ROZDZIAŁ 1
To na pewno nie był konwencjonalny początek rozmowy.
Choć w pierwszej chwili miała ochotę rozmazać mu ten aro¬gancki uśmieszek na przystojnej gębie,
musiała przyznać, że ten wysoki, ciemnowłosy mężczyzna zrobił na niej wrażenie.
- Przepraszam, co takiego?
- Pytałem, czy to pani jest tą małą spryciarą, którą stary McIntyre dorzuca mi do interesu. -
Otaksował ją rozbawionym spojrzeniem. - No, no ... Jeżeli tak, to na pewno będziemy mieli o czym
porozmawiać.
Carly Ashton mieszkała w Waszyngtonie od siedmiu lat, ale dotąd nie spotkała się z podobną
impertynencją. Wiedziała, że będzie wyglądało idiotycznie, jeśli wstanie i wyjdzie. Czuła się
jednak, jakby ktoś ją opluł, uśmiechając się przy tym z wdziękiem i spoglądająl,: niewinnie
niebieskimi oczami.
- Obawiam się, że to jakaś pomyłka - powiedziała lodowatym tonem, patrząc w przestrzeń. - O
czym mówiliśmy, Bill? - Przeniosła spojrzenie na milczącego wspólnika.
Tymczasem intruz nie wydawał się zbity z tropu:
- Mówię przecież z Cady Ashton? Nie pomyliłem się, prawda? - Zerknął na nią spod oka.
Carly czuła narastającą irytację, tym bardziej że mężczyzna, nie pytając nikogo o zgodę, rozsiadł
się bezceremonialnie na krześle naprzeciwko niej.
- Owszem - odpowiedziała spokojnym głosem, odrzucając ciemnoblond włosy niecierpliwym
ruchem głowy.
- Jestem Patrick Ryan.
- Ach, tak, .. - Uniosła w górę brwi. - Ten wielki finansista, który ma zamiar wysłać nas na zieloną
trawkę. - Wydęła usta w grymasie pogardy.
Jej odpowiedź nie zrobiła na Ryanie najmniejszego wrażenia. Za to Bill McIntyre poruszył się
niespokojnie na swoim krześle.
- Carly - wtrącił. - Zaprosiłem dziś wieczór pana Rya¬na na drinka, żebyście mogli się poznać i
spokojnie poroz¬mawiać.
Carly wydawało się, że Bill położył zbyt mocny nacisk na słowo "spokojnie". Mógł sobie to
darować, pomyślała z rozdrażnieniem. Nic jednak nie powiedziała. Wiedziała, że ta rozmowa i jego
musi dużo kosztować. Jeżeli teraz ona będzie zachowywać się demonstracyjnie wrogo, to z
pewnością skomplikuje całą sytuację. Ale ten arogant Ryan dał jej do zrozumienia, że może tu
chodzić o coś więcej niż o wspólnego drinka. Była wściekła, że pozwala sobie wobec niej na
podobną bezczelność.
- Myślę, Bill, że pan Ryan wie o nas wszystko, co powinien wiedzieć - powiedziała, cedząc słowa. -
Bądź co bądź, siedzi w.j2apierach Capitol Airlines od trzech miesięcy.
Ignorując znaczące kaszlnięcie wspólnika, pozwoliła sobie na ironiczne spojrzenie, wytrzymując
spokojnie wzrok Ryana.
- Ma pan chyba wystarczająco dużo informacji, prawda? - Uśmiechnęła się zimno.
_ Lubię dokładnie rozpatrzeć się w sytuacji, zanim podejmę decyzję. Takie mam zwyczaje, panno
Ashton - odparł swobodnie. - Dokumenty i liczby to nie wszystko ... _ zawiesił głos, wpatrując się
ostentacyjnie w jej usta. ¬W interesach polegam bardziej na osobistych kontaktdch.
_ Ciekawe - prychnęła early. - Wprawdzie upłynęło trochę czasu od moich szkolnych lekcji
biologii, ale, jeśli dobrze pamiętam, rekiny to podobno pozbawione uczuć, zimnokrwiste
stworzenia.
- Rzecz w tym, że jestem rekinem mutantem, panno Ashton - z uśmiechem odparował Patrick.
Carly wydęła usta, uznając, że już dosyć. Bill miał rację. Nie było sensu rozpoczynać wojny. W
końcu ten facet jest ich ostatnią deską ratunku. Wprawdzie idea po¬szerzenia spółki nie zachwycała
jej, ale cóż, w ostateczności to lepsze, niż gdyby mieli zwinąć interes, albo gdyby połknęły ich
jakieś wielkie linie lotnicze. Patrick Ryan nie był z pewnością bohaterem jej powieści, ale na razie
nie mieli wyboru.
Patrick zdawał sobie sprawę, że zraził do siebie dziewczynę•
_ Panno Ashton - zaczął, starając się zatrzeć pierwsze, nie najlepsze wrażenie.
Carly, ciągle zamyślona, spojrzała na niego roztargnionym wzrokiem. Zauważył, że jej dłonie bez
przerwy są w ruchu. Teraz przesuwała palcem po brzegu kieliszka z martini, by za chwilę potem
machinalnie zacząć obracać kieliszek.
_ ... chodzi po prostu o to, że dane, które posiadam, są być może już nieaktualne i pani fI:logłaby mi
podać bieżące.
Tembr jego głosu nie uszedł uwagi Carly, choć w wypełnionej po brzegi restauracji panował
zwykły o tej porze gwar. Prawie wszystkie stoliki były zajęte. Dookoła tłoczyli się ludzie interesu,
urzędnicy z Departamentu Stanu, dziennikarze z telewizji, ale kiedy Patrick się uśmiechnął, poczuła
się nagle tak, jakby siedzieli tu tylko we dwoje. Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, ale
jakoś nic nie przychodziło jej do głowy. Na szczęście zjawił się kelner z wiadomością o pilnym
telefonie do Billa.
- Carly, moja droga, bądź tak miła i zamów panu Ryanowi coś do picia - powiedział Bill, wstając od
stolika. - Zaraz wracam.
Patrzyli za nim, jak przedziera się między stolikami w kierunku baru, gdzie stał już kelner z
wyciągniętą w je¬go stronę słuchawką.
- To chyba właśnie pani problem - zauważył cicho Patrick, usmiechjąc się smutno.
- Jaki problem? - żachnęła się, chwytając badawcze spojrzenie jego stalowoniebieskich oczu,
rzucone spod długich rzęs.
- McIntyre, oczywiście - wzruszył ramionami Patrick.
- Nic dziwnego, że Capitol Airlines upada, skoro w taki sposób zarządza nim od dwóch lat.
- Nie wiem, o czym pan mówi, panie Ryan.
- Bez żartów. - Patrick zmrużył oczy. - Jest pani bez wątpienia bardzo inteligentną kobietą, ale
widzę, że również wstrętną kłamczuchą.
Przez dłuższą chwilę Caily w milczeniu sączyła drinka, rozpamiętując rozmowę, jaką
przeprowadziła z Billem, zanim Ryan pojawił się w restauracji.
- Nie wiem - powiedziała wtedy - dlaczego spotykamy się tutaj i dlaczego właśnie dzisiaj. Myślę, że
w zupełności wystarczyłoby spotkanie w poniedziałek, w biurze.
_ W poniedziałek Ryan tam właśnie jest z nami umówiony. - Bill rozłożył ręce. - Tu, w Monoklu,
tak miło się zazwyczaj rozmawia... Pomyślałem sobie, że dobrze będzie zamienić parę słów, zanim
przystąpimy
do rzeczy.
_ Nie rozumiem. - Popatrzyła na niego uważnie.
Wtedy spojrzenie Billa uciekło gdzieś w bok, tak jakby miał coś na sumieniu.
_ Nie będziemy teraz o tym mówić. Ryan zaraz się tu zjawi.
_ Bill- uparła się - chcę, żebyś mi to wyjaśnił.
Był wyraźnie zmieszany. Spojrzał na nią spod oka i westchnął ciężko.
_ Zrozum, Carly - zaczął z wysiłkiem, jakby dobierał słowa - wszystko co mam, włożyłem w linie
Capitol. Jak wiesz, przedsiębiorstwo jest na skraju bankructwa. Jeżeli upadnie, ze mną koniec.
Carly pokiwała głową. Domyślała się- choć Bill nigdy o tym nie mówił - że rachunki, jakie płacił za
leczenie córki po wypadku samochodowym, musiały być astronomiczne. Do tego dochodziło
utrzymanie domu w tak eleganckiej dzielnicy jak Chevy Chase, nie mówiąc już o domku letnim i
stajni, w której trzymał dwa konie pod wierzch.
To fakt, miał się o co martwić. Ale nie tylko on. W końcu ona też zainwestowała w Capitol
większość swoich pieniędzy. Jechali na tym samym wózku .
_ Tak, Bill - powiedziała cicho i popatrzyła na niego ze zrozumieniem.
Ton jej głosu i spojrzenie podniosły go na duchu.
Z wdzięcznością poklepał jej dłoń spoczwającą na stoliku i uśmiechnął się smutno.
- Carl y, nawet nie wiesz, jak ładnie dzisiaj wyglądasz.
- Ujął jej dłonie i zajrzał w oczy. - Słuchaj, nie ma takiego mężczyzny na świecie, który by zdołał
się oprzeć temu fiołkowemu spojrzeniu.
- Niebieskiemu - poprawiła. - Ale jeżeli ci się zdaje, Bill ...
- Złotko, nie mówię, że masz z nim pójść do łóżka - obruszył się. - Chodzi po prostu o to, żebyś
zorientowała
się, co on właściwie zamierza.
- A jeżeli zorientuję się, że on zamierza nas puścić w trąbę, tak jak to zrobił z Houston Electronics?
- To postarasz się go przekonać, że nas powinien potraktować inaczej.
Carly szczerze lubiła Billa, który jeszcze dwa lata temu, przed nieszczęsnym wypadkiem córki,
tryskał energią i kipiał pomysłami. W tej chwili jednak walczyła z chęcią, by wylać mu drinka na
łysiejącą głowę i wstać od stolika. I właśnie wtedy nadszedł Patrick Ryan. A teraz siedziała z nim i
czekała, aż Bill wróci od telefonu.
- Widzi pan, panie Ryan - zaczęła wreszcie, by przerwać kłopotliwe milczenie - nie wiem, co Bill
panu powiedział, ale nie jestem jedną z tych ...
- Ani na moment mi nie postało w głowie, że jest pani kimś takim! - żywo zaprzeczył Patrick.
Carly spojrzała nieufnie.
- Więc dlaczego ...
Wsparł się łokciami o stolik. Ma piękne oczy, pomyślał. Ciemnobłękitne, właściwie prawie
fiołkowe, ocienione długimi rzęsami, na których osiadły czarne pyłki tuszu. ze sposobu, w jaki
McIntyre ją opisał, odniósł wrażenie, że byli kochankami. McIntyre już się nią nacieszył, więc
teraz, kiedy znalazł się w trudnej sytuacji, podsuwa ją jemu. Patrick doszedł do przekonania, że bez
względu na sytuację powinien zrobić wszystko, żeby mieć dziewczynę po swojej stronie. Popełnił
idiotyczny błąd, kiedy - zirytowany stręczycielstwem McIntyre'a - przeniósł na nią niechęć, jaką
żywił do niego. Zwykle był bardziej opanowany. Co się z nim dzieje?
- Czy wie pani, dlaczego zachowałem się tak okropnie na początku naszej rozmowy?
Wzruszyła ramionami, wodząc palcem po blacie stolika.
_ Brawo. To właściwa ocena, panie Ryan - odezwała się po chwili. - Choć mój dziadek nazwałby to
jeszcze dosadniej.
_ Mój ojciec pewnie też - zgodził się Patrick. - Za takie zachowanie wobec damy urwałby mi ucho.
Carly zaśmiała się. Senator Michael Ryan był dżentelmenem w każdym calu i ta cecha zjednywała
mu wyborców, zwłaszcza płci żeńskiej.
_ Tak za coś takiego pewnie postawiłby pana do kąta - przyznała.
- Pani, zna mojego ojca? - ożywił się Patrick.
- A kto go nie zna? Politycy przychodzą i odchodzą, ale Mike Ryan trwa. Jest częścią krajobrazu
Waszyngtonu niczym pomnik Lincolna - uśmiechnęła się•
Patrick mruknął coś w odpowiedzi. Carly nie dosłyszała i już chciała poprosić, żeby powtórzył, gdy
zjawił się kelner z wiadomością: wydarzyło się coś nieoczekiwanego i Bill musiał natychmiast
pojechać do domu.
Tchórz, przebiegło Carly przez myśl. Skrzywiła się z niezadowoleniem.
- Wcale mu się nie dziwię - stwierdził Patrick. - Jest w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Sam już
nie wie, gdzie uciekać.
- Kiedyś taki' nie był - powiedziała Carly z westchnieniem.
Ta uwaga znowu kazała mu zadać sobie pytanie o charakter związku, jaki może łączyć tych dwoje.
Czy naprawdę Bill chciał się nią posłużyć, żeby sobie coś załatwić?
Carly tymczasem wzięła jego milczenie za oznakę zaciekawienia.
- Kiedyś nazwisko McIntyre było gwarancją sukcesu - wyjaśniła ze smutnym uśmiechem. -
Wszystko, czego się dotknął, zamieniało się w złoto, a przynajmniej w wysokie dywidendy.
Patrick z niechęcią skinął głową. Sympatia, z jaką mówiła o wspólniku, wcale nie budziła jego
entuzjazmu. Cie¬kawe, jak daleko posuwa się w tym swoim uwielbieniu, pomyślał.
- Ostatnie lata były dla niego bardzo ciężkie.
Patrick milczał. Nie zamierzał roztkliwiać się nad Billem McIntyre'em.
- Miał dużo problemów i zmartwień.
- I z tego powodu linie Capitol znalazły się w tak opłakanym stanie? Jeżeli sobie nie radzi, czemu
nie ustąpi miejsca komuś innemu?
- A pan, jeśli zdecyduje się przystąpić do spółki, chciałby się go pozbyć? - Carly spojrzała mu
otwarcie w twarz.
Patrick tak właśnie zamierzał postąpić, ale uznał, że nie powinien na razie zdradzać swoich planów.
Uśmiechnął się jedynie w odpowiedzi.
- Hm ... Jest piątek wieczór. Oboje mamy za sobą ciężki tydzień. Zdążymy jeszcze o tym wszystkim
porozmawiać w poniedziałek. Proponuję więc, żebyśmy przestali już mówić o interesach i zjedli
razem kolację.
- Zgoda - powiedziała sucho - ale ostrzegam: jeżeli w poniedziałek powie nam pan, że się wycofuje,
przyślemy panu ten rachunek do zapłacenia.
- Czy zawsze jest pani taka szczera? - zapytał z rozbawieniem.
- Zawsze. Mam opinię osoby maniakalnie uczciwej.
- I przy•tym wielce utalentowanej. Już wcześniej, kiedy pani pracowała jako pośrednik, słyszałem o
pani wiele do¬brego. Pani własne przedsiębiorstwo prosperowało, zdaje się, całkiem nieźle?
Carly wcale nie dziwiła jego dociekliwość. W końcu to normalne, że zbiera i o niej informacje.
- Tak - przyznała. - Miałam kilku poważnych odbiorców. Ale - zawahała się - produkowanie filtrów
powietrza to nie jest moje wymarzone zajęcie na resztę życia. Dlatego sprzedałam firmę.
Przechyliła pusty już kieliszek i złapała wargami oliwkę. Rozgryzła ją ze smakiem.
- Mniejsza o martini, ale uwielbiam oliwki - powiedziała z porozumiewawczym uśmiechem.
Roztarła oliwkę na języku, przełknęła ją, a potem lekko wydęła wargi.
- I wdała się pąni w spółkę z McIntyre'em?
- Wtedy Capitol Airlines były małymi, lokalnymi liniami. Miały jedynie kilka połączeń. Bill
zaproponował mi stanowisko wiceprezesa. Zajęłam się również marketingiem, kontaktami z
kooperantami, zdobywaniem nowych połączeń. Wszystkie pieniądze po sprzedaży własnej firmy
zainwestowałam w Capitol. Zrobiłam tam kawał dobrej roboty i - spojrzała mu w oczy - nie
skłamię, jeżeli powiem, że kładę się spać z czystym sumieniem. Nie mam sobie nic do zarzucenia.
Czy pan może to samo powiedzieć o sobie, panie Ryan?
Bez wątpienia ta dziewczyna rąbie prawdę prosto w oczy, pomyślał Patrick.
- Ja też nie mam kłopotów z zaśnięciem. Może dlatego, że, jak niektórzy mówią, jestem
człowiekiem bez sumienia. - A mają rację? - spytała, wytrzymując jego kpiące spojrzenie.
- Och, nie roztrząsajmy tego. Może zreszt!l będzie pani miała okazję dojść do własnego wniosku w
tej kwestii.
- Słusznie - zgodziła się Carly ze śmiertelnie poważną miną, chociaż Patrickowi zdawało się, że w
jej oczach zapaliły się wesołe ogniki. - Ostrzegam, panie Ryan, że mam dar oceniania ludzi.
- Hm ... No cóż, zaryzykuję-powiedział Patrick z udanym grymasem rezygnacji. - Skoro zanosi się
na bliską współpracę, może będziemy mówić sobie po imieniu?
- Właściwie, czemu nie? - Jej palce znowu tańczyły po krawędzi blatu.
Patrick poprawił się nieco na krześle. On, potomek rodziny, która tradycyjnie, od dziesięcioleci,
odgrywa znaczącą rolę w świecie polityki, zadziwił wszystkich, kiedy postanowił zająć się
interesami. Natychmiast po otrzymaniu dyplomu na Columbia University podjął pracę na Wall
Street. Zaczął od stanowiska konsultanta finansowego w firmie Klein, Gotbaum i Albright. Dość
szybko jednak zorientował się, że w tej wielkiej machinie trudno mu będzie znaleźć miejsce, które
by go satysfakcjonowało. Otworzył więc własną firmę, która przejmowała upadające
przedsiębiorstwa, porządkowała je, a kiedy zaczynały znowu przynosić dochód, odsprzedawała z
zyskiem. Ostatnio jednak było o to coraz trudniej - konkurencja nie zasypiała
gruszek w popiele. W dodatku dawała się we znaki zarówno jemu, jak i wszystkim dookoła
postępująca recesja. Coraz więcej przedsiębiorstw upadało i coraz mniej zjawiało się potencjalnych
inwestorów i nabywców. Zainteresował się więc formą akcjonariatu pracowniczego i do tego
przekonywał innych. Kilka razy udało mu się odnieść spektakularny sukces. Firma konsultingowa,
którą założył przy okazji tej nowej działalności, stała się jedną z najbardziej poważanych i ostatnio
prosperowała znakomicie.
Zanim podjął rozmowy z Billem McIntyre'em, zrobił bardzo dokładny wywiad. Bez trudu
zorientował się, że niezwykle korzystne warunki, jakie mu tu oferowano, były prostą konsekwencją
fatalnej kondycji Capitol Airlines.
Doszło do jego uszu, że kilku członków rady nadzorczej Capitol Airlines wystąpiło z oskarżeniami
wobec niego. Utrzymywali, że gra na zwłokę, wyczekując upadku firmy, aby przejąć ją za jak
najrnniejsze pieniądze. Niewykluczone, że pośród jego przeciwników była również Carly Ashton.
Tak czy inaczej, udało mu się postawić na swoim. Decyzją rady nadzorczej Bill McIntyre na czas
reorganizacji firmy miał udać się na urlop. Dowie się o tym dopiero w poniedziałek. Prawdę
mówiąc, gdyby to od niego zależało, zwolniłby go i tyle. Nie miał wątpliwości, że gdyby się uparł i
sprawę odejścia McIntyre'a postawił jako warunek swojego finansowego zaangażowania w Capitol
Airlines, rada nadzorcza przystałaby na to. Nie będzie się jednak śpieszył. Chociażby ze względu na
Carly.
Rozmowa toczyła się gładko, choć właściwie o niczym.
Najpierw dyskutowali o znanym telewizyjnym show, potem o nowym prawie podatkowym, by
wreszcie przejść do wydarzeń na Bliskim Wschodzie.
Carly, co go miło ujęło, angażowała się w rozmowę i nawet jeżeli tematy jej nie interesowały, nie
dawała tego po sobie poznać. Jej żywa gestykulacja świadczyła o czymś wręcz przeciwnym. Ma
dłonie tancerki, pomyślał. Może raczej pianistki.
Pili już kawę, gdy przy ich stoliku zatrzymało się nagle dwóch mężczyzn.
- Carly! Miło cię widzieć! Wyglądasz fantastycznie.
- Wysoki blondyn pochylił się w jej stronę.
Odstawiła uniesioną do ust filiżankę i jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu.
- Proszę, proszę, nasz drogi redaktorek! - zawołała. ¬A któż to się zarzekał, że jego noga więcej tu
nie postanie? - O! To tak się mówi o dziennikarzu najbardziej wpływowego dziennika w tym kraju?
- Blondyn zmarsztzył brwi w grymasie udanego oburzenia.
- Alex! I ty też tutaj! - Carly przeniosła wzrok na drugiego mężczyznę. - Zadajesz się z tym
renegatem?
Alexander Bedare pochylił się i pocałował Carl y w policzek.
- Wiesz, jak łatwo wpadam w złe towarzystwo ¬uśmiechnął się porozumiewawczo.
Carly zwróciła się do Patricka.
- Pozwól, że ci przedstawię moich znakomitych przyjaciół: Brent DanieIs, szara eminencja w
Białym Domu, od lat czołowy komentator polityczny "New York Timesa", oraz Alexander
Bedare":" skinęła głową w stronę przystojnego bruneta - attache ambasady Egiptu. A to, moi
panowie, jest pan Patrick Ryan.
Brent z wprawą rasowego dziennikarza, który błyskawicznie ocenia rozmówcę, natychmiast
przeniósł swoją uwagę na Patricka.
- Bardzo mi miło pana poznać! - Wyciągnął do niego rękę. - Zawsze podziwiałem pańskiego ojca.
Patrick uniósł się i uścisnął dłoń Brenta, a potem przywitał się z egipskim dyplomatą jak ze starym
znajomym. - Alex, ty stary poganiaczu wielbłądów, myślałem, że spotkam cię dopiero jutro. Co
słychać?
_ Wszystko świetnie, jak zwykle. - Alex skłonił się z uśmieszkiem. - Właśnie wpadliśmy na siebie
na korytarzu w Departamencie Stanu - zwrócił się w stronę Danielsa - i obaj stwierdziliśmy, że
mamy ochotę coś przekąsić. Polityka to bardzo wyczerpujące zajęcie.
- Tak, bardzo wyczerpujące. - W głosie Patricka dała się słyszeć nutka sarkazmu.
- Znacie się? - spytała ze zdumieniem Carly.
Alex błysnął w uśmiechu zębami pod czarnym wąsem. - Znamy się ze szkoły. Zawdzięczam mu
wszystkie
moje złe przyzwyczajenia oraz wady.
- No nie! Co za pomówienia! - Patrick rozłożył ręce. _ Ohydne kłamstwa. Oto co robi z człowieka
praca w dyplomacji.
- Chyba raczej świat biznesu - odparował Alex. - Miej się na baczności, Carly. To niebezpieczny
facet.
Popatrzyła na Patricka z filuternym uśmiechem.
- Zdążyłam się zorientować - powiedziała.
Patrick bez entuzjazmu obeserwował, jak jego stary przyjaciet pochyla się nad Carly, obejmuje ją i
całuje w policzek.
- A skąd wy się znacie, jeśli wolno spytać?
- Carly nauczyła mnie słuchać amerykańskiego jazzu. Przekonała mnie, że bez tego nie można
zrozumieć Ameryki.
Patrick pokiwał głową.
- A właśnie - wtrąciła Carly - tak się składa, że mam dwa bilety na koncert Chucka Mangione na
środę wieczór. Może byś się ze mną wybrał?
- Poważnie? - Na twarzy Alexa pojawił się wyraz niedowierzania i podniecenia jednocześnie. -
Dowiadywałem się wczoraj o bilety i powiedzieli mi, że są wyprzedane od dwóch tygodni. Jak ci
się udało je zdobyć?
- Widzisz, nie tylko ty masz talent dyplomatyczny - zachichotała Carly. - To co, jesteśmy
umówieni?
- Jasne. Ale nie tylko na koncert, na kolację również. Zgoda?
Carly uśmiechnęła się, unosząc do góry brwi. Tego uśmiechu mogłaby jej pozazdrościć nawet
Scarlett O'Hara. Gra na zwłokę była jedynie kokieterią. Ostatnio Carly rzadko wychodziła.
Perspektywa dobrej kolacji i w miłym towarzystwie bardzo jej odpowiadała.
- Czemu nie? - odpowiedziała pytaniem.
Alex i Brent pożegnali się wylewnie i ruszyli na poszukiwanie wolnego stolika. Znów zostali sami.
- Bardzo lubię Alexa - powiedziała Carly, by przerwać milczenie, i podniosła do ust filiżankę z
resztką kawy, która zdążyła już wystygnąć.
Patci.ck mruknął coś pod nosem, co mogło znaczyć "ja też", ale wcale nie musiało. Z kamienną
miną wypisał na rachunku numer swojej karty kredytowej. Zaraz potem rzucit na stolik swoją
serwetkę.
- To co? Idziemy? - Odsunął się z krzesłem.
Głos Patricka był co najmniej szorstki. Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Zdawało jej się, że
zdążyli się trochę polubić. Co się stało? Nie, pomyślała, nie ma żadnego powodu, aby dociekać
przyczyn złego humoru Ryana. Co ją to w końcu obchodzi.
_ Tak. Idziemy. - Uniosła się z krzesła. - Dziękuję za miłą kolację. Do poniedziałku zatem.
- Odwiozę cię do domu - nieoczekiwanie zaoferował Patrick. Zanim zdążyła odpowiedzieć, ruszył
do przodu.
_ Doprawdy, nie rób sobie kłopotu - powiedziała, kiedy znaleźli się za drzwiami. Wsunęła ręce w
rękawy płaszcza, który jej podawał.
_ To żaden kłopot - usłyszała i poczuła na ramionach dotyk jego rąk.
_ Jesteś bardzo miły, ale przyjechałam samochodem.
- Odwróciła się gwałtowniej może, niż powinna.
Jego twarz była dalej nieprzenikniona.
_ To nawet lepiej - odparł. - W takim razie ty możesz podrzucić mnie do hotelu. Zaoszczędzę na
taksówce.
Carl y zesztywniała na moment i popatrzyła mu prosto W, oczy. Wytrzymał jej spojrzenie.
Zrozumiała, że gra wojenna, przerwana na czas kolacji, zaczyna toczyć się dalej.
_ Skoro się upierasz, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaoferować się ze swoją uprzejmością,
tak typową dla nas, południowców - powiedziała, wzruszając ramionami.
_ Właśnie tego się spodziewałem - odparł z nikłym półuśmiechem.
Ruszyli w stronę parkingu.
Podwiezie go pod hotel i tyle. Jeżeli mu się wydaje, że może na coś liczyć, to się cholernie myli,
pomyślała, otwierając drzwiczki samochodu.
ROZDZIAŁ 2
Nazajutrz Patrick z narastającą irytacją zdał sobie sprawę, że mimo upływu dwunastu godzin Carly
Ashton nie przestała go interesować.
Zbyt wysoka, powtarzał sobie całą noc. Gustował prze¬cież w drobnych kobietach, które musiały
odchylać głowę, by popatrzeć na niego z dołu spojrzeniem pełnym zalotnego uwielbienia.
Ciemnoniebieskie oczy Carly spoglądały na niego bez cienia pokory i uległości, zapowiadając całą
serię ciężkich potyczek. Była ponadto zbyt chuda. Zdecydowanie wolał miłe -zaokrąglenia, nie zaś
smukłe kształy chłopczycy. Jego kobiety wiedziały, jak go zadowolić, i było to ich jedyne
pragnienie. Carly natomiast będzie z nim walczyć na noże w sprawie Capitol Airlines. Nie miał co
do tego żadnych wątpliwości.
Zdecydowanie nie była w jego typie. Musi przestać o niej myśleć i nie tracić czasu na takie
bezsensowane rozważania. Podniósł słuchawkę, wykręcił numer AIexa i umówił się z nim ,na tenisa
przed obiadem.
Na korcie nie mógł zapomnieć o Carly i wściekły na samego siebie, walił z całej siły w piłkę.
- Punkt dla milie - zawołał ze swojej części kortu Alex.
- Dwa do zera w gemach. Wygrałem - obwieścił radośnie.
- Zgoda, ty draniu - burknął Patrick. - Nigdy nie broniłeś moich serwów tak dobrze jak dziś.
- To były dawne czasy, mój przyjacielu - odpowiedział Alex. - Teraz sprawy przybrały inny obrót.
- Z całą pewnością - przytaknął Patrick z kwaśną miną, wradjąc myślą do beztroskich dni młodości.
Poznał Alexandra Bedare pierwszego dnia pobytu w Anglii. Chłopak z Massachusetts i młody
Egipcjanin, obaj równie daleko od swoich domów, szybko znaleźli wspólny język w specyficznym
klimacie uniwersytetu oksfordzkiego. Mieszkali razem ponad rok aż do ślubu Patricka z Julią. Alex
był drużbą Patricka. Później także pozostali przyjaciółmi. Chociaż po dwuletnim pobycie w
Oksfordzie każdy z nich po¬szedł swoją drogą, utrzymywali kontakt, pisując do siebie regularnie.
Dlatego też, gdy Alex znalazł się w Nowym Jorku jako członek stałej egipskej delegacji w
Organizacji Narodów Zjednoczonych, szybko wrócili do dawnej zażyłości.
Alex był dla nich dwojga podporą w czasie długich miesięcy choroby Julii i jej zaciekłej, choć
beznadziejnej walki z białaczką. Stał obok Patricka w strugach lodowatego deszczu, gdy
spuszczano prostą trumnę do dołu wykopanego w zmarzniętej ziemi. Krótko po śmierci Julii Alex
przyjął stanowisko w Waszyngtonie.
Po meczu Patrick wytarł się i ubrał, otrząsając się z pełnych melancholii myśli. To na pewno
spotkanie z Alexem wywołało tę lawinę wspomnień. Tak, to musi być powód, uznał, patrząc z
uśmiechem naprzyjaciela siedzącego obok nad kuflem piwa.
- Ach, Ameryka - westchnął radośnie Alex. - Stanowczo wolę wasze zimne piwo od tego, co pija się
u nas. - Otarł wierzchem dłoni piankę z ust.
- Nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek wybrzydzał na
alkohol- roześmiał się Patrick. - Bracie, przeżyliśmy ra¬zem wiele dobrych chwil, prawda?
- Masz absolutną rację - potwierdził z westchnieniem Alex. - Słyszałem, że twój ojciec zamierza się
wycofać z końcem tej kadencji. Czy to prawda?
- Tak mówi, choć ja nie dałbym sobie za to uciąć ręki. Trudno mi sobie wyobrazić ojca grającego
popołudniami w golfa lub zajmującego się majsterkowaniem. Ryb też nie potrafi łowić - skrzywił
się zabawnie Patrick.
- Krążą uporczywe plotki, że inny z Ryanów zamierza rozpocząć karierę polityczną - powiedział
Alex. - Czyż¬byś przemyślał ponownie plany, jakie swego czasu miał wobec ciebie ojciec?
Patrick gwałtownie pochylił się nisko nad stołem.
- Powiedz mi prawdę, Alex, czy sądzisz, że mógłbym zająć się polityką?
Oczekiwał, że przyjaciel roześmieje się rozbawiony.
Jednak Alex spojrzał na Patricka w milczeniu, a jego brązowe oczy spoważniały.
- Nie - zaprzeczył. - Mogę ci zorganizować kampanię wyborczą i wygrać dla ciebie wybory, ale ty
sam nie wytrzymasz długo w tym mieście. Jesteś nieprzejednany i o wiele za uczciwy, żeby odnieść
sukces jako polityk.
- Uważasz, że uczciwy człowiek nie zagrzeje miejsca w Waszyngtonie? - zainteresował się Patrick.
- A ty sam w to wierzysz? - odpowiedział mu pytaniem Alex. Potem zmierzył go znowu
badawczym spojrzeniem. - Poprawka, po głębszym zastanowieniu wycofuję
to, co powiedziałem na temat maszyny wyborczej, którą można uruchomić, żeby wygrała dla ciebie
wybory. Wyborcy muszą czuć bliski kontakt z ludźmi, na których głosują, chcą wymieniać z nimi
uściski dłoni, podawać im na rękach swoje rumiane dzieci do ucałowania. Faceci, którzy odgradzają
się od ludzi lodową ścianą, onieśmielają wyborców.
Ileż razy Julia mówiła mu to samo w trudnych okresach konfliktu z rodzicami, pomyślał Patrick.
- Już to kiedyś słyszałem.
- Ciągle za nią tęsknisz. - Ciemne oczy Alexa patrzyły ze współczuciem.
_ Sam nie wiem. Pogodziłem się już z jej śmiercią - odpowiedział powoli. - Są jednak chwile, gdy
brak mi kogoś, z kim mógłbym dzielić życie. - Spróbował się uśmiechnąć, ale bez powodzenia. -
Czuję się piekielnie samotny.
- Powinieneś się ożenić - zawyroko;.vał Alex. - Minęło już pięć lat, Patrick. Czas przestać
rozpamiętywać przeszłość i ułożyć sobie życie na nowo.
~ Niczego nie rozpamiętuję - szorstko rzucił Patrick.
Ściszył głos, pochylił głowę i wpatrzył się w kufel piwa. - Nie mam zamiaru żenić się nigdy więcef
_ Nie przyjechałeś zatem do Waszyngtonu z powodu . polityki - zmienił temat Alex. - Może więc
ma to coś wspólnego z uroczą panną Ashton?
- Z panną Ashton łączą mnie wyłącznie interesy. - Patrick gwałtownie pokręcił głową i spojrzał
ostro na przyjaciela.
_ Mężczyzna może znaleźć wiele przyjemności w tego typu interesach - zauważył Alex nie bez
pewnej dozy złośliwości. - Nic dziwnego, że od polityki wolisz pracę w zespole.
- Jak długo ją znasz?
- Od pięciu lat - odparł bez wahania Alex. - Była jedną z pierwszych osób, które poznałem po
przyjeździe.
- Jak się spotkaliście?
- Tak jak w tym mieście spotyka się wszystkich. Na przyjęciu. - Ciemne oczy Alexa uważnie
patrzyły na Patricka, ale ton głosu pozostał niedbały. - Jeśli dobrze pamiętam, była wówczas
dziewczyną pewnego podsekretarza stanu.
Patrick poczuł, że zaczyna nienawidzić człowieka, którego nazwiska nawet nie znał.
- Tworzyli razem bardzo atrakcyjną parę - ciągnął Alex. - Facet był w niej, oczywiście, po uszy
zakochany. Ale czy wszyscy nie kochamy się w Carly? - dodał z ironicznym uśmieszkiem. - Gdy
kiedyś pół przyjęcia przegadała ze mną o muzyce, byłem w siódmym niebie.
- Chyba cię lubi.
- Jesteśmy przyjaciółmi, Patrick. Nic ponadto. Nie miałbym nic przeciwko bardziej intymnej
znajomości. Zbyt mi jednak zależy na cudownej Carly, by ryzykować utratę jej przyjaźni.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zainteresował, się Patrick.
- Wiesz, że w Waszyngtonie kobiety mają liczebną przewagę nad mężczyznami?
- Podobają mi się te proporcje - kiwnął głową Patrick.
- Dzięki nim można prowadzić nie skrępowane życie towarzyskie.
- Widzę, że wolisz niezobowiązujące, krótkie przygody. - Alex spojrzał na niego z krzywym
uśmiechem. ¬Kiedyś miałeś wyraźną skłonność do monogamii.
- To dawne czasy, teraz sprawy przybrały inny obrót, I jak zdążyłeś już zauważyć.
- Carly jest miłą kobietą. - W oczach Alexa kryło się ostrzeżenie. - Zasługuje na coś lepszego.
Patrick wyczuł gniew w tonie przyjaciela. Gwałtownie odsunął swoje krzesło od stolika.
- Dziękuję za mecz. Następnym razem nie dam się tak łatwo ograć.
Alex również wstał, objął ramieniem Patricka i spojrzał na niego, jakby znał sekret, którego nie
chciał jeszcze wyjawić.
- Życzę ci powodzenia w interesach, przyjacielu. Patrick popatrzył na niego badawczo, szukając
jakiegoś ukrytego znaczenia w tych słowach. Alex jednak, jak przystało na dyplomatę, odwzajemnił
spojrzenie z gładkim, szerokim uśmiechem.
- Dziękuję - mruknął Patrick. - Zadzwonię do ciebie w przyszłym tygodniu i umówimy się gdzieś
na mieście. - Każdy wieczór jest dobry oprócz wtorku - zgodził się rozpromieniony Alex.
Oczywiście, ma koncert, przypomniał sobie Patrick. Koncert, na który wybierają się razem z
Carly.Poczuł nagle, że musi natychmiast wyjść z zadymionego baru na świeże powietrze. Może
łatwiej upora się z zamętem w głowie.
- Baw się dobrze na koncercie - rzucił pIZez ramię, idąc w kierunku wyjścia.
Alex kiwnął mu na pożegnanie głową, przyglądając się z zadumą znikającej sylwetce przyjaciela.
Nie tylko Patrick miał zamęt w głowie po spotkaniu poprzedniego wieczoru. Prawie cały dzień
Carly rzucała ostrożne spojrzenia w kierunku milczącego uparcie telefonu, udając, że nie oczekuje,
by zadzwonił.
Starała się skupić na lekturze najnowszego bestsellera, ale szybko zdała sobie sprawę,.że po raz
dziesiąty czyta pierwszą stronę, a i tak nie pamięta z niej ani jednego słowa. Odłożyła książkę i
przez następną godzinę malowała na płótnie, które przygotowała w ostatni weekend. Nie wkładała
w tę pracę serca i gdy po godzinie zrobiła kilka kroków do tyłu, by ocenić rezultaty, stwierdziła, że
udało jej się jedynie zmarnować drogą farbę i zniszczyć świeże płótno.
Dosyć tego. Trzeba przestać myśleć o tym facecie.
Usiadła do pianina i silnie uderzyła palcami w klawisze, jakby brała je za Patricka Ryana. Dlaczego
tak ją niepokoił? Przecież nie robiły na niej wrażenia jego żałosne, uwodzicielskie wysiłki. Potrafiła
radzić sobie w takich sytuacjach ze zręcznością i talentem dyplomatycznym.
