1 Srebrna gwiazda

background image

Arthur Conan Doyle


Srebrna gwiazda



- Obawiam się, Watsonie, że będę musiał wyjechać -
powiedział Holmes, kiedy
zasiedliśmy do śniadania.
- Wyjechać? Dokąd?
- Do King" s Pyland w Dartmoor.
Nie zdziwiło mnie to. Zastanawiałem się nawet, dlaczego
dotąd nie zainteresował
się tą nadzwyczajną sprawą, o której mówiła cała Anglia. Od
świtu mój przyjaciel
chodził po pokoju ze spuszczoną głową i zmarszczonymi
brawiami, raz po raz
nabijając fajkę mocnym czarnym tytoniem, nie reagując na
moje pytania. Gazety
przejrzał jedynie pobieżnie i cisnął je w kąt. Doskonale
wiedziałem, co kryje
się pod jego milczeniem. Tylko jedna sprawa mogła zmusić
jego umysł do wytężonej
pracy, a było nią zniknięcie faworyta wyścigów konnych o
puchar Wessexu i
morderstwo jego trenera. Kiedy więc oznajmił, że wybiera się
na miejsce
zdarzenia, odetchnąłem z ulgą.
- Chętnie z tobą pojadę. Oczywiście, jeśli nie masz nic
przeciwko temu.

background image

- Wyświadczysz mi tym wielką przysługę, mój drogi Watsonie,
i myślę, że nie
będzie to stracony czas, bowiem pewne aspekty tej sprawy
zapowiadają się
niezwykle ciekawie. Mamy akurat tyle czasu, by złapać pociąg
na dworcu
Paddington, a po drodze opowiem ci, co wiem o tej sprawie.
Byłbym wdzięczny,
gdybyś zabrał ze sobą polową lornetkę.
-
Godzinę później siedzieliśmy w przedziale pierwszej klasy
pociągu zmierzającego
w kierunku Exeter. Holmes zagłębił się w lekturze nabytych na
dworcu gazet. Oder
- Dobrze jedziemy - oznajmił, patrząc w okno, a potem na
zegarek. - Prędkość
pociągu wynosi w tej chwili pięćdziesiąt trzy i pół mili na
godzinę.
- Nie zauważyłem słupów milowych - odparłem.
- Ani ja. Ale słupy telegraficzne są ustawione w odległości
sześćdziesięciu
jardów od siebie, więc rachunek jest prosty. Chyba słyszałeś o
zamordowaniu
Johna Strakera i zniknięciu Srebrnej Gwiazdy.
- Czytałem o tym w "Telegraph" i "Chronicie".
- To jedna z tych spraw, w których sztuka dedukcji powinna
służyć raczej
analizowaniu istniejących faktów niż szukaniu nowych.
Tragedia jest tak
niezwykła i dotyczy tak wielu osób, że cierpimy na nadmiar
domysłów i hipotez.

background image

Trudność polega na tym, by oddzielić niepodważalne fakty od
spekulacji
reporterów. Potem, mając już solidne podstawy, będziemy
musieli się zastanowić,
jakie należy wyciągnąć wnioski i na czym opiera się cała
tajemnica. We wtorek
wieczorem otrzymałem telegram z zaproszeniem do
współpracy od pułkownika Rossa,
właściciela konia, i od inspektora Gregory'ego, który zajmuje
się tą sprawą.
- We wtorek wieczorem?! - wykrzyknąłem. - A dziś jest
czwartek. Czemu w takim
razie nie pojechałeś wczoraj?
- Ponieważ, mój drogi Watsonie, popełniłem błąd, który
zdarza się często, wbrew
temu, co mógłby sądzić ktoś, kto zna mnie tylko z twoich
pamiętników. Po prostu
nie mogłem uwierzyć w to, że najpiękniejszy koń w Anglii
może długo pozostawać w
ukryciu, zwłaszcza w tak rzadko zamieszkanej okolicy jak
północne Dartmoor. Z
godziny na godzinę oczekiwałem wieści, że się odnalazł i że
sprawca porwania
jest również mordercą Johna Strakera. Jednak kiedy minął
kolejny dzień i okazało
się, że poza aresztowaniem młodego Fitzroya Simpsona
niczego nie zrobiono,
doszedłem do wniosku, iż nadszedł czas, bym wkroczył do
akcji. Sądzę jednak, że
wczorajszy dzień nie był stracony.
- Masz już jakąś koncepcję?

background image

- W każdym razie zebrałem podstawowe fakty. Przedstawię ci
je, bo nic tak nie
rozjaśnia w głowie, jak podzielenie się myślami z drugą osobą.
Nie będziesz też
mógł ze mną współpracować, jeśli nie poznasz całej sprawy.
Odchyliłem się na poduszki, zaciągając cygarem, podczas gdy
Holmes pochylił się
w przód i rozpoczął swą opowieść.
- Srebrna Gwiazda pochodzi od Somomy i jest równie
wspaniała, jak jej sławny
przodek. Ma teraz pięć lat i zdobyła już wszystkie nagrody na
wyścigach,
przynosząc sławę właścicielowi, pułkownikowi Rossowi. Do
chwili zniknięcia była
faworytem gonitwy o puchar Wessexu. Stawiano na nią trzy
do jednego. Zawsze była
głównym faworytem wyścigów i nigdy nie zawiodła swych
kibiców, dlatego stawiano
na nią olbrzymie sumy. To oczywiste, że byli też tacy, którym
zależało, by
Srebrna Gwiazda nie stanęła na starcie w przyszły wtorek.
Wiedziano o tym również w King's Pyland, gdzie mieści się
stajnia pułkownika, i
podjęto wszelkie środki ostrożności. Trener John Straker był
kiedyś dżokejem
pułkownika Rossa, póki nie utył. Przez pięć lat służył u
pułkownika jako dżokej
i siedem jako trener, zyskując opinię pracowitego i uczciwego.
Do pomocy miał
trzech stajennych. Stajnia nie jest duża, liczy sobie zaledwie
cztery konie.

background image

Jeden z tych chłopców pełnił wartę w stajni, a pozostali spali
na strychu. Cała
trójka cieszyła się dobrą opinią. John Straker był żonaty i
mieszkał w małym
domku, około dwustu jardów od stajni. Nie miał dzieci, w
gospodarstwie pomagała
służąca. Powodziło mu się nieźle. Okolica jest odludna, ale
jakieś pół mili w
kierunku północnym znajduje się kolonia domków
zbudowanych przez pewnego
przesiębiorcę z Tavistock dla chorych i tych, którzy lubią
czyste powietrze
Dartmoor. Tavistock leży dwie mile na zachód, a po drugiej
stronie wrzosowiska,
w odległości również dwóch mil, mieści się stajnia wyścigowa
Mapleton, należąca
do lorda Back-watera, prowadzona przez Silasa Browna. Poza
tym okolica jest
dzika, odwiedzana jedynie przez wędrujących Cyganów. Tak
oto
wyglądała sytuacja do zeszłego poniedziałku, kiedy nastąpiła
katastrofa.
Tego wieczoru konie jak zwykle trenowano i napojono.
Stajnię zamknięto o
dziewiątej. Dwaj pomocnicy poszli do domu trenera na
kolację, a trzeci, Ned
Hunter, pozostał na straży. Kilka minut po dziewiątej służąca,
Edith Baxter,
zaniosła mu do stajni kolację złożoną z baraniego gulaszu. Nie
dała mu nic do

background image

picia, bo do stajni jest doprowadzona woda. Poza tym na
służbie wolno było pić
tylko wodę. Dziewczyna wzięła ze sobą latarnię, bo zapadł
zmrok i ścieżka
prowadziła przez wrzosowisko.
Kiedy znajdowała się w odległości trzydziestu jardów od
stajni, z ciemności
wyłonił się mężczyzna i kazał jej się zatrzymać. Gdy wszedł w
krąg światła,
zobaczyła, że jest ubrany w szary tweedowy garnitur i beret.
Miał też getry i
ciężką laskę zakończoną gałką. Zaskoczyła ją bladość twarzy
nieznajomego i
nerwowe zachowanie. Jego wiek określiła na ponad
trzydzieści lat.
"Możesz mi powiedzieć, gdzie jestem? - zapytał. - Już miałem
tu przenocować,
kiedy zobaczyłem światło latarni".
"Jest pan niedaleko stajni wyścigowej King" s Pyland" -
odparła.
"Naprawdę? Cóż za szczęśliwy traf! - wykrzyknął nieznajomy. -
Pewnie niesiesz
kolację chłopcu stajennemu, który dyżuruje w stajni.
Chciałabyś zarobić na nową
sukienkę? - Wyjął z kieszonki kamizelki złożoną kartkę papieru
i podał
dziewczynie. - Daj to stajennemu, a będziesz miała
najpiękniejszą sukienkę na
świecie".
Dziewczyna minęła bez słowa nieznajomego i pobiegła prosto
do okna, przez które

background image

zwykle podawała posiłki. Było otwarte, a Hunter siedział w
środku przy małym
stole. Zaczęła mu opowiadać, co się stało, kiedy ponownie
ukazał się nieznajomy.
"Dobry wieczór - powiedział do stajennego. - Chciałbym
zamienić z tobą słowo".
Dziewczyna przysięga, że kiedy mówił, trzymał w dłoni kartkę
papieru.
"Na jaki temat?" - zapytał pomocnik.
"Na temat sprawy, która pozwoli ci się wzbogacić - odparł
tamten. - Wystawiacie
do gonitwy w Wessex dwa konie: Srebrną Gwiazdę i Bayarda.
Odpowiedz mi szczerze,
a nie pożałujesz. Czy to prawda, że Bayard może prześcignąć
Srebrną Gwiazdę i
dlatego wasza stajnia postawiła na niego?"
"A więc przyszedł pan tu na przeszpiegi! - krzyknął stajenny. -
Pokażę panu, jak
się z takimi obchodzimy".
Pobiegł na drugi koniec stajni po psa, dziewczyna zaś rzuciła
się pędem do domu.
Biegnąc, odwróciła się i zobaczyła, że nieznajomy zagląda
przez okno do stajni.
Jednak chwilę później, kiedy Hunter wypadł z psem, już go nie
było i chociaż
chłopak obiegł budynek dookoła, nie znalazł po nim śladu.
- Chwileczkę - przerwałem Holmesowi. - Czy ten chłopak
zostawił w tym czasie
drzwi do stajni otwarte?
- Bardzo dobrze, Watsonie - mruknął mój towarzysz. - Ja
również o tym

background image

pomyślałem, dlatego wczoraj wysiałem telegram doDartmoor
z prośbą o wyjaśnienie.
Chłopak zamknął drzwi, zanim wyszedł ze stajni. Dodam, że
okno było zbyt małe,
by przez nie wejść.
Hunter zaczekał, aż wrócą jego współtowarzysze, po czym
powiadomił trenera o
tym, co zaszło. Strakera zdenerwowała ta informacja, choć,
zdaje się, nie zdawał
sobie sprawy z jej konsekwencji. Jednak był niespokojny, bo
pani Straker,
obudziwszy się o pierwszej w nocy, zobaczyła, że mąż się
ubiera. Na pytanie żony
odpowiedział, że niepokoi się o konie i zamierza pójść do
stajni, by sprawdzić,
czy wszystko w porządku. Błagała, żeby nie wychodził, bo
usłyszała krople
deszczu uderzające o szyby, lecz zignorował jej prośby, włożył
płaszcz
nieprzemakalny i wyszedł z domu.
Obudziła się o siódmej rano i stwierdziła, że mąż jeszcze nie
wrócił. Ubrała się
pospiesznie, zawołała służącą i razem poszły do stajni. Drzwi
były otwarte, a w
środku na krześle spał Hunter w stanie kompletnego
zamroczenia. Boks faworyta
był pusty i ani śladu po trenerze.
Pani Straker zbudziła stajennych, którzy nocowali w sieczkarni
nad składem
uprzęży. Niczego jednak nie słyszeli, bo mocno spali. Hunter
był najwyraźniej

background image

pod wpływem jakiegoś narkotyku, więc zostawiono go w
spokoju. Obie kobiety i
chłopcy rozbiegli się w poszukiwaniu trenera i konia.
Przypuszczali, że Straker
wyprowadził Srebrną Gwiazdę na wczesny trening, lecz po
wejściu na pobliskie
wzgórze, z którego roztaczał się widok na wrzosowiska, nie
zauważyli śladu
konia, za to spostrzegli coś, co ich przeraziło.
Jakieś ćwierć mili od stajni na krzaku żarnowca trzepotał
płaszcz Johna
Strakera. Tuż za nim, w niewielkim zagłębieniu, leżało ciało
nieszczęsnego
trenera. Głowę miał roztrzaskaną uderzeniem jakiegoś
ciężkiego przedmiotu i
długą ranę na udzie, wyglądającą jak cięcie czymś ostrym.
Wszystko wskazywało na
to, że Straker bronił się rozpaczliwie, bo w prawej ręce ściskał
nóż, umazany
krwią aż po rękojeść, a w lewej czerwono-czarny jedwabny
krawat, który służąca
widziała wczoraj u nieznajomego. Również Hunter, kiedy
oprzytomniał, rozpoznał
ten krawat. Twierdził, że ten sam człowiek musiał mu wsypać
narkotyku do
gulaszu. Jeśli chodzi o konia, to w błocie na dnie wgłębienia
znaleziono liczne
ślady kopyt. Zwierzę jednak zniknęło. Nie pomogło
wyznaczenie wysokiej nagrody i
zaangażowanie w poszukiwania wszystkich Cyganów z
Dartmoor. Poza tym analiza

background image

resztek kolacji Huntera wykazała obecność znacznej ilości
sproszkowanego opium.
Tymczasem reszta domowników po zjedzeniu gulaszu nie
odczuła żadnych sensacji.
Oto główne fakty, bez upiększeń i hipotez. A teraz opowiem
ci, co w tej sprawie
zdziałała policja.
Inspektor Gregory, któremu powierzono sprawę, to ze wszech
miar kompetentny
oficer. Gdyby tylko natura obdarzyła go wyobraźnią, mógłby
zajść wysoko w swoim
zawodzie. Po przybyciu na miejsce odnalazł i aresztował
człowieka, na którego
przede wszystkim padło podejrzenie. Nietrudno go było
znaleźć, bowiem mieszkał w
jednym z tych wspomnianych przeze mnie domków. Nazy-
wa się Fitzroy Simpson. To człowiek z dobrej rodziny,
wykształcony, który
roztrwonił majątek na wyścigach i zajmuje się teraz buk-
macherstwem w
londyńskich klubach sportowych. Po przejrzeniu jego książki
zakładów okazało
się, że przyjął stawki na sumę pięciu tysięcy funtów przeciw
Srebrnej Gwieździe.
Po aresztowaniu powiedział z własnej woli, że przyjechał do
Dartmoor w nadziei
zdobycia informacji o koniach z King's Pyland, a także o
Desborough, drugim
faworycie wyścigów, ze stajni Mapleton zarządzanej przez
Silasa Browna. Nie

background image

zaprzeczał, że był tego wieczoru w Dartmoor, lecz nie miał
żadnych złych
zamiarów. Kiedy pokazano mu krawat, zbladł i nie potrafił
wyjaśnić, skąd się
wziął w ręku zamordowanego. Wilgotne ubranie wskazywało
na to, że był ubiegłej
nocy na dworze, a ciężka laska obciążona ołowiem mogła być
tą bronią, którą
zadano śmiertelne obrażenia trenerowi. Na jego ciele nie
znaleziono jednak
żadnych ran, gdy tymczasem ślady na nożu Strakera
wskazywały, że musiał zranić
jednego z napastników.
Tak oto, Watsonie, przedstawia się w skrócie cała sprawa i
będę ci wielce
zobowiązany,- jeśli zechcesz wnieść w nią trochę światła.
Z wielkim zainteresowaniem wysłuchałem niezwykle
przejrzystego wywodu Holmesa.
Chociaż większość faktów była mi znana, nie potrafiłem
ocenić ich znaczenia i
wzajemnych związków.
- Czy to możliwe, by Straker sam się zranił w konwulsjach
spowodowanych
uszkodzeniem mózgu? - zapytałem.
- To więcej niż możliwe, to prawdopodobne - odparł Holmes. -
W ten sposób
upadłby główny punkt obrony oskarżonego.
- W dalszym ciągu jednak nie wiem, co o tym sądzi policja.
- Obawiam się, że każda teoria będzie miała braki - powiedział
mój przyjaciel. -

background image

Policja, zdaje się, uważa, że ten Fitzroy Simpson uśpił
stajennego, jakoś zdobył
drugi klucz, otworzył drzwi stajni i wyprowadził konia. Brakuje
uzdy, więc
Simpson musiał mu Ją włożyć. Potem, zostawiając otwarte
drzwi, poprowadził konia
na wrzosowisko, gdzie spotkał trenera. Wywiązała się bójka.
Simp-
son uderzył trenera laską w głowę, sam jednak nie odniósł
żadnej rany. Potem
albo poprowadził konia do jakiejś kryjówki, albo koń uciekł w
czasie bójki i
błąka się teraz po wrzosowisku. Tak widzi to policja i choć jej
teoria brzmi
nieprawdopodobnie, inne są jeszcze mniej prawdopodobne.
Wszystko to spodziewam
się sprawdzić na miejscu, bo w tej chwili nie jestem w stanie
posunąć się dalej
w rozumowaniu.
Dopiero wieczorem dojechaliśmy do miasteczka Tavistock,
leżącego w samym środku
olbrzymiego okręgu Dartmoor. Na stacji czekało na nas
dwóch dżentelmenów - jeden
wysoki, z wielką, przypominającą lwią grzywę czupryną i
przenikliwymi
niebieskimi oczyma, drugi niski, wyprostowany, niezwykle
elegancki, w surducie i
getrach, z przystrzyżonymi bokobrodami i monoklem. Tym
drugim był pułkownik
Ross, znany sportsmen, a pierwszym inspektor Gregory,
człowiek, który szybko

background image

zdobywał sobie sławę w policji.
- Cieszę się, że pan przyjechał, panie Holmes - powiedział
pułkownik. -
Inspektor zrobił wszystko, co było możliwe, chciałbym jednak
poruszyć niebo i
ziemię, by pomścić biednego Strakera i odzyskać konia.
- Czy pojawiły się jakieś nowe fakty? - zapytał Holmes.
- Z przykrością muszę stwierdzić, że nie - powiedział
inspektor. - Mamy tu
powóz, gdyby więc panowie zechcieli obejrzeć miejsce
zdarzenia przed
zapadnięciem zmroku, porozmawiamy po drodze.
Chwilę później jechaliśmy wygodnym landem uliczkami
starego miasteczka.
Inspektorowi usta się nie zamykały. Holmes tylko czasami
wtrącał jakieś pytanie
lub uwagę. Pułkownik Ross siedział ze skrzyżowanymi
ramionami i kapeluszem
zsuniętym na oczy. Ja natomiast z zainteresowaniem
przysłuchiwałem się rozmowie
obu detektywów. Teoria Gregory'ego zgadzała się z tym, co
przewidział Holmes.
- Pętla zaciska się wokół Fitzroya Simpsona - mówił inspektor.
- Jest już jakby nasz. Może jednak być to czysty zbieg
okoliczności i każdy nowy
fakt obali naszą teorię.
- A co z nożem Strakera?
- Doszliśmy do wniosku, że denat musiał się zranić podczas
upadku.
- Mój przyjaciel, doktor Watson, również doszedł do takiego
wniosku. Jeśli tak,

background image

świadczyłoby to przeciw Simpsonowi.
- Niewątpliwie. Nie ma on ani noża, ani żadnej rany. Dowody
przeciwko niemu są
bardzo poważne. Był zainteresowany zniknięciem faworyta
wyścigu. Jest podejrzany
o zatrucie chłopca stajennego. Był na dworze w czasie
deszczu, ma ciężką laskę,
a jego krawat znaleziono w ręku zamordowanego. Mamy
dość dowodów, by postawić go
przed sądem.
Holmes pokręcił głową.
- Dobry adwokat natychmiast obali oskarżenie. Po co miałby
wyprowadzać konia ze
stajni? Jeśli chciał go zranić, mógł to zrobić w środku. Czy
znaleziono przy nim
drugi klucz? Kto sprzedał mu sproszkowane opium? Przede
wszystkim jednak, jak
nie znający okolicy człowiek mógł ukryć konia, i to takiego? A
co Simpson mówi o
tej kartce papieru, którą przez służącą chciał przekazać
chłopcu stajennemu?
- Twierdzi, że był to banknot dziesięciofuntowy. Znaleziono
taki w jego
portfelu. Lecz pozostałe pytania nie są takie groźne. Simpson
wcale nie jest tu
obcy. Dwukrotnie mieszkał latem w Tavistock. Opium
przywiózł prawdopodobnie z
Londynu, klucz mógł wyrzucić, a koń może być na dnie jakiejś
rozpadliny lub
kopalni na wrzosowiskach.
- A co mówi o krawacie?

background image

- Przyznaje, że to jego i że go zgubił. Jednak pojawił się nowy
fakt, który może
uczynić go odpowiedzialnym za wyprowadzenie konia ze
stajni.
Holmes nastawił uszu.
- Znaleźliśmy ślady świadczące o tym, że w poniedziałek wie-
czorem, o milę od miejsca zbrodni, obozowała grupa
Cyganów. We wtorek odjechali.
Czy można pokusić się o teorię, że Simpson porozumiał się z
Cyganami i prowadził
konia do nich, kiedy zaskoczył go Straker? Może to oni mają
zwierzę.
- To możliwe.
- Kazałem przeszukać wrzosowisko. Sprawdziłem również
wszystkie stajnie i szopy
w Tavistock i w promieniu dziesięciu mil.
- Zdaje się, że niedaleko stąd jest jeszcze druga stajnia
treningowa.
- Tak, i tego faktu nie możemy lekceważyć. Desborough, ich
koń, jest drugim
faworytem, byli więc zainteresowani zniknięciem pierwszego.
Jego trener, Silas
Brown, postawił w zakładach dużo pieniędzy i nie należał do
przyjaciół biednego
Strakera. Sprawdziliśmy te stajnie, lecz nie znaleźliśmy nic, co
mogłoby go
łączyć z tą sprawą.
- I nic, co łączyłoby Simpsona ze stajnią w Mapleton?
- Nic.
Holmes odchylił się na poduszki powozu i rozmowa się
urwała. Kilka minut później

background image

zatrzymaliśmy się przed schludnym domkiem z czerwonej
cegły, ze spadzistym
okapem. Nieco dalej, po drugiej stronie padoku, stał długi,
szary budynek, a za
nim ciągnęło się wrzosowisko, brunatne od więdnących
paproci. Jego monotonię
przerywały jedynie wieże kościelne miasteczka i skupisko
domków na zachodzie.
Były to stajnie Mapleton. Wysiedliśmy wszyscy prócz
Holmesa, który nie ruszył
się z miejsca. Był tak zatopiony w myślach, że ocknął się
dopiero, kiedy
dotknąłem jego ramienia. Wówczas poderwał się i wyskoczył
z landa.
- Proszę mi wybaczyć - zwrócił się do pułkownika Rossa,
widząc jego zdziwione
spojrzenie. - Zamyśliłem się.
Błyszczące oczy i tłumione podniecenie świadczyły o tym, że
wpadł na jakiś ślad.
- Czy chciałby pan od razu udać się na miejsce zbrodni? -
zapytał Gregory.
- Wolałbym zostać tutaj i zbadać parę szczegółów. Ciało
Strakera przyniesiono
tutaj, tak?
- Tak, leży na górze. Sekcja odbędzie się jutro.
- Zdaje się, że Straker służył u pana od kilku lat, pułkowniku?
- Tak. Uważałem go za doskonałego pracownika.
- Przypuszczam, że sprawdził pan jego kieszenie, inspektorze?
- Jeśli chciałby pan obejrzeć te przedmioty, to są w salonie.
- Bardzo chętnie.

background image

Przeszliśmy wszyscy do salonu i zasiedliśmy wokół stołu.
Inspektor otworzył
kwadratowe blaszane pudełko i wysypał jego zawartość na
stół. Było tam pudełko
zapałek, dwucalowy ogarek łojowej świeczki, fajka z korzenia
wrzośca, kapciuch z
foczej skóry z uncją tytoniu Cayendish, srebrny zegarek ze
złotym łańcuszkiem,
pięć funtów w złocie, aluminiowy piórnik, kilka kartek i nóż z
rączką z kości
słoniowej o bardzo cienkim, lecz twardym ostrzu, ze znakiem
firmowym "Weiss &
Co. London".
- To nie jest zwykły nóż - powiedział Holmes, przyglądając mu
się z uwagą. -
Sądząc po śladach krwi, ten właśnie nóż znaleziono przy
zamordowanym. Watsonie,
zdaje się, że mógłbyś coś o nim powiedzieć.
- Jest to nóż używany przy operacjach oczu - wyjaśniłem.
- Tak myślałem. Cienkie ostrze przeznaczone jest do
delikatnych zabiegów.
Dziwne, że ktoś na taką niebezpieczną wyprawę zabrał ze
sobą nóż bez pochewki.
- Ostrze było zabezpieczone kawałkiem korka, który
znaleźliśmy przy ciele -
odparł inspektor. - Żona trenera twierdzi, że nóż leżał na
toaletce i że mąż
zabrał go ze sobą, wychodząc z pokoju. Nie była to najlepsza
broń, ale może
tylko taką miał pod ręką.
- Bardzo możliwe. A co z tymi kartkami?

background image

- Trzy z nich to kwity za siano. Jeden to list ze wskazówkami
od pułkownika
Rossa, a drugi to rachunek od modystki, Madame Lesurier z
Bond Street, na
trzydzieści siedem funtów i piętnaście pensów, wystawiony
na Williama
Derbyshire'a. Pani Straker twier-
dzi, że ten Derbyshire był przyjacielem męża i że czasami
przysyłał listy pod
ten adres.
- Pani Derbyshire ma kosztowne gusta - zauważył Holmes. ~
Dwadzieścia dwie
gwinee to dość wygórowana suma za suknię. Chyba już
wszystko obejrzeliśmy.
Możemy teraz przyjrzeć się miejscu zbrodni.
Kiedy wyszliśmy z salonu, do inspektora podeszła jakaś
kobieta i chwyciła go za
rękę. Miała wymizerowaną twarz, a w jej błyszczących oczach
widać było trwogę.
- Złapaliście go? - zapytała.
- Nie, pani Straker. Ale z Londynu przyjechał obecny tu pan
Holmes i zrobimy
wszystko, co w naszej mocy.
- Zdaje się, że widziałem panią jakiś czas temu na przyjęciu w
Płymouth -
odezwał się Holmes.
- Pan się myli.
- Coś podobnego! Mógłbym przysiąc, że tak. Miała pani na
sobie szarą jedwabną
suknię, przybraną strusimi piórami.
- Nigdy nie miałam takiej sukni - odparła kobieta.

background image

- W takim razie musiałem się pomylić - powiedział Holmes,
przeprosił i wyszedł
za inspektorem.
Po krótkim spacerze przez wrzosowisko dotarliśmy do
zagłębienia, w którym
znaleziono ciało Strakera. Nieopodal rósł krzew żarnowca. Na
nim właśnie
znaleziono płaszcz zamordowanego.
- Tamtej nocy chyba nie było wiatru? - powiedział Holmes.
- Nie, tylko deszcz.
- W takim razie płaszcz nie znalazł się tam z powodu wiatru,
lecz ktoś go tam
położył.
- Tak, zgadza się.
- Ciekawe. Widzę, że ziemia jest tu mocno zdeptana. Od
poniedziałku wiele osób
musiało tędy przejść.
- Przykryliśmy to miejsce kawałkiem maty, żeby nie zatrzeć
śladów.
- Doskonale.
- W torbie mam jeden z butów Strakera, jeden Fitzroya Sim-
psona i podkowę
Srebrnej Gwiazdy.
- Drogi inspektorze, jest pan nieoceniony! - wykrzyknął
Holmes, wziął od niego
torbę, pochylił się nad zagłębieniem i przesunął matę bardziej
na środek.
Następnie położył się na niej i z twarzą przy samej ziemi
dokładnie obejrzał
zadeptane miejsce. - A cóż to takiego?

background image

Była to do połowy wypalona stearynowa zapałka, tak mocno
umazana błotem, że na
pierwszy rzut oka wyglądała jak kawałek drewna.
- Nie pojmuję, jak mogłem to przeoczyć - powiedział z
niezadowoleniem inspektor.
- Tkwiła w błocie. Znalazłem ją tylko dlatego, że jej szukałem.
- Szukał jej pan?
- Przypuszczałem, że tu będzie.
Wyjął z torby buty i przyłożył je do pozostawionych na ziemi
śladów. Potem wstał
i obejrzał rosnące wokół paprocie i krzewy.
- Niestety, nie znajdzie pan tam żadnych śladów - powiedział
inspektor. -
Przejrzałem dokładnie całą ziemię w promieniu stu jardów.
- Byłaby to z mojej strony impertynencja, gdybym szukał ich
po tym, co pan
powiedział. Ale chciałbym się jeszcze przespacerować po
wrzosowisku, zanim się
ściemni. Wezmę tę podkowę na szczęście.
Pułkownik Ross, który wykazywał oznaki zniecierpliwienia
wobec metod pracy
mojego przyjaciela, spojrzał teraz na zegarek.
- Chciałbym, żeby pan wrócił ze mną, inspektorze -
powiedział. - Jest kilka
spraw, które chciałbym z panem omówić, a zwłaszcza to, czy
musimy podać do
publicznej wiadomości, że wycofujemy naszego konia z
wyścigów.
- W żadnym razie! - wykrzyknął Holmes. - Proszę zostawić
wszystko tak, jak jest.
Pułkownik skinął głową.

background image

- Jestem panu wdzięczny za radę. Zaczekamy na panów w
domu biednego Strakera, a
potem pojedziemy razem do Tavistock.
Odszedł z inspektorem, a my poszliśmy wolno przez
wrzosowisko. Słońce zaczęło
chylić się ku zachodowi i szeroka równina przybrała złotą i
kasztanową barwę w
miejscu, gdzie rosły paprocie i krzewy jeżyn. Jednak mój
towarzysz był tak
zatopiony w rozmyślaniach, że nie zauważył tych
wspaniałości.
- A więc tak, Watsonie - powiedział. - Zostawmy na razie
pytanie, kto zabił
Johna Strakera, i spróbujmy dojść, co się stało z koniem.
Przypuśćmy, że zerwał
się w trakcie lub po tragedii. Dokąd mógł pobiec? Koń jest
zwierzęciem stadnym.
Mógł więc pójść albo do King's Pyland, albo do Mapleton. Nie
sądzę, by błąkał
się po wrzosowisku. W przeciwnym razie ktoś by go już
zauważył. Nie porwali go
też Cyganie. Oni zwykle uciekają, kiedy pojawiają się kłopoty,
bo nie chcą
zadzierać z policją. Nie sprzedaliby przecież takiego konia. To
zbyt wielkie
ryzyko i nic by nie zyskali.
- W takim razie, gdzie on jest?
- Powiedziałem już, że musiał pobiec do King's Pyland albo do
Mapleton. Nie ma
go w King's Pyland, w takim razie jest w Mapleton.
Potraktujmy to jako hipotezę

background image

i przekonajmy się, dokąd nas zaprowadzi. Zgodnie z tym, co
powiedział inspektor,
ta część wrzosowiska jest twarda i sucha. Dochodzi jednak do
Mapleton i widać
stąd długą zapadlinę, która w poniedziałek wieczorem
musiała napełnić się wodą.
Jeśli nasze przypuszczenie jest słuszne, koń musiał pobiec
tamtędy i tam
powinniśmy szukać jego śladów.
Po kilku minutach szybkiego marszu stanęliśmy nad
zapadliną. Na prośbę Holmesa
poszedłem na prawo, a on na lewo. Nie zdążyłem jszcze
zrobić pięćdziesięciu
kroków, kiedy posłyszałem jego wołanie i zobaczyłem, że
przyzywa mnie do siebie.
W miękkiej ziemi widniały wyraźne ślady kopyt, a podkowa,
którą Holmes wziął ze
sobą, doskonale do nich pasowała.
- Widzisz, co potrafi zdziałać wyobraźnia? - powiedział
Holmes. - Tego właśnie
brakuje Gregory'emu. Wyobraziliśmy sobie,
co się mogło zdarzyć, i wszystko się sprawdziło. Idźmy więc
dalej tym tropem.
Minęliśmy zapadlinę i przez kolejne ćwierć mili szliśmy po
suchym, twardym
gruncie. Teren znów się obniżył i ponownie natrafiliśmy na
ślady kopyt. Zniknęły
jednak na pół mili, by pojawić się w pobliżu Mapleton.
Holmes pierwszy je
dostrzegł i stał teraz z wyrazem triumfu na twarzy. Tuż przy
końskich śladach

background image

widniały ludzkie.
- Przedtem były tylko ślady kopyt! - wykrzyknąłem.
- Zgadza się. A to co?
Podwójny ślad skręcał nagle w stronę King" s Pyland. Holmes
gwizdnął zdumiony i
ruszył tym tropem. W pewnym momencie spojrzałem w bok i
spostrzegłem te same
ślady, lecz biegnące w przeciwnym kierunku.
- Punkt dla ciebie, Watsonie - powiedział Holmes, kiedy mu je
wskazałem. -
Oszczędziłeś nam długiego marszu, który doprowadziłby nas
w to właśnie miejsce.
Idźmy tym śladem.
Skończył się na asfaltowej drodze prowadzącej do stajni
Mapleton. Natychmiast
podbiegł do nas stajenny.
- Nie chcemy tu żadnych włóczęgów - oznajmił.
- Chciałbym tylko o coś zapytać - powiedział Holmes,
wsuwając palce do kieszeni
kamizelki. - Czy nie będzie za wcześnie, jeśli zjawię się tu jutro
o piątej
rano, by porozmawiać z twoim szefem, panem Silasem
Brownem?
- Ależ skądże, jeśli ktokolwiek pojawia się o tej porze, to na
pewno on. Ale sam
pan może go o to spytać. Nie, nie, gdyby zobaczył, że biorę od
pana pieniądze,
wyleciałbym z pracy. Może Później.
Holmes wsunął z powrotem do kieszonki półkoronówkę, a
tymczasem w bramie pojawił

background image

się mężczyzna w średnim wieku, o srogim spojrzeniu, ze
szpicrutą w ręku.
- Co to ma znaczyć, Dawson?! - krzyknął. - Żadnych plotek.
Wracaj do roboty. A
wy, czego tu chcecie, do diabła?
- Dziesięciu minut rozmowy z panem - odparł słodkim głosem
Holmes.
- Nie mam czasu na rozmowy z byle łazęgami. Nie chcemy tu
obcych. Wynocha, bo
psem poszczuję.
Holmes pochylił się i szepnął mu coś do ucha. Mężczyzna
drgnął gwałtownie i
oblał się rumieńcem.
- To kłamstwo! - krzyknął. - Wierutne łgarstwo!
- Czy będziemy dyskutować o tym tutaj, czy porozmawiamy u
pana?
- No dobrze, skoro pan chce... Holmes uśmiechnął się.
- Zajmie mi to tylko kilka minut, Watsonie - zwrócił się do
mnie. - A teraz,
panie Brown, jestem do pańskiej dyspozycji.
Minęło jednak dobre dwadzieścia minut i czerwień zachodu
zdążyła przejść w
szarość. Nie sądziłem, by w tak krótkim czasie człowiek mógł
się tak zmienić.
Twarz Browna poszarzała, nad brwiami błyszczały kropelki
potu, trzęsły mu się
ręce, a szpicruta drgała niczym gałąź na wietrze. Aroganckie
maniery zniknęły
bez śladu. Płaszczył się teraz przed Holmesem niczym pies
przed swoim panem.
- Pańskie polecenia będą wykonane - oznajmił.

