R
O
Z
D
Z
I
A
Ł
3
0
- ANDREW?- ZERKNEŁAM DO kuchni, gdzie przygotowywał przek
ą
ski z chłopakami.
- Hmm?
- Ta ksi
ąż
ka, która miałe
ś
mi pozwoli
ć
przeczyta
ć
…
- Och, racja. Mój laptop jest w biurze. Powinien by
ć
naładowany.
- Jest hasło?
U
ś
miechn
ą
ł si
ę
. - Nie. Nie wydaje mi si
ę
, aby mój nieopublikowany r
ę
kopis byłby, a
ż
tak
wa
ż
ny na czarnym rynku Link do ksi
ąż
ki dla ciebie jest na pulpicie.
Podał mi tytuł.
- Tori tak
ż
e chciała spojrze
ć
, je
ż
eli nie masz nic przeciw?
- Całkowicie. Mim wi
ę
cej opinii, które mog
ą
dotrze
ć
do ostatecznej publiczno
ś
ci , tym lepiej.
Je
ż
eli cokolwiek szwankuje— charakter, w
ą
tek, j
ę
zyk— daj mi zna
ć
.
Tori przewróciła oczami z powodu braku zabezpieczenia w laptopie Andrewa. Jak wi
ę
kszo
ść
ludzi, która jest technicznie nie
ś
wiadoma, uwa
ż
ał,
ż
e je
ż
eli usun
ą
ł rzecz, to ona znikn
ę
ła.
Lub by
ć
mo
ż
e wiedział,
ż
e
ś
lady zostały, ale my
ś
lał,
ż
e nie b
ę
dziemy wiedzie
ć
, jak je
znale
źć
. I miałby racj
ę
… je
ż
eli nie mieliby
ś
my Tori.
Rozpocz
ę
li
ś
my od przeszukiwania e-maila i znale
ź
li
ś
my ten, w których rozmawiał z
Maragaret, usuwaj
ą
c jak
ą
kolwiek w
ą
tpliwo
ść
,
ż
e to on. Było równie
ż
kilka mi
ę
dzy nim i
Tomasem, gdzie Andrew zdecydowanie zapewniał o bezpieczny przekazaniu Dereka do
Stada. Czy Derek naprawd
ę
miał by
ć
tam przekazany dla bezpiecze
ń
stwa? Liam wyra
ź
nie
mówił, o zabiciu w razie konieczno
ś
ci. Czy ta decyzja zapadła za plecami Andrewa? To
wyja
ś
niłoby, dlaczego wydał si
ę
tak prawdziwie wstrz
ąś
ni
ę
ty, kiedy przekazali
ś
my mu, co si
ę
stało Derekowi i mi.
Lub by
ć
mo
ż
e nie mogłam przyswoi
ć
Andrewa jako jednego ze złych facetów. Lubiłam go.
Naprawd
ę
. Lecz to uczucie wyparowało z kolejnym e-maila, i to nie miało nic wspólnego, z
Liam i Russell lub Edison Grup. Kiedy Tori to znalazła, jednocze
ś
nie przeczytały
ś
my go , i
znów go przeczytały
ś
my,
ż
adna z nas nie powiedziała ani słowa, dopóki nie mogłam
powstrzyma
ć
dreszczy i powiedziałam - L-lepiej pójd
ę
po chłopaków.
- Sprawdz
ę
czy nie ma tego wi
ę
cej - powiedziała, gdy wychodziłam.
W ko
ń
cu znalazłam Dereka. Był sam w bibliotece, przegl
ą
daj
ą
c jak
ąś
ksi
ąż
k
ę
.
- Znalazłam cie - powiedziałam na westchnieniu ulgi.
Obrócił si
ę
. Jego wargi zakrzywiły si
ę
w
ć
wiartkowym u
ś
miechu, posyłaj
ą
c mi delikatne
spojrzenie, które sprawiło co
ś
z moimi wn
ę
trzno
ś
ciami, sprawiło,
ż
e chwilowo zamarłam,
chwilowo zapominaj
ą
c, dlaczego tu byłam.
- C-czy Simon jest gdzie
ś
w pobli
ż
u?
Mrugn
ą
ł, i obrócił si
ę
do półki.
- Jest na górze. Jest naprawd
ę
wnerwiony na Andrewa, wi
ę
c to jest najprawdopodobniej
najbezpieczniejsze miejscem dla niego dopóki nie b
ę
dziemy gotowi, aby odej
ść
lub nie
powie mu czego
ś
, czego nie chcemy. Potrzebujesz go?
