LYNNE GRAHAM
W³oski miliarder
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Chyba powinieneś to zobaczyć – powiedział
nerwowo kuzyn Riccarda, Alfredo, podając mu
gazetę.
Na widok zdjęcia na pierwszej stronie przystojna,
szczupła twarz Riccarda Saracino stwardniała. Zdję-
cie przedstawiało Jasmine Bailey, blond seksbombę,
która zniszczyła jego małz˙eństwo. Zarówno wtedy,
jak i teraz ta była modelka topless nie przebierała
w środkach, byle tylko dostać się do grona sławnych
i bogatych i mieć swoje piętnaście minut sławy. Dwa
lata temu z powodu jej kłamstw odeszła od Riccarda
z˙ona, a dziś Jasmine bez z˙enady wyjaśniała, z˙e jej
historyjka o namiętnej nocy spędzonej na luksuso-
wym jachcie z włoskim miliarderem, Riccardem
Saracino, była zwykłym wymysłem.
– Musisz ją podać do sądu! – pienił się Alfredo,
świez˙o upieczony prawnik, którego Riccardo przy-
jął do firmy na staz˙.
Ale Riccardo wiedział, z˙e ciąganie po sądach tej
taniej dziwki nic by mu nie dało. Poza tym sprawa
rozwodowa dobiegała końca. Vivien, jego juz˙ wkrót-
ce była z˙ona, uznała, z˙e jest winny. Nie uwierzyła
mu, gdy mówił, z˙e jej nie zdradził. Unosząc wysoko
jasną główkę, otoczyła się płaszczem skrzywdzonej
świętej i opuściła męz˙owski dom, chociaz˙ była
w ciąz˙y z ich dzieckiem. Nie z˙yczyła sobie słuchać
jego deklaracji o niewinności. Kobieta, która wyle-
wała wiadra łez na filmie o Lassie, jemu pokazała
kamienną twarz.
– Riccardo! – Alfredo wyrwał go z zamyślenia.
– Jestem ci winien szczere przeprosiny. Wierzyłem
tej Bailey. Moi rodzice tez˙. Wszyscy byliśmy pe-
wni, z˙e się z nią zabawiłeś.
A więc nawet rodzina mu nie ufała, pomyślał
Riccardo z z˙alem.
– Ale absolutnie nikt cię za to nie winił – kon-
tynuował Alfredo. – Vivien po prostu do ciebie nie
pasowała...
– Vivien jest matką mojego syna. Nie z˙yczę
sobie, by ktokolwiek mówił o niej bez szacunku,
jaki jej się nalez˙y – przerwał mu Riccardo lodowato.
Alfredo zaczerwienił się i zaczął się rozpływać
w przeprosinach. Zniecierpliwiony Riccardo w koń-
cu kazał mu wyjść, a potem podszedł do okna,
z którego roztaczał się wspaniały widok na Londyn.
Ale on, snując gorzkie rozmyślania, nie widział tego.
Jego syn Marco rósł bez niego w nędznym dom-
ku, w którym nie rozmawiano po włosku. W sposo-
bie, w jaki rozpadło się jego małz˙eństwo, nie było
nic cywilizowanego. Riccardo musiał ostro wal-
czyć, by móc widywać syna, którego uwielbiał.
Fałszywe oświadczenie Jasmine Bailey zrobiło
z niego niewiernego małz˙onka. Prawnicy otwarcie
mu powiedzieli, z˙e nie ma najmniejszej szansy, by
zdołał z˙onie o nienagannej reputacji odebrać opiekę
4
LYNNE GRAHAM
nad synem. No i Vivien, która przez swój brak
zaufania zniszczyła ich małz˙eństwo, bez trudu uzys-
kała prawo do wyłącznej opieki nad dzieckiem. Ten
werdykt sądu głęboko uderzał w jego poczucie
sprawiedliwości.
W efekcie zaledwie egzystował na obrzez˙ach
z˙ycia Marca. Obawiał się, z˙e między jedną wizytą
a drugą syn zapomina o nim. Jak takie małe dziecko
moz˙e zapamiętać ojca, którego widuje raz na mie-
siąc? Ale teraz, gdy Bailey przyznała się do kłam-
stwa, Vivien nie będzie juz˙ mogła się powoływać na
swoją nieskazitelną moralność.
Ta myśl wywołała w nim gwałtowny przypływ
adrenaliny. I złośliwej radości. Był prawie pewien,
z˙e Vivien nic jeszcze nie wie o wyznaniu Jasmine.
Rzadko zaglądała do gazet, bo niewiele ją inte-
resował realny świat.
Riccardo zadzwonił do sekretarki, kazał zdobyć
nowiutki egzemplarz gazety i dostarczyć go Vivien
z jego kartą wizytową. Podłe? Nie, nie uwaz˙ał, aby
to było podłe. Głęboko zraniony w swojej dumie
chciał, by Vivien na własne oczy zobaczyła dowód
jego niewinności.
Zaboli ją to! Gdy się przekona, z˙e źle osądziła
swojego męz˙a, sumienie nie da jej spokoju. Ale i tak
z˙adna kara nie będzie dla niej dość wysoka za
zbrodnię, jaką popełniła, nie wierząc jego słowom.
– Jock, wyjdź stamtąd – błagała Vivien psa,
który schował się pod kredensem, gdy zabroniła mu
gryźć hydraulika wezwanego do naprawy zlewu.
5
WŁOSKI MILIARDER
Marco, gulgocząc radośnie, juz˙ się czołgał, by
przyłączyć się do swojego ukochanego towarzysza
zabaw. Vivien porwała go na ręce. Wielkie, brązo-
we oczy ocienione jedwabistymi, czarnymi rzęsami
popatrzyły na nią z˙ałośnie i chłopczyk zaczął się
wiercić, by zmusić matkę do postawienia go na
podłodze. Usta juz˙ mu się wyginały w podkówkę.
Vivien przygotowała się na walkę.
– Nie – powiedziała stanowczo, przypominając
sobie upokarzającą scenę w supermarkecie. Uznała
wtedy, z˙e juz˙ najwyz˙szy czas, by trochę zdyscyp-
linować syna.
Nie? Marco spojrzał na matkę. Nie? Jego niania,
Rosa, często uz˙ywała tego nieprzyjemnego słówka,
jego ojciec takz˙e. Ale doskonale zdawał sobie spra-
wę, z˙e matka go uwielbia i nie lubi mu się sprzeci-
wiać. W wieku osiemnastu miesięcy miał wysoko
rozwinięty instynkt małego tyrana. Zdąz˙ył juz˙ od-
kryć, jaka broń działa na nią najlepiej. Wystarczyło,
by zapłakał, a natychmiast dostawał wszystko, cze-
go chciał. Wziął głęboki oddech, z˙eby wydać pierw-
szy wrzask, który – jak wiedział z doświadczenia
– szybko przyniesie mu miaz˙dz˙ące zwycięstwo.
– Rozpaskudzony bachor – komentowała z nie-
smakiem Bernice, co zasmucało czułe, matczyne
serce Vivien.
– Chyba powinien się przespać, prawda? – za-
uwaz˙ył Fabian Garsdale, kolega Vivien z wydziału
botaniki, będący kiedyś świadkiem podobnej scen-
ki. – Czy rozwaz˙ałaś moz˙liwość zastosowania sta-
rej, dobrej dyscypliny?
6
LYNNE GRAHAM
– Powinnaś być wobec niego bardziej stanowcza
– pouczała ją Rosa zapytana, dlaczego przy niej
Marco rzadko miewa ataki złego humoru. – On jest
bardzo uparty.
Vivien szybko włoz˙yła syna do kojca i, z˙eby
odciągnąć jego uwagę od psa, stanęła na rękach.
Marco zamilkł w połowie wrzasku, a potem roz-
kosznie zagulgotał na widok odwróconej twarzy
matki. Usiadł, by mieć lepszy widok, i jego twa-
rzyczka rozjaśniła się w szczęśliwym uśmiechu.
Vivien stanęła z powrotem na nogach i chwyciła
malca w objęcia. Zamrugała, by odgonić wzbierające
w oczach łzy. Cała jej szalona, rozpaczliwa miłość,
jaką czuła dla Riccarda, przeszła na ich syna. Bez
niego chyba postradałaby zmysły z z˙alu po zrujnowa-
nym małz˙eństwie. Właśnie ze względu na Marca
zdołała się jakoś pozbierać i stworzyć dla nich
dwojga nowe z˙ycie. Ale niszczący ból po zdradzie
Riccarda trwał w niej głęboko i musiała z tym z˙yć na
co dzień. Zawsze odczuwała wszystko za mocno i juz˙
jako dziecko nauczyła się ukrywać tę kłopotliwą
intensywność uczuć pod pozorami spokoju.
Warkot samochodu gwałtownie hamującego na
z˙wirowej dróz˙ce zapowiedział powrót Bernice.
Jock wyszedł spod kredensu, raz zaszczekał, spo-
jrzał bojaźliwie na drzwi bawialni i schował się
z powrotem. Chwilę później drzwi otworzyły się
z taką siłą, z˙e uderzyły w ścianę, a zawiasy za-
skrzypiały w proteście. W progu stanęła wysoka,
długonoga brunetka, która wyglądałaby całkiem
uroczo, gdyby nie rozzłoszczony, twardy wyraz
7
WŁOSKI MILIARDER
niebieskich oczu i zaciśnięte z niezadowolenia usta.
Pewnie znów jej się nie udało dostać pracy, odgadła
Vivien.
Marco obojętny na pojawienie się ciotki, która
nigdy nie zwracała na niego najmniejszej uwagi,
szeroko ziewnął.
Bernice popatrzyła na niego z irytacją.
– Czy on nie powinien iść spać?
– Właśnie miałam go zanieść na górę.
Idąc po schodach, Vivien starała się nie myśleć
o swojej niepewnej sytuacji finansowej. W końcu
byłoby okrucieństwem nakłaniać do oszczędnoś-
ci Bernice, która i tak juz˙ wystarczająco cierpiała
bez śniadań z szampanem i temu podobnych rze-
czy. Poza tym Vivien czuła się winna, bo nie zgodzi-
ła się przyjmować od Riccarda nic poza minimal-
nymi sumami na dziecko. Tak więc to głównie ona
była odpowiedzialna za debet na koncie. Postawiła
dumę przed zdrowym rozsądkiem i teraz za to
płaciła.
Przynajmniej domek był mały i teraz, po nie-
zbędnych naprawach, tani w eksploatacji. Oczywiś-
cie Bernice twierdziła, z˙e nadaje się raczej dla lalek.
Ale w tamtych trudnych, ostatnich miesiącach cią-
z˙y, gdy Vivien była sama i próbowała zorganizować
sobie z˙ycie tak, by nigdy, nawet przypadkiem, nie
natknąć się na Riccarda, ten mały, ocieniony gałę-
ziami wysokiego drzewa i otoczony wiejskim pej-
zaz˙em domek wydał jej się prawdziwym azylem.
Jego wielką zaletą było równiez˙ to, z˙e połoz˙ony był
niedaleko college’u w Oxfordzie, gdzie pracowała
8
LYNNE GRAHAM
trzy dni w tygodniu na wydziale botaniki jako
opiekunka naukowa studentów.
Jednak domek był naprawdę mały. Miał dwie
wąskie sypialnie i był idealny dla samotnej matki
z dzieckiem, ale o wiele za mały na to, by mieszkała
w nim jeszcze jedna dorosła osoba. Mimo to Vivien
cieszyła się, mając towarzystwo siostry, chociaz˙
bardzo by pragnęła, z˙eby jej interesy szły lepiej. Kto
mógł przypuszczać, z˙e Bernice straci swój butik
z markową odziez˙ą w Londynie, modne mieszkanie
w Docklands, śliczny sportowy samochodzik, nie
wspominając juz˙ o większości modnych, lecz
zmiennych przyjaciół?
– Tylko mnie nie pytaj, jak mi poszło interview!
– syknęła Bernice z wściekłością, gdy Vivien wróci-
ła na dół. – Ta bezczelna, stara wiedźma oskarz˙yła
mnie, z˙e skłamałam w CV, więc jej powiedziałam,
co moz˙e zrobić ze swoim zawszonym stanowiskiem
w hotelu.
– Zarzuciła ci kłamstwo? – zdumiała się Vi-
vien.
– Nie musiała. Zaczęła zadawać mi pytania po
francusku, a ja nie miałam pojęcia, o czym ona
paple! – oznajmiła Bernice z oburzeniem. – W CV
napisałam, z˙e umiem się porozumieć po francusku.
Nie twierdziłam, z˙e jestem dwujęzyczna! I to przez
ciebie tak mnie upokorzyła.
– Jak to: przeze mnie?
– Nadal jeszcze jesteś z˙oną niewyobraz˙alnie bo-
gatego męz˙czyzny, a my praktycznie głodujemy!
– wyjaśniła Bernice z furią. – A przez twoje ciągłe
9
WŁOSKI MILIARDER
jęczenie, z˙e brakuje ci pieniędzy, poczuwam się do
odpowiedzialności i szukam jakiejś głupiej pracy
o wiele poniz˙ej moich kwalifikacji, podczas gdy ty
siedzisz w domu i rozpuszczasz Marca, jakby był
małym księciem!
Vivien nie sądziła, z˙e siostra ma o niej az˙ tak złą
opinię. Poczuła się winna.
– Bernice, ja...
– Vivien, zawsze byłaś dziwna. Popatrz tylko,
jak ty z˙yjesz! – parsknęła Bernice z pogardą. – Mie-
szkasz w miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc, ze
swoim obrzydliwym psem i cennym synkiem, i ni-
gdy nie robisz nic, o czym w ogóle warto byłoby
wspomnieć. Masz nudną pracę, nudne z˙ycie i za-
wsze byłaś najnudniejszą osobą, jaką znam. Wcale
mnie nie zdziwiło, z˙e Riccardo cię zdradził z sek-
sowną blondynką! Cudem było to, z˙e w ogóle się
z tobą oz˙enił!
Vivien, blada jak śmierć, milczała. Bernice
pobiegła do bawialni i trzasnęła drzwiami tak
mocno, z˙e az˙ zatrząsł się cały domek. Vivien
zmusiła się, by wepchnąć te bolesne słowa praw-
dy, które właśnie usłyszała, w najdalsze głębie
podświadomości. Głaszcząc Jocka, trzęsącego się
ze strachu po tej gniewnej tyradzie Bernice, tłu-
maczyła sobie, z˙e siostra przechodzi cięz˙ki okres
i kaz˙dy na jej miejscu byłby wzburzony. Z włas-
nego doświadczenia wiedziała, jak trudno jest
budować nowe z˙ycie na popiołach tego, co się
straciło. A dla Bernice było to szczególnie trudne,
poniewaz˙ nigdy nie musiała iść na kompromisy
10
LYNNE GRAHAM
i traktowała przywileje jako nalez˙ące się jej
w sposób naturalny.
Vivien natomiast nie uwaz˙ała, by cokolwiek jej
się nalez˙ało. Jej rodzice zginęli w wypadku samo-
chodowym, gdy miała zaledwie kilka miesięcy.
Szybko została adoptowana przez bogate i szanowa-
ne małz˙eństwo Dillonów. Ich córka, Bernice, była
o trzy lata starsza od Vivien. Dillonowie chcieli
wziąć na wychowanie małą dziewczynkę, z˙eby za-
pewnić córce towarzystwo.
W ich domu nigdy nie była źle traktowana,
chociaz˙ nie udało jej się spełnić oczekiwania, z˙e
zostanie najlepszą przyjaciółką Bernice. Były zupeł-
nie inne, a róz˙nica wieku tylko podkreślała tę od-
mienność. Vivien, wraz˙liwa az˙ do przesady, rosła
w przeświadczeniu, z˙e jest źródłem ciągłego roz-
czarowania dla rodziny. Dillonowie liczyli na to, z˙e
podobnie jak Bernice, będzie się pasjonowała dziew-
czyńskimi sprawami, takimi jak fatałaszki, konie
i balet, az˙ w końcu, gdy dorośnie, otoczy ją wianu-
szek eleganckich, młodych męz˙czyzn i rzuci się
w wir światowego z˙ycia.
Tymczasem Vivien była nieśmiała, zamknięta
w sobie, niezdarna na lekcjach tańca, koni bała się
tylko trochę mniej niz˙ młodych męz˙czyzn, a przyjęć
unikała jak zarazy. Odkąd tylko nauczyła się czytać,
stała się molem ksiąz˙kowym i bezpiecznie czuła się
jedynie w świecie nauki. Dzięki inteligencji i wro-
dzonym zdolnościom od najmłodszych lat dostawa-
ła same celujące stopnie. Jednak sukcesy w tej
dziedzinie nie zachwycały rodziców. Uwaz˙ali, z˙e to
11
WŁOSKI MILIARDER
trochę nienormalne, by młoda dziewczyna była tak
zagorzałą wielbicielką nauki.
Matka umarła na atak serca, gdy Vivien miała
siedemnaście lat. Ojciec, udręczony finansowymi stra-
tami, umarł, gdy była na uniwersytecie. Bernice bar-
dzo przez˙yła sprzedaz˙ rodzinnego domu i pięknych
antyków, wśród których wyrastała i co do których
miała pewność, z˙e kiedyś będą do niej nalez˙ały.
Dzwonek do drzwi przeciął nić wspomnień,
w których się zanurzyła. Kurier podał jej paczkę
i szybko odjechał.
– Co to jest? – spytała Bernice.
Vivien patrzyła w oszołomieniu na wytworną
kartę wizytową z nabazgranym podpisem męz˙a.
– Nie wiem.
Przypuszczała, z˙e w paczce jest prezent dla Mar-
ca, więc zdziwiła się, gdy po rozdarciu eleganc-
kiego papieru znalazła gazetę.
Nagle zastygła. Na pierwszej stronie widniało
zdjęcie wystrzałowej blondynki. Wiedziała, kto to
jest. Podpis pod zdjęciem głosił, z˙e na stronie piątej
blondynka opowie o wszystkich swoich tajemni-
cach. Zrobiło jej się słabo. Jak Riccardo mógł być na
tyle okrutny, by przesyłać jej artykuł o Jasmine
Bailey? Niezręcznie otworzyła gazetę, głucha na
coraz głośniejsze pytania siostry.
Tytuł głosił: ,,Zdobyłam fortunę dzięki kłam-
stwu’’. Vivien przeczytała kilka pierwszych akapi-
tów. Z całkowitym bezwstydem Jasmine wyznawa-
ła, z˙e jej oświadczenie o romansie z Riccardem
Saracino było starannie opracowanym kłamstwem,
12
LYNNE GRAHAM
dzięki któremu spodziewała się zdobyć zaproszenia
na prestiz˙owe przyjęcia.
Vivien chwiała się na nogach, jej czoło pokryło
się potem. Jasmine Bailey wymyśliła całą tę histo-
rię? Riccardo jej nie zdradził? Mówił prawdę, a co
ona zrobiła? Nie uwierzyła mu, gdy twierdził, z˙e
jest niewinny. Porzuciła go. To straszliwe odkrycie
uderzyło ją jak młotem. Czuła się tak, jakby spadała
w przepaść i się topiła.
– Wszystko popsułam... nie uwierzyłam Riccar-
dowi... – szepnęła.
– Co takiego? – spytała Bernice niecierpliwie,
wyrywając Vivien gazetę.
Vivien zasłoniła oczy drz˙ącą ręką. W głowie
dudniło jej od oskarz˙eń, jakimi się obrzucała. Świat,
który sobie zbudowała, roztrzaskał się na kawałki.
W jednej chwili z kobiety, która wierzyła, z˙e po-
stąpiła słusznie, odchodząc od niewiernego męz˙a,
stała się kobietą, która popełniła ogromny i niewy-
baczalny błąd, okrutnie krzywdząc męz˙czyznę, któ-
rego kochała, i ich dziecko.
– Chyba nie wierzysz w tę bzdurę? – spytała
Bernice z pogardą. – Teraz gdy jej sława juz˙ prze-
brzmiała, Jasmine Bailey zrobiłaby wszystko, byle
tylko jej nazwisko znów pojawiło się w nagłówkach
gazet!
– Ona tym razem nie kłamie... Wszystko, co tu
napisała, zgadza się dokładnie z tym, co mówił
Riccardo. Tylko z˙e ja... – Vivien zamilkła, gardło
miała zaciśnięte, ledwo panowała nad łzami. – Tyl-
ko z˙e ja go nie słuchałam...
13
WŁOSKI MILIARDER
– Oczywiście, z˙e nie słuchałaś! – parsknęła Ber-
nice. – Byłaś wystarczająco rozsądna, by nie słu-
chać jego kłamstw. Jeszcze przed ślubem dobrze
wiedziałaś, z˙e to nałogowy babiarz. Przeciez˙ cię
ostrzegałam. Nie pamiętasz?
Wielu ludzi starało się ostrzec Vivien przed
małz˙eństwem z Riccardem Saracino. Nikogo ten
związek nie cieszył. Ani rodziny i przyjaciół z jego
strony, ani z jej. Wszyscy dziwili się i przepowiadali
rychłą klęskę. Związek dwóch tak róz˙nych osób nie
mógł, w powszechnej opinii, przynieść nic dobrego.
Ci, którzy pozornie dobrze jej z˙yczyli, mówili, z˙e
jest za spokojna, za bardzo zamknięta w sobie, ma
zbyt akademickie podejście do z˙ycia i nie jest
wystarczająco ekscytująca dla męz˙czyzny takiego
jak Riccardo. Wysłuchiwała tych wszystkich opinii
i jej poczucie własnej wartości malało w zastrasza-
jącym tempie. Wystarczyło jednak, by Riccardo
strzelił palcami, a juz˙ biegła do niego jak w ogień.
Kochała go bardziej niz˙ z˙ycie i wobec potęgi tej
miłości była bezbronna jak dziecko.
– Teraz jesteś juz˙ praktycznie rozwiedziona
– przypomniała jej Bernice. – Zresztą nigdy nie
powinnaś była za niego wychodzić. Absolutnie do
siebie nie pasowaliście.
Vivien nie słuchała. Była zagubiona w swoich
własnych, gorączkowych myślach. A więc Riccardo
jednak jej nie zdradził w ramionach Jasmine Bailey.
Czuła się, jakby była chora. Ukarała męz˙a za
grzech, którego nie popełnił. Zamiast mieć wiarę
w męz˙czyznę, za którego wyszła, opuściła go. Ric-
14
LYNNE GRAHAM
cardo był niewinny, tak więc tylko sobie zawdzięcza-
ła, z˙e jest taka nieszczęśliwa od chwili, gdy od niego
odeszła. Trudno jej było się z tym pogodzić, ale
z absolutną jasnością wiedziała, co teraz musi zrobić.
– Muszę iść do Riccarda – powiedziała.
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – oburzyła się
Bernice. – Po jakiego diabła chcesz się z nim
widzieć?
Vivien była w szoku i działała jak automat, ale
nagląca potrzeba zobaczenia Riccarda lśniła jak
światło sygnalizacyjne w ciemnościach. Nie wi-
działa go od dwóch lat. Wszystkie sprawy związane
z rozwodem załatwili prawnicy, a Marca na zasą-
dzone wyrokiem wizyty woziła wynajęta do tego
kobieta. Dzięki swojemu bogactwu Riccardowi nie
było trudno urządzić się tak, by nie mieć z˙adnego
osobistego kontaktu z z˙oną.
– Muszę się z nim zobaczyć. – Vivien w otuma-
nieniu zastanawiała się, jak zorganizować sobie
podróz˙ do Londynu. Niedługo przyjdzie Rosa i zo-
stanie do szóstej. – Wychodzisz gdzieś wieczorem?
– spytała Bernice.
– Nie. Dlaczego pytasz?
– Nie mam pojęcia, jak długo będę musiała
czekać, zanim uda mi się zobaczyć z Riccardem.
Przypuszczam, z˙e zajmuję ostatnie miejsce na jego
liście mile widzianych gości. Pewnie więc wrócę
późno – tłumaczyła Vivien nerwowo. – Mogę po-
prosić Rosę, z˙eby została dłuz˙ej i połoz˙yła Marca
spać. Czy mogłabyś go potem popilnować az˙ do
mojego powrotu?
15
WŁOSKI MILIARDER
– Popełnisz wielki błąd, jez˙eli się z nim zoba-
czysz! – krzyknęła Bernice.
– Muszę go przeprosić. Przynajmniej tyle jestem
mu winna.
W oczach Bernice zapaliła się iskierka wyracho-
wania.
– Chociaz˙ moz˙e to nawet nie jest taki zły po-
mysł. Mogłabyś skorzystać z okazji i powiedzieć
mu, z˙e potrzebujesz więcej pieniędzy.
– Nie mogę! – krzyknęła Vivien.
– Wobec tego ja nie będę mogła popilnować
Marca – oświadczyła Bernice bez wahania.
– No, dobrze... Poruszę ten temat, ale nie obiecu-
ję, z˙e coś z tego wyniknie.
Bernice uśmiechnęła się triumfalnie.
– Doskonale. Więc tym razem, wyjątkowo, po-
siedzę z Markiem. Miejmy nadzieję, z˙e Riccardo,
widząc, jak się przed nim czołgasz, okaz˙e się hojny.
Riccardo właśnie przewodniczył zebraniu. Poin-
formowany o wizycie Vivien, zarządził pięciominu-
tową przerwę.
Wyszedł z sali i z podestu przyglądał się byłej
z˙onie przez szybę oddzielającą wejściowy hol od
reszty budynku. W tej wielkiej przestrzeni Vivien
wydawała się niepozorna, bezbarwna, niewaz˙na.
Workowata, brązowa garsonka lez˙ała na niej źle, ale
Riccardo i tak był całkowicie pewien, z˙e w szafie
ma co najmniej jeszcze trzy podobne. Nienawidziła
robienia zakupów, więc kupując wszystko w trzech
egzemplarzach, oszczędzała sobie tej przykrości.
16
LYNNE GRAHAM
Pozbawiona jego troski i uwagi w szokującym tem-
pie powróciła do starych nawyków, barykadując się
w nieciekawej skorupie. Paznokcie miała niepoma-
lowane, jedwabiste, jasne włosy w nieładzie, spięte
tanią, plastikową klamerką.
Na pierwszy rzut oka nikt by się nią nie za-
chwycił. Ale po dłuz˙szej obserwacji człowiek do-
strzegał, z˙e posiada jakąś nieuchwytną piękność,
której nie niszczy nawet najbardziej byle jakie ubra-
nie. Wzrok Riccarda przesuwał się od twarzy o ce-
rze tak gładkiej i rozświetlonej jak perła, przez
idealny, delikatny profil, do prześlicznych rąk
i szczupłych kostek nóg. Ogarnął go nagły płomień
poz˙ądania i jednocześnie wściekłości na siebie za
to, z˙e nie potrafi się opanować. Zacisnął ze złością
pięści.
Kiedyś myślał, z˙e ta słodka, niezepsuta kobieta
będzie wobec niego lojalna az˙ do śmierci. Jej urok
i ciepło oczarowały go, uczciwość i uprzejmość
wywarły na nim wielkie wraz˙enie. Nie było w niej
nic fałszywego. Prawdziwie wierzył, z˙e znalazł
czyste złoto i z˙e jego małz˙eństwo przetrwa, pod-
czas gdy tyle innych się rozpadało. Był męz˙czyzną,
który nie dopuszczał myśli o niepowodzeniu i wy-
bierając sobie z˙onę, postępował z wielką ostroz˙noś-
cią. A mimo to okazała się absolutnie niegodna
obrączki, którą włoz˙ył jej na palec.
To logiczne rozumowanie szybko przywróciło
mu panowanie nad sobą. Właściwie dlaczego wy-
szedł z zebrania? Zapewne powodowany wrodzoną
uprzejmością, wyjaśnił sobie. Przeciez˙ nie prosił jej,
17
WŁOSKI MILIARDER
by tu wpadała w połowie roboczego dnia i z˙ądała
jego uwagi.
Jednak jej reakcja na wyznanie Jasmine Bailey
była tak dla niej typowa, z˙e powinien przewidzieć jej
przyjście. Mogła sobie być autorytetem w dziedzinie
rzadkich gatunków paproci, ale w ogóle nie znała się
na sztuce kalkulacji i manipulacji. Mimo z˙e na
zewnątrz wydawała się bardzo spokojna, potrafiła
reagować bardzo impulsywnie i często dawała się
ponosić uczuciom. Walczyłaby do końca, by znaleźć
coś dobrego nawet w najohydniejszej ludzkiej istocie.
Ale Riccarda juz˙ dawno przestała wzruszać jej
szlachetność. Nie chciał jej widzieć i traktował jej
spontaniczne przyjście jak zwykłe szaleństwo. Czy
ona nie zdawała sobie sprawy, z˙e dzień, w którym
wydrukowano wyznania Jasmine, to fatalny mo-
ment na wizyty? Jez˙eli prasa się o tym dowie,
natychmiast pojawią się hordy dziennikarzy. Ric-
cardo wzruszył ramionami i wrócił na zebranie.
Nieświadoma, z˙e mąz˙ ją obserwuje, Vivien usia-
dła na jednym z foteli w holu. Czuła się onie-
śmielona i zaz˙enowana rzucanymi jej ukradkowo
spojrzeniami. Jadąc pociągiem, usiłowała skontak-
tować się telefonicznie z Riccardem, ale nic z tego
nie wyszło. Kiedyś miała numer jego prywatnej
komórki, tyle z˙e teraz ten numer juz˙ nie istniał. Gdy
zadzwoniła do firmy, powiedziano jej, z˙e pan Sara-
cino jest nieosiągalny. Gdy spytała, w jaki sposób
moz˙e się z nim skontaktować, zimnym tonem wyja-
śniono jej, z˙e tylko pan Saracino moz˙e jej udzielić
takiej informacji. Zdesperowana po prostu przyszła
18
LYNNE GRAHAM
do budynku firmy. Usłyszała, z˙e pan Saracino jest
bardzo zajęty. Przygotowała się na długie oczekiwa-
nie i pocieszała się jedynie tym, z˙e Riccardo przynaj-
mniej jest tutaj, a nie gdzieś w podróz˙y słuz˙bowej.
O piątej Riccardo zakończył zebranie i kazał
sekretarce wprowadzić Vivien do gabinetu. Po trzy-
godzinnym oczekiwaniu, w czasie którego ani Ricca-
rdo, ani z˙aden z jego pracowników nie odezwali się
do niej słowem, zz˙erana tremą, nadzieją i strachem,
poczuła w końcu ulgę. Ale jednocześnie cała wewnę-
trznie drz˙ała na samą myśl, z˙e po tak długim czasie
znów go zobaczy. Nie wiedziała, co mu powie. Nie
miała pojęcia, jak zbudować most nad tą głęboką
przepaścią, jaka się między nimi wytworzyła.
Zdenerwowana i zalękniona weszła do środka.
Riccardo stał pośrodku swojego urządzonego
w nowoczesnym stylu gabinetu. Bez trudu domino-
wał nad otoczeniem. Od pierwszego spojrzenia wy-
wierał na ludziach wielkie wraz˙enie: niemal metr
dziewięćdziesiąt wzrostu, zbudowany jak atleta,
przystojny. Vivien zabrakło tchu, w ustach jej za-
schło, serce łomotało w piersiach jak oszalałe. Pat-
rząc w jego ciemnozłociste oczy, które przeszywały
ją spojrzeniem, poczuła się tak, jakby wpadła na
elektryczne ogrodzenie.
– A więc – mruknął Riccardo, który dzięki zręcz-
nym machinacjom w biznesie zyskał określenie
człowieka śliskiego jak lód i tak samo zdradliwego
– co cię tu sprowadza z tej twojej wsi?
19
WŁOSKI MILIARDER
ROZDZIAŁ DRUGI
Całkowicie skonfundowana tym powitaniem Vi-
vien tylko wpatrywała się ze zdumieniem w Ric-
carda.
– Przeciez˙ wiesz, po co przyszłam.
Arystokratyczna, czarna jak heban brew uniosła
się w uprzejmym zaprzeczeniu. Riccardo miał nie-
skazitelne maniery.
– Skąd mógłbym wiedzieć?
– Przysłałeś mi tę gazetę – przypomniała mu
Vivien napiętym głosem.
– No i co z tego?
– Więc oczywiście zaraz tu przyszłam.
Riccardo roześmiał się cicho, z rozbawieniem,
a jednak Vivien przebiegł dreszcz.
– Oczywiście? Czy zechciałabyś mi wyjaśnić,
dlaczego ta twoja wizyta, na którą zresztą wcale cię
nie zapraszałem, jest taka oczywista?
