LORNA MICHAELS
Odmienne stany uczuć
(The Reluctant Hunk)
ROZDZIAŁ 1
– Może pan jechać szybciej? – Ariel Foster pochyliła się w stronę taksówkarza. Musiała
mocno wytężać głos, żeby przekrzyczeć dobiegające z radia ostre dźwięki muzyki grupy Led
Zeppelin. Spojrzała na zegarek: dziewiąta pięćdziesiąt. Zostało zaledwie dziesięć minut.
– Nie da rady, szanowna pani. Już raz w tym miesiącu zarobiłem mandat. – Szofer
wydmuchnął balonik z gumy do żucia i skręcił w przecznicę. – Ma pani randkę albo coś w
tym stylu?
– Coś w tym stylu – mruknęła Ariel. Prawdę mówiąc, nie bardzo wiedziała, po co gna na
złamanie karku przez centrum Houston. Przyjechała tutaj na pilne wezwanie ojca.
– Koniec trasy – oznajmił parę minut później szofer. Taksówka zatrzymała się przed
budynkiem Kanału 6 stacji KHTX. – Dzięki – dodał z zachwytem, gdy Ariel wetknęła mu w
rękę banknot i wyskoczyła z samochodu.
Przez moment chciała wrócić i sprawdzić, ile mu zapłaciła, ale zaraz wzruszyła
ramionami. Zostały cztery minuty. W holu studia zerknęła na swoje pantofelki. Niewygodnie
biegać na wysokich obcasach. Do diabła z elegancją, zdecydowała w duchu, zdjęła buty i
popędziła do windy. Martin Foster nie tolerował spóźnień. Nawet o minutę.
Ariel pchnęła ramieniem drzwi i z impetem wpadła do środka. Za progiem stanęła jak
wryta. W miękkich fotelach siedzieli jej dwaj starsi bracia, Chad i Daniel. Byli równie
zdumieni jak ona.
– Wy też? – spytała zdyszana. – Skąd to zebranie?
– Skaż mnie Bóg, nie wiem – odparł Chad. Daniel odgarnął z czoła falujące blond włosy.
– Wczoraj dostałem faks od taty, więc jestem.
Ariel opadła na wolny fotel i próbowała uspokoić oddech.
– Myślicie, że...
W wewnętrznych drzwiach stanęła sekretarka.
– Mogą już państwo wejść – powiedziała z namaszczeniem.
Ariel przygładziła jasne włosy, żeby nadać sobie równie dystyngowany wygląd i
wkroczyła do obszernego gabinetu szefa radiowo-telewizyjnej sieci Fostera. Nie czuła się
zbyt pewnie, ale próbowała nadrabiać miną.
– Cześć, tato. – Cmoknęła ojca w policzek. Martin Foster przywitał się z synami i
poczekał, aż wszyscy zajmą miejsca przy stole konferencyjnym.
– Wezwałem was do Houston, żeby coś zaproponować, małe wyzwanie – powiedział z
uśmiechem, a jego głos zdawał się wypełniać cały pokój.
Ariel kopnęła Chada pod stołem. Mogła domyślić się wcześniej. Od dzieciństwa wraz z
braćmi uczestniczyła w dziesiątkach, a może setkach rodzinnych „wyzwań”. Dobra, tato,
pomyślała buńczucznie, możesz mówić. Jestem gotowa do następnej próby.
Chad i Daniel najwyraźniej przyjęli podobną postawę. Spięli się niczym konie gotowe do
biegu.
Martin wsparł łokieć o blat stołu i potarł podbródek.
– Doszedłem do wniosku, że po trzydziestu pięciu latach kierowania stacją telewizyjną
należy mi się nieco odpoczynku. W przyszłym roku odchodzę na emeryturę.
Emeryturę? Ariel była kompletnie zaskoczona. Martin Foster – żywiołowy, w pełni sił,
choć ukończył sześćdziesiąty ósmy rok życia – mówił o emeryturze? Człowiek, który kilka
miesięcy temu wziął udział w maratonie i potrafił pokonać synów w mocowaniu na rękę?
– Dlaczego? Martin splótł dłonie.
– Chcę więcej czasu spędzać z waszą matką. Wyjedziemy gdzieś, użyjemy życia, póki
jesteśmy dostatecznie młodzi.
Ariel powiodła wzrokiem po pokoju. Gruby biały dywan, masywne biurko, na ścianie
oryginalny obraz LeRoya Neimana... Sanktuarium ojca. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak
dynamiczny menedżer, stawiający czoło każdemu wyzwaniu, leży w słońcu na plaży niczym
nie dopieczony kartofel. I...
– Co ze studiem? – spytała.
– Jedno z was zajmie moje miejsce.
Ariel ostrożnie popatrzyła na braci. Każde z nich wprost marzyło o tym, aby wreszcie
wypłynąć na szersze wody. Ze źle ukrywanym napięciem czekali na decyzję ojca.
Martin uparcie milczał. Pozwolił sobie tylko na lekki uśmiech. Ariel nie wytrzymała.
– Kto? – spytała.
Ojciec uśmiechnął się szerzej.
– To będzie mały sprawdzian. Wszyscy macie własne, niewielkie ośrodki. Za rok spojrzę
w wyniki. To z was, które zdoła przyciągnąć najwięcej słuchaczy i widzów, przeniesie się do
Houston.
W sieci Fostera studio w Houston należało do najważniejszych. Miało od dawna ustaloną
renomę i wielu zwolenników. Ariel za wszelką cenę chciała tu pracować.
Oczami wyobraźni widziała siebie za biurkiem ojca. Nie... jej biurko musiałoby być dużo
mniejsze. Najpierw wywiad... powiedzmy, z dziennikarzem „Houston Business Now”. „Pani
Foster, proszę o kilka słów na temat najbliższych planów”. Eeeee... Po co się zadawać z
lokalną prasą? Lepiej niech będzie to ktoś z „Forbesa”.
Kanał 6 kusił sam w sobie, lecz przyjazd do Houston oznaczał także powrót do domu.
Ponownie popatrzyła na braci. Starszemu, Chadowi, wypłowiałe od słońca włosy i mocna
opalenizna nadawały wygląd plażowego playboya, ale miał serce wojownika.
Ciemnoniebieskie oczy błyszczały mu zawadiacko, a w kącikach ust igrał wyzywający
uśmieszek. Pewnie w myślach pakował walizki na wyjazd do Houston.
Daniel uchodził w rodzinie za czarnego konia. Nikt nie wiedział, czego się można po nim
spodziewać. Rozparty na krześle, wbił wzrok w okno. Ktoś mógłby przypuszczać, że
spogląda na lądowisko, na śmigłowiec opatrzony znakiem sieci Fostera. Ariel nie dała się
zwieść pozorom. Rozmarzone piwne oczy Daniela skrzyły się nieprzeciętną inteligencją.
– Co wy na to? – zapytał Martin. – Podejmiecie rękawicę?
Naprawdę musiał pytać? Już dawno zaszczepił w dzieciach chęć do rywalizacji.
„Zwycięstwo to nie wszystko, ale z drugiej strony...” – lubił powtarzać. Ariel, Chad i Daniel
byli w pełni gotowi do walki. Szykował się największy wyścig w ich życiu.
– Jasne – odparł Chad i mrugnął do Ariel. Mówił tak, jakby już pierwszy dotarł do mety.
– Możecie na mnie liczyć – dodał Daniel. – Znudziło mi się w El Paso.
– Ariel? – spytał Martin.
– Oczywiście.
Chad pochylił się w jej stronę i poklepał ją po ramieniu.
– Lepiej zrezygnuj póki czas. Nigdy mnie nie pokonasz. Ariel posłała mu najbardziej
promienny uśmiech, na jaki potrafiła się zdobyć.
– Pilnie obserwuj, co się będzie działo – powiedziała. – Wracam do Corpus Christi i biorę
się do pracy. Notowania stacji podskoczą tak wysoko, że za rok na stałe zostaniesz w San
Antonio, a ja spokojnie zasiądę w Houston. Mam zamiar wygrać.
Przegrywała. Wyścig z wolna dobiegał końca. Minęło osiem miesięcy, a jej stacja wciąż
była daleko w tyle. Ariel z kwaśnym uśmiechem spojrzała na plik papierów zalegających
biurko. Przecież nie wolno jej przegrać.
Wstała i zaczęła krążyć po pokoju. Nie był zbyt duży. Założyła ręce na karku i powiodła
wzrokiem wokoło. Nigdy nie zamierzała pozostać tu na stałe, więc nie przywiązywała
zbytniej wagi do wystroju. Zwykłe biurowe meble: biurko z imitacji orzecha, dwa kryte
czarną dermą krzesła, sofa nieokreślonej barwy, a na ścianach dwie lub trzy marne akwarele.
Najwyższy czas się przenieść do prawdziwego gabinetu. Ariel podeszła do okna, skąd
rozciągał się wspaniały widok na parking.
Zabębniła palcami o parapet. Była posłuszną córką i bez słowa skargi wspinała się
mozolnie po szczeblach kariery w przedsiębiorstwie Fostera. Robiła niemal wszystko –
począwszy od sprzątania studia po produkcję własnych programów. Sprawdziła się. Była
równie dobra jak bracia, być może nawet lepsza. Kanał 4 z Corpus Christi okazał się dobrą
szkołą życia, ona jednak wolała Houston. Ogarniała ją coraz większa determinacja.
Opadła na krzesło. Znajome dźwięki czołówki dały jej znać, że nadeszła pora
popołudniowego serialu „Nasze miejsce pod słońcem”. Przetarła oczy i ponownie zerknęła w
ostatnie wyniki badań popularności stacji. Zastanawiała się, co jeszcze można zmienić w
ramówce. Opracowała nową formę „Rozmów przy śniadaniu” i wiadomości nadawanych o
szóstej wieczór, ale niewiele to pomogło. Konkurenci, czyli Kanał 12, mieli o wiele lepszy
serial komediowy, sprawniejszą ekipę reporterów i pełną seksu, długonogą spikerkę od
prognozy pogody. Serialu nie da się przeskoczyć, myślała Ariel, zatem trzeba coś zrobić z
dziennikiem. I to szybko.
Odsunęła papiery na bok i zamyślonym wzrokiem spojrzała w przestrzeń. Jednym uchem
słuchała dialogu z ekranu.
„Kocham cię, Elliot. Zawsze cię kochałam. Nie jestem głupi, Sabrino. Jak mam ci
wierzyć? Poślubiłaś Luke’a, zaszłaś w ciążę z Cullenem... Przerywamy program, aby nadać
specjalną wiadomość”.
Ariel odwróciła głowę w stronę monitora.
„Narodowy Instytut Meteorologii donosi, że tajfun Belle z narastającą prędkością sunie ze
wschodnich Karaibów na północny zachód, w stronę Florydy. Zaledwie przed dziesięcioma
dniami huragan Arthur nawiedził Karolinę Północną. O wiele potężniejszy Belle stanowi
nowe zagrożenie dla mieszkańców wybrzeża”.
Ariel wzdrygnęła się. Huragany! Sama myśl o nich napawała ją lękiem. Burze, wichry,
pioruny!
– Floryda – mruknęła pod nosem. – Powiedział „Floryda”, tchórzu, a nie Teksas. Floryda
jest setki kilometrów stąd.
Westchnęła z ulgą, potem zmarszczyła brwi. Tak była pochłonięta wynikami ankiet, że
zapomniała o huraganach. W zeszłym roku nad Teksasem panował spokój, ale teraz...
Czy wystarczy jej sił i ludzi, żeby w razie czego poradzić sobie z rzetelną relacją? Jak
zachowa się Perry Weston dyżurujący w dziale prognozy pogody? Pracował już półtora roku i
chociaż na wizji zachowywał się sztucznie, wciąż nie mogła znaleźć nikogo na jego miejsce.
Naszkicowała jego podobiznę w notatniku: wpółotwarte usta, ciasno zawiązany krawat pod
wystającym jabłkiem Adama. Rzecz wymagała pilnego przemyślenia.
„Kent Ackerman dołączył do komisji badań nad przyczynami huraganów, obradującej
właśnie w Nowym Orleanie” – ciągnął sprawozdawca. – „Oddajemy mu głos. Kent... Jest ze
mną doktor Jeff McBride, były pracownik Narodowego Centrum Badań Meteorologicznych,
obecnie zatrudniony w prywatnej firmie Gulf Coast Weather Technology z siedzibą w Corpus
Christi, w Teksasie. Doktorze McBride, ma pan opinię znakomitego specjalisty od
huraganów. Co może pan powiedzieć o anomaliach pogodowych, jakie obserwujemy w tym
roku?”
Ariel kończyła szkic, malując małe kropki na krawacie Perry’ego. Teraz brzuch zwisający
nad paskiem...
„Pogoda nad obszarem wschodniego Atlantyku niezwykle sprzyja powstawaniu silnych
wiatrów... „
Ołówek zawisł w powietrzu. Ariel zamknęła oczy i zaczęła słuchać. Nie chodziło jej o to,
co mówił doktor McBride, ale jak mówił. Odruchowo dopasowała jego głos do wymogów
programu. Głębokie, dźwięczne tony, zdolne bez wątpienia przyciągnąć uwagę telewidzów.
Gdyby tak jeszcze wygląd był równie doskonały...
Otworzyła oczy i spojrzała w ekran.
– Fiuu... – gwizdnęła pod nosem. W dziesięciopunktowej skali ocen doktor McBride
zasługiwał na jedenastkę.
Miał szczególną urodę: ów nieuchwytny, trudny do zdefiniowania urok rzucający się w
oczy od pierwszego wejrzenia. Wyglądał dobrze. Bardzo dobrze. Silne, męskie rysy,
efektowna opalenizna... Ariel zapomniała przez moment o swojej pracy i zaczęła mu się
przyglądać jako kobieta.
– Dobry Boże, co za marnotrawstwo... – mruknęła. – Nie powinno się go trzymać w
jakimś laboratorium. Mógłby raczej...
Energiczne pukanie przerwało jej rozważania.
– Proszę – zawołała.
Do pokoju wpadł Steve Loggins. Rudowłosy i piegowaty, przypominał irlandzkiego
setera. Pełnił funkcję zastępcy kierownika stacji. Uśmiechem potrafił rozbroić każdego i tylko
Ariel wiedziała, że w rzeczywistości jest niemal chorobliwie nieśmiały.
– Znad Karaibów nadciąga kolejny tajfun – wysapał prawie bez tchu. – Przewidują, że
latem będzie ich jeszcze więcej. Chciałem już dawno z tobą porozmawiać o pewnej sprawie,
lecz wciąż zwlekałem... – Usiadł na sąsiednim krześle. – Chodzi o Perry’ego.
– Tak, Pan Automat. – Ariel pokazała mu świeżo ukończoną karykaturę.
– Podobny jak dwie krople wody – przytaknął Steve. – Co zrobimy?
– Możemy go rozruszać albo... Nie, zaczekaj. – Odwróciła się w stronę monitora. Doktor
McBride – nadal rozmawiał z dziennikarzem.
– Jeff McBride – wycedziła z namysłem. – Dyplomowany meteorolog, były pracownik
Narodowego Centrum Badań, obecnie na etacie w Corpus Christi. – Jej głos nabrał
silniejszych tonów. – Jest w mieście, zna się na huraganach i aż grzech nie wziąć go przed
kamerę. Oto remedium na nasze największe kłopoty. – Wsparła ręce na biurku i z uśmiechem
popatrzyła na swego zastępcę. – Znajdź jego numer telefonu, Steve. Chcę tego faceta mieć u
siebie.
Jeff McBride przeszedł przez obszerny sekretariat, w którym rządziła przydzielona aż
trzem meteorologom Moira Lehrer. Zaprzątnięty myślami, nawet na nią nie spojrzał.
Dopiero głośne „hmmm” przyciągnęło jego uwagę. Zobaczył dłoń z jaskrawo
pomalowanymi paznokciami i zwisającą spomiędzy palców kartkę. Powiódł wzrokiem dalej.
Trzy złote bransoletki na przegubie, rękaw w kolorach pomarańczy, żółci i zieleni... potem
twarz. Dobry Boże, przemknęło mu przez głowę, kiedy byłem w Nowym Orleanie,
przefarbowała się na rudo. Może zresztą zrobiła to już wcześniej, tylko nie zdążył zauważyć.
– Wiadomość – powiedziała Moira i wskazała oczami kartkę.
Jeff stał bez ruchu. Miał nadzieję, że Moira załatwi za niego wszystkie mniej pilne
sprawy. Dopiero wczoraj wrócił z konferencji i czekała go masa zaległej pracy. Chodziło
przede wszystkim o program obserwacji huraganów, którym zajmował się razem z
profesorem uniwersytetu stanowego na Florydzie. W tej chwili nie miał ochoty na nic innego.
– Co to? – spytał.
– Kanał Czwarty – odpowiedziała Moira. – Proszą o garść uwag na temat huraganów.
– Mówiłem o tym dwa dni temu.
– To był wywiad dla telewizji krajowej – z przesadną cierpliwością wyjaśniła Moira. –
Teraz chodzi o lokalną stację i o cały cykl pogadanek. – Porozumiewawczo mrugnęła okiem.
– Wypadłeś tak dooobrze, że chcą zrobić z ciebie prawdziwego gwiazdora.
Wcisnęła mu papier w rękę.
– Bez żartów, Moira – mruknął Jeff.
– Jestem równie poważna jak ta dama z Kanału Czwartego. Powinieneś z nią
porozmawiać i dowiedzieć się, o co naprawdę chodzi. – Obrzuciła go taksującym
spojrzeniem. – Na twój widok niemal każda dostaje palpitacji serca.
Jeff zmarszczył brwi.
– Dobrze, dobrze. Przepraszam. Prawdziwy z ciebie Freddie Krueger, a nie żaden Mel
Gibson. Żarty na bok. Przemyśl to raz jeszcze, Jeff. Ludzie muszą wiedzieć coś więcej o
huraganach.
Moira często próbowała ingerować w życie szefów. Jeffa to drażniło, lecz teraz musiał
przyznać jej rację. Wygładził zmiętą przed chwilą kartkę.
– Zastanowię się i oddzwonię – obiecał.
Wszedł do gabinetu i zamknął drzwi. Był zadowolony, że wrócił, chociaż czekał na niego
zastraszająco wysoki stos pism i dokumentów. Po hałaśliwej konferencji biuro wydawało mu
się przytulne i ciche. Miękkie fotele barwy morskiej wody, ściany i dywan złociste niczym
piasek plaży, marynistyczny obrazek nad biurkiem, po drugiej stronie mapa huraganów. Mógł
tu przesiadywać całymi dniami. To było jego sanktuarium; strefa ciszy w oku cyklonu.
Spojrzał na kartkę.
Proszę się ze mną skontaktować w sprawie cyklu programów o tajfunach.
Ariel Foster, KCOR, Kanał 4.
Moira miała słuszność, mówiąc, że ludzie powinni wiedzieć coś więcej na temat
huraganów. Dotychczas, w chwili zagrożenia, postępowali zgoła instynktownie. Może
napisać parę artykułów do lokalnego „Marinera”? – zastanawiał się Jeff. Tak, to chyba dobry
pomysł, lepszy od wygłupów na szklanym ekranie.
Nie lubił telewizji. Zaczęło się to przed wielu laty, w Tulsie, podczas skandalu
związanego z bankiem, w którym pracował jego ojciec. Nie obyło się bez wszechobecnych
kamer, rozgadanego tłumu dziennikarzy, napastliwych pytań i nieustannych aluzji, chociaż
wkrótce udowodniono ponad wszelką wątpliwość, że starszy pan McBride nie miał nic
wspólnego ze wspomnianą aferą. Nagonka była tak powszechna, że narzeczona Jeffa –
ambitna córka sędziego o politycznych aspiracjach – zdecydowała się zerwać zaręczyny. Od
tamtej pory Jeff uważał wszystkich reporterów za pozbawionych skrupułów.
Wywiadu w Nowym Orleanie udzielił przez przypadek. Właśnie opuścił audytorium po
wygłoszeniu referatu, kiedy ktoś podetknął mu pod nos mikrofon i nakłonił do wypowiedzi.
Praca w studiu to co innego. Musieliby go najpierw związać i na noszach zanieść do telewizji.
Pamiętał wieczór na uczelni, tuż przed magisterium. Siedział z grupą kolegów z
akademika, snując plany na temat przyszłości. Skończyło się na wygłupach. Ktoś tam miał
zostać dyrektorem Narodowego Instytutu Meteorologii, ktoś miał podjąć współpracę z
Rosjanami...
– A McBride będzie zapowiadał pogodę w dzienniku – padło na koniec.
– Z jego wyglądem to całkiem prawdopodobne.
Jeffa gniewały takie żarty. Nie cierpiał telewizji, ale jeszcze bardziej nie lubił być
oceniany ze względu na urodę. W głębi ducha podjął stanowczą decyzję, że na złość kolegom
zrobi prawdziwą karierę. I zrobił. Z wyróżnieniem ukończył studia, podjął pracę i osiągnął
niemałe sukcesy zawodowe. Nie miał zamiaru pokazywać się w telewizji. Ani teraz, ani kiedy
indziej.
Chwycił za słuchawkę i wystukał numer Ariel Foster. Po chwili usłyszał głos sekretarki.
– Mówi doktor McBride – rzucił krótko. – Chcę zostawić wiadomość dla pani Foster.
– Właśnie czeka na pański telefon. Zaraz pana połączę.
– Nie mam w tej chwili czasu na rozmowę. Proszę jej tylko przekazać, że nie jestem
zainteresowany występami w telewizji.
Odłożył słuchawkę, rzucił zmiętą kartkę do kosza na śmieci i zajął się pracą. Spojrzał na
zegarek dopiero, gdy poczuł ssanie w żołądku. Druga. Wstał, przeciągnął się i wyszedł z
gabinetu. Myślał wyłącznie o tym, jak wycisnąć nieco więcej funduszy na planowaną
obserwację huraganów.
– Patrz, jak chodzisz, Jeff! – zawołał kierownik działu, Wayne Nesbit, uskakując mu z
drogi.
– Och... przepraszam, Wayne. Moira uniosła wzrok znad komputera.
– Załatwiłeś sprawę programu dla Kanału Czwartego? – spytała.
Wayne z nagłym zainteresowaniem popatrzył na Jeffa.
– Jakiego programu?
– Nic ważnego – lekceważąco mruknął McBride. Wayne nie dał się zbyć.
– A dokładnie?
– Planują cykl o huraganach. – Jeff ruszył w stronę drzwi.
– Odmówiłem.
– Dlaczego? – spytał Wayne.
– Z powodów osobistych.
– To niedobrze. Przydałoby się trochę reklamy, tobie i całej firmie. – Wayne zawsze
mówił łagodnym tonem, lecz nie zwykł owijać w bawełnę. – Zrób to.
– A może ty? – Jeff chwycił się ostatniej deski ratunku.
– Jesteś tu przecież szefem.
– Mnie nie prosili.
– Zadzwonię i podam twoje nazwisko.
Wayne poprawił okulary i przetarł łysiejące czoło.
– Nie pasuję do telewizji.
– Ja też nie.
– Mowa... – dobiegł z kąta stłumiony, lecz wyraźny głos Moiry.
– Wiesz przecież, że zabiegamy o kontrakt ze Służbą Morską Teksasu – ciągnął Wayne. –
Mamy poważnych konkurentów. Potrzebna nam, jak to się mówi, dobra prasa.
To prawda, przyznał w duchu Jeff. Ale telewizja?...
– Przykro mi, Wayne...
– Będzie głośno o tym nawet na Florydzie i może ktoś przyzna ci dotację na podjęcie
badań. Pomyśl o tym – zakończył Wayne i zniknął za drzwiami własnego gabinetu.
– Piękne dzięki – warknął Jeff do Moiry. Obdarzyła go niewinnym spojrzeniem.
– Za co?
– Za co? – powtórzył z gniewem. – Za to, że z premedytacją wspomniałaś przy nim o
telewizji.
Wzruszyła ramionami.
– I co z tego? Jeff zacisnął zęby.
– Moira... nie dam się w to wrobić.
– Gadanie. To twoje przeznaczenie. Jesteś Strzelcem, prawda? – Wysunęła szufladę i
wyjęła poranne wydanie „Marinera”. – Strzelec – przeczytała głośno. – Nieoczekiwany
telefon przyniesie gwałtowną zmianę w twoim życiu. Starannie rozważ każdą propozycję.
Widzisz?
Jeff wymamrotał coś pod nosem i wyszedł z biura. Znał siłę perswazji Wayne’a i
wiedział, że w tej sprawie nie padło jeszcze ostatnie słowo.
ROZDZIAŁ 2
Ariel pedałowała wściekle na ćwiczebnym rowerku.
Jeff McBride doprowadzał ją niemal do szału. Zaraz po lakonicznej odpowiedzi
próbowała się z nim porozumieć, ale bez rezultatu.
– Nawet nie miałam szansy z nim porozmawiać – burknęła pod nosem i otarła pot z czoła.
– „Nie jestem zainteresowany występami w telewizji”. – Mocniej naparła na pedały. –
Kretyn.
Dlaczego odrzucił jej propozycję? Przeciętny śmiertelnik wręcz marzył o tym, by się
zaprezentować na szklanym ekranie. Czemu McBride miał być inny? Nie wyglądał na
tchórza; w trakcie wywiadu zachowywał się z niewymuszoną swobodą.
Może wolał pozostawać w ukryciu ze względu na tajemniczą przeszłość? Może był
szpiegiem? Malwersantem? Bigamistą? Nie... Wtedy nie wystąpiłby także przed kamerami w
Nowym Orleanie. Może więc zawarł cichy układ z konkurencją? O, właśnie. Był miliarderem
i potajemnie dzierżył główny pakiet akcji Kanału 12. A może najzwyczajniej nie miał czasu?
Kiepskie wytłumaczenie, ale najbardziej prawdopodobne.
Przecież sam pomysł był naprawdę dobry. Ludzie niezbyt dużo wiedzieli o huraganach,
więc kto miał zapełnić tę lukę jak nie telewizja? McBride wyglądem i elokwencją na pewno
przyciągnąłby widzów. Ariel już odbierała sygnały, że krótki wywiad wzbudził poruszenie.
– Podobał się – trajkotała w słuchawkę dziewczyna z działu łączności z widzami. Warto
więc było iść za ciosem.
Co robić? Zdobyć prywatny adres McBride’a i koczować do skutku pod jego drzwiami?
Nie... to może przynieść opaczny skutek. Zaczekać na parkingu i w ostatniej chwili rzucić
„mu się pod koła samochodu? Pomysł niezły, ale Ariel nie była pewna, czy starczyłoby jej
odwagi. Poza tym przecież mógł ją przejechać.
Nie, zadecydowała w końcu, najlepsza będzie najprostsza droga. Jutro rano spotkam się z
nim w biurze i postaram się go przekonać. Może mnie nie wpuści, ale na pewno warto
spróbować.
Zeszła z roweru, wykąpała się i pościeliła łóżko. Przed snem powtórzyła dwukrotnie:
– Mam dużą siłę perswazji. To mój atut. Każdego umiem przekonać do swoich
pomysłów.
Otuliła się kołdrą i zasnęła.
Następnego ranka włożyła prosty jasnoniebieski kostium i wpięła w uszy duże złote
kolczyki. Włosy zaczesała do góry. McBride powinien wiedzieć, że ma do czynienia z
profesjonalistką. Spokojną, pewną siebie i rzeczową. Wystarczy kilka rozsądnie wyważonych
argumentów...
Krytycznym wzrokiem przejrzała się w lustrze. Przede wszystkim zwróciła uwagę na
buty. Najnowsze wyniki badań prowadzonych w Centrum Medycznym w Nowej Anglii
głosiły, że osoby niskiego wzrostu mają gorsze wyniki w pracy. Dotyczyło to zwłaszcza
kobiet. Pantofelki na wysokim obcasie były bardzo pomocne. Zwłaszcza wobec kogoś takiego
jak McBride.
Nie zaszkodzi też odrobina zmysłowego czaru, pomyślała, perfumując się dyskretnie. W
pełni zadowolona z siebie, zasiadła za kierownicą czerwonej corvetty i jak wicher pomknęła
w stronę budynku Gulf Coast Weather Technology. Postanowiła udawać, że jest umówiona
na spotkanie. Skoro McBride oddzwonił osobiście, mógł przecież nie zwierzać się sekretarce
ze swoich planów. Ariel energicznym krokiem weszła do biura. Tuż za progiem zobaczyła
kobietę w średnim wieku, o płomieniście rudych włosach, ubraną w przeraźliwie różową
suknię z długimi rękawami. Zmusiła się do uśmiechu.
– Nazywam się Ariel Foster. Byłam umówiona z doktorem McBride’em.
– Kanał Czwarty? – Twarz sekretarki pojaśniała radością. – Codziennie, kiedy się
ubieram, oglądam wasz poranny program.
Zdaniem Ariel, to wyjaśniało dziwny dobór jej strojów. Patrzyła w ekran, nie w lustro.
– Zawsze się cieszę, gdy mam okazję poznać któregoś z naszych widzów, pani... – Ariel
zerknęła na stojącą na biurku tabliczkę z nazwiskiem – Lehrer.
A może pani Lehrer była po prostu dziwaczką? Wśród starannie poukładanych
dokumentów i skoroszytów leżał tani egzemplarz „Znaków miłosnych na każdy miesiąc” oraz
jeszcze jeden tomik opatrzony tytułem „Astrologia: klucz do Twojego życia”.
Sekretarka otworzyła notatnik oprawny w brązową skórę.
– Na pewno była pani na dziś umówiona? Nie mogę znaleźć pani nazwiska.
Pierwsza trudność, ale Ariel miała gotową odpowiedź.
– Rozmawiałam z doktorem dość późno. Pewnie zapomniał wpisać.
– Często mu się to zdarza – przytaknęła Moira.
– Cóż, meteorolog z głową w chmurach – wesoło stwierdziła Ariel.
W oczach Moiry zamigotały iskierki humoru. Ariel odetchnęła z ulgą, lecz w tej samej
chwili dostrzegła, że sekretarka spogląda w stronę telefonu. Nie dzwoń, błagała w myślach.
Nie dzwoń i nie sprawdzaj.
– Pewnie na panią czeka – powiedziała Moira. Uff... – Proszę za mną.
Pierwszy kłopot z głowy. Teraz do McBride’a.
Moira wsunęła głowę przez wpółotwarte drzwi gabinetu.
– Jeff, masz spotkanie – powiedziała znaczącym tonem, który dawał do zrozumienia, że
znowu zapomniał ją powiadomić.
Zanim McBride zdążył zareagować, Ariel minęła sekretarkę i podeszła do biurka.
– Dzień dobry. – Wyciągnęła dłoń. Za sobą usłyszała stuk zamykanych drzwi. Świetnie.
Był naprawdę przystojny. Dziesięć razy bardziej niż na ekranie. Szare oczy i ciemne,
falujące włosy, wprost kuszące, by je pogładzić...
McBride z lekkim zażenowaniem wstał z krzesła. Uścisnął wyciągniętą dłoń.
– Proszę usiąść – rzekł z nieśmiałym uśmiechem. – Byliśmy umówieni?
Ariel usadowiła się w fotelu.
– Jestem Ariel Foster. Uśmiech zniknął.
– Zatem nie byliśmy. – Jeff zdążył także usiąść, lecz teraz wstał znowu.
Ariel nie ruszyła się z miejsca.
– Wiem.
– Więc po co pani przyszła?
– Chciałam z panem przez chwilę porozmawiać – odparła najbardziej ujmującym tonem,
na jaki potrafiła się zdobyć.
Nie podziałało. Jeff obrzucił ją niechętnym spojrzeniem.
– Nie mamy o czym. Chyba jasno odpowiedziałem na pani propozycję.
Jeśli chciał ją zbić z tropu, to mu się nie udało.
– Nawet pan nie wysłuchał, co to za propozycja. Może mi pan poświęcić odrobinę uwagi?
Przez kilka sekund mierzyli się wzrokiem. Potem McBride usiadł i spojrzał na zegarek.
– Daję pani pięć minut.
Pierwszy punkt dla mnie, pomyślała Ariel.
– Wystarczą trzy – powiedziała z uśmiechem i pochyliła się w jego stronę. – W tym roku
były już dwa huragany. Trzeci zmierza prosto w stronę Corpus Christi.
Jeff skinął głową. Ariel, zachęcona, mówiła dalej:
– Ludzie powinni wiedzieć, co im grozi, i podjąć odpowiednie przygotowania. Chcę
zrobić krótki, powiedzmy tygodniowy, cykl programów o huraganach i...
– Nie – usłyszała w odpowiedzi. – Pomysł jest znakomity, lecz po prostu nie mogę i nie
chcę tego robić. Przecież ma pani kogoś od pogody, prawda?
– Myślałam o prawdziwym fachowcu.
– Takich nietrudno znaleźć – odparł Jeff. – Dam pani parę nazwisk...
Grubych, nadętych nudziarzy jak mój Perry.
– Szczerze mówiąc, wolałabym pana. Wsparł brodę na dłoni.
– Dlaczego?
Bo pod jednym spojrzeniem twoich szarych oczu każda dziewczyna przed telewizorem
dostanie gęsiej skórki. Ponieważ chcę wygrać i przejąć sieć ojca, a nie uda mi się bez twojej
pomocy. Skoro pochlebstwa nie pomagały, trzeba było spróbować z innej beczki.
– Obawiam się, że największy problem tkwi w nikłej wiedzy naszego społeczeństwa na
temat przyczyn i skutków huraganu. Dałoby się uniknąć niejednej szkody, gdyby ktoś pana
pokroju... – Zdała sobie sprawę, że mówi w pustkę, więc zapytała wprost: – Co mam zrobić,
ż
eby pana przekonać?
– Nic. Nie zamierzam wystąpić w telewizji. Powiedział to z taką stanowczością, że nie
umiała powstrzymać ciekawości.
– Dlaczego?
– Mam swoje powody – odparł chłodno.
– Na przykład?
Zawahał się, po czym zrobił kwaśną minę.
– Dwa lata temu zrobiliście za dużo szumu wokół huraganu Clark. Mieszkańcy porzucali
domy, powstał ścisk na autostradzie, doszło nawet do kilku, na szczęście niegroźnych,
wypadków. A burza najzwyczajniej przeszła bokiem.
– W takim razie tym bardziej powinien pan pomóc. Choćby dla uniknięcia podobnych
błędów. – Zanim Jeff zdołał odpowiedzieć, dodała: – Przed dwoma laty nie pracowałam w
Kanale Czwartym. Próbuję sporo zmienić.
McBride powątpiewająco pokręcił głową.
– Nie mam czasu.
– Dostosujemy czas nagrania do pańskich wymagań. Możemy całość zrealizować
wcześniej, w każdej dogodnej chwili.
– Trudno będzie mi znaleźć taką chwilę.
– Ale...
– Przykro mi, musi pani poszukać kogoś innego.
– Ale...
– Jestem naukowcem i nie interesuje mnie kariera w telewizji. Nie będę zapowiadał
pogody. Czarodziej Pogody z Tampa co wieczór występował z kryształową kulą.
Zatem tu tkwił zasadniczy problem. Doktor McBride bał się ośmieszenia.
– Bez obaw – powiedziała Ariel uspokajającym tonem. – U nas nie ma kryształowej kuli
ani Tańca Deszczu. To będzie.. . ściśle naukowy program.
Przez sekundę myślała, że zmiękł i próbował się nawet uśmiechnąć, lecz to wrażenie
zniknęło równie szybko, jak się pojawiło.
– Usłyszała już pani moją odpowiedź. Otworzyła usta, ale Jeff spojrzał na zegarek i
dodał:
– Trzy minuty minęły. Nawet pięć.
Miała wczoraj rację. Kretyn. Przystojny do granic bólu, ale kretyn.
Z błyskiem w oku zerwała się z fotela i wsparła ręce na biurku.
– A co z pańskim poczuciem odpowiedzialności obywatelskiej, doktorze McBride?
Mieszkańcy Corpus Christi potrzebują pańskich fachowych porad. Co się stanie z nadejściem
huraganu? Jak się pan będzie czuł, wiedząc, że mógł pan uratować czyjeś życie? Niech pan
się dobrze nad tym zastanowi!
Obawiała się, że ją bardziej poniosą nerwy, więc na wszelki wypadek odwróciła się i
wybiegła z gabinetu.
Jeff otworzył drzwi i wszedł do mieszkania. Zerknął na stos listów starannie ułożony na
stoliku, po czym zajrzał do kuchni. Sprzątająca co tydzień Opal Hayes była naprawdę dobrą
gospodynią. Chromowana pokrywa piekarnika i biały blat stołu błyszczały jak nowe.
Jeff wziął piwo, zdjął kapsel i popatrzył na kartkę wiszącą na drzwiach lodówki. Pani
Hayes, domorosła ekspertka od spraw żywienia, ogrodnictwa i kotów, często zostawiała mu
różne uwagi.
Kot...
Nie je? Łysieje? Z trudem mógł odczytać pełne ozdobnych zakrętasów słowa. Aaa...
linieje.
Kot linieje. Za gorąco, za dużo słońca. Trzeba go oszukać, że nadeszła zima. Najlepiej
włączyć klimatyzację i zaciągnąć zasłony.
