background image

 

 

Marcin Przybyłek 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Kalina i Kaj 

Książka Teoretycznie Dla Dzieci 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

© Marcin Przybyłek 

 

www.fantastykapolska.pl

 

Tekst udostępniony na licencji Creative Commons. Uznanie autorstwa – użycie niekomercyjne – Bez utworów zależnych. 3.0 Polska. 

background image

 

 

 

[oo] To… niemożliwe. Jest… jest, jest, jest! Kwantina! Patrz, patrz! Widzisz? 
<oo> Hm? Ach! Rzeczywiście! Tylko go nie spłosz! 
(oo) Kogo nie spłoszyć? 
[oo] Cicho, Gwizdek… Ktoś otworzył książkę! I spogląda w litery! 
(oo) Aaaaa! Aaaaa! Wreszcie, wreszcie, dawajcie go! Chłopak? Dziewczyna? 
<oo> Gwizdek, nie bądź głuptak, przecież nie możemy go dostrzec. Kartka widziana 

od naszej strony jest jak mleczne szkło… 

[oo] Ale nasze sensory i radary wyczuwają CZYTELNIKA. Ktoś nas czyta! Łaskoczą 

mnie receptory… Ha! 

<oo> Cybot, powinniśmy się przedstawić. 
[oo]  A  tak.  Przepraszam…  y.  Przepraszamy.  Ja  jestem  Cybot.  Gdy  zobaczysz  ten 

symbol: [oo] będzie to znaczyło, że mówię właśnie ja. 

<oo>  Ja  jestem  Kwantina.  Gdy  patrzymy  sobie  w  oczy,  widzisz  ten  znak:  <oo>,  a 

Gwizdek… 

(oo)  Sam  się  umiem  przedstawić.  To  ja.  A  gdy  patrzę  na  Ciebie  straszliwym 

wzrokiem, niosącym przerażenie i zagładę… 

<oo> Gwizdek… 
(oo) Przepraszam. Więc, gdy na Ciebie patrzę, widzisz ten symbol: (oo). I tak siebie 

nawzajem widzimy, tralala! Tralala! 

[oo] Nie zwracaj na niego uwagi, drogi Czytelniku, Gwizdek jest niezrównoważony. 
<oo>  Coś  ty  taki  pewny,  Cybot,  że  to  „drogi  Czytelnik”?  A  może  „droga 

Czytelniczka”? 

[oo] No… nie wiem. 
<oo> Hę! 
(oo)  A  ja  wiem.  Na  pewno  czyta  nas  potężny  wojownik  o  piersi  szerokiej,  mieczu 

błyszczącym w pochwie i proporcu powiewającym… 

[oo] Jak miecz jest w pochwie, to nie błyszczy, ty nieuku. 
<oo> A ja myślę, że czyta nas śliczna dziewczyna… 
(oo) O pięknym ciele i jedwabistych włosach… 
[oo] Gwizdek! 
<oo> Gwizdek! 
(oo) Gwizdek! 
[oo] No i widzisz, drogi Czytelniku… 
<oo> Droga Czytelniczko… 
[oo] Właśnie. Skaranie z tym Gwizdkiem. Ja się pytam, jak można mieć pięćdziesiąt 

metrów  wysokości,  pancerz  ze  stali  ceramicznej,  inteligentne  poszycie,  cyfrowe  DNA  i 
zachowywać się jak dzieciak… 

(oo) Potężny megadzieciak, dzieciak o tysiącu twarzy i dwustu rękach… 
[oo] Kwantinko, musimy go wziąć do lekarza… 
<oo>  Weź  i  go  zaciągnij.  Ty  masz  siedemdziesiąt  metrów,  Cybotku,  to  może  dasz 

radę. Ja mam tylko czterdzieści pięć… 

(oo) Ale jesteś najładniejsza. 
<oo> Och dziękuję ci, słodziutki jesteś… 
[oo] I już cię omotał. 
(oo) Hehe… 
<oo>  A  poza  tym  mamy  lekarza  wirtualnego  i  zmuś  Gwizdka,  żeby  się  z  nim 

połączył.  

(oo)  Nie  połączę  się,  bo  jestem  superzdrowy,  zdrowy  jak  mamut,  słoń  i  gronostaj, 

proszę ciebie. 

background image

 

 

[oo]  Czekajcie,  czekajcie,  bo  my  tu  sobie  gawędzimy,  a  tam  czyta  nas  ktoś  drogi  i 

kochany… 

<oo> Ciekawe, czy ma chłopaka? 
[oo] Albo dziewczynę? 
(oo) Ale wy głupki jesteście. Zapytajcie po prostu: jesteś chłopak, czy dziewczyna? 
[oo]  Własnym  dwudziestu  sensorom  dźwiękowym  nie  wierzę.  Gwizdek  powiedział 

coś sensownego. Słyszałaś Kwantina? 

<oo> Słyszałam. Droga Czytelniczko, czy jesteś dziewczyną? 
[oo] To pytanie było tendencyjne. 
(oo) Czekajcie, odpowiada… 
[oo] Ja usłyszałem, że to chłopak! Chłopak! 
<oo> A ja właśnie, że dziewczyna. 
(oo) A ja, że to czarodziej  straszliwy z wielkim kosturem,  płachtą i  kapturem,  który 

nas  zaraz,  proszę  was,  załatwi  strzałem  z  rusznicy  laserowej  albo  mieczem  świetlnym 
przetnie… 

[oo] Gwizdek. 
<oo> Nie zwracaj na niego uwagi, droga koleżanko. 
[oo] Drogi kolego. 
<oo> Nie powiedzieliśmy Ci jeszcze, po co tu jesteśmy. 
[oo] I kim jesteśmy. 
(oo) I jaką okrutną broń posiadamy. Ja na przykład mam u boku topór… 
[oo] Gwizdek. Przestań. Co to ja chciałem? A tak. Mój tytuł to Strażnik Tajemnic
<oo> Mój to Prządka Serca
(oo) A mój to… 
[oo] Wariat. 
(oo) Tylko nieoficjalnie. A oficjanie - Ugłaskiwacz Wyobraźni
[oo] Żyjemy w Robomieście i znamy osiemdziesiąt… 
(oo)  …trylionów  dwieście  dwadzieścia  dwa  miliardy,  czterysta  siedemdziesiąt  trzy 

tysiące, pięćset trzydzieści trzy opowieści. 

<oo> Teraz, Gwizdek, to naprawdę przesadziłeś. 
[oo] E, tak, Kwantina ma rację. Gwizdek przesadził… w dół. Tak naprawdę znamy ich 

grubo ponad centylion. Wiesz, co to jest centylion? 

(oo) To samo, co Centurion, tylko że ma dwie głowy! 
<oo>  Gwizdek,  przestań.  Centylion  to  jedynka  i  sto  zer.  Dla  porównania  milion  to 

jedynka i zer sześć, a milard to… 

[oo] Jedynka i zer dziewięć. Ale może Ty to wiesz? Ile masz lat? 
<oo> Trzynaście? Usłyszałam, że trzynaście. 
[oo] A ja, że piętnaście. 
(oo) Dla mnie to brzmiało jak trzydzieści trzy… magazynki do em szesnaście. 
[oo] Gwizdek. 
(oo) Cybot. 
[oo] Gwizdek! 
(oo) Cybot! Cybot! Cybot! 
<oo> Zaciął się. Grzmotnij go górną prawą ręką w plecy na wysokości piątego piętra.  
BUM! 
<oo> Pomogło? 
(oo) Cześć robaczki, o czym rozmawiacie? 
[oo] Tak średnio… Czekaj, bo się gubię przez tego cybercymbała. 
<oo> Nie wyrażaj się. 
[oo] Nasz czytelnik ma piętnaście lat, więc się nie obrazi. 

background image

 

 

<oo> To nie jest czytelnik tylko czytelniczka i ma lat trzynaście. 
(oo)  Nie.  To  jest  stutysięcznoletni  weteran  pięciu  kampanii  przeciwko 

pająkokształtnym i czyta nas swojej wnuczce, która ma osiemdziesiąt dwa tysiące lat.  

[oo] Wracając do meritum, opowiadamy historie. 
<oo> Taki jest nasz zawód, powołanie… 
(oo) Po prostu za to nam płacą. 
<oo> Przesssstań. 
[oo]  Piękna  opowieść  powinna  leczyć  rany,  dawać  natchnienie,  upajać  mądrością, 

zachwycać… 

<oo> …wzruszać, dawać głębokie przeżycia, być rzewną… 
(oo) …no i musi być kilka tru… 
[oo] Gwizdek! 
<oo> Cybot, grzmotnij go! 
[oo] A może go połaskotać błyskawiczką tysiącwoltową? 
<oo> Też może być! 
(oo) Żartujecie, prawda?… 
Bzzzztrzzzt!!! 
(oo) Aaaa! 
[oo] Aaale mi ulżyło. 
<oo> Mnie też. 
(oo) Ała. 
[oo] Nie mazgaj się, gdy do Czytelnika mówię. 
<oo> Do Czytelniczki. 
[oo] Ciebie też połaskotać? 
<oo> Nie poznaję cię, Cybot… 
[oo] To przez tego osła. Przepraszam. 
(oo) Nie ma za co. 
[oo]  Nie  do  ciebie  mówię,  ty,  ty…  Ugłaskiwaczu  Wyobraźni.  Więc,  drogi 

Czytelniku… 

<oo> Czytelniczko… 
[oo]  Każdemu,  kto  zajrzy  do  naszej  książki  i  każdemu,  kto  przeczyta  te  słowa, 

opowiadamy fenomenalną historię o pewnym chłopcu… 

<oo> I dziewczynie… 
(oo) I gromadzie potworów! 
<oo> Cicho, głupi. W zasadzie, Cybotku, powinieneś był, jako dżentelmen, odwrotnie 

to powiedzieć: najpierw wymienić dziewczynę, a potem chłopaka. 

[oo] Masz rację, Kwantinko, ale ja wymieniałem ich w kolejności chronologicznej. 
(oo) Chodziło mu o to, kto pierwszy będzie brał udział w pangalaktycznej bitwie. 
[oo] Popatrz, Kwantinko, Gwizdek już, niestety, doszedł do siebie. 
<oo> Faktycznie, niestety… chociaż żadnej pangalaktycznej bitwy tam nie będzie. 
(oo) Będzie! 
[oo]  Dobrze,  starczy  tych  śmichów  chichów.  Prostujemy  procesory,  wygładzamy 

magistrale,  chłodzimy  rdzenie  i  przyspieszamy  wentylację,  bo  zaczynamy  opowieść… 
Gotowi? 

<oo> (oo) Gotowi! 
 
*** 
 
[oo] Jak mówi księżniczka Irulan w książce Diuna… 
<oo> Ona, znaczy, Czytelniczka, pewnie nie czytała Diuny. 

background image

 

 

(oo) Za to czytała Frankensteina. 
<oo> Gwizdek! 
[oo] Przestańcie, bo nigdy nie zacznę tej opowieści! 
<oo> No dobrze, dobrze… 
(ooo) 
[oo] Gwizdek, przestań się popisywać. Schowaj trzecie oko. 
(oo) Dwa to takie banalne. 
[oo] Milczeć. Teraz, gdy ktoś się odezwie bez sensu, dostanie cios psioniczny prosto 

w trzynaste ucho. Zrozumiano? 

<oo> (oo) … 
[oo] Ha. Podziałało. Jednak warto mieć czasami siedemdziesiąt metrów. A jak dobrze 

pójdzie,  za  trzy  cykle  Budowniczowie  dorobią  mi  następnych  dziesięć  i  będę 
osiemdziesięciometrowcem! 

(oo) I kto tu gada niepotrzebne rzeczy… 
[oo] Khm… faktycznie… przepraszam. Więc, jak mówiła księżniczka Irulan z Diuny, 

początek,  zwłaszcza  początek  opowieści  jest  bardzo  ważny.  Swoją  drogą,  jak  dorośniesz, 
drogi Czytelniku… 

<oo> Czytelniczko… 
(oo) Wojowniku… 
[oo]  To  przeczytaj  sobie  Diunę.  Zacna  to  historia.  Ale  wracając  do  wątku,  początek 

jest bardzo ważny, bo trzeba sobie uzmysłowić, gdzie historia się zaczyna, w jakim czasie i 
kogo widzimy. Wyobraź sobie Ziemię, drugą dekadę XXI wieku… 

<oo> Czyli coś między rokiem 2010 i 2020… 
[oo] Dziękuję Kwantinko, takie uwagi możesz oczywiście dorzucać. 
<oo> Cała przyjemność po mojej stronie. 
(oo) A ja mogę coś dorzucić? 
[oo]  Milcz.  Więc  mamy  drugą  dekadę  XXI  wieku,  duże  polskie  miasto,  chyba 

Warszawę… 

<oo> Moim zdaniem Wrocław. 
(oo) Po mojemu to Honolulu było. 
[oo] Tu mamy kłopot, bo nie wiemy, w jakim konkretnie mieście historia się zaczyna, 

ale to w sumie nie jest istotne. Wyobraź sobie, drogi Czytelniku… 

<oo> Czytelniczko… 
[oo]  …dzień  piękny  i  słoneczny,  tak  wesoły,  że  serce  uśmiecha  się  do  każdego 

przechodnia,  rośliny  i  zwierzęcia.  Starcy  i  staruszki  jowialnie  podciągają  kąciki  ust  widząc 
brykającą  młodzież,  dziewczęta  i  chłopcy  życzliwie  pozdrawiają  dziadków  i  babcie,  ludzie 
pamiętają o potrzebujących pomocy, samochody jeżdżą z bezpieczną prędkością… 

(oo) Co to są samochody? 
[oo]  Nie  udawaj,  że  nie  wiesz.  To  samo,  co  pneumobile,  tylko  jeżdżą  po  ziemi  na 

kołach, a nie latają w powietrzu. 

<oo> Po ulicach. 
[oo] Co? 
<oo> Mówi się „słucham”. Samochody jeździły po ulicach, a nie po ziemi. 
[oo] Ale były i takie, co jeździły po ziemi. Nazywały się terenowe.  
<oo> Racja, ale ty opisujesz miasto, a tam są ulice. 
(oo) W Robomieście nie ma ulic. Tylko trakty. 
<oo> Walnąć go? 
[oo] Walnij. 
BUM! 
(oo) Ała! 

background image

 

 

[oo]  Tak  więc,  wyobraź  sobie  dzień  radosny  i  ciepły,  wyjątkowy,  taki,  w  którym 

cieszą  się  wszystkie  maluchy,  dziesięciolatki  i  nastolatki.  Dzień  rozdania  świadectw.  To 
cudowny czas ostatnich akademii szkolnych, białych koszul… 

(oo) Krótkich spódniczek… 
<oo> Uśmiechniętych buź… 
[oo]  Piosenek,  w  których,  jak  w  tafli  jeziora,  odbija  się  nienasycone  oczekiwanie 

zachodów słońca, ognisk, przygód… 

<oo> …miłości… 
(oo) …szalonych wypraw, tysięcy godzin spędzonych przed grami komputerowymi… 
[oo]  Jednym  słowem  wszyscy  się  cieszą,  świat  krzyczy  „hura”!  Bo  nadchodzą 

WAKACJE! W takiej  właśnie scenerii widzimy  Kaja, który wychodzi  z gimnazjum  numer 
555,  w  białej  koszuli,  w  czystych  granatowych  spodniach,  które  jego  mama  tego  dnia 
pracowicie prasowała… 

(oo) I udało jej się doprasować. 
[oo] Kaj trzyma w rękach papier z czerwonym paskiem, co znaczy, że większość jego 

ocen to szóstki i piątki. I zdał do tego liceum, do którego chciał zdać! Mama się ucieszy. Tata 
się ucieszy. To będą dobre wakacje, raduje się Kaj, a chmury i błękitne niebo ślą mu całusy. 
Nasz bohater  zawsze kochał  wakacje.  „Wakacje, wakacje, tralalalala!” brzmi w jego  głowie 
piosenka  śpiewana  na  pożegnalnej  akademii,  „wesołe  kolacje,  tralalalala!”,  nie  wiedzieć 
czemu,  dzielny  nasz  Kaj,  słysząc  te  słowa,  widział  oczami  wyobraźni  jajecznicę  ze 
szczypiorkiem, koniecznie konsumowaną w leśniczówce, przy otwartych oknach tarasowych. 
Co  prawda  nigdy  w  takiej  leśniczówce  nie  był,  ale  widział  ją  w  jednym  z  ulubionych 
komiksów… 

(oo) Co to są komiksy? 
[oo] To były takie książki z obrazkami. 
(oo) Bez liter? 
[oo] Litery były w dymkach. 
(oo) Paliło się coś? 
[oo] Kwantinko, walnij go. 
<oo> Się robi. 
BUM! 
(oo) Ała! 
[oo] Dymki to takie narysowane chmurki i w tych chmurkach były napisy. 
(oo) A skąd było wiadomo, kto mówi? 
<oo> Ogonek  wystający z dymka  wskazywał właściwą postać, Cybotku,  czy możesz 

kontynuować? 

[oo] Wreszcie jakiś rozsądny głos w tej gromadzie. 
(oo) Jaką ty tu gromadę wi… 
[OO] 
(oo) Ojej, nie patrz już tak na mnie… 
[OO] 
(oo) Proszę, będę grzeczny, już tak nie zezuj… 
[oo] Uf. Na czym skończyłem? 
<oo> Że Kaj wracał ze szkoły… 
[oo]  A.  Nie  wiem,  czy  zdajecie  sobie  sprawę,  jaka  to  ulga:  wiedzieć,  że  dobrze  się 

zdało egzamin kompetencyjny, że uczęszczać się będzie do tego liceum, o którym się zawsze 
marzyło.  Nie  ma  nic  piękniejszego  od  świadomości,  że  daliśmy  z  siebie  wszystko,  a  teraz 
spijamy napój zwycięzców… 

(oo) Z Cybota się poeta zrobił. 
<oo> Gwizdek. 

background image

 

 

[oo]  Jednak  oceny  to  nie  wszystko.  Bo  oto  widzimy,  jak  Kaj  zbliża  się  do  małego 

placyku,  gdzie  zwykle  bawią  się  dzieci.  Blok  mieszkalny  po  lewej  stronie,  taki  sam  po 
prawej, w środku zalane słońcem huśtawki, piaskownica, karuzela, drabinki… 

(oo) I czterech drabów. 
[oo] Otóż właśnie. 
(oo) Każdy z tajną misją i zatrutym sztyletem w nogawce… 
[oo] Przestań już, chłopie. 
<oo> I tak nikt nie uwierzy w twoje bajeczki. 
(oo) Ja wierzę. 
<oo> Bo jesteś… 
[oo] Cisza! Na drabinkach wisiało czterech osiedlowych łobuzów.  Eskimos, Krzych, 

Zadziora i Mamut. 

(oo) Mamut? Nie przesadzasz? 
[oo]  Takie  mieli  przezwiska.  Ksywki.  Nicki.  Rozumiesz?  Wszyscy  się  ich  bali,  bo 

niedobre to były chłopaki. Zabierali pieniądze, szydzili, a i pobić umieli. 

<oo> Nawet dziewczyny! 
[oo] Niestety. Taki chłopiec jak Kaj był dla nich łakomym kąskiem. Ładnie ubrany – 

w sam raz do przesmarowania piachem, ze świadectwem w ręku – w sam raz do podarcia, z 
krawatem  zdobiącym  białą  koszulę  –  w  sam  raz  do  urwania.  Zabawa  się  szykowała  na  sto 
dwa. 

<oo> Kaj to wyczuł, bo nie był w ciemię bity. 
(oo) Wystarczył jeden rzut oka i wiedział, że się na niego zasadzili. 
<oo> Nie wierzę: Gwizdek naprawdę powiedział coś z sensem. 
(oo) No co, no co? 
<oo> Nic, bardzo ładnie. 
[oo] Zaczął przyspieszać, chcąc ominąć feralny teren, ale Eskimos, Krzych, Zadziora i 

Mamut już się do niego zbliżali. 

(oo) Nie było sensu biec. 
<oo> I tak by go dogonili. 
[oo]  Kaj  zatrzymał  się.  Wtedy  odezwał  się  Mamut,  zwany  tak,  bo  włosy  miał 

kędzierzawe, gęste i czarne, a spojrzenie ociężałe, nie zdradzające zbyt wiele inteligencji: 

- Patrzta, mądrala idzie. 
-  No  –  Zadziora,  roztrzepany  blondas,  wytarł  nos  rękawem.  –  Ty,  mądrala,  co  się 

gapisz? 

- Bo ty patrzysz na mnie – odparł Kaj. 
- Siurasz?  – zaczepił go  Eskimos, rudy potarganiec, nieco od niego niższy. Wszyscy 

wiedzieli, że Eskimos świetnie się bije i zawsze szuka powodu, by to udowodnić. 

- Nie… - odparł Kaj i wykonał mały krok do tyłu. 
Wtedy podszedł Krzych, najtchórzliwszy, a przez to najbardziej lubiący straszyć: 
- Fikasz? Pitolnę cię i znikasz! 
- Nic wam nie zrobiłem – mruknął Kaj wiedząc, co się szykuje, i wykonując kolejny 

krok do tyłu. 

Wtedy  Eskimos,  ni  z  tego,  ni  z  owego,  wykonał  energiczny  zamach  i  uderzył  go 

otwartą dłonią w twarz. 

<oo> Popisał się sztuką walki. 
(oo) Jakbym dorwał drania to… 
[oo] To co? Pobiłbyś go? Jednym palcem mógłbyś zrobić z niego naleśnik. 
(oo) No właśnie. Znaleśnikowałbym go. 
<oo> To nie jest rozwiązanie. 

background image

 

 

[oo]  Kwantina  dobrze  mówi.  Żaden  z  nich,  pouczony  w  ten  sposób,  nie  zmieniłby 

postępowania. 

(oo) Eeee, tam. Elektrotopór w garść i na plasterki. 
[oo] Dobra, dobra, tylko tak mówisz, ale gdybyś znalazł się obok nich, inaczej byś z 

nimi rozmawiał. 

(oo) Co? Myślisz, że bałbym się ich? 
<oo>  Ależ  drogi  Gwizdku,  wiemy,  że  nie.  Wiemy  też,  że  spróbowałbyś  rzeczy 

znacznie trudniejszej od bitki. 

(oo) Czyli? 
[oo] Czyli spróbowałbyś przemówić im do rozumu. 
(oo) Aaaa. Prawda. Fakt. 
<oo> Bo masz gołębie serce. 
(oo) Cicho! Czytelnik czyta! 
<oo> Czytelniczka. 
(oo) A właśnie że… 
[oo] Milczeć. Ja tu opowiadam o tak smutnym wydarzeniu, że sprzęgają się obwody, a 

wy się kłócicie. 

(oo) … 
<oo> … 
[oo] Kaja bardzo zapiekł policzek. Duma też. Poczuł wielką niesprawiedliwość… 
<oo> Bo nie wiedział, dlaczego Eskimos go uderzył. Był oszołomiony i zawstydzony.  
- Czego ode mnie chcecie? – zapytał. 
-  Idź  w  swoją  stronę  –  popchnął  go  Mamut  –  idź,  człowieku,  bo  stanie  się  coś 

gorszego. 

[oo]  Kaj  odwrócił  się  i  ruszył  do  domu.  Nie  czuł  już  wiatru  we  włosach,  przestał 

widzieć  błękitne  niebo.  Uleciała  z  głowy  piosenka  o  wesołych  kolacjach.  Świat  stał  się 
szary… 

<oo> …przez łzy, które zasłaniały mu widok. 
[oo]  Tak  oto  radość  i  marzenia  o  nadchodzących  wakacjach  mogą  zostać  zdeptane 

przez  tych,  którzy  tej  radości  nie  odczuwają.  Jakie  oceny  uzyskali  na  koniec  roku  Mamut, 
Zadziora, Krzych i Eskimos? 

<oo> Pewnie nienajlepsze. 
(oo) Ja myślę, że nie zdali. 
[oo]  Nie  wiadomo.  Ale  sądząc  po  ich  zachowaniu,  raczej  marnie  to  wyglądało.  I 

prawdopodobnie dlatego byli tacy źli na Kaja, który wyglądał na dobrego ucznia. 

<oo> Ale tego Kaj jeszcze nie rozumiał… 
(oo) Niedługo miał zrozumieć. 
[oo] Gwizdek, nie uprzedzaj faktów. 
 
*** 
 
[oo]  Nasz  bohater  mieszkał  w  bloku  mieszkalnym,  takim  z  czterema  klatkami,  na 

czwartym piętrze. W domu czekali mama i tata. Ojciec Kaja, Baltazar Orłowski, gdy zobaczył 
świadectwo, był z syna bardzo dumny. Podniósł go wysoko w górę i uściskał. Mama, Maria 
Orłowska, także się cieszyła, przytuliła synka i ucałowała. 

(oo) Właśnie. Skoro padło  to nazwisko, wypada, tak dla ścisłości, uzupełnić, że Kaj 

także był Orłowski. 

[oo] To oczywiste. 
(oo) Nie dla każdego. 
<oo> Dla Gwizdka nic nie jest oczywiste. 

background image

 

 

[oo] Cicho. Opowiadam. 
Bystre oko Marii zauważyło, że syn płakał. 
- Co się stało? – spytała. 
-  Nic  –  odparł  Kaj,  a  potem  zmusił  się  do  uśmiechu  i  wykrzyknął  –  wakacje!  Tak 

szybko  biegłem,  że  się  potknąłem  i  trochę  się  uderzyłem  w  kolano,  ale  tak  lekko  –  szybko 
dodał – na spodniach nic nie widać i nic sobie nie zdarłem. 

- A… - mama bezwiednie pogłaskała piekący policzka syna. 
<oo> Gdybyż wiedziała, że nieświadomie dotknęła problemu… 
(oo) Ha! To ci się udało! „Dotknęła problemu”! 
<oo>  Chciałam  powiedzieć,  że  gdybyśmy  zwracali  uwagę  na  własne  gesty, 

widzielibyśmy dużo więcej. 

(oo) Nie rozumiem. 
<oo>  Popatrz.  Mama  pogłaskała  Kaja  po  policzku  nie  zauważając,  że  jest  trochę 

bardziej  czerwony  od  drugiego.  Nie  uświadamiała  sobie  tego,  ale  intuicja  jej  podpowiadała, 
że z tym policzkiem jest coś nie tak. Jej ciało wiedziało, a umysł nie. 

(oo) Aaa… 
[oo] Będziecie już cicho? 
<oo> (oo) Będziemy. 
[oo] No. Ojciec chłopca wcale się nie cieszył, że nadchodzą wakacje. 
(oo) Dlaczego? 
[oo] Bo wiedział, że to czas, kiedy należy bardzo dbać o ogródek. 
(oo) Ale oni nie mieli ogródka. 
<oo> Gwizdek. Zachowujesz się tak, jakbyś nie znał tej opowieści. 
(oo) To tylko zmyłka… 
[oo] Ogródek miał oczywiście ojciec ojca Kaja, dziadek Gustaw. Dziadek zawsze, gdy 

zaczynały się wakacje, dzwonił do syna, czyli Baltazara, z prośbą, by odwiedził go i zajął się 
grządkami. Ojciec Kaja był z wykształcenia inżynierem i nie lubił zbytnio babrać się w ziemi. 
Po prawdzie nienawidził tego.  

Zabrzączał jego telefon komórkowy. Mężczyzna zerknął na wyświetlacz i mruknął do 

Marii: 

- Zaczyna się. 
- No odbierz – poprosiła. 
Baltazar chwilę się ze sobą zmagał,  po czym  założył  słuchawkę bluetooth  na ucho i 

przyjął połączenie: 

- Tak, tato? 
Przez  chwilę  słuchał  wywodów  dziadka.  Jego  pociągła  twarz  szarzała,  bladła, 

czerwieniła się… 

(oo) …uwypuklała, robiła się niebieska, różowa, bordowa w żółte kółka i gwiazdki… 
[oo] Gwizdek! 
(oo) No co? 
<oo> Z całą pewnością dziadek Gustaw prosił Baltazara, by przyjechał i zamienił się 

w ogrodnika. 

[oo] Tak było. Stojąca przy nim Maria miała nieodgadnioną twarz. Niby spokojną, ale 

faktycznie  bardzo  napiętą.  Nie  lubiła,  gdy  mąż  się  denerwował.  A  Kaj  tego  nie  cierpiał. 
Wtedy tata robił się niemiły. Gdy chłopiec prosił go o pomoc, twierdził, że nie ma czasu, nie 
chciał patrzeć na  synowskie  rysunki, nie czytał jego opowiadań. Zamykał  się w sobie. Nikt 
nie lubił, gdy tata był zły. A bywał zły głównie przez swojego ojca… 

<oo> …a raczej przez to, że nie potrafił z nim rozmawiać… 
(oo) …i zawsze się zgadzał. 

background image

 

 

[oo] Tak jest. Baltazar nigdy tacie nie odmawiał, nawet wtedy, gdy był bardzo zajęty 

albo  na  przykład  umówiony  z  żoną  i  synem  na  jakieś  wyjście.  Wystarczyło,  że  zadzwonił 
dziadek Gustaw i wszystkie plany rozsypywały się jak domki z kart. Nie trzeba dodawać, że 
wtedy z kolei Maria była zła na męża. I tak tworzył się łańcuszek: 

<oo> Gustaw – Baltazar – Maria – Kaj. Wszyscy byli niezadowoleni. 
(oo) A dziadek? 
<oo> On zawsze był niezadowolony. 
[oo] Tak jest. 
- Tak, dobrze, tato… - mówił Baltazar do słuchawki - …dobrze, oczywiście, przyjadę. 

Jutro? Po południu? Tak, z przyjemnością… 

Gdy wypowiedział te słowa, jego żona uśmiechnęła się krzywo. Kaj patrzył na całą tę 

scenę i zastanawiał się: czy ja też kiedyś tak będę rozmawiał ze swoim tatą? I czy również nie 
będę potrafił mu odmówić? Czy zawsze tak jest? W każdej rodzinie? To normalne czy nie? 
Przecież dziecko, nawet dorosłe (bo Baltazar był dzieckiem Gustawa) ma prawo powiedzieć 
„nie  mam  czasu”,  albo  „nie  lubię  tego”.  Dziadek  Gustaw  był  bogaty  i  mógł  wynająć 
ogrodnika. Ba. Pięciu ogrodników. Mimo to wolał wynajdować zatrudnienie dla syna, który i 
bez tego miał mnóstwo obowiązków. 

- Dobrze… do widzenia. 
Baltazar dotknął przycisku na słuchawce. Zdjął ją z ucha zmęczonym ruchem. 
- Jutro jadę. 
- Na długo? – zapytała zatroskana Maria. 
- Na trzy dni. Tyle powinno wystarczyć. 
- Dlaczego zawsze to robisz? Dlaczego nigdy mu nie odmówisz? 
Baltazar  wzruszył  ramionami.  Kaj  zrozumiał  wtedy,  że  nie  tylko  on  ma  problemy  z 

Mamutem, Zadziorą, Eskimosem i Krzychem. Jego ojciec, trzydziestopięcioletni mężczyzna, 
także nie potrafił sobie poradzić, i to nie z łobuzami, ale z własnym rodzicem. Czy problemy 
ciągną się za człowiekiem do końca życia? A może istnieje sposób na to, by je zakończyć? 

<oo> Tak, tak, Kaj był chłopcem refleksyjnym. Miał dobry zmysł obserwacji i potrafił 

kojarzyć  odległe  fakty.  To  pewnie  dlatego  pani  od  polskiego  mówiła,  że  będzie  dobrym 
pisarzem albo dziennikarzem. 

(oo) A że miał piętnaście lat, bardzo go już interesowały dziewczyny, te ich krągłości i 

wklęsłości, uch! 

[oo] Gwizdek… 
(oo) No co, prawdę mówię. 
<oo> Ale w niewłaściwym momencie. Co to ma wspólnego z tym, o czym mówiłam? 
(oo) No, piętnaście lat… 
<oo> Poza tym dziewczyny nie mówią o chłopakach, że mają fajne wypukłości… 
(oo) Jak to? A pupy? Nie patrzycie na pupy? 
<oo> Ja na twoją, czterdziestotonową i kanciastą, na pewno nie. 
(oo) Głupia. 
Bzzzzzt! 
(oo) Ała! Cybot, weź jej powiedz! 
Bzzzzzt! 
(oo) Ałła! Ty też?! Nienawidzę was! 
[oo] I bądź cicho. 
(O

U

O) 

[oo] jeszcze raz pokażesz język i wyłączam cię z tej opowieści. 
(oo) … 

background image

 

 

[oo] No. Tak więc Kaj wiedział już, że następnego dnia, po południu, tata wyjeżdża na 

trzy  dni.  Nie  pojadą  razem  na  pokaz  lotniczy,  chociaż  dawno  temu  obiecał  i  wielokrotnie 
potwierdzał, że będzie miał czas.  

Chłopiec zdawał sobie sprawę, że nie powinien się odzywać. Tylko by ojca rozdrażnił. 

Za rok na pewno pojedzie sam. Będzie miał szesnaście lat, a to już prawie osiemnaście.  

Ruszył do kuchni, by zrobić sobie herbatę, gdy znowu zadzwonił telefon.  Nie był to 

sygnał  aparatu  taty:  technologiczna  melodia  kojarząca  się  z  filmem  „Transformers”,  lecz 
śpiewna południowo-amerykańska rumba dochodząca z komórki mamy. 

- Witaj, Basiu – mama pozdrowiła przyjaciółkę. – Dzisiaj? U nas? Nie, nie możemy, 

akurat wychodzimy… 

I znowu kłamstwo, pomyślał zdegustowany. Przecież będą siedzieć w domu i oglądać 

telewizję.  Moi  rodzice  łżą.  Baltazar  nie  potrafi  powiedzieć:  „nie  lubię  przycinać  twojego 
żywopłotu”, a Maria: „dzisiaj jestem zmęczona, wpadnijcie jutro”.  

Świat dorosłych jest okropny.  
Woda się zagotowała. Kaj zalał zieloną cytrusową herbatę, zrobił potężną kanapkę z 

szynką, sałatą, żółtym serem oraz pomidorem posmarowanym majonezem i, pokrzepiony tym 
widokiem, skierował kroki do swojego pokoju. „Świątyni Grania”, jak go nazywał. 

(oo) Ooo, tak, to moje ulubione pomieszczenie. Bo chociaż całe mieszkanie rodziców 

Kaja  było  urządzone  elegancko,  jasno  i  nowocześnie,  to  jego  pokój  był  rewelacyjny, 
oczywiście jak na standardy początku XXI wieku… Cybotku, czy mogę go opisać, pliiiz? 

[oo] Niech będzie. Tylko bez wygłupów. 
(oo) Siur. Więc tak… 
<oo> Nie zaczyna się zdania od „więc”. 
(oo) Cybot, powiedz jej… 
[oo] Kwantina ma rację. Nie zaczyna się. 
(oo) Ale mi przerwała. 
[oo] Musiała. Gdybyś nie popełnił błędu, nie przerywałaby. 
<oo> Naprawdę nie chciałam. 
(oo) Akurat. 
[oo] Przejdziesz do rzeczy? Czy ja mam to zrobić? 
(oo) Już, już. A w… Ekhem. 
Naprzeciwko  wejścia  stało  biurko,  ale  tak  ustawione,  by  siedzący  przy  nim  Kaj 

widział,  kto  wchodzi  do  pokoju.  Dzięki  temu  gość  nie  wiedział,  co  się  dzieje  na  monitorze 
komputera królującego w centralnej części blatu. Kajowi bardzo zależało na takim układzie, 
bo  lubił  grać  w  gry,  a  nie  zawsze  się  do  tego  przyznawał…  Specjalnie  na  jego  prośbę  tata 
zainstalował  komplet  gniazdek  w  podłodze.  Dlatego  nie  widać  było  kabli  od  monitora, 
drukarki,  modemu,  kontrolera  bezprzewodowej  myszy  i  klawiatury.  Wszystkie  niknęły  w 
dwóch zgrabnych otworach blatu. Na rogach biurka stały dwa przednie satelity nagłośnienia 
5.1, przed dwudziestodwucalowym płaskim monitorem trzeci, a dwa pozostałe umieszczone 
były z tyłu, po prawej i lewej stronie: lewy na komodzie, tuż obok armii Space Marine’ów z 
gry  Warhammer  40 000,  którą  Kaj  osobiście  pomalował,  a  prawy  na  wysokim  stołku,  przy 
łóżku, na którym pyszniła się pościel z nadrukiem z Gwiezdnych Wojen. Na ścianach wisiały 
plakaty z filmów: Blade Runnera, wspomnianych już Gwiezdnych Wojen, Transformersów, 
był wielki na dwa metry kapitan Pedro Cantor z Warhammera 40 000, a nawet Torkil Aymore 
z książki  „Gamdec: Granica rzeczywistości”, którą  Kaj pochłonął  w jeden wieczór, a przez 
następne dni przeczytał wszystkie kolejne części. Chłopak był wielkim fanem gamedeka i w 
grach często nadawał sobie taki nick. 

<oo> Czyli jaki? 
(oo) No mówię. Gamedec. Czyli detektyw od gier. 
<oo> Aaa… 

background image

 

 

(oo)  Na  ścianie  na  prawo  od  drzwi  wisiał  Narsil,  miecz  Isildura,  taki  sam,  jakim 

władał Aragorn w filmie „Władca pierścieni”, a na stoliku przy oknie lśniły szachy, których 
bierki były figurami ze Star Warsów 

<oo> Czyli Gwiezdnych…? 
(oo)  Tak.  Wojen.  Kaja  zawsze  śmieszyło,  że  Darth  Vader  jest  w  nich  „królową”  po 

stronie czarnych, a Obi-wan po stronie białych… 

<oo> Jeszcze nie powiedziałeś, co pod sufitem wisiało. 
(oo) Właśnie miałem do tego przejść. Kaj lubił sklejać modele samolotów. Na żyłkach 

wisiał plastikowy, pięknie pomalowany Tempest, obok niego Spitfire, dalej dyndał Fockewulf 
i Messerschmitt 109. A w centralnej części pokoju królowała Valkiria z „czterdziestki”… 

<oo> Z czego? 
(oo) Warhammera 40 000, że też dziewczynom trzeba wszystko tłumaczyć. 
<oo> Cybot, walnij go! 
[oo]  Gwizdek,  przypominam  ci,  że  dziewczyny  także  muszą  nam  wiele  rzeczy 

tłumaczyć, chociaż im wydają się oczywiste. 

(oo) Ciekawe jakie! 
<oo> Na przykład kto kiedy ma imieniny. Pamiętasz datę cybotowych? 
(oo) No… nie. 
<oo> Ha! Zapytaj mnie. 
(oo) Żebyś powiedziała: „chłopakom to trzeba wszystko tłumaczyć?” Dzięki. 
<oo> Koniec lekcji. 
(oo) Zrozumiałem i przepraszam. 
<oo> Się nie gniewam. Kontynuuj. 
(oo)  W  zasadzie  nie  mam  zbyt  wiele  do  dodania.  Kolor  ścian  jaśkowego  pokoju  był 

niebieski, taki ładny odcień… 

<oo> Szafirowy. 
(oo) O, właśnie. 
<oo> Widzisz, na przykład dziewczyny są lepsze w precyzyjnym nazywaniu barw. 
[oo] Kwantinko, teraz to ty zaczynasz psuć opowieść. 
<oo> Sorry. 
(oo) Kolor ten bardzo ładnie kontrastował z jasnymi,  sosnowymi meblami i  złotymi 

oprawami plakatów wiszących na ścianach. 

<oo> Cudny był ten pokój. 
(oo) Przecież mówiłem. Jak na XXI wiek, rzecz jasna. 
<oo> Takie słodkie retro… 
(oo) Oj tak. 
[oo]  Jeśli  nie  przestaniecie  się  rozpływać  w  tej  nanosekundzie,  sam  będę 

kontynuował…  W  zasadzie  to…  możecie  się  rozpływać,  bo  i  tak  miałem  zamiar  teraz 
samodzielnie ciągnąć tę opowieść. 

(oo) Tyran. 
<oo> Możnowładca. 
[oo] Milczeć.  
Kaj  postawił  kubek  z  herbatą  na  podkładce  przedstawiającej  żółte  gerbery,  obok 

stuknął talerz z kanapką. Sięgnął do włącznika komputera i wsłuchał się z błogością w szum 
wiatraka procesora, karty graficznej i zasilacza. 

(oo) Zapomniałeś o chłodzeniu karty dźwiękowej. 
[oo] To było celowe pominięcie. Nie mogę mówić o wszystkim, na przykład o tym, że 

w  tym  momencie  zaburczało  mu  w  brzuchu  albo,  że  splot  jego  bawełnianej  koszulki  był 
średnio gęsty, bo mama kupiła ją w nienajlepszym sklepie?! 

(oo) Już milczę. 

background image

 

 

[oo] Wakacje, pomyślał Kaj. Wymarzone, wyśnione wakacje! Teraz się zacznie, teraz 

się zacznie prawdziwe granie! Sprawdził, czy komputer jest podłączony do sieci, a następnie 
kliknął w ikonę Warfield 2200… 

(oo)  I się zaczęło.  Karabiny poszły w ruch, działa rzygnęły ogniem,  krew się polała 

stru… 

[oo] Gwizdek, proszę cię, nie kompromituj się. 
<oo> Jeszcze o seksie coś wspomnij. 
(oo) A co, można? 
Bzzzt! 
(o-) Ała, nie lubię was, ała, nie lubię.  
[oo]  O  seksie  mogę  wspominać  tylko  ja,  bo  to  za  poważny  temat.  Do  rzeczy.  Kaj 

wszedł w menu serwerów, wybrał ulubioną mapę, czyli Amber Canal i dołączył do gry. 

<oo>  Ja  też  lubię  tę  mapę.  Jest  taka…  bursztynowa,  zalana  blaskiem  zachodzącego 

słońca, tyle w niej przestrzeni… 

(oo)  I  kto  tu  się  kompromituje.  Przecież  amber  znaczy  bursztyn.  Wiadomo,  że  jest 

bursztynowa. 

[oo] Kaj miał już dobrze rozwiniętą postać żołnierza wsparcia, szturmowca i snajpera. 

Został mu  mechanik.  Wybrał  więc jego i  dla rozgrzewki wszedł  w grę, nie przystępując do 
żadnej  drużyny.  Wyłonił  się  w  bazie  głównej.  Rozejrzał  po  mapie.  Jego  zespół  zdobył 
większość  flag.  Mógł  bez  obaw  poruszać  się  po  dużej  części  mapy,  walki  wrzały  dalej. 
Czołgu  nie  było  w  hangarze,  podobnie  walker  i  pojazd  opancerzony  były  przez  kogoś 
używane. Westchnął i podbiegł do łazika. Użyję starego triku, pomyślał. Oba nasze gunshipy 
są zajęte, więc wykradnę latadło wroga, z południowej bazy. Ruszył ostro przed siebie, skręcił 
w  prawo,  przejechał  przez  zabudowania,  zaraz  za  murem  dał  kontrę  w  lewo  i  szybko 
zlustrował mapę. Główne walki wciąż rozgrywały się kilkaset wirtualnych metrów przed nim. 
Wcisnął klawisz „E”, czyli do przodu (Kaj nie używał standardowego układu W, S, A, D, bo 
lubił klawisze Q, A i Z przeznaczać do dodatkowych funkcji). 

