziała tę scenę.

background image

92 • POTRÓJNE WESELE

- To nie do wiary, że nigdy nie byłaś na staroświeckim

amerykańskim pikniku.

- Z wiklinowego koszyka Patrick

wyjął nóżkę pieczonego kurczaka.

Wraz z Aleksandrą znajdowali się w Wyoming, na jego

ranchu. Siedzieli na kocu wśród niebieskiego i żółtego pol­
nego kwiecia.

- Już ci mówiłam, że byłam pozbawiona takich radości.

- Patrzyła, jak Patrick wbija zęby w kurczaka, i przypo­

mniała sobie, że poprzedniej nocy drażnił nimi jej delikatną
skórę. Poczuła nagły przypływ pożądania.

- Biedactwo. - Odłożył na bok kurczaka i pchnął ją

delikatnie na koc.

- W jaki sposób będę mógł ci to wyna­

grodzić?

Objęła go za szyję.

- Właśnie tak. - Westchnęła z wdzięcznością kiedy za­

czął rozpinać guziki przy jej bluzce.

- To bardzo dobry

początek.

-

Blythe? - Gage odłożył na tackę nóżkę kurczaka. Je­

go towarzyszka zrobiła się nagle blada jak ściana. Spoglą­

dała na niego, jakby zobaczyła ducha. - Co się stało?

Z trudem oprzytomniała. Scena, którą widziała przed

chwilą, była niesamowicie realna. Czuła na piersiach dło­

nie Patricka Reardona. Zaciskał wargi na jej sutkach.

- Nie wiem.

Oczy miała rozszerzone i nieobecne, a dłoń, której do­

tknął Gage, była zimna jak lód.

- Jesteś chora? - Podniósł głowę i poruszył się niespo­

kojnie, tak jakby chciał zaraz zapłacić i opuścić restaurację.

- Nie. - Uśmiechnęła się blado. - Nic mi nie jest. - Wi­

dząc niepokój malujący się na twarzy Gage'a, szybko do­

dała: - Naprawdę.

background image

POTRÓJNE WESELE • 93

Po chwili jej policzki odzyskały normalną barwę. Przy­

szła do siebie.

- Co to było? - dopytywał się Gage. - Coś powiedzia­

łem? Zrobiłem? A może chodziło o jedzenie?

- Nie.

Jak mogła mu wyjawić, że przed chwilą znajdowała się

w innej epoce? Jak mogła wyznać, że wszystkie sny, któ­

re miała na temat Aleksandry i Patricka, były nadal ży­

we? W snach kochała się z Patrickiem, który nie żył prze­

cież od tylu lat. Jak mogła o czymś takim w ogóle mówić

Gage'owi?

- Myślałam o Aleksandrze i Patricku - wyjaśniła krótko.

- Nic dziwnego - skomentował Gage. Ta para kochan­

ków też nawiedzała go w myślach.

- Czy w życiorysie tych dwojga znalazłeś może jakąś

wzmiankę o podróży do Wyoming? - spytała.

- Tak. Wybrali się tam, żeby uczcić półrocze małżeń­

stwa - bez chwili namysłu odparł Gage. - Aleksandra

chciała zobaczyć rancho Patricka.

Blythe odetchnęła z ulgą. Widocznie nastrój chwili,

gwiazdy ponad głową i fascynujący mężczyzna - wszystko

to sprawiło, że przeniosła się nagle myślami w inne czasy.

- Miałem o tym powiedzieć, zanim wyjechaliśmy. Ale

zastałem cię przy szampanie. Potem przespałaś prawie całą

podróż. A dziś pomyślałem sobie, że ta chyba mało istotna

informacja może spokojnie poczekać do jutra.

Blythe zdołała jakoś wziąć się w garść. Przypomniała

sobie, że coś podobnego już jej się przydarzyło. Była wtedy

z Alanem na Hawajach, a wydawało się jej, że kocha się

z Gage'em w gorącym źródle w Kolorado. Potem dowie­

działa się, że właśnie tam Aleksandra i Patrick spędzili

miodowy miesiąc

background image

94 • POTRÓJNE WESELE

- Nie wiedziałam więc o tym.

- W każdym razie nie ode mnie. - Gage zamilkł na

chwilę. Starannie dobierał słowa. - Ale to nic nie oznacza.

W odniesieniu do tej sprawy...

- Chcesz powiedzieć, że...

- Nie wiem, czego doświadczyłaś przed chwilą, lecz

sam miewałem niesamowicie realistyczne sny, których nie

da się wyjaśnić racjonalnie.

Blythe chciała zapytać Gage'a, czy był w nich tylko

postronnym obserwatorem czy też, podobnie jak ona, wcie­

lał się w jedną z postaci dramatu. Postanowiła jednak nie

podtrzymywać tematu i w ogóle przestać o tym myśleć.

Gage tak bardzo się starał, żeby wspólny wieczór wypadł

jak najlepiej!

- Ta noc należy do nas - oznajmiła. - Przestańmy mó­

wić o Aleksandrze i jej mężu.

- Zgoda - odparł Gage. Miał przy tym niejasne prze­

świadczenie, że łatwiej to powiedzieć niż zrobić.

background image

ROZDZIAŁ

6

Bezkresne morze, w pełnym słońcu bajecznie turkuso­

we, w nocy stało się czarne. Na ciemnym, aksamitnym

niebie jak brylanty świeciły gwiazdy. Księżyc w pełni rzu­

cał na wodę srebrne, mieniące się blaski.

- Brak mi tu jeszcze tylko Posejdona - powiedziała

Blythe, kiedy po kolacji szli z Gage'em wzdłuż brzegu.

- Pędzącego na rydwanie przez wzburzone fale, z unie­

sionym trójzębem w ręku - dodał Gage. Jego ręka zacisnę­

ła się mocniej wokół talii Blythe. Księżycowe światło wy­

czyniało cuda na jej nieskazitelnie pięknej twarzy. - Gdy­

by zobaczył cię stojącą nad brzegiem morza, natych­

miast by się rozleciało jego małżeństwo z Amfitrytą. Ten

bardzo mądry, a równocześnie męski bóg, od razu poznał­

by się na tobie. Wiedziałby podobnie jak ja, że żadna

bogini nie umywa się do pięknej syreny, która jest teraz

przy mnie.

Słowa Gage'a zabrzmiały tak, jakby je żywcem wyjęto

z jakiegoś hollywoodzkiego scenariusza. Blythe była jed­

nak przeświadczona, że płynęły wprost z serca.

Próbowała przekonać samą siebie, że to tylko księżyco-

background image

96 • POTRÓJNE WESELE

wa poświata i wino sprawiły, iż jest teraz jak w ekstazie.

Każdym nerwem czuła jednak coś zupełnie innego. Bliską

obecność Gage'a. To jemu, a nie księżycowi czy winu za­

wdzięczała bajeczny, podniecający nastrój.

Gage stanął. Otoczył ją ramionami.

Szeroko rozwartymi oczyma popatrzyła mu prosto

w twarz.

- Niepotrzebne mi takie słowa.- powiedziała poważ­

nym tonem. Gage nie musiał prawić jej komplementów.

- Szkoda. - Z uśmiechem przyciągnął Blythe do siebie.

- Ogarnęła mnie ochota powiedzieć ci coś takiego.

Tuż przy sobie czuła bicie jego serca. Powolne, lecz

silne.

- Nigdy nie znałam mężczyzny takiego jak ty - szepnę­

ła ni to do siebie, ni to do Gage'a. - Wszyscy, zwłaszcza

w Hollywood, prześcigają się w udawaniu i rozmaitych

gierkach. Ty tego nie robisz. Jesteś zupełnie inny.

Gage'a owionął zapach Blythe, upojny i egzotyczny.

Oszałamiający.

Przypomniał sobie, jak ujrzawszy ją po raz pierwszy,

był przekonany, że ma przed sobą jeszcze jedną egocen­

tryczną, próżną i bezwartościową kobietę. On, który

chlubił się tym, że już na pierwszy rzut oka potrafi nie­

mal bezbłędnie ocenić człowieka, tym razem bardzo się

pomylił.

- Nigdy nie pociągały mnie żadne gierki. - Z oddali

dobiegały dźwięki wesołej, rytmicznej muzyki. Gage za­

czął kołysać się w jej takt. - Pewnie dlatego, że nie byłem

w tym dobry.

Nocny wietrzyk, przesycony zapachem kwiatów, roz­

wiewał włosy Blythe. Gage odgarnął z jej twarzy luźne

kosmyki i pocałował ją we wrażliwe miejsce za uchem.

background image

POTRÓJNE WESELE • 97

Poczuła szybsze pulsowanie krwi. Odchyliła głowę, żeby

Gage miał lepszy dostęp do szyi.

- Jestem pewna, że są sztuczki, w których jesteś

mistrzem.

W księżycowej poświacie skóra Blythe lśniła jak masa

perłowa. Wargi Gage'a sunęły wzdłuż jej szyi.

- Blythe, nie stosuję żadnych sztuczek. A już na pewno

nie dzisiaj.

Drżała na całym ciele. Nie dlatego, że w cienkiej sukien­

ce nagle zrobiło się jej chłodno. To dotyk warg błądzących

teraz po obnażonych ramionach palił skórę i wywoływał

falę gorąca, która docierała do wszystkich zakątków ciała.

- Pragnę cię - powiedział głosem szorstkim, pełnym

emocji. W księżycowym świetle oczy Gage'a świeciły nie­

mal przerażająco. Wyglądał teraz jak jeden z dzikich, pry­

mitywnych bogów, którzy niegdyś panowali nad tymi zie­

miami. Wsunął palce we włosy Blythe i odciągnął w tył jej

głowę. - Pragnę cię - powtórzył z mocą. - Aż do bólu.

Zobaczyła, że pożądanie i jakieś inne, silne, ogarniające

go uczucia wyżłobiły w twarzy Gage'a głębokie bruzdy.

Wiedząc, że stoją oboje nad przepaścią, na krawędzi

czegoś nieodwracalnego, znacznie poważniejszego i sil­

niejszego niż tylko czysto fizyczne doznanie, Blythe zawa­

hała się na chwilę. Musiała ostrożnie dobrać słowa.

Ten krótki moment przerwał napięcie. Nagle pusta plaża

wypełniła się wesołą muzyką i roztańczonym tłumem.

- Do diabła, co tu się dzieje? - warknął Gage. Nie był

zadowolony.

- To wesele - odparła Blythe, zauważywszy roześmia­

ną młodą parę otoczoną kręgiem rozśpiewanych tancerzy.

Kiedy była przed laty na Krecie, reżyser włączył podobną

scenę do filmu.

background image

98 • POTRÓJNE WESELE

- Wybrali sobie złą porę - sarknął rozczarowany

Gage.

- Nie bądź takim malkontentem. Sam chciałeś przecież,

żeby ta noc była sentymentalna - przypomniała Blythe

żartobliwym tonem. - Czy jest coś bardziej romantycznego

niż ślub?

Zanim zdołał cokolwiek odpowiedzieć, wesoły koro­

wód wchłonął Blythe. Wysunęła rękę i pociągnęła Gage'a

za sobą. Szli wąskimi drogami w stronę skalistego wybrze­

ża, do tej samej tawerny, w której Blythe i Gage jedli

wcześniej kolację.

Kiedy Stavros wylewnie całował nowożeńców, jeden

z krewnych, który mówił po angielsku, wyjaśnił Blythe

i Gage'owi, że kelner jest kuzynem pana młodego ze strony

matki.

Wydawało się, że na weselu zjawiło się całe miasteczko.

Wino płynęło strumieniami, wznoszono toasty. Goście ko­

lejno składali życzenia i błogosławili młodą parę. Gdy nie­

spodziewanie nastała cisza, Blythe zobaczyła, że wszyscy

zebrani patrzą wyczekująco na nią i Gage'a.

- Teraz nasza kolej - szepnęła.

- Jedyne toasty, jakie znam, pochodzą ze studenckich

czasów - mruknął. - Żaden z nich nie nadaje się do wygło­

szenia w damskim towarzystwie. A co dopiero na weselu

- dodał.

- Nie przejmuj się. Chyba wiem, co powiedzieć. - Kala

Stefana -

zwróciła się do ładniutkiej, ciemnowłosej panny

młodej. Gage nie miał pojęcia, co znaczą te słowa. Uśmie­

chnął się do nowożeńców i uścisnął dłoń panu młodemu.

Zadowolona oblubienica odpowiedziała Blythe poto­

kiem szybkich greckich słów. Siedzący obok goście prze­

tłumaczyli, co mówiła. Obie rodziny poczytywały sobie za

background image

POTRÓJNE WESELE • 99

ogromny honor, że tak słynna aktorka filmowa zaszczyciła

swą obecnością wesele. Wysunęła się naprzód roześmiana

matka panny młodej.

- Ghia sas! Witajcie! - powiedziała. Zgodnie z grecką

tradycją obowiązującą na weselach poczęstowała Blythe

i Gage'a słodkimi migdałami.

Blythe zdawała sobie sprawę, że szybkie opuszczenie

weselnych uroczystości przez nią i Gage'a mogłoby być

poczytane za obrazę. Mimo że pragnęła teraz zupełnie

czegoś innego, postanowiła jednak zostać. W tawernie

właśnie rozpoczynały się tańce. Blythe przypomniała so­

bie, że miały być punktem ich własnego programu.

Dopiero dwie godziny później wymknęli się chyłkiem.

- To będzie pamiętna noc - stwierdził Gage, gdy szli

w stronę hotelu.

- Chyba nie masz mi za złe, że zostaliśmy? - spytała

Blythe. - Skoro wiedzieli, kim jestem, trzeba było...

- Rozumiem. Nie przejmuj się. Mogę grać drugie

skrzypce przy znanej na całym świecie gwieździe filmowej.

- Alan nie potrafił - wyrwało się Blythe.

Gage wydawał się nieporuszony wzmianką o doktorze.

- Sturgess to dureń - oświadczył, wzruszając ramiona­

mi. - A do tego oszust i kłamca. Człowiek o moralności

podwórkowego kota. Wróćmy jednak do naszej rozmowy.

Nie będę krył, że na dzisiejszą noc planowałem zupełnie

coś innego. Kiedy myślałem o tańczeniu pod rozgwieżdżo­

nym niebem, nie chodziło mi o wygibasy z facetem o su­

miastych wąsach.

- Szło ci bardzo dobrze. - Na samo wspomnienie wy­

czynów Gage'a, wciągniętego do kręgu greckich tancerzy,

Blythe się roześmiała.

- Jesteś nieobiektywna.

background image

1 0 0 • POTRÓJNE WESELE

- Być może. Ale uważam, że byłeś najprzystojniejszym

mężczyzną na całym weselu - oznajmiła. -I może nawet

najlepszym tancerzem.

Była to duża przesada, lecz Gage'a za bardzo ucieszył

komplement, by miał protestować.

- Znakomicie poprawiasz męskie samopoczucie - po­

chwalił Blythe. - Uczciwie mówiąc, bawiłem się dobrze.

- Rzeczywiście było sympatycznie - przyznała. Przy­

pomniała sobie własny niedoszły ślub. Jak bardzo dzisiej­

sza uroczystość różniła się od tamtej ceremonii!

- Fakt. Chociaż obyło się bez atrakcji w rodzaju trzęsie­

nia ziemi - powiedział Gage. Znów wraz z Blythe odgady­

wali swoje myśli. Rozumieli się bez słów.

Doszli wreszcie do hotelu. Mimo codziennej gimnastyki

Blythe trochę się zadyszała. W pantoflach na wysokich

obcasach niełatwo było iść ostro pod górę.

- Aha, zapomniałem zapytać - odezwał się Gage. - Co

właściwie powiedziałaś do panny młodej?

- Złożyłam tradycyjne greckie życzenia z okazji ślubu.

- A co ona mówiła?

Blythe nie odpowiedziała, tylko z zainteresowaniem za­

częła się przyglądać aniołowi, namalowanemu we wnęce

nad łukowatymi, niebieskimi drzwiami.

- Nie bardzo wiem - odparła niechętnie.

- Och, wiesz świetnie. Jak na tak wziętą aktorkę jesteś,

słonko, bardzo kiepską kłamczucha.

- Musisz zrozumieć, że w tym kraju tradycje związane

ze ślubem są tak przesycone rytualnymi tekstami jak msza

w kościele greckokatolickim.

-. Blythe, co powiedziała?

Znów zastosował doprowadzoną do perfekcji technikę

przesłuchiwania. Była na siebie zła, że od razu nie ucięła tej

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 0 1

rozmowy. Konwencjonalne słowa, które usłyszała, nabie­

rały zbyt dużego znaczenia. Chcąc zyskać na czasie, sięg­

nęła do torebki. Zaczęła szukać klucza do swego pokoju.

- Blythe?

- No dobrze, już dobrze. - Ten człowiek był zdecydo­

wanie za bardzo dociekliwy i nigdy nie dawał za wygraną.

- W luźnym przekładzie były to życzenia dla mnie. Doty­

czące mego wesela.

Małżeństwo z Blythe mogłoby mieć swoje plusy, uznał

Gage. W każdym razie ta możliwość wymagała rozwa­

żenia.

- Sympatyczna tradycja. Sądzę, że takie życzenia po­

winniśmy wziąć pod uwagę. - Zanim do Blythe dotarły te

zdumiewające słowa, Gage objął ją ramieniem i podniósł

głowę. - Popatrz w górę - powiedział. - Na gwiazdy.

Usiłowała rozszyfrować jego intencję. Czy rzeczywiście

miał na myśli małżeństwo?

- Co mówiłeś? - spytała.

- Popatrz na rozgwieżdżone niebo. Tam jest Gwiazda

Polarna. I Wielka Niedźwiedzica.

- Co mówiłeś przedtem?

Zignorował pytanie.

- I Pas Oriona. Czy pamiętasz historię Dionizosa i pięk­

nej Ariadny?

Zawiedziona, że Gage zmienił temat, usiłowała sobie

przypomnieć, czego z mitologii greckiej nauczyła się

w szkole.

- Czy to Ariadna była córką króla Minosa, władcy

Krety?

- Tak, ona. Zakochała się w Tezeuszu, który popłynął

na Kretę, żeby zgładzić potwornego Minotaura.

- Dała swemu ukochanemu kłębek nici, aby mógł od-

background image

1 0 2 • POTRÓJNE WESELE

szukać powrotną drogę z labiryntu - przypomniała so­

bie Blythe. - Potem, rozprawiwszy się z Minotaurem,

Tezeusz opuścił Kretę, zabierając Ariadnę. Czy to on za­

chował się nikczemnie, zostawiając ją na jakiejś innej

wyspie?

- Tak - potwierdził Gage. - Na Naksos. Tam znalazł ją

Dionizos. I natychmiast poślubił.

- Po jego słynnych orgiach? Piciu wina z satyrami

i uganianiu się za nimfami?

- Och, facet był wprawdzie playboyem, ale od razu

poznał się na Ariadnie. Przekonał się, że to dobra dziew­

czyna, i dlatego się z nią ożenił. Ucieszyło to Minosa. Du­

ma króla bardzo ucierpiała, gdy Tezeusz porzucił jego cór­

kę. Bądź co bądź po tym fakcie spadła rynkowa wartość

Ariadny.

Blythe spojrzała krzywym okiem.

- Miała szczęście, że dowiedziała się, jaki drań z tego

Tezeusza, zanim została jego żoną.

- Jestem dokładnie tego samego zdania - oświadczył

Gage. Uznał, że nie musi stawiać kropki nad i. Analogia

była zbyt oczywista. - Żeby dowieść, jak bardzo pokochał

Ariadnę, Dionizos umieścił jej ślubny naszyjnik wśród

gwiazd. To konstelacja Corona Borealis, zwana również

Koroną Kreteńską.

- I w ten sposób uczynił Ariadnę nieśmiertelną- dodała

Blythe.

- Błogosławieństwo, a zarazem przekleństwo losu -

skonstatował Gage.

- Nie chciałbyś żyć wiecznie? - spytała Blythe.

Zastanawiał się przez chwilę.

- W znacznej mierze zależy to od tego, z kim przyszło-

by mi żyć. - Przyciągnął Blythe do siebie. Ujął jej dłonie

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 0 3

i podniósł do ust. - To, co mówiłem wcześniej, Blythe, jest

prawdą. Pragnę cię.

Poczuła przypływ podniecenia, zaprawiony odrobiną

niepokoju.

- Ja też - szepnęła wyschniętymi wargami.

- Wiem. - Gage czuł ogarniające go napięcie.

- Naprawdę. Ale musisz wiedzieć, że nigdy nie byłam

z mężczyzną dla samego seksu. - Blythe chciała wyrazić

słowami, że to, co się stanie, będzie dla niej czymś nadzwy­

czajnym. Wyjątkowym.