Zdawała sobie sprawę, że jest atrakcyjną kobietą. Miała ujmujące rysy twarzy i nie uskarżała się
nigdy na brak wielbicieli. W smukłej sylwetce przyciągały wzrok długie, zgrabne nogi.
Uroda, entuzjastyczny stosunek do życia i odziedziczone po dziadku poczucie humoru
gwarantowały jej wielkie powodzenie u mężczyzn. Marzyła o własnym domu i założeniu rodziny,
mimo to odrzucała kolejne propozycje, pielęgnując w sobie romantyczne pragnienia, skrywane
przed innymi.
Osiągnęła w życiu sukces. Nie była nadzwyczaj óogata, nie skupiała też w swoim ręku wielkiej
władzy, jednak osiągnęła pozycję, która dawała jej wygodę i zadowolenie. Lubiła swoją pracę
mimo trudności, jakie piętrzyły się , w ostatnich miesiącach. Miała grono oddanych przyjaciół
i prowadziła ożywione życie towarzyskie. Dlaczego więc czuje się ostatnio taka zagubiona?
Ciężko westchnęła, przerwała zawiły utwór Bacha i zdjęła z wieszaka szkarłatną kurtkę podszytą
futerkiem.
Śnieg, który spadł poprzedniej nocy, zmienił się już w szarą, błotnistą breję, włożyła więc na nogi
długie, skórzane botki. Wełniana czapka i para rękawiczek dopełniły stroju odpowiedniego na
spacer o tej porze roku.
Idąc wyludnionymi ulicami śródmieścia Waszyngtonu, czuła, jak wiatr przeszywa ją chłodem na
wylot. W stąpiła do kawiarenki, żeby rozgrzać się filiżanką ciepłej czekolady, a potem
kontynuowała samotny marsz.
_ To nie ma najmniejszego sensu - mruknęła do siebie, przechodząc przez wyłysiały trawnik parku
Lafayette. ¬W taką pogodę lepiej siedzieć w domu i grzać się przy kominku, zamiast włóczyć się
bez celu po mieście.
Włożyła ręce do kieszeni i szybkim krokiem ruszyła l powrotem. Cały czas starała się nie myśleć o
Patricku Ryanie, co nie było łatwe, a stało się wręcz niemożliwe, gdy ujrzała go stojącego przy
wejściu domu, w którym
mieszkała.
_ A to niespodzianka. - Carly pogratulowała sobie obojętnego tonu, w którym brzmiała tylko
kurtuazyjna
uprzejmość.
_ Możesz mi wierzyć, że dla mnie jest to równie zaskakujące, jak dla ciebie - odpowiedział Patrick.
- Nie jest w moim \zwyczaju marznąć pod drzwiami kobiety, która postanowiła traktować mnie jak
wroga.
_ Naprawdę nie masz takiego zwyczaju? - Carly szykowała się do kolejnego starcia.
_ Mówię całkiem poważnie, Carly.
Spojrzała na niego uważniej. Gęste czarne włosy potar¬gał wiatr, twarz miał siną, a koniuszki uszu
czerwone z zimna.
-. Długo tu już stoisz?
- Chyba z godzinę .
- Musiałeś kompletnie przemarznąć - zauważyła ze współczuciem.
- Myślę, że zmieniłem się w sopel lodu jakieś dwadzieścia minut temu - przyznał Patrick. Usiłował
się uśmiech¬nąć, ale tylko się skrzywił.
- Cóż, trzeba cię jakoś ogrzać - stwierdziła Carly i wzięła go energicznie pod ramię, przekręcając
zarazem klucz w zamku.
- Ten pomysł bardzo mi się podoba - zgodził się skwapliwie.
- Tylko bez niewłaściwych skojarzeń - ostrzegła, gdy wchodzili do maleńkiej starodawnej windy.
- W porządku. Chętnie poddam się twojej miłosiernej opiece.
Carly roześmiała się, spoglądając na zziębniętą twarz Ryana.
- Nie ma mowy o miłosierdziu. Masz zamiar uratować naszą [mnę, więc nie mogłam pozwolić,
żebyś skonał na zapalenie płuc.
Patrick zachichotał z uznaniem, wchodząc za nią do mieszkania.
- Daj mi płaszcz, a potem usiądź,na kanapie - poleciła, wskazując ręką pokój. - Przyniosę brandy, a
J ty rozpal w kominku.
- Och, Carly - westchnął z zadowoleniem, podając swój wełniany płaszcz. - Od początku
wie,działem, że pod tą skorupą oschłości kryje się anielskie serce.
Carly wyszła z pokoju, nie odpowiadając, ale te słowa . wypowiedziane niskim, aksamitnym
głosem poruszyły w niej jakąś nieznaną strunę. Dlaczego czuje się przy nim tak szczególnie?
Napełniła miedziany czajnik i postawiła na kuchni, żeby zagotować wodę na herbatę. Na tacy
ustawiła butelkę brandy i dwa kieliszki. Po chwili namysłu wyjęła jeszcze z szafki paczkę
ciasteczek. Pozwoli mu się ogrzać, da mu coś do picia i przegryzienia. Potem zaś, nim zdąży znowu
dostać się pod jego tajemniczy wpływ, odeśle go do domu.
Patrick wykorzystał nieobecność gospodyni i dokładnie rozejrzał się po pokoju. Urządzony był ze
smakiem lekkimi, secesyjnymi meblami, sufit miał pomalowany na bladobłękitny kolor, a z bielą
ścian silnie kontrastowały bujne rośliny. Panował tu prawdziwie wiosenny nastrój. Tak, l pewnością
ten pokój był równie bezpretensjonalny jak jego właścicielka.
W rogu stały sztalugi, a na nich rozpięte było płótno, którego jasne kolory wynagradzały brak
słońca za oknem. Podszedł db pianina i przerzucił nuty leżące na wierzchu. Było tam wszystko, od
Beethovena do Beatlesów. Potem raz jeszcze obrzucił spojrzeniem cały pokój i jego wzrok
zatrzymał się na parze czarnych bucików związanych czerwoną wstążką. Po bliższych oględzinach
stwierdził, że są nabijane metalem od spodu, przy piętach i palcach.
_ Widzę, że umiesz stepować - rzucił przez ramię, gdy Carly weszła do pokoju.
Patrząc na skórzane pantofle, Carly pożałowała, że w życiu prywatnym nie potrafi utrzymywać
takiego porządku jak w interesach. Gdyby nie zostawiła butów, nie musiałaby teraz tłumaczyć się
temu mężczyźnie, którego chciała za.skoczyć swoim profesjonalizmem i doświadczeniem
zawodowym, ze swoich niezbyt poważnych
upodobań.
_ To świetoećwiczenie gimnastyczne. Proszę, przyniosłam ci drinka.
Patrick rozpalił już ogień. Ciepły blask ogarnął pokój.
W tonie Carly zauważył leciutką nutkę niepewności i zakłopotania. Nie powinien jej do siebie
zrażać, tym bardziej że wcale nie ma zamiaru wyśmiewać się z takiego hobby. Ich kontakty będą i
tak dostatecznie trudne i napięte od najbliższego poniedziałku.
- Przepadam za stepowaniem. Oglądałem wszystkie filmy z Shirley TempIe tylko. po to, żeby.
popatrzeć sobie na stepującego Billa Bojangles Robinsona.
- Akurat - mruknęła Carly, odkładając na bok nieszczęsne buty.
- Naprawdę- zapewniał Patrick. - Kiedy byłem dzieckiem, poprosiłem rodziców, żeby posłali mnie
na lekcje stepowania, ale senator się uparł, że mam kopać piłkę. Powiedział, że prawdziwi
mężczyźni nie zajmują się stepowaniem. - Sam się sobie dziwił, że opowiada jej takie szczegóły.
Nie dzielił się wspomnieniami z dzieciństwa nawet z Julią i z Alexem.
Carly przyjrzała mu się uważnie, dochodząc do wniosku, że chyba wcale się z niej nie wyśmiewa.
Napotkała jego wzrok i poczuła, że zupełnie traci głowę pod wpływem zmysłowego spojrzenia
jasnoniebieskich oczu. Go¬rączkowo szukała słów, które pozwoliłyby przerwać to demaskujące ją
milczenie.
- Był bliskim znajomym mojego dziadka.
- Kto? - mruknął z roztargnieniem Patrick, wpatrując się w jej usta.
Carly czuła, że brak jej sił na odpowiedź. Przełknęła z trudem ślinę.
- Bill Robinson - wykrzusiła wreszcie .
- Chyba żartujesz!
Kiwnęła głową. Pytała samą siebie, dlaczego mu o tym mówi. Bardzo kochała dziadka. Był opoką
dla całej ich małej rodziny. Prowadził jednak bardzo barwne życie i dobierał sobie dość
szczególnych kompanów. Nie był w każdym razie osobą, o której Carly powinna szczegółowo
opowiadać akurat Patrickowi Ryanowi.
_ Wcale nie. Dziadek był jedną z gwiazd wodewilu - dodała.
_ A ~zym się zajął, gdy skończyły się czasy wodewili?
_ Próbował swoich sił w filmie, ale bez powodzenia, więc jak wielu innych przeniósł się do
kabaretu. W kabaretowych przedstawieniach znajdowało się kilka przyzwoitych numerów na
poziomie, które chroniły resztę, nie zawsze obyczajną. - Carly uśmiechnęła się lekko. - Mój dziadek
wykonywał te kilka numerów.
Zapatrzyła się przed siebie, a potem, ku własnemu zaskoczeniu, ciągnęła:
_ Moja matka udekła z pewnym muzykiem, a gdy przyszłam na świat, przywiozła mnie do dziadka,
żeby się mną zaopiekował. Uznał wówczas, że atmosfera kabaretu nie jest odpowiednia dla dziecka,
i znalazł inną pracę. Pewnie cię to wcale nie interesuje - otrząsnęła się ze wspomnień.
_ Mylisz się, Carly. Trudno wprost uwierzyć, jak niezwykłe prowadziłaś życie. - Patrick włożył ręce
do kieszeni i wpatrzył się w ogień. - Moje było całkowicie bezbarwne. Stały element mojego
dzieciństwa to zmieniające się opiekunki, które zajmowały się mną, dopóki nie podrosłem i można
mnie było wreszcie posłać do szkoły kadetów. - Jego szorstki ton nagle złagodniał. - Opowiedz mi o
swoim dziadku. Chcę wszystko o nim wiedzieć.
- Dlaczego?
_ Myślę, że masz z nim wiele wspólnego - odparł Patrick z prostotą. - A ja chcę o tobie wiedzieć
wszystko.
- Dlaczego? - powtórzyła Carly, zaalarmowana tonem jego głosu.
- Sam nie wiem - przyznał. - Dam ci znać, gdy będę wiedział. - Posłał jej łobuzerski uśmiech. -
Mów dalej, Carly, to fascynujące.
- Mój dziadek był postacią - szukała przez chwilę odpowiedniego słowa - barwną. Gdyby miał dużo
pieniędzy, ludzie nazywaliby go pewnie ekscentrykiem. Ponieważ jednak nie miał pieniędzy, wiele
osób mówiło, że jest stuknięty. Trochę tańczył, troszkę mniej śpiewał i opowiadał okropne dowcipy.
Był uzdolnionym sztukmistrzem. Gdy zamieszkaliśmy na Florydzie, występował w klubach w
Jacksonville i w ogóle występowaliśmy wszędzie, gdzie można było dostać pracę•
- My?
- Miałam siedem lat, gdy wziął mnie ze sobą na scenę
- uśmiechnęła się z nostalgią.
- Co robiłaś?
- Nic. Przecinał mnie na pół.
Patrick wstał z fotela i podszedł do niej.
- Tak się cieszę, że udało mu się potem umieścić wszystkie części na właściwym miejscu - szepnął,
przybliżając usta do jej ucha. - Całość jest bardzo kusząca.
Carly powoli odwróciła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
- Proszę, nie rób tego, Patrick.
- Nic na to nie poradzę. - Przyjrzał się jej w zamyśleniu. - Nauczył cię jakichś sztuczek? - zmienił
nagle temat, a Carly przyjęła to z ulgą.
- Prawdę mówiąc, tak. Ubóstwiam czarodziejskie sztuczkj. Gdy tylko mam okazję, chodzę na
przedstawienia.
- To może wszystko wyjaśniać.
- Co wyjaśniać?
- Z całą pewnością odziedziczyłaś talent dziadka, Carly. Czy to twoja magiczna siła tak mnie do
ciebie przyciąga?
Carly odwróciła się tyłem.
- Nie chcę, żebyś tak ze mną rozmawiał - powiedziała z naciskiem.
- Mam sobie pójść?
Nie, Pomyślała, wcale nie pragnie, by wyszedł, ale musi coś zrobić z tym zrpieszaniem i zamętem
w głowie. Potrze¬bowała czasu, by uporządkować myśli i uczucia.
- Masz ochotę obejrzeć jego album z wycinkami prasowymi? - spytała nagle.
Patrick zgodził się, choć nie na to miał ochotę największą. Carly zniknęła w sypialni, żeby spod
sterty starych gazet wydobyć album oprawny w skórę. Przyniosła go do salonu, a sama wróciła do
kuchni, żeby przygotować herbatę.
Dwie godziny później dzbanek z herbatą był pusty, a z ciasteczek pozostały tylko okruszki. Czas
minął im na oglądaniu albumu.
- Pewnie on nauczył cię tańczyć - zgadywał Patrick.
- Rzeczywiście - przytaknęła. - Zawsze powtarzał mi, że odziedziczyłam wszystkie zdolności po
rodzicach. Moja matka była piosenkarką, a ojciec grał na saksofonie.
Wzrok Patricka prześliznął się po obrazach wiszących na białych ścianach.
- Jesteś bardzo utalentowaną kobietą.
- Prawdziwą artystką była moja prababka.
- Znowu każesz mi się czegoś domyślać - odezwał się, gdy Carly zamilkła po tym jednym zdaniu. -
Musisz powiedzieć mi o niej coś więcej.
Carly zastanawiała się, czy ktoś z tak znamienitej rodziny jak Patrick może właściwie ocenić jej
szczególne korzenie. Pewnie nie. Pomyślała, że naj bezpieczniej będzie od razu wykazać wszystkie
dzielące ich różnice. Czuła bowiem, że ulega jego urokowi.
- Nazywała się Maggie Ashton i mieszkała w Greenwich Village, gdy była to jeszcze wioska.
Miejsce to stawało się wówczas mekką bohemy. Miała opiekuna, żonatego mężczyznę, członka
rady miejskiej, który zerwał z nią w wyniku nacisków politycznych.
- To on był twoim pradziadkiem?
- Nie, mój pradziadek był bankierem. Poznali się, gdy przyszedł nadzorować jej eksmisję. Dochody,
jakie miała ze sprzedaży obrazów, nie wystarczały na opłacenie wszystkich rachunków - roześmiała
się Car/y . ...: Dziadek opowiadał, że moja prababka nigdy nie przywiązywała specjalnej wagi do
pieniędzy. Ów stateczny bankier nie spotkał jednak nigdy przedtem osoby tak cieszącej się każdą
minutą życia. Biedak nie miał szans. Podobno była to miłość od pierwszego wejrzenia. - Carly
wyciągnęła przed siebie prawą rękę, pokazując mu wąską, złotą obrączkę. - To jest ślubna obrączka
mojej prababki.
- Czy ty przypadkiem nie jesteś do niej podobna? - zapytał znienacka.
- Dziadek twierdził, że tak. - Carl y kartkowała album, szukając zdjęcia Maggie Ashton. - Sam
zobacz.
Patrick przyglądał się z zaciekawieniem starej fotografii w kolorze sepii. Dolną część twarzy
kobiety skrywał czarny wachlarz, ale oczy rozpoznał natychmiast.
- Myślę - powiedział wolno, podnosząc wzrok na Carly - że potrafię zrozumieć bardzo dobrze, co
czuł twój pradziadek.
Zmieszana czułym spojrzeniem jego oczu, Carly pochyliła się nad albumem i lekko drżącymi
palcami przewróciła kartkę. Patrick wodził spojrzeniem po szczupłej sylwetce.
_ Bardzo mi się podoba twój styl bycia, Carly Ashton - powiedział, wstając z podłogi.
Potem szeroko otworzył ramiona, jakby prosząc, by pozwoliła się uścisnąć. Odłożyła album i
wolno ruszyła w stronę Patricka, niezdolna oprzeć się jego urokowi.
Gdy ją objął, westchnęła i oplotła go w pasie ramionami, a głowę przytuliła do jego barku. Nigdy
nie czuła się tak pewnie i bezpiecznie jak teraz, w ramionach Patricka.
_ Och, Carly - szepnął, odgarniając jej włosy i muskając ustami szyję. - Naprawdę, coraz
triIdniejprzychodzi mi zachowywać się jak dżentelmen - dodał i przytulił ją mocno.
_ Nie spytałam cię nawet, dlaczego dzisiaj się tu zjawiłeś - powiedziała, czując ciepło jego ciała.
_ Przecież to całkiem jasne. Carly - odparł spokojnie. - Przyszedłem tu, żeby się z tobą kochać.
ROZDZIAŁ 3
Zdumiona bezceremonialnością Patricka, a także rzeczowym, spokojnym tonem, jakim to
powiedział, Carly opuściła bezradnie ręce.
- Nie przyszło ci do głowy, że ja mogę nie mieć ochoty?
- Brałem to pod uwagę.
- l?
- Doszedłem do wniosku, że ty również nie mogłaś spać poprzedniej nocy - uśmiechnął się Patrick,
ale ani w jego oczach, ani w uśmiechu nie było ciepła. - Pomyślałem, że powinniśmy przez to
przejść, zanim zabierzemy się do interesów w poniedziałek rano.
Carly odsunęła się, a on najmniejszym gestem nie starał się jej zatrzymać. Czuła jednak na sobie
jego spojrzenie, gdy na miękkich nogach podchodziła do okna.
Pani McGregor wychodzi na spacer z psami, tak jak zawsze, bez względu na pogodę, pomyślała z
roztargnieniem. Zazwyczaj bawił ją widok trzech pudli, równie otyłych jak ich właścicielka,
drepczących po chodniku, podczas gdy pani McGregor rozpaczliwie walczyła, by nie poplątały jej
się smycze. Tym razem jednak nie znalazła w tej scenie nic zabawnego.
- Masz równie lekceważący stosunek do wszystkich swoich znajomości? - spytała wreszcie, gdy psi
pochód zniknął za rogiem.
- Tak - odparł krótko, choć wiedział, że nie mówi całej prawdy.
Zgrywa się, pomyślała Carly. Cieszyła się, że sama nie zakochuje się co pięć minut tak jak na
przykład jej sekretarka Marge. Nagle jednak zjawił się Patrick Ryan i nim minęły dwadzieścia
cztery godziny, Carly zaczęła rozumieć, dlaczego inne kobiety pozwalają się porwać namiętności.
Słyszała miarowy rytm jego oddechu, czuła ciepło promieniujące z jego ciała, zachwycał ją jasny
błękit jego oczu, z upodobaniem wdychała jego zapach. Jej zmysły reagowały na tego mężczyznę w
sposób niezwykły.
Przytknęła czoło do chłodnej szyby. Coś dziwnego się z nią działo. Nie, nie zakochała się,
zapewniała siebie, jednak poddała się urokowi Patricka.
Przeszedł przez pokój i stanął obok CarIy. Przyjrzał jej się w milczeniu. Delikatna twarz była
prawdziwym zwierciadłem myśli. I
- Carly?
Nie odpowiedziała i Patrick wcale nie miał pewności, czy go słyszy. Wreszcie westchnęła głęboko,
splotła ramiona na piersi i spojrzała mu prosto w oczy.
- Chyba masz rację - przyznała. - Sądzę, że poszłabym z tobą dzisiaj do łóżka. Nie dlatego, żebym
miała zwyczaj kochania się z każdym pociągającym mężczyzną, jakiego spotkam - dodała
pośpiesznie.
- Nawet mi to do głowy nie przyszło - powiedział,
patrząc, jak drżącymi palcami przeczesuje jasne, opadające na ramiona włosy.
- To dobrze - odezwała się po chwili miękkim i cichym głosem. Odwróciła się do niego plecami i
zaczęła wodzić palcem po szybie, rysując niewidzialne wzory. - Muszę przyznać, że twoją
propozycję mogę zaliczyć .do najbardziej bezceremonialnych, jakie zdarzyło mi się otrzymać.
- Nie należę do mężczyzn, którzy lubią ubierać te sprawy w piękne słówka i bukiety kwiatów -
stwierdził rzeczowo. - Pragnę cię, Carly. I musiałbym całkiem nie znać się na rzeczy, gdybym
uważał, że ty nie czujesz tego samego.
Carly milczała. Cóż miała mówić? Odpowiedź była czytelnie wypisana na jej twarzy.
- Nie potrafię ci obiecać, że razem będziemy żyć długo i szczęśliwie. - Ton Patricka złagodniał,
choć oczy pozostały nieprzeniknione. - Obiecuję ci jednak, Carly, że nigdy cię nie okłamię.
Wszystko działo się z tak zawrotną szybkością. Carly potrząsnęła głową, jakby chciała
uporządkować splątane myśli. Zrobiła wysiłek, żeby zapanować nad twarzą i uspokoić głos.
- Chce.sz powiedzieć, że mamy romans?
- Nic nie chcę powiedzieć - zaprzeczyłniedbałym tonem. - Ten romans jest nieunikniony, staram się
tylko określić jakieś reguły.
Carly czuła się bardziej porażona,intensywnością, z jaką go pragnęła, niż słowami Patricka czy jego
tonem. Nawet teraz, gdy powinna wyrzucić go za drzwi, pragnęła go.
- Jeśli jesteś tak nieprzejednanie uczciwy - zaczęła, podejmując w duchu stanowczą decyzję i
prostując się energicznie - pozwól, że przedstawię ci moje zasady.
- Proszę bardzo, nie krępuj się.
- Harowałam, żeby do czegoś dojść, i moja praca i życie związane, są z Capitol Airlines. Będziesz
miał teraz coś do powiedzenia w tej firmie, ale to nie znaczy, że będziesz miał romans ze mną. Nie
będzie żadnego romansu, Patrick. Nigdy nie mieszam życia prywatnego z zawodowym.
- A jeśli nie spodobają mi się te zasady?
- Twardziel z ciebie - parsknęła, podeszła do wieszaka i zdjęła płaszcz Patricka. - Trzymaj,
rozgrzałeś się już tak bardzo, że możesz wracać do domu.
Złapał rzucony w jego stronę płaszcz, włożył i spojrzał z żalem na ogień płonący na kominku, a-
potem na pluchę za oknem. Carly stała przy szeroko otwartych drzwiach. Wzruszył ramionami i
skierował do wyjścia.
- Powinnaś o czymś pamiętać, skarbie - rzucił na odchodne. - To ja zawsze ustalam reguły. - Szybko
pochylił się i pocałował ją w usta.
Jego wargi okazały się nieoczekiwanie miękkie, a gdy język zaczął delikatnie pieścić jej usta,
poczuła dresźcze przeszywające ją na wskroś i zupełny zamęt w głowie.
Patricka ogarnęło przemożne pożądanie, serce waliło mu w piersi jak młotem i musiał wytężyć całą
siłę woli, by teraz odejść.
- Lepiej pójdę - powiedział szorstko i odsunął Carly od siebie z poczuciem dotkliwej straty.
. Oczy Carly były nadal szeroko otwarte, pełne namięt¬ności. Patrick patrzył zafascynowany, jak
walczy, żepy odzyskać panowanie nad sobą.
- Jasne - powiedziała wreszcie, dumna ze spokojnego brzmienia swego głosu. - Z pewnością masz
masę zajęć.
Nie zrobiła na nim większego wrażenia jej złość, a jej ironia spływała po nim jak woda po gęsi.
Różni ludzie
wyzywali go już od najgorszych. Jednak nie potrafił pozo¬stać Dbojętny, widząc ból w oczach
Carly.
- To nie tak. Przeprowadzam się.
- Wracasz do Nowego Jorku?
Sama była zdziwiona, dlaczego odczuła rozczarowanie.
Przecież ani dzisiaj nie zapraszała go do siebie, ani nie zamierzała teraz prosić go, by został tu, w
Waszyngtonie. - Nie. Przenoszę się z hotelu. Wynająłem dom w Georgetown.
- To może znaczyć, że albo nie wiesz, co robić z pieniędzmi, albo zamierzasz zatrzymać się tu na
dłużej. - Nie potrafiła powstrzymać się od tej uwagi.
- Już ci wczoraj mówiłem, że nie jestem żadnym rekinem, chodzi mi o coś więcej, niż żeby
chapsnąć Capitol Airlines i zniknąć z horyzontu. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, moja piękna.
Pochylił się, jakby chciał ją znowu pocałować, a ona myślała, czy to co powiedział, odnosiło się do
spraw osobistych czy też zawodowych. Zanim zdołała odgadnąć, puścił jej ręce i odwrócił się,
ruszając do drzwi. W chwilę później był już na korytarzu. Jeszcze moment i zniknął na schodach.
Carly nie lubiła roztkliwiać się nad sobą. Od dziecka wiedziała, że użalanie się nad własnymi
niepowodzeniami nie ma sensu. Trzeba zawsze szukać dobrej strony. Tego właśnie nauczyła się od
dziadka i starała się przestrzegać tej reguły.
- Ciekawe, co byś teraz zrobił, dziadku - westchnęła, wkładając do odtwarzacza płytę Oscara
Petersona. - Szkoda, że nie możesz dla mnie wyciągnąć jakiegoś królika z cylindra.
Nalała sobie odrobinę brandy i przysiadła na kanapie, wpatrując się w ogień na kominku. Pokój
wypełniły miękkie dźwięki fortepianu, gdy tymczasem ona bezwstydnie pogrążała się w żalu nad
sobą. A prżecież powinna być na niego wściekła, pomyślała. Ohydny egoista i arogant. Zamierza
zniszczyć Billa i, kto wie, może i ją także. Ale nie mogła zapomnieć uścisku ramion i tego
pocałunku ..
- A nich to diabli - mruknęła pod nosem. Od tej chwili koniec z tym, postanowiła. Może mieć
Capitol Airlines, ale jeżeli mu się zdaje, że może mieć także i ją, to się myli.
Powoli zapadał zmierzch i w pokoju zaczęły tańczyć światła i cienie, rzucane przez przygasające
już nieco płomienie na kominku. Carly odstawiła pustą szklankę i ciężko podniosła się, by dołożyć
trochę drew. Znów napełniła szklankę i siedziała, ciągle mając przed oczami zimny, pewny siebie
uśmiech Patricka.
Obudził ją natarczywy dzwonek telefonu. Półprzytomna wyciągnęła rękę po słuchawkę, omal nie
zrzucając aparatu ze stolika.
- Halo - wymamrotała.
Po drugiej stronie" przez dłuższy moment panowała cisza. Już chciała odłożyć słuchawkę, kiedy
usłyszała głos Patricka.
- Obudziłem cię.
- Ależ skąd! - zaprotestowała, gwałtownie siadając na łóżku. Poczuła, że za chwilę jej głowa
rozpadnie się na tysiące kawałków. - W niedzielę zawsze wstaję o szóstej - dodała, pocierając
skroń. - To takie moje dziwactwo. Czy coś się stało?
- Jeżeli ci powiem, że chciałem cię przeprosić za to, co się zdarzyło wczoraj, to uwierzysz mi?
- Nie - odparła już rozbudzona. - Chyba że masz jakiś inny, prawdziwy cel. .. - urwała.
- Widzę, że nie wyrobiłaś sobie o mnie najlepszego zdania.
- Ja? Nie wiem, dlaczego ci to przyszło do głowy. To jakieś urojenia.
- Chciałem porozmawiać z tobą przed jutrzejszym spotkaniem.
- Proszę bardzo. Rozmawiajmy zatem.
- Nie przez telefon. Może byś wpadła do mnie? Zjemy razem śniadanie.
Na samą wzmiankę o jedzeniu Carly poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła.
- Dziękuję. Nie jestem głodna.
- To może napijemy się kawy?
- Co się stało, że jesteś taki miły od samego rana?
- Wzruszyła ramionami i wyciągnęła się znowu na łóżku.
- Nie najlepiej zaczęliśmy. Chciałbym to jakoś naprawić.
- N ie kłopocz się.
- Carly, muszę z tobą porozmawiać - powiedział z naciskiem: - Możemy zobaczyć się u mnie albo u
ciebie. Jeżeli chcesz, będę u ciebie za dziesięć minut. Nie musisz wstawać. Tak będzie nawet lepiej
... Zresztą sama zdecyduj.
Akurat na to nie miała teraz ochoty.
- W takim razie u ciebie. Skoro się upierasz - rzuciła w słuchawkę. Wysunęła szufladkę, namacała
w niej długopis i zanotowała adres Patricka na okładce książki, która leżała na stoliku.
- Skąd ci przyszło do głowy, że leżę w łóżku? - zapytała.
- To bardzo proste. Masz bardzo seksowny głos.
Ogarnęła ją fala gorąca. Przysiadła na łóżku, spuszczając nogi na podłogę.
- Już dawno wstałam.
- A zatem widzimy się za pół godziny.
Wyłączył się, zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć. Położyła słuchawkę i przez chwilę
wpatrywała się w nią
z obrzydzeniem. Co on sobie właściwie wyobraża? Wstała i wolnym krokiem poszła do łazienki.
Przez następne pięć minut pozwalała, by silny strumień ciepłej wody chłostał jej rozleniwione snem
ciało. Gdyby woda mogła z niej spłukać te niepokojące uczucia, pomyślała.
Kiedy jechała przez wyludnione o tej porze miasto, przysięgła w duchu, że nie da sobie zawrócić w
głowie temu zadowolonemu z siebie facetowi. Może używać wszystkich swoich sztuczek, ona ma
to w nosie. Sięgnęła do torebki i namacała w niej starą monetę, którą kiedyś, dobre dwadzie-
ścia lat temu, dostała od dziadka na szczęście.
Nie, wcale nie jest przesądna. Nie o to chodzi. Po prostu to jej al'nulet. Talizman.
W Georgetown bez trudu znalazła dom, który wynajął.
Nie mogła powstrzymać okrzyku zdumienia i podziwu jednocześnie. Od pierwszegb wejrzenia
polubiła to miejsce. Mogłaby tu zamieszkać. Dom pochodził z przełomu wieków. Okna
przysłaniały drewniane, zielone okiennice. Na ganku z dwiema kolumnami stały ławeczki. Skrzynki
na kwiaty były, co prawda, pełne zeschłych teraz łodyg, za to w lecie musi to wszystko wyglądać
prześlicznie.
Chyba wyczekiwał jej w oknie, bo drzwi otworzyły się, zanim zdążyła zapukać.
- Masz minę Czerwonego Kapturka - skrzywił Się w uśmiechu, pomagając jej zdjąć kurtkę.
- Ale chyba uniknę przykrości, jakie ją spotkały?
- Czy twoje przyjście oznacza, że zmieniłaś zdanie o mnie?
- Nie, po prostu pomyślałam sobie, że wariant, za którym się opowiadasz, jest zbyt prosty. Wolę
bardziej skomplikowane sytuacje.
- Ambitna z ciebie dziewczyna, Carly. Jeśli lubisz trudne sytuacje, to gratuluję: właśnie w takiej się
znalazłaś. Masz przed sobą labirynt ze skrzyń i kartonów. Jeszcze nie zdążyłem się rozpakować.
- Nie szkodzi. Nie wymagam, żeby wszystko było na swoim miejscu.
Patrick wzruszył ramionami.
- Kobiety to chyba lubią? Chociażby dlatego, żeby udowodnić sobie i mężczyznom, że dom bez
dotknięcia kobiecej ręki wygląda jak wesoła ruina.
Teraz Carly wzruszyła ramionami.
- Myślę, że mam do zaproponowania mężczyznom coś więcej niż tylko talencik dobrej gospodyni.
Jeżeli moje życie miałoby się sprowadzać do bycia panią domu, to wolałabym zostać starą panną.
Patrick, który tymczasem szedł przed nią, przedzierając się przez pokoje zastawione pudłami,
odwrócił się i zatrzymując się z rękoma w kieszeniach dżinsów, przyjrzał się jej badawczo.
- To ostatnie akurat na pewno ci nie grozi, Carly. A poza tym, ten, kto zaryzykuje i zakocha się w
tobie, będzie miał na głowie zupełnie inne problemy - wycedził.
Nieprzyjazny ton, jaki dał się słyszeć w głosie Patricka, zaskoczył ją. Co on właściwie chciał przez
to powiedzieć? "Zaryzykuje i zakocha się". Tak jakby miłość można było sobie skalkulować. Carly
mimowolnie westchnęła.
- Czy mam to rozumieć jako komplement? - spytała.
Jego spojrzenie na moment złagodniało, takie przynajmniej odniosła wrażenie.
- Niech ci będzie - odpowiedział. Sam nie wiedząc czemu, przez chwilę poczuł się jak chłopiec.
Kiedy zdjęła kurtkę, od razu spostrzegł krągłość jej piersi, które przykrywał długi wełniany sweter.
Był na tyle długi i obszerny, że sięgał poniżej bioder, na tyle zaś krótki, by odsłaniać jej wspaniałe,
długie nogi. Opinały je wąskie dżinsy. Doprowadzała go do szaleństwa. Przez dwie ostatnie noce
prawie nie zmrużył oka. Na niczym nie mógł się skoncentrować. Teraz zapach jej perfum,
opływający ją obłok jaśminu, przyprawiał go o zawrót głowy. Tak, to jedna z tych ich sprytnych
sztuczek, pomyślał. Musi ją mieć. Jeszcze dzisiaj.
- Dzięki - uśmiechnęła się. - W takim razie przyjmuję to jako komplement. Zwłaszcza że to jedyny,
jaki do tej pory mi powiedziałeś.
Carly zdawała sobie sprawę, że mu się podoba. Co więcej, sprawiało jej to przyjemność i nie
potrafiła sobie tej przyjemności odmówić. Tak, działo się między nimi coś, czego nie zdołała
jeszcze nazwać. Było to coś więcej niż erotyczne oczarowanie, zresztą nie wyobrażała sobie, że
mogliby się zakochać w tak krótkim czasie. Poza tym nie był w jej typie, bez przerwy się
sprzeczali. Działali jednak na siebie, tyle że ona wiedziała, iż pakuje. się w kabałę: flirt z Patrickiem
Ryanem przypominał zabawę granatem z od¬ciągniętą zawleczką.
- Masz może aspirynę? - zapytała nieoczekiwanie. ¬Właśnie mi się skończyła, a zapomniałam
kupić. I co z tą kawą, którą mi obiecałeś? zaczynam myśleć dopiero po trzech filiżankach.
N a moment poczuł się zbity z tropu. Cała misterna sieć, jaką oplątywał ją od chwili, gdy przyszła,
została potargana. No nic, pomyślał, jeszcze mają przed sobą cały długi dzień. Nie wymknie mu się
na pewno. Choć nie potrafił dobrze tego uzasadnić, wierzył, że wiadomy finał jest nieunikniony.
Oboje są niczym pociągi pędzące ku sobie po tym samym torze. Prędzej czy później musi dojść do
zderzenia.
- Zdaje się, że potrzebujesz czegoś więcej niż kilku filiżanek kawy - zauważył, nie spuszczając jej z
oka.
- Jakoś marnie się czuję. Chyba się trochę przeziębiłam - skłamała Carly.
- Tak, pogoda jest niewyraźna w tym roku. Chodźmy do kuchni - powiedział ze zrozumieniem.
Jego bystre oko dostrzegło, że to nie przeziębienie, lecz kac jest przyczyną kiepskiego
samopoczucia. A może i ona ma za sobą nie przespaną noc? - przyszło mu do głowy. Jeśli tak, to
bardzo pocieszające. Nie tylko on się męczy. Weszli do kuchni i gdy odwrócił się z tacą, na której
dymiły dwie filiżanki kawy, Carly siedziała już przy stole.
- O, dziękuję - powiedziała, sięgając skwapliwie po filiżankę.
- Bardzo proszę.
Otworzył lodówkę i wyjął z niej karton soku pomidoro¬wego. Nalał nieco do szklanki. Potem
długo grzebał w jednym z pudeł na podłodze, wreszcie znalazł coś i dosypał do soku. Postawił
szklankę przed Carly, a obok położył jeszcze dwie tabletki aspiryny.
Carly podejrzliwie popatrzyła na miksturę.
- Co to jest?
- Gwarantowane lekarstwo na przeziębienie.
- Och, raczej zostanę przy kawie.
Spojrzał na nią z nie ukrywaną irytacją.
- Dajże spokój, dziewczyno. Musimy trochę popracować, a ty wyglądasz jak śmierć. Jesteś blada,
wymęczona. Oczy masz tak przekrwione, że przypominają mapę sieci autostrad w Los Angeles. Pij,
i to już! - Wyciągnął rękę ze szklanką.
- Hm, używasz bardzo plastycznych porównań - burknęła, ale posłusznie wzięła od niego szklankę.
Połknęła aspiryny i upiła duży łyk mikstury.
- Uuh - skrzywiła się. - Co tam jest?
- To sekret.
- Teraz przynajmniej wiem, jak smakuje formaldehyd.
- Carly pokiwała głową z rezygnacją.
- Możesz pijąc zatkać nos. Ja tak zawsze robię, kiedy jestem przeziębiony - uśmiechnął się
szelmowsko, dając jej do zrozumienia, że dobrze wie, co jej dolega. - No, dopij do końca.
Gwarantuję, że znów poćzujesz się świetnie.
- Albo już niczego nie będę czuła - odparła ponuro.
Wypiła całą zawartość szklanki, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Teraz dopiero dostrzegła, że
na kuchennym stole leży cały plik kserokopii i kartek z obliczeniami i notatkami. Chyba siedział tu
i pracował całą noc, pomyślała.
- Widzę, że na serio przymierzasz się do Capitol Airlines - zauważyła z lekkim przekąsem.
Patrick nic nie powiedział, ale wyraz jego twarzy aż nadto był wymowny.
_ Słuchaj - rzekł po chwili. -Dobrze wiem, że ostatnio robisz całą robotę za Billa. Sam mi o tym
wspomniał. A zatem orientujesz się doskonale w sytuacji. Z każdym dniem ta ftrmajest mniej warta.
Jeżeli tak dalej pójdzie, to stracisz czas i pieniądze. Carly, wiesz sama, że sytuacja dojrzała do
zmiany.
