Przybyłek Marcin Kalina i Kaj

background image

Marcin Przybyłek
















Kalina i Kaj

Książka Teoretycznie Dla Dzieci























© Marcin Przybyłek

www.fantastykapolska.pl

Tekst udostępniony na licencji Creative Commons. Uznanie autorstwa – użycie niekomercyjne – Bez utworów zależnych. 3.0 Polska.

background image

[oo] To… niemożliwe. Jest… jest, jest, jest! Kwantina! Patrz, patrz! Widzisz?
<oo> Hm? Ach! Rzeczywiście! Tylko go nie spłosz!
(oo) Kogo nie spłoszyć?
[oo] Cicho, Gwizdek… Ktoś otworzył książkę! I spogląda w litery!
(oo) Aaaaa! Aaaaa! Wreszcie, wreszcie, dawajcie go! Chłopak? Dziewczyna?
<oo> Gwizdek, nie bądź głuptak, przecież nie możemy go dostrzec. Kartka widziana

od naszej strony jest jak mleczne szkło…

[oo] Ale nasze sensory i radary wyczuwają CZYTELNIKA. Ktoś nas czyta! Łaskoczą

mnie receptory… Ha!

<oo> Cybot, powinniśmy się przedstawić.
[oo] A tak. Przepraszam… y. Przepraszamy. Ja jestem Cybot. Gdy zobaczysz ten

symbol: [oo] będzie to znaczyło, że mówię właśnie ja.

<oo> Ja jestem Kwantina. Gdy patrzymy sobie w oczy, widzisz ten znak: <oo>, a

Gwizdek

(oo) Sam się umiem przedstawić. To ja. A gdy patrzę na Ciebie straszliwym

wzrokiem, niosącym przerażenie i zagładę…

<oo> Gwizdek…
(oo) Przepraszam. Więc, gdy na Ciebie patrzę, widzisz ten symbol: (oo). I tak siebie

nawzajem widzimy, tralala! Tralala!

[oo] Nie zwracaj na niego uwagi, drogi Czytelniku, Gwizdek jest niezrównoważony.
<oo> Coś ty taki pewny, Cybot, że to „drogi Czytelnik”? A może „droga

Czytelniczka”?

[oo] No… nie wiem.
<oo> Hę!
(oo) A ja wiem. Na pewno czyta nas potężny wojownik o piersi szerokiej, mieczu

błyszczącym w pochwie i proporcu powiewającym…

[oo] Jak miecz jest w pochwie, to nie błyszczy, ty nieuku.
<oo> A ja myślę, że czyta nas śliczna dziewczyna…
(oo) O pięknym ciele i jedwabistych włosach…
[oo] Gwizdek!
<oo> Gwizdek!
(oo) Gwizdek!
[oo] No i widzisz, drogi Czytelniku…
<oo> Droga Czytelniczko…
[oo] Właśnie. Skaranie z tym Gwizdkiem. Ja się pytam, jak można mieć pięćdziesiąt

metrów wysokości, pancerz ze stali ceramicznej, inteligentne poszycie, cyfrowe DNA i
zachowywać się jak dzieciak…

(oo) Potężny megadzieciak, dzieciak o tysiącu twarzy i dwustu rękach…
[oo] Kwantinko, musimy go wziąć do lekarza…
<oo> Weź i go zaciągnij. Ty masz siedemdziesiąt metrów, Cybotku, to może dasz

radę. Ja mam tylko czterdzieści pięć…

(oo) Ale jesteś najładniejsza.
<oo> Och dziękuję ci, słodziutki jesteś…
[oo] I już cię omotał.
(oo) Hehe…
<oo> A poza tym mamy lekarza wirtualnego i zmuś Gwizdka, żeby się z nim

połączył.

(oo) Nie połączę się, bo jestem superzdrowy, zdrowy jak mamut, słoń i gronostaj,

proszę ciebie.

background image

[oo] Czekajcie, czekajcie, bo my tu sobie gawędzimy, a tam czyta nas ktoś drogi i

kochany…

<oo> Ciekawe, czy ma chłopaka?
[oo] Albo dziewczynę?
(oo) Ale wy głupki jesteście. Zapytajcie po prostu: jesteś chłopak, czy dziewczyna?
[oo] Własnym dwudziestu sensorom dźwiękowym nie wierzę. Gwizdek powiedział

coś sensownego. Słyszałaś Kwantina?

<oo> Słyszałam. Droga Czytelniczko, czy jesteś dziewczyną?
[oo] To pytanie było tendencyjne.
(oo) Czekajcie, odpowiada…
[oo] Ja usłyszałem, że to chłopak! Chłopak!
<oo> A ja właśnie, że dziewczyna.
(oo) A ja, że to czarodziej straszliwy z wielkim kosturem, płachtą i kapturem, który

nas zaraz, proszę was, załatwi strzałem z rusznicy laserowej albo mieczem świetlnym
przetnie…

[oo] Gwizdek.
<oo> Nie zwracaj na niego uwagi, droga koleżanko.
[oo] Drogi kolego.
<oo> Nie powiedzieliśmy Ci jeszcze, po co tu jesteśmy.
[oo] I kim jesteśmy.
(oo) I jaką okrutną broń posiadamy. Ja na przykład mam u boku topór…
[oo] Gwizdek. Przestań. Co to ja chciałem? A tak. Mój tytuł to Strażnik Tajemnic.
<oo> Mój to Prządka Serca.
(oo) A mój to…
[oo] Wariat.
(oo) Tylko nieoficjalnie. A oficjanie - Ugłaskiwacz Wyobraźni.
[oo] Żyjemy w Robomieście i znamy osiemdziesiąt…
(oo) …trylionów dwieście dwadzieścia dwa miliardy, czterysta siedemdziesiąt trzy

tysiące, pięćset trzydzieści trzy opowieści.

<oo> Teraz, Gwizdek, to naprawdę przesadziłeś.
[oo] E, tak, Kwantina ma rację. Gwizdek przesadził… w dół. Tak naprawdę znamy ich

grubo ponad centylion. Wiesz, co to jest centylion?

(oo) To samo, co Centurion, tylko że ma dwie głowy!
<oo> Gwizdek, przestań. Centylion to jedynka i sto zer. Dla porównania milion to

jedynka i zer sześć, a milard to…

[oo] Jedynka i zer dziewięć. Ale może Ty to wiesz? Ile masz lat?
<oo> Trzynaście? Usłyszałam, że trzynaście.
[oo] A ja, że piętnaście.
(oo) Dla mnie to brzmiało jak trzydzieści trzy… magazynki do em szesnaście.
[oo] Gwizdek.
(oo) Cybot.
[oo] Gwizdek!
(oo) Cybot! Cybot! Cybot!
<oo> Zaciął się. Grzmotnij go górną prawą ręką w plecy na wysokości piątego piętra.
BUM!
<oo> Pomogło?
(oo) Cześć robaczki, o czym rozmawiacie?
[oo] Tak średnio… Czekaj, bo się gubię przez tego cybercymbała.
<oo> Nie wyrażaj się.
[oo] Nasz czytelnik ma piętnaście lat, więc się nie obrazi.

background image

<oo> To nie jest czytelnik tylko czytelniczka i ma lat trzynaście.
(oo) Nie. To jest stutysięcznoletni weteran pięciu kampanii przeciwko

pająkokształtnym i czyta nas swojej wnuczce, która ma osiemdziesiąt dwa tysiące lat.

[oo] Wracając do meritum, opowiadamy historie.
<oo> Taki jest nasz zawód, powołanie…
(oo) Po prostu za to nam płacą.
<oo> Przesssstań.
[oo] Piękna opowieść powinna leczyć rany, dawać natchnienie, upajać mądrością,

zachwycać…

<oo> …wzruszać, dawać głębokie przeżycia, być rzewną…
(oo) …no i musi być kilka tru…
[oo] Gwizdek!
<oo> Cybot, grzmotnij go!
[oo] A może go połaskotać błyskawiczką tysiącwoltową?
<oo> Też może być!
(oo) Żartujecie, prawda?…
Bzzzztrzzzt!!!
(oo) Aaaa!
[oo] Aaale mi ulżyło.
<oo> Mnie też.
(oo) Ała.
[oo] Nie mazgaj się, gdy do Czytelnika mówię.
<oo> Do Czytelniczki.
[oo] Ciebie też połaskotać?
<oo> Nie poznaję cię, Cybot…
[oo] To przez tego osła. Przepraszam.
(oo) Nie ma za co.
[oo] Nie do ciebie mówię, ty, ty… Ugłaskiwaczu Wyobraźni. Więc, drogi

Czytelniku…

<oo> Czytelniczko…
[oo] Każdemu, kto zajrzy do naszej książki i każdemu, kto przeczyta te słowa,

opowiadamy fenomenalną historię o pewnym chłopcu…

<oo> I dziewczynie…
(oo) I gromadzie potworów!
<oo> Cicho, głupi. W zasadzie, Cybotku, powinieneś był, jako dżentelmen, odwrotnie

to powiedzieć: najpierw wymienić dziewczynę, a potem chłopaka.

[oo] Masz rację, Kwantinko, ale ja wymieniałem ich w kolejności chronologicznej.
(oo) Chodziło mu o to, kto pierwszy będzie brał udział w pangalaktycznej bitwie.
[oo] Popatrz, Kwantinko, Gwizdek już, niestety, doszedł do siebie.
<oo> Faktycznie, niestety… chociaż żadnej pangalaktycznej bitwy tam nie będzie.
(oo) Będzie!
[oo] Dobrze, starczy tych śmichów chichów. Prostujemy procesory, wygładzamy

magistrale, chłodzimy rdzenie i przyspieszamy wentylację, bo zaczynamy opowieść…
Gotowi?

<oo> (oo) Gotowi!

***

[oo] Jak mówi księżniczka Irulan w książce Diuna…
<oo> Ona, znaczy, Czytelniczka, pewnie nie czytała Diuny.

background image

(oo) Za to czytała Frankensteina.
<oo> Gwizdek!
[oo] Przestańcie, bo nigdy nie zacznę tej opowieści!
<oo> No dobrze, dobrze…
(ooo)
[oo] Gwizdek, przestań się popisywać. Schowaj trzecie oko.
(oo) Dwa to takie banalne.
[oo] Milczeć. Teraz, gdy ktoś się odezwie bez sensu, dostanie cios psioniczny prosto

w trzynaste ucho. Zrozumiano?

<oo> (oo) …
[oo] Ha. Podziałało. Jednak warto mieć czasami siedemdziesiąt metrów. A jak dobrze

pójdzie, za trzy cykle Budowniczowie dorobią mi następnych dziesięć i będę
osiemdziesięciometrowcem!

(oo) I kto tu gada niepotrzebne rzeczy…
[oo] Khm… faktycznie… przepraszam. Więc, jak mówiła księżniczka Irulan z Diuny,

początek, zwłaszcza początek opowieści jest bardzo ważny. Swoją drogą, jak dorośniesz,
drogi Czytelniku…

<oo> Czytelniczko…
(oo) Wojowniku…
[oo] To przeczytaj sobie Diunę. Zacna to historia. Ale wracając do wątku, początek

jest bardzo ważny, bo trzeba sobie uzmysłowić, gdzie historia się zaczyna, w jakim czasie i
kogo widzimy. Wyobraź sobie Ziemię, drugą dekadę XXI wieku…

<oo> Czyli coś między rokiem 2010 i 2020…
[oo] Dziękuję Kwantinko, takie uwagi możesz oczywiście dorzucać.
<oo> Cała przyjemność po mojej stronie.
(oo) A ja mogę coś dorzucić?
[oo] Milcz. Więc mamy drugą dekadę XXI wieku, duże polskie miasto, chyba

Warszawę…

<oo> Moim zdaniem Wrocław.
(oo) Po mojemu to Honolulu było.
[oo] Tu mamy kłopot, bo nie wiemy, w jakim konkretnie mieście historia się zaczyna,

ale to w sumie nie jest istotne. Wyobraź sobie, drogi Czytelniku…

<oo> Czytelniczko…
[oo] …dzień piękny i słoneczny, tak wesoły, że serce uśmiecha się do każdego

przechodnia, rośliny i zwierzęcia. Starcy i staruszki jowialnie podciągają kąciki ust widząc
brykającą młodzież, dziewczęta i chłopcy życzliwie pozdrawiają dziadków i babcie, ludzie
pamiętają o potrzebujących pomocy, samochody jeżdżą z bezpieczną prędkością…

(oo) Co to są samochody?
[oo] Nie udawaj, że nie wiesz. To samo, co pneumobile, tylko jeżdżą po ziemi na

kołach, a nie latają w powietrzu.

<oo> Po ulicach.
[oo] Co?
<oo> Mówi się „słucham”. Samochody jeździły po ulicach, a nie po ziemi.
[oo] Ale były i takie, co jeździły po ziemi. Nazywały się terenowe.
<oo> Racja, ale ty opisujesz miasto, a tam są ulice.
(oo) W Robomieście nie ma ulic. Tylko trakty.
<oo> Walnąć go?
[oo] Walnij.
BUM!
(oo) Ała!

background image

[oo] Tak więc, wyobraź sobie dzień radosny i ciepły, wyjątkowy, taki, w którym

cieszą się wszystkie maluchy, dziesięciolatki i nastolatki. Dzień rozdania świadectw. To
cudowny czas ostatnich akademii szkolnych, białych koszul…

(oo) Krótkich spódniczek…
<oo> Uśmiechniętych buź…
[oo] Piosenek, w których, jak w tafli jeziora, odbija się nienasycone oczekiwanie

zachodów słońca, ognisk, przygód…

<oo> …miłości…
(oo) …szalonych wypraw, tysięcy godzin spędzonych przed grami komputerowymi…
[oo] Jednym słowem wszyscy się cieszą, świat krzyczy „hura”! Bo nadchodzą

WAKACJE! W takiej właśnie scenerii widzimy Kaja, który wychodzi z gimnazjum numer
555, w białej koszuli, w czystych granatowych spodniach, które jego mama tego dnia
pracowicie prasowała…

(oo) I udało jej się doprasować.
[oo] Kaj trzyma w rękach papier z czerwonym paskiem, co znaczy, że większość jego

ocen to szóstki i piątki. I zdał do tego liceum, do którego chciał zdać! Mama się ucieszy. Tata
się ucieszy. To będą dobre wakacje, raduje się Kaj, a chmury i błękitne niebo ślą mu całusy.
Nasz bohater zawsze kochał wakacje. „Wakacje, wakacje, tralalalala!” brzmi w jego głowie
piosenka śpiewana na pożegnalnej akademii, „wesołe kolacje, tralalalala!”, nie wiedzieć
czemu, dzielny nasz Kaj, słysząc te słowa, widział oczami wyobraźni jajecznicę ze
szczypiorkiem, koniecznie konsumowaną w leśniczówce, przy otwartych oknach tarasowych.
Co prawda nigdy w takiej leśniczówce nie był, ale widział ją w jednym z ulubionych
komiksów…

(oo) Co to są komiksy?
[oo] To były takie książki z obrazkami.
(oo) Bez liter?
[oo] Litery były w dymkach.
(oo) Paliło się coś?
[oo] Kwantinko, walnij go.
<oo> Się robi.
BUM!
(oo) Ała!
[oo] Dymki to takie narysowane chmurki i w tych chmurkach były napisy.
(oo) A skąd było wiadomo, kto mówi?
<oo> Ogonek wystający z dymka wskazywał właściwą postać, Cybotku, czy możesz

kontynuować?

[oo] Wreszcie jakiś rozsądny głos w tej gromadzie.
(oo) Jaką ty tu gromadę wi…
[OO]
(oo) Ojej, nie patrz już tak na mnie…
[OO]
(oo) Proszę, będę grzeczny, już tak nie zezuj…
[oo] Uf. Na czym skończyłem?
<oo> Że Kaj wracał ze szkoły…
[oo] A. Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, jaka to ulga: wiedzieć, że dobrze się

zdało egzamin kompetencyjny, że uczęszczać się będzie do tego liceum, o którym się zawsze
marzyło. Nie ma nic piękniejszego od świadomości, że daliśmy z siebie wszystko, a teraz
spijamy napój zwycięzców…

(oo) Z Cybota się poeta zrobił.
<oo> Gwizdek.

background image

[oo] Jednak oceny to nie wszystko. Bo oto widzimy, jak Kaj zbliża się do małego

placyku, gdzie zwykle bawią się dzieci. Blok mieszkalny po lewej stronie, taki sam po
prawej, w środku zalane słońcem huśtawki, piaskownica, karuzela, drabinki…

(oo) I czterech drabów.
[oo] Otóż właśnie.
(oo) Każdy z tajną misją i zatrutym sztyletem w nogawce…
[oo] Przestań już, chłopie.
<oo> I tak nikt nie uwierzy w twoje bajeczki.
(oo) Ja wierzę.
<oo> Bo jesteś…
[oo] Cisza! Na drabinkach wisiało czterech osiedlowych łobuzów. Eskimos, Krzych,

Zadziora i Mamut.

(oo) Mamut? Nie przesadzasz?
[oo] Takie mieli przezwiska. Ksywki. Nicki. Rozumiesz? Wszyscy się ich bali, bo

niedobre to były chłopaki. Zabierali pieniądze, szydzili, a i pobić umieli.

<oo> Nawet dziewczyny!
[oo] Niestety. Taki chłopiec jak Kaj był dla nich łakomym kąskiem. Ładnie ubrany –

w sam raz do przesmarowania piachem, ze świadectwem w ręku – w sam raz do podarcia, z
krawatem zdobiącym białą koszulę – w sam raz do urwania. Zabawa się szykowała na sto
dwa.

<oo> Kaj to wyczuł, bo nie był w ciemię bity.
(oo) Wystarczył jeden rzut oka i wiedział, że się na niego zasadzili.
<oo> Nie wierzę: Gwizdek naprawdę powiedział coś z sensem.
(oo) No co, no co?
<oo> Nic, bardzo ładnie.
[oo] Zaczął przyspieszać, chcąc ominąć feralny teren, ale Eskimos, Krzych, Zadziora i

Mamut już się do niego zbliżali.

(oo) Nie było sensu biec.
<oo> I tak by go dogonili.
[oo] Kaj zatrzymał się. Wtedy odezwał się Mamut, zwany tak, bo włosy miał

kędzierzawe, gęste i czarne, a spojrzenie ociężałe, nie zdradzające zbyt wiele inteligencji:

- Patrzta, mądrala idzie.
- No – Zadziora, roztrzepany blondas, wytarł nos rękawem. – Ty, mądrala, co się

gapisz?

- Bo ty patrzysz na mnie – odparł Kaj.
- Siurasz? – zaczepił go Eskimos, rudy potarganiec, nieco od niego niższy. Wszyscy

wiedzieli, że Eskimos świetnie się bije i zawsze szuka powodu, by to udowodnić.

- Nie… - odparł Kaj i wykonał mały krok do tyłu.
Wtedy podszedł Krzych, najtchórzliwszy, a przez to najbardziej lubiący straszyć:
- Fikasz? Pitolnę cię i znikasz!
- Nic wam nie zrobiłem – mruknął Kaj wiedząc, co się szykuje, i wykonując kolejny

krok do tyłu.

Wtedy Eskimos, ni z tego, ni z owego, wykonał energiczny zamach i uderzył go

otwartą dłonią w twarz.

<oo> Popisał się sztuką walki.
(oo) Jakbym dorwał drania to…
[oo] To co? Pobiłbyś go? Jednym palcem mógłbyś zrobić z niego naleśnik.
(oo) No właśnie. Znaleśnikowałbym go.
<oo> To nie jest rozwiązanie.

background image

[oo] Kwantina dobrze mówi. Żaden z nich, pouczony w ten sposób, nie zmieniłby

postępowania.

(oo) Eeee, tam. Elektrotopór w garść i na plasterki.
[oo] Dobra, dobra, tylko tak mówisz, ale gdybyś znalazł się obok nich, inaczej byś z

nimi rozmawiał.

(oo) Co? Myślisz, że bałbym się ich?
<oo> Ależ drogi Gwizdku, wiemy, że nie. Wiemy też, że spróbowałbyś rzeczy

znacznie trudniejszej od bitki.

(oo) Czyli?
[oo] Czyli spróbowałbyś przemówić im do rozumu.
(oo) Aaaa. Prawda. Fakt.
<oo> Bo masz gołębie serce.
(oo) Cicho! Czytelnik czyta!
<oo> Czytelniczka.
(oo) A właśnie że…
[oo] Milczeć. Ja tu opowiadam o tak smutnym wydarzeniu, że sprzęgają się obwody, a

wy się kłócicie.

(oo) …
<oo> …
[oo] Kaja bardzo zapiekł policzek. Duma też. Poczuł wielką niesprawiedliwość…
<oo> Bo nie wiedział, dlaczego Eskimos go uderzył. Był oszołomiony i zawstydzony.
- Czego ode mnie chcecie? – zapytał.
- Idź w swoją stronę – popchnął go Mamut – idź, człowieku, bo stanie się coś

gorszego.

[oo] Kaj odwrócił się i ruszył do domu. Nie czuł już wiatru we włosach, przestał

widzieć błękitne niebo. Uleciała z głowy piosenka o wesołych kolacjach. Świat stał się
szary…

<oo> …przez łzy, które zasłaniały mu widok.
[oo] Tak oto radość i marzenia o nadchodzących wakacjach mogą zostać zdeptane

przez tych, którzy tej radości nie odczuwają. Jakie oceny uzyskali na koniec roku Mamut,
Zadziora, Krzych i Eskimos?

<oo> Pewnie nienajlepsze.
(oo) Ja myślę, że nie zdali.
[oo] Nie wiadomo. Ale sądząc po ich zachowaniu, raczej marnie to wyglądało. I

prawdopodobnie dlatego byli tacy źli na Kaja, który wyglądał na dobrego ucznia.

<oo> Ale tego Kaj jeszcze nie rozumiał…
(oo) Niedługo miał zrozumieć.
[oo] Gwizdek, nie uprzedzaj faktów.

***

[oo] Nasz bohater mieszkał w bloku mieszkalnym, takim z czterema klatkami, na

czwartym piętrze. W domu czekali mama i tata. Ojciec Kaja, Baltazar Orłowski, gdy zobaczył
świadectwo, był z syna bardzo dumny. Podniósł go wysoko w górę i uściskał. Mama, Maria
Orłowska, także się cieszyła, przytuliła synka i ucałowała.

(oo) Właśnie. Skoro padło to nazwisko, wypada, tak dla ścisłości, uzupełnić, że Kaj

także był Orłowski.

[oo] To oczywiste.
(oo) Nie dla każdego.
<oo> Dla Gwizdka nic nie jest oczywiste.

background image

[oo] Cicho. Opowiadam.
Bystre oko Marii zauważyło, że syn płakał.
- Co się stało? – spytała.
- Nic – odparł Kaj, a potem zmusił się do uśmiechu i wykrzyknął – wakacje! Tak

szybko biegłem, że się potknąłem i trochę się uderzyłem w kolano, ale tak lekko – szybko
dodał – na spodniach nic nie widać i nic sobie nie zdarłem.

- A… - mama bezwiednie pogłaskała piekący policzka syna.
<oo> Gdybyż wiedziała, że nieświadomie dotknęła problemu…
(oo) Ha! To ci się udało! „Dotknęła problemu”!
<oo> Chciałam powiedzieć, że gdybyśmy zwracali uwagę na własne gesty,

widzielibyśmy dużo więcej.

(oo) Nie rozumiem.
<oo> Popatrz. Mama pogłaskała Kaja po policzku nie zauważając, że jest trochę

bardziej czerwony od drugiego. Nie uświadamiała sobie tego, ale intuicja jej podpowiadała,
że z tym policzkiem jest coś nie tak. Jej ciało wiedziało, a umysł nie.

(oo) Aaa…
[oo] Będziecie już cicho?
<oo> (oo) Będziemy.
[oo] No. Ojciec chłopca wcale się nie cieszył, że nadchodzą wakacje.
(oo) Dlaczego?
[oo] Bo wiedział, że to czas, kiedy należy bardzo dbać o ogródek.
(oo) Ale oni nie mieli ogródka.
<oo> Gwizdek. Zachowujesz się tak, jakbyś nie znał tej opowieści.
(oo) To tylko zmyłka…
[oo] Ogródek miał oczywiście ojciec ojca Kaja, dziadek Gustaw. Dziadek zawsze, gdy

zaczynały się wakacje, dzwonił do syna, czyli Baltazara, z prośbą, by odwiedził go i zajął się
grządkami. Ojciec Kaja był z wykształcenia inżynierem i nie lubił zbytnio babrać się w ziemi.
Po prawdzie nienawidził tego.

Zabrzączał jego telefon komórkowy. Mężczyzna zerknął na wyświetlacz i mruknął do

Marii:

- Zaczyna się.
- No odbierz – poprosiła.
Baltazar chwilę się ze sobą zmagał, po czym założył słuchawkę bluetooth na ucho i

przyjął połączenie:

- Tak, tato?
Przez chwilę słuchał wywodów dziadka. Jego pociągła twarz szarzała, bladła,

czerwieniła się…

(oo) …uwypuklała, robiła się niebieska, różowa, bordowa w żółte kółka i gwiazdki…
[oo] Gwizdek!
(oo) No co?
<oo> Z całą pewnością dziadek Gustaw prosił Baltazara, by przyjechał i zamienił się

w ogrodnika.

[oo] Tak było. Stojąca przy nim Maria miała nieodgadnioną twarz. Niby spokojną, ale

faktycznie bardzo napiętą. Nie lubiła, gdy mąż się denerwował. A Kaj tego nie cierpiał.
Wtedy tata robił się niemiły. Gdy chłopiec prosił go o pomoc, twierdził, że nie ma czasu, nie
chciał patrzeć na synowskie rysunki, nie czytał jego opowiadań. Zamykał się w sobie. Nikt
nie lubił, gdy tata był zły. A bywał zły głównie przez swojego ojca…

<oo> …a raczej przez to, że nie potrafił z nim rozmawiać…
(oo) …i zawsze się zgadzał.

background image

[oo] Tak jest. Baltazar nigdy tacie nie odmawiał, nawet wtedy, gdy był bardzo zajęty

albo na przykład umówiony z żoną i synem na jakieś wyjście. Wystarczyło, że zadzwonił
dziadek Gustaw i wszystkie plany rozsypywały się jak domki z kart. Nie trzeba dodawać, że
wtedy z kolei Maria była zła na męża. I tak tworzył się łańcuszek:

<oo> Gustaw – Baltazar – Maria – Kaj. Wszyscy byli niezadowoleni.
(oo) A dziadek?
<oo> On zawsze był niezadowolony.
[oo] Tak jest.
- Tak, dobrze, tato… - mówił Baltazar do słuchawki - …dobrze, oczywiście, przyjadę.

Jutro? Po południu? Tak, z przyjemnością…

Gdy wypowiedział te słowa, jego żona uśmiechnęła się krzywo. Kaj patrzył na całą tę

scenę i zastanawiał się: czy ja też kiedyś tak będę rozmawiał ze swoim tatą? I czy również nie
będę potrafił mu odmówić? Czy zawsze tak jest? W każdej rodzinie? To normalne czy nie?
Przecież dziecko, nawet dorosłe (bo Baltazar był dzieckiem Gustawa) ma prawo powiedzieć
„nie mam czasu”, albo „nie lubię tego”. Dziadek Gustaw był bogaty i mógł wynająć
ogrodnika. Ba. Pięciu ogrodników. Mimo to wolał wynajdować zatrudnienie dla syna, który i
bez tego miał mnóstwo obowiązków.

- Dobrze… do widzenia.
Baltazar dotknął przycisku na słuchawce. Zdjął ją z ucha zmęczonym ruchem.
- Jutro jadę.
- Na długo? – zapytała zatroskana Maria.
- Na trzy dni. Tyle powinno wystarczyć.
- Dlaczego zawsze to robisz? Dlaczego nigdy mu nie odmówisz?
Baltazar wzruszył ramionami. Kaj zrozumiał wtedy, że nie tylko on ma problemy z

Mamutem, Zadziorą, Eskimosem i Krzychem. Jego ojciec, trzydziestopięcioletni mężczyzna,
także nie potrafił sobie poradzić, i to nie z łobuzami, ale z własnym rodzicem. Czy problemy
ciągną się za człowiekiem do końca życia? A może istnieje sposób na to, by je zakończyć?

<oo> Tak, tak, Kaj był chłopcem refleksyjnym. Miał dobry zmysł obserwacji i potrafił

kojarzyć odległe fakty. To pewnie dlatego pani od polskiego mówiła, że będzie dobrym
pisarzem albo dziennikarzem.

(oo) A że miał piętnaście lat, bardzo go już interesowały dziewczyny, te ich krągłości i

wklęsłości, uch!

[oo] Gwizdek…
(oo) No co, prawdę mówię.
<oo> Ale w niewłaściwym momencie. Co to ma wspólnego z tym, o czym mówiłam?
(oo) No, piętnaście lat…
<oo> Poza tym dziewczyny nie mówią o chłopakach, że mają fajne wypukłości…
(oo) Jak to? A pupy? Nie patrzycie na pupy?
<oo> Ja na twoją, czterdziestotonową i kanciastą, na pewno nie.
(oo) Głupia.
Bzzzzzt!
(oo) Ała! Cybot, weź jej powiedz!
Bzzzzzt!
(oo) Ałła! Ty też?! Nienawidzę was!
[oo] I bądź cicho.
(O

U

O)

[oo] jeszcze raz pokażesz język i wyłączam cię z tej opowieści.
(oo) …

background image

[oo] No. Tak więc Kaj wiedział już, że następnego dnia, po południu, tata wyjeżdża na

trzy dni. Nie pojadą razem na pokaz lotniczy, chociaż dawno temu obiecał i wielokrotnie
potwierdzał, że będzie miał czas.

Chłopiec zdawał sobie sprawę, że nie powinien się odzywać. Tylko by ojca rozdrażnił.

Za rok na pewno pojedzie sam. Będzie miał szesnaście lat, a to już prawie osiemnaście.

Ruszył do kuchni, by zrobić sobie herbatę, gdy znowu zadzwonił telefon. Nie był to

sygnał aparatu taty: technologiczna melodia kojarząca się z filmem „Transformers”, lecz
śpiewna południowo-amerykańska rumba dochodząca z komórki mamy.

- Witaj, Basiu – mama pozdrowiła przyjaciółkę. – Dzisiaj? U nas? Nie, nie możemy,

akurat wychodzimy…

I znowu kłamstwo, pomyślał zdegustowany. Przecież będą siedzieć w domu i oglądać

telewizję. Moi rodzice łżą. Baltazar nie potrafi powiedzieć: „nie lubię przycinać twojego
żywopłotu”, a Maria: „dzisiaj jestem zmęczona, wpadnijcie jutro”.

Świat dorosłych jest okropny.
Woda się zagotowała. Kaj zalał zieloną cytrusową herbatę, zrobił potężną kanapkę z

szynką, sałatą, żółtym serem oraz pomidorem posmarowanym majonezem i, pokrzepiony tym
widokiem, skierował kroki do swojego pokoju. „Świątyni Grania”, jak go nazywał.

(oo) Ooo, tak, to moje ulubione pomieszczenie. Bo chociaż całe mieszkanie rodziców

Kaja było urządzone elegancko, jasno i nowocześnie, to jego pokój był rewelacyjny,
oczywiście jak na standardy początku XXI wieku… Cybotku, czy mogę go opisać, pliiiz?

[oo] Niech będzie. Tylko bez wygłupów.
(oo) Siur. Więc tak…
<oo> Nie zaczyna się zdania od „więc”.
(oo) Cybot, powiedz jej…
[oo] Kwantina ma rację. Nie zaczyna się.
(oo) Ale mi przerwała.
[oo] Musiała. Gdybyś nie popełnił błędu, nie przerywałaby.
<oo> Naprawdę nie chciałam.
(oo) Akurat.
[oo] Przejdziesz do rzeczy? Czy ja mam to zrobić?
(oo) Już, już. A w… Ekhem.
Naprzeciwko wejścia stało biurko, ale tak ustawione, by siedzący przy nim Kaj

widział, kto wchodzi do pokoju. Dzięki temu gość nie wiedział, co się dzieje na monitorze
komputera królującego w centralnej części blatu. Kajowi bardzo zależało na takim układzie,
bo lubił grać w gry, a nie zawsze się do tego przyznawał… Specjalnie na jego prośbę tata
zainstalował komplet gniazdek w podłodze. Dlatego nie widać było kabli od monitora,
drukarki, modemu, kontrolera bezprzewodowej myszy i klawiatury. Wszystkie niknęły w
dwóch zgrabnych otworach blatu. Na rogach biurka stały dwa przednie satelity nagłośnienia
5.1, przed dwudziestodwucalowym płaskim monitorem trzeci, a dwa pozostałe umieszczone
były z tyłu, po prawej i lewej stronie: lewy na komodzie, tuż obok armii Space Marine’ów z
gry Warhammer 40 000, którą Kaj osobiście pomalował, a prawy na wysokim stołku, przy
łóżku, na którym pyszniła się pościel z nadrukiem z Gwiezdnych Wojen. Na ścianach wisiały
plakaty z filmów: Blade Runnera, wspomnianych już Gwiezdnych Wojen, Transformersów,
był wielki na dwa metry kapitan Pedro Cantor z Warhammera 40 000, a nawet Torkil Aymore
z książki „Gamdec: Granica rzeczywistości”, którą Kaj pochłonął w jeden wieczór, a przez
następne dni przeczytał wszystkie kolejne części. Chłopak był wielkim fanem gamedeka i w
grach często nadawał sobie taki nick.

<oo> Czyli jaki?
(oo) No mówię. Gamedec. Czyli detektyw od gier.
<oo> Aaa…

background image

(oo) Na ścianie na prawo od drzwi wisiał Narsil, miecz Isildura, taki sam, jakim

władał Aragorn w filmie „Władca pierścieni”, a na stoliku przy oknie lśniły szachy, których
bierki były figurami ze Star Warsów

<oo> Czyli Gwiezdnych…?
(oo) Tak. Wojen. Kaja zawsze śmieszyło, że Darth Vader jest w nich „królową” po

stronie czarnych, a Obi-wan po stronie białych…

<oo> Jeszcze nie powiedziałeś, co pod sufitem wisiało.
(oo) Właśnie miałem do tego przejść. Kaj lubił sklejać modele samolotów. Na żyłkach

wisiał plastikowy, pięknie pomalowany Tempest, obok niego Spitfire, dalej dyndał Fockewulf
i Messerschmitt 109. A w centralnej części pokoju królowała Valkiria z „czterdziestki”…

<oo> Z czego?
(oo) Warhammera 40 000, że też dziewczynom trzeba wszystko tłumaczyć.
<oo> Cybot, walnij go!
[oo] Gwizdek, przypominam ci, że dziewczyny także muszą nam wiele rzeczy

tłumaczyć, chociaż im wydają się oczywiste.

(oo) Ciekawe jakie!
<oo> Na przykład kto kiedy ma imieniny. Pamiętasz datę cybotowych?
(oo) No… nie.
<oo> Ha! Zapytaj mnie.
(oo) Żebyś powiedziała: „chłopakom to trzeba wszystko tłumaczyć?” Dzięki.
<oo> Koniec lekcji.
(oo) Zrozumiałem i przepraszam.
<oo> Się nie gniewam. Kontynuuj.
(oo) W zasadzie nie mam zbyt wiele do dodania. Kolor ścian jaśkowego pokoju był

niebieski, taki ładny odcień…

<oo> Szafirowy.
(oo) O, właśnie.
<oo> Widzisz, na przykład dziewczyny są lepsze w precyzyjnym nazywaniu barw.
[oo] Kwantinko, teraz to ty zaczynasz psuć opowieść.
<oo> Sorry.
(oo) Kolor ten bardzo ładnie kontrastował z jasnymi, sosnowymi meblami i złotymi

oprawami plakatów wiszących na ścianach.

<oo> Cudny był ten pokój.
(oo) Przecież mówiłem. Jak na XXI wiek, rzecz jasna.
<oo> Takie słodkie retro…
(oo) Oj tak.
[oo] Jeśli nie przestaniecie się rozpływać w tej nanosekundzie, sam będę

kontynuował… W zasadzie to… możecie się rozpływać, bo i tak miałem zamiar teraz
samodzielnie ciągnąć tę opowieść.

(oo) Tyran.
<oo> Możnowładca.
[oo] Milczeć.
Kaj postawił kubek z herbatą na podkładce przedstawiającej żółte gerbery, obok

stuknął talerz z kanapką. Sięgnął do włącznika komputera i wsłuchał się z błogością w szum
wiatraka procesora, karty graficznej i zasilacza.

(oo) Zapomniałeś o chłodzeniu karty dźwiękowej.
[oo] To było celowe pominięcie. Nie mogę mówić o wszystkim, na przykład o tym, że

w tym momencie zaburczało mu w brzuchu albo, że splot jego bawełnianej koszulki był
średnio gęsty, bo mama kupiła ją w nienajlepszym sklepie?!

(oo) Już milczę.

background image

[oo] Wakacje, pomyślał Kaj. Wymarzone, wyśnione wakacje! Teraz się zacznie, teraz

się zacznie prawdziwe granie! Sprawdził, czy komputer jest podłączony do sieci, a następnie
kliknął w ikonę Warfield 2200…

(oo) I się zaczęło. Karabiny poszły w ruch, działa rzygnęły ogniem, krew się polała

stru…

[oo] Gwizdek, proszę cię, nie kompromituj się.
<oo> Jeszcze o seksie coś wspomnij.
(oo) A co, można?
Bzzzt!
(o-) Ała, nie lubię was, ała, nie lubię.
[oo] O seksie mogę wspominać tylko ja, bo to za poważny temat. Do rzeczy. Kaj

wszedł w menu serwerów, wybrał ulubioną mapę, czyli Amber Canal i dołączył do gry.

<oo> Ja też lubię tę mapę. Jest taka… bursztynowa, zalana blaskiem zachodzącego

słońca, tyle w niej przestrzeni…

(oo) I kto tu się kompromituje. Przecież amber znaczy bursztyn. Wiadomo, że jest

bursztynowa.

[oo] Kaj miał już dobrze rozwiniętą postać żołnierza wsparcia, szturmowca i snajpera.

