Crouch Blake Wayward Pines Krzyk

background image
background image
background image

Dlamoichaniołów,AnnsleeiAdeline

background image

OOSTATNIMMIEŚCIE

WitajciewWaywardPines,ostatnimmieście.

Agent służb specjalnych Ethan Burke przybył do Wayward Pines w stanie Idaho trzy tygodnie

temu.Wtymmieścieludziommówisię,kogomająpoślubić,gdziemieszkać,gdziepracować.Dzieci

uczą się, że twórca miasta David Pilcher jest bogiem. Nikomu nie wolno opuścić tego miejsca,

azadawaniepytańmożnaprzypłacićżyciem.

Ethan odkrył jednak zdumiewającą tajemnicę o tym, co znajduje się za podłączonym do prądu

ogrodzeniem, które otacza Wayward Pines i chroni je przed przerażającym światem. Z powodu tej

tajemnicy wszyscy mieszkańcy są we władzy szaleńca i armii jego zwolenników. Teraz groza ma

sforsowaćogrodzenieizmieśćzpowierzchniziemikruchąresztkęludzkości.

background image

IzwichruPanodpowiedział

Hiobowitymisłowami:

„Któżtuzaciemnićchcezamiar

słowaminierozumnymi?

Przepasznobiodrajakmocarz!

Będęciępytał–pouczyszMnie.

Gdzieśbył,gdyzakładałemziemię?

Powiedz,jeżeliznaszmądrość.

Ktowybadałjejprzestworza?

Wiesz,ktojąsznuremwymierzył?

Naczymsięsłupywspierają?

Ktozałożyłjejkamieńwęgielny

kuucieszeporannychgwiazd,

kuradościwszystkichsynówBożych?[…]”

BibliaTysiąclecia,KsięgaHioba,38,1–7

background image

JESTEŚMYOSTATNIMIPRZEDSTAWICIELAMINASZEGOGATUNKU,KOLONIĄLUDZI

ZPOCZĄTKUXXIWIEKU.MIESZKAMYWGÓRACHDAWNEGOSTANUIDAHO,WMIEŚCIE

ONAZWIEWAYWARDPINES.NASZEWSPÓŁRZĘDNEGEOGRAFICZNETO44STOPNIE,13

MINUTSZEROKOŚCIPÓŁNOCNEJI114STOPNI,56MINUT,16SEKUNDDŁUGOŚCI

ZACHODNIEJ.

JESTTAMKTO?

FragmentgłosowegoinadawanegoalfabetemMorse’akomunikaturadiowego,któryodjedenastu

lat jest w kółko wysyłany z superstruktury Wayward Pines na wszystkich częstotliwościach fal

krótkich.

background image

PRELUDIUM

background image

DAVIDPILCHER

Superstruktura

WaywardPines

Czternaścielatwcześniej

Otwieraoczy.

Skostniałyzzimna.

Drży.

Pulsującybólgłowy.

Nadnimstoiktośwmascechirurgicznej,twarzjestnieostra.

Niewie,gdziesięznajduje,niewienawet,kimjest.

Wyraźnierysującasięmaskazbliżasiędojegoust.

Głos–kobiecygłos–mówinagląco:

–Weźdługi,głębokiwdechinieprzestawajoddychać.

Gaz, który wdycha, jest ciepłym tlenem o dużym stężeniu. Tlen spływa tchawicą i eksploduje

w płucach upragnionym ciepłem. Pochylona kobieta ma usta zasłonięte maską, ale on widzi w jej

oczach,żesiędoniegouśmiecha.

–Lepiej?–pyta.

On potakuje. Twarz kobiety nabiera ostrości. Jej głos… Jest w nim coś znajomego. Może nie

wsamymbrzmieniu,alewuczuciach,jakiewnimbudzi.Opiekuńczy.Niemalmatczyny.

–Bolicięgłowa?–pytakobieta.

Potakuje.

–Bólwkrótceustąpi.Wiem,żeczujeszsięzdezorientowany.

Skinieniegłową.

–Tocałkowicienormalne.Wiesz,gdziesięznajdujesz?

Potrząsagłową.

–Wiesz,kimjesteś?

Potrząsagłową.

–Toteżniejestpowóddoobaw.Krewkrążywtwoichżyłachdopieroodtrzydziestupięciuminut.

Człowiekzazwyczajorientujesięwsytuacjidopieropoparugodzinach.

Patrzynaświatłanadgłową:długiejarzeniówki,owielezajasne.

Otwierausta.

–Niepróbujjeszczemówić.Mamciwyjaśnić,cosiędzieje?

background image

Skinieniegłową.

–NazywaszsięDavidPilcher.

Wydaje mu się, że ta informacja brzmi właściwie. Na poziomie, którego nie potrafi w pełni

uchwycić,czuje,żetojegonazwisko,aprzynajmniej,żejesttogwiazdanależącadojegonieba.

–Niejesteśwszpitalu.Nieprzeżyłeśwypadkusamochodowegoanizawału.Nicpodobnego.

Chcepowiedzieć,żeniemożesięruszać.Żejestmuśmiertelniezimnoiczujelęk.

Kobietawmascemówidalej:

–Właśniewyprowadziliśmy cięzestanu zawieszeniafunkcjiżyciowych. Wszystkietwojenarządy

funkcjonująbezzarzutu.Spałeśtysiącosiemsetlatwjednymztysiącamodułówzawieszających,które

sam stworzyłeś. Wszyscy jesteśmy niezmiernie podnieceni. Twój eksperyment się powiódł.

Dziewięćdziesiąt siedem procent ekipy przeżyło stan zawieszenia. To o kilka punktów procentowych

więcej,niżzakładałeś.Gratuluję.

Pilcherleżynałóżkunakółkachimrużyoczywostrymświetle.

Monitorpracyserca,doktóregojestpodłączony,zaczynaszybciejpikać,aleprzyczynąniejestlęk

anistres.

Przyczynąjestuniesienie.

Wciągupięciusekundwszystkodoniegowraca.

Przypominasobie,kimjest.

Gdziesięznajduje.

Dlaczegoistnieje.

Niczymkamerasunącapotwarzach.

Pilcherpodnosirękę–ciężkąjakkawałgranitu–poczymściągazustmaskę.Podnosiwzrokna

pielęgniarkę.Porazpierwszyodbliskodwóchtysiącleciodzywasię,ochryple,alewyraźnie:

–Czyktośwyszedłnazewnątrz?

Kobietazdejmujemaskę.ToPam.Madwadzieścialatipodługim,jakżedługimśnieprzypomina

zjawę.

Mimotojestbardzopiękna.

Pamsięuśmiecha.

–Wiesz,żebymnatoniepozwoliła,Davidzie.Czekaliśmynaciebie.

***

SześćgodzinpóźniejPilcheridziechwiejnymkrokiemprzezkorytarznaPoziomie1.Asystująmu

TedUpshaw,Pam,ArnoldPopeorazniejakiFrancisLeven.Tenostatninosioficjalnietytułstewarda

superstrukturyimówizszybkościąkarabinumaszynowego.

background image

– … siedemset osiemdziesiąt trzy lata temu mieliśmy uszkodzenie kadłuba arki, ale czujniki

próżniowetowychwyciły.

–Czylinaszezapasy…–mówiPilcher.

–Przeprowadzamcałyszeregtestów,alewyglądanato,żewszystkoprzetrwałownienaruszonym

stanie.

–Ileosóbzzałogiobudzono?

–Tylkoosiem,włącznieznami.

Dotarlidoautomatycznychszklanychdrzwi,prowadzącychdojaskiniopowierzchniponadpięciu

tysięcyhektarów,pełniącejfunkcjęmagazynunazapasyimateriałybudowlane.Jaskinia,czulezwana

arką,jestjednymzeszczytowychosiągnięćludzkiejambicjiitalentuinżynieryjnego.

Wpowietrzuunosisięwilgotny,mineralnyzapach.

Zsufituzwieszająsięogromnekulistelampy,któreciągnąsięjakokiemsięgnąćwgłąbjaskini.

Podchodzą do humvee’a zaparkowanego przed wlotem do tunelu, Pilcherowi już brakuje tchu,

wnogachczujezbliżającesięskurcze.

Popeprowadzi.

Oświetlenie jarzeniowe tunelu jeszcze nie funkcjonuje, więc humvee toczy się w dół pod kątem

piętnastustopniwdeprymującąciemność,rozjaśnianątylkoprzednimiświatłami,odbijającymisięod

wilgotnychskał.

Pilchersiedzizprzodu,obokswojegoczłowiekaodmokrejroboty.

Wciążczujesięzdezorientowany,alestopniowowracadosiebie.

Jegoludziepowiedzielimu,żestanzawieszeniatrwałtysiącosiemsetlat,alezkażdymwdechem

wydaje mu się to coraz mniej możliwe. Pilcher ma wrażenie, że zaledwie kilka godzin minęło od

zabawy sylwestrowej w 2013 roku, kiedy on i cała załoga spełnili toast szampanem Dom Pérignon,

rozebralisiędonaga,poczymweszlidomodułówzawieszających.

Wmiaręjakzjeżdżająwdół,czujewuszachuciskwywołanyróżnicąciśnień.

Wbrzuchunarastanerwowełaskotanie.

Pilcher zerka przez ramię na siedzącego z tyłu Levena, szczupłego młodego człowieka o twarzy

dzieckaioczachmędrca.

–Możemybezobawoddychaćwtejatmosferze?–pytaPilcher.

–Owszem,uległazmianie,aletylkonieznacznie–odpowiadaLeven.–Tleniazotnadalsą,dzięki

Bogu,głównymiskładnikami.Obecniejednakwpowietrzujestojedenprocentwięcejtlenuiojeden

procentmniejazotu.Gazycieplarnianepowróciłydopoziomuzczasówprzedindustrialnych.

–Rozumiem,żerozpoczęliściejużdekompresjęsuperstruktury?

–Przystąpiliśmydoniejniezwłocznie.Jużzasysamypowietrzezzewnątrz.

background image

–Jeszczejakieśistotneinformacje?

–Naszeorganizmyodzyskająpełnięsiłizaadaptująsiędopierozakilkadni.

–Copokazujenaszzegarelektronowy?

– Dziś jest czternasty lutego roku Pańskiego trzy tysiące osiemset trzynastego – mówi Leven

zszerokimuśmiechem.–Wesołychwalentynekdlawszystkich.

***

ArnoldPopezatrzymujehumvee’a,długieświatłaodbijająsięodtytanowegoportaluchroniącego

przedświatemzewnętrznymtunel,superstrukturęorazwszystkichśpiących.

Popegasisilnik,aleniewyłączaświateł.

Wszyscywysiadajązwozu,aPopeidzienatyłiotwieradrzwibagażowe.

Zpółkizdejmujestrzelbępowtarzalną.

–Namiłośćboską,Arnie–mówiPilcher.–Jesteśnieuleczalnympesymistą.

– Za to płacisz mi ciężką forsę, nie? Gdyby to ode mnie zależało, jechaliby z nami wszyscy

ochroniarze.

–Nie,naraziewszystkomaprzebiegaćkameralnie.

–Pam,mogłabyśtupoświecićlatarką?–odzywasięLeven.

Kiedydziewczynakierujeświatłonakołootwierająceportal,Pilchermówi:

–Odczekajmychwilę.

Levensięprostuje.

Popepodchodzibliżej.

TediPamzwracająsiękuniemu.

Pilcherwciążmaochrypłygłosodśrodkówfarmakologicznych,którymigoobudzono.

–Niepozwólmy,bytachwilanamumknęła–mówi,ajegoludzieprzyglądająmusięuważnie.–

Czy wszyscy pojmujecie, czego dokonaliśmy? Oto odbyliśmy najniebezpieczniejszą i najśmielszą

podróżwhistoriiludzkości.Niewprzestrzeni.Wczasie.Wiecie,coczekananaszatymidrzwiami?

Pilcherpozwala,bypytaniezawisłowpowietrzu.

Niktniereaguje.

–Czysteodkrycie.

–Nierozumiem–przyznajePam.

– Już to mówiłem, ale powtórzę. Oto Neil Armstrong schodzi po stopniach Apollo 11, by po raz

pierwszystanąćnaKsiężycu.BraciaWrighttestująsamolotwKittyHawk.Kolumbwychodzinabrzeg

NowegoŚwiata.Niesposóbstwierdzić,coleżyzatymportalem.

–Przewidywałeś,żeludzkośćwyginie–mówiPam.

background image

– Owszem, ale moje przewidywania nie były niczym innym niż właśnie tym. Przewidywaniami.

Mogłemsięmylić.Zatymidrzwiamimogąstaćwieżowcewysokienatrzytysiącemetrów.Wyobraźcie

sobie człowieka z dwieście trzynastego roku, który wkracza w rok dwa tysiące trzynasty.

„Najpiękniejszą rzeczą, jakiej możemy doświadczyć, jest tajemnica”. To słowa Alberta Einsteina.

Powinniśmysmakowaćtęchwilę.

Levenkierujeuwagęnakołootwierającedrzwi,zaczynaobracaćnimwkierunkuprzeciwnymdo

ruchuwskazówekzegara.

Kiedykołozatrzymujesięwpozycjidocelowej,Levenmówi:

–Czyzechcepanpełnićhonory?

Pilcherpodchodzidoportalu.

–Totazapadka.

Pilcherotwierazapadkę.

Przezchwilęnicsięniedzieje.

Światłahumvee’agasną.

MrokrozjaśniatylkomizernalatarkaPam.

Podichstopamirozlegasięjękprzypominającyskrzypieniestaregostatku.

Ciężkiedrzwiportaludygocząizaczynająustępować.

Potem…

Chodnikzalewaświatło,suniekunimjaskrawaplama.

SercePilcherawalijakmłotem.

Tonajbardziejekscytującachwilajegożycia.

Nachodniksypiesięśnieg,tunelprzecinaporażającymróz.Pilchermrużyoczywświetle.

Gdywysokinastodwadzieściacentymetrówportalotwierasięnaoścież,światukazujesięniczym

obraz.

Widząsmaganyśnieżycąlassosnowypełengłazów.

***

Stąpającwmiękkim,głębokimnatrzydzieścicentymetrówpuchu,wchodządolasu.

Jestciszejniżcicho.

Szepczepadającyśnieg.

PobliskodwustumetrachPilcherstaje.Resztarobitosamo.

–Wydajemisię,żetędybiegładrogadoWaywardPines.

Stojąwgęstymsosnowymlesie,nigdzieniewidaćaniśladudrogi.

Pilcherwyciągakompas.

background image

***

Idąnapółnoc,wdolinę.

Nadnimipiętrząsięsosny.

–Ciekawe,ilerazytenlaspaliłsięiodrastał–odzywasięPilcher.

Zmarzł.Bolągonogi.Pewienjest,żepozostaliczująpodobnąsłabość,aleniktsięnieskarży.

Grupa brnie dalej, aż do miejsca, w którym drzewa się kończą. Pilcher nie wie dokładnie, jak

daleko zaszli. Śnieg przestał padać i Pilcher po raz pierwszy widzi coś znajomego: potężne skalne

zbocza,któreprzedbliskodwomatysiącamilatotaczałymiasteczkoWaywardPines.

Sam się dziwi, jaką otuchą napawa go ponowny widok tych gór. Dwa tysiąclecia to długi okres

wodniesieniudolasówirzek,alezboczawyglądająpraktycznietaksamo.Jakstarzyprzyjaciele.

Wkrótcegrupastajewsamymśrodkudoliny.

Nieostałsięanijedendom.

Niemanawetśladuruin.

–Jakbytunigdyniebyłomiasta–mówiLeven.

–Cotoznaczy?–pytaPam.

–Co„coznaczy”?–dopytujePilcher.

–Żeprzyrodaodzyskała,codoniejnależało.Miastozniknęło.

–Trudnostwierdzić.MożeIdahojestterazwielkimrezerwatem.MożeIdahojużniema.Musimy

sięsporodowiedziećotymnowymświecie.

Pilcher rozgląda się za Pope’em. Ten zapuścił się dwadzieścia metrów w głąb polany i klęka

wśniegu.

–Cojest,Arnie?

PopemachanaPilchera,żebypodszedł.

GrupazbierasięwokółPope’a,którypokazujenaślady.

–Ludzkie?–pytaPilcher.

–Mająrozmiarśladuludzkiejstopy,alerozstawzupełniesięniezgadza.

–Dlaczego?

– Czymkolwiek jest to coś, poruszało się na czterech kończynach. Widzicie? – Pope dotyka

śniegu.–Tusątylnenogi.Tamprzednie.Spójrzcienaodległośćmiędzyśladami.Tocholerniedługi

krok.

***

Wpołudniowo-zachodnimzakątkudoliny,pośródkarłowatychdębówitopoliosikowychznajdują

background image

głazowisko. Pilcher kuca, żeby przyjrzeć się jednemu z głazów, zgarnia śnieg z podstawy. Marmur,

niegdyśwypolerowany,zbiegiemlatstałsięchropowaty.

–Cotozakamienie?–pytaPam,przesuwającdłoniąpopodobnejbryle.

– Ruiny cmentarza – odpowiada Pilcher. – Inskrypcje uległy erozji. To wszystko, co zostało

zWaywardPineszXXIwieku.

***

Wracajądosuperstruktury.

Wszyscysąosłabieni.

Wszyscyzmarznięci.

Znowusypiegęstyśnieg,zacałunembielimajacząskałyiwieczniezielonerośliny.

–Chybanikogoniemawdomu–zauważaLeven.

–Jednązpierwszychrzeczy,jakiezrobimy,będziewysłaniedronów–mówiPilcher.–Poślemyje

doBoise,Missouli,nawetdoSeattle.Dowiemysię,czycokolwiekprzetrwało.

Po własnych śladach wracają do lasu. Grupę ogarnia cisza, ale po chwili, w dolinie za nimi,

rozlegasięsłaby,niepokojącykrzyk,któryodbijasięechemodośnieżonychszczytów.

Wszyscysięzatrzymują.

Pierwszemu krzykowi odpowiada drugi, niższy, ale wyrażający takie samo połączenie smutku

iagresji.

Popeotwierausta,żebycośpowiedzieć,gdynaglewokolicznychlasachrozbrzmiewaprawdziwa

kanonadakrzyków.

Pędząpośniegu,najpierwtruchtem,alegdykrzykisięzbliżają,wszyscyprzyspieszajądosprintu.

OkołostumetrówodtunelunogiodmawiająPilcherowiposłuszeństwa,potciekniemupotwarzy.

Pozostalidobieglijużdoportalu.Właśniewchodządośrodka,ponaglająPilchera,ichgłosymieszają

sięzkrzykami.

ObrazświatarozmywasięwoczachPilchera.

Oglądasięzasiebie.

Wśródsosendostrzegaruch–ścigajągojasnepostacienaczterechnogach.

Dysząc,chwytapowietrzeimyśli:„Zginępierwszegodniapowyjściuzzawieszenia”.

Światczernieje,jegotwarzkostniejezzimna.

Niestraciłprzytomności.

Poprostuleżytwarząwśnieguiniemożesięruszyć.

Krzyki się zbliżają, ktoś nagle podnosi go z puchu. Przewieszony przez ramię Arnolda Pope’a

Pilcherwidzizeskakującezdrzewinadciągająceczłekokształtnestworzenia,najbliższeokilkanaście

background image

metrówodnich.

Popewpychagowtytanowedrzwi,agdyPilcherpadanaziemię,Popegramolisiędośrodka.

Pilcherleżyztwarząprzyciśniętądozimnegobetonu.

–Cofnijsię!–krzyczyPope.–Leżysztużprzydrzwiach!

Portalsięzatrzaskuje.

Podrugiejstronierozlegasięłomotanieometal.

Pilcher,wreszciebezpieczny,stopniowotraciprzytomność.

Ostatnią rzeczą, jaką słyszy przed osunięciem się w mrok, są słowa Pam przekrzykującej ogólną

histerię:

–Coto,kurwa,zastwory!?

background image

CZĘŚĆI

background image

DWIEGODZINYPOUJAWNIENIUREWELACJIPRZEZ

ETHANABURKE’A

background image

JENNIFERROCHESTER

Wdomubyłocholernieciemno.

Jenniferzprzyzwyczajeniaspróbowałazapalićświatłowkuchni,alebezskutku.

Obeszła lodówkę, otworzyła szafkę nad kuchenką, chwyciła kryształowy świecznik, świecę

ipudełkozapałek.Odkręciwszygaz,zapaliłafajerkęwgłębiipostawiłaczajnikzwodąnaherbatęna

niebieskichpłomykach.

Potemzapaliłaresztkęświecyiusiadłaprzystoleśniadaniowym.

W poprzednim życiu paliła paczkę dziennie, a teraz sporo by oddała za papierosa – pomógłby

ukoićnerwyiopanowaćdrżenierąk.

Oczyzaszłyjejłzami,płomieńświecyrozbiłsięnagarśćjasnychokruchów.

Jennifermogłamyślećtylkoomężu,Teddym,iotym,jakbardzobyłaodniegooddalona.

Dokładnierzeczbiorąc,odwatysiącelat.

Jennifer zawsze żywiła w sercu nadzieję, że tam, na zewnątrz, ciągle istnieje świat. Za

ogrodzeniem.Zdalaodtegokoszmaru.Miałanadzieję,żejejmążwciążtamżyje.Liczyłanato,że

istnieje jej dom. Jej praca na uniwersytecie. W pewnym sensie właśnie ta nadzieja pomogła jej

przetrwać minione lata. Nadzieja, że pewnego dnia znowu obudzi się w Spokane. Teddy będzie spał

ujejboku,atomiasteczko–WaywardPines–okażesięsnem.Onacichowstaniezłóżka,pójdziedo

kuchni i ugotuje dla niego jajka. Zaparzy mocnej kawy. Poczeka przy stole, aż Teddy wypełznie

z łóżka w tym swoim ohydnym szlafroku, rozczochrany, zaspany, dokładnie taki, jakiego kochała.

Wtedyonapowie:

–Zeszłejnocymiałamnajdziwniejszysen.

Ale kiedy spróbuje wyjaśnić, co przeżyła w Wayward Pines, wszystko rozpłynie się we mgle

zapomnianychsnów.

Wtedyuśmiechniesiędomężaipowie:

–Zapomniałam.

Teraznadziejasięulotniła.

Osamotnienieparaliżowało.

Wgłębiduszywrzałjednakgniew.

Gniewnato,cojejzrobiono.

Wściekłośćzpowodustraty.

Czajnikzacząłgwizdać.

Ztrudemwstała,wgłowiejejwirowało.

Zdjęłaczajnikzgazu,gwizducichł.Wlaławrzątekdoulubionegoceramicznegokubka,wktórym

background image

trzymałazaparzaczkęstalewypełnionąliśćmirumianku.Zkubkiemwjednejdłoniiświecąwdrugiej

przeszłazciemnejkuchnidoholu.

Prawiewszyscymieszkańcywciążbyliwteatrze,oszołomienirewelacjamiszeryfa;możezresztą

powinna być z nimi, ale prawdę mówiąc, chciała zostać sama. Tej nocy chciała się tylko wypłakać

włóżku.Gdybyprzyszedłsen,byłobyświetnie,aleraczejsięgoniespodziewała.

Skręciwszy za balustradę, ruszyła po skrzypiących schodach, blask świecy tańczył po ścianach.

W przeszłości już kilkakrotnie dochodziło do przerw w dostawie prądu, ale Jennifer nie mogła się

oprzećmyśli,żeakurattejnocymiałotoszczególneznaczenie.

Fakt,żepozamykaławszystkiedrzwiiokna,przynosiłniewielkie–bardzoniewielkie–ukojenie.

background image

SZERYFETHANBURKE

Ethan patrzył w górę na ośmiometrowe wsporniki i przewody owinięte drutem kolczastym.

Zazwyczaj w ogrodzeniu szumiał prąd tysiąckrotnie mocniejszy niż ten potrzebny do zabicia

człowieka. Szumiał tak głośno, że słyszało się go z odległości stu metrów, a po podejściu do

ogrodzeniaczułosięgowplombach.

TejnocyEthanniesłyszałnic.

Cogorsza,dziesięciometrowabramabyłaotwartanaoścież.

Ktośotworzyłzamek.

Mgła wpływała przez bramę niczym front burzowy, Ethan patrzył w głąb ciemnego lasu za

ogrodzeniem. Łomoczące serce nie mogło zagłuszyć wrzasków, które zaczynały nieść się echem

pośróddrzew.

Abikinadchodziły.

WgłowierozbrzmiałymuostatniesłowaDavidaPilchera.

„Piekłoidziepociebie”.

TobyławinaEthana.

„Piekłoidziepociebie”.

Popełniłbłądisprawdził,czytenpsycholblefuje.

„Piekłoidziepociebie”.

Popełniłbłąd,mówiącludziomprawdę.

Terazwszyscywmiasteczku,włączniezjegożonąisynem,mielizginąć.

***

Ethanpopędziłzpowrotemprzezlas,panikanarastałazkażdymkrokiem,zkażdymrozpaczliwym

oddechem.Kluczyłwśródsosen,potempobiegłwzdłużcichegoogrodzenia.

Jegobroncostałtużprzednim,awrzaskiprzybliżałysięirozbrzmiewałycorazgłośniej.

Usiadłzakierownicą,odpaliłipomknąłwlas,dającwyciskzawieszeniu.Resztkiprzedniejszyby

wypadłyzobramowania.

Podotarciudoszosyprowadzącejzpowrotemdomiasteczkazrykiemsilnikawpadłnapobocze

iwjechałnachodnik.

Wdusiłdooporupedałgazu.

Silnikzawył.

Ethanwypadłzlasuipomknąłwzdłużpastwiska.

Przednie światła omiotły billboard na rogatkach, ukazując czteroosobową rodzinę z lat

background image

pięćdziesiątych, która machała i szczerzyła zęby w beztroskich uśmiechach. Pod spodem widniał

slogan:

WITAJCIEWWAYWARDPINES,

GDZIERAJJESTDOMEM

„Jużnie”,pomyślałEthan.

Gdyby mieszkańcom dopisało szczęście, abiki na początek dotarłyby do gospodarstwa

mleczarskiegoirozszarpałybydło,dopieropotemruszyłybynamiasteczko.

Otoono.

Tużprzednim.

ObrzeżaWaywardPines.

W słoneczny dzień miasteczko było obrazem doskonałości. Schludne bryły domków w stylu

wiktoriańskimwjaskrawychkolorach.Białepłotki.Soczyściezielonatrawa.UlicaGłównawyglądała

tak,jakbyzbudowanojądlaturystów,żebyspacerowaliimarzyliotym,bytuosiąśćiwieśćwygodne,

słodkieżycie.Górskiezboczaotaczającemiasteczkoobiecywałyazylibezpieczeństwo.Napierwszy

rzutokanicniewskazywało,żeztejmieścinyniemożnawyjechać,asamąpróbęwyjazduczłowiek

przypłacałżyciem.

Aleniedzisiejszejnocy.

Dziśwszystkiedomyspowiłazłowrogaciemność.

Ethan skręcił w Dziesiątą Aleję, przemknął przez siedem przecznic, potem gwałtownie skręcił

wGłówną,ażkołapoprawejoderwałysięodziemi.

Przed nim, na skrzyżowaniu Głównej z Ósmą, mieszkańcy stali tam, gdzie ich zostawił – przed

gmachem opery. Ponad czterysta osób czekało w ciemności, jakby wyrzucono ich z balu, wciąż

wkomicznychprzebraniachnaigrzyska.

Ethanwyłączyłsilnikiwysiadł.

Pogrążona w mroku Główna, z witrynami oświetlanymi tylko przez pochodnie, wyglądała

niesamowicie.

OtoSteamingBean.

DrewnianeSkarby–sklepzzabawkamiKateiHaroldaBallingerów.

PiekarniaRichardsona.

Ogródekpiwny.

SklepzesłodyczamiSmakołyk.

Agencjanieruchomości,gdziepracowałażonaEthanaTheresa.

Wrzawatłumuobezwładniała.

background image

Właśnie ustępowały szok i niedowierzanie, które ogarnęły ludzi, gdy Ethan wyznał im prawdę

oWaywardPines.Mieszkańcyzaczynalirozmawiaćzesobą,wpewnymsensieporazpierwszy.

DoEthanapodbiegłaKateBallinger.ToonaijejmążHaroldmielipaśćofiaraminocnychigrzysk,

alerewelacjeEthanaocaliłyimżycie.KtośpospieszniezaszyłranęnadlewymokiemKate,lecztwarz

wciążmiałazakrwawioną;krewposklejałateżprzedwcześnieposiwiałewłosy.Zpowoduzaginięcia

KatewWaywardPinesprzeddwomatysiącamilatEthanprzybyłdomiasteczka.Wpoprzednimżyciu

pracowalirazemwsłużbachspecjalnychjakopartnerzy.Przezkrótką,gorącąchwilębylipartnerami

nietylkowpracy.

Ethan ujął Kate za ramię i zaprowadził za bronco, gdzie ludzie nie mogli ich słyszeć. Tej nocy

Kate o mały włos nie zginęła, a Ethan widział w jej oczach, że z najwyższym trudem zachowywała

równowagępsychiczną.

–Pilcherwyłączyłprąd–powiedział.

–Wiem.

–Nie,chcępowiedzieć,żewyłączyłteżprądwogrodzeniu.Otworzyłbramę.

KatewpatrywałasięwEthana,jakbyusiłowałaodgadnąć,jakzłewieściwłaśnieusłyszała.

–Czylitestworzenia…–wykrztusiła.–Aberracje…

–Terazmogąwejśćdomiasteczka.Jużnadciągają.Słyszałemjeprzyogrodzeniu.

–Ile?

–Niewiem.Nawetmałestadooznaczałobykatastrofę.

Kateobejrzałasięnatłumprzedoperą.

Rozmowycichły,ludziepodchodzili,żebyusłyszećnowiny.

–Niektórzyznasmająbroń–powiedziała.–Kilkaosóbmamaczety.

–Toniewystarczy.

–NiemożeszsiędogadaćzPilcherem?Wezwaćgozpowrotem?Sprawić,byzmieniłzdanie?

–Jużniematakiejmożliwości.

–Wobectegokażemywszystkimwrócićdoopery–postanowiłaKate.–Wbudynkuniemaokien.

Tylko po jednym wyjściu z obu stron sceny. Podwójne drzwi wejściowe. Zabarykadujemy się

wśrodku.

– A jeśli zostaniemy otoczeni na wiele dni? Nie mamy jedzenia, ogrzewania, wody. Żadna

barykadaniepowstrzymaabikównawieczność.

–Tocorobić,Ethanie?

–Niewiem,aleniemożemypoprostuodesłaćludzidodomów.

–Częśćjużsięrozeszła.

–Prosiłem,żebyśwszystkichtuzatrzymała.

background image

–Próbowałam.

–Ileosóbwróciłododomu?

–Pięćdziesiąt,sześćdziesiąt.

–Jezu.

EthandostrzegłTheresęiBena–swojąukochanąrodzinę–idącychkuniemuprzeztłum.

– Gdybym zdołał się dostać do superstruktury, gdybym mógł pokazać ludziom Pilchera, kim

naprawdęjestczłowiek,któremusłużą,chybamielibyśmyszansę.

–Toidź.Natychmiast.

– Nie zostawię rodziny w takiej sytuacji. Najpierw musimy opracować plan z prawdziwego

zdarzenia.

TheresapodeszładoEthana.Długiejasnewłosyzwiązaławkońskiogon;onaiBenmielinasobie

ciemneubrania.

Ethan pocałował żonę i zmierzwił włosy Bena. W oczach dwunastoletniego syna widział już

mężczyznę.Dostrzegałgroźnądojrzałość.

–Czegosiędowiedziałeś?–spytałaTheresa.

–Niczegodobrego.

–Jużwiem–powiedziałaKate.–Musimysięukryćwbezpiecznymmiejscu,atywłamieszsiędo

superstruktury.

–Otóżto.

–Potrzebnenammiejsce,gdziebędziemymoglisiębronić.Zzapasamijedzeniaiwody.

–Takjest.

–Chybaznamdokładnietakiemiejsce–powiedziałazuśmiechemKate.

–JaskiniaWędrowców–domyśliłsięEthan.

–Tak.

–Tomogłobysięudać.Naposterunkuszeryfamambroń.

–Idźponią.WeźzesobąBradaFishera.–Katewskazałanachodnik.–Jesttam.

–Jakimcudemzdołamyzaprowadzićtyleosóbnagórę?

– Porozdzielam ludzi na stuosobowe grupy – powiedziała Kate. – Każdą poprowadzi ktoś, kto

dobrzeznadrogę.

–Acoztymi,którzyrozeszlisiędodomów?–spytałaTheresa.

Odpowiedziałjejpojedynczy,odległykrzyk.

Wcześniejludzierozmawialiprzyciszonymigłosami.

Terazzapadłacisza.

Krzyk–araczejsłaby,złowrogijęk–dobiegłzpołudniowejstronymiasteczka.

background image

Tegoodgłosuniedałosięwyjaśnićaniopisać,ponieważoddziaływałnietylkonazmysłsłuchu.

Człowiekczułjegoznaczenie.

Tenkrzykoznaczał:„Piekłonadchodzi”.

–Wystarczającotrudnobędziechronićludzi,którzyzostali–stwierdziłEthan.

–Czylitamcisązdanitylkonasiebie?

–Wszyscyjesteśmyzdanitylkonasiebie.

Ethanpodszedłdoprzednichdrzwibroncoizsiedzeniaobokkierowcywziąłmegafon.Wręczając

goKate,spytał:

–Wiesz,comaszrobić?

Kateprzytaknęła.

–Chcę,żebyścietyiBenzostalizKate–zwróciłsięEthandoTheresy.

–Zgoda.

–Idęztobą,tato–oświadczyłBen.

–Powinieneśzostaćzmamą.

–Alemogęcipomóc.

–Pomagaszmiwłaśniewtensposób–powiedziałEthan,potemrzuciłwstronęKate:–Dołączę

dowas,kiedyprzejdęprzezbiuroszeryfa.

–Przyjdźdomałegoparkunapółnocymiasteczka.

–Tegozaltaną?

–Właśnie.

***

Brad Fisher, jedyny prawnik w Wayward Pines, z dłonią zaciśniętą na klamce siedział na

zniszczonym przednim siedzeniu wozu Ethana, gdy ten pędził Pierwszą Aleją z szybkością stu

kilometrównagodzinę.

–Gdzietwojażona?–spytałEthan,zerkającnaBrada.

–Byliśmywoperze.Typrzemawiałeś,wyjawiałeśnamcałąprawdę.Kiedysięzaniąrozejrzałem,

Meganznikła.

–Biorącpoduwagę,czegouczyładziecibezwiedzyrodziców,pomyślałapewnie,żeludzieuznają

jązazdrajczynię.Obawiałasięowłasneżycie.Coterazdoniejczujesz?

Pytanie chyba zaskoczyło Brada. Zazwyczaj był wymuskany i gładko ogolony – modelowy

przykładmłodego,kompetentnegoprawnika.Terazpodrapałzarostnapodbródku.

– Sam nie wiem. Nigdy nie czułem, że ją znam, nie czułem też, że Megan zna mnie. Żyliśmy

razem,bonamkazano.Spaliśmywjednymłóżku.Czasamiuprawialiśmyseks.

background image

–Tosamomożnachybapowiedziećowielumałżeństwach.Kochałeśją?

–Toskomplikowane.–Bradwestchnął.–Swojądrogą,słuszniepostąpiłeś,mówiącnamprawdę.

–Gdybymwiedział,żeonwyłączyprądwogrodzeniu…

–Nieidźtam,Ethanie.Niedajsięwplątaćwtęgrę.Zrobiłeśto,couznałeśzawłaściwe.Ocaliłeś

KateiHarolda.Pokazałeśnam,ilenaprawdęwartejestnaszeżycie.

–Ciekawe,jakdługoutrzymasiętakieprzekonanie,kiedyludziezacznąginąć–powiedziałEthan.

Długieświatłaomiotłyciemnyposterunekszeryfa.Ethanwjechałnakrawężnik,zatrzymałsięna

chodnikuprzedwejściemiwysiadł.Zapaliwszylatarkę,podszedłdoskrzydłowychdrzwi,przekręcił

kluczipchnąłjednoskrzydło.Bradnieodstępowałgonakrok.

–Cobierzemy?–spytałBrad,gdyprzebiegliprzezholiskręciliwkorytarzdobiuraEthana.

–Wszystko,costrzela.

Bradzająłsięlatarką,Ethanwyjąłzszafkibrońidopasowałamunicję.

StrzelbęMossberg930położyłnabiurkuiwepchnąłdoniejosiemnaboi.

TrzydzieścinaboiwsunąłdomagazynkabushmasteraAR-15.

Magazynekswojegodeserteagle’azaładowałdopełna.

Naposterunkubyłyteżinnestrzelby.

Karabinymyśliwskie.

PistoletyGlockiSigSauer.

RewolwerSmith&Wessonnaamunicjętypu.357Magnum.

Załadowałjeszczedwiesztukibroni,aletowszystkotrwałozbytdługo.

background image

KATEHEWSONBALLINGER

ChwyciłaHaroldazaramię.MążKatemiałzaprowadzićswojągrupędowejściapołożonegokilka

przecznicnapołudnie,onazaświodłaludzinapółnocnyskrajmiasteczka.

Katezarzuciłamuramionanaszyjęiwycisnęłanajegowargachdługi,głębokipocałunek.

–Kochamcię–powiedziała.

Harolduśmiechnąłsięszeroko.Mimochłodubyłspocony,siwewłosylepiłysiędoczoła,sińcena

twarzyzaczynałyciemnieć.

–Kate,jeślicośsięstanie…

–Nieróbtego.

–Czego?

–Poprostuweźdupęwtrokiiruszajwgóry.

W głębi zabudowań coś zawyło. Kate pospieszyła ku ludziom czekającym, aż zaprowadzi ich

wbezpiecznemiejsce,potemsięobejrzałaiposłałaHaroldowicałusa.

Złapałgowpowietrzu.

background image

JENNIFER

Jennifer postawiła świecę na toaletce w sypialni i zdjęła kostium, który włożyła na igrzyska –

czerwoną bieliznę, czarny trencz i diabelskie rogi domowej roboty. Na drzwiach wisiała jej koszula

nocna.

Wsunąwszysiędołóżka,wypiłarumianekipopatrzyłanarefleksyświecytańczącenasuficie.

Napójogrzewałjejprzełyk.

Odtrzechlatpostępowałataksamo,aterazpomyślała,żemądrzezrobiła,nierezygnujączeswych

przyzwyczajeń.Kiedytwójświatsięrozpada,trzymajsiętego,codobrzeznane.

JennifermyślałaomieszkańcachWaywardPines.

Ichmyślibiegłypewniepodobnymtorem.

Kwestionowaliwszystko,coimwmawiano.

Dochodzilidoładuztym,jakbardzoichskrzywdzono.

Comiałprzynieśćdzieńjutrzejszy?

Przezpękniętąszybęwoknieobokłóżkawpadałochłodnenocnepowietrze.Jenniferrozmyślnie

utrzymywałaniskątemperaturę,bouwielbiałaspaćwwyziębionejsypialnipodstertąkoców.

Zaoknempanowałanieprzeniknionaciemność.

Świerszczeucichły.

Jennifer odstawiła kubek na nocny stolik i naciągnęła koce na nogi. Ze świecy został najwyżej

centymetrowyogarek,aleonajeszczeniechciałapogrążaćsięwciemności.

Niechsięsamadopali.

Zamknęłaoczy.

Poczułasię,jakbyspadała.

Natłokmyśli,napierającylęk.

Namacalnyciężar.

„Poprostuzaśnij”.

PomyślałaoTeddym.Wminionymrokuprzyłapywałasięnatym,żejegozapach,tongłosu,dotyk

jegodłoninaswymcielepamiętałaznacznielepiejniżjegotwarz.

Stopniowozapominała,jakwyglądał.

Gdzieśwciemnościzacząłkrzyczećczłowiek.

Jenniferzerwałasięnarównenogi.

Jeszczenigdyniesłyszałanicpodobnego.

Groza, niedowierzanie i niewyobrażalna agonia zlały się w krzyk, który zdawał się trwać bez

końca.

background image

Tokrzyczałmordowanyczłowiek.

„CzyżbymimowszystkodokonaliegzekucjiKateiHarolda?”

Krzykucichł,jakbyktośzakręciłkran.

Jenniferspuściławzrok.

Stałanazimnejdrewnianejpodłodze.

Podeszładooknaipodniosłajetrochęwyżej.

Dosypialniwlałsięchłód.

Wsąsiednimdomuktośzawołał.

Trzasnęłydrzwi.

Ktośpopędziłuliczką.

W dolinie rozbrzmiał echem wrzask, ale ten był inny. Identyczny odgłos wydawał potwór

wbroncoszeryfa.

Upiorne,nieludzkieskrzeczenie.

Odpowiedziałymukolejnewrzaski,awiatrwepchnąłdosypialnisilną,gryzącąwoń,jakbyzapach

gnijącegopiżma.

WogrodzieJenniferrozległsięniski,gardłowywarkot.

Zamknęłaoknoiprzekręciłaklamkę.

Chwiejnym krokiem wróciła do łóżka, a kiedy siadała, usłyszała, jak coś wchodzi przez okno

salonunaparterze.

Jenniferraptownieodwróciłagłowęwstronędrzwi.

Świecanatoaletcezgasła.

Zustkobietywyrwałsiękrzyk.

Sypialnięogarnąłmrok,niewidziaławłasnejdłoniprzedtwarzą.

Zerwała się i pobiegła w stronę drzwi, po drodze zawadziła kolanem o skrzynię przy łóżku, ale

zdołałautrzymaćsięnanogach.

Dotarładodrzwisypialni.

Odschodówdobiegłoskrzypieniekroków.

Jenniferzamknęładrzwiipomacaławposzukiwaniuzasuwy.

Zeszczękiemwsunęłająweframugę.

To,cowdarłosiędojejdomu,znajdowałosięjużwkorytarzu,podłogatrzeszczałapodciężarem

kroków.

Znówhałasynaparterze.

Domwypełniłyskrzeczenieistukot.

Kroki za drzwiami się przybliżały, a Jennifer pełzła na czworakach. W końcu przywarła do

background image

podłogiiwcisnęłasiępodłóżko,czując,jakjejsercełomoczeozakurzonedeski.

Słyszałakolejnychintruzówwchodzącychposchodach.

Drzwisypialniwyleciałyzzawiasów.

Stworzenia, które wdarły się do sypialni, stąpały po podłodze, stukając. To mógł być odgłos

pazurów.

Lubszponów.

Jennifer poczuła silniejszy niż dotychczas i przekraczający jej zdolność pojmowania nieziemski

smródtruchła,zgniliznyikrwi.

Bezgłośnieleżałapodłóżkiem.

Cośtwardegoigładkiegootarłosięojejramię.

Zkrzykiemcofnęłarękę.

Ramięogarnąłnagłychłód.

Dotknęłaje.

Kiedycofnęładłoń,poczułananiejwilgoć.Cośjąskaleczyło.

–Proszę,Boże…–wyszeptała.

Dosypialniweszłykolejnestwory.

Och,Teddy.Pragnęłajedynieujrzećjegotwarz.Ostatniraz,jeślitonaprawdębyłkoniec.

Łóżkouniosłosię,zawadziłonogąojejbok,poczymtrzasnęłoościanę.

Leżała w całkowitej ciemności, sparaliżowana ze strachu. Ramię obficie krwawiło, ale nic nie

czuła.Zdrętwiała,leczpochwilijejmyśliuformowałysięwprostywybór:walczalbouciekaj.

Napastnicy stali tuż nad nią, słyszała obce, urywane oddechy, przywodzące na myśl dyszenie

psów.

Wtuliłagłowęmiędzykolana.

Dwa tygodnie przed brzemienną w skutki wyprawą do Wayward Pines Jennifer i Teddy spędzili

sobotę w Riverfront Park w Spokane. Na rozłożonym na trawie kocu do zmierzchu czytali książki

ipatrzylinaspienionywodospad.

Najednąkrótkąchwilęujrzałajegotwarz.Nieenface, lecz z profilu. Wieczorne słońce okalało

resztki włosów Teddy’ego, odbijało się od okularów w drucianych oprawkach. Teddy patrzył, jak

słońcezachodzizawodospadem.Zadowolony.Obecnywtejchwili.Jennifertakże.

Teddy.

Odwróciłsię,żebynaniąspojrzeć.

Uśmiechałsię.

Wtedyprzyszedłkres.

background image

ETHAN

Bradwpychałplecakzamunicjąprzezwybitetylneokno,gdyEthansiadałzakierownicą.

Zerknąłnazegarek.

Zmarnotrawilijedenaścieminut.

–Ruszajmy!–zawołał.

Bradszarpnąłdrzwiczkiizająłmiejscenazdemolowanymsiedzeniu.

Przednieświatłaomiotłyprzeszklonedrzwiiwydobyłyzmrokuholposterunku.

Ethanspojrzałwlusterkowsteczne.Wczerwonawymblaskutylnychświatełmignąłjasnykształt.

Wrzuciłwsteczny.

Bronco zaczął się cofać po chodniku, a gdy opony ześlizgnęły się z krawężnika, Ethan uderzył

głowąodach.

Mocnowciskająchamulec,zatrzymałwóznaśrodkujezdni,wrzuciłbieg.

Cośuderzyłowdrzwiodstronypasażera.Bradkrzyknął,akiedyEthanspojrzałwbok,zobaczył

jegonogiwysuwającesięprzezokno.

WciemnościEthanniewidziałkrwi,aleczułjejwoń–silnyzapachrdzy.

Wyciągnąłpistolet.

Wrzaskiucichły.

SłyszałjedynieoddalającesięszuraniebutówBradawleczonegopochodniku.

Chwyciłlatarkę,którąBradupuściłwodstępmiędzysiedzeniami.

Poświeciłnaulicę.

„MójBoże”.

Światłolatarkipadłonaaberrację.

StwórprzysiadłnatylnychnogachnadBrademizatopiłzębywjegogardle.

Nawidokświatłapodniósłzakrwawionypyskiostrzegawczozasyczałjakwilkbroniącyzdobyczy.

Zanimukazałosięwięcejjasnychsylweteksunącychśrodkiemjezdni.

Ethanwcisnąłgaz.

Wlusterkuwstecznymwidziałkilkanaścieabikówpędzącychnaczterechłapachzasamochodem.

Stwór biegnący na czele znalazł się przy drzwiach Ethana. Skoczył na okno, chybił, uderzył o bok

broncoiodbiłsięodkaroserii.

Patrząc,jaknapastniktoczysiępoulicy,Ethanwcisnąłpedałgazudooporu.

Kiedy znów spojrzał przez przednią szybę, zobaczył niedużego stwora, który zastygł siedem

metrówprzednimiszczerzyłzęby.

Ethanprzygotowałsięnauderzenie.

background image

Zderzakodrzuciłabikadziesięćmetrówdotyłu.Ethanrozjechałgo,potempowlókłpojezdni,ale

samochodemtakrzucało,żeztrudemutrzymywałdłonienakierownicy.

Wkońcupodwoziewyplułozwłoki.

Ethanpopędziłnapółnoc.

Wlusterkuwstecznymwidziałciemną,pustąulicę.

Znowuoddychał.

***

Dojeżdżającdopółnocnegoskrajumiasteczka,EthanskręciłnazachódwstronęGłównejiminął

kilka przecznic, aż przednie światła dobyły z mroku szereg ludzi z twarzami oświetlanymi przez

pochodnie.

Wjechałnachodnik.

Kluczykizostawiłwstacyjce,żebyświatłaniezgasły.

Przeszedłnatyłwozu,otworzyłbagażnikichwyciłjednąztrzechnaładowanychstrzelb.

Katestałaobokławkiprzyotwartejklapiezdesek,osadzonejnazardzewiałychzawiasach,której

wierzchniąstronęzamaskowanoziemiąitrawą.Przypomocyjednegozmężczyznpomagałaludziom

schodzićkolejnopodziemię.

GdyEthanpodszedł,ichoczysięspotkały.

Podał Kate strzelbę, potem spojrzał na ludzi, którzy jeszcze nie zeszli – zostało ich około

trzydziestu.

–Onipowinniznaleźćsiępodziemiąpięćminuttemu–oświadczył.

–Spieszymysię,jakmożemy.

–GdzieBeniTheresa?

–Jużzeszli.

–Aberracjesąwmieście,Kate.

Ujrzałpytaniewjejoczach,zanimspytała:

–GdziejestBrad?

–Dopadłygo.Mówięci,żezostałonamnajwyżejparęminut.Potembędziepowszystkim.

Ludzie sprawnie schodzili pod ziemię; panował typowy dla ewakuacji porządek, nikt nie

rozmawiał,wyczuwałosiętłumionenapięcie.

Wmiasteczkucorazczęściejrozlegałysiękrzyki,zarównoludzkie,jakinieludzkie.

Ethanzwróciłsiędogrupy:

– W samochodzie mam broń. Jeśli w poprzednim życiu mieliście do czynienia z bronią palną,

jeżelimaciejakiekolwiekdoświadczenie,chodźciezamną.

background image

DziesięćosóbwystąpiłoztłumuipodeszłozEthanemnatyłsamochodu.

W grupie stał Hecter Gaither, pianista. Wysoki i szczupły, miał przyprószone siwizną włosy

idelikatne,niemalkrólewskierysytwarzy.Naigrzyskaprzywdziałbiałeskrzydła,byupodobnićsię

domorderczejwróżki.

–Doczegostrzelałeśwpoprzednimżyciu,Hecter?–spytałEthan.

–WkażdeBożeNarodzeniechodziłemranozojcemnakaczki.

Ethanwręczyłmumossberga.

–Naładowałemgodwunastkami.Będziekopaćtrochęmocniejniżśrut,doktóregoprzywykłeś.

Hecterująłstrzelbęzakolbę.Dziwniewyglądałytesubtelne,zręcznedłonienastrzelbiebojowej.

–Tyijazejdziemyjakoostatni–rozkazałEthan.–Zarazdociebiedołączę.–Ponownieskierował

uwagęnaarsenałwwozie.–Zostałomikilkarewolwerówiparępistoletówpółautomatycznych.Kto

chce?

background image

CZĘŚĆII

background image

PILCHER

WaywardPines

Dwanaścielatwcześniej

Ranek.

Jesiennydzień.

W jego poprzednim życiu niebo nie było takie niebieskie. Teraz można wejrzeć w głąb błękitu.

Powietrzejestprzejrzyste,niemalhiperrealistyczne,intensywnekoloryoślepiają.

Pilcheridziedrogądomiasteczka.Położonydwatygodniewcześniejasfaltciąglecuchnie.

Na mijanym billboardzie pracownik maluje „a” w słowie „raj”. Po ukończeniu napis będzie

brzmiał:„WitajciewWaywardPines,gdzierajjestdomem”.

–Dzieńdobry!–mówiPilcher.–Miłejpracy!

–Dziękujępanu!

Miasteczkojestdalekieodukończenia,aledolinazaczynaprzybieraćniemalcywilizowanywygląd.

Większośćlasuwycięto,zostałotylkotrochędrzewdlaupiększeniaulicizacienianiapodwórekprzed

domami.

Nieopodalprzejeżdżazturkotembetoniarka.

W oddali widnieją nowe domy w różnych stadiach ukończenia. Prefabrykaty budowlane

przygotowano przed wprowadzeniem ludzi w stan zawieszenia. Dzięki gotowym fundamentom roboty

nabierajątempa,miasteczkocodziennierozrastasięszybciej,domyzaczynająsięformować.

Szkołajestprawienaukończeniu.

Gotowesątrzykondygnacjeszpitala.

Pilcher dociera do skrzyżowania, jeszcze będącego w stanie surowym. Pewnego dnia będą się tu

zbiegaćÓsmaAlejazulicąGłówną.

Dolinarozbrzmiewawyciempiłiwystrzałamiwbijanychpneumatyczniegwoździ.

Domy,którewkrótceuformująulicęGłówną,sąjużgotowe;sosnowedeskiżółcąsięwporannym

słońcu.

ArnoldPopepodjeżdżajeepemwranglerembezdachu.

Wysiadazwozuipodchodzidoszefa.

–Przyjechałeśsprawdzićpostęprobót?–pytaPope.

–Wspaniale,prawda?

– W zasadzie przegoniliśmy plan. Jak dobrze pójdzie, przed pierwszym śniegiem ukończymy sto

dwadzieścia domów mieszkalnych i elewacje wszystkich budynków, a to znaczy, że w zimie będziemy

background image

moglipracowaćnadwnętrzami.

–Nakiedymogęzaplanowaćoficjalnąinaugurację?

–Nawiosnę.

Pilcher uśmiecha się, widząc to oczyma wyobraźni: ciepły majowy dzień, dolina skąpana

wkwiatachimłodych,zielonychlistkach.

Nowypoczątek.Czystekontodlaludzkości.

–Zastanawiałeśsięnadtym,jakwytłumaczyszwszystkopierwszymmieszkańcom?

Razem idą środkiem ulicy, Pilcher zerka na rusztowanie na budynku, który stanie się gmachem

opery.

–Początkowopewnieludziedoznająszokuizareagująniedowierzaniem,alekiedypojmą,wjakim

projekciemogąuczestniczyćdziękimnie…

–Padnąprzedtobąplackiemwpodzięce–mówiPope.

Pilchersięuśmiecha.

Ulicąprzejeżdżaciężarówkazsurowymdrewnem.

–Czypojmujesz,jakiemożliwościotwierająsięprzednami?–myśligłośnoPilcher.–Wświecie,

zktóregosięwywodzimy,żyłosięnamłatwo,atałatwośćrodziłaniezadowolenie.Jakznaleźćsens,

jeśli jest się jednym z siedmiu miliardów? Gdy pożywienie, odzież i wszystko, czego ci trzeba, są na

wyciągnięcie ręki w najbliższym supermarkecie? Kiedy otępiamy się, gapiąc się w najróżniejsze

ekranyiotaczająctechnologią,sensżycia,celnaszejegzystencjiginie.

–Aczymonjest?–pytaPope.

–Czymcojest?

–Naszcel.

– Naszym celem jest, rzecz jasna, zachowanie gatunku. Sprawowanie rządów na tej planecie.