<oo>  Ja  myślę,  Cybotku,  że  ten  wtręt  o  klawiszach  był  zupełnie  zbędny.  Którą 

czytelniczkę zainteresuje klawiszologia? 

[oo] Taką, która gra w gry, prawda? 
<oo> Aha, pozwól, że sobie ziewnę. 
(oo) Ja nic nie mówiłem. 
[oo]… 
[oo]  Macie  rację.  Ale  już  to  powiedziałem,  wiec  nie  będziemy  zaginać 

czasoprzestrzeni i usuwać tego, co zrobiłem, prawda? 

(oo) Szkoda energii, szefie. 
[oo] Okej, idźmy dalej.  
Zatem  Kaj  wcisnął  „E”  i  pomknął  ku  suchemu  kanałowi.  Chciał  go  przejechać  w 

poprzek,  po  prawej  stronie  mostu,  jak  zwykle,  ale  nagle,  kątem  oka,  dostrzegł  ruch  przy 
filarze. Gwałtownie skręcił w lewo i pomknął do mostu. Stała tam jakaś postać. Nie strzelała 
do niego, więc nie był to wróg. 

(oo) Albo był to wróg, który go nie zauważył. 
[oo] Tak też mogło być. 
<oo>  Jednak  im  bardziej  Kaj  się  zbliżał,  tym  większe  ogarniało  go  zdumienie…  Ta 

postać… 

[oo] Nie miała munduru! W dodatku siedziała skulona pod mostem, a w grze nie ma 

takiej  pozycji:  skulenie.  Można  przyklęknąć,  można  leżeć,  ale  nie  można  się  zwinąć  na 
podobieństwo raka i obejmować nóg rękami! 

(oo) No i nie można mieć długich, blond włosów. 

background image

 

 

<oo> Ani ślicznych chabrowych oczu, białej koszuli i niebieskiej, krótkiej spódniczki, 

beżowych trzewików… 

(oo) i zgrabnych nóżek… 
[oo] Gwizdek, uważaj.  
Kaj  ostro  wyhamował  i  wyskoczył  z  łazika.  Przetarł  oczy.  Na  betonie  wyschniętego 

kanału mapy Amber Canal gry Warfield 2200 tkwiła skulona dziewczyna! Gdy go zobaczyła, 
wyciągnęła ręce i krzyknęła: 

- Pomóż mi! 
Wtedy  z  Kajem  stało  się  coś  dziwnego.  Zakręciło  mu  się  w  głowie,  zaswędziało  go 

pod czaszką, przez chwilę zrobiło mu się niedobrze i raptem… wszystko ustąpiło i poczuł się 
doskonale. Podniósł rękę, by potrzeć czoło i stwierdził… 

(oo)  …że  nie  podnosi  własnej,  normalnej  ręki  znad  myszy,  tylko  rękę  odzianą  w 

pancerną  rękawicę!  Ha!  Wtedy  odkrył  w  sobie  wojownika,  Dżingis  Hana,  Hannibala  i 
Aleksandra Macedońskiego, rozwinął gigantyczny sztandar z orłem białym… 

[oo] Gwizdek, to już się nudne robi. 
(oo) Nieprawda. 
[oo] Prawda. 
(oo) Nieprawda, to jest fascynujące. 
<oo> Ja też mam wrażenie, Gwizdusiu, że silisz się na fantazję, a naprawdę ciągle o 

tym samym opowiadasz. Szczerze mówiąc mogłabym cię swobodnie zastąpić z tymi twoimi 
PRZEWIDYWALNYMI uwagami. 

(oo) Nieprawda. 
<oo>  O  widzisz?  Jesteś  taki  przewidywalny,  że  wiem,  jakie  będzie  twoje  następne 

słowo: 

(oo)<oo> Nieprawda. 
<oo> Ha! Nie mówiłam? 
(oo) Robicie mi przykrość. Ja nic innego nie potrafię. Uwielbiam mówić o rzeczach 

straszliwych i wspaniałych. 

[oo] My to wiemy, ale rób to rzadziej, dobrze? 
(oo) … 
[oo] Gwizdek? 
(oo) Dajcie mi się pogrążyć w smutku i przemyśleć to i owo. 
<oo> Gwizdek żartujesz, prawda? 
(oo) … 
[oo] Gwizduś? No powiedz coś szalonego, nie obrażaj się. 
(oo) … 
<oo>  Gwizdeczku,  chory  jesteś?  No  powiedz,  pozwalamy  ci.  Powiedz  najbardziej 

szaleńczą rzecz, jaka ci przychodzi do głowy. 

(oo) …topór. 
<oo> Tylko tyle? 
(oo) Tak. 
[oo] No dobrze, bo tam Czytelnik… 
<oo> Czytelniczka… 
[oo] Czeka, a my się tu nad Gwizdkiem rozczulamy. Już dobrze, Gwizduniu? 
(oo) Już. 
[oo] Świetnie. 
Kaj spojrzał na swoje ręce, na nogi, tułów, dotknął głowy i stwierdził, że jest ubrany 

jak żołnierz w grze Warfield 2200! Rozejrzał się i nie zobaczył już swojego pokoju… 

<oo> …w kolorze szafiru… 
[oo] Ale złotawy świat Amber Canal! 

background image

 

 

- Jak to możliwe?! – krzyknął. 
- Co jak możliwe? – odpowiedziała jasnowłosa. 
- Jestem w grze?! 
- Oboje jesteśmy nie wiadomo gdzie! 
- To… to… niesamowite! 
- To nie jest niesamowite – krzyknęła dziewczyna i wciągnęła go głębiej pod most. – 

To nie jest niesamowite, tylko straszne! 

- Co ty mówisz? – Kaj uśmiechnął się szeroko – przecież to realizacja moich marzeń! 

Ja śniłem o tym! Pisałem, rysowałem, a teraz to jest prawda! To będą najlepsze wakacje w 
moim życiu! 

-  Czyś  ty  zwariował?  –  blondynka  potrząsnęła  nim.  –  Nie  mam  pojęcia,  jak  tu  się 

dostałam i wcale mi się to nie podoba! Zwłaszcza tu! Tu jest wojna! 

- Rewelacja! 
- No kretyn po prostu. 
<oo> Tutaj Kaj powinien był się obrazić, ale był zbyt szczęśliwy, by usłyszeć obelgę. 
(oo) Chwycił potężny karabin, przeładował i jak nie wygarnie do wrogów! 
[oo] Gwizdek. Nie było  tam żadnych  wrogów.  Bitwy toczyły się dalej, na północny 

wschód.  

(oo) A, tak. 
[oo] Ale rzeczywiście bezpiecznie tam nie było. 
- Musimy się stąd jak najprędzej wynieść! – zakomenderował. – Wskakuj do łazika! 
- Znasz to miejsce? 
- Bardzo dobrze! To Warfield 2200, moja ulubiona gra! 
Dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem.  
(oo)  Za  chwilę  pędzili  samochodem  z  w  górę  suchego  kanału,  a  potem  przez  step  w 

stronę  wrogiego  lotniska.  Strzępy  traw  leciały  wyrzucane  przez  koła  pojazdu,  tuman  kurzu 
znaczył jego ślad, kierowca… 

<oo> Znaczy: Kaj. 
(oo)  Znaczy  Kaj  naciskał  pedał  gazu  do  samego  końca,  aż  go  kolano  bolało!  I  tak 

rwali bezdrożami, niedostrzeżeni ani przez swoich, ani przez wroga. Nagle na niebie pojawiło 
się  coś,  czego  ani  dziewczyna,  ani  Kaj  jeszcze  nigdy  nie  widzieli.  Była  to  wisząca  w 
powietrzu postać nieznanego im chłopca, długa na kilkaset metrów, chuda, z podkrążonymi 
oczami,  na  pierwszy  rzut  oka  niezdrowa.  Unosiła  się  jak  sterowiec  pod  świecącym  niebem. 
Była  to  Idea  Gier  Komputerowych,  które  powodują,  że  gracze  są  przeważnie  zziębnięci, 
głodni  i  niewyspani.  Kaj  od  razu  rozpoznał  w  tej  sylwetce  siebie  samego…  Przypomniał 
sobie,  ile  razy  nie  mógł  zasnąć  grając  do  późnego  wieczora,  ile  razy  marzł,  ssało  go  w 
żołądku, tylko dlatego, że grał. Zdał sobie sprawę, że nierzadko przesadzał z tą rozrywką…  

Nie wiedziałem, że tak wyglądam, gdy przecholuję, pomyślał… 
(oo)  Nie  było  jednak  czasu  na  dyrdymały!  Hufce  wroga  zbliżały  się,  moździerze 

rozpoczęły ostrzał… 

[oo] Gwizdek. Przestań, bo jeszcze czytelnik uwierzy. 
<oo> Czytelniczka. 
[oo] Opowiadaj. 
(oo) Macie rację, wojsk wroga nie było. Gdy dojeżdżali do lotniska, chłopak nie zdjął 

nogi z gazu, lecz wtargnął do środka i wykręcił wiraż tuż przed gunshipem wroga! 

<oo> Ale dzielny! 
(oo)  Dzielny  ci  on  był,  oj  dzielny.  Wyskoczyli  z  łazika  i  pomknęli  do  myśliwca. 

Chłopak już szykował się, by wskoczyć do kabiny pilota… 

- Umiesz strzelać? – spytał. 
Dziewczyna popukała się palcem w czoło. 

background image

 

 

- Pewnie, że nie.  
- Trudno. Nauczysz się. 
Pokazał jej, jak wejść do kabiny strzelca. Weszła tam z wielkim oporem. Gdy upewnił 

się, że siedzi bezpiecznie, wskoczył na fotel pilota znajdujący się w osobnej kabinie, wyżej i 
za miejscem strzelca.  

Ostro wyrwał w górę.  
- Juhuu! Nareszcie w powietrzu! – wykrzyknął. 
-  Leć  wyżej  –  zaproponowała  złotowłosa  (słyszał  ją  przez  głośniki  w  hełmie).  – 

Dostałam się tutaj drogą powietrzną, podobnym pojazdem. Musimy zobaczyć, jak wygląda ta 
kraina. 

- Tak jest! – zawołał Kaj. 
Baza pod ich stopami  robiła się coraz mniejsza,  dookoła żółciły się piaski,  zieleniły 

palmy,  w  oddali  wrzała  strzelanina.  Teraz  widzieli  z  góry  suchy  Kanał  Amberu,  mosty, 
przemieszczające się pojazdy… 

- Ale grafika, jęknął Kaj. 
- O czym ty mówisz? 
Nagle chłopak dostrzegł wrogie myśliwce. 
- Strzelaj do nich! 
- Jak? 
- Działkiem! Celuj i strzelaj! 
Dziewczyna  wzięła  się  do  roboty.  Chwyciła  dżojstiki  kierujące  pokładowym 

działkiem i nacisnęła spusty. Od spodu śmigłowca wytrysnęły smugi pocisków. Uderzyły w 
pancerz  wroga.  Pojazd  lekko  odbił  w  prawo.  Kaj  był  doświadczonym  graczem.  Widział,  że 
wróg za chwilę odpali serię rakiet. Odczekał trzy uderzenia serca i włączył osłonę dokładnie 
w tym momencie, w którym gunship przeciwnika opuściły pociski. Błękitna poświata, która 
otoczyła ich pojazd pochłonęła eksplozje cygar. Gdy zniknęła, chłopak odpalił swoje rakiety. 
Tamten gracz jednak także nie był w ciemię bity… 

<oo> Gwizdku, czytelniczka może nie wiedzieć, co znaczy być bitym w ciemię. 
(oo) Aha. Ja też nie wiem. 
[oo]  Ciemię  to  górna  część  czaszki.  Jak  walisz  kogoś  w  łeb,  to  uderzasz  w  ciemię. 

Może przysłowie wzięło się stąd, że jak ktoś nie był w ciemię bity, to miał klepki na swoich 
miejscach… 

(oo) A ty, Cybot, teraz o klepkach. Przecież ani robot, ani człowiek nie mają w głowie 

klepek… 

[oo] Oj, Gwizdek mi wszystko poplątał… 
<oo> A zauważyłeś, Cybotku, że Gwizdek całkiem sensownie opowiada? 
(oo) Bo jak mnie dopuszczacie do głosu, to ja daję radę, nie powiem. 
[oo] Faktycznie. Gwizdek, dawaj, dawaj. 
(oo)  Zatem  tamten  pilot  w  ciemię  bity  nie  był,  czyli  klepki  miał  na  miejscu  i  także 

dopiero teraz uaktywnił pole siłowe. 

[oo] O, skubany. 
(oo) Co się dziwisz? Przecież znasz tę historię. 
[oo] Ale jak ją opowiadasz, to jakbym ją widział na nowo. 
<oo> Chyba słyszał. 
[oo] Mężczyźni wzrokowcami są. 
(oo) Milczeć. Teraz Gwizdek opowiada.  
Tak więc rakiety Kaja wybuchły w polu siłowym przeciwnika. W tym momencie obok 

wroga pojawił się drugi i trzeci myśliwiec. 

- W nogi! Krzyknął chłopak i dał nura w chmury. 
<oo> To chyba nie nura dał, tylko poleciał do góry. 

background image

 

 

(oo) Ale tak ładniej brzmi. To tak, jakbyś, proszę ciebie, zobaczyła w kałuży odbicie 

chmur i skoczyła w nią, jakbyś dała nura w chmury. 

<oo> Nie rozumiem. 
[oo] Ja też. 
(oo) Okej, poleciał w górę. Dobrze teraz? 
[oo] <oo> Dobrze. 
(oo)  Wykręcił  pętlę  i,  zgubiwszy  wrogów,  zanurkował  w  dół,  wyrównał  lot  tuż  nad 

lądem i pomknął na wschód, tam, gdzie, jak sądził, kończyła się plansza.  

<oo> Jak to „plansza”? 
(oo)  Kaj  ciągle  myślał,  że  jest  w  grze  i  że  mapa  gdzieś  się  kończy.  Pędził  nad 

zabudowaniami,  a  potem  nad  pustynią,  a  wrogie  gunshipy,  które  go  w  końcu  odnalazły, 
ścigały go, siekąc rakietami i działkami. 

- Rany! Kiedy przestaną! – krzyknął Kaj. 
- Myślałam, że wiesz, co robisz! 
- Ja też! 
Nagle  zza  wydmy  wychynął  kształt,  który  w  żadnym  wypadku  nie  należał  do  gry 

Warfield  2200.  Był  to  potężny  pojazd  kroczący,  podobny  nieco  do  goryla,  poznaczony 
godłami  Imperium  Drogi.  Ciężkie  karabiny  plazmowe  na  burtach  olbrzyma  zagrały  pieśń 
wojenną  i  sprzątnęły  z  nieba  prześladowców.  Trzy  statki  powietrzne  zamieniły  się  w  kule 
ognia i uderzyły w piasek wzbijając żółte gejzery. 

- Całe szczęście! – krzyknął Kaj. – A w ogóle to się nie przedstawiłem! Jestem  Kaj! 

Kaj „Gamedec” Orłowski! 

Kalina Sosnowska! 
- Bardzo mi miło! 
- Chyba żartujesz! 
- Wiesz, że się powtarzasz? 
- To miało być śmieszne? 
Spojrzeli przed siebie. To już nie był świat Warfielda. Po lewej stronie, nad stepami 

pędziły  armie  czarnych  wojowników  uzbrojonych  w  ostrza  i  broń  plazmową,  wzbijając 
wielkie  chmury  burego  kurzu.  Wśród  nich  połyskiwały  większe,  modliszkopodobne  roboty 
oraz jeszcze większe czołgi i pojazdy kroczące… Po prawej stronie, na wzgórzu, ostrzeliwały 
się nieliczne oddziały Ranów odzianych w srebrzyste zbroje. 

- Pierwszy Maodion – zachłysnął się Kaj. – To GCG, Gamedec Computer Game, ta, 

która dopiero co wyszła… 

-  Kolejna  wojenka  ludzików  biegających  po  zielonej  trawce  –  skonstatowała 

dziewczyna. 

- Tu nie ma trawy – zdziwił się chłopak. 
- Tak nazywam te wszystkie głupie gry. 
-  To  nie  są  ludziki,  tylko  Ranowie,  Maod-Anowie,  czytałem  o  nich  w  gamedeku… 

Czekaj, oni są w potrzebie. 

Rzeczywiście  sytuacja  wyglądała  niewesoło.  Armie  Bestii  były  rozległe,  rozciągały 

się wzdłuż i wszerz. Niósł się nad nimi dziki ryk zwycięstwa. Ranów była zaledwie garstka. 
Mieli jeden pojazd kroczący, ten, który zestrzelił prześladowców Kaja i Kaliny oraz czołg. Co 
prawda Kaj wiedział, że Ranowie są w stanie poradzić sobie z naprawdę wielkimi oddziałami, 
ale tutaj sytuacja wyglądała nienajlepiej. 

- Chcesz pomagać tym czarnym czy srebrzystym? – spytała dziewczyna. 
- Teraz to ty chyba żartujesz! Oczywiście srebrnym! 
I zaczęła się jazda! Karabiny grzały ogniem, rakiety wybuchały jak kwiaty, Kaj uwijał 

się pośród bestiowych mord jak osa między kroplami deszczu… 

<oo> Tu to, bracie, przesadziłeś. 

background image

 

 

(oo)  Karabiny  gdakały,  gęgały  i  siorbały,  Bestianie  padali  jak  muchy,  karaluchy  i 

kożuchy… 

[oo] Hihi… 
(ooo)  Myśliwiec  Kaja  i  Kaliny  stał  się  niczym  straszliwy  sokół,  który  nurkował,  by 

siać zagładę i śmierrrrć… 

<oo> Popatrz Cybot, jak się zapalił… 
(oo0o) Wysyłał rakiety, Kalina strzelała jak szalona, jasne włosy stanęły jej dęba, oczy 

wyszły z orbit… 

KLIK! 
[oo] Wyłączyłem go na chwilę. Przegrzał się. 
<oo>  Tak.  Dwoje  dodatkowych  oczu  wyszło  mu  na  wierzch.  Jedno  się  chyba 

rozpuczyło od nadmiaru energii… 

[oo] To może ja teraz pociągnę. 
<oo>  Uau,  przepraszam,  ziewnęło  mi  się.  Dobrze,  Cybotku,  skończ  ten  militarny 

kawałek i opowiedzmy wreszcie, co było dalej. 

[oo] Na rozkaz, Kwantinko. 
Bestianie, przerażeni skutecznością pojazdu pilotowanego przez Kaja, cofnęli się. Gdy 

Ranowie to zobaczyli, rzucili się do kontrataku. Ruszył potężny Groundhog i Crawler… 

<oo> Czytelniczka może nie wiedzieć, co to jest ten hog i cracośtam i w ogóle opisy 

bitew są nudne. 

[oo] No nie przesadzaj… 
<oo> Są. 
KLIK! 
(oo) Och! Uch! Zasnąłem! Coś przeoczyłem? 
[oo] Gwizdek, czy opisy bitew są nudne? 
(oo) Pytasz poważnie? 
[oo] Tak. 
(oo) Chyba jednak nie. Oczywiście, że nie są nudne! To najlepsze, co można znaleźć 

w książkach! 

[oo] Ha. 
<oo> Nienawidzę was. 
[oo] Gwizdek, wyjaśnij, czym jest Groundhog i Crawler. 
(oo) To proste: Hog to taka duża zbroja przypominająca goryla. W środku niej siedzi 

nie  Ran  tylko  zwykły  żołnierz.  Crawler  z  kolei  to  pojazd  wielozadaniowy,  podobny  do 
współczesnego czołgu, tylko badziej płaski i mogący śledzić do stu celów jedno… 

[oo] Wystarczy.  
Wracając do opowieści, Ranowie pogonili armię Bestii, która wycofała się na tereny 

gry Warfield 2200. 

<oo> Hihi, ale numer! To tam się musieli zdziwić! 
(oo) Chyba, że dla nich nie była to żadna nowina. 
<oo> Jak to?  
(oo) Bo Bestianie tam często przybywali przecież i krew się la… 
[oo] Gwizdek. Bez szczegółów. 
(oo) Okej. Mogę dalej opowiadać? 
[oo] W sumie… możesz. Już więcej walk nie będzie. 
<oo> Cybot! 
(oo) Cybot! 
[oo] No co? 
<oo> (oo) Tak nie można! 
<oo> Nie wolno czytelniczce zdradzać dalszej części książki! 

background image

 

 

[oo] Ups! Przepraszam. Zatem… będą walki. 
(oo) Kwantinko, chyba trzeba go wyłączyć. 
<oo>  Czekaj,  bo  tak  mocno  się  palnęłam  w  czoło,  że  nie  pamiętam,  o  czym 

mówiliśmy… 

(oo) Pięknie. Wynika z tego, że tylko niezawodny Gwizdek może uratować sytuację.  
Kaj  posadził  myśliwiec  tuż  obok  Crawlera  Ranów.  Stał  przy  nim  sam  Maod-An 

Laurus  Wilehad,  Ran  wszystkich  Ranów.  Obok  niego  trwał  w  swojej  skrzydlatej  zbroi 
pierwszy Ran, Torkil Aymore… 

Dowódca skłonił się i spytał: 
- Komu zawdzięczamy pomoc w walce z Thirami? 
<oo> Thirami? A co to takiego? 
(oo) Och, inna nazwa Bestian. 
<oo> Aha. 
- Kaj Orłowski, do usług. 
- Kalina Sosnowska, do usług. 
- Bardzo nam miło. Wykazaliście się odwagą i finezją bitewną, szaleństwem bojowym 

i męstwem starciowym. 

<oo> Tego na pewno nie powiedział. 
(oo) Następnie podał im dłoń (a była wielka jak ich głowy, bo Ranowie mają po trzy 

metry wzrostu!), zaś Torkil podał Kajowi komunikator. Małe pudełko. 

-  Noś  je  przy  sobie,  dzielny  chłopcze.  Jeśli  kiedyś  będziecie  potrzebowali  pomocy, 

użyjcie tego urządzenia. Ranowie nie zapominają przysług. 

-  Teraz  –  dodał  dowódca  –  proszę,  opuście  to  miejsce.  Bestianie  się  przegrupowują, 

musimy przeobrazić się w Skymoury. Będzie wielka bitwa. 

- Oczywiście – powiedział Kaj – tylko nam podpowiedzcie, gdzie teraz lecieć?  
- Jak to: „gdzie?” 
- Gdzie jest centrum tej krainy? 
Ran nie rozumiał pytania. Był częścią świata, w którym się znajdował, nie wiedział, że 

istnieje jakaś inna kraina, że istnieje „centrum”. Dla niego istniała tylko ta wojna.  

Kalina pociągnęła Kaja za rękaw i znacząco spojrzała na ich pojazd. Wsiedli do niego 

i  poszybowali  w  górę.  Wtedy  zobaczyli  na  niebie  wielkiego  wojownika.  Miał  ze  trzysta 
metrów  długości  i  wisiał  pod  chmurami.  Był  bardzo  umięśniony.  W  jednej  ręce  trzymał 
włócznię,  w  drugiej  tarczę.  Jego  twarz  była  wykrzywiona  wściekłością,  w  oczach  płonął 
ogień. Coś krzyczał, ale nic nie było słychać. Po bokach oczu miał… klapki. Takie jak kiedyś 
zakładano koniom… Kwantinko, opowiedz to dalej, bo mi przez usta nie przejdzie. 

<oo> Ty przecież nie masz ust, tylko moduły brzmieniowe. 
(oo) Tak się przecież mówi. Opowiedz tę część, bo mi w gardle więźnie. 
<oo> Przecież ty nie masz… 
[oo]  Kwantino,  kolega  cię  prosi,  kontynuuj,  proszę,  i  tak:  nie  mamy  gardeł,  ust  ani 

uszu. Mimo to mówimy, słyszymy… 

(oo) Ale nie jemy i nie możemy się zakrztusić! 
[oo] To prawda. 
<oo> I to jest cool. 
[oo] Kwantinko, zaczniesz wreszcie? 
<oo> Zaczynam.  
Kaj i Kalina widzieli wojownika krzyczącego zapewne „chwała!” albo „zwycięstwo!”, 

„nigdy!”,  „zawsze!”,  „wolność!”  lub  „demokracja!”,  tak  czy  owak  wrzeszczącego  w 
niebogłosy,  ale  nie  z  radością  tylko  z  wściekłością.  Wojownik  miał  klapki,  czyli  pionowe 
skórzane  płatki  po  bokach  oczu,  zasłaniające  wszystko  po  bokach.  To  tak,  jakby  człowiek 
przyłożył dłonie pionowo przy skroniach, tak, żeby ich krawędzie wskazywały przód. 

background image

 

 

(oo) Oj, ale zaplątałaś. 
[oo] No, zupełnie jakbym siebie słyszał. 
<oo> Nie śmiejcie się ze mnie. 
(oo)  Ja  powiem  tak:  przyłóż  dłonie  do  skroni,  jakbyś  chciał  kogoś  walnąć  ciosem 

karate. 

[oo]  A  ja  inaczej:  ułóż  ręce  tak,  jakbyś  chciał  zatkać  sobie  uszy,  ale  przesuń  je  do 

przodu: z uszu na boczne krawędzie oczu. 

<oo> O, to mi się podoba. 
[ooo] 
<oo> Patrzcie, jaki z siebie dumny! 
[oo] Ekhem, Kwantinko, ciągnij dalej.  
<oo> Zatem wojownik krzyczał i miał klapki na oczach. Dookoła niego, po bokach, 

wisiały  kolorowe  misie,  kaczuszki,  całowały  się  pary,  młodzi  ludzie  czytali  książki,  bawili 
się, ale on ich nie widział. 

(oo) Bo miał klapki na oczach. 
<oo>  Właśnie.  Przez  klapki  widział  bardzo  mało.  Widział  tylko  swoją  chwałę, 

zwycięstwo  i  tym  podobne.  Ten  wojownik  był  Młodzieńczą  Ideą  Wojny.  Symbolizował 
zamknięcie  oczu  na  wszystkie  inne  wartości  oraz zapomnienie,  że  ludzie  się  kochają,  uczą, 
mają zainteresowania,  lubią tańczyć, budować, spotykać się. Wojownik  tak głośno krzyczy, 
że nie słyszy niczego oprócz swojego głosu, a widzi tylko tyle, żeby zabić. Przez ten krzyk 
nie rozumie, że po drugiej stronie barykady są ludzie bardzo do niego podobni. 

[oo] Uf, poważnie się zrobiło, Kwantinko. 
<oo> Tak jakby. 
[oo] To może dodajmy, że nad Młodzieńczą Ideą Wojny unosiła się inna.  
<oo> Tak. Kaj wzniósł helikopter nad wojownika i wtedy Kalina pierwsza dostrzegła 

wśród  wyższej  warstwy  różowych  obłoków  bardzo  grubą  postać,  dużo  większą  od  woja, 
zasłaniającą  połowę  nieba.  Był  to  tłusty  mężczyzna  w  czarnych    spodniach  w  żółte  paski, 
podtrzymywanych przez granatowe szelki wpijające się w różową koszulę, pod kołnierzykiem 
której pyszniła się amarantowa mucha w żółte kropy. Mężczyzna jedną ręką podkręcał wąsa. 
W kiełbaskowatych, opierścienionych palcach drugiej dłoni trzymał setki banknotów i monet, 
jednak,  chociaż  zdawało  się,  że  ich  nie  pomieści,  nic  nie  wypadało,  przeciwnie,  tysiące 
papierków  i  metalowych  krążków  leciały  z  ziemi  ku  górze,  prosto  do  niego,  wpadały  do 
kieszeni, rąk, do czarnego kapelusza. Kalina zerknęła w dół, na pole bitwy. Banknoty leciały 
właśnie stamtąd. Zrobiła najazd, żeby bliżej widzieć… 

(oo) To się „zoom” nazywa. 
<oo> Teraz ja opowiadam. Zatem zrobiła najazd… 
(oo) Zoom… 
<oo> I zobaczyła rzecz przedziwną: ile razy żołnierz wystrzelił pocisk z lufy, tyle razy 

brzęcząca  moneta  leciała  w  górę,  ile  razy  strzelił  czołg,  tyle  razy  plik  banknotów  leciał 
wzwyż  ku  chmurom  na  podobieństwo  białego  ptaka,  a  gdy  wybuchł  jakiś  śmigłowiec  czy 
inny  pojazd,  pieniądze,  jak  stada  pióroskrzydłych  stworzeń  całymi  stadami  leciały  ku 
obłokom.  

(oo) Mnie się wydaje, drogi Cybotku, że już najwyższy czas wyjaśnić, o co chodzi z tą 

Ideą wielkiego grubego pana… 

[oo] Masz rację, Gwizdek. W ogóle cię nie poznaję. Coś się taki osowiały zrobił? 
(oo) No bo to takie poważne tematy, a ja poważnych tematów nie lubię. 
<oo> Bo co? Zmuszają do myślenia?  
(oo) Bo ci przywalę. 
[oo] Gwizdek. 
(oo) No co? No co? 

background image

 

 

[oo]  Wracając  do  naszego  grubaska,  przedstawiał  on  prawdziwą  naturę  wojny.  Ten 

grubasek,  ten  bankier,  był  Ideą  Interesu.  Krzyczący  wojownik  obrazował  powszechną, 
niedojrzałą wizję wojny, pokazywaną w filmach… 

(oo) Grach komputerowych… 
<oo> Komiksach… 
[oo] No właśnie. Lecz ani w filmach, ani w grach czy komiksach, nie pokazuje się, że 

wojna jest interesem, biznesem, że każda kula, każdy pojazd używany podczas walk kosztuje, 
a  gdy  zostanie  zużyty  lub  zniszczony,  musi  być  uzupełniony  przez  nowy,  za  który  trzeba 
zapłacić.  Sprzęt  wojskowy  jest  drogi,  wyszkolenie  żołnierza  także,  więc  wojna  jest 
doskonałym sposobem zarabiania pieniędzy, a grubasowi jest wszystko jedno, kto się z kim 
bije, byleby się bił. Jemu zależy tylko, by ciągle ktoś z kimś walczył, więc nawet da trochę 
pieniędzy, żeby ludzi ze sobą skłócić, bo wie, że potem i tak wyciągnie z mordowania dużo 
więcej… 

(oo) Cybotku, zapędziłeś się. 
[oo] Przepraszam. 
<oo> To książka dla dzieci. 
[oo] To niech się uczą. Kurna… 
<oo> Gwizdek, chyba trzeba będzie go wyłączyć… 
[ooOo] 
(oo) Tak. Zobacz, jak się przegrzał… 
[OOO0] 
<oo> Wyłaczaj. 
KLIK! 
<oo> Uf. Tak czy owak, droga Czytelniczko… 
(oo) Drogi Czytelniku… 
<oo>  Kalina  zobaczyła  to  wszystko,  Kaj  zresztą  też.  I  zdziwili  się,  bo  nigdy  tak  o 

wojnie nie myśleli. 

(oo) He, śmiesznie brzmi: wojnie nie. 
<oo> Cicho, Gwizdek, ważne rzeczy mówię… 
(oo) Zachowujesz się jak Cybot. 
Bzzzt! 
(oo) Ała! Boli! 
<oo> Nie przeszkadzaj! 
(oo) Chyba ta Idea Interesu tak na ciebie wpłynęła. 
<oo> Gwizduś, proszę cię, nie przeszkadzaj. 
(oo) Okej, już milczę. 
<oo> Świetnie. 
Jak już mówiłam, ani Kalina ani Kaj nigdy tak o wojnie nie myśleli. Sądzili, że wojny 

wybuchają, bo źli ludzie napadają na dobrych. Prawda jest jednak inna. I jedni i drudzy ludzie 
są dobrzy. Tylko, że za pieniądze jedni są z drugimi skłócani, a potem zmuszani do tego, by 
do nich strzelać. 

(oo) To straszne! 
<oo> Gwizdku, nie płacz. 
(oo) Buuu… 
<oo> No już. Tak jest, Gwizdeczku. Wojna jest fajna tylko w grach i na filmach… 
(oo) Zabawki są fajne… 
<oo> Tak, Gwizduniu, ale ta prawdziwa wojna jest okropna i zła. 
KLIK! 
[oo] I manipulacyjna.  
(oo) To znaczy? 

background image

 

 

[oo]  Ludzie  są  okłamywani  po  to,  żeby  im  się  łatwiej  do  siebie  strzelało.  Amen. 

Kwantinko, opowiadaj dalej. 

<oo> Słusznie. Cybotku, sam się odkliknąłeś? 
[oo] Sam. Muszę przecież nad wami czuwać. 
(oo) Ano musi… 
<oo> Opowiadam.  
Kalina i Kaj, przyjrzawszy się i zrozumiawszy, na czym polega wojna, zdziwiwszy się 

przy tym niezmiernie, ruszyli dalej na wschód, tak im się przynajmniej wydawało, w końcu 
kompas śmigłowca mógł wskazywać źle… 

(oo) Bo nie wiadomo, czy w ogóle byli na jakiejś planecie… 
<oo> Cicho, Gwizdek.  
Im dalej lecieli, tym wszystko stawało się bardziej przezroczyste, bledsze, świat jakby 

się kończył.  

(oo) Czuli się nieswojo. 
<oo> O, tak. Wtedy…  
(oo) Czekaj, może ja to opowiem, bo to takie techniczne? 
<oo> Niech będzie. 
(oo) Wtedy Kaj spojrzał jeszcze raz na kompas i zdziwił się. Były tylko dwa kierunki. 

To,  co  dotąd  brał  za  wschód,  litera  „O”,  czyli,  jak  dotąd  sądził  „Ost”,  mogła  znaczyć  coś 
innego,  bo  po  drugiej  stronie  tarczy  kompasu  była  litea  „N”.  „N”  nie  oznaczało  zachodu  w 
żadnym znanym Kajowi języku… Ki diabeł, pomyślał i zawrócił maszynę. Pomny na to, co 
się  działo  w  pobliżu  walk  Ranów  i  Warfielda,  skręcił  nieco  w  lewo.  Minęli  pola  bitew 
fantasy, jakby armie z Władcy Pierścieni… 

<oo> Moim zdaniem te krajobrazy przypominały plenery z książek Ursuli Le Guin. 
(oo) E, już prędzej Warcrafta. 
<oo> No co ty, przecież… 
[oo] Zachowujecie się jak dzieci. Teraz ja będę opowiadał. 
(oo) Ale… 
[oo] Cicho. Nie umiecie się dogadać, więc ja muszę prowadzić ten kram.  
Tym  razem  Kaj  leciał  na  „N”.  Minął  kilkanaście  pól  bitew,  aż  krajobraz  pod 

śmigłowcem się uspokoił. Zobaczyli budynki mieszkalne, większe, mniejsze i… światy. 

<oo> Wytłumacz, Cybotku, co masz na myśli. 
(oo) Bo to bardzo ważne. 
[oo]  Przecież  wiem.  Kraina,  w  której  się  znaleźli,  nie  była  planetą.  Była… 

antyplanetą. 

(oo) No, toś Cybotku wyjaśnił, ja cię kręcę… 
<oo> Hihi… 
Bzzzzt! 
(oo) <oo> Ała! 
(oo) No co się bijesz? 
<oo> Dziewczynę? Prądem? 
[oo] Hm, chyba przesadziłem. Podaję się do dymisji. 
(oo) <oo> … 
[oo] … 
<oo>  Wiesz  co,  Cybotku,  to  nasza  wina.  Śmiejemy  się  z  ciebie,  a  miałeś  naprawdę 

trudne zadanie. 

(oo) To prawda. 
<oo> I faktycznie świat był antyplanetą. 
(oo) No. 
<oo> Troszkę przesadziliśmy z podśmiewaniem się. 

background image

 

 

(oo) No. 
[oo] A ja z prądem. 
(oo) No. 
<oo> Gwizdek, powtarzasz się. 
(oo) N… rzeczywiście. 
<oo> Cybotku, opowiadaj dalej, tylko ty sobie poradzisz z tym opisem. 
[oo] Ekhem, dobrze. Spróbuję. Wyobraź sobie, drogi Czytelniku… 
<oo> Czytelniczko… 
[oo] Wielki owoc. Na przykład grapefruita. 
(oo) Łe, za gorzkie. Może być pomarańcza? 
[oo] Może być. Ale duża. A teraz wyobraź sobie, że owoc ten nie ma jednej skórki, ale 

sto  skórek,  jedna  nad    drugą,  jedna  nad  drugą,  a  każda  warstwa  oddzielona  jest  częścią 
miąższu… 

(oo) Trochę mi ślinka leci. 
[oo]  Czyli  mamy  owoc  z  wieloma  skórkami  i  warstwami  miąższu.  A  teraz  wyobraź 

sobie,  że  każda  skórka  jest  ponacinana  w  inny  wzór,  że  stworzono  na  każdej  z  nich  wiele 
„wysepek”… 

<oo> Coś tak, jak na skorupie żółwia. 
(oo) Tylko, że u żółwia skorupa jest cała, a tu w miejscach przewężeń były prawdziwe 

dziury… 

<oo> Znaczy przepaście… 
[oo]  Każda  taka  część  skorupki  to  był  inny  świat,  a  miąższ  to  po  prostu  powietrze 

oddzielające światy… 

(oo) Antyplaneta była gigantyczna… 
[oo] O czym najlepiej świadczy fakt, że Kraina Gier Komputerowych, na której dotąd 

przebywali Kalina i Kaj, był jedną z takich małych skorupek… 

<oo> O ja cię… 
(oo) No. 
[oo] Kaj uświadomił sobie, że jeśli chce  zbliżyć się do centrum krainy, nie powinien 

lecieć nad lądem, ale kierować się pionowo w górę. I tak zrobił. Przez kilka minut lecieli w 
spokoju,  podziwiając  obłoki,  błękitne  niebo  i  coraz  lepiej  widoczną  antyplanetę  z  tysiącem 
barwnych krain wiszących w powietrzu, unoszących się nad i pod centrum świata… 

<oo> A jak widzieli centrum? 
[oo] Akurat między skorupkami były duże szczeliny, które ułożyły się tak szczęśliwie, 

że  mogli  je  podziwiać:  wielkie,  błyszczące  srebrem  serce  antyplanety,  podobne  trochę  do 
słońca, bardzo jasne i kuliste, ale nie tak oślepiające… 

<oo> Musiało ślicznie wyglądać. 
[oo] Tak było w istocie. 
(oo) Niedługo jednak trwała ich spokojna podróż, bo nagle zza jednej z krain wychylił 

się  stalowy  potwór  o  tysiącu  paszcz,  otworzył  straszliwą  gębę  najeżoną  setką  ostrych  jak 
sztylety zębów… 

[oo] Już myślałem, że Gwizdek zachorował, taki grzeczny był ostatnio. 
<oo> Ja też się o niego martwiłam. 
(oo) Łapałem drugi oddech. 
[oo] Droga Czytelniczko… 
<oo> Czytelniku. 
(oo) Czy wam się coś nie pomyliło? 
<oo> Oj, rzeczywiście, hihi… 
[oo]  Nie  widzę  w  tym  niczego  śmiesznego,  po  prostu  Kwantina  była  miła,  a  ja 

okazałem się dżentelmenem. 

background image

 

 

(oo) Skoro tak to widzisz… 
<oo> Hihi… 
(oo) Dżentelmenie… 
<oo> Hihihihihihi… 
[oo] Przestańcie! 
(oo) Dżentelmen… 
<oo> Hihihi! Hahahaha! 
(oo) Hohoho! Hehehe! 
[oo] No nie. Straciłem autorytet. Wszystkie dwadzieścia dwie ręce opadają… 
<oo> Aż się cyfrowo popłakałam ze śmiechu. 
(oo) Ja też. Uchu, uchu… 
[oo] Już? Pośmiali się? 
<oo> (oo) Tak. 
[oo] Okej. Na czym stanęliśmy? Aha.  
Przed gunshipem Kaja i Kaliny rzeczywiście pojawiła się dziwna bestia. Mierzyła co 

najmniej  pięćset  metrów  w  każdym  kierunku.  Miała  wiele  kończyn  i  wiele  pysków, 
podobnych nieco do psich, ale mechanicznych… 

(oo) Takich transformersowych. 
[oo] Dokładnie. 
<oo>  Była  srebrno  niebiesko  granatowa  i  miała  mnóstwo  migających  światełek  - 

czerwonych i błękitnych. 

[oo] Już się domyślasz, drogi Czytelniku… 
<oo> Czytelniczko… 
[oo]  Co  to  było?  Tak,  to  była  Idea  Porządku.  Dlatego  właśnie  przypominała  w 

barwach  i  światłach  samochody  policyjne.  Mechaniczna  bestia  nieustannie  obserwowała 
otoczenie, liczne pyski patrzyły w każdym kierunku, każda łapa zaopatrzona była w długopis 
i blok z karteczkami do wypisywania mandatów.  

(oo) Ale… Cybotku. Coś mi tu się nie zgadza. 
[oo] Tak? 
(oo)  Czy  Idea  Porządku  nie  powinna  porządkować,  przestawiać,  poprawiać, 

zapobiegać, właśnie porządkować? 

[oo] Ano właśnie… 
<oo> Ach… 
(oo) Co: „ach”? 
[oo]  Kwantinka  wzdycha,  bo  masz  rację,  Gwizdku.  Prawdziwa  Idea  Porządku 

powinna przypominać, zapobiegać, pielęgnować, pouczać co robić, żeby było lepiej. To byłby 
porządek,  co  się  zowie.  Ta  jednak  przedstawiała  to,  co  zazwyczaj  mieni  się  porządkiem  w 
świecie  dorosłych:  przymus,  lęk  przed  karą,  nacisk,  władzę.  Bestia  była  wielka,  groziła 
mandatem, niczego nie uczyła, tylko czyhała, kto kiedy popełni błąd, a wtedy… 

<oo> Mandat! 
[oo] Tak jest… kara pieniężna. Oczywiście nie tak powinna wyglądać Idea Porządku, 

ale innej na razie ani Kaj ani Kalina nie zauważyli. 

(oo) Tymczasem bestyja zarżała groźnie i oblizując się jęzorem, z którego skapywała 

jadowita śli… 

[oo] Gwizdek. Naprawdę.  
Bestia spojrzała na myśliwiec cyfrowym wzrokiem i oświadczyła metalowym głosem: 
- Proszę się zatrzymać. 
Kaj przyciągnął wolant do siebie. Gunship zawisł w powietrzu. 
Idea  Porządku  zbliżyła  do  niego  swoje  mackowate  wysięgniki  i  skanery.  Nagle  jej 

światła  rozjarzyły  się  mocniej,  a  z  włazów  wyskoczyło  dwóch  policjantów  w  stalowych 

background image

 

 

zbrojach.  Unosili  się  na  odrzutowych  plecakach  i  zbliżyli  do  kabiny  śmigłowca.  Mieli  w 
rękach dziwne aparaty. Zbliżyli je do twarzy Kaliny i Kaja. 