Został mu mechanik. Wybrał więc jego i dla rozgrzewki wszedł w grę, nie przystępując do
żadnej drużyny. Wyłonił się w bazie głównej. Rozejrzał po mapie. Jego zespół zdobył
większość flag. Mógł bez obaw poruszać się po dużej części mapy, walki wrzały dalej.
Czołgu nie było w hangarze, podobnie walker i pojazd opancerzony były przez kogoś
używane. Westchnął i podbiegł do łazika. Użyję starego triku, pomyślał. Oba nasze gunshipy
są zajęte, więc wykradnę latadło wroga, z południowej bazy. Ruszył ostro przed siebie, skręcił
w prawo, przejechał przez zabudowania, zaraz za murem dał kontrę w lewo i szybko
zlustrował mapę. Główne walki wciąż rozgrywały się kilkaset wirtualnych metrów przed nim.
Wcisnął klawisz „E”, czyli do przodu (Kaj nie używał standardowego układu W, S, A, D, bo
lubił klawisze Q, A i Z przeznaczać do dodatkowych funkcji).

<oo> Ja myślę, Cybotku, że ten wtręt o klawiszach był zupełnie zbędny. Którą

czytelniczkę zainteresuje klawiszologia?

[oo] Taką, która gra w gry, prawda?
<oo> Aha, pozwól, że sobie ziewnę.
(oo) Ja nic nie mówiłem.
[oo]…
[oo] Macie rację. Ale już to powiedziałem, wiec nie będziemy zaginać

czasoprzestrzeni i usuwać tego, co zrobiłem, prawda?

(oo) Szkoda energii, szefie.
[oo] Okej, idźmy dalej.
Zatem Kaj wcisnął „E” i pomknął ku suchemu kanałowi. Chciał go przejechać w

poprzek, po prawej stronie mostu, jak zwykle, ale nagle, kątem oka, dostrzegł ruch przy
filarze. Gwałtownie skręcił w lewo i pomknął do mostu. Stała tam jakaś postać. Nie strzelała
do niego, więc nie był to wróg.

(oo) Albo był to wróg, który go nie zauważył.
[oo] Tak też mogło być.
<oo> Jednak im bardziej Kaj się zbliżał, tym większe ogarniało go zdumienie… Ta

postać…

[oo] Nie miała munduru! W dodatku siedziała skulona pod mostem, a w grze nie ma

takiej pozycji: skulenie. Można przyklęknąć, można leżeć, ale nie można się zwinąć na
podobieństwo raka i obejmować nóg rękami!

(oo) No i nie można mieć długich, blond włosów.

background image

<oo> Ani ślicznych chabrowych oczu, białej koszuli i niebieskiej, krótkiej spódniczki,

beżowych trzewików…

(oo) i zgrabnych nóżek…
[oo] Gwizdek, uważaj.
Kaj ostro wyhamował i wyskoczył z łazika. Przetarł oczy. Na betonie wyschniętego

kanału mapy Amber Canal gry Warfield 2200 tkwiła skulona dziewczyna! Gdy go zobaczyła,
wyciągnęła ręce i krzyknęła:

- Pomóż mi!
Wtedy z Kajem stało się coś dziwnego. Zakręciło mu się w głowie, zaswędziało go

pod czaszką, przez chwilę zrobiło mu się niedobrze i raptem… wszystko ustąpiło i poczuł się
doskonale. Podniósł rękę, by potrzeć czoło i stwierdził…

(oo) …że nie podnosi własnej, normalnej ręki znad myszy, tylko rękę odzianą w

pancerną rękawicę! Ha! Wtedy odkrył w sobie wojownika, Dżingis Hana, Hannibala i
Aleksandra Macedońskiego, rozwinął gigantyczny sztandar z orłem białym…

[oo] Gwizdek, to już się nudne robi.
(oo) Nieprawda.
[oo] Prawda.
(oo) Nieprawda, to jest fascynujące.
<oo> Ja też mam wrażenie, Gwizdusiu, że silisz się na fantazję, a naprawdę ciągle o

tym samym opowiadasz. Szczerze mówiąc mogłabym cię swobodnie zastąpić z tymi twoimi
PRZEWIDYWALNYMI uwagami.

(oo) Nieprawda.
<oo> O widzisz? Jesteś taki przewidywalny, że wiem, jakie będzie twoje następne

słowo:

(oo)<oo> Nieprawda.
<oo> Ha! Nie mówiłam?
(oo) Robicie mi przykrość. Ja nic innego nie potrafię. Uwielbiam mówić o rzeczach

straszliwych i wspaniałych.

[oo] My to wiemy, ale rób to rzadziej, dobrze?
(oo) …
[oo] Gwizdek?
(oo) Dajcie mi się pogrążyć w smutku i przemyśleć to i owo.
<oo> Gwizdek żartujesz, prawda?
(oo) …
[oo] Gwizduś? No powiedz coś szalonego, nie obrażaj się.
(oo) …
<oo> Gwizdeczku, chory jesteś? No powiedz, pozwalamy ci. Powiedz najbardziej

szaleńczą rzecz, jaka ci przychodzi do głowy.

(oo) …topór.
<oo> Tylko tyle?
(oo) Tak.
[oo] No dobrze, bo tam Czytelnik…
<oo> Czytelniczka…
[oo] Czeka, a my się tu nad Gwizdkiem rozczulamy. Już dobrze, Gwizduniu?
(oo) Już.
[oo] Świetnie.
Kaj spojrzał na swoje ręce, na nogi, tułów, dotknął głowy i stwierdził, że jest ubrany

jak żołnierz w grze Warfield 2200! Rozejrzał się i nie zobaczył już swojego pokoju…

<oo> …w kolorze szafiru…
[oo] Ale złotawy świat Amber Canal!

background image

- Jak to możliwe?! – krzyknął.
- Co jak możliwe? – odpowiedziała jasnowłosa.
- Jestem w grze?!
- Oboje jesteśmy nie wiadomo gdzie!
- To… to… niesamowite!
- To nie jest niesamowite – krzyknęła dziewczyna i wciągnęła go głębiej pod most. –

To nie jest niesamowite, tylko straszne!

- Co ty mówisz? – Kaj uśmiechnął się szeroko – przecież to realizacja moich marzeń!

Ja śniłem o tym! Pisałem, rysowałem, a teraz to jest prawda! To będą najlepsze wakacje w
moim życiu!

- Czyś ty zwariował? – blondynka potrząsnęła nim. – Nie mam pojęcia, jak tu się

dostałam i wcale mi się to nie podoba! Zwłaszcza tu! Tu jest wojna!

- Rewelacja!
- No kretyn po prostu.
<oo> Tutaj Kaj powinien był się obrazić, ale był zbyt szczęśliwy, by usłyszeć obelgę.
(oo) Chwycił potężny karabin, przeładował i jak nie wygarnie do wrogów!
[oo] Gwizdek. Nie było tam żadnych wrogów. Bitwy toczyły się dalej, na północny

wschód.

(oo) A, tak.
[oo] Ale rzeczywiście bezpiecznie tam nie było.
- Musimy się stąd jak najprędzej wynieść! – zakomenderował. – Wskakuj do łazika!
- Znasz to miejsce?
- Bardzo dobrze! To Warfield 2200, moja ulubiona gra!
Dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem.
(oo) Za chwilę pędzili samochodem z w górę suchego kanału, a potem przez step w

stronę wrogiego lotniska. Strzępy traw leciały wyrzucane przez koła pojazdu, tuman kurzu
znaczył jego ślad, kierowca…

<oo> Znaczy: Kaj.
(oo) Znaczy Kaj naciskał pedał gazu do samego końca, aż go kolano bolało! I tak

rwali bezdrożami, niedostrzeżeni ani przez swoich, ani przez wroga. Nagle na niebie pojawiło
się coś, czego ani dziewczyna, ani Kaj jeszcze nigdy nie widzieli. Była to wisząca w
powietrzu postać nieznanego im chłopca, długa na kilkaset metrów, chuda, z podkrążonymi
oczami, na pierwszy rzut oka niezdrowa. Unosiła się jak sterowiec pod świecącym niebem.
Była to Idea Gier Komputerowych, które powodują, że gracze są przeważnie zziębnięci,
głodni i niewyspani. Kaj od razu rozpoznał w tej sylwetce siebie samego… Przypomniał
sobie, ile razy nie mógł zasnąć grając do późnego wieczora, ile razy marzł, ssało go w
żołądku, tylko dlatego, że grał. Zdał sobie sprawę, że nierzadko przesadzał z tą rozrywką…

Nie wiedziałem, że tak wyglądam, gdy przecholuję, pomyślał…
(oo) Nie było jednak czasu na dyrdymały! Hufce wroga zbliżały się, moździerze

rozpoczęły ostrzał…

[oo] Gwizdek. Przestań, bo jeszcze czytelnik uwierzy.
<oo> Czytelniczka.
[oo] Opowiadaj.
(oo) Macie rację, wojsk wroga nie było. Gdy dojeżdżali do lotniska, chłopak nie zdjął

nogi z gazu, lecz wtargnął do środka i wykręcił wiraż tuż przed gunshipem wroga!

<oo> Ale dzielny!
(oo) Dzielny ci on był, oj dzielny. Wyskoczyli z łazika i pomknęli do myśliwca.

Chłopak już szykował się, by wskoczyć do kabiny pilota…

- Umiesz strzelać? – spytał.
Dziewczyna popukała się palcem w czoło.

background image

- Pewnie, że nie.
- Trudno. Nauczysz się.
Pokazał jej, jak wejść do kabiny strzelca. Weszła tam z wielkim oporem. Gdy upewnił

się, że siedzi bezpiecznie, wskoczył na fotel pilota znajdujący się w osobnej kabinie, wyżej i
za miejscem strzelca.

Ostro wyrwał w górę.
- Juhuu! Nareszcie w powietrzu! – wykrzyknął.
- Leć wyżej – zaproponowała złotowłosa (słyszał ją przez głośniki w hełmie). –

Dostałam się tutaj drogą powietrzną, podobnym pojazdem. Musimy zobaczyć, jak wygląda ta
kraina.

- Tak jest! – zawołał Kaj.
Baza pod ich stopami robiła się coraz mniejsza, dookoła żółciły się piaski, zieleniły

palmy, w oddali wrzała strzelanina. Teraz widzieli z góry suchy Kanał Amberu, mosty,
przemieszczające się pojazdy…

- Ale grafika, jęknął Kaj.
- O czym ty mówisz?
Nagle chłopak dostrzegł wrogie myśliwce.
- Strzelaj do nich!
- Jak?
- Działkiem! Celuj i strzelaj!
Dziewczyna wzięła się do roboty. Chwyciła dżojstiki kierujące pokładowym

działkiem i nacisnęła spusty. Od spodu śmigłowca wytrysnęły smugi pocisków. Uderzyły w
pancerz wroga. Pojazd lekko odbił w prawo. Kaj był doświadczonym graczem. Widział, że
wróg za chwilę odpali serię rakiet. Odczekał trzy uderzenia serca i włączył osłonę dokładnie
w tym momencie, w którym gunship przeciwnika opuściły pociski. Błękitna poświata, która
otoczyła ich pojazd pochłonęła eksplozje cygar. Gdy zniknęła, chłopak odpalił swoje rakiety.
Tamten gracz jednak także nie był w ciemię bity…

<oo> Gwizdku, czytelniczka może nie wiedzieć, co znaczy być bitym w ciemię.
(oo) Aha. Ja też nie wiem.
[oo] Ciemię to górna część czaszki. Jak walisz kogoś w łeb, to uderzasz w ciemię.

Może przysłowie wzięło się stąd, że jak ktoś nie był w ciemię bity, to miał klepki na swoich
miejscach…

(oo) A ty, Cybot, teraz o klepkach. Przecież ani robot, ani człowiek nie mają w głowie

klepek…

[oo] Oj, Gwizdek mi wszystko poplątał…
<oo> A zauważyłeś, Cybotku, że Gwizdek całkiem sensownie opowiada?
(oo) Bo jak mnie dopuszczacie do głosu, to ja daję radę, nie powiem.
[oo] Faktycznie. Gwizdek, dawaj, dawaj.
(oo) Zatem tamten pilot w ciemię bity nie był, czyli klepki miał na miejscu i także

dopiero teraz uaktywnił pole siłowe.

[oo] O, skubany.
(oo) Co się dziwisz? Przecież znasz tę historię.
[oo] Ale jak ją opowiadasz, to jakbym ją widział na nowo.
<oo> Chyba słyszał.
[oo] Mężczyźni wzrokowcami są.
(oo) Milczeć. Teraz Gwizdek opowiada.
Tak więc rakiety Kaja wybuchły w polu siłowym przeciwnika. W tym momencie obok

wroga pojawił się drugi i trzeci myśliwiec.

- W nogi! Krzyknął chłopak i dał nura w chmury.
<oo> To chyba nie nura dał, tylko poleciał do góry.

background image

(oo) Ale tak ładniej brzmi. To tak, jakbyś, proszę ciebie, zobaczyła w kałuży odbicie

chmur i skoczyła w nią, jakbyś dała nura w chmury.

<oo> Nie rozumiem.
[oo] Ja też.
(oo) Okej, poleciał w górę. Dobrze teraz?
[oo] <oo> Dobrze.
(oo) Wykręcił pętlę i, zgubiwszy wrogów, zanurkował w dół, wyrównał lot tuż nad

lądem i pomknął na wschód, tam, gdzie, jak sądził, kończyła się plansza.

<oo> Jak to „plansza”?
(oo) Kaj ciągle myślał, że jest w grze i że mapa gdzieś się kończy. Pędził nad

zabudowaniami, a potem nad pustynią, a wrogie gunshipy, które go w końcu odnalazły,
ścigały go, siekąc rakietami i działkami.

- Rany! Kiedy przestaną! – krzyknął Kaj.
- Myślałam, że wiesz, co robisz!
- Ja też!
Nagle zza wydmy wychynął kształt, który w żadnym wypadku nie należał do gry

Warfield 2200. Był to potężny pojazd kroczący, podobny nieco do goryla, poznaczony
godłami Imperium Drogi. Ciężkie karabiny plazmowe na burtach olbrzyma zagrały pieśń
wojenną i sprzątnęły z nieba prześladowców. Trzy statki powietrzne zamieniły się w kule
ognia i uderzyły w piasek wzbijając żółte gejzery.

- Całe szczęście! – krzyknął Kaj. – A w ogóle to się nie przedstawiłem! Jestem Kaj!

Kaj „Gamedec” Orłowski!

- Kalina Sosnowska!
- Bardzo mi miło!
- Chyba żartujesz!
- Wiesz, że się powtarzasz?
- To miało być śmieszne?
Spojrzeli przed siebie. To już nie był świat Warfielda. Po lewej stronie, nad stepami

pędziły armie czarnych wojowników uzbrojonych w ostrza i broń plazmową, wzbijając
wielkie chmury burego kurzu. Wśród nich połyskiwały większe, modliszkopodobne roboty
oraz jeszcze większe czołgi i pojazdy kroczące… Po prawej stronie, na wzgórzu, ostrzeliwały
się nieliczne oddziały Ranów odzianych w srebrzyste zbroje.

- Pierwszy Maodion – zachłysnął się Kaj. – To GCG, Gamedec Computer Game, ta,

która dopiero co wyszła…

- Kolejna wojenka ludzików biegających po zielonej trawce – skonstatowała

dziewczyna.

- Tu nie ma trawy – zdziwił się chłopak.
- Tak nazywam te wszystkie głupie gry.
- To nie są ludziki, tylko Ranowie, Maod-Anowie, czytałem o nich w gamedeku…

Czekaj, oni są w potrzebie.

Rzeczywiście sytuacja wyglądała niewesoło. Armie Bestii były rozległe, rozciągały

się wzdłuż i wszerz. Niósł się nad nimi dziki ryk zwycięstwa. Ranów była zaledwie garstka.
Mieli jeden pojazd kroczący, ten, który zestrzelił prześladowców Kaja i Kaliny oraz czołg. Co
prawda Kaj wiedział, że Ranowie są w stanie poradzić sobie z naprawdę wielkimi oddziałami,
ale tutaj sytuacja wyglądała nienajlepiej.

- Chcesz pomagać tym czarnym czy srebrzystym? – spytała dziewczyna.
- Teraz to ty chyba żartujesz! Oczywiście srebrnym!
I zaczęła się jazda! Karabiny grzały ogniem, rakiety wybuchały jak kwiaty, Kaj uwijał

się pośród bestiowych mord jak osa między kroplami deszczu…

<oo> Tu to, bracie, przesadziłeś.

background image

(oo) Karabiny gdakały, gęgały i siorbały, Bestianie padali jak muchy, karaluchy i

kożuchy…

[oo] Hihi…
(ooo) Myśliwiec Kaja i Kaliny stał się niczym straszliwy sokół, który nurkował, by

siać zagładę i śmierrrrć…

<oo> Popatrz Cybot, jak się zapalił…
(oo0o) Wysyłał rakiety, Kalina strzelała jak szalona, jasne włosy stanęły jej dęba, oczy

wyszły z orbit…

KLIK!
[oo] Wyłączyłem go na chwilę. Przegrzał się.
<oo> Tak. Dwoje dodatkowych oczu wyszło mu na wierzch. Jedno się chyba

rozpuczyło od nadmiaru energii…

[oo] To może ja teraz pociągnę.
<oo> Uau, przepraszam, ziewnęło mi się. Dobrze, Cybotku, skończ ten militarny

kawałek i opowiedzmy wreszcie, co było dalej.

[oo] Na rozkaz, Kwantinko.
Bestianie, przerażeni skutecznością pojazdu pilotowanego przez Kaja, cofnęli się. Gdy

Ranowie to zobaczyli, rzucili się do kontrataku. Ruszył potężny Groundhog i Crawler…

<oo> Czytelniczka może nie wiedzieć, co to jest ten hog i cracośtam i w ogóle opisy

bitew są nudne.

[oo] No nie przesadzaj…
<oo> Są.
KLIK!
(oo) Och! Uch! Zasnąłem! Coś przeoczyłem?
[oo] Gwizdek, czy opisy bitew są nudne?
(oo) Pytasz poważnie?
[oo] Tak.
(oo) Chyba jednak nie. Oczywiście, że nie są nudne! To najlepsze, co można znaleźć

w książkach!

[oo] Ha.
<oo> Nienawidzę was.
[oo] Gwizdek, wyjaśnij, czym jest Groundhog i Crawler.
(oo) To proste: Hog to taka duża zbroja przypominająca goryla. W środku niej siedzi

nie Ran tylko zwykły żołnierz. Crawler z kolei to pojazd wielozadaniowy, podobny do
współczesnego czołgu, tylko badziej płaski i mogący śledzić do stu celów jedno…

[oo] Wystarczy.
Wracając do opowieści, Ranowie pogonili armię Bestii, która wycofała się na tereny

gry Warfield 2200.

<oo> Hihi, ale numer! To tam się musieli zdziwić!
(oo) Chyba, że dla nich nie była to żadna nowina.
<oo> Jak to?
(oo) Bo Bestianie tam często przybywali przecież i krew się la…
[oo] Gwizdek. Bez szczegółów.
(oo) Okej. Mogę dalej opowiadać?
[oo] W sumie… możesz. Już więcej walk nie będzie.
<oo> Cybot!
(oo) Cybot!
[oo] No co?
<oo> (oo) Tak nie można!
<oo> Nie wolno czytelniczce zdradzać dalszej części książki!

background image

[oo] Ups! Przepraszam. Zatem… będą walki.
(oo) Kwantinko, chyba trzeba go wyłączyć.
<oo> Czekaj, bo tak mocno się palnęłam w czoło, że nie pamiętam, o czym

mówiliśmy…

(oo) Pięknie. Wynika z tego, że tylko niezawodny Gwizdek może uratować sytuację.
Kaj posadził myśliwiec tuż obok Crawlera Ranów. Stał przy nim sam Maod-An

Laurus Wilehad, Ran wszystkich Ranów. Obok niego trwał w swojej skrzydlatej zbroi
pierwszy Ran, Torkil Aymore…

Dowódca skłonił się i spytał:
- Komu zawdzięczamy pomoc w walce z Thirami?
<oo> Thirami? A co to takiego?
(oo) Och, inna nazwa Bestian.
<oo> Aha.
- Kaj Orłowski, do usług.
- Kalina Sosnowska, do usług.
- Bardzo nam miło. Wykazaliście się odwagą i finezją bitewną, szaleństwem bojowym

i męstwem starciowym.

<oo> Tego na pewno nie powiedział.
(oo) Następnie podał im dłoń (a była wielka jak ich głowy, bo Ranowie mają po trzy

metry wzrostu!), zaś Torkil podał Kajowi komunikator. Małe pudełko.

- Noś je przy sobie, dzielny chłopcze. Jeśli kiedyś będziecie potrzebowali pomocy,

użyjcie tego urządzenia. Ranowie nie zapominają przysług.

- Teraz – dodał dowódca – proszę, opuście to miejsce. Bestianie się przegrupowują,

musimy przeobrazić się w Skymoury. Będzie wielka bitwa.

- Oczywiście – powiedział Kaj – tylko nam podpowiedzcie, gdzie teraz lecieć?
- Jak to: „gdzie?”
- Gdzie jest centrum tej krainy?
Ran nie rozumiał pytania. Był częścią świata, w którym się znajdował, nie wiedział, że

istnieje jakaś inna kraina, że istnieje „centrum”. Dla niego istniała tylko ta wojna.

Kalina pociągnęła Kaja za rękaw i znacząco spojrzała na ich pojazd. Wsiedli do niego

i poszybowali w górę. Wtedy zobaczyli na niebie wielkiego wojownika. Miał ze trzysta
metrów długości i wisiał pod chmurami. Był bardzo umięśniony. W jednej ręce trzymał
włócznię, w drugiej tarczę. Jego twarz była wykrzywiona wściekłością, w oczach płonął
ogień. Coś krzyczał, ale nic nie było słychać. Po bokach oczu miał… klapki. Takie jak kiedyś
zakładano koniom… Kwantinko, opowiedz to dalej, bo mi przez usta nie przejdzie.

<oo> Ty przecież nie masz ust, tylko moduły brzmieniowe.
(oo) Tak się przecież mówi. Opowiedz tę część, bo mi w gardle więźnie.
<oo> Przecież ty nie masz…
[oo] Kwantino, kolega cię prosi, kontynuuj, proszę, i tak: nie mamy gardeł, ust ani

uszu. Mimo to mówimy, słyszymy…

(oo) Ale nie jemy i nie możemy się zakrztusić!
[oo] To prawda.
<oo> I to jest cool.
[oo] Kwantinko, zaczniesz wreszcie?
<oo> Zaczynam.
Kaj i Kalina widzieli wojownika krzyczącego zapewne „chwała!” albo „zwycięstwo!”,

„nigdy!”, „zawsze!”, „wolność!” lub „demokracja!”, tak czy owak wrzeszczącego w
niebogłosy, ale nie z radością tylko z wściekłością. Wojownik miał klapki, czyli pionowe
skórzane płatki po bokach oczu, zasłaniające wszystko po bokach. To tak, jakby człowiek
przyłożył dłonie pionowo przy skroniach, tak, żeby ich krawędzie wskazywały przód.

background image

(oo) Oj, ale zaplątałaś.
[oo] No, zupełnie jakbym siebie słyszał.
<oo> Nie śmiejcie się ze mnie.
(oo) Ja powiem tak: przyłóż dłonie do skroni, jakbyś chciał kogoś walnąć ciosem

karate.

[oo] A ja inaczej: ułóż ręce tak, jakbyś chciał zatkać sobie uszy, ale przesuń je do

przodu: z uszu na boczne krawędzie oczu.

<oo> O, to mi się podoba.
[ooo]
<oo> Patrzcie, jaki z siebie dumny!
[oo] Ekhem, Kwantinko, ciągnij dalej.
<oo> Zatem wojownik krzyczał i miał klapki na oczach. Dookoła niego, po bokach,

wisiały kolorowe misie, kaczuszki, całowały się pary, młodzi ludzie czytali książki, bawili
się, ale on ich nie widział.

(oo) Bo miał klapki na oczach.
<oo> Właśnie. Przez klapki widział bardzo mało. Widział tylko swoją chwałę,

zwycięstwo i tym podobne. Ten wojownik był Młodzieńczą Ideą Wojny. Symbolizował
zamknięcie oczu na wszystkie inne wartości oraz zapomnienie, że ludzie się kochają, uczą,
mają zainteresowania, lubią tańczyć, budować, spotykać się. Wojownik tak głośno krzyczy,
że nie słyszy niczego oprócz swojego głosu, a widzi tylko tyle, żeby zabić. Przez ten krzyk
nie rozumie, że po drugiej stronie barykady są ludzie bardzo do niego podobni.

[oo] Uf, poważnie się zrobiło, Kwantinko.
<oo> Tak jakby.
[oo] To może dodajmy, że nad Młodzieńczą Ideą Wojny unosiła się inna.
<oo> Tak. Kaj wzniósł helikopter nad wojownika i wtedy Kalina pierwsza dostrzegła

wśród wyższej warstwy różowych obłoków bardzo grubą postać, dużo większą od woja,
zasłaniającą połowę nieba. Był to tłusty mężczyzna w czarnych spodniach w żółte paski,
podtrzymywanych przez granatowe szelki wpijające się w różową koszulę, pod kołnierzykiem
której pyszniła się amarantowa mucha w żółte kropy. Mężczyzna jedną ręką podkręcał wąsa.
W kiełbaskowatych, opierścienionych palcach drugiej dłoni trzymał setki banknotów i monet,
jednak, chociaż zdawało się, że ich nie pomieści, nic nie wypadało, przeciwnie, tysiące
papierków i metalowych krążków leciały z ziemi ku górze, prosto do niego, wpadały do
kieszeni, rąk, do czarnego kapelusza. Kalina zerknęła w dół, na pole bitwy. Banknoty leciały
właśnie stamtąd. Zrobiła najazd, żeby bliżej widzieć…

(oo) To się „zoom” nazywa.
<oo> Teraz ja opowiadam. Zatem zrobiła najazd…
(oo) Zoom…
<oo> I zobaczyła rzecz przedziwną: ile razy żołnierz wystrzelił pocisk z lufy, tyle razy

brzęcząca moneta leciała w górę, ile razy strzelił czołg, tyle razy plik banknotów leciał
wzwyż ku chmurom na podobieństwo białego ptaka, a gdy wybuchł jakiś śmigłowiec czy
inny pojazd, pieniądze, jak stada pióroskrzydłych stworzeń całymi stadami leciały ku
obłokom.

(oo) Mnie się wydaje, drogi Cybotku, że już najwyższy czas wyjaśnić, o co chodzi z tą

Ideą wielkiego grubego pana…

[oo] Masz rację, Gwizdek. W ogóle cię nie poznaję. Coś się taki osowiały zrobił?
(oo) No bo to takie poważne tematy, a ja poważnych tematów nie lubię.
<oo> Bo co? Zmuszają do myślenia?
(oo) Bo ci przywalę.
[oo] Gwizdek.
(oo) No co? No co?

background image

[oo] Wracając do naszego grubaska, przedstawiał on prawdziwą naturę wojny. Ten

grubasek, ten bankier, był Ideą Interesu. Krzyczący wojownik obrazował powszechną,
niedojrzałą wizję wojny, pokazywaną w filmach…

(oo) Grach komputerowych…
<oo> Komiksach…
[oo] No właśnie. Lecz ani w filmach, ani w grach czy komiksach, nie pokazuje się, że

wojna jest interesem, biznesem, że każda kula, każdy pojazd używany podczas walk kosztuje,
a gdy zostanie zużyty lub zniszczony, musi być uzupełniony przez nowy, za który trzeba
zapłacić. Sprzęt wojskowy jest drogi, wyszkolenie żołnierza także, więc wojna jest
doskonałym sposobem zarabiania pieniędzy, a grubasowi jest wszystko jedno, kto się z kim
bije, byleby się bił. Jemu zależy tylko, by ciągle ktoś z kimś walczył, więc nawet da trochę
pieniędzy, żeby ludzi ze sobą skłócić, bo wie, że potem i tak wyciągnie z mordowania dużo
więcej…

(oo) Cybotku, zapędziłeś się.
[oo] Przepraszam.
<oo> To książka dla dzieci.
[oo] To niech się uczą. Kurna…
<oo> Gwizdek, chyba trzeba będzie go wyłączyć…
[ooOo]
(oo) Tak. Zobacz, jak się przegrzał…
[OOO0]
<oo> Wyłaczaj.
KLIK!
<oo> Uf. Tak czy owak, droga Czytelniczko…
(oo) Drogi Czytelniku…
<oo> Kalina zobaczyła to wszystko, Kaj zresztą też. I zdziwili się, bo nigdy tak o

wojnie nie myśleli.

(oo) He, śmiesznie brzmi: wojnie nie.
<oo> Cicho, Gwizdek, ważne rzeczy mówię…
(oo) Zachowujesz się jak Cybot.
Bzzzt!
(oo) Ała! Boli!
<oo> Nie przeszkadzaj!
(oo) Chyba ta Idea Interesu tak na ciebie wpłynęła.
<oo> Gwizduś, proszę cię, nie przeszkadzaj.
(oo) Okej, już milczę.
<oo> Świetnie.
Jak już mówiłam, ani Kalina ani Kaj nigdy tak o wojnie nie myśleli. Sądzili, że wojny

wybuchają, bo źli ludzie napadają na dobrych. Prawda jest jednak inna. I jedni i drudzy ludzie
są dobrzy. Tylko, że za pieniądze jedni są z drugimi skłócani, a potem zmuszani do tego, by
do nich strzelać.

(oo) To straszne!
<oo> Gwizdku, nie płacz.
(oo) Buuu…
<oo> No już. Tak jest, Gwizdeczku. Wojna jest fajna tylko w grach i na filmach…
(oo) Zabawki są fajne…
<oo> Tak, Gwizduniu, ale ta prawdziwa wojna jest okropna i zła.
KLIK!
[oo] I manipulacyjna.
(oo) To znaczy?

background image

[oo] Ludzie są okłamywani po to, żeby im się łatwiej do siebie strzelało. Amen.

Kwantinko, opowiadaj dalej.

<oo> Słusznie. Cybotku, sam się odkliknąłeś?
[oo] Sam. Muszę przecież nad wami czuwać.
(oo) Ano musi…
<oo> Opowiadam.
Kalina i Kaj, przyjrzawszy się i zrozumiawszy, na czym polega wojna, zdziwiwszy się

przy tym niezmiernie, ruszyli dalej na wschód, tak im się przynajmniej wydawało, w końcu
kompas śmigłowca mógł wskazywać źle…

(oo) Bo nie wiadomo, czy w ogóle byli na jakiejś planecie…
<oo> Cicho, Gwizdek.
Im dalej lecieli, tym wszystko stawało się bardziej przezroczyste, bledsze, świat jakby

się kończył.

(oo) Czuli się nieswojo.
<oo> O, tak. Wtedy…
(oo) Czekaj, może ja to opowiem, bo to takie techniczne?
<oo> Niech będzie.
(oo) Wtedy Kaj spojrzał jeszcze raz na kompas i zdziwił się. Były tylko dwa kierunki.

To, co dotąd brał za wschód, litera „O”, czyli, jak dotąd sądził „Ost”, mogła znaczyć coś
innego, bo po drugiej stronie tarczy kompasu była litea „N”. „N” nie oznaczało zachodu w
żadnym znanym Kajowi języku… Ki diabeł, pomyślał i zawrócił maszynę. Pomny na to, co
się działo w pobliżu walk Ranów i Warfielda, skręcił nieco w lewo. Minęli pola bitew
fantasy, jakby armie z Władcy Pierścieni…

<oo> Moim zdaniem te krajobrazy przypominały plenery z książek Ursuli Le Guin.
(oo) E, już prędzej Warcrafta.
<oo> No co ty, przecież…
[oo] Zachowujecie się jak dzieci. Teraz ja będę opowiadał.
(oo) Ale…
[oo] Cicho. Nie umiecie się dogadać, więc ja muszę prowadzić ten kram.
Tym razem Kaj leciał na „N”. Minął kilkanaście pól bitew, aż krajobraz pod

śmigłowcem się uspokoił. Zobaczyli budynki mieszkalne, większe, mniejsze i… światy.

<oo> Wytłumacz, Cybotku, co masz na myśli.
(oo) Bo to bardzo ważne.
[oo] Przecież wiem. Kraina, w której się znaleźli, nie była planetą. Była…

antyplanetą.

(oo) No, toś Cybotku wyjaśnił, ja cię kręcę…
<oo> Hihi…
Bzzzzt!
(oo) <oo> Ała!
(oo) No co się bijesz?
<oo> Dziewczynę? Prądem?
[oo] Hm, chyba przesadziłem. Podaję się do dymisji.
(oo) <oo> …
[oo] …
<oo> Wiesz co, Cybotku, to nasza wina. Śmiejemy się z ciebie, a miałeś naprawdę

trudne zadanie.

(oo) To prawda.
<oo> I faktycznie świat był antyplanetą.
(oo) No.
<oo> Troszkę przesadziliśmy z podśmiewaniem się.

background image

(oo) No.
[oo] A ja z prądem.
(oo) No.
<oo> Gwizdek, powtarzasz się.
(oo) N… rzeczywiście.
<oo> Cybotku, opowiadaj dalej, tylko ty sobie poradzisz z tym opisem.
[oo] Ekhem, dobrze. Spróbuję. Wyobraź sobie, drogi Czytelniku…
<oo> Czytelniczko…
[oo] Wielki owoc. Na przykład grapefruita.
(oo) Łe, za gorzkie. Może być pomarańcza?
[oo] Może być. Ale duża. A teraz wyobraź sobie, że owoc ten nie ma jednej skórki, ale

sto skórek, jedna nad drugą, jedna nad drugą, a każda warstwa oddzielona jest częścią
miąższu…

(oo) Trochę mi ślinka leci.
[oo] Czyli mamy owoc z wieloma skórkami i warstwami miąższu. A teraz wyobraź

sobie, że każda skórka jest ponacinana w inny wzór, że stworzono na każdej z nich wiele
„wysepek”…

<oo> Coś tak, jak na skorupie żółwia.
(oo) Tylko, że u żółwia skorupa jest cała, a tu w miejscach przewężeń były prawdziwe

dziury…

<oo> Znaczy przepaście…
[oo] Każda taka część skorupki to był inny świat, a miąższ to po prostu powietrze

oddzielające światy…

(oo) Antyplaneta była gigantyczna…
[oo] O czym najlepiej świadczy fakt, że Kraina Gier Komputerowych, na której dotąd

przebywali Kalina i Kaj, był jedną z takich małych skorupek…

<oo> O ja cię…
(oo) No.
[oo] Kaj uświadomił sobie, że jeśli chce zbliżyć się do centrum krainy, nie powinien

lecieć nad lądem, ale kierować się pionowo w górę. I tak zrobił. Przez kilka minut lecieli w
spokoju, podziwiając obłoki, błękitne niebo i coraz lepiej widoczną antyplanetę z tysiącem
barwnych krain wiszących w powietrzu, unoszących się nad i pod centrum świata…

<oo> A jak widzieli centrum?
[oo] Akurat między skorupkami były duże szczeliny, które ułożyły się tak szczęśliwie,

że mogli je podziwiać: wielkie, błyszczące srebrem serce antyplanety, podobne trochę do
słońca, bardzo jasne i kuliste, ale nie tak oślepiające…

<oo> Musiało ślicznie wyglądać.
[oo] Tak było w istocie.
(oo) Niedługo jednak trwała ich spokojna podróż, bo nagle zza jednej z krain wychylił

się stalowy potwór o tysiącu paszcz, otworzył straszliwą gębę najeżoną setką ostrych jak
sztylety zębów…

[oo] Już myślałem, że Gwizdek zachorował, taki grzeczny był ostatnio.
<oo> Ja też się o niego martwiłam.
(oo) Łapałem drugi oddech.
[oo] Droga Czytelniczko…
<oo> Czytelniku.
(oo) Czy wam się coś nie pomyliło?
<oo> Oj, rzeczywiście, hihi…
[oo] Nie widzę w tym niczego śmiesznego, po prostu Kwantina była miła, a ja

okazałem się dżentelmenem.

background image

(oo) Skoro tak to widzisz…
<oo> Hihi…
(oo) Dżentelmenie…
<oo> Hihihihihihi…
[oo] Przestańcie!
(oo) Dżentelmen…
<oo> Hihihi! Hahahaha!
(oo) Hohoho! Hehehe!
[oo] No nie. Straciłem autorytet. Wszystkie dwadzieścia dwie ręce opadają…
<oo> Aż się cyfrowo popłakałam ze śmiechu.
(oo) Ja też. Uchu, uchu…
[oo] Już? Pośmiali się?
<oo> (oo) Tak.
[oo] Okej. Na czym stanęliśmy? Aha.
Przed gunshipem Kaja i Kaliny rzeczywiście pojawiła się dziwna bestia. Mierzyła co

najmniej pięćset metrów w każdym kierunku. Miała wiele kończyn i wiele pysków,
podobnych nieco do psich, ale mechanicznych…

(oo) Takich transformersowych.
[oo] Dokładnie.
<oo> Była srebrno niebiesko granatowa i miała mnóstwo migających światełek -

czerwonych i błękitnych.

[oo] Już się domyślasz, drogi Czytelniku…
<oo> Czytelniczko…
[oo] Co to było? Tak, to była Idea Porządku. Dlatego właśnie przypominała w

barwach i światłach samochody policyjne. Mechaniczna bestia nieustannie obserwowała
otoczenie, liczne pyski patrzyły w każdym kierunku, każda łapa zaopatrzona była w długopis
i blok z karteczkami do wypisywania mandatów.

(oo) Ale… Cybotku. Coś mi tu się nie zgadza.
[oo] Tak?
(oo) Czy Idea Porządku nie powinna porządkować, przestawiać, poprawiać,

zapobiegać, właśnie porządkować?

[oo] Ano właśnie…
<oo> Ach…
(oo) Co: „ach”?
[oo] Kwantinka wzdycha, bo masz rację, Gwizdku. Prawdziwa Idea Porządku

powinna przypominać, zapobiegać, pielęgnować, pouczać co robić, żeby było lepiej. To byłby
porządek, co się zowie. Ta jednak przedstawiała to, co zazwyczaj mieni się porządkiem w
świecie dorosłych: przymus, lęk przed karą, nacisk, władzę. Bestia była wielka, groziła
mandatem, niczego nie uczyła, tylko czyhała, kto kiedy popełni błąd, a wtedy…

<oo> Mandat!
[oo] Tak jest… kara pieniężna. Oczywiście nie tak powinna wyglądać Idea Porządku,

ale innej na razie ani Kaj ani Kalina nie zauważyli.

(oo) Tymczasem bestyja zarżała groźnie i oblizując się jęzorem, z którego skapywała

jadowita śli…

[oo] Gwizdek. Naprawdę.
Bestia spojrzała na myśliwiec cyfrowym wzrokiem i oświadczyła metalowym głosem:
- Proszę się zatrzymać.
Kaj przyciągnął wolant do siebie. Gunship zawisł w powietrzu.
Idea Porządku zbliżyła do niego swoje mackowate wysięgniki i skanery. Nagle jej

światła rozjarzyły się mocniej, a z włazów wyskoczyło dwóch policjantów w stalowych

background image

zbrojach. Unosili się na odrzutowych plecakach i zbliżyli do kabiny śmigłowca. Mieli w
rękach dziwne aparaty. Zbliżyli je do twarzy Kaliny i Kaja.