Znowutaksięstanie.Niezatwojegoczymojegożycia,alesięstanie.Ludzie,którychwyprowadzęze

stanuzawieszenia,byzaludnilimojemiasto,niebędąmieliFacebooka,iPhone’ów,iPadów,Twittera,

zakupówprzezinternetzdostawąwciągudwudziestuczterechgodzin.Będąsięporozumiewaćtak,jak

czynili to dawniej przedstawiciele naszego gatunku. Twarzą w twarz. Ich życiu będzie towarzyszyć

wiedza,żesąostatnimiludźmi,azaogrodzeniemżyjemiliardpotworów,którechcąichpożreć.Wraz

ztąwiedzązrodzisiępełnezrozumienieniebotycznejstawki,ojakątoczysięgra,aichżycienabierze

niepojętej wartości. Czyż nie tego właśnie wszyscy pragniemy? Czuć się ludźmi wartościowymi

i pożytecznymi? – Pilcher uśmiecha się, widząc, jak jego miasteczko, jego marzenie, ożywa na jego

oczach.–TobędzienaszEden–mówi.

background image

TURNEROWIE

JimTurnerpocałowałswojąośmioletniącórkęwczołoiotarłłzypłynącejejzoczu.

–Chcę,żebyśzostałznami–powiedziała.

–Muszępójśćizabezpieczyćdom.

–Bojęsię.

–Mamazostanieztobą.

–Dlaczegoludzienadworzekrzyczą?

–Niewiem–skłamał.

–Tozpowodupotworów?Uczyliśmysięonichwszkole.PanPilcherochranianasprzednimi.

– Nie wiem, czym one są, Jessico, ale muszę pójść i zapewnić bezpieczeństwo mamie i tobie,

dobrze?

Dziewczynkaskinęłagłówką.

–Kochamcię,najdroższa.

–Jateżciękocham,tato.

Jim wstał i ujął w dłonie twarz żony. Nie widział jej w ciemności, ale czuł drżenie jej warg

iwilgoćłez.

–Maciewodę,jedzenie,latarkę–powiedział,silącsięnażartobliwyton.–Macienawetnocnikdo

sikania.

Żonachwyciłagozaszyjęizbliżyłaustadojegoucha.

–Nieróbtego.

–Wiesz,żeniemainnegowyjścia.

–Piwnica…

– Nic z tego. Deski są za długie, żeby zabić drzwi. – Usłyszał, jak ich sąsiedzi Millerowie giną

wdomunaprzeciwko.–Kiedynadejdzieczas,żebywyjść…

–Tynaswydostaniesz.

–Niczegobardziejniepragnę,alegdybymnieprzyszedł,użyjłomu.Będzieszmusiałapodważyć

framugę.

–Powinniśmybylizostaćzresztą.

– Wiem, ale postąpiliśmy inaczej, a teraz robimy, co w naszej mocy. Bez względu na to, co

usłyszyszwtejsypialni,niewychodźzszafyisiedźcicho.Zatkajuszy,jeżeli…

–Niemówtego.

–Jeżelico,tato?

–OBoże,niemówtego.

background image

–Kochamwas,dziewczyny.Terazmuszęzamknąćtedrzwi.

–Nie,tato!

–Cichutko,Jess–szepnął.

JimTurnerpocałowałżonę.

Ucałowałcórkę.

Następniezamknąłjewszafiesypialninapiętrzeichdomuwkolorzelawendowym.

Napodłodzestałajegootwartaskrzynkaznarzędziami.

Jimzapaliłlatarkęiwybrałdobrądeskęzestertyprzywleczonejzdrewutni–resztkipsiejbudy,

którązbiłwzeszłelato.

Teciepłepopołudnia,kiedypracowałzadomem…

KrzykipaniMillerrozpędziływspomnienia.

–Nie-nie-nie-nie-nie!OBooooożeeee!!!

Jessicapłakaławszafie,Gracieusiłowałająpocieszyć.

Jimchwyciłmłotekizacząłwbijaćgwoździepoobukońcachdeski.Lepszebyłybyśruby,alenie

miałczasu.Przyłożyłdeskędoframugiiwbiłgwoździe.

Wgłowiemiałmętlik.

Razporazpowtarzałwmyślachsłowaszeryfa,aleprzekraczałyjegozdolnośćpojmowania.

Jaktomożliwe,żetylkotylezostałozludzkości?

Kiedyzabiłdrzwiczteremadeskami,Millerowieucichli.

Jimupuściłmłotek,otarłczoło.

Potlałsięzniegostrumieniami.

Ukląkłizbliżyłustadodrzwiszafy.

–Jessico?Gracie?

–Słyszęcię–powiedziałażona.

–Drzwisązabitedeskami,jesteściebezpieczne.Terazmuszępójśćiznaleźćkryjówkę.

–Proszę,uważajnasiebie.

Jimpołożyłdłońnadrzwiach.

–Takbardzowaskocham.

Graciecośodpowiedziała,aleJimniezrozumiał.Drzwitłumiłysłowazniekształconeprzezłzy.

Podniósł się, chwycił latarkę i młotek – jedyny przedmiot w skrzynce z narzędziami mogący

służyćjakobroń.

Powyjściuzsypialnidelikatniezamknąłdrzwinazasuwkę.

Wkorytarzupanowałaciemność.

Ostatnie pół godziny wypełniały krzyki i wrzaski, więc teraz cisza wydała mu się czymś

background image

niewłaściwym,fałszywym.

„Gdziesięukryjesz?”

„Jakprzetrwasz?”

U szczytu schodów Jim przystanął. Kusiło go, by zapalić światło, ale bał się ściągać na siebie

uwagę.

Macając dłonią po poręczy, powoli zszedł po skrzypiących schodach. Salon spowijał

nieprzeniknionycień.Podszedłdodrzwiwejściowych.Wcześniejzamknąłzasuwę,aleczuł,żetonie

maznaczenia.Ztego,cowidział,stworypotrafiływyłamywaćokna.

„Zostaćwdomu?”

„Wyjść?”

Zadrzwiamiusłyszałszuranie.

Zbliżyłokodojudasza.

Żadna z latarń ulicznych nie działała, ale Jim dostrzegł chodnik, płoty i samochody w słabym

świetlegwiazd.

Trzystworyczołgałysiępochodnikuprowadzącymodpłotudodrzwiwejściowych.

Wcześniejwidziałzoknasypialninapiętrzeskradającesięulicąabiki,aledopieroterazzobaczył

jezbliska.

Żadenznichniebyłwiększyodniego,aleichmięśnieprezentowałysięniewiarygodnie.

Wyglądałyjak…

Ludziewprzebraniupotworów.

Zamiast palców miały szpony, zęby stworzone do cięcia i rozdzierania, wymachiwały

nieproporcjonalniedługimiprzednimikończynami,dłuższyminawetniżnogi.

–Czymwy,ulicha,jesteście?–mruknąłpodnosemJim.

Potworydotarłydowerandy.

StrachoblepiłJimajakciasnarękawiczka.

Cofnąwszy się od drzwi, znowu zagłębił się w mrok między sofą a stolikiem do kawy, potem

wszedł do kuchni, gdzie przez okno nad zlewem wpadało światło gwiazd, dzięki czemu mógł się

poruszaćwmiaręsprawnie.

Odłożyłmłoteknablatizhakaprzydrzwiachzdjąłkluczdotylnychdrzwi.

Kiedywsuwałkluczdozamka,cośgrzmotnęłoodrzwiwejściowe.

Oduderzeniatrzasnęłodrewnoizagrzechotałzamek.

WchwiligdyJimprzekraczałpróg,drzwiwejściowegwałtownieotwarłysięnaoścież.

Pierwszą rzeczą, jaką musiały zobaczyć potwory, były schody prowadzące na piętro, do sypialni

iszafy,gdziekryłysięjegodziewczyny.

background image

Jimcofnąłsiędokuchniipowiedział:

–Hej,panowie.Tutaj!

Domwypełniłwrzaskrozsadzającybębenkiwuszach.

Jimnicniewidział,alesłyszał,jakbestiepędząkuniemu,roztrącającstołyikrzesła.Zatrzasnął

za sobą drzwi, przebiegł przez kuchnię, potem przesadził susem pojedynczy stopień i wylądował na

wymuskanym,kwadratowymtrawniku.

Przebiegłobokpsiejbudy.

Dopłotu.

Tużzanimtrzasnęłoszkło.

Dobiegającdobramywychodzącejnazaułek,obejrzałsięizobaczyłstwora,którywypełzałprzez

kuchenneokno,dwapozostałerunęłyprzeztylnedrzwi.

Jimszarpnąłskobelipchnąłbramęramieniem.

background image

ETHAN

Wrzaskiaberracjirozlegałysięnajwyżejoprzecznicędalej,kiedyEthanzszedłpodziemię,złapał

zauchwytklapyizamknąłjązasobą.

Wdoletunelrozbrzmiewałsetkamigłosów,zagłuszającychwrzawęabików.

Ethan zbadał klapę, ale nie znalazł żadnego zamka, pozwalającego odgrodzić się od świata

wgórze.

Zszedłdwadzieściapięćszczeblipodrabinienadnotuneluskąpanegowblaskutuzinapochodni.

Korzenie i pnącza porozrywały beton przepustu, szerokiego na metr osiemdziesiąt i takiej samej

wysokości. Liczył parę tysięcy lat i wraz z cmentarzem stanowił ostatnią oryginalną pozostałość po

WaywardPineszXXIwieku.

Wtunelupanowałchłód,zalatywałostęchlizną.

Ludziestaliwszereguplecamidościany,jakuczniowiezebraninaprzerażającećwiczenia.Spięci.

Pełnioczekiwania.Drżący.Jednizszerokootwartymioczami,innizbeznamiętnymwyrazemtwarzy,

jakbyzupełnieniedopuszczalidosiebietego,cosiędziało.

EthanpodbiegłdoKate.

–Wszyscysą?–spytała.

–Tak.Prowadź.Hecterijapójdziemyztyłu.

Idącnatyłgrupy,Ethanprzytknąłpalecdoust,nakazującmilczenie.

Kiedy mijał żonę i syna, pochwycił wzrok Theresy, mrugnął, uścisnął jej dłoń i szybko ruszył

dalej.

Gdystawałwariergardzie,grupaszłajużprzedsiebie.

Ethanwyciągnąłzszereguostatniąosobęzpochodnią.Maggiepracowaławweekendyzabarem

wPiwiarni.

–Comamrobić?–spytała.

Dziewczynabyłamłodaiprzestraszona.

–Poprostutrzymajpochodnię–odparł.–MasznaimięMaggie,zgadzasię?

–Tak.

–JestemEthan.

–Wiem.

–Ruszajmy.

Grupaposuwałasięnaprzódnatylewolno,żeEthan,HecteriMaggiemoglipodążyćzaniąbez

obaw, że się przewrócą. Blask pochodni tańczył na popękanym betonie, oświetlając pusty odcinek

tunelu kilkanaście metrów za nimi; światło wydobywało ściany z mroku, ale środek przejścia

background image

spowijałaniepokojącaczerń.

Słychaćbyłokrokiwwodzie,kilkaprzytłumionychgłosówiniewieleponadto.

Idącprzedsiebie,EthanmyślałoTheresieiBenie.Znajdowalisięniespełnadwadzieściametrów

odniego,alewzaistniałychwarunkachwogóleniechciałsięznimirozstawać.

Dotarlidoskrzyżowania.

PochodniaMaggienachwilęoświetliłaprzecinającesiętunele.

PrzezułameksekundyEthanowizdawałosię,żesłyszywciemnościechokrzyków,alestłumiłje

tupotnóg.

–Jaknamidzie?–spytałaMaggiedrżącymgłosem.

–Wporządku–zapewniłEthan.–Wkrótcebędziemybezpieczni.

–Jestmizimno.

Naigrzyskawłożyłabikini,płaszczprzeciwdeszczowyifutrzanebuty.

–Kiedydotrzemydocelu,rozpalimyogień–powiedziałEthan.

–Bojęsię.

–Świetniesobieradzisz,Maggie.

Minąwszydwaskrzyżowania,skręciliwprawownowytunel.

Gdyprzechodziliobokstarejżelaznejdrabinkiginącejwmroku,Ethanprzystanął.

–Cotozaodgłos?–spytałHecter.

–Dajmipochodnię–zwróciłsięEthandoMaggie.

–Dlaczego?

Chwyciłpochodnięiwręczyłdziewczyniestrzelbę.

Jednądłoniąłapiącsięszczebli,wdrugiejtrzymającpochodnię,zacząłsięwspinać.

PodziesięciukrokachdobiegłgozdoługłosHectera:

–Ethanie,niechcęsięskarżyć,alenictuniewidzę.

–Zaminutęwracam.

–Corobisz!?–zawołałaMaggiepłaczliwie,aleEthanwspinałsiędalej,ażuderzyłgłowąoklapę.

Mocnotrzymałsięnajwyższegoszczebladrabiny,pochodniaoświetlałaklapęiogrzewałamutwarz.

MaggieiHecternieprzestawaligonawoływać.

Pchnąłklapęwłazu.

Wporównaniuztunelemwoświetlonymgwiazdamimiasteczkubyłojasnojakwdzień.

Hałas,któryskłoniłgodowdrapaniasięnadrabinę,okazałsiękrzykiem.

Ludzkimkrzykiem.

Ethanpatrzyłiniebyłwstaniepojąćtego,cowidzi.

Jaki sens mają ludzie biegnący ulicą, której zdjęcie mogłoby zdobić pierwszą stronę „Saturday

background image

EveningPost”,ściganiprzezhordębiałychpotworów,przezroczystychwmrokunocy,pędzącychna

dwóchisadzącychwilczesusynaczterechłapach?

Takiwidoknależyrozłożyćnakawałki.

Naszeregniezatartychobrazów.

Wrzaskiznajbliżejpołożonegodomu,kiedyaberracjawdzierasięprzezoknoodfrontu.

Trzyabikidopadająjednegozwykonawcówigrzysk,którywostatniejchwilistawiaimczoło,zbyt

wcześnierobizamachmaczetą,chybiagłowytegonaczele,dwapozostałeprzewracajągonaziemię.

Trzydzieści metrów dalej potwór wyciąga zwoje wnętrzności, wpycha je sobie do pyska,

aprzygwożdżonapazuramiofiarawydajeostatniwżyciu,upiorny,rozpaczliwykrzyk.

NaśrodkuGłównejdużyabiksiedzinaMeganFisherirozszarpujejąnakawałki.

Naulicyleżyjużztuzinciał,większośćzastygławkałużachkrwi,wśródwłasnychwnętrzności,

dwieofiaryledwosięczołgają,trzechludzistworypożerajążywcem.

Niczymwupiornejgrze,niktniebiegniewżadnymkonkretnymkierunku.

TargniętyimpulsemEthanchciałwyjśćztuneluibiecnapomoc.Ocalićkogoś.Chociażjednego

człowieka.Zabićchoćjednegopotwora.

Aletooznaczałobyśmierć.

Nawetniemiałstrzelby.

Ta grupa – jedna czwarta mieszkańców Wayward Pines – zmierzała do włazu, gdy została

osaczonaprzezbestie.

Ludziebyliuzbrojenitylkowkilkamaczet.Aleczybrońdlawszystkichcokolwiekbyzmieniła?

CzypomogłabygrupieEthana,gdybyaberracjewpadłynatroptuneli?

Przerażającamyśl.

„Pomyślorodzinie”.

„Wtejchwilisąpodtobą”.

„Potrzebującię”.

„Potrzebująciężywego”.

–Ethanie!–zawołałaMaggie.–Schodźnadół!

Ethan zobaczył biegnącego mężczyznę. Nigdy jeszcze nie widział, by ktoś tak gnał. Na taką

szybkośćiwysiłekmógłsięzdobyćjedynieczłowiekbojącysięrychłej,niewyobrażalnejśmierci.

Pędzący na czterech łapach stwór w szybkim tempie zmniejszał dystans, a gdy uciekający się

odwrócił,EthanrozpoznałJimaTurnera,miejscowegodentystę.

DrugiabikzderzyłsięzJimemnapełnejprędkości,skręcającmukark.

Cisnęłysięnieuniknionepytania:agdybyniewyjawiłprawdymieszkańcom?Gdybypozwoliłim

zabićKateiHaroldaidałimżyćjakdotychczas?Wtedyciludziezpewnościąbynieginęli.

background image

Ethanostrożnieopuściłklapęizszedłdotunelu.

HecterpróbowałuspokoićrozhisteryzowanąMaggie.

Ethandotarłnadno,wymieniłpochodnięnastrzelbęirzekł:

–Idziemy.

Ruszyliszybko,bogrupaznikłaimzoczu.

–Cosiędziałonagórze?–zapytałaMaggie.

NawidokbłyskupochodniwoddaliEthanprzyspieszyłkroku.

–Musimysięskoncentrowaćnadoprowadzeniunaszejgrupywbezpiecznemiejsce,towszystko.

–Czyludzieginęli?–dopytywałasięMaggie.

–Tak.

–Ilu?

–Myślę,żewkońcuzginąwszyscy.

background image

RICHARDSONOWIE

BobRichardsonsiadłzakierownicąswegooldsmobile’acutlasscieryz1982rokuiwłączyłsilnik,

ajegożonaBarbarazajęłamiejsceobok.

–Tonajgłupszypomysłnaświecie–stwierdziła.

Bobwrzuciłwstecznyiwyjechałnaciemnąulicę.

–Atycoproponujesz?–odparował.–Czekaćwdomu,ażtestworysięwłamią?

–Niezapaliłeśświateł–zauważyłaBarbara.

–Specjalnie,kochanie.

–Niesądzisz,żeusłysząsilnik?

–Możesięzamknieszidaszmiprowadzić?

–Naturalnie.Tobędziebardzokrótkapodróż,jakożeniemadróg,którymidałobysięwyjechać

ztegomiasta.

BobskręciłwPierwsząAleję.

Nie chciał tego głośno przyznać, ale rzeczywiście było dość ciemno. Raczej za ciemno na jazdę

bezświateł.

Odwielumiesięcyniesiedziałzakółkiemiczuł,żeniecowyszedłzwprawy.

Minęliposterunekszeryfa.

Dzięki podniesionym szybom krzyki rozbrzmiewające w mieście prawie nie zakłócały ciszy

wsamochodzie.

Wkrótcedotarlidorogatek.

Bobdostrzegłprzezoknoruchnapastwisku.

–Sątam–powiedziałaBarbara.

–Wiem.

Żona wyciągnęła rękę nad jego kolanami i zapaliła światła. Dwie smugi omiotły łąkę. Na

pastwisku leżały dziesiątki wypatroszonych krów, a wokół każdej zebrały się napychające się

zachłannieabiki.

–Niechtoszlag,Barbaro!

Stworypodniosływzrok,wdługichświatłachzalśniłykrwawepyski.

Bobwcisnąłpedałgazudooporu.

Samochód śmignął obok billboardu, na którym idealna rodzina z lat pięćdziesiątych uśmiechała

sięimachałanapożegnanie.

MAMYNADZIEJĘ,ŻEPODOBAŁOCISIĘ

background image

WWAYWARDPINES!

NIEBĄDŹOBCY!WRÓĆWKRÓTCE!

Szosazagłębiłasięwlas.

Bob przełączył światła na krótkie; dzięki reflektorom przeciwmgielnym nie musiał jechać

okrakiempopodwójnejciągłejlinii.

Wwąskimkorytarzumiędzysosnamikłębymgłysunęłyposzosie.

Bob zerkał w lusterko wsteczne, ale widział tylko skrawek chodnika omiatanego czerwonymi

tylnymiświatłami.

–Jedźszybciej!–ponagliłagożona.

–Niemogę.Przednamijestostryzakręt.

Barbaraprzecisnęłasięmiędzysiedzeniaminatyłikucnęła,wyglądającprzezokno.

–Widaćcoś?–spytałBob.

–Nie.Coterazzrobimy?

– Nie wiem. Przynajmniej nie jesteśmy w mieście, w oku cyklonu. Może uda się ukryć wśród

drzewiprzeczekaćtowszystko?

–Ajeślitosięnieskończy?–spytała.

Pytaniezawisłomiędzynimijakczarnachmura.

Szosawychodzącazmiasteczkazaczęłazakręcać,Bobnieprzekraczałtrzydziestukilometrówna

godzinę.

Barbarapłakałanatylnymsiedzeniu.

–Żałuję,żeonnampowiedział–wyznała.

–Oczymtymówisz?

–SzeryfBurke.Towszystkodziejesiędlatego,żepowiedziałnamprawdę.

–Pewniemaszrację.

–Nietwierdzę,żeuwielbiałamnaszeżyciewtymmieście,alewieszco?–Pociągnęłanosem.–

Niemartwiłamsięorachunki.Niemartwiłamsięohipotekę.Tyijaprowadziliśmypiekarnię.

–Przywykłaśdotegotrybużycia.

–Właśnie.

– Ale nie mogliśmy rozmawiać o przeszłości – przypomniał Bob. – Nie widywaliśmy przyjaciół

anikrewnych.Zmuszononasdomałżeństwa.

–Niewyszłowcaletakźle–zauważyła.

Wyjeżdżajączzakrętu,Bobwysunąłkoniuszekjęzyka.

Drogawychodzącazmiasteczkastałasiędrogądomiasteczka.

background image

Kiedymijalibillboardpowitalny,zdjąłnogęzgazu.

Przednimi,pogrążonewciemności,leżałoWaywardPines.

Bobzwolnił,poczekał,ażautosięzatrzyma,iwyłączyłsilnik.

–Mamytustać?–spytałaBarbara.

–Narazie.

–Niepowinniśmyjechaćdalej?

–Kończynamsiępaliwo.

Barbarawróciłanaprzedniesiedzenie.

–Tamginąludzie–powiedziała.–Wtejchwili.

–Wiem.

–Tenprzeklętyszeryf.

–Cieszęsię,żetozrobił.

–Cotakiego?

–Powiedziałem,żesięcieszę.

–Usłyszałamzapierwszymrazem.Pytam:dlaczego?Naszychsąsiadówwyrzynają,Bob.

–Byliśmyniewolnikami.

–Ijakcismakujetwojanowawolność?

–Jeślitojestkoniec,tocieszęsię,żeznamprawdę.

–Nieboiszsię?

–Jestemprzerażony.

Bobotworzyłdrzwi.

–Dokądsięwybierasz?–spytałaBarbara.

Odblaskulampkinadtablicąrozdzielcząpiekłygooczy.

–Muszęchwilępobyćsam.

–Niezamierzamwysiadaćzsamochodu.

–Taktrzymaj,kochanie.

background image

ETHAN

Wmiaręjakzbliżalisiędogrupy,Ethancorazdobitniejuświadamiałsobiekontrastmiędzytym,

cowidziałnagórze,afaktem,żejegoludzienadalżylitu,wtunelu.Porazkolejnypomyślałoroli

losuiprzypadkupodczaswalki–gdybyśskręciłwlewozamiastwprawo,kulatrafiłabywokociebie,

anietwegoprzyjaciela.GdybyKatepoprowadziłaswojągrupędoinnegowłazu,naGłównejmógłby

zostać rozszarpany Ethan z rodziną. Za żadne skarby nie potrafił wymazać z umysłu Megan Fisher.

WIrakuwystarczająconapatrzyłsięnaśmierćibestialstwo,bywiedzieć,żeprzezwielenastępnych

nocynieszczęsnaMeganbędzienawiedzaćjegosny.Zdawałsobiesprawę,żenigdynieopędzisięod

myśli w rodzaju: a gdyby położył wszystko na jedną szalę i jednak wyszedł z tunelu? Gdyby zabił

stwora, który zaatakował Megan? Ocalił ją? Zniósł pod ziemię? Teraz miał raz po raz odgrywać tę

scenęwwyobraźni,ażurośniedorozmiarówuporczywejfantazji.Wszystkobyłolepszeniżwidoktej

kobiety w łapach potwora tam, na środku jezdni. Nadal nosił w sobie – i miał nosić już zawsze –

wspomnieniazwojny,obrazypotwornejagoniiicierpienia.

Aleto,coprzedchwilązobaczył,przebijałowszystko.

Ethan,HecteriMaggiedogonilipozostałychwchwili,kiedytamciskręcaliwkolejnytunel.

„Jednączwartąludzkościwłaśniezmiecionozpowierzchniziemi”,myślałEthan.

Wiodącwzrokiemporzędzieswoichludzi,wsłabymświetleujrzałtyłgłowyTheresy.

Ogarnęłogoobezwładniającepragnienie,abyznaleźćsiębliskożonyisyna.

Megannaulicy.

„Przestań”.

Megankrzycząca.

„Przestań”.

Megan…

Wgłębirozległsiępojedynczyprzenikliwyskowyt.

MaggieiHecterstanęli.

Ethanuniósłstrzelbę.

LatarkawdłoniMaggiezaczęłagwałtowniedrżeć.

Ethanobejrzałsięzasiebie.

Ludzie zwolnili – wszyscy usłyszeli skowyt, wszyscy wyciągali szyje, usiłując wejrzeć w mrok

tunelu.

–Ruszajcie–rozkazałEthan.–Choćbyniewiemcosiędziało,niezatrzymujciesię.

Posłusznieposzlidalej.

–Chybacośsłyszę–oznajmiłapokilkunastumetrachMaggie.

background image

–Cotakiego?–spytałHecter.

–Jakby…plusk.Ktośidzieprzezwodę.

–Totylkonasiludzie.

Maggiepotrząsnęłagłowąiwskazałanamrok.

–Odgłosdobiegastamtąd.

–Zatrzymajciesię–poleciłEthan.–Niechwszyscynaswyprzedzą.

Kiedyostatniludziezgrupyzaczęlisięoddalać,Ethanzmrużyłoczyiutkwiłwzrokwciemnym

tunelu.Terazionusłyszał,aleniebyłytoodgłosychodzenia.

Ktośbiegł.

Wustachmuzaschłoinagleuświadomiłsobie,jakgwałtowniełomoczemuserce.

–Czaswycelowaćbroń,Hecter–powiedziałEthan.

–Cośsięzbliża?

–Cośsięzbliża.

Maggiezrobiłakilkakrokówwtył.

–Wiem,żesięboisz,Maggie,alejesteśnaszymświatłem–powiedziałEthan.–Bezwzględuna

to,cozobaczysz,nieruszajsięzmiejsca.Jeśliuciekniesz,wszyscyzginiemy.Rozumiesz?

Pluskstawałsięcorazgłośniejszy,zbliżałsię.

–Maggie?Rozumiesz,comówię?

–Tak–jęknęłacicho.

Ethanzaładowałstrzelbę.

–Hecter,odbezpieczyłeśbroń?

–Tak.

Ethan obejrzał się, próbując wypatrzyć Theresę i Bena, ale grupa za bardzo się oddaliła,

aoświetleniebyłocholerniesłabe.

Przytknąwszydoramienialufęzczarnegosyntetyku,spojrzałwcelownik.Wmrokujaśniałytrzy

zielonepunktytrytu.

–Strzelasznabojami,nieśrutem–przypomniałEthanHecterowi.

–Czyliniebędzierozrzutu?

–Otóżto.Celujdokładnie.

–Ajeśliskończąmisięnaboje?

–Wtedybędziemysięmartwić…

Stwórwypadłzmroku,pędzącnaczterechłapachzezdumiewającąszybkością.

Mknąłjakchart.

Ethanwycelował.

background image

Hecterwystrzelił.

BłyskrozjaśniłciemnośćinaułameksekundyoślepiłEthana.

Kiedy przejrzał na oczy, aberracja znajdowała się siedem metrów, czyli dwie sekundy od nich,

inadalsięzbliżała.

–OBoże,oBoże,oBoże,oBoże–dyszałanieprzytomnieMaggie.

Ethanstrzelił,kolbakopnęłagowramię,wystrzałzabrzmiałwtejzamkniętejprzestrzenijakhuk

działa.

Abik, ze sporym kawałkiem czaszki odstrzelonym od tyłu głowy, znieruchomiał o metr przed

butamiEthana.

–O,wmordę–wykrztusiłHecter.

Ethanowidzwoniłowuszach,więcgłosHecterawydałmusięprzytłumiony.

Truchtempobieglizagrupą,którajawiłasięwoddalijakopojedynczyświetlnypunkt.GdyEthan

odzyskałsłuch,dobiegłgonowyskowytrozbrzmiewającyechemwkorytarzu.

–Szybciej–rozkazał.

Corazwyraźniejsłyszałkrokiabikówwstrumieniu.

Razporazoglądałsięzasiebie,alewidziałtylkomrok.

Biegli, Maggie na przedzie, Ethan z Hecterem ramię w ramię, co kilka kroków trącając się

łokciami.

Minęliskrzyżowanie.

Wtunelupoprawejrozległysięwrzaski,krzyki,zawodzenie…

background image

HAROLDBALLINGER

Ludzieztyłuzaczęlikrzyczećpierwsi.

Wrzaskiwciemności.

Ludzkie.

Nieludzkie.

–Biegiem,biegiem,biegiem,biegiem…

–OBoże,onetusą…

–Pomóżciemi…

–Nie,nie,nie,nieeeee…

Ludziezaczęlisiętłoczyć,padaćwwodę.

Kolejnewołanieopomoc.

Potemagonia.

Wszystkodziałosiętakcholernieszybko.

Harold chciał tam biec, chciał wrócić, ale nie było już do czego wracać. Wszystkie pochodnie

z tyłu zgasły. Tylko mrok i krzyki – hałas odbijał się od ścian kanału – a on myślał, że taki odgłos

musiwydawaćpiekło.

Wsąsiednimtuneluusłyszałstrzały.

„Kate?”

TiffanyGoldenzawołałagopoimieniu.Wołaładoniego,dowszystkich,żebysiępospieszyli.

–Szybciej!Niestójcietak!

Tiffany,zostatniąpochodniąwdłoni,staładziesięćmetrówdalej.

LudziezaczęlisięprzeciskaćobokHarolda.

Czyjeśramiępchnęłogonapopękanąbetonowąścianę.

Krzykiumierającychrozbrzmiewałycorazbliżej.

Harold zaczął biec między dwiema kobietami, które uderzały go łokciami w boki, pędząc ku

niknącemuświatłupochodni.

Ocenił, że nie mieli przed sobą długiej drogi. Po trzystu, najwyżej czterystu metrach tunel

wychodziłnalas.

Gdybyzdołalisięwydostać,choćbypołowagrupy…

Krzyk.Pochodniawoddaliznikła.

Natychmiastowaciemność.

Krzykitrzykrotniesięnasiliły.

Haroldwyczuwałwpowietrzuwońpaniki.

background image

Częśćtejpanikiemanowałazniego.

Ktośprzewróciłgowwodę,ludziezaczęlideptaćmuponogach,pocałymciele.Próbowałwstać,

znówgoprzewrócili,przełaziliprzezniegojakprzezprzeszkodę,ktośnadepnąłmunagłowę.

Przeturlałsięnabokiwstał.

Cośprzemknęłoobokniegowciemności.

Cuchnęłorozkładem.

Kilka kroków od Harolda jakiś człowiek błagał o pomoc przy wtórze miażdżonych kości

ichrząstek.

Haroldaprzytłoczyłopoczucienierealności,czuł,żeladachwilaprzestaniepanowaćnadsobą.

Powinienruszać.

Poprostubiec.

Biednysukinsyntużobokucichł,słychaćbyłotylko,jakpotwórpożeraofiarę.

Jakcośpodobnegomogłosiędziaćnaprawdę?

Cuchnącyoddechzionąłmuwtwarz.

Tużprzynimnarastałcichywarkot.

–Nieróbtego–powiedziałHarold.

Nagle w gardle poczuł gorąco. Pierś stała się wilgotna i ciepła. Wciąż mógł oddychać, nie czuł

bólu,alezszyichlustałakrew.

Kręciłomusięwgłowie.

Runąłdozimnegostrumienia,gdybestiajednymcięciemrozpłatałamubrzuch.

Kiedyaberracjazaczęłasięposilać,Haroldczułjedynieodległy,przytępionyból.

Wszędziewokółniegorozbrzmiewałyjękiikrzykiumierającychiprzerażonych.

Ludziewciążpędziliobokniego,przepychalisiękuwybawieniu.

Haroldnawetniejęknął.

Niewalczył.

Sparaliżowanyprzezszok,utratękrwi,przerażenie.

Niemógłuwierzyć,żetomusięprzydarza.

Bestia zjadała go z łapczywością stworzenia, które od wielu dni nie miało nic w pysku. Tylne

pazuryprzygwoździłynogiHarolda,przednieprzyciskałymuramionadobetonu.

Nadalpraktycznienieodczuwałbólu.

Przyszłomunamyśl,żejestjednymzeszczęściarzy.

Zanimzaczniesięprawdziwyból,umrze.

background image

ETHAN

Czysteludzkiecierpienieigroza.

Chaos.

–Niezatrzymujciesię!–zawołałEthan.–Idźciedalej!

„Czyżbywsąsiednimtunelukolejnagrupawpadławpułapkę?”,myślał.

Niewyobrażalne.

Daćsiętutajzaskoczyć.

Ludzieprzełażącyprzezsiebie,byuciecprzedpotworami.

Pochodnierzucanenaziemię.

Gasnącewstrumieniu.

Pożeraniwciemności.

ZprzodupochodniagrupyEthanaznikła.

–Dokądoniposzli?–wydyszałEthan.

–Niewiem–odparłHecter.–Światłopoprostuznikło.

Z tunelu wyszli na kamieniste dno strumienia, a odgłosy aberracji zostały na chwilę zagłuszone

przezłoskotspienionejwody,nieodległej,leczniewidocznejwmroku.

Ethanspojrzałnazboczeidostrzegłpochodniesunącewgóręprzezlas.

–Idźciezaświatłem–poleciłHecterowiiMaggie,wskazującnaświetlnepunkty.

–Zostajesz?–spytałHecter.

–Wkrótcedołączę.

Wrzaskiabikówprzebiłysięprzezszumwodospadu.

–Ruszajcie!–ponagliłEthan.

HecteriMaggiezagłębilisięwlas.

Ethan załadował strzelbę, potem wdrapał się na brzeg, gdzie znalazł płaską półkę. Oczy powoli

przystosowywały się do światła. Dostrzegał kontury drzew, nawet wodospad w oddali – oświetlaną

przezgwiazdyczarnąwodęspływającązeskałstokilkadziesiątmetrównadnim.

Pobiegupiekłygomięśnieud,amimochłodupodkoszuleknasiąkłpotem.

Abikwypadłztuneluizastygłwstrumieniu.

Rozejrzałsięponowejokolicy.

SpojrzałnaEthana.

„Zaczynamy”.

Stwórprzekrzywiłgłowęnabok.

Nabójugodziłgowśrodektułowiaipotwórzwaliłsiędostrumienia.

background image

Ztuneluwypadłydwiekolejneaberracje.

Jednapodbiegładoleżącegotowarzyszaiwydałaniski,pulsującyokrzyk.

DrugapomknęławprostnaEthana,szorującczteremałapamipokamienistymbrzegu.

Błyskawiczniezarepetowałstrzelbęistrzeliłnapastnikowiwzęby.

Kiedystwórpadał,drugibyłtużzanim,aztuneluwybiegałyjużdwanastępne.

Ethanprzeładowałbrońistrzelił.

Dwakolejnestworynadbiegały,azaniminarastałynowewrzaski.

Pierwszegozdjąłstrzałemwbrzuch,alenieudałomusiętrafićwgłowęjegotowarzysza.

Załadowałnowynabój.

Strzeliłzbliskaitrafiłtużpodszyją.

KrewopryskałaEthanowioczy.

Właśnieocierałtwarz,gdydozabawydołączyłkolejnyabik.

Ethanzaładował,wymierzył,pociągnąłzaspust.

Klik.

„Szlagbyto”.

Abikusłyszałtenodgłos.

Zrobiłunik.

Ethanodrzuciłpustąstrzelbę,wyciągnąłdeserteagle’aistrzeliłbestiiwpierś.

W powietrzu kłębił się dym, serce Ethana biło jak oszalałe, z tunelu wciąż dobiegały nowe

wrzaski.

„Biegnij,biegnij,biegnij!”

Wsunął pistolet do kabury, chwycił strzelbę i oddalił się od strumienia, gramoląc się po piachu

wśródskał,ażdotarłdodrzew.Potpiekłgowoczy.

Wdaliwidziałświatła.

Zajegoplecamirozlegałysięwrzaski.

Zarzuciwszystrzelbęnaramię,pobiegł.

Pominucieodgłosyaberracjibrzmiałyjużinaczej.

Wydostałysięztunelu.

Całachmara.

Nieoglądałsięzasiebie.

Biegłdalej.

Ciąglewgórę.

background image

CZĘŚĆIII

background image

ADAMTOBIASHASSLER

EkspedycjaHasslera

Północno-zachodnieWyoming

678dniwcześniej

Wzdłuż brzegu widnieje pas alg w jaskrawych barwach, tu i tam z płynnego podziemnego świata

wypływająstrużkiwodymineralnej.Wpowietrzuunosisięintensywnawońsiarkiiinnychminerałów.

Hassler rozbiera się do naga w padającym śniegu, ubranie i sprzęt chowa pod cuchnącą

kamizelką.Potembiegniepotrawie,dajenuraijęczyzrozkoszy.

Naśrodkustawuwodajestgłęboka,przejrzystaibłękitnajakniebo.

Niedaleko brzegu znajduje półmetrową płyciznę i wyciąga się na spadzistej, długiej i gładkiej

skale.

Czysta,nieskrępowanarozkosz.

Zupełniejakbytomiejscedotegowłaśniestworzono.

Padaśnieg.Hasslerwylegujesięwwodzieotemperaturzeczterdziestustopni,przymykapowieki

idelektujesięstanem,któryprzypominamu,jaksięczuł,gdybyłprawdziwymczłowiekiem,żyjącym

w przytulnym, cywilizowanym świecie pełnym wygód, a możliwość śmierci nie przesłaniała cieniem

każdejchwili.

Jednak myśl o tym, gdzie i dlaczego się znajduje, nigdy nie jest odległa. Niespokojny głos – ten

sam, który pozwalał mu pozostać przy życiu w ciągu minionych sześciuset iluś tam dni w dziczy –

szepcze,żezatrzymywaniesięnakąpielwtymstawiebyłogłupotą.Niepoważnymfolgowaniemsobie.

Toniejestspa.Ladachwilamożesiępojawićchmaraaberracji.

ZazwyczajHasslerzachowujeczujność,aletenstawjestistnymdarem,aonwie,żewspomnienie

tej kąpieli będzie dodawać mu sił w nadchodzących tygodniach. Poza tym mapa i kompas są

bezużytecznepodczasburzyśnieżnej.Postanowiłprzeczekaćzłąpogodę.

Ponowniezamykaoczy,czujepłatkilądującenarzęsach.

W oddali słyszy odgłos podobny do dźwięku wody wydmuchiwanej przez wieloryba – to

eksplodowałjedenzpomniejszychgejzerów.

Jegowłasnyuśmiechwprawiagowzdumienie.

Pierwszy raz zobaczył to miejsce na wyblakłych kolorowych zdjęciach w tomie Encyklopedii

Britannicaoznaczonymliterami„XYZ”:latasześćdziesiąte,ludzieobserwujązchodnikadlaturystów,

jakgejzerOldFaithfulwyrzucawrzącąwodę.

Od dzieciństwa marzył o tym, by tu przyjechać. Nie przyszło mu na myśl, że po raz pierwszy

odwiedziYellowstonewtakichokolicznościach.

background image

Dwatysiącelatpóźniej,kiedyświatdiabliwzięli.

***

Hasslerbierzegarśćżwiruizaczynaścieraćbrud,któryoblepiłmuciałoniczymodzieżochronna.

Naśrodkustawu,gdziewodazakrywamugłowę,zanurzasięcałkowicie.

Czystyporazpierwszyodmiesięcy,wypełzazwodyisiadanaoszronionejtrawie,żebywyschnąć.

Ramionamuparują.

Odgorącazaczynamusiękręcićwgłowie.

Zimozieloneroślinynałąceprzypominająduchy,prawieniewidzialnezawelonemparyiśniegu.

Iwtedy…

Coś,couznałzakrzak,zaczynapełznąć.

Hasslerowizamieraserce.

Prostujesięimrużyoczy.

Niepotrafiokreślić,jakdalekoodniegojestobiekt,alezpewnościąniedalejniżstometrów.Ztej

odległościłatwogowziąćzaczołgającegosięczłowieka,alenaświecieniemajużludzi.Wkażdym

razie nie ma ich za zelektryfikowanym ogrodzeniem najeżonym drutem kolczastym, które otacza

WaywardPines.

Cóż,właściwiejestjedenczłowiek.

On.

Postaćsięzbliża.

Nie.

Postacie.

Trzy.

„Tyidioto”.

Hassler jest nagi, a jego najlepsza broń – magnum .357 – tkwi w kieszeni kamizelki na brzegu

stawu.

Jednak nawet smith & wesson nie zdałby się na wiele w bliskim starciu z trzema przeciwnikami

podczasśnieżycy.Gdybybyłprzygotowany,gdybydostrzegłjewoddali,mógłbyzdjąćjednegostwora

czydwawinchesterem.Ostatniemustrzeliłbyzrewolweruprostowczaszkę.

Tentokrozumowaniajestbezużyteczny.

Abikizbliżająsiędostawu.

Hassler bezgłośnie wraca do wody i zanurza się po szyję. Prawie nie widzi wrogów przez kłęby

pary,modlisię,byzławidocznośćokazałasiębroniąobosieczną.

Aberracjesącorazbliżej,aHasslerzanurzasiępooczy.

background image

Todorosłasamicazdwojgiemsmuklejszychmłodych,każdymważącymokołopięćdziesięciukilo,

czyliśmiertelniegroźnym.Hasslerwidziałjuż,jakmniejszeosobnikipowalajądorosłegobizona.

Samicamarozmiaryobumłodychrazem.

Z odległości dwudziestu metrów Hassler patrzy, jak samica zatrzymuje się przy jego ubraniu

isprzęcie.

Zbliżanozdrzadokamizelki.

Młodepodchodzązamatkąiteżniuchają.

Hasslerpodnosisięokilkamilimetrów,wynurzanostużnadpowierzchnięwody.

Długimwydechemwyrzucazpłuctylepowietrza,byzanurkować.

Pochwilisiedzinakamienistymdniestawu.

Zdrobnychszczelinpodjegonogamistrzelająstrumieniegorącejwody.

Hasslerzamykaoczy,awmiaręjakrośniebólwpłucach,braktlenudajeosobieznaćwpostaci

świetlnycheksplozji.

Wbijapaznokciewuda.

Pragnienieoddechugwałtownierośnie.

Jestwszechogarniające.

Wkońcuniemożejużwytrzymać,wynurzasięiłapiehaustpowietrza.

Aberracjezniknęły.

Powoli,centymetrzacentymetrem,odwracasięwwodzie…

Zastyga.

Pragnienie,byrzucićsięwtyłipoprostuczmychnąć,jestniemalnieodparte.

Trzymetrydalej,nabrzegustawu,siedzijedenzmłodychabików.

Nieruchomo.

Zgłowąlekkoprzekrzywionąnabok.

Zafascynowany.

Czyżbyobserwowałwłasneodbicie?

Hasslernapatrzyłsięnatepotworywięcej,niżbysobieżyczył,aległównieprzezcelownikstrzelby.

Zoddali.

Jeszczenigdy,niezauważony,nieznajdowałsiętakbliskojednegoznich.

Hassler nie może oderwać oczu od jego serca; pulsujący mięsień widać wyraźnie pod

przezroczystą skórą, krew płynie tętnicami – purpurowe arterie zbiegają się w centrum tułowia.

Wszystkojestzamazaneiprzyćmione,jakzakwarcowąpłytką.

Abikmadrobneoczka,przywodzącemunamyślczarnediamenty,twardeinieztegoświata.

Odziwojednak,tonieprzerażającecechystworatakbardzoniepokojąHasslera.

background image

Łapy o pięciu pazurach, rzędy ostrych jak brzytwa zębów i przytłaczająca siła fizyczna nie są

w stanie przesłonić ludzkich cech aberracji. Te stworzenia najwyraźniej wyewoluowały od nas i oto

światnależydonich.DavidPilcher,szefHassleraitwórcaWaywardPines,ocenia,żetylkonatym

kontynencieżyjeichpółmiliarda.

Parajestgęsta,aleHasslerniemaodwagiponowniezanurkować.

Nieruszasię.

Abiknieustannieprzyglądasięswemuodbiciuwwodzie.

AlbodostrzeżeHasslera,którywtedyzginie,albo…

Woddalirozlegasiękrzykmatki.

Młodyunosigłowę.

Matkakrzyczyznowu,groźnieinatarczywie.

Abikczmycha.

Hasslernasłuchuje,jaktrójkaoddalasięodstawu,akiedyryzykujenajdrobniejszyruch–szybki

skrętszyi–aberracjeznikająwśnieżycy.

***

Hassler czeka, aż śnieg przestanie padać, bezskutecznie. W końcu wychodzi ze stawu, strzepuje

zkamizelkisiedmiocentymetrowąwarstwępuchu,suszystopyiwsuwajewbuty.

Kamizelkę zarzuca na mokre ciało, chwyta sprzęt i truchta przez polanę ku kępie sosen. Nurkuje

pod niskie gałęzie, które osłaniają ziemię równie dokładnie jak dach kryty strzechą. Drżąc, rzuca

wszystko i rozdziera plecak. Na samej górze leżą porosty, a pod nimi suche szczapki, które zebrał

rano.

Porostyzajmująsięodtrzeciejiskry.

Kiedy szczapki zaczynają się palić trzaskającym ogniem, Hassler odrywa kilka większych gałęzi

iłamiejenakolanie.

***

Ogieńbuzuje.

Chłódsięzmniejsza.

NagiHasslergrzejesięprzyognisku.

Pochwiliubierasię,wygodnieopieraplecamiodrzewoiwystawiadłoniedoognia.

Pozajegokryjówkąnałąkęsypiegęstyśnieg.

Nadchodzinoc.

Jestmuciepło.

background image

Jestsuchy.

Ijaknarazie…

Żywy.

Biorąc wszystko pod uwagę, w tym zasranym nowym świecie na koniec długiego, zimnego dnia

człowiekniemożeliczyćnanicwięcej.

***

Kiedy znów otwiera oczy, prześwitujące przez gałęzie niebo jest ciemnobłękitne, a polanę

przykrywatrzydziestocentymetrowawarstwapołyskującejbieli.

Ogniskozgasłowielegodzintemu.

Młodedrzewkanałąceuginająsiępodciężaremśniegujakmałełukowatebramki.

DziękigorącymźródłomporazpierwszyodwielumiesięcyHasslerstajenarównychnogachinie

sztywniejejakzardzewiałyzawias.

Chcemusiępić,alejegowodazamarzłaprzeznoc.

Zjada akurat tyle suszonego mięsa, by odegnać wściekły głód, który zawsze wita go po

przebudzeniu.

Unoszącstrzelbę,przezcelowniklustrujepolanęwposzukiwaniuruchu.

Jest o kilkanaście stopni zimniej niż wczoraj – pewnie z osiemnaście poniżej zera – więc nad

gorącymiźródłamiunosząsięnieprzerwaniekłębypary.

Pozatymwrozległymzimowymkrajobrazienicsięnieporusza.

Hasslerwydobywakompasimapkę,potemzarzucaplecak.

Wypełznąwszyspodniskichgałęzi,ruszaprzezłąkę.

Zimno,wszystkotrwawbezruchu,wschodzisłońce.

Pośrodkułąkiprzystajeibadaokolicęprzezcelownikwinchestera.

Przynajmniejprzezchwilęświatnależytylkodoniego.

***

Wmiaręjaksłońcewspinasięcorazwyżej,odblaskśnieguzaczynaboleśnierazić.Hasslerchętnie

by się zatrzymał, by wyjąć okulary przeciwsłoneczne, ale upragniona ciemność lasu jest już w jego

zasięgu.

Całylasskładasięzsosenwydmowych.

Bliskosiedemdziesięciometroweolbrzymymająproste,smukłepnieiwąskiekorony.

Wędrówkaprzezlasjestznaczniebardziejniebezpieczna,toteżnaskrajudrzewHasslerwyciąga

zkieszenikamizelkirewolwerisprawdzamagazynek.

background image

Laspniesięcorazwyżej.

Słońceprzeciskasięprzezsosnyświetlistymiplamami.

***

Hasslerwspinasięnagórskigrzbiet.

Jegooczomukazujesięjezioropołyskującejakklejnot.Przybrzeguwodazamarzła,alenaśrodku

nie.Siadanazbielałympniakuiprzysuwakolbęstrzelbydoramienia.

Jezioro jest ogromne. Hassler lustruje brzeg. W kierunku, w którym zamierza iść, rozciąga się

nieskazitelnapołaćpołyskliwejbieli.

Po przeciwnej stronie – parę kilometrów od niego – na zakrwawionym śniegu dostrzega samca

abika, wywlekającego długie sznury wnętrzności z potężnego niedźwiedzia grizzly, któremu rozorał

gardło.

Hasslerruszawdółłagodnymzboczem.

Nabrzegujezioraponowniestudiujemapę.

Las schodzi prawie nad samą wodę. Idąc między brzegiem a drzewami, Hassler kieruje się ku

zachodniejstroniejeziora.

Wędrówkapośniegugowyczerpała.

Zdejmujestrzelbęzramieniaiosuwasięnaziemięnieopodalwody.Zbliskawidzi,żelódniejest

gruby,totylkokruchawarstwapocałonocnychprzymrozkach.Tenśniegspadłwcześnie.Owieleza

wcześnie.Wedługjegoobliczeńjestdopierolipiec.

Ponownielustrujeprzezcelownikliniębrzegową.

Lasyzaplecami.

Nie porusza się nic prócz abika po drugiej stronie jeziora, który napycha się, zanurzywszy całą

głowęwbrzuchuniedźwiedzia.

Hassleropierasięoplecakiwyjmujemapę.

Niemawiatru,aponieważsłońcestoidokładnienadnim,ciepłoprzenikagodosamychkości.

Wprost ubóstwia poranki, to bez wątpienia jego ulubiona pora dnia. Gdy człowiek budzi się

o świtaniu i jeszcze nie wie, co przyniesie dzień, jest w tym jakaś nadzieja. Pod względem

emocjonalnymnajgorszesąpóźnepopołudnia,kiedyzapadamrok,awrazznimnadchodzipewność,że

czekagokolejnasamotnanocpełnaśmiertelnychniebezpieczeństw.

Aleprzynajmniejteraznocwydajesiębardzoodległa.

MyśliHasslerarazjeszczewędrująnapółnoc.

DoWaywardPines.

Dodnia,kiedydotrzedoogrodzeniaiznówbędziebezpieczny.

background image

DomałegowiktoriańskiegodomuprzySzóstej.

Do kobiety, którą kocha gwałtownie, choć nigdy tego w pełni nie pojmie. Tylko dla niej

dobrowolnie porzucił życie w 2013 roku i zgodził się poddać zawieszeniu funkcji życiowych na dwa

tysiące lat, nie mając pojęcia, w jakim świecie się obudzi. Jednak sama świadomość, że będzie tam

żyła Theresa Burke, a jej mąż od dawna będzie martwy, wystarczyła z nawiązką, by Hassler położył

wszystkonajednejszali.

Korelujemapęzkompasem.

Najbardziej charakterystycznym punktem tego regionu jest trzytysięcznik, noszący niegdyś nazwę

Sheridan.Najwyższetrzystametrówbielejenatlepurpurowegoniebaponadliniądrzew.Hulającyna

szczyciewiatrwzbijawstęgiśniegu.

Wdoskonałychwarunkachgodzinadrogi.

Przytrzydziestocentymetrowejwarstwieświeżegośniegu–dwiedotrzech.

Naraziewznoszącasięprzednimgórastanowipoprostujegopółnoc.

Wyznaczadrogędodomu.

background image

RICHARDSONOWIE

Bobwysiadłzsamochoduidelikatniezamknąłzasobądrzwi.

Wlesiepanowałacisza,krzykizmiasteczkadochodziłyzoddali.

Odszedłkilkakroków,próbowałzebraćmyśli.

Wyjazdzmiasteczkaokazałsiętrafnymwyborem.Nadalżyli.

Lampkanadtablicąrozdzielczązgasła.

Zapadłaciemność.

Bobosunąłsięnachodnikiwtuliłtwarzwkolana.Cichozałkał.Pominucieusłyszał,jakotwierają

siędrzwiauta,nadrogępadłybarwneświatłazjegownętrza.

PodeszłaBarbara.

–Powiedziałem,żechcęchwilępobyćsam–powiedziałBob.

–Typłaczesz?

–Nie.–Otarłoczy.

–OBoże,typłaczesz.

–Zostawmnie,proszę.

–Czemupłaczesz?

–Toniewystarczy?–Wskazałdłoniąwstronęmiasteczka.

Barbarausiadłaobokniego.

–Miałeśkogoś,prawda?–spytała.–ToznaczyprzedWaywardPines.

Nieodpowiedział.

–Żonę?

–Miałnaimię…

–Miał?

–Paul.

Siedzielinadrodze.

Przezchwilęsłychaćbyłotylkoichoddechy.

–Tomusiałobyćdlaciebieokropne–powiedziaławkońcuBarbara.

–Jestempewien,żeitobieniebyłolekko.

–Nigdyniesprawiałeśwrażenia,że…

–Przykromi.

–Mnieteż.

–Tochybawżadnejmierzeniejesttwojawina,prawda?Przecieżtoniebyłtwójwybór,Barbaro.

Wcześniejniemiałaśmęża,co?

background image

–Byłeśmoimpierwszym.Podwielomawzględami.

–Boże,takmiprzykro.

– To chyba w żadnej mierze nie jest twoja wina? – Barbara się zaśmiała. – Pięćdziesięcioletnia

dziewica…

–Igej.

–Jakwkiepskimfilmie.

–Prawda?

–JakdługotyiPaul…?

–Szesnaścielat.Wgłowiemisięniemieści,żeonnieżyje,wiesz?Nieżyjeoddwóchtysięcylat.

Zawszesądziłem,żeznowusięspotkamy.

–Możejeszczetaksięstanie.

–Miło,żetomówisz.

Barbarawzięłamężazarękęipowiedziała:

– Przez te ostatnie pięć lat byłeś wszystkim, co miałam, Bob. Zawsze się o mnie troszczyłeś.

Szanowałeśmnie.

–Chybawykorzystaliśmysytuacjęnajlepiej,jakmogliśmy.

Wdolinierozległysięstrzały.

–Niechcęumrzećtejnocy,kochanie–powiedziała.

–Niedopuszczędotego–zapewniłBob,ściskającjejdłoń.

background image

BELINDAMORAN

Starakobietasiedziaławskórzanymfoteluzwysuniętympodnóżkiem,nakolanachtrzymałatacę

obiadową.Przyświecachodwracałakarty;byławpołowiepasjansa.