background image

- Co do joty - powiedział Holmes, patrząc na niego znacząco.
- Zrobię wszystko co trzeba - zapewnił go Brown. - Będzie tam
na pewno. Czy mam
go najpierw zmienić?
Holmes zastanawiał się przez chwilę, po czym wybuchnął
śmiechem.
- "Nie - odparł. - Zresztą dam panu znać. Ale żadnych
kawałów, bo...
- Może pan na mnie polegać.
- Myślę, że mogę. A więc do jutra.
Odwrócił się na pięcie, ignorując wyciągniętą w jego stronę
drżącą dłoń Browna,
i ruszyliśmy w powrotną drogę do King's Pyland.
- Tak doskonałej mieszaniny draństwa, tchórzostwa i
cwaniactwa jeszcze dotąd nie
spotkałem - stwierdził w pewnej chwili Holmes.
- A więc ma tego konia?
- Usiłował temu zaprzeczać, ale tak dokładnie opisałem jego
poczynania owego
pamiętnego ranka, że uznał, iż go śledziłem. Zauważyłeś
oczywiście te
charakterystyczne kwadratowe noski butów odciśnięte w
ziemi. Jego buty doskonale
do tych śladów pasują. Opowiedziałem mu o tym, jak
wczesnym rankiem zobaczył
dziwnego konia błąkającego się po wrzosowisku, w którym ku
swemu zaskoczeniu
rozpoznał po białej gwiazdce na czole słynnego faworyta
wyścigów. Zrozumiał
wtedy, że oto los daje mu szansę. Jego pierwszą myślą było
odprowadzić zwierzę

background image

do King's Pyland, a potem diabeł mu podszepnął, by ukrył je
do czasu wyścigów w
stajniach Mapleton. Kiedy mu to wszystko opisałem, poddał
się i myślał tylko o
ratowaniu własnej skóry.
- Ale jego stajnię przecież przeszukano.
- Taki stary cwaniak jak on ma swoje sposoby.
- Nie obawiasz się zostawić mu konia? Ma teraz powód, by
wyrządzić mu krzywdę.
- Zapewniam cię, przyjacielu, że będzie go strzegł jak oka w
głowie. Wie, że
tylko tak może uchronić się przed karą.
- Pułkownik Ross nie wygląda mi na kogoś, kto chętnie daruje
winy
- Pułkownik Ross nie musi o tym wiedzieć. Działam według
własnych metod i
wyjawię tyle, ile uznam za stosowne. To zaleta pracy
nieoficjalnej. Nie wiem,
czy zauważyłeś, ale zachowanie pułkownika w stosunku do
mnie było dość wyniosłe.
Zamierzam zabawić się jego kosztem. Nie mów mu nic o
koniu.
- Nie powiem nic bez twojego pozwolenia.
- Ale to jeszcze nic w porównaniu z pytaniem, kto zabił Johna
Strakera.
- Zajmiesz się rozwikłaniem tej zagadki?
- Wprost przeciwnie, dziś jeszcze wracamy do Londynu.
Zdziwiło mnie to. Byliśmy
w Devonshire zaledwie od kilku godzin. Dlaczego rezygnuje z
tak wspaniale

background image

rozpoczętego śledztwa? Nie zdołałem jednak nic z niego
wyciągnąć. Pułkownik i
inspektor czekali na nas w salonie.
- Mój przyjaciel i ja wracamy wieczornym pociągiem do
Londynu - oznajmił Holmes.
- Przechadzka po świeżym dartmoor-skim powietrzu
doskonale nam zrobiła.
Inspektor otworzył szeroko oczy, a pułkownik uśmiechnął się
szyderczo.
- Nie ma więc pan nadziei na odnalezienie mordercy biednego
Strakera?
Holmes wzruszył ramionami.
- Są poważne trudności. Spodziewam się natomiast, że pański
koń wystartuje we
wtorek, dlatego proszę, by pański dżokej był gotowy. Czy
mógłbym prosić o
fotografię Johna Strakera?
Inspektor wyjął zdjęcie z koperty i podał Holmesowi.
- Mój drogi Gregory, uprzedza pan moje życzenia. Czy mógłby
pan tu chwilę
zaczekać? Chciałbym jeszcze zapytać o coś pokojówkę.
- Muszę przyznać, że jestem nieco rozczarowany naszym
londyńskim konsultantem -
powiedział pułkownik Ross, kiedy mój przyjaciel wyszedł z
pokoju. - Jak dotąd,
nie posunęliśmy się nawet o krok.
- Przynajmniej ma pan jego zapewnienie, że pański koń
weźmie udział w wyścigach
- wtrąciłem.
- To prawda - przyznał, wzruszając ramionami. - Wolałbym
jednak mieć konia niż

background image

zapewnienie.
Właśnie zamierzałem powiedzieć coś w obronie przyjaciela,
kiedy zjawił się w
salonie.
- Możemy ruszać do Tayistock - oznajmił.
Kiedy wsiadaliśmy do powozu, jeden z chłopców stajennych
przytrzymał drzwiczki. Holmesowi musiał w tej chwili przyjść
jakiś pomysł do
głowy, bo pochylił się i dotknął ramienia chłopaka.
- Jak widzę, macie tu kilka owiec. Kto się nimi zajmuje?
- Ja, proszę pana.
- Czy ostatnio nie zdarzyło się z nimi nic szczególnego?
- Chyba nie, poza tym, że trzy okulały. Holmesa najwyraźniej
ucieszyła ta
odpowiedź, bo uśmiechnął się i zatarł ręce z zadowoleniem.
- Daleki strzał, Watsonie, bardzo daleki - powiedział, ściskając
mnie za rękę. -
Polecam uwadze pana tę dziwną epidemię wśród owiec,
Gregory. Ruszaj, woźnico!
Sądząc po wyrazie twarzy pułkownika, nie miał on zbyt
wysokiego mniemania o
umiejętnościach mojego przyjaciela, za to inspektor okazał
wyraźną czujność.
- Sądzi pan, że to ważne? - zapytał.
- Nawet bardzo.
- Czy uważa pan, że powinienem zwrócić na coś szczególną
uwagę?
- Na dziwne zachowanie psa owej nocy.
- Pies nic takiego nie robił.
- I to właśnie jest dziwne.

background image

Cztery dni później Holmes i ja znaleźliśmy się w pociągu
zmierzającym do
Winchesteru z zamiarem obejrzenia gonitwy o puchar
Wessexu. Pułkownik Ross
czekał na nas
na


stacji. Wsiedliśmy do Jego powozu i udaliśmy się na tor
wyścigowy. Zachowanie
pułkownika było niezwykłe chłodne.
- Mojego konia wciąż nie ma - oznajmił.
- Przypuszczam, że pozna go pan, kiedy go zobaczy? - zapytał
Holmes.
Pułkownik spojrzał na niego gniewnie.
- Od dwadziestu lat uczestniczę w wyścigach i nikt nigdy nie
zadał mi takiego
pytania. Każde dziecko rozpoznałoby Srebr-
na Gwiazdę po białej gwiazdce na czole i cętkowanej
przedniej nodze.
- Jak stoją zakłady?
- To właśnie jest dziwne. Wczoraj stawiano jeszcze piętnaście
do jednego, ale
potem stawki zaczęły spadać i teraz jest tylko trzy do jednego.
- Hmm - mruknął Holmes. - Ktoś musi coś wiedzieć, to
oczywiste.
Kiedy powóz zajechał przed główną trybunę,
przestudiowałem program gonitw.
Puchar Wessexu: 50 funtów za każde sto stóp i dodatkowe
1000 funtów dla cztero-

background image

i pięciolatków. Druga nagroda: 300 funtów. Trzecia nagroda:
200 funtów. Nowy
dystans: l i 5/8 mili.
1. Murzyn, właściciel pan Heath Newton. Dżokej: czerwona
czapka, cynamonowa
kurtka.
2. Bokser, właściciel pułkownik Wardlaw. Dżokej: różowa
czapka, niebiesko-czarna
kurtka.
3. Desborough, właściciel lord Backwater. Dżokej: żółta
czapka i żółte rękawy
kurtki.
4. Srebrna Gwiazda, właściciel pułkownik Ross. Dżokej: czarna
czapka, czerwona
kurtka.
5. Iris, właściciel książę Balmoral. Dżokej: czapka i kurtka w
żółto-czarne
pasy.
6. Przeszkoda, właściciel lord Singleford. Dżokej: purpurowa
czapka, czarne
rękawy kurtki.
- Wycofaliśmy naszego drugiego konia, zawierzając
pańskiemu słowu - powiedział
pułkownik. - Ale co to? Srebrna Gwiazda
faworytem?
- Pięć do czterech przeciwko Srebrnej Gwieździe! - ryczał
tłum. - Pięć do
piętnastu przeciwko Desborough!
- Są wszystkie! - zawołałem. - Wszystkie sześć koni!
- Sześć? W takim razie mój koń też biegnie! - wykrzyknął

background image

pułkownik w podnieceniu. - Ale nie widzę go. Nie przeszły
moje barwy.
- Przeszło tylko pięć. Teraz będzie pański. W tym momencie
od strony wagi
przygalopował wielki gniady koń, niosąc na sobie jeźdźca w
barwach pułkownika.
- To nie jest mój koń! - wykrzyknął Ross. - To zwierzę nie ma
ani jednego
białego włosa. Co pan zrobił, panie Holmes?
- Zobaczymy, jak sobie poradzi - odpowiedział spokojnie mój
przyjaciel. Przez
chwilę obserował tor przez polową lornetkę. -Wspaniały
start! - krzyknął nagle.
- Zaraz wezmą zakręt.
Z powozu mieliśmy doskonały widok na prostą. Sześć koni
szło łeb w łeb, lecz w
połowie drogi wysunął się na prowadzenie dżokej w żółtej
czapce ze stajni
Mapleton. Zanim nas minęły, wystrzelił w przód koń
pułkownika i minął metę,
wyprzedzając rywala o dobre sześć długości. Jako trzecia
przyszła Iris księcia
Balmoral.
- Wygrałem! - wydyszał pułkownik, przecierając oczy. - Nic nie
rozumiem. Nie
sądzi pan, że już dość tych tajemnic, panie Holmes?
- Oczywiście, pułkowniku, zaraz wszystko panu wyjaśnię.
Najpierw jednak chodźmy
popatrzeć na konia. Oto i on - dodał, kiedy znaleźliśmy się w
miejscu dostępnym

background image

jedynie dla właścicieli i ich przyjaciół. - Wystarczy, że umyje
mu pan łeb i
nogę spirytusem i okaże się, że to ta sama Srebrna Gwiazda.
- Pan mnie zaskakuje.
- Znalazłem go u złodzieja i pozwoliłem dopuścić go do
gonitwy w takim stanie, w
jakim go znalazłem.
- Dokonał pan cudu. Koń jest w doskonałym stanie. Nigdy nie
wyglądał lepiej.
Winienem panu stokrotne przeprosiny za to, że wątpiłem w
pańskie umiejętności.
Wyświadczył mi pan wielką Przysługę, odnajdując konia, a
zrobiłby jeszcze
większą, odnajdując mordercę Johna Strakera.
- Odnalazłem - powiedział cicho Holmes. Pułkownik i ja
spojrzeliśmy na niego ze
zdumieniem.
- Odnalazł pan? To gdzież on jest?
- Tutaj.
- To znaczy gdzie?
- Tu, obok mnie.
Pułkownik poczerwieniał z gniewu.
- Wiem, że jestem pana wielkim dłużnikiem, panie Holmes,
ale to, co pan przed
chwilą powiedział, muszę uznać albo za kiepski żart, albo za
zniewagę.
Sherlock Holmes wybuchnął śmiechem.
- Zapewniam pana, pułkowniku, że nie chodzi o pana.
Prawdziwy morderca stoi
dokładnie za panem.
Cofnął się i położył dłoń na gładkiej szyi konia.

background image

- Koń?!- wykrzyknęliśmy jednocześnie.
- Tak, koń. Zmniejszy to jego winę, kiedy powiem, że zrobił to
we własnej
obronie i że John Straker był człowiekiem nie zasługującym na
pańskie zaufanie.
Ale oto i gong. Jeśli mam coś wygrać w następnej gonitwie,
dłuższe wyjaśnienie
pozwolę sobie odłożyć na później.
Wieczorem tego dnia, w drodze powrotnej do Londynu,
mieliśmy dla siebie cały
przedział pulmanowskiego wagonu. Podróż minęła nam
szybko, słuchaliśmy bowiem
opowieści naszego towarzysza o wypadkach w Dartmoor i o
tym, jak odkrył, co się
naprawdę zdarzyło owej poniedziałkowej nocy.
- Muszę przyznać - powiedział - że wszystkie hipotezy, które
sformułowałem na
podstawie relacji w prasie, były błędne. Można było z nich
wyciągnąć pewne
wnioski, gdyby nie mnóstwo szczegółów, które nie pozwalały
dostrzec ich
znaczenia. Wyruszyłem do Devonshire z przeświadczeniem,
że winny jest Fitzroy
Simpson, choć nie miałem przeciw niemu wystarczających
dowodów. Dopiero w
powozie, kiedy jechaliśmy do domu trenera, zdałem sobie
sprawę ze znaczenia
baraniego gulaszu. Przypominacie sobie zapewne, że byłem
wówczas roztargniony i
pozostałem w powozie,

background image

podczas gdy wy wysiedliście. Zachodziłem w głowę, jak
mogłem przegapić tak ważną
wskazówkę.
- Przyznam szczerze, że nawet teraz nie pojmuję, jakie to
mogło mieć znaczenie -
powiedział pułkownik.
- Było to pierwsze ogniwo w moim łańcuchu rozumowania.
Sproszkowane opium nie
jest zbyt przyjemne w smaku i da się wyczuć. Natomiast
baranina doskonale
maskuje jego smak. Nie ma podstaw, by przypuszczać, że
Fitzroy Simpson miał
jakiś wpływ na wybór potrawy. Zbyt wielkim zbiegiem
okoliczności wydało mi się
również to, że przyszedł z opium do stajni akurat tego dnia,
kiedy serwowano
baraninę. Dlatego wyeliminowałem Simpsona z kręgu
podejrzanych i skupiłem się na
Strakerze i jego żonie, bo tylko oni mogli wybrać baraninę na
kolację. Opium
musiano dosypać w chwili, gdy oddzielono już porcję dla
chłopca stajennego,
bowiem pozostali jedli tę samą potrawę i nie odczuli żadnych
ubocznych skutków.
Kto więc mógł to zrobić bez zwracania na siebie uwagi?
Zanim znalazłem na to odpowiedź, zaciekawiło mnie dziwne
zachowanie psa. Jeden
właściwy wniosek pociąga za sobą następne. Sprawa z
Simpsonem przypomniała mi,
że psa trzymano w stajni. Jednak pomimo tego, że
wyprowadzono z niej konia, pies

background image

nie szczekał i nie obudził śpiących na strychu chłopców.
Musiał więc dobrze znać
nocnego gościa.
Byłem pewny lub prawie pewny, że John Straker wszedł w
nocy do stajni i zabrał
Srebrną Gwiazdę. Ale w jakim celu? Oczywiście w
nieuczciwym, po cóż jednak
miałby usypiać własnego chłopca stajennego? Nie potrafiłem
na to odpowiedzieć.
Zdarzały się już wypadki, że trenerzy stawiali poprzez
agentów duże sumy
pieniędzy przeciw własnym koniom, nie dopuszczając do ich
zwycięstwa. Czasami
robili to dżokeje. Stosowano również pewniejsze metody i
bardziej wyrafinowane.
A co było w tym przypadku? Miałem nadzieję, że odpowie mi
na to zawartość
kieszeni trenera.
I tak się stało. Pamiętacie zapewne ten niezwykły nóż,
znalezio-
ny w ręku zabitego; nikt o zdrowych zmysłach nie nosiłby go
przy sobie. Był to,
jak wyjaśnił doktor Watson, rodzaj noża chirurgicznego
używanego przy
najbardziej delikatnych operacjach. Jako specjalista od torów
wyścigowych musi
pan wiedzieć, pułkowniku, że można naciąć ścięgno w nodze
konia tak, by nie było
to widoczne. Zwierzę zaczyna wówczas lekko kuleć, co
przypisuje się

background image

przetrenowaniu lub reumatyzmowi, lecz w żadnym wypadku
haniebnej działalności.
- Łotr! Kanalia! - wykrzyknął pułkownik.
- Mamy więc wytłumaczenie, dlaczego John Straker chciał
zabrać konia na
wrzosowisko. Tak ognisty rumak obudziłby największego
śpiocha, gdyby poczuł
ukłucie noża. Trzeba go więc było wyprowadzić gdzieś dalej.
- Cóż ze mnie za ślepiec! - wykrzyknął pułkownik. - To do tego
potrzebna mu była
świeca i zapałki.
- Tak. Przeglądając jego rzeczy, odkryłem nie tylko metodę
przestępstwa, ale
również jego motywy. Jako człowiek bywały w świecie, wie
pan, pułkowniku, że
zwykle nie nosi się w kieszeni cudzych rachunków. Mamy
przecież dość własnych.
Doszedłem na tej podstawie do wniosku, że Straker prowadził
podwójne życie. Z
rachunku wynikało, że w grę wchodzi kobieta, w dodatku o
kosztownych gustach.
Choć płaci pan hojnie swoim pracownikom, to i tak nie byłoby
ich stać na
kupowanie żonom sukni za dwadzieścia gwinei. Zapytałem
panią Straker o tę suknię
i upewniłem się, że nigdy takiej nie dostała. Zapisałem więc
sobie adres
modystki, aby pójść do niej z fotografią Strakera i dowiedzieć
się, kim jest ten
mityczny Derbyshire.

background image

Od tej chwili wszystko było jasne. Straker poprowadził konia
do zagłębienia, w
którym światło świecy nie byłoby widoczne. Simp-son,
uciekając, zgubił krawat, a
Straker podniósł go, zapewne w celu obwiązania nogi konia.
Na miejscu stanął za
koniem i zapalił świecę. Zwierzę, wystraszone nagłym
błyskiem światła, czując
instynktownie, że szykuje się coś złego, wierzgnęło kopytami,
ude-
rzając Strakera w czoło. Leżący na krzaku płaszcz trener
musiał zdjąć wcześniej,
by mu nie krępował ruchów, dlatego, padając, wbił sobie nóż
w udo. Czy wszystko
wyjaśniłem?
- Nadzwyczajne! - wykrzyknął pułkownik. - Jakby pan tam był.
- Muszę przyznać, że dojście do końcowych wniosków zajęło
mi trochę czasu.
Przyszło mi do głowy, że taki przebiegły człowiek jak Straker
musiał na kimś
wypróbować operację przecięcia ścięgna. Któż to mógł być?
Zobaczyłem owce,
zadałem ich opiekunowi pytanie i ku memu zaskoczeniu
otrzymałem potwierdzenie
moich przypuszczeń.
Po powrocie do Londynu złożyłem wizytę modystce, która w
Strakerze rozpoznała
bogatego klienta nazwiskiem Derbyshire, który miał piękną
żonę lubiącą kosztowne
stroje. Nie miałem wątpliwości, że właśnie ta kobieta
wpędziła go w długi i w

background image

rezultacie przywiodła do przestępstwa.
- Nie wyjaśnił pan jeszcze jednej sprawy - stwierdził
pułkownik. - Co się stało
z koniem?
- Ach, uciekł, i zaopiekował się nim jeden z pańskich sąsiadów.
Myślę, że mu to
wybaczymy. Jeśli się nie mylę, dojeżdżamy do Ciapham i za
niecałe dziesięć minut
będziemy na dworu Yictoria. Gdyby zechciał pan wypalić
cygaro w naszym
towarzystwie, pułkowniku, z przyjemnością wyjaśnię panu
inne szczegóły tej
sprawy.
Żółta twan
To zupełnie naturalne, że w moich krótkich opowiadaniach,
opisujących liczne i
dziwne sprawy, w których dzięki Holmesowi uczestniczyłem
lub o których jedynie
słyszałem, skupiam się tylko na tych zakończonych sukcesem,
a nie porażką. Robię
to nie ze względu na dobre imię Holmesa, choć muszę
przyznać, że właśnie wtedy,
kiedy nie wiedział, co dalej robić, najpełniej ujawniała się jego
energia i
wszechstronność. Faktem jednak jest, że tam, gdzie jemu się
nie powiodło, innym
również. W ten sposób zagadka pozostawała nie rozwiązana.
Od czasu do czasu
zdarzało się, że nawet gdy się pomylił, prawda i tak
wychodziła na jaw. Spisałem

background image

z pół tuzina takich spraw. Wśród nich najciekawsze to histońa
z "drugą plamą" i
ta, którą mam zamiar teraz opowiedzieć.
Sherlock Holmes rzadko uprawiał gimnastykę dla samej
przyjemności ćwiczenia.
Tylko niewielu dorównywało mu siłą, a jeśli chodzi o boks, był
jednym z
najlepszych bokserów w swojej wadze, jakich znałem.
Bezcelowy wysiłek uważał
jednak za stratę czasu i rzadko się nań zdobywał, chyba że w
sprawach
zawodowych. Wówczas był absolutnie niezmordowany.
Pewnego dnia wczesną wiosną postanowił wybrać się ze mną
na spacer do parku.
Wiązy zaczęły pokrywać się młodą zielenią, a na kasztanach
pojawiły się lepkie,
spiczaste, pięciolistne pączki. Przez dwie godziny
spacerowaliśmy, prawie się do
siebie nie odzywając, jak przystało na dwóch bliskich sobie
przyjaciół. Na Baker
Street wróciliśmy dopiero przed piątą.
- Ktoś o pana pytał - powiedział nasz służący, otwierając
drzwi.
Holmes spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Oto skutki spacerów - powiedział. - Czy ten dżentelmen
sobie poszedł?
- Tak, proszę pana.
- Nie poprosiłeś go do środka?
- Poprosiłem.
- Jak długo czekał?

background image

- Pół godziny. Był bardzo niecierpliwy. Przez cały czas chodził
tam i z
powrotem. Stałem przy drzwiach i wszystko słyszałem. W
końcu wyszedł na korytarz
i zawołał: "Czy ten człowiek nigdy nie wróci?". To jego własne
słowa. "Musi pan
jeszcze trochę poczekać" - odpowiedziałem. "W takim razie
zaczekam na zewnątrz,
bo czuję, że się duszę - odparł. - Niedługo wrócę". I wyszedł,
zanim zdążyłem go
zatrzymać.
- Dobrze się spisałeś - rzekł Holmes. - Wielka szkoda, Wat-
sonie - dodał, kiedy
weszliśmy do pokoju. - Potrzebuję jakiejś sprawy, a ta, sądząc
z niecierpliwości
naszego gościa, musi być ważna. A cóż tu mamy? Przecież to
nie twoja fajka.
Musiał ją zostawić. To piękna, stara fajka z korzenia wrzośca z
długim cybuchem.
Bursztynowym, jak mówią sprzedawcy tytoniu. Ciekawe, ile
takich bursztynowych
cybuchów jest w Londynie. Niektórzy twierdzą, że o
prawdziwości bursztynu
świadczy zatopiona w nim mucha. Musiał być bardzo
zdenerwowany, skoro zostawił
swoją ulubioną fajkę.
- Skąd wiesz, że ją lubi? - zapytałem.
- Taka fajka kosztuje siedem szylingów i sześć pensów. Spójrz,
była dwa razy
naprawiana: raz przy drewnianej części cybucha l raz przy
bursztynowej. Podczas

background image

każdej z tych napraw zakładano srebrne kółka, które musiały
kosztować więcej niż
sama fajka. Ten człowiek musi ją więc bardzo lubić, skoro woli
ją naprawiać, za-
Oliast kupić nową.
-- Coś jeszcze? - spytałem, bo Holmes wciąż obracał fajkę w
dłoniach.
Uniósł ją w górę i postukał w nią długim, szczupłym palcem,
niczym profesor w
jakąś kość podczas wykładu.
- Fajki bywają nadzwyczaj ciekawe - powiedział. - Żaden
przedmiot nie powie ci
tyle o właścicielu, co fajka, może z wyjąt. kiem zegarków i
sznurowadeł. Jednak
widoczne tu wskazówki nie mają wielkiego znaczenia.
Właściciel to dobrze
zbudowany, leworęczny mężczyzna, o wspaniałych zębach,
który nie musi troszczyć
się o pieniądze.
Rzucał te informacje niedbałym tonem, widziałem jednak, że
zerka na mnie, by
sprawdzić, czy go słucham.
- Sądzisz, że jest dobrze sytuowany, bo pali fajkę za siedem
szylingów? -
zapytałem.
- To grosvenorska mieszanka po osiem pensów za uncję -
odparł Holmes, wysypując
trochę popiołu na dłoń. - Skoro można dostać doskonały
tytoń za pół tej ceny,
znaczy to, że ten człowiek nie musi liczyć się z pieniędzmi.
- A inne sprawy?

background image

- Ma zwyczaj zapalania fajki od lamp i palnika gazowego.
Spójrz, jedna strona
jest sczerniała. Zapałka by tego nie zrobiła. Poza tym nie
przytykałby jej do
boku fajki. Przypalając od lampy, osmala się główkę. A tu jest
osmalona z prawej
strony. Wnioskuję z tego, że właściciel jest leworęczny. Jeśli ty
przytknąłbyś
fajkę do lampy, zrobiłbyś to z jej lewej strony. Raz mógłbyś
zrobić inaczej,
lecz nie stale. Ta zawsze była przypalana z prawej strony.
Widać też, że
bursztyn jest pogryziony. Musi to więc być silny mężczyzna, o
mocnych zębach.
Ale jeśli się nie mylę, wchodzi właśnie po schodach. Wkrótce
dowiemy się czegoś
więcej.
Po chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich wysoki, młody
mężczyzna. Miał na
sobie eleganckie ubranie - ciemnoszary garnitur - a w ręku
trzymał brązowy
filcowy kapelusz z szerokim rondem. Jego wiek określiłbym na
jakieś trzydzieści
lat, choć naprawdę był nieco starszy.
- Proszę wybaczyć - powiedział z lekkim zakłopotaniem. -
Powinienem zapukać, ale
jestem trochę zdenerwowany, stąd moje zachowanie.
Przetarł ręką czoło jak człowiek oszołomiony i opadł raczej,
niż usiadł, na
krzesło.