- Daj spokój, nie jesteśmy jedynymi liniami lotniczy¬mi, które miały w tym roku deficyt - pokręciła
głową.,
- Owszem - przytaknął. -,Tak jak nie będziecie jedyną firmą, która w tym roku ogłosi bankructwo.
Filiżanka w ręku Carly zatrzymała się w pół drogi do ust. Potem przechyliła się, a jej zawartość
znalazła się na kolanach dziewczyny.
ROZDZIAŁ 4
_ Oouuu! - Carly zerwała się z krzesła. - Zobacz tylko, co narobiłeś! - krzyknęła, wpatrując się w
plamy na spodniach.
Patrick skinął głową. Wiedział, że przyczyną jej wzburzenia były jego słowa, a nie rozlana kawa.
Postanowił powstrzymać się od uwag. Przyniósł papierowy ręcznik, oddarł spory kawałek i
pochylił się, by wytrzeć zalane miejsca.
_ Sama sobie poradzę -: burknęła Carly. Wyrwała ręcznik i zaczęła energicżnie trzeć spodnie.
Patńck patrzył na to ze spokojem, czekając, aż minie jej złość. Widział, że early trzęsą się ręce i te
zamaszyste gesty mają tylko ukryć zdenerwowanie.
Zmięła w ręku wilgotny papier i odłożyła na stół. Wyprostowała się na krześle i spojrzała mu w
oczy.
- Nie wystąpię o upadłość - powiedziała twardo.
- Nie masz wyboru. - Rozłożył ręce.
Zacisnęła wargi. W gruncie rzeczy miał rację. Z całą świadomością nie brała tej ewentualności pod
uwagę• Nie dopuszczała do siebie takiej myśli. Teraz, wypowiedziana na głos, i to nie przez nią,
stała się złowrogo prawdziwa.
- Możemy najwyżej używać rozmaitych wybiegów, by na jakiś czas obronić się przed
wierzycielami. Przynajmniej zanim finna nie przejdzie reorganizacji. Przejrzałem dokumenty i
widzę kilka rozwiązań.
- Nie bardzo mi się to podoba. - Pokręciła głową i zmarszczyła czoło.
- Ale to jedyna droga. Choć też niepewna, bo z tego, co wiem, część załogi szykuje się do strajku.
Jeżeli do niego dojdzie, wierzyciele rzucą się na wąs jak sępy.
Carly spojrzała na niego z ukosa.
- Skąd wiesz, że część obsługi naziemnej ogłosi strajk?
Zebranie związkowe ma się odbyć dopiero dziś wieczorem.
- Zobaczysz sama.
- Czy widzisz to w swojej kryształowej kuli?
Tym razem Patrick opanował się ostatkiem sił. Wiedział, że nie może dać się sprowokować. Jeżeli
znowu zaczną się kłócić, nie doprowadzi to do niczego dobrego.
- Powinniśmy skupić się na opracowaniu różnych wariantów działania, aby przygotować się na
rozmaite okoliczności.
Carly wpatrywała się w niego z wyraźną niechęcią.
- Niech to diabli - skrzywiła się. - Akurat to wszystko spadnie na mnie. To ja jestem odpowiedzialna
za kontakty z bankami, agencjami i biurami podróży. I słowo ci daję, że robiłam to dobrze. Ostatnio
- spuściła głowę - musiałam przejąć obowiązki dyrektora administracyjnego, czyli to, co
teoretycznie należało do Billa. I jeszcze wykłócać się ze związkami.
Słuchał w milczeniu. Lepiej będzie, jak Carly wyrzuci to z siebie, pomyślał. Mówienie o kłopotach
wyraźnie
przynosiło jej ulgę. Była na pozór spokojna, nie podnosiła głosu, ale jej palce tańczące na krawędzi
stołu zdradzały tłumione emocje.
_ Naprawdę momentami odnosiłam wrażenie, że jak
położę się spać, to wszystko się rozleci - westchnęła. ¬Gdzie się podziały stare, dobre czasy, kiedy
jedynym moim problemem były takie głupstwa, jak dobór czasopism na pokładach naszych
samolotów.
Patńck mimowolnie się uśmiechnął. Ona sama nie mogła zdobyć się na uśmiech. Spoglądając na
siedzącego przed nią mężczyznę, pomyślała, że ona nie wybrałaby Patńcka Ryana na uzdrowiciela
finny Capitol. Może tym razem zawiodła ją intuicja? Zresztą już się stało.
- Co w takim razie proponujesz? - zapytała matowym głosem.
_ Przede wszystkim trzeba odwołać połączenia zagrani-
czne, a już na pewno międzykontynentalne. Silna pozycja dolara jest teraz dla ciebie niekorzystna.
- Tak, to na pewno rozsądne posunięcie - skinęła głową. _ Poza tym, na twoim miejscu sprzedałbym
kilka maszyn, żeby szybko zdobyć trochę pieniędzy i odbić się od dna. Obawiam się, że w tej
chwili nie możesz liczyć na żaden kredyt bankowy.
Carly sceptycznie wydęła wargi.
_ Związkowcy nie będą zachwyceni. Przecież takie po¬sunięcie wiąże się ze zwolnieniami.
_ Pójdą na to - machnął ręką Patńck. - Oni w końcu też nie mają wyboru. Jadą na tym samym
wózku.
_ Mniej lotów oznacza, że przestajemy być konkurencyjni - zauważyła. - Wypadniemy z rynku.
_ Z odrzutowców można przestawić się na airbusy. Dziś coraz więcej firm tak robi:
- Tak, ale kolejka po airbusy jest długa. Realizacja zamówień trwa.
- Akurat Capitol i tak będzie musiał trochę odczekać. Zresztą można je wynająć. Należałoby
ujednolicić park maszynowy. W tej chwili lata u was sześć typów maszyn. To wydatnie podraża
serwis techniczny. Poza tym airbusy zużywają znacznie mniej paliwa i potrzebują niezbyt licznej
załogi.
Racja, przyznała w duchu Carly. Szkoda, że nie ma z nimi Billa. A może lepiej, że go tu nie ma?
Przez ostatnie dwa lata był ciągle taki niezdecydowany i rozkojarzony. Zupełnie inny człowiek niż
ten, którego niegdyś poznała. Tak, ten wypadek Meredith zmienił go bardzo.
Wstała i podeszła do blatu kuchennego. Wsparła na nim ręce i zapatrzyła się w widok za oknem.
Zaczynał prószyć śnieg.
Patrick patrzył na jej pochylony kark. Wyglądała na załamaną. Teraz albo nigdy, pomyślał, biorąc
głęboki od¬dech.
- Zobaczysz, związki zaakceptują ten pomysł - rzekł, podnosząc się z miejsca.
- Nie byłabym taka pewna - mruknęła i potrząsnęła głową. - Ostatnio i tak nie wypłaciliśmy premii.
Już nie mówię o tym, że nie możemy'im obiecać podwyżek w najbliższym czasie. Nie wiem, czy
załoga znajdzie w sobie motywacje do dalsżych wyrzeczeń.
- A jeśli zaproponujesz ludziom, by stali się udziałowcami w swojej własnej firmie? Uważam, że to
jedyne rozwiązanie - powiedział, podchodząc do Carly.
Odwróciła się gwałtownie.
- Ach, więc na tym polega twój plan? To jest ten cudowny sposób na zażegnanie strajku! Przyznaj
się, że
już omówiłeś go z przedstawicielami związków. - Skrzywiła się z dezaprobatą. Stał tak blisko, że
chciała się cofnąć, ale za sobą miała szafkę kuchenną. Patrick pochylił się lekko i oparł ręce na
blacie, zamykając jej drogę ucieczki.
Zaraz go kopnę, pomyślała.
- Czy wiesz, że twoje tęczówki nabierają koloru fioletowego, kiedy robisz się zła? - zapytał z
niewinnym uśmiechem.
- Mam niebieskie oczy. Ciemnoniebieskie - prychnęła.
- Właśnie że fiołkowe - przysunął się jeszcze bliżej - jak bratki.
Czuła jego oddech na policzku. Był w nim zapach mięty i kawy. Chociaż ich ciała nie dotykały się,
ogarnął ją żar.
- No dobrze, przestańmy się wygłupiać - powiedziała, ale nie zabrzmiało to bardzo zdecyd.owanie.
- Jeżeli ci się uda - zączęła, próbując powrócić do rozmowy - będziesz z siebie cholernie
zadowolony, co? Do wszystkich swoich zabawek dorzucisz teraz linię lotniczą, tak?
Patrick zignorował to napastliwe pytanie i patrząc Carly prosto w oczy, musnął palcami kosmyk jej
włosów nad uchem, a potem zsunął dłoń na szyję. Pogładził delikatnie aksamitną skórę, a potem
cofnął się o krok.
- Nie, nie - pokręcił głową. - Jesteś zbyt piękna - westchnął z żalem. - Przy tobie myślę o tym, o
czym nie powinienem.
Carly nie mogła ukryć przed sobą uczucia zawodu. Ten pocałunek był już tak blisko ... Przygryzła
usta.
- Nie rozumiem - powiedziała cicho. - Najpierw rozmawiamy o sprawach zawodowych, a potem
nagle zaczynamy ... zaczynasz - przerwała, nie wiedząc, jak właściwie powinna to określić.
- A potem przyłapujemy sięna erotycznych fantazjach?
- powiedział, nie spuszczając z niej wzroku.
Carly czuła się zupełnie zagubiona. Miała dosyć tej zabawy w kotka i myszkę.
- To chyba ty... - zaoponowała. Ruszyła w kierunku drzwi, zabierając po drodze z krzesła swoją
kurtkę.
- Czyżby? Tylko ja sobie coś wyobrażam? - Patrick złapał kurtkę, osadzając Carl y w miejscu.
Wyrwała mu ją z ręki i skierowała się ku wyjściu.
- Owszem, ty - rzuciła przez ramię. - Wyobrażasz sobie nie wiadomo co. Jak tylko wrócę do domu,
zadzwonię do Billa. Nie wiem, jak to się skończy, ale jeśli chodzi o mnie, to nie myśl, że masz mnie
już po swojej stronie.
- Nie spodziewaj się zbyt wiele - wzruszył ramionami Patrick, idąc za nią. - Już rozmawiałem z
Billem. Mogę ci tylko powiedzieć, że Bill McIntyre w pełni podziela moje zdanie.
Jego słowa były jak uderzenie obuchem. Carly poczuła, że nogi się pod nią uginają.
- Nie wierzę - wykrztusiła.
- Właśnie dlatego chciałem, żebyś przyjechała. Chciałem z tobą wszystko spokojnie omówić.
Dostałem już aprobatę rady nadzorczej, a Bill zgodził się ustąpić, przynajmniej na jakiś czas.
- Nie wierzę - powtórzyła, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. - Przecież to Bill założył
Capitol. Nie, on nie podjąłby takiej decyzji.
- Informacja zostanie jutro podana do publicznej wiadomości. - Patrick rozłożył ręce. - Pomyślałem
sobie, że powinnaś o tym wiedzieć. Inaczej czułbym się wobec ciebie nie w porządku.
- A tak uważasz, że wszystko jest w porządku? - Carly skrzywiła się z pogardą. - Zdajesz sobie
sprawę, co to oznacza dla Billa? Wiesz, przez co on przeszedł? Nie masz pojęcia, co to ludzkie
cierpienie.
- Nie martw się. Jakoś sobie poradzi. Wystarczająco długo siedzi w tej branży, żeby gdzieś się
zahaczyć.
Carly, cała czerwona, spojrzała na niego ze złością.
- Jednak jesteś draniem. - Pokręciła głową. Była zbyt wzburzona, by dalej prowadzić tę rozmowę.
Odwróciła się i ruszyła korytarzem do drzwi.
Patricka na moment zamurowało. To były bardzo mocne słowa. W dodatku niesprawiedliwe. Kto
jak kto, ale akurat on wiedział, co to znaczy cierpieć. On także po śmierci Julii długo nie mógł
przyjść do siebie. Co ona o nim wie, kto dał jej prawo osądzania?
Z tych rozważań wyrwało go dopiero głośne trzaśnięcie drzwi. Patrick rzucił się przed siebie.
Dogonił ją, gdy już wsiadała do swego czerwonego, dwudrzwiowego mustanga.
- Carly, poczekaj!
Strąciła jego rękę ze swego przedramienia.
- Nie uda ci się to, słyszysz? Zrobię wszystko, żeby ci przeszkodzić. Zwołam konferencję prasową,
sama pójdę do gazet, zawiadomię znajomych z telewizji, niech zrobią o nas program! Zobaczysz,
wszyscy się dowiedzą o twoich sposobach postępowania z ludźmi, dowiedzą się, jaki naprawdę
jesteś! - krzyczała z furią, szarpiąc się z nim przy drzwiczkach samochodu.
Niewiele myśląc, zrobił jedyną rzecz, jaka mogła powstrzymać ten potok gniewnych słów. Zamknął
jej usta pocałunkiem. Carly znieruchomiała, po czym gwałtownie odpowiedziała na pocałunek.
Sama nie rozumiała, co się z nią stało. Jak może żałować się z tym facetem po wszystkim, co
usłyszała? A jednak nie potrafiła oprzeć się namiętności. To było silniejsze od niej. Czuła, jak rośnie
w niej pożądanie.
Patrick, nie napotkawszy oporu, przeciwnie, zmysłowe przyzwolenie, ani myślał przestać. Ten długi
pocałunek na mrozie nie mógł jednak trwać bez końca. Ześlizgnął się ustami po policzku Carly.
- Zaraz nas aresztują za obrazę moralności - powiedział chrapliwym głosem.
Carly odchyliła nieco głowę i spojrzała na niego. Z płatkami śniegu osiadającymi na bujnych
włosach i długich rzęsach wydała się Patrickowi jeszcze piękniejsza. Ta krótka przerwa sprawiła
jednak, że Carly oprzytomniała i odzy¬skała zdolność jasnego myślenia. Właściwie cóż szkodzi
poznać zamiary i plan Patricka, żeby potem wykorzystać je w ostatecznej rozgrywce? - przemknęło
jej przez głowę. Poza tym, sama może posłużyć się jego pomysłami. Kto wie, może uda się w ogóle
go wyeliminować?
- Przeziębisz się - powiedziała, spoglądając na bawełnianą bluzę Patricka.
- Jesteś tak gorąca, że mi to nie grozi.
- Wracaj do domu. - Zrobiła ruch w stronę samochodu.
Patrick znowu ją zatrzymał.
- Musimy porozmawiać.
- Możemy to zrobić jutro.
- Myślałem, że zależy ci na Capitol Airlines.
- Przecież i tak przygotowałeś dokumenty potrzebne do przeprowadzenia upadłości, może nie?
- Oczywiście.
Pokiwała tylko głową. No cóż, skoro już zna jego plan i całą argumentację, może uda się jej
przekonać członków rady i zarządu, że wystarczy wykorzystać sam plan, a osoba Patricka Ryana
nie jest firmie Capitol do niczego potrzebna. Musi zatem zachować pozory. Członkowie rady nie
powinni odnieść wrażenia, że kieruje się osobistymi względami czy urazami. Przede wszystkim
musi porozumieć się z Billem.
- Cóż, jeżeli upadłość to jedyne wyjście. Odpowiedni wniosek możemy złożyć naj wcześniej w
poniedziałek -
powiedziała z udaną rezygnacją.
Otworzyła drzwiczki samochodu. Tym razem Patrick nie zrobił żadnego gestu, by ją zatrzymać.
_ Czy zawsze jesteś taka uparta? - zapytał tylko, wciskając ręće w kieszenie dżinsów.
_ Ja jestem uparta? - Carly uśmiechnęła się przez ramię. - Nie wiem, skąd ci to przyszło do głowy.
Wszyscy uważają, że jestem bardzo pojednawcza i gotowa do kompromisu. Chyba masz jakieś
uprzedzenia.
Wsiadła do środka i zwolniła ręczny hamulec. Włożyła kluczyk do stacyjki i włączyła silnik.
Odjeżdżając, patrzyła w bocznym lusterku, jak Patrick idzie chodnikiem w stronę domu, ponury i
zamyślony.
Znalazła Billa w klinice w Vermont, gdzie Meredith odbywała rekonwalescencję. Po wypadku
samochodowym stała się inwalidką: straciła władzę w nogach. Bill ciągle zmieniał lekarzy w
nadziei, że kalectwo córki nie okaże się nieodwracalne. Przez ostatnie dwa lata żył właściwie tylko
tYrIl jednym.
_ Carly! Co ty tu robisz? - zdziwił się, kiedy weszła do kafejki w podziemiach kliniki.
- Jak się miewa Meredith?
_ Chyba wreszcie jesteśmy na dobrej drodze. - Twarz Billa rozjaśniła się w uśmiechu. - Ma teraz
sesję ze swoim fizjoterapeutą. Wiesz, on uważa, że lewa noga jest już dużo lepsza.
Carly zdobyła się na uśmiech. Było jej żal Billa.
- Tak się cieszę. Biedna Meredith. Jest bardzo dzielna.
- Taak - westchnął Bill. Przesunął ręką po blacie stolika, strzepując niewidoczne pyłki kurzu. - Nie
przyjechałaś tu chyba z powodu Meredith - powiedział po chwili i spojrzał na nią badawczo.
Przez moment zbierała myśli, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Miałam interesującą rozmowę z Ryanem - zaczęła, ważąc słowa. - Czy to prawda, że zamierzasz
się wycofać? - Tak, to prawda. - Bill spuścił wzrok i westchnął ciężko. - Obawiam się, że nie mam
wyjścia.
- Nie powinieneś, Bill. Nie możesz tak łatwo się poddawać po wszystkim, co zrobiłeś dla finny. I
teraz masz to zostawić? Co za świństwo! Ten cholerny rekin z Wall Street! - Carly gniewnie
zacisnęła pięści.
- Nie mam wyboru. On jest naszą jedyną nadzieją. Ma za sobą radę nadzorczą. Wszyscy zgadzają
się co do tego, że na obecnym etapie moja obecność jako prezesa jedynie utrudniałaby sytuację.
Związki nie będą chciały już ze mną rozmawiać, a z nim - tak.
To logiczne, pomyśląła Carly. A jednak ...
- A jak głosowali członkowie rady? Wszyscy byli za nim?
- Kilka osób wstrzymało się od głosu.
- Nie dziwię się - mruknęła.
- Prawdę mówiąc, ja sam ich przekonywałem do kandydatury Ryana. Bez niego nie mamy szans.
- Ty sam ich przekonywałeś? - Carly szeroko otworzyła oczy.
- Widzisz inne wyjście? Nie chcę, żeby przejęła nas konkurencja.
- Ten typ też nas może wykolegować, i to bez żadnych skrupułów. Jakie masz gwarancje, że dla
ciebie skończy się to na czasowym urlopie?
- Muszę mu zaufać. Mam nadzieję, że okaże się lojalny.
- Lojalny? Myślisz, że on w ogóle rozumie, co to znaczy?
- Słuchaj, zaproponował mi bardzo dobrą cenę za moje udziały, gdybym chciał się wycofać na
wcześniejszą emeryturę. Zaoferował mi także miejsce w radzie nadzorczej.
- Przewodniczącego?
Bill chrząknął niewyraźnie.
- Tego jeszcze nie ustaliliśmy. Dlatego tak się wygłupiałem w piątek wieczorem. - Wbił wzrok w
blat stolika. - Prawdę mówiąc, liczyłem na to, że może ty przekonasz go do mojej kandydatury.
Wiesz - zawiesił głos - jak tu dziś znów przyjechałem i zobaczyłem Meredith, pomyślałem sobie, że
to wszystko nie jest ważne. Teraz dla mnie liczy się tylko córka.
. Carly spojrzała na niego ze współczuciem. Słowa Billa nie przekonały jej, ale mogła zrozumieć
takie argumen¬ty. To był cały Bill. Uważał, że rodzina jest ważniejsza niż cokolwiek innego. I w
ogóle, nie był z tych, co to idą po trupach, byle tylko osiągnąć sukces. Za to właśnie go lubiła.
- Jesteś równy facet, Bill.
- Tyle że teraz w nie najlepszej fonnie - zaśmiał się niewesoło - ale może i to się zmieni.
- Dlaczego mi nic nie powiedziałeś?
- Bo ja wiem? - Bill rozłożył bezradnie ręce. - Może dlatego, że się wstydziłem. Przykro mi, że
dowiedziałaś się o tym od niego. - Odchrząknął. - Powiedz, co właściwie o nim myślisz? - rzucił po
chwili.
- Nieznośnie pewny siebie arogant - wypaliła Carly.
- Mam wrażenie, że on cię lubi - zachichotał Bill. - Kto wie, Carly, czym się to wszystko dla ciebie
skończy.
- Jesteś niepoprawny - żachnęła się Carly. - Bardzo cię proszę, przestań mnie swatać. Sama sobie
poradzę.
- Przestanę, ale dopiero tego dnia, kiedy poprowadzę cię do ołtarza - uśmiechnął się Bill.
Wyciągnął rękę i spojrzał na zegarek. - Przepraszam cię, kochanie, ale muszę iść. Chcemy z Elaine
porozmawiać z lekarzem Meredith.
- Jasne, Bill. Uściskaj ode mnie żonę i powiedz Meredith, że trzymam za nią kciuki.
- Dziękuję. Przekażę. O mnie się nie martw. Wiesz, że ja zawsze spadam na cztery łapy.
Resztę popołudnia Carly sprzątała mieszkanie. Takie mycie, szorowanie, odkurzanie zawsze ją
uspokajało. Po dwóch godzinach wszystko lśniło, w powietrzu unosił się delikatny cytrynowy
zapach środków czystości. Stół kuchenny, teraz zupełnie pusty, wprost lśnił.
Carly włożyła do kuchenki mikrofalowej gotowy obiad i zasiadła przed telewizorem. Nie było
akurat niczego ciekawego, ale lubiła od czasu do czasu pogapić się w ekran, skacząc po kanałach.
Chciała oderwać myśli od tego, co ją czekało w poniedziałek. A jednak natrętnie wracała do niej
postać Patricka. Widziała jego miny, gesty. Słyszała nieledwie jego głos. Była pewna, że każda z
tych pięknych i eleganckich kobiet, których twarze miała teraz przed sobą na ekranie, poszłaby z
nim do łóżka bez wahania.
Zważywszy, że nieustannie podróżuje, musi mieć znajome od Seattle po Orlando, pomyślała.
Ciekawe, czy uchował się stan, w którym by nie było jakiejś entuzjastki męskiego uroku Patricka
Ryana. Dlaczego więc flirtuje z nią? Albo chodzi mu o Capitol, albo należy do mężczyzn, którzy
nie przepuszczą żadnej nadarzającej się okazji.
- Tym razem spotka go rozczarowanie - powiedziała do siebie na głos, wstając z kanapy.
ROZDZIAŁ 5
Zapowiedzi Patricka sprawdziły, się już następnego dnia.
Carly usłyszała wiadomość z radia, gdy jechała samochodem do pracy.
Marge Kenyon, wspólna sekretarka Carly i Billa, czekała już w biurze. Jej twarz była przeraźliwie
blada mimo ostrego makijażu.
- Czy to prawda? Czy ogłaszamy bankructwo? - spytała z niepokojem.
- Złe wiadomości rozchodzą się rzeczywiście szybko - mruknęła Carly, odwieszając piaszcz.
- Ale czy to prawda? - nalegała Marge.
- Obawiam się, że tak - potwierdziła Carly, przysiadając na rogu biurka. - Nie jest tak źle. Robimy
to, żeby ochronić firmę na czas koniecznej reorganizacji. Wszystko powinno toczyć się normalnie,
a może nawet lepiej - dodała z westchnieniem.
- To, że on tam jest, uważasz za normalne? - spytała
Marge, wskazując głową gabinet Billa, sąsiadujący z pokojem Carly.
- On? - Patrick zdążył się już zainstalować w gabinecie Billa. Carly nie mogła oprzeć się irytacji. -
Rozumiem, że mówisz o panu Ryanie?
- Już tu był, kiedy przyszłaJ? - potwierdziła Marge.
- Sprawia miłe wrażenie. A te jego oczy ...
- Zdążyłam go poznać - ucięła sucho. - Jego oczy nie
wydały mi się wcale niezwykłe. Całkiem zwyczajne - oczy i on sam.
- Chyba z twoimi oczami jest coś nie tak, Carly - odparowała Marge. - Facet jest fantastyczny.
- Są gusta i guściki - odpowiedziała cierpko Carly. ¬Mam tylko nadzieję, że wyda ci się równie
czarujący jako szef. Mnie się zdaje, że jest dość apodyktyczny.
- Sam sobie zrobił kawę. - Marge szukała argumentów, które powinny, jej zdaniem, świadczyć o
niekonfliktowym charakterze Ryana. Wreszcie wzruszyła ramionami i zmie¬niła temat. - Czy to
prawda, że pan McIntyre wyleciał z posady? Nie mogę w to uwierzyć.
- I dobrze, bo to nieprawda. Bill będzie po prostu jakiś czas nieobecny, bo musi opiekować się
córką. Pan Ryan zgodził się uprzejmie przejąć jego obowiązki.
- Jak się czuje Meredith?
- Gdy rozmawiałam wczoraj z Billem, był pełen optymizmu.
- Bardzo się cieszę. Przydałoby mu się teraz trochę szczęścia. - Te słowa stanowiły odbicie myśli
Carly. ¬A więc nie zostanę bez pracy?
- Oczywiście, że nie - odparła Carly bez wahania.
- Dobrze wiesz, że nie poradzilibyśmy sobie bez ciebie, Marge.
- Miło to słyszeć. - Sekretarka odwzajemniła jej uśmiech. - Nie uwierzysz, jakie tu dzisiaj krążą
plotki.
- Trzeba to wszystko wyjaśnić - orzekła Carly. - Może powinniśmy zwołać zebranie, żeby dać panu
Ryanowi sposobność omówienia wszelkich wątpliwości.
- To dobry pomysł - zgodziła się Marge. - Powiedz mi tylko o której, a ja już wszystkich
zawiadomię.
- Zaraz to ustalę - odparła Carly, podnosząc się i ruszając w stronę drzwi.
Nie po raz pierwszy dziękowała w duchu niebiosom za taką sekretarkę jak Marge Kenyon. W
istocie pełniła raczej rolę asystentki do spraw administracyjnych i Carly poprosiła ostatnio Billa, by
dał jej awans i podwyżkę. On jednak odmówił, tłumacząc, że nie zamierza stracić Marge i
po¬zwolić jej zagubić się wśród średniego personelu administracyjnego.
- Nie jesteś nawet w stanie poczekać, aż nieboszczyk wystygnie? - prychnęła Carly, wchodząc do
gabinetu i widząc Patricka zatopionego w dokumentach pokrywających szczelnie wielkie biurko
Billa McIntyre'a.
Uniósł ciemne brwi i spojrzał na nią ponad szkłami oku¬larów, które opierały się na pięknym,
prostym nosie.
- Nie mam czasu na zbędne formalności - rzucił sucho.
- Spędziłem pół nocy z Claytonem, uzyskując wreszcie
jego zapewnienie, że mechanicy dadzą nam dwa tygodnie i wstrzymają się na razie,. protestami.
Trudno jej było nie zauważyć, że użył sformułowania "nam", które łączyło ich we wspólnej bitwie
o ocalenie Capitol Airlines. Może wcale nie był człowiekiem bez skrupułów? Ta myśl, a także
widok jego podkrążonych oczu sprawiły, że ton Carly złagodniał. Musiał pracować jak wół, odkąd
przyjechał do Waszyngtonu.
- Powinnam ci towarzyszyć.
- Tak, powinnaś. - Patrick uśmiechnął się, a z twarzy zniknął mu wyraz irytacji. - Ale nie wtedy,
gdy wykłócałem się z wściekłymi związkowcami. - Odchylił się w skórzanym fotelu, zdjął okulary
i przyjrzał się jej uważnie. - Zawsze ubierasz się w tak zdecydowane kolory?
- Nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiałam. Skoro jednak pytasz, to chyba wolę jasne barwy.
A dlaczego? - spytała z nagłą podejrzliwością. Ten typ nie mówił niczego bez powodu.
- Po prostu byłem ciekawy. Ten cudowny żółty sweter ma barwę słońca, które może rozjaśniać moje
ponure dni.
Carly podniosła rękę w geście ostrzeżenia.
- Uważaj, radzę ci. Wchodzisz na niebezpieczny grunt.
- Bo powiedziałem, że podoba mi się twój sweter? Daj spokój, Carly, to przecież całkiem niewinna
uwaga.
- Mam nadzieję. Ważne, żebyś nie starał się robić bardziej osobistych - powiedziała pojednawczym
tonem, widząc, że się obruszył.
- Nie mam najmniejszego zamiaru.
Już zaczynała mu wierzyć, gdy dostrzegła diabelskie ogniki w jego oczach.
- Mogłabyś się skarżyć, gdybym wspomniał, jak wspaniałe wydaje mi się ciało pod tym swetrem w
kolorze słońca.
- Patrick!
- Powiedziałem to hipotetycznie, Carly - rzucił bez cienia skruchy.
Zaczynała się już orientować w sposobie postępowania Patricka. Był zwinny jak wąż. I potrafił
niebezpiecznie kąsać.
- Wierzysz w reinkarnację? - spytała, rzucając mu przenikliwe spojrzenie .
- Chyba nie. A dlaczego?
- Zastanawiam się właśnie, czy w poprzednim wcieleniu nie byłeś szulerem ogrywającym
pasażerów na statkach. Widzę cię z krótkimi, czarnymi wąsami, ubranego w nienagannie skrojony
biały garnitur, jak tasujesz karty przy stole na górnym pokładzie. Z boku dobiegają dźwięki banjo.
Wyciągnął przed siebie nogi i uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Podoba mi się ta scena - pokiwał głową z przekonaniem. - Czy wygrywam?
- Och, ty zawsze wygrywasz - przytaknęła Carły. - Dlatego nie gardzisz oszustwem, gdy tylko może
się przydać.
Patrick nie chciał podjąć wyzwania.
- A kim ty mogłaś być w poprzednim wcieleniu, Carly? - spytał zamiast tego. Potarł z namysłem
podbródek. - Może kurtyzaną? Albo Cyganką? - Zmrużył oczy, jakby z wielkim natężeniem
zastanawiał się nad możliwościami. - A może byłaś czarownicą?
- To pochlebstwo.
- Tak też to miało zabrzmieć. Mogę sobie łatwo wyobrazić, że rzucałaś czary na tych wszystkich
głupców, którzy ulegali twojemu urokowi.
Znowu zaczynał. Jej zdaniem Patrick był mężczyzną, który za wszelką cenę unikał uczuciowego
zaangażowania.
- Pudło - powiedziała spokojnie i usiadła po przeciwnej stronie biurka, w fotelu dla gości. - Byłam
tancerką i - tańczyłam kankana w jakimś hałaśliwym saloonie. ¬Zdziwiła się własnymi słowami.
Co takiego miał w sobie Patrick Ryan, że prowokował ją do ujawniania najskrytszych myśli?
- No, nie. - Patrick bez zastanowienia odrzucił ten wariant.
- Dlaczego nie? Musisz wiedzieć, że świetnie tańczę, a na dodatek ubóstwiam przygody. - A
najwspanialszą przygodą byłaby miłość, dodała w duchu.
- Nie twierdzę, że brak ci talentu czy powabu. Myślę tylko, że gdybym miał coś do powiedzenia,
tańczyłabyś na moim statku.
Jego ciepły, przyjazny uśmiech całkowicie rozbroił Carły.
- Statek nazywałby się "Delta Queen" i byłby parowcem płynącym po Missisipi - zgodziła się bez
oporów.
- Tak jest. Na samym środku rzeki nie miałabyś gdzie uciec, gdyby pewien rozpustny szuler wygrał
cię w karty.
Zaalarmował ją znowu jego niski, chrapliwy ton. Co się z nią dzieje, że pozwala mu się wciągać w
takie gry?
- To byłby duży statek - ucięła krótko i odwróciła wzrok, sięgając po filiżankę z kawą.
Patrick nieczęsto miewał zachcianki lub gwałtownie czegoś pragnął. Carly jednak miała
nadzwyczajną zdolność wzbudzania'w nim takich uczuć. Zmienił temat rozmowy, sprowadzając ją
na sprawy firmy.
- Opowiedz mi o Billu - polecił tonem bardziej szorstkim, niż zamierzał.
Carły powoli opuściła filiżankę z kawą i obrzuciła go uważnym spojrzeniem.
- To nie moja rola. Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś o Billu, jego zapytaj.
- To raczej trudne, bo facet jest w Vermont, zasypany śniegiem - zauważył sarkastycznie. - zasypany
śniegiem?
- Usiłowałem się dzisiaj dodzwonić do niego z samego rana, żeby powiedzieć mu mniej więcej, co
się tu dzieje, ale najwyraźniej telefony w Vermont nie działają.
Carly nie była pewna, czy dobrze zrozumiała.
- Chcesz, żeby Bill na bieżąco o wszystkim wiedział?
- spytała miękko. - Przecież sam zmusiłeś go do wyjazdu.
- Ten wyjazd był konieczny - odpowiedział, wzruszając ramionami. - A co do informowania na
bieżąco, to umiem myśleć logicznie, Carly, i potrafię sobie wyobrazić, że ma ochotę wiedzieć, co
dzieje się z jego linjami lotniczymi.
Zanim Carly zdążyła otworzyć usta, głos Patricka stwardniał.
- No, czekam, co masz mi do powiedzenia, bo jeśli nie uda ci się mnie przekonać w ciągu
najbliższych kilku godzin, twój wspólnik będzie musiał opuścić Capitol Airlines, i to bez żadnego
złotego spadochronu, który ułatwiłby mu lądowanie.
Te szorstkie słowa na moment sparaliżowały Carly. Powinna się tego spodziewać. Jednak groźba,
wypowiedziana tak nagle w trakcie uprzejmej i miłej rozmowy, zrobiła na niej piorunujące
wrażenie.
.
. - Jest dobrym człowiekiem - zaczęła z przekonaniem. - Jeśli wydaje ci się, że podda się bez walki,
to się cholemie mylIsz. Nie można się go po prostu pozbyć albo wyrzucić bez słowa.
- Ciekaw jestem, czy zdaje sobie sprawę, jak bardzo jesteś wobec niego lojalna, Carly Ashton -
zadumał się Patrick.
- Jestem tu kimś więcej niż pracownikiem.
- Jednak wasze udziały nie są równe. W każdej chwili mógł cię odprawić, wypłacając ci po prostu
pieniąd;z;e, które zainwestowałaś.
Carly pociągnęła łyk kawy, żeby się uspokoić.
- A więc czytałeś mój kontrakt. No i co z tego?
- Nic cię nie chroni w razie przejęcia firmy lub jej reorganizacji, Carly. Ten facet trzyma wszystkie
atuty w ręku.
- Mam do Billa zaufanie - odpowiedziała, ale jego słowa zapadły w nią głęboko. - Jeśli chcesz mnie
nastraszyć, żebym i ja sobie stąd poszła, to ci się nie uda, ostrzegam. - Chcę, żebyś została, Carly.
Razem wyprowadzimy firmę na prostą, jeśli tylko mi uwierzysz i przestaniesz walczyć ze mną na
każdym kroku.
Wierzyć Patrickowi Ryanowi? Rekinowi z Wall Street?
Bierze ją chyba za pierwszą naiwną!
- A Bill?
- Jesteś niezwykle lojalna.
- Tego mnie nauczono.
- Tak lojalna, że mam was oboje traktować jednakowo?
Carly potrzebowała tylko sekundy, żeby podjąć decyzję.
- Jeśli Bill odejdzie, ja również odejdę - powiedziała stanowczo.
Patrick westchnął i przeczesał palcami włosy. Potem wstał zza biurka i zaczął przemierzać pokój
wielkimi krokami.
- Do diabła, Carly, stawiasz mnie w sytuacji nie do pozazdroszczenia.
W jej twarzy nie było cienia wahania, gdy spojrzała mu prosto w oczy.
- Takie są moje warunki. Wybór należy do ciebie ¬stwierdziła z zadziwiającym ją samą spokojem.
Odwrócił się tyłem i długą chwilę przyglądał się przez okno pomnikowi Waszyngtona, białemu
monolitowi na tle szarego nieba.
- W porządku, tym razem wygrałaś, Carly. Ale McIntyre nie ma nic do powiedzenia w negocjacjach
ani w bieżącym zarządzaniu Capitol, dopóki nie podpiszemy porozumień ze wszystkimi związkami.
- On się na to nie zgodzi - pokręciła głową Carly, pragnąc ratować wystawioną na szwank dumę
Billa.
- Mówiłem ci, Carly - przerwał jej stanowczo - że on już przystał na wszystko, co było konieczne.
Zgodził się nawet, żebyś ty odeszła.
To ją zabolało. I to mocno. Uświadomiła sobie jednak, w jakim stanie ducha znajduje się Bill.
- Wiemy już, jakie jest twoje zdanie - odezwała się po chwili - Czy mogę teraz coś zaproponować?
- Oczywiście.
- Cała firma trzęsie się od najdziwaczniejszych plotek. Sądzę, że powinieneś spotkać się z
praco)wnikami i przekonać ich, że nie jesteś ludożercą, za jakiego cię biorą.
- Ludożercą? - To określenie wyraźnie go rozbawiło.
- Ta czarująca młoda dama o kruczoczarnych włosach nie wyglądała na specjalnie przerażoną. .
- Jedynym słabym punktem Marge jest jej podatność na pewne pozory męskiej ogłady. - Carly
zmrużyła oczy. - Mam nadzieję, że zachowałeś się poprawnie ..
- Powiedzmy, że senator byłby ze mnie dumny - zaśmiał się Patrick.
- Och, nie - jęknęła Carly. - W naszym interesie leży, żeby Marge mogła się teraz całkowicie
skoncentrować na pracy. Jest niezastąpiona.
W drzwiach stanęła nagle Marge.
- Panie Ryan ... - zaczęła z wahaniem.
Carly zacisnęła zęby, widząc, jak Patrick uśmiecha się promlenme.
- O co chodzi, Marge?
- Przygotowałam wstępny plan pana spotkań z pracownikami. - Weszła do pokoju i podała
Patrickowi kartkę. - Jak pan widzi - ciągnęła ożywionym tonem - podzieliłam cały personel na
grupy. Pracownicy sekretariatu! administracji, usług, obsługa komputerów. Zdawało mi się, że
spodoba się panu taki system. Spotkania zajmą co prawda więcej czasu i będzie się pan musiał
powtarzać, ale za to odbędą się w mniejszym gronie, więc lepiej pan
wszystkich pozna.
