Henryk Pająk
ONI SIĘ NIGDY
NIE PODDALI
Musieli iść do ziemi - z ich polskiej ziemi.
MORITURI TE SALUTANT, POLSKO!
Powojenną wojnę z polskim powstaniem narodowym,
sowiecki okupant wygrał dzięki polskim donosicielom.
Gorzka to prawda. Dla wielu - prawda nie do przyjęcia,
efektowna lecz myląca hiperbola, mająca przenosić ciężar
odpowiedzialności za zbrodnie, za mordy i egzekucje, za
eksterminację dziesiątków tysięcy patriotów - z UB, NKWD,
MO, ORMO - na tychże niewidzialnych, "mitycznych"
donosicieli.
A jednak tak było. Upewniałem się w tym przekonaniu z
każdym rokiem mojej siedmioletniej (1990-1997) kwerendy
w archiwach, zwłaszcza w aktach procesowych Wojskowych
Sądów Rejonowych, w rozmowach z setkami byłych
więźniów reżimu. Wreszcie w analizie okoliczności
aresztowań, obław, śmierci najwybitniejszych dowódców
podziemia Lubelszczyzny. Z czternastu omówionych tu
sylwetek dowódców, tylko kilku poległo w wyniku innych
okoliczności. Dramat "Zaporowców" spowodował ubecki
agent wprowadzony do władz lubelskiej organizacji WiN. Za
śmierć "Uskoka" jest odpowiedzialny jego były partyzant a
potem agent UB. Za śmierć "Orlika" - miejscowy kowal
donosiciel. Za śmierć "Strzały" - meliniarz, który zdradził
dwóch jego żołnierzy. Śmierć "Ordona" to następstwo
donosu - czyjego - dokładnie nie wiadomo. "Jastrzębia"
zgładził agent UB wprowadzony do oddziału. Jego brat
"Żelazny" poległ w obławie będącej wynikiem zdrady w
środowisku jego łączniczki. Tadeusz Szych i Edward Kalicki,
dwaj kolejni dowódcy jednej z grup, byli ofiarami
meliniarzy. Tak zginął "Boruta" we Włodawskiem i tak
poległ "Burta" w Tomaszowskiem. I wreszcie "Laluś",
najstarszy konspiracyjnym sta-żem żołnierz i partyzant II
Rzeczypospolitej, zginął w wyniku donosu. I tylko "Wiktor"
oraz "Szary" polegli w walce, a zagładę grupy "Lwa"
spowodował jego żołnierz, który po aresztowaniu nie
wytrzymał tortur i zdradził miejsce kwaterowania grupy, ale
nie był to typowy donos.
Nasza wiedza o donosicielach tamtych czasów jest
szczątkowa. Ogromna większość sprawców tysięcy tragedii
ludzi podziemia, bezpiecznie ukrywa się w archiwach UB-
SB-UOP. Dla dzisiejszych właścicieli PRL-bis -
naturalnych ideowych kontynuatorów terroru PRL z
jej pierwszego ludobójczego dziesięciolecia -
półwieczny dystans to wciąż za mało, aby czytelnicy
książek i podręczników dowiedzieli się, kto zdradził
"Grota" Roweckiego, "Nila", wszystkich
najwybitniejszych komendantów i dowódców
struktur AK, NSZ, WiN, ich komend wojewódzkich i
centralnych; za krótko, aby tysiące rodzin straconych -
synów i wnuków - skazanych na wieloletnie więzienia,
poległych w obławach, dowiedziały się nazwisk sprawców
tych tragedii. Na żądania "lustracji" donosicieli choćby tylko
z pierwszego, najbardziej już odległego dziesięciolecia PRL,
mają wiele kontrargumentów.
Straszą "polskich piekłem", otwarciem "puszki Pandory",
ubeckim preparowaniem dokumentów. A już najlepiej, to
oddzielić to wszystko maksymalnie grubą kreską i odtąd
"kochajmy się", czyli ofiary i kaci niech zasiadają w tych
samych "kombatanckich" organizacjach, wspólnie
wspominają tamte nieszczęsne czasy, wspólnie wypinają
pierś do odznaczeń, uprawnień...