- Wierz mi, słonko, jeszcze nigdy nie pożądałem żadnej

kobiety jak teraz ciebie. I nie wiem, jak sobie z tym poradzę.

Uczciwość była jedną z zalet Gage'a, które sprawiły, że

Blythe się w nim zakochała.

Miłość. Unikali tego słowa oboje, mimo że to uczucie

ciągle rosło.

Będzie jeszcze wiele czasu na rozmowę, uznała Blythe.

Teraz pragnęła jak najszybciej zaspokoić potrzebę blisko­

ści, która, odkąd poznała Gage'a, ani na chwilę nie dawała

jej spokoju.

- Poczynasz sobie całkiem nieźle - oświadczyła

z uśmiechem, który wiele obiecywał. - Na razie. - Poczu­

ła, jak Gage się odpręża. Obdarzył ją ciepłym, wdzięcznym

spojrzeniem. - A przed nami jest jeszcze prawie cała noc

- dodała po chwili.

Pokój hotelowy, który zajmowała, był mały, lecz przy­

tulny. Miał białe ściany oraz turkusowe drzwi i okiennice.

Najważniejszym elementem umeblowania było łóżko. Zaj­

mowało całą alkowę.

W pokoju unosił się oszałamiający zapach Blythe.

Gage stanął przy łóżku.

- Jesteś śliczna. - Potrząsnął głową. Zdawał się nie do-

background image

1 0 4 • POTRÓJNE WESELE

wierząc własnemu szczęściu, że może być z tą kobietą.

Wybrała go. Dlaczego? W to nie zamierzał wnikać. Prze­

ciągnął palcami po jej włosach. Były jak jedwab i pachnia­

ły kusząco. - Czasami, tak jak teraz, kiedy swymi cudow­

nymi, cygańskimi oczyma patrzysz na mnie, zupełnie nie

wiem, co powiedzieć.

Blythe podniosła ręce i ujęła w dłonie jego twarz.

- Nie musisz nic mówić. Słowa wcale nie są konieczne.

- Jej spojrzenie było otwarte i szczere. Wargi lekko drżały.

- Żadne twoje słowa nie są i nigdy nie będą mi potrzebne.

Dobrze to sobie zapamiętaj.

Odetchnął z ulgą. Pochylił się tak, że jego czoło znalazło

się na wysokości głowy Blythe.

- Nie masz pojęcia, jak bardzo marzyłem o tej chwili

- szepnął. - Od samego początku. Odkąd ujrzałem cię po

raz pierwszy.

- Wiem. - Nigdy nie zapomni tamtego dnia. - Czułam

to samo.

- Wydawało mi się wtedy, że ktoś zdzielił mnie pałką

między oczy. - Nagle Gage wydał się sobie dziwnie nie­

zdarny. Nie wiedział, co robić z rękoma. Przesunął je

wzdłuż ciała Blythe i oparł na biodrach.

Dłonie Gage'a parzyły przez cienką tkaninę sukienki.

- A mnie się wówczas wydawało, że z jasnego nieba

uderza grom. - Na samo wspomnienie Blythe aż zadrżała.

- To było niesamowite uczucie. Działo się za wiele naraz

i za szybko.

- Nie. - Wargi Gage'a dotknęły jej ust. Raz, drugi

i trzeci. Były delikatne jak płatki kwiatu, a zarazem upajały

jak najmocniejsza whisky. - Nie za wiele.

Gage wiedział, że nigdy nie nasyci się tą kobietą. Nigdy

nie będzie miał jej dość.

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 0 5

- Bałam się-wyznała.

- Mnie?

- Nie, nie ciebie. - Przytuliła się mocno do Gage'a.

- Obawiałam się, że postradam zmysły. - Czuła, jak bardzo

jest silny. Solidny jak skała. I nieskazitelnie uczciwy. - Że

oszaleję. Tak bardzo cię pragnęłam.

Gage'owi krew uderzyła do głowy. Słowa Blythe pozba­

wiły go resztek samokontroli.

Tak bardzo chciał, żeby wszystko odbyło się spokojnie

i powoli. Czekał jednak zbyt długo i za bardzo pożądał tej

kobiety. Nie przypuszczał także, iż jej gorące usta będą

zdolne doprowadzić go do szaleństwa. Była jak syrena.

Wabiąca i wciągająca mężczyznę w czarne, morskie ot­

chłanie.

Niecierpliwie pociągnął za suwak na plecach Blythe. Po

chwili biała sukienka bez ramiączek leżała na ziemi, wokół

jej stóp.

Blythe zamknęła oczy. Zachwiała się, gdy jej obnażo­

ne piersi znalazły się w dłoniach Gage'a. Był teraz bezli­

tosny. Wodził wargami, językiem i zębami po aksamitnej

skórze.

Ogarnęło go podniecenie. Czuł, jak palce Blythe wbijają

mu się w ramiona. Słyszał głębokie westchnienia i jęki.

Pragnął więcej. Znacznie więcej. Wsunął palce pod kre­

mową, koronkową koszulkę sięgającą połowy ud. Pod do­

tykiem jego rąk z rozchylonych ust Blythe wydarł się

okrzyk.

Spragniona pieszczot i chcąca nimi obdarzać, szarpnęła

za zapięcie jego koszuli. Małe guziczki potoczyły się po

podłodze, ale nie zwrócili na nie najmniejszej uwagi.

Blythe całym ciałem przywarła do Gage'a. Pociągnął ją na

łóżko i zaczął całować. Coraz mocniej i głębiej.

background image

1 0 6 • POTRÓJNE WESELE

Zdarł jedwabne majteczki. Mógł teraz do woli przyglą­

dać się ukochanej: alabastrowej skórze, pełnym piersiom,

cienkiej talii. Z twarzy otoczonej chmurą czarnych włosów

patrzyły przepastne i szeroko rozwarte oczy.

- Marzyłem o tobie. Śniłaś mi się właśnie taka - sze­

pnął. Położył się obok Blythe. Nie mógł nasycić się jej

widokiem. Przez otwarte okiennice wlewało się do pokoju

srebrne światło księżyca.

Chciała się przyznać, że też snuła fantazje na jego temat.

Kiedy jednak zaczął całować szyję, a potem piersi, głos

uwiązł jej w gardle. Ledwie mogła oddychać.

Wargi Gage'a zacisnęły się wokół sutka. Blythe poczuła

iskry przebiegające od piersi do podbrzusza. Jęknęła i wy­

gięła się w łuk.

Dotykał teraz każdego zakątka jej ciała. Całował wszę­

dzie. Wiedział, że to ta jedna, jedyna kobieta, na którą

czekał całe życie. Pieścił i całował, aż dotarł do źródła

rozkoszy. Ciałem Blythe wstrząsnął dreszcz. Jeden, dragi,

trzeci. Gage z zadowoleniem przyglądał się jej reakcji. By­

ła wyczerpana, lecz pragnęła więcej.

- Proszę. - Wiła się na zmiętej pościeli, usiłując

przyciągnąć go do siebie. - Chcę cię, Gage. Chcę cię.

Teraz.

Odsunął się na chwilę, by pozbyć się krępującego ubra­

nia. Wzrok, który zatopił w przepastnych oczach Blythe,

był pełen dzikiej, niepohamowanej namiętności.

- Jesteś moja. - Pochylił się nad nią.

- Twoja - wyszeptała.

- Na zawsze?

Nie była w stanie odpowiedzieć, lecz jej nabrzmiałe

wargi ułożyły się w jedno krótkie słowo: tak.

Gage opuścił się jeszcze niżej. Jednym silnym ruchem

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 0 7

znalazł się w niej. W oczach Blythe dojrzał najpierw zdu­

mienie, a zaraz potem odbicie rozkoszy, jakiej doznała. Nie

potrafił już dłużej panować nad zmysłami. Z twarzą zanu­

rzoną we włosach Blythe oddał się odwiecznemu miłosne­

mu zmaganiu.

W chwili ekstazy wykrzykiwali swoje imiona. A potem,

wyczerpani, z trudem chwytali powietrze. Gage próbował

wmówić w siebie, że nigdy przedtem nie odczuwał aż ta­

kich doznań, lecz gdzieś w głębi umysłu jakiś głos przypo­

minał mu, że nie jest to prawda.

- Marzyłam o tym w snach - szepnęła Blythe. Jej palce

przestały się wbijać boleśnie w plecy Gage'a. Gładziły te­

raz kojąco jego podrażnioną skórę. - Wielokrotnie.

Uniósł głowę.

- O nas obojgu? - zapytał.

- Czasami. - Nieco speszona, dodała zgodnie z pra­

wdą: - Ale kiedy indziej...

- To oni - mruknął Gage. Przekręcił się na bok, nadal

obejmując Blythe. - Aleksandra i Patrick.

Blythe westchnęła głośno.

- Czy wierzysz w przeszłe życie? W reinkarnację?

- Nie - rzucił krótko.

- Ja też nie wierzę. - Spojrzała Gage'owi prosto

w oczy. - Ostatnio jednak coraz częściej o tym myślę.

- Nic dziwnego. Oboje mamy obsesję na punkcie tej

pary. Ich miłosna historia i to, że pragnęliśmy się od same­

go początku, sprawiły, iż te sprawy w naszych myślach

nałożyły się na siebie.

- Chyba masz rację - odparła niezbyt przekonana

Blythe.

- To jedyne wytłumaczenie.

Nie chcąc wdawać się w dyskusję, nie odpowiedziała.

background image

1 0 8 • POTRÓJNE WESELE

Przytuliła się do Gage'a i dotknęła wargami jego umięśnio­

nej, rozgrzanej piersi.

Przeciągnął dłonią po włosach Blythe.

- Chyba nigdy nie będę miał cię dość.

Odchyliła głowę i uśmiechnęła się figlarnie.

- To bardzo dobrze. Bo do tego nie dopuszczę.

Objęła go za szyję i pocałowała w usta.

Za oknem na lekkim śródziemnomorskim wietrze poru­

szały się drobne liście oliwnego gaju. Ich szum łączył się

w powietrzu z innym dźwiękiem. Odległym, smętnym za­

wodzeniem mandoliny.

W hotelowym pokoju Blythe i Gage nadal oddawali się

rozkoszy. Wypalił się pierwszy ogień namiętności. Ich pie­

szczoty stały się powolniejsze, a pocałunki senne.

Gdy po kolejnej ekstazie powrócili na ziemię, szczęście

Blythe, leżącej bezpiecznie w ramionach Gage'a, było tak

ogromne, że w jej oczach pojawiły się łzy.

background image

ROZDZIAŁ

7

Wczesnym rankiem Blythe i Gage opuścili hotel. Jecha­

li teraz pustymi drogami. Mieszkańcy okolicznych domów

byli jeszcze pogrążeni we śnie. Rześkie powietrze niosło

odurzający zapach jaśminu.

Blythe upajała się nie tylko tym aromatem, lecz także

cudownymi widokami wokół nich.

- Jeszcze nigdy nie czułam się tak szczęśliwa - szep­

nęła.

Widząc przed sobą stado kóz na wąskiej, krętej drodze,

Gage zahamował. Brzęczące malutkie dzwoneczki zwisa­

jące z szyi zwierząt stanowiły akompaniament docierające­

go z oddali bicia kościelnych dzwonów.

- Musimy liczyć się z tym, że Natasza nie powie nam

nic ciekawego - odezwał się po chwili Gage. Wiedząc, jak

wiele dla Blythe znaczy film o Aleksandrze i Patricku, bał

się myśleć, że nadaremnie wybrali się w tę daleką podróż.

Mogli wrócić do domu z niczym.

Blythe dosłyszała niepokój w jego głosie. I wiele czuło­

ści. Położyła rękę na kolanie Gage'a.

- Wiem. Ale możesz mi wierzyć lub nie, wcale nie

myślałam o Nataszy. - Oczy Blythe były pełne uwielbie­

nia. - Właśnie przypominałam sobie, jaki wczoraj byłeś

background image

1 1 0 • POTRÓJNE WESELE

cudowny. Dzięki tobie czuję się wspaniale. - Chciała, żeby

Gage zrozumiał, że tego, co stało się ubiegłej nocy, nie

traktowała jak przelotnej przygody. - Kocham cię.

Odetchnął z ulgą, głęboko. Nie zdawał sobie sprawy, jak

bardzo pragnął usłyszeć te słowa. Dziękując losowi i staro­

żytnym bogom za to, że przywiedli ich w to cudowne

miejsce, położył dłoń na ręce Blythe i spytał:

- Od kiedy?

Lekki wietrzyk od morza rozwiewał jej włosy. Odgarnę­

ła z twarzy luźne kosmyki.

- Och, co najmniej od wczorajszej nocy - zażartowała,

po czym po namyśle dodała: - Prawdę powiedziawszy,

chyba od zawsze.

Były to najsłodsze słowa, jakie kiedykolwiek usłyszał.

Miód dla jego serca. Przyciągnął Blythe i pocałował

w usta.

- Chyba zapomniałem powiedzieć ci o moim uczuciu

- oznajmił, kiedy wreszcie wypuścił ją z objęć. - Też cię

kocham. A więc kiedy to zrobimy?

- Co?

Odgarnął jej włosy z czoła. Boże, ta kobieta była skoń­

czoną pięknością! I należała do niego. Na zawsze.

Gage przysunął wargi do ust Blythe i powiedział

szeptem:

- To chyba jasne. Pobierzemy się.

- Pobierzemy?

Wyczuł w niej nagłą zmianę.

Odezwał się ostrożnie:

- Kiedy dwoje ludzi zakochuje się w sobie, zwykle bio­

rą ślub. Tak dzieje się nawet w Hollywood.

- Trzy dni temu byłam jeszcze zaręczona z Alanem

-przypomniała.

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 1 1

- Ale już nie jesteś. - Głos Gage'a był łagodny, lecz

jego oczy ciskały błyskawice.

Zdawała sobie sprawę, że jeśli nie będzie teraz ostrożna,

może zniszczyć wszystko. Chciała przesunąć się na swoje

siedzenie, kiedy dłoń Gage'a zacisnęła się na jej ramieniu.

- Sprostuj, jeśli się mylę, ale chyba przed chwilą powie­

działaś, że mnie kochasz.

- Tak,lecz...

- I ja kocham ciebie - ciągnął niewzruszenie, nie pozwala­

jąc jej dojść do słowa. Nagle skonstatował, że jest zły. Gorzej,

wściekły. Było do niego niepodobne, by tak szybko stracił

zimną krew. - Dlatego nie mogę pojąć, w czym problem.

Kamienny spokój* w głosie Gage'a nie zwiódł Blythe.

Im spokojniej mówił, im staranniej dobierał słowa, tym

groźniejszy się stawał. Zastanawiała się, dlaczego wcześ­

niej tego nie dostrzegła. Jak wielu przestępców musiał

zwieść swoją pozorną uległością!

- Chcę odpowiedzieć ci: tak - zaczęła niepewnie.

- No to mów.

W ustach Gage'a wszystko wyglądało na łatwe i proste.

A może nawet takie dla niego było.

- Co ludzie powiedzą? - Ledwie wymówiła te słowa,

zdała sobie sprawę, jak bardzo są śmieszne.

Zaklął krótko, dosadnie.

- Przejmujesz się?

- Nie. - Mówiła prawdę. - Ale czy nie uważasz, że

trochę za wcześnie robić plany?

-Nie.

Z Gage'em trudno było dyskutować.

- Nie przypuszczałam, że okażesz się tak uparty.

Miał ochotę odpowiedzieć, że nie sądził, iż ona będzie

tak głupia. Zamiast tego stwierdził krótko:

background image

1 1 2 • POTRÓJNE WESELE

- Teraz już wiesz.

Zamknęła oczy. Po chwili otworzyła je znowu.

- Już raz popełniłam błąd. Z Alanem.

- Porównujesz mnie z tym nadętym bubkiem?!

- Jasne, że nie. - Położyła rękę na ramieniu Gage'a.

Poczuła, jak bardzo napięte są jego mięśnie. - Nigdy. -

Z jej zgnębionej miny wyczytał, że mówi prawdę. - Po­

trzebuję czasu, żeby oddzielić to, co czuję do ciebie, od

fantazji związanych z Aleksandrą i Patrickiem. W żad­

nym razie nie zmienia to faktu, iż bardzo cię kocham. Ale

teraz zupełnie się zagubiłam. Muszę mieć czas na prze­

myślenia.

- Czy nikt ci jeszcze nie mówił, że myślisz za dużo?

- burknął Gage.

- Już to słyszałam. - Cait i Lily usilnie ją namawiały,

żeby przestała analizować i zawierzyła swemu uczuciu do

tego człowieka.

Patrząc, jak Blythe z trudem usiłuje powstrzymać się od

łez, Gage usiłował zapanować nad swoim rozgoryczeniem.

- W porządku - odezwał się po chwili. - Nie będę cię

poganiał. - Przesunął palcem wokół jej drżących warg.

- Na razie musi mi wystarczyć, że kochasz. Nie będę jed­

nak czekał wiecznie.

- Wiem.

Chciała obiecać, że postara się szybko uporać ze swymi

problemami, kiedy tuż za nimi rozległ się donośny klakson

ciężarówki.

Gage zaklął pod nosem.

- Też sobie wybrał moment.

Blythe przesunęła się na swoje miejsce. Była zadowolo­

na, że przerwano im rozmowę.

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 1 3

Kyriako Papakosta był znanym pisarzem, uwielbianym

w ojczystym kraju. Jedno spojrzenie na jego elegancki

jacht wystarczało, by stwierdzić, że jest także człowiekiem

bogatym.

- Ubieranie starych mitów w nowe słowa widocznie

popłaca - skomentowała Blythe, przypominając sobie

ostatnią książkę tego autora o bohaterze, który podróżował

śladami Ulissesa.

- Widywałem amerykańskie krążowniki mniejsze niż

ten jacht - oznajmił Gage. - Zdaje się, że Nataszy dobrze

się wiedzie.

Widok Nataszy Kuryan zaskoczył Blythe. Na oko nie

sposób było określić jej wiek. Wyglądała zdumiewająco.

Ubrana w staroświecką suknię, przypominała rosyjską Cy­

gankę. Siwe włosy splecione w długi warkocz i przewiąza­

ne kawałkiem białej koronki, opadały na plecy.

- Witajcie na pokładzie - zwróciła się do gości. - Przy­

kro mi, że sprawiłam tyle kłopotu. Wczoraj drogą radiową

zawiadomiłam waszego znajomego w Atenach, że depeszę

dostałam dopiero dwa dni temu. - Natasza mówiła z lek­

kim cudzoziemskim akcentem. Uśmiech jej był szczery

i sprawiał, że wyglądała na znacznie młodszą. Kiedyś mu­

siała być prawdziwą pięknością. - Na wyspach greckich

- dodała - czas płynie wolniej niż gdzie indziej.

- Zdążyłem już się sam o tym przekonać - odezwał się

Gage, wymieniając z Blythe, porozumiewawcze spoj­

rzenie.

Na ten widok oczy spostrzegawczej Nataszy rozbłysły

radośnie. Sama kochała w życiu wielu mężczyzn i zawsze

cieszyło ją szczęście innych par.

- Ma pan rację. - Rzuciła czułe spojrzenie w kierunku

mostka. Stał tam wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna

background image

1 1 4 • POTRÓJNE WESELE

ubrany w dżinsy, pasiastą rybacką koszulę i niebieską czap­

kę. Pomachał Nataszy.

- Kyriako zaprasza na śniadanie - stwierdziła Natasza.

- Chce także pokazać wam jacht. Jest z niego ogromnie

dumny.

- Bardzo chętnie, dziękujemy - odezwała się Blythe.

Gage tylko skinął głową.

- Jacht jest fascynujący - mówiła dalej Natasza. - Ky­

riako zamienił go w pływające muzeum.

- Muzeum? Czego? - zaciekawiła się Blythe.

- Oczywiście, własnej osoby - z uśmiechem wyjaśniła

starsza pani. - Jak każdy przystojny Grek, któremu się

w życiu powiodło, jest ogromnie łasy na pochwały. - Nata­

sza przechyliła głowę i zaczęła uważnie przyglądać się Ga-

ge'owi. - Ma pan profil Gary'ego Coopera - oświadczyła.

- Och, co to był za przystojny mężczyzna - dodała z wes­

tchnieniem. -I wspaniały kochanek.

Gage i Blythe oniemieli. Nie odezwali się ani słowem.

- Oczy to ma pan Paula Newmana - ciągnęła Natasza.

- Mimo braku podobieństwa ma pan w sobie coś z Errola

Flynna. I na dodatek seksapil Clarka Gable.