Rozpoznając znane jej juz˙ niebezpieczne napię-
cie w atmosferze, Vivien wystraszyła się. Sama
była za bardzo otwarta i szczera, by potrafić zro-
zumieć mroczny, skomplikowany charakter Ricca-
rda. Dla niej ich spotkanie było wyjątkowo waz˙ne.
– Proszę cię, nie bądź taki. Nie zachowuj się tak,
jakby to była jakaś gra.
– Nie wyciągaj nieuzasadnionych wniosków,
cara. Nie siedzisz w mojej głowie i nie masz poję-
cia, o czym myślę.
– Wiem, z˙e jesteś bardzo, ale to bardzo zły na
mnie...
– Mylisz się – przerwał jej Riccardo. – Długo-
trwała złość jest bezproduktywna.
Vivien była zbyt zraniona, by powstrzymać sło-
wa, które wydarły jej się z ust.
– Rozumiem, dlaczego mnie nienawidzisz i ob-
winiasz o wszystko, co poszło źle... Zasłuz˙yłam
sobie na to – przyznała pokornie.
– Nie marnuj mojego czasu na takie wyznania
– warknął Riccardo.
Vivien uniosła smutne oczy na jego twarz, w któ-
rej widoczna była siła. Chciała, by jej wysłuchał
i uwierzył, z˙e jest szczera.
– Słowo ,,przepraszam’’ nie oddaje tego, co czu-
ję, i moz˙e w tej sytuacji jeszcze bardziej cię zirytuje,
ale muszę to powiedzieć...
– Dlaczego? Nie interesują mnie twoje przepro-
siny.
– Przysłałeś mi gazetę... – znowu mu przypo-
mniała, ale tym razem cicho, nieśmiało.
Riccardo wzruszył ramionami gestem wielko-
pańskiej obojętności.
W ciszy, która zapadła, Vivien wzięła głęboki
oddech i spróbowała jeszcze raz.
– Chciałeś, bym wiedziała, z˙e niesprawiedliwie
cię osądziłam. Chciałeś, z˙ebym zobaczyła dowód
twojej niewinności.
21
WŁOSKI MILIARDER
– A moz˙e chciałem, z˙ebyś się skręcała ze wsty-
du? – zasugerował Riccardo jedwabistym głosem.
– Albo moz˙e moja duma wymagała, bym miał
ostatnie słowo? Ale jakakolwiek była moja moty-
wacja, teraz to juz˙ nie jest waz˙ne.
– Oczywiście, z˙e jest waz˙ne! – Vivien nie mogła
juz˙ dłuz˙ej powściągać swoich wrzących emocji.
– Jasmine Bailey zniszczyła nasze małz˙eństwo...
– Nie – przerwał jej Riccardo ze śmiertelnym
spokojem. – Cały zaszczyt za to dokonanie przypa-
da tobie. Gdybyś mi ufała, nadal bylibyśmy razem.
Vivien cofnęła się o krok, jakby ją uderzył.
– To nie takie proste.
– Moim zdaniem tak właśnie jest.
– Ale pozwoliłeś, z˙ebym odeszła! – krzyknęła
Vivien w rozpaczy. – Jak bardzo próbowałeś mnie
przekonać, z˙e ta okropna kobieta kłamie?
– Winny, dopóki nie udowodni niewinności...
W ten sposób tłumaczysz sobie to, co zrobiłaś?
Zrzuciłaś trud dostarczenia dowodu na mnie. Ale
nie było sposobu, by udowodnić, z˙e ta Bailey wy-
myśliła sobie całą historię. Tamtej nocy i we wszyst-
kie noce tamtego tygodnia na jachcie spałem sam,
ale tylko ja wiem, z˙e to prawda – powiedział Riccar-
do ponuro. – Takie kobiety jak ona polują na boga-
tych męz˙czyzn. Wiedziałaś o tym, gdy za mnie
wychodziłaś. I pierwszą linią obrony naszego mał-
z˙eństwa powinna być twoja wiara we mnie, a ty
zawiodłaś juz˙ na samym początku.
– Moz˙e miałabym do ciebie większe zaufanie,
gdybyś bardziej energicznie zaprzeczał! – krzyk-
22
LYNNE GRAHAM
nęła Vivien. Przeraz˙ał ją ten brak wszelkich uczuć
i całkowita obojętność Riccarda. – Ale ty byłeś zbyt
dumny, by próbować mnie przekonać.
– Daj juz˙ spokój, cara. Twoja wizyta stawia nas
oboje w niezręcznej sytuacji.
– Nie pozwolisz, bym cię przeprosiła, prawda?
– szepnęła Vivien.
Była taka prostolinijna, taka rozpaczliwie naiw-
na. Sama prosiła się o kłopoty. Gdy się z nią z˙enił,
obiecał sobie, z˙e będzie ją chronił od wszelkiego
zła. Ale nie wyszło.
W tym momencie słońce oświetliło jej wzburzo-
ną twarz. Delikatna, mleczna cera, wielkie, zielone
oczy o głębi i blasku szlachetnych kamieni, wraz˙-
liwe usta, miękkie i czerwone jak świez˙e wiśnie.
Jego ciało zareagowało z przyprawiającą o furię
nagłością.
Vivien chyba to wyczuła, bo nieostroz˙nie zapat-
rzyła się w jego mroczne, złociste oczy. Cała zmięk-
ła, zrobiło jej się gorąco, osłabła, w głowie jej się
kręciło od tej jego agresywnej męskości. Ale te złote
oczy o rzęsach tak samo czarnych i gęstych jak jej
syna przymknęły się na chwilę i Riccardo z wyra-
chowanym chłodem cofnął się.
– Nadal nie wiem, po co tu przyszłaś – powie-
dział przeraz˙ająco obojętnym tonem.
– Wiesz. Dobrze to wiesz – szepnęła w napięciu.
Policzki miała gorące i zarumienione. Usiłowała się
opanować, nie chciała, by zauwaz˙ył, w jaki upoka-
rzający sposób zareagowała na jego bliskość.
– Nie chcę rozmawiać na ten temat – uciął
23
WŁOSKI MILIARDER
Riccardo. – Moz˙e zamiast tego powiesz mi, jak się
miewa Marco?
Vivien zamrugała, a potem napięcie i niepokój
na jej twarzy ustąpiły słodkiemu, rozkochanemu
uśmiechowi.
– Doskonale. Wiesz, tak szybko się wszystkiego
uczy...
Ten uśmiech tylko wzmógł gniew Riccarda.
– Nie. Ja tego nie wiem.
– Słucham? – Vivien nie zrozumiała. Miała na-
dzieję, z˙e opowiadając mu o ich synu, jedynym
wspólnym elemencie ich z˙ycia, zdoła choć trochę
ocieplić atmosferę.
– Powiedziałem, z˙e nie wiem, jak szybko Marco
się uczy. A nie wiem tego, bo nie widuję mojego
syna wystarczająco często, by to ocenić. Zawsze
gdy mam okazję go zobaczyć, juz˙ umie coś nowego.
Vivien zadrz˙ała, słysząc to lodowate wyjaśnie-
nie.
– To chyba naturalne.
– Oczywiście nie przyszło ci do głowy, z˙e nie
widziałem jego pierwszego uśmiechu, pierwszego
kroku, nie słyszałem, jak wypowiada pierwsze
słowo.
W oczach zakręciły jej się łzy, które zdołała ja-
koś powstrzymać.
– Powinienem chyba być bardzo szczęśliwy, z˙e
mnie w ogóle poznaje, gdy się widzimy – dodał
Riccardo tym samym zimnym tonem.
Po raz pierwszy Vivien była świadkiem gorz-
kiego z˙alu Riccarda i zrozumiała, jak dotkliwie
24
LYNNE GRAHAM
musiał odczuwać to, z˙e został pozbawiony uczest-
niczenia w najwaz˙niejszych chwilach z˙ycia swoje-
go syna. Jak więc mogła go winić za tę wrogość
wobec siebie? Ale z drugiej strony zdziwiło ją, z˙e
zachowuje się jak czuły ojciec. Tego się po nim nie
spodziewała. Jednym z jej najbardziej przykrych
wspomnień była reakcja Riccarda na wiadomość, z˙e
będą mieli dziecko.
– Nie wiem, co powiedzieć – szepnęła.
– Tylko bardzo cię proszę, oszczędź mi tych
frazesów, które się wypowiada przy takich okaz-
jach. A teraz, cara, zanim wyjdziesz, czy jest jesz-
cze coś, co chciałabyś omówić?
Vivien z trudem zebrała myśli. Przygnieciona
cięz˙arem winy i nieznośnym z˙alem przypomniała
sobie obietnicę, którą tak niechętnie złoz˙yła sio-
strze.
– Pieniądze... – wykrztusiła.
Riccardo spojrzał na nią ze zdziwieniem.
Vivien zaczerwieniła się i zawstydzona przestę-
powała z nogi na nogę.
– To znaczy, w tej chwili jest mi trochę trudno.
Ale jestem całkowicie świadoma, z˙e to była moja
decyzja, by po separacji przyjmować od ciebie tylko
minimalną pomoc...
– To nie była separacja. Ty po prostu odeszłaś.
Vivien zacisnęła zęby. Nie chciała, by jej to
przypominał, nie chciała tez˙ wspominać, jaka była
pewna, z˙e sobie poradzi bez jego bogactwa.
– Sytuacja się zmieniła. Miałam w tym roku
pisać ksiąz˙kę i na wydziale zgodzono się, bym
25
WŁOSKI MILIARDER
wzięła mniej godzin pracy. Niestety wydawca
uznał, z˙e temat jest za bardzo ezoteryczny dla
zwykłej publiczności i zrezygnował. A na pełny etat
będę mogła wrócić dopiero w przyszłym roku aka-
demickim.
– Przypuszczam, z˙e nie rozmawiałaś więcej
z wydawcą?
Vivien obojętnie potwierdziła. Teraz zaprzątała
ją o wiele waz˙niejsza sprawa. Jak wciągnął ją w dys-
kusję o sprawie tak odległej od emocji, które nią
wstrząsały?
– Moi prawnicy skontaktują się z twoimi i zawrą
odpowiednie porozumienie. To z˙aden problem. Czy
dlatego skorzystałaś z okazji, by przybiec tu z gorą-
cymi przeprosinami?
– Oczywiście, z˙e nie...
– Moz˙e sądziłaś, z˙e jestem zbyt wielkim łaj-
dakiem, by ci pomóc? – spytał Riccardo pogard-
liwie.
– Nie! – Ale jej duma bardzo ucierpiała. Była
pewna, z˙e sobie poradzi, a teraz musi go prosić
o pomoc finansową.
– Mimo z˙e to nie ja byłem winien rozpadu
naszego małz˙eństwa, nigdy nie byłem skąpcem. To
ty odrzuciłaś mi moją hojność w twarz. Mam pełne
prawo łoz˙yć na utrzymanie mojego syna, ale przez
twoje egoistyczne nieprzejednanie mogę dawać tyl-
ko drobne sumy. Dać ci od razu czek?
– Riccardo, naprawdę nie po to tu przyszłam.
– Jednak motyw finansowy ma o wiele więcej
sensu niz˙ cokolwiek innego – zadrwił Riccardo.
26
LYNNE GRAHAM
– Nie przyszłam tu po pieniądze! Tak trudno ci
przyjąć, z˙e wyznanie Jasmine Bailey poruszyło
mnie do głębi?
– Ach, w to bez trudu uwierzę. Kto lubi się
dowiadywać, z˙e był w błędzie? Nie rozumiem tylko,
dlaczego uznałaś, z˙e musisz osobiście podzielić się
ze mną swoimi odczuciami. Przeciez˙ właściwie juz˙
jesteśmy rozwiedzeni.
– Nie mów tak!
– Taka jest prawda. Nasze małz˙eństwo juz˙ nie
istnieje. Umarło i jest pogrzebane w ziemi tak
głęboko, z˙e nigdy juz˙ nie dojdzie do niego światło
dnia. Jedynym świadectwem, z˙e istniało, jest met-
ryka urodzenia naszego syna. Obudź się wreszcie
i przestań udawać Śpiącą Królewnę! – zadrwił sło-
dziutkim głosem. – Minęły dwa lata. Ledwo pamię-
tam czas, który z tobą spędziłem. Zresztą byliśmy
razem krócej, niz˙ trwa nasza separacja.
Vivien pragnęła juz˙ tylko skulić się w jakimś
kąciku i umrzeć. Słowa Riccarda ugodziły ją jak
noz˙em prosto w serce. Ona pamiętała kaz˙dą chwilę
ich małz˙eństwa tak, jakby to było wczoraj.
Zbladła. Riccardo pomyślał, z˙e zaraz zemdleje.
Czy był dla niej zbyt okrutny? Na pewno nie.
Powiedział po prostu prawdę, pokazał, z˙e jej za-
chowanie było niemądre i nieracjonalne. Mimo to
poprosił, by usiadła, a gdy odmówiła, zaproponował
jej drinka.
Uniosła na niego wzrok, a w jej oczach była
rozpacz z powodu utraty tego, co miała.
– Nie chcesz, bym ci mówiła, jak bardzo z˙ałuję,
27
WŁOSKI MILIARDER
bo nie moz˙esz mi przebaczyć – szepnęła. – Rozu-
miem to. Sama tez˙ nie mogę sobie przebaczyć.
Poruszony intensywnością jej z˙alu Riccardo wcis-
nął jej w ręce szklaneczkę brandy.
– Wezwę ci limuzynę. Przyjechałaś tu pocią-
giem?
– Tak, ale nie potrzebuję limuzyny. – Wypiła
kilka łyków, alkohol przepłynął przez jej wyschnię-
te gardło i rozlał się w z˙ołądku jak płynny ogień.
Gdy przyglądał się jej z rosnącą fascynacją, Vivien
dopiła brandy, jakby to była woda, i na oślep ruszyła
do drzwi. Była tak pogrąz˙ona w myślach, z˙e wpadła
na krzesło i musiała chwycić za oparcie, by odzys-
kać równowagę.
– Nalegam, byś pojechała na stację limuzyną
– powiedział.
– Nie muszę juz˙ słuchać, na co nalegasz. – Vi-
vien uniosła wysoko głowę, wyprostowała ramiona.
,,Nasze małz˙eństwo juz˙ nie istnieje. Umarło i jest
pogrzebane w ziemi tak głęboko, z˙e nigdy juz˙ nie
dojdzie do niego światło dnia’’.
– Vivi, bądź rozsądna.
To zdrobnienie zabolało ją jak uz˙ądlenie pszczo-
ły – z początku ból był niewielki, ale narastał, coraz
bardziej i bardziej, az˙ stał się nie do wytrzymania.
Na oślep wyszła z gabinetu i ruszyła przez hol.
Przypominała sobie chwile, gdy tak ją nazywał.
,,Vivi, nie marudź’’, mówił, gdy prosiła go, by
spędził z nią chociaz˙ jeden wieczór w tygodniu.
Jeden wieczór, w który byliby sami, zamiast iść na
przyjęcie, albo gdy pracował tak długo, z˙e w końcu
28
LYNNE GRAHAM
zasypiała sama. ,,Czas na siedzenie w domu jest
wtedy, gdy się ma dzieci, a my na szczęście ich nie
mamy’’, mówił.
,,Vivi, zapach twojej skóry doprowadza mnie do
szaleństwa’’, mruczał, całując ją na dzień dobry.
,,Vivi... z˙ycie będzie dla ciebie takie słodkie,
teraz gdy masz mnie’’, obiecywał w noc poślubną,
a ona ślepo mu wierzyła.
Na ulicy zobaczyła swoje odbicie w szybie i ro-
ześmiała się ponuro. Jak zwykle nie przyszło jej
nawet do głowy zastanowić się, jak wygląda. Gdy
porzuciła Riccarda, uznała, z˙e wszelka frywolność
jest juz˙ całkowicie zbędna. Ale teraz się przeraziła.
W tej workowatej garsonce wyglądała fatalnie. Co
pomyślał o niej Riccardo, zawsze otoczony seksow-
nymi kobietami? Powinna była się dla niego lepiej
ubrać. Moz˙e wtedy by jej wysłuchał.
– Signora Saracino?
Vivien spojrzała ze zdziwieniem w kierunku,
z którego dochodził głos. Roberto, kierowca Riccar-
da, trzymał dla niej otwarte drzwiczki długiej, lśnią-
cej limuzyny. Zaczerwieniła się. Co on sobie pomy-
ślał, gdy tak stała przed szybą i przyglądała się
sobie! Poczuła się jakoś dziwnie. Moz˙e jednak lepiej
skorzystać z samochodu. Wsiadła, ale nie zwracała
uwagi, gdzie jedzie. W uszach rozbrzmiewały jej
słowa: ,,Nasze małz˙eństwo umarło, jest pogrzebane
głęboko pod ziemią’’. Tak powiedział. Zachowywał
się lodowato, nie zainteresowało go nic, co mówiła,
i tylko marzył, by wreszcie sobie poszła. A przeciez˙
zaledwie trzy lata temu zachowywał się wobec niej
29
WŁOSKI MILIARDER
tak, jakby była główną nagrodą, którą musi zdobyć.
Wtedy nie był obojętny. Całe tygodnie przekonywał
ją, by dała mu szansę...
Po raz pierwszy zobaczyła go tego dnia, gdy
swoim szkarłatnym ferrari zajął jej miejsce na
parkingu przy uniwersytecie. Czytała o ludziach,
którzy ginęli zabici przez furiatów drogowych,
więc tylko zacisnęła zęby i poszukała sobie innego
miejsca.
A potem dzień tak źle rozpoczęty stawał się
coraz gorszy. Zanim jeszcze zdąz˙yła dojść do swo-
ich drzwi, kolega poinformował ją, z˙e VIP, który
przyszedł wizytować college, zajął jej gabinet.
– Więc co mam zrobić? – mruknęła ze złością,
bo miała duz˙o pracy. – I kto to właściwie jest?
– To Riccardo Saracino, chyba najbardziej
wpływowy biznesmen, jaki kiedykolwiek zrobił
tu dyplom – wyjaśnił jej kolega. – Jest bogaty
jak jakiś indyjski nabab. Chce zafundować col-
lege’owi nową aparaturę badawczą. Mamy szczę-
ście, z˙e nie zaproponowano mu całego budynku
na prywatny uz˙ytek.
– Saracino... – powtórzyła Vivien, bo wydawało
jej się, z˙e zna to nazwisko. – Ach tak, jedna z moich
studentek nazywa się Serafina Saracino.
– To jego młodsza siostra. Przyjechała tu na
roczną wymianę.
Vivien lekko się rozchmurzyła i czekała przed
drzwiami swojego gabinetu z trochę większą cierp-
liwością. Na początku semestru Serafina bardzo
30
LYNNE GRAHAM
tęskniła za domem i łzawo zwierzała się Vivien,
która w końcu bardzo ją polubiła.
– Dlaczego? – Zza uchylonych drzwi doszło ją
to pytanie wypowiedziane z obcym akcentem. – Bez
powodu. Słuchaj, Elaine. Dobrze się bawiliśmy, ale
czas biegnie do przodu, a ja biegnę razem z nim. Nie
jestem z tych, co to są długo wierni.
Vivien rozzłościła się. Ten łajdak bez serca właś-
nie spławiał jakąś nieszczęsną kobietę. Juz˙ miała
wejść do gabinetu, gdy na korytarzu pojawił się
kierownik wydziału, profesor Anstey, z wyglądają-
cą na ogromnie znudzoną blondynką u boku. W tym
właśnie momencie zdarzyły się trzy rzeczy naraz:
z gabinetu wyszedł bardzo wysoki, szczupły męz˙-
czyzna, blondynka nagle nabrała z˙ycia, podbiegła,
zaborczo chwyciła go za ramię i zaczęła mu coś
szeptać, a profesor przedstawił mu Vivien.
– Doktor Dillon – mruknął Riccardo Saracino,
zmierzywszy ją najpierw wzrokiem od stóp do
głów.
– Panie Saracino. – Vivien spojrzała w tę męską,
oszałamiająco piękną twarz, i przez chwilę z wraz˙e-
nia miała w głowie absolutną pustkę. Wydało jej się,
z˙e jego złociste oczy ocienione długimi rzęsami
patrzą prosto w głąb jej istoty. Przez jeden za-
wstydzający moment na całym świecie istniał dla
niej tylko on.
Ale wtedy jego przyjaciółka dosłownie weszła
między nich i Vivien oprzytomniała. Riccardo Sara-
cino wyglądał na bardzo bogatego i bardzo aroganc-
kiego kobieciarza, a ona unikała takich męz˙czyzn.
31
WŁOSKI MILIARDER
Próbował jeszcze przytrzymać jej wzrok, ale, uspra-
wiedliwiając się ilością czekającej na nią pracy,
uciekła do gabinetu.
Dwa dni później, gdy prowadziła wykład o pap-
rociach, omawiając podręcznik, który napisała jesz-
cze jako studentka, niemal poddała się atakowi
paniki, gdy zobaczyła siedzącego w ostatnim rzę-
dzie Riccarda Saracino. A po wykładzie czekał na
nią ze swoją siostrą, by zaprosić ją na lunch. Vivien
usiłowała się wymówić.
– Proszę... – nalegała Serafina. – Wszyscy wie-
dzą, jaka jesteś nieśmiała, ale Riccardo chce ci tylko
podziękować, z˙e dawałaś mi się wypłakać, gdy
z początku byłam tu taka nieszczęśliwa.
– To nieprawda, doktor Dillon. Ja po prostu
chciałbym się cieszyć pani towarzystwem – zaopo-
nował Riccardo. Od spojrzenia w jego złote oczy az˙
zaschło jej w ustach.
Nie chcąc urazić Serafiny, Vivien przyjęła za-
proszenie.
Podczas lunchu ledwo zdołała cokolwiek zjeść.
Riccardo zadawał jej subtelne pytania na temat jej
z˙ycia, a ona nie była na tyle wyrobiona towarzysko,
by unikać odpowiedzi.
Po jakimś czasie Serafina poszła na wykład.
Vivien tez˙ chciała się poz˙egnać, ale Riccardo, na
poły z rozbawieniem, a na poły z pretensją, spytał:
– Dlaczego pani postanowiła mnie nie lubić?
– Wcale tak nie jest! – zaprotestowała Vivien,
wijąc się wewnętrznie z zaz˙enowania.
W rzeczywistości jednak nie wiedziała ani co ma
32
LYNNE GRAHAM
mówić, ani co czuje. Nigdy by się nikomu nie
przyznała, ale od pierwszej chwili, gdy ich spo-
jrzenia się spotkały, nie było ani jednej sekundy, by
o nim nie myślała. Nie potrafiła się otrząsnąć z wra-
z˙enia, jakie na niej wywarł.
Zaprosił ją na kolację, pozostawiając jej ustale-
nie daty. Nie mogła się więc wykręcić wcześniej-
szymi zobowiązaniami. Na szczęście jakoś jej się
udało nie umawiać na konkretny dzień.
Przez dwa tygodnie codziennie przysyłał piękne
kwiaty. W trzecim tygodniu przyszedł do niej bez
zapowiedzi z kolacją w piknikowym koszu. Dopie-
ro gdy wychodził, ponowił zaproszenie.
– Pan jest szalony – szepnęła w rozpaczy umę-
czona jego naleganiem. – Dlaczego ktoś taki jak pan
chciałby gdzieś ze mną wyjść?
– Nie mogę myśleć o niczym innym.
– To nie ma sensu.
– Pani tez˙ nie potrafi myśleć o niczym innym
– stwierdził Riccardo. – Co tu ma do rzeczy sens?
Ale dla Vivien miał. Nie miała zwyczaju biegać
za błędnym ognikiem i znała swoje ograniczenia.
Wiedziała, z˙e męz˙czyźni się nią nie interesują i była
o wiele za ostroz˙na, by oddawać serce komuś, kto
potraktuje je jak futbolową piłkę i odrzuci, gdy gra
go znudzi. Owszem, rozpaczliwie chciała z nim być,
ale mieć go, a potem stracić, byłoby jeszcze gorzej.
Tak więc tylko roześmiała mu się w twarz, bo nawet
sama przed sobą nie chciała przyznać, z˙e to on ma
rację.
Zaczął do niej dzwonić, a ona wyczekiwała tych
33
WŁOSKI MILIARDER
telefonów i była bardzo rozczarowana, jeśli jakie-
goś dnia nie zadzwonił. Jednak nie chciała przyjąć
do wiadomości, z˙e szaleje za nim i z˙e on powoli,
lecz systematycznie burzy jej mur obronny. Zdała
sobie z tego sprawę w chwili, gdy na poz˙egnalnym
przyjęciu Serafiny zobaczyła go z inną kobietą.
Poczucie zdrady dosłownie rozerwało jej serce na
strzępy. Wtedy musiała przyznać, z˙e bardzo się
zaangaz˙owała.
No i w końcu namówił ją do małz˙eństwa. Pragnął
jej i nie pozwolił, by duma przeszkodziła mu w zdo-
byciu tego, czego chce.
Wyprostowała się, jakby ktoś wbił jej szpilkę
w ciało. A ona? Ona, gdy tylko jej duma została
zraniona, zrezygnowała. Zawstydziła się. Trzy lata
temu Riccardo walczył o nią. Czy ona teraz będzie
miała odwagę walczyć o niego? I o ich małz˙eństwo?
Czy potrafi zdusić dumę i spróbować przekonać
Riccarda, z˙e ich małz˙eństwo ciągle jeszcze ma
szansę przetrwania? Nie musiała się długo zastana-
wiać. Przez te dwa lata bez Riccarda czuła się tylko
na pół z˙ywa.
Limuzyna dojez˙dz˙ała juz˙ do dworca. Vivien sięg-
nęła po torebkę i zauwaz˙yła na spódnicy plamy po
lodach, o których całkiem zapomniała. Zanim wróci
do Riccarda, musi sobie kupić jakąś sukienkę. On
osądzał ludzi po tym, jak wyglądają.
Trochę czasu zajęło jej znalezienie sklepów, a je-
szcze więcej wybranie czegoś pasującego. Az˙ szty-
wna z niechęci, bo nienawidziła skupiać na sobie
34
LYNNE GRAHAM
ludzkich spojrzeń, kupiła niebieską sukienkę z bu-
fiastymi rękawami zakończonymi falbanką. Riccar-
do lubił, gdy nosiła ubrania w jasnych kolorach.
Wezwała taksówkę i pojechała do eleganckiej
dzielnicy, gdzie Riccardo miał teraz dom. Vivien
wiedziała o tym, bo zdjęcia tej georgiańskiej rezy-
dencji ukazały się w modnym magazynie i Bernice
zwróciła uwagę na artykuł.
Cała spięta wysiadła, myśląc tylko o tym, co
powie Riccardowi. Ktoś ją zawołał. Zdumiona roze-
jrzała się i zobaczyła wycelowany w siebie aparat
fotograficzny. Fotograf wołał, by stanęła, z˙eby
mógł zrobić więcej zdjęć. Inni, wykrzykując pyta-
nia, juz˙ do niej biegli. Przez sekundę stała jak
sparaliz˙owana, a potem opuściła głowę, pobiegła do
drzwi domu i nacisnęła dzwonek.
Paparazzi stłoczyli się wokół niej tak, z˙e ledwo
mogła oddychać.
– Pani Saracino, jak się pani czuje po wyzna-
niach Jasmine Bailey?
– Widziano dziś panią w biurze pani męz˙a. – Pod
usta podsunięto jej dziesiątki mikrofonów, aparaty
pracowały z cichym szmerem. – Czy to prawda, z˙e
Riccardo kazał pani czekać całe godziny, zanim
zgodził się panią przyjąć?
– Czy wie pani o tym, z˙e Riccardo spotyka się
z Bliss Masterson? To jedna z najpiękniejszych
kobiet świata. Jak się pani z tym czuje?
Przeraz˙ona tym atakiem omal nie upadła, gdy
drzwi nagle się otworzyły. Na szczęście objęło ją
silne ramię i wciągnęło do środka.
35
WŁOSKI MILIARDER
– Vivien, czy próbujesz uratować swoje małz˙eń-
stwo?! – wykrzyknął jeszcze jeden z reporterów,
póki drzwi nie zamknęły się z hukiem.
– Nic ci się nie stało? – Jej wybawca posadził ją
na krześle w wielkim, pięknym holu. To był Arlo,
szef ochrony Riccarda, który zawsze miło się do niej
odnosił.
– Nie, nic – wyjąkała. Zęby jej szczękały, cała
drz˙ała.
– To dobrze, cara. – Inny, o wiele mniej sym-
patyczny głos rozległ się w odległości kilku metrów
od niej. – Nie chciałbym zostać pozbawiony szansy
powiedzenia ci, z˙e przyjście tutaj było najgłupszą
rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobiłaś!
36
LYNNE GRAHAM
ROZDZIAŁ TRZECI
Zaszokowana tymi brutalnymi słowami potępie-
nia, Vivien wpatrywała się w Riccarda, który powoli
do niej podchodził. I, jak zwykle, jego widok zaparł
jej dech w piersiach. Ona, która zawsze twierdziła,
z˙e wygląd człowieka nie ma z˙adnego znaczenia,
a ludzi nalez˙y oceniać po ich inteligencji i charakte-
rze, poczuła się wstrząśnięta do samej głębi swojego
jestestwa jego otwartą, wibrującą męskością. Mogła
tylko patrzeć na tę szczupłą twarz i potęz˙ne ciało.
W głowie zaczęło jej się kręcić, kolana osłabły.
– Jak moz˙esz tak mówić? – wybuchła, zrywając
się z krzesła, by się bronić. Riccardo przejechałby
się po niej jak walcem i słowami zmusił do pod-
dania, gdyby nie zaczęła walczyć.
– To chyba było oczywiste, z˙e prasa pojawi się
na pierwszy znak twojej reakcji na wyznanie tej
Bailey – wyjaśnił.
– Bardzo mnie ono zabolało – przyznała Vivien
ze smutkiem i szczerością, która stanowiła wielką
część jej uroku. – Ale nie przyszło mi do głowy, z˙e
przyjście tutaj jest ryzykowne.
– A powinno. – Riccardo był zbyt wściekły, by
zmięknąć, widząc prawdziwy z˙al w jej ślicznych,
zielonych oczach. Jutro gazety opublikują niezbyt
pochlebne zdjęcia Vivien ubranej jak mały, delikat-
ny duszek w tę dziwną, powiewną sukienkę z bufia-
stymi rękawami i falbankami.
– Tak... Czy mogłabym dostać drinka? – spytała
przepraszającym tonem, bo ciągle jeszcze nie czuła
się pewnie na nogach.
Jeszcze jednego drinka? – zdziwił się Riccardo.
Czyz˙by od czasu rozstania popadła w alkoholizm?
Vivien nerwowo miętosiła rękaw sukienki.
– Na pewno zastanawiasz się, po co tu przy-
szłam...
– Nie trafiłaś na stację?
Na jej bladej twarzy pojawiły się gorączkowe
rumieńce.
– To powaz˙na sprawa...
– Si... – Ironiczny uśmiech przesłonił na chwilę
piękno twarzy Riccarda. – Jesteśmy praktycznie
rozwiedzeni, a ty nagle się pojawiasz, tak całkiem
niespodziewanie... I mówisz, z˙e to powaz˙na sprawa.
Zadziwiasz mnie.
– Proszę, nie bądź taki... Nie wiem, jak do ciebie
mówić, gdy jesteś w takim nastroju.
– Moz˙e gdybyś wiedziała, z˙e ten dzień nade-
jdzie, zachowywałabyś się inaczej podczas naszej
separacji.
– Gdybym przewidziała wyznanie tej okropnej
kobiety, w ogóle nie byłoby separacji! – krzyknęła
Vivien.
– Przez dwa lata wolałaś wierzyć obcej osobie
niz˙ mnie, i to spowodowało koniec naszego małz˙eń-
stwa – wyjaśnił zimno Riccardo.
38
LYNNE GRAHAM
Vivien naszła szalona ochota, by przypomnieć
mu, jak sprawy wyglądały między nimi w tamtym
czasie, ale bała się dolewać oliwy do ognia jego
wrogości. Mimo to powiedziała:
– Wtedy juz˙ się oddaliliśmy od siebie. Chyba to
pamiętasz. Ledwo się widywaliśmy w tych ostat-
nich tygodniach. Byłeś to w Nowym Jorku, to na
jachcie...
– Mogłaś tam być ze mną – powiedział Riccardo
śmiertelnie zimnym tonem.
Vivien nerwowo splotła ręce, a potem rozpostar-
ła je w geście frustracji.
– Pracowałeś do późna...
– Uprzedzałem cię o tym, gdy się pobieraliśmy.