Jeden z bohaterów moich książek, skazany niegdyś na
trzykrotną karę śmierci, westchnął w rozmowie ze mną:
- Tak naprawdę, to prawdziwi niezłomni, pozostający poza
wszelkimi podejrzeniami to ci, którzy od pół wieku
spoczywają pod darnią!
- A pan? - zapytałem. - Czy mam rozumieć, że pan się do
nich nie chce zaliczyć, mimo statusu kaesiaka i ośmiu lat
Wronek?
- Mnie ujęli żywcem. Rzucili się na mnie w ciemnościach
nocy i stodoły. Potem, w więzieniu, mogłem już tylko
popełnić samobójstwo! To był jedyny dostępny mi wybór.
System i skala naboru konfidentów, to niedościgniona
specjalność bolszewizmu, wiernie przeniesiona na grunt
zniewolonej Polski. Przeważały metody przymusu,
wykorzystywania mniejszych lub większych uprzednich
przewinień obywatela metodą przetargu: albo idziesz do
więzienia, albo współpraca. Konfidentów spontanicznych,
bezinteresownych, "ideowych", było najmniej. Ponadto
zróżnicowana była skala aktywności a tym samym
"wydajności" donosicieli - od biernych statystów na listach,
po nadgorliwych, po "stachanowców". Wszyscy oni, w skali
kraju i całego półwiecza, stanowili armię około 1,5 min.
łudzi! Prawie drugie tyle osób tkwiło etatowo w tzw.
służbach specjalnych. W normalnym kraju tzw. służby
specjalne dzielą się na wywiad i kontrwywiad. Policja
polityczna, to zupełnie inna struktura. Tymczasem w
patologii komunistycznej, policja polityczna była polipem
obejmującym wszystkie dziedziny życia państwa,
administracji, nauki, kultury, fabryk, związków, partii,
organizacji. Polskie służby specjalne w normalnym
znaczeniu tego pojęcia, czyli klasyczny wywiad i
kontrwywiad - nie istniały. Były to bowiem bezwolne
agendy wywiadu i kontrwywiadu sowieckiego oraz
sowieckiej policji politycznej. Wywiad i kontrwywiad
"polski" miał swoje duplikaty w strukturach wojskowych i
cywilnych, permanentnie ze sobą rywalizujących na gruncie
sukcesów i porażek. Obok wywiadu wojskowego istniała też
wojskowa policja polityczna - Informacja Wojskowa,
która była niczym innym jak Bezpieką w wojsku i
przemyśle zbrojeniowym.
W tej patologicznej pajęczynie niepodzielnie brylowała
policja polityczna: UB i potem SB. To setki tysięcy zbirów o
proweniencji albo kryminalnej albo nihilistycznej w zakresie
postaw, zachowań; zgraja dobierana według zasady selekcji
negatywnej: im podlejszy, bardziej bezwzględny,
nikczemny, cyniczny, tym lepszy. Cała ta dwu
pokoleniowa bando-mafia liczyła setki tysięcy kanalii -
dziś dożywających swoich dni na emeryturach i rentach
"kombatanckich", przewyższających trzykrotnie przeciętne
emerytury i renty tych, których inwigilowali i terroryzowali
przez całe dziesięciolecia, w imię "bezpieczeństwa" kraju i
"dobra" jego obywateli.
Ich zbrodniczy "dorobek operacyjny", ilustrują w tej książce
dokumenty UB - SB dotyczące poszukiwań Józefa
Franczaka ps. "Laluś", a w skali kraju i dziesięcioleci, setki
tysięcy podobnych "rozpracowań". Nakładają się one na
zbrodniczy, przestępczy dorobek w zakresie oplatania 30 -
milionowego narodu gigantyczną, nieprzeniknioną,
wszędobylską, wszechwiedzącą siecią konfidentów,
donosicieli, szpicli, informatorów świadomych ale i
nieświadomych swej roli.
