Śmierdzące pierożki na daleką drogę
czyli
Pierwsza żona Sołżenicyna
Jak mu biegło życie po wojnie? Przyjemnie. Nikt nie zmusza do roboty. Karmią całkiem znośnie
(str.72). W marcu 1947 przenoszą Sanię do Zagorska, a w lipcu ponownie do Moskwy. Tym
razem do instytutu badawczego… (str.97). W dni wolne od pracy spędza na powietrzu trzy do
czterech godzin, gra w siatkówkę (98) oraz ma …masło na śniadanie, mięso na obiad (137). A co
się muzyki nasłuchał - Chopin, Czajkowski, Wagner i Rachmaninow zaczynają długą listę (103).
Nie wspomniawszy już o dostępie do literatury i filmów.
Ten szczęściarz sanatoryjny to Aleksander Isajewicz Sołżenicyn, odbywający ośmioletni wyrok -
w prezentacji swej ex-żony Natalii Rieszetowskiej. Przetłumaczywszy tytuł V sporie so
vriemieniem na wymowniejszy Sołżenicym - realia i mistyfikacje wydała jej dzieło w 1977 roku w
40.000 egzemplarzy Krajowa Agencja Wydawnicza.
Po lekturze Archipelagu GUŁag i Bodło cielę dąb (oraz przypomnieniu sobie uwag rozproszonych
po wypowiedziach znajomych Sołżenicyna) nie czuję się całkiem obco w jego riazańskim
mieszkaniu. Nie spodziewałem się jednak, że i pani domu wprowadzi mnie tam. Ona też nie
spodziewała się. Do końca 1970 roku nie uwierzyłabym, gdyby ktoś mi powiedział, że
kiedykolwiek podzielę się swoimi przeżyciami z obcymi ludźmi (252-253).
(Koniec 1970 roku…? Już wiem. Wtedy właśnie, po rozejściu się z mężem, została aresztowana.
Na jak długo? Za co? Nie wiem, ale zapewne właściwszym pytaniem jest: ,,po co?'')
Powiedzmy jasno: pozytywnym bohaterem opowieści to rzeczony Sania nie jest. Paskuda
w dzieciństwie, małżeństwie, wojsku i więzieniu, który przebył zygzakowatą drogę (78) oraz
pragnął wprawdzie poznać lud, ale nie był do tego zdolny (141). Na tym tle nie dziwi, że usiłował
wciągnąć za sobą do więzienia przyjaciół i własną żonę (80-92), ale zaskakuje wcześnie podana
informacja (6) o słabym układzie nerwowym.
Jak się dobrze wczytać w tekst, to zaskakuje więcej rzeczy. Nie, proszę Państwa, potraktowanie
dziełka jedynie jako paszkwilu czy pół-paszkwilątka było by nadmiernym uproszczeniem.
Bowiem z taką samą oczywistością jak nieznośność jego charakteru, przebija z książki
przekonanie, że Sołżenicyn jest wielkim pisarzem, gorącym rosyjskim patriotą i człowiekiem
godnym wielkiej miłości. W kwestii fabuł literackich pani Rieszetowska zaznacza wprawdzie
swoje krytyczne stanowisko (Mam własny pogląd na tę książkę (105)) i udaje, że nie rozumie
o czym traktuje Archipelag - ale która maszynistka przepisująca go w Riazaniu w 60-tych latach
mogłaby później bezpiecznie przyznać, że rozumiała i to tak jak Zachód? Zauważmy więc raczej
to co mówi o pracowitości i żelaznej dyscyplinie pisarza a także o jego tzw. warsztacie pisarskim.
Nie pomińmy też skwapliwości, z jaką zaznacza własny udział w jego dziełach - poprzez wpływ
jej listów, pamiętnika - a nawet nazwisk, które przynosiła mu z uczelni (203). Chyba jasne, że nie
podkreślałaby swojego wkładu do tworu, który uznawałaby za bubel.
Ale wspomnienie o własnej roli w historii literatury rosyjskiej to nie jedyny miły pożytek z pisania
o swoim małżeństwie. Drugi to rozegranie ex-małżeńskiej partii według własnego rozdania kart,
a trzeci, moim zdaniem najważniejszy, to szansa na zostawienie śladu po swoim niełatwym
życiu. Dać świadectwo. Nie zaginąć. Znaleźć siebie i wyrazić siebie (222). Gdyby nie pisała o ex-
mężu, kto z Państwa chciałby (i mógłby) dowiedzieć się o związku jej chemicznych zespołów
wtórnych z multipletami Bałandina, o jej amatorskiej karierze pianistycznej i próbce
dramaturgicznej, o jej telegramach i sukniach?