– Riccardo, proszę, poświęć mi przez chwilę
uwagę, z˙ebym mogła powiedzieć to, co muszę.
Riccardo przybrał minę człowieka znudzonego
na śmierć.
Vivien zacisnęła palce na sukience.
– Popełniłam błąd, okropny błąd i przyznaję to.
Rozumiem tez˙, z˙e byłeś bardzo zły.
Riccardo juz˙ otwierał usta.
– Proszę, nic nie mów! – I kontynuowała szyb-
ko: – Wiem, z˙e z˙adne przeprosiny nie wystarczą.
Ale wiem tez˙, z˙e z tobą byłam szczęśliwsza niz˙
kiedykolwiek przedtem w całym z˙yciu. Zrobiłabym
wszystko, z˙eby odzyskać to szczęście.
Jak mógł jej uwierzyć?
– Miałaś je i odrzuciłaś, cara. To, co teraz czu-
jesz, to juz˙ nie mój problem.
Vivien zachwiała się. Jego mroczne oczy prze-
39
WŁOSKI MILIARDER
szywały ją jak diament, który przecina szkło. I cho-
ciaz˙ instynkt podpowiadał jej, by uciekała, zanim
jeszcze bardziej ją upokorzy, nie mogła milczeć.
Riccardo zasługiwał przynajmniej na zwykłą uczci-
wość z jej strony.
– Tak, masz rację. Ale w ciągu ostatnich godzin
dowiedziałam się bardzo wiele o sobie. Odkąd od
ciebie odeszłam, nie byłam szczęśliwa.
– To smutne – przyznał Riccardo bez cienia
z˙alu. Pamiętał, jak wyglądała podczas ich miodo-
wego miesiąca w Toskanii: adorujące go zielone
oczy przepełnione szczęściem, miękkie, pełne usta
nieśmiało uśmiechnięte w zachwycie. Jej szczupłe
ciało, takie chętne, takie rozpalone...
Spojrzenie Vivien zderzyło się z jego. Gdy brąz
jego oczu nagle rozpalił się złotem, zabrakło jej
tchu, serce ruszyło szaleńczym rytmem, całe ciało
wibrowało. Odwróciła głowę. Czuła się tak, jakby
stała na krawędzi przepaści, ale strach, jaki ją ogar-
nął, zmieszany był z bolesną tęsknotą. Poz˙ądanie,
o którym siłą woli zapomniała od czasu ich roz-
stania, rozpaliło się od nowa, jakby ktoś rzucił
płonącą pochodnię na stóg siana.
– Nadal z˙ywię do ciebie uczucie – powiedziała
ochryple – i proszę cię, byś dał naszemu małz˙eń-
stwu jeszcze jedną szansę.
Riccardo odczuł ogromną satysfakcję.
– Chcesz mnie z powrotem?
– Tak. Chcę cię z powrotem – powtórzyła, stara-
jąc się nie ugiąć pod jego obojętnością i walcząc, by
nie czuć się upokorzona swoją pokorną postawą.
40
LYNNE GRAHAM
– Nie licz na wzajemność – parsknął Riccardo,
wpatrując się w jej usta.
Furia, jaka w nim drzemała, nagle się rozbudziła
i groziła wybuchem. Od dawna nie był juz˙ taki
wściekły. Dokładnie od dwóch lat. Dwa lata temu
ich małz˙eństwo przestało istnieć. Dwa lata temu
Vivien poświęciła ich związek i przyszłość ich
dziecka, niszcząc nadzieje, jakie wiązał ze swoją
kiedyś adorującą go z˙oną.
– Ale mógłbyś się nad tym zastanowić – nalega-
ła Vivien niepewnym głosem.
– Nie widzę z˙adnej potrzeby! – uciął Riccardo
twardo.
Vivien opuściła głowę, próbując ukryć swoją
udrękę.
– Z drugiej strony – kontynuował Riccardo bezli-
tośnie – mimo z˙e nasze małz˙eństwo było pomyłką...
– Nie mów tak! – błagała, przeraz˙ona tym okrut-
nym oświadczeniem wypowiedzianym bez naj-
mniejszego wahania, jakby to był dowiedziony fakt.
– ...nadal nie wyrzuciłbym cię ze swojego łóz˙ka
– dokończył.
Całkowicie zaskoczona i niezdolna do natych-
miastowego zrozumienia jego słów, Vivien spo-
jrzała na niego, koniuszkiem języka zwilz˙ając wy-
schnięte usta.
– Słucham?
Z wprawą męz˙czyzny, dla którego uwodzenie
kobiet było drugą naturą, objął Vivien w pasie
i przyciągnął do siebie, z˙eby w praktyce zademonst-
rować jej, co miał na myśli. Vivien zamrugała jak
41
WŁOSKI MILIARDER
oślepiona światłem słońca sowa. Riccardo pochylił
się i wpił ustami w jej wargi. Od tego twardego,
bezwzględnego pocałunku runęły wszystkie jej mu-
ry obronne.
Zachwiała się, Riccardo przytrzymał ją mocniej
i pchnął plecami na ścianę.
– Riccardo... – wymruczała. Nie opierała mu się,
bo on nigdy, ale to nigdy nie mówił o uczuciach,
a jako środka wyrazu uz˙ywał tej swojej dzikiej
seksualności. Tak więc gdy dotknął jej znowu po
dwóch latach, uwierzyła, z˙e przedarła się przez jego
bariery i przyjmuje ją z powrotem do swojego z˙ycia.
– Pragniesz mnie? – mruknął.
– Zawsze...
W odpowiedzi zaczął niemal poz˙erać ją pocałun-
kami. To było niewiarygodnie seksowne. W głowie
jej się kręciło, kolana zmiękły, zabrakło jej powiet-
rza, ale trzymała się go chętnymi, chciwymi rękami.
Niemal niedostrzegalne drz˙enie przebiegło ciało
Riccarda. Chciał unieść ją i zanurzyć się w ciasnej,
słodkiej obietnicy jej szczupłego ciała znowu i zno-
wu, az˙ w końcu nasyciłby się i ugasił ten ogień
poz˙ądania, który go spopielał. Ale w sąsiednim
pokoju czekała na niego inna kobieta. Kobieta,
którą mógł mieć bez całego tego kłopotu z obiet-
nicami i komplikacjami. Sekundę później podjął
jednak odmienną decyzję. Nie ma powodu, dla
którego miałby nie uczcić swojej nadchodzącej wol-
ności, biorąc tę wkrótce juz˙ byłą z˙onę jeszcze jeden
raz, tylko po to, by pokazać jej, co tak lekko
odrzuciła.
42
LYNNE GRAHAM
Oderwał ręce Vivien zaciśnięte na jego ramio-
nach i odsunął się.
– To nie jest dla mnie odpowiednia chwila.
Jej rozjaśnione oczy wpatrzyły się w jego przy-
stojną, mroczną twarz. Nie potrafiła ukryć, jaka jest
szczęśliwa.
– Co ma do tego czas? Ja po prostu chcę być
z tobą.
Jaśniejące oczy spochmurniały. Riccardo zesztyw-
niał. Był oburzony. Jak ona mogła choć przez chwi-
lę pomyśleć, z˙e go odzyska? On jej nigdy nie prze-
baczy. Skończył z nią. Czy naprawdę wierzyła, z˙e
wystarczy, by powiedziała ,,przepraszam’’, a wtedy
pocałują się i pogodzą jak dzieci po kłótni w pias-
kownicy? Ogarnęła go furia.
– Chyba mnie nie zrozumiałaś, cara – powie-
dział bezlitośnie. – Nie jestem zainteresowany przy-
wróceniem naszego byłego małz˙eństwa. Ile razy
mam ci to powtarzać?
Vivien znieruchomiała. Z jej policzków spłynął
cały kolor, w jednej chwili pobladła jak śmierć.
Czuła się jak ślepiec szukający drogi przez bagno.
Nie rozumiała, co się stało.
– Ale przeciez˙ przed chwilą... przed chwilą mnie
całowałeś – wyjąkała.
Riccardo omal się nie poddał. Była taka prosto-
linijna, widziała jedynie kolory białe i czarne, nie
odróz˙niała odcieni szarości. Była jak katastrofa,
która tylko czeka, by się wydarzyć. I ta świadomość
jeszcze bardziej podsyciła jego gniew. To ona była
winna rozpadu ich małz˙eństwa, nie on.
43
WŁOSKI MILIARDER
– To był seks – wyjaśnił jej z okrutną obo-
jętnością.
Jak przewidywał, Vivien się zaczerwieniła.
– Tak, oczywiście, ale...
– Mogę się z tobą przespać, nie pragnąc wcale
powrotu do błogosławionego związku małz˙eńskie-
go – kontynuował Riccardo z lodowatym szyder-
stwem. – Pamiętam, z˙e w łóz˙ku byłaś zadziwiająco
gorąca.
Uświadomiła sobie, z˙e wypowiedział tę pochwa-
łę tylko po to, by odebrać jej jeszcze więcej godno-
ści, i nie zastanawiając się, co robi, uderzyła go tak
mocno, z˙e az˙ zdrętwiała jej ręka. Nie pozwoli, by
tak o niej mówił. Miała nadzieję, z˙e zapamięta sobie
ten cios dłuz˙ej niz˙ jej z˙ałosną kapitulację, gdy tylko
obdarzył ją tym pełnym pogardy pocałunkiem. Bla-
da jak śmierć, ale z wyprostowanymi ramionami
obeszła go. Nie moz˙e pozwolić sobie na to, by
załamać się w jego obecności.
Riccardo w kilku długich krokach zastąpił jej
drogę do drzwi.
– Jeszcze z˙adna kobieta nie ośmieliła się mnie
uderzyć.
– To widać – parsknęła Vivien pod nosem, usiłu-
jąc nie patrzeć na czerwony ślad na jego policzku.
– Ale cokolwiek zrobiłam w przeszłości czy jakkol-
wiek zdenerwowałam cię dzisiaj, miałam dobre
intencje i nie chciałam zadawać ci bólu ani cię
obraz˙ać. Nie zasługuję na to, byś do mnie mówił tak,
jakbym była jakimś śmieciem pod twoim obcasem.
– Ja nie...
44
LYNNE GRAHAM
– Ani nie pozwolę, byś sprawił, z˙e będę się
wstydziła tego, z˙e starałam się ocalić nasze ma-
łz˙eństwo.
– Ale, do diabła, dwa lata temu nie raczyłaś
poświęcić na to nawet cholernych pięciu minut!
– W głosie Riccarda brzmiało zimne potępienie.
Z trudem ukrywała swój ból. Straciła go na
zawsze. Nie było drogi powrotu, nie miała drugiej
szansy. Riccardo nią gardził. I czy mogła mieć mu
to za złe? Wszystko poszło źle i, jak się wydawało,
jedynie z jej winy. Jednak nawet pogrąz˙ona w takiej
rozpaczy wiedziała, z˙e nie jest to cała prawda. Moz˙e
i była z nim o wiele szczęśliwsza niz˙ bez niego, ale
ich małz˙eństwu daleko było do doskonałości, a na
wszystkie kompromisy musiała iść jedynie ona.
– Moz˙e jest juz˙ za późno, ale próbuję – powie-
działa z bólem. – Czy to az˙ taka zbrodnia?
Nagle drzwi się otworzyły i na progu stanęła
bardzo wysoka, piękna brunetka.
– Bliss, juz˙ prawie skończyłem. Poczekaj jesz-
cze pięć minut.
Bliss? Bliss Masterson? Gdy paparazzi wykrzy-
kiwali to imię, nie zorientowała się, o kim mowa, ale
teraz rozpoznała tę cudowną twarz z kampanii re-
klamowych egzotycznych perfum, w których super-
modelka pozowała jako księz˙niczka wojowniczek.
Jak myszka zahipnotyzowana przez kobrę Vi-
vien wpatrywała się w tę najpiękniejszą kobietę
świata. Serce jej zamarło na myśl, z˙e przez cały
czas, kiedy była z Riccardem, Bliss na niego czeka-
ła. Gdy rozpaczliwie walczyła, by przekonać go,
45
WŁOSKI MILIARDER
z˙eby dał ich małz˙eństwu jeszcze jedną szansę, on
pewnie tylko marzył, by znalazła się jak najdalej,
najlepiej po drugiej stronie świata.
– Vivien – powiedziała Bliss ze światową
uprzejmością. – Nie miałyśmy okazji się poznać, ale
czuję, jakbym juz˙ cię znała przez twojego syna.
– Mojego syna? – Vivien czuła się chora z upo-
korzenia.
– Marco jest taki rozkoszny... i bardzo podobny
do ojca. – Bliss uśmiechnęła się czule do Riccarda.
– Uwielbiam dzieci.
– Tak... – wyszeptała Vivien, spuszczając gło-
wę, by ukryć swoją rozpacz. Czuła się okropnie-
nie na miejscu, upokorzona nie tylko przez obe-
cność tej kobiety, lecz takz˙e przez niespodziewaną
zaz˙yłość Bliss z Markiem. A świadomość, z˙e jest
tu nieproszonym gościem, jeszcze wszystko pogar-
szała.
Wydawało się, z˙e Bliss w domu Riccarda czuje
się jak u siebie. Wcale nie krępowała jej obecność
jego z˙ony. Czy Riccardo jej powie, z˙e błagała go
o drugą szansę? Czy razem będą się z niej śmiać?
W porównaniu z Bliss Masterson... Ale jak w ogóle
mogła się porównywać z taką kobietą? Była niska,
miała jasne włosy i w ogóle pod kaz˙dym względem
wiele jej brakowało do doskonałości. Nawet jej
obrzydliwie droga sukienka wyglądała głupio przy
zwyczajnym, kremowym ubraniu, które tamta mia-
ła na sobie.
Z oczami palącymi od wstrzymywanych łez Vi-
vien ruszyła do drzwi.
46
LYNNE GRAHAM
– Nie wychodź teraz – usłyszała rozkazujący
głos Riccarda. – Lepiej nie podniecać od nowa
reporterów.
Pierwsza
wyjdzie
Bliss,
tylnymi
drzwiami. Spieszy się na imprezę dobroczynną.
Złapana jak w pułapkę Vivien usiłowała nie
pokazać po sobie rozpaczy. Uśmiechnęła się sztucz-
nie ustami tak sztywnymi, jakby były wyrzeźbione
w drewnie. Widok Riccarda z Bliss sprawiał, z˙e
bolało ją serce.
– Mam nadzieję, z˙e wkrótce znów się zobaczy-
my – powiedziała miło Bliss, wychodząc.
Vivien splotła ręce, by powstrzymać je od drz˙e-
nia. Jak mogła wpaść na taki szalony pomysł
i przyjść do domu Riccarda? Przeciez˙ wiedziała, z˙e
on zawsze ma jakieś damskie towarzystwo.
W jej torebce zadzwonił telefon komórkowy. Na
oślep wyjęła go.
– Gdzie jesteś? – spytał ostro Fabian Garsdale.
– Czekam na ciebie juz˙ od pół godziny.
– Och, Fabian... – Vivien zalała fala poczucia
winy. Dopiero teraz przypomniała sobie, z˙e mieli
pójść razem na odczyt, a Markiem miała się w tym
czasie zająć matka Fabiana. Pani Garsdale będzie
słusznie obraz˙ona. – Tak mi przykro. Coś mi wypa-
dło. Jak mam cię przepraszać? Zupełnie zapom-
niałam, z˙e byliśmy umówieni.
Riccardo wracając do pokoju, zatrzymał się
w drzwiach. Bardzo wiele było trzeba, by go zbić
z tropu, ale podsłuchana rozmowa dokonała tego.
Przyglądał się Vivien zwróconej do niego deli-
katnym profilem. Wydawała się taka niewinna,
47
WŁOSKI MILIARDER
zachowywała się tak, jakby ciągle jeszcze jej na nim
zalez˙ało. Dopiero kilka minut temu całowała go.
A mimo to w jej z˙yciu jest inny męz˙czyzna. Riccar-
do czuł się uraz˙ony. Fabian? Co za nieciekawe imię.
Pewnie to jakiś nudny naukowiec o wyglądzie paty-
czaka, mól ksiąz˙kowy, który woli siedzieć przy
biurku, niz˙ być z nią w sypialni, domyślał się z sar-
donicznym niesmakiem.
Nieświadoma, z˙e nie jest sama, Vivien rozpływa-
ła się w przeprosinach. Potem spytała:
– Czy to Bernice powiedziała ci, gdzie jestem?
– Bernice nie ma w domu – wyjaśnił Fabian.
– Światło się świeci, ale nikt nie otwiera.
Vivien była zdumiona. Siostra musiałaby zabrać
Marca z łóz˙ka, z˙eby gdzieś wyjść. A dziecko raz
obudzone nie zasypiało łatwo z powrotem.
Nagle zauwaz˙yła Riccarda, jego opaloną, szczu-
płą twarz. Serce od razu ruszyło jej do galopu, ale
rozzłościła się na siebie. Jak moz˙e być nadal tak na
niego uwraz˙liwiona? Jaka głupia musi mu się wy-
dawać! Biedna, samotna Vivien szukająca tęczy
o dwa lata za późno, usiłująca odzyskać męz˙a,
który uwaz˙a, z˙e ich małz˙eństwo było jedną wielką
pomyłką.
Tymczasem Fabian mówił:
– Wpadnę po ciebie w piątek. Dwoje moz˙e zjeść
równie tanio jak jedna osoba! – zdobył się na
dowcip.
Niemal roześmiała się na głos, ale zaraz się
zawstydziła. Fabian moz˙e i był trochę skąpy, ale
jednocześnie był kolegą, którego szanowała i udo-
48
LYNNE GRAHAM
wodnił, z˙e jest przyjacielem, na którym moz˙na
polegać.
– To ja juz˙ pójdę – powiedziała do Riccarda,
poz˙egnawszy się z Fabianem. Unikała patrzenia na
niego, bo jej samodyscyplina nie była w tej chwili
najwyz˙szej próby.
– Nie moz˙esz.
– Słucham?
– Paparazzi nadal oblegają dom. Bliss udało się
wyjść niepostrzez˙enie, ale nie moz˙emy liczyć na
takie samo szczęście dwa razy w ciągu jednego
wieczoru – wyjaśnił sucho Riccardo. – Musisz zo-
stać na noc i dopiero wczesnym rankiem spróbować
się wyśliznąć.
Vivien przez chwilę przyglądała mu się w zdu-
mieniu, a potem ruszyła do drzwi.
– Nie mogę zostać... W ogóle nie ma o czym
mówić.
– Oni czekają na ciebie – mruknął jedwabiście
Riccardo. – Twoje pojawienie się godzinę temu
bardzo pobudziło ich apetyt. A teraz, przy drugiej
rundzie, będą jeszcze bardziej agresywni.
Przeraz˙ona tym ostrzez˙eniem Vivien zbladła.
– Wiem, ale naprawdę nie mogę zostać.
– Dlaczego? Potem łatwiej ci będzie wyjść. Ci
pismacy nie będą tu czekali całą noc. Rano wy-
mkniesz się bez kłopotu.
Wysoki, szczupły, przystojny, przyglądał jej się
z chłodnym oczekiwaniem.
Napotkała spojrzenie jego błyszczących złociś-
cie oczu i szybko odwróciła wzrok. Nie chciała
49
WŁOSKI MILIARDER
pozostać pod tym dachem, ale paparazzi przeraz˙ali
ją, a słowa Riccarda miały sens. Poza tym, jez˙eli
złapie najwcześniejszy pociąg, będzie w domu, za-
nim Marco się obudzi. Poda tez˙ Bernice śniadanie
do łóz˙ka, by się odwdzięczyć za przypilnowanie
synka.
– Vivien... – ponaglił ją niecierpliwie Riccardo.
– Tak, dobrze. Zostanę, dziękuję ci.
– Pewnie jesteś głodna.
– Nie, nie, wcale. – I rzeczywiście, mimo z˙e od
śniadania nie jadła, nie była głodna. – To był długi,
męczący dzień. Czy mogłabym juz˙ pójść na górę?
Riccardo spojrzał na nią tymi swoimi złocistymi,
mrocznymi jak noc oczami.
– Zadziwiasz mnie, cara. Myślałem, z˙e wyko-
rzystasz naszą wymuszoną bliskość jako jeszcze
jedną szansę w twojej kampanii na rzecz wskrzesze-
nia naszego małz˙eństwa.
Upokorzona, zaczerwieniła się. Riccardo bawił
się nią w najokrutniejszy sposób. Nagle ogarnęła ją
złość.
– Chyba muszę jeszcze raz przemyśleć, czy jes-
teś wart takiego wysiłku.
– W sprawie pieniędzy na pewno tak – odparł
Riccardo bez najmniejszego wahania. – A w innych
sprawach moglibyśmy negocjować.
– Nie rozumiem, o czym mówisz, i nie chcę tego
zrozumieć. Chcę juz˙ iść do mojego pokoju.
Przez chwilę pozwoliła sobie na niego patrzeć,
bo wiedziała, z˙e minie duz˙o czasu, zanim znów
będzie miała taką okazję. I wpatrując się w niego
50
LYNNE GRAHAM
chciwie, zastanawiała się, co sprawia, z˙e nie moz˙na
mu się oprzeć. Jego mroczna uroda, męskie piękno
szczupłego, ale roztaczającego aurę siły ciała, oszo-
łamiający seksapil, który uderzał jak grom? Albo
moz˙e charyzmatyczna, zimna, analityczna inteli-
gencja i ta wrodzona rezerwa? Przy nim nauczyła
się, z˙e nawet mając na palcu dającą bezpieczeństwo
obrączkę, kochanie drugiej osoby moz˙e być śmier-
telnie bolesne.
Na górze schodów przystanęła.
– Jesteś bardzo mądry w wielu sprawach, ale
jako mąz˙ nie okazałeś się specjalnie dobry – powie-
działa bezwiednie na głos, kontynuując bieg swoich
myśli.
Złocisto-czarne oczy spojrzały na nią bez zro-
zumienia.
– Powtórz to.
– Małz˙eństwo było jedyną rzeczą, jakiej wcześ-
niej nie popróbowałeś, a ja stanowiłam dla ciebie
nowość. Kiedyś wydałeś dwa miliony funtów na
obraz, który powisiał u ciebie zaledwie jedną noc,
zanim wypoz˙yczyłeś go jakiemuś muzeum. Nie
przypuszczam, z˙ebyś poszedł go choć raz potem
zobaczyć. Podnieca cię samo nabywanie rzeczy,
a nie ich posiadanie.
Jego rzeźbione rysy stwardniały. Zapalił światła
w obszernym pokoju, do którego ją wprowadził.
– Gadasz głupstwa.
– Nie. I ja byłam jak ten obraz. Gdy juz˙ mnie
dostałeś, straciłeś zainteresowanie.
– Nie zamierzam zaszczycać odpowiedzią twoich
51
WŁOSKI MILIARDER
dziwacznych dywagacji. Jez˙eli będziesz czegoś po-
trzebowała, skorzystaj z telefonu. Dormi bene. – I po-
suwistym krokiem młodego drapiez˙cy Riccardo wy-
szedł z pokoju. Męski, arogancki i jakz˙e pewny
siebie.
Ma dobrze spać? On chyba sobie z˙artuje. Z gard-
ła Vivien wydarł się histeryczny śmiech. Zaczęła
drz˙eć na całym ciele.
52
LYNNE GRAHAM
ROZDZIAŁ CZWARTY
By nie poddać się histerii, jaka ją ogarnęła,
Vivien wystukała na stojącym na nocnej szafce
telefonie domowy numer. Bernice nie odbierała.
Zaniepokojona zadzwoniła na numer komórki sio-
stry. Potrwało chwilę, zanim doczekała się odpo-
wiedzi.
– Vivien? – odezwała się Bernice stłumionym
głosem, który ledwo się przebijał przez hałas muzy-
ki. – Dlaczego dzwonisz? Sprawdzasz mnie?
– Oczywiście, z˙e nie. Po prostu trochę się niepo-
koiłam. Gdy przyszedł Fabian, nie było cię w domu.
Nastąpiła chwila ciszy, a potem Bernice wyjaś-
niła ostrym tonem:
– Byłam w domu. Nie otworzyłam mu drzwi. To
taki nudziarz.
– Uznasz pewnie, z˙e ja tez˙ jestem nudna, ale
muszę cię poprosić, z˙ebyś trochę ściszyła muzykę.
W tym hałasie nie usłyszysz, jez˙eli Marco zacznie
płakać. Słuchaj, Bernice, muszę zostać na noc
w Londynie. Wrócę rano pierwszym pociągiem, ale
jez˙eli wolisz, z˙ebym przyjechała jeszcze dziś...
– Och, nie bądź głupia. Nie masz po co pędzić
do domu – przerwała jej Bernice niecierpliwie.
Vivien usłyszała jakieś trzaskające drzwi i nagle
w telefonie zapadła błogosławiona cisza. – Marco
śpi jak suseł. Jak ci poszło z Riccardem?
– Marnie... On się spotyka z Bliss Masterson, tą
modelką. Poznałam ją. Jest absolutnie fantastycz-
na...
Bernice złośliwie się roześmiała.
– Och, to naprawdę nie był twój najlepszy dzień.
Ostrzegałam cię.
– Tak – przyznała Vivien ponuro.
– Riccardo jest skończonym łajdakiem – oświad-
czyła Bernice z jadem w głosie. – Poprosiłaś go
o pieniądze?
– Tak... Chyba się zgodził.
– Wspaniale! – wykrzyknęła Bernice.
Vivien wydało się, z˙e słyszy czyjś głos.
– Masz gości?
– Dlaczego tak myślisz? – spytała Bernice ostroz˙-
nie.
– Bo chyba słyszałam, z˙e ktoś do ciebie mówi.
– To musiał być telewizor. Do zobaczenia jutro.
I połączenie się przerwało.
Vivien podeszła do okna. Zapatrzyła się w ciem-
ność i znów ogarnęła ją fala wspomnień.
Minęły juz˙ ponad trzy lata od tamtego wieczoru,
kiedy, widząc Riccarda z piękną kobietą, uciekła
z przyjęcia w domu Serafiny.
Dogonił ją na ulicy.
– Więc jednak pragniesz mnie tak samo jak ja
ciebie – powiedział z nieukrywanym zadowole-
niem. – A moją towarzyszką się nie przejmuj. To
tylko rozrywka na jeden wieczór.
54
LYNNE GRAHAM
– Czy ona o tym wie? – spytała Vivien przeraz˙o-
na jego postawą.
Riccardo wzruszył szerokimi ramionami.
– To ciebie pragnę, bella mia. Inne kobiety mo-
gą być zaledwie namiastką. Jez˙eli chcesz kogoś za
to potępiać, obwiniaj tylko siebie.
– Nie zrzucaj na mnie odpowiedzialności za to,
z˙e jesteś kobieciarzem!
– Jestem kawalerem... i nie opowiadam kłamstw
ani nie łamię z˙adnych zasad. Gdybym był takim
świętoszkiem, jakim chciałabyś mnie widzieć, był-
bym juz˙ od dawna z˙onaty i miałbym gromadkę
dzieci, a ciebie torturowałby fakt, z˙e moralnie jes-
tem poza twoim zasięgiem. Ale jestem jak najbar-
dziej dostępny, a ty potrzebujesz tylko trochę od-
wagi, by przestać uciekać jak mała dziewczynka od
tego, co jest między nami.
O trzeciej w nocy przyszedł do niej. Odczuła
ulgę, z˙e nie spędzi całej nocy w ramionach innej
kobiety. Pozwoliła mu wejść. W ciemnym holu
przyciągnął ją do siebie, szepcząc:
– Przy tobie będę inny, cara. Tobie poświęcę
moją całą, niepodzielną uwagę... I uszczęśliwię cię.
To moz˙e być takie łatwe, takie proste – szeptał
aksamitnym głosem. – Dlaczego tak wszystko utrud-
niasz?
Jedyną rzeczą, jaka wydawała jej się łatwa, było
kochanie Riccarda. Zresztą nie miała wyboru. Po
prostu musiała go kochać.
Dwa miesiące później oświadczył się. Ale
w chwili, gdy na jej palcu znalazł się pierścionek
55
WŁOSKI MILIARDER
zaręczynowy, skończyło się ich intymne odosob-
nienie.
Jego przyjaciele, pochlebiając jej w oczy, za
plecami wypowiadali okrutne komentarze. Riccar-
do, ze swoim pochodzeniem i bogactwem, uwaz˙any
był za jedną z najlepszych partii i większość kobiet
z jego ekskluzywnego kółka towarzyskiego czuła
się uraz˙ona tym, z˙e wybrał zwyczajną nauczycielkę
akademicką. Nieustanne z˙enujące i bolesne aluzje
do jego niestałości, jego bajecznego libido, a takz˙e
jej własny brak wytworności i obycia jeszcze przed
ślubem podkopały jej i tak juz˙ niską samoocenę.
Jednak w tamtym czasie nie uświadamiała sobie
tej prawdy. Dzień, w którym wzięli ślub, był naj-
szczęśliwszym dniem w jej z˙yciu. A mimo to zaled-
wie dziesięć miesięcy później była rozpaczliwie
samotna i nieszczęśliwa. Wtedy juz˙ od tygodni
dawał jej wyraźnie do zrozumienia, jak bardzo
z˙ałuje, z˙e się z nią oz˙enił.
Zła, z˙e po policzkach znów płyną jej łzy, zerwała
się i poszła do przyległej łazienki. Ochlapała twarz
zimną wodą, a potem, wiedząc, z˙e o dziewiątej
wieczorem na pewno nie zaśnie, postanowiła wziąć
gorącą kąpiel w nadziei, z˙e to ją zrelaksuje.
Gdy juz˙ od jakiegoś czasu siedziała w ciepłej,
pachnącej olejkami wodzie, do drzwi łazienki lekko
zapukano. Podciągnęła kolana, by się osłonić.
– Jestem nieubrana! – zawołała.
– Nie szkodzi – powiedział Riccardo tym swoim
miodowym głosem. – Posłałem ci tacę z kolacją, ale
nie otwierałaś drzwi, więc sam ci ją przynoszę.
56
LYNNE GRAHAM
– Nie jestem głodna.
Przyglądał jej się uwaz˙nie. Gdy wszedł do ła-
zienki, zauwaz˙ył błysk delikatnych, białych piersi
z brodawkami jak róz˙owe pączki. Poz˙ądanie roz-
paliło się w nim mocnym płomieniem. Siedziała,
skromnie przyciskając do siebie kolana. A mimo to
emanowała seksapilem. Jej jasne, delikatne jak
u dziecka, skręcone od wilgoci włosy tworzyły
aureolę wokół ogromnych, zielonych oczu i pełnych
warg, kuszących jak grzech.
– Ale ja tak – powiedział ochryple.
– No to skorzystaj z tego, co przyniosłeś. – Vivien
próbowała odwrócić od niego wzrok, ale nie zdołała.
Miał niewiarygodnie piękne oczy, brązowe z ognika-
mi złota. Gdy na nią patrzył, wydawało jej się, z˙e cała
się roztapia. Zdjął marynarkę i krawat, rozpiął górny
guzik niebieskiej koszuli. Był taki pociągający! Od
samego patrzenia na niego przebiegały ją dreszczyki.
– Dlaczego nie kaz˙esz mi wyjść? – spytał, wygi-
nając szyderczo swoje pięknie rzeźbione usta.
Wiedziała dlaczego. Jej umysł juz˙ tworzył fan-
tazyjne obrazki, w których wyciągał ją z wody, niósł
do łóz˙ka i zaspokajał to szaleńcze poz˙ądanie, do
którego zawsze ją doprowadzał.
Riccardo czytał w jej oczach. Zresztą takiej reakcji
właśnie się spodziewał. Gdy namówił ją, by została,
zamiast iść do tego safanduły Fabiana, zamierzał ją
uwieść i na tę jedną noc wciągnąć do swojego łóz˙ka.
Ale chciał, by to ona dokonała wyboru.
– Jez˙eli chcesz dziś dzielić ze mną łóz˙ko, będę
w pokoju obok.
57
WŁOSKI MILIARDER
Zaczerwieniła się.
– Jak... jak moz˙esz tak mówić?
– Z
˙
ycie jest krótkie. A zanim ty coś zdecydujesz,
moz˙emy się zestarzeć i osiwieć. Po prostu usiłuję nas
oboje przed tym ocalić. Albo pragniesz mnie na tyle,
by podjąć ryzyko, albo nie, cara – wypowiedział
jedwabistym tonem. – Decyzja nalez˙y do ciebie.
