JoANN ROSS
POTRÓJNE
WESELE
Lokatorzy Bachelor Arms
Ken Amberson - nieco zdziwaczały administrator, któ
ry wie więcej na temat legendy Bachelor Arms, niż się do
tego przyznaje.
Connor Mackay - „złota rączka", człowiek, który nie
chciał zdradzić, kim jest naprawdę, dopóki nie zakochał się
w Lily Van Cortland.
Caitlin Carrigan - policjantka, dla której nie istniało
nic prócz kariery zawodowej, dopóki nie poznała scenarzy
sty Sloana Wyndhama.
Eddie Cassidy - barman „U Flynna", a także scenarzy
sta, który czeka na swój wielki dzień.
Jill Foyle - seksowna projektantka wnętrz. Świeżo po
rozwodzie. Przeniosła się do Los Angeles, aby rozpocząć
nowe życie.
Lily Van Cortland - wrażliwa kobieta o kochają
cym sercu, która jest skłonna wybaczyć wszystko oprócz
zdrady.
Natasza Kuryan - podstarzała femme fatale, z pocho-
6 • POTRÓJNE WESELE
dzenia Rosjanka. Ongiś charakteryzatorka gwiazd filmo
wych.
Brenda Muir - młoda entuzjastka. Marzy o karierze
aktorki, a na razie zarabia na utrzymanie jako kelnerka.
Bobbie-Sue O'Hara - najlepsza przyjaciółka Brendy.
Pracuje jako początkująca aktorka i kelnerka, lecz wie, że
prawdziwą władzę ma ten, kto stoi z drugiej strony kamery.
Bob Robinson - ćma barowa. Przesiaduje „U Flynna"
dzień i noc. Ma własne zdanie o wszystkim i wszystkich.
Theodore „Teddy" Smith - miejscowy donżuan. Każ
da świeżo poznana kobieta wywołuje błysk w jego oku.
Gage Remington - dawny współpracownik Caitlin
Carrigan, prowadzący śledztwo w sprawie zbrodni sprzed
lat, w którą byli wmieszani mieszkańcy Bachelor Arms.
PROLOG
Było już po północy. Zaczynał się następny dzień. A tak
że następny rok. Wiszący na granatowym niebie upior
nie blady księżyc otulał srebrną poświatą uśpione Miasto
Aniołów.
Przebrzmiały wiwaty na cześć Nowego Roku. Dźwięki
pieśni zastąpił lekki szum wiatru w koronach palm. Wię
kszość mieszkańców Los Angeles pogrążyła się we śnie.
Nikt z nich nie zdawał sobie sprawy, że jeszcze tej nocy
wydarzy się jedno z najstraszliwszych morderstw, jakie
kiedykolwiek dotknęły Hollywood.
Aleksandra Romanow Reardon szybkim, nerwowym
krokiem przemierzała marmurowe posadzki swej wytwor
nej rezydencji, zbudowanej i urządzonej w stylu hiszpań
skim. Porywcza z natury i nerwowa, niepokoiła się coraz
bardziej. Ogarniały ją na przemian złość, rozpacz, strach,
a zaraz potem wściekłość.
Gdzie jest teraz? Jak śmiał potraktować ją w taki sposób,
i to na oczach innych? Nie wiedział, kim była?
Jasne, że wiedział.
I w tym, pomyślała smętnie Aleksandra, tkwił cały kło
pot. Od strony uśpionej ulicy dobiegł ją odgłos silni
ka. Nadjeżdżał jakiś samochód. Modląc się, żeby to
8 • POTRÓJNE WESELE
był mężczyzna, na którego tak bardzo czekała, Aleksandra
podeszła szybko do drzwi. Otworzyła je szeroko i zbieg
ła na podjazd. Była gotowa przyjąć męża z otwartymi ra
mionami, obsypać pocałunkami jego śniadą, przystojną
twarz i, gdyby okazało się to potrzebne, błagać o prze
baczenie.
Nigdy nie błagała o przebaczenie mężczyzny. Teraz
jednak obawiała się, że może się to okazać nieuniknio
ne. Podobnie jak nieunikniony stał się ich małżeński
związek.
Od pierwszego wejrzenia zakochała się bez pamięci
w Patricku Reardonie, hollywoodzkim scenarzyście. Po
znali się na dorocznym przyjęciu z okazji Bożego Naro
dzenia.
Niespełna dwadzieścia minut po opuszczeniu licznie
zgromadzonych gości kochali się na tylnym siedzeniu bia
łego rolls-royce'a.
Tydzień później, w Nowy Rok, najznakomitsza, najse-
ksowniejsza gwiazda Xanadu Studios, bożyszcze kinowej
publiczności, została żoną Patricka Reardona.
Najwięksi mędrcy z Hollywood przepowiadali, że to
małżeństwo nie przetrwa miesiąca. Aleksandra i Patrick
zaskoczyli otoczenie. Dziś właśnie mijała pierwsza roczni
ca ślubu. Ich pożycie na ogół układało się dobrze. Aleksan
dra była przekonana, że uda się jej załagodzić ostatnie
małżeńskie nieporozumienia.
Jako Rosjanka była przesądna. Wierzyła w zrządzenia
losu. Od chwili gdy po raz pierwszy ujrzała Patricka,
wiedziała, że są sobie przeznaczeni. I że się połączą.
Dozgonnie, na całe życie. Pokrewieństwo dusz oraz mi
łość były tak silne i trwałe, że nikt nie mógł ich roz
dzielić.
POTRÓJNE WESELE • 9
- Gdzie on teraz jest? - z rozpaczą w głosie pytała Ale
ksandra.
Robiło się coraz chłodniej. Dymy z ognisk, którymi
plantatorzy pomarańczowych gajów w zimowe noce
ogrzewali marznące drzewa, snuły się nisko nad ziemią,
a ich zapach mieszał się z aromatem przesyconego solą
powietrza. Ubrana w wydekoltowaną, białą jedwabną suk
nię, w której występowała na wieczornym przyjęciu, Ale
ksandra zaczęła drżeć z zimna.
Wróciła do domu. Weszła do garderoby przylegającej do
sypialni i z szafy wyjęła powiewny negliż barwy kości
słoniowej. Kupiła go specjalnie na tę noc. Była przekonana,
że kiedy Patrick wróci do domu, uspokojony i spragniony
jej towarzystwa, będą się namiętnie kochać. Tak zawsze
kończyły się ich sprzeczki.
Zrzuciła wieczorową suknię. Połyskliwy jedwab utwo
rzył na podłodze jasną plamę. Jak każdego ranka i każdego
wieczoru, Aleksandra stanęła przed lustrem i krytycznie
przyglądała się swej nagiej sylwetce.
Zdawała sobie sprawę, że jej popularność zależała zna
cznie bardziej od wyglądu niż umiejętności aktorskich.
Doskonaliła więc bezustannie swe ciało, rygorystycznie
przestrzegała diety i aż do przesady unikała ostrego.kalifor-
nijskiego słońca, tak że znajomi żartobliwie nazywali ją
zjawą.
- Walterowi to się nie spodoba - powiedziała z wes
tchnieniem.
Na samą myśl, jak wszechpotężny szef wytwórni filmo
wej przyjmie to, co miała mu do zakomunikowania, aż się
wzdrygnęła. Odwróciła się i przeciągnęła dłońmi po ideal
nym ciele. Jego fantastyczne kształty sprawiały, że na wi
downiach kin całej Ameryki robiło się gorąco.
10 • POTRÓJNE WESELE
Aleksandra zauważyła, że piersi stały się bardziej pełne,
a sutki ciemniejsze. Miały teraz kolor ciężkiego, czerwone
go wina, a nie, jak poprzednio, maliny. Brzuch się nie
zmienił. Nadal był płaski. Przycisnęła palce do skóry poni
żej pępka i z zadowoleniem wyczuła silne, napięte mięśnie.
Przesunęła dłonie do talii. Zaczynała już nieznacznie gru
bieć w pasie.
W zwykłych okolicznościach na widok tych drob
nych, niemal niewidocznych zmian Aleksandra zwię
kszyłaby natychmiast porcję codziennych ćwiczeń gi
mnastycznych, unoszenia nóg i skrętów w talii. Fakt, że
to dziecko tkwiące w jej ciele dawało o sobie znać, zmie
niał wszystko.
Nigdy nie sądziła, że kiedyś będzie chciała nosić je pod
sercem. Teraz pragnęła tego bardzo. Chodziło o dziecko
Patricka.
Jak wiele zmieniło się w ciągu zaledwie roku, pomyślała
z uśmiechem, który wymazał niepokój z jej twarzy. Jak
bardzo zmieniła się ona sama!
W dniu, w którym poznała Patricka, była najbardziej
pożądaną kobietą na świecie. I najnieszczęśliwszą.
Dziś, mimo wieczornej, w gruncie rzeczy drobnej sprze
czki z mężem, Aleksandra czuła, że szczęście jest przed
nią. Wiedziała jednak, że Patrick nie łatwo zaakceptuje jej
ponurą przeszłość.
Z drugiej jednak strony była przekonana, że wielka mi
łość pozwoli mu zapomnieć o tym, co przykre. Kochał
z takim zapamiętaniem i pasją, że ją to niemal przerażało.
Nie byłby zdolny porzucić uwielbianej żony.
- Nie odejdzie - szepnęła do siebie Aleksandra. -
Zwłaszcza gdy dowie się o twoim istnieniu. - Dotknęła
dłońmi brzucha, myśląc o dziecku.
POTRÓJNE WESELE • 11
Wsunęła negliż przez głowę. Koronka była delikatna jak
pajęczyna. Pachnące perfumami ciało Aleksandry połyski
wało pod nią jak alabaster.
Uznała, że nie przypomina przyszłej matki. Wyglądała
na kobietę, którą niedawno napiętnował jeden z senatorów
z Południa. Grzmiał z mównicy w Kongresie, że w swym
ostatnim filmie, „Lekkomyślnej damie", Aleksandra wy
glądała i zachowywała się wyuzdanie. Była niebezpieczna.
Zatruwała młode męskie umysły i stanowiła zagrożenie dla
amerykańskiej moralności.
Usłyszała, że otwierają się drzwi.
Czekała w napięciu. Poprawiła bujne, czarne włosy,
przeciągnęła językiem po suchych wargach i odwróciła się,
żeby powitać męża.
- Jestem tutaj, Patricku. - W lekko schrypniętym głosie
dźwięczał zmysłowy ton.
Jedyną odpowiedź stanowiło milczenie.
Aleksandrę ogarnął niewytłumaczalny strach. W dniu,
w którym wkrótce po ślubie wprowadzali się do tego domu,
sąsiad, będący podobnie jak Patrick autorem scenariuszy,
powiedział, że ich nowa siedziba była miejscem tajemni
czej śmierci i że nawiedza ją duch.
Słowa sąsiada zaniepokoiły przesądną Aleksandrę. Pa
trick zaś wyśmiał całą historię, przypisując ją wybujałej
wyobraźni scenarzysty.
- To ty, kochanie? - Głos Aleksandry drżał lekko. Na
gle zwilgotniałe dłonie wytarła w koronkowy negliż.
Drzwi do garderoby powoli się otworzyły.
Aleksandra odetchnęła z ulgą.
- Śmiertelnie mnie przestraszyłeś! - powiedziała,
śmiejąc się nerwowo.
12 • POTRÓJNE WESELE
Nastał pogodny ranek. W przeddzień premiery filmu
„Złoto głupca", opartego na scenariuszu Patricka, z Ale
ksandrą w głównej roli, w dniu pierwszej rocznicy ich ślu
bu, znaleziono ją martwą. W garderobie, w domu, który
zamieszkiwała z mężem.
Koroner ustalił, że sławna aktorka zmarła śmiercią tragi
czną. Została uduszona.
ROZDZIAŁ
1
Obudził ją własny przeraźliwy krzyk.
Blythe Fielding leżała w zmiętej pościeli, oblana zi
mnym potem. Poczuła słony smak łez spływających po
policzkach. Koszmar przyśnił się jej tuż przed świtem. Jak
wąż przeniknął do podświadomości.
Do tych okropnych snów powinnam się już przyzwycza
ić, pomyślała ponuro, odrzucając koc. Ale jak to zrobić? Od
wielu tygodni miewała koszmarne sny. Dzisiejszy był naj
gorszy.
Drżącą ręką sięgnęła po omacku w stronę nocnej lamp
ki. Dopiero za drugim razem trafiła do wyłącznika. Wie
działa, że przy świetle nawet najokropniejsze nocne demo
ny tracą swą moc.
Lampa świeciła jasno. Blythe zmrużyła oczy, a po chwili
je zamknęła. Żeby się uspokoić, zrobiła kilka głębokich
oddechów. Nic mi się nie stanie, uspokajała samą siebie,
usiłując się opanować. Przecież to tylko sny. Dlaczego
jednak wydają się tak niesamowicie realne?
Klimatyzacja sprawiła, że powiew zimnego powietrza
osuszył po chwili wilgotną skórę Blythe. Drżąc na całym
ciele, wstała z łóżka, zdjęła przepoconą koszulę i włożyła
inną. Suchą i czystą.
14 • POTRÓJNE WESELE
Idąc do łazienki, zapalała po drodze wszystkie lampy.
Stanęła przed lustrem. Odruchowo podniosła rękę do gard
ła. Masowała szyję, która nagle, z niewytłumaczalnego po
wodu, zaczęła ją piec.
Czuła się okropnie. Z łazienki przeszła do salonu i tu też
zapaliła wszystkie lampy.
Cały hotelowy bungalow, który zajmowała, był teraz
jasno oświetlony. Blythe usiadła wyprostowana na fotelu.
Czekała w napięciu, aż nadejdzie nowy dzień.
- Wyglądasz okropnie.
Spod dużego parasola rozpiętego nad stolikiem Cait
Carrigan krytycznym okiem przyglądała się bladej twarzy
przyjaciółki.
- Miła jesteś, piękne dzięki - mruknęła Blythe. Bez
apetytu dziobała widelcem omlet. - Człowiekowi robi się
raźniej na duszy, gdy wie, że może liczyć na parę ciepłych
słów z ust najbliższych - dodała z przekąsem.
Obie panie, jedna z płomiennymi włosami, a druga czar
na jak Cyganka, przyciągały uwagę przechodniów. Męż
czyźni zwalniali kroku i rzucali pełne aprobaty spojrzenia.
Ani Cait, ani Blythe tego nie dostrzegały.
- W tym mieście, przesiąkniętym fałszem i pochleb
stwami, każdemu potrzebny jest ktoś, kto powie mu pra
wdę. - W wyrazistych, zielonych oczach Cait pojawił się
niepokój. - Nadal masz kłopoty ze zbieraniem materiałów
na temat Aleksandry Romanow?
Dla tysięcy miłośników kina Blythe Fielding była super-
gwiazdą. Dla Cait - przyjaciółką.
Niedawno Blythe zdecydowała się zostać także producen
tem filmowym, współpracującym z potężnym Xanadu Stu
dios. Postanowiła, że jej pierwszy własny film będzie opar-
POTRÓJNE WESELE • 15
ty na romantycznej historii nieszczęśliwych kochan
ków i małżonków, Aleksandry Romanow i Patricka Rear-
dona.
Tragiczna, brutalna śmierć ubóstwianej przez kinoma
nów aktorki z rąk porywczego męża, osądzonego i skaza
nego za ten zbrodniczy czyn, była prawdziwą sensacją.
- Wszystko, co wiąże się z tym filmem, idzie jak po
grudzie - poskarżyła się Blythe. - Od początku mam pra
wie same kłopoty. Zdziwiłabym się, gdyby naraz coś się
zmieniło na lepsze.
- A więc to nie film jest przyczyną twojego kiepskiego
wyglądu - orzekła Cait. - Powiedz, dlaczego masz sińce
pod oczami?
Blythe westchnęła i odruchowo dotknęła policzka.
- Chyba za dużo wzięłam na siebie i to się teraz mści
- stwierdziła. - Kiedy wreszcie udało mi się dostać odszko
dowanie za zburzony dom, w żaden sposób nie mogę poro
zumieć się z wykonawcą. Jest nieosiągalny.
- Pewnie zawalony robotą - oznajmiła Cait, rozsmaro-
wując na płaskiej bułce solidną porcję pomarańczowego
dżemu. - Od trzęsienia ziemi upłynęły zaledwie trzy mie
siące. Wiele domów wymaga wyremontowania.
- Wiem. - Blythe znów westchnęła. - Chciałabym
już wreszcie być u siebie. Męczy mnie mieszkanie w ho
telu.
- W każdej chwili możesz przenieść się do Alana -
przypomniała Cait.
Alan Sturgess był narzeczonym Blythe. Trzęsienie
ziemi, które zniszczyło jej piękny dom w Beverly Hills,
przerwało także ceremonię ślubną w ogrodzie. Sławna
aktorka nie zdążyła zostać żoną wziętego chirurga pla
stycznego.
16 • POTRÓJNE WESELE
- Była o tym mowa - z ociąganiem przyznała Blythe.
Cait podniosła głowę znad filiżanki kawy i popatrzyła
uważnie na przyjaciółkę.
- Coś jest nie tak? - spytała domyślnie.
- Sama nie wiem - odparła Blythe.
Potrząsnęła głową. Nie miała pojęcia, co się z nią działo.
Ogarnęły ją nagle wątpliwości. A przecież jeszcze niedaw
no była przekonana, że dokładnie zaplanowała swe życie.
Zgodnie z umową zawartą z Xanadu Studios, na dwa
filmy wybrane do realizacji przez Waltera Sterna mogła
produkować jeden własny. Ostatnio jednak nastąpiły po
ważne zmiany. Właścicielem wytwórni został Connor Mac-
kay. Tak się złożyło, że był zaręczony z inną przyjaciółką
Blythe, Lily Van Cortland. Wszystko wskazywało na to, że
Walter Stern, dotychczasowy szef wytwórni, zrezygnuje
z pracy.
Chociaż Connor zapewnił świeżo upieczoną producen-
tkę, że popiera projekt jej pierwszego filmu, Blythe wcale
nie była przekonana, czy uda się przenieść na ekran drama
tyczną historię Aleksandry i Patricka.
Do kłopotów związanych z odbudową zburzonego do
mu i trudnościami w realizacji filmu dołączył się jeszcze
jeden problem. Alan nalegał coraz usilniej, żeby wyzna
czyć nowy termin ślubu. Blythe zaczęła mieć niczym nie
usprawiedliwione obiekcje. Coś powstrzymywało ją przed
uczynieniem tego ważnego kroku.
- Lubię Alana - zaczęła niepewnie.
Cait aż podskoczyła na krześle.
- Lubisz? Czy to nie za mało w stosunku do człowieka,
z którym decydujesz się spędzić resztę życia?
Pod rozpięty parasol wdarły się z ukosa jaskrawe pro
mienie. Blythe nałożyła szybko ciemne okulary. Chciała
POTRÓJNE WESELE • 17
osłonić oczy nie tylko przed rażącym słońcem, lecz także
przed dociekliwym spojrzeniem Cait.
- To nie takie proste - mruknęła, odwracając głowę. Uda
wała, że nagle zainteresowali ją ludzie idący bulwarem.
- Miłość jest zawsze skomplikowana - sentencjonalnie
oświadczyła Cait, która miała na ten temat świeże doświad
czenia, ponieważ niedawno związała się ze Sloanem Wyn-
dhamem. - W końcu jednak każdy wysiłek się opłaca.
Patrząc na policzki przyjaciółki, zaróżowione na samą
myśl o człowieku, któremu udało się przełamać wszystkie
jej opory i wedrzeć do pilnie strzeżonego serca, Blythe
poczuła ukłucie zazdrości.
- To samo wczoraj wieczorem mówiła mi Lily - przy
znała.
- Och, kiedy ta biedna dziewczyna była uwikłana
w straszliwe małżeństwo, pewnie nigdy nawet nie marzyła,
że znajdzie mężczyznę, który będzie kochał ją i dziecko.
A jednak znalazła. Connora.
- On rzeczywiście uwielbia Lily i małą. - Na samo
przypomnienie multimilionera niezdarnie zmieniającego
pieluszkę niemowlęciu Blythe uśmiechnęła się wesoło. -
Po tym, co przeszła, Lily zasługuje na szczęśliwe życie.
- Tak. - Cait uniosła w górę szklankę z pomarańczo
wym sokiem. - Jej zdrowie. Ale czy wiesz, że Connor nie
jest jedynym mężczyzną, który uwielbia Lily? Powinnaś
usłyszeć, jak wychwala ją Gage.
Gage Remington, policjant i kolega Cait, przedzierzgnął
się w prywatnego detektywa. Blythe zwróciła się do niego,
by pomógł jej rozwikłać zagadkę morderstwa Aleksandry
Romanow. Gage sprawił - do czego nie zamierzała przy
znać się Cait - że znacznie chłodniejszym okiem zaczęła
spoglądać na swego narzeczonego.
18 • POTRÓJNE WESELE
Kiedy spotkała Gage'a po raz pierwszy - na pokładzie
jachtu, który stał się jego domem i który podczas trzęsienia
ziemi został kompletnie zniszczony - Blythe poczuła się
tak, jakby znała tego mężczyznę od zawsze.
- Wiem, że Gage bardzo ceni Lily i wychwala ją pod
niebiosa - odparła spokojnie. Czuła na sobie uważne spoj
rzenie Cait, która chciała dociec, jaki jest stosunek Blythe
do przystojnego detektywa. - Uważam, że to wspaniale, iż
nawiązali współpracę.
- Kto by pomyślał, że nasza Lily zostanie detektywem?
- Cait roześmiała się lekko. Odchyliła się na krześle, zało
żyła nogę na nogę i rzuciła Blythe przeciągłe spojrzenie.
- Gage mówił mi, że wybieracie się do Grecji.
Blythe skinęła głową.
- Tak. Lecimy jutro rano. Chcemy odnaleźć Nataszę
Kuryan.
Swego czasu, dawno temu Natasza pracowała jako
charakteryzatorka w Xanadu Studios i miała bliskie konta
kty z Aleksandrą. Potem, przez długie lata, mieszkała
w Bachelor Arms. Pewnego dnia jednak podczas wycieczki
na wyspy greckie poznała miejscowego pisarza i się w nim
zakochała. Opuściła statek i pozostała w Grecji. Była pełna
werwy, mimo swych prawie osiemdziesięciu lat. W obliczu
romantycznej miłości wiek okazał się bez większego zna
czenia.
Podczas czteroletniej pracy w policji w Los Angeles
Cait nauczyła się czytać z twarzy swych rozmówców. Wi
dząc teraz mieszane uczucia na obliczu Blythe, domyśliła
się przyczyny zachowania przyjaciółki.
- Zakochałaś się w nim, mam rację?
- W Alanie? - spytała Blythe. Nie na darmo była aktor
ką. I to dobrą.
POTRÓJNE WESELE • 19
- Dziecko, nawet nie próbuj mnie oszukać. Nie dam się
wyprowadzić w pole - ostrzegła Cait. - Po pierwsze, po
mistrzowsku przesłuchuję podejrzanych, tak że ze mną nie
wygrasz. A po drugie, znam cię jak zły szeląg. Świetnie
wiesz, że mówię o Gage'u.
Blythe potrząsnęła głową.
- Byłby to niewybaczalny błąd.
- Dlaczego?
Cait, dobrze znając zarówno Blythe, jak i Gage'a, uwa
żała, że stanowiliby idealną parę.
Blythe westchnęła. Jej stosunek do Gage'a był pełen
sprzeczności. Nie potrafiłaby tego nikomu wytłumaczyć,
nawet Cait.
- Jestem zaręczona - odparła z namysłem.
- Zaręczyny można zerwać. - Cait uważała, że byłoby
to dla Blythe najlepsze wyjście. Nadęty chirurg wcale się
jej nie podobał.
- Wybuchłby skandal.
- Pewnie tak. - Blythe była przecież gwiazdą filmową,
postacią bardzo znaną. Zerwanie zaręczyn stałoby się ła
komym kąskiem dla brukowców. Sensacją jeszcze większą
niż nagłe odwołanie ślubu przez Julię Roberts. - Ale po jakimś
czasie wszystko by przycichło. Zawsze tak się dzieje.
Cait wiedziała to z własnego doświadczenia. Po gorz
kich przeżyciach wyklęła wszystkich mężczyzn. Uległa
dopiero wtedy, kiedy.na jej drodze stanął Sloan Wyndham.
Uparty, obdarzony silnym charakterem i bardzo utalento
wany scenarzysta, który nie dał się odrzucić.
- Zanim jednak prasa brukowa upatrzy sobie następną
ofiarę i ją zacznie obsmarowywać, zniszczy zawodowe
szanse Alana. Nie mianują go szefem kliniki, o czym
marzy.
20 • POTRÓJNE WESELE
- Nie do wiary! - wykrzyknęła Cait. - Powiadasz,
że chcesz wyjść za mężczyznę, którego nie kochasz, tyl
ko dlatego, żeby mu nie zaszkodzić w karierze zawo
dowej?
Blythe odwróciła wzrok.
- Kiedy tak stawiasz sprawę, muszę przyznać, że wy
gląda to trochę głupio.
- A może po prostu idiotycznie? - Cait nagle ujęła rękę
Blythe. - Jestem przekonana, że Alan jest świetnym chirur
giem. Jest także człowiekiem uczciwym i odpowiedzial
nym. Można się na nim oprzeć jak na Gibraltarskiej Skale.
Ale zrozum, Blythe, że nie jest mężczyzną dla ciebie.
Cait twierdziła tak od samego początku. I od pierwszej
chwili Blythe nie chciała jej słuchać.
Popatrzyła na złączone dłonie. Westchnęła głęboko. Po
czuła się nagle bardzo zmęczona. I sama nie wiedziała, co
myśleć.
- Mówiłam ci - odezwała się znużonym tonem - że nie
wychodzę za Alana z namiętnej i szalonej miłości. Takie
uczucie nie przetrwałoby nawet roku!
- Tak, tak, już to słyszałam. - Cait lekceważąco mach
nęła ręką. Na jej palcu ogromny szmaragd w wianuszku
brylantów zamigotał w porannym słońcu. - Alan Sturgess
będzie dobrym ojcem twoich dzieci, a ponadto nie ma nic
wspólnego z branżą filmową. Są to, twoim zdaniem, jego
główne zalety. - Słowa te słyszała z ust Blythe nieskończe
nie wiele razy. I nadal nie była przekonana, że zamierzenia
przyjaciółki są słuszne.
- To ważne sprawy - obstawała przy swoim Blythe.
Wysunęła dłoń z ręki Cait i przeciągnęła nią po bujnych,
czarnych włosach. Żyjąc w Hollywood, aż za dobrze wie
działa, że większość aktorów to ludzie zbyt egocentryczni
POTRÓJNE WESELE • 21
i niedojrzali, by nadawali się na długotrwałych życiowych
partnerów.
- Wiesz przecież, że ja też poprzysięgłam sobie nie
wiązać się z nikim z waszej branży - przypomniała Cait.
- Ale stało się. Jestem zakochana po uszy w mężczyźnie,
który cały czas spędza na pisaniu scenariuszy. Teraz robi to
dla ciebie.
Blythe obdarzyła przyjaciółkę ciepłym uśmiechem.
- Sloan to człowiek wyjątkowy.
- Fakt. - Na myśl o ukochanym oczy Cait stały się
promienne. -Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia?
- spytała.
- W zasadzie nie wierzę - odrzekła Blythe. To, co od
czuwała w stosunku do Gage'a, było nie miłością, lecz
pożądaniem. Potrzebowała go i pragnęła.
- Ja też nie. - Oczy Cait zasnuły się mgiełką rozmarze
nia. - Ale w Sloanie zakochałam się chyba od razu. Gdy
tylko go ujrzałam.
- Jeśli mnie pamięć nie myli, wyciągnęłaś wtedy pisto
let, obezwładniłaś faceta i przykułaś kajdankami do bramy
przed moim domem.
Cait wzruszyła ramionami. Uśmiechnęła się szeroko.
Wcale nie była speszona.
- Sądziłam, że zakochałam się we włamywaczu. Takie
rzeczy też się zdarzają.
- Tylko w kinie - skomentowała Blythe.
- Czasami, jeśli człowiek ma szczęście, życie bywa
ciekawsze niż film. - Cait spoważniała. - A czy zdajesz
sobie sprawę - spytała, nie spuszczając wzroku z przyja
ciółki - że Gage też jest człowiekiem wyjątkowym?
- Tak. - Głos Blythe brzmiał słabo i niepewnie.
22 • POTRÓJNE WESELE
Cait poczuła nagły przypływ sympatii do swej roz
mówczyni.
- Powiem ci jeszcze jedno - odezwała się po chwili. -
I obiecuję, że już więcej nie poruszę dziś tego tematu.
Z widoczną ulgą Blythe skinęła przyzwalająco głową.,
Cait ponownie sięgnęła nad stołem i uścisnęła serdecz
nie dłoń przyjaciółki.
- Możesz robić uniki, ale do czasu. Przed życiem nie
uciekniesz.
Cait wyraziła słowami to, co niepokoiło Blythe. Wycho
dząc z restauracji, miała dziwne przeświadczenie, że jej
egzystencja ulegnie wkrótce zmianie.
Mimo że przywykła do Hollywood, za każdym razem
gdy przekraczała staroświecką, majestatyczną, żelazną bra
mę Xanadu Studios, odczuwała podniecenie. Wchodziła do
innego świata. Do świata, który powstawał w tej fabryce
snów. Siedemdziesiąt pięć lat wytwórnia dostarczała ty
siącom ludzi niepowtarzalnych przeżyć. Wprowadzała ich
w świat fantazji.
Blythe świetnie znała tajniki przemysłu filmowego.
Wiedziała, że to potężny biznes, którym rządziły skompli
kowane powiązania, gdzie toczyły się wewnętrzne walki,
królowały intrygi oraz pieniądze. Dziś zjawiła się na prośbę
Waltera Sterna III, wnuka założyciela wytwórni i obecnego
jej szefa. Idąc korytarzem ozdobionym licznymi fotosami
gwiazd i gablotami z Oscarami, myślała, że teraz, gdy Con
nor Mackay stał się nowym właścicielem Xanadu, pozycja
Waltera Sterna zostanie poważnie zachwiana.
Znała go dobrze od wielu lat. Nie był przyzwyczajony
do dzielenia się władzą. A gdyby przyszło do wykonywa
nia cudzych poleceń... Zdaniem Blythe, było to w ogóle
nie do pomyślenia.
POTRÓJNE WESELE • 23
Potrząsnęła głową. W żaden sposób nie potrafiła wyob
razić sobie codziennej współpracy Connora i Waltera.
Margaret Nelson, sekretarka, która jak cerber przez
ostatnie dwadzieścia pięć lat broniła dostępu do sanktu
arium szefa Xanadu Studios, serdecznie powitała Blythe.
- Powiedział, żebyś weszła, gdy tylko przyjdziesz
- oznajmiła na wstępie. Uśmiechała się ciepło, lecz w jej
szarych oczach Blythe wyczytała niepewność o własny
los.
- Dziękuję. Jak idzie przejmowanie wytwórni przez no
wego właściciela? - spytała lekko.
- Tak jak można się było spodziewać. - Margaret wes
tchnęła i przeciągnęła dłonią po siwiejących, brązowych
włosach. - Pan Mackay zachowuje się nadzwyczaj sympa
tycznie. Widać jednak, że zamierza wziąć w swe ręce za
rządzanie i... - urwała. Rzuciła okiem na masywne drzwi
prowadzące do gabinetu szefa i bezradnym gestem rozło
żyła ramiona.
- Wiem. - Blythe zrobiło się żal sekretarki. Nie czuła
się zobowiązana do lojalności wobec Waltera Sterna, który
wielokrotnie zatruwał jej życie. Uważała jednak, że zwal
nianie z pracy tak doskonałej i sprawnej sekretarki jak
Margaret Nelson byłoby krzyczącą niesprawiedliwością.
- Też sądzę, że współpraca obu tych panów nie ma szans
- dodała.
Wymieniły ponure spojrzenia. Blythe uśmiechnęła się
współczująco do sekretarki i popchnęła ciężkie drzwi.
- Witaj. - Na twarzy Waltera Sterna widniał szeroki
uśmiech. Blythe nie dostrzegła na niej ani śladu troski.
Wyszedł zza swego ogromnego biurka, żeby powitać go
ścia. - Dziękuję, że przyszłaś.
Znalazłszy się w silnych ramionach Waltera, Blythe ze-
24 • POTRÓJNE WESELE
sztywniała. Trzymał ją przy sobie zbyt długo, więc odsunę
ła jego ręce i wyswobodziła się z objęć.
- To żaden kłopot - skłamała gładko. Wczorajsza wie
czorna wiadomość, że Walter Stern chce ją dziś zobaczyć
u siebie, była Blythe bardzo nie na rękę.
- Czego się napijesz? Masz ochotę na kawę? Herbatę?
A może na pelligrino?
- Na nic, dziękuję. Wpadłam tylko na chwilę. Czeka
mnie jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia przed wyjaz
dem.
- Masz na myśli podróż do Grecji - stwierdził Walter
z tym samym wyrazem twarzy.
W jego zazwyczaj opanowanym głosie Blythe wyczuła
napięcie. Usiadła na jednym z krzeseł stojących na wprost
biurka. Biurko i fotel znajdowały się na podwyższeniu, co
sprawiało, że wszechwładny szef Xanadu Studios patrzył
na wszystkich z góry.
- Masz czas na tę wycieczkę? - zapytał z udawaną tro
ską. - A co z nagrywaniem twego pierwszego, własnego
filmu i ze „Zdemaskowaniem", którego produkcję trzeba
rozpocząć jeszcze tej zimy?
Scenariusz „Zdemaskowania" był zmieniany po
raz siódmy lub nawet ósmy. Główną postacią tego fil
mu była kosztowna call girl. Piękna dziewczyna związa
ła się z dzielnym reporterem. Oboje postanowili ujaw
nić korupcję, sięgającą najwyższych państwowych sta
nowisk.
Blythe była gotowa zagrać rolę call girl. Słyszała, że
reporterem ma być Tom Cruise. Podobno jednak Walter
Stern prowadził negocjacje z samym Keanu Reevesem.
Ostatnio w Los Angeles okrzyknięto go najbardziej wzię
tym aktorem.
POTRÓJNE WESELE • 25
Blythe świetnie wiedziała, że rola w tym filmie nie przy
niesie jej nominacji do Oscara. Mogła jednak przysporzyć
pieniędzy. A to z kolei umożliwiłoby świeżo upieczonej
producentce realizację filmów znacznie bardziej ambit
nych, z których będzie mogła być dumna.
- Rzeczywiście, harmonogram prac mam bardzo napię
ty - przyznała. - Muszę jednak spotkać się z Nataszą Ku-
ryan. A że przebywa teraz w Grecji, nie pozostaje mi nic
innego, jak tam pojechać.
- Natasza Kuryan - powoli powtórzył Walter Stem. Od
chylił się w tył, oparł łokcie na poręczach fotela i splótł palce
obu rąk. - Trudno mi uwierzyć, że ta kobieta jeszcze żyje.
- Żyje, i to nawet intensywnie, jeśli dowierzać pogło
skom - odparła Blythe, nawiązując do usłyszanej od Ga-
ge'a historii o romansie Nataszy z greckim pisarzem. -
Znasz ją?
- Nie. - Walter Stern pokręcił przecząco głową. - Pra
cowała w wytwórni, zanim ja tu nastałem. Pamiętam jed
nak, że dziadek o niej wspominał. Nazywał Nataszę Rem-
brandtem filmowych charakteryzatorów.
- Raczej Mary Cassatt . - Po minie Waltera Sterna
Blythe poznała, że nie wie, o co jej chodzi, więc wyjaśniła:
- Natasza jest kobietą. Bardziej odpowiednie wydaje się
przyrównanie jej także do kobiety.
- Och, ty znów swoje. - Walter Stern pokazał zę
by w krzywym uśmiechu. - Blythe, jeśli nie przestaniesz
być zagorzałą feministką, stracisz uznanie całej publicz
ności.
- Taka postawa jakoś nie zaszkodziła Susan Sarandon
- wytknęła mu Blythe.
* Mary Cassatt (1845-1926) - amerykańska malarka (przyp. tłum.).
26 • POTRÓJNE WESELE
- Masz rację - przyznał.
Nie miała ochoty na powrót do starych sporów.
- Po co chciałeś mnie dziś zobaczyć? - zapytała.
Spojrzała znacząco na zegarek. - Mam naprawdę mało
czasu.
- Przejdźmy więc do rzeczy. - Walter Stern podniósł
wzrok i popatrzył na swą rozmówczynię. Z zaciśniętą
szczęką przypominał buldoga. - Chcę cię ostrzec przed
Nataszą.
- Ostrzec? Dlaczego?
- Rozumiem, że bardzo przejmujesz się tym filmem.
Bądź co bądź to twoja pierwsza robota. Popełniasz jednak
błąd, sądząc, że ta kobieta ci pomoże.
- Przyjaźniła się z Aleksandrą - przypomniała Blythe.
- Znała też Patricka.
Blythe słyszała plotki o jego krótkotrwałym roman
sie z charakteryzatorką. Ponieważ jednak od dnia pozna
nia Aleksandry w Xanadu Studios, na bożonarodze
niowym przyjęciu, Patrick przestał zwracać jakąkolwiek
uwagę na inne kobiety, uznała te pogłoski za bezpod
stawne.
- Być może. Ale nie powinnaś dowierzać pamięci Nata
szy. Jest zawodna.
Blythe uniosła brwi. Dlaczego nigdy nie udaje się jej
rozmawiać bez sprzeczki z tym człowiekiem?
- Masz na myśli to, że jest stara?
- Raczej że kłamie. To wariatka. - Blythe zauważyła,
że Walter Stern jest zdenerwowany. Z trudem panował nad
sobą. - A czy wiesz, że mój ojciec był zmuszony wyrzucić
ją z pracy? - zapytał.
- Dlaczego?
- Zmyślała przedziwne historie, które godziły
POTRÓJNE WESELE • 27
w dobre imię wytwórni. Wygadywała bzdury na temat
dziadka.
- Nie miałam o tym pojęcia - przyznała Blythe.
Atmosfera w pokoju zrobiła się nagle napięta.
- Teraz już wiesz. Oczywiście, zrobisz, co uznasz za
stosowne - dodał Walter opanowanym głosem. - Chciałem
tylko cię ostrzec, żebyś się nie rozczarowała.
- Dziękuję, Walterze. - Po co wzywał ją do sie
bie? Przecież wszystko to mógł z powodzeniem po
wiedzieć przez telefon, pomyślała. Jedno było pewne.
Walter Stern nie przeszkodzi jej w odnalezieniu Na
taszy Kuryan. Podniosła się z krzesła. - Dziękuję, że
mnie uprzedziłeś - oznajmiła. - Jestem ci bardzo wdzię
czna.
Wstał zza biurka. Tym razem szybko wyciągnęła przed
siebie sztywną rękę i nie pozwoliła się objąć.
- Blythe, wiem, iż kłóciliśmy się od czasu do czasu.
- Tak mocno zacisnął palce na jej dłoni, że aż zabolało.
- Zawsze jednak miałem na względzie tylko twoje
dobro.
- Bardzo to sobie cenię. - Nie tylko Walter Stern potra
fił kłamać bez mrugnięcia okiem. - Do widzenia. Zadzwo
nię po powrocie.
- Będę czekał na twój telefon. - Odprowadzając Blythe
do drzwi, władczo położył dłoń na jej biodrze. - Opowiesz
mi swe przygody podczas kolacji. Mam nowego kucharza.
Znakomicie przyrządza ryby. Z miecznika czyni prawdzi
we cuda.
W głosie Waltera Sterna brzmiała uwodzicielska nuta.
Blythe słyszała ją stanowczo zbyt często. W Hollywood
bezustannie opowiadano o coraz to nowych podbojach sze
fa Xanadu Studios. Blythe wyczuwała, że Waltera Sterna
28 • POTRÓJNE, WESELE
od dawna irytuje fakt, iż nie udało mu się zaliczyć jej do
grona swych kochanek.