-Wła
ś
ciwie, b-by
ć
mo
ż
e powinnam pokaza
ć
to najpierw tobie.
Spojrzał przez ramie, marszcz
ą
c brwi.
-Znalazły
ś
my co
ś
?
-Och.- zatrzymał si
ę
, jakby umysłowo przesuwał biegi, wtedy kiwał głow
ą
i poszedł za mn
ą
.
Tori obróciła si
ę
na krze
ś
le, gdy weszli
ś
my.
- Jest tego wi
ę
cej- powiedziała.- Wysyłał jednego, co par
ę
tygodni. Ostatni był tylko kilka dni
temu.
-Dobrze-, powiedziałam. –Mogłaby
ś
popilnowa
ć
Andrew'a?
-Pewnie – wyszła.
- Poczekaj - Chwyciłam za r
ę
kaw Dereka, poniewa
ż
wolno zmierzał w kierunku krzesła gdzie
siedziała Tori. Chciałam co
ś
powiedzie
ć
. Nie wiedziałam, co. Ale nie było
ż
adnego sposobu
powiedzenia mu tego bez wprawiania go w szok, wi
ę
c sko
ń
czyłam głupio szepcz
ą
c, -
Mniejsza o to.
Kiedy przeczytał, co było na ekranie, był absolutnie spokojny, jakby nawet nie oddychał. Po
kilku sekundach, energicznie przysun
ą
ł bli
ż
ej laptop, pochylaj
ą
c si
ę
do przodu, by przeczyta
ć
to znów. I znów. W ko
ń
cu, oparł si
ę
o krzesło i wypu
ś
cił powietrze.
- On
ż
yje - powiedziałam. -Twój tata
ż
yje.
Spojrzał na mnie i, nic na to nie mogłam poradzi
ć
—rzuciłem r
ę
ce dookoła jego szyi i
u
ś
ciskałam go. Wtedy zrozumiałam, co robiłam. Powoli, wycofywałam si
ę
, potyka
ć
si
ę
o
własne stopy, j
ą
kaj
ą
c si
ę
, - P-przepraszam. Jestem tylko—jestem szcz
ęś
liwa dla ciebie.
- Wiem.
Nadal siedz
ą
c, wyci
ą
gn
ą
ł r
ę
k
ę
i poci
ą
gn
ą
ł mnie do siebie. Zatrzymali
ś
my tak, patrz
ą
c na
sobie, jego r
ę
ka nadal była zawin
ę
ła w brzegu mojej koszulki, moje serce bij
ą
ce jak młot tak
ci
ęż
ko,
ż
e byłam pewna,
ż
e to słyszy.
- Tego jest wi
ę
cej,- powiedziałam po kilku sekundach - Wi
ę
cej e-maili, tak powiedziała Tori.
Kiwn
ą
ł głow
ą
i obrócił si
ę
z powrotem do komputera, robi
ą
c miejsce dla mnie. Kiedy
przysun
ę
łam si
ę
bli
ż
ej, nie chc
ą
c przeszkadza
ć
, poci
ą
gn
ą
ł mnie przed siebie, potkn
ę
łam si
ę
,
pół spadaj
ą
c na jego kolana. Spróbowałam si
ę
podnie
ść
, z pal
ą
cymi policzkami, ale on
poci
ą
gn
ą
ł mnie na jego kolano, kład
ą
c jedn
ą
r
ę
k
ę
dookoła mojej talii, delikatnie, jakby pytał,
Czy to jest w porz
ą
dku? Było, nawet, je
ś
li moja krew łomotała w moich uszach tak ci
ęż
ko
ż
e
nie mogłam my
ś
le
ć
. Na szcz
ęś
cie, byłam do niego odwrócona plecami, poniewa
ż
z
pewno
ś
ci
ą
moje policzki były pokryte szkarłatem.
Nie zrozumiałam jego wcze
ś
niejszego spojrzenia. To było co
ś
. Lub co
ś
si
ę
stwarzało,
miałam nadziej
ę
. Bo
ż
e, miałam nadziej
ę
. Jednak wła
ś
nie teraz zbyt du
ż
o działo si
ę
dookoła.
Nienawidziłam tego, lecz w pewnym stopniu byłam zadowolona tak
ż
e z tego, Daj
ą
c czas
mojemu rozumowi czas by przestał wirowa
ć
.