-  Proszę  lecieć  za  mną  -  nakazał  jeden  z  nich  i  ruszył  w  dół,  ku  krainie  porośniętej 

przez buroszare budynki. 

Kaj  przez  chwilę  się  wahał,  ale  potem  lekko  nacisnął  wolant.  Ruszył.  Zauważył,  że 

drugi policjant leci za nimi. 

- Coś przeskrobaliśmy? - spytała Kalina. 
- Nie wiem - szepnął chłopak. 
Gdy tak lecieli, dołączyły do nich dwa niewielkie metalowe aparaty odłączone od Idei 

Porządku, każdy zaopatrzony w jeden psi pysk. Nazywano je Cerberami. 

- Ja je już widziałam! - wykrzyknęła dziewczyna. 
Kaj  jednak  nie  miał  nastroju  do  rozmów,  bo  bał  się,  co  będzie  dalej.  W  milczeniu 

dążyli do największego i najbardziej szarego budynku dziwnej, wcale nie pięknej krainy. 

<oo> Dobrze, że była tylko jedna taka na antyplanecie, bo bym się popłakała. 
(oo) Dlaczego? 
<oo> Tak tam było szaro i ponuro. Po ulicach walały się i polatywały w podmuchach 

wiatru  tysiące  kartek  papieru,  na  ławkach  w  szarych  parkach  leżały  grube  księgi  z  rzędami 
cyfr, na budynkach wisiały obwieszczenia napisane tak drobnym drukiem, że nikt nie był w 
stanie ich odczytać, tramwaje, autobusy, samochody, wszystko było nie czerwone, żółte czy 
niebieskie, ale w kolorze starego papieru i wszędzie widziałeś paragrafy, przepisy, ustępy… 

(oo) Hehe… 
<oo> Ustępy w sensie nie ubikacje, tylko takie regulaminowe punkty, ty głupi… 
(oo) Cybot, ona się przezywa. 
[oo] Trochę ma rację. 
(oo) Że co? 
[oo] Ty głupi. 
<oo> Hihi! 
(oo) Ja się chyba przesłyszałem? 
[oo] Oj, żartowaliśmy. 
(oo) Czy aby na pewno? 
<oo> Oczywiście, Gwizduniu, przecież wiesz, jak cię lubimy. 
(oo) No… dobra, ale to niemiłe było. 
[oo] <oo> Przepraszamy. 
(oo) Przeprosiny przyjęte. Tak mówił Darth Vader, gdy… 
[oo] Gwizdek, przestań. Kwantino kontynuuj. 
<oo> Już. 
Jak mówiłem, cała kraina była jakby oblepiona kartkami z jakichś grubych, nudnych 

książek z przepisami i regulaminami. Policjant lecący przed pojazdem Kaja i Kaliny zbliżył 
się do lądowiska, wystającego na podobieństwo rakietki do ping ponga z boku największego 
budynku i nakazał lądowanie. Maszyna zgrabnie usiadła obok dwóch aparatów z pyskami Idei 
Porządku. Za nią wylądował drugi policjant. Kaj był zadowolony ze swojego przyziemienia. 
Trochę  się  bał,  że  się  skompromituje  przy  pierwszym  oficjalnym  kontakcie  z  tutejszymi 
władzami, ale setki godzin treningu w grach dały dobry plon. 

(oo) No, Kwantinko, bardzo miło z twojej strony, że zwróciłaś na ten fakt uwagę. 
<oo> To tak, żeby zrobić ci przyjemność. 
(oo) Dziękuję. 
<oo>  Chłopak  i  dziewczyna  wyszli  z  maszyny  i  podążyli  za  policjantem,  który 

wprowadził  ich  w  wejście  na  dachu,  a  potem  w  korytarze  ciągnące  się  w  szarym  budynku 
niczym tunele dżdżownicy w glebie. 

(oo) Hehe… 

background image

 

 

<oo> Tu, Gwizdku, możesz się śmiać, bo to akurat śmieszne było. 
(oo) No właśnie. 
<oo>  Szli  dosyć  długo,  a  potem  prowadzący  ich  stróż  prawa  nakazał  im  usiąść  w 

poczekalni  -  dużym  pomieszczeniu  bez  okien,  w  którym  zbiegało  się  kilka  korytarzy  i  było 
wiele  drzwi  (także  wyklejonych  tapetami  z  regulaminami)  i  zniknął  w  jednym  z  pokojów. 
Pilnował ich drugi policjant, ten, który dotąd szedł za nimi. 

Przez jakiś czas siedzieli w milczeniu spoglądając na siebie ukradkiem. 
Jednak  nic  się  nie  działo.  Opadło  ich  dziwne  znużenie,  ramiona  zrobiły  się  ciężkie, 

powieki  także,  policjant,  który  dotąd  stał,  zaczął  się  słaniać  na  nogach  i  usiadł  dwa  krzesła 
dalej. Zza ścian dochodziło stukanie w klawisze komputerów, słychać było gotującą się wodę 
w czajniku, to jak ktoś zalewa w szklance herbatę, w nozdrza uderzył zapach zjełczałej kawy. 
Kalina, bardziej wyczulona na zapachy od Kaja… 

(oo) Jak to kobiety… 
<oo>  Właśnie,  poczuła  kurz  unoszący  się  z  burych  dywanów,  ulotną  woń 

niewietrzonych  pomieszczeń  i  dawno  nie  zmienianych  ciężkich  zasłon.  Oboje  oparli  się 
mocniej  o  oparcia.  Krzesła  skrzypnęły,  dając  znać,  że  są  stare  i  także  zmęczone.  Gdzieś 
zatrzeszczała posadzka, informując, że jej klepki rozeschły się lata temu. 

Wtedy do poczekalni wpłynęła, przenikając przez ściany, dziwna, wielka zjawa. Miała 

zielone worki pod oczami i bardzo długą szyję, która nieustannie zginała się na lewo, prawo, 
do tyłu i do przodu. Zjawa miała wiele rąk, na których podpierała zasypiające liczne twarze. 
Wiele z nich ziewało, palce pocierały oczy czerwone od niewyspania, dłonie masowały plecy, 
barki i kolana, dało się słyszeć ciche jęczenie i sapanie stwora. Wiele oczu było zamkniętych 
albo na wpół przymkniętych. Z całej istoty biła aura zmęczenia i znudzenia.  

Była to Idea Biurowego Znużenia. 
Zjawa przeleciała przez poczekalnię i zniknęła w labiryncie korytarzy i pomieszczeń. 

Kalina i Kaj poczuli tak wielką senność, że siłą odmykali powieki. Wtedy chłopak, żeby nie 
zasnąć, zapytał: 

- Kalina, jak się tu znalazłaś? 
Dziewczyna potrząsnęła jasnymi włosami: 
- Dobre pytanie. Właściwie nie wiem. 
- No, ale coś chyba pamiętasz z naszego świata? 
Skinęła głową: 
- Miałam dobre świadectwo. Zdałam do liceum. 
- To tak jak ja! 
- Masz piętnaście lat! 
- Dokładnie! 
- Śmiesznie się składa – Kalina spojrzała na Kaja po raz pierwszy z zainteresowaniem.  
Jej  pierwsze  wrażenia,  jeszcze  z  Warfielda,  nie  były  najlepsze.  Myślała,  że  Kaj  to 

nieopierzony  nastolatek  nie  umiejący  rozmawiać  o  niczym  poza  grami,  w  dodatku 
wojennymi.  Może  jednak  się  myliłam,  pomyślała.  Wszak  pierwsze  wrażenie  często  bywa 
błędne… 

- Tata obiecał mi – podjęła - że jeśli na moim świadectwie będą nie więcej niż dwie 

czwórki, kupi mi wszystkie sezony „Colour Chicks”.  

- Tego serialu? 
- Tak. Nie miałam ani jednej czwórki… 
- To tak jak ja! 
-  Więc  postanowił  dotrzymać  obietnicy.  Pojechaliśmy  do  centrum  handlowego, 

wysiedliśmy z samochodu, byłam tak podniecona, że nie czekałam na niego i zaczęłam biec. 
Ten  serial  jest  dla  mnie  strasznie  ważny,  zupełnie  jakbym  oglądała  samą  siebie,  te 

background image

 

 

dziewczyny są takie wystrzałowe… biegłam wyobrażając sobie, jak będę oglądała je jeden po 
drugim i nagle… znalazłam się, nie śmiej się, ale znalazłam się… jakby w filmie. 

Chłopak poważnie skinął głową. Kiedy się ma naście lat marzenia traktuje się bardzo 

serio. Nie tak, jak robią to dorośli, kiwając pobłażliwie głowami, traktując je tak, jakby były 
nieistotne.  Dla  młodzieży  marzenia  są  realne,  namacalne,  stanowią  ważną  część  życia. 
Dlatego  Kajowi  wcale  nie  chciało  się  śmiać,  gdy  usłyszał  o  przygodzie  Kaliny.  Senność 
gdzieś uleciała. Bo marzenia zawsze ją wyganiają.  

- Co było dalej? - spytał. 
-  Teraz  już  wiem,  że  znalazłam  się…  tu.  W tym  świecie.  Było  niezwykle  kolorowo. 

Dookoła nastolatki ubrane w odlotowe ciuchy, kwiaty, barwne domy, śliczne niebo, zapachy, 
perfumy, muzyka jaką lubię, przystojni chłopcy, baseny, fajne samochody, ogrody, no cudo. 
Przez  chwilę  byłam  oszołomiona  i  zachwycona,  dziewczęta  przyjęły  mnie  jak  przyjaciółkę, 
zaraz zainteresował się mną jakiś chłopak… 

(oo) Kaj pokręcił głową. Ach, te dziewczyny, pomyślał. 
<oo>  Zapomniał  przy  tym,  że  chłopaki  są  tacy  sami.  Też  lubią,  gdy  zwróci  na  nie 

uwagę jakaś dzierlatka, zwłaszcza ładna. 

(oo) Nieprawda. 
<oo> Prawda. 
(oo) Nieprawda. 
<oo> Prawda, prawda. 
(oo) Nie… 
[oo] Gwizdek przestań. Przecież prawda. 
<oo> Ha. Widzisz. 
(oo) … 
<oo> Gwizdek milczy, znaczy się, prawda. 
(oo) Grmhrmhrm… 
[oo] Kwantinko, kontynuuj. 
<oo> Tak jest. 
-  Ale  po  chwili  -  ciągnęła  Kalina  -  przypomniałam  sobie  o  supermarkecie,  tacie, 

„Colour Chicks” i uświadomiłam sobie, że jestem w jakiejś innej rzeczywistości. Bardzo się 
zaniepokoiłam.  W  tym  momencie  na  trawniku  wylądował  pojazd  z  gry,  w  której  się 
spotkaliśmy. Ale taki grubszy. 

- Transportowiec… 
- Pewnie tak. Obok niego wylądował fragment tej bestii porządkowej, z pyskiem psa, 

wiesz, mówiłam ci, że już takie stwory widziałam. 

- Pamiętam. 
- Pilot  dostał  mandat  za  to,  że oddalił  się od swojego świata. Podbiegłam do niego i 

zapytałam,  czy nie wziąłby mnie na pokład. Chciałam  zobaczyć  krainę z góry,  zorientować 
się, gdzie jestem. Zgodził się. Powiedział, że zna jakiegoś Komendanta, który widzi wszystko 
z satelity. 

- Miał na myśli Komendanta z Warfielda.  
- Aha… W każdym razie poleciałam z nim, ale on zaraz popędził do tej bursztynowej 

gry, gdzie wszyscy strzelają… 

- Do Warfielda… 
-  I  nas  zestrzelili.  On  wyskoczył  na  spadochronie,  ja  także,  okazało  się,  że  jakimś 

cudem go miałam. Wylądowałam obok mostu i zaczęłam wołać pomocy. Wtedy zobaczyłam 
w powietrzu prostokąt, a na nim twoją twarz. Zaczęłam prosić cię o ratunek i… pojawiłeś się 
obok mnie. 

- Bardzo dziwne. 
Dziewczyna skinęła głową. 

background image

 

 

- Bardzo. 
- Czyli… gdzie my jesteśmy? 
- Miałam nadzieję, że ty mi powiesz. 
- Na początku myślałem, że jesteśmy po prostu w grze. Potem, że w świecie gier. Ale 

to pomieszczenie mi na grę nie wygląda. No i te latające kilkusetmetrowe zjawy… Sam nie 
wiem, jakim cudem tu się znalazłem. Zacząłem grać, zobaczyłem ciebie, zakręciło mi się w 
głowie i dalej już wiesz.  

(oo)  Nagle  drzwi  się  otworzyły.  Stanął  w  nich  rogaty  wojownik  zaopatrzony  w 

elektrotopór i powiedział: biada wam! 

[oo] Gwizduniu, jak mi tego brakowało! 
(oo) Jednak ktoś za mną tęsknił. 
<oo> Oczywiście. 
[oo] Niestety, w drzwiach nie stanął wojownik, tylko starsza pani w okularach, o cerze 

w kolorze pergaminu, szarych włosach i w popielatej sukience.  

- Proszę do środka - zaszeleściła papierowym głosem. 
Kaj i Kalina weszli do bardzo dużego pokoju, który… żył. 
(oo) Że co? 
[oo] Pokój pełen był regałów z książkami, szuflad, komputerów i maszyn do pisania. 

Ze  ścian,  półek,  ekranów,  zewsząd,  patrzyły…  oczy.  Przeważnie  w  okularach.  Zewsząd 
wystawały  ręce  z  plikami  papierów,  długopisami,  szeptały  tysiące  ust:  „proszę  podpisać”, 
„formularz  A  15”,  „brak  załącznika”,  „potrzebny  aneks  do  umowy”  i  mnóstwo  innych 
niezrozumiałych  słów.  Pokój  zaopatrzony  w  ręce,  wysięgniki,  oczy,  biurka,  szuflady  i 
komputery, był… 

(oo) Ideą Biurokracji… 
[oo] Zgadza się. Czyli ideą rządów urzędników. 
<oo> Bo biuro to biuro, a „kracja” to rządy. 
[oo]  Tak  jest,  Kwantinko.  Urzędnicy  mają  do  dyspozycji  straszną  broń  -  przepisy, 

regulaminy,  zakazy,  nakazy,  tak  zwane  prawo,  którego  nie  zna  nikt  poza  nimi.  Każdy 
człowiek zginie w lesie paragrafowych zależności, dlatego w starciu z Ideą Biurokracji  nikt 
nie ma szans. Potwór spojrzał na nich setką oczu i spytał setką głosów, męskich i żeńskich, 
ułożonych w jeden śpiewny akord: 

- Gdzie są wasze Identyfikatory Wyłonienia? 
Kalina  i  Kaj  spojrzeli  na  siebie  zdziwieni.  Oczywiście  nie  mieli  pojęcia,  o  czym 

mowa. 

- Gdzie jest wasza przezroczystość? - spytała poczwara. 
I znowu nasi bohaterowie wzruszyli ramionami. 
-  Współczynnik  waszej  przezroczystości  wynosi  zero  procent  -  zawyrokowała 

urzędnicza  Idea  zbliżając  do  nich  jedno  ze  swoich  oczu  wystających  ze  ściany  na 
wielostawowym  metalowym  wysięgniku.  -  To  niemożliwe,  żeby  ktokolwiek  z  obywateli 
Idelandu  miał  współczynnik  zero.  Nawet  Superbohater  i  Supermodelka  mają  jeden  promil 
przezroczystości. 

<oo> W ten sposób Kalina i Kaj poznali nazwę świata, w którym się znajdują… 
(oo) Ideland. 
[oo]  Tak  jest.  Ponadto  usłyszeli,  że  wszystkie  zamieszkujące  go  istoty  są  w  jakimś 

stopniu przezroczyste, a oni - nie. Wtedy przyjrzeli się siedzącym za biurkami urzędniczkom i 
urzędnikom  i  rzeczywiście,  odkryli,  zwłaszcza  przy  krawędziach  ich  obrysów,  że  są 
minimalnie przezierni. 

- Niesamowite - wyrwało się Kajowi. 
Wtedy z prawej ściany pomieszczenia wysunęły się oczy w kwadratowych okularach i 

ręce  o  wielu  łokciach  trzymające  pożółkłą  księgę.  Chudy  palec  wskazywał  paragraf.  Za 

background image

 

 

chwilę  do  oczu  i  rąk  zbliżyły  się  szkarłatne  usta  na  cienkim,  połyskującym  chromem 
wysięgniku. 

-  Według  punktu  osiemdziesiątego  czwartego  paragrafu  dwa  tysiące  sto 

osiemdziesiątego  drugiego,  obecni  tu  interesanci  powinni  wypełnić  formularz  B  sto 
dwadzieścia,  następnie  F  łamane  na  H  trzydzieści  pięć  G.  Dzięki  nim  otrzymają 
Identyfikatory Wyłonienia… 

- Ale zaraz! - odezwały się usta wysuwające się z lewej, przeciwległej ściany.  
Podążyły  za  nimi  oczy  w  okrągłych  okularach  i  tak  samo  chude  i  długie  palce, 

trzymające inną księgę  

-  Przecież  oni  się  nie  wyłonili!  Nie  mogą  dostać  Identyfikatora  Wyłonienia  nawet 

wypełniwszy  wskazane  przez  koleżankę  formularze.  Moim  zdaniem  należy  ich 
zakwalifikować jako imigrantów, a jako tacy  powinni  wypełniać formularze wymienione w 
punkcie  trzecim  paragrafu  osiemset  czwartego  kodeksu  „O  potencjalnych  przybyszach”,  a 
nastepnie, zgodnie z procedurą X - 15 udać się do więzienia, gdzie… 

Kaj się wzdrygnął. Spojrzał na Kalinę, która także była przerażona. Do więzienia? Za 

co? 

Z sufitu wysunęły się trzecie usta, a za nimi podążyły oczy w okularach prostokątych i 

bardzo stare, pomarszczone ręce trzymające leciwy wolumin o tak zniszczonych kartkach, że 
niektóre  z  nich  wylatywały.  Szczęście,  że  dookoła  śmigało  mnóstwo  młodszych  rąk 
(zaopatrzonych  w  wiele  łokci),  które  łapały  kartki  i  pracowicie  wsuwały  je  we  właściwe 
miejsca książki. 

- Koleżanki i koledzy -  odezwały się usta niskim głosem  - obawiam się, że mamy tu 

do czynienia z Bliskim Kontaktem… 

- Bliskim Kontaktem?! - zakrzyknął cały pokój tysiącem głosów.  
Wszystkie oczy i usta zwróciły się na Kalinę i Kaja. 
-  …A  skoro  tak  -  ciągnęły  sufitowe  usta  -  …musimy  wezwać  Uniwersalnego 

Naukowca, która zbada obiekty i dokładnie opisze. Tak stanowi Kodeks Bliskiego Kontaktu 
będący częścią Kodeksu Do Spraw Nierozwiązywalnych, paragraf trzy punkt czwarty.  

W  pokoju  nastała  cisza.  Słychać  było  tylko  szum  wiatraczków  zasilaczy 

komputerów… 

(oo) Jak ty to ślicznie powiedziałeś, Cybotku… 
[oo] …Oraz chrzęst drukarek i faksów drukujących dokumenty. Usta oraz oczy lewe i 

prawe schowały się w ściany, zostały tylko wargi górne.  

-  Drodzy  goście  -  odezwały  się.  -  Wybaczcie  wszystkie  te  formalizmy.  Musimy  się 

wam dokładniej przyjrzeć, bo nie pasujecie do naszej rzeczywistości. Regulaminy na nic się 
tu nie zdadzą. Gdybyśmy sami próbowali rozstrzygnąć problem, Idea Biurokracji zjadłaby się 
od środka, skłóciła i w końcu eksplodowała. Takie przypadki już bywały. Dlatego powołano 
specjalny Kodeks Do Spraw Nierozwiązywalnych, dzięki któremu już kilka razy uniknęliśmy 
zatoru… 

- Znaczy czego? - spytał Kaj. 
- Znaczy… 
Usta  przerwały,  bo  w  tym  momencie  coś  w  pokoju  eksplodowało.  Uniosły  się  w 

powietrze  papiery,  przesunęły  komputery,  a  z  blasku  wyłonił  się  łysy,  niski  człowieczek  w 
białym kitlu. Na czole miał metalową opaskę, z której wystawało urządzenie zasłaniające mu 
prawe oko. 

(oo) Uniwersalny Naukowiec… 
[oo] Tak jest. 
<oo>  Zatarł  ręce  z  ukontentowaniem  i  zaczął  obiegać  Kalinę  i  Kaja  dookoła, 

przykładać do nich różne urządzenia, które wyciągał z przepastnych kieszeni fartucha, macać 

background image

 

 

czułkami  wysuwanymi  z  metalowej  czołowej  opaski,  zbliżać  do  nich  sztuczne  oko,  które 
wysuwało się jak teleskop, generalnie robił wokół siebie dużo zamieszania. 

(oo) Jak to szalony naukowiec. 
<oo> On nie był szalony, tylko Uniwersalny. 
(oo) Jak zwał tak zwał. 
[oo] Nie, Kwantina ma rację, nazwa tutaj ma znaczenie. 
<oo> Właśnie. On był Uniwersalny. 
- Witaj, Ideo Biurokracji - powitał potwora. 
- Witaj, Uniwersalny Naukowcu. Czy możesz zbadać te osobniki? 
-  Oczywiście,  ale  nie  tu.  Nie  mam  niezbędnych  urządzeń.  Czy  mogę  ich 

przetransportować do swojego laboratorium? 

- Tak. Gdy skończysz, przyślesz nam raport? 
- Absolutnie. W trzech kopiach. 
- Wyślemy z tobą trzy Cerbery. 
Mężczyzna  skrzywił  się,  bo  ludzie  nauki  nie  lubią  przemocy  i  nadzoru,  wiedział 

jednak, że nie ma wyboru. 

- Trudno - powiedział. 
Po  długiej  wędrówce  dżdżownicowatymi  korytarzami  wszyscy  w  końcu  wyszli  na 

taras szarego budynku, gdzie czekał pojazd Uniwersalnego Naukowca - wielki, biało srebrny, 
ozdobiony setkami połyskujących  anten i innych dziwacznych urządzeń. Kalinie od razu się 
spodobał.  Wskoczyli  do  niego,  naukowiec  poderwał  maszynę  do  lotu  i  ruszyli.  Za  nimi 
podążyły  trzy  Cerbery,  czyli  mechaniczne  pyski  Idei  Porządku.  Kalina  była  szczęśliwa,  że 
opuszczają  Krainę  Biurokracji.  Wkrótce  zobaczyli  wiele  innych  światów:  wodnych, 
powietrznych,  nocnych  i  dziennych,  a  wszystkie  były  bardziej  kolorowe  od  tego,  który 
opuścili.  Uniwersalny  Naukowiec  prowadził  pojazd  z  fantazją:  omijał  inne  wehikuły  robiąc 
szerokie wiraże, zaczepiał je wysyłając baloniki i małe barwne sterowce, wysuwał co chwila z 
pojazdu wysięgniki, sondy, nawet coś w rodzaju wędek. Był bardzo wesoły i ciągle o czymś 
opowiadał. Niebo zmieniło kolor z burobrązowego na błękitne. Latały ptaki, wolno żeglowały 
chmury. Kalinie Naukowiec bardzo się spodobał… 

(oo)  A  Kajowi  spodobał  się  jego  pojazd.  Nazywał  się  „Orzeł  1”  i  był  pełen 

fantastycznych urządzeń… 

<oo> Dziewczyny nie lubią opisów aparatów… 
(oo) A chłopaki nie lubią ględzenia o tym, czy ktoś był wesoły czy nie. 
[oo] O, nieprawda. Ja lubię. 
(oo) Ty nie jesteś chłopak tylko stary zgred. Masz osiemset dwadzieścia trzy lata! 
Bzzzzt! 
(oo) Ała! 
[oo] To za zgreda. Sam też zbyt młody nie jesteś. Sześćsetkę obchodziłeś pięćdziesiąt 

trzy wiosny temu. 

<oo> Hihi… 
(oo) Cybot, nie pieść mnie prądem przy niej, bo ona zawsze się wtedy śmieje. 
[oo] I słusznie, bo to śmieszne. 
Bzzzt! 
(oo) Ała! Ała! 
<oo> Hihihi… 
(oo) To nie jest śmieszne! 
Bzzzzt! 
(oooo) Ałałałałała!!! Nie bawię się z wami! 
<oo> Hihihi… 
[oo] No. Teraz w nagrodę możesz opisać pojazd. 

background image

 

 

(oo) Nie bawię się z wami. 
[oo] Czyli opisu pojazdu nie będzie, bo Kwantina takich  gadek nie lubi, a mi się nie 

chce. Kwantinko, kontynuuj. 

(oo) Czekajcie! 
[oo] Jednak bawisz się z nami? 
(oo) To przemoc i bezprawie, protestuję. 
<oo> Przywołaj Ideę Porządku. 
(oo) Zaprotestowałem, a teraz pojazd opiszę, niech wam będzie. 
<oo> Popatrz, Cybot, łaskę nam robi. 
[oo] Dziękujemy, łaskawco. 
<oo> Hihihi… 
(oo) Jeszcze się zemszczę na was… 
Orzeł 1 miał w środku chyba z pięćdziesiąt ekranów, a wszystkie były trójwymiarowe. 

Jedne  przedstawiały  pojazdy  lecące  w  pobliżu,  inne  badały  budowle  i  krainy,  które  mijali, 
jeszcze  inne  wyświetlały  jakieś  wykresy  i  analizy.  Przy  każdym  z  nich  były  manipulatory 
podobne do dżojstików. Kaj miał wielką ochotę podejść i chwycić je w dłonie, ale domyślał 
się,  że  w  ten  sposób  mógłby  coś  zepsuć,  więc  powstrzymywał  się.  W  głównym 
pomieszczeniu  statku  skonstruowanym  na  planie  koła  było  kilkoro  drzwi  zaryglowanych 
chromowanymi  kołami.  Sterówka,  w  której  siedział  Uniwersalny  Naukowiec  była  bardzo 
przeszklona,  podobnie  jak  podłoga  ich  pomieszczenia,  dzięki  czemu  mogli  podziwiać 
krajobrazy prosto pod stopami… 

… 
<oo> Już? Koniec? 
(oo) No tak jakby… 
<oo> E, to nie było tak źle. 
(oo) I za to oberwałem dwa razy? 
[oo] I pewnie jeszcze oberwiesz. 
(oo) To niesprawiedliwe… 
<oo> I tak cię nikt nie słucha. Czy mogę kontynuować? 
[oo] Możesz. 
<oo> Tymczasem Orzeł 1 wleciał już nad Krainę Naukowców i tutaj, drogi Gwizdku, 

musisz mnie zastąpić, bo ja naprawdę nie dam sobie rady z tymi wszystkimi cudami… 

(oo) O, rany, to nie mogłaś od razu? Nie mogłaś od razu?  
<oo> Cybotku, zauważyłeś, że z Gwizdka się ostatnio straszny narzekacz zrobił? 
[oo] Tak, gdzie się podział ten wojownik? 
(oo) Hę? 
<oo> Ach, gdzie mężczyźni z tamtych lat… 
(oo) Hę? Zaraz zaraz, już opowiadam, no co wy, tylko żartowałem… 
Orzeł 1 leciał nad naprawdę fantastycznymi budowlami. Były to wieże zaopatrzone w 

czuniki i wysięgniki połyskujące w słońcu polerowanym metalem, niektóre zwieńczone były 
długimi antenami,  pomiędzy którymi nimi  przeskakiwały iskry, na  wielu  kręciły się radary, 
lądowały statki kosmiczne lub startowały, w oddali otwierał się hangar, z którego wychodził 
robot wysoki na kilkanaście pięter… 

<oo> O, zupełnie jak my! 
(oo) Tak, Kwantinko… 
W  oddali  wisiał  w  powietrzu  najprawdziwszy  dom,  a  wokół  niego  unosili  się 

budowniczowie,  okładający  go  błyszczącymi,  kolorowymi  szkiełkami.  Dookoła  śmigały 
budowle  fioletowe,  różowe,  niebieskie  i  jasnozielone,  wszystkie  z  wieloma  oknami, 
odbijającymi szmaragd nieba… 

<oo> Ślicznie tam było! 

background image

 

 

(oo) Tak, Kwantinko, dlatego dziwię się, że nie chciałaś opisywać tego świata.  
<oo> Bałam się tych wszystkich bulbulatorów… 
(oo) Czego? 
<oo> Urządzeń. 
(oo) No co ty, przecież… 
[oo] Wy tu sobie pokonferujcie na temat bulbulatorów, a ja pociągnę opowieść. 
Orzeł  1  zbliżył  się  do  laboratorium  mieszczącego  się  w  wielkiej  metalowej  kuli  z 

okrągłymi  oknami,  unoszącej  się  na  strumieniu  piorunów  bijących  z  podstawy,  która 
znajdowała się kilkadziesiąt metrów niżej, wśród innych budynków… 

(oo) Zarąbiście! 
[oo]  Gwizdek.  Sprawdź  sobie  moduł  językowy,  bo  zdaje  się,  że  coś  ci  się  tam 

przepaliło. 

(oo) Przepraszam. 
[oo] Żeby mi to było ostatni raz. 
Orzeł  1  wylądował  na  okrągłym  lądowisku  przyczepionym  do  kuli  naprzeciwko 

okrągłego  wejścia.  Cała  trójka  wysiadła  z  pojazdu  i  przeszła  do  laboratorium.  Na  zewnątrz 
pozostały trzy Cerbery i zaczęły krążyć dookoła kuli. 

Tymczasem  w  środku  Uniwersalny  Naukowiec  poprosił,  żeby  Kalina  i  Kaj  usiedli, 

zaparzył im herbaty i podał ciasto, które zrobił w ten sposób, że wziął z lodówki dwie małe 
tabletki, wrzucił do urządzenia przypominającego kuchenkę mikrofalową i po chwili wyjął z 
niej dwa kawałki tortu z bitą śmietaną, wiśniami i truskawkami… 

<oo> Mniam! 
[oo] O, mniam. 
Kalinie  i  Kajowi  ciasto  bardzo  smakowało,  herbata  także.  Po  raz  pierwszy  od 

dłuższego czasu mogli wygodnie usiąść i czymś się pożywić. Kalina czuła, że schodzi z niej 
napięcie ostatnich przeżyć. Przyjemnie było oprzeć się o skórzane oparcie obszernej kanapy, 
patrzeć  na  dziesiątki  dziwnych  urządzeń  i  ekranów  na  ścianach,  na  kopulasty,  przeszklony 
sufit, wielkie akwarium w centrum pomieszczenia, w którym pływały tęczowe ryby… 

Uniwersalny Naukowiec przygotowywał urządzenie, którego głównym elementem był 

duży,  biały  fotel  zaopatrzony  w  dziesiątki  wypustek  i  przegubów,  które  zapewne  badały 
osobę na nim siedzącą. 

Kaj zerknął na Kalinę. Ta mrugnęła porozumiewawczo. Odstawił filiżankę i spytał: 
- Proszę… pana, z tego, co zrozumieliśmy, ten świat nazywa się Ideland? 
Naukowiec przerwał swoje czynności i spojrzał na chłopca zdziwiony: 
- Jak to: „ten świat”? Znasz jakiś inny? 
W  tym  momencie  do  Kaja  i  Kaliny  dotarło,  że  mają  bardzo  unikalną  wiedzę.  Oni 

wiedzieli,  że  są  przynajmniej  dwie  rzeczywistości  –  ich  oraz  Ideland.  Uniwersalny 
Naukowiec znał tylko jedną. Swoją. 

- Tak, proszę pana – odezwała się Kalina. – Znamy inny świat. 
Naukowiec  aż  podskoczył.  Podbiegł  do  nich.  Miał  rumieńce  na  twarzy.  Z  jego 

czołowej opaski wyskoczyło kilka antenek. Wyglądał, jakby włosy stanęły mu dęba: 

-  Naprawdę?  Naprawdę?  Może  z  niego  pochodzicie?  To  tłumaczyłoby,  dlaczego  nie 

jesteście przezroczyści… Możecie o nim opowiedzieć? 

Kalina już otwierała usta, ale Kaj ją powstrzymał. 
- Opowiemy panu o naszym świecie, ale najpierw pan trochę powie o swoim. Inaczej 

niczego pan się od nas nie dowie. 

Naukowiec uśmiechnął się chytrze: 
- Inteligentny chłopak z ciebie, co? No dobrze. Co chcecie wiedzieć? 
- Po pierwsze, o co chodzi z tą przezroczystością? 

background image

 

 

Kalina  przyjrzała  się  Naukowcowi.  On  też,  w  minimalnym  stopniu,  był  przezierny. 

Mężczyzna przyjrzał im się uważnie. 

- Cóż, transparentność… 
(oo) A co to takiego? 
[oo] To samo co przezroczystość. 
(oo) Nie mogłeś od razu tak powiedzieć? 
[oo] Nie ja to mówiłem  tylko naukowiec. Nie przeszkadzaj. Jeszcze raz. Naukowiec 

mówił tak: 

-  Transparentność  to  podstawowa  cecha  naszego  świata.  Składamy  się  z 

probitronów… 

- Chyba atomów? - przerwał Kaj. 
Człowiek w białym fartuchu zrobił bardzo zdziwioną minę: 
- Pierwsze słyszę tę nazwę. Nie składamy się z „tomów” tylko probitronów. To cząstki 

prawdopodobieństwa.  Im  silniejszą  mają  energię,  tym  jesteśmy  mniej  przezroczyści.  Im 
mniejszą, tym robimy się bardziej przezierni. 

-  Czy  dobrze  zrozumiałam  –  odezwała  się  Kalina  –  że  im  jesteście  bardziej 

„prawdopodobni”, tym mniej przezroczyści? 

Naukowiec roześmiał się: 
- Coś w tym stylu. Mamy niektóre postacie bardzo mało przezroczyste. Ja sam się do 

nich zaliczam – wypiął dumnie pierś. – Uniwersalny Wojownik, Uniwersalny Wamp, Marylin 
Monroe,  Elvis  Presley,  wszystkie  te  osoby  są  przezroczyste  zaledwie  w  jednym  promilu.  Z 
drugiej  strony  Elvis  i  Marylin  nigdy  się  nie  zmieniają,  a  Uniwersalni  tak.  Ja  na  przykład 
jeszcze  kilka  lat  temu  miałem  na  czole  wiele  szkieł  powiększających.  Teraz  mam  jakieś 
elektroniczne ustrojstwo i sztuczne oko. Samo się pojawiło. 

- I nie dziwi was to? 
- Dlaczego? To normalne. Wszyscy Uniwersalni się zmieniają. 
I znowu nasi bohaterowie się zadumali. Wystarczy, że coś jest „normalne”, czyli takie 

samo  od  lat  i  ludzie  przestają  się  nad  tym  zastanawiać,  choćby  było  najdziwniejsze  na 
świecie. Słowo „normalne” tłumaczy wszystko. To niebezpieczne. 

(oo) Dlaczego? 
[oo]  Bo  wtedy  ludzie  przestają  myśleć.  „Tak  się  zawsze  robiło”,  mówią,  „to 

normalne” i nie pytają, nie kwestionują… 

<oo> A ci, którzy pytania zadają, często ich denerwują… 
(oo) Naprawdę? 
[oo] Tak, Gwizdku. 
(oo) A dlaczego ich denerwują? 
[oo]  Zaczynasz  mnie  denerwować…  Ekhem.  Dlatego,  że  pokazują,  że  tamci  może 

wszystkiego  nie  wiedzą.  Drażnią  próbując  coś  zmieniać,  a  większość  ludzi  tego  nie  chce. 
Wolą to, co znają, zamiast tego, czego jeszcze nie widzieli. 

(oo) No tak, ja na przykład nie zamieniłbym swojego elektrotopora… 
[oo] Gwizdku, zostawmy twój topór i wróćmy do opowieści, dobrze? 
(oo) Nikt nie che o tobie słuchać, toporciu… 
<oo> Hihi… 
[oo] Opowiadam, tak? 
<oo> (oo) Słuchamy. 
[oo] Świetnie. 
-  A  jak  tu  się  pojawiacie?  –  spytała  Kalina  słusznie  domyślając  się,  że  mieszkańcy 

Idelandu nie rodzą się w taki sposób, w jaki przychodzą na świat ludzie w jej świecie. 

- Dobre pytanie, panienko. 
- Na imię mam Kalina. 

background image

 

 

- Czyli „piękna”? Bardzo ładnie. 
- Dziękuję. 
-  Taaak.  Właśnie  sprawdziłem.  Nie  pojawiliście  się  tu  w  Miejscu  Wyłonienia.  Czyli 

nie  przyszliście  na  ten  świat  w  normalny  sposób.  To  znaczy,  że  jesteście  spoza  naszej 
rzeczywistości… 

- Co to jest Miejsce Wyłonienia? – spytał Kaj. 
Uniwersalny  Naukowiec  wcisnął  kilka  guzików  przy  jednym  z  ekranów. 

Laboratorium ledwie zauważalnie drgnęło. Dziewczyna i chłopak dostrzegli przez okno, że z 
budynku  wysuwa  się  wielki  teleskop  skierowany  w  stronę  centrum  Idelandu.  Jeden  z 
trójwymiarowych  ekranów  przyczepionych  dotychczas  do  ściany  drgnął  i  popłynął  w 
powietrzu, by ustawić się naprzeciwko Kaliny i Kaja. Wyświetlał środek świata. 

-  To,  co  widzicie  –  odezwał  się  mężczyzna  –  tę  jasną  kulę,  nazywamy  Nexusem. 

Łączem. Jest głównym źródłem energii Idelandu. Wokół niego wiruje cała kraina.  

- A! – wszedł mu w słowo Kaj. – Litera „N” na kompasie myśliwca oznaczała właśnie 

to! Co w takim razie symbolizowało „O”? 

- Obwód oczywiście – Naukowiec uśmiechnął się. - Najbliżej Nexusa rotuje pierścień, 

na którym znajduje się dwanaście Miejsc Wyłonień. Są to starożytne urządzenia. Nikt nie wie 
jak ani kiedy zostały skonstruowane.  

Kaj i Kalina zobaczyli aparaty podobne do kwiatów, których płatki co chwila zwijały 

się,  tworząc  kule,  a  potem  rozchylały.  Wtedy  ktoś  z  wnętrza  wychodził,  ciekawie  się 
rozglądając.  Osoby  wyłaniające  się  były  zazwyczaj  bardzo  przezroczyste,  wyglądały  jak 
zjawy. 

-  Jak  widzicie,  nowoprzybyli  otrzymują  swoje  Identyfikatory  Wyłonienia  i  noszą  je 

już zawsze… 

Ekran  wykonał  zoom  na  rękę  właśnie  wyłaniającej  się  osoby.  Mała,  mechaniczna 

rączka wystająca ze ściany „kwiatu” położyła na przezroczysty nadgarstek aparat podobny do 
zegarka, który dopasował się i zamknął na przegubie. 

- O, widzicie? – Naukowiec pokazał swoją lewą rękę, podciągnął biały rękaw. 
Oczom  Kaliny  i  Kaja  ukazał  się  Identyfikator:  błękitno-srebrny  „zegarek”, 

wyświetlający wiek (5539 lat!) oraz znak jednego promila. 

-  Identyfikator  określa  wiek  postaci.  Jak  widzicie  –  stuknął  w  szkiełko  –  jestem  już 

bardzo stary – roześmiał się – i mam tylko jeden promil przezroczystości. 

- Brawo – wyrwało się Kalinie. 
Mężczyzna znowu wskazał na ekran ukazujący pierścień rotujący wokół Nexusa oraz 

Miejsca Wyłonień. 

- Nowoprzybyli – podjął - są zawsze bardzo przezierni. Potem niektórzy z nich stają 

się niemal nieprzezroczyści. Tak na przykład było z Larą Croft… 

Westchnął głęboko. 
Kalina  i  Kaj  stłumili  okrzyk  zdziwienia,  gdy  zobaczyli  na  ścianie  laboratorium 

trójwymiarowy plakat przedstawiający bohaterkę gier komputerowych. 

- Ach, Lara – szepnął Naukowiec. – Nigdy nie zaszczycisz mnie spojrzeniem… 
Mężczyzna  przez  chwilę  patrzył  na  wizerunek  szatynki  o  długim  warkoczu.  Kalina 

spojrzała  na  Kaja.  „Zakochany”,  powiedziała  poruszając  tylko  ustami.  Chłopak  uśmiechnął 
się  porozumiewawczo.  Wtedy  po  raz  pierwszy  przyjrzał  się  lepiej  Kalinie.  Chabrowe,  duże 
oczy,  ładnie  wykrojone  usta,  zgrabna  szczęka,  ogólnie  szczupła  i  chyba  zgrabna…  Ładna! 
Dostrzegł iskierki w jej oczach. 

<oo>  W  tym  momencie  warto  wspomnieć,  że  Kalina  także  przyjrzała  się  lepiej 

Kajowi.  Jasne,  orzechowe  oczy,  ciemne  włosy,  ładnie  zarysowany  nos,  zadbane  zęby, 
subtelne rysy… Interesujący. Zobaczyła w jego oczach ciekawość. No, no, podobam mu się – 
pomyślała z satysfakcją.  

background image

 

 

[oo] Tutaj troszeczkę od siebie dodałaś, Kwantinko. 
<oo> Jak to? 
[oo] Nigdzie nie jest powiedziane, że Kalina wiedziała, że podoba się Kajowi. 
<oo> Kobiety po prostu to wiedzą. Są spostrzegawcze. 
(oo) Akurat. Jak sobie dołożyłem trzydziestą szóstą parę rąk, wcale nie zauważyłaś. 
<oo>  Bo  mówię  o  uczuciach,  przeżyciach  rysujących  się  na  twarzy,  a  nie 

mechanicznych łapach wielkich jak kadłub samolotu… 

(oo) Obrażasz moje rączki. Słyszycie rączki? Obraża was. 
||||| Słyszymy! 
[oo] Gwizdek, przestań rozmawiać ze swoimi rękami. 
||||| Dlaczego? Nam się podoba. 
(oo) Własnie. 
[oo] Wyłącz im moduł mowy. 
||||| Protestujemy! 
Bzzzzt! 
||||| (oo) Ała! 
KLIK! 
(oo) Już wyłączyłem. 
[oo] Wreszcie. Jak mówiłem, Kwantinko, chyba trochę przesadziłaś. 
<oo> A moim zdaniem nie przesadziłam. To wy, zakute głowy, nie rozumiecie duszy 

kobiety. 