Z tego gigantycznego bagna, z piekła zniewolonych
dusz i charakterów, brały się rozstrzygające sukcesy
systemu terroru w fizycznym zwalczaniu oporu
narodu, tak zbrojnego z pierwszego dziesięciolecia, jak też
biernego z dziesięcioleci następnych - oporu w zakresie
postaw, wewnętrznej "emigracji", cichego odrzucenia
poprzez wycofanie się w prywatność.
Bohaterowie tej książki - kilkunastu znanych dowódców
zbrojnego podziemia z terenów Lubelszczyzny; setki
wiernych im do końca żołnierzy - partyzantów, to
współcześni gladiatorzy polskiej sprawy.
"Morituri te salutant, Polsko"! Szli do podziemia, a z
niego do ziemi, z pełną świadomością czekającej ich
zagłady fizycznej. A potem zagłady moralnej, bo ich
bezimienne groby pokryła nie tylko ziemia, lecz również
błoto oszczerstw, kłamstw, pomówień, szyderstw, przez
dziesięciolecia zastygłe w magmę milczenia. Zostali zabici
nie tylko fizycznie. Dokonano na nich zagłady najgorszej z
możliwych. Mieli zostać na zawsze bandytami, przestępcami
politycznymi. To w publikacjach, podręcznikach, w
powieściach. Bo na codzień obowiązywało totalne o nich
milczenie.
Dziś wiem o nich przynajmniej tyle, że ani śmierć, ani ból,
ani tortury, ani dziesiątki lat prześladowań - nie bolą ich
tak bardzo, jak dzisiejsze o nich milczenie. Jak
zapomnienie, ich druga śmierć cywilna. Zapomnienie
dzisiejsze. Nasze, wspólne. Dobrowolne. Już nie nakazane.
Zapomnienie tych dziesiątków tysięcy poległych,
zakatowanych, rozstrzelanych, zapomnienie setek
tysięcy więzionych, zniszczonych fizycznie, duchowo,
intelektualnie, zawodowo.
Przez siedem lat samotnie, kilofem pióra rozbijałem tę
skamielinę milczenia wokół i nad najlepszymi,
najważniejszym, najwytrwalszymi i tym samym -
najbardziej tragicznymi. W pośpiechu, pośród pomyłek
merytorycznych, mizerii finansowej i edytorskiej
amatorszczyzny, montowałem kolejne książki i wydawałem
je własnym sumptem pod firmą "Retro", składającą się
tylko i wyłącznie ze mnie, mojej żony i... pieczątki. Kanalie
wszelkiej maści, wszelkich tajniacko-ubecko-
esbeckich rodowodów i "zasług", kontratakowały z
furią, bezpośrednio lub skrycie, konsekwentnie,
latami. Pogróżki, oszczerstwa publiczne i krecie,
dyskredytowanie moich intencji, moich kompetencji
(polonista a nie historyk), moich relantów oraz z
konieczności niepełnych i niepewnych źródeł; wymysły o
moich rzekomych koneksjach w archiwach tajnych i
nietajnych - stanowiły codzienność mojej pracy i
egzystencji jako autora i wydawcy.
Ale wkraczając w styczniu 1990 roku w tę tematykę
wiedziałem, że nie wchodzę do dziecięcej piaskownicy.
Wiedziałem, źe wdepnąłem w kłębowisko żmij.
"Oni się nigdy nie poddali" to zwieńczenie i zakończenie
mojej siedmioletniej wędrówki po dantejskim piekle
pierwszego dziesięciolecia PRL. Tą książką o charakterze
regionalnej monografii, rozstaję się na zawsze z moimi
martwymi oraz z jeszcze żywymi bohaterami. Dziękuję im i
przepraszam ich. Za moje merytoryczne pomyłki, za
nieścisłości. Za nie zawsze do końca lub nie zawsze
starannie rozpoznane sprawy, fakty, ludzi. Za ewentualne
niesprawiedliwe oceny, interpretacje. Przepraszam także
tych, których przeżyć, wspomnień - tych żywych a
fascynujących książek, nie zmaterializowałem w pomnikach
najtrwalszych choć papierowych - właśnie w książkach,
choć im to niekiedy obiecywałem, odkładając realizację na
później i znów na później. Do tej roboty trzeba by
kilkunastu takich szaleńców. Badań w majestacie
uniwersyteckich Zakładów Historii Najnowszej. Studentów,
magistrantów, doktorantów.