- Proszę lecieć za mną - nakazał jeden z nich i ruszył w dół, ku krainie porośniętej

przez buroszare budynki.

Kaj przez chwilę się wahał, ale potem lekko nacisnął wolant. Ruszył. Zauważył, że

drugi policjant leci za nimi.

- Coś przeskrobaliśmy? - spytała Kalina.
- Nie wiem - szepnął chłopak.
Gdy tak lecieli, dołączyły do nich dwa niewielkie metalowe aparaty odłączone od Idei

Porządku, każdy zaopatrzony w jeden psi pysk. Nazywano je Cerberami.

- Ja je już widziałam! - wykrzyknęła dziewczyna.
Kaj jednak nie miał nastroju do rozmów, bo bał się, co będzie dalej. W milczeniu

dążyli do największego i najbardziej szarego budynku dziwnej, wcale nie pięknej krainy.

<oo> Dobrze, że była tylko jedna taka na antyplanecie, bo bym się popłakała.
(oo) Dlaczego?
<oo> Tak tam było szaro i ponuro. Po ulicach walały się i polatywały w podmuchach

wiatru tysiące kartek papieru, na ławkach w szarych parkach leżały grube księgi z rzędami
cyfr, na budynkach wisiały obwieszczenia napisane tak drobnym drukiem, że nikt nie był w
stanie ich odczytać, tramwaje, autobusy, samochody, wszystko było nie czerwone, żółte czy
niebieskie, ale w kolorze starego papieru i wszędzie widziałeś paragrafy, przepisy, ustępy…

(oo) Hehe…
<oo> Ustępy w sensie nie ubikacje, tylko takie regulaminowe punkty, ty głupi…
(oo) Cybot, ona się przezywa.
[oo] Trochę ma rację.
(oo) Że co?
[oo] Ty głupi.
<oo> Hihi!
(oo) Ja się chyba przesłyszałem?
[oo] Oj, żartowaliśmy.
(oo) Czy aby na pewno?
<oo> Oczywiście, Gwizduniu, przecież wiesz, jak cię lubimy.
(oo) No… dobra, ale to niemiłe było.
[oo] <oo> Przepraszamy.
(oo) Przeprosiny przyjęte. Tak mówił Darth Vader, gdy…
[oo] Gwizdek, przestań. Kwantino kontynuuj.
<oo> Już.
Jak mówiłem, cała kraina była jakby oblepiona kartkami z jakichś grubych, nudnych

książek z przepisami i regulaminami. Policjant lecący przed pojazdem Kaja i Kaliny zbliżył
się do lądowiska, wystającego na podobieństwo rakietki do ping ponga z boku największego
budynku i nakazał lądowanie. Maszyna zgrabnie usiadła obok dwóch aparatów z pyskami Idei
Porządku. Za nią wylądował drugi policjant. Kaj był zadowolony ze swojego przyziemienia.
Trochę się bał, że się skompromituje przy pierwszym oficjalnym kontakcie z tutejszymi
władzami, ale setki godzin treningu w grach dały dobry plon.

(oo) No, Kwantinko, bardzo miło z twojej strony, że zwróciłaś na ten fakt uwagę.
<oo> To tak, żeby zrobić ci przyjemność.
(oo) Dziękuję.
<oo> Chłopak i dziewczyna wyszli z maszyny i podążyli za policjantem, który

wprowadził ich w wejście na dachu, a potem w korytarze ciągnące się w szarym budynku
niczym tunele dżdżownicy w glebie.

(oo) Hehe…

background image

<oo> Tu, Gwizdku, możesz się śmiać, bo to akurat śmieszne było.
(oo) No właśnie.
<oo> Szli dosyć długo, a potem prowadzący ich stróż prawa nakazał im usiąść w

poczekalni - dużym pomieszczeniu bez okien, w którym zbiegało się kilka korytarzy i było
wiele drzwi (także wyklejonych tapetami z regulaminami) i zniknął w jednym z pokojów.
Pilnował ich drugi policjant, ten, który dotąd szedł za nimi.

Przez jakiś czas siedzieli w milczeniu spoglądając na siebie ukradkiem.
Jednak nic się nie działo. Opadło ich dziwne znużenie, ramiona zrobiły się ciężkie,

powieki także, policjant, który dotąd stał, zaczął się słaniać na nogach i usiadł dwa krzesła
dalej. Zza ścian dochodziło stukanie w klawisze komputerów, słychać było gotującą się wodę
w czajniku, to jak ktoś zalewa w szklance herbatę, w nozdrza uderzył zapach zjełczałej kawy.
Kalina, bardziej wyczulona na zapachy od Kaja…

(oo) Jak to kobiety…
<oo> Właśnie, poczuła kurz unoszący się z burych dywanów, ulotną woń

niewietrzonych pomieszczeń i dawno nie zmienianych ciężkich zasłon. Oboje oparli się
mocniej o oparcia. Krzesła skrzypnęły, dając znać, że są stare i także zmęczone. Gdzieś
zatrzeszczała posadzka, informując, że jej klepki rozeschły się lata temu.

Wtedy do poczekalni wpłynęła, przenikając przez ściany, dziwna, wielka zjawa. Miała

zielone worki pod oczami i bardzo długą szyję, która nieustannie zginała się na lewo, prawo,
do tyłu i do przodu. Zjawa miała wiele rąk, na których podpierała zasypiające liczne twarze.
Wiele z nich ziewało, palce pocierały oczy czerwone od niewyspania, dłonie masowały plecy,
barki i kolana, dało się słyszeć ciche jęczenie i sapanie stwora. Wiele oczu było zamkniętych
albo na wpół przymkniętych. Z całej istoty biła aura zmęczenia i znudzenia.

Była to Idea Biurowego Znużenia.
Zjawa przeleciała przez poczekalnię i zniknęła w labiryncie korytarzy i pomieszczeń.

Kalina i Kaj poczuli tak wielką senność, że siłą odmykali powieki. Wtedy chłopak, żeby nie
zasnąć, zapytał:

- Kalina, jak się tu znalazłaś?
Dziewczyna potrząsnęła jasnymi włosami:
- Dobre pytanie. Właściwie nie wiem.
- No, ale coś chyba pamiętasz z naszego świata?
Skinęła głową:
- Miałam dobre świadectwo. Zdałam do liceum.
- To tak jak ja!
- Masz piętnaście lat!
- Dokładnie!
- Śmiesznie się składa – Kalina spojrzała na Kaja po raz pierwszy z zainteresowaniem.
Jej pierwsze wrażenia, jeszcze z Warfielda, nie były najlepsze. Myślała, że Kaj to

nieopierzony nastolatek nie umiejący rozmawiać o niczym poza grami, w dodatku
wojennymi. Może jednak się myliłam, pomyślała. Wszak pierwsze wrażenie często bywa
błędne…

- Tata obiecał mi – podjęła - że jeśli na moim świadectwie będą nie więcej niż dwie

czwórki, kupi mi wszystkie sezony „Colour Chicks”.

- Tego serialu?
- Tak. Nie miałam ani jednej czwórki…
- To tak jak ja!
- Więc postanowił dotrzymać obietnicy. Pojechaliśmy do centrum handlowego,

wysiedliśmy z samochodu, byłam tak podniecona, że nie czekałam na niego i zaczęłam biec.
Ten serial jest dla mnie strasznie ważny, zupełnie jakbym oglądała samą siebie, te

background image

dziewczyny są takie wystrzałowe… biegłam wyobrażając sobie, jak będę oglądała je jeden po
drugim i nagle… znalazłam się, nie śmiej się, ale znalazłam się… jakby w filmie.

Chłopak poważnie skinął głową. Kiedy się ma naście lat marzenia traktuje się bardzo

serio. Nie tak, jak robią to dorośli, kiwając pobłażliwie głowami, traktując je tak, jakby były
nieistotne. Dla młodzieży marzenia są realne, namacalne, stanowią ważną część życia.
Dlatego Kajowi wcale nie chciało się śmiać, gdy usłyszał o przygodzie Kaliny. Senność
gdzieś uleciała. Bo marzenia zawsze ją wyganiają.

- Co było dalej? - spytał.
- Teraz już wiem, że znalazłam się… tu. W tym świecie. Było niezwykle kolorowo.

Dookoła nastolatki ubrane w odlotowe ciuchy, kwiaty, barwne domy, śliczne niebo, zapachy,
perfumy, muzyka jaką lubię, przystojni chłopcy, baseny, fajne samochody, ogrody, no cudo.
Przez chwilę byłam oszołomiona i zachwycona, dziewczęta przyjęły mnie jak przyjaciółkę,
zaraz zainteresował się mną jakiś chłopak…

(oo) Kaj pokręcił głową. Ach, te dziewczyny, pomyślał.
<oo> Zapomniał przy tym, że chłopaki są tacy sami. Też lubią, gdy zwróci na nie

uwagę jakaś dzierlatka, zwłaszcza ładna.

(oo) Nieprawda.
<oo> Prawda.
(oo) Nieprawda.
<oo> Prawda, prawda.
(oo) Nie…
[oo] Gwizdek przestań. Przecież prawda.
<oo> Ha. Widzisz.
(oo) …
<oo> Gwizdek milczy, znaczy się, prawda.
(oo) Grmhrmhrm…
[oo] Kwantinko, kontynuuj.
<oo> Tak jest.
- Ale po chwili - ciągnęła Kalina - przypomniałam sobie o supermarkecie, tacie,

„Colour Chicks” i uświadomiłam sobie, że jestem w jakiejś innej rzeczywistości. Bardzo się
zaniepokoiłam. W tym momencie na trawniku wylądował pojazd z gry, w której się
spotkaliśmy. Ale taki grubszy.

- Transportowiec…
- Pewnie tak. Obok niego wylądował fragment tej bestii porządkowej, z pyskiem psa,

wiesz, mówiłam ci, że już takie stwory widziałam.

- Pamiętam.
- Pilot dostał mandat za to, że oddalił się od swojego świata. Podbiegłam do niego i

zapytałam, czy nie wziąłby mnie na pokład. Chciałam zobaczyć krainę z góry, zorientować
się, gdzie jestem. Zgodził się. Powiedział, że zna jakiegoś Komendanta, który widzi wszystko
z satelity.

- Miał na myśli Komendanta z Warfielda.
- Aha… W każdym razie poleciałam z nim, ale on zaraz popędził do tej bursztynowej

gry, gdzie wszyscy strzelają…

- Do Warfielda…
- I nas zestrzelili. On wyskoczył na spadochronie, ja także, okazało się, że jakimś

cudem go miałam. Wylądowałam obok mostu i zaczęłam wołać pomocy. Wtedy zobaczyłam
w powietrzu prostokąt, a na nim twoją twarz. Zaczęłam prosić cię o ratunek i… pojawiłeś się
obok mnie.

- Bardzo dziwne.
Dziewczyna skinęła głową.

background image

- Bardzo.
- Czyli… gdzie my jesteśmy?
- Miałam nadzieję, że ty mi powiesz.
- Na początku myślałem, że jesteśmy po prostu w grze. Potem, że w świecie gier. Ale

to pomieszczenie mi na grę nie wygląda. No i te latające kilkusetmetrowe zjawy… Sam nie
wiem, jakim cudem tu się znalazłem. Zacząłem grać, zobaczyłem ciebie, zakręciło mi się w
głowie i dalej już wiesz.

(oo) Nagle drzwi się otworzyły. Stanął w nich rogaty wojownik zaopatrzony w

elektrotopór i powiedział: biada wam!

[oo] Gwizduniu, jak mi tego brakowało!
(oo) Jednak ktoś za mną tęsknił.
<oo> Oczywiście.
[oo] Niestety, w drzwiach nie stanął wojownik, tylko starsza pani w okularach, o cerze

w kolorze pergaminu, szarych włosach i w popielatej sukience.

- Proszę do środka - zaszeleściła papierowym głosem.
Kaj i Kalina weszli do bardzo dużego pokoju, który… żył.
(oo) Że co?
[oo] Pokój pełen był regałów z książkami, szuflad, komputerów i maszyn do pisania.

Ze ścian, półek, ekranów, zewsząd, patrzyły… oczy. Przeważnie w okularach. Zewsząd
wystawały ręce z plikami papierów, długopisami, szeptały tysiące ust: „proszę podpisać”,
„formularz A 15”, „brak załącznika”, „potrzebny aneks do umowy” i mnóstwo innych
niezrozumiałych słów. Pokój zaopatrzony w ręce, wysięgniki, oczy, biurka, szuflady i
komputery, był…

(oo) Ideą Biurokracji…
[oo] Zgadza się. Czyli ideą rządów urzędników.
<oo> Bo biuro to biuro, a „kracja” to rządy.
[oo] Tak jest, Kwantinko. Urzędnicy mają do dyspozycji straszną broń - przepisy,

regulaminy, zakazy, nakazy, tak zwane prawo, którego nie zna nikt poza nimi. Każdy
człowiek zginie w lesie paragrafowych zależności, dlatego w starciu z Ideą Biurokracji nikt
nie ma szans. Potwór spojrzał na nich setką oczu i spytał setką głosów, męskich i żeńskich,
ułożonych w jeden śpiewny akord:

- Gdzie są wasze Identyfikatory Wyłonienia?
Kalina i Kaj spojrzeli na siebie zdziwieni. Oczywiście nie mieli pojęcia, o czym

mowa.

- Gdzie jest wasza przezroczystość? - spytała poczwara.
I znowu nasi bohaterowie wzruszyli ramionami.
- Współczynnik waszej przezroczystości wynosi zero procent - zawyrokowała

urzędnicza Idea zbliżając do nich jedno ze swoich oczu wystających ze ściany na
wielostawowym metalowym wysięgniku. - To niemożliwe, żeby ktokolwiek z obywateli
Idelandu miał współczynnik zero. Nawet Superbohater i Supermodelka mają jeden promil
przezroczystości.

<oo> W ten sposób Kalina i Kaj poznali nazwę świata, w którym się znajdują…
(oo) Ideland.
[oo] Tak jest. Ponadto usłyszeli, że wszystkie zamieszkujące go istoty są w jakimś

stopniu przezroczyste, a oni - nie. Wtedy przyjrzeli się siedzącym za biurkami urzędniczkom i
urzędnikom i rzeczywiście, odkryli, zwłaszcza przy krawędziach ich obrysów, że są
minimalnie przezierni.

- Niesamowite - wyrwało się Kajowi.
Wtedy z prawej ściany pomieszczenia wysunęły się oczy w kwadratowych okularach i

ręce o wielu łokciach trzymające pożółkłą księgę. Chudy palec wskazywał paragraf. Za

background image

chwilę do oczu i rąk zbliżyły się szkarłatne usta na cienkim, połyskującym chromem
wysięgniku.

- Według punktu osiemdziesiątego czwartego paragrafu dwa tysiące sto

osiemdziesiątego drugiego, obecni tu interesanci powinni wypełnić formularz B sto
dwadzieścia, następnie F łamane na H trzydzieści pięć G. Dzięki nim otrzymają
Identyfikatory Wyłonienia…

- Ale zaraz! - odezwały się usta wysuwające się z lewej, przeciwległej ściany.
Podążyły za nimi oczy w okrągłych okularach i tak samo chude i długie palce,

trzymające inną księgę

- Przecież oni się nie wyłonili! Nie mogą dostać Identyfikatora Wyłonienia nawet

wypełniwszy wskazane przez koleżankę formularze. Moim zdaniem należy ich
zakwalifikować jako imigrantów, a jako tacy powinni wypełniać formularze wymienione w
punkcie trzecim paragrafu osiemset czwartego kodeksu „O potencjalnych przybyszach”, a
nastepnie, zgodnie z procedurą X - 15 udać się do więzienia, gdzie…

Kaj się wzdrygnął. Spojrzał na Kalinę, która także była przerażona. Do więzienia? Za

co?

Z sufitu wysunęły się trzecie usta, a za nimi podążyły oczy w okularach prostokątych i

bardzo stare, pomarszczone ręce trzymające leciwy wolumin o tak zniszczonych kartkach, że
niektóre z nich wylatywały. Szczęście, że dookoła śmigało mnóstwo młodszych rąk
(zaopatrzonych w wiele łokci), które łapały kartki i pracowicie wsuwały je we właściwe
miejsca książki.

- Koleżanki i koledzy - odezwały się usta niskim głosem - obawiam się, że mamy tu

do czynienia z Bliskim Kontaktem…

- Bliskim Kontaktem?! - zakrzyknął cały pokój tysiącem głosów.
Wszystkie oczy i usta zwróciły się na Kalinę i Kaja.
- …A skoro tak - ciągnęły sufitowe usta - …musimy wezwać Uniwersalnego

Naukowca, która zbada obiekty i dokładnie opisze. Tak stanowi Kodeks Bliskiego Kontaktu
będący częścią Kodeksu Do Spraw Nierozwiązywalnych, paragraf trzy punkt czwarty.

W pokoju nastała cisza. Słychać było tylko szum wiatraczków zasilaczy

komputerów…

(oo) Jak ty to ślicznie powiedziałeś, Cybotku…
[oo] …Oraz chrzęst drukarek i faksów drukujących dokumenty. Usta oraz oczy lewe i

prawe schowały się w ściany, zostały tylko wargi górne.

- Drodzy goście - odezwały się. - Wybaczcie wszystkie te formalizmy. Musimy się

wam dokładniej przyjrzeć, bo nie pasujecie do naszej rzeczywistości. Regulaminy na nic się
tu nie zdadzą. Gdybyśmy sami próbowali rozstrzygnąć problem, Idea Biurokracji zjadłaby się
od środka, skłóciła i w końcu eksplodowała. Takie przypadki już bywały. Dlatego powołano
specjalny Kodeks Do Spraw Nierozwiązywalnych, dzięki któremu już kilka razy uniknęliśmy
zatoru…

- Znaczy czego? - spytał Kaj.
- Znaczy…
Usta przerwały, bo w tym momencie coś w pokoju eksplodowało. Uniosły się w

powietrze papiery, przesunęły komputery, a z blasku wyłonił się łysy, niski człowieczek w
białym kitlu. Na czole miał metalową opaskę, z której wystawało urządzenie zasłaniające mu
prawe oko.

(oo) Uniwersalny Naukowiec…
[oo] Tak jest.
<oo> Zatarł ręce z ukontentowaniem i zaczął obiegać Kalinę i Kaja dookoła,

przykładać do nich różne urządzenia, które wyciągał z przepastnych kieszeni fartucha, macać

background image

czułkami wysuwanymi z metalowej czołowej opaski, zbliżać do nich sztuczne oko, które
wysuwało się jak teleskop, generalnie robił wokół siebie dużo zamieszania.

(oo) Jak to szalony naukowiec.
<oo> On nie był szalony, tylko Uniwersalny.
(oo) Jak zwał tak zwał.
[oo] Nie, Kwantina ma rację, nazwa tutaj ma znaczenie.
<oo> Właśnie. On był Uniwersalny.
- Witaj, Ideo Biurokracji - powitał potwora.
- Witaj, Uniwersalny Naukowcu. Czy możesz zbadać te osobniki?
- Oczywiście, ale nie tu. Nie mam niezbędnych urządzeń. Czy mogę ich

przetransportować do swojego laboratorium?

- Tak. Gdy skończysz, przyślesz nam raport?
- Absolutnie. W trzech kopiach.
- Wyślemy z tobą trzy Cerbery.
Mężczyzna skrzywił się, bo ludzie nauki nie lubią przemocy i nadzoru, wiedział

jednak, że nie ma wyboru.

- Trudno - powiedział.
Po długiej wędrówce dżdżownicowatymi korytarzami wszyscy w końcu wyszli na

taras szarego budynku, gdzie czekał pojazd Uniwersalnego Naukowca - wielki, biało srebrny,
ozdobiony setkami połyskujących anten i innych dziwacznych urządzeń. Kalinie od razu się
spodobał. Wskoczyli do niego, naukowiec poderwał maszynę do lotu i ruszyli. Za nimi
podążyły trzy Cerbery, czyli mechaniczne pyski Idei Porządku. Kalina była szczęśliwa, że
opuszczają Krainę Biurokracji. Wkrótce zobaczyli wiele innych światów: wodnych,
powietrznych, nocnych i dziennych, a wszystkie były bardziej kolorowe od tego, który
opuścili. Uniwersalny Naukowiec prowadził pojazd z fantazją: omijał inne wehikuły robiąc
szerokie wiraże, zaczepiał je wysyłając baloniki i małe barwne sterowce, wysuwał co chwila z
pojazdu wysięgniki, sondy, nawet coś w rodzaju wędek. Był bardzo wesoły i ciągle o czymś
opowiadał. Niebo zmieniło kolor z burobrązowego na błękitne. Latały ptaki, wolno żeglowały
chmury. Kalinie Naukowiec bardzo się spodobał…

(oo) A Kajowi spodobał się jego pojazd. Nazywał się „Orzeł 1” i był pełen

fantastycznych urządzeń…

<oo> Dziewczyny nie lubią opisów aparatów…
(oo) A chłopaki nie lubią ględzenia o tym, czy ktoś był wesoły czy nie.
[oo] O, nieprawda. Ja lubię.
(oo) Ty nie jesteś chłopak tylko stary zgred. Masz osiemset dwadzieścia trzy lata!
Bzzzzt!
(oo) Ała!
[oo] To za zgreda. Sam też zbyt młody nie jesteś. Sześćsetkę obchodziłeś pięćdziesiąt

trzy wiosny temu.

<oo> Hihi…
(oo) Cybot, nie pieść mnie prądem przy niej, bo ona zawsze się wtedy śmieje.
[oo] I słusznie, bo to śmieszne.
Bzzzt!
(oo) Ała! Ała!
<oo> Hihihi…
(oo) To nie jest śmieszne!
Bzzzzt!
(oooo) Ałałałałała!!! Nie bawię się z wami!
<oo> Hihihi…
[oo] No. Teraz w nagrodę możesz opisać pojazd.

background image

(oo) Nie bawię się z wami.
[oo] Czyli opisu pojazdu nie będzie, bo Kwantina takich gadek nie lubi, a mi się nie

chce. Kwantinko, kontynuuj.

(oo) Czekajcie!
[oo] Jednak bawisz się z nami?
(oo) To przemoc i bezprawie, protestuję.
<oo> Przywołaj Ideę Porządku.
(oo) Zaprotestowałem, a teraz pojazd opiszę, niech wam będzie.
<oo> Popatrz, Cybot, łaskę nam robi.
[oo] Dziękujemy, łaskawco.
<oo> Hihihi…
(oo) Jeszcze się zemszczę na was…
Orzeł 1 miał w środku chyba z pięćdziesiąt ekranów, a wszystkie były trójwymiarowe.

Jedne przedstawiały pojazdy lecące w pobliżu, inne badały budowle i krainy, które mijali,
jeszcze inne wyświetlały jakieś wykresy i analizy. Przy każdym z nich były manipulatory
podobne do dżojstików. Kaj miał wielką ochotę podejść i chwycić je w dłonie, ale domyślał
się, że w ten sposób mógłby coś zepsuć, więc powstrzymywał się. W głównym
pomieszczeniu statku skonstruowanym na planie koła było kilkoro drzwi zaryglowanych
chromowanymi kołami. Sterówka, w której siedział Uniwersalny Naukowiec była bardzo
przeszklona, podobnie jak podłoga ich pomieszczenia, dzięki czemu mogli podziwiać
krajobrazy prosto pod stopami…


<oo> Już? Koniec?
(oo) No tak jakby…
<oo> E, to nie było tak źle.
(oo) I za to oberwałem dwa razy?
[oo] I pewnie jeszcze oberwiesz.
(oo) To niesprawiedliwe…
<oo> I tak cię nikt nie słucha. Czy mogę kontynuować?
[oo] Możesz.
<oo> Tymczasem Orzeł 1 wleciał już nad Krainę Naukowców i tutaj, drogi Gwizdku,

musisz mnie zastąpić, bo ja naprawdę nie dam sobie rady z tymi wszystkimi cudami…

(oo) O, rany, to nie mogłaś od razu? Nie mogłaś od razu?
<oo> Cybotku, zauważyłeś, że z Gwizdka się ostatnio straszny narzekacz zrobił?
[oo] Tak, gdzie się podział ten wojownik?
(oo) Hę?
<oo> Ach, gdzie mężczyźni z tamtych lat…
(oo) Hę? Zaraz zaraz, już opowiadam, no co wy, tylko żartowałem…
Orzeł 1 leciał nad naprawdę fantastycznymi budowlami. Były to wieże zaopatrzone w

czuniki i wysięgniki połyskujące w słońcu polerowanym metalem, niektóre zwieńczone były
długimi antenami, pomiędzy którymi nimi przeskakiwały iskry, na wielu kręciły się radary,
lądowały statki kosmiczne lub startowały, w oddali otwierał się hangar, z którego wychodził
robot wysoki na kilkanaście pięter…

<oo> O, zupełnie jak my!
(oo) Tak, Kwantinko…
W oddali wisiał w powietrzu najprawdziwszy dom, a wokół niego unosili się

budowniczowie, okładający go błyszczącymi, kolorowymi szkiełkami. Dookoła śmigały
budowle fioletowe, różowe, niebieskie i jasnozielone, wszystkie z wieloma oknami,
odbijającymi szmaragd nieba…

<oo> Ślicznie tam było!

background image

(oo) Tak, Kwantinko, dlatego dziwię się, że nie chciałaś opisywać tego świata.
<oo> Bałam się tych wszystkich bulbulatorów…
(oo) Czego?
<oo> Urządzeń.
(oo) No co ty, przecież…
[oo] Wy tu sobie pokonferujcie na temat bulbulatorów, a ja pociągnę opowieść.
Orzeł 1 zbliżył się do laboratorium mieszczącego się w wielkiej metalowej kuli z

okrągłymi oknami, unoszącej się na strumieniu piorunów bijących z podstawy, która
znajdowała się kilkadziesiąt metrów niżej, wśród innych budynków…

(oo) Zarąbiście!
[oo] Gwizdek. Sprawdź sobie moduł językowy, bo zdaje się, że coś ci się tam

przepaliło.

(oo) Przepraszam.
[oo] Żeby mi to było ostatni raz.
Orzeł 1 wylądował na okrągłym lądowisku przyczepionym do kuli naprzeciwko

okrągłego wejścia. Cała trójka wysiadła z pojazdu i przeszła do laboratorium. Na zewnątrz
pozostały trzy Cerbery i zaczęły krążyć dookoła kuli.

Tymczasem w środku Uniwersalny Naukowiec poprosił, żeby Kalina i Kaj usiedli,

zaparzył im herbaty i podał ciasto, które zrobił w ten sposób, że wziął z lodówki dwie małe
tabletki, wrzucił do urządzenia przypominającego kuchenkę mikrofalową i po chwili wyjął z
niej dwa kawałki tortu z bitą śmietaną, wiśniami i truskawkami…

<oo> Mniam!
[oo] O, mniam.
Kalinie i Kajowi ciasto bardzo smakowało, herbata także. Po raz pierwszy od

dłuższego czasu mogli wygodnie usiąść i czymś się pożywić. Kalina czuła, że schodzi z niej
napięcie ostatnich przeżyć. Przyjemnie było oprzeć się o skórzane oparcie obszernej kanapy,
patrzeć na dziesiątki dziwnych urządzeń i ekranów na ścianach, na kopulasty, przeszklony
sufit, wielkie akwarium w centrum pomieszczenia, w którym pływały tęczowe ryby…

Uniwersalny Naukowiec przygotowywał urządzenie, którego głównym elementem był

duży, biały fotel zaopatrzony w dziesiątki wypustek i przegubów, które zapewne badały
osobę na nim siedzącą.

Kaj zerknął na Kalinę. Ta mrugnęła porozumiewawczo. Odstawił filiżankę i spytał:
- Proszę… pana, z tego, co zrozumieliśmy, ten świat nazywa się Ideland?
Naukowiec przerwał swoje czynności i spojrzał na chłopca zdziwiony:
- Jak to: „ten świat”? Znasz jakiś inny?
W tym momencie do Kaja i Kaliny dotarło, że mają bardzo unikalną wiedzę. Oni

wiedzieli, że są przynajmniej dwie rzeczywistości – ich oraz Ideland. Uniwersalny
Naukowiec znał tylko jedną. Swoją.

- Tak, proszę pana – odezwała się Kalina. – Znamy inny świat.
Naukowiec aż podskoczył. Podbiegł do nich. Miał rumieńce na twarzy. Z jego

czołowej opaski wyskoczyło kilka antenek. Wyglądał, jakby włosy stanęły mu dęba:

- Naprawdę? Naprawdę? Może z niego pochodzicie? To tłumaczyłoby, dlaczego nie

jesteście przezroczyści… Możecie o nim opowiedzieć?

Kalina już otwierała usta, ale Kaj ją powstrzymał.
- Opowiemy panu o naszym świecie, ale najpierw pan trochę powie o swoim. Inaczej

niczego pan się od nas nie dowie.

Naukowiec uśmiechnął się chytrze:
- Inteligentny chłopak z ciebie, co? No dobrze. Co chcecie wiedzieć?
- Po pierwsze, o co chodzi z tą przezroczystością?

background image

Kalina przyjrzała się Naukowcowi. On też, w minimalnym stopniu, był przezierny.

Mężczyzna przyjrzał im się uważnie.

- Cóż, transparentność…
(oo) A co to takiego?
[oo] To samo co przezroczystość.
(oo) Nie mogłeś od razu tak powiedzieć?
[oo] Nie ja to mówiłem tylko naukowiec. Nie przeszkadzaj. Jeszcze raz. Naukowiec

mówił tak:

- Transparentność to podstawowa cecha naszego świata. Składamy się z

probitronów…

- Chyba atomów? - przerwał Kaj.
Człowiek w białym fartuchu zrobił bardzo zdziwioną minę:
- Pierwsze słyszę tę nazwę. Nie składamy się z „tomów” tylko probitronów. To cząstki

prawdopodobieństwa. Im silniejszą mają energię, tym jesteśmy mniej przezroczyści. Im
mniejszą, tym robimy się bardziej przezierni.

- Czy dobrze zrozumiałam – odezwała się Kalina – że im jesteście bardziej

„prawdopodobni”, tym mniej przezroczyści?

Naukowiec roześmiał się:
- Coś w tym stylu. Mamy niektóre postacie bardzo mało przezroczyste. Ja sam się do

nich zaliczam – wypiął dumnie pierś. – Uniwersalny Wojownik, Uniwersalny Wamp, Marylin
Monroe, Elvis Presley, wszystkie te osoby są przezroczyste zaledwie w jednym promilu. Z
drugiej strony Elvis i Marylin nigdy się nie zmieniają, a Uniwersalni tak. Ja na przykład
jeszcze kilka lat temu miałem na czole wiele szkieł powiększających. Teraz mam jakieś
elektroniczne ustrojstwo i sztuczne oko. Samo się pojawiło.

- I nie dziwi was to?
- Dlaczego? To normalne. Wszyscy Uniwersalni się zmieniają.
I znowu nasi bohaterowie się zadumali. Wystarczy, że coś jest „normalne”, czyli takie

samo od lat i ludzie przestają się nad tym zastanawiać, choćby było najdziwniejsze na
świecie. Słowo „normalne” tłumaczy wszystko. To niebezpieczne.

(oo) Dlaczego?
[oo] Bo wtedy ludzie przestają myśleć. „Tak się zawsze robiło”, mówią, „to

normalne” i nie pytają, nie kwestionują…

<oo> A ci, którzy pytania zadają, często ich denerwują…
(oo) Naprawdę?
[oo] Tak, Gwizdku.
(oo) A dlaczego ich denerwują?
[oo] Zaczynasz mnie denerwować… Ekhem. Dlatego, że pokazują, że tamci może

wszystkiego nie wiedzą. Drażnią próbując coś zmieniać, a większość ludzi tego nie chce.
Wolą to, co znają, zamiast tego, czego jeszcze nie widzieli.

(oo) No tak, ja na przykład nie zamieniłbym swojego elektrotopora…
[oo] Gwizdku, zostawmy twój topór i wróćmy do opowieści, dobrze?
(oo) Nikt nie che o tobie słuchać, toporciu…
<oo> Hihi…
[oo] Opowiadam, tak?
<oo> (oo) Słuchamy.
[oo] Świetnie.
- A jak tu się pojawiacie? – spytała Kalina słusznie domyślając się, że mieszkańcy

Idelandu nie rodzą się w taki sposób, w jaki przychodzą na świat ludzie w jej świecie.

- Dobre pytanie, panienko.
- Na imię mam Kalina.

background image

- Czyli „piękna”? Bardzo ładnie.
- Dziękuję.
- Taaak. Właśnie sprawdziłem. Nie pojawiliście się tu w Miejscu Wyłonienia. Czyli

nie przyszliście na ten świat w normalny sposób. To znaczy, że jesteście spoza naszej
rzeczywistości…

- Co to jest Miejsce Wyłonienia? – spytał Kaj.
Uniwersalny Naukowiec wcisnął kilka guzików przy jednym z ekranów.

Laboratorium ledwie zauważalnie drgnęło. Dziewczyna i chłopak dostrzegli przez okno, że z
budynku wysuwa się wielki teleskop skierowany w stronę centrum Idelandu. Jeden z
trójwymiarowych ekranów przyczepionych dotychczas do ściany drgnął i popłynął w
powietrzu, by ustawić się naprzeciwko Kaliny i Kaja. Wyświetlał środek świata.

- To, co widzicie – odezwał się mężczyzna – tę jasną kulę, nazywamy Nexusem.

Łączem. Jest głównym źródłem energii Idelandu. Wokół niego wiruje cała kraina.

- A! – wszedł mu w słowo Kaj. – Litera „N” na kompasie myśliwca oznaczała właśnie

to! Co w takim razie symbolizowało „O”?

- Obwód oczywiście – Naukowiec uśmiechnął się. - Najbliżej Nexusa rotuje pierścień,

na którym znajduje się dwanaście Miejsc Wyłonień. Są to starożytne urządzenia. Nikt nie wie
jak ani kiedy zostały skonstruowane.

Kaj i Kalina zobaczyli aparaty podobne do kwiatów, których płatki co chwila zwijały

się, tworząc kule, a potem rozchylały. Wtedy ktoś z wnętrza wychodził, ciekawie się
rozglądając. Osoby wyłaniające się były zazwyczaj bardzo przezroczyste, wyglądały jak
zjawy.

- Jak widzicie, nowoprzybyli otrzymują swoje Identyfikatory Wyłonienia i noszą je

już zawsze…

Ekran wykonał zoom na rękę właśnie wyłaniającej się osoby. Mała, mechaniczna

rączka wystająca ze ściany „kwiatu” położyła na przezroczysty nadgarstek aparat podobny do
zegarka, który dopasował się i zamknął na przegubie.

- O, widzicie? – Naukowiec pokazał swoją lewą rękę, podciągnął biały rękaw.
Oczom Kaliny i Kaja ukazał się Identyfikator: błękitno-srebrny „zegarek”,

wyświetlający wiek (5539 lat!) oraz znak jednego promila.

- Identyfikator określa wiek postaci. Jak widzicie – stuknął w szkiełko – jestem już

bardzo stary – roześmiał się – i mam tylko jeden promil przezroczystości.

- Brawo – wyrwało się Kalinie.
Mężczyzna znowu wskazał na ekran ukazujący pierścień rotujący wokół Nexusa oraz

Miejsca Wyłonień.

- Nowoprzybyli – podjął - są zawsze bardzo przezierni. Potem niektórzy z nich stają

się niemal nieprzezroczyści. Tak na przykład było z Larą Croft…

Westchnął głęboko.
Kalina i Kaj stłumili okrzyk zdziwienia, gdy zobaczyli na ścianie laboratorium

trójwymiarowy plakat przedstawiający bohaterkę gier komputerowych.

- Ach, Lara – szepnął Naukowiec. – Nigdy nie zaszczycisz mnie spojrzeniem…
Mężczyzna przez chwilę patrzył na wizerunek szatynki o długim warkoczu. Kalina

spojrzała na Kaja. „Zakochany”, powiedziała poruszając tylko ustami. Chłopak uśmiechnął
się porozumiewawczo. Wtedy po raz pierwszy przyjrzał się lepiej Kalinie. Chabrowe, duże
oczy, ładnie wykrojone usta, zgrabna szczęka, ogólnie szczupła i chyba zgrabna… Ładna!
Dostrzegł iskierki w jej oczach.

<oo> W tym momencie warto wspomnieć, że Kalina także przyjrzała się lepiej

Kajowi. Jasne, orzechowe oczy, ciemne włosy, ładnie zarysowany nos, zadbane zęby,
subtelne rysy… Interesujący. Zobaczyła w jego oczach ciekawość. No, no, podobam mu się –
pomyślała z satysfakcją.

background image

[oo] Tutaj troszeczkę od siebie dodałaś, Kwantinko.
<oo> Jak to?
[oo] Nigdzie nie jest powiedziane, że Kalina wiedziała, że podoba się Kajowi.
<oo> Kobiety po prostu to wiedzą. Są spostrzegawcze.
(oo) Akurat. Jak sobie dołożyłem trzydziestą szóstą parę rąk, wcale nie zauważyłaś.
<oo> Bo mówię o uczuciach, przeżyciach rysujących się na twarzy, a nie

mechanicznych łapach wielkich jak kadłub samolotu…

(oo) Obrażasz moje rączki. Słyszycie rączki? Obraża was.
||||| Słyszymy!
[oo] Gwizdek, przestań rozmawiać ze swoimi rękami.
||||| Dlaczego? Nam się podoba.
(oo) Własnie.
[oo] Wyłącz im moduł mowy.
||||| Protestujemy!
Bzzzzt!
||||| (oo) Ała!
KLIK!
(oo) Już wyłączyłem.
[oo] Wreszcie. Jak mówiłem, Kwantinko, chyba trochę przesadziłaś.
<oo> A moim zdaniem nie przesadziłam. To wy, zakute głowy, nie rozumiecie duszy

kobiety.

(oo) Oj, coś mi się zdaje, że ona obraża mężczyzn.
[oo] …
(oo) No co nic nie mówisz, Cybocie?
[oo] Myślę.
<oo> Cybot nic nie ma do powiedzenia, bo wie, że mam rację.
[oo] Ale to można było delikatniej powiedzieć, Kwantinko.
<oo> Okej, sorry Gregory, a teraz wracam do opowieści.
(oo) Ona jakby ostatnio stała się mniej romantyczna, prawda?
<oo> Jestem bardzo romantyczna, ale nie lubię, jak mi ktoś przeszkadza!
[oo] Ale…
<oo> Milczeć i słuchać! Ani mru mru!
[oo] (oo) …
<oo> Uf.
Zatem Kalina, jak mówiłam, z a u w a ż y ł a, że podoba się Kajowi. A zaraz potem

znowu zwróciła wzrok na Naukowca przyglądającego się plakatowi Lary.

