ALAN
LOY
MCGINNIS
S
ZTUKA MOTYWACJI
(
TŁUMACZYŁ
:
W
ŁADYSŁAW
W
OJCIECHOWSKI
)
SCAN-
DAL
W ten sposób powstało seminarium zatytułowane „Sztuka motywacji", które szybko
zaczęło cieszyć się sporym powodzeniem. Z początku prowadziłem wykłady dla wyższych
urzędników w takich firmach jak IBM. Im dłużej zaś pracowałem z ludźmi zajmującymi
kierownicze stanowiska, tym lepiej rozumiałem, że nasz zdominowany przez technikę świat
potrzebuje przywódców, którzy wiedzą, jak zajmować się ludźmi, jak eliminować tarcia i
zachęcać innych do samodoskonalenia.
Później okazało się, że problem ten cieszy się większym zainteresowaniem.
Stwierdziliśmy, że większość ludzi stosuje te same techniki motywacji w domu. Duże
zaciekawienie okazały matki. Odkryłem, że niemal każdy człowiek zachęca innych do zmian-
gdy sugeruje przyjacielowi, że powinien schudnąć, przekonuje o czymś dzieci lub stara się
wyciągnąć kogoś z depresji I albo robi to dobrze, albo źle.
W książce tej, pragnę przekazać wspomniane zasady tak, aby każdy potrafił je dobrze
wykorzystywać. Jeżeli będziemy je stosowali w codziennych kontaktach z innymi ludźmi, w
pewnej chwili stwierdzimy, że posuwamy się do przodu w zadziwiającym tempie. Ale
ważniejsze jest to, że ludzie będą nam za to naprawdę wdzięczni, bo jak powiedział Emerson,
amerykański eseista i poeta, podstawową potrzebą człowieka jest to, żeby mieć kogoś, kto go
natchnie tak, by stał się tym, kim może i pragnie być.
12 ZASAD WYDOBYWANIA Z LUDZI TEGO, CO W NICH
NAJLEPSZE
1. Od ludzi, którymi kierujesz, oczekuj tego, co najlepsze
2. Zauważaj potrzeby drugiego człowieka
3. Wysoko ustawiaj poprzeczkę doskonałości
4. Stwórz środowisko, w którym niepowodzenie nie oznacza przegranej
5. Jeśli ktoś zdąża tam, gdzie ty - dołącz do niego
6. Wykorzystuj wzorce, by zachęcać do sukcesu
7. Okazuj uznanie i chwal osiągnięcia
8. Stosuj mieszankę wzmacniania pozytywnego i negatywnego
9. Potrzebę współzawodnictwa wykorzystuj w sposób umiarkowany
10. Nagradzaj współpracę
11. Pozwalaj, by w grupie zdarzały się burze
12. Staraj się własną motywację utrzymywać na wysokim poziomie
Najpotężniejszą bronią na ziemi jest rozpalona ludzka dusza.
Ferdynand Foch
PSYCHOLOGIA INSPIRACJI
Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, drogi Czytelniku, nad tym, jak niektórzy ludzie
potrafią wydobywać z innych to, co w nich najlepsze? Oni po prostu wiedzą, jak tych,
którymi kierują, zmobilizować do dodatkowego wysiłku. Wszyscy ich znamy - to
nauczyciele, dyrektorzy firm, a także trenerzy drużyn baseballowych i matki. Choć często nie
mogą się poszczycić pięknym wyglądem ani nadzwyczajną inteligencją, mają jednak talent do
inspirowania innych. Dzięki tej zdumiewającej umiejętności odnoszą sukcesy prawie we
wszystkim, co robią.
Są też jednak tacy ludzie, którzy budzą w nas to, co najgorsze. W ich towarzystwie
czujemy się niezręcznie, niestosownie, zachowujemy się w sposób negatywny, który później
dziwi nas samych. Perswazje takich osób zawsze zmieniają się w końcu w wykład i chociaż
być może pragną nas zainspirować, w rzeczywistości tylko zbijają nas z tropu.
ŹRÓDŁA INSPIRACJI
Zawód psychoterapeuty pozwala mi obserwować, jak wzajemnie na siebie wpływamy,
i zastanawiać się nad źródłami inspiraq'i. Spotykając ludzi sukcesu, pytałem: „Skąd wzięła się
twoja motywacja? Kto ci wskazał właściwą drogę i jak tego dokonał?" Gromadząc informacje
i studiując biografie wielkich przywódców, zacząłem sobie uświadamiać, że w interesach, w
polityce, w rodzinie i właściwie w każdym aspekcie życia motywacja ogranicza się zaledwie
do kilku zasad. Okazuje się, że tacy ludzie jak trener drużyny amerykańskiego footballu z
Uniwersytetu w Alabamie - John Bryant, manager Lee lacocca - szef korporacji Forda, a
potem Chryslera czy Matka Teresa z Kalkuty stosują podobne metody zachęcania innych do
działania i że ich otoczenie reaguje w bardzo podobny, dający się przewidzieć sposób. W
dalszych rozdziałach przyjrzymy się wielu takim przywódcom i stosowanym przez nich
metodom pobudzania zwykłych ludzi do nadzwyczajnego wysiłku. Mam nadzieję, że uda mi
się wskazać, jak ty sam, Czytelniku, możesz wykorzystywać te metody w swych codziennych
kontaktach z innymi ludźmi.
Zasady przedstawione w tej książce, a jest ich dwanaście, są niezwykle proste. Może
je opanować dosłownie każdy, jeśli tylko naprawdę pragnie pomagać innym. Nie twierdzę, że
takie umiejętności zdobywa się bez wysiłku. Zmiana nawyków jest zadaniem wyjątkowo
trudnym, a opanowanie sztuki motywacji wymaga ciężkiej pracy. Jednak przy odrobinie
wytrwałości i w tej dziedzinie każdy może zostać ekspertem. Nikt nie rodzi się z darem
inspiracji - tego trzeba się nauczyć. I to na ogół samemu.
SIŁA INSPIRATORA
W tej kwestii szerzy się ostatnio pewien zupełnie błędny pogląd, że nikt nikogo nie
inspiruje, a cała motywacja musi pochodzić z wnętrza człowieka. Ale przypomnijmy sobie
czasy, gdy byliśmy u szczytu formy. Czyż nie była ona wynikiem wpływu innego człowieka?
Może nauczyciela, który potrafił wydobyć z nas coś więcej i tak zainteresować jakimś
problemem, że całymi nocami ślęczeliśmy nad książką. A może szefa, który pracę czynił
zabawą i umiał tak zespolić grupę pracowników, że dawali z siebie więcej niż można na co
dzień oczekiwać. Wellington stwierdził, że obecność Napoleona na polu walki równała się
walce przeciwko dodatkowym 40 000 żołnierzy. A zatem to prawda, że przywódca może
wywierać wpływ na ludzi.
Gdy w czerwcu 1940 roku Francja uległa Hitlerowi, po raz drugi w ciągu dwudziestu
pięciu lat nad całą Europą zaległa ponura noc. Niemcy natychmiast rozpoczęły przygotowania
do inwazji na Wielką Brytanię. Związek Sowiecki stał na uboczu, Stany Zjednoczone
Ameryki Pomocnej nie bardzo chciały angażować się w wojnę i większość ekspertów
wojskowych przewidywała, że Anglia, kiepsko uzbrojona i słabo przygotowana, w ciągu
kilku tygodni załamie się pod naporem inwazji. Tylko że w tych ponurych przypuszczeniach
nie brano pod uwagę pewnego sześćdziesięciopięcioletniego polityka, który po wielu
ż
yciowych doświadczeniach 10 maja objął stanowisko premiera. Siedem następnych miesięcy
1940 roku zdecydowało o dalszym biegu współczesnej historii. Anglia, a może i cały
zachodni świat, zawdzięcza swoje istnienie zdolnościom Winstona Churchilla, jego
niezwykłej umiejętności rozbudzania nadziei w zrezygnowanych i przerażonych ludziach.