Szła korytarzem do wyjścia, gdy za plecami usłyszała
wołanie. Stanęła. Na widok narzeczonego Lily uśmiechnę
ła się ciepło.
Serdeczny uścisk tego człowieka przyjęła z radością.
- Cześć, Connor.
- Co tu robisz? Byłem przekonany, że wraz z Gage'em
jesteście już w drodze do Grecji.
- Lecimy jutro. - Wspomnienie Gage'a sprawiło, że
serce Blythe zaczęło bić szybciej. - Wpadłam do studia na
prośbę Waltera.
- Tak? - Twarz Connora nagle spochmurniała. - Mo
żesz powiedzieć mi, czego chciał?
- Usiłował zniechęcić mnie do podróży do Grecji. Za
mierzam odszukać Nataszę Kuryan, żeby porozmawiać
z nią o Aleksandrze i Patricku.
- Masz trochę czasu? - spytał Connor.
Nie miała ani chwili, ale dla człowieka, który uszczęśli
wił Lily, zrobiłaby wiele.
- Oczywiście.
- No to chodźmy do mnie.
W przeciwieństwie do gabinetu Waltera Sterna pokój,
w którym urzędował Connor, był sympatyczny jak on sam.
Umeblowany z myślą o wygodzie, a nie o tym, by impono
wać interesantom. Jasne ściany zdobiły stare plakaty filmo
we. Niektóre z nich stanowiły prawdziwe białe kruki.
Connor nie zasiadł za biurkiem, lecz poprowadził gościa
do wygodnej kanapy i usiadł naprzeciwko na krześle.
- Jest coś, o czym powinnaś wiedzieć - zaczął. - Proszę
jednak, żebyś do piątku zachowała w sekrecie naszą rozmowę.
- Obiecuję.
POTRÓJNE WESELE 29
- Walter odchodzi.
- Wcale mnie to nie dziwi - mruknęła Blythe. - Mogę
wiedzieć dlaczego?
- Och, powodów jest kilka. - Connor spoważniał. - Po
pierwsze, to on doprowadził wytwórnię na skraj bankruc
twa. Nie mam za grosz zaufania do jego umiejętności i spo
sobu gospodarowania pieniędzmi.
- Wszystkie filmy Xanadu przynoszą dochód. - Blythe
czuła się w obowiązku o tym przypomnieć.
- Tak, ale większość zysku idzie na drogocenne obrazy
wieszane w gabinecie Waltera i unowocześnianie jego do
mu w Aspen.
- Xanadu Studios było od lat rodzinną firmą.
- Masz rację. Było, ale już nie jest. - Oczy Connora
zrobiły się prawie czarne. - Ten facet nie może zrozumieć,
że Xanadu przestało być jego własną dojną krową.
Kiedy po raz pierwszy Blythe spotkała Connora Macka-
ya, pracował on dorywczo w Bachelor Arms jako człowiek
do wszystkiego. Już wtedy dostrzegła w nim coś, co ją
zaintrygowało. Był zbyt bystry. Teraz, spoglądając w ciem
ne, skrzące się inteligencją i determinacją oczy nowego
właściciela Xanadu Studios, Blythe nie miała cienia wątpli
wości, że siedzi przed nią prawdziwy biznesmen. W Ba
chelor Arms ukrywał swą tożsamość.
- To jeden powód. A inne? - spytała po chwili, wraca
jąc myślami do rozmowy.
- Chodzi jeszcze o sprawy merytoryczne. Przyznaję, że
takie filmy, jak „Nocny myśliwy" i „Eskadra bombowców"
są dochodowe. Istnieje jednak możliwość produkowania
innych filmów, bardziej wartościowych, o społecznym
wydźwięku. Także takich, nad jakimi zaczynasz obecnie
pracować ze Sloanem.
30 •POTRÓJNE WESELE
Blythe odetchnęła z ulgą. Obawiała się, że Connor nie
poprze realizacji jej pierwszego, wymarzonego filmu.
- Spadł mi kamień z serca - przyznała.
- Przecież powiedziałem ci, Blythe, że twój pomysł
uważam za sensowny.
- Tak. Myślałam jednak, że mówiłeś tak ze względu na
moją przyjaźń z Lily...
- Zupełnie mnie nie znasz. Bardzo kocham Lily, ale
gdyby nie podobał mi się twój projekt, powiedziałbym to
od razu, nie owijając w bawełnę. - Uśmiechnął się zniewa
lająco. - Przyznaję, że poznaliśmy się w dziwnych okolicz
nościach, gdy ukrywałem, kim naprawdę jestem. Zawsze
jednak staram się być prawdomówny.
Blythe rozumiała powody, dla których ten sympatyczny,
prostolinijny człowiek uwikłał się w sieć kłamstw. Za
wszelką cenę chciał zdobyć Lily.
Obdarzyła go uśmiechem.
- Właśnie dziś rano plotkowałyśmy z Cait na wasz te
mat. Uznałyśmy, że Lily ma wielkie szczęście, że cię po
znała.
- To do mnie uśmiechnął się los. Zdobyłem Lily. I mam
Katie. - Blythe wiedziała, że to Connor nalegał, by nadać
niemowlakowi imię matki Lily. -Jest jeszcze jeden powód,
dla którego Stern musi odejść z wytwórni - dodał Connor.
- Czy poznałaś Brendę Muir?
- Mówisz o tej naiwnej, seksownej dziewczynie z Ba
chelor Arms, która marzy o karierze aktorskiej?
- Tak. Niedawno Stern urządził jej przesłuchanie.
- I, jak to on, nie mógł się oprzeć przed rzuceniem jej na
kanapę - dodała Blythe.
- Widzę, że wcale cię to nie dziwi.
Wzruszyła ramionami.
POTRÓJNE WESELE » 31
- Miałam zaledwie piętnaście lat, kiedy zaczął przysta
wiać się do mnie. Pewnego dnia zjawił się na planie, wszedł
do przyczepy, którą zajmowałam, i usiłował zerwać bezce
remonialnie ze mnie bluzkę.
Connora ogarnęła złość. Stłumił ją jednak, przypo
minając sobie, że Walter Stern odejdzie wkrótce z wy
twórni.
- I co zrobiłaś? - spytał. Chętnie dałby Sternowi w zę
by za próbę zgwałcenia nieletniej.
- Podbiłam mu oko. A potem poskarżyłam się tacie,
który zagroził Walterowi procesem sądowym. - David
Fielding, znany i szanowany prawnik w Los Angeles, był
jednym z niewielu ludzi, którzy potrafili przeciwstawić się
wszechpotężnemu właścicielowi wytwórni filmowej. - Ta
ta zagroził Walterowi, że go zabije, jeśli jeszcze raz spróbu
je mnie dotknąć. Nie wiem, czy Walter bardziej obawiał się
skandalu, czy wziął na serio ostrzeżenie taty. W każdym
razie zostawił mnie w spokoju.
- Cieszę się, że to słyszę. Niestety, nie wszystkie młode
damy poradziły sobie ze Sternem tak jak ty. Należy do nich
Brenda.
- Niektóre nie protestują. Jest tajemnicą poliszynela, że
przespanie się z szefem toruje drogę do dalszej kariery.
- W Xanadu Studios to się zmieni - oznajmił zdecydo
wanie Connor.
- Pracujące tu kobiety są bardzo zadowolone, że zosta
łeś ich szefem. Co się stanie z Margaret Nelson? — zapytała
Blythe, martwiąc się o przyszłość sympatycznej i kompe
tentnej sekretarki.
- Zamierzam ją zapytać, czy zgodzi się zostać moją
asystentką.
- To miło z twojej strony.
32 • POTRÓJNE WESELE
- Potrzebny mi ktoś, kto wie, jak na co dzień działa
wytwórnia i zna ją na wylot. Zatrudnienie swego czasu
Margaret Nelson należy do nielicznych sensownych posu
nięć Sterna.
- Mimo wszystko to miło z twojej strony - powtórzyła
Blythe i znów pomyślała, jak dobrze się stało, że Lily zwią
zała się z tym człowiekiem. Oboje mieli szczęście, że się
poznali.
- Nie będę cię dłużej zatrzymywał - powiedział Con
nor. Podniósł się z krzesła. - Chciałem tylko uprzedzić, że
pozbywam się Sterna.
- Oczywiście zrobisz to w białych rękawiczkach. Ode
jdzie z wszystkimi honorami.
- Zostanie sowicie wynagrodzony, ale sobie pójdzie.
I to jest najważniejsze.
Jedyna sensowna decyzja, uznała Blythe, wychodząc ze
studia. Mimo że Connor Mackay miał reputację silnego
człowieka, obawiała się, że pozbycie się Waltera Sterna
z Xanadu może okazać się zadaniem niełatwym.
Podobnie jak jego ojciec, a wcześniej dziadek, Walter
był znany z nieczystych posunięć wtedy, kiedy na czymś
mu zależało. Blythe ogarnęło dziwne przeświadczenie, że
przyszły mąż Lily będzie musiał stoczyć nie lada bitwę.
Być może największą w swym życiu.
ROZDZIAŁ
2
Nadciągała burza. Nad horyzontem gromadziły się
ciemne chmury. Powietrze było naładowane elektryczno
ścią. Gage Remington wyciągnął spod łóżka torbę podróż
ną i zaczął wrzucać do niej rzeczy. Wmawiał sobie przy
tym, że niepokój, który odczuwał, był spowodowany burzą
i nie miał nic wspólnego z faktem, że jutro rano wsiądzie
do samolotu lecącego do Grecji, i to z kobietą, która tak
bardzo go obchodziła.
Zawsze szczycił się zimną krwią. Kiedy w policji patro
lował zawładnięte przez gangi, niebezpieczne ulice połu
dniowej części centralnego Los Angeles, wyrobił sobie
opinię twardego i odważnego, a zarazem przyzwoitego gli
niarza.
Gdy trzeba było opanować jakąś groźną sytuację, posy
łano natychmiast po Gage'a Remingtona. Jedną z najwię
kszych jego zalet, obok zrównoważenia, była cierpliwość.
Kiedy jednak chodziło o Blythe Fielding, nie potrafił
być cierpliwy ani trzymać uczuć na wodzy.
Od niepamiętnych czasów nie pożądał tak żadnej kobie
ty. Każdego wieczoru kładł się samotnie do łóżka, pragnąc
ze wszystkich sił bliskości Blythe, jej miłości. Rano wsta
wał nie mniej spragniony.
34 • POTRÓJNE WESELE
- Do diabła z tym wszystkim! - warknął.
Zdesperowany, przeciągnął dłonią po zwichrzonych, cie
mnych włosach i znów zaklął pod nosem. Musiał wziąć się
w garść. Miał robotę do wykonania, a ta kobieta była tylko
jego klientką. Wplątywanie się w romans byłoby idiotyzmem.
Gdyby zauroczenie Gage'a było czysto zmysłowe,
umiałby sobie z nim poradzić. Od pierwszej jednak chwili,
gdy ujrzał Blythe, stracił spokój ducha. Ciągnęło go do
niej, chciał jej dotknąć, wziąć w ramiona, a kiedy odważył
się ją pocałować, zrozumiał, że spotkał kobietę wyjątkową.
Nie potrafił zapomnieć tamtej chwili, pasji, z jaką Blythe
oddała pocałunek, poczucia, że ich ciała idealnie do siebie
pasują. Dla Gage'a, który szczycił się tym, że dotychczas
udało mu się uniknąć kobiecych sideł i poważnego zaanga
żowania, zakochanie się w Blythe Fielding byłoby napra
wdę niebezpieczne. Oznaczałoby bowiem utratę kontroli
nad sobą.
- Przecież to tylko kobieta - mruknął pod nosem. Od
tygodni powtarzał to sobie setki razy. - Fakt, że ponętna
i seksowna. Ale Los Angeles jest pełne takich damulek.
A więc czemu nie potrafił przestać myśleć o Blythe
Fielding?
Kiedy Blythe, jadąc z wizytą do Cait, po raz pierwszy
ujrzała Bachelor Arms, poczuła nagle, że zna ten dom.
I potem, za każdym razem gdy podjeżdżała pod staroświe
cki, różowy budynek z turkusowymi ornamentami, żela
znymi balustradkami i wysoką wieżyczką, to dziwne prze
świadczenie, że kiedyś tu bywała lub nawet mieszkała,
wzmagało się jeszcze bardziej.
Odwiedzając Cait, zawsze czuła się niepewnie. Teraz,
idąc korytarzem w stronę apartamentu Gage'a, miała ocho
tę zawrócić i po prostu uciec.
POTRÓJNE WESELE • 35
Coś złego się ze mną dzieje, pomyślała, pukając do jego
drzwi.
Stukanie przerwało rozmyślania Gage'a. Uchylił drzwi.
Och, do diabła. Stał przed nim obiekt jego ciągłych
westchnień i nieustającego pożądania.
Blythe Felding była ubrana w czerwoną, jedwabną bluz
kę i szare, lniane spodnie. Gdyby miała na sobie worek,
w oczach Gage'a wyglądałaby równie powabnie. Wprost
emanowała seksapilem.
- To ci niespodzianka - mruknął, starając się nie okazy
wać radości.
- Cześć - rzuciła lekko zadyszanym głosem. Wydawała
się zdenerwowana. - Nie znoszę ludzi, którzy wpadają bez
uprzedzenia. Byłam jednak w sąsiedztwie i przypomnia
łam sobie o czymś, co chciałam omówić z tobą przed ju
trzejszym wyjazdem. - Nabrała głęboko powietrza, że
by się uspokoić. - Pomyślałam więc sobie, że zaryzykuję
i wpadnę.
Nie zdołała oszukać ani siebie, ani jego. Gage był prze
konany, że wszystko to mogła przekazać mu przez telefon.
Zachęcony jednak faktem, że nie potrafiła trzymać się od
niego z daleka, podobnie jak on nie mógł przestać o niej
myśleć, otworzył szeroko drzwi.
- Wchodź do środka.
- Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam ci w niczym
ważnym.
- Właśnie się pakuję.
- Ach, tak. - Rozejrzała się po pokoju. Przypomniała
sobie, że była tu kiedyś z Cait. Apartament nie był wówczas
zamieszkany. Wzrok Blythe zatrzymał się na ogromnym,
staroświeckim lustrze. Poczuła nagle, jak jej ciało przeszy
wa dreszcz. - Zupełnie zapomniałam o jego istnieniu. -
36 • POTRÓJNE WESELE
Jakby pod wpływem jakiejś magnetycznej siły przeszła
przez pokój i stanęła przed zwierciadłem.
- Byłaś tu przedtem? - zdziwił się Gage.
- Tak. Przyprowadziła mnie Cait. Widziałam to lustro.
- Blythe przeciągnęła palcami po misternie rzeźbionej ra
mie. To tylko nerwy i nic więcej, pomyślała. W obecności
Gage'a zawsze czuła się dziwnie podekscytowana, lecz
teraz działo się z nią coś naprawdę niesamowitego. Mogła
by przysiąc, że od dotknięcia jej ręki róże z mosiądzu stały
się nagle gorące. - Czy ktoś opowiadał ci legendę związaną
z Bachelor Arms?
- Nie.
Od dnia wprowadzenia się do apartamentu Gage nie
znosił tego wielkiego lustra, które stanowiło główny ele
ment wyposażenia salonu. Przez kilka następnych tygodni
zdania nie zmienił. Chciał nawet zdjąć lustro, ale okazało
się, że jest wmurowane. Musiałby rujnować ścianę. Teraz
starał się go nie zauważać.
- Cait twierdzi, że niektórzy ludzie widzieli w nim zja
wę. Odbicie kobiecej sylwetki.
- Pewnie byli po kieliszku.
- Być może.
Blythe postanowiła nie mówić Gage'owi, że tajemniczą
postać widzieli w lustrze Cait i Connor. Niech sami kiedyś
mu o tym opowiedzą.
Gage stanął za plecami Blythe. Zapach jej ciała i delikat
nych perfum oszałamiał jak narkotyk.
- Wcale mnie to nie dziwi. - Był przekonany, że sam
właściciel domu wymyślił tę historię, by nadać staroświec
kiej budowli trochę tajemniczości, tak bardzo cenionej
w Hollywood.
Blythe czuła ciepło bijące od Gage'a. Przenikało ją na
POTRÓJNE WESELE • 37
wskroś i sprawiało, że uginały się pod nią kolana. Całe
ciało ogarnęło gorąco, po skórze przebiegały dreszcze.
Znów tak się dzieje, kiedy jestem obok niego! - uprzyto
mniła sobie. Zaczynała tracić samokontrolę.
- Legenda głosi, że jeśli zobaczysz w lustrze czarno
włosą kobietę, ziszczą się najskrytsze marzenia lub spełnią
najbardziej złowieszcze przeczucia ~ szepnęła.
Miała nieprzepartą ochotę rzucić mu się w ramiona. Z tru
dem oparła się pokusie. Podniosła głowę i w lustrze, oprócz
swojej, zobaczyła także jego sylwetkę. Stał bez ruchu. ,
Och, jaki jest pociągający i atrakcyjny, uświadomiła so
bie po raz nie wiadomo który, patrząc na odbicie Gage'a.
Miał czarne włosy i jasne, srebrzyste oczy, które patrzyły
teraz na nią tak badawczo, jakby chciały przeniknąć w głąb
serca i duszy. Miał na sobie wyblakły, szary, policyjny
podkoszulek i dżinsy. Był boso. Nawet widok nagich stóp
Gage'a sprawił, że krew w żyłach Blythe zaczęła krążyć
szybciej.
Gage przypomniał sobie, że słyszał już coś na temat tej
legendy. Pewnie wspominał o niej któryś z pozostałych lo
katorów Bachelor Arms.
- Widziałaś zjawę? - zapytał.
- Nie. - Blythe postanowiła wziąć się w garść. Przecież
ma narzeczonego, którego nie poślubiła tylko z powodu trzę
sienia ziemi. - Znam ludzi, którym się ukazała - dodała.
Chociaż była utalentowaną aktorką i próbowała trzymać
zmysły na wodzy, Gage musiałby być chyba głuchy, by nie
dosłyszeć napięcia w jej głosie, i ślepy, żeby nie dostrzec,
iż jej oczy stały się przepastne i niemal tak ciemne jak
włosy.
Z udaną obojętnością wzruszył ramionami.
- Sugestia może czynić cuda.
38 • POTRÓJNE WESELE
- Pewnie masz rację. - Blythe oderwała wzrok od lustra,
odwróciła się i spojrzała odważnie na Gage'a. - Wpadłam
tutaj, żebyś jedno mi wyjaśnił. Czy dowiedziałeś się od swego
greckiego kolegi po fachu, gdzie znajduje się teraz Natasza?
W ostatnim raporcie z Grecji doniesiono Gage'owi, że
Natasza Kuryan wraz ze swym ukochanym wybrała się na
wycieczkę statkiem na pobliskie wyspy.
- Niedawno była na Serifos - odparł Gage. Miał rację.
Na to pytanie mógł śmiało odpowiedzieć przez telefon.
- Nie martw się, odnajdziemy ją, gdziekolwiek jest. Może
to tylko zająć trochę więcej czasu.
Tego się obawiała.
- Ile?
- Och, nie mam pojęcia. - W najskrytszych marzeniach
Gage'owi udawało się zatrzymać Blythe na zawsze z dala
od Los Angeles i od nadętego faceta, z którym była zarę
czona. Wylegiwaliby się na skąpanej w słońcu plaży, pły
wali w Morzu Śródziemnym, opychali się soczystymi wi
nogronami, popijali wino i tańczyli aż do świtu w jakiejś
wiejskiej tawernie. No i oczywiście kochaliby się. Przez
całe noce. - Nie przypuszczałem, że zależy ci na czasie.
- Wiesz przecież, że chcę nakręcić film, zanim będę
musiała znaleźć się na planie „Zdemaskowania".
- Nie martw się, szefowo. Bądź spokojna. - Gage prze
ciągnął palcem po zgrabnym nosku Blythe. - Sprawa jest
w rękach Agencji Detektywistycznej Remingtona. Zawsze
wykonujemy powierzone nam zadania.
Blythe uśmiechnęła się lekko. Usiłowała się zrela
ksować.
Późno wieczorem, gdy wkładała rzeczy do walizki, zda-
* Serifos - wyspa na Morzu Egejskim, w archipelagu Cyklady (przyp- than.).
POTRÓJNE WESELE • 39
ła sobie sprawę z jednego. We wszystkich sprawach za
wodowych działała szybko, sprawnie i miała jasno skry
stalizowane plany. Z życiem osobistym było znacznie
gorzej.
Zasłaniając się pakowaniem i jakąś papierkową robotą,
z trudem wymówiła się od kolacji z Alanem. Wiedziała
jednak, że powinna zobaczyć się z człowiekiem, który,
gdyby nie trzęsienie ziemi, byłby już dziś jej mężem.
Po niezliczonych rozmowach z Lily i Cait, Blythe za
częła analizować swe przyszłe małżeństwo. Początkowo,
dumna ze zdroworozsądkowego podejścia do życia, uwa
żała związek z przystojnym i bogatym chirurgiem za ideal
ne rozwiązanie.
Oboje robili wspaniałe kariery zawodowe, które pochła
niały wiele czasu i energii. Oboje byli niezależni i mieli
silne charaktery. Żadne z nich nie zamierzało opierać się na
drugim i od współmałżonka wymagać ciągłej pomocy. Co
najważniejsze, Alan osiągnął wiek, w którym mężczyzna
myśli poważnie o założeniu rodziny. A Blythe pociągało
macierzyństwo. Marzyła o licznym potomstwie.
Mimo że w Hollywood wiele dzieci chowało się w roz
bitych rodzinach i była to rzecz zwyczajna, Blythe ze zdzi
wieniem odkryła w sobie tradycjonalistkę. Nie miała jed
nak zamiaru rezygnować z pracy zawodowej, żeby zająć
się prowadzeniem domu. Obserwując z bliska kilka rozbi
tych rodzin, uznała, że dzieci powinny być wychowywane
przez oboje rodziców. Przyglądanie się, jak Lily i Connor
dzielą między siebie zarówno obowiązki, jak i radości pły
nące z opieki nad niemowlakiem, jeszcze bardziej umocni
ło w niej to przekonanie.
Przedkładając teoretycznie małżeństwo nad macierzyń
stwo, Blythe zdała sobie sprawę, że podświadomie poste-
40 • POTRÓJNE WESELE
powała inaczej. Stawiała na mężczyznę, który przede
wszystkim byłby dobrym ojcem.
Zatopiona w myślach, opuściła szybę jaguara i przy
bramie do rezydencji Alana wystukała wjazdowy kod.
Problem polegał na tym, że do tej pory koncentrowała
całą uwagę na szukaniu ojca dla swych przyszłych dzie
ci, nie myśląc o mężczyźnie, z którym się zwiąże, jako
o mężu.
Alan, co powtarzała ciągle przyjaciółkom, był człowie
kiem godnym zaufania, uczciwym i solidnym. I chociaż
chyba nie cenił ani nie rozumiał jej pracy, godził się na to,
żeby Blythe po ślubie nie zrywała z filmem.
Nigdy jednak pieszczoty Alana nie sprawiły, że w ży
łach Blythe krew zaczęła płynąć szybciej. Nie uginały się
pod nią nogi. Nie traciła przytomności umysłu. I chociaż
wiedziała, że małżeństwo to znacznie więcej niż sam seks,
nie była w stanie zapomnieć jednej z rozmów, którą prze
prowadziła z nią Lily.
Było to wkrótce po przeniesieniu się przyjaciółki na
stałe do Los Angeles. Dopiero co owdowiała, była w ciąży,
z ogromnym psychicznym obciążeniem po nieudanym
małżeństwie, ścigana przez teściów, którzy chcieli zabrać
jej dziecko.
Gdy Blythe wspomniała o zamiarze poślubienia Alana,
Lily bez wahania spytała:
- Kochasz go?
- Oczywiście - zapewniła Blythe, ignorując grymas na
twarzy Cait, obecnej przy rozmowie. - W przeciwnym ra
zie nie wychodziłabym za niego.
- A czy Alan cię kocha?
- Tak.
- Doprowadza do szału?
POTRÓJNE WESELE • 41
- Masz na myśli jego drobne, głupie przyzwycza
jenia...
- Nie. - Lily spoważniała. - Myślę o sprawach łóżko
wych. Czy doprowadza cię do szaleństwa, gdy się ko
chacie?
Pytanie zaskoczyło Blythe.
- To sprawa intymna. Dziwię się, że w ogóle pytasz
mnie o takie rzeczy.
Lily nie dawała za wygraną.
- Obie z Cait opowiadałyście zawsze o swoich prze
życiach z mężczyznami - przypomniała. - Dlaczego teraz
milczysz?
- Z Alanem to zupełnie inna sprawa. - Blythe nie miała
zamiaru przyznać się przyjaciółkom, że pieszczoty narze
czonego nie zawsze ją zadowalały. - Jest mężczyzną, któ
rego kocham. Zamierzam spędzić z nim resztę życia. Czu
łabym się źle, opowiadając o intymnych przeżyciach. Na
wet wam.
Lily rzuciła Blythe uważne spojrzenie.
- Chyba to rozumiem. Mam niewiele życiowego do
świadczenia, lecz jedno wiem na pewno. Blythe, jeśli męż
czyzna nie potrafi doprowadzić cię do szaleństwa, a ty nie
umiesz sprawić, żeby sam odchodził od zmysłów mając cię
przy sobie, jest duże prawdopodobieństwo, że narazisz się
na wiele bolesnych przeżyć.
Blythe za żadne skarby świata by się nie przyznała, że
Gage Remington albo jego pocałunek miał coś wspólnego
z jej nagłą decyzją odwiedzenia Alana bez zapowiedzenia.
Przyjechała do domu Alana w jednym, jedynym celu. Żeby
dowieść sobie, że jej małżeństwo będzie zawarte zarówno
z namiętnej miłości, jak i z rozsądku.
Na intymne spotkanie z narzeczonym przygotowała się
42 • POTRÓJNE WESELE
niezwykle starannie. Zrobiła sobie kąpiel z wonnymi olej
kami. Wtarła w ciało pachnący balsam. Pod kusą, czarną
sukienkę, ściśle przylegającą do ciała, włożyła szkarłatną
bieliznę, której widok roznamiętniłby każdego mężczyznę.
Wciągnęła czarne, jedwabne pończochy, a stopy wsunęła
w szpilki na niezwykle wysokich obcasach. Zatrzymała te
pantofle po ostatnim filmie, w którym nosiła je jako krwio
żercza żona agenta Federalnego Biura Śledczego.
Wprawnie i szybko zrobiła makijaż. Szczególnie staran
nie podkreśliła kontur ust i oczy. Włosy spływały luźną
falą, jak gdyby dopiero co wstała z łóżka kochanka.
Postanowiła niczego nie pozostawiać przypadkowi. Ja
dąc do Alana, zatrzymała się przed sklepem i kupiła butelkę
szampana. Po raz drugi w niewielkim odstępie czasu jecha
ła odwiedzić mężczyznę. I chociaż wcześniej szczerze za
pewniała Gage'a, że nie ma zwyczaju składać wizyt bez
uprzedzenia, żywiła nadzieję, iż zjawiając się nieoczekiwa
nie u Alana, wniesie trochę, a nawet być może wiele spon
taniczności do ich wspólnego, dość uregulowanego i mo
notonnego życia.
Nacisnęła dzwonek. W domu panowała głucha cisza. Na
kolistym podjeździe stał zaparkowany mercedes, więc
Alan z pewnością był w pobliżu.
Pewnie pływa, pomyślała Blythe. Po długim dniu pracy
nad doskonaleniem i tak już pięknych twarzy i ciał gwiazd
filmowych co wieczór pokonywał wiele długości basenu
znajdującego się za domem.
Z czarnej, satynowej torebki Blythe wyjęła klucz i otwo
rzyła drzwi.
Na wnętrzu domu Alana Sturgessa odbijała się jego
osobowość. Przeważało szkło i srebro, nadając salonowi
charakter niemal sali operacyjnej. Dekorator zastoso-
POTRÓJNE WESELE • 43
wał rozmaite odcienie szarości. Na jasnopopielatych ścia
nach wisiały kosztowne, eleganckie grafiki, oświetlone pa
sem lamp umieszczonych w wysokim suficie.
Umeblowanie, podobnie jak dzieła sztuki, było współ
czesne. Włoskie czarne skóry i modularne meble pokryte
biało-szarą tapicerką idealnie harmonizowały z czarnymi,
lakierowanymi półkami na książki i stolikami ze szkła
i chromu, które wydawały unosić się nad miękkim, puszy
stym dywanem. Na szklanych półkach eksponowano kole
kcję małych, cennych rzeźb.
Na czarnym piedestale umieszczono niewielką rzeźbę.
Wykonana z onyksu postać kobieca była naga i wyjątkowo
smukła. Kiedy Alan oświadczył, że uważa jej kształty za
doskonałe, Blythe, porównując je ze swym ciałem, poczuła
się zawiedziona. Przykre doznanie pozostawiło jej niesmak
aż do dziś.
Zdecydowana nie dać się wpędzić w kompleks niższości
onyksowemu posążkowi, Blythe przeszła przez pokój
i otworzyła drzwi na taras. Mgłom snującym się nad oce
anem światło księżyca nadawało tajemnicze cienie. Niebie
ska woda w basenie, podświetlona od dołu, połyskiwała
srebrzyście.
Z drugiej strony basenu dobiegły Blythe jakieś odgłosy.
Usłyszała plusk. Przekonana, że zaraz ujrzy pływającego
Alana, podeszła na skraj basenu. Zdziwiona, zobaczyła
narzeczonego w cieniu kolistych schodków prowadzących
na brzeg wody.
Nie był sam.
Przyciskał do siebie jakąś kobietę. Ustami przywarł do
jej warg, a dłońmi obejmował jej piersi. Blythe uznała, że
to, co robi, na pewno nie ma nic współnego ze sztucznym
oddychaniem.
44 • POTRÓJNE WESELE
Musiał poczuć na sobie spojrzenie, gdyż się odwrócił.
Na widok nieoczekiwanego gościa opuścił ręce wzdłuż
ciała.
- Blythe. - Opanował się błyskawicznie. Jego głos
brzmiał chłodno jak zwykle. - Nie spodziewałem się twojej
wizyty.
- To widać. - Przywoławszy na pomoc wszystkie umie
jętności aktorskie, Blythe mówiła zimnym tonem, identycz
nym jak Alana. W środku jednak aż wrzała ze złości.
Wyszedł z basenu. Dopiero teraz miała okazję przyjrzeć
się jego towarzyszce. Brittany Carlysle była ładniutką po
czątkującą aktoreczką, dopóki doktor Alan Sturgess nie
zdziałał cudu. Drobna korekta nosa, nieco silikonu w poli
czkach i podbródku, implanty w biuście i odessanie tkanki
tłuszczowej w newralgicznych miejscach przemieniły
zwykłą dziewczynę z Teksasu w telewizyjną gwiazdę.
Brittany stała w cieniu. Bez śladu zażenowania czy wy
rzutów sumienia patrzyła przybyłej prosto w oczy.
Blythe, mimo że miała nieprzepartą ochotę cisnąć w gło
wę Alana przyniesioną butelkę szampana, postanowiła do
końca zachować się z godnością.
- Zdaje się, że powinnam przeprosić, bo przeszkodzi
łam - oznajmiła uprzejmie.
- Nie jest tak, jak myślisz. - Z krzesła stojącego nad
basenem Alan wziął ręcznik i owinął sobie wokół bioder.
Kłamstwo zirytowało Blythe jeszcze bardziej.
- Alanie, nie traktuj mnie jak idiotki. Wszyscy troje
wiemy doskonale, co tu się dzieje.
- To ty odwołałaś naszą dzisiejszą kolację. Podobnie
jak wiele innych spotkań, odkąd zajęłaś się obsesyjnie tym
kretyńskim filmem o Aleksandrze Romanow i Patricku
Reardonie.
POTRÓJNE WESELE • 45
Jak to możliwe, żeby taki zdolny i inteligentny człowiek
zachowywał się po szczeniacku? - zdumiała się Blythe. Jak
śmiał na nią zrzucać winę?
- Wiem - odparła. -I boleję nad tym. - Ujęła za szyjkę
zieloną butelkę. - Dlatego postanowiłam zaskoczyć cię
dziś niecodziennym pożegnaniem. - Głos miała spokojny,
lecz jej oczy ciskały błyskawice. - Widzę jednak, że powin
nam uprzedzić cię o swej wizycie.
Spojrzała w kierunku towarzyszki Alana.
- Cześć, Brittany. - Na idealnej twarzy gwiazdy Blythe
dostrzegła zadowolenie.
- Przykro mi, że odkryłaś to w taki sposób - bez śladu
żalu odezwała się dziewczyna.
- Odkryłam?
- Brittany... - Alan usiłował ją powstrzymać.
- Alan i ja od dawna jesteśmy kochankami - oznajmiła
z tryumfem.
- Tak? - Blythe uniosła brwi. - Od kiedy? Zaczęliście
sypiać ze sobą przed czy po twojej operacji plastycznej?
- Zamknij się, Brittany - warknął Alan. Dopiero teraz
zaczął tracić panowanie nad sobą.
Nic dziwnego, uznała Blythe. Zdradzanie narzeczonej to
sprawa prywatna, lecz sypianie z pacjentką mogłoby za
prowadzić go przed oblicze komisji dyscyplinarnej.
- Nie martw się, Alanie - odezwała się. Z jej głosu
przebijała pogarda. - Nie zamierzam donosić o tym izbie
lekarskiej. - Odwróciła się na pięcie. - Nie musicie odpro
wadzać mnie do drzwi.
- Do licha, nie wychodź! - Alan złapał Blythe za ramię.
- Nie idź jeszcze. Musimy porozmawiać.
Strąciła jego dłoń, nie kryjąc obrzydzenia.
- O czym mielibyśmy rozmawiać? - spytała chłodno.
46 • POTRÓJNE WESELE
- Jak to o czym? O naszym małżeństwie.
- Małżeństwie? - zdumiała się Blythe. Ten człowiek
zasypywał ją dziś rewelacjami. - Jak śmiesz mówić o mał
żeństwie po tym, co się stało! - Spojrzała w stronę Brittany,
która, niczym Wenus z morskiej piany, wyszła z wody
i wkładała skąpe bikini.
- To, co robiłem z Brittany, nie ma z nami nic wspól
nego - upierał się Alan. - Ani z naszym małżeństwem -
dodał.
Blythe zastanawiała się, od kiedy utraciła zdolność roz
poznawania ludzkich charakterów. Jakże źle oceniła tego
człowieka!
Wiedziała, że doktor Alan Sturgess lubi decydować
o wszystkim. Bywa apodyktyczny i despotyczny, ponadto
jest sztywny, a niekiedy nawet nudny. Pogodziła się z tymi
cechami charakteru przyszłego męża, a także z myślą, że
nie pochwalał jej kariery aktorskiej i że przeciwstawiał się
temu, by rozpoczynała pracę jako producentka. Nie krył
też, że nie podobał mu się pomysł jej pierwszego, samo
dzielnie realizowanego filmu. Przy licznych okazjach okre
ślał go jednym krótkim słowem: szmira.
Blythe sądziła jednak, że ma do czynienia z uczciwym
człowiekiem. Jak się teraz okazało, był to poważny błąd.
- Chcesz dać mi do zrozumienia, że to samo mogłoby
się zdarzyć, gdybyśmy zostali małżeństwem? - spytała.
- Nie bądź naiwna, Blythe. - W głosie Alana pojawiła
się nuta irytacji. - Na jakim ty żyjesz świecie? To jest Los
Angeles. Mężowie codziennie sypiają z różnymi kobieta
mi, a ich żony z rozmaitymi mężczyznami. Nie oznacza to
jednak, że nie utrzymują sensownych, stałych związków.
Mam na myśli, oczywiście, małżeństwa.
Po tych słowach Blythe zrobiło się niedobrze.
POTRÓJNE WESELE • 47
- Postaram się zapomnieć, że kiedykolwiek to powie
działeś. - Ruszyła ponownie w stronę domu.
Była już w środku salonu, kiedy ją dogonił.
- Do diabła, zachowujesz się bezsensownie. Od samego
początku przecież dobrze wiedziałaś, że nasze małżeństwo
nie będzie żadnym namiętnym związkiem.
A więc stało się.
Dowiedziała się wszystkiego, na czym jej zależało. Przysz
ła tu dziś tylko po to, żeby się przekonać, jak to właściwie jest.
Podniosła głowę.
- A więc czym, twoim zdaniem, miało być nasze mał
żeństwo? - spytała chłodno.
- Wspólnym sukcesem. Blythe, oboje jesteśmy sławni
i bogaci. Wiesz dobrze, że jestem z tobą nie dlatego, że
chcę sypiać z gwiazdą filmową. A ty z kolei dobrze wiesz,
że nie wiążesz się ze mną dla pieniędzy czy pozycji społe
cznej. - Alan zacisnął palce na ramieniu Blythe. Starał się
przyciągnąć ją do siebie. - Razem staniemy się potęgą.
Możemy mieć władzę nad tym miastem - oznajmił z głę
bokim przekonaniem w głosie.
Patrząc na niego, Blythe przypomniała sobie stare po
wiedzenie, że całą uczciwość Hollywood można by zmie
ścić w pępku komara, a jeszcze znalazłoby się miejsce na
ziarnko sezamu.
Zanim zdołała odpowiedzieć, Alan pochylił się i wycis
nął na jej wargach mocny, gniewny pocałunek.
Stała bez ruchu. Ni stąd, ni zowąd pomyślała o własnych
rodzicach. Od trzydziestu lat żyli szczęśliwie razem. Nadal
trzymali się za ręce, spacerując nad brzegiem morza. Tań
czyli czule objęci na balach dobroczynnych i, jeśli mogła
wierzyć matce, w kinie przytulali się do siebie, wybierając
miejsca w ostatnim rzędzie.
48 • POTRÓJNE WESELE
- Trudno będzie ci to zrozumieć - odezwała się po
chwili do Alana - ale nie mam najmniejszego zamiaru
zawładnąć tym miastem. I brzydzę się myślą, że miałabym
być żoną tylko na pokaz. - Ruszyła w stronę wyjścia. - Mi
łego wieczoru.
- Blythe, robisz wielki błąd. - Alan nie dawał za wygra
ną. - Jeśli przestaniesz emocjonalnie podchodzić do tej
sprawy i spokojnie wysłuchasz moich argumentów, prze
konasz się, że dojdziemy do porozumienia.
- Może nie mieści ci się to w głowie - odparła oschle
- ale nie mam na to najmniejszej ochoty.
Przechodząc obok onyksowego posążka nagiej kobiety,
Blythe nagle zapragnęła, by zrzucić go z postumentu.
Z trudem oparła się pokusie. Postanowiła do końca zacho
wać się z godnością.
Nikt nie jest idealny, pomyślała, z całej siły trzaskając za
sobą masywnymi, mahoniowymi drzwiami.
ROZDZIAŁ
3
Godzinę później, wyciągnięta na leżaku ustawionym
nad brzegiem basenu w słynnym Cłiateau Marmont, Blythe
spoglądała na niezliczone światła miasta i sączyła wybor
nego tattingera.
- W życiu każdej kobiety - stwierdziła na głos - bywa
ją chwile, gdy jedyną rzeczą, która jej pomaga, jest dobry
szampan. - Napełniła ponownie kieliszek, a potem pod
niosła do góry butelkę, żeby dostrzec w świetle księżyca,
ile jeszcze zostało. - Czy taką kwestię wypowiedziała Bet
ty Davis w „Teraz, podróżniku"? Nie. - Blythe zaprzeczyła
ruchem głowy. Zdawała sobie sprawę, że jest wstawiona,
lecz wcale się tym nie przejmowała. - Już wiem. W „Daw
nym znajomym". Mówiła tak do Miriam Hopkins. - Dum
na ze swej wiedzy i pamięci, Blythe z zadowoleniem skinę
ła głową.
Wróciła do szampana.