I poszedł. Jak on ją dobrze znał. Rozpoznał jej
bezwstydne pragnienia, wiedział, z˙e siedzi tu,
w wannie, czekając, az˙ po nią przyjdzie. Ale zamiast
postąpić tak jak zawsze, zamiast sięgnąć po nią bez
pytania, wykpił jej pasywność i rzucił jej rękawicę.
Jednak to mogła być jej jedyna szansa na urato-
wanie małz˙eństwa. Nie moz˙e sobie pozwolić na
nieśmiałość. Wyszła z wanny, wytarła się, włoz˙yła
z powrotem stanik i majtki, a potem się zawahała.
Byłoby idiotyzmem, gdyby poszła do niego cał-
kowicie ubrana. Długo się zastanawiała, az˙ wreszcie
ściągnęła z łóz˙ka kapę i owinęła się nią.
Szybko, zanim puszczą jej nerwy, poszła do
sąsiedniego pokoju, ale tam go nie było. Nie znalaz-
ła go takz˙e w pokoju naprzeciwko. Poluję na moje-
go męz˙a, pomyślała histerycznie. Czyz˙by zmienił
zdanie?
– Nie musisz przeszukiwać domu od piwnic po
strych. Jestem tutaj – odezwał się za jej plecami
Riccardo, cedząc sylaby.
Zaskoczona, odwróciła się gwałtownie. Dół kapy
zaplątał jej się między nogami. Runęła na podłogę
jak długa, a od uderzenia całe powietrze uciekło jej
z płuc.
58
LYNNE GRAHAM
– Dio mio... Nic ci się nie stało? – Riccardo
przykucnął, chwycił ją za ręce i postawił na nogi.
– Nic – sapnęła Vivien. Ze wstydu w oczach
zakręciły jej się łzy.
Dla pewności, z˙e nie będzie więcej wypadków,
wziął ją na ręce i zaniósł do siebie. Tam uwaz˙nie
postawił ją w miejscu, gdzie o nic nie mogłaby się
potknąć.
– I co teraz? – spytała nieśmiało jak uczennica.
– Odwinę ci to, bo jeszcze złamiesz nogę. – Dłu-
gimi palcami chwycił róg narzuty i okręcił Vivien
w kółko, zanim zdąz˙yła się zorientować, co robi.
– Och! – Pozbawiona swojego głównego źródła
pewności siebie skrzyz˙owała ręce na piersi i po raz
pierwszy na niego spojrzała.
Riccardo miał na sobie tylko bokserki. Zaschło
jej w ustach. Szerokie, opalone ramiona, potęz˙ne
mięśnie klatki piersiowej pokryte kręconymi, czar-
nymi włoskami nad płaskim brzuchem. Poczuła
skurcz w z˙ołądku.
– Tak... dziwnie jest być znowu z tobą – zwie-
rzyła mu się bez tchu.
– Ja bym to nazwał erotycznym doznaniem.
– Riccardo podszedł bliz˙ej i wsunął ręce w jej włosy.
– Czuję się jak sułtan przy niewolnicy, od której dziś
w nocy dostanę wszystko, czegokolwiek zapragnę.
Zmarszczyła czoło trochę zaskoczona, a potem
niepewnie się roześmiała.
– Nie posuwałabym się az˙ tak daleko...
– Posuniesz się tak daleko, jak będziesz chciała,
mia bella. – Skosztował jej słodkich, rozchylonych
59
WŁOSKI MILIARDER
ust z powolną, doprowadzającą do szaleństwa pre-
cyzją.
To było tak, jakby patrzyła na płomienie tań-
czące przy dynamicie. Cała drz˙ała w oczekiwaniu.
A on uniósł arogancką, ciemną głowę, przyjrzał się
jej lśniącymi złotem oczami i znów ją pocałował,
poz˙ądliwie, gwałtownie. Musiała mocno trzymać
się jego ramion, by nie osunąć się na ziemię.
Rozpiął stanik. Nie zwracając uwagi na jej wy-
straszone sapnięcie, chwycił ją za ręce, zanim zdą-
z˙yła się zasłonić. Obrzucił ją aprobującym spo-
jrzeniem.
– Tęskniłem za twoim ciałem – wyznał.
– I z przyjemnością odnowię z nim znajomość.
– Wziął ją na ręce.
– Gdzie idziesz? To znaczy... gdzie my idzie-
my? – wyjąkała.
– Do mojego łóz˙ka.
Po burzy namiętności Vivien była niewiarygod-
nie szczęśliwa. Objęła Riccarda z całej siły, gdy
mozolnie walczył o odzyskanie oddechu. Znów są
razem, myślała, az˙ osłabła z ulgi i wdzięczności.
Jeszcze trzeba ustalić mnóstwo spraw, ale ogólnie
separacja dobiegła końca i zaczynał się nowy etap
ich małz˙eństwa.
– Z
˙
ycie bez ciebie to nie było z˙ycie – szepnęła.
– Naprawdę, cara? – Riccardo przeciągnął się
wdzięcznie jak pantera i pocałował ją w czoło.
Starał się nie roześmiać, widząc, jak przywarła
do niego. Sekretnie cieszył się, z˙e jest jej taki
60
LYNNE GRAHAM
niezbędny. W ciągu tych krótkich chwil miał wraz˙e-
nie, z˙e znajduje się poza czasem. Ale teraz ta
otoczka z trzaskiem pękła i kurtyna poszła w górę.
Przed oczami przewinęły mu się minione dwa lata
i jego duszę znów wzięły w posiadanie chłód i roz-
goryczenie.
Vivien spojrzała w jego szczupłą, mroczną i bar-
dzo przystojną twarz.
– Ja... nadal cię kocham – szepnęła.
– Jestem zaszczycony. Ale nie prosiłem o mi-
łość. Chciałem tylko seksu.
Vivien wzdrygnęła się.
– Nie chcę, z˙ebyś tak mówił.
– Jez˙eli naprawdę mnie kochasz, wybaczysz mi
– rzucił sardonicznie.
Zsunął ją z siebie i wstał. Przypatrywała się jego
silnej, choć szczupłej postaci. Był u szczytu męskiej
urody. Narastał w niej nieznośny ból, jakby przecię-
to ją na dwoje. Oddała mu się z całym zaufaniem,
zaofiarowała miłość, a on wziął jedno, pogardliwie
odrzucając drugie. ,,Chciałem tylko seksu’’. Czy
naprawdę tak myślał? Drz˙ała, była chora z upoko-
rzenia.
W tej właśnie chwili rozdzwonił się telefon.
Klnąc pod nosem po włosku, Riccardo chwycił
słuchawkę. Nagle zastygł.
– Tak, tu Riccardo Saracino. Co się stało?
Głos miał tak napięty, z˙e Vivien bezwiednie
usiadła w łóz˙ku. Patrzyła, jak z twarzy odpływa mu
wszelki kolor.
– W którym szpitalu? Jak się czuje? – pytał
61
WŁOSKI MILIARDER
tymczasem Riccardo głosem drz˙ącym ze zdener-
wowania. – Jak do tego doszło? – Na koniec powie-
dział ochryple: – Dziękuję. Zaraz tam będę.
Odkładając słuchawkę na widełki, obrzucił Vi-
vien zimnym, potępiającym spojrzeniem.
– Dzwonili z policji. Godzinę temu zawieźli
Marca do szpitala. Jest pokaleczony i ma siniaki.
Znaleziono go, gdy samotnie błąkał się na ulicy.
– Co takiego? – Vivien nie mogła uwierzyć w to,
co słyszy.
– Zdaje się, z˙e twoja siostra wzięła go na przyję-
cie, a on wyszedł z domu. Nikt nawet nie zauwaz˙ył,
z˙e go nie ma! – wysyczał Riccardo przez zaciśnięte
zęby.
– Och, Boz˙e, nie! Szpital? Marco jest w szpita-
lu? Jest ranny?
– Jak, do diabła, mogłaś zostawić mojego syna
pod opieką tej egoistycznej suki?
– Proszę, powiedz mi, co z Markiem? Czy dob-
rze się czuje?
– Dannatione! Co dla ciebie znaczy ,,dobrze’’?
Jest pokaleczony, ma siniaki i jest przeraz˙ony. Mo-
gli go porwać, zabić, wszystko mogło się stać!
Tylko dzięki boskiemu miłosierdziu nadal mam
syna! – rzucił Riccardo w ślepej furii, jednocześnie
wciągając na siebie ubranie. – Ktoś mi za to od-
powie!
62
LYNNE GRAHAM
ROZDZIAŁ PIĄTY
Vivien siedziała nieruchomo na tylnej kanapce
limuzyny Riccarda, a jego groźba: ,,Ktoś mi za to
odpowie’’ tłukła jej się po głowie jak powracające
echo.
To jej wina, z˙e zostawiła Marca pod opieką
Bernice. Sam na ulicy, w nocy... Mógł wpaść pod
samochód. Jej synek, którego tak kochała, przez jej
bezmyślność mógł umrzeć.
Ale skąd mogła wiedzieć, z˙e Bernice ją okłamie?
Skąd mogła wiedzieć, z˙e zachowa się tak nieodpo-
wiedzialnie? Na myśl o tym, co mogło się zdarzyć,
Vivien była chora z przeraz˙enia. Nie mogła potępiać
Riccarda za ten wybuch furii.
– Dlaczego nie załatwiłaś porządnej opieki dla
Marca? – spytał w tej chwili zimno.
Pragnąc jedynie być jak najprędzej z synem,
uspokoić go, Vivien z trudem zdobyła się na od-
powiedź.
– To wina Jasmine Bailey i tego artykułu w ga-
zecie...
– To wyłącznie twoja wina! – krzyknął Ric-
cardo.
Vivien mocno zacisnęła ręce.
– Rosa, niania Marca, nie pracuje u mnie wie-
czorami. Poprosiłam Bernice, bo nie miałam nikogo
innego, a nie sądziłam, z˙e zostanę tak długo poza
domem. Ale szczerze mówiąc, nie sądziłam tez˙, z˙e
zostawienie Marca z Bernice stanowi jakieś ryzyko.
Ufałam mojej siostrze...
– Inferno! Ufałaś Bernice? – Rzucił jej bezlitos-
ne spojrzenie. – Jest zanadto zepsuta i skoncent-
rowana na sobie, by przedłoz˙yć potrzeby dziecka
nad własne zachcianki. Jak mogłaś jej ufać?
– Nigdy by mi nie przyszło do głowy, z˙e Bernice
zrobi coś, co wystawiłoby Marca na niebezpieczeń-
stwo. Oczywiście myliłam się i nigdy sobie tego nie
wybaczę.
– To ja nigdy ci tego nie wybaczę – oświadczył
Riccardo głosem zimnym jak śmierć.
Vivien zachwiała się. Myślenie o tym, z˙e Marco
cierpi, a jej przy nim nie ma, i radzenie sobie
z poczuciem winy i zdradą siostry było prawdziwą
torturą. A fakt, z˙e zaledwie godzinę temu Riccardo
się z nią kochał, a potem w sposób tak upokarzający
ją odepchnął, tylko jeszcze bardziej pogłębiał jej
ból.
W jednej chwili naiwnie wierzyła, z˙e stoją na
progu nowego początku, a w następnej wszystkie jej
nadzieje zostały brutalnie zniszczone. Dlaczego ni-
gdy nie zdawała sobie sprawy z okrucieństwa Ric-
carda? Czy zawsze wolała tego nie widzieć albo
wybaczać mu tę ciemną stronę jego charakteru? On
nigdy nie zgadzał się na z˙aden kompromis, a teraz
odmówił jej przebaczenia i współczucia za zwykły,
ludzki błąd, który popełniła.
64
LYNNE GRAHAM
– Kiedyś wybaczałam ci o wiele więcej – szep-
nęła.
Spojrzał na nią wyzywająco mrocznymi jak noc
oczami.
– Nigdy nie popełniłem nic, co wymagałoby
wybaczenia.
To była ostatnia kropla.
– Naprawdę? Moz˙e teraz nawet kochasz Marca,
ale gdy zaszłam w ciąz˙ę, poczułeś się jak nastolatek
złapany w pułapkę małz˙eństwa, do którego ojciec
dziewczyny zmusza cię pod groźbą dubeltówki!
Riccardo oniemiał, słysząc to oskarz˙enie. Cał-
kowicie zaskoczony nie mógł uwierzyć, z˙e ta za-
wsze wyjątkowo spokojna i cicha kobieta mogła się
nagle okazać taka wojownicza.
– Come?
– I nie ośmielaj się zaprzeczać! – parsknęła
Vivien jak mały, rozzłoszczony kotek.
Ale Riccardo juz˙ się otrząsnął.
– Nie mam zamiaru przeczyć, z˙e nie byłem
zadowolony, gdy uznałaś, z˙e chcesz zajść w ciąz˙ę
mimo moich zastrzez˙eń...
– Ja nie uznałam, z˙e chcę zajść w ciąz˙ę!
Riccardo nie zwrócił uwagi na ten wtręt.
– Byliśmy świez˙o po ślubie. Chciałem, z˙ebyśmy
przez kilka pierwszych lat nie mieli dzieci, a ty
o tym wiedziałaś. Gdy postanowiłaś nie brać pod
uwagę moich z˙yczeń...
– Przestań i chociaz˙ raz posłuchaj, co do ciebie
mówię! Wprost nie mogę uwierzyć w to, co słyszę.
Nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, z˙e pode-
65
WŁOSKI MILIARDER
jrzewałeś mnie o zaplanowanie ciąz˙y... Dlaczego
wtedy mi o tym nie powiedziałeś?
– Och, no wiesz – wysyczał Riccardo jedwa-
biście – zachowywałem się jak nastolatek... któ-
ry dla dobra dziecka bierze ślub pod groźbą du-
beltówki.
– Jak widzę, nadal uwaz˙asz, z˙e moz˙esz się zaba-
wić moim kosztem, a ja wszystko potulnie zniosę.
No to teraz posłuchaj. Wprawdzie nie lubię się
kłócić, ale muszę się bronić. – Vivien z rozpaczy
zacisnęła ręce w pięści.
– Ogarnia mnie prawdziwa trwoga – wtrącił
Riccardo szyderczo.
– Dlaczego, u diabła, uwaz˙ałeś, z˙e celowo za-
szłam w ciąz˙ę, mimo z˙e nie chciałeś dziecka?
– Pracowałem do późnej nocy i to ci się nie
podobało. Pewnie pomyślałaś, z˙e dzięki dziecku
przykujesz mnie do domu okowami. – Wspaniałe,
złociste oczy wpatrzyły się w nią uwaz˙nie, szukając
choćby śladu poczucia winy. – Postawiłaś mnie
przed faktem dokonanym. Byłem bardzo zły na
ciebie, ale honor nakazywał mi pogodzić się z fak-
tem, z˙e nosisz moje dziecko, i zrobić wszystko, co
w takiej sytuacji nalez˙y do męz˙czyzny.
– Tak więc pracowałeś jeszcze dłuz˙ej, praktycz-
nie przestałeś się do mnie odzywać, a prowadzenie
interesów przeniosłeś na jacht, z˙eby mieć pewność,
z˙e będę cię widywała tak mało jak to tylko moz˙liwe
– stwierdziła Vivien szorstko. – Poczucie honoru
jakoś nie wymagało od ciebie ani specjalnej akcep-
tacji, ani poświęcenia.
66
LYNNE GRAHAM
Na bajecznie rzeźbione policzki wpłynął lekki,
bardzo lekki rumieniec, od którego jego chmurna
twarz nabrała jeszcze potęz˙niejszego magnetyzmu.
– Nie zgadzam się...
– Moz˙esz się nie zgadzać do woli! – powiedziała
Vivien gwałtownie. – Ale ja nie kłamię. Nie za-
planowałam dziecka, by cię zatrzymać w domu.
Sama byłam zaszokowana, gdy uświadomiłam so-
bie, z˙e jestem w ciąz˙y.
Riccardo patrzył na nią z absolutną obojętnością.
– Nie jestem podstępna – gorączkowała się Vi-
vien. – I nie byłam nieostroz˙na. Brałam regularnie
pigułki. Nie przyszło ci do głowy, z˙e pigułka nie
daje stuprocentowej pewności?
– Nie pamiętam, byśmy o tym rozmawiali.
– Mój ginekolog uprzedził mnie, z˙e zawsze ist-
nieje pewne ryzyko. Ale gdy próbowałam ci o tym
powiedzieć, wychodziłeś z pokoju albo zaczynałeś
rozmawiać z kimś przez telefon.
– Bo ja nie jestem facetem... który lubi pogadusz-
ki z przewraz˙liwionymi dziewczynkami – stwier-
dził Riccardo chłodno, usprawiedliwiając swoją ta-
ktykę blokowania wszelkich rozmów na temat anty-
koncepcji.
– Powinieneś przynajmniej był wiedzieć, z˙e nie
jestem fałszywa – powiedziała Vivien wzburzona
tymi niesprawiedliwymi oskarz˙eniami. – Zaszłam
w ciąz˙ę, bo zawiodła pigułka. Jestem zaskoczona,
z˙e mogłeś myśleć inaczej.
Tymczasem limuzyna hamowała przed drzwiami
szpitala. Vivien w jednej chwili zapomniała o kłótni.
67
WŁOSKI MILIARDER
Wyskoczyła z samochodu, myśląc tylko o tym, by
jak najszybciej wziąć synka w ramiona.
Gdy przedstawili się w recepcji, podszedł do nich
policjant. Powiedział im, z˙e Marco wyszedł przez
tylne drzwi z domu, w którym odbywało się przyję-
cie. Zaopiekowała się nim sąsiadka, która akurat
tamtędy przechodziła. Nie wiedząc, czyje to dziec-
ko, zadzwoniła na policję. Policjanci zapukali do
sąsiednich domów i odnaleźli Bernice, ale widząc,
z˙e jest pijana, woleli nie powierzać go jej ponownie.
Marco był pokaleczony, więc zawieźli go na bada-
nie do szpitala i zaczęli szukać jego matki. Ponie-
waz˙ jednak nie zdołali skontaktować się z Vivien,
wyszukali numer Riccarda i zadzwonili do niego.
Vivien poprosiła o nazwisko i adres tej miłej
sąsiadki, która uratowała Marca. Chciała napisać do
niej list z podziękowaniami, bo jej szybka interwen-
cja być moz˙e uratowała Marca przed o wiele gor-
szym losem. Gdy juz˙ odchodziła, by pójść wreszcie
do syna, podeszła do niej Bernice.
– Na pewno mnie winisz za ten koszmar?
Mimo tego prowokacyjnego powitania Vivien
zauwaz˙yła, z˙e siostra ma podpuchnięte, przeraz˙one
oczy. Jej współczujące serce zmiękło. Wiedziała, z˙e
Bernice musiała juz˙ wysłuchać ostrego pouczenia
od policjantów za nieostroz˙ność i upicie się w cza-
sie, gdy miała pod opieką dziecko.
– Szkoda, z˙e skłamałaś i powiedziałaś, z˙e jesteś
w domu, gdy zadzwoniłam do ciebie...
– Byłam pewna, z˙e okropnie byś zrzędziła, gdy-
byś wiedziała, z˙e wyszłam. To było tylko małe,
68
LYNNE GRAHAM
niewinne kłamstewko. Gdyby wszystko poszło jak
nalez˙y, nawet byś się o niczym nie dowiedziała. Nie
przypuszczałam, z˙e Marcowi moz˙e się coś stać,
jez˙eli wezmę go ze sobą! – Bernice natychmiast
zaczęła się kłócić we własnej obronie. – Połoz˙yłam
go w łóz˙eczku w domu moich przyjaciół i wszystko
było w porządku. Skąd mogłam wiedzieć, z˙e z niego
wylezie?
– Gdybyś tylko mi powiedziała, z˙e chcesz wyjść
i mam natychmiast wracać – westchnęła Vivien.
– Nie winię cię...
– Ale ja tak – wpadł jej w słowo Riccardo
zimnym, przeraz˙ającym głosem, kładąc rękę na
ramieniu Vivien. – Porozmawiamy później. Teraz
waz˙niejsze jest, z˙e Marco nas potrzebuje.
– Przenocuję dziś u znajomych – poinformowa-
ła ich Bernice wyzywającym tonem i odeszła.
Riccardo zdąz˙ył juz˙ załatwić separatkę dla Mar-
ca. Była przy nim pielęgniarka. Usiłowała go uspo-
koić, ale on siedział wciśnięty w kącik łóz˙ka i wy-
płakiwał z siebie duszę. Słysząc miękki głos matki,
podniósł się, a w jego ogromnych oczach zabłysła
nadzieja. Miał skaleczenia na czole i nosie, na
pulchnym policzku widniał purpurowy siniak. Vi-
vien, sama cała we łzach, chwyciła go w ramiona
i mocno przytuliła.
Po długiej chwili Marco uniósł główkę z ramie-
nia matki i spojrzał z wielkim zdziwieniem na
swojego ojca.
– Papa? – spytał niepewnie.
Po raz pierwszy Vivien miała okazję zobaczyć,
69
WŁOSKI MILIARDER
jak jej syn wyciąga rączki do Riccarda. Ale gdy
tylko dokonał tego wyboru między nimi, zmienił
zdanie, przywarł gorączkowo do matki i z powro-
tem się rozszlochał.
– Nie jest przyzwyczajony do tego, byśmy oboje
z nim byli – stwierdził Riccardo ponuro.
Vivien była bardzo blada. Marca wzburzyła nie-
zwykła obecność obojga rodziców przy nim, a kto
był temu winien? Uginała się juz˙ pod cięz˙arem
wyrzutów sumienia, ale teraz poczuła się tak, jakby
wbito jej nóz˙ w serce. To ona połoz˙yła kres ich
małz˙eństwu. To ona jest odpowiedzialna za to, z˙e
Marco rośnie bez ojca, który miał prawo tylko do
rzadkich widzeń. Zagryzając usta do krwi, przysięg-
ła sobie, z˙e niezalez˙nie od tego, ile ją to będzie
kosztowało, da Riccardowi wszelkie moz˙liwe oka-
zje, by odzyskał czas, który stracił. Nigdy więcej nie
pozwoli, by jej ból i zraniona duma zakłócały jego
stosunki z synem.
– Lepiej zabierzmy go juz˙ do domu – odezwał
się Riccardo zimnym, stanowczym tonem.
Na widok maleńkiego, obrośniętego róz˙ami dom-
ku Vivien Riccardo tylko się skrzywił. Nadproz˙e
było tak niskie, z˙e wchodząc, musiał pochylić gło-
wę. Nagle cienkie jak igiełki ząbki wpiły mu się
w nogawkę spodni. Zaatakowany przez szaleńczo
szczekający kłębek czarnych, kręconych kudłów,
szybko się cofnął.
Pies padł na ziemię, udając zdechłego.
– Och, mój Boz˙e! Nie powinieneś był tak gwał-
70
LYNNE GRAHAM
townie się ruszać – sapnęła Vivien. – Jock opierał
się o ciebie!
– Jock... mój Jock... – zakwilił Marco, wyrywa-
jąc się z ramion matki, by pocieszyć psa.
Riccardo ze zdumieniem patrzył, jak Vivien i je-
go syn krzątają się przy psie, który, w jego mnie-
maniu, odgrywał warte Oscara przedstawienie.
– Ugryzł mnie – oświadczył sucho.
– Ojej, trudno w to uwierzyć. Widocznie przera-
ziłeś go na śmierć! – lamentowała Vivien, szukając
oznak z˙ycia w tej nieruchomej masie czarnej sierści.
– Jock jest bardzo wraz˙liwy.
Jock drgnął, sapnął i otworzył bystre, czarne
oczka.
– Dio mio, naprawdę? – Riccardo przyglądał się
z podziwem dramatycznym poczynaniom psa.
– Miał cięz˙kie przez˙ycia, zanim przyszedł do
nas – wyjaśniała Vivien, stawiając ostroz˙nie pieska
na jego trzech łapach. – Ktoś go porzucił na szosie.
Gdy gonił za samochodami, próbując znaleźć swo-
jego pana, wpadł pod jeden z nich. Teraz odnosi się
z pewną nieufnością do męz˙czyzn, ale jest wspania-
łym psem straz˙niczym i uwielbia Marca.
Jockowi udało się przybrać minę jednocześnie
przepraszającą i triumfującą. Vivien jeszcze raz go
pogłaskała, a potem wzięła Marca na ręce i zaniosła
na górę. Riccardo poszedł za nimi. Sypialnia, cho-
ciaz˙ przyjemnie urządzona, była tak mała, z˙e przy-
prawiała o klaustrofobię. Musiał zostać na podeście
schodów, bo w pokoju nie mieściły się trzy osoby.
Jego przystojna twarz zastygła w grymasie złości.
71
WŁOSKI MILIARDER
Doprowadzał go do furii fakt, z˙e Marcowi odmó-
wiono przestrzeni, luksusu i zabawek, do których
miał prawo przez sam fakt, z˙e był jego synem.
Marco tymczasem niespokojnie popatrywał na
ojca.
– Boi się, z˙e sobie pójdziesz – zauwaz˙yła Vi-
vien. – Chyba czuje się pewniej, gdy oboje przy nim
jesteśmy.
– Zostanę, póki nie zaśnie.
Marco nie spuszczał wzroku z ojca. Vivien czuła
się dziwnie, po raz pierwszy widząc ich razem. Jej
syn był bardzo przywiązany do ojca, o wiele bar-
dziej, niz˙ to sobie wyobraz˙ała. Dlaczego naiwnie
uznała, z˙e, jako matka, automatycznie dostaje lwią
część jego uczuć? Gdy mu się tak przyglądała,
Marco wyciągnął przez pręty rączkę i Riccardo
w końcu wszedł do pokoju.
Przykucnął przy łóz˙eczku i wziął synka za rącz-
kę. Twarz Marca rozjaśniła się w szczęśliwym
uśmiechu, zamknął oczy. Vivien ledwo powstrzy-
mała łzy. Widziała coś, czego jeszcze nigdy nie
miała okazji zaobserwować: czułość i opiekuńczość
ze strony Riccarda, a takz˙e całkowitą ufność i poczu-
cie bezpieczeństwa Marca w obecności ojca. Minuty
mijały w ciszy. W końcu Marco zasnął. Riccardo
delikatnie połoz˙ył jego rękę na posłaniu. Vivien
czuła, jak gardło jej się zaciska ze wzruszenia.
– Chodźmy na dół – szepnął Riccardo. – Jest
późno, ale chcę ci powiedzieć kilka słów.
W bawialni Vivien nerwowo skrzyz˙owała ręce
na piersi.
72
LYNNE GRAHAM
– Wiem, z˙e winisz mnie za wszystko, co się stało
i masz rację. To wyłącznie moja wina.
– No, proszę. Jak to miło, z˙e wyręczasz mnie
i sama udzielasz sobie nagany – zadrwił Riccardo.
Słysząc te przykre słowa, Vivien zbladła, ale
jednocześnie uniosła wysoko głowę.
– Mam zwyczaj brać odpowiedzialność za swo-
je czyny.
Spojrzenie oczu jak czarne złoto, zimne i wład-
cze, napotkało jej wzrok.
– To bardzo ładnie i bardzo na miejscu w tej
sytuacji, bo to, co teraz powiem, moz˙e ci się nie
spodobać – wyskandował lodowato.
A przeciez˙ dopiero kilka godzin temu byli razem
w łóz˙ku... Jednak w tej chwili, gdyby jego oddalenie
moz˙na było zmierzyć, Riccardo byłby o setki kilo-
metrów od niej.
– Chcę, z˙ebyś się przeprowadziła do Londynu.
Vivien zastygła. Zapadło milczenie, które dud-
niło jej w uszach jak bębny głoszące klęskę.
– Chcę być prawdziwym ojcem dla Marca
– podjął Riccardo – a nie jest to moz˙liwe, gdy
mieszkamy tak daleko od siebie. Zamierzam widy-
wać Marca tak często, jak będę chciał, nawet co-
dziennie. I wolałbym nie mieszać w to prawników.
Myślę, z˙e łatwiej się porozumiemy na stopie przyja-
cielskiej niz˙ formalnej.
Oszołomiona Vivien próbowała zrozumieć, co
Riccardo planuje. Czy prosi, by wprowadziła się do
niego? Nie, nawet o tym nie myśl, ostrzegł ją
instynkt. Poczuła obrzydzenie do siebie za to, z˙e tak
73
WŁOSKI MILIARDER
bardzo tego zapragnęła. Oczywiście, z˙e Riccardo
nie proponuje pojednania. Chodzi mu wyłącznie
o Marca i o to, by mieć z nim normalne stosunki.
– Tak... ale przeprowadzka do Londynu... – szep-
nęła, zastanawiając się jednocześnie, jak się ułoz˙y
między nimi. Przyjaźń? Platoniczna przyjaźń?
– Jestem pewien, z˙e londyńskie uniwersytety
będą się zabijać, z˙ebyś tylko u nich pracowała.
Zajmę się wszystkim – dodał miękko. – Wiem, jak
nienawidzisz zamieszania w z˙yciu. Ale nie obawiaj
się. Wszelkie sprawy zostaną załatwione korzystnie
dla ciebie i zgodnie z twoim z˙yczeniem. Oczywiście
będę równiez˙ pokrywał twoje wydatki w Londynie.
– Nie musisz...
– Ale nalegam. Ja nie mogę się przenieść do
Oksfordu, a ty nie powinnaś w z˙aden sposób ucier-
pieć na tym, z˙e przeprowadzasz się dla mojego
dobra. W kaz˙dym razie teraz, gdy lepiej się rozu-
miemy, chyba nie muszę się juz˙ az˙ tak bardzo
obawiać, z˙e jeśli powiem coś, co ci się nie spodoba,
znów będziesz mi utrudniała dostęp do Marca.
Vivien pobladła, słysząc tę ukrytą drwinę.
– Moz˙esz mówić, co tylko chcesz – zapewniła go.
– No to ci powiem. Uwaz˙am ten dom, a nawet
taki sam w Londynie, za nieodpowiedni dla mojego
syna i dlatego będę pokrywał koszty waszego mie-
szkania.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
– Co widzisz złego w tym domu?
– Nie zgadzam się, by Marco wyrastał w jakiejś
budzie.
74
LYNNE GRAHAM
Zaczerwieniła się po korzonki włosów.
– To nie jest z˙adna buda!
– Jak dla mnie jest. Wychowując Marca tutaj,
w okrutny sposób odmawiasz mu tego, co z urodze-
nia mu się nalez˙y. On jest Saracino – oświadczył
Riccardo z zimną dumą. – Ma zaszczytne nazwisko
i drzewo genealogiczne, i nawet w tak młodym
wieku powinien mieć moz˙ność korzystania ze
wszystkiego, do czego ma prawo jako członek ro-
dziny Saracinów.
Buda? Vivien z trudem przełknęła ślinę. Ledwo
się powstrzymała przed wygarnięciem Riccardowi,
co myśli o jego opinii. To prawda, z˙e Marco jest
synem bardzo bogatego człowieka i w porównaniu
z tym, na co stać Riccarda, jej dom wydaje się
ubogi. Czy więc postępuje wobec Marca uczci-
wie? Po raz pierwszy zadała sobie to pytanie. Czy
moz˙e nadal pozwalać, by jej osobiste pragnienie
niezalez˙ności przewaz˙yło nad potrzebami syna?
Czy była straszliwą egoistką, odmawiając mu pu-
łapek, jakie stawia przed dzieckiem luksus? A te-
raz okazuje się jeszcze, z˙e Riccardo miał jej bar-
dzo za złe decyzję, by wychowywać jego jedyne
dziecko z dala od uprzywilejowanego świata, do
którego sam nalez˙ał.
– Dałeś mi do myślenia – mruknęła.
– Mam nadzieję. Rozdzielenie z synem napawa-
ło mnie wielką goryczą – powiedział Riccardo bez
wahania. – Zostałem wyłączony z jego z˙ycia i teraz
chciałbym to zmienić. Czy potrafisz się z tym
pogodzić?
75
WŁOSKI MILIARDER
W głowie jej szumiało od stresu i wyczerpania.
Drz˙ąc, wzięła głęboki oddech.
– Muszę to przemyśleć.
– Niestety nie mam nastroju do okazywania
cierpliwości. Nie lubisz ponaglania przy podejmo-
waniu decyzji, ale uwaz˙am, z˙e mam prawo do
egoizmu i do postawienia potrzeb Marca na pierw-
szym miejscu.
– Stawianie potrzeb Marca na pierwszym miejs-
cu nie jest egoizmem – pospieszyła Vivien z zapew-
nieniem.
– Jez˙eli naprawdę w to wierzysz, dasz Marcowi
szansę cieszenia się komfortem łatwego kontaktu
z obojgiem rodziców.