Ż
eby docenić siłę wpływu tego człowieka, wystarczy pomyśleć o brytyjskich
rodzinach, gromadzących się w salonach i słuchających dobiegającego z radioodbiornika
tubalnego głosu ich premiera:
Bitwa o Francję już się zakończyła. Spodziewam się, że wkrótce zacznie się bitwa o
Brytanię. Od tej bitwy będzie zależało przetrwanie cywilizacji chrześcijańskiej. Z pewnością
już niedługo cała furia i potęga wroga zwróci się przeciwko nam, Hitler wie, że albo nas
złamie tu na tej wyspie, albo przegra wojnę...
Dlatego zmobilizujmy się i postępujmy tak, żeby - jeśli Imperium Brytyjskie i jego
Wspólnota przetrwa - za tysiąc lat ludzie mówili: „ To była ich najwspanialsza godzina".
Spoglądając wstecz na bohaterski opór, jaki Anglia stawiła Hitlerowi, musimy
przyznać, że istotnie: to była najwspanialsza godzina Anglii. Lecz gdyby Churchillowi nie
udało się rozbudzić woli życia współobywateli, być może bohaterstwo jego narodu nigdy by
się nie uzewnętrzniło.
TĘSKNOTA ZA MOTYWACJĄ
Historia pokazuje, że prawie w każdej sferze życia istnieje próżnia, którą może
wypełnić ten, kto tylko potrafi stworzyć odpowiednią wizję, a potem energię ludzką
skierować ku wspaniałym celom.
Zdaniem niektórych przywódców ludzie są zasadniczo leniwi i nie chcą żadnej
zachęty. Z taką opinią spotykamy się w wypowiedziach ludzi kierujących handlem, gdy
mówią, że w sprzedawcach nic nie jest w stanie rozniecić ognia, a także w narzekaniach
nauczycieli, gdy mówią, że uczniom zwyczajnie brak motywacji.
Tymczasem R. J. Wlodkowski, profesor z University of Wisconsin, twierdzi, że nie
ma ludzi całkowicie pozbawionych motywacji. Proponuje bardziej precyzyjne stwierdzenie:
„Ten chłopiec nie ma motywacji do uczenia się ze mną". Przecież podczas wyprawy na ryby
Harry poderwie się z łóżka o trzeciej nad ranem i okaże mnóstwo zainteresowania. Wystarczy
popatrzeć, jak zdecydowanie pracownicy wyjeżdżają po pracy z parkingu, by zrozumieć, że
nie cechuje ich lenistwo. Spieszą się do swoich wieczornych zajęć, chociaż niektóre na pewno
będą wymagały większego wysiłku niż praca w fabryce.
A zatem rola przywódcy nie polega na tym, żeby ludzi leniwych zmieniać w
pracowitych. Chodzi raczej o skierowanie istniejącej już energii ku godniejszym celom.
Ludzie nie cierpią bezczynności i nudy. Zazwyczaj są zadowoleni z szefa, który potrafi ich
nauczyć, jak cieszyć się pracą, albo z nauczyciela, który wie, jak wpoić uczniom zamiłowanie
do nauki, dzięki czemu gładko mija każdy szkolny dzień.
O PEWNEJ MATCE, KTÓRA ZACHĘCAŁA SWOJE DZIECI
Rancho Łazy B. Ranch to 260 mil kwadratowych ziemi na granicy Nowego Meksyku
i Arizony. Jest własnością rodziny Dayów od roku 1881. Gdy Harry'emu i Adzie Mae Day
miało się urodzić pierwsze dziecko, pojechali do szpitala w odległym o 200 mil El Paso. Ich
ż
ycie nie było łatwe. W czteroizbowym domu, zbudowanym z suszonej na słońcu cegły, nie
było bieżącej wody ani prądu. W okolicy nie było szkoły. Można by pomyśleć, że
perspektywy intelektualnego rozwoju ich córeczki Sandry przy tak ograniczonych
możliwościach rysują się raczej nieciekawie.
Ale Harry i Ada Mae byli marzycielami i nie pozwalali, żeby otoczenie w jakikolwiek
sposób ich ograniczało. Po śmierci ojca Harry przejął farmę zamiast rozpoczynać studia w
Stanford University, ale nigdy nie stracił nadziei, że pewnego dnia jego córka będzie tam
studiować. Ada Mae prenumerowała takie gazety i czasopisma jak „Vogue" i „The New
Yorker". Gdy Sandra skończyła cztery lata, matka zaczęła uczyć dziecko domową metodą
Calverta, a później dopilnowała, żeby dziewczynka chodziła do najlepszych szkół. Brat
Sandry Alan opowiadał, że pewnego lata cała rodzina wsiadła do samochodu i wyruszyła na
wyprawę do stolic stanowych na zachód od Missisipi. „Zwiedziliśmy wszystkie najciekawsze
miejsca, w końcu jednak musieliśmy wracać do domu".
Sandra rozpoczęła studia w Stanford, potem ukończyła wydział prawniczy i
ostatecznie została pierwszą sędziną Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. Na
uroczystość zaprzysiężenia przyjechała cała rodzina Dayów. Podczas ceremonii Alan uważnie
obserwował, jak siostra wkłada togę, a potem zbliżył się do miejsca, gdzie siedziała wśród
innych sędziów. Sandra rozejrzała się, zauważyła swoich najbliższych, popatrzyła na nich i
wtedy z jej oczu popłynęły łzy.
Co sprawia, że kobieta pokroju Sandry Day O'Connor może tak wiele osiągnąć?
Inteligencja - z pewnością tak. I dużo wewnętrznego uporu. Ale jej sukces to również dzieło
zdecydowanej kobiety z niewielkiego rancho, która godzinami czytała dzieciom książki. To
jest także zasługa rodziców pokazujących dzieciom różne godne zainteresowania miejsca.
INSPIRACJA NIE JEST MANIPULACJĄ
W tym miejscu muszę kategorycznie stwierdzić, że nie chcę tu mówić o manipulacji.
W ostatnim dziesięcioleciu wydano wiele książek, które uczą, jak wyjść na prowadzenie
stosując zastraszanie i krocząc „po trupach" podwładnych. Jeżeli szukacie tego rodzaju porad,
to kupując tę książkę straciliście pieniądze. Lepiej zwróćcie ją, bo nie dowiecie się z niej, jak
innych ludzi naginać do własnych potrzeb. Moja książka mówi o motywacji, a nie o
manipulacji. Różnica jest wyraźna. Manipuluje ten, kto nakłania ludzi, żeby robili to, co jest
najlepsze dla niego samego. Inspiratorem zaś jest ten, kto wytycza cele korzystne dla obu
stron, a potem łączy wysiłki w bardzo skutecznym, wysoce moralnym partnerstwie, by cele te
osiągnąć.
DLACZEGO KAŻDY PRZEDSIĘBIORCA MUSI BYĆ
PSYCHOLOGIEM
Sukces finansowy na ogół zależy bardziej od umiejętności kierowania ludźmi niż od
ciężkiej pracy i wiedzy. Niejeden człowiek robi błyskotliwą karierę dzięki olbrzymiej wiedzy
technicznej. Ale gdy osiągnie poziom, na którym dalszy sukces jest uzależniony od wysiłku
innych, zwyczajnie grzęźnie, bo nie nauczył się sztuki pomnażania sukcesu przez motywację.