Na to wszystko jest już prawie za późno. Półwieczna
skamielina milczenia i kłamstw już nie ustąpi.
Morituri te salutant, Polsko!
Lublin, 10 maja 1997 r.
Henryk Pająk
„ZAPORA"
Hieronim Dekutowski
Jego środowisko rodzinne, jego inicjacje duchowe i
patriotyczne, a potem jego niezłomna walka zbrojna w
obronie tych wartości, podjęta przeciwko kolejnym -
hitlerowskim i sowieckim okupantom Polski - mogą
uchodzić za wzór postawy Polaka-katolika1. Ojciec
Hieronima był cenionym w Tarnobrzegu właścicielem
warsztatu blacharskiego, matka „gospodynią domową" - jak
w tamtych czasach nazywano każdą żonę i matkę zajętą
wychowaniem dzieci i utrzymaniem domu. O tym, jak
wywiązywała się z tych obowiązków matka Hieronima,
świadczą późniejsze postawy jej licznego potomstwa.
Najstarszy syn Józef, ur. w 1894 roku, nauczyciel,
uczestnik wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, w stopniu
podporucznika umarł dwa lata po owej wojnie;
Siostra Maria (ur. 1902 r.) była nauczycielką. Jej mąż
Stanisław Kubiak, to uczestnik powstania wielkopolskiego,
adwokat, zamordowany w Katyniu2;
Siostra Helena Dekutowska (1906) ukończyła Prywatne
Seminarium Nauczycielskie, studiowała we Francji, po
wojnie w Polsce;
Zofia, najstarsza siostra, absolwentka Prywatnego
Seminarium Nauczycielskiego, wyjechała w latach 20-tych
do Francji, była zaangażowana we francuskim ruchu oporu,
za co otrzymała Francuską Legię Honorową;
1 „Polak-katolik" - ten dwuczłonowy synonim polskości, stał się
dyżurnym obiektem szyderstw i obelg w wydaniu żydo-masońskich
„marks-mediów" w tzw. III Rzeczypospolitej, czyli w PRL-bis.
2 Zob. Adam F. Baran: "Pseudonim „Zapora". Staszowskie Tow.
Kulturalne, 1996, s. 14 i passim.
Siostra Zuzanna (ur. 1909), nauczycielka Liceum
Humanistycznego w Tarnobrzegu;
Brat Stanisław (ur. 1914) - nauczyciel.
Po ukończeniu szkoły podstawowej, Hieronim podjął naukę
w Gimnazjum im. Het-mana Zamojskiego w Tarnobrzegu.
W ostatnich latach gimnazjalnych, Hieronim był aktywnym
członkiem ZHP, a także Hufca Przysposobienia Woskowego
oraz Sodalicji Mariańskiej. Wśród jego wychowawców
było dwóch profesorów żydowskiego pochodzenia: Mojżesz
Laufer (jęz. niemiecki i łacina) - zmarły w 1934 roku oraz
Maksymilian Duhl, opiekun klasy, matematyk, absolwent
uniwersytetu im. Jana Kazimierza we Lwowie: przeżył
niemiecką okupację.
Na formację duchową Hieronima niemały wpływ wywarli
inni profesorowie tego gimnazjum, wśród nich polonista
Ignacy Płonka, późniejszy żołnierz Brygady Karpackiej i
aktywny działacz polonijny w Anglii, a także historyk prof.
Zygmunt Szewera, który po aresztowaniu go przez Gestapo
w Mielcu, został odbity z więzienia ptzez słynnych
„Jędrusiów"; uczył na tajnych kompletach, za działalność
niepodległościową odznaczony m.in. Krzyżem Virtuti Militari
i Krzyżem AK. W tym zacnym gronie wymienić należy
polonistkę Urszulę Szumską (doktorat filozofii na
uniwersytecie Jana Kazimierza) - żołnierza AK, nauczycielkę
Tajnego Nauczania we Lwowie.