Wsąsiednimdomumordowanojejsąsiadów.

Kobietacichopomrukiwałapodnosem.

Wyciągnęławaletapik.

Położyłagonadamiekierwśrodkowejkolumnie.

Następnąkartąbyłaszóstkakaro,któratrafiłanasiódemkępik.

Cośrunęłonadrzwiwejściowe.

Kobietanadalodwracałakarty.

Kładłajenawłaściwemiejsca.

Dwakolejneuderzenia.

Drzwiotwarłysięnaoścież.

Podniosławzrok.

Dodomuwpełzłpotwór,nawidoksiedzącejkobietyzawarczał.

–Wiedziałam,żeprzyjdziesz–oznajmiła.–Niesądziłam,żezajmiecitoażtyleczasu.

Dziesiątkatreflowa.Hmm.Narazieniemananiąmiejsca.Zpowrotemnakupkę.

Abikpodpełzłbliżej.Spojrzaławdrobne,czarneoczka.

–Niewiesz,żewchodzeniedocudzegodomubezzaproszeniajestniegrzeczne?–spytała.

Głoskobietysprawił,żestwórzamarłiprzekrzywiłgłowę.

Krew–niewątpliwiejednegozjejsąsiadów–kapałazjegopiersinapodłogę.

Belindapołożyłanastępnąkartę.

–Obawiamsię,żetojestgradlajednejosoby–rzekła.–Wdodatkuniemamherbaty,żebycię

poczęstować.

Stwórotworzyłpyskizaskrzeczałjakupiorneptaszysko.

–Toniejesttwójwewnętrznygłos–zauważyłaostroBelinda.

Abikcofnąłsięokilkakroków.

–Ha!–Zaklaskała.–Właśniewygrałam.

Zebrawszykarty,przełożyłatalię,potempotasowała.

– Całymi dniami mogę stawiać pasjansa – powiedziała. – Życie nauczyło mnie, że czasami

człowieknajlepiejbawisięsam.

Zgardłastworaznówdobyłsięwarkot.

–Masznatychmiastprzestać!–krzyknęła.–Nieżyczęsobie,żebywtensposóbzwracanosiędo

background image

mniewmoimdomu.

Warkotprzeszedłwswegorodzajumruczenie.

–Takjużlepiej–stwierdziłaBelinda,rozkładającnowerozdanie.–Przepraszamzaswójwybuch.

Czasemponosząmnienerwy.

background image

ETHAN

Światłowoddalisięprzybliżało,alewokółniegopanowałnieprzeniknionymrok.

Cokilkakrokówpotykałsięichwytałgałęzi,obcierającdłonie.

„Czyabikisąwstanienaswytropić–myślał–pozapachu?Odgłosach?Wzrokiem?Zapomocą

wszystkichzmysłównaraz?”

Pochodnieznajdowałysięjużblisko.

Wichblaskudostrzegłswojągrupę.

Wyszedłzlasuupodnóżaurwiska.

Ludzie wspinali się już jak rząd mrówek, pochodnie w górze jaśniały na skale niczym lampki

choinkowe.

DotychczasEthanodbyłtędrogętylkoraz,kiedypostanowiłprzeniknąćdoWędrowców,tajnego

bractwaKateiHarolda.

Wskalewykutostopnieiuchwyty,obokprzynitowanostalowekable,biegnąceostrymtrawersem.

Ustópzboczastałtuzinludzi,czekającychnaswojąkolej.Ethanrozejrzałsięzażonąisynem,ale

ichniezobaczył.

– To zły pomysł – stwierdził Hecter, podchodząc pod skałę. – Kazać dzieciakom wspinać się

wnocypokablach.

EthanpomyślałoBenie,alenatychmiastwyrzuciłtęmyślzgłowy.

–Ileichnadchodzi?–spytałHecter.

–Więcej,niżjesteśmywstanieprzyjąć.

Wdolerozległsiętrzaskgałęzi.

Nie odrywając wzroku od skraju lasu, Ethan zaczął ładować do magazynka naboje dwunastki,

którychgarśćmiałwkieszeni.

Pozaładowaniuostatniegowycelowałstrzelbęwliniędrzew.

„Jeszczenie–pomyślał–proszę,jeszczechwilę”.

–Jużczas–powiedziałHecter,klepiącEthanawramię.

Chwycililodowatykabelizaczęlisięwspinać.

Kiedydotarlidotrzeciegotrawersu,laswdolezahuczałodwrzaskówikrzyków.

Naddrzewamiwznosiłysięrozdzierającejęki.

Najbliższapochodniaznajdowałasięsiedemmetrówwyżej,aleskałęoświetlałylicznegwiazdy.

Ethanspojrzałwdółurwiskawchwili,gdyspomiędzydrzewwypadłpierwszyabik.

Potemkolejny.

Ijeszczejeden.

background image

Późniejpięćnastępnych.

Potemdziesięć.

Pochwiliupodnóżakłębiłosiętrzydzieścistworów.

Nie przestawał się wspinać, koncentrując się na chwytaniu kabli i uważnym stawianiu nóg, ale

ilekroćspoglądałwdół,widziałwięcejaberracji.

Skaławznosiłasiępionowo.

Zastanawiałsię,jakporadzilisobieTheresaiBen.

CzybylijużbezpieczniwJaskiniWędrowców?

Nagleporaziłgokrzyk.

Bliżej,bliżej,bliżej,bliżejbliżejbliżej…

Krzykgwałtownienarastał,ażEthanusłyszałgotużnadsobą.

Podniósł wzrok i zobaczył spadającego człowieka, który wymachiwał rękami. Oczy miał

wytrzeszczonezprzerażenia.

NieszczęśnikchybiłEthanaokilkacentymetrów,uderzyłgłowąopółkęskalnąparęmetrówniżej,

wykonałsaltoibezgłośnierunąłwgłąburwiska.

„Jezu”.

PodEthanemugięłysięnogi.

Wlewejstopiepoczułdrżenie.

Przywierającdoskały,złapałzawykutywystęp.Zamknąłoczy,czekając,ażustąpipanika.

Grozaminęła.

Wspinałsiędalej,opierającstopynazardzewiałymkabluipodciągającsię,podczasgdyaberracje

rozszarpywałyczłowieka,któryześlizgnąłsięzeskały.

PopewnymczasieEthandotarłdoszerokiegonapiętnaściecentymetrówdrewnianegochodnika,

biegnącegotrawersempozboczu.

Hecterznajdowałsięjużwpołowiejegodługości.

Ethanruszyłzanim.

Lasznajdowałsięterazstometrówwdole.

Gdzieś tam leżało Wayward Pines, pogrążone w ciemności, ale rozbrzmiewające przerażającymi

krzykami.

NaskalepodsobąEthandostrzegłruch.

Wdrapywałysiękuniemubiałepostacie.

–Sąnazboczu!–zawołałdoHectera.Tenspojrzałwdół.

Aberracjewspinałysięszybko,nieustraszenie,jakbyupadekniewchodziłwgrę.

Jednądłoniąprzytrzymującsiękabla,Ethanpróbowałporządnieuchwycićstrzelbę.

background image

Nicztego.

–Chodźtutaj!–krzyknąłdoHectera.

Tenniezdarniewykonałpółobrótnawąskimchodnikuizawrócił.

–Przytrzymajmniezapasek–rozkazałEthan.

–Czemu?

–Zamałotumiejsca,żebymstanąłiwycelował.

–Nierozumiem.

– Jedną dłonią przytrzymaj mnie za pasek, drugą trzymaj się kabla. Wychylę się i strzelę jak

trzeba.

–Rozumiem,żezapiąłeśklamręodpaska?–spytałHecter.

–Todobraklamra.Trzymaszmnie?

–Trzymam.

DopieropokilkusekundachEthanopanowałnerwy.

Puściłkabel,zsunąłzramieniapasekstrzelbyiustawiłświetlnycelownikwstronęzbocza.

Abiki wspinały się zwartą grupą. Ethan starał się skoncentrować, przegnać strach, ale wciąż

widziałtegoczłowiekaspadającegowprostnaniego,głowęroztrzaskującąsięnaskałach.

Wrzask.

Cisza.

Wrzask.

Cisza.

Żołądekpodszedłmudogardła.Miałwrażenie,żeświatjednocześniepędziłnaniegoiodpadał.

„Weźsięwgarść”.

Ustawiłcelowniknaprzywódcygrupy.

Strzelbakopnęłagonaskałę,wystrzałponiósłsięechempodolinie,odbiłodzachodniejściany,

wrócił.

Tobyłcelnystrzał.

Stwórzaskrzeczałprzeraźliwieistoczyłsięzeskały,strącającczteryinnejakkręgle.

Pozostałetwardowspinałysiędalej,znajdowałysięjużodwadzieściametrówodchodnika.

Ethan znowu wychylił się zza półki skalnej, usłyszał jęk Hectera i wyobraził sobie, jak kabel

wrzynasięmuwpalce.

Pozostałeaberracjeposzłyporozumdogłowyisięrozdzieliły.

Niespieszącsię,strzelałdonichodlewejdoprawej.

Bezpudła.

Patrzył, jak spadają w ciemność, pociągając za sobą kilka innych, które właśnie rozpoczęły

background image

wspinaczkę.

Wystrzelałcałąamunicję.

–Dobra–powiedział.

Hecterwciągnąłgozpowrotemnachodnik,pospiesznieruszylidalej,przeszliposkalnymzboczu

iskręcilizazałomem.

Porozszerzającejsiępółcezagłębialisięwewnętrzegóry.

Ethanprawienicniewidział.Wejściedojaskinibyłozamknięte.

Załomotał.

–Jesttujeszczedwóch!Otwierać!

Podrugiejstronieprzesunęłasięzasuwa,skrzypnęłyzawiasyidrzwiustąpiły.

Podczas pierwszej wizyty Ethan nie zwrócił na nie uwagi, ale teraz przyjrzał się im uważnie.

Poziomoułożonesosnowebalepołączonozaprawąmurarską,złożonągłówniezziemi.

WśladzaHecteremwszedłdojaskini.

Katezamknęłazanimdrzwiizasunęłaciężką,stalowąsztabę.

–Mojarodzina…–zacząłEthan.

–Sątu,caliizdrowi.

Ujrzawszy nieopodal sceny Theresę i Bena, złożył dłonie w kształt serca. Potem powiódł

wzrokiempojaskiniopowierzchnikilkusetmetrówkwadratowych,oświetlonejlampaminaftowymi

zwisającyminadrutachzniskiegosklepienia.

Nielicznemeble.

Zarówno bar po lewej, jak i scena po prawej wyglądały na sklecone z odpadków drzewnych. Na

sporympaleniskuwgłębiktośjużrozpalałogień.

Ethan oceniał, że zebrała się tu zaledwie setka ludzi. Wszyscy skulili się wokół pochodni, oczy

połyskiwaływichblasku.

–Gdziesąinnegrupy?–spytałEthan.

Katepotrząsnęłagłową.

–Jesteśmytylkomy?

Kiedyłzynapłynęłyjejdooczu,przytuliłjąiobiecał:

–ZnajdziemyHarolda.

Zadrzwiamirozlegałysięwrzaskiaberracji.

–Gdzienaszaarmia?–zapytałEthan.

–Tutaj.

Wtedy spojrzał na kilku przerażonych ludzi, którzy nie zadawali sobie nawet trudu, by trzymać

broń.

background image

Jednymsłowem:zbieranina.

Ethan ponownie sprawdził wejście. Solidna, gruba na ponad centymetr sztaba biegła przez całą

półtorametrową szerokość drzwi, wyciętych zręcznie tak, by pasowały do łukowatego wejścia.

Framugawyglądałanatrwałą.

–Moglibyśmystanąćtużzadrzwiami–zaproponowałaKate.–Strzelalibyśmydowszystkiego,co

próbowałobysięprzedostaćkorytarzem.

–Niepodobamisiętenplan.Niemamypojęcia,ilestworównadchodzi,pozatym,bezobrazy…–

Ethan powiódł wzrokiem po przerażonych twarzach wokół siebie. – Ilu z was potrafi strzelać celnie

wzaistniałejsytuacji?Tychstworzeńniepowalasięłatwo.Cizwas,którzymająmagnum,powinni

zakażdymrazemtrafiaćwgłowę.Nie,sądzę,żepowinniśmyzostaćtutaj.Módlmysię,żebytedrzwi

wytrzymały.

NastępnieEthanodezwałsiędoresztygrupy:

– Chcę, żeby wszyscy odsunęli się pod ścianę w głębi jaskini. Jeszcze nie jesteśmy bezpieczni.

Zachowajcieciszę.

Ludziezaczęlisięoddalaćodscenyibaru,gromadzącsięprzysofachpodścianą.

– Zostaniemy tutaj, przed drzwiami – zwrócił się Ethan do Kate. – Cokolwiek przejdzie, zginie.

Gdzietorbaznabojami?

–Mamjątu–odparłmłodyczłowiekpracującywmleczarni.

Ethanwziąłtorbę,postawiłnapodłodze,klęknąłipowiedział:

–Poproszęotrochęświatła.

Maggieuniosłapochodnięnadjegogłową.

Ethanposzperałwtorbie,wyjąłpudełkoznabojamikalibersiedemdziesiątmilimetrówdoswego

winchestera,potemrozdałwszystkimzapasamunicji.

Oddaliwszy się o siedem metrów od drzwi, załadował mossberga, a w jaskini zapanowało

niepokojącemilczenie.

ZastrzelcamiMaggieijedenzmężczyzntrzymalipochodnie.

Kate, uzbrojona w strzelbę, stała obok Ethana, a on słyszał, że z trudem walczy o zachowanie

spokoju.

Naglewkorytarzudałsięsłyszećruch.

Katewzięłagwałtownywdech,otarłaoczy.

Ethanczuł,żezbliżasięwalka.Obejrzałsię,szukającwtłumierodziny,aleBeniTheresaskryli

się w cieniu. Pogodził się z myślą o własnej śmierci, lecz nie zniósłby widoku aberracji, która

rozszarpuje jego jedynego syna i patroszy żonę. Po czymś takim nie byłoby dalszego ciągu. Nawet

gdybypozostałprzyżyciu,nieprzetrwałby.

Jeśliabikisforsujądrzwi,jeślibędzieichwięcejniżdziesięć,wszyscyzginąpotwornąśmiercią.

background image

Spodziewałsięwrzasku,aleusłyszałtylkostukotszponównakamiennymchodniku.

Cośskrobałowbale,potemzaczęłochrobotaćwokółmetalowejklamki.

background image

CZĘŚĆIV

background image

PILCHER

MiasteczkoWaywardPinesbyłozrujnowane–budynkidogórynogami,samochodyporozrzucane,

rozorane drogi. Zniszczono nawet szpital, którego górne trzy kondygnacje zostały zmiecione.

Najbardziej ucierpiał dom Ethana – został dosłownie zmiażdżony, topole na tylnym podwórzu

trzasnęłyjakzapałkiiwpychałysięprzezokna.

Ten architektoniczny model Wayward Pines David Pilcher zamówił w 2010 roku, nie szczędząc

pieniędzy; całość zamknęła się kwotą trzydziestu pięciu tysięcy dolarów. Przez dwa tysiące lat

oszklonaminiaturastanowiłagłównąozdobęjegogabinetu,będącsymbolemnietylkosamegomiasta,

aletakżeniezaspokojonejambicjijegotwórcy.

Zniszczeniemodeluzajęłomupiętnaściesekund.

David Pilcher siedział na skórzanej sofie i oglądał na monitorach unicestwienie rzeczywistego

miasta.

Wcześniej wyłączył dopływ prądu do całej doliny, ale kamery działały na baterie, a większość

mogłapracowaćwtrybienocnym.Krzykipotwierdzałyto,cowidziałykamery,ateporozmieszczano

wniemalwszystkichpomieszczeniachwszystkichdomów.Wewszystkichinstytucjach.Wkrzakach.

W ulicznych latarniach. Trzeba przyznać, że kamery, uruchamiane przez chipy zaszyte w ciałach

wszystkichmieszkańcówWaywardPines,tejnocymiałymnóstworoboty.

Niemalwszystkiemonitorysięwłączyły.

Najednymzekranówabikgoniłkobietęposchodach.

Nainnym–trzystworyrozszarpywałymężczyznęwkuchni.

Tłum próbował uciec Główną przed stadem aberracji, ale te dogoniły nieszczęśników przed

sklepemzesłodyczami.

JednaznichpożerałaBelindęMoransiedzącąwfotelu.

Rodzinypędziłykorytarzami.

Rodziceusiłowaliosłonićdzieciprzedgrozą,którejniemoglipowstrzymać.

Ekranywypełnionecierpieniem,przerażeniem,rozpaczą.

Pilcher pociągnął łyk z butelki szkockiej z 1925 roku i próbował dociec, co właściwie powinien

czuć. Oczywiście historia znała podobny przypadek. Kiedy boże dzieci się zbuntowały, Stwórca

spuściłimsprawiedliwelanie.

Cichy głos, który Pilcher już dawno nauczył się ignorować, zaczął szeptać w jego głowie,

zagłuszanyprzezhuraganszaleństwa:„Naprawdęwierzysz,żejesteśichBogiem?”.

CzyBógzapewniacodziennybyt?

Owszem.

background image

CzyBógochrania?

Owszem.

CzyBógstwarza?

Owszem.

Wniosek?

„Jestem,kurwa,Bogiem”.

Poszukiwanie sensu stanowiło główną przyczynę ludzkiego niepokoju, ale Pilcher usunął tę

przeszkodę.Czterystusześćdziesięciujedenmieszkańcomtejdolinyzapewniłegzystencję,ojakiejim

się nie śniło. Dał im życie i cel, schronienie i wygodę. Tylko dlatego, że ich wybrał, stali się

najważniejszymi przedstawicielami swego gatunku, odkąd homo sapiens zaczął wędrować po

sawannachAfrykidwieścietysięcylattemu.

Sami sobie zgotowali ten los. Domagali się pełnej wiedzy, wiedzy, na której przyjęcie nie byli

gotowi.KiedyzaśEthanBurkewyjawiłimprawdę,zwrócilisięprzeciwkoswemustwórcy.

MimotowidokichśmiercinaekranachsprawiałPilcherowiból.

Ceniłsobieichżycie.Bezludzicałytenprojektmijałsięzcelem.

Mimoto–pieprzyćich.Niechichaberracjeporwą.

Wciążmiałkilkasetosóbwstaniezawieszeniafunkcjiżyciowych.Niepierwszyrazzaczynałbyod

zera, a jego ekipa we wnętrzu góry z czystym i całkowitym oddaniem na pewno udzieli mu

bezwarunkowegopoparcia.Tobyłyjegozastępyanielskie.

Pilcherwstał,zachwiałsię,zygzakiempodszedłdobiurka.Wsuperstrukturzeniktpróczniegonie

wiedział,cosiędziałowdolinie.WcześniejpoleciłTedowiUpshawowiwyłączyćnanocmonitoring.

Terazmusiałpopracowaćnadujawnieniemtego,cozrobił.

Osunąłsięnakrzesło,podniósłsłuchawkęiwybrałnumerdrogiego,staregoTeda.

background image

PAM

Wciemnościpróbowaławymacaćogrodzenie.Odrany,którąEthanBurkezadałjejztyłulewego

uda,bólpromieniowałnacałąnogę,sięgałażdotułowia.Szeryfwyciąłjejchip,porzuciłjąpodzikiej

stronie ogrodzenia, a ona aż do tej pory obsesyjnie zastanawiała się dlaczego. Teraz ta ciekawość

zostaławypartaprzezzdumienie,jakieogarnęłojąnawidokogrodzenia.„Co,dodiabła?”

Ogrodzeniestałopogrążonewciszy.

Wjegożyłachnieszumiałprąd.

To nie było mądre, ale nie mogła się oprzeć. Wyciągnęła rękę i chwyciła za gruby, stalowy

przewód. Drut kolczasty wbił się w jej dłoń, ale nic poza tym. Żadnego wstrząsu. W dotyku tego

przewodubyłocośosobliwiezakazanego,wręczerotycznego.

Podnieconaiwilgotna,Pampuściłaprzewód.

Kuśtykając wzdłuż ogrodzenia, zastanawiała się, czy to robota Burke’a. Dwie godziny wcześniej

przegalopowało obok niej potężne stado aberracji. Z kilkunastometrowej sosny patrzyła, jak stwory

pędząnapółnoc,wstronęWaywardPines.

Setkiabików.

Pamprzyspieszyłakroku,walczączbólemnogi.

Popięciuminutachdotarładobramy.

Ktośotworzyłzamek.

Pam obejrzała się w stronę ciemnego lasu, z którego przyszły zarówno ona, jak i aberracje.

Wpatrywałasięwotwartąbramę.

Czytomożliwe?

Czyżbywdarłysiędośrodka?

Pam przebiegła truchtem przez bramę. Noga bolała piekielnie, ale dziewczyna nie zwalniała,

pozwalałasobietylkonapostękiwanie.

Pokilkusetmetrachusłyszałakrzyki.Ztejodległościniepotrafiłaokreślić,czynależałydoludzi,

czy do abików, wiedziała tylko, że jest ich mnóstwo. Zatrzymała się. Noga pulsowała. Nie miała

broni.Byłaranna.Stadobestiinajpewniejjakimścudemwtargnęłododoliny.

Pamczułasięrozdarta.Instynktsamozachowawczynakazywałjejbiecdosuperstruktury.Znaleźć

azyl.Przegrupowaćsiły.NiechdoktorMiterjązaszyje.Jednocześnieodczuwałastrach.Niebałasię

aberracjianigrozy,jakąmogłanapotkaćwmieścieopanowanymprzezpotwory.Pamobawiałasię,że

Ethan Burke już nie żyje, a to byłoby nie do przyjęcia. Po tym, co jej zrobił, niczego bardziej nie

pragnęła,niżznaleźćtegoczłowiekaipowolirozedrzećgonasztuki.

Kawałekpoudręczonymkawałku.

background image

TEDUPSHAW

Kiedyotworzyłdrzwigabinetustarego,uderzyłgozapachgorzały.

Na widok Teda siedzący za biurkiem Pilcher uśmiechnął się trochę za szeroko; twarz miał

czerwoną,wzrokszklisty.

–Wejdź,wejdź!

Tedzamknąłzasobądrzwi,Davidztrudemwstał.

Gabinet przedstawiał istne pobojowisko. Pilcher rozbił dwa monitory, przewrócił miniaturowy

modelWaywardPines,szklanapokrywaroztrzaskałasięnapodłodze,awśródodłamkówwalałysię

zmiażdżonedomy.

–Obudziłemcię,prawda?–spytałPilcher.

To akurat nie było prawdą. Ted nie zasnąłby, nawet gdyby nafaszerowali go środkami

uspokajającymi.

–Wporządku–powiedział.

– Usiądźmy jak starzy przyjaciele – wycedził Pilcher, a Ted zaczął się zastanawiać, jak bardzo

pijanyjestszef.

David podszedł chwiejnie do skórzanych kanap. Gdy Ted poszedł za nim, zobaczył, że tu też

wyłączonomonitory.

Usiedlinachłodnejskórzanejkanapieprzedciemnymiekranami.

Z kosztownie wyglądającej butelki z napisem Macallan Pilcher nalał solidną ilość szkockiej do

dwóchkryształowychszklanekijednąwręczyłTedowi.

Stuknęlisię.

Wypili.

To był pierwszy alkohol, jaki Ted przełknął od ponad dwóch tysięcy lat. Kiedy wiódł żywot

bezdomnegoizapijałsięnaśmierćpoodejściużony,takaszkockastanowiłabymistycznedoznanie.

Aleprzestałamusmakować.

–Wciążpamiętamdzień,kiedysięspotkaliśmy–powiedziałPilcher.–Stałeśwkolejcepozupę

przedtamtymprzytułkiem.Przywołałymnietwojeoczy.Tylewnichbyłożalu.

–Uratowałeśmiżycie.

StaryzerknąłnaUpshawa.

–Nadalmiufasz,Ted?

–Naturalnie.

–Naturalnie.Wyłączyłeśmonitoring,jakcikazałem.

–Zgadzasię.

background image

–Nawetniespytałeśdlaczego.

–Nie.

–Ponieważmiufasz.

Pilcherwpatrywałsięwwirującywszklancebursztynowypłyn.

–Zrobiłemcośtejnocy,Ted.

Upshaw spojrzał na ciemne ekrany, czując w żołądku lodowaty chłód. Potem podniósł wzrok na

Pilchera,gdytenuniósłklawiaturęicośwystukał.

Monitoryożyły.

JakoszefnadzoruTedspędziłćwierćżycianaobserwowaniu,jakciludziejedzą,śpią,śmiejąsię,

płaczą,pieprząsię,aczasem–gdyzwoływanoigrzyska–umierają.

–Nieprzyszłomitołatwo–wyznałPilcher.

Ted wpatrywał się w ekrany, szczególnie w jeden: kobieta kuliła się pod prysznicem, ramiona

dygotałyjejodszlochu,podczasgdyszponiastełapyforsowałydrzwiłazienki.

Upshawpoczułwzbierającemdłości.

Pilchernieodrywałodniegowzroku.

Tedspojrzałnaszefaipowiedziałzełzamiwoczach:

–Musisztozatrzymać.

–Jużzapóźno.

–Jakto?

–Przypomocynaszychabikówwniewoliprzywabiłemstadopodogrodzenie.Potemotworzyłem

bramę.Ponadpięćsetaberracjiwtargnęłodomiasta.

Ted otarł oczy. Pięćset. Taka liczba z trudem mieściła mu się w głowie. Już pięćdziesiąt sztuk

oznaczałoniewyobrażalnezniszczenie.

Ztrudempanowałnadgłosem.

– Pomyśl o tym, jak ciężko pracowałeś, żeby zebrać ludzi w tej dolinie. Całe dziesięciolecia.

Przypomnijsobiepodniecenie,jakieczułeś,ilekroćwprowadzaliśmynowąosobęwstanzawieszenia.

Wayward Pines to nie ulice, domy czy moduły zawieszające. To miasteczko nie jest tym, co

zbudowałeś.Jestludźmi,aty…

–Onizwrócilisięprzeciwmnie.

–Czylichodziotwojącholernąpróżność?

–Mamjeszczekilkasetosóbwstaniezawieszenia.Zaczniemyodnowa.

–Tamginąludzie,Davidzie.Dzieci.

–SzeryfBurkewszystkoimpowiedział.

– Straciłeś panowanie nad sobą – stwierdził Ted. – To zrozumiałe. Teraz poślij ekipę, żeby

background image

uratować,kogosięjeszczeda.

–Zapóźno.

– Nie jest za późno, dopóki jeszcze żyją ludzie. Możemy znów wprowadzić ich w stan

zawieszenia.Niebędąpamiętać…

–Cosięstało,tosięnieodstanie.Zadzieńczydwabuntwdoliniesięskończy,aleobawiamsię,

żemożenasczekaćrebeliatu,nagórze.

–Oczymtymówisz?

–Myślisz,żeszeryfzrobiłtowszystkonawłasnąrękę?–Pilcherłyknąłwhisky.

Tedzacisnąłpięści,bypowstrzymaćnarastającedrżeniedłoni.

–Burke’owipomógłjedenzmoichludzi–oznajmiłPilcher.

–Skądwiesz?

– Ponieważ Burke był w posiadaniu informacji, których nie mógł zdobyć bez pomocy kogoś

znadzoru.Kogośztwojejgrupy,Ted.

Starypozwolił,byoskarżeniezawisłowpowietrzu.

Lódpękałwjegoszklance.

–Ojakiejinformacjimówisz?–spytałTed.

PilcherzignorowałpytanieispojrzałUpshawowiwoczy.

–Twojagrupaskładasięzciebieiczterechtechnikównadzoru.Niewątpięwtwojąlojalność,ale

coztwoimipodwładnymi?JedenznichudzieliłpomocyBurke’owi.Maszpojęcie,ktotomógłbyć?

–Skądtopytanie?

–Ted.Toniejestwłaściwaodpowiedź.

Upshawspuściłwzroknaszklankęnakolanach.Pochwiliznowuspojrzałnaszefa.

– Nie wiem, kto z mojej ekipy mógłby zrobić coś podobnego. To dlatego wyłączyłeś system

monitorujący?

–Kierujesznajważniejszągrupąwcałejsuperstrukturze,alesięskompromitowała.

–AcozPam?

–Pam?

–Możeszeryfjąprzeciągnął.

–Pambysiępodpaliła,gdybymjąpoprosił.–Pilcherzaśmiałsięszyderczo.–Takprzyokazji,nie

majej.ChipPamwskazuje,żepowinnasięznajdowaćwmieście,aleniekontaktowałasięzemnąod

wielugodzin.Pytamporazostatni:ktoztwoichludzi?

–Dajminoc.

–Słucham?

–Dajminoc,żebymsiędowiedział,ktotozrobił.

background image

PilcheroparłsięiutkwiłnieprzeniknionywzrokwTedzie.

–Chcesztozrobićsam,tak?

–Zgadzasię.

–Sprawahonoru?

–Cośwtymguście.

–Touczciwepostawieniesprawy.

Tedwstał.

–Tylkotyijawiemy,cosiędziejewdolinie–rzekłPilcher,wskazującnamonitory.–Narazie

takmapozostać.

–Takjest.

–Todlamnietrudnanoc,Ted.Jestemwdzięczny,żemamwtobieprzyjaciela,naktórymmogę

sięoprzeć.

Tedspróbowałsięuśmiechnąć,aleniewyszło.Powiedziałtylko:

–Dozobaczeniarano.–Odstawiłszklankęnastółiruszyłdodrzwi.

background image

ETHAN

Wszyscyumilkli.

Zapadłatakacisza,żeEthansłyszałogieńtrzaskającywgłębijaskini.

Drapaniewdrzwiustało.

Ponownieusłyszałstukotpazurów.

Oddalałysię.

Tomiałosens.Możeaberracjeuznały,żeichofiarynieschroniłysięzatymidrzwiami?Pewnie

większośćznichbyłaciąglena…

Cośuderzyłowsosnowebale.

Ludziewjaskinikrzyknęliunisono.

Sztabazagrzechotała.

Ethansięwyprostował.

Kolejne uderzenie w drzwi – dwukrotnie silniejsze – jakby dwa abiki jednocześnie próbowały je

wyważyć.

Ethanodbezpieczyłbroń,spojrzałnaHectera,Kateipozostałych.

–Ileichtamjest?–spytałaKate.

–Niewiem–odparłszeptemEthan.–Możetrzydzieści,możesto.

Wciemnościzanimizaczęłypłakaćdzieci.

Rodzicepróbowalijeuciszyć.

Łomotanienieustawało.

Ethan podszedł do lewej strony drzwi, gdzie zawiasy łączyły je z framugą. Z zardzewiałej

mosiężnejpłytkiwypadłaśruba.

–Wytrzymają?–spytałaKate.

–Niewiem.

Znówuderzenie,najmocniejszezdotychczasowych.

Całagórnapłytkaoderwałasięodframugi.

Podniąbyłyjeszczecztery.

EthanprzywołałMaggieiwświetlepochodniprzyjrzelisięobudowiezasuwy.

Przynastępnymatakusztabazatrzęsłasię,alewytrzymała.

EthanwróciłdoKateizapytał:

–Czyjeststądinnewyjście?

–Nie.

Natarcietrwało,aimmocniejaberracjenapierałynasosnowebale,tymwścieklejtobrzmiało.Po

background image

każdymnieudanymatakurozlegałysięwrzaskiiskrzeczenie.

Kolejnapłytkazawiasówodpadłaoddrzwi.

Ijeszczejedna.

Nadchodziłkoniec.Ethanpomyślał,żepowinienodszukaćrodzinę.Powinienzgotowaćimszybką

śmierć, ponieważ gdyby dostali się w szpony tych bestii, ostatnie chwile Theresy i Bena byłyby

potworne.

Zadrzwiamizapadłacisza.

Żadnegodrapania.

Żadnychkroków.

Ludziewjaskiniwstrzymalioddech.

PodłuższejchwiliEthanpodszedłdodrzwiiprzyłożyłucho.

Nic.

Sięgnąłposztabę.

–Nie!–wyszeptałaKate.

MimotoEthan,najciszejjakmógł,odsunąłsztabęichwyciłzaklamkę.

–Maggie,podejdźtuzpochodnią.

Kiedydziewczynastanęłazanim,Ethanpociągnął.

Dwapozostałezawiasyzaskrzypiałymocnopodciężaremdrzwi.

Blaskpochodnioświetliłkorytarz.

Wciążcuchnąłaberracjami–zgniliznąiśmiercią–alebyłpusty.

***

Niektórzysiedzielipodścianąipłakali.

Innidygotaliwmilczeniu,przeżywającniedawnescenygrozy.

Jeszczeinnisiedzielinieruchomo,zbeznamiętnymwyrazemtwarzy,wpatrzeniwgłąbsiebie.

Alebyliteżtacy,którzyzaczęlidziałać.

Pomagaliutrzymaćogień.

Naprawialidrzwi.

Krzątalisięprzybroni.

Zespiżarniwynosiliwodęiprowiant.

Pocieszalipłaczących.

***

background image

Ethan siedział razem z rodziną na zdezelowanej kanapie przy ogniu. W jaskini robiło się coraz

cieplej, Hecter grał na fortepianie piękną melodię, która pomagała łagodzić napięcie i sprawiała, że

wszyscyczulisięodrobinębardziejjakludzie.

WsłabymświetleEthanrazporazliczyłobecnych.

Nieodmienniewychodziłomudziewięćdziesiątsześćosób.

RanowWaywardPinesbyłoczterystusześćdziesięciujedenludzi.

Usilniestarałsięsobiewmówić,żeinnegrupymogłyprzeżyć.Przecieżmogliznaleźćschronienie

przedaberracjami.Zabarykadowalisięwdomachalbowoperze.Ucieklidolasu.Jednakwgłębiserca

samwtoniewierzył.Możezdołałbyprzekonaćsamegosiebie,gdybyniewyjrzałwtedyspodziemi

iniezobaczyłnaulicyśmierciMeganFisheripozostałych.

Nie.

OsiemdziesiątprocentludnościmiasteczkaWaywardPineszmiecionozpowierzchniziemi.

– Ciągle mi się zdaje, że za chwilę rozlegnie się pukanie do drzwi – powiedziała Theresa. –

Sądzisz,żektośmożetudotrzeć?

–Zawszejestszansa,prawda?

Benspał,zgłowąnakolanachEthana.

–Dobrzesięczujesz?–spytałaTheresa.

– Chyba tak, pomijając to, że podjąłem decyzję, przez którą większość ludzi z tego miasta

poniosłagwałtownąśmierć.

–Niewyłączyłeśprąduwogrodzeniuinieotworzyłeśbramy,Ethanie.

–Nie,tylkosprawiłem,żetosięstało.

–WprzeciwnymrazieKateiHaroldbyzginęli.

–Harolditakpewniezginął.

–Niemożeszpatrzećnatowtensposób…

–Spieprzyłemsprawę,kochanie.

–Dałeśtymludziomwolność.

–Jestempewien,żezdążylisięniąnacieszyć,kiedyaberracjezagryzałyichnaśmierć.

–Znamcię,Ethanie.Nie,spójrznamnie.–Theresaodwróciłapodbródekmężakusobie.–Jacię

znam.Wiem,żezrobiłeśto,couważałeśzasłuszne.

– Chciałbym, żebyśmy żyli w świecie, gdzie działania mierzy się intencjami, które im

przyświecają.Prawdajestjednaktaka,żemierzysięjeskutkami.

– Posłuchaj, nie wiem, co się wydarzy, ale muszę ci wyznać, że teraz, na progu śmierci, czuję

z tobą taką bliskość, jakiej nie zaznałam od lat. Może nigdy nie zaznałam. Teraz ci ufam, Ethanie.

Wiem,żemniekochasz.Zaczynamtodostrzegaćtakwyraźnie,jaknigdydotąd.

background image

–Tak,Thereso.Bardzo.Jesteś…wszystkim.–Pocałowałją,onaprzytuliłasiędoniegoioparła

mugłowęnaramieniu.

Ethanjąobjął.

Wkrótcezasnęła.

Powiódłwzrokiempojaskini.

Zbiorowysmutekbyłwprostnamacalny.Ciężkozawisłwpowietrzujakgęstydym.

Zziębłymudłonie.PrawąwsunąłdokieszenikurtkiinamacałkartępamięciznagraniemDavida

Pilcheramordującegowłasnącórkę.Ethandelikatnieująłkartęwdwapalce,czując,jakrozsadzago

wściekłość.

Tedteżmiałkopienagrania,leczEthanpoleciłmuniczniminierobić.Upshawmiałpoprostu

czekać. Ale to się działo przed inwazją aberracji. Czy Ted wiedział, co się wydarzyło w Wayward

Pines?

Ethanponowniepoliczyłludziwjaskini.

Nadaldziewięćdziesiątsześć.

Takamizernagarstka.

PomyślałoPilcherze,siedzącymwciepłymzaciszugabinetuioglądającymnadwustuszesnastu

płaskichekranachmasakręludzi,którychporwałzinnegożycia.

***

Obudziłygogłosy.

Otworzyłoczy.

Theresaporuszyłasięobokniego.

Oświetleniewjaskinisięniezmieniło,aleczuł,jakbyupłynęłowieleczasu,jakgdybyspałcałe

dnie.

NajpierwdelikatnieuniósłgłowęBenazkolan,potemwstałiprzetarłoczy.

Ludzieniespali,chodzilipojaskini.

Spoddrzwidobiegałypodniesionegłosy.

Ethan ujrzał dwie oddzielne grupy. Kate stała między Hecterem a jakimś drugim mężczyzną.

Obydwajkrzyczeli.

EthanpodszedłispojrzałpytająconaKate.

–Kilkaosóbchcewyjść–wyjaśniła.

MężczyznaimieniemIan,któryprowadziłnaGłównejzakładszewski,powiedział:

–Tamjestmojażona.Rozdzielononas,kiedyformowanoczterygrupy.

–Cowłaściwiechceszzrobić?–spytałEthan.

background image

–Ajakmyślisz?Chcęjejpomóc!

–Wobectegoidź.

–Onchceteżbroń–dodałaKate.

Kobietapracującawmiejskichogrodachprzepchnęłasięprzeztłum,spojrzałagroźnienaEthana

irzuciła:

–Tamsąmójmążisyn.

–Docieradociebie,żemójmążteż?–spytałaKate.

–Toczemutusięchowasz,zamiastichratować?

–Powyjściuztejjaskinizginęlibyściewciągudziesięciuminut–zauważyłHecter.

–Tomójwybór,kolego–odparłIan.

–Niedostanieszbroni.

–Poczekajciechwilę–włączyłsięEthan.–Tarozmowadotyczywszystkich.

Ethanstanąłpośrodkujaskiniipowiedziałwystarczającodonośnie,bywszyscyusłyszeli:

–Utwórzciekrąg!Musimypomówić.

Brudni,zaspaniludziepowolipodeszli.

–Wiem,żetociężkanoc–zacząłEthan.

Milczenie.

Wobserwującychgooczachdostrzegałgniewioskarżenie.

Zastanawiałsię,wjakimstopniuistotnietakbyło,awjakimtosobieroił.

–Wiem,żewszyscyniepokoiciesięotych,którzyniezdołalitudotrzeć.Jateżsięonichmartwię.

Sami dotarliśmy tu z trudem. Część z was zastanawia się może, czemu nie zatrzymaliśmy się i nie

pomogliśmy. Już teraz mogę was zapewnić, że gdybyśmy tak postąpili, ta jaskinia byłaby pusta,

wszyscyzginęlibyśmywtamtejdolinie.Trudnotegosłuchać.Jakoczłowiekodpowiedzialnyzanasze

obecnepołożenie…

Poczułdławiącegoemocje.

Pozwoliłpłynąćłzom,niewalczyłzdrżeniemgłosu.

– Ponieważ szedłem z tyłu, widziałem, jaki los spotkał ludzi na powierzchni ziemi – ciągnął. –

Wiem,doczegozdolnesąaberracje.Chybapowinniśmyzacząćoswajaćsięzbardzotrudnąprawdą.

Niewykluczone,żetylkomyocaleliśmyzWaywardPines.

–Niemówtak!–rozległsięczyjśkrzyk.

Do kręgu wkroczył mężczyzna. Jeden z wykonawców igrzysk, wciąż ubrany na czarno, w dłoni

trzymałmaczetę.Ethannigdyniezamieniłznimanisłowa,alewiedział,gdziemieszkałtenczłowiek,

wiedział też, że pracował w bibliotece. Szczupły, sprawny fizycznie, miał ogoloną głowę i lekki

zarost.Mężczyźnietowarzyszyłtenszczególnyrodzajarogancjitypowydlaosóbpragnącychwładzy

background image

dlaniejsamej.

–Powiemci,comaszzrobić–powiedziałbibliotekarz.–PoczołgaszsięzpowrotemdoPilchera

i będziesz go błagał o przebaczenie. Powiesz mu, że to wszystko twoja robota. Powiesz, że sam

sprowadziłeśnanastogównoiżechcemy,żebyżyciewróciłodonormy.Zapewniszgo,żeniktznas

tegosobienieżyczył.

– Już za późno – odrzekł Ethan. – Teraz wszyscy znacie prawdę. Nie możecie wyrzucić jej

zwaszychumysłów.Niemajużłatwegorozwiązania.

Dokręguwepchnąłsięniski,przysadzistyczłowieczek,miejscowyrzeźnik.

– Mówisz, że moja żona i córki nie żyją – powiedział. – Że zginął co najmniej tuzin moich

serdecznychprzyjaciół.Conibymamyztympocząć?Mamytusiedziećjakbandatchórzyispisaćich

nastraty?

Zaciskajączęby,Ethanpodszedłdorzeźnika.

–Niemówię,żebytakzrobić,Andrew.Niemówię,żebykogokolwiekspisywaćnastraty.

–Więcco?Comamyrobić?Otworzyłeśnamoczy.Alepoco?Żebyśmystraciliwiększośćludzi

iżyliwtensposób?Wolęlosniewolnika.Wolębyćbezpiecznyimiećrodzinę.

Ethan cofnął się o krok, powiódł wzrokiem po twarzach, wypatrzył Theresę. Ze łzami w oczach

przesłałamupocałunek.

– Owszem, może to ja oddałem pierwszy strzał – powiedział. – Ale to nie ja wyłączyłem prąd

w ogrodzeniu, nie ja otwarłem bramę. Człowiek odpowiedzialny za śmierć naszych rodzin

iprzyjaciół,odpowiedzialnyzato,żewogóleznaleźliściesięwWaywardPines,masiędobrzeotrzy

kilometrystąd.Pytamwas:czyzamierzacietotolerować?

–Sammówiłeś,żemaprywatnąarmię–wtrąciłAndrew.

–Owszem.

–Więccomamyzrobić?

–Macienietracićnadziei.DavidPilcherjestpotworem,aleniewszyscywewnątrzgórysątacy.

Schodzęwdolinę.

–Kiedy?

–Teraz.KateBallingerijeszczedwieosobypotrafiącestrzelaćmająmitowarzyszyć.

–Powinniśmywziąćwiększągrupę–powiedziałwykonawcaigrzysk.

– Po co? Żeby bardziej zwracać na siebie uwagę i stracić więcej ludzi? Nie, musimy wziąć

minimumsprzętuiporuszaćsięszybko.Wmiaręmożliwościpozostaćwukryciu.Owszem,możemy

jużniewrócić,aleinnewyjścietotkwićwtejjaskiniwoczekiwaniunanieuniknione.Jestemzatym,

żebyruszyćostro.

– Zakładając, że uda ci się przeniknąć do wnętrza góry, naprawdę wierzysz, że zdołasz

powstrzymaćtegoczłowieka?–spytałHecter.

background image

–Wierzę.

Ztłumuwyłoniłasiękobieta.Wciążmiałanasobiekostiumzpoprzedniejnocy–sukniębalową

ztiarą,którejdotejporyniezdjęła.Szminka,tuszdorzęsipuderspływałyjejztwarzyjaskrawymi

strużkami.

– Chcę coś powiedzieć – zaczęła. – Wiem, że wielu z was gniewa się na tego człowieka. Na

szeryfa.Mójmąż…–Pochwiliopanowaławzruszenie.–Szedłzinnągrupą.Byliśmymałżeństwem

od sześciu lat. Zmuszono nas do ślubu, ale ja go kochałam. Chociaż prawie nie rozmawialiśmy, był

moimnajlepszymprzyjacielem.Tozdumiewające,jakdobrzemożnapoznaćdrugąosobęprzezsam

kontaktwzrokowy.Zapomocąsubtelnychspojrzeń.

Wtłumierozległysiępomrukiaprobaty.KobietawpatrywałasięwEthana.

–Chcę,żebyściewiedzieli,żewolę,byCarlnieżył,wolałabymsamadzisiajumrzeć,niżchoćby

godzinędłużejżyćwtejchorejiluzjimiasteczka.Jakwięzień.Jakniewolnik.Wiem,żezrobiłeśto,co

uważałeś za słuszne. O nic cię nie obwiniam. Może nie wszyscy czują to samo, ale wiem, że nie

jestemjedyna.

–Dziękujęci–odrzekłEthan.–Dziękuję,żetopowiedziałaś.

Powolisięodwrócił,popatrzyłnadziewięćdziesiątpięćtwarzyzwróconychkuniemu.Poczułna

barkachciężarodpowiedzialnościzaichlos.

–Zadziesięćminutwychodzętymidrzwiami–oznajmiłwkońcu.–Kate,jesteśzemną?

–Pewnie,cholera.

–Potrzebujemyjeszczedwóchludzi.Wiem,żewięcejosóbchciałobynamtowarzyszyć,alemoże

dojśćdokolejnegoatakunatęjaskinię.Chcemy,żebypilnowaliwasdobrzeuzbrojeniobrońcy.Jeśli

ktoś uważa, że potrafi strzelać, jeśli dysponuje odpowiednimi warunkami fizycznymi, jeżeli umie

opanowaćstrach,niechdołączydomnieprzydrzwiach.

***

EthansiedziałnasceniemiędzyTheresąiBenem.

–Niechcę,żebyśtamwracał,tato–powiedziałBen.

–Wiem,stary.Szczerzemówiąc,samniemamnatozbytwielkiejochoty.

–Toniewracaj.

–Czasemmusimyrobićrzeczy,którychniechcemy.

–Dlaczego?

–Ponieważtaktrzeba.

Niemiałpojęcia,comusiałosiędziaćwgłowiechłopca.Wszystkiekłamstwa,jakiewpajanomu

w szkole, stopiły się nagle w spopielającym ogniu prawdy. Ethan przypomniał sobie, że kiedy był

background image

w wieku Bena i gnębiły go nocne koszmary, jego ojciec budził go i mówił, że to tylko zły sen, że

potworynieistnieją.

Alewświeciejegosynapotworyistniały.

Wdodatkubyływszędzie.

Jakpomócchłopcupogodzićsięztakąmyślą,kiedysamemutrudnąjąznieść?

Benobjąłojca,przytuliłsię.

–Jeślichcesz,możeszpłakać–powiedziałEthan.–Toniewstyd.

–Tyniepłaczesz.

–Przyjrzyjsięlepiej.

–Czemupłaczesz,tato?–spytałBen,podnoszącwzrok.–Dlatego,żeniewrócisz?

–Nie,dlatego,żeciękocham.Bardzo,bardzo.

–Czyliwrócisz?

–Zrobię,cowmojejmocy.

–Ajeślinie?

–Onwróci,Ben–zapewniłaTheresa.

– Nie, bądźmy wobec niego szczerzy. To, co muszę zrobić, synu, jest bardzo niebezpieczne.

Niewykluczone,żemisięnieuda.Jeżelicośmisięstanie,zaopiekujsięmamą.

–Niechcę,żebycościsięstało.–Benznowusięrozpłakał.

–Ben,spójrznamnie.

–Co?

–Jeślicośmisięstanie,zaopiekujeszsięmamą.Zostanieszgłowąrodziny.

–Dobrze.

–Obiecajmito.

–Obiecuję.

Całującsynawgłowę,EthanspojrzałnaTheresę.

Byłatakasilna.

–Wrócisz,akiedytaksięstanie,naprawiszwszystkowtymmieście–powiedziała.

background image

HASSLER

Nomadazamierzałspędzićostatniąnocwdziczy,alegdytylkowsunąłsiędośpiworanaszczycie

sosny,zdałsobiesprawę,żeniemaszansnasen.

Hasslerprzebywałwdziczyzaogrodzeniemodtysiącatrzystuośmiudni.Niemógłokreślićtego

z pewnością, ale oceniał, że Wayward Pines leży zaledwie kilka kilometrów na północ, a teraz, gdy

stadoaberracjizeszłomuzdrogi,nicniestałomunaprzeszkodzie,bywrócićdodomu.

Każdego ciężkiego dnia wyprawy wybiegał myślami do tej chwili. Zastanawiał się. Czy jeszcze

kiedyś zobaczy miasteczko? Co poczuje, gdy znów do niego wejdzie? Kiedy raz jeszcze znajdzie

bezpiecznyazyliwszystko,cokocha?

W całej historii Wayward Pines za ogrodzenie wysłano tylko ośmiu nomadów. W kręgu

najbliższychludziPilcherauchodziłotozanajwyższyzaszczytipoświęcenie.WedlewiedzyHasslera

jeszcze żaden z nich nie wrócił z długiej misji. Jeżeli któryś nie powrócił pod jego nieobecność,

Hasslerbyłbypierwszy.

Powoli, metodycznie ostatni raz pakował plecak z zewnętrznym stelażem marki Kelty: puste

litrowe butelki na wodę, krzesiwo, pustą apteczkę pierwszej pomocy, pleśniejące resztki suszonego

mięsabizona.

Oprawny w skórę dziennik z nawyku schował do plastikowej torebki. Na tych stronach opisał

wszystko,coprzeżyłwciągutrzechipółrokuwdziczy.Dnismutku.Radości.Dni,codoktórychmiał

pewność,żebędąjegoostatnimi.Wszystko,coodkryłizobaczył.

Przyspieszone bicie serca na widok pięćdziesięciu tysięcy aberracji pędzących po terenach

zwanychniegdyśsolniskamiBonnevillenadWielkimJezioremSłonym.

Łzy płynące po twarzy, kiedy patrzył, jak w zachodzącym słońcu wypatroszone ruiny Portland

zmieniająbarwęzrdzawejnabrązową.Tenwidoknazawszegoodmienił.

GóraShastazodciętymwierzchołkiem.

Wspomnienieotym,jakstałnaruinachFortPointipatrzyłprzezzatokęnaresztkimostuGolden

Gate:górnetrzydzieścimetrówpołudniowejwieżywystawałozwodyjakmasztzatopionegostatku.

Tylenocyspędziłprzemokniętyizziębnięty.

Głodnyiosamotniony.

Szareporanki,gdybrakowałomuwoli,bywygramolićsięześpiworairuszyćwdalsządrogę.

Noce,gdysiedziałzadowolonyprzyogniuipykałfajkę.

Cóżzaosobliwe,zdumiewająceżycie.

Teraz,mimowszystko,wracałdodomu.

Hassler zawiązał plecak, zapiął klamry i zarzucił go na plecy. Kończył wędrówkę ostatnim

background image

wysiłkiem.Wnogachibiodrachczułnapięcieiwolnonarastającyból,któryustąpipewniedopieropo

kilkudniowymodpoczynku.Alejakietomiałoterazznaczenie?Wkrótcesięumyje,ogrzejeipołoży

dołóżkazpełnymżołądkiem.Ostatniodcinekdrogipowrotnejmożnaprzejśćforsownie.

Szedłścieżkąwzdłużstrumieniadopóty,dopókinieskręciłanazachód.

Szumwodystopniowozostawałwtyle.

Wciemnymlesiepanowałacisza.

Każdykrokmiałznaczenie,każdykolejnywiększeniżpoprzedni.

Nakilkaminutprzedświtemstanął.

Tużprzednimwznosiłosięogrodzenie.

Coś było nie w porządku. Ogrodzenie powinno buczeć od śmiercionośnego napięcia, ale nic

podobnegoniesłyszał.

Przezgłowęprzemknęłamutylkojednamyśl:Theresa.

Hasslerpognałdobramy.

background image

CZĘŚĆV

background image

TED

Lokum Teda na Poziomie 4 było dwukrotnie większe od innych – premia za to, że jako jeden

z pierwszych dołączył do ścisłego grona współpracowników Davida Pilchera. Od czternastu lat

mieszkał w tym ciasnym pomieszczeniu, gdzie, mimo bałaganu, czuł się jak w domu. Wszystko –

mniejwięcej–leżałonaswoimmiejscu.

Życie w superstrukturze toczyło się w szczególnym tempie pracy i wypoczynku, a ludzie

zazwyczaj dopiero po kilku latach odnajdywali swój rytm. Niezależnie od tego, w jakim dziale się

pracowało, harmonogram był napięty. Sześć dni w tygodniu po dziesięć godzin dziennie, ale i tak

ledwosięwyrabiali.Ted,pełniącyfunkcjęszefanadzoru,niepamiętałtygodnia,kiedypracowałmniej

niż siedemdziesiąt godzin. Problem polegał na tym, co, oprócz spania, robić przez pozostałe sto

godzinwtygodniu.TedniebyłekstrawertykiemichoćmieszkańcyWaywardPinesistnielidlaniego

jedynienaekranach,czuł,żespędzaznimikażdąsekundęswejpracy.Dlategoteżwczasiewolnym

niczegobardziejniepragnąłniżsamotności.

Próbowałmalować.

Robiłzdjęcia.

Bezpowodzeniazabrałsiędorobienianadrutach.

Intensywniećwiczył.

Aż pewnego dnia, osiem lat temu, znalazł w arce zabytkową maszynę do pisania Underwood

TouchmasterFive.Wrazzkilkomapudłamipapieruzaniósłjądosiebie,awkąciepostawiłnieduże

biurko.

Przezcałeżycieczuł,żenosiwsobiewielkąamerykańskąpowieść.

Terazjednak,kiedyniebyłojużnietylkoAmeryki,alewłaściwieniczego,oczymmógłbypisać?

Czytworzenieksiążekidziełsztukimiałosens,skoroludzkośćznalazłasięnakrawędzizagłady?

Tednieznałodpowiedzinatopytanie,alegdyzacząłstukaćwwiekoweklawisze,takwytarte,że

literystałysięprawieniewidoczne,pojął,żepisaniesprawiamuradość.Uwielbiałdotykunderwooda

podpalcami.

Niebyłomonitora.

Jedyniecudowny,namacalnystukotklawiszy,słabawońtuszu,kiedypapierpowolisięwysuwał.