(oo) Oj, coś mi się zdaje, że ona obraża mężczyzn. 
[oo] … 
(oo) No co nic nie mówisz, Cybocie? 
[oo] Myślę. 
<oo> Cybot nic nie ma do powiedzenia, bo wie, że mam rację. 
[oo] Ale to można było delikatniej powiedzieć, Kwantinko. 
<oo> Okej, sorry Gregory, a teraz wracam do opowieści. 
(oo) Ona jakby ostatnio stała się mniej romantyczna, prawda? 
<oo> Jestem bardzo romantyczna, ale nie lubię, jak mi ktoś przeszkadza!  
[oo] Ale… 
<oo> Milczeć i słuchać! Ani mru mru! 
[oo] (oo) … 
<oo> Uf. 
Zatem Kalina, jak mówiłam, z a u w a ż y ł a, że podoba się  Kajowi. A zaraz potem 

znowu zwróciła wzrok na Naukowca przyglądającego się plakatowi Lary. 

- Och, Lara - westchnął znowu. 
Wreszcie zwrócił wzrok na przybyszy: 
- Dobrze, co jeszcze chcecie wiedzieć? 
- Czym są te drzwi i bramy kręcące się wokół Nexusa?  – wskazała palcem na ekran. 

Rzeczywiście, wokół centrum Idelandu rotował nie tylko pierścień z Miejscami Wyłonień, ale 
także dziesiątki mniejszych i większyc wrót, bram i drzwi. 

- To szybkie przejścia do wszystkich Krain. Jeśli ich się używa, można dotrzeć niemal 

wszędzie. 

- Niemal? 
- Tak, do niektórych miejsc można dotrzeć tylko w klasyczny sposób… 
-  Czyli  jest  tak  –  podjęła  Kalina  –  macie  tu  wiele  Krain,  wszystkie  krążą  wokół 

Nexusa,  ludzie  pojawiają  się  w  Miejscach  Wyłonień,  są  jednostki  Uniwersalne  i  zwykłe, 
macie  też  ludzi  ikonowych,  takich  jak  Presley,  praktycznie  niezmiennych,  oraz  te,  te… 
dziwne wielkie stwory, które wiszą niemal nad każdym Światem… 

background image

 

 

- Idee – wszedł jej w słowo Naukowiec. 
- Tak. Czym one są? – spytał Kaj. 
- Nie wiemy. To jakaś tajemnica. Badam je od wielu lat. Ogólnie są traktowane jako 

elementy krajobrazu. Niektóre są użyteczne. Na przykład Idea Porządku. 

Chłopiec i dziewczyna zamyślili się. 
- Czy teraz, zgodnie z umową – odezwał się mężczyzna – opowiecie o swoim świecie? 
Kalina  i  Kaj  zgodzili  się  i  w  szybkich,  urywanych  zdaniach  przekazali  Naukowcowi 

obraz naszej rzeczywistości – tego, jak się rodzą ludzie, jak wygląda Ziemia, Słońce i materia, 
mówili  o  zwyczajach  ludzi  na  różnych  kontynentach,  telewizji,  kinie,  komputerach  i 
postaciach medialnych, które znalazły w Idelandzie swoje odzwierciedlenia. 

Uniwersalny  Naukowiec  słuchał  bardzo  intensywnie,  zadawał  wiele  pytań,  sporo 

rzeczy  notował  telepatycznie  w  aparacie,  który  unosił  się  koło  jego  głowy,  kreślił 
skomplikowane  wzory  matematyczne  w  powietrzu,  które  nie  rozpływały  się,  lecz  wciąż 
trwały i nakładały się na siebie…  

- A więc moje podejrzenia się sprawdziły  –  mruczał  –  niesłychane, niesłychane… A 

jak się tu znaleźliście? 

Znowu chłopak i dziewczyna opowiedzieli wszystko tak dokładnie, jak potrafili. 
-  Niezwykłe,  niezwykłe,  wszystko  się  zgadza  –  szeptał  gorączkowo  Uniwersalny 

Naukowiec. 

- Ale co się zgadza? – spytał Kaj. 
- Od dawna miałem teorię, że istnieją równoległe światy… 
- Ile? – przerwała Kalina. 
-  Nieskończona  ilość.  Pierwszy,  pierwotny,  to  świat  matematycznych  wzorów, 

informacji,  idei.  Tego  świata  nie  widzieliście  ani  wy,  ani  ja.  To  świat  platoński,  że  się  tak 
wyrażę… 

<oo>  I  tutaj,  proszę  cię,  Cybotku,  wyręcz  mnie,  bo  mi  się  zaraz  coś  poplącze  i 

Czytelniczkę zanudzę, a nie lubię tego robić bardzo, bardzo, bardzo. 

(oo) Powiedz jeszcze raz „bardzo” a zanudzisz mnie. 
<oo> Bardzo śmieszne. 
(oo) Chrrr… 
[oo] Gwizdek, nie błaznuj. 
(oo) Dlaczego? Przecież to mój zawód. Jestem Ugłaskiwaczem Wyobraźni. 
[oo] Dobra, błaznuj 
(O

u

O) 

[oo] Masz piękne oczy i cudny język. Brawo. 
(oo) Dziękuję.  
(00) A teraz? 
[oo] Teraz masz też piękne oczy. I może już wystarczy. 
(oo) Tak jest, Strażniku Tajemnic. 
[oo] Lecimy z opowieścią? 
<oo> (oo) Tak. 
[oo] No to lu. 
- Drugi świat – ciągnął Uniwersalny Naukowiec – to wasze dominium.  
- Co takiego? – spytał Kaj. 
- No, królestwo, świat.  
- Czyli ten drugi to nasz? – dopytała się Kalina. 
-  Właśnie  tak.  Ale  niekoniecznie.  To  może  być  też  setny,  bo  cała  reszta  jest 

równoległa. Ważne, że wasza rzeczywistość jest cieniem rzeczywistości platońskiej. 

- Jak to „cieniem”? 
Mężczyzna podrapał się po łysinie. 

background image

 

 

- To taka przenośnia. Trudno ją wyjaśnić. Najprościej mówiąc, wasz świat jest mniej 

złożony od platońskiego, jest jego powtórzeniem, ale ograniczonym w wielu aspektach… 

<oo>  Ja  myślę,  Cybotku,  że  nawet  jeśli  ten  naukowiec  mówił  coś  więcej,  to  tutaj 

należy przerwać. 

[oo] Masz rację Kwantinko. Dowiedz się tylko, drogi Czytelniku… 
<oo> Czytelniczko… 
[oo] Że naukowiec mówił jeszcze około dziesięciu minut wyjaśniając na czym polega 

„cieniowatość” świata Kaliny i Kaja, po czym ciągnął tak: 

-  Nasz  natomiast  świat,  Ideland,  jest  być  może  cieniem  waszego.  Dlatego  jesteśmy 

półprzezroczyści,  a  wy  nie.  Dlatego  u  nas  wszystko  jest  prostsze,  widoczne,  a  u  was  wiele 
rzeczy jest ukrytych. Na przykład Idee. Nie miałem pojęcia, że w waszej rzeczywistości nie są 
one tak oczywiste jak u nas. Może też być inaczej… Może być tak, że Ideland jest po prostu 
pewną  wariacją,  odmianą  waszego  świata.  Gdyby  tak  było,  istniałaby  nieskończona  ilość 
światów równoległych do Waszej Rzeczywistości, tak jak mówiłem na początku. 

- Ale, proszę pana – odezwała się Kalina – w takim razie jak my się tu znaleźliśmy?  
- Hm. Nie jesteś przypadkiem marzycielką? 
- Ależ tak! 
- A ty? – Naukowiec spojrzał na chłopca. 
- Oczywiście. Marzenia to najważniejsza część mojego życia. 
-  Taaaak…  Wiecie,  że  jest  teoria,  która  mówi,  że  myśl,  samoświadoma  myśl,  jest 

niezależna od ciała? 

- Nie słyszałem – zająknął się Kaj. 
- Jesteście dziećmi, więc to zrozumiałe. 
Kalina zarumieniła się ze złości – ona „dzieckiem”? Ależ skąd! 
-  Teoria  ta  mówi  –  ciągnął  Uniwersalny  –  że  wasze  ciała  są  nieruchome  w 

czasoprzestrzeni, w każdym jej punkcie, a płaszczyzna teraźniejszości przesuwa się przez nie 
i na chwilę je oświetla, zupełnie jak w filmie animowanym, który można przewijać do przodu 
i do tyłu, tyle, że na razie nie wiemy, jak cofnąć czas. Teoria ta mówi, że ciała są nieruchome, 
ale  myśl  nie.  Więc  teoretycznie  przy  wielkim  wysiłku  woli  i  pewnym  zbiegu  okoliczności 
wasza myśl mogła przeskoczyć do innego wymiaru, do świata równoległego, naszego świata, 
takiego jakby świata marzeń. Powiadasz – spojrzał na Kalinę – że biegłaś do sklepu? 

- Tak. 
- I marzyłaś o oglądaniu serialu? 
- Tak. 
- I nagle znalazłaś się w nim? 
- Tak było. 
- Hm. Coś się musiało tam stać… 
- Ale co? 
- Bo ja wiem? Wypadek? Potrącił cię samochód? 
- O boże! 
- Spokojnie, nie wiemy naprawdę. Wracając do wątku, ty znalazłaś się tu najpierw?  
- Zgadza się. 
- A ty – spojrzał na Kaja – zobaczyłeś Kalinę w grze? 
- Prawda. 
- W grze, która u was jest na ekranie monitora, a u nas realnością? 
- Dokładnie tak. 
-  I  mówisz,  że  miałeś  przykre  przejścia  tuż  przed  graniem:  zostałeś  uderzony  przez 

łobuza, twoi rodzice byli w złym humorze? 

- Tak.  

background image

 

 

-  Hm.  Być  może  te  czynniki  –  chęć  zanurzenia  się  w  świat  marzeń,  niechęć  do 

rzeczywistości  humorzastych  rodziców  i  łobuzów  oraz  szok,  gdy  zobaczyłeś  dziewczynę  w 
grze, spowodowały wstrząs i także przeskok twojej myśli w nasz świat? 

- Czy to możliwe? 
- Ba. To się stało! Ha! 
Naukowiec zaczął skakać po laboratorium. 
(oo) Wyglądał trochę jak wariat… 
<oo> Czyli jak ty. 
(oo) Tak, jestem wariat, tralalala, trrrrallala… 
Bzzzzt! 
(oo) Ała! 
[oo] Opowiadam, tak? 
(oo) … 
[oo] No.  
Tak więc… 
(oo) Nie zaczyna się zdania od „więc”. 
[oo] Ale ja zacząłem od „Tak więc” 
(oo) To prawie to samo. 
[oo] Ale jak cię prądem połaskoczę, to „prawie” zrobi różnicę, czyż nie? 
(oo) Się już nie odzywam… 
[oo] Słusznie. 
T a k  w i ę c  Naukowiec skakał i fikał koziołki, a zgromadzone w jego laboratorium 

roboty zaczęły tańczyć razem z nim.  

Niestety, Kalinie i Kajowi wcale nie było do śmiechu.  
- Proszę pana – krzyknęła Kalina – z tego, co pan mówi, wynika, że my, znaczy, nasze 

ciała, pewnie są tam, w naszym świecie… 

- Nieprzytomne! – wszedł jej w słowo Kaj. 
- Musimy wracać! – Kalina wstała z kanapy. 
Kaj podniósł się także. 
- Jak najszybciej! – potwierdził. – Niech nam pan pomoże! 
- Ależ nie, drogie dzieci…  
Uniwersalny  Naukowiec  odwrócił  się  do  nich  i…  nie  wyglądał  już  jak Uniwersalny 

Naukowiec. Jego twarz była ciemniejsza, miał worki pod oczami, urządzenie na oku rzucało 
złowrogie błyski, jakby było laserową bronią… 

(oo) O, to mi się podoba! Wyciągnął flintę zza pasa i jak nie wygarnie! Krew, flaki… 
[oo] Gwizdek. Jeszcze nie teraz. 
<oo> Hihi… 
(oo) A. Przepraszam. 
[oo]  Laboratorium  też  nieco  się  zmieniło.  Pociemniało,  roboty  stały  się  złowieszcze, 

przybyło  im  kończyn,  niektóre  miały  w  rękach  jakieś  miecze…  Gdzieś  daleko  szczęknęły 
metalowe kraty… 

<oo> Aż ciarki chodzą po plecach. 
[oo] Tak, tak. Uniwersalny Naukowiec zamienił się w Szalonego Naukowca, postać o 

bardzo  silnych  probitronach,  więc  podobnie  jak  Uniwersalny,  mało  przezroczystą.  Szalony 
Naukowiec zaniósł się złowieszczym śmiechem: 

- Ha! Nigdzie stąd nie wyjedziecie! Muszę was dokładnie zbadać! A za moje badania 

dostanę Ostateczną Nagrodę! 

- O czym on mówi? – szepnęła Kalina do Kaja. 
- O Noblu? 

background image

 

 

- Albo wiem, co zrobię – wykrzyknął Szalony – dzięki badaniom nad wami zdobędę 

więcej eksponatów z waszego świata i zdobędę władzę nad Idelandem! Ha, ha, ha, ha! 

(oo) Ależ on był szalony. 
<oo>  Wtedy  jego  laboratorium  powiększyło  się,  otworzyło  jak  kwiat,  a  nad  nim 

zgromadziły się burzowe chmury i strzeliły pioruny. Na ich tle pojawiła się wielka na kilkaset 
metrów  Idea  Woli  Mocy.  Był  to  mężczyzna  w  wielkiej,  błyszczącej,  czerwonej  zbroi,  z 
ramionami  rozpostartymi,  jakby  chciał  objąć  cały  wszechświat.  Z  całej  postury  biła  siła, 
strzelały  promienie  światła,  po  pancerzu  przebiegały  błyskawice,  grały  chóry  anielskie, 
unosiły się muzyczne akordy siły i niezwyciężoności. Lecz gdy postać obróciła się plecami do 
obserwujących ją Kaliny i Kaja, pokazała, że na plecach jest klatka, a w niej mały, zalękniony 
chłopiec, bojący się wszystkiego i wszystkich, wstydzący się swojego wyglądu i zachowania.  

[oo] Idea Woli Mocy wyraźnie wskazywała, że ludzie, którzy dążą do władzy i potęgi, 

są w istocie zakompleksieni i nieszczęśliwi… 

(oo) Dziękuję, Cybotku, za wyjaśnienie, a teraz pozwól, że będę kontynuował, bo za 

chwilę będą tu się działy… 

<oo> Nie uprzedzaj faktów. 
(oo) Racja. 
Wtedy  weszła  do  laboratorium  piękna  kobieta  o  długich,  czarnych  włosach,  ubrana, 

tak jak Naukowiec, w biały fartuch. 

-  O!  –  krzyknął  Szalony  Naukowiec  –  Poznajcie  Nataszę,  moją  niezastąpioną 

asystentkę! 

Natasza ukłoniła się nieznacznie i obnażyła równe, białe zęby. 
- Z przyjemnością poznam nasze nowe… obiekty. 
Po  plecach  Kaliny  przebiegł  dreszcz:  obiekty?  Kaj  zerwał  się  do  drzwi,  ale  były 

zablokowane.  Jego  próbie  ucieczki  towarzyszył  diaboliczny  śmiech  Szalonego  Naukowca  i 
asystenki.  Podbiegły  do  niego  dwa  złowieszcze  roboty  i  zaczęły  go  ciągnąć  do  białego 
krzesła, które w międzyczasie zamieniło się w krzesło czarne, stalowe, zaopatrzone w ostrza i 
wiertła… 

<oo> Te wiertła to sam dodałeś. 
(oo) Być może, ale tak jest ciekawiej. 
<oo> Jak dla kogo. 
(oo)  Chłopak  został  usadzony  i  uwięziony  w  krześle  stalowymi  klamrami.  Szalony 

Naukowiec znowu się roześmiał i rozsiadł za wielką konsolą w głębi laboratorium. Na niebie 
wciąż  strzelały  pioruny  i  unosiła  się  Idea  Woli  Mocy,  raz  pokazując  mocarny  przód,  a  raz 
żałosny tył. 

- Najpierw obejrzymy sobie twój mózg… - syknął Szalony. 
- Nie! – krzyknęła Kalina. 
Asystentka spojrzała na nią z rozbawieniem: 
- Wolisz go zastąpić? 
- Nnnie… - złotowłosa zająknęła się. 
Naukowiec wcisnął przyciski na konsoli i krzesło ożyło: odchyliło się do tyłu, ostrza i 

wiertła pisnęły i zaczęły się zbliżać do jego głowy… 

<oo> Ojej, zaraz mi olej z napięcia wycieknie… 
(oo)  Wtedy  asystenka  uniosła  rękę  i  przemówiła  do  swojego  zegarka,  innego  niż 

Identyfikator Wyłonienia: 

- Już. 
- Co już? – spytał Szalony Naukowiec. 
- To już – odparła asystenka, a zaraz potem rozległ się huk. 
Towarzyszył  mu  blask,  podmuch  powietrza  i  silne  drżenie  podłogi.  Zapachniało 

palonym  tworzywem  sztucznym.  Kalina  zasłoniła  głowę  rękami.  Dookoła  leciały  odłamki 

background image

 

 

ścian  i  drzwi.  W  kurzu  i  huku  kolejnych  eksplozji  wkroczył  do  laboratorium  żołnierz  w 
potężnej zielonej zbroi. U boku miał miecz energetyczny, a w ręce trzymał wielki karabin z 
celownikiem laserowym… 

<oo> Szbsz szbszszsz… 
(oo) Co tak szumisz, Kwantinko? 
<oo>  Sprawdzam  w  swoim  twardym  dysku,  czy  rzeczywiście  był  tam  celownik 

laserowy… 

[oo] Był, Kwantinko, pamiętam. 
<oo> Aha, no dobrze. 
(oo) Jak to: Cybotowi wierzysz, a mi nie? 
<oo> Tak, drogi Gwizdku. 
(oo) Ale dlaczego? 
<oo> Bo często koloryzujesz. 
(oo) Kolo co? 
[oo] Przesadzasz. Ale tutaj nie przesadziłeś. 
(oo) Hmr mr mr… 
<oo> Co tak mruczysz? 
(oo) Usuwam stres. To metoda buddyjskocybernetyczna… 
<oo> Hihi… 
(oo) Już. Mogę kontynuować? 
[oo] <oo> Tak. 
(oo) Świetnie. 
W  huku  i  blasku  eksplozji  do  pomieszczenia  laboratorium  wkroczył  Uniwersalny 

Wojownik. Niezniszczalny wyzwoliciel, mściciel i pogromca czarnych charakterów.  

- Witaj Uniwersalny Wojowniku – szepnęła asystentka. 
- Witaj Uniwersalny Szpiegu – odparł gromkim głosem Uniwersalny Wojownik i zdjął 

hełm z głowy. 

Miał blond włosy, kwadratową szczękę, błyszczące, białe zęby i cudne, błękitne oczy. 
<oo> O jaaa… 
(oo) Oddał kilka salw w stronę robotów, które ruszyły, by go atakować, a każdy strzał 

trafiał  dokładnie  w  środek  głowy.  Roboty  przewracały  się  w  zwolnionym  tempie,  bo 
wszystkie  akcje  Uniwersalnego  Wojownika,  zwłaszcza  te  spektakularne,  odbywały  się  w 
zwolnionym  tempie.  Roboty  zwalały  się  na  podłogę  zgrzytając  powyginanymi  od  żaru 
kończynami. 

- Ty! – odezwał się dyszkantem Szalony Naukowiec. 
- Znowu ty – odparł basem Uniwersalny Wojownik.  
Wyciągnął  z  zasobnika  przy  pasie  wielki  granat,  odbezpieczył,  wyciągając  zębami 

zawleczkę i rzucił za konsolę, przy której siedział Naukowiec. 

Ponieważ wszystko się działo w zwolnionym tempie, w tym czasie na niebie pojawiła 

się  Idea  Bezkompromisowości.  Był  to  robot,  grubo  ciosany  i  kanciasty,  pozbawiony  finezji 
wykonania,  patrzący  tylko  w  jedną  stronę,  sztywny,  ale  niezniszczalny.  Co  chwila  bódł 
kwadratowym łbem Ideę Woli Mocy, a ta, kręcąc się jak bąk, raziła go piorunami, albo starała 
się wzbudzić poczucie winy widokiem uwięzionego w klatce zakompleksionego młodzieńca. 

Uniwersalny  Wojownik  nie  tracił  czasu  na  podziwianie  tego,  co  się  działo  wśród 

chmur.  Wciąż  w  zwolnionym  tempie  podbiegł  do  Kaja  uwięzionego  na  fotelu  tortur  (granat 
leciał w stronę konsoli powoli obracając się), zerwał gołymi rękami więżące chłopca kajdany, 
mrugnął  do  asystentki,  która  okazała  się  Uniwersalnym  Szpiegiem,  ta  ruszyła  ku  wyrwie 
powstałej po eksplozji, po drodze chwyciła pod pachę przerażoną Kalinę, Wojownik chwycił 
w  ten  sam  sposób  Kaja  i  oboje  wyskoczyli  z  wiszącego  na  wiązce  piorunów  laboratorium 

background image

 

 

dokładnie wtedy, gdy kula wybuchała. Przetoczyli się i znaleźli na pokładzie Uniwersalnego 
Myśliwca, statku, którym latał Uniwersalny Wojownik.  

Wszystko  się  zgadza,  myślał  gorączkowo  Kaj:  w  pobliżu  Szalonego  Naukowca 

zawsze kręci się szpieg, a kto może być bardziej uniwersalny od pięknej asystentki? 

- O mój boże, on zginął – przejęła się Kalina. 
Wojownik zerknął na dopalające się laboratorium. 
- Naukowiec? A skąd. 
- Jak to? Przecież ten wybuch… 
- Wybuch jak wybuch. Za kilka godzin kula się odrodzi, Naukowiec też. Będzie przez 

kilka minut przezroczysty, a potem straci przezierność, jak zwykle. 

Uniwersalny Szpieg westchnęła: 
- Tak to jest z tymi naukowcami. Czasami, ni z tego ni z owego, przekształcają się w 

Szalonych… 

- Podobnie – wszedł jej w słowo Wojownik – jak Szpiedzy z normalnych zamieniają 

się w Złowieszczych… 

- A Wojownicy – odcięła się asystentka – ze szlachetnych w cynicznych… 
- Takie życie – roześmiał się żołnierz. 
- Czyli tu… - odezwał się Kaj - …w Idelandzie się nie ginie? 
- No… - cmoknął Wojownik - …czasami ktoś staje się tak przezroczysty, że ledwie go 

widać… Królowie sprzed lat, prezydenci, zapomniane gwiazdy… ale żeby tak zupełnie, to nie 
słyszałem… 

-  Im  coś  mniej  prawdopodobne  –  odezwała  się  asystentka  –  tym  bardziej  odległe  od 

Nexusa. 

- To dlatego gry były tak daleko – szepnęła Kalina. 
- I nie dziwicie się – rzucił Kaj – że tak u was jest? 
Wojownik roześmiał się: 
- A jak mogłoby być inaczej? To przecież normalne. 
Kalina przybliżyła usta do ucha Kaja: 
- Wiesz – szepnęła - Naukowiec mówił, że ten świat jest najprawdopodobniej prostszy 

od naszego. Widzisz, tutaj nic się kupy nie trzyma. Nie ma logiki, znaczy jest, ale inna… 

Gdy  szeptała,  przypadkiem  dotknęła  wargą  ucha  chłopca.  Po  jego  ciele  przebiegła 

nieznana dotąd, słodka iskra… 

Spojrzał w oczy Kaliny i przez chwilę zamarł… 
<oo> Oj, ten fragment to ja powinnam była opowiadać! 
(oo) Przepraszam. Mam cofnąć? 
<oo> Już za późno. Zresztą całkiem nieźle ci to wyszło, Gwizdku. 
(oo) Dziękuję. Tak jakoś w klimat wszedłem. 
<oo> Ale teraz ja pociągnę, dobrze? 
(oo) Dobrze. 
[oo] Przepraszam, a mnie to już nikt o zdanie nie pyta? 
<oo> (oo) Nie. 
[oo] Oż wy zdrajcy… 
<oo> Hihi… 
Kaj patrzył w niebieskie oczy Kaliny, ona w jego orzechowe i wtedy po raz pierwszy 

poczuli, że być może coś ich łączy. Może to nie był przypadek, że akurat w momencie, gdy 
dziewczyna  szukała  pomocy  w  bursztynowym  kanale,  Kaj  wybrał  akurat  tę  mapę  gry? 
Nieznane są ścieżki przeznaczenia… 

[oo] Tymczasem Uniwersalny Myśliwiec Uniwersalnego Wojownika mknął w stronę 

Świata Armijnego.  

(oo) Może słówko o tym, jak pojazd wyglądał? 

background image

 

 

[oo] Dobrze.  
(oo)  Był  to  statek  duży,  opancerzony  ze  wszystkich  stron,  stalowo  zielony, 

zaopatrzony w wyrzutnie rakiet, działa plazmowe i laserowe, rakiety droidowe… 

<oo> Uau, to nudne. 
(oo) Wcale nie. 
<oo> Wcale tak. Cybotku, proszę, kontynuuj. 
[oo] Zgoda. 
(oo) Ty się teraz jej słuchasz? 
[oo] Nie słucham się jej, tylko z nią zgadzam, to różnica. 
(oo) Skoro tak mówisz… 
[oo] Co to miało znaczyć? 
(oo) Pantoflarz, pantoflarz… 
<oo> Hihi… 
[oo] O rzesz ty… 
(oo) Tylko nie prądem! Tylko nie prądem! Jak ktoś nie ma argumentów, używa siły! 
[00] … 
<oo> Chyba trafiłeś w sedno, Gwizdku. Zobacz. Zawiesił się. 
[00] … 
(oo) He. Rzeczywiście. 
[0o] … 
(oo) O, już wraca do siebie. 
<oo> Chyba tak… 
[oo] … O czym mówiliśmy? 
(oo) Eee… 
<oo>  Opisywałeś  właśnie,  jak  Uniwersalny  Myśliwiec  leciał  w  stronę  Świata 

Armijnego. 

[oo]  A,  tak.  Opancerzony  pojazd  mknął  w  strugach  deszczu  do  Cytadeli,  głównej 

budowli Świata Armijnego, która była jednocześnie Ideą Strategii. Czytelnik… 

<oo> Czytelniczka… 
[oo] Mógłby… 
<oo> Mogłaby… 
[oo] Mieć na początku wrażenie, że w Świecie Armijnym trwa wojna. Tak jednak nie 

było.  Tam    p  r  z  y  g  o  t  o  w  y  w  a  n  o    się  do  wojny.  Knuto  plany,  tworzono  dywizje, 
uczestniczono  w  poligonach.  Myśliwiec  zbliżał  się  do  Cytadeli,  po  której  murach  ściekała 
woda, Kalina i Kaj widzieli, że budowla jest gigantyczna, tak wielka, że zasłania cały świat. 
Oboje trwali z otwartymi ustami, a budynek rósł w oczach i rósł i rósł…  

(oo) I przestać nie mógł. 
[oo]  Dokładnie  tak!  Na  murach  budynku  były  rzeźby  przedstawiające  walczących 

żołnierzy, zniszczone domy, płaczące kobiety i dzieci. Budowla była ponura i smutna, bo w 
wojnie  nie  ma  niczego  wesołego.  U  góry  budynku  oczywiście  unosił  się,  znany  już  nam 
wsystkim Bankier,  Idea  Interesu,  do którego rąk  leciały banknoty  całymi stadami, bo wokół 
stały fabryki produkujące armaty, transportowce, czołgi, okręty i  samoloty, a co jakiś sprzęt 
wyjeżdżał z nich na ruchomych chodnikach, to roje banknotów leciały do Bankiera…  

(oo) Ale zaraz, bo ja czegoś tu nie rozumiem. 
<oo> To akurat normalne… 
(oo) Kwantinko, bardzo cię proszę… 
[oo] Czego nie rozumiesz, Gwizdku? 
(oo) Coś dużo tu o tej wonie. Najpierw Kaja wciąnęło do Warfielda, potem pomagał 

Ranom, ledwie się normalnie zrobiło, znowu armia. Nie za dużo całej tej militarystyki? 

[oo] Świetne pytanie.  

background image

 

 

(oo) Ha! 
[oo] Myslę, że znam odpowiedź.  
(oo) No? 
[oo]  Przyjrzyjmy  się  rzeczywistości  Kaja  i  Kaliny,  tej  prawdziwej.  Włączamy 

telewizor i co mamy? 

<oo> Film wojenny. 
[oo] Albo? 
<oo> Animowaną bajkę, gdzie się grzmocą po głowach. 
[oo] Albo? 
<oo> Wiadomości, w których informują o walkach, zamieszkach, terrorze. 
[oo] Włączamy komputer i jakąś grę. Co widzimy? 
<oo> Wojnę z bliska, z daleka, z perspektywy pierwszego gracza bądź z góry. 
[oo] Tak jest. Wszędzie wojna. Świat Kaliny i Kaja jest dziwny. Bez przerwy mówi 

się o potrzebie pokoju,  ale pokazuje  – w  celach rozrywkowych – wojnę. Pewnie dlatego w 
Idelandzie tak dużo było wojennych treści. 

<oo> Ale nie martw się, Gwizdku, inne rzeczy też będą. 
(oo) W sumie to ja nie narzekam, tylko się dziwię… 
[oo]  Wiemy,  Gwizduniu,  lubisz  wojenkę.  Twoje  zdziwienie  zostało  odnotowane. 

Można kontynuować? 

<oo> (oo) Można. 
[oo] Świetnie. 
Gdy  wreszcie  lądowali  na  jednym  z  wielu  lądowisk  przytkniętych  do  kolumny 

budynku na podobieństwo hub (które przyczepiają się do pni drzew), chłopak i dziewczyna 
stwierdzili, że Cytadela jest wielka jak całe miasto. Albo i dwa. 

Wychodzili  z  pojazdu  pod  strażą  Uniwersalnego  Wojownika  i  Uniwersalnej  pani 

Szpieg, ale zaraz otoczyła ich grupa ubranych w zielone mundury żołnierzy i wprowadziła w 
ciemne korytarze budowli, gdzie tylko  czerwone i  niebieskie światełka  zdradzały, czy tunel 
idzie prosto, skręca, schodzi w dół czy wspina się w górę. 

-  Mam  nadzieję,  że  wam  się  tu  spodoba  –  mruknął  maszerujący  obok  nich 

Uniwersalny Wojownik.  

- On chyba żartuje – szepnęła Kalina. 
W czarnym korytarzu czuć było zapach olejów i smarów, czasami ciągnęło powietrze 

chłodne  i  wilgotne,  ale  częściej  buchało  ciepłe  i  suche.  W  końcu  dotarli  do  dużego 
rozwidlenia, które było oświetlone jasno i rzęsiście. Na podłodze widniał złoty orzeł, siedzący 
na czołgu, w jednej łapie trzymał pioruny, w drugiej rakiety, z dzioba dobywał się szkarłatny 
płomień… 

(oo) Ale wymyślili… 
[oo] Prowadzący ich żołnierze zbliżyli się do wysokich, stalowych drzwi i otworzyli 

je. Za nimi pysznił się gabinet Uniwersalnego Generała, dowódcy wszystkich wojsk Idelandu. 
Weszli  do  środka.  Na  ścianach  widniały  obrazy  przedstawiające  bitwy  z  różnych  krajów  i 
epok,  na  biurku  galopowała  rzeźba  konia  dźwigającego  ułana  z  podniesioną  szablą.  Na 
podłodze ustawione były makiety różnych pól bitewnych i małe, barwne żołnierzyki… 

(oo) To jest cool! 
[oo]  Uniwersalny  Generał,  potężny  mężczyzna  owinięty  w  jasnozielony  mundur, 

obciążony  kilogramami  złotych  i  srebrnych  orderów,  połyskujących  i  pobrzękujących  przy 
każdym  kroku,  zawieszonych  na  szafirowych,  szmaragdowych  i  szkarłatnych  wstęgach, 
podszedł  do  nich  i  zmierzył  przenikliwym  wzrokiem.  Światła  pomieszczenia  zagrały  na 
siwych brwiach i takimż wąsiku. 

- A więc to są te anomalie… 
- Tak, Generale – odpowiedział Uniwersalny Wojownik. 

background image

 

 

- Interesujące… - Generał sapnął – zupełnie nieprzezroczyści? 
- Zupełnie, Generale. 
-  A  więc  zrobimy  z  nich  ostateczną  broń.  Co  jest  nieprzezroczyste,  musi  być 

niezniszczalne… 

- Tak, Generale. 
- Ale po co wam broń? – wyrwało się Kalinie. – Przecież nie macie tu prawdziwych 

wojen i wrogów! 

-  O,  mylisz  się,  drogie  dziecko.  Mamy  mnóstwo  wrogów.  Terroryści,  Fanatycy, 

Potwory, Kosmici, Demony prosto z piekieł, Orki i tak dalej… 

- Ale…  
Dziewczyna chciała już powiedzieć, że „one wszystkie są nieprawdziwe”, lecz dotarło 

do niej, że w tym dziwnym i nielogicznym świecie  s ą  prawdziwe, a z istotami składającymi 
się  z  probitronów  powinna  inaczej  rozmawiać.  Zamilkła  zatem  rozważając,  co  powinna 
powiedzieć. 

Tymczasem Generał obchodził ich dookoła i cmokał z ukontentowaniem.  
- Rzeczywiście.  Zupełnie nieprzezroczyści.  Jak, proszę kogo, z kamienia…  Rzucimy 

ich najpierw do wojny z Demonami. 

- Ojejku – szepnął Kaj do Kaliny – tylko nie z Demonami… 
Generał zbliżył do niego potężną twarz tak blisko, że niemal dotknęli się nosami. 
- Wiesz coś o Demonach? 
- To zależy, czy z Dooma, czy z Warcrafta… 
Głównodowodzący odskoczył i wybałuszył oczy: 
- Skąd wiesz o najtajniejszych podziałach demonicznych? Jesteś szpiegiem? 
- U nas każdy gracz wie, czym się różnią… 
- Jak to „u was”?! 
- Oni są z innej rzeczywistości, Generale – wyjaśniła Uniwersalna Szpieg. 
Stary  żołnierz  podrapał  się  w  potężny  podbródek.  Patrzył  na  Kaja  i  Kalinę  lekko 

wybałuszając  oczy,  wydymał  policzki  i  sapał  tak  mocno,  że  poczerwieniały  mu  uszy.  Nie 
miał pojęcia, czym jest „inna rzeczywistość”, ale nie wiedział, jak to zakamuflować. W końcu 
mruknął: 

-  Hm…  Dozbroić  ich,  wyszkolić  i  wysłać  na  front.  Sprawdzimy  ich  rzucając  na 

głęboką wodę. 

A to feler, pomyślał Kaj. We wszystkich filmach i grach głównodowodzący armii są 

przedstawiani  dosyć  schematycznie,  zazwyczaj  podejmują  decyzje  ostateczne  i  ciężkie  w 
skutkach. Tutaj było tak samo.  

Za chwilę zostali zaprowadzeni do Wielkiej Zbrojowni… 
(oo) Mogę to opowiedzieć, mogę? 
[oo] Okej, ale krótko… 
<oo> Bo wciąż nic romantycznego nie było. 
(oo) Jak to? A jak sobie w oczy patrzyli? 
<oo> Mało. W dodatku ciągle dookoła jest ponuro, nie ma kolorów… 
(oo) Kolory są dla gogusiów. Prawdziwi mężczyźni lubią mrock and darkness. 
[oo] Ale Czytelnik może być też Czytelniczką… 
<oo> Właśnie. A Czytelniczki nie lubią mrocku i darknessu. 
(oo) Bo są głupie. 
<oo> Sam jesteś głupi! 
Bzzzzt! 
(oo) Ała. Aaa… w zasadzie to już się przyzwyczaiłem. Nic nie bolało. 
Bzzzt! 
(oo) Ałaj łaj łajć! Żartowałem! Bolało! Ałajć! 

background image

 

 

<oo> To następnym razem nie żartuj. 
(oo) Łajć, łajć, łajć… 
<oo> Phi, i to ma być prawdziwy mężczyzna lubiący dark and mrockness… 
(oo) Mrock and darkness. 
<oo> Jak zwał tak zwał. 
[oo] Czy się w końcu uspokoicie i wznowicie opowieść? 
<oo> Gwizdek będzie opowiadał. On lubi te wszystkie kałasznikowy. 
(oo) Tak, lubię. 
[oo] Opowiadasz wreszcie? 
(oo) Opowiadam. 
Oddział  żołnierzy  zaprowadził  naszych  bohaterów  do  Zbrojowni.  Uniwersalny 

Wojownik i Uniwersalna Szpieg zostali z Generałem.  

Zbrojownia  była  gigantycznym,  mrocznym  pomieszczeniem,  pełnym  tajemniczych 

dźwięków, pisków aparatury, mrugnięć światełek, które wyglądały jak oczy dzikich zwierząt, 
wszędzie piętrzyły się cielska czołgów, mechów bojowych, zbroi i karabinów… 

<oo> Gwizdek się rozmarzył. 
[oo] Ba, jest w swoim żywiole. 
(oo) Kalina i Kaj otrzymali po pancerzu zaopatrzonym w plecak odrzutowy i karabiny 

wmontowane  w  osłony  przedramion  oraz  miecze  przytroczone  do  pochew  na  plecach. 
Następnie posadzono ich na specjalnych fotelach, na głowy nasadzono dziwne kaski i w ciągu 
kilkunastu  sekund  nauczono  ich  rzemiosła  wojennego.  Teraz  już  umieli  posługiwać  się 
mieczami,  karabinami,  czołgami,  samolotami,  wszelkimi  urządzeniami  wojskowymi.  Znali 
też sztuki walki i… 

[oo] Gwizdek, wystarczy. Mamy już obraz całości. 
(oo) Okej. 
Następnie  wyprowadzono  ich  na  rampę  startową,  gdzie  grzało  już  silniki 

pięćdździesiąt  transportowców  wielkich  jak  wieloryby…  Wprowadzono  ich  do  jednego  z 
nich,  zamknięto  włazy  i  ruszyli!  Pędzili  przez  strugi  deszczu,  tumany  śniegu,  przez 
błyskawice i wichury piaskowe, aż dotarli na skraj walki Demonów z Aniołami… 

<oo> Ojejciu… 
(oo) Na wielkiej, piaszczystej równinie naparzały się… 
[oo] Gwizdek. 
(oo) Sorry. Walczyły ze sobą armie piekieł i niebios, prawdziwa apokalipsa… 
<oo> Raczej Armagedon. 
[oo] Po prawdzie to Ragnarok. 
(oo) No, w każdym razie mityczna walka dobra ze złem… 
Kalina  i  Kaj  zadrżeli,  patrząc  przez  okno,  widząc  jak  z  włazów  innych 

transportowców wysypują się żołnierze i przyłączają do aniołów z ognistymi mieczami… 

W  tym  momencie  do  transportowca  naszych  bohaterów  podleciał  niewielki, 

błyszczący  myśliwiec,  który  strzelił  do  statku  błękitnym  promieniem.  Wszystko  w  środku 
zaczęło  się  iskrzyć,  statek  zaczął  lecieć  w  dół!  Wtedy  z  myśliwca  wyskoczyły  dwa  roboty, 
wycięły  w  pancerzu  transportowca  dziurę  i  wrzuciły  granaty  dymne.  Za  chwilę  wszyscy 
zaczęli  kasłać  i  się  dusić.  Kalina  i  Kaj  poczuli,  jak  pod  pachy  chwytają  ich  stalowe  ręce  i 
wyciągają  z  pojazdu  przez  dziurę.  Za  chwilę  wisieli  nad  nim,  jeszcze  kilkanaście  sekund  i 
siedzieli na fotelach w tym małym myśliwcu. 

[oo] Bardzo chwacko to opisałeś, ale trochę infantylnie. 
(oo) Chciałem, żeby było szybko. 
<oo> A ja się cieszę. 
Za sterami myśliwca siedziała… 
[oo] (oo) Uniwersalna Szpieg! 

background image

 

 

<oo> Tak jest! Bo ona w międzyczasie zamieniła się w Szpiega Obcego Mocarstwa. 

Tak to już jest ze szpiegami  – zmieniają się w zależności od sytuacji. Tym razem jej misja 
polegała na tym, żeby wywieźć ich jak najdalej od wojny… 

(oo) Szkoda… 
<oo> Bardzo dobrze. 
Uniwersalna  Szpieg,  teraz  mająca  inny  makijaż,  jaśniejszą  szminkę  i  ładniejszy, 

błyszczący ubiór, uśmiechnęła się do nich i powiedziała: 

- No, najwyższy czas wyrwać was z tego koszmaru! 
Kalina odetchnęła… 
(oo) A Kaj trochę się zmartwił, bo chciał wypróbować swoją zbroję i miecz… 
<oo> Tak zwykle wyglądają różnice międzypłciowe… 
(oo) Między co? 
<oo> Między dziewczynami i chłopakami. 
(oo) A… 
<oo> Zamknij otwór gębowy, bo ci cybermucha wpadnie. 
TRZASK! 
(oo) Zamknąłem. 
<oo> Hihi… Chłopaki mają ciągle ochotę na bitkę, a dziewczyny lubią pokój i spokój. 

I dlatego to one powinny rządzić państwami, a nie chłopaczyska. 

(oo) Chyba mężczyźniska… 
<oo> Mężczyźni to duzi chłopcy, każda kobieta ci to powie. 
[oo] Kwantinko, czy możesz wrócić do opowieści? 
<oo> Wracam. 
Lecieli  szybko  i  sprawnie,  nieścigani,  bo  myśliwiec  pani  Supeszpieg  miał 

maskowanie. Mknęli między barwnymi krainami, mijali światy zalane turkusowymi morzami, 
zanurzone  w  białych  chmurach,  poznaczone  pałacami  i  latającymi  miastami…  prosto  do 
Nexusa.  

- Nie mam pojęcia – powiedziała ich wybawczyni – jak możecie się stąd wydostać do 

swojej  rzeczywistości,  ale  wiem,  że  Nexus  to  początek  i  koniec  Idelandu.  Może  przyjdzie 
wam coś do głowy. 

Zbliżyli  się  do  wielkiego  pierścienia,  na  którym  co  chwila  rozchylały  białe  płatki  i 

kuliły  się  Miejsca  Wyłonień.  Myśliwiec  zgrabnie  wylądował  na  białej  powierzchni,  Kaj  i 
Kalina wyskoczyli z niego. Kobieta szpieg pomachała do nich ręką i odleciała. Jeszcze przez 
chwilę śledzili lot jej pojazdu, aż zniknął za którąś z krain. 