Po sekundzie—nadal siedz
ą
c na kolanach Dereka—zmusiłam si
ę
z powrotem spojrze
ć
na
ekran.
Znów przeczytałem pierwszy email. Datowany dwa miesi
ą
ce temu, był to ła
ń
cuch trzech
wiadomo
ś
ci, pierwsza, krótka i rzeczowa.
Tu Kit. Wpakowałem si
ę
w pewnego rodzaju kłopoty. Czy wiesz, gdzie s
ą
chłopcy?
Andrew odpowiedział.
Nie. Nie wiem. Jakiego rodzaju kłopoty? Jak mog
ę
pomóc?
Odpowied
ź
była dłu
ż
sza.
Nasts mnie złapał. Widział artykuł o D. Wy
ś
ledził mnie zanim mogłem uciec. Poszedłem z
nimi, by odci
ą
gn
ąć
ich od chłopców. Trzymali mnie kilka miesi
ę
cy, dopóki w ko
ń
cu nie dałem
im tego, co chcieli. Chłopcy dawno odeszli. My
ś
lałem EG., ale nie ma
ż
adnego
ś
ladu w
laboratorium. By
ć
mo
ż
e Nasts? Opieka społeczna? Nie mam
ż
adnego pomysłu. Potrzebuj
ę
pomocy, kumplu. Cokolwiek, co mo
ż
esz zrobi
ć
. Prosz
ę
.
Sko
ń
czył podaj
ą
c numer telefonu i mówi
ą
c,
ż
e zarówno numer, jak i adres e-mailowy s
ą
tymczasowe, ale b
ę
d
ą
w kontakcie w przeci
ą
gu kilku tygodni.
Otworzyłam nast
ę
pnego e-maila, gdy Derek czytał przez moje ramie. Było kolejne trzy
dotycz
ą
ce tego samego—Pan Bae błagał o wiadomo
ś
ci, Andrewa pisał
ż
e szukał Simona i
Dereka, ale jego kontakty w Edison Grup przysi
ę
gły,
ż
e chłopców tam nie było.
Ostatni od Pana Baena był datowany trzy dni temu, kiedy przypuszczali
ś
my
ż
e Andrew jest
trzymany jako zakładnik przez Edison Grup. Dostał go po tym, jak wiedział, gdzie byli Simon
i Derek.
-Jest jeszcze jeden na li
ś
cie- powiedział Derek. -To musi by
ć
odpowiedz.
Było, wysłany w nocy kiedy Andrew i inni ukrywali si
ę
w jego domu, czekaj
ą
c by zrobi
ć
fałszywe uderzenie zespołu SWAT i złapa
ć
nas.
Nadal nic. Ale mo
ż
e b
ę
d
ę
miał, jaki
ś
trop. Facet, który pracuje, dla Cortezes mówi,
ż
e jest
plotka,
ż
e przetrzymuj
ą
kilku nastoletnich chłopców. Zadzwoni
ę
, gdy tylko b
ę
d
ę
wiedział
wi
ę
cej.
-Cortezes?- Powiedziałam.
- Spiskowiec, jak Nasts. Korporacja prowadzona przez czarnoksi
ęż
ników. Bogata i pot
ęż
na.
Bardziej, ni
ż
mafia z Wall Street.
- Wi
ę
c Andrew kłamał.
- Nie tylko kłamał. Próbował wysła
ć
Tat
ę
w szale
ń
cz
ą
pogo
ń
kiedy wiedział dokładnie, gdzie
byli
ś
my.
- To zmienia wszystko.
Kiwn
ą
ł głow
ą
.
-Musimy st
ą
d odej
ść
.
Znów kiwn
ą
ł głowa, ale naprawd
ę
si
ę
nie ruszył. Pochyliłam si
ę
na przód, by chwyci
ć
pióro i
papier z biurka Andrew'a, wtedy zanotowałam najpó
ź
niejszy adres e-mailowy i numer
telefonu. Kiedy podałam to Derekowi, zaj
ę
ło mu sekund
ę
, by zauwa
ż
y
ć
moj
ą
wyci
ą
gni
ę
t
ą
r
ę
k
ę
.
- W porz
ą
dku?- Powiedziałam, wykr
ę
caj
ą
c twarz w jego kierunku.
-Tak, tylko … Andrew. Pozbycie si
ę
mnie mogłem to zrozumie
ć
. Ale trzyma
ć
Tat
ę
daleko …
Tata mu ufał.
- I teraz my nie mo
ż
emy – powiedziałam - co jest do bani, ale najwa
ż
niejsze jest to,
ż
e twój
tata
ż
yje.