Pewien pracujący w przemyśle psycholog twierdzi, że awans szeregowych
pracowników w 90% zależy od ich wiedzy technicznej. O awansie na stanowiskach
kierowniczych w 50% procentach decyduje wiedza techniczna, a w 50% umiejętności
porozumiewania się z innymi ludźmi. Jeśli chodzi o osoby zajmujące stanowiska
dyrektorskie, tylko w 20% o awansie decyduje wiedza techniczna i aż w 80% umiejętność
kierowania ludźmi. A zatem gdy człowiek wchodzi na wyższy szczebel drabiny zarządzania,
stosunek umiejętności do wiedzy ulega całkowitemu odwróceniu.
Goethe, znakomity niemiecki poeta okresu romantyzmu stwierdził, że nawet
największy geniusz niewiele jest wart, jeśli próbuje wykorzystywać wyłącznie własne
umiejętności. Tymczasem prawa tego nie zna zadziwiająco dużo ciężko pracujących ludzi,
którym ciągle „brakuje odrobiny szczęścia". Ludzie ci nie realizują swoich wielkich celów,
ponieważ nie opanowali sztuki inspirowania innych. Ci natomiast, którzy wysuwają się do
przodu, mimo że często nie są szczególnie wybitni, mają jedną, szczególną cechę - ich
podwładni zawsze mają o wiele wyższą wydajność od innych. Chociaż tacy szefowie
niekoniecznie pracują po nocach, to gdy pracują, wykorzystują swój czas na organizowanie i
inspirowanie pracowników.
James Schorr, wiceprezes Holiday Inns Inc., uważa, że dobry manager lepiej rozumie
ludzkie zachowania niż cybernetykę jakiejkolwiek specjalności funkq'onalnej. Innymi słowy,
ktoś o rzeczywistych umiejętnościach inspiratorskich dochodzi na szczyt szybciej niż ktoś
rzeczywiście genialny. Kiedy Andrew Carnegie, amerykański przemysłowiec i działacz
charytatywny zatrudnił Charlesa Schwaba na stanowisko administratora swego imperium
stalowego, ten w szybkim czasie został pierwszym człowiekiem w historii zarabiającym
milion dolarów rocznie na stanowisku pracownika najemnego. Kiedyś zapytano go, jak to się
dzieje, że zarabia 3000 dolarów dziennie. Może dzięki wiedzy o produkcji stali? Schwab
uśmiechnął się i powiedział: „Bzdura! Dla mnie pracuje wielu ludzi, którzy o produkcji stali
wiedzą więcej niż ja". Schwabowi dlatego tak dobrze płacono, że potrafił inspirować innych
ludzi: „Moją najlepszą cechą jest umiejętność rozbudzania w ludziach entuzjazmu".
Każdy przywódca, który potrafi robić to samo, może dojść, gdzie tylko zechce, i sam
dyktować warunki finansowe.
BUDOWANIE MORALE
Do tej pory mówiliśmy o sztuce motywacji i o wpływie, jaki jeden człowiek wywiera
na drugiego. Tymczasem na większość ludzi, z którymi pracujemy, wpływ wywiera jeszcze
coś innego. Tym silnie oddziałującym elementem jest grupa.
Gdy rodzinę, klasę lub spółkę tworzy troje lub więcej ludzi, zaczyna działać osobliwa
chemia - uwidacznia się ogromny wzajemny wpływ. W niektórych grupach często tworzy się
pewien rodzaj niszczącej elektryczności. Kilku niezadowolonych pracowników lub grupa
krytycznie nastawionych członków klubu może, jeśli nikt odpowiednio się nimi nie zajmie,
stworzyć silne pole negatywne. I jeżeli przywódca nie umie rozładowywać tego rodzaju
wpływów, wcześniej czy później cała organizacja eksploduje.
Gdy w grupie wyzwala się masa krytyczna
Jak hamować takie negatywne wpływy? Istnieją dwa sposoby.
Pierwszy - wykorzystywany przez wszystkich, którzy potrafią tworzyć odpowiednią
atmosferę: dopuszczaj w grupie pewną dozę konfliktu. Gdy pojawiają się negatywne
oddziaływania, nie wpadaj w panikę, przeciwnie - spodziewaj się ich i odpowiednio do nich
przygotowuj. Problemy moralne rzadko kiedy wymkną się wam z rąk, jeśli stworzycie
swoiste korytarze porozumienia dla niezadowolonych uczniów lub pracowników. W
następnych rozdziałach będziemy omawiać sztukę panowania nad konfliktami i sposoby
nakłaniania ludzi do współpracy przy minimalnej ilości spięć.
Eksperci inspiracji wykorzystują jednak jeszcze drugi sposób: tak zestawiaj ludzkie
osobowości, żeby od samego początku zbudować pozytywny pod względem intelektualnym
zespół.
Zasada działa następująco: ponieważ entuzjazm jest zaraźliwy, ludzie będą
inspirowani, w czasie gdy kontaktują się z innymi, silnie zmotywowanymi osobami. W
końcu, gdy optymizm osiągnie wystarczająco wysoką temperaturę, ogień płonie sam. Zatem
gdy mądry szef znajduje ludzi potrafiących wspaniale działać, natychmiast ich ze sobą
kontaktuje. Człowiek nastawiony entuzjastycznie potrafi podtrzymywać płonący w innych
ludziach ogień.
Pomyślmy przez chwilę o prezesach towarzystw lub dyrektorach wielkich organizacji.
Gdyby polegali wyłącznie na własnym entuzjazmie, by z jego pomocą rozpalać innych ludzi,
musieliby nieprzerwanie krążyć po swojej organizacji. Tymczasem mądry szef wykorzystuje
dynamikę grupy. Wie, że odpowiednim postępowaniem szybciej zainspiruje dziesięć osób
podczas jakiegoś spotkania niż w dziesięciu rozmowach w cztery oczy. Podtrzymuje zatem
stały kontakt między osobami myślącymi pozytywnie i dzięki temu nie dopuszcza, by ich
wiara wygasła. W pewnym momencie pojawia się masa krytyczna, a wówczas może się
zdarzyć coś dziwnego i wspaniałego: ludzie zaczną promieniować entuzjazmem o wiele
większym niż suma entuzjaz-mów poszczególnych jednostek.
Siła
ogólnego
nastroju
duchowego
została
potwierdzona
w
badaniach
przeprowadzonych ostatnio w takich firmach jak 3M, Frito -- Lay, Procter & Gamble oraz
IBM. Okazało się, że firmy te odnoszą sukcesy w czasach dobrych i złych, ponieważ każda z
nich stworzyła własną „kulturę". Nowy pracownik takiej firmy dowiaduje się, że „my tutaj
pracujemy w pewien określony sposób". Atmosfera wspólnych celów i wartości kieruje ludzi
we właściwą stronę, eliminuje zamieszanie i oszczędza czas.
Taki duch koleżeństwa istnieje również we wszystkich dobrych rodzinach, dzięki
czemu dzieci osiągają o wiele więcej niż przeciętnie. Ktoś z zewnątrz może przypisywać
sukces takich dzieci ich wysokiemu ilorazowi inteligencji, podczas gdy w rzeczywistości
chodzi o coś ważniejszego niż inteligencja. To coś wywodzi się z tworzonej w rodzinie
atmosferze, z entuzjazmu, ze swoistej kultury. Członkowie rodziny dążą do wspólnych celów
i wzajemnie zachęcają się do doskonałości.