- Co teraz? – spytała Kalina. 
Wyglądała  cudnie  w  ciasno  dopasowanej  srebrzystej  zbroi,  włosami  powiewającymi 

na wietrze… 

(oo) A ta znowu swoje… 
<oo> Nie przerywaj. 
Kaj nie mógł oderwać od niej wzroku, ale nie umiał kobietom prawić komplementów, 

więc spłoszony zwrócił oczy na Miejsca Wyłonień. Te co chwila wypuszczały nową postać. 
Większość  z  wyłaniających  się  osób  była  tak  przezroczysta,  że  zdawały  się  unosić  w 
powietrzu, ale zdarzały się też całkiem wyraźne. Ze strojów i min Kaj domyślał się, że są to 
nowo mianowani ministrowie, premierzy, czasami dopiero co wypływający na szerokie wody 
aktorzy,  którzy  doprowadzili  do  skandalu  albo  świetnie  zagrali  jakąś  rolę.  Te  wydarzenia 
powodowały,  że  nagle  zaczynano  o  nich  mówić,  pisały  gazety,  komentowały  dzienniki  i 
wtedy stawali się na tyle trwali, że wyłaniali się w Idelandzie. 

[oo] Z tego wynika, że  Ideland był  swego rodzaju  zbiorem  ludzi, którzy  się w jakiś 

sposób zapisali w historii… 

background image

 

 

<oo>  Tak.  Kaj  patrzył  dookoła,  po  raz  pierwszy  zdawszy  sobie  sprawę,  że  widzi 

wyłącznie ikoniczne postacie. 

(oo) I konieczne? 
<oo> Ikoniczne, czyli utrwalone w pamięci ludzkiej: pisarzy, aktorów… 
(oo) E, pisarzy to tam na pewno wielu nie było. 
<oo> Dlaczego? 
(oo) Ludzie znają twarze aktorów, aktorek, piosenkarzy, polityków, ale już na pewno 

nie naukowców, pisarzy, kompozytorów, scenarzystów, oni są zawsze w cieniu… 

[oo] To prawda. Gwizdek dobrze mówi. 
<oo> Ciekawe, skąd mu się ta mądrość wzięła. 
(oo) Znam takiego jednego pisarza i wiem. 
<oo> Hi, ciekawe jakiego. Pewnie nikomu nieznanego. 
(oo) Dokładnie. 
<oo> Wiedziałam. 
(oo) To tylko dowodzi tego, o czym mówiłem. 
[oo] Gwizduś, nie poznaję cię. 
(oo)  Bo  wy  też  jesteście  tacy  schematyczni.  Mylicie,  że  jak  lubię  się  wygłupiać  i 

mówić o walkach, to jestem głupi. Roboty zabawne też potrafią głębiej myśleć. 

[oo] Szacun. 
<oo> No. 
(oo)  Więc  dookoła  pełno  było  aktorek,  aktorów  i  innych  ludzi,  o  których 

wspominałem, ale pisarzy, naukowców – mało. Na pewno chodził gdzieś Newton i Einstein, 
kręcił kółkami od wózka inwalidzkiego Stephen Hawking, powiewała już bardziej przezierna 
postać  Michio  Kaku,  ale  więcej?  Nie  bardzo.  Ani  Briana  Greene’a,  Rogera  Penrosea, 
Minkowskiego,  Wolszczana,  ich  tam  po  prostu  nie  było.  Kaj  zrozumiał,  że  każdy  cień 
upraszcza  to,  czego  jest  cieniem,  każdy  cień  jest  właśnie  tylko  cieniem  tego,  co  jest  wyżej. 
Jeśli Uniwersalny Naukowiec miał  rację, jeśli  nad  rzeczywistością  Kaja i  Kaliny była jakaś 
kraina  platońskich  idei,  jakże  musiała  być  bogata  i  wielowymiarowa!  Co  jest  u  nas 
uproszczeniem,  zastanawiał  się  przez  chwilę,  czego  jest  za  wiele…  Jeśli  tutaj  jest  za  wiele 
postaci znanych i popularnych, ale wcale nie mądrych, to może u nas jest jakoś podobnie? 

- Kaj – odezwała się Kalina. – Widzę, że się zamyśliłeś. A tu trzeba działać. 
- Ale co robić?  - Chłopak bezradnie uniósł ramiona. 
Dziewczyna  wskazała  palcem  na  wielkie  bramy,  unoszące  się  dookoła  jasnego  jak 

słońce Nexusa.  

- Popatrz – powiedziała. Tymi bramami można na skróty dostać się do każdej krainy 

Idelandu, pamiętasz? 

- Tak. Ale jak rozpoznać, która widzie dokąd? 
- Po napisach, które nad nimi się unoszą i informatorach – roześmiała się. 
Rzeczywiście,  nad  każdą  z  bram  widniały  półprzezroczyste  nazwy  krain,  a  przy 

Miejscach Wyłonień unosiły się zasobniki z folderami wyjaśniającymi nowowyłonionym, jak 
należy się zachowywać w pobliżu Nexusa, czym są Miejsca Wyłonień Bramy i Krainy.  

Kaj przyjrzał się lewitującym wrotom. Niektóre były drewniane, inne kamienne, część 

stworzono  ze  szkła,  jeszcze  inne  były  skonstruowane  z  kilku  tych  materiałów,  były  wrota 
nowoczesne,  antyczne,  prymitywne,  brzydkie  i  piękne.  Jego  uwagę  zwróciła  brama 
przypominająca  obrotowe  drzwi  biurowca.  Unosił  się  nad  nią  napis  „Kraina  Bardzo 
Dorosłych”.  

- Słuchaj  –  zwrócił się do Kaliny  – może spróbujemy tam? W końcu dorośli wiedzą 

wszystko… 

- Racja. 

background image

 

 

Wystartowali używając odrzutowych plecaków, unieśli się nad pierścień z Miejscami 

Wyłonień  i  lawirując  między  krążącymi  dookoła  wrotami  zbliżyli  się  do  wskazanej  przez 
Kaja bramy. Właśnie ktoś ją otwierał od drugiej strony. Dziwnie to wyglądało, bo patrząc z 
zewnątrz  po  drugiej  stronie  drzwi  nic  nie  było,  a  gdy  otworzyły  się  jej  skrzydła,  chłopak  i 
dziewczyna zobaczyli w środku cały świat: jakąś ulicę, samochody, wieżowce… Osoba, która 
wylatywała ze środka wyglądała na bardzo ważnego dyrektora. Był to śniady mężczyzna w 
nienagannie skrojonym granatowym garniturze, w białej koszuli i błyszczącym krawacie. W 
ręce trzymał skórzaną aktówkę. Przez chwilę stał na podeście wrót, zaraz podleciała do niego 
powietrzna taksówka, on bez słowa wszedł do niej i pojazd odleciał.  

- Fiu, fiu, ale szycha – szepnął Kaj. 
Spojrzeli na siebie, wzięli głęboki wdech i wlecieli w Świat Bardzo Dorosłych. 
<oo> I od razu im się tam nie spodobało. 
(oo)  Tak  było.  Ledwie  wniknęli  do  środka,  drzwi  za  nimi  zamknęły  się.  Stanęli  na 

ulicy.  Dookoła  jeździło  mnóstwo  aut,  po  chodnikach  szły  tłumy  elegancko  ubranych 
pieszych, wiele osób  co  chwila spoglądało  na zegarki i  wyraźnie się spieszyło.  Nikt  się nie 
uśmiechał.  Twarze  były  milczące  i  napięte.  Gdy  nasi  bohaterowie  się  obejrzeli,  wrota 
wyglądały  całkiem  normalnie,  były  częścią  wieżowca,  na  którego  szczycie  widniał  wielki, 
niebieski napis „Nexus”. Gdyby nie on, w życiu nie domyśliliby się, że jest to brama, dzięki 
której mogą się znaleźć w środku Idelandu.  

<oo> Gdzie okiem sięgnąć, w niebo celowały biurowce. 
(oo)  Żadnych placów zabaw, żadnych miejsc  rozrywki.  Wielkie, szare, stalowe  albo 

szklane budowle. 

<oo> To był świat, w którym nie chce się znaleźć żadna dziewczyna… 
(oo) Ani w ogóle żaden człowiek. No, może Cybot.  Ta zimna architektura do niego 

pasuje… 

<oo> Hihi… 
[oo] Hm? O czym mówicie? 
<oo> Masz szczęście, Gwizdek. Cybot się zamyślił. 
(oo) Uff. 
Nieopodal  stał  samochód,  z  którego,  spiesząc  się,  wysiadła  jakaś  młoda 

businesswoman. 

<oo> Gwizdku, trzeba ten termin wyjaśnić. 
(oo) Businesswoman czyta się „biznesłuman”, a tłumaczy – biznesmenka, no, kobieta 

interesu, menedżerka. 

<oo> Mniej więcej. 
(oo) Kalina dostrzegła, że kobieta nie zamknęła za sobą auta. Wskazała brodą wóz. 
- Chcesz go ukraść? – spytał szeptem Kaj. 
- Nie ukraść, tylko pożyczyć. Przecież w końcu go gdzieś zostawimy. 
- Niby racja. Słuchaj, czego szukamy? 
- Nie czego, tylko kogo. Kogoś mądrego. 
- Myślisz, że tutaj go znajdziemy? Wszyscy się spieszą. 
- Sprawdźmy. 
Podbiegli  do  auta,  rozejrzeli  się  i  wsiedli.  Kluczyki  tkwiły  w  stacyjce.  Dziewczyna 

zerknęła na instytucję, za drzwiami której zniknęła menedżerka.  

-  No  tak.  Bank.  Pewnie  poszła  tylko  na  chwilę,  może  otworzyć  konto.  Musimy  się 

spieszyć. 

Usadowiła się przed kierownicą. 
- Umiesz prowadzić? – zdziwił się Kaj. 
- Trochę pokazywała mi koleżanka. Ćwiczyłyśmy na boisku. 
- O, rrrany…  

background image

 

 

Trudno  powiedzieć,  czy  chłopak  powiedział  to  ze  strachem,  czy  podziwem. 

Najpewniej w jego głosie były oba te uczucia. 

- Boisz się? – spytała z uśmiechem. 
Kaj przełknął ślinę. 
- A skąd. 
- No to ruszamy.  
Dziewczyna przekręciła kluczyk w stacyjce i ostro wyrwała do przodu. „Niezły zryw”, 

pomyślał chłopak. 

- Pojedziemy do centrum, tam, gdzie są najwyższe gmachy. Szukaj mądrych nazw. 
- Okej. 
Ich samochód włączył się do ruchu. Kaj pilnie śledził napisy na budynkach. 
Bank. Bank. Towarzystwo ubezpieczeniowe. Bank… 
-  O  rany,  spójrz  –  krzyknął  na  widok  wielkiej  istoty,  która  unosiła  się  nad 

wieżowcami. Była to gigantyczna kobieta, ubrana w szarą garsonkę i spódnicę, bardzo blada i 
chuda, z sinymi cieniami pod oczami, zmarszczkami troski na czole.  

Idea Zmęczenia.  
Niezmiennie obecna w świecie dorosłych. Kaj patrzył na tę postać i przypomniał sobie 

sytuacje, gdy jego mama, choć nie tak chuda, czasami wyglądała podobnie. Czy to możliwe, 
że dorośli tak często są wyczerpani? 

[oo]  Wypada  tu  zwrócić  uwagę,  że  Kaj  był,  co  wydaje  się  oczywiste,  młodym 

organizmem. Młodzież nie wie, czym  jest  przemęczenie. Nawet,  gdy  mówi,  że pada z nóg, 
odczuwa to inaczej, nigdy nie opuszcza jej podniecenie, oczekiwanie czegoś fascynującego, 
radosna nadzieja. Dorośli męczą się inaczej. Dość często mają poczucie, że nie dadzą rady, że 
piętrzące się problemy ich przerastają, że życie jest po prostu ciężkie. 

<oo> Kaj zerknął na Kalinę i zobaczył, że ta ma łzy w oczach. Jej także przypomniał 

się tata, a zaraz potem mama. Zdaje się, że też coś zrozumiała.  

(oo) Tymczasem skręciła w lewo i skierowała się do dzielnicy najwyższych drapaczy 

chmur. 

-  Bank,  Investment  Group,  Marketing  Centre,  Moda,  Moda,  Moda,  Kosmetyki…  - 

czytał Kaj.  

- Chorobcia, w tych instytucjach mądrych osób nie znajdziemy. 
- W bankach nie? – spytała Kalina. 
- Mój tata mawia, że tam są ludzie inteligentni, ale nie mądrzy. 
- A jaka jest różnica? 
- Twierdzi, że inteligencja jest potrzebna do liczenia, kojarzenia, zapamiętywania, ale 

inteligentny może być też przestępca. 

- Na przykład kasiarz? 
- Tak. Dopiero mądrość powoduje, że człowiek robi coś dobrego.  
- My szukamy mądrego, nie inteligentnego? 
- Zgadza się. 
Dziewczyna westchnęła: 
- Szukaj dalej. 
<oo>  Nagle  zobaczyli  budynek,  do  którego  wieloma  rękoma  przyczepiła  się  dziwna 

postać, tak samo wielka, jak Idea Zmęczenia. Tym razem była to hybryda, istota mająca wiele 
głów i rąk. Usta rozmawiały przez telefony, opuszki palców wahały się, czy wystukać nowy 
numer,  niektóre  twarze  gryzły  paznokcie,  dłonie  zasłaniały  oczy,  nogi  wierzgały 
niecierpliwie,  palce  splatały  się  z  palcami,  wokół  całej  postaci  unosiły  się  ciemne  strzępy 
mgły… 

[oo] Była to Idea Poczucia Winy. Nader przygnębiający potwór. Dorośli bardzo wiele 

rzeczy robią nie dlatego, że je lubią, czy że chcą robić, ale z tego powodu, że czują się winni. 

background image

 

 

(oo) Czyli dlaczego coś czynią? Bo nie rozumiem. 
[oo]  Przez  wrażenie,  że  zrobili  coś  źle,  że  wyrządzili  komuś  krzywdę,  że  ktoś  przez 

nich cierpi, że są winni czyjegoś bólu… 

(oo) Ale czyjego? 
[oo] Najczęściej myślą, że skrzywdzili swoje dzieci zbyt surowym traktowaniem… 
<oo> Na przykład karami, nakazami uczenia się, zakazami zabawy… 
[oo] Bardzo często  też odczuwają poczucie winy wobec swoich rodziców. Nie mają 

czasu do nich dzwonić, zaniedbują relacje, a potem gryzie ich sumienie… 

(oo) A, to dlatego niektóre twarze gryzły paznokcie. 
[oo] Dlatego. Trzeba jednak dodać, że poczucie winy rodzi się wtedy, gdy ludzie nie 

są ze sobą szczerzy, gdy nie mówią, co czują, gdy nie grają fair. Nie powinno się robić zbyt 
wielu  rzeczy  z  poczucia  winy.  Powinno  się  postępować  według  tego,  co  czujemy,  że  jest 
słuszne, a nie dlatego, że czujemy się winni. Poczucie winy to studnia bez dna. Choćbyśmy 
obdarowali kogoś pod samo niebo i tak będziemy się czuć winni.  

(oo) To bardzo dziwne uczucie. Nie jestem pewien, czy je rozumiem. 
<oo> Pamiętasz rozmowę ojca Kaja z dziadkiem Gustawem? 
(oo) No pamiętam.  
<oo> I pamiętasz, jak się zgodził skopać mu ogródek, chociaż tego nie cierpi? 
(oo) Tak. 
<oo> Zrobił to, bo szarpało nim poczucie winy. Czuł, że jest coś winny swojemu ojcu. 

Nie umiał szczerze powiedzieć, że dziadek ma pieniądze i może wynająć ogrodnika, a on sam 
obiecał synkowi wyjazd na airshow. 

(oo) Aaa, rzeczywiście. Poczucie winy jest głupie. 
[oo] Ale wszechobecne w świecie dorosłych. 
(oo) To niedobrze. 
[oo] Niedobrze.  
… 
(oo) Dlaczego nie opowiadasz, Cybotku? 
[oo] Tak się zamyśliłem. Już opowiadam. 
Kalina i Kaj kluczyli ulicami i nie mogli znaleźć żadnego mądrego miejsca.  
- Kościół! – krzyknął wreszcie Kaj – Kościół! Może tam znajdziemy mądrych ludzi? 
Kalina skrzywiła się.  
- Myślisz? 
Kaj zacisnął usta: 
- No wiesz, w zasadzie ja jestem niewierzący, podobnie moi rodzice. Ale to wreszcie 

nie bank… 

- Ja też jestem ateistką. Ale dobra, sprawdzimy. W końcu ksiądz to taki jakby szaman. 
Wyskoczyli z samochodu i pobiegli do wielkich wrót.  
W środku panował szum. Niezliczone głowy osadzone krzywo na karkach, pochylone, 

jakby  złamane,  wypowiadały  niezrozumiałe  słowa  modlitw.  Ściany  ociekały  od  złotych 
ozdób,  na  kolumnach  przepychały  się  tłuste,  połyskliwe  cherubinki,  z  kolorowych  obrazów 
zerkały  frasobliwie  pochylone  głowy  świętych,  unosiła  się  cicha,  organowa  muzyka,  czuć 
było zapach palonych świec, na posadzkę rzucały refleksy promienie światła, przefiltrowane 
przez czerwone i niebieskie witraże. 

Kalina pociągnęła Kaja wzdłuż ławek, prosto do marmurowego ołtarza. Stał przy nim 

kapłan ubrany w złote szaty. 

- Słucham, drogie dzieci? – spytał miłym głosem. 
- Chcielibyśmy się wydostać z Idelandu.  
- W jakim sensie? 
- No, chcielibyśmy się znaleźć w innym świecie. 

background image

 

 

-  O,  na  to  przyjdzie  czas,  kochani.  Ale  powiedzcie,  czy  wierzycie  w  boga?  Bo 

rozumiem, że chcecie się przenieść do jego królestwa? 

- No… niezupełnie. 
- Jest tylko  j e d e n  inny świat. To królestwo boże. Tylko my, księża, wiemy, jak się 

tam dostać. Jest tam wspaniale, ale przedtem trzeba być członkiem kościoła i… 

- Umrzeć? – wszedł mu w słowo Kaj. 
- Słucham? – duchowny wybałuszył oczy. 
- Daj spokój – szepnęła Kalina. – Spójrz. 
Wskazała  palcem  sklepienie  budowli.  Unosił  się  pod  nim  znany  już  nam  grubas  – 

bankier. Z głów wszystkich modlących się leciały banknoty prosto do jego wielkiej sakwy. 

-  Kościół  –  powiedziała  głośniej  –  to  kolejna  instytucja  zarabiająca  pieniądze.  Teraz 

rozumiem, dlaczego znaleźliśmy ją między bankami. 

Wybiegli  ze  świątyni  pozostawiając  za  sobą  księdza  z  szeroko  otwartymi  ustami. 

Gdyby się obejrzeli, zobaczyliby, jak zamienia się w Szalonego Kapłana Sekty, bo w istocie 
nie ma między nimi większej różnicy… 

(oo) Jak to? 
<oo>  Sekta  to  organizacja  uzależniająca  od  siebie  i  pobierająca  od  wiernych 

pieniądze. 

(oo) A, tak samo jak kościół? 
[oo] Dokładnie tak. 
(oo) No to już rozumiem. 
[oo]  Gdy  dziewczyna  i  chłopak  wybiegli  z  budynku,  zobaczyli,  że  gramoli  się  na 

niego  Idea  Poczucia  Winy,  chwyta  paluchami  gotyckie  wieże  i  wczepia  się  w  niego  coraz 
mocniej… 

Obok kościoła stał budynek, który nieustannie się trząsł. Opadało z niego szkło, które 

frasobliwi woźni ciągle zmiatali na wielkie szufle i wyrzucali do zielonych koszy na śmieci, 
szkło  jednak  wciąż  opadało  i  opadało  z  głośnym  brzękiem,  wzniecając  tuż  nad  trotuarem 
mgiełkę  drobnych  okruchów.  Z  okien  wieżowca  co  chwila  wyglądały  męskie  i  kobiece 
głowy, jęczące, drapiące się, łykające tabletki i popijające je ze szklanek (krople wody także 
leciały w dół). Wiele osób miało tiki, niektóre, na wyższych piętrach, histerycznie się śmiały. 
Byli  tacy,  którzy  siedzieli  na  parapetach  zwieszając  nogi  w  dół,  a  i  szaleńcy,  którzy, 
zdawałoby  się,  zaraz  skoczą.  Dlatego  co  jakiś  czas  pod  budowlą  przebiegała  brygada 
czerwono umundurowanych strażaków z rozpiętą trampoliną. Osoby na najwyższych piętrach 
ostentacyjnie wlewały alkohol do kieliszków i wypijały pełne hausty, by za chwilę znowu lać 
trunki  w  puste  szkło.  Ich  usta  śliniły  się,  oczy  były  przekrwione  od  niewyspania…  Była  to 
Idea Nerwic… 

<oo> Oj, taki smutny ten opis. 
(oo) Jak dla mnie zaczepisty! 
<oo> Gwizdek, ty się nigdy nie zmienisz. 
(oo) No. I jeszcze dodam, że za moment ziemia zadrżała i z kanału ulicznego wyłoniła 

się  wiotka  i  dygocząca  Idea  Lęku.  Była  to  zjawa,  która  ciągle  obracała  się,  jakby  chciała 
zobaczyć,  co  jest  za  nią.  Wytrzeszczała  oczy,  wznosiła  się  wyżej,  niżej,  jakby  do  niej  ktoś 
strzelał. Rozejrzała się gwałtownie, kicnęła, stęknęła, skoczyła, obejrzała się znowu i zniknęła 
za najbliższym budynkiem. Bo dorośli ciągle się boją: że nie starczy do pierwszego, że stracą 
pracę, że zmienią się przepisy,  że przyjdzie kontrola z Urzędu Skarbowego, odejdą klienci, 
podrożeje złotówka, lęków mają co niemiara… 

<oo> Okropne. 
(oo)  Świetne.  Horror.  Życie  dorosłych  to  horror.  Zobaczcie  sami:  Zmęczenie, 

Poczucie Winy, Lęk, Nerwice… Fan-ta-stycz-ne! 

[oo] O rety. Zastanawiam się, czy dobrą opowieść wybraliśmy na pierwszy raz… 

background image

 

 

<oo> Może nie będzie tak źle… 
[oo] Zobaczymy. Wróćmy do opowieści. 
Kalina  i  Kaj  wsiedli  do  wozu  i  ruszyli.  Wkrótce  zrobiło  się  o  wiele  bardziej 

kolorowo… 

<oo> Wreszcie! 
[oo] Ale nie od kwiatów czy zabawek, tylko od… 
(oo) Billboardów. 
<oo> Och… 
[oo] Tak jest. Na budynkach, drzewach, słupach, nawet na samych billboardach były 

tablice,  plakaty,  małe,  duże  i  gigantyczne.  Obok  nich  świeciły  różnej  wielkości  telewizory, 
niektóre  tak  wielkie  jak  domy.  Prezentowały  proszki  do  prania,  kremy  na  noc,  dzień  i 
poranek, przedstawiały roześmiane kobiety, czytające pisma dla kobiet i radosnych mężczyzn 
w pięknych samochodach.  Wszystko  pulsowało,  mamiło, grało,  aż płuca  drżały od muzyki. 
Dookoła biegało dużo barwnie ubranych panów i pań, a wszyscy ciągle krzyczeli starając się 
przekonać  innych  do  zakupu  lodówek,  sprzętu  AGD,  a  nawet  preparatów  na 
przeczyszczenie… 

(oo) Co to jest przeczyszczenie? 
[oo] Później ci powiem. 
(oo) Obiecujesz? 
[oo] Gwizdku, oczywiście, że tak. 
Między  ludźmi  pełzła  Idea  Kłamstwa,  podobna  do  długiegiego  na  dwieście  metrów 

zielonego węża, którego ogon zniknał gdzieś za rogiem. Pysk miała z przodu uśmiechnięty, 
ale gdy zobaczyłeś ją od tyłu, okazało się, że ma tam drugą mordę, paskudnie wykrzywioną… 

<oo> Fe… 
[oo]  Mizdrzyła  się  się  z  jednej  strony,  a  krzywiła  z  drugiej,  co  chwila  wysuwała 

rozdwojony jęzor, mlaskała z ukontentowaniem, jakby węsząc kolejnego frajera… 

<oo> Dlaczego była właśnie w Dzielnicy Reklam? 
(oo) Kwantina, chyba żartujesz. 
<oo> Nie, poważnie pytam. 
[oo]  Reklamy  nie  są  po  to,  by  mówić,  jakie  produkt  ma  właściwości.  Posługują  się 

ogólnikami,  ich  celem  jest  zachęcenie  do  zakupu,  ale  nie  rzetelną  informacją,  tylko  ułudą, 
iluzją… 

(oo)  Wiesz,  zamiast  powiedzieć:  ten  krem  waży  pięćdziesiąt  gram  i  usunie  uczucie 

suchości… 

[oo] Pokazują radosną nastolatkę, która w ogóle nie ma zmarszczek. 
<oo> To oszustwo. 
[oo] Otóż właśnie. Albo tak można do tego podejść: widzisz reklamę kiełbasy… 
<oo> Ja nie jadam kiełbas tylko prąd. Wysokoamperowy. 
[oo] No ale niech będzie, że jadasz kiełbasy, okej? 
<oo> Trudno to sobie wyobrazić… 
(oo) E, ja mam dobrą wyobraźnię. Cybot. Ja jadam kiełbasy. 
<oo> Ale przecież… 
[oo] Kwantinko, daj wytłumaczyć. Zatem widzicie reklamę kiełbasy. 
<oo> (oo) Widzimy. 
[oo]  Znaczy,  jeszcze  nie  widzicie,  ale  ja  wam  ją  opiszę.  Wyobraźcie  sobie  wnętrze 

sklepu  wędliniarskiego,  w  nim  uśmiechniętego  pana  w  białym  fartuchu,  który  trzyma 
czerwoną, soczystą kiełbaskę, ładnie się uśmiecha i puszcza oko. Z czym wam się ta reklama 
kojarzy? 

<oo> No z tym, że ten pan sprzedaje kiełbasy, zna się na nich i poleca właśnie tę. 
(oo) Siur. 

background image

 

 

[oo] A figa. 
(oo) Jak to: “figa”? 
[oo]  Ano  figa,  bo  ten  pan  naprawdę  jest  aktorem,  którego  tylko  na  chwilę  ubrali  w 

biały  fartuch,  żeby  wyglądał  jak  sprzedawca  kiełbas.  Sklepu  też  nie  ma.  To  tekturowa 
dekoracja. 

(oo) Albo komputerowa… 
[oo] Właśnie. Dlaczego więc pan przed kamerą wyglądał tak, jakby znał tę kiełbasę? 
(oo) Bo znał? 
[oo] Nie. Bo mu zapłacili. A kto mu zapłacił? 
(oo) Firma produkująca kiełbasy? 
[oo] Nie. Firma reklamowa, która została wynajęta przez producenta kiełbas.  
<oo> Ojej, to skomplikowane. 
[oo] I ostatnie moje pytanie: czy firma reklamowa, która zatrudniła aktora do reklamy 

wędlin, musi mieć przekonanie, że są one warte polecenia? 

<oo> Oczywiście! Inaczej by nie reklamowała! 
[oo] A figa. 
<oo> No co ty? 
[oo] Figa. Firma reklamowa zareklamuje wszystko, jeśli się jej zapłaci. Więc kiełbasa, 

którą  poleca  aktor  nie  musi  być  ani  smaczna,  ani  zdrowa.  Wystarczy,  że  producent  da 
pieniądze firmie reklamowej, ona wypłaci aktorowi honorarium, a ten zrobi wszystko, żeby 
producent był zadowolony. 

<oo> Czyli tak to działa? 
[oo] Tak. 
<oo> To nieuczciwe! 
[oo] Teraz już rozumiesz. 
<oo> Okropne. Powinno być zakazane! 
(oo) Reklamy? 
<oo> Oczywiście! 
[oo]  No  dobrze,  zostawmy  Kwantinkę  z  jej  wzburzeniem  i  wróćmy  do  opowieści. 

Zgadzasz się, Gwizdek? 

(oo) Zgadzam. 
[oo]  Nagle  Kalina  i  Kaj  usłyszeli  dźwięk  syren.  Budynki  w  oddali  za  nimi  zostały 

oświetlone na czerwono i niebiesko. 

- Ścigają nas! – krzyknął Kaj. 
- Prędzej! – odparła Kalina. 
Przyspieszyli  z  piskiem  opon.  Kaj  obejrzał  się.  Istotnie,  wąwozem  ulic  pędziły  dwa 

Cerbery, unosiły się w powietrzu i gnały w ich kierunku.  

- Nie mamy szans – sapnął chłopak – są za szybkie! 
Kalina  wcisnęła  gaz  do  dechy.  Samochodem  szarpnęło,  wyprzedziła  pojazdy  jadące 

przed nią, przejechała na czerwonym świetle i parła do przodu jak szalona… 

(oo)  Śmigały  światła  wystaw  sklepowych,  billboardy  i  ekrany,  migały  przerażone 

twarze  przechodniów,  wyły  syreny  innych  samochodów,  słychać  było  stłuczki,  wrzask 
gniecionych  blach,  czuć  było  swąd  palonych  opon,  a  Kalina,  jak  bogini  zagłady,  parła  do 
przodu, zupełnie jakby świat się kończył… 

<oo> Hihi, znowu opis dla Gwizdka. 
(oo)  Tymczasem  Cerbery  doganiały  ich.  Już  były  niecałe  sto  metrów  za  nimi. 

Otworzyły metalowe pyski, z których wysunęły się działka.  

<oo> Ojej… 
(oo) Rozjarzyły się laserowe celowniki i dwie czerwone kropki zaświciły na karoserii 

wozu. Kalina i Kaj nie wiedzieli, że dzieli ich sekunda od zagłady… 

background image

 

 

Nie zauważyli także, że od jakiegoś czasu nie jadą już między wysokimi i eleganckimi 

budynkami,  ale  wśród  mniejszych,  słonecznych  rezydencji,  otoczonych  ogrodami  i  murami, 
na  których  stoją  ubrani  w  garnitury,  mocno  zbudowani  mężczyźni.  Jeden  po  drugim 
wyciągnęli zza pleców wyrzutnie rakiet… 

<oo> Jejciu! 
(oo) I kiedy Cerbery miały już strzelać, poleciały w ich kierunku dwa cygara ciągnące 

za sobą mleczny obłok. BUM! Oba ścigające aparaty rozleciały się w eksplozjach! 

<oo> Uff. Aż mi się coś chyba przepaliło… 
[oo] Wezwać lekarza, Kwantinko? 
<oo> Nie, nie trzeba, muszę tylko głęboko pooddychać… 
(oo) Przecież my nie oddychamy. 
<oo> Oj, tak się mówi. 
(oo) Ja tak nie mówię. 
<oo> Bo jesteś… 
(oo) No no. Za karę będę kontynuował. 
Kalina  i  Kaj  znaleźli  się  w  Dzielnicy  Gangsterskiej,  a  tam  władzy  nie  lubią. 

Ochroniarze schowali na plecy wyrzutnie rakiet, poprawili ciemne okulary i wygładzili czarne 
garnitury  w  białe  paski,  zupełnie  jakby  nic  się  nie  stało.  Za  chwilę  brama  siedziby,  której 
strzegli, otworzyła się i wyszedł z niej tłusty, ciemnoskóry jegomość we fioletowej koszuli i 
połyskującym  czarnym  krawacie,  który  kontrastował  z  żółtym  garniturem.  Mężczyzna  palił 
bardzo grube cygaro. Stuknęły w kafle chodnika jasnobeżowe buty z wężowej skóry. Mafiozo 
co się zowie. 

- Co to za ptaszki? – zapytał niezmiernie grubym głosem. 
Zaszumiały  za  nim  liście  baobabu  (stojącego  tuż  przy  murze),  drzewa  niezwykle 

dorodnego i starego. 

-  Uciekaliśmy  przed  Cerberami  –  odezwał  się  nieśmiało  Kaj,  uchyliwszy  szybę  w 

drzwiach. 

-  A,  wrogowie  Cerberów  są  moimi  przyjaciółmi  –  mafiozo  uśmiechnął  się  jowialnie 

błyskając zębami białymi jak kartki w książkach. 

I znowu, jak na potwierdzenie jego słów, zaszeleściły liście. 
- Lepiej wysiądźmy, jak z nim rozmawiamy – szepnęła Kalina – bo zaraz się obrazi. 
- Masz rację – odszepnął Kaj. 
Wygramolili się z samochodu.  
- No, od razu lepiej – sapnął z ukontentowaniem żółty jegomość. – Jak się nazywacie? 
- Kaj Orłowski 
- Kalina Sosnowska. 
-  Bardzo  pięknie.  Ja  jestem  Don  Makumba.  –  I  znów  szurnęły  liście.  -  Skąd 

pochodzicie? 

Kaj podrapał się w głowę. 
- W tym cały problem… Nie jesteśmy stąd. 
- No ba – roześmiał się Don, a razem z nim dziesięciu ochroniarzy, którzy go otaczali 

i lustrowali całą okolicę – to ja wiem, bo ja znam wszystkich w tej dzielnicy… 

W  tym  momencie  Kalina  zdała  sobie  sprawę,  że  wielki  baobab  nie  jest  drzewem. 

Stwór  sapnął  i  otworzył  oczy.  Zaczął  gadać  coś  do  swojego  brzucha…  a  brzuch,  także 
uzbrojony  w  usta  i  oczy,  mówił  do  głowy.  Spod  ziemi  wyrwały  się  korzenie,  z  których 
wyrosło kilkanaście figur, na pierwszy rzut oka nieodróżnialnych od stojących między nimi 
gangsterów.  Także miały  kapelusze, nawet  broń w rękach.  Była to  Idea  Zaściankowości, w 
alegoryczny  sposób  przedstawiająca  myślenie  gangsterów,  którym  wydaje  się,  że  ich 
dzielnica to cały świat. Pokazywała też ścisłe rodzinne zależności mafijnego świata oraz to, że 
jeśli ktoś należy do rodziny, nie może od niej się oderwać. Nad baobabem powiewała biała 

background image

 

 

chmura,  ale  zaraz  się  okazało,  że  to  nie  chmura,  tylko  inna  Idea.  Był  to  mężczyzna  w 
śnieżnobiałym garniturze… 

(oo)  Zapewne  białym,  by  nie  kojarzył  mu  się  z  brudną  dzielnicą,  w  której  wyrósł, 

hehe…  

[oo]  Człowiek  był  nieprawdopodobnie  rozdęty,  jakby  połknął  kilkadziesiąt  wielkich 

balonów albo właśnie chmur. Tak go wzdęło, że wyginał się w łuk. Na piersiach miał wielki 
szary napis – „szacunek”. Gdy wiatr obrócił go do góry nogami (zachowywał się jak balon), 
okazało się, że na plecach ma mniejszy napis: „Miałem złe dzieciństwo i dlatego mam bardzo 
niskie mniemanie na swój temat”. 

… 
Cybotku, może wyjaśnij, o co chodzi z tą Ideą, bo ja jej nie rozumiem. 
[oo]  Dobrze.  Dla  gangsterów  najważniejszy  jest  szacunek.  Tak  zwany  „rispekt”. 

Oglądałeś czasami filmy o gangsterach? 

(oo) Oglądałem. 
[oo] Czyli wiesz, że „szacun” jest dla nich ważny?  
(oo) Wiem. 
[oo] A czy dla normalnego człowieka, takiego wiesz, nie gangstera, szacunek jest tak 

samo ważny? 

(oo) Nooo, mam wrażenie, że nie.  
<oo> Normalni ludzie po prostu nie zwracają uwagi na takie rzeczy. 
[oo] Tak jest. A dlaczego? 
<oo> Bo nie mają kompleksów? 
[oo] Oczywiście. Gangsterowi trzeba cały czas okazywać „szacunek”, broń boże nie 

można z niego żartować, bo się zdenerwuje i zacznie strzelać. Dzieje się tak dlatego, że jego 
samoocena… 

<oo> Cybotku… 
[oo]  No,  że  on  sam  ma  niezwykłe  kruche  poczucie  własnej  wartości,  bo  był  źle 

wychowywany, rodzice na niego krzyczeli, źle się uczył, był gorszy.  W końcu, gdy mama i 
tata  już  nie  mogą  na  niego  krzyczeć,  gdyż  jest  dorosły,  do  szkoły  już  nie  chodzi,  więc  nie 
dostanie  kolejnej  pały,  zaczyna  się  nadymać,  bogato  ubierać  i  żądać  od  innych  szacunku. 
Żeby poratować kruche i poobijane „ja”. Wewnętrzne poczucie własnej wartości, rozumiecie? 

(oo) Chyba tak. 
<oo> Ja rozumiem doskonale. 
(oo) Chwalipięta. Masz kruche „ja”. 
<oo> Osz ty… 
Bzzzzt! 
(oo) Ała! Popatrz, Cybot, Kwantina to gangsterka o kruchej samoocenie! Wystarczyło, 

że zażartowałem, a zaczęła strzelać! 

Bzzzzt! 
(oo) Ała, Ała! 
<oo> To za gangsterkę! 
(oo) Cybot, powiedz coś! 
[oo] Kwantinko, przestań. Nie potwierdzaj teorii Gwizdka. 
<oo> A więc to tak! Szykuj się… 
[oo] Rozumiesz, Gwizdku, dziewczyny nie są gangsterami, ale trochę prawdy w tym, 

co  mówisz,  jest.  Mianowicie  każda,  każda  bez  wyjątku  kobieta,  nosi  w  sobie  małą, 
zakompleksioną dziewczynkę, głównie na punkcie swojego wyglą… 

Bzzzzzztttt!!! 
[OO] Ała! Ałajajć! Ała, jak to boli! 

background image

 

 

(oo) A widzisz, ja mam tak cały czas. Ale dzielny wojownik się uodparnia na ból, ha 

jestem twardzielem. 

[oo] Kwantinko, jak mogłaś mnie prądem… 
<oo> No bo się ze mnie śmiejecie. 
[oo] A, czyli to prawda, tak? Masz trochę kompleksików? 
<oo> … 
[oo] No? Kwantinko? 
<oo> … 
(oo) Wiesz co, Cybot, zostawmy to może. 
<oo> Tak. 
[oo] Co „tak”? 
<oo> Tak, mam kompleksiki… 
[oo] O? 
<oo> Na punkcie wyglądu… 
(oo) Niemożliwe, ty, Kwantniko? Przecież w całym Robomieście nie ma piękniejszej 

robocicy od ciebie! Te ręce długie jak tramwaje, potężne nogi podobne do Pałacu Kultury, ten 
zad zaokrąglony jak Złote Tarasy, jesteś nieziemsko zgrabna! 

<oo> Naprawdę tak uważasz? 
(oo) Oczywiście. 
[oo] Ty to, Gwizdku, umiesz rozmawiać z kobietami… 
(oo) Ale czy nie prawda? Kwantina jest ekstralaska. 
[oo] Oczywiście, że tak.  
<oo> Dziękuję wam, chłopaki. 
[oo] (oo) Nie ma za co. 
<oo> I przepraszam za te błyskawice… 
(oo) E, tam. Dostać od dziewczyny to niemal pieszczota… 
[oo] No ja bym nie powiedział. 
(oo) Cicho… Będziemy kontynuować? 
[oo] Mów, Gwizdku, bo mi jeszcze drętwienie nie przeszło po tym prądzie… 
(oo) Zgoda. 
Zatem  Idea  Zaściankowości  szurała  sobie  liśćmi,  a  nad  nią  polatywała  odęta  Idea 

Szacunku,  które  razem  symbolizowały  to,  że  bandziory  rzadko  kiedy  zmieniają  poglądy, 
ciągle  im  się  wydawaje,  że  „twardym  trza  być,  nie  miętkim”,  a  w  ogóle  szacun  jest 
najważniejszy. 

[oo] Tak jest. 
(oo) Don Makumba palił cygaro i przez chwilę przyglądał się przybyszom. 
-  A  więc,  że  nie  jesteście  z  tej  Dzielnicy,  już  ustaliliśmy.  Powiedzcie  teraz,  skąd 

pochodzicie. 

- Po prawdzie – odezwał się Kaj – to zupełnie nie z tego świata. 
- Przybywamy – weszła w słowo Kalina – z Rzeczywistości. 
Gangster wydął usta: 
-  Rzeczywistość?  Nigdy  nie  słyszałem  o  takim  Świecie.  To  gdzieś  tutaj?  W  Krainie 

Bardzo Dorosłych? 

- Nie, to świat równoległy – odezwał się Kaj. 
Don zrobił niezbyt inteligentną minę: 
- Że jak? 
W tym momencie wyglądał na potężnie nierozgarniętego. Kaj zrozumiał, że ktoś może 

mieć  ślicznie  wypastowane  buty  drogie  jak  pół  samochodu,  może  nosić  garnitur  od 
Armaniego i jedwabną koszulę, palić najdroższe kubańskie cygara i  dźwigać na palcu złoty 
sygnet,  ale  to  tylko  ozdoby.  Najważniejsze  jest  i  tak  tylko  to,  co  ma  w  głowie.  W  samej 

background image

 

 

głowie. Nawet nagrody, prestiżowe odznaczenia, sława i popularność nie są w stanie zastąpić 
tego, kim człowiek jest. Wielu ludzi zaprzedaje to, kim są za te właśnie błyskotki. A jeszcze 
więcej nie mając w środku nic, posługuje się tylko zewnętrznymi świecidełkami. 

<oo> Gwizdek, nie poznaję cię. Ty to wszystko tak, z głowy? 
(ooo) Natchnęło mnie. 
<oo> Widzę. Aż ci trzecie oko wylazło. 
(oo) Sorry. 
- Czy nie zna pan – odezwała się Kalina – miejsca, które nie jest w Idelandzie? 
Mężczyzna  zastygł,  potem  zrobił  dwa  kroki  w  kierunku  dziewczyny,  odmierzone  i 

powolne,  takie,  które  podkreślały  –  jak  mniemał  –  jego  „klasę”,  pochylił  się  nad  nią  i 
powiedział ściszonym głosem: 

- Żarty sobie ze mnie stroisz? 
Kalina struchlała. 
- Nnie, tylko pytam, bo… 
- Myślisz – przerwał jej mężczyzna – że można sobie robić zbyty z Dona Makumby w 

obecności jego ludzi? 

- Ależ… 
-  Chcesz  podważyć  mój  honor  i  respekt,  jakim  darzą  mnie  sąsiedzi,  znajomi  i 

przyjaciele? 

- Skąd, ja tylko… 
Mężczyzna uniósł wzrok i wydał niemy rozkaz swoim gorylom. Ci ruszyli do Kaliny i 

Kaja. 

Baobab zaszumiał na znak. 
- W nogi! – wrzasnął chłopak. 
Rzucili  się  do  samochodu.  Szczęknęła  odbezpieczana  broń  w  rękach  gangsterów. 

Kątem oka Kaj widział, jak ci na murze posesji znowu wyciągają swoje wyrzutnie rakiet. 