.
- Wygląda na to, że nic nie umknęło twojej uwagi - powiedział z uznaniem, czytając konspekt. -
Dziękuję,
Marge.
- Nie ma za co - uśmiechnęła się. - Mogę już zawiadamiać ludzi?
- Bardzo proszę - skinął głową Patrick. Sekretarka szybko wyszła z pokoju.
- Jeśli funkcjonuje w ten sposób, gdy nie może się całkowicie skoncentrować, to chciałbym ją
zobaczyć, kiedy pracuje na pełnych obrotach.
- Marge jest prawdziwym skarbem - zgodzjła się skwapliwie Carly. - zabiegałam o awans dra niej i
przeniesienie na kierownicze stanowisko w dziale administracyjnym.
- Rzeczywiście, to byłoby dla niej idealne miejsce, z takim talentem organizacyjnym - zgodził się
Patrick. - Dlaczego wobec tego nadal tkwi za biurkiem sekretarki?
- Bill nie chciał jej stracić.
Patrick spojrzał przez otwarte drzwi w stronę Marge, która zabierała się właśnie do pracy.
- Świetnie to rozumiem - powiedział powoli. - Muszę przyznać, że będzie nam tu teraz bardzo
potrzebna. Z drugiej jednak strony, nie zwykłem innym ograniczać możliwości. - Zamyślił się,
bębniąc palcami o blat biurka. - A może znalazłoby się jakieś kompromisowe rozwiązanie?
Carly sama nie wiedziała, co myśleć o zachowaniu Patricka i jego niewątpliwie uczciwej ocenie
sytuacji. Ilekroć nabierała pewności, że go nie cierpi i gardzi jego sztuczkami, on nagle zaskakiwał
ją i odsłaniał godne uznania cechy charakteru.
- Moglibyśmy poprosić, by robiła to co do tej pory, dopóki nie zakończą się negocjacje - rozmyślał
na głos
Patrick. - A potem, wspólnym wysiłkiem/ całej trójki, znaleźlibyśmy odpowiednie stanowisko.
- Świetny pomysł - zgodziła się natychmiast Carly. ¬To bardzo miło z twojej strony.
- Nie ma w tym nic miłego - odparował gwałtownie.
- Na tym polega inteligentne zarządzanie. Nie ma sensu marnować talentów.
- Oczywiście, masz rację - powiedziała, ruszając do wyjścia.
Nie była zaskoczona, gdy okazało się, że Patrick bez trudu zjednał sobie zaufanie pracowników,
zapewniając, że na razie wszystko pozostanie bez zmian. Widziała, jak uczucie ulgi pojawiało się
na napiętych, zdenerwowanych twarzach zgromadzonych ludzi.
- Zauważyliście z pewnością, że firma Capitol nie jest finansowo tak mocna, jak wszyscy byśmy
sobie tego życzyli. - Patrick mówił bez ogródek. Ręce trzymał w kieszeniach. - Ale nie tylko my
borykamy się z tym problemem. Zaburzenia w funkcjonowaniu firmy zawsze zmuszają do podjęcia
pewnych środków zaradczych. Przyrzekam wam jednak, że zrobimy co w naszej mocy, by ochronić
jak najwięcej miejsc pracy.
Poprosił o zadawanie pytań. Carly była zdumiona. Sprawiał wrażenie, jakby znał dużą część
pracowników z widzenia. Musiał spędzić długie godziny, studiując archiwum personalne. Ta
świadomość wcale nie podziałała na nią kojąco. Jeśli Patrick zamierzał postawić firmę Capitol na
nogi, a potem zająć się czymś nowym, przyjąć następne zadanie, to czemu zadał sobie tyle trudu,
żeby poznać i zapamiętać twarze i nazwiska?
Gdy skończył serię porannych spotkań, wyjaśnił jej tę wątpliwość w sposób całkiem wiarygodny.
- Odkryłem - powiedział - że im większa firma, tym bardziej jej pracownicy pragną, by stosunek do
nich nie był bezosobowy. Dlatego gdy zgodziłem się przyjąć tę pracę, poprosiłem McIntyre'a, żeby
dostarczył mi kopie akt personelu. Powiedzmy sobie szczerze, Carly, czeka nas walka o przetrwanie
i musimy czuć za sobą poparcie załogi.
- Skoro o tym mowa, czy zamierzasz sam stanąć w szranki?
- Tak bym chciał, żebyś mi zaufała. - Patrick z żalem pokręcił głową. - Wszystko by wtedy poszło
dużo łatwiej. - Zerknął na zegarek. - Może zamówimy trochę kanapek i porozmawiamy o tym w
trakcie lunchu?
Carly zgodziła się, a kiedy zaczęli jeść, przedstawił jej w ogólnym zarysie plan ratowania Capitol
Airlines. Słuchała z rosnącym zainteresowaniem i podziwem. Patrick zapalał się coraz bardziej.
Przez następne trzy godziny nie wykazywał naj mniejszego zainteresowania Carly jako kobietą,
traktował ją natomiast jak partnera, któremu relacjonował projekt sprzedaży części akcji
pracownikom.
Plan wydał się jej znakomity. Do jego wdrożenia potrzebny był tylko równie znakomity menedżer.
Czy okaże się nim Patrick Ryan?
Tak, nie miała wątpliwości, że Patrick Ryan odnosi sukces zawsze, gdy sobie to postanowi. Tym nie
powinna się martwić. Był tak zajęty analizowaniem spraw firmy, że z całą pewnością, przynajmniej
tego dnia, nie będzie jej robił -żadnych propozycji. I choć powinno ją to ucieszyć, w głębi duszy
czuła jednak rozczarowanie i zawód.
ROZDZIAŁ 6
Dyskutowali właśnie o szczegółach planu ratowania Capitol Airlines, gdy odezwał się interkom.
Marge poinformowała Patricka, że chce z nim mówić matka. Skrzywił się niechętnie.
- Jak się masz - rzucił do słuchawki tonem mało serdecznym. Carly podniosła się i chciała wyjść. -
Zostań - zatrzymał ją gestem - to nie potrwa długo.
Carly ponownie usiadła i usiłowała zainteresować się papierami, które dał jej do przejrzenia. Nie
lubiła takich sytuacji.
- Nie, mamo - powiedział z głębokim westchnieniem
- to nie było do ciebie. Jestem bardzo zajęty, więc powiedz, proszę, o co chodzi.
Carly zerknęła ukradkiem i dostrzegła niezadowolenie na jego twarzy.
- Nie, nie sądzę, żeby to było możliwe - odparł stanowczo. - Mówiłem ci już w zeszłym tygodniu,
że jestem teraz ogromnie zapracowany. Nie mam czasu na spotkania towarzyskie. - W jego głosie
brzmiała wyraźna irytacja. - Nic mnie nie obchodzi, czego chce senator,... burknął opryskliwie,
bębniąc palcami po biurku. - Nie, nie możesz tu przyjechać. Jestem zawalony robotą. - Zamknął
oczy i palcami przeczesywał włosy. Matka musiała nalegać. ¬Do diabła! Jeśli to go powstrzyma
przed przyjeżdżaniem tutaj, to powiedz senatorowi, że będę.
Carlyszybko utkwiła znowu wzrok w papiery, gdy Patrick skończył rozmowę.
- W porządku - rzucił ostro - na czym stanęliśmy? Carly musiała wytężyć wszystkie siły, żeby
nadążyć za Patrickiem.
- Muszę przyznać, że martwię się o pozycję Billa - zaczęła, przypominając sobie wreszcie, o czym
mówili przed telefonem. - Wprowadzając nową strukturę własności, pozbawiasz Billa
jakiegokolwiek wpływu na decyzje.
Patrick zdjął okulary, których używał do czytania, potem dłuższą chwilę bawił się nimi, jakby
rozważał jej słowa.
- Czy naprawdę sądzisz, że on jest w stanie podejmować teraz racjonalne decyzje?
- To przecież może się zmienić - powiedziała z lekkim westchnieniem.
- Prędzej mi kaktus na dłoni wyrośnie - burknął. Jego lekceważący ton rozgniewał Carly.
- Do diabła! Nikt nie jest doskonały. Nawet wielki Patrick Ryan.
- Punkt dla ciebie - przyznał. - Gdyby zatem jakimś cudem Mclntyre skończył się bawić i rozbijać
po całym kraju, a zainteresował na serio firmą, mógłby odzyskać wpływ na kierowanie Capitol
Airlines. - Spojrzał na nią zza biurka. - Do cholery, Carly, zgodziłem się zostawić go jako figuranta,
czyli przystałem na dużo więcej, niz zamierzałem. Oboje wiemy, że zdobyłem się na altruizm
wyłącznie za twoją namową, więc może dalibyśmy już spokój tej sprawie. Wymogłaś na mnie to,
co chciałaś, ale przestań już kusić los, panienko.
Carly odrzuciła w tył głowę i spojrzała na niego zwężonymi z gniewu oczami.
- Nie spotkałam jeszcze człowieka o równie lodowatym sercu, Patricku Ryanie. Trudno w tobie
wzbudzić ja¬. kiekolwiek ludzkie uczucia!
Carly pożałowała tych słów, gdy tylko wybrzmiały.
Wiedziała, że przesadziła. Ku jej zdziwieniu Patrick spo¬kojnie wstał z krzesła i podszedł do
dzbanka z kawą.
- Nalać ci jeszcze filiżankę? - spytał obojętnym to¬nem, odwrócony do niej tyłem.
Carly wpatrywała się zaskoczona w jego plecy i bała się odezwać, żeby niewyparzony język nie
spłatał jej figla.
- Carly? Chcesz kawy?
- Nie, dziękuję - wykrztusiła wreszcie. - Już dosyć wypiłam.
Co to za piekielnie intrygująca kobieta, pomyślał Patrick. Narzucił sobie trzymanie się wyłącznie
spraw zawodowych. Starał się nie zauważać jej uśmiechu, ciemnofiołkowych oczu, udawał, że nie
robi na nim wrażenia zapach jej perfum. Gratulował sobie opanowania i spokoju, na jaki udało mu
się zdobyć, gdy rzuciła się na niego z bzdurnymi oskarżeniami. Bardzo pragnął przyciągnąć ją do
siebie, by poczuła, jak szybko jego ciało reaguje na jej bliskość. Jedyne o czym teraz marzył, to
zamknąć drzwi, ,a potem wziąć ją tutaj na wszystkie możliwe sposoby. I na kilka niemożliwych
także.
- No tak - powiedział, opadając znowu na krzesło ¬wywalczyłaś już dla starego Billa wszystko, co
chciałaś. Po co w kółko do tego wracać?
Carly była mu wdzięczna za zbagatelizowanie jej napaści. Musi jednak pamiętać, że jakikolwiek
uczuciowy związek z tym mężczyzną byłby fatalnym błędem. Upiła łyk ciepłej kawy.
- Naprawdę nie wiesz, w jaki stan popadają ludzie nagle odesłani na zieloną trawkę?
- McIntyre cały czas ma tu swoje miejsce, Carly. Poza tym zaproponowaliśmy mu cholernie duży
pakiet udziałów w Capitol. Za takie pieniądze kupi sobie pokaźny kawał zielonej trawki.
- Ta rozmowa dotyczy czego innego i ty dobrze o tym wiesz - przerwała mu, znowu rozgniewana.
- Dlaczego krzyczysz?
- Wcale nie krzyczę!
Oparł łokcie o blat biurka i przyjrzał jej się uważnie.
- Mam wrażenie, że to jednak krzyk. Jeśli podniesiesz głos jeszcze trochę, wszystkie szyby z okien
wylecą.
- Do diabła - syknęła gniewnie. - Przestań się wreszcie zgrywać.
- Nie zgrywałem się - zaprzeczył łagodnie, starając się panować nad sobą za wszelką cenę.
Gdyby Carly znała Patricka Ryana lepiej, wiedziałaby, że kiedy zaczyna mówić tym łagodnym,
cichym tonem, staje się naprawdę niebezpieczny.
- Jeśli chcesz wiedzieć, nigdy nie lubiłem McIntyre'a
- odezwał się znowu. - Powiedz mi, Carly Ashton, czy on wie, jak bardzo go kochasz?
- Coś ty powiedział? - Carly zwróciła się do niego z niedowierzaniem.
Patrick podszedł do jej krzesła. Chciał, by patrzyła na niego z dołu.
- Spytałem - powtórzył łagodnym i ciepłym tonem - czy powiedziałaś McIntyre'owi o swoich
uczuciach? - Zobaczył, jak nagle zbladła. - Czy to dlatego zaprosił cię do spółki, Carly? Czy ty i
McIntyre jesteście też partnerami - chrząknął i uniósł znacząco brew - w bardziej intymnym
znaczeniu tego słowa?
Carly zerwała się w ataku ślepej furii.
- To wstrętne - wycedziła przez zęby. - Nie masz żadnego prawa sugerować, że ja ... że Bill i ja ...
- Carly - przerwał jej łagodnie Patrick - kochasz czy nie kochasz tego faceta?
Jego głos był spokojny i opanowany, ale oczy błyszczały gniewem. Odsunęła się kilka kroków.
- To nie jest takie proste - wykrztusiła.
- Postaraj się dać mi jasną odpowiedź - nalegał.
Choć ciągle jeszcze nie podnosił głosu, Cady doskonale rozumiała, że musi odpowiedzieć.
Przeczesała włosy palcami.
- Bardzo kocham Billa - zaczęła, odchylając do tyłu głowę, jakby rzucała mu wyzwanie. - Tak samo
jak kocham jego żonę i córkę.
Przypomniała sobie Meredith i upartą walkę, jaką ta dżiewczyna prowadziła przez ostatnie dwa
lata, i poczuła, że całkowicie opuszczają ją siły. Usiadła znowu w fotelu, położyła ręce na biurku i
oparła na nich głowę.
- Zostaw mnie, proszę, samą - odezwała się półgłosem. Patrick czuł się winny, że doprowadził ją do
takiego stanu, ale przede wszystkim odczuwał ulgę. Położył dłonie na jej karku, dotykając palcami
napiętych mięśni.
- Carly ...
- Zostaw mnie - powtórzyła stłumionym głosem.
Patrick przykucnął obok.
- Wydawało mi się, że nie mówisz mi o nim wszystkie
80 • OCZAROWANIE
go, a dla dobra finny musiałem wiedzieć, czy nie jesteście kimś więcej niż wspólnikami w
interesach.
Nie chciał przyznać, jak bardzo potrzebował tej informacji dla spokoju własnego ducha.
- Nie należę do kobiet, które romansują z żonatymi mężczyznami - odpowiedziała, marszcząc brwi.
Prawdę mówiąc, wygląda na kobietę, która nie romansu¬je z nikim, pomyślał Patrick. Był pewny,
że tylko silne uczucie mogło skłonić ją do pójścia z mężczyzną do łóżka. Wariował na samą myśl o
kochaniu się z nią. Dobry Boże, jak bardzo jej pragnął!
- Wierzę d - skinął głową. - Jesteś pewna, że nie chcesz porozmawiać o tym, co cię gryzie?
- Całkowicie - odparła stanowczo. Nie będzie rozmawiać z nim o swoich osobistych sprawach.
Nie dał po sobie poznać irytacji. Coś przed nim ukrywała. Coś ważnego. Kłóciło się to z jej
charakterem. Patrick nigdy w życiu nie spotkał tak prostolinijnej i szczerej osoby.
- Zgoda - rzucił niedbałym tonem. - Zabierzmy się lepiej do pracy, inaczej te linie lotnicze nie będą
miały przed sobą większych perspektyw.
Ani ta znajomość, dopowiedziała w duchu Carly.
- A więc - powiedziała głośno, kładąc pióro obok żółtego notatnika - mamy dwa tygodnie na
przygotowanie propozycji, które związkowcy mogliby zaakceptować.
- Mniej więcej - zgodził się, sięgając po kawę.
Patrzył, jak marszczy czoło, czytając ponownie związkowe ultimatum.
- Jeśli gotowi są dać nam teraz trochę czasu, to dlaczego nie odłożyli swojego głosowania do
chwili, gdy przedstawimy im nasz projekt?
- Już jeden został im zaprezentowany, Carly - przypomniał. - Rzecz w tym, że oferta McIntyre' a
okazała się dla nich nie do przyjęcia.
- To było najlepsze z możliwych wyjście - burknęła.
Nie chciała być nielojalna wobec przyjaciela i przyznać, że sama też uważała tę ofertę za chybioną.
- Myśleliście naprawdę, że zgodzą się na dwudzie¬stoprocentową obniżkę płac i zysku? - zapytał z
niedowierzaniem.
- Ja nie - przyznała zniecierpliwiona.
- Nie można zabierać obiema rękami, Carly - powiedział łagodnym tonem. - Musimy dać coś prawą
ręką, za¬nim zabierzemy co innego lewą.
- Masz rację. Nadal jednak uważam, że mogli wykazać trochę rozsądku i odłożyć głosowanie.
Szybko rozwiał jej wątpliwości.
- Chcieli zademonstrować własną siłę. Nie martw się.
Nie sądzę, żebym miał jakieś kłopoty, gdy spotkam się po południu z Claytonem. Możesz mi
wierzyć, czekają nas poważniejsze problemy.
Podniosła oczy znad papierów i przyjrzała mu się z ciekawością.
- Co przede mną ukrywasz?
- Potrafię dogadać się z Claytonem. To szanowany przywódca, a jego związek potrafi walczyć
uczciwie. Są pragmatykami i wiedzą, że warto zgodzić się na przyzwoite warunki.
- Jeśli to wszystko jest takie proste, dlaczego mnie ostrzegasz?
Patrick zdjął okulary i zapatrzył się w pejzaż za oknem.
W nocy padał śnieg, lecz ranek wstał jasny i pogodny. Kolor słońca przypominał żółty sweter Carly.
Ma smukłą syl
wetkę i świetnie wygląda zarówno w swetrze, jak i w kostiumie, który ma dzisiaj na sobie.
Uśmiechnął się mimowolnie.
- Patrick? - Wyrwał go z zadumy głos Carly. Wesfchnął i podjął wątek.
- Po mechanikach przyjdzie kolej na obsługę naziemną. Potem wszystko mogą jeszcze rozłożyć
piloci.
- Piloci? - zdziwiła się Carly. - Spośród tych trzech, zawiązków ich jest najsłabszy.
- I vi tym właśnie tkwi problem. Ten związek jest tak mało zwarty, że trudno od niego oczekiwać
szybkiej decyzji.
Carly pocierała palcem podbródek, zastanawiając się nad tymi słowami.
- Jeśli są tak mało zwarci - powiedziała powoli - to tym trudniej będzie ich przekonać, by
zrezygnowali z części swoich wpływów.
- Istotnie - przytaknął z szerokim uśmiechem, ale po chwili jego twarz ponownie przybrała wyraz
skupienia. - Na czele związku stoi dwudziestoosobowa rada. Dwaj członkowie nie są specjalnie
zachwyceni jej polityką.
Carly rzuciła mu szybkie spojrzenie.
- Chcesz się nimi posłużyć - stwierdziła bez ogródek.
- Mój Boże. Czy tak się nazywa postawienie wotum nieufności?
- Zaczynam zdawać sobie sprawę'lże współpraca z bezwzględnym rekinem może przynosić pewne
korzyści.
- Jest pani twardą kobietą, panno Ashton.
- Twardo obstaję przy swoim - zgodziła się i wstała z fotela. - No dobrze, jeśli się nie mylę, to za
dwadzieścia minut masz spotkanie z mechanikami. Nie wrócisz do biura po południu?
- Chyba nie. Może zjemy razem kolację? Opowiem ci, co wywojowałem.
- Przykro mi, ale mam lekcję tańca.
- Capitol Airlines chwieją się nad brzegiem przepaści, a ty będziesz stepować?
- Moje uznanie, Patricku - roześmiała się Carly - ale nie poczuwam się do winy. Po pierwsze,
zapewniłeś mnie, że nie spodziewasz się większych kłopotów, a po drugie, oboje wiemy, że piłka
jest teraz na twojej części boiska. Ruszaj więc i strzel gola dla swojej drużyny. Jeśli zdarzy się coś
nieoczekiwanego, zadzwoń do mnie.
Patrick. patrzył na miarowe kołysanie jej bioder, gdy szła w stronę drzwi. To nie będzie takie proste,
jak mu się początkowo wydawało, uznał, pakując dokumenty do starej, skórzanej teczki. Carly jest
otwartą i prostolinijną osobą. Nie sądził, by była zdolna do obłudy lub krętactwa. Gdyby on zdobył
się na szczerość, ona też z pewnością przyznałaby, że jej się podoba.
Carly Ashton dobrze znała własną wartość. Alex powiedział mu, że zasługuje na coś lepszego, niż
to co zamierzał zaproponować jej Patrick. Chyba ona sądzi podobnie.
Wzdychając głęboko, włożył płaszcz i wyszedł z biura, obiecując sobie solennie, że przestanie
wreszcie myśleć o tej irytującej kobiecie.
Sześć godzin później Patrick musiał przyznać się do porażki. Kiedy zjawił się u Alexa, stary
przyjaciel wcale nie wydawał się zdziwiony wizytą.
- Dzwoniła da- mnie Carly - powiedział, podając Patrickowi kieliszek koniaku.
- Tak? - Patrick starał się nie okazać ciekawości.
- Zapomniałem, że nie jesteś nią zainteresowany osobiście. Wyłącznie służbowo. - Alex rozsiadł się
wygodnie w fotelu i założył nogę na nogę. - Nie będzienty więc tracić czasu na rozmowy o niej -
powiedział, badawczo przyglądając się Patrickowi. - Co z kampanią na rzecz przywrócenia
Senatowi jakiegoś członka rodziny Ryanów?
- Pewnie zostałeś zaproszony na przyjęcie - mruknął Patrick.
- Jasne - zachichotał Alex. - Mężczyzna bez pary jest chętnie widziany na każdym przyjęciu w
Waszyngtonie. Dzięki temu jadam w najlepszych domach, pijam najbardziej wytrawne wina i znam
naj świeższe plotki dotyczące wyższych sfer.
- Skoro jesteśmy przy plotkach, miałeś rację. Senator postanowił przejść na emeryturę. Kłopot w
tym, że nie zamierza całkowicie wycofać się z polityki.
- Jeśli dobrze sobie przypominam, kiedyś oparłeś się jego zamiarom, by i z ciebie zrobić polityka.
Wyobrażam sobie, że wycofując się na emeryturę, senator może wrócić do dawnych planów. Mam
rację?
- Trafiłeś w dziesiątkę - przytaknął Patrick. - Okazuje się, że zjawiłem się w Waszyngtonie w
najgorszym dla siebie momencie.
- Nie sądzę, żeby ktokolwiek mógł wciągnąć cię do gry, w którą nie masz ochoty grać.
- Oczywiście, ale mam wystarczająco dużo problemów i trudno mi jeszcze uważać na małe pułapki
zastawiane przez senatora ... Czego o,na chciała?
- Rozumiem, że wracamy do rozmowy o Carly. - Alex przygładził czarny wąsik.
- Pytała o mnie? - ciągnął Patrick, wkładając ręce do kieszeni spodni.
- O ciebie? - Alex uniósł ze zdziwieniem brwi. - Dlaczego miałaby mówić ze mną o waszych
sprawach zawodowych?
- Do cholery, Alex, przestań się wygłupiać. Ta dziewczyna doprowadza mnie do szleństwa, więc
muszę wiedzieć, co ci powiedziała.
- Chcesz, żebym zawiódł czyjeś zaufanie? - spytał Alex, mrużąc oczy. - Carly jest moją
przyjaciółką, Patrick.
- Najpierw byłeś moim przyjacielem.
- To mi przypomina kłótnie dzieci na podwórkach - roześmiał się Alex, kręcąc głową.
- Już ci powiedziałam, że zupełnie zwariowałem na jej punkcie - powtórzył Patrick, siląc się na
niedbały . uśmiech.
- Carl y tak właśnie działa na ludzi - zgodził się przyjaźnie Alex. - Zadurzyłeś się w niej, przyznaj
się.
Patrick skrzywił usta w grymasie zniecierpliwienia.
- Zwariowałeś chyba ..... To po prostu kolejny kaprys. Alex pokręcił przecząco głową.
- Mylisz się, przyjacielu. Ona jest szczególna. I bardzo łatwo ją zranić. Uważaj, Patrick.
- Łatwo ją zranić mówisz? Walczy ze mną twardo i zdecydowanie.
- Carly? - Alex był wyraźnie zdziwiony. - To do niej niepodobne. Wiem, że jest bardzo skrupulatna,
stanowcza, ale ...
- Właśnie! - przerwał mu Patrick. - Jest maniakalnie lojalna wobec tego McIntyre'a.
- No cóż - Alex przechylił się w krześle i spojrzał badawczo na Patricka - zawsze mi się zdawało, że
lojalność nie jest wadą. Ty tak nie uważasz?
Patrick dobrze wiedział, co przyjaciel ma na myśli.
- Słuchaj, nie chcę teraz mówić o Julii i o moim małżeństwie.
- To było całkiem dobre małżeństwo, Patrick.
- Ale teraz to już czas przeszły. Zostawmy to, dobrze?
- Robiłeś wszystko co w twojej mocy. Nigdy jej nie zawiodłeś. Czyż tak nie było?
Twarz Patricka zastygła na moment w wyrazie niezmiernego bólu.
- A jednak ona umarła - powiedział przez ściśnięte gardło.
Alex westchnął.
- Napijesz się jeszcze? - Sięgnął po butelkę.
Patrick pokręcił przecząco głową. Alex napełnił swój kieliszek. Siedzieli przez dłuższą chwilę w
milczeniu.
- Za dużo wymagasz, Patrick - odezwał się w końcu Alex. - To wszystko nie wygląda tak, jak
myślisz.
- Co przez to rozumiesz?
- Zawsze wygrywałeś, a życie nie jest nieustannym pasmem sukcesów.
Patrick spojrzał w zamyśleniu na przyjaciela, ale nic nie powiedział.
- Śmierć Julii to był tragiczny wypadek, Patrick - ciągnął tamten. - Nie możesz uciekać od ludzi,
bać się, że zaangażujesz się uczuciowo, tylko dlatego, by sprawy nie wymknęły ci się spod kontroli.
- Alex zawiesił głos. - Nie sądzisz, że powinieneś się ożenić?
- I kto to mówi? - uśmiechnął się Patrick.
- Wierz mi, że gdybym spotkał kobietę, która zawróciłaby mi w głowie tak jak Carly Ashton tobie,
nie wahałbym się ani chwili.
Patrick odstawił pusty kieliszek i odsunął się nieco od stołu.
- To ciekawe. Mam nadzieję, że jak ci się to przytrafi, będę gdzieś w okolicy i zobaczę to na własne
oczy - powiedział, wstając z krzesła. - Muszę już iść.
- Nie martw się. zawiadomię cię o. tym na pewno ¬uśmiechnął się Alex, podnosząc się ze swego
miejsca. ¬Wygląda jednak na to, że jeszcze będę musiał prowadzić smutny kawalerski żywot.
Ruszyli w kierunku drzwi.
- A właśnie - Patrick spojrzał na niego rozbawiony
- co się stało, że siedzisz tu sam jak palec? Prawdę mówiąc, spodziewałem się czegoś innego.
- Owszem, jestem umówiony na wieczór - parsknął śmiechem Alex - z pewnym radcą prawnym, w
sprawach służbowych.
Kiedy wyszli, przed dom właśnie podjechała taksówka.
Wysiadła z niej długonoga, apetyczna brunetka.
- No, to owocnej pracy. - Patrick uśmiechnął się do przyjaciela.
Alex skinął głową z udaną powagą i pomachał mu ręką na pożegnanie.
Patrick minął się z elegancką kobietą, wymieniając kurtuazyjny uśmiech i wsiadł do samochodu.
Nie był wcałe mądrzejszy, niż kiedy tu przyjechał. Przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył ostro
pustą ulicą.
ROZDZIAŁ 7
Kiedy następnego ranka Carly zjawiła sie w biurze Capitol Airlines i zobaczyła pracującego już
Patricka, wcale się nie zdziwiła.
- Ładna sukienka - rzucił na powitanie i z uznaniem ogarnął wzrokiem jej zgrabną sylwetkę. - Nie
rozumiem, jak możesz przypuszczać, że będę w stanie skupić się dzisiaj na czymkolwiek. - Spojrzał
na nią wymownie.
Twarz Carly spłonęła rumieńcem. - Prosto z biura jadę na koncert.
Oparł łokcie na poręczach fotela i popatrzył na nią badawczo. - A, prawda, koncert. W towarzystwie
mojego drogiego przyjaciela, Alexa. Zazdroszczę mu.
Żartował, ale Carl y wyczuła w tym jakiś podtekst.
- Może powinnam ocjwołać spotkanie? - Zerknęła na niego z wahaniem. - Mamy, zdaje się, dużo
roboty.
- Ależ skąd - machnął ręką. - Może wyglądam na pra¬coholika, zwłaszcza w porównaniu z
McIntyre'em - dodał, uśmiechając się złośliwie - ale bez przesady, takim potworem nie jestem.
- Jak chcesz. - Carly rozejrzała się za dzbankiem z kawą. Był prawie pusty. Patrick zaczął chyba
pracę bardzo wcześnie.
- Napijmy się kawy, a ty opowiedz mi może o sukcesie, jaki odniosłeś na spotkaniu z Claytonem -
zaproponowała. - Skąd wiesz, że dobrze mi poszło?
- To chyba jasne. Jak się do czegoś zabierasz, to nie może skończyć się inaczej. - Wzruszyła
ramionami i z dzbankiem w ręku skierowała się do drzwi.
Patrick uśmiechnął się i tylko pokręcił głową, pochyla¬jąc się nad papierami.
W drodze do baru pomyślała, że właściwie mogłaby zrezygnować z koncertu, gdyby ją o to
poprosił. Co za idiotyzm, upomniała się w duchu. Powinnaś wybić to so¬bie z głowy, zanim będzie
za późno. Wróciła do pokoju z mocnym postanowieniem, że od tej chwili będą ją zaj¬mować tylko
problemy służbowe.
- Ten kompromis jest do przyjęcia - powiedziała, gdy Patrick zrelacjonował jej spotkanie z
Claytonem. Nie obiecywał wprawdzie niczego, ale wyglądało na to, że mechanicy są skłonni
zaakceptować warunki ugody.
- Tak, myślę, że można uznać tę sprawę za załatwioną - przyznał Patrick. - Natomiast jeśli chodzi o
pilotów ...
Zadzwonił telefon. Patrick podniósł słuchawkę.
Tak, Marge?
- Mclntyre na linii. Chce rozmawiać z Carly.
- Sam z nim porozmawiam - odpowiedział, zanim
Carły zdążyła zaprotestować.
- Mclntyre? Rozumiem, że chce się pan dowiedzieć, jakie stanowisko zajęli mechanicy?
Carly wyciągnęła rękę po słuchawkę, ale Patrick udał, że tego nie widzi. .
- Jak to później? Właśnie przez odkładanie spraw na później firma znalazła się w takiej sytuacji. -
Skrzywił się z niezadowoleniem i podał słuchawkę Carly. - Chce z tobą mówić.
- Porozmawiam z nim z mojego aparatu.
- Możesz rozmawiać stąd - żachnął się ze zniecierpliwieniem.
- Będę rozmawiać tam, gdzie chcę. - Cady nie wytrzymała. Zerwała się z miejsca i wyszła z pokoju,
trzaskając drzwiami.
Kiedy wróciła, stał przyoknie.
- Bill przekazuje ci wyrazy uznania - odezwała się, zajmując swoje miejsce.
Patrick nie odwrócił się nawet.
- Doprawdy? Co za ulga. A już tak się denerwowałem.
- No dobrze. Dajmy temu spokój. Nie zaczynajmy znowu - zaproponowała Carly pojednawczo.
- Co takiego powiedziałaś Mclntyre'owi, czego nie powinienem słyszeć? - zapytał, nadal zwrócony
w stronę okna.
Carly westchnęła głęboko, wstała z fotela i podeszła do niego.
- Czyżbyś był zazdrosny o Billa?
- Sądzę, że nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic.
Tajemnic! Carly obruszyła się w duchu. I kto to mówi.
Sam zachowuje się jak James Bond, mógłby się w końcu na coś zdecydować.
- Bill jest w Vermont, z wizytą u córki ..:.. zaczęła. - Leży w klinice, na oddziale rehabilitacyjnym.
Patrick odwrócił się wolno i spojrzał na Carly z ukosa.
- Od jak dawna?
- Od dwóch miesięcy.
- A wcześniej?
- Była w szpitalu. Prawdę mówiąc, w ciągu ostatnich dwóch lat leżała już w sześciu szpitalach.
- To dlatego McIntyre tak zaniedbał sprawy Capitol Airlines?
Carly przytaknęła.
- Co się stało?
Poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Pociągnęła nosem i otarła palcem kącik oka.
- Przepraszam, ale nie mogę mówić o tym spokojnie.
Meredith była moją najbliższą przyjaciółką. W college'u mieszkałyśmy w jednym pokoju. Byłyśmy
jak siostry. Dziadek umarł, kiedy byłam jeszcze w liceum. Czułam się taka samotna. - Popatrzyła na
niego przez łzy. - Możesz to zrozumieć?
- Tak - odparł poważnie i spojrzał na nią ze współczuciem.
.- Bill i jego żona byli dla mnie bardzo dobrzy. Często zabierali mnie do siebie do domu.
- Ale co jej się stało?
- Po studiach nadal się przyjaźniłyśmy. Dwa lata temu, to był ostatni weekend w lutym,
postanowiliśmy wszyscy razem wybrać się na narty, ale ja się przeziębiłam i w końcu nie
pojechałam. Bill prowadził. Drogę zajechał mu pijany kierowca ...
Carly z wysiłkiem przełknęła ślinę. Pokręciła bezradnie głową. Patrick podszedł i objął ją. Nie
broniła się wcale, przeciwnie, oparła głowę na jego ramieniu.
- Dla Meredith to się skończyło bardzo poważnym ura¬zem kręgosłupa. Lekarze orzekli, że już
nigdy nie będzie chodzić. Bill nie chce się z tym pogodzić i od dwóch lat wozi ją do różnych
specjalistów. Dzwonił właśnie, że nastąpiła znaczna poprawa. Lekarze twierdzą, że może teraz coś
da się zrobić - mówiła, nerwowo pocierając dłonią o dłoń.
- Miejmy' nadzieję - powiedział cicho.
Ich spojrzenia spotkały się na moment. Patrick miał ochotę zatrzymać ją w ramionach, ale wiedział,
że powinien jakoś zakończyć tę bolesną dla niej rozmowę.
- To co, wracamy do pracy? - Uścisnął ją lekko.
- Tak. Oczywiście. Dziękuję ci - westchnęła głęboko.
- Do tej pory z nikim o tym nie rozmawiałam.
Patrick popatrzył na nią ze zrozumieniem.
- Nie martw się. Wszystko w porządku.
Przez następne dwie godziny pracowali intensywnie.
Nadeszła pora lunchu i Patrick zaproponował, żeby wyskoczyli gdzieś razem, ale Carly odmówiła.
Zabrała ze sobą jogurt i kanapki. Patrick zamówił więc sobie hamburgera z pobliskiego baru i nie
przerwali pracy.
- To naprawdę bardzo dobra. propozycja - uznała, wybierając pyszne, czarne porzeczki z gęstej,
kremo¬wej zawartości kubeczka. - Musieliby być szaleni, żeby ją odrzucić.
Kiedy oblizywala łyżeczkę, Patrick poczuł ukłucie pożądania, które, uśpione, tkwiło w nim przez
całe przed-
południe.
.
- Naprawdę, wystarczy ci to? - Wskazał na niewielki kubeczek jogtirtu.
- Wyjątkowo tak. Poza tym, to dużo lepsze ,i zdrowsze od twojego hamburgera.
Chociaż cały czas omawiali sprawy firmy, Carly mocno odczuwała bliskość Patricka. Zdawała
sobie sprawę, że z nim jest podobnie. Ich oczy spotykały się zbyt często i na dłużej, niż tego
wymagała rozmowa.
Kiedy wychodziła, Patrick siedział ciągle obłożony papierami. Cieszyła się na koncert, a
jednocześnie nie miałaby nic przeciwko temu, żeby zostać w biurze z Patrickiem.
Była umówiona z Alexem na uniwersytecie, przy Audytorium Lisnera, gdzie m,iał się odbyć
koncert. Czeka ją miły wieczór w towarzystwie sympatycznego i przystojnego przyjaciela. Kiedy
do niej podszedł, nagły powiew zimnego wiatru omal nie zwalił jej z nóg.
- Boże, dlaczego nie zostałam na Florydzie - powiedziała, przekrzykując wiatr.
- A ja w Kairze - przytaknął ze zrozumieniem Alex.
- Zdawało mi się, że Waszyngton leży w strefie łagodnego klimatu.
Ruszyli do wejścia.
- Zwłaszcza że, jak się dowiedziałem, Mangione da koncert w Kairze w przyszłym miesiącu.
Właśnie w marcu tam lecę.
- Och, naprawdę? Będzie mi ciebie brakowało, Alex.
- To miło z twojej strony. - Alex uśmiechnął się z zadowoleniem. - Tak lubię na ciebie patrzeć,
Carly. Nigdy nie kryjesz się ze swymi uczuCiami. Tutajjest to raczej rzadkie. - Staram się być
powściągliwa, ale nie bardzo mi się udaje - powiedziała z ociąganiem. Myśl, że Patrick może łatwo
rozeznać się w jej intencjach, wcale jej nie ucieszyła. - Nie martw się, Carly. Wracam do Egiptu
tylko na kilka tygodni. A może pojechałabyś ze mną?
- Jechać z tobą? Jak to? - Carly aż przystanęła.
- Po prostu. Czy nie mogę zaprosić cię na małe wakacje?
Potrząsnęła głową, odrzucając włosy do tyłu.
- Daj spokój, Alex. To bardzo nUło z twojej .strony, ale nie mogę. A zresztą, ja nie jestem jedną z
tych twoich przyjaciółek.
- Co ci przyszło do głowy! - Wydął wargi z udanym oburzeniem. - Swoją drogą, śmieszne, że w
ciągu dwudziestu czterech godzin już druga osoba zarzuca mi, że prowadzę żywot playboya.
Wczoraj powiedział mi to Patrick. - Alex podał bilety przy wejściu do sali.
Nawet kiedy ktoś wymieni przy mnie jego imię, dzieje się ze mną coś dziwnego, pomyślała Carly.