– Babska wyobraźnia – mruknął Jeff i zawołał głośniej: – Huragan!
Wielki kocur wkroczył do kuchni i otarł się o jego nogi, pozostawiając mu na spodniach
kłaczki białego futra.
– Rzeczywiście liniejesz.
Jeff podrapał kota po głowie, potem ze zrozumiałą skruchą przykręcił termostat o trzy
stopnie i zaciągnął roletę w kuchennym oknie.
Z piwem w dłoni przeszedł do pokoju, zrzucił buty, wyciągnął się na kanapie i zaczął
przeglądać listy. Zaproszenie od kumpla na kolację z grilla, pocztówka od dziewczyny, którą
poznał w czasie urlopu, i rachunki.
Huragan wskoczył na fotel i pozostawił na oparciu nową porcję sierści. Jeff wszędzie
widział podobne ślady. Miał nadzieję, że zmiana temperatury rzeczywiście powstrzyma
linienie, gdyż za nic w świecie nie chciał mieszkać z łysym kotem.
Popijał piwo i spoglądał przez okno na niebo ciemniejące nad Zatoką Meksykańską.
Wrócił myślami do spotkania z Ariel Foster. Musiał przyznać, że miała tupet. Mógł ją
przecież po prostu wyprowadzić za drzwi. Po prawdzie, nawet chętnie wziąłby ją w ramiona...
Chętnie i bez wysiłku. Była drobna i. krucha. Delikatne kości, regularne rysy – zadarty
nosek, wydatne usta i turkusowe oczy, lśniące niczym zatoka w pełnym blasku słońca. Pod tą
filigranową postacią kryło się zdecydowanie, które pozwoliło jej wtargnąć do jego gabinetu.
Pamiętał, jak stała, zaczerwieniona i zagniewana.
Co gorsza, miała zupełną rację. Wciąż słyszał jej pytanie: „Jak się pan będzie czuł,
wiedząc, że mógł pan uratować czyjeś życie?”
Winny. Jeff cisnął poduszką w kąt pokoju. Nie dość, że przestraszył kota, to jeszcze tylko
cudem nie strącił statku stojącego na półce z książkami.
– Szlag by trafił! – Zżymał się na samą myśl o występie w telewizji. – Jeff McBride,
Jeździec Burzy – mruknął pod nosem. Oczami wyobraźni ujrzał się w czarnoksięskim
płaszczu, wywijającego różdżką nad mapą pogody.
Rzadko oglądał telewizyjne prognozy, ale dwa dni temu miał okazję porównać
zapowiedzi w obu konkurencyjnych programach. Wiecznie uśmiechnięta spikerka Kanału 12
wyglądała jak żywcem wyjęta z reklamy pasty do zębów. Pewnie z tą samą miną witała
pierwszy dzień lata i klęski żywiołowe. Facet od Ariel Foster – Perry Jakiśtam – zbyt ciasno
wiązał krawat i mówił o pogodzie smętnym, monotonnym głosem, jakby czytał swój własny
nekrolog.
Pseudometeorologowie... Ledwie umieli wyrecytować parę linijek oficjalnego
komunikatu. Teraz on miał dołączyć do ich grona. Dawni koledzy ze studiów skręcaliby się
ze śmiechu. Uwaga Ariel na temat potrzeb mieszkańców Corpus Christi poruszyła w nim
czułą strunę. „Mógł pan uratować czyjeś życie... „
Huragan jakby wyczuwał rozterkę swego pana, gdyż wskoczył na kanapę i potarł łebkiem
o policzek Jeffa. McBride pogłaskał go z roztargnieniem. Nie odrywał wzroku od okna. Na
ciemnym niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy.
Co miał począć? Nie tęsknił za rozgłosem; wolał spokojne, ciche życie. Z drugiej strony
wywiad, jakiego udzielił w Nowym Orleanie, nie zachwiał jego egzystencji. W czym mógł
mu zaszkodzić krótki cykl programów? W niczym, a Gulf Coast Weather Technology miałby
większe szanse na ciekawy kontrakt. No i pozostawała sprawa uniwersytetu z Florydy. Jeff
wiązał duże nadzieje z projektem badań, a telewizja była potężnym medium...
Raz jeszcze rozważył wszystkie za i przeciw, wreszcie, choć z ciężkim sercem, podjął
decyzję.
Znalazł w książce telefonicznej numer biura Kanału 4, zadzwonił i oświadczył, że ma
wiadomość dla pani Foster. W odpowiedzi usłyszał, że szefowa jeszcze nie wyszła z pracy.
Specjalnie go to nie zdziwiło, chociaż dochodziła dziewiąta wieczór.
– Halo – po chwili rozległ się w słuchawce głos Ariel. Miękki i zmysłowy.
– Mówi Jeff McBride. Zapadła cisza.
– Doktor McBride? – ostrożnie spytała Ariel. – Straciłam już nadzieję, że znów się
usłyszymy. Zmienił pan zdanie?
– Tak.
– Zrobi pan dla nas cykl programów?! – zawołała z wyraźnym podnieceniem. Jeff
wyobraził sobie jej radosny uśmiech.
– Przekonała mnie pani.
– Cudownie. Mam gotową umowę, prześlę ją panu faksem z samego rana. Kiedy ją pan
przeczyta, omówimy resztę warunków. Mam przyjechać do pańskiego biura?
– Jadąc w stronę domu, mijam budynek Kanału Czwartego. Może wpadłbym któregoś
dnia, około szóstej?
– Jutro?
– Nie traci pani czasu.
– Kto się waha, przegrywa. To moja dewiza. Udowodniła to już wcześniej, w jego
gabinecie.
– Zobaczymy się jutro – obiecał.
Ariel odłożyła słuchawkę i pozwoliła sobie na stłumiony okrzyk triumfu. Doktor Jeff
McBride przestał być kretynem. Stał się znowu wspaniałym, pełnym męskiego czaru
uzupełnieniem ekipy KCOR. Zaraz powiadomiła Steve’a o najnowszym nabytku, potem,
stwierdziwszy, że już późno, pojechała do domu.
W sypialni migotała lampka automatycznej sekretarki. Ariel wcisnęła klawisz i po chwili
usłyszała podniecony głos Chada:
– Moje notowania wzrosły w tym miesiącu aż o trzy punkty. Co u ciebie?
Ariel ponurym wzrokiem spojrzała na stojące obok nocnej lampki zdjęcie brata. Od
samego początku był jej najgroźniejszym rywalem w wyścigu do Houston. Początkowo
chciała przylepić fotografię do ściany i zrobić z niej cel dla rzutków, ale później stwierdziła,
ż
e będzie lepiej, jeśli ustawi ją tuż przy łóżku. Spoglądała na nią co rano, – zaraz po
przebudzeniu, i wieczorem, tuż przed zaśnięciem. Przypominało jej, kogo ma pokonać.
Gdyby McBride zgodził się na stały kontrakt, wysłałaby Perry’ego pod adresem Chada.
W pięknym opakowaniu. Wielki Brat miałby od razu niższe notowania. Sięgnęła po
słuchawkę, by zadzwonić do Chada, lecz po chwili zmieniła zdanie. Nie chciała słuchać jego
przechwałek. Zamiast tego wysłała faks: „Dobrze wiesz, że idzie mi nie najlepiej, ale nie
mam zamiaru rezygnować. Załatwiłam nowego faceta od pogody, więc nie ciesz się
przedwcześnie, bo potem możesz płakać. Jeszcze cztery miesiące przed nami”.
Parę minut później z faksu wysunęła się odręcznie napisana odpowiedź Chada.
„Wszystkie swoje nadzieje pokładasz w pogodzie? Nie słyszałaś, że nie wolno wbijać setki jaj
w jeden – tu było kilka słów skreślonych – omlet?”
Ariel odpisała krótko: „Skąd wiesz, że to tylko jeden omlet?”
Po namyśle dodała: „Nie czekam na odpowiedź”. Wyłączyła faks. Niech się braciszek
głowi do rana nad jej innymi „omletami”.
Poszła do kuchni wznieść toast szklanką chudego mleka. Jutro z rana raz jeszcze przejrzy
kontrakt McBride’a. Potem pojedzie do Boutique de la Mer i kupi sobie najpiękniejsze bikini.
ROZDZIAŁ 3
– Proszę wejść, doktorze McBride.
Jeff odwrócił się na dźwięk głosu Ariel Foster.
Stała w drzwiach gabinetu. Włosy złotą kaskadą spływały jej na ramiona. Jeff miał przez
chwilę nieodparte wrażenie, że czuje ich jedwabisty dotyk na swoich policzkach... Prędko
odpędził niewczesne myśli, lecz kiedy podszedł bliżej, poczuł zmysłowy zapach
wykwintnych perfum.
Ariel wyciągnęła rękę. Skórę miała delikatną jak płatek róży, lecz uścisk dłoni energiczny
i mocny. Jeff wszedł do gabinetu i zajął miejsce w fotelu naprzeciw biurka.
Kwadrans po dziesiątej rano otrzymał faksem wstępną wersję umowy. Oznaczało to, że
radca prawny Ariel wyjątkowo wcześnie rozpoczął dzień pracy. Ariel też zapewne nie spała
wiele, mimo to wyglądała tak świeżo, jakby przed chwilą wyszła z salonu piękności. Wprost
tryskała energią.
Jeff prezentował się dużo gorzej. Po całym dniu w biurze miał już mocno wymiętą
koszulę, a gdy potarł ręką brodę, poczuł pod palcami ślad zarostu. Rozejrzał się po gabinecie.
Nic nadzwyczajnego. Spodziewał się większej fantazji w urządzeniu wnętrza.
Ariel wyciągnęła z dużej koperty swój egzemplarz umowy, skierowała spojrzenie
turkusowych oczu na Jeffa i spytała:
– Chce pan coś zmienić lub wyjaśnić?
– Jeden, może dwa punkty – odparł. Wzięła pióro. – Zwłaszcza jeden. Mówiła pani o
cyklicznym, krótkim programie na temat huraganów. – Stuknął palcem w dokument. – Skąd
więc pomysł „codziennej analizy” w razie klęski żywiołowej? O niczym takim przedtem nie
słyszałem.
– To prawda. Dodałam ten punkt, uprzedzając pańskie życzenie.
Jakie życzenie? Jeff zapadł głębiej w niewygodny fotel i ze zdumieniem popatrzył na
Ariel.
– Nie rozumiem.
Uśmiechnęła się. Widok jej kuszących ust sprawił, że Jeff na chwilę zapomniał o
rozdrażnieniu.
– Poprzez wstępny cykl pogadanek o huraganach stanie się pan dla widzów kimś, komu
zechcą zaufać, prawda?
– Prawda – przyznał niechętnie.
– Któż zatem miałby im pomóc przy realnym zagrożeniu? Zostawiłby ich pan w takiej
chwili?
Zapędziła go w kozi róg. Jakkolwiek nie zamierzał robić kariery w telewizji, musiał
zaakceptować ten argument.
– Chyba nie.
Spuściła głowę, pewnie po to, by ukryć błysk radości w oczach.
– Miejmy nadzieję, że nie dojdzie do prawdziwej klęski – powiedziała. – Chociaż w
innych przypadkach...
Jeff uniósł brwi.
– W jakich? Lawiny? Burzy śnieżnej?
– Powodzi. – Ariel pochyliła się nad biurkiem, tak że bez przeszkód mógł obserwować
łagodny zarys jej szyi.
Nie, nie... Nie dam się złapać na twoją urodę, pomyślał spiesznie.
– Tylko gdy woda wyleje wskutek tajfunu.
– Jest pan fachowcem od pogody... Przerwał jej energicznym ruchem głowy.
– Specjalizuję się w huraganach. Tyle mogę dla pani zrobić. – Dostrzegł, że Ariel chce
coś powiedzieć, więc dodał szybko: – Koniec, kropka.
– Można to jeszcze przedyskutować.
– Żadnych dyskusji. A umowa wygasa wraz z końcem lata. Większa część roku jest
wolna od huraganów.
– Może choć krótki program o tym, jak pogoda wpływa na gospodarkę nadmorskich
stanów?
Czy ta dziewczyna nigdy nie rezygnuje?
– Już pani wspominałem, że jestem naukowcem, a nie telewizyjnym komentatorem.
– Mógłby pan zdobyć dodatkowy fach – powiedziała z uwodzicielskim uśmiechem.
Jeśli liczyła na to, że go zmiękczy, to się grubo myliła.
– Nie szukam innej pracy – odparł zimno. – Ze względu na pani widzów zgadzam się na
cykl o huraganach, lecz na tym koniec.
– Dobrze – westchnęła z przesadnym żalem i zapisała coś w notatniku. Potem zerknęła na
Jeffa z porozumiewawczym błyskiem w oku.
– Sezon huraganów trwa pół roku. Zostało jeszcze pięć miesięcy. Będę miała
wystarczająco dużo czasu, żeby nakłonić pana do zmiany zdania.
– Wątpię – odpowiedział twardo, chociaż coraz słabiej panował nad sobą. Uśmiech Ariel
przywodził mu na myśl jedwabną pościel i gorące uściski. Chrząknął. Do rzeczy, doktorze
McBride.
Omówili jeszcze parę punktów.
– Emisja za dwa tygodnie – zakończyła Ariel. – Muszę mieć nieco czasu, by przygotować
widzów.
Odwróciła się do komputera i przebiegła palcami po klawiaturze.
– Krótka wzmianka o cyklu w wieczornych wiadomościach, plansza z pańskim zdjęciem i
symbolem stacji...
– Nie! – krzyknął Jeff. Popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
– Słucham?
– Chyba wyraziłem się jasno. Żadnych zdjęć.
– Dlaczego?
Jeff niemal kipiał ze złości.
– To nauka, a nie showbiznes.
– To telewizja – sprostowała Ariel. – Co nam przyjdzie z pańskiego cyklu, skoro nikt go
nie będzie oglądał? Jakoś muszę przyciągnąć uwagę widzów.
– Może stanę przed supermarketem i rozdam parę autografów? – zgryźliwie spytał
McBride.
– O tym nie pomyślałam – przyznała z rozbawieniem. – Jeśli pan zechce...
– Wróćmy do sedna sprawy – powiedział pośpiesznie. – Zgoda na wzmiankę w
dzienniku, na notatkę w programie, ale bez fotografii.
Ariel skinęła głową, stuknęła w kilka klawiszy, potem zapytała:
– Co ma pan przeciwko zdjęciom?
– Chcę, żeby mnie postrzegano wyłącznie jako naukowca.
Nie zamierzam pozować do plakatu. Moja twarz i tak nie wzbudzi żadnego
zainteresowania.
Ariel miała minę, jakby nagle ugryzła się w język.
– Może króciutki wywiad wstępny w „Rozmowach przy śniadaniu”? – zmieniła temat.
Jeff miał wrażenie, że znalazł się w środku burzy. Tajfun Ariel!
– Nie. Bez wywiadu. Bez podchodów, inaczej nici z umowy. Rozłożyła szeroko ręce.
– Dobrze. Wygrał pan. Do jutra zmienię kontrakt zgodnie z pańskim życzeniem. Wkrótce
skontaktuje się z panem Kara Taylor. To nasza szefowa produkcji. Ma parę własnych
ciekawych pomysłów realizacyjnych, ale będzie lepiej, jak usłyszy pan o nich bezpośrednio
od niej. – Ariel wpisała coś do komputera i nagle obdarzyła McBride’a niemal bezczelnym
uśmiechem. – Twardy z ciebie zawodnik, Jeff, ale lubię takich. Mam nadzieję na owocną
współpracę.
Współpracę? Jeff wahał się, czy ją udusić, czy... Nie dokończył myśli.
– Ja również – mruknął. Wbrew sobie uśmiechnął się w odpowiedzi.
Przez długą chwilę mierzyli się wzrokiem. Coś wisiało w powietrzu – nastrój napięcia,
nadziei, podniecenia...
– Czekam więc na telefon od pani Taylor – powiedział w końcu Jeff. Szybko wstał z
fotela, pożegnał się i wyszedł z gabinetu.
Ariel odprowadziła go wzrokiem. Twarz nie budząca zainteresowania? Chyba nigdy nie
przeglądał się w lustrze. Kiedy mieszkanki Corpus Christi chociaż raz ujrzą go na ekranie,
prognoza pogody stanie się prawdziwym przebojem. Pozwoliła sobie na leniwy uśmiech.
Mam nadzieję na owocną współpracę, powtórzyła w myślach. Więcej niż owocną. Od dawna
już nie spotkała równie interesującego mężczyzny.
Do tej pory znała bogatych – i bezgranicznie nudnych – biznesmenów. Jeff McBride był
zupełnie inny. Naukowiec o wzniosłych ideałach... W dzień zapewne chodził zamyślony po
plaży, a wieczorami słuchał kojącej muzyki. Zastanawiało ją, jaki umysł kryje się za
przystojną twarzą. Napisała na skrawku papieru: „Co dzień odkrywam coś nowego i
ciekawego u Jeffa McBride’a”, potem schowała kartkę do torebki. Zabrała z drukarki notatki
poczynione w czasie rozmowy z Jeffem i wezwała sekretarkę.
– Peg, nadaj to faksem do Billingsa. Niech przepisze umowę z doktorem McBride’em.
Pilna sprawa. Jutro chcę mieć ostateczną wersję.
Była przekonana, że notowania programu pójdą w górę już po pierwszym występie Jeffa.
Zadzwoniła do Steve’a.
– Misja zakończona. Jutro McBride podpisze kontrakt.
– Bomba! Stawiam pizzę.
Ariel sięgnęła do biurka i zerknęła na torbę opatrzoną napisem , Boutique de la Mer”.
Zasłużyła na taki prezent. A co z pizzą? Zawsze przecież mogła siąść na rower i spalić
nadmiar kalorii.
– Spotkamy się za pięć minut.
Steve zabrał ją do Pizza Italiana i zamówił dwie pepperoni.
– McBride to strzał w dziesiątkę – oświadczył. – Bilet do Houston.
Wzniósł toast kuflem piwa. Ariel upiła łyk mrożonej herbaty.
– A ty przejmiesz po mnie Kanał Czwarty – obiecała. Ze wszystkich pracowników studia
tylko Steve wiedział o rodzinnym turnieju Fosterów.
– Co u braci? – zapytał.
– Lepiej, niż się spodziewałam. Niestety. Daniel wymyślił nowy program dla dzieci,
nadawany w angielskiej i w hiszpańskiej wersji językowej. Od razu zyskał poklask w El Paso,
pisały o tym gazety. Daniel to mózg rodziny. Wynalazca. Nie jestem zaskoczona, że wpadł na
tak dobry pomysł.
– AChad?
– Podobno też pracuje nad czymś wyśmienitym, ale nie chce powiedzieć nad czym. Cały
on, tajemniczy do końca. Jak królik chowa się w cylindrze, póki nie przyciągnie uwagi
widzów. W ten sam sposób uprawiał szermierkę, jeszcze podczas studiów. – Ariel
uśmiechnęła się do wspomnień. – Finta, finta, finta, aż przeciwnik go zlekceważył. Wtedy
rzucał się do ataku.
– Bez obaw – mruknął Steve. – Na pewno wygrasz.
– Mam nadzieję. – Houston było dla niej niczym wymarzony garniec złota, jaśniejący na
końcu tęczy, pozornie bliski, a jednak poza zasięgiem ręki. Dom i stabilizacja...
Zbyt długo prowadziła życie koczownika, wciąż wędrując od studia do studia. Raz nawet
poświęciła miłość dla kariery. Chciała wreszcie gdzieś osiąść... a gdzie mogła znaleźć lepsze
miejsce niż w rodzinnym Houston? Poczuła nagły przypływ rozpaczy. Co zrobi, jeśli przegra?
Odegnała niepokojące myśli i wróciła do bieżących spraw.
– Wiesz, co zaproponowała Kara? Chce wprowadzić McBride’a do przeciętnej rodziny i
na jej przykładzie pokazać, co robić w czasie huraganu. Wstępne przygotowania, dobytek, i
tak dalej.
– Świetny pomysł. To będzie prawdziwa bomba.
Steve umiał ją pocieszyć w najgorszych chwilach. Od początku był jej przyjacielem,
zastępczym bratem, z którym na dodatek nie musiała rywalizować. Ariel w zamian
wysłuchiwała jego zwierzeń z nie spełnionej miłości do Kary. Nie spełnionej, gdyż na
nieszczęście Steve’a, Kara nigdy nie narzekała na brak adoratorów.
Steve odłożył trzymany kawałek pizzy i zamglonym wzrokiem popatrzył w talerz.
– McBride na pewno zawróci jej w głowie. Ariel uśmiechnęła się.
– Nie przejmuj się – powiedziała. – Zrobię wszystko, żeby nasz pan doktor nie miał czasu
na amory.
Na dźwięk dzwonka Jeff przetarł zaspane oczy, wstał z łóżka, narzucił szlafrok i boso
poczłapał do przedpokoju. Kto miał czelność budzić go w sobotę rano? Spojrzał na zegarek.
Było dużo później, niż myślał. Mimo to nie zamierzał wstawać przed południem.
Otworzył drzwi i wlepił zdumiony wzrok w młodego posłańca z bukietem letnich
kwiatów i kolorowym balonem w ręku.
– Chyba pomyliłeś adres, chłopcze. Posłaniec zerknął na kartkę.
– Pan Jeff McBride. Apartament tysiąc dwieście cztery.
– To ja, ale...
– Proszę tu podpisać. – Wręczył Jeffowi długopis i pokwitowanie.
Jeff naskrobał swoje nazwisko, odebrał bukiet i tępym wzrokiem popatrzył na balon.
Potem ostrożnie odłożył kwiaty na stolik. Huragan natychmiast przybiegł zobaczyć, co się
dzieje, powąchał stokrotkę i musnął łapą cynię.
– Niedobry kocur! – Jeff pogroził mu palcem. Sięgnął po załączony liścik.
Witam w Kanale 4 i zapraszam do Driftwood Country Club na wspólną zabawę z okazji
Ś
więta Niepodległości.
Ariel Foster
Nawet bez podpisu poznałby jej charakter pisma. Widział przecież, jak nanosiła poprawki
na kontrakcie. Potrząsnął głową i wybuchnął śmiechem. Co za dziewczyna... odważna,
sprytna i do tego cholernie ładna. Wyczuwał, że nawiązała się pomiędzy nimi nić tajemnego
porozumienia. Zresztą, jeśli zastanowić się głębiej, dlaczego miałoby być inaczej?
Właśnie, dlaczego? Po pierwsze, ich znajomość była ściśle związana z pracą. Jeff
wspomniał swój nieudany romans z laborantką z Narodowego Centrum Badań. Kay polegała
wyłącznie na nim, nie potrafiła podjąć najprostszej decyzji. W końcu doszło do katastrofy
gorszej niż najpaskudniejsza burza. Ariel wyglądała na całkiem inną, ale... Gdyby poznał ją
bliżej, bez wątpienia zaczęłaby go prosić, żeby na stałe zaczął pracować w telewizji.
Nalegałaby tak długo, aż by się zgodził. Poza tym... na pewno kogoś miała. Była zbyt piękna i
ż
ywiołowa, by pędzić życie zupełnie sama.
W niczym nie przypominała kobiet, które znał dotychczas. Lubił ciche, mądre
dziewczęta, nie stroniące od wizyt w filharmonii i wieczornych przechadzek po plaży. Ariel
na pewno była mądra, ale cicha? Wolne żarty. Wrócił myślami do zaproszenia. Kara Taylor
także proponowała mu, żeby przyszedł.
– Będzie pan miał okazję poznać ludzi z produkcji i resztę obsługi studia – powiedziała.
Jeff podziękował jej, ale stwierdził, że nie jest pewien, czy zdoła znaleźć wolny czas.
Zgodził się na współpracę z telewizją tylko przez wzgląd na mieszkańców Corpus Christi.
Jego umowa nie obejmowała wspólnych przyjęć z pracownikami Kanału 4. Czwartego lipca
chciał wypłynąć z przyjaciółmi w krótki rejs jachtem.
Piekielna Ariel Foster! Zdawał sobie sprawę, że wezmą go na języki, jeśli nie przyjmie jej
zaproszenia. Zgonił Huragana ze stolika, smętnym wzrokiem popatrzył na kwiaty i poszedł do
kuchni. Miał nadzieję, że filiżanka mocnej kawy rozjaśni mu
AV
głowie. Na śniadanie po
prostu odgrzał resztki kolacji. Huragan otarł mu się nogę.
– Już nie liniejesz? – mruknął Jeff. – Pani Hayes miała rację. Jak zwykle.
Kot nie przejawiał zainteresowania swym futrem. Wskoczył na kredens i tęsknie spojrzał
w stronę lodówki.
– Miauu...
– Dobrze, dobrze. – Jeff nalał mu pełną miskę mleka. Potem wypił kawę – gorzką i
mocną. Odpędziła resztki senności.
Co miał zrobić? Zadzwonić do Ariel, podziękować za kwiaty i przeprosić, że nie będzie
na przyjęciu? Na pewno znalazłaby argument, by go przekonać.
Dobrze, zdecydował. Wpadnę na godzinę do Driftwood Country Club, poznam
pracowników Kanału 4, podziękuję za bukiet i po prostu wyjdę. Konwenansom stanie się
zadość, a panna Foster nie będzie miała czasu na dalsze podchody. Cóż się bowiem może
wydarzyć złego przez sześćdziesiąt minut?
ROZDZIAŁ 4
Ariel wyciągnęła się na leżaku nad basenem. Z uśmiechem spoglądała na słońce igrające
na powierzchni wody i flagi łopoczące w lekkim wietrze. Goście i obsługa Kanału 4 bawili
się wyśmienicie. Z dala dobiegały wesołe okrzyki dzieci, lecz i dorośli zachowywali się nie
mniej hałaśliwie. Ariel co chwila przerywała rozmowę z Karą Taylor i Heidi Lockhart, żeby
popatrzeć, co się dzieje.
Heidi była dziennikarką współpracującą z „Marinerem”. Ariel poznała ją tuż po
przyjeździe do Corpus Christi. Wkrótce stały się bliskimi przyjaciółkami. Heidi pociągnęła
łyk Krwawej Mary i odgarnęła z czoła długie, czarne włosy.
– Czego pragną kobiety? – spytała.
– Tego samego co mężczyźni: sukcesu, władzy, powodzenia – odpowiedziała Ariel.
Lekko posmarowała ramiona kremem do opalania. Miała na sobie nowe bikini: skąpe, w
kolorach purpury i turkusowej zieleni.
– Tak? – pokręciła głową Heidi. – A czego oczekują od mężczyzn?
– To o wiele ciekawsza sprawa – odezwała się Kara.
– Ty na pewno znasz prawidłową odpowiedź – mruknęła Ariel.
Kara wprost nie mogła odpędzić się od amantów, lecz nikogo to nie dziwiło, gdyż była
ładną, żywiołową blondynką o uroczo zadartym nosku i przemiłym usposobieniu.
– Gdybym to wiedziała, dawno założyłabym rodzinę – powiedziała do Ariel. –
Tymczasem skończyłam dwadzieścia dziewięć lat i wciąż jestem panną.
– Nie mów, że nie miałaś szansy – przypomniała jej Ariel.
– Trzy panny przed trzydziestką – głośno westchnęła Heidi. – Czego zatem oczekujemy?
– Zależy od zapatrywań – stwierdziła Ariel. – Co ważniejsze: pierwsze wrażenie czy
widoki na dłuższą znajomość?
– Zacznijmy od wrażeń – zaproponowała Heidi.
– Szukasz nowych tematów do działu „Z kobiecego punktu widzenia”? – spytała Ariel.
– Owszem. Na ten miesiąc, do pierwszej części artykułu. W drugiej chcę się skupić na
cechach męskiej osobowości.
– I będziesz nas cytować? – z niepokojem zapytała Kara.
Heidi przyłożyła rękę do serca.
– Żadnych nazwisk – obiecała solennie. – Zaczynaj, Ariel.
– Dobrze... więc wrażenia. – Ariel zastanawiała się przez chwilę, po czym powiedziała: –
Wysoki, śniady i dobrze zbudowany. O urzekającym spojrzeniu...
Przypomniała sobie właściciela wyjątkowo urzekających szarych oczu. Gdzie się
podziewał? Przyjęcie trwało od dwóch godzin, a on do tej pory się nie pokazał. Była
zawiedziona. Początkowo, po wysłaniu kwiatów, zamierzała nawet zadzwonić, ale potem
uznała, że to przesada. Przyszła więc w końcu ze Steve’em, który nie miał dość odwagi, by
poprosić Karę. Teraz całą złość skupiła na Heidi.
– Po co chcesz o tym pisać? To takie płytkie.
– Fakt, ale kto będzie czytał poważniejsze rzeczy w środku lata? Mózg się lasuje w tym
upale.
Kara pokiwała głową.
– Zatem kolej na twojego idola. Heidi uśmiechnęła się chytrze.
– Zaskoczę was. Lubię lekko przerzedzone włosy i głęboko osadzone niebieskie oczy.
Ariel i Kara wybuchnęły śmiechem.
– Naprawdę! – zawołała Heidi. – Tydzień temu rozmawiałam z jednym z dyrektorów
Lone Star Oil Exploration. Zafascynowała mnie aura władzy, a także niezwykła inteligencja.
Kara potrząsnęła głową.
– Osobiście wolę muskularnych blondynów. Chociaż z drugiej strony... – zerknęła w bok
i uniosła rękę w geście powitania – nie mam nic przeciwko wysokim i śniadym.
Heidi popatrzyła w tym samym kierunku.
– Och! Któż to taki? Jeśli ratownik, to w tej chwili rzucam się do basenu.
– Będziemy z nim robić program – odpowiedziała Kara. – Cykl o huraganach.
Huraganach. Ariel omal nie zerwała się z leżaka.
Jeff stał w bramie klubu, wodząc wzrokiem po tłumie gości. Białe szorty mocno
kontrastowały z ciemną opalenizną nóg, a rozpięta koszula odsłaniała szeroką pierś. Ariel
westchnęła. Ten facet był prawdziwym dziełem sztuki. Sztuki erotycznej.
Przez chwilę patrzył prosto na nią. Ariel wstała.
– Możesz o nim wspomnieć w swoim artykule – rzuciła przez ramię do Heidi.
Nie czekając na odpowiedź, podeszła do Jeffa.
– Taki zapowiadacz pogody wywoła prawdziwą burzę w mieście – parsknęła Kara.
– Święte słowa – przytaknęła Heidi. – Nie rób sobie zbyt wielkich nadziei. Ktoś inny już
przed tobą zagiął na niego parol.
Jeff obserwował nadchodzącą Ariel. Blond włosy zaczesane w koński ogon, smukłe nogi,
złocista skóra... Może postąpił słusznie, przyjmując zaproszenie? Uśmiechnęła się i już
wiedział: tak, to był znakomity pomysł.
– Cieszę się, że przyszedłeś – powiedziała na przywitanie.
– Miło mi. I dziękuję za kwiaty. Cudowna niespodzianka.
– Lubię zaskakiwać ludzi. Chodź. – Wzięła go za rękę. – Poznasz resztę zespołu.
Podeszli do mężczyzny w średnim wieku, sączącego drinka.
– To Perry Weston, zapowiada u nas pogodę.
Jeff widział Westona na ekranie. Rzecz jasna teraz, bez garnituru, za to w szerokich
szortach, wypuszczonej na wierzch koszuli i w baseballowej czapce z emblematem Teksas
Rangers prezentował się inaczej. Mruknął niezbyt przyjaźnie „dzień dobry” i z ociąganiem
uścisnął dłoń Jeffa.
– Jestem pewna, że Perry da ci parę cennych wskazówek przed twoim pierwszym
występem w studiu – powiedziała Ariel.
– Będę wdzięczny. – Jeff wiedział, że wbrew woli wkroczył na cudze podwórko i że Ariel
próbowała nie dopuścić do konfliktu. – Muszę przyznać, że w tych sprawach jestem
zupełnym nowicjuszem.
– Po prostu bądź sobą – wycedził Weston. Ariel zacisnęła usta.
– Racja – przyznał Jeff. – Może kiedyś pogadamy o tym przy małym drinku?
– Nie piję.
Jeff zerknął na bursztynowy płyn w szklance Westona, podejrzanie przypominający
whisky.
– Więc tylko porozmawiamy – zaproponował. W głębi duszy oczekiwał, że Perry i tym
razem odmówi.
– Może... – usłyszał w odpowiedzi.
– Perry, wrócisz po wiadomościach, żeby obejrzeć pokaz fajerwerków? – Ariel zmieniła
temat.
Weston pokiwał głową.
– Zatem jeszcze się zobaczymy. Pociągnęła Jeffa za sobą.
– Fiuu! – westchnął McBride. – W środku lata poczułem mroźny powiew zimy.
– Perry widzi w tobie poważne zagrożenie. Wybuchnął śmiechem.
– Nie jestem żadnym zagrożeniem.
Ariel uśmiechnęła się, lecz nic nie powiedziała. Prowadziła Jeffa od jednej grupy gości do
drugiej, przedstawiała go i poznawała z członkami zespołu. Jeff zdążył już zapomnieć połowy
zasłyszanych nazwisk.
– Niezły tłum – bąknął w końcu.
– Mamy duże studio. Przyszło parę osób z rozgłośni radiowej KCOR, ale większość to
moi pracownicy.
– Wszyscy wzięli dzień wolny?
– Nie. Część obsługi ma normalny dyżur – odparła i popatrzyła na niego uważniej. –
Zdejmij koszulę.
– Co takiego?
– Za gorąco ci. – Palcem musnęła jego pierś, w miejscu, gdzie po skórze spływała wąska
strużka potu.
Zrobiła to od niechcenia, całkiem naturalnie. Co chwila . łapała kogoś za łokieć,
wichrzyła dzieciom włosy i wykonywała wiele innych podobnych gestów, ale Jeff nagle
poczuł, że skóra płonie mu żywym ogniem. Wciąż na niego patrzyła. Zrozumiał, że czekała,
aż spełni jej prośbę. Zdjął koszulę i przewiesił ją sobie przez ramię.
– Dużo lepiej – oznajmiła Ariel. – Chodźmy na drinka.
– Świetnie.
Jeff marzył o czymś bardzo zimnym. Wziął od barmana duży kufel piwa i w ślad za Ariel
podszedł do stolika, przy którym siedziały dwie pary. Po krótkiej wymianie grzeczności, Ariel
powiedziała:
– Zaraz wracam. Muszę zadbać o innych gości. Moment oddechu, z ulgą pomyślał Jeff,
ale już po chwili zaczął się rozglądać za piękną gospodynią. Kiedy ją odszukał wzrokiem,
patrzyła w jego stronę, jakby też żałowała chwilowego rozstania. Zmiękł jak wosk pod
wpływem jej promiennego uśmiechu.
Jedną z osób siedzących przy stoliku była Kara Taylor. Roześmiana i jasnowłosa,
przypominała beztroską uczennicę przed balem maturalnym. Jeff zdążył się już przekonać, że
to tylko pozory. Za wyglądem czupurnej nastolatki krył się bystry umysł i nieugięty charakter.
Prócz Kary przy stoliku siedzieli zastępca Ariel, Steve Loggins, dziennikarka „Marinera”
Heidi Lockhart oraz prezenter wieczornych wiadomości Hal Monroe. Jeff od razu poczuł do
niego sympatię. Spod oka obserwował pozostałych gości. Steve wodził za Karą rozmarzonym
wzrokiem, ale ona zdawała się tego nie zauważać. Heidi, patriotycznie wystrojona w biel,
czerwień i błękit, mówiła raczej mało, za to z uwagą potrafiła słuchać.
Wróciła Ariel. Hal narzekał właśnie, że ze względu na pracę zbyt rzadko bywa w domu.
– Cóż zrobić, ciągle coś się dzieje. Jesteś za to w samym centrum wydarzeń – pocieszała
go Ariel.
– Jakim centrum? – biadolił Hal. – Sezon ogórkowy. Wczoraj sensacją dnia był pożar
ś
mietnika, do którego dzieciaki wrzuciły petardę.
– Rozejrzyj się więc. za jakimś skandalem – zaproponowała Ariel.
Jeff poczuł nagły ucisk w żołądku. W ten sposób szukała poklasku u widzów? Skandal...
Wystarczyło to jedno słowo, by przywołać najbardziej bolesne wspomnienia. Widok bladej
twarzy ojca wychodzącego z gmachu sądu po złożeniu zeznań... i natrętny tłum reporterów
blokujących mu drogę. Koniec dobrej zabawy. Czas się zbierać. Jeff odstawił pusty kufel i
podniósł się z krzesła. Nagle zamarł w pół ruchu, słysząc piskliwy okrzyk. Do stolika
podbiegł mały chłopiec. Usta i policzki miał umazane krwią.
– Tato!
Hal zerwał się jak oparzony i chwycił syna w ramiona.
– Robbie! Co się stało?!
Malec nie odpowiadał, tylko wciąż płakał.
– Niech ktoś przyniesie ręcznik! – krzyknął Hal. – I trochę lodu!
– Ratownik! – jęknęła Kara. – Na pewno ma apteczkę. Pobiegła w stronę basenu.
Ariel przyłożyła chusteczkę do ust chłopca, a Hal ciągle próbował go uspokoić.