- O rany - jęknął. 
Kalina  ruszyła  z  piskiem  opon.  W  tym  momencie  na  karoserii  bagażnika  zagrały 

pierwsze kule… 

- Strzelają do nas! – krzyknął Kaj. 
- Nie mów? 
Chłopak znowu spojrzał za siebie. Bandziory pruły do nich gęstymi seriami, dzierżący 

wyrzutnie  rakiet  już  celowali…  Zbroje  dziewczyny  i  chłopaka  wyczuły  zagrożenie  i 
wytworzyły hełmy wokół ich głów. Dwie kule odbiły się od naramiennika Kaliny. Kaj poczuł 
całą  serię  na  grzbiecie,  ale  pociski  nie  przedarły  się  przez  pancerz.  Nagle  za  plecami 
gangsterów  wyłoniły  się  trzy  Cerbery,  oświetlające  rezydencję  niebieskim  i  czerwonym 
światłem.  Gangsterzy  odwrócili  się  do  nich.  Wywiązała  się  walka.  Pojawiły  się  eksplozje, 
wszystko zasłonił dym. 

- Hurra! – krzyknął Kaj – Zawsze jest większa ryba! 
- Co? 
- To takie powiedzonko z Gwiezdnych Wojen… 
- A, trafił frant na franta? 
- Coś w tym stylu.  
Dziewczyna  jechała  bardzo  szybko  mijając  bogate  hacjendy,  posesje  podobne  do 

zamków, coraz wyższe i okazalsze… 

<oo>  Nagle  na  zielonym  wzgórzu,  które  wyrosło  przed  nimi,  pojawił  się  napis 

Hollywood! O, to moja ulubiona część! 

(oo) Mów, Kwantinko, bo mi w gardle zaschło. 

background image

 

 

<oo>  Kalina  i  Kaj  wciąż  byli  w  Świecie  Bardzo  Dorosłych,  ale  tym  razem  w 

Dzielnicy  Show  Biznesu,  zresztą,  jak  niektórzy  mówią,  dość  mocno  związaną  ze  Światem 
Gangsterów… 

[oo] No co ty, Kwantinko? 
<oo> Frank Sinatra, Madonna… a Mulholand Drive Davida Lyncha oglądałeś? 
(oo) Kwanti, to jest książka dla dzieci, a nie rozprawa dla dorosłych. 
<oo> Nie dla dzieci tylko młodzieży. 
(oo) No dobra, ale daj spokój… 
<oo>  A  właśnie  nie.  Niech  młodzi  ludzie  wiedzą,  że  na  ekranach  kin  nie  zawse 

oglądamy  najzdolniejszych,  najlepszych  aktorów,  tylko  często  tych,  którzy  mają 
odpowiednie, nierzadko mafijne, układy… 

(oo) Ale palnęła. 
<oo>  A  tak.  I  proszę  mi  niczego  nie  wykasowywać.  To  pokazuje  Lynch  we 

wspomnianym filmie. 

(oo) Który na pewno każda dziewczyna z zapartym tchem obejrzy. 
<oo> Inteligentna dziewczyna – tak. 
[oo]  Uparciuszek  z  tej  Kwantinki.  No  dobrze,  niech  tak  zostanie.  Kwantinko,  czy 

możesz być tak miła i ciągnąć dalej… 

(oo) Skoro to twoja ulubiona część opowieści? Hehe? 
<oo> Ty się tu nie śmiej, bo cię zaraz… 
(oo) No gangster, mówiłem. 
<oo> Milczeć. Opowiadam. 
(oo) [oo] Opowiadaj. 
<oo>  Jechali  pięknymi  ulicami,  pełnymi  ekranów  telewizyjnych,  wielkich  jak  całe 

domy, na nich odtwarzane były różne filmy – fantasy, science fiction, przygodowe, miłosne, 
komedie… 

(oo) Fajnie. Nic bym nie robił, tylko stał i oglądał. 
<oo> Na chodnikach były ławki, można było na nich usiąść. I siedziało tam mnóstwo 

osób.  Same  znane  postacie,  bardzo  mało  przezroczyste:  Julia  Roberts,  Tom  Cruise,  Nicole 
Kidman, Alec Baldwin…. Wszyscy siedzieli i oglądali. Ale dziwne było to, że patrzyli tylko 
na  te  filmy,  w  których  sami  grali…  Zapatrzeni  w  siebie,  zapętleni,  zapominający  o  świecie 
dookoła.  

(oo) I Kwantinie naprawdę ten świat się podoba? 
<oo> Bo mi się pomylił z innym. 
(oo) A, to wiele wyjaśnia. 
<oo> Może Cybot dalej opowie? 
[oo] Dobrze. 
Była to z pewnością bardzo bogata dzielnica, bo show biznes jest świetnym interesem. 

Unosił  się  nad  nim  nasz  znajomy  gruby  bankier,  chwytający  w  pulchne  ręce  całe  tornada 
pieniędzy,  które  leciały  z  każdego  ekranu.  Dookoła  piętrzyły  się  wielkie,  różowe  pałace, 
rezydencje tak rozległe, że nie wiadomo było, gdzie się zaczynają, a gdzie kończą… 

<oo> To mi się nawet podoba. 
(oo) Cicho, teraz Cybot opowiada. 
[oo]  Kalina  zobaczyła  we  wstecznym  lusterku  mignięcie  niebieskiego  i  czerwonego 

światła. 

- Chyba znowu Cerbery – szepnęła przez zęby. 
Kaj  obejrzał  się.  Nie  był  pewien,  czy  światła  pochodzą  ze  ścigających  machin,  czy 

może to któryś z ekranów akurat wyświetlał scenę, w której było wiele policyjnych wozów. 

-  Wiesz  co?  –  rzucił  do  dziewczyny  –  ten  samochód  już  na  pewno  znają.  Musimy 

zmienić środek transportu. 

background image

 

 

- Masz jakiś pomysł? 
- Skręć w lewo. I schowajmy te hełmy. 
Zbroje  Kaliny  i  Kaja  posłuchały  ich  myśli  i  wsunęły  hełmy  w  kołnierze  z  tyłu 

pancerzy. 

Dziewczyna  skręciła.  Przed  nimi  rozpościerał  się  ocean  i  luksusowa  dzielnica 

posiadłości nadmorskich. Każdy dom miał dostęp do linii brzegowej, przy każdym kołysał się 
luksusowy jacht. Słychać było echa wyświetlanych na powietrzu filmów. Pachniało olejkami 
eterycznymi  licznych  tropikalnych  roślin  i  kwiatów.  Zachodziło  słońce.  Pomarańczowe 
smugi,  przebijające  się  przez  fioletowe  obłoki,  złociły  szczyty  siedzib,  połyskiwały  na 
chromowanych detalach wspaniałych jachtów. 

- Zatrzymaj się przy tym ogrodzeniu – nakazał Kaj. 
Wysiedli z wozu. 
- Co teraz? – spytała dziewczyna. 
- Ukradniemy jacht.  
- Mówisz poważnie? 
- Najpoważniej na świecie. 
- Znaczy, nie ukradniemy, tylko pożyczymy?  
- Tak jak ten samochód.  
- Hm…  
Jak  na  „pożyczony”,  wehikuł  nie  wyglądał  najlepiej.  Było  w  nim  przynajmniej 

piętnaście dziur po gangsterskich kulach. 

- Nie martw się – rzucił chłopak –  Na pewno był ubezpieczony. W końcu ukradliśmy 

go w Dzielnicy Banków. 

- Skoro tak mówisz… 
- Gotowa? 
- Gotowa. 
- To znowu załóżmy hełmy, żeby nas nie rozpoznali. 
- Jak prawdziwi złodzieje… 
- Trudno.  
Ich głowy otoczyły hełmy. Rozjarzyły się czerwone oczy na przyłbicach. 
(oo) Łał! To musiało fajnie wyglądać! 
<oo> Dla mnie Kalina najładniej wygląda bez hełmu. 
[oo] Wystartowali. Używając plecaków odrzutowych przelecieli nad murem, odnaleźli 

wzrokiem  wielką,  długą,  białą  łódź  motorową  kołyszącą  się  na  wodzie  i  cicho  wylądowali 
prosto w jej kokpicie… 

- Nie widzę kluczyków – powiedziała Kalina. 
Chłopak  przyjrzał  się  desce  rozdzielczej  używając  wzroku  swojej  zbroi.  Ta 

przeanalizowała  połączenia  elektryczne  skryte  pod  plastikiem  i  skórą.  Już  wiedział,  jakie 
przewody trzeba połączyć… 

(oo) Jak w Terminatorze! 
[oo] Coś w tym stylu.  
Wyciągnął prawą  rękę,  z przedramienia  wysunęły  się manipulatory  i,  słuchając jego 

myśli, cienkie jak igły, weszły pod tablicę rozdzielczą, zrobiło się takie „bzz!”… 

(oo) Jak wtedy, gdy mnie pieścicie prądem. 
[oo] Dokładnie tak, i silniki łodzi zaskoczyły! 
<oo> Łał! 
[oo] Na desce rozdzielczej pojawiły się światełka, pojazd był gotowy do rejsu! 
- Siadaj – poprosił chłopak – teraz ja poprowadzę. 
Wycofał zgrabnie łódź z doku, obrócił ją i zanim właściciele się zorientowali, już byli 

na pełnym morzu. 

background image

 

 

<oo> Fantastycznie… 
[oo] Kaj i Kalina wydali zbrojom rozkaz, by schowały hełmy. Dziewczyna poprawiła 

włosy, które rozwiewał wiatr.  

Kaj patrzył zachwycony na miedziane fale iskrzące się od słońca, na światła Dzielnicy 

Show Biznesu… Lekko skręcił w prawo i zobaczyli wystającą z wody, jak Statua Wolności, 
dziwną rzeźbę sięgającą gwiazd… U podstawy ogrodzono ją murem z ostrzeżeniem „Uwaga! 
Wysokie  napięcie!”,  a  wyżej…  Była  to  jakby  ludzka  postać  osłonięta  ze  wszystkich  stron 
kwadratowymi, stalowymi płytami, wypolerowanymi i barwnymi. Na każdej z nich błyskały 
światełka,  mieniły  się  świecidełka,  ale  człowieka  w  środku  nie  było  widać…  Była  to  Idea 
Izolacji.  Oznaczała,  że  gwiazdy,  które  widzimy  na  ekranach  -  aktorki,  śpiewacy  -  mamią 
iluzjami,  ich  wielbiciele  mają  wrażenie,  że  dobrze  je  znają,  ale  naprawdę  nic  o  nich  nie 
wiedzą. Gwiazdy poznają znajomych tylko w kręgu sobie podobnych, pobierają się w swoim 
środowisku, rzadko dopuszczają kogoś z zewnątrz… 

<oo> Szkoda… 
[oo]  Z  jednej  strony  tak,  Kwantinko,  ale  z  drugiej  to  normalne.  Bogactwo,  zbytki, 

sypiące  się  zewsząd  pochwały,  nagrody,  komplementy,  powodują,  że  ludzie  zaczynają 
wierzyć, że są lepsi, dużo lepsi, wyjątkowi, a to daje w rezultacie izolację i chęć spotykania 
się tylko z członkami tego samego klubu… 

(oo)  Nie  wiem,  jak  wam,  ale  mi  tu  grozą  powiało.  To  ja  już  wolę  Dzielnicę 

Gangsterów. 

<oo> Mówiłam, że to jedno i to samo? 
[oo] Przestańcie już, bo nam się Czytelnik… 
<oo> Czytelniczka… 
[oo] Do końca przerazi… Mogę kontynuować? 
(oo) Dawaj, mistrzu. 
[oo] Dziękuję. 
Kaj kierował łodzią z dużą wprawą. Tym razem to Kalina się zdziwiła: 
- Pływałeś już kiedyś? 
- Tak, mój ojciec, gdy miał czas, zabierał mnie na Mazury… 
- Dobrze sobie radzisz. 
Po plecach chłopaka… 
<oo> Czekaj, to ja opowiem. 
[oo] Dobrze. 
<oo>  Po  plecach  chłopaka  przebiegł  dreszcz,  a  w  brzuchu  zrobiło  mu  się  tak  jakoś 

miękko… 

(oo) Dziwne. Mnie się nigdy w brzuchu miękko nie robi. 
[oo] Bo masz brzuszysko z tytanu. 
(oo) Faktycznie. 
<oo> Zamilknijcie gaduły. 
Zrobiło mu się w brzuchu miękko. Spojrzał na Kalinę. W świetle zachodu jej włosy 

wyglądały jakby złoto zmieszać z miedzią: były różowe i metaliczne. Patrzyła na niego jakoś 
inaczej niż przedtem. 

- Ty – chrypnął – też sobie nieźle radziłaś z tym samochodem. 
- Dziękuję – szepnęła. 
Spojrzała w stronę lądu, gdzie ciągnęła się Dzielnica Show Biznesu: 
- Spójrz. Tam jest chyba coś innego… 
Kaj  podniósł  do  oczu  lornetkę,  która  dotąd  leżała  na  desce  rozdzielczej.  Skierował 

wzrok  na  wskazany  obszar.  Rzeczywiście  linia  brzegowa,  dotąd  naszpikowana  drogimi 
siedzibami,  zmieniała  się.  Było  dużo  kawiarenek  oświetlonych  romantycznym  światłem, 

background image

 

 

pomostów  wysuniętych  daleko  w  wodę,  tarasów  widokowych  wystających  ze  stromych 
skał… 

- Rzeczywiście, inaczej wygląda… 
Chłopak  odłożył  lornetkę  i  skręcił  w  tamtą  stronę.  W  miarę  jak  się  zbliżali,  zaczęli 

słyszeć miłą dla ucha muzykę: tony miękkie i chwytające za serce. 

- Jaka ładna melodia – zachwyciła się Kalina. 
Trzeba  wiedzieć,  że  dziewczęta  są  zawsze  bardzo  wrażliwe  na  muzykę,  dobrze 

pamiętają  wszystko,  co  jest  związane  z  brzmieniami,  zwłaszcza  takimi,    które  im  się 
podobają.  

(oo) Dziewczyny są dziwne. 
<oo> To chłopcy są dziwni. 
(oo) A wcale że… 
[oo] Oj cicho Gwizdek. Daj Kwantinie mówić. 
<oo> Właśnie. 
Gdy dopływali do kei… 
[oo] Czyli takiego molo, gdzie można zacumować łódź… 
<oo> Dziękuję, Cybotku, zatem gdy dopływali, słyszeli już muzykę bardzo wyraźnie. 

Wrażliwy nos Kaliny wyczuł też zapach jedzenia. W tym momencie oboje uświadomili sobie, 
że są bardzo głodni.  

- Uch, skręca mnie w środku – wyznała. 
- Mnie też – przyznał się Kaj. 
- Ciekawe, czy tu trzeba płacić? Co to za dzielnica? A może Świat? 
- Chodź, przyjrzymy się.  
Szli pomostem w stronę brzegu, mijali pary młodych ludzi, przytulone, rozmawiające 

ze sobą z uśmiechem, sączące napoje z wysokich kielichów przez kolorowe rurki. Wszyscy 
byli ubrani w lekkie stroje, było ciepło, wiał lekki wiatr. Zbliżyli się do jednej z kawiarenek. 
Przy wielu stolikach siedzieli ludzie wpatrzeni w siebie jak w obrazki. Nie tylko młodzi, starsi 
i zupełni staruszkowie także. Trzymali się za ręce, rozmawiali, śmiali się. 

- To musi być Dzielnica Zakochanych…  - szepnął  Kaj  –  i  osoby, które  widzimy nie 

zapisały się w historii gazetowej,  ale w pamięci  innych ludzi  tak mocno, że powstały także 
tutaj. 

- W takim razie siła miłości jest niesamowita. Są stosunkowo mało przezroczyści. 
Rzeczywiście,  chociaż  trochę  siedzących  osób  było  przeziernych,  większość  dosyć 

dobrze kryła swoim obrazem to, co znajdowało się za nimi.  

Kaj  usiadł  za  stolikiem.  Kalina  uśmiechęła  się  i  też  usiadła.  Zaraz  podeszła  do  nich 

kelnerka i podała karty dań. Ku ich uldze nigdzie nie było cen. 

- Uwielbiam Ideland – westchnął chłopak z ulgą. 
Kaj  zamówił  spaghetti,  a  Kalina  lasagne.  Pili  gazowaną  wodę  z  cytryną  i  czuli,  jak 

uchodzi z nich zmęczenie.  

Zaszło  słońce.  Niebo  wyglądało  tak,  jakby  ktoś  wylał  na  nie  wiadra  czerwonej  i 

purpurowej  farby.  Gwiazdy  na  wschodzie  świeciły,  jakby  ktoś  je  specjalnie  przybliżył. 
Niemal widać było krążące wokół nich planety.  

Kaj znowu spojrzał na Kalinę. Podobała mu się coraz bardziej. 
(oo) A ta znowu swoje. 
<oo> Tak było.  
- Chodźmy może wyżej, na tarasy – zaproponowała. Może stamtąd zobaczymy, dokąd 

teraz warto się udać. 

- Zgoda. 
Wspięli się po drewnianych schodach  wznoszących się spiralą  wysoko  ponad dachy 

kawiarenek. 

background image

 

 

Z  tarasu  unoszącego  się  nad  koronami  drzew  jednak  nie  było  widać  dużo  więcej. 

Morze,  zmierzch,  hoteliki,  restauracje,  deptaki,  neony,  latarnie,  świat  wolny  od  trosk, 
obowiązków, stresu, świat, gdzie jest czas na rozmowę, rozumienie drugiej osoby, gdzie nie 
marnuje się życia na czynności, których naprawdę nie chcemy, ale musimy wykonywać… 

Spojrzeli  daleko  w  morze.  Nie  wiadomo  skąd  zebrała  się  tam  mgła.  Gdy  na  nią 

patrzyli, zaczęła mienić się, przeistaczać, aż ukazała dwie osoby. Mężczyznę i kobietę. Byli 
wysocy  na  co  najmniej  dwieście  metrów,  unosili  się  nad  wodami  otoczeni  barwnymi 
strzępami  mgły,  które,  jakby  oświetlone  lampami  kawiarenek,  zamieniły  się  w  motyle. 
Patrzyli  sobie  w  oczy,  dłonie  prawych  rąk  mieli  skierowane  ku  górze  w  geście  zaufania  i 
oddania siebie drugiej osobie. Lewymi rękami głaskali się nawzajem po policzkach. Ona była 
w lekkiej  letniej sukience, on w jasnych spodniach i  białej  koszuli. Po policzkach ciekły im 
łzy. Był to znak, że miłość jest uczuciem tak silnym, że wywołuje wzruszenie. Tak mocnym, 
że  zwycięża  śmierć  i  zapomnienie.  Ludzie  zakochani  generują  tak  wielką  energię,  że  są  w 
stanie ocalić świat. Ludzie zakochani otwierają się na siebie i na rzeczywistość. Ich siłą staje 
się  szczerość,  znikają  tarcze  i  zasłony,  zaufanie  jest  tak  bezgraniczne,  że  każda  zła  istota 
ucieka od nich, bo światło miłości jest dla nich nie do zniesienia. A jest to światło miękkości i 
uległości, nie twardości i hardości.  

(oo) Słuchajcie, to może oni by jakoś podlecieli do tej Idei i ona by im pomogła… 
[oo] To by było za proste, Gwizdku. 
<oo> Ideland nie działał w ten sposób. 
(oo) Szkoda.  
<oo> Patrzyli na  Ideę, a ich ręce, zupełnie przypadkiem, dotknęły się.  Zaraz zresztą 

uciekły. Kaj się speszył, a Kalina zawstydziła.  W tym momencie obraz rozwiał się, zniknął 
tak niespodziewanie, jak się pojawił. 

- Khm – chrząknął chłopak – czyli… jakby… nic nie widać.  
- Nie mamy pojęcia, jak stąd uciec… 
- Słuchaj, a może by zaryzykować i wrócić do tego Szalonego Naukowca? Coś mi się 

widzi, że tylko on ma właściwe urządzenia… 

- Chyba zwariowałeś! Znowu by nas uwięził! 
- Może jest już normalnym, Uniwersalnym Naukowcem? 
- Za duże ryzyko. 
- Słuchaj, chce ci się spać? 
- Jakoś nie. 
- Mnie też. – Kaj podrapał się w głowę – może w Idelandzie nie ma senności?  
- Może… 
- Słuchaj, ludzie tutaj wydają się bardzo mili. Może popytamy? 
- W sumie co mamy do stracenia. 
Zeszli  na  dół,  do  kawiarni  i  podeszli  baru.  Stał  tam  wysoki,  czarnowłosy  barman 

ubrany  w  antracytową  kamizelkę  i  nieskazitelnie  białą  koszulę.  Przecierał  kanarkową 
ściereczką szklaneczkę, która i bez tego wyglądała na kryształowo czystą. Opowiedzieli mu, z 
pewnymi uproszczeniami, o swoim problemie. 

Mężczyzna nie dziwił się. Z uśmiechem na twarzy powiedział: 
- Ach, ci zakochani.  
Dziewczyna i chłopak zarumienili się. 
-  Zawsze  coś  dziwnego  wymyślają  –  roześmiał  się.  –  Spróbuję  wam  pomóc.  Jeśli 

naprawdę  chcecie  się  wydostać  z  Idelandu,  kierujcie  się  tam  –  wskazał  palcem  w  stronę 
morza. - Daleko stąd jest Kraina Mitów. Mity mają rozwiązanie na każdą sytuację. Ale zanim 
tam  dotrzecie,  będziecie  musieli  przebrnąć  przez  Świat  Cierpiących,  a  za  nim  przez  Świat 
Ludów Pierwotnych. 

- Nie ma innej drogi? – spytał Kaj. – Przez jakąś bramę? 

background image

 

 

Barman pokręcił głową: 
-  Niestety  nie.  Dlatego  tak  rzadko  ktokolwiek  tam  się  wybiera…  -  cmoknął  - 

…przykra sprawa. 

- Powiada pan, że tam? – Kalina wskazała ręką horyzont. 
- Tak. Macie kompas? 
- Nie bardzo. 
-  O,  to  niedobrze.  Każdy  w  Idelandzie  ma  kompas.  Proszę,  weźcie  ten.  Ja  mam  ich 

kilka. Zakochani często je gubią – uśmiechnął się. 

Wyciągnął rękę, na której leżała metalowa kulka. Gdy nacisnął na niej mały przycisk, 

uniosła  się  kilkanaście  centymetrów  nad  jego  dłonią  i  wyświetliła  dokładnie  cały, 
półprzezroczysty, Ideland.  

(oo) Tę wielowarstwową, posiekaną pomarańczę? 
<oo> Tak, Gwizdku. 
- Popatrzcie – powiedział barman – jesteśmy tu, gdzie ten niebieski punkcik – wskazał 

miejsce  palcem.  Gdy  to  zrobił,  fragment  mapy  urósł  i  pokazał  dokładnie  Dzielnicę 
Zakochanych.  

Za  chwilę  Dzielnica  zmniejszyła  się  do  poprzednich  rozmiarów  i  mapa  znowu 

przedstawiała całą antyplanetę.  

-  Wy  –  odezwał  się  –  musicie  dotrzeć  tutaj  –  pokazał  krainę  bardzo  odległą  od 

Nexusa. 

- Ojej – zmartwiła się Kalina. – Duży dystans do pokonania w powietrzu. Nie wiem, 

czy nasze plecaki dadzą radę. 

- Mamy tylko łódź – potwierdził Kaj. 
Barman uśmiechnął się: 
- Widać, że jesteście z innego świata. W Idelandzie każdy pojazd może latać. Inaczej 

podróżowanie między Światami byłoby niemożliwe. 

- Naprawdę? – oczy Kaja zaświeciły jak gwiazdy. 
-  Naprawdę.  Musicie  poszukać  guzika.  W  każdym  wehikule  wygląda  tak  samo. 

Przedstawia… 

- Samolot! – Wszedł mu w słowo Kaj i już pędził razem z Kaliną molo oświetlonym 

różowymi lampami.  

Wskoczyli  do  łodzi.  Kaj  włączył  ją  wypróbowanym  już  wcześniej  sposobem. 

Wyprowadził z portu, rozpędził… 

- Ależ piękne gwiazdy – westchnęła Kalina. 
- Gdzie ten guzik, gdzie ten guzik – mruczał Kaj. 
-  Swoją  drogą  skąd  tu  gwiazdy?  –  zdziwiła  się  dziewczyna.  –  Jeśli  Ideland  jest 

cieniem rzeczywistości, to gwiazdy są też tylko cieniami. Punktami. To śmieszne – gwiazdy 
rzucają cienie. 

- Mam! – Kaj uniósł rękę z ukontentowaniem i wskazał zielony przycisk.  – Trzymaj 

się! 

Wcisnął go. Łódź sapnęła… 
<oo>  Teraz  może  któryś  z  was  niech  opowiada,  bo  się  zaczynają  te  techniczne 

sprawy, a ja ich nie lubię. 

[oo] Zgoda, ja to szybko załatwię. 
(oo) Ale nie szybko ma być, tylko dokładnie. Wiesz, te wszystkie siłowniki, dźwigary, 

tłoki, cylindry, przeobrażenia, transformacje… 

<oo> O nie, to nudne do kwadratu. 
[oo] Gwizdku, tam nie było takich strasznych transformacji… 
(oo) Jak to nie było? Przecież najpierw wysunęły się skrzydła, potem z tyłu nasunęła 

się  kabina,  dziób  łodzi  zmienił  kształt,  przed  Kaliną  i  Kajem  pojawiły  się  inne  przyrządy 

background image

 

 

sterownicze, fotele urosły, ściany zamknęły się, kabina zrobiła się niemal cała ze szkła, łódź 
uniosła  się  nad  wodę,  pojawiły  się  na  rufie  silniki  odrzutowe,  z  których  buchnął  płomień, 
motorówka przeobraziła się w statek kosmiczny! 

[oo] No faktycznie. 
<oo> I opis mamy z głowy. Uf! 
[oo] Ha, ha. 
(oo) Ojej, rzeczywiście… 
<oo> Hihi… 
[oo] Idziemy dalej z opowieścią, zgadzacie się? 
(oo) <oo> Zgadzamy… 
[oo] Gwizdek, co masz taką smutną minę? 
(oo) No bo miałem zrobić opis i go w końcu przedstawiłem nie wiedząc nawet, że to 

robię… 

<oo> Hi… 
(oo) Nie śmiej się. 
[oo] Gwizdeczku, czasami tak się zdarza. Następnym razem będziesz uważał na to, co 

mówisz, prawda? 

(oo) Prawda. 
[oo] Kwantinko, podkręć mu trochę plecowe pokrętło głasków. 
<oo> Się robi. 
Trrrrt… 
(oo) Uch, jak miło, jeszcze pod łopatką… 
Trrrrt… 
(oo) Uch, uch, genialnie, jeszcze koło kręgosłupa… 
[oo] Starczy Kwantinko. 
(oo) Nie, poczekajcie! 
[oo] Wystarczy powiedziałem. 
<oo> Sorry. 
(oo) Łe, to teraz mi dopiero przykrość zrobiliście. 
[oo] I tak to jest. Najpierw smutny, że powiedział i nie wiedział, że powiedział. Potem, 

jak mu  się dobrze robi,  to  najpierw  jest  szczęśliwy, a za  chwilę jeszcze smutniejszy, że się 
skończyło. 

<oo> To fascynujące. Chyba pójdę na psychologię. 
(oo) Przecież masz już piętnaście fakultetów. 
<oo> Szesnasty nie zaszkodzi. 
[oo] Ale generalnie będziecie cicho? Chcę snuć opowieść. 
(oo) <oo> Słuchamy. 
[oo]  Kaj  podciągnął  wolant.  Wzbili  się  bardzo  wysoko,  pod  chmury.  Dziewczyna 

wyciągnęła z kieszeni mapę i ją uruchomiła.  

- Daleka droga przed nami – szepnęła. 
- Tak – potwierdził chłopak. 
Ich twarze były podświetlone tylko światełkami tablicy rozdzielczej pojazdu… 
<oo> I światłem gwiazd. 
[oo]  Kaj  wyznaczył  trajektorię  lotu,  omijając  krainy,  które  wisiały  przed  nimi. 

Ominęli Świat Zwierząt, po nim Świat Zabawek… 

(oo) O, kurczę, tam musiało być świetnie! 
[oo] Ty byś się z pewnością dobrze bawił, Gwizdku. 
(oo) Tak… 
[oo] Minęli Świat Snów i Świat Roślin. 
- To był chyba dobry pomysł z tą łodzią – powiedziała cicho Kalina – nie ścigają nas. 

background image

 

 

-  Prawda.  Ale  właściciel  już  na  pewno  zgłosił  kradzież  i  poszukiwania  pewnie 

ruszyły… 

- Chyba, że ten ktoś, do kogo łódź należała, wciąż ogląda film ze sobą w roli głównej. 
- Ha, ha – roześmiał się Kaj – tak może być. 
- Kurczę, myślisz, że to możliwe? 
- Co? 
- No, tak się w sobie samym zakochać, żeby bez przerwy oglądać swoje filmy? 
Chłopak zacisnął usta: 
- Nie mam pojęcia. 
- Ja myślę, że tak. Mamy taką znajomą, śpiewaczkę. Ciągle mówi o sobie. A jak ktoś 

zaczyna o czymś innym, zaraz robi krzywą minę. Myślę, że jest nieszczęśliwa… 

- Bywa u was w domu? 
- Tak… 
<oo> W tym momencie Kalina przypomniała sobie o rodzicach, domu i ogarnął ją lęk.  
- Kaj, gdzie my jesteśmy? 
Chłopak westchnął. 
- Naprawdę nie wiem. 
- Miałeś na fizyce te światy równoległe? 
- Coś mówił profesor, ale niewiele zrozumiałem. 
-  Gdzie  jest  nasz  dom?  -  Wskazała  palcem  niebo.  -  Tam,  przy  tamtej  gwieździe?  A 

może tamtej? 

- Nie, myślę, że nasz świat jest tuż obok, przy nas, ale w innej rzeczywistości. 
Dziewczyna wzdrygnęła się. 
- Boję się – wyszeptała i przytuliła do jego ramienia. 
Poczuł ciepło jej ciała, chociaż była w pancerzu. On sam także się bał. I był, podobnie 

jak  ona,  zagubiony.  Ale  zrozumiał,  że  w  tej  sytuacji  nie  może  pokazać  słabości.  Wziął 
głębszy wdech i powiedział drżącym głosem: 

- Poradzimy sobie. 
Kalina  była  mu  wdzięczna  za  okazany  hart.  To  wzbudziło  w  niej  odwagę. 

Wyprostowała się.  

- Tak, damy sobie radę – powiedziała. 
(oo) Zamokły mi soczewki. 
[oo] Mnie też. Chlip. Kwantinko, opowiadaj dalej, bo ja nie jestem w stanie. 
(oo) Ja również. 
<oo> Mazgaje. A niby takie twarde chłopy… 
(oo) Chłopacka twardość jest mitem. Mężczyźni są równie wrażliwi jak kobiety. 
[oo] Oj tak, tak… 
<oo> No dobrze. 
Lecieli nie niepokojeni jeszcze przez kilka godzin. Ta podróż wpisała im się w pamięć 

jako wspaniałe wspomnienie. Bo pamiętamy dobrze nie tylko te chwile, w których  byliśmy 
szczęśliwi,  ale  także  takie,  podczas  których  czuliśmy  lekki  niepokój,  podniecenie,  powiew 
przygody.  W  locie  Kaliny  i  Kaja  była  przygoda.  Chłopak  zdawał  sobie  sprawę,  że  o  takim 
locie  marzył  całe  życie,  dziewczyna  podziwiała  gwiazdy,  mijane  krainy,  walczyła  z 
niepokojem i przezwyciężała go. Gdy na wschodzie pojawiły się promienie słońca (bo każda 
Kraina miała swoje, niezależne) zobaczyli przed sobą Krainę Cierpienia… 

(oo) Oj, będzie bolało. 
<oo> Cicho. 
Przelecieli  przez  pierścień  uwity  z  ciernistych  gałęzi  i  zawisnęli  tuż  nad  ziemią. 

Wydawało  się,  że  nie  jest  to  zwykły  grunt.  Każda  grudka,  każdy  kamyk  zdawał  się 

background image

 

 

promieniować  niezwykłą  energią.  Ich  pojazd  od  dołu  lekko  się  wyginał  i  drżał  od  tego 
promieniowania… 

Dookoła  piętrzyły  się  wielkie,  białe  budynki  szpitali.  Ulicami  ciągnęli  ludzie  na 

wózkach inwalidzkich, kaleki bez nóg, rąk… 

(oo) Uj, nie mogę. 
<oo> Ale musisz, bo taka jest opowieść. 
[oo] Nie wiedziałem, Kwantinko, że jesteś taką twardzielką. 
<oo> Jak trzeba to trzeba. Teraz słuchać! 
(oo) [oo] Tak jest! 
<oo>  W  Świecie  Cierpienia  obecnych było  kilka Idei,  bo  ból  wyzwala wiele uczuć i 

tworzy różnorodne sytuacje. 

(oo) Jak to naukowo zabrzmiało… 
<oo> Słuchaj. 
(oo) Hehe… 
<oo> Bo prądem pojadę i sam będziesz cierpiał. 
(oo) Już. 
<oo> No. 
Cierpienie wyzwala w człowieku to, co najlepsze, bo ludzie, gdy ich boli, zapominają 

o  rzeczach  nieistotnych,  przypominają  sobie,  żeby  być  dla  drugich  dobrymi,  miłymi, 
przypominają sobie, że życie jest takie krótkie. Dlatego pierwszą  Ideą, jaką zobaczyli  Kaj i 
Kalina, jadąc ulicami Krainy, była Idea Współczucia i Wrażliwości. Ubrana na biało kobieta 
spacerowała  wśród  kalek  i  chorych.  Wyciągała  do  nich  ręce  i  uśmiechała  się.  Do  każdego 
podchodziła.  Raz  po  raz  rozdwajała  się,  roztrajała,  było  jej  dziesięć  kopii,  dwadzieścia, 
trzydzieści…  Miała  piękne,  szeroko  otwarte  oczy.  Otwarte  tak  po  to,  by  nikogo  nie 
przeoczyć, o nikim nie zapomnieć, mieć na uwadze każdego i każdemu nieść nie tyle pomoc i 
otuchę, co obecność, własną obecność. 

(oo) Tego to ja nie rozumiem. 
[oo] Kwantina ma na myśli, że czasami nie można komuś pomóc, ani go wyleczyć.  
<oo>  Wtedy  wielu  ludzi  odwraca  głowy,  bo  uważają,  że  skoro  nie  mogą  pomóc, 

trzeba uciekać i zostawić cierpiącego samemu sobie. Tymczasem nawet w sytuacji, gdy nie 
można odwrócić losu, można po prostu być z osobą cierpiącą. Sama obecność pomaga. 

[oo] Tak jest… 
<oo> Dlatego Idea Współczucia i Wrażliwości często tylko siedziała z kimś na ławce i 

z uśmiechem rozmawiała. 

(oo) Tylko tyle? 
<oo> Aż tyle. W oddali, za horyzontem, stał wielki na kilometr mężczyzna. Był tak 

daleko, że jego sylwetka drżała od rozgrzanego powietrza, a butów nie było widać, bo kryły 
się za krzywizną ziemi.  

(oo) He, to śmieszne. 
<oo>  Miał  na  sobie  elegancki  garnitur,  rozmawiał  przez  telefon  i…  nieustannie  był 

obrócony tyłem. Było  w nim coś dziwnego.  Miało się wrażenie, że za chwilę się odwróci  i 
zobaczymy jego twarz, ale gdy już wydawało się, że spojrzy na nas i się uśmiechnie, ciągle 
coś go odciągało,  jakby  rozmowa telefoniczna była niezmiernie ważna.  Dlatego widać było 
tylko jego plecy… 

(oo) I co miała oznaczać ta idea? 
<oo> Domyśl się. 
(oo) …Zapomnienie? 
<oo>  Tak  jest.  Ludzie  odwracają  się,  wolą  nie  pamiętać,  żeby  nie  mieć  nieczystego 

sumienia… 

(oo) Dopóki są odwróceni plecami, myślą, że problemu nie ma? 

background image

 

 

<oo> Nie poznaję cię, Gwizdku. 
(oo) Oj, przestań. 
<oo>  Tymczasem  Kaj  i  Kalina  lecąc  tuż  nad  ziemią,  opuścili  obszar  szpitali  i 

wkroczyli  na  tereny  sawanny  przypominającej  tę  afrykańską.  Tam  dookoła  było  mnóstwo 
ciemnoskórych ludzi, bardzo chudych, cierpiących głód… 

Najgorsze jest w tym to, że nad nimi unosił się znajomy bankier. On tutaj też, jakimś 

cudem, czerpał z nieszczęścia dochody. 

(oo) Dlaczego? Jak to możliwe? 
<oo> Na świecie jest bardzo dużo żywności. Tak dużo, że bez trudu wykarmiłaby cały 

świat. Tymczasem z jakichś powodów to się nie opłaca. Opłaca się kłócić ze sobą afrykańskie 
kraje i powodować między nimi wojny… 

(oo) To straszne! 
<oo> Niektóre rzeczy są straszne, mimo to prawdziwe. Niektóre kraje czarnego lądu 

posiadają bogate złożan naturalne… 

(oo) Na przykład diamenty! 
<oo> Dobrze mówisz, Gwizdku. 
(oo) Dziękuję. 
<oo>  Proszę  bardzo.  Diamenty  są  drogie.  Ale  jeśli  w  kraju,  gdzie  występują,  trwa 

wojna, uczestniczące w niej armie sprzedadzą je bardzo tanio, na przykład za broń. 

[oo] Okropne. 
(oo) Tak, Kwantinka, okropne. 
<oo> No co, okrpne, ale prawdziwe. Te właśnie prawdy odkrywali Kaj i Kalina jadąc 

wzdłuż  biednych  domów,  mijając  chude  krowy,  psy  jedzące  śmieci,  i  wyciągające  rączki 
dzieci, a wszystko to w akompaniamencie odległych strzałów… 

[oo] Kończ już, Kwantina… 
<oo> Ty też, Cybotku, jesteś rządzony przez Ideę Zapomnienia? 
[oo] Nie, do kroćset, ale to książka dla dzieci! 
(oo) Teoretycznie dla dzieci, bym powiedział… 
[oo] Cicho, Gwizdek. 
<oo>  Aha,  więc  dzieciom  można  opowiadać  o  strzelaninach,  o  wojnie,  można  im 

kupować  pistolety  i  czołgi  do  zabawy,  ale  opowiadać  o  tym,  że  miliard  ludzi  głoduje  w 
Afryce już nie, bo to przykre? 

[oo] No… 
<oo> Popatrz, Cybotku, gdzie się podziała nasza wrażliwość. 
[OO] … 
<oo> Popatrz! 
(oo) Kwantina ma rację. 
<oo>  Dzieci  powinny  wiedzieć,  co  się  dzieje  na  świecie.  Co  się  NAPRAWDĘ 

DZIEJE NA ŚWIECIE. 

[oo] Macie rację. Kwantinko, kontynuuj w swoim tempie. 
<oo> Dziękuję.  
[oo] Proszę bardzo.  
<oo>  Im  dalej  jechali,  tym  mniej  widzieli  głodujących,  a  więcej  słomianych  chat, 

zwierząt  przemierzających  sawannę,  były  tam  żyrafy,  lwy,  zebry,  coraz  gęstsze  drzewa. 
Niechybny znak, że znaleźli się w… 

(oo) Krainie Ludów Pierwotnych… 
<oo> Otóż właśnie. 
Minęli wioskę, w której nie było już głodujących. Widzieli kobiety, wyplatające kosze 

i  mężczyzn,  niosących  upolowaną  zwierzynę  na  strawę.  W  pewnym  momencie,  to  będzie 
śmieszne, ich pojazd zniknął. 

background image

 

 

(oo) Jak to: zniknął? 
<oo> Tak to. Zamienił się w dwa wielbłądy. 
(oo) Ale numer. Szkoda mi tego statku… 
[oo] Ba. Takie są prawa Idelandu. 
(oo) Ale mieli wciąż na sobie te fajne pancerze? 
[oo]  O,  tak.  Zbroje  wykute  w  Cytadeli  trzymają  się  nawet  w  najodleglejszych 

krainach.  

(oo) Uff. 
<oo>  Wielbłądy  miały  barwne  czarpaki.  Kaj  miał  niebieski,  a  Kalina  czerwony.  Ich 

siodła były ładnie zdobione srebrnymi i złotymi wstawkami.  

(oo) Jak dziewczyna opowiada, wiadomo, że będzie o barwach… 
<oo> A jak chłopak – o maszynach. 
(oo) Bo to ciekawe. 
<oo> Jak dla kogo. 
Wjechali na obszar, gdzie gęściej rosły wysokie, tropikalne drzewa, zwisały liany, w 

listowiu  krzyczały  małpy,  trzepotały  żółte  skrzydła  papug,  latały  karminowe  motyle  i 
turkusowe  kolibry.  Wreszcie,  zza  zasłony  liści  wyłoniła  się  kolejna  wioska,  większa  od 
poprzedniej,  składająca  się  z  kilkudziesięciu  chat  pokrytych  liśćmi  palm.  Pośrodku 
znajdowało się miejsce na palenisko. Przywitały ich śmiejące się dzieci o skórze ciemnej jak 
palone  ziarna  kawy  i  zębach  białych  jak  mleko.  Potem  wyszedł  do  nich  wódz  wioski:  stary 
mężczyzna,  na  którego  szyi  dyndało  wiele  naszyjników  z  kości  i  niebieskich  kamieni. 
Dziewczyna i chłopak zeskoczyli z wielbłądów. 

- Witam was, kimkolwiek jesteście – oświadczył wódz. 
Dziwne,  pomyślała  Kalina,  nie  jest  ciekaw,  skąd  przybywamy?  Przecież  to 

podstawowe pytanie, jakie człowiek zadaje w takich okolicznościach. 

(oo) No właśnie, dlaczego ich nie zapytał? 
<oo> Może Cybot to wyjaśni. 
[oo]  Ciekawość  jest  bardzo  silnym  uczuciem,  ale  często  niedelikatnym.  Zbyt 

dociekliwe wypytywanie drugiej osoby może być przez nią odebrane jako brak subtelności. A 
ludzie  żyjący  pośród  drzew,  na  łonie  natury,  mają  uszy  i  oczy  szeroko  otwarte  i  słyszą  jej 
rytm.  Wiedzą,  czym  jest  cisza,  oddech  i  delikatność.  Dla  wodza  zapytanie  wprost  „skąd 
jesteście”  byłoby  jak  uderzenie  gości  po  twarzach.  Owszem,  był  zainteresowany,  skąd 
przybywają, ale wiedział, że sami to powiedzą w odpowiednim czasie. 

(oo) A, to ciekawe. 
[oo] Bardzo ciekawe, Gwizdku. Żeby to dobrze zrozumieć, trzeba pojechać gdzieś w 

lasy i posiedzieć tam co najmniej dwa tygodnie. 