background image

- Domyślam się, że nie spał pan dwie noce - odezwał się
Holmes jak zwykle
przyjaźnie. - To wprawia człowieka w zdenerwowanie,
bardziej nawet niż praca czy
zabawa. Jak mógłbym panu pomóc?
- Potrzebuję rady, sir. Nie wiem, co robić, i całe moje życie
legło w gruzach.
- Chciałby pan mnie zatrudnić jako detektywa?
- Nie tylko. Chciałbym zasięgnąć pańskiej opinii. Jest pan
bowiem człowiekiem
sprawiedliwym i doświadczonym. Chcę widzieć, co
powinienem zrobić. Mam nadzieję,
że pan mi pomoże.
Mówił krótkimi, urywanymi zdaniami. Odniosłem wrażenie,
że mówienie sprawia mu
ból i robi to wbrew własnej woli.
- To bardzo delikatna sprawa - ciągnął. - Niechętnie opowiada
się obcym o
domowych kłopotach. To okropne mówić dwóm nie znanym
mi mężczyznom o zachowaniu
własnej żony. Ale jestem u granic wytrzymałości.
- Drogi panie Munro... - zaczął Holmes. Nasz gość poderwał
się z krzesła.
- Zna pan moje nazwisko?
- Jeśli chciał pan zachować incognito, nie trzeba było
wypisywać swego nazwiska
na podszewce kapelusza albo nie odwracać jej w kierunku
rozmówcy - odpowiedział
z uśmiechem Holmes. - Ja i mój przyjaciel słyszeliśmy w tym
pokoju wiele

background image

dziwnych historii i udało nam się ukoić niejedną skołataną
duszę. Ufam, że panu
również pomożemy. Jako że czas może tu mieć znaczenie,
bardzo proszę przejść do
rzeczy.
Nasz gość ponownie przesunął dłonią po czole, jakby to
zadanie sprawiało mu
wielką trudność. Jego zachowanie i wyraz twarzy Pozwalały
przypuszczać, że jest
to człowiek zamknięty w sobie, Powściągliwy, o dumnej
naturze, nie obnoszący się
ze swoimi kło-
potami. Nagle machnął zaciśniętą pięścią, jakby pozbywał się
rezerwy, i zaczął
mówić.
- Fakty są następujące. Jestem żonaty od trzech lat. Bardzo się
z żoną kochamy i
żyliśmy szczęśliwie. Nie było między nami różnic, ani w słowie,
ani w czynie. I
nagle od zeszłego poniedziałku wyrósł między nami mur.
Okazało się, że w życiu
mojej żony jest coś, o czym wiem tyle, co o życiu mijanej na
ulicy kobiety.
Staliśmy się sobie obcy i chciałbym wiedzieć dlaczego.
Jest jednak coś, na co chciałbym zwrócić pańską uwagę, panie
Holmes. Effie mnie
kocha. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Kocha mnie
całym sercem i duszą
nawet bardziej niż kiedyś. Wiem to i czuję. Mężczyzna wie,
kiedy kobieta go

background image

kocha. Ale dzieli nas tajemnica i nigdy nie będzie między nami
tak jak dawniej,
dopóki jej nie wyjaśnimy.
- Bardzo proszę o fakty, panie Munro - ponaglił go Holmes.
- Powiem panu, co wiem o Effie. Kiedy ją poznałem, była
wdową, choć miała
zaledwie dwadzieścia pięć lat. Jej nazwisko brzmiało Hebron.
Jako młoda
dziewczyna wyjechała do Ameryki i zamieszkała w Atlancie.
Tam poślubiła tego
Hebrona, wziętego adwokata. Mieli dziecko, ale umarło w
czasie epidemii żółtej
febry, która zabrała także męża. Widziałem jego akt zgonu. To
zniechęciło ją do
Ameryki, wróciła więc do Anglii i zamieszkała wraz z
niezamężną ciotką w Pinner
w Middlesex. Mąż zabezpieczył ją finansowo. Odziedziczyła
cztery tysiące pięćset
funtów, które dawały jakieś siedem procent zysku. Poznałem
ją, kiedy była w
Pinner dopiero od sześciu miesięcy. Zakochaliśmy się w sobie
i kilka tygodni
później pobraliśmy.
Handluję chmielem, z czego mam od siedmiuset do ośmiuset
funtów. Mogliśmy więc wygodnie żyć i wynająć dom w
Norbury za osiemdziesiąt
funtów rocznie. To wiejska posesja, chociaż leży niedaleko
miasta. W pobliżu
jest zajazd i dwa domki, a po drugiej stronie pola,
naprzeciwko nas, stoi

background image

wiejski domek. Poza tym w okolicy nie ma więcej zabudowań.
Interes zmusza mnie
do wyjazdów do
miasta w różnych porach roku, ale latem mam niewiele pracy.
Mieszkaliśmy sobie
szczęśliwie. Niestety, do czasu.
Tu muszę jeszcze o czymś wspomnieć. Kiedy się pobraliśmy,
żona przepisała na
mnie cały swój majątek i to wbrew mej woli. Wiedziałem
bowiem, co się stanie,
jeśli mój interes przestanie przynosić dochód. Tak czy owak,
zrobiła to. Jakieś
sześć tygodni temu przyszła do mnie z prośbą.
"Jack - powiedziała. - Kiedy przekazywałam ci mój majątek,
powiedziałeś, że w
każdej chwili jest do mojej dyspozycji".
"Oczywiście - odparłem. - Jest twój".
"W takim razie potrzebuję sto funtów".
Zdziwiło mnie to, ale pomyślałem, że pewnie chce je
przeznaczyć na nową suknię
albo coś z tych rzeczy.
"Na cóż ci one potrzebne?" - zapytałem.
"Och - rzuciła żartobliwym tonem - powiedziałeś, że jesteś
tylko moim bankierem,
a bankierzy nie zadają pytań".
"Jeśli naprawdę ich potrzebujesz, dam ci je" - odparłem.
"Tak, potrzebuję".
"I nie powiesz, na co?"
"Może kiedyś, ale nie teraz, Jack".
Musiałem się tym zadowolić, bo po raz pierwszy pojawiła się
między nami jakaś

background image

tajemnica. Wypisałem czek i więcej o tym nie myślałem. Może
to nie ma nic
wspólnego z tym, co zaszło później, ale uznałem, że
powinienem o tym wspomnieć.
Jak już mówiłem, niedaleko od nas stoi mały wiejski domek.
Dzieli nas jedynie
pole, ale żeby do niego dotrzeć, trzeba iść drogą i skręcić w
polną dróżkę.
Zaraz za nią rośnie lasek sosnowy. Bardzo lubiłem tam
spacerować, bo drzewa
zawsze są najmilszymi sąsiadami. Przez osiem miesięcy ów
domek stał pusty.
Szkoda, bo to ładny, piętrowy budynek, ze staromodnym
gankiem obrośniętym
kapryfolium.
Kiedy w zeszły poniedziałek wieczorem wybrałem się tam na
^acer, minęła mnie
pusta ciężarówka, a na trawniku przed gan-
kiem leżał stos dywanów i różnych rzeczy. Najwidoczniej
domek w końcu wynajęto.
Podszedłem bliżej i przesunąłem po nim spojrzeniem,
zastanawiając się, jakich to
będziemy mieć sąsiadów. Nagle zdałem sobie sprawę, że ktoś
mi się przygląda z
okna na górze. Nie widziałem dobrze twarzy, ale przejęła
mnie dreszczem. Byłem
zbyt daleko, by dostrzec rysy, ale odniosłem wrażenie, że jest
w nich coś
nienaturalnego i nieludzkiego. Podszedłem bliżej, lecz
wówczas twarz nagle

background image

zniknęła, jakby rozpłynęła się w mroku pokoju. Stałem tam z
pięć minut,
rozmyślając nad tym, co przeżyłem. Nie potrafię powiedzieć,
czy była to męska,
czy kobieca twarz. Jednak największe wrażenie zrobił na mnie
jej kolor. Była
kredowobiała, jakby nieruchoma. Tak mnie to zdenerwowało,
że postanowiłem
dowiedzieć się czegoś więcej o nowych lokatorach.
Zapukałem do drzwi. Otworzyła
mi wysoka, chuda kobieta, o szorstkiej, ponurej twarzy.
"Czego pan sobie życzy?"
- zapytała z północnym akcentem. "Jestem sąsiadem -
odpowiedziałem. - I mieszkam
tam. -Wskazałem na mój dom. - Widzę, że dopiero się
państwo sprowadzili,
pomyślałem więc, że może potrzebna będzie jakaś pomoc..."
"Jeśli będzie
potrzeba, poprosimy" - odparła i zamknęła mi
drzwi przed nosem.
Rozgniewany jej grubiańskim zachowaniem, odwróciłem się i
poszedłem do domu.
Cały wieczór starałem się myśleć o czymś innym, ale nie
mogłem zapomnieć tej
dziwnej twarzy i nieuprzejmego zachowania kobiety.
Postanowiłem nie mówić o tym
żonie, bo jest nerwowa i nie chciałem, by udzieliło się jej moje
nieprzyjemne
wrażenie. Przed snem wspomniałem tylko, że ktoś wynajął
domek, na co nie
zareagowała.

background image

Zazwyczaj mam twardy sen. W rodzinie śmieją się, że nic nie
jest w stanie mnie
obudzić. Jednak owej nocy, może z powodu zdenerwowania,
spałem lżej. W pewnym
momencie zdałem sobie sprawę, że coś się dzieje w pokoju.
Nagle uprzytomniłem
sobie, że żona ubrała się i wkłada płaszcz i kapelusz. Już
miałem wymruczeć
jakieś słowa zdziwienia i protestu przeciw tym niewczesnym
przygo-
towaniom, kiedy nagle spojrzałem jej w twarz oświetloną
światłem świecy i
zdumienie odjęło mi mowę. Miała taki wyraz, jakiego nigdy u
niej nie widziałem.
Była śmiertelnie blada, szybko oddychała i co chwila zerkała
na mnie ukradkiem.
Sądząc, że śpię, wysunęła się bezszelestnie z pokoju i chwilę
później usłyszałem
skrzyp zawiasów przy drzwiach wejściowych. Usiadłem na
łóżku i uderzyłem pięścią
w obramowanie, by się przekonać, że nie śnię. Potem
wyjąłem zegarek spod
poduszki. Była trzecia w nocy. Cóż, u licha, moja żona mogła
robić na dworze o
trzeciej w nocy?
Siedziałem tak przez dwadzieścia minut, zastanawiając się
nad tym i próbując
znaleźć jakieś wytłumaczenie. Im dłużej o tym myślałem, tym
trudniej było mi to
zrozumieć. Nagle usłyszałem, że drzwi się otwierają, a potem
kroki żony na

background image

schodach.
"Gdzieś ty, na Boga, była. Elfie?" - zapytałem, gdy weszła.
Wzdrygnęła się gwałtownie i wydała zduszony okrzyk.
Właśnie ten okrzyk i jej
przerażenie zaniepokoiły mnie najbardziej, bo było w nich
poczucie winy. Moja
żona zawsze miała szczerą i otwartą naturę, toteż przeszedł
mnie dreszcz na
widok jej tajemniczego zachowania.
"Nie śpisz, Jack? - zapytała z nerwowym śmiechem. -
Sądziłam, że nic nie może
cię zbudzić".
"Gdzie byłaś?" - zapytałem surowo.
"Nie dziwię się, że o to pytasz - powiedziała i dostrzegłem, że
drżą jej palce,
kiedy rozpinała płaszcz. - Nigdy dotąd tego nie robiłam. Nagle
poczułam, że się
duszę, i musiałam wyjść, odetchnąć świeżym powietrzem.
Czułam, że jeśli nie
wyjdę, to zemdleję. Postałam kilka minut przy drzwiach i teraz
już mi lepiej".
Przez cały ten czas ani razu nie spojrzała mi w oczy i jej głos
brzmiał inaczej
niż zwykle. Zrozumiałem, że kłamie. Nic nie odpowiedziałem i
odwróciłem się do
ściany z ciężkim sercem i umysłem Przepełnionym
wątpliwościami i podejrzeniami.
Cóż takiego moja żona przede mną ukrywa? Dokąd poszła?
Poczułem, że nie zaznam
spokoju, dopóki się nie dowiem, ale wzbraniałem się ją o to

background image

zapytać. Przez resztę nocy przewracałem się z boku na bok,
wy. myślając coraz to
nowe i bardziej niewiarygodne historie.
Następnego dnia powinienem pojechać do miasta, lecz byłem
zbyt zdenerwowany, by
myśleć o interesach. Moja żona wydawała się równie
niespokojna i sądząc po
rzucanych mi ukradkowych spojrzeniach musiała się domyślić,
że jej nie
uwierzyłem, i rozpaczliwie starała się znaleźć jakieś wyjście.
Podczas śniadania
prawie ze sobą nie rozmawialiśmy, a ja zaraz potem
wyszedłem na spacer, by się
uspokoić.
Doszedłem aż do Crystal Pałace i o pierwszej wróciłem do
Nor-bury. Droga wiodła
obok domku, więc zatrzymałem się przy nim, by popatrzeć w
okna i sprawdzić, czy
nie zobaczę tej dziwnej twarzy. Nagle, ku memu zdziwieniu,
drzwi się otworzyły i
wyszła z nich moja żona.
Osłupiałem na jej widok, lecz moje uczucia były niczym w
porównaniu z tymi,
które ukazały się na jej twarzy, kiedy mnie zobaczyła. Przez
chwilę miała ochotę
cofnąć się do domku, a potem, widząc, że to bezcelowe,
podeszła do mnie z
wyrazem przestrachu w oczach i fałszywym uśmiechem na
ustach.
"Och, Jack! - wykrzyknęła. - Przyszłam odwiedzić naszych
nowych sąsiadów i

background image

zapytać, czy czegoś nie potrzebują. Czemu tak na mnie
patrzysz? Chyba się na
mnie nie gniewasz?"
"A więc tu chodziłaś zeszłej nocy" - powiedziałem.
"Nie rozumiem".
"Byłaś tu. Jestem tego pewny. Kim są ci ludzie, że odwiedzasz
ich o takiej
porze?"
"Nie odwiedzałam ich".
"Jak możesz tak kłamać?! - krzyknąłem. - Twój własny głos cię
zdradza. Czy
kiedykolwiek ukrywałem coś przed tobą? Wejdę do tego
domu i wszystko wyjaśnię".
"Nie, na miłość boską! - wydyszała, a kiedy podszedłem do
drzwi, złapała mnie za
rękaw i odciągnęła z rozpaczliwą wprost siłą. - Błagam cię, byś
tego nie robił,
Jack! - zawołała. - Przy-
sięgam, że kiedyś wszystko ci wyjaśnię, lecz jeśli tam
wejdziesz, wyniknie z
tego nieszczęście. - Kiedy próbowałem się uwolnić,
przytrzymała mnie, błagając
rozpaczliwie: - Zaufaj mi, Jack. Tylko ten jeden raz. Nigdy tego
nie pożałujesz.
Wiesz, że jeśli coś ukrywam, to tylko dla twojego dobra. Od
tego zależy nasze
wspólne życie. Jeśli wrócisz ze mną do domu, wszystko będzie
dobrze. Jeśli tam
wejdziesz, wszystko między nami skończone".
W jej głosie było tyle żarliwości i rozpaczy, że zatrzymałem się
niezdecydowany.

background image

"Zaufam ci pod jednym jedynym warunkiem - powiedziałem. -
Musisz skończyć z tą
tajemnicą. Możesz sobie zatrzymać swój sekret, ale musisz mi
obiecać, że nie
będzie już nocnych wizyt i knowań za moimi plecami. Jestem
skłonny wybaczyć ci
to, co było, ale musisz mi obiecać, że więcej to się nie
powtórzy".
"Byłam pewna, że mi zaufasz! - wykrzyknęła z ulgą. - Stanie
się tak, jak sobie
życzysz. A teraz wracajmy do domu".
Wciąż trzymając mnie za rękaw, odciągnęła mnie od domku.
Kiedy odchodziliśmy,
obejrzałem się za siebie i w górnym oknie znowu zobaczyłem
tę sinożółtą twarz.
Jaki związek istniał między tym potworem a moją żoną? I co
łączyło ją z tą
szorstką, ordynarną kobietą? Wiedziałem, że nie zaznam
spokoju, póki nie
rozwiążę tej zagadki.
Przez dwa dni nie opuszczałem domu, a moja żona
dotrzymała przyrzeczenia i też
nigdzie nie wychodziła. Jednak trzeciego dnia nie mogła
oprzeć się pokusie i
zapomniała o obietnicy, własnym mężu i obowiązkach
względem niego.
Tego dnia pojechałem do miasta, lecz zamiast o 3.36,
wróciłem pociągiem o 2.40.
Kiedy wszedłem do domu, wybiegła mi na spotkanie
zaskoczona pokojówka.
"Gdzie jest pani?" - zapytałem.

background image

"Chyba poszła na spacer" - odparła.
Natychmiast nabrałem podejrzeń. Pobiegłem na górę, by
upew-"ic się, że żony nie
ma w domu. Przypadkiem spojrzałem w okno
i zobaczyłem, że pokojówka, z którą przed chwilą
rozmawiałem biegnie przez pole
w stronę domku. Zrozumiałem, co to oznacza. Moja żona
znowu tam poszła i
poleciła służącej, by dać jej znać gdybym wrócił. Płonąc
gniewem, zbiegłem na
dół i ruszyłem przez pole, zdecydowany raz na zawsze
wyjaśnić tę sprawę. Żona i
służąca biegły właśnie drogą, lecz ominąłem je i pognałem
dalej. W tym domku
kryła się tajemnica rzucająca cień na moje życie. Przyrzekłem
sobie, że ją
rozwiążę. Nawet nie zapukałem, tylko nacisnąłem na klamkę i
wpadłem do środka.
Na parterze panowała cisza. W kuchni garnek śpiewał na
ogniu, a w koszyku spał
zwinięty wielki, czarny kot. Po kobiecie, którą widziałem
przed paroma dniami,
nie było śladu. Wbiegłem do drugiego pokoju, lecz tu też
nikogo nie zastałem.
Popędziłem więc na górę, lecz tam również nikogo nie było.
Cały dom świecił
pustką. Wyposażenie pokoi było proste, z wyjątkiem pokoju z
oknem, w którym
widziałem tę dziwną twarz. Stojące tu meble odznaczały się
elegancją i wygodą.

background image

Moje podejrzenia rozgorzały na nowo, kiedy ujrzałem na
gzymsie kominka dużą
fotografię żony, zrobioną na moje osobiste życzenie zaledwie
przed trzema
miesiącami.
Zostałem w domu na tyle długo, by się upewnić, że nikogo w
nim nie ma. Potem
wyszedłem z ciężkim sercem. Kiedy zjawiłem się w domu, w
hallu czekała na mnie
żona. Byłem jednak zbyt rozżalony i rozgniewany, by z nią
rozmawiać. Minąłem ją
i skierowałem się do gabinetu. Weszła jednak za mną, nim
zdążyłem zamknąć drzwi.
"Przykro mi, że złamałam przyrzeczenie, Jack - powiedziała. -
Gdybyś jednak znał
wszystkie okoliczności, z pewnością byś mi wybaczył".
"W takim razie opowiedz mi wszystko" - odrzekłem.
"Nie mogę, Jack!" - zawołała.
"Dopóki nie powiesz mi, kto mieszka w tym domku i komu
dałaś swoją fotografię,
nie może być mowy o zaufaniu między nami" - oświadczyłem i
wybiegłem z domu.
To było wczoraj, panie Holmes. Od tego czasu ani jej nie
widziałem, ani nie
dowiedziałem się niczego nowego. To pierwsza sprzeczka
między nami, i tak mną
wstrząsnęła, że nie wiem, co począć. Nagle dziś rano przyszło
mi do głowy, że
pan mógłby mi coś poradzić, więc przyszedłem tu i oddaję się
całkowicie w

background image

pańskie ręce. Jeśli jest coś, czego nie wyjaśniłem, proszę
pytać. Przede
wszystkim jednak, proszę mi powiedzieć, co mam zrobić, bo
jestem u kresu
wytrzymałości.
Holmes i ja wysłuchaliśmy tej niezwykłej relacji z wielkim
zaciekawieniem. Mój
przyjaciel siedział przez jakiś czas w milczeniu, podpierając
brodę ręką.
- Proszę mi powiedzieć - odezwał się w końcu - czy może pan
przysiąc, że twarz,
którą pan widział, należała do mężczyzny?
- Za każdym razem stałem zbyt daleko, więc nie mogę tego
zrobić.
- Ale sprawiała nieprzyjemne wrażenie.
- Miała nienaturalny kolor i była dziwnie nieruchoma. Kiedy
podszedłem bliżej,
nagle znikła.
- Kiedy pańska żona poprosiła pana o sto funtów?
- Jakieś dwa miesiące temu.
- Czy widział pan fotografię jej pierwszego męża?
- Nie. Wkrótce po jego śmierci wybuchł w Atlancie wielki
pożar i wszystkie
papiery żony spłonęły.
- A mimo to miała akt zgonu. Mówił pan, że go widział.
- Tak, otrzymała duplikat.
- Czy spotkał pan kogoś, kto znał ją w Ameryce?
- Nie.
- Czy wspominała o ponownym jej odwiedzeniu?
- Nie.
- A może dostawała stamtąd listy?

background image

- Nie.
- Dziękuję. A teraz chciałbym to wszystko przemyśleć. Jeśli
domek będzie nadal
opuszczony, możemy mieć trudności. Jeśli
zaś, jak przypuszczam, jego mieszkańców ostrzeżono o
pańskim pojawieniu się i
zdążyli go wczoraj opuścić, mogą już być z powrotem.
Wówczas bez trudu wszystko
wyjaśnimy. Radzę panu wrócić teraz do Norbury i jeszcze raz
sprawdzić wszystkie
okna w domku. Jeśli pan stwierdzi, że ktoś tam mieszka,
proszę nie wchodzić do
środka, tylko przesłać nam depeszę. W ciągu godziny od jej
otrzymania będziemy
na miejscu.
- A jeśli będzie pusty?
- Wówczas przyjadę jutro i porozmawiamy. Do widzenia i
proszę się nie martwić.
- Obawiam się, Watsonie, że ta sprawa źle wróży - powiedział
Holmes po
odprowadzeniu naszego gościa do drzwi. - Co o tym sądzisz?
- Nie wygląda dobrze - stwierdziłem.
- Tak. Pachnie mi tu szantażem.
- A kim jest szantażysta?
- To zapewne ktoś, kto mieszka w tym ładnie umeblowanym
pokoju z fotografią na
gzymsie kominka. Jest coś fascynującego w tej żółtej twarzy w
oknie i muszę
wyjaśnić tę zagadkę.
- Masz już jakąś koncepcję?

background image

- Na razie tylko zarysy. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby
przybrała


konkretny
kształt. W tym domku musi mieszkać pierwszy mąż pani
Munro.
- Czemu tak sądzisz?
- A jak inaczej można wytłumaczyć jej szalony strach, by drugi
mąż nie wszedł do
środka? Fakty według mnie są następujące: kobieta wyszła za
mąż w Ameryce. Jej
mąż ujawnił jakieś złe cechy albo może przeszedł jakąś
wstrętną chorobę, stał
się trędowatym czy popadł w obłęd. Uciekła w końcu od
niego, wróciła do Anglii,
zmieniła nazwisko i zaczęła nowe życie. Od trzech lat była
mężatką i sądziła, że
nic już jej nie grozi. Mężowi pokazała akt zgonu mężczyzny,
którego nazwisko
przyjęła. I nagle ów pierwszy mąż albo jakaś pozbawiona
skrupułów kobieta, która
się z nim związała, od-
krywa jej miejsce pobytu. Piszą do niej i grożą, że wyjawią jej
tajemnicę. Prosi
więc drugiego męża o sto funtów i postanawia ich przekupić.
Jednak oni i tak
przyjeżdżają. Kiedy mąż wspomina coś o nowych lokatorach
domku, ona domyśla się,
że to jej prześladowcy. Czeka, aż mąż zaśnie, i biegnie tam,
jeszcze raz

background image

spróbować namówić ich, by dali jej spokój. Nic z tego nie
wychodzi, próbuje więc
następnego dnia rano. Wówczas to musiał zobaczyć ją drugi
mąż. Kobieta obiecuje,
że więcej tam nie pójdzie, lecz dwa dni później nadzieja na
pozbycie się
strasznych sąsiadów przeważa i ponawia próbę. Zabiera ze
sobą fotografię, której
prawdopodobnie od niej zażądano. W czasie rozmowy
przybiega pokojówka z
wiadomością, że pan wrócił do domu. Wiedząc, że zaraz się tu
zjawi, wyprowadza
mieszkańców domku tylnymi drzwiami, zapewne do
sosnowego lasku, który rośnie w
pobliżu. Dlatego nie było nikogo w domu, kiedy Munro się
tam zjawił. Byłbym
jednak zdziwiony, gdyby nadal stał pusty, kiedy dziś
wieczorem będzie go
oglądał. Co o tym myślisz?
- To tylko przypuszczenia.
- Ale przynajmniej pokrywają się z faktami. Kiedy pojawią się
nowe, nie
odpowiadające mojej teorii, będziemy mieć dość czasu, by
przemyśleć wszystko
jeszcze raz. Musimy jednak poczekać na depeszę z Norbury.
Nie czekaliśmy długo. Właśnie skończyliśmy pić herbatę, kiedy
ją nam doręczono.
Domek jest zamieszkany. Znowu widziałem twarz w oknie.
Czekam na przyjazd
pociągiem o siódmej. Do tego czasu nie podejmę żadnych
kroków.

background image

Czekał na nas na peronie. W świetle latarni dostrzegliśmy, że
Jest bardzo blady
i cały drży.
- Oni tam są, panie Holmes - powiedział, kładąc rękę na
ramieniu mojego
przyjaciela. - Kiedy tu szedłem, widziałem palące s1? światła.
Musimy tę sprawę
jeszcze dziś rozwikłać.
- Jaki ma pan plan? - zapytał Holmes, kiedy szliśmy ciemną,
wysadzaną drzewami
aleją.
- Zamierzam wtargnąć do środka i sprawdzić, kto tam
mieszka. Chciałbym, żeby
panowie byli moimi świadkami.
- Jest pan zdecydowany to zrobić, pomimo ostrzeżeń żony, że
lepiej nie dochodzić
tajemnicy?
- Tak, jestem.
- Myślę, że słusznie pan robi. Każda prawda jest lepsza od
niepewności. Idźmy
tam od razu. Nie jest to legalne działanie, ale myślę, że warto
zaryzykować.
Było bardzo ciemno i zaczął mżyć deszcz. Z głównej drogi
skręciliśmy w wąską,
porytą koleinami ścieżkę wysadzaną krzewami. Munro parł do
przodu, a my
staraliśmy się za nim nadążyć.
- Stąd widać światła mojego domu - mruknął, wskazując na
migoczące między
drzewami światełka. - A tu jest ten domek.

background image

Wyszliśmy zza zakrętu i naszym oczom ukazał się wiejski
domek. Żółta linia w
dole drzwi wskazywała na to, że są uchylone. Również jedno z
okien na piętrze
było jasno oświetlone. W tym momencie za zasłoną mignął
jakiś cień.
- Jest ten potwór! - krzyknął Munro. - Sami widzieliście. A
teraz proszę za mną.
Wkrótce poznamy całą prawdę.
Podeszliśmy do drzwi. Nagle z cienia wyłoniła się kobieta i
stanęła w smudze
światła. Nie widziałem jej twarzy, jedynie ręce wyciągnięte w
błagalnym geście.
- Na litość boską, nie rób tego, Jack! - krzyknęła. - Miałam
przeczucie, że
zjawisz się tu dziś wieczorem. Zastanów się jeszcze. Zaufaj mi,
a nigdy tego nie
pożałujesz.
- Zbyt długo ci ufałem, Effie - rzucił ostro. - Przepuść mnie.
Musimy wreszcie
wyjaśnić tę sprawę.
Odepchnął ją, a my podążyliśmy za nim. Kiedy otworzył drzwi,
zagrodziła mu drogę
stara kobieta, ale odepchnął ją i po chwili byliśmy już na
górze. Munro wpadł do
oświetlonego pokoju, a my tuz za nim.
Było to przytulne, ładnie umeblowane pomieszczenie. Na
stole stały dwie świece i
dwie na kominku. W rogu, pochylona nad biurkiem, siedziała
dziwna postać

background image

przypominająca dziewczynkę. Miała na sobie czerwoną
sukienkę i długie białe
rękawiczki. Kiedy odwróciła się w naszą stronę, krzyknąłem
zaskoczony i
przerażony. Ujrzałem bowiem twarz o dziwnym żółtym
odcieniu, pozbawioną
jakiegokolwiek wyrazu. Zaraz jednak tajemnica się wyjaśniła.
Holmes, śmiejąc
się, wsunął rękę za ucho dziecka i ściągnął maskę, ukazując
czarną jak węgiel
murzyńską buzię, z białymi zębami połyskującymi wesołością
na widok naszych
zdumionych twarzy. Przyłączyłem się do tej dziecięcej radości,
natomiast Munro
wytrzeszczał oczy i przyciskał ręką gardło.
- Mój Boże! - wykrzyknął. - Co to ma znaczyć?
- Powiem ci, co to znaczy! - zawołała jego żona, wchodząc do
pokoju z dumnie
podniesionym czołem. - Zmusiłeś mnie do wyznania ci prawdy
i teraz musimy przez
to przejść. Mój mąż zmarł w Atlancie, ale dziecko przeżyło.
- Twoje dziecko?
Wyjęła zza dekoltu duży srebrny medalion, nacisnęła
sprężynę i wieczko
odskoczyło. W środku był portret niezwykle przystojnego
mężczyzny o
inteligentnej twarzy, ale z niezaprzeczalnie afrykańskimi
rysami.
- To jest John Hebron - wyjaśniła pani Munro. -
Najszlachetniejszy z ludzi.

background image

Wyparłam się swojej rasy, by go poślubić, lecz nigdy tego nie
żałowałam. Tak się
jednak nieszczęśliwie stało, że nasze dziecko jest podobne do
niego, a nie do
mnie. To się często zdarza w mieszanych małżeństwach. Lucy
jest nawet
ciemniejsza od ojca. Ale czarna czy biała, jest moim
najdroższym skarbem. - Na
te słowa dziewczynka podbiegła do matki i przytuliła się do
niej. - Zostawiłam
ją w Ameryce tylko dlatego, że była słabego zdrowia i zmiana
klimatu mogłaby jej
zaszkodzić - podjęła swą "powieść pani Munro. - Opiekowała
się nią Szkotka,
służąca, która kiedyś pracowała w naszym domu. Nawet przez
chwilę nie po-
myślałam, że mogłabym się wyrzec mojego dziecka.
Tymczasem los postawił cię na
mojej drodze, Jack, i sprawił, że cię pokochałam. Niech mi Bóg
wybaczy, ale
lękałam się, że mogę cię stracić, i zabrakło mi odwagi, by
wyznać ci prawdę.
Musiałam wybierać między tobą a nią i wówczas odwróciłam
się od mojej małej
córeczki. Przez trzy lata ukrywałam przed tobą jej istnienie,
ale otrzymywałam
wiadomości od piastunki i wiedziałam, że mała dobrze się
czuje. W końcu
zapragnęłam ją zobaczyć. Walczyłam z tym, lecz na próżno.
Wiedziałam, czym to

background image

grozi, ale zdecydowałam się sprowadzić dziecko, choćby na
kilka tygodni.
Wysłałam piastunce sto funtów i przekazałam jej informacje o
tym domku. Miała go
wynająć, dzięki czemu ja mogłam pozostać z boku.
Ostrzegłam ją, by nie
wypuszczała dziecka z domu w ciągu dnia i zakrywała mu
twarzyczkę i ręce. Nawet
gdyby zobaczył ją ktoś w oknie, nie przyszłoby mu do głowy,
że jest czarnym
dzieckiem. Gdybym się tak nie przejmowała środkami
ostrożności, może rozsądek
wziąłby górę, ale szalałam ze strachu na myśl o tym, że
dowiesz się prawdy.
To ty pierwszy powiedziałeś mi, że ktoś wynajął domek.
Powinnam zaczekać do
rana, ale nie mogłam spać z podniecenia. Wymknęłam się
więc z domu, wiedząc, że
masz twardy sen. Ale mnie zobaczyłeś i to był początek moich
kłopotów.
Następnego dnia mogłeś odkryć mój sekret, ale szlachetnie
zrezygnowałeś ze
swojej przewagi nade mną. Jednak trzy dni później piastunce i
dziecku ledwie
udało się wymknąć z domu tylnymi drzwiami, kiedy wpadłeś
do środka frontowymi.
Teraz już wiesz wszystko, pytam więc, co się teraz stanie ze
mną i z dzieckiem?
Splotła ręce i czekała na odpowiedź.
Bardzo długo Munro się nie odzywał. W końcu zrobił coś, co z
przyjemnością będę

background image

wspominał. Wziął dziewczynkę na ręce, ucałował, drugą
wyciągnął do żony i ruszył
do drzwi.
- Porozmawiamy o tym w domu - powiedział. - Nie jestem
aniołem. Elfie, ale chyba
można po mnie oczekiwać czegoś więcej.
Holmes i ja wyszliśmy za nimi na drogę. W pewnym
momencie mój przyjaciel złapał
mnie za rękaw.
- Myślę, że bardziej się przydamy w Londynie niż w Norbury.
Wspomniał o tej
sprawie dopiero późnym wieczorem, gdy ze świecą w ręku
szedł do sypialni.
- Watsonie - powiedział - jeśli kiedykolwiek stwierdzisz, że
staję się zbyt
zarozumiały albo że nie bardzo przykładam się do jakiejś
sprawy, szepnij mi do
ucha "Norbury", a będę ci bardzo wdzięczny.
Trzej studenci
W 1895 roku w wyniku pewnego splotu zdarzeń, o których
nie chciałbym mówić,
spędziliśmy z Sheriockiem Holmesem kilka tygodni w jednym
z naszych wielkich
miast uniwersyteckich, gdzie przeżyliśmy małą, lecz wielce
pouczającą przygodę.
To oczywiste, że ujawnienie jakichkolwiek szczegółów,
pozwalających czytelnikowi
na rozpoznanie uczelni czy przestępcy, byłoby nie na miejscu.
Tak bolesny
skandal lepiej pozostawić w mrokach przeszłości. Można go
jednak opisać przy

background image

zachowaniu odpowiedniej dyskrecji, doskonale bowiem
ilustruje nadzwyczajne
talenty mojego przyjaciela. Będę się więc starał unikać
określeń, które
naprowadziłyby na miejsce zdarzenia i ludzi w nim
uczestniczących.
Zajmowaliśmy wtedy umeblowane mieszkanie niedaleko
biblioteki, gdzie Holmes
prowadził badania nad bardzo starymi dokumentami
dotyczącymi angielskich
przywilejów. To, co wówczas odkrył, jest tak frapujące, że
nadaje się na temat
kolejnego opowiadania.
Pewnego wieczoru odwiedził nas jeden ze znajomych,
wykładowca z Kolegium św.
Łukasza, pan Hilton Soames. Był to wysoki, szczupły
mężczyzna o nerwowym i
gwałtownym usposobieniu. Sprawiał wrażenie, jakby
wszystko go denerwowało,
jednak tym razem znajdował się w stanie tak wielkiego
wzburzenia, że natychmiast
zrozumiałem, iż musiało zajść coś niezwykłego.
- Mam nadzieję, panie Holmes, że zechce mi pan poświęcić
trochę swojego cennego
czasu. W kolegium zdarzył się przykry wypadek i gdyby nie
pan, nie wiedziałbym,
do kogo się udać.
- Jestem teraz bardzo zajęty i nie chciałbym się rozpraszać -
odparł mój przyjaciel. - Wolałbym, aby pan zwrócił się z tym
do policji.