Z kolei ksiądz Tomasz Gunia:
... dbał o nasze dusze, serca i charaktery. Lekcje religii
urozmaicał wierszami, pieśniami, przykładami świętych i
czytaniami z „Bożych kłosów z polskiej roli". Tymi
kłosami byli i królowie, i wodzowie, i sławni hetmani, i
dowódcy powstań i zrywów narodowych. Podkreślał
świętość ich życia, umiłowanie Ojczyzny,
nieprzemijające wartości ducha i charakteru (...).
Uzupełniał go prof. Zygmunt Szewera, nauczyciel łaciny
i historii, rozczulający się nad Termopilami i Spartą.
Wychowanie spartańskie młodzieży to był najważniejszy
cel w życiu, o czym stale wspominał. To był zadatek na
nasze przyszłe życie, na przyszły los...3.
Szkolni koledzy wspominają Hieronima („Heńka") jako
odznaczającego się koleżeńskim solidaryzmem, skłonnością
do psot, a także talentem malarskim.
W. Reczek:
Zawsze pełen humoru, nieokiełznanej młodości, autor
wszelkich psot szkolnych, pomysłów i drak. Jedną z
nich, przez którą o mało nic wylecieliśmy z gimnazjum,
to było wrzucenie w okresie świąt żydowskich tzw.
Kuczek {„Święto Namiotów" upamiętniające wędrówkę
do Izraela - przyp. H.P.), do budek, w których
świętowali Żydzi - zdechłych kotów, szczurów itp.
Kaźmierz Gałuszka był szkolnym kolegą Hieronima z tej
samej klasy, po latach dzielącym z nim grozę walki z
obydwoma okupantami. Jako uczestnik akcji na więzienie w
Mielcu ukrywał się, następnie dołączył do odziału „Zapory",
wówczas juz szefa Kedywu Inspektoratu AK Lublin-Puławy.
W 1946 roku wraz z „Zaporą" i innymi, próbował przedrzeć
się na zachód. Aresztowany przez czeski odpowiednik
naszego UB, razem z Aleksandrem Głowackim ps. „Wisła",
był przez pięć miesięcy więziony w Pradze.
Po wybuchu wojny, Hieronim nie został zmobilizowany, nie
ma też wzmianek o jego udziale w walkach Września ani w
Studium Polski Podziemnej w Londynie, ani też on sam na
to się nie powołuje, choć rodzina potwierdza, iz ruszył z falą
uciekinierów na zachód jako ochotnik.
3. Wspomnienia K. Reczka, op. cit., za: Tarnobrzeskie
Zeszyty Historyczne, nr 7 z XL 1993 r.
W prośbie o łaskę skierowanej do „prezydenta" Bieruta po
skazaniu go na karę śmierci, „Zapora" tak rekapitulował
swój początek walki:
Po złożeniu matury w roku 1939 znalazłem się w obliczu
wypadków wojennych, wstąpiłem do Armii, po
skończeniu Kampanii przeszedłem wraz z odziałem na
Węgry, po czym zgłosiłem się do Armii we Francji.
Brałem udział w Kampanii francuskiej, a po upadku
Francji byłem ewakuowany do Anglii, gdzie po odbyciu
kursu spadochronowego w 1943 roku zostałem
zrzucony w Polsce pod Warszawą do pracy wojskowej.
Po francuskiej klęsce, drogą morską, wraz z tysiącami
polskich rozbitków, Hieronim Dekutowski dotarł do Anglii i
otrzymał przydział do 3 baonu 1 Brygady Strzelców.
Wyróżniającego się żołnierza awansowano do stopnia
podchorążego, następnie skierowano do Szkoły
Podchorążych Piechoty w Dundee. Potem został
przydzielony do plutonu czołgów w 3 baonie 1 Brygady
Strzelców, a następnie do Sekcji Szkolnej Ośrodka
Radiowego.