(oo) Phi, a gdzie ja znajdę las, który będzie mi sięgał wyżej niż do kolan? 
[oo] No to jest dobre pytanie. 
(oo) Więc? 
[oo] Nie wiem. 
(oo) A widzisz.  
<oo> Cybot, mów dalej. 
[oo] Tak jest. 
Wódz i kilkoro innych członków wioski zawiodło gości do dużej chaty, która służyła 

wszystkim  członkom  społeczności.  Było  to  coś  w  rodzaju  jadłodajni.  Mężczyźni  i  kobiety 
ugniatali  tam  białe  jak  śnieg  owoce  i  warzywa,  smażyli  ziarna  na  wielkich  patelniach, 
dodawali kawałki mięs i ziół o nieznanych zapachach. Nasi bohaterowie uzmysłowili sobie, 
że znowu są bardzo głodni. 

Ojej,  pomyślała  Kalina,  już  drugi  dzień  nie  myłam  zębów.  Myśl  ta  była  dla  niej 

naturalna, bo lubiła po jedzeniu czyścić siekacze, kły, przedtrzonowce i trzonowce. 

background image

 

 

(oo) Cybot, nie przeginaj. 
[oo] Przepraszam, naukowa dokładność… 
Dziewczyna przeciągnęła językiem po uzębieniu. Ze zdziwieniem odkryła, że szkliwo 

jest  śliskie  i  czyste.  Dziwne,  pomyślała,  może  my  tutaj  też  jesteśmy  skonstruowani  z 
probitronów?  Ten  naukowiec  mówił,  że  tylko  myśl  podróżuje  między  światami,  więc  to  w 
sumie możliwe… 

Strawa  pachniała  naprawdę  znakomicie.  Kaj  i  Kalina  zostali  usadzeni  na  ławach  i 

podano  im  jedzenie.  Dookoła  biegały  dzieci  i  ciekawie  im  się  przyglądały,  co  chwila  ich 
zaczepiały  i  dotykały  pancerzy.  Przybysze  rozejrzeli  się  za  sztućcami,  ale  nigdzie  ich  nie 
było. Śmiejące się dzieci pokazały, że należy wkładać strawę do ust rękami. Kaj spojrzał na 
Kalinę, a ona na niego. Niechętnie wsadzili palce w gorące jedzenie i wsunęli je do ust. Było 
przepyszne. Za chwilę pałaszowali, aż im się uszy trzęsły. 

<oo> Hihi… 
[oo]  To  naturalna  konsekwencja  szybkiego  poruszania  żuchwą.  Uszy  są  przy  stawie 

jarzmowym i przy intensywnym żuciu mogą się ruszać. 

(oo) Hehe, dobrze, że nie mamy uszu. 
[oo] Ale z was są śmieszki. 
(oo) Są. 
[oo] Cicho, bo opowiadam. 
Jedli, a z każdym kęsem czuli, że przybywa im sił. Nabierali energii, radości, wiary, 

że  ich  przygoda  dobrze  się  skończy.  Dano  im  do  picia  czystą  wodę.  Gdy  ją  pili,  mieli 
wrażenie, że wlewają w siebie pierwotną siłę… 

<oo> Jak to możliwe? 
[oo]  Ludzie  lasów  nie  jedzą  pożywienia  z  supermarketów,  które  jest  puste,  ma  mało 

witamin,  mikroelementów,  enzymów,  a  to  dlatego,  że  jest  przetwarzane,  pasteryzowane, 
mielone, miażdżone, odsysane, filtrowane… Ludzie pierwotni spożywają rzeczy, które sami 
przyniosą  z  dżungli.  To  pożywienie  jest  bardzo  „gęste”.  Jest  w  nim  mnóstwo  substancji 
odżywczych.  

(oo) A dlaczego woda dawała im energię? 
[oo]  Woda  w  źródłach  nieskażonych  cywilizacją  ma  mnóstwo  energii.  Jej  struktura 

posiada bardzo wiele pozytywnych wspomnień… 

(oo) Woda? Woda ma pamięć? Ej, Cybotku, nie przesadzasz? 
[oo] To naukowe odkrycia. Cząsteczki wody tworzą tak zwane klastery, a ich kształt 

koduje  to,  co  jest  dookoła.  Woda  ma  pamięć  i  energię.  Badano  ją  w  dżunglach.  Miała 
wielokrotnie więcej energii niż woda z kranu… 

<oo> Czy możecie już skończyć z tą nauką? Nie można było powiedzieć, że jedzenie i 

picie miały magiczne właściwości i już? 

[oo] Można było. 
<oo> No to tak powiedzmy. 
[oo] Nie powiemy, bo już powiedzieliśmy coś innego. I niech tak zostanie. 
(oo) Opowiadaj Cybotku, co było dalej, bo nie mogę się doczekać. 
[oo] Dobrze.  
Kalina  i  Kaj,  jak  powiedziałem,  po  zjedzeniu  posiłku  poczuli  się  wspaniale.  Ich 

organy  wewnętrzne  zdawały  się  wracać  na  właściwe  miejsce,  wszystko  w  środku  się 
wygładzało, stres ostatnich godzin odpływał. Byli radośni i wypoczęci. Wydali myślą rozkazy 
zbrojom,  żeby  przybrały  formę  „tropikalną”.  Kaj  miał  teraz  krótkie,  metalowe  spodenki  i 
stalowe  buty  do  kolan  oraz  kamizelkę  sięgającą  pasa,  a  Kalina  coś  w  rodzaju  pancernej 
spódniczki mini, takie same buty jak Kaj i nieco krótszą kamizelkę. 

- Świetnie wyglądasz – powiedział chłopak do dziewczyny. 
- Ty… też – odparła. 

background image

 

 

Zarumienili się i więcej na ten temat nie mówili.  
Podszedł  do  nich  wódz  i  uśmiechnął  się  nieznacznie.  Widział,  jak  odmieniło  ich 

jedzenie. Zaprosił gestem, by usiedli razem z nim pod wiatą, na utkanych z włókien matach. 
Rozsiedli się. Mężczyzna spojrzał na nich znacząco i milczał. Była to zachęta do mówienia.  

Kalina zerknęła w las, za plecy wodza. Zdawało jej się, że między drzewami dostrzega 

człowieka,  siedzącego  po  turecku,  z  półprzymkniętymi  oczyma.  Płynęły  w  jego  kierunku 
liście,  układające  się  w  kształty  ludzi,  słów,  zwierząt.  Gdy  dopływały,  stapiały  się  z  nim  i 
niknęły.  Przedstawiały  doświadczenia,  które  gromadził,  pamiętał,  dzięki  nim  stawał  się 
mądry. Był praktycznie nagi, nie miał nic, ale był bardzo bogaty w doznania i przemyślenia. I 
był  szczęśliwy.  Tak  wyglądała  Idea  Mądrości  Świata  Ludów  Pierwotnych.  Przypomniała 
naszym bohaterom, że szczęście osiąga się dzięki doświadczaniu życia, a nie manii wielkości 
czy zakupom. Próżno by szukali Bankiera na niebie. Tu go nie było. 

Nasi bohaterowie spojrzeli na wodza: 
-  Szukamy…  wyjścia  z  tego  świata  –  odezwał  się  Kaj  -  Przybyliśmy  z  innej 

rzeczywistości. I próbujemy do niej wrócić. Szalony Naukowiec usiłował nas uwięzić, wojsko 
chciało  z  nas  zrobić  broń,  naraziliśmy  się  gangsterom,  ukradliśmy  łódź  ze  Świata  Show 
Biznesu,  a  barman  w  Dzielnicy  Zakochanych  powiedział,  że  powinniśmy  iść  do  Krainy 
Mitów. 

Wódz przez dłuższą chwilę milczał. 
- Barman? – spytał – Barman wskazał wam drogę? 
- Tak – odparła Kalina. 
- Hm… - mężczyzna uśmiechnął się – to mój stary znajomy. Mądry człowiek. Czuwa 

nad zakochanymi. 

- Pana znajomy? – Kaj nie krył zdziwienia. 
- A tak. 
Z chaty znajdującej się niedaleko wiaty wyszła kobieta. Miała na głowie wielki biały 

pióropusz, poprzetykany niebieskimi i żółtymi piórami papug, z szyi zwieszały się naszyjniki 
z kości i krzemieni, biodra osłaniała spódniczka z liści. 

- Czy to nasi goście? – spytała wodza. 
- Poznajcie naszą szamankę – odezwał się mężczyzna. 
Kobieta  usiadła  obok  nich.  Delikatnie  wyciągnęła  rękę  do  Kaliny  i  dotknęła  jej 

nagiego ramienia. 

- Więc to tak… - szepnęła - …rzeczywiście jesteście stamtąd. 
- Wie pani – odezwała się dziewczyna – o naszym świecie? 
- Tak, znam go. Wiele razy go widziałam w transach. Ale nigdy nie widziałam nikogo 

tak blisko… 

- Czyli wie pani, jak tam się dostać? 
Kobieta zamilkła. Przez chwilę wpatrywała się w swoje stopy. Wreszcie odezwała się: 
- Ja widuję waszą krainę w snach. Może to jest jakaś podpowiedź. 
- Czyli konkretnej techniki pani nie zna? – spytał Kaj. 
Szamanka pokręciła głową. 
- Barman miał rację – powiedziała – musicie iść do Krainy Mitów. Tam są odpowiedzi 

na wszystkie pytania. 

- Dlaczego więc wszyscy tam nie idą? 
Szamanka uśmiechnęła się: 
- Dobre pytanie, chłopcze. Myślę, że ludzie wcale nie są tacy ciekawi odpowiedzi, jak 

można  by  sądzić.  Często  uważają,  że  jest  tak  jak  myślą  i  nie  chcą  znać  prawdy.  Żyją  w 
świecie zakłamania. Nie widziałeś ich Idei? 

- Widzieliśmy wiele, ale Zakłamania nie… - odezwał się Kaj. 
- Musiała się unosić gdzieś indziej – szepnęła Kalina. 

background image

 

 

-  Ale  skoro  tak  –  pociągnął  Kaj  -  dlaczego  sami  nie  pójdziecie  do  Krainy  Mitów  by 

poznać wszystkie odpowiedzi? 

Szamanka i wódz uśmiechnęli się: 
- Z poszanowania. 
- Jak to? 
-  My  nie  zagarniamy  ziemi,  nie  najeżdżamy  lądów,  jak  robi  to  biały  człowiek. 

Korzystamy  z  darów  natury,  trochę  jak  zwierzęta.  Gdyby  wszystkie  ludy  naszych  lądów 
weszły do Krainy Mitów, zniszczyłyby ją, zagarnęły. Chciwość wiedzy unicestwiłaby i nas i 
tych, którzy tam mieszkają. Wszystko, czego potrzebujesz, jest tu – Wódz przytknął rękę do 
pancernej piersi chłopca – naprawdę wszystko. Ludzie są bogami. Tylko wciąż nie chcą o tym 
pamiętać. 

(oo) Oj, to się trochę napuszone robi. 
<oo> A mnie się podoba. 
(oo) Ale kto to zrozumie? Cybot, przesadziłeś. 
[oo] Ja sobie myślę tak: może Czytelnik… 
<oo> Czytelniczka… 
[oo] …który nie rozumie, zapyta rodzica, dziadka, wujka i dzięki temu się rozwinie. 

Nie  należy  opowiadać  wyłącznie  prostych  i  łatwych  historii.  Jeśli  tak  będziemy  robić,  to 
ludzie zamiast się rozwijać, zwiną się. 

<oo> Hihi, jak kwiatuszki… 
(oo) Mnie to się skojarzyło z papierem toaletowym. 
<OO> Hihihihihi… 
[oo] Cicho, hichraki. 
<oo> Hihi… 
[oo] Cicho mówię, bo opowiadam. 
(oo) <oo> Już milczymy. 
(oo) Ale na przyszłość postaraj się nie uderzać w takie poważne tony. 
[oo] Jestem Strażnikiem Tajemnic. Czasami muszę.  
(oo) Okej, niech ci będzie. 
[oo] Dzięki, łaskawco. 
(oo) Proszę bardzo. 
<oo> Przestaniecie już?! 
[oo] Racja. Opowiadam. 
Gdy Kalina i Kaj powiedzieli szamance i wodzowi, że ścigają ich Cerbery, ci poradzili 

im, by czym prędzej udali się w drogę: 

- Cerbery nie omijają żadnej krainy – stwierdził wódz. – Tylko nad Krainą Cierpienia 

lecą bardzo wysoko i szybko. 

-  Tak  –  potwierdziła  szamanka.  –  Gdyby  się  zatrzymały  albo  zbliżyły  do  ziemi, 

zamieniłyby się w automaty medyczne… 

-  Ale  ogólnie  –  wszedł  w  słowo  wódz  -  Ta  ich  przeklęta  Idea  Porządku  niczego  nie 

szanuje.  Zostawcie  tu  swoje  wielbłądy  –  poradził.  -  W  dżungli  się  nie  przydadzą.  Zamiast 
nich podróżujcie na naszych tygrysach.  

Kalina  niemal  krzyknęła  widząc,  jak  jedno  z  dzieci  prowadzi  w  ich  kierunku  dwa 

wielkie, osiodłane koty. 

-  Nie  bój  się,  dziewczyno  –  szepnęła  szamanka  –  one  nigdy  nie  zrobią  krzywdy 

człowiekowi. Możesz ich bez lęku dotknąć. 

- Tak  – pokiwał  głową  wódz  – lęk. Jego też jest za dużo w świecie cywilizowanych 

ludzi. 

- Widzieliśmy tę Ideę – odezwał się Kaj podchodząc do kotów.  
Dotknął mokrego nosa. Był sprężysty i zimny. 

background image

 

 

- Genialne – szepnął. – Od nich aż promieniuje energia. 
-  Tak  –  potwierdził  wódz.  –  Gdy  dotrzecie  do  wrót  Krainy  Mitów,  zejdźcie  z  nich. 

Zrozumieją, że mają do nas wrócić. Bez trudu odnajdą drogę. 

Dziewczyna  i  chłopak  podziękowali  wodzowi  i  szamance,  pożegnali  się  z 

mieszkańcami  wioski,  uściskali  dzieci,  dostali  na  drogę  trochę  żywności  w  skórzanych 
torbach, wsiedli na tygrysy (wciąż z pewną obawą) i ruszyli w kierunku dżungli. 

- Wiesz, dokąd iść? – spytał Kaj. 
Dziewczyna wzięła głęboki wdech. Spojrzała na las i wskazała palcem kierunek. 
- Tam. 
- A może jednak sprawdzisz na mapie? 
- Nie pamiętasz słów wodza? Wszystko, czego potrzebujemy, mamy w sobie. 
- Okej, mimo to wolałbym spojrzeć na mapę. 
- Ależ z ciebie niedowiarek.  
Wyciągnęła  mapę  z  kieszeni  i  uruchomiła  ją.  Okazało  się,  że  kierunek,  który 

wskazała, był wytyczony idealnie. 

- Ha – odezwała się z satysfakcją. 
- No co: „ha”? Po prostu wolałem się upewnić. 
- Miałam rację. 
Tygrysy weszły w dżunglę. Dookoła zrobiło się ciemno. Otoczyły ich krzyki zwierząt, 

szum liści, brzęczenie owadów, w nos uderzyły ciężkie zapachy żywic i kwiatów. Kiwały się 
liany zwisające z gałęzi, przez wysokie korony drzew przedzierały się klingi światła i mieniły 
tak, jakby byli pod wodą. Dżungla była odwieczna, pulsowała, było niemal słychać tętniące w 
niej życie: rodzące się, rozwijające, umierające i przemieniające w inną żywą formę. Dżungla 
była  wielką  Ideą  Życia.  Przedstawiała  koło  istnienia.  Zrozumieli  to,  gdy  mądre  tygrysy 
wiodły  ich  przez  zaczarowany  las,  który  cierpliwie  tłumaczył  im,  czym  jest  cykl  życia  i 
śmierci. 

Po  upływie  kilku  godzin  dżungla  przerzedziła  się.  Wreszcie  ujrzeli  wśród  rzadkich 

drzew,  na  tle  skalistych  wzgórz,  kamienne  wrota,  bardzo  wysokie,  sięgające  na  pewno 
trzeciego piętra… 

(oo) Ale tam nie było żadnych budynków, więc skąd takie porównanie? 
[oo] Gwizdek. 
(oo) No co: „Gwizdek”? Się tylko pytam. 
[oo]  Pewnie,  że  nie  było  budynków.  Były  skały,  rośliny.  Ale  łatwiej  jest  sobie 

wyobrazić coś wysokiego na „trzy piętra” niż na „dziesięć metrów”.  

(oo) He, faktycznie. 
[oo] No widzisz.  
(oo) A dlaczego tak jest? 
[oo] Bo Czytelnik… 
<oo> Panowie, zaraz coś mi się przepali, jeśli nie skończycie tej rozmowy. Cybot, do 

opowieści, marsz! 

(oo) Gangster, mówiłem ci… 
Bzzzt! 
(oo) Ała! Cybot, ona się bije! 
[oo] Już opowiadam, bo i mi się dostanie… 
Gdy dojechali do wrót, zsiedli z tygrysów, pogłaskali je czule na pożegnanie (Kalina 

nawet pocałowała swojego w nos) i odprawili. Zwierzęta posłusznie zanurzyły się w dżungli i 
za chwilę zniknęły w jej cieniu. Nasi bohaterowie przeszli przez bramę i nagle… 

(oo)  Dookoła  nich  wyrosły  budowle:  zamczyska,  świątynie  rzeźbione  w  skałach, 

zobaczyli dachy zwieńczone gargulcami i rzygaczami, zaczarowane pałace… 

<oo> W nosy uderzyły ich zapachy tysiąca przypraw i ziół, kwiatów i kadzideł… 

background image

 

 

[oo] Zewsząd słychać było śpiewy, modlitwy, niskie męskie głosy i wysokie kobiece, 

brzdąkanie na instrumentach strunowych… 

(oo) I głębokie basy organów. 
[oo] Przez chwilę zakręciło im się w głowie. 
- Kaj, czy te budowle były widoczne, gdy staliśmy przed bramą? 
- Nie.  
- Czy tę krainę otacza mur? 
- Nie. Brama stała samotnie, bez muru. 
- To dlaczego tego wszystkiego nie widzieliśmy? 
- Bo Kraina Mitów jest, ale jej nie ma  – odparł opalony na ciemny brąz staruszek w 

turbanie i złotej szacie, który się nagle przy nich pojawił. Miał długą, siwą brodę i łagodnie 
się uśmiechał. 

- Ojej – zająknęła się Kalina – Dzień dobry panu. 
- Dzień dobry, panienko. Ślicznie wyglądasz w tej zbroi. 
Dziewczyna uśmiechnęła się i zarumieniła. 
-  Gdybym  nie  wiedział,  kim  jesteście,  spytałbym,  do  którego  zakonu  paladynów 

należycie, tak wspaniale błyszczą te pancerze i rękojeści mieczy na waszych plecach. 

- Czyli pan wie, kim jesteśmy? 
- Oczywiście. 
I zniknął. 
(oo) Jak to: „zniknął”. 
[oo] Ano zniknął tak nagle jak się pojawił. 
<oo> To nie fair! 
[oo] Ba, a wy byście chcieli, żeby wszystko w tej opowieści było fair? 
<oo> Eee… 
(oo)  Hehe,  Cybot,  chyba  zadałeś  pytanie,  które  przekracza  zdolności  intelektualne 

Kwantiny. 

<oo> Ja ci zaraz dam zdolności intelektualne! 
(oo) Chowam się za ciebie, Cybot, bo z niej zakompleksiony gangster wychodzi. 
<oo> Usz ty… 
[oo] Kwantinko, uspokój się. Ciągniemy opowieść? 
<oo> Mrmhrm… niech będzie. 
[oo] Świetnie. 
Kalina i Kaj ruszyli przed siebie. Gdy minęli po prawej stronie wielki średniowieczny 

zamek, drogę zajechał im rycerz w lśniącej zbroi, dosiadający karego rumaka: 

- Stójcie, cni rycerze! Dokąd droga prowadzi? 
- Hm – odezwał się Kaj – w zasadzie to sami nie wiemy. Szukamy odpowiedzi. 
- Ha! W takim razie idziecie w stronę mitów greckich. Pozwólcie, że ja, sir Galahad, 

pokażę wam drogę! 

- Zgoda, sir Galahadzie, pokaż. 
Wtedy rycerz wyciągnął wielki miecz i  skierował  go w stronę morskiego wybrzeża. 

Tam widać było budowle, przypominające greckie świątynie. 

- Dziękujemy, mości rycerzu – Kalina wdzięcznie się ukłoniła. 
- Zawsze do usług pięknych dam! – wykrzyknął Galahad i także się skłonił. 
Odjechał pozostawiając kurz wzbity kopytami wierzchowca. Szli wąskimi uliczkami, 

mijali wróżki, czarodziejów, chodzące domy i wzgórza, na których siedzieli bogowie różnych 
rodzajów:  zagniewany  Odyn  dzierżący  włócznię,  rozbawiony  Thor,  uśmiechnięty  Budda, 
nawet, gdzieś daleko, pobrzmiewał śmiech Chrystusa, bliżej pojawiły się piramidy, zerknął na 
nich  podejrzliwie  Anubis  o  głowie  szakala  oraz  Horus  o  głowie  sokoła.  Czuli  się  trochę 
nieswojo.  Od  mitologicznych  postaci  biła  dziwna  aura,  trochę  wesoła,  trochę  przerażająca, 

background image

 

 

mity bowiem mówią niepokojące prawdy o naturze człowieka: i tej powszechnie znanej i tej 
głęboko skrywanej… 

<oo> Uch, aż mnie dreszcz przeszedł. 
(oo) Trochę taki horror, co? Fajosko. 
[oo]  Gdy  tak  szli,  zobaczyli  okrągły  plac,  a  w  jego  centrum  dziwny  pomnik.  Na 

okrągłym cokole stał pegaz, który, jak w zwolnionym tempie, ruszał skrzydłami i nogami, ale 
nigdzie  nie  odlatywał.  Siedziała  na  nim  jakaś  bogini  i  w  milczeniu  patrzyła  w  dal.  Gdy  tak 
obserwowali tę rzeźbę, zorientowali się, że w istocie jest tylko pół pomnika, a druga połowa 
odbija się w lustrze, które było z ruchomą rzeźbą zespolone. 

(oo) Ciekawe. Jak to rozumieć? 
[oo]  To  była  Idea  Sprawiedliwości.  Równowagi,  o  której  mówią  mity.  Jeśli  zrobisz 

coś  dobrego,  to  samo  do  ciebie  wróci,  jeśli  złego  -  spotka  cię  zło.  Arystoteles  rozumiał 
sprawiedliwość jako symetrię. Dlatego połowa kobiety i pegaza odbijała się w zwierciadle. 

<oo> Rozumiem! Dzięki temu wyglądali dokładnie symetrycznie! 
[oo] Tak jest, Kwantinko. Człowiek jest zawsze trochę niesymetryczny: jedno oko ma 

większe, drugie mniejsze, albo jeden kącik ust wygina mu się w górę, drugi w dół, czasami 
brwi różnią się wysokością, czasami uszy… 

<oo> Hihi… 
[oo] Więc tylko lustro przyłożone do połowy twarzy powoduje, że druga połowa jest 

identyczna. Jak chcecie możecie tak zaraz zrobić… 

<oo> Ojej, rzeczywiście! Ale teraz jestem do siebie niepodobna, bo nie widać mojego 

prawego ramienia, znad którego zawsze mi sterczy skrzydło. 

(oo) No. A ja nie widzę swojego elektrotopora… 
[oo] Gwizdek, nie błaznuj. 
<oo> Właśnie. 
[oo] Do rzeczy. 
Kalina i Kaj minęli plac i zeszli długimi białymi schodami nad wodę. Tam siedział na 

wielkim wiklinowym fotelu stary, brodaty człowiek ubrany w chiton.  

- Dzień dobry panu – odezwała się Kalina. 
Starzec spojrzał na nią: 
- Dzień dobry, panienko. Dzień dobry młodzieńcze. 
- Dzień dobry – przywitał się Kaj. – To jest Kalina, ja nazywam się Kaj. Czy mógłby 

pan powiedzieć, kim jest? 

- Nazywają mnie Homer.  
- Ojej! To pan napisał Iliadę i Odyseję? – zachłysnęła się dziewczyna. 
- Tak, to ja. 
- Uau! Gratuluję. Te dzieła będą znane nawet dwa tysiące lat po pana śmierci! 
- Doprawdy? To miłe. Takie zwykłe bajki… 
- Pan żartuje, prawda? 
- Oczywiście, moje dziecko – starzec uśmiechnął się, pokazując równe, białe zęby. – 

Czego tu szukacie? 

- Odpowiedzi – rzucił Kaj. 
- Trafiliście we właściwe miejsce. 
- Chcemy się wydostać z tego świata. 
- To ciekawe. Na pewno pomógłby wam Platon, ale on jest w Krainie Filozofii.  
- Powiedziano nam, że tu, w Świecie Mitów, są wszystkie odpowiedzi. 
-  A  są,  tylko  nie  zawsze  wiadomo,  gdzie  szukać.  I  nie  zawsze  wiadomo,  jak  je 

interpretować. 

- Choroba – Kaj stropił się. – Myślałem, że to będzie łatwiejsze. 

background image

 

 

- Czekaj  –  Kalina chwyciła się za głowę.  – Proszę pana  –  zwróciła się do Homera  – 

czy jest mit o kimś, kto zbłądził, a potem odnalazł drogę? 

- Oczywiście! Jest mnóstwo takich mitów. Ale stąd najbliżej chyba będzie do Oriona. 
- To taki gwiazdozbiór? – rzucił Kaj. 
- Tutaj jest człowiekiem z krwi i kości.  
(oo) Znaczy, z probitronów. 
[oo] Zgadza się. 
-  Powinniście  go  znaleźć  –  ciągnął  Homer  -  na  tamtym  skalistym  brzegu.  Lubi  tam 

przesiadywać.  

Starzec  wskazał  cypel  pomarańczowych  skał,  wchodzący  głęboko  w  morze.  Fale 

odbijały się od niego, wzbijając wysoko w powietrze. 

- Bardzo panu dziękujemy. – Kalina dygnęła. 
-  Życzę  wam  powodzenia  –  starzec  pomachał  ręką,  a  potem  zanurzył  się  w  świecie 

swoich przemyśleń.  

Gdy oddalali się od niego, wokół jego postaci zaroiło się od walczących wojowników. 

Za  nimi  majaczyły  mury  wielkiego  miasta.  Domyślili  się,  że  widzą  właśnie  walkę  o  Troję, 
którą opisał w Iliadzie… 

(oo) Pancerz uderzał o pancerz! Miecz o miecz! Pierś o pierś! Pięść o pięść! Sypały 

się iskry! Wiatr niósł pod niebo głosy krzyczących i konających! Szczęk stali, jęki rannych, 
zadyma i rąban… 

<oo> Gwizdek. 
[oo] Gwizdek. Jeszcze nie teraz. 
(oo) Ale tam tak było, pod Troją. 
[oo]  Homer  to  nieco  subtelniej  opisywał.  Poza  tym  nasi  bohaterowie  już  stamtąd 

odeszli. 

(oo) Okej… 
[oo] Spojrzeli ku skałom wskazanym przez poetę.  
- Daleko – stwierdził chłopak. – Może podlecimy używając plecaków? 
- Mam przeczucie, że mogą nam się jeszcze przydać. Lepiej po prostu podbiegnijmy. 
- Zgoda. 
Ruszyli pędem i od razu krzyknęli z zachwytu… 
(oo)  Ich zbroje, wyczuwszy, że właściciele poruszają się szybciej, wysunęły z butów 

wysięgniki łączące się ze spodenkami… 

<oo> Spódniczką… 
(oo) A z rękawków kamizelek wysunęły się wzmocnienia prowadzące do rąk,  gdzie 

przeobraziły się w cienkie, metalowe rękawiczki! Mechanizmy wspomagające ruch zadziałały 
bez zarzutu: biegnąc mogli wykonywać trzymetrowe susy! Niemal unosili się w powietrzu! 

- Te zbroje są genialne! – krzyknął Kaj – jak w Gamedeku! 
- Fantastyczne! Czuję się, jakbym latała! 
- Ja też! Ale prujemy! 
Piasek tryskał gejzerami spod stóp, wiatr świszczał w uszach, włosy falowały. Zanim 

się obejrzeli, byli już na skałach. 

[oo] Dziękuję, Gwizdku, za ten dynamiczny opis. 
(oo) Drobnostka. Nawet się nie zasapałem. 
<oo> Hi… 
[oo]  Gdy  wspięli  się  na  najwyższą  skałę,  zobaczyli  bardzo  rosłego  mężczyznę, 

ubranego  w  antyczną,  złotą  zbroję,  siedzącego  nieruchomo,  skierowanego  ku  huczącym 
falom. Obok niego siedział mały chłopiec. Cały czas coś mówił.  

Kalina i Kaj podeszli do nich, wsłuchując się w słowa: 

background image

 

 

-  Morze  składa  się  z  tysięcy  fal,  ale  nie  sposób  ich  ogarnąć  wzrokiem  –  mówił 

chłopiec  –  więc  oko  koncentruje  się  na  kilku,  lecz  nawet  wtedy  nie  może  uchwycić  ich 
kształtu, bo fale nieustannie się zmieniają, powstają, a za chwilę w ich miejscu pojawiają się 
zagłębienia. Są jakby kanciaste, bo wiatr układa na nich zmarszczki… 

Podeszli bliżej. Przyjrzeli się im dokładniej. Mężczyzna miał oczy przewiązane białą 

chustką. Chłopiec opowiadał o tym, co widzi.  

- Dzień dobry – powiedziała ściszonym głosem Kalina – nie chcemy przeszkadzać… 
Mężczyzna wyraźnie się ożywił, uśmiechnął: 
- Mamy gości! Słyszę dziewczynę. Powiedz szybko, jak wyglądają! 
Chłopiec przyjrzał im się: 
- Dziewczyna i chłopiec mają na sobie srebrzyste zbroje okrywające pasy, łydki, klatki 

piersiowe  i  dłonie. Między tymi częściami  rozciągnięte są cienkie łączniki.  Pozostałe części 
ciała są nagie. Ona ma włosy podobne do dojrzałej przenicy, siegające za łopatki. Regularna 
twarz, niebieskie oczy, usta wykrojone jak na posągu Afrodyty… 

- Cudna – szepnął mężczyzna. 
- Zbroje odbijają wizerunek nasz i skał, ale zniekształcony, bo wydłużony, odbijają też 

niebo i słońce. 

- A chłopak? – spytał mężczyzna. 
-  Ciemne  włosy,  w  kolorze  kory  sandałowca,  oczy  przypominające  barwą  miód, 

policzki i szczęka zgrabne, usta jak u Dawida… 

- Też ładny! 
- Tak, panie. 
- Z czym przychodzicie, cni goście? – spytał mężczyzna. 
- Czy ty, panie, jesteś Orionem? – odezwała się dziewczyna. 
- To ja. A wy? Jak was zwą? 
- Jestem Kalina, obok mnie stoi Kaj. 
- Piękne imiona. Jak mogę wam pomóc? 
O, pomyślała Kalina, to chyba pierwszy człowiek, który proponuje pomoc. Oferuje ją, 

chociaż sam jest niewidomy… albo tylko zasłania oczy chustą. 

-  Czy…  -  zawahała  się  -  …czy  ty,  panie,  specjalnie  zasłaniasz  oczy,  czy  jesteś 

niewidomy? 

-  Moje  oczy  zastępuje  ten  cudny  chłopiec.  Kiedyś  widziałem  bez  jego  pomocy, 

chociaż po prawdzie to patrzyłem, ale byłem ślepcem. 

- Co się stało? 
Mężczyzna oparł  się mocarnymi rękami o skały  i  przez chwilę grzał  w promieniach 

słońca. 

-  Dawno  temu,  tak  dawno,  że  trudno  uwierzyć,  że  zdarzyło  się  to  naprawdę,  byłem 

bardzo  pewnym  siebie,  wręcz  zadufanym  w  sobie  młodzieńcem.  Miałem  silne  ciało,  bystre 
oko,  świetnie  polowałem,  doskonale  się  biłem…  Byłem  tak  zaślepiony  miłością  własną, 
przekonaniem o swojej wartości i nieomylności… 

<oo> Coś tak jak gangsterzy… 
[oo] Tak. 
- Że ośmieliłem się prosić Ojnopiona, możnego króla tej krainy, o rękę Merope, jego 

pięknej  córki.  Myślę,  że  wcale  mnie  nie  kochała.  A  ja  w  tym  czasie  kochałem  sam  siebie. 
Moje zachowanie było tak butne i brutalne, że król kazał mnie oślepić za karę, na znak, że nie 
będzie  tego  tolerował  na  swoim  dworze.  Gdy  kat  wykonywał  wyrok,  Ojnopion  powiedział: 
„Daruję ci życie. Mam nadzieję, że gdy stracisz wzrok, wreszcie otworzysz oczy”… 

Orion zaśmiał się cicho. 
- To mu się udało… Byłbym ślepy do dziś. Ale spotkałem tego chłopca, który zgodził 

się  być  moimi  oczami.  Odtąd  noszę  go  na  ramieniu,  a  on  opowiada,  co  widzi.  Nie  wiecie 

background image

 

 

nawet,  jakie było  moje  zaskoczenie, gdy  po raz pierwszy  usłyszałem jego  głos  i dotarło  do 
mnie, co opisuje… 

Pogłaskał chłopca po głowie. 
-  …To  niezwykle  wrażliwe  dziecko.  Pierwszy  raz  słyszałem,  by  ktoś  z  taką 

szczegółowością i subtelnością widział świat. Tylko dziecko jest w stanie patrzeć i widzieć, 
WIDZIEĆ tak piękne rzeczy. Tak szczegółowe. Większość dorosłych jest niewidoma, tak jak 
ślepy  byłem  ja.  Po  tym,  jak  ujrzą  tysiąc  domów,  gdy  widzą  kolejny,  nakładają  na  niego 
schemat  poprzednich  i  już  go  nie  dostrzegają.  To  samo  jest  z  drzewami,  zwierzętami, 
morzem,  górami,  niebem…  Dorośli  są  niewidomi.  Dziecko  widzi  wnikliwie,  wszędzie 
zauważa życie, uczucia, barwy. Dzięki niemu zrozumiałem, jak bardzo zapatrzony byłem w 
siebie i jak mało widziałem na zewnątrz. To on otworzył mi oczy. 

Orion przytulił chłopca.  
Nastało  milczenie.  Fale  uderzały  o  skalisty  brzeg,  w  oddali  toczyły  bitwy  mityczne 

armie, unosiły się pegazy, ryczały smoki, ale tu, na skale, słychać było tylko szum oceanu. 

- To bardzo ciekawa opowieść – odezwał się wreszcie Kaj – ale jak ma nam pomóc? 
- Może usiądźmy – zaproponowała Kalina. 
Kaj spojrzał na nią zdziwiony, ale zgodził się. 
Usiedli po turecku. 
-  Orion  powiedział  –  odezwała  się  dziewczyna  –  że  jeśli  chcesz  otworzyć  oczy, 

powinieneś je zamknąć. Szamanka mówiła, że widzi nasz świat w snach. 

- Tak. 
- Więc może zamknijmy na chwilę oczy? 
Roześmiała się. Orion razem z nią. Kaj oczu nie zamknął, tylko szerzej otworzył: 
- I to ma rozwiązać nasze problemy? Zamknięcie oczu? 
- Och, wiesz, nie zaszkodzi, prawda?  
Orion  przysłuchiwał  się  ich  rozmowie  i  z  rozbawieniem  kiwał  głową.  Kalina  nie 

czekając  na  Kaja  poprawiła  się,  położyła  ręce  na  kolanach  i  zamknęła  oczy.  Kaj  wzruszył 
ramionami i zrobił to samo. 

Na  początku  nic  się  nie  działo,  ale  potem  zorientował  się,  że  jest…  ciemno.  Bo 

powieki  odcinały  dopływ  światła.  To  pomogło  mu  się  uspokoić.  Usłyszał  szum  oceanu, 
uderzenia  fal  o  skały,  ich  delikatne  drżenie,  wiatr,  słońce  i  jego  żar,  promieniowanie 
rozgrzanych  kamieni,  ciepło  bijące  od  Oriona,  Kaliny  i  chłopca,  wyczuł  zapach  oceanu,  tak 
silny,  a  jednak  jeszcze  przed  chwilą  nieodczuwalny…  Głowę  miał  kompletnie  pustą.  Nie 
wierzył, że przyjdzie jakakolwiek odpowiedź.  

I nagle zobaczył laboratorium Szalonego Naukowca. A potem przypomniał sobie film 

Stargate. I zrozumiał, że gdzieś w tym laboratorium muszą się kryć Wrota Nadprzestrzenne. 
One  na  pewno  istnieją  w  Idelandzie,  bo  są  zbyt  dobrze  znane  w  literaturze  i  kinie  science 
fiction. Jedyne miejsce, gdzie mogą być, to u niego… Albo w Cytadeli. Wojsko też lubi mieć 
takie  rzeczy…  Skupił  się  bardziej.  Gdzie  były  wrota  w  filmie?  Nie  w  siedzibie  wojskowej, 
tylko  w  podziemiach  uniwersytetu…  Tak!  Musi  tu  być  uniwersytet!  Gdziekolwiek  są  te 
wrota, zaprowadzi ich we właściwe miejsce Szalony Naukowiec! 

Otworzył gwałtownie oczy: 
- Szalony Naukowiec! – wykrzyknął. – To jednak on nam pomoże! 
-  Tak  jest!  –  krzyknęła  Kalina  także  rozbudzona.  –  I  wiem,  co  zrobić,  żeby  stał  się 

znowu Uniwersalnym Naukowcem! 

- Szybciej, szkoda czasu! 
Pożegnali  się  z  Orionem  oraz  jego  przyjacielem  i  wystartowali  używając  plecaków 

odrzutowych.  Kalina  wyciągnęła  kompas.  Wznieśli  się  bardzo  wysoko  nad  Krainę  Mitów, 
przelecieli  nad  Krainą  Ludów  Pierwotnych  i  wylądowali  na  rozgrzanym,  promieniującym 

background image

 

 

pustkowiu  Krainy  Cierpienia.  Ich  buty  zaczęły  się  wyginać  i  syczeć.  Kalina  błyskawicznie 
podniosła mały kamyk i schowała go do kieszeni, takiego zasobnika na biodrze.  

- Ty też jeden weź – powiedziała do Kaja. 
- Po co? 
- Może się przydać. 
Chłopak wzruszył ramionami i także schował kamyk w zasobniku. 
(oo) Ja też taki mam. Ba kilkanaście. W jeden zmieściłby się nawet samochód. 
<oo> Samochwała.  
(oo) Nie, nie chwalę się. Tak po prostu jest. 
<oo> A ja mam skaner międzygalaktyczny. 
(oo) Łe, samochwała. 
<oo> Nie, po prostu tak jest.  
(oo)  Mówisz  tak,  by  zmnie  zdenerwować,  wiesz  dobrze,  że  ja  nie  mam  jeszcze 

skanera. 

<oo> A ty dobrze wiesz, że nie mam tylu kieszeni, bo dbam o linię. 
[oo]  Na  tym,  drogie  dzieci,  polega  nieładne  chwalenie  się  –  głośne  podkreślanie,  że 

mamy to, czego ktoś inny nie ma. Oboje zachowujecie się marnie. 

<oo> (oo) Ale to on/a… 
[oo] Przemyśleć swoje postępowanie i milczeć.  
(oo) <oo> A… 
[oo] Cicho, powiedziałem.  
(oo) <oo> E… 
[OO]… 
(oo) Oj, już tak nie patrz.  
<oo> Właśnie. Nie patrz. 
[OO} Żeby mi to było ostatni raz… 
(oo) Eee, Cybotku… 
[OO} Tak? 
(oo) Eee, ze zdenerwowania lewe ucho ci się przekręciło. 
[oo} Co? A, rzeczywiście, dziękuję. 
(oo) Drobiazg. 
<oo> Hi… 
[oo] Cicho! 
<oo> Chciałam powiedzieć „higiena”. 
[oo] Akurat. Dobra, koniec gadania, opowiadam. 
Kalina schowała kawałek skały w zasobniku na  biodrze, Kaj  także, i  polecieli  dalej. 

Podróż nie trwała tak długo jak lot łodzią w przeciwnym kierunku, bo pancerze były bardzo, 
bardzo szybkie. 

(oo) Jak u Iron Mana? 
[oo] Albo jeszcze szybszse! 
(oo) Ja… 
[oo]  Ledwie  przekroczyli  granicę  Wewnętrznych  Krain,  namierzyły  ich  Cerbery. 

Zbroje  wyczuły,  że  zbliża  się  niebezpieczeństwo  i  znowu  stały  się  pełnymi  pancerzami 
okrywającymi szczelnie nogi, ręce, brzuchy i plecy. Nasi bohaterowie ruszyli pełną parą, a za 
nimi ze skowytem mknęły Cerbery strzelając, świecąc lampami i wyjac syrenami… 

(oo)  Było  ich  ze  dwadzieścia!  Musiały  zawiadomić  wojsko,  bo  zaraz  pojawiły  się 

potężne, latające pancerne pojazdy w zielonym kolorze, cała obława! Kaj i Kalina jak szaleni 
pruli  powietrze,  pozostawiając  za  sobą  białe  smugi,  między  nimi  przelatywały  co  chwila 
strzały  Cerberów  i  bojowych  machin.  Istna  bonanza!  Płonęło  powietrze,  huczały  salwy, 
szczęk stali, huk armat… 

background image

 

 

<oo> Gwizdek, epoki ci się pomieszały… 
(oo) Dlaczego? 
<oo> Tam armat nie było. 
(oo) No pewnie, że nie było. Kto mówi, że były? 
<oo> Ty. 
(oo) Ty mi nie przeszkadzaj, tak? Huk laserów i plazmowych dział, a nasi bohaterowie 

lecieli  jak  opętańcy,  wywijając  spirale  i  cudem  unikając  trafień.  Wreszcie  dostrzegli  Świat 
Naukowców,  a  w  jego  centrum  znajome,  kuliste  laboratorium,  unoszące  się  na  słupie 
błyskawic. 

<oo> Laboratorium Szalonego Naukowca… 
(oo) Tak jest! 
- Nie uda nam się tam dotrzeć! – krzyknęła Kalina – Zestrzelą nas! 
Wtedy Kaj przypomniał sobie zbawienną prawdę: w tym świecie nikt nie ginie! Nawet 

jeśli ktoś jest trafiony strzałem z broni, tylko znika, by wkrótce pojawić się na nowo! Kalina i 
on  z  pewnością  zrobieni  są  z  probitronów,  pobodnie  ich  wrogowie,  więc  nawet  jeśli 
zaangażuje się w walkę, nikomu nie stanie się krzywda! Zatem co ma do stracenia?! 