background image

- Nie, to absolutnie niemożliwe. Kiedy zajmie się tym policja,
wybuchnie
skandal. A w grę wchodzi dobre imię uczelni i z tego względu
nie powinno się tej
sprawie nadawać rozgłosu. Pańska dyskrecja jest
powszechnie znana, podobnie jak
talenty, i tylko pan może mi pomóc. Dlatego błagam, proszę
mi nie odmawiać.
Charakter Holmesa nie zmienił się ani na jotę pomimo braku
otoczenia Baker
Street. Bez swojego archiwum, chemikaliów i bałaganu czuł
się nieswojo. Wzruszył
więc teraz ramionami na znak przyzwolenia, a nasz gość w
pospiesznych słowach i
z przesadną gestykulacją zaczął opowiadać swoją historię.
- Przede wszystkim muszę panu wyjaśnić, panie Holmes, że
jutro jest pierwszy
dzień egzaminów na stypendium Fortescue'a. Jestem jednym
z egzaminatorów.
Wykładam grekę i pierwszy egzamin wymaga
przetłumaczenia obszernego tekstu
greckiego, którego kandydat nie zna. Tekst ten drukuje się na
specjalnym
blankiecie egzaminacyjnym i kandydatowi bardzo by ułatwiło
sprawę, gdyby mógł
się z nim wcześniej zapoznać. Z tego też powodu trzyma się
ów tekst w tajemnicy.
Dziś, około trzeciej, przyszły z drukarni odbitki: pół rozdziału z
Tukidydesa.
Musiałem je dokładnie przeczytać, bo tekst nie może
zawierać błędów. O trzeciej

background image

trzydzieści wciąż byłem nim zajęty. Wcześniej obiecałem, że
wypiję z
przyjacielem popołudniową herbatę, zostawiłem więc odbitki
na biurku i
wyszedłem. Nie było mnie ponad godzinę.
Zapewne wie pan, panie Holmes, że drzwi w naszym kolegium
są podwójne:
wewnętrzne obite zielonym rypsem, a zewnętrzne z solidnego
dębu. Kiedy stanąłem
przed swoim gabinetem, zauważyłem ze zdumieniem, że w
zamku tkwi klucz. Przez
chwilę ttyślalem, że zapomniałem go zabrać, ale nie, miałem
go w kieszeni.
Jedyny duplikat był w posiadaniu mojego służącego Ban-
nistera, który od
dziesięciu lat dba o mój pokój i którego uczci-
wośćjest poza wszelkim podejrzeniem. Okazało się, że to jego
klucz i że wszedł
do pokoju już po moim wyjściu, by zapytać, czy nie życzę
sobie herbaty, po czym
wyszedł, zostawiając klucz w drzwiach. W innych
okolicznościach nie miałoby to
znaczenia, lecz tego dnia mogło to grozić poważnymi
konsekwencjami.
Kiedy spojrzałem na biurko, zauważyłem, że ktoś grzebał w
moich papierach.
Dowodem były trzy szpalty. Zostawiłem je złożone razem,
teraz jedna leżała na
podłodze, druga na stoliku przy oknie, a trzecia na biurku.
W tym momencie Holmes po raz pierwszy się poruszył.

background image

- Pierwsza szpalta na podłodze, druga pod oknem, a trzecia
tam, gdzie ją pan
zostawił, tak? - zapytał.
- Tak, panie Holmes. To zdumiewające. Skąd pan to może
wiedzieć?
- Proszę kontynuować, to bardzo interesujące.
- Początkowo sądziłem, że Bannister pozwolił sobie na coś tak
niedopuszczalnego,
jak grzebanie w moich papierach. Jednak zdecydowanie temu
zaprzeczył i jestem
przekonany, że mówi prawdę. W takim razie ktoś,
przechodząc obok moich drzwi,
zauważył tkwiący w nich klucz, a wiedząc, że mnie nie ma,
wszedł i przejrzał
papiery. W grę wchodzi spora suma pieniędzy, bo stypendium
jest wysokie i ktoś
nieuczciwy mógłby spróbować zyskać w ten sposób przewagę
nad innymi kandydatami.
Bannister bardzo się przejął tym incydentem. Omal nie
zemdlał, gdy się
przekonał, że ktoś ruszał moje papiery. Dałem mu brandy i
zostawiłem bezwładnego
na krześle, a sam dokładnie przeszukałem gabinet. Wkrótce
się zorientowałem, że
intruz zostawił jeszcze inne ślady swojej obecności. Na stoliku
pod oknem
znalazłem kilkanaście obrzynków z temperowanego ołówka.
Był tam również złamany
kawałek grafitu. Najwidoczniej drań przepisywał tekst w
pośpiechu, złamał ołówek
i musiał go zatemperować.

background image

- Doskonale! - wykrzyknął Holmes, odzyskując humor, w
miarę jak rosło jego
zainteresowanie sprawą. - Los panu sprzyjał.
- To jeszcze nie wszystko. Mam nowe biurko z blatem
pokrytym czerwoną skórą.
Gotów jestem przysiąc, Bannister również, że powierzchnia
blatu była gładka i
nie poplamiona. Teraz zauważyłem na niej świeże przecięcie o
długości trzech
cali. Poza tym na biurku znalazłem małą grudkę czarnego
ciasta lub gliny z
kruszynami wyglądającymi na trociny. Jestem przekonany, że
te ślady zostawił
ktoś, kto grzebał w papierach. Nie znalazłem śladów stóp ani
innych dowodów
mogących go zidentyfikować. Nie wiedziałem, co począć,
kiedy nagle przypomniałem
sobie o panu i natychmiast tu przyszedłem. Proszę mi pomóc,
panie Holmes.
Rozumie pan, jakie mogą być konsekwencje: albo odnajdę
sprawcę, albo egzamin
trzeba będzie odłożyć, dopóki nie wydrukuje się nowego
tekstu. Będę jednak
musiał o wszystkim powiedzieć i wybuchnie straszny skandal,
który rzuci cień nie
tylko na nasze kolegium, lecz na cały uniwersytet. Pragnąłbym
więc załatwić całą
sprawę po cichu i dyskretnie.
- Z przyjemnością się nią zajmę - powiedział Holmes, wstając i
biorąc wierzchnie

background image

okrycie. - Ta sprawa ma wiele ciekawych elementów. Czy ktoś
pana odwiedzał,
kiedy miał już pan ten tekst u siebie?
- Tak, młody Daulat Ras, hinduski student, który mieszka na
tej samej klatce
schodowej. Przyszedł zapytać mnie o jakieś szczegóły
dotyczące egzaminu.
- Ma w nim uczestniczyć?
-Tak.
- I papiery leżały wówczas na biurku?
- O ile sobie przypominam, były zwinięte w rulon.
- Mógł się domyślić, że są to odbitki?
- Chyba tak.
~ Nikt więcej pana nie odwiedzał?
-Nie.
~ Czy ktoś wiedział, że będzie pan miał te odbitki?
~ Nikt z wyjątkiem drukarza.
- Czy ten Bannister wiedział?
- Nie, oczywiście że nie.
- A gdzie jest teraz pański służący?
- Rozchorował się biedak ze zdenerwowania. Zostawiłem go
siedzącego na krześle.
Chciałem jak najszybciej przyjść do pana.
- I zostawił pan drzwi otwarte?
- Ałe papiery zamknąłem na klucz.
- To by oznaczało, panie Soames, że jeżeli ten hinduski
student nie rozpoznał
odbitek, człowiek, który je oglądał, musiał trafić na nie
przypadkiem, nie
wiedząc, że tam są.
- Ja też tak sądzę.

background image

Holmes uśmiechnął się enigmatycznie.
- A więc chodźmy się rozejrzeć - powiedział. - To sprawa
czysto dedukcyjna,
Watsonie. Nie ma w niej przemocy. Ale jeśli chcesz, możesz
iść z nami.
Gabinet profesora Soamesa zdobiło długie, niskie, witrażowe
okno, wychodzące na
wiekowy, pokryty mchem dziedziniec kolegium. Gotyckie
drzwi prowadziły na stare
kamienne schody. Pokój mieścił się na parterze, a wyżej
mieszkali trzej
studenci, każdy na innym piętrze. Kiedy dotarliśmy na
miejsce, zapadał już
zmierzch. Holmes przystanął pod oknem gabinetu. Potem
podszedł do niego, wspiął
się na palce, wyciągnął szyję i zajrzał do środka.
- Musiał wejść drzwiami. W tym oknie otwiera się tylko lufcik -
powiedział nasz
uczony przewodnik. Holmes uśmiechnął się tajemniczo.
- A więc wejdźmy do środka.
Profesor otworzył zewnętrzne drzwi i wprowadził nas do
gabinetu. Stanęliśmy w
progu, a Holmes dokładnie obejrzał dywan.
- Niestety, nie widzę tu żadnych śladów - powiedział. - Zresztą
trudno się ich
spodziewać, skoro dzień był suchy. Pański służący musiał już
chyba wyzdrowieć.
Zostawił go pan na krześle, tak? Na którym?
- Na tym przy oknie.
- Aha, przy tym małym stoliku. Możecie już wejść, panowie,
skończyłem z dywanem.

background image

Najpierw zajmijmy się stolikiem. Przebieg zdarzeń jest
zupełnie jasny. Ktoś
wszedł i wziął z biurka papiery. Następnie przeniósł je na
stolik pod oknem, aby
nie dać się zaskoczyć, gdyby pan się pojawił na dziedzińcu.
- Prawdę powiedziawszy, i tak nie mógł mnie zobaczyć, bo
wszedłem boczną bramą -
odparł Soames.
- W każdym razie taki był jego zamiar. Proszę mi pokazać te
trzy szpalty. Nie
widzę na nich żadnych śladów. A więc wziął pierwszą, zaniósł
pod okno i
przepisał. Ile czasu mogło mu to zająć, jeśli założymy, że
posłużył się
skrótami? Najmniej kwadrans. Następnie odłożył pierwszą i
wziął drugą. Był w
połowie szpalty, kiedy wrócił pan niespodziewanie i zmusił go
do pospiesznego
odwrotu. Bardzo pospiesznego, nie miał bowiem czasu, by
odłożyć papiery na
miejsce, tak by się pan niczego nie domyślił. Nie słyszał pan,
żeby ktoś biegł
po schodach?
- Nie, nie wydaje mi się.
- Pisał tak szybko, że złamał ołówek i musiał go naostrzyć. To
ciekawe,
Watsonie. Ten ołówek nie był takim sobie zwykłym ołówkiem:
był dłuższy od
normalnego, z miękkim grafitem i wierzchem pomalowanym
na kolor ciemnoniebieski.

background image

Nazwę firmy wydrukowano srebrnymi literami. Ten kawałek,
który został, mierzy
sobie zaledwie półtora cala. Proszę znaleźć taki ołówek, panie
Soames, a będzie
pan miał winowajcę. Dla ułatwienia dodam, że ma duży, tępy
nóż.
Profesor Soames był nieco oszołomiony tym potokiem
informacji.
- Niektóre z pańskich uwag rozumiem, ale jeśli chodzi o
długość ołówka...
Holmes wziął do ręki malutki ścinek z widocznymi na nim lite-
ranli "nn" i
kawałkiem czystego drewna.
- Widzi pan?
- Tak, ale nadal nie rozumiem...
- Co mogą oznaczać litery "nn"? To koniec wyrazu.
Najpopularniejsze ołówki
pochodzą z firmy "Johann Faber". Czy to nie oczywiste, że
długość ołówka wynosi
tyle, ile pozostało po imieniu Johann? - zapytał Holmes, po
czym ustawił stolik
tak, by padło na niego światło lampy elektrycznej. -
Zobaczmy, czy na blacie nie
pozostały jakieś ślady od pisania. Nie, nie widzę. Niczego
więcej się tu nie
dopatrzymy. Obejrzyjmy więc biurko. Ta mała kulka jest, jak
przypuszczam, ową
grudką czarnego ciasta, o której pan mówił. Ma kształt stożka
i otwór w środku.
I są w niej trociny. Interesujące. Wreszcie nacięcie. Zaczyna
się cienką linią,

background image

a kończy poszarpaną dziurą. Jestem panu niezmiernie
wdzięczny za zainteresowanie
mnie tą sprawą, profesorze. Dokąd prowadzą te drzwi?
- Do mojej sypialni.
- Czy zaglądał pan tam od czasu owego zdarzenia?
- Nie, poszedłem prosto do pana.
- Chciałbym ją obejrzeć. Cóż za uroczy staroświecki pokój!
Proszę łaskawie
poczekać, dopóki nie zbadam podłogi. Nie, nic tu nie widzę. A
co jest za tą
zasłoną? Ach, miejsce na ubrania. Jeśli ktoś chciałby się tu
ukryć, to tylko za
zasłoną, bo łóżko jest za niskie, a szafa zbyt płytka. Chyba nie
ma tu nikogo?
Kiedy Holmes odsuwał zasłonę, wyczułem w nim lekkie
napięcie, jakby był
przygotowany na niebezpieczeństwo. Tymczasem za zasłoną
wisiały jedynie trzy lub
cztery garnitury. Mój przyjaciel odwrócił się i nagle
znieruchomiał.
- A cóż to takiego?
Na podłodze leżała grudka czarnej, lepkiej substancji, takiej
jak na biurku.
Holmes uniósł ją do światła.
- Wygląda na to, że pański gość zostawił ślady nie tylko w
gabinecie,
profesorze.
- Czego on tu szukał?
- To oczywiste. Wrócił pan niespodziewanie, a on zorientował
się dopiero wtedy, gdy był pan pod drzwiami. Cóż mógł
zrobić? Zabrał to, co

background image

mogło go zdradzić, i ukrył się w sypialni.
- Wielkie nieba! Chce pan powiedzieć, że przez cały czas,
kiedy rozmawiałem z
Bannisterem, ten człowiek był tuż obok?
- Na to wygląda.
- Musi być jakieś inne wytłumaczenie, panie Holmes. Czy
obejrzał pan już okno w
sypialni?
- Okratowane, oprawne w ołów, trój skrzydłowe, z jednym
skrzydłem na zawiasach,
na tyle dużym, żeby przeszedł przez nie człowiek.
- Właśnie. I wychodzi na róg dziedzińca, przez co częściowo
jest niewidoczne.
Mógł więc tędy wejść do środka, zostawić ślady w sypialni i
stwierdziwszy, że
drzwi są otwarte, uciec przez nie.
Holmes pokręcił głową.
- Bądźmy realistami. Powiedział pan, że tych schodów
używają trzej studenci i
zwykle przechodzą obok pańskich drzwi.
- Tak.
- I wszyscy przystępują do egzaminu?
- Tak.
- Czy ma pan jakiś powód, by podejrzewać któregoś z nich?
Soames zawahał się.
- To kłopotliwe pytanie - odparł. - Trudno kogoś podejrzewać,
kiedy nie ma się
dowodów.
- A więc proszę przedstawić pańskie podejrzenia, a ja
poszukam dowodów.

background image

- W takim razie opiszę panu charaktery tych trzech
studentów. Nade mną mieszka
Gilchrist, świetny student i sportowiec. Gra w uniwersyteckiej
drużynie rugby i
krykieta. Zdobył medal w biegu przez płotki i skoku w dal. To
dzielny młody
człowiek. Jest synem sir Jabeza Gilchrista, który stracił
majątek na wyścigach.
Po jego śmierci chłopak nie miał z czego żyć, ale jest pilny i
pracowity. Da
sobie radę.
Na drugim piętrze mieszka Daulat Ras, Hindus. Jest cichy
i skryty jak większość Hindusów. Świetnie daje sobie radę, ale
greka to jego
pięta achillesowa. Jest sumienny i systematyczny.
Na najwyższym piętrze mieszka Miles McLaren. Zdolny
młodzieniec, ale leniwy. To
jeden z najbystrzej szych studentów na uniwersytecie. Cóż z
tego, skoro jest
krnąbrny, rozpustny i pozbawiony skrupułów. Na pierwszym
roku omal nie został
wyrzucony z uczelni za wywołanie karcianego skandalu. Przez
cały semestr nie
przykładał się do nauki i może obawiać się o wynik tego
egzaminu.
- I właśnie jego pan podejrzewa?
- Nie ośmieliłbym się posunąć aż tak daleko, ale z całej trójki
właśnie po nim
można się wszystkiego spodziewać.
- Rozumiem. A teraz, profesorze, porozmawiajmy z pańskim
służącym Bannisterem.

background image

Był to drobny, blady, gładko ogolony, siwiejący mężczyzna
koło pięćdziesiątki.
Wciąż nie mógł dojść do siebie. Pulchna twarz drgała mu
nerwowo, a palce
nieustannie się poruszały.
- Staramy się rozwikłać tę niefortunną sprawę - wyjaśnił
profesor Soames.
- Rozumiem, proszę pana.
- Dowiedziałem się, że zostawiliście klucz w drzwiach -
powiedział Holmes.
- Tak, proszę pana.
- Czy to nie dziwne, że zrobiliście to właśnie tego dnia, kiedy
w gabinecie
znajdowały się ważne papiery?
- To nieszczęśliwy zbieg okoliczności, ale wcześniej też mi się
to zdarzało.
- O której weszliście do gabinetu?
- Około wpół do piątej. Profesor Soames pije o tej porze
herbatę.
- Jak długo w nim pozostaliście?
- Kiedy zobaczyłem, że pana profesora nie ma, natychmiast
wyszedłem.
- Zaglądaliście do papierów na biurku?
- Nie, proszę pana.
- Jak to się stało, że zostawiliście klucz w zamku?
- W rękach trzymałem tacę. Pomyślałem, że wrócę po klucz, a
potem zapomniałem.
- Czy zewnętrzne drzwi mają zatrzask?
- Nie, proszę pana.
- Więc cały czas były otwarte?
- Tak, proszę pana.

background image

- I każdy mógł wyjść z tego pokoju?
- Tak.
- Kiedy profesor Soames wrócił i opowiedział wam, co się
stało, byliście bardzo
zdenerwowani.
- Tak, sir. Służę tu od wielu lat i dotąd nic podobnego się nie
zdarzyło. Omal
nie zemdlałem.
- Tak, wiem. Gdzie staliście, kiedy zrobiło wam się słabo?
- Gdzie stałem? Nie rozumiem. Przy drzwiach.
- To dziwne, bo usiedliście na krześle stojącym w rogu pokoju.
Czemu nie
wybraliście bliższego?
- Nie wiem, proszę pana. Nie zastanawiałem się nad tym.
- Nie sądzę, by zdawał sobie sprawę z tego, co robi, panie
Holmes. Wyglądał
bardzo złe, wprost przerażająco.
- Zostaliście tu, kiedy profesor wyszedł?
- Tylko kilka minut. Potem zamknąłem drzwi i poszedłem do
siebie.
- Podejrzewacie kogoś?
- Nie ośmieliłbym się nikogo podejrzewać, sir. Nie wierzę, by
był na uczelni
ktoś zdolny do takiego czynu.
- Dziękuję wam, to wszystko - odparł Holmes. - Ach, jeszcze
Jedno. Nie
wspomnieliście żadnemu z tych trzech dżentelmenów,
którym służycie, co tu
zaszło?
- Nie, proszę pana, ani słowem.
- Widzieliście któregoś z nich?

background image

- Nie, proszę pana.
- Dobrze. A teraz, profesorze, jeśli pan pozwoli, przejdziemy
się po dziedzińcu.
W zapadającym mroku lśniły trzy żółte prostokąty okien.
- Pańskie trzy ptaszki są w swoich klatkach - zauważył Holmes,
spoglądając w
górę. - Ale ale! Jeden z nich wydaje się dość niespokojny.
Był to Hindus, którego ciemna sylwetka ukazała się na tle
zasłony. Chodził po
pokoju w tę i z powrotem.
- Miałbym ochotę zerknąć na każdego z nich - powiedział
Holmes. - Czy to byłoby
możliwe?
- Nic prostszego - odparł profesor Soames. - Te pokoje
mieszczą się w
najstarszej części kolegium i często oglądają je turyści. Proszę
za mną.
Oprowadzę panów.
- Tylko proszę bez nazwisk - powiedział Holmes, kiedy
zapukaliśmy do drzwi
Gilchrista.
Otworzył nam wysoki, jasnowłosy, szczupły młodzieniec i
dowiedziawszy się, o co
chodzi, zaprosił nas do środka. Pokój miał kilka interesujących
szczegółów
architektonicznych pochodzących z okresu średniowiecza.
Holmesowi tak bardzo
spodobał się jeden z nich, że wyciągnął notatnik i ołówek z
zamiarem
naszkicowania go. Tak zamaszyście rysował, że złamał ołówek
i poprosił studenta

background image

o pożyczenie drugiego. Po chwili pożyczył także nóż do
naostrzenia własnego. To
samo przydarzyło mu się w pokoju Hindusa -drobnego,
małomównego młodzieńca o
orlim nosie, który patrzył na nas spode łba i był wyraźnie
zadowolony, kiedy
architektoniczne szkice Holmesa dobiegły końca. Nie
zauważyłem, żeby w obu tych
pokojach Holmes znalazł to, czego szukał. Natomiast wizyta w
trzecim pokoju
zakończyła się fiaskiem. Pomimo pukania nie otworzono nam
drzwi, a na dodatek
poczęstowano potokiem obelg.
- Nie obchodzi mnie, kim jesteście. Idźcie do diabła! - ryknął
wściekły głos. -
Jutro mam egzamin i nikt mi nie będzie przeszkadzał.
- Cóż za ordynarny człowiek - stwierdził nasz przewodnik,
czerwieniąc się z
gniewu. - Oczywiście nie wiedział, kto to puka, niemniej
jednak jego zachowanie
było nieuprzejme i w tych okolicznościach dość podejrzane.
- Czy może pan powiedzieć, jakiego on jest wzrostu? - zapytał
Holmes.
- Nie bardzo umiem określić. Jest wyższy od Hindusa, lecz
niższy do Gilchrista.
Ma chyba jakieś pięć stóp, sześć cali.
- To bardzo ważne - odparł Holmes. - A teraz, profesorze,
pozwoli pan, że
powiem: "Dobranoc".
Nasz przewodnik wydał z siebie okrzyk zaskoczenia i
oburzenia.

background image

- Wielkie nieba! Chyba nie zostawi mnie pan z tą sprawą?
Jutro jest egzamin.
Dziś wieczorem muszę podjąć jakąś decyzję. Nie mogę
pozwolić na przeprowadzenie
egzaminu, jeśli ktoś miał dostęp do tekstu.
- Proszę zostawić wszystko, tak jak jest. Wpadnę tu jutro
wczesnym rankiem i
porozmawiamy. Możliwe, że będę mógł zasugerować pewne
kroki. Tymczasem proszę
niczego nie zmieniać.
- Dobrze, panie Holmes.
- Może pan spać spokojnie. Z pewnością znajdziemy jakieś
wyjście. Wezmę ze sobą
tę grudkę czarnej gliny i ścinki ołówka. Do widzenia.
Kiedy ponownie znaleźliśmy się na dziedzińcu i spojrzeliśmy w
okna trzech
studentów. Hindus nadal chodził po pokoju, pozostali zaś byli
niewidoczni.
- No i cóż o tym myślisz, Watsonie? - zapytał Holmes, gdy
znaleźliśmy się na
głównej ulicy. - Czy nie przypomina ci to gry towarzyskiej, na
przykład sztuczki
z trzema kartami? Mamy trzech mężczyzn. Jeden z nich jest
winowajcą. Jak
myślisz, który?
- Ten z niewyparzoną gębą. On ma najwięcej na sumieniu. I
ten Hindus, chytra z
niego sztuka. Po co tak chodzi nerwowo po Pokoju?
- To nie ma nic do rzeczy. Wielu ludzi tak robi, kiedy uczy się
Gzegoś na
pamięć.

background image

- Patrzył na nas tak dziwnie.
- Ty też byś patrzył, gdyby ci do pokoju wparował tłum gości,
kiedy
przygotowujesz się do egzaminu i każda chwila jest droga. Nie
widzę w tym nic
podejrzanego. Ołówki i noże również były w porządku. Ale ten
typ mnie
zastanawia.
- Który?
- Ten służący Bannister. Jaki jest jego udział w tej sprawie?
- Zrobił na mnie wrażenie niezwykle uczciwego człowieka.
- Na mnie również. I to właśnie jest dziwne. Dlaczego
niezwykle uczciwy
człowiek... Ale oto i mamy sklep z przyborami piśmiennymi.
Od niego zaczniemy
poszukiwania.
W mieście były tylko cztery takie sklepy i w każdym z nich
Holmes pokazał ścinki
ołówka i gotów był zapłacić wysoką cenę za identyczny.
Wszyscy sprzedawcy
odpowiedzieli, że można go zamówić, ale to nietypowy
ołówek i rzadko mają go w
ofercie. Jednak mój przyjaciel nie zmartwił się tym
niepowodzeniem i tylko
wzruszył ramionami z udaną rezygnacją.
- No i nic z tego nie wyszło, mój drogi Watsonie. Najlepsza i
jedyna poszlaka
zaprowadziła nas w ślepy zaułek. Jestem jednak pewien, że i
bez niej damy sobie
radę. Na Jowisza! Jest już prawie dziewiąta, a gospodyni
wspominała coś o

background image

zielonym groszku na kolację. Twoje zamiłowanie do tytoniu i
ciągłe spóźnianie
się na posiłki doprowadzi do tego, że w końcu wymówią ci
mieszkanie i będę
musiał podzielić twój los. Wcześniej jednak rozwiążemy
zagadkę tego nerwowego
wykładowcy, roztrzepanego służącego i trzech
przedsiębiorczych studentów.
Tego dnia nie wspomniał już więcej o sprawie, chociaż
podczas naszego
spóźnionego posiłku był milczący i zamyślony. Następnego
dnia zapukał do mojego
pokoju już o ósmej rano. Kończyłem właśnie toaletę.
- Czas, byśmy poszli do Kolegium św. Łukasza, Watsonie -
oznajmił. - Czy możesz
obejść się bez śniadania?
- Oczywiście.
- Soames będzie w strasznym stanie nerwów, jeśli nie
przekażemy mu czegoś
optymistycznego.
- A masz dla niego jakąś optymistyczną wiadomość?
- Tak sądzę.
- Czy doszedłeś do jakichś wniosków?
- Tak, mój drogi Watsonie, rozwiązałem zagadkę.
- Czyżbyś zdobył jakiś nowy dowód?
- Aha. Nie na próżno zerwałem się z łóżka o szóstej rano i
przez dwie godziny
ciężko pracowałem, pokonując co najmniej pięć mil. Ale się
opłaciło. Spójrz na
to.

background image

Wyciągnął dłoń, na której leżały trzy grudki czarnej, lepkiej
gliny.
- Wczoraj miałeś tylko dwie.
- A dziś rano zdobyłem trzecią. To oczywiste, że tam, skąd
pochodzi grudka numer
trzy, pochodzi również grudka numer jeden i dwa, nie sądzisz,
Watsonie? Chodźmy
uwolnić naszego przyjaciela Soamesa od bólu.
Zrozpaczony wykładowca rzeczywiście znajdował się w stanie
najwyższego
wzburzenia. Za kilka godzin miał się zacząć egzamin, a on
wciąż nie wiedział,
czy ma ujawnić fakty, czy też pozwolić winowajcy ubiegać się
o cenne stypendium.
Nie był w stanie usiedzieć na miejscu i na nasz widok podbiegł
do Holmesa z
wyciągniętymi rękami.
- Bogu dzięki, że pan przyszedł. Co mam robić? Odwołać
egzamin?
- W żadnym wypadku.
- A co z tym draniem?
- Nie weźmie udziału w egzaminie.
- A więc wie pan, kim on jest?
- Tak sądzę. Jeśli ta sprawa ma pozostać w ukryciu, musimy
nadać sobie pewną
władzę i odbyć mały sąd. Pan, profesorze, ze-^ce usiąść tutaj,
ty, Watsonie, tu,
a ja zajmę miejsce w środku,
w tym fotelu. Myślę, że jesteśmy teraz gotowi napędzić
stracha winowajcy. Proszę
zadzwonić, profesorze.

background image

Po chwili zjawił się Bannister i cofnął się przerażony na widok
tak dostojnego
gremium.
- Zamknijcie drzwi - powiedział Holmes. - A teraz, jeśli łaska,
powiedzcie, co
tu wczoraj zaszło. Twarz służącego pokryła się bladością.
- Powiedziałem już wszystko, proszę pana.
- Nie macie nic do dodania?
- Nie, proszę pana.
- W takim razie coś wam zasugeruję. Kiedy usiedliście wczoraj
na krześle, czy
zrobiliście to po to, by ukryć pewien przedmiot, ujawniający,
kto był w tym
pokoju?
Twarz Bannistera zrobiła się upiornie blada.
- Nie, proszę pana.
- To tylko moja sugestia - powiedział łagodnie Holmes. -
Przyznam szczerze, że
nie potrafię tego dowieść. Lecz wydaje się to
prawdopodobne, ponieważ kiedy
profesor Soames był odwrócony tyłem, wy uwolniliście
człowieka, który ukrywał
się w sypialni.
Służący zwilżył językiem wyschnięte wargi.
- Nie było tam żadnego człowieka.
- Dotychczas mówiliście prawdę, lecz teraz wiem, że
kłamiecie.
- Tam nikogo nie było - powtórzył z uporem.
-

background image


Dajcie spokój, Bannister.
- Naprawdę nikogo tam nie widziałem.
- Skoro tak, to nie mam więcej pytań. Proszę jednak, byście
pozostali w pokoju.
Stańcie tam, przy drzwiach do sypialni. A teraz, profesorze,
czy zechciałby pan
pójść do młodego Gilchrista i poprosić go do nas?
Chwilę później Soames wrócił ze studentem. Był to przystojny
młody człowiek,
wysoki, gibki i zręczny, o sprężystych ruchach i przyjemnej,
szczerej
fizjonomii. Jego zaniepokojone niebieskie
oczy przesunęły się po każdym z nas i w końcu spoczęły na
Ban-nisterze.
- Proszę zamknąć drzwi - powiedział Holmes. - Panie Gil-
christ, jesteśmy tu
zupełnie sami i nikt nie musi wiedzieć o tym, co tu zaszło.
Możemy być ze sobą
zupełnie szczerzy. Chcielibyśmy wiedzieć, jak pan, człowiek
honoru, zdobył się
na taki czyn.
Nieszczęsny młodzieniec zachwiał się i spojrzał z wyrzutem na
Bannistera.
- Ja nic nie powiedziałem, panie Gilchrist! - wykrzyknął
służący.
- Ale zrobiliście to teraz - stwierdził Holmes. - Rozumie pan
chyba, że po tym,
co powiedział Bannister, znalazł się pan w sytuacji bez
wyjścia. Może pana
uratować jedynie szczere wyznanie.

background image

Przez chwilę Gilchrist stał nieruchomo, po czym upadł na
kolana, ukrył twarz w
dłoniach i wybuchnął spazmatycznym łkaniem.
- No, no - powiedział łagodnie Holmes. - Rzeczą ludzką jest
błądzić. Nikt nie
będzie tu pana traktował jak przestępcy. Może ja opowiem
profesorowi, co tu
zaszło, a pan mnie tylko skoryguje, gdybym się mylił, dobrze?
Nie, proszę nie
odpowiadać, tylko słuchać.
Kiedy pan, profesorze, zapewnił mnie, że nikt, nawet
Bannister, nie wiedział, że
te papiery znajdują się w pańskim gabinecie, sprawa
przybrała w mojej głowie
konkretny kształt. Drukarza należało wykluczyć. Mógł
przejrzeć te papiery na
miejscu. Hindus również nie wchodził w grę. Odbitki były
zwinięte w rulon, więc
nie mógł wiedzieć, co zawierają. Wykluczyłem również
możliwość, by ktoś
przypadkiem wszedł do gabinetu i znalazł te papiery. Ten, kto
tu wszedł,
doskonale wiedział, że leżą na biurku.
Kiedy szliśmy do kolegium, dokładnie przyjrzałem się oknu
Pańskiego gabinetu.
Rozbawił mnie pan sugestią, że zastanawiam ^ę nad tym, czy
ktoś w świetle dnia,
na oczach mieszkających po ^ugiej stronie, mógłby przez nie
wejść. Taki pomysł
był absurdem. Zastanawiałem się jedynie, ile wzrostu musiał
mieć mężczyzna, że-

background image

by zajrzeć przez okno do środka i sprawdzić, co leży na biurku.
Mam sześć stóp
wzrostu, ale i tak sprawiłoby mi to trudność. Tym bardziej
komuś, kto jest
niższy ode mnie. Rozumie pan więc, dlaczego moje
podejrzenia padły na
najwyższego z trójki studentów.
Po wejściu do pokoju podzieliłem się z panem moimi
wnioskami na temat stolika
przy oknie. Biurka nie brałem pod uwagę do momentu, gdy
wspomniał pan, że
Gilchrist skacze w dal. Wówczas cała sprawa stała się dla mnie
jasna.
Potrzebowałem jedynie potwierdzających dowodów, które
zresztą uzyskałem.
Oto co zaszło: ten oto młody człowiek spędził popołudnie na
boisku, gdzie
trenował skoki w dal. Wracał, niosąc ze sobą specjalne buty,
które, jak wiecie,
mają kolce. Przechodząc pod pańskim oknem, dostrzegł, z
racji wzrostu, leżące na
biurku odbitki i domyślił się, co zawierają. Nic by się nie stało,
gdyby,
mijając pańskie drzwi, nie zauważył klucza, który przez
nieuwagę zostawił pański
służący. Wiedziony impulsem wszedł do środka, by sprawdzić,
czy rzeczywiście są
to odbitki egzaminacyjne. Niczym nie ryzykował, mógł zawsze
powiedzieć, że
zajrzał, bo chciał się o coś spytać.