W ewidencji Oddziału VI Sztabu Naczelnego Wodza,
znajduje się następujący fragment opinii o tym
podchorążym:
Bardzo ambitny, sumienny, ideowy. Życiowo mało
wyrobiony. Fizycznie silny. Duży wpływ na otoczenie.
Zdolności organizacyjne duże. Wartości dowódcze duże.
Ogólnie: bardzo dobry4.
W październiku 1942 roku Dekutowski ukończył kurs
spadochronowy, a w marcu 1943 roku został zaprzysiężony
jako „cichociemny", obierając sobie pseudonim „Zapora".
Przysięgę odbierał ppłk dypl. Michał Protasiewicz, który we
wniosku awansowanym do stopnia podporucznika, tak ujął
osobowość „Zapory":
Bardzo energiczny i pojętny. Bardzo ambitny. Dobry
wpływ na otoczenie. Zdolności organizacyjne i
dowódcze duże. Spokojny, małomówny. Dyscyplina i
lojalność służbowa - duża. Patriotyzm bardzo duży.
Ogólnie dobry. Nadaje się na stanowisko oficerskie5.
Nocny lot nad okupowaną Polską odbył się 17 września
1943 roku, jakby w rocznicę sowieckiej inwazji. Grupa
liczyła ośmiu skoczków pod dowództwem por. naw.
Władysława Krzywdy. Była to druga wyprawa. Pierwsza (7
IX 1943) się nie powiodła. Samolot zabłądził i powrócił do
bazy na ostatnich litrach paliwa.
W KEDYWIE NA LUBELSZCZYŹNIE
Partyzancki debiut „Zapory" odbywał się pod okiem
doświadczonego AK-owca Tadeusza Kuncewicza ps.
„Podkowa"6. Zapoznawszy się z warunkami konspiracji i
walki partyzanckiej, „Zapora" otrzymał nominacje na
dowódcę 4 kompanii 9 p.p w Inspektoracie Zamość. Oddział
zaczął zbrojnie przeciwdziałać deportacji ludności
Zamojszczyzny. Agresywnych niemieckich nasiedleńców
karał chłostą lub egzekucją. Tak została spacyfikowana
nasiedlona wieś Źrebce.
4 Adam F. Baran, op. cit., s. 54.
5 Tamże, s. 56.
6 .Podkowa" podobnie jak „Zapora", po wojnie próbował się
przedzierać na zachód na czele 23 innych akowców.
Grupa już przedostała się do strefy amerykańskiej, ale
została z powrotem odstawiona przez Jankesów do granicy
czeskiej i 10 lipca 1945 roku oddana w łapy czeskiej
bezpieki! Wówczas podjęli próbę rozbrojenia eskony. W
strzelaninie poległo kilku, dziewięciu zostało ujętych wraz z
.Podkową". W więzieniu czeskim dwóch zmarło z głodu i
tortur, pozostała siódemka, po dwóch latach została
przekazana bezpiece polskiej. (Zob. H. Pająk, Burta kontra
UB, Wyd. Retro 1992 r).
Zginął wtedy jeden żołnierz oddziału, trzech niemieckich
osadników zostało zastrzelonych. W odwecie, niemiecka
ekspedycja rozstrzelała publicznie 22 młodych zakładników
dostarczonych z więzienia zamojskiego, lecz partyzanckie
akcje przeciwko osadnikom wyraźnie temperowały ich
agresywność w stosunku do ludności polskiej.
W styczniu „Zaporę" odkomenderowano na stanowisko
szefa „Kedywu" w Inspektoracie Rejonowym Lublin-Puławy,
jednocześnie zachowując jego dowodzenie dyspozycyjnym
oddziałem „Kedywu". Jego zastępcą został ppor. Stanisław
Wnuk ps. „Opal", dobrze znający teren i ludzi.