U
ś
miechn
ą
ł si
ę
, najpierw niezdecydowany, pó
ź
niej szeroko, co sprawiło
ż
e moje serce
stan
ę
ło. Oprzytomniałam i ponownie u
ś
miech zago
ś
cił na mojej twa
ż
y, pochyliłam si
ę
, by
zarzuci
ć
moje r
ę
ce dookoła jego szyi, lecz nagle si
ę
zatrzymałam rumieni
ą
c. Zanim
zd
ąż
yłam si
ę
odsun
ąć
, on chwycił moje łokcie i poło
ż
ył moje r
ę
ce dookoła swojej szyi,
poci
ą
gaj
ą
c mnie do przytulenia.
Wtedy podskoczył, krzesło obróciło si
ę
tak szybko,
ż
e prawie poczułam jak lece. Usłyszałam
kroki w korytarzu i wstałam z jego kolan w momencie, gdy Simon wszedł do
ś
rodka,
oddychaj
ą
c ci
ęż
ko, jakby biegł.
- Tori powiedział,
ż
e chcesz mnie widzie
ć
? Co
ś
o Tacie.- Ruszyłam si
ę
na bok by Derek
mógłby pokaza
ć
mu e-maile, wtedy poszłam na korytarz, obserwowa
ć
Andrewa i aby
zostawi
ć
ich w spokoju. To była wiadomo
ść
, na któr
ą
czekali i przeszli przez piekło my
ś
l
ą
ce,
ż
e to mo
ż
e nigdy nie nast
ą
pi
ć
, wi
ę
c spróbowałem nie podsłucha
ć
.
- Chloe?
Derek stal w drzwiach. Skin
ą
ł na mnie z powrotem. Simon był przy klawiaturze, otwieraj
ą
c
panel kontrolny.
- Nie ma
ż
adnego poł
ą
czenia z Internetem - powiedziałam, -je
ż
eli to jest to czego tam
szukasz. Niema równie
ż
telefonu.
- Andrew ma komórk
ę
- powiedział Simon.
- Zbyt ryzykowne- powiedział Derek – Jest budka telefoniczna na stacji benzynowej.
Zadzwonimy po drodze, i ustalimy miejsce, by si
ę
spotka
ć
.
Oczy Simona za
ś
wieciły na my
ś
l o tym
ż
e w ko
ń
cu porozmawia z tat
ą
. Wtedy spochmurniały
z gniewu, uzmysławiaj
ą
c sobie jak ich tata b
ę
dzie walczył z bólem z powodu zdrady
Andrewa.
-Wi
ę
c uciekamy teraz, racja?- Powiedziałam.
- Tak – powiedział Derek - Idziemy.
R
O
Z
D
Z
I
A
Ł
3
1
BYLI
Ś
MY JU
Ż
ekspertami w ucieczkach. Wtajemniczyli
ś
my Tori, i rozdzielili
ś
my si
ę
, by
zgromadzi
ć
to, czego potrzebowali
ś
my: ubrania, pieni
ą
dze, jedzenie. Obrali
ś
my taktyk
ę
,
dwie osoby pakowały rzeczy, kiedy inne dwie sp
ę
dzały miło czas, rozmawiaj
ą
c by Andrew
nie zastanawiał si
ę
, dlaczego w domu z czterema nastolatkami zrobiło si
ę
nagle tak cicho.
Na szcz
ęś
cie Andrew sp
ę
dził wi
ę
kszo
ść
czasu w kuchni. My
ś
l
ę
,
ż
e
ż
adne z nas nie mogłoby
w stanie spojrze
ć
mu w twarz. Tori i ja dalej zaznaczały
ś
my- nasz
ą
-obecno
ść
, kiedy Derek
w
ś
lizgał si
ę
z nar
ę
czem kurtek narciarskich.
- Znalazłem je w piwnicy- powiedział. – Ostatnio było zimno. Mi podał czerwon
ą
a Tori dał
bł
ę
kitn
ą
. –Jak Simon znajdzie pasuj
ą
c
ą
dla siebie, wchodzimy. Wyjdziemy tylnymi drzwiami
Wasza trojka pójdzie przodem. Ja zostan
ę
w
ś
rodku i upewni
ę
si
ę
ż
e Andrew nie wyjdzie,
dopóki nie b
ę
dziecie bezpieczni w lesie.