Vivien była cała napięta, bo to wszystko szło za
szybko. Czuła, z˙e została zapędzona w kozi róg.
– Gdyby to tylko było takie proste...
– To jest proste. Usiądź sobie spokojnie, wąchaj
róz˙e, a zmaganie się z kłopotami codziennego dnia
pozostaw innym, cara.
Jego głos, niewiarygodnie seksownie przeciąga-
jący zgłoski, wibrował w jej napiętym ciele. Z tru-
dem zwalczyła pragnienie rzucenia mu się w ra-
miona. Gdy Riccardo mówił tym ciemnym, zmy-
słowym, łagodnym tonem, kręciło jej się w głowie.
Była uosobieniem słabej kobietki. Tylko pamięć
o cierpieniu, jakie przez˙ywała w ostatnim czasie,
powstrzymała ją od podjęcia jakiejś szalonej de-
cyzji.
Jednak nie moz˙e zapominać, z˙e to ona, przez
swój brak zaufania, połoz˙yła kres ich małz˙eństwu.
76
LYNNE GRAHAM
To ona była odpowiedzialna za ograniczenie do
minimum spotkań Riccarda z Markiem. To z jej
winy Riccardo nie mógł nawiązać z synem praw-
dziwego kontaktu. Ale czy była przygotowana na to,
by dla naprawienia tego zła poświęcić wszystko,
nad czym tak cięz˙ko pracowała przez ostatnie dwa
lata? Zajmowała się bardzo specjalistycznym dzia-
łem botaniki i przez to liczba miejsc, w których
mogłaby się zatrudnić, była bardzo ograniczona.
Moz˙e upłynąć długi czas, zanim znajdzie odpowied-
nią pracę. Z drugiej strony, gdyby nie pracowała,
spędzałaby więcej czasu z Markiem, póki nie wyroś-
nie z niemowlęctwa.
– Musi być jakaś alternatywa – mruknęła do
siebie.
– Nie ma z˙adnej – oświadczył sucho Riccardo.
– A jez˙eli nie zechcesz ułatwić mi kontaktu z synem,
odwołam się do sądu.
Te zimne, bezlitosne słowa wdarły się w jej
rozmyślania.
– Do sądu? Mówisz powaz˙nie? – spytała w zdu-
mieniu.
Riccardo tylko na nią patrzył. Spojrzenie jego
chmurnych oczu mówiło jej, z˙e nie będzie z˙adnego
kompromisu.
– Wystarczająco długo byłem praktycznie po-
zbawiony kontaktu z Markiem. A ty ciągle uwaz˙asz
za pewnik, z˙e on powinien mieszkać z tobą, a nie
ze mną.
– Nie, naprawdę nie! – Vivien zbladła. Chociaz˙
faktycznie nigdy nie brała pod uwagę tego, z˙e
77
WŁOSKI MILIARDER
dziecko, które tak kochała, mogłoby mieszkać
z kimś innym niz˙ ona.
Riccardo przejrzał jej kłamstwo, a jej pewność,
z˙e Marco jest tylko jej, obraziła jego poczucie
sprawiedliwości.
– Nie wiszą juz˙ nade mną kłamliwe oświad-
czenia Jasmine Bailey. Dlaczego tak trudno ci po-
myśleć o mnie jako o ojcu, który ma takie samo
prawo jak ty do opieki nad własnym dzieckiem? Jak
myślisz, jak się czułem, gdy usłyszałem, z˙e Marco
był sam na ulicy? Zagubiony, pokaleczony i przera-
z˙ony, zalez˙ny od litości obcej osoby?
– Przypuszczam, z˙e tak samo strasznie jak ja
– szepnęła Vivien, obronnym gestem krzyz˙ując ręce
na piersi, jakby spodziewała się ataku.
– Mylisz się. Byłem na ciebie wściekły. Powie-
rzyłaś najcenniejsze, co w z˙yciu mam, swojej nie-
odpowiedzialnej, egoistycznej siostrze! – Furia ma-
lująca się w jego złotych oczach pozbawiła Vivien
tchu. – Marco mógł umrzeć i jez˙eli zajdzie taka
potrzeba, jestem całkowicie gotowy na przedłoz˙e-
nie wypadków dzisiejszej nocy sądowi. Niech sąd
decyduje, kto bardziej zasługuje na opiekę nad
bezbronnym dzieckiem: ty czy ja.
Biała jak płótno Vivien ciasno zaplotła ręce. Jej
zielone oczy były ciemne od strachu i rozpaczy.
– Nie musisz mi grozić sądem...
– Dannazione! Muszę! Mój syn urodził się pół-
tora roku temu i od samego początku było jasne, z˙e
dopilnujesz, by moja rola w jego z˙yciu była mini-
malna! – wykrzyknął Riccardo. – Mój syn miał juz˙
78
LYNNE GRAHAM
dwa dni, gdy w ogóle się dowiedziałem o jego
istnieniu! Masz pojęcie, jak się czułem? A potem
przez cały czas moje całkiem uzasadnione prośby
o spotkanie z nim były odrzucane, najczęściej pod
absolutnie niewaz˙nymi pretekstami! Byle kichnię-
cie i juz˙ nie pozwalałaś mu do mnie przyjechać!
Nagle Vivien zrozumiała, z˙e jego oskarz˙enie jest
słuszne. Nienawidziła sobót, kiedy musiała powie-
rzyć swoje dziecko niani, która, działając jako po-
średniczka między nią a Riccardem, odwoziła je na
kilka godzin do ojca. Z początku Marco rozpacz-
liwie płakał, gdy zabierano go od matki. Chociaz˙
potem przestawał, Vivien nadal nienawidziła bólu,
jaki sprawiało jej rozdzielenie z nim. Czuła się tak,
jakby Marca z okrucieństwem od niej odrywano
i była chora ze zmartwienia, gdy znajdował się
daleko od niej, bo nie mogła sobie nawet wyobrazić
Riccarda jako czułego, troskliwego ojca.
A poza tym uwaz˙ała za koszmarną pomyłkę
sądową fakt, z˙e przyznano moz˙liwość kontaktowa-
nia się z jej synem męz˙czyźnie, który zdradził ją
z inną kobietą. W tej chwili szokowało ją, z˙e do tej
pory, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, usiłowa-
ła go ukarać, ograniczając jego kontakty z Markiem.
Spojrzała na Riccarda oczami pełnymi prawdziwe-
go z˙alu.
– Tak mi przykro...
Jego oszołamiające złociste oczy popatrzyły na
nią z wyzwaniem.
– Więc nie marnuj mojego czasu i nie zmuszaj
mnie, bym walczył o Marca w sądzie.
79
WŁOSKI MILIARDER
Vivien az˙ się cofnęła, słysząc to ostrzez˙enie.
Riccardo mówił powaz˙nie. Zamierzał walczyć z nią
o opiekę nad Markiem. Moz˙e nawet taka walka by
go cieszyła. Niestety, mogła winić tylko siebie za
głębię jego poczucia niesprawiedliwości.
– Ja tez˙ tego nie chcę – powiedziała. – Wolę iść
na kompromis. Czego dokładnie ode mnie oczeku-
jesz?
Na ustach Riccarda wykwitł triumfujący uśmiech.
– Reparacji.
80
LYNNE GRAHAM
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Dwa dni później Vivien po raz ostatni rozglądała
się po swojej sypialni, sprawdzając, czy wszystko
zabrała. Pokój był praktycznie pusty. Firma prze-
prowadzkowa wywiozła juz˙ ubrania, zabawki, ksiąz˙-
ki i wszystkie rzeczy Marca i jej. Na szczęście
Riccardo obiecał, z˙e londyński dom będzie w pełni
umeblowany, więc Bernice, która tu zostawała, nie
musiała nic kupować.
Reparacje. Tak nazwał dług, jaki – jego zdaniem
– u niego zaciągnęła. Gdy Riccardo otwarcie oświad-
czył, z˙e wystąpi do sądu o przekazanie mu opieki
nad synem, a dla udowodnienia, z˙e ona nie jest
odpowiedzialną matką, poda jako argument gehen-
nę, jaką Marco przez˙ył tamtej nocy, w jednej chwili
podjęła decyzję, by jechać do Londynu.
Wiedziała bowiem, z˙e Riccardo na pewno nie
pójdzie na z˙aden kompromis. Albo się było z nim,
albo przeciw niemu. Potrafił być zimnym i bezlitos-
nym wrogiem. Kiedyś cieszyła się specjalnym sta-
tusem w jego świecie, ale to juz˙ minęło, pomyślała
ze smutkiem, z˙ałośnie świadoma tego, co z własnej
winy straciła.
Jednak chwile, które spędziła z nim w łóz˙ku,
dawały jej pewną nadzieję. Moz˙e istnieje jeszcze
szansa, z˙e namiętność rozwinie się w coś, co po-
zwoli im zbudować ich związek na bardziej trwa-
łych fundamentach?
Przeprowadzała się do Londynu na z˙ądanie Ric-
carda, jedynie dla jego dobra i dla dobra Marca.
Sumienie jej mówiło, z˙e jest winna Riccardowi
rekompensatę za konsekwencje, jakie rozpad ich
małz˙eństwa spowodował dla jego stosunków z Mar-
kiem. Ale jednocześnie w uszach rozbrzmiewały jej
jego słowa: ,,łatwiej się porozumiemy na stopie
przyjacielskiej niz˙ formalnej’’. Riccardo znów sta-
nie się częścią jej z˙ycia. Będzie go widywała, będzie
miała okazję z nim rozmawiać. Moz˙e uda się powoli
zasypać przepaść, która ich rozdzieliła.
Z małego z˙ołędzia wyrasta wielki dąb. Kochała
Riccarda wystarczająco, by przecierpieć jego szorst-
kość i okazać cierpliwość. Jedyne, czego pragnęła,
to jeszcze jednej szansy na pogodzenie się z nim.
I zrobi wszystko, absolutnie wszystko, by dostać tę
szansę.
Z podjazdu dobiegł warkot silnika. Pobiegła na
dół. To był samochód, który Riccardo wysłał po nią
i Marca.
Bernice wyszła z kuchni z kieliszkiem wina
w ręku.
– Więc jednak wyjez˙dz˙asz? – spytała, obrzuca-
jąc Vivien krytycznym spojrzeniem.
– Tak.
– Nie mogę uwierzyć, z˙e znów mu się tak głupio
podporządkowałaś – kontynuowała Bernice z nie-
smakiem. – Riccardo Saracino manipuluje tobą jak
82
LYNNE GRAHAM
lalkarz marionetką, a ty robisz dokładnie to, czego
on chce.
– To niezupełnie tak – westchnęła Vivien wzru-
szona tym, co wzięła za wyraz sympatii ze strony
siostry. Chciała jednak, by Bernice zrozumiała jej
punkt widzenia. – Riccardo chce częściej widywać
Marca i zasługuje na tę szansę. Są sobie bardzo
bliscy. Widząc ich razem, zrozumiałam, z˙e Riccar-
do jest tak samo waz˙ny dla Marca jak ja.
Bernice wydęła usta w pogardliwej niewierze.
– Więc rezygnujesz z pracy i przeprowadzasz
się do Londynu jedynie z najbardziej altruistycz-
nych powodów?
Vivien zaczerwieniła się. Z
˙
eby to ukryć, schyliła
się i poprawiła coś w koszyku podróz˙nym Jocka.
– Moz˙e po prostu staram się naprawić błędy,
które popełniłam.
– Lepiej spójrz prawdzie w oczy. Nadal czujesz
słabość do Riccarda i zgadzasz się na wszystko,
czego on chce, bo masz nadzieję, z˙e przyjmie cię
z powrotem.
– Nawet jez˙eli tak, to moja sprawa, nie twoja.
Zdumiona tą niespodziewanie ostrą odpowie-
dzią, Bernice az˙ sapnęła.
– Nie masz wstydu? Ani dumy?
Vivien zastanowiła się nad tym. Dwa lata temu
przez wstyd i dumę zniszczyła swoje małz˙eństwo.
Słuchała wtedy Bernice i moz˙e za bardzo wzięła
sobie do serca jej opinię. Teraz zaś wiedziała, z˙e
sama tez˙ nie jest bez winy. Popełniła kilka grubych
błędów. Moz˙e i Riccardo nie był idealnym męz˙em,
83
WŁOSKI MILIARDER
ale przy nim czuła się tak nieprawdopodobnie szczę-
śliwa. Bez niego jej z˙ycie stało się puste i z˙ałosne.
– Ten łajdak, za którego wyszłaś, musiał w ostat-
nich dniach rozkoszować się kaz˙dą sekundą – rzuci-
ła Bernice z pogardą.
– Dlaczego tak go nie lubisz? – spytała Vivien,
marszcząc czoło.
Na ślicznej twarzy Bernice pojawił się rzadki
u niej wyraz niepewności, ale zaraz skrzywiła się
z pogardą.
– Moz˙e dlatego, z˙e wiem o nim kilka rzeczy,
które by cię zdziwiły!
Zapadło milczenie, nagła, ostra cisza.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytała
Vivien, jednocześnie zdumiona i zaniepokojona.
Zadzwonił dzwonek u drzwi. Limuzyna juz˙ cze-
kała.
Ale Vivien patrzyła na siostrę.
– Co chciałaś przez to powiedzieć? – powtó-
rzyła.
– Och, nie bądź głupia, tylko się z tobą draz˙-
niłam – mruknęła Bernice i poszła otworzyć kierow-
cy. – Dlaczego zawsze musisz wszystko brać tak na
serio?
Gdy dojechali na miejsce, okazało się, z˙e dom,
który wynajął dla niej Riccardo, znajduje się na
jednym z najbardziej ekskluzywnych przedmieść.
W holu powitała ją piękna kompozycja kwiatowa.
Wszystkie pokoje były urządzone tak, jakby ktoś
juz˙ tu mieszkał. Vivien miała wraz˙enie, z˙e zaraz
84
LYNNE GRAHAM
pojawią się właściciele i spytają, co ona tu robi. Ale
to jej własne ksiąz˙ki stały na półkach w gabinecie
i jej ubrania lez˙ały w sypialni, a łóz˙eczko Marca juz˙
czekało w prześlicznym pokoju dziecinnym. Nawet
kuchnia została zaopatrzona w zapasy z˙ywności.
Jock, który rozpaczliwie skomlał przez całą drogę,
wyskoczył z podróz˙nego koszyka i ruszył na reko-
nesans do ogrodu.
Zadzwonił telefon. Po chwili wahania Vivien
odebrała.
– Powiedz mi szczerze, co o tym myślisz – usły-
szała.
Ten niski głos przyprawił ją o dreszczyk. Zacis-
nęła rękę na słuchawce.
– To wspaniały dom... ale o wiele większy i bar-
dziej luksusowy, niz˙ się spodziewałam.
– Personel zajmie się gospodarstwem i będzie
przychodził w takich godzinach, z˙eby ci nie prze-
szkadzać.
– Nie trzeba. Sama sobie poradzę – zapewniła
go.
Na drugim końcu linii Riccardo az˙ się wzdrygnął.
Pamiętał ten nieszczęsny okres po ich miodowym
miesiącu, gdy Vivien udało się go przekonać, z˙e jest
w stanie sama prowadzić dom. Jego do niedawna
całkiem wygodne z˙ycie zmieniło się w koszmar.
Vivien, marzycielska i roztargniona, rzadko pamię-
tała o prozie z˙ycia. Częściej słyszeli alarm przeciw-
poz˙arowy niz˙ brzęczyk timera w kuchence. Lodów-
ka przewaz˙nie świeciła pustkami, rzeczy z pralni nie
były odbierane. Zapominała, gdzie połoz˙yła jego
85
WŁOSKI MILIARDER
garnitury i najczęściej w ogóle nie moz˙na było ich
znaleźć. W końcu najprostszym rozwiązaniem oka-
zało się kupienie nowej garderoby i trzymanie jej
w biurze.
– Obawiam się, z˙e nie ma innego wyboru. Per-
sonel przynalez˙y do domu – poinformował ją teraz.
– O której kąpiesz Marca?
– O siódmej.
– Więc o siódmej jestem u was, cara.
Riccardo odłoz˙ył słuchawkę i bardzo zadowolo-
ny wyciągnął się w fotelu. Marco był w Londynie...
Vivien tez˙. Na usta wypełzł mu powolny, złośliwy
uśmiech. Wszystko toczy się tak, jak sobie zamie-
rzył. Zresztą dlaczego miałoby być inaczej? Nie bez
powodu juz˙ taki podstępny się urodził, a staranne
planowanie zawsze przynosiło poz˙ądane rezultaty.
Vivien chciała się przebrać przed przyjściem
Riccarda. Ze swojej skromnej garderoby postano-
wiła wybrać coś bardziej modnego, ale jednocześ-
nie takiego, by nie wyglądało na to, z˙e się stroi
specjalnie dla niego.
Nie zdąz˙yła. Marco marudził przy kolacji. Sie-
dząc na swoim wysokim krzesełku, rzucał rozanie-
lonemu Jockowi kawałki grzanki, a pies tańczył
wokół krzesła.
– Proszę, uspokój się – jęknęła, patrząc na zega-
rek. Riccardo miał tu być za kilka minut, a nigdy się
nie spóźniał.
Marco niechcący uderzył ręką w tacę i to, co
zostało jeszcze z grzanki, spadło na podłogę. Jock
86
LYNNE GRAHAM
podskoczył i chapnął ten niespodziewany poczęs-
tunek.
– To moje! – rozkrzyczał się Marco.
W jednej chwili drobny incydent zamienił się
w katastrofę. Marco był zmęczony, rozdraz˙niony,
nieprzyzwyczajony do nowego domu, a Vivien,
zamiast przygotować mu nową grzankę, wyciągnęła
go z krzesełka i dała kawałek chleba z masłem.
Marco rzucił go na podłogę. Jock oczywiście sko-
rzystał z okazji. To juz˙ była ostatnia kropla. Marco
rzucił się na ziemię i zaczął krzyczeć i kopać.
Vivien swoim zwyczajem stanęła na rękach
w rozpaczliwiej próbie uspokojenia go.
– Marco, popatrz na mamusię.
Riccardo otworzył sobie drzwi własnym kluczem.
Wchodząc, oczami duszy widział rozkoszny obra-
zek rodzinnego szczęścia, jakiego mógłby zazna-
wać, gdyby Vivien nie zniszczyła ich małz˙eństwa.
Widział uśmiechniętą, elegancką z˙onę i uśmiech-
niętego syna, którzy wybiegali go witać, gdy wracał
do domu. Jednak powitanie, jakie go spotkało – dzi-
kie szczekanie psa i histeryczne wrzaski dziecka –
natychmiast przegnało wszelkie fantazje.
Riccardo popędził do kuchni, skąd dobiegał ten
hałas. Nie był przygotowany na to, co tam zastał,
a co było bardzo dalekie od przytulnej, rodzinnej
atmosfery. Marco lez˙ał na podłodze z atakiem his-
terii, napręz˙ał się i tłukł nogami. Ale Riccardo az˙ się
cofnął, widząc swoją byłą z˙onę chodzącą na rękach
wokół syna jak akrobatka, i jednocześnie błagającą
rozwścieczone dziecko, by się uspokoiło.
87
WŁOSKI MILIARDER
– Marco, natychmiast się uspokój! – rozkazał
Riccardo z lodowatą władczością.
Na chwilę zapadła całkowita cisza, po której
Marco juz˙ otworzył usta, z˙eby znów się rozwrzesz-
czeć, ale wtedy zobaczył ojca. Tymczasem Jock
zbierał się do skoku, by zatopić zęby w nodze
intruza.
– Jock, nie! – powiedział Riccardo stanowczo
i dopełnił hańby biednego psa, który czuł się jak
straz˙nik i opiekun rodziny, po prostu przechodząc
nad nim. Jock, do głębi zawstydzony, schronił się
pod stołem.
Vivien, która do tej pory nie zdawała sobie
sprawy z obecności Riccarda, tak się przeraziła jego
dochodzącym jakby znikąd rozkazującym głosem,
z˙e straciła równowagę. Riccardo szybko odsunął
stojący jej na drodze stołek, a potem postawił ją na
nogi.
– Och, przyszedłeś wcześniej – oskarz˙yła go,
przygładzając nerwowo włosy. Ale gdy spojrzała na
niego, zabrakło jej tchu.
Wyglądał fantastycznie w markowym garniturze
w drobne prąz˙ki. To nie jej wina, z˙e się na niego
gapi, powiedziała sobie. Zresztą w jego obecności
zawsze traciła oddech z zachwytu. Jego wzrost
i szczupłość, zmysłowy wdzięk, z jakim się poru-
szał, opalona skóra, pięknie rzeźbione kości policz-
kowe, silny, męski nos, agresywna linia podbródka,
złociste, lśniące oczy – wszystko to powodowało, z˙e
serce jej łomotało. Riccardo był uosobieniem czys-
tej, nieposkromionej seksualności.
88
LYNNE GRAHAM
– Juz˙ jest po siódmej – powiadomił ją. – Moz˙esz
mi wyjaśnić, dlaczego chodziłaś na rękach?
Zmarszczyła czoło w udawanym zdziwieniu.
– Nie rozumiesz, dlaczego to robiłam?
– Widocznie jestem za wolny w myśleniu – po-
wiedział przepraszającym tonem.
– To zwykle skutkuje – zapewniła go z entuzjaz-
mem. – Gdy Marco dostaje ataku histerii, próbuję
zająć jego myśli czymś innym, dostarczając mu
rozrywki.
– Masz fantastycznie nowatorskie podejście do
dyscypliny – zauwaz˙ył.
Zawstydziła się. Rumieniec podkreślił lśnienie
jej oczu zielonych jak morze. Miękkie, pełne, róz˙o-
we usta stanowiły zaproszenie dla męz˙czyzny, który
zawsze te usta kochał. Stała nieruchomo, tylko jej
pierś unosiła się w szybkim oddechu. Riccarda
zalała fala poz˙ądania. Nagle zrobiło mu się gorąco,
z trudem zwalczył chęć wzięcia jej w ramiona.
Przychodząc tu, zaplanował sobie, z˙e uda obojęt-
ność, przynajmniej podczas pierwszej wizyty. A mi-
mo to, niemal bez udziału woli, przyciągnął ją do
siebie. Wsunął ręce pod koszulkę i dotknął gołej
skóry.
– Nie lubię konfrontacji z Markiem... jez˙eli o to
ci chodzi – szepnęła gorączkowo.
– Nadal masz zwyczaj mówić w najmniej od-
powiednim momencie – mruknął ochryple.
– Podczas gdy ty w ogóle się nie odzywasz.
– Rozchyl usta, gioia mia.
Długie, pewne siebie palce zaborczo ją gładziły,
89
WŁOSKI MILIARDER
a ona zadrz˙ała, gdy drugą ręką przycisnął ją mocno
do siebie. Przebiegł ją dreszcz podniecenia. Spo-
jrzała na niego rozświetlonymi, zielonymi oczami.
Wpił się w jej wargi, język wytyczał ściez˙kę po-
z˙ądania we wraz˙liwym wnętrzu jej ust. Ciało jej
gorzało, z głębi gardła wydobył się jęk, kolana
osłabły.
– Och – szepnęła, czując dowód jego podnie-
cenia przy swoim biodrze. Oddychała coraz szyb-
ciej.
Pociemniałe od poz˙ądania oczy rozpaliły się nad
nią w prowokacyjnej obietnicy nadchodzącej roz-
koszy.
– Moim celem jest sprawiać rozkosz i zawsze
ten cel osiągam – wymruczał gorąco.
Mała rączka pociągnęła Riccarda za nogawkę
spodni. Spojrzał w dół ze zmarszczonym czołem.
Syn, o którego obecności całkowicie zapomniał,
podciągnął się na nogi i obdarzył go szczęśliwym
uśmiechem powitania.
– Saracino do szpiku kości... Nie moz˙e znieść,
gdy się na niego nie zwraca uwagi – skomentował
Riccardo. Odsunął się od Vivien i porwał Marca na
ręce. – Ale ma fatalne wyczucie czasu.
Vivien odczuła szok, gdy Riccardo nagle się od
niej odsunął. Ale juz˙ sekundę później cała paliła się
ze wstydu, z˙e tak gorąco zareagowała na jego blis-
kość. Musiał pomyśleć, z˙e jest do szaleństwa sprag-
niona seksu. Albo zdesperowana. A przeciez˙ obie-
cała sobie, z˙e będzie się do niego odnosić po przyja-
cielsku i nic więcej. Tymczasem ciągle mu okazuje,
90
LYNNE GRAHAM
jak go kocha. Jak moz˙e być taka naiwna? Juz˙ kiedyś
ją przeciez˙ ostrzegał, z˙e bez skrupułów wykorzys-
tuje ludzką naiwność.
– Czas na kąpiel – oświadczyła niepewnym gło-
sem i ruszyła na piętro.
Przyglądał się, jak nalewa wodę do wanny i szy-
kuje piz˙amkę Marca.
– Kąpanie dziecka to takie zwyczajne zajęcie
– zauwaz˙ył – ale muszę powiedzieć, z˙e dziwnie się
czuję, będąc tu z wami obojgiem.
– Spróbuj to robić siedem dni w tygodniu,
a gwarantuję, z˙e pozbędziesz się tego dziwnego
uczucia – odparła Vivien ze smutnym uśmiechem.
– A ile razy w tygodniu będę tu mile widziany?
Vivien uniosła na niego wzrok i zaskoczył ją
sardoniczny wyraz jego twarzy.
– Nawet codziennie, jez˙eli chcesz. Nie będę ci
utrudniała kontaktu z Markiem. Mówiłeś, z˙e straci-
łeś wiele z jego dorastania i chcę to naprawić.
– Co za nadzwyczajna szlachetność – zadrwił,
zastanawiając się, czy Vivien w ten sposób chce
przekonać go do przywrócenia ich małz˙eństwa.
– Gdy przedtem niechętnie się zgadzałam, by
Marco do ciebie jechał, to nie było zamierzone.
Przysięgam, z˙e nie. Po prostu bardzo trudno mi
było rozstawać się z nim nawet na kilka godzin
– przyznała się impulsywnie. – Ale teraz mam
wyrzuty sumienia, bo postępowałam wobec ciebie
nieuczciwie.
– A co mam robić, albo nie robić, w zamian za tę
twoją zgodę?
91
WŁOSKI MILIARDER
– Nic! Absolutnie nic! – wykrzyknęła zraniona
jego cynicznym, podejrzliwym pytaniem.
Ale Riccardo nie do końca jej uwierzył.
Vivien zaczęła rozbierać Marca, który wykręcał
się na wszystkie strony.
– Pozwól mi się nim zająć – poprosił Riccardo.
– Będziesz cały mokry – ostrzegła go.
– Nie szkodzi. – Zdjął marynarkę, rozluźnił kra-
wat i wyjął z mankietów złote spinki.
Vivien przyglądała się, jak Riccardo łokciem
sprawdza temperaturę wody, a potem ostroz˙nie
wkłada kręcącego się jak piskorz synka do wanny.
– Widzę, z˙e masz trochę praktyki.
– Si. Zdobyłem ją przy dzieciach mojej kuzynki
Paoli. Kilka razy je kąpałem.
– Nigdy bym nie przypuszczała, z˙e lubisz dzieci.
– Nie lubiłem, póki nie urodził się Marco. – Rzu-
cił jej cierpkie spojrzenie spod wspaniałych, hebano-
wych rzęs, a jej załomotało serce. – Czasami, gdy nie
mogłem go zobaczyć, szedłem do dzieci kuzynki.
Gardło jej się zacisnęło.
– Chcesz zostać z nim sam? – spytała. Nie była
tu potrzebna.
– Perche... dlaczego? Marco jest o wiele szczęś-
liwszy, będąc z nami obojgiem. Lepiej nie wprowa-
dzać zbyt wielu zmian naraz w jego z˙yciu, cara.
Okazało się, z˙e Riccardo ma o wiele więcej
cierpliwości niz˙ Vivien do zabaw łódeczkami. Mar-
co był uszczęśliwiony udziałem ojca w zatapianiu
statków. Vivien patrzyła zafascynowana, jak Ric-
cardo bawi się, jakby miał pięć lat. Był juz˙ cały
92
LYNNE GRAHAM
mokry, ale nie narzekał. Co chwila obaj wybuchali
śmiechem, świetnie się razem czuli.
Gdy Marco z ufnością wyciągnął wreszcie do
niego ręce, z˙eby go wyjąć z wody, twarz Riccarda
rozjaśniła się w szczęśliwym uśmiechu.
– On jest fantastyczny!
– Tak – przyznała Vivien.
Razem owinęli chichoczące i kręcące się dziecko
puszystym ręcznikiem. Lśniące, złociste oczy wpat-
rzyły się ponad główką dziecka w jej zielone.
– Dio mio. Mogłabyś być w ciąz˙y juz˙ w dniu
ślubu, gdybym wiedział, ile radości daje bycie
ojcem!
– Naprawdę?
Gdyby powiedział to samo, gdy była w ciąz˙y,
moz˙e nigdy by od niego nie odeszła.
– A ty jesteś wspaniałą matką.
Nie spodziewała się pochwały z jego strony. Na
ogół słyszała od niego tylko słowa krytyki. Zaczer-
wieniła się, wpatrzyła w niego i dopiero po chwili
uświadomiła sobie, z˙e słyszy dzwonek do drzwi.
– Pójdę zobaczyć, kto to... Zaraz wracam.
Biegnąc po schodach, myślała tylko o Riccar-
dzie. Juz˙ nie okazywał zimnej obojętności, nie ob-
rzucał jej przykrymi słowami. Czyz˙ nie jest to
dowód na to, z˙e słusznie zrobiła, zgadzając się na
przeprowadzkę do Londynu? Jej dobre chęci zostały
wynagrodzone. Riccardo uśmiechał się do niej,
chwalił. Juz˙ nie mają o co walczyć. Poczuła się
cudownie i z radosnym uśmiechem otworzyła
drzwi.
93
WŁOSKI MILIARDER
Zastygła ze zdumienia, gdy Fabian Garsdale
przekroczył próg. Był średniego wzrostu, ciemno-
włosy, chociaz˙ skronie miał juz˙ posrebrzone, a zwyk-
łe okulary w metalowych oprawkach nadawały mu
wygląd akademickiego profesora, którym rzeczy-
wiście był.
– Fabian? Nie spodziewałam się ciebie!
– Bilet sporo mnie kosztował. – W jego jasno-
niebieskich oczach odmalowała się irytacja. – I na-
wet nie znalazłem siedzącego miejsca.
– Och, to przykre – mruknęła Vivien, usiłując
jednocześnie odgonić Jocka, który juz˙ się przymie-
rzał do ataku. W końcu zamknęła go w kuchni,
a gościa wprowadziła do bawialni.
– Dostałeś mój list? – spytała.
Fabian wyjechał na dwudniową konferencję. Je-
go nieobecność postawiła Vivien w niewygodnym
połoz˙eniu. Nie chciała zostawiać mu wiadomości
w poczcie głosowej, a on z kolei nie lubił, gdy wy-
syłano mu e-maile niezwiązane z pracą. Napisała
więc list i włoz˙yła do jego przegródki na wydziale.
– Inaczej skąd bym wiedział, gdzie jesteś? Chy-
ba podjęłaś decyzję bez zastanowienia – zauwaz˙ył,
kręcąc krytycznie głową.
Vivien nie lubiła, gdy Fabian traktował ją, jakby
miała pięć lat. Ale on właściwie wszystkich trak-
tował w ten sposób.
– W zaistniałych okolicznościach nie miałam
wielkiego wyboru.
– Szkoda, z˙e nie zadzwoniłaś do mnie, z˙eby to
przedyskutować, zanim zgodziłaś się na przepro-
94
LYNNE GRAHAM
wadzkę. To godne podziwu, z˙e chcesz nawiązać
bardziej cywilizowane stosunki z ojcem Marca i po-
zwolić mu na większą odpowiedzialność za syna,
ale powinnaś równiez˙ brać pod uwagę własną przy-
szłość.
– Trudno było brać pod uwagę obie rzeczy jed-
nocześnie. A gdy wchodzą w grę potrzeby Marca
i Riccarda, wszystko jeszcze bardziej się kompliku-
je – tłumaczyła niezręcznie, bo nie chciała opowia-
dać mu o swoich najbardziej osobistych sprawach.
– Nie dziwię się, tym bardziej z˙e zwierzenia tej
głupiej kobiety w gazecie rozdrapały stare rany. Nie
moz˙esz jednak zapominać, z˙e juz˙ praktycznie jesteś
rozwiedziona – zauwaz˙ył Fabian z uporem.
Na to przypomnienie Vivien pobladła.