Do diabła, gdzie łazi ta kobieta? Po raz trzeci od godziny
Gage trzasnął słuchawką. Kiedy w hotelowym bungalowie,
który zajmowała Blythe, nikt nie odpowiadał, uznał, że
aktorka spędza noc w objęciach swego nadętego doktorka.
Z telefonu do Alana Sturgessa dowiedział się jednak, że
Blythe była u niego krótko, a potem pojechała do siebie.
50 • POTRÓJNE WESELE
Po cierpkim tonie Alana Gage wyczuł, że romans prze
chodzi jakiś kryzys. Nie miał nic przeciwko temu.
- Remington, jesteś prawdziwym draniem - mruknął
do siebie, ponownie wykręcając numer Blythe. Sam nie
zamierzał się z nią wiązać, lecz nie chciał, żeby wychodziła
za Alana Sturgessa.
Po kilku dzwonkach zgłosiła się hotelowa telefoni
stka i powiedziała Gage'owi to, o czym on sam już zdą
żył się przekonać. Blythe Fielding nie odpowiadała na te
lefony.
Mógł, oczywiście, zostawić dla niej wiadomość.
Dziewięć lat w policji nauczyło jednak Gage'a przewi
dywać to, co najgorsze. Kradzieże i napady na samocho
dy, zwłaszcza prowadzone przez samotne kobiety, stawa
ły się w Los Angeles coraz częstsze. A jeżdżenie ko
sztownym jaguarem stanowiło duże ryzyko. Nawet w tak
ekskluzywnej okolicy, jak Pacific Palisades, gdzie znaj
dowała się rezydencja Sturgessa, czy w tak szykownym
miejscu, jak Chateau Marmont, w którym zamieszkała
Blythe po utracie domu.
- Psiakrew! - Gage przeciągnął dłonią po włosach.
Rozważał różne możliwości. Wreszcie opuścił Bachelor
Arms i pojechał w stronę wzgórz.
Znalazł Blythe. Siedziała nad owalnym basenem i wpa
trywała się w podświetloną, niebieską wodę.
- Nie zamknęłaś swego bungalowu - skarcił ją na wstę
pie. Kiedy przekonał się, że drzwi stoją otworem, a jej
nie ma w środku, przeraził się nie na żarty. A tymczasem
Blythe Fielding jak jakaś bogini siedziała sobie beztro
sko nad wodą i popijała szampana. Podciągnięta sukien
ka odkrywała rąbek koronkowej bielizny i eleganckich
pończoch.
POTRÓJNE WESELE • 51
- Widocznie zapomniałam. - Nie zapytała Gage'a, co
tu robi. Przestała czymkolwiek się interesować.
- Zapomniałaś? - warknął. Z dezaprobatą potrząsnął
głową. - Dlaczego więc od razu nie wysłałaś zaproszenia
do rodziny Mansona? - zapytał ze złością.
- Siedzą w więzieniu. - Blythe trochę się plątał język.
- Nie tak dawno widziałam Mansona w jednej z telewizyj
nych audycji. To straszny człowiek. Szalony. Może my
wszyscy nie jesteśmy przy zdrowych zmysłach, żyjąc
w tym mieście? - Wychyliła do dna zawartość kieliszka
i znów sięgnęła po butelkę.
Gage ubiegł ją. Wziął szampana do ręki.
- Szefowo, jesteś zalana,
- Naprawdę? - Przez dłuższą chwilę zastanawiała się
nad stwierdzeniem Gage'a. - Może trochę-przyznała wre
szcie. Wyciągnęła przed siebie kieliszek i czekała, aż zosta
nie napełniony. - Ale za mało.
Nigdy dotychczas nie zauważył, żeby Blythe Fielding
nadużywała alkoholu. Zastanawiał się, co złego mogło się
stać od popołudnia.
- Jestem daleki od powstrzymywania cię przed dalszym
popijaniem, ale czuję się w obowiązku przypomnieć, że
nasz samolot odlatuje jutro z samego rana.
- Pamiętam. - Pomachała kieliszkiem. - Przyjmij do
wiadomości, że jestem osobą bardzo sumienną. Nigdy
w życiu nie spóźniłam się na samolot. Nalejesz mi wreszcie
tego szampana?
- Jeśli jesteś na tyle głupia, żeby lecieć do Europy na
gigantycznym kacu, nie będę cię powstrzymywał.
Do kryształowego kieliszka nalał trochę musującego wi
na. Blythe czekała na więcej. Zaklął pod nosem i napełnił
kieliszek po brzegi.
52 • POTRÓJNE WESELE
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się promiennie. - Napij się,
proszę. - Skrzyżowała nogi. - Niestety, przyniosłam nad
basen tylko jeden kieliszek. - Spojrzała za siebie. - W bun
galowie mam ich więcej.
W obawie, że pod jego nieobecność Blythe może się
podnieść z leżaka i wpaść do wody, powiedział szybko:
- Nie ma sprawy. Napiję się z butelki.
- Jak chcesz. - Machnęła ręką i Gage zauważył, że nie
ma na palcu swego zaręczynowego, brylantowego pier
ścionka.
Usiadł obok na krześle i przytknął butelkę do ust. Ostat
ni raz pił szampana na uroczystości zakończenia akademii
policyjnej, tyle że wtedy był to pośledni gatunek.
- Z jakiej to okazji?
- Święta Niepodległości.
Gage nie zareagował. Nie mrugnął nawet okiem, choć
miał na to wielką ochotę.
- Okazja jak każda inna. - Wypił jeszcze łyk.
Wolał piwo, czasami pijał szkocką whisky. Uznał jed
nak, że szampan nie jest taki zły.
To zdumiewające, pomyślała Blythe. Kiedy znajdowała
się w pobliżu tego człowieka, zawsze była zdenerwowana
i podekscytowana. Dziś jednak jego obecność działała na
nią uspokajająco.
Odwróciła się w stronę Gage'a. Sukienka uniosła się
jeszcze bardziej. Odsłaniała całe uda.
- Byłeś kiedyś zaręczony? - spytała.
- Nic z tego nie wyszło - mruknął. Nie była to sprawa,
którą się przejmował. Ani kiedyś, ani tym bardziej teraz. - To
znaczy z zaręczyn. Nieoficjalnych. Kiedy rzuciłem naukę
w szkole prawniczej i wstąpiłem do akademii policyjnej,
dziewczyna uznała, że nie chce mieć w domu gliniarza.
POTRÓJNE WESELE • 53
Zamyślona Blythe spoglądała na wodę i sączyła szam
pana.
- Do wysyłania co dzień męża do pracy, nie wiedząc,
czy go nie zabiją, chyba niełatwo się przyzwyczaić - po
wiedziała po chwili, uprzytomniając sobie, jak wiele razy
sama zamartwiała się o Cait.
- Pewnie tak - przyznał Gage. - Ale nie o to chodziło.
- Nie rozumiem. - Odwróciła wzrok znad wody i popa
trzyła mu w twarz. Oczy miała teraz ogromne i czarne jak
noc. Nieostrożny człowiek mógłby w nich utonąć, pomy
ślał Gage. - Jeśli nie chodziło o strach o twoje życie...
- zamilkła.
- Szło o pieniądze. - Gage uprzytomnił sobie, że zer
wane zaręczyny uraziły bardziej jego godność, niż złamały
mu serce. - Prawnicy lepiej zarabiają. Tak więc wyszła za
mąż za wziętego adwokata od spraw kryminalnych. Pozna
ła go, gdy przysłuchiwała się w sądzie sprawie o morder
stwo, w której zeznawałem jako świadek oskarżenia. Mie
szkają teraz w Santa Barbara, a dokładniej w Montecito.
Mają wspaniałą rezydencję, gosposię, dozorcę i bonę do
trojga dzieci. Jak widać, w zawodzie prawnika zbrodnia
popłaca. W wolnym czasie mąż gra w golfa i przesypia
się, z kim popadnie. A żona pije i też nie przebiera w ko
chankach.
Gage wiedział o tym wszystkim, gdyż Sandi Cunnin
gham telefonowała do niego parę razy w roku, gdy była
pijana lub miała ochotę na mężczyznę. Nigdy jednak nie
dal się nabrać na spotkanie pod pretekstem powspominania
dobrych, starych czasów.
- To takie smutne. - Ramiona Blythe pokryły się nagle
gęsią skórką, gdy uprzytomniła sobie, jak sama była bliska
życia według identycznego scenariusza.
54 • POTRÓJNE WESELE
- Aha. - Nocny wietrzyk poruszył liście drzew okalają
cych basen. Gage zobaczył, że Blythe drży. Opacznie zro
zumiał jej reakcję. - Robi się zimno - oznajmił. - Czas iść
do domu. I do łóżka.
Od spojrzenia, które jej rzucił, Blythe zakręciło się
w głowie. To z powodu szampana, pomyślała i odetchnęła
z ulgą.
- A więc znów wracamy do tego tematu - stwierdziła.
Widząc, jak wojowniczo unosi podbródek, Gage zapragnął
ją pocałować. Obawiał się jednak, że jeśli weźmie Blythe
w ramiona, nic go już nie powstrzyma, a nie zamierzał
kochać się z lekko nawet zalaną Blythe. Chciał, żeby była
w pełni świadoma, kiedy do tego dojdzie, i by zapamiętała
te wspólne chwile.
- Tematu? Jakiego? - zdziwił się. Wstał, wyjął z rąk
Blythe do połowy opróżniony kieliszek i postawił na stoli
ku obok butelki.
- Że masz na mnie ochotę. - Pozwoliła Gage'owi, by
pomógł jej podnieść się z leżaka. - A ja pragnę ciebie.
Był przekonany, że na trzeźwo nigdy nie zdobyłaby się
na takie wyznanie. W każdym razie cieszyły go te słowa.
Blythe z trudem trzymała się na nogach i chwiała na wszy
stkie strony. Nic dziwnego. Zanim tu przyszedł, wypiła
mnóstwo szampana.
- Szefowo, nie martw się. Dziś jesteś bezpieczna.
- Ach, tak. - Obraz jej pięknie wykrojonych, zmysło
wych warg nawiedzał go w snach. - Ale dlaczego? - spyta
ła. - Nie podobam ci się?
Jedno z cieniutkich ramiączek zsunęło się, odkrywając
mlecznobiałą skórę. Obcisła sukienka z czarnego jedwabiu
uwidoczniała ponętne kształty, a na wysokich, cienkich ob
casach smukłe nogi Blythe zdawały się nie mieć końca.
POTRÓJNE WESELE • 55
- Złotko, gdybyś była dla mnie choć odrobinę bardziej
atrakcyjna, za same brudne myśli musieliby wsadzić mnie
do więzienia.
- Ach, tak. - Uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Jestem także bardzo zdziwiony, że kupna takiej su
kienki nie poprzedza obowiązkowy pięciodniowy okres
oczekiwania. Jest śmiercionośna niczym pistolet.
Zachwycona niecodziennymi komplementami, Blythe
chciała zrobić obrót, pokazać się w całej krasie. Nie wysz
ło. Zatoczyła się i gdyby Gage nie przyszedł z natychmia
stową pomocą, znalazłaby się w wodzie. Złapał ją wpół
i przerzucił sobie przez ramię.
To powinno być karane. Pomyślał o oszałamiającym
zapachu, który roztaczała ta kobieta, i ruszył przez ogród
w stronę bungalowu.
- Zawsze marzyłam o tym, by zostać porwana - zachi
chotała Blythe, kiedy Gage wnosił ją do sypialni - ale
targanie na plecach nie jest specjalnie romantyczne. Czy
potrafiłbyś wyobrazić sobie Clarka Gable niosącego po
schodach Vivien Leigh jak worek kartom?
Do licha! Tu było jeszcze gorzej. Powinien wiedzieć, że
sypialnia będzie przesiąknięta jej zapachem. Lekko ziryto
wany, a zarazem podniecony, rzucił Blythe na łóżko.
- Chcesz romansu? - zapytał, patrząc na jej nierucho
me ciało spoczywające na materacu.
Miał już po dziurki w nosie całej tej sytuacji, która
sprawiała, że od miesięcy był jak w transie. Usiadł na łóżku
obok Blythe, pochylił się i dotknął wargami rozchylo
nych ust.
Całując, tym razem nie drażnił jej ani się z nią nie dro
czył. Blythe, silniej niż francuski szampan, którym go czę
stowała, uderzała do głowy. Całowanie tej kobiety można
56 • POTRÓJNE WESELE
było przyrównać do orzeźwiającego, zimnego napoju pite
go przez spragnionego wędrowca po wielu dniach spędzo
nych pod piekącym słońcem, na rozgrzanych piaskach pu
styni. Było jak dobroczynne, ratujące życie światło we
mgle. Jak... Jak... Nie, były to wrażenia z niczym niepo
równywalne.
Czułby się lepiej, gdyby Blythe się opierała. Choćby
przez minutę. Ona jednak poddała się bez chwili wa
hania. Jej palące usta przyprawiały o gorące dreszcze.
W ostatniej chwili Gage przypomniał sobie o zasa
dach, którymi kierował się w życiu, jeśli chodziło o ko
biety. Próbował teraz wycofać się na bezpieczne pozycje,
lecz właśnie Blythe przyciągnęła go do siebie, tak że
stracił równowagę i padł na łóżko, przygniatając ją ca
łym ciałem.
Od chwili gdy ją poznał, niezliczenie wiele razy
śnił o takiej scenie. Zycie nauczyło go jednak, że rzeczy
wistość nie dorównuje fantazjom. Z Blythe było ina
czej. Dokładnie tak jak sobie wymarzył. To na nią czekał,
jej pragnął jak żadnej innej, była wyjątkowa, niepowta
rzalna.
Oderwał wargi od miękkich ust. Całował teraz szyję.
Wyczuł miejsce, w którym bił puls. Szybko, nierówno. Oba
wąskie ramiączka zsunęły się, a Gage uchwycił lekko zęba
mi pachnącą, mlecznobiałą skórę.
Z ust Blythe wyrwał się cichy jęk. Potem, gdy pieścił
łagodniej, wyszeptała jakieś słowa. Nie wiedział: protestu
czy zachęty. I zaraz potem wygięła ciało w łuk, prosząc
w ten sposób o dalsze pieszczoty. Zsunął z niej suknię aż
do talii i ze szkarłatnej, koronkowej koszulki wyswobodził
najpierw jedną mlecznobiałą pierś, a potem drugą. Znala
zły schronienie w jego dłoniach.
POTRÓJNE WESELE • 57
- Jak dobrze! - westchnęła. - Jeszcze. - Nie odczu
wała wstydu, nie miała zahamowań.
Blythe krzyknęła, gdy gorące usta i niecierpliwe dło
nie rozpoczęły wędrówkę po jej ciele. Oto namiętność, któ
rej podświadomie szukała, pasja, której pragnęła się pod
dać, autentyczna, nie udawana. Poczuła nagle, że ogarnia
ją szaleństwo. Alan nigdy nie wzbudził w niej takich
emocji.
Blythe miała za sobą pewne przeżycia. Poznała pożąda
nie. Dopiero teraz jednak pojęła, jak cienka granica dzieli
pragnienie od potrzeby, która domaga się natychmiastowe
go zaspokojenia. Przyciągnęła Gage'a do siebie, dając do
zrozumienia, że chce, by stali się jednością.
Marzył o tym od miesięcy, a teraz się wahał. Dlaczego?
Nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. Oderwał
dłonie od ciała Blythe i przestał ją pieścić.
- Gage? - Otworzyła oczy. Wargi miała drżące i opuch
nięte od pocałunków. Oddychała nierówno. W jej oczach
pojawił się niepokój.
- Przepraszam - mruknął. Oparł dłonie na ramio
nach Blythe. Potrzebował czasu, żeby się opanować.
A także uspokoić i pojąć, co między nimi właściwie się
dzieje. Zrozumieć, dlaczego wszystko, co dotyczyło tej
kobiety, wydawało mu się zarazem znajome i zupełnie
obce. - Nie wolno było mi tak postępować - dodał po
chwili.
Przeciągnęła po wargach językiem i zobaczyła błysk
pożądania w oczach Gage'a.
- Chciałam, żebyś to zrobił - szepnęła. - Pragnęłam
twoich pocałunków. I pieszczot. - Zobaczył, jak Blythe
przełyka ślinę. - Chciałam, żebyśmy się kochali.
Słysząc te słowa, aż jęknął. Usiłował zachować się jak
58 • POTRÓJNE WESELE
dżentelmen i bohater, co wiele go kosztowało. Blythe wca
le mu nie pomagała. Ani trochę.
- Lubię wiedzieć, że kobieta, z którą się kocham, jest
w pełni świadoma i wie, z kim leży w łóżku - oznajmił.
Słowa Gage'a uraziły dotkliwie Blythe. Niczym innym
nie potrafiłby zranić jej bardziej. Aż się skuliła.
- Jeśli myślisz - zaczęła - że na tym miejscu widzę
Alana...
- Nie. - Gage'owi zrobiło się nieswojo. Poczuł do sie
bie obrzydzenie. Ujął palce Blythe i podniósł do ust. - Wy
bacz. Nie powinienem tego mówić.
Przysięgła sobie, że się nie rozpłacze. Zagryzła wargi.
Po raz drugi tego dnia, i po raz drugi w swym dwudzie
stopięcioletnim życiu, była gotowa rzucić się w objęcia
mężczyzny. Tylko że ani jeden, ani drugi jej nie chciał.
- Tak. Nie powinieneś - potwierdziła. Usiadła na łóżku,
oparła się o poduszki i rzuciła Gage'owi pełne wyrzutu
spojrzenie. - Nie powinieneś nawet tak pomyśleć, a co do
piero mówić.
W oczach miała urazę i gniew. Włosy opadały ciemną
falą na nagie ramiona, kontrastowały z mlecznobiałą cerą.
Patrząc na tę ponętną piękność, Gage pożałował swej rycer
skości.
- Posłuchaj, miałaś dziś długi i ciężki dzień - powie
dział wymijająco. -I chociaż wierzę ci, że nie masz zwy
czaju spóźniać się na samolot, powinnaś jednak trochę się
przespać. - Wysunął rękę i przeciągnął dłonią po zwichrzo
nych włosach Blythe. - Pogadamy jutro. Zgoda?
Miała ochotę się sprzeciwić. Musiała jednak przyznać,
że przez Gage'a przemawia rozsądek. Poczuła się nagle
bardzo zmęczona, niemal półżywa.
- Jutro może wcale nie zechcę odzywać się do ciebie.
POTRÓJNE WESELE • 59
Ostry ton jej głosu tak silnie kontrastował z wyglądem,
że wywołał uśmiech na twarzy Gage'a.
- Zaryzykuję. - Pochylił się i musnął lekko wargi
Blythe. - Dobrej nocy, moja miła - szepnął.
I zaraz sobie poszedł.
- Spóźniłeś się - stwierdziła Aleksandra.
Patrick stanął w drzwiach łazienki i popatrzył na żonę.
Zanurzona aż po szyję, leżała w czarnej, marmurowej wan
nie. Skąpana w pianie, wyglądała ponętnie. Jak zawsze.
Była boginią seksu.
Gęste włosy upięła na czubku głowy. Czarne, wijące się
loki opadały wokół twarzy. Kilka kosmyków, zwilżonych
wodą, kontrastowało na szyi z alabastrową skórą.
Oczy miała osłonięte gęstymi, długimi rzęsami. Cie
mnymi jak nocne niebo nad rosyjskim stepem. Pełne,
kształtne wargi miały naturalną barwę dojrzałych malin.
Nie musiała ich w ogóle malować, chyba że stawała przed
kamerą.
Aleksandra Romanow stanowiła ucieleśnienie marzeń
mężczyzny. Także Patricka Reardona.
Już dziesięć miesięcy trwało ich małżeństwo, a on nadal
był zauroczony.
- Przepraszam. - Odpiął spinki u mankietów. - Zosta
łem dłużej w studiu.
Wszedł do łazienki. Otoczyła go specyficzna aura.
Ten sam oszałamiający zapach bił od Aleksandry ka
żdego ranka i wieczora. Nie dalej jak wczoraj Patrick na
maszczał własnoręcznie różanym kremem piękne ciało
żony.
Przypomniawszy sobie, jak przycisnęła jego dłoń do
mlecznobiałych ud, prosiła o pieszczoty, a wreszcie krzy-
60 • POTRÓJNE WESELE
czała w ekstazie w swym rodzimym języku, znów poczuł
przypływ pożądania.
- Nienawidzę Waltera Sterna - oznajmiła mężowi. Wy
jęła nogę z wody i zaczęła ją namydlać.
- Nie ty jedna. Nie znosi go mnóstwo ludzi.
Stosunki Patricka z szefem Xanadu Studios były popra
wne, aczkolwiek nigdy nie przyjacielskie. Aż do momentu,
w którym młody, zdolny scenarzysta rozwścieczył Waltera
Sterna, żeniąc się z jego największą gwiazdą. Kobietą, któ
rą ten despotyczny i zachłanny człowiek uważał za wyłącz
ną własność wytwórni, a więc i swoją. Od tej pory ich
współpraca stała się niemożliwa.
Każdemu, kto się nadarzył, z największymi plotkarka
mi, Heddą Hopper i Louella Parsons na czele, Walter Stem
oznajmiał, że z chwilą wyjścia za mąż Aleksandra przestała
być seksowna. A to z kolei groziło pomniejszeniem zy
sków Xanadu Studios.
Patrick sądził jednak, że głównym powodem, dla które
go Walter Stem rzucał teraz gromy na Aleksandrę, była
zazdrość. Nie on był mężczyzną, z którym ta ponętna ko
bieta spędzała teraz wszystkie noce.
- O co mu chodzi? - spytała męża Aleksandra.
- Nie mam pojęcia - odparł. Nie zwrócił uwagi na nie
pokój w jej głosie. Zbyt często się przejmowała błahostka
mi. Patrick obwiniał za to jej rosyjską naturę.
Niewiele mówiła o swej przeszłości. Jeśli wierzyć do
niesieniom z odległego kraju, wczesne lata życia Aleksan
dry były bardzo trudne.
Patrick zdjął koszulę i rzucił w kąt łazienki.
- Tak jak chciał, czekałem na niego w wytwórni. Kiedy
się nie pokazał, wróciłem do domu.
- Dobrze zrobiłeś. - Aleksandra myła teraz drugą nogę.
POTRÓJNE WESELE • 61
Jaskrawo polakierowane paznokcie połyskiwały jak rubi
ny. - Czułam się samotna i opuszczona. Czekałam na cie
bie. - Spojrzenie Patricka przesunęło się po jej ciele. - Dla
tego zaczęłam kąpać się sama.
- Nic straconego. Zaraz to nadrobimy.
Usiadł na miękkim taborecie obitym różowym jedwa
biem i zaczął ściągać buty. Potem wstał i zdjął spodnie.
Aleksandra patrzyła, jak Patrick odpina metalowe guzi
ki. Pod wpływem jej wzroku oblała go fala gorąca.
Jedną z cech, które cenił w niej najbardziej, było to, że
od samego początku, od pierwszego spotkania, nie zacho
wywała się pruderyjnie. Okazywała otwarcie, jak bardzo go
pragnie. Tak samo zresztą, jak on pożądał jej. Dwadzieścia
minut po zawarciu znajomości kochali się na tylnym sie
dzeniu rolls-royce'a. Patrick nigdy potem nie potrafił odpo
wiedzieć sobie na pytanie, kto kogo uwiódł.
Na widok pożądania malującego się na twarzy męża,
Aleksandra uśmiechnęła się zmysłowo. Przeciągnęła języ
kiem po wargach.
- Teraz? - spytała.
- Potem. - Ukląkł obok wanny, wziął gąbkę i wsunął
rękę pod wodę. - Potem.
Atmosfera była przesiąknięta erotyzmem. Nie spie
sząc się, bardzo powoli, Patrick mył każdy centymetr pięk
nego ciała. Była najbardziej namiętną kobietą, jaką znał.
Potrafił doprowadzić ją do szaleństwa delikatnymi piesz
czotami. Całując piersi, drażniąc zębami skórę pod kola
nem lub dotykając czubkiem języka czułego miejsca za
uchem.
- Mam dość! - Śmiejąc się, a zarazem płacząc i wyma
wiając niezrozumiałe słowa, użyła całych swych sił, żeby
wciągnąć Patricka do wanny.
62 • POTRÓJNE WESELE
Kiedy znalazł się obok niej, po raz nie wiadomo który,
odkąd zamieszkali razem w tym domu, uznał, że Aleksan
dra Romanow Reardon potrafi spełnić wszystkie jego naj
skrytsze erotyczne marzenia.
ROZDZIAŁ
4
Noc nie przyniosła Gage'owi wypoczynku. Przeciwnie
- zmęczyła go. Nie spał, tylko drzemał, a od bezustannego
przewracania się na łóżku był obolały na całym ciele.
I sfrustrowany.
- Do diabła z tym wszystkim - warknął półgłosem.
Pojękując, wstał i powlókł się do kuchni. Wypił jedną
szklankę lodowatej wody, a zaraz potem drugą. Zachowy
wał się głupio i w ogóle wszystko w jego życiu było ostat
nio idiotyczne i niezrozumiałe. W sennych majakach wy
stępowała nie Blythe, lecz Aleksandra Romanow.
- Cały problem, bracie, polega na tym, że już stanow
czo zbyt długo obywasz się bez kobiety - monologował,
odstawiając do zlewu opróżnioną szklankę.
Postanowił wrócić do łóżka. Musiał przejść przez duży
pokój, aby znaleźć się w sypialni. Jego spojrzenie padło na
ogromne lustro.
- Och, do licha, tego już za wiele! - Przeciągnął dłońmi
po twarzy, nie wierząc własnym oczom i uznając, że to
przywidzenie spowodowane niewyspaniem. Gdy po chwili
ponownie zwrócił wzrok na lustro, ujrzał w nim eteryczną
sylwetkę kobiety o czarnych włosach, w jasnej, powiewnej
sukni.
64 • POTRÓJNE WESELE
Właściwie nawet się nie zdziwił. Ostatnio bez przerwy
przydarzały mu się nieprawdopodobne sytuacje.
- No i co? - odezwał się wyzywająco do zjawy w lu
strze. - Co teraz zamierzasz? Przyszłaś, żeby urzeczywist
nić moje najskrytsze marzenie? A może to będzie coś bar
dzo złego?
Piękna dama milczała.
- Niepotrzebne mi następne problemy - powiedział. -
Po pierwsze, mam sporo roboty. Wcale się zresztą na to nie
uskarżam. Wszystkie sprawy, które ostatnio prowadzę,
zbyt ślamazarnie posuwają się naprzód. A już jak po gru
dzie idzie mi śledztwo dotyczące Aleksandry Romanow
Reardon. Niczego nie daje się przewidzieć. - Gage zastana
wiał się przez chwilę, czy piękna zjawa o smutnych oczach
potrafi zgadywać myśli. - A po drugie - ciągnął - mam do
czynienia z dwiema kobietami i doprowadza mnie to do
szału. Trzeciej już bym nie zdzierżył. A więc bez obrazy,
moja kochana, zmykaj stąd szybko i wracaj tam, gdzie
mieszkają inne duchy.
Znów nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Na ustach kobie
ty pojawił się jednak nikły uśmiech. I zaraz potem zniknęła.
Rozpłynęła się w srebrnej, lustrzanej tafli.
Gage spojrzał na zegarek. Miał jeszcze dwie godziny do
wyjazdu na lotnisko. Postanowił sensownie je wykorzy
stać. Odrobić zmęczenie po źle przespanej nocy, poprawić
sobie nastrój i samopoczucie. Zdecydował się na poranny
jogging. Wciągnął szorty, wyblakłą koszulkę i sportowe
buty. Wyszedł z domu i ruszył truchtem w trasę. Przebiegł
dziesięć kilometrów. Po powrocie zastał mieszkanie skąpa
ne w złotym blasku porannego słońca. Od wysiłku serce
waliło mu jak młotem, zgrzał się i koszulka lepiła mu się do
ciała.
POTRÓJNE WESELE • 65
Niestety, bieg powodując fizyczne zmęczenie, nie roz
proszył niespokojnych myśli. Jak powinien postąpić
z Blythe? Już wkrótce rozpocznie się ich wspólna podróż
do Grecji - będą stale przebywać razem. Czy zrodzi się
z tego romans? A jeśli tak, to jak szybko się wypali ich
gorąca namiętność? Czy to wszystko ma sens?
Rzecz w tym, że Gage nie potrafił myśleć racjonalnie
o swojej znajomości z Blythe.
Obudziły ją ostre promienie słońca. Lekko się poruszyła.
Głowę miała jak z ołowiu. Jęknęła głośno i wtuliła twarz
w poduszkę.
- Pora wstawać - oznajmił Gage.
- Idź sobie - mruknęła Blythe, nie podnosząc głowy.
- Chętnie to zrobię, ale uprzedzam, że wtedy po raz
pierwszy w życiu spóźnisz się na samolot.
Na samą myśl, że będzie musiała spędzić w powietrzu
wiele godzin, jęknęła znowu.
- Dlaczego wczoraj mnie nie powstrzymałeś?
Miała na myśli szampana, było to oczywiste. A Gage
postanowił taktownie przemilczeć, że z dużym trudem
powstrzymał ją i siebie przed zrobieniem czegoś znacz
nie bardziej niebezpiecznego niż wypicie butelki szam
pana.
- Zdążyłaś się zalać, zanim się zjawiłem -przypomniał.
- Proponowałem, abyś zwolniła tempo, lecz miałaś na ten
temat inne zdanie.
- To z powodu Alana - oznajmiła Blythe, przypomnia
wszy sobie wizytę u narzeczonego i wszystkie jej konse
kwencje.
- Tak też sobie pomyślałem. Gdybyś mnie spytała,
uprzedziłbym, że to nie skutkuje.
66 • POTRÓJNE WESELE
Blythe odrzuciła na bok poduszkę. Z trudem uniosła
ciężkie powieki.
Ostrożnie i powoli usiadła na brzegu łóżka. W głowie jej
huczało.
- Próbowałeś kiedyś utopić w alkoholu smutek lub roz
czarowanie związane ze znajomością z jakąś kobietą? -
spytała, po czym przeciągnęła językiem po spieczonych
wargach. Były suche jak pieprz.
- Tylko raz. Miałem potem gigantycznego kaca. Takie
go samego, jakiego ty się dorobiłaś. I wiesz, co ci powiem?
- Co?
- Do tej pory nie udało mi się przestać o tobie myśleć
- mruknął.
Było to stanowczo zbyt wiele jak na ograniczone możli
wości percepcyjne Blythe. I bez wyznania Gage'a czuła się
okropnie. Kiedy był w pobliżu, spalał ją wewnętrzny ogień.
Plątanina faktów, snów i marzeń sprawiała, że przestała
wiedzieć, co działo się na jawie, a co nie.
- Gage... -zaczęła.
- Nie przejmuj się. - Uśmiechnął się łagodnie. - Nie
będę cię ponaglał ani do niczego namawiał. Poczekam, aż
sama zechcesz. - Widząc jej ziemistą twarz i czerwone,
zapuchnięte oczy, podał jej szklankę. -Wypij. Przestaniesz
się męczyć.
Spojrzała podejrzliwie na gęstą, czerwonawą ciecz.
- Co to jest?
- Lek na kaca. Stary jak świat. Zrobiony według rodzin
nej recepty.
- Wygląda jak jakiś środek toksyczny.
- I tak smakuje - przyznał Gage. - Ale działa. - Od
jego ciepłego uśmiechu Blythe na chwilę poczuła się lepiej.
- Zaufaj mi - dodał.
POTRÓJNE WESELE • 67
- Fu, ależ to obrzydliwe. - Blythe wypiła łyk mikstury.
Smakowała tak okropnie, że mogłaby raz na zawsze znie
chęcić do alkoholu. - Co to jest?
- Lepiej, żebyś nie wiedziała. No, szefowo, odwagi.
Wypij do dna. Zaraz dostaniesz kawę. Już zaparzyłem.
Zamknęła oczy i bohatersko przełknęła zawartość
szklanki.
- Chyba zaraz umrę -jęknęła, opadając na poduszki.
Była bardzo blada. Gage usiadł na brzegu łóżka i wierz
chem dłoni otarł policzek Blythe.
- Facet nie był tego wart.
- Wiem. - Przeciągnęła ręką po twarzy. Otworzyła
oczy. - Zachowałam się idiotycznie, ale byłam cholernie
wściekła.
- Wściekła?
Z wyrazu przymrużonych oczu Blythe Gage zoriento
wał się, że ból musi rozsadzać jej czaszkę. Kolistymi rucha
mi zaczął delikatnie masować skronie.
Dosłyszała pytanie, mimo że głowa jej pękała.
- Nie chcę o tym mówić. Przynajmniej na razie.
- W porządku. - Gage nachylił się i na zmarszczonym
czole Blythe złożył lekki pocałunek. - Szefowa ma zawsze
rację. Wielokrotnie dawałaś mi to do zrozumienia.
Zanim zdołała zaprotestować, Gage wziął ją na ręce
. i zaniósł do łazienki. Zastanawiał się, czy nie ściągnąć
z Blythe jedwabnej nocnej koszuli, uznał jednak, że poku
sa byłaby wówczas zbyt silna. Postawił Blythe i odkręcił
prysznic.
- Do diabła, Gage! - krzyknęła, gdy wstawił ją pod
silny strumień wody. - Co robisz najlepszego?
- Staram się, byśmy zdążyli na nasz samolot. - Dał jej
lekkiego klapsa, usiłując nie widzieć, jak zmoczony zielo-
68 • POTRÓJNE WESELE
ny jedwab kusząco oblepia zgrabne pośladki. - Jeszcze mi
za to podziękujesz, kiedy odnajdziemy Nataszę.
- Chyba że wcześniej zginiesz z mojej ręki - sarknęła
w odpowiedzi.
Podczas całego lotu do Nowego Jorku nie odezwała
się ani słowem. Widząc, jak z zamkniętymi oczami wpół-
leży w fotelu, Gage uznał, że jej niechęć do rozmowy
wypływa nie tylko ze złego samopoczucia, lecz także
z irytacji spowodowanej jego zachowaniem dzisiejszego
ranka.
Gdy wylądowali na lotnisku Kennedy'ego i znaleźli się
w międzykontynentalnym terminalu, Blythe poczuła się
lepiej.
- Umieram z głodu - oznajmiła, kiedy sprawdzili na
ekranie porę odlotu i przekonali się, że ich samolot do
Europy ma godzinę opóźnienia.
- Nic dziwnego. Nie jadłaś przez cały dzień.
- Po tym paskudztwie, którym mnie rano uraczyłeś,
bałam się brać cokolwiek do ust.
- Grunt, że żyjesz. To najważniejsze. Zaczynasz wyglą
dać jak człowiek. Nie jesteś już zielona. - Nachylił się
i zdjął z nosa Blythe ciemne okulary, z którymi nie rozsta
wała się od szóstej rano. - Oczy też wyglądają lepiej -
skonstatował.
- To, co dałeś mi do wypicia, było naprawdę obrzydli
we, ale, przyznaję uczciwie, pomogło. Czuję się nieźle.
Zjadłabym zaraz hamburgera z frytkami.
- Tutaj? - skrzywił się Gage.
- Nie zdążymy pojechać na Manhattan na wytworną
kolację - przypomniała.
- Racja.
Jedną z rzeczy, które Gage lubił u Blythe, było to, że nie
POTRÓJNE WESELE • 69
miała w sobie za grosz snobizmu, choć była uznaną i sław
ną aktorką filmową. Zachowywała się bezpośrednio, nie
przybierała póz i po prostu starała się być sobą.
- Faktycznie byłaś głodna - stwierdził, widząc, w ja
kim tempie Blythe pochłonęła hamburgera i solidną porcję
frytek.
- Tak. - Jedzenie zrobiło swoje. Poczuła się zdecydo
wanie lepiej. - Odkąd pamiętam, zawsze miałam wilczy
apetyt. Ciągle sobie powtarzam, że muszę się pilnować, aby
nie przybrać na wadze.
W kąciku ust miała odrobinę keczupu. Gage otarł je
bibułkową serwetką umoczoną w wodzie.
- A propos pilnowania, żebyś nie utyła. Może, szefowo,
dorzucisz to zadanie do moich codziennych zawodowych
obowiązków? - Obrzucił Blythe przeciągłym spojrzeniem.
- Chociaż, szczerze mówiąc, byłoby nie w porządku, gdy
bym za tę robotę miał żądać zapłaty. Patrzenie na ciebie jest
jednym z moich ulubionych zajęć.
I znów to się stało! Hałaśliwe odgłosy ruchliwego lotni
ska zginęły w tle. Blythe wydawało się, że w terminalu nie
ma nikogo oprócz Gage'a i niej. Tylko w terminalu? Nie,
na całej kuli ziemskiej. W całym wszechświecie.
- Na nas chyba pora. Chodźmy lepiej do wyjścia. - Czy
był to naprawdę jej własny głos? - zastanawiała się Blythe.
Taki stonowany i rzeczowy.
- Dobrze. - Czubkami palców dotknął lekko jej wło
sów. -Naprawdę jesteś urocza.
Srebrnoniebieskie oczy Gage'a działały hipnotyzujące
Pociągały. Ten człowiek wprowadzał ją zawsze w stan
podekscytowania i niepokoju. Obawiała się tych odczuć,
lecz zarazem godziła z ich nieuchronnością.
- Nawet z kacem? - spytała ze stoickim spokojem, któ-
70 • POTRÓJNE WESELE
rym ani na sekundę nie zwiodła Gage'a. Cofnęła się poza
zasięg jego ręki.
- Nawet z kacem. Zawsze.
Mimo że ruchliwy bar na lotnisku raczej nie nadawał się
do prywatnych rozmów, Blythe postanowiła przytrzeć nosa
swemu towarzyszowi podróży.
- Rozczarowujesz mnie - stwierdziła. Uniósł brwi i
o nic nie spytał, więc mówiła dalej: - Sądziłam, że jesteś
inny. Że różnisz się od tych wszystkich gogusiów, którzy
poza hollywoodzkim blichtrem nie widzą absolutnie nic.
Usłyszawszy ten absurdalny zarzut, Gage roześmiał się
ponuro. Kiedy po raz pierwszy ujrzał Blythe Fielding, tym,
co go raziło, był właśnie jej hollywoodzki blichtr.
Już wtedy zdał sobie jednak sprawę, że pod piękną buzią
i nienaganną sylwetką kryje się fascynująca osobowość.
I że kontakt z tą nieprzeciętną kobietą może być dla niego
niebezpieczny. Pod każdym względem.
Zesztywniała.
- Czyżbym powiedziała coś śmiesznego?
Och, do licha, nie zamierzał robić jej przykrości. Od
razu spoważniał.
- Nie - odparł miękkim głosem. W jego spojrzeniu by
ło wiele czułości. Blythe odniosła znowu dziwne wrażenie,
że znają się z Gage'em od lat, że jest on świadom wszelkich
jej zalet i wad, a mimo to ją kocha.
Kocha? Nie, to nie miłość, lecz pożądanie, poprawiła się
szybko. Między tymi odczuciami była przecież ogromna
różnica.
- Przyznaję bez bicia, że od samego początku naszej
znajomości miałem na ciebie ochotę - powiedział, jakby na
potwierdzenie myśli Blythe. -I nadal cię pragnę. Z każdą
chwilą bardziej. Ale to nie wszystko. Blythe, zależy mi na
POTRÓJNE WESELE • 71
tobie. Bardziej, niż sam tego chciałbym. I o wiele bardziej,
niż powinno. - Trzymała dłoń opartą na kolanie. Położył na
niej swoją. - Interesuje mnie nie największa gwiazda fil
mowa Xanadu Studios, lecz inteligentna, ciepła i niezwy
kle ponętna kobieta, którą jesteś.
Słowa te powiedział tak swobodnie i prosto, że Blythe
uznała je za prawdziwe. Wiedziała, że wszelka egzaltacja
była Gage'owi zupełnie obca. Był szczery i nieposzlako
wanie uczciwy, ale w żadnym razie nie wylewny. Wiele
musiało go kosztować takie wyznanie.