- Pani mi pochlebia - powiedział Gage.

Natasza radośnie klasnęła w ręce.

- I uśmiech Gable, trochę krzywy. Mężczyzna z takim

uśmiechem oczaruje każdą kobietą - oświadczyła, zwraca­

jąc się do towarzyszki Gage'a.

- Zdołałam już się o tym przekonać - powiedziała ze

śmiechem Blythe.

- Wielka strata, że nie jest pan aktorem - zwróciła się

Natasza do Gage'a. - Stałby się pan prawdziwym gwiazdo­

rem filmowym.

- Rolę gwiazdy wolę zostawić Blythe.

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 1 5

- A ty, moja droga, jesteś wykapaną Avą Gardner.

Oczywiście, za jej młodych lat.

- Już mi to mówiono - przyznała Blythe.

- W dzisiejszych czasach mało widzi się wśród aktorek

takich figur jak twoja. Wszystkie kobiety głodzą się, żeby

wyglądać jak tyki.

- Zawsze miałam apetyt - wyjawiła Blythe. Już dawno

temu zrezygnowała z tak modnych obecnie chłopięcych

kształtów.

- Dużo je, to fakt - potwierdził Gage.

- Ava jadła jak robotnik portowy. Pieczone kurczaki

i mamałygę na śniadanie, stek i koktajle mleczne na lunch

i całe góry spaghetti na kolację - mówiła Natasza. - Nigdy

jednak nie miała żadnych kłopotów z nadwagą. Inne aktor­

ki, biedaczki, głodziły się i sączyły cytrynową herbatkę.

Jestem pewna, że Ava zamiast herbaty piła wszelkie inne

trunki. Była jedyną kobietą, jaką znałam, która paliła jak

komin, szampana popijała brandy i równocześnie żuła gu­

mę. I przy tym zawsze wyglądała wspaniale. Miała ponad­

czasową urodę. - Natasza zamyśliła się na chwilę. - Ale­

ksandra była taka sama. Znakomicie by się prezentowała,

mając nawet dziewięćdziesiątkę.

- Niestety, nie dożyła tych lat - spokojnie wtrąciła

Blythe.

Z twarzy Nataszy zniknął uśmiech.

- Po to tu przyjechałaś. Żeby porozmawiać o biednej,

tragicznie zmarłej Aleksandrze.

- Tak. I o Patricku - dodała Blythe.

- To długa historia. - Starsza pani westchnęła głęboko.

-I bardzo smutna.

- To już wiemy - do rozmowy włączył się Gage. - Pani

była charakteryzatorką Aleksandry w Xanadu Studios, są-

background image

1 1 6 • POTRÓJNE WESELE

dzimy więc, że opowie nam pani o nieznanych faktach z

jej tragicznego życia.

- Przejdźmy do salonu - zaproponowała Natasza - ku­

charz poda nam kawę z ciastem. Będziemy mogli spokoj­

nie porozmawiać.

Blythe i Gage weszli do wygodnie umeblowanej prze­

stronnej kabiny, utrzymanej w jasnych barwach. Na małym

stoliku Blythe dojrzała doniczkę z pachnącą bazylią. Iden­

tyczną widziała na pokładzie.

Czytała w przewodniku, że bazylię, znaną także pod

nazwą bazyliszek, uważano za roślinę, którą święta Helena

znalazła rosnącą u stóp krzyża. Greccy marynarze trakto­

wali bazylię jak talizman, chroniący statki na morzu.

Natasza nalała kawę do małych filiżanek, nałożyła na

talerzyki migdałowe ciasto i ułożyła na stole serwetki

z adamaszku. Robiła to powoli. Blythe odniosła wrażenie,

że starsza pani chce zyskać na czasie, by przemyśleć, co ma

do powiedzenia.

- A co wy sami wiecie o Aleksandrze? - spytała po

dłuższej chwili.

Popatrzyli na siebie. Gage wzrokiem zachęcił Blythe do

mówienia.

- Wiemy - zaczęła - że Walter Stern, dziadek obecnego

Waltera Sterna, zobaczył ją w Hawanie, w jakimś kasynie,

i przywiózł do Hollywood. Była piękną dziewczyną, więc

uznał, że zrobi z niej konkurentkę Marleny Dietrich i Grety

Garbo. Pomysł okazał się świetny. Krytycy filmowi i kino­

mani zachwycili się nową gwiazdą.

- Aleksandra, z jej egzotyczną urodą, wyróżniała się na

tle innych aktorek, modnych wówczas ckliwych, wyondu-

lowanych blondynek - wyjaśniła Natasza.

- Wiem, że Walter Stern obsadzał ją wyłącznie w ro-

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 1 7

lach femme fatale - ciągnęła Blythe - przesyconych eroty­

zmem.

- W „Lekkomyślnej damie" Aleksandra była niesamo­

wicie seksowna - dorzuciła Natasza. - Mówiła mi, że Wal­

ter Stern wiedział, iż kobiety pragną się z nią utożsamiać,

a mężczyźni marzą, by wziąć ją do łóżka, i na tym robił

interes. - Natasza spojrzała na Blythe. - W gruncie rzeczy

tej samej strategii rynkowej używa teraz jego wnuk w sto­

sunku do filmów, w których jesteś wyłącznie seksbombą.

- Właśnie zamierzam zmienić swój wizerunek - odpar­

ła Blythe. - Dlatego tak bardzo zależy mi na zrobieniu

pierwszego własnego filmu.

Zamyślona Natasza pokiwała głową.

- Ale czy Walter Stern dopuści do tego?

- Nie on będzie decydował - odrzekła Blythe. - Prze­

stał kierować Xanadu.

- Niemożliwe! - wykrzyknęła zdumiona Natasza. -

Kiedy to się stało?

- Bardzo niedawno. Pakiet kontrolny akcji wytwórni

przeszedł w ręce Connora Mackaya. Przed samym wyjaz­

dem Connor powiedział mi, że zamierza definitywnie roz­

stać się z Walterem Sternem.

- Aż trudno w to uwierzyć. Zastanawiam się, czy...

- Natasza zawiesiła głos.

- Czy co? - spytała ostro Blythe. Zaczynała się niecier­

pliwić. Gage rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie.

Zadumana Natasza popatrzyła na Blythe, jakby ujrzała

ją po raz pierwszy.

- Zastanawiam się - powtórzyła - czy można już o tym

bezpiecznie mówić.

- Pani wie, kto zabił Aleksandrę? - zapytał Gage.

- Od początku miałam podejrzenia, ale nie dowody.

background image

1 1 8 • POTRÓJNE WESELE

- Nie wierzy pani, że zginęła z rąk Patricka? - pytał

dalej Gage.

- Oczywiście, że nie. Ten człowiek uwielbiał swą żonę.

Zaciekawiona Blythe pochyliła się w stronę Nataszy.

- To, co od pani usłyszymy, będzie dla nas wielką po­

mocą - podkreśliła.

Stara dama utkwiła w nią przenikliwy wzrok.

- Chodzi ci o scenariusz czy o to, żeby przywrócić do­

bre imię Patricka?

- O obie sprawy - równocześnie odparli Blythe i Gage.

Głos Nataszy brzmiał teraz jak z oddali:

- Zaczęło się na tamtym przyjęciu.

- U Williama Randolpha Hearsta, w przeddzień Nowe­

go Roku? - podpowiedziała Blythe. - Tej nocy zginęła

Aleksandra.

- Tak. Wiedziałam, że Walter Stem intryguje między nią

a Patrickiem. Aż do pamiętnego przyjęcia bałam się ryzyko­

wać i nic nie mówiłam. Wówczas jednak stałam się świad­

kiem nikczemnych machinacji tego złego człowieka.

-

Małżonkowie pokłócili się tamtej nocy?

- Tak. Doszło do okropnej sceny. Aleksandra, jak za­

wsze, wyglądała zachwycająco. Wypożyczyła wieczorową

suknię z rekwizytorni wytwórni. Tę samą, w której grała

w „Złocie głupca". Z białego jedwabiu, bardzo wydekolto­

waną, przylegającą do ciała jak druga skóra. W pewnej

chwili osunęło się ramiączko sukni, odsłaniając całe plecy.

Dla wszystkich, którzy to widzieli, stało się oczywiste, że

Aleksandra nie nosi pod spodem niczego.

- Patrick musiał być zazdrosny - wtrącił Gage.

- Być może. Ale on chyba godził się z tym, że jego żona

była i będzie obiektem pożądania. Pod warunkiem, oczy­

wiście, że u jej boku nie pojawi się żaden inny mężczyzna.

background image

POTRÓINE WESELE • 1 1 9

- Natasza zmarszczyła czoło. - Tej nocy wracali do domu

osobno.

- Dlaczego? Co się stało? - pytała Blythe. - Przecież

Aleksandra z pewnością nie opuściła przyjęcia z innym

mężczyzną.

- Oczywiście, że nie. - Natasza potwierdziła domysły

Blythe. - Od chwili gdy poznała Patricka, liczył się dla niej

tylko on. Oboje zresztą świetnie wiecie, jak to jest.

Blythe spłonęła rumieńcem.

- Tak.

- Moja droga - z uśmiechem powiedziała Natasza - to

wielki dar. I trzeba go cenić.

Speszona rozmową o swym prywatnym życiu z bądź co

bądź obcą kobietą, Blythe szybko zmieniła temat,

- Proszę opowiedzieć nam o tej kłótni - poprosiła Na­

taszę.

- Aleksandra pierwsza opuściła przyjęcie. Patrick do­

gonił ją, lecz odtrąciła podane ramię. Niestety, miał bardzo

gwałtowny charakter. Podobnie zresztą jak Aleksandra.

Złapał żonę i przytrzymał. Wyglądał na wściekłego. - Na­

tasza popatrzyła nagle na Gage'a. - Już teraz wiem, kogo

mi pan najbardziej przypomina - oznajmiła triumfalnie.
- Patricka Reardona.

- Gage wcale nie jest porywczy - zaprotestowała

Blythe.

- Jasne, że jest - odparła Natasza. - Tylko ty jeszcze

o tym nie wiesz.

Był to strzał w ciemno, lecz celny. W sam środek tarczy.

Gage nie wiedział, co powiedzieć, więc przezornie milczał.

- Patrick był zawsze tajemniczy, a przez to jeszcze bar­

dziej pociągający - ciągnęła Natasza. - Kiedy Walter Stern

sprowadził go do Hollywood, wytwórnia w celach rekla-

background image

1 2 0 • POTRÓJNE WESELE

mowych opublikowała jego życiorys. Pracował na ranchu.

Był także bokserem. Bił się w kowbojskich barach i w ten

sposób zarabiał na pisanie. Po jego przyjeździe do miasta

opowiadano, że kiedyś gołymi rękoma zabił człowieka.

- To wstrętna plotka, która została zdementowana -

wtrąciła Blythe. W ciągu jednego dnia Gage rozprawił się

z tą nieprawdziwą historią.

- Patrick niczemu nie zaprzeczał, więc ludzie wygady­

wali różne rzeczy.

- Wróćmy do tego, co działo się na przyjęciu - zapro­

ponował Gage.

- Dobrze - odparła Natasza. - Wyszłam na taras, żeby

zaczerpnąć świeżego powietrza, i z daleka zobaczyłam Ale­

ksandrę i Patricka. Kłócili się. Wykrzykiwali słowa, któ­

rych nie mogłam dosłyszeć. W pewnej chwili Aleksandra

wymierzyła mężowi policzek. Myślałam, że jej odda, ale

się pohamował. Zawrócił w stronę domu. Nie reagował na

wołanie żony, więc rzuciła w niego kieliszkiem po szampa­

nie. A potem upadła na kolana i rękoma zakryła twarz.

- Zupełnie jak w „Lekkomyślnej damie" - przypo­

mniała sobie Blythe - kiedy jej filmowy kochanek postano­

wił wrócić do swej ciężarnej żony.

- To samo przyszło mi wtedy na myśl - przyznała Na­

tasza. - Ale szybko zorientowałam się, że Aleksandra nie

gra, lecz cierpi naprawdę. Jej płacz był zbyt realny.

- Czy wie pani, o co się pokłócili? - spytała Blythe.

- Wtedy przypuszczałam, że chodziło o przeszłość Ale­

ksandry. O czasy, kiedy żyła na Kubie. Wiecie na pewno, że

nie nazywała się Romanow.

- Podejrzewałam, że wytwórnia dla celów reklamo­

wych zrobiła z niej członka carskiej rodziny - powiedziała

Blythe.

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 2 1

- Tak. Ale, jak to zwykle bywa, w tej historii tkwiło

ziarnko prawdy. Aleksandra rzeczywiście była rosyjską

emigrantką. O jej pobycie na Kubie i o tym, co tam robiła,

krążyły różne pikantne historie.

Nie zdziwiło to Blythe, gdyż podczas krótkiego wyjazdu

na Florydę Gage odkrył nieco faktów.

- Czy te pogłoski dotarły do Patricka? - spytała Nataszę.

- Chyba nie. Przynajmniej na początku. Parę dni przed

przyjęciem u Williama Randolpha Hearsta w garderobie Ale­

ksandry zjawił się Walter Stern. Akurat robiłam jej makijaż.

Szef studia był wściekły. Pienił się ze złości. Kazał mi natych­

miast zostawić ich samych. Martwiłam się o Aleksandrę, więc

czekałam w pobliżu. Walter Stern nie był miłym człowiekiem

- dodała przez zaciśnięte zęby Natasza.

- Słyszała pani, o czym mówili?

- Tylko pojedyncze słowa. Była mowa o Hawanie. Po

wyjściu Sterna musiałam robić makijaż na nowo, bo Ale­

ksandra płakała. Stern intrygował między nią a Patrickiem.

Wmawiał w niego, że ma niewierną żonę. Równocześnie

posłużył się przypadkową aktorką, aby przekonać Aleksan­

drę, że mąż ją zdradza. Postanowiłam powiedzieć jej o in­

trygach Waltera Sterna przed premierą filmu Patricka.

- Premierą, której nie doczekała - odezwał się Gage.

- Bo wcześniej ją zamordowano.

Natasza posmutniała.

- Nigdy sobie nie wybaczę, że od razu o wszystkim nie

powiedziałam Aleksandrze. Gdybym chociaż tamtej nocy

pojechała za nią do domu...

- Jest coś, czego nie rozumiem - odezwała się Blythe.

- Jeśli była pani przekonana, że Aleksandrę zamordował

nie Patrick, lecz ktoś inny, dlaczego nie poszła pani z tym

na policję?

background image

1 2 2 • POTRÓJNE WESELE

- Poszłam. A także adwokatowi Patricka opowiedzia­

łam moją wersję zdarzeń. Nie wezwano mnie jednak na

świadka. Dopiero znacznie później, po skazaniu Patricka,

zorientowałam się, że jacyś bardzo wpływowi ludzie chcie­

li, aby moje zeznania nie ujrzały światła dziennego. Nie

miałam ochoty skończyć jak Aleksandra, więc milczałam.

Jednak potem i tak wyrzucono mnie z wytwórni.

- Słyszałam inną wersję-wtrąciła Blythe.

- Ja też. - Natasza uśmiechnęła się smutno. - Mówiono

ci, że zwariowałam lub że jestem notoryczną kłamczucha.

Albo obie te rzeczy.

- Tak - przyznała Blythe.

W tym momencie Natasza powiedziała coś, co niemal

poderwało ją na nogi.

- Z wytwórni wyrzucił mnie Walter Stern junior. Bał

się, że pewnego dnia wyjawię prawdę. To jego ojciec udusił

Aleksandrę z wściekłości, że zagroziła odejściem ze studia.

Zaraz po premierze „Złota głupca" zamierzała zrezygno­

wać z kariery aktorskiej, osiąść na stałe w ranchu Patricka

w Wyoming i tam pędzić spokojne życie.

O tym Blythe nie miała pojęcia.

- Sądzi pani, że naprawdę by to zrobiła? - spytała z lek­

kim niedowierzaniem w głosie.

- Tak. Wszyscy wiedzieli, że Patrick nie znosi Holly­

wood. I że Aleksandra do szaleństwa kocha męża. Gdyby

zechciał wracać do Wyoming, bez chwili wahania by tam

z nim pojechała.

- Tak łatwo zrezygnowałaby ze sławy i kariery? - spy­

tał Gage. Przyszło mu na myśl, że mimo obietnic danych

mężowi Aleksandra odmówiła wyjazdu, a on, z natury po-

rywczy, w szale wściekłości ją udusił.

- Aleksandrze nigdy nie zależało na sławie, ale zawsze

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 2 3

obsesyjnie marzyła o pieniądzach - przyznała Natasza. -

Stwarzały jej poczucie bezpieczeństwa. Już w chwili po­

znania Patricka była bardzo bogata. Miała więcej pienię­

dzy, niż mogłaby wydać do końca życia. A mąż dawał jej

psychiczne oparcie. Jestem przekonana, że bez żalu opuści­

łaby Hollywood i nigdy nie wróciła.

W salonie zapanowała cisza. Nagle otworzyły się drzwi.

- Czemu wszyscy mają takie ponure miny?-tubalnym

głosem spytał Kyriako Papakosta. - Słońce świeci, mamy

piękny dzień. Zbyt piękny, by się martwić.

Natasza dokonała prezentacji.

- Znam panią doskonale z ekranu - powiedział Kyria­

ko do Blythe. -I zawsze uważałem panią za równie dobrą

jak śliczną aktorkę - dodał z galanterią. - Sądzę jednak, że

powinna pani grać w innego rodzaju filmach. Takich, które

we właściwy sposób ukazywałyby pani niepospolity talent.

- Działam w tym kierunku - odparła Blythe.

- Natasza opowiadała mi historię Aleksandry Roma­

now. Z dawnych czasów pamiętam ją jak przez mgłę. By­

ła piękna. I tak młodo umarła. - Kyriako uścisnął dłoń

Gage'a. - To pan ma po latach rozwiązać tajemnicę tego

morderstwa? - zapytał.

- Pan też sądzi, że nie zabił jej Patrick? — wtrąciła

Blythe.

- Moim zdaniem ten człowiek był niewinny. Oskarże­

nie było mocno naciągane. Mąż Aleksandry stał się kozłem

ofiarnym. To chyba jasne jak słońce.

- Zaczynam podzielać pańskie zdanie - odezwał się

zamyślony Gage.

- Każdy zgadza się z Papakosta, bo Papakosta ma za­

wsze rację - oznajmił Kyriako. - Prawda, moja złota? -

zwrócił się do Nataszy.

background image

1 2 4 POTRÓJNE WESELE

- Święta prawda - ze śmiechem przytaknęła Natasza.

- A teraz oprowadzę was po jachcie - oznajmił gospo­

darz tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Potem zjemy śnia­

danie.

Wszyscy podnieśli się z miejsc. Nikt nie miał najmniej­

szego zamiaru protestować.

background image

ROZDZIAŁ

8

Po śniadaniu i interesującej rozmowie z greckim pisa­

rzem Blythe i Gage powrócili do hotelu. Późnym popołud­

niem, po miłosnych uniesieniach, usiedli obok siebie na

tarasie przylegającym do pokoju Blythe i spoglądali na

błękitne morze. Gage czule obejmował ukochaną, której

głowa spoczywała na jego ramieniu.

- Sądzisz, że to możliwe? - spytała. Była ciągle pod

wrażeniem opowiadania Nataszy. - Uwierzyłbyś, że Walter

Stern był mordercą?

- Pamiętaj, że Nataszy nie powołano na świadka - przy­

pomniał Gage. - Sprawił to ktoś, kto miał znajomości i po­

tężne wpływy - dodał ostrożnie. Jako policjant zawsze

uważał, że nie należy wyciągać pochopnych wniosków.

- Na przykład szef dużej wytwórni filmowej? Nie. -

Blythe potrząsnęła głową. - Nie wierzę, żeby Walter Stern

zdecydował się na takie nieracjonalne posunięcie. Zbyt

duże ryzyko.

- Zostawmy sprawę zabójstwa. - Gage pochylił się ku

ustom Blythe.

Za każdym razem gdy ją całował, działo się z nią to

samo. Fala gorąca ogarniała cale ciało, drżała z niecierpli­

wości. Wsunął język między jej rozchylone wargi.

background image

1 2 6 • POTRÓJNE WESELE

- Och, jak dobrze - szepnęła, gdy na rękach wnosił ją

z tarasu do sypialni.

Dochodziła północ. Na ciemnym niebie zawisła blada

tarcza książyca. Czarne wody oceanu oświetlał srebrny

szlak. Było słychać szum fał uderzających o piaszczysty

brzeg.