- Leć przodem! – krzyknął – ja ich zatrzymam! 
- Jak?! 
- Przecież nas przeszkolili!  
- Wariacie! Zginiesz! 
- Mam nadzieję, że nie! Leć! 
Kalina dłużej nie protestowała. Wydała mentalną dyspozycję, by jej plecak odrzutowy 

dał z siebie pełną moc. Z dysz znajdujących się na wysokości jej lędźwi buchnęły niebieskie 
płomienie,  długie  na  metr  i  dziewczyna  oddaliła  się.  Tymczasem  Kajowi  w  duszy  zagrały 
werble  i  marsze  bojowe.  Odwrócił  się  do  Cerberów  i  pojazdów  wojskowych,  uruchomił 
działka  na  przedramionach  i  zaczęła  się  jazda!  Zaczął  strzelać  we  wszystkie  strony,  a  co 
wycelował,  to  trafiał.  Leciały  w  stronę  Nexusa  szczątki  Cerberów,  leciały  odłamki 
odstrzelone  od  pojazdów  wojskowych,  sypały  się  iskry,  salwy  odbijały  się  od  pancerzy. 
Wojskowi  i  policja  jakby  na  to  czekali.  Ich  statki  rzuciły  się  w  kierunku  Kaja  na 
podobieństwo drapieżnych rekinów, które chciały go pożreć… 

<oo> O matko… 
(oo)  Lecz  dzielny  Kaj  nie  dał  po  sobie  poznać  strachu.  Wstąpiło  w  niego  męstwo. 

Odwaga. Uważnie celował i strzelał. Już dwa pojazdy wojskowe leciały do Nexusa ciągnąc za 
sobą warkocze czarnego dymu. Kaj uważnie obserwował kierunek lotu  salw wroga i unikał 
ich, kręcąc wariackie piruety. Jak w Gamedeku, jak w Gamedeku, myślał gorączkowo, skup 
się,  to  zupełnie  jak  w  opowiadaniu  „Zawodowiec”,  jestem  zawodowcem,  jestem  świetnym 
graczem… 

[oo] Dobry był. 
(oo) A tymczasem Kalina dotarła do laboratorium. Ledwie wylądowała na lądowisku, 

wyskoczył z drzwi wejściowych Szalony Naukowiec z błyskiem obłędu w oku: 

- Ha! Mam ptaszynę! Zapraszam do środka! Teraz już mi się nie wymkniesz! 
Kalina bez słowa wbiegła do wnętrza kuli, a tam, gdy mężczyzna już wznosił nad nią 

ręce  z  zakrzywionymi  palcami,  a  jego  roboty  ze  świstem  zbliżały  się  by  ją  unieruchomić, 
otworzyła  zasobnik  na  biodrze  i  wyciągnęła  z  niego  kamień  z  Krainy  Cierpienia.  Okruch 
zaczął świecić białym blaskiem. Wszystko wokół niego zaczęło się giąć i parować. Jego moc 
w tej Krainie była dużo potężniejsza niż tam, skąd pochodził.  

Naukowiec zasłonił oczy. 
- Na wszystkie probitrony świata, schowaj to! 
- Dlaczego? – spytała niewinnie Kalina. – Tak ładnie świeci! 

background image

 

 

- Strasznie! Ten blask wywołuje wzruszenie, współczucie, to okropne emocje, proszę 

schowaj… 

Rzeczywiście, kamień emanował taką aurą uczuć, że nikt, nawet Szalony Naukowiec, 

nie mógł się oprzeć jego sile. 

Nagle  laboratorium  pojaśniało,  a  mężczyzna  przeobraził  się  w  Uniwersalnego 

Naukowca.  Roboty  zamieniły  się  ze  złowieszczych  w  normalne,  wykresy  na  monitorach 
zmieniły kolor z czerwonego na zielony… Mężczyzna zamrugał, a potem zerknął na okruch, 
który w dużej mierze wyparował podczas swojego oddziaływania. 

- Niezmierna jest siła cierpienia – szepnął. 
Zerknał na ekran: 
- Musisz ratować swojego chłopaka! On nie ma szans! 
Rzeczywiście  Kaj był  w opałach:  wrogie siły już go otaczały, jego zbroja dymiła w 

kilku  miejscach,  tonął  w  deszczu  strzałów,  to  cud,  że  nadal  żył!  Walczył  teraz  w  zwarciu  z 
kilkunastoma Cerberami, wywijał  elektromieczem, co chwila przecinając jakąś  poczwarę na 
pół, ale nie miał szans w tym boju! 

-  Nie  boję  się  was,  nie  boję  się  was,  jestem  gamedekiem  -  szeptał  i  wciąż  strzelał  i 

wciąż siekł. 

Nagle usłyszał w słuchawkach głos Kaliny: 
- Kaj! Użyj kamienia! 
- Co?  
- Wyjmij go i trzymaj na dłoni! 
Chłopak  sięgnął  do  zasobnika  na  biodrze,  wykonał  salto  do  tyłu,  by  uniknąć  gęstej 

serii pocisków, zamachnął się i przeciął jeszcze jednego Cerbera, wreszcie wyciągnął okruch. 
Gdy pokazał go przeciwnikom na wyciągniętej ręce, buchnęły z niego promienie i na chwilę 
wszystkich oślepiły.  

Wydawało  się,  że  Kaj  trzyma  słońce  na  dłoni.  Machiny  blisko  niego  zaczęły  się 

wyginać zupełnie, jakby blask je topił, wojskowe transportowce dymiły i iskrzyły. 

-  Przenieśliście  kawałek  gruntu  jednej  Krainy  do  drugiej.  W  dodatku  tej  najmniej 

lubianej  –  szepnął  zachwycony  Naukowiec.  –  Pogwałciliście  podstawowe  prawo  Idelandu  i 
wyzwoliliście nieprawdopodobną energię… 

Tymczasem  wśród  atakujących zachodziła przemiana. Malowanie statków zmieniało 

się.  Drapieżne  symbole  na  pojazdach  wojskowych  przekształciły  się  w  czerwone  krzyże, 
zieleń  ustąpiła  miejsce  bieli,  zaś  Cerbery  przyjęły  oznakowanie  pomoczniczych  aparatów 
medycznych.  Znajdujące  się  najbliżej  Kaja  roboty  podleciały  do  niego  i  zaczęły  opatrywać 
zranienia zbroi. 

- Szkoda czasu – syknął Naukowiec – działanie tych okruchów może się wyczerpać i 

wszystko powróci do normy. Chcecie się dostać do portalu? 

- Tak! – krzyknęła Kalina. 
- Pędem na uczelnię! 
Kalina przekazała Kajowi informację, by leciał za pojazdem naukowca. Ten zawrócił 

gwałtownie  i  podążył  za  Orłem  1.  Lecieli  w  kierunku  wielkiej,  gotyckiej  budowli 
przypominającej kościół. 

Był to Uniwersytet. Miejsce, gdzie są wszystkie najważniejsze urządzenia, oczywiście 

te, których nie ma Uniwersalny Naukowiec. 

Gdy  wylądowali,  z  budynku  wyszedł  Uniwersalny  Profesor.  Był  ubrany  w  długą 

czarną szatę, na głowie miał kwadratową czapkę… 

<oo> Hihi… 
[oo]  No  cóż,  ludzie  dla  podkreślenia  wagi  swojego  stanowiska  ubierają  się  dość 

dziwacznie, weźmy papieży, biskupów, sędziów, profesorów, szamanów, wodzów, stroją się 
jak panienki… 

background image

 

 

<oo> Hihihi… 
(oo) Hehehe… 
[oo] Świat dorosłych jest dziwny, sami widzicie. 
(oo) Faktycznie. 
[oo] Profesor wcale nie miał zadowolonej miny. Był surowy i patrzył złym okiem na 

zbliżającego  się  Uniwersalnego  Naukowca  i  Kalinę  oraz  lądującego  obok,  wciąż  trochę 
dymiącego  i  iskrzącego  Kaja  (prześladujące  go  aparaty,  które  zamieniły  się  w  jednostki 
medyczne, odleciały, niosąc pomoc w różne miejsca Idelandu). 

- Dlaczego on jest taki niezadowolony? – spytała Kalina. 
-  To  Rektor.  Nie  lubi  mnie.  Zostałem  wyrzucony  z  Uniwersytetu  za  głoszenie 

niepopularnych teorii. Złamał mi karierę i teraz się zemszcz… 

Kalina zauważyła, że Uniwersalny Naukowiec ma zamiar przekształcić się znowu w 

Szaleńca i szybko wyciągnęła kamień. Okruch znowu rozbłysnął światłem, ale szybko dopalił 
się. Mimo to jego czar zadziałał: mężczyzna w białym kitlu wypogodził się. 

- Witam, panie Profesorze – podszedł do dostojnika i uścisnął mu rękę. 
- Czego tutaj szukasz, odszczepieńcze? – spytał Rektor. 
- Musimy uruchomić portal. 
Profesor roześmiał się: 
-  Chyba  żartujesz!  Nigdy  cię  nie  wpuszczę  do  środka!  Po  tym  jak  przez  ciebie 

wybuchło północne laboratorium? 

- Już tłumaczyłem, że to nie była moja wina. Instalacja była nieszczelna… 
- Jesteś niebezpieczny dla siebie i otoczenia, dobrze o tym wiesz… 
Kalina zerknęła w górę. Nad Uniwersytetem unosiła się wielka Idea przedstawiająca 

człowieka  z  wysoko  zadartą  głową,  przymkniętymi  oczami,  na  bardzo  wysokim 
podwyższeniu,  stającego  na  palcach,  jakby  chciał  brodą  sięgnąć  jeszcze  wyżej.  Było  to 
wyobrażenie  Pychy.  Dziewczyna  zrozumiała,  że  w  świecie  dorosłych,  nawet  wśród 
naukowców,  istnieje  problem  zazdrości,  dążności  do  stanowisk  i  obrony  własnego  zdania, 
nawet gdy nie jest ono słuszne. Nagle zapragnęła znaleźć się wśród filozofów, którzy chyba 
nie  cierpieli  na  tego  rodzaju  przywary…  oczywiście,  jeśli  znajdowali  się  poza  zasięgiem 
Uniwersytetu… 

Przyjrzała się Rektorowi. Był  z całą pewnością  pod wpływem  tej idei.  Zostawiła na 

chwilę kłócących się i podeszła do Kaja 

- Masz jeszcze jakiś okruch z Krainy Cierpienia? – szepnęła. 
Chłopak pokręcił głową: 
- Cały mi się wypalił. 
- Niedobrze. Profesor nas nie wpuści. Co robić? Zagrozić mu? 
-  Boję  się.  To  może  spowodować,  że  Uniwersalny  zamieni  się  w  Szalonego.  A 

Rektor… nie wiem, w jakiegoś antyrektora? 

- Masz rację. Trzeba jakoś pokojowo… 
- Jak wpłynąć na faceta, który za wszelką cenę uważa, że jest lepszy, ważniejszy i że 

ma rację? 

Kalina podrapała się w podbródek… 
- Pytaniami? 
- Masz w tym wprawę? 
- Bo ja wiem? Jakoś zawsze udawało mi się rodziców zapędzić w kozi róg, gdy mi na 

czymś zależało… właśnie pytaniami. 

Kaj skrzywił się, ale nie miał innych pomysłów. Podeszli ostrożnie do dyskutujących, 

którzy zaczęli już wymachiwać rękami. 

- Dzień dobry panu – ukłoniła się Kalina. 
- Dzień dobry – zawtórował Kaj. 

background image

 

 

- Dzień dobry dzieci – Rektor, nieco już zadyszany, zmusił się do uśmiechu. – Co was 

tu sprowadza? 

- Potrzebujemy pomocy. 
Zerknął podejrzliwie na Naukowca.  
– Mam nadzieję, że nie łączy was nic z tym szaleńcem? O co chodzi? 
-  Pochodzimy  z  innego  świata.  Równoległego.  Nazywamy  go  rzeczywistością. 

Chcemy tam wrócić. 

Uniwersalny Naukowiec skrzywił się. Spojrzał na Kalinę strasznym wzrokiem, jakby 

chciał powiedzieć: nie tak się rozmawia z tym człowiekiem! 

W  oczach  Profesora  zalśniły  ognie  chciwości.  Dziewczyna  zrozumiała,  że  popełniła 

błąd.  Teraz  zapragnie  otrzymać  Ostateczną  Nagrodę!  Będzie  chciał  ich  badać, 
eksperymentować,  zatrzymać  dla  siebie!  Zapragnie  pisać  o  nich  artykuły,  ksiażki, 
opracowania, śnić będzie o popularności, nigdy ich nie odda! Na ich oczach Rektor zamienił 
się w Profesora Owładniętego Dążeniem Do Sławy… 

<oo> Długa nazwa. 
(oo) Ale ładna. 
<oo> Bo ja wiem… 
[oo] Cicho. 
-  To  bardzo  poważna  sprawa  –  odparł  niby  zastanawiając  się,  nie  wiedząc,  że  nasi 

bohaterowie już dostrzegli jego przemianę. 

Jego ręka sięgnęła głęboko w fałdy szaty. 
-  Muszę  wykonać  kilka  telefonów.  Podziemia  Uniwersytetu  są  zamknięte,  a  ja  nie 

mam klucza… Pozwólcie, że zrobię to na osoboności. 

Wyciągnął komórkę i oddalił się kilka kroków w stronę murów budowli. Rozmawiał z 

kimś ściszonym głosem. 

- Niedobrze – mruczał Uniwersalny Naukowiec – węszę podstęp. 
- Nie mamy już okruchów z Krainy Cierpienia… – szepnęła Kalina do Kaja. 
- Może tam wrócić? – spytał chłopak. 
Dziewczyna zacisnęła usta: 
- Nie wiem, nie wiem czy zdążymy. On knuje coś poważnego? 
- Tak to wygląda… 
- Mam złe przeczucia. 
-  Jeśli  dobrze  rozumiem  Ideland,  za  chwilę  Profesor  przejmie  nas  jako  obiekty 

eksperymentalne  i  zamknie  w  Uniwersytecie.  Możliwe,  że  za  chwilę  znowu  się  tu  zjawi 
wojsko i porwie nas do Cytadeli… 

- Historia powtórzy się od nowa – potwierdziła złotowłosa. – Ręce opadają. Czy stąd 

naprawdę nie da się uciec? 

Wtedy chłopak wyjął z zasobnika udowego komunikator: 
- Chyba nadszedł czas ostatecznych rozwiązań. 
Za chwilę podszedł do nich uśmiechnięty Pofesor Dążący Do Sławy. 
<oo> O, to już jest krótsze. 
[oo] Tak jest. 
-  Wszystko  gotowe  –  odezwał  się  –  zapraszam  do  środka,  za  chwilę  przyleci  stróż  i 

pootwiera niezbędne drzwi… 

-  Może  poczekamy  na  niego  tutaj?  –  zasugerował  Uniwersalny  Naukowiec.  –  Taka 

ładna pogoda. W murach dostaję reumatyzmu. 

Rektor przewrócił oczami: 
- Oczywiście. W sumie to żadna różnica. 
Usłyszeli  syreny  Cerberów.  Budowle  dookoła  zostały  oświetlone  niebieskim  i 

czerwonym światłem. 

background image

 

 

- Zdrada – syknęła przez zaciśnięte zęby Kalina. – Jakież to przewidywalne. 
Budynkami  wstrząsnął  huk  silników  pojazdów  wojskowych.  Albo  wróciły  te,  które 

niedawno  zamieniły  się  w  karetki,  albo  były  to  nowe  transportowce.  W  sumie  nie  miało  to 
znaczenia. 

Kalina spojrzała zrezygnowanym wzrokiem na Kaja.  
Już biegli do nich żołnierze. Profesor zacierał ręce. Uniwersalny Naukowiec zaczął się 

wyginać, jakby za chwilę miał się przeobrazić w Szalonego. 

Wtedy na niebie pojawiła się błyskawica, usłyszeli grom, a po nim na ziemię spadły 

dwa oddziały  Ranów  z Torkilem  Aymorem na  czele. W sumie dwudziestu  jeden żołnierzy. 
Gdy  ich  stopy  uderzyły  w  grunt,  zatrzęsły  się  mury,  a  z  Uniwersytetu  posypał  się  tynk. 
Ranowie  byli  wyżsi  od  najwyższych  żołnierzy  Cytadeli  o  metr.  Nikt  nie  śmiał  im  się 
przeciwstawić.  Najlepsi  Imperatora.  Zaopatrzeni  w  pancerze  typu  Coremour  V,  które  broń 
żołnierzy Cytadeli mogła co najwyżej zarysować.  

Wojskowi zdębieli, wargi Profesora pobladły: 
-  Pogwałcenie  prawa  Idelandu…  Nie  wolno  militarnym  istotom  z  jednych  Krain 

przebywać na nieswoim terenie… 

-  Ranowie  –  odezwał  się  Maod-An  Torkil  Aymore  potężnym  głosem  –  zawsze 

pamiętają o swoich długach.  

Podszedł do Kaja: 
- Jak możemy się odwdzięczyć za okazaną nam pomoc, przyjacielu Ranów? 
Kaj uśmiechnął się błogo. Nie marzył, że kiedyś może zostać tak nazwany. 
-  Musimy  się  dostać  do  podziemi  Uniwersytetu  i  skorzystać  z  portalu,  by  wrócić  do 

domu. 

- Rozumiem. 
- Ci wojskowi, Cerbery i Profesor chcą nam przeszkodzić. Zamierzają zamienić nas w 

króliki doświadczalne. 

(oo) Jak to: zamienić w króliki? Czarami? 
<oo> Gwizdek, nie udawaj, że nie rozumiesz. 
(oo) Nie rozumiem. 
[oo] To taka przenośnia. W laboratoriach często eksperymentuje się na królikach. Jeśli 

ktoś  chce  robić  doświadczenia  na  ludziach,  mówi  się,  że  czyni  z  nich  „króliki 
doświadczalne”. 

(oo) A, kumam. 
<oo> A ja myślę, że Gwizdek odezwał się tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę. 

Chciał, żeby oddać mu głos, bo pojawiły się jego ulubione żołnierzyki. 

(oo) …Kwantina kłamie. 
<oo> A nie. Twoje wahanie cię zdradziło. 
(oo) Jakie wahanie? 
<oo> Było, prawda Cybot? 
[oo] Było. W sumie nie mam nic przeciwko, żeby Gwizdek dalej opowiadał. Będzie 

trochę  akcji,  a  Gwizduniu  to  lubi.  Poza  tym  muszę  przepłukać  gardło  olejem.  Trochę  mi 
zaschło. 

(oo) Ha. 
Gul, gul, gul… 
<oo> Hihi, ale głośno Cybot płucze. 
(oo) To co? Mogę opowiadać? 
<oo> [oo] Możesz. 
(oo) Okej. 
Straszliwi  Ranowie  ustawili  się  półkolem  odgradzając  od  wojska  i  Cerberów 

Profesora,  Naukowca  oraz  naszą  dwójką.  Nikt  nie  śmiał  sforsować  muru  zbudowanego  z 

background image

 

 

potężnych ciał wojów, którzy mieli po trzysta, czterysta lat i nie mieli sobie równych w całej 
galaktyce.  Na  ich  przedramionach,  ramionach  i  łydkach  połyskiwały  działka,  śledzące 
wszystkich potencjalnych wrogów… 

<oo> Gwizdek się rozbujał. 
[oo] Dalej Gwizdek, dalej… 
(oo) Ja tylko opisuję. 
[oo] Opisałeś, jedź dalej. 
(oo) Okej, okej. 
Ran  Aymore  podszedł  do  pobladłego  Rektora.  Pochylił  się  nad  nim  jak  fatum, 

skrzydła  wytworzone  przez  jego  zbroję,  okalające  ramiona  na  podobieństwo  kołnierza, 
płonęły  błękitnym  baskiem,  zdobione  działka  na  ramionach  złowrogo  błyskały  kontrolkami 
gotowości do strzału. 

- Nie będziesz robił żadnych problemów, prawda, Profesorze? 
- Ależ nie… - odparł przerażony mężczyzna. 
- W drogę – rozkazał Ran. – Dekurioni – zwrócił się do dowódców swoich żołnierzy – 

pilnujcie, by nikt nam nie przeszkadzał. 

- Za Imperium! 
- Nie obawiasz się – szepnęła Kalina do Kaja – że ci Ranowie też przekształcą się tutaj 

w jakieś maszkary? Tyle negatywnej energii… 

- Nie – odszepnąl Kaj uśmiechając się – Maod-Anowie nigdy nie mylą dobra ze złem. 

To niemożliwe. Popatrz. Aura Torkila była tak silna, że Rektor znowu jest normalny… 

- Rzeczywiście! 
Droga do podziemi Uniwersytetu nie była długa. Gdy profesor otworzył wierzeje, ich 

oczom ukazała się duża hala, w której środku tkwił starożytny artefakt, najprawdopodobniej 
skonstruowany przez obcych… 

<oo> Czyli kosmitów. 
(oo) Tak jest. Było to wielkie koło, brama hiperprzestrzenna. Przed nią znajdowała się 

konsola, dzięki której można było ją uruchomić. Dziewczyna i chłopak oniemieli patrząc na 
wspaniałą konstrukcję.  

Nagle budowlą wstrząsnął wybuch. 
-  Co  się  dzieje?  –  Ran  warknął  do  mikrofonu  umieszczonego  w  zbroi.  –  Dekurioni, 

meldujcie. 

-  Jesteśmy  pod  ostrzałem!  –  krzyknął  podopieczny.  –  Ściągnęli  posiłki!  Helikoptery! 

Czołgi!  

- Musicie się utrzymać! 
Za Imperium! 
Aymore spojrzał na Profesora: 
- Spiesz się! 
Mężczyzna drżącymi palcami wcisnął kilka przycisków na konsoli. Koło zaczęło się 

obracać  i  błyskać  światłami.  Kaj  i  Kalina  poczuli  silną  wibrację  podłogi.  Im  szybciej  koło 
wirowało, tym głośniej szumiało. Podniósł się wiatr, chociaż w piwnicach Uniwersytetu nie 
było okien. Przygasły światła.  

Znowu wstrząs. Kanonada na zewnątrz nasilała się. 
- Dekurioni – warknął Ran do mikrofonu – meldujcie! 
Obaj Dekurioni zginęli i zniknęli! – krzyknął inny głos. – Torii, nie utrzymamy się! 

Zostało nas trzech! Spieszcie się! 

- Za Imperium – szepnął Torkil. – Nie mamy czasu – spojrzał surowo na Profesora. – 

Kiedy portal się otworzy? 

- Lada moment… 
- Chodźmy. 

background image

 

 

Ran, Uniwersalny Naukowiec i  nasi  bohaterowie podeszli do drżącego,  wibrującego, 

wirującego  z  zawrotną  prędkością  portalu.  Włosy  Kaliny  elektryzowały  się,  stawały  na 
głowie… 

<oo> Hihi… 
(oo)  Po  zbroi  Maod-Ana  przeskakiwały  iskry,  biały  fartuch  Naukowca  powiewał  i 

łopotał. Wstrząs, który za chwilę nastąpił, był tak silny, że posypał się tynk z sufitu.  

- Meldujcie – odezwał się Torkil do mikrofonu. – Meldujcie… 
Odpowiedziały mu trzaski i cisza. 
- Więc to tak – szepnął – nadeszła moja kolej na spłacenie długu. 
Nagle wewnątrz koła portalu pojawiła się błona, odbijająca halę jak lustro. 
- Niesamowite – szepnął Naukowiec. 
-  Portal  jest  gotowy!  –  krzyknął  Profesor  –  wchodźcie  jedno  po  drugim!  Nie  dwie 

osoby na raz! 

- Ruszajcie – rozkazał Ran – ja was osłonię. 
Podbiegł w stronę drzwi, skąd już dobiegały kroki żołnierzy.  
- Wskakuj pierwsza – odezwał się Kaj. 
- Nnie… boję się. Ty najpierw. Jeśli nic ci się nie stanie, pójdę za tobą. 
Torkil strzelił ze wszystkich działek zbroi do szturmujących żołnierzy. Potem drugi i 

trzeci raz. Kule ich broni odbijały się od jego pancerza. 

- Szybciej! – krzyknął. 
- Jesteś pewna? – spytał Kaj. 
Dziewczyna  kiwnęła  głową.  Chłopak  rozejrzał  się  szybko  i  pożegnał  wzrokiem 

Profesora. 

- Do widzenia panu – szepnął przez wyschnięte wargi do Naukowca. 
- Do widzenia, synu. 
I  ruszył  po  podeście  w  stronę  lustrzanej,  wibrującej  powierzchni.  Wyciągnął  rękę, 

dotknął jej, dłoń utonęła gdzieś po drugiej stronie. Wykonał krok, już w połowie znalazł się 
za lustrem, jeszcze raz się obejrzał, zrobił drugi krok i… 

<oo> Już go nie było! 
[oo] Ha! 
(oo)  Obudził  się  na  szpitalnym  łóżku.  Był  ranek.  Siedzący  przy  nim  rodzice 

podskoczyli jak oparzeni. 

-  Panie  doktorze!  –  zawołała  mama  –  obudził  się!  Obudził!  Och,  jakie  szczęście!  – 

krzyknęła i zaczęła go tulić do siebie. 

Tata także płakał ze szczęścia, ale tulić go nie mógł, bo mama tak szczelnie otoczyła 

syna swoimi rękami. 

- Mamo, nic mi nie jest… Czekaj, bo tam jest jeszcze Kalina… 
- Kalina? – usłyszał głos zza pleców. 
Odwrócił się. Przy drugim łóżku czuwali mężczyzna i kobieta, a na łóżku leżała… 
- Kalina? – Kaj wytrzeszczył oczy. 
- Wy się znacie? – spytał mężczyzna. 
- Kaj – odezwała się jego mama – to są rodzice tej dziewczyny. Potrącił ją samochód. 

Niegroźnie, nic sobie nie złamała, kilka otarć, ale straciła przytomność. Jej objawy były tak 
podobne do twoich… 

- Ty straciłeś przytomność przy komputerze – wszedł jej w słowo tata. 
- …że położono was w tej samej sali – dokończyła mama. 
- Kalina… - Kaj wciąż nie mógł uwierzyć w to, co widzi. 
- Znacie się? – ponowił pytanie jej ojciec. 
- Tak… znaczy nie… to znaczy poznaliśmy się po tamtej stronie… 

background image

 

 

-  Tamtej  stronie?  –  tata  dziewczyny  zmarszczył  brwi.  –  Co  masz  na  myśli,  młody 

człowieku? 

A to klops, pomyślał Kaj. Co im powiedzieć? Dlaczego ona się nie budzi? Musi mieć 

kłopoty! Torkil zginął? Portal się zepsuł? 

[oo]  Obawy  Kaja  nie  były  bezpodstawne.  W  podziemiach  Uniwersytetu  rozgrywały 

się bowiem heroiczne sceny. Ran, w wielu miejscach ranny, klęczał i wciąż się ostrzeliwał. 
Jedna  z  salw  atakujących  żołnierzy  trafiła  w  konsolę,  przy  której  stał  Profesor.  Coś 
zaiskrzyło, zadymiło i błona portalu zniknęła! 

- Profesorze – krzyknęła dziewczyna – co się stało? 
- Nie wiem! Chyba zniszczyli portal! 
- Zniszczyli? – krzyknął Naukowiec. – Niemożliwe! 
I podbiegł do konsoli, by razem z Rektorem naprawić urządzenie. Kalina została sama 

przy wirujących wrotach, Ran rzucał czar za czarem, ostrzeliwał się coraz intensywniej, ale 
żołnierzy było za dużo. Zaraz zginie i zniknie – myślała gorączkowo. Co robić? Co robić? 

I nagle zobaczyła Kaja. Jego półprzezroczysta twarz wisiała tuż przed nią. 
- Kaj?! 
<oo> Żeby wyjaśnić, jak to się stało, przenieśmy się o chwilę wstecz do szpitala.  
[oo] Słusznie. 
<oo>  Kaj  zrozumiał,  że  coś  poszło  nie  tak.  Dlatego  powiedział  rodzicom,  że  źle  się 

czuje  i  musi  jeszcze  na  chwilę  się  położyć.  Nie  mówił  im,  że  chce  się  połączyć  z  Kaliną 
telepatycznie, bo by nie zrozumieli.  

(oo) Jak to rodzice. Zwykle nie rozumieją dzieci. 
[oo] Oj tak… 
<oo> Mama czule pogłaskała go po włosach, rodzice Kaliny z niepokojem patrzyli na 

córkę. Skoro chłopiec odzyskał przytomność, czy ona także nie powinna? 

Tymczasem  chłopak  zamknął  oczy  i  skupił  się  tak  mocno,  jak  tylko  umiał. 

Przypomniał sobie słowa Oriona: by otworzyć oczy, trzeba je najpierw zamknąć. Tak bardzo 
chciał zobaczyć Kalinę, że w końcu ją zobaczył!  

Stała  przestraszona  obok  portalu,  w  którym  zniknęła  lustrzana  powierzchnia.  Był 

zepsuty! 

- Kaj? – krzyknęła. 
- Tak, to ja – pomyślał, a ona go usłyszała! 
- To naprawdę ty? 
-  Tak,  obudziłem  się.  Teraz  leżę  z zamkniętymi  oczami  i  rozmawiam z  tobą!  Ty  też 

musisz się obudzić! 

- Ale jak? 
- Leżysz tuż obok mnie, na łóżku. Jesteśmy w szpitalu! 
Przestraszyła się. 
- O boże, nic mi nie jest? 
- Nie, kilka otarć, to wszystko! 
- Całe szczęście! 
W tym  momencie  coś  wybuchło  przy  wejściu. Ran został  odrzucony na  bok i  stracił 

przytomność. Profesor i Naukowiec podnieśli ręce. Do hali wbiegali żołnierze. 

- Szybko, Kalina, obudź się! 
- Ale nie wiem jak! 
-  Skoro  przedostałaś  się  do  Idelandu  bez  wrót,  potrafisz  to  zrobić  i  w  drugą  stronę! 

Zamknij oczy! 

- Że jak? 
- Pamiętasz słowa Oriona? Żeby otworzyć oczy, trzeba je zamknąć! 

background image

 

 

Świat jakby zwolnił. Dziewczyna patrzyła na biegnących do niej żołnierzy, galopujące 

Cerbery, które poruszały się coraz wolniej… Falujące w zwolnionym tempie usta Naukowca i 
Profesora,  leniwie  lecące  iskry  krzesane  przez  metalowe  kończyny  robotów…  Zamknęła 
powieki i pomyślała:  

CHCĘ SIĘ OBUDZIĆ. 
W  tym  momencie  otworzyła  oczy  na  łóżku  w  szpitalu.  Krzyk  jej  rodziców 

spowodował, że Kaj także odemknął powieki. 

- Kalina! – wrzasnął. 
- Kaj! – roześmiała się Kalina. 
I padli sobie w objęcia. 
Ich rodzice patrzyli zdumieni. 
 
*** 
 
[oo]  Oczywiście  pan  doktor  nie  uwierzył  w  ich  opowieści,  rodzice  zresztą  też.  Ale 

musieli  uznać,  że  ich  dzieci,  jakimś  cudem,  się  znają.  Świadczyło  o  tym  zbyt  dużo 
szczegółów. 

-  Skoro  poznały  się  nasze  dzieci  –  powiedziała  mama  Kaliny  –  wypada,  żebyśmy 

także… Tak oficjalnie… Mam na imię Anna. Anna Sosnowska.  

- Bardzo mi miło – odpowiedziała mama Kaja -  Maria Orłowska.  
Uścisnęły sobie ręce. 
- Baltazar Orłowski – przedstawił się ojciec chłopca. 
- Marek Sosnowski – odparł tata dziewczyny i także potrząsnęli prawice. 
- Jednak nie pojechałeś do dziadka Gustawa? – spytał Kaj.  
Była to prawdziwa rewolucja, bo dotąd żadna przeszkoda nie była na tyle istotna, żeby 

przeszkodzić Baltazarowi odwiedzić ojca. 

- No… - tata zarumienił się - …powiedziałem mu, że tym razem nie mam czasu… 
- Niemożliwe! 
- Nie żartuj. W takich okolicznościach? 
Maria patrzyła na męża z uśmiechem. 
-  To  może  się  spotkajmy?  –  zaproponowała  pani  Anna.  –  Zapraszamy  do  siebie  na 

obiad zaraz jak tylko dzieci zostaną wypisane. 

- Och, dziękujemy - odparła mama Kaja – ale jesteśmy już umówieni… 
Akurat, pomyślał Kaj, to zwykła gadka mamy, gdy się wstydzi. Pewnie myśli, że źle 

wygląda, bo nie umyła włosów. Mrugnął porozumiewawczo na Kalinę. 

- Kompleksy – powiedzieli równocześnie. 
Ich rodzice po raz nie wiadomo już który tego dnia wytrzeszczyli oczy. 
- Słucham? – spytała pani Maria. 
- Typowe zachowanie dorosłych – odparł Kaj. 
- Kochanie – odezwał się do Anny tata Kaliny – Ja i tak mam zaraz spotkanie zarządu. 

Wiesz, skoro Kalinka się obudziła… 

Żona spojrzała na niego surowo. 
-  Lęk  i  chciwość  –  Kalina  i  Kaj  znowu  jednocześnie  wypowiedzieli  te  słowa 

wzbudzając już potężne zdumienie całej czwórki dorosłych. 

Ojciec dziewczyny aż usiadł: 
- Zapowiadają się naprawdę ciekawe wakacje… 
- Ja mam pomysł – odezwał się Kaj – pojedźmy razem na airshow! 
 
*** 
 

background image

 

 

[oo] Był piękny, słoneczny dzień. Jeden z pierwszych dni wakacji, gdy ptaki śpiewają 

wesołe trele, kwiaty pachną przygodą, a cała przyroda rozkłada radośnie ramiona i przyjmuje 
w siebie prażące promienie słońca leniwie żeglującego po przepastnym, błękitnym niebie. Kaj 
i Kalina szli razem niedaleko placu zabaw, między blokami mieszkalnymi. Dzieci bawiły się, 
strzelały  do  siebie  z  wodnych  pistoletów  i  biegały  piszcząc  z  uciechy.  Nieopodal  szumiała 
fontanna. 

Nagle,  nie  wiadomo  skąd,  wyrosła  przed  nimi  znana  banda:  Eskimos,  Krzych, 

Zadziora i Mamut. 

- No – odezwał się ten ostatni. – Kogo my tu mamy? Laluś z lalą! 
Kalina zarumieniła się. Koledzy Mamuta zarechotali. 
- Chłopaki, będą lody – oznajmił łobuz z pewnością siebie. – Laluś, wyskakuj z kasy. 

Gorąco, musimy się ochłodzić. 

Kaj  przez  chwilę  milczał.  Nie  widać  było  po  nim  strachu.  To  bardzo  zaniepokoiło 

Mamuta, bo jego zawsze się bano, a on żywił się tym uczuciem. Jeśli ktoś się go nie bał, to 
właśnie on zaczynał odczuwać strach. By odepchnąć nieprzyjemne uczucie, nasilił głos: 

- No co?! Mowę ci odjęło? 
Kaj lekko się uśmiechnął: 
- Ja też czasami źle się czuję  – odezwał się – bo wydaje mi się, że jestem gorszy od 

innych i także wtedy chciałbym ich bić. 

Mamut wybałuszył oczy. Cofnął się o krok. 
-  Nie  jesteś  wcale  zły,  Mamucie  –  ciągnął  Kaj  –  wy  też.  –  Spojrzał  na  Krzycha, 

Zadziorę i Eskimosa. – Nie warto żyć kierując się kompleksami. Wiem, że za każdym razem, 
gdy  zrobicie  komuś  krzywdę,  źle  się  czujecie.  Ale  wmawiacie  sobie,  że  to  winna  innych. 
Jestem  przekonany,  że  tak  naprawdę  nie  chcecie  robić  złych  rzeczy,  tylko  nie  wiecie,  jak 
inaczej moglibyście zaznaczyć swoją wartość. 

Kalina słuchała go uważnie, tamci też. Nie wiedzieli, co odpowiedzieć. 
- Zadziora – ponowił Kaj – ty nieźle grasz w nogę, prawda? 
- A co ci do tego? 
-  Nic.  Po  prostu  mówię,  że  jest  dziedzina,  w  której  jesteś  dobry.  I  wszyscy  o  tym 

wiedzą. 

- Ba. Wiadomo. 
- Ty, Krzychu, dobrze grasz w pingla. 
- No staram się – chłopak krzywo się uśmiechnął. 
- Wy dwaj – spojrzał na Eskimosa i Mamuta – podobno dobrze przycinacie w Medal 

of Honour. 

- Tak! To fantastyczna gra! Skąd wiesz? 
- Widziałem was na serwerach. 
- Też w to grasz? 
- Też. 
- No! 
- Ty, zobacz, co za nim się dzieje! – Mamut pobladł. 
Kalina spojrzała za ich wzrokiem. Za plecami  Kaja zamajaczył wielki na trzy metry 

Ran. Uśmiechnął się i zniknął. 

- Ty, szacun – chrypnął Zadziora. – Jak to zrobiłeś? 
Kaj uśmiechnął się: 
- To moja tajemnica. 
Mamut przełknął ślinę: 
- Jesteś wporzo. Żółwik. 
Chłopcy zderzyli się pięściami. 
- Poznajcie Kalinę. 

background image

 

 

- Cześć Kalina. Możesz być spokojna. Nikt cię tutaj nie zaczepi - oświadczył Eskimos. 
Dziewczyna uśmiechnęła się: 
- Ja myślę. Przy takich obrońcach… 
- Pozwólcie – odezwał się Kaj – że pójdziemy dalej, okej? 
- Spoko. Miłego spaceru! 
Szli jeszcze jakiś czas rozważając to, co przed chwilą zaszło.  
- Kaj – odezwała się w końcu dziewczyna – tak serio: jak to zrobiłeś? 
Chłopak rozejrzał się, po czym wyciągnął z kieszeni… 
(oo) Komunikator Rana! 
[oo] Tak jest! 
<oo>  Trzymał  go  w  ręce  w  tamtym  świecie  tak  mocno,  że  przeniósł  go  do  swojej 

rzeczywistości! 

[oo] Zgadza się. 
- O, rany! – zachłysnęła się Kalina – ale numer! 
- Właśnie – wyszczerzył zęby chłopak. 
- Czyli tamten świat był prawdziwy! 
- Tak jakby. 
- Ale czy probitrony, z którego ten aparat jest zbudowany, tu wytrzymają? 
- Wiesz, ja myślę, że on tutaj jest skonstruowany z atomów. 
- Więc się nie zepsuje? 
- Nie wiem… 
- No to ja też ci się do czegoś przyznam… Myślałam, że zużyłam całość, ale kawałek 

się odłamał. Spostrzegłam to w ostatnim momencie, tuż przed przeniesieniem z powrotem… 

I wtedy wyciągnęła z kieszeni… 
(oo) Okruch z Krainy Cierpienia! 
<oo> Ojej! 
[oo]  Kamień  świecił  bardzo  jasnym  światłem.  Chłopak  i  dziewczyna  od  razu 

zauważyli,  że  ludzie  dookoła  zaczęli  się  uśmiechać,  kłaniać  sobie,  pozdrawiać  się…  A 
kamień wcale się nie zmniejszał! Kalina pospiesznie schowała grudkę do kieszeni. 

- Twój tata miał rację – szepnął Kaj. 
- Czyli? 
- To będą naprawdę ciekawe wakacje… 
Weszli  do  zielonego  parku.  Rosły  tam  wielkie  kasztany  i  dęby.  W  cieniu  drzew 

odpoczywali ludzie zmęczeni upałem.  

- Jesteś bardzo interesującym chłopcem – szepnęła Kalina. 
- Ty też jesteś fajna. 
- Zademonstrowałeś mi coś bardzo ważnego. 
- Hm? 
- Że w ludziach jest dobro. Trzeba im je tylko pokazać. 
- Tak. 
- Ja ci też coś pokażę. 
- Kamień? Już widziałem. 
- Zamknij oczy – Kalina uśmiechęła się. 
- Ale po co? 
- Zapomniałeś już, czego uczył Orion? 
- Okej. 
Chłopak  przymknął  powieki…  Przez  chwilę  nic  się  nie  działo.  Tylko  szum  liści, 

odległe głosy ludzi, śpiew ptaków, aż nagle… 

<oo> Poczuł usta Kaliny na swoich ustach! 
(oo) Ale numer! 

background image

 

 

[oo] Tak było! 
<oo> To moja ulubiona scena! Pocałunek nie był długi, ale bardzo, bardzo słodki. 
[oo] Chłopak otworzył oczy. 
- Teraz widzisz? - szepnęła Kalina. 
- Tak – odparł. – Teraz widzę. 
 
*** 
 
[oo] I tak kończy się nasza opowieść. 
(oo) Bardzo fajna historia. 
<oo> I romantyczna. 
(oo) Trochę romantyczna, fakt. 
[oo] Ech, żal się rozstawać. 
<oo> Zżyłam się z naszą Czytelniczką… 
[oo] Czytelnikiem. 
<oo> A właśnie że… 
(oo) Przestańcie, bo toporem grzmotnę… Żartowałem. 
<oo> Wiemy. 
(oo) Tak czy owak, to opowieści koniec. 
[oo] Czas się rozejrzeć po Robomieście. 
<oo> Po co? 
[oo] Sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. 
(oo) A co ma być nie w porządku? 
[oo] Och, tak tylko mówię. 
<oo> No dobrze, droga Czytelniczko… 
[oo] Czytelniku. 
<oo> Gdybyś jeszcze kiedyś chciała usłyszeć naszą opowieść, nic trudnego, zapukaj 

w szybkę… 

(oo) W książkę. 
[oo] Wtedy wynajdziemy Ci jakąś fajną historię… 
(oo) I żywiołowo opowiemy! 
[oo]  Tak  jest.  A  teraz  już  naprawdę  czas  się  pożegnać.  Przyjmij  pozdrowienia  od 

Strażnika Tajemnic i żegnaj… 

(oo) Ja, czyli Ugłaskiwacz Wyobraźni, także cię pozdrawiam. Do widzenia! 
<oo> Prządka Serca serdecznie Cię całuje. Buźka! 
(oo) No. 
<oo> Co „no”? 
(oo) Chyba sobie poszedł. 
<oo> Kto? 
(oo) Czytelnik. 
<oo> Czytelniczka. Ale o co ci chodzi? Dlaczego wyjmujesz elektrotopór? 
(oo) Za te wszystkie razy… 
[oo] Gwizdek, schowaj topór! 
(oo) Za te wszystkie prądy… 
<oo> Cybot, on włączył ostrze! 
(oo) Za żarty z biednego Gwizdka… 
<oo> Rety, uciekajmy! 
[oo] W nogi! 
(oo) Ja wam teraz pokażę! Śmieeeeerrrrrććć!!! 
… 

background image

 

 

(oo) He, uciekli. Dali się nabrać, hehe. No to im pokazałem! 
(o-) A teraz to już naprawdę koniec! 
 
KONIEC 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Tekst udostępniony na licencji Creative Commons. Uznanie autorstwa – użycie niekomercyjne – Bez utworów zależnych. 3.0 Polska.