Odwróciła rękę złożoną na kolanie i zacisnęła na dłoni
Gage'a. Chwilę potem spletli palce. Milczeli. Żadne słowa
nie były im potrzebne.
Upłynęło wiele długich godzin, zanim wylądowali
w Atenach. Gage jeszcze z lotniska zadzwonił do swego
greckiego kolegi, który trzymał rękę na pulsie i śledził
poczynania Nataszy.
- Opuściła Serifos - oznajmił.
- To wspaniale - mruknęła Blythe. Zirytowana, prze
ciągnęła dłonią po włosach. - Jeśli powiesz mi zaraz, że
jest właśnie w drodze powrotnej do Stanów, rzucę się ze
szczytu najbliższej świątyni.
Mimo drzemki podczas lotu nad oceanem była zmęczo
na. Pod oczyma miała głębokie cienie, a lekkie kolory,
które wystąpiły na jej twarzy po zjedzeniu hamburgera
w Nowym Jorku, znów ustąpiły bladości. Nadal jednak,
zdaniem Gage'a, wyglądała zachwycająco. Idealny owal
twarzy i proporcjonalne rysy sprawiały, że kiedy Blythe
Fielding osiągnie wiek Nataszy Kuryan, nadał będzie pięk
ną kobietą.
- Mamy szczęście. - Gage miał ochotę wygładzić poca-
72 • POTRÓJNE WESELE
łunkiem zmarszczkę na czole Blythe, ale wziął tylko jej
dłoń i kolejno ucałował wszystkie palce. - Jacht, którym
płynęła, zawinął do Myken.
- Tak?
- Teraz jest w drodze na Eginę. - Gage musnął warga
mi kostki palców Blythe. - Powinien tam dopłynąć za kilka
godzin. - Dotknął wargami wewnętrznej strony jej nadgar
stka. Miała miarowy, lecz szybki puls. - A my możemy być
na tej wyspie już za pół godziny.
- Co będziemy robić, zanim ją spotkamy? - spytała.
- Znajdziemy sobie jakieś lokum. Później coś prze
gryziemy. Może nawet zdążymy trochę się przespać. - Po
chylił się i lekko ją pocałował. - Potem będę miał parę
sugestii. - Uśmiech na twarzy Gage'a oczarowałby każdą
kobietę.
- Nie wątpię. - Blythe nie chciała, żeby Gage spoglądał
na nią tak łakomym wzrokiem i całował w publicznych
miejscach. Podniosła się z twardego, plastykowego krzes
ła. - No to chodźmy. Marzę o łóżku.
Gage wziął obie walizki. Jedną wsunął sobie pod pachę.
- Ja też - mruknął jakby do siebie. Co do tego, że mówił
prawdę, Blythe nie miała najmniejszych wątpliwości.
Budowę starożytnego portu o nazwie Pireus w piątym
wieku przed naszą erą zainicjował Temistokles. Znajdowa
ły w nim wówczas schronienie galery należące do ateńskiej
floty. Dziś w osłoniętych od wiatru przystaniach kołysały
się na wodzie jachty i statki wycieczkowe.
Decydując się na szybszy środek lokomocji, Blythe
i Gage wsiedli do jednego przycumowanych w przystani
żółto-niebieskich wodolotów. Wypisana na burcie nazwa
„Latający delfin" idealnie do niego pasowała. Chociaż
Blythe nie była podatna na chorobę morską, teraz dzięko-
POTRÓJNE WESELE » 73
wała w duchu Gage'owi, że uraczył ją swą paskudną mi
ksturą na kaca.
Dopłynęli na miejsce. Egina, wyspa położona w Zatoce
Sarońskiej, była skąpana w złotych promieniach słońca.
Zbocza wzgórz były usiane licznymi białymi domami,
schodzącymi tarasami w dół, do morza. Dachy, pokryte
niegdyś czerwoną dachówką, wypalone od słońca, przybra
ły teraz bladoróżową barwę. Drzwi i ramy okienne zostały
pomalowane na żywe kolory: czerwony, niebieski i turku
sowy.
- Jakie to piękne - entuzjazmowała się Blythe, gdy do
bili do brzegu.
- Mówisz tak, jakbyś nigdy przedtem tu nie była. -
Obok przycumowanych do nabrzeża łodzi, na których
sprzedawano owoce i warzywa, Gage poprowadził ją do
rzędu małych konnych dorożek. Jazda taksówką okazałaby
się pewnie bardziej praktyczna, lecz postępowanie Gage'a
było dalekie od tego, co sensowne. - Wydawało mi się, że
byłaś w Grecji.
- Tak. Byłam. Ale to stare dzieje. Kręciliśmy tu film,
lecz Eginy nigdy nie zwiedzałam. - Blythe czekała, aż
Gage pomoże woźnicy załadować bagaże. - Mając piętna
ście lat, zwiedzałam Kretę - dodała, gdy Gage pomógł jej
usadowić się na wysokiej ławce. - Trzy tygodnie kręcili
śmy film.
Uśmiech na twarzy Blythe był bardziej promienny
niż śródziemnomorskie słońce. Gage dziękował w duchu
Nataszy, że przywiodła ich w tak urocze, romantyczne
miejsce.
- Musiała to być duża frajda.
- Tak. Ogromna. W naszym hotelu pracował super-
przystojny kelner. Miał na imię Nikos. Nikos Dasskalakis.
74 • POTRÓJNE WESELE
Gage poczuł ukłucie zazdrości. Po tylu latach Blythe
pamiętała nawet nazwisko jakiegoś greckiego bubka!
- Szczęściarz z tego Nikosa - powiedział z lekkim
przekąsem.
W głosie Gage'a wyczuła nutę zawodu. Czyżby był
zazdrosny? Ta myśl sprawiła jej przyjemność.
- Kiedy wracam pamięcią do tamtych dni, zdaję sobie
sprawę, że zrobiłam wtedy z siebie kompletną idiotkę. Ile
wlezie flirtowałam z Nikosem, uwodziłam go w każdy mo
żliwy sposób, ale on chyba traktował mnie jak dzieciaka.
Sama uważałam się za dorosłą. - Blythe uśmiechnęła się do
własnych myśli. - W końcu, ostatniego wieczoru przed
powrotem do Stanów, zdecydowałam się na akt czysto
szczeniackiej desperacji. Poszłam za Nikosem do jego do
mu. Wymyśliłam sobie, że ukryję się gdzieś w cieniu i po
czekam, aż pójdzie do łóżka. Wtedy wśliznę się do jego
sypialni i pokażę mu, jak bardzo jestem dojrzała.
Gage wziął Blythe za rękę. Był zadowolony, że nie
cofnęła dłoni.
- No i co? Co było dalej? Dał ci się uwieść?
Blythe roześmiała się wesoło.
- Okazało się, że mieszka z kobietą. Była jakieś dzie
sięć lat starsza ode mnie, bez porównania atrakcyjniejsza i
ó niebo bardziej seksowna. Nie zamknęli okiennic. Patrzy
łam, jak pocałunkiem wita Nikosa. Jeszcze nigdy w życiu
nie widziałam czegoś podobnie namiętnego. Nawet w ki
nie. Rozgoryczona uznałam więc, że takie całowanie jest
nie na moje możliwości. Wróciłam potulnie do hotelu i re
sztę nocy przepłakałam w poduszkę.
- Jakoś to przeżyłaś.
- Oczywiście. - Głos Blythe nabrał twardości. - Za
wsze mi się to udaje.
POTRÓJNE WESELE • 75
Ich spojrzenia się spotkały. Dla Gage'a stało się oczywi
ste, że przestali rozmawiać o dziewczęcym zadurzeniu
Blythe.
- Jest coś, co chcę wiedzieć - odezwał się po chwili. -
O wczorajszym wieczorze.
Na samo wspomnienie Blythe zesztywniała. Odwróciła
wzrok. Udawała, że przygląda się starym kobietom. Były
ubrane na czarno. Jedna z nich piekła chleb w piecu usta
wionym przed domem.
Blythe potrząsnęła głową.
- Wiesz przecież, że nie chcę rozmawiać na ten temat.
- Wiem. Wiem też, że nie powinno mnie to obchodzić.
Jest jednak pewna rzecz, o której nie mogę przestać myśleć,
odkąd zobaczyłem, jak upijasz się szampanem. Pocałowa
łem cię, a ty mi oddałaś pocałunek. - Gage ujął w dłonie
twarz Blythe i popatrzył na nią badawczo. - Chodziło
o zwykłą sprzeczkę zakochanych czy też na dobre z nim
skończyłaś?
- Skończyłam - oznajmiła po chwili.
Po oczach Blythe poznał, że mówi prawdę. To jednak
nie wystarczało. Musiał dowiedzieć się więcej.
- Słuchaj - zaczął - jest jeszcze jedna rzecz...
- Daj spokój, Gage.
- Ustąp, proszę. - Palcami dotknął lekko jej policzka.
Blythe zdawała sobie sprawę, że siedzi teraz naprzeciw
niej jeden z najtwardszych i najsilniejszych psychicznie
mężczyzn, z jakimi miała kiedykolwiek do czynienia. Była
pewna, że prośba z trudem przechodzi mu przez gardło.
- Co chcesz wiedzieć? - spytała.
- Kto zerwał? Ty czy on?
- Ja.
- Dlaczego? Czy facet zrobił coś, co ci się nie spodoba-
76 • POTRÓJNE WESELE
ło? A może przejrzałaś wreszcie na oczy i postanowiłaś nie
zostawać żoną nadętego i egoistycznego snoba?
Blythe zdecydowała się wyjawić Gage'owi prawdę.
- Powiem ci, co się stało wczoraj. Pod warunkiem, że
już więcej nie wymówisz przy mnie jego imienia.
- W porządku - mruknął. Nie miałby nic przeciwko
temu, gdyby kolejne trzęsienie ziemi pochłonęło zarówno
dom antypatycznego doktora Sturgessa, jak i jego samego.
Kiedy dorożka wiozła ich po wyspie wąskimi, krętymi
drogami, Blythe wyjaśniła Gage'owi, dlaczego początko
wo zdecydowała się na małżeństwo z Alanem i że potem
zaczęła mieć obiekcje. Postanowiła złożyć mu wczoraj
wizytę, by móc rozwiać powstałe wątpliwości. Opowie
działa też o Alanie i Brittany. I o tym, że człowiek, z któ
rym chciała się związać na całe życie, oświadczył jej, iż
posiadanie przez niego kochanki nie ma żadnego znaczenia
i że powinni się pobrać.
- Miał nawet czelność mnie obwiniać.
Nie zdziwiło to Gage'a. Gdy poznał Blythe, zaczął inte
resować się jej narzeczonym. Na własną rękę przeprowa
dził małe dochodzenie i odkrył, że w domu doktora regu
larnie spędzają noce rozmaite kobiety. Ostatnio wielokrot
nie miał ochotę poinformować o tym Blythe. Uznał jednak,
że lepiej będzie, gdy sama, bez jego udziału, dokona wybo
ru. Pragnął, żeby przyszła do niego z własnej woli.
- A więc bubek działa na dwa fronty - powiedział tyl
ko, wzruszając ramionami. - Masz szczęście, że dowie
działaś się o tym, zanim ponownie pospieszyłaś do ołtarza.
Ich oczy się spotkały. Blythe wiedziała, że oboje myślą
o tym samym. Dobrze pamiętała ostatnie chwile przed nie
doszłym ślubem. Dosłownie za parę sekund miała podejść
do Alana i wymówić słowa małżeńskiej przysięgi, a tym-
POTRÓJNE WESELE • 77
czasem jej myśli w niepojęty sposób krążyły wokół innego
mężczyzny, Gage'a Remingtona, znajdującego się wśród
gości. Potknęła się i wtedy ich spojrzenia się zetknęły. Roz
począł się niemy dialog; „Nie wolno ci tego robić" - mówi
ły oczy Gage'a. „Muszę" - odpowiedziała Blythe bliska
łez. „Wcale nie musisz" - oczy Gage'a ciskały błyskawice.
„Zostaw to wszystko i chodź ze mną". „Nie mogę". „Mo
żesz" - hipnotyzował ją wzrokiem. „Ja ci pomogę".
Nie padło ani jedno słowo. Nie było zresztą takiej po
trzeby. Zrozumieli się doskonale.
Od dnia, w którym wynajęła detektywa Remingtona, by
odszukał informacje o Aleksandrze Romanow i Patricku
Reardonie, ich kontakty ograniczały się niemal wyłącznie
do spraw zawodowych. Mimo to Blythe czuła wyraźnie, że
z Gage'em łączy ją jakaś silna, przedziwna więź.
Jadąc malowniczymi, wąskimi drogami skąpanej
w słońcu wyspy, Blythe wiedziała, że bez względu na to, co
stało się wtedy między nią a Gage'em, była mu winna
prawdę.
- Jest coś, o czym powinieneś wiedzieć - odezwała się
spokojnym głosem. Na chwilę umilkła. - Wczoraj wieczo
rem wybrałam się do Alana w określonym celu. Żeby go
uwieść.
Nie była to radosna wiadomość. Gage czekał jednak
cierpliwie na resztę opowiadania.
Blythe obserwowała uważnie swego towarzysza, ale na
jego twarzy nie udało się jej dostrzec ani śladu emocji. Nie
po raz pierwszy zazdrościła Gage'owi opanowania i samo
kontroli. Mimo bezspornych aktorskich talentów, nigdy nie
potrafiła doprowadzić tej umiejętności do perfekcji. Wie
działa, że wszystkie odczucia ma teraz wypisane na twarzy.
- Chciałam... Nie, zależało mi na tym, żeby coś sobie
78 • POTRÓJNE WESELE
udowodnić... - urwała, oczekując na jakąś reakcję Gage'a.
Nie odezwał się, lecz w jego oczach Blythe dojrzała zachę
tę do dalszych wyznań. Nadal gładził jej policzek. Otwartą
dłonią dotknęła jego twarzy. Poczuła, jak bardzo ma napię
te mięśnie. - Musiałam się przekonać - mówiła dalej - czy
moje uczucie do Alana może stać się takie samo, jakie
żywię do ciebie od chwili naszego poznania.
Gage odetchnął z niewypowiedzianą ulgą.
- Czy masz pojęcie, jak długo musiałem czekać na te
słowa? - zapytał schrypniętym głosem. Był bardzo prze
jęty.
- Tak. - Wargi jej drżały. W oczach lśniły łzy. - Równie
długo bałam się wyjawić ci to i przyznać przed sobą do tego
uczucia. - Blythe zamknęła powieki. Kiedy po chwili
otworzyła oczy, Gage dojrzał w nich mieszaninę ulgi, pożą
dania i czułości. - Co teraz zrobimy? - spytała spokojnie.
- Nie wiem.
Rozumiał, że Blythe nie ma na myśli najbliższej przy
szłości. Zapragnął nagle porwać ją w ramiona, przygarnąć
do siebie i obsypać pocałunkami. Powstrzymało go jedno.
Zamierzał być uczciwy wobec tej kobiety. Musiał więc
zachowywać się ostrożnie i z rezerwą.
ROZDZIAŁ
5
Pocałunek zaparł Blythe dech w piersiach. Dłonie Ga-
ge'a, głaszczące ramiona, niemal parzyły.
- Przestańmy tak bardzo się kontrolować - zapropo
nował.
- To chyba będzie najlepsze - przyznała. - Od zaraz.
- Od zaraz - przytaknął.
Podczas dalszej drogi do hotelu nie zamienili ani słowa.
Wystarczała im własna obecność.
Malownicza Egina, mimo że bliska tętniących życiem,
hałaśliwych Aten, miała spokojny, sielski urok. Kiedy do
rożka mijała, małego chłopca o kędzierzawych włosach,
który pędził stado kóz w stronę pobliskich wzgórz, Blythe
poczuła nagle, jak ulatnia się z niej całe napięcie.
Hotel znajdował się na szczycie wzgórza, skąd roztaczał
się wspaniały widok na błękitne morze. Białe ściany pokry
wały gęsto purpurowe kwiaty tropikalnych pnączy i malw.
Pośrodku wewnętrznego dziedzińca królowała imponująca
kamienna fontanna.
- Tu jest naprawdę pięknie - zachwycała się Blythe,
wciągając w nozdrza aromat drzewek pomarańczowych,
cytrynowych i wistarii. - Skąd wiesz o tym cudownym ho
telu?
80 • POTRÓJNE WESELE
- Nie mieliśmy pojęcia, dokąd uda się ruchliwa Nata
sza, więc przed naszym wyjazdem ze Stanów Connor dał
mi wykaz najlepszych hoteli na każdej z bardziej znanych
greckich wysp.
To cały Connor Mackay, z rozczuleniem pomyślała
Blythe. Zawsze pomocny i przyjacielski. A fakt, że wybra
ny przez niego hotel na Eginie był piękny i romantyczny,
świadczył o tym, że przyszły mąż Lily współdziałał w pro
wadzonej przez nią i Cait kampanii na rzecz skojarzenia
Blythe i Gage'a.
- Zdajesz sobie chyba doskonale sprawę, że oni liczą na
to, iż zainteresujemy się sobą bliżej podczas tej wycieczki?
- Gage zdawał się czytać w myślach Blythe.
- Tak.
Wspinali się teraz stromą, wąską dróżką, wybrukowaną
piaskowcem. Gage zatrzymał się i spojrzał na swą towa
rzyszkę.
- I wiesz, że liczą na to nie tylko oni? - zapytał spo
kojnie.
- Tak.
Odetchnął z ulgą.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo pragnę być z tobą sam
w pokoju hotelowym. Chciałbym spędzić resztę dnia z tobą
i pieścić twe piękne i ponętne ciało.
- Chciałbyś? Dlaczego użyłeś trybu warunkowego? Co
może cię powstrzymać?
Czy ona nie rozumie, jak takie odezwanie się działa na
mężczyznę? - zastanawiał się Gage, kiedy przyglądała mu
się cygańskimi, ciemnymi oczami, w których wyczytał
jawne zaproszenie. Jasne, że rozumie, odpowiedział na
własne pytanie. Doszedł do wniosku, że nie udaje i napra
wdę go pragnie.
POTRÓJNE WESELE • 81
Roześmiał się. Chrapliwie, trochę z przymusem.
- Zbyt długo czekałem, by teraz się spieszyć. - Wciąg
nął Blythe pod gęste drzewo pomarańczowe pokryte pach
nącym, białym kwieciem. - Pomożesz mi spełnić ma
rzenia?
Zarzuciła mu ręce na szyję.
- Tak.
Zachwycony Gage pochylił się i pocałował Blythe. Tym
razem pocałunek był długi i namiętny.
- Ubierz się w najbardziej seksowną sukienkę, jaką
masz - powiedział po chwili. - Chyba coś takiego z sobą
przywiozłaś?
- Oczywiście.
- Wybierzemy się do tawerny - dodał. - Na długą kola
cję przy świecach, pod rozgwieżdżonym niebem. Z szam
panem. Cygański muzyk będzie pieścił struny skrzypiec,
grając nam romantyczne ballady, a ja pod stołem będę pie
ścił twoje uda.
O czymś bardzo podobnym Blythe marzyła w samolo
cie, podczas gdy udawała, że śpi.
- Zapowiada się cudowny wieczór.
- Och, słonko, to dopiero początek. Po kolacji pójdzie
my na tańce. Będę trzymał cię mocno w ramionach i szeptał
do ucha słowa pełne namiętności.
- To mi się spodoba.
Wargi Gage'a znajdowały się teraz tuż przy ustach
Blythe.
- Tak też sądziłem.
Od miesięcy nie czuła się tak swobodnie i radośnie.
Odchyliła głowę i roześmiała się wesoło.
- A potem?
Ujął w dłonie jej rozpromienioną twarz.
82 • POTRÓJNE WESELE-
- Co powiesz na długi spacer brzegiem morza, przy
świetle księżyca?
Od dotyku rąk Gage'a krew uderzyła Blythe do głowy.
- A potem?
Wyobrażał sobie, że zabierze ją do pokoju, powoli zdej
mie z niej sukienkę i ucałuje każdy centymetr obnażonego,
ponętnego ciała.
Będzie dotykał wszędzie. I wszędzie całował. A ona
zrobi to samo.
A kiedy nawzajem doprowadzą się do szaleństwa,
weźmie ją i będą się kochać przez całą długą noc.
A potem?
Potem wszystko rozpocznie od nowa.
Palące spojrzenie Gage'a przesuwało się powoli po ciele
Blythe, przyprawiając ją o dreszcz emocji. Gładził jej szy
ję, ramiona i dłonie.
Kiedy spletli palce, przyciągnął Blythe do siebie tak, że
zespolili się udami, a jej piersi przylegały do umięśnionego
torsu.
- Potem pozwolimy działać naturze.
Spojrzenie Gage'a, hipnotyzujące słowa i delikatne pie
szczoty sprawiły, że Blythe niemal zapomniała, po co przy
jechała do Grecji.
- A co z Nataszą? - spytała dla porządku.
- Nią też się zajmiemy - z ociąganiem odparł Gage.
Myślał tylko o Blythe. Ta kobieta musi do niego należeć.
W żadnym razie nie pozwoli jej odejść.
- Od chwili przyjazdu do Grecji przenosi się z miejsca
na miejsce - przypomniała Blythe. - Co będzie, jeśli opu
ści Eginę, zanim zdołamy się z nią skontaktować i poroz
mawiać o Aleksandrze i Patricku?
Gage odsunął się niechętnie.
POTRÓJNE WESELE • 83
- Spotkamy się z Nataszą, gdy tylko jacht, którym pły
nie, przybije do brzegu. A potem, bez względu na to, co ta
wiekowa dama ma do powiedzenia o naszych kochankach,
zabieram cię na kolację.
- Dobrze.
- I na tańce.
Blythe nie potrafiła niczego odmówić Gage'owi.
- Dobrze.
- A potem...
- Dobrze. - Wspięła się na palce i śmiejąc się, podała
usta do pocałunku. Był długi i słodki. - Dobrze, dobrze!
Zgoda. Na wszystko.
- Zakochane ptaszki są na miejscu. - Mężczyzna, który
śledził Blythe i Gage'a od chwili ich odlotu z Los Angeles,
mówił cicho do słuchawki, mimo że w holu nie było niko
go. - Jasne, że mnie nie zauważyli. Niczego nie podejrze
wają. Są tak sobą zajęci, że nie widzą bożego świata. Czuję
się niemal winny, że psuję Remingtonowi wszystkie plany.
Całą frajdę. Ta babka tak na niego leci, że z pewnością
dostałby, czego tylko zechce.
Reakcja pracodawcy zza oceanu,, o głosie schrypniętym
od cygar, bardziej przypominała charkot niż śmiech.
Na zniszczonej, wykrzywionej złośliwie twarzy pojawi
ły się głębokie zmarszczki.
- Proszę się nie martwić. - Głos mężczyzny telefonują
cego do Los Angeles brzmiał teraz zimno i twardo. -
Wkrótce będzie przecież musiał zostawić ją samą. I wtedy
wykonam następny ruch. - Odwiesił słuchawkę. Wyżywał •
się w tego rodzaju pracy na zlecenie. Na myśl o tym, co
uczyni, uśmiechnął się z zadowoleniem.
84 • POTRÓJNE WESELE
Pora na kolację była zbyt wczesna. Tutaj restauracje
otwierano wieczorem najwcześniej o dziewiątej. W hotelu
Blythe i Gage zajęli dwa sąsiadujące z sobą pokoje. Mając
sporo wolnego czasu, postanowili pozwiedzać wyspę.
Oboje zdawali sobie sprawę, że odkładanie na potem cze
kającego ich zbliżenia jest dodatkową podnietą.
Żadne zresztą bodźce nie były już im potrzebne, uznała
Blythe, kiedy wynajętym dżipem jechali krętymi, wąskimi
drogami w stronę ruin słynnej świątyni Afai. Już widok
opalonych dłoni Gage'a, trzymających kierownicę, spra
wiał, że dreszcz przebiegał jej ciało. Coraz bardziej pragnę
ła tego fascynującego mężczyzny.
Po drodze mijali tawerny, w których starzy Grecy sie
dzieli przy stolikach pod gołym niebem, popijając ka-
wę i grając w tryktraka. Blythe i Gage widzieli też kościo-
ły, jeszcze przystrojone po niedawnych wielkanocnych
uroczystościach.
Ruiny świątyni Afai wznosiły się na szczycie pagórka,
skąd rozciągał się malowniczy widok na Zatokę Sarońską.
Blythe wyciągnęła przewodnik po wyspie, który kupiła
w miasteczku, i zaczęła czytać.
- Tu jest napisane, że świątynia Afai, Partenon i światy-
nia Posejdona w Sunionie tworzą trójkąt równoboczny.
- Zachwycająca - oznajmił Gage.
Jego uwaga była jednak skupiona nie na ruinach słynnej
świątyni, lecz na Blythe. Przed wyjściem z hotelu zdążyła
się przebrać. Zamieniła lniane spodnie i jedwabną bluzkę,
które nosiła podczas podróży, na obcisłą czerwoną sukien
kę, odsłaniającą ramiona i nogi. Wyglądała nadzwyczaj se
ksownie,
- Mówiłam o świątyni.
- A ja myślałem o tobie.
POTRÓJNE WESELE • 85
Blythe zaczerwieniła się jak nastolatka. Opuściła wzrok
na przewodnik po wyspie.
- Brakujące rzeźby z przyczółków świątyni kupił w ro
ku tysiąc osiemset trzynastym król Ludwik I Bawarski...
Czy ty mnie słuchasz, Gage?
- Tak. Bardzo uważnie - zapewnił, równocześnie stara
jąc się odgadnąć, co Blythe ma na sobie pod przylegającym
ściśle do ciała, czerwonym trykotem.
- Przecież to ty zaproponowałeś zwiedzanie.
- Fakt. Pomysł wydał mi się sensowny. - Przeciągnął
ręką po włosach. - Ale to było, zanim się dowiedziałem, jak
późno Grecy jadają kolację.
- W każdej chwili możemy zmienić plany.
Ni stąd, ni zowąd Gage'owi przyszli na myśl Aleksandra
Romanow i Patrick Reardon oraz ich szalona miłość. On
sam i Blythe podświadomie od miesięcy czekali na dzisiej
szą noc i dlatego chciał, by zapamiętała te chwile na całe
życie. Zapragnął nagle romantycznego preludium. Czegoś,
o czym mogliby potem opowiadać wnukom. Oczywiście,
po uprzednim ocenzurowaniu.
- Jeszcze parę godzin do kolacji. Ja jakoś wytrzymam.
A ty?
Blythe uśmiechnęła się lekko.
- Nie zamierzam pokrzyżować twych planów i unice
stwić marzeń.
Gage odwzajemnił uśmiech. Miał zawadiacki błysk
w oku.
- Nie przejmuj się. Jeśli chodzi o ciebie, mam w zana
drzu nie jedno marzenie, lecz cały ich milion.
Ona sama też miała parę głęboko ukrytych pragnień.
Z niecierpliwością czekała teraz na ich spełnienie.
Po powrocie do hotelu Gage jeszcze raz zadzwonił do
86 • POTRÓJNE WESELE
greckiego partnera. Automat w holu działał jak chciał. Do
piero za trzecim razem udało się uzyskać połączenie
z Atenami.
- Wyniknął pewien problem. - Chwilę później Gage
oznajmił Blythe, która odliczała drobne za kupione w rece
pcji kolorowe widokówki.
- Powinnam się już do tego przyzwyczaić - odparła,
chowając do torebki wybrane kartki. - Czyżby Natasza
była teraz w drodze na inną wyspę?
- Nie, płyną tutaj, ale wyruszyli z opóźnieniem. Praw
dopodobnie jacht dotrze na Eginę dopiero po północy.
- Ach, tak. - Chociaż Blythe zależało na rozmowie
z Nataszą, poczuła się nagle bardzo zawiedziona, że jej
plany związane z Gage'em będą musiały ulec zmianie.
- To przecież wiekowa pani - przypomniał. - Po mę
czącej podróży od razu zechce pójść do łóżka.
- Pewnie tak - przyznała Blythe.
- Czekaliśmy tak długo, że nic się nie stanie, jeśli roz
mowę z Nataszą odłożymy do rana.
- Do jutra dobrze się wyśpi. Jej pamięć będzie działała
sprawniej.
- Fakt. - Gage był ucieszony, że tak łatwo się dogadali.
Spojrzał na zegarek. - Muszę jeszcze coś załatwić. Mogę
zostawić cię samą?
- Jasne. - Blythe miała przed sobą najważniejszą noc
swego życia. Musiała się do niej odpowiednio przygo
tować.
- To dobrze. - Gage pocałował ją lekko. - Zamelduję
się u ciebie punktualnie o dziewiątej.
- Będę czekała - przyrzekła.
Obdarzył Blythe ciepłym uśmiechem. Poprowadził ją
przez dziedziniec aż do łukowatych, pomalowanych na
POTRÓJNE WESELE • 87
niebiesko drzwi i pocałował po raz ostatni. Gorąco. Na
miętnie.
Westchnął głęboko. Z trudem nakazał sobie cierpliwość.
Najchętniej by się z Blythe nie rozstawał.
Czekając na wieczorne spotkanie z Gage'em, czuła
się jak kotka na gorącym, blaszanym dachu. Zniecierpli
wiona bezczynnością, postanowiła pospacerować. Zejść
drogą do nabrzeża i kupić trochę kwiatów, które widziała
na straganach. I świece, dodała w myślach, rozglądając się
po pokoju. Nadchodząca noc wymagała romantycznej
oprawy.
Po trzech kwadransach, z torbą pełną zakupów, wracała
wybrukowaną drogą pod górę do hotelu. Wyspa była jak
z bajki. Lekki wietrzyk, przesycony zapachem morza i aro
matem kwiatów, wichrzył włosy Blythe, a śródziemnomor
skie słońce ogrzewało twarz. Jeszcze nigdy nie czuła się tak
szczęśliwa.
Za plecami usłyszała głośny warkot silnika. Odwróciła
się w nadziei, że to może wraca Gage. Uśmiech zgasł na jej
wargach, gdy zobaczyła zdezelowaną, wyładowaną po
brzegi ciężarówkę. Kierowca nie powinien zmuszać silnika
aż do takiego wysiłku, pomyślała, przysłuchując się chra
pliwemu warkotowi. Wzgórze było strome, a ciężarówka
stara.
Chcąc ją przepuścić, Blythe przesunęła się na sam brzeg
wąskiej, krętej drogi i szła dalej w stronę hotelu. Usłysza
wszy przenikliwy, ostry dźwięk klaksonu, spojrzała przez
ramię.
I dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że ciężarówka je
dzie wprost na nią.
88 • POTRÓJNE WESELE
Wracając do hotelu, Gage myślał o Blythe i czekającym
go wieczorze. Ledwie dostrzegał jadącą przed nim zdeze
lowaną ciężarówkę.
Instynkt policjanta nigdy go jednak nie opuścił. I teraz
Gage zauważył, że zardzewiały pojazd nie ma tablicy reje
stracyjnej. Pewnie w głębi wyspy była to zwykła praktyka.
Stary gruchot gnał jak szalony. Niebezpiecznie szybko,
zważywszy jego opłakany stan techniczny. Po chwili znik
nął za zakrętem.
Gage jechał za nim dalej.
Minął zakręt. I wtedy serce podeszło mu do gardła.
Zobaczył idącą Blythe i pędzącą wprost na nią cięża
rówkę.
Nacisnął klakson i wcisnął pedał gazu do deski. Przed
jego oczyma rozgrywała się przerażająca scena. Blythe
stała jak skamieniała. Dopiero klakson dżipa wyprowadził
ją z transu. Upuściła torbę z zakupami, odwróciła się i za
częła wdrapywać na niemal pionowy, skalisty występ oka
lający drogę.
Kiedy z rąk Blythe wypadł ukraszony odłamek skały,
o mały włos, a wpadłaby wprost pod koła ciężarówki.
W ostatniej chwili udało się jej jednak przytrzymać jakie
goś głazu, tak że zderzak otarł tylko nogi.
Usłyszała zgrzyt metalu uderzającego o skałę, a potem
jeszcze głośniejszy niż przedtem, chrapliwy warkot silni
ka z trudem pokonującego wzgórze i przeraźliwy pisk ha
mulców.
Z dżipa wyskoczył Gage.
- Nic ci się nie stało?! - wykrzyknął.
Nie słyszała słów, tak głośno waliło jej serce. Zobaczyła,
że Gage jest przerażony.
- Czuję się dobrze. - Przytuliła się do niego.
POTRÓJNE WESELE • 89
- Jedziemy do lekarza.
- To niepotrzebne. - Wyprostowała się, żeby zademon
strować, że stoi o własnych siłach. Gdyby Gage jej nie
podtrzymał, osunęłaby się na ziemię.
Wziął Blythe na ręce i wsadził do dżipa.
- To jedyny przypadek - oznajmił - kiedy moja szefo
wa nie ma prawa głosu.
- Mówiłam, że nic mi się nie stało.
Gage usiadł na brzegu łóżka i z ponurą miną przyglą
dał się zadrapaniom na policzku Blythe. Na myśl, że był
o krok od utracenia jej na zawsze, ogarnęła go zimna
wściekłość.
- Powinniśmy zostać w hotelu. - Musiał wziąć pod
uwagę nie tylko przyjemne strony wieczoru. - Może grozić
ci niebezpieczeństwo.
- Nonsens. - Blythe nachyliła się i pocałowała go
w usta. - Nie dam się wystraszyć jakiemuś greckiemu
chłopkowi, który nie nauczył się prowadzić samochodu.
- A jeśli to nie był miejscowy?
Z wyrazu twarzy Blythe odgadł, że taka myśl przyszła
już jej do głowy.
- To mnie obronisz.
- Będę się starał. - Przyciągnął ją do siebie i pocałował
z pasją.
- Och, do licha! - jęknęła, gdy oderwał wargi od jej
ust.
- Stało się coś?
Wyciągnęła przed siebie rękę.
- Złamałam paznokieć.
To, co wydarzyło się niedawno na polnej drodze i co
jeszcze mogło się im przytrafić, nie było wcale zabawne.
90 • POTRÓJNE WESELE
Swą uwagą Blythe rozładowała napięcie. Gage odrzucił
głowę w tył i wybuchnął śmiechem.
Restauracja, niewielka i urządzona bardzo skromnie,
przytuliła się do skały, tuż nad brzegiem morza. Kelner,
który przedstawił się jako Stavros, barczysty Grek z boko
brodami i długimi, podkręconymi wąsami, zaprowadził ich
do stolika na werandzie.
- Fantastyczne miejsce - oceniła Blythe, kiedy Stavros
zapalił świecę, postawił przed nimi wino, które wlał do
karafki ze znajdującej się obok beczki i poszedł sobie.
- Niezłe - przyznał Gage.
Był zadowolony. Nic dziwnego, pomyślała Blythe, spo
glądając na rozpromienioną twarz swego towarzysza. Znaj
dowali się w najbardziej romantycznym miejscu, jakie
mogła sobie wyobrazić. Jedzą kolację pod gwiazdami
i przy szumie morskich fal.
- Czy to był następny pomysł Connora? - spytała po
chwili.
- Prawdę powiedziawszy, sam odkryłem to miejsce -
przyznał Gage.
- Jak ci się udało? Przecież nigdy przedtem nie byłeś
w Grecji. A może się mylę?
- Nie. Ale od czego jestem detektywem? - zapytał
z uśmiechem na twarzy. - Poszukałem i znalazłem.
- Ty rzeczywiście jesteś fantastyczny.
Kto to mówił?
Najbardziej fantastyczna kobieta pod słońcem.
Miała na sobie białą sukienkę bez ramiączek, odkrywa
jącą znaczną część ponętnego biustu. W migotliwym świet
le świecy odsłonięta skóra nabierała złocistego połysku.
- Mam nadzieję, że do rana nie zmienisz zdania.
POTRÓJNE WESELE • 91
Odwzajemniła uśmiech.
- Och, jestem o tym przekonana. Nie musisz niczym się
martwić.
Sięgnął nad stolikiem i dotknął jej policzka.
- Jeśli tak, będzie to wyłącznie twoja zasługa.
- Pochlebca - powiedziała miękkim głosem.
- Mówię świętą prawdę.
Gage spoważniał. Blythe opuściła głowę, żeby nie do
strzegł uczuć malujących się na jej twarzy.
Jak to się działo, że te wszystkie zwykłe słowa wypowia
dane przez Gage'a miały dla niej aż tak wielkie znaczenie?
Dlaczego wierzyła temu mężczyźnie? Może dlatego, że to,
co mówił, było jedynie odbiciem jej własnych odczuć?
Sprawdziło się greckie powiedzenie, że im skromniejsza
restauracja, tym lepsze jedzenie.
Rozpoczęli kolację od prostej zakąski. Od żółtych jak
żonkile cukini faszerowanych ryżem i kawałkami pomido
rów, przyprawionych oregano. Wyglądały apetycznie
i smakowały wybornie.
Potem, na główne danie, Blythe jadła moussakę, a Gage
kurczaka w cynamonowo-pomidorowym sosie. Do tego
dostali dużą miskę zielonej sałaty z serem feta i czarnymi
oliwkami.
- Oj, nie tak. Pan źle to je - zaprotestował Stravos.
Zatrzymał się właśnie przy ich stoliku, żeby napełnić kieli
szki. Wyjął Gage'owi widelec z ręki. - Kobiety i kurczaki
bierze się w ręce.
Usłyszawszy te słowa, Gage parsknął śmiechem. Policz
ki Blythe pokryły się rumieńcem.
Kiedy patrzyła, jak Gage obgryza nóżkę kurczaka, po
czuła nagle, że już widziała tę scenę.
92 • POTRÓJNE WESELE
- To nie do wiary, że nigdy nie byłaś na staroświeckim
amerykańskim pikniku.
- Z wiklinowego koszyka Patrick
wyjął nóżkę pieczonego kurczaka.
Wraz z Aleksandrą znajdowali się w Wyoming, na jego
ranchu. Siedzieli na kocu wśród niebieskiego i żółtego pol
nego kwiecia.
- Już ci mówiłam, że byłam pozbawiona takich radości.
- Patrzyła, jak Patrick wbija zęby w kurczaka, i przypo
mniała sobie, że poprzedniej nocy drażnił nimi jej delikatną
skórę. Poczuła nagły przypływ pożądania.
- Biedactwo. - Odłożył na bok kurczaka i pchnął ją
delikatnie na koc.
- W jaki sposób będę mógł ci to wyna
grodzić?
Objęła go za szyję.
- Właśnie tak. - Westchnęła z wdzięcznością kiedy za
czął rozpinać guziki przy jej bluzce.
- To bardzo dobry
początek.
-
Blythe? - Gage odłożył na tackę nóżkę kurczaka. Je
go towarzyszka zrobiła się nagle blada jak ściana. Spoglą
dała na niego, jakby zobaczyła ducha. - Co się stało?
Z trudem oprzytomniała. Scena, którą widziała przed
chwilą, była niesamowicie realna. Czuła na piersiach dło
nie Patricka Reardona. Zaciskał wargi na jej sutkach.
- Nie wiem.
Oczy miała rozszerzone i nieobecne, a dłoń, której do
tknął Gage, była zimna jak lód.
- Jesteś chora? - Podniósł głowę i poruszył się niespo
kojnie, tak jakby chciał zaraz zapłacić i opuścić restaurację.
- Nie. - Uśmiechnęła się blado. - Nic mi nie jest. - Wi
dząc niepokój malujący się na twarzy Gage'a, szybko do
dała: - Naprawdę.
POTRÓJNE WESELE • 93
Po chwili jej policzki odzyskały normalną barwę. Przy
szła do siebie.
- Co to było? - dopytywał się Gage. - Coś powiedzia
łem? Zrobiłem? A może chodziło o jedzenie?
- Nie.
Jak mogła mu wyjawić, że przed chwilą znajdowała się
w innej epoce? Jak mogła wyznać, że wszystkie sny, któ
re miała na temat Aleksandry i Patricka, były nadal ży
we? W snach kochała się z Patrickiem, który nie żył prze
cież od tylu lat. Jak mogła o czymś takim w ogóle mówić
Gage'owi?