Wiatr od wody poruszał wierzchołki palm. W przesyco­

nym solą powietrzu unosił się dym z pobliskich pomarań­
czowych gajów. W zimowe noce ich właściciele rozpalali
ogniska, żeby ogrzewać marznące drzewa.

Gdyby nie zapach dymu drażniący nozdrza i niecodzien­

ny o tak późnej porze widok kobiety z trudem idącej po

piasku wzdłuż brzegu morza, byłaby to niczym nie zmąco­

na, piękna, spokojna noc.

- Do licha! -jąknąła Aleksandra, kiedy wysoki obcas

srebrnego pantofelka wbił się głąboko w piach, wykręcając

jej nogą. Upadłaby, gdyby nie silna dłoń, która wychyliła

się z ciemności, podtrzymując jej ramią. - Zostaw mnie!

- wykrzyknąła, wyrywając rąkę. - Nie waż się więcej mnie
dotykać! Nigdy!

- Wcale tak nie myślisz. - Mążczyzna miał przyjem­

ny, głąboki głos. Jak zawsze, podniecał zmysły Alek­
sandry.

- Właśnie że myślą!

Wiatr od morza rozwiewał piękne, czarne włosy. Kiedy

kilka kosmyków znalazło się na jej twarzy, Patrick odgarnął

je delikatnie.

- Jesteś okropny. - Obcy akcent brzmiał dziś wyraźniej

niż zwykle. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz była aż tak
zdenerwowana i zgnębiona. Kiedy usiłowała oderwać od

twarzy dłoń dotykającą policzka, na jej palcu w świetle

background image

POTRÓJNE'WESELE • 1 2 7

księżyca zabłysła obrączka. - Oszukujesz i kłamiesz

- rzu­

ciła Patrickowi w twarz.

Dramatycznym gestem uniosła w górą kieliszek szampa­

na, który trzymała w ręku, i wychyliła jego zawartość.

- Żałuję, że w ogóle cię poznalam.
Patrick miał ochotą ponownie dotknąć Aleksandry, ale

po namyśle wsunął ręce do kieszeni.

- Rozmawiasz z człowiekiem, którego kochasz - przy­

pomniał, siląc się na spokój.

- Nie potrafisz nawet zdobyć się na coś oryginalnego

-powiedziała złośliwie. - To przecież słowa Clarka Gable
do Normy Shearer w „ Wyzwolonej duszy".

Patrick wzruszył ramionami.
- Pisarz przywłaszcza sobie niekiedy cudze teksty, pod

warunkiem, że są dobre.

Aleksandra postanowiła nie dać się ułagodzić. Przyła­

pała go na czułym sam na sam z Mae Chandler. Aktorką

której Walter Stern powierzył drugoplanową rolę nieszczę­
śliwej, zdradzanej żony w ostatnim filmie Aleksandry,
w „Lekkomyślnej damie". Ją samą obsadził, jak zawsze,
w roli seksbomby, kochanki.

- Nie masz pojęcia o pisaniu - rzuciła Patrickowi

w twarz. Chciała mu dokuczyć za wszelką cenę.

- Zmyliły cię pozory -powiedział łagodnym tonem.
- A to jest już twój własny tekst, bo nieudolny.
Zacisnął wargi. Aleksandra posuwała się zbyt daleko.
- Widzę, że jesteś przekonana o mojej niewierności.

A może wolisz zmienić temat, żebyśmy mogli porozmawiać

o twoich ostatnich zdradach?

Odetchnęła głęboko. Było to jawne kłamstwo. Od chwili,

w której poznała Patricka Reardona, nie istniał dla niej

żaden inny mężczyzna.

background image

1 2 8 • POTRÓJNE WESELE

Uniosła się honorem.

- Nie zamierzam rozmawiać na ten temat

- odparła

wyniośle.

Patrick popatrzył na żoną.
- Szkoda. Bo ja mam Ci wiele do powiedzenia. Zacznij­

my od twoich wyczynów w Hawanie, gdzie byłaś zwykłą
dziwką.

Aleksandra skuliła się, jakby ją uderzył.
- Nie wiem, o czym mówisz - odezwała się sztywno. Nie

miała pojęcia, skąd Patrick dowiedział się, co robiła na

Kubie.

Czyżby od Waltera Sterna? Nie, to chyba niemożliwe.

Wszechwładny szef Xanadu Studios był wściekły, że wyszła

za Patricka. Uważał, że małżeństwo zmniejszy jej walory

jako gwiazdy, a w konsekwencji popularność i tym samym

dochody wytworni. Od związku z Patrickiem upłynął rok
i żadna inna aktorka nie zdołała jednak zdystansować Ale­
ksandry. Ani Greta Garbo, ani Marlena Dietrich. Ani cu­
kierkowa, wyondulowana blondynka, Jean Harlow.

Walter Stern był człowiekiem mściwym, o czym Aleksan­

dra dobrze wiedziała. Nie zaryzykowałby jednak utraty
reputacji największej gwiazdy swej wytworni, do­

puszczając, aby rozeszły się wieści o tym, że była prosty­

tutką.

- Jak na aktorkę, moja droga, jesteś kiepską kłamczu­

cha -powiedział Patrick. - Teraz, gdy o tym myślę, widzę,

że nie ma większej różnicy w oddawaniu się za pienią­

dze w jakimś hawańskim kasynie czy za dobrą rolę w Hol­
lywood.

Od wczesnej młodości Aleksandra miała bardzo trudne

życie. Gdy wybuchła pierwsza wojna światowa, była pię­

cioletnim dzieckiem. Po trzech następnych latach przeżyła

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 2 9

w Rosji rewolucją. Straciła ojca. Jeden brat zginął na woj­
nie, drugi znalazł się w wiezieniu, a potem zmarł.

Samotne kobiety, matką i córką, wyrzucono z rodzinnego

majątku. Przedtem jeszcze na oczach Aleksandry żołdacy

zgwałcili matką, która nie wytrzymała poniżenia. Dwa

tygodnie później pożegnała się z życiem.

Następne piąć lat Aleksandra spądziła w kołchozie, pra­

cując ciężko w polu po osiemnaście godzin na dobą. Otrzy­
mywała za to trochą strawy, dzięki, czemu nie umarła

z głodu.

Gdy z brzydkiego kaczątka przeobraziła się w łabędzia,

Aleksandra uświadomiła sobie, że uśmiechnął się do niej

los. Miała teraz coś, co było wiele warte. Piąkną twarz
i ponętne ciało.

Skończywszy szesnaście lat, została kochanką dygnita­

rza partyjnego. Dwa lata później sprzedała swe wdzięki
kapitanowi statku handlowego i przekupiła go pieniędzmi
ukradzionymi kochankowi. Kapitan zgodził się wywieźć ją

z Rosji na Kubą. Przez całą podróż więził Aleksandrą

w swej kabinie, poniżając i gwałcąc.

Wiedziała, co to ból. Nigdy jednak nie zdawała sobie

sprawy, że słowa mogą ranić mocniej niż ciosy. Prawdzi­
wym cudem było to, że wraz z Patrickiem będą mieli dziec­

ko. Nagrodą za koszmarne życie, którego zaznała.

Jak ten człowiek śmie sądzić, że go zdradzała?!

- Ty łobuzie! - Wymierzyła mężowi siarczysty po­

liczek.

Podniósł ręką. Przez chwilą myślała, że odwzajemni

uderzenie. Zaklął pod nosem i powoli opuścił ręką. Bez
słowa odwrócił się i ruszył w przeciwną stroną.

- Poczekaj! Wróć! - krzyknęła Aleksandra.
Jej słowa zginęły w poszumie wiatru. W bezsilnej wście

-

background image

1 3 0 • POTRÓJNE WESELE

kłości rzuciła w odchodzącego męża kieliszkiem po szam­

panie.

A potem padła na kolana, ukryła twarz w dłoniach i za­

niosła się płaczem.

Blythe obudziła się nagle. Dusiły ją łzy. Gage natych­

miast otworzył oczy.

- Blythe? - Wyciągnął rękę i dotknął jej mokrej twarzy.

- Wszystko dobrze, kochanie. Musiałaś mieć zły sen.

- Och, Gage! - W poczuciu zagrożenia rzuciła się

w jego objęcia i przycisnęła policzek do umięśnionego

torsu. - Wszystko wydawało się tak okropnie rzeczy­

wiste!

Po twarzy Blythe płynęły łzy. Uspokajającym gestem

Gage pogładził ją po włosach.

- Śniłaś o Aleksandrze - zgadł, a właściwie był tego

pewny.

- Czułam się tak, jakbym tam była. Na przyjęciu.

W noc, podczas której straciła życie. - Blythe drżała na

całym ciele.

- Nic dziwnego, że miałaś taki sen. Byłaś pod wraże­

niem opowieści Nataszy.

- Nie rozumiesz. - Blythe popatrzyła przez łzy na Ga-

ge'a. - Wiem, o co się pokłócili.

- Natasza sądziła, że o to, co Aleksandra robiła w Ha­

wanie - przypomniał Gage. Odgarnął włosy z twarzy

Blythe i ucałował ją w czoło. Potem wargami musnął poli­

czek. I usta.

- Natasza miała rację. Patrick obwiniał żonę o to, że na

Kubie pracowała jako prostytutka. To jednak nie wszystko.

Aleksandra zaszła w ciążę.

- W protokole z autopsji nie było o tym mowy.

background image

POTRÓJNE WESELE 1 3 1

- Ale to prawda.

- Miałaś koszmar senny. I tyle.

- Nie. Nic nie rozumiesz...

Gage chciał zakończyć tę bezsensowną rozmowę.

- Niedawno przeżyłaś silny stres. I sypiałaś niewiele.

Przez ostatnie dwie noce z mojej winy.

Blythe przywarła do niego mocno. Wtuliła twarz w za­

głębienie ramienia. Gage zaczął się dekoncentrować. Była

taka ciepła, miękka...

- Kochanie, twoja podświadomość płata ci figle.

Podniosła wzrok. Miała poważny wyraz twarzy.

- Wszystko było niesamowicie realne, i to ja byłam na

miejscu Aleksandry.

- Śniło ci się.

- Powiedz, czy znasz okoliczności, w jakich ta kobieta

znalazła się na Kubie?

- Nie, ale...

- Przekupiła kapitana statku handlowego, żeby wy­

wiózł ją z Rosji. To była potworna podróż. Ten czło­

wiek znęcał się nad nią i poniżał, wyżywał się seksualnie.

- Nie widzącym wzrokiem Blythe patrzyła daleko w prze­

strzeń, - Dopiero gdy statek przybił do wybrzeża Kuby,

żeby wziąć transport trzciny cukrowej, kapitan wypuścił

mnie na pokład. Po raz pierwszy od wypłynięcia z Odessy.

Gage natychmiast zauważył zmianę w sposobie mówie­

nia Blythe.

- Słuchaj...-zaczął.

- Po raz pierwszy w życiu - ciągnęła nieswoim głosem

- byłam naprawdę wolna. - Spojrzała na Gage'a. - Wy,

Amerykanie, nie macie pojęcia, co to słowo oznacza. -

Blythe mówiła teraz z dziwnym akcentem. Rosyjskim, uz­

mysłowił sobie Gage. - Czułam się cudownie. Mimo że

background image

1 3 2 • POTRÓJNE WESELE

w mieście było pełno ładnych kobiet, od razu znalazłam

pracę. W kasynie. Prezentowałam kostiumy kąpielowe sta­

rym, bogatym mężczyznom, których oddech był przesiąk­

nięty rumem i dymem cygar. Czasami robiłam więcej. To

co prostytutka.

Błythe podniosła głowę. Jej oczy świeciły dziwnym

blaskiem.

- Nie ma na świecie nic silniejszego niż pragnienie prze­

życia. Bogaci nie mają o tym pojęcia. - Gage jak zahipno­

tyzowany wpatrywał się w Blythe. Miał przed sobą Ale­

ksandrę Romanow. - Kiedy Walter Stern - mówiła - po­

znał mnie w Hawanie, zapytał, czy kiedyś grałam na sce­

nie. Tym pytaniem bardzo mnie rozśmieszył. Jasne, że

grałam. Na swój sposób. W eleganckich apartamentach

najlepszego w Hawanie hotelu dla bogatych turystów. Mie­

wając jednego tylko widza. - Blythe utkwiła w Gage'u

oskarżycielskie spojrzenie. - Jak śmiesz zarzucać mi, że cię

zdradzałam? Nie rozumiesz tego, co działo się po rewolu­

cji. Syty mężczyzna nigdy nie pojmie, co oznacza umiera­

nie z głodu. Mówiłeś, że mnie kochasz. Ale to nieprawda.

Wielbisz tylko gwiazdę z ekranu, a nie kobietę z krwi i ko­

ści, noszącą pod sercem twoje dziecko!

Gage był przerażony. Wzdrygnął się.

- Blythe. - Wziął ją w ramiona i potrząsnął. Raz, drugi,

trzeci. - Blythe, to ja, Gage.

Jego słowa przeniknęły do jej świadomości. Wyczuła,

jak bardzo jest zdenerwowany. Co więcej, przerażony.

- Gage? - Zamrugała gwałtownie. Raziło ją dzienne

światło. W pokoju robiło się jasno. Za oknem wschodziło

słońce.

Przygarnął ją mocno do siebie.

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 3 3

- Dziewczyno, przeraziłaś mnie nie na żarty! - Ode­

tchnął z ulgą.

Pomyślała sobie, że to wielkie szczęście mieć przy sobie

tak wspaniałego mężczyznę. Dotknęła wargami jego ust.

Pragnęła udowodnić, jak bardzo go kocha. Jej ręce błądziły

po jego obnażonym ciele. Docierały wszędzie. Jak powie­

trza potrzebowała tego mężczyzny. Każdą cząstką swego

ciała.

Gage przestał nad sobą panować. Roznamiętniony pie­

szczotami, oszalały z pożądania, wciągnął Blythe na siebie.

- Teraz - powiedział, unosząc ją w ramionach. Złączyli

ciała. - Kocham cię, Blythe - dodał po chwili chrapliwym

głosem.

- Ja też. Tylko ciebie. - Ujęła Gage'a za nadgarstki.

Przyciągnęła je do własnych piersi. - I będę cię kochała.

Zawsze.

Upłynęło wiele czasu, zanim znaleźli się w dorożce,

odwożącej ich na nabrzeże. Ani Blythe, ani Gage nie mieli

ochoty opuszczać tego romantycznego, cudownego zakąt­

ka. Czas jednak płynął nieubłaganie. Gdyby nawet Connor

zgodził się zmienić harmonogram zajęć Blythe na planie

„Zdemaskowania", i tak powinna przystąpić do pracy nad

własnym filmem.

Wiedziała ponadto, że oprócz niej Gage ma także innych

klientów. W pracy pomagała mu, co prawda, Lily, którą

niedawno wziął na wspólniczkę, ale i tak musiał już wracać

do Stanów.

- Powziąłem decyzję - oznajmił nagle.

- Tak? - Suchy ton jego głosu zaniepokoił Blythe.

- Mogę poczekać, aż zdecydujesz się na małżeństwo.

Chcę jednak, żebyśmy zamieszkali razem.

background image

1 3 4 • POTRÓJNE WESELE

Odetchnęła z ulgą.

- Jestem już spakowana - odparła spokojnie.

- Zgadzasz się? Tak od razu? - zapytał zdumiony. Mi­

mo że Bachelor Arms stanowiło lokum wygodne i eleganc­

kie, w żadnej mierze nie umywało się do wytwornej siedzi­

by Blythe w Beverly Hills.

- Tymczasowo. Dopóki nie zostanie odbudowany mój

dom. Potem, jeśli będzie ci to odpowiadać, przeniesiemy

się do mnie, a swój apartament zamienisz na biuro.

- Zrobię, co zechcesz. - Gage odetchnął z ulgą. Nie

spodziewał się, że Blythe bez oporów przystanie na jego

propozycję. Nieważne, gdzie będą mieszkać. Byle razem.

Pod wspólnym dachem Blythe szybko uzna małżeństwo za

następne logiczne posunięcie.

- Jestem już zmęczona mieszkaniem w hotelu. Z przy­

jemnością przeniosę się do ciebie. Bardzo lubię Bachelor

Arms.

Gage przeciągnął dłonią po włosach Blythe i uśmiech­

nął się szeroko. Piękna twarz tej kobiety od miesięcy na­

wiedzała go w snach.

- Chcesz mnie tylko dlatego, że tam mieszkam? - za­

żartował.

Śmiejąc się, podała mu usta do pocałunku.

- Wierz mi, kochany, że na liście wszystkich powodów,

dla których cię chcę, apartament w Bachelor Arms znajduje

się na miejscu bardzo odległym.

Dojechali do nabrzeża. Dorożkarz zsiadł z kozła i zaczął

wyładowywać bagaże. Blythe z niechęcią przerwała poca­

łunek.

- Zrobiłaś sobie listę? - zapytał Gage. Wyskoczył z do­

rożki.

- Oczywiście - odparła, kiedy pomógł jej wysiąść.

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 3 5

Stali nad błękitną wodą, skąpani w promieniach poran­

nego słońca. Gage objął w pasie Blythe, a ona położyła mu

rękę na ramieniu. Było jej dobrze. Pragnęła, by czas się

zatrzymał.

- Nie sądzisz, że powinienem obejrzeć ten wykaz?

Chciałbym wiedzieć, czego się po mnie spodziewasz.

- Zajmiemy się tym, gdy tylko dotrzemy do domu -

przyrzekła Blythe. W jej oczach tańczyły wesołe ogniki.

Z uwielbieniem patrzyła na Gage'a.

- Zgoda-odparł.-Ty jesteś przecież szefową.

background image

ROZDZIAŁ

9

- To ciekawy materiał - powiedział Sloan Wyndham do

Blythe nazajutrz po jej powrocie z Grecji.

Siedzieli w przestronnym gabinecie w domu Sloana w Pa­

cific Palisades. Wysokie, sięgające sufitu okna wychodziły na

ocean. Za każdym razem, kiedy tu przychodziła, Blythe zasta­

nawiała się, jak przy tak cudownej panoramie daje się w ogóle

w tym pokoju pracować. Z faktu, że Sloan świetnie i szybko

przygotowywał scenariusz filmu o Aleksandrze, wynikało, że

jest obdarzony zarówno talentem, jak i zdolnością koncentra­

cji. Był jednym z najbardziej wziętych i cenionych scenarzy­

stów w Hollywood. Blythe była bardzo zadowolona, że zgo­

dził się z nią współpracować.

- Może i dobry, lecz cała ta historia jest okropnie smut­

na - odezwała się po chwili.

- Tak - przyznał Sloan - ale udało się wypełnić luki,

które utrudniały nam życie. - Odchylił się na krześle, złą­

czył dłonie za głową i z dużą przyjemnością popatrzył na

Blythe. - Jak widać, Natasza okazała się bardzo pomocna.

Nie zawiodła oczekiwań twoich i Gage'a.

- Tak. - Blythe nie miała zamiaru wyjaśniać Sloanowi,

że część faktów z życia Aleksandry nie pochodzi od by­

łej charakteryzatorki. - Musimy powziąć ważną decy-

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 3 7

zję. Dopiszemy fikcyjne zakończenie, w którym zasuge­

rujemy widzowi, kto jest mordercą, czy też, opierając

się tylko na faktach, pozostawimy tajemnicę nie rozwią­

zaną?

Tak, jak to było przez wiele lat. Przez zbyt wiele lat,

pomyślała Blythe.

Dobrze wiedziała, czego chce. Sugerowanie, że to Wal­

ter Stern zamordował największą gwiazdę swej wytwór­

ni, pociągnie jednak za sobą proces sądowy o zniesławie­

nie. Walter Stern III zrobi wszystko, by nie dopuścić do

ataku na swego dziadka i dobre imię rodziny.

- Porozmawiam z adwokatem. Dowiem się, jak to wy­

gląda od strony prawnej - powiedziała. Z ponurej miny

Sloana wywnioskowała, że nie jest zachwycony jej po­

mysłem. Współpracując z nim na co dzień, przekonała się,

że obiegowe opinie o niezależności i uporze tego człowie­

ka są w pełni uzasadnione. Ciągle popadał w konflikty

z producentami, chciał zawsze postawić na swoim. Teraz

denerwowała go przezorność Blythe. - Gage usiłuje do­

trzeć do raportu policyjnego z miejsca zbrodni - dodała.

- Nie podejmujmy dziś decyzji. Dajmy mu jeszcze parę

dni.

- A jeśli niczego nie znajdzie?

- Zobaczysz, że znajdzie.

Sloan popatrzył uważnie na Blythe.

- Domyślam się, że ten film wiele dla ciebie znaczy.

- Tak.