background image

Kiedy się przekonał, że jest to tekst egzaminacyjny, uległ
pokusie. Odłożył buty
na biurko... A co pan zostawił na tym krześle pod oknem?
- Rękawiczki - odparł młodzieniec. Holmes spojrzał z triumfem
na Bannistera.
- Położył rękawiczki na krześle i zaczął przepisywać tekst.
Sądził, że profesor
będzie wracał przez główną bramę, więc w porę go zobaczy.
Jak wiemy, profesor
wszedł boczną bramą. Nagle dały się słyszeć jego kroki przy
drzwiach. Nie było
czasu na ucieczkę. Młody człowiek zapomniał o rękawiczkach,
ale złapał buty i
umknął do sypialni. Jak zapewne zauważyliście, rozcięcie na
blacie biurka
zaczyna się cienką linią i pogłębia w kierunku drzwi do
sypialni. Dowodzi to, że
but przeciągnięto właśnie w tę stronę i winowajca tam się
ukrył. Na blacie
pozostała ziemia z kolców. Podobna grudka od-kleiła się w
sypialni. Udałem się
dziś rano na boisko, sprawdziłem.
że taką gliniastą, czarną ziemią pokryta jest bieżnia, i wziąłem
jej próbkę, a
także próbkę trocin, które zapobiegają poślizgnięciu się w
czasie skoku. Czy tak
było, panie Gilchrist?
- Tak, proszę pana - przytaknął młodzieniec.
- Wielkie nieba! - wykrzyknął profesor Soames. - Nie ma pan
nic do dodania?

background image

- Mam, panie profesorze, ale zaskoczenie odjęło mi mowę.
Oto list, który
napisałem do pana dziś rano po nie przespanej nocy.
Zrobiłem to, zanim się
dowiedziałem, że odkryto mój czyn. Proszę. Piszę w nim, że
postanowiłem nie
przystępować do egzaminu. Zaproponowano mi stanowisko
w rodezyjskiej policji i
natychmiast wyjeżdżam do Afryki Południowej.
- Cieszy mnie, że nie zamierzał pan wykorzystać nieuczciwie
zdobytej przewagi -
powiedział profesor Soames. - Ale skąd ta nagła zmiana
planów?
Gilchrist wskazał na Bannistera.
- To on zawrócił mnie ze złej drogi.
- Chyba teraz rozumiecie, że tylko wy mogliście wypuścić z
sypialni tego
młodzieńca, a potem zamknąć drzwi na klucz - zwrócił się do
służącego Holmes. -
Ucieczka przez okno była niemożliwa. Czy moglibyście
rozwikłać ten ostatni
szczegół i wyjawić nam powody swego postępowania?
- Są bardzo proste, ale przy całej swojej inteligencji nie mógł
pan o nich
wiedzieć. Kiedyś służyłem w domu sir Jabeza Gilchri-sta, ojca
tego młodego
dżentelmena. Kiedy stracił majątek, poszedłem na służbę do
kolegium, ale nigdy
nie zapomniałem dawnego pana, choć popadł w kłopoty.
Opiekowałem się, jak

background image

mogłem, jego synem przez pamięć dawnych dni. Kiedy
wszedłem wczoraj do gabinetu
i dowiedziałem się o całej sprawie, pierwszą rzeczą, jaką
zobaczyłem, to leżące
na krześle brązowe rękawiczki pana Gilchrista. Znałem te
rękawiczki i
zrozumiałem, co one oznaczają. Gdyby pan Profesor je
zobaczył, byłby to koniec
wszystkiego. Osunąłem się na to krzesło i nie wstałem, dopóki
pan profesor nie
wyszedł z gabine-
tu. Wówczas w drzwiach sypialni pojawił się mój biedny
panicz, którego huśtałem
kiedyś na kolanach, i wszystko mi wyznał. Czy to nie
oczywiste, że postanowiłem
go ratować i spróbować przekonać go, że nie powinien
czerpać korzyści z tak
niecnego czynu? Czy można mnie za to winić?
- Nie można - przyznał Holmes, wstając z fotela. - No cóż,
profesorze,
rozwiązaliśmy pana drobny problem, a w domu czeka na nas
śniadanie. Chodź,
Watsonie. Co zaś się tyczy pana, młody człowieku, ufam, że w
Rodezji się panu
powiedzie. Raz w życiu upadł pan nisko. Przyszłość pokaże, jak
wysoko potrafi
pan się wspiąć.
Stowarzyszenie Czerwonych Głów
Pewnego jesiennego dnia odwiedziłem mojego przyjaciela
Sheriocka Holmesa i

background image

zastałem go pogrążonego w rozmowie z tęgim, rumianym,
starszym jegomościem o
ogniście rudych włosach. Przeprosiłem za wtargnięcie i
zamierzałem się wycofać,
lecz Holmes wciągnął mnie do pokoju i zamknął drzwi.
- Przyszedłeś w samą porę, drogi Watsonie - powiedział
serdecznie.
- Zdaje się, że jesteś zajęty.
- Oczywiście, i to bardzo.
- W takim razie zaczekam w pokoju obok.
- W żadnym razie. Ten dżentelmen, panie Wilson, był moim
partnerem i pomocnikiem
w wielu sprawach i jestem pewien, że i tym razem okaże się
nieocenionym
towarzyszem.
Zażywny jegomość wstał z krzesła i ukłonił się, obrzucając
mnie jednocześnie
podejrzliwym spojrzeniem.
- Usiądź na kanapie - polecił Holmes, sadowiąc się w fotelu
1 łącząc czubki palców, jak zwykle, kiedy nad czymś rozmyślał.
- Wiem, drogi
Watsonie, że podzielasz moje zamiłowanie do wszystkiego, co
dziwne i
wykraczające poza monotonię i wszelką rutynę. Dowodzi tego
zapał, z jakim
zabrałeś się do spisywania, i wybacz, że to powiem,
upiększania moich przygód.
- Twoje sprawy zawsze bardzo mnie interesowały -
powiedziałem.
-- Czy przypominasz sobie, co mówiłem owego dnia, kiedy
ujęliśmy się sprawą

background image

panny Mary Sutherland? Że nic nie jest tak interesujące, jak
skutki ludzkich
poczynań i dziwnych zbiegów °kliczności. Żadne wytwory
naszej wyobraźni nie mogą
się
2 nimi równać.
- Pozwoliłem sobie wówczas w to wątpić.
- Będziesz chyba musiał zmienić zdanie, bo moją tezę
potwierdzają liczne fakty.
Obecny tu pan Jabez Wilson był uprzejmy odwiedzić mnie dziś
rano i opowiedzieć
niezwykłą historię. Mówiłem ci już, że dziwne i niezwykłe
zdarzenia często łączą
się nie z wielkimi, lecz z drobniejszymi przestępstwami.
Niekiedy pojawiają się
nawet wątpliwości, czy w ogóle dokonano jakiegoś
przestępstwa. Z tego, co
zdążyłem usłyszeć, trudno mi powiedzieć, czy ta sprawa ma
związek z jakimś
przestępstwem, muszę jednak przyznać, że wydarzenia są
zadziwiające. Panie
Wilson, proszę łaskawie opowiedzieć nam swoją historię.
Proszę pana o jej
powtórzenie nie dlatego, że mój przyjaciel, doktor Watson,
nie słyszał początku,
lecz po to, by żaden szczegół nie umknął mojej uwagi. Z
reguły już pierwsze
wskazówki kierują mnie na właściwy trop, a to dzięki innym
podobnym sprawom,
które mam w pamięci. Jednak w tym wypadku przyznaję, że
fakty są wyjątkowe.

background image

Tęgi jegomość wypiął dumnie pierś i z kieszeni palta
wyciągnął brudną i pomiętą
gazetę. W czasie gdy szukał czegoś w dziale ogłoszeń,
spróbowałem wysnuć jakieś
wnioski z jego ubioru i wyglądu, tak jak czynił to mój
przyjaciel.
Niestety, niewiele z nich wydedukowałem. Nasz gość sprawiał
wrażenie
najzupełniej przeciętnego angielskiego handlowca -
korpulentnego, napuszonego i
powolnego. Miał na sobie workowate, szare spodnie w kratę,
przybrudzony czarny
surdut i płową kamizelkę z grubą miedzianą dewizką i jakimś
kwadratowym
kawałkiem metalu. Na krześle leżał wytarty cylinder i
wyblakłe brązowe palto z
wygniecionym aksamitnym kołnierzem. W wyglądzie tego
człowieka nie było nic
szczególnego, z wyjątkiem jaskrawoczerwonych włosów i
wyrazu najwyższego smutku
i niezadowolenia na twarzy.
Bystre oko Sheriocka Holmesa dostrzegło moje wysiłki.
Uśmiechnął się i pokręcił
głową.
- Z wyjątkiem tak oczywistych faktów, jak to, że przez pewien
czas wykonywał
ręczną pracę, zażywa tabaki, jest masonem, był
w Chinach, a ostatnio bardzo dużo pisał, nic więcej nie mogę
wydedukować.
Pan Jabez Wilson zamarł z palcem na gazecie i spojrzał
zaskoczony na mojego

background image

towarzysza.
- Jak pan to odkrył, panie Holmes? - zapytał. - Skąd pan na
przykład wie, że
parałem się ręczną robotą? To święta prawda, bo zaczynałem
jako cieśla okrętowy.
- Pańskie dłonie na to wskazują. Prawą ma pan znacznie
większą od lewej. Musiał
jej pan często używać i mięśnie się rozrosły.
- A co z tabaką i tym, że należę do masonów?
- Nie chciałbym obrażać pańskiej inteligencji, więc powiem
tylko, że wbrew
zasadom tej organizacji nosi pan spinkę z łukiem i cyrklem.
- A prawda, zapomniałem o niej. Ale jak pan odkrył, że
ostatnio dużo pisałem?
- Ma pan wyświecony prawy mankiet i na lewym jasną smugę
w okolicy łokcia, w
miejscu, gdzie go pan opierał.
- A Chiny?
- Ryba, którą ma pan wytatuowaną nad nadgarstkiem, mogła
być zrobiona tylko w
Chinach. Swojego czasu studiowałem techniki tatuażu i nawet
napisałem na ten
temat kilka artykułów. Charakterystyczna dla Chin jest
metoda barwienia rybich
łusek na jasnoróżowo. Poza tym ma pan przyczepioną do
dewizki chińską monetę.
Nasz gość wybuchnął głośnym śmiechem.
- Coś podobnego! Myślałem, że jest pan bardzo mądry,
tymczasem nie ma w tym nic
szczególnego.

background image

~ Zaczynam się zastanawiać, Watsonie, czy nie popełniam
błędu, ujawniając to
wszystko - stwierdził Holmes. - Omne ignotum Pro magnifico,
mówi łacińska
maksyma, czyli wszystko, co nieznane, wydaje się wspaniałe.
Jeśli będę nazbyt
szczery, ucierpi na tym moja reputacja. Czy znalazł pan już to
ogłoszenie, panie
Wilson?
- Tak - odparł, trzymając gruby czerwony palec w połowie
kolumny. - Od niego
wszystko się zaczęło. Proszę je przeczytać, sir. Wziąłem z jego
rąk gazetę i
przeczytałem, co następuje:
Do Stowarzyszenia Czerwonych Głów:
Zgodnie z ostatnią wolą świętej pamięci Ezechiasza Hopkinsa
z Lebanon - stan
Pensylwania w Stanach Zjednoczonych, zwolniło się miejsce w
stowarzyszeniu,
które upoważnia jego członka do otrzymywania pensji w
wysokości czterech funtów
tygodniowo w zamian za drobne usługi. Mogą się o nie
ubiegać wszyscy zdrowi na
ciele i umyśle rudzi mężczyźni w wieku powyżej dwudziestu
jeden lat. Należy
zgłaszać się osobiście do pana Duncana Rossa w poniedziałek,
o jedenastej, w
biurze stowarzyszenia, Pope's Court 7 przy Fleet Street.
- Cóż to ma znaczyć, na Boga?! - wykrzyknąłem po
dwukrotnym przeczytaniu tego
niezwykłego ogłoszenia.

background image

Holmes zachichotał i poruszył się w fotelu, jak zwykle, kiedy
był w doskonałym
humorze.
- Zbija z tropu, nieprawdaż? - powiedział. - A teraz, panie
Wilson, proszę nam
opowiedzieć o sobie, domu i o tym, jak to wpłynęło na
pańskie życie. Najpierw
jednak zapisz tytuł gazety i datę, Watsonie.
- To "Morning Chronicie" z 27 kwietnia 1890 roku, czyli sprzed
dwóch miesięcy.
- Doskonale. A więc, panie Wilson?
- Jak już mówiłem, prowadzę mały lombard przy Coburg Squa-
re, niedaleko City -
rozpoczął swą opowieść Jabez Wilson, wycierając spocone
czoło. - Nie jest to
duży interes i ostatnio wystarcza mi jedynie na przeżycie.
Kiedyś miałem dwóch
pomocników, ale teraz tylko jednego. Stać mnie na to, by
płacić mu całą pensję,
lecz on zgodził się pracować za połowę, by uczyć się zawodu.
- Jak się nazywa ten wspaniałomyślny młodzieniec? - zapytał
Holmes.
- Yincent Spaulding, i wcale nie jest taki młody. Zresztą trudno
określić jego
wiek. Niezwykle bystry z niego pomocnik, panie Holmes.
Gdzie indziej mógłby
zarobić dwa razy więcej. Skoro jednak jest zadowolony, po
cóż miałbym mu to
mówić?
- Jest więc pan szczęśliwcem, mogąc zatrudniać pracownika,
który godzi się na

background image

niższą pensję. To się rzadko zdarza. Wygląda na to, że pański
pomocnik jest
równie niezwykły, jak to ogłoszenie.
- Och, ma też swoje wady - zauważył Wilson. - Nigdy nie
widziałem kogoś tak
zainteresowanego fotografią. Wciąż pstryka zdjęcia, zamiast
się uczyć, a potem
znika w piwnicy, niczym królik w norze, żeby je wywoływać.
To jego główna wada,
bo tak poza tym nie można mu nic zarzucić.
- Przypuszczam, że nadal u pana pracuje?
- Tak, sir. Prócz niego mam jeszcze czternastoletnią
dziewczynę, która gotuje i
sprząta. Jestem wdowcem i nie mam dzieci. Żyjemy bardzo
spokojnie i rzadko
wychodzimy z domu. Dopiero to ogłoszenie wszystko
zmieniło. Dwa miesiące temu
Spaulding przyszedł do mojego biura z gazetą w ręku i
powiedział:
"Szkoda, że nie jestem rudy".
"Dlaczego?" - spytałem.
"Bo zwolniło się miejsce w Stowarzyszeniu Czerwonych Głów.
Można tam zdobyć
niezłą fortunkę. Podejrzewam, że wolnych posad jest więcej
niż chętnych, więc
członkowie zarządu zachodzą w głowę, co zrobić z pieniędzmi.
Gdybym tylko mógł
zmienić kolor włosów, to natychmiast skorzystałbym z okazji".
"A cóż to za okazja?" - spytałem. Widzi pan, panie Holmes,
jestem wielkim

background image

domatorem. Interes przychodzi do mnie, a nie ja do niego,
więc całymi tygodniami
nie wychodzę poza próg domu. Dlatego nie wiem, co dzieje
się na zewnątrz, i
zawsze chętnie słucham różnych nowin.
"Nie słyszał pan o Stowarzyszeniu Czerwonych Głów?" -
zapytał ze zdziwieniem.
"Nie".
"Dziwi mnie to, bo nadawałby się pan na tę posadę".
"A cóż ona jest warta?"
"Och, tylko dwieście funtów na rok, ale praca jest lekka i nie
kolidowałaby z
pana zajęciami".
Bardzo mnie to zaciekawiło, bo interes ostatnio szedł słabo i
dodatkowe dwie
setki bardzo by się przydały.
"Opowiedz mi o tym coś więcej" - poprosiłem.
"Może pan sam o tym przeczytać w ogłoszeniu - powiedział,
wręczając mi gazetę. -
Podali nawet adres, pod który należy się zgłosić. Z tego co
wiem, stowarzyszenie
założył amerykański milioner, Ezechiasz Hopkins, człowiek
niezwykle oryginalny.
Sam był rudy i darzył sympatią wszystkich rudych. Kiedy
umarł, okazało się, że
zostawił olbrzymi majątek z poleceniem, by dać posadę
wszystkim, którzy mają
rude włosy. Słyszałem, że dobrze płacą i nie ma wiele do
roboty".
"Ale na pewno będzie mnóstwo chętnych" - powiedziałem.

background image

"Nie tak wielu, jak pan myśli - odparł. - Dotyczy to bowiem
tylko Londynu i
dorosłych mężczyzn. Ten Amerykanin zaczynał w Londynie,
dlatego pragnie teraz
przysłużyć się miastu. Słyszałem również, że posady nie
otrzymają ci, którzy
mająjasnorude lub ciemnorude włosy. W grę wchodzą tylko
ognistorudzi. Jeśli
zależy panu na tej posadzie, wystarczy się tam zgłosić. Chyba
że kilkaset funtów
nie jest warte pańskiego zachodu".
Jak panowie widzą, moje włosy mają głęboki odcień
czerwieni, toteż uznałem, że
jeśli będzie jakaś konkurencja, mam duże szansę. Kazałem
więc Spauldingowi
zamknąć lombard i pójść ze mną. Nie miał nic przeciwko temu
i wyruszyliśmy pod
wskazany w ogłoszeniu adres.
Chyba drugi raz nie zobaczę takiego widoku, panie Holmes. Z
północy, południa,
wschodu i zachodu nadchodzili mężczyźni o najróżniejszych
odcieniach rudych
włosów. Fleet Street była nimi zapchana, a Pope's Court
wyglądał jak stragan z
pomarańczami. Nie przypuszczałem, że w Londynie jest aż
tylu rudych.
I ileż odcieni rudego - słomiany, cytrynowy, pomarańczowy,
ceglasty, w kolorze
selera irlandzkiego, wątroby, gliny, ale - tak jak powiedział
Spaulding - tylko

background image

niewielu miało płomiennorudy kolor. Kiedy zobaczyłem ten
tłum, miałem ochotę
zrezygnować. Spaulding jednak nie chciał o tym słyszeć. Nie
wiem, jak to zrobił,
ale rozpychając się łokciami, dobrnął do schodów
prowadzących do biura. Płynął
po nich nieprzerwany strumień mężczyzn: jedni wchodzili,
drudzy wychodzili z
wyrazem zawodu na twarzy. Lecz i tę przeszkodę udało nam
się pokonać i
znaleźliśmy się w biurze.
- To bardzo interesujące, co pan mówi - przyznał Holmes,
kiedy jego klient
umilkł na chwilę, odświeżając sobie pamięć szczyptą tabaki.
- W biurze nie było nic z wyjątkiem dwóch krzeseł i stołu, za
którym siedział
niski mężczyzna o włosach jeszcze czerwieńszych od moich -
podjął opowieść nasz
gość. - Każdemu z kandydatów mówił kilka słów, a potem
zawsze wynajdywał jakąś
usterkę. Okazało się, że uzyskanie posady nie było taką prostą
sprawą. Jednak
kiedy przyszła nasza kolej, mały człowieczek okazał nam
większą przychylność niż
innym i zamknął drzwi, by móc z nami porozmawiać na
osobności.
"To jest pan Jabez Wilson - oświadczył mój pomocnik. - Jest
gotów objąć posadę w
stowarzyszeniu".
"I wspaniale się do tego nadaje - odpowiedział ten człowiek. -
Nie przypominam

background image

sobie, żebym kiedykolwiek widział takie włosy".
Cofnął się, przechylił głowę na bok i przyglądał się im tak
długo, że poczułem
się zawstydzony. Potem nagle podszedł do mnie i gorąco
pogratulował sukcesu.
"Nie ma co się wahać - oznajmił. - Ale najpierw muszę jeszcze
coś sprawdzić. -
Złapał mnie za włosy i mocno pociągnął, aż krzyknąłem z bólu.
- Widzę łzy w
pańskich oczach - powiedział. ~ I tak właśnie powinno być.
Musimy być ostrożni,
bo dwa razy zostaliśmy oszukam: raz była to peruka, a drugi
raz farba. Mógł-
bym o tym długo opowiadać. Są to jednak historie, które nie
przy-stoją uczciwemu
człowiekowi".
Podszedł do okna i krzyknął głośno, że posada jest już zajęta.
Rozległ się
pomruk niezadowolenia i ludzie zaczęli się rozchodzić.
"Nazywam się Duncan Ross - powiedział człowieczek - i
jestem pracownikiem
opłacanym z funduszu pozostawionego przez naszego
szlachetnego beneficjenta. Czy
jest pan żonaty, panie Wil-son? Ma pan rodzinę?"
Odpowiedziałem, że nie.
"O mój Boże! To doprawdy problem - zmartwił się. - Przykro
mi to słyszeć. Celem
funduszu jest rozkrzewianie i wspomaganie rudowłosych.
Wielka szkoda, że jest
pan kawalerem".

background image

Twarz mi się wydłużyła, bo pomyślałem, że nici z posady.
Jednak po chwili
zastanowienia Ross oznajmił, że to nic nie szkodzi.
"Mogą się krzywić, lecz uważam, że musimy zrobić ustępstwo
na rzecz kogoś z
takimi włosami. Kiedy może pan zacząć pracę?"
"Ale ja już mam pracę" - powiedziałem.
"Och, proszę się tym nie martwić, panie Wilson - odparł Vin-
cent Spaulding. -
Zastąpię pana".
"W jakich godzinach miałbym pracować?" - spytałem.
"Od dziesiątej do drugiej".
Muszę tu dodać, że największy ruch w lombardzie jest
wieczorem, a zwłaszcza w
czwartki i piątki, przed dniami wypłat, więc przedpołudnia
mam wolne.
"Bardzo mi to odpowiada - powiedziałem. - A ile wynosi
pensja?"
"Cztery funty tygodniowo".
"A moje obowiązki?"
"Będą czysto symboliczne".
"Co pan rozumie przez czysto symboliczne?"
"W czasie pracy nie wolno panu wychodzić ani z biura, ani z
budynku. Jeśli pan
wyjdzie, straci pan posadę. Tak stanowi testament. Jeśli
wyjdzie pan z biura,
złamie pan jego warunki".
"To tylko cztery godziny dziennie, nie będę więc musiał
wychodzić" - odparłem.
"Nie ma żadnych wyjątków - powiedział Duncan Ross. - Ani
choroba, ani interes,

background image

nic. Albo pan zostaje, albo traci posadę".
"A co będę robił?"
"Będzie pan przepisywał »Encyklopedię Britannica«. Oto jest
jej pierwszy tom.
Musi pan postarać się o atrament, stalówki i papier. My
zapewniamy stół i
krzesło. Będzie pan gotowy na jutro?"
"Oczywiście" - odparłem.
"W takim razie do zobaczenia, panie Wilson, i jeszcze raz
gratuluję".
Z ukłonem wyprowadził mnie z pokoju. Wróciłem do domu,
nie mogąc uwierzyć we
własne szczęście.
Myślałem o tym przez cały dzień, a wieczorem wpadłem w
panikę. Doszedłem do
wniosku, że cała sprawa to jedno wielkie oszustwo, lecz nie
mogłem zrozumieć,
jaki był jego cel. Wydawało się niewiarygodne, by ktoś mógł
pozostawić taki
testament, jak również to, że miałem dostawać pensję za
przepisywanie
encyklopedii. Yincent Spaulding robił wszystko, by mnie
pocieszyć, ale ja, leżąc
już w łóżku, postanowiłem zrezygnować. Rano jednak
uznałem, że spróbuję, kupiłem
butelkę atramentu, pióro, siedem arkuszy papieru
kancelaryjnego i wyruszyłem do
Pope's Court.
Ku mojemu zaskoczeniu i radości wszystko było jak należy.
Czekał na mnie stół i

background image

pan Duncan Ross, który pilnował, czy uczciwie pracuję. Kazał
mi zacząć od litery
A i wyszedł. Zaglądał jednak od czasu do czasu, by sprawdzić,
czy wszystko w
porządku. O drugiej pożegnał mnie, chwaląc, że tak dużo
przepisałem, i zamknął
za mną drzwi biura.
Tak mijał dzień za dniem, a w sobotę mój szef wręczył mi
cztery funty
tygodniówki. Podobnie przeszedł następny tydzień, a po nim
Jeszcze jeden.
Każdego dnia zjawiałem się o dziesiątej i wychodziłem o
drugiej. Pan Ross coraz
rzadziej się pojawiał, przeważnie tylko rano, w końcu przestał
w ogóle
przychodzić. Nie odważyłem się
jednak opuścić pokoju, obawiając się, że w każdej chwili może
się zjawić. Posada
tak mi odpowiadała, że wolałem nie ryzykować jej utraty.
Minęło osiem tygodni. Skończyłem hasła o architekturze,
arystokracji i
astrologii i miałem nadzieję, że wkrótce przejdę do litery B.
Sporo wydałem na
papier kancelaryjny i zapełniłem nim prawie całą półkę. I
nagle wszystko się
skończyło.
- Skończyło?
- Tak, sir. Właśnie dziś rano. Przyszedłem do biura jak zwykle
o dziesiątej i
zastałem drzwi zamknięte, a na nich kartkę. Oto ona. Podał
nam biały kartonik,

background image

na którym widniał napis:
Stowarzyszenie Czerwonych Głów zostaje rozwiązane. 9
października 1890
Popatrzyliśmy z Holmesem na siebie. Cała ta sprawa wydała
się tak komiczna, że
wybuchnęliśmy śmiechem.
- Nie widzę w tym nic śmiesznego! - wykrzyknął nasz gość,
oblewając się krwistym
rumieńcem. - Jeśli potraficie jedynie śmiać się ze mnie, pójdę
gdzie indziej.
- Nie, nie - zaprotestował Holmes. - Za nic nie chciałbym
stracić pańskiej
sprawy. To doprawdy niezwykła historia. Proszę wybaczyć, ale
jest w niej coś
zabawnego. Co pan zrobił, kiedy zobaczył tę kartkę na
drzwiach?
- Byłem oszołomiony i nie wiedziałem, co robić. Potem
obszedłem sąsiednie biura,
lecz nikt nie potrafił udzielić mi informacji. W końcu udałem
się do właściciela
posesji, który jest księgowym i mieszka na parterze.
Zapytałem go, czy nie wie,
co się stało ze Stowarzyszeniem Czerwonych Głów. Odparł, że
nigdy nie słyszał o
czymś takim. Wtedy zapytałem go o pana Duncana.
Powiedział, że go nie zna.
"Chodzi mi o tego dżentelmena spod czwórki" - wyjaśniłem.
"Tego z rudymi włosami?"
"Tak".
"Ach, on nazywa się William Morris - odparł. - Jest radcą
prawnym. Wynajmował

background image

ten pokój tylko czasowo, dopóki jego biuro nie będzie
gotowe. Wczoraj się
wyprowadził".
"Gdzie mógłbym go znaleźć?"
"W nowym biurze. Zostawił mi nawet adres: King Edward
Street 17, koło St.
Paul's".
- Poszedłem tam, panie Holmes. Pod tym adresem mieści się
fabryka sztucznych
rzepek kolanowych i nikt tam nie słyszał ani o Williamie
Morrisie, ani o
Duncanie Rossie.
- I co pan wówczas zrobił? - zapytał Holmes.
- Wróciłem do domu i poprosiłem o radę mojego pomocnika.
Lecz on powiedział
tylko, żebym zaczekał, bo na pewno przyślą mi jakieś
wyjaśnienie. Ale to mnie
nie zadowoliło, panie Holmes. Nie zamierzałem poddać się
bez walki. Dowiedziałem
się, że pan udziela pomocy ludziom w potrzebie, przyszedłem
więc prosto do pana.
- I mądrze pan zrobił - powiedział Holmes. - Pańska sprawa
jest niezwykle
interesująca i z przyjemnością się nią zajmę. Podejrzewam, że
kryje się za tym
coś znacznie poważniejszego.
- Ja myślę! - wykrzyknął Jabez Wilson. - Straciłem cztery funty
tygodniowo.
- Co się tyczy pańskiej osoby, to nie ma pan powodu do skargi
- stwierdził

background image

Holmes. - Wprost przeciwnie. Zarobił pan przecież jakieś
trzydzieści funtów, nie
mówiąc już o wiedzy, którą pan zdobył, przepisując hasła z
encyklopedii.
- To prawda. Ale chciałbym się dowiedzieć, kim są ci ludzie i
jaki mieli cel w
tym, by tak ze mnie zadrwić. Drogo ich ten żart kosztował.
- Postaramy się to wyjaśnić. A teraz proszę mi jeszcze
odpowiedzieć na kilka
pytań. Jak długo pracuje u pana ten pomocnik, który pokazał
panu ogłoszenie?
- Miesiąc.
- Jak go pan znalazł?
- Przez ogłoszenie.
- Czy był jedynym kandydatem?
- Nie, miałem ich dwunastu.
- Dlaczego wybrał pan jego?
- Bo był zręczny i tani.
- Zgodził się pracować za połowę.
-Tak.
- Jak wygląda ten Yincent Spaulding?
- Niski, silnie zbudowany, energiczny, bez zarostu, choć
dochodzi do
trzydziestki. Na czole ma białą plamę. Holmes uniósł się w
fotelu.
- Tak też myślałem. Zauważył pan może, czy ma przekłute
uszy?
- Tak, proszę pana. Powiedział, że przekłuli mu je Cyganie,
kiedy był dzieckiem.
- Hmm - mruknął Holmes, pogrążając się w myślach. - Czy
nadal u pana pracuje?

background image

- O tak.
- I zajmował się interesem podczas pańskiej nieobecności?
- Nie mogę na niego narzekać, sir. Zresztą rano niewiele jest
do roboty.
- Dziękuję, panie Wilson. Za dzień lub dwa przekażę panu
moje wnioski. Dziś jest
sobota, myślę więc, że w poniedziałek będę już coś wiedział.
- No i co o tym myślisz, Watsonie? - zapytał Holmes po
wyjściu naszego gościa.
- Nic nie myślę - odparłem szczerze. - To bardzo tajemnicza
sprawa.
- Zazwyczaj bywa tak, że im coś jest dziwniejsze, tym bardziej
okazuje się
później banalne. To twoje własne słowa. Najtrudniej
rozwikłać najprostsze
przestępstwa, tak jak trudno rozpoznać pospolitą twarz. W
tym wypadku muszę
jednak szybko działać.
- Co więc zamierzasz zrobić? - zapytałem.
- Zapalić - odparł. - To sprawa na trzy fajki. Proszę cię o
pięćdziesiąt minut
absolutnej ciszy.
Zwinął się w fotelu, podciągnął w górę kolana i siedział tak z
zamkniętymi
oczami i czarną glinianą fajką, sterczącą niczym dziób jakiegoś
dziwnego ptaka.
Myślałem, że usnął, kiedy nagle wstał z fotela i odłożył fajkę
na gzyms kominka.
- Sarasate gra dziś po południu w St. James's Hali - oznajmił. -
Co ty na to,

background image

Watsonie? Czy twoi pacjenci wytrzymają kilka godzin bez
ciebie?
- Nie mam dziś żadnych wizyt.
- W takim razie wkładaj kapelusz i chodźmy. Chcę się przejść
po City, a po
drodze zjeść lunch. W programie koncertu jest sporo muzyki
niemieckich
kompozytorów, która bardziej odpowiada moim gustom niż
włoska czy francuska.
Jest analityczna, a ja pragnę analizować.
Pojechaliśmy koleją podziemną do stacji Aldersgate i po
krótkim spacerze
dotarliśmy do Saxe-Coburg Square. Był to ubogi, mały plac,
sprawiający pozory
zamożności. Z czterech stron otaczały go obskurne
dwupiętrowe kamienice, których
okna wychodziły na ogrodzony trawnik, zarośnięty chwastami
i krzewami laurowymi,
próbującymi rozproszyć duszną i odpychającą atmosferę. Na
narożnym domu widniały
trzy złote kule i brązowa tablica z napisem "Jabez Wilson". Był
to lombard
naszego rudowłosego klienta. Holmes zatrzymał się tu i
uważnie obejrzał dom.
Następnie przeszedł się wzdłuż placu. Na koniec wrócił do
lombardu, postukał
laską w chodnik, po czym podszedł do drzwi i zapukał.
Otworzył je inteligentnie
wyglądający, gładko wygolony młodzieniec, który gestem
zaprosił go do środka.