– Będę rozwiedziona, gdy rozwód się uprawo-
mocni.
– Widzę, z˙e nadal chcesz, by Riccardo Saracino
pozostawał w orbicie twojego z˙ycia. – Fabian zacis-
nął wąskie usta. – Vivien, nie jestem głupcem. I nie
cierpię z zazdrości. Jestem bardzo pragmatycznym
człowiekiem. Zanim to się stało, nasza przyjaźń
wchodziła w nowy etap. Zamierzałem prosić cię
o rękę, gdy juz˙ będziesz wolna. Jednak ostatnie
wydarzenia zmuszają mnie do powiedzenia ci o tym
juz˙ teraz.
Vivien ze zdumieniem słuchała tego spokojnego
przedstawienia jego intencji. Nie miała pojęcia, z˙e
Fabian widzi w niej przyszłą z˙onę.
– Fabian... nie wiem, co powiedzieć. Nie wie-
działam...
95
WŁOSKI MILIARDER
– Więc nie mów. To nie jest odpowiednia chwila
na podejmowanie decyzji – oświadczył z lekką
niecierpliwością. – Chcę tylko, byś wiedziała, z˙e na
przyszłość masz taki wybór. Bardzo cię szanuję
i lubię, i dobrze nam się razem pracuje. Nie znam się
na wychowywaniu dzieci, ale zrobię wszystko, co
w mojej mocy, by być dobrym ojczymem dla twoje-
go syna.
Vivien zacisnęło się gardło. Była wzruszona.
Zresztą musiała być całkiem ślepa, nie dostrzegając,
jakie uczucia Fabian do niej z˙ywi.
– Od jak dawna jesteś we mnie zakochany?
– spytała przepraszającym tonem.
– Dobry Boz˙e! Przeciez˙ nie zwariowałem. – Fa-
bian roześmiał się na samą myśl, z˙e mógłby być
zakochany.
Vivien zesztywniała.
– Och... wobec tego dlaczego chcesz się ze mną
oz˙enić?
– Miło mi z tobą przebywać. Nie jesteś wymaga-
jąca. Masz wspaniały umysł – wymieniał jej zalety.
Po raz pierwszy, odkąd go znała, wyczuła w jego
głosie leciutki entuzjazm. – Moja matka tez˙ cię lubi.
Oświadczyłbym ci się, nawet gdyby cię nie lubiła,
ale to by nam utrudniało z˙ycie.
Vivien juz˙ nie była wzruszona. Wyglądało na to,
z˙e jej umysł ma większą moc przyciągania niz˙
reszta jej osoby. To oczywiste, z˙e Fabian jej nie
kocha. Nikt jej nigdy nie kochał, oprócz Marca.
Powinna była się zastanowić, zanim zadała to głupie
pytanie. Fabiana bardziej interesowały badania nau-
96
LYNNE GRAHAM
kowe niz˙ namiętność. W ogóle nie był człowiekiem
uczuciowym, ale był uczciwy. I bardzo moz˙liwe, z˙e
na swój suchy, prozaiczny sposób czuje do niej
więcej, niz˙ czuł Riccardo nawet w najlepszych
momentach, pomyślała z˙ałośnie.
– Bardzo mi miło słyszeć, z˙e twoja matka mnie
lubi – powiedziała.
– Ona ma doskonały gust. – Fabian spojrzał na
zegarek. – Niestety muszę juz˙ iść. Umówiłem się ze
znajomym. Odezwę się do ciebie. Mam nadzieję, z˙e
wkrótce będziesz w stanie dać mi odpowiedź na
moje oświadczyny.
Gdy Fabian szedł do drzwi, Vivien zastanawiała
się, czy powinna mu podziękować za jego propozy-
cję, bo wydawało jej się okropne, z˙e przyjmuje ją
bez słowa. Ale ze zdumieniem usłyszała własne
słowa:
– Riccardo jest tutaj. Na górze, z Markiem.
– Chyba juz˙ nie na górze – stwierdził sucho
Fabian, wskazując ręką wysokiego, szczupłego męz˙-
czyznę schodzącego po schodach.
– Co z Markiem? – spytała Vivien niespokojnie,
bo zauwaz˙yła, z˙e Riccardo włoz˙ył z powrotem
marynarkę i krawat.
– Śpi jak suseł. – Riccardo przyglądał się ponuro
Fabianowi. Wcale nie wyglądał źle jak na niskiego,
szczupłego, posuniętego w latach faceta. – Pan musi
być Fabianem...
– Profesor Garsdale – przedstawił się Fabian,
uprzejmie wyciągając rękę.
– Czy naprawdę musi pan juz˙ iść? – spytał
97
WŁOSKI MILIARDER
Riccardo az˙ nazbyt grzecznym tonem, po czym
cisza w holu zaczęła wzbierać jak niebezpieczny,
kręcący się coraz szybciej wir.
Fabian szybko ruszył do wyjścia.
– Niestety muszę. Juz˙ jestem spóźniony na umó-
wione spotkanie.
– Po co przyszedł? – warknął ochryple Riccardo,
gdy tylko za Fabianem zamknęły się drzwi.
Vivien stała nieruchomo, w jej smutnych oczach
zapalił się niebezpieczny błysk.
– Przyszedł powiedzieć, z˙e chce się ze mną
oz˙enić – powiedziała spokojnie. Narastał w niej
coraz silniejszy gniew. – Czy tak trudno ci uwie-
rzyć, z˙e inny męz˙czyzna moz˙e mnie cenić na tyle,
by chcieć dzielić ze mną z˙ycie?
98
LYNNE GRAHAM
ROZDZIAŁ SIÓDMY
– Nie, nie jest mi trudno uwierzyć, z˙e ktoś mógł-
by ci się oświadczyć – wycedził Riccardo głosem
gładkim jak szkło. – Przeciez˙ sam tez˙ to kiedyś
zrobiłem.
Vivien az˙ się skuliła w sobie. Jak fatalnie to
wszystko poszło, a zapowiadało się tak pięknie!
Minęły trzy lata, odkąd Riccardo zabrał ją do Fran-
cji na wyścigi w Longchamp, gdzie wygrał jego
koń. Potem, przy szampanie i truskawkach, oświad-
czył się, wkładając jej na palec przepiękny pier-
ścionek z brylantem. Była tak szczęśliwa, z˙e az˙ się
popłakała.
– Teraz pewnie tego z˙ałujesz – powiedziała.
– Nigdy nie mógłbym z˙ałować, z˙e mamy Marca.
– Ale gdy byłam z nim w ciąz˙y, wcale nie byłeś
zadowolony!
– Nie zamierzam o tym dyskutować. Oboje mie-
liśmy fałszywe przekonania na ten temat.
– Po prostu nawet teraz nie chcesz przyznać, z˙e
mogłeś się mylić – stwierdziła Vivien gorzko.
Jego zmysłowe usta zacisnęły się.
– Lepiej porozmawiajmy o profesorze Garsdale.
Czy on naprawdę poprosił, z˙ebyś za niego wyszła?
– spytał Riccardo takim tonem, jakby to była
najdziwniejsza, najbardziej komiczna rzecz, jaka
mogła się zdarzyć.
Vivien wysoko uniosła głowę.
– Nie rozumiem, czemu to cię tak bawi.
– Czyz˙bym ci się wydawał rozbawiony? – Zło-
cisty poblask w ciemnych oczach Riccarda z˙arzył
się jak ogień. – Musiałaś mnie źle zrozumieć. Za-
skoczył mnie jego tupet i dziwi mnie, z˙e nie wy-
rzuciłaś go z domu. A moz˙e jednak był tu tak krótko,
bo poprosiłaś go, by wyszedł?
Vivien niemal zazgrzytała zębami.
– Większość kobiet traktuje propozycję małz˙eń-
stwa jak komplement. I nie widzę powodu, dla
którego miałabym pokazywać Fabianowi drzwi.
– Więc musisz być wyjątkowo tępa.
– Nie sądzę. Natomiast ty jesteś niewiarygodnie
brutalny. – Mimo tej prowokacji Vivien chciała
zachować zimną krew, ale coraz bardziej podnosiła
głos. – Fabian jest bardzo ceniony w akademickich
kręgach, a dla mnie był bardzo dobrym przyja-
cielem.
– Jest tez˙ wystarczająco stary, by móc być two-
im ojcem. Moz˙e jednak uznałaś, z˙e ja dla ciebie
byłem za bardzo podniecający? – zakpił. – Ale
zamiana takich podniet na spokój w dwuosobowej
trumnie to raczej przedwczesne dla kobiety, która
ma dopiero dwadzieścia siedem lat.
Jego jadowity język dotykał ją do z˙ywego. Za-
czerwieniła się ze złości.
– Wydaje ci się, z˙e to takie sprytne zabawiać się
kosztem Fabiana?
100
LYNNE GRAHAM
– A tobie nie wydaje się dziwne, z˙e ten profeso-
rek bez słowa sprzeciwu zostawił cię samą ze mną?
– Fabian jest zbyt dojrzały i ma zbyt wiele
godności osobistej, by wdawać się w utarczki.
Riccardo roześmiał się nieprzyjemnie.
– Tak to nazywasz? Bo ja powiedziałbym raczej,
z˙e jego pospieszne wyjście miało wiele wspólnego
z instynktem samozachowawczym. Wolał nie ryzy-
kować sceny, a poza tym bał się mnie zirytować.
Vivien uniosła głowę. Narastała w niej furia.
– Nie masz prawa sugerować, z˙e Fabian jest
tchórzem.
W jego oczach pojawił się zimny wyraz.
– Vivi, przestań mnie prowokować. Przeciez˙ po
tym, jak byłaś moją z˙oną, nawet nie pomyślałabyś
o małz˙eństwie z takim facetem jak on.
– Tak sądzisz? – Zdrobnienie jej imienia od-
czuła jak posypanie z˙ywej rany solą. Kiedyś było to
znakiem czułości i intymności. Teraz stało się tylko
okrutnym przypomnieniem tego, co utraciła.
Rysy jego twarzy stwardniały.
– Nie, nie wyszłabyś za niego – wydyszał ochryp-
le, odpowiadając na własne, aroganckie pytanie.
– Zasługujesz na kogoś lepszego niz˙ facet, którego
mogę wyśmiewać.
– Do diabła! Mylisz się co do Fabiana! On by
mnie nie unieszczęśliwił tak jak ty...
Brew koloru hebanu uniosła się w zaprzeczeniu.
– Och, byłabyś bardzo nieszczęśliwa. Jesteś na-
miętną kobietą, a on to zimna ryba.
– Gdy przestałam dla ciebie być nowością, stałeś
101
WŁOSKI MILIARDER
się wobec mnie najzimniejszym człowiekiem na
świecie. Fabian nie jest lekkoduchem, a juz˙ na
pewno nie moz˙na powiedzieć, z˙eby był kobiecia-
rzem!
– Inferno! Nie jestem ani nigdy nie byłem kobie-
ciarzem! Nienawidzę tego słowa. Jednak jestem
osobą publiczną i gdy tylko ktoś zauwaz˙y mnie
podczas zwykłej rozmowy z kobietą, brukowce od
razu rozpisują się, z˙e z nią sypiam.
– Bliss Masterson to tez˙ tylko plotka?! – krzyk-
nęła. Wiedziała, z˙e nie powinna tego mówić, ale
było jej juz˙ wszystko jedno.
– Nie mam z˙adnego obowiązku tłumaczyć ci się
z tego, co robiłem, odkąd rozbiłaś nasze małz˙eństwo
– zripostował Riccardo wściekły na przypomnienie
tej niesprawiedliwości.
Vivien obronnym ruchem zaplotła ręce na piersi,
uniosła głowę jeszcze wyz˙ej i wpiła w niego zło-
wrogie spojrzenie.
– No więc uwaz˙am, z˙e jednak masz, bo czy ci się
to podoba, czy nie, przez ostatnie dwa lata ciągle
jeszcze byłeś moim męz˙em.
– Si... – Riccardo posłał jej mordercze spojrze-
nie. – Co za ironia losu, prawda? To ty połoz˙yłaś
kres naszemu małz˙eństwu, obwiniając mnie nie-
sprawiedliwie o niewierność, i w ten sposób spowo-
dowałaś, z˙e w końcu naprawdę byłem ci niewierny.
Vivien w jednej chwili przeszła od furii do z˙alu.
Czuła się tak, jakby wyciągnięto ją z sauny i wrzu-
cono w lodowaty śnieg. Całe jej ciało przebiegało
drz˙enie, bo w końcu musiała stanąć twarzą w twarz
102
LYNNE GRAHAM
z rzeczywistością, której do tej pory nie chciała
przyjąć do wiadomości: w z˙yciu Riccarda były inne
kobiety. Przez dwa lata ich separacji nigdy nie
czytała gazet, w których mogłaby znaleźć plotki
o jego z˙yciu towarzyskim. Wolała nie rozdrapywać
swoich ran. Całkiem zresztą wystarczyła jej świado-
mość, z˙e zdradził ją z tą seksbombą Jasmine Bailey.
Nie chciała wiedzieć nic więcej.
– Przykro mi – powiedział przez zaciśnięte zęby,
widząc, jak Vivien pobladła. – Ten wybuch był nie
tylko niepotrzebny, lecz i bezproduktywny.
Ale było juz˙ za późno. Miękki kokon ignorancji,
w którym Vivien kryła się przez dwa lata, pękł. Jak
mogła być taka ślepa i nie brać pod uwagę, z˙e tyle
się między nimi zmieniło? A ona, tamtego dnia po
przeczytaniu w gazecie rewelacji Jasmine Bailey,
popędziła do Londynu, by ratować ich małz˙eństwo
zupełnie tak, jakby tych dwóch lat w ogóle nie
było.
– Vivi? – spytał niespokojnie Riccardo, bo drz˙a-
ła jak ofiara szoku.
Nic dziwnego, z˙e wtedy, w swoim biurze, powie-
dział jej, z˙e zachowuje się jak Śpiąca Królewna
czekająca na księcia, który ją obudzi. On po tym, jak
zerwała ich małz˙eństwo, podjął na nowo z˙ycie
kawalera. Cieszył się innymi związkami, spał z in-
nymi kobietami. Ale ona nie miała nikogo, odkąd go
opuściła. Jej platoniczna przyjaźń z Fabianem wy-
glądała z˙ałośnie w porównaniu z wesołym z˙yciem
Riccarda.
– Nigdy nie spałam z nikim prócz ciebie – szep-
103
WŁOSKI MILIARDER
nęła i roześmiała się śmiechem wypranym z wszel-
kiej wesołości. – Mój Boz˙e, jak bardzo z˙ałosna
muszę ci się wydawać!
– Nie sądzę, by to było z˙ałosne... Myślę, z˙e ta
powściągliwość jest godna najwyz˙szego uznania,
cara – pospieszył Riccardo z zapewnieniem, in-
stynktownie podchodząc i biorąc ją za zaciśnięte
ręce.
– Nawet jez˙eli ty sam tak nie postępujesz? – parsk-
nęła Vivien, wyrywając mu ręce i odsuwając się od
niego.
Riccardo ominął to niewygodne pytanie.
– Uwaz˙am, z˙e powinnaś być dumna ze swoich
cnót. Ja jestem z ciebie dumny... bardzo dumny.
– Bo to ci pasuje. Romansująca z˙ona, nawet
mimo separacji, mogłaby być kłopotliwa dla kogoś
takiego jak ty. Ale te moje cnoty działały przeciwko
mnie.
– Nie rozumiem dlaczego.
– O wiele szybciej bym przebolała rozstanie
z tobą, gdybym się z kimś związała.
– A Fabian? – rzucił Riccardo, czekając w napię-
ciu na odpowiedź.
– Nie spałam z nim... jeszcze – uściśliła, za-
stanawiając się jednocześnie, czy w ogóle pragnęła
dzielić z nim łóz˙ko. I zaraz sobie odpowiedziała.
Nie, nie miała na to najmniejszej chęci. Jez˙eli dalej
tak pójdzie, czeka ją bardzo samotne z˙ycie. Roz-
goryczona, z˙e zapewne az˙ do śmierci będzie uczu-
ciowo związana z Riccardem, w końcu podjęła
temat, którego tak długo unikała.
104
LYNNE GRAHAM
– Więc, powiedz... z iloma kobietami spałeś,
odkąd się rozstaliśmy?
Riccardo poczuł coś niebezpiecznie bliskiego
paniki. Chwilę trwało, zanim zdał sobie sprawę, co
to za uczucie, bo strach był dla niego całkiem
nowym doznaniem. Nie chciał odpowiadać na to
pytanie. Wiedział, z˙e nawet jedna kobieta to byłoby
o wiele za duz˙o.
– Nie odpowiesz mi? – spytała, obserwując, jak
na jego policzki wpływa rumieniec, a ciemnozłote
oczy zachodzą mgłą, zupełnie jakby zamykał okien-
nice. W jakiś pokrętny sposób cieszyła się jego
zmieszaniem. Widziała w tym pewnego rodzaju
zadośćuczynienie za swoją zazdrość i rozpacz.
– Nie. Nie chcę, z˙ebyś poczuła się wzburzona
z tego powodu.
Vivien wyprostowała się na całą swoją niezbyt
imponującą wysokość. Jej zielone oczy patrzyły na
niego z lodowatym lśnieniem.
– Czy ja wyglądam na wzburzoną? Nie jestem az˙
taka wraz˙liwa. Ty podjąłeś z˙ycie od nowa i ja tez˙
postaram się to zrobić.
– Za szybko. Pośpiech na ogół prowadzi do
katastrofy.
– Chcesz mnie wystraszyć? Myślisz, z˙e obcho-
dzi mnie, z iloma kobietami spałeś?! – krzyknęła
Vivien cienkim głosem.
Zapadło pełne napięcia milczenie. Riccardo stał
bardzo sztywno, był spokojny w wystudiowany
sposób. W tej chwili nawet tortury nie wydarłyby
z niego najmniejszego dźwięku.
105
WŁOSKI MILIARDER
– Ale zaczynam rozumieć, jakie błędy popeł-
niłam – kontynuowała po chwili, zaciskając pięści.
– A największym błędem było to, z˙e myślałam
o sobie jak o kobiecie zamęz˙nej. Pewnie dlatego
znów w końcu wylądowałam z tobą w łóz˙ku.
– Nie sądzę, gioia mia. Myślę, z˙e przyczyną
było coś więcej niz˙ nawyk...
– To zwykły nawyk! I muszę się go jak najszyb-
ciej pozbyć. Bardzo byś mi pomógł, mówiąc mi
uczciwie, z iloma kobietami spałeś, odkąd cię opuś-
ciłam. Nazywa się to terapią przez awersję.
– Santo Cielo! – Na szczupłej, fantastycznie
przystojnej twarzy Riccarda pojawił się wyraz nie-
pokoju. Podszedł i chwycił Vivien za ręce. – Prze-
stań! To, co chcesz zrobić, nie przyniesie nic dob-
rego i jest destrukcyjne. Niszczysz się...
– Nie jestem taka wraz˙liwa, jak ci się wydaje.
– Vivien wyrwała ręce, odrzucając z wściekłością
jego ofertę wsparcia, bo tym jeszcze bardziej zranił
jej dumę.
– No, dobrze. Więc niszczysz mnie – przyznał
Riccardo cicho. – Nic, co zrobiłem, nie jest warte
twojej męki.
– Moje z˙ycie to jedna wielka męka od chwili,
gdy cię poznałam – powiedziała Vivien z jadem
wyzwolonym przez straszliwą pustkę, która się
w niej otwierała jak przepaść. – Spędziłam dwa lata
z głową schowaną w piasek. Nie pozwalałam sobie
myśleć o tym, co robisz. Powiedz mi... jak długo
czekałeś, zanim jakaś inna kobieta wypełniła puste
miejsce w twoim łóz˙ku?
106
LYNNE GRAHAM
– Vivi, proszę! – Riccardo we frustracji rozłoz˙ył
szeroko ramiona i podszedł do okna. Bolesne napię-
cie ogarnęło kaz˙dą cząstkę jego potęz˙nego ciała.
– Mam prawo o to pytać. Postanowiłam, z˙e
powodem moich działań nie będą juz˙ więcej uczu-
cia, ale zimne, twarde fakty – oświadczyła dziko.
– Ale nie jesteś zimną, twardą kobietą i nie chcę,
z˙ebyś cierpiała.
Vivien zbladła jeszcze bardziej.
– Nie cierpię... Skąd ci przyszło do głowy, z˙e
ciągle jeszcze masz moc zadawania mi bólu? Jesteś
uosobieniem tego, czego nienawidzę u męz˙czyzny.
Załoz˙yłabym się, z˙e masz romanse z tłumem kobiet,
ale ośmielasz się mówić, z˙e mój staroświecki sys-
tem wartości jest godny szacunku!
Riccardo był niezwykle blady pod opalenizną.
– Vivien...
– I chcę, z˙ebyś sobie stąd poszedł. Natychmiast!
– Ledwo powstrzymywała się od płaczu, a za nic nie
chciała rozpłakać się przy nim. – Moz˙esz przy-
chodzić do Marca, gdy tylko zechcesz, ale oddaj mi
klucze do domu. Nie z˙yczę sobie, byś mi się tu
ładował, gdy będę się spotykała z męz˙czyznami
i spędzała z nimi przyjemne wieczory.
– Jacy męz˙czyźni i jakie przyjemne wieczory?
– warknął Riccardo wściekle. – Oszalałaś, czy co?
– Nie. Po prostu wreszcie nabrałam rozumu.
Zamiast ciągle oglądać się na nasze małz˙eństwo, tak
jakbyś był jedynym męz˙czyzną na całym świecie,
postanowiłam znowu zacząć z˙yć!
– Myślisz, z˙e sypiałem z kaz˙dą...
107
WŁOSKI MILIARDER
Vivien przemaszerowała obok niego i otworzyła
wejściowe drzwi.
– Jeśli o mnie chodzi, w dniu, w którym wszed-
łeś do łóz˙ka innej kobiety, przestałeś dla mnie
istnieć jako mąz˙. – Wyciągnęła rękę. – Poproszę
o klucze.
Rozwścieczony, nie wierząc w to, co się dzieje,
wpił się spojrzeniem złocistych oczu w jej twarz.
– Gdzie jest ta kobieta, która mówiła, z˙e za
wszelką cenę pragnie mnie mieć z powrotem?
– Jak śmiesz rzucać mi to w twarz?! – krzyknęła
Vivien przeraz˙ona, z˙e nie zdąz˙y się go pozbyć
z domu, zanim całkowicie straci panowanie nad
sobą i wybuchnie płaczem.
– Juz˙ dobrze. – Riccardo odmierzonymi ruchami
połoz˙ył klucze na parapecie okna. – Proszę, uspokój
się.
– Jestem spokojna.
– Nie chcę wychodzić, gdy czujesz się taka...
– Czuję się wspaniale! – W zwykle spokojnym
głosie Vivien brzmiała nutka histerii. – Czuję się
bajecznie... wolna i gotowa do rozpoczęcia nowego
z˙ycia rozwiedzionej kobiety!
– Zadzwonisz do mnie potem? – spytał Riccardo
niepewnie.
– Będę za bardzo zajęta, a poza tym, jak miała-
bym do ciebie dzwonić? Tylko twoje kochanki mają
twój prywatny numer komórki! – zadrwiła Vivien
w gorączkowym przypływie goryczy.
Riccardo wypisał swój numer w notesie lez˙ącym
na stoliku przy telefonie.
108
LYNNE GRAHAM
– Proszę, idź juz˙ – ponagliła go przez zaciśnięte
zęby.
Drzwi wreszcie się za nim zamknęły i dom
pogrąz˙ył się w ciszy. Vivien wypuściła z kuchni
Jocka i przytuliła go tak mocno, z˙e az˙ zaskomlał
w proteście. Zdumiona gwałtownością swoich
uczuć weszła na piętro i zajrzała do Marca. Spał.
Długie, czarne jak heban rzęsy rzucały półkoliste
cienie na oliwkowe policzki. W Vivien wzbierał
szloch. Łzy płynęły jej strumieniem po twarzy.
Śmieszne, z˙e nie mogła się doczekać, az˙ Riccardo
wyjdzie, a gdy tylko poszedł, torturowało ją po-
czucie samotności. Ale miała Marca, a wielu ludzi
ma o wiele mniej. Tak, ma Marca do kochania. Nie
powinna myśleć o Riccardzie ani o łóz˙ku, ani
o niebiańsko pięknych kobietach jak Bliss Master-
son...
Nagle rozdzwonił się telefon. Vivien pobiegła do
sypialni.
– Czy mogę wrócić? – spytał Riccardo płaskim
tonem.
Zacisnęła palące powieki.
– Nie.
– Czuję się okropnie. Jesteś taka wzburzona.
Powinienem być z tobą.
– Nie, nie powinieneś – powiedziała Vivien ost-
ro i odłoz˙yła słuchawkę na widełki.
Miała wraz˙enie, z˙e ściany pokoju zamykają się
wokół niej. Otworzyła drzwi na mały balkon i wciąg-
nęła wielki haust chłodnego powietrza. Telefon
znów zaczął dzwonić. Wyszła na schody i zamknęła
109
WŁOSKI MILIARDER
za sobą drzwi. Ale telefon w holu tez˙ dzwonił.
Usiadła na schodach. Co za głupie groźby rzucała
Riccardowi! Przeciez˙ on jej nie kocha. Co go ob-
chodzi, czy będzie spała z innymi męz˙czyznami?
Odezwał się dzwonek do drzwi. Gdy nie od-
powiedziała, usłyszała stukanie. Zirytowana ponad
wszelkie granice skoczyła na nogi, podbiegła do
drzwi i krzyknęła:
– Nienawidzę cię!
Połykając szloch, wróciła na schody. Nie chciała,
by zauwaz˙ył, z˙e płacze.
Po drugiej stronie solidnych drzwi Riccardo za-
klął. Nie powinien był oddawać jej kluczy! Teraz
musi jakoś się dostać z powrotem do domu, nawet
gdyby miał się włamać. Z balkonu na piętrze sączyło
się światło, drzwi do pokoju były otwarte. Riccardo
przez całe z˙ycie walczył z lękiem wysokości. To był
jego najmroczniejszy, najbardziej chroniony sekret.
Przestawił samochód pod balkon, wdrapał się na
jego dach. Ale dom był stary, z wysokimi pokojami.
Zostało mu jeszcze sporo do przejścia. Chwycił się
bluszczu i, drz˙ąc, rozpoczął wspinaczkę. Wiedział,
z˙e jego strach jest śmieszny. Był zaledwie niecałe
dwa metry nad ziemią, a czuł się tak, jakby to było
co najmniej dziesięć. Oblał go zimny pot. Jock
wybiegł z domu i, ujadając, niemal fruwał na swoich
trzech łapach.
– Cicho! – krzyknął Riccardo.
Z gardła Jocka wydarło się głębokie, groźne
warczenie, jakiego nie powstydziłby się atakujący
rottweiler.
110
LYNNE GRAHAM
Riccardo dosięgnął kamiennej balustrady, wciąg-
nął się na nią i przerzucił nogi na balkon. Wylądo-
wał twardo, wstrząsnęła się w nim kaz˙da kosteczka.
Przeszedł przez pokój na schody. Vivien siedzia-
ła skulona na dolnym stopniu. Wydawała się taka
drobna.
– Vivi... – szepnął, by jej nie wystraszyć.
– Riccardo? – Zerwała się na równe nogi.
– Martwiłem się o ciebie. Dostałem się tu przez
balkon. – Riccardo zszedł na dół, złociste oczy
wpatrywały się w jej bladą, mokrą od łez twarz.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Drz˙ała, próbowała
wzruszyć ramionami, ale on bez słowa przyciągnął
ją do siebie i zgniótł wargami jej pełne, miękkie
usta. Odpowiedziała mu z gorączkową namiętno-
ścią.
Przytulił ją z całej siły, przesunął palcami po jej
twarzy, brwiach, powiekach i miękkich jak płatki
kwiatów policzkach, a potem jeszcze raz przywarł
ustami do jej rozchylonych warg.
– Nie moz˙emy... – szepnęła w oszołomieniu.
Jego złociste oczy wpatrzyły się w nią łakomie.
– Musimy!
111
WŁOSKI MILIARDER
ROZDZIAŁ ÓSMY
– A co z Bliss? – spytała niepewnie Vivien. Jej
niespokojne, zielone oczy wpatrywały się w silną,
szczupłą twarz Riccarda.
Roześmiał się szorstko.
– To było skończone w chwili, gdy po raz pierw-
szy znów trzymałem cię w ramionach. Tylko ty
mogłaś zaspokoić moje pragnienie, gioia mia.
– Och...
Z chrapliwym odgłosem męskiego zadowolenia
Riccardo wziął ją na ręce.
– Póki jestem z tobą, w moim z˙yciu nie będzie
z˙adnej innej kobiety – oświadczył stanowczo. – Tak
było zawsze i tak będzie nadal.
W tym oświadczeniu wyczuła delikatną naganę.
Uświadomiła sobie, z˙e to jest chwila, w której
powinna poz˙egnać przeszłość, jez˙eli nie chce znisz-
czyć teraźniejszości. Riccardo był męz˙czyzną, któ-
ry wyznawał zasadę: wszystko albo nic, a ona dwa
lata temu go zawiodła. Opuściła go, zamiast zostać
i walczyć o ich małz˙eństwo i o prawdę. Teraz musi
przyjąć do wiadomości, z˙e odchodząc, zwróciła
Riccardowi wolność. A on nie zamroził swojego
z˙ycia tak jak ona, lecz poszedł dalej, juz˙ bez niej.
Jakie ma prawo mieć mu to za złe? Niesprawied-
liwie go osądziła, nie dała mu moz˙liwości do obro-
ny. Jej brak zaufania głęboko zranił go, a bezmyślne
utrudnienia, jakie stawiała mu w kontaktach z Mar-
kiem, tylko zwiększyły jego gorycz i wzmacniały
bariery, które między nimi wzniosła. Ale teraz te
bariery, jedna po drugiej, padały i tylko to się
liczyło. Dostała drugą szansę, o którą tak się mod-
liła, i nie zmarnuje jej.
W połowie schodów Riccardo zatrzymał się, by
ucałować jej nabrzmiałe usta. Nigdy nie czuł az˙
takiego poz˙ądania. Potrzebował jej. Był z nią. Jego
myśli nie wybiegały poza chwilę, gdy połoz˙y ją na
łóz˙ku.
– Vivi... – wyszeptał ochryple.
– Jak to dobrze, z˙e nie przyjąłeś mojej odmowy
– szepnęła głosem łamiącym się od niedawnego
płaczu.
Jego wspaniałe oczy były ciemniejsze niz˙ niebo
w burzliwą noc. Drz˙ącą ręką pogłaskał jej policzek.
– Gdy czegoś pragnę, cara, sięgam po to. Noc po
nocy nawiedzałaś mnie w snach, a teraz przez˙ywam
moją najdzikszą fantazję, gioia mia – szeptał jej do
ucha.
– Więc nie przestawaj mnie pragnąć – zamru-
czała napięta jak cięciwa łuku.
– Vivi – szepnął miękko. – Dobrze ci było?
Chcę, z˙eby ci było ze mną tak dobrze, byś nie mogła
sobie nawet wyobrazić ani jednej chwili beze mnie.
– Więc mnie zamknij i wyrzuć klucz – wy-
dyszała.
113
WŁOSKI MILIARDER
– Nie, bella mia. Znasz zasady. Musisz dokonać
wyboru z własnej, nieprzymuszonej woli.
– Wybieram... och, wybieram ciebie – powie-
działa głosem drz˙ącym, lecz stanowczym. – Zresztą
przeciez˙ wybrałam cię juz˙ dawno temu.
Zastygł na chwilę, a potem spojrzał na nią po-
waz˙nie.
– Więc staraj się nie zapomnieć, z˙e wybrałaś
równiez˙ odrzucenie mnie, gdy nadeszła trudna
chwila.
Vivien pobladła.
– Ja nie... to nie było tak!
– Zatem pilnuj się, bella mia – powiedział Ric-
cardo jedwabistym tonem. – Bo następnym razem to
ja ciebie odrzucę.
Jej radość uleciała, zupełnie jakby ktoś zgasił
światło i zostawił ją w ciemnościach. Odwróciła
głowę.
Riccardo obserwował ją podejrzliwie. Wydawała
się taka spokojna, taka nieśmiała i niewymagająca.
Ale gdy jej na czymś zalez˙ało, w jakiś sposób
stawała się twarda jak opancerzony taran. Była
przeraz˙ająco skuteczna, a on nigdy nie odkrył, w ja-
ki sposób osiąga swoje cele.