Wiosną 1944 roku, z oddziału dyspozycyjnego wyłoniono
lotny oddział partyzancki dowodzony przez „Zaporę", w
składzie OP 8. Grupa podlegała dowódcy OP kpt. Konradowi
Schmedingowi ps. „Młot". Oddział szybko się rozrastał
ponad stan plutonu i pod koniec niemieckiej okupacji
prawobrzeżnej Wisły, liczył około 200 partyzantów, dlatego
został podzielony na dwa pododdziały. Jednym dowodził
„Zapora", drugim „Opal". Na terenie Obwodu Puławy,
oddziały „Zapory" oraz „Przepiórki" - Mariana Sikory, w
pierwszym półroczu 1944 roku wykonały ponad 80 akcji
bojowych, z czego około 50 przypadało na oddział
„Zapory". Przeważały ataki na transporty kolejowe i
drogowe, a także likwidowanie szpicli i donosicieli.
Jedną z największych walk stoczyli „Zaporowcy" koło
Krężnicy Okrągłej: 24 maja 1944 zaatakowali jadącą z
Opola Lubelskiego do Bełżyc kolumnę 15 samochodów ze
zbożem, osłanianą przez oddział wojska. Niemcy przyjęli
walkę. Trwała około dwóch godzin. Zginęło 18 żołnierzy
Wehrmachtu. Po stronie akowców było czterech zabitych. W
akcji uczestniczyły patrole „Babinicza", Maksa", „Wampira",
„Żbika", „Ducha", „Kordiana". Partyzanci zdobyli wiele
broni, amunicji i zabrali tyle zboża, ile pozwolił na to pościg
czterech kompanii żandarmerii.
Podobną zasadzkę - jedną z ostatnich walk z wycofującym
się niemieckim okupantem, urządzono 18 lipca na drodze z
Ratoszyna do Chodla, z udziałem plutonów „Żbika",
„Kordiana", „Ducha", „Wampira". Dowodził akcją „Zapora".
Niemcy na furmankach powożonych przez polskich
furmanów, zostali zaskoczeni w wąwozie i byliby wybici bez
większego oporu, ale partyzanci z obawy o furmanów, nie
zasypali kolumny ślepym ogniem, tylko starali się odeprzeć
Niemców od furmanek. Udało się to częściowo. Niemcy
zdołali zdjąć z furmanki moździerz, ustawić go za nasypem
i jego pociskami razić pozycje partyzantów. Poległo pięciu
Niemców, ośmiu było rannych, ale dotkliwe były również
straty „Zapory": od pocisku moździerza zginał dowódca
patrolu „Kordian" (January Rusch), lekarz oddziału Adam
Jaworzyński ps. „Lwów" oraz „Sławek" - Stanisław
Skowyra. Rany odniosło ośmiu partyzantów, w tym
również „Zapora". Poległ także furman Edward Dubiel.
Bezkrwawą lecz niezwykle ważną akcją, było przygotowanie
i zabezpieczenie lądowania i startu specjalnego samolotu
brytyjskiego, który przywiózł dwóch „cichociemnych" - mjr
Narcyza Łopianowskiego ps. Sarna" i por. Tomasza
Kostucha ps. „Bryła". W drogę powrotna wyruszyli: gen.
Stanisław Tatar ps. „Tabor" z KG AK, ppłk dypl. R.
Dorotycz-Malewicz ps. „Hańcza", por. Andrzej Pomian, red.
Zygmunt Berezowski ps. „Oleśnicki" i Stanisław Ołtarzewski
z Delegatury Rządu.
Całe to przedsięwzięcie osłaniały oddziały „Zapory",
„Rysia", „Szarugi" i „Nerwy". Główne niebezpieczeństwo
tkwiło w bliskiej odległości lądowiska od Lublina (16 km) i
od najbliższego toru kolejowego - 4 km.
Lądowisko przygotowano na polach wsi Babin. Ważną rolę
w technicznym przygotowaniu lądowiska odegrał tamtejszy
pluton AK7. W nocy z 15 na 16 kwietnia, z alianckiego
lądowiska w Brindisi we Włoszech, wystartowało w kierunku
Polski 13 załóg: cztery polskie i osiem brytyjskich. Wiozły
one zrzuty materiałów, a w Dakocie mającej wylądować na
polach Babina, drugim pilotem był kpt. Bolesław Koprowski.
Operacja udała się, przechodząc do historii drugiej wojny
jako operacja „Most I".