- A je
ś
li to zrobi? – spytałam
Derek potarł usta, co znaczyło,
ż
e raczej nie planuje tej mo
ż
liwo
ś
ci.
- Nie mów mi,
ż
e b
ę
dziesz mie
ć
jaki
ś
problem ze zdj
ę
ciem go – powiedziała Tori - Po tym, co
ci zrobił? Mowie,
ż
eby
ś
my teraz si
ę
nim zaj
ę
li, oszcz
ę
dziłoby to nam du
ż
o czasu z
podkradaniem si
ę
. U
ż
yj
ę
wi
ążą
cego zakl
ę
cia. A wy chłopaki zwi
ąż
ecie go.
- Jak dla mnie, pasuje - powiedział Simon, wchodz
ą
c za nas. -Nadal pami
ę
tam jak robi si
ę
w
ę
zły Skautów.
Derek zawahał si
ę
. Wtedy spojrzał na mnie, co troch
ę
mnie zaskoczyło i powiedziałam—
zgadzam si
ę
- nie b
ę
d
ą
c pewna czy tego oczekuje, ale kiwał głow
ą
i powiedziałam, bardziej
odwa
ż
nie -To jest najlepszy sposób. Inaczej, gdy tylko zrozumie,
ż
e odeszli
ś
my, b
ę
dzie...
Zadzwonił dzwonek. Nie byłam jedyn
ą
osoba, który podskoczyła. Derek chwycił nasze torby,
gotowy, by skoczy
ć
.
- Dzieciaki? - zawołał Andrew - Kto
ś
mo
ż
e otworzy
ć
? To Margaret.
-To troch
ę
utrudnia spraw
ę
- szepn
ę
ła Tori -Ale nie za bardzo. Jest stara, i jest tylko
nekromant
ą
.- Spojrzała na mnie. -Przepraszam.
- Dzieciaki? - kroki Andrew'a rozbrzmiały w korytarzu.
- Ju
ż
! - zawołał Simon.
- Wpierw zajmiemy si
ę
Margaret – szepn
ą
ł Derek - Tori mo
ż
e j
ą
przyprowadzi
ć
. Simon mo
ż
e
j
ą
zwi
ą
za
ć
. Pójd
ę
po Andrew'a. Chloe? Schowaj kurtki i torby do szafy, na wszelki wypadek.
Schowaj kurtki i torby? Czasami naprawd
ę
chciałabym, by moje moce były troch
ę
bardzie
pot
ęż
ne. Podnosiłam dwa plecaki, gdy Derek zmierzał do kuchni, Tori i Simon poszli do
frontowych drzwi.
Wracałam po druga cze
ść
rzeczy, gdy usłyszałem głos Margaret. Czy wi
ążą
ce zakl
ę
cie Tori
zawiodło?
-To jest Gordon,- mówiła Margaret - A to jest Roksana. Kiedy Russell i Gwen znikn
ę
li,
pomy
ś
leli
ś
my,
ż
e b
ę
dzie bezpieczniej przyprowadzi
ć
kilku wi
ę
cej naszych członków by
ś
cie
si
ę
poznali. Teraz, idziemy przejrze
ć
nasz plan.
Tori chciała zaj
ąć
si
ę
wszystkimi, ale sugestia dotyczyła tylko połowy. Czterech dorosłych
przeciw czterem dzieciakom zmniejszało szanse, zwłaszcza, kiedy nie mieli
ś
my
ż
adnego
poj
ę
cia, jakiego typu nadprzyrodzonymi mocami byli. Nasz plan, zmienił si
ę
do wymkni
ę
cia,
gdy tylko zaczn
ą
swoje spotkanie. Chyba,
ż
e chcieli nas na tym spotkaniu. Simon
skapitulował— nie był w stawa
ć
spojrze
ć
na Andrew'a— wiec Derek i ja kryli
ś
my go. Byłam
tym, z którym chcieli najbardziej rozmawia
ć
, zadaj
ą
c wi
ę
cej pyta
ń
o Edison Grup, o
laboratorium i pracowników.
Musiałam zebra
ć
wszystkie umiej
ę
tno
ś
ci jakie zdobyłam przez lata w kółku dramatycznym,
by ci
ą
gn
ąć
ten wyst
ę
p. To i nie patrze
ć
w kierunku Andrewa cz
ęś
ciej ni
ż
to było konieczne.