Wokół zebrał się spory tłum gości.
– Spadł z huśtawki – wyjaśniła trochę starsza dziewczynka.
Hal tulił syna, póki nie nadbiegł ratownik. Okazało się, że Robbie był bardziej
wystraszony niż naprawdę poszkodowany.
– Ma rozciętą wargę i podrapaną brodę – oznajmił ratownik. – Wystarczy mała
dezynfekcja i będzie po sprawie.
– Nieeee! – zawołał malec.
– Robbie, nie wierć się – prosił go ojciec.
– Pozwól, że ci pomogę – odezwała się Ariel. Położyła dłoń na ramieniu chłopca. –
Wszystko będzie dobrze – powiedziała miękko. – Pan ratownik posmaruje ci buzię
lekarstwem.
– T-to b-boli? – wyjąkał Robbie.
– Tylko trochę, ale ty jesteś bardzo dzielny i na pewno wytrzymasz. Złap mnie mocno za
rękę.
Nie przestawała mówić, gdy ratownik przemywał twarz malca.
– Szczypie – syknął Robbie.
– Daj, podmucham, to zaraz przestanie – powiedziała Ariel. Jeff obserwował ją z
uśmiechem. Tak samo kiedyś postępowała jego matka.
Tłumek gapiów rozchodził się powoli, Robbie przytulił się do ojca.
– Dzielny chłopak – uśmiechnęła się Ariel.
– Jak Batman?
– Oczywiście.
Robbie wsunął paluszek do buzi.
– Znasz jakieś opowiadanie o Batmanie? Ariel potrząsnęła głową.
– Nie, ale znam takie, w którym występują Wielki Ptak, Bert i Emie. Chcesz posłuchać?
Robbie przytaknął radośnie, więc zaczęła:
– Pewnego razu...
Opowiadała ze swadą, nie zapominając ani przez chwilę, że i Robbie powinien znaleźć
swoje miejsce wśród bohaterów. Prowadziła dialog, zmieniała głosy i tak świetnie grała każdą
rolę, że nawet Jeff przysłuchiwał się z rozbawieniem.
Gdy skończyła, Robbie wysunął się z objęć ojca i pobiegł do kolegów. Ariel
odprowadziła go wzrokiem.
– Poszedł się pochwalić swoimi ranami. – Z uśmiechem zerknęła na Hala i dodała: –
Ciężko być ojcem. Chyba potrzebujesz dobrego drinka, tatku.
Hal skinął głową i ruszył w stronę baru. Ariel także wstała.
– Muszę znowu pokręcić się wśród gości.
Jeff postanowił jej towarzyszyć. Chciał lepiej poznać kobietę, z którą miał
współpracować. Z przyjemnością obserwował jej stosunek do najmłodszych uczestników
przyjęcia.
– Lubisz dzieci – zauważył.
– Uhm. Kiedyś chciałam nawet pracować w przedszkolu. Wyobraził ją sobie w tłumie
rozbrykanych malców. Pewnie wraz z nimi siedziałaby na podłodze.
– Dlaczego zmieniłaś plany?
Milczała przez chwilę, potem wzruszyła ramionami.
– Kiedy cała rodzina zajmuje się telewizją, trudno robić cokolwiek innego. Chcesz być
tam, gdzie coś się naprawdę dzieje.
– Żałujesz czasem, że nie poszłaś za głosem serca? – spytał całkiem poważnie, bo sam
przeżył coś podobnego.
– Nie. Wystarczy mi świadomość, że kiedyś będę miała własne dzieci. Teraz chcę
kierować najlepszym studiem telewizyjnym w Corpus Christi.
Jeff miał ochotę spytać, w jaki sposób zamierza dopiąć celu, skoro większość widzów
wolała Dwunastkę. Ktoś jednak krzyknął:
– Są ochotnicy do siatkówki? Ariel natychmiast pobiegła.
– Chodź! – pociągnęła za sobą Jeffa. Po chwili dołączyli do grupy siatkarzy. Ariel
przypominała żywe srebro. Ścinała, skakała i niemal ochrypła od krzyku. Jeff patrzył na nią
jak urzeczony. Była wspaniałą zawodniczką. Tym gorzej dla przeciwników, pomyślał. Biedny
Kanał 12.
Po meczu otarła spocone czoło.
– Popływam trochę przed kolacją. A ty?
– Skąd u ciebie tyle energii? – jęknął Jeff.
– Kwestia diety. Staram się zdrowo odżywiać – odparła ze śmiechem i podbiegła do
basenu.
Jeff w ślad za nią wskoczył do chłodnej wody. Bez pośpiechu płynęli ramię w ramię.
– Nie grałam w siatkówkę od czasu studiów – nieoczekiwanie powiedziała Ariel.
– Byłaś w drużynie uniwersyteckiej?
– Nie. Traktowałam to jak zabawę. Uprawiałam szermierkę.
– Serio?
– Tak – odparła. Dopłynęła do brzegu i przysiadła na krawędzi basenu. Strużki wody
spłynęły po jej piersiach. Jeff wstrzymał oddech. Nagle wyobraził sobie, że gładzi jej nagie
ciało...
Ariel jedną nogą bełtała wodę. Z ciekawością spoglądała na Jeffa.
– Uwielbiam szermierkę – podjęła rozmowę. – Uczy strategii i płynności ruchów.
A ty bez wątpienia byłaś pojętną uczennicą, pomyślał Jeff. Nie wyszedł z wody, lecz
przysunął się bliżej dziewczyny.
– Do tej pory nie znałem nikogo, kto by uprawiał szermierkę – przyznał. Wsparł się
łokciami o krawędź basenu. – Jak trafiłaś na pierwszy trening?
– Chad... Mój starszy brat był w uczelnianej reprezentacji Teksasu. Chodziłam na jego
mecze, a potem... doszłam do wniosku, że mogę mu dorównać.
– I zaczęłaś ćwiczyć?
– Tak. Miałam dobre wyniki, choć on zdobył więcej medali – stwierdziła kwaśno.
Jeff parsknął śmiechem na widok jej miny.
– Ktoś kiedyś powiedział, że zwycięstwo nie jest najważniejsze.
– A ktoś inny odparł, że to prawdziwy smak życia.
– Komu wierzysz? – zapytał cicho.
– Lubię wygrywać.
– A jeśli przegrasz?
– Wolę o tym nie myśleć – odpowiedziała poważnie.
Jeff zapragnął nagle, żeby się znowu uśmiechnęła. Przeciągnął mokrym palcem po jej
dłoni. W oczach Ariel na powrót zamigotały wesołe ogniki.
– Na tamtym trawniku zasiedli do kolacji. Ścigamy się?
– Piękne dzięki. Nie mam ochoty na wyścigi z takim dryblasem. Z góry wiem, jaki będzie
wynik.
Zjedli kurczę z grilla, sałatkę ziemniaczaną i kawałek soczystego arbuza. Jeff dodatkowo
sycił się widokiem Ariel. Cieszyło go, że postanowił zostać.
Steve, który zdołał zająć miejsce u boku Kary, uśmiechnął się z wyraźnym
zadowoleniem.
– Przypomniały mi się pikniki z rodzicami, jakie urządzaliśmy kiedyś w Illinois.
– Mnie także, tylko ja dorastałam w Missouri – wesoło odpowiedziała Kara.
– Co roku czwartego lipca chodziliśmy do parku Hermann w Houston – dodała Ariel. –
Orkiestra grała „Uwerturę tysiąc osiemset dwunastego roku”, potem był salut armatni i pokaz
sztucznych ogni.
Jeff był pewien, że ponownie usłyszał nutkę tęsknoty w jej głosie. Co ją gryzło?
Naprawdę, Ariel Foster była zagadkową dziewczyną.
Zanim skończyli jeść, zapadł wieczór. Ariel uśmiechnęła się do siebie. To był udany
dzień. Na dodatek jeszcze nie dobiegł końca.
Wyrzuciła do kosza pusty papierowy talerz i popatrzyła na Jeffa.
– Chodźmy na mały spacer – powiedział.
Skinęła głową. Szli w milczeniu, póki nie dotarli na plac zabaw. Ariel stanęła przy
huśtawce. Po chwili wskoczyła na siedzenie i skinęła na Jeffa.
– Siadaj – powiedziała naglącym tonem. Nie dał się długo prosić.
Ariel kołysała się coraz wyżej, wyżej, jak wtedy, kiedy była małą dziewczynką... Nad
sobą widziała niebo.
– Pierwsza gwiazda – mruknęła. – Powinniśmy pomyśleć jakieś życzenie.
Zmarszczyła brwi.
– Co sobie pomyślałaś? – spytał Jeff.
– Nie spełni się, jak ci powiem – odparła, kręcąc głową. Zawsze prosiła o to samo, ale
gwiazdy nie chciały jej słuchać. – A ty?
Jeff chwycił łańcuch jej huśtawki i zatrzymał ją w miejscu.
– Oto.
Stanął tuż przed Ariel i z wolna pochylił głowę. Ariel czekała, nagle poczuła jego wargi
na swoich i naraz, sama nie wiedząc kiedy, zarzuciła mu ramiona na szyję.
Bum!
Odskoczyli od siebie. Przez krótką, zwariowaną chwilę Ariel była pewna, że to jej serce
zabiło tak gwałtownie. Potem zobaczyła na niebie rozkwitające pióropusze fajerwerków.
Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić. Wszystko to działo się zbyt szybko.
– Trzeba wracać – szepnęła.
Jeff nie zaoponował, ale opiekuńczym gestem otoczył ją ramieniem. Powoli szli w stronę
tłumu zgromadzonego nad basenem. W górze wciąż tryskały złote, czerwone i zielone
fontanny ognia. Każdy strzał nagradzały gromkie brawa. Ariel myślała jednak wyłącznie o
Jeffie. Przystanęła przy kępie drzew.
– Zostańmy tutaj – poprosiła.
Po ostatniej serii fajerwerków Jeff ponownie pochylił się w jej stronę.
– Ariel...
– Ariel – rozległ się inny głos – powiesz parę słów na zakończenie imprezy?
Z cienia wychynął Steve Loggins. Pospiesznie uwolniła się z objęć Jeffa.
– O... oczywiście. – Zerknęła w bok.
– Idź – podpowiedział Jeff. Z jego tonu nie potrafiła wyczytać żadnych uczuć.
Z ociąganiem poszła za Logginsem. Nad basenem weszła na krzesło.
– To był udany dzień – powiedziała donośnie. – Dużo słońca i dużo przysmaków. Mam
nadzieję, że wszyscy się dobrze bawili. Ja na pewno.
– Wiemy – zawołał ktoś z gości. Zerwała się burza oklasków.
– Teraz pora do domu – dokończyła Ariel. – Dobranoc. Jutro zaczynamy zgodnie z
planem.
Zeskoczyła z krzesła.
– Za chwilę wracam – mruknęła do Steve’a i pobiegła do kępy drzew. Po drodze kilka
razy musiała stawać, żeby pożegnać wychodzących gości. Kiedy dotarła na miejsce, Jeffa już
nie było.
ROZDZIAŁ 5
Jeff stał przed schludnym domkiem i z udanym spokojem patrzył na krzątaninę
operatorów. Stojąca obok Debra Tucker ze zdenerwowania obgryzała paznokcie.
– Nie... nie wiem, czy to naprawdę dobry pomysł. A jeśli palnę jakieś głupstwo?
– Na pewno nie – odparł Jeff, chociaż podzielał jej obawy. Zdawał sobie sprawę, że
program nie będzie nadawany na żywo, a mimo to nie umiał zapanować nad nerwami. Co
będzie, jeśli zapomni tekstu albo zrobi z siebie durnia na oczach całego miasta?
– Zawsze można w montażu wyciąć wszystkie błędy – wtrąciła Kara. – Nie ma pani
najmniejszych powodów do niepokoju. Będzie pani prawdziwą gwiazdą.
– Właśnie – westchnęła Debra. – Ludzie w sklepie stojący za mną w kolejce do kasy będą
mnie błagać o autografy. Słyszeliście?! – krzyknęła do trójki malców siedzących na
werandzie. – Mama zostanie gwiazdą.
– A kto to taki? – spytał Travis, najstarszy z rodzeństwa, siedmiolatek o piegowatej buzi.
Dwoje młodszych, Mark i Tammy, z ciekawością czekało na odpowiedź.
– Ktoś sławny tak jak Madonna.
Chłopcy zachichotali, Debra przyłączyła się do nich.
– Nie mogą sobie wyobrazić, żeby mama była choć trochę podobna do Madonny. Dobrze
chociaż, że ścięłam włosy. – Przesunęła dłonią po krótkiej, jasnej czuprynie i uśmiechnęła się
do Jeffa.
Na swój sposób przypominała Ariel. Radosna, zmienna i pełna życia. Kara wybrała ją z
bez mała setki kandydatek, które odpowiedziały na ogłoszenie o naborze do nowego,
cyklicznego programu o huraganach. Debra była samotną matką, próbującą połączyć
wychowanie dzieci z pracą w wypożyczalni wideo. Życie jej nie rozpieszczało, mimo to
umiała zachować dobry humor.
Kara kiwnęła ręką na dzieci.
– Chodźcie, stańcie przy mamie. Wy też będziecie gwiazdorami.
Operator wciąż dokonywał ostatnich oględzin sprzętu. Jeff nie posiadał się ze zdumienia,
ile potrzeba czasu na przygotowanie zaledwie trzech minut reportażu.
Wcześniej, na potrzeby pierwszego odcinka, odwiedził kilka rodzin w Corpus Christi,
zadając jedno jedyne pytanie:
– Co państwo sądzą o prognozach, że w tym roku czeka nas wyjątkowo wiele
huraganów?
Małżonkowie w średnim wieku, którzy niedawno przeprowadzili się do Teksasu z
Kalifornii, z dezaprobatą potrząsnęli głowami.
– Uciekliśmy od trzęsień ziemi – zatrwożył się mąż – a pan mówi o huraganach...
Starszy pan stwierdził, że przeżył niejedną burzę.
– Nie ma strachu, wytrzymam i huragan.
Nauczycielka ze szkoły podstawowej oświadczyła z powagą, że rozmawiała z dziećmi na
ten temat na lekcji wychowawczej.
Teraz przyszedł czas na wybraną rodzinę i...
– Możemy kręcić – zawołał operator.
– Boże – jęknęła Debra – zaraz się pochoruję.
Ja też, pomyślał Jeff. Już wiedział, co go powstrzymywało przed występami w telewizji:
nerwy.
Zmusił się do uśmiechu i klepnął Debrę po ramieniu.
– Dasz sobie radę, Madonno. Zaczynamy. – Stanął przed kamerą. – Znajduję się przed
domem Debry Tucker, od roku mieszkającej w Corpus Christi wraz z trójką dzieci. Zeszłe
lato upłynęło bez huraganów, tym razem ma być dużo gorzej. Jakie przygotowania
poczyniono w domu Tuckerów?
– Żadnych – odparła Debra. – Przyjechaliśmy z Amarillo, huragany znam tylko ze
słyszenia. Nie mam pojęcia, jak się zachować w razie katastrofy. Mieszkam niemal nad
brzegiem morza...
– Należy po pierwsze wykazać zapobiegliwość, a po drugie czujność – wtrącił Jeff. –
Będziemy towarzyszyć pani Tucker i jej dzieciom w przygotowaniach na wypadek klęski
ż
ywiołowej. Nauczymy was, jak ochronić rodzinę przed huraganem.
Dodał jeszcze kilka słów o następnych odcinkach i przerwał. Operator wyłączył kamerę.
Debra otarła spocone czoło.
– Boże! Myślałam, że zemdleję. Jak wyszło?
– Znakomicie – zapewniła ją Kara. – Będzie pani w dzienniku o szóstej.
– Słyszeliście? – zawołała Debra do dzieci. – Zobaczycie się w telewizji.
Popatrzyła na Jeffa.
– Często pan to robi?
– Udzieliłem kilku wywiadów, ale nigdy dotąd nie pracowałem przy całym cyklu. Jestem
równie zdenerwowany jak pani. Mam na imię Jeff.
– Jeff... – powtórzyła. – Trzeba przyznać, że radzisz sobie przed kamerą jak stary wyga.
– Szkoda, że mój żołądek wcześniej o tym nie wiedział – odparł konfidencjonalnym
szeptem.
– Na pewno bym zemdlała, gdybyś nie nazwał mnie Madonną – zachichotała Debra. –
Dzięki.
Wskazała na drzwi domu.
– Wstąpicie na małego drinka? Kara spojrzała na zegarek.
– Niestety, musimy jechać. Czeka nas jeszcze wizyta w stacji meteorologicznej.
– Ani słowa więcej o pogodzie – jęknęła Debra. – Zaraz mam głowę pełną huraganów.
Do zobaczenia w przyszłym tygodniu.
Wsiedli do mikrobusu. Jeff odetchnął z ulgą.
– Uff! Dobrze, że mam to za sobą.
– Hej, McBride, tylko mi nie wmawiaj, że taki duży chłopiec boi się kamery –
zażartowała Kara.
– Boi? To mało powiedziane.
Godzinę później byli już z powrotem w studiu. Na korytarzu spotkali Ariel. Jeff widział ją
po raz pierwszy od przyjęcia zorganizowanego w Święto Niepodległości. Przystanęła
niepewnie, lecz zaraz na jej twarzy zagościł promienny uśmiech.
– Jak poszło? – spytała.
– Dobrze. – Jeff także czuł się zażenowany. Wciąż miał w pamięci tamten wieczór.
Obserwował ją, kiedy żegnała zgromadzonych gości. Kochała swoją pracę. Kochała
telewizję, czyli coś, czego on po prostu nie cierpiał. To podziałało na niego jak kubeł zimnej
wody. Po cichu wymknął się z przyjęcia i pojechał do portu. Resztę wieczoru spędził na
pokładzie jachtu, w towarzystwie Adama i Natalie Gormanów.
Ariel dołączyła do nich i przez chwilę szli ramię w ramię. Jeff kątem oka widział jej
smukłą szyję i zgrabne piersi wyraźnie zarysowane pod bluzką.
– Musisz zmienić koszulę – powiedziała nagle. Po co? Znów się spocił?
– Dlaczego? – spytał.
– W tej chodziłeś całe popołudnie. Na ekranie musisz wyglądać świeżo. Zobacz, czy
znajdziesz coś odpowiedniego – zwróciła się do Kary.
– Jasne. – Kara popatrzyła na Jeffa. – Szesnastka? Miała miarę w oku, ale Jeff nie chciał
się przebierać.
– Przecież nałożę jeszcze marynarkę – zaprotestował. – Nikt nie zobaczy koszuli.
Ż
adna z nich nie zwróciła na niego uwagi.
– Niebieską – powiedziała Ariel. – Będzie pasować do cery.
– Dobrze by było, żeby się ogolił.
– Wystarczy puder...
– Puder? Jaki puder?! – zawołał Jeff.
– Telewizyjny, żebyś się nie świecił – wyjaśniła Ariel. Na widok jego przerażonej miny
dodała: – Waltera Cronkite’a też pudrują. Wszystkich. Nawet Arnolda Schwarzeneggera.
– Chwileczkę! – Jeff stanął na środku korytarza. – Puder pudrem, lecz pozwól, że sam
zdecyduję, czy się będę golił i czy włożę inną koszulę. – Zmarszczył brwi. – Kontrakt nic nie
wspominał o tym, że będziesz rządzić w mojej garderobie.
– Pomyśl rozsądnie, Jeff – ze spokojem upomniała go Ariel. – Masz przecież wystąpić w
telewizji. Nie chcesz chyba przed całym stanem zaprezentować się jak łajza.
– Nie wyglądam jak łajza – burknął w odpowiedzi.
– Koszula. – Ariel ruchem ręki odprawiła Karę i znów popatrzyła na Jeffa. – Dziennik
wieczorny to najważniejszy punkt programu. Musisz wywrzeć dobre wrażenie.
– Proszę bardzo. – Jeff włożył marynarkę i wsunął ręce w kieszenie. – Widzisz? Nie mam
resztek spaghetti na klapach ani dziur na rękawach. Wystarczy?
– Może... – westchnęła Ariel. – Co za irytujący facet...
– Co w takim razie powiesz o sobie? Uśmiechnęła się nieoczekiwanie.
– Chyba jesteśmy kwita. – Wyciągnęła rękę. – Rozejm? Uścisnął jej dłoń. Błąd. Znów
poczuł mrowienie w krzyżu.
– Rozejm – mruknął pod nosem.
– Dobrze. Koszula niepotrzebna – krzyknęła do Kary, ale Jeff mógłby przysiąc, że po
cichu dodała: – Przynajmniej na dzisiaj.
Weszli na zaplecze studia.
– Do tego jeszcze ten puder... – narzekał Jeff.
– Normalka w telewizji – wyjaśniła Kara. Makijażem i charakteryzacją zajmowała się
Lynn Nelson.
Jeff ze stoickim spokojem poddał się jej zabiegom, zaprotestował tylko na widok
puderniczki.
– Co to ma być, maska na Halloween? Będę przecież wyglądał jak Duch Wielkiej Dyni.
– Więcej luzu – parsknęła śmiechem Kara. – W światłach reflektorów odzyskasz ludzkie
cechy.
Uwierzył jej na słowo. Raz jeszcze rzucił okiem na jaskrawo-pomarańczowe odbicie w
lustrze i poszedł do studia.
Właśnie trwały przygotowania do dziennika. Hal, komentator sportowy oraz Perry
Weston – wszyscy upudrowani – czekali już na swoich miejscach.
Perry spojrzał na wchodzącego Jeffa i mruknął coś pod nosem. Dobrze, że mikrofony
były wyłączone, gdyż za taką uwagę od razu wyleciałby z pracy.
– Wejdziesz tuż przed prognozą pogody – szepnęła Kara.
– W czasie pierwszej reklamy dam ci znak, gdzie masz usiąść.
– Mrugnęła okiem. – Połamania nóg, McBride.
Ariel wpatrywała się w monitor. Toczył się właśnie wywiad z zażywną właścicielką
salonu samochodowego. Do występu Jeffa pozostało sześćdziesiąt sekund.
Bała się dzisiejszego spotkania. Bała się zwłaszcza dlatego, że po namiętnym pocałunku
na przyjęciu Jeff tak po prostu... zniknął. Co wywołało tę zmianę nastroju? Czy powinna go o
to spytać, czy udawać, że nic nie zaszło? Sama zdawała sobie sprawę ze swoich uczuć, ale
Jeff... Może po programie znajdą chwilę, by o tym porozmawiać.
Popatrzyła przez grubą szybę oddzielającą reżyserkę od studia. Jeff zajął już swoje
miejsce, a jeden z asystentów przypiął mu mikrofon do klapy. Perry, usadowiony poza polem
kamery, spoglądał na rywala ponurym wzrokiem.
Co teraz czujesz, Jeff? – pytała w myślach Ariel. Nie wyglądał na przejętego swą rolą.
– Denerwujesz się, Ariel? – usłyszała nad uchem szept Steve’a.
– Skąd wiesz? Parsknął śmiechem.
– Drzesz kartkę na setki małych kawałków...
– Dobrze, dobrze. Trochę się niecierpliwię. Trzydzieści sekund.
– Wcale ci się nie dziwię – mruknął Steve. – Mam nadzieję, że McBride nie zawali
sprawy.
– A ja mam nadzieję, że nie uderzy pięścią w stolik i że nie zejdzie z wizji. Wściekł się
jak diabli, kiedy mu zaproponowałam, żeby zmienił koszulę.
Steve roześmiał się jeszcze głośniej.
– I nie zmienił?
– Nie. Ani się nie ogolił.
Dziesięć sekund. Wstrzymała oddech.
Dokładnie o wyznaczonym czasie Jeff zaczął mówić:
– Huragany. Najczystsza postać żywiołów natury... Ariel odetchnęła z ulgą i wygodniej
rozparła się w krześle.
Zerknęła w monitor i przez chwilę syciła wzrok widokiem przystojnej twarzy.
Zapomniała o pocałunkach; obserwowała Jeffa jak profesjonalistka. Był wspaniały.
Swobodny, bez śladu tremy, jakby od lat występował przed kamerami. Prawdziwy przebój
sezonu. Z uśmiechem klepnęła w dłoń Steve’a.
– Czuję się jak kwoka doglądająca kurczęcia. Steve wyszczerzył zęby.
– Nie wątpię.
– Odkryłam go. Mam do tego prawo.
– Tak – pokiwał głową – widziałem was na przyjęciu. W niczym wówczas nie
przypominałaś kwoki.
Ariel spłonęła rumieńcem.
– Hmmm... Pójdziemy po programie do chińskiej restauracji?
– Pewnie – zgodził się Steve. – Weźmiesz McBride’a?
– I Karę.
– Myślisz, że się zgodzi? – spytał z nadzieją w głosie.
– Załatwię to.
Porozmawiały parę minut później. Kara ochoczo przystała na pomysł wspólnej kolacji.
Ariel wybiegła na korytarz, żeby złapać Jeffa, lecz ten właśnie zniknął gdzieś z Westonem.
Pewnie chcieli pogadać o programie, pomyślała z rozczarowaniem.
– Było już pięć telefonów z pochwałami za pomysł cyklu o huraganach! – krzyknął w jej
stronę któryś z asystentów.
– Świetnie. Powtórzmy występ Jeffa w dzienniku o dziesiątej – zaproponowała Ariel.
– Dobrze – przytaknęła Kara. – Tylko przejrzę taśmę. Poszli na parking i wsiedli do
samochodu Steve’a. Ariel zajęła miejsce z tyłu. Widziała, jak uszy Steve’a czerwienieją za
każdym razem, gdy Kara zwracała się wprost do niego. Biedny chłopak, naprawdę to
przeżywał.
Zjedli kolację w Moo Goo Gai Pan, chwilę zabawili w pobliskim sklepie, a potem wrócili
do ośrodka. Kara wpadła w wir przygotowań do ostatniego wydania dziennika, a Steve zaczął
się pomału zbierać do domu. Ariel weszła na moment do działu łączności z widzami.
– Wciąż dzwonią w sprawie huraganów – powitał ją asystent, wymachując plikiem
zapisanych kartek.
– Wyśmienicie. – Ariel wzięła notatki, żeby spokojnie przeczytać je w domu. Weszła do
gabinetu po torebkę i podśpiewując pod nosem, zjechała windą na parking. Cieszyła ją
reakcja widzów na występ Jeffa. W myślach już układała faks do Chada. „Lepiej się pilnuj,
Wielki Bracie”.
Wsiadła do corvetty, ruszyła, lecz po chwili zauważyła, że samochód wyraźnie ściąga w
bok. Coś było nie tak.
– Och... – jęknęła.
Wysiadła, żeby sprawdzić, co się stało. Tak jak podejrzewała, złapała gumę. Dawno już
powinna zmienić mocno starte opony, ale nigdy nie miała czasu. Dobrze chociaż, że woziła w
bagażniku zapasowe koło. Wyciągnęła je teraz, podstawiła lewar, zdjęła kołpak i zaczęła
odkręcać śruby. Było już zupełnie ciemno, więc musiała pracować w świetle latarki. Po paru
minutach miała już dużą plamę smaru na samym przodzie nowej białej sukienki.
– Cudownie – mruknęła i wróciła do niewdzięcznej roboty.
– Co ty wyprawiasz? – zabrzmiało nagle tuż przy niej. Podskoczyła jak oparzona.
– Jeff, ale mnie przestraszyłeś! – zawołała, lecz jednocześnie poczuła ogromną ulgę. Z
wrażenia upuściła klucz.
– Nic dziwnego. Sama, na ciemnym parkingu... Wzruszyła ramionami i wpełzła pod
samochód, by odnaleźć narzędzie. Już i tak była brudna, trochę więcej piachu na pewno nie
zaszkodzi.
– Jestem już dorosła – rzuciła przez ramię. – Dam sobie radę.
– Dorosła i miła – cierpko zauważył Jeff. – Macie tutaj chociaż jakiegoś strażnika?
Ariel wydostała klucz i przysiadła na piętach.
– Mamy, ale go nie wołałam. Nie raz i nie dwa zmieniałam koło...
– Wierzę. – Jeff klęknął obok niej i obdarzył ją przeciągłym spojrzeniem. – Nie o to
chodzi. Zapadł zmrok, a ty jesteś całkiem sama.
Ariel machnęła kluczem.
– W każdej chwili mogłabym krzyknąć na strażnika. Okolica jest spokojna i uważałam...
– Nieprawda – skarcił ją Jeff. – Stanąłem tuż za tobą i zdałaś sobie sprawę z mojej
obecności dopiero wtedy, gdy się odezwałem. – Chwycił klucz. – A to kiepska broń.
Rozzłoszczona Ariel próbowała mu wyrwać narzędzie... i nagle znalazła się na ziemi,
zamknięta w stalowym uścisku Jeffa.
Przez dłuższą chwilę w milczeniu patrzyli sobie w oczy. Jeff uśmiechnął się lekko i Ariel
. wstrzymała oddech.
– Puść mnie – szepnęła. Pokręcił głową.
– Widzisz, do czego może dojść na ciemnym parkingu? – spytał schrypniętym, nieswoim
głosem.
– Jeff...
Pochylił się. Tylko jeden maleńki całus... Musnął wargami jej usta. Klucz wysunął mu się
z dłoni i zadzwonił o beton. Ariel leżała bez ruchu, jakby zatopiona w ekstatycznym transie.
Nagle wyciągnęła ręce, objęła go za szyję i mocniej przyciągnęła do siebie.
Po raz drugi smakował słodycz jej warg i czuł upojny zapach delikatnego ciała.
Podniecała go jej namiętność. Zrozumiał, że lepiej zakończyć tę grę, póki jeszcze panował
nad odruchami. Niechętnie odchylił głowę.
Podniósł klucz i pomógł Ariel wstać z ziemi. Miała potargane włosy, drżące usta i
nieprzytomne spojrzenie.
– Co?... – zaczęła.
Jeff próbował znaleźć logiczne wytłumaczenie swego zachowania.
– W każdej chwili może nas ktoś zobaczyć. Chcesz być gwiazdą ostatnich wiadomości?
– Nie. – Szybko odwróciła głowę, ale zdążył zobaczyć żal w jej oczach.
Położył rękę na jej ramieniu.
– Ariel...
– Daj mi klucz – powiedziała spokojnie.
– Sam zmienię koło.
– Jeff...
– Nie kłóć się – odparł, kucając przy samochodzie. – Muszę czymś się zająć, skoro nie
ma w pobliżu kubła z zimną wodą.
Pokiwała głową. Przez parę minut żadne z nich nie odezwało się ani słowem.
Jeff prawie skończył, kiedy podbiegł do nich mocno zaniepokojony strażnik.
– Panno Foster? Zobaczyłem światło latarki... Wszystko w porządku?
– Tak, George – odpowiedziała lekko rozedrganym głosem. – Nic się nie stało. Złapałam
gumę, ale już po kłopocie.
– Mogła mnie pani zawołać.
– Tak, tak, mogłam.
– Idę, skoro nie jestem potrzebny...
Ariel skinęła głową. Po chwili strażnik zniknął za rogiem budynku.
Jeff dokręcił ostatnią śrubę, wcisnął kołpak i zwolnił lewar. Wstał. Czuł się niepewnie,
będąc tak blisko Ariel. Z biciem serca spoglądał na jej usta.
– Jedź do domu – powiedział nagle. Odwrócił się i odszedł w drugą stronę.
Ariel jak oniemiała patrzyła za nim. Znów ją zabrał na krótką jazdę kolejką górską – z
wyżyn namiętności w otchłań odtrącenia. Znów pocałował i zniknął.
Skrzywdził ją dwukrotnie. Wystarczy. Postanowiła, że od tej chwili doktor McBride
będzie dla niej tylko biletem do Houston. Przewidywane ochłodzenia, z możliwością
lodowatych spojrzeń. Ot, i wszystko.
Z trzaskiem zamknęła drzwiczki i ruszyła z piskiem opon. W domu przepedałowała na
rowerku dziesięć kilometrów, wciąż czując na swych wargach usta Jeffa.
ROZDZIAŁ 6
„A teraz powracamy do dzisiejszego odcinka serii «Nasze miejsce pod słońcem»”
Ariel przeniosła wzrok na ekran, na którym pojawiły się dwie kobiety.
„Lukę ci nie wystarcza, Sabrino? Teraz chcesz, żeby wrócił Elliot? Widzę, w jaki sposób
na niego patrzysz, jak korzystasz z każdej sposobności, by go dotknąć. Nie ośmieszaj się,
Angeliko. Poza tym, co cię gnębi? Elliot jest twoim bratem. Przyrodnim bratem, Sabrino. Nie
zapominaj o tym”.
Ariel ściszyła głośnik. Jak też ta Sabrina radziła sobie w życiu... Lukę, Elliot, Cullen. W
szóstym miesiącu ciąży wciąż odgrywała femme fatale. Ariel wsparła brodę na rękach i
zamyśliła się. Ktoś taki jak Sabrina nie pozwoliłby się bezkarnie całować nawet Jeffowi
McBride’owi...
– Kretyn! – mruknęła pod nosem, chwyciła z biurka kartkę papieru, zmięła i cisnęła w
drugi kąt pokoju.
W drzwiach pojawiła się Kara.
– Świetny rzut – powiedziała z uśmiechem. – Słuchaj, Ariel, mogę przysłać do ciebie
Jeffa? Podsunęłam mu kilka pomysłów do następnej części, ale chyba powinien skonsultować
je z tobą.
– Pewnie, przyślij. Z rozkoszą z nim pogadam... – Ariel odczekała, aż Kara zniknie na
korytarzu, po czym dokończyła:
– i powiem mu, co o nim myślę.
Naturalnie nie mogła i nie zamierzała spełnić tej groźby.
Co prawda, Jeff zranił jej uczucia, ale była wystarczająco twarda, by przejść nad tym do
porządku. Popełniła błąd, dopuszczając do zbytniej poufałości. Od tej pory musiała pamiętać,
ż
e jej stosunki z Jeffem są ściśle służbowe. Czas zapomnieć o pocałunkach i skupić się na
pracy. Być miłą i nic więcej. Traktować McBride’a jak siedemdziesięcioparoletniego
bankiera. Siwy włos i zmarszczki na wysuszonej twarzy... Nic prostszego.
Jednak kiedy Jeff stanął w progu, doszła do wniosku, że będzie trudniej, niż
przypuszczała. Twarz bankiera zupełnie nie pasowała do smukłej, muskularnej sylwetki.
Ariel chrząknęła głośno.
– Jeśli chodzi o przyszły tydzień...
– Myślałem, że najpierw pomówimy o zeszłym tygodniu. Właśnie. Pora wyrzucić
wszystko z siebie i oczyścić atmosferę. Ariel skinęła głową i wzięła głęboki oddech.
– Sądzę, że...
– Chciałem...
– Ty pierwszy – zdecydowała. – Mów.
– Chciałem cię przeprosić – urwał.
Za co? Za pocałunki? Za to, że cię pożądałam?
– Za to, że pewne rzeczy wymknęły się spod kontroli – dokończył Jeff.
– Przeprosiny przyjęte – odparła z wymuszonym uśmiechem. – Oboje jesteśmy winni. W
końcu łączą nas tylko interesy.
– Racja.
Kosmyk ciemnych włosów opadł mu na czoło. Ariel aż zaświerzbiały ręce, żeby go
odgarnąć.
– Co było, minęło. Puśćmy w niepamięć miniony tydzień. Zostańmy przyjaciółmi.
– Dobrze. – Jeff patrzył na jej usta. Miał lekko rozszerzone źrenice i niespokojnie wiercił
się w miejscu.
– Jeśli chodzi o przyszły tydzień...
Nie podjął tematu. Był nieobecny myślami.
– Przyszły tydzień – głośniej powiedziała Ariel.
– Co? Ach, tak. Kara wymyśliła, żeby razem z Debrą wybrać się po zakupy. Wiesz...
chodzi o rzeczy, które mogą się przydać w razie katastrofy. Zrobiłem listę.
– Dobry pomysł. Rzucimy na ekran planszę, a twój spis będzie także dostępny gratis
drogą wysyłkową. – Ariel odwróciła się w stronę komputera. – Umieścimy na nim znak stacji
i godzinę rozpoczęcia programu. To przypomni widzom, żeby o właściwej porze zasiedli
przed telewizorem.
Zadowolona, że jej stacja może tak wiele pomóc mieszkańcom Corpus Christi, z
promiennym uśmiechem popatrzyła na Jeffa.
Odpowiedział jej uśmiechem. Ariel nie potrafiła oderwać oczu od jego twarzy.
– To już wszystko – powiedział z wolna i odwrócił się w stronę drzwi.
– Jeszcze... lista – przypomniała mu Ariel. Odgarnęła włosy z policzka.
Jeff zerknął na nią.
– Lista?
– Lista zakupów, którą zrobiłeś.
– Mam ją tutaj. – Wyjął kartkę z kieszeni i podał Ariel. Przez przypadek lekko dotknął jej
palców. Oboje drgnęli.
– Spójrzmy – prędko powiedziała Ariel, żeby ukryć nagły przypływ emocji. – Baterie,
latarka, świece...
– Na wypadek gdyby zabrakło prądu.