- Gdy przyszłaś do mnie z propozycją współpracy, na

wstępie zadałem pytanie. Chciałem wiedzieć, na czym ci

zależy. Wyłącznie na scenariuszu, na rozwiązaniu krymi­

nalnej zagadki, czy też, po tylu latach, na dotarciu do

prawdy. Pamiętasz, co wtedy odpowiedziałaś?

background image

1 3 8 • POTRÓJNE WESELE

Jakże mogła zapomnieć? To pytanie zadawała bezustan­

nie sobie samej. Od miesięcy.

- Odparłam, że zależy mi na tych wszystkich trzech

rzeczach.

- To było wtedy. A jak jest teraz?

Zdesperowana Blythe przeciągnęła ręką po włosach.

- Nie mam żadnego dowodu, ale wiem, że Patrick nie

zabił żony. - Spojrzała w okno na ocean połyskujący

w słońcu. - Pewnie myślisz, że zwariowałam.

- Aha.

- Co takiego? - Blythe oderwała wzrok od okna.

- Każdy, kto decyduje się na pracę w naszej branży,

musi być zwariowany - wyjaśnił z sympatycznym uśmie­

chem, którym oczarował Cait. - Ty, ja i to całe miasto,

wszyscy jesteśmy porządnie stuknięci. Gdyby nie było kin,

pewnie znaleźlibyśmy się w zakładach zamkniętych.

Blythe roześmiała się głośno. Minęła chwila napięcia.

Podniosła się z miejsca, nachyliła i pocałowała Sloana

w policzek.

- Cait jest prawdziwą szczęściarą - dodała ciepłym

tonem.

W brązowych oczach Sloana pojawiły się wesołe ogniki.

- Bez przerwy to jej powtarzam. Codziennie. Zaraz po

tym, jak sobie przypomnę nasze poznanie. Co za ironia losu

zadurzyć się w kobiecie, która przy pierwszym spotkaniu

bierze faceta na muszkę!

- Takie są niebezpieczeństwa zakochania się w poli­

cjantce. - Blythe westchnęła głośno.

- Nie jest źle - zapewnił Sloan, odprowadzając ją do

drzwi. - Nadal nie zachwyca mnie pistolet Cait, ale odkry­

łem, że kajdanki stwarzają różne intrygujące możliwości.

- Przyjacielskim gestem dotknął ramienia Blythe. - Po-

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 3 9

winnaś zapytać Gage'a, czy z dawnych, policyjnych cza­

sów nie została mu przypadkiem jakaś para.

Rozbawił Blythe, o co mu zresztą chodziło, ponieważ

wydała mu się dziwnie niespokojna.

Kiedy chwilę później opuszczała Pacific Palisades, zjeż­

dżając ostro w dół krętą ulicą w kierunku Bulwaru Zacho­

dzącego Słońca, rozważała pół żartem, pół serio, czy zaska­

kującej sugestii Sloana dotyczącej kajdanków nie dopisać

do listy dla Gage'a.

- Właśnie się minęliście - oznajmiła Lily, gdy Blythe

znalazła się w jego apartamencie w Bachelor Arms. - Jest

w drodze na lotnisko.

- Na lotnisko? - ze zdziwieniem powtórzyła Blythe.

- Przecież dopiero wróciliśmy z Grecji. Dokąd wybiera się

Gage?

- Udało się ustalić miejsce pobytu jednego z tych dete­

ktywów.

- Znaleźliście kogoś? - Blythe wiedziała już, że dwóch

detektywów przestało pracować w policji. Dwa tygodnie

po zabójstwie Aleksandry opuścili nagle Los Angeles.

Zmartwiło to Blythe, lecz Gage pocieszył ją mówiąc, że

Lily z pewnością któregoś odnajdzie. Była mistrzynią

w wygrzebywaniu informacji ze starych akt.

- Oczywiście. Znaleźliśmy. Niejakiego Michaela

Connelly'ego. Ale nie ciesz się zawczasu, bo może się

jeszcze okazać, że nosi tylko to samo imię i nazwisko

- ostrzegła Lily.

- Szkoda, że Gage nie poczekał na mnie - z żalem

powiedziała Blythe. - Chciałabym być podczas rozmowy.

- Gage musiał się pospieszyć, żeby zdążyć na samolot

- wyjaśniła Lily. - Jutro rano Connelly udaje się na rybacką

wyprawę.

background image

1 4 0 • POTRÓJNE WESELE

- Do czego to podobne, co w dzisiejszych czasach wy­

czyniają starzy ludzie - mruknęła pod nosem Blythe. - Za­

miast siedzieć w domu w fotelu na biegunach nieustannie

podróżują.

- Hej, nie potępiaj ich za to - zaśmiała się Lily. - Ile­

kroć wyprzedzam na autostradzie samochód z kempingo­

wą przyczepą, tylekroć myślę sobie, że na starość też będę

mogła mieć sporo frajdy.

- Jeśli to nasze dochodzenie potrwa jeszcze dłużej,

sama przedwcześnie się zestarzeję. - Blythe spojrzała

w ogromne, oprawne lustro zdobiące ścianę. - Tylko po­

patrz! - Jęknęła. - Już mam siwe włosy.

- Gdzie?-Lily podeszła bliżej.-Nic nie widzę.

- O, tu. - Blythe wyrwała jeden włos. - Jest.

- Rzeczywiście - potwierdziła Lily. - Tylko nie mów

o tym Gage'owi, bo z pewnością od razu puści cię kantem.

Blythe głośno się roześmiała.

- No, może trochę przesadzam. Ale jestem coraz bar­

dziej sfrustrowana. - Przestała wypatrywać siwych włosów

i wróciła do zasadniczego wątku rozmowy.

- Dokąd właściwie poleciał Gage?

- Do Oregonu. Connelly ma tam domek nad jeziorem.

- Jak udało ci się odszukać tego człowieka?

- Posprawdzałam nazwiska emerytowanych, byłych

funkcjonariuszy policji w sąsiednich stanach. I natrafiłam

na Michaela Connelly'ego, który przeszedł na emeryturę

po wielu latach pracy w biurze szeryfa w okręgu Klamath,

w stanie Oregon.

- Gage ma rację, Lily, jesteś genialna - z uznaniem

stwierdziła Blythe.

- To jeden z powodów, dla których się w niej zakocha­

łem - od strony drzwi rozległ się nagle znajomy głos. Lily

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 4 1

i Blythe były tak zatopione w rozmowie, że nie zauważyły

przyjścia Connora.

Dziecko, które trzymał na ręku, było ubrane w różowe

śpioszki i białe skarpetki.

- Nie miałam pojęcia, że już tak późno! - zawołała

Lily, biegnąc przez pokój, aby powitać ukochanego.

Pocałowali się nad głową niemowlęcia. Blythe zatęskni­

ła nagle do Gage'a.

- Jak podobało się Katie w wytwórni? - spytała Lily.

- Bardzo. Ona sama wzbudziła ogromne zainteresowa­

nie - dumnie odparł Connor. - Tak że miałem ochotę od

razu podpisać z nią kontrakt. - Uśmiechnął się do dziecka,

które ssało różowiutką piąstkę. Spojrzało na niego i bez­

zębną buzią odwzajemniło uśmiech. - Powiedziała mi, że

woli pracę za biurkiem niż przed kamerą.

Lily spojrzała na Connora.

- Tak ci powiedziała?

- Aha.

- Nie miałam pojęcia, że niemowlaki potrafią mówić

- wtrąciła Blythe.

- Większość nie potrafi - przyznał Connor. - Ale Katie,

jako nieodrodna córka swej mamy, jest genialna. Teraz

właśnie mówi, że pewnego dnia przejmie po mnie studio.

- To mi się podoba - oznajmiła Blythe, - W tym mie­

ście powinno być więcej kobiet kierujących wytwórniami

filmowymi.

- Katie zostanie, kim zechce - stwierdziła Lily.

- Jasne - bez mrugnięcia okiem przyznał Connor. - Na

przykład lekarzem, prawnikiem lub robotnicą...

- A także matką-dorzuciła Lily.

- Matką? - Connor nie był zachwycony. - To by ozna­

czało, że jakiś facet weźmie ją w swoje łapy.

background image

1 4 2 • POTRÓJNE WESELE

- Tak to zwykle bywa - przypomniała Blythe. Była

zachwycona, że Conner tak szybko wcielił się w rolę ojca

dziecka Lily. I to ojca idealnego.

Trzydziestojednoletni milioner, którego „Wall Street

Journal" nazwał niedawno najmłodszym geniuszem finan­

sowym, był błyskotliwy, seksowny i, o czym Lily zdążyła

się już przekonać, szczodry i kochający.

Sama wyrosła na farmie w Kansas. Rodzice wpoili

jej solidne zasady moralne. Connora uważała za narwań-

ca. Poważne podejście do życia nie powstrzymało jej jed­

nak od zakochania się w tym człowieku. Swą dobrocią

sprawił, że szybko doszła do siebie po nieszczęśliwym

małżeństwie.

- Musimy dostarczyć Katie paru braciszków - powie­

dział Connor. - Im szybciej, rym lepiej.

- Nie rozumiem...

- To proste. - Connor uśmiechnął się, zadowolony, że

udało mu się rozwiązać jeszcze jeden problem. - Nauczę

ich, żeby tłukli każdego chłopaka, który ośmieli się spoj­

rzeć pożądliwie na ich piękną siostrzyczkę.

Lily wspięła się na palce i musnęła wargami usta Con­

nora.

- Jeśli chcesz, aby Katie miała tych wszystkich braci...

Blythe zatęskniła znów za Gage'em. Żałowała, że nie

jest z nim w samolocie. Uprzytomniła sobie, jak bardzo

ostatnio zmieniło się jej życie.

Niemal odczytując myśli przyjaciółki, Lily oznajmiła

Connorowi:

- Blythe wprowadza się do Gage'a.

Z aprobatą skinął głową.

- Najwyższy czas - skonstatował.

- Czy nikt z was nie bierze pod uwagę, że zaledwie parę

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 4 3

dni temu byłam narzeczoną innego mężczyzny?! - wy­

krzyknęła Blythe, wznosząc oczy do góry.

- Nikt - bez chwili wahania przyznał Connor. - Bo nikt

nie wierzył, że ty i ten doktor stanowicie sensowną parę.

- Co innego ty i Gage - dorzuciła Lily. - Każdy, kto

choć raz zobaczył was razem, wiedział, że jesteście dla

siebie stworzeni.

- Jestem szczęśliwa, że poznałam Gage'a - przyznała

Blythe.

- Trzeba będzie teraz zalegalizować nasze związki -

dorzucił Connor.

- Najpierw muszę schudnąć, żebym mogła się zmieścić

w przyzwoitą suknię ślubną - oświadczyła Lily. - Chcę,

żeby wszystko było idealne.

- Sama jesteś idealna. Katie też. Ja nie jestem, ale wy

obie to rekompensujecie. Tak że w trójkę jesteśmy w po­

rządku. Prawda? - Connor zwrócił się do Blythe.

- Oczywiście. Jesteście idealni.

Connor objął Lily.

- Do licha, kiedy wreszcie pozwolisz mi zrobić z siebie

uczciwą kobietę?

- Na razie masz zbyt dużo zajęć na głowie - odrzekła.

- Z tym przejmowaniem wytwórni i...

- Kiedy? Kiedy odbędzie się nasz ślub? - Connor był

uparty.

- Pogadamy o tym wieczorem - obiecała Lily. - Gdy

wrócę do domu.

- Sądziłem, że pojedziesz razem ze mną i z dzieckiem.

- Nie. Cait i ja zabieramy naszą podróżniczkę na ko­

lację.

- Czyżby? - zdziwiła się Blythe. - Pierwszy raz o tym

słyszę.

background image

1 4 4 • POTRÓJNE WESELE

- Musisz opowiedzieć, jak było w Grecji - odparła

Lily.

- Tak naprawdę to interesuje cię, dlaczego zerwałam

z Alanem i zdecydowałam się przenieść do Gage'a.

- Jasne - przyznała Lily. - Cait mówiła, że popierałaś

jej związek ze Sloanem. Potem robiłaś wszystko, żebym

była z Connorem. Teraz nasza kolej, aby zająć się tobą.

Lily i Cait umówiły się w barze „U Flynna" przy Bache­

lor Arms. Było to wprost wymarzone miejsce na krótkie

spotkania z sąsiadami i codzienną wymianę ploteczek.

- Zarezerwowałam ci twój ulubiony kąt - oznajmiła

z uśmiechem kelnerka na widok Lily.

Była nią Bobbie-Sue 0'Hara, zatrudniająca się także

dorywczo jako aktorka. Gdy obie mieszkały w Bachelor

Arms, zanim Lily przeniosła się do luksusowego domu

w Malibu, który Connor kupił dla swej nowej rodziny,

znały się mało. Teraz jednak, pracując z Gage'em w jego

apartamencie, Lily zaprzyjaźniła się z sympatyczną kel­

nerką.

Niekiedy musiała z kimś zostawić dziecko. Wówczas

Bobbie-Sue chętnie podejmowała się opieki nad Katie.

Ktoś cyniczny mógłby powiedzieć, że pomagała Lily tylko

dlatego, że jej ukochany został nowym właścicielem Xana­

du Studios. Lily ceniła jednak Bobbie-Sue, uważając ją

przede wszystkim za uczynną sąsiadkę.

- Jak było w Grecji? - spytała kelnerka, gdy Lily

i Blythe zajęły miejsca przy stoliku.

- Świetnie. - Ciekawskiej Bobbie-Sue Blythe nie

chciała mówić więcej. - Pogoda piękna, przez cały czas

świeciło słońce, jadłam o wiele za dużo.

- Byłam w Grecji z rodzicami, podczas podróży po Eu­

ropie po skończeniu szkoły średniej - powiedziała Bobbie-

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 4 5

-Sue. -I zakochałam się w niesamowicie przystojnym kel­

nerze.

- Wygląda na to, że tak reagują na Grecję wszystkie

nastolatki - zaśmiała się Blythe.

- Ja po maturze zakochałam się w malarzu. We Floren­

cji - odezwała się Lily.

- Włoski malarz to coś więcej niż grecki kelner - roz­

marzonym głosem stwierdziła Bobbie-Sue.

- Ale ja byłam we Florencji w stanie Kansas - sprosto­

wała rozbawiona Lily. Pochodziła z biednego domu. Teraz

los się do niej uśmiechnął. Miała wyjść za mąż za bogatego

człowieka. Kiedy poznała go w Bachelor Arms i zakochała

się, była pewna, że Connor, podobnie jak ona, nie ma

pieniędzy. Wiedziała jednak, że miłość i lojalność znaczą

w życiu więcej niż majątek. - Matt Stewart był studentem

szkoły pedagogicznej w Emporia - ciągnęła. - Któregoś

lata, żeby dorobić, malował stajnię mojego ojca. Akurat

przeczytałam książkę z historii sztuki i byłam pod wraże­

niem dzieł Michała Anioła., Dostrzegłam podobieństwo

między Mattem a Dawidem.

Blythe i Bobbie-Sue głośno się roześmiały.

- Żałuję, że rodzice nie wywieźli mnie do Kansas - po­

wiedziała kelnerka.

Blythe przypomniała sobie, co mówiła o niej Cait. Mi­

mo że Bobbie-Sue pochodziła z zamożnej rodziny, sama

zarabiała na życie w barze „U Flynna", marząc o dniu,

w którym zostanie prawdziwą aktorką.

Podała karty potraw i zwróciła się do Blythe:

- Odnalazłaś Nataszę?-spytała.

- Tak.

- Mówiła coś ciekawego o Aleksandrze i Patricku?

- Niewiele.

background image

1 4 6 • POTRÓJNE WESELE

- Będziesz realizowała ten film?

- Tak.

- To dobrze. Cait wspominała, jak bardzo ci na tym

zależy. - To powiedziawszy, odeszła od stolika.

Blythe zrobiło się przykro, że dla tej miłej dziewczyny

nie ma w jej filmie żadnej roli.

- Wydaje mi się, że Bobbie-Sue jest znacznie twardsza,

niż na to wygląda - odezwała się Lily.

- A my jesteśmy inne? - mruknęła Blythe. - Czy ona

potrafi grać?

- Ma dobre referencje. Connor mówił, że w Yale grała

Laurę w „Szklanej menażerii" Tennessee Williamsa.

Lily wiedziała dużo o Bobbie-Sue.

- Connor zgodził się ją przesłuchać. A także Brendę.

- Były bliskimi przyjaciółkami. - Ale nie dlatego, że to

sugerowałam.

- Jasne, że nie - odparła Blythe. Dobrze wiedziała, że

dla Lily Connor zrobi wszystko. - A propos twego ukocha­

nego. Kiedy zamierzacie się pobrać? - spytała.

- Nie mam pojęcia. Gdyby chodziło tylko o nas dwoje,

moglibyśmy zrobić to zaraz.

- Jeśli się dobrze orientuję, więzy małżeńskie obejmują

zazwyczaj dwie osoby - zakpiła Blythe.

- Tak, ale Connor to nie jest ktoś zwyczajny.

- To prawda. Jest człowiekiem, którego kochasz.

- Bogatym - uzupełniła Lily.

- Sądziłam, że do jego pieniędzy zdążyłaś się już przy­

zwyczaić.

- Tak. Miło się nie martwić, czy starczy na życie do

końca miesiąca.

- Więc w czym tkwi problem?

- Chodzi o samo wesele. Już raz to przeżyłam i teraz

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 4 7

chciałabym, żeby było skromne. Tylko rodzina i przyjacie­

le. Skoro jednak wychodzę za Connora, to...

- Zrobi to, co zechcesz - stwierdziła Blythe. - Rozma­

wialiście na ten temat?

- Oczywiście.

- I co?

- Ma być tak, jak zechcę.

- No więc ślub będzie skromny. O co jeszcze chodzi?

- O jego nazwisko.

- Co takiego?

- To człowiek bardzo znany. Kiedy miał zaledwie dwa­

dzieścia pięć lat, „Time" wybrał go na człowieka roku.

Ciągle cytują Connora w „Wall Street Journal". Jest sław­

ny, musi więc mieć wesele odpowiednie do jego pozycji

społecznej.

- Snobka przez ciebie przemawia? Connor to porządny

facet. I inteligentny. Radzę ci, jak najszybciej machnij się

za niego, zanim się rozmyśli.

- On tego nie zrobi - z absolutnym przekonaniem

w głosie oświadczyła Lily.

- Wiem. - Blythe uśmiechnęła się do przyjaciółki. - To

człowiek, który cię nie zawiedzie. Nigdy. W żadnych oko­

licznościach.

- Podobnie jak Gage.

- Podobnie jak Gage - potwierdziła Blythe.

- No to może zaczniemy planować twoje wesele?

- Byłoby lepiej, gdybyś teraz zmieniła temat. - Blythe

spojrzała w stronę otwierających się drzwi baru. - O, jest

Cait.

Caitlin Carrigan, ubrana w prosty, granatowy kostium,

w którym po południu występowała w sądzie jako świadek,

od razu przyciągnęła wzrok wszystkich mężczyzn w barze.

background image

1 4 8 • POTRÓJNE WESELE

- Witaj w kraju - powiedziała, całując przyjaciółkę.

- Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Jak poszło

w sądzie?

- Źle. Na skutek idiotycznego biurokratycznego niedo­

patrzenia sędzia musiał oddalić skargę. - Zielone oczy Cait

zrobiły się ponure. - W praktyce oznacza to, że za godzinę

lub dwie jeszcze jeden gwałciciel znajdzie się na ulicach

miasta.

- To rzeczywiście ile - przytaknęła Blythe.

- Najtrudniejsze ze wszystkiego było wytłumaczenie

ofierze gwałtu, dlaczego zawiódł system sprawiedliwości.

Zwłaszcza po tym, z jakim trudem dziewczyna dała mi się

namówić na oskarżenie tego łajdaka.

- Co teraz będzie? - spytała Lily.

Cait potarła czoło. Szmaragd w zaręczynowym pier­

ścionku od Sloana w przyćmionym wnętrzu baru zabłysnął

na zielono.

- No cóż. Wykonałam kilka telefonów. Może tę sprawę

przejmą władze federalne. Facet był szefem zgwałconej

dziewczyny, więc jest nadzieja, że skażą go przynajmniej

na seksualne molestowanie.

- Lepsze niż nic - uznała Blythe.

- Ciągle to sobie powtarzam. Ale zmieńmy lepiej temat.

Sloan wspomniał, że zdobyłaś sporo interesujących infor­

macji o Aleksandrze Romanow.

- Chyba tak. - Blythe już wcześniej powzięła decyzję.

Opowie Lily i Cait o swych niesamowitych snach.

Przez dziesięć minut mówiła bez przerwy. O wszystkim.