- Myślałam o Aleksandrze i Patricku - wyjaśniła krótko.
- Nic dziwnego - skomentował Gage. Ta para kochan
ków też nawiedzała go w myślach.
- Czy w życiorysie tych dwojga znalazłeś może jakąś
wzmiankę o podróży do Wyoming? - spytała.
- Tak. Wybrali się tam, żeby uczcić półrocze małżeń
stwa - bez chwili namysłu odparł Gage. - Aleksandra
chciała zobaczyć rancho Patricka.
Blythe odetchnęła z ulgą. Widocznie nastrój chwili,
gwiazdy ponad głową i fascynujący mężczyzna - wszystko
to sprawiło, że przeniosła się nagle myślami w inne czasy.
- Miałem o tym powiedzieć, zanim wyjechaliśmy. Ale
zastałem cię przy szampanie. Potem przespałaś prawie całą
podróż. A dziś pomyślałem sobie, że ta chyba mało istotna
informacja może spokojnie poczekać do jutra.
Blythe zdołała jakoś wziąć się w garść. Przypomniała
sobie, że coś podobnego już jej się przydarzyło. Była wtedy
z Alanem na Hawajach, a wydawało się jej, że kocha się
z Gage'em w gorącym źródle w Kolorado. Potem dowie
działa się, że właśnie tam Aleksandra i Patrick spędzili
miodowy miesiąc
94 • POTRÓJNE WESELE
- Nie wiedziałam więc o tym.
- W każdym razie nie ode mnie. - Gage zamilkł na
chwilę. Starannie dobierał słowa. - Ale to nic nie oznacza.
W odniesieniu do tej sprawy...
- Chcesz powiedzieć, że...
- Nie wiem, czego doświadczyłaś przed chwilą, lecz
sam miewałem niesamowicie realistyczne sny, których nie
da się wyjaśnić racjonalnie.
Blythe chciała zapytać Gage'a, czy był w nich tylko
postronnym obserwatorem czy też, podobnie jak ona, wcie
lał się w jedną z postaci dramatu. Postanowiła jednak nie
podtrzymywać tematu i w ogóle przestać o tym myśleć.
Gage tak bardzo się starał, żeby wspólny wieczór wypadł
jak najlepiej!
- Ta noc należy do nas - oznajmiła. - Przestańmy mó
wić o Aleksandrze i jej mężu.
- Zgoda - odparł Gage. Miał przy tym niejasne prze
świadczenie, że łatwiej to powiedzieć niż zrobić.
ROZDZIAŁ
6
Bezkresne morze, w pełnym słońcu bajecznie turkuso
we, w nocy stało się czarne. Na ciemnym, aksamitnym
niebie jak brylanty świeciły gwiazdy. Księżyc w pełni rzu
cał na wodę srebrne, mieniące się blaski.
- Brak mi tu jeszcze tylko Posejdona - powiedziała
Blythe, kiedy po kolacji szli z Gage'em wzdłuż brzegu.
- Pędzącego na rydwanie przez wzburzone fale, z unie
sionym trójzębem w ręku - dodał Gage. Jego ręka zacisnę
ła się mocniej wokół talii Blythe. Księżycowe światło wy
czyniało cuda na jej nieskazitelnie pięknej twarzy. - Gdy
by zobaczył cię stojącą nad brzegiem morza, natych
miast by się rozleciało jego małżeństwo z Amfitrytą. Ten
bardzo mądry, a równocześnie męski bóg, od razu poznał
by się na tobie. Wiedziałby podobnie jak ja, że żadna
bogini nie umywa się do pięknej syreny, która jest teraz
przy mnie.
Słowa Gage'a zabrzmiały tak, jakby je żywcem wyjęto
z jakiegoś hollywoodzkiego scenariusza. Blythe była jed
nak przeświadczona, że płynęły wprost z serca.
Próbowała przekonać samą siebie, że to tylko księżyco-
96 • POTRÓJNE WESELE
wa poświata i wino sprawiły, iż jest teraz jak w ekstazie.
Każdym nerwem czuła jednak coś zupełnie innego. Bliską
obecność Gage'a. To jemu, a nie księżycowi czy winu za
wdzięczała bajeczny, podniecający nastrój.
Gage stanął. Otoczył ją ramionami.
Szeroko rozwartymi oczyma popatrzyła mu prosto
w twarz.
- Niepotrzebne mi takie słowa.- powiedziała poważ
nym tonem. Gage nie musiał prawić jej komplementów.
- Szkoda. - Z uśmiechem przyciągnął Blythe do siebie.
- Ogarnęła mnie ochota powiedzieć ci coś takiego.
Tuż przy sobie czuła bicie jego serca. Powolne, lecz
silne.
- Nigdy nie znałam mężczyzny takiego jak ty - szepnę
ła ni to do siebie, ni to do Gage'a. - Wszyscy, zwłaszcza
w Hollywood, prześcigają się w udawaniu i rozmaitych
gierkach. Ty tego nie robisz. Jesteś zupełnie inny.
Gage'a owionął zapach Blythe, upojny i egzotyczny.
Oszałamiający.
Przypomniał sobie, jak ujrzawszy ją po raz pierwszy,
był przekonany, że ma przed sobą jeszcze jedną egocen
tryczną, próżną i bezwartościową kobietę. On, który
chlubił się tym, że już na pierwszy rzut oka potrafi nie
mal bezbłędnie ocenić człowieka, tym razem bardzo się
pomylił.
- Nigdy nie pociągały mnie żadne gierki. - Z oddali
dobiegały dźwięki wesołej, rytmicznej muzyki. Gage za
czął kołysać się w jej takt. - Pewnie dlatego, że nie byłem
w tym dobry.
Nocny wietrzyk, przesycony zapachem kwiatów, roz
wiewał włosy Blythe. Gage odgarnął z jej twarzy luźne
kosmyki i pocałował ją we wrażliwe miejsce za uchem.
POTRÓJNE WESELE • 97
Poczuła szybsze pulsowanie krwi. Odchyliła głowę, żeby
Gage miał lepszy dostęp do szyi.
- Jestem pewna, że są sztuczki, w których jesteś
mistrzem.
W księżycowej poświacie skóra Blythe lśniła jak masa
perłowa. Wargi Gage'a sunęły wzdłuż jej szyi.
- Blythe, nie stosuję żadnych sztuczek. A już na pewno
nie dzisiaj.
Drżała na całym ciele. Nie dlatego, że w cienkiej sukien
ce nagle zrobiło się jej chłodno. To dotyk warg błądzących
teraz po obnażonych ramionach palił skórę i wywoływał
falę gorąca, która docierała do wszystkich zakątków ciała.
- Pragnę cię - powiedział głosem szorstkim, pełnym
emocji. W księżycowym świetle oczy Gage'a świeciły nie
mal przerażająco. Wyglądał teraz jak jeden z dzikich, pry
mitywnych bogów, którzy niegdyś panowali nad tymi zie
miami. Wsunął palce we włosy Blythe i odciągnął w tył jej
głowę. - Pragnę cię - powtórzył z mocą. - Aż do bólu.
Zobaczyła, że pożądanie i jakieś inne, silne, ogarniające
go uczucia wyżłobiły w twarzy Gage'a głębokie bruzdy.
Wiedząc, że stoją oboje nad przepaścią, na krawędzi
czegoś nieodwracalnego, znacznie poważniejszego i sil
niejszego niż tylko czysto fizyczne doznanie, Blythe zawa
hała się na chwilę. Musiała ostrożnie dobrać słowa.
Ten krótki moment przerwał napięcie. Nagle pusta plaża
wypełniła się wesołą muzyką i roztańczonym tłumem.
- Do diabła, co tu się dzieje? - warknął Gage. Nie był
zadowolony.
- To wesele - odparła Blythe, zauważywszy roześmia
ną młodą parę otoczoną kręgiem rozśpiewanych tancerzy.
Kiedy była przed laty na Krecie, reżyser włączył podobną
scenę do filmu.
98 • POTRÓJNE WESELE
- Wybrali sobie złą porę - sarknął rozczarowany
Gage.
- Nie bądź takim malkontentem. Sam chciałeś przecież,
żeby ta noc była sentymentalna - przypomniała Blythe
żartobliwym tonem. - Czy jest coś bardziej romantycznego
niż ślub?
Zanim zdołał cokolwiek odpowiedzieć, wesoły koro
wód wchłonął Blythe. Wysunęła rękę i pociągnęła Gage'a
za sobą. Szli wąskimi drogami w stronę skalistego wybrze
ża, do tej samej tawerny, w której Blythe i Gage jedli
wcześniej kolację.
Kiedy Stavros wylewnie całował nowożeńców, jeden
z krewnych, który mówił po angielsku, wyjaśnił Blythe
i Gage'owi, że kelner jest kuzynem pana młodego ze strony
matki.
Wydawało się, że na weselu zjawiło się całe miasteczko.
Wino płynęło strumieniami, wznoszono toasty. Goście ko
lejno składali życzenia i błogosławili młodą parę. Gdy nie
spodziewanie nastała cisza, Blythe zobaczyła, że wszyscy
zebrani patrzą wyczekująco na nią i Gage'a.
- Teraz nasza kolej - szepnęła.
- Jedyne toasty, jakie znam, pochodzą ze studenckich
czasów - mruknął. - Żaden z nich nie nadaje się do wygło
szenia w damskim towarzystwie. A co dopiero na weselu
- dodał.
- Nie przejmuj się. Chyba wiem, co powiedzieć. - Kala
Stefana -
zwróciła się do ładniutkiej, ciemnowłosej panny
młodej. Gage nie miał pojęcia, co znaczą te słowa. Uśmie
chnął się do nowożeńców i uścisnął dłoń panu młodemu.
Zadowolona oblubienica odpowiedziała Blythe poto
kiem szybkich greckich słów. Siedzący obok goście prze
tłumaczyli, co mówiła. Obie rodziny poczytywały sobie za
POTRÓJNE WESELE • 99
ogromny honor, że tak słynna aktorka filmowa zaszczyciła
swą obecnością wesele. Wysunęła się naprzód roześmiana
matka panny młodej.
- Ghia sas! Witajcie! - powiedziała. Zgodnie z grecką
tradycją obowiązującą na weselach poczęstowała Blythe
i Gage'a słodkimi migdałami.
Blythe zdawała sobie sprawę, że szybkie opuszczenie
weselnych uroczystości przez nią i Gage'a mogłoby być
poczytane za obrazę. Mimo że pragnęła teraz zupełnie
czegoś innego, postanowiła jednak zostać. W tawernie
właśnie rozpoczynały się tańce. Blythe przypomniała so
bie, że miały być punktem ich własnego programu.
Dopiero dwie godziny później wymknęli się chyłkiem.
- To będzie pamiętna noc - stwierdził Gage, gdy szli
w stronę hotelu.
- Chyba nie masz mi za złe, że zostaliśmy? - spytała
Blythe. - Skoro wiedzieli, kim jestem, trzeba było...
- Rozumiem. Nie przejmuj się. Mogę grać drugie
skrzypce przy znanej na całym świecie gwieździe filmowej.
- Alan nie potrafił - wyrwało się Blythe.
Gage wydawał się nieporuszony wzmianką o doktorze.
- Sturgess to dureń - oświadczył, wzruszając ramiona
mi. - A do tego oszust i kłamca. Człowiek o moralności
podwórkowego kota. Wróćmy jednak do naszej rozmowy.
Nie będę krył, że na dzisiejszą noc planowałem zupełnie
coś innego. Kiedy myślałem o tańczeniu pod rozgwieżdżo
nym niebem, nie chodziło mi o wygibasy z facetem o su
miastych wąsach.
- Szło ci bardzo dobrze. - Na samo wspomnienie wy
czynów Gage'a, wciągniętego do kręgu greckich tancerzy,
Blythe się roześmiała.
- Jesteś nieobiektywna.
1 0 0 • POTRÓJNE WESELE
- Być może. Ale uważam, że byłeś najprzystojniejszym
mężczyzną na całym weselu - oznajmiła. -I może nawet
najlepszym tancerzem.
Była to duża przesada, lecz Gage'a za bardzo ucieszył
komplement, by miał protestować.
- Znakomicie poprawiasz męskie samopoczucie - po
chwalił Blythe. - Uczciwie mówiąc, bawiłem się dobrze.
- Rzeczywiście było sympatycznie - przyznała. Przy
pomniała sobie własny niedoszły ślub. Jak bardzo dzisiej
sza uroczystość różniła się od tamtej ceremonii!
- Fakt. Chociaż obyło się bez atrakcji w rodzaju trzęsie
nia ziemi - powiedział Gage. Znów wraz z Blythe odgady
wali swoje myśli. Rozumieli się bez słów.
Doszli wreszcie do hotelu. Mimo codziennej gimnastyki
Blythe trochę się zadyszała. W pantoflach na wysokich
obcasach niełatwo było iść ostro pod górę.
- Aha, zapomniałem zapytać - odezwał się Gage. - Co
właściwie powiedziałaś do panny młodej?
- Złożyłam tradycyjne greckie życzenia z okazji ślubu.
- A co ona mówiła?
Blythe nie odpowiedziała, tylko z zainteresowaniem za
częła się przyglądać aniołowi, namalowanemu we wnęce
nad łukowatymi, niebieskimi drzwiami.
- Nie bardzo wiem - odparła niechętnie.
- Och, wiesz świetnie. Jak na tak wziętą aktorkę jesteś,
słonko, bardzo kiepską kłamczucha.
- Musisz zrozumieć, że w tym kraju tradycje związane
ze ślubem są tak przesycone rytualnymi tekstami jak msza
w kościele greckokatolickim.
-. Blythe, co powiedziała?
Znów zastosował doprowadzoną do perfekcji technikę
przesłuchiwania. Była na siebie zła, że od razu nie ucięła tej
POTRÓJNE WESELE • 1 0 1
rozmowy. Konwencjonalne słowa, które usłyszała, nabie
rały zbyt dużego znaczenia. Chcąc zyskać na czasie, sięg
nęła do torebki. Zaczęła szukać klucza do swego pokoju.
- Blythe?
- No dobrze, już dobrze. - Ten człowiek był zdecydo
wanie za bardzo dociekliwy i nigdy nie dawał za wygraną.
- W luźnym przekładzie były to życzenia dla mnie. Doty
czące mego wesela.
Małżeństwo z Blythe mogłoby mieć swoje plusy, uznał
Gage. W każdym razie ta możliwość wymagała rozwa
żenia.
- Sympatyczna tradycja. Sądzę, że takie życzenia po
winniśmy wziąć pod uwagę. - Zanim do Blythe dotarły te
zdumiewające słowa, Gage objął ją ramieniem i podniósł
głowę. - Popatrz w górę - powiedział. - Na gwiazdy.
Usiłowała rozszyfrować jego intencję. Czy rzeczywiście
miał na myśli małżeństwo?
- Co mówiłeś? - spytała.
- Popatrz na rozgwieżdżone niebo. Tam jest Gwiazda
Polarna. I Wielka Niedźwiedzica.
- Co mówiłeś przedtem?
Zignorował pytanie.
- I Pas Oriona. Czy pamiętasz historię Dionizosa i pięk
nej Ariadny?
Zawiedziona, że Gage zmienił temat, usiłowała sobie
przypomnieć, czego z mitologii greckiej nauczyła się
w szkole.
- Czy to Ariadna była córką króla Minosa, władcy
Krety?
- Tak, ona. Zakochała się w Tezeuszu, który popłynął
na Kretę, żeby zgładzić potwornego Minotaura.
- Dała swemu ukochanemu kłębek nici, aby mógł od-
1 0 2 • POTRÓJNE WESELE
szukać powrotną drogę z labiryntu - przypomniała so
bie Blythe. - Potem, rozprawiwszy się z Minotaurem,
Tezeusz opuścił Kretę, zabierając Ariadnę. Czy to on za
chował się nikczemnie, zostawiając ją na jakiejś innej
wyspie?
- Tak - potwierdził Gage. - Na Naksos. Tam znalazł ją
Dionizos. I natychmiast poślubił.
- Po jego słynnych orgiach? Piciu wina z satyrami
i uganianiu się za nimfami?
- Och, facet był wprawdzie playboyem, ale od razu
poznał się na Ariadnie. Przekonał się, że to dobra dziew
czyna, i dlatego się z nią ożenił. Ucieszyło to Minosa. Du
ma króla bardzo ucierpiała, gdy Tezeusz porzucił jego cór
kę. Bądź co bądź po tym fakcie spadła rynkowa wartość
Ariadny.
Blythe spojrzała krzywym okiem.
- Miała szczęście, że dowiedziała się, jaki drań z tego
Tezeusza, zanim została jego żoną.
- Jestem dokładnie tego samego zdania - oświadczył
Gage. Uznał, że nie musi stawiać kropki nad i. Analogia
była zbyt oczywista. - Żeby dowieść, jak bardzo pokochał
Ariadnę, Dionizos umieścił jej ślubny naszyjnik wśród
gwiazd. To konstelacja Corona Borealis, zwana również
Koroną Kreteńską.
- I w ten sposób uczynił Ariadnę nieśmiertelną- dodała
Blythe.
- Błogosławieństwo, a zarazem przekleństwo losu -
skonstatował Gage.
- Nie chciałbyś żyć wiecznie? - spytała Blythe.
Zastanawiał się przez chwilę.
- W znacznej mierze zależy to od tego, z kim przyszło-
by mi żyć. - Przyciągnął Blythe do siebie. Ujął jej dłonie
POTRÓJNE WESELE • 1 0 3
i podniósł do ust. - To, co mówiłem wcześniej, Blythe, jest
prawdą. Pragnę cię.
Poczuła przypływ podniecenia, zaprawiony odrobiną
niepokoju.
- Ja też - szepnęła wyschniętymi wargami.
- Wiem. - Gage czuł ogarniające go napięcie.
- Naprawdę. Ale musisz wiedzieć, że nigdy nie byłam
z mężczyzną dla samego seksu. - Blythe chciała wyrazić
słowami, że to, co się stanie, będzie dla niej czymś nadzwy
czajnym. Wyjątkowym.
- Wierz mi, słonko, jeszcze nigdy nie pożądałem żadnej
kobiety jak teraz ciebie. I nie wiem, jak sobie z tym poradzę.
Uczciwość była jedną z zalet Gage'a, które sprawiły, że
Blythe się w nim zakochała.
Miłość. Unikali tego słowa oboje, mimo że to uczucie
ciągle rosło.
Będzie jeszcze wiele czasu na rozmowę, uznała Blythe.
Teraz pragnęła jak najszybciej zaspokoić potrzebę blisko
ści, która, odkąd poznała Gage'a, ani na chwilę nie dawała
jej spokoju.
- Poczynasz sobie całkiem nieźle - oświadczyła
z uśmiechem, który wiele obiecywał. - Na razie. - Poczu
ła, jak Gage się odpręża. Obdarzył ją ciepłym, wdzięcznym
spojrzeniem. - A przed nami jest jeszcze prawie cała noc
- dodała po chwili.
Pokój hotelowy, który zajmowała, był mały, lecz przy
tulny. Miał białe ściany oraz turkusowe drzwi i okiennice.
Najważniejszym elementem umeblowania było łóżko. Zaj
mowało całą alkowę.
W pokoju unosił się oszałamiający zapach Blythe.
Gage stanął przy łóżku.
- Jesteś śliczna. - Potrząsnął głową. Zdawał się nie do-
1 0 4 • POTRÓJNE WESELE
wierząc własnemu szczęściu, że może być z tą kobietą.
Wybrała go. Dlaczego? W to nie zamierzał wnikać. Prze
ciągnął palcami po jej włosach. Były jak jedwab i pachnia
ły kusząco. - Czasami, tak jak teraz, kiedy swymi cudow
nymi, cygańskimi oczyma patrzysz na mnie, zupełnie nie
wiem, co powiedzieć.
Blythe podniosła ręce i ujęła w dłonie jego twarz.
- Nie musisz nic mówić. Słowa wcale nie są konieczne.
- Jej spojrzenie było otwarte i szczere. Wargi lekko drżały.
- Żadne twoje słowa nie są i nigdy nie będą mi potrzebne.
Dobrze to sobie zapamiętaj.
Odetchnął z ulgą. Pochylił się tak, że jego czoło znalazło
się na wysokości głowy Blythe.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo marzyłem o tej chwili
- szepnął. - Od samego początku. Odkąd ujrzałem cię po
raz pierwszy.
- Wiem. - Nigdy nie zapomni tamtego dnia. - Czułam
to samo.
- Wydawało mi się wtedy, że ktoś zdzielił mnie pałką
między oczy. - Nagle Gage wydał się sobie dziwnie nie
zdarny. Nie wiedział, co robić z rękoma. Przesunął je
wzdłuż ciała Blythe i oparł na biodrach.
Dłonie Gage'a parzyły przez cienką tkaninę sukienki.
- A mnie się wówczas wydawało, że z jasnego nieba
uderza grom. - Na samo wspomnienie Blythe aż zadrżała.
- To było niesamowite uczucie. Działo się za wiele naraz
i za szybko.
- Nie. - Wargi Gage'a dotknęły jej ust. Raz, drugi
i trzeci. Były delikatne jak płatki kwiatu, a zarazem upajały
jak najmocniejsza whisky. - Nie za wiele.
Gage wiedział, że nigdy nie nasyci się tą kobietą. Nigdy
nie będzie miał jej dość.
POTRÓJNE WESELE • 1 0 5
- Bałam się-wyznała.
- Mnie?
- Nie, nie ciebie. - Przytuliła się mocno do Gage'a.
- Obawiałam się, że postradam zmysły. - Czuła, jak bardzo
jest silny. Solidny jak skała. I nieskazitelnie uczciwy. - Że
oszaleję. Tak bardzo cię pragnęłam.
Gage'owi krew uderzyła do głowy. Słowa Blythe pozba
wiły go resztek samokontroli.
Tak bardzo chciał, żeby wszystko odbyło się spokojnie
i powoli. Czekał jednak zbyt długo i za bardzo pożądał tej
kobiety. Nie przypuszczał także, iż jej gorące usta będą
zdolne doprowadzić go do szaleństwa. Była jak syrena.
Wabiąca i wciągająca mężczyznę w czarne, morskie ot
chłanie.
Niecierpliwie pociągnął za suwak na plecach Blythe. Po
chwili biała sukienka bez ramiączek leżała na ziemi, wokół
jej stóp.
Blythe zamknęła oczy. Zachwiała się, gdy jej obnażo
ne piersi znalazły się w dłoniach Gage'a. Był teraz bezli
tosny. Wodził wargami, językiem i zębami po aksamitnej
skórze.
Ogarnęło go podniecenie. Czuł, jak palce Blythe wbijają
mu się w ramiona. Słyszał głębokie westchnienia i jęki.
Pragnął więcej. Znacznie więcej. Wsunął palce pod kre
mową, koronkową koszulkę sięgającą połowy ud. Pod do
tykiem jego rąk z rozchylonych ust Blythe wydarł się
okrzyk.
Spragniona pieszczot i chcąca nimi obdarzać, szarpnęła
za zapięcie jego koszuli. Małe guziczki potoczyły się po
podłodze, ale nie zwrócili na nie najmniejszej uwagi.
Blythe całym ciałem przywarła do Gage'a. Pociągnął ją na
łóżko i zaczął całować. Coraz mocniej i głębiej.
1 0 6 • POTRÓJNE WESELE
Zdarł jedwabne majteczki. Mógł teraz do woli przyglą
dać się ukochanej: alabastrowej skórze, pełnym piersiom,
cienkiej talii. Z twarzy otoczonej chmurą czarnych włosów
patrzyły przepastne i szeroko rozwarte oczy.
- Marzyłem o tobie. Śniłaś mi się właśnie taka - sze
pnął. Położył się obok Blythe. Nie mógł nasycić się jej
widokiem. Przez otwarte okiennice wlewało się do pokoju
srebrne światło księżyca.
Chciała się przyznać, że też snuła fantazje na jego temat.
Kiedy jednak zaczął całować szyję, a potem piersi, głos
uwiązł jej w gardle. Ledwie mogła oddychać.
Wargi Gage'a zacisnęły się wokół sutka. Blythe poczuła
iskry przebiegające od piersi do podbrzusza. Jęknęła i wy
gięła się w łuk.
Dotykał teraz każdego zakątka jej ciała. Całował wszę
dzie. Wiedział, że to ta jedna, jedyna kobieta, na którą
czekał całe życie. Pieścił i całował, aż dotarł do źródła
rozkoszy. Ciałem Blythe wstrząsnął dreszcz. Jeden, dragi,
trzeci. Gage z zadowoleniem przyglądał się jej reakcji. By
ła wyczerpana, lecz pragnęła więcej.
- Proszę. - Wiła się na zmiętej pościeli, usiłując
przyciągnąć go do siebie. - Chcę cię, Gage. Chcę cię.
Teraz.
Odsunął się na chwilę, by pozbyć się krępującego ubra
nia. Wzrok, który zatopił w przepastnych oczach Blythe,
był pełen dzikiej, niepohamowanej namiętności.
- Jesteś moja. - Pochylił się nad nią.
- Twoja - wyszeptała.
- Na zawsze?
Nie była w stanie odpowiedzieć, lecz jej nabrzmiałe
wargi ułożyły się w jedno krótkie słowo: tak.
Gage opuścił się jeszcze niżej. Jednym silnym ruchem
POTRÓJNE WESELE • 1 0 7
znalazł się w niej. W oczach Blythe dojrzał najpierw zdu
mienie, a zaraz potem odbicie rozkoszy, jakiej doznała. Nie
potrafił już dłużej panować nad zmysłami. Z twarzą zanu
rzoną we włosach Blythe oddał się odwiecznemu miłosne
mu zmaganiu.
W chwili ekstazy wykrzykiwali swoje imiona. A potem,
wyczerpani, z trudem chwytali powietrze. Gage próbował
wmówić w siebie, że nigdy przedtem nie odczuwał aż ta
kich doznań, lecz gdzieś w głębi umysłu jakiś głos przypo
minał mu, że nie jest to prawda.
- Marzyłam o tym w snach - szepnęła Blythe. Jej palce
przestały się wbijać boleśnie w plecy Gage'a. Gładziły te
raz kojąco jego podrażnioną skórę. - Wielokrotnie.
Uniósł głowę.
- O nas obojgu? - zapytał.
- Czasami. - Nieco speszona, dodała zgodnie z pra
wdą: - Ale kiedy indziej...
- To oni - mruknął Gage. Przekręcił się na bok, nadal
obejmując Blythe. - Aleksandra i Patrick.
Blythe westchnęła głośno.
- Czy wierzysz w przeszłe życie? W reinkarnację?
- Nie - rzucił krótko.
- Ja też nie wierzę. - Spojrzała Gage'owi prosto
w oczy. - Ostatnio jednak coraz częściej o tym myślę.
- Nic dziwnego. Oboje mamy obsesję na punkcie tej
pary. Ich miłosna historia i to, że pragnęliśmy się od same
go początku, sprawiły, iż te sprawy w naszych myślach
nałożyły się na siebie.
- Chyba masz rację - odparła niezbyt przekonana
Blythe.
- To jedyne wytłumaczenie.
Nie chcąc wdawać się w dyskusję, nie odpowiedziała.
1 0 8 • POTRÓJNE WESELE
Przytuliła się do Gage'a i dotknęła wargami jego umięśnio
nej, rozgrzanej piersi.
Przeciągnął dłonią po włosach Blythe.
- Chyba nigdy nie będę miał cię dość.
Odchyliła głowę i uśmiechnęła się figlarnie.
- To bardzo dobrze. Bo do tego nie dopuszczę.
Objęła go za szyję i pocałowała w usta.
Za oknem na lekkim śródziemnomorskim wietrze poru
szały się drobne liście oliwnego gaju. Ich szum łączył się
w powietrzu z innym dźwiękiem. Odległym, smętnym za
wodzeniem mandoliny.
W hotelowym pokoju Blythe i Gage nadal oddawali się
rozkoszy. Wypalił się pierwszy ogień namiętności. Ich pie
szczoty stały się powolniejsze, a pocałunki senne.
Gdy po kolejnej ekstazie powrócili na ziemię, szczęście
Blythe, leżącej bezpiecznie w ramionach Gage'a, było tak
ogromne, że w jej oczach pojawiły się łzy.
ROZDZIAŁ
7
Wczesnym rankiem Blythe i Gage opuścili hotel. Jecha
li teraz pustymi drogami. Mieszkańcy okolicznych domów
byli jeszcze pogrążeni we śnie. Rześkie powietrze niosło
odurzający zapach jaśminu.
Blythe upajała się nie tylko tym aromatem, lecz także
cudownymi widokami wokół nich.
- Jeszcze nigdy nie czułam się tak szczęśliwa - szep
nęła.
Widząc przed sobą stado kóz na wąskiej, krętej drodze,
Gage zahamował. Brzęczące malutkie dzwoneczki zwisa
jące z szyi zwierząt stanowiły akompaniament docierające
go z oddali bicia kościelnych dzwonów.
- Musimy liczyć się z tym, że Natasza nie powie nam
nic ciekawego - odezwał się po chwili Gage. Wiedząc, jak
wiele dla Blythe znaczy film o Aleksandrze i Patricku, bał
się myśleć, że nadaremnie wybrali się w tę daleką podróż.
Mogli wrócić do domu z niczym.
Blythe dosłyszała niepokój w jego głosie. I wiele czuło
ści. Położyła rękę na kolanie Gage'a.
- Wiem. Ale możesz mi wierzyć lub nie, wcale nie
myślałam o Nataszy. - Oczy Blythe były pełne uwielbie
nia. - Właśnie przypominałam sobie, jaki wczoraj byłeś
1 1 0 • POTRÓJNE WESELE
cudowny. Dzięki tobie czuję się wspaniale. - Chciała, żeby
Gage zrozumiał, że tego, co stało się ubiegłej nocy, nie
traktowała jak przelotnej przygody. - Kocham cię.
Odetchnął z ulgą, głęboko. Nie zdawał sobie sprawy, jak
bardzo pragnął usłyszeć te słowa. Dziękując losowi i staro
żytnym bogom za to, że przywiedli ich w to cudowne
miejsce, położył dłoń na ręce Blythe i spytał:
- Od kiedy?
Lekki wietrzyk od morza rozwiewał jej włosy. Odgarnę
ła z twarzy luźne kosmyki.
- Och, co najmniej od wczorajszej nocy - zażartowała,
po czym po namyśle dodała: - Prawdę powiedziawszy,
chyba od zawsze.
Były to najsłodsze słowa, jakie kiedykolwiek usłyszał.
Miód dla jego serca. Przyciągnął Blythe i pocałował
w usta.
- Chyba zapomniałem powiedzieć ci o moim uczuciu
- oznajmił, kiedy wreszcie wypuścił ją z objęć. - Też cię
kocham. A więc kiedy to zrobimy?
- Co?
Odgarnął jej włosy z czoła. Boże, ta kobieta była skoń
czoną pięknością! I należała do niego. Na zawsze.
Gage przysunął wargi do ust Blythe i powiedział
szeptem:
- To chyba jasne. Pobierzemy się.
- Pobierzemy?
Wyczuł w niej nagłą zmianę.
Odezwał się ostrożnie:
- Kiedy dwoje ludzi zakochuje się w sobie, zwykle bio
rą ślub. Tak dzieje się nawet w Hollywood.
- Trzy dni temu byłam jeszcze zaręczona z Alanem
-przypomniała.
POTRÓJNE WESELE • 1 1 1
- Ale już nie jesteś. - Głos Gage'a był łagodny, lecz
jego oczy ciskały błyskawice.
Zdawała sobie sprawę, że jeśli nie będzie teraz ostrożna,
może zniszczyć wszystko. Chciała przesunąć się na swoje
siedzenie, kiedy dłoń Gage'a zacisnęła się na jej ramieniu.
- Sprostuj, jeśli się mylę, ale chyba przed chwilą powie
działaś, że mnie kochasz.
- Tak,lecz...
- I ja kocham ciebie - ciągnął niewzruszenie, nie pozwala
jąc jej dojść do słowa. Nagle skonstatował, że jest zły. Gorzej,
wściekły. Było do niego niepodobne, by tak szybko stracił
zimną krew. - Dlatego nie mogę pojąć, w czym problem.
Kamienny spokój* w głosie Gage'a nie zwiódł Blythe.
Im spokojniej mówił, im staranniej dobierał słowa, tym
groźniejszy się stawał. Zastanawiała się, dlaczego wcześ
niej tego nie dostrzegła. Jak wielu przestępców musiał
zwieść swoją pozorną uległością!
- Chcę odpowiedzieć ci: tak - zaczęła niepewnie.
- No to mów.
W ustach Gage'a wszystko wyglądało na łatwe i proste.
A może nawet takie dla niego było.
- Co ludzie powiedzą? - Ledwie wymówiła te słowa,
zdała sobie sprawę, jak bardzo są śmieszne.
Zaklął krótko, dosadnie.
- Przejmujesz się?
- Nie. - Mówiła prawdę. - Ale czy nie uważasz, że
trochę za wcześnie robić plany?
-Nie.
Z Gage'em trudno było dyskutować.
- Nie przypuszczałam, że okażesz się tak uparty.
Miał ochotę odpowiedzieć, że nie sądził, iż ona będzie
tak głupia. Zamiast tego stwierdził krótko:
1 1 2 • POTRÓJNE WESELE
- Teraz już wiesz.
Zamknęła oczy. Po chwili otworzyła je znowu.
- Już raz popełniłam błąd. Z Alanem.
- Porównujesz mnie z tym nadętym bubkiem?!
- Jasne, że nie. - Położyła rękę na ramieniu Gage'a.
Poczuła, jak bardzo napięte są jego mięśnie. - Nigdy. -
Z jej zgnębionej miny wyczytał, że mówi prawdę. - Po
trzebuję czasu, żeby oddzielić to, co czuję do ciebie, od
fantazji związanych z Aleksandrą i Patrickiem. W żad
nym razie nie zmienia to faktu, iż bardzo cię kocham. Ale
teraz zupełnie się zagubiłam. Muszę mieć czas na prze
myślenia.
- Czy nikt ci jeszcze nie mówił, że myślisz za dużo?
- burknął Gage.
- Już to słyszałam. - Cait i Lily usilnie ją namawiały,
żeby przestała analizować i zawierzyła swemu uczuciu do
tego człowieka.
Patrząc, jak Blythe z trudem usiłuje powstrzymać się od
łez, Gage usiłował zapanować nad swoim rozgoryczeniem.
- W porządku - odezwał się po chwili. - Nie będę cię
poganiał. - Przesunął palcem wokół jej drżących warg.
- Na razie musi mi wystarczyć, że kochasz. Nie będę jed
nak czekał wiecznie.
- Wiem.
Chciała obiecać, że postara się szybko uporać ze swymi
problemami, kiedy tuż za nimi rozległ się donośny klakson
ciężarówki.
Gage zaklął pod nosem.
- Też sobie wybrał moment.
Blythe przesunęła się na swoje miejsce. Była zadowolo
na, że przerwano im rozmowę.
POTRÓJNE WESELE • 1 1 3
Kyriako Papakosta był znanym pisarzem, uwielbianym
w ojczystym kraju. Jedno spojrzenie na jego elegancki
jacht wystarczało, by stwierdzić, że jest także człowiekiem
bogatym.
- Ubieranie starych mitów w nowe słowa widocznie
popłaca - skomentowała Blythe, przypominając sobie
ostatnią książkę tego autora o bohaterze, który podróżował
śladami Ulissesa.
- Widywałem amerykańskie krążowniki mniejsze niż
ten jacht - oznajmił Gage. - Zdaje się, że Nataszy dobrze
się wiedzie.
Widok Nataszy Kuryan zaskoczył Blythe. Na oko nie
sposób było określić jej wiek. Wyglądała zdumiewająco.
Ubrana w staroświecką suknię, przypominała rosyjską Cy
gankę. Siwe włosy splecione w długi warkocz i przewiąza
ne kawałkiem białej koronki, opadały na plecy.
- Witajcie na pokładzie - zwróciła się do gości. - Przy
kro mi, że sprawiłam tyle kłopotu. Wczoraj drogą radiową
zawiadomiłam waszego znajomego w Atenach, że depeszę
dostałam dopiero dwa dni temu. - Natasza mówiła z lek
kim cudzoziemskim akcentem. Uśmiech jej był szczery
i sprawiał, że wyglądała na znacznie młodszą. Kiedyś mu
siała być prawdziwą pięknością. - Na wyspach greckich
- dodała - czas płynie wolniej niż gdzie indziej.
- Zdążyłem już się sam o tym przekonać - odezwał się
Gage, wymieniając z Blythe, porozumiewawcze spoj
rzenie.
Na ten widok oczy spostrzegawczej Nataszy rozbłysły
radośnie. Sama kochała w życiu wielu mężczyzn i zawsze
cieszyło ją szczęście innych par.
- Ma pan rację. - Rzuciła czułe spojrzenie w kierunku
mostka. Stał tam wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna
1 1 4 • POTRÓJNE WESELE
ubrany w dżinsy, pasiastą rybacką koszulę i niebieską czap
kę. Pomachał Nataszy.
- Kyriako zaprasza na śniadanie - stwierdziła Natasza.
- Chce także pokazać wam jacht. Jest z niego ogromnie
dumny.
- Bardzo chętnie, dziękujemy - odezwała się Blythe.
Gage tylko skinął głową.
- Jacht jest fascynujący - mówiła dalej Natasza. - Ky
riako zamienił go w pływające muzeum.
- Muzeum? Czego? - zaciekawiła się Blythe.
- Oczywiście, własnej osoby - z uśmiechem wyjaśniła
starsza pani. - Jak każdy przystojny Grek, któremu się
w życiu powiodło, jest ogromnie łasy na pochwały. - Nata
sza przechyliła głowę i zaczęła uważnie przyglądać się Ga-
ge'owi. - Ma pan profil Gary'ego Coopera - oświadczyła.
- Och, co to był za przystojny mężczyzna - dodała z wes
tchnieniem. -I wspaniały kochanek.
Gage i Blythe oniemieli. Nie odezwali się ani słowem.
- Oczy to ma pan Paula Newmana - ciągnęła Natasza.
- Mimo braku podobieństwa ma pan w sobie coś z Errola
Flynna. I na dodatek seksapil Clarka Gable.
- Pani mi pochlebia - powiedział Gage.
Natasza radośnie klasnęła w ręce.
- I uśmiech Gable, trochę krzywy. Mężczyzna z takim
uśmiechem oczaruje każdą kobietą - oświadczyła, zwraca
jąc się do towarzyszki Gage'a.
- Zdołałam już się o tym przekonać - powiedziała ze
śmiechem Blythe.
- Wielka strata, że nie jest pan aktorem - zwróciła się
Natasza do Gage'a. - Stałby się pan prawdziwym gwiazdo
rem filmowym.
- Rolę gwiazdy wolę zostawić Blythe.
POTRÓJNE WESELE • 1 1 5
- A ty, moja droga, jesteś wykapaną Avą Gardner.
Oczywiście, za jej młodych lat.
- Już mi to mówiono - przyznała Blythe.
- W dzisiejszych czasach mało widzi się wśród aktorek
takich figur jak twoja. Wszystkie kobiety głodzą się, żeby
wyglądać jak tyki.
- Zawsze miałam apetyt - wyjawiła Blythe. Już dawno
temu zrezygnowała z tak modnych obecnie chłopięcych
kształtów.
- Dużo je, to fakt - potwierdził Gage.
- Ava jadła jak robotnik portowy. Pieczone kurczaki
i mamałygę na śniadanie, stek i koktajle mleczne na lunch
i całe góry spaghetti na kolację - mówiła Natasza. - Nigdy
jednak nie miała żadnych kłopotów z nadwagą. Inne aktor
ki, biedaczki, głodziły się i sączyły cytrynową herbatkę.