- Och, Lara - westchnął znowu.
Wreszcie zwrócił wzrok na przybyszy:
- Dobrze, co jeszcze chcecie wiedzieć?
- Czym są te drzwi i bramy kręcące się wokół Nexusa? – wskazała palcem na ekran.

Rzeczywiście, wokół centrum Idelandu rotował nie tylko pierścień z Miejscami Wyłonień, ale
także dziesiątki mniejszych i większyc wrót, bram i drzwi.

- To szybkie przejścia do wszystkich Krain. Jeśli ich się używa, można dotrzeć niemal

wszędzie.

- Niemal?
- Tak, do niektórych miejsc można dotrzeć tylko w klasyczny sposób…
- Czyli jest tak – podjęła Kalina – macie tu wiele Krain, wszystkie krążą wokół

Nexusa, ludzie pojawiają się w Miejscach Wyłonień, są jednostki Uniwersalne i zwykłe,
macie też ludzi ikonowych, takich jak Presley, praktycznie niezmiennych, oraz te, te…
dziwne wielkie stwory, które wiszą niemal nad każdym Światem…

background image

- Idee – wszedł jej w słowo Naukowiec.
- Tak. Czym one są? – spytał Kaj.
- Nie wiemy. To jakaś tajemnica. Badam je od wielu lat. Ogólnie są traktowane jako

elementy krajobrazu. Niektóre są użyteczne. Na przykład Idea Porządku.

Chłopiec i dziewczyna zamyślili się.
- Czy teraz, zgodnie z umową – odezwał się mężczyzna – opowiecie o swoim świecie?
Kalina i Kaj zgodzili się i w szybkich, urywanych zdaniach przekazali Naukowcowi

obraz naszej rzeczywistości – tego, jak się rodzą ludzie, jak wygląda Ziemia, Słońce i materia,
mówili o zwyczajach ludzi na różnych kontynentach, telewizji, kinie, komputerach i
postaciach medialnych, które znalazły w Idelandzie swoje odzwierciedlenia.

Uniwersalny Naukowiec słuchał bardzo intensywnie, zadawał wiele pytań, sporo

rzeczy notował telepatycznie w aparacie, który unosił się koło jego głowy, kreślił
skomplikowane wzory matematyczne w powietrzu, które nie rozpływały się, lecz wciąż
trwały i nakładały się na siebie…

- A więc moje podejrzenia się sprawdziły – mruczał – niesłychane, niesłychane… A

jak się tu znaleźliście?

Znowu chłopak i dziewczyna opowiedzieli wszystko tak dokładnie, jak potrafili.
- Niezwykłe, niezwykłe, wszystko się zgadza – szeptał gorączkowo Uniwersalny

Naukowiec.

- Ale co się zgadza? – spytał Kaj.
- Od dawna miałem teorię, że istnieją równoległe światy…
- Ile? – przerwała Kalina.
- Nieskończona ilość. Pierwszy, pierwotny, to świat matematycznych wzorów,

informacji, idei. Tego świata nie widzieliście ani wy, ani ja. To świat platoński, że się tak
wyrażę…

<oo> I tutaj, proszę cię, Cybotku, wyręcz mnie, bo mi się zaraz coś poplącze i

Czytelniczkę zanudzę, a nie lubię tego robić bardzo, bardzo, bardzo.

(oo) Powiedz jeszcze raz „bardzo” a zanudzisz mnie.
<oo> Bardzo śmieszne.
(oo) Chrrr…
[oo] Gwizdek, nie błaznuj.
(oo) Dlaczego? Przecież to mój zawód. Jestem Ugłaskiwaczem Wyobraźni.
[oo] Dobra, błaznuj
(O

u

O)

[oo] Masz piękne oczy i cudny język. Brawo.
(oo) Dziękuję.
(00) A teraz?
[oo] Teraz masz też piękne oczy. I może już wystarczy.
(oo) Tak jest, Strażniku Tajemnic.
[oo] Lecimy z opowieścią?
<oo> (oo) Tak.
[oo] No to lu.
- Drugi świat – ciągnął Uniwersalny Naukowiec – to wasze dominium.
- Co takiego? – spytał Kaj.
- No, królestwo, świat.
- Czyli ten drugi to nasz? – dopytała się Kalina.
- Właśnie tak. Ale niekoniecznie. To może być też setny, bo cała reszta jest

równoległa. Ważne, że wasza rzeczywistość jest cieniem rzeczywistości platońskiej.

- Jak to „cieniem”?
Mężczyzna podrapał się po łysinie.

background image

- To taka przenośnia. Trudno ją wyjaśnić. Najprościej mówiąc, wasz świat jest mniej

złożony od platońskiego, jest jego powtórzeniem, ale ograniczonym w wielu aspektach…

<oo> Ja myślę, Cybotku, że nawet jeśli ten naukowiec mówił coś więcej, to tutaj

należy przerwać.

[oo] Masz rację Kwantinko. Dowiedz się tylko, drogi Czytelniku…
<oo> Czytelniczko…
[oo] Że naukowiec mówił jeszcze około dziesięciu minut wyjaśniając na czym polega

„cieniowatość” świata Kaliny i Kaja, po czym ciągnął tak:

- Nasz natomiast świat, Ideland, jest być może cieniem waszego. Dlatego jesteśmy

półprzezroczyści, a wy nie. Dlatego u nas wszystko jest prostsze, widoczne, a u was wiele
rzeczy jest ukrytych. Na przykład Idee. Nie miałem pojęcia, że w waszej rzeczywistości nie są
one tak oczywiste jak u nas. Może też być inaczej… Może być tak, że Ideland jest po prostu
pewną wariacją, odmianą waszego świata. Gdyby tak było, istniałaby nieskończona ilość
światów równoległych do Waszej Rzeczywistości, tak jak mówiłem na początku.

- Ale, proszę pana – odezwała się Kalina – w takim razie jak my się tu znaleźliśmy?
- Hm. Nie jesteś przypadkiem marzycielką?
- Ależ tak!
- A ty? – Naukowiec spojrzał na chłopca.
- Oczywiście. Marzenia to najważniejsza część mojego życia.
- Taaaak… Wiecie, że jest teoria, która mówi, że myśl, samoświadoma myśl, jest

niezależna od ciała?

- Nie słyszałem – zająknął się Kaj.
- Jesteście dziećmi, więc to zrozumiałe.
Kalina zarumieniła się ze złości – ona „dzieckiem”? Ależ skąd!
- Teoria ta mówi – ciągnął Uniwersalny – że wasze ciała są nieruchome w

czasoprzestrzeni, w każdym jej punkcie, a płaszczyzna teraźniejszości przesuwa się przez nie
i na chwilę je oświetla, zupełnie jak w filmie animowanym, który można przewijać do przodu
i do tyłu, tyle, że na razie nie wiemy, jak cofnąć czas. Teoria ta mówi, że ciała są nieruchome,
ale myśl nie. Więc teoretycznie przy wielkim wysiłku woli i pewnym zbiegu okoliczności
wasza myśl mogła przeskoczyć do innego wymiaru, do świata równoległego, naszego świata,
takiego jakby świata marzeń. Powiadasz – spojrzał na Kalinę – że biegłaś do sklepu?

- Tak.
- I marzyłaś o oglądaniu serialu?
- Tak.
- I nagle znalazłaś się w nim?
- Tak było.
- Hm. Coś się musiało tam stać…
- Ale co?
- Bo ja wiem? Wypadek? Potrącił cię samochód?
- O boże!
- Spokojnie, nie wiemy naprawdę. Wracając do wątku, ty znalazłaś się tu najpierw?
- Zgadza się.
- A ty – spojrzał na Kaja – zobaczyłeś Kalinę w grze?
- Prawda.
- W grze, która u was jest na ekranie monitora, a u nas realnością?
- Dokładnie tak.
- I mówisz, że miałeś przykre przejścia tuż przed graniem: zostałeś uderzony przez

łobuza, twoi rodzice byli w złym humorze?

- Tak.

background image

- Hm. Być może te czynniki – chęć zanurzenia się w świat marzeń, niechęć do

rzeczywistości humorzastych rodziców i łobuzów oraz szok, gdy zobaczyłeś dziewczynę w
grze, spowodowały wstrząs i także przeskok twojej myśli w nasz świat?

- Czy to możliwe?
- Ba. To się stało! Ha!
Naukowiec zaczął skakać po laboratorium.
(oo) Wyglądał trochę jak wariat…
<oo> Czyli jak ty.
(oo) Tak, jestem wariat, tralalala, trrrrallala…
Bzzzzt!
(oo) Ała!
[oo] Opowiadam, tak?
(oo) …
[oo] No.
Tak więc…
(oo) Nie zaczyna się zdania od „więc”.
[oo] Ale ja zacząłem od „Tak więc”
(oo) To prawie to samo.
[oo] Ale jak cię prądem połaskoczę, to „prawie” zrobi różnicę, czyż nie?
(oo) Się już nie odzywam…
[oo] Słusznie.
T a k w i ę c Naukowiec skakał i fikał koziołki, a zgromadzone w jego laboratorium

roboty zaczęły tańczyć razem z nim.

Niestety, Kalinie i Kajowi wcale nie było do śmiechu.
- Proszę pana – krzyknęła Kalina – z tego, co pan mówi, wynika, że my, znaczy, nasze

ciała, pewnie są tam, w naszym świecie…

- Nieprzytomne! – wszedł jej w słowo Kaj.
- Musimy wracać! – Kalina wstała z kanapy.
Kaj podniósł się także.
- Jak najszybciej! – potwierdził. – Niech nam pan pomoże!
- Ależ nie, drogie dzieci…
Uniwersalny Naukowiec odwrócił się do nich i… nie wyglądał już jak Uniwersalny

Naukowiec. Jego twarz była ciemniejsza, miał worki pod oczami, urządzenie na oku rzucało
złowrogie błyski, jakby było laserową bronią…

(oo) O, to mi się podoba! Wyciągnął flintę zza pasa i jak nie wygarnie! Krew, flaki…
[oo] Gwizdek. Jeszcze nie teraz.
<oo> Hihi…
(oo) A. Przepraszam.
[oo] Laboratorium też nieco się zmieniło. Pociemniało, roboty stały się złowieszcze,

przybyło im kończyn, niektóre miały w rękach jakieś miecze… Gdzieś daleko szczęknęły
metalowe kraty…

<oo> Aż ciarki chodzą po plecach.
[oo] Tak, tak. Uniwersalny Naukowiec zamienił się w Szalonego Naukowca, postać o

bardzo silnych probitronach, więc podobnie jak Uniwersalny, mało przezroczystą. Szalony
Naukowiec zaniósł się złowieszczym śmiechem:

- Ha! Nigdzie stąd nie wyjedziecie! Muszę was dokładnie zbadać! A za moje badania

dostanę Ostateczną Nagrodę!

- O czym on mówi? – szepnęła Kalina do Kaja.
- O Noblu?

background image

- Albo wiem, co zrobię – wykrzyknął Szalony – dzięki badaniom nad wami zdobędę

więcej eksponatów z waszego świata i zdobędę władzę nad Idelandem! Ha, ha, ha, ha!

(oo) Ależ on był szalony.
<oo> Wtedy jego laboratorium powiększyło się, otworzyło jak kwiat, a nad nim

zgromadziły się burzowe chmury i strzeliły pioruny. Na ich tle pojawiła się wielka na kilkaset
metrów Idea Woli Mocy. Był to mężczyzna w wielkiej, błyszczącej, czerwonej zbroi, z
ramionami rozpostartymi, jakby chciał objąć cały wszechświat. Z całej postury biła siła,
strzelały promienie światła, po pancerzu przebiegały błyskawice, grały chóry anielskie,
unosiły się muzyczne akordy siły i niezwyciężoności. Lecz gdy postać obróciła się plecami do
obserwujących ją Kaliny i Kaja, pokazała, że na plecach jest klatka, a w niej mały, zalękniony
chłopiec, bojący się wszystkiego i wszystkich, wstydzący się swojego wyglądu i zachowania.

[oo] Idea Woli Mocy wyraźnie wskazywała, że ludzie, którzy dążą do władzy i potęgi,

są w istocie zakompleksieni i nieszczęśliwi…

(oo) Dziękuję, Cybotku, za wyjaśnienie, a teraz pozwól, że będę kontynuował, bo za

chwilę będą tu się działy…

<oo> Nie uprzedzaj faktów.
(oo) Racja.
Wtedy weszła do laboratorium piękna kobieta o długich, czarnych włosach, ubrana,

tak jak Naukowiec, w biały fartuch.

- O! – krzyknął Szalony Naukowiec – Poznajcie Nataszę, moją niezastąpioną

asystentkę!

Natasza ukłoniła się nieznacznie i obnażyła równe, białe zęby.
- Z przyjemnością poznam nasze nowe… obiekty.
Po plecach Kaliny przebiegł dreszcz: obiekty? Kaj zerwał się do drzwi, ale były

zablokowane. Jego próbie ucieczki towarzyszył diaboliczny śmiech Szalonego Naukowca i
asystenki. Podbiegły do niego dwa złowieszcze roboty i zaczęły go ciągnąć do białego
krzesła, które w międzyczasie zamieniło się w krzesło czarne, stalowe, zaopatrzone w ostrza i
wiertła…

<oo> Te wiertła to sam dodałeś.
(oo) Być może, ale tak jest ciekawiej.
<oo> Jak dla kogo.
(oo) Chłopak został usadzony i uwięziony w krześle stalowymi klamrami. Szalony

Naukowiec znowu się roześmiał i rozsiadł za wielką konsolą w głębi laboratorium. Na niebie
wciąż strzelały pioruny i unosiła się Idea Woli Mocy, raz pokazując mocarny przód, a raz
żałosny tył.

- Najpierw obejrzymy sobie twój mózg… - syknął Szalony.
- Nie! – krzyknęła Kalina.
Asystentka spojrzała na nią z rozbawieniem:
- Wolisz go zastąpić?
- Nnnie… - złotowłosa zająknęła się.
Naukowiec wcisnął przyciski na konsoli i krzesło ożyło: odchyliło się do tyłu, ostrza i

wiertła pisnęły i zaczęły się zbliżać do jego głowy…

<oo> Ojej, zaraz mi olej z napięcia wycieknie…
(oo) Wtedy asystenka uniosła rękę i przemówiła do swojego zegarka, innego niż

Identyfikator Wyłonienia:

- Już.
- Co już? – spytał Szalony Naukowiec.
- To już – odparła asystenka, a zaraz potem rozległ się huk.
Towarzyszył mu blask, podmuch powietrza i silne drżenie podłogi. Zapachniało

palonym tworzywem sztucznym. Kalina zasłoniła głowę rękami. Dookoła leciały odłamki

background image

ścian i drzwi. W kurzu i huku kolejnych eksplozji wkroczył do laboratorium żołnierz w
potężnej zielonej zbroi. U boku miał miecz energetyczny, a w ręce trzymał wielki karabin z
celownikiem laserowym…

<oo> Szbsz szbszszsz…
(oo) Co tak szumisz, Kwantinko?
<oo> Sprawdzam w swoim twardym dysku, czy rzeczywiście był tam celownik

laserowy…

[oo] Był, Kwantinko, pamiętam.
<oo> Aha, no dobrze.
(oo) Jak to: Cybotowi wierzysz, a mi nie?
<oo> Tak, drogi Gwizdku.
(oo) Ale dlaczego?
<oo> Bo często koloryzujesz.
(oo) Kolo co?
[oo] Przesadzasz. Ale tutaj nie przesadziłeś.
(oo) Hmr mr mr…
<oo> Co tak mruczysz?
(oo) Usuwam stres. To metoda buddyjskocybernetyczna…
<oo> Hihi…
(oo) Już. Mogę kontynuować?
[oo] <oo> Tak.
(oo) Świetnie.
W huku i blasku eksplozji do pomieszczenia laboratorium wkroczył Uniwersalny

Wojownik. Niezniszczalny wyzwoliciel, mściciel i pogromca czarnych charakterów.

- Witaj Uniwersalny Wojowniku – szepnęła asystentka.
- Witaj Uniwersalny Szpiegu – odparł gromkim głosem Uniwersalny Wojownik i zdjął

hełm z głowy.

Miał blond włosy, kwadratową szczękę, błyszczące, białe zęby i cudne, błękitne oczy.
<oo> O jaaa…
(oo) Oddał kilka salw w stronę robotów, które ruszyły, by go atakować, a każdy strzał

trafiał dokładnie w środek głowy. Roboty przewracały się w zwolnionym tempie, bo
wszystkie akcje Uniwersalnego Wojownika, zwłaszcza te spektakularne, odbywały się w
zwolnionym tempie. Roboty zwalały się na podłogę zgrzytając powyginanymi od żaru
kończynami.

- Ty! – odezwał się dyszkantem Szalony Naukowiec.
- Znowu ty – odparł basem Uniwersalny Wojownik.
Wyciągnął z zasobnika przy pasie wielki granat, odbezpieczył, wyciągając zębami

zawleczkę i rzucił za konsolę, przy której siedział Naukowiec.

Ponieważ wszystko się działo w zwolnionym tempie, w tym czasie na niebie pojawiła

się Idea Bezkompromisowości. Był to robot, grubo ciosany i kanciasty, pozbawiony finezji
wykonania, patrzący tylko w jedną stronę, sztywny, ale niezniszczalny. Co chwila bódł
kwadratowym łbem Ideę Woli Mocy, a ta, kręcąc się jak bąk, raziła go piorunami, albo starała
się wzbudzić poczucie winy widokiem uwięzionego w klatce zakompleksionego młodzieńca.

Uniwersalny Wojownik nie tracił czasu na podziwianie tego, co się działo wśród

chmur. Wciąż w zwolnionym tempie podbiegł do Kaja uwięzionego na fotelu tortur (granat
leciał w stronę konsoli powoli obracając się), zerwał gołymi rękami więżące chłopca kajdany,
mrugnął do asystentki, która okazała się Uniwersalnym Szpiegiem, ta ruszyła ku wyrwie
powstałej po eksplozji, po drodze chwyciła pod pachę przerażoną Kalinę, Wojownik chwycił
w ten sam sposób Kaja i oboje wyskoczyli z wiszącego na wiązce piorunów laboratorium

background image

dokładnie wtedy, gdy kula wybuchała. Przetoczyli się i znaleźli na pokładzie Uniwersalnego
Myśliwca, statku, którym latał Uniwersalny Wojownik.

Wszystko się zgadza, myślał gorączkowo Kaj: w pobliżu Szalonego Naukowca

zawsze kręci się szpieg, a kto może być bardziej uniwersalny od pięknej asystentki?

- O mój boże, on zginął – przejęła się Kalina.
Wojownik zerknął na dopalające się laboratorium.
- Naukowiec? A skąd.
- Jak to? Przecież ten wybuch…
- Wybuch jak wybuch. Za kilka godzin kula się odrodzi, Naukowiec też. Będzie przez

kilka minut przezroczysty, a potem straci przezierność, jak zwykle.

Uniwersalny Szpieg westchnęła:
- Tak to jest z tymi naukowcami. Czasami, ni z tego ni z owego, przekształcają się w

Szalonych…

- Podobnie – wszedł jej w słowo Wojownik – jak Szpiedzy z normalnych zamieniają

się w Złowieszczych…

- A Wojownicy – odcięła się asystentka – ze szlachetnych w cynicznych…
- Takie życie – roześmiał się żołnierz.
- Czyli tu… - odezwał się Kaj - …w Idelandzie się nie ginie?
- No… - cmoknął Wojownik - …czasami ktoś staje się tak przezroczysty, że ledwie go

widać… Królowie sprzed lat, prezydenci, zapomniane gwiazdy… ale żeby tak zupełnie, to nie
słyszałem…

- Im coś mniej prawdopodobne – odezwała się asystentka – tym bardziej odległe od

Nexusa.

- To dlatego gry były tak daleko – szepnęła Kalina.
- I nie dziwicie się – rzucił Kaj – że tak u was jest?
Wojownik roześmiał się:
- A jak mogłoby być inaczej? To przecież normalne.
Kalina przybliżyła usta do ucha Kaja:
- Wiesz – szepnęła - Naukowiec mówił, że ten świat jest najprawdopodobniej prostszy

od naszego. Widzisz, tutaj nic się kupy nie trzyma. Nie ma logiki, znaczy jest, ale inna…

Gdy szeptała, przypadkiem dotknęła wargą ucha chłopca. Po jego ciele przebiegła

nieznana dotąd, słodka iskra…

Spojrzał w oczy Kaliny i przez chwilę zamarł…
<oo> Oj, ten fragment to ja powinnam była opowiadać!
(oo) Przepraszam. Mam cofnąć?
<oo> Już za późno. Zresztą całkiem nieźle ci to wyszło, Gwizdku.
(oo) Dziękuję. Tak jakoś w klimat wszedłem.
<oo> Ale teraz ja pociągnę, dobrze?
(oo) Dobrze.
[oo] Przepraszam, a mnie to już nikt o zdanie nie pyta?
<oo> (oo) Nie.
[oo] Oż wy zdrajcy…
<oo> Hihi…
Kaj patrzył w niebieskie oczy Kaliny, ona w jego orzechowe i wtedy po raz pierwszy

poczuli, że być może coś ich łączy. Może to nie był przypadek, że akurat w momencie, gdy
dziewczyna szukała pomocy w bursztynowym kanale, Kaj wybrał akurat tę mapę gry?
Nieznane są ścieżki przeznaczenia…

[oo] Tymczasem Uniwersalny Myśliwiec Uniwersalnego Wojownika mknął w stronę

Świata Armijnego.

(oo) Może słówko o tym, jak pojazd wyglądał?

background image

[oo] Dobrze.
(oo) Był to statek duży, opancerzony ze wszystkich stron, stalowo zielony,

zaopatrzony w wyrzutnie rakiet, działa plazmowe i laserowe, rakiety droidowe…

<oo> Uau, to nudne.
(oo) Wcale nie.
<oo> Wcale tak. Cybotku, proszę, kontynuuj.
[oo] Zgoda.
(oo) Ty się teraz jej słuchasz?
[oo] Nie słucham się jej, tylko z nią zgadzam, to różnica.
(oo) Skoro tak mówisz…
[oo] Co to miało znaczyć?
(oo) Pantoflarz, pantoflarz…
<oo> Hihi…
[oo] O rzesz ty…
(oo) Tylko nie prądem! Tylko nie prądem! Jak ktoś nie ma argumentów, używa siły!
[00] …
<oo> Chyba trafiłeś w sedno, Gwizdku. Zobacz. Zawiesił się.
[00] …
(oo) He. Rzeczywiście.
[0o] …
(oo) O, już wraca do siebie.
<oo> Chyba tak…
[oo] … O czym mówiliśmy?
(oo) Eee…
<oo> Opisywałeś właśnie, jak Uniwersalny Myśliwiec leciał w stronę Świata

Armijnego.

[oo] A, tak. Opancerzony pojazd mknął w strugach deszczu do Cytadeli, głównej

budowli Świata Armijnego, która była jednocześnie Ideą Strategii. Czytelnik…

<oo> Czytelniczka…
[oo] Mógłby…
<oo> Mogłaby…
[oo] Mieć na początku wrażenie, że w Świecie Armijnym trwa wojna. Tak jednak nie

było. Tam p r z y g o t o w y w a n o się do wojny. Knuto plany, tworzono dywizje,
uczestniczono w poligonach. Myśliwiec zbliżał się do Cytadeli, po której murach ściekała
woda, Kalina i Kaj widzieli, że budowla jest gigantyczna, tak wielka, że zasłania cały świat.
Oboje trwali z otwartymi ustami, a budynek rósł w oczach i rósł i rósł…

(oo) I przestać nie mógł.
[oo] Dokładnie tak! Na murach budynku były rzeźby przedstawiające walczących

żołnierzy, zniszczone domy, płaczące kobiety i dzieci. Budowla była ponura i smutna, bo w
wojnie nie ma niczego wesołego. U góry budynku oczywiście unosił się, znany już nam
wsystkim Bankier, Idea Interesu, do którego rąk leciały banknoty całymi stadami, bo wokół
stały fabryki produkujące armaty, transportowce, czołgi, okręty i samoloty, a co jakiś sprzęt
wyjeżdżał z nich na ruchomych chodnikach, to roje banknotów leciały do Bankiera…

(oo) Ale zaraz, bo ja czegoś tu nie rozumiem.
<oo> To akurat normalne…
(oo) Kwantinko, bardzo cię proszę…
[oo] Czego nie rozumiesz, Gwizdku?
(oo) Coś dużo tu o tej wonie. Najpierw Kaja wciąnęło do Warfielda, potem pomagał

Ranom, ledwie się normalnie zrobiło, znowu armia. Nie za dużo całej tej militarystyki?

[oo] Świetne pytanie.

background image

(oo) Ha!
[oo] Myslę, że znam odpowiedź.
(oo) No?
[oo] Przyjrzyjmy się rzeczywistości Kaja i Kaliny, tej prawdziwej. Włączamy

telewizor i co mamy?

<oo> Film wojenny.
[oo] Albo?
<oo> Animowaną bajkę, gdzie się grzmocą po głowach.
[oo] Albo?
<oo> Wiadomości, w których informują o walkach, zamieszkach, terrorze.
[oo] Włączamy komputer i jakąś grę. Co widzimy?
<oo> Wojnę z bliska, z daleka, z perspektywy pierwszego gracza bądź z góry.
[oo] Tak jest. Wszędzie wojna. Świat Kaliny i Kaja jest dziwny. Bez przerwy mówi

się o potrzebie pokoju, ale pokazuje – w celach rozrywkowych – wojnę. Pewnie dlatego w
Idelandzie tak dużo było wojennych treści.

<oo> Ale nie martw się, Gwizdku, inne rzeczy też będą.
(oo) W sumie to ja nie narzekam, tylko się dziwię…
[oo] Wiemy, Gwizduniu, lubisz wojenkę. Twoje zdziwienie zostało odnotowane.

Można kontynuować?

<oo> (oo) Można.
[oo] Świetnie.
Gdy wreszcie lądowali na jednym z wielu lądowisk przytkniętych do kolumny

budynku na podobieństwo hub (które przyczepiają się do pni drzew), chłopak i dziewczyna
stwierdzili, że Cytadela jest wielka jak całe miasto. Albo i dwa.

Wychodzili z pojazdu pod strażą Uniwersalnego Wojownika i Uniwersalnej pani

Szpieg, ale zaraz otoczyła ich grupa ubranych w zielone mundury żołnierzy i wprowadziła w
ciemne korytarze budowli, gdzie tylko czerwone i niebieskie światełka zdradzały, czy tunel
idzie prosto, skręca, schodzi w dół czy wspina się w górę.

- Mam nadzieję, że wam się tu spodoba – mruknął maszerujący obok nich

Uniwersalny Wojownik.

- On chyba żartuje – szepnęła Kalina.
W czarnym korytarzu czuć było zapach olejów i smarów, czasami ciągnęło powietrze

chłodne i wilgotne, ale częściej buchało ciepłe i suche. W końcu dotarli do dużego
rozwidlenia, które było oświetlone jasno i rzęsiście. Na podłodze widniał złoty orzeł, siedzący
na czołgu, w jednej łapie trzymał pioruny, w drugiej rakiety, z dzioba dobywał się szkarłatny
płomień…

(oo) Ale wymyślili…
[oo] Prowadzący ich żołnierze zbliżyli się do wysokich, stalowych drzwi i otworzyli

je. Za nimi pysznił się gabinet Uniwersalnego Generała, dowódcy wszystkich wojsk Idelandu.
Weszli do środka. Na ścianach widniały obrazy przedstawiające bitwy z różnych krajów i
epok, na biurku galopowała rzeźba konia dźwigającego ułana z podniesioną szablą. Na
podłodze ustawione były makiety różnych pól bitewnych i małe, barwne żołnierzyki…

(oo) To jest cool!
[oo] Uniwersalny Generał, potężny mężczyzna owinięty w jasnozielony mundur,

obciążony kilogramami złotych i srebrnych orderów, połyskujących i pobrzękujących przy
każdym kroku, zawieszonych na szafirowych, szmaragdowych i szkarłatnych wstęgach,
podszedł do nich i zmierzył przenikliwym wzrokiem. Światła pomieszczenia zagrały na
siwych brwiach i takimż wąsiku.

- A więc to są te anomalie…
- Tak, Generale – odpowiedział Uniwersalny Wojownik.

background image

- Interesujące… - Generał sapnął – zupełnie nieprzezroczyści?
- Zupełnie, Generale.
- A więc zrobimy z nich ostateczną broń. Co jest nieprzezroczyste, musi być

niezniszczalne…

- Tak, Generale.
- Ale po co wam broń? – wyrwało się Kalinie. – Przecież nie macie tu prawdziwych

wojen i wrogów!

- O, mylisz się, drogie dziecko. Mamy mnóstwo wrogów. Terroryści, Fanatycy,

Potwory, Kosmici, Demony prosto z piekieł, Orki i tak dalej…

- Ale…
Dziewczyna chciała już powiedzieć, że „one wszystkie są nieprawdziwe”, lecz dotarło

do niej, że w tym dziwnym i nielogicznym świecie s ą prawdziwe, a z istotami składającymi
się z probitronów powinna inaczej rozmawiać. Zamilkła zatem rozważając, co powinna
powiedzieć.

Tymczasem Generał obchodził ich dookoła i cmokał z ukontentowaniem.
- Rzeczywiście. Zupełnie nieprzezroczyści. Jak, proszę kogo, z kamienia… Rzucimy

ich najpierw do wojny z Demonami.

- Ojejku – szepnął Kaj do Kaliny – tylko nie z Demonami…
Generał zbliżył do niego potężną twarz tak blisko, że niemal dotknęli się nosami.
- Wiesz coś o Demonach?
- To zależy, czy z Dooma, czy z Warcrafta…
Głównodowodzący odskoczył i wybałuszył oczy:
- Skąd wiesz o najtajniejszych podziałach demonicznych? Jesteś szpiegiem?
- U nas każdy gracz wie, czym się różnią…
- Jak to „u was”?!
- Oni są z innej rzeczywistości, Generale – wyjaśniła Uniwersalna Szpieg.
Stary żołnierz podrapał się w potężny podbródek. Patrzył na Kaja i Kalinę lekko

wybałuszając oczy, wydymał policzki i sapał tak mocno, że poczerwieniały mu uszy. Nie
miał pojęcia, czym jest „inna rzeczywistość”, ale nie wiedział, jak to zakamuflować. W końcu
mruknął:

- Hm… Dozbroić ich, wyszkolić i wysłać na front. Sprawdzimy ich rzucając na

głęboką wodę.

A to feler, pomyślał Kaj. We wszystkich filmach i grach głównodowodzący armii są

przedstawiani dosyć schematycznie, zazwyczaj podejmują decyzje ostateczne i ciężkie w
skutkach. Tutaj było tak samo.

Za chwilę zostali zaprowadzeni do Wielkiej Zbrojowni…
(oo) Mogę to opowiedzieć, mogę?
[oo] Okej, ale krótko…
<oo> Bo wciąż nic romantycznego nie było.
(oo) Jak to? A jak sobie w oczy patrzyli?
<oo> Mało. W dodatku ciągle dookoła jest ponuro, nie ma kolorów…
(oo) Kolory są dla gogusiów. Prawdziwi mężczyźni lubią mrock and darkness.
[oo] Ale Czytelnik może być też Czytelniczką…
<oo> Właśnie. A Czytelniczki nie lubią mrocku i darknessu.
(oo) Bo są głupie.
<oo> Sam jesteś głupi!
Bzzzzt!
(oo) Ała. Aaa… w zasadzie to już się przyzwyczaiłem. Nic nie bolało.
Bzzzt!
(oo) Ałaj łaj łajć! Żartowałem! Bolało! Ałajć!

background image

<oo> To następnym razem nie żartuj.
(oo) Łajć, łajć, łajć…
<oo> Phi, i to ma być prawdziwy mężczyzna lubiący dark and mrockness…
(oo) Mrock and darkness.
<oo> Jak zwał tak zwał.
[oo] Czy się w końcu uspokoicie i wznowicie opowieść?
<oo> Gwizdek będzie opowiadał. On lubi te wszystkie kałasznikowy.
(oo) Tak, lubię.
[oo] Opowiadasz wreszcie?
(oo) Opowiadam.
Oddział żołnierzy zaprowadził naszych bohaterów do Zbrojowni. Uniwersalny

Wojownik i Uniwersalna Szpieg zostali z Generałem.

Zbrojownia była gigantycznym, mrocznym pomieszczeniem, pełnym tajemniczych

dźwięków, pisków aparatury, mrugnięć światełek, które wyglądały jak oczy dzikich zwierząt,
wszędzie piętrzyły się cielska czołgów, mechów bojowych, zbroi i karabinów…

<oo> Gwizdek się rozmarzył.
[oo] Ba, jest w swoim żywiole.
(oo) Kalina i Kaj otrzymali po pancerzu zaopatrzonym w plecak odrzutowy i karabiny

wmontowane w osłony przedramion oraz miecze przytroczone do pochew na plecach.
Następnie posadzono ich na specjalnych fotelach, na głowy nasadzono dziwne kaski i w ciągu
kilkunastu sekund nauczono ich rzemiosła wojennego. Teraz już umieli posługiwać się
mieczami, karabinami, czołgami, samolotami, wszelkimi urządzeniami wojskowymi. Znali
też sztuki walki i…

[oo] Gwizdek, wystarczy. Mamy już obraz całości.
(oo) Okej.
Następnie wyprowadzono ich na rampę startową, gdzie grzało już silniki

pięćdździesiąt transportowców wielkich jak wieloryby… Wprowadzono ich do jednego z
nich, zamknięto włazy i ruszyli! Pędzili przez strugi deszczu, tumany śniegu, przez
błyskawice i wichury piaskowe, aż dotarli na skraj walki Demonów z Aniołami…

<oo> Ojejciu…
(oo) Na wielkiej, piaszczystej równinie naparzały się…
[oo] Gwizdek.
(oo) Sorry. Walczyły ze sobą armie piekieł i niebios, prawdziwa apokalipsa…
<oo> Raczej Armagedon.
[oo] Po prawdzie to Ragnarok.
(oo) No, w każdym razie mityczna walka dobra ze złem…
Kalina i Kaj zadrżeli, patrząc przez okno, widząc jak z włazów innych

transportowców wysypują się żołnierze i przyłączają do aniołów z ognistymi mieczami…

W tym momencie do transportowca naszych bohaterów podleciał niewielki,

błyszczący myśliwiec, który strzelił do statku błękitnym promieniem. Wszystko w środku
zaczęło się iskrzyć, statek zaczął lecieć w dół! Wtedy z myśliwca wyskoczyły dwa roboty,
wycięły w pancerzu transportowca dziurę i wrzuciły granaty dymne. Za chwilę wszyscy
zaczęli kasłać i się dusić. Kalina i Kaj poczuli, jak pod pachy chwytają ich stalowe ręce i
wyciągają z pojazdu przez dziurę. Za chwilę wisieli nad nim, jeszcze kilkanaście sekund i
siedzieli na fotelach w tym małym myśliwcu.

[oo] Bardzo chwacko to opisałeś, ale trochę infantylnie.
(oo) Chciałem, żeby było szybko.
<oo> A ja się cieszę.
Za sterami myśliwca siedziała…
[oo] (oo) Uniwersalna Szpieg!

background image

<oo> Tak jest! Bo ona w międzyczasie zamieniła się w Szpiega Obcego Mocarstwa.

Tak to już jest ze szpiegami – zmieniają się w zależności od sytuacji. Tym razem jej misja
polegała na tym, żeby wywieźć ich jak najdalej od wojny…

(oo) Szkoda…
<oo> Bardzo dobrze.
Uniwersalna Szpieg, teraz mająca inny makijaż, jaśniejszą szminkę i ładniejszy,

błyszczący ubiór, uśmiechnęła się do nich i powiedziała:

- No, najwyższy czas wyrwać was z tego koszmaru!
Kalina odetchnęła…
(oo) A Kaj trochę się zmartwił, bo chciał wypróbować swoją zbroję i miecz…
<oo> Tak zwykle wyglądają różnice międzypłciowe…
(oo) Między co?
<oo> Między dziewczynami i chłopakami.
(oo) A…
<oo> Zamknij otwór gębowy, bo ci cybermucha wpadnie.
TRZASK!
(oo) Zamknąłem.
<oo> Hihi… Chłopaki mają ciągle ochotę na bitkę, a dziewczyny lubią pokój i spokój.

I dlatego to one powinny rządzić państwami, a nie chłopaczyska.

(oo) Chyba mężczyźniska…
<oo> Mężczyźni to duzi chłopcy, każda kobieta ci to powie.
[oo] Kwantinko, czy możesz wrócić do opowieści?
<oo> Wracam.
Lecieli szybko i sprawnie, nieścigani, bo myśliwiec pani Supeszpieg miał

maskowanie. Mknęli między barwnymi krainami, mijali światy zalane turkusowymi morzami,
zanurzone w białych chmurach, poznaczone pałacami i latającymi miastami… prosto do
Nexusa.

- Nie mam pojęcia – powiedziała ich wybawczyni – jak możecie się stąd wydostać do

swojej rzeczywistości, ale wiem, że Nexus to początek i koniec Idelandu. Może przyjdzie
wam coś do głowy.

Zbliżyli się do wielkiego pierścienia, na którym co chwila rozchylały białe płatki i

kuliły się Miejsca Wyłonień. Myśliwiec zgrabnie wylądował na białej powierzchni, Kaj i
Kalina wyskoczyli z niego. Kobieta szpieg pomachała do nich ręką i odleciała. Jeszcze przez
chwilę śledzili lot jej pojazdu, aż zniknął za którąś z krain.

- Co teraz? – spytała Kalina.
Wyglądała cudnie w ciasno dopasowanej srebrzystej zbroi, włosami powiewającymi

na wietrze…

(oo) A ta znowu swoje…
<oo> Nie przerywaj.
Kaj nie mógł oderwać od niej wzroku, ale nie umiał kobietom prawić komplementów,

więc spłoszony zwrócił oczy na Miejsca Wyłonień. Te co chwila wypuszczały nową postać.
Większość z wyłaniających się osób była tak przezroczysta, że zdawały się unosić w
powietrzu, ale zdarzały się też całkiem wyraźne. Ze strojów i min Kaj domyślał się, że są to
nowo mianowani ministrowie, premierzy, czasami dopiero co wypływający na szerokie wody
aktorzy, którzy doprowadzili do skandalu albo świetnie zagrali jakąś rolę. Te wydarzenia
powodowały, że nagle zaczynano o nich mówić, pisały gazety, komentowały dzienniki i
wtedy stawali się na tyle trwali, że wyłaniali się w Idelandzie.