– Prądu – powtórzyła. Tego nigdy nie mogło zabraknąć. Powietrze aż iskrzyło od
napięcia. – Zrobię z tego kopię.
– Dobrze.
Wyszła zza biurka. Partnerzy w interesach zwykle podają sobie ręce przy pożegnaniu.
Wyciągnęła dłoń.
Jeff stawił czoło wyzwaniu, choć lekko wzmocnił uścisk i Ariel przez jedną krótką
chwilę, nie dłuższą niż uderzenie serca, miała nieodparte wrażenie, że zamierzają przyciągnąć
bliżej i zamknąć w ramionach. Szczerze mówiąc, oczekiwała tego. Jednak Jeff McBride
potrafił tylko całować i znikać.
– Zobaczymy się w studiu – powiedziała.
Skinął głową i wyszedł. Ariel wpatrywała się w zamknięte drzwi.
– Przyjaciele – mruknęła ponuro. – Strzeż mnie, Boże, od takich jak McBride.
Jeff przystanął na korytarzu.
– Przyjaźń – westchnął. – Rzeczywiście.
Przyjaźń z Ariel była możliwa jedynie na odległość. W bezpośrednich kontaktach prędzej
czy później musiało dojść do wybuchu emocji. I to raczej prędzej.
W środę Jeff przyjechał do biura dużo później niż zwykle. Większą część dnia spędził na
rozmowach ze Służbą Morską Teksasu. Negocjacje jeszcze nie dobiegły końca.
Moira jak zwykle tkwiła na swoim miejscu, stukając w klawiaturę komputera. Miała
chyba dzień dobroci dla Indian, gdyż włożyła bufiastą bluzkę i naszyjnik, bez wątpienia
wykonany przez plemię Hopi, srebrno-turkusowe kolczyki, zestaw dźwięczących bransoletek
i z pół tuzina pierścionków, kupionych w rezerwacie w Santa Fe. Złodziej biżuterii dostałby
przepukliny pod ciężarem takiego łupu.
Jeff uniósł dłoń na powitanie i poszedł dalej. W korytarzu stały dwie młode praktykantki
z księgowości. Na jego widok zachichotały i zaczęły szeptać. Ze wzruszeniem ramion zniknął
za drzwiami gabinetu.
Rozłożył na biurku plik dokumentów. Miał twardy orzech do zgryzienia i po chwili
doszedł do wniosku, że będzie mu się pracowało o wiele lepiej, jeśli nasyci swój organizm
porządną porcją mocnej kawy. Zabrał więc pokaźny kubek i z marsową miną poszedł do
bufetu.
Tuż za drzwiami spotkał sąsiada, też meteorologa, Paula Larsona.
– Zadumany? – spytał Larson.
– Hmmm?
– Wiesz przecież. „Śniady i zadumany... „
Jeff mruknął coś na odczepnego i poszedł dalej. Nie miał pojęcia, o co chodziło
Larsonowi, i nie zamierzał go o to pytać. W bufecie nalał sobie kawy i zawrócił do gabinetu.
W holu omal nie wpadł na studentkę, która na czas wakacji podjęła pracę w Gulf Coast
Weather Technology.
– Przepraszam pana, doktorze McBride – powiedziała, po czym zakryła usta i
poczerwieniała jak burak. Prawie biegiem uciekła w głąb korytarza.
Czy wszyscy powariowali? Jeff czuł się, jakby nieświadomie trafił w strefę mroku.
Wokół słyszał szepty i stłumione śmiechy.
Zamknął drzwi gabinetu i złapał za słuchawkę.
– Moira, co się tu dzieje?
– Wayne jeszcze nie wrócił, spotkanie z zarządem Mannox Shipping wyznaczono na...
– Nie o to chodzi. Wszyscy się wyśmienicie bawią, a ja nie mam zielonego pojęcia, co ich
ś
mieszy.
– Śmieszy? – Moira umilkła na chwilę, potem spytała: – A czytałeś może dzisiejsze
gazety?
– Tylko parę tytułów. Byłem na zebraniu.
– To przeczytaj. Felieton w „Marinerze” – przejawiała zadziwiającą ostrożność. – „Z
kobiecego punktu widzenia”. Mam ci przynieść?
– Nie trzeba. Mam.
Rzucił słuchawkę na widełki i wyjął gazetę z teczki. Czuł, że nie spodoba mu się to, co w
niej znajdzie. Odszukał właściwą stronę, resztę rzucił po prostu na podłogę. Felieton z cyklu
„Z kobiecego punktu widzenia” zajmował niemal całą lewą szpaltę. Obok tytułu „Czego
pragną kobiety?” widniało zdjęcie uśmiechniętej Heidi Lockhart.
Czego pragniemy do mężczyzn? Bez względu na nasze oczekiwania w pierwszej chwili
polegamy wyłącznie na zmysłach. Tak, drogie panie, przede wszystkim liczy się wygląd.
Jaki? Doliczyłam się aż siedmiu wzorców najbardziej pożądanego mężczyzny.
Jeff zmarszczył brwi. Zdziwił się, że ktoś tak inteligentny jak Heidi mógł wypisywać
podobne bzdury. Zerknął na wspomniane „wzorce”. Dobry Boże! „Silny, opalony kowboj”.
„Poważny nauczyciel, najlepiej w okularach”. „Kulturysta”. „Wysoki, śniady i zadumany... „
Przecież Paul powiedział właśnie „zadumany”.
Jeff zaczął czytać od tego akapitu:
Wysoki, śniady i zadumany. Lord Byron, Heathcliff. Czujne, nieco posępne oczy,
patrzące spod zmarszczonych brwi, zmysłowe usta, dołek w brodzie. Spojrzenie poety i
marzyciela. .. lub kochanka. Ucieleśnieniem tych cech jest meteorolog, doktor Jeff McBride,
którego od niedawna mamy okazję podziwiać na Kanale 4, w każdy poniedziałek o
osiemnastej i dwudziestej drugiej. Tego po prostu nie wolno przegapić.
– Szlag by trafił! – Jeff cisnął gazetę na biurko. Nic dziwnego, że wszystkim tak wesoło.
Spełnił się najgorszy koszmar jego życia. Wiedział, kogo za to winić.
Zadzwonił telefon.
– Tak? – burknął Jeff do słuchawki.
– Doktorze McBride, mówi Glenda Poe z „Marinera”. Po dzisiejszym porannym artykule
dostaliśmy sporo telefonów z prośbą o zamieszczenie pańskiego zdjęcia. Mógłby pan nam
dostarczyć jakiś negatyw?
– Nie.
– Ale...
– Nie! – wykrzyknął Jeff i z trzaskiem odłożył słuchawkę. Tego było za wiele. Nie
cierpiał rozgłosu i zamieszania wokół swojej osoby, a teraz wpadł jak śliwka w kompot.
Chwycił gazetę i wybiegł z gabinetu. Nawet nie zabrał teczki i dokumentów. Nie zamierzał
już dziś pracować.
– Jeff?! – zawołała za nim Moira.
– Wychodzę. Będę dopiero jutro.
– O rany... – mruknęła i pośpiesznie sięgnęła po tomik „Znaków miłosnych na każdy
miesiąc”. Jeff trzasnął drzwiami.
Przez całą drogę do studia Kanału 4 jechał na granicy dozwolonej prędkości. Nie chciał,
ż
eby jakiś gliniarz chwalił się potem, że wlepił mandat „wysokiemu, śniademu i
zadumanemu” piratowi.
Z piskiem opon zatrzymał samochód na parkingu i jak burza wpadł do holu, nie
zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia kilku przechodzących osób.
Sekretarka Ariel uniosła się znad biurka.
– Witam, doktorze McBri... Do diabła z grzecznościami.
– Jest u siebie?
– Tak.
– To dobrze.
Ruszył w stronę drzwi. Peg ze zdumioną miną opadła na krzesło.
Jeff szybkim krokiem wszedł do gabinetu. Ariel, odwrócona bokiem do biurka,
rozmawiała z kimś przez telefon. Drgnęła, gdy drzwi zamknęły się z głośnym trzaskiem.
– Oddzwonię później – powiedziała i odłożyła słuchawkę. – Jeff, co tu robisz w środę?
Siadaj.
Był wściekły, ale nie na tyle, żeby nie zauważyć złotych, lśniących włosów i ust
rozchylonych jakby w oczekiwaniu pocałunku. Odpędził czym prędzej niestosowne myśli i
rzucił na biurko mocno już zmiętą gazetę.
– To twój pomysł?
Nie przestraszyła się groźnego tonu; nie próbowała kłamać. Nawet nie udawała, że nie
wie, o co chodzi.
– Cały artykuł nie, twoje nazwisko tak – odparła.
– Przecież wyraźnie powiedziałem, że nie życzę sobie podobnych „rewelacji”.
– Powiedziałeś, że nie chcesz żadnych zdjęć ani wywiadów. – Stuknęła palcem w gazetę i
uśmiechnęła się z triumfem. – Widzisz? Nie ma zdjęcia.
Ciekawe, czy wiedziała, że już do niego dzwoniono z „Marinera”.
– To bez znaczenia. Zrobiłaś ze mnie, .. – z trudem wypowiedział kolejne słowa – symbol
seksu.
Ariel zerknęła na felieton.
– Możliwe... a cóż to szkodzi?
– Drażni mnie. – Jeff nie spuszczał wzroku z gazety.
– Dlaczego? Przecież to ci tylko przyda popularności.
– Nie chcę być popularny! – wykrzyknął z gniewem. – A już na pewno nie w ten sposób.
„Wysoki, śniady, zadumany.. . „ – mruknął z niesmakiem.
– Przecież to prawda. Jesteś wysoki, jesteś śniady, a jak nie jesteś zadumany, to patrzysz
na mnie wilkiem.
– W tej chwili jestem przede wszystkim wściekły! – wypalił.
– Hmmm... wolałbyś, żeby było napisane „wysoki, śniady, wściekły”?
Szczerze? – pomyślał Jeff. Wolałbym być teraz setki kilometrów stąd, na jakiejś
bezludnej wyspie.
– Obawiam się, że już za późno, żeby zniszczyć cały nakład porannego wydania
„Marinera” – oznajmiła Ariel z teatralnym westchnieniem. – Rzecz jasna, zawsze możesz
zażądać od Heidi, by zamieściła sprostowanie.
– Oczywiście. Po takim sprostowaniu cała sprawa nabrałaby pikanterii.
– Możliwe – przytaknęła Ariel. – Można jednak napisać, że zaszło nieporozumienie, że
tak naprawdę jesteś niski, masz jasne włosy i...
– Dobrze. – Uniósł ręce obronnym ruchem. – Wszystko rozumiem, ale spróbuj choć na
chwilę wczuć się w moje położenie. Nie lubię takich zagrywek. To dziecinada. Już na samym
początku dałem ci wyraźnie do zrozumienia, że życzę sobie, by mnie oceniano wyłącznie na
podstawie mojej wiedzy. – Oparł się o blat biurka. – Ostrzegam, przy następnej okazji uznam
to za pogwałcenie warunków kontraktu i zrezygnuję z udziału w twoim programie. Ariel
pokiwała głową.
– Nie wątpię. A teraz poważnie: Jeff, wiesz, ile osób zacznie cię oglądać tylko z powodu
tego felietonu? Przy okazji dowiedzą się, co robić w razie huraganu.
– Tu masz rację.
– To dlaczego nie przestaniesz się ciskać? Nie bądź... ponurakiem.
W jej oczach pojawiły się wesołe iskierki. Jeff wbrew sobie uśmiechnął się kącikiem ust.
– Rozejm? – zapytała Ariel, wyciągając rękę.
– Pod warunkiem, że przyjmiesz moje zastrzeżenia.
– Przyjmuję. Pozwól, że na przeprosiny postawię ci kolację. Co ty na to?
Powinien odmówić i jak najdalej uciec od jej błyszczących oczu i promiennego
uśmiechu... Wystarczyło przecież uważać...
– Dobrze.
– Poczekaj parę minut, tylko coś skończę. Przez drzwi wetknął głowę Hal Monroe.
– Ariel, możesz poświęcić mi kilka sekund?
– Tak, wejdź.
– Wolałbym na osobności...
– Wybacz – powiedziała Ariel do Jeffa. – Zaraz wracam. Zamknęła za sobą drzwi, lecz
głęboki głos Hala i tak docierał do gabinetu.
– Pamiętasz, jak mówiłaś, by wyszukać jakiś skandal? Chyba trafiłem na coś
interesującego...
– Ekstra... – Głosy ścichły w oddali.
Skandal. Jeff mocno zacisnął pięści. Co on tu robił? Dlaczego przyjął zaproszenie kogoś,
kto żerował na nieszczęściu innych? Czym się naprawdę różnił Kanał 4 od telewizji z Tulsy?
Najlepiej będzie jechać do domu i ograniczyć kontakty z Ariel Foster do niezbędnego
minimum. Tylko ten zapach perfum wciąż unoszący się w powietrzu...
Ariel stanęła w drzwiach i obdarzyła go czarującym uśmiechem.
– Gotów?
Jeff skinął głową. Ariel wzięła torebkę.
– Pojedziesz za mną?
Znakomity pomysł. Gdyby jechali razem, musieliby przejść przez parking, a tam czekało
za dużo niebezpiecznie żywych wspomnień.
Ariel wybrała U Cezanne’a, niewielką francuską restaurację w bocznej uliczce, kilka
przecznic od śródmieścia Corpus Christi. Zapalone świece na stołach, na ścianach widoki
Paryża, a w tle cicha muzyka skrzypiec. Miejsce wprost wymarzone dla zakochanych, ale
Ariel starała się pamiętać, że jej stosunki z Jeffem nie powinny wykraczać poza pewną
granicę.
Uniosła kieliszek z winem.
– Za przyjaźń.
– Za przyjaźń – jak echo zawtórował Jeff, po czym dodał cicho: – Nigdy dotychczas nie
miałem takiej przyjaciółki.
Chciała zapytać, co to miało znaczyć, ale po namyśle odpowiedziała cytatem:
– „Przyjaciel to prawdziwe dzieło przyrody”. Ralph Waldo Emerson.
– Tak dobrze znasz literaturę? – zdziwił się.
– Skończyłam anglistykę.
Jeff obrzucił ją taksującym spojrzeniem i uśmiechnął się lekko. Ariel przeszył dreszcz
podniecenia.
– Sądziłem, że pociągają cię bardziej... dynamiczne rzeczy.
– Na przykład sumo? Parsknął śmiechem.
– Albo stepowanie. Poza tym wykłady z anglistyki nie są najlepszym wprowadzeniem do
pracy w telewizji.
Ariel wypiła łyk wina.
– Kocham dobrą literaturę, a telewizji... nauczyłam się w Houston. W wakacje
pracowałam w tamtejszej stacji.
– Co robiłaś? – Wziął ją za rękę i delikatnie przesunął kciukiem po aksamitnej skórze.
– Wszystko – wykrztusiła. – Razem z braćmi dostawaliśmy niewielkie wynagrodzenie,
ale tata orał w nas. Raz dał mi nawet rolę w przedstawieniu dla dzieci.
– Jaką?
– Bohaterką była kocica. Ja należałam do grona kociąt. Jeff roześmiał się.
– Kociątko... – powiedział takim głosem, jakby miał zamiar ją pogłaskać.
Ariel głośno przełknęła ślinę.
– Jeff – powiedziała drżącym głosem.
– Hmmm?
– Nie rób tego.
Poczuła lekkie muśnięcie warg na skórze.
– Dlaczego?
– Jesteśmy przyjaciółmi.
Znów leciutko dotknął wargami jej dłoni.
– Zachowuję się nieprzyjaźnie?
– Nie, ale...
– Potrawka z kurczęcia – przerwał im kelner.
Jeff puścił rękę Ariel. Cofnęła ją pośpiesznie, wciąż jeszcze ciepłą od jego pocałunku. Z
roztargnieniem patrzyła na krzątaninę kelnera. Jeff próbował ją uwieść... i chyba dopiąłby
swego. Po co? Żeby po raz trzeci odejść? Nie mogła na to pozwolić. Postanowiła wrócić na
bezpieczniejszy grunt – na przykład skupić się na jedzeniu.
– Potrawka z kurczęcia nie należy do najzdrowszych posiłków – powiedziała, marszcząc
nos. – Pomyśl tylko o tych wszystkich tłuszczach wędrujących przez żyły niczym oddział
wroga...
Jeff uśmiechnął się znacząco. Wiedział, że z rozmysłem zmieniła temat.
– Mnie to nie przeszkadza – stwierdził i zabrał się do maślanych bułeczek. – Najpierw
jarzyny – wskazał na smakowicie przyrządzone szparagi.
Ariel starannie unikała niebezpiecznych tematów i zabawiała go głównie wspomnieniami
z dzieciństwa. Opowiadała o swoich braciach, lecz spod oka obserwowała twarz Jeffa,
zmarszczki wokół jego oczu, patrzyła, jak blask świecy wydobywa linię nosa i ust. Pragnęła,
ż
eby znów jej dotknął. Nie, nie chciała... Sama nie wiedziała, czego chce naprawdę.
Kelner zabrał puste nakrycia. Ariel popatrzyła na Jeffa. Mów do niego, strofowała się w
duchu. Nie przerywaj.
– A ty? – zapytała. – Hmmm... jak to się stało, że zostałeś meteorologiem?
– Przez przypadek, pod koniec ósmej klasy. Południowa część Tulsy padła ofiarą tajfunu,
więc postanowiłem głębiej zbadać przyczyny huraganów. Zaprezentowałem swoją pracę na
szkolnym konkursie naukowym i dostałem nagrodę towarzystwa meteorologicznego. Była to
książka o pogodzie.
– Dlaczego huragany?
– Może z powodu ich nieujarzmionej siły... Człowiek, choć się uważa za władcę świata,
jest w istocie bezradny wobec sił natury. Zwykła burza potrafi zmienić bieg historii.
– W jaki sposób? – Ariel chciała jak najwięcej wiedzieć o Jeffie i jego zainteresowaniach.
– Przecież to pogoda przyczyniła się do klęski hiszpańskiej armady. Ocalałe z bitwy
stoczonej z flotą angielską okręty próbowały umknąć, płynąc wokół Szkocji oraz Irlandii, lecz
gwałtowny sztorm zepchnął je na przybrzeżne skały. Większa część floty nigdy nie powróciła
do macierzystych portów i tak zakończyła się władza Hiszpanii nad oceanami. Gdyby nie
było sztormu, świat mógłby teraz wyglądać całkiem inaczej.
Ariel słuchała go w zamyśleniu.
– To ciekawe... Zawsze sądziłam, że meteorologia jest nudna, a ty znalazłeś w niej i
naukę, i historię, i dramat.
– Właśnie.
– Może to wina Perry’ego.
– Nie mnie o tym sądzić – roześmiał się Jeff.
– Jak myślisz, czy w tym roku dotknie nas klęska żywiołowa? – spytała nagle.
– Wielce prawdopodobne – odparł z powagą.
– Będzie dużo zniszczeń?
– To zależy od siły wiatru. Potrafimy śledzić trasę tajfunu, co, w połączeniu z naszym
cyklem programów edukacyjnych, powinno zmniejszyć straty do minimum.
Ariel odetchnęła z ulgą, gdy kelner podał deser.
Jeff najwidoczniej nie przepadał za słodyczami, za to Ariel dała się skusić na kawałek
tortu czekoladowego z kremem jagodowym.
– To twoja zdrowa dieta? – zapytał. Potrząsnęła głową.
– Wyjątek, który potwierdza regułę. – Szelmowsko mrugnęła okiem.
Jadła powoli, delektując się każdym kęsem. Oblizała wargi, na których pozostała drobina
kremu i w tej samej chwili poczuła na sobie rozpalone spojrzenie Jeffa.
– Gdzie pracowałeś przed przyjazdem do Corpus Christi? – spytała.
– Tylko w Centrum Badawczym w Miami. Chciałem jednak mieć nieco więcej swobody
w realizacji własnych pomysłów, więc wybrałem prywatną firmę.
– Przeznaczenie... – mruknęła Ariel.
– Słucham?
Zrobiła nieokreślony ruch ręką.
– Nasze drogi spotkały się we właściwym miejscu i czasie. Miasto potrzebowało twojej
wiedzy, a ja znalazłam sposób na widzów. Jeśli chodzi o naszą pracę, chyba stanowimy
dobraną parę.
Ciekawe, czy uwierzył, że chodziło wyłącznie o to. Ariel skinęła na kelnera i poprosiła o
rachunek. Restauracja, jeszcze do niedawna pełna gości, teraz już prawie opustoszała. Kiedy
wyszli na zewnątrz, lekki powiew zwichrzył włosy Jeffa i przyniósł słoną woń zatoki.
– Pojadę za tobą – powiedział McBride. – Chcę mieć pewność, że bezpiecznie dotrzesz
do domu.
Nic w jego głosie nie wskazywało, by ta propozycja skrywała coś więcej. Boże, co za
denerwujący facet, pomyślała Ariel. Zmienny jak pogoda.
– Dobrze.
Gdy już byli na miejscu, pomachała mu przez otwarte okno samochodu. Jeff uniósł dłoń
na pożegnanie i odjechał. Ariel weszła do domu, wzięła duży arkusz papieru i napisała
szminką: Jeff McBride – partner w interesach. Potem przykleiła ów napis taśmą na lustrze w
łazience. Była szczerze zadowolona, że wieczór skończył się właśnie tak, jak się skończył.
– Akurat! – mruknęła ze złością i wsiadła na rower treningowy.
Jeff zastanawiał się po drodze, co by było, gdyby wstąpił do domu Ariel, gdyby zasnęli
obok siebie... a może nie zasnęli... Może w ten sposób przestałby się zadręczać? Nie będziesz
wiedział, jeśli nie spróbujesz, pomyślał i nieco poweselał.
ROZDZIAŁ 7
Jeff przejrzał sportową stronę poniedziałkowego wydania „Marinera” i odłożył ją na bok.
Huragan skorzystał z okazji i rozciągnął się leniwie na tabelach z wynikami niedzielnych
meczów ligi baseballu. Jeff odruchowo pogładził kota po łebku i zerknął w rubrykę
towarzyską.
– A niech to diabli h – wykrzyknął i dołożył jeszcze kilka soczystych przekleństw.
Wystraszony Huragan błyskawicznie zeskoczył ze stołu i zaszył się w kącie za lodówką.
Jeff nie dowierzał własnym oczom. Jeszcze raz zaczął czytać:
W restauracji U Cezanne’ a doszło do romantycznego spotkania, w którym wzięła udział
szefowa Kanału 4 Ariel Foster oraz Tajfun Jeff McBride.
To też robota Ariel?
Jeff zamknął oczy i wsparł głowę na rękach. Mogli go przecież nazwać „Ekspertem od
pogody” albo po prostu „Naukowcem”. Nie, napisali „Tajfun”! Jakby był jakimś
piosenkarzem albo zapaśnikiem. Już wolał określenie „wysoki, śniady i zadumany”.
Zadzwonił telefon. Jeff sięgnął po słuchawkę.
– Tak?
– To nie moja wina – bez zbędnych wstępów oświadczyła Ariel.
Jeff wydał z siebie coś pomiędzy parsknięciem a gardłowym śmiechem.
– Bardzo mnie to cieszy, w przeciwnym razie... – nie dokończył.
– Chyba ktoś „życzliwy” zawiadomił prasę – ciągnęła Ariel. – Przepraszam.
– Przepraszasz, ale wcale nie jest ci przykro.
– Dzięki temu ściągniemy większą publiczność.
– Jaką? – spytał przez zęby. Robił to dość często od czasu, gdy poznał Ariel. Powinien jej
chyba wysłać rachunek od dentysty.
– Każdy, kto nas ogląda, wyniesie z tego pewną korzyść – odparła Ariel drażniąco
rześkim głosem.
Jeff zdobył się tylko na krótki pomruk. I tak nie zrozumiesz, o co mi naprawdę chodzi,
pomyślał. Odłożył słuchawkę. Ariel dorastała w otoczeniu mediów, tymczasem jego ojciec...
Rodzice marzyli o spokojnym życiu. Jeff początkowo był całkiem inny. W młodych
latach ciągnęło go do świata, ale po aferze z bankiem i zerwanych zaręczynach zaczął stronić
od ludzi. Teraz nawet nie napisał do ojca, że występuje w telewizji. Nie chciał go
niepotrzebnie martwić. Odstawił kubek z kawą na gazetę, ubrał się i pojechał do biura.
– Dzień dobry! – zaświergotała Moira, gdy tylko stanął w progu. – Już wiem o tobie i
pannie Foster.
– Niby co? – spytał z głupia frant.
– Jesteś sławny. Najbardziej...
– To żadna sława...
– Przeznaczenie. Oczywiście. Pasujecie do siebie. – Złote kółka w jej uszach podzwaniały
przy każdym ruchu głowy. – Ona na pewno jest spod znaku Wagi. Zdobądź jej datę urodzin,
miejsce i godzinę, a przygotuję odpowiedni horoskop.
– Moira...
– Och, to takie podniecające. Wasza miłość jest zapisana w gwiazdach. Pamiętasz, jak
zadzwoniła po raz pierwszy? Przepowiedziałam ci życiową zmianę.
Jeff oparł się o biurko.
– Moira! – podniósł głos. – Nic mnie nie łączy z panną Foster. Nie jesteśmy parą. Nie
chodzę z nią. Pracujemy razem, to wszystko.
Sekretarka skinęła głową i konspiracyjnie zmrużyła oko.
– Rozumiem. – Wyciągnęła z szuflady jakieś czasopismo. – Tu masz swój dzisiejszy
horoskop. Przeczytaj.
Nie miał na to ochoty, ale nie potrafił odmówić. Zresztą Moira najważniejsze rzeczy
zakreśliła wściekle różową kredką. „Strzelec: Same niespodzianki”. Pewnie. „W ciągu kilku
najbliższych dni twój ustalony rytm życia będzie podlegał ciągłym zakłóceniom”.
Wyśmienicie!
Jeff usłyszał za sobą stłumione śmiechy i kobiece głosy. Wyraźnie padło słowo „Tajfun”.
Potarł czoło. Nagle rozbolała go głowa. Przeciągle popatrzył na Moirę.
– Jeszcze raz powtórzę, trochę wolniej. Nic mnie nie łączy z Ariel Foster. Jeśli znowu
usłyszę jakąś uwagę na ten temat, to – zabrakło mu słów – to możecie naprawdę obawiać się
tajfunu. A Tajfun Jeff potrafi siać zniszczenie.
Wszedł do gabinetu i trzasnął drzwiami. Chwilę potem odezwał się telefon. Dzwonił
przyjaciel Jeffa, a zarazem właściciel jachtu, Adam Gorman.
– Cześć, stary – powiedział na wstępie. – Widzę, że masz nowy przydomek. A jak tam
Ariel? Warta zachodu?
– Za parę dni sam się przekonasz – odparł McBride, zapominając, że przed chwilą
gorączkowo wszystkiemu zaprzeczał.
Następna rozmowa była mniej przyjemna. Dzwonił Tom Carson, wiceprezes Służb
Morskich Teksasu.
– Telefonowałem godzinę temu – rzucił ze zniecierpliwieniem.
Zegarek Jeffa wskazywał trzy po dziewiątej.
– Przepraszam. Właśnie zasiadłem za biurkiem. Carson zamruczał coś z gniewem.
– Nie ma dnia, żeby nie pisano o tobie w gazetach. Masz jeszcze czas na pracę dla nas?
Jeff zapewnił go, że już podjął przygotowania. Carson uspokoił się nieco, za to Jeff
zupełnie stracił humor. Wbrew optymistycznym prognozom Wayne’a występ w telewizji nie
przydał mu popularności wśród kolegów po fachu. Wprost przeciwnie, podważał jego
wiarygodność. Co będzie, gdy podobna opinia dotrze na Florydę? Strach myśleć.
Ariel pośpiesznie przejrzała zapis rozmów telefonicznych z widzami i sięgnęła po listy.
Najpierw wpadła jej w rękę duża różowa koperta zaadresowana dziecięcym pismem.
Droga Redakcjo Kanału 4,
Chodzę do siódmej klasy. W zeszłym roku uczyliśmy się dużo o pogodzie, ale mnie to
zupełnie nie interesowało. Rety, ale byłam głupia. Huragany są super, zwłaszcza kiedy o nich
mówi Jeff McBride. Możecie go poprosić, żeby mi przysłał zdjęcie z autografem, mapę
huraganów i spis lektur? Chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej o burzach.
Jody Miller
Ariel z uśmiechem skończyła czytać. Nie zdziwiło jej, że Jody szukała nauk u takiego
wykładowcy jak Jeff. Mogła tylko żałować, że on nie lubił fotografów.
Napisała odpowiedź:
Droga Jody,
Dziękuję za list. Cieszy mnie, że spodobał Ci się cykl naszych programów. Niestety,
chwilowo nie mamy żadnych zdjęć, ale załączam mapę huraganów, podpisaną przez doktora
McBride’a oraz spis lektur, o który prosiłaś. Oglądaj nas.
Ariel Foster
Zamierzała wieczorem poprosić Jeffa, żeby złożył parę podpisów i opracował listę
książek dla Jody.
Dzięki „Tajfunowi” oraz niektórym innym posunięciom Ariel widownia Kanału 4 rosła w
niespotykanym tempie. Ale co się stanie po zakończeniu cyklu o huraganach? Może warto
coś zmienić w oprawie dziennika? Ariel podniosła słuchawkę telefonu i wystukała prywatny
numer ojca. Po chwili usłyszała po drugiej stronie dobrze znany głos i bez większych
wstępów przeszła do rzeczy.
– Tato, chcę zatrudnić spikerkę. Możesz mi jakoś pomóc?
– Jeszcze dzisiaj roześlę informację do innych stacji.
– Dzięki. Co słychać u Chada i Daniela?
– Chad wystartował z cyklem komentarzy politycznych, a Daniel zrobił sześć programów
na temat walki z przestępczością – odparł ojciec.
Ariel zmarszczyła brwi i na skrawku papieru naszkicowała podobizny obu braci.
– A u ciebie? – spytał Martin Foster. Uśmiechnęła się.
– Co tydzień mam trzyminutowy wykład o huraganach. Prawdziwy przebój.
– O huraganach? – Na ojcu nie wywarło to żadnego wrażenia. – Ten twój fachowiec od
pogody nie potrafi rozsądnie mówić nawet o kataklizmie.
Ariel dorysowała pod twarzą Chada trupią czaszkę ze skrzyżowanymi piszczelami. Tak
samo postąpiła z podobizną Daniela.
– Nie widziałeś mojego najnowszego nabytku. Facet wygląda jak hollywoodzki gwiazdor.
– I całuje jak urodzony amant, dodała w myślach.
– Co takiego? Manekin udaje specjalistę? – W głosie ojca pobrzmiewała wyraźna
dezaprobata.
– Nie, tato. To naukowiec. Z tytułem doktora. Połączenie meteorologa z tajfunem.
– Słucham?!
– Z tajfunem. Gazety określiły go mianem „Tajfun”.
– Naprawdę? – Martin Foster wybuchnął śmiechem. – Nie zmarnuj okazji.
– Nie zamierzam.
Ariel odłożyła słuchawkę i z westchnieniem spojrzała na list Jody. Szkoda, że Jeff z
uporem unikał reklamy. Potrafiłaby zdziałać dużo więcej, gdyby tylko zechciał
współpracować.
Jeff wyszedł z biura, wsiadł do samochodu i pojechał w stronę sklepu, w którym miał
razem z Debrą zrobić zakupy na wypadek klęski żywiołowej. Oznaczało to kolejne spotkanie
z ekipą Kanału 4. Rano pracował bez wytchnienia, gdyż wiedział, że po południu nie zdoła
wiele zrobić. Zatrzymał się przed pralnią, żeby odebrać kilka koszul. Kiedy wszedł, siedząca
za ladą kobieta w średnim wieku powitała go szerokim uśmiechem.
– Dzień dobry. Jeff skinął głową.
– Chciałem odebrać pranie. McBri...
– Nie musi pan podawać swojego nazwiska – przerwała z machnięciem ręki. – Znam
pana. Pan Tajfun.
Jeff milczał. Co innego mu zostało?
Jak mógł myśleć, że po spotkaniu z Ariel jego życie wciąż będzie biegło zwykłym torem?
Sam sobie napytał biedy. Mógł się nie pchać do telewizji albo wcześniej iść do psychiatry.
Zapłacił za pranie i ruszył w dalszą drogę. Nagranie przebiegło bez niespodzianek. Debra
chyba nie czytała gazet, gdyż ani razu nie wspomniała o Tajfunie. Za to Perry Weston wciąż
kręcił nosem.
– Symbol seksu – mruknął, gdy Jeff wszedł do studia. Tylko spokojnie, powtarzał sobie w
duchu Jeff podczas charakteryzacji. Lynn Nelson, która go pudrowała, była dziewczyną o
egzotycznej urodzie i czarnych jak noc włosach, sięgających niemal do pasa. Zanim zdążyła
przerobić Jeffa na różowe widmo, ktoś zapukał.
– Proszę – zawołała.
W drzwiach stanęły Kara i Ariel. Jeff patrzył tylko na nią. Włosy zaczesała w tył i spięła
złotą spinką. Miała na sobie jasnozieloną spódnicę i bluzkę z połyskliwego materiału,
przypominającego jedwab. W uszy wpięła cienkie złote kolczyki.
– Cześć – powiedziała lekko zachrypniętym głosem, który stokroć lepiej brzmiałby w
sypialni. – Mam do ciebie niewielką prośbę.
Uwaga! Jeff zdwoił czujność. Prośby Ariel z reguły kończyły się katastrofą.
Wskazała na plik papierów.
– Dostałam list od uczennicy, którą zaraziłeś miłością do pogody i która prosi o spis
odpowiednich lektur oraz twój autograf.
Wcisnęła mu do ręki długopis. Uff... Nic groźnego. Podpisał się zamaszystym ruchem.
– Spis książek przefaksuję ci jutro rano.
– Dzięki. – Ariel przysiadła na brzegu stołka. Lynn kontynuowała swą pracę. W
wyobraźni Jeffa zamieniły się miejscami. To palce Ariel gładziły go po twarzy i odgarniały
włosy z czoła. To Ariel pochylała się w jego stronę do pocałunku. W jaki sposób potrafiła
przemienić gniew w pożądanie?
Spojrzał na nią. Siedziała ze zmarszczonymi brwiami.
– Kara, krawat. Co?
– O co chodzi z krawatem? – spytał.
– Zbyt mdły – powiedziała Ariel.
– Właśnie – dodała Kara.
– Uhm – przytaknęła Lynn.
Wszystkie trzy miały takie miny, jakby nagle ktoś im podrzucił brudną ścierkę.
– To drogi krawat – burknął Jeff.
– Prawie nie widać wzoru. – Lynn potrząsnęła głową.
– Bez wyrazu – oświadczyła Kara.
– Bez gustu – poprawiła ją Ariel. – Do tego za ponury. Znajdź coś żywszego, może w
odcieniu srebra.
– Zaraz wracam. – Kara zniknęła w korytarzu.
– Powinniśmy też coś zrobić z włosami – ciągnęła Ariel, najwyraźniej nie zdając sobie
sprawy, że Jeff panował nad sobą ostatkiem sił.
– Zaczęli dziennik! – zawołał ktoś za drzwiami. – Wchodzi pan za pięć minut, doktorze
McBride.
– Nieco pianki. – Lynn przekrzywiła głowę. – Nie, lepiej je lekko pofalować.
Sięgnęła po lokówkę.
– Akurat! – warknął Jeff.
Ariel położyła mu rękę na ramieniu.
– Spokojnie. To zajmie najwyżej minutę. Masz jeszcze mnóstwo czasu.
Zanim zdążył zareagować, poczuł na swoich włosach rozgrzane szczęki lokówki.
– Au!
– Przepraszam – powiedziała Lynn. – Zaraz skończę. Jeff bezradnie tkwił na fotelu. Lynn
odłożyła lokówkę i przez chwilę pracowicie machała grzebieniem, aż w końcu doszła do
wniosku, że powstało prawdziwe dzieło sztuki. Odstąpiła o krok.
– Jak ci się podoba? – zwróciła się do Ariel. A mnie nikt nie zapyta? – pomyślał Jeff.
– Nieźle – oświadczyła Ariel. Weszła Kara, niosąc dwa krawaty.
– Który?
– Ten z czerwonym wzorem – zdecydowała Ariel. Cholera, zachowują się, jakbym w
ogóle nie istniał, klął w duchu Jeff. Jakbym był jakąś chodzącą lalką.
Lynn wciąż patrzyła na jego głowę.
– Nie zaszkodzi nieco lakieru – mruknęła i odwróciła się w stronę toaletki.
– Starczy tego dobrego! – nie wytrzymał Jeff. Zerwał się z fotela. Zdjął krawat i rozpiął
kołnierzyk.
– Mam dosyć!
Zrzucił marynarkę i zawinął za łokcie rękawy koszuli.
– Nie jestem manekinem! – Przeczesał palcami świeżo ułożone włosy. – Chciałyście
naukowca, no to go macie! Tak wyglądam podczas pracy!
Wypadł z garderoby i pobiegł w stronę studia. Lynn, Kara i Ariel patrzyły za nim
otępiałym wzrokiem.