ZŁOŻONOŚĆ INSPIRACJI
Nikt nie wie, dlaczego jedna grupa tworzy zespół osiągający sukcesy, a inna
samobójczy tłum. Podobnie nie znamy wszystkich powodów, dla których jedni ludzie pragną
prześcignąć drugich, a inni takiej potrzeby nie odczuwają. Istnieją liczne czynniki, związane
najogólniej z atmosferą i fizjologią, z czasem i miejscem. W książce tej nie próbuję nikogo
przekonać, że dzięki jednej magicznej technice całkiem przeciętnie uczące się dziecko można
zamienić w geniusza albo mało wydajnego pracownika w tytana pracy. Prezentowane zasady
mogą pomóc inspirować ludzi tak, żeby zdobywali się na większy wysiłek.
Przez dwanaście lat drużyna Green Bay Packers wygrywała zaledwie 30% meczów, a
w roku 1958 podupadła prawie całkowicie. Ale w roku 1959 zjawił się nowy trener - Vince
Lombardi. Podczas trwającej dziewięć lat trenerskiej pracy Lombardiego Packersi mieli
dziewięć zwycięskich sezonów, wygrywali w 75% i zdobyli pięć tytułów mistrzów NFL.
Jak wytłumaczyć ten nieprawdopodobny zwrot? Frank Gifford, specjalista w
dziedzinie psychologii i socjologii sportu twierdzi, że wiedza Lombardiego nie odegrała
ż
adnej roli, bo inni trenerzy o strategii ł taktyce wiedzieli równie dużo. Chodziło raczej o jego
umiejętność zachęcania zawodników. Lombardi potrafił wydusić dodatkowe 10% z każdego
swojego zawodnika, stwierdził Gifford. Wystarczy dziesięć procent pomnożyć przez
czterdziestu ludzi w czternastu meczach podczas jednego sezonu, a wygraną ma się w
kieszeni.
W niniejszej książce przyjrzymy się sukcesom wielu przywódców, którzy podobnie
jak Lombardi wiedzieli, jak podległych im ludzi nakłonić do dodatkowego wysiłku.
Wykorzystując te zasady, powinniśmy wykrzesać te dodatkowe 10% również ze swojej
grupy. A może właśnie tego brakuje nam do wygranej.
Najważniejszą rzeczą,
jakiej nauczyłem się podczas mojego długiego życia,
jest to, że drugi człowiek staje się godnym zaufania,
kiedy mu się ufa. Na pewno taki nie będzie,
jeśli inni mu nie zaufają i będą to okazywać.
Henry L. Stimson
OCZEKIWAĆ TEGO, CO NAJLEPSZE
Trzy miesiące po zakończeniu dwudziestopięcioletniego stażu pracy w firmie
handlowej i przejściu na emeryturę Mary Kay Ash postanowiła założyć własną firmę. Jej
adwokat i wielu znajomych uważało, że oszalała, gdy oszczędności całego życia w kwocie
5000 dolarów bardzo ryzykownie zainwestowała w stworzenie firmy kosmetycznej. Ale pani
Ash głęboko wierzyła, że jej przekonania sprawdzą się w świecie interesów.
W roku 1983, po dwudziestu latach istnienia firmy, wartość sprzedaży wyniosła 323,8
miliona dolarów. W ciągu ostatnich pięciu lat zyski sięgały 40%, co w amerykańskim
przemyśle oznacza bardzo wysoki poziom. Jedno jest w tej firmie absolutnie niepowtarzalne:
W przedsiębiorstwie Mary Kay Cosmetics więcej kobiet zarabia rocznie ponad 50 000
dolarów niż w jakiejkolwiek innej firmie na świecie.
Na czym polega sekret takiego sukcesu? Po części jest on wynikiem bardzo
pozytywnej postawy, jaką pani Ash okazuje wobec każdego swojego pracownika: „Pragnęłam
stworzyć firmę, która da kobietom możliwość osiągnięcia wszystkiego, na co je tylko stać".
Pani Ash jest najwyraźniej pewna, że pracujący dla niej ludzie są w stanie dokonać
wszystkiego. Kiedy wchodzi się do złocistego budynku, w którym mieści się zarząd
przedsiębiorstwa, od razu zwraca się uwagę na wielkie fotografie krajowych szefów
sprzedaży.
Niektóre firmy, pragnąc dobrze się zaprezentować, wykorzystują malowidła, rzeźby
lub wzory swoich produktów - mówi Mary Ash. -Tymczasem my chcemy, żeby wchodząc do
nas ludzie zrozumieli, że jesteśmy firmą dla ludzi.
Niestety, nazbyt często bywa tak, że kiedy człowiek zostaje szefem, szybko zmienia
się w policjanta. Ponieważ ma dużą wiedzę i doświadczenie, myśli, że powinien patrzeć
innym na ręce, doszukiwać się w nich wad i zniechęcać do oszustw. Przyjmując rolę psa
łańcuchowego taki szef błyskawicznie tworzy wokół siebie wrogie stosunki, przez co
pracownicy nie przejawiają żadnej woli współpracy. Natomiast dobry manager lub dobry
nauczyciel nie traci czasu na roztrząsanie niepowodzeń swoich podwładnych. Zamiast tego
szuka w nich siły, którą inni przeoczyli, oraz sposobów rozbudzenia talentów w grupie.
Jeśli chodzi o motywację, postawa nauczyciela w stosunku do uczniów lub szefa do
pracowników bardziej niż cokolwiek innego stanowi o niepowodzeniu lub sukcesie. Gdy
ludzie wiedzą, że oczekuje się od nich rzeczy dobrych, na ogół starają się spełnić te
oczekiwania. Ale gdy spodziewać się po nich tego, co najgorsze, złe wyniki osiągną z
zadziwiającą dokładnością.
Zatem pierwsza zasada i jednocześnie cecha dobrego inspiratora brzmi następująco:
OD LUDZI, KTÓRYMI KIERUJESZ OCZEKUJ TEGO, CO NAJLEPSZE
Jakiś czas temu w Toronto wygłaszałem prelekcję w klubie dyrektorów. Po spotkaniu
przyszedł do mnie na rozmowę pewien starszy pan. Był wysoki, szczupły, elegancko ubrany.
W wieku siedemdziesięciu czterech lat wycofywał się z produkcji ołówków. Pomyślałem
wtedy: „Cóż to za nudny sposób zarabiania na życie" i powiedziałem:
— Założą się, że jest pan zadowolony z przejścia na emeryturę.
— Ależ nie — odparł. — Prawdę mówiąc, będzie mi tego bardzo brakowało. A wie
pan, czego będzie mi najbardziej brak? Przyjaźni zawiązanych w tym businessie. Niektórzy
dostawcy i klienci byli moimi najlepszymi przyjaciółmi przez czterdzieści lat. Wielu naszych
kierowników to ludzie, których wyciągnąłem prosto z college'u. Miałem wielką satysfakcję
pomagając im w osiąganiu sukcesów.
Z rozmowy dowiedziałem się też, że człowiek ten stworzył firmę wartą wiele
milionów i ostatnio bardzo korzystnie ją sprzedał. Jeśli jednak weźmie się pod uwagę jego
głęboką wiarę w ludzi, to taki sukces nie powinien dziwić. Mężczyzna ten po mistrzowsku
odkrywał w każdym człowieku coś pozytywnego i odpowiednio to wykorzystywał.
Pomagając innym osiągać sukcesy, sam zarobił mnóstwo pieniędzy.