Wrzałam cały czas, wiedz
ą
c,
ż
e ich nie interesowało to, co mówiłam,
ż
e nie planowali
powrotu. Nie miałam
ż
adnego poj
ę
cia, co planowali, tylko,
ż
e nie b
ę
dziemy w pobli
ż
u
wystarczaj
ą
co długo, by si
ę
dowiedzie
ć
.
W ko
ń
cu, nas pu
ś
cili.
- Id
ź
po Simona - Derek szepn
ą
ł do Tori, gdy
ś
pieszyli
ś
my si
ę
wzdłu
ż
korytarza. – Przenios
ę
torby do lasu. Chloe? Kryj mnie.
Miałoby to zadanie wi
ę
cej sensu z Tori— dziewczyny z zakl
ę
ciami— by go kry
ć
, ale tego nie
sugerowałam. Derek nadal nie ufał jej wystarczaj
ą
co i to jest powód.
Tori nawet nie zrobiła kilku kroków na schodach, kiedy głos zawołał – Dzieci ? Czy tu
jeste
ś
cie ?
Derek przekl
ą
ł. To był Gordon, ten nowy facet.
-Tutaj - zawołałam id
ą
c w kierunku sk
ą
d dochodził głos Gordona. Detek poszedł za mn
ą
.
Gordon był w wieku Andrew'a, przeci
ę
tnego wzrostu, z du
ż
ym brzuchem i siw
ą
broda, rodzaj
faceta, który przebierał si
ę
za
Ś
wietego Mikołaja.
- Czy znowu nas potrzebuj
ą
? - Spytałam.
- Nie, s
ą
zaj
ę
ci robieniem planów, wi
ę
c my
ś
lałem,
ż
e mógłbym si
ę
przywita
ć
. Nie mi
ę
li
ś
my
zbyt du
ż
o szansy by tam porozmawia
ć
.- podszedł do Dereka i posłał mu szeroki u
ś
miech,
potrz
ą
saj
ą
c jego r
ę
k
ą
. - Nie pami
ę
tasz mnie, prawda? Nie jestem zaskoczony. Byłe
ś
tylko
małym chłopcem ostatnim razem, kiedy si
ę
spotkali
ś
my. Pracowałem z twoim tat
ą
. Grali
ś
my
w pokera we wtorki.- poło
ż
ył r
ę
k
ę
na ramieniu Dereka i poprowadził go do salonu. -Andrew
mówi mi,
ż
e jeste
ś
bardzo dobry w nauce. Ucz
ę
fizyk
ę
na …
Gordon nie przestawał mówi
ć
, prowadz
ą
c Derek'a do nast
ę
pnego pokoju. Derek rzucił mi
spojrzenie, rozdra
ż
nienie zmieszało si
ę
z frustracj
ą
. Kiedy otworzyłam usta, on potrz
ą
sn
ą
ł
głowa. Byli
ś
my uziemieni. Znów.
-Idziemy?- szepn
ę
ła Tori, wracaj
ą
c z Simonem.
-Jeszcze nie.
Gordon w ko
ń
cu zawołał nas wszystkich. Znał moj
ą
cioci
ę
i mam
ę
Tori, wiec chciał pozna
ć
nas troch
ę
lepiej. Wczoraj robiliby
ś
my, wszystko, by zrobi
ć
dobre wra
ż
enie i udowodni
ć
ż
e
jeste
ś
my normalnymi dzieciakami. Teraz to było tylko straszne, opowiadaj
ą
c nasze
ż
ycie
temu facetowi, który mógłby by
ć
gotowy, by nas zabi
ć
, je
ż
eli nasze moce okazałyby si
ę
tak
nieposkromione jak si
ę
bał.
Po spotkaniu, wszyscy zdecydowali zosta
ć
na obiad i nie był
ż
adnej mo
ż
liwo
ś
ci dla nas, by
wyj
ść
, nie wszyscy czterej z plecakami.
- Mo
ż
emy je zostawi
ć
?- Spytałam. -Mamy pieni
ą
dze. A je
ś
li...?
- Tori?- Zawołał Andrew – Mogłaby
ś
mi pomoc przy obiedzie?
- Um, wła
ś
ciwie …- zacz
ę
ła.
Andrew wychylił głow
ę
zza rogu. Widz
ą
c,
ż
e wszyscy stoimy w korytarzu, zmarszczył brwi i
zmusił si
ę
do u
ś
miechu.
- Przerwałem co
ś
.
- Tylko robimy plany by uciec - powiedział Tori.
Mój
ż
oł
ą
dek wykr
ę
cił si
ę
, wytrzeszczyłam oczy.