– Jeszcze zobaczycie – zabrzmiały z oddali pogróżki.
Kara pierwsza ochłonęła ze zdumienia.
– Mam go dogonić? – spytała.
– Nie. Już za późno. Zrobiłby awanturę przed kamerą – odparła Ariel.
Lynn wciąż stała z lakierem w ręku.
– Pryskasz sobie na buty.
– Och. – Lynn spojrzała na wilgotne rajstopy.
– Kup sobie nową parę. Na rachunek firmy – powiedziała Ariel. – Chodź, Karo.
Poszły do reżyserki. Jeff właśnie zaczynał mówić.
– Nie wierzę własnym oczom – szepnęła Kara. – Spójrz na niego. Przed kamerą w samej
koszuli.
– Tak, widzę. – Ariel wskazała na monitor. Jeff przemawiał spokojnym, zrównoważonym
tonem, choć w oczach wciąż migotały mu iskierki złości. Wyraźnie widać było jego silne,
opalone ręce, ciemny meszek zza rozchylonego kołnierzyka koszuli i rozwichrzone włosy.
Wspaniały okaz męskiego seksu. Marzenie setek kobiet siedzących przed telewizorem.
Ariel trzęsła się ze śmiechu.
– Karo, ręczę ci, że po dzisiejszym dniu wszystkie kobiety w Corpus Christi będą z
utęsknieniem czekać na następny program. McBride stanął na wysokości zadania. Sam o tym
jeszcze nie wie, ale trafił w dziesiątkę.
ROZDZIAŁ 8
Jeff zamknął drzwi i rzucił teczkę na kanapę. Po wczorajszych emocjach i poranku w
pracy musiał odpocząć. Rozsiądzie się przed telewizorem. Chociaż nie. Ostatnio dość miał
telewizji. Poczyta książkę. Coś z fantastyki naukowej.
Huragan czekał na niego w kuchni. Spacerował po kredensie i donośnym miauczeniem
domagał się obiadu.
– Dobrze, dobrze, zaraz dostaniesz – uspokoił go Jeff. Sięgnął do szafki po torbę z karmą
dla kotów. Była pusta.
Zajrzał więc do lodówki, czy nie zostały jakieś resztki. Nic. oprócz kiełbasy.
Wkroił kilka cienkich plasterków do miski kota. Huragan zeskoczył z kredensu, ostrożnie
powąchał pokarm, z dezaprobatą pomachał ogonem i odwrócił się tyłem.
Jeff obrzucił go posępnym spojrzeniem.
– Kto cię nauczył takich manier?
– Miau...
– Dobrze, stary. Zaraz pójdę do sklepu.
Kot, nie przestając miauczeć, odprowadził go do samych drzwi.
Jeff podjechał do najbliższego sklepu i zgarnął do koszyka pół tuzina puszek z karmą. W
połowie drogi do kasy usłyszał za sobą przyciszone głosy:
– To on...
– Rzeczywiście! Tajfun!
Miał się schować za pudełkami chrupek? Rzucić koszyk i uciekać? Za późno. Otoczyły
go trzy chichoczące dziewczyny.
Kształtna blondynka w obcisłych szortach i krótkim podkoszulku rzuciła mu powłóczyste
spojrzenie spod długich rzęs.
– Uwielbiam pana program, panie McBride – zagruchała. Jej ciemnowłosa koleżanka,
ubrana... a może rozebrana?
Jeff wolał nie zagłębiać się w tę kwestię. Zatem jej ciemnowłosa koleżanka energicznie
pokiwała głową.
– Oglądałyśmy wczoraj pański program. W rozpiętej koszuli wyglądał pan tak... seksy.
– Możemy prosić o autograf? – niemal bez tchu spytała trzecia, o włosach barwy piasku.
Jeff znalazł się w pułapce, przyciśnięty do półki z proszkiem do prania.
– Tak... naturalnie wyjąkał.
– Potrzymam pański koszyk – zaproponowała brunetka.
– Niech pan pisze tutaj, na liście zakupów – powiedziała trzecia. Rozejrzała się za jakimś
pulpitem, ale nic nie znalazła. – Może na moich plecach?
Jeff złożył dwa podpisy na dwóch oddzielnych kartkach. Blondynka wyciągnęła z torebki
dolarowy banknot.
– Nie mam listy, więc...
Przysunęła się jeszcze bliżej. Jeff nie miał gdzie uciekać.
– Chodzimy do technikum – powiedziała. – Czy mógłby pan przyjechać do Lubbock na
gościnny wykład?
– Jeśli nie będę zajęty przy huraganach – oświadczył Jeff. Oddał jej podpisany banknot.
– Dziękujemy! – wykrzyknęły chórem. Na odchodnym słyszał ich głosy.
– Mmmmm!
– Ekstra facet!
– Nigdy nie wydam tego dolara.
Jeff z wypiekami na twarzy zapłacił za zakupy i uciekł do samochodu. Sam sobie
nawarzył piwa. Ot co!
Ariel powitała Jeffa uśmiechem. Od pamiętnej kłótni w garderobie minął już cały tydzień,
więc miał wystarczająco dużo czasu, by ochłonąć. Niestety, z jego zachowania nic nie umiała
wyczytać.
– Peg wspomniała, że chcesz mnie widzieć – powiedział.
– To prawda. Jak minął tydzień?
– Lepiej nie pytaj.
– Były... jakieś reakcje po twoim poniedziałkowym występie?
Westchnął ciężko i przeczesał palcami włosy.
– Parę niespodziewanych spotkań w supermarkecie, mnóstwo listów w skrzynce
pocztowej, setki zgłoszeń zarejestrowanych przez automatyczną sekretarkę. Ludzie potrafią
być natrętni. Zastanawiam się nad zmianą numeru telefonu, żeby przespać choć parę nocy.
Dzisiaj o trzeciej w nocy dzwoniło jakieś dziewczę z propozycją... zresztą nieważne, – Część
korespondencji do ciebie przychodzi pod naszym adresem. – Ariel wskazała stojące w kącie
duże tekturowe pudło, niemal po brzegi wypełnione kartkami pocztowymi i listami.
Jeff zerknął w tamtą stronę i poruszył ustami, ale nie powiedział ani słowa.
– Może przeczytasz chociaż kilka – zaproponowała Ariel.
– Udostępnię ci komputer, jeśli zechcesz napisać odpowiedź.
– Jasne – mruknął. Przyciągnął pudło bliżej biurka. Ariel wyszła, pozostawiając go przy
lekturze. Już zza drzwi słyszała, jak mówił do siebie coś, co brzmiało: „Nie wierzę własnym
oczom...”
W sali konferencyjnej, pod przewodnictwem Kary, zebrał się zespół wiadomości.
Omawiano plan na nadchodzący tydzień – akcja sprzątania plaży, petycja od mieszkańców w
sprawie wzmocnienia sił policyjnych, zabójstwo w dzielnicy willowej.
– Co jeszcze? – spytała Kara.
Hal Monroe poprawił się w krześle i rozprostował swoje długie nogi.
– Rozmawiałem o tym już z Ariel. Coś niedobrego dzieje się w szpitalu Świętej Elżbiety.
– Modernizują go, prawda? – spytał Steve.
– Owszem. Zaczęli prace ziemne pod budowę oddziału dziecięcego.
– To chyba ich największe przedsięwzięcie – powiedziała Kara.
– Większe, niż ci się zdaje – odparł Hal. – Dowiedziałem się, że jeden z dyrektorów był
osobiście zainteresowany kupnem gruntu. Dopuścił się nadużycia...
– Ho, ho... – mruknął Steve. – Coś śmierdzi.
– I to wyjątkowo paskudnie – potwierdził Hal. – Potrzebuję jedynie zeznań jeszcze
jednego świadka i możemy to puścić na antenę.
– Tylko sprawdź dobrze każdy szczegół – poleciła Ariel.
W głębi ducha miała nadzieję, że pogłoski okażą się fałszywe, ale z drugiej strony...
Byłaby to prawdziwa bomba, z pewnością zauważona przez krajowe środki przekazu.
Wyobraźnia podsuwała jej obraz zmagań na ostatnich metrach wyścigu do Houston. Ariel
wychodzi na prostą, przesuwa się do przodu, atakuje... Tak, już dobiega do linii mety... Jest!
Ariel wygrywa o długość nosa, przed Chadem i Danielem.
Wróciła do gabinetu. Jeff zawzięcie stukał w klawisze komputera. Przypatrywała mu się
przez chwilę. Rzeczywiście wyglądał interesująco... i seksownie. Dzięki niemu już w
przyszłym roku być może przeniesie się do Houston. Podeszła do biurka i zerknęła na list.
Drogi Doktorze
McBride, Mam dziewięć lat. Widziałem Pana program i chcę być metrorologiem, jak
urosnę. Może mi Pan napisać, co robić, żeby mieć taką pracę?
Sean Wellman
Jeff parsknął śmiechem, napisał odpowiedź i odłożył list Seana na stos kartek piętrzący
się na podłodze. Otworzył następną kopertę.
Jeff,
Przez całe życie czekałam na kogoś w Twoim typie. Mam dwadzieścia dziewięć lat, sto
siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, pozostałe wymiary: dziewięćdziesiąt jeden,
sześćdziesiąt dwa, dziewięćdziesiąt trzy. Mój numer telefonu: 555-8319. Sypiam nago. A ty?
Candy Lovell
– Mmmm... Candy. Cukiereczek – mruknęła Ariel. Jeff pokręcił głową i cisnął list na
drugi, większy stos papierów.
– Śmieci? – spytała Ariel.
– Dział NN. Natręci i nimfomanki.
Ariel roześmiała się. Usiadła na kanapie, żeby przejrzeć własną korespondencję.
– Posłuchaj tego – odezwał się Jeff. – „Drogi doktorze McBride, Pański program na
Kanale 4 jest czymś szczególnym dla mieszkańców Corpus Christi. Przeżyłem tajfun Connie
w 1983 roku i wiem, jak ważne są wcześniejsze przygotowania. Dziękuję, że pomyślał Pan o
nas wszystkich”. Właściwie to powinien być zaadresowany do ciebie – powiedział. – Ty
wymyśliłaś ten cykl.
– A ty go realizujesz.
– Bo mnie zmusiłaś.
– Stanowimy dobrany zespół.
– Właśnie – odparł.
Wrócili do swoich zajęć. Szeleściły kartki, stukały klawisze komputerów, ale Ariel wciąż
czuła bliską obecność Jeffa. Słyszała szmer jego ruchów, zduszony śmiech, westchnienia,
którymi kwitował niektóre listy, czuła zdecydowany, męski zapach płynu po goleniu. Przez
krótką chwilę dała się ponieść wyobraźni; pomyślała, że przecież tak mogłoby być zawsze.
Wspólne weekendy, poranne spacery, gorące dyskusje i namiętna miłość...
Nagle usłyszała jęk. Uniosła głowę. Jeff wyjął z dużej szarej koperty parę czarnych
damskich majteczek.
Ariel otworzyła usta ze zdumienia.
– Ciekawe... Prześwitujące. Nigdy dotąd takich nie widziałam. – Odłożyła majtki na
biurko. – Mogę przeczytać list?
– Jaki list?
– Ten, który tak pachnie, że go czuć w całym gabinecie.
Jeff szybko chwycił różową, mocno skropioną perfumami kartkę i podarł ją na drobne
strzępy.
– Nie ma najmniejszej potrzeby, żebyś to czytała. – Wyrzucił skrawki do kosza. – Koniec.
– Jeff... – zaczęła Ariel uspokajającym głosem – po co się tak przejmujesz głupimi
listami? Przecież nie dzieje ci się krzywda.
– Nie? – Odepchnął pudło na bok. – Nic nie rozumiesz! Zaintrygowana przecząco
pokręciła głową.
– Przecież kobiety wciąż narzekają, że są postrzegane tylko jako symbol seksu, że czują
się tym poniżone.
– Tak, ale...
– Myślisz, że z mężczyznami jest inaczej?
– Nigdy nie rozpatrywałam tego od tej strony – przyznała Ariel.
Jeff nerwowym ruchem przygładził włosy.
– Jestem naukowcem. Jak mam zachować wiarygodność, skoro moje nazwisko pojawia
się w gazetach w zupełnie innym kontekście?
– Jeff, tak mi przykro... Nawet nie pomyślałam o takich konsekwencjach.
– Na przyszłość pomyśl.
Skinęła głową. Jeff spojrzał na zegarek.
– Muszę się już zbierać – powiedział i bez pożegnania wyszedł z gabinetu.
Tej nocy Ariel śniła o Jeffie – był jej kochankiem, pełnym namiętności i oddania.
Zbudziła się rozgorączkowana i drżąca. Zegar na nocnej szafce wskazywał kwadrans po
piątej. Ariel wstała, wyszła na balkon i wbiła wzrok w szarzejące niebo. Czuła słodki zapach
zroszonej trawy i podmuch porannej bryzy znad zatoki. Otaczała ją cisza. Nad horyzontem
pojawił się słaby blask jutrzenki, wśród żywopłotu mignęła wiewiórka ziemna, lecz poza tym
panował niezmącony spokój. Sprzyjało to rozmyślaniom. Ariel rzadko miała okazję
doświadczać takiej chwili; zwykle jej życie przypominało zawziętą gonitwę.
Zrobiło jej się wstyd. Przecież to za jej namową Heidi wstawiła do artykułu nazwisko
Jeffa. Grała nie fair, myśląc tylko o rywalizacji z braćmi.
Chciała w blasku chwały pojechać do Houston. Z kim jednak miała świętować swój
triumf? Zwierzyła się Jeffowi, że tęskni za założeniem rodziny. Naprawdę? Przecież ponad
wszystko przekładała pracę. Chad już od dawna stał się niewolnikiem telewizji. Był po
rozwodzie. A ona? Do tej pory wiecznie podróżowała, od studia do studia, nigdzie nie
zagrzewając miejsca na tyle długo, żeby się ustatkować. Od prawie roku myślała wyłącznie o
Houston... Nie zamierzała zostać w Corpus Christi. Nagle poczuła się samotna i opuszczona.
Za jej plecami, w sypialni, rozległ się donośny terkot budzika. Westchnęła głośno. Czas na
przygotowania do nowego dnia.
Zanim dotarła do biura, zdążyła już zapomnieć o porannej melancholii. Jak zwykle
tryskała pomysłami i energią. W południe odebrała szereg gratulacji za cykl o huraganach i
ż
ałowała tylko, że nie dane jej było dzielić tej radości z Jeffem.
Potem odbyła krótką telefoniczną naradę z przedstawicielem głównego kanału telewizji
krajowej, który czasem brał materiały z sieci Fostera, a resztę dnia spędziła na przeglądaniu
listów. Nie, Kanał 4 nie jest zainteresowany programem dla dzieci, w którym aktorzy
występowaliby przebrani za świerszcze. Nie, nie nadają programów po arabsku. Tak. chętnie
podejmą współpracę z miejskim departamentem policji podczas akcji na rzecz ograniczenia
przestępczości.
Spotkała się też ze Steve’em, by przejrzeć listę kandydatek do prowadzenia dziennika.
Wybrali cztery. Steve miał je zaprosić do studia na wstępne przesłuchanie. O szóstej po
południu postanowili zrobić sobie małą przerwę. W korytarzu spotkali Jeffa i Karę. Jeff
taszczył kawał drewna, a Kara skrzynkę z narzędziami.
Steve natychmiast podbiegł do Kary.
– Pozwól, że ci pomogę.
– Dzięki. Zrobiliśmy zakupy do następnego programu. Jeff będzie mówił, jak
zabezpieczyć dom przed nadchodzącą wichurą. Chodźcie, pokażę wam, gdzie to złożyć.
Ariel szła obok Jeffa. Wczoraj był tak zirytowany, że nie wiedziała, czy zechce z nią
rozmawiać.
– Ciągle się zastanawiam, kiedy Kara nareszcie się obudzi i zauważy, że ten facet szaleje
za nią – rzucił przyciszonym głosem.
Ariel popatrzyła na niego. Jak to się stało, że dostrzegł zachowanie Steve’a?
– Bywa i tak, że na to potrzeba czasu – bąknęła, żeby coś powiedzieć.
– A może w delikatny sposób dać jej do zrozumienia, co się dzieje? – zaproponował Jeff.
– Niektórzy ludzie nie chwytają delikatnych aluzji. – Ariel spojrzała mu prosto w oczy.
Jeff bez wątpienia należał do tej kategorii.
– Może wybralibyśmy się na kolację, jeśli nie masz nic pilnego do roboty? – spytał Jeff.
– Już skończyłam – odparła, choć pamiętała o stosie listów zalegających biurko. Jeff
zaprosił ją po raz pierwszy, więc nie miała ochoty z tego zrezygnować.
Wybrali się do Lin Wan, przytulnej chińskiej knajpki w pobliżu studia. Na deser były
ciasteczka z wróżbą. Ariel pierwsza rozłamała swoje.
„Uwierz w siebie, a spełnią się twoje marzenia” – przeczytała. Schowała karteczkę do
torebki. Dobre motto na cały jutrzejszy dzień.
– Co znalazłeś’? – spytała.
– Nawet nie spojrzałem – odparł Jeff. – Mam dość astrologii. Moja sekretarka się nią
pasjonuje.
– Dalej, nie wstydź się.
Jeff pokręcił głową, więc wzięła jego ciasteczko i wyciągnęła kartkę.
– „Śmiej się, a zobaczysz, że cały świat poweseleje z tobą. Zacznij chrapać, a będziesz
spał sam”. – Zachichotała. – Chrapiesz?
– Nie.
– Więc nie musisz się obawiać, że... – urwała i popatrzyła na niego rozradowanym
wzrokiem.
Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu rozległ się głos kelnerki:
– Państwo proszą o rachunek? Jeff zamrugał.
– Co?... tak. Oczywiście.
Po kolacji pojechali na plażę. Tuż za granicą miasta Jeff zjechał z szosy.
– Chodźmy na spacer.
Ariel zdjęła sandały. Wędrowali po chłodnym piasku.
– Nocą plaża wygląda całkiem inaczej – powiedziała, wsłuchana w monotonny szum fal.
Niebo bez poświaty lamp i neonów wydawało się smoliście czarne. – Większa i tajemnicza...
– Odległa od świata.
– Nie czujesz się przez to samotny? – spytała, przypomniawszy sobie poranek na
balkonie.
Roześmiał się i wziął ją za rękę.
– Nie ma mowy o samotności. Od czasu gdy zacząłem występować w telewizji, mam
wrażenie, że pracuję w cyrku. – Zatoczył krąg ręką. – Tylko tutaj mogę być naprawdę sobą.
– A kim jesteś, Jeff?
Zatrzymał się i ogarnął ją wzrokiem.
– Zwykłym, spokojnym facetem.
– Przede wszystkim szukasz... spokoju?
– Nie jestem pustelnikiem, Ariel, lecz cenię odrobinę prywatności.
– Byłeś kiedyś żonaty?
– Nie. Zaręczyny zastały zerwane.
– Dlaczego?
– Poróżniła nas telewizja.
Przez chwilę sądziła, że to dowcip, ale nie... mówił całkiem poważnie.
– Nie rozumiem.
Jeff westchnął ciężko i wbił wzrok w fale.
– Kilku pracowników banku, którym zarządzał mój ojciec, było zamieszanych w aferę z
praniem brudnych pieniędzy. Ojciec nic o tym nie wiedział, lecz zarzucono mu współudział.
Tak przynajmniej postrzegały tę sprawę środki przekazu. Gdziekolwiek się ruszył, czekał na
niego tłum reporterów, kamery, mikrofony... Nie podobało się to mojej narzeczonej, Elaine. –
Roześmiał się gorzko. – Widzisz, jej ojciec był prawnikiem, sędzią, a ona sama zamierzała
zrobić karierę. Marzyła o pracy w Kongresie i nie chciała się wiązać z kimś, na kim ciążył
choćby najmniejszy cień podejrzenia o korupcję. Zerwała zaręczyny.
– Musiało ci być ciężko. Pokiwał głową.
– Jak tylko wybuchł skandal, zaczęła się spotykać z synem senatora z Kolorado. Bez
wątpienia stanowił dużo lepszą partię. W końcu się pobrali.
Nic dziwnego, że wprost nie cierpiał telewizji i że tak trudno było pozyskać jego
zaufanie. Ariel cisnęło się na usta tylko jedno zdanie:
– Głupia baba.
Jeff skwitował to krótkim śmiechem.
– Ktoś mógłby nazwać ją „zręcznym politykiem”. Pochylił się, podniósł z piasku muszlę i
cisnął ją w fale.
– I tak bym jej nie poślubił, skoro za moimi plecami spotykała się z innym.
– Ja też byłam zaręczona – po chwili wyznała Ariel. – Tuż przed przeprowadzką do
Corpus Christi.
– Co się stało?
Czasem dobrze podzielić się wspomnieniami z kimś, kto chce cię wysłuchać. Można
wtedy na nowo ocenić pewne sprawy...
– Mieszkałam w Fort Worth. Pracowałam tam jako zastępca kierownika miejscowej stacji
telewizyjnej. Keith wraz z bratem prowadził sieć sklepów z męską odzieżą. Zrobiliśmy im
parę reklam... a po pół roku byłam już zaręczona. Tyle tylko że Keith wciąż mnie namawiał,
ż
ebym rzuciła pracę. Chciał ze mnie zrobić prawdziwą damę...
– Nie wyobrażam sobie, żebyś mogła usiedzieć w domu.
– Nie?
Parsknął śmiechem.
– Huragan Ariel? Jesteś szybsza i bardziej zwrotna od graczy Małej Ligi.
– Przyjęłam jego oświadczyny.
– Chyba cię źle oceniłem – odparł ze zdumieniem.
– Nie, to ja popełniłam błąd. Chciałam, żeby Keith był szczęśliwy. Kochałam go, a
przynajmniej sądziłam, że kocham.
– Co się zmieniło?
– Wiele rzeczy. Początkowo nikomu nie mówiliśmy o naszych planach. Nawet najbliższej
rodzinie. Nagle tata zadzwonił z propozycją, żebym przejęła kierownictwo Kanału Czwartego
w Corpus Christi. – Puściła rękę Jeffa i odwróciła się w stronę morza. Poczuła słone krople na
policzkach.
Jeff stanął tuż za nią i położył dłonie na jej ramionach.
– I?
– Zrozumiałam, że nie zrezygnuję z tej pracy.
– Nie chciałaś być damą?
– Nie – odparła z kwaśnym uśmiechem. – Próbowałam przekonać Keitha, że moja
decyzja nie zaważy na naszym szczęściu. Miał przecież dwa sklepy branżowe w San Antonio
i Austin. Mógł otworzyć trzeci, w Corpus Christi. Obiecywałam mu, że stworzę prawdziwy
dom i że na pewno nie będzie niczego żałował. – Westchnęła. – Odparł na to, że nie wyjedzie
z Fort Worth. Dla mnie najważniejsza była jednak kariera, choć bardzo przeżyłam rozstanie.
Gdybym wcześniej powiedziała ojcu...
– Byłabyś teraz nieszczęśliwą żoną – dokończył. Ciepłe palce masowały jej kark i
łagodziły napięcie.
– Chyba masz rację.
Stali w milczeniu, zatopieni we własnych myślach. Nagle rozległ się głośny warkot. Na
plażę wjechała grupa motocyklistów.
– Tu będzie ekstra miejsce! – zawołał któryś.
– Robimy imprezę!
Z głośników buchnął heavymetal. Dźwięki muzyki zagłuszyły szum fal i zburzyły ciszę
nocy.
Wrócili do samochodu. Jeff podwiózł ją na parking i odprowadził do auta.
– Muszę wyjechać na parę dni na Florydę, żeby sfinalizować plan projektu – powiedział
przy pożegnaniu. – Zobaczymy się w poniedziałek.
– Dobrze.
Lekko przyciągnął ją do siebie.
– Po dzienniku pójdziemy coś zjeść, zgoda?
– Zgoda.
Pochylił głowę. Ariel zamknęła oczy.
Poczuła jego usta na swoich wargach.
Boże, pomyślała, czując, jak uginają się pod nią nogi. Zapomniała o całym świecie w
uścisku silnych męskich ramion...
A potem powróciło poczucie krzywdy, ponieważ przypomniała sobie, jak ostatnim razem
pozostawił ją samą, także przy samochodzie. Wezbrał w niej gniew.
Tym razem to właśnie ona odeszła bez słowa.
ROZDZIAŁ 9
W ciągu kilku następnych dni Ariel i Steve odbywali spotkania z kandydatkami na
prezenterkę wieczornych wiadomości. Pod koniec czwartego przesłuchania Ariel zerknęła na
swego asystenta, a ten lekko skinął głową: Bez wątpienia Wendy Norris pokonała swoje
rywalki – wysoka, zgrabna, obdarzona dużą pewnością siebie, o twarzy, która łatwo zapadała
w pamięć widzów: ciemne, falujące włosy, duże brązowe oczy i szczery uśmiech. Świetnie
wyglądała przed kamerą, więc Ariel uznała, że warto ją posadzić obok Hala.
– Podobasz się nam, Wendy – powiedziała bez ogródek. – Jeśli wciąż chcesz pracować u
nas, możemy spisać kontrakt.
– Chcę.
Ariel podała jej wysokość proponowanej na początek pensji.
– Tym bardziej chcę – stwierdziła Wendy.
– Powinnaś zacząć jak najszybciej. Może pierwszego września?
Wendy skinęła głową.
– Świetnie – z uśmiechem powiedziała Ariel. – Zaraz przygotuję umowę. Może uczcimy
to wspólnym lunchem? Będziesz miała okazję poznać szefową produkcji Karę Taylor oraz
kolegę, z którym poprowadzisz dziennik, Hala Monroe. Kara zabrała się z Halem, a Ariel
dosiadła się do Steve’a. Steve z galanterią otworzył przed Wendy drzwiczki. Kiedy pomknęli
brzegiem morza, Wendy patrzyła przez okno na rzędy palm, połyskującą wodę i tłumy
opalonych plażowiczów. Mniej odważni czciciele słońca kryli się pod osłoną różnobarwnych
parasoli.
– Nie mogę się wprost doczekać, żeby spędzić tu nieco więcej czasu – odezwała się w
pewnej chwili. Popatrzyła na Steve’a. – Uprawiasz surfing?
– Trochę. Przy dobrej pogodzie – odparł. Ariel słuchała go ze zdumieniem. Nie miała
najmniejszego pojęcia, że Steve surfuje.
– A ty? – spytał.
– W Abilene nie miałam na to żadnych szans, ale bardzo chcę się nauczyć. – Wendy
obdarzyła go promiennym uśmiechem. Steve aż pokraśniał z radości, a w restauracji wybrał
miejsce tuż przy niej i zaproponował, by zamówiła pasta primavera.
Ariel wzięła do ręki kieliszek wina.
– Za nowego pracownika Kanału Czwartego – zaproponowała.
– Za moją nową koleżankę – dodał Hal.
– Za długą i owocną współpracę – powiedział Steve. Ariel zamrugała ze zdziwienia.
Steve rzadko wygłaszał toasty.
W czasie lunchu Wendy oznajmiła:
– Muszę się rozejrzeć za jakimś mieszkaniem. Kto mógłby mi coś polecić?
Kara wspomniała o apartamencie w pobliżu plaży, Hal rzucił adres domku wystawionego
na sprzedaż. Wendy popatrzyła naSteve’a.
– Pomożesz mi w wyborze?
Steve zerknął na Karę, lecz ta była całkowicie pochłonięta jedzeniem.
– Jasne.
– Zadzwonię do ciebie. Przygotujemy plan marszruty. Początek romansu, pomyślała
Ariel. Ciekawe, czy ktoś oprócz niej to zauważył.
– Widziałaś ją? – burknęła Kara, gdy wraz z Ariel wróciły do studia.
– Niby kogo?
– Tę Wendy Norris. Zauważyłaś, jak się zalecała do Steve’a? Zaskakujące, pomyślała
Ariel. Przecież Kara nie zwracała najmniejszej uwagi na zachowanie Wendy.
– Chyba go polubiła.
– Polubiła?! „Co proponujesz, Steve? Pomożesz mi w wyborze? Przygotujemy plan
marszruty...” – fuknęła jak rozzłoszczona kotka. – „A może zamieszkam u ciebie?”
– Tego nie powiedziała.
– Ale tak pomyślała.
Ariel z trudem powstrzymywała się od śmiechu.
– Co w tym złego? Steve od dawna jest pełnoletni.
– A teraz trafił na barrakudę.
– Nie przesadzaj. Potrafi o siebie zadbać.
Kara zmierzyła ją złym spojrzeniem i skrzyżowała ręce na piersiach.
– Na pewno? Jest taki miły i słodki. Niemal... niewinny. Połknie go na śniadanie.
Ariel uniosła brwi. Bawiła się coraz lepiej.
– Może chce być połknięty.
– Ha!
– Niektóre z nas są łase na niewinnych chłopców... – chytrze dodała Ariel.
– A ty?
Natychmiast pomyślała o Jeffie. Nie, on nie należał do niewinnych. Zwłaszcza gdy
całował.
– Nie w twoim typie, prawda? – Kara uśmiechnęła się domyślnie. – Wolisz wysokich,
ś
niadych i zadumanych.
Ariel spłonęła rumieńcem.
– Steve wcale nie jest tak niewinny, na jakiego wygląda – skierowała rozmowę na
właściwe tory.
– Nie?
– Nie.
Kara zmarszczyła brwi.
– Skąd wiesz?
– Sama nie mam w tym względzie żadnych doświadczeń, ale słyszałam to i owo...
– Naprawdę? – Kara z trudem powstrzymywała rozpierającą ją ciekawość. – Od kogo?
– Znasz naczelną zasadę dziennikarstwa: „Nigdy nie ujawniaj źródeł”.
Ariel z uwagą obserwowała grę emocji na twarzy Kary: zaskoczenie, zainteresowanie,
nawet błysk zazdrości. Następny ruch należał bezsprzecznie do niej.
Kara nie zastanawiała się długo.
– Potrzebujesz mnie jeszcze? Jak nie, to muszę pędzić. Zdecydowanym krokiem
skierowała się do pokoju Steve’a.
Stanęła w progu i spytała:
– Możemy chwilę porozmawiać?
Ariel wróciła do swojego biurka, tłumiąc śmiech. Cieszyło ją, że Kara przejrzała na oczy.
Słodki i miły Steve wpadł we właściwe sidła. Ciekawe, co z tego wyjdzie.
Zadzwonił telefon. Gubernator stanu zamierzał jutro złożyć wizytę w mieście. Ariel
natychmiast połączyła się z redaktorem dyżurnym, żeby sprawdzić, kto z reporterów będzie
mógł przygotować krótki wywiad. Wkrótce gruchnęła wieść, że na autostradzie doszło do
karambolu. Wycie syren dało się słyszeć aż w biurze Ariel. Z lądowiska poderwał się
ś
migłowiec opatrzony znakiem Kanału 4. Do gabinetu Ariel zajrzał Perry Weston.
Wspomniał coś o burzach przewidywanych na koniec tygodnia.
– Kto o nich będzie mówił? Pan Tajfun? – spytał z przekąsem.
– Ty – warknęła poirytowana Ariel.
Perry wycofał się. Znowu zadzwonił telefon. I znowu.
Ariel pracowała niemal do jedenastej wieczór. Wróciła do domu zmęczona i śpiąca, a
mimo to pomyślała o Jeffie. Jak mu się wiedzie na Florydzie? Jak spędza każdy wieczór?
Znalazł kogoś do towarzystwa czy nadal pamięta o niej? Tuż przed zaśnięciem ujrzała jego
twarz i poczuła słodki smak pocałunku. Ciekawe, co wymyśli przy następnym spotkaniu? –
przebiegło jej przez głowę.
Budzik zadzwonił punktualnie o szóstej rano. Wstawał nowy, jak zawsze burzliwy dzień.
Problemy techniczne ze śmigłowcem, operator ranny w starciu ze złodziejem próbującym
obrabować sklep, jeden z dziennikarzy złożony chorobą. Ariel nie miała czasu, by złapać
głębszy oddech.
Nawet w weekend nie dane jej było odpocząć. W sobotę wzięła udział w spotkaniu
American Association of University Women i w przyjęciu wydanym przez Padre Island
Tourist Association. Dowlokła się do domu o drugiej w nocy. Wkrótce, zgodnie z prognozą,
rozpętała się burza, więc przesiedziała do rana skulona pod kołdrą, nasłuchując huku
piorunów.
W niedzielę spotkała się ze Steve’em na roboczym śniadaniu w The Coffee Shop. Steve
był dziwnie roztargniony.
– Nie słuchasz mnie – w końcu skarciła go Ariel.
– Przepraszam. Myślałem o czym innym.
– O czym? – spytała, choć wydawało jej się, że zna odpowiedź.
– Kara zaprosiła mnie dziś na kolację.
– Naprawdę? – Przyjrzała mu się uważniej. – Nie wyglądasz na szczęśliwego. Przecież
marzyłeś o tym całe życie.
Steve przez chwilę dłubał widelcem w talerzu.
– Tak, ale powiedziała, że chce ze mną przedyskutować parę spraw związanych z
dziennikiem o dziesiątej. Sam nie wiem... Nigdy wcześniej mnie o to nie prosiła. Może chodzi
o tego faceta, z którym ostatnio się spotykała?
Ariel poklepała go po dłoni.
– Steve, a nie pomyślałeś o tym, że chodzi wyłącznie o ciebie?
Z namysłem zmarszczył brwi.
– Przedtem była zupełnie inna.
– Może nagle odkryła, że warto ci wierzyć? W oczach Steve’a błysnął promyk nadziei.
– Ciekawe, co zrobiłem, że zmieniła zdanie.
Nic. Podziękuj Wendy Norris. Ariel z uśmiechem wzruszyła ramionami.
– Pewnie się dowiesz dziś wieczorem.
Po rozmowie Ariel pojechała do studia, żeby załatwić tylko dwie, trzy sprawy, i rzecz
jasna przesiedziała za biurkiem do wieczora. W poniedziałek rano chodziła jak lunatyczka, a
wstała na tyle wcześnie, żeby przed pracą zdybać Steve’a i spytać go o miniony wieczór.
– Było fajnie – odparł. – Rozmawialiście o facetach? – Nie. O pracy – powiedział. – Ale...
jakoś inaczej. Kara patrzyła na mnie, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu.
– Brzmi to zachęcająco – oznajmiła Ariel i obiecała sobie w duchu, że przed końcem dnia
musi poznać relację drugiej strony.
Okazja nadarzyła się tuż po lunchu, gdy Kara przyszła do jej gabinetu z jakimiś
dokumentami.
– Wiem z dobrze poinformowanych źródeł, że wczorajszy wieczór spędziłaś w
towarzystwie Steve’a. Podobno rozmawialiście o programie.
– Owszem. Nigdy nie przypuszczałam, że Steve może mieć w sobie tyle seksu... na swój
nieśmiały sposób.
– Cicha woda – roześmiała się Ariel. Znów pomyślała o Jeffie.
Po wyjściu Kary wzięła się do czytania listów. Pierwszy został wysłany z Houston. Sieć
Fostera planowała w sierpniu i emisję nowego serialu kryminalnego z dość dużą dawką
erotyzmu. Świetnie! Oczywiście Chad i Daniel też na tym korzystają, lecz przecież brakowało
im jeszcze jednego asa w postaci McBride’a.
Mimo radości Ariel szybko ogarnęło znużenie. Zerknęła na kanapę stojącą w rogu
pokoju. Nie była zbyt wygodna, ale o niebo lepsza od twardego krzesła. Ariel zgarnęła z
biurka plik papierów, zsunęła buty i z ulgą zmieniła miejsce pracy. Litery skakały jej przed
oczami, rozmazywały się w ciemną plamę... Chyba trochę odpocznę, pomyślała, rzucając
dokumenty na podłogę.
– Wiesz co, Jeff?! – Debra Tucker otworzyła drzwi i z rozpłomienionym wzrokiem
zaprosiła McBride’a do środka. – W zeszłym tygodniu ktoś mnie poznał na stacji
benzynowej.
Jego też – u szewca, w drogerii i na lotnisku, kiedy wchodził do samolotu lecącego z
Tallahassee.
– Dobrze być gwiazdą? – spytał.
– Wcale nie jest prawdziwą gwiazdą – wtrącił Travis.
– Jestem, kochanie.
– Nie. Powiedziałaś, że gwiazda to tak jak Madonna. Ludzie aż wrzeszczą na jej widok. A
ż
aden łudź nie wrzeszczał na stacji benzynowej.
– Nie mówi się „łudź”, tylko człowiek – pouczyła Debra synka.
– Żadne człowieki nie wrzeszczały na stacji benzynowej.
– Ale przecież ktoś wiedział, kim jest twoja mama – zaoponował Jeff. – Jak się poczułaś,
Debro?
– Bosko! I nie zwracaj uwagi na Travisa. Ze wszystkimi lubi się kłócić. A potem w kółko
opowiada kolegom o swojej sławnej mamie.
Jeff osobiście nie przepadał za sławą. Nawet zaczął nosić ciemne okulary, co zresztą nie
przeszkodziło kilku egzaltowanym panienkom rozpoznać go na ulicy.