W każdym przedsięwzięciu, w którym ma się do czynienia z ludźmi, czy to
pracownikami, czy klientami, najważniejsza jest postawa. Upraszczając można powiedzieć,
ż
e ludzie, którzy lubią innych ludzi, i wierzą, że ci, którymi kierują, mają dobre intencje,
wydobędą z nich wszystko, co najlepsze. Z drugiej strony, przywódca o cechach strażnika,
który widzi wyłącznie najgorszą stronę każdego człowieka, w pewnym momencie stwierdzi,
ż
e jego podwładni przyjmują postawę obronną i zamykają dostęp do swoich możliwości
wewnętrznych.
JAK WŁASNE DZIECKO ZMIENIĆ W ZŁODZIEJA
Badania psychologiczne coraz dobitniej wskazują na następujący fakt: nasze
oczekiwania mogą wydobywać z innych to, co w nich najgorsze lub to, co najlepsze.
Przykładem takiego negatywnego oddziaływania jest kierownik, który uważa, że niektórzy
pracownicy do niczego się nie nadają albo nauczyciel, dla którego większość uczniów to
lenie.
Psycholog C. Knight Aldrich, który przez wiele lat zajmował się małoletnimi
przestępcami, napisał fascynujący artykuł i opublikował go w jednym z czasopism
psychologicznych. Wyjaśnił w nim między innymi, w jaki sposób rodzice mogą bardzo
szybko zmienić swoje dziecko w złodzieja. Oto jak tego dokonać. Załóżmy, że twój syn
dopuszcza się drobnej kradzieży, co w pewnym okresie życia czyni większość dzieci. Niech
to będzie paczka cukierków. Jeśli mu powiesz: „Teraz już wiemy, kimjesteś-złodziejem! Od
tej pory będziemy cię mieli na oku!", to istnieje spore prawdopodobieństwo, że dzieciak w
krótkim czasie przejdzie od kradzieży cukierków do kradzieży samochodów.
Tymczasem można zareagować równie stanowczo, ale jednocześnie delikatnie:
„Tomku, to zupełnie do ciebie niepodobne. Musimy wrócić do sklepu i wyjaśnić całą sprawę,
ale nie będziemy tego rozdmuchiwać. Na pewno wiesz, że to, co zrobiłeś, było złe, więc
jestem przekonany, że już nigdy więcej tego nie zrobisz". Po takim wyjaśnieniu problemu
kończy się złodziejska kariera większości dzieci. Działająca tu zasada jest bardzo stara:
przyjmując postawę negatywną i wypominając ludziom wszystkie ich słabości, ułatwia im się
kontakt z ich własnymi błędami, na skutek czego ich postępowanie jeszcze się pogarsza.
Natomiast przyjęcie postawy pozytywnej i skupienie się na mocnych stronach osobowości
uwypukla dobre cechy tych ludzi i ich postępowanie zmienia się na lepsze.
WIARA W DOBRE INTENCJE
Do mojego gabinetu przyszedł kiedyś młody, siedemnastoletni chłopak i powiedział:
„Mam dość słuchania, że nie wykorzystuję wszystkich swoich możliwości. Za każdym razem,
gdy nauczyciel zaczyna tę śpiewkę, chce mi się rzygać. Mój ojciec to samo powtarza
przynajmniej raz na miesiąc".
Oto typowy objaw, gdy rodzice stawiają zbyt wysokie wymagania (jego ojciec jest
lekarzem). Tacy ludzie przeżywają męki zarówno w stosunkach z pracownikami, jak i swoimi
dziećmi, ponieważ od każdego oczekują maksymalnego zaangażowania. Starają się zachęcać
syna, a w rezultacie dziecko się buntuje. Zaraz wyjaśnię dlaczego. Mówiąc: „masz w sobie
wielki potencjał" pochwalił jego talent, niestety natychmiast zniweczył działanie tego
stwierdzenia dodając: „ale nie wykorzystujesz swoich możliwości". W ten sposób przypuścił
atak na charakter chłopca, a to jest niebezpieczne. Każdy z nas, choćby nie wiem jak
niedbały, chce wierzyć, że ma dobre intencje, a jednocześnie pragnie, żeby inni ludzie też w
to wierzyli.
EFEKT PIGMALIONA
W sztuce George'a Bernarda Shawa zatytułowanej Pigmalion profesor pomaga
kocmołuchowi o nazwisku Eliza Doolittle stać się elegancką damą. Zasadniczo udaje mu się
to dzięki temu, że zawsze traktuje ją jak damę, aż w końcu ona zaczyna spełniać jego
oczekiwania. Goethe ujął tę zasadę następująco: „Traktuj człowieka według tego, jak
wygląda, a uczynisz go gorszym. Ale traktując go według tego, kim mógłby być, naprawdę
takim go uczynisz".
Badania przeprowadzone przez Roberta Rosenthala, psychologa z Harvardu, i Lenor
Jacobson, dyrektorkę jednej ze szkół w San Francisco, służą wspaniałym przykładem.
Postanowiono znaleźć odpowiedź na następujące pytanie: czy rzeczywiście niektórzy
uczniowie słabo się spisują, dlatego że nauczyciele właśnie tego się po nich spodziewają?
Jeśli tak, to podwyższenie oczekiwań ze strony nauczycieli powinno pozytywnie wpłynąć na
dzieci. Grupę dzieci z pierwszych sześciu klas poddano więc testowi na zdolność uczenia się i
następnej jesieni nowym nauczycielom całkiem „przypadkowo" przekazano nazwiska
pięciorga czy sześciorga tych, które miały być „wyjątkowe".
Nauczyciele nie wiedzieli, że zamieniono wyniki testów, a nazwiska dzieci, które
miały się „wykazać", wybrano na chybił trafił. Przy końcu roku szkolnego wszystkie dzieci
poddano kolejnemu testowi. Wyniki okazały się zadziwiające. Dzieci, o których nauczyciele
myśleli, że mają w sobie szczególny potencjał, rzeczywiście zrobiły znaczne postępy i w
teście na inteligencję uzyskały 15 do 27 punktów więcej. Nauczyciele stwierdzili, że dzieci te
są szczęśliwsze, bardziej dociekliwe i czułe niż inne ł że w dalszym życiu mają większe
szansę na powodzenie. A jedyną zmianą była inna postawa nauczycieli. Nauczycielami
pokierowano w ten sposób, że od niektórych uczniów oczekiwali czegoś więcej, a ci z kolei
zaczęli więcej oczekiwać od samych siebie.
Można to chyba wytłumaczyć tylko tym subtelnym wzajemnym oddziaływaniem
między nauczycielem a uczniami —podejrzewa Rosen-thal. — Ton głosu, wyraz twarzy,
dotyk i postawa mogą być tym, dzięki czemu - często nieświadomie - nauczyciel przekazuje
uczniom swoje oczekiwania. Tego rodzaju porozumienie może pomagać dziecku postrzegać
swoją własną osobę.
KONCENTRUJ SIĘ NA MOCNYCH PUNKTACH, NIE NA
SŁABOŚCIACH
Każdy człowiek nosi w sobie mieszaninę dobra i zła, ambicji i znużenia, mocnych
stron i słabości. Możemy wybierać: czy budować na mocnych stronach, czy wpaść w obsesję
na punkcie słabości. Rozmawiałem kiedyś z członkiem pewnego dobrze działającego
kościoła. Pastor prowadzący swoje zgromadzenie od ponad dwudziestu lat miał pewne
jaskrawe wady, ale ludzie kochali go i parafia miała się dobrze. Spytałem, jak to możliwe, i
usłyszałem wyjątkowo mądrą odpowiedź: „Nasz pastor ma swoje mocne strony i swoje
słabości. Zaczęliśmy więc skupiać się na tym, w czym jest on mocny i nie zwracać uwagi na
jego słabości".