[oo] Z tego wynika, że Ideland był swego rodzaju zbiorem ludzi, którzy się w jakiś

sposób zapisali w historii…

background image

<oo> Tak. Kaj patrzył dookoła, po raz pierwszy zdawszy sobie sprawę, że widzi

wyłącznie ikoniczne postacie.

(oo) I konieczne?
<oo> Ikoniczne, czyli utrwalone w pamięci ludzkiej: pisarzy, aktorów…
(oo) E, pisarzy to tam na pewno wielu nie było.
<oo> Dlaczego?
(oo) Ludzie znają twarze aktorów, aktorek, piosenkarzy, polityków, ale już na pewno

nie naukowców, pisarzy, kompozytorów, scenarzystów, oni są zawsze w cieniu…

[oo] To prawda. Gwizdek dobrze mówi.
<oo> Ciekawe, skąd mu się ta mądrość wzięła.
(oo) Znam takiego jednego pisarza i wiem.
<oo> Hi, ciekawe jakiego. Pewnie nikomu nieznanego.
(oo) Dokładnie.
<oo> Wiedziałam.
(oo) To tylko dowodzi tego, o czym mówiłem.
[oo] Gwizduś, nie poznaję cię.
(oo) Bo wy też jesteście tacy schematyczni. Mylicie, że jak lubię się wygłupiać i

mówić o walkach, to jestem głupi. Roboty zabawne też potrafią głębiej myśleć.

[oo] Szacun.
<oo> No.
(oo) Więc dookoła pełno było aktorek, aktorów i innych ludzi, o których

wspominałem, ale pisarzy, naukowców – mało. Na pewno chodził gdzieś Newton i Einstein,
kręcił kółkami od wózka inwalidzkiego Stephen Hawking, powiewała już bardziej przezierna
postać Michio Kaku, ale więcej? Nie bardzo. Ani Briana Greene’a, Rogera Penrosea,
Minkowskiego, Wolszczana, ich tam po prostu nie było. Kaj zrozumiał, że każdy cień
upraszcza to, czego jest cieniem, każdy cień jest właśnie tylko cieniem tego, co jest wyżej.
Jeśli Uniwersalny Naukowiec miał rację, jeśli nad rzeczywistością Kaja i Kaliny była jakaś
kraina platońskich idei, jakże musiała być bogata i wielowymiarowa! Co jest u nas
uproszczeniem, zastanawiał się przez chwilę, czego jest za wiele… Jeśli tutaj jest za wiele
postaci znanych i popularnych, ale wcale nie mądrych, to może u nas jest jakoś podobnie?

- Kaj – odezwała się Kalina. – Widzę, że się zamyśliłeś. A tu trzeba działać.
- Ale co robić? - Chłopak bezradnie uniósł ramiona.
Dziewczyna wskazała palcem na wielkie bramy, unoszące się dookoła jasnego jak

słońce Nexusa.

- Popatrz – powiedziała. Tymi bramami można na skróty dostać się do każdej krainy

Idelandu, pamiętasz?

- Tak. Ale jak rozpoznać, która widzie dokąd?
- Po napisach, które nad nimi się unoszą i informatorach – roześmiała się.
Rzeczywiście, nad każdą z bram widniały półprzezroczyste nazwy krain, a przy

Miejscach Wyłonień unosiły się zasobniki z folderami wyjaśniającymi nowowyłonionym, jak
należy się zachowywać w pobliżu Nexusa, czym są Miejsca Wyłonień Bramy i Krainy.

Kaj przyjrzał się lewitującym wrotom. Niektóre były drewniane, inne kamienne, część

stworzono ze szkła, jeszcze inne były skonstruowane z kilku tych materiałów, były wrota
nowoczesne, antyczne, prymitywne, brzydkie i piękne. Jego uwagę zwróciła brama
przypominająca obrotowe drzwi biurowca. Unosił się nad nią napis „Kraina Bardzo
Dorosłych”.

- Słuchaj – zwrócił się do Kaliny – może spróbujemy tam? W końcu dorośli wiedzą

wszystko…

- Racja.

background image

Wystartowali używając odrzutowych plecaków, unieśli się nad pierścień z Miejscami

Wyłonień i lawirując między krążącymi dookoła wrotami zbliżyli się do wskazanej przez
Kaja bramy. Właśnie ktoś ją otwierał od drugiej strony. Dziwnie to wyglądało, bo patrząc z
zewnątrz po drugiej stronie drzwi nic nie było, a gdy otworzyły się jej skrzydła, chłopak i
dziewczyna zobaczyli w środku cały świat: jakąś ulicę, samochody, wieżowce… Osoba, która
wylatywała ze środka wyglądała na bardzo ważnego dyrektora. Był to śniady mężczyzna w
nienagannie skrojonym granatowym garniturze, w białej koszuli i błyszczącym krawacie. W
ręce trzymał skórzaną aktówkę. Przez chwilę stał na podeście wrót, zaraz podleciała do niego
powietrzna taksówka, on bez słowa wszedł do niej i pojazd odleciał.

- Fiu, fiu, ale szycha – szepnął Kaj.
Spojrzeli na siebie, wzięli głęboki wdech i wlecieli w Świat Bardzo Dorosłych.
<oo> I od razu im się tam nie spodobało.
(oo) Tak było. Ledwie wniknęli do środka, drzwi za nimi zamknęły się. Stanęli na

ulicy. Dookoła jeździło mnóstwo aut, po chodnikach szły tłumy elegancko ubranych
pieszych, wiele osób co chwila spoglądało na zegarki i wyraźnie się spieszyło. Nikt się nie
uśmiechał. Twarze były milczące i napięte. Gdy nasi bohaterowie się obejrzeli, wrota
wyglądały całkiem normalnie, były częścią wieżowca, na którego szczycie widniał wielki,
niebieski napis „Nexus”. Gdyby nie on, w życiu nie domyśliliby się, że jest to brama, dzięki
której mogą się znaleźć w środku Idelandu.

<oo> Gdzie okiem sięgnąć, w niebo celowały biurowce.
(oo) Żadnych placów zabaw, żadnych miejsc rozrywki. Wielkie, szare, stalowe albo

szklane budowle.

<oo> To był świat, w którym nie chce się znaleźć żadna dziewczyna…
(oo) Ani w ogóle żaden człowiek. No, może Cybot. Ta zimna architektura do niego

pasuje…

<oo> Hihi…
[oo] Hm? O czym mówicie?
<oo> Masz szczęście, Gwizdek. Cybot się zamyślił.
(oo) Uff.
Nieopodal stał samochód, z którego, spiesząc się, wysiadła jakaś młoda

businesswoman.

<oo> Gwizdku, trzeba ten termin wyjaśnić.
(oo) Businesswoman czyta się „biznesłuman”, a tłumaczy – biznesmenka, no, kobieta

interesu, menedżerka.

<oo> Mniej więcej.
(oo) Kalina dostrzegła, że kobieta nie zamknęła za sobą auta. Wskazała brodą wóz.
- Chcesz go ukraść? – spytał szeptem Kaj.
- Nie ukraść, tylko pożyczyć. Przecież w końcu go gdzieś zostawimy.
- Niby racja. Słuchaj, czego szukamy?
- Nie czego, tylko kogo. Kogoś mądrego.
- Myślisz, że tutaj go znajdziemy? Wszyscy się spieszą.
- Sprawdźmy.
Podbiegli do auta, rozejrzeli się i wsiedli. Kluczyki tkwiły w stacyjce. Dziewczyna

zerknęła na instytucję, za drzwiami której zniknęła menedżerka.

- No tak. Bank. Pewnie poszła tylko na chwilę, może otworzyć konto. Musimy się

spieszyć.

Usadowiła się przed kierownicą.
- Umiesz prowadzić? – zdziwił się Kaj.
- Trochę pokazywała mi koleżanka. Ćwiczyłyśmy na boisku.
- O, rrrany…

background image

Trudno powiedzieć, czy chłopak powiedział to ze strachem, czy podziwem.

Najpewniej w jego głosie były oba te uczucia.

- Boisz się? – spytała z uśmiechem.
Kaj przełknął ślinę.
- A skąd.
- No to ruszamy.
Dziewczyna przekręciła kluczyk w stacyjce i ostro wyrwała do przodu. „Niezły zryw”,

pomyślał chłopak.

- Pojedziemy do centrum, tam, gdzie są najwyższe gmachy. Szukaj mądrych nazw.
- Okej.
Ich samochód włączył się do ruchu. Kaj pilnie śledził napisy na budynkach.
Bank. Bank. Towarzystwo ubezpieczeniowe. Bank…
- O rany, spójrz – krzyknął na widok wielkiej istoty, która unosiła się nad

wieżowcami. Była to gigantyczna kobieta, ubrana w szarą garsonkę i spódnicę, bardzo blada i
chuda, z sinymi cieniami pod oczami, zmarszczkami troski na czole.

Idea Zmęczenia.
Niezmiennie obecna w świecie dorosłych. Kaj patrzył na tę postać i przypomniał sobie

sytuacje, gdy jego mama, choć nie tak chuda, czasami wyglądała podobnie. Czy to możliwe,
że dorośli tak często są wyczerpani?

[oo] Wypada tu zwrócić uwagę, że Kaj był, co wydaje się oczywiste, młodym

organizmem. Młodzież nie wie, czym jest przemęczenie. Nawet, gdy mówi, że pada z nóg,
odczuwa to inaczej, nigdy nie opuszcza jej podniecenie, oczekiwanie czegoś fascynującego,
radosna nadzieja. Dorośli męczą się inaczej. Dość często mają poczucie, że nie dadzą rady, że
piętrzące się problemy ich przerastają, że życie jest po prostu ciężkie.

<oo> Kaj zerknął na Kalinę i zobaczył, że ta ma łzy w oczach. Jej także przypomniał

się tata, a zaraz potem mama. Zdaje się, że też coś zrozumiała.

(oo) Tymczasem skręciła w lewo i skierowała się do dzielnicy najwyższych drapaczy

chmur.

- Bank, Investment Group, Marketing Centre, Moda, Moda, Moda, Kosmetyki… -

czytał Kaj.

- Chorobcia, w tych instytucjach mądrych osób nie znajdziemy.
- W bankach nie? – spytała Kalina.
- Mój tata mawia, że tam są ludzie inteligentni, ale nie mądrzy.
- A jaka jest różnica?
- Twierdzi, że inteligencja jest potrzebna do liczenia, kojarzenia, zapamiętywania, ale

inteligentny może być też przestępca.

- Na przykład kasiarz?
- Tak. Dopiero mądrość powoduje, że człowiek robi coś dobrego.
- My szukamy mądrego, nie inteligentnego?
- Zgadza się.
Dziewczyna westchnęła:
- Szukaj dalej.
<oo> Nagle zobaczyli budynek, do którego wieloma rękoma przyczepiła się dziwna

postać, tak samo wielka, jak Idea Zmęczenia. Tym razem była to hybryda, istota mająca wiele
głów i rąk. Usta rozmawiały przez telefony, opuszki palców wahały się, czy wystukać nowy
numer, niektóre twarze gryzły paznokcie, dłonie zasłaniały oczy, nogi wierzgały
niecierpliwie, palce splatały się z palcami, wokół całej postaci unosiły się ciemne strzępy
mgły…

[oo] Była to Idea Poczucia Winy. Nader przygnębiający potwór. Dorośli bardzo wiele

rzeczy robią nie dlatego, że je lubią, czy że chcą robić, ale z tego powodu, że czują się winni.

background image

(oo) Czyli dlaczego coś czynią? Bo nie rozumiem.
[oo] Przez wrażenie, że zrobili coś źle, że wyrządzili komuś krzywdę, że ktoś przez

nich cierpi, że są winni czyjegoś bólu…

(oo) Ale czyjego?
[oo] Najczęściej myślą, że skrzywdzili swoje dzieci zbyt surowym traktowaniem…
<oo> Na przykład karami, nakazami uczenia się, zakazami zabawy…
[oo] Bardzo często też odczuwają poczucie winy wobec swoich rodziców. Nie mają

czasu do nich dzwonić, zaniedbują relacje, a potem gryzie ich sumienie…

(oo) A, to dlatego niektóre twarze gryzły paznokcie.
[oo] Dlatego. Trzeba jednak dodać, że poczucie winy rodzi się wtedy, gdy ludzie nie

są ze sobą szczerzy, gdy nie mówią, co czują, gdy nie grają fair. Nie powinno się robić zbyt
wielu rzeczy z poczucia winy. Powinno się postępować według tego, co czujemy, że jest
słuszne, a nie dlatego, że czujemy się winni. Poczucie winy to studnia bez dna. Choćbyśmy
obdarowali kogoś pod samo niebo i tak będziemy się czuć winni.

(oo) To bardzo dziwne uczucie. Nie jestem pewien, czy je rozumiem.
<oo> Pamiętasz rozmowę ojca Kaja z dziadkiem Gustawem?
(oo) No pamiętam.
<oo> I pamiętasz, jak się zgodził skopać mu ogródek, chociaż tego nie cierpi?
(oo) Tak.
<oo> Zrobił to, bo szarpało nim poczucie winy. Czuł, że jest coś winny swojemu ojcu.

Nie umiał szczerze powiedzieć, że dziadek ma pieniądze i może wynająć ogrodnika, a on sam
obiecał synkowi wyjazd na airshow.

(oo) Aaa, rzeczywiście. Poczucie winy jest głupie.
[oo] Ale wszechobecne w świecie dorosłych.
(oo) To niedobrze.
[oo] Niedobrze.

(oo) Dlaczego nie opowiadasz, Cybotku?
[oo] Tak się zamyśliłem. Już opowiadam.
Kalina i Kaj kluczyli ulicami i nie mogli znaleźć żadnego mądrego miejsca.
- Kościół! – krzyknął wreszcie Kaj – Kościół! Może tam znajdziemy mądrych ludzi?
Kalina skrzywiła się.
- Myślisz?
Kaj zacisnął usta:
- No wiesz, w zasadzie ja jestem niewierzący, podobnie moi rodzice. Ale to wreszcie

nie bank…

- Ja też jestem ateistką. Ale dobra, sprawdzimy. W końcu ksiądz to taki jakby szaman.
Wyskoczyli z samochodu i pobiegli do wielkich wrót.
W środku panował szum. Niezliczone głowy osadzone krzywo na karkach, pochylone,

jakby złamane, wypowiadały niezrozumiałe słowa modlitw. Ściany ociekały od złotych
ozdób, na kolumnach przepychały się tłuste, połyskliwe cherubinki, z kolorowych obrazów
zerkały frasobliwie pochylone głowy świętych, unosiła się cicha, organowa muzyka, czuć
było zapach palonych świec, na posadzkę rzucały refleksy promienie światła, przefiltrowane
przez czerwone i niebieskie witraże.

Kalina pociągnęła Kaja wzdłuż ławek, prosto do marmurowego ołtarza. Stał przy nim

kapłan ubrany w złote szaty.

- Słucham, drogie dzieci? – spytał miłym głosem.
- Chcielibyśmy się wydostać z Idelandu.
- W jakim sensie?
- No, chcielibyśmy się znaleźć w innym świecie.

background image

- O, na to przyjdzie czas, kochani. Ale powiedzcie, czy wierzycie w boga? Bo

rozumiem, że chcecie się przenieść do jego królestwa?

- No… niezupełnie.
- Jest tylko j e d e n inny świat. To królestwo boże. Tylko my, księża, wiemy, jak się

tam dostać. Jest tam wspaniale, ale przedtem trzeba być członkiem kościoła i…

- Umrzeć? – wszedł mu w słowo Kaj.
- Słucham? – duchowny wybałuszył oczy.
- Daj spokój – szepnęła Kalina. – Spójrz.
Wskazała palcem sklepienie budowli. Unosił się pod nim znany już nam grubas –

bankier. Z głów wszystkich modlących się leciały banknoty prosto do jego wielkiej sakwy.

- Kościół – powiedziała głośniej – to kolejna instytucja zarabiająca pieniądze. Teraz

rozumiem, dlaczego znaleźliśmy ją między bankami.

Wybiegli ze świątyni pozostawiając za sobą księdza z szeroko otwartymi ustami.

Gdyby się obejrzeli, zobaczyliby, jak zamienia się w Szalonego Kapłana Sekty, bo w istocie
nie ma między nimi większej różnicy…

(oo) Jak to?
<oo> Sekta to organizacja uzależniająca od siebie i pobierająca od wiernych

pieniądze.

(oo) A, tak samo jak kościół?
[oo] Dokładnie tak.
(oo) No to już rozumiem.
[oo] Gdy dziewczyna i chłopak wybiegli z budynku, zobaczyli, że gramoli się na

niego Idea Poczucia Winy, chwyta paluchami gotyckie wieże i wczepia się w niego coraz
mocniej…

Obok kościoła stał budynek, który nieustannie się trząsł. Opadało z niego szkło, które

frasobliwi woźni ciągle zmiatali na wielkie szufle i wyrzucali do zielonych koszy na śmieci,
szkło jednak wciąż opadało i opadało z głośnym brzękiem, wzniecając tuż nad trotuarem
mgiełkę drobnych okruchów. Z okien wieżowca co chwila wyglądały męskie i kobiece
głowy, jęczące, drapiące się, łykające tabletki i popijające je ze szklanek (krople wody także
leciały w dół). Wiele osób miało tiki, niektóre, na wyższych piętrach, histerycznie się śmiały.
Byli tacy, którzy siedzieli na parapetach zwieszając nogi w dół, a i szaleńcy, którzy,
zdawałoby się, zaraz skoczą. Dlatego co jakiś czas pod budowlą przebiegała brygada
czerwono umundurowanych strażaków z rozpiętą trampoliną. Osoby na najwyższych piętrach
ostentacyjnie wlewały alkohol do kieliszków i wypijały pełne hausty, by za chwilę znowu lać
trunki w puste szkło. Ich usta śliniły się, oczy były przekrwione od niewyspania… Była to
Idea Nerwic…

<oo> Oj, taki smutny ten opis.
(oo) Jak dla mnie zaczepisty!
<oo> Gwizdek, ty się nigdy nie zmienisz.
(oo) No. I jeszcze dodam, że za moment ziemia zadrżała i z kanału ulicznego wyłoniła

się wiotka i dygocząca Idea Lęku. Była to zjawa, która ciągle obracała się, jakby chciała
zobaczyć, co jest za nią. Wytrzeszczała oczy, wznosiła się wyżej, niżej, jakby do niej ktoś
strzelał. Rozejrzała się gwałtownie, kicnęła, stęknęła, skoczyła, obejrzała się znowu i zniknęła
za najbliższym budynkiem. Bo dorośli ciągle się boją: że nie starczy do pierwszego, że stracą
pracę, że zmienią się przepisy, że przyjdzie kontrola z Urzędu Skarbowego, odejdą klienci,
podrożeje złotówka, lęków mają co niemiara…

<oo> Okropne.
(oo) Świetne. Horror. Życie dorosłych to horror. Zobaczcie sami: Zmęczenie,

Poczucie Winy, Lęk, Nerwice… Fan-ta-stycz-ne!

[oo] O rety. Zastanawiam się, czy dobrą opowieść wybraliśmy na pierwszy raz…

background image

<oo> Może nie będzie tak źle…
[oo] Zobaczymy. Wróćmy do opowieści.
Kalina i Kaj wsiedli do wozu i ruszyli. Wkrótce zrobiło się o wiele bardziej

kolorowo…

<oo> Wreszcie!
[oo] Ale nie od kwiatów czy zabawek, tylko od…
(oo) Billboardów.
<oo> Och…
[oo] Tak jest. Na budynkach, drzewach, słupach, nawet na samych billboardach były

tablice, plakaty, małe, duże i gigantyczne. Obok nich świeciły różnej wielkości telewizory,
niektóre tak wielkie jak domy. Prezentowały proszki do prania, kremy na noc, dzień i
poranek, przedstawiały roześmiane kobiety, czytające pisma dla kobiet i radosnych mężczyzn
w pięknych samochodach. Wszystko pulsowało, mamiło, grało, aż płuca drżały od muzyki.
Dookoła biegało dużo barwnie ubranych panów i pań, a wszyscy ciągle krzyczeli starając się
przekonać innych do zakupu lodówek, sprzętu AGD, a nawet preparatów na
przeczyszczenie…

(oo) Co to jest przeczyszczenie?
[oo] Później ci powiem.
(oo) Obiecujesz?
[oo] Gwizdku, oczywiście, że tak.
Między ludźmi pełzła Idea Kłamstwa, podobna do długiegiego na dwieście metrów

zielonego węża, którego ogon zniknał gdzieś za rogiem. Pysk miała z przodu uśmiechnięty,
ale gdy zobaczyłeś ją od tyłu, okazało się, że ma tam drugą mordę, paskudnie wykrzywioną…

<oo> Fe…
[oo] Mizdrzyła się się z jednej strony, a krzywiła z drugiej, co chwila wysuwała

rozdwojony jęzor, mlaskała z ukontentowaniem, jakby węsząc kolejnego frajera…

<oo> Dlaczego była właśnie w Dzielnicy Reklam?
(oo) Kwantina, chyba żartujesz.
<oo> Nie, poważnie pytam.
[oo] Reklamy nie są po to, by mówić, jakie produkt ma właściwości. Posługują się

ogólnikami, ich celem jest zachęcenie do zakupu, ale nie rzetelną informacją, tylko ułudą,
iluzją…

(oo) Wiesz, zamiast powiedzieć: ten krem waży pięćdziesiąt gram i usunie uczucie

suchości…

[oo] Pokazują radosną nastolatkę, która w ogóle nie ma zmarszczek.
<oo> To oszustwo.
[oo] Otóż właśnie. Albo tak można do tego podejść: widzisz reklamę kiełbasy…
<oo> Ja nie jadam kiełbas tylko prąd. Wysokoamperowy.
[oo] No ale niech będzie, że jadasz kiełbasy, okej?
<oo> Trudno to sobie wyobrazić…
(oo) E, ja mam dobrą wyobraźnię. Cybot. Ja jadam kiełbasy.
<oo> Ale przecież…
[oo] Kwantinko, daj wytłumaczyć. Zatem widzicie reklamę kiełbasy.
<oo> (oo) Widzimy.
[oo] Znaczy, jeszcze nie widzicie, ale ja wam ją opiszę. Wyobraźcie sobie wnętrze

sklepu wędliniarskiego, w nim uśmiechniętego pana w białym fartuchu, który trzyma
czerwoną, soczystą kiełbaskę, ładnie się uśmiecha i puszcza oko. Z czym wam się ta reklama
kojarzy?

<oo> No z tym, że ten pan sprzedaje kiełbasy, zna się na nich i poleca właśnie tę.
(oo) Siur.

background image

[oo] A figa.
(oo) Jak to: “figa”?
[oo] Ano figa, bo ten pan naprawdę jest aktorem, którego tylko na chwilę ubrali w

biały fartuch, żeby wyglądał jak sprzedawca kiełbas. Sklepu też nie ma. To tekturowa
dekoracja.

(oo) Albo komputerowa…
[oo] Właśnie. Dlaczego więc pan przed kamerą wyglądał tak, jakby znał tę kiełbasę?
(oo) Bo znał?
[oo] Nie. Bo mu zapłacili. A kto mu zapłacił?
(oo) Firma produkująca kiełbasy?
[oo] Nie. Firma reklamowa, która została wynajęta przez producenta kiełbas.
<oo> Ojej, to skomplikowane.
[oo] I ostatnie moje pytanie: czy firma reklamowa, która zatrudniła aktora do reklamy

wędlin, musi mieć przekonanie, że są one warte polecenia?

<oo> Oczywiście! Inaczej by nie reklamowała!
[oo] A figa.
<oo> No co ty?
[oo] Figa. Firma reklamowa zareklamuje wszystko, jeśli się jej zapłaci. Więc kiełbasa,

którą poleca aktor nie musi być ani smaczna, ani zdrowa. Wystarczy, że producent da
pieniądze firmie reklamowej, ona wypłaci aktorowi honorarium, a ten zrobi wszystko, żeby
producent był zadowolony.

<oo> Czyli tak to działa?
[oo] Tak.
<oo> To nieuczciwe!
[oo] Teraz już rozumiesz.
<oo> Okropne. Powinno być zakazane!
(oo) Reklamy?
<oo> Oczywiście!
[oo] No dobrze, zostawmy Kwantinkę z jej wzburzeniem i wróćmy do opowieści.

Zgadzasz się, Gwizdek?

(oo) Zgadzam.
[oo] Nagle Kalina i Kaj usłyszeli dźwięk syren. Budynki w oddali za nimi zostały

oświetlone na czerwono i niebiesko.

- Ścigają nas! – krzyknął Kaj.
- Prędzej! – odparła Kalina.
Przyspieszyli z piskiem opon. Kaj obejrzał się. Istotnie, wąwozem ulic pędziły dwa

Cerbery, unosiły się w powietrzu i gnały w ich kierunku.

- Nie mamy szans – sapnął chłopak – są za szybkie!
Kalina wcisnęła gaz do dechy. Samochodem szarpnęło, wyprzedziła pojazdy jadące

przed nią, przejechała na czerwonym świetle i parła do przodu jak szalona…

(oo) Śmigały światła wystaw sklepowych, billboardy i ekrany, migały przerażone

twarze przechodniów, wyły syreny innych samochodów, słychać było stłuczki, wrzask
gniecionych blach, czuć było swąd palonych opon, a Kalina, jak bogini zagłady, parła do
przodu, zupełnie jakby świat się kończył…

<oo> Hihi, znowu opis dla Gwizdka.
(oo) Tymczasem Cerbery doganiały ich. Już były niecałe sto metrów za nimi.

Otworzyły metalowe pyski, z których wysunęły się działka.

<oo> Ojej…
(oo) Rozjarzyły się laserowe celowniki i dwie czerwone kropki zaświciły na karoserii

wozu. Kalina i Kaj nie wiedzieli, że dzieli ich sekunda od zagłady…

background image

Nie zauważyli także, że od jakiegoś czasu nie jadą już między wysokimi i eleganckimi

budynkami, ale wśród mniejszych, słonecznych rezydencji, otoczonych ogrodami i murami,
na których stoją ubrani w garnitury, mocno zbudowani mężczyźni. Jeden po drugim
wyciągnęli zza pleców wyrzutnie rakiet…

<oo> Jejciu!
(oo) I kiedy Cerbery miały już strzelać, poleciały w ich kierunku dwa cygara ciągnące

za sobą mleczny obłok. BUM! Oba ścigające aparaty rozleciały się w eksplozjach!

<oo> Uff. Aż mi się coś chyba przepaliło…
[oo] Wezwać lekarza, Kwantinko?
<oo> Nie, nie trzeba, muszę tylko głęboko pooddychać…
(oo) Przecież my nie oddychamy.
<oo> Oj, tak się mówi.
(oo) Ja tak nie mówię.
<oo> Bo jesteś…
(oo) No no. Za karę będę kontynuował.
Kalina i Kaj znaleźli się w Dzielnicy Gangsterskiej, a tam władzy nie lubią.

Ochroniarze schowali na plecy wyrzutnie rakiet, poprawili ciemne okulary i wygładzili czarne
garnitury w białe paski, zupełnie jakby nic się nie stało. Za chwilę brama siedziby, której
strzegli, otworzyła się i wyszedł z niej tłusty, ciemnoskóry jegomość we fioletowej koszuli i
połyskującym czarnym krawacie, który kontrastował z żółtym garniturem. Mężczyzna palił
bardzo grube cygaro. Stuknęły w kafle chodnika jasnobeżowe buty z wężowej skóry. Mafiozo
co się zowie.

- Co to za ptaszki? – zapytał niezmiernie grubym głosem.
Zaszumiały za nim liście baobabu (stojącego tuż przy murze), drzewa niezwykle

dorodnego i starego.

- Uciekaliśmy przed Cerberami – odezwał się nieśmiało Kaj, uchyliwszy szybę w

drzwiach.

- A, wrogowie Cerberów są moimi przyjaciółmi – mafiozo uśmiechnął się jowialnie

błyskając zębami białymi jak kartki w książkach.

I znowu, jak na potwierdzenie jego słów, zaszeleściły liście.
- Lepiej wysiądźmy, jak z nim rozmawiamy – szepnęła Kalina – bo zaraz się obrazi.
- Masz rację – odszepnął Kaj.
Wygramolili się z samochodu.
- No, od razu lepiej – sapnął z ukontentowaniem żółty jegomość. – Jak się nazywacie?
- Kaj Orłowski
- Kalina Sosnowska.
- Bardzo pięknie. Ja jestem Don Makumba. – I znów szurnęły liście. - Skąd

pochodzicie?

Kaj podrapał się w głowę.
- W tym cały problem… Nie jesteśmy stąd.
- No ba – roześmiał się Don, a razem z nim dziesięciu ochroniarzy, którzy go otaczali

i lustrowali całą okolicę – to ja wiem, bo ja znam wszystkich w tej dzielnicy…

W tym momencie Kalina zdała sobie sprawę, że wielki baobab nie jest drzewem.

Stwór sapnął i otworzył oczy. Zaczął gadać coś do swojego brzucha… a brzuch, także
uzbrojony w usta i oczy, mówił do głowy. Spod ziemi wyrwały się korzenie, z których
wyrosło kilkanaście figur, na pierwszy rzut oka nieodróżnialnych od stojących między nimi
gangsterów. Także miały kapelusze, nawet broń w rękach. Była to Idea Zaściankowości, w
alegoryczny sposób przedstawiająca myślenie gangsterów, którym wydaje się, że ich
dzielnica to cały świat. Pokazywała też ścisłe rodzinne zależności mafijnego świata oraz to, że
jeśli ktoś należy do rodziny, nie może od niej się oderwać. Nad baobabem powiewała biała

background image

chmura, ale zaraz się okazało, że to nie chmura, tylko inna Idea. Był to mężczyzna w
śnieżnobiałym garniturze…

(oo) Zapewne białym, by nie kojarzył mu się z brudną dzielnicą, w której wyrósł,

hehe…

[oo] Człowiek był nieprawdopodobnie rozdęty, jakby połknął kilkadziesiąt wielkich

balonów albo właśnie chmur. Tak go wzdęło, że wyginał się w łuk. Na piersiach miał wielki
szary napis – „szacunek”. Gdy wiatr obrócił go do góry nogami (zachowywał się jak balon),
okazało się, że na plecach ma mniejszy napis: „Miałem złe dzieciństwo i dlatego mam bardzo
niskie mniemanie na swój temat”.


Cybotku, może wyjaśnij, o co chodzi z tą Ideą, bo ja jej nie rozumiem.
[oo] Dobrze. Dla gangsterów najważniejszy jest szacunek. Tak zwany „rispekt”.

Oglądałeś czasami filmy o gangsterach?

(oo) Oglądałem.
[oo] Czyli wiesz, że „szacun” jest dla nich ważny?
(oo) Wiem.
[oo] A czy dla normalnego człowieka, takiego wiesz, nie gangstera, szacunek jest tak

samo ważny?

(oo) Nooo, mam wrażenie, że nie.
<oo> Normalni ludzie po prostu nie zwracają uwagi na takie rzeczy.
[oo] Tak jest. A dlaczego?
<oo> Bo nie mają kompleksów?
[oo] Oczywiście. Gangsterowi trzeba cały czas okazywać „szacunek”, broń boże nie

można z niego żartować, bo się zdenerwuje i zacznie strzelać. Dzieje się tak dlatego, że jego
samoocena…

<oo> Cybotku…
[oo] No, że on sam ma niezwykłe kruche poczucie własnej wartości, bo był źle

wychowywany, rodzice na niego krzyczeli, źle się uczył, był gorszy. W końcu, gdy mama i
tata już nie mogą na niego krzyczeć, gdyż jest dorosły, do szkoły już nie chodzi, więc nie
dostanie kolejnej pały, zaczyna się nadymać, bogato ubierać i żądać od innych szacunku.
Żeby poratować kruche i poobijane „ja”. Wewnętrzne poczucie własnej wartości, rozumiecie?

(oo) Chyba tak.
<oo> Ja rozumiem doskonale.
(oo) Chwalipięta. Masz kruche „ja”.
<oo> Osz ty…
Bzzzzt!
(oo) Ała! Popatrz, Cybot, Kwantina to gangsterka o kruchej samoocenie! Wystarczyło,

że zażartowałem, a zaczęła strzelać!

Bzzzzt!
(oo) Ała, Ała!
<oo> To za gangsterkę!
(oo) Cybot, powiedz coś!
[oo] Kwantinko, przestań. Nie potwierdzaj teorii Gwizdka.
<oo> A więc to tak! Szykuj się…
[oo] Rozumiesz, Gwizdku, dziewczyny nie są gangsterami, ale trochę prawdy w tym,

co mówisz, jest. Mianowicie każda, każda bez wyjątku kobieta, nosi w sobie małą,
zakompleksioną dziewczynkę, głównie na punkcie swojego wyglą…

Bzzzzzztttt!!!
[OO] Ała! Ałajajć! Ała, jak to boli!

background image

(oo) A widzisz, ja mam tak cały czas. Ale dzielny wojownik się uodparnia na ból, ha

jestem twardzielem.

[oo] Kwantinko, jak mogłaś mnie prądem…
<oo> No bo się ze mnie śmiejecie.
[oo] A, czyli to prawda, tak? Masz trochę kompleksików?
<oo> …
[oo] No? Kwantinko?
<oo> …
(oo) Wiesz co, Cybot, zostawmy to może.
<oo> Tak.
[oo] Co „tak”?
<oo> Tak, mam kompleksiki…
[oo] O?
<oo> Na punkcie wyglądu…
(oo) Niemożliwe, ty, Kwantniko? Przecież w całym Robomieście nie ma piękniejszej

robocicy od ciebie! Te ręce długie jak tramwaje, potężne nogi podobne do Pałacu Kultury, ten
zad zaokrąglony jak Złote Tarasy, jesteś nieziemsko zgrabna!

<oo> Naprawdę tak uważasz?
(oo) Oczywiście.
[oo] Ty to, Gwizdku, umiesz rozmawiać z kobietami…
(oo) Ale czy nie prawda? Kwantina jest ekstralaska.
[oo] Oczywiście, że tak.
<oo> Dziękuję wam, chłopaki.
[oo] (oo) Nie ma za co.
<oo> I przepraszam za te błyskawice…
(oo) E, tam. Dostać od dziewczyny to niemal pieszczota…
[oo] No ja bym nie powiedział.
(oo) Cicho… Będziemy kontynuować?
[oo] Mów, Gwizdku, bo mi jeszcze drętwienie nie przeszło po tym prądzie…
(oo) Zgoda.
Zatem Idea Zaściankowości szurała sobie liśćmi, a nad nią polatywała odęta Idea

Szacunku, które razem symbolizowały to, że bandziory rzadko kiedy zmieniają poglądy,
ciągle im się wydawaje, że „twardym trza być, nie miętkim”, a w ogóle szacun jest
najważniejszy.

[oo] Tak jest.
(oo) Don Makumba palił cygaro i przez chwilę przyglądał się przybyszom.
- A więc, że nie jesteście z tej Dzielnicy, już ustaliliśmy. Powiedzcie teraz, skąd

pochodzicie.

- Po prawdzie – odezwał się Kaj – to zupełnie nie z tego świata.
- Przybywamy – weszła w słowo Kalina – z Rzeczywistości.
Gangster wydął usta:
- Rzeczywistość? Nigdy nie słyszałem o takim Świecie. To gdzieś tutaj? W Krainie

Bardzo Dorosłych?

- Nie, to świat równoległy – odezwał się Kaj.
Don zrobił niezbyt inteligentną minę:
- Że jak?
W tym momencie wyglądał na potężnie nierozgarniętego. Kaj zrozumiał, że ktoś może

mieć ślicznie wypastowane buty drogie jak pół samochodu, może nosić garnitur od
Armaniego i jedwabną koszulę, palić najdroższe kubańskie cygara i dźwigać na palcu złoty
sygnet, ale to tylko ozdoby. Najważniejsze jest i tak tylko to, co ma w głowie. W samej

background image

głowie. Nawet nagrody, prestiżowe odznaczenia, sława i popularność nie są w stanie zastąpić
tego, kim człowiek jest. Wielu ludzi zaprzedaje to, kim są za te właśnie błyskotki. A jeszcze
więcej nie mając w środku nic, posługuje się tylko zewnętrznymi świecidełkami.

<oo> Gwizdek, nie poznaję cię. Ty to wszystko tak, z głowy?
(ooo) Natchnęło mnie.
<oo> Widzę. Aż ci trzecie oko wylazło.
(oo) Sorry.
- Czy nie zna pan – odezwała się Kalina – miejsca, które nie jest w Idelandzie?
Mężczyzna zastygł, potem zrobił dwa kroki w kierunku dziewczyny, odmierzone i

powolne, takie, które podkreślały – jak mniemał – jego „klasę”, pochylił się nad nią i
powiedział ściszonym głosem:

- Żarty sobie ze mnie stroisz?
Kalina struchlała.
- Nnie, tylko pytam, bo…
- Myślisz – przerwał jej mężczyzna – że można sobie robić zbyty z Dona Makumby w

obecności jego ludzi?

- Ależ…
- Chcesz podważyć mój honor i respekt, jakim darzą mnie sąsiedzi, znajomi i

przyjaciele?

- Skąd, ja tylko…
Mężczyzna uniósł wzrok i wydał niemy rozkaz swoim gorylom. Ci ruszyli do Kaliny i

Kaja.

Baobab zaszumiał na znak.
- W nogi! – wrzasnął chłopak.
Rzucili się do samochodu. Szczęknęła odbezpieczana broń w rękach gangsterów.

Kątem oka Kaj widział, jak ci na murze posesji znowu wyciągają swoje wyrzutnie rakiet.

- O rany - jęknął.
Kalina ruszyła z piskiem opon. W tym momencie na karoserii bagażnika zagrały

pierwsze kule…

- Strzelają do nas! – krzyknął Kaj.
- Nie mów?
Chłopak znowu spojrzał za siebie. Bandziory pruły do nich gęstymi seriami, dzierżący

wyrzutnie rakiet już celowali… Zbroje dziewczyny i chłopaka wyczuły zagrożenie i
wytworzyły hełmy wokół ich głów. Dwie kule odbiły się od naramiennika Kaliny. Kaj poczuł
całą serię na grzbiecie, ale pociski nie przedarły się przez pancerz. Nagle za plecami
gangsterów wyłoniły się trzy Cerbery, oświetlające rezydencję niebieskim i czerwonym
światłem. Gangsterzy odwrócili się do nich. Wywiązała się walka. Pojawiły się eksplozje,
wszystko zasłonił dym.