Za chwilę miał się rozpocząć koncert. Światła już przygasły. Przedzierając się przez tłum, zajęli
swoje miejsca.
- No dobrze, Alex. Powiedz mi lepiej, czemu mam zawdzięczać miłe zaproszenie. Czuję, że coś się
za tym kryje.
- Powiem ci, ale później. 'Przy kolacji. - Zgasło światło i od strony estrady zabrzmiały pierwsze
dźwięki muzyki.
Kiedy wychodzili, Alex był wniebowzięty. Mangione podobał mu się ogromnie, ciągle mÓ,wił o
jego ostatniej płycie, którą kupił sobie przed trzema dniami i słuchał od rana do wieczora. Gdy
zasiedli przy zarezerwowanym stoliku, Carly odczekała chwilę, a kiedy kelner przyniósł im drinki,
wróciła do propozycji Alexa.
- Więc jak to jest? Dlaczego chcesz, żebym leciała z tobą do Egiptu? - spytała, bawiąc się
kieliszkiem martini, w którym pływała niewielka zielona oliwka.
Alex spojrzał na nią, ale zamiast odpowiedzieć, upił ze swego kieliszka spory łyk zmrożonej wódki.
- Niezłe - powiedział z uznaniem. - Jakie to szczęście, że znieśliście kiedyś prohibicję.
- AJex, nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
Alex kiwnął głową,
- Już mówię. Chodzi o moją matkę.
- O twoją matkę?
- Widzisz, zawsze kiedy zjawiam się w Kairze, matka robi wszystko, żeby mnie ożenić i ciągle
przyprowadza mi do domu dziewczyny. To istny festiwal dojrzałej do zamążpójścia kobiecości. Już
tego nie wytrzymuję!
- To powiedz jej to po prostu - roześmiała się Carly.
- Nie znasz mojej matki - odparł Alex z ciężkim westchnieniem.
- No dobrze, ale co to ma wspólnego ze mną? - spytała Cady i w tym samym momencie wszystko
zrozumiała. ¬O, nie, nie ma mowy, Alex .. Nie dam się wplątać w tę aferę i nie pomogę ci
oszukiwać matki.
Alex przechylił się przez stolik i złapał ją za ręce.
- Carly, bądź rozsądna. Zapraszam cię na całe dwa tygodnie i płacę za wszystko. Przecież zawsze
marzyłaś o podróży do Egiptu.
- Ale nie zrobię tego - powtarzała uparcie Carly.
- Pomyśl tylko, jaka będzie szczęśliwa. Czy nie masz serca? Zlituj się nad biedną egipską kobietą.
- Jeśli sobie dobrze przypominam, twoja matka wcale nie jest Egipcjanką, tylko Amerykanką -
zauważyła zimno Cady.
Ale na Alexie nie zrobiło to żadnego wrażenia.
- Egipcjanka czy Amerykanka, co za różnica. Ważne jest serce matki, Carly.
- I co, mamy się pobrać?
- Nie. Wystarczy, jak jej powiemy, że jesteśmy zaręczeni.
- A co potem? - Carly umoczyła usta w martini.
Alex wzruszył ramionami.
- Potem wrócimy do Ameryki, by wszystko powoli przygotowywać do naszego ślubu. Widzisz,
moja matka jest już starą kobietą. Kto wie, ile życia jej zostało. Rozumiesz, Carly, kilka listów, jakiś
telefon od czasu do czasu. Będzie spokojna, szczęśliwa.
- No, wiesz, Alex. Co to za głupi pomysł. To nie może się udać.
- Carly, pomyśl o tym. - Spojrzał na nią błagalnie.
- Dobrze, zastanowię się - zgodziła .się, by uciąć rozmowę•
W zniósł kieliszek jak do toastu.
- Jesteś wspaniała, Carly. Gdybym kiedyś miał się ożenić, byłabyś pierwszą kobietą, której bym to
zaproponował.
Carly uśmiechnęła się kwaśno.
- Wielkie dzięki. Ale, ale - dorzuciła po chwili - to by cię trochę kosztowało.
- Zapłacę każdą cenę - przyznał skwapliwie Alex.
- Nie chodzi o pieniądze .-1 zaprzeczyła Carly. - Chodzi o wyświadczenie pewnej osobistej
przysługi.
- Nic nie może mnie powstrzymać, gdy w grę wchodzi szczęście mojej ukochanej matki. - Alex
wyprostował się na krześle.
- Opowiedz mi o Patricku. Jaki jest naprawdę i dlaczego boi się zaangażować?
Alex uciekł wzrokiem i wpatrywał się teraz pilnie w leżące przed nim sztućce.
- Nie rozumiem - zaczął.
Teraz Carly przechyliła się przez stół i położyła swoją dłoń na jego dłoni.
- Alex, coś za coś. Spokój ducha twojej matki w zamian za informacje o Patricku.
Alex spojrzał na nią uważnie.
- Ajak ci powiem, to polecisz ze mną?
Chociaż zdawała sobie sprawę, że to najgorszy moment, skinęła głową. Cokolwiek miałoby się stać
z Capitol Airlines, czuła, że w ręku Alexa znajduje się klucz do jej szczęścia.
- Polecę. Więc?
Alex rozejrzał sie wokół, jak gdyby obawiał się, że ktoś może ich podsłuchiwać, i opowiedział jej o
wszystkim. O tym, jak sam poznał Patricka, o tym, jak Patrick spotkał tę prześliczną Angielkę, z
którą się wkrótce ożenił, o ich krótkim małżeństwie i o długich miesiącach, przez które Patrick
patrzył bezsilnie na powolną i nie uniknioną śmierć pięknej Julii.
- Bardzo ją kochał? - spytała Carly zdławionym głosem.
- Uwielbiał ją. - Alex smutno pokiwał głową. - I ona jego też.
Patrzył na nią w zamyśleniu, jakby ważąc w myśli to, co miał teraz powiedzieć.
- Wydaje mi się, że Patrick żywi do ciebie bardzo głębokie uczucia, Carly. Nie wiem jednak, czy
potrafi się do tego przyznać.
- Ale dlaczego?
Alex westchnął ciężko.
- Uważa, że cały czas musi się kontrolować. A już na pewno nie może zdradzić się z żadną
słabością. Chyba pracując z nim trochę, zdążyłaś już to odkryć?
Skinęła głową.
- To choroba Julii uczyniła go takim. Przez pierwsze kilka miesięcy nie mógł uwierzyć w
zagrożenie. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że jest skazana. Zostawił pracę, woził ją od szpitala
do szpitala. Lekarstwo na białaczkę stało.się jego obsesją. Do dziś wspiera fundusz badań nad
białaczką.
- Tak, to mogę zrozumieć - przyznała Carly, myśląc o Billu i jego cierpieniach.
Alex odstawił kieliszek.
- Julia była najdelikatniejszą istotą, jaką spotkałem, do końca spokojna, miła.
Carly przyłapała się na niskim uczuciu zazdrości: jeśli takiej kobiety potrzebował Patńck, to ona nie
miała szans.
- Można by sądzić, że. w ich związku to Patrick był opoką, na której wszystko budowali, ale tak
naprawdę to była nią Julia. To ona właściwie podejmowała decyzje. Patńck bardzo upierał się przy
jakiejś klinice w Meksyku, w której do leczenia białaczki wykorzystywano medycynę indiańską, ale
Julia powiedziała, że chce umrzeć z godnością i nie pojechała. Ostatnie dwa miesiące spędziła w
domu. Wypisała się ze szpitala na własne żądanie. Po jej śmierci Patńck, można powiedzieć,
poszukał ucieczki w pracy. Resztę już sama wiesz.
- Rozumiem, że po tym, co przeżył, nie ma ochoty wiązać się uczuciowo - powiedziała Carly z
wymuszonym spokojem. - Nie sądzę, żeby istniała jakaś kobieta, która mogłaby jej dorównać.
Siedziała przez chwilę w milczeniu, mnąc nerwowo serwetkę.
- To nie tak. - Alex spojrzał na nią ze zrozumieniem.
- Sądzę, że Patńck ucieka przed miłością, boi się zakochać, bo wie, że zawsze jest możliwa jakaś
katastrofa.
Carly spuściła wzrok., a potem zaczęła z nagłym zainteresowaniem studiować menu.
- Co masz na myśli?
- Dobrze wiesz, Carly. Dajmy już temu spokój.
Co powiesz na scampi? Jadłem je już tutaj kiedyś. Jest niezłe.
Zjawił się kelner i odebrał zamówienie. Carly poszła za radą przyjaciela i zamówiła scampi. Alex
wziął zrazy pod beszamelem. Z ulgą przyjęła zmianę tematu.
- Senator Ryan nieźle sobie poczyna - zaśmiała się.
- Zaczął od czytania Dickensa w Kongresie.
- Tak, to było chytre posunięcie. Dickens tak wzruszająco przedstawia los biedaków - przyznał. -
Choć dzisiaj
jest nieco zbyt staroświecki.
- A ty niby skąd to wiesz? Czytałeś Dickensa? - Uniosła brwi ze zdziwieniem.
- Jak by ci tu powiedzieć ... Kiedyś znałem pewną dziewczynę, która pisała pracę magisterską o
Dickensie.
. - No tak, to akurat do ciebie podobne, ale nie wmówisz mi, że siedziałeś z nUt i czytałeś Dickensa.
, Alex machnął ręką, udając zniecierpliwienie.
- Doprawdy, Carly, masz o mnie złe wyobrażenie. Te wszystkie plotki o moich podbojach są bardzo
przesadzone. Wiesz, jak to jest. .. Ja tego nie dementuję, co mi to szkodzi. Nie jest źle cieszyć się
taką reputacją, zwłaszcza w pewnych kręgach.
- No cóż, Alex, dzięki za miły wieczór. - Carly odłożyła serwetkę.
- To ja dziękuję. Jesteś czarująca.
- Mangione był fantastyczny ...
- O, tak - przyzń'ał - ale co tam Mangione ... Wieczór spędzony w twoim towarzystwie to jest coś! -
Zajrzał jej w oczy, a widząc, że się zmieszała, dodał: - Nie martw się, Carly. Nie zamierzam
komplikować ci życia bardziej, niż już to zrobił mój przyjaciel. Zasługujesz, żeby twoje życie było
usłane różami. A poza tym, spędzić czas w twoim towarzystwie, nie musząc przy tym zdobywać się
co chwila na jakąś ciętą odpowiedź, to doprawdy wyczyn nie lada.
- Rozumiem, że chciałeś mi powiedzieć komplement. - Carly uśmiechnęła się bez entuzjazmu.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Carly ni stąd, ni zowąd spoważniała.
- Wiesz, Alex, myślę, że parę rzeczy powinieneś sobie jednak przemyśleć.
Alex spojrzał na nią z przestrachem.
- Słowo daję, zaczynam podejrzewać, że ty i Patrick jesteście w jakiejś zmowie. Zdaje się, że
postanowiliście mnie ożenić.
- To byłaby taka wielka katastrofa?
- Pozwolisz, że nie Odpowiem na to pytanie. Mam pra-
wo chyba. Która poprawka do konstytucji mi to gwarantuje? Piąta?
Nagle zmienił ton i powiedział serio:
- W każdym razie życzę ci wszystkiego najlepszego, Carly.
- Dzięki, Alex. Wiem, że w piersi playboya bije serce niepoprawnego romantyka.
Przechyliła się przez stół i pocałowała go w policzek.
- Informuj mnie, jak rozwija się sytuacja. - Pogroził Carly żartobliwie palcem i ruszył za nią, by
odprowadzić ją do samochodu. Mówił jeszcze coś, kiedy sadowiła się za kierownicą, ale Carly już
tego nie słyszała. Myślami była przy Patricku.
ROZDZIAŁ 8
Patrick siedział w ciemnym pokoju i tylko jedno pytanie kołatało mu w głowie: co też Carly i jego
drogi, stary przyjaciel mogą teraz razem porabiać? Głupio zrobił, powinien poprosić ją, by została
dłużej w biurze. Teraz jest w łapach tego Casanovy z Bliskiego Wschodu. Niby nie powinien się
obawiać. Alex należał do jego najbliższych przyjaciół, a Carly z kolei nie była typem kobiety, której
odpowiada przypadkowy seks. Siedział jednak smutny, rozdrażniony, zazdrosny.
Jaką kobietą jest właściwie Carly Ashton? Im dłużej o niej myślał, tym większą stawała sięzagadką.
Czasami czuł się w jej towarzystwie lepiej niż z kimkolwiek innym - spokojny, odprężony, w
dobrym humorze. Tak jak kiedyś z Julią, Pomyślał mimo woli. Ale Julia była niczym kwiat
cieplarniany. Potrzebowała kogoś, kto by się nią nieustannie zajmował. Carly jest osobą znacznie
bardziej samodzielną. Chce iść własną drogą. Chyba jeszcze nie zdarzyło mu się spotkać kogoś tak
przywiązanego do swojej wolności. No, może on sam taki jest. Tak, to niewątpliwie ich wspólna
cecha Chyba
jedyna, bo poza tym całkowicie się różnią.
On myślał analitycznie, kierował się zimną logiką. Carly była impulsywna, miała wspaniałą
intuicję, która - jak słyszał - nigdy jeszcze jej nie zawiodła. Właściwie wszystko jej się udawało.
Tak jak i jemu, skonstatował z pewnym zdziwieniem.
Upił nieco whisky i odstawił szklankę na stolik. Tak, dziwny wpływ ma na niego ta dziewczyna.
Czasami przy niej odpoczywa, a czasem czuje się jak na polu bitwy. I jest taka piękna. Tak, ma na
nią ochotę. Od dawna nie miał już zresztą kobiety. Zanim zajął się Capitol Airlines, przez trzy
miesiące prowadził intensywne rokowania z pewną hutą miedzi. Pochłaniały mu cały czas, nawet
ten wolny od pracy. A poza tym, jaki mężczyzna na jego miejscu nie pragnąłby Carly... Ale to
akurat najprostsze. Przestanie o niej rozmyślać i marzyć, gdy się z nią prześpi. To najlepszy sposób,
żeby wybić ją sobie z głowy.
Dzwonek do drzwi nieprzyjemnie go zaskoczył. Nie był w nastioju do przyjmowania wizyt. Nie
ruszał się z miejsca, może intruz zniechęci się i pójdzie sobie? Nieproszony gość nie dawał jednak
za wygraną. Zmełł w ustach przekleństwo, podniósł się z kanapy i ruszył do drzwi.
- To ty? Co tu robisz? - spytał, otwierając szeroko oczy ze zdumienia.
- Mogę wejść? - Carly uśmiechnęła się przepraszająco. Cofnął się w głąb Ciemńego holu, robiąc
przejście.
- Oczywiście. Bardzo proszę.
- Mam nadzieję, że w niczym ci nie przeszkodziłam - powiedziała, zdejmując płaszcz i podając go
Patrickowi.
- Ależ skąd. Nie robiłem niczego ważnego.
- Oszczędzasz elektryczność? - spytała, zerkając wokół. - Strasznie tu ciemno.
- Lubię siedzieć po ciemku. Co cię do mnie sprowadza?
Ba, żeby mogła mu odpowiedzieć! Idąc tutaj, sama zadawała sobie to pytanie. Początkowo chciała
z nim porozmawiać o Julii i o tym, co się zdarzyło. Parkując samochód, doszła do wniosku, że
lepiej będzie, jeżeli tego na razie zaniecha.
- Potrzebowałam czyjegoś towarzystwa. A ponieważ wiem, że ty pracujesz dwadzieścia pięć godzin
na dobę, więc pomyślałam sobie, że pewno nie śpisz.
- A co z Alexem?
Pytanie zabrzmiało tak zgryźliwie, że Carly spojrzała na niego zaskoczona. Myśl, że może jest
zazdrosny, sprawiła jej przyjemność.
- Nic. A co ma być? Wszystko w porządku. Wiesz, jaki jest Alex. Kiedy po koncercie wracałam do
domu, wcale nie czułam się zmęczona i pomyślałam sobie ... Może to Mangione wprawil mnie w
taką wibrację - uśmiechnęła się.
Wibracja to dobre określenie, pomyślał Patrick. Rzeczywiście, w Carly było coś z ważki. Jakieś
takie migotanie, coś, czego nie mógł zdefiniować. Kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, od razu
poczuł się podekscytowany. Widocznie to się udziela.
Stali teraz przedzieleni stołem bilardowym.
- Grasz? - wskazała głową stół.
- Troszeczkę. A ty?
- Dziadek mnie kiedyś uczył, ale nie zapowiadałam się najlepiej.
Po głowie chodził mu wprawdzie lepszy pomysł na to, jak spędzić z Carly ten wieczór, ale wyczuł
w jej tonie ni to wyznanie, ni to zaproszenie do gry. Może to dobry wstęp do prawdziwej
rozgrywki? - pomyślał sobie.
- Zagramy?
- To zależy. Zależy o co. - Carly uśmiechnęła się, przestępując z nogi na nogę! - Skoro powiadasz,
że nie jesteś zawodowym bilardzistą, myślę, że mogę zaryzykować.
- Więc o co gramy?
- Ten, kto przegra, stawia kolację.
- Zgoda - powiedział Patrick, zapalając lampę nad stołem.
Z gabloty na ścianie wyjął kije bilardowe i jeden wręczył Carly.
- Jak chcesz grać? - spytał, umieszczając bile w trójkącie, który po chwili odłożył na bok.
- Nie bardzo już pamiętam zasady - przyznała się Carly. Patrick machnął ręką.
- To akurat najmniej ważne. Grajmy ośmioma bilami.
Zorientujesz się w trakcie. Będę ci mówił, jakie masz możliwości. Na razie zaczynaj, jesteś
gościem.
Carly pochyliła się nad stołem. Oparła dłoń na krawędzi pola, ułożyła kij między kciukiem a
palcem wskazującym i zaczęła przymierzać się do uderzenia. Wyprostowała się jednak i wzięła
kawałek kredy leżącej w pudełeczku, po czym posmarowała nią czubek kija.
- Masz tu gdzieś talk? - spytała.
- Jest tam. - Patrick wskazał ręką, nieco zaskoczony tym profesjonalnym podejściem.
- Teraz lepiej - mruknęła, wysypując sobie nieco pudru na wierzch dłoni, i ponownie pochyliła się
nad stołem. Uderzyła szybko i pewnie. Kule rozbiegły się po polu. W chwilę potem dwie z nich
wpadły do otworu w rogu.
- To znaczy, że uderzenie zaliczone? - Spojrzała pytająco na Patricka.
- Bez wątpienia - odparł z przekąsem. To była zagrywka w bardzo dobrym stylu;
Carly przez moment studiowała sytuację na stole. Wybrała wariant, który pozwalał jej' umieścić
bile w otworze na przedniej krawędzi pola. Uderzała metodycznie, obija¬jąc bile o bandę. Wkrótce
następne dwie zniknąły wotworze. Pozestały jeszcze dwie.
- Nieźle! - Patrick nie mógł powstrzymać okrzyku uznąma.
- Dzięki - odparła beznamiętnym tonem. Obeszła stół i przymierzyła się znowu.
- Twój ojciec ruszył z kopyta w Kongresie - powiedziała, uderzając jednocześnie. Szósta bila
zniknęła w cze¬luści.
- Tak, os-tatnio jest w świetnej formie. Nie wiem, co to będzie, jak przejdzie na emeryturę -
przyznał Patrick.
- Czy to prawda, że zamierza jeszcze raz kandydować?
- Tym razem uderzenie było tak silne, że siódma bila z furkotem wpadła do otworu.
- Tak ostatnio mi powiedział, choć oficjalnie jeszcze nie zgłosił swojej kandydatury. Ale, ale ...
widzę, że trafiłem na zawodowca. W tej grze w ogóle nie dojdę do stołu. - E tam ... od razu
zawodowca.
Podeszła do rogu, przy którym stał Patrick, tak że musiał się odsunąć, by zrobić jej miejsce.
Pochyliła się nad stołem i zmrużyła oczy. Ósma bila leżała niemal dokładnie na środku pola. To nie
było łatwe. Uderzyła ją rykoszetem, całkiem lekko. Bila majestatycznie potoczyła się po zielonym
suknie, by za chwilę z głuchym stukotem spaść w dół.
Carly wyprostowała się zadowolona.
- No to jak, gdzie zabierasz mnie na kolację?
Patrick zaśmiał się. O dziwo, nie czuł wcale goryczy porażki. Było mu lekko i radośnie.
- Gdzie tylko pani zechce - odparł z galanterią. - Dla zawodowców mam wielki respekt.
Rozegrali jeszcze dwie partie. Drugą Patrickowi udało się wygrać, choć nie bez trudu. Trzecia była
bardzo zacięta, ale Patrick miał coraz mniejsze szanse. Linia jej bioder, rysujące się kształtne
pośladki, kiedy pochylała się nad stołem, zapach perfum zmieszany z zapachem jej rozgrzanego w
ferworze gry ciała zupełnie go dekoncentrowały.
Kiedy go mijała, obchodząc stół, chwycił ją w talii i zatrzymał.
- Oszukujesz.
- Wcale nie oszukuję!
- Oszukujesz za każdym razem, gdy przechodzisz obok mnie i pachniesz jak łąka latem.
Oszukujesz, kiedy nosisz sukienkę, w której wyglądasz tak, że mogę myśleć tylko o tym, co
przykrywa.
Kij Patricka cicho uderzył o podłogę, a jego prawa dłoń zanurzyła się teraz we włosach Carly.
- Mam pewną propozycję - powiedział niskim głosem.
- Propozycję? - powtórzyła Carly, czując, jak zasycha jej w gardle.
Patrick wyjął kij z jej bezwładnych teraz rąk i rzucił go niedbale na stół.
- Zagrajmy w inną grę. W taką, w której będę miał większe szanse.
Z trudem zmusiła się, by nie spuścić oczu. Czuła bijące od niego pożądanie. Wiedziała, czego od
niej chce. I ona miała na to och9tę. Ale czy ma sens robić to teraz, kiedy pomiędzy nimi nie
nawiązało się jeszcze intymne, prawdziwe porozumienie?
- Wysoko podnosisz stawkę - powiedziała, łapiąc ustami powietrze.
Patrick gwałtownie przyciągnął ją do siebie.
- Wiesz, że cię pragnę, Carly. - Gładził ją po plecach, jakby chciał wywołać w niej to samo uczucie,
które teraz go spalało. - Carly, ja wiem, że ty chcesz tego samego, inaczej byś tu nie przyszła.
Nie potrafiła znaleźć dobrej odpowiedzi.
- Zapewniam cię, spędzimy resztę czasu milej niż przy bilardzie - szepnął jej wprost do ucha,
muskając przy tym ustami jej włosy.
Carly poczuła, jak przebiega ją dreszcz.
- Dla ciebie to takie proste - powiedziała cicho.
- Bo to jest proste - potwierdził, błądząc ustami po jej szyi. - Chodź, pójdziemy do sypialni, Carly.
Chcę się z tobą kochać - szepnął, popychając ją delikatnie w kierunku drzwi.
- Patrick! - zawołała ostrzegawczo, opierając się mu jednocześnie.
Pchnął ją tym razem na stół bilardowy, tak że była teraz uwięziona między' nim a krawędzią, która
wbijała się w jej pośladki.
Czuła, że jeżeli teraz nie okaże stanowczości, sprawy przybiorą niepożądany obrót. Oczekiwała od
niego miłości, a tego na razie nie był w stanie jej ofiarować.
- Czy ciągle myślisz o mnie jako o facecie, który chce ci ukraść Capitol? - zapytał, próbując podejść
ją inaczej.
Carly wydęła lekko wargi.
- Nie. Oczywiście, że nie.
Gładził teraz jej ramiona.
- A więc ufasz mi?
- Czasami - uśmiechnęła się, myśląc o tym, jak mocno
Woli jej serce. Nie mogla powstrzymać swoich rąk, które tymczasem zawędrowały na jego plecy.
- Ale nie zawsze - zastrzegła się.
- A teraz właśnie wypada ten moment, kiedy mi nie ufasz?
Carly skinęła głową.
Popatrzył na nią, zaglądając głęboko w jej fiołkowe oczy, potem ześlizgnął się wzrokiem na jej
nabrzmiałe, wilgotne usta. Nie potrafił się oprzeć chęci całowania tych ust. Przypadł do ,nich
wargami, ale delikatnie, z jakąś niespodzianą czułością. .
- Och, jesteś cudowna - szepnął po chwili, pieszcząc ustami jej policzki, kąciki oczu, skroń. Carly
głośno westchnęła.
Podczas pocałunku odsunęli się nieco od siebie i Patrick postanowił natychmiast skorzystać z
większej swobody ruchów.
- Cudowna - powtórzył, sięgając do suwaka jej sukienki. Rozpiął go na kilkanaście centymetrów.
Carly zorientowała się w jego zamiarach i mruknęła gniewnie, ale Patrick zdusił jej słowa
pocałunkiem. Jeszcze raz pociągnął za suwak, rozchylił suknię na ramionach i zsunąwszy nieco w
dół, przypadł ustami do obnażonego ramienia.
- Miło smakujesz - szepnął, dotykając językiem jej skóry. Jego dłoń spoczęła na piersi Carly. Czuł,
jak mocno bije jej serce.
.
- Dosyć - zdołała wykrztusić. Rękoma odpychała go od siebie.
W odpowiedzi zamknął ją mocno w swoich ramionach, tak że nie mogła wykonać najmniejszego
ruchu.
- O, nie, to ci się nie uda - szepnął i zanim zdołała odpowiedzieć, znowu ją pocałował.
- Chcę wracać do domu - szepnęła Carly. Zesztywniała przy tym, co oczywiście nie uszło uwagi
Patricka.
Zwlekał przez chwilę z odpowiedzią, ale potem wes¬tchnął z ostentacją, a po chwili puścił ją.
- Jak chcesz, kochanie, ale zupełnie nie rozumiem, przed czym się bronisz. To nieuniknione!
Nienawidziła go teraz za ten jego nonszalancki ton, za to, że traktował ją jak jeszcze jedną
przygodną znajomą.
- Widocznie inaczej rozumiemy słowo nieuniknione - syknęła.
- O co ci chodzi? Ja chcę ciebie, ty chcesz mnie, więc co za problem?
- Ja wcale ciebie nie chcę! - Carly odsunęła się nieco i spojrzała na niego ze złością.
Jej wściekłość zdumiała Patricka. Przez ostatnie lata żył właściwie bez emocji. Niemal zapomniał,
że w jego żyłach, tak jak w żyłach całego klanu Ryanów, płynie gorąca, irlandzka krew.
- Kłamiesz!
Teraz dopiero, po raz pierwszy, zobaczyła w jego oczach prawdziwy gniew.
- No dobrze - zaczęła bardziej pojednawczym tonem, jakby w obawie, że może mu coś strzelić do
głowy. - Jeśli nawet coś do ciebie czuję, nie chcę tego, co ty masz mi do dania.
Oczekiwała wybuchu, ale nie wybuchu śmiechu. Był to jednak gorzki śmiech.
- Witaj zatem w klubie, kochanie! - Stanął przy niej tak blisko, że miała jego twarz tuż przed sobą. -
A dlaczego twoim zdaniem tak bardzo mi na tobie zależy? Od czasu gdy przyleciałem do
Waszyngtonu, nie mogę spać, zdezorganizowałaś mi życie zawodowe i przez ciebie nie jestem w
stanie skupić się na ratowaniu tych twoich cholernych linii lotniczych! Otóż wiedz, że od kobiety, z
którą jestem, oczekuję jednej rzeczy: żeby mi nie zawracała gło¬wy. I nie wtrącała się do mojej
pracy. Tylko tyle!
Carly spięła się cała niczym gotowa do skoku tygrysica. - Nie zamierzam być jedną z twoich kobiet,
więc na pewno nie będę ci zawracała głowy! Kup sobie dużą lalkę Barbie. A mnie daj spokój, do
cholery!
Odwróciła się gwałtownie i wypadła z pokoju.
Dopiero stuk drzwi wejściowych wzbudził w nim prawdziwą furię. Schwycił kij bilardowy i
roztrzaskał o krawędź stołu.
Kiedy Carly ubierała się następnego ranka, postanowiła nie myśleć o tym, co zaszło wieczorem.
Ryan jest tylko tymczasowym partnerem w interesach. Nie będzie wiecznie siedział w
Waszyngtonie. Powtarzała to sobie całą drogę do biura, przedzierając się przez śnieg z deszczem
bijący w szyby jej samochodu.
Już dawno nie czuła się tak przygnębiona. Żeby to się wreszcie skończyło, pomyślała. Czuła, że
obecność Patricka źle na nią wpływa. Zawsze starała się widzieć ludzi od ich najlepszej strony.
Dlaczego tak trudno jej to przychodziło wobec Patricka? Nie potrafiła wyrobić sobie o nim
jednoznacznej opinii, w swoich odczuciach przerzucała się od głębokiej niechęci do prawdziwego
zafascynowania. Ta huśtawka nastrojów trwała od chwili, gdy się poznali.
Trzeba wreszcie położyć temu kres! Carly wierzyła, że pozytywny stosu.nek do rzeczywistości
pomaga przezwyciężać największe trudności. Naprawdę, nie ma rzeczy niemożliwych, zapewniała
się w myślach, wchodząc do biura Capitol Airlines.
- Pana Ryana nie będzie prawie całe przedpołudnie - wyjaśniła Marge. - Ma spotkanie w sprawie
kredytów. - Życzę mu szczęścia - mruknęła Carly, wieszając śliwkowy płaszcz.
Trzeba przyznać, że nie marnuje czasu. Zaraz jednak dopowiedziała sobie w duchu, że jego ciężka
praca nie wypływa bynajmniej z altruistycznych pobudek. Dostaje za nią ciężką forsę. Westchnęła i
weszła do swego gabinetu, zdecydowana, że ona także pogrąży się bez reszty w pracy.
Plany te rozpadły się jak domek z kart, gdy spostrzegła na biurku wazon pełen złocistych kwiatów.
Żonkile. Skąd on wytrzasnął żonkile w lutym?
- Już tu stały, gdy przyszłam rano - odezwała się za jej plecami Marge. - Prawda, że wspaniałe?
- Rzeczywiście. - Carl y wyjęła kartkę z małej, ciemno¬zielonej koperty. "Przypominają mi ciebie"
- przeczytała.
- Cholera - mruknęła pod nosem. Opadła ciężko na krzesło za biurkiem i popatrzyła na żółte kwiaty
jak na czyhającą na nią jadowitą żmiję. - To nie w porządku, on stawia mnie pod ścianą.
- No wiesz, ja byłabym w siódmym niebie, gdyby ten facet przysłał mi kwiaty - westchnęła
marzycielsko Marge. - Skąd wiesz, że są od Patricka? - spytała ze zdumieniem Carly.
- Ilu znasz mężczyzn, którzy potrafiliby znaleźć żonkile w środku nocy i w środku zimy? -
roześmiała się Marge. - Tylko jednego - przyznała Carly. - Jeśli mu się wydaje, że to coś zmienia,
jest w błędzie. Od dzisiaj ja i Patrick Ryan kontaktujemy się w sprawach wyłącznie służbowych.
- To zabrzmiało jak seria z karabinu - stwierdziła Marge. - Gdybym była hazardzistką i miała
obstawiać, postawiłabym raczej na pana Ryana, ale życzę ci powodzenia. - Posłała jej długie
spojrzenie, odwróciła się i wróciła do sekretariatu.
Tego ranka Carly raz po raz spoglądała w stronę wazonu z kwiatami. Zastanawiała się, czy nie
wyrzucić ich po prostu do kosza na śmieci" ale nie zrobiła tego.
Słyszała, jak Patrick wrócił z lunchu. Z tonu, jakim mówił do Marge, wywnioskowała, że sprawy
poszły dobrze. Miała cichą nadzieję, że nie zobaczą się dzisiaj, ale wkrótce Marge powiadomiła ją
przez interkom, że Patrick chciałby z nią rozmawiać. Nadszedł czas wprowadzić w życie powzięte
rano postanowienie.
- Jak poszło? - spytała, siadając w fotelu naprzeciwko jego biurka.
Patrick uśmiechnął się promiennie.
- Lepiej, niż można się było spodziewać. Choć obawiam się, że najgorsze mamy jeszcze przed sobą.
- Myślisz, że spotkanie z pilotami będzie takie trudne? Patrick przygryzł wargi i rozłożył znacząco
ręce.
- W każdym razie na pewno nie będzie przyjemne.
Chciałbym, żebyś wzięła w nim udział, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
- Jasne - skinęła głową - chociaż nie wiem, czy się na coś przydam.
Patrick spojrzał na nią ciepło. - Będę się czuł pewniej.
Musiała przyznać sama przed sobą, że ta uwaga zrobiła jej przyjemność.
- Dziękuję za kwiaty.
- Niech to będzie nasza fajka pokoju. Wiem, że wypadłem z roli wczoraj wieczorem. Przepraszam.
Carly obrzuciła go przeciągłym spojrzeniem.
- Czyżby wielki Patrick Ryan przyznawał się, że palnął głupstwo? Chyba zadzwonię do
"Washington Post" i powiem, że mam dla nich sensację na pierwszą stronę.
Patrick skinął głową, uśmiechając się przy tym.
- Wiem, że słowo "przepraszam" nie przychodzi ci łatwo. Doceniam to - dodała Carly.
- Masz rację, To słowo rezerwuję dla niewielu. Dla bardzo ważnych osób.
Carly uniosła w górę brwi.
- I ja jestem jedną z nich?
- A jak myślisz?
- Prawdę mówiąc - westchnęła - nie wiem, co mam myśleć, Patrick.
Przez chwilę zdawało się jej, że chciał coś jeszcze powiedzieć, ale widać zmienił zamiar, bo
odchrząknął i sięgając po dokumenty, zaczął rozmowę o planie prac na najbliższe dni. Carly
patrzyła, jak jego dłonie wertują papiery, i nie mogła powstrzymać się od myśli, że chciałaby znowu
poczuć te dłonie na swoim ciele. Pewnie potrafią być czułe i zwinne. Mężczyzna, który ofiarowuje
w lutym żonkile, umie zdobyć się na czułość ...
Z tych rojeń wyrwał ją głos Patricka. Nie bez trudu , złapała wątek.
- Tak, tak. Rozumiem. To bardzo interesujące, co mówisz.
Patrick podniósł na nią zdziwiony wzrok. Pokręcił głową i dalej czytał kolumnę cyfr.
ROZDZIAŁ 9
W następny wtorek Patrick spełnił obietnicę i zaproponował awans Marge, która jednak
zdecydowała, że obejmie funkcję, gdy fIrma przebrnie przez gnębiący ją kryzys. Carly przyjęła tę
deklarację z wyraźną ulgą, ale nie chciała przełożyć lunchu, na który zaprosiła Marge z okazji
awansu.
Restauracja Maison Blanche z racji swego położenia obok Białego Domu była chętnie odwiedzana
przez polityków i różne ważne osobistości.
- Kiedy rozmawiałam dzisiaj z panem McIntyre'em, wydawało mi się, że jest w trochę lepszym
nastroju - po-' wiedziała Marge, gdy kelner oddalił się od stolika po przyjęciu zamówienia.
- Też odniosłam takie wrażenie - przytaknęła z uśmiechem Carly. - Wiesz, Marge, bardzo mi go
brak.
- To miły człowiek. Nie tak pociągający jak pan Ryan, ale miły - roześmiała się Marge. - Chociaż
blokował mój awans.
Carly przyjrzała się uważnie dziewczynie, a potem też się roześmiała.
- No tak; powinnam przeciez wiedzieć, że nic, co dzieje się w Capitol Airlines, nie może umknąć
twojej uwagi. .:... Staram się mieć wszystko na oku. Dotyczy to także was dwojga.
- Nie rozumiem, o czym mówisz - powiedziała Carly, pociągając łyk chłodnego białego wina.
- Czyżby? - uśmiechnęła się ciepło Marge. - Nie udawaj, Carly. Łatwo zauważyć, że was dwoje
łączy coś więcej niż negocjacje ze związkami i procedura upadłościowa. Patrick unosi głowę,
ilekroć przechodzisz obok jego gabinetu, a ty całymi godzinami patrzysz w przestrzeń jak
zakochana nastolatka.
Przy stoliku pojawił się kelner z zamówioną na przystawkę sałatką z warzyw i świeżymi, ciepłymi
jeszcze bułeczkami. Postawił jedzenie, a potem napełnił szklanki wodą i odszedł.
- Pyszna - orzekła Carly, próbując sałatkę.
- Mówisz nie na temat - nie dawała za wygraną Marge.
- A ty zanadto nalegasz - odparowała Carly i zdała sobie sprawę, że podniosła przy tym głos.
Rozejrzała się niespokojnie, ale wszyscy byli zajęci swoimi sprawami.
- Przepraszam - zaczęła po chwili. - Uniosłam się. Weź bułeczkę. - Podsunęła w stronę Marge
koszyczek z pieczywem, ale dziewczyna nie zareagowała.
- Coś idzie nie po twojej myśli, słonko? - nalegała Marge z troską w głosie.
- Wierzysz.w miłość od pierwszego wejrzenia? - spytała Carly, wynajdując widelcem na talerzu
serce karczocha.
- Wierzę, że można się zakochać na wiele różnych sposobów - odpowiedziała Marge, a jej zielone
oczy patrzyły przenikliwie. - Mówisz poważnie, prawda?
- Usiłowałam uświadomić sobie, kiedy się zakochałam - ciągnęła Carly, bawiąc się pustą szklanką.
- Kłopot
w tym, że już nie pamiętam, jak to było, gdy go nie kochałam. - Pokręciła głową. - To wszystko nie
ma sensu.
- Miłość nie musi mieć sensu - zaoponowała Marge.
- Bóg mi świadkiem, przechodziłam przez to wiele razy, więc chyba jestem ekspertem. A co Patrick
o tym sądzi?
Carly odchyliła się na krześle i powiodła wokół wzrokiem.
- Nie rozmawialiśmy na ten temat - powiedziała wreszcie.
Marge odczekała chwilę, aż Carly znowu na nią spojrzała.
- Nie mogę w to uwierzyć. Oboje należycie do ludzi, którzy mówią prosto z mostu.
- Ten temat nigdy się nie pojawił - powtórzyła stanowczo Carly.
Z twarzy Marge ustąpił wyraz szczerego zdumienia, a wokół ust zaczął błąkać się uśmiech.
- Już rozumiem. Patrick mówi o. seksie, więc ty nie mówisz w ogóle.
- Coś w tym rodzaju - mruknęła Carly.