Przyjmując taką postawę parafianie dokonali dwóch rzeczy. Po pierwsze uniknęli
plotkarstwa i złośliwej atmosfery, co często zdarza się w kościele lub przedsiębiorstwie, w
którym krytyka nie ma końca. Po drugie, okazując tak wspaniałomyślne podejście, z całą
pewnością zmobilizowali swego pastora, by dawał z siebie więcej. A rezultat? Doskonałe
partnerstwo i namacalne wyniki przez cały rok.
PRZYJEMNOŚĆ ODKRYWANIA TALENTU
Pozytywne spojrzenie na drugiego człowieka ujawnia jego liczne ukryte talenty.
Psycholog Elbert Hubbard, powiedział tak: „Istnieje coś bardziej niespotykanego, coś o wiele
lepszego niż zdolność. To jest zdolność rozpoznawania zdolności". Dla nauczyciela lub
przywódcy, który jest dość cierpliwy, by zaczekać na ujawnienie się zdolności, przeciętny
człowiek potrafi zdobyć się na rzeczy nadzwyczajne.
Podręczniki historii opisują wielu uzdolnionych ludzi, których talent ktoś w końcu
zauważył. Einstein zaczął mówić dopiero w wieku czterech lat, a czytać, gdy miał lat siedem.
Isaac Newton w szkole podstawowej słabo się uczył. Wydawca gazety wyrzucił Walta Disne-
ya z pracy, ponieważ ten nie miał „dobrych pomysłów". Lew Tołstoj musiał przerwać naukę z
powodu oblanych egzaminów, a Werner von Braun, jeden z twórców amerykańskiego
programu badań kosmicznych w dziewiątej klasie nie zdał algebry. Haydn zrezygnował z
nauczania Beethovena muzyki, bo ten sprawiał wrażenie człowiekam powolnego i ospałego,
pozbawionego wszelkich talentów - z wyjątkiem wiary w muzykę.
Biografie te zawierają cenną lekcję: ludzie rozwijają się w różnym tempie, ale najlepsi
nauczyciele zawsze szukają w nich ukrytych zdolności.
Gdy jednego z dyrektorów spytano: „W jaki sposób prowadzi pan interesy?", ten
odpowiedział: „Pomagam ludziom dorastać - żeby byli silniejsi, bardziej niezależni i
kompetentni, mieli większe zaufanie do samych siebie. Produkujemy i sprzedajemy z zyskiem
rzeczy, które inni chcą kupować, więc stać nas na to".
I nic dziwnego. W innych okolicznościach pracownicy zapewne przez osiem godzin
dziennie narzekaliby, że pracują tylko na wyżywienie i mieszkanie. Tutaj z radością pracują
po dziesięć i dwanaście godzin, ale dla szefa, który potrafi tak wyraźnie nakreślić cel.
KLIMAT DORASTANIA
Otaczającym nas ludziom możemy oddać ogromną przysługę, jeśli zdołamy stworzyć
atmosferę, w której nie tylko odkryją swoje talenty, ale i będą je rozwijać. Teodor Roosevelt,
prezydent USA w latach 1901 - 09 napisał tak:
Istnieją dwa rodzaje sukcesu. Jeden jest niezwykle rzadki i osiągają go ludzie, którzy
potrafią dokonać tego, czego nie umie zrobić nikt inny, i to jest geniusz. Drugi jest osiągany
przez przeciętnych ludzi, którzy według nas nie są geniuszami, mających całkiem zwyczajne
cechy, które jednak potrafili rozwinąć do rozmiarów większych niż przeciętne.
Ludzie potrzebują atmosfery, w której mogliby rozwijać i szlifować swoje zdolności,
odkrywać je. Z biografii wielkich ludzi dowiadujemy się, że dobry nauczyciel lub życzliwy
pracodawca przygląda się swoim podwładnym na tyle wnikliwie, że dostrzega iskrę, której
nikt inny nie zauważył. Na przykład rodzina Taftów umiała popychać swoje dzieci ku
wielkim osiągnięciom, kierować ku specjalnościom, z których mogły być dumne. Gdy Martha
Taft poszła do szkoły podstawowej w Cincinnati, poproszono ją, by się przedstawiła. Zrobiła
to w następujący sposób: „Nazywam się Martha Bowers Taft. Mój pradziadek był
prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki. Mój dziadek był amerykańskim senatorem.
Mój tatuś jest ambasadorem w Irlandii. A ja jestem Brownie".
NATURA LUDZKIEGO DUCHA
Należy rozumieć, że postawa, jaką przyjmujemy wobec innych ludzi, jest na ogół
kształtowana przez nasze przekonania co do natury ludzkiej w ogóle. Douglas McGregor,
pionier w dziedzinie psychologii przemysłowej, w miarę studiów nad ludzką naturą
podchodził do niej coraz bardziej optymistycznie. Atakując to, co sam nazwał „teorią X" -
autorytarny pogląd na zarządzanie, według którego ludzie są niedorozwinięci i trzeba im
ciągle mówić, co mają robić -wysunął „teorię Y", która traktuje ludzi podmiotowo i szanuje
ich prawa. Badania przeprowadzone przez Abrahama Masłowa potwierdziły stworzone przez
McGregora teorie zarządzania. Jako psycholog z Brandies University Maslow interesował się
najwyższymi osiągnięciami: nazywał je „wyższymi pułapami natury ludzkiej". Im dłużej
badał to zjawisko, tym większego nabierał przekonania, że ludzie mają w sobie o wiele
większy potencjał, niż im się na ogół przypisuje. „U większej liczby ludzi, niż kiedykolwiek
podejrzewałem, jest więcej tego, co altruistyczne i idealistyczne" - napisał.
Podczas studiów spotkałem się z ponurymi teoriami na temat natury ludzkiej,
czytywałem filozofów uważających homo sapiens za gatunek całkowicie zepsuty. Ale im
dłużej rozmawiam z ludźmi w gabinecie, zwłaszcza gdy znajdują się pod wpływem hipnozy
lub opowiadają o swoich snach, tym bardziej jestem przekonany, że natury ludzkiej często się
nie docenia. Widzę to, co najgorsze w tysiącach ludzi, ale jednocześnie bardziej niż
kiedykolwiek wierzę w możliwości ludzkiego ducha.
Jednym z powodów mojej większej tolerancji jest to, że jako terapeuta mam dostęp do
informacji, do których kto inny nie dociera. I stwierdzam, że w zwyczajnej rozmowie bardzo
rzadko jesteśmy w stanie pojąć całą istotę drugiego człowieka. Bo gdy sprawia on wrażenie
przeciętnego i leniwego, widzimy tylko jedną stronę jego osoby, uzewnętrznioną przez
okoliczności danego dnia. A zatem lepiej trochę zaczekać, zanim sformułuje się ostateczne
wnioski.
KIEDY LUDZIE SIĘ ZMIENIAJĄ
Pesymiści twierdzą, że wszystko jest niezmienne, że lampart zawsze ma te same cętki.
Tymczasem człowiek zmienia się każdego dnia -albo na lepsze, albo na gorsze. Oto młody
księgowy siedzi w moim biurze i pyta o swoją matkę, pacjentkę naszej kliniki. Gdy opowiada
o sobie, dowiaduję się, że jego kariera wspaniale się rozwija, że ostatnio został partnerem
jednej z ośmiu dużych firm. „Większość ludzi nie uwierzyłaby, że prawie cztery lata
zmarnowałem w narkotycznym oszołomieniu — ale to prawda — mówi". Dalej wyjaśnia, w
jaki sposób pozbył się nałogu. Dziewięć lat wcześniej zakochał się i teraz siedzi w moim
biurze, zdrowy, czujny, pełen sukcesów.