- Mieli
ś
my nadziej
ę
wymkn
ąć
si
ę
na lody po obiedzie- wyja
ś
niła.
-Ach.- Andrew przebiegł r
ę
k
ę
po włosach, spogl
ą
daj
ą
c zmieszany. – Wiem
ż
e jeste
ś
cie
zm
ę
czeni tym zamkni
ę
ciem...
- Czujemy pot
ęż
n
ą
gor
ą
czk
ę
domow
ą
- powiedziała Tori. - Plus, moje kieszonkowe za
sprz
ą
tanie wypala mi dziur
ę
w mojej kieszeni. B
ę
dziemy uwa
ż
a
ć
i wrócimy zanim si
ę
ś
ciemni.
-Wiem, ale … Nie, dzieciaki. Przepraszam. Nie wyjdziecie wi
ę
cej – spróbował si
ę
u
ś
miechn
ąć
– Jutro ruszamy do Buffalo i obiecuj
ę
,
ż
e b
ę
dziemy je
ść
lody po drodze. Teraz,
je
ż
eli mog
ę
dosta
ć
twoj
ą
pomoc, Tori …
Prowadził j
ą
daleko.
- On wie,- powiedział Simon, gdy siedli
ś
my w
ś
wietlicy, udaj
ą
c,
ż
e gramy, w Yahtzee.
- Tak dało si
ę
to odczu
ć
- powiedziałam. -Ale by
ć
mo
ż
e jeste
ś
my tylko paranoikami?
Razem spojrzeli
ś
my na Dereka.
Rzucił ko
ść
mi na stół kilka razy, gł
ę
boko zamy
ś
lony, wtedy powiedział, - my
ś
l
ę
,
ż
e jeste
ś
my
zdrowi. Jeste
ś
my tylko zdenerwowani.
- Chcemy wyj
ść
wiec czujemy si
ę
jakby nas blokowali.- Simon wypu
ś
cił powietrze i
spróbował si
ę
wygodniej rozsi
ąść
, b
ę
bni
ą
c palcami w nog
ę
.
- Powinni
ś
my zaczeka
ć
do wieczora,- powiedział Derek - I
ść
do łó
ż
ka, i wyj
ść
kiedy Andrew
za
ś
nie. Inni dawno ju
ż
odejd
ą
i zyskamy troch
ę
czasu— nikt nie zauwa
ż
y,
ż
e jest jaki
ś
problem a
ż
do ranka.
-Ma sens- powiedział Simon -Pytanie brzmi czy wytrzymamy tak długo bez zwariowania.
Wstał, poniewa
ż
Derek podnosił głow
ę
, i obrócił si
ę
do drzwi.
- Problem?- szepn
ą
ł Simon.
- Telefon komórkowy.
- Um, tak, oni wszyscy je maj
ą
. Wiec...
- S
ą
tam - Derek wskazał na lewo. -Słysz
ę
stłumiony dzwonek za drzwiami, gdzie zostawili
płaszcze.
-W porz
ą
dku, nadal nie...— Simon wystrzelił do góry. -Telefon komórkowy. Tata. Gdzie jest
numer?
Derek trzymał papier z numerem w z jego zasi
ę
gu. – Spokojnie.
-W porz
ą
dku, w porz
ą
dku.- Simon wzi
ą
ł kilka innych gł
ę
boki oddechów, zmuszaj
ą
c si
ę
by si
ę
odpr
ęż
y
ć
– Spokojny?
Derek podał mu go.
Znów odeszłam, nie chc
ą
c przeszkadza
ć
, ale Derek machn
ą
ł na mnie. Poniewa
ż
zbli
ż
yli
ś
my
si
ę
do drzwi, machn
ą
ł do Simona, szepcz
ą
c,
ż
e b
ę
dziemy stra
ż
nikami, kiedy b
ę
dzie dzwonił.
- Wi
ę
c, co my
ś
lisz, o tej ksi
ąż
ce, co pisze Andrew? - spytał Teodoryk.
Gapiłem si
ę
w gór
ę
na niego. Bardzo atrakcyjny, tego jestem pewna.
- Rozmawiaj ze mn
ą
- szepn
ą
ł Derek.
- Racja. Przepraszam. Jest … dobra jak na razie. Ja...
- Brak sygnału - sykn
ą
ł Simon sykn
ą
ł, zerkaj
ą
c z k
ą
ta.
- Rusz si
ę
- Derek szepn
ą
ł z powrotem. -Andrew tak robi.