I nawet nie wiedziała, jak często triumfuje. Gdy
po raz pierwszy zaprosił ją na randkę, chciał tylko
romansu. Ale juz˙ miesiąc później kupował jej pier-
ścionek zaręczynowy. Przeraz˙ony tempem, w jakim
skapitulował, planował pozostawać w stanie narze-
czeńskim przez całe lata. A jednak jej odmowa, by
się do niego przeprowadzić, zaowocowała szybkim
114
LYNNE GRAHAM
ślubem. Gdy powiedział, z˙e jest za bardzo zajęty, by
wyjez˙dz˙ać na miesiąc miodowy, ona oznajmiła, z˙e
w zasadzie tez˙ musi natychmiast wracać do pracy,
a w planach ma dwutygodniowy wyjazd w zimne,
szkockie góry ze studentami odbywającymi prak-
tykę. Jeszcze tego samego dnia załatwił podróz˙
poślubną. Mając w pamięci te wszystkie subtelne,
kobiece zwycięstwa, wstał z łóz˙ka i poszedł do
łazienki.
Właśnie miał wchodzić pod prysznic, gdy na
progu stanęła Vivien.
– Więc zrób to teraz – powiedziała uprzejmie.
Riccardo zmarszczył czoło w szczerym niezro-
zumieniu.
– Co mam zrobić?
– Opuścić mnie. – Jej zielone jak morze oczy
słały mu wyzwanie. – No, proszę, czekam.
– Ale ja nie chcę cię opuszczać! – wykrzyknął.
– No to ja to zrobię za ciebie. Odchodzę.
– Dannazione! W co ty pogrywasz?
– Nie lubię gróźb. I nie ośmielaj się mówić
o opuszczeniu mnie tylko dlatego, z˙e popełniłam
błąd, pozwalając ci znów wejść do mojego łóz˙ka
– ostrzegła go zawzięcie Vivien.
Riccardo wymruczał jakieś przekleństwo, sięg-
nął po ręcznik, zawiązał go wokół bioder, a potem
w rozpaczy przejechał palcami po włosach.
– Tylko się z tobą draz˙niłem...
Zaciskając az˙ do bólu ręce, Vivien kontynuo-
wała:
– Czy gdybym cię zaciągnęła na krawędź prze-
115
WŁOSKI MILIARDER
paści i tam zostawiła, tez˙ nazwałbyś to draz˙nieniem
się?
Na policzkach Riccarda wystąpiły krwawe ru-
mieńce.
– Kto ci powiedział, z˙e mam lęk przestrzeni?
– Twoja siostra. – Na twarzy Vivien pojawił się
wyraz winy. – Nie powinnam była ci mówić, z˙e
o tym wiem.
Riccardo próbował utrzymać ponurą minę, ale
nie udało mu się. Zadała mu cios i teraz ma wyrzuty
sumienia. Kąciki pięknie rzeźbionych ust uniosły
mu się w złośliwym uśmiechu.
– Rozpowiesz to wszystkim? Uz˙yjesz tego jako
broni za kaz˙dym razem, gdy cię rozzłoszczę?
Vivien pokręciła głową.
– Nigdy bym ci tego nie zrobiła.
Riccardo wziął ją za ręce i przyciągnął do siebie.
– Po tej sprzeczce musimy się trochę zrelak-
sować – oświadczył i zdjął jej szlafrok.
– Riccardo! – wymamrotała.
– Jeśli myślisz, z˙e to szokujące... – z rozjaś-
nionymi oczami odwiązał ręcznik z bioder – za-
czekaj, az˙ zobaczysz, co będzie, gdy cię wciągnę
pod prysznic.
O świcie wstał z łóz˙ka i ubrał się. Chwilę przy-
glądał się śpiącej Vivien. Zapomniała o Fabianie,
uznał. Zajrzał do Marca i zszedł na dół. Jock za-
skowyczał zza kuchennych drzwi. Riccardo zawa-
hał się, a potem go wypuścił. Jock tylko na to czekał.
Riccardo musiał kilka razy mocno szturchnąć go
116
LYNNE GRAHAM
nogą, zanim zrozumiał, z˙e tego człowieka nie opła-
ca się gryźć. Sfrustrowany swoją poraz˙ką podkulił
ogon. Riccardo znalazł puszkę z psimi ciastecz-
kami, wyciągnął czekoladowe i pomachał nim psu
przed nosem. Jock natychmiast odzyskał werwę.
Skoczył po ciasteczko, ale Riccardo zabrał rękę.
– Musimy zawrzeć jakąś umowę – poinformował
go. Przykucnął, by być na poziomie nieufnych oczu
psa. – Umowę, w której proponuję ci łapówki i prze-
kupstwa w zamian za bezpieczne przejście. Masz...
Otrząsając się ze zdegustowaniem, Jock przyjął
ciasteczko i uciekł z nim pod stół. Riccardo nigdy
w dzieciństwie nie miał z˙adnego zwierzątka, więc
traktował zwariowanego psa Vivien tak samo, jak
potraktowałby kaz˙de inne wyzwanie. Ale gdy Jock
mimo łapówki poz˙egnał go głośnym, wyzywającym
szczekaniem, Riccardo poczuł coś na kształt sza-
cunku.
– Moz˙esz jeszcze pospać, cara mia – powiedział
Riccardo z zadowoleniem męz˙czyzny, który do-
prowadził kobietę do krańcowego wyczerpania.
Osłabła od nadmiaru rozkoszy Vivien objęła go
za szyję.
– Byłoby cudownie. Czy mam przez to rozu-
mieć, z˙e ubierzesz Marca i dasz mu śniadanie?
Riccardo powoli zaczynał się orientować, ile
czasu zajmuje opieka nad Markiem. Niemal jęknął,
słysząc to pytanie.
Słoneczny uśmiech rozbawienia zajaśniał na
twarzy Vivien.
117
WŁOSKI MILIARDER
– Tylko z˙artowałam... Chciałam zobaczyć, jak
zareagujesz.
– Wiedźma – mruknął Riccardo, a jego lśniące,
złociste oczy wpatrzyły się w jej uroczą, uśmiech-
niętą twarz. Ale w tych oczach był równiez˙ cień
troski. Rozwód się uprawomocnił. Otrzymał tę wia-
domość wczoraj i chciał wieczorem o tym wspo-
mnieć. Ale potem pomyślał, z˙e moz˙e ona juz˙ wie
i zachowuje dyplomatyczne milczenie. W końcu
uznał, z˙e na wypadek, gdyby jednak nie wiedziała,
mądrzej będzie zostawić prawnikowi obowiązek
poinformowania jej. Powiadamianie jej o tym oso-
biście moz˙e być błędem. Nie chciał jej denerwować.
Zauwaz˙yła jego napięcie i serce zabiło jej szyb-
ciej.
– Co się stało? – spytała.
– Nic.
Tak więc spał ze swoją byłą z˙oną. Ona była
szczęśliwa, Marco był szczęśliwy, i on sam tez˙ był
szczęśliwy. Powinien jej dziś posłać kwiaty, z˙eby
wiedziała, z˙e wysoko ją ceni. Kwiaty zamiast ślub-
nej obrączki? – spytał drwiąco jego wewnętrzny
głos. Riccardo zazgrzytał zębami.
Moz˙e warto byłoby tez˙ kupić jakiś klejnot, coś
wyjątkowego, naszyjnik albo bransoletkę? Ale Vi-
vien nie zalez˙ało na biz˙uterii. Podziękowałaby,
schowała prezent do szuflady i zaraz o nim zapom-
niała. A moz˙e dobrze by było zabrać ją gdzieś na
kolację? Raczej nie. Paparazzi natychmiast by to
wywęszyli i tylko by się zdenerwowała. Juz˙ wie, co
zrobi! Kupi największą paproć, jaką znajdzie. To jej
118
LYNNE GRAHAM
się spodoba. Będzie miała coś, co moz˙na wpakować
pod mikroskop i badać.
– Jesteś pewien, z˙e nic się nie stało? – spytała
Vivien zaskoczona tak niezwykłym dla niego zamy-
śleniem.
– Nie. Tylko się zastanawiałem. Potrzebujemy...
to znaczy ty potrzebujesz – poprawił się szybko
– niani dla Marca.
Vivien udała, z˙e nie zwróciła uwagi na to, jak
Riccardo znów mówi o nich jak o parze, ale miała
ochotę skakać do góry z radości.
– Rosa Petroli, niania, która pracowała u mnie
w Oksfordzie, mówiła, z˙e chętnie popróbowałaby
z˙ycia w mieście.
– Ona jest Włoszką?
Vivien uśmiechnęła się.
– Jej rodzice są, i ona biegle mówi po włosku.
Chciałam, z˙eby Marco mógł się w domu osłuchać
z tym językiem.
Riccarda zaskoczyła ta wiadomość. Nawet gdy
między nimi było najgorzej, Vivien uszanowała
mieszane dziedzictwo kulturowe ich syna. Jakz˙e źle
ją osądzał.
Gdy był pod prysznicem, Vivien z wielką przyje-
mnością przyglądała się swojej nowej sypialni. Przez
ostatnie dwa lata jej sypialnia przypominała klasztor-
ną celę: pusta, az˙ do przesady wysprzątana. Brako-
wało w niej Riccarda i jego nieposkromionej energii.
Dziś wszędzie lez˙ały jego rzeczy: koszula i krawat na
podłodze, trzy garnitury do pracy zwisały z krzesła,
na toaletce, obok telefonu komórkowego, zostawił
119
WŁOSKI MILIARDER
szczotkę do włosów, rozrzucił na podłodze gazety
angielskie i włoskie... Był przyzwyczajony do słuz˙-
by, która natychmiast po nim sprzątała, prała i za-
jmowała się wszelkimi domowymi pracami. Ale
prawda była taka, z˙e Vivien az˙ serce rosło ze
szczęścia na widok tego męskiego bałaganu.
Odkąd przyjechała do Londynu tydzień temu,
Riccardo kaz˙dego dnia spędzał z nią coraz więcej
czasu. Prawdę mówiąc, właściwie z nią mieszkał.
Juz˙ nie wychodził do pracy o szóstej rano, a wieczo-
rami wracał wcześnie. Weekend był cudowny.
Wprost nie mogła w to uwierzyć, ale Riccardo
wyłączył swój telefon i nie pracował. Doskonale się
bawili z Markiem. Po prostu z˙yli jak zwykła rodzi-
na. Nie mogła jednak mieć nadziei, z˙e tak juz˙ będzie
zawsze. Przechowywała więc w pamięci kaz˙dą
chwilę, jaką ze sobą spędzali.
Zaczynała zauwaz˙ać, z˙e w czasie, gdy byli w se-
paracji, Riccardo się zmienił. Nie był juz˙ taki aro-
gancki, postępował mniej egoistycznie i wykazywał
o wiele większą cierpliwość. Czasami nawet rezyg-
nował ze swoich pragnień i szedł na kompromis dla
dobra jej i Marca. A przeciez˙ dopiero dwa lata temu
słowo ,,kompromis’’ brzmiało dla Riccarda niemal
jak słowo nieprzyzwoite. Robił wtedy dokładnie to,
co chciał i kiedy chciał. Kaz˙da jej próba umosz-
czenia sobie bardziej bezpiecznego i wygodnego
miejsca w jego świecie kończyła się klęską.
Teraz rozumiała, z˙e chociaz˙ się z nią oz˙enił,
nadal prowadził kawalerskie z˙ycie. Owszem, przez
ten rok, który przez˙yli ze sobą po ślubie, był jej
120
LYNNE GRAHAM
wierny, ale absolutnie nie angaz˙ował się w ich
wspólne z˙ycie.
Teraz jakby chciał udowodnić, z˙e umie się do-
stosować do rodzinnego z˙ycia. Nawet gdy Marco
marudził, nie złościł się ani nie wychodził z domu.
A w sprawach najbardziej osobistych, pomyślała
rozpromieniona, był cudownie namiętny i uwaz˙ają-
cy na jej potrzeby.
Na tym słonecznym niebie była tylko jedna
chmura: Vivien zawsze chciała wiedzieć, na czym
stoi. Trudno jej było z˙yć w atmosferze niepewności.
To prawda, z˙e Riccardo był z nią teraz, ale na jak
długo? Czy mają przed sobą wspólną przyszłość?
Wrócił z łazienki bardzo elegancki, w garniturze
od Armaniego. Wysoki, ciemnowłosy, oszałamiają-
co przystojny, stanął w nogach łóz˙ka i przyglądał się
jej z zadowolonym uśmiechem. Wpadł na pewien
pomysł i był bardzo z siebie dumny.
– Cara, chciałabyś pojechać do Włoch?
Pogrąz˙ona w myślach Vivien zamrugała ze zdzi-
wienia.
– Do Włoch? – powtórzyła.
– Mam wiejski dom kilka kilometrów od Floren-
cji. Moz˙emy tam pobyć w ciszy i spokoju – szepnął,
wiedząc, z˙e Vivien będzie zachwycona jego domem
w Toskanii. – Moz˙e byśmy wyjechali dziś po połu-
dniu?
– Tak szybko?
Zastanawiała się, czemu kupił dom na wsi. Obie-
cywał, z˙e zrobi to na ich miesiąc miodowy, ale nic
z tego nie wyszło.
121
WŁOSKI MILIARDER
Jego przenikliwe, złociste oczy wpatrywały się
w nią uwaz˙nie.
– To by mi sprawiło wielką przyjemność, bella
mia – powiedział.
Riccardo rzadko dawał tak szczerze wyraz swo-
im uczuciom. Jednak zalez˙ało mu na wyjeździe.
W kryjówce w Toskanii nie znajdą ich paparazzi,
prawnik Vivien nie będzie mógł do niej ani napisać,
ani zatelefonować z wiadomością o rozwodzie. Bę-
dą się cieszyli razem idealnym spokojem.
– W takim razie ja tez˙ nie mogę się doczekać
wyjazdu – powiedziała Vivien miękko.
Kilka godzin później przyniesiono wielką aspidi-
strę w ogromnej donicy. Vivien pomyślała, z˙e to
dość niezwykły prezent, ale zadzwoniła do Riccarda
i podziękowała mu.
– Wiem, co czujesz do paproci, cara mia – od-
powiedział z nieukrywanym zadowoleniem.
Chciała mu powiedzieć, z˙e aspidistra nie jest
paprocią, ale nie miała serca robić mu przykrości.
Męz˙czyźni nigdy nie przyjmują dobrze uwag, z˙e
popełnili błąd. Traktują to jak utratę twarzy. Zresztą
aspidistra była bardzo ładna.
Przed południem zadzwoniła Bernice. Vivien
ucieszyła się, słysząc jej głos, ale radość szybko jej
przeszła, gdy Bernice zaczęła zadawać niewygodne
pytania.
– Ile czasu jeszcze zostało do uprawomocnienia
się rozwodu?
– Nie jestem pewna... – powiedziała Vivien.
Ręce jej spotniały, bo siostra zmusiła ją do myśle-
122
LYNNE GRAHAM
nia o czymś, co odsuwała w najdalszy zakątek
umysłu.
– Nie bądź głupia. Oczywiście, z˙e wiesz
– oświadczyła Bernice bezlitośnie. Zrozumienie
uczuć, jakie w Vivien wywoływał rozwód, prze-
kraczało jej moz˙liwości.
Vivien nigdy nie chciała się rozwodzić. Ale jakiś
czas temu Riccardo, jak zwykle za pośrednictwem
swojego prawnika, zaz˙ądał rozwodu, powołując się
na separację, która trwała juz˙ wymagane dwa lata.
Duma skłoniła ją do wyraz˙enia zgody. Potem, w no-
cy, długo płakała.
Pozew rozwodowy znalazł się więc w sądzie
przed kilkoma tygodniami. Dokładna data umknęła
Vivien, bo była zbyt poruszona, by zwrócić na to
uwagę. Wiedziała jednak, z˙e potrzeba sześciu tygo-
dni i jednego dnia, by rozwód się uprawomocnił.
Ale była przekonana, z˙e ten termin jeszcze nie
upłynął i wciąz˙ mogła mieć cień nadziei, z˙e Riccar-
do zmieni zdanie i uzna, z˙e chce pozostać w związ-
ku małz˙eńskim.
– Vivien – ponagliła ją ostro Bernice.
– Słuchaj... – Moz˙e będzie rozsądniej powie-
dzieć Bernice o najnowszych planach Riccarda,
pomyślała ponuro. – Riccardo i ja wyjez˙dz˙amy dziś
do Włoch.
– Naprawdę? To bardzo dobrze! – wykrzyknęła
Bernice z niezrozumiałym dla Vivien zadowole-
niem.
– Cieszysz się?
– Pewnie. Słuchaj, muszę ci się do czegoś
123
WŁOSKI MILIARDER
przyznać – kontynuowała Bernice. – Tego dnia, gdy
wyjechałaś do Londynu, przez pomyłkę otworzy-
łam twój list z wyciągiem bankowym. I wiesz co?
Riccardo wpłacił ci ogromną sumę!
– Och, jesteś pewna?
– Tak. Okazał się więcej niz˙ hojny. Jeszcze tego
samego dnia wpłacił ci dwieście pięćdziesiąt tysię-
cy funtów... Ćwierć miliona! – mówiła podniecona
Bernice.
– Az˙ tyle?! – wykrzyknęła Vivien w najwyz˙-
szym zdumieniu. – Chyba nie mówisz powaz˙nie?
– To fantastyczna wiadomość dla nas obu – en-
tuzjazmowała się Bernice. – Nie mogę się juz˙ do-
czekać! Gdy tylko udzielisz mi nieoprocentowanej
poz˙yczki, od nowa ruszę z butikiem!
– Poz˙yczki? – powtórzyła niepewnie Vivien.
– Wróciłaś do Riccarda... więc na pewno mo-
z˙esz sobie pozwolić na sto tysięcy dla mnie!
Słysząc to bezceremonialne z˙ądanie, Vivien
wzięła głęboki oddech.
– Bernice, ja nie jestem z Riccardem, nie w spo-
sób, o jakim myślisz. Być moz˙e jeszcze się ostatecz-
nie rozejdziemy – wyznała z rozpaczą. – Bardzo mi
przykro, ale nie mogę ci poz˙yczyć takiej sumy.
– Do diabła, dlaczego nie? On śpi na pienią-
dzach! A ty sypiasz razem z nim, prawda?
Vivien zaczerwieniła się i nie odpowiedziała na
to wścibskie pytanie.
– Pieniądze, które Riccardo przesłał na moje
konto, miały wyciągnąć mnie z kłopotów finan-
sowych i zapewnić Marcowi bezpieczeństwo. W tej
124
LYNNE GRAHAM
chwili nie dostaję z˙adnej pensji. Nie mieszkam
wprawdzie w swoim domu, ale nadal mam hipotekę
i rachunki do płacenia – przypomniała siostrze
z zaz˙enowaniem, bo gdyby nie Bernice, mogłaby
wynająć dom i trochę zarobić. – Sytuacja, w jakiej
się znajduję, jest tymczasowa...
– Och, doprawdy? Tak więc mówisz, z˙e jesteś
po prostu chwilowo kochanką Riccarda? – wysy-
czała Bernice.
Drwina ubodła Vivien.
– Naprawdę chciałabym ci pomóc, ale obecnie...
– Kłamiesz! Zawsze byłaś egoistyczną świnią!
– krzyczała Bernice ogarnięta furią. – Ale Riccardo
dostał od ciebie to, czego chciał, prawda? Nie mogę
w to uwierzyć! Trzy lata temu nie poszłaś z nim do
łóz˙ka, póki się nie zaręczyliście...
– Bernice... proszę cię! – przerwała jej Vivien
chora ze wstydu.
– A teraz wystarczy, z˙e dał ci dwieście pięć-
dziesiąt tysięcy, a ty juz˙ zachowujesz się jak dziw-
ka!
Vivien usłyszała jeszcze tylko huk rzucanej słu-
chawki i połączenie się przerwało.
125
WŁOSKI MILIARDER
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
– Będziesz zachwycona Il Palazzetto – mówił
Riccardo.
Vivien tylko uprzejmie się uśmiechała. Pałacyk!
Juz˙ sobie wyobraz˙ała te kryształowe z˙yrandole,
wielkie przestrzenie wyłoz˙one marmurem i meble
kapiące od złoceń. Bardzo wątpiła, by jego wiejski
dom mógł jej się spodobać. Riccardo lubił luksus.
Natomiast Vivien w zbytkownym otoczeniu czuła
się niepewnie.
Dzień był piękny, niebo bez jednej chmurki. Gdy
limuzyna skręciła w boczną drogę, ponad wierz-
chołkami drzew Vivien zobaczyła stojący na wzgó-
rzu dom z kamienia koloru miodu, z wysoką, ele-
gancką wiez˙yczką i dachem z terakoty, idealnie
wkomponowany w krajobraz. Był tak piękny, z˙e
z zachwytu zacisnęło jej się gardło. Właśnie tak
przed miesiącem miodowym, który spędzili w no-
woczesnej, pełnej szkła i chromu willi, wyobraz˙ała
sobie swój wymarzony dom. A teraz do takiego
domu Riccardo ją przywiózł.
Powitały ich gospodyni i pokojówka. Natych-
miast porwały Marca, okazując taką radość i za-
chwyt, z˙e az˙ się rozpromienił.
– Jutro rano przyjedzie Rosa Peroli, z˙eby pomóc
ci się nim zająć – oznajmił Riccardo.
Vivien gwałtownie się do niego odwróciła.
– Co takiego?
– Nie było trudno znaleźć jej nazwisko w ksiąz˙-
ce telefonicznej. Zadzwoniłem i spytałem, czy ze-
chciałaby pracować u ciebie na pełny etat. A ona
bardzo chętnie się zgodziła.
Vivien głęboko oddychała, by się opanować.
– Widzę, z˙e nie przyszło ci do głowy, z˙eby
spytać mnie o zdanie.
– Owszem, przyszło, ale w końcu postanowiłem
nie pytać.
Vivien spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Dlaczego?
Riccardo wzruszył muskularnymi ramionami.
– Przyzwyczaiłaś się, z˙e cała odpowiedzialność
za Marca spada na ciebie, więc czujesz się winna,
oddając go pod opiekę komuś innemu. Ale uwaz˙am,
z˙e powinniśmy móc od czasu do czasu być sami.
Spędzanie czasu tylko we dwoje to nie zbrodnia,
gioia mia.
Vivien przestała łypać na niego ze złością i nie-
mal się uśmiechnęła. Wiedział, jakie słowa wypo-
wiedzieć, by ją przekonać.
– Pewnie masz rację – przyznała.
Wziął ją za rękę i wprowadził do ogromnego holu
o wielkich oknach wychodzących na ogród. Umeb-
lowany był w stylu rustykalnym. Ciekawe, kto
urządzał ten dom, pomyślała. Bliss Masterson? Juz˙
widziała, jak tamta dokonuje ostatnich poprawek,
127
WŁOSKI MILIARDER
przerzuca koc przez krzesło z kutego z˙elaza stojące
przy oknie, starannie układa gałęzie w pięknej, mar-
murowej urnie. Serce jej się ścisnęło, drz˙ąc, wzięła
oddech, by opanować gwałtowne emocje. Bardzo
się starała nie myśleć, ile kobiet Riccardo oprowa-
dzał po domu, tak jak teraz ją. Przysięgła sobie, z˙e
nic na ten temat nie powie, ale wyobraźnia podsuwa-
ła jej obrazy, które doprowadzały ją do szaleństwa.
– Wiesz – odezwała się w końcu – obiecywałeś
mi dokładnie taki dom na nasz miodowy miesiąc.
– Ja zawsze dotrzymuję obietnic – wycedził
Riccardo, draz˙niąc się z nią.
Vivien była taka napięta, z˙e az˙ dziwne, z˙e nie
pękła jej skóra na policzkach. Jak on moz˙e być taki
tępy? Wydaje mu się, z˙e go pochwaliła?
Kontynuowali zwiedzanie domu. Weszli do sy-
pialni. Rzuciły jej się w oczy jasnoniebieskie za-
słony spływające az˙ na dębową podłogę. Niebieski,
jej ulubiony kolor. Jak detektyw na gorącym tropie
niebezpiecznego zbrodniarza otworzyła następne
drzwi i tam zobaczyła następny dowód jego nie-
czułości: wolno stojącą, przepiękną w kształcie
wannę ze swoich snów.
– Nienawidzę cię! – wybuchnęła, prawie szlo-
chając.
Wysoki, potęz˙ny, z nieprzeniknioną twarzą Ric-
cardo stanął przy imponującym łoz˙u i przyglądał jej
się z udanym zdumieniem.
– Santo Cielo... Nie wierzę własnym uszom. Co
się z tobą dzieje?
– Przed ślubem wymarzyłam sobie taki dom!
128
LYNNE GRAHAM
A ty, owszem, kupiłeś go, ale dopiero po tym, gdy
od ciebie odeszłam, i jeszcze zbezcześciłeś go z inną
kobietą! – wysyczała. – Jak śmiałeś mnie tu przy-
wieźć?
– Moz˙e chciałem ci przypomnieć, od jakiego
wspaniałego męz˙czyzny odeszłaś, bella mia – po-
wiedział Riccardo lodowato. – A ten dom... sym-
bolizuje wiarę, jaką kiedyś w tobie pokładałem.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Myślałem, z˙e do mnie wrócisz. Gdy się pako-
wałaś i odchodziłaś, nawet nie przyszło mi do
głowy, z˙e to koniec naszego małz˙eństwa.
Jego złote, błyszczące oczy wpatrywały się bacz-
nie w jej napiętą twarz.
– O tym domu powiedziano mi tydzień po two-
im odejściu. Przedtem odrzuciłem wiele ofert – mó-
wił dalej zimnym tonem – ale w chwili, gdy zoba-
czyłem zdjęcia Il Palazzetto, wiedziałem, z˙e to dom
twoich marzeń, a marzenia nie pojawiają się na
rynku często. Kupiłem go, bo szczerze wierzyłem,
z˙e wkrótce odzyskasz rozum i wrócisz do mnie.
Vivien poczuła w gardle wielką gulę. Nie spo-
dziewała się takich słów.
– Jez˙eli to prawda...
Jego spojrzenie stwardniało.
– Nie wątp w moje słowa. Juz˙ raz miało to
straszliwe konsekwencje – przypomniał jej sucho.
– Wydawałoby się, z˙e powinnaś się czegoś wreszcie
nauczyć.
W kłopotliwym milczeniu z gardła Vivien wy-
darł się niepewny śmiech.
129
WŁOSKI MILIARDER
– Tak, nauczyłam się. Źle cię osądziłam, ale
gdybyś wtedy chciał, łatwo byś mnie przekonał, z˙e
mówisz prawdę. Jednak nie zalez˙ało ci na tym na
tyle, by przyjechać do mnie i walczyć o to, bym
wróciła!
Jego szerokie, zmysłowe usta zacisnęły się.
– To kłamstwo.
– Byłeś za dumny. Nie uwierzywszy ci, zrani-
łam twoje ego, więc postanowiłeś mnie ukarać
– powiedziała Vivien gorzko.
– To bardzo fantazyjne spojrzenie na to, co się
stało.
– Nie. Taki właśnie jesteś. Postawiłeś nasze mał-
z˙eństwo jako fant w rosyjskiej ruletce. Teraz juz˙
wszystko rozumiem. A ten dom kupiłeś tylko dlate-
go, z˙e spodziewałeś się, z˙e wrócę i będę się przed
tobą czołgać.
– Masz zanadto wybujałą wyobraźnię – zakpił
Riccardo ze spokojem, który doprowadzał ją do
szału.
– Zachowałeś się okrutnie wobec nas obojga.
Nie ukorzyłam się, więc ze złości pozwoliłeś mi
odejść. A teraz nie potrafisz przestać mnie obwiniać
za klęskę naszego małz˙eństwa. Moz˙e i nie byłam
idealną z˙oną, ale ty byłeś jeszcze gorszym męz˙em.
Sprawiłeś, z˙e czułam się nieszczęśliwa na długo
przed Jasmine Bailey.
Ciemnozłote oczy Riccarda zapłonęły, na policz-
kach pojawiły się krwawe plamy.
– Na czym opierasz to oskarz˙enie?
– Nasze małz˙eństwo się rozpadło, bo nigdy cię
130
LYNNE GRAHAM
nie widywałam. Stawiałeś pracę na pierwszym
miejscu, dawałeś mi odczuć, jak bardzo jestem
niewaz˙na w twoim z˙yciu. W rzeczywistości wcale
nie chciałeś być z˙onaty. Zachowywałeś się jak
kawaler...
– Per meraviglia! Czy to moja wina, z˙e bez
słowa skargi zgadzałaś się na wszystko? Co za sens
skarz˙yć się na to, jak cię traktowałem, gdy od tego
czasu minęły juz˙ dwa lata?! – krzyknął Riccardo.
– Gdy braliśmy ślub, miałem dwadzieścia siedem
lat i nie byłem tak dojrzały, jak mi się wydawało.
Nie wiedziałem, czym naprawdę jest małz˙eństwo.
– Nie zdawałam sobie sprawy, z˙e potrzebowałeś
podręcznika!
– Szkoda, bo bardzo by mi pomógł. Moi rodzice
prowadzili całkiem osobne z˙ycia. Ojciec miał jeden
romans za drugim, a matka miała stałego kochanka.
Czuli do siebie nawzajem wstręt. Byłem zdumiony,
z˙e zginęli w tej samej katastrofie samolotu, bo
rzadko przebywali razem.
Vivien zabrakło słów. Jego rodzice umarli, za-
nim go poznała i nigdy nie przyszło jej do głowy, z˙e
nie miał szczęśliwego dzieciństwa.
– Serafina nigdy o tym nie mówiła...
– Serafina była jeszcze mała, gdy to się stało,
i nie widziałem potrzeby, by jej mówić.
– Ale mnie powinieneś był powiedzieć.
Podrzucił z arogancją głową, w pięknych oczach
zalśnił upór.
– Po co? To nie miało wpływu na to, co było
między nami. Chciałem ci tylko wyjaśnić, z˙e
131
WŁOSKI MILIARDER
małz˙eństwo moich rodziców nie nauczyło mnie
tworzyć miłej, domowej atmosfery, jakiej prag-
nęłaś.
Wielkie słowa jak na męz˙czyznę, który przez
cały ostatni tydzień rozkoszował się miękkim ko-
cem domowej przytulności. Ale dzięki temu, z˙e
w złości tyle powiedział, mogła zrozumieć, skąd
wzięła się ta jego ostroz˙ność, cynizm i rezerwa
w ich małz˙eństwie. Az˙ dziwne, z˙e po takim dzie-
ciństwie w ogóle jej się oświadczył. Uniosła głowę.
– Naprawdę kupiłeś ten dom dla mnie?
Riccardo rzucił jej lodowate spojrzenie.
Nagle poczuła się o wiele bardziej pewna siebie.
– No, tak, rzeczywiście kupiłeś go dla mnie
– odpowiedziała sobie, rozsmakowując się w tej tak
pochlebnej dla siebie prawdzie. – Styl rustykalny to
niezupełnie to, co najbardziej lubisz, prawda?
Złocista błyskawica rozświetliła jego ocienione
długimi rzęsami oczy.
– Istnieją pewne rustykalne przyjemności, któ-
rymi bym nie pogardził, bella mia.
Przed oczami Vivien pojawiło się rozkoszne
wspomnienie: wysoka trawa, jego namiętność... Je-
szcze po trzech latach pamięć o tym wydarzeniu
była bardzo z˙ywa. Riccardo leniwym, bezszelest-
nym krokiem podszedł bliz˙ej, nie spuszczając z niej
ani na chwilę wzroku. W jego oczach płonął ogień
namiętności.
– No i jak było? – spytał z frywolnym uśmie-
chem.
132
LYNNE GRAHAM
Wciągnęła odurzający zapach jego wilgotnej
skóry i uśmiechnęła się do siebie.
– Potrzebujesz jeszcze mnóstwo ćwiczeń.
Szczupłe palce uniosły jej brodę. Przeturlał ją
pod siebie i mocno objął.
– Czyz˙byś się skarz˙yła, bella mia? Moz˙e więc
jeszcze trochę poćwiczymy?
– Marco pomyśli, z˙e mu zginęliśmy – powie-
działa z poczuciem winy. – Lepiej chodźmy do
niego, zanim zacznie płakać.
Riccardo zgodził się i poszedł pod prysznic.
Vivien została w łóz˙ku. Ciało miała rozkosznie
zrelaksowane i ocięz˙ałe. Najchętniej by zasnęła.
Gdy zadzwonił telefon, niechętnie podniosła słu-
chawkę.