- Carly, mężczyzna taki jak Patrick Ryan nie musi się wysilać. Wiesz równie dobrze jak ja, że to
miasto jest pełne kobiet, które wskoczyłyby mu do łóżka, gdyby tylko kiwnął małym palcem.
- Ty też?
- Prawdopodobnie - odpowiedziała łagodnie Marge - gdyby wykazał jakiekolwiek zainteresowanie.
Prawda jest taka, Carly, że jedyną kobietą, jakiej on pragnie, jesteś ty. Na twoim miejscu nie
oczekiwałabym z jego strony wyznania dozgonnej miłości. Bierz to, co możesz dostać - oto moje
motto.
- A jeśli ja chcę więcej?
- Uwierz mi, słonko - zaczęła Marge, odkładając na stół serwetkę - że serce jest najbardziej
zdumiewającym organom naszego ciała. Można mieć je złamane wiele, wiele razy i kiedy jesteś
pewna, że nic cię już w życiu dobrego nie spotka, pojawia się na twojej drodze jakiś przystojniak.
Potem budzisz się rano i wiesz, że zostałaś poddana cudownej, ozdrowieńczej kuracji.
Płacąc rachunek, Carly żałowała w duchu, że jej stosunek do życia nie jest taki beztroski. Bardzo
się z Marge różniły, miały inne pragnienia i potrzeby. W drodze do biura na popołudniowe
spotkanie z przedstawicielami związku pilotów starała się odpędzić od siebie niepokojące myśli.
Spotkanie się nie udało. Świetnie wyszkolonym i dobrze opłacanym pilotom nie podobały się,
oczywiście, cięcia finansowe, które Patrick uważał za konieczne. Carly przyglądała się z podziwem,
jak umiejętnie negocjował Patrick, kontrolując emocje, nie pozwalając sobie na żadne wybuchy
zniecierpliwienia - wszystko po to, żeby przekonać ich do swojego planu.
- Nadal uważam, że to dla nas krzywdzące - narzekał Warren Baker, naj starszy z pilotów. To
właśnie on najczęściej występował w imieniu wszystkich. - Prosi nas pan, żebyśmy zgodzili się na
dużo większe' cięda niż mechanicy albo personel pokładowy.
- Sądzę, że liczby tego nie potwierdzą - zauważył spokojnie Patrick.
Baker strzepnął dłonią niewidoczny pyłek z marynarki stalowoszarego munduru, który nosił od
dwudziestu lat.
- Dlaczego, do diabła, mielibyśmy wierzyć w pana obliczenia? Wszyscy wiemy, jak żyje McI!ltyre.
Nie brakuje mu tupetu, jeśli prosi nas o zgodę na obniżki, podczas gdy sam pławi się w luksusie.
Pozostali piloci pokiwali przytakująco głowami.
- Nie zawieracie umowy z McIntyre'em - zauważył Patrick - tylko ze mną.
- I co z tego? - machnął ręką Baker. - Należy pan do tego samego zarządu. Co za różnica?
- Jeśli przyjmiecie proponowany wam udział w radzie, zdobędziecie realny wpływ na politykę
przedsiębiorstwa - przypomniał Patrick. - Poza tym, jeśli rzeczywiście nie ufacie w nasze
obliczenia, możecie wynająć, własnych księgowych, żeby je sprawdzili. Pamiętajcie tylko, że nie
ma wiele czasu.
- Nadal uważam, że to głupi pomysł - mruknął nie przekonany Baker. - Jesteśmy pilotami, nie
urzędnikami. Już sobie wyobrażam te potężne wpływy, jakie będziemy mieli w radzie - udział w tak
zasadniczych i przełomowych decyzjach jak kolor tapet czy dobór mebli. Co nas, do cholery,
obchodzi, na jaki kolor pomalujecie wasze luksusowe gabineciki?
Carly nie mogła dalej przysłuchiwać się temu w milczemu.
- Warren, w wielu innych sprawach możliwa jest współpraca zarządu i załogi. Współpraca
wspólników, nie zaś walka wrogów. I myślę tu o kwestiach dużo istotniejszych niż tapety.
- Już raz przedstawiliśmy własny plan ratowania firmy - odpalił natychmiast Baker. - McIntyre
wrzucił go do
kosza.
Patrick odchylił się na krześle i sprawiał wrażenie całko¬wicie odprężonego, choć Carly
podejrzewała, że jest bardzo spięty. Jeśli istniało jakieś żądanie; na które Capitol Airlines nie mogło
się zgodzić, to była nim związkowa propozycja procentowego podziału całkowitego dochodu frrmy.
- zastanów się, Baker - powiedział Patrick z cierpliwym uśmiechem - przecież wiesz, że nie ma na
świecie frrmy, która przystałaby na taki plan. To prosta droga do bankructwa.
- Tak twierdzi zarząd. My jesteśmy innego zdania - odciął się gniewnie Baker.
Patrick wymienił spojrzenia z Carly. Westchnął głęboko, pochylił się i oparł dłonie na biurku.
- Po pierwsze, domagacie się dziesięciu i pół centa z każdego dolara zarobionego przez Capitol.
Jesteś przecież inteligentnym człowiekiem, Baker. Jak możesz zalecać program naprawczy, który
skupia się wyłącznie na dochodzie, a lekceważy wydatki? - Patrick pokręcił głową. - Musimy
wydawać pieniądze, żeby móc zarabiać pieniądze. Nie możemy blokować przepływu kapitału. Poza
tym, to nie w porządku wobec ludzi, którzy pracują na zlecenie.
- Niech sami się o siebie martwią - wtrącił Matt Armstrong, jeden z pilotów. - Mamy na utrzymaniu
rodziny. Musimy myśleć o przyszłości.
- Jeśli Capitol upadnie z powodu egoistycznych i naiwnych żądań, to nie będziecie mieli przed sobą
żadnej przyszłości.
Patrick natychmiast pożałował tej chwilowej utraty panowania nad sobą. Wziął głęboki oddech i
spróbował znowu.
- Słuchajcie, myślę, że do niczego więcej dziś nie dojdziemy. Przedyskutujcie to z ludźmi i dajcie
nam odpowiedź. Zgoda?
Baker wstał pierwszy, a za nim podnieśli się pozostali dwaj piloci.
- Dobrze, przekażemy to ludziom, ale jestem cholernie pewny, że nie powinien pan robić sobie
dużych nadziei.
Patrick podniósł się z krzesła i wyciągnął rękę.
- To bardzo poważna gra, Baker. Zarząd i załoga jadą na tym samym wózku. Jedyny sposób na
przezwyciężenie kryzysu to zaniechanie dawnych uprzedzeń i stworzenie nowego systemu.
- Jest pan bardziej układny i grzeczny niż ci, których zazwyczaj przysyłano do rozprawy ze
związkami. Jednak chodzi panu o to samo, choć umie pan to opakować w ładniejsze słówka. - Pilot
pokiwał głową i całkowicie lekceważąc wyciągniętą ku niemu rękę, wyszedł wraz z pozostałymi z
biura.
Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, Patrick zamachnął się wściekle i zrzucił z biurka wszystkie
dokumenty.
- Do ciężkiej cholery! - krzyknął, a potem podszedł do okna, chowając obie dłonie do tylnych
kieszeni spodni.
Carly dobrze rozumiała jego rozgoryczenie. Klęknęła i zaczęła w milczeniu zbierać z podłogi kartki
papieru, na których Patrick przedstawił swój plan ratowania firmy. Doskonały plan, Carly świetnie
o tym wiedziała.
- Miałeś rację - odezwała się po chwili.
- W jakiej sprawie? - spytał, nie odwracając się od okna.
- Piloci okazali się trudnymi rozmówcami - wyjaśniła z westchnieniem i opadła ciężko na fotel. -
Nigdy bym się tego nie spodziewała.
- To Baker gra tu pierwsze skrzypce. Chodzi mu o zdobycie jak największej władzy, a ci idioci nie
zdają sobie sprawy, że wszystkich pociągnie za sobą w przepaść. Możesz mi pokazać jego dane
osobowe? - zażądał nagle, odwracając się w jej stronę.
Podniosła słuchawkę i wydała kilka poleceń urzędniczce w dziale kadr. Potem włączyła stojący na
biurku komputer.
- Właśnie. pojawiają się na ekranie - rzuciła krótko. Patrick włożył okulary i nachylił się w stronę
kom¬put~ra.
- No proszę - powiedział po chwili triumfalnym tonem.
- Przynajmniej wiemy teraz, skąd ten Baker pochodzi.
- Z Arizony? - spytała Catly, zerkając mu ponad ramieniem.
- To miasto w zagłębiu miedziowym - wyjaśnił wskazując piórem na ekranie nazwę rodzinnego
miasta Warrena Bakera. - Zakładam się o całą następną pensję, że jego ojciec był górnikiem.
- Górnikiem i działaczem związkowym - dodała, czując, jak w głowie zaczyna jej się rozjaśniać.
Patrick pokiwał głową.
- Tak, teraz musimy tylko przekonać Bakera, że my nie jesteśmy wyzyskiwaczami - powiedział,
odchylając się do tyłu na krześle.
- Potrafisz to zrobić, prawda?
- To kaszka z mlekiem - przytaknął z uśmiechem, choć był mniej pewien siebie, niż to okazywał.
Do tej pory nie poniósł porażki w negocjacjach i nie miał zamiaru zmieniać tego stanu rzeczy.
Entuzjazm Patricka okazał się zaraźliwy, bo Carly zdała sobie sprawę, że również się uśmiecha.
Nastrój w pokoju stał się nagle bardzo kameralny, nawet intymny. Patrick spojrzał na jej usta i oczy
mu pociemniały.
- Carly ...
Pokręciła gwałtownie głową, nie zgadzając się na żadne rozmowy o sprawach osobistych.
- Nie teraz - powiedziała spokojnie.
- Więc kiedy?
- Nie wiem - westchnęła lekko, bo wiedziała, że Patrick ma rację. - Może kiedy skończymy
wreszcie te wszy¬stkie sprawy.
- Nie chcę czekać tak długo - nalegał, machając niecierpliwie ręką.
- Czy ty zawsze dostajesz to, czego chcesz? - spytała miękko.
- Zawsze - odpowiedział bez wahania, a w jego głosie usłyszała wyzywanie. Wolał jednak nie kusić
losu, więc wziął głęboki oddech i ponowił próbę. - Może porozmawiamy przy kolacji?
- Kolacji? To nie jest konieczne. Poza tym oboje jesteśmy zmęczeni.
- Ja nigdy nie jestem zmęczony, Carly - powiedział z uśmiechem, choć jego oczy nie zmieniły
wyrazu. - Ty i ja jemy razem kolację. Dzisiaj wieczorem.
- Jestem umówiona - wymyśliła na poczekaniu. Miała wrażenie, jakby Patrick kompletnie
zignorował jej słowa. Zajął się przeglądaniem papierów.
- Odwołaj to spotkanie - zaproponował po dłuższej chwili. - Proszę cię - dodał miękko, kiedy
otworzyła usta,
żeby zaprotestować.
Splotła ręce na piersi i przyjrzała mu się uważnie. - Dlaczego miałabym to zrobić? - spytała.
- Bo musimy razem pracować, Carly. Nie będziemy w stanie ruszyć z miejsca, jeśli będą nas
rozpraszać sprawy osobiste. - Wytrzymał spokojnie jej wyzywające spojrzenie. - Jeśli nie obchodzi
cię twoja własna kariera - dodał - mogłabyś przynajmniej pomyśleć o swoim nieobecnym
wspólniku.
- Wmawianie mi, że ode mnie zależy przyszłość Billa, to brudna zagrywka - oburzyła się.
Na Patricku nie zrobiło to większego wrażenia.
- Chyba już ustaliliśmy, że wolno oszukiwać, ilekroć jest to konieczne - powiedział pojednawczo.
Zapędził ją do narożnika, czuła się właściwie bezsilna. Nawet jeśli nie podobały jej się metody
Patricka, była pełna uznania dla jego zdolności kontrolowania sytuacji. Zaczynała rozumieć, co
miał na myśli Alex, mówiąc jej kiedyś, że Patrick zawsze narzucał własne reguły gry.
- W porządku - mruknęła - ale zgadzam się tylko ze względu na Billa.
- Może być ze względu na Billa - odpowiedział przyjaźnie, a w jego oczach dostrzegła triumfalne
ogniki. - Możemy teraz zająć się pracą?
- Myślę, że to dobry pomysł.
Carly wróciła do swego gabinetu i resztę popołudnia spędziła na wertowaniu dokumentów. Kilka
minut po szóstej weszła znowu do pokoju Patricka.
- Jesteś w dobrym nastroju? - spytała.
- A czemu pytasz? - Podniósł na nią wzrok znad sterty dokumentów.
- Dzwoni Clayton ze związku mechaników. Mówi, że są kłopoty z twoją propozycją.
Z krótkim westchnieniem Patrick odłożył na biurko ołówek i sięgnął po słuchawkę•
- Jak się masz, Clayton - przywitał się z działaczem związkowym. - W czym mogę pomóc? - spytał,
a słuchając odpowiedzi, zmarszczył brwi. - Już to wyjaśniłem. Powiedz im, że nie chodzi o prosty
podział zysków. Ten plan zakłada udział załogi w kierowaniu firmą. - Zdjął okulary, które odcisnęły
mu czerwony ślad na nosie. ¬Tak, właśnie tak, będą udziałowcami. Dokładnie. W sumie związki
skupią w swoim ręku dwadzieścia pięć procent udziałów w przedsiębiorstwie.
Rzucił okiem na Carly, która obserwowała go z zaciekawieniem.
- Tak, na ogół się tego nie praktykuje - przyznał, skupiając się znowu na rozmowie telefonicznej. -
Tak, myślę, że to może stać się zachętą ... Dziękuję, mam taki zamiar. Też życzę ci miłego
wieczoru.
Odłożył słuchawkę i opuścił nisko głowę. Siedział tak w milczeniu przez kilkanaście sekund.
- Bingo - odezwał się wreszcie, a w jego głosie, oprócz zmęczenia, można było wyczuć radość
zwycię¬stwa. - Clayton będzie jeszcze raz rozmawiał z chłopakami. Jest pewien, że ich przekona.
Dlaczego zwykły uśmiech Patricka wywoływał w jej ciele takie dreszcze? Carly wiedziała, że ona
też zgodzi się teraz na wszystko, co jej zaproponuje.
- Myliłam się co do ciebie - powiedziała nagle.
- Myliłaś się co do mnie?
Przysiadła na krawędzi biurka i dotknęła palcem jego pełnych warg.
- Tak, co do ciebie - powtórzyła miękko. - Mimo wszystko jesteś moim księciem z bajki.
Patrick poczuł niewiary godną ulgę. Szybko chwycił obiema rękami dłonie Carly, a potem zajrzał
jej głęboko w oczy. - Uznajemy, że czas pracy się skończył? - spytał. Skinęła tylko głową. Bała się,
że jeśli wypowie choć słowo, ton głosu zdradzi jej naj skrytsze pragnienia.
- Wybór należy do ciebie - zaczął - możemy iść na kolację do zatłoczonej, hałaśliwej restauracji
albo kupić w mieście jakieś chińskie dania i zjeść je u mnie.
- To świetny pomysł. Ubóstwiam chińskie jedzenie - odpowiedziała, nie wahając się ani chwili.
ROZDZIAŁ 10
Gdy odbierali z zaprzyjaźnionej restauracji zamówioną telefonicznie kolację i rozpakowywali
jedzenie w domu Patricka, pełna zmysłowego napięcia atmosfera ustąpiła nastrojowi beztroski.
Patrick leżał wsparty na łokciach n,a podłodze, z nogami wyciągniętymi przed siebie i przyglądał
się Carly z nie skrywaną przyjemnością. Siedziała po turecku przed kominkiem, otoczona białymi,
tekturowymi pudełkami.
- Te żeberka są po prostu fantastyczne - powiedziała, zlizując z palców resztki słodko-kwaśnego
sosu. - Na pewno nie chcesz więcej? To już ostatnie.
- Są dla ciebie.
- Dziękuję, Patrick. Jesteś bardzo wspaniałomyślny.
- Drobiazg - rzucił w odpowiedzi i pochylił się do przodu, żeby napełnić filiżanki herbatą. - Mogę
ci zadać niedyskretne pytanie?
- Chyba tak - zgodziła się z roztargnieniem, zajęta wyjmowaniem smażonych krewetek z
następnego pudełka.
- Jak to możliwe, że pochłaniasz tony jedzenia, a jesteś taka smukła?
- Mam dobrą przemianę materii - odpowiedziała, gdy przełknęła kolejny kę. - Poza tym dużo
tańczę.
Patrick spoglądał na nią, popijając herbatę z filiżanki.
- Skoro o tym mowa, to kiedy pozwolisz mi zobaczyć chociaż próbkę tego tańca?
- No tak - przypomniała sobie Carly, wyjmując z następnego pudełka smażony pierożek - mówiłeś
mi, że lubisz stepowanie.
Kiedy zrobiła krótką przerwę w jedzeniu, Patrick wziął od niej pałeczki i sięgnął po pierożek dla
siebie.
- Poprawka. Lubię stepujące tancerki.
- Patrick - mruknęła - wprawiasz mnie w okropne zakłopotanie.
- To dobrze. Bo przez ostatnie półtora tygodnia czułem się kompletnie ubezwłasnowolniony. Nie
jesteś głodna?
- Chyba już się najadłam - powiedziała z przesadną powagą. Jej głos zabrzmiał miękko, inaczej, bez
zwykłego gardłowego tonu. Nie wiedziała, co było tego przyczyną; strach czy podniecenie.
- Chodź do mnie, Carly - prosił łagodnym, ciepłym tonem Patrick - chodź, ugryź kawałek. Chyba
bym lubił, gdybyś mi jadła z ręki.
- Co do tego nie mam wątpliwości. Nie, dziękuję, nie mogłabym już nic przełknąć.
- Zamierzasz zostawić deser?
- No tak, wiedziałam, że nie powinnam jeść tyle tegó wspaniałego homara po kantońsku -
westchnęła z udaną rozpaczą•
- Prawdziwy chiński posiłek zawsze kończy się ciasteczkami szczęścia. - Patrick podniósł do góry
białą papierową torebkę. - No, chodź, Carly - zachęcał z uśmiechem - wybieraj pierwsza.
Carly zawsze miała słabość do ciasteczek szczęścia. Nie znaczy to, że wierzyła w umieszczone w
nich przepowiednie. Oczywiście, że nie. Zawahała się, jakby musiała podjąć jakąś nadzwyczaj
ważną decyzję. Wreszcie zamknęła oczy, włożyła rękę do torebki i szybko wyjęła kruche
ciasteczko. Przełamała je na pół i wyciągnęła ze środka maleńki pasek papieru.
- No, co tam jest napisane? - dopytywał się Patrick. To nic nie znaczy, pomyślała sobie Carly,
czytając przepowiednię. Drukują to w tysiącach egzemplarzy. To zwyczajny zbieg okoliczności.
- Carly?
- Nie przełamałeś jeszcze swojego ciastka - odpowiedziała wymijająco.
Patrick przyjrzał jej się w zamyśleniu, potem wzruszył ramionami i przełamał drugie ciasteczko.
- "Kto się waha, nie tylko się zgubi, ale będzie wiele mil od najbliższego wyjścia" - przeczytał. - I
to ma być stare chińskie porzekadło? - spytał, unosząc brwi. - Z pewnością nie jest to złota myśl
Konfucjusza. A co ty znalazłaś w swoim?
- Kompletną bzdurę.
- To mnie zaczyna intrygować. - Nachylił się w stronę Carly i wyciągnął jej z dłoni papierek. -
"Rozkazy serca są głosem przeznaczenia" - odczytał. Podniósł głowę i posłał jej długi,
niebezpieczny uŚmiech. - Ciekawe.
- Daj spokój, Patrick - zaprotestowała, wstając z podłogi - to zupełne głupoty. We wszystkich
ciasteczkach można znaleźć te same sentencje.
Patrick poczuł, jak wzbiera w nim pożądanie. Za nic w świecie nie chciał znowu odstraszyć Carly.
Potrzebował czasu, żeby zapanować nad emocjami, więc nie odpowiedział natychmiast. Pozbierał
pudełka i zaniósł je do kuchni.
Tam oparł się dłońmi o blat i wziął kilka głębokich, uspokajających wdechów. Kiedy wrócił, w jego
oczach pojawiły się przekorne błyski.
- Naprawdę masz zamiar zlekceważyć radę starożytnego chińskiego filozofa?
- Nie sądzę, żeby to miało coś wspólnego z Chinami - odcięła się Carly.
_ Możliwe - zgodził się bez oporu Patrick - ale jest w tym głęboki sens. - Przeszedł przez pokój i
zatrzymał się tuż przed nią. - Musisz przyznać, że świetnie się ostatnio dogadujemy.
- To prawda - przyznała - ale rozmawiamy o pracy.
- Nie zajmowaliśmy się pracą podczas tej kolacji - zauważył Patrick z żelazną logiką. Wziął w
swoje dłonie jej ręce. Były lodowato zimne.
Poczuła, jak kciukiem uciska delikatnie wewnętrzną stronę jej dłoni. Uświadomiła sobie, jak bardzo
staje się niebezpieczny, gdy dąży celu. Patrick, jakby czytając w jej myślach, podniósł dłonie Carly
do ust i pocałował.
Ogarnęły ją mieszane uczucia: podniecenie i obawa.
Odchrząknęła, starając się wydobyć z siebie chłodny, spokojny głos.
- Podczas kolacji zachowywaliśmy się jak przyjaciele. Niech tak zostanie.
Spróbowała delikatnie wyswobodzić ręce, ale Patrick nie puszczał ich z uścisku.
_ Nie mam nic przeciwko temu - powiedział z cieniem uśmiechu błąkającym się w kącikach ust. -
Jak bardzo przyjacielska czujesz się dzisiejszego wieczora? - Przyciągnął ją bliżej do siebie. - Serce
bije ci coraz szybciej, Carly. Chyba się mnie nie boisz? - Patrzył na nią zaniepokojony - Carly?
Wypowiedział tylko jej imię, ale niski, chrapliwy głos nadał mu pieszczotliwy ton, jakim nikt
nigdy się do niej nie zwracał.
- Nie boję się ciebie - odpowiedziała cicho. Zmarszczył brwi, przyglądając się jej w zamyśleniu.
Kiedy potarł ręką jej kark, Carly zadrżała, zaskoczona ogarniającym ją pożądaniem.
- Czegoś się jednak boisz - stwierdził z przekonaniem. Carly usiłowała przełknąć ślinę, ale miała
całkowicie wyschnięte gardło.
- Boję się samej siebie - powiedziała cicho. - Nigdy żadnego mężczyzny nie pragnęłarn tak bardzo
jak ciebie, ale przeraża mnie, że nie panuję nad swoimi uczuciami.
Wstrząsnęła nim jej bezpośredniość. Nie przywykł, by wstępem do miłości była taka szczerość.
- Czy będziesz się czuła bezpieczniej, wiedząc, że ty działasz na mnie tak samo? - Potarł delikatnie
ustami jej wargi.
Całą skórą czuła ciepło jego oddechu i kolana ugięły SIę pod nią.
- Naprawdę? - spytała, zanurzając palce w jego ciemnych włosach.
- Naprawdę - potwierdził Patrick, muskając wargami jej szyję. - Nieco ponad tydzień temu
wszedłem do pewnej restauracji, przewidując, że czeka mnie walka z zimną, wyrachowaną,
pochłoniętą własną karierą kobietą, która prędzej poszłaby do łóżka z księgami rachunkowymi niż z
mężczyzną.
Mrowie przebiegło jej po skórze, gdy wsunął rękę pod sweter i dotknął jej nagich pleców.
- Wcale taka nie jestem - zaprzeczyła łagodnie. Jego palce pieściły małe, delikatne kręgi.
- Wiem ... mruknął, obrysowując ustami zarys jej ucha. - Uświadomiłem to sobie, gdy spojrzałem w
głąb sali, ponad głowami wszystkich siedzących tam urzę¬dasów, i zobaczyłem, jak wymieniasz
uścisk ręki z McIntyre'em.
Carly odchyliła się nieco do tyłu, starając się spojrzeć Patrickowi w twarz. Miała coraz większy
zamęt w głowie, każde słowo kosztowało ją wiele wysiłku.
- Patrick, czy ty naprawdę byłeś zazdrosny o Billa? Przykrył dłonią jej pierś, zachwycony drżeniem,
jakim reagowała na jego dotyk.
- Chciałem drania zabić.
- Nie mów głupstw - powiedziała zdumiona stanowczością jego głosu. W oczach Patricka pojawiała
się nie¬chęć, gdy padało imię Billa.
- Dobrze - zgodził się - nie będę. - Mówił powoli, oddzielając słowa pocałunkami. - Ale i tak
chciałem go zabić. Miałem nieodpartą ocqotę podejść do waszego stolika, powiedzieć, co myślę o
facecie, i zabrać cię stamtąd jak jaskiniowiec - przerzuconą przez ramię.
- Sądziłam, że jaskiniowcy raczej wlekli swoje kobiety za włosy.
_ Mamy spróbować? - zapytał, zanurzając dłonie w jej złociste loki.
Gdy przytulił ją do siebie, całe jej ciało napięło się do bólu w oczekiwaniu na miłość. Było jednak
coś, co musiała wyjaśnić.
- Mówiłeś prawdę, że nigdy mnie nie okłamiesz?
- Tak - odpowiedział zaskoczony.
_ Dlaczego nie chcesz się zakochać? Czy z powodu twojej żony?
Pytanie wstrząsnęło do głębi Patrickiem. Zastygł na moment, starając się dobrze zrozumieć słowa,
które nadal dźwięczały mu w uszach.
- Kto ci powiedział o Julii?
- To nie ma znaczenia. Obiecałeś mówić mi prawdę, Patrick.
O mało nie upadła na dywan, tak gwałtownie opuścił ręce i cofnął się.
- Nie chcę o niej mówić ... O Boże, kobieto, wybrałaś sobie niewiarygodny moment!
-Ciągle czekam na odpowiedź.
Patrick odwrócił się tyłem, uciekając przed spojrzeniem Carly.
- To nie ma nic wspólnego z nami - podkreślił z naciskiem, choć sam od razu wyczuł, jak fałszywie
zabrzmiały te słowa.
Ogarnięta nagłym współczuciem, Carly przytuliła się do niego, oplatając go w pasie ramionami i
przyciskając policzek do jego pleców.
- Owszem, ma - nalegała rozgorączkowana. - Ma bardzo wiele wspólnego. Możesz zaprzeczać, ale
wiesz, że to prawda.
Zamilkła, gdy odwrócił się gwałtownie z wykrzywioną złością twarzą. Potem gniew powoli ustąpił
i zobaczyła, że w głębi duszy zgadza się z tym, co powiedziała.
- Co ty masz w sobie? - spytał pełen zadumy, gładząc drżącymi palcami jej twarz. - Dlaczego nie
umiem ci się oprzeć? Może to jakieś czary, Carly? - Wodził palcem wokół jej ust. - Powiedz, jesteś
czarodziejką? A może wiedźmą?
Przywarł ustami do jej warg i rozkoszował się długim, powolnym pocałunkiem. Miał ochotę pchnąć
ją na podłogę i dać upust spalającej go żądzy, bez względu na konsekwencje. Ale Carly należało
traktować z czułością. W głowie kołatała mu myśl, że powinien być ostrożny, bo gdy raz będzie ją
kochał, nigdy już się nie wyzwoli z jej mocy.
Usta Carly odpowiadały na jego pocałunek. Niełatwo poddawał się miłości, jakby obawiał się
zapamiętania. zamknęła oczy, jej ciało prężyło się pod dotykiem zwinnych rąk Patricka. Dobrze
wiedziała, że bez względu na to, co by powiedział, ona i tak będzie go kochała. Po pr;ostu nie miała
innego wyboru. Głos serca zadecydował już o jej losie.
- To nie ma znaczenia - szepnęła, zdejmując z niego koszulę. Dłonie dotknęły ciepłej, wilgotnej
skóry jego pleców.
Patrick mocno objął ją ramionami.
- Nie mogę dłużej na ciebie czekać - mruknął, całując rozpalonymi ustami jej szyję.
Carly wzięła w dłonie jego twarz.
- Nie chcę, żebyś czekał - stwierdziła z prostotą. Jej oczy pociemniały z pożądania.
Wsunął ramię pod jej kolana i podniósł ją do góry, przytulając do siebie.
Carly uśmiechnęła się promiennie i zaplotła mu ręce na szyi.
- Zawsze chciałam być noszona na rękach.
Kiedy położył ją na łóżku, pragnęła go równie gorąco, jak on jej. Szeptali słowa miłości.
Błyskawicznie pozbyli się ubrań. Pieścił jej ciało w zapamiętaniu, doprowadzając ją do szaleństwa.
Carly nie pozostawała mu dłużna: cudownie delikatne ręce błądziły bez wstydu po jego ciele,
przyprawiając go raz po raz o dreszcz.
Westchnęła, gdy dotarł do źródła rozkoszy.
- Jesteś taka gorąca - szepnął. - I gotowa... Powiedz ... Powiedz, że mnie pragniesz.
- Och, Patrick - westchnęła. - Wiesz przecież .. A ty?
- Powiedz to głośno - zażądał. - Chcę usłyszeć.
Carly uniosła się nieco i pogładziła dłonią jego pierś, a potem zsunęła rękę w dół jego brzucha.
- Chcę cię, Patrick - powiedziała ochrypłym głosem.
- Kochaj mnie.
Nie musiała tego dwa razy powtarzać. Przypatrywał się jej uważnie, jakby chciał zapamiętać na
resztę życia chwilę, która poprzedzała ich miłość. Złote włosy Carl y rozsypały się na poduszce,
czoło zraszał lekki pot, oczy płonęły pożądaniem, wilgotne usta rozchylały się zapraszająco.
- Tak. Chcę tego - powtórzyła, lekko unosząc biodra. Patrickowi przesłoniła wzrok purpurowa
mgła. Połączył się z Carly, powierzając ich oboje odwiecznemu rytmowi. Czuła, jak ogarnia ją
ogień. Och, jak bardzo go teraz kochała!
Dużo później leżeli spleceni w uścisku, w cudownym . rozleniwieniu, i każde z nich
rozpamiętywało to, co się zdarzyło. Z jaką swobodą mu się oddała - pomyślał Patrick. To mu
zaimponowało. Tymczasem myśli Carly krążyły teraz wokół tego, co powiedział jej kiedyś Alex.
Może teraz powinna zagadnąć Patricka o przeszłość? Tak bardzo pragnęła wynagrodzić mu dawne
cierpienia, sprawić, by zapomniał o swoJej stiacie, uwolnił się od bólu. Jest taki zamknięty w sobie
... Nie, chyba nie nadszedł jeszcze czas na tę rozmowę.
Jej poruszenie nie uszło uwagi Patricka. Wsparł się na łokciu i spojrzał.na nią z czułością. Carly,
jakby przyłapna na gorącym uczynku, odwróciła głowę.
- Nie ... - pogładził ją lekko po policzku i delikatnie zwrócił jej twarz ku sobie - nie odwracaj
głowy. Chcę cię widzieć.
Spojrzała na niego z wdzięcznością i westchnęła.
- Tak bardzo chciałam się z tobą kochać, PatriCk. Tak bardzo...
Pragnęła rozmawiać z nim o swojej miłości, ale i obawiała się tego. Może zrobili to zbyt wcześnie?
Nie chciała go stracić.
Patrick musnął palcami jej sutkę i ta pieszczota przyprawiła ją o drżenie. Zamknęła oczy i
przeciągnęła się leniwie.
- Carly, Carly - pokręcił głową - co powinienem z tobą zrobić?
Otworzyła oczy i uśmiechnęła się łobuzersko.
- Mam pewien pomysł - szepnęła, wsuwając kolano między jego uda.
- Och, ten pomysł bardzo mi odpowiada - uśmiechnął się. - A co byś powiedziała, gdybyśmy razem
weszli pod prysznic, a potem posłali łóżko?
Rzuciła mu przeciągłe spojrzenie, udając, że się zastanawia.
- Powiedziałabym: tak!
ROZDZIAŁ 11
Patrick obudził się pierwszy. Przez dłuższą chwilę leżał, wpatrując się z tkliwością w śpiącą Carly.
Zdawało mu się, że uśmiecha się lekko przez sen, ale to było chyba złudzenie. Delikatnie
przeciągnął palcem po wargach dziewczyny. Teraz usta Carly rzeczywiście rozchyliły się jak w
uśmiechu. Patrick dotknął ich jeszcze raz i Carly otworzyła oczy. Przez moment wydawała się
zdezorientowana. Kiedy ich spojrzenia spotkały się, uśmiechnęła się do nie¬go, jakby wszystko
sobie przypomniała.
- Dzień dobry!
- Dzień dobry! - odpowiedział i pochyliwszy się ku niej, pocałował w policzek.
Nigdy nie czuła się tak szczęśliwa.
- Która to godzina? - spytała, przeciągając się z zadowoleniem.
Patrick bawił się jej włosami, zwlekając z odpowiedzią.
- Późna - odparł po chwili. - Powinniśmy już być w biurze.
- Od dawna nie śpisz?
Wierzchem dłoni pogłaskał jej obnażoną pierś. Poczuł, jak Carly zadrżała.
- Nie - odparł.
- Trzeba było mnie zbudzić.
- Tak ładnie wyglądałaś ... Więc trochę sobie na ciebie patrzyłem. .
- Akurat! - Położyła otwartą dłoń na jego brzuchu.
Poczuła, jak pod skórą zagrały mu mięśnie. Świadomość, że tak natychmiast reaguje na jej dotyk,
sprawiła jej niekłamaną radość.
- Właśnie że tak. Pięknie wyglądasz, Carly! - Pochylił się i pocałował jej pierś.
- Jesteśmy bardzo spóźnieni?
Odrzucił kołdrę i wziął Carly w ramiona.
- Nie tak bardzo.
Minęła dłuższa chwila, zanim Carly wydobyła się z miłosnego oszołomienia. Przycisnęła usta do
gorące¬go ramienia Patricka. Jego skóra smakowała wspaniale. Była lekko słona. Smakuje jak
mężczyzna, pomyślała. Jej mężczyzna.
Patrick objął ją ramieniem. Była szczupła i delikatnej budowy, ale wyczuwało się drzemiącą w niej
energię. Energię, która tak świetnie ujawniała się w pracy i w miłości. Jest zupełnie inna niż Julia,
przebiegło mu przez głowę i przez moment poczuł się winny, jakby dopuścił się zdrady. Miał wiele
kobiet po śmierci Julii, ale nigdy jeszcze nie przyłapał się na podobnym porównaniu. Przelotne
związki sprowadzały się do czysto fizycznej przyjemności. Tym razem było inaczej. Nie chciał
traktować Carly jak przygo¬dy, a jednocześnie bronił się przed snuciem planów na przyszłość.
- Wstawaj, śpiochu! - klepnął ją po pośladku. - Trzeba zabrać się do pracy.
- Uhm - mruknęła leniwie. - Nienawidzę rannych ptaszków.
- Jakoś wcześniej nie słyszałem żadnych skarg - parsknął śmiechem.
Carly uniosła głowę i rozejrzała się wesoło wokół. - To zupełnie co innego - zauważyła.
- Najchętniej robiłbym dalej "co innego" Tak się jednak składa, że pewne linie lotnicze czekają na
mnie.
Carly popatrzyła na niego z udaną niechęcią.
- Nic dziwnego, że jesteś człowiekiem sukcesu.
W każdej sytuacji potrafisz myśleć o interesach.
- Nieprawda, nie w każdej - obruszył się Patrick.
- Zgoda. Nie w każdej - powiedziała pojednawczo.
Wycisnęła mu na policzku całusa i z ciężkim westchnieniem wyskoczyła z łóżka.
- Nie martw się -rzuciła, idąc w kierunku łazienki. - Wezmę prysznic i będę jak skowronek.
Niedługo potem siedziała nad przygc.towaną przez niego filiżanką kawy. Patrick umył się
błyskawicznie. Nie zdążyła wypić kawy do końca, gdy stanął w drzwiach.
- Muszę wpaść do siebie i przebrać się.
- Jasne - skinął głową. - Jak już tam będziesz, mogłabyś się też spakować.
- Spakować?
- Chciałbym, żebyś się wprowadziła do mnie - wyjaśnił, otwierając drzwi lodówki. - Nie ma nic do
jedzenia, ale możesz dostać szklankę soku pomarańczowego.
Carly patrzyła na niego zdumiona.
- Nie mogę się do ciebie przeprowadzić - powiedziała po chwili. ,
Wyjął karton z sokiem pomarańczowym i nalał do szklanek.
- Jasne, że możesz. Chcesz trochę?
- To zbyt wcześnie - zaprotestowała, odstawiając filiżankę.
Patrick wypił sok, nie spuszczając z niej oczu.
- Ja powiedziałbym, że nie dość wcześnie - zaprzeczył łagodnie.
- Ludzie będą gadać - dodała, marszcząc brwi.
- Niech gadają.
Carly zrozumiała, że nie tędy droga. On nigdy nie przejąłby się plotkami. Poszukała innej
wymówki.
- Trudno ze mną wytrzymać pod jednym dachem - zaczęła, bawiąc się nerwowo cienką, złotą
obrączką na palcu. - Ubranie i buty zostawiam gdzie popadnie. Potem całymi tygodniami ich nie
chowam. Nigdy nie zakręcam tubki z pastą do zębów. Wchodząc pod prysznic, będziesz musiał się
przedzierać przez zwisające wszędzie rajstopy.
- Weźmiemy kogoś do sprzątania. - Odwrócił się i odstawił szklankę do zmywarki.
- Ajeszcze moje malowanie. Cały dom przejdzie zapachem terpentyny.
- Nie będzie mi to przeszkadzać. Gdy jesteśmy razem w pokoju, jedyny zapach, jaki czuję, to twoje
perfumy.
- Zniszczę ci zupełnie podłogę obcasami.
- Ślady po obcasach przykryjemy chodnikami.
- Mam zwyczaj głośno nastawiać muzykę. Czasami nawet w środku nocy, gdy wstaję, żeby
poczytać.
- Lubię muzykę - wzruszył lekceważąco ramionami. ¬A poza tym, będziesz nocami zbyt zajęta,
żeby czytać.
- Zawsze romansujesz w ten sposób? - spytała, siląc się na spokojny ton.
Patrick długo nie odpowiadał, zapatrzony przed siebie.