A cena tego wyrażenia siebie? Spora. Tak duża, że pan Broński (Kultura 7-8/1978) może mieć
uzasadnione wahania dotyczące autorstwa dzieła. Za słuszniejsze uważam przypuszczenie, że
(używając anglosaskiego zwrotu) tekst został podleczony, ale pani Rieszetowska sama grała
własną partię z domniemaniem, że wygrywa. Nie z ex-mężem, a z możnymi protektorami.
Przecież zdołała napisać prawie to co myślała, a więc prawdę. Przynajmniej swoją. No, prawie
prawdę. Veratis sovietica.
Hipoteza taka wywodzi się z przekonania, że to w istocie nieprzeciętna kobieta, która w bardzo
trudnej sytuacji, wpychana w rolę bicza KGBowskiego spróbowała zagrać w Grę. Myślę o Grze,
którą opisał kiedyś pan Wyziembło (Kultura 7-8/1970), w której stawką jest wyjście na mniejszą
świnię niż się jest (lub bywa) a najczęstszym wynikiem niedostrzegane przez siebie upodlenie.
Na pierwszy rzut oka - jak mówiłem - książka wygląda na paszkwilek. Później pojawia się
przypuszczenie, że autorka trochę wygrała: w jej obrazie Sołżenicyn nie jest gwałcicielem
niemowląt, elementem etnicznie niepewnym czy synem agenta Ochrany. Zanim tę wygraną
poddam pod wątpliwość zatrzymam się przy sprawie leczenia tekstu przez protektorów.
Odróżniałbym tam leczenie wprost od podsuwania źródeł. Wielu rzeczy trzeba się było
domyślać, wiele odgadywać, opierając się na znajomości psychiki męża, którą, tak mi się
przynajmniej wydaje, rozszyfrowałam wystarczająco dokładnie (81-82). Sama czysta psycho-
krypto-logia? No nie, w kluczowym momencie insynuowania Sołżenicynowi brzydkich
uczynków autorka mówi jak zapoznała się z wystąpieniem Witkiewicza: Przyjaciele dostarczają
mi kopię jego oficjalnego listu (89). Przyjaciele?! A czemu to Mikołaj Witkiewicz, z którym jest
na ,,Koka'', sam nie opowie co ma po latach do zarzucenia Sołżenicynowi? A może autorkę
utrzymywano wtedy w stanie niekomunikowalności? Lub sygnatariusza oficjalnego listu? Lub
oboje? A polemika z wywiadem Dietricha Steinera (213-214)? Czy w 1971 roku Stern był do
nabycia w moskiewskich kioskach?
Może rację miała mama, często powtarzając słowa ojca, iż kobieca intuicja jest silniejsza
od męskiej logiki? (222). Taaak, wielka to rzecz, kobieca intuicja, szczególnie gdy wsparta
archiwami KGB.
(Pewnej informacji użyła autorka w ten sposób, że nie dociera do mnie zawarta tam zapewne
głębsza wymowa. Bo i co z tego, że w 1805 roku w Męskim Gimnazjum w Riazaniu uczył się
Jakow Sołżenicyn (203)? Czy źle się uczył? A może Jakow to imię żydowskie? Lub żeńskie?)
A frazy dopisane innymi charakterami pisma? Chyba liczne. Zapewne biurokratyczny zwrot
określone koła na Zachodzie (243). Być może inkrustrowana naiwnym ,,niestety'' informacja:
7 lipca 1945 roku amnestia rzeczywiście została ogłoszona. Niestety, nie objęła ona artykułu 58
(95). Stawiałbym też na niewiarygodne w ustach pani docent fukanie na uczoną kobietę
profesor (250). Jaki procent książki napisali dzielni czekiści?
Twierdzę, że taki, jakiego im było trzeba i pani Rieszetowska przegrała, bo nie rozpoznała celów
przeciwnika-kooperanta. Czas bowiem zadać pytanie: a jaki był ich interes w wypuszczaniu tej
publikacji?
Spodziewam się, że jednoznaczna odpowiedź wyniknie z rozważenia poniżej sformułowanych
nietrudnych pytań pomocniczych - może wtedy też mój znajomy, zagorzały czytelnik KAW-
owskiej serii ,,Wydarzenia - Sensacje - Zagadki'', przestanie się dziwić czemu nie raczono dać
jakiejś przedmowy czytelnikowi polskiemu wiedzącemu tyle, że Sołżenicyn podobno przebywa
na Zachodzie.