I o tym, że w jej śnie Aleksandra była w ciąży.

- Autopsja tego nie wykazała? - zdziwiła się Cait.

- Nie. Ale to nic nie znaczy.

- Sądzisz, że zatajono umyślnie ten fakt? - spytała Lily.

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 4 9

Blythe wzruszyła ramionami.

- Całkiem możliwe - odparła. - Los Angeles to plot­

karskie miasto. Nic by tu się nie ukryło, Aleksandra została

uduszona, więc może koroner zrezygnował z dalszych ba­

dań lekarskich.

- Dlatego przecież robi się autopsję - przypomniała Cait.

- Tak. Pamiętaj jednak, że działo się to dawno temu.

Nawet dziś, przy doskonałych środkach technicznych, po­

myłki są możliwe.

- A może się mylisz, Blythe - wtrąciła Lily. - Może

Aleksandra wcale nie była w ciąży.

- Nie umiem wam tego dowieść, ale jestem pewna. To

było dziecko Patricka - upierała się Blythe.

- Zupełny idiotyzm - uznała Cait. - Może to duch Ale­

ksandry chce ci wmówić, że jej mąż był niewinny?

- Jeszcze trzy miesiące temu wyśmiałabym twoje słowa.

- A teraz?

- Teraz wiem, że Patrick został skazany za zbrodnię,

której nie popełnił.

- Ta rozmowa robi się okropna - stwierdziła zdegusto­

wana Cait. - Mówmy o weselszych rzeczach. Blythe, moje

gratulacje. Świetnie, że wprowadzasz się do Gage'a.

- Skąd wiesz? Dopiero parę godzin temu podjęłam de­

cyzję.

- Jestem policjantką - z uśmiechem przypomniała

Cait. - Gage powiedział Lily, a ona zadzwoniła do mnie

do sądu.

- Wieści rozchodzą się szybko.

- W Los Angeles zawsze tak było - stwierdziła Cait.

- Nie tylko tutaj - dodała Blythe. - Kiedy na lotnisku

ateńskim czekaliśmy na samolot, zobaczyłam nasze zdjęcie

na pierwszej stronicy greckiej gazety.

background image

1 5 0 • POTRÓJNE WESELE

Zrobiono je na Eginie podczas wesela. Blythe i Gage

tworzyli w tańcu szczęśliwą parę.

Blythe miała wypisaną na twarzy miłość do Gage'a. Dla­

czego nie chciała go poślubić? Przypomniała sobie, co jej

wytknął. Że myśli zbyt wiele. Miał chyba rację. Ona jednak

zawsze lubiła, gdy wszystko miało sens. Wtedy czuła się

bezpiecznie. Niestety, miłość była pozbawiona jakiejkolwiek

logiki. W uczuciu Blythe do Gage'a nic nie miało sensu. Nic

nie dawało się przewidzieć.

. Nie potrafiła przestać kochać tego człowieka, podobnie

jak nie powstrzymałaby słońca przed zachodem. Do sądne­

go dnia mogłaby analizować swoje uczucie do Gage'a

Remingtona.

Był jeszcze jeden szkopuł. Miłość nie dawała żadnych

gwarancji i zawsze towarzyszyło jej ryzyko. Teraz, gdy

przysłuchiwała się rozmowie przyjaciółek o ślubie Cait,

Blythe doszła do wniosku, że jej niechęć do wiązania się

z Gage'em na stałe wynikała z głęboko zakorzenionego

strachu przed utratą kontroli nad własnymi emocjami. Co

więcej, nad całym życiem.

W tym rozumowaniu nie uwzględniała jednego czynnika.

Że zakochała się nieprzytomnie w jedynym mężczyźnie, dla

którego było warto ponieść każde ryzyko.

background image

ROZDZIAŁ

10

„Bar myśliwski" zasługiwał w pełni na to miano. Był

przyozdobiony przeróżnymi trofeami. Na sosnowych ścia­

nach wisiały liczne poroża. W rogu stał wypchany

niedźwiedź. Pochylał się groźnie w stronę tego, kto odwa­

żył się zająć ostatni stołek przy długim barku w kształcie

litery „L".

Pijąc piwo i słuchając barwnych opowieści Michaela

Connelly'ego o wyczynach wędkarskich, Gage nie potrafił

wyzbyć się wrażenia, że jest obserwowany. Ze wszystkich

kątów baru wpatrywały się w niego nieruchome oczy wy­

pchanych zwierząt i spreparowanych ryb.

- Łowił pan kiedy na wędkę? - zapytał Michael Con­

nelly.

Był to stary, choć znakomicie trzymający się mężczyzna

o śniadej, opalonej cerze i wciąż szerokich barach. Podwi­

nięte do łokcia rękawy koszuli ukazywały żylaste ramiona.

Na prawym przedramieniu widniał niebieski tatuaż kotwi­

cy. Nieco powyżej czerwone serce z wpisanym imieniem

Ethel. Gdyby Gage nie wiedział, że obok niego siedzi były

policjant, bez wahania wziąłby go za drwala.

- Parę razy - odparł Gage. - Swego czasu udało mi się

złapać kilka zębaczy.

background image

1 5 2 • POTRÓJNE WESELE

- To marne ryby - z pogardą stwierdził Connelly. - Ale

kiedy się je dobrze usmaży, nie są takie złe.

- Tak właśnie przyrządzała zębacze moja babka, kiedy

byłem dzieckiem i mieszkałem w Arizonie. Dziadek wolał

okonie.

- Za kosztowne ryby jak na mój gust. - Connelly wy­

chylił do dna szklaneczkę whisky. Gage skinął na barmana,

żeby nalał następną kolejkę. - Miałem przyjaciela, który

był o krok od bankructwa, zanim udało mu się spłacić raty

za łódź i kosztowne wyposażenie. Facet trzymał na pokła­

dzie więcej urządzeń elektronicznych niż my w czasie woj­

ny, kiedy w łodzi podwodnej polowaliśmy na niemieckie

u-booty. - Michael Connelly potarł podbródek. - W łowie­

niu ryb wszystkie te cuda wcale mu nie pomogły. Stary

Jack nigdy nie stał się dobrym wędkarzem. Za to potrafił

opowiadać świetne historie.

- A propos historii... - ostrożnie zaczął Gage.

Michael Connelly stuknął gniewnie szklanką w blat baru.

- Młody człowieku, już mówiłem, że rozgrzebywanie

cmentarzysk zwykle wywołuje smród.

- Lub oczyszcza powietrze - dorzucił Gage.

Stary człowiek splunął przez pożółkłe od tytoniu zęby.

- Zmarły pozostaje zmarłym - mruknął pod nosem. -

I nic tego nie zmieni.

- Ma pan rację. Ale jest jeszcze morderca. Może siedzi

teraz w jakimś barze i planuje na jutro wędkarską wypra­

wę? - Gage upił łyk piwa. - Nie byłoby to w porządku.

- Myślisz, że przyskrzynisz faceta, bo jesteś byłym gli­

niarzem? - zakpił Connelly. - Czasami, a właściwie pra­

wie zawsze, życie nie jest fair.

- Fakt - przyznał Gage. - Niekiedy wydaje mi się, że

prowadzę walkę z wiatrakami.

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 5 3

- Z wiatrakami? - zdziwił się stary człowiek.

- Tak. Jak Don Kichot.

- Nigdy nie lubiłem szkolnej lektury. Co innego książki

Jacka Londona.

- A Dashiella Hammetta lub Raymonda Chandlera?

Lubi pan kryminały?

Michael Connelly był dobrze po osiemdziesiątce, ale

wzrok miał przenikliwy i bystry. Rzucił Gage'owi pełne

wyrzutu spojrzenie.

- Nie poddajesz się łatwo, co, chłopcze?

Gage popatrzył mu prosto w oczy.

- Nie poddaję.

Obaj zamilkli. Connelly wyciągnął z kieszeni papierosa.

Oderwał filtr i wyrzucił, a pozostały kawałek wetknął mię­

dzy zęby. Z innej kieszeni wyjął staroświecką, kuchenną

zapałkę, którą sprawnie potarł o zelówkę buta.

Gage zastanawiał się, czy lekkie drżenie ręki było spo­

wodowane podeszłym wiekiem, czy też rozmową o spra­

wie, o której z pewnością wolałby zapomnieć.

Milczenie się przedłużało. Gage czekał cierpliwie.

- Nie masz pojęcia, jak wtedy było - odezwał się wre­

szcie Connelly. Zaciągnął się dymem. - Dziś wszystko jest

dopuszczalne. Żonaty aktor przesypia się z filmową part­

nerką na jakiejś, jak mu się wydaje, opustoszałej plaży,

a dwa dni później we wszystkich gazetach ukazują się ich

zdjęcia w niedwuznacznej pozie. W tamtych czasach dzia­

ło się wiele, ale o tym nie pisał nikt.

- Mówił pan przedtem o morderstwie Aleksandry Ro­

manow - wtrącił Gage, obawiając się, że stary człowiek

rozgada się na inne tematy. - O różnicy między legendą

a prawdą o Hollywood.

- Ludzie lubią wspominać dobre, stare czasy. Kiedyś

background image

1 5 4 • POTRÓJNE WESELE

wytwórnie istniały wyłącznie po to, żeby kręcić filmy.

Liczył się tylko interes i nic więcej nie wchodziło w rachu­

bę. Dlatego tuszowano różne sprawy.

- Niektóre skandale trudno było ukryć - stwierdził Gage.

- Tak - przyznał Connelly - ale wytwórnie filmowe

robiły wszystko, żeby żaden nigdy nie ujrzał światła dzien­

nego. - Wyjął z kieszeni następnego papierosa, oderwał

filtr i przypalił resztę od tlącego się jeszcze niedopałka.

- Nikogo nie obchodziło, jak było naprawdę lub czyje ży­

cie mogło ulec zniszczeniu. Po każdej aferze wytwórnie

i kierujący nimi faceci pozostawali zawsze niewinni jak

aniołki.

- Czy tak się stało w sprawie Romanow? Zatajono pra­

wdę?

- Pytasz, czy zatajono? - Śmiech Connelly'ego prze­

szedł w ochrypły, papierosowy kaszel. - Zakopano. Głębo­

ko pod ziemią. Razem z popiołami Reardona.

- Rozumiem, że Xanadu Studios chciało w tej sprawie

pozostać czyste jak łza, ale musieli być przecież dociekliwi

reporterzy mający w policji swe źródła informacji, i sfru­

strowani gliniarze, którzy zgodzili się ujawnić trochę szcze­

gółów.

Connelly nie podjął tematu. Z jego milczenia Gage wy­

wnioskował, że w sprawie Aleksandry Romanow i Patricka

Reardona działały potężniejsze siły.

- Powiedzmy, że policja w Los Angeles, która z jakichś

powodów szła na rękę właścicielom wytwórni filmowej,

zaniechała sumiennego śledztwa. - Gage zobaczył, że jego

rozmówca wzruszył ramionami. - Jest także możliwe -

ciągnął - że policja...

- Nie zapominaj o biurze sędziego śledczego - niespo­

dziewanie dodał Connelly.

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 5 5

- Jeśli Reardon nie popełnił zarzucanej mu zbrodni, to,

jak pan mówi, całą winę za osłanianie mordercy ponosi

system sprawiedliwości.

- Ja nic nie mówię - szybko zastrzegł się Connelly. ~ To

ty, chłopcze, bawisz się w dochodzenie.

- Jako pierwszy znalazł się pan na miejscu zbrodni?

- zapytał Gage.

Connelly skinął głową.

- Tak. Ja i mój partner, Hank Greene. - Zobaczył, że

Gage ma przed sobą opróżnioną szklankę. - Napijesz się

jeszcze?

Puste były obie szklanki. Gage zamówił więc dla

Connelly'ego następną whisky.

- Proszę powiedzieć, co pan tam odkrył.

- Niewiele. Morderstwo miało miejsce w gardero­

bie połączonej drzwiami z sypialnią. Ta kobieta leżała mar­

twa na podłodze, przed ogromnym lustrem. Ślady na szyi

jednoznacznie wskazywały, że została uduszona. Na sto­

le stały dwa kieliszki i otwarta butelka szampana. Na jed­

nym z kieliszków były ślady szminki, o kolorze identycz­

nym z tym na wargach zamordowanej. Drugi kieliszek wy­

glądał na nietknięty. Na stole stała też kryształowa popiel­

niczka. Z jednym papierosem. Nie było na nim śladów

szminki, więc uznaliśmy, że prawdopodobnie należał do

Reardona.

- Co Aleksandra Romanow miała na sobie?

- Prawie nic. Coś białego, cienkiego, koronkowego

i ozdobionego białymi piórami. Tak przezroczystego, że

nawet ślepy widziałby, co jest pod spodem. Powinieneś

zobaczyć minę Hanka. - Connelly roześmiał się chrapli-

wie. - Chłopak był młody, dopiero po szkole, i chyba

przedtem nie widział nagiej kobiety. Więc...

background image

1 S 6 • POTRÓJNE WESELE

- Oglądałem fotografie - przerwał mu Gage. Tego ro­

dzaju uwagi nigdy go nie bawiły.

- Wiele osób widziało - powiedział Connelly. - Potem

doszły mnie słuchy, że za forsę, którą dostał od prasy,

policyjny fotograf kupił sobie farmę, kiedy przeszedł na

emeryturę.

Jednym z najbardziej deprymujących aspektów każdej

zbrodni, pomyślał Gage, jest to, że ofiara zostaje odarta

z wszelkiej godności.

- Czy znaleźliście jakieś ślady walki?

- Nie. Przezroczysty peniuar i butelka szampana świad­

czyły o tym, że kobieta była blisko z mordercą.

- Tak w sądzie twierdził prokurator - przyznał Gage.

- Ale były też inne możliwości. Na przykład zabójca wła­

mał się do domu i zaskoczył ofiarę, która z szampanem

czekała na męża.

- Mało prawdopodobne. Reardon zeznał, że kiedy wró­

cił z przyjęcia i znalazł ciało żony, drzwi domu były za­

mknięte.

- Ktoś inny mógł mieć klucz.

- Z krążących plotek można było wnioskować, że poło­

wa mieszkańców miasta miała klucze do domu Aleksandry

Romanow.

- Z plotek? - zdziwił się Gage. - Z jakich plotek?

Connelly ugryzł się w język. Za dużo powiedział. Spu­

ścił wzrok.

- No, więc... - zająknął się - podobno odbywały się

tam orgie, popijawy i różne inne imprezy. Mówili, że ta

kobieta wcale nie należała do słynnej rosyjskiej rodziny

Romanowów.

Michael Connelly wiedział znacznie więcej. Gage był

gotów o to się założyć.

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 5 7

- Wielu ludzi przyjeżdża do Hollywood, udając kogoś zu­

pełnie innego - powiedział. - Gdyby kłamstwa co do pocho­

dzenia były uważane za zbrodnię i karane ścięciem, z gwiazd

ekranu ostałaby się zapewne tylko Myszka Miki.

Michael podniósł głowę.

- Remington, czy już ktoś ci mówił, że jesteś stuknięty?

- O, tak. Wiele razy. Dlatego występuję dziś w chara­

kterze prywatnego detektywa. - Gage zamilkł na chwilę.

Rozmyślał nad kolejnym pytaniem: - Co było z Kubą?

- A co miało być? - warknął Connelly.

- Policja musiała sprawdzać przeszłość Aleksandry Ro­

manow.

- Pewnie tak.

- Nie było trudno ustalić, w jaki sposób zarabiała w Ha­

wanie na życie.

- Zdaje się, że była modelką czy kimś w tym rodzaju.

- Raczej kimś w tym rodzaju.

Po skamieniałej nagle twarzy byłego policjanta Gage

zorientował się, że strzał był celny.

- Mogę sobie poteoretyzować? - zapytał.

- Niewiele wiem na ten temat - padła niechętna

odpowiedź.

- A więc - zaczął nie zrażony Gage -jeśli policja od­

kryła, że największa gwiazda Xanadu Studios była swego

czasu prostytutką w mieście będącym siedliskiem hazardu,

mogła zacząć badać różne inne powiązania.

- Jedno z nich mogło na przykład prowadzić do męża

tej kobiety.

- Jasne - przyznał Gage. - Gdyby tak było, sędzia śled­

czy wyciągnąłby to na rozprawie.

- Po co? Od samego początku Reardona uznawano za

winnego.

background image

1 5 8 • POTRÓJNE WESELE

- A więc nieskazitelnej reputacji Xanadu nic nie zagra­

żało.

- Ciekawe rozumowanie - mruknął Connelly.

- Pewnie pan myślał wtedy tak samo. Zanim odebrano

panu tę sprawę.

, - Nikt mi jej nie odebrał. Sam rzuciłem pracę.

- Och, zapomniałem, że taka jest oficjalna wersja.

Słyszałem jednak, że był pan oczkiem w głowie swo­

ich przełożonych, czekała pana kariera. Skończyłby pan

z pewnością co najmniej jako szef całego wydziału.

I co? Zrezygnował pan ze świetlanej przyszłości i prze­

niósł się do odległego, małego miasta, gdzie nic się nie

działo.

Connelly nie próbował nawet niczego wyjaśniać.

- Aleksandra Romanow została zamordowana wiele lat

temu. Po diabła odgrzebujesz teraz tę sprawę?

Gage wzruszył ramionami.

- Lepiej późno niż wcale.

Stary człowiek zaklął szpetnie.

- Zdawał pan sobie wtedy sprawę - ciągnął Gage - że

śledztwo nie toczy się tak jak powinno. - Odpowiedziało

mu milczenie. - Załóżmy jednak - zaczął z innej strony

- że pogłoski o przeszłości gwiazdy zaczęły rozchodzić się

po mieście. Może nawet z tego powodu zamierzała opuścić

wytwórnię. A to dla Xanadu byłoby pewnie finansową klę­

ską. Światem filmowym rządziło wtedy tylko dwóch po­

tentatów: Xanadu Studios i Metro-Goldwyn-Mayer. Gdyby

Aleksandra porzuciła film lub gdyby jej karierę zrujnował

skandal, szefowie upadającego Xanadu, z Walterem Ster­

nem na czele, mogliby skoczyć z okna, jak to robiło wów­

czas wielu bankrutów.

- Twoja teoria, chłopcze, potwierdza fakt, że tej kobiety

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 5 9

nie zamordował nikt z wytwórni filmowej. Zmarła aktorka

dochodów nie przynosi - dodał Connelly.

- Tu się pan myli - zaprotestował Gage. - Xanadu zor­

ganizowało premierę „Złota głupca" w idealnym momen­

cie. Równocześnie z procesem sądowym Patricka Reardo-

na. W całym kraju film zrobił furorę. Pobił wszelkie rekor­

dy popularności. Ostatnia rola Aleksandry, napisana przez

jej męża, przyniosła takie mnóstwo pieniędzy, że Walter

Stern wpadł na pomysł, aby ponownie dać na ekrany kin jej

stare filmy. Nikt przedtem nie robił czegoś podobnego

i konkurencyjne wytwórnie sądziły, że Stern zwariował.

Zyski, jakie przyniosła ta akcja, pozwoliły Xanadu Studios

spokojnie przetrwać aż do samego końca wielkiego kry­

zysu.

- Oskarżasz Sterna o to, że zbił forsę na morder­

stwie Romanow. A co innego chce teraz zrobić ta cała Fiel­

ding?

- Motywy jej postępowania są zupełnie inne.

- Jasne - zakpił Connelly. - Damulka wymyśliła sobie,

że wykryje coś interesującego. I jak historia dostanie się na

ekrany, wszyscy w nią uwierzą. W życiu jest inaczej niż

w filmie. Do moich obowiązków jako policjanta należało

wykrycie morderstwa. Musiałem być w stu procentach

pewny, że dysponuję rzetelnymi dowodami.

- W przeciwnym razie mógł zostać skazany i umrzeć

człowiek niewinny - spokojnie dodał Gage.

Connelly nie odpowiedział od razu. Odwrócił głowę

i przez okno popatrzył na jezioro. Zaczynało padać. Krople

deszczu bębniły o metalowy dach budynku.

- Musisz zrozumieć, że w tamtych czasach Los Ange­

les było jedną wielką spelunką - odezwał się po chwili.

- Mieliśmy tu wszystko. Narkotyki, prostytucję i hazard.

background image

1 6 0 • POTRÓJNE WESELE

Policja nie była w stanie zapanować nad sytuacją. Jedy­

ny sposób na życie polegał na wykonywaniu poleceń prze­

łożonych. Jeśli szef kazał skakać, należało tylko zapy­

tać, jak wysoko. Jeśli sierżant, z którym jechałem na pa­

trol, zatrzymywał wóz i polecał mi patrzeć w inną stronę,

kiedy od bukmachera odbierał grubą kopertę, udawałem

ślepego. Jeśli kazano mi zrobić obławę w jednej spelunce,

a drugą, tuż obok, zostawić w spokoju, tak właśnie postę­

powałem.