Jestem pewna, że Ava zamiast herbaty piła wszelkie inne
trunki. Była jedyną kobietą, jaką znałam, która paliła jak
komin, szampana popijała brandy i równocześnie żuła gu
mę. I przy tym zawsze wyglądała wspaniale. Miała ponad
czasową urodę. - Natasza zamyśliła się na chwilę. - Ale
ksandra była taka sama. Znakomicie by się prezentowała,
mając nawet dziewięćdziesiątkę.
- Niestety, nie dożyła tych lat - spokojnie wtrąciła
Blythe.
Z twarzy Nataszy zniknął uśmiech.
- Po to tu przyjechałaś. Żeby porozmawiać o biednej,
tragicznie zmarłej Aleksandrze.
- Tak. I o Patricku - dodała Blythe.
- To długa historia. - Starsza pani westchnęła głęboko.
-I bardzo smutna.
- To już wiemy - do rozmowy włączył się Gage. - Pani
była charakteryzatorką Aleksandry w Xanadu Studios, są-
1 1 6 • POTRÓJNE WESELE
dzimy więc, że opowie nam pani o nieznanych faktach z
jej tragicznego życia.
- Przejdźmy do salonu - zaproponowała Natasza - ku
charz poda nam kawę z ciastem. Będziemy mogli spokoj
nie porozmawiać.
Blythe i Gage weszli do wygodnie umeblowanej prze
stronnej kabiny, utrzymanej w jasnych barwach. Na małym
stoliku Blythe dojrzała doniczkę z pachnącą bazylią. Iden
tyczną widziała na pokładzie.
Czytała w przewodniku, że bazylię, znaną także pod
nazwą bazyliszek, uważano za roślinę, którą święta Helena
znalazła rosnącą u stóp krzyża. Greccy marynarze trakto
wali bazylię jak talizman, chroniący statki na morzu.
Natasza nalała kawę do małych filiżanek, nałożyła na
talerzyki migdałowe ciasto i ułożyła na stole serwetki
z adamaszku. Robiła to powoli. Blythe odniosła wrażenie,
że starsza pani chce zyskać na czasie, by przemyśleć, co ma
do powiedzenia.
- A co wy sami wiecie o Aleksandrze? - spytała po
dłuższej chwili.
Popatrzyli na siebie. Gage wzrokiem zachęcił Blythe do
mówienia.
- Wiemy - zaczęła - że Walter Stern, dziadek obecnego
Waltera Sterna, zobaczył ją w Hawanie, w jakimś kasynie,
i przywiózł do Hollywood. Była piękną dziewczyną, więc
uznał, że zrobi z niej konkurentkę Marleny Dietrich i Grety
Garbo. Pomysł okazał się świetny. Krytycy filmowi i kino
mani zachwycili się nową gwiazdą.
- Aleksandra, z jej egzotyczną urodą, wyróżniała się na
tle innych aktorek, modnych wówczas ckliwych, wyondu-
lowanych blondynek - wyjaśniła Natasza.
- Wiem, że Walter Stern obsadzał ją wyłącznie w ro-
POTRÓJNE WESELE • 1 1 7
lach femme fatale - ciągnęła Blythe - przesyconych eroty
zmem.
- W „Lekkomyślnej damie" Aleksandra była niesamo
wicie seksowna - dorzuciła Natasza. - Mówiła mi, że Wal
ter Stern wiedział, iż kobiety pragną się z nią utożsamiać,
a mężczyźni marzą, by wziąć ją do łóżka, i na tym robił
interes. - Natasza spojrzała na Blythe. - W gruncie rzeczy
tej samej strategii rynkowej używa teraz jego wnuk w sto
sunku do filmów, w których jesteś wyłącznie seksbombą.
- Właśnie zamierzam zmienić swój wizerunek - odpar
ła Blythe. - Dlatego tak bardzo zależy mi na zrobieniu
pierwszego własnego filmu.
Zamyślona Natasza pokiwała głową.
- Ale czy Walter Stern dopuści do tego?
- Nie on będzie decydował - odrzekła Blythe. - Prze
stał kierować Xanadu.
- Niemożliwe! - wykrzyknęła zdumiona Natasza. -
Kiedy to się stało?
- Bardzo niedawno. Pakiet kontrolny akcji wytwórni
przeszedł w ręce Connora Mackaya. Przed samym wyjaz
dem Connor powiedział mi, że zamierza definitywnie roz
stać się z Walterem Sternem.
- Aż trudno w to uwierzyć. Zastanawiam się, czy...
- Natasza zawiesiła głos.
- Czy co? - spytała ostro Blythe. Zaczynała się niecier
pliwić. Gage rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie.
Zadumana Natasza popatrzyła na Blythe, jakby ujrzała
ją po raz pierwszy.
- Zastanawiam się - powtórzyła - czy można już o tym
bezpiecznie mówić.
- Pani wie, kto zabił Aleksandrę? - zapytał Gage.
- Od początku miałam podejrzenia, ale nie dowody.
1 1 8 • POTRÓJNE WESELE
- Nie wierzy pani, że zginęła z rąk Patricka? - pytał
dalej Gage.
- Oczywiście, że nie. Ten człowiek uwielbiał swą żonę.
Zaciekawiona Blythe pochyliła się w stronę Nataszy.
- To, co od pani usłyszymy, będzie dla nas wielką po
mocą - podkreśliła.
Stara dama utkwiła w nią przenikliwy wzrok.
- Chodzi ci o scenariusz czy o to, żeby przywrócić do
bre imię Patricka?
- O obie sprawy - równocześnie odparli Blythe i Gage.
Głos Nataszy brzmiał teraz jak z oddali:
- Zaczęło się na tamtym przyjęciu.
- U Williama Randolpha Hearsta, w przeddzień Nowe
go Roku? - podpowiedziała Blythe. - Tej nocy zginęła
Aleksandra.
- Tak. Wiedziałam, że Walter Stem intryguje między nią
a Patrickiem. Aż do pamiętnego przyjęcia bałam się ryzyko
wać i nic nie mówiłam. Wówczas jednak stałam się świad
kiem nikczemnych machinacji tego złego człowieka.
-
Małżonkowie pokłócili się tamtej nocy?
- Tak. Doszło do okropnej sceny. Aleksandra, jak za
wsze, wyglądała zachwycająco. Wypożyczyła wieczorową
suknię z rekwizytorni wytwórni. Tę samą, w której grała
w „Złocie głupca". Z białego jedwabiu, bardzo wydekolto
waną, przylegającą do ciała jak druga skóra. W pewnej
chwili osunęło się ramiączko sukni, odsłaniając całe plecy.
Dla wszystkich, którzy to widzieli, stało się oczywiste, że
Aleksandra nie nosi pod spodem niczego.
- Patrick musiał być zazdrosny - wtrącił Gage.
- Być może. Ale on chyba godził się z tym, że jego żona
była i będzie obiektem pożądania. Pod warunkiem, oczy
wiście, że u jej boku nie pojawi się żaden inny mężczyzna.
POTRÓINE WESELE • 1 1 9
- Natasza zmarszczyła czoło. - Tej nocy wracali do domu
osobno.
- Dlaczego? Co się stało? - pytała Blythe. - Przecież
Aleksandra z pewnością nie opuściła przyjęcia z innym
mężczyzną.
- Oczywiście, że nie. - Natasza potwierdziła domysły
Blythe. - Od chwili gdy poznała Patricka, liczył się dla niej
tylko on. Oboje zresztą świetnie wiecie, jak to jest.
Blythe spłonęła rumieńcem.
- Tak.
- Moja droga - z uśmiechem powiedziała Natasza - to
wielki dar. I trzeba go cenić.
Speszona rozmową o swym prywatnym życiu z bądź co
bądź obcą kobietą, Blythe szybko zmieniła temat,
- Proszę opowiedzieć nam o tej kłótni - poprosiła Na
taszę.
- Aleksandra pierwsza opuściła przyjęcie. Patrick do
gonił ją, lecz odtrąciła podane ramię. Niestety, miał bardzo
gwałtowny charakter. Podobnie zresztą jak Aleksandra.
Złapał żonę i przytrzymał. Wyglądał na wściekłego. - Na
tasza popatrzyła nagle na Gage'a. - Już teraz wiem, kogo
mi pan najbardziej przypomina - oznajmiła triumfalnie.
- Patricka Reardona.
- Gage wcale nie jest porywczy - zaprotestowała
Blythe.
- Jasne, że jest - odparła Natasza. - Tylko ty jeszcze
o tym nie wiesz.
Był to strzał w ciemno, lecz celny. W sam środek tarczy.
Gage nie wiedział, co powiedzieć, więc przezornie milczał.
- Patrick był zawsze tajemniczy, a przez to jeszcze bar
dziej pociągający - ciągnęła Natasza. - Kiedy Walter Stern
sprowadził go do Hollywood, wytwórnia w celach rekla-
1 2 0 • POTRÓJNE WESELE
mowych opublikowała jego życiorys. Pracował na ranchu.
Był także bokserem. Bił się w kowbojskich barach i w ten
sposób zarabiał na pisanie. Po jego przyjeździe do miasta
opowiadano, że kiedyś gołymi rękoma zabił człowieka.
- To wstrętna plotka, która została zdementowana -
wtrąciła Blythe. W ciągu jednego dnia Gage rozprawił się
z tą nieprawdziwą historią.
- Patrick niczemu nie zaprzeczał, więc ludzie wygady
wali różne rzeczy.
- Wróćmy do tego, co działo się na przyjęciu - zapro
ponował Gage.
- Dobrze - odparła Natasza. - Wyszłam na taras, żeby
zaczerpnąć świeżego powietrza, i z daleka zobaczyłam Ale
ksandrę i Patricka. Kłócili się. Wykrzykiwali słowa, któ
rych nie mogłam dosłyszeć. W pewnej chwili Aleksandra
wymierzyła mężowi policzek. Myślałam, że jej odda, ale
się pohamował. Zawrócił w stronę domu. Nie reagował na
wołanie żony, więc rzuciła w niego kieliszkiem po szampa
nie. A potem upadła na kolana i rękoma zakryła twarz.
- Zupełnie jak w „Lekkomyślnej damie" - przypo
mniała sobie Blythe - kiedy jej filmowy kochanek postano
wił wrócić do swej ciężarnej żony.
- To samo przyszło mi wtedy na myśl - przyznała Na
tasza. - Ale szybko zorientowałam się, że Aleksandra nie
gra, lecz cierpi naprawdę. Jej płacz był zbyt realny.
- Czy wie pani, o co się pokłócili? - spytała Blythe.
- Wtedy przypuszczałam, że chodziło o przeszłość Ale
ksandry. O czasy, kiedy żyła na Kubie. Wiecie na pewno, że
nie nazywała się Romanow.
- Podejrzewałam, że wytwórnia dla celów reklamo
wych zrobiła z niej członka carskiej rodziny - powiedziała
Blythe.
POTRÓJNE WESELE • 1 2 1
- Tak. Ale, jak to zwykle bywa, w tej historii tkwiło
ziarnko prawdy. Aleksandra rzeczywiście była rosyjską
emigrantką. O jej pobycie na Kubie i o tym, co tam robiła,
krążyły różne pikantne historie.
Nie zdziwiło to Blythe, gdyż podczas krótkiego wyjazdu
na Florydę Gage odkrył nieco faktów.
- Czy te pogłoski dotarły do Patricka? - spytała Nataszę.
- Chyba nie. Przynajmniej na początku. Parę dni przed
przyjęciem u Williama Randolpha Hearsta w garderobie Ale
ksandry zjawił się Walter Stern. Akurat robiłam jej makijaż.
Szef studia był wściekły. Pienił się ze złości. Kazał mi natych
miast zostawić ich samych. Martwiłam się o Aleksandrę, więc
czekałam w pobliżu. Walter Stern nie był miłym człowiekiem
- dodała przez zaciśnięte zęby Natasza.
- Słyszała pani, o czym mówili?
- Tylko pojedyncze słowa. Była mowa o Hawanie. Po
wyjściu Sterna musiałam robić makijaż na nowo, bo Ale
ksandra płakała. Stern intrygował między nią a Patrickiem.
Wmawiał w niego, że ma niewierną żonę. Równocześnie
posłużył się przypadkową aktorką, aby przekonać Aleksan
drę, że mąż ją zdradza. Postanowiłam powiedzieć jej o in
trygach Waltera Sterna przed premierą filmu Patricka.
- Premierą, której nie doczekała - odezwał się Gage.
- Bo wcześniej ją zamordowano.
Natasza posmutniała.
- Nigdy sobie nie wybaczę, że od razu o wszystkim nie
powiedziałam Aleksandrze. Gdybym chociaż tamtej nocy
pojechała za nią do domu...
- Jest coś, czego nie rozumiem - odezwała się Blythe.
- Jeśli była pani przekonana, że Aleksandrę zamordował
nie Patrick, lecz ktoś inny, dlaczego nie poszła pani z tym
na policję?
1 2 2 • POTRÓJNE WESELE
- Poszłam. A także adwokatowi Patricka opowiedzia
łam moją wersję zdarzeń. Nie wezwano mnie jednak na
świadka. Dopiero znacznie później, po skazaniu Patricka,
zorientowałam się, że jacyś bardzo wpływowi ludzie chcie
li, aby moje zeznania nie ujrzały światła dziennego. Nie
miałam ochoty skończyć jak Aleksandra, więc milczałam.
Jednak potem i tak wyrzucono mnie z wytwórni.
- Słyszałam inną wersję-wtrąciła Blythe.
- Ja też. - Natasza uśmiechnęła się smutno. - Mówiono
ci, że zwariowałam lub że jestem notoryczną kłamczucha.
Albo obie te rzeczy.
- Tak - przyznała Blythe.
W tym momencie Natasza powiedziała coś, co niemal
poderwało ją na nogi.
- Z wytwórni wyrzucił mnie Walter Stern junior. Bał
się, że pewnego dnia wyjawię prawdę. To jego ojciec udusił
Aleksandrę z wściekłości, że zagroziła odejściem ze studia.
Zaraz po premierze „Złota głupca" zamierzała zrezygno
wać z kariery aktorskiej, osiąść na stałe w ranchu Patricka
w Wyoming i tam pędzić spokojne życie.
O tym Blythe nie miała pojęcia.
- Sądzi pani, że naprawdę by to zrobiła? - spytała z lek
kim niedowierzaniem w głosie.
- Tak. Wszyscy wiedzieli, że Patrick nie znosi Holly
wood. I że Aleksandra do szaleństwa kocha męża. Gdyby
zechciał wracać do Wyoming, bez chwili wahania by tam
z nim pojechała.
- Tak łatwo zrezygnowałaby ze sławy i kariery? - spy
tał Gage. Przyszło mu na myśl, że mimo obietnic danych
mężowi Aleksandra odmówiła wyjazdu, a on, z natury po-
rywczy, w szale wściekłości ją udusił.
- Aleksandrze nigdy nie zależało na sławie, ale zawsze
POTRÓJNE WESELE • 1 2 3
obsesyjnie marzyła o pieniądzach - przyznała Natasza. -
Stwarzały jej poczucie bezpieczeństwa. Już w chwili po
znania Patricka była bardzo bogata. Miała więcej pienię
dzy, niż mogłaby wydać do końca życia. A mąż dawał jej
psychiczne oparcie. Jestem przekonana, że bez żalu opuści
łaby Hollywood i nigdy nie wróciła.
W salonie zapanowała cisza. Nagle otworzyły się drzwi.
- Czemu wszyscy mają takie ponure miny?-tubalnym
głosem spytał Kyriako Papakosta. - Słońce świeci, mamy
piękny dzień. Zbyt piękny, by się martwić.
Natasza dokonała prezentacji.
- Znam panią doskonale z ekranu - powiedział Kyria
ko do Blythe. -I zawsze uważałem panią za równie dobrą
jak śliczną aktorkę - dodał z galanterią. - Sądzę jednak, że
powinna pani grać w innego rodzaju filmach. Takich, które
we właściwy sposób ukazywałyby pani niepospolity talent.
- Działam w tym kierunku - odparła Blythe.
- Natasza opowiadała mi historię Aleksandry Roma
now. Z dawnych czasów pamiętam ją jak przez mgłę. By
ła piękna. I tak młodo umarła. - Kyriako uścisnął dłoń
Gage'a. - To pan ma po latach rozwiązać tajemnicę tego
morderstwa? - zapytał.
- Pan też sądzi, że nie zabił jej Patrick? — wtrąciła
Blythe.
- Moim zdaniem ten człowiek był niewinny. Oskarże
nie było mocno naciągane. Mąż Aleksandry stał się kozłem
ofiarnym. To chyba jasne jak słońce.
- Zaczynam podzielać pańskie zdanie - odezwał się
zamyślony Gage.
- Każdy zgadza się z Papakosta, bo Papakosta ma za
wsze rację - oznajmił Kyriako. - Prawda, moja złota? -
zwrócił się do Nataszy.
1 2 4 POTRÓJNE WESELE
- Święta prawda - ze śmiechem przytaknęła Natasza.
- A teraz oprowadzę was po jachcie - oznajmił gospo
darz tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Potem zjemy śnia
danie.
Wszyscy podnieśli się z miejsc. Nikt nie miał najmniej
szego zamiaru protestować.
ROZDZIAŁ
8
Po śniadaniu i interesującej rozmowie z greckim pisa
rzem Blythe i Gage powrócili do hotelu. Późnym popołud
niem, po miłosnych uniesieniach, usiedli obok siebie na
tarasie przylegającym do pokoju Blythe i spoglądali na
błękitne morze. Gage czule obejmował ukochaną, której
głowa spoczywała na jego ramieniu.
- Sądzisz, że to możliwe? - spytała. Była ciągle pod
wrażeniem opowiadania Nataszy. - Uwierzyłbyś, że Walter
Stern był mordercą?
- Pamiętaj, że Nataszy nie powołano na świadka - przy
pomniał Gage. - Sprawił to ktoś, kto miał znajomości i po
tężne wpływy - dodał ostrożnie. Jako policjant zawsze
uważał, że nie należy wyciągać pochopnych wniosków.
- Na przykład szef dużej wytwórni filmowej? Nie. -
Blythe potrząsnęła głową. - Nie wierzę, żeby Walter Stern
zdecydował się na takie nieracjonalne posunięcie. Zbyt
duże ryzyko.
- Zostawmy sprawę zabójstwa. - Gage pochylił się ku
ustom Blythe.
Za każdym razem gdy ją całował, działo się z nią to
samo. Fala gorąca ogarniała cale ciało, drżała z niecierpli
wości. Wsunął język między jej rozchylone wargi.
1 2 6 • POTRÓJNE WESELE
- Och, jak dobrze - szepnęła, gdy na rękach wnosił ją
z tarasu do sypialni.
Dochodziła północ. Na ciemnym niebie zawisła blada
tarcza książyca. Czarne wody oceanu oświetlał srebrny
szlak. Było słychać szum fał uderzających o piaszczysty
brzeg.
Wiatr od wody poruszał wierzchołki palm. W przesyco
nym solą powietrzu unosił się dym z pobliskich pomarań
czowych gajów. W zimowe noce ich właściciele rozpalali
ogniska, żeby ogrzewać marznące drzewa.
Gdyby nie zapach dymu drażniący nozdrza i niecodzien
ny o tak późnej porze widok kobiety z trudem idącej po
piasku wzdłuż brzegu morza, byłaby to niczym nie zmąco
na, piękna, spokojna noc.
- Do licha! -jąknąła Aleksandra, kiedy wysoki obcas
srebrnego pantofelka wbił się głąboko w piach, wykręcając
jej nogą. Upadłaby, gdyby nie silna dłoń, która wychyliła
się z ciemności, podtrzymując jej ramią. - Zostaw mnie!
- wykrzyknąła, wyrywając rąkę. - Nie waż się więcej mnie
dotykać! Nigdy!
- Wcale tak nie myślisz. - Mążczyzna miał przyjem
ny, głąboki głos. Jak zawsze, podniecał zmysły Alek
sandry.
- Właśnie że myślą!
Wiatr od morza rozwiewał piękne, czarne włosy. Kiedy
kilka kosmyków znalazło się na jej twarzy, Patrick odgarnął
je delikatnie.
- Jesteś okropny. - Obcy akcent brzmiał dziś wyraźniej
niż zwykle. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz była aż tak
zdenerwowana i zgnębiona. Kiedy usiłowała oderwać od
twarzy dłoń dotykającą policzka, na jej palcu w świetle
POTRÓJNE'WESELE • 1 2 7
księżyca zabłysła obrączka. - Oszukujesz i kłamiesz
- rzu
ciła Patrickowi w twarz.
Dramatycznym gestem uniosła w górą kieliszek szampa
na, który trzymała w ręku, i wychyliła jego zawartość.
- Żałuję, że w ogóle cię poznalam.
Patrick miał ochotą ponownie dotknąć Aleksandry, ale
po namyśle wsunął ręce do kieszeni.
- Rozmawiasz z człowiekiem, którego kochasz - przy
pomniał, siląc się na spokój.
- Nie potrafisz nawet zdobyć się na coś oryginalnego
-powiedziała złośliwie. - To przecież słowa Clarka Gable
do Normy Shearer w „ Wyzwolonej duszy".
Patrick wzruszył ramionami.
- Pisarz przywłaszcza sobie niekiedy cudze teksty, pod
warunkiem, że są dobre.
Aleksandra postanowiła nie dać się ułagodzić. Przyła
pała go na czułym sam na sam z Mae Chandler. Aktorką
której Walter Stern powierzył drugoplanową rolę nieszczę
śliwej, zdradzanej żony w ostatnim filmie Aleksandry,
w „Lekkomyślnej damie". Ją samą obsadził, jak zawsze,
w roli seksbomby, kochanki.
- Nie masz pojęcia o pisaniu - rzuciła Patrickowi
w twarz. Chciała mu dokuczyć za wszelką cenę.
- Zmyliły cię pozory -powiedział łagodnym tonem.
- A to jest już twój własny tekst, bo nieudolny.
Zacisnął wargi. Aleksandra posuwała się zbyt daleko.
- Widzę, że jesteś przekonana o mojej niewierności.
A może wolisz zmienić temat, żebyśmy mogli porozmawiać
o twoich ostatnich zdradach?
Odetchnęła głęboko. Było to jawne kłamstwo. Od chwili,
w której poznała Patricka Reardona, nie istniał dla niej
żaden inny mężczyzna.
1 2 8 • POTRÓJNE WESELE
Uniosła się honorem.
- Nie zamierzam rozmawiać na ten temat
- odparła
wyniośle.
Patrick popatrzył na żoną.
- Szkoda. Bo ja mam Ci wiele do powiedzenia. Zacznij
my od twoich wyczynów w Hawanie, gdzie byłaś zwykłą
dziwką.
Aleksandra skuliła się, jakby ją uderzył.
- Nie wiem, o czym mówisz - odezwała się sztywno. Nie
miała pojęcia, skąd Patrick dowiedział się, co robiła na
Kubie.
Czyżby od Waltera Sterna? Nie, to chyba niemożliwe.
Wszechwładny szef Xanadu Studios był wściekły, że wyszła
za Patricka. Uważał, że małżeństwo zmniejszy jej walory
jako gwiazdy, a w konsekwencji popularność i tym samym
dochody wytworni. Od związku z Patrickiem upłynął rok
i żadna inna aktorka nie zdołała jednak zdystansować Ale
ksandry. Ani Greta Garbo, ani Marlena Dietrich. Ani cu
kierkowa, wyondulowana blondynka, Jean Harlow.
Walter Stern był człowiekiem mściwym, o czym Aleksan
dra dobrze wiedziała. Nie zaryzykowałby jednak utraty
reputacji największej gwiazdy swej wytworni, do
puszczając, aby rozeszły się wieści o tym, że była prosty
tutką.
- Jak na aktorkę, moja droga, jesteś kiepską kłamczu
cha -powiedział Patrick. - Teraz, gdy o tym myślę, widzę,
że nie ma większej różnicy w oddawaniu się za pienią
dze w jakimś hawańskim kasynie czy za dobrą rolę w Hol
lywood.
Od wczesnej młodości Aleksandra miała bardzo trudne
życie. Gdy wybuchła pierwsza wojna światowa, była pię
cioletnim dzieckiem. Po trzech następnych latach przeżyła
POTRÓJNE WESELE • 1 2 9
w Rosji rewolucją. Straciła ojca. Jeden brat zginął na woj
nie, drugi znalazł się w wiezieniu, a potem zmarł.
Samotne kobiety, matką i córką, wyrzucono z rodzinnego
majątku. Przedtem jeszcze na oczach Aleksandry żołdacy
zgwałcili matką, która nie wytrzymała poniżenia. Dwa
tygodnie później pożegnała się z życiem.
Następne piąć lat Aleksandra spądziła w kołchozie, pra
cując ciężko w polu po osiemnaście godzin na dobą. Otrzy
mywała za to trochą strawy, dzięki, czemu nie umarła
z głodu.
Gdy z brzydkiego kaczątka przeobraziła się w łabędzia,
Aleksandra uświadomiła sobie, że uśmiechnął się do niej
los. Miała teraz coś, co było wiele warte. Piąkną twarz
i ponętne ciało.
Skończywszy szesnaście lat, została kochanką dygnita
rza partyjnego. Dwa lata później sprzedała swe wdzięki
kapitanowi statku handlowego i przekupiła go pieniędzmi
ukradzionymi kochankowi. Kapitan zgodził się wywieźć ją
z Rosji na Kubą. Przez całą podróż więził Aleksandrą
w swej kabinie, poniżając i gwałcąc.
Wiedziała, co to ból. Nigdy jednak nie zdawała sobie
sprawy, że słowa mogą ranić mocniej niż ciosy. Prawdzi
wym cudem było to, że wraz z Patrickiem będą mieli dziec
ko. Nagrodą za koszmarne życie, którego zaznała.
Jak ten człowiek śmie sądzić, że go zdradzała?!
- Ty łobuzie! - Wymierzyła mężowi siarczysty po
liczek.
Podniósł ręką. Przez chwilą myślała, że odwzajemni
uderzenie. Zaklął pod nosem i powoli opuścił ręką. Bez
słowa odwrócił się i ruszył w przeciwną stroną.
- Poczekaj! Wróć! - krzyknęła Aleksandra.
Jej słowa zginęły w poszumie wiatru. W bezsilnej wście
-
1 3 0 • POTRÓJNE WESELE
kłości rzuciła w odchodzącego męża kieliszkiem po szam
panie.
A potem padła na kolana, ukryła twarz w dłoniach i za
niosła się płaczem.
Blythe obudziła się nagle. Dusiły ją łzy. Gage natych
miast otworzył oczy.
- Blythe? - Wyciągnął rękę i dotknął jej mokrej twarzy.
- Wszystko dobrze, kochanie. Musiałaś mieć zły sen.
- Och, Gage! - W poczuciu zagrożenia rzuciła się
w jego objęcia i przycisnęła policzek do umięśnionego
torsu. - Wszystko wydawało się tak okropnie rzeczy
wiste!
Po twarzy Blythe płynęły łzy. Uspokajającym gestem
Gage pogładził ją po włosach.
- Śniłaś o Aleksandrze - zgadł, a właściwie był tego
pewny.
- Czułam się tak, jakbym tam była. Na przyjęciu.
W noc, podczas której straciła życie. - Blythe drżała na
całym ciele.
- Nic dziwnego, że miałaś taki sen. Byłaś pod wraże
niem opowieści Nataszy.
- Nie rozumiesz. - Blythe popatrzyła przez łzy na Ga-
ge'a. - Wiem, o co się pokłócili.
- Natasza sądziła, że o to, co Aleksandra robiła w Ha
wanie - przypomniał Gage. Odgarnął włosy z twarzy
Blythe i ucałował ją w czoło. Potem wargami musnął poli
czek. I usta.
- Natasza miała rację. Patrick obwiniał żonę o to, że na
Kubie pracowała jako prostytutka. To jednak nie wszystko.
Aleksandra zaszła w ciążę.
- W protokole z autopsji nie było o tym mowy.
POTRÓJNE WESELE 1 3 1
- Ale to prawda.
- Miałaś koszmar senny. I tyle.
- Nie. Nic nie rozumiesz...
Gage chciał zakończyć tę bezsensowną rozmowę.
- Niedawno przeżyłaś silny stres. I sypiałaś niewiele.
Przez ostatnie dwie noce z mojej winy.
Blythe przywarła do niego mocno. Wtuliła twarz w za
głębienie ramienia. Gage zaczął się dekoncentrować. Była
taka ciepła, miękka...
- Kochanie, twoja podświadomość płata ci figle.
Podniosła wzrok. Miała poważny wyraz twarzy.
- Wszystko było niesamowicie realne, i to ja byłam na
miejscu Aleksandry.
- Śniło ci się.
- Powiedz, czy znasz okoliczności, w jakich ta kobieta
znalazła się na Kubie?
- Nie, ale...
- Przekupiła kapitana statku handlowego, żeby wy
wiózł ją z Rosji. To była potworna podróż. Ten czło
wiek znęcał się nad nią i poniżał, wyżywał się seksualnie.
- Nie widzącym wzrokiem Blythe patrzyła daleko w prze
strzeń, - Dopiero gdy statek przybił do wybrzeża Kuby,
żeby wziąć transport trzciny cukrowej, kapitan wypuścił
mnie na pokład. Po raz pierwszy od wypłynięcia z Odessy.
Gage natychmiast zauważył zmianę w sposobie mówie
nia Blythe.
- Słuchaj...-zaczął.
- Po raz pierwszy w życiu - ciągnęła nieswoim głosem
- byłam naprawdę wolna. - Spojrzała na Gage'a. - Wy,
Amerykanie, nie macie pojęcia, co to słowo oznacza. -
Blythe mówiła teraz z dziwnym akcentem. Rosyjskim, uz
mysłowił sobie Gage. - Czułam się cudownie. Mimo że
1 3 2 • POTRÓJNE WESELE
w mieście było pełno ładnych kobiet, od razu znalazłam
pracę. W kasynie. Prezentowałam kostiumy kąpielowe sta
rym, bogatym mężczyznom, których oddech był przesiąk
nięty rumem i dymem cygar. Czasami robiłam więcej. To
co prostytutka.
Błythe podniosła głowę. Jej oczy świeciły dziwnym
blaskiem.
- Nie ma na świecie nic silniejszego niż pragnienie prze
życia. Bogaci nie mają o tym pojęcia. - Gage jak zahipno
tyzowany wpatrywał się w Blythe. Miał przed sobą Ale
ksandrę Romanow. - Kiedy Walter Stern - mówiła - po
znał mnie w Hawanie, zapytał, czy kiedyś grałam na sce
nie. Tym pytaniem bardzo mnie rozśmieszył. Jasne, że
grałam. Na swój sposób. W eleganckich apartamentach
najlepszego w Hawanie hotelu dla bogatych turystów. Mie
wając jednego tylko widza. - Blythe utkwiła w Gage'u
oskarżycielskie spojrzenie. - Jak śmiesz zarzucać mi, że cię
zdradzałam? Nie rozumiesz tego, co działo się po rewolu
cji. Syty mężczyzna nigdy nie pojmie, co oznacza umiera
nie z głodu. Mówiłeś, że mnie kochasz. Ale to nieprawda.
Wielbisz tylko gwiazdę z ekranu, a nie kobietę z krwi i ko
ści, noszącą pod sercem twoje dziecko!
Gage był przerażony. Wzdrygnął się.
- Blythe. - Wziął ją w ramiona i potrząsnął. Raz, drugi,
trzeci. - Blythe, to ja, Gage.
Jego słowa przeniknęły do jej świadomości. Wyczuła,
jak bardzo jest zdenerwowany. Co więcej, przerażony.
- Gage? - Zamrugała gwałtownie. Raziło ją dzienne
światło. W pokoju robiło się jasno. Za oknem wschodziło
słońce.
Przygarnął ją mocno do siebie.
POTRÓJNE WESELE • 1 3 3
- Dziewczyno, przeraziłaś mnie nie na żarty! - Ode
tchnął z ulgą.
Pomyślała sobie, że to wielkie szczęście mieć przy sobie
tak wspaniałego mężczyznę. Dotknęła wargami jego ust.
Pragnęła udowodnić, jak bardzo go kocha. Jej ręce błądziły
po jego obnażonym ciele. Docierały wszędzie. Jak powie
trza potrzebowała tego mężczyzny. Każdą cząstką swego
ciała.
Gage przestał nad sobą panować. Roznamiętniony pie
szczotami, oszalały z pożądania, wciągnął Blythe na siebie.
- Teraz - powiedział, unosząc ją w ramionach. Złączyli
ciała. - Kocham cię, Blythe - dodał po chwili chrapliwym
głosem.
- Ja też. Tylko ciebie. - Ujęła Gage'a za nadgarstki.
Przyciągnęła je do własnych piersi. - I będę cię kochała.
Zawsze.
Upłynęło wiele czasu, zanim znaleźli się w dorożce,
odwożącej ich na nabrzeże. Ani Blythe, ani Gage nie mieli
ochoty opuszczać tego romantycznego, cudownego zakąt
ka. Czas jednak płynął nieubłaganie. Gdyby nawet Connor
zgodził się zmienić harmonogram zajęć Blythe na planie
„Zdemaskowania", i tak powinna przystąpić do pracy nad
własnym filmem.
Wiedziała ponadto, że oprócz niej Gage ma także innych
klientów. W pracy pomagała mu, co prawda, Lily, którą
niedawno wziął na wspólniczkę, ale i tak musiał już wracać
do Stanów.
- Powziąłem decyzję - oznajmił nagle.
- Tak? - Suchy ton jego głosu zaniepokoił Blythe.
- Mogę poczekać, aż zdecydujesz się na małżeństwo.
Chcę jednak, żebyśmy zamieszkali razem.
1 3 4 • POTRÓJNE WESELE
Odetchnęła z ulgą.
- Jestem już spakowana - odparła spokojnie.
- Zgadzasz się? Tak od razu? - zapytał zdumiony. Mi
mo że Bachelor Arms stanowiło lokum wygodne i eleganc
kie, w żadnej mierze nie umywało się do wytwornej siedzi
by Blythe w Beverly Hills.
- Tymczasowo. Dopóki nie zostanie odbudowany mój
dom. Potem, jeśli będzie ci to odpowiadać, przeniesiemy
się do mnie, a swój apartament zamienisz na biuro.
- Zrobię, co zechcesz. - Gage odetchnął z ulgą. Nie
spodziewał się, że Blythe bez oporów przystanie na jego
propozycję. Nieważne, gdzie będą mieszkać. Byle razem.
Pod wspólnym dachem Blythe szybko uzna małżeństwo za
następne logiczne posunięcie.
- Jestem już zmęczona mieszkaniem w hotelu. Z przy
jemnością przeniosę się do ciebie. Bardzo lubię Bachelor
Arms.
Gage przeciągnął dłonią po włosach Blythe i uśmiech
nął się szeroko. Piękna twarz tej kobiety od miesięcy na
wiedzała go w snach.
- Chcesz mnie tylko dlatego, że tam mieszkam? - za
żartował.
Śmiejąc się, podała mu usta do pocałunku.
- Wierz mi, kochany, że na liście wszystkich powodów,
dla których cię chcę, apartament w Bachelor Arms znajduje
się na miejscu bardzo odległym.
Dojechali do nabrzeża. Dorożkarz zsiadł z kozła i zaczął
wyładowywać bagaże. Blythe z niechęcią przerwała poca
łunek.
- Zrobiłaś sobie listę? - zapytał Gage. Wyskoczył z do
rożki.
- Oczywiście - odparła, kiedy pomógł jej wysiąść.
POTRÓJNE WESELE • 1 3 5
Stali nad błękitną wodą, skąpani w promieniach poran
nego słońca. Gage objął w pasie Blythe, a ona położyła mu
rękę na ramieniu. Było jej dobrze. Pragnęła, by czas się
zatrzymał.
- Nie sądzisz, że powinienem obejrzeć ten wykaz?
Chciałbym wiedzieć, czego się po mnie spodziewasz.
- Zajmiemy się tym, gdy tylko dotrzemy do domu -
przyrzekła Blythe. W jej oczach tańczyły wesołe ogniki.
Z uwielbieniem patrzyła na Gage'a.
- Zgoda-odparł.-Ty jesteś przecież szefową.
ROZDZIAŁ
9
- To ciekawy materiał - powiedział Sloan Wyndham do
Blythe nazajutrz po jej powrocie z Grecji.
Siedzieli w przestronnym gabinecie w domu Sloana w Pa
cific Palisades. Wysokie, sięgające sufitu okna wychodziły na
ocean. Za każdym razem, kiedy tu przychodziła, Blythe zasta
nawiała się, jak przy tak cudownej panoramie daje się w ogóle
w tym pokoju pracować. Z faktu, że Sloan świetnie i szybko
przygotowywał scenariusz filmu o Aleksandrze, wynikało, że
jest obdarzony zarówno talentem, jak i zdolnością koncentra
cji. Był jednym z najbardziej wziętych i cenionych scenarzy
stów w Hollywood. Blythe była bardzo zadowolona, że zgo
dził się z nią współpracować.
- Może i dobry, lecz cała ta historia jest okropnie smut
na - odezwała się po chwili.
- Tak - przyznał Sloan - ale udało się wypełnić luki,
które utrudniały nam życie. - Odchylił się na krześle, złą
czył dłonie za głową i z dużą przyjemnością popatrzył na
Blythe. - Jak widać, Natasza okazała się bardzo pomocna.
Nie zawiodła oczekiwań twoich i Gage'a.
- Tak. - Blythe nie miała zamiaru wyjaśniać Sloanowi,
że część faktów z życia Aleksandry nie pochodzi od by
łej charakteryzatorki. - Musimy powziąć ważną decy-
POTRÓJNE WESELE • 1 3 7
zję. Dopiszemy fikcyjne zakończenie, w którym zasuge
rujemy widzowi, kto jest mordercą, czy też, opierając
się tylko na faktach, pozostawimy tajemnicę nie rozwią
zaną?
Tak, jak to było przez wiele lat. Przez zbyt wiele lat,
pomyślała Blythe.
Dobrze wiedziała, czego chce. Sugerowanie, że to Wal
ter Stern zamordował największą gwiazdę swej wytwór
ni, pociągnie jednak za sobą proces sądowy o zniesławie
nie. Walter Stern III zrobi wszystko, by nie dopuścić do
ataku na swego dziadka i dobre imię rodziny.
- Porozmawiam z adwokatem. Dowiem się, jak to wy
gląda od strony prawnej - powiedziała. Z ponurej miny
Sloana wywnioskowała, że nie jest zachwycony jej po
mysłem. Współpracując z nim na co dzień, przekonała się,
że obiegowe opinie o niezależności i uporze tego człowie
ka są w pełni uzasadnione. Ciągle popadał w konflikty
z producentami, chciał zawsze postawić na swoim. Teraz
denerwowała go przezorność Blythe. - Gage usiłuje do
trzeć do raportu policyjnego z miejsca zbrodni - dodała.
- Nie podejmujmy dziś decyzji. Dajmy mu jeszcze parę
dni.
- A jeśli niczego nie znajdzie?
- Zobaczysz, że znajdzie.
Sloan popatrzył uważnie na Blythe.
- Domyślam się, że ten film wiele dla ciebie znaczy.
- Tak.
- Gdy przyszłaś do mnie z propozycją współpracy, na
wstępie zadałem pytanie. Chciałem wiedzieć, na czym ci
zależy. Wyłącznie na scenariuszu, na rozwiązaniu krymi
nalnej zagadki, czy też, po tylu latach, na dotarciu do
prawdy. Pamiętasz, co wtedy odpowiedziałaś?
1 3 8 • POTRÓJNE WESELE
Jakże mogła zapomnieć? To pytanie zadawała bezustan
nie sobie samej. Od miesięcy.
- Odparłam, że zależy mi na tych wszystkich trzech
rzeczach.
- To było wtedy. A jak jest teraz?
Zdesperowana Blythe przeciągnęła ręką po włosach.
- Nie mam żadnego dowodu, ale wiem, że Patrick nie
zabił żony. - Spojrzała w okno na ocean połyskujący
w słońcu. - Pewnie myślisz, że zwariowałam.
- Aha.