Tylkoonijegomyśli.

Początkowoigrałzpowieściąkryminalną.

Rozmyłasię.

Potemzhistoriąwłasnegożycia,aleszybkoznużyłagotarelacja.

Parętygodniporozpoczęciupracydoznałolśnienia.Całymidniamiwpatrywałsięwekrany,gdzie

background image

kamery rejestrowały życie setek ludzi w rozmaitych stadiach rozpaczy. Ted postanowił, że swoimi

bohaterami uczyni mieszkańców Wayward Pines. Stworzy kronikę ich dawnego życia, integracji

wmiasteczku,wyobraziłsobieichmyśliilęki.

Gdyzacząłpisać,niemógłprzestać.

Opowieści wylewały się z niego, papier osiadał przy biurku jak śnieg, aż zebrał setki stron

szczegółowoopisującychżycieludzizWaywardPines,takjakjesobiewyobrażał.

TedUpshawniemiałpojęcia,copocznieztymiwszystkimihistoriami.

Niewierzył,byktokolwiekkiedykolwiekchciałjeprzeczytać.

RoboczytytułksiążkibrzmiałSekretneżycieWaywardPines, a na okładce Ted wyobrażał sobie

twarze wszystkich mieszkańców doliny. Najpierw jednak musiał ukończyć pisanie, co nastręczało

pewienproblem.Tedniewidziałkońca.Życietoczyłosiędalej.Wydarzałysięnowerzeczy.Ludzie

umierali. Do miasteczka wprowadzano i adaptowano kolejne osoby. Jak opublikować żywą książkę,

którejwątkinigdysięniekończą?

Tragicznaodpowiedźprzyszłaminionejnocy,gdyTedsiedziałwgabineciePilcheraioglądałna

monitorachatakaberracjinamiasto.

Koniec miał nadejść raptownie, ponieważ „bóg” Wayward Pines zafundował mu szybkie i nagłe

rozwiązanie.

***

WczesnymrankiemktośzapukałdodrzwiTeda.

Leżałjeszczewłóżku,gdziespędziłcałąnoc,sparaliżowanystrachem.Iniezdecydowaniem.

–Wejdź–powiedział.

Dopokojuwszedłjegonajstarszyprzyjaciel,DavidPilcher.

Tedniezmrużyłoka,alewyglądałonato,żePilcherpodobnie.

Stary sprawiał wrażenie zmęczonego. Jego oczy zdradzały silnego kaca. Nadal cuchnął drogą

szkocką.Twarzpokrywałmusiwyzarost,naogolonejgłowiesterczałykosmykisiwizny.

PilcherwziąłkrzesłostojąceprzybiurkuTeda,przyciągnąłjedołóżkaiusiadł.

–Codlamniemasz?–spytał,patrzącnaUpshawa.

–Comam?

– Twoja ekipa. Obiecałeś, że się tym zajmiesz. Że dowiesz się, kto z twoich ludzi pomógł

szeryfowiBurke’owizorganizowaćbunt.

Tedwestchnął.Potemusiadł,znocnegostolikawziąłokularyogrubychszkłach,nałożył.Wciąż

miałnasobiepoplamionąkamizelkęiprzypinanykrawat.Tesamespodnie.Niechciałomusięnawet

ściągnąćbutów.

background image

Zeszłejnocy,wgabineciePilchera,Tedsiębał.

Terazczułtylkoznużenieigniew.

Ogromnygniew.

–Kiedystwierdziłeś,żeszeryfdysponujeinformacją,którejniemógłzdobyćwinnysposób,czy

zamierzałeśmipowiedzieć,cokonkretniemiałeśnamyśli?

Pilcheroparłsięnakrześleizałożyłnogęnanogę.

–Nie,właściwienie.Chcętylko,żebyśjakoszefzespołumonitoringuwykonywałswojąpracę.

Tedskinąłgłową.

– Nie przypuszczałem, że mi powiesz, ale to bez znaczenia – odrzekł. – Wiem, co to za

informacja.Powinienembyłcitowyznaćzeszłejnocy,alezabardzosiębałem.–Pilcherprzekrzywił

głowę.–Znalazłemnagranietego,cotyiPamzrobiliścieztwojącórką.

Zapadłociężkiemilczenie.

–Dlatego,żeszeryfpoprosiłcięopomoc?–spytałPilcher.

– Przesiedziałem tu całą noc, zastanawiając się, co robić. – Ted wyjął z kieszeni elektroniczny

fragmentprzypominającymikę.

–Skopiowałeśtonagranie?–spytałPilcher.

–Owszem.

Pilcherutkwiłwzrokwpodłodze,potemznówspojrzałnaTeda.

–Wiesz,cozrobiłemdlanaszegoprojektu.Cozrobiłemdlanas,żebyśmymoglitusiedziećteraz,

dwatysiącelatpóźniej,jakoostatniprzedstawicieleludzkości.Ocaliłem…

–Istniejegranica,Davidzie.

–Taksądzisz?

–Zamordowałeśwłasnącórkę.

–Onapomagałarebeliantom…

– Nie ma takiego scenariusza, w którym zabicie Alyssy jest w porządku. Jak możesz tego nie

wiedzieć?

– Ted, w poprzednim życiu podjąłem decyzję, że nic, absolutnie nic nie jest ważniejsze od

WaywardPines.

–Nawettwojacórka.

– Nawet moja słodka Alyssa. Myślisz… – Łzy popłynęły mu po twarzy. – Że chciałem takiego

obrotusprawy?

–Jajużniewiem,czegotychcesz.Wymordowałeścałemiasto.Zabiłeśrodzonącórkę.Przedlaty

własnążonę.Gdzietosiękończy?Gdziejestgranica?

–Niemagranicy.

background image

Tedprzesunąłpalcamipokarciepamięciwdłoni.

–Jeszczemożeszsięcofnąć–powiedział.

–Oczymtymówisz?

– Zwołaj wszystkich. Wyjaw ludziom prawdę. Powiedz im, co zrobiłeś z Alyssą. Powiedz, co

uczyniłeśmieszkańcomWaywardPines.

–Niktznichniezrozumie,Ted.Samnierozumiesz.

–Niechodzioto,żebyzrozumieli,aleoto,żebyśpostąpiłwłaściwie.

–Czemumiałbymtozrobić?

–Dladobrawłasnejduszy,Davidzie.

– Pozwól, że coś ci powiem. Przez całe moje życie ludzie nie pojmują, co jestem gotów zrobić,

aby odnieść sukces. Moja żona tego nie pojmowała. Alyssa też nie. Ze smutkiem stwierdzam, że ty

również, choć nie jest to dla mnie zaskoczeniem. Spójrz tylko, co stworzyłem. Spójrz, czego

dokonałem.Gdybynadal pisanoksiążkihistoryczne, uznanobymnie zanajważniejszegoczłowieka,

jakistąpałpoziemi.Toniezłudzenie,alefakt.Ocaliłemgatunekludzki,Ted,ponieważniecofnąłem

sięprzedniczym,byosiągnąćcel.Niktnigdytegonierozumiał.Opróczdwóchosób.AleArnoldPope

nieżyje,aPamzaginęła.Czywiesz,cotooznacza?

–Nie.

–Toznaczy,żeterazczarnarobotaspadanamnie.

Pilcher nagle wstał z krzesła i ruszył w stronę łóżka. Ted nie pojmował, co się dzieje, dopóki

wdłoniszefaniebłysnąłkrótkinóż.

background image

ETHAN

Koniec końców jedynymi ochotnikami, co do których Ethan nie miał wątpliwości, byli Maggie

i Hecter. Nikt z grupy, nawet Kate, nie walczył z aberracjami jak tych dwoje. Uznał, że większość

ludziopuściodwagawobliczunacierającegoabika.Lepiejpolegaćnapewniakach.

Uzbroilisię.

W przeszłości Maggie tylko raz strzelała ze strzelby kaliber dwadzieścia dwa, więc Ethan

naładowałmossberga930śrutemiwsypałjejdokieszenizapasowenaboje.ZademonstrowałMaggie,

jaktrzymaćstrzelbę,jakprzeładowywać.Uprzedziłjąprzedgwałtownymodrzutem.

Załadowałmossberga,potemrewolwerSmith&WessondlaHectera.

NawszelkiwypadekKatezabrałajeszczebushmasteraAR-15iglockaczterdziestkę.

Ethanwyszedłnakorytarziobejrzałsięnagarstkęludzi,którychuzbroił,abystrzegliwejściado

jaskini.

–Ajeśliniewrócicie?–spytałwykonawcaigrzysk.

–Maciezapasynakilkadni–odparłaKate.

–Copotem?

–Będzieciemusieliradzićsobiesami.

TheresazBenemstalinieopodaldrzwi.

Jużwcześniejsiępożegnali.

Ethan patrzył żonie w oczy dopóty, dopóki drzwi się nie zamknęły, a zasuwa nie szczęknęła

wzamku.

Pozajaskiniąpanowałstraszliwyziąb.

Woddali,uwylotukorytarza,majaczyłoświatłodzienne.

– Strzelamy tylko w ostateczności – powiedział Ethan. – Najlepiej będzie, jeśli dotrzemy do

miastabezjednegostrzału.Kiedyzdradzimyswojepołożenie,prawdopodobniebędzieponas.

Katepoprowadziłaludzikuświatłuwkońcukorytarza.

GdydrzwiodgrodziłyEthanaodrodziny,razporazwracałmyślamidoostatniegowidokuTheresy

iBena.

„Czyjużnigdywasniezobaczę?”,myślał.

„Czywiecie,jakbardzowaskocham?”

***

Stojącnakrańcupółkiskalnej,patrzylinadolinę.

Wstawałświt.

background image

Odstronymiasteczkależącegotrzystametrówniżejniedobiegałżadenodgłos.

SłońceprzyjemnieogrzewałotwarzEthana.

–Możnabypomyśleć,żetomiły,normalnyporanek,prawda?–szepnęłaMaggie.

Ztakiejodległościniewidzieli,codziejesięnaulicach.Ethanpomyślałolornetcespoczywającej

wdolnejszufladziejegobiurkanaposterunku.Miłobyłobymiećjąpodręką.

Po chwili podszedł do skraju urwiska i spojrzał w dół na trzystumetrowy uskok. Skały lśniły

wsłońcu.

Ruszylidrewnianymchodnikiem,azanajwyższympunktemzatrzymalisięnaodpoczynek.

Słońceogrzewałoskalnąścianę.

Schodzili.

Chwytalisiękabli.

Wsuwalistopywstopniewykutewskale.

Nigdzieaniśladuptaków.

Aniszmeruwiatru.

Tylkoichczwórka,tylkoprzyspieszoneoddechy.

Poniżejpoziomuwierzchołkówdrzew,gdzieniedocierałosłońce,stalowekablebyłylodowate.

Wreszciezeszlizestokuistanęlinamiękkimleśnymposzyciu.

–Znaszdrogędomiasta,Kate?–spytałEthan.

–Chybatak.Dziwnietu.Jeszczenigdyniestałamtutajwdzień.

Katepowiodłaichwsosnowylas.

Gdzieniegdzie bielił się jeszcze śnieg, widniały ślady stóp – pozostałość minionej nocy.

Trzymającsięich,wciążschodzili.Ethanwodziłwzrokiempodrzewach,aleniedostrzegałruchu.Las

sprawiałwrażeniezupełniemartwego.

Wkrótceusłyszeliszumwodospadu.

Drogaciąglewiodławdół.

Do strumienia dotarli w miejscu wylotu tunelu odpływowego. W wodzie i na brzegu leżały

aberracjezastrzeloneprzezEthanazeszłejnocy.

Wodnamgiełkachłodziłamutwarz.

Spojrzałwgóręnapojedyncząkaskadęchlustającązwystępuskalnegosiedemdziesiątmetrównad

nimi.Słońceprześwietlająceścianęwodytworzyłotęczę.

–Idziemydomiastatunelem?–spytałaKate.

–Nie–odparłEthan.–Musimyzostawićsobiesporomiejscanaucieczkę.

***

background image

Kiedyprzeszlimniejwięcejpółkilometra,terensięwyrównałiwyszlizlasuzastarym,walącym

siędomemnawschodnimskrajumiasteczka,tymsamym,jakuświadomiłsobieEthan,wktórympo

przybyciudoWaywardPinesodkryłokaleczonezwłokiagentaEvansa.

Zatrzymalisięwśródzielskarosnącegoobokdomu.

Dotychczas cisza przynosiła Ethanowi ukojenie. Teraz budziła niepokój, bo czuł się, jakby świat

wstrzymałoddech.

– Podczas schodzenia zastanawiałem się nad czymś – powiedział. – Gdybyśmy znaleźli sprawny

samochód,moglibyśmysięprzedostaćnapołudniemiasta,niemartwiącsięstaleozasadzki.Kate,czy

tengruchotprzedtwoimdomemjestsprawny?

–Nieodpalałamgoodlat.Wolałabymnieryzykować.

–Wózprzedmoimdomemjestnachodzie–powiedziałaMaggie.

–Kiedyporazostatninimjechałaś?

–Dwatygodnietemu.Pewnegorankaktośdomniezadzwoniłikazałmijeździćpomieścieprzez

kilkagodzin.

–Zawszesięzastanawiałem,pocoonitorobią–przyznałHecter.

– Ponieważ w normalnych miastach jezdnie nigdy nie są całkiem puste – wyjaśnił Ethan. – To

kolejnasztuczka,byuwiarygodnićWaywardPines.Gdziemieszkasz,Maggie?

–NaulicyÓsmej,międzySzóstąaSiódmąAleją.

–Totylkosześćprzecznicstąd.Gdziesąkluczyki?

–Wszufladzienocnegostolika.

–Jesteśpewna?

–Nastoprocent.

Ethanwyjrzałzzawęgła,ujrzałciałależącenaulicy,aleaniśladuaberracji.

–Usiądźmynachwilę–zaproponował.–Dlazłapaniaoddechu.

Całaczwórkausiadła,opartaopróchniejącedeskidomu.

–Maggie,Hecter,niemacieżadnegodoświadczeniawojskowego,tak?

Potrząsnęligłowami.

– Ja pilotowałem helikopter Black Hawk. W Faludży napatrzyłem się na ostrą wymianę ognia.

Teraz musimy przejść sześć przecznic po terenie nieprzyjaciela, a w takich sytuacjach istnieje

odpowiedni sposób przemieszczania się, który minimalizuje ryzyko. Z tego miejsca widać tylko

najbliższy kwartał, ale po przejściu przez ulicę ujrzymy wszystko z innej perspektywy. Uzyskamy

nowe dane. Musimy stawić czoło sześciu przecznicom, ale rozłożymy to na etapy. Maggie i ja

przejdziemy przez ulicę jako pierwsi i założymy przyczółek. Stamtąd zlustruję teren, a kiedy dam

znak,dołącządonasKateiHecter.Czytomasens?

background image

Przytaknęli.

– Teraz ostatni szczegół związany ze sposobem przemieszczania się. W biegu będziemy się

trzymaćbliskosiebie,aletempopowinnobyćtakie,abyśmymoglizachowaćczujność.Kiedydroga

jestwolna,pojawiasiępokusa,byskupiaćwzrokwoddaliipatrzeć,ktonadchodzi,aletobłąd.Jeśli

ujrzymy abiki zbliżające się z odległości stu, dwustu metrów, będziemy mieli czas na reakcję.

Najgorsze,comożenamsięprzytrafić,tozasadzka.Jeżelijedenztychstworówwyskoczyzzakrzaka

czy zza rogu, nie zdążycie nawet unieść broni. Dlatego pilnujcie potencjalnie niebezpiecznych

obszarów. To absolutny priorytet. Gdy mijacie krzak i nie widzicie, co za nim jest, obstawiacie go.

Jasne?

StrzelbawdłoniMaggiezaczęładrżeć.

–Daszsobieradę–zapewniłEthan,dotykającjejręki.

NagleMaggieodwróciłasięizwymiotowałanatrawę.

– W porządku, kochana. – Kate poklepała koleżankę po plecach. – W strachu nie ma nic złego.

Możeszsiębać.Dziękitemustanieszsięodważniejsza.

Ethanowi przyszło na myśl, jak bardzo nieprzygotowana jest ta kobieta. Maggie nigdy nie była

narażonanapodobnyhorroristres,amimotobrnęładalej.

Otarłaustaiwzięłakilkagłębokichwdechów.

–Wporządku?–spytałEthan.

–Niedamrady.Myślałam,żepotrafię,ale…

–Wiem,żesobieporadzisz.

–Nie,powinnamzawrócić.

–Potrzebujemycię,Maggie.Ludziewjaskiniciępotrzebują.

Skinęłagłową.

–Pójdzieszzemną–zdecydowałEthan.–Będziemysięposuwaćpomału.

–Dobrze.

–Poradziszsobie.

–Dajciemitylkochwilę.

Ethan widział podobne rzeczy na wojnie. Paraliż na polu walki. Groza przemocy i nieustanna

groźba śmierci obezwładniały żołnierzy. Podczas służby w Iraku najgorszy scenariusz zakładał kulę

snajpera lub minę domowej roboty. Ale nawet w najpaskudniejsze dni po ulicach

Faludżyniewłóczyłysięstworzeniapragnącepożrećciężywcem.

PochwilipomógłMaggiewstać.

–Gotowa?–spytał.

–Chybatak.

background image

– Teraz podejdziemy do tamtego domu na rogu. – Wskazał na drugą stronę ulicy. – O niczym

innymniemyśl.

–Dobrze.

–Naulicyzobaczymyciała.Chcętylkocięprzestrzec.Niezwracajnanieuwagi.Nawetniepatrz

wichstronę.

–Obszaryzagrożenia.–Spróbowałasięuśmiechnąć.

–Otóżto.Trzymajsiębliskomnie.

Ethanpodniósłstrzelbę.

Wbrzuchupoczułłaskotanie.

Stary,znajomystrach.

Kiedyodeszlipięćkrokówodścianydomu,naulicyukazałysięciała.Niesposóbbyłoniepatrzeć.

Naliczyłsiedemosób,wtymdwojedzieci,dosłownierozszarpanychnasztuki.

Maggienadążała.

Tużzasobąsłyszałjejkroki.

Wyszlinaulicę.Słychaćbyłotylkoodgłosichbutównachodniku.

Dysząceoddechy.

NaPierwszejAlei–polewejipoprawej–pusto.

Całkowitacisza.

Weszlinapodwórzeiszybszymkrokiemdopadlipiętrowegowiktoriańskiegodomu.

Skulilisiępodoknem.

Ethanwyjrzałzzawęgła.

RazjeszczezlustrowałPierwszą.

Czysto.

ObejrzawszysięnaKateiHectera,podniósłprawąrękę.

Tamciwstaliiruszylitruchtem.Katepewniebiegłaprzodem,Hectertrzymałsiękilkakrokówza

nią. Ethan bez trudu poznał, w którym momencie spostrzegli ciała. Hecter pobladł, Kate zacisnęła

zębyiniemoglioderwaćwzrokuodzwłok.

–Świetnieciposzło–zwróciłsięEthandoMaggie.

Pochwiliwszyscyczworoznówbylirazem.

– Ulica jest pusta – powiedział Ethan. – Nie wiem, czemu jest tak cicho, ale wykorzystajmy to.

Terazruszamycałągrupą.Kierujemysięnasamśrodekulicy.

– Dlaczego? – spytał Hecter. – Nie jest bezpieczniej trzymać się blisko domów, zamiast być na

otwartejprzestrzeni?

–Zakamarkinamniesprzyjają–odparłEthan.

background image

Odczekałchwilę,abyHecteriKatezłapalioddech.

Potemwstał.

–Cojestnaszymnastępnymcelem?–zapytałaKate.

–Dwieprzecznicestąd,podrugiejstronieulicystoizielonydom.Odfronturośnierządjałowców.

Ukryjemysięzanimi.Wszyscygotowi?

–Chcesz,żebymszłaztyłu?–spytałaKate.

–Tak.Osłaniajnasodprawejicopewienczasoglądajsięzasiebie,żebysięupewnić,żenasnie

oskrzydlają.

NaÓsmejUlicywstałzwodniczospokojnydzień.

Truchtem biegli jezdnią, mijając śliczne wiktoriańskie domy znajdujące się po obu stronach.

Nieskazitelne płoty bielały w porannym słońcu. Ethan czuł w żołądku ssanie. Nie mógł sobie

przypomnieć,kiedyostatniojadł.

Naprzemianprzyglądałsiębudynkompolewejidrodzeprzednimi.

Najbardziej niepokoiły go podwórka – te wąskie kaniony między domami, prowadzące na tylne

podwórza,ukryteprzedjegowzrokiem.

Grupadotarładopierwszegoskrzyżowania.

Dziwne.Ethanspodziewałsię,żewmiasteczkubędziesięroićodaberracji.Zastanawiałsię,czy

odeszły.ByćmożeponocnymsplądrowaniuWaywardPineswróciłydodziczytąsamądrogą,którą

przyszły, przez bramę. Gdyby zdołał zapanować nad ogrodzeniem i po prostu zamknąć stwory na

zewnątrz,touprościłobysprawę.

Odzielonegodomudzieliłyichjużtylkodwabudynki.

Ethanprzyspieszyłkrokuipopędziłwstronępodwórzaodfrontu.

NagleujegobokupojawiłasięKate.

–Cosięstało?–spytałbeztchu.

–Szybciej–wydyszała.–Poprostubiegnij.

Ethandałsusanakrawężnik,przemknąłpotrawie.

Zerknąłzasiebie:nic.

Dobieglidojałowców.

Przedarlisięprzezgałęzie.

Skrylisięwcieniumiędzykrzakamiadomem.

Wszystkimbrakłotchu.

–Cosięstało,Kate?–wydyszałEthan.

–Widziałamjednego.

–Gdzie?

background image

–Wjednymzdomówprzyulicy.

–Wśrodku?

–Stałiwyglądałprzezokno.

–Myślisz,żenaswidział?

–Niewiem.

Ethanpowoliklęknąłiwyjrzałzzajałowców.

–Schowajsię!–wyszeptałaKate.

–Muszęsprawdzić.Którytobyłdom?

–Brązowyzżółtymiwykończeniami.Napodwórzustojądwagnomy.

Ethanujrzałtendom.

Zobaczył,jaksiatkowanedrzwisięzamykają,usłyszałodległestukaniedrewnaoframugę.

Aleniewidziałaberracji.

Ponownieskryłsięzajałowcami.

–Stwórwyszedł–oznajmił.–Siatkowanedrzwiwłaśniesięzamknęły.Niewiem,gdzieterazjest.

– Może obchodzić dom – zasugerowała Kate. – Skrada się pod ścianą. Jak inteligentne są te

stworzenia?

–Przeraźliwie.

–Czywiesz,jakpolują?Jakczułemajązmysły?

–Niemampojęcia.

–Cośsłyszę–powiedziałaMaggie.

Umilkli.

Usłyszelistukotiszuranie.

Ethanuniósłsięnatyle,byponowniewyjrzećzzakrzaków.

Wyprostowanyabikszedłchodnikiemwstronędomu.

Pazurystukałyobeton.

Dużysamiec.

Conajmniejstokilo.

Niedawno się posilił. Ethan ledwo dostrzegał spore pulsujące serce, skryte pod warstwą

zaschniętejkrwiiwnętrznościprzylegającychdopiersijakśliniak.

Podwerandąstwórprzystanął.

Odwróciłgłowę.

Ethanszybkosięschował.

Zpalcemprzytkniętymdoustnachyliłsię,żebyszepnąćKatenaucho:

–Jestnawerandzie,siedemmetrówstąd.Możebędziemymusieliwalczyć.

background image

Skinęłagłową.

Ethanklęknął,uniósłstrzelbę,wystawiłgłowęnadjałowiec.

„Czyumieściłeśnabójwmagazynku?”

„Oczywiście,żetak.Ładowałemtęstrzelbęzeszłejnocy”.

Abikzniknął,zostawiającsilnąwoń.

Niewielebrakowało.

Nagle stwór wyskoczył z drugiej strony krzaka, wrzeszcząc i szczerząc kły. Jego oczy

przypominaływilgotneczarnekamienie.

Przy ogłuszającym huku wystrzału runął plecami na trawę, ciemna krew chlusnęła z klatki

piersiowejnaprzezroczystąskórę.

Katejużwstała.

HecteriMaggiezamarlizajałowcem.

–Musimyruszać–powiedziałEthanizacząłsięprzedzieraćprzezgałęzie.

Abik jeszcze żył. Jęcząc, usiłował zatkać ranę o średnicy ponad dwóch centymetrów

izniedowierzaniempatrzyłnacieknącąkrew.

GdyEthangomijał,stwórspróbowałgoschwytać,zaczepiłszponemodżinsyibeztrudurozdarł

materiał.

KateznajdowałasiętużzaEthanem,aleHecteriKatemitrężyli.

–Ruchy!–zawołałEthan.

Wybieglinaulicę.

PotzalewałEthanowiczoło,piekłwoczy.

Przecięlikolejneskrzyżowanie.

Niktichnieścigał.

EthanobejrzałsięprzezramięnaÓsmą.

MaggieiHecterdzielnieprzebieralinogami,gnająccosiłwpłucach,ajakokiemsięgnąć,ulicaza

nimiświeciłapustkami.

CałykwartałpoprawejstronieEthanazajmowałaszkoła.

Zasiatkąstałysamotnesprzęty.

Huśtawki.Zjeżdżalnie.Karuzele.

Słupzpiłkąuwiązanąnasznurze.

Koszdokoszykówki.

Woddaliczerwieniłsięceglanygmachszkoły.

–OmójBoże–wykrztusiłaMaggie.

Ethansięodwrócił.

background image

Maggiezatrzymałasięnaśrodkujezdniiwpatrywałasięwszkołę.

Wróciłdoniejbiegiem.

–Musimyruszaćdalej.

Maggie wskazała na coś ręką. Boczne drzwi szkoły otworzyły się, na progu stanął człowiek

izacząłdonichmachać.

–Corobimy?–spytałaMaggie.

„Corobimy?”

Jednazdecyzji,odktórychmożezależećwszystko.

Ethan wdrapał się na metrowe ogrodzenie i przebiegł po szkolnym dziedzińcu, mijając

piaskownicęidrabinkiwcieniuwielkiegokrzewuketmii,którejpożółkłeliściezasłałychodnik.

Mężczyzną stojącym w drzwiach był Spitz. Pracował jako listonosz w Wayward Pines, co

stanowiłointeresującezajęciewmiasteczku,gdzieniktniepotrzebowałusługpocztowych.Mimoto

Spitzkilkadniwtygodniuprzemierzałulice,wpychałdoskrzynekpocztowychlipnelisty,zmyślone

powiadomienia podatkowe i tym podobne bzdury. Ten barczysty brodacz szczycił się większym

brzuszyskiem, niż można się było spodziewać po kimś, kto tyle chodził. Teraz miał na sobie

postrzępioną czarną koszulkę i szkocką spódniczkę – kostium z igrzysk – a lewą rękę owinął sobie

zakrwawionymmateriałem.Najegopoliczkuziałapaskudnarana,zprawejnogiwyrwanomukawał

ciała.

– Witam, szeryfie – powiedział na widok zbliżającego się Ethana. – Nie spodziewałem się pana

ujrzeć.

–Wzajemnie,Spitz.Wyglądasztragicznie.

–Totylkoskaleczenie.–Listonoszuśmiechnąłsięszeroko.–Sądziliśmy,żeinnegrupyzginęły.

–Naszaprzeszłatunelamidojaskini.

–Iluwasjest?

–Dziewięćdziesiątsześćosób.

–Wszkolnejpiwnicymamosiemdziesiąttrzy.

–Harold?–spytałaKate.

–Przykromi.–Spitzpotrząsnąłgłową.

–Myśleliśmy,żewszyscypozostalizginęli–powiedziałHecter.

–Napadłynas,kiedyprzedzieraliśmysiędotuneli.Nadrzekąstraciliśmyokołotrzydziestuludzi.

Prawdziwa jatka. Jak widzicie, szamotałem się z jednym z tych skurwieli. Dopiero pięciu ludzi go

odciągnęło,agdybyktośniemiałmaczety,tendrańzabiłbynaswszystkich.Minutętemuusłyszałem

strzał,więcwyszedłem.

– Jeden z abików rzucił się na nas niedaleko stąd – wyjaśnił Ethan. – Myśleliśmy, że może

background image

wszystkiewróciłydolasu.

–O,nie.Wmieściejestichpełno.Biegałemisprawdzałemokolicznedomy,gdzienadalkryjąsię

ludzie. Przed świtem uratowałem Gracie i Jessicę Turner. Jim zamknął je w szafie. Jego nie ma

wwaszejgrupie,prawda?

–Widziałemgozeszłejnocy–powiedziałEthan.–Nieprzeżył.

–Szkoda.

–Jaksięmajątwoiludzie?–spytałaMaggie.

–Trójkazmarławnocyodran.Dwieosobysąwbardzokiepskimstanie,pewnienieprzeżyjądnia.

Kilkuznaszostałomocnopoturbowanych.Wszyscysąprzerażeni.Niemamyjedzenia,tylkotrochę

wody ze szkolnych poideł. W naszej grupie znalazł się nauczyciel i gdyby nie powiedział, żeby tu

przyjść,napewnowszyscybyśmyzginęli.Zeszłejnocytrwałaprawdziwawojna.

–Jakbezpiecznajestpiwnica?–spytałEthan.

–Mogłobyćgorzej.Zabarykadowaliśmysięzapodwójnymidrzwiamiwsalidomuzyki.Niema

okien.Jednowejścieiwyjście.Nietwierdzę,żedrzwiniedasięsforsować,alenaraziesiętrzymamy.

Kilkaprzecznicdalejrozległsiękrzyk.

–Lepiejładujcietyłkidośrodka–powiedziałSpitz.–Wyglądanato,żeto,cościezabili,miało

kumpla.

EthanspojrzałnaKate,potemznównaSpitza.

–Idęnagórę–powiedział.–DoPilchera.

–Jeślimacierannych,możezdołampomóc–rzuciłaMaggie.–Wdawnymżyciuchodziłamdo

szkołypielęgniarskiej.

–Przyjmiemycięzradością–odparłSpitz.

Napierwszykrzykodpowiedziałdrugi.

–Maciejakąśbroń?–spytałEthan.

–Maczetę.

„Cholera”. Powinien zostawić z nimi kogoś, kto umie strzelać. Ta grupa potrzebowała lepszej

ochronyniżjedensporynóż.

–Kate,tyteżzostanieszznimi–zdecydował.

–Potrzebujeszmnie.

– Owszem, ale co będzie, jeśli oboje zginiemy? Jeżeli nie wrócę, ty będziesz naszym planem

awaryjnym.Tymczasemmożeszochraniaćtychludzi.

WtedyodezwałsięHecter,aletakimtonem,jakbyjeszczeniecałkiemoswoiłsięztąmyślą:

–Cóż,Ethanie.Wyglądanato,żezostajemytylkomydwaj.

–Zobaczymycięznowu,szeryfie?–spytałSpitz.

background image

– Nadzieja umiera ostatnia. – Ethan złapał Maggie za rękę i spytał: – W szufladzie nocnego

stolika?

–Tak,wejdźnapiętroiskręćwprawo.Todrzwiwkońcukorytarza.

–Twójdomjestzamknięty?

–Nie.

–Któryto?

–Różowyzbiałymiwykończeniami.Nadrzwiachfrontowychwisiwieniec.

MaggieiSpitzweszlidoszkoły.

Ethan zaczął się odwracać, ale Kate złapała go i położyła mu chłodne dłonie na karku.

Przyciągnęłagokusobie,ażichustasięspotkały,inaglezaczęłagocałować,aonjejnatopozwalał.

–Uważajnasiebie–powiedziałaizniknęławdrzwiach.

EthanspojrzałnaHectera.

Aberracjewyły.

–Dwieprzecznice–oznajmiłEthan.–Damyradę.

Przebiegliprzezszkolnydziedziniec,międzystołamipiknikowymi,wypadlinaboiskoipomknęli

wstronęogrodzenia.

Obejrzawszy się, Ethan ujrzał na ulicy kilka bladych sylwetek poruszających się na czterech

łapach.

Zestrzelbązarzuconąnaramięprzeskoczyłogrodzenieipognałprzedsiebie.

Wpadłnaskrzyżowanie.

Poprawej:czysto.

Polewej:czterybladepostacieoddaloneojakieśtrzyprzecznice.

Przebiegłjeszczekilkametrów,gdynaglezjednegozfrontowychokienwyskoczyłabikiruszył

naniego.

–Biegnijdalej!–krzyknąłdoHectera,przystanął,załadowałświeżynabójiwycelował.

GdyHecterprzemykałobok,Ethanpołożyłpotworastrzałemwgłowę.

Potem pobiegł za towarzyszem, a kiedy zbliżali się do ostatniego skrzyżowania przed domem

Maggie,uzmysłowiłsobie,żeniespytał,jakwyglądajejsamochód.Wtejokolicybyłoichmnóstwo,

przedsamymdomemMaggiestałydwa.

OdstronyGłównej,oprzecznicęodnich,pojawiłosięsześćaberracji.Ethanodwróciłsięwsamą

porę,byujrzeć,jakwybiegajązzarogunieopodalszkoły.

PędemprzebyliostatniedziesięćmetrówpodwórzaMaggie.

Wbiegliposchodachnazadaszonąwerandę.

Ethanszarpnąłsiatkowanedrzwi.

background image

Abikidarłysięwniebogłosy.

Zbliżałysię.

Hectertraciłpanowanienadsobą.

Ethanprzekręciłklamkę,pchnąłbarkiemdrzwiiwpadlidodomu.

–Zamknijdrzwinaklucz!–zawołał,gdyHecterznalazłsięjużśrodku.–Stańwpołowieschodów

irozpierdolwszystko,cowlezie.

–Dokądidziesz?

–Pokluczykidowozu.

Wbiegłposchodach,przeskakującpodwastopnie.

Wrzaskiprzenikałyprzezściany.

Napiętrzeskręciłwprawoipopędziłkuzamkniętymdrzwiomwkońcukorytarza.

Niezwalniająckroku,wyłamałdrzwi.

Żółteściany,białesztukaterie.

Zaciągniętemiękkiezasłony.

Szlafrokfrottérzuconynaoparciekrzesła.

Duże,schludnieposłanełóżkopełnepoduszek.

NanocnymstolikukilkapowieściJaneAusteninaczyniedopaleniakadzidła.

Wzimnympowietrzuwciążunosiłasięwońdymu.

AzylMaggie.

Ethanprzypadłdostolika,otworzyłszufladę.

Naparterzetrzaskrozbijanychszyb.

Łoskotpękającegodrewna.

Wściekływarkot.

WchwiligdyEthansięgałdoszufladypokluczyki,Hecterkrzyknął.

Pochwilirozległsięhukwystrzału.

Aberracjewrzeszczały.

–OBoże!–zawołałHecter.

Chrzęstładowaniakolejnegonaboju.

Bum.

Chrzęst.

Łuskapotoczyłasięposchodach.

Ethanwepchnąłkluczykidokieszenidżinsówiwyskoczyłnakorytarz.

Hecterprzeraźliwiekrzyczał.

Koniecstrzelaniny.

background image

Ślizgającsiępodrewnianejpodłodze,Ethandopadłszczytuschodówipróbowałwyhamować.

Krew.

Wszędzie.

Na Hectera rzuciły się trzy aberracje: jeden stwór szarpał go za prawą nogę, drugi rozdzierał

bicepsręki,trzeciprzegryzałpowięźmięśnibrzucha.

Nie przestając krzyczeć, Hecter uderzał wolną ręką w głowę abika, który wydzierał mu

wnętrzności.

Ethanpodniósłstrzelbę.

Pierwszym pociskiem odstrzelił głowę stworowi wgryzającemu się w brzuch Hectera, drugiego

zdjął,gdyten,warcząc,uniósłłeb.TrzecizdążyłzwystawionymipazuramiskoczyćwstronęEthana.

Wostatniejchwilizdołałzaładowaćmossbergaiwypalić.

Abik stoczył się ze schodów i wpadł na dwa inne, które tymczasem wdarły się frontowymi

drzwiami.

Ethan załadował strzelbę i oparł się o poręcz schodów, próbując zaplanować następny ruch.

Walczyłzpaniką,znieodpartymprzekonaniem,żeotowszystkodiablibrali.Lewarękatakgobolała

pokopnięciumossberga,żesamoprzyciskaniekolbydoramieniabyłotorturą.

Dwa stwory wypełzły spod martwego towarzysza i ruszyły na Ethana, ale położył je trupem na

schodach.

W domu unosił się dym z wystrzałów i przez chwilę jedynym odgłosem był syk krwi, która

tryskałaztętnicyudowejHecterawprostnadrzwiwejściowe.

Zalanekrwiąschodywyglądałyzdradliwie.

Jęcząc i dygocząc, z wyrazem przerażonego zdumienia Hecter trzymał w dłoniach własne

wnętrzności.

Naszczęścieszybkosięwykrwawiał.Zpowodubladościizimnegopotuściekającegozczołajego

twarznabrałatrupiegopołysku.

Hecter patrzył na Ethana tak, jak może patrzeć jedynie żołnierz na towarzysza broni, którego

ominęłakula.

Strach.

Niedowierzanie.

„Proszę-Boże-powiedz-że-to-się-nie-dzieje”.

Drzwiwejściowebyływyrwanezzawiasów,więcEthanmógłzobaczyć,jaknapodwórzewbiega

corazwięcejaberracji.

ZaczęłybypożeraćHectera,zanimtenzdążyłbyumrzeć.

Ethanwyciągnąłpistolet,odbezpieczył.

background image

Chociażniemiałpojęcia,czytoprawda,powiedział:

–Idziesztam,gdziejestlepiej.

Hecterniespuszczałzniegooczu.

„Powinienembyłpozwolić,żebyśtotyposzedłpokluczyki”.

Strzeliłpianiściemiędzyoczy.Gdypotworyprzekraczałypróg,onbiegłjużkorytarzem,oddalając

sięodsypialniMaggie.

Błyskawicznieskręciłwdrugiedrzwipoprawej.

Cichozamknąłjezasobąiprzekręciłzamek,choćwiedział,żetożadnaprzeszkoda.

Podoknemzmatowąszybąstaławannananogachwkształciezwierzęcychłap.

Idącwjejstronę,usłyszałzadrzwiamiodgłosyaberracji.

Posilałysię.

Ethanpołożyłstrzelbęnaumywalceiwszedłdowanny.

Odryglowałokno.

Uniósłjenapółmetra.

Ciasno.

Stanąwszy na brzegu wanny, wyjrzał przez okno na niewielkie podwórze za domem, ogrodzone

ipuste.

Zaskrzypiałyschody.

Pochwilirozległsięhuk,jakbycośwpadłozdużąszybkościąnadrzwiłazienki.

Ethanzszedłzwannyichwyciłstrzelbę.

Zadrzwiamiwrzasnąłabik.

Znówuderzenie.

Drewnozaczęłopękaćpośrodku.

Ethanzaładowałstrzelbę,wypaliłwdrzwiiusłyszałłomotpadającegociała.

Przezszparęnadpodłogąwpływałakrew,tworząckałużęnaszachownicykafelków.

Ethanwdrapałsięnawannę.

Strzelbęrzuciłnadachiprzecisnąłsięprzezoknowchwili,gdykolejnyabikpróbowałwyważyć

drzwi.

Klęczącpodokiennąframugą,Ethanzaładowałosiemnaboiizarzuciłstrzelbęnaramię.

Potwórwciążusiłowałsforsowaćdrzwiłazienki.

Ethanzamknąłoknoiostrożniezszedłdokrawędzidachu.

Podwórzeznajdowałosięczterymetrypodnim.

Ukląkł,chwyciłzarynnęizsunąłsięponiej,zmniejszająctymsamymdługośćzeskokudopółtora

metra.

background image

Mimożeugiąłnogi,byzamortyzowaćsiłęupadku,mocnouderzyłoziemię,poturlałsięiszybko

wstał.

Przezprzeszklonetylnedrzwiwidziałwbiegającedodomustwory.

Przebiegłtruchtemprzezwyłożonecegłamipatio,czującwkościachikażdymcentymetrzeciała

corazsilniejszy,rozdzierającyból.

Wpółtorametrowymogrodzeniuzestarychdesek,grubychnadwaipółcentymetra,szerokichna

piętnaście,widniałabramawiodącanabocznepodwórze.

Wyjrzałgórą:aniśladuaberracji.

Odryglowałbramęiuchylił,akuratnatyle,bysięprzecisnąć.

Napiętrzerozległsiętrzaskrozbijanegoszkła.

Truchtemprzebiegłwzdłużdomu,przedfrontowympodwórzemzwolnił.

Naraziepusto.

SpojrzałnadwasamochodystojącenachodnikuprzeddomemMaggie.

StaryjeepCJ-5zmiękkimdachem.

Białybuickkombiprzypominającyeksponatmuzealny.

Zkieszeniwydobyłkluczyki.

Trzy,spiętekółkiem,samepłaskie.

Gdzieśnadgłowąusłyszałchrobot,mogącybyćodgłosemsunącychpodachupazurów.

Wybiegłnapodwórze.

Wpołowiedrogidokrawężnikaobejrzałsięizobaczyłabikazeskakującegozdachunawerandę.

Stwóropadłnaziemięiruszyłdoataku.

Ethanzrobiłzwrot,uniósłstrzelbęiwypaliłwsplotsłonecznybestii.

Wdomuzawrzało.

Kombistałonajbliżej.

„Mampięćdziesiątprocentszans,żetosamochódMaggie”.

Ethanszarpnąłdrzwiodstronypasażera,dałnuradośrodkaizatrzasnąłje.

Siadajączakierownicą,wepchnąłpierwszykluczykdostacyjki.

Nic.

„No,dalej”.

Kluczyknumerdwa.

Wsunąłsięgładko.

Aleniedałsięprzekręcić.

ZdrzwiwejściowychdomuMaggiewypadłabik.

Numertrzy.

background image

Za pierwszym pojawiły się cztery następne, dwa z nich podbiegły po trawie do umierającego

towarzysza,atymczasemtrzecikluczykniechciałsięnawetwsunąćdostacyjki.

„Szlag.Szlag.Szlag.Szlag.Szlag”.

Ethanskuliłsięnasiedzeniuiprzywarłdopodłogi.

Nicniewidział,alesłyszałabikinapodwórzu.

„Zachwilęzajrzą,zobaczącięicowtedy?Ruszajnatychmiast”.

Chwyciłklamkęicichopociągnął.

Drzwiotworzyłysięzeskrzypieniem.

Ethanwypełzłnachodnik.Samochódosłaniałgoodstronydomu.

Naulicyaniśladupotworów.

Wstałakuratnatyle,byzajrzećprzezokna.

Na frontowym podwórzu naliczył sześć osobników, przez otwarte drzwi widział dwa kolejne,

zjadająceto,cozostałozHectera.

Wózterenowystałoparękrokówodzderzakakombi.

Ethanwziąłstrzelbęzprzedniegosiedzeniaipoczołgałsiępochodniku.

Gdyznajdowałsięmiędzybuickiemajeepem,przezkilkasekundbyłnieosłonięty,alestworygo

niezauważyły.

Wstałispojrzałprzezplastikoweoknamiękkiegodachu.

Kilkaaberracjizdążyłowrócićdodomu.

Innawciążpochlipywałanadciałemtej,którąprzedchwilązastrzeliłEthan.

Drzwikierowcyniebyłyzamkniętenaklucz.

Ethanwsiadł,odłożyłstrzelbęmiędzyfotele.

Gdywsuwałpierwszykluczyk,abikwrzasnął.

Dostrzegłygo.

Biegływjegostronę.

Przekręcił.

Nic.

Zacząłwymacywaćdrugikluczyk,aleszybkopojął,żeniezdąży.Chwyciwszystrzelbę,wyskoczył

zwozuiwybiegłnajezdnię.

Pięćstworówmknęłoprostonaniego.

„Niespudłuj,bozginiesz”.

Najpierwpołożyłtego,którybiegłnaprzedzie,potemdwapolewej.Popędziłulicą,ściganyprzez

ostatniąparę.

Czwartegoskosiłdopierotrzecimstrzałem.

background image

Wstrzelbiezostałostatninabój.

Z domu wypadły kolejne trzy bestie. Kątem oka dostrzegł ruch na okolicznych ulicach: ze

wszystkichstronnadciągałyhordy.

Warkotzaplecamikazałmuodwrócićgłowę.

Dwaabikipędziłyjakpociskiwprostnaniego:sporasamicazmniejszymosobnikiem,którynie

mógłważyćwięcejniżtrzydzieścikilo.

Wycelowałwmniejszego.

Bingo.

Stwórpotoczyłsiępochodniku.

Jego matka o kremowych oczach zahamowała z poślizgiem i pochyliła się nad martwym

potomkiem.

Zjejpyskadobyłsięprzeciągły,rozdzierającyskowyt.

Ethanwyrzuciłpustąłuskę.

Wycelował.

Samicaspojrzałananiego,awjejzmrużonychoczachpłonęłanienawiść.

Stającnatylnychłapach,runęłanaEthana.

Wrzeszczała.

Klik.

Braknabojów.

Odrzucił strzelbę, wyjął pistolet i cofając się w stronę jeepa, strzelił samicy w szyję dwoma

nabojamikaliberpięćdziesiąt.

Potworybyłyjużwszędzie.

Ethanprzypadłdowozu.

Namaskęwskoczyłabik,którymusiałmiećdobrzeponaddwametrywzrostu.

Ethanodruchowostrzeliłdwarazywjegoklatkępiersiową.

Właśniesięgałdodrzwikierowcy,gdyztyłuwozuukazałsięnastępnypotwór.

Ethanpowaliłgostrzałemwgłowęzbliskiejodległości.Półsekundypóźniejbestiarozorałabymu

tchawicępazurami.

Wsiadłdojeepa.

Nie pamiętał, który kluczyk próbował ostatnim razem, więc po prostu wsunął pierwszy, jaki się

napatoczył.

Zaplastikowymoknemodstronypasażeraukazałasięgłowaabika.

Szponyprzecięłyplastikidośrodkawsunęłasiędługa,umięśnionakończyna.

Ethan pochwycił z kolan desert eagle’a i strzelił w pysk stwora, gdy ten usiłował wślizgnąć się

background image

środka.

Kluczykniechciałsięprzekręcić.

Kiedy Ethan zaczął się mocować z następnym, do głowy przyszła mu przerażająca myśl: a jeśli

samochódMaggiestoipodrugiejstronieulicy?Alboprzychodnikuniecodalej?Przecieżchybanigdy

niemusiałazniegokorzystać.

„Wtakimraziepożrąmnieżywcemwtymjeepie”.

ZaEthanemcośchlasnęło.

Odwróciłsięiujrzałczarnypazurrozdzierającyplastikowetylneokno.

Widokprzezstarybrudnyplastikbyłzamazany,alezdołałdostrzeczaryssylwetkiiwycelować.

Strzelił.

Narozdarteoknotrysnęłakrew,zamekpistoletuwróciłnamiejsce.

Pusty.

Ponieważ miał tylko jeden magazynek, potrzebowałby co najmniej trzydziestu sekund, by wyjąć

pudełkozpięćdziesiątkami,załadować…

Zaraz.

Nie.

Przecieżniewziąłzapasowejamunicjidodeserteagle’a.

Tylkodomossberga.

Aberracje podchodziły coraz bliżej. Przez przednią szybę widział ich cały tuzin. Słyszał, jak

zdomuMaggiewyłażąnastępneiruszająwjegostronę.

Ethan chwycił drugi kluczyk. Przez głowę przemknęła mu myśl: „Dziwne, moje życie zależy

otego,czytenkluczyksięprzekręci”.

Kluczykwsunąłsiędostacyjki.

Ethanzcałejsiływcisnąłsprzęgło.

„Proszę”.

Silnikobróciłsiękilkakrotnie…

Iożył.

Tenwarkotbyłżyciem.

Ethanpuściłręcznyhamuleciporuszyłprzekładniąbiegów.

Wrzuciłwstecznyidodałgazu.

Jeep skoczył w tył i uderzył w kombi, przygniatając wrzeszczącego abika do zderzaka. Ethan

wrzuciłjedynkę,przekręciłkierownicę,wcisnąłgazdooporu.

Najezdnię.

Wszędziechmaryaberracji.

background image

Gdyby prowadził solidny samochód, nie zawahałby się przed wjechaniem w stado, ale jeep był

zwartympojazdemowąskimrozstawiekół,przezcołatwomógłsięprzewrócić.

Ethanwątpił,czyterenówkazniosłabyzderzenieczołowezchoćbyśredniejwielkościsamcem.

Dobrzebywięcbyłoprzyspieszyć.

Chcącwyminąćabika,skręciłgwałtownieiprzezchwilęjechałnadwóchkołach.

Wyrównałkurs,czterystworypędziłyprostonaniegojakkamikaze.

Ostro skręcił na chodnik, z prędkością pięćdziesięciu kilometrów na godzinę staranował płot,

przeciął frontowe podwórze domu na rogu, przebił płot po drugiej stronie. Jeep zachybotał

gwałtownie,zjeżdżajączkrawężnika,oponyzajęczały,gdyEthanwyprostowałkierownicę.

Jezdniaprzednimbyłaczysta.

Silnikobracałsięzmaksymalnąszybkością.

Ethanzredukowałdodwójki.

Tenwózniemiałpodmaskąbyleczego.

Zerknąłwlusterkoboczne.

Środkiem jezdni goniło go trzydzieści, może czterdzieści aberracji, których wrzasków nie

zagłuszałnawetośmiocylindrowysilnik.

Zszybkościąstukilometrównagodzinęprzemknąłwzdłużkolejnegokwartałudomów.

Minął park dla małych dzieci, gdzie na trawie kilkanaście młodych abików posilało się przy

stercieciał.

Tammusiałoleżećzeczterdzieści,pięćdziesiątzwłok.Jednazgrup,którespotkałazagłada.

SzóstaAlejaraptowniesięurywała.

Woddaliwidniałwysokisosnowylas.

Ethanzredukowałbiegi.

Aberracjezostawiłpółkilometrazasobą.

NaTrzynastejostroskręciłwprawoiponowniedodałgazu.

Przezkilkadziesiątmetrówjechałwzdłużlasu,minąłszpital.

Razjeszczezredukowałbiegiipowoliskręciłwlewo,nagłównąszosęwychodzącązmiasteczka.

Gazdodechy.

Zerknąłwlusterkowsteczne:WaywardPinesstawałosięcorazmniejsze.

Minął pożegnalny billboard, zastanawiając się, czy od wybuchu chaosu komukolwiek udało się

dotrzećtakdaleko.

Jakbywodpowiedzinatopytanieminąłoldsmobile’astojącegonapoboczu.Szybywybitoniemal

docna,karoseriępokrywaływgnieceniaizadrapania.Ktośusiłowałuciecnarogatki,alegrupaabików

dopadłanieszczęśnika.

background image

Przyznaku„ostryzakręt”skręciłzszosywlas.

Niezwalniając,jechałwśróddrzew.

Woddaliujrzałgłazy.

Wkieszenimiałpełnonabojówdostrzelby,aleniemiałstrzelby.

Dysponowałśmiercionośnympistoletembeznabojów.

Trudnouznać,żebyłdoskonaleprzygotowanynato,cozamierzałzrobić.

Stometrówprzednimwznosiłasięsporagrupaskał,maskującawejściedosuperstruktury.

Ethanwrzuciłdrugibiegimocniejścisnąłkierownicę.

Pięćdziesiątmetrów.

Wdusiłdooporupedałgazu,zwentylatorówbuchałociepłoforsowanegosilnika.

Zbliżywszysięnadwadzieściapięćmetrów,zebrałsięwsobie.

Wskazówkaszybkościomierzanieopadała.

Zsiedemdziesiątkąnalicznikupędziłprostonaskały.

background image

THERESABURKE

ZnajdowałasięwSeattle,wichstarymdomuwQueenAnne.Rodzinabyłanatylnympodwórzu.

Trwał jeden z tych doskonałych letnich wieczorów, kiedy widać dosłownie wszystko. Górę Rainier.

Zatoki Puget Sound i Centrum Olimpijskie za wodą. Jezioro Union i linię wieżowców. Wszystko

chłodne i zielone, woda migotała w zachodzącym słońcu. Udrękę chłodnych, szarych dni

nieprzerwanejmżawkirekompensowałytakiewłaśniepóźnewieczory.Pięknomiastabyłoniemalnie

dozniesienia.

Ethan stał przy grillu, gdzie piekł filety z łososia na cedrowym drewnie polanym winem.

W hamaku Ben brzdąkał na gitarze akustycznej. Ona tam była. Wszystko wibrowało, sen graniczył

z jawą. Podchodząc do męża i kładąc mu dłonie na ramionach, Theresa wątpiła, czy to się dzieje

naprawdę, ale przecież czuła aromat pieczonej ryby, smak dobrego burbona w ustach, miłe

odrętwieniewnogach.

–Chybajużsągotowe–powiedziała,awtedyświatzacząćdygotaćichoćjużmiałaotwarteoczy,

otworzyłajeznowuiujrzałaBena,któryniąpotrząsał,byjązbudzić.

Theresa usiadła na zimnych kamieniach jaskini, przez chwilę nie wiedząc, gdzie się znajduje.

Ludziebiegliobokniejwstronędrzwizciężkichsosnowychbali,terazotwartychnaoścież.

Senrozwiewałsięszybko,realnyświatnacierałjakłomotaniekaca.Niemogłasobieprzypomnieć,

kiedyostatniośniłosięjejdawneżycie,afakt,żestałosiętowłaśnieteraz,wydałsięjejszczególnie

okrutny.

–Dlaczegodrzwisąotwarte?–spytałaBena.

–Mamo,musimyiść.

–Czemu?

–Abikiwracają.Jedenzestrażnikówwypatrzyłstadowdrapującesięnaskały.

Theresanatychmiastoprzytomniała.

–Ile?–zapytała.

–Niewiem.

–Dlaczegowszyscyopuszczająjaskinię?

–Uważają,żedrzwiniewytrzymająponownegonatarcia.Chodź.

Benująłmatkęzaręceipomógłjejwstać.

Wmiaręjakludziezaczęlisięzbliżaćdootwartychdrzwi,narastaławśródnichpanika.Zbijalisię

wgrupki,szturchalisąsiadówwżebra,ocieralisięosiebie.TheresazłapałaBenazarękęipchnęłago

przedsiebie.

Wkońcuprzekroczylipróg.

background image

Głosywtunelurozbrzmiewałyechem,wszyscyprzepychalisiękuświatłu.