background image

- Dziękuję - odpowiedział Holmes. - Chciałem tylko zapytać,
jak dojść stąd do
Strandu.
- Przy trzeciej przecznicy w prawo i czwartą w lewo - odparł
zapytany i zamknął
drzwi.
- Bystry młodzieniec - zauważył Holmes. - To chyba czwar-
ty najbystrzejszy człowiek w Londynie, a może nawet i trzeci.
Miałem okazję o
nim słyszeć.
- Zdaje się, że pomocnik pana Wilsona jest zamieszany w tę
sprawę -
powiedziałem. - Zapytałeś go o drogę, by mu się
przyjrzeć?
-Nie.
- W takim razie po co?
- By przyjrzeć się jego spodniom.
- I co zobaczyłeś?
- To, co spodziewałem się zobaczyć.
- Dlaczego stukałeś w chodnik?
- Drogi doktorze, teraz jest czas obserwacji, nie wyciągania
wniosków. Jesteśmy
szpiegami na wrogim terytorium. Poznaliśmy już Saxe-Coburg
Square. Teraz
zobaczmy, co znajduje
się z tyłu.
Ulica, w którą skręciliśmy, różniła się od placu, tak jak wierzch
obrazu różni się od spodu. Była to jedna z głównych arterii
miasta prowadzących
na północ i zachód. Stały wzdłuż niej liczne sklepy, a
chodnikiem sunął gęsty

background image

tłum przechodniów. Patrząc na eleganckie magazyny i okazałe
biura, trudno było
uwierzyć, że graniczyły
z ponurym i martwym placem.
- Chciałbym zapamiętać układ domów - powiedział Holmes,
stając na rogu i
lustrując z uwagą ulicę. - Znajomość Londynu to moje hobby.
Najpierw mamy
Mortimera, potem sklep tytoniowy, kiosk z gazetami, filię
Banku Coburg dla City
i okolic, restaurację wegetariańską i zakład powozów
McFarlane'a. Tu zaczyna się
druga przecznica. A teraz, doktorze, czas na odpoczynek,
kanapkę i fi liżankę
kawy, a potem znajdziemy się w krainie skrzypiec, gdzie
króluje słodycz i
harmonia i nie ma rudych klientów i tajemniczych
zagadek.
Mój przyjaciel był zapalonym muzykiem, nie tylko
uzdolnionym wirtuozem, lecz
również utalentowanym kompozytorem. Przez cały koncert
pławił się w
szczęśliwości, poruszając długimi
palcami w takt muzyki. Na jego twarzy błąkał się delikatny
uśmiech, a oczy
spoglądały marzycielsko. Było to niepodobne do
niezmordowanego, czujnego,
twardego tropiciela przestępców. Te dwie cechy jego
charakteru doskonale ze sobą
współgrały. Perfekcyjna dokładność i niezwykła inteligencja
stanowiły

background image

przeciwwagę dla romantycznych i kontemplacyjnych
nastrojów, które go czasami
ogarniały. Ta dwoistość natury sprawiała, że marzyciel w
jednej chwili zmieniał
się w tryskającego energią detektywa. Był równie wspaniały
także wtedy, gdy
improwizował na skrzypcach. I nagle ogarniała go żądza
tropienia, bystry umysł
wznosił się na wyżyny inteligencji i ci, którzy nie znali jego
metod, patrzyli
na niego jak na człowieka o nadzwyczajnych, niedostępnych
zwykłym śmiertelnikom
zdolnościach. Kiedy obserwowałem go tego popołudnia,
czułem, że nadchodzi
niedobry czas dla tych, których zamierzał dopaść.
- Pewnie chciałbyś wrócić do domu, doktorze - powiedział,
kiedy wyszliśmy z
sali.
- Tak - przyznałem.
- Mam kilka spraw do załatwienia. Zajmie mi to kilka godzin.
Ta sprawa z Coburg
Square jest poważna.
- Jak bardzo?
- Zanosi się na poważne przestępstwo. Mam jednak wszelkie
powody przypuszczać,
że zdążymy temu zapobiec. Jednak sobota jest tu pewną
komplikacją. Dziś w nocy
będzie mi potrzebna twoja pomoc.
- O której godzinie?
- Powiedzmy o dziesiątej.
- Wobec tego będę o dziesiątej na Baker Street.

background image

- Doskonale. I weź ze sobą rewolwer, bo może być
niebezpiecznie.
Pomachał mi ręką, odwrócił się na pięcie i zniknął w tłumie. W
kontaktach z
Holmesem zawsze przygniatała mnie świadomość własnej
ograniczoności. Słyszałem i
widziałem to samo, co
on, tymczasem z jego słów wynikało, że nie tylko wie, co
zaszło, lecz także, co
się zdarzy, podczas gdy dla mnie cała ta sprawa była nadal
zagmatwana i
groteskowa. Jadąc do domu na Kensington, jeszcze raz
przebiegłem w myślach
opowieść rudego kopisty encyklopedii, naszą wizytę na Saxe-
Coburg Square i
złowieszcze słowa Holmesa. Co miała znaczyć ta nocna
wyprawa i dlaczego kazał mi
wziąć pistolet? Holmes wspominał, że ten pomocnik pana
Wilsona jest wyjątkowym
człowiekiem i może odegrać poważną rolę w jakimś
przestępstwie. Próbowałem
rozwiązać tę zagadkę, lecz w końcu dałem za wygraną,
uznając, że dzisiejsza



noc wszystko wyjaśni.
Wyszedłem z domu kwadrans po dziewiątej. Przed domem na
Baker Street stały dwie
dorożki. Na korytarzu usłyszałem dochodzące z pokoju
Holmesa głosy. Mój

background image

przyjaciel rozmawiał właśnie z dwoma dżentelmenami.
Jednym z nich był Peter
Jones, agent policji. Drugi miał pociągłą, smutną twarz,
błyszczący cylinder i
niezwykle elegancki surdut.
- Ha! Jesteśmy więc w komplecie - oznajmił Holmes,
wkładając płaszcz i biorąc z
wieszaka szpicrutę. - Chyba znasz pana Jo-nesa ze Scotland
Yardu, Watsonie? A to
jest pan Merryweather, który będzie nam towarzyszył w
nocnej wyprawie.
- Znów polujemy w parach, doktorze - wtrącił Jones z ważną
miną. - Nasz
przyjaciel to świetny myśliwy. Potrzeba mu tylko psa
do pomocy.
- Mam nadzieję, że zdobyczą nie okaże się dzika gęś - mruknął
pan Merryweather.
- Może pan zaufać Holmesowi, sir - zapewnił go z dumą agent
policji. - Ma swoje
metody, które, proszę wybaczyć, są nieco zbyt teoretyczne i
fantastyczne, ale
dobry z niego detektyw. Pozwolę sobie po raz kolejny
powtórzyć, że w sprawie
morderstwa Sholto i skarbu Agra spisał się lepiej niż policja.
- Skoro pan tak twierdzi, to w porządku - powiedział z
szacunkiem Merryweather.
- Nie zmienia to jednak faktu, że stracę robra i to pierwszy raz
od dwudziestu
siedmiu lat,
- Przekona się pan, że stawka w tej grze będzie znacznie
wyższa, a rozgrywka

background image

znacznie ciekawsza. Zagra pan bowiem o jakieś trzydzieści
tysięcy funtów, a pan
Jones o człowieka, na którego od dawna poluje.
- Nazywa się John Ciay i jest mordercą, złodziejem i
fałszerzem. To młody
człowiek, jednak najlepszy w swym fachu. Dlatego lepiej, żeby
znalazł się za
kratkami. Ten John Ciay to nie byle kto. Jego dziadek był
księciem, a on sam
studiował w Eton i Oxfordzie. Jego mózg zręcznością
dorównuje palcom. Choć
często natrafialiśmy na ślady jego działalności, to zawsze
udało mu się wymknąć.
Jednego dnia potrafi być w Szkocji, dokonuje kradzieży, a w
następnym tygodniu
zbiera pieniądze na budowę sierocińca w Korn-walii. Od lat go
ścigam, lecz nigdy
go nie widziałem.
- Mam nadzieję, że dziś w nocy dokonam prezentacji. Ja
również miałem okazję
zetknąć się z Johnem Clayem i zgadzam się z panem, że jest
profesjonalistą w
swej dziedzinie. Ale minęła dziesiąta i najwyższy czas ruszać.
Może panowie
wsiądą do pierwszej dorożki, a my z Watsonem pojedziemy
drugą.
Sheriock Holmes niewiele mówił w czasie drogi. Nucił jedynie
pod nosem utwory z
koncertu. Kluczyliśmy pośród labiryntu oświetlonych
gazowymi lampami ulic, aż na
koniec dotarliśmy na ulicę Farrington.

background image

- Jesteśmy już blisko - oznajmił mój przyjaciel. - Ten
Merryweather jest
dyrektorem banku i bardzo go ta sprawa interesuje.
Pomyślałem, że dobrze będzie
mieć przy sobie Jonesa. Nie jest złym człowiekiem, lecz
absolutnym kretynem w
swoim zawodzie. Ma za to jedną zaletę: jest dzielny niczym
lew i nieustępliwy
niczym pijawka, kiedy już się do kogoś przyssie. Ale oto
dotarliśmy na miejsce.
Znajdowaliśmy się na tej samej zatłoczonej ulicy, na której
byliśmy dziś rano.
Dorożki odjechały, a my podążyliśmy za panem Mer-
ryweatherem do bocznych drzwi.
Otworzył je i znaleźliśmy się w małym korytarzu zakończonym
potężną żelazną
kratą. Po jej
otwarciu zeszliśmy w dół po krętych schodach. Tu znajdowała
się kolejna krata.
Pan Merryweather zatrzymał się, by zapalić latarnię, i
poprowadził nas pachnącym
stęchlizną korytarzem. Po otwarciu trzecich drzwi weszliśmy
do obszernej
piwnicy, wypełnionej skrzynkami i wielkimi pudłami.
- Jesteście dobrze zabezpieczeni od góry - zauważył Holmes
unosząc latarnię i
rozglądając się po pomieszczeniu.
- Od dołu też - dodał pan Merryweather, stukając laską w
wyłożoną kamiennymi
płytami podłogę. - Ależ tu dudni - stwierdził ze zdziwieniem.

background image

- Bardzo proszę o zachowanie ciszy - powiedział surowo
Holmes. - Wystawia pan na
niebezpieczeństwo cały nasz plan. Zechce pan usiąść na
jednym z tych pudeł i nie
przeszkadzać?
Pan Merryweather usiadł z obrażoną miną na skrzyni, a
Holmes ukląkł na podłodze
i przyświecając sobie latarnią, zaczął oglądać pod lupą
szczeliny między
płytami. Po chwili wstał i schował szkło powiększające do
kieszeni.
- Mamy przez sobą co najmniej godzinę - oznajmił. - Nie
podejmą żadnych kroków,
dopóki właściciel lombardu nie pójdzie spać. Potem nie będą
tracili ani minuty,
bo im szybciej uporają się z robotą, tym więcej czasu będą
mieli na ucieczkę.
Jak zapewne się domyślasz, Watsonie, jesteśmy w piwnicy
jednego z londyńskich
banków. Pan Merryweather jest prezesem rady nadzorczej i
wyjaśni ci, dlaczego co
bardziej śmiali złodzieje interesują się tą piwnicą.
- To z powodu francuskiego złota - powiedział ściszonym
głosem bankier. -
Otrzymaliśmy kilka ostrzeżeń o możliwości kradzieży.
- Francuskie złoto?
- Tak. Przed kilkoma miesiącami nadarzyła się okazja, by
wzmocnić nasze zasoby i
pożyczyliśmy na ten cel trzydzieści tysięcy napoleonów z
banku francuskiego.

background image

Niestety, rozeszło się po mieście, że nie rozpakowaliśmy tych
pieniędzy i wciąż
znajdują się w piwnicy. Skrzynia, na której siedzę, zawiera
dwa tysiące napoleo-
nów, przełożonych warstwami ołowiu. Nasze rezerwy złota są
obecnie znacznie
większe niż zazwyczaj w filii banku i zarząd bardzo się z tego
powodu niepokoił.
- Co było ze wszech miar uzasadnione - zauważył Holmes. - A
teraz czas, byśmy
przygotowali nasz plan. W ciągu godziny wszystko się wyjaśni.
Tymczasem, panie
Merryweather, musimy przysłonić tę latarnię.
- I siedzieć w ciemnościach?
- Niestety, tak. Wziąłem ze sobą talię kart. Jest nas czterech,
może więc pan
rozegrać swojego robra. Przygotowania wroga posunęły się
jednak zbyt daleko,
byśmy mogli zaryzykować zapalenie światła. I przede
wszystkim musimy zająć
pozycje. To odważni ludzie i choć ich zaskoczymy, mogą
okazać się niebezpieczni,
jeśli nie zachowamy ostrożności. Ja stanę za tą skrzynią, a
panowie ukryjcie się
za tamtymi. Kiedy oślepię ich światłem, wy natychmiast ich
otoczycie. Jeśli
zaczną strzelać, bez skrupułów użyj pistoletu, Watsonie.
Odbezpieczyłem broń i położyłem na skrzyni, za którą
przykucnąłem. Holmes
przysłonił światło latarni, pozostawiając nas w absolutnych
ciemnościach. Zapach

background image

rozgrzanego metalu dowodził, że lampa nie zgasła i w
odpowiedniej chwili
rozbłyśnie. Było coś przygnębiającego w tym mroku i zimnym,
wilgotnym powietrzu
piwnicy. W dodatku nerwy miałem napięte do ostatnich
granic.
- Mają tylko jedną drogę ucieczki - szepnął Holmes. - Przez
dom na Saxe-Coburg
Square. Mam nadzieję, że zrobił pan to, o co prosiłem, Jones?
- Przed frontowymi drzwiami czeka inspektor i dwóch
komisarzy.
Cóż to były za chwile! Później okazało się, że czekaliśmy
zaledwie godzinę z
kwadransem, mnie zaś wydawało się, że całą noc 1 wschodzi
już świt. Nogi mi
zesztywniały, bo bałem się poniżyć. Słuch jednak miałem tak
wyostrzony, że nie
tylko słyszałem
oddechy moich towarzyszy, ale mogłem też odróżnić ciężki
oddech grubego Jonesa
od delikatnego niczym westchnienie oddechu prezesa banku.
W pewnej chwili
dostrzegłem w podłodze błysk światła.
Początkowo była to zaledwie iskierka. Potem wydłużyła się do
żółtej linii, która
powoli się rozszerzała i w powstałej szczelinie ukazała się
ludzka dłoń.
Zniknęła jednak równie szybko, jak się pojawiła i znowu
zapadła ciemność.
Po krótkiej chwili rozległ się zgrzyt i jedna z kamiennych płyt
uniosła się,

background image

pozostawiając otwór, przez który wpadło światło latarni.
Wyjrzała z niego
chłopięca twarz, zlustrowała pomieszczenie, po czym uniosła
się w górę. Pojawiły
się ramiona, potem talia i w końcu kolana. W następnej chwili
postać stała już
na podłodze i pomagała podciągnąć się towarzyszowi,
zwinnemu i drobnemu jak ona
sama, o bladej twarzy i burzy ognistorudych włosów.
- Droga wolna - szepnął. - Masz dłuto i worki? Wielki Boże!
Skacz, Archie,
skacz, bo mnie za to powieszą!
W tym momencie Sherlock Holmes wyskoczył ze swej
kryjówki i złapał intruza za
kołnierz. Ten drugi zniknął tymczasem w otworze. Usłyszałem
trzask rozdzieranego
materiału, kiedy Jones próbował go zatrzymać. Dostrzegłem
błysk rewolweru, lecz
szpicruta Holmesa wytrąciła złodziejowi broń z ręki.
- To bezcelowe, panie Ciay - odezwał się Holmes. - Nie ma pan
żadnej szansy.
- Widzę - odparł chłodno mężczyzna. - Sądząc po połach
surduta w waszych rękach,
mój towarzysz jest bezpieczny.
- Przed drzwiami czeka na niego trzech ludzi - wyjaśnił
Holmes.
- Doprawdy? Wygląda na to, że pomyśleliście o wszystkim.
Należą się wam
gratulacje.
- I panu również - odparł Holmes. - Ten pomysł ze
stowarzyszeniem był oryginalny

background image

i skuteczny.
- Wkrótce zobaczysz swego towarzysza - powiedział Jones. -
Jest szybszy ode mnie
w wychodzeniu z dziur. Rączki przed siebie, bym mógł założyć
ci kajdanki.
- Proszę nie dotykać mnie swoimi brudnymi łapskami -
zaprotestował więzień,
kiedy kajdanki zatrzasnęły mu się na rękach.
- Może pan nie wie, ale płynie we mnie książęca krew. Zechce
pan również nie
zapominać o słowie "pan" i "proszę".
- Proszę bardzo - zachichotał Jones. - Zechce pan łaskawie
udać się schodami na
górę. Tam już czeka na waszą wysokość dorożka, która
zawiezie jaśnie pana na
policję.
- Tak już lepiej - stwierdził spokojnie John Ciay, po czym
skłonił się nam i
odszedł w towarzystwie detektywa.
- Nie wiem, jak bank się panu odwdzięczy, panie Holmes
- powiedział pan Merryweather, kiedy wyszliśmy z piwnicy.
- Wykrył pan i uniemożliwił jedną z największych kradzieży.
- Miałem z panem Johnem Clayem kilka rachunków do
wyrównania - odparł Holmes. -
Spodziewam się, że bank zrefunduje mi kilka drobnych
wydatków, które poniosłem w
tej sprawie. Poza tym zostałem szczodrze wynagrodzony,
mogąc uczestniczyć w
rozwiązaniu tej niezwykłej zagadki i wysłuchać frapującej
opowieści o
Stowarzyszeniu Czerwonych Głów.

background image

- Widzisz więc, Watsonie - powiedział Holmes, kiedy we
wczesnych godzinach
rannych siedzieliśmy ze szklaneczkami whisky w salonie na
Baker Street - od
początku było wiadomo, iż cała ta sprawa ze stowarzyszeniem
i przepisywaniem
encyklopedii miała na celu wyciągnięcie niezbyt rozgarniętego
właściciela
lombardu na parę godzin z domu. Trudno o lepszy sposób.
Pomysł podsunął Clayowi
kolor włosów pracodawcy. Cztery funty tygodniowo były
wystarczającą przynętą,
lecz cóż znaczyły wobec czekających ich tysięcy? Dają
ogłoszenie, jeden
wynajmuje biuro, a drugi namawia pana Wilsona, by
odpowiedział na ogłoszenie, i
organizują wszystko tak, by przez kilka godzin nie było go w
domu. Kiedy
usłysza-
łem, że ten pomocnik zgodził się pracować za połowę pensji,
wiedziałem, że ma w
tym jakiś cel.
- Lecz jak wpadłeś na to, co nim jest?
- Gdyby w domu były kobiety, podejrzewałbym pospolitą
intrygę. Jednak to nie
wchodziło w grę. Interes pana Wilsona nie przynosił wielkiego
dochodu, więc nie
on był celem tak drobiazgowych przygotowań. Dlatego
przyczyn należało szukać
poza domem. Wówczas pomyślałem o zamiłowaniu
pomocnika do fotografii i jego

background image

ciągłym znikaniu w piwnicy. Piwnica! Tu właśnie leżało
rozwiązanie zagadki.
Zasięgnąłem informacji o tym tajemniczym pomocniku i
okazało się, że mam do
czynienia z jednym z naj-bezczelniej szych i najbardziej
wyrachowanych
przestępców w Londynie. Robił coś w piwnicy, coś, co
zajmowało wiele godzin i
miesięcy. Cóż to mogło być? Jedyne, co przychodziło mi do
głowy, to to, że kopie
tunel do drugiego budynku.
Tymczasem poszliśmy obejrzeć miejsce zdarzenia.
Zaskoczyłem cię, kiedy zacząłem
stukać laską w chodnik. Musiałem się upewnić, czy ta piwnica
mieści się od
frontu czy od tyłu budynku. Okazało się, że od tyłu.
Zastukałem do drzwi i
zgodnie z moimi przewidywaniami otworzył mi pomocnik.
Ledwie zerknąłem na jego
twarz, bo najbardziej interesowały mnie kolana. Nawet sobie
nie wyobrażasz,
jakie były powycierane, pogniecione i poplamione. Mówiły o
wielu godzinach pracy
na klęczkach. Pozostało jedynie dowiedzieć się, jaki jest cel
tego kopania.
Kiedy zobaczyłem Bank dla City i okolic, który graniczył z
posesją naszego
klienta, poczułem, że rozwiązałem zagadkę. Kiedy ty
pojechałeś do domu, ja
złożyłem wizytę w Scotland Yardzie, a następnie prezesowi
banku. Rezultaty

background image

znasz.
- A skąd wiedziałeś, że będą próbowali dostać się tam dziś w
nocy?
- Kiedy zamknęli biuro stowarzyszenia, był to znak, że nie
zależy im już na
nieobecności pana Jabeza Wilsona, czyli, innymi słowy, że
skończyli kopać tunel.
Musieli działać szybko, bo ktoś
mógł odkryć ich plan. Obawiali się również, by złota nie
przeniesiono w inne
miejsce. Sobota była najlepsza, bo dzięki niej mieli dwa dni na
ucieczkę.
Dlatego spodziewałem się ich dziś w nocy.
- Twoje rozumowanie jest doskonałe! - wykrzyknąłem z
niekłamanym podziwem. -
Przypomina długi łańcuch, w którym nie ma ani jednego
fałszywego ogniwa.
- To chroni mnie przed nudą - odpowiedział, ziewając. - Już
czuję, że mnie
ogarnia. Moje życie to ciągła ucieczka przed monotonią, a
zagadki mi w tym
pomagają.
- Jesteś dobroczyńcą ludzkości - powiedziałem. Wzruszył
ramionami.
- No cóż, może się na coś przydaję - stwierdził. - L'homme
c'est rien, l'oeuvre
c'est tout, czyli człowiek jest nikim, jego dzieło - wszystkim,
jak Gustaw
Flaubert napisał w liście do George Sand.
Błękitny karbunkul

background image

Następnego dnia rano po Bożym Narodzeniu wpadłem do
mojego przyjaciela Sheriocka
Holmesa z zamiarem złożenia mu życzeń świątecznych.
Siedział na sofie w
purpurowym szlafroku, z fajką i plikiem porannych gazet pod
ręką. Obok stało
krzesło, na którego oparciu wisiał zniszczony filcowy kapelusz,
a na siedzeniu
leżała lupa i peseta, co dowodziło, że kapelusz został poddany
dokładnym
oględzinom.
- Widzę, że jesteś zajęty- powiedziałem.- Może ci
przeszkadzam?
- Bynajmniej. Cieszę się, że mogę z przyjacielem
przedyskutować wyniki. To
prosta sprawa - dodał, wskazując na stary kapelusz. - Ale nie
pozbawiona
ciekawych, a nawet pouczających aspektów.
Usiadłem w fotelu i wyciągnąłem dłonie w stronę buzującego
na kominku ognia, bo
na dworze był siarczysty mróz, a okna pokrywała gruba
warstwa szronu.
- To dość pospolity kapelusz - stwierdziłem - a zapewne wiąże
się z nim jakaś
straszna historia. To wskazówka, która doprowadzi cię do
rozwiązania zagadki i
schwytania przestępcy.
- Nie chodzi tu o przestępstwo - odparł ze śmiechem Holmes -
lecz o jedno z tych
dziwacznych drobnych zdarzeń, które mają miejsce tam, gdzie
na przestrzeni kilku

background image

mil kwadratowych stykają się ze sobą cztery miliony ludzkich
istnień. W tak
gęstym skupisku wszystko może się wydarzyć, a każda sprawa
może okazać się
zaskakująca i dziwna, lecz nie musi zaraz być przestępstwem.
Mieliśmy już okazję
się o tym przekonać.
- I to nie raz - zauważyłem. - Z sześciu opisanych przeze mnie
spraw trzy nie
miały cech przestępstwa.
- Właśnie. Masz na myśli próbę odzyskania fotografii Ireny
Adier, dziwną sprawę
panny Mary Sutherland i przygodę mężczyzny z zajęczą
wargą. Jestem pewny, że i
tę sprawę będzie można zaliczyć do tej kategorii. Znasz
posłańca Petersona?
- Tak.
- To trofeum należy do niego.
- To jego kapelusz?
- Nie, on go tylko znalazł. Właściciel jest nieznany. Spróbuj
spojrzeć na niego
nie jak na zniszczony przedmiot, lecz jak na problem do
rozwiązania. Najpierw ci
opowiem, jak się tu znalazł. Przybył tu w bożonarodzeniowy
poranek razem z
tłustą gęsią, która teraz zapewne piecze się u Petersona.
Fakty są następujące:
około czwartej tego ranka Peterson, który, jak wiesz, jest
poczciwym
człowiekiem, wracał z jakiegoś przyjęcia do domu na
Tottenham Court Road. Nagle

background image

zobaczył wysokiego mężczyznę, utykającego lekko, który niósł
na ramieniu gęś.
Kiedy posłaniec dotarł do Goodge Street, między tym
mężczyzną a bandą chuliganów
wynikła bójka. Jeden z nich strącił nieznajomemu kapelusz z
głowy, na co ten
podniósł laskę z zamiarem obrony, wykonał nią zamach i
stłukł znajdującą się za
nim szybę wystawową. Peterson rzucił się w tę stronę, by
pomóc napadniętemu,
lecz ten, przestraszony zbiciem szyby i widokiem
nadbiegającej osoby w mundurze,
rzucił gęś i zniknął w labiryncie uliczek znajdujących się na
tyłach Tottenham
Court Road. Na widok Petersona chuligani również się
rozpierzchli. Został więc
na polu walki ze zniszczonym kapeluszem i gęsią.
- Którą oczywiście zwrócił właścicielowi.
- W tym właśnie problem. Co prawda, do nogi gęsi była
przywiązana karteczka z
napisem: "Dla Małżonki pana Henry'ego Ba-kera", a na
podszewce kapelusza
widniały inicjały "H.B.", lecz w naszym mieście są tysiące
Bakerów i setki
Henrych Bakerów, toteż niełatwo zwrócić własność jednemu
z nich.
- To co zrobił Peterson?
- Przyniósł kapelusz i gęś do mnie, wiedząc, że interesują mnie
różne dziwne
sprawy. Gęś przetrzymaliśmy do dzisiejszego dnia, lecz
okazało się, że pomimo

background image

ostrego mrozu nie wytrzyma dłużej i powinna być
natychmiast upieczona. Jej
znalazca zabrał ją więc do domu, a kapelusz pozostał u mnie.
- Czy ten mężczyzna nie dał ogłoszenia?
-Nie.
- Czy możesz coś powiedzieć na temat jego osoby?
- Tylko tyle, ile można wyciągnąć z obserwacji.
- Tego kapelusza?
- Właśnie.
- Chyba żartujesz. Co możesz wywnioskować z takiego
starego, zniszczonego
kapelusza?
- Masz tu lupę. Znasz moje metody. Spróbuj sam coś wydedu-
kować.
Obejrzałem niepewnie kapelusz. Był to zwykły czarny
melonik,
twardy i bardzo zniszczony. Podszewkę miał z czerwonego
jedwabiu, lecz mocno już
wyblakłą. Nie dostrzegłem znaku firmowego, lecz, jak Holmes
powiedział, na boku
nagryzmolono inicjały H. B. W rondzie była też dziurka na
gumkę, której zresztą
brakowało. Ogólnie rzecz biorąc, kapelusz był popękany,
zakurzony i w kilku
miejscach poplamiony, choć widać było, że ktoś próbował
ukryć wypłowiałe
miejsca, zamazując je atramentem.
- Niczego nie widzę - odpowiedziałem, podając melonik
Holmesowi.
- Ależ możesz tu wiele zobaczyć, Watsonie. Nie potrafisz tylko
wyciągnąć należytych wniosków z tego, co widzisz.

background image

- W takim razie powiedz mi, co ty widzisz.
Przyjrzał się kapeluszowi w swój charakterystyczny, badawczy
sposób.
- Może i trudno coś z niego wywnioskować - powiedział
- ale kilka wniosków jest najzupełniej oczywistych, a kilka
innych można uznać
za prawdopodobne. Nie ulega wątpliwości, że ten
nieznajomy jest pracownikiem umysłowym, jak również to, że
przez ostatnie trzy
lata żył w dostatku, lecz teraz przyszły na niego chude dni.
Przestał być
zapobiegliwy, co dowodzi moralnego upadku, a razem z
pogorszeniem się sytuacji
materialnej wskazuje na jakiś zły wpływ, prawdopodobnie
alkohol. To również może
prowadzić do wniosku, że jego żona przestała go kochać.
- Ależ drogi Holmesie!
- Zachował jednak resztki szacunku dla samego siebie -
ciągnął, nie zwracając
uwagi na mój protest. - To człowiek, który prowadzi siedzący
tryb życia, mało
wychodzi, zupełnie brak mu kondycji, jest w średnim wieku,
ma siwe włosy, które
ostrzygł przed kilkoma dniami i które nasmarował kremem
cytrynowym. Tyle można
wywnioskować na podstawie tego kapelusza. Jest też wysoce
prawdopodobne, że nie
ma w domu lampy gazowej.
- Żartujesz sobie, Holmesie.
- Ani trochę. Czy to możliwe, żebyś nawet teraz, kiedy
przedstawiłem ci moje

background image

wnioski, nie domyślał się, jak do nich doszedłem?
- Widocznie jestem głupi, bo nie nadążam za tobą. Na
przykład, jak
wydedukowałeś, że ten człowiek jest pracownikiem
umysłowym?
Zamiast odpowiedzi Holmes włożył kapelusz na głowę.
Sięgnął mu aż po nasadę
nosa.
- To kwestia pojemności czaszki - wyjaśnił. - Tylko człowiek z
wielkim mózgiem
może go nosić.
- A pogorszenie się sytuacji materialnej?
- Ten kapelusz ma trzy lata, bowiem wówczas były modne
takie płaskie ronda o
podwiniętych brzegach. Jest w najlepszym gatunku. Zwróć
uwagę na jedwabną
wstążkę i doskonałą podszewkę. Jeśli ten mężczyzna mógł
przed trzema laty
pozwolić sobie na tak kosztowny kapelusz i ma go aż do dziś,
znaczy to, że jego
pozycja w świecie spadła.
- To jasne, lecz co z tą zapobiegliwością i moralnym
upadkiem? Sherioek Holmes
wybuchnął śmiechem.
- Oto jest zapobiegliwość - powiedział, wskazując na małe
kółko i pętelkę od
gumki. - Sprzedaje się je na specjalne zamówienie. To, że ten
mężczyzna ją
zamówił, świadczy o pewnej zapobiegliwości, gdyż chciał
zabezpieczyć się przed

background image

wiatrem. Skoro jednak ją zerwał i nie wstawił w to miejsce
nowej, znaczy, że
jest teraz mniej zapobiegliwy i dowodzi osłabienia charakteru.
Z drugiej jednak
strony zadał sobie trud, by ukryć plamy, zamazując je
atramentem, co oznacza, że
nie stracił zupełnie szacunku dla siebie.
- Twoje rozumowanie brzmi przekonująco.
- Następne wnioski, jak te, że jest w średnim wieku, ma siwe
włosy i niedawno je
podciął, że używa kremu cytrynowego, można ustalić po
dokładnym obejrzeniu
dolnej części podszewki. Przez szkło powiększające widać
końcówki włosów,
obcięte za pomocą fryzjerskich nożyczek. Są sklejone i czuć
wyraźny zapach kremu
cytrynowego. Kurz, który widzisz, nie pochodzi z ulicy, lecz z
domu, co
wskazuje, że kapelusz długo wisiał na wieszaku. Natomiast
ślady wilgoci na
wewnętrznej stronie dowodzą, że jego właściciel bardzo się
poci, co świadczy o
jego złej kondycji fizycznej.
- A co z żoną? Powiedziałeś, że przestała go kochać.
- Tego kapelusza od tygodni nie czyszczono. Gdybym zobaczył
ciebie, mój drogi
Watsonie, w kapeluszu pokrytym tygodniowym kurzem,
znaczyłoby, że twoja żona
przestała cię darzyć uczuciem, skoro pozwala wychodzić ci w
brudnym kapeluszu.
- Ale on może być kawalerem.