- Co takiego? - Blythe oderwała wzrok od okna.
- Każdy, kto decyduje się na pracę w naszej branży,
musi być zwariowany - wyjaśnił z sympatycznym uśmie
chem, którym oczarował Cait. - Ty, ja i to całe miasto,
wszyscy jesteśmy porządnie stuknięci. Gdyby nie było kin,
pewnie znaleźlibyśmy się w zakładach zamkniętych.
Blythe roześmiała się głośno. Minęła chwila napięcia.
Podniosła się z miejsca, nachyliła i pocałowała Sloana
w policzek.
- Cait jest prawdziwą szczęściarą - dodała ciepłym
tonem.
W brązowych oczach Sloana pojawiły się wesołe ogniki.
- Bez przerwy to jej powtarzam. Codziennie. Zaraz po
tym, jak sobie przypomnę nasze poznanie. Co za ironia losu
zadurzyć się w kobiecie, która przy pierwszym spotkaniu
bierze faceta na muszkę!
- Takie są niebezpieczeństwa zakochania się w poli
cjantce. - Blythe westchnęła głośno.
- Nie jest źle - zapewnił Sloan, odprowadzając ją do
drzwi. - Nadal nie zachwyca mnie pistolet Cait, ale odkry
łem, że kajdanki stwarzają różne intrygujące możliwości.
- Przyjacielskim gestem dotknął ramienia Blythe. - Po-
POTRÓJNE WESELE • 1 3 9
winnaś zapytać Gage'a, czy z dawnych, policyjnych cza
sów nie została mu przypadkiem jakaś para.
Rozbawił Blythe, o co mu zresztą chodziło, ponieważ
wydała mu się dziwnie niespokojna.
Kiedy chwilę później opuszczała Pacific Palisades, zjeż
dżając ostro w dół krętą ulicą w kierunku Bulwaru Zacho
dzącego Słońca, rozważała pół żartem, pół serio, czy zaska
kującej sugestii Sloana dotyczącej kajdanków nie dopisać
do listy dla Gage'a.
- Właśnie się minęliście - oznajmiła Lily, gdy Blythe
znalazła się w jego apartamencie w Bachelor Arms. - Jest
w drodze na lotnisko.
- Na lotnisko? - ze zdziwieniem powtórzyła Blythe.
- Przecież dopiero wróciliśmy z Grecji. Dokąd wybiera się
Gage?
- Udało się ustalić miejsce pobytu jednego z tych dete
ktywów.
- Znaleźliście kogoś? - Blythe wiedziała już, że dwóch
detektywów przestało pracować w policji. Dwa tygodnie
po zabójstwie Aleksandry opuścili nagle Los Angeles.
Zmartwiło to Blythe, lecz Gage pocieszył ją mówiąc, że
Lily z pewnością któregoś odnajdzie. Była mistrzynią
w wygrzebywaniu informacji ze starych akt.
- Oczywiście. Znaleźliśmy. Niejakiego Michaela
Connelly'ego. Ale nie ciesz się zawczasu, bo może się
jeszcze okazać, że nosi tylko to samo imię i nazwisko
- ostrzegła Lily.
- Szkoda, że Gage nie poczekał na mnie - z żalem
powiedziała Blythe. - Chciałabym być podczas rozmowy.
- Gage musiał się pospieszyć, żeby zdążyć na samolot
- wyjaśniła Lily. - Jutro rano Connelly udaje się na rybacką
wyprawę.
1 4 0 • POTRÓJNE WESELE
- Do czego to podobne, co w dzisiejszych czasach wy
czyniają starzy ludzie - mruknęła pod nosem Blythe. - Za
miast siedzieć w domu w fotelu na biegunach nieustannie
podróżują.
- Hej, nie potępiaj ich za to - zaśmiała się Lily. - Ile
kroć wyprzedzam na autostradzie samochód z kempingo
wą przyczepą, tylekroć myślę sobie, że na starość też będę
mogła mieć sporo frajdy.
- Jeśli to nasze dochodzenie potrwa jeszcze dłużej,
sama przedwcześnie się zestarzeję. - Blythe spojrzała
w ogromne, oprawne lustro zdobiące ścianę. - Tylko po
patrz! - Jęknęła. - Już mam siwe włosy.
- Gdzie?-Lily podeszła bliżej.-Nic nie widzę.
- O, tu. - Blythe wyrwała jeden włos. - Jest.
- Rzeczywiście - potwierdziła Lily. - Tylko nie mów
o tym Gage'owi, bo z pewnością od razu puści cię kantem.
Blythe głośno się roześmiała.
- No, może trochę przesadzam. Ale jestem coraz bar
dziej sfrustrowana. - Przestała wypatrywać siwych włosów
i wróciła do zasadniczego wątku rozmowy.
- Dokąd właściwie poleciał Gage?
- Do Oregonu. Connelly ma tam domek nad jeziorem.
- Jak udało ci się odszukać tego człowieka?
- Posprawdzałam nazwiska emerytowanych, byłych
funkcjonariuszy policji w sąsiednich stanach. I natrafiłam
na Michaela Connelly'ego, który przeszedł na emeryturę
po wielu latach pracy w biurze szeryfa w okręgu Klamath,
w stanie Oregon.
- Gage ma rację, Lily, jesteś genialna - z uznaniem
stwierdziła Blythe.
- To jeden z powodów, dla których się w niej zakocha
łem - od strony drzwi rozległ się nagle znajomy głos. Lily
POTRÓJNE WESELE • 1 4 1
i Blythe były tak zatopione w rozmowie, że nie zauważyły
przyjścia Connora.
Dziecko, które trzymał na ręku, było ubrane w różowe
śpioszki i białe skarpetki.
- Nie miałam pojęcia, że już tak późno! - zawołała
Lily, biegnąc przez pokój, aby powitać ukochanego.
Pocałowali się nad głową niemowlęcia. Blythe zatęskni
ła nagle do Gage'a.
- Jak podobało się Katie w wytwórni? - spytała Lily.
- Bardzo. Ona sama wzbudziła ogromne zainteresowa
nie - dumnie odparł Connor. - Tak że miałem ochotę od
razu podpisać z nią kontrakt. - Uśmiechnął się do dziecka,
które ssało różowiutką piąstkę. Spojrzało na niego i bez
zębną buzią odwzajemniło uśmiech. - Powiedziała mi, że
woli pracę za biurkiem niż przed kamerą.
Lily spojrzała na Connora.
- Tak ci powiedziała?
- Aha.
- Nie miałam pojęcia, że niemowlaki potrafią mówić
- wtrąciła Blythe.
- Większość nie potrafi - przyznał Connor. - Ale Katie,
jako nieodrodna córka swej mamy, jest genialna. Teraz
właśnie mówi, że pewnego dnia przejmie po mnie studio.
- To mi się podoba - oznajmiła Blythe, - W tym mie
ście powinno być więcej kobiet kierujących wytwórniami
filmowymi.
- Katie zostanie, kim zechce - stwierdziła Lily.
- Jasne - bez mrugnięcia okiem przyznał Connor. - Na
przykład lekarzem, prawnikiem lub robotnicą...
- A także matką-dorzuciła Lily.
- Matką? - Connor nie był zachwycony. - To by ozna
czało, że jakiś facet weźmie ją w swoje łapy.
1 4 2 • POTRÓJNE WESELE
- Tak to zwykle bywa - przypomniała Blythe. Była
zachwycona, że Conner tak szybko wcielił się w rolę ojca
dziecka Lily. I to ojca idealnego.
Trzydziestojednoletni milioner, którego „Wall Street
Journal" nazwał niedawno najmłodszym geniuszem finan
sowym, był błyskotliwy, seksowny i, o czym Lily zdążyła
się już przekonać, szczodry i kochający.
Sama wyrosła na farmie w Kansas. Rodzice wpoili
jej solidne zasady moralne. Connora uważała za narwań-
ca. Poważne podejście do życia nie powstrzymało jej jed
nak od zakochania się w tym człowieku. Swą dobrocią
sprawił, że szybko doszła do siebie po nieszczęśliwym
małżeństwie.
- Musimy dostarczyć Katie paru braciszków - powie
dział Connor. - Im szybciej, rym lepiej.
- Nie rozumiem...
- To proste. - Connor uśmiechnął się, zadowolony, że
udało mu się rozwiązać jeszcze jeden problem. - Nauczę
ich, żeby tłukli każdego chłopaka, który ośmieli się spoj
rzeć pożądliwie na ich piękną siostrzyczkę.
Lily wspięła się na palce i musnęła wargami usta Con
nora.
- Jeśli chcesz, aby Katie miała tych wszystkich braci...
Blythe zatęskniła znów za Gage'em. Żałowała, że nie
jest z nim w samolocie. Uprzytomniła sobie, jak bardzo
ostatnio zmieniło się jej życie.
Niemal odczytując myśli przyjaciółki, Lily oznajmiła
Connorowi:
- Blythe wprowadza się do Gage'a.
Z aprobatą skinął głową.
- Najwyższy czas - skonstatował.
- Czy nikt z was nie bierze pod uwagę, że zaledwie parę
POTRÓJNE WESELE • 1 4 3
dni temu byłam narzeczoną innego mężczyzny?! - wy
krzyknęła Blythe, wznosząc oczy do góry.
- Nikt - bez chwili wahania przyznał Connor. - Bo nikt
nie wierzył, że ty i ten doktor stanowicie sensowną parę.
- Co innego ty i Gage - dorzuciła Lily. - Każdy, kto
choć raz zobaczył was razem, wiedział, że jesteście dla
siebie stworzeni.
- Jestem szczęśliwa, że poznałam Gage'a - przyznała
Blythe.
- Trzeba będzie teraz zalegalizować nasze związki -
dorzucił Connor.
- Najpierw muszę schudnąć, żebym mogła się zmieścić
w przyzwoitą suknię ślubną - oświadczyła Lily. - Chcę,
żeby wszystko było idealne.
- Sama jesteś idealna. Katie też. Ja nie jestem, ale wy
obie to rekompensujecie. Tak że w trójkę jesteśmy w po
rządku. Prawda? - Connor zwrócił się do Blythe.
- Oczywiście. Jesteście idealni.
Connor objął Lily.
- Do licha, kiedy wreszcie pozwolisz mi zrobić z siebie
uczciwą kobietę?
- Na razie masz zbyt dużo zajęć na głowie - odrzekła.
- Z tym przejmowaniem wytwórni i...
- Kiedy? Kiedy odbędzie się nasz ślub? - Connor był
uparty.
- Pogadamy o tym wieczorem - obiecała Lily. - Gdy
wrócę do domu.
- Sądziłem, że pojedziesz razem ze mną i z dzieckiem.
- Nie. Cait i ja zabieramy naszą podróżniczkę na ko
lację.
- Czyżby? - zdziwiła się Blythe. - Pierwszy raz o tym
słyszę.
1 4 4 • POTRÓJNE WESELE
- Musisz opowiedzieć, jak było w Grecji - odparła
Lily.
- Tak naprawdę to interesuje cię, dlaczego zerwałam
z Alanem i zdecydowałam się przenieść do Gage'a.
- Jasne - przyznała Lily. - Cait mówiła, że popierałaś
jej związek ze Sloanem. Potem robiłaś wszystko, żebym
była z Connorem. Teraz nasza kolej, aby zająć się tobą.
Lily i Cait umówiły się w barze „U Flynna" przy Bache
lor Arms. Było to wprost wymarzone miejsce na krótkie
spotkania z sąsiadami i codzienną wymianę ploteczek.
- Zarezerwowałam ci twój ulubiony kąt - oznajmiła
z uśmiechem kelnerka na widok Lily.
Była nią Bobbie-Sue 0'Hara, zatrudniająca się także
dorywczo jako aktorka. Gdy obie mieszkały w Bachelor
Arms, zanim Lily przeniosła się do luksusowego domu
w Malibu, który Connor kupił dla swej nowej rodziny,
znały się mało. Teraz jednak, pracując z Gage'em w jego
apartamencie, Lily zaprzyjaźniła się z sympatyczną kel
nerką.
Niekiedy musiała z kimś zostawić dziecko. Wówczas
Bobbie-Sue chętnie podejmowała się opieki nad Katie.
Ktoś cyniczny mógłby powiedzieć, że pomagała Lily tylko
dlatego, że jej ukochany został nowym właścicielem Xana
du Studios. Lily ceniła jednak Bobbie-Sue, uważając ją
przede wszystkim za uczynną sąsiadkę.
- Jak było w Grecji? - spytała kelnerka, gdy Lily
i Blythe zajęły miejsca przy stoliku.
- Świetnie. - Ciekawskiej Bobbie-Sue Blythe nie
chciała mówić więcej. - Pogoda piękna, przez cały czas
świeciło słońce, jadłam o wiele za dużo.
- Byłam w Grecji z rodzicami, podczas podróży po Eu
ropie po skończeniu szkoły średniej - powiedziała Bobbie-
POTRÓJNE WESELE • 1 4 5
-Sue. -I zakochałam się w niesamowicie przystojnym kel
nerze.
- Wygląda na to, że tak reagują na Grecję wszystkie
nastolatki - zaśmiała się Blythe.
- Ja po maturze zakochałam się w malarzu. We Floren
cji - odezwała się Lily.
- Włoski malarz to coś więcej niż grecki kelner - roz
marzonym głosem stwierdziła Bobbie-Sue.
- Ale ja byłam we Florencji w stanie Kansas - sprosto
wała rozbawiona Lily. Pochodziła z biednego domu. Teraz
los się do niej uśmiechnął. Miała wyjść za mąż za bogatego
człowieka. Kiedy poznała go w Bachelor Arms i zakochała
się, była pewna, że Connor, podobnie jak ona, nie ma
pieniędzy. Wiedziała jednak, że miłość i lojalność znaczą
w życiu więcej niż majątek. - Matt Stewart był studentem
szkoły pedagogicznej w Emporia - ciągnęła. - Któregoś
lata, żeby dorobić, malował stajnię mojego ojca. Akurat
przeczytałam książkę z historii sztuki i byłam pod wraże
niem dzieł Michała Anioła., Dostrzegłam podobieństwo
między Mattem a Dawidem.
Blythe i Bobbie-Sue głośno się roześmiały.
- Żałuję, że rodzice nie wywieźli mnie do Kansas - po
wiedziała kelnerka.
Blythe przypomniała sobie, co mówiła o niej Cait. Mi
mo że Bobbie-Sue pochodziła z zamożnej rodziny, sama
zarabiała na życie w barze „U Flynna", marząc o dniu,
w którym zostanie prawdziwą aktorką.
Podała karty potraw i zwróciła się do Blythe:
- Odnalazłaś Nataszę?-spytała.
- Tak.
- Mówiła coś ciekawego o Aleksandrze i Patricku?
- Niewiele.
1 4 6 • POTRÓJNE WESELE
- Będziesz realizowała ten film?
- Tak.
- To dobrze. Cait wspominała, jak bardzo ci na tym
zależy. - To powiedziawszy, odeszła od stolika.
Blythe zrobiło się przykro, że dla tej miłej dziewczyny
nie ma w jej filmie żadnej roli.
- Wydaje mi się, że Bobbie-Sue jest znacznie twardsza,
niż na to wygląda - odezwała się Lily.
- A my jesteśmy inne? - mruknęła Blythe. - Czy ona
potrafi grać?
- Ma dobre referencje. Connor mówił, że w Yale grała
Laurę w „Szklanej menażerii" Tennessee Williamsa.
Lily wiedziała dużo o Bobbie-Sue.
- Connor zgodził się ją przesłuchać. A także Brendę.
- Były bliskimi przyjaciółkami. - Ale nie dlatego, że to
sugerowałam.
- Jasne, że nie - odparła Blythe. Dobrze wiedziała, że
dla Lily Connor zrobi wszystko. - A propos twego ukocha
nego. Kiedy zamierzacie się pobrać? - spytała.
- Nie mam pojęcia. Gdyby chodziło tylko o nas dwoje,
moglibyśmy zrobić to zaraz.
- Jeśli się dobrze orientuję, więzy małżeńskie obejmują
zazwyczaj dwie osoby - zakpiła Blythe.
- Tak, ale Connor to nie jest ktoś zwyczajny.
- To prawda. Jest człowiekiem, którego kochasz.
- Bogatym - uzupełniła Lily.
- Sądziłam, że do jego pieniędzy zdążyłaś się już przy
zwyczaić.
- Tak. Miło się nie martwić, czy starczy na życie do
końca miesiąca.
- Więc w czym tkwi problem?
- Chodzi o samo wesele. Już raz to przeżyłam i teraz
POTRÓJNE WESELE • 1 4 7
chciałabym, żeby było skromne. Tylko rodzina i przyjacie
le. Skoro jednak wychodzę za Connora, to...
- Zrobi to, co zechcesz - stwierdziła Blythe. - Rozma
wialiście na ten temat?
- Oczywiście.
- I co?
- Ma być tak, jak zechcę.
- No więc ślub będzie skromny. O co jeszcze chodzi?
- O jego nazwisko.
- Co takiego?
- To człowiek bardzo znany. Kiedy miał zaledwie dwa
dzieścia pięć lat, „Time" wybrał go na człowieka roku.
Ciągle cytują Connora w „Wall Street Journal". Jest sław
ny, musi więc mieć wesele odpowiednie do jego pozycji
społecznej.
- Snobka przez ciebie przemawia? Connor to porządny
facet. I inteligentny. Radzę ci, jak najszybciej machnij się
za niego, zanim się rozmyśli.
- On tego nie zrobi - z absolutnym przekonaniem
w głosie oświadczyła Lily.
- Wiem. - Blythe uśmiechnęła się do przyjaciółki. - To
człowiek, który cię nie zawiedzie. Nigdy. W żadnych oko
licznościach.
- Podobnie jak Gage.
- Podobnie jak Gage - potwierdziła Blythe.
- No to może zaczniemy planować twoje wesele?
- Byłoby lepiej, gdybyś teraz zmieniła temat. - Blythe
spojrzała w stronę otwierających się drzwi baru. - O, jest
Cait.
Caitlin Carrigan, ubrana w prosty, granatowy kostium,
w którym po południu występowała w sądzie jako świadek,
od razu przyciągnęła wzrok wszystkich mężczyzn w barze.
1 4 8 • POTRÓJNE WESELE
- Witaj w kraju - powiedziała, całując przyjaciółkę.
- Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Jak poszło
w sądzie?
- Źle. Na skutek idiotycznego biurokratycznego niedo
patrzenia sędzia musiał oddalić skargę. - Zielone oczy Cait
zrobiły się ponure. - W praktyce oznacza to, że za godzinę
lub dwie jeszcze jeden gwałciciel znajdzie się na ulicach
miasta.
- To rzeczywiście ile - przytaknęła Blythe.
- Najtrudniejsze ze wszystkiego było wytłumaczenie
ofierze gwałtu, dlaczego zawiódł system sprawiedliwości.
Zwłaszcza po tym, z jakim trudem dziewczyna dała mi się
namówić na oskarżenie tego łajdaka.
- Co teraz będzie? - spytała Lily.
Cait potarła czoło. Szmaragd w zaręczynowym pier
ścionku od Sloana w przyćmionym wnętrzu baru zabłysnął
na zielono.
- No cóż. Wykonałam kilka telefonów. Może tę sprawę
przejmą władze federalne. Facet był szefem zgwałconej
dziewczyny, więc jest nadzieja, że skażą go przynajmniej
na seksualne molestowanie.
- Lepsze niż nic - uznała Blythe.
- Ciągle to sobie powtarzam. Ale zmieńmy lepiej temat.
Sloan wspomniał, że zdobyłaś sporo interesujących infor
macji o Aleksandrze Romanow.
- Chyba tak. - Blythe już wcześniej powzięła decyzję.
Opowie Lily i Cait o swych niesamowitych snach.
Przez dziesięć minut mówiła bez przerwy. O wszystkim.
I o tym, że w jej śnie Aleksandra była w ciąży.
- Autopsja tego nie wykazała? - zdziwiła się Cait.
- Nie. Ale to nic nie znaczy.
- Sądzisz, że zatajono umyślnie ten fakt? - spytała Lily.
POTRÓJNE WESELE • 1 4 9
Blythe wzruszyła ramionami.
- Całkiem możliwe - odparła. - Los Angeles to plot
karskie miasto. Nic by tu się nie ukryło, Aleksandra została
uduszona, więc może koroner zrezygnował z dalszych ba
dań lekarskich.
- Dlatego przecież robi się autopsję - przypomniała Cait.
- Tak. Pamiętaj jednak, że działo się to dawno temu.
Nawet dziś, przy doskonałych środkach technicznych, po
myłki są możliwe.
- A może się mylisz, Blythe - wtrąciła Lily. - Może
Aleksandra wcale nie była w ciąży.
- Nie umiem wam tego dowieść, ale jestem pewna. To
było dziecko Patricka - upierała się Blythe.
- Zupełny idiotyzm - uznała Cait. - Może to duch Ale
ksandry chce ci wmówić, że jej mąż był niewinny?
- Jeszcze trzy miesiące temu wyśmiałabym twoje słowa.
- A teraz?
- Teraz wiem, że Patrick został skazany za zbrodnię,
której nie popełnił.
- Ta rozmowa robi się okropna - stwierdziła zdegusto
wana Cait. - Mówmy o weselszych rzeczach. Blythe, moje
gratulacje. Świetnie, że wprowadzasz się do Gage'a.
- Skąd wiesz? Dopiero parę godzin temu podjęłam de
cyzję.
- Jestem policjantką - z uśmiechem przypomniała
Cait. - Gage powiedział Lily, a ona zadzwoniła do mnie
do sądu.
- Wieści rozchodzą się szybko.
- W Los Angeles zawsze tak było - stwierdziła Cait.
- Nie tylko tutaj - dodała Blythe. - Kiedy na lotnisku
ateńskim czekaliśmy na samolot, zobaczyłam nasze zdjęcie
na pierwszej stronicy greckiej gazety.
1 5 0 • POTRÓJNE WESELE
Zrobiono je na Eginie podczas wesela. Blythe i Gage
tworzyli w tańcu szczęśliwą parę.
Blythe miała wypisaną na twarzy miłość do Gage'a. Dla
czego nie chciała go poślubić? Przypomniała sobie, co jej
wytknął. Że myśli zbyt wiele. Miał chyba rację. Ona jednak
zawsze lubiła, gdy wszystko miało sens. Wtedy czuła się
bezpiecznie. Niestety, miłość była pozbawiona jakiejkolwiek
logiki. W uczuciu Blythe do Gage'a nic nie miało sensu. Nic
nie dawało się przewidzieć.
. Nie potrafiła przestać kochać tego człowieka, podobnie
jak nie powstrzymałaby słońca przed zachodem. Do sądne
go dnia mogłaby analizować swoje uczucie do Gage'a
Remingtona.
Był jeszcze jeden szkopuł. Miłość nie dawała żadnych
gwarancji i zawsze towarzyszyło jej ryzyko. Teraz, gdy
przysłuchiwała się rozmowie przyjaciółek o ślubie Cait,
Blythe doszła do wniosku, że jej niechęć do wiązania się
z Gage'em na stałe wynikała z głęboko zakorzenionego
strachu przed utratą kontroli nad własnymi emocjami. Co
więcej, nad całym życiem.
W tym rozumowaniu nie uwzględniała jednego czynnika.
Że zakochała się nieprzytomnie w jedynym mężczyźnie, dla
którego było warto ponieść każde ryzyko.
ROZDZIAŁ
10
„Bar myśliwski" zasługiwał w pełni na to miano. Był
przyozdobiony przeróżnymi trofeami. Na sosnowych ścia
nach wisiały liczne poroża. W rogu stał wypchany
niedźwiedź. Pochylał się groźnie w stronę tego, kto odwa
żył się zająć ostatni stołek przy długim barku w kształcie
litery „L".
Pijąc piwo i słuchając barwnych opowieści Michaela
Connelly'ego o wyczynach wędkarskich, Gage nie potrafił
wyzbyć się wrażenia, że jest obserwowany. Ze wszystkich
kątów baru wpatrywały się w niego nieruchome oczy wy
pchanych zwierząt i spreparowanych ryb.
- Łowił pan kiedy na wędkę? - zapytał Michael Con
nelly.
Był to stary, choć znakomicie trzymający się mężczyzna
o śniadej, opalonej cerze i wciąż szerokich barach. Podwi
nięte do łokcia rękawy koszuli ukazywały żylaste ramiona.
Na prawym przedramieniu widniał niebieski tatuaż kotwi
cy. Nieco powyżej czerwone serce z wpisanym imieniem
Ethel. Gdyby Gage nie wiedział, że obok niego siedzi były
policjant, bez wahania wziąłby go za drwala.
- Parę razy - odparł Gage. - Swego czasu udało mi się
złapać kilka zębaczy.
1 5 2 • POTRÓJNE WESELE
- To marne ryby - z pogardą stwierdził Connelly. - Ale
kiedy się je dobrze usmaży, nie są takie złe.
- Tak właśnie przyrządzała zębacze moja babka, kiedy
byłem dzieckiem i mieszkałem w Arizonie. Dziadek wolał
okonie.
- Za kosztowne ryby jak na mój gust. - Connelly wy
chylił do dna szklaneczkę whisky. Gage skinął na barmana,
żeby nalał następną kolejkę. - Miałem przyjaciela, który
był o krok od bankructwa, zanim udało mu się spłacić raty
za łódź i kosztowne wyposażenie. Facet trzymał na pokła
dzie więcej urządzeń elektronicznych niż my w czasie woj
ny, kiedy w łodzi podwodnej polowaliśmy na niemieckie
u-booty. - Michael Connelly potarł podbródek. - W łowie
niu ryb wszystkie te cuda wcale mu nie pomogły. Stary
Jack nigdy nie stał się dobrym wędkarzem. Za to potrafił
opowiadać świetne historie.
- A propos historii... - ostrożnie zaczął Gage.
Michael Connelly stuknął gniewnie szklanką w blat baru.
- Młody człowieku, już mówiłem, że rozgrzebywanie
cmentarzysk zwykle wywołuje smród.
- Lub oczyszcza powietrze - dorzucił Gage.
Stary człowiek splunął przez pożółkłe od tytoniu zęby.
- Zmarły pozostaje zmarłym - mruknął pod nosem. -
I nic tego nie zmieni.
- Ma pan rację. Ale jest jeszcze morderca. Może siedzi
teraz w jakimś barze i planuje na jutro wędkarską wypra
wę? - Gage upił łyk piwa. - Nie byłoby to w porządku.
- Myślisz, że przyskrzynisz faceta, bo jesteś byłym gli
niarzem? - zakpił Connelly. - Czasami, a właściwie pra
wie zawsze, życie nie jest fair.
- Fakt - przyznał Gage. - Niekiedy wydaje mi się, że
prowadzę walkę z wiatrakami.
POTRÓJNE WESELE • 1 5 3
- Z wiatrakami? - zdziwił się stary człowiek.
- Tak. Jak Don Kichot.
- Nigdy nie lubiłem szkolnej lektury. Co innego książki
Jacka Londona.
- A Dashiella Hammetta lub Raymonda Chandlera?
Lubi pan kryminały?
Michael Connelly był dobrze po osiemdziesiątce, ale
wzrok miał przenikliwy i bystry. Rzucił Gage'owi pełne
wyrzutu spojrzenie.
- Nie poddajesz się łatwo, co, chłopcze?
Gage popatrzył mu prosto w oczy.
- Nie poddaję.
Obaj zamilkli. Connelly wyciągnął z kieszeni papierosa.
Oderwał filtr i wyrzucił, a pozostały kawałek wetknął mię
dzy zęby. Z innej kieszeni wyjął staroświecką, kuchenną
zapałkę, którą sprawnie potarł o zelówkę buta.
Gage zastanawiał się, czy lekkie drżenie ręki było spo
wodowane podeszłym wiekiem, czy też rozmową o spra
wie, o której z pewnością wolałby zapomnieć.
Milczenie się przedłużało. Gage czekał cierpliwie.
- Nie masz pojęcia, jak wtedy było - odezwał się wre
szcie Connelly. Zaciągnął się dymem. - Dziś wszystko jest
dopuszczalne. Żonaty aktor przesypia się z filmową part
nerką na jakiejś, jak mu się wydaje, opustoszałej plaży,
a dwa dni później we wszystkich gazetach ukazują się ich
zdjęcia w niedwuznacznej pozie. W tamtych czasach dzia
ło się wiele, ale o tym nie pisał nikt.
- Mówił pan przedtem o morderstwie Aleksandry Ro
manow - wtrącił Gage, obawiając się, że stary człowiek
rozgada się na inne tematy. - O różnicy między legendą
a prawdą o Hollywood.
- Ludzie lubią wspominać dobre, stare czasy. Kiedyś
1 5 4 • POTRÓJNE WESELE
wytwórnie istniały wyłącznie po to, żeby kręcić filmy.
Liczył się tylko interes i nic więcej nie wchodziło w rachu
bę. Dlatego tuszowano różne sprawy.
- Niektóre skandale trudno było ukryć - stwierdził Gage.
- Tak - przyznał Connelly - ale wytwórnie filmowe
robiły wszystko, żeby żaden nigdy nie ujrzał światła dzien
nego. - Wyjął z kieszeni następnego papierosa, oderwał
filtr i przypalił resztę od tlącego się jeszcze niedopałka.
- Nikogo nie obchodziło, jak było naprawdę lub czyje ży
cie mogło ulec zniszczeniu. Po każdej aferze wytwórnie
i kierujący nimi faceci pozostawali zawsze niewinni jak
aniołki.
- Czy tak się stało w sprawie Romanow? Zatajono pra
wdę?
- Pytasz, czy zatajono? - Śmiech Connelly'ego prze
szedł w ochrypły, papierosowy kaszel. - Zakopano. Głębo
ko pod ziemią. Razem z popiołami Reardona.
- Rozumiem, że Xanadu Studios chciało w tej sprawie
pozostać czyste jak łza, ale musieli być przecież dociekliwi
reporterzy mający w policji swe źródła informacji, i sfru
strowani gliniarze, którzy zgodzili się ujawnić trochę szcze
gółów.
Connelly nie podjął tematu. Z jego milczenia Gage wy
wnioskował, że w sprawie Aleksandry Romanow i Patricka
Reardona działały potężniejsze siły.
- Powiedzmy, że policja w Los Angeles, która z jakichś
powodów szła na rękę właścicielom wytwórni filmowej,
zaniechała sumiennego śledztwa. - Gage zobaczył, że jego
rozmówca wzruszył ramionami. - Jest także możliwe -
ciągnął - że policja...
- Nie zapominaj o biurze sędziego śledczego - niespo
dziewanie dodał Connelly.
POTRÓJNE WESELE • 1 5 5
- Jeśli Reardon nie popełnił zarzucanej mu zbrodni, to,
jak pan mówi, całą winę za osłanianie mordercy ponosi
system sprawiedliwości.
- Ja nic nie mówię - szybko zastrzegł się Connelly. ~ To
ty, chłopcze, bawisz się w dochodzenie.
- Jako pierwszy znalazł się pan na miejscu zbrodni?
- zapytał Gage.
Connelly skinął głową.
- Tak. Ja i mój partner, Hank Greene. - Zobaczył, że
Gage ma przed sobą opróżnioną szklankę. - Napijesz się
jeszcze?
Puste były obie szklanki. Gage zamówił więc dla
Connelly'ego następną whisky.
- Proszę powiedzieć, co pan tam odkrył.
- Niewiele. Morderstwo miało miejsce w gardero
bie połączonej drzwiami z sypialnią. Ta kobieta leżała mar
twa na podłodze, przed ogromnym lustrem. Ślady na szyi
jednoznacznie wskazywały, że została uduszona. Na sto
le stały dwa kieliszki i otwarta butelka szampana. Na jed
nym z kieliszków były ślady szminki, o kolorze identycz
nym z tym na wargach zamordowanej. Drugi kieliszek wy
glądał na nietknięty. Na stole stała też kryształowa popiel
niczka. Z jednym papierosem. Nie było na nim śladów
szminki, więc uznaliśmy, że prawdopodobnie należał do
Reardona.
- Co Aleksandra Romanow miała na sobie?
- Prawie nic. Coś białego, cienkiego, koronkowego
i ozdobionego białymi piórami. Tak przezroczystego, że
nawet ślepy widziałby, co jest pod spodem. Powinieneś
zobaczyć minę Hanka. - Connelly roześmiał się chrapli-
wie. - Chłopak był młody, dopiero po szkole, i chyba
przedtem nie widział nagiej kobiety. Więc...
1 S 6 • POTRÓJNE WESELE
- Oglądałem fotografie - przerwał mu Gage. Tego ro
dzaju uwagi nigdy go nie bawiły.
- Wiele osób widziało - powiedział Connelly. - Potem
doszły mnie słuchy, że za forsę, którą dostał od prasy,
policyjny fotograf kupił sobie farmę, kiedy przeszedł na
emeryturę.
Jednym z najbardziej deprymujących aspektów każdej
zbrodni, pomyślał Gage, jest to, że ofiara zostaje odarta
z wszelkiej godności.
- Czy znaleźliście jakieś ślady walki?
- Nie. Przezroczysty peniuar i butelka szampana świad
czyły o tym, że kobieta była blisko z mordercą.
- Tak w sądzie twierdził prokurator - przyznał Gage.
- Ale były też inne możliwości. Na przykład zabójca wła
mał się do domu i zaskoczył ofiarę, która z szampanem
czekała na męża.
- Mało prawdopodobne. Reardon zeznał, że kiedy wró
cił z przyjęcia i znalazł ciało żony, drzwi domu były za
mknięte.
- Ktoś inny mógł mieć klucz.
- Z krążących plotek można było wnioskować, że poło
wa mieszkańców miasta miała klucze do domu Aleksandry
Romanow.
- Z plotek? - zdziwił się Gage. - Z jakich plotek?
Connelly ugryzł się w język. Za dużo powiedział. Spu
ścił wzrok.
- No, więc... - zająknął się - podobno odbywały się
tam orgie, popijawy i różne inne imprezy. Mówili, że ta
kobieta wcale nie należała do słynnej rosyjskiej rodziny
Romanowów.
Michael Connelly wiedział znacznie więcej. Gage był
gotów o to się założyć.
POTRÓJNE WESELE • 1 5 7
- Wielu ludzi przyjeżdża do Hollywood, udając kogoś zu
pełnie innego - powiedział. - Gdyby kłamstwa co do pocho
dzenia były uważane za zbrodnię i karane ścięciem, z gwiazd
ekranu ostałaby się zapewne tylko Myszka Miki.
Michael podniósł głowę.
- Remington, czy już ktoś ci mówił, że jesteś stuknięty?
- O, tak. Wiele razy. Dlatego występuję dziś w chara
kterze prywatnego detektywa. - Gage zamilkł na chwilę.
Rozmyślał nad kolejnym pytaniem: - Co było z Kubą?
- A co miało być? - warknął Connelly.
- Policja musiała sprawdzać przeszłość Aleksandry Ro
manow.
- Pewnie tak.
- Nie było trudno ustalić, w jaki sposób zarabiała w Ha
wanie na życie.
- Zdaje się, że była modelką czy kimś w tym rodzaju.
- Raczej kimś w tym rodzaju.
Po skamieniałej nagle twarzy byłego policjanta Gage
zorientował się, że strzał był celny.
- Mogę sobie poteoretyzować? - zapytał.
- Niewiele wiem na ten temat - padła niechętna
odpowiedź.
- A więc - zaczął nie zrażony Gage -jeśli policja od
kryła, że największa gwiazda Xanadu Studios była swego
czasu prostytutką w mieście będącym siedliskiem hazardu,
mogła zacząć badać różne inne powiązania.
- Jedno z nich mogło na przykład prowadzić do męża
tej kobiety.
- Jasne - przyznał Gage. - Gdyby tak było, sędzia śled
czy wyciągnąłby to na rozprawie.
- Po co? Od samego początku Reardona uznawano za
winnego.
1 5 8 • POTRÓJNE WESELE
- A więc nieskazitelnej reputacji Xanadu nic nie zagra
żało.
- Ciekawe rozumowanie - mruknął Connelly.
- Pewnie pan myślał wtedy tak samo. Zanim odebrano
panu tę sprawę.
, - Nikt mi jej nie odebrał. Sam rzuciłem pracę.
- Och, zapomniałem, że taka jest oficjalna wersja.
Słyszałem jednak, że był pan oczkiem w głowie swo
ich przełożonych, czekała pana kariera. Skończyłby pan
z pewnością co najmniej jako szef całego wydziału.
I co? Zrezygnował pan ze świetlanej przyszłości i prze
niósł się do odległego, małego miasta, gdzie nic się nie
działo.
Connelly nie próbował nawet niczego wyjaśniać.
- Aleksandra Romanow została zamordowana wiele lat
temu. Po diabła odgrzebujesz teraz tę sprawę?
Gage wzruszył ramionami.
- Lepiej późno niż wcale.
Stary człowiek zaklął szpetnie.
- Zdawał pan sobie wtedy sprawę - ciągnął Gage - że
śledztwo nie toczy się tak jak powinno. - Odpowiedziało
mu milczenie. - Załóżmy jednak - zaczął z innej strony
- że pogłoski o przeszłości gwiazdy zaczęły rozchodzić się
po mieście. Może nawet z tego powodu zamierzała opuścić
wytwórnię. A to dla Xanadu byłoby pewnie finansową klę
ską. Światem filmowym rządziło wtedy tylko dwóch po
tentatów: Xanadu Studios i Metro-Goldwyn-Mayer. Gdyby
Aleksandra porzuciła film lub gdyby jej karierę zrujnował
skandal, szefowie upadającego Xanadu, z Walterem Ster
nem na czele, mogliby skoczyć z okna, jak to robiło wów
czas wielu bankrutów.
- Twoja teoria, chłopcze, potwierdza fakt, że tej kobiety
POTRÓJNE WESELE • 1 5 9
nie zamordował nikt z wytwórni filmowej. Zmarła aktorka
dochodów nie przynosi - dodał Connelly.
- Tu się pan myli - zaprotestował Gage. - Xanadu zor
ganizowało premierę „Złota głupca" w idealnym momen
cie. Równocześnie z procesem sądowym Patricka Reardo-
na. W całym kraju film zrobił furorę. Pobił wszelkie rekor
dy popularności. Ostatnia rola Aleksandry, napisana przez
jej męża, przyniosła takie mnóstwo pieniędzy, że Walter
Stern wpadł na pomysł, aby ponownie dać na ekrany kin jej
stare filmy. Nikt przedtem nie robił czegoś podobnego
i konkurencyjne wytwórnie sądziły, że Stern zwariował.
Zyski, jakie przyniosła ta akcja, pozwoliły Xanadu Studios
spokojnie przetrwać aż do samego końca wielkiego kry
zysu.
- Oskarżasz Sterna o to, że zbił forsę na morder
stwie Romanow. A co innego chce teraz zrobić ta cała Fiel
ding?
- Motywy jej postępowania są zupełnie inne.
- Jasne - zakpił Connelly. - Damulka wymyśliła sobie,
że wykryje coś interesującego. I jak historia dostanie się na
ekrany, wszyscy w nią uwierzą. W życiu jest inaczej niż
w filmie. Do moich obowiązków jako policjanta należało
wykrycie morderstwa. Musiałem być w stu procentach
pewny, że dysponuję rzetelnymi dowodami.
- W przeciwnym razie mógł zostać skazany i umrzeć
człowiek niewinny - spokojnie dodał Gage.
Connelly nie odpowiedział od razu. Odwrócił głowę
i przez okno popatrzył na jezioro. Zaczynało padać. Krople
deszczu bębniły o metalowy dach budynku.
- Musisz zrozumieć, że w tamtych czasach Los Ange
les było jedną wielką spelunką - odezwał się po chwili.
- Mieliśmy tu wszystko. Narkotyki, prostytucję i hazard.