W takich chwilach uświadamiam sobie, ile głupiego cynizmu zawiera stwierdzenie, że
ludzie nigdy się nie zmieniają. Oczywiście, że się zmieniają, i do pewnego stopnia można
wpływać na te zmiany.
ZDOLNOŚĆ PRZEKRACZANIA GRANIC
Można bardziej pozytywnie patrzeć na swoją grupę - wystarczy tylko pamiętać, że
każdy człowiek ma niezwykłe zdolności przekraczania granic. William James, amerykański
psycholog i filozof powiedział:
Czasami każdy z nas czuje, że drzemiącego w nim potencjału nie rozpalą iskry danego
dnia... W porównaniu z tym, jacy powinniśmy być, jesteśmy rozbudzeni zaledwie w połowie.
Nasze paleniska są zawilgocone, szybry zamknięte. Wykorzystujemy niewielką część
potencjalnych zasobów umysłowych i fizycznych... Mówiąc ogólnie -człowiek żyje poniżej
swoich możliwości, posiada różne rodzaje mocy, której z przyzwyczajenia nie wykorzystuje.
Oczywiste jest, że ludzki organizm gromadzi zasoby energii, po którą normalnie nie
sięga - coraz głębiej położone warstwy materiału wybuchowego, gotowego do użycia przez
każdego, kto sięgnie wystarczająco głęboko.
Tej uwagi nie wypowiedział specjalista od marketingu. Sformułował ją dziekan
amerykańskich psychologów. Jego koncepcje są ważne nie tylko z powodu tego, co mówią o
potencjale uwięzionym w człowieku, ale również dzięki temu, co mówią o odsłanianiu
potencjału w otaczających nas ludziach. Jeśli James ma rację, to ludzie są w stanie wykrzesać
z siebie o wiele więcej niż dają zazwyczaj, a w gronie naszych znajomych tkwi olbrzymie
złoża inwencji, która czeka na uwolnienie i okiełznanie.
Kiedy Dwight D. Eisenhower był rektorem Columbia University, Johna Erskina
nazwał „najwspanialszym nauczycielem w historii u-czelni". Erskine był jednym z
najwszechstronniejszych ludzi swojej epoki. Był nauczycielem, pianistą, autorem
sześćdziesięciu książek, dyrektorem Julliard School of Musie, popularnym i dowcipnym
mówcą. Opisując tę godną uwagi karierę, jego żona Helen przypisała sukces „wyzywającemu
optymizmowi" męża. Erskine był dobrym nauczycielem dzięki „własnej ekscytacji nauką".
Często mawiał do żony: „Powiedzmy naszej młodzieży, że najlepsze książki trzeba dopiero
napisać, najlepsze obrazy jeszcze namalować, najlepsze rządy dopiero stworzyć i że
wszystko, co najlepsze, zrobią dopiero oni".
PODKREŚLANIE PRAGNIENIA SUKCESU
Chociaż ten fakt wydaje się oczywisty, wielu ludzi po prostu go ignoruje. Zatem
powiedzmy sobie wyraźnie: nikt nie chce być bankrutem, prawie każdy pragnie sukcesu.
„Każdy człowiek wierzy, że ma przed sobą lepszą przyszłość" -powiedział Ralf Emerson,
amerykański eseista i poeta. I rzeczywiście, mam wrażenie, że wszyscy moi pacjenci wierzą,
iż bez względu na to, jak są załamani, są zdolni do osiągnięcia czegoś lepszego. Może
zachowują się okropnie i działają byle jak, ale chcą spisywać się lepiej, sami siebie
przekonują, że mierność ich działań ma konkretne powody.
„Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane" -powiadają dumnie sceptycy. Rzecz
jednak w tym, że w głębi duszy każdy człowiek odczuwa pęd do osiągnięcia czegoś, do bycia
kimś. Oto wspaniałe miejsce do popisu dla inspiratora: jeśli potrafi podsycić ten pęd,
uwierzyć w przyszłość drugiego człowieka - ten zrobi prawie wszystko, by udowodnić, że był
tego wart. Tacy ludzie będą dla ciebie pracować lepiej niż dla kogokolwiek innego na
ś
wiecie. Bili Hewlett, jeden z założycieli firmy Hewlett-Packard, powiedział tak: „Nasza
polityka wypływa z przekonania, że ludzie chcą lepiej pracować, chcą pracować twórczo i
jeśli umieści się ich we właściwym środowisku, to właśnie będą robić".
„Bardziej niż ja sama chciała, żebym osiągnęła sukces"
Pewnego razu czekałem na możliwość zabrania głosu podczas konferencji, na której
wręczano doroczne nagrody dla wyróżniających się handlowców. Kobieta, która tego roku
miała szczególne osiągnięcia i zarobiła wyjątkowo dużo pieniędzy, cały zaszczyt przypisała
swojej szefowej. Stojąc przed tłumem 3000 ludzi i ściskając w dłoniach nagrodę, wspomniała
kryzys, w jakim tkwiła przez dwa ostatnie lata. Przyszłość rysowała się tak niewesoło, że była
gotowa zrezygnować i nawet kilka razy telefonowała do zwierzchniczki z zamiarem
zrezygnowania z pracy. Ale ta przekonywała ją i mówiła, że jeszcze nie dość długo
próbowała, że nie zatrudniłaby jej, gdyby nie widziała w niej wielkiego potencjału. W pewnej
chwili głos opowiadającej się załamał i padły następujące, mądre słowa: „Przez wszystkie
miesiące, gdy chciałam to rzucić i myślałam, że nie mam przed sobą żadnej przyszłości, Joan
wierzyła we mnie bardziej niż ja sama. Ona bardziej niż ja sama chciała, żebym odniosła
sukces".
Oto jak szef może skutecznie stosować naszą pierwszą zasadę motywacji:
Od ludzi, którymi kierujesz,
oczekuj tego, co najlepsze
Chęć do życia każdego człowieka musimy szanować
tak samo jak swoją własną.
Albert Schweitzer
SKROJONY NA MIARĘ PLAN MOTYWACJI
Ś
więty Tomasz z Akwinu - włoski teolog i filozof z XIII w., który dużo wiedział o
edukacji i motywacji, stwierdził, że kiedy drugiego człowieka chce się przekonać do
własnych poglądów, trzeba podejść tam, gdzie on stoi, wziąć go za rękę i poprowadzić. Nie
można stać w drugim kącie pokoju i krzyczeć. Nie wolno traktować go jak statysty w teatrze i
kazać mu podejść. Trzeba zacząć z tego punktu, w którym on się znajduje. To jedyny sposób
na ruszenie go z miejsca.
Działanie tej zasady widać wyraźnie w sukcesach Franka Bettgera, sprzedawcy polis
ubezpieczeniowych na życie. Był zawodowym base-ballistą, ale ponieważ często łamał ręce,
musiał zmienić zajęcie i postanowił sprzedawać polisy ubezpieczeniowe. Niestety nie szło mu
dobrze. Mając dwadzieścia dziewięć lat był nieszczęśliwym, zadłużonym po uszy bankrutem.
Lecz choć to brzmi niewiarygodnie, później odniósł tak wielki sukces, że mógł przejść na
emeryturę w wieku czterdziestu jeden lat. Ten gwałtowny zwrot przypisuje
Bettger zmianie podejścia do sprzedaży polis, co nastąpiło, gdy usłyszał pewną
wypowiedź w hotelu Bellevue-Statford w Filadelfii. Mówił jeden z najlepszych agentów
handlowych Ameryki - J. Elliott Hali. Hali opowiadał, że borykał się z trudnościami, omal nie
zrezygnował, ale że w pewnym momencie zrozumiał powód swoich niepowodzeń. Stwierdził,
ż
e wygłaszał „za dużo pozytywnych stwierdzeń".