- Hurra! – krzyknął Kaj – Zawsze jest większa ryba!
- Co?
- To takie powiedzonko z Gwiezdnych Wojen…
- A, trafił frant na franta?
- Coś w tym stylu.
Dziewczyna jechała bardzo szybko mijając bogate hacjendy, posesje podobne do

zamków, coraz wyższe i okazalsze…

<oo> Nagle na zielonym wzgórzu, które wyrosło przed nimi, pojawił się napis

Hollywood! O, to moja ulubiona część!

(oo) Mów, Kwantinko, bo mi w gardle zaschło.

background image

<oo> Kalina i Kaj wciąż byli w Świecie Bardzo Dorosłych, ale tym razem w

Dzielnicy Show Biznesu, zresztą, jak niektórzy mówią, dość mocno związaną ze Światem
Gangsterów…

[oo] No co ty, Kwantinko?
<oo> Frank Sinatra, Madonna… a Mulholand Drive Davida Lyncha oglądałeś?
(oo) Kwanti, to jest książka dla dzieci, a nie rozprawa dla dorosłych.
<oo> Nie dla dzieci tylko młodzieży.
(oo) No dobra, ale daj spokój…
<oo> A właśnie nie. Niech młodzi ludzie wiedzą, że na ekranach kin nie zawse

oglądamy najzdolniejszych, najlepszych aktorów, tylko często tych, którzy mają
odpowiednie, nierzadko mafijne, układy…

(oo) Ale palnęła.
<oo> A tak. I proszę mi niczego nie wykasowywać. To pokazuje Lynch we

wspomnianym filmie.

(oo) Który na pewno każda dziewczyna z zapartym tchem obejrzy.
<oo> Inteligentna dziewczyna – tak.
[oo] Uparciuszek z tej Kwantinki. No dobrze, niech tak zostanie. Kwantinko, czy

możesz być tak miła i ciągnąć dalej…

(oo) Skoro to twoja ulubiona część opowieści? Hehe?
<oo> Ty się tu nie śmiej, bo cię zaraz…
(oo) No gangster, mówiłem.
<oo> Milczeć. Opowiadam.
(oo) [oo] Opowiadaj.
<oo> Jechali pięknymi ulicami, pełnymi ekranów telewizyjnych, wielkich jak całe

domy, na nich odtwarzane były różne filmy – fantasy, science fiction, przygodowe, miłosne,
komedie…

(oo) Fajnie. Nic bym nie robił, tylko stał i oglądał.
<oo> Na chodnikach były ławki, można było na nich usiąść. I siedziało tam mnóstwo

osób. Same znane postacie, bardzo mało przezroczyste: Julia Roberts, Tom Cruise, Nicole
Kidman, Alec Baldwin…. Wszyscy siedzieli i oglądali. Ale dziwne było to, że patrzyli tylko
na te filmy, w których sami grali… Zapatrzeni w siebie, zapętleni, zapominający o świecie
dookoła.

(oo) I Kwantinie naprawdę ten świat się podoba?
<oo> Bo mi się pomylił z innym.
(oo) A, to wiele wyjaśnia.
<oo> Może Cybot dalej opowie?
[oo] Dobrze.
Była to z pewnością bardzo bogata dzielnica, bo show biznes jest świetnym interesem.

Unosił się nad nim nasz znajomy gruby bankier, chwytający w pulchne ręce całe tornada
pieniędzy, które leciały z każdego ekranu. Dookoła piętrzyły się wielkie, różowe pałace,
rezydencje tak rozległe, że nie wiadomo było, gdzie się zaczynają, a gdzie kończą…

<oo> To mi się nawet podoba.
(oo) Cicho, teraz Cybot opowiada.
[oo] Kalina zobaczyła we wstecznym lusterku mignięcie niebieskiego i czerwonego

światła.

- Chyba znowu Cerbery – szepnęła przez zęby.
Kaj obejrzał się. Nie był pewien, czy światła pochodzą ze ścigających machin, czy

może to któryś z ekranów akurat wyświetlał scenę, w której było wiele policyjnych wozów.

- Wiesz co? – rzucił do dziewczyny – ten samochód już na pewno znają. Musimy

zmienić środek transportu.

background image

- Masz jakiś pomysł?
- Skręć w lewo. I schowajmy te hełmy.
Zbroje Kaliny i Kaja posłuchały ich myśli i wsunęły hełmy w kołnierze z tyłu

pancerzy.

Dziewczyna skręciła. Przed nimi rozpościerał się ocean i luksusowa dzielnica

posiadłości nadmorskich. Każdy dom miał dostęp do linii brzegowej, przy każdym kołysał się
luksusowy jacht. Słychać było echa wyświetlanych na powietrzu filmów. Pachniało olejkami
eterycznymi licznych tropikalnych roślin i kwiatów. Zachodziło słońce. Pomarańczowe
smugi, przebijające się przez fioletowe obłoki, złociły szczyty siedzib, połyskiwały na
chromowanych detalach wspaniałych jachtów.

- Zatrzymaj się przy tym ogrodzeniu – nakazał Kaj.
Wysiedli z wozu.
- Co teraz? – spytała dziewczyna.
- Ukradniemy jacht.
- Mówisz poważnie?
- Najpoważniej na świecie.
- Znaczy, nie ukradniemy, tylko pożyczymy?
- Tak jak ten samochód.
- Hm…
Jak na „pożyczony”, wehikuł nie wyglądał najlepiej. Było w nim przynajmniej

piętnaście dziur po gangsterskich kulach.

- Nie martw się – rzucił chłopak – Na pewno był ubezpieczony. W końcu ukradliśmy

go w Dzielnicy Banków.

- Skoro tak mówisz…
- Gotowa?
- Gotowa.
- To znowu załóżmy hełmy, żeby nas nie rozpoznali.
- Jak prawdziwi złodzieje…
- Trudno.
Ich głowy otoczyły hełmy. Rozjarzyły się czerwone oczy na przyłbicach.
(oo) Łał! To musiało fajnie wyglądać!
<oo> Dla mnie Kalina najładniej wygląda bez hełmu.
[oo] Wystartowali. Używając plecaków odrzutowych przelecieli nad murem, odnaleźli

wzrokiem wielką, długą, białą łódź motorową kołyszącą się na wodzie i cicho wylądowali
prosto w jej kokpicie…

- Nie widzę kluczyków – powiedziała Kalina.
Chłopak przyjrzał się desce rozdzielczej używając wzroku swojej zbroi. Ta

przeanalizowała połączenia elektryczne skryte pod plastikiem i skórą. Już wiedział, jakie
przewody trzeba połączyć…

(oo) Jak w Terminatorze!
[oo] Coś w tym stylu.
Wyciągnął prawą rękę, z przedramienia wysunęły się manipulatory i, słuchając jego

myśli, cienkie jak igły, weszły pod tablicę rozdzielczą, zrobiło się takie „bzz!”…

(oo) Jak wtedy, gdy mnie pieścicie prądem.
[oo] Dokładnie tak, i silniki łodzi zaskoczyły!
<oo> Łał!
[oo] Na desce rozdzielczej pojawiły się światełka, pojazd był gotowy do rejsu!
- Siadaj – poprosił chłopak – teraz ja poprowadzę.
Wycofał zgrabnie łódź z doku, obrócił ją i zanim właściciele się zorientowali, już byli

na pełnym morzu.

background image

<oo> Fantastycznie…
[oo] Kaj i Kalina wydali zbrojom rozkaz, by schowały hełmy. Dziewczyna poprawiła

włosy, które rozwiewał wiatr.

Kaj patrzył zachwycony na miedziane fale iskrzące się od słońca, na światła Dzielnicy

Show Biznesu… Lekko skręcił w prawo i zobaczyli wystającą z wody, jak Statua Wolności,
dziwną rzeźbę sięgającą gwiazd… U podstawy ogrodzono ją murem z ostrzeżeniem „Uwaga!
Wysokie napięcie!”, a wyżej… Była to jakby ludzka postać osłonięta ze wszystkich stron
kwadratowymi, stalowymi płytami, wypolerowanymi i barwnymi. Na każdej z nich błyskały
światełka, mieniły się świecidełka, ale człowieka w środku nie było widać… Była to Idea
Izolacji. Oznaczała, że gwiazdy, które widzimy na ekranach - aktorki, śpiewacy - mamią
iluzjami, ich wielbiciele mają wrażenie, że dobrze je znają, ale naprawdę nic o nich nie
wiedzą. Gwiazdy poznają znajomych tylko w kręgu sobie podobnych, pobierają się w swoim
środowisku, rzadko dopuszczają kogoś z zewnątrz…

<oo> Szkoda…
[oo] Z jednej strony tak, Kwantinko, ale z drugiej to normalne. Bogactwo, zbytki,

sypiące się zewsząd pochwały, nagrody, komplementy, powodują, że ludzie zaczynają
wierzyć, że są lepsi, dużo lepsi, wyjątkowi, a to daje w rezultacie izolację i chęć spotykania
się tylko z członkami tego samego klubu…

(oo) Nie wiem, jak wam, ale mi tu grozą powiało. To ja już wolę Dzielnicę

Gangsterów.

<oo> Mówiłam, że to jedno i to samo?
[oo] Przestańcie już, bo nam się Czytelnik…
<oo> Czytelniczka…
[oo] Do końca przerazi… Mogę kontynuować?
(oo) Dawaj, mistrzu.
[oo] Dziękuję.
Kaj kierował łodzią z dużą wprawą. Tym razem to Kalina się zdziwiła:
- Pływałeś już kiedyś?
- Tak, mój ojciec, gdy miał czas, zabierał mnie na Mazury…
- Dobrze sobie radzisz.
Po plecach chłopaka…
<oo> Czekaj, to ja opowiem.
[oo] Dobrze.
<oo> Po plecach chłopaka przebiegł dreszcz, a w brzuchu zrobiło mu się tak jakoś

miękko…

(oo) Dziwne. Mnie się nigdy w brzuchu miękko nie robi.
[oo] Bo masz brzuszysko z tytanu.
(oo) Faktycznie.
<oo> Zamilknijcie gaduły.
Zrobiło mu się w brzuchu miękko. Spojrzał na Kalinę. W świetle zachodu jej włosy

wyglądały jakby złoto zmieszać z miedzią: były różowe i metaliczne. Patrzyła na niego jakoś
inaczej niż przedtem.

- Ty – chrypnął – też sobie nieźle radziłaś z tym samochodem.
- Dziękuję – szepnęła.
Spojrzała w stronę lądu, gdzie ciągnęła się Dzielnica Show Biznesu:
- Spójrz. Tam jest chyba coś innego…
Kaj podniósł do oczu lornetkę, która dotąd leżała na desce rozdzielczej. Skierował

wzrok na wskazany obszar. Rzeczywiście linia brzegowa, dotąd naszpikowana drogimi
siedzibami, zmieniała się. Było dużo kawiarenek oświetlonych romantycznym światłem,

background image

pomostów wysuniętych daleko w wodę, tarasów widokowych wystających ze stromych
skał…

- Rzeczywiście, inaczej wygląda…
Chłopak odłożył lornetkę i skręcił w tamtą stronę. W miarę jak się zbliżali, zaczęli

słyszeć miłą dla ucha muzykę: tony miękkie i chwytające za serce.

- Jaka ładna melodia – zachwyciła się Kalina.
Trzeba wiedzieć, że dziewczęta są zawsze bardzo wrażliwe na muzykę, dobrze

pamiętają wszystko, co jest związane z brzmieniami, zwłaszcza takimi, które im się
podobają.

(oo) Dziewczyny są dziwne.
<oo> To chłopcy są dziwni.
(oo) A wcale że…
[oo] Oj cicho Gwizdek. Daj Kwantinie mówić.
<oo> Właśnie.
Gdy dopływali do kei…
[oo] Czyli takiego molo, gdzie można zacumować łódź…
<oo> Dziękuję, Cybotku, zatem gdy dopływali, słyszeli już muzykę bardzo wyraźnie.

Wrażliwy nos Kaliny wyczuł też zapach jedzenia. W tym momencie oboje uświadomili sobie,
że są bardzo głodni.

- Uch, skręca mnie w środku – wyznała.
- Mnie też – przyznał się Kaj.
- Ciekawe, czy tu trzeba płacić? Co to za dzielnica? A może Świat?
- Chodź, przyjrzymy się.
Szli pomostem w stronę brzegu, mijali pary młodych ludzi, przytulone, rozmawiające

ze sobą z uśmiechem, sączące napoje z wysokich kielichów przez kolorowe rurki. Wszyscy
byli ubrani w lekkie stroje, było ciepło, wiał lekki wiatr. Zbliżyli się do jednej z kawiarenek.
Przy wielu stolikach siedzieli ludzie wpatrzeni w siebie jak w obrazki. Nie tylko młodzi, starsi
i zupełni staruszkowie także. Trzymali się za ręce, rozmawiali, śmiali się.

- To musi być Dzielnica Zakochanych… - szepnął Kaj – i osoby, które widzimy nie

zapisały się w historii gazetowej, ale w pamięci innych ludzi tak mocno, że powstały także
tutaj.

- W takim razie siła miłości jest niesamowita. Są stosunkowo mało przezroczyści.
Rzeczywiście, chociaż trochę siedzących osób było przeziernych, większość dosyć

dobrze kryła swoim obrazem to, co znajdowało się za nimi.

Kaj usiadł za stolikiem. Kalina uśmiechęła się i też usiadła. Zaraz podeszła do nich

kelnerka i podała karty dań. Ku ich uldze nigdzie nie było cen.

- Uwielbiam Ideland – westchnął chłopak z ulgą.
Kaj zamówił spaghetti, a Kalina lasagne. Pili gazowaną wodę z cytryną i czuli, jak

uchodzi z nich zmęczenie.

Zaszło słońce. Niebo wyglądało tak, jakby ktoś wylał na nie wiadra czerwonej i

purpurowej farby. Gwiazdy na wschodzie świeciły, jakby ktoś je specjalnie przybliżył.
Niemal widać było krążące wokół nich planety.

Kaj znowu spojrzał na Kalinę. Podobała mu się coraz bardziej.
(oo) A ta znowu swoje.
<oo> Tak było.
- Chodźmy może wyżej, na tarasy – zaproponowała. Może stamtąd zobaczymy, dokąd

teraz warto się udać.

- Zgoda.
Wspięli się po drewnianych schodach wznoszących się spiralą wysoko ponad dachy

kawiarenek.

background image

Z tarasu unoszącego się nad koronami drzew jednak nie było widać dużo więcej.

Morze, zmierzch, hoteliki, restauracje, deptaki, neony, latarnie, świat wolny od trosk,
obowiązków, stresu, świat, gdzie jest czas na rozmowę, rozumienie drugiej osoby, gdzie nie
marnuje się życia na czynności, których naprawdę nie chcemy, ale musimy wykonywać…

Spojrzeli daleko w morze. Nie wiadomo skąd zebrała się tam mgła. Gdy na nią

patrzyli, zaczęła mienić się, przeistaczać, aż ukazała dwie osoby. Mężczyznę i kobietę. Byli
wysocy na co najmniej dwieście metrów, unosili się nad wodami otoczeni barwnymi
strzępami mgły, które, jakby oświetlone lampami kawiarenek, zamieniły się w motyle.
Patrzyli sobie w oczy, dłonie prawych rąk mieli skierowane ku górze w geście zaufania i
oddania siebie drugiej osobie. Lewymi rękami głaskali się nawzajem po policzkach. Ona była
w lekkiej letniej sukience, on w jasnych spodniach i białej koszuli. Po policzkach ciekły im
łzy. Był to znak, że miłość jest uczuciem tak silnym, że wywołuje wzruszenie. Tak mocnym,
że zwycięża śmierć i zapomnienie. Ludzie zakochani generują tak wielką energię, że są w
stanie ocalić świat. Ludzie zakochani otwierają się na siebie i na rzeczywistość. Ich siłą staje
się szczerość, znikają tarcze i zasłony, zaufanie jest tak bezgraniczne, że każda zła istota
ucieka od nich, bo światło miłości jest dla nich nie do zniesienia. A jest to światło miękkości i
uległości, nie twardości i hardości.

(oo) Słuchajcie, to może oni by jakoś podlecieli do tej Idei i ona by im pomogła…
[oo] To by było za proste, Gwizdku.
<oo> Ideland nie działał w ten sposób.
(oo) Szkoda.
<oo> Patrzyli na Ideę, a ich ręce, zupełnie przypadkiem, dotknęły się. Zaraz zresztą

uciekły. Kaj się speszył, a Kalina zawstydziła. W tym momencie obraz rozwiał się, zniknął
tak niespodziewanie, jak się pojawił.

- Khm – chrząknął chłopak – czyli… jakby… nic nie widać.
- Nie mamy pojęcia, jak stąd uciec…
- Słuchaj, a może by zaryzykować i wrócić do tego Szalonego Naukowca? Coś mi się

widzi, że tylko on ma właściwe urządzenia…

- Chyba zwariowałeś! Znowu by nas uwięził!
- Może jest już normalnym, Uniwersalnym Naukowcem?
- Za duże ryzyko.
- Słuchaj, chce ci się spać?
- Jakoś nie.
- Mnie też. – Kaj podrapał się w głowę – może w Idelandzie nie ma senności?
- Może…
- Słuchaj, ludzie tutaj wydają się bardzo mili. Może popytamy?
- W sumie co mamy do stracenia.
Zeszli na dół, do kawiarni i podeszli baru. Stał tam wysoki, czarnowłosy barman

ubrany w antracytową kamizelkę i nieskazitelnie białą koszulę. Przecierał kanarkową
ściereczką szklaneczkę, która i bez tego wyglądała na kryształowo czystą. Opowiedzieli mu, z
pewnymi uproszczeniami, o swoim problemie.

Mężczyzna nie dziwił się. Z uśmiechem na twarzy powiedział:
- Ach, ci zakochani.
Dziewczyna i chłopak zarumienili się.
- Zawsze coś dziwnego wymyślają – roześmiał się. – Spróbuję wam pomóc. Jeśli

naprawdę chcecie się wydostać z Idelandu, kierujcie się tam – wskazał palcem w stronę
morza. - Daleko stąd jest Kraina Mitów. Mity mają rozwiązanie na każdą sytuację. Ale zanim
tam dotrzecie, będziecie musieli przebrnąć przez Świat Cierpiących, a za nim przez Świat
Ludów Pierwotnych.

- Nie ma innej drogi? – spytał Kaj. – Przez jakąś bramę?

background image

Barman pokręcił głową:
- Niestety nie. Dlatego tak rzadko ktokolwiek tam się wybiera… - cmoknął -

…przykra sprawa.

- Powiada pan, że tam? – Kalina wskazała ręką horyzont.
- Tak. Macie kompas?
- Nie bardzo.
- O, to niedobrze. Każdy w Idelandzie ma kompas. Proszę, weźcie ten. Ja mam ich

kilka. Zakochani często je gubią – uśmiechnął się.

Wyciągnął rękę, na której leżała metalowa kulka. Gdy nacisnął na niej mały przycisk,

uniosła się kilkanaście centymetrów nad jego dłonią i wyświetliła dokładnie cały,
półprzezroczysty, Ideland.

(oo) Tę wielowarstwową, posiekaną pomarańczę?
<oo> Tak, Gwizdku.
- Popatrzcie – powiedział barman – jesteśmy tu, gdzie ten niebieski punkcik – wskazał

miejsce palcem. Gdy to zrobił, fragment mapy urósł i pokazał dokładnie Dzielnicę
Zakochanych.

Za chwilę Dzielnica zmniejszyła się do poprzednich rozmiarów i mapa znowu

przedstawiała całą antyplanetę.

- Wy – odezwał się – musicie dotrzeć tutaj – pokazał krainę bardzo odległą od

Nexusa.

- Ojej – zmartwiła się Kalina. – Duży dystans do pokonania w powietrzu. Nie wiem,

czy nasze plecaki dadzą radę.

- Mamy tylko łódź – potwierdził Kaj.
Barman uśmiechnął się:
- Widać, że jesteście z innego świata. W Idelandzie każdy pojazd może latać. Inaczej

podróżowanie między Światami byłoby niemożliwe.

- Naprawdę? – oczy Kaja zaświeciły jak gwiazdy.
- Naprawdę. Musicie poszukać guzika. W każdym wehikule wygląda tak samo.

Przedstawia…

- Samolot! – Wszedł mu w słowo Kaj i już pędził razem z Kaliną molo oświetlonym

różowymi lampami.

Wskoczyli do łodzi. Kaj włączył ją wypróbowanym już wcześniej sposobem.

Wyprowadził z portu, rozpędził…

- Ależ piękne gwiazdy – westchnęła Kalina.
- Gdzie ten guzik, gdzie ten guzik – mruczał Kaj.
- Swoją drogą skąd tu gwiazdy? – zdziwiła się dziewczyna. – Jeśli Ideland jest

cieniem rzeczywistości, to gwiazdy są też tylko cieniami. Punktami. To śmieszne – gwiazdy
rzucają cienie.

- Mam! – Kaj uniósł rękę z ukontentowaniem i wskazał zielony przycisk. – Trzymaj

się!

Wcisnął go. Łódź sapnęła…
<oo> Teraz może któryś z was niech opowiada, bo się zaczynają te techniczne

sprawy, a ja ich nie lubię.

[oo] Zgoda, ja to szybko załatwię.
(oo) Ale nie szybko ma być, tylko dokładnie. Wiesz, te wszystkie siłowniki, dźwigary,

tłoki, cylindry, przeobrażenia, transformacje…

<oo> O nie, to nudne do kwadratu.
[oo] Gwizdku, tam nie było takich strasznych transformacji…
(oo) Jak to nie było? Przecież najpierw wysunęły się skrzydła, potem z tyłu nasunęła

się kabina, dziób łodzi zmienił kształt, przed Kaliną i Kajem pojawiły się inne przyrządy

background image

sterownicze, fotele urosły, ściany zamknęły się, kabina zrobiła się niemal cała ze szkła, łódź
uniosła się nad wodę, pojawiły się na rufie silniki odrzutowe, z których buchnął płomień,
motorówka przeobraziła się w statek kosmiczny!

[oo] No faktycznie.
<oo> I opis mamy z głowy. Uf!
[oo] Ha, ha.
(oo) Ojej, rzeczywiście…
<oo> Hihi…
[oo] Idziemy dalej z opowieścią, zgadzacie się?
(oo) <oo> Zgadzamy…
[oo] Gwizdek, co masz taką smutną minę?
(oo) No bo miałem zrobić opis i go w końcu przedstawiłem nie wiedząc nawet, że to

robię…

<oo> Hi…
(oo) Nie śmiej się.
[oo] Gwizdeczku, czasami tak się zdarza. Następnym razem będziesz uważał na to, co

mówisz, prawda?

(oo) Prawda.
[oo] Kwantinko, podkręć mu trochę plecowe pokrętło głasków.
<oo> Się robi.
Trrrrt…
(oo) Uch, jak miło, jeszcze pod łopatką…
Trrrrt…
(oo) Uch, uch, genialnie, jeszcze koło kręgosłupa…
[oo] Starczy Kwantinko.
(oo) Nie, poczekajcie!
[oo] Wystarczy powiedziałem.
<oo> Sorry.
(oo) Łe, to teraz mi dopiero przykrość zrobiliście.
[oo] I tak to jest. Najpierw smutny, że powiedział i nie wiedział, że powiedział. Potem,

jak mu się dobrze robi, to najpierw jest szczęśliwy, a za chwilę jeszcze smutniejszy, że się
skończyło.

<oo> To fascynujące. Chyba pójdę na psychologię.
(oo) Przecież masz już piętnaście fakultetów.
<oo> Szesnasty nie zaszkodzi.
[oo] Ale generalnie będziecie cicho? Chcę snuć opowieść.
(oo) <oo> Słuchamy.
[oo] Kaj podciągnął wolant. Wzbili się bardzo wysoko, pod chmury. Dziewczyna

wyciągnęła z kieszeni mapę i ją uruchomiła.

- Daleka droga przed nami – szepnęła.
- Tak – potwierdził chłopak.
Ich twarze były podświetlone tylko światełkami tablicy rozdzielczej pojazdu…
<oo> I światłem gwiazd.
[oo] Kaj wyznaczył trajektorię lotu, omijając krainy, które wisiały przed nimi.

Ominęli Świat Zwierząt, po nim Świat Zabawek…

(oo) O, kurczę, tam musiało być świetnie!
[oo] Ty byś się z pewnością dobrze bawił, Gwizdku.
(oo) Tak…
[oo] Minęli Świat Snów i Świat Roślin.
- To był chyba dobry pomysł z tą łodzią – powiedziała cicho Kalina – nie ścigają nas.

background image

- Prawda. Ale właściciel już na pewno zgłosił kradzież i poszukiwania pewnie

ruszyły…

- Chyba, że ten ktoś, do kogo łódź należała, wciąż ogląda film ze sobą w roli głównej.
- Ha, ha – roześmiał się Kaj – tak może być.
- Kurczę, myślisz, że to możliwe?
- Co?
- No, tak się w sobie samym zakochać, żeby bez przerwy oglądać swoje filmy?
Chłopak zacisnął usta:
- Nie mam pojęcia.
- Ja myślę, że tak. Mamy taką znajomą, śpiewaczkę. Ciągle mówi o sobie. A jak ktoś

zaczyna o czymś innym, zaraz robi krzywą minę. Myślę, że jest nieszczęśliwa…

- Bywa u was w domu?
- Tak…
<oo> W tym momencie Kalina przypomniała sobie o rodzicach, domu i ogarnął ją lęk.
- Kaj, gdzie my jesteśmy?
Chłopak westchnął.
- Naprawdę nie wiem.
- Miałeś na fizyce te światy równoległe?
- Coś mówił profesor, ale niewiele zrozumiałem.
- Gdzie jest nasz dom? - Wskazała palcem niebo. - Tam, przy tamtej gwieździe? A

może tamtej?

- Nie, myślę, że nasz świat jest tuż obok, przy nas, ale w innej rzeczywistości.
Dziewczyna wzdrygnęła się.
- Boję się – wyszeptała i przytuliła do jego ramienia.
Poczuł ciepło jej ciała, chociaż była w pancerzu. On sam także się bał. I był, podobnie

jak ona, zagubiony. Ale zrozumiał, że w tej sytuacji nie może pokazać słabości. Wziął
głębszy wdech i powiedział drżącym głosem:

- Poradzimy sobie.
Kalina była mu wdzięczna za okazany hart. To wzbudziło w niej odwagę.

Wyprostowała się.

- Tak, damy sobie radę – powiedziała.
(oo) Zamokły mi soczewki.
[oo] Mnie też. Chlip. Kwantinko, opowiadaj dalej, bo ja nie jestem w stanie.
(oo) Ja również.
<oo> Mazgaje. A niby takie twarde chłopy…
(oo) Chłopacka twardość jest mitem. Mężczyźni są równie wrażliwi jak kobiety.
[oo] Oj tak, tak…
<oo> No dobrze.
Lecieli nie niepokojeni jeszcze przez kilka godzin. Ta podróż wpisała im się w pamięć

jako wspaniałe wspomnienie. Bo pamiętamy dobrze nie tylko te chwile, w których byliśmy
szczęśliwi, ale także takie, podczas których czuliśmy lekki niepokój, podniecenie, powiew
przygody. W locie Kaliny i Kaja była przygoda. Chłopak zdawał sobie sprawę, że o takim
locie marzył całe życie, dziewczyna podziwiała gwiazdy, mijane krainy, walczyła z
niepokojem i przezwyciężała go. Gdy na wschodzie pojawiły się promienie słońca (bo każda
Kraina miała swoje, niezależne) zobaczyli przed sobą Krainę Cierpienia…

(oo) Oj, będzie bolało.
<oo> Cicho.
Przelecieli przez pierścień uwity z ciernistych gałęzi i zawisnęli tuż nad ziemią.

Wydawało się, że nie jest to zwykły grunt. Każda grudka, każdy kamyk zdawał się

background image

promieniować niezwykłą energią. Ich pojazd od dołu lekko się wyginał i drżał od tego
promieniowania…

Dookoła piętrzyły się wielkie, białe budynki szpitali. Ulicami ciągnęli ludzie na

wózkach inwalidzkich, kaleki bez nóg, rąk…

(oo) Uj, nie mogę.
<oo> Ale musisz, bo taka jest opowieść.
[oo] Nie wiedziałem, Kwantinko, że jesteś taką twardzielką.
<oo> Jak trzeba to trzeba. Teraz słuchać!
(oo) [oo] Tak jest!
<oo> W Świecie Cierpienia obecnych było kilka Idei, bo ból wyzwala wiele uczuć i

tworzy różnorodne sytuacje.

(oo) Jak to naukowo zabrzmiało…
<oo> Słuchaj.
(oo) Hehe…
<oo> Bo prądem pojadę i sam będziesz cierpiał.
(oo) Już.
<oo> No.
Cierpienie wyzwala w człowieku to, co najlepsze, bo ludzie, gdy ich boli, zapominają

o rzeczach nieistotnych, przypominają sobie, żeby być dla drugich dobrymi, miłymi,
przypominają sobie, że życie jest takie krótkie. Dlatego pierwszą Ideą, jaką zobaczyli Kaj i
Kalina, jadąc ulicami Krainy, była Idea Współczucia i Wrażliwości. Ubrana na biało kobieta
spacerowała wśród kalek i chorych. Wyciągała do nich ręce i uśmiechała się. Do każdego
podchodziła. Raz po raz rozdwajała się, roztrajała, było jej dziesięć kopii, dwadzieścia,
trzydzieści… Miała piękne, szeroko otwarte oczy. Otwarte tak po to, by nikogo nie
przeoczyć, o nikim nie zapomnieć, mieć na uwadze każdego i każdemu nieść nie tyle pomoc i
otuchę, co obecność, własną obecność.

(oo) Tego to ja nie rozumiem.
[oo] Kwantina ma na myśli, że czasami nie można komuś pomóc, ani go wyleczyć.
<oo> Wtedy wielu ludzi odwraca głowy, bo uważają, że skoro nie mogą pomóc,

trzeba uciekać i zostawić cierpiącego samemu sobie. Tymczasem nawet w sytuacji, gdy nie
można odwrócić losu, można po prostu być z osobą cierpiącą. Sama obecność pomaga.

[oo] Tak jest…
<oo> Dlatego Idea Współczucia i Wrażliwości często tylko siedziała z kimś na ławce i

z uśmiechem rozmawiała.

(oo) Tylko tyle?
<oo> Aż tyle. W oddali, za horyzontem, stał wielki na kilometr mężczyzna. Był tak

daleko, że jego sylwetka drżała od rozgrzanego powietrza, a butów nie było widać, bo kryły
się za krzywizną ziemi.

(oo) He, to śmieszne.
<oo> Miał na sobie elegancki garnitur, rozmawiał przez telefon i… nieustannie był

obrócony tyłem. Było w nim coś dziwnego. Miało się wrażenie, że za chwilę się odwróci i
zobaczymy jego twarz, ale gdy już wydawało się, że spojrzy na nas i się uśmiechnie, ciągle
coś go odciągało, jakby rozmowa telefoniczna była niezmiernie ważna. Dlatego widać było
tylko jego plecy…

(oo) I co miała oznaczać ta idea?
<oo> Domyśl się.
(oo) …Zapomnienie?
<oo> Tak jest. Ludzie odwracają się, wolą nie pamiętać, żeby nie mieć nieczystego

sumienia…

(oo) Dopóki są odwróceni plecami, myślą, że problemu nie ma?

background image

<oo> Nie poznaję cię, Gwizdku.
(oo) Oj, przestań.
<oo> Tymczasem Kaj i Kalina lecąc tuż nad ziemią, opuścili obszar szpitali i

wkroczyli na tereny sawanny przypominającej tę afrykańską. Tam dookoła było mnóstwo
ciemnoskórych ludzi, bardzo chudych, cierpiących głód…

Najgorsze jest w tym to, że nad nimi unosił się znajomy bankier. On tutaj też, jakimś

cudem, czerpał z nieszczęścia dochody.

(oo) Dlaczego? Jak to możliwe?
<oo> Na świecie jest bardzo dużo żywności. Tak dużo, że bez trudu wykarmiłaby cały

świat. Tymczasem z jakichś powodów to się nie opłaca. Opłaca się kłócić ze sobą afrykańskie
kraje i powodować między nimi wojny…

(oo) To straszne!
<oo> Niektóre rzeczy są straszne, mimo to prawdziwe. Niektóre kraje czarnego lądu

posiadają bogate złożan naturalne…

(oo) Na przykład diamenty!
<oo> Dobrze mówisz, Gwizdku.
(oo) Dziękuję.
<oo> Proszę bardzo. Diamenty są drogie. Ale jeśli w kraju, gdzie występują, trwa

wojna, uczestniczące w niej armie sprzedadzą je bardzo tanio, na przykład za broń.

[oo] Okropne.
(oo) Tak, Kwantinka, okropne.
<oo> No co, okrpne, ale prawdziwe. Te właśnie prawdy odkrywali Kaj i Kalina jadąc

wzdłuż biednych domów, mijając chude krowy, psy jedzące śmieci, i wyciągające rączki
dzieci, a wszystko to w akompaniamencie odległych strzałów…

[oo] Kończ już, Kwantina…
<oo> Ty też, Cybotku, jesteś rządzony przez Ideę Zapomnienia?
[oo] Nie, do kroćset, ale to książka dla dzieci!
(oo) Teoretycznie dla dzieci, bym powiedział…
[oo] Cicho, Gwizdek.
<oo> Aha, więc dzieciom można opowiadać o strzelaninach, o wojnie, można im

kupować pistolety i czołgi do zabawy, ale opowiadać o tym, że miliard ludzi głoduje w
Afryce już nie, bo to przykre?

[oo] No…
<oo> Popatrz, Cybotku, gdzie się podziała nasza wrażliwość.
[OO] …
<oo> Popatrz!
(oo) Kwantina ma rację.
<oo> Dzieci powinny wiedzieć, co się dzieje na świecie. Co się NAPRAWDĘ

DZIEJE NA ŚWIECIE.

[oo] Macie rację. Kwantinko, kontynuuj w swoim tempie.
<oo> Dziękuję.
[oo] Proszę bardzo.
<oo> Im dalej jechali, tym mniej widzieli głodujących, a więcej słomianych chat,

zwierząt przemierzających sawannę, były tam żyrafy, lwy, zebry, coraz gęstsze drzewa.
Niechybny znak, że znaleźli się w…

(oo) Krainie Ludów Pierwotnych…
<oo> Otóż właśnie.
Minęli wioskę, w której nie było już głodujących. Widzieli kobiety, wyplatające kosze

i mężczyzn, niosących upolowaną zwierzynę na strawę. W pewnym momencie, to będzie
śmieszne, ich pojazd zniknął.

background image

(oo) Jak to: zniknął?
<oo> Tak to. Zamienił się w dwa wielbłądy.
(oo) Ale numer. Szkoda mi tego statku…
[oo] Ba. Takie są prawa Idelandu.
(oo) Ale mieli wciąż na sobie te fajne pancerze?
[oo] O, tak. Zbroje wykute w Cytadeli trzymają się nawet w najodleglejszych

krainach.

(oo) Uff.
<oo> Wielbłądy miały barwne czarpaki. Kaj miał niebieski, a Kalina czerwony. Ich

siodła były ładnie zdobione srebrnymi i złotymi wstawkami.

(oo) Jak dziewczyna opowiada, wiadomo, że będzie o barwach…
<oo> A jak chłopak – o maszynach.
(oo) Bo to ciekawe.
<oo> Jak dla kogo.
Wjechali na obszar, gdzie gęściej rosły wysokie, tropikalne drzewa, zwisały liany, w

listowiu krzyczały małpy, trzepotały żółte skrzydła papug, latały karminowe motyle i
turkusowe kolibry. Wreszcie, zza zasłony liści wyłoniła się kolejna wioska, większa od
poprzedniej, składająca się z kilkudziesięciu chat pokrytych liśćmi palm. Pośrodku
znajdowało się miejsce na palenisko. Przywitały ich śmiejące się dzieci o skórze ciemnej jak
palone ziarna kawy i zębach białych jak mleko. Potem wyszedł do nich wódz wioski: stary
mężczyzna, na którego szyi dyndało wiele naszyjników z kości i niebieskich kamieni.
Dziewczyna i chłopak zeskoczyli z wielbłądów.

- Witam was, kimkolwiek jesteście – oświadczył wódz.
Dziwne, pomyślała Kalina, nie jest ciekaw, skąd przybywamy? Przecież to

podstawowe pytanie, jakie człowiek zadaje w takich okolicznościach.

(oo) No właśnie, dlaczego ich nie zapytał?
<oo> Może Cybot to wyjaśni.
[oo] Ciekawość jest bardzo silnym uczuciem, ale często niedelikatnym. Zbyt

dociekliwe wypytywanie drugiej osoby może być przez nią odebrane jako brak subtelności. A
ludzie żyjący pośród drzew, na łonie natury, mają uszy i oczy szeroko otwarte i słyszą jej
rytm. Wiedzą, czym jest cisza, oddech i delikatność. Dla wodza zapytanie wprost „skąd
jesteście” byłoby jak uderzenie gości po twarzach. Owszem, był zainteresowany, skąd
przybywają, ale wiedział, że sami to powiedzą w odpowiednim czasie.

(oo) A, to ciekawe.
[oo] Bardzo ciekawe, Gwizdku. Żeby to dobrze zrozumieć, trzeba pojechać gdzieś w

lasy i posiedzieć tam co najmniej dwa tygodnie.

(oo) Phi, a gdzie ja znajdę las, który będzie mi sięgał wyżej niż do kolan?
[oo] No to jest dobre pytanie.
(oo) Więc?
[oo] Nie wiem.
(oo) A widzisz.
<oo> Cybot, mów dalej.
[oo] Tak jest.
Wódz i kilkoro innych członków wioski zawiodło gości do dużej chaty, która służyła

wszystkim członkom społeczności. Było to coś w rodzaju jadłodajni. Mężczyźni i kobiety
ugniatali tam białe jak śnieg owoce i warzywa, smażyli ziarna na wielkich patelniach,
dodawali kawałki mięs i ziół o nieznanych zapachach. Nasi bohaterowie uzmysłowili sobie,
że znowu są bardzo głodni.