background image

- Nie. Niósł do domu gęś jako dar pojednania dla żony.
Przypomnij sobie kartkę
na nodze ptaka.
- Potrafisz na wszystko znaleźć odpowiedź. Ale jak, na Boga,
wydedukowałeś, że
nie ma w domu gazu?
- Jedna czy dwie tłuste plamy mogą być kwestią przypadku,
kiedy jednak widzę co
najmniej pięć, jest niemal pewne, że ów człowiek musiał mieć
częsty kontakt ze
stearyną. Mógł na przykład wchodzić po schodach z
kapeluszem w jednej ręce i
kapiącą świe-
ca w drugiej. Lampa gazowa nie pozostawia tłustych plam.
Jesteś zadowolony?
- To nadzwyczajne - powiedziałem, wybuchając śmiechem. -
Skoro jednak, jak
powiedziałeś, nie popełniono żadnego przestępstwa i nikomu
nie stała się
krzywda, poza zgubieniem gęsi, to cała ta dedukcja wydaje się
niepotrzebną
stratą czasu i energii.
Holmes już otwierał usta, by mi odpowiedzieć, kiedy drzwi się
otworzyły i do
pokoju wpadł posłaniec Peterson. Miał czerwone policzki i
zmieniony wyraz
twarzy.
- Gęś, panie Holmes! Gęś! - wydyszał.
- Co z nią? Czyżby ożyła i uciekła przez okno kuchenne?
Holmes obrócił się na
sofie i spojrzał na rozpaloną twarz przybyłego.

background image

- Proszę zobaczyć, sir. Oto co moja żona znalazła w jej
żołądku.
Rozwarł palce, ukazując skrzący się niebieski kamień, mniejszy
od ziarna fasoli,
lecz o niezwykłej czystości i blasku, który sprawiał, że migotał
niczym iskra
elektryczna.
Sherlock Holmes aż gwizdnął z podziwu.
- Na Jowisza, Peterson! - wykrzyknął. - Toż to prawdziwy
skarb. Wie pan, co pan
znalazł?
- To brylant, sir, szlachetny kamień. Tnie szkło niczym
diament.
- To coś więcej niż szlachetny kamień, to drogocenny klejnot.
- Czyżby to był błękitny karbunkuł hrabiny Morcar?! -
wykrzyknąłem.
- Ten sam. Znam jego wielkość i kształt, bo czytam o nim
codziennie w "Timesie".
To absolutny unikat. Jego wartość można określić jedynie w
przybliżeniu, lecz
oferowana za niego nagroda w wysokości tysiąca funtów nie
stanowi nawet
dwudziestej części Geny rynkowej.
- Tysiąc funtów! Wielki Boże! Posłaniec opadł z impetem na
krzesło.
- To piękna rzecz. Spójrz, jak skrzy się i migocze. Jak każdy
klejnot, budzi w
ludziach złe instynkty. To diabelska przynęta. Większe i
starsze kamienie
mogłyby opowiedzieć o jakimś krwawym czynie. Ten kamień
nie ma jeszcze

background image

dwudziestu lat. Znaleziono go nad brzegiem rzeki Amoy w
południowych Chinach. Ma
wszystkie cechy charakterystyczne dla karbunkułu, choć jest
błękitny, a nie
czerwony jak rubin. Pomimo dość młodego wieku ma już za
sobą ponurą historię. Z
powodu tego kawałka skrystalizowanego węgla drzewnego
popełniono dwa morderstwa,
samobójstwo, kilka kradzieży i oblano kogoś kwasem. Kto by
pomyślał, że ten
piękny drobiazg może doprowadzić ludzi na szubienicę czy do
więzienia. Zamknę go
w mojej pancernej kasetce i prześlę wiadomość hrabinie.
- Sądzisz, że ten Homer jest niewinny?
- Trudno powiedzieć.
- W takim razie, czy myślisz, że ten drugi. Henry Baker, ma z
tym coś wspólnego?
- Bardziej prawdopodobne, że Henry Baker jest niewinny i nie
miał pojęcia, że
ptak, którego niesie, jest wart więcej, niż gdyby zrobiono go
ze szczerego
złota. O tym przekonamy się, jeśli odpowie na nasze
ogłosznie.
- A do tego czasu co będziesz robił?
- Nic.
- W takim razie dokończę mój obchód lekarski. Ale wrócę na
godzinę, którą
podałeś w ogłoszeniu, bo chciałbym się dowiedzieć, co z tego
wyniknie.
- Miło mi będzie cię widzieć. Obiad jem o siódmej. Będzie,
zdaje się, bekas. Ale

background image

wobec zaistniałych okoliczności może powinienem poprosić
panią Hudson, aby
zbadała jego wnętrze.
Obchód nieco się przedłużył, więc na Baker Street zjawiłem
się nieco po wpół do
szóstej. Podchodząc do domu, ujrzałem wysokiego mężczyznę
w szkockim berecie i
zapiętym po szyję płaszczu. Stał w świetle padającym z okna
nad drzwiami. Obaj
zostaliśmy wprowadzeni do pokoju Holmesa.
- Pan Henry Baker, nieprawdaż? - powiedział mój przyjaciel,
wstając w fotela i
podając gościowi rękę na powitanie. - Zechce pan usiąść przy
ogniu. Wieczór mamy
zimny, a pan, zdaje się, woli raczej lato niż zimę. Przyszedłeś
w samą porę,
Watsonie. Czy to pański kapelusz, panie Baker?
- Tak, to bez wątpienia mój kapelusz.
Nasz gość był potężnie zbudowanym mężczyzną o
przygarbionych plecach, dużej
głowie i szerokiej, inteligentnej twarzy zakończonej spiczastą,
siwiejącą
bródką. Czerwony nos i policzki oraz lekkie drżenie rąk
potwierdzały
przypuszczenie Holmesa o jego nałogu. Podniszczony czarny
surdut zapięty był pod
samą szyją, kołnierz miał postawiony, a spod rękawów
wystawały kościste
nadgarstki. Nie widać jednak było mankietów koszuli. Mówił
wolno, starannie

background image

dobierając słowa, i sprawiał wrażenie człowieka
wykształconego, któremu nie
sprzyjał los.
- Już od kilku dni te rzeczy leżą u nas - powiedział Holmes - bo
spodziewaliśmy
się, że da pan ogłoszenie. Nie rozumiem, dlaczego pan tego
nie zrobił.
Nasz gość uśmiechnął się z zawstydzeniem.
- Nie mam obecnie tylu szylingów co dawniej - wyjaśnił. -
Byłem pewien, że banda
chuliganów, która na mnie napadła, zabrała kapelusz i ptaka.
Nie chciałem
wydawać pieniędzy na beznadziejną sprawę.
- No tak, to oczywiste. Jeśli chodzi o ptaka, byliśmy zmuszeni
go zjeść.
- Zjeść? - powtórzył nasz gość, zaskoczony.
- Tak. Zmarnowałby się, gdybyśmy go nie zjedli. Przypuszam
jednak, że ta gęś,
która leży na kredensie, całkowicie pana zadowoli.
- Och, naturalnie - odparł z ulgą Baker.
- Mamy jeszcze pióra, nogi i wnętrzności pańskiego ptaka,
gdyby więc...
Mężczyzna wybuchnął serdecznym śmiechem.
- Taką wyznaczono nagrodę, lecz mam powody przypuszczać,
że na jej wysokość
wpłynęły względy uczuciowe, dla których hrabina
zdecydowała się oddać część
majątku, żeby odzyskać klejnot.
- O ile dobrze pamiętam, zginął w Hotelu Cosmopolitan -
wtrąciłem.

background image

- Tak, 22 grudnia, dokładnie pięć dni temu. O wyjęcie go ze
szkatułki hrabiny
został oskarżony John Homer, ślusarz. Dowody przeciw niemu
były tak niezbite, że
sprawę natychmiast oddano do sądu. Zdaje się, że mam tu
gdzieś informacje na ten
temat.
Zaczął przerzucać stos gazet, aż w końcu wyciągnął jedną,
złożył na pół i
przeczytał, co następuje:
- "Kradzież klejnotu w Hotelu Cosmopolitan. John Homer, lat
dwadzieścia sześć, z
zawodu ślusarz, został oskarżony o to, że dwudziestego
drugiego bm. wyjął ze
szkatułki hrabiny Morcar drogocenny klejnot, znany jako
»błękitny karbunkuł«.
James Ryder, szef służby hotelowej, zeznał, że wprowadził
Homera do garderoby
hrabiny Morcar w dniu kradzieży, by przylutował obluzowany
pręt kraty. Przez
krótki czas towarzyszył Homerowi, lecz później został
odwołany. Kiedy wrócił,
nie zastał już Homera, za to zamek sekre-tarzyka był
wyłamany, a także zamek
marokańskiej szkatułki, w której, jak się później okazało,
hrabina trzymała
klejnot. Szkatułka leżała pusta na toaletce. Ryder natychmiast
wszczął alarm i
Homera aresztowano jeszcze tego wieczoru. Kamienia jednak
nie znaleziono ani

background image

przy nim, ani w jego mieszkaniu. Catheńne Cu-sack,
pokojówka hrabiny, zeznała,
że usłyszała okrzyk przerażenia Rydera i wpadła do garderoby,
gdzie zastała
wszystko tak, jak opisał szef służby. Inspektor Bradstreet z
oddziału B zeznał,
że kiedy aresztował Homera, ten opierał się i przysięgał, że
jest niewinny. Jako
że oskarżony był już karany za kradzież, sędzia odmówił
przeprowadzenia sprawy w
trybie doraźnym i przekazał sprawę do wyższej instancji.
Homer, który w trakcie
tych czynności wykazywał oznaki wielkiego zdenerwowania,
po usłyszeniu tej
decyzji zemdlał i został wyniesiony z sądu".
- Tyle relacja - powiedział zamyślony Holmes, odkładając na
bok gazetę. - Teraz
musimy ustalić kolejność zdarzeń, poczynając od szkatułki, a
kończąc na gęsi
znalezionej na Tottenham Court Road. Jak widzisz, Watsonie,
nasze małe
wnioskowanie nabrało nagle znaczenia i straciło urok
niewinności. Oto mamy
kamień, kamień znalazł się w żołądku gęsi, która należała do
pana Henry" ego
Bakera, dżentelmena w zniszczonym kapeluszu i z
właściwościami, których opisem
cię zanudziłem. Musimy koniecznie znaleźć tego dżentelmena
i dowiedzieć się,
jaką rolę odgrywa w tej zagadce. W tym celu posłużymy się
najprostszą metodą,

background image

jaką jest ogłoszenie we wszystkich wieczornych gazetach. Jeśli
to zawiedzie,
spróbuję czegoś innego.
- Co napiszesz w ogłoszeniu?
- Podaj mi ołówek i kartkę papieru. Napiszemy tak: "Na rogu
Goodge Street
znaleziono gęś i czarny filcowy kapelusz. Pan Henry Baker
może je odzyskać,
przychodząc o 6.30 dziś wieczorem na Baker Street 221b". To
chyba jasne i
zwięzłe.
- Tak. Ale czy on je przeczyta?
- Z pewnością zajrzy do gazet. Nie jest majętny i dla niego to
poważna strata.
Tak bardzo przestraszył się rozbicia szyby i nadejścia
Petersona, że myślał
tylko o ucieczce. Musiał jednak później gorzko żałować, że
porzucił gęś. Na
pewno zauważy własne nazwisko lub zrobi to ktoś ze
znajomych. Peterson, biegnij
pan do biura ogłoszeń i niech to wydrukują w wieczornych
gazetach.
- W których, sir?
- W "Globe", "Star", "Pali Mali", "St. James's", "Evening News
Standard", "Echo"
i wszystkich, które przyjdą panu do głowy.
- Dobrze, a co z kamieniem?
- Zatrzymam go. I jeszcze jedno: wracając, kup pan gęś, bo
musimy ją dać temu
dżentelmenowi w miejsce tej, którą teraz spożywa pańska
rodzina.

background image

Kiedy posłaniec wyszedł, Holmes wziął kamień i podniósł go
do ^iatła.
- Mogłyby mi posłużyć jedynie jako pamiątki mojej
niefortunnej przygody. Poza
tym nie wiem, jaki miałbym pożytek z tych resztek gęsi. Nie,
jeśli pan pozwoli,
wezmę tylko tego wspaniałego ptaka, którego dostrzegam na
kredensie.
Sheriock Holmes rzucił mi znaczące spojrzenie i wzruszył
ramionami.
- Proszę więc zabrać kapelusz i gęś - powiedział. - A tak na
marginesie, czy
mógłby pan zdradzić, gdzie pan ją kupił? Uwielbiam drób, a
rzadko widuje się
takie okazy.
- Oczywiście - odparł Baker, wstając i biorąc pod pachę
odzyskaną własność. -
Bywam z przyjaciółmi w gospodzie Alpha przy muzeum, w
którym pracuję. W tym roku
nasz gospodarz, Windiga-te, założył gęsi klub. Wpłacając co
tydzień kilka
pensów, każdy jego członek miał dostać na Boże Narodzenie
gęś. Zapłaciłem
składkę, a resztę już pan zna. Jestem panu niezmiernie
wdzięczny za kapelusz, bo
szkocki beret nie odpowiada ani mojemu wiekowi, ani
powadze.
Skłonił się z komiczną pompatycznością i wyszedł.
- No to pana Bakera mamy z głowy - stwierdził Holmes. - To
oczywiste, że on nic
nie wie o całej sprawie. Jesteś głodny, Watsonie?

background image

- Nieszczególnie.
- W takim razie proponuję, byśmy zamienili obiad na kolację i
podążyli tym
tropem, póki jeszcze świeży.
- Nie mam nic przeciwko temu.
Był mroźny wieczór, włożyliśmy więc palta i owinęliśmy szyje
szalikami. Gwiazdy
świeciły jasno na bezchmurnym niebie, a chmurki oddechów
przechodniów
przywodziły na myśl dym po salwie z pistoletu. Mróz chrzęścił
pod stopami, kiedy
szliśmy przez dzielnicę lekarzy, Wimpole Street, Harley Street,
a następnie
przez Wigmore Street do Oxford Street. Po kwadransie
byliśmy w Bloomsbury, gdzie
mieściła się gospoda Alpha, niewielki lokal
na rogu jednej z ulic prowadzących do Holborn. Holmes
zamówił u gospodarza o
rumianej twarzy dwa kufle piwa.
- Pańskie piwo zapewne będzie równie znakomite, jak gęsi -
powiedział.
- Gęsi? - powtórzył ze zdziwieniem mężczyzna.
- Tak. Zaledwie przed półgodziną rozmawiałem z panem Hen-
rym Bakerem, który jest
członkiem gęsiego klubu.
- Ach tak. Ale, widzi pan, to nie są moje gęsi.
- Doprawdy? Więc czyje?
- Kupiłem ich dwa tuziny od sprzedawcy w Coyent Garden.
- Znam tam kilku. Od którego?
- Od Breckinridge'a.

background image

- Nie znam go. No cóż, życzę panu dużo zdrowia i
pomyślności.
- Idziemy do pana Breckinridge'a - oznajmił Holmes, zapinając
p

alto. -
Pamiętaj, Watsonie, że choć z jednej strony mamy coś tak
pospolitego jak gęś, to
z drugiej strony człowieka, któremu grozi siedem lat ciężkich
robót, jeśli nie
dowiedzie swojej niewinności. Możliwe, że nasze śledztwo
potwierdzi jego winę.
Tak czy owak mamy trop, który uszedł uwagi policji, a nam
trafił się zupełnie
przez przypadek. Pójdźmy więc tym śladem.
Minęliśmy Holborn, Endell Street i klucząc wśród dzielnicy
biedoty, dotarliśmy
na targ Covent Garden. Jeden z większych straganów
opatrzony był szyldem
"Breckinridge". Jego właściciel o końskiej twarzy pomagał
właśnie chłopakowi
zamykać sklep.
- Dobry wieczór. Bardzo dziś zimno- zagaił rozmowę Holmes.
Sprzedawca kiwnął
głową i spojrzał pytająco na mego towarzysza.
- Widzę, że sprzedał pan już wszystkie gęsi - dodał Holmes,
wskazując na puste
lady.
- Jutro rano mogę panu dostarczyć pięćset.
- To mi nie odpowiada.
- Są jeszcze na straganie obok.

background image

- Ale mnie polecono pana.
- Kto mnie polecił?
- Właściciel gospody Alpha.
- A tak, sprzedałem mu kilka tuzinów.
- Świetne sztuki. Gdzie pan je dostał? Ku naszemu zaskoczeniu
pytanie to
wywołało wściekłość u sprzedawcy.
- No dobra - warknął, przechylając głowę i biorąc się pod boki.
- Do czego pan
zmierza?
- Chciałbym wiedzieć, gdzie kupił pan gęsi, które dostarczył do
gospody Alpha.
- Nic panu do tego.
- Nie rozumiem, czemu się pan tak gorączkuje.
- Pan też by się gorączkował, gdyby nie dawano panu spokoju.
Płacę dobrą cenę za
dobry towar i na tym koniec. Tymczasem słyszę: "Kto panu
sprzedał te gęsi?",
"Ile pan za nie wziął?". Jakby były to jedyne gęsi na świecie.
- Nie mam nic wspólnego z tymi, którzy zadawali te wszystkie
pytania -
oświadczył spokojnie Holmes. - Jeśli pan nie powie, przegram
pewien zakład, i
tyle. Zawsze jednak będę gotów założyć się o pięć szylingów,
że gęś, którą
zjadłem w gospodzie, pochodzi ze wsi. A ja znam się na
drobiu.
- No to pan straci pięć szylingów, bo jest z miasta - burknął
sprzedawca.
- Nic podobnego.
- A ja mówię, że tak.

background image

- Nie wierzę.
- Myśli pan, że wie więcej o drobiu ode mnie? Od szczeniaka
się nim zajmuję.
Powtarzam panu, że wszystkie ptaki, które sprzedałem
właścicielowi gospody, są z
miasta.
- Nigdy w to nie uwierzę.
- Założy się pan?
- Nie chcę pana naciągać, bo wiem, że mam rację. Ale
postawię suwerena, by dać
panu nauczkę. Sprzedawca zachichotał.
- Przynieś księgi, Billy - polecił chłopcu. Ten przyniósł cienki
zeszyt i wielką
zatłuszczoną księgę i położył je pod wiszącą lampą.
- A teraz, panie Przemądrzalski - powiedział sprzedawca -
myślałem, że nie mam
już żadnej gęsi, ale zanim skończę, przekona się pan, że
została mi jeszcze
jedna w sklepie. Widzi pan ten zeszyt?
-Tak.
- To lista ludzi, u których kupuję. Widzi pan? Na tej stronie są
dostawcy ze
wsi, a numery przy ich nazwiskach odpowiadają numerom,
pod którymi figurują w
wielkiej księdze. Widzi pan tę drugą stronę zapisaną
czerwonym atramentem? To
lista miejskich dostawców. Niech pan spojrzy na trzecie
nazwisko.
- Pani Oakshott, Brbcton Road 117 - przeczytał Holmes.
- Teraz proszę otworzyć wielką księgę. Holmes otworzył ją na
wskazanej stronie.

background image

- Pani Oakshott, Brbcton Road 117, dostawczyni jaj i drobiu.
- A teraz proszę przeczytać ostatni wpis.
- Dwudziesty drugi grudnia. Dwadzieścia cztery gęsi po
siedem szylingów, sześć
pensów.
- Zgadza się. A pod spodem?
- Sprzedane panu Windigate'owi z gospody Alpha po
dwanaście szylingów za sztukę.
- I co pan teraz powie?
Holmes wyglądał na głęboko zasmuconego. Wyjął z kieszeni
su-werena, rzucił go na
ladę i odwrócił się z miną wyrażającą głębokie oburzenie.
Kilka jardów dalej
zatrzymał się i zaśmiał bezgłośnie.
- Kiedy widzisz człowieka z tak przyciętymi bokobrodami i
wystającym z kieszeni
programem wyścigów konnych, możesz założyć się z nim o
wszystko - powiedział. -
Ośmielę się twierdzić, że
gdybym położył przed nim sto funtów, nie udzieliłby tak
szczegółowych
informacji. Zrobił to tylko po to, żeby ze mną wygrać. Myślę,
Watsonie, że
jesteśmy bliscy rozwiązania zagadki. Musimy jedynie
zdecydować, czy pójdziemy do
tej pani Oakshott dziś wieczór, czy przełożymy to na jutro.
Zgodnie z tym, co
mówił sprzedawca, nie tylko my interesujemy się tą sprawą...
Jego wypowiedź przerwała wrzawa, jaka wybuchła nagle przy
naszym straganie.

background image

Ujrzeliśmy tam drobnego mężczyznę o szczurzej twarzy,
któremu Breckinridge
wygrażał pięściami.
- Mam już dość pana i pańskich gęsi! - krzyczał. - Jeśli jeszcze
raz tu pana
zobaczę, poszczuję psem. Niech pan przyprowadzi tu panią
Oakshott, to wtedy
będziemy gadać. A panu nic do tego. Od pana nie kupuję gęsi.
- Nie, ale jedna z nich była moja - odparł jękliwym głosem
człowieczek.
- To zapytaj pan o nią panią Oakshott.
- Powiedziała, żebym zapytał pana.
- Pytaj pan choćby króla Prus. Mam to w nosie. Wynocha
stąd! Ruszył w jego
stronę, a delikwent zniknął w ciemnościach.
- To może nam zaoszczędzić wizyty na Brtxton Road - szepnął
Holmes. - Chodź,
zobaczymy, co można wyciągnąć z tego człowieka.
Omijając ludzi przechadzających się między oświetlonymi
straganami, mój
towarzysz dogonił małego człowieczka i dotknął jego
ramienia. Ten odwrócił się
gwałtownie. W świetle latarni mogłem dostrzec, że cała krew
odpłynęła mu z
twarzy.
- Kim pan jest i czego pan chce? - zapytał drżącym głosem.
- Proszę mi wybaczyć - powiedział uprzejmie Holmes - ale
posłyszałem pytania,
które zadał pan właśnie sprzedawcy. Myślę, że mógłbym panu
pomóc.
- Pan? A kim pan jest? Co pan może wiedzieć o tej sprawie?

background image

- Nazywam się Sherlock Holmes. Moim zajęciem jest wiedzieć
to, czego inni nie
wiedzą.
- Ale pan nic nie może o tym wiedzieć.
- Proszę wybaczyć, ale wiem wszystko. Usiłuje pan odnaleźć
pewną gęś, którą pani
Oakshott z Brixton Road sprzedała handlarzowi nazwiskiem
Breckinridge, który
następnie sprzedał ją panu Windigate'owi z gospody Alpha, a
on z kolei członkowi
jego klubu, panu Henry'emu Bakerowi.
- Och, kogoś takiego pragnąłem spotkać! - wykrzyknął
człowieczek, wyciągając
drżące ręce. - Nawet pan nie wie, jakie to dla mnie ważne.
Holmes zatrzymał przejeżdżającą dorożkę.
- W takim razie wygodniej będzie nam rozmawiać w
przytulnym pokoju niż na targu,
gdzie hula wiatr - powiedział. - Zanim jednak posuniemy się
dalej, proszę mi
powiedzieć, z kim mam przyjemność.
Mężczyzna zawahał się.
- Nazywam się John Robinson - odpowiedział, spuszczając
wzrok.
- Nie, nie, proszę podać prawdziwe nazwisko - powiedział
łagodnie Holmes. -
Jakoś niezręcznie rozmawiać z kimś, kto używa pseudonimu.
Nieznajomy oblał się rumieńcem.
- Tak naprawdę nazywam się James Ryder.
- No właśnie, szef służby z Hotelu Cosmopolitan. Proszę
wsiąść do dorożki, a
wkrótce wszystkiego się pan dowie.

background image

Mały człowieczek spojrzał na nas jednocześnie z
przestrachem i z nadzieją, jakby
nie miał pewności, czy los się do niego uśmiechnął, czy też
grozi mu
niebezpieczeństwo. W końcu wsiadł do dorożki i po
półgodzinie byliśmy już na
Baker Street. W czasie drogi milczeliśmy, jedynie szybki
oddech naszego
towarzysza i ciągłe splatanie i rozplatanie rąk wskazywały na
stan jego nerwów.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmił wesoło Holmes, kiedy
weszliśmy do salonu. -
Wygląda pan na zmarzniętego, panie Ryder.
Proszę usiąść na tym plecionym krześle. Włożę tylko pantofle
i przystępujemy do
sprawy. Gotowe. Chciałby pan wiedzieć, co stało się z tymi
gęsiami?
-Tak.
- Powinienem raczej powiedzieć: z tą gęsią. Domyślam się, że
interesuje pana
jeden ptak, biały, z czarną pręgą w poprzek ogona.
- Och tak! - wykrzyknął Ryder. - Czy wie pan, gdzie ona trafiła?
- Tutaj.
- Tutaj?
- Tak. I okazała się wyjątkowym ptakiem. Nie dziwi mnie, że
pana interesuje. Po
śmierci zniosła jajko, najwspanialsze, najpiękniejsze małe,
niebieskie jajeczko.
Mam je w moim muzeum.
Nasz gość zerwał się na równe nogi i złapał za gzyms kominka.
Holmes otworzył

background image

ogniotrwałą kasetkę i wyjął z niej błękitny kar-bunkuł. Kamień
zapłonął niczym
gwiazda, zimnym, lśniącym światłem. Ryder wpatrywał się w
niego z napięciem, nie
wiedząc, jak ma się zachować.
- Gra skończona, Ryder - powiedział cicho Holmes. - Trzymaj
się, człowieku, bo
wpadniesz do ognia! Watsonie, posadź go na krześle. Nie ma
dość zimnej krwi, aby
popełniać przestępstwa. Daj mu kieliszek brandy. No, teraz
wygląda jak człowiek.
Cóż z pana za tchórz!
Ryder trząsł się cały, lecz brandy trochę go uspokoiła. Usiadł
na krześle,
wpatrując się z przerażeniem w swego oskarżyciela.
- Mam w rękach prawie wszystkie nici i wszystkie potrzebne
mi dowody, więc
niewiele będzie pan miał do dodania. Jednak i to przyda się
do wyjaśnienia całej
sprawy. Skąd pan wiedział o błękitnym kamieniu hrabiny
Morcar?
- Od Catherine Cusack - odpowiedział łamiącym się głosem.
- Czyli od pokojówki hrabiny. Pokusa szybkiego wzbogacenia
się bywa bardzo
silna. Trudno się jej oprzeć. Nie przebierał pan jednak w
środkach. Ma pan
wszelkie zadatki na łotra. Wiedział pan,
że ten Homer był zamieszany w podobną sprawę i
podejrzenie padnie przede
wszystkim na niego. I co pan zrobił? Pan i pańska wspólniczka
Cusack

background image

wymyśliliście jakąś drobną naprawę w pokoju pani hrabiny i
posłaliście po
ślusarza. Po jego wyjściu obrabował pan szkatułkę, podniósł
alarm i kazał
aresztować niewinnego człowieka. Potem...
Ryder rzucił się na kolana i objął mojego towarzysza za nogi.
- Miej pan nade mną litość! - krzyknął. - Proszę pomyśleć o
moim ojcu i matce.
To złamałoby im serca. Nigdy przedtem nie popełniłem nic
złego. Nigdy więcej
tego nie zrobię, przysięgam. Przysięgam na Biblię. Tylko
proszę nie oddawać
sprawy do sądu. Błagam pana.
- Proszę usiąść - powiedział surowo Holmes. - Teraz pan
czołga się i płaszczy,
ale przedtem nie pomyślał pan o tym biednym Homerze,
który odpowiada za coś,
czego nie popełnił.
- Wyjadę z kraju, panie Holmes. Wtedy oskarżenie przeciwko
niemu zostanie
cofnięte.
- Porozmawiamy jeszcze o tym. A teraz chcemy usłyszeć, jak
było naprawdę. Jak
ten klejnot znalazł się w gęsi i jak gęś trafiła na targ? Tylko
prawda może pana
ocalić.
Ryder przesunął językiem po zaschniętych wargach.
- Wszystko opowiem. Kiedy Homera aresztowano, uznałem,
że najlepiej będzie
natychmiast wynieść kamień, bo w każdej chwili policja może
przeszukać mnie i

background image

mój pokój. W hotelu nie byłby bezpieczny. Wyszedłem,
jakoby wypełnić jakieś
zlecenie, i udałem się prosto do mojej siostry. Wyszła za mąż
za niejakiego
Oakshotta i zamieszkała na Brixton Road, gdzie hodowała
drób na sprzedaż. W
czasie drogi każdy przechodzący mężczyzna wydawał mi się
policjantem lub
detektywem. Choć było zimno, pot spływał mi po twarzy.
Siostra spytała, co się
stało i czemu jestem taki blady, ale jej powiedziałem, że
zdenerwowała mnie
kradzież klejnotu w hotelu. Potem wyszedłem na podwórko
wypalić fajkę i
zastanowić się, co dalej robić.
Miałem kiedyś przyjaciela nazwiskiem Maudsiey, który zszedł
na złą drogę i
odbywał karę w Pentonville. Któregoś dnia spotkał mnie i
zaczął opowiadać, jak
złodzieje pozbywają się kradzionych rzeczy. Wiedziałem, że
mnie nie zawiedzie,
bo znam kilka jego sprawek, postanowiłem więc pójść do
Kiłburn, gdzie mieszkał,
i wszystko mu opowiedzieć. Poradzi mi, jak zamienić kamień
na pieniądze. Lecz
jak się do niego dostać? Przypomniałem sobie, co
przeżywałem, kiedy szedłem do
siostry. W każdej chwili mogli mnie zatrzymać, a wówczas
znajdą kamień. Oparłem
się o ścianę i patrzyłem na gęsi, które dreptały koło moich
stóp, i nagle

background image

wpadłem na pewien pomysł.
Przed kilkoma tygodniami siostra powiedziała, że dostanę w
prezencie gęś na Boże
Narodzenie. Postanowiłem, że teraz zabiorę tę gęś i przeniosę
w niej kamień do
Kiłburn. Na podwórzu stała mała szopa. Zapędziłem tam
jedną z gęsi, tłustą,
białą, z pręgą na ogonie. Potem złapałem ją, rozwarłem dziób
i wepchnąłem kamień
do gardła tak daleko, jak sięgnął palec. Przeszedł przez przełyk
do żołądka.
Zaraz jednak ptak zaczął trzepać skrzydłami i wyrywać się, a
wówczas wyszła z
domu moja siostra, by zobaczyć, co się dzieje. Kiedy
odwróciłem się do niej,
ptaszysko wyrwało się i uciekło do innych.
"Co robiłeś z tym ptakiem, Jem?" - zapytała siostra.
"Mówiłaś, że dasz mi jednego na Boże Narodzenie.
Sprawdzałem więc, który jest
najtłuściejszy" - odparłem.
"Twojego trzymamy odzielnie - powiedziała. - Nazywamy go
gęsią Jema. To ta duża
biała. Jest ich wszystkich dwadzieścia sześć. Z tego jedna dla
ciebie, jedna dla
nas i dwa tuziny na targ".
"Dziękuję, Maggie - powiedziałem. - Lecz jeśli nie zrobi ci to
różnicy, wolałbym
tę, którą trzymałem".
"Tamta waży dobre trzy funty więcej - odparła. - I tuczyliśmy
ją specjalnie dla
ciebie".