TheresaiBenstanęlipodtakbłękitnymniebem,żesprawiałowrażeniesztucznego.Byłopołudnie.

Theresapodeszłanasamskrajurwiska,agdyspojrzaławdół,poczuła,jakżołądekpodchodzijejdo

gardła.

–Jezu–wykrztusiła.

Pozboczuwspinałosięconajmniejdwadzieściaaberracji.

Upodnóżaskał,stometrówniżej,zbierałosiępięćdziesiątkolejnych.

Zlasunadciągałydalsze.

Benruszyłwstronękrawędzi,alematkagopowstrzymała:

–Nawetotymniemyśl.

Jeżeliwjaskinipanowałchaos,tonazewnątrzzaczynałanarastaćhisteria.Ludziezobaczyli,naco

sięzanosi.Niektórzypobieglizpowrotemdotunelu.Inniusiłowaliwspiąćsięwyżejnazbocze.Kilka

osób,zastygłychzprzerażenia,siedziałonaskaleipróbowałowyprzećświatzewnętrzny.

Ludzie uzbrojeni przez Ethana zajmowali pozycje na najwyższej skalnej półce i mierzyli do

abikówwdrapującychsiępostoku.

Theresaujrzała,jakjednazkobietupuszczastrzelbę.

Zobaczyłamężczyznę,którysiępotknąłizkrzykiemrunąłwdół,prostonalas.

Rozbrzmiałpierwszystrzał.

–Mamo,corobimy?

Theresa nie mogła znieść przerażenia narastającego w oczach Bena. Obejrzała się na kamienistą

ścieżkęwiodącądojaskini.

–Możetrzebabyłozostaćwśrodku?–pytałBen.

–Imodlićsię,żebydrzwiwytrzymały?Nie.

Naprawoodjaskinibiegłwąskiwystępskalny,okalającygórę.ZtejodległościTheresaniemogła

ocenić,czynadajesięondoprzejścia,alezawszebyłotocoś.

– Idziemy. – Chwyciła syna za ramię i pociągnęła ku ścieżce prowadzącej do tunelu. Za nimi

rozpętałasięstrzelanina.

–Myślałem,żemówiłaś…

–Niewracamydojaskini,Ben.

DotarlidoskałyiTheresadokładniejprzyjrzałasiępółce,któramogłamiećnajwyżejtrzydzieści

centymetrówszerokości.Żadnychdesek,żadnychkabli.Ledwonadawałasiędoużytku.

Wlesiepodnimiwrzasnąłabik.

–Musimypójśćpotejpółceskalnej–powiedziała.

–Wyglądastrasznie–stwierdziłBen,przyglądającsięwąskiej,stworzonejprzezprzyrodęścieżce

background image

wokółgóry.

–Wolisztkwićwjaskini,kiedypięćdziesiątpotworówwyważydrzwi?

–Acozinnymiludźmi?

–Moimzadaniemjestochraniaćciebie.Gotowy?

Chłopiecnerwowoprzytaknął.

Theresapoczułaskurczżołądka.Podeszładowystępu,przylgnęładoskałyizaczęłająbadać.Idąc

drobnymi, posuwistymi kroczkami, wyszukiwała zagłębień na dłonie. Po przejściu półtora metra

obejrzałasięnaBena.

–Widzisz,jaktorobię?

–Tak.

–Teraztwojakolej.

Już opuszczenie szerokiej drogi wiodącej w głąb góry przyszło jej z trudem, ale na widok syna

wstępującegonawąskąpółkępoczuła,jakzamierajejserce.Bennatychmiastspojrzałwdół.

–Nie,nieróbtego,kochany.Popatrznamnie.

Benpodniósłwzrokistwierdził:

–Wświetledniatojestjeszczestraszniejsze.

– Skoncentruj się na stawianiu bezpiecznych kroków i nie odrywaj dłoni od ściany. Znajdziesz

miejscanauchwyt.

Benzacząłiśćkumatcedrobnymikrokami.

Wkońcudoniejdotarł.

Wolnoposuwalisiędalej.

Po siedmiu metrach pod ich stopami rozwarła się przepaść: sto trzydzieści metrów urwiska nad

dnemlasu,takpionowego,żespadając,niebyłobyocozaczepić,zanimnierunęłobysięnasamdół.

–Jaksobieradzisz,stary?–spytałaTheresa.

–Wporządku.

–Patrzyszwdół?

–Nie.

Theresazerknęłazasiebie.Synpatrzyłwdół.

–Cholerajasna,Ben.

–Niemogęnicnatoporadzić–odparł.–Wbrzuchurobimisiędziwnie,jakbycośłaskotało.

Theresapragnęławyciągnąćrękę,wziąćjegodłoń,przytulićgo.

–Musimyiśćdalej–ponagliła.

Niemiałapewności,alepółkachybasięzwężała.Jejlewastopa,ustawionaprostopadledościeżki,

palcamiwstronęgóry,wystawałaparęcentymetrówzakrawędź.

background image

Kiedy dotarli do zakrętu, od strony jaskini dobiegły odgłosy kanonady. Obejrzeli się za siebie.

Kilkadziesiąt osób bezładnie uciekało w stronę jaskini, próbując umknąć przed śmiertelnym

niebezpieczeństwem. Znad krawędzi zbocza wypełzały blade, półprzezroczyste stwory. Przeraźliwie

wrzeszczały.Gdytylkostanęłynapłaskimgruncie,pognałyzaludźmi.

–Cobędzie,jaknaszobaczą?–spytałBen.

–Nieruszajsię–szepnęłaTheresa.–Nawetniedrgnij.

Kiedyostatniabik–naliczyłaichczterdzieścicztery–wbiegłdownętrza,powiedziała:

–Ruszamy.

Gdypokonywalizakręt,odstronytuneludałosięsłyszećdonośne,głuchedudnienie.

–Cotojest?–zapytałBen.

–Abiki.Dobijająsiędodrzwijaskini.

Theresaprzywarładozboczaiczującsercewgardle,wyszłanapiętnastocentymetrowąpółkę.

Naglewtunelurozbrzmiałypotężne,chóralnewrzaski.

background image

CZĘŚĆVI

background image

HASSLER

ZakładyGazownictwawSeattle,stanWaszyngton

1816latwcześniej

Hassler przewraca burgery na grillu. Stoi w cieniu ruin Zakładów Gazownictwa w Seattle,

zbieraniny zardzewiałych cylindrów i żelastwa, które z daleka wyglądają niczym krajobraz w stylu

steampunk

*

. Szmaragdowa trawa schodzi do jeziora Union, migoczącego w późnopopołudniowym

słońcu.Czerwiec.Ciepło.Chybawszyscymieszkańcywylegli,bycieszyćsięrzadkim,idealnymdniem.

Żaglówkiurozmaicająjeziorobarwnymitrójkątami.

Latawcebarwiąniebo.

W powietrzu śmigają talerze frisbee. Z hali kompresorów przerobionej na plac zabaw dobiega

radosnydziecięcyśmiech.

Właśnie odbywa się doroczny piknik lokalnego wydziału służb specjalnych, a Hassler nie może

wyjść ze zdumienia na widok swoich ludzi w sandałach. Gdzie się podziały wyprasowane czarne

garnituryikostiumy?

JegoasystentMikepodchodzizdwomapustymitalerzamiizamawiadwiekiełbasy.

Nadziewająckiełbasę,HasslerdostrzegaTheresęBurke,któraoddalasięodgrupyischodzinad

jeziorowtempieraczejniewskazującymnaleniwąprzechadzkę.

Odkładawidelecizerkanaasystenta.

–Mówiłemjuż,żepostanowiłemcięawansować?–pyta.

Zaskoczony Mike otwiera szeroko oczy. Ten młody człowiek pracuje dla Hasslera już od ośmiu

miesięcy,alezdążyłkilkakrotniewykazaćsięcałkowitąnieświadomościąfaktu,żejegogłównymcelem

wżyciujestodbieranietelefonów,nalewaniekawyispisywanietego,copodyktujemuagentspecjalny.

–Poważnie?–pytaMike.

Hasslerzdejmujeprzezgłowęfartuchwczerwono-białąszachownicę,poczymmianujeczeladnika:

–Dotwoichnowychobowiązkównależypytanieludzi,czymająochotęnahamburgera,kiełbasę,

czymożejednoidrugie.Maszteżpilnować,żebynicsięniespaliło.

–WłaśniechciałemzanieśćLucytalerzzjedzeniem–mówiMike,któryjakbytrochęoklapł.

–Totwojanowadziewczyna?

–Mhm.

–Zawołajjątuiprzekażnowiny.–HasslerklepieMike’awramię,oddalasięodgrillaischodzi

poupstrzonejjaskramitrawie.

Theresastoinadwodą.

Hasslerschodzinabrzegistajekilkametrówodniej,udając,żepodziwiaolśniewającywidok.

background image

NadajnikiradiowenaszczycieCapitolHill.

ZabudowanianastokachQueenAnne.

Pochwilizerkawbok.

Theresawpatrujesięwwodę,jestspięta,zaciskazęby.

–Wszystkogra?–pytaHassler.

Kobietawzdrygasię,spoglądananiego,ocieraoczyiposyłamuwymuszonyuśmiech.

–Jasne.Poprostucieszęsiętymdniem.Szkoda,żetakrzadkotorobimy.

–Pewnie.Żałuję,żeniepotrafiężeglować.

Theresaodwracagłowęwstronęparku,gdzieprzyjęcietrwawnajlepsze.

Hasslerpodążawzrokiemzajejspojrzeniem.

Wiatrprzynosiwońpiwaserwowanegowplastikowychkubkach.

PochwiliHasslerdostrzegaEthanaBurke’aiKateHawson,stojącychnauboczu,tylkowedwoje.

Katezaśmiewasięzopowieściczyżartu,którymEthanjązabawia,żywogestykulując.

HasslerpodchodzidoTheresy.

–Nieszczególniesiębawisz,co?

Onapotrząsagłową.

– Rodziny muszą się czuć dziwnie na tych firmowych imprezach. Moi agenci całymi dniami

przebywają w swoim towarzystwie. Pewnie spędzają razem więcej czasu niż ze współmałżonkami.

Potemprzychodzisztuiczujeszsięobco.

–Otóżto–potwierdzazuśmiechemTheresa.Chcepowiedziećcośjeszcze,alegryziesięwjęzyk.

–Cotakiego?–zachęcaHassleripodchodzibliżej.Czujezapachjejodżywkidowłosów,mydła,

któregoużyłategoranka.

Zielone oczy Theresy jaśnieją. Hassler czuje prąd wędrujący od czubka jego głowy aż do trzewi.

Wjednejchwilidoznajemdłości,uniesienia,przerażenia.Budzisiędożycia.

Wprostpromienieje.

–Czypowinnamsięmartwić?–pytaTheresa.

–Martwić?

–Nimi–wyjaśnia,ściszającgłos.–Ethanemi…–Wyraźnieniechcenawetwymówićtegoimienia,

jakbyzostawiałowustachprzykrysmak.–Kate.

–Wjakimsensiesięmartwić?

Hasslerdoskonalewie,alechcetousłyszećzjejust.

–Jakdługosąpartnerami?Odczterechmiesięcy?–pytaTheresa.

–Tak,cośtakiego.

–Tointensywnarelacja,prawda?Takiepartnerstwo?

background image

– Zdarza się. Ludzie pracują razem, często do późnych godzin. Czasem trzeba powierzyć własne

życiedrugiejosobie.

–Czylionajestjakbyjegożonąwpracy.

–Trudnobymibyłowymienićparępodległychmiagentów,którzyniesąsobiebliscy.Charakter

tejpracybardzozbliżaludzikusobie.

–Topoprostutrudne–wyjaśniaTheresa.

–Wyobrażamsobie.

–Czyniesądzisz,że…

– Osobiście nie widziałem nic, co kazałoby mi podejrzewać, że Ethan nie jest ci w pełni oddany

jakomąż.Toszczęściarz.Mamnadzieję,żeotymwiesz.

Theresawzdycha,ukrywatwarzwdłoniach.

–Cosięstało?–pytaHassler.

–Niepowinnambyła…

–Nie,wszystkowporządku.Proszę.

–Czymożeszcośdlamniezrobić?

–Cotylkozechcesz.

–NiemówEthanowiotejrozmowie.Nieznaszmniezbytdobrze,Adamie,niejestemzazdrosna.Ja

tylko…Samaniewiem,cosięzemnądzieje.

– Ślubuję dozgonne milczenie – mówi z uśmiechem Hassler. – Trzeba ci wiedzieć, że jeśli idzie

opoufność,jestemnaprawdęniezły.Cholera,„tajny”tomojedrugieimię.

TerazTheresaobdarzagouśmiechem,aHasslerztrudemsięopanowuje.Wie,żewnajbliższych

dniachniebędziemyślałprawieoniczyminnym.

–Dziękuję–mówiTheresainachwilkękładziedłońnajegoramieniu.

Adamniemiałbynicprzeciwkotemu,bytachwilatrwałarok.

–Mogętuzostać–proponuje.–Dotrzymaćcitowarzystwa.

–O,nie,musiszwracaćnaprzyjęcie,ajamuszęsiępostaraćbyćdużądziewczynką.Aletomiłe,że

zaproponowałeś.

Theresaruszawgórępotrawiastymzboczu,Hasslerodprowadzająwzrokiem.Niepotrafiokreślić

dokładnie, dlaczego na widok tej kobiety kraje mu się serce. Przecież są tylko znajomymi. Nie

rozmawialiwięcejniżkilkarazy.

Wbiurze,kiedywpadłaprzynieśćcośEthanowi.

NagrilluuBurke’ów.

Hasslernigdyniemiałżony,odliceumniebyłzakochany,aleteraz,gdystoinadjezioremUnion

ipatrzy,jakTheresapodchodzidomężaiobejmujegowpasie,czujeoślepiającązazdrość,jakgdyby

background image

najegooczachnależącadoniegokobietazakochiwałasięwinnym.

background image

ETHAN

Jeepwbiłsięwimitująceskałędrzwi.Naprzedniąszybęspadłkawałmetaluinaszklerozkwitło

długie,rozgałęzionepęknięcie.

Ethanspodziewałsię,żeludziePilcherabędąnaniegoczekali,aletunelbyłpusty.

Wrzuciłtrzecibieg.

Stromiznaniepozwalałamujechaćszybciejniżczterdziestką.

Nadjegogłowąśmigałyświatła.

Napękniętąprzedniąszybęsypałysięskalneodłamki.

Ilekroć brał zakręt, oczekiwał widoku blokady drogowej i uzbrojonych ochroniarzy Pilchera,

którymwydanorozkazstrzelaniabezostrzeżenia.

ZdrugiejstronyludziePilcheramogliniewiedzieć,cozrobiłichszef.

W superstrukturze obrazy rejestrowane przez kamery dało się oglądać tylko w centrum nadzoru

oraz w gabinecie Pilchera. Operatorów z centrum nadzoru można było zamknąć, przekupić, zabić.

NajbliżsiwspółpracownicyPilcheraniewątpliwiebyliskutecznieomamieniipozostawalidozgonnie

lojalni, ale Ethan nie mógł uwierzyć, by wszyscy oni przyglądali się bezczynnie, jak szaleniec

mordujeresztkiludzkości.

Poczułuciskwuszach.

Najwyraźniejzbliżałsiędocelu,alewciążniewidziałśladówoporu.

Mógł się założyć, że Pilcher zamierzał dopilnować, by wszyscy mieszkańcy Wayward Pines

zostalizgładzeni,anastępniepowiedziećswoimludziom,żewydarzyłsiętragicznywypadek.Awaria

ogrodzenia.Nicsięniedałozrobić.

Kiedyzadługim,łagodnymzakrętemukazałosięwejściedosuperstruktury,zdjąłnogęzgazu.

Wtoczywszysiędoogromnejjaskini,zahamował.

Zredukowałdojedynki.

Zgasiłsilnik.

Sięgnąłpodeserteagle’a,zarepetowałizostawiłzamekwtakiejpozycji,bypistoletwyglądałna

załadowany.Ponownieprzeszukałkieszenie,aleznalazłtylkodwapudełkanabojówdwunastekinóż

typuHarpy.

Wysiadł i stanął na kamiennej posadzce. W arce panowała cisza, tylko od rozjaśnionego

niebieskimświatłemcentrumzawieszaniadobiegałcichysykpompowanegopowietrza.

Ethan zdjął kurtkę, cisnął do wozu, a bezużyteczny pistolet wetknął za pas poplamionych krwią

ibłotemwranglerów.

KiedyzbliżałsiędodrzwizgrubegoszkłaprowadzącychnaPoziom1,uzmysłowiłsobie,żenie

background image

makartymagnetycznej.

Umieszczonanaddrzwiamikamerabyłaskierowanaprostonaniego.

„Czywtejchwilimnieobserwujesz?”

„Musiszwiedzieć,żetujestem”.

Wtedyzajegoplecamiktośpowiedział:

–Ręcenagłowę.Splećpalce.

Ethanpodniósłręceipowolisięodwrócił.

Kilkanaście metrów od niego, obok najbliższych ogromnych zbiorników cylindrycznych, stał

dwudziestolatekzgłowąowiniętąbandażem.KarabinmaszynowyAR-15kierowałnaEthana.

–Cześć,Marcus–powiedziałEthan.

Tamtenpodszedłbliżej.Wżółtymświetlekulistychlampzwisającychzesklepieniawyglądałna

mocno wkurzonego. W zasadzie miał powód. Podczas ostatniego spotkania Ethan walnął go

pistoletem.

–PanPilcherwiedział,żeprzyjdziesz–oznajmiłMarcus.

–Takcipowiedział,co?

–Powiedziałmiowszystkim,cozrobiłeś.

–Cozrobiłem?

–Powiedziałmiteż,żebymcięzastrzelił,więc…

–WWaywardPinesginąludzie,Marcus.Kobiety,dzieci.

Marcus przeszedł już połowę drogi między nimi, a wściekłość w jego oczach sugerowała, że

faktyczniemógłpociągnąćzaspust.

Szklane drzwi się otworzyły. Ethan odwrócił głowę i zobaczył wchodzącego do jaskini potężnie

zbudowanego blondyna, z pistoletem wymierzonym w jego serce. Alan, przyjaciel Alyssy i szef

ochronyPilchera.

EthanspojrzałnaMarcusa,którywciążcelowałdoniegozkarabinu.

–Tyteżmaszrozkazdomniestrzelać?–spytałEthanAlana.

–Lepiejwtouwierz.

–GdziejestTed?

–Niemampojęcia.

–Chybalepiejbędzie,jeślinajpierwmniewysłuchasz.

Marcus był coraz bliżej. Gdy Alan wycelował pistolet w twarz Ethana, Marcus wyciągnął desert

eagle’azzapasajegodżinsówiodrzuciłnakamiennąpodłogę.

– Nie macie pojęcia, co tam się dzieje – mówił Ethan. – Zeszłej nocy Pilcher wyłączył prąd

wogrodzeniuiotworzyłbramę.Wpuściłdodolinystadoaberracji.Większośćmieszkańcówzginęła.

background image

–Bzdura–parsknąłAlan.

–Onkłamie–rzuciłMarcus.–Pocowogólegosłuchamy…

–Chcęwamcośpokazać–włączyłsięEthan.–Powolisięgamdokieszeni.

–KlnęsięnaBoga,żetobędzieostatniruch,jakiwykonasz.

–Właśnieodebraliściemibroń.

–Alan,mamyrozkazy–powiedziałMarcus.–Ja…

– Zamknij mordę. Dorośli rozmawiają – uciął Ethan, po czym znów zwrócił się do blondyna: –

Pamiętasznaszespotkaniewkostnicy?Pamiętasz,ocomnieprosiłeś?

–Oznalezienieczłowieka,któryzabiłAlyssę.

–Zgadzasię.

AlanświdrowałEthanawzrokiem,onzaśpowiedział:

–Odkryłem,ktojązabił.

Alanzacisnąłzęby.

–Tobyłtwójszef.OniPam.

–Jeśliprzychodzisztuztakimoskarżeniem,tolepiej,żebyśmógłto…

–Udowodnić?–Ethanwskazałdłoniąnaswojąkieszeń.–Mogę?

–Powoli.

Ethanwsunąłrękędokieszeni,namacałkartępamięci,wyjąłipowiedział:

– Alyssę zabili Pilcher i Pam. Wcześniej ją torturowali. Tę kartę pamięci dostałem od szefa

nadzoru.Tujestwszystko.

Alan,zniezgłębionymwyrazemtwarzy,wciążmierzyłwEthana.

–Chcęcięocośspytać,Alanie.Jeżelito,comówię,jestprawdą,wobeckogojesteślojalny?

–Onztobąpogrywa–warknąłMarcus.

– Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać – rzekł Ethan. – Czy obejrzenie tego dużo cię

kosztuje,Alanie?AmożepomszczenieAlyssymaszgdzieś?

Ethanujrzał,żezaszklanymidrzwiamiktośpędzikorytarzem.

Mężczyznawczernibyłuzbrojonywparalizatoripistolet.DostrzegłEthanaiuniósłbroń.Nagle

AlanowinąłprawąrękęwokółszyiBurke’aiprzytknąłmulufędoskroni.

Drzwisięotwarły.

–Mamgo–powiedziałAlan.–Cofnijsię.

–Zabijgo!–krzyknąłMarcus.–Maszrozkazy!

–Alan,coty,dodiabła,wyprawiasz?–spytałnowoprzybyły.

–Zapewniamcię,żeniechceszzabićtegoczłowieka,Mustin.Jeszczenieteraz.

– To, czego chcę i czego nie chcę, nie ma specjalnego znaczenia. Wiesz o tym lepiej niż

background image

ktokolwiekznas.

Alanwzmocniłuchwyt.

–Szeryftwierdzi,żemiastoopanowałyaberracjeiżetoszefotworzyłbramę.Twierdziteż,żepan

PilcheriPamodpowiadajązaśmierćAlyssy.

–Twierdzićcośtojedno,audowodnićtodrugie.

Ethanuniósłkartępamięci.

–Ontwierdziteż,żemanagraniezabójstwaAlyssy.

–Coztego?–spytałMarcus.

Alanspojrzałnamłodziakazeznużeniem.

–Cowłaściwiechceszpowiedzieć,synu?Przyjmując,żejestwtymziarnoprawdy,możejednak

mógłbyśsięzgodzić,żepanPilcherzabiłkogośznas,naprzykładwłasnącórkę,apotempróbowałto

ukryć?

–Onjestszefem–odparłMarcus.–Jeślizrobiłcośtakiego,założęsię,że…

–PrzecieżniejestBogiem,prawda?

Naglerozległsięwrzaskirozniósłsięechempoarce.

–Cotobyło?–spytałAlan,uwalniającEthana.

–Najwyraźniejabikidostałysiędownętrzagóry–wyjaśniłEthan.–Wjechałemprzezwejściedo

tunelu.

AlanspojrzałnakarabinMustinaizapytał:

–CzymamycośpoważniejszegoniżAR-15?

–DziałkoobrotoweM230.

–Mustin,Marcus,przynieścietodziałko.Wezwijciewszystkich.Całąekipę.

–Aznimcozrobisz?–spytałMarcus,wskazującpodbródkiemnaEthana.

–Onijaidziemydocentrumnadzoru,żebyobejrzeć,coprzyniósł.

–Mieliśmygozabić–powiedziałMarcus,unoszącbroń.

Alanzbliżyłsiędomłodziaka,ażlufakarabinudźgnęłagowsplotsłoneczny.

–Możeszwemnieniecelować,synu?

Marcusopuściłbroń.

–TyiMustinpilnujcie,żebyśmywszyscyniezostalizjedzeni.Jatymczasemobejrzęzapiszkarty

pamięci,któryzdaniemszeryfajestdowodemnato,cospotkałomojąprzyjaciółkę.Jeślidomniemany

dowódniespełnioczekiwań,bezzwłoczniezlikwidujęszeryfa.Pasujeci?

background image

THERESA

–Jesteśjużprawieucelu!–szepnęłaTheresa.

Benopuściłnogękukolejnemuzagłębieniuwskale.

WciążsłyszelikrzykiiwrzaskirozlegającesięwJaskiniWędrowców.Wąskapółkasiękończyła;

terazschodzilipourwiskunachylonympodkątempięćdziesięciustopni.Licznezagłębienianastopy

i dłonie w solidnej, twardej granitowej skale uratowały im życie, ale Theresa nie mogła ignorować

tego,żenawetnajdrobniejszepotknięcieskończysięupadkiemwsiedemdziesięciometrowąprzepaść.

Ztrudemznosiłamyśl,żejejsynpełzniepotejskale.

GdybyBenspadł,skoczyłabyzanim.

Na razie jednak posłusznie wypełniał jej polecenia i – jak na dwunastolatka – radził sobie

znakomicie.

Benzstąpiłnapółkę,gdzieTheresaprzycupnęłakilkaminutwcześniej.Skalnaścieżkadonikądnie

prowadziła, lecz przynajmniej oferowała płaską powierzchnię pod nogi, dzięki czemu nie musieli

trzymaćsiękurczowozagłębień.

Wciąż mieli przed sobą długą drogę, ale systematycznie posuwali się w dół. Wierzchołki sosen

znajdowałysięterazzaledwiesiedemmetrówpodnimi.

Ztuneluznówdobiegłwrzask.

– Nie myśl o tym – upomniała syna Theresa. – Nie wyobrażaj sobie, przez co oni przechodzą.

Skoncentrujsięnatym,gdziestoisz,Ben.Skupsięnarozsądnych,bezpiecznychkrokach.

–Wszyscywtejjaskinizginą–powiedziałchłopiec.

–Ben…

–Gdybyśmynieznaleźlitejpółki…

–Aleznaleźliśmy.Wkrótcezejdziemyztegourwiskaiodszukamytwojegoojca.

–Boiszsię?–spytałBen.

–Naturalnie,żesięboję.

–Jateż.

Theresa wyciągnęła rękę i dotknęła twarzy syna, gładkiej i chłodnej od potu, zarumienionej nie

tylkozwysiłku,aleteżodsłońca.

–Myślisz,żetatamasiędobrze?–zapytałBen.

– Chyba tak – odparła, ale na myśl o Ethanie łzy napłynęły jej do oczu. – Twój stary to twardy

hombre

**

.Mamnadzieję,żeotymwiesz.

Benprzytaknąłispojrzałwdółzboczanaprzyjaznymrokgęstegososnowegolasu.

–Niechcęzostaćzjedzony–powiedział.

background image

–Niezjedząnas.Myteżjesteśmytwardymihombres.Jesteśmyrodzinątwardychhombres.

–Tyniejesteśtwardąhombre–zauważyłBen.

–Słucham?

–Jesteśtwardąhombrą.

Theresaprzewróciłaoczamiiodparła:

–Chodź,bachorze.Powinniśmyruszaćdalej.

***

Późnympopołudniemzeszlizeskałynamiękkieleśneposzycie.

Wielegodzinspędzilinazboczupodbezlitosnymsłońcem.Obojeociekalipotem,oczystopniowo

przywykałydochłodnegocieniadrzew.

–Coteraz?–spytałBen.

Theresa nie miała pewności. Wedle jej szacunków od skraju miasteczka dzieliło ich półtora

kilometra, ale marsz do Wayward Pines nie wydawał się jej najbezpieczniejszym rozwiązaniem.

Aberracje były nienasycone. Z pewnością będą się trzymać zaludnionych miejsc, w każdym razie

takich,gdziewcześniejznajdowalisięludzie.Zdrugiejstronygdybyzdołalidotrzećdomiasteczka,

moglibysięzadekowaćwjednymzdomów.Naprzykładzamknęlibysięwpiwnicy.Wlesieniebędą

mieli gdzie się ukryć. Już zapadał zmrok, a nie uśmiechała się jej perspektywa spędzenia nocy

wciemnymlesie.

–Chybapowinniśmywrócićdomiasta–powiedziała.

–Przecieżtamsąabiki.

–Znammiejsce,gdziemożemysięukryć.Przeczekać,ażtwójtatawszystkonaprawi.

Theresazagłębiłasięwleśnygąszcz,Benkroczyłtużzanią.

–Czemuidziesztakwolno?–spytał.

– Żeby nie nadeptywać na gałęzie. Musimy poruszać się bezgłośnie. W razie gdyby coś się

zbliżało,powinniśmytousłyszećnatylewcześnie,bysięukryć.

Matkaisynszlikrętądrogąpośróddrzew.

Niesłyszeliwięcejżadnychwrzasków,aniludzi,aniabików.

Tylko chrzęst sosnowych igieł pod stopami, własne ciężkie oddechy i szum wiatru w koronach

drzew.

background image

ETHAN

WśladzaAlanemminąłszklanedrzwi.PoszlinapierwszepiętroiruszylikorytarzemnaPoziom

2.

Kiedydotarlidocentrumnadzoru,Alanwyjąłzkieszenikartęmagnetyczną.

Przesunąłjąprzezczytnik,alenadwyświetlaczemzapaliłasięczerwonalampka.

Alanponowiłpróbę,ztymsamymskutkiem.

Załomotałwdrzwi.

–TuAlanSpear.Otwierać!

Zeroodpowiedzi.

Alan się cofnął, czterokrotnie strzelił w czytnik, po czym kopnął drzwi butem w rozmiarze

czterdzieścisześć.

Otwarłysięzhukiem.

Wszedł,Ethanzanim.

Wpomieszczeniupanowałmrok,jedyneźródłoświatłastanowiłymonitorynaścianie.

Przykonsoliniebyłonikogo.

Ethanzatrzymałsięwprogu,aAlanpodszedłdowewnętrznychdrzwi.

Ponownieprzesunąłkartęmagnetyczną:zieloneświatło.

Zamekustąpił.

Alanwskazałlufąpistoletunabocznypokój.

–Czysto!–powiedział.

Ethanwszedłizapytał:

–Potrafiszobsługiwaćtenkomputer?

–Odczytamtękartę.Dajją.

Razemusiedliprzykonsoli.

GdyAlanwsunąłkartędoportu,Ethanspojrzałnaekrany.

Wszystkiebyłyciemnepróczjednego.

Obrazprzedstawiałszkolnąpiwnicę–wklasiestłoczyłsięsporytłum.Naśrodkusalinałóżkach

polowych leżeli ranni, pielęgnowani przez sąsiadów. Ethan wypatrywał Kate, ale nigdzie jej nie

widział.

Ożyłdrugiekran.

Ujęciewdalekimplanieprzedstawiałoparknadrzekąimężczyznękuśtykającegowzdłużbrzegu.

–Spójrz,Alanie–powiedziałEthan.

Alanpodniósłwzrok.

background image

Mężczyznanaekraniezacząłnieporadniebiec,potykającsię,jakbybyłranny.

Zlewejstronykadruwbiegłytrzyaberracje,aczłowiekzniknąłpoprawej.

Po chwili włączył się nowy monitor – kamera rejestrowała Szóstą Ulicę, gdzie mieszkał Ethan.

Mężczyznawybiegłzpolanajezdnię,abikiścigałygowpozycjipionowej,całaczwórkazbliżałasię

dokamery.

TużprzeddomemEthanastworydopadłyuciekinieraizabiłygonajezdni.

Ethanpoczułwzbierającemdłości.Wściekłość.

–Dziśranozastanawiałemsię,czycośsięnieświęci–powiedziałAlan.

–Dlaczego?

–KojarzyszMustina,strażnikazadrzwiami?Tostrzelecwyborowy.Całymidniamiobserwujeze

szczytu góry miasto i kanion, strzela do aberracji, które podchodzą. Dziś rano widziałem go

w stołówce, chociaż powinien siedzieć na posterunku. Mustin powiedział, że Pilcher zdjął go ze

szczytu.Niepodałpowodu.Wdodatkutobyłbezchmurnydzień.

–ŻebyMustinniewidział,cojegoszefzrobiłtymniewinnymludziom.

–Kiedysforsowałyogrodzenie?–spytałAlan.

–Zeszłejnocy.Niepowiedzielici?

–Anisłowa.

Kolejnyekranobudziłsiędożycia.

–Czytozapiszkartypamięci?–zapytałEthan.

–Tak.Oglądałeśgo?

–Owszem.

–Noi?

–Razzobaczyszinigdyniezapomnisz.

Alanpuściłnagranie.

Kamera w rogu sufitu była skierowana w dół, na kostnicę. Oto Pilcher. Pam. Była też Alyssa.

Młodąkobietęprzypiętogrubymiskórzanymipasamidostołusekcyjnego.

–Niemadźwięku?–spytałAlan.

–Naszczęście.

Unoszącgłowęnadstołem,Alyssakrzyczała,napinaławszystkiemięśnie.

W kadrze ukazała się Pam, chwyciła Alyssę za włosy i mocnym szarpnięciem przyciągnęła jej

głowędostołu.

Kiedy na ekranie pojawił się David Pilcher, położył niewielki nóż na metalowym stole i usiadł

okrakiemnaAlyssie,Ethanodwróciłwzrok.

Jużraztowidziałiniechciał,byobrazyutrwaliłymusięwpamięci.

background image

–DobryJezu–wyszeptałAlan.

Zatrzymałnagranie,odepchnąłkrzesłoodkonsoli,wstał.

–Dokądidziesz?–spytałEthan.

–Ajakmyślisz?–Barczystyblondynszedłwstronędrzwi.

–Poczekaj.

– Co? – Alan się obejrzał. Nikt nie poznałby po jego twarzy, co właśnie zobaczył. Jej nordycka

lodowatośćwyrażałapustkęniczymzimoweniebo.

–Jesteśpotrzebnymieszkańcom–powiedziałEthan.

–Jeśliniemasznicprzeciwkotemu,najpierwgozabiję.

–Tywogóleniemyślisz.

–Swojąrodzonącórkę!

– Już to zrobił – powiedział Ethan. – Jest skończony. Ale posiada informacje, które będą nam

potrzebne. Postaw na nogi swoich ludzi. Wyślij oddział, żeby zamknął bramę i przywrócił prąd

wogrodzeniu.JapójdędoPilchera.

–Typójdziesz.

–Zgadzasię–potwierdziłEthan,wstając.

Alanwyjąłzkieszenikartęmagnetycznąirzuciłnapodłogęzesłowami:

–Tocisięprzyda.

Obokkartyupadłklucz.

–Toteż.Kluczdowindy.Askorojużotymmowa…–Zkaburypodpachąwyjąłglocka,chwycił

za lufę i wręczył Ethanowi. Potem dodał: – Jeśli przy naszym następnym spotkaniu wyznasz, że

emocje wzięły górę, strzeliłeś temu śmieciowi w brzuch i patrzyłeś, jak powoli się wykrwawia,

całkowiciezrozumiem.

–PrzykromizpowoduAlyssy.

Alanwyszedł.

Ethansięschylił,podniósłzpodłogikluczikartę.

Korytarzbyłpusty.

Kiedy znajdował się w połowie schodów, usłyszał odgłos aż zbyt dobrze znany mu z czasów

wojny.

Strzelalizdziałka,cobrzmiałotak,jakbyśmierćgrałanawerblach.

Gdy dotarł do Poziomu 1, hałas stał się nierealny. Ludzie pewnie opuszczali stanowiska pracy,

wychodzilizmieszkań.

Przynieoznakowanychdrzwiachprzesunąłkartęmagnetycznąprzezczytnik.

Drzwisięotworzyły.

background image

Ethanwsiadłdomałejwindy,wsunąłkluczdokontrolki,przekręcił.

Pojedynczyprzyciskzacząłmigać.

Wcisnąłgo,drzwisięzamknęły,grzechotaniedziałkazaczęłostopniowocichnąć.

Wziąwszygłębokiwdech,EthanpomyślałoTheresieiBenie,awtedypoczuł,jakdławigostrach.

Drzwiwindysięotwarły.

EthanwszedłdoapartamentuPilchera.

Mijając kuchnię, usłyszał skwierczenie pieczonego mięsa. W powietrzu pachniało czosnkiem,

cebulą,oliwą.Aberracjeszalały,akucharzTim,jakgdybynigdynic,krzątałsięprzykuchni,nakładał

śniadanie dla swego szefa, ozdabiał porcelanowy talerz misternymi kropeczkami jasnoczerwonego

sosu,którywyciskałzplastikowejtorebki.

WdrodzedogabinetuEthansprawdziłglockaizzadowoleniemstwierdził,żeAlanumieściłjuż

nabójwlufie.

Bezpukaniapchnąłdrzwiiwszedł.

Pilcher siedział na jednej ze skórzanych sof pod ścianą, naprzeciwko monitorów. Nogi oparł na

stolikudokawyzdrewnaakacjowego,wjednejdłonitrzymałpilota,wdrugiejbutelkęwhisky.

EkranyzlewejstronypokazywałyscenyzWaywardPines.

Tepoprawej–zapiszkamermonitorującychwnętrzesuperstruktury.

EthanpodszedłdosofyiusiadłobokPilchera.Beztrudumógłbyskręcićmukark.Zakatowaćgo.

Udusić. Powstrzymywała go jedynie myśl, że zadanie śmierci temu człowiekowi należało przede

wszystkim do mieszkańców Wayward Pines. Nie mógł im tego skraść. Nie po tym, co Pilcher im

zrobił.

DavidodwróciłdoEthanatwarz,naktórejwciążwidniałykrwawezadrapania.

–Zkimsięszarpałeś?–spytałEthan.

–DziśranomusiałemodprawićTeda.

Ethansięwzdrygnął.

OdPilcheracuchnęłogorzałą.Wczarnymatłasowymszlafrokuwyglądał,jakbywyciągniętogoze

śmietnika.PodałEthanowibutelkę.

–Nie,dzięki.

NajednymzekranówEthanujrzałjasnyrozbłyskdziałka,którekosiłoaberracje.

Na innym abiki z pękatymi brzuchami leniwie posilały się na Głównej trupami osób zabitych

zeszłejnocy.

–Wyglądanato,żetokoniec–stwierdziłPilcher.

–Kończyszsiętylkoty.

–Nieobwiniamcię–powiedziałPilcher.

background image

–Obwiniasz?Zaco?

–Zatwojązazdrość.

–Komunibyzazdroszczę?

– Mnie, rzecz jasna. Zazdrościsz mi tego, jak się czuję, siedząc za tym biurkiem. Tego, że… to

wszystkostworzyłem.

–Myślisz,żewłaśnieotochodzi?Żechcęzająćtwojemiejsce?

–Wiem,żewgłębisercawierzysz,żechceszprzynieśćludziomprawdęiwolność,alewistocie,

mójEthanie,nicnaświecieniemożesięrównaćzwładzą.Władząnadżyciemiśmiercią.–Pilcher

wskazałrękąnaekrany.–Władząnadloseminnych.Nadtym,byczynićichlepszymi.Lubgorszymi.

JeślikiedykolwiekistniałBóg,chybawiem,comusiałczuć.Ludziedomagalisięodpowiedzi,których

nigdyniemoglibyudźwignąć.Nienawidziligo,jednocześnierozkoszującsiębezpieczeństwem,jakie

im zapewniał. Chyba w końcu zrozumiałem, czemu Bóg porzucił świat i pozwolił, by ten sam się

zniszczył. – Pilcher się uśmiechnął. – Ty też kiedyś to zrozumiesz, Ethanie. Wystarczy, że trochę

posiedzisz za tym biurkiem. Pojmiesz, że ludzie w dolinie nie są podobni do ciebie i do mnie. Nie

udźwignątego,copowiedziałeśimzeszłejnocy.Samzobaczysz.

–Możetak,możenie.Wkażdymraziezasługiwalinato,bypoznaćprawdę.

– Nie twierdzę, że to było idealne. Ani choćby sprawiedliwe. Ale zanim się pojawiłeś, Ethanie,

funkcjonowało. Ochraniałem tych ludzi, a oni wiedli najnormalniejsze życie, na jakie mogli liczyć.

Dałem im piękne miasto i możliwość uwierzenia, że wszystko jest w porządku. – Pilcher napił się

prostozbutelki.–Twójfatalnybłąd,Ethanie,poleganatym,żeżyjeszwzłudnymprzeświadczeniu,

iż ludzie są podobni do ciebie. Że mają twoją odwagę, siłę woli, są nieustraszeni. Ty i ja jesteśmy

wyjątkami, ulepionymi z tej samej gliny. Nawet moi ludzie we wnętrzu góry zmagają się z lękiem.

Alenietyija.Myznamyprawdę.Nieboimysięspojrzećjejwoczy.Jedynaróżnicapoleganatym,że

ja zdaję sobie z tego sprawę, a ty poznasz tę prawdę powoli, boleśnie, za cenę życia wielu ludzi.

Pewnego dnia przypomnisz sobie tę rozmowę, Ethanie. Zrozumiesz, dlaczego zrobiłem to, co

zrobiłem.

–Nigdyniezrozumiem,czemuwyłączyłeśprądwogrodzeniu.Dlaczegozabiłeśwłasnącórkę.

–Porządźwystarczającodługo,tozrozumiesz.

–Niezamierzamrządzić.

–Nie?–Pilchersięzaśmiał.–Ajakcisięzdaje,cotamjestnadole?PlymouthRock?Zamierzasz

pisaćkonstytucję?Powołaćdożyciademokrację?Światzaogrodzeniemjestzbytokrutny,zbytwrogi.

Tomiastopotrzebujesilnejręki.

–Dlaczegowyłączyłeśprądwogrodzeniu,Davidzie?

Starypociągnąłwhisky.

– Gdyby nie ja, nasz gatunek znikłby z powierzchni ziemi. Jesteśmy tutaj tylko dzięki mnie.

background image

Dziękimoimpieniądzom,mojejinteligencji.Mojejwizji.Jadałemimwszystko.

–Czemutozrobiłeś?

–Równiedobrzemożeszpowiedzieć,żeichstworzyłem.Ciebieteż.Atymaszczelnośćpytać…

–Dlaczego?

OczyPilcherazapłonęłynagleniepohamowanąfurią.

– Gdzie oni byli, kiedy odkryłem, że ludzki genom ulega degradacji? Że w ciągu kilku pokoleń

ludzkość zniknie z powierzchni ziemi? Kiedy skonstruowałem tysiąc modułów zawieszania funkcji

życiowych? Gdy przekopałem tunel w głąb góry i zaopatrzyłem arkę o powierzchni ponad pięciu

tysięcy hektarów w zapasy pozwalające odtworzyć życie na ziemi? Skoro już o tym mowa, Ethanie,

gdzie ty wtedy byłeś, do kurwy nędzy? – Dygotał z wściekłości. – Czy byłeś tam w dniu, kiedy

wyszedłem ze stanu zawieszenia? Gdy wybrałem się w teren z moimi ludźmi i stwierdziliśmy, że

światopanowałyaberracje?ByłeśnaGłównej,kiedyszedłemulicąipatrzyłem,jakmoipracownicy

stawiająszkieletydomów?Brukująjezdnie?Amożebyłeśobecnytamtegoranka,gdywezwałemdo

tego gabinetu szefa zespołu zawieszającego i poleciłem mu cię wybudzić, żebyś znowu mógł żyć

zżonąisynem?Dałemcitożycie,Ethanie.Tobieiwszystkimwdolinie.Wszystkimwewnętrzutej

góry.

–Dlaczego?

– Bo mogłem!!! – ryknął Pilcher. – Bo jestem ich pierdolonym stwórcą, a stworzenia nie

kwestionują tego, który je stworzył, dzięki któremu oddychają. I kto w każdej chwili może im to

wszystkoodebrać.

Ethan spojrzał na monitory pokazujące chaos w jaskini na dole. Działko wystrzelało całą

amunicję,obrońcysięcofali,ostrzeliwujączkarabinówAR-15nacierającehordynapastników.

–Nawetniemusiałemciętuwpuszczać.Wystarczyło,żezamknąłbymwindę.Icozamierzaszze

mnązrobić?–spytałcichoPilcher.

–Tadecyzjanależydoludzi,którychpróbowałeśwymordować.

OczyPilcherazaszłymgłą.

Zupełniejakbynakrótkąchwilęzobaczyłsiebie.Jasnoiwyraźnie.

Spojrzałnabiurko.

Naścianępełnąekranów.

– To mi umknęło – powiedział ochrypłym głosem. Mrugnął, w jego drobnych czarnych oczkach

znówbłysnęłazaciętość.Przypominałybryłkilodu.

ZerwałsięizaatakowałEthanakrótkimnożem,kierującnagłepchnięcieprostowbrzuch.

Ethanodbiłjegoprzegub,ostrzetylkodrasnęłogowbok.

Wstając, wyprowadził ostry lewy sierpowy, który odrzucił głowę starego i złamał mu kość

policzkową. Pilcher zleciał z kanapy, uderzając głową o kant stolika do kawy. Leżał na plecach,

background image

wdrgawkach.Wypuściłnóż,którystuknąłodrewnianąpodłogę.

*

Steampunk–nurtstylistycznywkulturze,odmianafantastykinaukowej,bocznagałąźcyberpunku(wszystkieprzypisypochodzą

odtłum.).

**

Hombre(hiszp.)–człowiek.

background image

CZĘŚĆVII

background image

HASSLER

Siedzibasłużbspecjalnych

Seattle,stanWaszyngton

1814latwcześniej

Hassler wchodzi do swego gabinetu w Columbia Center i cieszy go widok Ethana za biurkiem.

Adamspóźniłsięopięćminut.Burkeprzyszedłpewniepięćminutprzedczasem,cooznacza,żeczekał

przynajmniejdziesięćminut.

„Świetnie”.

–Przepraszam,żekazałemciczekać–mówiHassler,przechodzącobokswegoagenta.

–Niemaproblemu.

–Pewniesięzastanawiasz,czemuodebrałemcisprawęEveretta.

–Jesteśmyjużbliskoaresztowania.

–Miłosłyszeć,alemamdlaciebiecośpilniejszego.

Hasslersiadaiobserwujeagentapodrugiejstroniebiurka.DziśEthanniemanasobieczarnego

garnituru i białej koszuli. Rękawy szarego kombinezonu, który włożył do pracy w terenie, wciąż są

wilgotneodprzedpołudniowejmżawki.Najegolewymbokudostrzegazaryskabury.

Hasslerowiprzychodzinamyśl,żejeszczemożesięzatrzymać.Dopókisłowanieopuściłyjegoust,

niepopełniłprzestępstwa.

Przestępcy, których Hassler przesłuchiwał w trakcie wielu lat służby, nieraz mówili o cienkiej

granicymiędzydobremizłem.Ciludziezawszekradlidlaswoichrodzin.Zamierzalitozrobićtylko

raz.Iwreszciejegoulubionyargument:niezdawalisobiesprawy,żeprzekraczajągranicę,pókinie

zapuścilisiędalekonaterytoriumwrogaistracilinadziejęnapowrót.

Terazjednak,gdyHasslersiedziposwojejstroniebiurka,poswojejstroniegranicy,wszystkiete

dywagacjeodwuznacznejnaturzedobraizławydająsięstekiembzdur.

Hasslerwidziwybórzkrystalicznąjasnością.

JeślizleciEthanowitozadanie,nazawszeprzekroczygranicę.

Niebędzieodwrotu.

Jeśli wycofa się z całego przedsięwzięcia i pozwoli Ethanowi wrócić do sprawy Everetta,

pozostaniedobrymfacetem,któryomaływłosniezrobiłczegośbardzozłego.

Zeroniejasności.Zjegoperspektywyniemażadnejszarejstrefy.

–Sir?–pytaEthan.

Oczyma wyobraźni Hassler widzi Theresę na firmowym pikniku sprzed paru lat. Myśli o Ethanie

flirtującymzKate,podczasgdyjegożonapłaczesamotnienabrzegujezioraUnion.

background image

Obawy Theresy dotyczące tych dwojga zrodziły się w zeszłym roku, kiedy Kate poprosiła nagle

oprzeniesieniedoBoisewstanieIdaho.EthanzdradziłTheresęzeswojąpartnerkązpracy,oczym

wszyscywiedzieli.Poniżyłżonę,aprzecieżtakakobietajakTheresazasługujenacoświęcej.

–Adamie?–odzywasięznówEthan.

Hasslerrobiwydech,zajegoplecamideszczstukaoszybę.

–KateHewsonzaginęła–mówi.

–Kiedytosięstało?–pytaEthan,pochylającsięwjegostronę.

–Czterydnitemu.

–Byłanasłużbie?

–Jejpartnerteżzaginął.FacetnazwiskiemEvans.CiebieiKatełączyłocośszczególnego,tak?

Ethanniełapieprzynęty,tylkowpatrujesięwszefaznatężeniem.

–Cóż,pomyślałem,żechciałbyśsiępodjąćodszukaniaswojejbyłejpartnerki.

Ethanwstaje.

– Z Boise mają przysłać mailem szczegóły sprawy – mówi Hassler. – Rezerwujemy dla ciebie

najbliższy lot z Sea-Tac. Jutro z samego rana spotkasz się z agentem Stallingsem z biura w Boise

iobajpojedziecienapółnocdomiejsca,gdzieostatniosłyszanooKate.

–Czylidokąd?

–DomiasteczkaonazwieWaywardPines.

Hasslerpatrzy,jakEthanwychodzi.

Zrobiłto.

Puściłmachinęwruch.

Osobliwe,żenieczujeżadnejróżnicy.Aniżalu,anilęku,cienianiepokoju.

Jeżelimiałbynazwaćdominująceuczuciewśródtych,któregoopanowały,wymieniłbyulgę.

Okręcającsięwfotelu,wyglądaprzezoknonaszare,posępne,deszczoweSeattle.Kroplespływają

poszybie.

Z okna na trzydziestym piętrze dostrzega budynek, gdzie Theresa pracuje w kancelarii prawnej.

Wyobrażasobie,jaksiedziwbezbarwnejprzegródcebiurowejiwystukujedyktowanytekst.

Hassler jeszcze nie wie jak, ale pewnego dnia ją zdobędzie. Będzie ją kochał tak, jak należy ją

kochać. Dziwnym trafem – i to jest największą tajemnicą jego istnienia – ta kobieta stała się

wszystkim,cosięliczy.

Wyjmujeprywatnytelefonkomórkowy,wybieranumer.

–Słucham?–odzywasięDavidPilcher.

–Toja.

–Jużsięzastanawiałem,czysięodezwiesz.

background image

–Onprzyjedziedociebiejutro.

–Będziemygotowi.

Hassler wyłącza komórkę, wyjmuje baterie, łamie telefon na pół. Oba kawałki wkłada do

styropianowegopojemnikawkoszunaśmieci,gdzieleżąresztkiwczorajszegolunchu.

background image

THERESA

TheresaiBendotarlinaskrajlasu,kiedysłońcechowałosięzaodległeszczytygór.

–Poczekajtu–szepnęładosyna.

Poczołgała się przez kępę karłowatych dębów, uschłe liście zbyt głośno szeleściły pod jej

kolanami.

Wmiejscu,gdziekończyłysiędęby,wyjrzałaprzezgałęzie.

Dotarli już do skraju Wayward Pines, ale najwyraźniej przecięli las na północ od miasteczka.

Ulicewyglądałynaopustoszałe.Wdomachpanowałmrok.Ciszajakmakiemzasiał.

ObejrzałasięnaBenaiprzywołałagogestemdłoni.

Hałaśliwieprzyczołgałsiępoliściachikucnąłobokmatki.

–Musimyprzemierzyćdziesięćprzecznic–szepnęłamunaucho.

–Dokądidziemy?

–Naposterunekszeryfa.

–Idziemyczybiegniemy?

– Biegniemy – szepnęła Theresa. – Ale najpierw zrobimy kilka wdechów, żeby zaczerpnąć

powietrza.

Obojewypełnilipłucatlenem.

–Gotów?–spytała.

–Gotów.

Theresawygramoliłasięzgąszczu,wstała,potemodwróciłasięipomogłaBenowisiępodnieść.

Stali na tylnym podwórzu domu, który rozpoznała – trzy miesiące wcześniej sprzedała go parze

spodziewającej się dziecka, kiedy za dobre sprawowanie przyznano młodym prawo do większego,

ładniejszegodomu.

Jakibyłichloswciąguostatnichdwudziestuczterechpiekielnychgodzin?

Matkazsynempobieglitruchtempochodnikuwzdłużbiałychpłotówprzeddomami.

Wdoliniezapadałmrok.

Kiedy słońce kryło się za górami, noc zdawała się nadchodzić trochę za szybko, a biorąc pod

uwagę,żemiasteczkobyłopozbawioneprądu,czekałichbardzociemnywieczór.

Właśniezbliżalisiędopierwszegomartwegociałanaulicy.

–Niepatrznato,kochanie–powiedziałaTheresa,odwracającsiędoBena.

Samajednaknieposłuchaławłasnejrady.

Zwłoki zostały tak dokumentnie wypatroszone, że przypominały nie tyle człowieka, ile stertę

krwawychstrzępów.Naklatcepiersiowejsiedziałmyszołówisięnapychał.

background image

PochwilidotarlidoskrzyżowaniaPierwszejAleizJedenastąUlicą.

WoddaliTheresadostrzegławysokiesosnyrosnąceprzedposterunkiemszeryfa.

–Jesteśmyjużprawienamiejscu–powiedziała.–Jeszczetylkopółtorejprzecznicy.

–Jestemzmęczony.

–Jateż,alefiniszujmywwielkimstylu.

NaskrzyżowaniuPierwszejzTrzynastąBenszepnął:

–Mamo!

–Co?

–Patrz!

Theresasięobejrzała.

Trzy przecznice dalej, na Trzynastej Ulicy, ukazały się dwa blade stwory, które pędziły w ich

kierunku.

–Biegiem!–zawołałaTheresa.

Podwpływemadrenalinyobojeprzyspieszyli,zeskoczylizchodnikaipomknęlipoprzystrzyżonej

trawiedowejścianaposterunek.

Wśrodkukobietazatrzymałasięispojrzałaprzezszklanedrzwinaulicę.

–Widziały,jaktuwchodzimy?–szepnąłBen.

Pierwszy abik wpadł z rozpędem na skrzyżowanie i nie zwalniając, skręcił wprost w stronę

posterunku.

–Szybko!–Theresaokręciłasięnapięcieiprzebiegłaprzezlobby.

Imbardziejsięoddalaliodwejścia,tymwiększyspowijałichmrok.

Skręciła do gabinetu Ethana, ujrzała otwartą na oścież szafkę na broń, amunicję rozsypaną na

podłodzeikilkastrzelbporzuconychnabiurku.

Dolneszafkigablotynabrońteżbyłyotwarte.

Wyciągnęłasporypistolet,wycelowaławścianęipociągnęłazaspust.Nicsięniewydarzyło.Broń

byłazabezpieczona,nienaładowanaalbojednoidrugie.

–Mamo,szybko!