Ojej, pomyślała Kalina, już drugi dzień nie myłam zębów. Myśl ta była dla niej

naturalna, bo lubiła po jedzeniu czyścić siekacze, kły, przedtrzonowce i trzonowce.

background image

(oo) Cybot, nie przeginaj.
[oo] Przepraszam, naukowa dokładność…
Dziewczyna przeciągnęła językiem po uzębieniu. Ze zdziwieniem odkryła, że szkliwo

jest śliskie i czyste. Dziwne, pomyślała, może my tutaj też jesteśmy skonstruowani z
probitronów? Ten naukowiec mówił, że tylko myśl podróżuje między światami, więc to w
sumie możliwe…

Strawa pachniała naprawdę znakomicie. Kaj i Kalina zostali usadzeni na ławach i

podano im jedzenie. Dookoła biegały dzieci i ciekawie im się przyglądały, co chwila ich
zaczepiały i dotykały pancerzy. Przybysze rozejrzeli się za sztućcami, ale nigdzie ich nie
było. Śmiejące się dzieci pokazały, że należy wkładać strawę do ust rękami. Kaj spojrzał na
Kalinę, a ona na niego. Niechętnie wsadzili palce w gorące jedzenie i wsunęli je do ust. Było
przepyszne. Za chwilę pałaszowali, aż im się uszy trzęsły.

<oo> Hihi…
[oo] To naturalna konsekwencja szybkiego poruszania żuchwą. Uszy są przy stawie

jarzmowym i przy intensywnym żuciu mogą się ruszać.

(oo) Hehe, dobrze, że nie mamy uszu.
[oo] Ale z was są śmieszki.
(oo) Są.
[oo] Cicho, bo opowiadam.
Jedli, a z każdym kęsem czuli, że przybywa im sił. Nabierali energii, radości, wiary,

że ich przygoda dobrze się skończy. Dano im do picia czystą wodę. Gdy ją pili, mieli
wrażenie, że wlewają w siebie pierwotną siłę…

<oo> Jak to możliwe?
[oo] Ludzie lasów nie jedzą pożywienia z supermarketów, które jest puste, ma mało

witamin, mikroelementów, enzymów, a to dlatego, że jest przetwarzane, pasteryzowane,
mielone, miażdżone, odsysane, filtrowane… Ludzie pierwotni spożywają rzeczy, które sami
przyniosą z dżungli. To pożywienie jest bardzo „gęste”. Jest w nim mnóstwo substancji
odżywczych.

(oo) A dlaczego woda dawała im energię?
[oo] Woda w źródłach nieskażonych cywilizacją ma mnóstwo energii. Jej struktura

posiada bardzo wiele pozytywnych wspomnień…

(oo) Woda? Woda ma pamięć? Ej, Cybotku, nie przesadzasz?
[oo] To naukowe odkrycia. Cząsteczki wody tworzą tak zwane klastery, a ich kształt

koduje to, co jest dookoła. Woda ma pamięć i energię. Badano ją w dżunglach. Miała
wielokrotnie więcej energii niż woda z kranu…

<oo> Czy możecie już skończyć z tą nauką? Nie można było powiedzieć, że jedzenie i

picie miały magiczne właściwości i już?

[oo] Można było.
<oo> No to tak powiedzmy.
[oo] Nie powiemy, bo już powiedzieliśmy coś innego. I niech tak zostanie.
(oo) Opowiadaj Cybotku, co było dalej, bo nie mogę się doczekać.
[oo] Dobrze.
Kalina i Kaj, jak powiedziałem, po zjedzeniu posiłku poczuli się wspaniale. Ich

organy wewnętrzne zdawały się wracać na właściwe miejsce, wszystko w środku się
wygładzało, stres ostatnich godzin odpływał. Byli radośni i wypoczęci. Wydali myślą rozkazy
zbrojom, żeby przybrały formę „tropikalną”. Kaj miał teraz krótkie, metalowe spodenki i
stalowe buty do kolan oraz kamizelkę sięgającą pasa, a Kalina coś w rodzaju pancernej
spódniczki mini, takie same buty jak Kaj i nieco krótszą kamizelkę.

- Świetnie wyglądasz – powiedział chłopak do dziewczyny.
- Ty… też – odparła.

background image

Zarumienili się i więcej na ten temat nie mówili.
Podszedł do nich wódz i uśmiechnął się nieznacznie. Widział, jak odmieniło ich

jedzenie. Zaprosił gestem, by usiedli razem z nim pod wiatą, na utkanych z włókien matach.
Rozsiedli się. Mężczyzna spojrzał na nich znacząco i milczał. Była to zachęta do mówienia.

Kalina zerknęła w las, za plecy wodza. Zdawało jej się, że między drzewami dostrzega

człowieka, siedzącego po turecku, z półprzymkniętymi oczyma. Płynęły w jego kierunku
liście, układające się w kształty ludzi, słów, zwierząt. Gdy dopływały, stapiały się z nim i
niknęły. Przedstawiały doświadczenia, które gromadził, pamiętał, dzięki nim stawał się
mądry. Był praktycznie nagi, nie miał nic, ale był bardzo bogaty w doznania i przemyślenia. I
był szczęśliwy. Tak wyglądała Idea Mądrości Świata Ludów Pierwotnych. Przypomniała
naszym bohaterom, że szczęście osiąga się dzięki doświadczaniu życia, a nie manii wielkości
czy zakupom. Próżno by szukali Bankiera na niebie. Tu go nie było.

Nasi bohaterowie spojrzeli na wodza:
- Szukamy… wyjścia z tego świata – odezwał się Kaj - Przybyliśmy z innej

rzeczywistości. I próbujemy do niej wrócić. Szalony Naukowiec usiłował nas uwięzić, wojsko
chciało z nas zrobić broń, naraziliśmy się gangsterom, ukradliśmy łódź ze Świata Show
Biznesu, a barman w Dzielnicy Zakochanych powiedział, że powinniśmy iść do Krainy
Mitów.

Wódz przez dłuższą chwilę milczał.
- Barman? – spytał – Barman wskazał wam drogę?
- Tak – odparła Kalina.
- Hm… - mężczyzna uśmiechnął się – to mój stary znajomy. Mądry człowiek. Czuwa

nad zakochanymi.

- Pana znajomy? – Kaj nie krył zdziwienia.
- A tak.
Z chaty znajdującej się niedaleko wiaty wyszła kobieta. Miała na głowie wielki biały

pióropusz, poprzetykany niebieskimi i żółtymi piórami papug, z szyi zwieszały się naszyjniki
z kości i krzemieni, biodra osłaniała spódniczka z liści.

- Czy to nasi goście? – spytała wodza.
- Poznajcie naszą szamankę – odezwał się mężczyzna.
Kobieta usiadła obok nich. Delikatnie wyciągnęła rękę do Kaliny i dotknęła jej

nagiego ramienia.

- Więc to tak… - szepnęła - …rzeczywiście jesteście stamtąd.
- Wie pani – odezwała się dziewczyna – o naszym świecie?
- Tak, znam go. Wiele razy go widziałam w transach. Ale nigdy nie widziałam nikogo

tak blisko…

- Czyli wie pani, jak tam się dostać?
Kobieta zamilkła. Przez chwilę wpatrywała się w swoje stopy. Wreszcie odezwała się:
- Ja widuję waszą krainę w snach. Może to jest jakaś podpowiedź.
- Czyli konkretnej techniki pani nie zna? – spytał Kaj.
Szamanka pokręciła głową.
- Barman miał rację – powiedziała – musicie iść do Krainy Mitów. Tam są odpowiedzi

na wszystkie pytania.

- Dlaczego więc wszyscy tam nie idą?
Szamanka uśmiechnęła się:
- Dobre pytanie, chłopcze. Myślę, że ludzie wcale nie są tacy ciekawi odpowiedzi, jak

można by sądzić. Często uważają, że jest tak jak myślą i nie chcą znać prawdy. Żyją w
świecie zakłamania. Nie widziałeś ich Idei?

- Widzieliśmy wiele, ale Zakłamania nie… - odezwał się Kaj.
- Musiała się unosić gdzieś indziej – szepnęła Kalina.

background image

- Ale skoro tak – pociągnął Kaj - dlaczego sami nie pójdziecie do Krainy Mitów by

poznać wszystkie odpowiedzi?

Szamanka i wódz uśmiechnęli się:
- Z poszanowania.
- Jak to?
- My nie zagarniamy ziemi, nie najeżdżamy lądów, jak robi to biały człowiek.

Korzystamy z darów natury, trochę jak zwierzęta. Gdyby wszystkie ludy naszych lądów
weszły do Krainy Mitów, zniszczyłyby ją, zagarnęły. Chciwość wiedzy unicestwiłaby i nas i
tych, którzy tam mieszkają. Wszystko, czego potrzebujesz, jest tu – Wódz przytknął rękę do
pancernej piersi chłopca – naprawdę wszystko. Ludzie są bogami. Tylko wciąż nie chcą o tym
pamiętać.

(oo) Oj, to się trochę napuszone robi.
<oo> A mnie się podoba.
(oo) Ale kto to zrozumie? Cybot, przesadziłeś.
[oo] Ja sobie myślę tak: może Czytelnik…
<oo> Czytelniczka…
[oo] …który nie rozumie, zapyta rodzica, dziadka, wujka i dzięki temu się rozwinie.

Nie należy opowiadać wyłącznie prostych i łatwych historii. Jeśli tak będziemy robić, to
ludzie zamiast się rozwijać, zwiną się.

<oo> Hihi, jak kwiatuszki…
(oo) Mnie to się skojarzyło z papierem toaletowym.
<OO> Hihihihihi…
[oo] Cicho, hichraki.
<oo> Hihi…
[oo] Cicho mówię, bo opowiadam.
(oo) <oo> Już milczymy.
(oo) Ale na przyszłość postaraj się nie uderzać w takie poważne tony.
[oo] Jestem Strażnikiem Tajemnic. Czasami muszę.
(oo) Okej, niech ci będzie.
[oo] Dzięki, łaskawco.
(oo) Proszę bardzo.
<oo> Przestaniecie już?!
[oo] Racja. Opowiadam.
Gdy Kalina i Kaj powiedzieli szamance i wodzowi, że ścigają ich Cerbery, ci poradzili

im, by czym prędzej udali się w drogę:

- Cerbery nie omijają żadnej krainy – stwierdził wódz. – Tylko nad Krainą Cierpienia

lecą bardzo wysoko i szybko.

- Tak – potwierdziła szamanka. – Gdyby się zatrzymały albo zbliżyły do ziemi,

zamieniłyby się w automaty medyczne…

- Ale ogólnie – wszedł w słowo wódz - Ta ich przeklęta Idea Porządku niczego nie

szanuje. Zostawcie tu swoje wielbłądy – poradził. - W dżungli się nie przydadzą. Zamiast
nich podróżujcie na naszych tygrysach.

Kalina niemal krzyknęła widząc, jak jedno z dzieci prowadzi w ich kierunku dwa

wielkie, osiodłane koty.

- Nie bój się, dziewczyno – szepnęła szamanka – one nigdy nie zrobią krzywdy

człowiekowi. Możesz ich bez lęku dotknąć.

- Tak – pokiwał głową wódz – lęk. Jego też jest za dużo w świecie cywilizowanych

ludzi.

- Widzieliśmy tę Ideę – odezwał się Kaj podchodząc do kotów.
Dotknął mokrego nosa. Był sprężysty i zimny.

background image

- Genialne – szepnął. – Od nich aż promieniuje energia.
- Tak – potwierdził wódz. – Gdy dotrzecie do wrót Krainy Mitów, zejdźcie z nich.

Zrozumieją, że mają do nas wrócić. Bez trudu odnajdą drogę.

Dziewczyna i chłopak podziękowali wodzowi i szamance, pożegnali się z

mieszkańcami wioski, uściskali dzieci, dostali na drogę trochę żywności w skórzanych
torbach, wsiedli na tygrysy (wciąż z pewną obawą) i ruszyli w kierunku dżungli.

- Wiesz, dokąd iść? – spytał Kaj.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech. Spojrzała na las i wskazała palcem kierunek.
- Tam.
- A może jednak sprawdzisz na mapie?
- Nie pamiętasz słów wodza? Wszystko, czego potrzebujemy, mamy w sobie.
- Okej, mimo to wolałbym spojrzeć na mapę.
- Ależ z ciebie niedowiarek.
Wyciągnęła mapę z kieszeni i uruchomiła ją. Okazało się, że kierunek, który

wskazała, był wytyczony idealnie.

- Ha – odezwała się z satysfakcją.
- No co: „ha”? Po prostu wolałem się upewnić.
- Miałam rację.
Tygrysy weszły w dżunglę. Dookoła zrobiło się ciemno. Otoczyły ich krzyki zwierząt,

szum liści, brzęczenie owadów, w nos uderzyły ciężkie zapachy żywic i kwiatów. Kiwały się
liany zwisające z gałęzi, przez wysokie korony drzew przedzierały się klingi światła i mieniły
tak, jakby byli pod wodą. Dżungla była odwieczna, pulsowała, było niemal słychać tętniące w
niej życie: rodzące się, rozwijające, umierające i przemieniające w inną żywą formę. Dżungla
była wielką Ideą Życia. Przedstawiała koło istnienia. Zrozumieli to, gdy mądre tygrysy
wiodły ich przez zaczarowany las, który cierpliwie tłumaczył im, czym jest cykl życia i
śmierci.

Po upływie kilku godzin dżungla przerzedziła się. Wreszcie ujrzeli wśród rzadkich

drzew, na tle skalistych wzgórz, kamienne wrota, bardzo wysokie, sięgające na pewno
trzeciego piętra…

(oo) Ale tam nie było żadnych budynków, więc skąd takie porównanie?
[oo] Gwizdek.
(oo) No co: „Gwizdek”? Się tylko pytam.
[oo] Pewnie, że nie było budynków. Były skały, rośliny. Ale łatwiej jest sobie

wyobrazić coś wysokiego na „trzy piętra” niż na „dziesięć metrów”.

(oo) He, faktycznie.
[oo] No widzisz.
(oo) A dlaczego tak jest?
[oo] Bo Czytelnik…
<oo> Panowie, zaraz coś mi się przepali, jeśli nie skończycie tej rozmowy. Cybot, do

opowieści, marsz!

(oo) Gangster, mówiłem ci…
Bzzzt!
(oo) Ała! Cybot, ona się bije!
[oo] Już opowiadam, bo i mi się dostanie…
Gdy dojechali do wrót, zsiedli z tygrysów, pogłaskali je czule na pożegnanie (Kalina

nawet pocałowała swojego w nos) i odprawili. Zwierzęta posłusznie zanurzyły się w dżungli i
za chwilę zniknęły w jej cieniu. Nasi bohaterowie przeszli przez bramę i nagle…

(oo) Dookoła nich wyrosły budowle: zamczyska, świątynie rzeźbione w skałach,

zobaczyli dachy zwieńczone gargulcami i rzygaczami, zaczarowane pałace…

<oo> W nosy uderzyły ich zapachy tysiąca przypraw i ziół, kwiatów i kadzideł…

background image

[oo] Zewsząd słychać było śpiewy, modlitwy, niskie męskie głosy i wysokie kobiece,

brzdąkanie na instrumentach strunowych…

(oo) I głębokie basy organów.
[oo] Przez chwilę zakręciło im się w głowie.
- Kaj, czy te budowle były widoczne, gdy staliśmy przed bramą?
- Nie.
- Czy tę krainę otacza mur?
- Nie. Brama stała samotnie, bez muru.
- To dlaczego tego wszystkiego nie widzieliśmy?
- Bo Kraina Mitów jest, ale jej nie ma – odparł opalony na ciemny brąz staruszek w

turbanie i złotej szacie, który się nagle przy nich pojawił. Miał długą, siwą brodę i łagodnie
się uśmiechał.

- Ojej – zająknęła się Kalina – Dzień dobry panu.
- Dzień dobry, panienko. Ślicznie wyglądasz w tej zbroi.
Dziewczyna uśmiechnęła się i zarumieniła.
- Gdybym nie wiedział, kim jesteście, spytałbym, do którego zakonu paladynów

należycie, tak wspaniale błyszczą te pancerze i rękojeści mieczy na waszych plecach.

- Czyli pan wie, kim jesteśmy?
- Oczywiście.
I zniknął.
(oo) Jak to: „zniknął”.
[oo] Ano zniknął tak nagle jak się pojawił.
<oo> To nie fair!
[oo] Ba, a wy byście chcieli, żeby wszystko w tej opowieści było fair?
<oo> Eee…
(oo) Hehe, Cybot, chyba zadałeś pytanie, które przekracza zdolności intelektualne

Kwantiny.

<oo> Ja ci zaraz dam zdolności intelektualne!
(oo) Chowam się za ciebie, Cybot, bo z niej zakompleksiony gangster wychodzi.
<oo> Usz ty…
[oo] Kwantinko, uspokój się. Ciągniemy opowieść?
<oo> Mrmhrm… niech będzie.
[oo] Świetnie.
Kalina i Kaj ruszyli przed siebie. Gdy minęli po prawej stronie wielki średniowieczny

zamek, drogę zajechał im rycerz w lśniącej zbroi, dosiadający karego rumaka:

- Stójcie, cni rycerze! Dokąd droga prowadzi?
- Hm – odezwał się Kaj – w zasadzie to sami nie wiemy. Szukamy odpowiedzi.
- Ha! W takim razie idziecie w stronę mitów greckich. Pozwólcie, że ja, sir Galahad,

pokażę wam drogę!

- Zgoda, sir Galahadzie, pokaż.
Wtedy rycerz wyciągnął wielki miecz i skierował go w stronę morskiego wybrzeża.

Tam widać było budowle, przypominające greckie świątynie.

- Dziękujemy, mości rycerzu – Kalina wdzięcznie się ukłoniła.
- Zawsze do usług pięknych dam! – wykrzyknął Galahad i także się skłonił.
Odjechał pozostawiając kurz wzbity kopytami wierzchowca. Szli wąskimi uliczkami,

mijali wróżki, czarodziejów, chodzące domy i wzgórza, na których siedzieli bogowie różnych
rodzajów: zagniewany Odyn dzierżący włócznię, rozbawiony Thor, uśmiechnięty Budda,
nawet, gdzieś daleko, pobrzmiewał śmiech Chrystusa, bliżej pojawiły się piramidy, zerknął na
nich podejrzliwie Anubis o głowie szakala oraz Horus o głowie sokoła. Czuli się trochę
nieswojo. Od mitologicznych postaci biła dziwna aura, trochę wesoła, trochę przerażająca,

background image

mity bowiem mówią niepokojące prawdy o naturze człowieka: i tej powszechnie znanej i tej
głęboko skrywanej…

<oo> Uch, aż mnie dreszcz przeszedł.
(oo) Trochę taki horror, co? Fajosko.
[oo] Gdy tak szli, zobaczyli okrągły plac, a w jego centrum dziwny pomnik. Na

okrągłym cokole stał pegaz, który, jak w zwolnionym tempie, ruszał skrzydłami i nogami, ale
nigdzie nie odlatywał. Siedziała na nim jakaś bogini i w milczeniu patrzyła w dal. Gdy tak
obserwowali tę rzeźbę, zorientowali się, że w istocie jest tylko pół pomnika, a druga połowa
odbija się w lustrze, które było z ruchomą rzeźbą zespolone.

(oo) Ciekawe. Jak to rozumieć?
[oo] To była Idea Sprawiedliwości. Równowagi, o której mówią mity. Jeśli zrobisz

coś dobrego, to samo do ciebie wróci, jeśli złego - spotka cię zło. Arystoteles rozumiał
sprawiedliwość jako symetrię. Dlatego połowa kobiety i pegaza odbijała się w zwierciadle.

<oo> Rozumiem! Dzięki temu wyglądali dokładnie symetrycznie!
[oo] Tak jest, Kwantinko. Człowiek jest zawsze trochę niesymetryczny: jedno oko ma

większe, drugie mniejsze, albo jeden kącik ust wygina mu się w górę, drugi w dół, czasami
brwi różnią się wysokością, czasami uszy…

<oo> Hihi…
[oo] Więc tylko lustro przyłożone do połowy twarzy powoduje, że druga połowa jest

identyczna. Jak chcecie możecie tak zaraz zrobić…

<oo> Ojej, rzeczywiście! Ale teraz jestem do siebie niepodobna, bo nie widać mojego

prawego ramienia, znad którego zawsze mi sterczy skrzydło.

(oo) No. A ja nie widzę swojego elektrotopora…
[oo] Gwizdek, nie błaznuj.
<oo> Właśnie.
[oo] Do rzeczy.
Kalina i Kaj minęli plac i zeszli długimi białymi schodami nad wodę. Tam siedział na

wielkim wiklinowym fotelu stary, brodaty człowiek ubrany w chiton.

- Dzień dobry panu – odezwała się Kalina.
Starzec spojrzał na nią:
- Dzień dobry, panienko. Dzień dobry młodzieńcze.
- Dzień dobry – przywitał się Kaj. – To jest Kalina, ja nazywam się Kaj. Czy mógłby

pan powiedzieć, kim jest?

- Nazywają mnie Homer.
- Ojej! To pan napisał Iliadę i Odyseję? – zachłysnęła się dziewczyna.
- Tak, to ja.
- Uau! Gratuluję. Te dzieła będą znane nawet dwa tysiące lat po pana śmierci!
- Doprawdy? To miłe. Takie zwykłe bajki…
- Pan żartuje, prawda?
- Oczywiście, moje dziecko – starzec uśmiechnął się, pokazując równe, białe zęby. –

Czego tu szukacie?

- Odpowiedzi – rzucił Kaj.
- Trafiliście we właściwe miejsce.
- Chcemy się wydostać z tego świata.
- To ciekawe. Na pewno pomógłby wam Platon, ale on jest w Krainie Filozofii.
- Powiedziano nam, że tu, w Świecie Mitów, są wszystkie odpowiedzi.
- A są, tylko nie zawsze wiadomo, gdzie szukać. I nie zawsze wiadomo, jak je

interpretować.

- Choroba – Kaj stropił się. – Myślałem, że to będzie łatwiejsze.

background image

- Czekaj – Kalina chwyciła się za głowę. – Proszę pana – zwróciła się do Homera –

czy jest mit o kimś, kto zbłądził, a potem odnalazł drogę?

- Oczywiście! Jest mnóstwo takich mitów. Ale stąd najbliżej chyba będzie do Oriona.
- To taki gwiazdozbiór? – rzucił Kaj.
- Tutaj jest człowiekiem z krwi i kości.
(oo) Znaczy, z probitronów.
[oo] Zgadza się.
- Powinniście go znaleźć – ciągnął Homer - na tamtym skalistym brzegu. Lubi tam

przesiadywać.

Starzec wskazał cypel pomarańczowych skał, wchodzący głęboko w morze. Fale

odbijały się od niego, wzbijając wysoko w powietrze.

- Bardzo panu dziękujemy. – Kalina dygnęła.
- Życzę wam powodzenia – starzec pomachał ręką, a potem zanurzył się w świecie

swoich przemyśleń.

Gdy oddalali się od niego, wokół jego postaci zaroiło się od walczących wojowników.

Za nimi majaczyły mury wielkiego miasta. Domyślili się, że widzą właśnie walkę o Troję,
którą opisał w Iliadzie…

(oo) Pancerz uderzał o pancerz! Miecz o miecz! Pierś o pierś! Pięść o pięść! Sypały

się iskry! Wiatr niósł pod niebo głosy krzyczących i konających! Szczęk stali, jęki rannych,
zadyma i rąban…

<oo> Gwizdek.
[oo] Gwizdek. Jeszcze nie teraz.
(oo) Ale tam tak było, pod Troją.
[oo] Homer to nieco subtelniej opisywał. Poza tym nasi bohaterowie już stamtąd

odeszli.

(oo) Okej…
[oo] Spojrzeli ku skałom wskazanym przez poetę.
- Daleko – stwierdził chłopak. – Może podlecimy używając plecaków?
- Mam przeczucie, że mogą nam się jeszcze przydać. Lepiej po prostu podbiegnijmy.
- Zgoda.
Ruszyli pędem i od razu krzyknęli z zachwytu…
(oo) Ich zbroje, wyczuwszy, że właściciele poruszają się szybciej, wysunęły z butów

wysięgniki łączące się ze spodenkami…

<oo> Spódniczką…
(oo) A z rękawków kamizelek wysunęły się wzmocnienia prowadzące do rąk, gdzie

przeobraziły się w cienkie, metalowe rękawiczki! Mechanizmy wspomagające ruch zadziałały
bez zarzutu: biegnąc mogli wykonywać trzymetrowe susy! Niemal unosili się w powietrzu!

- Te zbroje są genialne! – krzyknął Kaj – jak w Gamedeku!
- Fantastyczne! Czuję się, jakbym latała!
- Ja też! Ale prujemy!
Piasek tryskał gejzerami spod stóp, wiatr świszczał w uszach, włosy falowały. Zanim

się obejrzeli, byli już na skałach.

[oo] Dziękuję, Gwizdku, za ten dynamiczny opis.
(oo) Drobnostka. Nawet się nie zasapałem.
<oo> Hi…
[oo] Gdy wspięli się na najwyższą skałę, zobaczyli bardzo rosłego mężczyznę,

ubranego w antyczną, złotą zbroję, siedzącego nieruchomo, skierowanego ku huczącym
falom. Obok niego siedział mały chłopiec. Cały czas coś mówił.

Kalina i Kaj podeszli do nich, wsłuchując się w słowa:

background image

- Morze składa się z tysięcy fal, ale nie sposób ich ogarnąć wzrokiem – mówił

chłopiec – więc oko koncentruje się na kilku, lecz nawet wtedy nie może uchwycić ich
kształtu, bo fale nieustannie się zmieniają, powstają, a za chwilę w ich miejscu pojawiają się
zagłębienia. Są jakby kanciaste, bo wiatr układa na nich zmarszczki…

Podeszli bliżej. Przyjrzeli się im dokładniej. Mężczyzna miał oczy przewiązane białą

chustką. Chłopiec opowiadał o tym, co widzi.

- Dzień dobry – powiedziała ściszonym głosem Kalina – nie chcemy przeszkadzać…
Mężczyzna wyraźnie się ożywił, uśmiechnął:
- Mamy gości! Słyszę dziewczynę. Powiedz szybko, jak wyglądają!
Chłopiec przyjrzał im się:
- Dziewczyna i chłopiec mają na sobie srebrzyste zbroje okrywające pasy, łydki, klatki

piersiowe i dłonie. Między tymi częściami rozciągnięte są cienkie łączniki. Pozostałe części
ciała są nagie. Ona ma włosy podobne do dojrzałej przenicy, siegające za łopatki. Regularna
twarz, niebieskie oczy, usta wykrojone jak na posągu Afrodyty…

- Cudna – szepnął mężczyzna.
- Zbroje odbijają wizerunek nasz i skał, ale zniekształcony, bo wydłużony, odbijają też

niebo i słońce.

- A chłopak? – spytał mężczyzna.
- Ciemne włosy, w kolorze kory sandałowca, oczy przypominające barwą miód,

policzki i szczęka zgrabne, usta jak u Dawida…

- Też ładny!
- Tak, panie.
- Z czym przychodzicie, cni goście? – spytał mężczyzna.
- Czy ty, panie, jesteś Orionem? – odezwała się dziewczyna.
- To ja. A wy? Jak was zwą?
- Jestem Kalina, obok mnie stoi Kaj.
- Piękne imiona. Jak mogę wam pomóc?
O, pomyślała Kalina, to chyba pierwszy człowiek, który proponuje pomoc. Oferuje ją,

chociaż sam jest niewidomy… albo tylko zasłania oczy chustą.

- Czy… - zawahała się - …czy ty, panie, specjalnie zasłaniasz oczy, czy jesteś

niewidomy?

- Moje oczy zastępuje ten cudny chłopiec. Kiedyś widziałem bez jego pomocy,

chociaż po prawdzie to patrzyłem, ale byłem ślepcem.

- Co się stało?
Mężczyzna oparł się mocarnymi rękami o skały i przez chwilę grzał w promieniach

słońca.

- Dawno temu, tak dawno, że trudno uwierzyć, że zdarzyło się to naprawdę, byłem

bardzo pewnym siebie, wręcz zadufanym w sobie młodzieńcem. Miałem silne ciało, bystre
oko, świetnie polowałem, doskonale się biłem… Byłem tak zaślepiony miłością własną,
przekonaniem o swojej wartości i nieomylności…

<oo> Coś tak jak gangsterzy…
[oo] Tak.
- Że ośmieliłem się prosić Ojnopiona, możnego króla tej krainy, o rękę Merope, jego

pięknej córki. Myślę, że wcale mnie nie kochała. A ja w tym czasie kochałem sam siebie.
Moje zachowanie było tak butne i brutalne, że król kazał mnie oślepić za karę, na znak, że nie
będzie tego tolerował na swoim dworze. Gdy kat wykonywał wyrok, Ojnopion powiedział:
„Daruję ci życie. Mam nadzieję, że gdy stracisz wzrok, wreszcie otworzysz oczy”…

Orion zaśmiał się cicho.
- To mu się udało… Byłbym ślepy do dziś. Ale spotkałem tego chłopca, który zgodził

się być moimi oczami. Odtąd noszę go na ramieniu, a on opowiada, co widzi. Nie wiecie

background image

nawet, jakie było moje zaskoczenie, gdy po raz pierwszy usłyszałem jego głos i dotarło do
mnie, co opisuje…

Pogłaskał chłopca po głowie.
- …To niezwykle wrażliwe dziecko. Pierwszy raz słyszałem, by ktoś z taką

szczegółowością i subtelnością widział świat. Tylko dziecko jest w stanie patrzeć i widzieć,
WIDZIEĆ tak piękne rzeczy. Tak szczegółowe. Większość dorosłych jest niewidoma, tak jak
ślepy byłem ja. Po tym, jak ujrzą tysiąc domów, gdy widzą kolejny, nakładają na niego
schemat poprzednich i już go nie dostrzegają. To samo jest z drzewami, zwierzętami,
morzem, górami, niebem… Dorośli są niewidomi. Dziecko widzi wnikliwie, wszędzie
zauważa życie, uczucia, barwy. Dzięki niemu zrozumiałem, jak bardzo zapatrzony byłem w
siebie i jak mało widziałem na zewnątrz. To on otworzył mi oczy.

Orion przytulił chłopca.
Nastało milczenie. Fale uderzały o skalisty brzeg, w oddali toczyły bitwy mityczne

armie, unosiły się pegazy, ryczały smoki, ale tu, na skale, słychać było tylko szum oceanu.

- To bardzo ciekawa opowieść – odezwał się wreszcie Kaj – ale jak ma nam pomóc?
- Może usiądźmy – zaproponowała Kalina.
Kaj spojrzał na nią zdziwiony, ale zgodził się.
Usiedli po turecku.
- Orion powiedział – odezwała się dziewczyna – że jeśli chcesz otworzyć oczy,

powinieneś je zamknąć. Szamanka mówiła, że widzi nasz świat w snach.

- Tak.
- Więc może zamknijmy na chwilę oczy?
Roześmiała się. Orion razem z nią. Kaj oczu nie zamknął, tylko szerzej otworzył:
- I to ma rozwiązać nasze problemy? Zamknięcie oczu?
- Och, wiesz, nie zaszkodzi, prawda?
Orion przysłuchiwał się ich rozmowie i z rozbawieniem kiwał głową. Kalina nie

czekając na Kaja poprawiła się, położyła ręce na kolanach i zamknęła oczy. Kaj wzruszył
ramionami i zrobił to samo.

Na początku nic się nie działo, ale potem zorientował się, że jest… ciemno. Bo

powieki odcinały dopływ światła. To pomogło mu się uspokoić. Usłyszał szum oceanu,
uderzenia fal o skały, ich delikatne drżenie, wiatr, słońce i jego żar, promieniowanie
rozgrzanych kamieni, ciepło bijące od Oriona, Kaliny i chłopca, wyczuł zapach oceanu, tak
silny, a jednak jeszcze przed chwilą nieodczuwalny… Głowę miał kompletnie pustą. Nie
wierzył, że przyjdzie jakakolwiek odpowiedź.

I nagle zobaczył laboratorium Szalonego Naukowca. A potem przypomniał sobie film

Stargate. I zrozumiał, że gdzieś w tym laboratorium muszą się kryć Wrota Nadprzestrzenne.
One na pewno istnieją w Idelandzie, bo są zbyt dobrze znane w literaturze i kinie science
fiction. Jedyne miejsce, gdzie mogą być, to u niego… Albo w Cytadeli. Wojsko też lubi mieć
takie rzeczy… Skupił się bardziej. Gdzie były wrota w filmie? Nie w siedzibie wojskowej,
tylko w podziemiach uniwersytetu… Tak! Musi tu być uniwersytet! Gdziekolwiek są te
wrota, zaprowadzi ich we właściwe miejsce Szalony Naukowiec!

Otworzył gwałtownie oczy:
- Szalony Naukowiec! – wykrzyknął. – To jednak on nam pomoże!
- Tak jest! – krzyknęła Kalina także rozbudzona. – I wiem, co zrobić, żeby stał się

znowu Uniwersalnym Naukowcem!

- Szybciej, szkoda czasu!
Pożegnali się z Orionem oraz jego przyjacielem i wystartowali używając plecaków

odrzutowych. Kalina wyciągnęła kompas. Wznieśli się bardzo wysoko nad Krainę Mitów,
przelecieli nad Krainą Ludów Pierwotnych i wylądowali na rozgrzanym, promieniującym

background image

pustkowiu Krainy Cierpienia. Ich buty zaczęły się wyginać i syczeć. Kalina błyskawicznie
podniosła mały kamyk i schowała go do kieszeni, takiego zasobnika na biodrze.

- Ty też jeden weź – powiedziała do Kaja.
- Po co?
- Może się przydać.
Chłopak wzruszył ramionami i także schował kamyk w zasobniku.
(oo) Ja też taki mam. Ba kilkanaście. W jeden zmieściłby się nawet samochód.
<oo> Samochwała.
(oo) Nie, nie chwalę się. Tak po prostu jest.
<oo> A ja mam skaner międzygalaktyczny.
(oo) Łe, samochwała.
<oo> Nie, po prostu tak jest.
(oo) Mówisz tak, by zmnie zdenerwować, wiesz dobrze, że ja nie mam jeszcze

skanera.

<oo> A ty dobrze wiesz, że nie mam tylu kieszeni, bo dbam o linię.
[oo] Na tym, drogie dzieci, polega nieładne chwalenie się – głośne podkreślanie, że

mamy to, czego ktoś inny nie ma. Oboje zachowujecie się marnie.

<oo> (oo) Ale to on/a…
[oo] Przemyśleć swoje postępowanie i milczeć.
(oo) <oo> A…
[oo] Cicho, powiedziałem.
(oo) <oo> E…
[OO]…
(oo) Oj, już tak nie patrz.
<oo> Właśnie. Nie patrz.
[OO} Żeby mi to było ostatni raz…
(oo) Eee, Cybotku…
[OO} Tak?
(oo) Eee, ze zdenerwowania lewe ucho ci się przekręciło.
[oo} Co? A, rzeczywiście, dziękuję.
(oo) Drobiazg.
<oo> Hi…
[oo] Cicho!
<oo> Chciałam powiedzieć „higiena”.
[oo] Akurat. Dobra, koniec gadania, opowiadam.
Kalina schowała kawałek skały w zasobniku na biodrze, Kaj także, i polecieli dalej.

Podróż nie trwała tak długo jak lot łodzią w przeciwnym kierunku, bo pancerze były bardzo,
bardzo szybkie.

(oo) Jak u Iron Mana?
[oo] Albo jeszcze szybszse!
(oo) Ja…
[oo] Ledwie przekroczyli granicę Wewnętrznych Krain, namierzyły ich Cerbery.

Zbroje wyczuły, że zbliża się niebezpieczeństwo i znowu stały się pełnymi pancerzami
okrywającymi szczelnie nogi, ręce, brzuchy i plecy. Nasi bohaterowie ruszyli pełną parą, a za
nimi ze skowytem mknęły Cerbery strzelając, świecąc lampami i wyjac syrenami…

(oo) Było ich ze dwadzieścia! Musiały zawiadomić wojsko, bo zaraz pojawiły się

potężne, latające pancerne pojazdy w zielonym kolorze, cała obława! Kaj i Kalina jak szaleni
pruli powietrze, pozostawiając za sobą białe smugi, między nimi przelatywały co chwila
strzały Cerberów i bojowych machin. Istna bonanza! Płonęło powietrze, huczały salwy,
szczęk stali, huk armat…

background image

<oo> Gwizdek, epoki ci się pomieszały…
(oo) Dlaczego?
<oo> Tam armat nie było.
(oo) No pewnie, że nie było. Kto mówi, że były?
<oo> Ty.
(oo) Ty mi nie przeszkadzaj, tak? Huk laserów i plazmowych dział, a nasi bohaterowie

lecieli jak opętańcy, wywijając spirale i cudem unikając trafień. Wreszcie dostrzegli Świat
Naukowców, a w jego centrum znajome, kuliste laboratorium, unoszące się na słupie
błyskawic.

<oo> Laboratorium Szalonego Naukowca…
(oo) Tak jest!
- Nie uda nam się tam dotrzeć! – krzyknęła Kalina – Zestrzelą nas!
Wtedy Kaj przypomniał sobie zbawienną prawdę: w tym świecie nikt nie ginie! Nawet

jeśli ktoś jest trafiony strzałem z broni, tylko znika, by wkrótce pojawić się na nowo! Kalina i
on z pewnością zrobieni są z probitronów, pobodnie ich wrogowie, więc nawet jeśli
zaangażuje się w walkę, nikomu nie stanie się krzywda! Zatem co ma do stracenia?!

- Leć przodem! – krzyknął – ja ich zatrzymam!
- Jak?!
- Przecież nas przeszkolili!
- Wariacie! Zginiesz!
- Mam nadzieję, że nie! Leć!
Kalina dłużej nie protestowała. Wydała mentalną dyspozycję, by jej plecak odrzutowy

dał z siebie pełną moc. Z dysz znajdujących się na wysokości jej lędźwi buchnęły niebieskie
płomienie, długie na metr i dziewczyna oddaliła się. Tymczasem Kajowi w duszy zagrały
werble i marsze bojowe. Odwrócił się do Cerberów i pojazdów wojskowych, uruchomił
działka na przedramionach i zaczęła się jazda! Zaczął strzelać we wszystkie strony, a co
wycelował, to trafiał. Leciały w stronę Nexusa szczątki Cerberów, leciały odłamki
odstrzelone od pojazdów wojskowych, sypały się iskry, salwy odbijały się od pancerzy.
Wojskowi i policja jakby na to czekali. Ich statki rzuciły się w kierunku Kaja na
podobieństwo drapieżnych rekinów, które chciały go pożreć…

<oo> O matko…
(oo) Lecz dzielny Kaj nie dał po sobie poznać strachu. Wstąpiło w niego męstwo.