background image

"Nie szkodzi, wezmę tę i to zaraz" - odparłem.
T
"Jak chcesz - powiedziała trochę rozgniewana. - Która to ma
być?"
"Ta biała z czarną pręgą na ogonie".
"Dobrze, zabij ją i zabieraj".
Zrobiłem, co powiedziała, i zaniosłem ptaka do Kiłburn.
Powiedziałem kumplowi o
wszystkim. Śmiał się do rozpuku, a potem wzięliśmy nóż i
rozcięliśmy gęś.
Niestety, w środku nie było kamienia. Zrozumiałem, że zaszła
straszna pomyłka.
Zostawiłem gęś i pobiegłem do siostry. Na podwórku nie było
ani jednego ptaka.
"Gdzie są gęsi, Maggie?!" - zawołałem.
"Odstawiliśmy je do handlarza".
"Do którego?"
"Do Breckinridge'a na Covent Garden".
"Czy była wśród nich gęś z czarną pręgą na ogonie? -
zapytałem. - Taka sama, jak
ta, którą wziąłem?"
"Tak, Jem. Były dwie takie gęsi i nigdy nie mogłam ich
rozróżnić".
Pobiegłem więc do Breckinridge'a, ale on już wszystkie
sprzedał i nie chciał
powiedzieć komu. Sam pan go słyszał dziś wieczorem. Za
każdym razem odpowiadał
mi tak samo. Moja siostra myśli, że oszalałem. Mnie też się
czasami tak wydaje.
A teraz... teraz będę pokutował jako złodziej, choć nawet nie
tknąłem bogactwa,

background image

za które zaprzedałem duszę diabłu. Boże, dopomóż mi!
Ukrył twarz w dłoniach i wybuchnął rozpaczliwym łkaniem.
Nastąpiła długa cisza,
przerywana jedynie płaczem i rytmicznym stukaniem palców
Holmesa o stół. Nagle
mój przyjaciel wstał i podszedł do drzwi.
- Precz stąd! - powiedział.
- Co... Och, niech pana Bóg błogosławi.
- Dość tego. Wynoś się pan.
Nie musiał tego dwa razy powtarzać. Ryder wybiegł z pokoju.
Posłyszeliśmy tupot
na schodach i trzaśniecie drzwi, a potem odgłos kroków na
ulicy.
- W końcu policja nie zaangażowała mnie, bym naprawiał ich
błędy - stwierdził
Holmes, sięgając po glinianą fajkę. - Gdyby Homer znalazł się
w
niebezpieczeństwie, to co innego. Lecz ten człowieczek nie
będzie zeznawał
przeciwko niemu i sprawa zostanie umorzona. Może i
popełniam przestępstwo,
możliwe jednak, że właśnie ocaliłem ludzką duszę. Ryder nie
zrobi więcej nic
złego. Dostał dobrą nauczkę. Poślij go teraz do więzienia, a
uczynisz z niego
prawdziwego przestępcę. Poza tym Boże Narodzenie to czas
przebaczania. Los
podsunął nam niezwykłą zagadkę, a jej rozwiązanie jest dla
nas nagrodą. Bądź tak
dobry i zadzwoń, doktorze. Pora na inne śledztwo, w którym
ptak również będzie

background image

grał główną rolę.
Umierający detektyw
Pani Hudson, gospodyni Sherlocka Holmesa, była niezwykle
wyrozumiałą kobietą.
Nie dość, że pierwsze piętro jej domu nawiedzały o różnych
porach dnia tłumy
dziwnych i często nieprzyjemnych postaci, to jeszcze jej
znakomity lokator
wykazywał zamiłowanie do ekscentryczności i nieregularnego
trybu życia. Musiało
to wystawiać na ciężką próbę cierpliwość szacownej damy.
Niewiarygodne
bałaganiarstwo Holmesa, zamiłowanie do muzyki, któremu
oddawał się w
najdziwniejszych porach, strzelanie z pistoletu, tajemnicze i
często cuchnące
eksperymenty naukowe oraz stale towarzysząca mu
atmosfera przemocy i
niebezpieczeństwa czyniły z niego najgorszego lokatora w
Londynie. Z drugiej
jednak strony płacił czynsz godny książęcej szkatuły. Gdyby
zliczyć wszystkie
opłaty, które Holmes wniósł przez te lata, kiedy z nim
mieszkałem, można byłoby
za nie kupić cały dom.
Gospodyni odczuwała strach przed moim genialnym
przyjacielem i nigdy nie
ośmieliła mu się sprzeciwić, bez względu na to, jakich
dopuszczał się wybryków.
Lubiła go jednak za delikatność i kurtuazję w stosunku do
kobiet. Nie przepadał

background image

za nimi, odnosił się do nich nieufnie, lecz był rycerskim
przeciwnikiem.
Wiedząc, jak bardzo pani Hudson się o niego troszczy,
słuchałem jej z uwagą,
kiedy pewnego dnia, w drugim roku mego małżeństwa,
przyszła do mnie z
wiadomościami o złym stanie zdrowia mego towarzysza.
- On umiera, doktorze - powiedziała. - Przez trzy dni jego stan
tak się
pogorszył, że wątpię, czy dotrwa do wieczora. Nie pozwolił mi
sprowadzić
lekarza. Kiedy dziś rano zobaczyłam jego wymizerowaną
twarz i wielkie,
błyszczące oczy, nie wytrzymałam. "Z pańską zgodą czy bez,
natychmiast idę po
doktora" -
powiedziałam. "W takim razie niech to będzie doktor
Watson" -oznajmił. Na pana
miejscu nie zwlekałabym ani minuty, bo w każdej chwili może
nastąpić koniec.
Byłem przerażony, bo nic nie wiedziałem o chorobie Holmesa.
Nie muszę mówić, z
jakim pośpiechem chwyciłem płaszcz i kapelusz. Kiedy
jechaliśmy do niego,
starałem się wyciągnąć od pani Hudson więcej informacji.
- Niewiele mogę panu powiedzieć. Pracował nad jakąś sprawą
w Rotherhithe, w
zaułku nad rzeką, i stamtąd przywlókł tę chorobę. Położył się
do łóżka w środę
po południu i już nie wstał. Przez te trzy dni nie wziął nic do
ust.

background image

- Dobry Boże! Czemu nie sprowadziła pani lekarza?
- Bo mi zabronił. Pan wie, jaki on potrafi być apodyktyczny.
Nie ośmieliłam się
sprzeciwić. Ale niedługo już pożyje. Za chwilę sam pan się o
tym przekona.
Rzeczywiście, widok był żałosny. W nikłym świetle mglistego
listopadowego dnia
pokój chorego sprawiał ponure wrażenie, lecz najbardziej
przeraziła mnie
wymizerowana twarz Holmesa. Oczy mu błyszczały, na
policzkach miał krwiste
rumieńce, a wargi ciemne i popękane. Szczupłe dłonie leżące
na kołdrze zaciskały
się nerwowo. Głos był chrapliwy i urywany. Kiedy wszedłem
do pokoju, leżał bez
ruchu, lecz na mój widok twarz mu się rozjaśniła.
- No cóż, Watsonie, źle ze mną - powiedział słabym głosem,
ale z odcieniem
dawnej nonszalancji.
- Mój drogi przyjacielu! - wykrzyknąłem, podchodząc do
niego.
- Nie zbliżaj się! Natychmiast się cofnij! - krzyknął nagle. -Jeśli
się
zbliżysz, każę ci stąd wyjść.
- Ale dlaczego?
- Bo takie jest moje życzenie. Czy to nie wystarczy? Pani
Hudson miała rację.
Był bardziej apodyktyczny niż zwykle. Jednak żal było na niego
patrzeć.
- Chciałem ci tylko pomóc.
- Właśnie. Najlepiej pomożesz, robiąc to, o co cię proszę.

background image

- Dobrze więc.
Twarz mu się rozpogodziła.
- Nie gniewasz się? - zapytał, oddychając spazmatycznie. Jakże
mógłbym się
gniewać, widząc go w takim stanie.
- To dla twego dobra, Watsonie - wychrypiał.
- Dla mego?
- Wiem, co mi jest. To choroba kulisów z Sumatry. Holendrzy
wiedzą o niej więcej
od nas, lecz i tak nie mają na nią leku. Jedno jest pewne: to
śmiertelna i
straszliwie zaraźliwa choroba.
Mówił z gorączkową energią, dając mi znak rękami, bym się
odsunął.
- Zaraźliwa przez dotyk, Watsonie. Trzymaj się z daleka, a
wszystko będzie
dobrze.
- Wielkie nieba! Czy sądzisz, że w tej sytuacji ma to jakieś
znaczenie? Nie
przejąłbym się tym, gdyby chodziło o obcego. Myślisz,
że to mnie powstrzyma przed wypełnieniem obowiązku
względem starego przyjaciela?
Ponownie próbowałem podejść, lecz powstrzymał mnie jego
gniewny wzrok.
- Jeśli zostaniesz tam, gdzie jesteś, będziemy rozmawiać, jeśli
nie, musisz
opuścić pokój.
Zawsze czułem głęboki respekt dla niezwykłych talentów
Holmesa, toteż zazwyczaj
ulegałem jego życzeniom, nawet gdy ich nie rozumiałem.
Teraz jednak wszystkie

background image

moje zawodowe instynkty buntowały się przeciw temu. Niech
on sobie rozkazuje
gdzie indziej, tu jednak chodziło o jego zdrowie.
- Nie jesteś sobą, Holmesie - powiedziałem. - Chory jest jak
dziecko i tak będę cię traktował. Czy chcesz tego, czy nie,
zbadam cię i zacznę
leczyć.
Spojrzał na mnie jadowitym wzrokiem.
- Jeśli mam być leczony wbrew własnej woli, to niech to
będzie ktoś, do kogo mam
zaufanie.
duszki i westchnął z ulgą, widząc, jak odstawiam pudełko na
miejsce. -
Nienawidzę, gdy dotyka się moich rzeczy. Przestań mnie
denerwować. Ładny z
ciebie lekarz, skoro doprowadzasz pacjenta do obłędu. Usiądź
i pozwól mi
odpocząć.
Ten incydent wywarł na mnie nieprzyjemne wrażenie.
Gwałtowne i bezpodstawne
podniecenie, brutalność mowy daleka od typowej dla niego
łagodności dowodziły, w
jak strasznym stanie znajduje się umysł Holmesa. To żałosne,
gdy tak wspaniały
umysł ulega ruinie. Siedziałem milczący i przygnębiony, aż do
nadejścia
umówionej godziny. Miałem wrażenie, że Holmes również
spoglądał na zegar, bo tuż
przed szóstą zaczął mówić z rozgorączkowanym ożywieniem.
- Czy masz jakieś drobne w kieszeni? - zapytał.
-Tak.

background image

- A srebrne monety?
- Sporo.
- Ile półkoronówek?
- Pięć.
- Za mało. Wielka szkoda, Watsonie. Tak czy owak, włóż je
wszystkie do koperty
zegarka. A resztę drobnych do lewej kieszeni spodni. Dziękuję
ci. Pozwoli ci to
lepiej utrzymać równowagę.
Bredził w malignie. Zadrżał i wydał z siebie dźwięk
przypominający kaszel i
płacz.
- Zapalisz teraz lampę gazową, ale tylko do połowy. Błagam
cię, bądź ostrożny.
Dziękuję. Nie, nie musisz zaciągać zasłony. A teraz zechciej
położyć na stole
kilka listów i papierów tak, abym mógł ich dosięgnąć.
Dziękuję. Teraz trochę
tych śmieci z kominka. Doskonale. Są tam szczypczyki do
cukru. Podnieś nimi to
pudełko z kości słoniowej i połóż na papierach. Dobrze.
Możesz teraz iść i
sprowadzić pana Culvertona Smitha z Lower Burkę 13.
Prawdę powiedziawszy, nie bardzo miałem ochotę wychodzić,
bo Holmes był w tak
krytycznym stanie, że bałem się zostawiać go samego. Jednak
domagał się lekarza.
- Nigdy o kimś takim nie słyszałem - odrzekłem.
- Bardzo możliwe. Zdziwi cię to, ale człowiek, który najlepiej
zna się na tej

background image

chorobie, nie jest lekarzem, lecz plantatorem. Pan Culverton
Smith mieszka na
Sumatrze i obecnie gości w Londynie. Wybuch epidemii tej
choroby na jego
plantacji, oddalonej od wszelkich ośrodków medycznych,
zmusił go do badań nad
nią, co pociągnęło za sobą daleko idące konsekwencje. To
bardzo skrupulatny
człowiek i nie chciałem, żebyś szedł tam przed szóstą, bo
wiedziałem, że go nie
zastaniesz. Gdybyś zdołał go namówić, żeby tu przyszedł i
podzielił się z nami
swą ogromną wiedzą na temat tej choroby, nie wątpię, iż
mógłby mi pomóc.
Przedstawiłem wypowiedź Holmesa w całości, nie
uwzględniając licznych pauz,
kiedy to usiłował złapać oddech, i nerwowego zaciskania
palców, świadczącego o
odczuwanym przez niego bólu. W czasie tych paru godzin
jego stan znacznie się
pogorszył. Gorączkowe wypieki stały się bardziej wyraziste,
okolone czarnymi
obwódkami oczy jaśniały niezdrowym blaskiem, a nad
brwiami lśniły krople potu.
Nadal jednak wyczuwało się w jego głosie siłę i zdecydowanie.
Będzie walczył do
ostatka.
- Opowiesz mu dokładnie, w jakim stanie mnie znalazłeś -
ciągnął. - Nie
pominiesz niczego. Jestem umierającym człowiekiem, który
powoli traci

background image

świadomość. Wciąż się zastanawiam, dlaczego dna oceanu
nie pokryły jeszcze
ostrygi, tyle ich się tu namnożyło. Ach, znowu majaczę. To
ciekawe, że jeszcze
potrafię kontrolować mózg. O czym to ja mówiłem?
- O tym, co mam powiedzieć panu Culvertonowi Smithowi.
- A tak. Moje życie od tego zależy. Ubłagaj go, Watsonie. On
nie bardzo mnie
lubi. Jego siostrzeniec... podejrzewałem coś niedobrego i
dałem mu to do
zrozumienia. Chłopiec zmarł straszną śmiercią. Smith żywi
teraz do mnie urazę.
Spróbuj go ugłaskać. Błagaj go, proś, ale go tu sprowadź.
Tylko on może mnie
uratować.
- Choćby siłą go tu przywlokę.
- Nie wolno ci tego robić. Namów go, żeby tu przyszedł, a po-
tem postaraj się być tu przed nim. Wymyśl coś, byle tylko
zjawić się tu
wcześniej. Pamiętaj, Watsonie. Nie zawiedź mnie. Zresztą
nigdy mnie nie
zawiodłeś. Na pewno muszą one mieć jakichś naturalnych
wrogów, którzy
powstrzymają rozmnażanie tych stworzeń. Ty i ja zrobiliśmy,
co do nas należy.
Czy wobec tego świat opanują ostrygi? Nie, nie, to straszne.
To przerażające, co się stało z tym wielkim umysłem. Nie
mogłem przestać o tym
myśleć. Holmes wręczył mi klucz, a ja zabrałem go ze sobą w
obawie, by nie

background image

zamknął się w pokoju. Na korytarzu czekała pani Hudson,
drżąca i zapłakana.
Wychodząc, słyszałem jeszcze wysoki głos Holmesa bredzący
coś w malignie. Kiedy
czekałem na ulicy na dorożkę, nagle z mgły wyłonił się jakiś
człowiek.
- Jak się czuje pan Holmes? - zapytał. Był to nasz stary
znajomy, inspektor
Morton ze Scotland Yardu, ubrany po cywilnemu.
- Jest bardzo chory - odparłem.
Spojrzał na mnie dziwnie. Mógłbym przysiąc, iż dostrzegłem
w jego oczach błysk
triumfu.
- Słyszałem o tym - powiedział.
W tym momencie podjechała dorożka, więc zostawiłem go na
chodniku.
Lower Burkę to elegancka ulica z rzędem pięknych domów,
leżąca na pograniczu
dzielnic Notting Hill i Kensington. Willa, przed którą
zatrzymała się dorożka,
robiła wrażenie wytwornej, ale jednocześnie nieco
ostentacyjnej. Świadczyły o
niej żelazne balustrady, masywne drzwi i błyszczące mosiężne
klamki. W progu
powitał mnie sztywny lokaj.
- Tak, pan Culverton Smith jest w domu. Doktor Watson?
Dobrze, proszę pana,
zaraz zaniosę pański bilet wizytowy.
Moje skromne nazwisko i tytuł nie wywarły wrażenia na
gospodarzu. Przez uchylone
drzwi posłyszałem jego wysoki, rozdrażniony głos:

background image

- Kim jest ten człowiek? Czego chce? Ile razy ci powtarzam, że
nie życzę sobie,
aby mi przeszkadzano, kiedy pracuję. Lokaj próbował coś
łagodnie wyjaśniać.
- Nie, nie przyjmę go. Nie mogę teraz przerwać pracy.
Powiedz, że nie ma mnie w
domu. Powiedz, żeby przyszedł rano, jeśli koniecznie chce się
ze mną widzieć.
Znowu cichy głos lokaja.
- No dobrze, już dobrze, przekaż mu, co powiedziałem. Niech
przyjdzie rano albo
wcale.
Pomyślałem o Holmesie leżącym bez sił w łóżku i liczącym
minuty w oczekiwaniu na
nadejście pomocy. Nie było czasu na ceregiele. Musiałem
szybko działać. Nie
czekając, aż lokaj przekaże mi odpowiedź, minąłem go i
wszedłem do pokoju.
Na mój widok gospodarz podniósł się z fotela stojącego przy
kominku. Ujrzałem
szeroką, prostacką, tłustą twarz o żółtej cerze, podwójnym
podbródku i posępnych
oczach, spoglądających groźnie spod krzaczastych, jasnych
brwi. Na jajowatej
łysej głowie tkwiła aksamitna czapeczka, zsunięta
kokieteryjnie na bok. Choć
czaszkę miał wyjątkowo dużą, sam był niski i wątły, o
zapadniętych ramionach i
plecach wskazujących na przebytą w dzieciństwie krzywicę.
- Co to znaczy! - krzyknął piskliwym głosem. - Co ma oznaczać
to najście? Czy

background image

nie powiedziałem, że ma pan przyjść jutro rano?
- Bardzo przepraszam - odparłem - ale ta sprawa nie może
czekać. Pan Sherlock
Holmes...
Nazwisko mojego przyjaciela wywołało zaskakujące wrażenie
na małym człowieczku.
Gniew natychmiast zniknął z jego twarzy i pojawiło się
napięcie i czujność.
- Przychodzi pan od Holmesa? - zapytał.
- Tak.
- Jak się miewa?
- Jest ciężko chory. Dlatego do pana przyszedłem.
Mężczyzna wskazał mi krzesło, a sam usiadł w fotelu. W
wiszącym nad kominkiem
lustrze mignęła mi jego twarz. Mógłbym przysiąc, że
dostrzegłem na niej
złośliwy, ohydny uśmiech. Musiał to być jakiś nerwowy
grymas, bo gdy spojrzał na
mnie, w jego oczach malowała się głęboka troska.
- Przykro mi to słyszeć - powiedział. - Słabo znam pana
Holmesa, ale szanuję
jego zdolności i charakter. Jego interesują zbrodnie, a mnie
choroby. On zajmuje
się przestępcami, ja mikrobami. To są moi więźniowie -
wskazał na rząd probówek
i słoików. - Na tym podłożu z żelatyny odsiadują wyrok bardzo
groźni przestępcy.
- Właśnie ze względu na pańską szczególną wiedzę Holmes
pragnie pana widzieć.
Bardzo pana ceni i uważa, że jedynie pan może mu pomóc.

background image

Mały człowieczek wzdrygnął się i aksamitna czapeczka spadła
na podłogę.
- Dlaczego? - zapytał. - Dlaczego pan Holmes sądzi, że
mógłbym mu pomóc?
- Bo zna się pan na wschodnich chorobach.
- Skąd on wie, że to wschodnia choroba?
- Ponieważ pracował wśród chińskich marynarzy w dokach.
Culverton Smith
uśmiechnął się uprzejmie i podniósł czapeczkę.
- Ach rozumiem - powiedział. - Ufam, że jego stan nie jest tak
poważny, jak pan
przypuszcza. Od jak dawna choruje?
- Od trzech dni.
- Majaczy?
- Od czasu do czasu.
- Ho, ho! To brzmi poważnie. Byłoby nieludzkie z mojej strony,
gdybym nie
odpowiedział na jego wezwanie. Bardzo nie lubię, kiedy
przeszkadza mi się w
pracy, doktorze, lecz w tym wypadku zrobię wyjątek. Idę z
panem.
Przypomniałem sobie instrukcje Holmesa.
- Muszę jeszcze z kimś się spotkać - odparłem.
- Dobrze więc. Pójdę sam. Mam gdzieś adres pana Holmesa
Może pan być pewny, że
zjawię się tam w ciągu pół godziny.
Z ciężkim sercem wszedłem do sypialni Holmesa. Obawiałen
się, że podczas mojej
nieobecności mogło się wydarzyć to najgor sze. Z ulgą
stwierdziłem, że jego stan

background image

znacznie się polepszył. Wy głądał strasznie i miał słaby głos,
ale wyrażał się z
charakterysty czną dla siebie zwięzłością i wyrazistością.
- No i cóż, widziałeś się z nim, Watsonie?
- Tak, wkrótce tu będzie.
- Doskonale. Jesteś najlepszym z posłańców.
- Chciał przyjechać ze mną.
- Nie można było do tego dopuścić. Pytał, co mi dolega?
- Powiedziałem mu, że zaraziłeś się od chińskich marynarza w
londyńskich dokach.
- Doskonale. Zrobiłeś wszystko, co było możliwe. Teraz mo
żesz zniknąć ze sceny.
- Chcę usłyszeć jego opinię.
- Oczywiście. Mam jednak powody sądzić, że ta opinia będzk
znacznie cenniejsza i
bardziej szczera, jeśli będzie myślał, iż jesteś my sami. Za
wezgłowiem łóżka
jest trochę miejsca.
- Ależ mój drogi Holmesie!
- Obawiam się, że nie masz wyjścia, Watsonie. Gdzie indzie
nie możesz się ukryć.
Ale to nawet lepiej, bo mógłbyś wzbudzić po dejrzenia. A tam
cię nie zauważy. -
Nagle usiadł na łóżku z wyra żem napięcia na wymizerowanej
twarzy. - Słyszę jego
kroki, Watsonie. Szybko, ukryj się! I nie wychodź, bez względu
na to, co si^
będzie działo. Nie odzywaj się, nie ruszaj, tylko uważnie
słuchaj. W tym
momencie siły go opuściły i znowu zaczął majaczyć. Z
kryjówki, w której tak

background image

niespodziewanie się znalazłem, usłyszałem kroki na schodach,
a potem skrzyp
otwieranych i zamykanych drzwi. Potem nastąpiła cisza,
przerywana jedynie
ciężkim oddechem chorego. Domyśliłem się, że nasz gość stoi
przy łóżku i
przygląda się choremu. W końcu przerwał tę pełną napięcia
ciszę.
- Holmes! - zawołał natarczywie. - Słyszy mnie pan?
Posłyszałem szelest
pościeli, jakby Smith szarpał chorego za ramię.
- Czy to pan, panie Smith? - wyszeptał Holmes. - Nie śmiałem
wierzyć, że pan
przyjdzie.
- Nie dziwię się. A jednak przyszedłem. Kto mieczem wojuje,
od miecza ginie.
- To bardzo szlachetnie z pańskiej strony, bardzo. Doceniam
pańską rozległą
wiedzę. Smith zachichotał.
- Na szczęście jest pan jedynym człowiekiem w Londynie,
który ją docenia. Czy
wie pan, co panu dolega?
- To samo - odparł Holmes.
- Ach, więc rozpoznaje pan symptomy?
- Aż nazbyt dobrze.
- Nie zdziwiłbym się, gdyby rzeczywiście tak było. Niedobrze
to panu wróży.
Biedny Yictor nie żył już na czwarty dzień, a był takim silnym,
krzepkim
młodzieńcem. Dziwne, że zaraził się tą azjatycką chorobą w
samym sercu Londynu.

background image

Osobliwy zbieg okoliczności. Bardzo sprytnie pan na to wpadł,
ale nieładnie, że
połączył pan przyczynę ze skutkiem.
- Wiem, że pan to zrobił.
- Czyżby? Ale nie może pan tego dowieść. A w ogóle jak pan
śmie rozsiewać o mnie
takie informacje, a potem żebrać o pomoc? Cóż to znowu za
gra?
Usłyszałem chrapliwy, urywany oddech chorego.
- Proszę podać mi wody - wydyszał.
- Twój koniec się zbliża, przyjacielu. Nie chcę jednak, żeby
nastąpił, zanim nie
zamienię z tobą paru słów. Dlatego dam ci tej wody. Hej, tylko
nie rozlewaj.
Rozumiesz, co do ciebie mówię?
- Proszę mi pomóc - jęknął Holmes. - Co było, to było.
Przysięgam, że o
wszystkim zapomnę. Tylko proszę mnie ratować.
- Zapomnisz? O czym?
- O śmierci Yictora Savage'a. Przecież sam pan się przed
chwilą przyznał.
- Możesz sobie pamiętać albo zapomnieć, jak chcesz. Nie
widzę cię w sądzie na
miejscu dla świadków. Raczej zupełnie gdzie indziej. Nie ma
dla mnie znaczenia,
że wiesz, jak zmarł mój bratanek. To nie o nim teraz mówimy,
lecz o tobie.
- Tak, tak.
- Ten człowiek, który do mnie przyszedł... zapomniałem, jak
się nazywa... mówił,
że zaraziłeś się od marynarzy.

background image

- Tylko tak to sobie mogę wytłumaczyć.
- Uważasz się za takiego sprytnego, co, Holmes? Tymczasem
trafiłeś na
sprytniejszego od siebie. A teraz dobrze się zastanów. Nie
mogłeś w inny sposób
się tego nabawić?
- Nie wiem. Nie jestem w stanie się skupić. Na litość boską,
niech pan mi
pomoże!
- Dobrze, pomogę ci. Pomogę ci zrozumieć, gdzie jesteś i jak
się tego nabawiłeś.
Chciałbym, żebyś to wiedział, zanim umrzesz.
- Proszę mi coś dać na uśmierzenie bólu.
- Boli, co? Kulisi też tak piszczeli przed śmiercią. Masz
wrażenie, jakby coś
tamowało ci dopływ krwi?
- Tak, tak.
- Ale słuchać możesz, prawda? Czy przypominasz sobie jakieś
zdarzenie, które
miało miejsce tuż przed
wy


stąpieniem pierwszych objawów?
- Nie.
- Pomyśl.
- Jestem zbyt chory, by myśleć.
- W takim razie pomogę ci. Czy nie otrzymałeś czegoś pocztą?
- Pocztą?
- Na przykład pudełka.
- Słabo mi... umieram!

background image

- Słuchaj, co mówię, Holmes! - Usłyszałem, jak szarpie
chorego. Z trudem
opanowałem się, by nie wyjść z ukrycia. - Musisz
mnie wysłuchać i wysłuchasz. Przypominasz sobie pudełko,
pudełko z kości
słoniowej? Przyszło w środę. Otworzyłeś je, pamiętasz?
- Tak, tak, otworzyłem. W środku była ostra sprężyna. To jakiś
żart...
- To nie był żart. Wkrótce się o tym przekonasz. Ty głupcze,
doigrałeś się. Nie
trzeba było stawać mi na drodze. Gdybyś zostawił mnie w
spokoju, nic by się nie
stało.
- Pamiętam - wydyszał Holmes. - Sprężyna! Skaleczyłem się o
nią. To pudełko...
na stole.
- Tak, to samo. Lepiej, żeby stąd zniknęło. Schowam je do
kieszeni. W ten sposób
pozbawię cię ostatniego dowodu. Znasz teraz prawdę i
umrzesz, wiedząc, że to ja
cię zabiłem. Zbyt dużo wiedziałeś o losie Victora Savage'a,
pójdziesz więc w
jego ślady. Jesteś bliski końca, Holmes. Usiądę tu i będę
patrzył, jak umierasz.
Holmes wyszeptał coś niedosłyszalnie.
- Co takiego? - zdziwił się Smith. - Mam zapalić lampę? Ach,
ciemnieje ci w
oczach, tak? Dobrze, zapalę, żebym mógł cię lepiej widzieć. -
Przeszedł przez
pokój i nagle zabłysło światło. - Czy jeszcze coś mógłbym dla
ciebie zrobić,

background image

przyjacielu?
- Proszę o zapałki i papierosa.
Omal nie krzyknąłem ze zdumienia i radości. Znowu mówił
swoim normalnym głosem,
jeszcze nieco słabym, ale takim, jaki znałem. Nastąpiła cisza i
zrozumiałem, że
Culverton Smith spogląda zaskoczony na mego towarzysza.
- Co to ma znaczyć? - zapytał piskliwym tonem.
- Po prostu wczułem się w rolę - wyjaśnił Holmes. - Daję
słowo, że przez trzy
dni nie miałem niczego w ustach do chwili, aż podał mi pan
szklankę wody.
Najbardziej jednak brakowało mi papierosów. Ach, wreszcie
mogę sobie zapalić. -
Usłyszałem trzask zapałki. - Już mi lepiej. Lecz cóż to?
Czyżbym słyszał kroki
na korytarzu?
Po chwili drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł inspektor
Morton.
- Wszystko w porządku, a oto pański ptaszek - powiedział
Holmes.
- Aresztuję pana pod zarzutem zamordowania Victora Sava-
ge'a - wyrecytował
inspektor.
- Może pan również dodać próbę zamordowania niejakiego
Sherlocka Holmesa -
zauważył ze śmiechem mój przyjaciel. - Żeby zaoszczędzić mi
kłopotu,
inspektorze, pan Culverton Smith był tak dobry i dał
umówiony sygnał, zapalając

background image

lampę. Nawiasem mówiąc, ma w prawej kieszeni płaszcza
pudełko. Dziękuję. Na pana
miejscu byłbym ostrożny. Proszę je tutaj położyć. Może być
dowodem w sprawie.
Nastąpiło gwałtowne zamieszanie, a potem brzęk metalu i
okrzyk bólu.
- Tylko pan sobie zaszkodzi - powiedział inspektor. - Proszę
stać spokojnie.
Rozległ się trzask zamykanych kajdanków.
- Sprytna pułapka! - warknął Smith. - Lecz to ty, Holmes,
zasiądziesz na ławie
oskarżonych, nie ja. Prosił, żebym go wyleczył. Żal mi się
zrobiło, więc
przyszedłem. A teraz będzie wmawiał, że powiedziałem coś,
co potwierdzi jego
szalone podejrzenia. Możesz sobie kłamać, Holmes. Moje
słowo jest tyle samo
warte, co twoje.
- Wielkie nieba! - wykrzyknął Holmes. - Zupełnie o nim
zapomniałem. Mój drogi
Watsonie, winienem ci przeprosiny. Jak mogłem o tobie
zapomnieć? Chyba nie muszę
ci przedstawiać pana Culvertona Smitha. Czy na dole czeka
dorożka, inspektorze?
Przyjadę do was, jak tylko trochę się ogarnę.
- Nigdy tego bardziej nie potrzebowałem - powiedział Holmes,
racząc się
kieliszkiem wina i biskwitami. Jednocześnie doprowadzał się
do porządku. - Jak
wiesz, prowadzę nieregularny tryb życia i taki wyczyn nie
wymagał ode mnie

background image

wielkiego poświęcenia. Było rzeczą niezbędną, aby pani
Hudson przejęła się moim
stanem zdrowia i sprowadziła ciebie na pomoc. Ty zaś miałeś
sprowadzić
jego. Mam nadzieję, że się nie obraziłeś, Watsonie. Chyba
domyślasz się, że
wśród twoich licznych talenów nie ma sztuki udawania.
Gdybyś poznał moją
tajemnicę, nigdy nie zdołałbyś przekonać Smitha o
konieczności przyjścia do
mnie, co było zasadniczym punktem planu. Znając jego
mściwą naturę, byłem
pewien, że przyjdzie obejrzeć swoje dzieło.
- A twój wygląd, Holmesie, twoja upiorna bladość?
- Trzy dni absolutnej głodówki nie dodają nikomu urody.
Resztę może zrobić
gąbka. Wazelina na czole, belladona w oczach, róż na
policzkach, strupy z wosku
na wargach, wszystko to dało wspaniały efekt. Symulowanie
choroby to tak
fascynujący temat, że muszę kiedyś o tym napisać. Rzucane
od czasu do czasu
zdania o pół-koronówkach, ostrygach czy innych podobnych
bzdurach wywołują
wrażenie majaczenia.
- Ale czemu nie pozwoliłeś mi podejść do siebie, skoro nie
było groźby
zarażenia?
- I ty o to pytasz, mój drogi Watsonie? Naprawdę sądzisz, że
nie żywię respektu

background image

dla twojej wiedzy medycznej? Czyż mógłbym przypuszczać, że
uznasz mnie za
umierającego? Natomiast z odległości czterech jardów
mogłem cię oszukać. Gdyby
mi się nie udało, nie sprowadziłbyś Smitha. Na twoim miejscu
nie dotykałbym tego
pudełka, Watsonie. Z boku zobaczysz ostrą sprężynę, która po
otwarciu pudełka
ukłuje cię niczym ząb żmii. Przypuszczam, że w ten właśnie
sposób umarł ten
biedny Savage, który stał temu potworowi na drodze do
majątku. Moja
korespondencja, jak wiesz, jest różnorodna, toteż zwracam
szczególną uwagę na
przesyłki, które otrzymuję. Byłem pewny, że udając, iż jego
zamysł się powiódł,
zmuszę go do przyznania się do winy. Takiego przedstawienia
nie powstydziłby się
żaden aktor. Pomóż mi włożyć płaszcz, Watsonie. Dziękuję.
Kiedy już załatwimy
wszystko w komisariacie, pójdziemy zjeść jakiś pożywny
posiłek.
* * *


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
15 Srebrna Gwiazda
WOKÓŁ ZAKONU SREBRNEJ GWIAZDY
Bajka o srebrnej gwiazdce
WOKÓŁ ZAKONU SREBRNEJ GWIAZDY
Arthur Conan Doyle Srebrna Gwiazda
Największy diament we wszechświecie był kiedyś gwiazdą
gwiazdkowe
SERCA GWIAZD. H.Frąckowiak, Teksty piosenek
Wymogi kategoryzacyjne dla hoteli 4 gwiazdkowych
Pociąg do gwiazd - Skaner, Teksty piosenek
gwiazda w grupie jest dziewczyna z numerem 3 uzyskała ona 6 wyborowa pozytywnych
21. Słowacki - Sen srebrny Salomei, filologia polska, Romantyzm
Gwiazdka, karty pracy kl. I-III
Gwiazdzisty Sztandar, Pomoce dla MG

więcej podobnych podstron