Z gabloty wyjęła rewolwer, ale był pusty, a nawet nie umiała otworzyć cylindra, by go

naładować–zakładając,żepotrafiłabydopasowaćamunicję.Napodłodzeznajdowałosięconajmniej

półtuzinarozmaitychrodzajównabojów.

–Mamo,corobisz?

To nie mogło się udać. Kończył im się czas, a chociaż była żoną agenta służb specjalnych, nie

miałapojęciaobronipalnej.

–Nowyplan–zdecydowała.

background image

–Jaki?

Theresaotworzyłobiurko.Musiałtambyć.WpierwszymtygodniupracyEthanoprowadziłjąpo

posterunku. Zamknął ją nawet w pojedynczej celi, zakręcił kluczem na karabińczyku i rzucił tonem

bohaterawesternu:

–Jeślinieprzekupipaniszeryfa,wyglądanato,żespędzipaninocwkiciu,paniBurke.

Wtedy widziała, jak odłożył klucz do środkowej szuflady biurka, więc wsunęła rękę, desperacko

macającpalcami.

Jest.

Wyczułakarabińczyk,wyciągnęłaklucz,obiegłabiurkoistanęłaubokuBena.

–Corobisz?–spytał.

–Poprostuchodźzamną!

Matkaisynpopędzilizpowrotemkorytarzem.

Nadworzewrzasnąłabik.

–Onetusą,mamo!

Kiedy przecinali lobby, Theresa zerknęła w stronę wejścia i ujrzała dwie aberracje pędzące

chodnikiemmiędzysosenkami.Odwtargnięcianaposterunekdzieliłojekilkasekund.

–Szybciej,Ben!–krzyknęła.

Skręciliwkolejnyciemnykorytarz.

NajegokońcuTheresaujrzałakratyjedynejwWaywardPineswięziennejceli.

Gdyporazpierwszyjązobaczyła,przypomniałasobiecelewprogramieTheAndyGriffithShow.

Wtychpionowychprętachbyłocośniemalwzruszającego.Wcelistałopojedynczełóżkoorazbiurko.

Typowemiejsce,gdziesobotnipijacymielistałąrezerwację.

Terazcelaprzypominałatratwęratunkową.

Przezwysokieoknowkońcukorytarzasączyłosięukośne,słabnąceświatło.

Theresaprzywarładokratceliwchwili,gdyabikiforsowałyszklanedrzwi.

Chwyciłaklucz,wsunęładozamka.

Zanimi,wciemnymkorytarzu,rozległsięstukotpazurów.

Potempojedynczywrzask.

Zamekustąpił.

–Wchodź!–zawołałaTheresa,otwierająccelę.

Benwbiegłdoniej,gdypierwszystwórwypadałzkorytarza.

Matkaweszłazasynem,błyskawiczniezamknęładrzwiiprzekręciłaklucz,napółsekundyprzed

tym,zanimabikrunąłnakraty.

Benkrzyknął.

background image

Kiedypierwszystwórgramoliłsięzpodłogi,zkorytarzawypełzłjegotowarzysz.

Theresaporazpierwszyzobaczyłaaberracjęzbliska.

Ta,którazderzyłasięzkratamiceli,byłaogromnaipokrytaposoką.

Zzakrwawionejskóryparowałaśmierć.

Ben,zszerokootwartymioczami,stałplecamiprzyścianie,aujegostóptworzyłasiękałuża.

–Mogąnastudopaść?–spytał.

–Chybanie.

–Jesteśpewna?

–Nie.

Kiedydrugiabikzderzyłsięzkratą,całacelazadrżała.

Pierwszy stwór stanął na tylnych łapach i wyprostował się na pełną, półtorametrową wysokość.

Theresaobjęłasyna.

Stwór przekrzywił głowę i przyjrzał się dwójce ludzi zza krat. Mleczne oczy mrugały,

najwyraźniejprzetwarzałdane,rozwiązywałproblem.

–Cotozarzecz,któraporuszasięwjegopiersi?–szepnęłaTheresa.

–Tojegoserce,mamo.

–Skądwiesz…–„Ach,prawda.Benuczyłsięonichwszkole”.

Theresapatrzyłanaszybkobijąceserce,zniekształconeiniewyraźnepodwarstwamiskóryjakpod

kilkucentymetrowąwarstwąlodu.

Ten osobnik miał krótkie nogi, a gdy stał prosto, jego przednie kończyny sięgały ziemi. Między

kraty wsunął prawą łapę, szczupłą, acz umięśnioną. Miała ponad sto dwadzieścia centymetrów

długości,aTheresapatrzyłazprzerażeniem,jakczarnepazurysunąpopodłodzeceli.

–Idźprecz!–wrzasnęła.

Innystanąłpodrugiejstronieceliizrobiłtosamo.Jegołapamiałapółtorametradługości,agdy

jedenzpazurówdrasnąłbutBena,Theresanadepnęłanałapę.

Abikryknął.

TheresapociągnęłaBenadokątanajbardziejoddalonegoodkratiobojewspięlisięnametalowe

łóżko.

–Umrzemy,mamo?

–Nie.

Z korytarza wyłoniły się następne trzy aberracje, które z wrzaskiem i sykiem runęły wprost na

celę.Zaniminadciągałyinne,hałaswpomieszczeniunarastał.

Wkrótceprzezkratywsuwałosiępiętnaściełap,corazwięcejabikówoblegałocelę.

TheresaopadłanamateracimocnoutuliłaBena.

background image

Światłowpadająceprzezoknozmieniłobarwęzbłękitnejnaciemnopurpurową,wpomieszczeniu

szybkozapadałmrok.

Zbliżywszyustadouchasyna,zaczęłapowtarzać,zagłuszającprzerażająceryki:

–Pomyśloinnymmiejscu,innymczasie.

Bendrżałwjejramionach,przedceląprzybywałoaberracji.

Stworypotrząsałykratami,nacierały,wsuwałydoceliohydniedługiełapy,aTheresawpatrywała

sięwwysokieokno.

Ostatniąrzeczą,jakąujrzała,zanimzapadłaciemność,byłopomieszczeniepełnebestii,zktórych

jednauklękłaprzyzamku,próbującwetknąćpazurwdziurkęodklucza.

Naglewszystkoznikło.NadWaywardPineszapadłanoc.

Znaleźlisięwciemnościwrazzhordąpotworów.

background image

ETHAN

Ethan zjechał windą z apartamentu Pilchera na korytarz Poziomu 1. Gdy drzwi się otwarły,

usłyszałstrzały,alerozbrzmiewałygdzieśwoddali.

Zpistoletem,któryostałodAlana,ruszyłdoszklanychdrzwiwkońcukorytarza.

Najwyraźniej większość ścisłej ekipy Pilchera wyległa, by sprawdzić źródło całego zamieszania.

Wkorytarzukłębiłosięconajmniejstozdezorientowanychiprzestraszonychosób.

Kanonadasięnasiliła,strzałydobiegałyzgłębituneluwiodącegopodgórądoWaywardPines.

Wszędzieleżałymartweaberracje.

Wpodziemnymkorytarzuwalałysięichcałestosy.

Wjaskiniczterdzieściczypięćdziesiąt.

Wyżłobionymiwskalekanałamipłynęłakrew.

Przedwejściemdokomoryzawieszającejleżałopięćciałprzykrytychprześcieradłami.

Wońprochuwprostdusiła.

ZtuneluwybiegłAlan.

Szeryf przepchnął się ku niemu przez tłum. Potężny blondyn miał twarz spryskaną krwią, na

prawejręceranę,zadaną,jaksiędomyśliłEthan,pazurem.

Wgłębizagrzechotałkarabinmaszynowy.

Potemktośwrzasnął.

– Odpieramy atak, ale musiało być ze dwieście abików – powiedział Alan. – Straciłem ludzi.

W M230 skończyła się amunicja. Gdyby nie działko, sprawy wyglądałyby znacznie gorzej. Gdzie

Pilcher?

–Nieprzytomny,związanywgabinecie.

–Poślękogośponiego.–KrótkofalówkaAlanazapiszczała.–TuAlan.Odbiór.

WgłośnikurozległsięgłosMustina,przekrzykującegostrzelaninę:

–Właśniewypchnęliśmyostatniąsforęztunelu,aledrzwizostałynadwerężone!Odbiór!

–Jużwysłałemdowasciężarówkęzblachąstalowąitrzechludzi,którzypotrafiąjąkłaść–odparł

Alan.–Zaspawajądrzwi.Odbiór.

–Zrozumiałem,utrzymamysię!Bezodbioru!

–Niemożeszzamknąćtegowyjścia–powiedziałEthan.–Musimysiędostaćdoludziwdolinie.

Tamsąmojażonaisyn.

– Dostaniemy się, ale musimy się przegrupować. Wiem, że straciłem co najmniej ośmiu ludzi.

JeślimamyruszyćwszystkimisiłaminaWaywardPines,powinniśmyzabraćzarsenału,cotylkosię

da. Musimy znaleźć amunicję do działka. – Oczy Alana stężały, gdy wypowiadał ostatnie zdanie: –

background image

Iniemożemyruszyćwnocy.

–Cotakiego?

– Jest już wieczór. Zanim będziemy gotowi do wymarszu, zapadnie noc. Na miasto ruszymy

obrzasku.

–Jutro?

–Niejesteśmywyposażenidowalkinocnej.

–Amyślisz,żeludziewdoliniesą?Myślisz,żemojażonaisyn…

–Wciemnościzostaniemywyrżnięciidobrzeotymwiesz.Stracilibyśmytylkoszansęnaocalenie

tychludzi.

–Cholerajasna!

–Sądzisz,żeniechcęnatychmiastruszyćnamiastoiotworzyćognia?

Ethanzacząłiśćwstronętunelu.

–Dokądtosięwybierasz!?–zawołałzanimAlan.

–Odszukaćrodzinę.

–Jakwyjdzieszwnocy,tociępożrą.Tamgrasująsetkitychprzyjemniaczków.

Ethanzrobiłdwakrokiwgłąbkorytarza,poczymstanął.

–Mogęsobietylkowyobrażać,coczujesz–powiedziałAlan.–Gdybytambyłamojarodzina,nie

zdołałbyś mnie powstrzymać. Ale ty jesteś bystrzejszy ode mnie, Ethanie. Na pewno rozumiesz, że

twojaśmierćpodczasjakiejśsamobójczejmisjitejnocynieocalitwojejrodzinyaninikogoinnego.

„Szlagbyto”.

„Marację”.

Ethanodwróciłsięiciężkowestchnął.

–CzylimieszkańcyWaywardPinesmająspędzićkolejnąnocwciemności,chłodzie,bezjedzenia

iwody,dzielącdolinęzesforąaberracji.

Alanpodszedłdoniego.

Ethansłyszałkanonadędobiegającąztunelu.

–Miejmynadzieję,żeci,którzyprzetrwalipierwszyatak,znaleźlibezpiecznekryjówki.Gdziesą

twoibliscy?

–Zostawiłemichwpołowiewysokościgórywjaskini,zazamkniętymidrzwiami.

–Czylinicimniegrozi.

–Tegoniewiem.Jednazgrupukrywasięwszkole,wpiwnicy.Osiemdziesiąt,dziewięćdziesiąt

osób.Amożepoprostu…

–Zbytryzykowne.Dobrzeotymwiesz.

Ethanprzytaknąłirzucił:

background image

– A co z bramą w ogrodzeniu? Wciąż jest otwarta? Następny tysiąc albo trzydzieści tysięcy

aberracjimożesobiewparadowaćdonaszejdoliny,jeśliprzyjdzieimochota?

– Kazałem się tym zająć głównemu technikowi. Twierdzi, że z superstruktury nie może włączyć

ogrodzenia.

–Dlaczego?

– Najwyraźniej Pilcher uszkodził obwody wewnętrzne. Tylko ręcznie można włączyć prąd

wogrodzeniuizamknąćbramę.

–Aprzyciskznajdujesię,niechzgadnę…

–Przyogrodzeniu.Gdybybyłozbytłatwo,niebyłobyzabawy,prawda?

–Jestemzatym,żebynatychmiastkogośtamposłać–powiedziałEthan.

– Na południowym stoku jest tajne wyjście. Stamtąd do ogrodzenia jest zaledwie czterysta

metrów.

–Poślijtegotechnikaiparustrażników.

–Dobrze,alezanimsiętymzajmę…–Alanobejrzałsięprzezramięnatłum,którywlałsiędo

arki.–Ciludzieniemająoniczympojęcia.Poprostuusłyszelistrzały,więcprzyszlisprawdzić,cosię

dzieje.

–Pomówięznimi–obiecałEthaniruszyłwkierunkuzgromadzenia.

–Bądźdelikatny!–zawołałzanimAlan.

–Nibyczemu?

–Ponieważtojestjedyneżycie,jakieznają,atyzamierzaszjerozwalićwdrobnymak.

background image

THERESA

Raptowniesięzbudziła,otworzyłaoczynacałkowitąciemność.

–Nie,nie,nie–mamrotałnieprzytomnieBen,wiercącsięnamateracu.

Theresapotrząsnęłasynemiszepnęła:

–Wszystkodobrze,szefie.Mamajestprzytobie.

Od lat nie odzywała się do syna w ten sposób. Ostatnio robiła to jako młoda matka, kołysząc

maleńkiegoBenadosnuwpokojudziecinnym,gdyzapękniętąszybąłagodnieszeptałdeszcz.

–Cosiędzieje?–spytałBen.

–Nadaljesteśmywceli,alenicnamniegrozi.

–Gdziesąpotwory?

Zakratamipanowałaniepokojącacisza,nicsięnieporuszało.

–Chybasobieposzły.

–Bardzochcemisiępić.

–Wiem,szefie.Mnieteż.

–Czyzabiurkiemniestoiprzypadkiempojemnikzwodą?

–Chybatak.

–Możedałobysięwykraśćispróbować…

–Och,niesądzę,żebytobyłtakiświetnypomysł,Benjaminie–odezwałsięwciemnościkobiecy

głos.

–Ktotamjest?–Theresasięwzdrygnęła.

– Nie poznajesz mojego głosu, słodziutka? Jak to możliwe? Zwierzałaś mi się w każdy ostatni

czwartekmiesiąca…

–Pam?Boże,cotytu…

–Kilkagodzintemuusłyszałam,jakwydwojekrzyczycie,widziałam,jakabikizapędzająwasna

posterunek.Odczekałam,ażsobiepójdą.Taksięcieszę,żezastałamwascałychizdrowych.Nawetnie

maciepojęcia.Decyzja,żebyzamknąćsięwceli,świadczyoświetnymrefleksie,Thereso.

Theresasięspodziewała,żeoczyprzywyknąjejtrochędociemności,alewciążniewidziałanawet

własnejdłoniprzedtwarzą.

–Niejestempewna,cotusięwydarzyłozeszłejnocy–powiedziałaPam.–Czytwójmążpokazał

mieszkańcomaberracje?

–Powiedziałimwszystko.Oabikach.Opodglądaniu.Otym,żeżyjemydwatysiącelatpóźniej.

Żetylkomypozostaliśmyzcałejludzkości.

–Czylinaprawdętozrobił.Skurwysyn.Hej,niepatrznamnietakimwzrokiem.

background image

Theresapoczuławkrzyżachnarastającychłód.

–Tujestciemno,choćokowykol–powiedziała.

–Owszem.Mimotowidzę,jaktuliszBenaigroźniewpatrujeszsięmniejwięcejwmiejsce,gdzie

siedzę,iniepodobamisię…

–Jakimcudem?

–Tosięnazywanoktowizor,skarbie.Niepierwszyrazprzyglądamcisięwtensposób.

–Oczymonamówi,mamo?

–Ben,nie…

– Benjaminie, mówię o tym, że przyłapałam twoich rodziców, jak po zmroku wykradli się

zwaszegodomuprzySzóstej.Wiesz,żetosurowozabronione.

–Nieodzywajsiętakdomojegosyna.

–Nieodzywajsiętakdokobiety,któracelujedociebiezestrzelbykaliberdwanaście.

Na moment zapadło całkowite milczenie. Theresa próbowała to sobie wyobrazić: Pam,

znoktowizoremnaoczach,siedzącaprzedceląimierzącadoniejiBenazestrzelby.

–Celujeszwmojegosyna?–Theresastarałasięzachowaćrównowagę,aledrżeniegłosuzdradziło

narastającygniewistrach.

–Jegoteżzastrzelę.

Theresęopuściłyresztkisił.

UklękłaipróbowałaosłonićBenawłasnymciałem.

– Daruj sobie. Wystarczy, że… – powiedziała Pam i poruszyła się. Jej głos się przemieścił. –

Wstanęipodejdędoceliodtejstrony.Stądznowubędęmiaładogodnąpozycjęstrzelecką.

–Dlaczegotorobisz?Jesteśmojąpsychoterapeutką.

–Nigdyniebyłamtwojąpsychoterapeutką.

–Oczymtymówisz?

– Jaka szkoda, Thereso. Naprawdę cię lubiłam. Nasze sesje sprawiały mi radość. Chcę, byś

wiedziała, że w tym, co wkrótce spotka ciebie i twego syna, nie ma nic osobistego. Po prostu masz

pecha,bojesteśżonączłowieka,któryzniszczyłtomiasto.

–Ethanniczegoniezniszczył.Ontylkopowiedziałludziomprawdę.

–Tonienależałodoniego.Dlaludzisłabychduchowoprawdamożebyćniebezpiecznąrzeczą.

–Tyjąznałaś,tak?–spytałaTheresa.–Przezcałyczas.

–Co?PrawdęnatematWaywardPines?Naturalnie,żejąznałam.Thereso,przecieżpomagałam

budowaćtomiasto.Jestemtuodpoczątku,odpierwszegodnia.Tomiastojestjedynymdomem,jaki

miałam,atwójmążgozniszczył.Zniszczyłwszystko.

–TonieEthanotworzyłbramę.Nieonwyłączyłprądwogrodzeniuiwpuściłpotwory.Zrobiłto

background image

twójszef.

– Mój szef David Pilcher stworzył to miasto. Każdy dom. Każdą drogę. Osobiście wybrał

wszystkich mieszkańców. Wszystkich członków ekipy. Gdyby nie on, nie żyłabyś od setek lat. Jak

śmieszkrytykowaćczłowieka,którydałcitożycie?

–Pam,proszęcię.Mójsynniejestodpowiedzialnyzatowszystko.Przecieżwiesz.

– Ty nie rozumiesz, złotko. Tu nie chodzi o waszą odpowiedzialność za poczynania Ethana. Ten

etapmamyjużdawnozasobą.

–Toczegowłaściwiechcesz?–Theresapoczułanapływającełzyipanikę.

Benłkałjużwjejramionach.

– W tej chwili zależy mi tylko na tym, żeby zadać ból twojemu mężowi – odparła Pam. – O ile

jeszczeżyje.Wkońcuprzyjdzietupowasiwiesz,coznajdzie?

–Niemusisztegorobić,Pam.

–Znajdziewasobojemartwych.Czekających.Zanimgozabiję,chcę,żebyEthanwiedział,żeto

mojedzieło.

–Posłuchajmnie…

–Słucham.Alezanimzacznieszmówić,samasięspytaj,czynaprawdęwierzysz,żeskłoniszmnie

dozmianyzdania.

Wkorytarzu,gdzieśwokolicywejścia,Theresausłyszałacichyodgłos.

Jakbypękałodłamekszkła.

„Proszę,niechtobędzieabik,proszę”,myślałarozpaczliwie.

– Zeszłej nocy zginęła większość mieszkańców – powiedziała. – Nawet nie wiem, ilu z nas

przeżyło.

Znówcośzazgrzytało.

Theresapodniosłagłos.

–Bezwzględunato,coczujeszwobecmojegomęża,czymyślisz,żezabicienasobojga,którzy

przeżyliśmy,będziekorzystnedlanaszegogatunku?Przecieżgrozinamwymarcie.

–Kurczę,celnyargument,Thereso.Nieprzyszłomitodogłowy.

–Serio?

–Nie,poprostujajasobierobię.Gównomnietoobchodzi.–Pamzaładowałastrzelbę.–Obiecuję,

żeniebędzieciecierpieć.Mambyćszczera?Możedostrzeżeszplusy.Przynajmniejtyitwójsynnie

zginiecierozszarpaniprzezaberracje.Nicniepoczujecie.Cóż,trochęmożetak,alepochwilibędzie

powszystkim.

–Onjestjeszczedzieckiem!–krzyknęłaTheresa.

–Aha,czymogłabyśmipodaćkluczodceli,zanim…

background image

Błyskzlufyrozświetliłcałepomieszczenie.

Hukbyłogłuszający.

„Jużponas–pomyślałaTheresa–zrobiłato”.

Jednakwciążmogłamyśleć.

Nadaltuliłasynawobjęciach.

Zebrałasięwsobieprzedspotkaniemzbólem,alenienadszedł.

Ktoś wymawiał jej imię, dzwoniło jej w uszach, słyszała krzyki dochodzące jakby z głębokiego

dołu.

Coś zaiskrzyło, w jej polu widzenia rozjarzył się świetlny punkt. Theresa myślała: „Czy to jest

słynneświatłonakońcutunelu?Czyumarłamipędzękuniemu?Czymójsynjestzemną?”.

Kolejnyrozbłysk,aletymrazemświatłoniezgasło.

Corazbardziejsięrozjaśniało,ażodpłomykazajęłasiękupkasuchegomchu.

Mech kopcił, Theresa czuła swąd dymu, widziała dłonie unoszące rozpałkę z podłogi. Płomienie

oświetliły najbardziej umorusaną twarz, jaką widziała w życiu, okoloną zmierzwioną brodą, która

musiałarosnąćwielelat.

Aleteoczy…

Nawetwgasnącymblaskuognia,mimogęstejibrudnejbrody,poznałajegooczy.Szokwywołany

bliskąśmierciąniemógłsięrównaćzzaskoczeniem,którepoczułanaichwidok.

–Thereso!–powiedziałmężczyznaochrypłymgłosem.–Kochanie!

TheresapuściłaBenaiskoczyładoprzodu.

Ogień zgasł, a ona przypadła do kraty, wysunęła dłonie, chwyciła mężczyznę i przyciągnęła do

prętów.

AdamHasslercuchnąłjakczłowiek,któryspędziłwielelatwdziczy.Kiedywsunęłamuręcepod

płaszcziobjęłagowpasie,wyczuła,żezostałyzniegosamaskóraikości.

–Adam!

–Toja,Thereso.

–Bożemój!

–Niewierzę,żenaprawdęciędotykam.

Hasslerpocałowałjąprzezkratę.

Benzszedłzłóżka,podszedłipowiedział:

–Myślałem,żezginąłeś.

–Powinienembyłzginąć,mały.Powinienembyłzginąćtysiącrazy.

background image

ETHAN

Stał na masce jeepa Maggie i wodził wzrokiem po twarzach stu pięćdziesięciu ludzi

zgromadzonychwarce.Dziwniebyłopatrzećnatęgrupę,któraprzezczternaścielatpracowałarazem,

byutrzymywaćmieszkańcówWaywardPineswniewiedzy.

– Minionej nocy podjąłem trudną decyzję – powiedział Ethan. – Wyznałem mieszkańcom

WaywardPinesprawdę.Powiedziałemim,którymamyrok.Pokazałemimaberrację.

–Niemiałeśprawa!–rozległsięgłoswtłumie.

Ethanzignorowałtenokrzyk.

– Domyślam się, że nikt z was nie pochwala mojej decyzji, ale to mnie właściwie nie dziwi.

Przekonajmy się jednak, czy pochwalacie decyzję, którą w odpowiedzi na to podjął David Pilcher.

Otóżwyłączyłprądwogrodzeniuiotworzyłbramę.Wnocyconajmniejpięćsetabikówwtargnęłodo

doliny.Stworywymordowałyponadpołowęmieszkańców.Ci,którzyzdołaliuciec,niemająjedzenia

aniogrzewania,ponieważPilcherwyłączyłteżprądwmieście.

Natwarzachzgromadzonychodmalowałosięniedowierzanie.

–Kłamca!–zawołałktoś.

– Rozumiem, że w przeszłości, na pewnym etapie życia, każdy z was kupił to, co sprzedawał

DavidPilcher.Trzebaprzyznać,żetobłyskotliwyczłowiek.Niktniemożezaprzeczyć.Niktniemoże

powiedzieć, że nie jest wizjonerem, niewykluczone też, że to najambitniejszy człowiek, jaki

kiedykolwiek żył. Rozumiem, co was w nim pociągało. Towarzyszenie człowiekowi dysponującemu

takąwładządziałaodurzająco.Sprawia,żeczujeciesięlepiej.Podejrzewam,żekiedyDavidPilcher

pojawił się w waszym życiu, wielu z was było na dnie. On dał wam sens i cel, całkowicie to

rozumiem. Ale ten człowiek jest potworem w nie mniejszym stopniu niż aberracje żyjące za

ogrodzeniem. Może nawet większym. Idea Wayward Pines zawsze znaczyła dla niego więcej niż

ludzie,którzynazywalitomiasteczkoswoimdomem.Przykromitomówić,aleznaczyłateżwięcej

niż ktokolwiek z was. Wszyscy znaliście Alyssę. Słyszałem, że tu, wewnątrz góry, darzono ją

powszechną miłością. Alyssa nie zgadzała się ze swoim ojcem. Wierzyła, że mieszkańcy Wayward

Pineszasługująnacoświęcejniżcałodobowynadzórprzezsiedemdniwtygodniu,mordowaniesię

nawzajem, życie w niewiedzy. To, co wam teraz pokażę, wstrząśnie wami i przepraszam za to, ale

musiciewiedzieć,jakiemuczłowiekowisłużyliście,bodziękitemubędzieciemoglipójśćdalej.

Ethan wskazał na znajdujący się za ludźmi stucalowy monitor, umocowany do skały obok

szklanychdrzwi.

Najczęściejwyświetlanonanimharmonogrampracydlapełniącychsłużbęwnadzorze,ochronie

albo przy modułach zawieszających. Pojawiały się tam też rozkład jazdy transportów do Wayward

PinesiwewnętrznysystemkomunikacjidlanajbliższychwspółpracownikówPilchera.

background image

Tejnocymonitormiałukazać,jakDavidPilcher,twórcaWaywardPines,mordujeswojącórkę.

EthanzawołałdojednegoztechnikówTeda,stojącegopodmonitorem:

–Puszczaj!

background image

THERESA

Wznoszącysiędymwylatywałprzezokratowaneoknopodsufitem.Wpaleniskupłonąłpapierdo

drukarki, płomienie lizały nogi krzesła Belindy. Ben położył się na pojedynczym materacu, który

Theresa zwlokła z łóżka i przysunęła do ognia. Usiadła naprzeciwko Hasslera, wyciągając dłonie do

ciepła.

Zakratami,nabetonie,leżałociałoPam,kałużakrwiwokółjejgłowywciążsiępowiększała.

– Zobaczyłem, że wyłączono prąd w ogrodzeniu – mówił Hassler. – Wbiegłem do miasta, do

naszegodomu,alewasniezastałem.Szukałemwszędzie.Pomyślałem,żetyiBenzginęliście.Kiedy

szukałem amunicji na posterunku, usłyszałem, jak błagasz Pam, żeby darowała ci życie. Nie taki

powrótdodomusobiewyobrażałem.

– Ja nie wyobrażałam sobie żadnego – powiedziała Theresa. – Powiadomiono mnie, że nie

wrócisz.

–Cotusięstało?

–Miastoznajużprawdę.

–Całą?

– Całą. Straciliśmy mnóstwo ludzi. Przypuszczam, że facet, który to wszystko zbudował,

postanowiłrozwalićzabawkiiwrócićdodomu.

–Ktowyznałludziomprawdę?

– Zorganizowano igrzyska dla Kate i Harolda Ballingerów, ale zamiast ich zabić, szeryf

wykorzystałokazję,bypodnieśćkurtynę.

–Pope?

–Popenieżyje,Adamie.–Theresasięzawahała.–Odkądodszedłeś,wielesięwydarzyło.Ethan

jestterazszeryfem.

–Ethanjesttutaj?

–Możemiesiąctemuprzywróconogodożycia.Wywróciłmiastodogórynogami.Odtamtejpory

jużnicniejesttakiejakdawniej.

Hasslerwpatrywałsięwogień.

–Niewiedziałem,żeontujest–powiedział.

–Skądmiałbyświedzieć?

–Nie,japoprostu…CzyEthanwie?

–Onas?

–Tak.

– Nie. Nie powiedziałam mu. To znaczy w końcu zamierzałam, ale Ben i ja przegadaliśmy to

background image

iuznaliśmy,żeniemapośpiechu.Niespodziewaliśmysięjużciebiezobaczyć.

Zkącikówoczumężczyznypopłynęłyłzy,żłobiącczystebruzdynabrudnejtwarzy.

Benobserwowałgozmateraca.

–Tojakiśkoszmar–wykrztusiłHassler.

–Co?

– Wracać do czegoś takiego. Każdego dnia za ogrodzeniem, kiedy stałem w obliczu śmierci,

głodu, pragnienia, ty i tylko ty pozwalałaś mi brnąć dalej. Utrzymywała mnie przy zdrowych

zmysłachmyślotym,jakiebędzienaszeżycie,gdywrócę.

–Adamie…

–Tamtenrokspędzonyrazem…

–Proszę.

– Był najszczęśliwszy w moim życiu. Kocham cię. Nigdy nie przestałem. – Hassler obszedł

ognisko,objąłTheresęispojrzałnaBena.–Byłemdlaciebiejakojciec,prawda?–Potempopatrzył

nanią.–Byłemtwoimmężczyzną.Twoimobrońcą.

–Adamie,bezciebienieprzeżyłabymwWaywardPines,alesądziłam,żejużniewrócisz.Potem,

nistąd,nizowąd,pojawiłsięmójmąż.

Nadworzezawyłabik.

Hassler przysunął plecak, poszperał w środku, wreszcie wyjął dziennik. Zdarłszy plastikowe

opakowanie, otworzył sfatygowaną książkę na pierwszej stronie i w blasku ognia wskazał na

dedykację: „Kiedy wrócisz – a wrócisz – będę się z tobą pieprzyć, żołnierzu, jakbyś właśnie wrócił

zwojnydodomu”.

NawidoktychsłówTheresasięzałamała.

Czułasięznokautowana.

NapisałajetużprzedodejściemHasslera.

–Codziennieczytałemtędedykację–powiedział.–Niemaszpojęcia,coprzetrwałemdziękiniej.

Theresanicniewidziałaprzezłzy,emocjewezbrałyjakkrwotok,któregoniedałosięzatamować.

–Nieproszęcię,żebyśprzepowiadałaprzyszłość–mówiłHassler.–Mówięochwiliobecnej.Czy

nadalmniekochasz,Thereso?

Spojrzałanazmierzwionąbrodę,pooranąbliznamitwarz,zapadnięteoczy.

Boże,kochałategoczłowieka.

–Nigdynieprzestałam–wyszeptała.

WoczachHasslerabłysnęłaulga,jakbyusłyszałodroczenieegzekucji.

–Muszęcięocośspytać–powiedziała.–Czykiedyżyliśmyrazem,wiedziałeś?

–Oczym?

background image

–Otymmieście.Otym,czymjest.Czyznałeśsekrety,któreprzednamiskrywano?

Patrzącjejwoczy,odparł:

– Aż do dnia, gdy David Pilcher przyszedł mi oznajmić, że zostałem wytypowany do misji za

ogrodzeniem,wiedziałemtylkoto,coty.

–Pocociętamposłał?

–Wcelachbadawczych.Miałemszukaćśladówludzkiejdziałalnościpozaobrębemtejdoliny.

–Iznalazłeś?

–Mójostatniwpiszwyprawy…–Hasslerprzewertowałkońcowestrony.–Napisałem:„Tylkoja

mamkluczdonaszegowybawienia.Jestemdosłowniejedynymczłowiekiemnaświecie,którymoże

tenświatocalić”.

–Więcczymjesttenklucz?–spytała.

–Pogodzićsię.

–Zczym?

–Zfaktem,żetonaprawdękoniec.Światnależydoaberracji.

Mimoszokuiżalu,którejąogarnęły,Theresapojęławagętychsłów.

Naglepoczułasięprzeraźliwiesamotna.

–Niebędzieżadnegoodkrycia,którenasocali–mówiłHassler.–Wżadensposóbnieznajdziemy

się znów na szczycie łańcucha pokarmowego. Możemy przetrwać tylko w tej dolinie. Nasz gatunek

wymrze. To prosty fakt. Równie dobrze możemy wymrzeć z wdziękiem. Smakować każdy dzień,

każdąchwilę.

background image

MUSTIN

Mustinzgarnąłśniegiprzycupnąłnapółceskalnej.Ponieważwziąłzesobąsporyzapasamunicji,

dotarcienaszczytzajęłomugodzinędłużejniżzwykle.

W przeszłości zdarzało mu się lustrować miasto, ale oczywiście nigdy nie mierzył do niczego

wdolinie.

CelownikustawiłnawrakubroncoszeryfaBurke’a.

Potrzechstrzałachoraztrzechdrobnychpoprawkachparalaksytrafiłdokładnietam,gdziechciał:

wprzedniąoponęodstronykierowcy.

Miastozbudowanonaplanieregularnejsiatki,zkwadratowymikwartałamiobokustumetrów,co

znaczyło, że teraz, gdy miał już punkt odniesienia, dalsze poprawki nie powinny przysparzać

trudności.

Rozprostowałszyję,ażchrupnęło.

Chwyciwszy za trzon zamka, otworzył komorę i wybrał pierwszy nabój z pięciostrzałowego

magazynka.

Potemprzytknąłokodocelownika,zacząłlustrowaćGłównąiwłączyłsłuchawki.

–TuMustin,jestemnapozycji.Odbiór.

–Jesteśmyprzydrzwiachdotunelu.Odbiór–odpowiedziałEthanBurke.

–Zrozumiałem.Przechodzędopierwszegoetapu.Nierozłączajsię.Bezodbioru.

NaulicyGłównejleżałyporozrzucaneciała.

Najezdni,przedkawiarniąSteamingBean,posilałosiępięćabików.

NarazieMustinignorowałlasizboczawokółmiasta,skupiłsięzatonaalejachnaosiwschód–

zachódorazulicachbiegnącychzpółnocynapołudnie.

Pokażdejobserwacjizapisywałcośwnotesie.

JedenaścieminutpóźniejwcisnąłnasłuchawkachprzyciskROZMOWA.

–JeszczerazMustin.Odbiór.

–Mów–poprosiłEthan.

–Widzęstopięćaberracji.Mniejwięcejpołowaprzemieszczasięstadamiliczącymiodpiętnastu

dodwudziestuosobników.Pozostałewędrująsamotnieprzezmiasto.Narazieaniśladuludzi,którzy

przeżyli.

–Maszdwadzieściaminut,potemwkraczamy–oznajmiłEthan.

Mustinsięuśmiechnął.Nieprzekraczalnytermin.Tolubił.

–Zakładamysię?Odbiór–powiedział.

–Oczymtygadasz?

background image

–Oliczbiezabitych.Odbiór.

–Poprostubierzsiędoroboty.

MustinzacząłodpołudniowegokrańcaGłównejipowoliprzesuwałsięnapółnoc.

Piętnaścietrafień.

Pięćrazyspudłował.

Dwanaściesztukzabitych.

Trzyzostawiłwtakimstanie,żepewnieżałowały,iżniezginęły.Zmasakrowanestworywlokłysię

pochodniku.

Potem Mustin skupił się na Siódmej, wziął poprawkę i zabrał się do pracy. W pobliżu szkoły

wypatrzyłosiemnaścieabikówśpiącychnaulicy.Zanimpozostałeobudziłysięipojęły,żestałysię

celemataku,zastrzeliłcztery.Gdysforasięrozpierzchała,zdjąłjeszczepięć.

Strzelaninatrwała,aMustinmusiałprzyznać,żejegokarabinwyborowyAWMjeszczenigdynie

sprawiałmutakiejfrajdy.

Pięć minut przed czasem zastrzelił trzy aberracje na drodze wychodzącej z miasta na południe

i kolejne dwie w pobliżu ogrodów. W chwili gdy w słuchawkach rozległ się głos szeryfa, strzelił

wgłowęnastępnej,którapędemmijałaszpital.

–Czasupłynął–powiedziałEthan.–Odbiór.

–Czterdzieścicztery–odparłMustin.–Odbiór.

–Słucham?

–Mamynagłowieoczterdzieściczteryabikimniej.Odbiór.

–Imponujące.Czyogrodzeniewytrzymuje?

Mustinskierowałcelowniknapołudnieiprzyjrzałsięlasowiwpobliżuogrodzenia.

–Bramawciążjestzamknięta–zameldował.–Kiedywejdzieciedomiasta,mogęwastrochękryć,

alestrzelaniewlasjestwnajlepszymrazieryzykowne.Odbiór.

– Zrozumiałem. Będziesz naszymi oczami. Zabijaj, co możesz. Uprzedzaj nas, co się zbliża.

Odbiór.

Mustinprzeładowałkarabin.

Przezcelownikzlustrowałlasigłazyokalającewejściedosuperstruktury.

–Drogawolna.Możecieruszać–powiedział.

background image

ETHAN

Alanprowadziłopancerzonegohumvee’a,Ethansiedziałobok.

Wbocznymlusterkuwidziałspawaczy,którzyzamykaliwejściedosuperstruktury.

Nadachuwozustrażnikobsługiwałkarabinmaszynowykaliberpięćdziesiąt.

Za nimi jechały dwie furgonetki Dodge Ram. Na pierwszej stali dwaj ludzie ze strzelbami

powtarzalnymi.

Drugiramwiózłdziałkoobrotowe.

Zafurgonetkamipodążałydwieciężarówki,akawalkadęzamykałatrzeciafurgonetkazsześcioma

strażnikamiuzbrojonymipozęby.

–RadzęzostaćnaGłównej–odezwałsięwsłuchawkachMustin.–Którędyjedziecie?Odbiór.

Alanwyjechałzlasuiskręciłwdrogędomiasta.

–TrzynastądoPiątej,potemtrzyprzecznicedoszkoły–odparłEthan.–Mamytowarzystwo?

–Widzisztegogościawoddali?

Mrużącoczy,Ethanspojrzałprzezprzedniąszybę.

Sto metrów przed nimi, na podwójnej ciągłej kucał abik. Słysząc nadjeżdżające pojazdy, wstał,

awtedyzbokugłowytrysnęłamuczerwonamgiełka.

–Macienadrodzejeszczekilkuinnychmaruderów–powiedziałMustin.–Zacznęichzdejmować.

Odbiór.

Słońceniewyłoniłosięjeszczezzagór,dolinęprzednimiwciążspowijałoporanneświatło.

–Spałeśchoćtrochę?–spytałAlan.

–Ajakmyślisz?

background image

KATE

Usłyszałaterkotbroniautomatycznej.

Słyszeligowszyscywklasie.

OnaiSpitzzabralisiędoodsuwaniameblioddrzwiiwyciąganiagwoździzframugi.

Wreszcieodblokowaliwyjście,alekazaliludziomczekać.

Wybieglinakorytarz.

Wgóręposchodach.

Kanonada się nasilała, a w przerwach między wystrzałami dał się słyszeć inny odgłos: warkot

silników.

PrzywyjściuKateuniosłakarabinAR-15ipoleciłaSpitzowiotworzyćdrzwi.

Pociągnął.

Kateprzekroczyłaprógizrobiładwakroki.

Aberracje gnały po szkolnym dziedzińcu w kierunku konwoju pojazdów na skrzyżowaniu

DziesiątejiPiątej:humvee’a,trzechfurgonetekorazdwóchosiemnastokołowychciężarówek.

OdsforyodłączyłsięjedenzosobnikówipopędziłwprostnaKate.

–Maszgo?–spytałSpitz.

Pozwoliłabestiipodbiecnaodległośćsiedmiumetrów.

–Kate!

Wkońcupociągnęłazaspust,trzemaseriamiwydziergałaślicznywzórwpiersinapastnika,który

runąłpółtorametraoddrzwi.

Wtedy rozległ się huk podobny do grzmotu, na drugiej furgonetce rozbłysło pomarańczowo

działkotakduże,żepowinnobyćumocowanedohelikoptera.

Seriaprzecięłarządaberracjinapół.

Drzwihumvee’aodstronypasażeraotworzyłysię.

NawidokwysiadającegoEthanaKatepoczuła,jakrośniejejserce.

Patrzyła,jakobchodzisamochódodprzoduibiegniedoogrodzenia.

Kiedyprzeszedłnadrugąstronę,zdziedzińcaskoczyłykuniemuczterystwory.

Katezłożyłasiędostrzałuiopróżniłamagazynek,kładąccałączwórkę.

Ethanspojrzałnanią,unoszączezdziwieniembrwi.

Wszędzieleżałyciałaabików,ludziezsiadalizciężarówekiustawialisięwkręgu.

Kate podbiegła do utykającego Ethana. Niósł strzelbę, dżinsy i koszulę miał w strzępach, twarz

zakrwawioną.

Przezłzywidziałanieostro,otarłaoczy.

background image

Wreszciestanęlitwarząwtwarz,Kategwałtowniegoobjęła.

–Cozrannymi?–spytał.

–Jedenumarł.Jedentrzymasięostatkiemsił.

–Przywiozłemciężarówki.Wszystkichzabieramystądwgóry.

–ZnalazłeśHarolda?

–Jeszczenie.

–CozTheresąiBenem?

Ethanpotrząsnąłgłową.

Po jej twarzy wciąż płynęły łzy, powieki miała zaciśnięte, Ethan raz po raz powtarzał jej imię,

mówił, że wszystko będzie dobrze, ale ona nie mogła przestać płakać i nie chciała wypuścić go

zobjęć.

background image

ETHAN

Trzymając Kate w objęciach, zobaczył, jak Dziesiątą idzie człowiek w czarnym płaszczu do

kostek,ztwarząukrytąpodczarnymkowbojskimkapeluszem,zdługą,niechlujnąbrodą.

–Ktotojest,dodiabła?–spytałEthan.

Kateodwróciłasięiodparła:

–Nigdywcześniejgoniewidziałam.

Ethanruszyłprzezszkolnydziedziniec,przeszedłprzezogrodzenieistanąłnaulicy.

Człowiek w czerni, z winchesterem na ramieniu, powłóczył nogami, szurając buciorami po

chodniku.KilkakrokówodEthanazatrzymałsię–złachany,cuchnącyokazludzki.Możnabyłobygo

wziąć za bezdomnego świra, gdyby nie oczy. Ani śladu szaleństwa. Spojrzenie klarowne, wyraziste,

intensywne.

–Niechmnieszlag,Ethanie–powiedziałnieznajomy.

–Przepraszam,czymysięznamy?

WgęstwiniebrodyEthandostrzegłuśmiech.

– Czy my się znamy? – Brodacz się zaśmiał. Chrypiał tak, jakby krtań miał wyłożoną papierem

ściernym.–Podpowiemci.Kiedyrozmawialiśmyporazostatni,wysłałemciętutaj.

WtedymózgEthanazaskoczył.

–Adam?–spytał,przekrzywiającgłowę.

–Słyszałem,żetenbajzeltotwojarobota.

–Przezcałyczasbyłeśwmieście?

–Nie,nie.Właśniewróciłem.

–Skąd?

–Stamtąd.Zzaogrodzenia.

–Jesteśnomadą?

–Niebyłomnieodtrzechipółroku.Wczorajoświciewróciłemprzezogrodzenie.

–Adamie…

–Wiem,żemaszpytania,alejeśliszukaszrodziny,znalazłemichzeszłejnocy.

–Gdzie?

–TheresazamknęłasięzBenemwcelinaposterunkuszeryfa.

–Sącaliizdrowi?

–Taki…

Ethan popędził Dziesiątą i przez sześć przecznic nie zwalniał, dopóki zadyszany nie wbiegł na

posterunek.

background image

–Thereso!–zawołał.

–Ethan?

Pognałkorytarzemdoceliwpółnocnejczęścibudynku,anawidokżonyisynazakratamipoczuł

wzbierającełzy.

Niezdarniemocującsięzkluczem,Theresaotworzyłacelę.

Ethanpchnąłdrzwi,objąłżonę,zacząłpokrywaćjejtwarzpocałunkami,jakbydotykałjejporaz

pierwszy.

–Myślałem,żecięstraciłem–powiedziałcicho.

–Małobrakowało.

Benprawieprzewróciłojcanaziemię.

–Wszystkowporządku,synu?

–Tak,tato,aleomaływłosniezginęliśmy.

Wmieścieznowurozległasiękanonada.

–Sprowadziłeśkawalerię?–spytałaTheresa.

–Owszem.

–Uratowałeśdużoludzi?

– W szkolnej piwnicy jest grupa, która da sobie radę. Ochroniarze przeczesują miasto, zabijając

wszystko,coniejestludźmi,ratują,kogosięda.CzemuniezostaliściezBenemwjaskini?

–Abikiwróciły–wyjaśniłBen.–Mnóstwoludzizostało,alemamaijaznaleźliśmyinnezejście

zeskał.

–Ci,którzyzostali,chybanieprzeżyli–dodałaTheresa.

EthandostrzegłprzezkratyciałoPam.

– Wytropiła nas tu zeszłej nocy – powiedziała Theresa. – Siedzieliśmy bez broni, zamknięci

wceli.Chciałanaszabić.

–Dlaczego?

–Żebycięzranić.–Theresawzdrygnęłasięnatowspomnienie.–UratowałnasAdamHassler.

–Wiedziałaś,żeontujest?–spytałEthan.

–Nie.

Znowuzaterkotałodziałkoobrotowe.

Ethanwyjąłkrótkofalówkę.

–TuBurke.Odbiór.

–Tak,mów.Odbiór–odpowiedziałAlan.

– Możesz przysłać furgonetkę na posterunek? Znalazłem rodzinę. Chcę ich przewieźć

wbezpiecznemiejsce.

background image

CZĘŚĆVIII

background image

THERESA

WaywardPines

Pięćlatwcześniej

Bosa stoi w deszczu, szpitalna koszula nocna przemokła do suchej nitki. Patrzy w górę na

ośmiometrowejwysokościogrodzeniezdrutemkolczastymbuczącymodprzepływającegoprądu.

Nieopodalwidniejądwietabliceostrzegawcze:

WYSOKIENAPIĘCIE

GROZIŚMIERCIĄ

oraz:

WRÓĆDOWAYWARDPINES

POPRZEKROCZENIUTEGOPUNKTUZGINIESZ

Padanaziemię.

Zziębnięta.

Drżąca.

Jużzmierzch,wkrótcezapadnienociwlesienicniebędziewidać.

Dotarładokresu.Doswojegokresu.

Niemasiędokogozwrócić.

Donikądniemożeuciec.

Załamujesię.

Łkabezopamiętania,zimnydeszczsieczejejciało.

Czyjeśdłoniechwytająjązaramiona.

Reagujejakzranionezwierzę:odsuwasięgwałtownieiodpełzanaczworakach,aczyjśgłoswoła

zanią:

–Thereso!

Onajednaksięniezatrzymuje.

Gramolącsięnarównenogi,ruszasprintem,ślizgającsiępomokrychsosnowychigłach.

Ktoś przewraca ją na ziemię, ona pada twarzą w błoto, czyjeś dłonie ją przygniatają, potem

próbująobrócić.Theresawalczyzcałychsił,ręcenapastnikawbijająsięwjejboki,myśli:„Jeślite

dłonieznajdąsięwpobliżumoichust,tendupekstracipalce”.

Napastnikowiudajesięobrócićjąnaplecy,przygniatajejręce,przygważdżanogiponiżejkolan.

–Puść!–krzyczyTheresa.

background image

–Przestańsięszamotać.

Tengłos.

Theresapatrzynanapastnika.Prawienicniewidziwciemnościach,alepoznajejegotwarz.

Twarzzinnegożycia.

Zlepszychczasów.

Przestajewalczyć.

–Adam?

–Toja.

Mężczyznapuszczajejręceipomagawstać.

–Cotytu…?Dlaczego…?–Dogłowyciśniesięjejtylepytań,żeniemożezdecydować,któremu

daćpierwszeństwo.Wkońcupyta:–Cosięzemnądzieje?

–JesteśwWaywardPineswstanieIdaho.

– Wiem. Ale dlaczego stąd nie prowadzi żadna droga? Czemu tu stoi ogrodzenie? Dlaczego nikt

niechcemipowiedzieć,cosiędzieje?

–Wiem,żemaszpytania…

–Gdziejestmójsyn?

–MożezdołamcipomócodszukaćBena.

–Wiesz,gdzieonjest?

–Nie,ale…

–Gdzieonjest!?–wrzeszczyTheresa.–Muszę…

– Thereso, narażasz się teraz na niebezpieczeństwo. Ryzykujesz życie nas obojga. Chcę, żebyś

poszłazemną.

–Dokąd?

–Domnie,dodomu.

–Dotwojegodomu?

AdamzdejmujepłaszczprzeciwdeszczowyiotulanimramionaTheresy.

–Dlaczegomasztudom,Adamie?

–Botumieszkam.

–Odjakdawna?

–Odpółtoraroku.

–Toniemożliwe.

– Wiem, że tak to teraz musi wyglądać. Jestem pewien, że w tej chwili wszystko wydaje ci się

dziwneiniewłaściwe.Gdziesątwojebuty?

–Niewiem.

background image

–Zaniosęcię.

Hasslerunosijąjakpiórko.

Theresapatrzymuwoczyipomimogrozyostatnichpięciudniniemożezaprzeczyć,żewidoktej

znajomejtwarzyprzynosiulgę.

–Dlaczegotujesteś,Adamie?

–Wiem,żemaszmnóstwopytań.Pozwól,żenajpierwzaniosęciędodomu,dobrze?Twójorganizm

uległpoważnemuwychłodzeniu.

–Powiedzmi,czyjaoszalałam?Nicjużnierozumiem.Ocknęłamsiętuwszpitalu,ateostatniedni

były…

–Spójrznamnie.Niejesteśszalona,Thereso.

–Cowtakimrazie?

–Poprostujesteśterazwinnymmiejscu.

–Niewiem,cotoznaczy.

–Rozumiem,alejeślimizaufasz,przysięgam,żezaopiekujęsiętobą.Dopilnuję,żebyniccisięnie

stało.Pomogęciteżodnaleźćsyna.

MimootulającegojąpłaszczaTheresagwałtowniedrżywramionachHasslera.

Adamniesiejąprzezciemnylaswulewnymdeszczu.

OstatniewspomnienieTheresyprzedocknięciemsięwtymmiasteczkudotyczyjejdomuwQueen

Anne,gdziesiedzinaprzeciwkoczłowiekanazwiskiemDavidPilcher.Tamtejnocyurządziłaprzyjęcie

nacześćzaginionegomęża,apowyjściugości,wcześnierano,naprogupojawiłsięPilcherizłożyłjej

osobliwąpropozycję:jeśliznimpójdzie,onaiBendołącządoEthana.

NajwyraźniejDavidPilcherniedotrzymałsłowa.

***

Theresa leży na sofie przyciągniętej do otwartego pieca i patrzy, jak Adam Hassler dokłada do

ognia sosnowe drwa. Z jej ciała zaczyna ustępować ziąb. Nie spała od czterdziestu ośmiu godzin –

odkądporazdrugiobudziłasięwszpitalnymłóżkuiujrzałatęokropną,uśmiechniętąpielęgniarkę–

terazjednakczujeskradającąsięsenność.Chybadłużejniewytrzyma.

Hasslerpodtrzymujebuzującyogień,zdrewnatryskajągotującesięsoki.

Wszystkieświatławsaloniesązgaszone.

Naścianachkładziesięblaskognia.

Theresasłyszymiarowe,usypiającebębnieniedeszczuoblaszanydach.

Hasslerwracaodpieca,przysiadanasofie.

Patrzynaniązdobrocią,jakiejniezaznałaodwieludni.

background image

–Czymogęcicośprzynieść?–pyta.–Wodę?Więcejkoców?

–Wszystkowporządku.Cóż,niezupełnie,ale…

–Wiem,comasznamyśli–mówiAdamzuśmiechem.

–Tobyłynajdziwniejsze,najgorszedniwmoimżyciu.–Theresapatrzymuwoczy.

–Wiem.

–Cosięzemnądzieje?

–Niemogętegowyjaśnić.

–Niemożeszczyniechcesz?

–ZniknęliściezSeattlewnocupamiętniającążycieEthana.TyiBen.

–Zgadzasię.

– Domyśliłem się, że pojechałaś do Wayward Pines szukać Ethana, więc postanowiłem cię

odnaleźć.

–Psiakrew.Jesteśtuzmojegopowodu.

– Dwa dni przed Bożym Narodzeniem przyjechałem do miasteczka. Pamiętam tylko, jak nie

wiadomo skąd pojawiła się ciężarówka i zmiotła mój samochód. Tak jak ty ocknąłem się w szpitalu.

Beztelefonu,bezportfela.PróbowałaśdzwonićdoSeattle?

– Nie wiem, ile razy usiłowałam się dodzwonić do mojej siostry Darli z budki telefonicznej obok

banku,alezawszealbonumerjestzajęty,albobraksygnału.

–Mnieprzytrafiłosiętosamo.

–Więcjakimcudemmasztudom?

–Nietylkodom,aleipracę.

–Cotakiego?

– Masz przed sobą zastępcę szefa kuchni w Aspen House, najelegantszej restauracji w Wayward

Pines.

Theresaszukanajegotwarzyoznakzgrywy,aleAdamjestzupełniepoważny.

–PrzecieżjesteśagentemspecjalnymikierujeszbiuremtajnychsłużbwSeattle.Ty…

–Wielesięzmieniło.

–Adamie…

– Wysłuchaj mnie, proszę. – Hassler kładzie jej dłoń na ramieniu. Theresa czuje jej ciężar. –

Miałemtesamepytaniailęki,coty.Nadaljemam.Tosięniezmieniło.Alewtejdolinienieznajdziesz

odpowiedzi.Tutajmożesztylkożyćjaktrzebaalbozginąć.Thereso,mamnadzieję,żewysłuchaszmnie

jakoprzyjaciela.Jeślinieprzestanieszuciekać,tomiastocięzabije.

PrzenosiwzrokodHassleranaogień.

Płomienierozmywająsięzpowodułez.

background image

Przerażające,naprawdęprzerażającejestto,żemuwierzy.

Wierzymuwstuprocentach.Ztąmiejscowościąjestcośniewporządku,czujesiętuzło.

–Jestemtakazagubiona.

–Wiem.–Ściskajejramię.–Samprzeztoprzechodziłemipomogęci,jaktylkobędęmógł.

background image

ETHAN

WieczoremznalazłKatesiedzącąwsalonie,wpatrzonąwzimny,ciemnykominek.