– Vivien, to ty? To naprawdę ty?! – wykrzyki-
wał radośnie podekscytowany, znajomy kobiecy
głos.
To była siostra Riccarda, Serafina. Vivien gwał-
townie usiadła na łóz˙ku, nagle całkowicie rozbu-
dzona.
– Och, Vivien, jak to cudownie! Przyjechałaś
z Riccardem do Palazzetto! Znów jesteście razem!
Więc będziesz na moim ślubie w sobotę! To najlep-
szy prezent, jaki mogłam dostać! Dlaczego nic mi
nie powiedzieliście?
– Zawołam Riccarda... – Vivien rzuciła słuchaw-
kę, jakby ją oparzyła. Nie wiedziała, co powie-
dzieć Serafinie, z którą bardzo się zz˙yła podczas
trwania małz˙eństwa. Gdy odeszła od Riccarda, Se-
rafina gorąco przemawiała za bratem. Teraz Vivien
133
WŁOSKI MILIARDER
straszliwie z˙ałowała, z˙e wówczas nie chciała jej
słuchać.
Próbowała nie czuć z˙alu. Riccardo nawet jej nie
powiedział, z˙e jego siostra wychodzi za mąz˙. Czy
chociaz˙ zamierzał zabrać ją na ślub?
Z ręcznikiem owiniętym wokół bioder i krysz-
tałowymi kropelkami wody lśniącymi na owłosio-
nej piersi Riccardo wyszedł z łazienki i podszedł do
telefonu.
– Serafina organizuje jutro wieczór panieński
i prosi, byś do nich dołączyła. Próbuję ją przekonać,
z˙e takie imprezy nie są w twoim stylu – powiedział
po chwili.
W Vivien zawrzał bunt. Pewnie Riccardo wolał-
by trzymać swoją siostrę z dala od niej, ale nie
pozwoli mu na to.
– Mylisz się. Z radością pójdę. Podziękuj jej za
zaproszenie.
Riccardo spojrzał na nią ze zdumieniem, ale
i z niezadowoleniem. Podał jej słuchawkę i Serafina
znów wybuchnęła entuzjastycznym zachwytem.
W końcu się poz˙egnała.
– Za kogo wychodzi? – spytała Vivien.
– Ma na imię Umberto. Jest architektem... i ma
absolutnego bzika na jej punkcie.
– Cieszę się, z˙e jest szczęśliwa. Czy zamierzasz
mnie zabrać na jej ślub?
– Teraz, gdy wie, z˙e jesteś we Włoszech, chyba
nie mam wyboru.
To nie była miła odpowiedź i Vivien podejrzewa-
ła, z˙e gdyby Serafina nie zadzwoniła, Riccardo nie
134
LYNNE GRAHAM
wziąłby jej ze sobą. W końcu jej pojawienie się na
takiej uroczystości z pewnością wywoła sensację
wśród jego krewnych i znajomych. A jednocześnie,
udzielając tak wymijającej odpowiedzi, Riccardo
uniknął konieczności określenia, co ich właściwie
łączy.
Następnego dnia Riccardo od rana wyszedł spot-
kać się z zarządcą farmy. Vivien zabrała Marca na
ocieniony taras, dała mu zabawki, a sama, przy
filiz˙ance kawy, zabrała się za przeglądanie poczty,
którą nieprzeczytaną przywiozła z Londynu. Wśród
listów znalazła kopertę ze stemplem swojego praw-
nika. Przebiegł ją nieprzyjemny dreszcz.
List był krótki i rzeczowy. Adwokat zawiadamiał
ją, z˙e przez cały zeszły tydzień usiłował się do niej
dodzwonić, ale nie zdołał, więc tą drogą informuje,
z˙e rozwód się uprawomocnił. W rozpaczy zgniotła
list w kulkę.
A więc jest rozwiedziona. Nie jest juz˙ z˙oną
Riccarda. Słabo jej się zrobiło ze złości na własną
bezmyślność. Dlaczego sama nie zatelefonowała do
adwokata, by się dowiedzieć, kiedy upływa termin
uprawomocnienia rozwodu? Jak mogła chować gło-
wę w piasek i mieć nadzieję, z˙e w ostatniej chwili
zdarzy się jakiś cud?
Przeciez˙ Riccardo ją ostrzegł. Mówił, z˙e ich
małz˙eństwo juz˙ nie istnieje. Musiał wiedzieć, z˙e
formalności rozwodowe dobiegły końca. Drz˙ącą
ręką rozprostowała kartkę i sprawdziła datę. Miała
rację. Riccardo wiedział juz˙ od dobrych kilku dni.
135
WŁOSKI MILIARDER
I nie powiedział ani słowa. Ani jednego słowa.
A czego się spodziewała? Riccardo Saracino był
zbyt sprytny na to, by przynosić złe wiadomości,
pomyślała rozdzierana bólem.
W oczach stanęły jej gorące łzy. A więc jej bajka
się skończyła. Moz˙e i chciał z nią sypiać, ale po-
zwolił, by sprawa rozwodowa toczyła się swoim
trybem. Nie zrobił nic, by uratować ich małz˙eństwo,
bo po prostu mu na tym nie zalez˙ało. A jej naiwne
nadzieje były tylko wytworem głupiej wyobraźni.
I co ona teraz ma zrobić? Udawać, z˙e nic się nie
stało i zostać? Czy tez˙ przyznać się do klęski i wyje-
chać?
Po co on ją w ogóle przywiózł do Włoch? Moz˙e
myślał, z˙e sypiając z nią, będzie miał ułatwiony
dostęp do Marca? A moz˙e chciał ją w ten sposób
ukarać za to, z˙e ośmieliła się od niego odejść?
A moz˙e naprawdę na tyle lubił się z nią kochać, z˙e
zapragnął z nią być? A ona się na to zgodziła. Tak.
Gdyby zaproponował uprzyjemnioną seksem wy-
prawę na Marsa, tez˙ by się zgodziła. Czy więc moz˙e
go winić za to, z˙e to ona okazała się taka łatwa?
W drodze do Rzymu paplała bez wytchnienia, by
ukryć swoją rozpacz. Mówiła do Rosy, która przyje-
chała rano, do Marca, ale do Riccarda nie odezwała
się ani jednym słowem.
– Co się z tobą dzieje? – spytał, gdy juz˙ się
rozgościli w willi jego rodziny.
– Nic... Dlaczego miałoby się coś dziać?
– Widzę, z˙e coś jest nie w porządku – oświad-
136
LYNNE GRAHAM
czył twardo, bacznie wpatrując się w jej bladą
twarz.
Udzielała wykrętnych odpowiedzi, az˙ wreszcie
dał spokój. Gdy wyszedł z pokoju, zdjęła obrączkę
i odłoz˙yła ją na blat komody. Obrączka była sym-
bolem ich małz˙eństwa i nie chciała jej dłuz˙ej nosić.
List prawnika uświadomił jej, z˙e nie jest juz˙ męz˙at-
ką, a to, co ją łączy z Riccardem, to zwykły romans.
Jest jego kochanką. To o wiele mniej godna szacun-
ku pozycja niz˙ pozycja z˙ony i o wiele mniej bez-
pieczna niz˙ związek małz˙eński. Sama musi zdecy-
dować, czy się na to zgodzi. Ale nie teraz. Teraz nie
była w stanie myśleć. W tej chwili wiedziała tylko
jedno: nienawidziła Riccarda tak samo mocno, jak
jednocześnie go kochała.
137
WŁOSKI MILIARDER
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
– Nie pójdziesz tak ubrana!
Zupełnie jakby Riccardo nic nie powiedział, Vi-
vien połoz˙yła na rzęsach jeszcze jedną warstwę
tuszu. To, co nosi, nie jest juz˙ jego sprawą. A ubra-
nie miała rzeczywiście diametralnie róz˙ne od tego,
do czego przyzwyczaiła swoje otoczenie. Były z Se-
rafiną na zakupach i ta namówiła ją na króciutką
spódniczkę z kremowej skórki, obcisły, jasnozielo-
ny top i zamszowe botki do kolan.
– To bardzo seksowne szmatki – przyznał Ric-
cardo, usiłując się opanować, co było raczej trudne,
gdy widział zgrabne ciało Vivien w opiętym stroju,
i te jej długie nogi. – Ubieraj się tak dla mnie, ale
przeciez˙ nie moz˙esz w tym wyjść! To nie wypada.
– Myślisz, z˙e jestem za stara na spódniczkę
przed kolana?
– Nie, ale będziesz przyciągać spojrzenia, a tego
nie lubisz. Obcy męz˙czyźni będą się wokół ciebie
tłoczyć – wyjaśnił Riccardo, zastanawiając się chy-
ba po raz setny, co w nią wstąpiło.
I właśnie w tej chwili zauwaz˙ył obrączkę lez˙ącą
na komódce. Przez sekundę miał wraz˙enie, z˙e dostał
cios prosto w splot słoneczny.
– Zdjęłaś obrączkę – stwierdził płaskim tonem.
– Uwaz˙am, z˙e teraz, gdy jesteśmy po rozwodzie,
nie powinnam jej nosić.
– Z
˙
ałuję, z˙e ją zdjęłaś, cara mia – wyznał Ric-
cardo szczerze, usiłując nie zareagować w z˙aden
sposób na to, z˙e wreszcie dowiedziała się o uprawo-
mocnieniu rozwodu. Koncentrował uwagę na ob-
rączce i nagle uświadomił sobie, z˙e ta obrączka ma
dla niego niespodziewanie wielkie znaczenie. – My-
ślę, z˙e jednak powinnaś ją nosić.
– Nie. Nasze małz˙eństwo nalez˙y juz˙ do prze-
szłości i nie czułabym się z nią dobrze.
Zapadło pełne napięcia milczenie. Vivien skoń-
czyła malować rzęsy i zajęła się ustami.
– Kiedy się dowiedziałaś, z˙e sprawa rozwodowa
jest zakończona? – spytał nagle Riccardo.
Powiedziała mu, a potem dodała:
– Chyba się domyślałeś, z˙e do tej pory nie
wiedziałam. Szkoda, z˙e sam mnie nie poinformo-
wałeś.
Riccardo zastanowił się, jak wytłumaczyć coś,
czego wytłumaczyć właściwie się nie da.
– Nie wydawało mi się to takie waz˙ne.
Niemal zazgrzytała zębami ze złości i z˙alu. Dla
niej ich małz˙eństwo było bardzo waz˙ne.
Uzmysławiając sobie, jakie wraz˙enie wywarły
jego słowa, szybko postarał się je naprawić.
– Chodzi mi o to, z˙e waz˙ne jest, z˙ebyśmy byli
razem. A teraz jesteśmy razem...
– I jesteśmy rozwiedzeni! – wybuchnęła Vivien.
– Jesteśmy o wiele szczęśliwsi niz˙ w czasach
małz˙eństwa. Teraz wiemy, co poszło źle, a nie
139
WŁOSKI MILIARDER
potrzebujemy świadectwa ślubu, by rozumieć, z˙e to,
co właśnie mamy, warto zachować.
Wbrew sobie Vivien była pod wraz˙eniem. Jego
słowa przynajmniej świadczyły o tym, z˙e ceni ich
związek i widzi przed nim przyszłość. Ale jed-
nocześnie była zrozpaczona, z˙e nie są juz˙ mał-
z˙eństwem.
Riccardo podał jej obrączkę.
– Proszę, włóz˙ ją z powrotem.
– Juz˙ ci mówiłam, dlaczego nie mogę jej nosić.
– Z trudem opanowała chęć, by mu powiedzieć, z˙e
jez˙eli chce, by nosiła obrączkę, nie powinien był się
z nią rozwodzić.
Spochmurniał.
– Ludzie pomyślą, z˙e jesteś wolna.
– Bo jestem.
– Dannazione... Co to, do diabła, ma znaczyć?
– warknął. – I po co się tak malujesz? – Opanowanie
Riccarda topniało w oczach. – Rzadko uz˙ywasz
chociaz˙by pomadki do ust, a dziś wymalowałaś się
od stóp do głów! Moz˙na by pomyśleć, z˙e idziesz się
łajdaczyć!
– W towarzystwie twojej siostry to chyba nie-
moz˙liwe. – Vivien wstała od toaletki i ukryła
uśmiech. Moz˙e spodziewał się, z˙e dowiedziawszy
się o uprawomocnieniu rozwodu przywdzieje z˙ało-
bę i będzie szlochała gdzieś w kąciku? No więc
z radością go rozczarowała, a jez˙eli jemu się wyda-
je, z˙e ona ma nastrój na zabawę, to tym lepiej.
Usadowiona w ciemnym kącie sali Vivien za-
140
LYNNE GRAHAM
uwaz˙yła Riccarda w momencie, gdy wszedł do
klubu.
Był w towarzystwie, ale widziała tylko jego.
Światła lamp rozświetlały jego ciemną głowę i po-
złacały wysokie kości policzkowe. Serce jej zało-
motało, w piersiach zabrakło tchu.
Po przemyśleniu tego, co Riccardo jej powiedział,
poczuła się spokojniejsza i o wiele mniej zraniona.
Nie było powodu, by się czuć odrzuconą. Zdała sobie
sprawę, z˙e było juz˙ za późno na przerwanie procedu-
ry rozwodowej. Miał rację takz˙e w tym, z˙e rozumieją
się o wiele lepiej niz˙ dawniej. A przynajmniej ona
rozumiała go lepiej i o wiele bardziej kochała. Po
tym, jak go straciła, bardzo cierpiała, ale jednocześ-
nie stała się silniejsza i bardziej samodzielna. Czym
więc właściwie jest obrączka? W kaz˙dym razie nie
daje w magiczny sposób gwarancji szczęścia.
Riccardo usiadł obok i przyciągnął ją do siebie.
Jego palące, ciemnozłociste oczy przykuły jej spo-
jrzenie. Wsunął ręce w jej włosy i namiętnie wpił się
w jej wargi.
– Riccardo – szepnęła bez tchu, przywierając do
niego.
Uśmiech zadowolenia przegonił napięcie z jego
szerokich, zmysłowych ust.
– Pobierzemy się tak szybko, jak tylko uda się to
załatwić.
Spojrzała na niego oszołomiona.
– Dlaczego?
– Bo jesteś o wiele szczęśliwsza jako męz˙atka,
bella mia. A ja chcę, z˙ebyś była szczęśliwa.
141
WŁOSKI MILIARDER
Poczuła się tak, jakby ją spoliczkował. Odsunęła
się od niego. Ogarnęła ją straszliwa pokusa, by go
uderzyć w twarz, ale bała się, z˙e na jednym uderze-
niu nie poprzestanie. Jak on śmiał! Straszliwie ją
upokorzył tymi protekcjonalnymi oświadczynami.
– Oczywiście ja tez˙ będę szczęśliwy – dodał, ale
było juz˙ za późno.
– No to masz kłopot, bo ja nie chcę wychodzić za
ciebie po raz drugi. Raz całkowicie mi wystarczyło.
– Chcesz, z˙ebym tu padł przed tobą na kolana?
– warknął.
Niemal powiedziała, z˙e tak, z˙eby zobaczyć, jak
wybucha. Była na niego wściekła.
– Posłuchaj. Jestem całkowicie szczęśliwa jako
osoba samotna...
– Nie byłaś szczęśliwa dziś po południu – prze-
rwał jej sucho. – Więc co się stało? Czy któryś z tych
męz˙czyzn przyciągnął twoją uwagę?
– To by ci dobrze zrobiło! – W jej oczach koloru
morskiej zieleni zabłysła furia.
– Zabiję go... Jez˙eli jakiś inny męz˙czyzna cię
dotknie, gołymi rękami rozerwę go na strzępy!
– wysyczał. – Przestań pogrywać ze mną w takie
gierki. Dlaczego nie chcesz za mnie wyjść?
– Bo wyjdę za mąz˙ jedynie z miłości. A ty mnie
nie kochasz.
W jego lśniących oczach zobaczyła prawdziwą
frustrację. Czekała. Zacisnął usta. Odepchnęła go.
– Zostaw mnie!
W to pełne napięcia milczenie wdarł się czyjś
głos:
142
LYNNE GRAHAM
– Postawić ci drinka?
Riccardo obrzucił złym spojrzeniem męz˙czyznę,
który podszedł do ich stolika.
– Ona jest ze mną – powiadomił go.
– Widziałem, jak cię odpycha. Czy on ci się
narzuca? – zwrócił się męz˙czyzna do Vivien.
– Nie wtrącaj się – ostrzegł go Riccardo ze
śmiertelnym spokojem. Vivien przebiegł zimny
dreszcz.
Zanim zdąz˙yła coś powiedzieć, Riccardo zerwał
się na nogi i wymierzył tamtemu cios pięścią. Roz-
pętała się gwałtowna bójka.
Było wprost zdumiewające, ilu męz˙czyzn z en-
tuzjazmem włączyło się w tę wolną amerykankę.
Vivien i Serafina, stojąc w bezpiecznej odległości,
nie mogły uwierzyć w to, co widzą. Jednak awan-
tura nie trwała długo. Wkrótce przyjechała policja
i aresztowała Riccarda i wielu innych.
Wyszedł z aresztu dopiero rano. Nie wniesiono
przeciw niemu z˙adnego oskarz˙enia. Paparazzi mieli
swoją chwilę, gdy policjanci wyprowadzali go z noc-
nego klubu. Rano nagłówki gazet krzyczały: ,,Sara-
cino walczy o swoją byłą z˙onę’’.
Drzwi sypialni otworzyły się i Vivien, która
spodziewała się Riccarda, ze zdumieniem zobaczy-
ła siostrę.
– Ciągle jeszcze się na mnie gniewasz? – spytała
Bernice nerwowo. – Przyjechałam bez zapowiedzi,
bo bałam się, z˙e nie będziesz chciała się ze mną
widzieć.
143
WŁOSKI MILIARDER
Vivien wstała i powitała ją uśmiechem.
– Zawsze chętnie cię widzę. Przeciez˙ jesteś mo-
ją siostrą – przypomniała jej spokojnie. – Ale co cię
tu sprowadza?
Bernice spuściła oczy.
– Jest coś, o czym muszę ci powiedzieć. Pewnie
powinnam była to zrobić juz˙ dawno temu, ale
nie chciałam cię ranić. Jednak teraz, gdy z po-
wrotem zeszłaś się z Riccardem, uwaz˙am to za
swój obowiązek.
– O co chodzi? – spytała Vivien, czując, jak
ogarnia ją niepokój.
– Byłam naprawdę w szoku, kiedy dowiedzia-
łam się, z˙e aresztowano go za bójkę – powiedziała
Bernice, nie kryjąc satysfakcji. – Wszystkie gazety
o tym piszą.
– To było zwykłe nieporozumienie... – Vivien
przerwała, widząc w drzwiach Riccarda. Uśmiech-
nął się do niej tak, z˙e serce jej pogalopowało i przy-
łoz˙ył palec do ust na znak, by nie mówiła Bernice
o jego obecności.
– Nie byłabym taka pewna. Mógł potem pobić
równiez˙ ciebie – upierała się Bernice.
– Co ty opowiadasz! – wykrzyknęła Vivien,
widząc, jak w oczach Riccarda rozpala się gniew.
– Nie mówmy o tym więcej.
– Słuchaj, Vivien. Czy nigdy nie zastanawiałaś
się, dlaczego go nie lubię? – kontynuowała Bernice,
tak jakby Vivien w ogóle się nie odezwała. – No
więc ci powiem. To całkiem proste. Kilka miesięcy
po waszym ślubie Riccardo mnie uderzył.
144
LYNNE GRAHAM
Vivien czuła, jak jej twarz zastyga. Nie mogła się
zdobyć na to, by spojrzeć na Riccarda.
– Dlaczego tak długo czekałaś z wyjawieniem
mi tego?
– Nie widziałam potrzeby, skoro i tak się roz-
wodziłaś. Ale teraz, gdy do niego wróciłaś, musisz
o tym wiedzieć.
– Bernice, na ile chcesz mnie tym razem naciąg-
nąć? – odezwał się od progu Riccardo głosem
zimnym jak lód.
Zaskoczona Bernice zaczerwieniła się po nasadę
włosów.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi! – zawołała
piskliwie.
– Nie udawaj. Wymyśliłaś sobie tę dramatyczną
historię, bo chcesz na niej coś zarobić – wyjaśnił
Riccardo spokojnie. – Ale tym razem tego tak nie
zostawię. Zamierzam opowiedzieć Vivien o pew-
nych rzeczach, które robiłaś...
– Nie waz˙ się opowiadać jej kłamstw o mnie!
– syknęła Bernice.
Riccardo uśmiechnął się sardonicznie.
– Mogę udowodnić wszystko, o czym będę mó-
wił. Do tej pory milczałem, by chronić Vivien. Ale
skoro nam grozisz, muszę cię powstrzymać. – Popa-
trzył ze smutkiem na Vivien. – Bernice odebrała
waszemu ojcu wszystko, co miał. Wiele razy spłacał
jej długi. A gdy tylko się pobraliśmy, zaraz zaczęła
z˙ądać pieniędzy ode mnie.
– To nieprawda! – wrzasnęła Bernice.
– Popadła kolejny raz w kłopoty ze swoim
145
WŁOSKI MILIARDER
butikiem i potrzebowała poz˙yczki – kontynuował
Riccardo. – Wiedziałem, z˙e najprawdopodobniej
więcej tych pieniędzy nie zobaczę, ale to twoja
siostra i kochałaś ją. Udzieliłem jej poz˙yczki. I tak,
jak się spodziewałem, nigdy nie zwróciła mi długu.
– On kłamie – przerwała mu Bernice, patrząc
błagalnie na siostrę. – Przeciez˙ chyba wiesz, z˙e
jemu nie moz˙na wierzyć.
– Teraz rozumiem, czemu go szkalowałaś. Nie
chciałaś, z˙ebyśmy się pogodzili i znów byli razem.
– Vivien cięz˙ko westchnęła. Bardzo ją zraniła świa-
domość, z˙e siostra przez czystą chciwość spiskowa-
ła przeciwko niej i kłamała. – Bo jez˙eli Riccardo
dowiedziałby się, z˙e z˙ądasz ode mnie poz˙yczki,
powiedziałby mi o wszystkim. A wtedy straciłabyś
wszelką nadzieję na uzyskanie pieniędzy ode mnie
czy od niego.
– Dlaczego nie posłuchasz, co ja mam do powie-
dzenia na ten temat?! – krzyknęła Bernice. – Dla-
czego wierzysz jemu, a nie mnie?
– Bo zawsze kłamałaś – odparła Vivien niechęt-
nie. – Natomiast Riccardo zawsze mówi prawdę,
nawet najbardziej nieprzyjemną.
– No to sobie z nim zostań! Zobaczysz, jak to się
skończy! – prychnęła Bernice w furii i wybiegła
z pokoju.
Dopiero teraz Vivien pozwoliła sobie spojrzeć na
Riccarda. Wyglądał, jakby był w niezwykłym jak na
niego stanie szoku.
– Daj mi pięć minut – mruknęła i pobiegła za
Bernice.
146
LYNNE GRAHAM
Zastała siostrę w holu całą we łzach.
– Zostań na noc – zaproponowała uprzejmie.
– Jesteś za bardzo zdenerwowana, by wybierać się
w podróz˙.
– Nie mogę znieść, z˙e jesteś dla mnie taka miła
po tym, co właśnie próbowałam zrobić! – załkała
Bernice. – Powinnaś mnie nienawidzić!
– Jesteś moją siostrą i widzę, jak bardzo jesteś
nieszczęśliwa. Tylko to się naprawdę liczy.
Ale Bernice nie potrafiłaby się zdobyć na stanię-
cie twarzą w twarz z Riccardem. Vivien osiągnęła
tylko tyle, z˙e Bernice obiecała pozostać z nią w kon-
takcie.
Gdy wróciła do pokoju, Riccardo odetchnął z ulgą.
– Jesteś niezwykła, cara mia. Tak się bałem, z˙e
jej uwierzysz.
– W chwili gdy tu weszła, od razu wiedziałam,
z˙e coś knuje. – Vivien skrzywiła się. – Powinieneś
był mi powiedzieć o tej poz˙yczce. Byłoby dla niej
lepiej, gdyby musiała ponieść konsekwencje za to,
z˙e nie oddała ci pieniędzy. A tak, tylko popadła
w jeszcze większe długi.
– Ona juz˙ nałogowo wydaje pieniądze, których
nie ma. Chyba potrzebuje profesjonalnej pomocy.
Ale o jej kłopotach moz˙emy porozmawiać później.
Teraz chciałbym cię o coś zapytać. – Zawahał się,
zająknął. – Vivien, potrafisz mi przebaczyć wczo-
rajszy wieczór? – spytał w końcu niepewnie.
– Chyba tak, chociaz˙ mimo garnituru od Ar-
maniego zachowałeś się jak jaskiniowiec – powie-
działa z lekkim rozbawieniem.
147
WŁOSKI MILIARDER
Na policzkach Riccarda wykwitły rumieńce.
– Myślałem, z˙e pójdziesz z tamtym facetem.
Dlatego go uderzyłem.
– Przeciez˙ nie poszłabym z nim!
– Przedtem powiedziałaś, z˙e nie chcesz za mnie
wyjść. To było tak, jakby dach zawalił mi się na
głowę. A byłem juz˙ po kilku kieliszkach. Poczułem
zazdrość...
Vivien przyglądała mu się z fascynacją.
– Dlaczego mi to mówisz?
– Bo nie chcę cię znowu stracić – przyznał
Riccardo szorstko.
– Naprawdę tak ci na mnie zalez˙y? – szepnęła.
Parsknął ponurym śmiechem.
– Jak moz˙esz nawet pytać? W całym z˙yciu zale-
z˙ało mi tylko na tobie. Moz˙e twoim zdaniem mam
dziwny sposób okazywania tego, ale to była samo-
obrona... Nie wiedziałem, jak wiele dla mnie zna-
czysz, póki nie odeszłaś dwa lata temu.
Vivien stała nieruchomo, niemal bała się poru-
szyć, by nie zniechęcić go do mówienia.
– I jak się wtedy czułeś? – szepnęła.
– Jakbym juz˙ nie z˙ył, bella mia – wykrztusił
Riccardo drz˙ącym głosem. Patrzył na nią ze smut-
kiem. – Potrzebowałem roku, by zacząć spotykać
się z innymi kobietami, a i tak musiałem sobie
wyobraz˙ać, z˙e to ty...
Słysząc to z˙ałosne, wypowiedziane ochrypłym
głosem wyznanie, z trudem powstrzymała łzy.
– Więc dlaczego nie przyszedłeś do mnie?
– Przez dumę. Uwaz˙ałem, z˙e to ty powinnaś do
148
LYNNE GRAHAM
mnie przyjść. A gdy się nie pojawiłaś, zrozumiałem,
z˙e jesteś silna. Ale gdy to udowodniłaś, jak ja
mógłbym się okazać na tyle słaby, z˙eby uganiać się
za tobą? Nawet przed sobą nie chciałem przyznać,
z˙e bez ciebie jestem nieszczęśliwy.
– Nie zniosłabym po raz drugi takiego bólu
– wyznała Vivien przez łzy. – Ja tez˙ byłam nie-
szczęśliwa bez ciebie.
– Gdy przyszłaś do mnie do biura, doznałem
prawdziwego szoku. Chciałem cię mieć z powrotem
i jednocześnie bałem się. Bałem się, z˙e znów mnie
zranisz – wyznał z widocznym trudem. – Wierzy-
łem, z˙e chcę cię ukarać, a potem powoli zacząłem
rozumieć, z˙e w rzeczywistości nie to starałem się
zrobić...
– Nie to? – Vivien juz˙ gubiła się w jego wyjaś-
nieniach.
– Pozwoliłem, by formalności rozwodowe szły
swoim trybem, bo musiałem się przekonać, czy
zostaniesz ze mną, nawet gdybyśmy nie byli mał-
z˙eństwem. Sprawdzałem cię jak głupi dzieciak...
Chciałem, z˙ebyś udowodniła, z˙e mnie kochasz.
Po jej policzkach łzy pociekły strumieniem. Juz˙
nie mogła ich powstrzymać.
– Ja tez˙ chciałam, z˙ebyś mi to udowodnił... więc
wszystko jest w porządku.
Wpatrzył się w nią z niepokojem.
– Nie wiem, jak mam ci to udowodnić, ale
naprawdę cię kocham.
Pomyślała o bójce, w którą się wdał wczoraj.
Pomyślała o strachu, jaki przez˙ył przed chwilą, gdy
149
WŁOSKI MILIARDER
była tu Bernice. Pomyślała o brawurze, za którą
ukrywał niepewność. I pomyślała tez˙ o sposobie,
w jaki przezwycięz˙ył swój chłodny sposób bycia
i zmusił się do mówienia, bo bał się ją stracić.
Pofrunęła w jego ramiona i mocno go przytuliła.
– Po prostu mi powiedz, a ja ci uwierzę.
– Kocham cię, amata mia.
Ogarnęła ją błogosławiona szczęśliwość.
– Ja tez˙ cię kocham. Oz˙enisz się ze mną?
Riccardo znieruchomiał.
– Myślałem, z˙e to ja powinienem o to spytać.
– Ale nie byłeś wystarczająco szybki – odpowie-
działa wesoło – więc ja się o to zatroszczyłam. No to
jak? Oz˙enisz się ze mną czy nie?
– Tak. Oz˙enię się z tobą.
– Okej... Ale mam kilka malutkich warunków.
– Mianowicie? – spytał z lekkim strachem.
– Och, nie bój się. Nie są specjalnie uciąz˙liwe.
Po prostu: krótsze godziny pracy, podróz˙e słuz˙bowe
tylko przy wyjątkowych okazjach, jeszcze dwoje
dzieci...
– I mnóstwo, ale to mnóstwo seksu. – Riccarda
tez˙ ogarnął wesoły nastrój. – I jeszcze jeden waru-
nek: juz˙ nigdy nie zdejmiesz obrączki. Więc kiedy
bierzemy ślub?
– Kiedy tylko będziesz chciał – odparła roz-
promieniona. Była pewna, z˙e tym razem wszystko
pójdzie dobrze.
Rok później urodziła im się córeczka. Dali jej na
imię Pia.
150
LYNNE GRAHAM
Jedenaście miesięcy wcześniej wzięli w Londy-
nie cichy ślub. A potem ich z˙ycie wyglądało jak
długi miesiąc miodowy. Zalez˙nie od nastroju prze-
nosili się to do Anglii, to do Włoch, gdzie Riccardo
otworzył biuro we Florencji. W Il Palazzetto wybu-
dował dla Vivien eksperymentalną paprociarnię.
Gdy była w ciąz˙y z Pią, napisała wspaniałą ksiąz˙kę
o historii badań nad paprociami. Ksiąz˙ka zdobyła
wielkie uznanie wśród botaników.
Bernice tez˙ w końcu wszystko ułoz˙yło się pomyśl-
nie. Wyszła za bogatego bankiera, a z Vivien od
czasu do czasu spotykały się na lunchu w Londynie.
Jock stał się bardzo znanym psem po tym, gdy
pewien magazyn opisał, jak to został uratowany od
śmierci. Nie popadł w samouwielbienie tylko dlatego,
z˙e na szczęście nie umiał czytać. Riccardo i on bardzo
się polubili, chociaz˙ z˙aden by się do tego nie przyznał.
Jock kaz˙dego wieczoru czekał przy drzwiach na
powrót Riccarda, a Riccardo przynosił mu pyszne,
szpikowe kości i czekoladowe ciasteczka.
Vivien z kaz˙dym dniem była coraz bardziej zako-
chana w swoim męz˙u. Trzy miesiące po narodzeniu
Pii Riccardo wszedł do pokoju dziecinnego. Marco
spał juz˙ po całym dniu szaleństw, a Vivien układała
do snu córeczkę. Pia spojrzała na nich sennymi
oczami i rozkosznie ziewnęła.
Riccardo cicho się roześmiał.
– O tej porze są wreszcie tacy spokojni.
– To magiczne miejsce – szepnęła Vivien, bo
rozkoszowała się ciszą i spokojem, jakie znalazła
w Il Palazzetto.
151
WŁOSKI MILIARDER
Riccardo przesunął ręką po jej włosach, a potem
pogłaskał po policzku. Patrzył na nią z miłością
i zachwytem.
– Jesteś jak złoty pył w naszym z˙yciu, amata
mia.
Przytuliła się do niego i rozchyliła usta pod jego
chciwymi, zmysłowymi wargami. Wiedziała, z˙e
jest kochana, i czuła się absolutnie szczęśliwa.
W bezpiecznym kręgu jego ramion znalazła swój
wymarzony dom.
152
LYNNE GRAHAM