- I gdy ten sam sierżant polecił zignorować dowód

rzeczowy bardzo istotny dla śledztwa, to...

- Gdyby to zrobił, powiedziałbym mu: nie. - Rozzłosz­

czony Connelly zacisnął zęby.

Gage wiedział, że stary człowiek mówi prawdę.

. Szczerze powiedziawszy, nie miało większego znacze­

nia, czy zwierzchnicy wyłączyli Connelly'ego ze śledztwa,

a potem namówili do opuszczenia służby. Istotne było to,

że w procesie Patricka Reardona sprawiedliwości nie stało

się zadość.

- Jak daleko sięgały powiązania? - spytał Gage.

Connelly ponownie odwrócił wzrok.

- Czy nigdy nie przyszło ci na myśl, że niektórym

ludziom nie spodoba się, że ty i ta Fielding pchacie nos

w nie swoje sprawy?

- Sam pan przypomniał, że chodzi o morderstwo

sprzed wielu lat.

- Tak. - Connelly rzucił Gage'owi przeciągłe, ostrze­

gawcze spojrzenie. - Ale skąd, do diabła, masz pewność, że

z tamtych czasów ostałem się tylko ja?

Było to dobre pytanie.

- Wymieni pan jakieś nazwiska? - bez przekonania

spytał Gage.

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 6 1

- Ani mi się śni. - Były policjant w zamyśleniu potarł

czoło. - Ale jeśli nie masz nic lepszego do roboty, możesz

spróbować odszukać Paula Younga.

- Ówczesnego sędziego śledczego okręgu Los An­

geles?

- Zaraz po egzekucji Reardona opuścił miasto. Obiło

mi się o uszy, że ostatnio przeniósł się na Barbados. I, jeśli

się nie mylę, nie musi koczować na plaży. Chyba wiesz,

chłopcze, co mam na myśli.

Gage wiedział. I to dobrze. Rzucił na ladę bilon za drinki

i wyciągnął z kieszeni grubsze pieniądze.

- Zabierz to sobie - warknął Connelly. - Nie musisz

płacić, bo niczego ci nie powiedziałem. - Zwężonymi

oczyma popatrzył poważnie na Gage'a. - Zrozumiałeś?

- Tak. Oczywiście. - Gage wstał. Szykował się do wyj­

ścia. - Dobrego połowu.

- Gdyby choć po części okazał się tak dobry jak twój,

byłbym zadowolony - odparł Connelly.

Idąc w deszczu do wynajętego samochodu, Gage uzmy­

słowił sobie, że Blythe od samego początku miała rację.

Patrick Reardon był kozłem ofiarnym, a nie mordercą.

Niemal równocześnie uświadomił sobie dwie rzeczy. Po

pierwsze to, co przed chwilą powiedział Connelly. Ostrze­

gał, że niektórzy ludzie jeszcze żyją i z pewnością nie

zechcą, by została odkryta prawda. Po drugie, jeśli Reardon

nie zabił Aleksandry, to być może miała słuszność chara-

kteryzatorka, twierdząc, że największą gwiazdę Xanadu

udusił sam Walter Stern.

Choć ogromnie cieszyła ją myśl o wspólnym zamiesz­

kaniu, Blythe nie chciała wprowadzać się do Gage'a pod­

czas jego nieobecności, mimo że zostawił jej klucz. Posta-

background image

1 6 2 • POTRÓJNE WESELE

nowiła jeszcze jedną noc spędzić w hotelu, a z przeprowa­

dzką zaczekać do powrotu Gage'a z Oregonu.

Plan wydawał się rozsądny, aż do chwili gdy na progu.

bungalowu stanął Alan Sturgess. Blythe kończyła właśnie

pakować swoje rzeczy.

- Musimy porozmawiać - odezwał się zza uchylonych

drzwi.

- Nie ma o czym. - Blythe chciała zatrzasnąć je Alano­

wi przed nosem, lecz zdążył wsunąć nogę.

- Nasza rozmowa źle się skończyła. - Wszedł szybko

do środka i po chwili znalazł się w salonie. Na widok stoją­

cych walizek zmarszczył brwi. Zapytał:

- Wyjeżdżasz?

- Przenoszę się do apartamentu, ale to nie powinno cię

obchodzić.

- Uprzedzałem, że hotel cię zmęczy.

- Uprzedzałeś.

Alan zmienił ton.

- Nie musisz wynajmować mieszkania - powiedział ła­

godniejszym głosem. Położył ręce na ramionach Blythe. -

W moim domu jest dużo miejsca.

- Proponujesz, abym przeprowadziła się do ciebie?

- Tak. Z pewnością pamiętasz, że już rozmawialiśmy

na ten temat.

- Tak. Już rozmawialiśmy na ten temat. I z pewnością

pamiętasz własne zastrzeżenia. Bałeś się, że jeśli zamiesz­

kasz z kobietą, która nie jest twoją żoną, może to odbić się

niekorzystnie na twojej karierze zawodowej, zmniejszyć

szanse nominacji na szefa kliniki. - Blythe strąciła rękę

Alana i cofnęła się o krok.

Jedyną oznaką irytacji było lekkie przymrużenie oczu.

- Przyznaję, okazałem się wówczas nadmiernie prze-

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 6 3

zorny. Nie zapominaj jednak, że po trzęsieniu ziemi to ja

zaproponowałem, żebyś wprowadziła się do mnie. -

Uśmiechnął się sztucznie, profesjonalnie. Blythe zastana­

wiała się, czy kiedy namawia pacjentkę na dodanie do

liftingu operacji plastycznej nosa lub silikonowych implan­

tów w policzkach, uśmiecha się podobnie. - Podtrzymuję

ofertę.

- Nie byłoby nam zbyt ciasno? - Blythe już nie wytrzy­

mała. - Ty, ja i Brittany pod wspólnym dachem?

- Ona się nie liczy. - Alan machnął lekceważąco staran­

nie wymanikiurowaną dłonią. - Cała sprawa zaczęła się

tylko dlatego, że Brittany bała się operacji. W moich wysił­

kach, żeby ją uspokoić, posunąłem się, być może, nieco za

daleko.

- Być może? Nieco? - Blythe przeciągnęła dłonią po

włosach. Na mężczyznę, który jeszcze parę dni temu był jej

narzeczonym, popatrzyła jak na obcego człowieka. - Ala­

nie, pomińmy fakt, że mnie zdradzałeś. Ale pogwałciłeś

zasady etyki lekarskiej. Sypiałeś z pacjentką.

- Nie jestem pierwszym lekarzem, który padł ofiarą

lubieżnej pacjentki. I wątpię, czy ostatnim.

Blythe nawet się nie zdziwiła, że całą winą obarcza

Brittany. Było to niesmaczne, ale nie zaskakujące.

- Drapieżny i godny pożądania - powiedziała, nie ukry­

wając kpiny. - Temu połączeniu nie oprze się żadna kobieta.

Zaskoczyła Alana. Nie sądził, że mu się przeciwstawi.

- Przyszedłem tu nie dlatego, by odgrzebywać stare

sprzeczki.

- A więc po co?

- Żeby cię przekonać, że nie trzeba zrywać zaręczyn

z powodu jakiejś błahostki.

Blythe uznała, że nie ma sensu rozmawiać dłużej na ten

background image

1 6 4 • POTRÓJNE WESELE

temat. Wielu spraw Alan nigdy nie przyjmował do wiado­

mości. Lekceważył jej pracę, a negatywny stosunek do

filmu o Aleksandrze był tylko jednym z przykładów ego­

centryzmu tego człowieka.

- Może i nie trzeba - przyznała powoli.

- Wreszcie mówisz z sensem. - Na twarzy Alana odma-

lowało się zadowolenie.

Podszedł do Blythe, lecz ona szybko się cofnęła.

- Bywają sytuacje, w których jedna strona wybacza

drugiej niewierność. To, niestety, nie jest taki przypadek.

- Co ty mówisz, do diabła?

Westchnęła. Poczuła zmęczenie.

- Są inne powody, dla których nie mogę zostać twoją

żoną. Nie mają nic wspólnego z Brittany. Ani z żadną z in­

nych kobiet, z którymi sypiałeś, gdy byliśmy zaręczeni.

- Co to za powody? Mam prawo wiedzieć.

Blythe nie musiała nic mówić, ale to zrobiła.

- Nie kocham cię.

Dlatego fakt, że Alan sypia z Brittany, wcale nie zabolał.

Tylko ją uraził.

- Dobrze wiesz, że nie jestem zwolennikiem małżeństw

z miłości. Uczucie szybko przemija.

- Tu właśnie się mylisz. - Blythe przypomniała sobie

nagle Aleksandrę i Patricka. Ich miłość była wieczna.

- Jest jeszcze jakiś powód?

- Kocham innego mężczyznę - oznajmiła spokojnie.

- Zamierzam go poślubić. Tak szybko, jak to możliwe.

- Nie wierzę ci. Jak coś takiego mogło się stać?

Blythe wzruszyła lekko ramionami.

- Normalnie. Gage podobał mi się od dłuższego czasu.

- Mówisz o detektywie, którego wynajęłaś? - spytał

Alan z pogardą w głosie. - Remingtonie?

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 6 5

- Tak.

- Spałaś z nim w Grecji, mam rację?

- Nie twoja sprawa.

- Ten romans długo nie potrwa. Za bardzo się róż­

nicie.

- Tylko w niektórych sprawach. Mało ważnych.

Jeszcze parę dni temu Blythe przekonywała samą siebie,

że wyjście za Gage'a jest niemożliwe. Teraz wiedziała, że

jest dla niej życiową koniecznością.

- Nie mogę uwierzyć, że zamierzasz zrobić coś takiego

- oświadczył Alan.

- Żałuję, że nie potrafisz nic zrozumieć - szczerze od­

parła Blythe.

- Żałujesz? Och, będziesz żałowała jeszcze bardziej,

przekonasz się. Zostaniesz żoną byłego policjanta, który

ma tylko jedną parę portek i spędza całe dni na podglądaniu

ludzi w motelach.

- To przyzwoity człowiek. I świetny detektyw. Jestem

z niego dumna. Zwłaszcza zaś ze sposobu, w jaki pomaga

ludziom.

Alan z niedowierzaniem pokręcił głową.

- Byłem pewny, że dobrze cię znam. Jak widać, bardzo

się myliłem. To ogromnie przykre.

- Nie musisz użalać się nad sobą. - Blythe wzięła Alana

za ramię i poprowadziła do wyjścia. - Nie uwierzysz, co to

był dla mnie za szok, kiedy się przekonałam, jak bardzo ja

się myliłam.

Alan zatrzymał się w drzwiach.

- Nie mogę zagwarantować, że poczekam, aż oprzyto­

mniejesz - oznajmił.

- Wcale na to nie liczę.

Patrząc, jak odchodzi, Blythe zrozumiała, że jeden roz-

background image

1 6 6 • POTRÓJNE WESELE

dział jej życia został definitywnie zamknięty. Nie odczuwa­

ła krzty żalu. To, co ją czekało, było nowe, podniecające

i wspaniałe.

Dziesięć minut później siedziała za kierownicą. Bulwa­

rem Zachodzącego Słońca jechała do Bachelor Arms.

background image

ROZDZIAŁ

11

Ilekroć Blythe podjeżdżała pod Bachelor Arms, ogarnia­

ło ją dziwne przeświadczenie, że zna ten dom i że wiąże się

z nim jakieś przykre przeżycie. Dzisiaj tak samo. Groma­

dzące się czarne chmury i naładowane elektrycznością po­

wietrze, zwiastujące burzę, potęgowały niepokój.

Postanowiła myśleć wyłącznie o przyjemnych rzeczach.

O jutrzejszym powrocie Gage'a z Oregonu i uroczystej ko­

lacji przy świecach, którą urządzi na jego cześć. Zaczną od

szampana. I ostryg. Na gorącą przystawkę będzie filet z ło­

sosia w sosie z białego wina i kaparów. Prawie natychmiast

Blythe zmieniła zdanie. Przypomniała sobie, że Gage naj­

bardziej lubił mięso i kartofle. Wobec tego dostanie stek

z grilla z pieczonymi ziemniakami i sałatką Cezara. Po tak

ciężkim jedzeniu zamiast dużego deseru będą świeże jago­

dy. Zjedzą je później, w łóżku. Przedtem będą się kochać.

Blythe przypomniała sobie miłosne uniesienia w hotelo­

wym pokoju na Eginie, zatęskniła do pieszczot Gage'a

i uznała, że cała kolacja będzie musiała poczekać.

Przechodząc przez dziedziniec Bachelor Arms, usłysza­

ła, że ktoś idzie za nią krok w krok. Pora była niebezpiecz­

nie późna. Blythe odwróciła się błyskawicznie, w obron­

nym geście wyciągając przed siebie pęk kluczy.

background image

1 6 8 • POTRÓJNE WESELE

- Walter? - Rozpoznała mężczyznę.

.- Jak się masz, Blythe? - Uśmiechnął się, jak zwykle,

nieszczerze. W jego oczach dojrzała niezwykłe napięcie.

- Ładny wieczór, prawda?

Skąd wiedział, że znajdzie ją w Bachelor Arms? Nigdy

nie lubiła załatwiać z Walterem Sternem zawodowych

spraw. Jeszcze bardziej nie miała ochoty na pogawędkę

poza studiem.

- Co tu robisz? - spytała.

- Muszę z tobą porozmawiać.

- Czy to coś ważnego? Miałam dziś długi, męczący

dzień...

- Nie zajmę ci dużo czasu. Sprawa jest bardzo istotna.

- W porządku - odparła sucho. - Wobec tego chodź ze

mną. Jak mnie tu odnalazłeś?

- Zobaczyłem cię wyjeżdżającą z Chateau Marmont.

Więc zawróciłem.

- Jechałeś za mną całą drogę? Śledziłeś mnie?

- Muszę z tobą pogadać. W cztery oczy.

Blythe uznała, że nie ma co się przejmować czekającą ją

rozmową. Walter Stern należał do ludzi najbardziej wpły­

wowych w Los Angeles. I chociaż chwilowo miał kłopoty,

był człowiekiem, który się nie poddawał. Nie zrobiłby tak­

że niczego, co mogłoby zagrozić jego reputacji.

Blythe przypomniała sobie, że swego czasu Cait nakryła

Waltera podczas policyjnego nalotu na dom znanej holly­

woodzkiej prostytutki. Nie był z pewnością jedynym ma­

jętnym i wpływowym mężczyzną, który korzystał z płat­

nych usług seksualnych.

- Muszę porozmawiać z tobą na osobności - powtó­

rzył. - Nie przy tym detektywie, którego wynajęłaś.

- Gage'a nie ma.

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 6 9

- Nie ma?

- Jest w Oregonie. - Blythe uznała, że nie ma sensu

trzymać w sekrecie podróży Gage'a. - Usiłuje odszukać

policjanta, który jako pierwszy znalazł się na miejscu

zbrodni.

- Daje ci klucze, kiedy wyjeżdża? - pytał dalej Walter,

- Właśnie się tu wprowadzam. - Podniosła do góry

podręczną walizeczkę, którą zabrała z samochodu.

- Wyjazd do Grecji okazał się sukcesem.

- Było przyjemnie - przyznała, przechodząc przez hol

i zbliżając się do drzwi apartamentu Gage'a.

- Dowiedzieliście się czegoś?

- Natasza okazała się pomocna.

- Uprzedzałem cię, że ta kobieta kłamie jak najęta.

- Tak. I że jest zwariowana. - Blythe otworzyła drzwi.

- Jest ekscentryczna, ale to, co mówiła, wydawało się sen­

sowne.

- Pewnie wiesz, co się stało w Xanadu. - Walter nagle

zmienił temat.

Dlatego tu za mną przyjechał, domyśliła się Blythe.

Miała nadzieję, że nie będzie jej błagał, by załatwiła mu

u Connora pozostanie w wytwórni.

- Podobno chcesz wycofać się z branży.

- Oboje wiemy, że Mackay, twój nowy przyjaciel, zmu­

sza mnie do odejścia.

- Nie miałam nic wspólnego z tą sprawą- zastrzegła

się Blythe. Obeszła salon i pozapalała wszystkie światła. Za

oknami rozległ się głośny grzmot.

- Ale nie byłaś zaskoczona.

- Nie. - Nie było sensu zaprzeczać. - Kiedy usłysza­

łam, że to Connor kupił wytwórnię, od razu pomyślałam, że

wasza współpraca nie będzie możliwa.

background image

1 7 0 • POTRÓJNE WESELE

- Nigdy mnie nie lubiłaś. Mam rację?

- Chyba tak - z ociąganiem odparła Blythe. - Nie po­

dobało mi się, że dojrzały mężczyzna zaczepia młodą

dziewczynę.

- Wtedy traktowałaś to zupełnie inaczej.

- Walterze, na litość boską - wybuchnęła Blythe - mia­

łam wówczas piętnaście lat. Powinieneś się trzymać z dala

ode mnie!

- A więc o to chodzi. - Twarz Waltera stężała. - Teraz

mścisz się na mnie, wykorzystując do tego kochanka przy­

jaciółki.

- Nieprawda.

Blythe zrobiło się nagle duszno. Walter rozejrzał się po

pokoju. Zatrzymał wzrok na ogromnym lustrze oprawio­

nym w staroświecką, metalową ramę.

- Jest obrzydliwe - powiedział skrzywiony.

Miała dość tej rozmowy. Marzyła, żeby Walter wreszcie

się wyniósł. Zniknął na zawsze. Z apartamentu i z jej życia.

- Skoro upewniłeś się, że z twoim odejściem ze studia

nie mam nic wspólnego, pora, żebyś już sobie poszedł.

- Omotałaś Mackaya. Popiera realizację twojego filmu.

- Sądzi, że ma szanse uzyskać nominację do Oscara.

- Bzdura. Facet nie ma pojęcia o naszej branży. To nic

niewarte, melodramatyczne romansidło spadnie z ekranów

po dwóch dniach. Jeszcze gorzko pożałujesz swojej decyzji

- dodał groźnie.

Odezwał się telefon. Sądząc, że dzwoni Gage, Blythe

podbiegła do biurka.

- Słucham? Ach, to ty, Lily. Nie, wcale mi nie przeszka­

dzasz. - Blythe spojrzała przez ramię. - Walterze, dłużej

cię nie zatrzymuję. - Usłyszała, jak otwiera i zamyka

drzwi.

background image

POTRÓJNE WESELE 1 7 1

Poinformowała przyjaciółkę, że przeniosła się właśnie

do Gage'a. Po krótkiej rozmowie odłożyła słuchawkę.

Ucieszona, że Walter poszedł, odetchnęła z ulgą. Zaczęła

myśleć o Gage'u.

Przechodząc przez pokój, żeby zamknąć od środka wej­

ściowe drzwi, dostrzegła swoje odbicie w lustrze. Promien­

ny uśmiech na jej twarzy był uśmiechem zakochanej kobie­

ty. Czy tak właśnie czuła się Aleksandra, uwielbiając Patri­

cka? Tak. Z pewnością.

Nagle ujrzała w lustrze zupełnie inny obraz. Piękną ko­

bietę o czarnych włosach, ubraną w długą, jasną szatę.

- Cait i Connor przysięgali, że cię widzieli - szepnęła

Blythe. - Ale ja nie wierzyłam, że istniejesz.

W pobliżu uderzył piorun. Blythe usiłowała sobie wytłu­

maczyć, że postać w lustrze jest wytworem jej wyobraźni.

Obraz był jednak niezwykle realny.

Błyskawica rozdarła niebo. Pokój zalało niebieskie, fo­

sforyzujące światło.

- Jak mówi legenda o Bachelor Arms, ziści się moje

najskrytsze marzenie lub najokropniejsze przeczucie.

Blythe poczuła nagle dreszcze. Gage miał wrócić jutro.

A może jego samolot ulegnie katastrofie? Z trudem opano­

wała niepokój. Podniosła wzrok na lustro i zapytała zjawę:

- A więc co mnie czeka?

Kobieta milczała. Ale na jej wargach ukazał się nikły

uśmiech.

Światła zaczęły mrugać. Po chwili zgasły. Pokój pogrą­

żył się w ciemności.

Gage dojeżdżał już do motelu, kiedy nagle zaświtała mu

nowa myśl. Zawrócił i ruszył z powrotem.

W „Barze myśliwskim" zastał jeszcze, na szczęście,

background image

1 7 2 • POTRÓJNE WESELE

Connelly'ego, który wdał się z barmanem w dyskusję

o przynętach.