– Wiesz co, Travis? Nadejdzie dzień, że ty także będziesz gwiazdorem. Nowy Macaulay
Culkin.
Malec szeroko otworzył oczy.
– O kurcz...
– Travis! – Debra obrzuciła go karcącym spojrzeniem. – Natychmiast przeproś. –
Zmarszczyła nos. – Nie wiem, kto go uczy takich wyrażeń.
– Przepraszam – powiedział Travis. – Żartował pan?
– A mógłbym? Dzisiaj przed kamerami opowiem twojej mamie, jak wyjaśnić dzieciom,
co to są huragany.
– Na przykład: „Idzie burza i lepiej się schować. Może ci zdmuchnąć domek”.
– Jak Zły Wilk od trzech świnek? – zapytała czteroletnia Tammy. – „Dmuchnę, chuchnę i
wydmuchnę domek”. – Z głośnym chichotem wydęła policzki.
– Niezupełnie w ten sposób – powiedział Jeff.
– Dzieci niewiele wiedzą o pogodzie – wtrąciła Debra. – Boją się dużego wiatru.
– Bo to tchórze – zawołał Mark.
– Po naszym dzisiejszym wykładzie będą wiedzieć o wiele więcej o burzach – obiecał
Jeff. Operator włączył kamerę.
– Przerażeniem napawa myśl, że nasz dom może znaleźć się w samym centrum
szalejącego huraganu – zaczął Jeff. – Najbardziej boją się dzieci. Psycholog, doktor Don
Carroll, twierdzi, że w takiej sytuacji trzeba z dziećmi jak najwięcej rozmawiać. Dziś, przy
udziale rodziny Debry Tucker, pokażemy wam, jak to robić.
Jeff ledwo zdążył do studia. Miał nadzieję, że spotka Ariel, ale nawet nie zajrzała do
reżyserki. Zaraz po nagraniu poszedł jej szukać.
Myślał o niej na Florydzie, i to w najmniej odpowiednich momentach. W czasie lunchu z
przedstawicielem stanowych władz usłyszał nagle perlisty śmiech i przez chwilę sądził, że to
właśnie ona. To znowu poczuł zapach perfum... Każdej nocy, samotny w pokoju hotelowym,
marzył o miłości z Ariel.
Teraz zamaszystym krokiem przeszedł przez korytarz wprost do jej gabinetu. Sekretarka,
która wciąż jeszcze pamiętała jego groźne wtargnięcie, przesłała mu niepewny uśmiech.
– Jest u siebie.
– Dzięki. – Otworzył drzwi i wszedł do środka. Przez kilka sekund myślał, że pokój jest
pusty. Potem zobaczył Ariel leżącą na kanapie.
Spała, skulona niczym dziecko, z ręką podłożoną pod głowę. Pasmo złocistych włosów
opadło na policzek. Jeff podszedł bliżej. Patrzył na piersi, biodra, smukłe nogi i drobne stopy.
Spod cienkich rajstop prześwitywały pomalowane na różowo paznokcie. Chciał ją przytulić,
pieścić, kochać.
Westchnęła przez sen. Jeff zdjął z krzesła żakiet i przykrył ją. Poruszyła się. Otworzyła
zaspane oczy i popatrzyła na niego ze zdumieniem. Śpiąca Królewna, obudzona najlżejszym
dotykiem.
– Jeff... – szepnęła i dotknęła jego policzka. – Śniłeś mi się.
– Naprawdę? – Był ciekaw, czy jej sny były równie erotyczne jak jego.
– Kiedy przyszedłeś? – spytała Ariel.
– Przed chwilą. Chciałem cię zobaczyć.
Pochylił się i pocałował ją. Poczuł ciepło jej ust na swoich wargach. Przyklęknął, odrzucił
na bok okrywający ją żakiet i pogłębił pocałunek. Dłonią objął pierś i przez cienką bluzkę
delikatnie pieścił brodawkę. Ariel jęknęła, a ten jęk zerwał ostatnie okowy. Jeff stracił
panowanie nad sobą. Ariel bez przerwy powtarzała jego imię. Chciał się z nią kochać tu i
teraz, na ciasnej kanapie, przy błyskającym w tle monitorze komputera i przy Bóg wie ilu
ludziach za ścianą.
– Pragnę cię – wyszeptał. – Pragnę...
Zza drzwi dobiegł stłumiony śmiech. Jeff otrzeźwiał. Pod niósł się i drżącą dłonią
pogładził Ariel po policzku.
– Jedźmy do domu – zaproponował chrapliwym szeptem – Dobrze – odpowiedziała,
podając mu rękę.
Pomógł jej wstać z kanapy. Przywarła do niego całym ciałem. Czemu zwlekałem tak
długo? – pytał w myślach. Czy zdołam wytrzymać jeszcze chwilę?
To, co się stało – co miało stać się nieco później – było nieuniknione.
ROZDZIAŁ 10
Przez hol budynku, w którym mieszkał Jeff, przeszli mocno przytuleni. W windzie
przylgnęli do siebie w namiętnym pocałunku.
Chwilę później znaleźli się w mieszkaniu.
– Masz... ochotę na małego drinka?
– Wolę ciebie – zaśmiała się Ariel.
– Dzięki Bogu. Jeszcze minuta i... – Jeff szeroko rozwarł ramiona, a ona rzuciła mu się na
szyję. Przez długi czas trwali w zmysłowym pocałunku, aż w końcu Jeff chwycił ją na ręce i
zaniósł do sypialni. Obsypywał pocałunkami i jednocześnie rozbierał ją z taką wprawą, jakby
robił to już wiele razy. Po chwili leżała naga pod jego płonącym spojrzeniem.
Podniosła się i pomogła mu zrzucić ubranie. Trwało do dosyć długo, gdyż Jeff wciąż
muskał ustami jej jedwabistą skórę.
– Rozpraszasz mnie – powiedziała w końcu.
– Uhm... – Zacisnął usta wokół jej sutka.
Jęknęła cicho i chwyciła go za ramiona. Z westchnieniem powitała gorący dotyk jego
skóry. Poczuła jego ręce na swoich plecach, sunące wzdłuż kręgosłupa, w stronę pośladków...
– Śniłem o tobie od dnia, w którym wtargnęłaś do mojego gabinetu – szepnął między
jednym pocałunkiem a drugim. – Jesteś piękna.
– A ja uważałam cię za kretyna. Zamarł w bezruchu.
– Słucham?
Deszcz całusów spadł mu na piersi.
– Za wspaniałego, pełnego seksu durnia.
Ze śmiechem próbował uciec, ale go przytrzymała.
– Mmmm... Co do jednego miałam rację. Jesteś seksy. Roześmiał się chrapliwie.
– Już nie jestem durniem?
– Nie. Pomyliłam się.
Uwolniła się z jego uścisku i nagle, szybkim ruchem, ściągnęła mu slipki. Jeff jęknął,
czując dotyk jej palców. Potem nie było już zbędnych słów, tylko pieszczoty spragnionych
dłoni i ust. Gdy się połączyli, namiętność wciągnęła ich w swój niespokojny rytm, by mogli
wznieść się na szczyt rozkoszy. Z wolna, zmęczonym ruchem, opadli na pościel. Ariel
otworzyła oczy.
– Wróciliśmy?
– Chyba tak.
– Gdziekolwiek byłam, dotarłam tam po raz pierwszy.
– Wydawało mi się, że lecę porwany wichrem – wyznał Jeff. Pocałował ją lekko. –
Tornado Ariel.
Kilka minut leżeli w milczeniu. Jeff wodził palcem po jej twarzy.
– Dlaczego uważałaś mnie za durnia?
– A ten znowu swoje... Naprawdę cię to martwi?
– Zwykła ciekawość. Ariel uniosła się na łokciu.
– Miałam znakomity pomysł, a ty mnie wcale nie chciałeś słuchać.
– Każdy, kto się z tobą nie zgadza, musi być durniem? Pocałowała go prosto w nos.
– Nie, ale byłam wściekła. Koniecznie chciałam zrobić ten cykl programów, lecz w głębi
serca pragnęłam ciebie.
Jeff wybuchnął śmiechem.
– Możesz korzystać ze mnie, ile zechcesz.
– Tak szybko?
– Lepiej się przytul. Zaraz będzie ciąg dalszy.
Tym razem ich wspólne przeżycia były jeszcze bardziej kolorowe. Nieco później Ariel,
wtulona w silne ramiona Jeffa, zdała sobie sprawę, że jej życie uległo całkowitej zmianie. To,
co się wydarzyło, było czymś więcej niż udanym spełnieniem.
Ariel budziła się powoli. Nie otwierała oczu, a mimo to czuła ciepły blask słońca, sączący
się przez kotary, i dotyk rozgrzanego ciała Jeffa. Wtem usłyszała ciche mruczenie. Uchyliła
powieki i spojrzała wprost w parę wielkich zielonych oczu, które należały do dużego białego
kota leżącego przy jej ramieniu.
– Cześć, kiciu – powiedziała. Jeff też już nie spał.
– Huragan?
Kot wstał z głośnym miauknięciem, przeszedł przez Ariel i rozciągnął się na piersi Jeffa.
– Lokator? – Ariel wyciągnęła rękę, żeby pogładzić lśniące białe futro.
– Tak. Całe szczęście, że wczoraj nam nie przeszkadzał. Jeff pogłaskał ulubieńca po
głowie. Kot zamruczał z rozkoszą. Wcale ci się nie dziwię, pomyślała Ariel, twój pan tu
prawdziwy mistrz.
– Nabrałaś ochoty na śniadanie?
– Uhm. Masz sok pomarańczowy?
– Grejpfrutowy.
Zmarszczyła brwi i głośno cmoknęła go w policzek.
– W pomarańczowym jest więcej witaminy C.
– Dopiszę go do listy zakupów. Tymczasem pozwól, że zajrzę do lodówki. Może znajdę
coś równie pożywnego.
Odsunął kota i wstał z łóżka.
Ariel zerknęła na swoje pogniecione ubranie leżące na podłodze.
– Masz coś, co mogłabym na siebie włożyć? – spytała. Jeff musnął ją spojrzeniem.
– A może zjemy nago?
– To jeden z pomysłów Candy?
– Czyj?
– Chyba nie zapomniałeś. Dziewięćdziesiąt jeden, sześćdziesiąt dwa, dziewięćdziesiąt
trzy. Dostałeś od niej list. Doszło do spotkania?
Jeff popchnął Ariel na poduszki.
– Znasz odpowiedź – szepnął, obsypując pocałunkami jej twarz i szyję. Kot miauknął z
dezaprobatą, zeskoczył na podłogę i podreptał do drzwi.
– Dajmy sobie spokój ze śniadaniem – zaproponował Jeff.
– Nigdy nie wolno zapominać o posiłkach, doktorze McBride. To jedna z moich
głównych zasad. Teraz bądź dobrym chłopcem i pozwól mi się ubrać.
– Twarda z ciebie sztuka, panno Foster – westchnął. Wstał, wciągnął dżinsy, potem wyjął
z szafy szary podkoszulek z czerwonym nadrukiem „Carpe Diem”.
– Ciesz się chwilą. Całkiem dobre motto.
Wciągnęła podkoszulek Jeffa i wstała. Sięgał jej niemal do kolan.
– Chyba trochę za długi.
– Wyglądasz bardzo seksownie. – Oczy Jeffa pociemniały. – Na pewno nie chcesz
chociaż na chwilę zapomnieć o śniadaniu?
Podszedł bliżej.
– Nie kuś...
– Mówiłaś kiedyś, że wyjątek potwierdza regułę.
– Łapiesz mnie za słówka? – roześmiała się Ariel. – Muszę wcześnie być w pracy. Może
innym razem.
Złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie.
– Żadnych „może”.
Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
– Na pewno.
Potem wyślizgnęła się zręcznym ruchem i uciekła do łazienki. Spojrzała na swoje odbicie
w lustrze. Oczy jej błyszczały. Wargi były opuchnięte od pocałunków. Na szyi widniał
maleńki ślad po szczególnie namiętnym pocałunku. Miała wypisaną na twarzy upojną noc.
Wykąpała się i poszła do kuchni, skąd dochodził smakowity zapach śniadania. Na moment
przystanęła w salonie, zdumiona widokiem rozciągającym się za ogromnym oknem.
– Nie zauważyłam tego przedtem. Jak cudnie...
Okno wychodziło wprost na zatokę, migoczącą teraz setkami złotych plamek rzucanych
przez wschodzące słońce. Nad plażą, na tle bezchmurnego nieba, przelatywały śnieżnobiałe
mewy. W oddali płynęła kolorowa żaglówka. Ariel otworzyła przeszklone drzwi i wyszła na
balkon. Głęboko wciągnęła w płuca słoną woń morza.
– To szczęście mieszkać w takim miejscu – zawołała przez ramię. – Co dzień rano
oglądać ocean. Wspaniałe.
Jeff podszedł do niej i objął ją.
– Pięknie, bo ty tu jesteś. – Musnął pocałunkiem jej skroń. – Przyjdziesz wieczorem?
– Tak. O, do licha, dziś jak co miesiąc cały nasz zespól wybiera się do kręgielni.
Dołączysz do nas? Potem...
– .. . się pokochamy. Dobrze.
Na śniadanie były grzanki i jajecznica. Ariel wpadła na chwilę do domu, by się przebrać.
Smętnym wzrokiem popatrzyła na rower, lecz ostatecznie doszła do wniosku, że może sobie
darować poranną porcję ćwiczeń.
Wieczorem Jeff podjechał pod kręgielnię. Nie przepadał za tym sportem, ale teraz nie
mógł się doczekać, by wejść na salę. Niemal biegiem pokonał schodki.
Wewnątrz było gwarnie i tłoczno. Zewsząd dobiegał łoskot kul i klekot przewracanych
kręgli. W powietrzu unosiła się gęsta chmura papierosowego dymu. Gracze w koszulkach z
napisami „Lucky Strikes” albo „AHey Cats” okupowali większość ławek. Jeff przepchnął się
przez ciżbę i po drugiej stronie sali dostrzegł parę osób ze studia.
Ariel pomachała radośnie w jego stronę. Z włosami związanymi w kucyk wyglądała jak
nastolatka. Miała na sobie dżinsy i żółto-zielono-pomarańczową bluzę ze znakiem Kanału 4
oraz napisem „StriKCORps”, co miało pewnie znaczyć „Strike Corps”.
– Jak się masz, Jeff. – Hal Monroe wyciągnął rękę na powitanie. – Miło cię. tu widzieć.
Potrzebujemy dodatkowego gracza. Lubisz kręgle?
– Pewnie. – Musiał się czymś zająć, żeby odpędzić niestosowne myśli. Patrzył na Ariel
tylko krótką chwilę, ale to wystarczyło, by poczuł mrowienie w lędźwiach. Miał nadzieję, że
gra nie potrwa długo, bo...
– Wybierz sobie kulę – powiedział Hal.
– Co?
– Kulę – powtórzył Hal. – Tam leżą.
– Aaa... prawda. Muszę też włożyć trampki. – Jeff zniknął w szatni.
Gdy powrócił, Hal przedstawił mu żonę, Janelle, drobną ciemnooką kobietę, która dziś
wieczór także po raz pierwszy brała udział w grze. Ona, Hal, Ariel i Jeff stanowili jedną
drużynę, Kara, Steve i dwóch reporterów dziennika – drugą. Jeff ze zdumieniem spostrzegł,
ż
e Kara siedziała tuż obok Steve’a. Lekko trącił Ariel i ukradkowym ruchem głowy wskazał
na nich.
– Co się stało? – szepnął.
– Zazdrość to potęga.
Przytaknął. Nie wiedział wprawdzie, co było powodem zazdrości Kary, ale musiał
przyznać, że podziałało. Sądząc z wyrazu twarzy, Steve całkowicie wpadł w jej sieci.
– Ty pierwsza, Ariel – odezwał się Hal.
Zważyła kulę w ręku, zmrużyła oczy i za jednym razem strąciła wszystkie kręgle.
– Jest! – Triumfalnie uniosła zaciśniętą pięść i wróciła na ławkę.
Jeff z uwielbieniem spoglądał na nią do końca wieczoru. Gdy po meczu wracali do
samochodów, powiedział:
– Grałaś jak zawodowiec. Można by pomyśleć, że to były mistrzostwa świata, a nie
zabawa kolegów z pracy.
– Mam to we krwi – odpowiedziała. – Tata był obrońcą w drużynie futbolowej Teksas
Longhorns i zaszczepił w dzieciach chęć do rywalizacji. Zawsze powtarzał: „Bądźcie
najlepsi”. Walczyliśmy ze sobą wszędzie: w szkole i na boisku.
– Nie kłóciliście się?
– Nie. Tata nauczył nas także przegrywać. Najważniejsza była sama walka.
– Jak ci się wiodło? Chyba byłaś najmłodsza.
– Tak, i najmniejsza, a do tego dziewczyna. Ale tu się zdziwisz, gdyż nieraz pierwsza
docierałam do mety. – Uśmiechnęła się. – Dużo lepiej pływałam, dużo lepiej jeździłam konno
i miałam lepsze stopnie z angielskiego. Chad robił masę błędów, a Daniela interesowały
wyłącznie nauki ścisłe.
Wsiadła do samochodu.
– Do zobaczenia za dziesięć minut.
W drodze do domu Jeff wrócił myślami do rozmowy. Nie rozumiał, jak można namawiać
własne dzieci do tak ostrej rywalizacji, ale w końcu był jedynakiem, więc wyrastał w innych
warunkach. Z drugiej strony miał niezachwianą pewność, że jego ojciec postąpiłby inaczej,
nawet gdyby miał dwanaścioro dzieci. Ciekawe, jak dzieciństwo wpłynęło na charakter Ariel.
Czy nadal wszystko postrzegała wyłącznie przez pryzmat walki?
Nie były to wesołe myśli. Na szczęście, kiedy zobaczył Ariel wysiadającą z samochodu,
zapomniał o bożym świecie.
Ariel wyciągnęła z auta dużą papierową torbę.
– Pomogę ci – oświadczył Jeff. – Dobry Boże, ależ to ciężkie! Zabrałaś parę kul z
kręgielni?
– Nie. Zresztą zobaczysz. – Wyjęła jeszcze plecak i zarzuciła go na ramię.
Jeff zaniósł papierową torbę do kuchni. Huragan natychmiast wskoczył na stół, żeby
asystować przy rozpakowywaniu. Jeff zgonił go i sięgnął po pierwszą paczkę.
– Płatki.
– Na śniadanie.
Ś
wieży sok pomarańczowy, kiełki, ser sojowy i puszka kociej karmy.
– Smakołyki dla ciała...
– Dla ducha też będą – powiedziała z chytrym uśmieszkiem.
– Jakie?
– Zobaczysz. – Pomachała puszką w stronę kota.
– Miau! – Huragan otarł się o jej nogi.
– Droga do serca mężczyzny wiedzie przez kota – oznajmiła Ariel. – Mogę go nakarmić?
Jeff skinął głową i ponownie sięgnął do torby. Herbata ziołowa, cytryna...
– Jasny gwint! – Wyjął kłębek nylonu i koronek. – A to co?
– Mówiłam przecież, że będą inne smakołyki.
– Jeśli to na śniadanie, to chcę jeść już teraz. Zabrała mu paczuszkę.
– To na dzisiejszą noc. Spróbuj się najpierw trochę odprężyć.
– Odprężyć? – powtórzył głucho. Niemożliwe. Jak miał się odprężyć, kiedy w wyobraźni
już widział Ariel odzianą w podniecająco skąpy skrawek materiału.
Ariel roześmiała się, wzięła go za rękę i pociągnęła do sypialni.
– Nieco muzyki. O, właśnie. Rozgłośnia KCOR... Muzyka dla wszystkich.
Z głośnika dobiegał głos Whitney Houston.
– Teraz łóżko.
Jeff pomógł jej zdjąć narzutę i rozłożyć pościel. Ariel przysunęła się bliżej niego.
– Teraz ty...
Rozwiązała mu krawat i powoli rozpięła koszulę. Jeff próbował skłonić ją do pośpiechu,
ale przecząco potrząsnęła głową.
– Zrobię to po swojemu. Chcę, żebyś był gotowy.
– Gotowy? – roześmiał się chrapliwie. – Zaraz eksploduję.
– Na pewno nie. – Zrzuciła mu koszulę z ramion i popchnęła lekko na łóżko.
– Leż spokojnie. Jak mówiłam, zrobię to po swojemu. Leżał na plecach, zatopiony w
nieziemskiej rozkoszy. Ariel działała bez pośpiechu, drażniąc go i jednocześnie kusząc
powolnością ruchów. Tu mały pocałunek, tam muśnięcie dłoni...
– Traktuję cię jak obiekt seksu – powiedziała z błyszczącymi oczami. – Gniewasz się?
Gniewasz? Jeff był pijany szczęściem. Miał wrażenie, że w magiczny sposób dotarł w
sam środek świata erotycznych fantazji.
– Jakoś to zniosę – odparł bez tchu.
Ż
adna z poprzednich partnerek nie doprowadziła go do takiego stanu – ale też żadna w
niczym nie przypominała Ariel. Wyciągnął ręce w jej stronę, lecz znów mu umknęła.
– Zaczekaj – szepnęła i zniknęła w łazience.
Po chwili rozległ się szum wody płynącej z prysznica. Jeff chciał się zerwać i pobiec za
Ariel, ale cierpliwie czekał na rozwój sytuacji.
Kiedy w końcu stanęła w drzwiach, zaparło mu dech z wrażenia. W czarnym negliżu
wyglądała jak ucieleśnienie męskich marzeń.
Zerwał się, chwycił ją w ramiona i zaniósł do łóżka. Połączyli się gwałtownie, spragnieni
siebie, niezdolni zwlekać dłużej. Rozkosz, która na nich spłynęła, była jeszcze bardziej
oszałamiająca, choć wydawało się to niemożliwe. Tej nocy kochali się jeszcze kilka razy.
Od tamtej pory wszystkie noce spędzali razem.
W poniedziałek Jeff po nagraniu przyszedł do gabinetu Ariel, która przeglądała jeszcze
dokumenty. W pewnej chwili zajrzał do nich Hal Monroe.
– Nowe wieści – powiedział od progu.
Ariel popatrzyła na niego wyczekująco, lecz Hal wskazał oczami Jeffa.
– Możesz mówić – uspokoiła go.
– Chodzi o tę aferę ze szpitalem Świętej Elżbiety – oznajmił.
Jeff poczuł nagły ucisk w żołądku. „Aferę?” Niby jaką? Przypomniała mu się „afera” z
jego własnym ojcem.
– Mów. – Oczy Ariel błyszczały ciekawością.
– Sprawa zatacza coraz szersze kręgi – wyjaśnił Hal. – Aż trzech członków zarządu miało
powiązania z korporacją, która odsprzedała ziemię pod budowę nowego oddziału.
– Masz dowody?
– Tyle, że w każdej chwili można puścić to na antenę. Potwierdzenia z trzech
niezależnych źródeł. Ale to jeszcze nie wszystko. Kontrakt na budowę też był ukartowany.
Rodzinny interes, rozumiesz? Obyło się bez łapówek, a wpływy sięgają milionów.
Jeff miał dosyć. Żałował, że przyszło mu uczestniczyć w tej rozmowie. Ciekaw był tylko
reakcji Ariel.
– Przygotuj materiał do emisji. – Zniknął gdzieś miękki, uwodzicielski głos kochanki.
Teraz miał przed sobą zimną, wyrachowaną dziennikarkę, węszącą skandal.
Z dezaprobatą patrzył na jej triumfalny uśmiech. Czuł niechęć do samego siebie. Postąpił
jak ostatni dureń: związał się z kobietą, która reprezentowała to, czym gardził. Najwyższy
czas zakończyć tę znajomość.
ROZDZIAŁ 11
Przed wyjściem postanowił jednak powiedzieć Ariel, co naprawdę sądzi ojej
postępowaniu.
– Masz więc swój skandal – mruknął, gdy Hal zniknął za drzwiami.
– Chyba tak – odpowiedziała. Najwyraźniej nie wyczuła sarkazmu w jego głosie.
– Ilu niewinnych ludzi ucierpi z tego powodu? Zmarszczyła brwi.
– Nikt. Słyszałeś przecież, co mówił Hal. Nie powtarzamy plotek. Mamy potwierdzenia z
trzech niezależnych źródeł.
– Takie „źródła” są tyle warte co plotki z magla. Zastanowiłaś się choć przez chwilę nad
motywami ich postępowania?
– Dlatego właśnie szukałam potwierdzenia – cierpliwie tłumaczyła Ariel. – Nigdy się nie
opieram na nie sprawdzonych wiadomościach.
Jeff zaklął, zerwał się z krzesła i zaczął krążyć po pokoju.
– Wszyscy dziennikarze są tacy sami. Wierzą obcym, bo widzą w tym własny interes.
Obskoczycie zarząd szpitala niczym stado szakali. Nic was nie obchodzi, kogo skrzywdzicie.
– W gruncie rzeczy nie mówisz o szpitalu, prawda? – cicho spytała Ariel. – Myślisz o
swoim ojcu.
– Prawda – burknął. – W Tulsie też były niezależne „źródła”, zainteresowane przede
wszystkim tym, żeby odsunąć podejrzenia od siebie. Ojciec porzucił pracę w banku. Nie mógł
ś
cierpieć towarzystwa ludzi, którzy próbowali uczynić z niego ofiarę. Był bez winy, a mimo
to nie znalazł żadnej innej posady. Dlaczego? Ponieważ został wcześniej osądzony i skazany
przez dziennikarzy. Dopiero po dwóch latach zatrudnił go mały prowincjonalny bank na
podrzędnym stanowisku. Skandal, na którym żerowała telewizja, zrujnował mu życie.
– Przykro mi, Jeff. Być może w Tulsie panowały inne prawa. Hal jest ostrożny, w
przeciwnym razie nie pracowałby dla KCOR. Sieć Fostera nie zajmuje się plotkami.
Uważamy na każde słowo.
Jeff oparł się o ścianę. Zmierzył Ariel ponurym spojrzeniem.
– Tak ci się tylko zdaje.
– Nie, to prawda. Uwierz mi, Jeff.
– Nie potrafię – odparł z bólem. Odwrócił głowę.
– Zatem potępiasz mnie i mój zawód tylko dlatego, że ktoś w Tulsie wykazał się brakiem
profesjonalizmu i taktu? Ludzie wciąż oglądają prognozę pogody, chociaż ta bywa zazwyczaj
mylna.
Ariel podeszła bliżej. Popatrzył na nią.
– To nie to samo.
– Prawie to samo. Słuchaj, w przyszłym tygodniu zjedzie tu moja rodzina. Chciałabym,
ż
ebyś ich lepiej poznał, zwłaszcza mojego ojca, i dowiedział się, w jaki sposób kieruje całą
siecią.
– Wątpię, czy mnie przekona.
Ruszył w stronę drzwi. Ariel złapała go za ramię.
– Nie odchodź. Nie będę cię błagać, ale pozwól mi chociaż przedstawić moje racje.
Jeff zatrzymał się i popatrzył Ariel w oczy. Wyzierała z nich determinacja.
– Jeff... Nie pozwól, żeby sprawa szpitala stanęła między nami – powiedziała Ariel.
Chciał ją odepchnąć, ale nagle, wbrew sobie, pochwycił ją w objęcia. Skąd mu przyszło
do głowy, żeby ją rzucić wyłącznie ze względu na jej pracę? Nie, nie mógł odejść –
przynajmniej nie teraz. Chwycił Ariel na ręce i podszedł do kanapy. Nie chciał czekać. Ona
zresztą także. Potrzebowali się nawzajem.
Dzień później sprawa szpitala znalazła się w wieczornych wiadomościach. Członkom
zarządu zapewniało możliwość zabrania głosu, nikt z nich jednak nie skorzystał z prawa do
obrony. Jeff pilnie śledził rozwój wydarzeń. Musiał przyznać, że wszyscy reporterzy Kanału 4
zachowywali się z dużym taktem i wyczuciem.
– Będzie jeszcze lepiej, jak poznasz tatę – zapewniła go Ariel.
Przy pierwszym spotkaniu z jej rodzicami Jeff ze zdumieniem otaksował barczystą postać
Martina Fostera. Siwowłosy olbrzym wyglądał bardziej na emerytowanego futbolistę albo
kierowcę ciężarówki niż na wpływowego właściciela prywatnej sieci telewizyjnej.
– Cieszę się, że do nas dołączyłeś – zadudnił Foster na przywitanie, mierząc wzrokiem
Jeffa.
– A to moja mama, Wirginia – wtrąciła Ariel.
Starsza pani, o jasnych, przetykanych srebrem włosach, i szczupłej, niemal dziewczęcej
sylwetce, była wciąż atrakcyjna na tyle, by przyciągać męskie spojrzenia.
– Bardzo mi miło cię poznać, Jeff – powiedziała lekko chropawym głosem,
przypominającym głos córki.
Wieczorem wybrali się do Alhambra Room.
– I co sądzisz o pracy w telewizji, Jeff? – spytał Martin, gdy kelner przyniósł przystawkę
z krewetek.
Jeff rzucił szybkie spojrzenie w stronę Ariel.
– Ciekawe... doświadczenie – odparł ostrożnie.
– Jeff pilnie śledzi sprawę szpitala – dodała Ariel.
– Tak? Co nam o tym powiesz?
Jeff nie miał ochoty od razu dyskutować o swoich przemyśleniach. Bardziej go
interesowała opinia Fostera.
– Wstyd, zwłaszcza dla zarządu. Jestem dumny z Ariel, że podjęła ten temat, ale jeszcze
bardziej mnie cieszy ton reportaży dopuszczonych przez nią na antenę.
– Dziękuję, tato. Jeff był ciekaw, w jaki sposób podchodzimy do tak delikatnej sprawy.
– Uczciwość przede wszystkim – odparł Foster. – To nasza dewiza. Fakty, a nie
spekulacje.
Jeff zdążył już zauważyć, że zespół Ariel w niczym nie przypominał stada sępów z Tulsy.
Martin sięgnął po swoją szklankę, upił solidny łyk i spod oka zerknął na Jeffa.
– Ariel mi wspominała, że miałeś wiele niedobrych doświadczeń z telewizją. Przykro
mówić, lecz dziennikarze z Tulsy od dawna mają ugruntowaną opinię łowców sensacji.
Gdyby ktoś u mnie próbował podobnych sztuczek, od razu by wyleciał, i to z hukiem.
– To dobrze – odparł Jeff, choć nie był do końca przekonany, czy Foster mówi zupełnie
szczerze. Z drugiej strony, na własne oczy widział, jak Kanał 4 radził sobie w sprawie
szpitala...
– Powiedzcie mi coś więcej o waszym wspólnym cyklu – poprosił Foster.
– Jeff zebrał masę pochwał od widzów – oznajmiła z dumą Ariel.
– O, właśnie – przypomniał sobie Martin. – Słyszałem o Taj...
– O tajnych planach związanych z przygotowaniami. Czeka nas wyjątkowo burzliwy
koniec lata. – Ariel wpadła ojcu w słowo.
– Na to się zanosi – odparł Jeff.
– Rozmawialiśmy już z radiem KCOR – dodała Ariel. – Będziemy współpracować w
razie bezpośredniego ataku huraganu. Jeff odbył także spotkanie z zarządem Stanowej
Komisji do Spraw Zapobiegania Zagrożeniom. Podsunął im kilka wyśmienitych pomysłów.
Popatrzyła na niego z uśmiechem. Popisy przed ojcem? – pomyślał Jeff. Poczuł się jak
tresowany piesek. „Popatrz, tato, ile potrafi sztuczek”. Na szczęście Ariel zmieniła temat.
– Och, tato, zapomniałam ci powiedzieć... Dostałam zaproszenie na doroczną konferencję
pod hasłem „Kobiety w środkach masowego przekazu”. Mam wygłosić referat we wrześniu w
San Antonio.
Pogratulowali jej serdecznie, a potem gawędzili jeszcze, aż do chwili gdy orkiestra
zaczęła grać pierwszy utwór.
– To chyba nasz taniec, Ginny – powiedział Martin do żony.
Jeff i Ariel podążyli za nimi na parkiet.
– Co chciał powiedzieć twój ojciec, zanim mu przeszkodziłaś? – spytał Jeff.
– A kto to wie?
Odchylił głowę i spojrzał wprost w jej błękitne, niewinne oczy. – Ty. Ariel wzięła głęboki
oddech.
– Chciał cię nazwać Tajfunem. Jeff wybuchnął śmiechem.
– Nie gniewasz się?
– Nie – odpowiedział, nie przestając się śmiać. – Zaczynam się przyzwyczajać do tych
wszystkich wariactw.
– Co myślisz o podejściu taty do roli mediów?
– Niezłe... przynajmniej w teorii – odparł.
– Zamierzam ci udowodnić, że tak jest również w praktyce.
Z całego serca pragnął jej wierzyć. Wyczerpała go huśtawka uczuć – z jednej strony
namiętność, z drugiej brak zaufania. .. Westchnął i przytulił Ariel mocniej.
Gdy muzyka przestała grać, Martin wyciągnął rękę do córki.
– Chodź, pokażesz się teraz ze staruszkiem. Ariel mrugnęła do Jeffa.
– Tata zawsze usiłuje przekupić swoich pracowników dobrą kolacją i tańcami.
– Tylko tych najładniejszych – sprostował Martin.
– Pani Foster? – zaproponował Jeff.
– Z przyjemnością.
W czasie tańca rozmawiali o różnych rzeczach, aż wreszcie Wirginia powiedziała:
– Cieszę się, że Ariel znalazła... przyjaciela. Jeff odruchowo spojrzał na sąsiednią parę.
– Jest wyjątkowa.
– Serce matki pęcznieje z dumy, słysząc taką opinię – odparła Wirginia, lecz nagle
westchnęła ze smutkiem. – Czasem się o nią martwię... Można by pomyśleć, że ma u stóp
cały świat, a przecież w gruncie rzeczy często bywa samotna.
– Zauważyłem. – Tak było podczas spaceru po plaży czy na pikniku z okazji Święta
Niepodległości.
Orkiestra zaczęła grać szybciej. Jeff i Wirginia wrócili do stolika, ale Foster i Ariel zostali
na parkiecie. Jeff z zachwytem patrzył na ich taniec. Wprost nie potrafił oderwać oczu od
Ariel.
– Powinna zostać tancerką – zauważył.
– Przez parę lat chodziła do szkoły baletowej. Nauczyła się także stepowania – z
uśmiechem oznajmiła Wirginia. – Jej ojciec też nie jest ostatnim fajtłapą.
Jeff skinął głową. Przy swoim wzroście i tuszy Martin tańczył zadziwiająco lekko. Inne
pary usunęły się z parkietu i utworzyły krąg. Wraz z ostatnim taktem buchnęła burza
u
oklasków.
Rozradowany Foster powrócił do stolika, prowadząc Ariel. Była podobna do matki, lecz
uśmiech bez wątpienia odziedziczyła po ojcu.
– Zwyciężyłaś w konkursie tańca. – Martin poklepał córkę po dłoni.
– Zwyciężyłam? Kogo? – spytała. – Innych pracowników?
– Braci.
– Nigdy nie tańczyłeś z Chadem i z Danielem. Skąd możesz wiedzieć, czy nie są lepsi? –
zaoponowała, choć widać było, że pochwała ojca sprawiła jej radość.
Przy kolacji spytała:
– Mamo, czemu tym razem postanowiliście jechać do Meksyku zamiast do GaWeston?
– Dla odmiany – odpowiedziała Wirginia. Potem spojrzała na Jeffa, jakby czując, że
należą mu się dodatkowe wyjaśnienia. – Mamy domek w Galveston, ale wolimy pozostawić
go dzieciom.
– To przecudowne miejsce – wtrąciła Ariel. – Duża, dwupiętrowa willa od strony Pirate’s
Beach. Daniel i Chad zawsze wspinali się po pnączach, które rosły na skarpie...
– Naprawdę? – spytał Martin Foster. Kiedy Ariel skinęła głową, dodał: – Mieli dużo
szczęścia, że ich nie przyłapałem. Dostaliby za swoje.
– Czasem tęsknię do czasów, kiedy wszyscy byliśmy razem – wtrąciła Wirginia. –
Płynęliśmy promem na Bolivar Island, braliśmy żaglówkę...
– Nie lubię żeglować – odezwała się nagle Ariel. – Źle się czuję na wodzie.
Rodzice popatrzyli na nią ze zdumieniem. Jeff także był zaskoczony. Zabrał ją na jacht
Gormanów i bawiła się znakomicie.
– Zawsze zachowywałaś się jak urodzony żeglarz – powiedziała Wirginia.
– Musiałam – odparła Ariel i popatrzyła wprost na ojca. – Nie chciałam psuć zabawy.
Rozmowa zeszła na inny temat, ale Jeff popadł zadumę. Myślał o Ariel. Na co potrafiła
się zdobyć dla ojcowskiej aprobaty? Martin Foster bez wątpienia należał do nieprzeciętnych
ludzi i z łatwością mógł wzbudzić w swoich dzieciach pęd do rywalizacji.
Później, nocą, kiedy trzymał Ariel w ramionach, nie potrafił powstrzymać się od pytania:
– Dlaczego nauczyłaś się żeglować?