Usiadłprzyniej,strzelbęodłożyłnapodłogę.

Wcześniej wdarły się tu aberracje. Okna od frontu zostały wybite, wnętrze zdemolowane, wciąż

unosiłasięostra,obcawońtychstworów.

–Coturobisz?–spytałEthan.

– Chyba czuję, że jeśli posiedzę tu dostatecznie długo, on przejdzie przez ten próg. – Kate

wzruszyłaramionami.

Ethanjąobjął.

–Aleonjużnigdynieprzestąpitegoprogu,prawda?

Chybatylkonajwyższymwysiłkiemwolipowstrzymywałałzy.

Ethanpotrząsnąłgłową.

–Botygoznalazłeś.

Zawybitymiszybamiciemniało.Wkrótcewdoliniemiałazapaśćnoc.

–Jegogrupęnapadniętowjednymztuneli–powiedziałEthan.

Łzywciążniepłynęły.

Katetylkomiarowooddychała.

–Chcęgozobaczyć–powiedziała.

–Oczywiście.Przezcałydzieńzbieramyzmarłych,robimywszystko,żebyprzygotowaćichna…

–Niebojęsięzobaczyćjegozmasakrowanegociała,Ethanie.Poprostuchcęgozobaczyć.

–Dobrze.

–Iluludzistraciliśmy?

– Nadal odnajdujemy zwłoki, więc na razie liczymy tylko tych, którzy przeżyli. Z czterystu

sześćdziesięciujedenmieszkańcówmiasteczkazostałostuośmiu.Siedemdziesięciupięciuwciążjest

zaginionych.

–Cieszęsię,żedowiadujęsięotymwłaśnieodciebie–powiedziała.

–Wszystkich,którzyprzeżyli,przenosząnakilkanocydownętrzagóry.

–Zostajętutaj.

–Tuniejestbezpiecznie,Kate.Wdolinieciąglegrasująabiki.Niezałatwiliśmywszystkich.Nie

ma prądu. Nie ma ogrzewania. Po zachodzie słońca zrobi się bardzo ciemno i zimno. Aberracje po

naszejstronieogrodzeniawrócądomiasta.

–Mamtogdzieś–rzuciła,patrzącmuwoczy.

–Chcesz,żebymtrochęztobąposiedział?

background image

–Chcęzostaćsama.

Ethanwstał,obolałynacałymciele,kompletniewycieńczony.

–Nawszelkiwypadekzostawiamcistrzelbę–powiedział,aleniemiałpewności,czyusłyszała.

Katebyłamyślamigdzieśdaleko.

–Twojarodzinajestbezpieczna?–spytała.

–Tak.

Skinęłagłową.

–Wrócęrano.ZabioręciędoHarolda–powiedziałiruszyłdowyjścia.

–Hej–odezwałasięnagleKate.

Ethanodwróciłgłowę.

–Tonietwojawina.

***

Tej nocy Ethan leżał u boku Theresy w ciepłym, ciemnym pokoju, głęboko we wnętrzu

superstruktury.

Wnogachłóżka,napolówce,spałBen,cichopochrapując.

Ethanwpatrywałsięwpółmrok,rozświetlanytylkosłabym,niebieskimświatłemnocnejlampki.

Pierwszy raz od niepamiętnych czasów mógł spać w ciepłym, bezpiecznym pomieszczeniu, bez

śledzącegogookakamery.Senbyłblisko,aleEthanniepotrafiłsięmupoddać.

Theresaprzełożyłarękęprzezbokmężaipołożyłamudłońnabrzuchu.

–Nieśpisz?–szepnęła.

Ethan przekręcił się twarzą do żony i w świetle lampki ujrzał błyski w jej oczach, wilgoć na

twarzy.

–Muszęcicośpowiedzieć–wyznała.

–Dobrze.

–Dopieromiesiąctemupojawiłeśsięznowuwnaszymżyciu.

–Tak.

–Mymieszkaliśmytujużwcześniejprzezpięćlat.Niewiedzieliśmy,gdziesięznajdujemy.Nie

wiedzieliśmy,czywogóleżyjemy.

–Wiemjużtowszystko.

–Próbujęcipowiedzieć,że…Zanimsiępojawiłeś,ktośjużbył.

–Ktoś–powtórzyłEthan,czującwpiersiachuciskzatykającydech.

–Myślałam,żeumarłeś.Albożejanieżyję.

–Kto?

background image

–Kiedypojawiłamsięwmiasteczku,nieznałamtużywejduszy.Ocknęłamsiętakjakty,Bena

niebyłoi…

–Kto?

–Widziałeś,żejesttuAdamHassler.

–Hassler?

–Onuratowałmiżycie,Ethanie.PomógłmiodnaleźćBena.

–Mówiszserio?

Theresapłakała.

– Ponad rok mieszkałam z nim w tamtym domu przy Szóstej, aż do dnia, kiedy wysłali go za

ogrodzenie.

–ŻyłaśzHasslerem?

– Sądziłam, że nie żyjesz. – Szloch uwiązł jej w gardle. – Wiesz, co to miasto potrafi zrobić

zczłowiekiem.

–Spaliściewjednymłóżku?

–Ethanie…

–Spaliście?

Przytaknęła.

Ethanodsunąłsięodżony,przekręciłsięnaplecyiutkwiłwzrokwsuficie.Niemiałpojęcia,jak

przyswoić tę wiadomość. Do głowy cisnęły mu się pytania, obrazy Hasslera i żony. Wrząca

mieszaninadezorientacji,lękuigniewugroziłaeksplozją.

–Rozmawiajzemną–powiedziałaTheresa.–Niezamykajsię.

–Kochałaśgo?

–Tak.

–Nadalgokochasz?

–Jestemzagubiona.

–Toniejestodpowiedźprzecząca.

–Chceszchronićwłasneuczucia,Ethanie,czychcesz,żebymbyłaszczera?

–Czemuminiepowiedziałaś?

– Bo nie czułam się gotowa na taką rozmowę. Jesteś tu dopiero od miesiąca. Dopiero

zaczynaliśmyznówsiędosiebiezbliżać.

–Nigdysiędomnieniezbliżyłaś.Twójkochanekpojawiłsięznikądikazałcipostawićsprawęna

ostrzunoża.

–Tonieprawda,Ethanie.Przysięgam,żebymcipowiedziała.Zapewnianomnie,żeAdamHassler

niewróci.Atakprzyokazji…ByłamzHasslerem,kiedysądziłam,żenieżyjesz.TypieprzyłeśKate

background image

Hawson, kiedy ja jak najbardziej żyłam. Kiedy byłam twoją żoną. Dlatego spróbujmy na to patrzeć

zwłaściwejperspektywy,dobrze?

–Chceszznimbyć?

– Gdyby mnie nie znalazł, uciekałabym z miasteczka dopóty, dopóki by mnie nie zamordowali.

Niemamcodotegowątpliwości.Hasslermniewspierał,opiekowałsięmną,kiedyniktinnytegonie

robił.Kiedyciebieniebyło.

Ethanznówprzewróciłsięnabok,twarządożony,zetknęlisięnosami,czułjejoddechnatwarzy,

emocjewezbraływnimztakąsiłą,żewątpił,czyzdołajeopanować.

–Chceszznimbyć?–spytałponownie.

–Samaniewiem.

–Niewiesz?Czytoznaczy:może?

–Niktnigdyniekochałmnietakjaktenczłowiek–powiedziała.Ethanwstrzymałoddech.–Jeśli

trudnocitegosłuchać,Ethanie,przykromi,alebyłamcałymjegoświatemi…–Pozwoliła,bysłowa

rozmyłysięwpustce.

–Co?

–Niepowinnammówić…

–Nie,dokończmyśl.

– Nigdy nie przeżyłam czegoś podobnego. Odkąd cię poznałam, kochałam cię całym sercem.

Mogębyćszczera?Zawszekochałamciębardziejniżtymnie.

–Nieprawda.

– Dobrze wiesz, że to prawda. Moja lojalność, oddanie dla ciebie były bezgraniczne. Jeśli nasze

małżeństwobyłoliną,ztobąnajednymkońcuizemnąnadrugim,zawszeciągnęłamtrochęmocniej.

Czasemznaczniemocniej.

–Tojestkara,prawda?ZaKate.

–Niewszystkoobracasięwokółciebie.Tuchodziomnieioczłowieka,któregopokochałampod

twoją nieobecność. Teraz wrócił, a ja nie mam pieprzonego pojęcia, jak sobie z tym poradzić. Czy

choćnadwiesekundymożeszpostawićsięwmoimpołożeniu?

Ethanusiadłnałóżku,odrzuciłkoce.

–Nieodchodź–poprosiła.

–Muszęzaczerpnąćpowietrza.

–Niepowinnambyłacitegomówić.

–Nie,powinnaśbyłatopowiedziećpierwszegodnia.

Ethan,wskarpetkach,spodniachodpiżamyipodkoszulku,wstałzłóżkaiwyszedłzpokoju.

O drugiej czy trzeciej nad ranem Poziom 4 świecił pustkami, jarzeniówki szumiały cicho pod

background image

sufitem.

Ethan szedł korytarzem. Za każdymi mijanymi drzwiami spali bezpieczni mieszkańcy Wayward

Pines.Otuchydodawałamyśl,żeprzynajmniejniektórychudałosięuratować.

Wzamkniętejstołówcepanowałmrok.

Zatrzymawszy się przed przeszklonymi drzwiami, zajrzał do sali gimnastycznej. W słabym

świetle ujrzał kosze do koszykówki i boisko zastawione łóżkami polowymi. Ludzie z wnętrza góry

oddalipokojenaPoziomie4naużytekuchodźców,aEthanmiałnadzieję,żetengestdobrzewróżyna

niełatwozapowiadającąsięprzyszłość.

Napoziomie2przesunąłkartęprzezczytnikiwszedłdopomieszczeńnadzoru.

PrzedkonsoląsiedziałAlan,wpatrzonywekrany.

NawidokwchodzącegoEthanaodwróciłsięistwierdził:

–Jużpóźno,atywciążnanogach.

Szeryfzająłmiejsceobokblondyna.

–Cośnowego?–zapytał.

– Zablokowałem czujniki ruchu włączające kamery, więc teraz działają przez cały czas. Jestem

pewien,żebateriewkrótcesięwyczerpią.Wmieściewytropiłemkilkadziesiątaberracji.Ranopójdę

zludźmi,żebyjewykończyć.

–Cozogrodzeniem?

–Pełnamoc.Zieloneświatłonawszystkichpoziomach.Naprawdępowinieneśsięprzespać.

–Wnajbliższejprzyszłościnieprzewidujędługichgodzinsmacznegosnu.

–Mnietomówisz.–Alansięzaśmiał.

–Takprzyokazji,dziękuję–dodałEthan.–Gdybyśwczorajmnieniepoparł…

–Uszanowałeśmojąprzyjaciółkę.

–Ludziezmiasteczka…

–Zachowajtodlasiebie,alenazywamyichmieszczuchami.

– Będą uważać mnie za autorytet – powiedział Ethan. – Coś mi mówi, że ludzie z góry będą

słuchaćciebie.

–Natowygląda.Wprzyszłościczekająnastrudnedecyzje,doktórychmożnapodejśćwłaściwie

alboniewłaściwie.

–Comasznamyśli?

–Pilcherkierowałmiasteczkiemwpewiensposób.

–Tak.Swójwłasny.

–Niebroniętegoczłowieka,alewdramatycznychmomentach,gdyważysiężycieiśmierć,jedna

czydwiesilneosobymusząpodjąćdecyzję.

background image

–Myślisz,żewewnętrzugórysązagorzalizwolennicyPilchera?–spytałEthan.

–Kogomasznamyśli?Ludzi,którzywierzą?

–Otóżto.

–Wszyscywtejgórzewierzą.Maszpojęcie,zczegomusieliśmyzrezygnować,żebytutrafić?

–Nie.

– Ze wszystkiego. Uwierzyliśmy człowiekowi, który twierdził, że stary świat umiera i mamy

szansę stać się częścią nowego. Sprzedałem dom, spieniężyłem polisę na życie, porzuciłem rodzinę.

Oddałemmuwszystko,comiałem.

–Mogęcięocośspytać?

–Jasne.

–Mogłeśtoprzeoczyćwogólnymrozgardiaszu,alewczorajwróciłnomada.

–Tak,AdamHassler.

–Czyligoznasz.

–Niezbytdobrze.Jestemzdumiony,żezdołałwrócić.

–Chciałbymwiedziećwięcejnajegotemat.Czyzanimwyruszyłzmisją,byłmieszczuchem?

–Niepotrafiępowiedzieć.PowinieneśpomówićzFrancisemLevenem.

–Ktototaki?

–Stewardsuperstruktury.

–Czyli…

– Nadzoruje dostawy, dba o spójność całego systemu, status ludzi w zawieszeniu i obudzonych.

Jestchodzącąkopalniąwiedzyocałejorganizacji.SzefowiewszystkichdziałówraportująLevenowi,

aonraportuje,raczejraportował,Pilcherowi.

–Nigdygoniespotkałem.

–Toodludek.Prawieznikimnieutrzymujekontaktów.

–Gdziegoznajdę?

–Mabiurowgłębiarki.

Ethanwstał.

Środkiprzeciwbóloweprzestawałydziałać.

Wyczerpanie wywołane wydarzeniami ostatnich czterdziestu ośmiu godzin runęło na niego jak

rozpędzonypociągtowarowy.Gdyzmierzałwstronędrzwi,Alanrzucił:

–Jeszczejedno.

–Tak?

– W końcu znaleźliśmy Teda. Wepchniętego do szafy w swoim pokoju, zadźganego na śmierć.

Pilcherwyciąłjegochipizniszczył.

background image

Ethan spodziewał się, że po takim dniu jeszcze jedna gówniana wiadomość spłynie po nim jak

wodapokaczce,alemocnogoporuszyła.

Wyszedł na korytarz i skierował się schodami w stronę sypialni na Poziomie 4, lecz nagle się

zatrzymał.

Zawróciłizszedłnaparter.

Margaret, aberracja, której inteligencję Pilcher badał od kilku miesięcy, nie spała i chodziła po

oświetlonejjarzeniówkamiklatce.

Ethanzbliżyłtwarzdookienkaizajrzał.Naszybiepowstałamgiełkaodjegooddechu.

Ostatnimrazem,gdyjąwidział,siedziałaspokojniewkącie.

Potulna.Niemalludzka.

Terazwyglądałanapobudzoną.Niezłąanizłośliwą.Poprostubyłazdenerwowana.

„Dlatego,żetylutwoichbraciisióstrweszłododoliny?–zastanawiałsięEthan.–Dlatego,żetak

wielu z nich zabito, nawet na tych korytarzach?” Pilcher mówił mu, że abiki porozumiewają się za

pomocąferomonów.Twierdził,żeposługująsięnimijaksłowami.

MargaretzauważyłaEthana.

Naczworakachpodpełzładodrzwi,stanęłanatylnychłapach.

Oczyszeryfaioczyaberracjipodrugiejstronieszybkidzieliłozaledwiekilkacentymetrów.

Oglądanezbliska,oczyMargaretbyłyniemalładne.

Ethanposzedłdalej.

Minąwszysześciorodrzwi,zajrzałprzezoknodokolejnejklatki.

Bezłóżka,bezkrzesła.

Gołe ściany, podłoga i David Pilcher w kącie, ze zwieszoną głową, jakby zasnął na siedząco.

Wpadająceprzezoknoświatłowydobywałozmrokulewąstronętwarzybiologa.

Pilcherowi odebrano wszystkie przedmioty osobiste, włącznie z brzytwą, toteż jego podbródek

zaczynałaporastaćsiwaszczecina.

„Totwojedzieło–pomyślałEthan.–Zniszczyłeśżycietyluludzi.Mojeżycie.Mojemałżeństwo”.

GdybyEthanmiałkartęmagnetycznądodrzwitejceli,wpadłbydośrodkaipobiłtegoczłowieka

naśmierć.

***

Wszyscy–mieszczuchyiludziezgóry–zeszlisię,bypochowaćzmarłych.

Cmentarzniemógłpomieścićciał,więczajętoteżpolepopołudniowejstronieogrodzenia.

Nieboposzarzało.

Niktsięnieodzywał.

background image

Naludzipadaływirującedrobinkiśniegu.

Słychaćbyłojedyniemiarowychrzęstłopatwbijanychwzimną,twardąziemię.

Kiedyprzygotowanowszystkiemogiły,ludziepadlinaprzyprószonąśniegiemtrawęobokswoich

bliskich, czy raczej ich doczesnych szczątków, owiniętych w niegdyś białe prześcieradła. Kopanie

grobówpozwoliłoskupićsięnaczymśinnym,aleteraz,gdysiedzieliprzyzmarłychojcach,matkach,

braciach,siostrach,mężach,żonach,przyjaciołachidzieciach,dałysięsłyszećtłumioneszlochy.

Ethanstanąłnaśrodkupola.

Oto miał przed sobą rozdzierający serce kolaż obrazów i dźwięków: niewielkie kopczyki, ciała

czekające na złożenie do grobów, rozpacz tych, którzy stracili wszystko, stojący za mieszczuchami

ludzie z góry, skupieni i poważni, wreszcie słup dymu w północnej części miasta. Ze sterty ciał

sześciusetaberracjiwzbijałysięwniebomdlącespiraleczerni.

Jeśli nie liczyć Davida Pilchera, człowieka odpowiedzialnego za całe to cierpienie, na polu

znajdowalisięwszyscypozostaliprzyżyciuludzienaziemi.

TakżeAdamHassler,którystałnaobrzeżachtłumurazemzTheresąiBenem.

Ethanauderzyłajednaprzerażającamyśl:„Tracęswojążonę”.

Powolisięodwrócił,powiódłwzrokiempotwarzach.Żalbyłwprostobezwładniający,niczymcoś

żywego.

– Nie wiem, co powiedzieć. Żadne słowa nie sprawią, że poczujemy się lepiej. Straciliśmy trzy

czwarteludziiterazprzezdługiczasbędziebardzo,aletobardzociężko.Zróbmycownaszejmocy,

bypomagaćsobienawzajem,bozostaliśmysaminatymświecie.

Kiedy wszyscy zaczęli delikatnie składać ciała do grobów, Ethan ruszył w padającym śniegu

wstronęKate.

PomógłjejpochowaćHarolda.

Potemwszyscychwyciliłopatyizaczęlizasypywaćmogiły.

background image

THERESA

SzłazHassleremprzezlasnapołudnieodmiasteczka,międzysosnamisypałśnieg.Adamzgolił

brodę i obciął włosy, ale gładka skóra tylko podkreślała ściągniętą, wychudłą twarz. Sprawiał

wrażenieczłowiekawycieńczonegoniczymuchodźcazterenówdotkniętychklęskągłodu.Niemogła

się oswoić z surrealistycznym wrażeniem jego ponownej fizycznej bliskości. Zanim spisała go na

straty,wyrobiłasobienawykwyobrażaniasobiespotkania,ależadnaztychfantazjinieumywałasię

dorzeczywistości.

–Dobrzesypiasz?–zapytała.

–Zabawne.Niemaszpojęcia,ilerazy,śpiącwdziczy,marzyłemospaniuwłóżku.Opoduszkach,

kołdrach,cieple,bezpieczeństwie.Marzyłem,żesięgamwciemnościdonocnegostolikaposzklankę

chłodnejwody.Aleodpowrotuprawieniezmrużyłemoka.Chybaprzywykłemdospaniawśpiworze

przywiązanymdodrzewadziesięćmetrównadziemią.Ajakjestztobą?

–Trudno–odparłaTheresa.

–Koszmary?

–Wciążmisięśni,żesprawypotoczyłysięinaczej.Żeaberracjewdarłysiędoceli.

–CozBenem?

–Radzisobie.Czuję,żeusiłujepoukładaćsobieto,cosięstało.Wielujegoszkolnychkolegównie

przeżyło.

–Widziałrzeczy,którychniepowinienoglądaćżadendzieciak.

–Onmajużdwanaścielat.Wyobrażaszsobie?

–Jestbardzopodobnydociebie,Thereso.Chciałemczęściejsięznimwidywać,rozmawiać,ale

jakośniewydawałosiętoodpowiednie.Jeszczenie.

–Chybapostąpiłeśnajlepiej,jakmogłeś.

–GdziejestEthan?

–PopogrzebiezamierzałzamieszkaćnapewienczaszKate.

–Pewnesprawynigdysięniezmieniają,co?

– Ona straciła męża. Właściwie nikt jej nie pozostał. – Theresa westchnęła. – Powiedziałam

Ethanowi.

–Powiedziałaśmu…

–Onas.

–Aha.

–Niemiałamwyboru.Niemogłamtakpoprostunadalukrywaćprzednimprawdy.

–Jaktoprzyjął?

background image

–ZnaszEthana.Jakmyślisz?

–Alerozumie,jakabyłasytuacja,tak?Żetyijautknęliśmywtejdziurze.Sądziliśmy,żeonnie

żyje.

–Wszystkomuwyjaśniłam.

–Aleonciniewierzy?

–Niewiem,chodziraczejoto,żeEthanpróbujesięoswoićzmyślą,nowiesz…

–Żepieprzyłemjegożonę.

Theresasięzatrzymała.

Wlesiepanowałacałkowitacisza.

– To było piękne, prawda? – spytał Hassler. – Kiedy byliśmy tylko ty, ja i Ben. Uczyniłem cię

szczęśliwą,tak?

–Bardzo.

–Niemaszpojęcia,cojestemgotówdlaciebiezrobić,Thereso.

Spojrzałamuwoczy.

Adampatrzyłnaniązbezgranicznąmiłością.

Powietrze naładowane energią. Theresa poczuła, że ta chwila jest donioślejsza, niż mogłaby się

spodziewać.Niegdyśotworzyłaserceprzedtymczłowiekiem,ajeślipozwolimunadalpatrzećnanią

takimwzrokiem,jakbytylkoonasięliczyławjegoświecie…

Hasslerpodszedłdoniej.

Pocałowałją.

Początkowosięcofnęła.

Potemmupozwoliła.

Wkońcuodwzajemniłapocałunek.

Powoli zaprowadził ją pod sosnę, przywarł do niej całym ciałem. Theresa przeczesała palcami

jegowłosy.

Kiedycałowałjejszyję,odchyliłagłowę,spojrzałanaspadająceśnieżynki,któretopiłysięnajej

twarzy.PochwiliAdamrozpinałjejkurtkę,szybkozabrałsiędoguzikówbluzki,onasięgnęładojego

koszuli.

Naglezamarła.

–Co?–spytałbeztchu.–Cosięstało?

–Wciążjestemmężatką.

–Jegotoniepowstrzymało.

Częśćjejistotypragnęła,byAdamjądotegonamówił.Pragnęła,żebynapierał.Nieprzestawał.

– Pamiętasz, jak się przez niego czułaś? Co mi kiedyś powiedziałaś? Twoja miłość do niego

background image

zawszepłonęłagoręcej.

–Wminionymmiesiącuwidziałam,jakEthansięzmienia.Dostrzegłamprzebłyski…

–Przebłyski?Czytowłaśnieczułaśzmojejstrony?Przebłyski?

Potrząsnęłagłową.

– Kocham cię całym sercem. Niczego nie zatrzymuję. Nie stawiam warunków. Idę na całość.

Wkażdejsekundziekażdegodnia.

Woddaliciszęlasurozdarłwrzask.

Aberracja.

Wysoki,mrożącykrewwżyłachkrzyk.

Potykającsię,HasslerodsunąłsięodTheresy,zmarszczyłbrwi.

–Czyto…

–Chybanieponaszejstronieogrodzenia–powiedział.

–Mimowszystkochodźmystąd–zaproponowała,zapięłabluzkę,zasunęłasuwakkurtki.

Ruszylizpowrotemdomiasta.

Theresaczuła,jakcałejejciałopłonie,wgłowiejejwirowało.

Podotarciudoszosyposzlipopodwójnejciągłejlinii.

Woddaliukazałysięzabudowania.

WmilczeniuweszlidoWaywardPines.

Theresynieopuszczałniepokój,mimotonadalszłaubokuHasslera.

NaskrzyżowaniuSzóstejiGłównejAdampowiedział:

–Możemypójśćizobaczyćgorazem?

–Jasne.

Ruszylichodnikiemswojejdzielnicy.

Nigdzieżywejduszy.

Domyciemneipuste.

Wszystkoszare,bezśladówżycia.

–Tomiejsceniepachniejużnami–stwierdził,gdystanęliustópschodówżółtegodomu,który

kiedyśnależałdonich.

Hasslerwszedłdokuchni,przeszedłprzezsaloniwróciłdoholu.

–Tomusibyćdlaciebiestrasznietrudne,Thereso–powiedział.

–Nawetniewiesz,jakbardzo.

Stanąłprzedniąiuklęknąłnajednokolano.

–Taktosięchybarobi,prawda?–spytał.

–Cotywyprawiasz,Adamie?

background image

Wziąłjązarękę.

Nie pamiętała, by miał tak szorstkie dłonie, żylaste, twarde jak stal. Pamiątką po wyprawie za

ogrodzenie był brud, który tak głęboko wgryzł się pod paznokcie, że nie wyobrażała sobie, by

kiedykolwiekdałosięgowymyć.

–Zostańzemną,Thereso,cokolwiektoznaczywtymnowymświecie,gdzieprzyszłonamżyć.

Łzykapałyzjejpodbródkanapodłogę.

–Jajużmam…–Głosjejzadrżał.

– Wiem, że masz już męża. Wiem, że Ethan tu jest, ale gówno mnie to obchodzi. Ty też nie

powinnaś o to dbać. Życie jest zbyt krótkie i trudne, by nie spędzić go z człowiekiem, którego się

kocha.Dlategowybierzmnie.

background image

CZĘŚĆIX

background image

ETHAN

Francis Leven mieszkał w wolno stojącej siedzibie w głębi arki, wbudowanej w nawis skalny.

Kartamagnetycznaniezadziałała,więcEthanzałomotałpięściąwstalowedrzwi.

–PanieLeven!

Chwilępóźniejzamekustąpił.

Drzwinieznaczniesięuchyliły.

Mężczyznanaproguniemógłmiećwięcejniżpółtorametrawzrostu,aząbczasuibrudsprawiły,

że jego szlafrok utracił dawną biel. Ethan oceniał jego wiek na czterdzieści pięć, może pięćdziesiąt

lat, ale Leven był tak zaniedbany, że te szacunki mogły być bardzo niedokładne. Jasne, długie do

ramion włosy lśniły od tłuszczu, duże niebieskie oczy wpatrywały się w Ethana z podejrzliwością,

niemalzłośliwie.

–Czegochcesz?–spytałLeven.

–Muszęztobąpomówić.

–Jestemzajęty.Innymrazem.

Levenpróbowałzatrzasnąćdrzwi,aleEthanpchnąłjezcałejsiłyiwdarłsiędośrodka.

Na podłodze walały się papierki po batonikach. W pomieszczeniu panowała woń stęchlizny,

przywodząca na myśl zapuszczoną norę szesnastolatka, tyle że tu przebijał się gryzący smród starej

kawy.

Jedyne źródło światła stanowiły wbudowane w sufit lampy oraz olbrzymie monitory LED,

pokrywająceprawiecałąpowierzchnięścian.Ethanspojrzałnanajbliższymonitor,naktórymwidniał

cyfrowy diagram kołowy. Na pierwszy rzut oka przedstawiał on rozkład ciśnienia atmosferycznego

wsuperstrukturze.

Niemiałpojęcia,coukazywałyinnemonitory.

Ethanpatrzyłnaniepojętezestawydanych.

GradientytemperaturwskaliKelvina.

Cyfrowyobraztysiącamodułówzawieszaniafunkcjiżyciowych.

Istotnedanestatystycznedotyczącedwustupięćdziesięciunadalżyjącychludzi.

Przekazyzdronów.

Pełnyodczytbiometrycznyaberracjipłciżeńskiejtrzymanejwniewoli.

Topomieszczeniebyłocentrummonitoringudoentejpotęgi.

–Chciałbym,żebyśstądwyszedł–powiedziałLeven.–Niktmitunieprzeszkadza.

–Pilcherjestskończony.Nawypadek,gdybyśniebyłnabieżąco,terazpracujeszdlamnie.

–Todyskusyjnasprawa.

background image

–Cotozamiejsce?

LevengroźniespojrzałnaBurke’aprzezgrubeokulary.

Uparcie.Wyzywająco.

–Niezamierzamstądwychodzić–uprzedziłEthan.

–Monitorujęsystemy,któreutrzymująsuperstrukturęiWaywardPinesprzyżyciu.Nazywamyto

centrumdowodzenia.

–Jakiesystemy?

– Wszystkie. Elektryczny. Kadłubowy. Filtrujący. Nadzoru. Zawieszania. Wentylacyjny. System

reaktorapodnami,któryzasilawszystko.

Ethanwszedłgłębiejdoośrodkanerwowegocałejstruktury.

–Samodpowiadaszzatowszystko?

–Mampodwładnych.–Levenpozwoliłsobienauśmieszek.–Wiesz,wraziegdybymwpadłpod

autobus.

Ethanuśmiechnąłsię,wyczuwajączgryźliwepoczuciehumoru.

–Słyszałem,żejesteśraczejsamotnikiem–powiedział.

–Odpowiadamzasilnik,którynapędzanasząegzystencję.Pracujęcodziennie,osiemnaściegodzin

nadobę.Dopogrzebówdziśranoodtrzechlatniewidziałemnieba.

–Tochybaśredniociekaweżycie.

–Cóż,takiewylosowałem.Taksięteżskłada,żejekocham.

Ethanpodszedłdociemnejniszy,gdzienamonitorachprzesuwałysiępaskidanychzszybkością

informacjigiełdowych.

–Cototakiego?–spytałEthan.

–Piękne,prawda?Przeliczamtupewnesymulacje.

–Toznaczy?

Levenpodszedłistanąłobokszeryfa.Razempatrzylinapaskidanychspływającepoekranachjak

wodospad.

–Próbujęocenićszansetego,cozostałoznaszegogatunku.Widzisz,jużnadługozanimDavidsię

wściekłirzuciłswoichludzinapożarciewilkom,sprawywyglądałygroźnie.

–Wjakimsensie?

–Chodźzemną.

Leven zaprowadził Ethana do głównej konsoli. Usiedli w olbrzymich skórzanych fotelach przed

imponującymzestawemekranów.

– Przed masakrą w dolinie we wnętrzu góry mieszkało sto sześćdziesiąt osób – powiedział

Leven. – W Wayward Pines czterysta sześćdziesiąt jeden. Co prawda posiadamy dane tylko

background image

zostatnichczternastulat,alepierwszyzabójczymrózzazwyczajprzychodziwsierpniu.Jeszczenie

spędziłeś tu żadnej zimy, lecz zapewniam cię, że są długie i ostre. Warstwa śniegu w dolinie może

mieć od trzech do pięciu metrów grubości. Nie ma ogrodów, z których dałoby się zbierać wtedy

produkty rolne. Zero owoców, zero warzyw. Korzystamy wyłącznie z mrożonych posiłków,

suplementów diety i przydziałów mięsa. Chcesz poznać mały, brudny sekret? Teraz, kiedy sam za

wszystko odpowiadasz? David Pilcher nigdy nie planował, że zostaniemy w tej dolinie na czas

nieokreślony.

–Oczymtymówisz?

–Wswoichprognozachnieprzewidział,jakbardzowrogiinienadającysiędozamieszkaniaokaże

sięświatprzyszłości.

Ethanpoczuł,jakzalegawnimmrok.

– Ponownie dokonuję obliczeń, ale wygląda na to, że nasze zapasy na zimę wyczerpią się za

niewiele ponad cztery lata – powiedział Leven. – Owszem, możemy poczynić pewne kroki w celu

odsunięcia tego, co nieuniknione, na przykład zmniejszyć racje żywności. Ale tak można kupić

najwyżejdodatkowyrokczydwa.

–Niechcębyćgruboskórny,aleczyterazniemamymniejgąbdowyżywienia?

– To prawda, ale abiki pożarły nasze bydło i drób. Nie możemy liczyć na mleko ani mięso.

Odtworzeniestadazajęłobywielelat.

–Wobectegomusimyznaleźćsposóbmagazynowaniazapasównazimę.

– Aktualny system nie pozwala na produkowanie takich ilości pożywienia, by starczyło dla nas

inaprzyszłość.

–Chceszpowiedzieć,żezjadamyto,cowytwarzamy?

– Owszem. I to prawie od razu. Po prostu znajdujemy się za daleko na północy. Dwa tysiące lat

temu ten klimat pozwoliłby nam przetrwać, ale pora roku nadająca się do uprawy ziemi stała się

krótszaichłodniejsza.Ostatnielatanależałydonajzimniejszych.Cościpokażę.

ZapomocąekranudotykowegoLevenwprowadziłnowykod.

Ethanspojrzałwgóręnamonitor,gdziezaczęłasięprzesuwaćlistadanych.

Ryż:17%

Mąka:6%

Cukier:11%

Zboże:3%

Sóljodowana:32%

Kukurydza:0%

WitaminaC:55%

background image

Soja:0%

Mlekowproszku:0%

Słód:4%

Jęczmień:3%

Drożdże:1%

Listaciągnęłasiędalej.

–Tosąrezerwypodstawowychproduktów?–spytałEthan.

–Tak.Jakwidzisz,osiągnęłypoziomkrytyczny.

–CozamierzałPilcher?

–Przypełnejliczbiemieszkańcówmielibyśmydośćrąkdopracy,abyrozbudowaćogrodynatyle

szybko, by wyjść naprzeciw potrzebom. Planowaliśmy też sieć cieplarni, ale problemem są opady

śniegu. Nadmierne obciążenie szklanych dachów spowodowałoby ich zawalenie. Jak już mówiłem,

jesteśmyzadalekonapółnocy.

–Czyludziewewnętrzugórypojmują,cosięświęci?

–Nie.Davidniechciałnikogostraszyć,pókinieznajdziemyrozwiązania.

–Alenieznaleźliście.

–Niemarozwiązania–odparłLeven.–Symulacjenapięćlatnaprzódpotwierdzają,żetadolina

przestanie się nadawać do zamieszkania. W razie wyjątkowo ostrej zimy może nawet wcześniej.

Wszyscy pochodzimy z nowoczesnych czasów. W łagodniejszym klimacie, gdyby przyszło co do

czego, moglibyśmy się przestawić na rolniczy tryb życia. Ale przy tej pogodzie? Moglibyśmy

przetrwać,jedynieprowadząckoczowniczy,zbieracko-łowieckitrybżycia.

–Alejesteśmyuwięzieniwtejdolinie.

–Właśnie.

–Acozaberracjami?–spytałEthan.

–Jakoźródłempożywienia?

–Tak.

– Po pierwsze, ohyda. Po drugie, zrobiliśmy symulacje, z których wynika, że zapuszczanie się

pozaogrodzenie,żebyjezabijać,wiążesięzezbytdużymryzykiem.Gdybyśmyrobilitoregularnie,

stracilibyśmyzadużoludzi.Posłuchaj,rozumiem,żedopieroterazdowiadujeszsięotymwszystkim,

alejazmagamsięzproblememodtrzechlat.Jużwcześniejniebyłorozwiązania.Teraztymbardziej.

–Wiedziałeś,coplanujeDavid?

–Masznamyśliwyłączenieprąduwogrodzeniu?

–Tak.

–Niewiedziałem.Tejnocy,kiedytosięwydarzyło,siedziałemtutaj.Dzwoniłemdoniego,alenie

background image

odpowiadał.Zrobiłtozeswojegogabinetu,amniewyłączyłzsystemu.

–Czyliniekonsultowałtegoztobąwcześniej?

–WostatnichlatachmiędzyDavidemamnąnieukładałosięnajlepiej.

–Dlaczego?

Levenodsunąłfotelodkonsoliiprzejechałnanimpopodłodze.

–DavidPilcher,któregoznasz,niebyłtymsamymczłowiekiem,którypodkupiłmniezLockheed

Martin.KoniecWaywardPineszbliżałsięoddawna,aleDavidniechciałspojrzećprawdziewoczy.

Według mnie to przejaw arogancji, niemożność przyznania się, że nie przewidział potencjalnego

kryzysuinasprzednimnieuchronił.Ostatniozamknąłsięwsobie,stałsięchaotyczny,emocjonalny.

Zabiłwłasnącórkę.Tobyłopierwszepoważnepęknięcie.Potem,kiedyprzejąłeśkontrolęiwyjawiłeś

mieszkańcom prawdę, chyba nie mógł już tego znieść. Stwierdził: „pieprzyć to” i wybrał

samozagładę.

–Chceszpowiedzieć,żewszystkoskończone.Zagłodzimysięnaśmierć.

–Oileabikiniedopadnąnaswcześniej–odrzekłLevenzuśmiechem.

Ethan wstał, spojrzał na listę przetrzebionych zapasów, przywodzącą na myśl pismo proroka

zagłady.

–Maszdostępdowszystkichbazdanychwsuperstrukturze?

–Owszem.

–Słyszałeś,żeniedawnopowróciłnomada?AdamHassler.

–Cośmisięobiłoouszy.

–Masztudostępdojegodanych?

Levenprzekrzywiłgłowęiwycedził:

–Niepodobamisiękierunek,wjakimzmierzatarozmowa.

–Chcę,żebyśwyciągnąłjegodane.

–Dlaczego?

– Przed Wayward Pines Hassler i ja pracowaliśmy razem. Był moim przełożonym w tajnych

służbach,toonmnietuprzysłał.Zanimparędnitemunieujrzałemgonaulicy,niemiałempojęcia,że

tujest.Odkryłem,żezanimPilchermnieobudził,Hasslerjużtumieszkał,coraczejniejestzbiegiem

okoliczności.Cośtuniepasuje.

Levenwróciłzfotelemdokonsoliizacząłstukaćpoekranachdotykowych.

–Codokładniechciałbyświedzieć?–spytał.

NamonitorzepojawiłasiębladatwarzHasslerazzamkniętymioczami,zdjęciepoodwieszeniu.

–Wjakisposóbtutajtrafił?

– Cóż… – Leven przestał stukać i okręcił się na fotelu. – Raczej nie mam dostępu do takich

background image

szczegółów.BędzieszmusiałsięzwrócićdosamegoPilchera.

***

Ethan wszedł do klatki, gdzie David Pilcher właśnie jadł kolację – jakieś zamarznięte na kość

ohydztwozzapasównazimę.Zzaczątkamisiwegozarostubiologwyglądałjeszczestarzej,asiadając

naprzeciwko niego w ciasnej celi, Ethan zastanawiał się, ile wściekłości kipi pod maską pozornego

spokoju Pilchera. Sam nie narzekał na brak gniewu. Nie mógł usunąć z pamięci widoku rodzin

pogrążonych w żałobie, chrzęstu łopat wbijających się w ziemię. Cały ten bezmiar cierpienia był

dziełemtegojednegoczłowieka.

–ToniepachniejakdziełoTima–stwierdziłEthan.

Pilcherpodniósłwzrok.

Twarde,gniewne,wyzywającespojrzenie.

–Czujęsię,jakbymmiałnatalerzugównoszatana.Musiszczerpaćztegowielkąfrajdę.

–Nibyzczego?

–Zoglądaniamniewtakimstanie.Zamkniętegowklatcezbudowanejdlapotwora.

–Uważam,żeznakomiciespełniaswojezadanie.

–Sądziłem,żeomniezapomniałeś,Ethanie.

–Nie,alebyłemzajętysprzątaniembałaganupotobie.

–Bałaganupomnie?–Pilchersięzaśmiał.

–AdamHassler.

–Cowzwiązkuznim?

–Słyszałem,żezanimmniezbudzono,Adammieszkałzmojążonąisynem.

–Przypominamsobie,żebylicałkiemszczęśliwi–odrzekłPilcher.

–Jaktosięstało,żezostałmieszkańcemWaywardPines?

Woczachbiologabłysnęłoożywienie.

–Czytoterazistotne?–spytał.

–Niepogrywajzemną,kurwa,bopożałujesz.

Pilcherodstawiłtalerz.

– Mówiono mi, że po moim zaginięciu Hassler przyjechał tu, żeby mnie szukać – powiedział

Ethan.–Iżegouprowadziłeś.Potemocknąłsiętutaksamojakja.Taksamojakwszyscymieszkańcy.

–Hmm.Zajmujące.Taknamarginesie,ktoporadziłcituprzyjśćiwypytywaćmnieotesprawy?

FrancisLeven?

–Zgadzasię.

–CzyżbyFranciszdradziłciteższokującewieścidotyczącenaszejprzyszłości?Mówiąc„naszej”,

background image

mamoczywiścienamyśliludzkość.

–OpowiedzmioHasslerze.

– Za kilka lat staniemy w obliczu śmierci głodowej. Naprawdę uważasz, że sprostasz temu

wyzwaniu, Ethanie? Jesteś gotów przyjąć na barki to brzemię? Co właściwie zamierzasz? Poddać

sprawę pod głosowanie? Posłuchaj, dałem plamę. Rozumiem to. Ale ty mnie potrzebujesz. Wszyscy

mniepotrzebujecie.

Ethanzwysiłkiemwstałiruszyłdodrzwi.

–Dobrze,dobrze–powstrzymałgoPilcher.–Początkowotobyłastandardowałapówka.

–Cotojeststandardowałapówka?

– Pieniądze. Za milczenie Adama w sprawie ciebie, Kate Hewson i Billa Evansa. Miał umorzyć

dochodzenie w sprawie waszego zaginięcia. Tylko że potem coś się zmieniło. Hassler stwierdził, że

chcedołączyćdomojejekipy.Postanowił,żechcewyruszyćznamiwpodróż.

Ethanwalnąłwdrzwi.

Krewzknykcipoplamiłastal.

Uderzyłponownie.

– Tak między nami – zauważył Pilcher. – Zawsze sądziłem, że Hassler to arogancki fiut. Dałem

mu jeden dobry rok w Wayward Pines, a potem posłałem go na samobójczą misję za ogrodzenie.

Nigdyniewrócił.

Ethanzawołałstrażnika.

–Potrzebujeszmnie–powtórzyłPilcher.–Wiesz,żetakjest.Jeśliczegośsięniezrobi,umrzemy

wciągu…

–Tojużniejesttwójproblem.

–Słucham?

Strażnikotworzyłcelę.

–Jakcismakowałakolacja?–spytałEthan.

–Co?

–Kolacja.Dobrabyła?

–Paskudna.

–Przykromi,tymbardziejżetotwojaostatnia.

–Cotoznaczy?

– Pamiętasz, jak spytałeś, co się z tobą stanie, a ja odparłem, że decyzję podejmą ludzie? Cóż,

właśnie zdecydowali. Kilka godzin temu, zaraz po pochowaniu wszystkich, których wymordowałeś,

przeprowadziliśmy głosowanie. To się wydarzy dzisiejszej nocy. – Szeryf wyszedł na korytarz,

ściganyprzezgłosPilcherawołającegojegoimię.

background image

***

Późnepopołudnie.

Słońceskryłosięjużzagórami.

Niebozaciągnęłosięjednolitąwarstwąchmur,grożącychśniegiem.

Wmiasteczkujeszczeniewłączonoprądu,alegarstkaludziwróciładodomów,byzacząćsprzątać

inanowoskładaćfragmentyżycia,któregojużnigdyniedałosięnaprawić.

Woddaliwciążpłonęłyciałamartwychaberracji.

Ethanniemiałpewności,cobyłotegoprzyczyną–możepóźnapora,ciemniejącechmury,szara

obojętnośćpiętrzącychsięskał–aleWaywardPines,chybapierwszyraz,odkądtuprzybył,sprawiało

wrażenieostatniegomiastanaziemi.Czymwistociebyło.

Zaparkowałsamochódprzykrawężniku,naprzeciwswegodomu.

Jego jaskrawa żółć i białe zdobienia wydały mu się dysonansem w kontekście minionych kilku

dni.

Nie zamieszkiwali już świata, gdzie życie mogło być barwne i można je było celebrować. Życie

stałosięczymś,czegoczłowiekchwytałsiękurczowo,zaciskającmocnozębyjaknakawałkugumy

podczaselektrowstrząsów.

Ethanpchnąłbarkiemdrzwijeepaiwysiadł.

Wdzielnicypanowałacisza.

Nieczułosięturadości,lecznapięcie.

Niebyłowidaćzwłok,alenapobliskimchodnikuczerwieniłasięsporaplamakrwi.Zmyćmógłją

tylkoobfity,całodziennydeszcz.

Wszedłnachodnik.

Jegodom,przynajmniejoglądanyodfrontu,sprawiałwrażenienienaruszonego.

Niewybitookien.

Niewyważonodrzwi.

Przeszedłpokamiennychpłytachiwstąpiłnawerandę.Deskizaskrzypiały.

Pociągnąłsiatkowanedrzwi,poczympchnąłwewnętrzne,zsolidnegodrewna.

W środku panował mrok i chłód. Obok wygaszonego pieca na bujanym fotelu siedział Adam

Hassler.Wyglądałjakzniszczonawersjaczłowieka,któregopamiętałEthan.

–Co,dodiabła,robiszwmoimdomu?–GłosEthanazabrzmiałjakniskiwarkot.

Hasslerodwróciłgłowęwjegostronę.Głóduwydatniłkościpoliczkoweioczodoły.

–Wierzmi,twójwidokzdziwiłmniewniemniejszymstopniu.

Nagle runęli na podłogę, Ethan próbował ścisnąć Adama za szyję i wydusić z niego pierdolone

życie. Zakładał, że z powodu wycieńczenia Hassler okaże się łatwym przeciwnikiem, ale on stawiał

background image

opórjaknapiętasprężyna.

HasslerwykonałobrótiprzewróciłEthananaplecy.

Ethanzamachnąłsię,alejegopięśćzsunęłasięzbarkuAdama.

Hasslerodpowiedziałsilnym,obezwładniającymciosem.

ŚwiatBurke’aeksplodował.

Wustachpoczułkrew,spływałamupotwarzy,nospiekł.

–Nigdyniedoceniałeśtego,comasz–powiedziałHassler,wyprowadziłkolejnycios,aleEthan

złapałgozałokiećiszarpnąłgwałtownie,naciągającwięzadłastawowe.

Adamkrzyknąłzbólu.

Ethanpchnąłprzeciwnikanaprzewróconyfotel,potemwstał,rozglądającsięzaczymśtwardym

iciężkim.

Hasslerzerwałsięnarównenogiiprzyjąłpozycjębokserską.

Wsaloniebyłozbytciemno,byEthanmógłdostrzeczbliżającesięciosy.

Adam uderzył go, potem poprawił mocnym prawym sierpowym, który znokautowałby Ethana,

gdybynieosłabienierywala.

Sierpowy odrzucił głowę Burke’a w bok, szeryf okręcił się o dziewięćdziesiąt stopni, a wtedy

Hasslerzadałmorderczycioswnerki.

Ethankrzyknąłizatoczyłsiędosieni.Hassler,spokojnyiopanowany,podążyłzanim.

–Tonierównawalka–stwierdziłAdam.–Jestempoprostulepszyodciebie.Zawszebyłem.

PalceEthanaoplotłysięwokółżelaznegowieszakanaubrania.

–Nawettwojążonękochałemlepiejniżty–dodałHassler.

Ethanzrobiłzamachciężkąpodstawąwieszaka.

Hasslersięuchylił.

Wieszakwybiłdziuręwgipsowejścianie.

Adamzaatakował,aleEthantrafiłgołokciemwszczękę,ażpodtamtymugięłysiękolana.Wtedy

Burke zadał pierwszy celny cios w twarz byłego szefa, kość policzkowa ustąpiła z chrzęstem, co

sprawiło Ethanowi taką rozkosz, że uderzył ponownie. I jeszcze raz. I znowu. Im bardziej Hassler

opadałzsił,tymEthanczułsięmocniejszy,zkażdymciosemrosłownimpragnieniezadawaniabólu.

Tłumionylękuzewnętrzniałsięwpostaciniepohamowanejprzemocy.

Lękprzedtym,cotenczłowiekmógłuczynić.

Lękprzedtym,comógłmuodebrać.

LękprzedutratąTheresy.

EthanpuściłszyjęHasslera,atenzacząłgłośnojęczeć.

Mocnościskającmetalowywieszak,uniósłciężkąpodstawęnadgłowąAdama.

background image

„Zabijęgo”.

Hasslerpodniósłwzrok.Jegotwarzwyglądałajaksiekanykotlet,opuchliznazamknęłajednooko,

wdrugimrodziłosięzrozumienietego,comiałonadejść.

–Zróbto–powiedział.

–Posłałeśmnietunaśmierć–rzuciłEthan.–Zrobiłeśtodlapieniędzy?Czypoto,żebyzabraćmi

żonę?

–Onazasługujenaznaczniewięcej,niżmożeszjejdać.

–Theresawiedziała,żeukartowałeśtowszystko,żebymóczniąbyć?

–Powiedziałemjej,żeprzyjechałemtuszukaćciebieimiałemwypadeksamochodowy.Onabyła

zemnąszczęśliwa,Ethanie.Naprawdęszczęśliwa.

Ethanstałnadnimdłuższąchwilę,byłowłosodzmiażdżeniamuczaszki.

Chciałtozrobić.

Jednocześnieniechciałbyćczłowiekiem,którytegodokona.

Cisnął wieszak w głąb salonu, potem osunął się na podłogę obok Hasslera, czując w nerce

pulsującyból.

–Jesteśmytuztwojegopowodu–wykrztusiłEthan.–Mojażona,syn…

–Jesteśmytudlatego,żedwatysiącelattemuprzeleciałeśKateHewsonizniszczyłeśżycieswojej

żony.GdybyKatenieprzeniosłasiędoBoise,nigdynietrafiłabydoWaywardPines.Pilchernigdynie

uprowadziłbyjejiBillaEvansa.

–Atynigdybyśmnieniesprzedał.

–Ustalmy,żejużbyśnieżył,gdybymnie…

–Nieprawda,nadalżylibyśmywSeattle.

– To, co łączyło cię z Theresą, nazywasz życiem? Przecież ona była nieszczęśliwa. Byłeś

zakochanywinnejkobiecie.Chcesztusiedziećimówićmi,żepostąpiłemniewłaściwie?

–Naprawdętopowiedziałeś?

– Nie ma już dobra i zła. Jest tylko przetrwanie. Dotarło to do mnie, gdy przez trzy i pół roku

wędrowałemzaogrodzeniem.Dlategoniewypatrujnamojejtwarzyśladówżalu.

–Czyliterazzabijajalbogiń?Natympolegająregułygry?

–Zawszetakbyło.

–Toczemumnieniezabiłeś?

Hasslerodsłoniłwuśmiechuzakrwawionezęby.

–Zeszłejnocy,kiedyszedłeśzdomuKatedosuperstruktury,byłemwlesie.Byłociemno,tylkoty

ija.Miałemswójnóżmyśliwski,tensam,którymzabijałemaberracjewwalcewręcz,ojakiejcisię

nieśniło.Niemaszpojęcia,jakbliskociebiestałem.

background image

Ethanpoczułmrowieniekręgosłupa.

–Cociępowstrzymało?

Hasslerotarłkrewzoczu.

– Sporo o tym myślałem. Nie zabiłem cię chyba dlatego, że nie jestem aż takim twardzielem,

jakimbymchciał.Widzisz,intelektualnierozumiem,żeniemadobraizła,alenieczujętegowsercu.

MojeuwarunkowaniazXXIwiekusięgajązbytgłęboko.Przeszkadzamisumienie.

WgęstniejącymmrokusalonuEthanwpatrywałsięwswegobyłegoszefa.

–Towłaściwienaczymterazstoimy?–spytał.

–Spędziłemtunajlepszechwilemojegożycia.ZTheresą.Ztwoimsynem.

Jęcząc,Hasslerdźwignąłsięzpodłogiioparłościanę.

Nawet w słabym świetle Ethan widział, że szczęka Adama zaczyna puchnąć. Słowa stawały się

niewyraźne,zniekształcone.

–Odejdę–mówiłHassler.–Nazawsze.Podjednymwarunkiem.

–Uważasz,żemożeszdyktowaćwarunki?

–Theresanigdysięniedowie,conaprawdęzaszło.

–Postąpiłbyśtaktylkopoto,bynadalciękochała.

–Onawybrałaciebie,Ethanie.

–Cotakiego?

–Wybrałaciebie.

Ethanpoczułobezwładniającąulgę.

Gardłościsnęłomuwzruszenie.

– Teraz, gdy jest po wszystkim, nie chcę, żeby się dowiedziała – ciągnął Hassler. – Uszanuj to

życzenie,asprawię,żeniemożliwestaniesięmożliwe.

–Istniejeinnerozwiązanie–stwierdziłEthan.

–Mianowicie?

–Mógłbymcięzabić.

–Starczycijaj,starydruhu?Jeślitak,hulajdusza,piekłaniema.

Ethan spojrzał na zimny piec. Utkwił wzrok w wieczornym świetle wpadającym przez okna.

Zastanawiałsię,jakimcudemmiałbyznowupoczućsiętujakwdomu.

–Niejestemmordercą–powiedziałwkońcu.

–Widzisz?Obajjesteśmyzasłabinatennowyświat.

–Przebywałeśzaogrodzeniemtrzyipółroku?–spytałEthan,wstajączpodłogi.

–Zgadzasię.

–Czylipewniewieszwięcejotymnowymświecieniżktokolwiekznas.

background image

–Pewnietak.

–Agdybymcipowiedział,żeniemożemydłużejzostaćwWaywardPines?Żemusimyopuścićtę

dolinę i przenieść się w cieplejsze strony, gdzie można hodować zboże? Sądzisz, że mielibyśmy

szansę?

–Przetrwaćjakogrupazaogrodzeniem?

–Tak.

–Tobrzmijakzbiorowesamobójstwo.Alejeślifaktycznieniemamyinnegowyjścia?Jeślimamy

dowyboruzostaćwdolinieizginąćalbozaryzykowaćiruszyćnapołudnie?Chybatrzebaspróbować.

***

WdrodzedostołówkiEthanponowniezatrzymałsięprzedklatkąaberracji.Samicaspaławkącie,

zwiniętawkłębek,chudszaibardziejwymizerowananiżostatnio,gdyjąwidział.

Minąłgojedenzlaborantówzatrudnionychprzyabikach.Szedłwstronęschodów.

–Hej!–zawołałzanimEthan.Człowiekwbiałymfartuchuzatrzymałsięiodwróciłdoszeryfa.–

Onajestchoraczycośtakiego?

Młodynaukowiecuśmiechnąłsięobleśnie.