(Słowo ,,czytelnik'' w poniższych pytaniach oznacza niezindywidualizowany byt idealny.)
Pytania pomocnicze:
Któremu czytelnikowi nie można zlecić, by hasło ,,Sołżenicyn'' zalepił w pamięci
przygotowanym artykułem ,,Sołniecznyje Wanny''?
Który czytelnik będzie bardziej podatny na cienkie sugestie ex-żony niż na wyciąg ze stu
tysięcy oburzonych listów do gazety ,,Prawda''?
Z którym czytelnikiem można rozmawiać o Archipelagu i Kręgu Pierwszym jako książkach
znanych, nie wymagających wprowadzeń ani objaśnień?
Jaką wiedzę o życiu ,,za Stalina'' powinien mieć czytelnik, by w jego oczach mógł być
deprecjonującym następujący opis środowiska: Człowiek, wypowiadający myśli
podobne do tych, które można było wyczytać w zwyczajnej książce lub gazecie, usłyszeć
przez radio, był natychmiast uznawany za żółtodziobego nowicjusza, prymitywnego
głupca, jeśli nie za kogoś gorszego (105)?
Komu można przekazać (z szansą na przychylny odzew) drwinkę, podsumowującą
wydarzenia sprzed wydalenia Sołżenicyna do RFN: Skrytykowali go, a więc tym samym
zorganizowali nagonkę?
Kto będzie w stanie docenić zygzakowatość linii Sołżenicyna w ocenie zdrady
Bronowskiego (13, 37-38) jeśli autorka miała zakończyć pisanie w 1974 roku,
a u Sołżenicyna motyw Bronowskiego pojawia się w trzecim tomie Archipelagu
(rosyjskie wydanie przez YMCA Press w 1975 roku)?
Oczywista odpowiedź: przeznaczeniem książki jest długofalowe oddziaływanie na Zachodzie.
Polskie wydanie (bez przedmowy i aneksu z trzech tomów Archipelagu) spełniło podwójną rolę:
próbnego balonu (zawsze-ć to jednak nierosyjska mentalność, także dla KGB jesteśmy
Zachodem) oraz ułatwienia pertraktacji z wydawcami zachodnimi (,,nieprawdą jest, że tylko w
oryginale rosyjskim książka miała szalone powodzenie'').
Słyszałem ostatnio od pana Giedroycia, że istnieją już wydania włoskie i francuskie. Twierdzę,
że niezależnie od (nie)powodzenia wydawniczego pomkną za nimi wydawnictwa faworyzujące
prawdziwą literaturę. Jej mecenasowie też.
Tak więc nie dla mnie, poliaczka, trudziła się pani Rieszetowska i moja korzyść to produkt
uboczny jej pisarskiego trudu. Jak korzyść? A na przykład dowiedziałem się, że w ateistycznym
państwie choinkę można przybrać nie tylko watą ze sreberkiem ale i marchewkami,
papierosami, a nawet nowym rublem (119). I dowiedziałem się kiedy to rozbierano więzienie
na Butyrkach (214). O wydarzeniu zasłyszałem ze sporym opóźnieniem - we Wrocławiu, daleko
od Moskwy - z ballady Razabrali vsiu tiurmu na kirpiczi, choć z komentarzem mniej
optymistycznym niż: Uznałam to za symbol, wydało mi się, że wraz z tym murem odchodzi na
zawsze straszliwa przeszłość. Mój komentator mówił o rozbieraniu starych więzień i budowaniu
nowych w miejscach mniej narażonych na niepożądany ogląd.
Co do polskiego tłumaczenia: chyba nie Podwórze Matriony a ,,zagroda'' lub ,,chata''. Ponadto
zaskakuje mnie tłumaczenie wypowiedzi Witkiewicza (nota bene postaci pozytywnej w tej
książce) o bohaterze, który dobitnie i obszernie ukazywałby potęgę chemii otaczającym go
ciemniakom (167). Tłumacz, pan Szymon Marych, powinien wiedzieć, że w języku polskim od
dziesięciu lat słowo ,,ciemniak'' jest antypaństwowym eksceses przeciwko najlepszym synom
klasy robotniczej.
A ot jeszcze moje opracowanie Matrionov Dvor dla KGB Reader's Digest powstałe pod wpływem
omawianej tu lektury: ,,W małym prowincjonalnym cottage wiejski nauczyciel Sołżenicyn
i wdówka Matriona spędzają wspólnie wieczory słuchając przez radio śpiewów Szaliapina
i utworów Glinki''.
Andrzej Solecki
Akwizgran, lipiec 1978
Źródło:
www.andsol.org/polski/sania.html