Odwaga. Uważnie celował i strzelał. Już dwa pojazdy wojskowe leciały do Nexusa ciągnąc za
sobą warkocze czarnego dymu. Kaj uważnie obserwował kierunek lotu salw wroga i unikał
ich, kręcąc wariackie piruety. Jak w Gamedeku, jak w Gamedeku, myślał gorączkowo, skup
się, to zupełnie jak w opowiadaniu „Zawodowiec”, jestem zawodowcem, jestem świetnym
graczem…

[oo] Dobry był.
(oo) A tymczasem Kalina dotarła do laboratorium. Ledwie wylądowała na lądowisku,

wyskoczył z drzwi wejściowych Szalony Naukowiec z błyskiem obłędu w oku:

- Ha! Mam ptaszynę! Zapraszam do środka! Teraz już mi się nie wymkniesz!
Kalina bez słowa wbiegła do wnętrza kuli, a tam, gdy mężczyzna już wznosił nad nią

ręce z zakrzywionymi palcami, a jego roboty ze świstem zbliżały się by ją unieruchomić,
otworzyła zasobnik na biodrze i wyciągnęła z niego kamień z Krainy Cierpienia. Okruch
zaczął świecić białym blaskiem. Wszystko wokół niego zaczęło się giąć i parować. Jego moc
w tej Krainie była dużo potężniejsza niż tam, skąd pochodził.

Naukowiec zasłonił oczy.
- Na wszystkie probitrony świata, schowaj to!
- Dlaczego? – spytała niewinnie Kalina. – Tak ładnie świeci!

background image

- Strasznie! Ten blask wywołuje wzruszenie, współczucie, to okropne emocje, proszę

schowaj…

Rzeczywiście, kamień emanował taką aurą uczuć, że nikt, nawet Szalony Naukowiec,

nie mógł się oprzeć jego sile.

Nagle laboratorium pojaśniało, a mężczyzna przeobraził się w Uniwersalnego

Naukowca. Roboty zamieniły się ze złowieszczych w normalne, wykresy na monitorach
zmieniły kolor z czerwonego na zielony… Mężczyzna zamrugał, a potem zerknął na okruch,
który w dużej mierze wyparował podczas swojego oddziaływania.

- Niezmierna jest siła cierpienia – szepnął.
Zerknał na ekran:
- Musisz ratować swojego chłopaka! On nie ma szans!
Rzeczywiście Kaj był w opałach: wrogie siły już go otaczały, jego zbroja dymiła w

kilku miejscach, tonął w deszczu strzałów, to cud, że nadal żył! Walczył teraz w zwarciu z
kilkunastoma Cerberami, wywijał elektromieczem, co chwila przecinając jakąś poczwarę na
pół, ale nie miał szans w tym boju!

- Nie boję się was, nie boję się was, jestem gamedekiem - szeptał i wciąż strzelał i

wciąż siekł.

Nagle usłyszał w słuchawkach głos Kaliny:
- Kaj! Użyj kamienia!
- Co?
- Wyjmij go i trzymaj na dłoni!
Chłopak sięgnął do zasobnika na biodrze, wykonał salto do tyłu, by uniknąć gęstej

serii pocisków, zamachnął się i przeciął jeszcze jednego Cerbera, wreszcie wyciągnął okruch.
Gdy pokazał go przeciwnikom na wyciągniętej ręce, buchnęły z niego promienie i na chwilę
wszystkich oślepiły.

Wydawało się, że Kaj trzyma słońce na dłoni. Machiny blisko niego zaczęły się

wyginać zupełnie, jakby blask je topił, wojskowe transportowce dymiły i iskrzyły.

- Przenieśliście kawałek gruntu jednej Krainy do drugiej. W dodatku tej najmniej

lubianej – szepnął zachwycony Naukowiec. – Pogwałciliście podstawowe prawo Idelandu i
wyzwoliliście nieprawdopodobną energię…

Tymczasem wśród atakujących zachodziła przemiana. Malowanie statków zmieniało

się. Drapieżne symbole na pojazdach wojskowych przekształciły się w czerwone krzyże,
zieleń ustąpiła miejsce bieli, zaś Cerbery przyjęły oznakowanie pomoczniczych aparatów
medycznych. Znajdujące się najbliżej Kaja roboty podleciały do niego i zaczęły opatrywać
zranienia zbroi.

- Szkoda czasu – syknął Naukowiec – działanie tych okruchów może się wyczerpać i

wszystko powróci do normy. Chcecie się dostać do portalu?

- Tak! – krzyknęła Kalina.
- Pędem na uczelnię!
Kalina przekazała Kajowi informację, by leciał za pojazdem naukowca. Ten zawrócił

gwałtownie i podążył za Orłem 1. Lecieli w kierunku wielkiej, gotyckiej budowli
przypominającej kościół.

Był to Uniwersytet. Miejsce, gdzie są wszystkie najważniejsze urządzenia, oczywiście

te, których nie ma Uniwersalny Naukowiec.

Gdy wylądowali, z budynku wyszedł Uniwersalny Profesor. Był ubrany w długą

czarną szatę, na głowie miał kwadratową czapkę…

<oo> Hihi…
[oo] No cóż, ludzie dla podkreślenia wagi swojego stanowiska ubierają się dość

dziwacznie, weźmy papieży, biskupów, sędziów, profesorów, szamanów, wodzów, stroją się
jak panienki…

background image

<oo> Hihihi…
(oo) Hehehe…
[oo] Świat dorosłych jest dziwny, sami widzicie.
(oo) Faktycznie.
[oo] Profesor wcale nie miał zadowolonej miny. Był surowy i patrzył złym okiem na

zbliżającego się Uniwersalnego Naukowca i Kalinę oraz lądującego obok, wciąż trochę
dymiącego i iskrzącego Kaja (prześladujące go aparaty, które zamieniły się w jednostki
medyczne, odleciały, niosąc pomoc w różne miejsca Idelandu).

- Dlaczego on jest taki niezadowolony? – spytała Kalina.
- To Rektor. Nie lubi mnie. Zostałem wyrzucony z Uniwersytetu za głoszenie

niepopularnych teorii. Złamał mi karierę i teraz się zemszcz…

Kalina zauważyła, że Uniwersalny Naukowiec ma zamiar przekształcić się znowu w

Szaleńca i szybko wyciągnęła kamień. Okruch znowu rozbłysnął światłem, ale szybko dopalił
się. Mimo to jego czar zadziałał: mężczyzna w białym kitlu wypogodził się.

- Witam, panie Profesorze – podszedł do dostojnika i uścisnął mu rękę.
- Czego tutaj szukasz, odszczepieńcze? – spytał Rektor.
- Musimy uruchomić portal.
Profesor roześmiał się:
- Chyba żartujesz! Nigdy cię nie wpuszczę do środka! Po tym jak przez ciebie

wybuchło północne laboratorium?

- Już tłumaczyłem, że to nie była moja wina. Instalacja była nieszczelna…
- Jesteś niebezpieczny dla siebie i otoczenia, dobrze o tym wiesz…
Kalina zerknęła w górę. Nad Uniwersytetem unosiła się wielka Idea przedstawiająca

człowieka z wysoko zadartą głową, przymkniętymi oczami, na bardzo wysokim
podwyższeniu, stającego na palcach, jakby chciał brodą sięgnąć jeszcze wyżej. Było to
wyobrażenie Pychy. Dziewczyna zrozumiała, że w świecie dorosłych, nawet wśród
naukowców, istnieje problem zazdrości, dążności do stanowisk i obrony własnego zdania,
nawet gdy nie jest ono słuszne. Nagle zapragnęła znaleźć się wśród filozofów, którzy chyba
nie cierpieli na tego rodzaju przywary… oczywiście, jeśli znajdowali się poza zasięgiem
Uniwersytetu…

Przyjrzała się Rektorowi. Był z całą pewnością pod wpływem tej idei. Zostawiła na

chwilę kłócących się i podeszła do Kaja

- Masz jeszcze jakiś okruch z Krainy Cierpienia? – szepnęła.
Chłopak pokręcił głową:
- Cały mi się wypalił.
- Niedobrze. Profesor nas nie wpuści. Co robić? Zagrozić mu?
- Boję się. To może spowodować, że Uniwersalny zamieni się w Szalonego. A

Rektor… nie wiem, w jakiegoś antyrektora?

- Masz rację. Trzeba jakoś pokojowo…
- Jak wpłynąć na faceta, który za wszelką cenę uważa, że jest lepszy, ważniejszy i że

ma rację?

Kalina podrapała się w podbródek…
- Pytaniami?
- Masz w tym wprawę?
- Bo ja wiem? Jakoś zawsze udawało mi się rodziców zapędzić w kozi róg, gdy mi na

czymś zależało… właśnie pytaniami.

Kaj skrzywił się, ale nie miał innych pomysłów. Podeszli ostrożnie do dyskutujących,

którzy zaczęli już wymachiwać rękami.

- Dzień dobry panu – ukłoniła się Kalina.
- Dzień dobry – zawtórował Kaj.

background image

- Dzień dobry dzieci – Rektor, nieco już zadyszany, zmusił się do uśmiechu. – Co was

tu sprowadza?

- Potrzebujemy pomocy.
Zerknął podejrzliwie na Naukowca.
– Mam nadzieję, że nie łączy was nic z tym szaleńcem? O co chodzi?
- Pochodzimy z innego świata. Równoległego. Nazywamy go rzeczywistością.

Chcemy tam wrócić.

Uniwersalny Naukowiec skrzywił się. Spojrzał na Kalinę strasznym wzrokiem, jakby

chciał powiedzieć: nie tak się rozmawia z tym człowiekiem!

W oczach Profesora zalśniły ognie chciwości. Dziewczyna zrozumiała, że popełniła

błąd. Teraz zapragnie otrzymać Ostateczną Nagrodę! Będzie chciał ich badać,
eksperymentować, zatrzymać dla siebie! Zapragnie pisać o nich artykuły, ksiażki,
opracowania, śnić będzie o popularności, nigdy ich nie odda! Na ich oczach Rektor zamienił
się w Profesora Owładniętego Dążeniem Do Sławy…

<oo> Długa nazwa.
(oo) Ale ładna.
<oo> Bo ja wiem…
[oo] Cicho.
- To bardzo poważna sprawa – odparł niby zastanawiając się, nie wiedząc, że nasi

bohaterowie już dostrzegli jego przemianę.

Jego ręka sięgnęła głęboko w fałdy szaty.
- Muszę wykonać kilka telefonów. Podziemia Uniwersytetu są zamknięte, a ja nie

mam klucza… Pozwólcie, że zrobię to na osoboności.

Wyciągnął komórkę i oddalił się kilka kroków w stronę murów budowli. Rozmawiał z

kimś ściszonym głosem.

- Niedobrze – mruczał Uniwersalny Naukowiec – węszę podstęp.
- Nie mamy już okruchów z Krainy Cierpienia… – szepnęła Kalina do Kaja.
- Może tam wrócić? – spytał chłopak.
Dziewczyna zacisnęła usta:
- Nie wiem, nie wiem czy zdążymy. On knuje coś poważnego?
- Tak to wygląda…
- Mam złe przeczucia.
- Jeśli dobrze rozumiem Ideland, za chwilę Profesor przejmie nas jako obiekty

eksperymentalne i zamknie w Uniwersytecie. Możliwe, że za chwilę znowu się tu zjawi
wojsko i porwie nas do Cytadeli…

- Historia powtórzy się od nowa – potwierdziła złotowłosa. – Ręce opadają. Czy stąd

naprawdę nie da się uciec?

Wtedy chłopak wyjął z zasobnika udowego komunikator:
- Chyba nadszedł czas ostatecznych rozwiązań.
Za chwilę podszedł do nich uśmiechnięty Pofesor Dążący Do Sławy.
<oo> O, to już jest krótsze.
[oo] Tak jest.
- Wszystko gotowe – odezwał się – zapraszam do środka, za chwilę przyleci stróż i

pootwiera niezbędne drzwi…

- Może poczekamy na niego tutaj? – zasugerował Uniwersalny Naukowiec. – Taka

ładna pogoda. W murach dostaję reumatyzmu.

Rektor przewrócił oczami:
- Oczywiście. W sumie to żadna różnica.
Usłyszeli syreny Cerberów. Budowle dookoła zostały oświetlone niebieskim i

czerwonym światłem.

background image

- Zdrada – syknęła przez zaciśnięte zęby Kalina. – Jakież to przewidywalne.
Budynkami wstrząsnął huk silników pojazdów wojskowych. Albo wróciły te, które

niedawno zamieniły się w karetki, albo były to nowe transportowce. W sumie nie miało to
znaczenia.

Kalina spojrzała zrezygnowanym wzrokiem na Kaja.
Już biegli do nich żołnierze. Profesor zacierał ręce. Uniwersalny Naukowiec zaczął się

wyginać, jakby za chwilę miał się przeobrazić w Szalonego.

Wtedy na niebie pojawiła się błyskawica, usłyszeli grom, a po nim na ziemię spadły

dwa oddziały Ranów z Torkilem Aymorem na czele. W sumie dwudziestu jeden żołnierzy.
Gdy ich stopy uderzyły w grunt, zatrzęsły się mury, a z Uniwersytetu posypał się tynk.
Ranowie byli wyżsi od najwyższych żołnierzy Cytadeli o metr. Nikt nie śmiał im się
przeciwstawić. Najlepsi Imperatora. Zaopatrzeni w pancerze typu Coremour V, które broń
żołnierzy Cytadeli mogła co najwyżej zarysować.

Wojskowi zdębieli, wargi Profesora pobladły:
- Pogwałcenie prawa Idelandu… Nie wolno militarnym istotom z jednych Krain

przebywać na nieswoim terenie…

- Ranowie – odezwał się Maod-An Torkil Aymore potężnym głosem – zawsze

pamiętają o swoich długach.

Podszedł do Kaja:
- Jak możemy się odwdzięczyć za okazaną nam pomoc, przyjacielu Ranów?
Kaj uśmiechnął się błogo. Nie marzył, że kiedyś może zostać tak nazwany.
- Musimy się dostać do podziemi Uniwersytetu i skorzystać z portalu, by wrócić do

domu.

- Rozumiem.
- Ci wojskowi, Cerbery i Profesor chcą nam przeszkodzić. Zamierzają zamienić nas w

króliki doświadczalne.

(oo) Jak to: zamienić w króliki? Czarami?
<oo> Gwizdek, nie udawaj, że nie rozumiesz.
(oo) Nie rozumiem.
[oo] To taka przenośnia. W laboratoriach często eksperymentuje się na królikach. Jeśli

ktoś chce robić doświadczenia na ludziach, mówi się, że czyni z nich „króliki
doświadczalne”.

(oo) A, kumam.
<oo> A ja myślę, że Gwizdek odezwał się tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę.

Chciał, żeby oddać mu głos, bo pojawiły się jego ulubione żołnierzyki.

(oo) …Kwantina kłamie.
<oo> A nie. Twoje wahanie cię zdradziło.
(oo) Jakie wahanie?
<oo> Było, prawda Cybot?
[oo] Było. W sumie nie mam nic przeciwko, żeby Gwizdek dalej opowiadał. Będzie

trochę akcji, a Gwizduniu to lubi. Poza tym muszę przepłukać gardło olejem. Trochę mi
zaschło.

(oo) Ha.
Gul, gul, gul…
<oo> Hihi, ale głośno Cybot płucze.
(oo) To co? Mogę opowiadać?
<oo> [oo] Możesz.
(oo) Okej.
Straszliwi Ranowie ustawili się półkolem odgradzając od wojska i Cerberów

Profesora, Naukowca oraz naszą dwójką. Nikt nie śmiał sforsować muru zbudowanego z

background image

potężnych ciał wojów, którzy mieli po trzysta, czterysta lat i nie mieli sobie równych w całej
galaktyce. Na ich przedramionach, ramionach i łydkach połyskiwały działka, śledzące
wszystkich potencjalnych wrogów…

<oo> Gwizdek się rozbujał.
[oo] Dalej Gwizdek, dalej…
(oo) Ja tylko opisuję.
[oo] Opisałeś, jedź dalej.
(oo) Okej, okej.
Ran Aymore podszedł do pobladłego Rektora. Pochylił się nad nim jak fatum,

skrzydła wytworzone przez jego zbroję, okalające ramiona na podobieństwo kołnierza,
płonęły błękitnym baskiem, zdobione działka na ramionach złowrogo błyskały kontrolkami
gotowości do strzału.

- Nie będziesz robił żadnych problemów, prawda, Profesorze?
- Ależ nie… - odparł przerażony mężczyzna.
- W drogę – rozkazał Ran. – Dekurioni – zwrócił się do dowódców swoich żołnierzy –

pilnujcie, by nikt nam nie przeszkadzał.

- Za Imperium!
- Nie obawiasz się – szepnęła Kalina do Kaja – że ci Ranowie też przekształcą się tutaj

w jakieś maszkary? Tyle negatywnej energii…

- Nie – odszepnąl Kaj uśmiechając się – Maod-Anowie nigdy nie mylą dobra ze złem.

To niemożliwe. Popatrz. Aura Torkila była tak silna, że Rektor znowu jest normalny…

- Rzeczywiście!
Droga do podziemi Uniwersytetu nie była długa. Gdy profesor otworzył wierzeje, ich

oczom ukazała się duża hala, w której środku tkwił starożytny artefakt, najprawdopodobniej
skonstruowany przez obcych…

<oo> Czyli kosmitów.
(oo) Tak jest. Było to wielkie koło, brama hiperprzestrzenna. Przed nią znajdowała się

konsola, dzięki której można było ją uruchomić. Dziewczyna i chłopak oniemieli patrząc na
wspaniałą konstrukcję.

Nagle budowlą wstrząsnął wybuch.
- Co się dzieje? – Ran warknął do mikrofonu umieszczonego w zbroi. – Dekurioni,

meldujcie.

- Jesteśmy pod ostrzałem! – krzyknął podopieczny. – Ściągnęli posiłki! Helikoptery!

Czołgi!

- Musicie się utrzymać!
- Za Imperium!
Aymore spojrzał na Profesora:
- Spiesz się!
Mężczyzna drżącymi palcami wcisnął kilka przycisków na konsoli. Koło zaczęło się

obracać i błyskać światłami. Kaj i Kalina poczuli silną wibrację podłogi. Im szybciej koło
wirowało, tym głośniej szumiało. Podniósł się wiatr, chociaż w piwnicach Uniwersytetu nie
było okien. Przygasły światła.

Znowu wstrząs. Kanonada na zewnątrz nasilała się.
- Dekurioni – warknął Ran do mikrofonu – meldujcie!
- Obaj Dekurioni zginęli i zniknęli! – krzyknął inny głos. – Torii, nie utrzymamy się!

Zostało nas trzech! Spieszcie się!

- Za Imperium – szepnął Torkil. – Nie mamy czasu – spojrzał surowo na Profesora. –

Kiedy portal się otworzy?

- Lada moment…
- Chodźmy.

background image

Ran, Uniwersalny Naukowiec i nasi bohaterowie podeszli do drżącego, wibrującego,

wirującego z zawrotną prędkością portalu. Włosy Kaliny elektryzowały się, stawały na
głowie…

<oo> Hihi…
(oo) Po zbroi Maod-Ana przeskakiwały iskry, biały fartuch Naukowca powiewał i

łopotał. Wstrząs, który za chwilę nastąpił, był tak silny, że posypał się tynk z sufitu.

- Meldujcie – odezwał się Torkil do mikrofonu. – Meldujcie…
Odpowiedziały mu trzaski i cisza.
- Więc to tak – szepnął – nadeszła moja kolej na spłacenie długu.
Nagle wewnątrz koła portalu pojawiła się błona, odbijająca halę jak lustro.
- Niesamowite – szepnął Naukowiec.
- Portal jest gotowy! – krzyknął Profesor – wchodźcie jedno po drugim! Nie dwie

osoby na raz!

- Ruszajcie – rozkazał Ran – ja was osłonię.
Podbiegł w stronę drzwi, skąd już dobiegały kroki żołnierzy.
- Wskakuj pierwsza – odezwał się Kaj.
- Nnie… boję się. Ty najpierw. Jeśli nic ci się nie stanie, pójdę za tobą.
Torkil strzelił ze wszystkich działek zbroi do szturmujących żołnierzy. Potem drugi i

trzeci raz. Kule ich broni odbijały się od jego pancerza.

- Szybciej! – krzyknął.
- Jesteś pewna? – spytał Kaj.
Dziewczyna kiwnęła głową. Chłopak rozejrzał się szybko i pożegnał wzrokiem

Profesora.

- Do widzenia panu – szepnął przez wyschnięte wargi do Naukowca.
- Do widzenia, synu.
I ruszył po podeście w stronę lustrzanej, wibrującej powierzchni. Wyciągnął rękę,

dotknął jej, dłoń utonęła gdzieś po drugiej stronie. Wykonał krok, już w połowie znalazł się
za lustrem, jeszcze raz się obejrzał, zrobił drugi krok i…

<oo> Już go nie było!
[oo] Ha!
(oo) Obudził się na szpitalnym łóżku. Był ranek. Siedzący przy nim rodzice

podskoczyli jak oparzeni.

- Panie doktorze! – zawołała mama – obudził się! Obudził! Och, jakie szczęście! –

krzyknęła i zaczęła go tulić do siebie.

Tata także płakał ze szczęścia, ale tulić go nie mógł, bo mama tak szczelnie otoczyła

syna swoimi rękami.

- Mamo, nic mi nie jest… Czekaj, bo tam jest jeszcze Kalina…
- Kalina? – usłyszał głos zza pleców.
Odwrócił się. Przy drugim łóżku czuwali mężczyzna i kobieta, a na łóżku leżała…
- Kalina? – Kaj wytrzeszczył oczy.
- Wy się znacie? – spytał mężczyzna.
- Kaj – odezwała się jego mama – to są rodzice tej dziewczyny. Potrącił ją samochód.

Niegroźnie, nic sobie nie złamała, kilka otarć, ale straciła przytomność. Jej objawy były tak
podobne do twoich…

- Ty straciłeś przytomność przy komputerze – wszedł jej w słowo tata.
- …że położono was w tej samej sali – dokończyła mama.
- Kalina… - Kaj wciąż nie mógł uwierzyć w to, co widzi.
- Znacie się? – ponowił pytanie jej ojciec.
- Tak… znaczy nie… to znaczy poznaliśmy się po tamtej stronie…

background image

- Tamtej stronie? – tata dziewczyny zmarszczył brwi. – Co masz na myśli, młody

człowieku?

A to klops, pomyślał Kaj. Co im powiedzieć? Dlaczego ona się nie budzi? Musi mieć

kłopoty! Torkil zginął? Portal się zepsuł?

[oo] Obawy Kaja nie były bezpodstawne. W podziemiach Uniwersytetu rozgrywały

się bowiem heroiczne sceny. Ran, w wielu miejscach ranny, klęczał i wciąż się ostrzeliwał.
Jedna z salw atakujących żołnierzy trafiła w konsolę, przy której stał Profesor. Coś
zaiskrzyło, zadymiło i błona portalu zniknęła!

- Profesorze – krzyknęła dziewczyna – co się stało?
- Nie wiem! Chyba zniszczyli portal!
- Zniszczyli? – krzyknął Naukowiec. – Niemożliwe!
I podbiegł do konsoli, by razem z Rektorem naprawić urządzenie. Kalina została sama

przy wirujących wrotach, Ran rzucał czar za czarem, ostrzeliwał się coraz intensywniej, ale
żołnierzy było za dużo. Zaraz zginie i zniknie – myślała gorączkowo. Co robić? Co robić?

I nagle zobaczyła Kaja. Jego półprzezroczysta twarz wisiała tuż przed nią.
- Kaj?!
<oo> Żeby wyjaśnić, jak to się stało, przenieśmy się o chwilę wstecz do szpitala.
[oo] Słusznie.
<oo> Kaj zrozumiał, że coś poszło nie tak. Dlatego powiedział rodzicom, że źle się

czuje i musi jeszcze na chwilę się położyć. Nie mówił im, że chce się połączyć z Kaliną
telepatycznie, bo by nie zrozumieli.

(oo) Jak to rodzice. Zwykle nie rozumieją dzieci.
[oo] Oj tak…
<oo> Mama czule pogłaskała go po włosach, rodzice Kaliny z niepokojem patrzyli na

córkę. Skoro chłopiec odzyskał przytomność, czy ona także nie powinna?

Tymczasem chłopak zamknął oczy i skupił się tak mocno, jak tylko umiał.

Przypomniał sobie słowa Oriona: by otworzyć oczy, trzeba je najpierw zamknąć. Tak bardzo
chciał zobaczyć Kalinę, że w końcu ją zobaczył!

Stała przestraszona obok portalu, w którym zniknęła lustrzana powierzchnia. Był

zepsuty!

- Kaj? – krzyknęła.
- Tak, to ja – pomyślał, a ona go usłyszała!
- To naprawdę ty?
- Tak, obudziłem się. Teraz leżę z zamkniętymi oczami i rozmawiam z tobą! Ty też

musisz się obudzić!

- Ale jak?
- Leżysz tuż obok mnie, na łóżku. Jesteśmy w szpitalu!
Przestraszyła się.
- O boże, nic mi nie jest?
- Nie, kilka otarć, to wszystko!
- Całe szczęście!
W tym momencie coś wybuchło przy wejściu. Ran został odrzucony na bok i stracił

przytomność. Profesor i Naukowiec podnieśli ręce. Do hali wbiegali żołnierze.

- Szybko, Kalina, obudź się!
- Ale nie wiem jak!
- Skoro przedostałaś się do Idelandu bez wrót, potrafisz to zrobić i w drugą stronę!

Zamknij oczy!

- Że jak?
- Pamiętasz słowa Oriona? Żeby otworzyć oczy, trzeba je zamknąć!

background image

Świat jakby zwolnił. Dziewczyna patrzyła na biegnących do niej żołnierzy, galopujące

Cerbery, które poruszały się coraz wolniej… Falujące w zwolnionym tempie usta Naukowca i
Profesora, leniwie lecące iskry krzesane przez metalowe kończyny robotów… Zamknęła
powieki i pomyślała:

CHCĘ SIĘ OBUDZIĆ.
W tym momencie otworzyła oczy na łóżku w szpitalu. Krzyk jej rodziców

spowodował, że Kaj także odemknął powieki.

- Kalina! – wrzasnął.
- Kaj! – roześmiała się Kalina.
I padli sobie w objęcia.
Ich rodzice patrzyli zdumieni.

***

[oo] Oczywiście pan doktor nie uwierzył w ich opowieści, rodzice zresztą też. Ale

musieli uznać, że ich dzieci, jakimś cudem, się znają. Świadczyło o tym zbyt dużo
szczegółów.

- Skoro poznały się nasze dzieci – powiedziała mama Kaliny – wypada, żebyśmy

także… Tak oficjalnie… Mam na imię Anna. Anna Sosnowska.

- Bardzo mi miło – odpowiedziała mama Kaja - Maria Orłowska.
Uścisnęły sobie ręce.
- Baltazar Orłowski – przedstawił się ojciec chłopca.
- Marek Sosnowski – odparł tata dziewczyny i także potrząsnęli prawice.
- Jednak nie pojechałeś do dziadka Gustawa? – spytał Kaj.
Była to prawdziwa rewolucja, bo dotąd żadna przeszkoda nie była na tyle istotna, żeby

przeszkodzić Baltazarowi odwiedzić ojca.

- No… - tata zarumienił się - …powiedziałem mu, że tym razem nie mam czasu…
- Niemożliwe!
- Nie żartuj. W takich okolicznościach?
Maria patrzyła na męża z uśmiechem.
- To może się spotkajmy? – zaproponowała pani Anna. – Zapraszamy do siebie na

obiad zaraz jak tylko dzieci zostaną wypisane.

- Och, dziękujemy - odparła mama Kaja – ale jesteśmy już umówieni…
Akurat, pomyślał Kaj, to zwykła gadka mamy, gdy się wstydzi. Pewnie myśli, że źle

wygląda, bo nie umyła włosów. Mrugnął porozumiewawczo na Kalinę.

- Kompleksy – powiedzieli równocześnie.
Ich rodzice po raz nie wiadomo już który tego dnia wytrzeszczyli oczy.
- Słucham? – spytała pani Maria.
- Typowe zachowanie dorosłych – odparł Kaj.
- Kochanie – odezwał się do Anny tata Kaliny – Ja i tak mam zaraz spotkanie zarządu.

Wiesz, skoro Kalinka się obudziła…

Żona spojrzała na niego surowo.
- Lęk i chciwość – Kalina i Kaj znowu jednocześnie wypowiedzieli te słowa

wzbudzając już potężne zdumienie całej czwórki dorosłych.

Ojciec dziewczyny aż usiadł:
- Zapowiadają się naprawdę ciekawe wakacje…
- Ja mam pomysł – odezwał się Kaj – pojedźmy razem na airshow!

***

background image

[oo] Był piękny, słoneczny dzień. Jeden z pierwszych dni wakacji, gdy ptaki śpiewają

wesołe trele, kwiaty pachną przygodą, a cała przyroda rozkłada radośnie ramiona i przyjmuje
w siebie prażące promienie słońca leniwie żeglującego po przepastnym, błękitnym niebie. Kaj
i Kalina szli razem niedaleko placu zabaw, między blokami mieszkalnymi. Dzieci bawiły się,
strzelały do siebie z wodnych pistoletów i biegały piszcząc z uciechy. Nieopodal szumiała
fontanna.

Nagle, nie wiadomo skąd, wyrosła przed nimi znana banda: Eskimos, Krzych,

Zadziora i Mamut.

- No – odezwał się ten ostatni. – Kogo my tu mamy? Laluś z lalą!
Kalina zarumieniła się. Koledzy Mamuta zarechotali.
- Chłopaki, będą lody – oznajmił łobuz z pewnością siebie. – Laluś, wyskakuj z kasy.

Gorąco, musimy się ochłodzić.

Kaj przez chwilę milczał. Nie widać było po nim strachu. To bardzo zaniepokoiło

Mamuta, bo jego zawsze się bano, a on żywił się tym uczuciem. Jeśli ktoś się go nie bał, to
właśnie on zaczynał odczuwać strach. By odepchnąć nieprzyjemne uczucie, nasilił głos:

- No co?! Mowę ci odjęło?
Kaj lekko się uśmiechnął:
- Ja też czasami źle się czuję – odezwał się – bo wydaje mi się, że jestem gorszy od

innych i także wtedy chciałbym ich bić.

Mamut wybałuszył oczy. Cofnął się o krok.
- Nie jesteś wcale zły, Mamucie – ciągnął Kaj – wy też. – Spojrzał na Krzycha,

Zadziorę i Eskimosa. – Nie warto żyć kierując się kompleksami. Wiem, że za każdym razem,
gdy zrobicie komuś krzywdę, źle się czujecie. Ale wmawiacie sobie, że to winna innych.
Jestem przekonany, że tak naprawdę nie chcecie robić złych rzeczy, tylko nie wiecie, jak
inaczej moglibyście zaznaczyć swoją wartość.

Kalina słuchała go uważnie, tamci też. Nie wiedzieli, co odpowiedzieć.
- Zadziora – ponowił Kaj – ty nieźle grasz w nogę, prawda?
- A co ci do tego?
- Nic. Po prostu mówię, że jest dziedzina, w której jesteś dobry. I wszyscy o tym

wiedzą.

- Ba. Wiadomo.
- Ty, Krzychu, dobrze grasz w pingla.
- No staram się – chłopak krzywo się uśmiechnął.
- Wy dwaj – spojrzał na Eskimosa i Mamuta – podobno dobrze przycinacie w Medal

of Honour.

- Tak! To fantastyczna gra! Skąd wiesz?
- Widziałem was na serwerach.
- Też w to grasz?
- Też.
- No!
- Ty, zobacz, co za nim się dzieje! – Mamut pobladł.
Kalina spojrzała za ich wzrokiem. Za plecami Kaja zamajaczył wielki na trzy metry

Ran. Uśmiechnął się i zniknął.

- Ty, szacun – chrypnął Zadziora. – Jak to zrobiłeś?
Kaj uśmiechnął się:
- To moja tajemnica.
Mamut przełknął ślinę:
- Jesteś wporzo. Żółwik.
Chłopcy zderzyli się pięściami.
- Poznajcie Kalinę.

background image

- Cześć Kalina. Możesz być spokojna. Nikt cię tutaj nie zaczepi - oświadczył Eskimos.
Dziewczyna uśmiechnęła się:
- Ja myślę. Przy takich obrońcach…
- Pozwólcie – odezwał się Kaj – że pójdziemy dalej, okej?
- Spoko. Miłego spaceru!
Szli jeszcze jakiś czas rozważając to, co przed chwilą zaszło.
- Kaj – odezwała się w końcu dziewczyna – tak serio: jak to zrobiłeś?
Chłopak rozejrzał się, po czym wyciągnął z kieszeni…
(oo) Komunikator Rana!
[oo] Tak jest!
<oo> Trzymał go w ręce w tamtym świecie tak mocno, że przeniósł go do swojej

rzeczywistości!

[oo] Zgadza się.
- O, rany! – zachłysnęła się Kalina – ale numer!
- Właśnie – wyszczerzył zęby chłopak.
- Czyli tamten świat był prawdziwy!
- Tak jakby.
- Ale czy probitrony, z którego ten aparat jest zbudowany, tu wytrzymają?
- Wiesz, ja myślę, że on tutaj jest skonstruowany z atomów.
- Więc się nie zepsuje?
- Nie wiem…
- No to ja też ci się do czegoś przyznam… Myślałam, że zużyłam całość, ale kawałek

się odłamał. Spostrzegłam to w ostatnim momencie, tuż przed przeniesieniem z powrotem…

I wtedy wyciągnęła z kieszeni…
(oo) Okruch z Krainy Cierpienia!
<oo> Ojej!
[oo] Kamień świecił bardzo jasnym światłem. Chłopak i dziewczyna od razu

zauważyli, że ludzie dookoła zaczęli się uśmiechać, kłaniać sobie, pozdrawiać się… A
kamień wcale się nie zmniejszał! Kalina pospiesznie schowała grudkę do kieszeni.

- Twój tata miał rację – szepnął Kaj.
- Czyli?
- To będą naprawdę ciekawe wakacje…
Weszli do zielonego parku. Rosły tam wielkie kasztany i dęby. W cieniu drzew

odpoczywali ludzie zmęczeni upałem.

- Jesteś bardzo interesującym chłopcem – szepnęła Kalina.
- Ty też jesteś fajna.
- Zademonstrowałeś mi coś bardzo ważnego.
- Hm?
- Że w ludziach jest dobro. Trzeba im je tylko pokazać.
- Tak.
- Ja ci też coś pokażę.
- Kamień? Już widziałem.
- Zamknij oczy – Kalina uśmiechęła się.
- Ale po co?
- Zapomniałeś już, czego uczył Orion?
- Okej.
Chłopak przymknął powieki… Przez chwilę nic się nie działo. Tylko szum liści,

odległe głosy ludzi, śpiew ptaków, aż nagle…

<oo> Poczuł usta Kaliny na swoich ustach!
(oo) Ale numer!

background image

[oo] Tak było!
<oo> To moja ulubiona scena! Pocałunek nie był długi, ale bardzo, bardzo słodki.
[oo] Chłopak otworzył oczy.
- Teraz widzisz? - szepnęła Kalina.
- Tak – odparł. – Teraz widzę.

***

[oo] I tak kończy się nasza opowieść.
(oo) Bardzo fajna historia.
<oo> I romantyczna.
(oo) Trochę romantyczna, fakt.
[oo] Ech, żal się rozstawać.
<oo> Zżyłam się z naszą Czytelniczką…
[oo] Czytelnikiem.
<oo> A właśnie że…
(oo) Przestańcie, bo toporem grzmotnę… Żartowałem.
<oo> Wiemy.
(oo) Tak czy owak, to opowieści koniec.
[oo] Czas się rozejrzeć po Robomieście.
<oo> Po co?
[oo] Sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
(oo) A co ma być nie w porządku?
[oo] Och, tak tylko mówię.
<oo> No dobrze, droga Czytelniczko…
[oo] Czytelniku.
<oo> Gdybyś jeszcze kiedyś chciała usłyszeć naszą opowieść, nic trudnego, zapukaj

w szybkę…

(oo) W książkę.
[oo] Wtedy wynajdziemy Ci jakąś fajną historię…
(oo) I żywiołowo opowiemy!
[oo] Tak jest. A teraz już naprawdę czas się pożegnać. Przyjmij pozdrowienia od

Strażnika Tajemnic i żegnaj…

(oo) Ja, czyli Ugłaskiwacz Wyobraźni, także cię pozdrawiam. Do widzenia!
<oo> Prządka Serca serdecznie Cię całuje. Buźka!
(oo) No.
<oo> Co „no”?
(oo) Chyba sobie poszedł.
<oo> Kto?
(oo) Czytelnik.
<oo> Czytelniczka. Ale o co ci chodzi? Dlaczego wyjmujesz elektrotopór?
(oo) Za te wszystkie razy…
[oo] Gwizdek, schowaj topór!
(oo) Za te wszystkie prądy…
<oo> Cybot, on włączył ostrze!
(oo) Za żarty z biednego Gwizdka…
<oo> Rety, uciekajmy!
[oo] W nogi!
(oo) Ja wam teraz pokażę! Śmieeeeerrrrrććć!!!

background image

(oo) He, uciekli. Dali się nabrać, hehe. No to im pokazałem!
(o-) A teraz to już naprawdę koniec!

KONIEC








Tekst udostępniony na licencji Creative Commons. Uznanie autorstwa – użycie niekomercyjne – Bez utworów zależnych. 3.0 Polska.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
przybyłek marcin gamedec 02 sprzedawcy lokomotyw
Przybyłek Marcin Gamedec 04 Zabaweczki Sztorm
Marcin Przybyłek Gamedec 01 Granica Rzeczywistości
Elaine Ettariel Marcin Przybyłowicz
Marcin Przybyłek Gamedec 04 Zabaweczki, sztorm
Marcin Przybyłek Gamedec 05 1 Czas silnych istot Księga 01
Marcin Przybyłek Gamedec 02 Sprzedawcy Lokomotyw
Czas silnych istot, księga 1 Marcin Przybyłek ebook
marcinstolp pro
test chemia2, PK, CHM -Chemia budowlana, marcin, Chemia Budowlana, fwd sciagi chemia
Przybył Nowy Roczek, teksty piosenek
Dziedzictwo Marcina Lutra, MARKETING INTERNETOWY
W07 02, szkola, szkola, sem 3, MARCIN STUDIA, Budownictwo ogólne, Budownictwo Ogólne
Przybyszewski Wybór pism, Polonistyka

więcej podobnych podstron