- Nigdy nie prosiłem żadnej kobiety, żeby ze mną zamieszkała, Carly. Nigdy, od czasu ... - wziął
głęboki oddech - od czasu mojego małżeństwa - dokończył, niezdolny do wymówienia imienia
Julii.
Carly wyczuła jego napięcie. Wstała z krzesła, przeszła przez pokój i stanęła przed nim bez słowa.
Objął ją ramionami, zamknął oczy i oparł brodę o jej głowę. Wtuliła się w niego z czułością i stali
takprzez chwilę.
Kiedy podniosła głowę i spojrzała na niego, w jej wzroku było zdecydowanie.
- Dlaczego, Patrick? - spytała miękko. - Dlaczego ja? Dlaczego teraz?
- Nie wiem - szepnął, choć bardzo pragnął powiedzieć Carly to na co, jak sądził, czekała. - Wiem
tylko, że nie chcę teraz mieszkać bez ciebie. - Zagryzł na moment wargi. - Nie będę mieszkać bez
ciebie - dodał stanowczym tonem.
Carly zdawała sobie sprawę, ile kosztowało go to wyznanie. Patrick latami wznosił mur wokół
siebie. Nie mogła oczekiwać, że uda jej się zburzyć ten mur w ciągu jednej nocy.
- Pojadę do domu i spakuję rzeczy.
Ulga i czułość w jego -oczach, upewniły ją, że podjęła właściwą decyzję.
- Postaram się, żebyś nie musiała tego żałować.
- To moja decyzja, Patrick. I z pewnością nie będę żałować.
Objął ją ramieniem i odprowadził do samochodu.
- Do zobaczenia w biurze - powiedział i nachylił się, żeby ją pocałować na pożegnianie. - Ach, nie
zapomnij spakować też jakiejś długiej sukni.
- Dlaczego?
- Senator wydaje dzisiaj przyjęcie. Obiecałem, że przyjdę - westchnął ciężko.
Carly przypomniała sobie telefon od pani Ryan. Rzeczywiście, rozmawiając z nią Patrick nie
sprawiał wrażenia zachwyconego. Po jego minie widziała, że nic się w tym względzie nie zmieniło.
- Lubię przyjęcia - powiedziała z uwodzicielskim uśmiechem.
- Nie rozumiem, dlaczego nie zacząłem cię na nie zabierać wiele lat temu.
Jego słowa sprawiły jej wyraźną przyjemność.
- Bo nie znaliśmy się wiele lat temu.
- Musimy więc zacząć nadrabiać stracony czas - stwierdził, puszczając do niej oko.
_ Gdybym wiedziała, że mamy wyjść dzisiaj wieczorem, dłużej bym cię rano zatrzymała w łóżku. -
Łobuzerski uśmiech Carly rozpogodził go zupełnie.
Uśmiechał się nadal, gdy wrócił do domu i zaczął składać dokumenty, które miały mu być
potrzebne podczas czekającego go długiego i pełnego pracy dnia.
Kilka godzin później Carly była pogrążona w studiowaniu haseł nowej kampanii reklamowej
Capitol Airlines, gdy Patrick wszedł do jej gabinetu.
- Dzwonił właśnie Baker.
- Jakiś nowy problem? - spytała, odkładając pióro.
- Nie sądzę - pokręcił głową. - Zgodził się zjeść ze mną dzisiaj lunch.
- Hm, to może być dobra wiadomość. Nie spodziewałam się, że zadzwoni wcześniej niż w
przyszłym tygodniu.
- Ani ja.
- Mam iść z tobą?
- Chyba nie - odpowiedział po chwili zastanowienia.
- Doceniam oczywiście twoje moralne wsparcie, ale wszyscy wiedzą, jak bardzo jesteś
zaprzyjaźniona z Mclntyre'em. Chcę, by Baker zrozumiał, że tym razem zawiera umowę ze mną.
- Tak, to brzmi rozsądnie. Chciałabym ci jednak jakoś pomóc.
- No to życz mi powodzenia.
- Mogę zrobić coś więcej - powiedzIała z promiennym uśmiechem i sięgnęła ręką do kieszeni
spódnicy. - Zamknij oczy i wyciągnij rękę.
Zerknął na nią nieufnie, ale zrobił to, o co prosiła. Carly położyła mu na dłoni pieniążek.
- Co to takiego? - spytał, otwierając oczy i przyglądając się metalowemu talizmanowi.
- To mój szczęśliwy pieniążek. Dostałam go od dziadka wiele, wiele lat temu. Zawsze przynosi mi
szczęście. - I chcesz się nim ze mną podzielić? - spytał cicho.
- Wszystko co mam, należy też do ciebie - odparła, a jej spojrzenie wyrażało całą miłość, jaką do
niego czuła.
Patrick pragnął tylko jednego. Chciał zamknąć drzwi biura na klucz i spędzić tu resztę dnia,
kochając się z Carly.
- Dziękuję, kochanie. Obiecuję dobrze się nim opiekować. - Szybko pocałował ją w usta. - Lepiej
wrócę teraz do pracy.
Nie o to chodziło Carly, ale nie sprostowała.
- Dobra. Ja też biorę się do roboty. Powodzenia! - Dotknęła lekko policzka Patricka.
Podrzucił wesoło pieniążek i złapał go w locie.
- Talizman od mojej dziewczyny to gwarancja sukcesu!
Patrick starannie wybrał restaurację, w której miał spotkać się z Warrenem Bakerem. Chciał, aby
było to miejsce uczęszczane przez różne ważne osobistości. Z przyjemnością stwierdził, że
decydując się na lokal Mel Krupina, trafił w dziesiątkę: Baker był wyraźnie pod wrażeniem.
Pilot nie pozwolił mu jednak poprowadzić rozmowy tak, jak sobie zamyślił. Stary lis związkowy
zaczął z grubej rury. - Dziwię się panu. Dlaczego nie zważa pan na to, o co walczy pański ojciec?
Mike Ryan zawsze trzymał ze związkowcami - powiedział, pociągając łyk piwa.
- A dlaczego pan myśli, że ja nie.? - Patrick odrzucił piłeczkę.
- Dajmy temu spokój. Nie przejmuje się pan zanadto kłopotami zwykłych ludzi. Pan robił karierę,
siedząc za wygodnym biurkiem.
Patrick nie dał się sprowokować, chociaż irytowała go demagogia Bakera.
- Być może. Zawsze jednak wychodziłem z założenia, że przedsiębiorcy i pracownicy muszą się
dogadywać, bu to jest najważniejsze.
Baker skrzywił się z pogardą.
- Niech pan tylko dobrze popatrzy, Baker. Mamy wspólne cele - ciągnął dalej Patrick.
- Wolne żarty! Zresztą, o czym my mówimy ... Wspólne cele! Nie ma pan pojęcia o prawdziwym
życiu. Pan się wychował w dostaku, a mój ojciec walczył o każdego dolara.
- Za to mój ojciec walczył o to, żeby pański ojciec dostał każdego dolara, który mu się należy -
odciął się Patrick. - Zresztą, nie ma sensu mówić o przeszłości. Chodzi o to, że w tej chwili Capitol
Airlines nie może sobie pozwolić na nadmierne zatrudnienie i wypłacanie premii. To zabije całą
firmę i pracę stracą wszyscy. Musimy znaleźć jakieś rozsądne wyjście.
- Jasne - przytaknął Baker. - Tylko że my tu się naradzamy, a McIntyre wycofa się potem z umów.
Patrick schował dłonie pod stolikiem, zaciskając je w pięści.
- Na razie rozmawia pan ze mną, a nie z McIntyre'em!
- Proszę ze mnie nie kpić! Pan tu odgrywa dobrego wujka, a tymczasem McIntyre wyślizguje nas
krok po kroku.
Cierpliwość nigdy nie była mocną stroną Patricka i jedynie świadomość, o jaką stawkę toczy się
gra, powstrzymywała go od wybuchu.
- Dobrze, nie obiecuję panu, że McIntyre odejdzie z Capitol Airlines - powiedział, siląc się na
spokój - ale na razie McIntyre wyjechał na urlop. Mam wszystkie potrzebne pełnomocnictwa, żeby
z warni negocjować.
I Baker popijał piwo, jakby chciał zyskać na czasie. - Powiedzmy, że panu wierzę - burknął
wreszcie.
- A zatem do rzeczy - skinął głową Patrick. - Bądźmy szczerzy: zarządzanie ostatnio szwankowało,
ale trzeba przyznać, że i załoga dołożyła swoją cegiełkę. Teraz pytanie, czy związki zachowają się
populistycznie i będą broniły wszystkich, nawet kiepskich pracowników i darmozjadów, czy wesprą
nas w próbie reformy.
- No dobrze, ale co pan proponuje?
- Przecież pan wie. Proponuję formę akcjonariatu: każdy z pracowników stanie się właścicielem
akcji przedsiębiorstwa. Chodzi o to, żebyśmy mieli poczucie wspólnoty interesów. - Patrick
wreszcie upił nieco piwa.
Baker popatrzył na niego w zamyśleniu.
- A skąd mamy wziąć na to pieniądze?
Patrick poczuł, że tamten wytracił swój impet i gotów jest do rozmowy serio. Usiadł wygodniej w
krześle i uśmiechnął się.
- To wcale nie wygląda tak źle. Związek może zaciągnąć pożyczkę w banku na akcje pracownicze.
Baker pocierał w zadumie podbródek.
- A co z naszym udziałem w zarządzaniu fIrmą? Czy to będzie miało jakieś swoje przełożenie?
- Jasne. Proporcjonalnie do liczby posiadanych akcji.
- Trzeba też zredukować administrację. Pracownicy nie mogą ponosić wszystkich kosztów.
- Zgoda - pokiwał głową Patrick. - Macie jeszcze jakieś warunki? - spytał, wyciągając długopis.
Dwie następne godziny omawiali punkt po punkcie warunki umowy. ,Patrick wracał do biura w
świetnym nastroju. B ył pewien, że skoro udało mu się przekonać Bakera, reszta już pójdzie łatwo.
Carly próbowała pracować, ale myślami była cały czas z Patrickiem. Wiedziała, jak trudne są
negocjacje ze związkowcarni. Kiedy go zobaczyła w drzwiach, aż podskoczyła na krześle. Zjego
miny wywnioskowała jednak, że odniósł sukces.
- No, no, i pomyśleć, że nie wierzyłem w czary. - Pokręcił głową, rzucając jej monetę.
Carly złapała ją, unosząc się z krzesła.
- W porządku? - spojrzała pytająco.
- Zgodzili się na tymczasową redukcję płac o dwadzieścia procent, oszczędności refundacji
ubezpieczeń dentystycznych i zdrowotnych, nie mówiąc już o funduszu wakacyjnym. A w dodatku
Baker poprze nasz wniosek o zwiększenie godzin pracy.
- Jesteś czarodziejem. - Cady klasnęła w ręce. - Naprawdę zamierzają się na to zgodzić?
- Tak sądzę - kiwnął potakująco głową.
Carly zarzuciła mu ręce na szyję, a potem głośno pocałowała w same usta.
- Jesteś absolutnie wspaniały!
- Od dłuższego czasu ci to powtarzam - roześmiał się, a potem odchylił głowę do tyłu i spojrzał na
nią łobuzersko. - Aha, jest jeszcze jedna sprawa, o której ci nie powiedziałem.
- Tak? Co to za sprawa? - spytała, nie spodziewając się podstępu.
- Wiem, że nie uzgadnialiśmy tego wcześniej, ale w trakcie rozmów z Bakerem sprawy zaczęły
przybierać zły obrót, więc musiałem zaproponować mu coś ekstra, żeby się nie rozmyślił. Mam
nadzieję, że nie będzie' to z wielką stratą dla wszystkich.
Jego nieoczekiwanie poważny ton zwrócił uwagę Carly. - Co takiego obiecałeś Bakerowi?
- Musiałem mu obiecać, że ożenię się z jego córką.
Zdaje się, że zatruwa mu kompletnie życie, czekając od lat na przystojnego księcia z bajki, który
przyjechałby po nią na białym koniu i zabrał w siną dal. - Patrick zachichotał. - Wiesz przecież
sama, jalc trudno dzisiaj o księcia z bajki.
- Śmiertelnie mnie przestraszyłeś, ty draniu! - krzyknęła Cady, uderzając go pięścią w ramię.
- Och - jęknął i podciągnął rękaw koszuli. - Piekielny cios jak na taką kruchą panienkę.
- Nic ci nie będzie. Takie uderzenia tylko hartują mięśnie.
- Ciekawa koncepcja - mruknął. - Muszę powiedzieć, że jesteś bardzo wszechstronna. Masz jeszcze
jakieś talenty, których nie znam?
- Kilka.
- Może mógłbym je poznać, gdy wrócimy do domu? - spytał, posyłając jej uwodzicielskie
spojrzenie.
W odpowiedzi Carly chwyciła torebkę, zdjęła z wieszaka płaszcz i kapelusz i wzięła Patricka pod
ramię.
- To najlepsza propozycja, jaką dzisiaj słyszałam ¬stwierdziła z promiennym uśmiechem.
ROZDZIAŁ 12
Dwie godziny później Patrick uchylił drzwi łazienki i zajrzał do środka. Do przyjęcia, które
wydawali jego rodzice, została jeszcze godzina. Carly wyszła już z wanny, ale teraz przeszukiwała
gorączkowo saszetkę z kosmetykami. Pokręciła bezradnie głową i pobiegła do sypialni, żeby
zajrzeć do walizki ze swoimi rzeczami.
- Wiem, że jest gdzieś tutaj - westchnęła, przetrząsając walizkę.
- Co takiego? - Patrick popatrzył na nią rozbawiony.
- Mój ołówek do brwi!
- Czy mam jeszcze raz pojechać do twojego mieszkania?
- Ostrzegałam cię, że nie będzie lekko!
Sekundę później wydała okrzyk triumfu i wbiegła z powrotem do łazienki. Stanęła przed lustrem w
skupieniu i zaczęła się malować. Kiedy zobaczyła w lustrze minę Patricka, prychnęła gniewnie.
- Poganiasz mnie, a sam nie jesteś gotowy!
- Wystarczy mi pięć minut - wzruszył ramionami. - Poza tym przedstawiasz sobą bardzo miły
widok. Zwłaszcza w tym ręczniku.
Carly spojrzała w dół. Rzeczywiście ręcznik był raczej kusy.
- Przestań mnie podglądać.
- Nie musimy się aż tak spieszyć. Moglibyśmy nawet trochę się spóźnić - powiedział znacząco.
- Nie lubię się spóźniać - odparła, rumieniąc się.
- Rozumiem. Jesteś prawdziwym sfinksem. Zdawałoby się, piekielnie zorganizowana,
przedsiębiorcza, co to rozbija się samochodem po mieście z szybkością stu kilometrów na godzinę,
a tu proszę, zupełnie w proszku, urocza bałaganiara.
- Wiesz, jak się nazywa to, co w tej chwili demonstrujesz? Seksizm! Poza tym, Patricku Ryanie, ja
mam podzielną uwagę i co więcej, nie mieszam życia zawodowego i prywatnego.
Napotykając jego spojrzenie, szczelniej owinęła się ręcznikiem. Położyła cień na powiekach, a
potem starannie pomalowała rzęsy.
- Gotowe - westchnęła z ulgą. - Ubieram się i już możemy wychodzić. Teraz masz całą łazienkę dla
siebie.
- Spróbuję jakoś sobie poradzić. - Obrzucił wzrokiem porozrzucane kosmetyki i przybory
toaletowe.
- Jak będę miała czas, to zrobię z tym porządek - powiedziała, mijając go. - Na razie musisz się
jakoś przemęczyć - dodała z przekąsem.
Patrick z uśmiechem skinął głową, schwycił ją w talii i przyciągnął do siebie. Carly wcale nie
zdawała się rozgniewana. Objęła go za szyję. Ręcznik opadł na podłogę.
- Cieszę się, że tu jesteś - szepnął, muskając ustami jej policzek.
Zdumiewające, jak wiele przyjemności sprawiają jej te pmste słowa, pomyślała. Miała wrażenie, że
całe jej życie odmieniło się ostatnio.
- Ja też - szepnęła, kiedy przestał ją całować. - Zostawiłam w łazience sukienkę. - Wywinęła się z
jego ramion i podeszła do wieszaka na ręczniki, gdzie wisiała jedwabna sukienka w kolorze
śliwkowym. - A nich to! Zapomniałam, że jest pognieciona.
- Daj, zaraz odprasuję.
- Co? Ty ją odprasujesz? Nigdy by mi to nie przyszło do głowy.
~ Jeszcze nieraz się zdziwisz! - Zrobił tajemniczą minę i wziął z jej rąk sukienkę.
Za chwilę była gotowa. Patrick błyskawicznie umył się, ubrał i po kilkunastu minutach stał przed
nią w smokingu, nieprawdopodobnie elegancki.
- Wyglądasz wspaniale. - Spojrzała na niego z uznaniem. - Jedna mała poprawka. - Wyciągnęła z
butonierki białą chusteczkę .
- Co ty wyprawiasz! - zawołał. - Całe pięć minut męczyłem się, żeby ją złożyć!
Carly przesunęła dłonią po chusteczce, uformowała ją zgrabnie i wsunęła mu z powrotem do
kieszonki.
- Czary-mary - roześmiała się. - Teraz jest świetnie.
Wiesz, zawsze powinieneś chodzić w smokingu.
- Nie ma mowy! Czuję się trochę jak szef kelnerów. Włożyłem go tylko dlatego, żeby zrobić
przyjemność mamie.
Patrzył na Carly i zastanawiał się, jak ona to robi, że jest taka śliczna. Wyglądała naprawdę
wytwornie w prostej a zarazem bardzo eleganckiej sukience, z włosami gładko zaczesanymi do tyłu
i dyskretnym makijażem. I diabelnie pociągajaco.
- Zostańmy w domu - powiedział nagle.
Widziała pożądanie w jego oczach, ale przeczuwała, że istnieje także jakaś inna przyczyna.
- Obiecałeś, że przyjdziesz.
Patrick zacisnął usta.
- Wiem. Z dwojga złego wolę iść do nich, niż mieć ich tu na głowie.
Ton, jakim to powiedział, upewnił ją, że coś musiało zajść między senatorem Ryanem a jego
synem, co na razie pozostawało tajemnicą. Pomyślała, że to nawet zabawne, bo w Waszyngtonie
wszyscy przepadali za Mike'em Ryanem, nawet jego przeciwnicy polityczni. A tu okazuje się, że
ma oponenta we własnej rodzinie.
- No to chodźmy - westchnął Patrick. Otoczył ją ramieniem i poprowadził do drzwi.
Przez całą drogę prawie wcale się nie odzywał, na jej pytania odpowiadał monosylabami. W końcu
dała za wygraną i jechali w milczeniu. Przy zmianie świateł, kiedy skręcali już do Chavy Chase,
gdzie mieszkali rodzice Patricka, spojrzał w jej stronę.
- Czy już mówiłem, że wygląda pani ślicznie, panno Ashton?
- Nie. - Wydęła lekko wargi, wpatrzona nieruchomo w okno po prawej stronie. Pogładził ją leciutko
po policzku.
- Widocznie się zagapiłem. Wyglądasz cudownie. Było jasne, że chce przeprosić ją za swój zły
humor, ale Cady nie zamierzała tak łatwo dać się przebłagać.
- Dziękuję - powiedziała głosem, którego temperatura mogła rywalizować z temperaturą za oknem.
- Czy to ze mną rozmawiasz? - spytał z łobuzerskim uśmieszkiem, za którym przepadała.
- Oczywiście, że z tobą.
- Ta suknia podkreśla fiołkowy odcień twoich oczu.
- Są ciemnoniebieskie.
- Są fiołkowe - poprawił łagodnie. - Nie znoszę, gdy patrzą tak nieszczęśliwie. - Pogładził ją po
policzku. - Nie chciałbym cię wciągać w swoje kłopoty, Carly. Nie mogę obiecać, że to nigdy się
nie zdarzy, ale postaram się.
Miał zamiar powiedzieć coś jeszcze, gdy rozległ się głośny klakson. Kierowca samochodu za nimi
zwracał im uwagę, że pali się już zielone światło i pora ruszyć. Patrick rzucił nerwowe spojrzenie
we wsteczne lusterko, podniósł rękę do góry, przepraszając za gapiostwo i nacisnął pedał gazu.
- Już się nie gniewam. - Carly poklepała go po udzie.
- Poza tym sama zachowywałam się trochę głupawo.
- To wszystko nie będzie łatwe - powiedział z nagłą powagą w głosie. - Żadne z nas nie jest
przyzwyczajone do dzielenia się swoim życiem. - Spojrzał w lusterko wsteczne i wyprzedził jadący
przed nimi san:!ochód. - Oboje mamy silne poczucie własnej wartości i niezależności, Carly. I
konflikty muszą się zdarzać od czasu do czasu. Umówmy się przynajmniej, że postaramy się nie
sprawiać sobie bólu, dopóki będziemy razem.
- Jak długo będziemy razem? - wyrwało się jej. Patrick zmrużył oczy, jakby oślepiły go nagle
światła ulicy.
- Nie wiem.
Szukała w myślach jakiejś odpowiedzi, ale w głowie miała pustkę. Odczuła ulgę, gdy dostrzegła, że
podjeżdżają pod dom Ryanów.
Victoria, matka Patricka, czekała na nich przy drzwiach. Zmierzyła Carly zdziwionym spojrzeniem,
zanim nachyliła się w stronę syna, nadstawiając policzek.
- Patrick, kochanie - upomniała łagodnie - spóźniłeś się.
- Lepiej późno niż wcale, mamo - odparł z czarującym uśmiechem i pocałował upudrowany
policzek Victorii.
- Powiedz to ojcu - rzuciła ostrzegawczo. Jej ton przypomniał Patrickowi, że trzymała, jak zwykle,
stronę senatora.
Właśnie miał coś odpowiedzieć, gdy Victoria odwróciła się w stronę Carly.
- Panna Ashton? - spytała z uśmiechem. - My się już znamy.
- Tak, spotkałyśmy się kilka razy - przytaknęła Carly.
- Myślę, że ostatnio przy okazji akcji dobroczynnej na rzecz sierocińca. Bardzo mi miło znowu
panią widzieć, pani Ryan.
- Ja też z przyjemnością widzę panią, kochanie - rzuciła Victoria z lekkim roztargnieniem. - Och,
nie - jęknęła - znowu się zaczyna.
Patrick i Carly spojrzeli na nią pytająco.
- Drzwi garażowe - wyjaśniła Victoria. - Zdaje się, że ich mechanizm jest nastawiony na tę samą
częstotliwość co krótkofalówki ochrony. Ilekroć ochroniarze porozumiewają się ze sobą, te głupie
drzwi otwierają się i zamykają.
Carly mieszkała dostatecznie długo w Waszyngtonie, by wiedzieć, że wewnętrzna telewizja, zdalnie
sterowane drzwi garażowe, agenci ochrony strzegący posiadłości - to wszystko świadczyło o
politycznym znaczeniu i wpływach gospodarzy.
- Straszne tu dziś widzę tłumy - zauważył Patrick. ¬Kto jest powodem tak wielkiego
zainteresowania?
- Gościmy dzisiaj prezydenta - powiedziała Victoria z uroczym uśmiechem. - Wiem, że bardzo
chętnie zamieniłby z tobą kilka słów.
Nie musiała dodawać, że miała na myśli poprzedniego prezydenta. Carly świetnie wiedziała, że
żaden republikański prezydent nigdy nie odwiedziłby domu demokraty Ryana. Ciekawe, czy
decyzja Patricka, by poświęcić się interesom, była wielkim ciosem dla związanej z demokratami
rodziny Ryanów. Może stąd się wziął cały konflikt?
- Nie rozumiem po co - burknął Patrick.
Victoria skrzywiła usta w wymuszonym uśmiechu.
- Jesteś przesadnie skromny, kochanie. Wiesz przecież, że prezydent zawsze interesował się twoimi
poczynaniami w świecie wielkiej finansjery. W bibliotece czeka na ciebie ojciec, który także
chciałby z tobą porozmawiać. ¬W jej oczach można było dostrzec troskę.
Posyłając Patrickowi ostatnie, czujne spojrzenie, Victoria wzięła pod rękę Carly.
- Chodźmy, moja droga. Poznam cię z różnymi ludźmi, podczas gdy Patrick utnie sobie krótką
pogawędkę z senatorem.
Carly przez cały wieczór trzymała ten sam kieliszek szampana" w którym od czasu do czasu
zwilżała wargi. Opuszczając w pewnej chwili grupkę zawzięcie dyskutującą o sytuacji w
Salwadorze, podeszła do bufetri taką obfitością jedzenia, że można by nią zażegnać klęskę głodu w
całym Trzecim Świecie. Właśnie zastanawiała się, od czego zacząć, gdy jak spod ziemi wyrósł
przed nią Alex.
- Myślisz, że to naprawdę rosyjski kawior? - spytał, sięgając po półmisek.
- Dowiesz się z jutrzejszych gazet - roześmiała się.
- Jeżeli tak, to jutro przeczytasz: "Senator Ryan łaskawy dla Rosjan".
Alex potoczył wokół wzrokiem.
- Czemu nie widzę Patricka?
- Rozmawia na osobności z senatorem - powiedziała znaczącym głosem, nakładając sobie na talerz
płat łososia i kopiastą łyżkę czarnego kawioru. Mogłaby jeść kawior do końca życia, niestety w tym
celu trzeba było chodzić na przYjęcIa.
- Hm, jak na razie nie słychać żadnych odgłosów awantury. - Alex pokręcił głową. - To dość
dziwne, jak na Irlandczyków.
- Rozmawiają we trójkę. Jest z nimi jeszcze, prezydent. Nie widzisz gdzieś cytryny?
- O, tutaj leży. - Alex wskazał kryształową salaterkę.
- Prezydent, powiadasz? Widzę, że stary Ryan poszedł na całość. Właściwie po Co to całe
przyjęcie? Patrick ci nie mówił?
- Nie mam najmniejszego pojęcia. - Wzruszyła ramionami. - Próbowałeś indyka?
- Trochę za bardzo wypieczony, ale może być. Polecam do niego trufle, są przepyszne.
- Tak, trufle. - Carly nałożyła sobie sporą porcję. Potem dorzuciła jeszcze ze trzy krewetki,
wyławiając je z odłamków lodu.
Alex przyglądał jej się z rozbawieniem.
- Wielki Boże, czy Patrick nie daje ci nic do jedzenia?
- Ciężko pracujemy. Nie. mamy czasu na jedzenie - odpowiedziała z pełnymi ustami.
- Moja matka byłaby tobą zachwycona - odrzekł z nutą przekory. - Uwielbia kannić innych. I wedle
jej kryteriów, Carly, jesteś stanowczo za chuda. Chociaż, jak dla mnie ...
Carly rzuciła mu wymowne spojrzenie.
- Ale, ale. - Alex odstawił swój talerz - powiedz mi lepiej, jak tam twoje sprawy?
Zanim zdążyła otworzyć, usta zjawił się Patrick.
- A więc tutaj jest ta piękna kobieta, której szukam od dłuższej chwili. Może zatańczyłabyś z
facetem, który właśnie odmówił kandydowania do senatu?
Łamigłówka zaczyna układać się w całość, pomyślała Carly. Spojrzała porozumiewawczo na Alexa,
który w milczeniu skinął głową.
- Jeżeli w ten sposób dam do zrozumienia tym wszystkich kobietom, ktÓre rzuciły się na ciebie, jak
tylko weszliśmy, że nie mają szans ...
Patrick ujął ją pod ramię i ruszyli na parkiet. Trzymając ją w ramionach, czuł, jak z wolna wraca mu
spokój. Rozmowa z ojcem wyprowadziła go z równowagi i omal nie zakończyła wielką kłótnią.
Mitygowała ich jedynie obecność prezydenta. Dla Mike'a Ryana było oczywiste, że skoro on
przechodzi na emeryturę, to jego fotel w senacie powinien zająć Patrick.
- Och, jak dobrze - powiedział, przytulając ją do siebie. - Jeszcze pięć minut temu miałem ochotę
rzucić czymś ciężkim o podłogę, a teraz ...
- A teraz?
- Teraz marzę tylko o tym, żeby się z tobą kochać.
Carly odchyliła głowę i spojrzała mu w oczy.
- Chyba czytasz w moich myślach.
Przytuliła się i oparła głowę na ramieniu Patricka.
- Cieszę się, że odmówiłeś kandydowania.
- Naprawdę? Zawsze mi się wydawało, że nic nie pociąga kobiet bardziej aniżeli perspektywa
romansu z kongresmenem.
- W takim razie może ja nie jestem kobietą ... - Carly zawiesiła głos.
Patrick odsunął się nieco w tańcu i spojrzał na nią. Nigdy chyba nie podobała mu się bardziej.
Poczuł przypływ pożądania.
- Jesteś, Carly. I to w dodatku jedyną w swoim rodzaju!
Minęła już połowa marca, a oni ciągle siedzieli od rana do wieczora zagrzebani w papierach.
Wszystko jednak zmierzało do szczęśliwego rozwiązania. Najpierw piloci zaakceptowali
propozycje, potem również mechanicy zgodzili się przyjąć nowe warunki. Najtrudniej było
przekonać działaczy związkowych, ale i tutaj sprawy były na dobrej drodze.
Któregoś dnia zadzwonił Bill.
- Słuchaj, nie uwierzysz, co się wydarzyło! Meredith zrobiła dziś sama kilka kroków! Bez niczyjej
pomocy! - krzyczał w słuchawkę.
- Naprawdę? Och, jak strasznie się cieszę, Bill. Kiedy ją przywieziesz do domu?
- Niedługo. Myślę, że już za kilka dni. Zresztą, ja też nie mogę się już doczekać, kiedy wrócę do
pracy. Ryan odwalił kawał dobrej roboty, ale nie chcę, żeby to wszystko dokonało się bez mojego
udziału. A nie mówiłem, Carly, że ten facet się sprawdzi?
- Fakt - uśmiechnęła się Carly.
- No to na razie. Zobaczymy się za kilka dni!
- Na razie, Bill.
Odłożyła wolnp słuchawkę. Cieszyła się na myśl o powrocie Billa, ale zdała sobie sprawę, że fakt
ten świadczy o tym, iż cała akcja ma się ku końcowi. A to z kolei oznacza, że Patrick wróci do
Nowego Jorku. Jak będzie wyglądało jej życie bez niego?
Pogrążona w czarnych myślach nawet nie zauważyła,
kiedy wszedł do pokoju. Spostrzegła go dopiero, gdy stanął tuż przy niej.
- Co się stało? - spytał zdziwiony. Carly zmusiła się do uśmiechu.
- Nic, nic ... Właśnie dowiedziałam się, że Meredith ma się dużo lepiej. Bill wraca z nią za kilka
dni. Pewnie wiesz już o tym?
- Wiem, że zamierza wrócić do pracy - kiwnął głową - ale o Meredith mi nie wspomniał.
Carly nie mogła się dłużej powstrzymać. Tyle razy chciała mu to wyznać, tyle razy mówiła mu to w
myślach.
- Kocham cię, Patrick - wyrzuciła z siebie gwałtownie. Patrick na moment zastygł bez ruchu.
- Carly ... Doprawdy, nie wiem, co powiedzieć - odezwał się po chwili nieswoim głosem.
Carly uniosła się z krzesła i pocałowała go leciutko w kącik ust.
- Nic nie mów. I nie martw się. Fakt, że kocha się w tobie jedna dziewczyna, to jeszcze nie koniec
świata. No, Patrick - wesoło zajrzała mu w oczy - uśmiechnij się, to doprawdy może okazać się
całkiem przyjemne.
,Zebrała ze stołu dokumenty i wyszła zza billl,h. - Muszę teraz iść na spotkanie z dostawcami.
Patrick stał nadal nieruchorno. Był wyraźnie zbity z tropu.
- Jeszcze raz powtarzam, nie martw się. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Nie bój się, nie
zamierzam cię wykorzystywać - uśmiechnęła się i ruszyła ku drzwiom, zabierając po drodze z
wieszaka swój płaszcz.
- Kiedy wrócisz? - zdobył się na pytanie. Stał i patrzył na nią zdetonowany. Nie potrafił jej
odpowiedzIeć, ale było mu głupio. Trudno tak bez słowa zostawić kobietę, która przed chwilą
wyznała miłość, przebiegło mu przez myśl. - Nie wiem. Nie mam pojęcia, ile to może potrwać.
- A zatem zobaczymy się w domu. Carly ...
- Tak? - Odwróciła się od drzwi.
- Może wybierzemy się gdzieś na kolację? W jakieś ustronne, romantyczne miejsce. - Rozpaczliwie
grał na zwłokę.
Przez chwilę przypatrywała mu się uważnie.
- Jeśli ma naprawdę być romantycznie, to wolę zjeść z tobą w łóżku pizzę.
Patrick nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.
- Obiecałaś, że nie będziesz mnie wykorzystywać.
- Ja tak powiedziałam? Musiałeś chyba się przesłyszeć. Zresztą zawsze możesz złożyć skargę. To
wolny kraj. - Odwróciła się i uśmiechnięta wyszła z pokoju.
Stał jeszcze długo, wpatrując się w drzwi, za którymi zniknęła.
ROZDZIAŁ 13
Wyznanie Carly zamiast skomplikować sprawy między nimi, nieoczekiwanie je uprościło. Nadal
pracowali bardzo dużo, ale poza biurem ich wzajemny stosunek stał się inny. Mimo to Patrick nie
odczuwał żadnego skrępowania, czego początkowo się obawiał. Z każdym dniem przekonywał się,
jak bardzo Carly jest mu droga, i z każdym dniem rosło w nim uznanie dla jej kompetencji,
inteligencji, zręczności, z jaką radziła sobie z najtrudniejszymi sprawami. Wieczorami było im ze
sobą tak dobrze, że lepiej, zdawałoby się, być nie mogło.
Kiedy już się u niego zadomowiła, przekonał się, że wcale nie jest aż tak wielką bałaganiarą, jak to
na początku usiłowała mu wmówić. Polubił też dźwięki jazzu, które rozbrzmiewały teraz w całym
domu. Weszła w jego życie jak nóż w masło i nie mógł się ciągle temu nadziwić. Jej też było z nim
dobrze i ustawicznie łapała się na tym, że przynajmniej trzy razy dziennie uświadamia sobie, że jest
szczęśliwa. Czuła się w je¬go towarzystwie pewnie i bezpiecznie, a przy tym nie dostrzegała wcale
u Patricka tendencji do dominacji. Przywiózł nawet sztalugi, które rozstawiła w swoim pokoju.
Tylko raz stracił cierpliwość. Którejś soboty przez całe popołudnie, szukała tubki z fioletową farbą.
Kupiła ją niedawno. Tego dnia wybrali się najpierw do kina na nowy film Woody Allena, potem na
kolację, a po powrocie do domu od razu poszli spać i Carlyza nic nie potrafIła sobie przypomnieć,
gdzie też ją mogła odłożyć.
Następnego dnia, kiedy leżała jeszcze w łóżku, zastanawiając się, jak naj przyjemniej spędzić
niedzielę, usłyszała krzyk Patricka dobiegający z łazienki.
- Carly!
Przestraszona zarzuciła na siebie szlafrok i pobiegła do niego. W głowie kłębiły się najgorsze
przypuszczenia: przewrócił się pod prysznicem i potrzebuje pomocy albo przez nieuwagę wypił jej
szkła kontaktowe, które beztrosko zostawiła na noc w łazience w szklance ze specjalnym
roztworem, a może zaciął się paskudnie przy goleniu? Patrick po staroświecko używał zwykłej
brzytwy. Uchyliła drzwi.
Nie wyglądał wcale na rannego, w ręku trzymał szczoteczkę do zębów. Szklanka ze szkłami
kontaktowymi sta¬ła nietknięta na blacie umywalki. Jedynie jego gniewne spojrzenie
sygnalizowało, że coś wyprowadziło go z równowagi.
- Patrick - Carly zebrała szlafrok na piersiach - co się stało?
- Zobacz, co się stało! - Oskąrżycielsko wyciągnął w jej kierunku rękę, w której trzymał coś, co
mogło być tubką pasty do zębów. Ale to nie była pasta do zębów. Dopiero teraz zobaczyła, że
szczoteczka Patricka jest fioletowa i zęby Patricka też.
- Udało ci się ją znaleźć! - wykrzyknęła i zaraz ugryzła się w język. - Och, Patrick, przepraszam.
Któregoś ranka, mniej więcej w tydzień po telefonie Billa, do gabinetu Carly przygotowującej
właśnie infoomację dla prasy na temat reform dokonujących się w Capitol Airlines wkroczył
Patńck. Wyglądał na ogromnie z siebie zadowolonego.
- Mam dla ciebie niespodziankę - oznajmił już w progu. Carly odłożyła długopis.
- Poczekaj, niech zgadnę. Zabierasz mnie na lunch.
- Ciepło, ale nie gorąco. - Błysnął zębami w uśmiechu.
- Ach, kupiłeś mi szafiry, które tak mi się podobały!
Patńck spojrzał na nią lekko zbity z tropu i rozłożył ręce.
- Następnym razem.
- Hm. - Carly uniosła brwi do góry. - Więc to jest coś pomiędzy sałatką z frutti di mare a
naszyjnikiem z szafirów. Pytanie pomocnicze: czy to jest większe od pudełka papierosów?
- Uhm - przytaknął.
- To ma coś wspólnego ze zwierzęciem, rośliną albo minerałami?
- Ze zwierzęciem, powiedzmy.
- Patńck, mam nadzieję, że nie będę musiała zaraz wskakiwać na biurko?
- No wiesz, to tak reagujesz na starych przyjaciół? _ rozległ się głos zza drzwi.
Carly spojrzała w ich kierunku.
- Bill!
Wybiegła zza biurka i padli sobie w objęcia. Kiedy już się nacieszyli sobą, Carly popatrzyła na
Patricka pytającym wzrokiem.
- Wszystko w porządku - uśmiechnął się. - Zostawię was samych, bo wiem, że macie sóbie dużo do
powiedzenia. Jakjuż Carly wprowadzi pana we wszystko, wpadnę do pana i porozmawiamy -
zwrócił się do McIntyre'a.
- Świetnie. - Bill skinął głową. - O niczym tak nie marzę, jak o tym, żeby znowu wziąć się do
roboty.
- Miło mi to słyszeć - odparł Patrick. - Może wreszcie znajdę czas, żeby zabrać swoją dziewczynę
na lunch. - Po¬patrzył wymownie na Carly i wyszedł z pokoju.
- A więc te plotki, które dotarły do Vennont, to prawda.