1 6 0 • POTRÓJNE WESELE
Policja nie była w stanie zapanować nad sytuacją. Jedy
ny sposób na życie polegał na wykonywaniu poleceń prze
łożonych. Jeśli szef kazał skakać, należało tylko zapy
tać, jak wysoko. Jeśli sierżant, z którym jechałem na pa
trol, zatrzymywał wóz i polecał mi patrzeć w inną stronę,
kiedy od bukmachera odbierał grubą kopertę, udawałem
ślepego. Jeśli kazano mi zrobić obławę w jednej spelunce,
a drugą, tuż obok, zostawić w spokoju, tak właśnie postę
powałem.
- I gdy ten sam sierżant polecił zignorować dowód
rzeczowy bardzo istotny dla śledztwa, to...
- Gdyby to zrobił, powiedziałbym mu: nie. - Rozzłosz
czony Connelly zacisnął zęby.
Gage wiedział, że stary człowiek mówi prawdę.
. Szczerze powiedziawszy, nie miało większego znacze
nia, czy zwierzchnicy wyłączyli Connelly'ego ze śledztwa,
a potem namówili do opuszczenia służby. Istotne było to,
że w procesie Patricka Reardona sprawiedliwości nie stało
się zadość.
- Jak daleko sięgały powiązania? - spytał Gage.
Connelly ponownie odwrócił wzrok.
- Czy nigdy nie przyszło ci na myśl, że niektórym
ludziom nie spodoba się, że ty i ta Fielding pchacie nos
w nie swoje sprawy?
- Sam pan przypomniał, że chodzi o morderstwo
sprzed wielu lat.
- Tak. - Connelly rzucił Gage'owi przeciągłe, ostrze
gawcze spojrzenie. - Ale skąd, do diabła, masz pewność, że
z tamtych czasów ostałem się tylko ja?
Było to dobre pytanie.
- Wymieni pan jakieś nazwiska? - bez przekonania
spytał Gage.
POTRÓJNE WESELE • 1 6 1
- Ani mi się śni. - Były policjant w zamyśleniu potarł
czoło. - Ale jeśli nie masz nic lepszego do roboty, możesz
spróbować odszukać Paula Younga.
- Ówczesnego sędziego śledczego okręgu Los An
geles?
- Zaraz po egzekucji Reardona opuścił miasto. Obiło
mi się o uszy, że ostatnio przeniósł się na Barbados. I, jeśli
się nie mylę, nie musi koczować na plaży. Chyba wiesz,
chłopcze, co mam na myśli.
Gage wiedział. I to dobrze. Rzucił na ladę bilon za drinki
i wyciągnął z kieszeni grubsze pieniądze.
- Zabierz to sobie - warknął Connelly. - Nie musisz
płacić, bo niczego ci nie powiedziałem. - Zwężonymi
oczyma popatrzył poważnie na Gage'a. - Zrozumiałeś?
- Tak. Oczywiście. - Gage wstał. Szykował się do wyj
ścia. - Dobrego połowu.
- Gdyby choć po części okazał się tak dobry jak twój,
byłbym zadowolony - odparł Connelly.
Idąc w deszczu do wynajętego samochodu, Gage uzmy
słowił sobie, że Blythe od samego początku miała rację.
Patrick Reardon był kozłem ofiarnym, a nie mordercą.
Niemal równocześnie uświadomił sobie dwie rzeczy. Po
pierwsze to, co przed chwilą powiedział Connelly. Ostrze
gał, że niektórzy ludzie jeszcze żyją i z pewnością nie
zechcą, by została odkryta prawda. Po drugie, jeśli Reardon
nie zabił Aleksandry, to być może miała słuszność chara-
kteryzatorka, twierdząc, że największą gwiazdę Xanadu
udusił sam Walter Stern.
Choć ogromnie cieszyła ją myśl o wspólnym zamiesz
kaniu, Blythe nie chciała wprowadzać się do Gage'a pod
czas jego nieobecności, mimo że zostawił jej klucz. Posta-
1 6 2 • POTRÓJNE WESELE
nowiła jeszcze jedną noc spędzić w hotelu, a z przeprowa
dzką zaczekać do powrotu Gage'a z Oregonu.
Plan wydawał się rozsądny, aż do chwili gdy na progu.
bungalowu stanął Alan Sturgess. Blythe kończyła właśnie
pakować swoje rzeczy.
- Musimy porozmawiać - odezwał się zza uchylonych
drzwi.
- Nie ma o czym. - Blythe chciała zatrzasnąć je Alano
wi przed nosem, lecz zdążył wsunąć nogę.
- Nasza rozmowa źle się skończyła. - Wszedł szybko
do środka i po chwili znalazł się w salonie. Na widok stoją
cych walizek zmarszczył brwi. Zapytał:
- Wyjeżdżasz?
- Przenoszę się do apartamentu, ale to nie powinno cię
obchodzić.
- Uprzedzałem, że hotel cię zmęczy.
- Uprzedzałeś.
Alan zmienił ton.
- Nie musisz wynajmować mieszkania - powiedział ła
godniejszym głosem. Położył ręce na ramionach Blythe. -
W moim domu jest dużo miejsca.
- Proponujesz, abym przeprowadziła się do ciebie?
- Tak. Z pewnością pamiętasz, że już rozmawialiśmy
na ten temat.
- Tak. Już rozmawialiśmy na ten temat. I z pewnością
pamiętasz własne zastrzeżenia. Bałeś się, że jeśli zamiesz
kasz z kobietą, która nie jest twoją żoną, może to odbić się
niekorzystnie na twojej karierze zawodowej, zmniejszyć
szanse nominacji na szefa kliniki. - Blythe strąciła rękę
Alana i cofnęła się o krok.
Jedyną oznaką irytacji było lekkie przymrużenie oczu.
- Przyznaję, okazałem się wówczas nadmiernie prze-
POTRÓJNE WESELE • 1 6 3
zorny. Nie zapominaj jednak, że po trzęsieniu ziemi to ja
zaproponowałem, żebyś wprowadziła się do mnie. -
Uśmiechnął się sztucznie, profesjonalnie. Blythe zastana
wiała się, czy kiedy namawia pacjentkę na dodanie do
liftingu operacji plastycznej nosa lub silikonowych implan
tów w policzkach, uśmiecha się podobnie. - Podtrzymuję
ofertę.
- Nie byłoby nam zbyt ciasno? - Blythe już nie wytrzy
mała. - Ty, ja i Brittany pod wspólnym dachem?
- Ona się nie liczy. - Alan machnął lekceważąco staran
nie wymanikiurowaną dłonią. - Cała sprawa zaczęła się
tylko dlatego, że Brittany bała się operacji. W moich wysił
kach, żeby ją uspokoić, posunąłem się, być może, nieco za
daleko.
- Być może? Nieco? - Blythe przeciągnęła dłonią po
włosach. Na mężczyznę, który jeszcze parę dni temu był jej
narzeczonym, popatrzyła jak na obcego człowieka. - Ala
nie, pomińmy fakt, że mnie zdradzałeś. Ale pogwałciłeś
zasady etyki lekarskiej. Sypiałeś z pacjentką.
- Nie jestem pierwszym lekarzem, który padł ofiarą
lubieżnej pacjentki. I wątpię, czy ostatnim.
Blythe nawet się nie zdziwiła, że całą winą obarcza
Brittany. Było to niesmaczne, ale nie zaskakujące.
- Drapieżny i godny pożądania - powiedziała, nie ukry
wając kpiny. - Temu połączeniu nie oprze się żadna kobieta.
Zaskoczyła Alana. Nie sądził, że mu się przeciwstawi.
- Przyszedłem tu nie dlatego, by odgrzebywać stare
sprzeczki.
- A więc po co?
- Żeby cię przekonać, że nie trzeba zrywać zaręczyn
z powodu jakiejś błahostki.
Blythe uznała, że nie ma sensu rozmawiać dłużej na ten
1 6 4 • POTRÓJNE WESELE
temat. Wielu spraw Alan nigdy nie przyjmował do wiado
mości. Lekceważył jej pracę, a negatywny stosunek do
filmu o Aleksandrze był tylko jednym z przykładów ego
centryzmu tego człowieka.
- Może i nie trzeba - przyznała powoli.
- Wreszcie mówisz z sensem. - Na twarzy Alana odma-
lowało się zadowolenie.
Podszedł do Blythe, lecz ona szybko się cofnęła.
- Bywają sytuacje, w których jedna strona wybacza
drugiej niewierność. To, niestety, nie jest taki przypadek.
- Co ty mówisz, do diabła?
Westchnęła. Poczuła zmęczenie.
- Są inne powody, dla których nie mogę zostać twoją
żoną. Nie mają nic wspólnego z Brittany. Ani z żadną z in
nych kobiet, z którymi sypiałeś, gdy byliśmy zaręczeni.
- Co to za powody? Mam prawo wiedzieć.
Blythe nie musiała nic mówić, ale to zrobiła.
- Nie kocham cię.
Dlatego fakt, że Alan sypia z Brittany, wcale nie zabolał.
Tylko ją uraził.
- Dobrze wiesz, że nie jestem zwolennikiem małżeństw
z miłości. Uczucie szybko przemija.
- Tu właśnie się mylisz. - Blythe przypomniała sobie
nagle Aleksandrę i Patricka. Ich miłość była wieczna.
- Jest jeszcze jakiś powód?
- Kocham innego mężczyznę - oznajmiła spokojnie.
- Zamierzam go poślubić. Tak szybko, jak to możliwe.
- Nie wierzę ci. Jak coś takiego mogło się stać?
Blythe wzruszyła lekko ramionami.
- Normalnie. Gage podobał mi się od dłuższego czasu.
- Mówisz o detektywie, którego wynajęłaś? - spytał
Alan z pogardą w głosie. - Remingtonie?
POTRÓJNE WESELE • 1 6 5
- Tak.
- Spałaś z nim w Grecji, mam rację?
- Nie twoja sprawa.
- Ten romans długo nie potrwa. Za bardzo się róż
nicie.
- Tylko w niektórych sprawach. Mało ważnych.
Jeszcze parę dni temu Blythe przekonywała samą siebie,
że wyjście za Gage'a jest niemożliwe. Teraz wiedziała, że
jest dla niej życiową koniecznością.
- Nie mogę uwierzyć, że zamierzasz zrobić coś takiego
- oświadczył Alan.
- Żałuję, że nie potrafisz nic zrozumieć - szczerze od
parła Blythe.
- Żałujesz? Och, będziesz żałowała jeszcze bardziej,
przekonasz się. Zostaniesz żoną byłego policjanta, który
ma tylko jedną parę portek i spędza całe dni na podglądaniu
ludzi w motelach.
- To przyzwoity człowiek. I świetny detektyw. Jestem
z niego dumna. Zwłaszcza zaś ze sposobu, w jaki pomaga
ludziom.
Alan z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Byłem pewny, że dobrze cię znam. Jak widać, bardzo
się myliłem. To ogromnie przykre.
- Nie musisz użalać się nad sobą. - Blythe wzięła Alana
za ramię i poprowadziła do wyjścia. - Nie uwierzysz, co to
był dla mnie za szok, kiedy się przekonałam, jak bardzo ja
się myliłam.
Alan zatrzymał się w drzwiach.
- Nie mogę zagwarantować, że poczekam, aż oprzyto
mniejesz - oznajmił.
- Wcale na to nie liczę.
Patrząc, jak odchodzi, Blythe zrozumiała, że jeden roz-
1 6 6 • POTRÓJNE WESELE
dział jej życia został definitywnie zamknięty. Nie odczuwa
ła krzty żalu. To, co ją czekało, było nowe, podniecające
i wspaniałe.
Dziesięć minut później siedziała za kierownicą. Bulwa
rem Zachodzącego Słońca jechała do Bachelor Arms.
ROZDZIAŁ
11
Ilekroć Blythe podjeżdżała pod Bachelor Arms, ogarnia
ło ją dziwne przeświadczenie, że zna ten dom i że wiąże się
z nim jakieś przykre przeżycie. Dzisiaj tak samo. Groma
dzące się czarne chmury i naładowane elektrycznością po
wietrze, zwiastujące burzę, potęgowały niepokój.
Postanowiła myśleć wyłącznie o przyjemnych rzeczach.
O jutrzejszym powrocie Gage'a z Oregonu i uroczystej ko
lacji przy świecach, którą urządzi na jego cześć. Zaczną od
szampana. I ostryg. Na gorącą przystawkę będzie filet z ło
sosia w sosie z białego wina i kaparów. Prawie natychmiast
Blythe zmieniła zdanie. Przypomniała sobie, że Gage naj
bardziej lubił mięso i kartofle. Wobec tego dostanie stek
z grilla z pieczonymi ziemniakami i sałatką Cezara. Po tak
ciężkim jedzeniu zamiast dużego deseru będą świeże jago
dy. Zjedzą je później, w łóżku. Przedtem będą się kochać.
Blythe przypomniała sobie miłosne uniesienia w hotelo
wym pokoju na Eginie, zatęskniła do pieszczot Gage'a
i uznała, że cała kolacja będzie musiała poczekać.
Przechodząc przez dziedziniec Bachelor Arms, usłysza
ła, że ktoś idzie za nią krok w krok. Pora była niebezpiecz
nie późna. Blythe odwróciła się błyskawicznie, w obron
nym geście wyciągając przed siebie pęk kluczy.
1 6 8 • POTRÓJNE WESELE
- Walter? - Rozpoznała mężczyznę.
.- Jak się masz, Blythe? - Uśmiechnął się, jak zwykle,
nieszczerze. W jego oczach dojrzała niezwykłe napięcie.
- Ładny wieczór, prawda?
Skąd wiedział, że znajdzie ją w Bachelor Arms? Nigdy
nie lubiła załatwiać z Walterem Sternem zawodowych
spraw. Jeszcze bardziej nie miała ochoty na pogawędkę
poza studiem.
- Co tu robisz? - spytała.
- Muszę z tobą porozmawiać.
- Czy to coś ważnego? Miałam dziś długi, męczący
dzień...
- Nie zajmę ci dużo czasu. Sprawa jest bardzo istotna.
- W porządku - odparła sucho. - Wobec tego chodź ze
mną. Jak mnie tu odnalazłeś?
- Zobaczyłem cię wyjeżdżającą z Chateau Marmont.
Więc zawróciłem.
- Jechałeś za mną całą drogę? Śledziłeś mnie?
- Muszę z tobą pogadać. W cztery oczy.
Blythe uznała, że nie ma co się przejmować czekającą ją
rozmową. Walter Stern należał do ludzi najbardziej wpły
wowych w Los Angeles. I chociaż chwilowo miał kłopoty,
był człowiekiem, który się nie poddawał. Nie zrobiłby tak
że niczego, co mogłoby zagrozić jego reputacji.
Blythe przypomniała sobie, że swego czasu Cait nakryła
Waltera podczas policyjnego nalotu na dom znanej holly
woodzkiej prostytutki. Nie był z pewnością jedynym ma
jętnym i wpływowym mężczyzną, który korzystał z płat
nych usług seksualnych.
- Muszę porozmawiać z tobą na osobności - powtó
rzył. - Nie przy tym detektywie, którego wynajęłaś.
- Gage'a nie ma.
POTRÓJNE WESELE • 1 6 9
- Nie ma?
- Jest w Oregonie. - Blythe uznała, że nie ma sensu
trzymać w sekrecie podróży Gage'a. - Usiłuje odszukać
policjanta, który jako pierwszy znalazł się na miejscu
zbrodni.
- Daje ci klucze, kiedy wyjeżdża? - pytał dalej Walter,
- Właśnie się tu wprowadzam. - Podniosła do góry
podręczną walizeczkę, którą zabrała z samochodu.
- Wyjazd do Grecji okazał się sukcesem.
- Było przyjemnie - przyznała, przechodząc przez hol
i zbliżając się do drzwi apartamentu Gage'a.
- Dowiedzieliście się czegoś?
- Natasza okazała się pomocna.
- Uprzedzałem cię, że ta kobieta kłamie jak najęta.
- Tak. I że jest zwariowana. - Blythe otworzyła drzwi.
- Jest ekscentryczna, ale to, co mówiła, wydawało się sen
sowne.
- Pewnie wiesz, co się stało w Xanadu. - Walter nagle
zmienił temat.
Dlatego tu za mną przyjechał, domyśliła się Blythe.
Miała nadzieję, że nie będzie jej błagał, by załatwiła mu
u Connora pozostanie w wytwórni.
- Podobno chcesz wycofać się z branży.
- Oboje wiemy, że Mackay, twój nowy przyjaciel, zmu
sza mnie do odejścia.
- Nie miałam nic wspólnego z tą sprawą- zastrzegła
się Blythe. Obeszła salon i pozapalała wszystkie światła. Za
oknami rozległ się głośny grzmot.
- Ale nie byłaś zaskoczona.
- Nie. - Nie było sensu zaprzeczać. - Kiedy usłysza
łam, że to Connor kupił wytwórnię, od razu pomyślałam, że
wasza współpraca nie będzie możliwa.
1 7 0 • POTRÓJNE WESELE
- Nigdy mnie nie lubiłaś. Mam rację?
- Chyba tak - z ociąganiem odparła Blythe. - Nie po
dobało mi się, że dojrzały mężczyzna zaczepia młodą
dziewczynę.
- Wtedy traktowałaś to zupełnie inaczej.
- Walterze, na litość boską - wybuchnęła Blythe - mia
łam wówczas piętnaście lat. Powinieneś się trzymać z dala
ode mnie!
- A więc o to chodzi. - Twarz Waltera stężała. - Teraz
mścisz się na mnie, wykorzystując do tego kochanka przy
jaciółki.
- Nieprawda.
Blythe zrobiło się nagle duszno. Walter rozejrzał się po
pokoju. Zatrzymał wzrok na ogromnym lustrze oprawio
nym w staroświecką, metalową ramę.
- Jest obrzydliwe - powiedział skrzywiony.
Miała dość tej rozmowy. Marzyła, żeby Walter wreszcie
się wyniósł. Zniknął na zawsze. Z apartamentu i z jej życia.
- Skoro upewniłeś się, że z twoim odejściem ze studia
nie mam nic wspólnego, pora, żebyś już sobie poszedł.
- Omotałaś Mackaya. Popiera realizację twojego filmu.
- Sądzi, że ma szanse uzyskać nominację do Oscara.
- Bzdura. Facet nie ma pojęcia o naszej branży. To nic
niewarte, melodramatyczne romansidło spadnie z ekranów
po dwóch dniach. Jeszcze gorzko pożałujesz swojej decyzji
- dodał groźnie.
Odezwał się telefon. Sądząc, że dzwoni Gage, Blythe
podbiegła do biurka.
- Słucham? Ach, to ty, Lily. Nie, wcale mi nie przeszka
dzasz. - Blythe spojrzała przez ramię. - Walterze, dłużej
cię nie zatrzymuję. - Usłyszała, jak otwiera i zamyka
drzwi.
POTRÓJNE WESELE 1 7 1
Poinformowała przyjaciółkę, że przeniosła się właśnie
do Gage'a. Po krótkiej rozmowie odłożyła słuchawkę.
Ucieszona, że Walter poszedł, odetchnęła z ulgą. Zaczęła
myśleć o Gage'u.
Przechodząc przez pokój, żeby zamknąć od środka wej
ściowe drzwi, dostrzegła swoje odbicie w lustrze. Promien
ny uśmiech na jej twarzy był uśmiechem zakochanej kobie
ty. Czy tak właśnie czuła się Aleksandra, uwielbiając Patri
cka? Tak. Z pewnością.
Nagle ujrzała w lustrze zupełnie inny obraz. Piękną ko
bietę o czarnych włosach, ubraną w długą, jasną szatę.
- Cait i Connor przysięgali, że cię widzieli - szepnęła
Blythe. - Ale ja nie wierzyłam, że istniejesz.
W pobliżu uderzył piorun. Blythe usiłowała sobie wytłu
maczyć, że postać w lustrze jest wytworem jej wyobraźni.
Obraz był jednak niezwykle realny.
Błyskawica rozdarła niebo. Pokój zalało niebieskie, fo
sforyzujące światło.
- Jak mówi legenda o Bachelor Arms, ziści się moje
najskrytsze marzenie lub najokropniejsze przeczucie.
Blythe poczuła nagle dreszcze. Gage miał wrócić jutro.
A może jego samolot ulegnie katastrofie? Z trudem opano
wała niepokój. Podniosła wzrok na lustro i zapytała zjawę:
- A więc co mnie czeka?
Kobieta milczała. Ale na jej wargach ukazał się nikły
uśmiech.
Światła zaczęły mrugać. Po chwili zgasły. Pokój pogrą
żył się w ciemności.
Gage dojeżdżał już do motelu, kiedy nagle zaświtała mu
nowa myśl. Zawrócił i ruszył z powrotem.
W „Barze myśliwskim" zastał jeszcze, na szczęście,
1 7 2 • POTRÓJNE WESELE
Connelly'ego, który wdał się z barmanem w dyskusję
o przynętach.
- Zapomniałeś czegoś?-zapytał były policjant, podno
sząc głowę na widok Gage'a.
- Ten pozostawiony papieros. Dlaczego sądził pan, że
należał do Reardona?
- Popielniczka stała na stole w sypialni. Jeśli nie był jej,
to musiał należeć do męża.
- Reardon nie palił.
- Skąd wiesz?
- Wiem.
- Więc przyszedł do domu i znalazł dowód, że jakiś
gach odwiedzał żonę. Wściekł się i ją udusił.
- Sądziłem, że nie wierzy pan w winę Reardona.
- Punkt dla ciebie - mruknął Connelly, wzruszając ra
mionami.
- A to lustro? Jak wyglądało?
- O, tego nie zapomnę. Ogromne. W ozdobnej ramie.
Paskudne.
- Pamięta pan, gdzie znajdował się dom Reardonów?
- Jasne. - Adres, który po chwili namysłu podał Con
nelly, był Gage'owi dobrze znany - Bachelor Arms.
- Niemożliwe. Z akt sądowych wynika, że tamten bu
dynek znajdował się nieco dalej.
- W aktach jest błąd. O morderstwie zawiadomił poli
cjant z ulicznego patrolu. W zdenerwowaniu gospodyni
Reardonów podała mu zły adres, który on przekazał z kolei
do komisariatu. I tak już musiało zostać. Nikt nie kwapił się
sprostować pomyłki. Policjanci byli nawet zadowoleni, bo
na rzeczywistym miejscu zbrodni nie było gapiów.
- A tamten drugi dom? Przecież ktoś w nim mieszkał.
Musiał składać skargi, że nachodzą go ciekawscy.
POTRÓJNE WESELE • 1 7 3
- Był pusty. Należał do producenta, który zbankru
tował.
- Istnieli przecież ludzie, którzy wiedzieli, gdzie miesz
kają Aleksandra i Patrick.
- Pewnie, że byli. Ale niewielu. Reardonowie dopiero
tam się wprowadzili.
To dlatego Natasza nie wspomniała, że mieszka w daw
nym domu Aleksandry. Widocznie nie wiedziała, że tam
właśnie miał miejsce najbardziej nikczemny mord w histo
rii Hollywood.
Tego wieczoru Blythe miała wprowadzić się do Bache
lor Arms. Do pokoju, w którym uduszono Aleksandrę,
z przerażeniem uzmysłowił sobie Gage.
ROZDZIAŁ
12
Ksiądz był młody. Miał pociągłą bladą twarz i oczy
pełne smutku.
- To już nie potrwa długo -powtórzył kolejny raz.
Patrick milczał. Nie był w nastroju do rozmowy.
Zadaniem księdza było pocieszanie skazanego w ostat
nich godzinach życia. Młody duchowny nie miał pojącia,
jak się do tego zabrać.
- Ma pan ochotą na modlitwą? - zapytał.
Patrick zaprzeczył ruchem głowy.
- A może pan coś zje? Kolację pozostawił pan nietknię¬
tą. Musi pan być z pewnością bardzo głodny.
Słowa duchownego zabrzmiały w tych okolicznościach
niemal humorystycznie.
- Czy to ma jakieś znaczenie? - spytał skazany.
Młody ksiądz poczerwieniał.
- Przepraszam. Zachowuję się fatalnie.
- Wcale nie - zaprzeczył Patrick. - Wrącz przeciwnie.
- Naprawdę?
- Tak.
- W obliczu egzekucji Patrick uznał, że małe
kłamstwo mu już nie zaszkodzi.
- Mówią że to nie potrwa długo.
Melodyjny głos księdza przywołał na myśl dziwny obraz.
POTRÓJNE WESELE • 1 7 5
Zielone pola, kamienne domy ze spadzistymi dachami i po
szarpaną, skalistą linią wybrzeża. Patrick pomyślał o wy
prawie, którą planował wraz z Aleksandrą do ojczyzny
swych przodków.
Wszystko było ustalone. Mieli wypłynąć nazajutrz po
premierze „Złota głupca". Po czterech tygodniach zwie
dzania kraju i wizytach u krewnych zamierzali powrócić do
Stanów, by osiąść na stałe na jego ranchu w stanie
Wyoming. I żyć tam szczęśliwie w otoczeniu gromady dzie
ci, na których tak bardzo zależało Aleksandrze.
Takie były plany. Niestety, jak to czasami bywa, nie
doszły do skutku.
Po chwili znów odezwał się ksiądz:
- Jest moim obowiązkiem sprawić, by pogodził się pan
z Bogiem...
- Niedługo staną przed Stwórcą
- łagodnie przerwał
mu Patrick. - Sam sobie poradzą.
W oczach księdza ukazał się niepokój.
- To, co pan mówi, jest niebezpieczne. Szalone,
- Cały świat jest szalony, czy ksiądz jeszcze tego nie
zauważył?
- Dziwny z pana człowiek, panie Reardon.
- Już mi to mówiono. - Dopiero co jego własny adwo
kat nazwał go szalonym, bo odmówił wystąpienia we włas
nej obronie.
- Dziwny, ale, jak sądzę niewinny
- dorzucił ksiądz.
Kto myślał podobnie? - zastanawiał się Patrick. Jeszcze
tylko jeden człowiek. Jak nazywał się ten policjant? Con-
lin ? Nie. Już wiem. Connelly. Niestety, on też stał się ofiarą
skorumpowanego systemu sprawiedliwości.
- Już czas - oznajmił ksiądz.
Patrick podniósł się zza stołu. Jedna myśl była kojąca.
1 7 6 • POTRÓJNE WESELE
Niedługo nadejdzie chwila zjednoczenia się z jedyną kobie
tą, którą kochał. Po wieczne czasy.
Gage obudził się nagle. Po twarzy spływał mu pot.
- Panie Remington, proszę się nie denerwować.
Trafiliśmy na złą pogodę - usłyszał łagodny głos ste
wardesy.
Nie obawiał się latania, to koszmarny sen wprawił go
w taki stan. Już teraz wiedział na pewno, że Patrick był
niewinny.
Przerażająca była inna myśl. Kobieta, którą kochał,
znajdowała się w śmiertelnym niebezpieczeństwie! W Los
Angeles wylądują dopiero za pół godziny. Dla niego była
to prawie wieczność.
Padał ulewny deszcz i Blythe postanowiła odłożyć
do jutra przyniesienie reszty swoich rzeczy z pozosta
wionego pod domem samochodu. Nad Pacyfikiem sza
lał sztorm, zewsząd było słychać grzmoty. Wsunęła się
pod kołdrę. Tęskniąc do ukochanego, powoli zapadła
w sen.
Gage nigdy by nie przypuszczał, że czas może się
wlec aż tak bardzo. Samolot zaczął schodzić do lądowa
nia, a on nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie osiądzie
na płycie lotniska. Pełen niepokoju o Blythe widział
oczami wyobraźni dramatyczną scenę z życia Aleksan
dry i Patricka - awanturę na plaży w noc sylwestrową.
Oto Patrick wpadł w szał i powiedział żonie rzeczy zbyt
okrutne, czego szybko pożałował. Przechadzając się
w nocy wzdłuż brzegu morza, stracił poczucie czasu.
Wreszcie postanowił wracać do domu. Wiedział, że prze-
POTRÓJNE WESELE • 1 7 7
prosi Aleksandrę za swój wybuch złości. Kochał ją prze
cież. Byli sobie przeznaczeni. Już nikomu nie uda się ich
skłócić i rozłączyć.
Przez frontowe drzwi Bachelor Arms wszedł, skradając
się, ubrany na czarno mężczyzna. W budynku nie natknął
się na nikogo. Burza szalejąca za oknami nie zachęcała do
opuszczania mieszkań.
Drzwi, przed którymi się zatrzymał, były zamknięte od
wewnątrz. Przygotowany na taką ewentualność, przynie
sionym wytrychem sprawnie otworzył zamek.
W apartamencie panowała ciemność. Mężczyzna zapalił
maleńką latarkę i na palcach zaczął się skradać w stronę
sypialni.
Wokół szalała burza.
Blythe śnił się Gage i pobyt w Grecji. Pieszcząc się,
pływali w ciepłej wodzie. Potem sen przekształcił się
w scenę na ranchu w Wyoming. Aleksandra i Patrick leżeli
przytuleni przed płonącym kominkiem.
- Należysz tylko do mnie. - Jego glos miał szorstkie
brzmienie.
- Tak. - Spragniona pieszczot, przywarła mocno do
umięśnionego ciała. - Jesteś mym mężem. Kochankiem.
Całym życiem - szeptała. Spotkały się ich oczy. Potem cia
ła.
- Na zawsze.
Pogrążoną w ciemnościach sypialnię raz po raz oświet
lały błyskawice. Ubrany na czarno mężczyzna stanął u stóp
łóżka. Przyglądał się śpiącej kobiecie. Kiedy przez sen
wykrzyknęła męskie imię, serce intruza zacisnęła stalowa
obręcz. Od samego początku wiedział, co ta kobieta jest
1 7 8 • POTRÓJNE WESELE
warta. Przez całe życie zwodziła mężczyzn, ale się tym nie
przejmował, bo była jego niepodzielną własnością. Tym
razem jednak go zdradziła. I za to musiała ponieść karę.
Dłoń przesuwająca się po policzku wyrwała Blythe ze
snu. Sądziła, że to Gage, lecz kiedy jak kotka poddała się
pieszczocie, poczuła, że palce na jej policzku są obciągnię
te rękawiczką. Poczuła znajomy zapach wody kolońskiej.
- Alan? - spytała drżącymi wargami.
- Ciii. - Dłoń w rękawiczce zakryła jej usta. - Nie
krzycz. Nie wzywaj pomocy. - Ostrym jak brzytwa skalpe
lem dotknął jej szyi. - Zrozumiałaś?
Błyskawica rozdarła ciemności. Blythe zobaczyła przed
sobą twarz. Znajomą, a zarazem obcą. Z oczyma, w których
czaiło się szaleństwo. Stał nad nią człowiek, którego tak bar
dzo starała się pokochać. Poczuła przeraźliwy strach.
Mężczyzna spojrzał na nią zimno.
- A teraz wstań. Bardzo powoli. Pójdziesz ze mną.
To chyba następny koszmar senny, pomyślała w panice
Blythe. Na szczęście, wkrótce nastanie ranek i zjawi się
Gage. Od razu mu powie, żeby jak najszybciej się pobrali.
- Ruszaj się wreszcie - warknął ubrany na czarno męż
czyzna.
Znów poczuła na szyi ostrze skalpela. To nie były żarty.
Powoli podniosła się z łóżka.
Złapał ją mocno za ramię.
- Dokąd mnie zabierasz? - spytała, siląc się na spokój.
Uderzył ją w twarz.
- Kazałem ci milczeć. Następnym razem użyję noża.
Jak sądzisz, ilu twych dawnych wielbicieli zechce oglądać
zeszpeconą, okaleczoną Aleksandrę Romanow?
To czyste szaleństwo! - pomyślała Blythe. Alan myli ją
z zamordowaną aktorką?
POTRÓJNE WESELE • 1 7 9
W świetle następnej błyskawicy zobaczyła odbicie ich
obojga w ogromnym lustrze. I wreszcie pojęła wszystko.
Stojący za nią mężczyzna, przyciskający skalpel do jej
szyi, tylko przypominał Alana. Dopiero teraz Blythe uzmy
słowiła sobie potworną prawdę.
- To ty, Walterze? - zapytała z trudem panując nad
głosem.
- Sama jesteś wszystkiemu winna. Ja cię odkryłem.
Blythe poczuła nagły ból. Spod ostrza przyłożonego do
jej skóry pociekła strużka krwi.
- Walterze...
- Zamilcz!
Siłą wyprowadził ją z apartamentu. Chciała krzyczeć,
lecz nie zdejmował skalpela z jej szyi. Po wąskich, stro
mych schodach ciągnął Blythe na sam szczyt domu. Do
wieżyczki wieńczącej Bachelor Arms.
Zaplątała się w nocną koszulę. Upadła.
- Wstawaj! - ryknął. W oczach miał szaleństwo.
Poderwał ją z ziemi i niemal nadludzkim wysiłkiem
wciągnął na samą górę, do niewielkiego, zamkniętego po
mieszczenia.
- Nie chcesz mi zrobić krzywdy - łagodnie odezwała
się Blythe, aby zyskać na czasie. - Po tym, co oboje prze
żyliśmy razem... - Wzniosła się na szczyty aktorstwa.
- Tak - powiedział łagodniejszym tonem, który jeszcze
bardziej zmroził krew w żyłach Blythe. Przeciągnął
ostrzem po jej szyi, ramionach i piersiach. - I to ja cię
zniszczę. - Jednym szybkim ruchem skalpela przeciął na
niej koszulę nocną od piersi aż do ziemi.
Gage pędził jak wariat, łamiąc wszelkie zasady ruchu.
Z piskiem hamulców zatrzymał wóz przed Bachelor Arms.
1 8 0 • POTRÓJNE WESELE
Budynek był pogrążony w ciemnościach. Ze schowka
w samochodzie wyciągnął pistolet i przez dziedziniec rzu
cił się w stronę wejścia. Odruchowo spojrzał na wieżyczkę.
To, co ujrzał w wysokich oknach, zmroziło go.
Nie poddam się, zdecydowała Blythe. Będzie walczyła nie
o siebie, lecz o wspólne życie, które czekało ją i Gage'a.
Pisk hamulców pod domem odwrócił na chwilę uwagę
Waltera. Teraz albo nigdy. W przypływie nadludzkiej siły
Blythe z głośnym krzykiem rzuciła się na napastnika. Za
skoczony, zachwiał się lekko, wypuszczając skalpel z ręki.
Śmiercionośne narzędzie upadło na podłogę. Oboje sięgnę
li po nie równocześnie.
Gage usłyszał krzyk Blythe. Rzucił się na górę. Po paru
chwilach wpadł do wieżyczki.
Pośrodku niewielkiego pomieszczenia ujrzał mężczyznę
ze skalpelem w ręku. Wiedział, że jest nim Walter Stern.
Napadnięta, ciężko dysząc, stała oparta plecami o ścianę.
Na widok rozdartej koszuli i na myśl, co ten człowiek
zrobił Blythe, Gage'a ogarnęła furia. Miał ochotę na miej
scu zastrzelić Waltera Sterna.
- Gra skończona - odezwał się, celując z pistoletu do
napastnika. - Tym razem się nie wywiniesz. Odłóż nóż.
Powoli.
Walter Stern zaklął głośno i ze skalpelem wycelowanym
w pierś Gage'a rzucił się na niego. Gage'a uratowały lata
policyjnego treningu. W ostatniej sekundzie uskoczył, uni
kając śmiertelnego ciosu. Zaraz potem rozległ się ogłusza
jący brzęk tłuczonej szyby, przeraźliwy krzyk i odgłos ciała
uderzającego o kamienny dziedziniec.
Potem zapanowała cisza. Burza minęła. O dach Bache
lor Arms stukały tylko pojedyncze krople deszczu.
EPILOG
Od samego rana dzień, w którym miało się odbyć potrój
ne wesele, nie różnił się niczym od innych pięknych kali
fornijskich dni. Ciepłe powietrze było przesycone zapa
chem kwiatów.
Na dziedzińcu Bachelor Arms zebrała się spora gromad
ka. Na wypożyczonych krzesłach obitych białą materią
zasiedli uroczyście członkowie rodzin i goście. W ślu
bie trzech młodych par uczestniczyli wszyscy mieszkańcy
domu.
W pierwszym rzędzie, tuż przy rodzicach Blythe, sie
działa Natasza Kuryan, która specjalnie na tę uroczystość
przyleciała z Grecji. Obok niej poczesne miejsce zajmowa
ła matka Connora. Pobrzękiwała pękiem kluczyków przed
noskiem zafascynowanej malutkiej wnuczki. Sukienka Ka
tie była prześliczna - zdobiły ją delikatne pączki róż. Roze
śmiane niemowlę gaworzyło radośnie i tłustymi łapkami
usiłowało schwytać błyszczące kluczyki.
Za szpalerem słodko pachnącej wistarii czekali trzej
oblubieńcy. Niezwykle przystojni i wytworni, jak przystało
na tak uroczystą okazję. Kiedy orkiestra zaczęła grać mar
sza weselnego, wzrok wszystkich zwrócił się w stronę pa
nien młodych.
Były prześliczne, każda w swoim rodzaju. Ognista, ru
dowłosa Cait, jasnozłota, słodka Lily i czarnowłosa Blythe,
182 • POTRÓJNE WESELE
przyciągająca wzrok egzotyczną, cygańską urodą, stanowi
ły razem niezwykły widok.
W długiej, jedwabnej sukni, falującej przy każdym ru
chu, Cait wyglądała jeszcze bardziej imponująco niż zwy
kle. Była spokojna i opanowana. Jedyną oznaką podniece
nia były zaczerwienione policzki.
Tuż za nią szła Lily, W białej, organdynowej, długiej
sukni bez ramion z szyfonowym żakietem wyglądała jak
zjawisko. W ręku trzymała skromny bukiecik pachnącego
groszku. Goście aż wstrzymali oddech, kiedy przystanęła
przed córeczką i na jasnowłosej główce niemowlęcia zło
żyła lekki pocałunek.
Na nie dokończony, bo przerwany trzęsieniem ziemi,
ślub z Alanem Sturgessem Blythe wybrała prostą, skromną
suknię, która wówczas sprowokowała Cait do komentarza,
że panny młode powinny się ubierać znacznie bardziej
romantycznie.
Strój, który oblubienica Gage'a miała dziś na sobie,
w pełni odpowiadał temu kryterium. W sukni bez ramion,
z białej koronki ozdobionej perełkami, Blythe wyglądała
jak księżniczka z bajki.
Zachwycone spojrzenie Gage'a upewniło ją, że dobrze
wybrała strój.
Podchodząc do niego, uśmiechała się promiennie. Wiele
łączyło ją już z tym mężczyzną. Oboje oczyścili imię nie
winnego człowieka. Rozwiązali ponurą tajemnicę morder
stwa sprzed wielu lat. Podobnie jak każdy inny policjant,
Michael Connelly prowadził skrupulatnie notatki ze swo
ich śledztw. Jego notes z zapiskami z dochodzenia w spra
wie zabójstwa Aleksandry, dostarczony pewnego dnia
przez kuriera bez żadnego przewodniego listu, posłużył
Sloanowi do dopisania zakończenia scenariusza filmu.
POTRÓJNE WESELE • 1 8 3
Blythe spodziewała się, iż oskarżenie, że to Walter Stern
zamordował gwiazdę, uderzy jak piorun w całe holly
woodzkie środowisko.
Głos Blythe, gdy powtarzała słowa małżeńskiej przysię
gi, brzmiał dźwięcznie i pewnie.
„Na dobre i na złe.
W zdrowiu i w chorobie.
Dopóki śmierć nie rozłączy".
Nie spuszczając wzroku z ukochanej, Gage wsunął jej
na palec obrączkę. Po chwili ona uczyniła to samo. Wymie
nili małżeńskie insygnia i pełne miłości uśmiechy.
Ich wargi spotkały się w pierwszym pocałunku żony
i męża.
A potem, kiedy rozległy się dźwięki muzyki i matka
Blythe rozpłakała się ze wzruszenia, a pozostali goście za
częli entuzjastycznie wiwatować na cześć trzech dopiero co
zawartych małżeństw, Blythe i Gage wzięli się za ręce i od
chodząc rozciągniętym na ziemi białym chodnikiem, ru-
szyli ku przyszłości.
KONIEC