– Już ci mówiłam – odpowiedziała sennie. – Żeby nie psuć innym zabawy.
– Mogłaś przecież zostawać w domu.
– I wszyscy by uważali mnie za mięczaka.
– Wszyscy? Czy tylko ojciec?
– Cała rodzina – odparła z naciskiem. – Co to za różnica?
– Cierpiałaś po to, by zadowolić ojca? Ariel usiadła sztywno.
– Nie bądź śmieszny – powiedziała, nie patrząc na Jeffa. – Nikomu się nie podlizywałam.
Robiłam to wyłącznie dla siebie.
Pocałował ją w kark.
– Tornado Ariel. Nie mogłabyś być mięczakiem, nawet gdybyś bardzo chciała.
– Po co o tym mówimy? – spytała dziwnie napiętym głosem. – Stare dzieje.
Pogłaskał ją po głowie.
– Myślę, że do tej pory najbardziej liczysz się z jego zdaniem.
– Bzdury.
– Chcę tylko, żebyś była naprawdę szczęśliwa. Odwróciła się w jego stronę.
– Jestem szczęśliwa... z tobą.
Usłyszał nutę bólu w jej głosie i przytulił ją mocniej.
– Kochaj mnie, Jeff. Jesteś mi potrzebny.
ROZDZIAŁ 12
„Mariner” na pierwszej stronie pochwalił sposób, w jaki Kanał 4 relacjonował aferę.
Nawet Jeff przyznawał, że gra była uczciwa.
Ankieta przeprowadzona pod koniec sierpnia wykazała znaczny wzrost popularności
Kanału 4. Ariel natychmiast wysłała faksy do braci, a sobie – w nagrodę – kupiła komplet
koronkowej bielizny.
Pierwszego września do zespołu dołączyła Wendy Norris i już po pierwszym występie
przypadła do gustu publiczności. Znacznie gorzej poszło jej ze Steve’em, gdyż ten był
pilnowany przez Karę, ale nie narzekał z tego powodu.
Ariel też była bardzo szczęśliwa. Szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Na razie nie planowała
wspólnej przyszłości z Jeffem. Bała się, że na to jeszcze za wcześnie.
Miała jednak powód do niepokoju. Od sprawy szpitala Jeff wierzył jej bez zastrzeżeń,
lecz nic nie wiedział o konkursie wymyślonym przez Martina Fostera. Co będzie, gdy się
dowie? Jak przyjmie wieść o przeprowadzce Ariel do Houston?
Lato minęło bez burz, ale piątego września tajfun o imieniu Chester zawirował nad
Zatoką Meksykańską i zaczął powoli sunąć w stronę lądu.
– Dotrze do nas? – spytała Ariel ze strachem w piątek wieczorem.
– Nie wiem na sto procent – odparł Jeff. – Możliwe, że się zakotwiczy gdzieś na
wybrzeżu Meksyku. Nie musimy jutro rezygnować z pikniku. Wieczorem najwyżej trochę
popada.
Następnego dnia, w południe, rozłożyli koc na trawniku w niewielkim parku, w
sąsiedztwie domu Ariel. Dzień był upalny i duszny. Podobna pogoda panowała czwartego
lipca, gdy po raz pierwszy spędzili wspólnie nieco więcej czasu. Jeff nastawił radio i sięgnął
do koszyka po sałatkę z kurczaka i owoce. Potem wyciągnął się leniwie u boku Ariel.
W górze pokrzykiwały mewy, hałaśliwe jak grupa rozbrykanych dzieci. W gałęziach
drzew uganiały się plotkujące wróble, białe chmury powoli płynęły po niebie, ale nad
horyzontem pojawiła się ciemna plama.
– Piękny dzień – mruknął Jeff i wziął głęboki oddech. – Taktu cicho...
– Nie przeszkadza ci już popularność?
– Zaczynam się przyzwyczajać. – Uśmiechnął się. – Wczoraj dostałem zaproszenie do
udziału w obradach jury w wyborze Miss Corpus Christi.
– Tak? – spytała z lekkim przekąsem. Konkurs piękności. Dobre sobie.
– Chyba się zgodzę.
– Tak? – powtórzyła, tym razem ostrzej. Popularność popularnością, ale oglądanie
półnagich ślicznotek to całkiem inna sprawa.
Jeff zerwał źdźbło trawy.
– Żartuję. Odmówiłem. Szkoda tylko, że nie umiem się uwolnić od różnych
zwariowanych kobiet, które wciąż się za mną uganiają. Jedna wczoraj przysłała mi
biustonosz.
– Masz już chyba całkiem niezłą kolekcję damskiej bielizny – roześmiała się Ariel. – Co z
nią robisz?
– Oddaję Armii Zbawienia.
– Mimo wszystko przyznasz, że popularność ma swoje dobre strony.
Jeff zastanawiał się chwilę.
– Najważniejsze, że mogę coś zrobić dla tego miasta – odpowiedział w końcu. – Już
przywykłem, że ludzie rozpoznają mnie na ulicy, ale nigdy nie będę czuł się tak swobodnie
jak ty w tej roli. Jesteśmy tak różni, że czasem zadaję sobie pytanie, jak wytrzymujemy ze
sobą.
– Przeciwieństwa się przyciągają.
– Dlaczego mnie nie ostrzegłaś wcześniej?
– Bądź choć trochę poważny, Jeff. Nigdy przedtem nie pomyślałam, że można tylko we
dwoje spacerować po wydmach Padre Island.
– Zaprosiłabyś pewnie pół setki gości i zorganizowała mecz siatkówki.
– Chyba tak... ale dzięki tobie zaczęłam bardziej cenić prywatność.
– Miło mi to słyszeć.
Ariel obdarzyła go uśmiechem. Przewróciła się na brzuch i wbiła wzrok w trawę.
Zobaczyła pająka zawzięcie snującego pajęczynę. Jeff położył się na boku, żeby także
popatrzeć na pająka.
– Naukowcy twierdzą, że przy dużej wilgotności powietrza i spadku ciśnienia pająki są
aktywniejsze i snują większe sieci. Ten jest wyjątkowo zapracowany. Spójrz na niebo.
Szare chmury znad widnokręgu przesunęły się znacznie bliżej.
– Przed samym deszczem ściągnie pajęczynę w dół, by krople nie spłukały schwytanych
owadów.
– Bardzo mądrze.
– Domowe pająki pracują jak szalone w czasie burzy i kończą dopiero, kiedy zaczyna się
przejaśniać.
– Na tym właśnie polega praca meteorologa? – zażartowała Ariel. Westchnęła i
przekręciła się na plecy.
– Tak tu cicho... chyba zaraz usnę.
– Czemu nie? – spytał Jeff. – Przez cały tydzień ganiałaś jak szalona. Zasługujesz na
odpoczynek.
Kiedy Ariel się obudziła, niebo było już zasnute ciemnymi chmurami. Pająk snuł za sobą
kolejne nitki srebrzystej sieci.
– Będzie burza – odezwała się Ariel, czując gwałtowny podmuch wiatru. – Myślisz, że to
początek huraganu?
– Tajfunu – sprostował Jeff. – Nie. Wiatr jest zbyt słaby. Prawdziwie zła pogoda będzie
gdzieś dalej na południu. Do nas dotrą najwyżej jakieś odpryski.
– Wracamy? – spytała z niepokojem i usiadła. Jeff fachowym okiem popatrzył na niebo.
– Mamy sporo czasu, zanim zacznie padać – stwierdził. Włączył radio. – Posłuchajmy, co
mówią na ten temat.
– Tajfun Chester, o prędkości wiatru chwilami przekraczającej dziewięćdziesiąt pięć
kilometrów na godzinę, sunie w tej chwili wzdłuż wybrzeża, czterdzieści kilometrów na
południe od meksykańskiego miasta Matamoros. Do stałego lądu powinien dotrzeć dziś
między siódmą a dziesiątą wieczór. Mieszkańcy zagrożonych rejonów powinni podjąć
odpowiednie przygotowania. Patrole pogodowe rozmieszczono wzdłuż całego wybrzeża
Teksasu, od Corpus Christi do Brownsville.
Jeff zmarszczył nos.
– „Odpowiednie przygotowania”! To brzmi enigmatycznie. Mam nadzieję, że ludzie
wiedzą, co robić.
– W przyszłym roku wydamy kasetę z twoim programem. Możemy ją opatrzyć
hiszpańskim komentarzem. – Dziwne, że pomyślała o przyszłym roku. Przecież będzie już w
Houston...
Kolejny podmuch wiatru smagnął ją po policzkach. Trawa zafalowała niczym zielone
morze. Ariel zerknęła na trawę. Pająk zniknął.
– Zacznijmy się pakować, Jeff.
Nerwowym ruchem sięgnęła po ciemne okulary. Leżały na skraju koca. Pośpiesznie
wrzuciła je do torebki i popatrzyła na niebo. Robiło się coraz ciemniej. Z dali dobiegło głuche
echo gromu.
– Buty... Gdzie one się podziały?
Jeff nadal słuchał radia i nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Ariel wreszcie znalazła
pantofle pod kocem i zaczęła mocować się z paskami.
– Cholera! Dlaczego zawsze tak się dzieje, kiedy człowiek się spieszy?
Jeff przeciągnął się.
– Mamy mnóstwo czasu.
– Nie... nie chcę zmoknąć.
– Nie zmokniesz – odparł z drażniącą niefrasobliwością – ale skoro ci pilno, możemy się
spakować.
Wstał, zabrał koszyk i radio.
Ariel skakała na jednej nodze, usiłując włożyć drugi pantofel. Jeff patrzył na nią z
rozbawieniem.
– Obiecuję, że nie zniszczysz sobie fryzury.
– Pośpiesz się, Jeff. Meteorologia nie jest nauką ścisłą. – Błyskawica przecięła niebo. –
Widzisz?!
Ariel chwyciła koc i popędziła w stronę samochodu. Huknęło. Przyśpieszyła kroku,
nadepnęła na skrawek koca i upadła na ziemię.
Skuliła się i zamknęła oczy. Jeff był już przy niej.
– Nic sobie nie zrobiłaś? Rozpłakała się.
– Nie. Tak. Nie wiem. Objął ją.
– Kochanie, co się stało?
– Nic. Chciałam tylko...
Wiatr porwał jej dalsze słowa. Znów zagrzmiało. Ariel, drżąc na całym ciele, przywarła
do Jeffa.
– Jesteś śmiertelnie przestraszona.
Ariel wstydziła się swojego zachowania, ale nie mogła zapanować nad nerwami, więc
skinęła głową.
– Burza...
– Już wszystko dobrze. – Pomógł jej wstać. – Pojedziemy do domu.
Ariel posłusznie dreptała u jego boku. Czuła się jak sześciolatka. Myślisz, że masz władzę
nad całym światem? – utyskiwała w duchu. Nie, jesteś zwykłą beksą i fajtłapą. Postanowiła,
ż
e jak już bezpiecznie dotrą do samochodu, wytłumaczy Jeffowi powody swego zachowania.
Kiedy wyjechali z parkingu, wzięła głębszy oddech.
– Myślisz pewnie, że jestem skończonym tchórzem – zaczęła. Tak zawsze mówił o niej
Daniel, kiedy podczas burzy chowała się w pokoju i zasłaniała uszy.
– Myślę tylko, że boisz się grzmotów. Nie wiem jednak, z jakiego powodu.
– Wszystko się zaczęło, kiedy miałam pięć lat – odpowiedziała. – Chad, Daniel i ja
bawiliśmy się w chowanego. W domu akurat był mały remont. Jeden z robotników zostawił
otwarte drzwi na strych, więc postanowiłam z tego skorzystać. Było już późne popołudnie.
Ukryłam się na strychu. Parę minut później robotnik wrócił i mnie zamknął. Początkowo
uważałam to nawet za zabawne. Słyszałam, jak Chad biega po pokojach i szuka mnie w
szafach, ale nie odezwałam się ani słowem. Pomyślałam sobie, że w pewnej chwili zacznę
tupać mu nad głową i go wystraszę. On jednak pobiegł szukać mnie gdzie indziej i zabawa
nagle przestała być śmieszna.
– Co się stało?
– Zaczęło padać, potem rozpętała się burza. – Powróciła myślami do tamtej strasznej
chwili, gdy siedziała zamknięta na ciasnym i mrocznym poddaszu.
– Padał grad. – Tuż nad swoją głową usłyszała tamten łomot kulek lodu. – Grzmiało.
Okropnie grzmiało. Było ciemno jak w nocy. Zaczęłam myśleć o szczurach i nietoperzach. O
wampirach. Bałam się, że piorun strzeli w dach i wszystko wraz ze mną wyleci w powietrze.
– Nie próbowałaś uciec?
– Pewnie, że próbowałam. Pchałam drzwi z całej siły, ale nie mogłam ich otworzyć.
Wrzeszczałam i tupałam w podłogę, lecz chłopcy chyba byli w innej części domu. Nikt mnie
nie słyszał. Byłam zamknięta, sama... – Zadygotała. – Ściany zbliżały się do mnie...
Jeff ścisnął jej rękę.
– Biedna...
– Po chwili wprost nie mogłam oddychać. Wyobraziłam sobie, że jakiś potwór wyssał
całe powietrze. Chyba nawet zemdlałam, bo kiedy otworzyłam oczy, było już po burzy.
Ktoś mnie wołał. Nie Chad i nie Daniel, ale ojciec. Przeżyłam wówczas prawdziwy
koszmar. Wszystko słyszałam, lecz nie mogłam wykrztusić ani jednego słowa. Jak oszalała
zaczęłam kopać w podłogę. Tata przyszedł na górę i otworzył drzwi. Kiedy zniósł mnie na
dół, zobaczyłam światło i blade, wystraszone twarze braci. Od tamtej pory okropnie boję się
burzy – zakończyła. – Śmieszne, prawda?
– Zrozumiałe – sprostował Jeff. – A co ojciec sądzi o twoim zachowaniu?
– Nigdy mu o tym nie mówiłam.
Skinął głową. Ariel obrzuciła go nadąsanym spojrzeniem.
– Dlaczego wciąż pytasz o mojego ojca?
– Ponieważ uważam, że przez całe życie wszystko robisz pod jego dyktando.
– Nie wygłupiaj się.
– Nie? Wciąż porównujesz się z braćmi. Twój faks działa dniem i nocą.
Ariel nie odpowiedziała. Odwróciła głowę i wbiła wzrok w okno. Co by powiedział Jeff,
gdyby znał prawdę?
Dojeżdżali do domu Jeffa, kiedy w dach auta zabębniły pierwsze krople deszczu. W
windzie Jeff wrócił do tematu:
– Każdą fobię można wyleczyć. Zastanawiałaś się kiedyś nad podjęciem odpowiedniej
terapii?
Potrząsnęła głową. Dobrze chociaż, że przestaliśmy mówić o ojcu, pomyślała.
– Po burzy zaraz o tym zapominam – wyjaśniła. – Do następnej mam spokój.
Huragan przycupnął pod stolikiem.
– Też nie przepada za burzą – powiedział Jeff. Wyciągnął rękę do kota. Huragan zadrżał i
cofnął się głębiej. – Zdaje się, że jeszcze mu nie przeszło.
– Wreszcie poznałam twój sekret. Obserwujesz koty zamiast pająków.
Za oknem zadudniło. Ariel drgnęła i przysunęła się bliżej Jeffa.
– Zdobądź się na odrobinę spokoju – mruknął. – Chcesz spróbować?
Zabrzmiało to jak wyzwanie. Nie mogła odmówić. O to już się zatroszczył Martin Foster.
– Oczywiście.
– Chodź do sypialni.
Podszedł do okna i szeroko rozsunął zasłony. Ariel stała bez ruchu, choć deszcz bił
głośno o szyby.
– Chodź do mnie.
Zmusiła się do paru kroków. Jeff wziął ją w ramiona i pocałował. Miękko, łagodnie...
– Odpręż się – mruknął, gładząc jej włosy. – Zamknij oczy. Pomyśl o łące skąpanej w
popołudniowym słońcu.
– Mmmm... – Widziała lekko rozkołysane trawy, zieleń drzew i konia pasącego się pod
starym drewnianym płotem.
Jeff rozebrał ją z wolna. Kiedy była już całkiem naga, szepnął:
– Teraz powoli otwórz powieki.
Deszcz nadal bębnił w okno, lecz między nią i burzą ciemniała muskularna sylwetka
Jeffa. Delikatnie położył ją na łóżku.
– Zaraz wrócę.
Przekręciła się na brzuch, znowu zamknęła oczy i pomyślała o polanie pełnej
różnobarwnych kwiatów. Po chwili usłyszała, że Jeff wrócił. Zerknęła w jego stronę. Stał
rozebrany do szortów, z butelką w dłoni.
– Zrobię ci masaż – powiedział. – Odpręż się i patrz w okno.
Posłuchała go. Spoglądała na spływające po szybie strugi deszczu. Nagle zagrzmiało.
Napięła wszystkie mięśnie i zacisnęła pięści.
– Ciii... – szepnął Jeff. – Nic się nie dzieje. Uspokoiła się. Jego ręce koiły. Oddychała
głęboko, zanurzona w dziwnym deszczowym świecie...
– Odwróć się.
Masował jej piersi, brzuch i biodra. Odgłosy burzy ścichły, jakby dochodziły gdzieś z
daleka.
– Jeff... – wyszeptała, patrząc mu prosto w oczy. – Kochaj mnie.
Zrzucił szorty i klęknął przy niej. Kochali się powoli, z czułością.
Kiedy skończyli, Ariel długą chwilę leżała bez ruchu. Wiedziała, że od tej pory huk
gromu będzie jej przypominał o tym popołudniu. Chciała, by Jeff był zawsze przy niej. Żeby
nie stał się tylko pięknym, ale odległym wspomnieniem.
Pocałowała go w policzek.
– Burza nabrała dla mnie całkiem innego znaczenia.
– Dla mnie także.
W następnym tygodniu nadeszły wieści o kolejnym huraganie. Nadano mu imię Daphne.
Jeff z uwagą śledził jego trasę. Ariel drżała na samą myśl o nadciągającym kataklizmie.
Grzmotów już się nie bała, ale huragan to coś innego... Fascynujący w teorii, lecz
przerażający swą siłą.
Na szczęście Daphne nie zmierzała w stronę Teksasu. Zahaczyła o wschodnie wybrzeże,
przebiegła przez obie Karoliny, stany nad środkowym Atlantykiem, nawet przez Nową
Anglię. Jak nieśmiała kochanka to podchodziła bliżej, to się cofała. W końcu odeszła nad
ocean.
Nadbrzeżne miasta odetchnęły z ulgą, a wtedy pojawiło się nowe zagrożenie.
– Ten rośnie nadzwyczaj szybko – zauważył Jeff. W wieczornym programie doradził
mieszkańcom Corpus Christi. żeby pilnie śledzili prognozę pogody. – Koniec września może
się okazać nadzwyczaj burzliwy – dodał.
Nowy huragan otrzymał imię Ethan. Ariel odbyła krótką naradę ze Steve’em, potem
zadzwoniła do Jeffa i poprosiła go, by wieczorem przyjechał do studia.
– Musimy porozmawiać – oświadczyła lapidarnie. W studiu Jeff spytał już na wstępie:
– Co się stało? Jesteś bardzo poważna.
– Powinniśmy zwiększyć liczbę twoich wystąpień przed kamerami. Proponuję
półminutowe wejście codziennie, po wiadomościach o szóstej i o dziesiątej. Co ty na to?
Z niepokojem czekała na odpowiedź.
– Może być – odparł niedbałym tonem. Ariel odetchnęła z ulgą. – I tak tu jestem co
wieczór – dodał.
Wyciągnął przed siebie ręce i z niepokojem przyjrzał się dłoniom.
– Możemy jednak zrezygnować z charakteryzacji? Pory mi się pozalepiały, a skóra
nabrała pomarańczowej barwy.
– To tylko światło – roześmiała się Ariel. – Już o tym mówiliśmy. Bez pudru wyglądałbyś
jak upiór.
– To lepsze niż Tajfun – mruknął. – Dobrze, ale powiedz Lynn, że na półminutowe
wejście potrzeba pięć szóstych pudru mniej niż na trzy minuty.
– Umowa stoi – oznajmiła Ariel. – Zaczniemy w poniedziałek. Zawiadomię Karę.
Kara była zachwycona. Steve także. Tylko Perry Weston spuścił nos na kwintę.
– Protestował, kiedy mu o tym powiedziałam – zwierzała się Kara. – Spytał, jak można
ograniczyć czas lokalnej prognozy z powodu śmiesznego huraganu odległego o setki
kilometrów.
– Śmiesznego? Naprawdę tak się wyraził?
– Tak. Nie wierzyłam własnym uszom. Oznajmiłam mu wreszcie, że decyzja zapadła.
– I?
– Syknął coś pod nosem i odszedł.
– Sama z nim porozmawiam – westchnęła Ariel. Dopadła Perry’ego w korytarzu tuż po
wieczornych wiadomościach.
– Chcę z tobą zamienić parę słów.
– O czym?
Cały Perry. Rzecz jasna, doskonale wiedział o czym. Ariel usiłowała jednak
dyplomatycznie wybrnąć z sytuacji.
– Domyślam się, że niechętnym okiem patrzysz na udział w naszych programach doktora
McBride’a.
Twarz Perry’ego nie wyrażała żadnych uczuć.
– O czym tu dyskutować?
– To krótki kontrakt, na czas huraganu.
– Jakiego huraganu? – spytał Perry. – Nie ma żadnego huraganu.
Ariel z trudem się powstrzymała, żeby go nie kopnąć.
– Tajfunu – poprawiła się.
– Naprawdę?
– Tak.
– Więc nie ma sprawy. – Odwrócił się i odszedł. Ariel powtórzyła rozmowę Steve’owi.
– On doprowadza mnie do szału – dodała na koniec. – Ale jeśli teraz stracimy Perry’ego,
znajdziemy się w kropce. Trzeba go zatrzymać, póki nie trafi się ktoś odpowiedni na jego
miejsce.
– Może niepotrzebnie się tak przejmujesz – uspokajał ją Steve. – Perry powiedział
przecież, że nie ma sprawy.
– Tak, ale co naprawdę sobie pomyślał?
Coś jej podpowiadało, że daleko jeszcze do końca afery z Perrym.
I rzeczywiście.
W poniedziałek wieczorem, podczas występu Jeffa, Weston jawnie objawiał swoje
niezadowolenie. Potem po prostu wyszedł.
Następnego dnia już od rana czekał pod pokojem Ariel.
– Musimy porozmawiać.
– Wejdź. – Ariel gestem zaprosiła go do gabinetu. Ciężko opadł na krzesło.
– O co chodzi?
– OTajfuna.
Ariel w pierwszej chwili nie zrozumiała.
– Otajfuna?
Perry popatrzył na nią, jakby była niespełna rozumu.
– O doktora Tajfuna. Meteorologa – parsknął. – Może zna się na huraganach, ale nic nie
wie o telewizyjnej pogodzie.
Ariel już chciała spytać, czym się różni telewizyjna pogoda od zwyczajnej, ale w porę
ugryzła się w język. Perry zresztą nie czekał na odpowiedź.
– Pracuję tu od siedemnastu lat – burknął. – Teraz widzę, że szykują się duże zmiany.
Przychodzą tacy, o których można pisać w rubryce towarzyskiej...
– Jeff nie jest...
– Dotąd byłem cierpliwy – przerwał jej Perry. – Zniosłem komputerowe mapy pogody,
spikerki w minispódniczkach, ale tego za wiele. Kanał Czwarty chce naśladować MTV?
Proszę bardzo, ale beze mnie. – Wyjął z kieszeni jakąś kartkę i rzucił ją na biurko.
– Składam wymówienie.
ROZDZIAŁ 13
Ariel spodziewała się wprawdzie kłopotów ze strony Perry’ego, ale nie przewidziała, że
zrezygnuje z pracy.
– Nie... nie możesz – wyjąkała. Perry wstał.
– Mogę. Jutro wystąpię po raz ostatni. Ariel zerwała się z krzesła.
– Podpisałeś kontrakt.
– Podaj mnie do sądu – rzucił przez ramię i ciężkim krokiem wyszedł z gabinetu.
Ariel przez chwilę patrzyła w drzwi. W końcu zmęczonym ruchem opadła na krzesło i
sięgnęła po słuchawkę telefonu.
– Steve, wpadnij do mnie. Mamy problem.
Czekając, przypomniała sobie inne trudne momenty w swej burzliwej karierze. Na
przykład w Beaumont, kiedy Hector – kozioł, który miał wystąpić w programie dla dzieci –
tuż przed nagraniem zżarł połowę dekoracji. W Fort Worth komentator sportowy wszedł do
studia pijany i oświadczył widzom, że futbolowa drużyna Dallas Cowboys została właśnie
sprzedana do Meksyku i od tej pory będzie nosić nazwę Chihuahuas... przez co o mały włos
nie doszło do zamieszek wśród kibiców. Zawsze jednak w porę umiała zażegnać kryzys. Na
pewno da sobie radę i tym razem.
– O co chodzi? – wyrwał ją z zamyślenia głos Steve’a.
– Perry złożył rezygnację.
– Przecież na to właśnie liczyłaś.
– Nic nie rozumiesz – odparła. – Pojutrze już go nie będzie.
– O, nie... – Steve aż usiadł z wrażenia. – Nie wierzę.
– Lepiej uwierz. – Pokazała mu pismo Perry’ego. Steve przebiegł wzrokiem tekst, po
czym stwierdził:
– Nie przypuszczałem, że okaże tyle odwagi. – Odłożył kartkę. – Co robimy?
– Mamy plan A... i plan A.
– Jednym słowem, kompletny brak wyboru.
– Możemy skorzystać z Charlesa.
Charles Henke pracował od pół roku i zapowiadał pogodę w porannym wydaniu
dziennika.
– Spisuje się nieźle – przytaknął Steve. – Widzowie go lubią. Co prawda, rano mamy
mniej liczną i mniej wymagającą publiczność...
– Właśnie – wpadła mu w słowo Ariel. – Brak mu doświadczenia. A najgorsze, że...
– Nie jest meteorologiem.
– Otóż to – ciągnęła. – Ma dobre chęci, ale trudno go porównywać...
– ... z Jeffem McBride’em – dokończył Steve.
– A wchodziłby na antenę tuż przed nim. Poza tym mamy kolejny huragan i nic nie
możemy zrobić, chyba że... chyba że...
– Tryby poszły w ruch – skomentował Steve. – Już się domyślam, co powiesz.
– Tak. – Ariel z podnieceniem pochyliła się w jego stronę.
– Możemy przecież poprosić Jeffa, żeby na stałe zajął miejsce Perry’ego. Ludzie go
uwielbiają. Znakomite rozwiązanie. Zróbmy to.
– Nie zapomniałaś o czymś? – spytał Steve. – On już ma pracę.
– Drobiazg.
– Lubi swoją pracę.
Ariel niecierpliwie machnęła ręką.
– Porozmawiam z nim dziś wieczorem.
– Porozmawiaj – zgodził się Steve. – Nie chcę psuć ci nastroju, ale na pewno się nie
zgodzi.
– Nie.
– Ale Jeff...
– Nie! Absolutnie, nieodwołalnie i ostatecznie nie. – Skrzyżował ręce na piersiach.
– Bądź rozsądny.
– Nie, to ty zdobądź się na odrobinę odpowiedzialności.
– Popatrzył na nią z góry i dodał: – Nie zamierzam pracować w telewizji. Nie chcę
pracować w telewizji. Zgodziłem się na cykl programów tylko dla dobra mieszkańców
Corpus Christi, a nie dla własnej kariery.
– Sam mówiłeś, że czeka nas wyjątkowo burzliwy wrzesień. Miasto cię potrzebuje –
powiedziała z naciskiem.
– Boże, tylko nie próbuj znowu wzbudzić we mnie poczucia winy. – Dlaczego wcześniej
się nie domyślił, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi? – Przykro mi z powodu Perry’ego,
ale nie licz na mnie. Masz przecież jeszcze jednego spikera. Weź go.
– Nie ma twojej fachowej wiedzy.
Jeff potrząsnął głową.
– To niech po prostu czyta komunikaty. Czytać chyba umie?
Ariel zignorowała ostatni przytyk.
– Są nowe wieści o Ethanie?
– Ze zwykłej burzy zmienił się huragan. Jest teraz trzysta pięćdziesiąt kilometrów na
wschód od Hispanioli.
Zapadła cisza. Jeff niemal słyszał myśli Ariel: „W całym Corpus Christi nikt nie wie
więcej o huraganach niż ty”.
– Mam pracę – przypomniał jej. – Nie mogę zaniedbywać obowiązków.
– Porozmawiamy z twoim szefem.
– Odmówi.
– Nie możesz tego wiedzieć, skoro go nie pytałeś. Marnowała talent. Powinna być
negocjatorem w Departamencie Stanu.
– Nie chcę go o to pytać.
– To ja spytam – zaproponowała. – Wyjaśnię mu, że wrócisz, jak tylko Ethan ucichnie.
– Naprawdę? Energicznie skinęła głową.
– Dasz mi to czarno na białym?
– Podpiszę własną krwią, jeśli zajdzie potrzeba – obiecała. Jeff bezradnie rozłożył ręce.
Ariel chwyciła za telefon.
W ciągu kilku minut oczarowała Wayne’a, który bez oporów wyraził zgodę. Oddała
słuchawkę Jeffowi.
– Kontrakt ze Służbą Morską mamy praktycznie w kieszeni – oznajmił Wayne. – Pracy
mało, więc możesz wziąć miesięczny urlop. Nie ma sprawy.
– Widzisz? – uśmiechnęła się Ariel, gdy Jeff skończył rozmowę. – Wszystko się ułożyło.
– Jeszcze jedno.
– Tak?
– Jesteś mi za to coś winna.
– Wiem – powiedziała poważnie. – Żądaj, czego zechcesz.
– Dobrze – mruknął. – Pierwszą wypłatę odbiorę, jak tylko dotrzemy do domu. W łóżku.
Praca w telewizji okazała się mniej absorbująca, niż Jeff przypuszczał. W przerwach
pomiędzy dziennikami miał wystarczająco dużo wolnego czasu, by dopilnować szczegółów
związanych z uniwersyteckim programem badawczym. A przede wszystkim czuł się
potrzebny miastu. I to było najważniejsze.
Ethan przez parę dni szalał nad Atlantykiem, potem, jakby pod wpływem nagłej decyzji,
nabierając szybkości, ruszył na Hispaniolę.
W piątek wieczorem Jeff znów zasiadł przed kamerą.
„Wczoraj o dwudziestej trzeciej czterdzieści huragan Ethan dotarł do Hispanioli.
Prędkość wiatru miejscami dochodziła do stu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę.
Huragan przemknął ze wschodu na zachód, nad terytorium Republiki Dominikany i Haiti. Oto
kilka migawek z miejsc dotkniętych kataklizmem”.
Film pokazywał drzewa wyrwane z korzeniami, zniszczone domy, hotel, w którym
zamiast okien ziały puste dziury, i basen pełen szkieł i gruzu.
„Zginęło jedenaście osób, kilkaset odniosło rany. Na całych Karaibach wprowadzono stan
podwyższonej gotowości. W tej chwili Ethan z powrotem odszedł nad morze”.
Ariel z niepokojem czekała na Jeffa pod drzwiami studia.
– Straszny żywioł... Sądzisz, że jeszcze może przybrać na sile?
– Tak – odparł. – Póki jest nad oceanem, zachodzi taka możliwość.
W nocy Ethan przetoczył się przez Karaiby, zachodni cypel Kuby i dotarł nad Zatokę
Meksykańską. Tu na chwilę przystanął, jakby odpoczywał. Jeff uznał jednak, że przerwa nie
potrwa długo.
Nikt poza nim się nie przejmował.
Większość mieszkańców Corpus Christi nie zwracała większej uwagi na potwora
szalejącego nad zatoką.
– Pewnie strzeli gdzieś w Missisipi – mruknął facet na stacji benzynowej. – U nas rzadko
bywają huragany.
– Ten zmierza prosto w naszą stronę – odpowiedział Jeff.
– Skręci.
– Raczej nie – upierał się Jeff. – Jestem meteorologiem. Mężczyzna strzyknął przed siebie
ś
liną zabarwioną tytoniem.
– Ja tam nie wierzę w te naukowe gadki. Kości mi mówią, że burza przejdzie bokiem.
Ethan zawzięcie parł na zachód. Jeff już wiedział, że na pewno nie skręci w kierunku
Missisipi.
Nikt jednak nie chciał go słuchać. Konkurencyjna stacja uważała prognozy za grubo
przesadzone. Nancy Barker, która zapowiadała pogodę na Kanale 12, ani przez chwilę nie
traciła dobrego humoru i czarowała widzów zniewalającym uśmiechem.
– Zapowiada się wspaniały weekend – świergotała. – Pogodny i ciepły. – Wskazała
dłonią na mapę. – Huragan Ethan jest w tej chwili pięćset kilometrów na wschód od Corpus
Christi i powoli przesuwa się na północny zachód. Na razie nie ma większych obaw, żeby
dotarł do nas, więc nie musimy rezygnować z niedzielnych pikników lub wycieczek na plażę.
Do zobaczenia.
– Dobrze wiedzieć, że Ethan nie stanowi żadnego zagrożenia – skomentował jej słowa
spiker prowadzący dziennik.
Jeff z dezaprobatą pokręcił głową.
– Powinni się leczyć. Ludzie wolą ich słuchać, bo wciąż pamiętają, co było dwa lata
temu.
– Pracowałam wtedy w Fort Worth – przypomniała mu Ariel.
– Wiem. Kanał Czwarty narobił dużo szumu wokół tajfunu Clark, zarządzono nawet
przygotowania do ewakuacji miasta, a wicher skręcił nad Luizjanę.
– Teraz może być całkiem inaczej.
– Tak, ale nikt nie chce w to wierzyć.
– A ty co sądzisz?
– Jestem starym skautem. Ufam przygotowaniom.
Ariel przyłożyła rękę do serca i z powagą skinęła głową. Jeff wyłączył telewizor.
– Dobrze chociaż, że burmistrz Cameron podziela moje zdanie. Postawił w stan
gotowości policję, straż pożarną i szpitale...
– Więc jednak coś się dzieje.
– Teoretycznie. Na ulicach jak dotąd tego nie widać.
W niedzielę rano Ariel wyszła na balkon, żeby odetchnąć świeżym morskim powietrzem.
Dzień był przepiękny: czyste niebieskie niebo i lekka bryza znad zatoki.
– Może Nancy Barker tym razem się nie myliła... – szepnęła z nadzieją w głosie. Jak
nigdy dotąd, życzyła konkurentom udanej prognozy.
Jeff usłyszał ją i pokręcił głową.
– Cisza przed burzą.
Ariel zerknęła przez ramię w głąb pokoju, na kota drzemiącego w wąskiej smudze
słonecznego światła.
– Huragan nie wygląda na zaniepokojonego.
– Ciśnienie wciąż utrzymuje się na zwykłym poziomie. – Jeff położył jej rękę na
ramieniu. – Chodź. Pojedziemy do studia. Przejrzę ostatnie doniesienia.
Ariel zadrżała lekko. Nie chciała wychodzić z domu ani słyszeć o nadciągającym
wichrze.
– Jedź sam – odparła. – Muszę... zrobić pranie. Obrzucił ją zdumionym spojrzeniem, ale
nic nie powiedział.
Nie było go parę godzin. Kiedy wrócił, zaczął bez żadnych wstępów:
– Ethan nieco zwolnił, ale wciąż sunie wprost na nas. Ogłoszono stan pogotowia.
– Co robimy?
– Przede wszystkim podjedziemy do sklepu i kupimy kilka solidnych desek.
– Po co? Przecież nie ma bezpośredniego zagrożenia.
– Kupimy i już. Jeśli poczekamy, aż Ethan się zbliży, może zabraknąć
najpotrzebniejszych rzeczy.
Ariel nie chciała kupować desek, ale cóż miała odpowiedzieć? Posłusznie pojechała do
sklepu, wybierała narzędzia i gwoździe, aż Jeff spytał:
– Miałaś w rodzinie jakiegoś cieślę? Wzruszyła ramionami.
W drodze powrotnej zauważyła cierpko:
– Sklep był prawie pusty. Nikt prócz nas nie kupował desek.
– Nikt prócz ciebie nie sypia z meteorologiem.
Na schodach spotkali sąsiada, zażywnego trzydziestolatka.
– Co się dzieje? – spytał na widok desek. – Mały remont?
– Przygotowania na przyjęcie Ethana – odparł Jeff, nie odwracając głowy.
– Chodzi o huragan – dodała Ariel. Sąsiad jęknął z wyraźną przesadą.
– Jezu, znowu? Byliście u wróżbity? Jeff stanął tuż przed drzwiami.
– Sam jestem wróżbitą. – Wskazał na wschód. – Widział pan chmury nad horyzontem?
– Te skrawki? – Sąsiad przyłożył dłoń do czoła i wyjrzał przez najbliższe okno. – Ledwo
je widać.
– Wkrótce będzie ich więcej. Po hiszpańsku nazywają się rabos de gallo. Koguci ogon.