- Bill rzucił serdeczne, ale, jak się zdawało Carly, jakby smutne spojrzenie. - Jesteście razem?
- Mam nadzieję, że to coś więcej - westchnęła Carly, uciekając wzrokiem. Domyślała się, że Billa
zaskoczył taki rozwój wypadków i stary przyjaciel potrzebuje trochę czasu, aby zaakceptować
nową sytuację, wolała więc zmienić temat. - Opowiedz mi lepiej, co z Meredith.
Słuchając rozentuzjazmowanego Billa, z zadowoleniem stwierdziła, że i on sam wygląda dużo
lepiej. Nabrał wigoru i animuszu, znowu emanował energią.
- Czuję się lepiej niż kiedykolwiek - przyznał, dostrzegając pełne aprobaty spojrzenie Carly.
- Już mam jednego faceta, który czyta w moich myślach, Bill.
Bill machnął tylko ręką.
- Z twojej twarzy można czytać jak z książki. Wracając do ciebie i Ryana. To coś poważnego?
Kochasz go?
Tym razem Carly nie spuściła oczu.
- Bardziej niż kogokolwiek, Bill.
Bill wstał z fotela i z rękoma w kieszeniach przemierzał pokój. Widać było, że zastanawia się, co
powiedzieć.
- Najważniejsze, że go kochasz. To przesądza sprawę.
- Wszystko będzie dobrze - uśmiechnął się.
- To nie takie proste, Bill:
- I kto to mówi? Carly Ashton? Wiem, że Patrick Ryan to twardy orzech do zgryzienia, ale
poradzisz sobie. Taka jak ty trafia się raz na tysiąc - dodał ojcowskim tonem. - Ryan nie jest ani
ślepy, ani głuchy.
- Porozmawiajmy lepiej o tym, co się dzieje w firmie.
- Wiem, co się dzieje. Ryan informował mnie na bieżąco. Powiedz mi tylko, kto to jest ta rudowłosa
piękność w sekretariacie, i co, na Boga, stało się z naszą Marge?
- To Karla Summers, twoja nowa sekretarka - uśmiechnęła się Carly. - Marge awansowała na
szefową działu handlowego. Myślę, że na to zasługiwała.
Bill skinął głową.
- Tak się cieszę, że cię znowu widzę, Bill. Stęskniłam się za tobą. Tylko - zawiesiła głos -
chciałabym, żebyś dał trochę czasu Patrickowi, żeby ...
- Wiem, wiem. - Bill nie. pozwolił jej skończyć. - Nic się nie martw, dziewczyno. Postaram się
przytrzymać go tu najdłużej, jak tylko się da.
Carly spojrzała na niego z wdzięcznością.
- Skoro tak szczerze rozmawiamy, powiedz mi, jaka, twoim zdaniem, jest w tym wszystkim moja
rola. Przecież sam wynalazłem Ryana, żeby uratować Capitol, ale teraz on o wszystkim decyduje i
ja ...
- Cicho - Carly położyła palec na ustach - takich rzeczy nie wolno ci mówić, Bill. I nawet nie myśl
o tym. Nie trzeba wywoływać wilka z lasu. Jesteś na swoim miejscu, Bill.
Bill pokiwał głową.
- Dzięki, Carly. Pójdę teraz porozmawiać z Ryanem. Wieczorem, w domowych pieleszach, ubrana
w luźną
kolorową bluzę i czerwone legginsy, krzątała się, nakrywając do stołu. Patrick doglądał mięsa na
kuchennym ruszcie. Z przyjemnością przypatrywała mu się, klęczącemu przy piekarniku. W
dżinsach i bawełnianej koszuli w indiańskie wzory wyglądał nie mniej atrakcyjnie aniżeli w
garniturach, w których widywała go codziennie w biurze. Spoglądała ukradkiem na jego silne
obnażone po łokcie ramiona, męskie dłonie, tak zręczne i czułe w miłości. Boże, jak ja go kocham,
pomyślała.
Podeszła do niego i położyła mu dłonie na ramionach.
_ Zazdroszczę ci - powiedziała z naciskiem.
_ Jestem ostatnio przyzwyczajony do tego, że ludzie mi zazdroszczą - odparł. - Odkąd zaczęliśmy
się razem pokazywać, nie ma dnia, żeby ktoś w Waszyngtonie nie powiedział mi, jak bardzo mi
zazdrości.
Carly, nie widząc jego twarzy, nie wiedziała, czy powinna wziąć te słowa za zarzut czy
komplement.
_ Mówiłam ci, że ludzie zaczną gadać - przypomniała niepewnie.
_ Niech sobie gadają - wzruszył ramionami, podnosząc się z podłogi. - Jeśli myślisz, że przejmuję
się tym, co mówią ludzie, to jesteś w błędzie. A zresztą, może nie. Sprawia mi przyjemność, że
rozmaici moi znajomi wiedzą, że jestem z najpiękniejszą kobietą w tym mieście, i skręcają się z
zazdrości.
_ Patrick, ty zawsze potrafisz powiedzieć coś odpowiedniego i we właściwym czasie. To się
nazywa sztuka
negocjacji.
_ Daj spokój, już dawno chciałem ci wyzanć, jak bardzo mi z tobą dobrze. Zaczęliśmy rozmowę od
czegoś innego. Dlaczego mi zazdrościsz?
_ Zazdroszczę ci, że umiesz gotować. Próbowałam się nauczyć, słowo daję, ale jakoś mi nie
wychodzi. Nie potrafię trzymać się przepisu. Zawsze dodam coś niepotrzbnie, przesolę albo
przypalę - westchnęła.
On tymczasem stał już przy stole, przygotowując sos do sałaty.
- Nie martw się - powiedział, obracając się do stojaka z winami i zdejmując z niego butelkę. -
Gotowanie to nie jest akurat to, z czym kojarzą mi się kobiety - uśmiechnął się łobuzersko. - A w
tym względzie ty masz wprost niebywały talent.Dzisiaj rano myślałem, że nie dam rady wstać z
łóżka.
Carly zarumieniła się. Przed oczami stanęły jej wspomnienia minionej nocy. Tym razem to ona
całkowicie przejęła inicjatywę, ale widziała, że Patrick był z tego zadowolony. Przysunęła się, bo
znowu miała ochotę go pocałować, ale nagle poczuli swąd.
- Mięso się spali!
Patrick rzucił się do piekarnika, łapiąc po drodze rękawicę kuchenną. Otworzył piecyk i szybkim
ruchem wyciągnął ruszt. Mięso z jednej strony lekko się przypaliło;
- Cholera! - zaklął. - Mam nadzieję, że lubisz mocno spieczoną polędwicę? - Spojrzał zakłopotany.
- Najbardziej lubię zupełnie co innego - odparła z filu¬ternym uśmiechem, kierując się w stronę
sypialni.
ROZDZIAŁ 14
Teraz, kiedy wrócił Bill, Carly miała więcej czasu dla siebie. Wynalazła więc szkołę gotowania i
zapisała się do klasy kuchni chińskiej. Patrick gotował raczej tradycyjnie, więc uznała, że ona
uzupełni ich menu egzo-
. tycznymi potrawami. Któregoś dnia przyrządzi kaczkę po pekińsku. Ale będzie miał minę! -
pomyślała. Na ra¬zie jeszcze nie czuła się na siłach, aby wystąpić z tak skomplikowanym daniem.
Któregoś dnia wyszła z za¬jęć, wynosząc zawinięty w folię półmisek jajek faszerowanych
szpinakiem i skrawkami wątróbki. Nie mogła się oprzeć i w drodze powrotnej w samochodzie
zjadła jedno.
Kiedy weszła, nie paliła się ani jedna lampa. Wiedziała,
że Patrick musi być w domu, bo jego samochód stał zaparkowany na ulicy, przed furtką.
_ Patrick, gdzie jesteś? - zawołała, odstawiając półmisek na blat kuchenny. Żadnej odpowiedzi.
Ruszyła więc na poszukiwanie. Znalazła go w pokoju kominkowym. Tylko blask paleniska
rozświetlał mrok.
- Patrick? - zapytała, zapalając lampę na stoliku. - Czy stało się coś złego?
- Nie, skąd. Dlaczego miałoby stać się coś złego? ¬odezwał się jakimś obcym, zniecierpliwionym
tonem, który zabolał ją do żywego.
I- Nie wiem, sądziłam ...
- Powiedziałem ci już: nic się nie stało.
- To świetnie. Przestraszyłam się, że może źle się czujesz.
- Czuję się znakomicie.
- To dobrze, skoro czujesz się znakomicie, to ...
- To co? - wpadł jej w słowo. Nie zabrzmiało to zbyt zachęcająco.
- ... może coś zjesz. Właśnie przyniosłam jajka faszerowane.
- Nie chce mi się jeść. Zapanowało przykre milczenie.
- O czym myślisz? - przerwała przedłużającą się ciszę. Nie odpowiedział. Carly przysiadła na
poręczy fotela,
w którym siedział, i pogładziła go po włosach. Zerwał się jak oparzony i zniecierpliwonym krokiem
podszedł do okna. Stał odwrócony do niej tyłem, z rękoma w kieszeniach.
Carly westchnęła ciężko ..
- Alex wpadł tu dziś po południu - oznajmił po chwili.
- Tak? Szkoda, że mnie nie było. Bardzo go lubię.
- Tak, wiem o tym, że go bardzo lubisz - rzucił szyderczo.
Carly podniosła się z fotela.
- Czy możesz wyjaśnić, o co ci chodzi?
- O nic. Po prostu jesteście parą cholernie bliskich przyjaciół - wzruszył ramionami.
- Byliśmy przyjaciółmi na długo, zanim cię spotkałam - powiedziała z naciskiem.
- Wspomniał, że wybieracie się do Egiptu.
Ach, więc o to chodzi. Powinna się właściwie cieszyć, że Patrick jest o nią zazdrosny, ale z jego
oschłego tonu wywnioskowała, że tym razem nie chodzi o zazdrość.
- Miałam właśnie o tym z nim porozmawiać.
- Ach tak?
- Tak. Obiecałam, że z nim pojadę, ale zmieniłam zdanie. Mam nadzieję, że to zrozumie.
- Tak? A niby co przeszkadza ci jechać? - spytał drwiącym tonem, odracając się do niej.
- Na przykład to, że mam mnóstwo pracy.
- Umowy są już gotowe. Teraz, kiedy wrócił Bill, możesz spokojnie wziąć urlop. Nic nie stoi na
przeszkodzie.
Carly przełknęła ślinę.
- Jest jeszcze inny powód: ty.
Wizyta Alexa uświadomiła Patrickowi, jak bardzo egoistycznie postępuje wobec Carly. Ich
znajomość jest dla niego jedynie przygodą, choć przygodą, która go wciągnęła. Carly zasługuje na
kochającego męża. On raczej nie pisze się na małżeństwo.
- Ja?
Carly spojrzała w ogień, starając się ukryć ogarniające ja wzruszenie.
- My - powiedziała cicho. Patrick obruszył się.
- Jacy my? Od początku wiedzieliśmy, że to tylko romans.
Carly nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Podeszła do kominka i machinalnie dorzuciła do ognia
drewniane polano. Z paleniska buchnął snop iskier.
- Twierdziłeś, że mnie potrzebujesz.
- Możliwe, że kiedyś tak powiedziałem, ale teraz już cię nie potrzebuję - skłamał.
Carly zwiesiła głowę.
- No cóż ... dzięki za szczerość.
Patrick milczał.
- Czy kiedy znudzisz się kobietą, starasz się wypchnąć ją za granicę?
- A właśnie ... Alex na razie nie może jechać. Prezydent Egiptu wybiera się z wizytą do Stanów i
Alex jest potrzebny na miejscu, żeby wszystko przygotować. Przeprasza więc i proponuje, aby na
razie odłożyć waszą wycieczkę.
- W porządku. I tak nie zamierzałam jechać. A poza tym, jak sądzę, ty byś tego nie chciał.
- Czyżby?
Potrząsnęła przecząco głową.
- Spójrzmy wreszcie prawdzie w oczy. Patrick spojrzał na nią zniecierpliwiony.
- O czym ty mówisz?
- Jesteś tak pogrążony we wspomnieniach o Julii, że nie potrafisz być blisko z żadną inną kobietą -
zaczęła odważnie.
- To śmieszne! - syknął gniewnie.
- Doprawdy? - Carly nie dawała za wygraną. - Ona od samego początku stoi między nami. Miałam
nadzieję, że uświadomisz to sobie, ale widzę, że nie potrafisz. Patrick, obudź się! Nie sądziłam, że
jesteś tchórzem.
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Carly leżałaby teraz martwa. Dotknęła go do żywego. A przecież
miała rację. Nie był w stanie znieść tego ani chwili dłużej.
- Nie zamierzam wysłuchiwać tych bzdur. - Skrzywił się i szybkim krokiem wyszedł z pokoju. W
chwilę potem
Carly usłyszała trzask drzwi wejściowych i warkot zapuszczanego silnika.
Czekała na niego długo w noc, wreszcie zmęczona zasnęła.
Patrick spędził noc, jeżdżąc po mieście. Wiedział, że nie powiedział jej prawdy, i zdawał sobie
sprawę, jak bardzo ją zranił, ale wierzył, że zrobił to dla jej dobra. Wiedział też, że Carly nie jest
wobec niego zaborcza, ale w głębi duszy podejrzewał, że jak każda kobieta będzie dążyła do jak naj
ściślejszego związku. Tego by nie wytrzymał. Fakt, że nigdy jeszcze nie była mężatką, dowodził, że
ciągle czekała na tego jedynego mężczyznę, idealnego towarzysza, z którym spędzi resztę życia.
Nie, on z pewnością nie był odpowiednim kandydatem.
Skoro był przekonany, że nie może zagwarantować Carly szczęścia na resztę życia, powinien
skłonić ją, by odeszła. Im dłużej będą odwlekać rozstanie, tym bardziej dramatycznie ono
przebiegnie, uznał.
Wrócił do domu nad ranem. Carly poczuła, jak delikatnie wślizguje się do łóżka. Wolała udać, że
śpi, niż narazić się po raz kolejny na jego szorstkość.
Rano w kuchni piła kawę, gdy wszedł Patrick.
- Dzień dobry - mruknął, podchodząc do stołu, na którym stał dzbanek z kawą.
- Dobry? Nie zauważyłam - powiedziała z goryczą.
- Słuchaj, podjęłam już decyzję.
Odsunął krzesło i skupił na tej czynności całą uwagę.
- Jaką decyzję?
- Masz rację. Nie mogę tu dłużej zostać. Ponieważ wyjazd do Egiptu nie jest na razie możliwy,
pojadę do domu.
- Wracasz do swojego mieszkania?
- Nie - potrząsnęIa głową Carly - do mojego prawdziwego domu.
Patńck pomyślał, że byłoby śmieszne, gdyby po wydarzeniach poprzedniej nocy próbował ją
przekonać, że jej prawdziwy dom jest tutaj.
- Nie bardzo cię rozumiem.
- To całkiem proste. Chcę wyjechać na jakiś czas. Muszę poleżeć trochę na słońcu i przemyśleć
wiele rzeczy. Stary dom mojego dziadka w Jacksonville należy teraz do mnie. Postanowiłam trochę
tam pomieszkać.
Miała nadzieję, że Patrick zatęskni za nią i zrozumie, jak bardzo są sobie potrzebni. Nie
powiedziała tego jednak głośno.
- A co z Capitol?
W gruncie rzeczy guzik go teraz obchodziły cholerne linie lotnicze, ale chciał odwołać się do
poczucia odpowiedzialności Carly i w ten sposób skłonić ją, by została. Ogarnęły go wątpliwości,
czy w nocy podjął słuszną decyzję.
Carly wzruszyła ramionami.
- Z samego rana zadzwoniłam do Billa. Zapewnił mnie, że fIrma poradzi sobie beze mnie przez
jakiś czas.
- Na jak długo chcesz wyjechać?
- Nie wiem. - Ciemne oczy Carly nie zdradzały żadnych uczuć. Ani miłości, ani gniewu, ani żalu.
- Rozumiem - powiedział, starając się nie okazywać zdenerwowania.
- Byłam pewna, żę zrozumiesz - odparła Carly. - Jesteś przecież bardzo inteligentnym człowiekiem.
Zadźwięczał dzwonek u drzwi, więc wstała.
- To pewnie moja taksówka. Muszę już iść. Odstawił na stół swoją fIliżankę.
- Mogę cię odprowadzić na lotnisko.
_ To nie jest dobry pomysł - pokręciła głową, a potem pocałowała go leciutko w nie ogolony
policzek. - Do widzenia.
Poszedł za nią do drzwi. Jej walizka stała już spakowana. Zastanowił się, czy spakowała się w nocy
czy z samego rana.
_ Nawet nie wiem, gdzie cię szukać - zaczął, starając się odwlec moment rozstania, choć wiedział,
re już za późno. - A jeśli coś nieoczekiwanego wydarzy się w biurze?
_ Jestem pewna, że razem z Billem świetnie sobie ze wszystkim poradzicie - odpowiedziała sucho.
Podniosła walizkę i podeszła do drzwi, sięgając do klamki wolną ręką.
_ Carly ... - Patńck położył dłoń na jej ramieniu.
Przez ułamek sekundy dostrzegł cień nadziei w jej oczach.
- Tak? - spytała miękko.
Znowu rozległ się dzwonek i Patrick zdjął rękę z ramienia Carly.
- Baw się dobrze - dokończył.
Nie odpowiedziała, otworzyła szeroko drzwi, wskazała taksówkarzowi czerwoną walizkę i zbiegła
po schodkach, nie oglądając się za siebie. Nie miała zamiaru pokazać Patńckowi, jak bardzo czuła
się zdruzgotana.
Stał na progu, dopóki taksówka nie zniknęła za rogiem.
_ Sam tego chciałeś - powiedział z goryczą• - Zniszczyłeś właśnie jedyną rzecz, która naprawdę
była ważna w twoim życiu.
Gdy Carly weszła do starego domu dziadka, otworzyła najpierw wszystkie okna. Panujący w
środku zaduch uświadomił jej bardzo wyraźnie, jak dawno tu nie przyjeżdżała. Przeszła przez
wszystkie pokoje i starała się odzyskać spokój i równowagę, oglądając stare sprzęty i rozliczne
pamiątki rozsiane po całym, niezbyt wielkim domu. Dobrze, że tu przyjechała. Chciała znowu
powrócić do dni dzieciństwa, ożywić w pamięci postać tak bardzo kochanego dziadka. On nigdy jej
nie zawiódł, pomyślała, siadając na brzegu jego łóżka.
- Wszystko jakoś się ułoży, prawda, dziadku? - szepnęła. - Zrobisz jedną ze swoich sztuczek i
wszystko bę-
dzie dobrze.
Wiedziała jednak, że magiczne zaklęcia nie wystarczą, by pokonać ducha Julii. Trzeba czegoś
więcej. Niestety, jej dziadek nigdy nie zajmował się e~zorcyzmami.
Rzuciła się w wir porządków, starając się nie myśleć o Patricku. Odkurzyła dom od piwnic po
strych, nawoskowała podłogi, przetarła fornirem meble i umyła szyby, aż słońce Florydy
rozświetliło wnętrze, rzucając na ściany. kolorowe cienie. Po tygodniu wytężonej pracy domek
znowu sprawiał wrażenie zamieszkanej siedziby i wyglądał całkiem przytulnie.
Wiele razy sięgała po słuchawkę telefonu, tak bardzo chciała usłyszeć głos Patricka. Udało jej się
opanować tę pokusę. W końcu ona zrobiła wszystko, co było w jej mocy. Następny ruch należał do
niego.
Kiedy Patrick wrócił wieczorem do domu, zastał pod drzwiami Alexa. Wyraz jego twarzy
świadczył wymownie, z czym do niego przyjechał.
- Coś ty, do cholery, zrobił Carly? - ryknął Alex, nie zważając na sąsiadów.
Patrick wzruszył ramionami i wsunął klucz do zamka.
- Po prostu potrzebowała urlopu.
Alex siedział mu niemal na plecach.
_ Co za bzdury wygadujesz! - Ruszył za nim w głąb domu. - Ostrzegałem, żebyś nie ważył się jej
skrzywdzić!
Patrick, zirytowany, odwrócił się, żeby odradzić przyjacielowi wtykanie nosa w cudze sprawy,
kiedy ten rąbnął go w szczękę, tak że pokazały mu się wszystkie gwiazdy.
_ No, nie - mruknął, macając szczękę. - Jeszcze tylko brakuje pojedynku bokserskiego. Przestańmy
się wygłupiać!
_ To ty przestań się wygłupiać- odparował Alex. - Czy nie pojmujesz, że ona cię kocha? Swoją
drogą, co taka inteligentna, wspaniała kobieta jak Carly, widzi w takim kretynie, tego już zupełnie
nie mogę pojąć!
_ Jeżeli tak się wyrażasz o przyjacielu, to wolę nie myśleć, jak mówisz o kimś, kto jest twoim
wrogiem.
- Ona cię kocha!
_ Wiem - odpowiedział Patrick. Podszedł do barku i nalał dwie szklaneczki whisky. Podał jedną
Alexowi, a potem wypił swoją jednym haustem. - Ja też ją kocham.
Alex spojrzał na niego zaskoczony.
_ W takim razie dajesz jej to do zrozumienia w dziwny sposób.
Patrick wzruszył ramionami.
_ Czy ty wiesz, co ona myśli? - Przyjaciel usiadł na sofie i nie czekając na odpowiedź, ciągnął
dalej: - Ona sądzi, że nie może dorównać Julii. Jest przekonana, że ciągle kochasz Julię•
Patrick usiadł w fotelu i ukrył twarz w dłoniach. Przez dłuższą chwilę trwał w milczeniu.
_ Skąd to wszystko wiesz? - spytał wreszcie, spoglądając na przyjaciela zmęczonym wzrokiem.
_ Byliśmy razem na obiedzie w zeszłym tygodniu. Na początku nadrabiała miną, że niby nic się nie
stało, ale potem mi opowiedziała, co zaszło. O co tu chodzi? Czy rzeczywiście Julia stoi między
wami?
Patrick głośno westchnął.
- W pewien sposób ... Tak, może ... Ale to jest inaczej, niż ona myśli.
Alex odstawił swoją szklaneczkę na stolik.
- Boisz się, że mógłbyś ją stracić, tak jak straciłeś Julię? Czy oto chodzi?
Patrick wolno skinął głową.
- Drugi raz bym tego nie przeżył - wyznał i spojrzał bezradnie na Alexa.
Ten popatrzył na niego ze zrozumienie, ale kręcił głową.
- Słuchaj, czy ty naprawdę kochasz Carly?
- Tak.
- Więc nie bądź niemądry. - Alex pochylił się do przodu. - Nie możesz bać się żyć. Równie dobrze
ty możesz wpaść jutro pod autobus. Jestem zupełnie spokojny, że ty i Carly doczekacie szczęśliwej
starości - uśmiechnął się. - Czy chcesz zmarnować życie i jej, i sobie ze strachu? Czy możesz sobie
wyobrazić, że za parę lat spotkasz ją u boku innego faceta?
- Jesteś tak cholemie przekonujący, że powinieneś występować w telewizyjnych reklamach. -
Patrick rzucił Alexowi wściekłe spojrzenie.
- Nigdy nie miałem cię za tchórza, ale może się myliłem.
- Już niedawno od kogoś to usłyszałem. - Patrick przeczesał włosy palcami.
- A to prawda?
- Być może - odpowiedział z rezygnacją.
~ Słuchaj, wiesz co powinieneś zrobić? Jedź do niej. _ Alex wyciągnął z kieszeni kartkę i coś na
niej pisał. ¬Masz, to jej adres w J acksonville. - Podał kartkę przyjacielowi i jakby uprzedzając jego
pytanie, dodał: - Dzwoniła do mnie z lotniska i prosiła, żebym uważał na ciebie. Stąd mam jej adres
i telefon. Nie trać czasu.
ROZDZIAŁ 15
Nadeszła wiosna. Praca Patricka w Capitol Airlines była na ukończeniu. Właściwie nie miał już nic
do roboty w Waszyngtonie, ale ciągle zwlekał z powroterm do Nowego Jorku. Chodził na długie
samotne spacery' i sam nie wiedział, co ma ze sobą zrobić.
Japońskie wiśnie okalające staw przed pomnikiem Lincolna stały w pełnym rozkwicie. Jednak ich
widok i zapach nie sprawiał mu radości. Sam się dziwił, jak bardzo jego życie stało się puste, odkąd
zniknęła z niego Carly. Ale gdyby była jego żoną i gdyby coś jej się przytrafiło ... Nie, nie
wiadomo, co gorsze ... Ta pustka po niej czy świadomość, że mógłby ją stracić.
Dziesiątego dnia po wyjeździe Carly odpowiedź objawiła mu się z całą wyrazistością. Jest na nią
skazany, od pierwszej chwili. I tego się zmienić nie da, choćby nawet wyniósł się na Księżyc.
Życ.ie bez niej nie ma dla niego sensu. Alex ma rację, nie może zachowywać się jak tchórz, w
końcu znienawidzi samego siebie.
Zerwał się z ławki i ruszył przed siebie energicznym krokiem. Tak, to jasne! że też był takim
durniem i od razu tego nie pojął. Pokręcił głową i palnął się ręką w czoło. Przechodzący obok
japońscy turyści popatrzyli na niego ze zdziwieniem.
- żenię się - uśmiechnął się do nich.
Japończycy uprzejmie pokiwali głowami. Kilku natychmiast zrobiło mu zdjęcie: szczęśliwy
nowożeniec na tle pomnika Lincolna.
Następnego ranka Patrick przedzierał się samochodem przez zatłoczone centrum Jacksonville.
Chyba ma zły ad¬res ... Na razie nic w wyglądzie ulic nie wskazywało, że zacznie się dzielnica
starych domów i rezydencji. Jadąc wolno, patrzył po numerach domów. Same banki, sklepy,
restauracje, kościoły, hotele. Gdzie to jest? Już chciał zatrzymać samochód i poprosić kogoś o
pomoc, gdy nagle znalazł się przed domem, którego szukał. Musiał być zbudowany jeszcze w
zeszłym stuleciu, pomyślał parkując. Ganek, balkony, arkady, wszystko to nosiło cechy stylu
hiszpańskiego. Stał w maleńkim ogródku, ocienionym ogromnymi cedrami. Po jednej stronie dom
sąsiadował z piętrowym parkingiem, po drugiej znajdowała się apteka. Patrick uchylił furtkę i
w'chwilę później zapukał do drzwi.
Otworzyły się i stanęła w nich Carly. Na jego widok poczuła skurcz w sercu. A więc przyjechał. Tak
jak to sobie wymarzyła. I jak tu nie wierzyć w czary ...
- Dzień dobry - powiedziała, siląc się na spokój.
- Cześć - odpowiedział, jakby tyle kilometrów nie dzieliło Georgetown od Jacksonville.
Wygląda na zmęczonego, musiał jechać całą noc, pomyślała.
- Co robisz w tej okolicy?
- Przyjechałem, żeby z tobą porozmawiać.
Na ulicy rozległ się pisk hamulców, usłyszeli odgłos zderzenia i niemal natychmiast wybuchła
kłótnia w języku hiszpańskim. To nie były najlepsze warunki do rozmowy.
- Mogę wejść?
- Oczywiście. Proszę. - Usunęła się z progu, robiąc mu przejście.
Pokój, do którego wszedł, przypominał mu wnętrza z filmów. Ściany pokrywały tapety w kolorowe
kwiaty, na modrzewiowej podłodze leżał dywan. Pod ścianami umieszczono oszklone szafy
biblioteczne. Na stole stała wielka lampa, chyba gazowa. Carl y usiadła na skórzanej kanapie pod
oknem, dłonią wskazując mu fotel w rogu pokojy.
Patrick zawahał się, spoglądając na pluszowe obicie.
- Nie wiem, czy ci tu wszystkiego nie zabrudzę, jestem trochę zabłocony. Miałem mały kłopot z
samochodem po drodze.
- Co się stało?
- Nic wielkiego. Złapałem gumę i musiałem zmienić koło. Tyle że akurat lał straszny deszcz. I
jeszcze jakiś
idiota mnie ochlapał.
- Możesz się umyć.
- Musimy porozmawiać.
- Najchętniej, ale wyglądasz rzeczywiście, jakbyś się wytarzał w kałuży - powiedziała pogodnie. -
Weź gorącą kąpiel, zjedz coś, a potem porozmawiamy.
- Dobrze, nie będę się z tobą sprzeczał.
Carly spojrzała na niego sPód oka. Było to przyjazne, ale zarazem i czujne spojrzenie.
- Chodź, pokażę ci, gdzie jest łazienka. Nie ma wprawdzie prysznicu, ale jest całkiem wygodna
wanna. Chyba że staniesz na golasa w ogródku, a ja poleję cię z węża ¬roześmiała się.
Patrick z ulgą pomyślał, że nie jest do niego źle usposobiona, skoro potrafi zdobyć się na żart. Nie,
nie chciał dłużej tego odwlekać. Postanowił zaryzykować.
_ Kocham cię, Carly - powiedział i zatrzymując się, objął ją ramieniem.
Poczuł, że na chwilę zesztywniała. Choć nie dawała tego poznać po sobie, była już i tak
wystarczająco zdenerwowana czekajacą ich rozmową. Jego niespodziewane wyznanie zupełnie
zbiło ja z tropu.
_ Masz jakieś zapasowe ubranie? - spytała, chcąc zyskać na czasie.
Teraz z kolei on poczuł się skonsternowany.
_ Mam ... w samochodzie. Carly, porozmawiajmy. Uwolniła się z jego objęć i cofnęła o krok.
_ Nie teraz. Sam przecież wiesz, że zanim nie wypiję kawy, nie potrafię myśleć. A dzisiaj jeszcze
nie zdążyłam. Ty też wyglądasz na wykończonego. Może się trochę prześpisz?
_ Wiesz dobrze, że nie zasnę, dopóki nie wyjaśnimy sobie wszystkiego.
Carly skinęła głową.
_ Dobrze. Wykąp się. Ja tymczasem zrobię kawę. Potem porozmawiamy.
Ta odpowiectj była niczym ułaskawienie dla skazańca.
- Dziękuję ci - powiedział miękko.
Ton jego głosu sprawił, że zadrżała. W głowie kłębiły się myśli. Wiedziała, że wiązać się z
mężczyzną, który kocha inną, jest szaleństwem. Ale nie potrafiła przecież przestać go kochać. Czy
miała iść za głosem serca, czy postąpić tak,jak dyktował jej rozum?
Patrick był już w łazience, kiedy zorientowała się, że skończyła jej się kawa. Zostawiła mu na stole
karteczkę, na wypadek gdyby wyszedł z wanny wcześniej, niż ona wróci, i wybiegła do sklepu.
Wanna była rzeczywiście obszerna i wygodna, ale Patrick nie był w stanie się odprężyć. Za chwilę
przeprowadzi najważniejszą rozmowę w' swoim życiu. Wyrządził Carly wielką krzywdę. Jedyna
nadzieja, że wybaczy i da mu jeszcze szansę. Chociaż właściwie wcale sobie na to nie zasłużył.
Tarł gąbką ciało, jakby chcąc zmyć z siebie niepokój i niepewność. Polał sobie właśnie głowę,
kiedy usłyszał w korytarzu jakieś głosy.
- Jak państwo zobaczą, łazienka została doprowadzona do swego pierwotnego wyglądu. Jedynie
wanna pochodzi z nieco późniejszych czasów. Wcześniej była tu wanna p,.orcelanowa - mówił głos.
Drzwi otworzyły się i Patrick ujrzał twarze ciekawie zaglądające do środka. Na widok siedzącego w
wannie nagiego mężczyzny jakaś starsza pani krzyknęła ze zdziwienia lub strachu. Patrick zanurzył
się głębiej w wodę i w tej samej chwili drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
- Carly! - ryknął Patrick.
Carly otwierała drzwi wejściowe, gdy usłysl-ała krzyk Patricka. Rzuciła paczkę kawy na stolik w
korytarzu i ru¬nęła w kierunku łazienki, roztrącając w holu zdezoriento¬wy tłumek.
- Och, mój Boże! Zupełnie o was zapomniałam! -
krzyknęła, znikając za rogiem. Przypadła do drzwi łazienki. - Carly! - Patrick ryczał w środku
jaI<.ranny łoś.
W korytarzu znowu pojawili się ludzie.
- Dzień dobry, Carly. - Staroświecko ubrana kobieta, która najwyraźniej była przewodniczką całej
grupki, podeszła do Carly. - Dawno cię nie widziałam. Cieszę się, że nasza grupa będzie mogła
poznać właścicielkę tego zabytkowego domu. W twojej łazience jest jakiś mężczyzna.
_ Dzień dobry, panno Cassidy. Tak, wiem. Właśnie słyszę.
_ Ma bardzo ładny, donośny głos. Czy nie jest przypadkiem śpiewakiem operowym?
.
_ Nie. Zajmuje się ratowaniem bankrutujących przedsiębiorstw.
_ Och, doprawdy? Nie wiedziałam nawet, że istnieje taki zawód. Czego to dźisiaj ludzie nie
wymyślą! - Panna Cassidy pokręciła głową na długiej, cienkiej szyi.
_ Cholera, Carly, co tu się dzieje? - Zza drzwi łazienki dobiegł znowu głos Patricka.
_ Pani wybaczy, panno Cassidy, ale ... - Carly wymownym gestem wskazała drzwi łazienki.
_ Tak, tak. Już sobie idziemy. W takim razie zwiedzimy tylko werandę. Uwaga! - klasnęła w dłonie
- proszę za mną - zwróciła się do turystów ciekawie rozglądających się wokół.
Carly delikatnie zapukała w drzwi łazienki.
_ Kto tam? - krzyknął Patrick o wiele za głośno. - To ja, Carly. Mogę wejść?
Patrick stał owinięty w ręcznik w kałuży wody.
- Co to było?
_ Grupa turystów z przewodniczką z Towarzystwa Przyjaciół Jacksonville - wyjaśniła z
zakłopotaniem. ¬Ten dom został zaliczony do zabytków, więc pozwoliłam Towarzystwu
pokazywać go turystom. To nie zdarza się zbyt często. Nie martw się, oni zaraz sobie pójdą.
Zresztą, może to dobry pomysł, żebyś siedział podczas ich wizyt w łazience. MogłabympodQieść
cenę• - Spojrzała znacząco na jego nagi tors.
Patrick przyciągnął ją do siebie. Poczuła, że serce zaczyna jej mocno bić. Wtuliła się w jego nagie,
silne ciało. Nie mogła się oprzeć, by nie położyć rąk najego piersiach, nie gładzić ramion.
- Mieliśmy porozmawiać - przypomniała. W odpowiedzi pocałował ją w usta.
- Kocham cię - szepnął.
- Ja też cię kocham, ale nie wiem, czy nie popełniam błędu. Czy potrafisz mnie przekonać, że tak
nie jest? - Zrobię wszystko, co tylko będzie w mojej ,mocy.
- Przyniosę ci ubranie.
Patrick zajrzał jej w oczy.
- Czy myślisz, że już sobie poszli?
- Na pewno. Tam nie ma wiele do oglądania.
Carly wiedziała, że chciałby się z nią kochać. I ona także nie pragnęła niczego innego. Zsunęła
ręcznik z jego bioder. Czuła jego męskość na swoim brzuchu.
- Gdzie jest sypialnia? - spytał, gładząc jej pośladek.
- W korytarzu drugie drzwi na lewo - odparła, z trudem przełykając ślinę. ,
Schylił się, chwytając ją pod kolana, poderwał do góry i ruszył przez korytarz. Otworzył drzwi i
wszedł do środka. Złożył ją na łóżku i sam położył się przy niej. Nie spiesząc się, zaczął rozpinać
jej sukienkę.
- Kocham cię - szepnął. - Nie zdawałem sobie sprawy dotąd, jak bardzo ...
Wkrótce przytłumiony haias ulicznego ruchu zagłuszył ich miłosne okrzyki.
- Teraz wierzę w czary - powiedział Patrick dużo, dużo później. Sądząc po słońcu za oknem,
kończyło się już
popołudnie. .
_ Najwyższy czas. - Carly uśmiechnęła się leniwie.
_ Wyjdź za mnie - poprosił nagle.
Carly usiadła na łóżku.
_ Dotąd to ty ustanawiałeś reguły. Teraz moja kolej.
_ Bardzo proszę. - Pogłaskał ją po udzie.
_ Wiem, jak bardzo kochałeś Julię. Ale ja nie będę nią i musisz widzieć mnie taką, jaka naprawdę
jestem.
_ W pełni zdaję sobie z tego sprawę. Kupiłem dom w Georgetown.
- Kupiłeś go? Dlaczego?
_ Zdawało mi się, że go lubisz.
_ Bardzo go lubię. Co będzie z twoją pracą?
_ Mogę przenieść biuro do Waszyngtonu, a w Nowym Jorku zostawić filię.
_ Co to za dzień dobroci dla zwierząt? Patrick przyciągnął ją do siebie i przytulił.
_ Wiem, że zachowałem się okropnie. Na swoje wytłumaczenie mogę jedynie powiedzieć, że im
bardziej byłem w tobie zakochany, tym bardziej bałem się, że cię stracę• To mnie paraliżowało.
- A teraz?
_ A teraz już nie. Teraz już myślę o tym inaczej. Zobaczysz, Carly, wszystko będzie dobrze.
Przyrzekam ci.
_ Mam jeszcze jeden warunek - powiedziała, strącając dłoń sunącą po jej udzie.
_ Zamieniam się w słuch.
_ Nasze życie będzie obfitować w rozmaite niespodzianki, co może niekiedy przyprawiać cię o
złość, ale obiecuję ci, że nie będzie nudne.
_ W to akurat wierzę. I na to się godzę - skinął głową
skwapliwie, tym razem muskając palcami jej pierś.
_ Nie skończyłam jeszcze. Otóż dowiedz się, że zamierzam mieć z tobą dzieci. Dwoje co najmniej,
ale lepiej troje.
- Bardzo mi się ten pomysł podoba. - Patrick raz jeszcze skinął głową.
Carly odetchnęła głośno. Najtrudniejsze było za nią.
- I jeszcze domagam się, żebyś mnie kochał. Mocno, po wariacku, przez całe życie. Co ty na to?
- Uroczyście obiecuję i przyrzekam, panno Ashton: mocno, po wariacku, przez całe życie. I od
zaraz - dodał, biorąc ją w ramiona. Przyrzekł sobie, że już nigdy nie pozwoli jej odejść.
15:54 2008-04-23
em1