Kilka miesięcy później, ten sam babiński pluton AK stoczył
walkę z grupą około 70 Niemców. Poległo kilkunastu
Niemców, partyzanci stracili pięciu ludzi, ciężko ranny
został dowódca plutonu „Heliodor" - Henryk Jaroszyński. Po
upływie dwóch godzin od zakończenia walki, do Babina
wjechał konny zwiad sowiecki. Przekazano mu kilkunastu
niemieckich jeńców.
Dwa dni później, żołnierze babińskiego plutonu wracający z
pogrzebu poległych kolegów, zostali rozbrojeni przez
sowietów, zas' ranny dowódca wkrótce zesłany do łagrów!
Tak rozpoczynała się tragiczna konfrontacja prawdy
o sowieckich „wyzwolicielach". Tak ją też doświadczyli
partyzanci „Zapory". Rozpoczynał się czas dramatycznych
wyborów. Decyzji na wagę życia: poddać się sowieckiej
dominacji i terrorowi, albo walczyć z tym nowym
okupantem.
Na razie „Zapora" wykonywał rozkazy dowództwa AK, które
znajdowało się pod brutalną presją sowietów. 1 tak np.
Okręgowy Delegat Rządu meldował do Londynu:
... wezwany zostałem do gen. Berlinga w Lublinie w
sprawie rozbrojenia PKB, a stamtąd pod eskortą do
Wojewódzkiej Rady Narodowej w Lublinie. Następnie
pod eskortą byłem zmuszony udać się do Chełma do
gen. Żukowa (...). Gen. Żuków zakazał urzędowania,
gdyż Związek Sowiecki nie uznaje Rządu w Lublinie8.
Rozpoczynają się podstępne aresztowanie i deportacje
dowódców. Oto dwie kolejne depesze do Londynu:
Murzyn
Dnia 31 lipca zostali wezwani oficerowie AK na godzinę
21 na odprawę. Wszyscy, którzy się zgłosili, zostali
aresztowani...
Mewa
Dziś' aresztowanie Del. Rządu. U SS Okr. (tzn. u Szefa
Sztabu Okręgu - przyp. H.P.) przeprowadzono rewizje.
Jana i inni wywiezieni - prawdopodobnie aresztowani.
Wracamy w podziemia. Dla Oleja wydałem rozkaz
pójścia za San. Spodziewane dalsze aresztowania AK.
Dozorcom polecono zgłaszać nazwiska ujawnionych z
opaskami ludzi9.
„Wracamy w podziemia...". Te słowa oddają tragizm
polskiego zrywu wolnościowego z lat 1939-1944. Zamiast
wracać do domów, do pracy i przerwanej nauki - muszą
„wracać w podziemia". Bolszewicki terror wpędza ich w
podziemia, w lasy, zmusza do podjęcia nowego rozdziału
walki o przetrwanie. Walki o godność, o honor żołnierza -
Polaka.
7 Szczegółowy opis akcji znajduje się w książce Tadeusza Wojtaszki: „Rzeczpospolita Babińska
przez wieki i okupacje", Wyd. Retro, Lublin 1994 r.
8 Armia Krajowa w Dokumentach 1939-45, /. ///, s. 597.
9 Tamże, s. 596-7.
.....................................................................................................................................
...
C.D.N.
Jesteśmy w trakcie konwersji tekstu książki i opracowywania wersji internetowej - redakcja
polonica.net
z pełnym poszanowaniem i respektem dla autorów, wydawców i praw autorskich, w dzisiejszych czasach powszechnego
przemilczania i fałszowania historii i faktów historycznych, uważamy za szczególnie ważną powinność i obowiązek
rozpowszechniania informacji, celem edukacji i uświadamiania, oraz bezpardonowej walki z owymi przemilczeniami i
fałszami.
Wersję internetową przygotowała, opracowała i fotografiami opatrzyła Polonica.net
Polski Związek Patriotyczny
Katolicko-Narodowy Ruch Oporu kontrjudaizacji i kontrdepolonizacji
O.R.K.A.N.