Nieomylny znak nadciągającej burzy.
– Przesada.
Ariel z całego serca chciała, by miał rację.
ROZDZIAŁ 14
Następnego dnia chmury nadciągnęły bliżej. Burza wisiała w powietrzu. O ósmej wieczór
huragan szalał trzysta dwadzieścia kilometrów na południowy wschód od Corpus Christi i
zbliżał się coraz bardziej.
Jeff i Debra wcześniej niż zwykle zakończyli nagranie. Sfilmowano, jak się pakują i
odjeżdżają do najbliższego ośrodka Czerwonego Krzyża.
– Na poważnie? – spytała Debra po zakończonej pracy.
– Powinnaś chyba skorzystać z okazji. Widzisz te chmury i poświatę wokół słońca? To
zły znak.
Debra pobladła.
– Przez całe lato mówiliśmy o huraganach, lecz sądziłam, że to tylko fikcja.
– Koniec udawania. Idzie prawdziwa nawałnica. Spojrzała na dom.
– Nie chcę stąd wyjeżdżać – oznajmiła roztrzęsionym głosem. – Co będzie, kiedy wrócę i
zastanę jedynie kupę gruzu?
Jeff otoczył ją ramieniem.
– Rozumiem cię. Mimo wszystko uważam, że powinnaś jechać.
– Chyba tak...
– Nie wyłączaj telewizora. Będziemy na bieżąco informować o sytuacji. Kiedy powiem,
ż
e czas się zbierać, nie czekaj ani chwili.
– Dobrze. Pomogę też innym. Przez ostatni miesiąc sporo się nauczyłam o huraganach.
– To mi się podoba. – Jeff serdecznie uścisnął jej rękę. – Jak już będzie po wszystkim,
zrobimy specjalny program o twoim powrocie do domu.
– Zgoda. Jeff! – zawołała za nim, gdy zaczął się zbierać do odejścia. – Byłeś wspaniały.
Jeśli przeżyjemy huragan... każdy, kto się uratuje... to tylko dzięki tobie.
– Dziękuję. – Podszedł do mikrobusu, gdzie czekała reszta ekipy. – Odwieźcie mnie do
studia, potem jedźcie na plażę i zróbcie kilka ujęć nieba i narastającej fali.
Ariel czekała w holu, z walizką w ręku.
– A ty dokąd?
– Do San Antonio. Nie pamiętasz? Jutro rano mam wystąpić na konferencji.
Zapomniał. Złapał ją za ramię, zanim zdążyła odejść.
– Nie powinnaś jechać. Uwolniła się z jego uścisku.
– Muszę.
Jeff rozejrzał się. Było zbyt dużo ludzi.
– Wejdźmy na pięć minut do twojego gabinetu – zaproponował.
Posłuchała. Zamknął za sobą drzwi.
– Ariel...
– Jeff, San Antonio jest dwieście pięćdziesiąt kilometrów stąd, w głąb lądu. Poza
obszarem zagrożenia.
– Nie o to chodzi. Nie podoba mi się, że znajdziesz się całkiem sama na pustej
autostradzie. Ethan może spaść na nas, gdy będziesz wracać.
Przez chwilę wyglądała na szczerze przestraszoną.
– Jest już tak blisko?
– Uhm. Znów przystanął, ale spodziewam się, że ruszy lada chwila.
Nerwowo zerknęła w okno.
– Chyba powinnam przed wyjazdem zabezpieczyć własne mieszkanie.
Jeff zamyślił się. Skoro już musiała jechać, lepiej, żeby nie jechała nocą.
– Zostaw mi klucze, sam to zrobię.
– Dziękuję. – Odstawiła torbę, dała mu klucz i uścisnęła go na pożegnanie.
– Jeff, wiesz przecież, że okropnie boję się burzy. Jeśli Ethan podejdzie zbyt blisko,
zostanę w San Antonio. Zatrzymam się u Chada.
Objął ją i spojrzał prosto w oczy.
– Obiecaj.
– Obiecuję.
– Gdzie odbędzie się konferencja?
– W hotelu Marriott.
– Wzięłaś telefon komórkowy?
– Oczywiście.
Pocałował ją. Nie chciał nawet myśleć o tym, że coś mogłoby się jej przytrafić.
– Bądź ostrożna.
– Będę. Zobaczymy się jutro. Wracam koło wpół do dwunastej. Jeff westchnął ciężko i
odprowadził ją spojrzeniem. Nieokiełznany żywioł. Dużo gorszy od huraganu.
O siódmej wieczór Ariel dotarła do domu Chada zbudowanego w stylu hiszpańskim.
Dom był przepiękny: czerwony dach, białe ściany i szeroki trawnik, pełen krzewów i
kwiatów.
Ariel stanęła przed drzwiami, lecz zanim zdołała zadzwonić, znalazła się w uścisku
potężnych ramion brata.
– Cześć, maleńka – zawołał Chad. – Zjawiłaś się w samą porę na kolację.
– Coś upichciłeś?
– Znasz mnie. Zostaw torbę i pójdziemy do...
– ... wegetariańskiej restauracji – dokończyła.
– ... lokalu, gdzie podają wyśmienite kurczaki.
– Chad, nie mówisz chyba poważnie.
– Dlaczego nie? – Kiedy nadal patrzyła na niego z politowaniem, wyjął z kieszeni
dwudziestopięciocentową monetę. – Dobrze, spróbujemy.
– Nie ma sprawy. Orzeł, wegetarianie, reszka, wegetarianie.
– Uważaj, mała, grasz ze swoim starszym bratem.
– Niech będzie, dam ci szansę. Reszka, kurczaki. Wypadła reszka, więc poszli do
zatłoczonego i hałaśliwego baru BlackEyed Pea. Usiedli za drewnianym stołem, z pełnymi
talerzami i kubkami mrożonej herbaty. Ariel obrzuciła brata krytycznym spojrzeniem.
– Wyglądasz mi na zmęczonego. Za dużo pracy? Może powinieneś nieco zwolnić tempo.
Chcesz się nabawić wrzodów?
– Sądzisz, że zdołasz mnie namówić, żebym wycofał się z konkurencji?
– Ja? – spytała niewinnym tonem.
– Tak, ty. Nie martw się, . za parę tygodni odpocznę. W Houston. – Popatrzył na nią znad
krawędzi kubka. – Rywalizacja ci służy. Dawno nie widziałem cię tak kwitnącej.
Ariel odłożyła widelec.
– Zakochałam się.
– W meteorologu?
– Skąd wiesz?
– Wróble ćwierkają – zaśmiał się Chad. – Poważnie... Rozmawiałem z rodzicami, nim
wyjechali do Meksyku.
– Szaleję za nim – westchnęła Ariel.
– A on?
– Nie mówiliśmy o tym, ale jak tylko minie to całe zamieszanie z huraganami...
Chad spoważniał nagle.
– Bądź ostrożna, siostrzyczko. Znasz go od niedawna. Przystopuj trochę.
– Chad, chcesz odgrywać rolę opiekuńczego starszego brata? – spytała prawie z gniewem.
– Wiem, co robię.
Pogładził ją po dłoni.
– Nie chcę tylko, żebyś po raz drugi przeżyła rozczarowanie.
– Znalazł się specjalista od spraw uczuciowych. Chad poczerwieniał.
– To cios poniżej pasa. Zgoda, moje małżeństwo zakończyło się fiaskiem. Od tamtej pory
jestem podwójnie ostrożny.
– Za dużo pracujesz. To wszystko. Szeroko rozłożył ręce.
– Nie kłóćmy się.
– Masz rację – powiedziała cicho.
– Dobrze. Opowiedz mi o nim.
– Musisz wracać dziś wieczór do studia? – spytała. Gdy przecząco potrząsnął głową,
dodała: – To świetnie, bo opowieść może potrwać do rana.
Następnego ranka Jeff ponurym wzrokiem zerknął na ołowiane niebo. Noc spędził wraz z
Huraganem w gabinecie Ariel. Z okna widział pusty jeszcze parking. Myśli Jeffa błądziły
wokół Ariel. Powiedziała, że wróci koło wpół do dwunastej. Popatrzył na zegarek. Jeszcze
parę godzin.
Wystąpił przed kamerami o ósmej i o dziewiątej. O dziesiątej do gabinetu zajrzał Charles.
– Jeff, chyba powinieneś przyjść. Łobuz znów się ruszył i sunie wprost na Corpus.
Jeff wybiegł na korytarz. Niemal się zderzył z redaktorem dyżurnym kolejnego wydania
wiadomości.
– Potrzebujemy cię na antenie – wysapał redaktor i wręczył mu plik papierów. Jeff
przeczytał komunikat.
„Huragan Ethan przesuwa się na północny zachód z prędkością dwudziestu kilometrów
na godzinę. Wszczęto alarm na całym wybrzeżu Teksasu, od Brownsville do High Island, nie
wyłączając Corpus Christi i jego okolic. Atak huraganu spodziewany jest dziś po południu,
około czwartej. Powtarzam, obowiązuje alarm. Ethan jest wyjątkowo groźny, siła wiatru w
porywach przekracza dwieście kilometrów na godzinę. Wzywa się mieszkańców do podjęcia
stosownych przygotowań”.
– Jeff, teraz będzie bezpośrednia relacja z gabinetu burmistrza – usłyszał w słuchawce. –
Zostań. Wracasz na wizję zaraz po zakończeniu transmisji.
Ariel! – pomyślał Jeff. Musiał do niej zadzwonić, żeby nie wracała.
– Kiedy kończymy? – szepnął do realizatora.
– Za pięć minut.
Pięć minut. Teraz było dziesięć po dziesiątej. Może jeszcze nie zdążyła wyjechać z San
Antonio.
Burmistrz Cameron wezwał mieszkańców Corpus Christi do rozsądku i zachowania
spokoju.
– Wracamy do ciebie, McBride – rozległo się w słuchawkach.
– Tu Jeff McBride... – Powtórzył ostrzeżenie. Gdy tylko program dobiegł końca, odpiął
mikrofon i wypadł na korytarz, niemal przewracając jednego z techników. W gabinecie Ariel
zaczął nerwowo wertować książkę telefoniczną. Jak, u diabła, nazywał się ten hotel?! Aha,
Marriott!
W San Antonio było aż sześć hoteli o tej nazwie. Zanim dodzwonił się do właściwego,
był zdenerwowany do granic możliwości.
– Chciałbym pilnie rozmawiać z Ariel Foster. Przemawiała na dzisiejszej konferencji.
– Wydaje mi się, że uczestnicy już się rozeszli – odpowiedziała recepcjonistka.
– Mimo to niech pani spróbuje ją wywołać.
– Dobrze.
Czekał przez kolejne pięć minut.
– Niestety... – odezwała się recepcjonistka.
– To bardzo poważna sprawa. Może ktoś z organizatorów wie, czy panna Foster jest
jeszcze w San Antonio.
– Poślę boya.
Znów chwila przerwy. Jeff ze zdenerwowania zaczął ogryzać paznokcie.
– Przewodnicząca zebrania twierdzi, że panna Foster wyjechała tuż po zakończeniu
przemówienia.
– Dziękuję.
Za wcześnie, żeby usłyszała ostrzeżenie. Jeff spojrzał na zegarek. Wpół do jedenastej. Za
godzinę powinna dotrzeć do Corpus Christi. Zadzwonił pod numer komórkowy.
– Wszystkie połączenia zajęte. Proszę spróbować ponownie. Pewnie. Dziesiąta
trzydzieści dwie. Może... Wziął głęboki oddech, siadł za biurkiem i pustym wzrokiem
zapatrzył się w przestrzeń.
Huragan tkwił skulony w najdalszym kącie.
– Mógłbyś występować w telewizji – mruknął Jeff. – Huragan, kot od pogody. Najlepszy
barometr, jaki miałem w życiu.
– Jeff... – Peg wsunęła głowę do pokoju. – Proszą cię, żebyś odpowiedział na kilka
telefonów.
– Już idę. Znajdź mnie, jeśli zadzwoni Ariel.
O jedenastej znów wrócił do studia. Ethan był coraz bliżej. Kierował się na Corpus
Christi.
Jedenasta dziesięć. Ariel miała przyjechać za dwadzieścia minut. Pewnie zjawi się
wcześniej. Wprost uwielbiała szybką jazdę.
Jednak minęło wpół do dwunastej, a jej wciąż nie było. Jeff wyszedł na parking. Chmury
gnały nisko, ciemne, groźne. Dął coraz silniejszy wiatr. Wrócił do budynku i spytał Peg, czy
Ariel nie telefonowała. Usłyszał, że nie.
W południe wyemitowano kolejny komunikat. Jeff krążył między studiem i gabinetem
Ariel. Dwunasta dwadzieścia siedem. Co robić? Ariel obiecała, że w razie czego przeczeka
nawałnicę. Może schroniła się w którymś z miasteczek na trasie z San Antonio? Liczył na jej
rozsądek.
Usiadł przy biurku Ariel. Miał przed oczami jej postać, słyszał jej śmiech, czuł zapach
perfum. Strach chwycił go za gardło. Gdzie ona się podziewa?
ROZDZIAŁ 15
Ariel zacisnęła spocone dłonie na kierownicy. Gwałtowny podmuch wiatru szarpnął jej
niewielkim sportowym samochodem i omal nie zerwał wycieraczki z przedniej szyby. Deszcz
tłukł w okna.
– Może pani zostanie chwilę po konferencji? – zapraszała ją przewodnicząca zebrania.
Ariel pokręciła głową.
– Niestety, nie mogę. Obiecałam, że o wpół do dwunastej będę z powrotem w Corpus
Christi.
Wychodząc z hotelu, popatrzyła na zegarek. Przed wjazdem na autostradę skręciła na
stację benzynową, by zatankować. Chciała uniknąć wszelkich niespodzianek. Włączyła radio.
W pewnej chwili muzyka umilkła i rozległ się głos spikera: „Przerywamy program, żeby
podać najnowszy komunikat o huraganie Ethan”. Potem nadano apel burmistrza. Ariel
poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła. Ethan pędził prosto na nią, na Corpus Christi. Co
robić?
– Wracaj do San Antonio – mruknęła pod nosem, potem zerknęła na licznik kilometrów.
Za późno. Pokonała już ponad połowę drogi.
Niebo zasnuły niskie, ciemne chmury.
– Jestem dzielna i całkiem spokojna – zaczęła recytować Ariel. – Nie boję się burzy.
Dojadę do Corpus Christi na długo przed huraganem. Jestem dzielna i cał...
Na poboczu zobaczyła jakieś unieruchomione auto i wymachującą rękami kobiecą postać.
Zahamowała bez zastanowienia i opuściła szybę w oknie. Nieznajoma, z twarzą pokrytą
grubą warstwą pyłu, podbiegła w jej stronę.
– Dzięki Bogu! – zawołała. – Tkwię tu już od godziny i nikt się nie chciał zatrzymać!
– Co się stało? – spytała Ariel, wysiadając z samochodu.
– Nie mam pojęcia. Wóz zaczął tańczyć, skrzypieć, ledwo utrzymałam kierunek jazdy.
Potem... Jimmy, nie! – krzyknęła i wróciła do auta. – Nie wysiadaj! Wracaj do środka. –
Energicznie trzasnęła drzwiczkami.
– Złapała pani gumę? Nieznajoma pokręciła głową.
– Akumulator wysiadł?
– Nie, działa.
We dwie zajrzały pod maskę. Ariel potrafiła zmienić koło, ale na tym kończyły się jej
umiejętności.
– Sprawdzimy olej. – Pochyliła się, żeby wyjąć miarkę. – Wszystko w porządku.
– Pani ubranie...
Ariel spojrzała w dół. Na jedwabnej kamizelce miała ogromną tłustą plamę.
– To nic. Zejdzie w praniu. – Taką miała przynajmniej nadzieję. – Niestety, nie wiem, co
się stało z pani samochodem. Mogę jedynie zabrać panią do najbliższego serwisu. Na pewno
przyślą furgonetkę.
– Dziękuję – odpowiedziała kobieta i wyciągnęła rękę. – Jestem Susan.
– Ariel.
Syn Susan zajął miejsce wśród walizek na tylnym siedzeniu.
– Nie wiem, jak mam dziękować – odezwała się Susan.
– Bałam się, że zostaniemy tutaj, a zanosi się chyba na burzę.
Ariel z niepokojem spojrzała na niebo.
– Nie słuchałaś radia?
– Popsute.
– Ethan zmierza prosto w tę stronę.
– Kto to jest Ethan?
– Huragan. Susan zbladła.
– Grozi nam jakieś niebezpieczeństwo?
– Jeszcze nie. – Ariel wprost nie mogła uwierzyć, żeby ktoś nie słyszał o burzy szalejącej
nad zatoką. – Skąd jedziecie? – spytała.
– Z Kalifornii. Mąż wyjechał służbowo na trzy miesiące na Hawaje, więc postanowiłam
zabrać Jimmy’ego do krewnych w Corpus Christi.
– Nie mogliście wybrać gorszej pory – mruknęła Ariel.
– Burmistrz zarządził ewakuację.
– Krewni nie wyjadą. Wiedzą, że miałam się zjawić dziś rano.
– Chyba jest jakiś warsztat.
Ariel skręciła na podjazd. Stacja wyglądała na opuszczoną... Nie, ktoś kręcił się w
budynku. Na widok samochodu wystawił głowę przez drzwi i krzyknął:
– Zamknięte!
– Chwileczkę! – zawołała Ariel. Mechanik niechętnie podszedł do niej.
– Mój samochód został na autostradzie – wyjaśniła Susan.
Mechanik roześmiał się.
– Nie mogę pani pomóc. Zaraz będzie cholerna burza. Nic tu po mnie.
– A co z furgonetką?
– Niech pani spróbuje tam dalej, u Gallupa, chociaż wątpię, żeby był otwarty. Przy
huraganie...
– Mogę zadzwonić?
Zmarszczył brwi, ale po chwili skinął głową i podał jej numer. Susan wbiegła do
budynku. Po kilku minutach była z powrotem.
– Nikt nie odpowiada.
– Mówiłem.
– Co mam robić? – jęknęła Susan.
– Musi pani zostawić auto na drodze. Ubezpieczone? Skinęła głową.
– To dobrze, bo jak sądzę, więcej go pani nie zobaczy. Jak nie ucierpi od wichru, to na
pewno wpadnie w łapy jakichś oberwańców. – Po tej ponurej przepowiedni mężczyzna na
dobre zniknął we wnętrzu warsztatu.
Susan zaczęła płakać. Ariel poklepała ją po ramieniu.
– Słyszałaś, co powiedział. Ubezpieczenie wyrówna straty.
Zegar na tablicy rozdzielczej wskazywał dziesiątą pięćdziesiąt. Ariel próbowała
zadzwonić z telefonu komórkowego, ale wszystkie połączenia były zajęte. Włączyła radio.
„Ethan przesuwa się wzdłuż wybrzeża Teksasu z prędkością dwudziestu dwóch kilometrów
na godzinę. W tej chwili jest sto sześćdziesiąt kilometrów na wschód od Corpus Christi. Silny
wicher połączony z ulewą... „
Cóż było robić? Ariel postanowiła jechać dalej. Zaczęło padać. Samochód sunął wolno, z
trudem przebijając się przez strugi deszczu. W pobliżu Corpus Christi na szosie pojawiły się
inne wozy, ale wszystkie zmierzały w przeciwnym kierunku.
– Gdzie mieszka twoja rodzina? – spytała Ariel.
Susan podała jej adres. Dzięki Bogu, było to zaledwie pięć minut drogi w bok. W
południe dotarły do granic miasta. Po piętnastu – zamiast pięciu – minutach Susan stanęła
przed drzwiami domu krewnych i przeczytała wiszącą tam kartkę.
– Napisali, jak dotrzeć do szkoły, w której się schronili. Na szczęście budynek stał w
pobliżu. Ariel pomogła Susan przenieść liczne bagaże. Uściskały się na pożegnanie i Ariel
wróciła do samochodu, brodząc w wodzie po kostki. Wiatr dął coraz silniej. W powietrzu
fruwały śmieci, szkło z rozbitych neonów, gałęzie... Ariel, pozbawiona towarzystwa Susan,
nagle poczuła się samotna i przerażona.
– Jestem spokojna i dzielna – zaczęła znowu. – Jestem spokój... Do diabła z tym!
Wcale nie była spokojna. Bała się jak nigdy w życiu. W końcu dotarła do ośrodka.
Chwyciła torbę i ciężkim krokiem poszła w stronę gabinetu. Peg nie było. Prawdopodobnie
pojechała do domu. Jeff siedział za biurkiem z twarzą ukrytą w dłoniach.
– Wróciłam – oświadczyła Ariel i odstawiła na bok torbę.
– Ariel! – Zerwał się i przez chwilę patrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem. – Gdzie
byłaś tyle czasu?! Jak się czujesz?
– Wszystko w porządku. – Zaczęła szczękać zębami. – T-trochę mmi zimno.
Chwycił ją w ramiona, utulił, rozpakował torbę i pomógł się przebrać. Zmęczonym
ruchem opadła na kanapę. Ktoś zapukał.
– Doktorze McBride...
– Już idę! – Jeff westchnął. – Muszę wpaść do studia. – Pocałował Ariel w policzek. –
Połóż się. Zaraz wracam.
– Nie mogę. Muszę sprawdzić...
– Steve panuje nad sytuacją. Udawaj, że zostałaś w San Antonio.
Okrył ją własną marynarką. Ariel uśmiechnęła się.
– Znów wystąpisz w samej koszuli?
– Zaryzykuję. A teraz śpij. – Zgasił światło. – Przynajmniej pół godziny.
– Dziesięć minut – sprzeciwiła się Ariel.
Kiedy otworzyła oczy, było już bardzo ciemno. Przespała cały dzień? Nie, to tylko
chmury. Czarne, złowrogie chmury... Spojrzała na zegarek. Trzecia. Zerwała się z kanapy i
pobiegła do pokoju Steve’a. Drzwi były uchylone.
– Steve!
Zamarła w progu. Steve i Kara stali objęci serdecznym uściskiem.
– Oooops! – jęknęła Ariel i cofnęła się o krok. Steve odwrócił głowę w jej stronę, ale nie
puścił Kary.
– Wejdź, proszę.
– Na pewno? Nie chcecie... być sami?
– Nie – odpowiedziała Kara. – Powinnaś chyba dowiedzieć się pierwsza. Jesteśmy
zaręczeni.
– Zaręczeni? O Boże! – Ariel nie wierzyła własnym uszom. – Serdeczne gratulacje!
Kiedy ślub?
– Jeszcze nie ustaliliśmy ostatecznej daty. Może na Święto Dziękczynienia, a może na
Gwiazdkę.
– Trzeba to uczcić. Co prawda nie dzisiaj...
– Właśnie – zgodziła się Kara. – Na pewno chcesz porozmawiać ze Steve’em o
programie. Idę do studia.
Ariel odbyła krótką naradę ze swoim zastępcą, potem wróciła do gabinetu. Tam ją
odnalazł Jeff. Zmęczony, lecz już uspokojony. Włączył monitor. Po kilku minutach zgasły
wszystkie światła. Ariel stała bez ruchu w zupełnej ciemności. Nagle poczuła czyjąś rękę na
ramieniu.
– Usiądź – powiedział Jeff.
– Dobrze chociaż, że wciąż jesteśmy na antenie... Włączono awaryjne zasilanie. Dzień
zmienił się w noc, na zewnątrz ryczał wicher, Jeff wciąż ogłaszał nowe komunikaty i
nawoływał do spokojnego opuszczania miasta. Ariel poszła za nim do studia.
Nagle wszystkie ekrany pociemniały.
– Nie ma prądu! – ktoś krzyknął.
– Nadajemy? – spytała Ariel.
– Tak... nie. Cholera! Zwaliło wieżę.
– Szlag by trafił! – Steve kopnął w krzesło. – Co teraz?
– Jak tylko znajdziemy się w oku huraganu i będzie odrobina ciszy, pojadę do rozgłośni
KCOR. – Jeff usiadł obok Ariel. – Niech ktoś mnie obudzi we właściwym czasie. Muszę się
zdrzemnąć. – Położył głowę na jej ramieniu i zasnął.
Wycie wiatru stało się niemal nie do zniesienia. Budynek trzeszczał w posadach. Nagle
wszystko ucichło.
– Oko! – ktoś szepnął.
– Jeff! – Ariel potrząsnęła go za rękę. – Musimy jechać. Usiadł i przetarł oczy.
– Ty nie jedziesz.
Wybiegł ze studia. Ariel popędziła za nim. Spojrzał na nią z gniewem, lecz potem
machnął ręką. Jechali przez opustoszałe ulice. Wokół panowała upiorna cisza. Najmniejszy
promień słońca nie docierał na ziemię przez grubą warstwę ołowianych chmur. W końcu
dotarli pod budynek rozgłośni. Ledwie zdążyli wysiąść z samochodu, gdy poczuli na
twarzach silne uderzenie wiatru.
– Biegnij! – krzyknął Jeff i pociągnął Ariel za rękę. Dała dwa kroki i upadła. Pokaleczyła
palce o szkło rozsypane na chodniku. Jeff chwycił ją w ramiona i wniósł do holu.
– Jak się czujesz? – spytał z niepokojem.
– Dobrze – westchnęła.
– Trzymaj się z daleka od drzwi i okien. Masz być cała, jak wrócę.
Bite sześć godzin spędził przed mikrofonem. Ariel przynosiła mu kawę, masowała
ramiona... W końcu ktoś zawołał, że wicher ustępuje. Huragan przemieścił się dalej.
ROZDZIAŁ 16
Nie mieli nawet siły, by się cieszyć. Po dwudziestu czterech godzinach pracy Jeff ledwo
trzymał się na nogach. Ulice spływały wodą, więc noc spędzili w hotelu, w pobliżu rozgłośni.
Następnego ranka wrócili do budynku Kanału 4. Ariel z przerażeniem patrzyła na
zniszczone miasto.
– Coś strasznego – szepnęła.
– Straty pójdą w miliony dolarów – ocenił Jeff. Członkowie zespołu zgodnym chórem
pogratulowali Jeffowi postawy podczas kataklizmu.
– Teraz, kiedy ludzie wychodzą ze schronów, możemy sfilmować powrót Debry do domu
– dodała Kara.
– Dobrze – zgodził się Jeff. – Zerknę tylko na swoje mieszkanie, zostawię kota i przyjadę.
– Popatrzył na Ariel. – Zobaczymy się później. Musimy porozmawiać.
– Tak... – Ledwo się mogła doczekać.
Dom Debry także mocno ucierpiał w czasie huraganu. W dachu ziała głęboka dziura, w
ogródku leżało pełno śmieci, odłamków metalu i gałęzi. Przez otwarte drzwi jakiś rozebrany
do pasa mężczyzna wyciągał właśnie przemokniętą kanapę. Postawił ją obok sterty
połamanych krzeseł.
– O Boże... – jęknęła Debra. – Nie wierzę. Łzy pociekły jej po policzkach.
– Wyłącz kamerę – rzucił Jeff do operatora.
– Co takiego?
– Słyszałeś. Wyłącz.
– Muszę wszystko sfilmować.
– Nie musisz. To prywatna sprawa.
Jeff objął płaczącą Debrę i odprowadził na bok. Operator chrząknął.
– Doktorze McBride, nie jestem nieczuły na nieszczęście, ale muszę postępować zgodnie
z poleceniami panny Foster. Tylko ona może mi kazać wyłączyć kamerę.
– Dobrze. Zadzwonimy do niej.
Jeff wszedł do kuchni i zatelefonował do studia. Potem wręczył słuchawkę operatorowi,
który rozmawiał przez chwilę, po czym spojrzał na Jeffa i wzruszył ramionami.
– Mam pracować dalej.
Oddał mu słuchawkę, zarzucił kamerę na ramię i wyszedł.
– Ariel – zdenerwował się Jeff. – Nie możesz w takiej chwili...
– Muszę. Po pierwsze, mam to zagwarantowane w kontrakcie. Po drugie, jestem to winna
naszym widzom.
– Rób co chcesz, ja w tym nie będę uczestniczył. Rzucił słuchawkę na widełki i popatrzył
na Debrę.
– Przepraszam cię za wszystko.
– Nie szkodzi. – Pociągnęła nosem. – Nie twoja wina. Doceniam wszystko, co dla nas
zrobiłeś. Wiesz – próbowała się uśmiechnąć – takie jest życie gwiazdy. Madonnę też filmują
w dobrych i złych chwilach.
– Zadzwonię jutro – obiecał. – Pomogę ci się pozbierać.
– Dziękuję.
Jeff wrócił do ośrodka. Nie zastał Ariel.
– Pojechała do siebie – powiedziała Peg.
– Zaczekam.
Po chwili nadszedł Steve.
– Odwaliłeś kawał naprawdę dobrej roboty – powiedział z uznaniem.
– Dziękuję.
– Z początku nie wierzyłem, że to się uda, ale Ariel naprawdę miała nosa. Tak – pokiwał
głową – wygrała. I to tylko dzięki tobie.
– Słucham?
– Oglądalność sięgnęła bez wątpienia dziewięćdziesięciu procent, a to oznacza, że
pokonała braci i może już spokojnie myśleć o przeprowadzce do Houston. Nie mogłeś zjawić
się w lepszej chwili. A przy okazji, słyszałeś najnowsze wieści? Żenię się z Karą.
– Gratuluję – wykrztusił Jeff.
– Dzięki. Teraz wybacz, muszę pogadać z szefem od reklamy.
– Na razie.
Jeff powoli krążył po gabinecie Ariel, choć wewnątrz kipiał niczym wzbierający wulkan.
Całkowicie stracił poczucie czasu.
– Cześć.
Drgnął na dźwięk jej głosu. Odsunął się, kiedy próbowała go pocałować na powitanie.
– Wiem, że jesteś zły z powodu Debry. Chcesz o tym porozmawiać?
– O tym... i o paru innych rzeczach. – Usiadł.
Ariel westchnęła.
– Wciąż chyba nie rozumiesz, jak naprawdę działa telewizja.
– Masz rację. Nie rozumiem. A może nie potrafię myśleć wyłącznie o zdobyciu jak
największej liczby widzów? O tak zwanej oglądalności? Niech się pali, niech się wali, niech
ludzie płaczą.
– Mylisz się.
– Więc mi to wytłumacz.
– Dzięki nam każdy w mieście może utożsamić się z Debrą. Jeśli też dotknęło go
nieszczęście, będzie mniej samotny.
– Nieprawda.
– Przykro mi, ale nic nie poradzę na twój upór! – wybuchnęła. – Chciałeś jeszcze o czymś
pomówić?
– Owszem. O rodzinnych konkursach. Ariel zbladła jak kreda.
– Ja...
– Zaprzeczysz?
– Nie – odpowiedziała cicho.
– Więc oczekuję wyjaśnień.
– Tata odchodzi na emeryturę i zapowiedział, że najlepsze z nas...
– Dostanie po nim studio w Houston.
– Tak.
– Ty, rzecz jasna, musiałaś być najlepsza. Zatrudniłaś mnie tylko po to...
– Nie. – Łzy zalśniły w jej oczach.
– Wykorzystałaś mnie.
– Jeff...
– Wykorzystałaś tak samo jak Debrę. Liczy się tylko oglądalność.
– Boże, czy ty zawsze musisz wszystko widzieć wyłącznie w czarnobiałych barwach?!.
Ś
wiat jest bardziej skomplikowany!
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?
– I tak byś nie zrozumiał. Żyjesz zamknięty w wieży z kości słoniowej.
– Pracuję dla siebie, nie dla ojca. Skuliła się, jakby ją uderzył.
– Ja... nie...
– Właśnie, że tak. Nawet się nauczyłaś żeglować, żeby go zadowolić. I wciąż konkurujesz
z braćmi. Pamiętasz wizytę rodziców. „Spójrzcie, co on potrafi? Ile zna sztuczek?” Boże, a ja
byłem przekonany, że cię pokochałem. – Głos drżał mu z gniewu.
– Jeff... To ja cię kocham – zaszlochała. – Między nami wytworzyło się... coś cudownego.
Nie pozwól tego zniszczyć.
– Sama to zniszczyłaś.
Nawet nie spojrzał na jej błagalnie złożone ręce.
– Zawiodłaś moje zaufanie. Miałaś rację: żyłem zamknięty w wieży z kości słoniowej.
Zamierzam tam wrócić. Huragan odszedł, zatem nasza umowa także dobiegła końca. Charles
może poprowadzić prognozę pogody. Mnie już tu nie ma. – Nie czekając na jej odpowiedź,
wypadł z gabinetu.
ROZDZIAŁ 17
Następnego dnia Jeff odwiedził Debrę. Pomógł jej załatwić sprawy ubezpieczenia i z
grubsza uprzątnąć teren wokół domu. Wayne dał mu dodatkowy miesiąc urlopu, więc
postanowił wyjechać, aby nie widywać Ariel. Był zły i przygnębiony. Wybrał się do Austin,
wynajął pokój w pobliżu jeziora Travis i poszedł nad wodę z wędką. Nie mógł zapomnieć o
Ariel. Śnił o niej każdej nocy. Bezskutecznie próbował czymś zająć myśli. Książki nie
pomagały. Może więc telewizja?
„Mieszkańcy Corpus Christi wciąż odczuwają skutki huraganu Ethan... „ tylko tego mu
było trzeba! Znów to samo. Zamierzał zmienić kanał, gdy zauważył znajomą twarz Debry.
„Relacjonowana przez lokalną stację historia Debry Tucker wywołała żywiołowy oddźwięk
wśród jej sąsiadów i całkiem obcych osób. Zewsząd nadchodziły paczki z żywnością, odzieżą
i lekarstwami. Ochotnicy z Florydy i Michigan pośpieszyli z pomocą do wszystkich, którzy
ucierpieli podczas huraganu... „
Jeff patrzył z osłupieniem. Nie spodziewał się, że łzy Debry wywołają aż taki efekt. Więc
Ariel miała nieco racji. Wyłączył telewizor i poszedł nad jezioro. Przypomniały mu się słowa
Ariel: „Czy zawsze musisz wszystko widzieć w czarnobiałych barwach?” Właśnie. Nie była
ś
więta, lecz czy on szukał ideału? Czy prawdziwa miłość nie polegała na wybaczaniu? Na
kompromisach?
Następnego ranka spakował „się i ruszył w powrotną drogę. Po przyjeździe zamierzał
udać się wprost do gabinetu Ariel i na kolanach zapewnić ją o swojej miłości. Nawet przed
kamerami.
Nim to jednak uczynił, napisał list do „Marinera”, w którym serdecznie podziękował całej
załodze Kanału 4 za współpracę przed i w czasie huraganu. „Największe wyrazy uznania
należą się inicjatorce przedsięwzięcia, pannie Ariel Foster” – zakończył. W redakcji
zapewniono go, że list ukaże się na pierwszej stronie, Ariel zrozumiała prawdziwe przesłanie
tej wiadomości. Niespokojna i stremowana następnego dnia rano zjawiła się w biurze Jeffa.
Moira z uśmiechem wpuściła ją do gabinetu.
– Znowu bez uprzedzenia? – spytał Jeff na jej widok. – Usiądź. Po co przyszłaś?
– Chcę z „tobą porozmawiać.
– O czym?
– O Debrze. – To było najłatwiejsze. – Widziałeś się z nią?
– Nie, ale widziałem ją w telewizji.
– I?
– Miałaś rację. Jej smutek znalazł drogę do serc ludzi.
– Tak. Zareagowali naprawdę wspaniale... – przerwała na chwilę. – Tak naprawdę, to
chciałam pomówić o twoim liście do . Marinera”. Sądzisz...
– Tak – odpowiedział poważnie. – Działałem zbyt pochopnie. Zamiast cię wysłuchać,
skazałem bez procesu. Wybacz.
Poczuła łzy pod powiekami.
– Nie trzeba...
– Konkurs dobiegł końca?
– Tak.
– Kto wygrał?
– Ja.
– To znaczy, że wyjeżdżasz do Houston – skomentował bezbarwnym głosem.
– Nie. Zrozumiałam nagle, że to nic dla mnie nie znaczy. Postanowiłam zostać w Corpus
Christi. Kanał Czwarty zyskał niemałą popularność i mam parę nowych pomysłów. Chad
jedzie do Houston, a Steve zajmie jego miejsce w San Antonio.
– Zostajesz – powtórzył Jeff, jakby wracał z innego świata.
– Tak. Nawet kupiłam parę nowych rzeczy. Całym sercem należę do tego miasta.
I do ciebie, dodała w duchu.
– Znajdziesz tam trochę miejsca dla mnie?
– N-nie rozumiem...
Wyszedł zza biurka i wziął ją za ręce.
– Proszę cię, byś została moją żoną.
Przez chwilę nie odpowiadała. Potem spontanicznie zarzuciła mu ręce na szyję.
– Z radością! Tak!
Jak cudownie było znów poczuć smak jego pocałunków...
– Zwycięstwo to nie wszystko. Najważniejsza jest miłość.
– Dla mnie także. Ariel westchnęła cicho.
– Wszystko dobre, co się dobrze kończy.
– Znów coś pomyliłaś, kochanie. To nie koniec. To dopiero początek.
Pocałował ją. I jeszcze raz. I jeszcze...