Kiedy Simon to robił, udawałam rozmow
ę
o ksi
ąż
ce, co nie było łatwe kiedy przeczytałam
tylko jedna pojedyncza linie. Wi
ę
c gadałam głupoty z ogólnymi komentarzami o czasach i
stylu, Simon znów zerkn
ą
ł, szale
ń
czo machał telefonem przy jego uchu, powiedział –Dzwoni!
Derek skin
ą
ł na niego z powrotem za k
ą
ta, wtedy kazał mi nie przestawa
ć
mówi
ć
. Zrobiłam
tak, chocia
ż
nie przestawałam słucha
ć
Simona.
- Tata? To ja. Simon.- Jego głos trzasn
ą
ł i chrz
ą
kn
ą
ł by oczy
ś
ci
ć
gardło. -
Ś
wietnie. Dobrze,
w porz
ą
dku.- Przerwa. - Jest tu. Ze mn
ą
. Jeste
ś
my z Andrew'em.- Przerwa. - Wiem.
Próbujemy— Przerwa. - Nie. Nie Andrew. To bezpieczne miejsce. Nale
ż
ało do faceta, który
nazywał si
ę
Todd Banks. Du
ż
y stary— Tata? Tata?
Derek podszedł do niego, machaj
ą
c na mnie, bym stała na czatach.
- Sygnał - szepn
ą
ł Simon.
Derek zacz
ą
ł co
ś
mówi
ć
, wtedy wychylił si
ę
zza k
ą
ta, rozgl
ą
daj
ą
c si
ę
w dół korytarza.
Niezawodny jak zawsze, chwile pó
ź
niej, usłyszałam kroki.
- Dzieciaki? - Andrew. -Obiad.
- Idziemy - Zawołałam.
- Pozwól mi spróbowa
ć
— zacz
ą
ł Simon.
- Nie- powiedział Derek -Musz
ę
wymaza
ć
ostatnia rozmow
ę
. Id
ź
do kuchni z Chloe.
Zadzwonimy znów ze stacji wieczorem.
Ka
ż
dy skubn
ą
ł obiad, zmuszaj
ą
c si
ę
tylko aby dobrze to wygl
ą
dało. Derek nie przestawał
szepta
ć
do nas, by je
ść
, napełni
ć
nasze
ż
oł
ą
dki, ale on ledwie sko
ń
czył swoja porcje, zbyt
zaj
ę
ty nasłuchiwaniem, by usłysze
ć
dzwonek telefonu komórkowego, zaniepokojony tata
mógłby oddzwoni
ć
i wyda
ć
nas.
Nie zrobił tego. Z tego, co usłyszałam o ich tacie, Derek miał jego całkowite zaufanie. Gdzie
normalny rodzic automatycznie oddzwoniłby, po rozł
ą
czeniu, ich tata najpierw znalazłby
numer i co
ś
dowiedziałby si
ę
o nim— jak imi
ę
Gordona przyporz
ą
dkowane do numeru—
musiało go powstrzyma
ć
.
Nie próbował równie
ż
zadzwoni
ć
do Andrewa. Fakt,
ż
e Andrew nie powiedział mu,
ż
e z nim
byli
ś
my wró
ż
yło kłopotami. Nie próbowałby si
ę
skontaktowa
ć
. Tylko przyszedłby szukaj
ą
c
swoich chłopców.
Czy usłyszał cz
ęść
o tym,
ż
e jeste
ś
my w domu dr Banks’s? Czy wiedział, gdzie to było?
Je
ż
eli tak, czy przyb
ę
dzie po nas zbyt pó
ź
no, zostanie schwytany próbuj
ą
c ratowa
ć
synów
po tym, jak uciekniemy?
Przypomniałem siebie,
ż
e stacja benzynowa była tylko pi
ę
tna
ś
cie minut dobrego spaceru
stad. Mogliby
ś
my ostrzec Pana Baena zanim cokolwiek spróbuje. Chyba,
ż
e był
wystarczaj
ą
co blisko domu, by zbli
ż
y
ć
si
ę
do nas zanim uciekniemy … miła my
ś
l, ale
wiedziałam,
ż
e nie mogliby
ś
my na to liczy
ć
i prawdopodobnie nie powinni
ś
my nawet mie
ć
nadziei. Mieli
ś
my plan. Wydosta
ć
si
ę
bezpiecznie, znale
źć
Pana Baena i z jego pomoc
ą
uratowa
ć
Ciocie Lauren i Rae.