- Zapomniałeś czegoś?-zapytał były policjant, podno­

sząc głowę na widok Gage'a.

- Ten pozostawiony papieros. Dlaczego sądził pan, że

należał do Reardona?

- Popielniczka stała na stole w sypialni. Jeśli nie był jej,

to musiał należeć do męża.

- Reardon nie palił.

- Skąd wiesz?

- Wiem.

- Więc przyszedł do domu i znalazł dowód, że jakiś

gach odwiedzał żonę. Wściekł się i ją udusił.

- Sądziłem, że nie wierzy pan w winę Reardona.

- Punkt dla ciebie - mruknął Connelly, wzruszając ra­

mionami.

- A to lustro? Jak wyglądało?

- O, tego nie zapomnę. Ogromne. W ozdobnej ramie.

Paskudne.

- Pamięta pan, gdzie znajdował się dom Reardonów?

- Jasne. - Adres, który po chwili namysłu podał Con­

nelly, był Gage'owi dobrze znany - Bachelor Arms.

- Niemożliwe. Z akt sądowych wynika, że tamten bu­

dynek znajdował się nieco dalej.

- W aktach jest błąd. O morderstwie zawiadomił poli­

cjant z ulicznego patrolu. W zdenerwowaniu gospodyni

Reardonów podała mu zły adres, który on przekazał z kolei

do komisariatu. I tak już musiało zostać. Nikt nie kwapił się

sprostować pomyłki. Policjanci byli nawet zadowoleni, bo

na rzeczywistym miejscu zbrodni nie było gapiów.

- A tamten drugi dom? Przecież ktoś w nim mieszkał.

Musiał składać skargi, że nachodzą go ciekawscy.

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 7 3

- Był pusty. Należał do producenta, który zbankru­

tował.

- Istnieli przecież ludzie, którzy wiedzieli, gdzie miesz­

kają Aleksandra i Patrick.

- Pewnie, że byli. Ale niewielu. Reardonowie dopiero

tam się wprowadzili.

To dlatego Natasza nie wspomniała, że mieszka w daw­

nym domu Aleksandry. Widocznie nie wiedziała, że tam

właśnie miał miejsce najbardziej nikczemny mord w histo­

rii Hollywood.

Tego wieczoru Blythe miała wprowadzić się do Bache­

lor Arms. Do pokoju, w którym uduszono Aleksandrę,

z przerażeniem uzmysłowił sobie Gage.

background image

ROZDZIAŁ

12

Ksiądz był młody. Miał pociągłą bladą twarz i oczy

pełne smutku.

- To już nie potrwa długo -powtórzył kolejny raz.
Patrick milczał. Nie był w nastroju do rozmowy.
Zadaniem księdza było pocieszanie skazanego w ostat­

nich godzinach życia. Młody duchowny nie miał pojącia,

jak się do tego zabrać.

- Ma pan ochotą na modlitwą? - zapytał.

Patrick zaprzeczył ruchem głowy.

- A może pan coś zje? Kolację pozostawił pan nietknię¬

tą. Musi pan być z pewnością bardzo głodny.

Słowa duchownego zabrzmiały w tych okolicznościach

niemal humorystycznie.

- Czy to ma jakieś znaczenie? - spytał skazany.
Młody ksiądz poczerwieniał.

- Przepraszam. Zachowuję się fatalnie.

- Wcale nie - zaprzeczył Patrick. - Wrącz przeciwnie.
- Naprawdę?
- Tak.

- W obliczu egzekucji Patrick uznał, że małe

kłamstwo mu już nie zaszkodzi.

- Mówią że to nie potrwa długo.

Melodyjny głos księdza przywołał na myśl dziwny obraz.

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 7 5

Zielone pola, kamienne domy ze spadzistymi dachami i po­
szarpaną, skalistą linią wybrzeża. Patrick pomyślał o wy­

prawie, którą planował wraz z Aleksandrą do ojczyzny

swych przodków.

Wszystko było ustalone. Mieli wypłynąć nazajutrz po

premierze „Złota głupca". Po czterech tygodniach zwie­

dzania kraju i wizytach u krewnych zamierzali powrócić do
Stanów, by osiąść na stałe na jego ranchu w stanie

Wyoming. I żyć tam szczęśliwie w otoczeniu gromady dzie­

ci, na których tak bardzo zależało Aleksandrze.

Takie były plany. Niestety, jak to czasami bywa, nie

doszły do skutku.

Po chwili znów odezwał się ksiądz:

- Jest moim obowiązkiem sprawić, by pogodził się pan

z Bogiem...

- Niedługo staną przed Stwórcą

- łagodnie przerwał

mu Patrick. - Sam sobie poradzą.

W oczach księdza ukazał się niepokój.

- To, co pan mówi, jest niebezpieczne. Szalone,
- Cały świat jest szalony, czy ksiądz jeszcze tego nie

zauważył?

- Dziwny z pana człowiek, panie Reardon.
- Już mi to mówiono. - Dopiero co jego własny adwo­

kat nazwał go szalonym, bo odmówił wystąpienia we włas­
nej obronie.

- Dziwny, ale, jak sądzę niewinny

- dorzucił ksiądz.

Kto myślał podobnie? - zastanawiał się Patrick. Jeszcze

tylko jeden człowiek. Jak nazywał się ten policjant? Con-
lin ? Nie. Już wiem. Connelly. Niestety, on też stał się ofiarą
skorumpowanego systemu sprawiedliwości.

- Już czas - oznajmił ksiądz.

Patrick podniósł się zza stołu. Jedna myśl była kojąca.

background image

1 7 6 • POTRÓJNE WESELE

Niedługo nadejdzie chwila zjednoczenia się z jedyną kobie­

tą, którą kochał. Po wieczne czasy.

Gage obudził się nagle. Po twarzy spływał mu pot.

- Panie Remington, proszę się nie denerwować.

Trafiliśmy na złą pogodę - usłyszał łagodny głos ste­

wardesy.

Nie obawiał się latania, to koszmarny sen wprawił go

w taki stan. Już teraz wiedział na pewno, że Patrick był

niewinny.

Przerażająca była inna myśl. Kobieta, którą kochał,

znajdowała się w śmiertelnym niebezpieczeństwie! W Los

Angeles wylądują dopiero za pół godziny. Dla niego była

to prawie wieczność.

Padał ulewny deszcz i Blythe postanowiła odłożyć

do jutra przyniesienie reszty swoich rzeczy z pozosta­

wionego pod domem samochodu. Nad Pacyfikiem sza­

lał sztorm, zewsząd było słychać grzmoty. Wsunęła się

pod kołdrę. Tęskniąc do ukochanego, powoli zapadła

w sen.

Gage nigdy by nie przypuszczał, że czas może się

wlec aż tak bardzo. Samolot zaczął schodzić do lądowa­

nia, a on nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie osiądzie

na płycie lotniska. Pełen niepokoju o Blythe widział

oczami wyobraźni dramatyczną scenę z życia Aleksan­

dry i Patricka - awanturę na plaży w noc sylwestrową.

Oto Patrick wpadł w szał i powiedział żonie rzeczy zbyt

okrutne, czego szybko pożałował. Przechadzając się

w nocy wzdłuż brzegu morza, stracił poczucie czasu.

Wreszcie postanowił wracać do domu. Wiedział, że prze-

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 7 7

prosi Aleksandrę za swój wybuch złości. Kochał ją prze­

cież. Byli sobie przeznaczeni. Już nikomu nie uda się ich

skłócić i rozłączyć.

Przez frontowe drzwi Bachelor Arms wszedł, skradając

się, ubrany na czarno mężczyzna. W budynku nie natknął

się na nikogo. Burza szalejąca za oknami nie zachęcała do

opuszczania mieszkań.

Drzwi, przed którymi się zatrzymał, były zamknięte od

wewnątrz. Przygotowany na taką ewentualność, przynie­

sionym wytrychem sprawnie otworzył zamek.

W apartamencie panowała ciemność. Mężczyzna zapalił

maleńką latarkę i na palcach zaczął się skradać w stronę

sypialni.

Wokół szalała burza.

Blythe śnił się Gage i pobyt w Grecji. Pieszcząc się,

pływali w ciepłej wodzie. Potem sen przekształcił się

w scenę na ranchu w Wyoming. Aleksandra i Patrick leżeli

przytuleni przed płonącym kominkiem.

- Należysz tylko do mnie. - Jego glos miał szorstkie

brzmienie.

- Tak. - Spragniona pieszczot, przywarła mocno do

umięśnionego ciała. - Jesteś mym mężem. Kochankiem.

Całym życiem - szeptała. Spotkały się ich oczy. Potem cia­

ła.

- Na zawsze.

Pogrążoną w ciemnościach sypialnię raz po raz oświet­

lały błyskawice. Ubrany na czarno mężczyzna stanął u stóp

łóżka. Przyglądał się śpiącej kobiecie. Kiedy przez sen

wykrzyknęła męskie imię, serce intruza zacisnęła stalowa

obręcz. Od samego początku wiedział, co ta kobieta jest

background image

1 7 8 • POTRÓJNE WESELE

warta. Przez całe życie zwodziła mężczyzn, ale się tym nie

przejmował, bo była jego niepodzielną własnością. Tym

razem jednak go zdradziła. I za to musiała ponieść karę.

Dłoń przesuwająca się po policzku wyrwała Blythe ze

snu. Sądziła, że to Gage, lecz kiedy jak kotka poddała się

pieszczocie, poczuła, że palce na jej policzku są obciągnię­

te rękawiczką. Poczuła znajomy zapach wody kolońskiej.

- Alan? - spytała drżącymi wargami.

- Ciii. - Dłoń w rękawiczce zakryła jej usta. - Nie

krzycz. Nie wzywaj pomocy. - Ostrym jak brzytwa skalpe­

lem dotknął jej szyi. - Zrozumiałaś?

Błyskawica rozdarła ciemności. Blythe zobaczyła przed

sobą twarz. Znajomą, a zarazem obcą. Z oczyma, w których

czaiło się szaleństwo. Stał nad nią człowiek, którego tak bar­

dzo starała się pokochać. Poczuła przeraźliwy strach.

Mężczyzna spojrzał na nią zimno.

- A teraz wstań. Bardzo powoli. Pójdziesz ze mną.

To chyba następny koszmar senny, pomyślała w panice

Blythe. Na szczęście, wkrótce nastanie ranek i zjawi się

Gage. Od razu mu powie, żeby jak najszybciej się pobrali.

- Ruszaj się wreszcie - warknął ubrany na czarno męż­

czyzna.

Znów poczuła na szyi ostrze skalpela. To nie były żarty.

Powoli podniosła się z łóżka.

Złapał ją mocno za ramię.

- Dokąd mnie zabierasz? - spytała, siląc się na spokój.

Uderzył ją w twarz.

- Kazałem ci milczeć. Następnym razem użyję noża.

Jak sądzisz, ilu twych dawnych wielbicieli zechce oglądać

zeszpeconą, okaleczoną Aleksandrę Romanow?

To czyste szaleństwo! - pomyślała Blythe. Alan myli ją

z zamordowaną aktorką?

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 7 9

W świetle następnej błyskawicy zobaczyła odbicie ich

obojga w ogromnym lustrze. I wreszcie pojęła wszystko.

Stojący za nią mężczyzna, przyciskający skalpel do jej

szyi, tylko przypominał Alana. Dopiero teraz Blythe uzmy­

słowiła sobie potworną prawdę.

- To ty, Walterze? - zapytała z trudem panując nad

głosem.

- Sama jesteś wszystkiemu winna. Ja cię odkryłem.

Blythe poczuła nagły ból. Spod ostrza przyłożonego do

jej skóry pociekła strużka krwi.

- Walterze...

- Zamilcz!

Siłą wyprowadził ją z apartamentu. Chciała krzyczeć,

lecz nie zdejmował skalpela z jej szyi. Po wąskich, stro­

mych schodach ciągnął Blythe na sam szczyt domu. Do

wieżyczki wieńczącej Bachelor Arms.

Zaplątała się w nocną koszulę. Upadła.

- Wstawaj! - ryknął. W oczach miał szaleństwo.

Poderwał ją z ziemi i niemal nadludzkim wysiłkiem

wciągnął na samą górę, do niewielkiego, zamkniętego po­

mieszczenia.

- Nie chcesz mi zrobić krzywdy - łagodnie odezwała

się Blythe, aby zyskać na czasie. - Po tym, co oboje prze­

żyliśmy razem... - Wzniosła się na szczyty aktorstwa.

- Tak - powiedział łagodniejszym tonem, który jeszcze

bardziej zmroził krew w żyłach Blythe. Przeciągnął

ostrzem po jej szyi, ramionach i piersiach. - I to ja cię

zniszczę. - Jednym szybkim ruchem skalpela przeciął na

niej koszulę nocną od piersi aż do ziemi.

Gage pędził jak wariat, łamiąc wszelkie zasady ruchu.

Z piskiem hamulców zatrzymał wóz przed Bachelor Arms.

background image

1 8 0 • POTRÓJNE WESELE

Budynek był pogrążony w ciemnościach. Ze schowka

w samochodzie wyciągnął pistolet i przez dziedziniec rzu­

cił się w stronę wejścia. Odruchowo spojrzał na wieżyczkę.

To, co ujrzał w wysokich oknach, zmroziło go.

Nie poddam się, zdecydowała Blythe. Będzie walczyła nie

o siebie, lecz o wspólne życie, które czekało ją i Gage'a.

Pisk hamulców pod domem odwrócił na chwilę uwagę

Waltera. Teraz albo nigdy. W przypływie nadludzkiej siły

Blythe z głośnym krzykiem rzuciła się na napastnika. Za­

skoczony, zachwiał się lekko, wypuszczając skalpel z ręki.

Śmiercionośne narzędzie upadło na podłogę. Oboje sięgnę­

li po nie równocześnie.

Gage usłyszał krzyk Blythe. Rzucił się na górę. Po paru

chwilach wpadł do wieżyczki.

Pośrodku niewielkiego pomieszczenia ujrzał mężczyznę

ze skalpelem w ręku. Wiedział, że jest nim Walter Stern.

Napadnięta, ciężko dysząc, stała oparta plecami o ścianę.

Na widok rozdartej koszuli i na myśl, co ten człowiek

zrobił Blythe, Gage'a ogarnęła furia. Miał ochotę na miej­

scu zastrzelić Waltera Sterna.

- Gra skończona - odezwał się, celując z pistoletu do

napastnika. - Tym razem się nie wywiniesz. Odłóż nóż.

Powoli.

Walter Stern zaklął głośno i ze skalpelem wycelowanym

w pierś Gage'a rzucił się na niego. Gage'a uratowały lata

policyjnego treningu. W ostatniej sekundzie uskoczył, uni­

kając śmiertelnego ciosu. Zaraz potem rozległ się ogłusza­

jący brzęk tłuczonej szyby, przeraźliwy krzyk i odgłos ciała

uderzającego o kamienny dziedziniec.

Potem zapanowała cisza. Burza minęła. O dach Bache­

lor Arms stukały tylko pojedyncze krople deszczu.

background image

EPILOG

Od samego rana dzień, w którym miało się odbyć potrój­

ne wesele, nie różnił się niczym od innych pięknych kali­

fornijskich dni. Ciepłe powietrze było przesycone zapa­

chem kwiatów.

Na dziedzińcu Bachelor Arms zebrała się spora gromad­

ka. Na wypożyczonych krzesłach obitych białą materią

zasiedli uroczyście członkowie rodzin i goście. W ślu­

bie trzech młodych par uczestniczyli wszyscy mieszkańcy

domu.

W pierwszym rzędzie, tuż przy rodzicach Blythe, sie­

działa Natasza Kuryan, która specjalnie na tę uroczystość

przyleciała z Grecji. Obok niej poczesne miejsce zajmowa­

ła matka Connora. Pobrzękiwała pękiem kluczyków przed

noskiem zafascynowanej malutkiej wnuczki. Sukienka Ka­

tie była prześliczna - zdobiły ją delikatne pączki róż. Roze­

śmiane niemowlę gaworzyło radośnie i tłustymi łapkami

usiłowało schwytać błyszczące kluczyki.

Za szpalerem słodko pachnącej wistarii czekali trzej

oblubieńcy. Niezwykle przystojni i wytworni, jak przystało

na tak uroczystą okazję. Kiedy orkiestra zaczęła grać mar­

sza weselnego, wzrok wszystkich zwrócił się w stronę pa­

nien młodych.

Były prześliczne, każda w swoim rodzaju. Ognista, ru­

dowłosa Cait, jasnozłota, słodka Lily i czarnowłosa Blythe,

background image

182 • POTRÓJNE WESELE

przyciągająca wzrok egzotyczną, cygańską urodą, stanowi­

ły razem niezwykły widok.

W długiej, jedwabnej sukni, falującej przy każdym ru­

chu, Cait wyglądała jeszcze bardziej imponująco niż zwy­

kle. Była spokojna i opanowana. Jedyną oznaką podniece­

nia były zaczerwienione policzki.

Tuż za nią szła Lily, W białej, organdynowej, długiej

sukni bez ramion z szyfonowym żakietem wyglądała jak

zjawisko. W ręku trzymała skromny bukiecik pachnącego

groszku. Goście aż wstrzymali oddech, kiedy przystanęła

przed córeczką i na jasnowłosej główce niemowlęcia zło­

żyła lekki pocałunek.

Na nie dokończony, bo przerwany trzęsieniem ziemi,

ślub z Alanem Sturgessem Blythe wybrała prostą, skromną

suknię, która wówczas sprowokowała Cait do komentarza,

że panny młode powinny się ubierać znacznie bardziej

romantycznie.

Strój, który oblubienica Gage'a miała dziś na sobie,

w pełni odpowiadał temu kryterium. W sukni bez ramion,

z białej koronki ozdobionej perełkami, Blythe wyglądała

jak księżniczka z bajki.

Zachwycone spojrzenie Gage'a upewniło ją, że dobrze

wybrała strój.

Podchodząc do niego, uśmiechała się promiennie. Wiele

łączyło ją już z tym mężczyzną. Oboje oczyścili imię nie­

winnego człowieka. Rozwiązali ponurą tajemnicę morder­

stwa sprzed wielu lat. Podobnie jak każdy inny policjant,

Michael Connelly prowadził skrupulatnie notatki ze swo­

ich śledztw. Jego notes z zapiskami z dochodzenia w spra­

wie zabójstwa Aleksandry, dostarczony pewnego dnia

przez kuriera bez żadnego przewodniego listu, posłużył

Sloanowi do dopisania zakończenia scenariusza filmu.

background image

POTRÓJNE WESELE • 1 8 3

Blythe spodziewała się, iż oskarżenie, że to Walter Stern

zamordował gwiazdę, uderzy jak piorun w całe holly­

woodzkie środowisko.

Głos Blythe, gdy powtarzała słowa małżeńskiej przysię­

gi, brzmiał dźwięcznie i pewnie.

„Na dobre i na złe.

W zdrowiu i w chorobie.

Dopóki śmierć nie rozłączy".

Nie spuszczając wzroku z ukochanej, Gage wsunął jej

na palec obrączkę. Po chwili ona uczyniła to samo. Wymie­

nili małżeńskie insygnia i pełne miłości uśmiechy.

Ich wargi spotkały się w pierwszym pocałunku żony

i męża.

A potem, kiedy rozległy się dźwięki muzyki i matka

Blythe rozpłakała się ze wzruszenia, a pozostali goście za­

częli entuzjastycznie wiwatować na cześć trzech dopiero co

zawartych małżeństw, Blythe i Gage wzięli się za ręce i od­

chodząc rozciągniętym na ziemi białym chodnikiem, ru-

szyli ku przyszłości.

KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Harlequin Orchidea1 Ross JoAnn Miłość zemsta i korona
03 Na dobry poczatek 2 ( Ross JoAnn )
189 Ross Joann Bylo im pisane
Ross JoAnn Zwycięski sezon
Ross JoAnn Magia miłości 01 Oczarowanie
29 Ross JoAnn Mroczne namietnosci
029 Ross JoAnn Mroczne namiętności
029 Ross JoAnn Mroczne namietnosci
21 Ross JoAnn Miłość zemsta i korona
114 Ross JoAnn (Robbins Joann) Zwycięski sezon
010 Ross JoAnn Oraz ze cie nie opuszcze przez chwile
JoAnn Ross Trzydzieści nocy
Harlequin Temptation 029 JoAnn Ross Mroczne namiętności
Harlequin Temptation 025 JoAnn Ross Rycerz w lśniącej zbroi
JoAnn Ross Mroczne namiętności

więcej podobnych podstron