–Umierazgłodu.

–Głodzicieją?

–Nie,odmawiaprzyjmowaniajedzeniaiwody.

–Dlaczego?

–Niemampojęcia.–Laborantwzruszyłramionami.–Możedlatego,żesfajczyliśmywszystkich

jejkuzynów?

Mężczyznazachichotałpodnosemiposzedłdalejkorytarzem.

***

Ethan znalazł Theresę i Bena przy narożnym stoliku w zatłoczonej stołówce. Na widok jego

posiniaczonejtwarzyżonaotworzyłaszerokooczyopuchnięteodłez.

–Cosięstało?–spytała.

–Płakałaś?

–Późniejporozmawiamy.

Kolacjaskładałasięzzestawówmrożonegoohydztwa.

LazaniadlaEthana.

BoeufStroganowdlaBena.

BakłażanzparmezanemdlaTheresy.

background image

Ethanniemógłprzestaćmyślećotym,ilekosztujeichtenposiłek.

Ojednąkolacjębliżejnicości.

Nikt nie miał pojęcia, jak szybko wyczerpywały się zapasy. Ludzie przyjmowali za pewnik, że

mogąsobiewejśćdostołówki,ogrodówmiejskichczysklepuspożywczegoiznaleźćjedzenie.

Cosięstaniezogólnąuprzejmością,kiedyskończysiępożywienie?

–Ben,chceszporozmawiaćotym,comasięwydarzyćdziśwnocy?–spytałEthan.

–Raczejnie.

–Niemusisztamiść,jeśliniechcesz,kochanie–dodałaTheresa.

–Chcętozobaczyć.Tojegokarazato,cozrobił,prawda?

– Tak – potwierdził Ethan. – Widzisz, musimy to zrobić, ponieważ nie ma już sądów. Nie ma

sędziów ani ławników. Sami musimy o siebie zadbać, a ten człowiek skrzywdził mnóstwo osób.

Sprawiedliwościmusistaćsięzadość.

PokolacjiEthanodesłałBenadoichpokoju,poczympoprosiłTheresę,żebysięznimprzeszła.

–Hasslerijawyjaśniliśmysobiepewnesprawy–oznajmił,gdywchodziliposchodach.

–Jezu,Ethanie,jesteścienastolatkami?

Minąwszy wejścia do trzech pomieszczeń po prawej stronie korytarza na Poziomie 4, Ethan

przesunąłkartęmagnetycznąprzezczytnikipociągnąłciężkiestalowedrzwi.

Obojeweszlinaniewielkąplatformę.

–Złapzaporęcz–powiedziałEthaniwcisnąłguzikzestrzałkąwgórę.

Platformapomknęławwydrążonymwskaleszybiezprędkościąwindyekspresowej.

Stotrzydzieścimetrówprostowgórę.

W końcu się zatrzymali, wysiedli na krótki chodnik, który doprowadził ich do następnych

stalowychdrzwi.EthanznówotwarłjezapomocąkartyiwyszedłzTheresąnamróz.

–Cotozamiejsce?–spytała.

–Odkryłemjekilkanocytemu,kiedyniemogłemspać.

Wiatrzdążyłrozpędzićchmury.

Nadichgłowamirozpościerałosięrozgwieżdżoneniebo.

Ethan i Theresa stali na ścieżce wykutej w skale na głębokość metra. Po obu stronach zbocza

opadaływpustkę.

– Ludzie przychodzą tu chyba zapalić i zaczerpnąć świeżego powietrza – powiedział. – To

najszybszysposób,byujrzećświatłodziennebezpotrzebyjechaniatunelemdomiasta.Nazywająten

chodnikdachemdoopalania.

–Jakdalekosięciągnie?

–Nawskrośtychwysokichszczytów.Podobnomożnanimdojśćażdolasunazachódodskalnego

background image

kotła.

Obojeruszylipoostrejgrani.

–PobijatyceAdamijaporozmawialiśmy–powiedziałEthan.

–Niezbytnormalnezachowaniedwóchdorosłychmężczyzn.

–Adampowiedział,żewybrałaśmnie.

Theresazatrzymałasięizwróciłatwarządomęża.

Ethanczułnapoliczkachszczypaniemrozu.

–Stanęłamprzeddośćprostymwyborem,Ethanie.Kochaćczybyćkochaną.

–Oczymtygadasz?

–Adamzrobiłbydlamniewszystko…

–Jateż…

– Może jednak posłuchasz? Powiedziałam ci, że nikt nigdy nie kochał mnie tak jak Adam,

imówiłamprawdę.Jednocześnienigdyniekochałamnikogotakjakciebie.Czasemnienawidziłamsię

zato,boczułamsięsłaba.Czasamipragnęłamzamknąćprzedtobąserceiodejść,aleniepotrafiłam.

NawetpoKate.Zupełniejakbyśmnieuwięził.Tocoścennego,Ethanie,więclepiejotodbaj.Jużraz

mniezraniłeś.Bardzo.

– Wiem, że w przeszłości spieprzyłem sprawę. Wiem, że nie traktowałem cię tak, jak na to

zasługujesz…

–Ethanie…

–Nie,terazmojakolej.Kurczę,schrzaniłemwszystko.Przezswojąpracę.PrzezKate.Przezto,że

nie radziłem sobie z historiami z wojny. Ale ja się staram, Thereso. Odkąd ocknąłem się w tym

miasteczku, staram się. Próbuję chronić ciebie i Bena. Próbuję cię kochać najlepiej, jak potrafię.

Próbujędokonywaćwłaściwychwyborów.

– Wiem, że się starasz. Widzę to. Widzę, czym moglibyśmy być. Niczego więcej nie pragnę.

Nigdyniczegowięcejniepragnęłam.–Pocałowałago.–Musiszmicośobiecać,Ethanie.

–Cotakiego?

–ŻebędzieszłagodnywobecAdama.Terazmusimywszyscyżyćwtejdolinie.

Ethan spojrzał Theresie w oczy, walcząc z pragnieniem, by wyznać jej wszystko, co uczynił ten

człowiek.

–Postaramsię–rzekłwkońcu.–Dlaciebie.

–Dziękuję.

Poszlidalej.

–Cosięstało,kochany?–spytała.

–Hm,wszystko?

background image

–Nie,jestcośjeszcze.Cośnowego.Dziwniesięzachowywałeśprzykolacji.

Ethan spojrzał w głąb kanionu, leżącego kilometr pod nimi. Zaledwie miesiąc temu po raz

pierwszy zetknął się tam z aberracjami i choć stoczył z nimi morderczą walkę, wtedy przynajmniej

miał nadzieję. Wciąż wierzył, że gdzieś tam, daleko, jest świat. Wierzył, że jeśli tylko zdoła uciec

ztegomiasta,zdalaodtychgór,wSeattlebędzienaniegoczekałarodzinaijegodawneżycie.

–Ethanie?

–Mamykłopoty–wyznał.

–Zdajęsobiesprawę.

–Nie,chcępowiedzieć,żenieprzetrwamy.Jakogatunek.

Nieboprzeciąłmeteor.

– Ethanie, jestem tu znacznie dłużej niż ty. Czasami brak mi nadziei, teraz bardziej niż

kiedykolwiek,alewWaywardPinesmamywszystko,czegonamtrzeba.

–Zapasyjedzeniasąnawyczerpaniu–wyjaśnił.–Tożarcie,któredostaliśmydziśnakolację?Te

mrożoneposiłki?Niestarczyichnawieczność,akiedysięskończą,niezdołamywyprodukowaćwtej

doliniedośćżywności,byprzetrwaćdługie,ostrezimy.Gdybyśmyznajdowalisiędalejnapołudnie,

może by się udało, lecz utknęliśmy w tej dolinie. Przykro mi to mówić, ale niczego nie chcę przed

tobąukrywać.Dośćsekretów.Chcęcięmiećwswojejdrużynie,boniewiem,corobić.

–Ileczasunamzostało?–spytałaTheresa.

–Czterylata.

–Acopotem?

–Potemumrzemy.

background image

HASSLER

Poprzekroczeniurzekipowschodniejstroniemiastanazesztywniałychnogachwyszedłnabrzeg.

Naczworakachzacząłsięgramolićwśródsosenporastającychstromezbocze.

Wgórę.

Wgórę.

Wgórę.

Trzydzieścimetrówponadmiastemterensięwyrównał,aleHasslersięniezatrzymywał,piąłsię

corazwyżej.

Bezlęku.

Beztroski.

Samniewierzył,żewchodzinazboczesamobójców.Wciąguroku,któryspędziłzTheresą,dwie

osobywdrapałysięnatęskałęiskoczyływprzepaść.Amatorzysamozagładymogliteżznaleźćinne

miejscawgórachwokółWaywardPines,aletakonkretnaprzepaśćoferowałanajwiększąstromiznę.

Tutajczłowiekniemusiałsięobawiać,żespieprzyskokiniechcącyodbijesięodskalnejpółki.Jeśli

tylkozdołałsięwspiąćnaszczyt,mógłliczyćnaniezakłóconylotwzapomnienie.

Hasslerwyszedłnadługąpółkę,położonąprawiedwieściemetrównaddoliną.

Padłnazimnygranit,czującpulsowaniewszczęce.Pewniezłamana.

Pod nim, pogrążone w ciemnościach nocy, leżało miasteczko. Światło gwiazd wydobywało

zmrokuulice.

Nogawkizesztywniałynamrozie.

W przenikliwym chłodzie Hassler rozmyślał o swoim życiu. W końcu z trudem się podniósł.

Doszedł do kojącej konkluzji: ze wszystkich trzydziestu ośmiu lat przeżył jeden magiczny rok.

Wdomuwkolorzekanarkowymmieszkałzmiłościąswegożyciaikażdegodnia,budzącsięuboku

Theresy,doceniałto,coma.

Zcałegosercapragnąłspędzićzniąwięcejczasu,aleto,żebyłogoprzynajmniejtyle…

Wystarczy.

Jestsięczegotrzymać.

Pochwiliodszukałwzrokiemichdomwciemnejdolinie.

Zobaczył nie ten obecny, nieoświetlony i pusty, ale tamten z letnich wieczorów, skąpany

włagodnymświetle,gdywchodziłnawerandękuwszystkiemu,cokochał.

Podszedłdoskalnejkrawędzi.

Niebałsię.

Nie bał się śmierci ani bólu. Podczas misji za ogrodzeniem przeżył tak wiele momentów, które

background image

wydawałysięostatnimiwjegożyciu,żestarczyłobyichnakilkażywotów,aśmierćbyłaczymś,naco

jużdawnozdążyłsięprzygotować.Przynajmniejniosłazesobąobietnicęukojenia.

Ugiąłnogiwkolanach,szykującsiędoskoku.

Nagłydźwiękpodrzuciłnimjakwstrząselektryczny.

Odwróciłsię,niewielewidziałwciemności,alepojął,żektośpłacze.

–Halo?–odezwałsię.

Płaczucichł.

–Ktotamjest?–spytałkobiecygłos.

–Wszystkowporządku?

–Gdybytakbyło,siedziałabymtu,nagórze?

–Notak,słusznauwaga.Chcesz,żebymdociebiepodszedł?

–Nie.

Hasslercofnąłsięizstąpiłnaskałę.

–Niepowinnaśtegorobić–stwierdził.

–Słucham?Acotytu,dodiabła,wyczyniasz?Mogłabympowiedziećcidokładnietosamo.

–Owszem,alejapowinienemtubyć.

–Dlaczego?Botwojeżycieteżjestokropne?

–Chceszposłuchaćmojejłzawejbajeczki?

–Nie.Żałuję,żejeszczenieskoczyłam.Wkońcuzdobyłamsięnaodwagę,kiedyjakiśdupekmi

przeszkodził.Jużdrugirazsiętuwspięłam.

–Cosięstałozapierwszymrazem?–zainteresowałsięHassler.

–Tobyłowdzień,ajamamlękwysokości.Stchórzyłam.

–Dlaczegotujesteś?–zapytał.

–Powiemci,alepodwarunkiem,żeniebędzieszpróbowałmnieratować.

–Umowastoi.

–Kiedyaberracjewdarłysiędodoliny,straciłammęża–wyznałazwestchnieniemkobieta.

–Przykromi.PobraliściesięwWaywardPines?

–Tak.Wiem,cosobiemyślisz,alegokochałam.Kochałamteżinnegomężczyznę,którytujest.

Szalone jest to, że znaliśmy się w dawnym życiu. On jest tutaj z żoną i synem, a kiedy przyszedł

powiadomićmnieośmiercimojegomęża,spytałam,czyjegorodzinaocalała.

–Ico?

– Owszem, ocaleli, ale wiesz co? Część mnie, większa część, niż chciałabym przyznać, poczuła

smutek na wieść, że ta kobieta przeżyła. Nie zrozum mnie źle, strasznie tęsknię za mężem, ale

myślałam…

background image

–Żegdybyjegożonazginęła,wydwoje…

– Właśnie. Czyli oprócz straty męża, oprócz tego, że nie mogę żyć z ukochanym mężczyzną,

wychodziteżnato,żejestemgównianymczłowiekiem.

Hasslersięzaśmiał.

–Śmiejeszsięzemnie?

– Nie. Myślę tylko, że to słodkie, jeśli coś takiego uważasz za potworność. Chcesz usłyszeć

prawdziwąpotworność?

–Dawaj.

– W poprzednim życiu kochałem kobietę, ale była żoną człowieka, który dla mnie pracował…

Zaplanowałem ciąg zdarzeń, aby usunąć jej męża z pola widzenia. Posłuchaj, dwa tysiące lat temu,

kiedy tworzono to miasteczko, wiedziałem, czym ono jest. Dopilnowałem, by David Pilcher

uprowadziłtękobietę,potemzgłosiłemsięnaochotnika,żebywprowadzilimniewstanzawieszenia.

Dzięki temu kiedy się zbudziła, mogłem się znaleźć przy niej. Razem żyliśmy w Wayward Pines,

a ona nie miała pojęcia, że jest tu z mojego powodu. Rok później wysłano mnie na misję za

ogrodzenie,skądmiałemnigdyniewrócić.Każdegodniatylkomyśloniejsprawiała,żeoddychałem

i stawiałem krok za krokiem. Jakkolwiek niewiarygodnie to brzmi, zdołałem wrócić. Myślałem, że

przyjdędoniej,aonapowitamniejakbohatera.Zamiasttegookazałosię,żejesttujejmąż,amiasto

leżywgruzach.

Wciemnejdolinie,naGłównejzaczęłysięgromadzićpunkcikipochodni.

Patrzącnaświatła,Hasslerdodał:

–Więcwdrapałemsiętu,byodebraćsobieżycie.Tymyślałaśozłychrzeczach,jajerobiłem.Czy

toniestawiasprawwewłaściwejperspektywie?

–Dlaczegotujesteś?–spytałakobieta.

–Jużciwyjaśniłem.

–Nie.Przyszedłeśtu,boniemożeszżyćzmyśląotym,cozrobiłeś,czydlatego,żeniemożesz

zniąbyć?

–Dlatego,żeniemogęzniąbyć.Widzisz,nieprzestanęjejkochaćtylkoztegopowodu,żejesttu

jej mąż. Ludzkie serce tak nie funkcjonuje. Nie mogę amputować własnych uczuć. Nie żyjemy już

wszerokimświecie,gdziemogęprzenieśćsiędoinnegomiasta,innegostanu.Nigdzienieczekana

mnie alternatywne życie. Jest tylko to. Ilu nas zostało? Dwieście pięćdziesiąt osób? Nie mogę jej

unikać, a moje uczucia do niej ukształtowały mnie tak dawno temu, że nie wiem, kim bym się stał,

gdybympróbowałodniejodejść.

–Rozumiem.

–Zabawnejestto,żechociażjestemzłymczłowiekiem,niemogęsięzdobyćnazabiciejejmęża.

Czyjestcośgorszego,niżbycietylkowpołowienikczemnikiem?

background image

Przezchwilęsłychaćbyłojedyniesamotnyszeptwiatruwśródskał.

–Jacięznam,AdamieHasslerze.

–Skąd?

–Kiedyśdlaciebiepracowałam.

–Kate!?

–Życiejestdziwaczne,prawda?

–Mogędaćcijużspokój,jeżeli…

–Nieosądzamcię,Adamie.

Usłyszał,jakKatewstaje,idziewjegostronę.

Pochwiliwyłoniłasięzmrokujakcień,usiadłaobokniego,obojezwiesilinogiwprzepaść.

–Twojespodnieteżzamarzły?–spytał.

– Tak, tyłek odpada mi z zimna. Sądzisz, że to coś znaczy, że ty i ja wdrapaliśmy się tu, by

skoczyć,tejsamejnocy?

– Co masz na myśli? Że wszechświat mówi nam: „nie róbcie tego”? Czy przypadkiem nie

doszliśmydowniosku,żewszechświatmatowdupie,jakpewniezawszebyło?

KateprzyjrzałasięuważnieAdamowi.

–Nieobchodzimnie,czyskoczymyrazem,czyrazemzejdziemynadół.Poprostunieróbmytego

samotnie.

background image

PILCHER

Ktoś złapał go za ramię i ściągnął z ciężarówki. Po raz pierwszy od wielu dni znalazł się na

dworze,aleczarnykapturnagłowiezasłaniałmuwidok.

–Cosiędzieje?–spytałPilcher.

Zdartomukaptur.

Wokółsiebieujrzałświatła–pięćdziesiąt,sześćdziesiąt,możesto.Latarkiipochodnietrzymane

przez mieszkańców Wayward Pines oraz jego ludzi z góry. Otaczał go szczelny krąg. Kiedy oczy

Pilchera przywykły do oświetlenia, ujrzał nad sobą domy przy Głównej, z fasadami i witrynami

sklepówskąpanychwblaskuognia.

Wewnątrzkręgustałoobokniegodwóchludzi:EthanBurkeiAlanSpear,szefochrony.

Ethanpodszedłdobiologa.

–Cojestgrane?–spytałPilcher.–Urządzaciedlamnieigrzyska?

Powiódł wzrokiem po skrytych w cieniu twarzach, zniekształconych przez światło pochodni.

Gniewnychispiętych.

–Przeprowadziliśmygłosowanie–powiedziałEthan.

–Ktogłosował?

–Wszyscyzwyjątkiemciebie.Rozważaliśmyigrzyska,alewkońcuuznaliśmy,żeskazaniecięna

tensamrodzajśmierci,jakinarzucałeśmieszkańcomWaywardPines,niebyłobywłaściwe.–Ethan

podszedłbliżej,jegooddechparowałnamrozie.–Przyjrzyjsiętymludziom,Davidzie.Każdaztych

osóbstraciłarodzinę,przyjaciół.Przezciebie.

Mimokipiącej,morderczejwściekłościPilchersięuśmiechnął.

–Przezemnie?Toparadne–powiedziałiodsunąłsięodEthana,stającwśrodkukręgu.–Nibyco

jeszcze miałbym dla was zrobić, ludzie? Dałem wam jedzenie. Dałem schronienie. Dałem wam cel.

Chroniłem was przez wiedzą, której byście nie znieśli. Przed okrutną prawdą o świecie za

ogrodzeniem.Każdyzwasmiałrobićtylkojednąrzecz.Jedną!Cholerną!Rzecz!–wydzierałsię.–

Mieliściebyćmiposłuszni.

Nagle pochwycił spojrzenie kobiety stojącej kilka kroków od niego. Po policzkach spływały jej

lśniącełzy.

Ileżłezwtymtłumie.

Ilebólu.

Jeszczekiedyśmogłotogoobchodzić,aledziświdziałtylkoniewdzięczność.Uzurpację.Bunt.

–Cojeszcze,kurwa,mogłemdlawaszrobić?

–Onicinieodpowiedzą–stwierdziłEthan.

background image

–Tocojestgrane?

–Sątupoto,żebyztobąpójść.

–Dokąd?

Ethanzwróciłsiędonajbliżejstojących.

–Zrobicieprzejście?–Kiedyludziesięrozstąpili,szeryfpowiedział:–Typierwszy,Davidzie.

Pilcherutkwiłwzrokwciemnejulicy.

PotemspojrzałnaEthana.

–Nierozumiem.

–Zacznijiść.

–Ethanie…

Ktośpchnąłgoodtyłu,agdybiologodzyskałrównowagę,odwróciłsiędoAlana,któryświdrował

gonienawistnymspojrzeniem.

–Szeryfkazałciiść–powiedziałAlan.–Terazjacikażę,ajeśliniepotrafiszporuszaćnogami,

chętniepociągniemycięzaręce.

Z Ethanem po jednej i Alanem po drugiej stronie, Pilcher ruszył Główną między pogrążonymi

wmrokubudynkami.

Reszta szła za trzema mężczyznami jak tylna straż, panowało napięte milczenie. Nikt się nie

odzywał.Słychaćbyłojedynieszuraniebutówochodnikitłumioneszlochy.

Pilcherpróbowałzachowaćspokój,alejegoumysłszalałjakwgorączce.

„Dokądonimnieprowadzą?”

„Zpowrotemdosuperstruktury?”

„Namiejscestraceń?”

WkońcuminęliAspenHouseiszpital.

Kiedywszyscyruszylidrogąwlasleżącynapołudnieodmiasta,Pilcherzrozumiał,cogoczeka.

ZerknąłnaEthana.

Lękprzeszyłgojakłykciekłegoazotu.

Jakimścudemszedłdalej.

Nazakręciewszyscyzeszlizszosyizagłębilisięwlas.„Nawetnieobejrzałemsięzasiebie,nie

spojrzałemostatniraznaWaywardPines”,pomyślałPilcher.

Wlesiezalegałacienkawarstwamgły.Przeszywającejąświatłapochodniwyglądałonieziemsko.

Jaksamoistnepunktyognia.

Pilcherczułnarastającychłód.

Słyszałszumogrodzenia.

Szliwzdłużniego.

background image

Po chwili stanęli przy bramie. Wszystko działo się tak szybko, zaledwie przed chwilą zdjęli mu

zgłowykaptur.

Ethanpodałbiologowimałyplecak.

–Wśrodkujesttrochęprowiantuiwoda.Wystarczynakilkadni,oiletyleprzetrwasz.

Pilcherwpatrywałsięwplecak.

–Niemaciejaj,żebymniezabićwłasnoręcznie?–spytał.

– Jest akurat odwrotnie – odparł Ethan. – Wszyscy za bardzo tego pragnęliśmy. Chcieliśmy cię

torturować.Każdazosób,któreprzeżyły,miaławydrzećcikawałekciała.Niechcesztegoplecaka?

Pilcherchwyciłgoizarzuciłnaramię.

Ethanpodszedłdokontrolkiiodciąłzasilanie.

Szumucichł.

Wlesiezapadłacisza.

Pilcherspojrzałnaswoichludzi.Tychzmiasta.Tychzgóry.Ostatnieludzkietwarze,jakiedane

mubyłooglądać.

– Niewdzięczne skurwysyny! Gdyby nie ja, zginęlibyście dwa tysiące lat temu. Stworzyłem dla

wasraj.JestemwaszymBogiem!MacieczelnośćwyrzucaćBogaznieba!?

– Twoja znajomość Biblii chyba szwankuje – zauważył Ethan. – To nie Boga wygnano, ale tego

drugiego.

Potychsłowachszeryfotworzyłbramę.

Wkrótcepotemwogrodzeniuznowuzaszumiałprąd,dającypoczuciebezpieczeństwa.

Pilcherpatrzył,jakludzieodwracająsięodniego,latarkiipochodnieniknęływemgle.

Stałsamwzimnym,ciemnymlesie.

Kierującsięnapołudnie,szedłtakdługo,aższumogrodzeniastałsięniesłyszalny.

Gwiazdyoświetlałymudrogęzbytsłabo.

Popewnymczasienogiodmówiłymuposłuszeństwa,więcusiadł,opartyplecamiososnę.

Woddali,możekilometrodniego,wrzasnąłabik.

Odpowiedziałmuinny,znaczniebliżej.

Potemjeszczejeden.

Usłyszałzbliżającesiękroki.

Cośgalopowałowciemności.

Prostonaniego.

background image

ETHAN

OświcieEthanwyjechałzsuperstrukturywjednymznależącychdoochroniarzypick-upówmarki

DodgeRam.ObokniegosiedziałBen.

Międzysosny.

Przezgłazy.

Wkońcuznaleźlisięnagłównejszosieprowadzącejnapołudnieodmiasta.

NaostrymzakręcieEthanskręciłwlasijechałpoboczem,ostrożniewymijającdrzewa.

Gdydotarlidoogrodzenia,pojechałrównolegledoniego,ażznaleźlisięprzybramie.

Zgasiłsilnik.

Nawetwauciesłychaćbyłoszumprądupłynącegoprzezkolczastedruty.

–Myślisz,żepanPilcherjużnieżyje?–spytałBen.

–Niemampojęcia.

–Aleaberracjewkońcugodopadną,tak?

–Tegomożemybyćpewni.

Benspojrzałzasiebieprzezszybęnatyłpick-upa.

–Nierozumiem–wyznał.–Czemumytorobimy,tato?

–Boniemogęprzestaćotymmyśleć.

TerazEthanzerknąłwtył.

Samicaaberracjizsuperstruktury,wpatrzonawlas,siedziałabezruchuwpleksiglasowejklatce.

–Dziwne–powiedziałEthan.–Terazświatnależydonich,amimotoposiadamycoś,czegoone

niemają.

–Cotakiego?

– Dobro. Przyzwoitość. Na tym polega człowieczeństwo, przynajmniej w naszym najlepszym

wydaniu.

Bensprawiałwrażeniezdezorientowanego.

–Wedługmnietenabikjestinny–ciągnąłEthan.

–Comasznamyśli?

–Mawsobieinteligencjęiłagodność,którychniewidziałemużadnegoinnegoosobnika.Może

onagdzieśmarodzinę,zktórąznówchcesięspotkać?

–Powinniśmyjązastrzelićispalićrazemzinnymi.

– I co byśmy osiągnęli? Na kilka minut nasycilibyśmy swój gniew? A gdybyśmy tak zrobili coś

przeciwnego?Gdybyśmyodesłalijądolasuzwiadomościąogatunku,którykiedyśzamieszkiwałtę

dolinę? Wiem, że to szalony pomysł, ale kurczowo trzymam się myśli, że drobny akt dobroci może

background image

miećpoważnekonsekwencje.

–Nibyjakie?–spytałBen.–Takiaktzmieniłbyaberracje?Więcejpotworówupodobniłobysiędo

niej?

Ethanprzeszedłnatyłdodge’aiopuściłklapę.

– Gatunki ewoluują – mówił. – Na początku człowiek prowadził zbieracko-łowiecki tryb życia.

Porozumiewałsięchrząknięciamiigestykulacją.Potemwynaleźliśmyrolnictwoijęzyk.Staliśmysię

zdolnidodobroci.

–Aletozajęłotysiącelat.Zanimdotegodojdzie,wszyscypomrzemy.

– Masz rację, synu – zgodził się Ethan z uśmiechem. – To zajęłoby bardzo, ale to bardzo dużo

czasu.

Potem odwrócił się do samicy. Siedziała spokojnie w klatce, w oczach wciąż miała senność po

środkuuspokajającym,którynapolecenieEthanapodalijejnaukowcy.

WyciągającpistoletDesertEaglezkabury,wszedłnatyłpojazdu,otworzyłklatkęiuchyliłdrzwi.

Zgardłaaberracjidobyłsięnitowarkot,nitopomruk.

–Niezrobięcikrzywdy–zapewniłEthan.

Powolisięwycofałizszedłzwozu.

Aberracjaniespuszczałagozoczu.

Pochwilipchnęładrzwiklatkidługąlewąrękąiwypełzła.

–Ajeślionacośzrobi?–spytałBen.–Jeślinanasskoczy?

– Ona nas nie skrzywdzi. Wie, co zamierzam. – Ethan pochwycił jej spojrzenie. – Prawda, że

wiesz?

Zacząłiśćwstronęogrodzenia,samicapowlokłasięzanim,utrzymującdystanskilkukroków.

Przybramiewstukałkododcinającyzasilanieiodczekałchwilę,zanimsworznieustąpiły.

Ogrodzenieucichło.

Ethanpchnąłbramębutem.

–No,dalej–powiedział.–Jesteśwolna.

Obserwującgonieufnie,samicaprzemknęłaobokiprzecisnęłasięprzezbramęwszerokiświat.

–Myślisz,tato,żezdołamyżyćoboknich?

TrzymetryzaogrodzeniemsamicaobejrzałasięnaEthana.

Przekrzywiłagłowę.

Przezchwilęprzyglądałasięszeryfowi,którymógłbyprzysiąc,żechciałacośpowiedzieć,jejoczy

błyszczałyinteligencjąizrozumieniem.

Niepadłyżadnesłowa.

MimotoEthanzrozumiał.

background image

Naglezrodziłasięwnimodpowiedź.

–Tak,myślę,żezdołamy–rzekł.

Mrugnął…

Aberracjaczmychnęła.

***

Ethan i Theresa siedzieli na jednej z ławek parkowych, obserwując Bena, który stał na łące

wpatrzony w niebo. Około stu metrów nad ziemią tańczył na wietrze latawiec. Dopiero po kilku

próbach chłopcu udało się wznieść go nad nieruchomą warstwę powietrza przy ziemi, a teraz

czerwonaplamkadrgałanabłękitnymtle.

Miło było siedzieć i patrzeć na dziecko z latawcem, poza tym był to pierwszy poranek od wielu

dni,możenawettygodni,gdywpowietrzunieczułosięzimy.

–Toszaleństwo,Ethanie.

–Jeślizostaniemywdolinie,wciągukilkulatzginiemy–powiedział.–Tonieulegawątpliwości.

Pocowięcpoddawaćsprawępodgłosowanie?

–Pozwólludziompodjąćdecyzję.

–Ludziewszystkoprzekręcają.

–Toprawda,alemusiszsiędowiedzieć,jakimprzywódcązamierzaszbyć.

–Wiem,jakajestwłaściwadecyzja,Thereso.

–Wobectegoprzekonajichdoswojegopomysłu.

–Trudnodotegoprzekonywać.Sprawajestryzykowna.Ajeślipodejmąbłędnądecyzję?Nawetty

sięwahasz.

– Decyzja jest może błędna, ale nasza, kochanie. Jeśli zamierzasz narzucić ludziom swoją wolę,

jakisensmiałowyjawianieimprawdyoWaywardPines?

–Samtowszystkospowodowałem–powiedziałEthan.–Śmierć,zniszczenie,straty.Wywróciłem

naszeżyciedogórynogami.Terazchcętylkotonaprawić.

–Idobrzesięztymczujesz?

–Jestemprzerażony.

Theresawzięłagozarękę.

–Nieprosiszmnietylkooto,żebymzaufałludziomipowierzyłimichwłasnylos.Prosiszmnie,

żebympowierzyłimlostwójiBena.

Ichroześmianysynprzebiegłpomurawie,ciągnąclatawiec.

– W dniu, kiedy włamałem się do superstruktury, Pilcher powiedział mi, że pewnego dnia

zrozumiem,cozrobił.Zrozumiemwybory,którychdokonał.

background image

–Irozumiesz?

–Zaczynamodczuwaćciężar,jakispoczywałnajegobarkach.

– On nie ufał ludziom, nie wierzył, że są zdolni do podejmowania właściwych decyzji –

powiedziała Theresa. – Dlatego, że się bał. Ale ty nie musisz się bać, Ethanie. Jeśli zrobisz to, co

dyktujeciserce,jeślipozwoliszludziomwybraćwłasnylos,własneprzeznaczenie…

–Wtedymożemyumrzećzgłoduwtejdolinie.

–Toprawda.Aleniestraciszuczciwości,prawości.Tylkotegotaknaprawdęmusiszsięobawiać.

***

Tej nocy Ethan stanął w miejscu, gdzie wszystko się zaczęło, na pustej scenie opery, w blasku

reflektorów.Przedsobąwidziałoczyostatnichdwustupięćdziesięciuludzinaziemi.

– Oto jesteśmy: resztki ludzkości pod koniec świata – zaczął. – Jesteśmy tu teraz, ponieważ

postanowiłem wyjawić wam prawdę o Wayward Pines. Nie sądźcie, że o tym zapomniałem. Wielu

z was straciło bliskich. Wszyscy cierpieliśmy. Do końca życia będę żył ze swoją decyzją i jej

konsekwencjami, ale teraz nadszedł czas, by zastanowić się nad przyszłością. Właściwie o niczym

innymniemyślęodtygodnia.

Na lewo od sceny siedzieli najbliżsi współpracownicy Pilchera – Francis Leven, Alan, Marcus,

Mustin–wpatrzeniwEthana.

Wsalipanowałacałkowita,pełnanapięciacisza.

– Wiem, że wszyscy staramy się odgadnąć, co dalej – mówił Ethan. – Zastanawiamy się, jak

będziewyglądałonaszeżycie.Musimyspojrzećtrudnymprawdomwoczyimusimytozrobićrazem.

Teraz.Otopierwszaznich.Naszezapasyjedzeniasąnawyczerpaniu.

Wtłumierozległysięcicheokrzykiiszepty.

–Najakdługąstarczą?–zawołałktoś.

–Mniejwięcejnaczterylata–odparłEthan.–Coprowadzinasdokolejnejtrudnejprawdy.Nie

możemy zostać w tej dolinie. To znaczy moglibyśmy. Do następnej awarii ogrodzenia. Do kolejnej

zimy przekraczającej nasze wyobrażenie. Moglibyśmy tu zostać aż do całkowitego wyczerpania

zapasów. Jest tu z nami Francis Leven z superstruktury, który może przedstawić wam szczegóły,

wyjaśnić, dlaczego nasze dalsze życie w Wayward Pines jest niemożliwe. Nie ściągnąłem was tu

jednak tylko po to, żeby przekazać złe nowiny. Mam też propozycję działania. Coś radykalnego,

niebezpiecznego i śmiałego. Skok w ciemność. – Ethan odszukał wzrokiem Theresę. – Szczerze

mówiąc,zastanawiałemsięnawet,czyprzedstawićtojakowybór.Niedawnojedenzmoichprzyjaciół

powiedział,żeczasemznajdujemysięwsytuacjach,gdyważysiężycieiśmierć,awówczasjedenczy

dwóch silnych przywódców musi podjąć decyzję. Myślę jednak, że etap, gdy inni decydowali

onaszymżyciu,mamyjużzasobą.Niewiemjak,aleodnajdziemydrogę.Dlamniesprowadzasięto

background image

dotego,żewolę,abyśmydokonalibłędnegowyborujakogrupa,niżżyliwzniewoleniu.Zniewolenie

było dawnym sposobem życia. Sposobem oferowanym przez Pilchera. Proszę więc tylko, żebyście

mniewysłuchali,apotemzdecydujemy,corobić.Wspólnie.Jakwolniludzie.

background image

CZĘŚĆX

background image

MIESIĄCPÓŹNIEJ

background image

ETHAN

Wciąż jeszcze bywały chwile takie jak ta, gdy płynął prąd, z kuchni dolatywał zapach kolacji

gotowanejprzezTheresę,awszystkowyglądałonormalnie.Ot,dowolnywieczórwpoprzednimżyciu

Ethana.

Benwswojejsypialninapiętrze.

Ethanrobiłwgabinecienotatkinanastępnydzień.

Za oknem, w wieczornym półmroku, widział ciemny dom Jennifer Rochester. Sąsiadka zginęła

podczasataku,aniedawnymrózunicestwiłjejogród.

Zatolatarnieuliczneznówsiępaliły.

Zgłośnikównaodległymkrzakudobiegałamuzykaświerszczy.

Ethan tęsknił za pianinem Hectera Gaithera, którego grę słychać było dawniej w radiach

wszystkichdomówwWaywardPines.

Siedzącwolbrzymimfotelu,Ethanzamknąłoczyinakrótkąchwilęzanurzyłsięwnormalności.

Zawszelkącenęstarałsięwyprzećmyślokruchościichwszystkich.

Niebyłotojednakmożliwe.

Niesposóbbyłopogodzićsięzfaktem,żenależałdogatunku,któremugroziłorychłewymarcie.

Tamyślprzesycałakażdąchwilę.

Każdąchwilęprzepełniałagrozą.

***

Wkuchnipowitałagowońgotującegosięmakaronuiaromatgęstniejącegososudospaghetti.

–Pachnieniesamowicie–stwierdził.

StajączaTheresąprzykuchence,objąłjąwpasieipocałowałwkark.

–OstatniposiłekwWaywardPines–powiedziała.–Dzisiajidziemynacałość.Czyszczęlodówkę.

–Zaprzęgnijmniedopracy.Mogęumyćnaczynia.

–Chybamożemyjezostawić–odparła,mieszającsos.

Ethansięroześmiał.

Jasne.

Oczywiście,żemogli.

Theresaotarłaoczy.

–Typłaczesz–zauważył.

–Nicminiejest.

Ethanująłjązaramię,delikatnieodwróciłispytał:

background image

–Cosięstało?

–Poprostusięboję.

***

Porazostatnisiedzieliprzystolewjadalni.

Ethanspojrzałnażonę.

Nasyna.

Potemwstał.

Uniósłszklankęzwodą.

– Chciałbym powiedzieć kilka słów dwóm najważniejszym osobom w moim życiu. – Głos mu

drżał. – Nie jestem idealny. Prawdę mówiąc, daleko mi do ideału. Ale zrobię wszystko, żeby cię

chronić,Thereso.Iciebie,Benie.Wszystko.Niewiem,coprzyniesiejutrzejszydzień.Niewiem,co

będziepojutrze.Ijeszczepóźniej.–Walczączełzami,zmarszczyłbrwi.–Jestempoprostuogromnie

wdzięczny,żejesteśmytuterazrazem.

OczyTheresybłyszczały.

GdyEthanusiadł,głębokoporuszony,żonawzięłagozarękę.

***

Tobyłaichostatnianocnamiękkimmateracu.

EthaniTheresależelisplecenipodstertąkołder.

Mimopóźnejgodzinyniespali.Ethanczułnapiersiłaskotaniejejrzęs.

–Możeszuwierzyć,żetojestnaszeżycie?–szepnęła.

–Jeszczetodomnieniedotarło.Chybanigdyniedotrze.

–Ajeśliplansięniepowiedzie?Jeśliwszyscyzginiemy?

–Tocałkiemmożliwe.

–Jakaśczęśćmniechcewybraćbezpiecznerozwiązanie–wyznała.–Możeistotniezostałynam

tylko cztery lata. To może wykorzystajmy je jak najlepiej? Smakujmy każdą chwilę. Każdy kęs

jedzenia,każdyoddech.Każdypocałunek.Cieszmysięzkażdegodnia,kiedyniedoskwieranamgłód

alboniemusimyuciekaćwobawieowłasneżycie.

–Alepotemzcałąpewnościąbyśmyumarli.Naszgatunekbysięskończył.

–Możetonietakiezłe.Mieliśmyszansę.Nieudałosię.

–Musimypróbować.Musimywalczyćdalej.

–Dlaczego?

–Botowłaśnierobimy.

background image

–Niewiem,czystaćmnienacośtakiego.

Drzwiichsypialniskrzypnęły.

–Mamo?Tato?–rozległsięgłosBena.

–Cojestgrane,stary?–spytałaTheresa.

–Niemogęspać.

–Połóżsięznami.

Benwślizgnąłsiępodkołdryiumościłmiędzyrodzicami.

–Taklepiej?–zapytałEthan.

–Mhm,owielelepiej–odparłBen.

Całatrójkależaławciemności,niktsięnieodzywał.

Benzasnąłpierwszy.

PotemTheresa.

Ethanwciążniemógłspać.

Wspartynałokciu,patrzyłnaswojąrodzinę,przyglądałsięjejprzezcałąnoc,ażzaoknamiwstał

świtizacząłsięichostatnidzieńwWaywardPines.

***

Wewszystkichdomachwmiasteczkurozdzwoniłysiętelefony.

Ethan,zfiliżankączarnejkawywdłoni,wyszedłzkuchnidosalonuipotrzecimsygnalepodniósł

słuchawkę.

Chociażwiedział,jakiejwiadomościnależysięspodziewać,poczułskurczżołądka,gdyprzytknął

słuchawkędouchaiusłyszałwłasnygłos:

–MieszkańcyWaywardPines.Jużczas.

***

Ethan otworzył frontowe drzwi i Theresa wyszła na werandę, niosąc tekturowe pudło

zoprawionymizdjęciamiichrodziny,jedynym,copostanowilizabrać.

Żegnałichpięknyporanek.

Na ich ulicy sąsiedzi wychodzili z domów, jedni z niewielkimi pudłami z najcenniejszym

dobytkiem,inniniemielinicpróczubrańnasobie.

Burke’owiezeszlizwerandy,minęlipodwórzeprzeddomem,wyszlinaulicę.

Wszyscy mieszkańcy zebrali się na Głównej i jak jeden mąż ruszyli w kierunku lasu za

południowymirogatkamimiasta.

Ethan dostrzegł Kate, z plecakiem przerzuconym przez ramię, idącą na przedzie obok Adama

background image

Hasslera.

Poczułdziwneukłucieiprzyszłomunamyśl,żeniektóreuczuciasązbytzłożone.Gdybyjednak

miałokreślićcharaktertego,copoczuł,stwierdziłby,żetocośwrodzajunostalgii.

PuszczającdłońTheresy,rzekł:

–Zachwilęwrócę.

Dogoniłswojądawnąpartnerkę,gdygrupamijałaAspenHouse.

–Dzieńdobry–powiedział.

Katezerknęłaprzezramięispytałazuśmiechem:

–Jesteśgotów?

–Toszaleństwo,prawda?

–Odrobinę.

– Cześć, Ethanie – powiedział Hassler. Miesiąc w cywilizowanym świecie odmienił go nie do

poznania.Adamprzytyłnatyle,żeniemalodzyskałdawnywygląd.

–Hej,Adamie.Jaksięwamwiedzie?

–Chybawporządku.

– Czuję się, jakbym się wybierała na szaloną przejażdżkę – wyznała Kate. – Nie mam pojęcia,

dokądmniezaprowadzi.

Gdymijaliszpital,Ethanwróciłmyślamidotamtegopierwszegodnia,kiedysięobudziłiujrzał

nad sobą uśmiechniętą twarz siostry Pam. Przypomniał sobie początkowy okres, gdy włóczył się po

mieście jak pijany, zdezorientowany, próbując dodzwonić się do domu, nie mogąc skontaktować się

zrodziną.Pierwszyraz,kiedyujrzałKate,odziewięćlatstarszą,niżpowinnabyć.

Cozapodróż.

EthanspojrzałnaKate.

–Niedługoznajdziemysięwpanoptikum–powiedział.–Możepowinniśmysiętutajpożegnać.

Kate przystanęła pośrodku jezdni, mijali ich ostatni mieszkańcy Wayward Pines. Uśmiechnięta,

mrużąc oczy w porannym słońcu, wyglądała jak dawna Kate. Z Seattle. Kate: najgorszy i najlepszy

błąd,jakipopełniłwżyciu.

Objęlisię.

Żarliwie.

–Dziękuję,żeprzyjechałeśmnieszukaćprzedlaty–powiedziałaKate.–Przykromi,żetaktosię

skończyło.

–Niczegobymniezmienił.

–Postąpiłeśwłaściwie–szepnęła.–Nigdywtoniewątp.

Theresaznalazłasięprzynich.

background image

UśmiechnęłasiędoKate.

PotempodeszładoHassleraiobjęłago.

Kiedysięrozłączyli,Theresaspytała:

–Chceciepójśćznamikawałek?

–Zprzyjemnością–odparłAdam.

Stojąctakzżoną,synem,dawnąkochankąiczłowiekiem,którykiedyśgozdradził,Ethanmyślał:

„Czy tak wygląda rodzina w tym nowym świecie?”. Ponieważ bez względu na to, co się wydarzyło

wbolesnejprzeszłości,wszyscypotrzebowalisięnawzajem.

Mijali ich już ostatni ludzie, a oni wciąż stali w miejscu, gdzie główna droga z Wayward Pines

zagłębiałasięwciemnylas.

Zanimileżałoopuszczonemiasto.

Ulicejaśniaływporannymsłońcu.

PozachodniejstronieGłównejbłyszczaływitrynysklepów.

Chłonęliwidokślicznychwiktoriańskichdomówokolonychpłotami.

Górywokółmiasta.

Topoleosikowe,zktórychwiatrstrącałostatniezłocisteliście.

Wtejchwiliwszystkotoprzypominałoidyllę.

Genialny,szalonytwórPilchera.

Wkońcuodwrócilisięirazemruszylidrogąwlas,zdalaodWaywardPines.

***

Ethan siedział przy głównej konsoli w centrum nadzoru. Po jego bokach zajęli miejsca Alan

iFrancisLeven.

–Pocowłaściwienadawaćtęwiadomość?–spytałLeven.

–Nawypadekgdybyktośtusięzaplątał–odparłEthan.

–Towydajesięwielcenieprawdopodobne.

–Wiesz,cochceszpowiedzieć?–spytałAlan.

–Zeszłejnocynapisałemkilkasłów.

Alanpostukałwekrandotykowyizameldował:

–Jestemgotów.

–Zaczynamy.

–Nagrywamy.

ZtylnejkieszeniEthanwyjąłkartkę,rozłożył,pochyliłsiędomikrofonuiprzeczytał.

Kiedyskończył,Alanwyłączyłnagrywanie.

background image

–Dobrarobota,szeryfie.

Dwadzieścia pięć monitorów nad ich głowami wciąż wyświetlało materiał z kamer

rozmieszczonychwdolinie.

Pustekorytarzewszpitalnejpiwnicy.

Pustykorytarzszkolny.

Pustypark.

Porzuconedomy.

Opustoszałeulice.

–Jesteśmygotowi?–zwróciłsięEthandoLevena.

–Wszystkiezbędnesystemyzostaływyłączone.

–Wszyscyzostalipoinstruowani?

–Procesjużsięrozpoczął.

***

EthanszedłkorytarzemPoziomu1,aświatłasufitowegasłyjednopodrugim.Wreszciedotarłdo

rozsuwanych szklanych drzwi prowadzących do arki i obejrzał się w chwili, gdy ostatnie światło

wgłębikorytarzazgasło.

Ponieważsystemwentylacyjnyigrzewczyodłączono,dawałsięjużodczućchłód.

Podbosymistopamiczułlodowatąkamiennąpodłogęolbrzymiejjaskini.

Temperatura w komorze zawieszania wynosiła zaledwie kilka stopni powyżej zera. Wszędzie

panowałoporuszenie,błękitnamgiełkafalowała.

Urządzeniapomrukiwały,wyrzucającstrumieniebiałegogazu.

Ethanzagłębiłsięwmgłę,skręciłiruszyłprzejściemmiędzydwomarzędamiurządzeń.

LudziewbiałychfartuchachlaboratoryjnychpomagalimieszkańcomWaywardPineswchodzićdo

modułówzawieszających.

PrzymodulenakońcurzęduEthanstanął.

Nacyfrowymwyświetlaczuwidniałnapis:

KATEHEWSON

BOISE,ID

DATAZAWIESZENIA:19.9.12

REZYDENT:8LAT,9MIESIĘCY,22DNI

Katebyłajużwśrodku.

Ethanzajrzałprzezpięciocentymetrowejgrubościszybęmodułu.

background image

ZamkniętawmoduleKatepopatrzyłananiego.

Drżałanacałymciele.

Ethanprzytknąłdłońdoszyby.

–Wszystkobędziedobrze–powiedział.

Kateprzytaknęła.

Szybkim krokiem Ethan przeszedł trzy rzędy modułów, przeciskając się przez tłum ludzi

wbiałychkombinezonach.

TheresaklęczałaprzedBenem,tuliłago,szeptałamucośnaucho.

Ethanobjąłich,przyciągnąłkusobie.

Popłynęłyłzy.

–Niechcętegorobić,tato–płakałBen.–Bojęsię.

–Jateżsięboję–przyznałEthan.–Wszyscysięboimyiniemawtymniczłego.

–Ajeślitokoniec?–spytałaTheresa.

– W takim razie wiem, że cię kocham. Już czas – powiedział Ethan, pomógł Benowi wstać

itrzymałgozarękę,gdychłopiecwchodziłdomodułu.

Jegosyndygotałzzimnaistrachu.

Ethanposadziłgonaplastikowymsiedzeniu.

Ześcianwysunęłysięblokady,którezamknęłysięnakostkachiprzegubachBena.

–Takmizimno,tato.

–Kochamcię,Ben.Jestemzciebiebardzodumny.Terazmuszęzamknąćdrzwi.

–Jeszczenie.Proszę.

Ethanpochyliłsięipocałowałgowczoło.„Tomożeostatniraz,kiedydotykamsyna”,pomyślał.

PatrzyłBenowiprostowoczy.

–Spójrznamnie,synku.Bądździelny.

Benskinąłgłową.

Ethanotarłłzyiwyszedłzmodułu.

–Kochamcię,Ben–powiedziałaTheresa.

–Jateżciękocham,mamo.

Ethanpchnąłdrzwi,wewnętrznymechanizmzablokowałmodułBena.

Rodzicewidzieliprzezszybę,jakwnętrzekomoryBenawypełniasięgazem.

Obojeuśmiechalisięprzezłzy,gdyBenzamknąłoczy.

–Utuliszmniedosnu?–zwróciłasięTheresadomęża.

Wziął ją za rękę i zaprowadził do modułu. Drzwi były już otwarte, Theresa spojrzała na czarne

plastikowe siedzenie, poręcze, zwisające ze ścianki czarne rurki zakończone grubą igłą, która miała

background image

opróżnićjejżyłyzkrwi.

–DobryJezu–wyszeptałaTheresa,weszładomodułuiusiadła.

Urządzeniesięzamknęło.

–Dozobaczeniapodrugiejstronie–powiedziałEthan.

–Myślisz,żenaprawdętamdotrzemy?

–Zdecydowanie.

Potempocałowałżonętak,jakbydotykałjąporazostatni.

***

Wchodząc do modułu, Ethan myślał o tym, co minionej nocy napisał w gabinecie, a następnie

przeczytałinagrałwcentrumnadzoru.

Niewykluczone,żebyłotoostatnienagraneoświadczeniewhistoriiludzkości.

„Światjestokrutny.Światjestwrogi,awtejdolinieżyliśmywydaninapastwęaberracji.Żyliśmy

jakwięźniowie,cokłóciłosięzkażdącząstkąnaszejistoty.Ludzkośćmaodkrywać,mamyzdobywać

iwędrować.TojestzapisanewnaszymDNAidokładnietozamierzamyzrobić”.

Usiadłnaplastikowymsiedzeniu.

„Czekanasdługapodróżiniesposóbprzewidzieć,coodkryjemyujejcelu”.

Blokadyzamknęłysięwokółjegokostek.

„Bojęsię.Wszyscysięboimy”.

Wokółprzegubów.

„Jaki świat czeka na nas po drugiej stronie tego długiego snu? W pewnym sensie to nie ma

znaczenia.PonieważmieszkańcyWaywardPinesstawiąmuczołorazem.Bezsekretów.Bezkłamstw.

Bezkrólów”.

Drzwijegomodułuzamknęłysięzchrzęstem,zamekzaskoczył.

„Wszyscysiępożegnaliśmy.Wszyscywiemy,żetomożebyćkoniec,alepogodziliśmysięztym

tak,jaktotylkomożliwe”.

Sykowisprężonegogazutowarzyszyłkomputerowykobiecygłos,który,odziwo,dodawałotuchy:

–Proszęoddychaćgłęboko.Takdługo,jakmożesz,wdychajwońkwiatów.

„Mówią, że czas leczy rany… Cóż, teraz mamy mnóstwo czasu… Dość czasu, by imperia

powstały i upadły. Wystarczająco dużo czasu, żeby gatunek ewoluował, a świat stał się bardziej

przyjaznymmiejscem”.

Gaz pachniał różami, lawendą i bzem, a gdy Ethan wciągnął go w płuca, poczuł, że traci

przytomność.

„Wszyscy wyruszamy w podróż, ciekawi, co leży za horyzontem, co czeka za następnym

background image

zakrętem.Konieckońców,czynietowłaśniepopychanasdodziałania?”

PowiekiEthanazaczęłyopadać,przywołałwpamięciobrazżonyisyna.

„Znowumamynadzieję”.

Wtendługi,długisenzabrałTheresęiBenazesobą.

„Ponieważterazświatnależydoaberracji,aleprzyszłość…

Przyszłośćmożebyćnasza”.

background image

EPILOG

SiedemdziesiąttysięcylatpóźniejEthanBurkenagleotworzyłoczy.

background image

PODZIĘKOWANIA

Z całego serca dziękuję następującym osobom: Davidowi Hale’owi Smithowi, Richardowi

Pine’owi, Alexis Hurley, wszystkim z wydawnictwa Inkwell Management oraz moim bojownikom

z West Coast, Angeli Cheng Caplan i Joelowi VanderKlootowi. Jesteście niezwykłym zespołem,

aWaszaopiekanadmoimiksiążkamitoprawdziwebłogosławieństwo.

LudziezThomas&MercerorazAmazonPublishing–AlanTurkus,DaphneDurham,JeffBelle,

Kristi Coulter, Danielle Marshall, Gracie Doyle, Andy Bartlett, Sarah Tomashek, Reema Al-Zaben,

PhilipPatrick,TiffanyPokorny,NickLoeffleriJodiWarshaw–tonajbardziejnieustraszonyzespół,

zjakimkiedykolwiekprzyszłomipracować.WspanialejestodbywaćzWamitępodróż.

Dziękuję Jacque’owi Ben-Zekry’emu, który zredagował tę książkę i uchronił ją przed tysiącem

wpadek.

DziękujęMichelleHopeAndersonzaświetnąkorektę.

Ann Voss Peterson, Joe Konrath, Marcus Sakey i Jordan Crouch udzielali mi znakomitych rad

i pomogli przenieść książkę na inny poziom. Na koniec najważniejsze: podziękowania dla mojej

pięknej,cudownejrodziny.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Blake Crouch Wayward Pines Krzyk
Crouch Blake Pustkowia
Pustkowia Blake Crouch
KRZYK W OBRONIE CHRZEŚCIJAN
Pawn Chains Crouch
pierwszy krzyk dzieciecia wieku
lab4 F150 Krzyk Matras
Krzyk Edwarda Muncha
Nahai Gina Pawi krzyk
KRZYK, Teksty piosenek
How to Defend in Chess (Crouch)
Nahai Gina Pawi krzyk
Krzyk i ekstaza streszczenie wstępu
Krzyk rozpaczy i upomnienia
Nahai Gina B Pawi krzyk

więcej podobnych podstron