„Wydało mi się to dość naiwne - przyznał Bettger - ale zmusiło mnie do wysłuchania
całego wywodu". Hali wyjaśnił, że jego błąd polegał na tym, iż zbyt dużo czasu poświęcał na
zachwalanie swoich produktów, a za mało na uzyskanie wiadomości o swoich przyszłych
klientach. „Pytania Halla miały tylko jeden cel - mówi Bettger. -Pomóc ludziom zrozumieć,
czego chcą, a potem pomóc im zdecydować, jak to zdobyć". Idea ta zrewolucjonizowała
podejście Bettgera do handlu. „Wcześniej był to tylko sposób zarabiania na życie. Nie
chciałem spotykać się z ludźmi z obawy, że potraktują mnie jak nudziarza. Ale znalazłem
ź
ródło inspiracji i postanowiłem, że resztę mojej handlowej kariery podporządkuję tej jednej
zasadzie: dowiedzieć się, czego ludzie potrzebują, i pomagać im to zdobyć".
A zatem druga zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze, brzmi
następująco:
ZAUWAŻAJ POTRZEBY DRUGIEGO CZŁOWIEKA
Niestety, wielu przywódców ignoruje ten wstępny krok. Uważają, że zachęcanie jest
równoznaczne z poklepywaniem po plecach i huraopty-mistycznym przekonywaniem.
Tymczasem motywacja jest czymś więcej. Plan motywacji musi być idealnie dopasowany, jak
ubranie na modelu. Zanim uruchomimy program działania i zaczniemy wprowadzać zmiany,
musimy uważnie przyjrzeć się ludziom. Trzeba zadać wiele pytań, dowiedzieć się, gdzie ci
ludzie byli, dokąd zmierzają, w co wierzą, jakie są ich czułe punkty, co kochają, a czego
nienawidzą? Innymi słowy, musimy wniknąć w aktualny stan ich osobistych potrzeb. Freud,
twórca teorii psychoanalizy zrobił nam wielką przysługę wykazując, że ludzkie zachowania
mają określone przyczyny i że każdego człowieka można inspirować. Skoro więc ludźmi
kierują pragnienia, to można uniknąć frustracji i niepowodzeń, przyglądając się uważnie i
dowiadując, w jaki sposób najskuteczniej przemówić do ich zainteresowań.
Frank Bettger opowiada, jak tę zasadę zastosował w swoim kościele. Gdy wybrano go
na kierownika niewielkiej, borykającej się z trudnościami szkółki niedzielnej, przede
wszystkim pomyślał o potrzebie powiększenia tej organizacji. „Mogłem wstać i powiedzieć
ludziom, że ponieważ mnie wybrali, oczekuję od nich współpracy i pomocy. Doszedłem
jednak do wniosku, że o wiele większą szansę zdobycia tego, czego/a chcę, będę miał wtedy,
gdy porozmawiam z nimi o tym, czego chcą oni". Oto co Bettger powiedział podczas
nabożeństwa:
Chciałbym przez kilka minut porozmawiać o tym, czego wy chcecie. Macie dzieci i
pragniecie, żeby chodziły do szkółki niedzielnej, spotykały się z innymi dziećmi i uczyły
czegoś więcej o życiu z tej wspaniałej Księgi. Wszyscy chcemy, żeby nasze dzieci uniknęły
błędów, które my popełniliśmy. Jak to osiągnąć?
Jedynym sposobem jest powiększenie personelu uczącego w naszej szkole. W szkółce
niedzielnej mamy teraz tylko dziewięciu nauczycieli, wliczając w to samego pastora, a
potrzebujemy przynajmniej dwudziestu pięciu. Być może niektórzy nie mogą się
zdecydować, bo mają te same obawy, jakie miałem ja, gdy rok temu wziąłem klasę chłopców.
Bałem się, że niewystarczająco znam Biblię. Cóż, teraz mogę wam powiedzieć, że ucząc
dzieci przez sześć miesięcy po dwadzieścia minut w każdą niedzielę, nauczycie się Biblii
więcej niż przez sześć lat samego słuchania o niej. W ten sposób jednocześnie zrobicie coś
dla siebie samych!
Wy, mężowie i żony, możecie się uczyć i przygotowywać do lekcji wspólnie. Dzięki
temu będziecie mieli więcej wspólnych zainteresowań, bardziej się do siebie zbliżycie. Jeżeli
macie dzieci, one też bardziej się zainteresują, widząc waszą aktywność. Pamiętacie
przypowieść o trzech sługach, którym dano talenty? Nie znam lepszego sposobu doskonalenia
siebie i mnożenia własnych talentów, jak właśnie poprzez tego rodzaju pracę.
Jaki skutek przyniosło to krótkie przemówienie Bettgera? Tego samego ranka zgłosiło
się dwudziestu jeden nowych nauczycieli. Z początku było nawet za mało dzieci, więc
podzielili istniejące grupy na mniejsze. W niektórych klasach było ich tylko dwoje lub troje.
Później zaczęto chodzić od drzwi do drzwi i zachęcać ludzi. Do szkółki niedzielnej wstąpiły
prawie wszystkie dzieci z Wynnefield w Pensylwanii. Ostatecznie zbudowano tam nowy
kościół.
LUDZIE MAJĄ RÓŻNE POTRZEBY
Powiedzieliśmy już sobie, że sukces osiąga się dzięki poznawaniu i odwoływaniu się
do potrzeb innych ludzi. Zig Ziglar, konsultant wielu firm marketingowych, ujmuje to
bardziej kategorycznie: „Możesz zdobyć w życiu, co tylko zechcesz, jeśli wystarczającej
liczbie ludzi pomożesz zdobyć to, czego oni pragną". Jednak w tym miejscu łatwo o fatalny
błąd, który polega na założeniu, że inni ludzie mają takie same potrzeby jak ty, lub że
potrafisz te potrzeby przewidzieć nie pytając o nie ani o nich nie słuchając. Pewien
wykładowca, specjalista od handlu opowiada, że jego zwierzchnik źle nim kieruje. Pewnej
wiosny wezwał go i wyjaśnił, że nie może podnieść mu pensji, ale zmniejszy liczbę godzin
pracy i rok wcześniej wyśle na emeryturę.
„Powiedział to tak, jakby to było nie wiem jak ważne - mówi wykładowca. - Ale nie
wiedział, że nie odczuwam wielkiej potrzeby porządku. Lubię żyć w świecie umiarkowanego
chaosu, bo wtedy najlepiej pracuję. Nie lubię wiedzieć, co zdarzy się w przyszłości. W
związku z tym emerytura nie była dla mnie tym, czym dla osła jest marchewka. Prawdę
mówiąc, to było dla mnie dodatkowym obciążeniem. Poza tym mój szef nigdy mi się nie
przyjrzał, więc nie wiedział, że uwielbiam uczyć i byłbym gotów płacić za ten przywilej,
oczywiście gdyby było mnie na to stać. Gdyby powiedział, że dla polepszenia pracy wydziału
trzeba ponieść pewne ofiary, gdyby rzucił mi wyzwanie, proponując większy wymiar godzin
pracy, prawdopodobnie skorzystałbym z tej okazji. Gdyby tylko zadał sobie trud i dowiedział
się trochę więcej o mnie i moich zainteresowaniach, z pewnością skuteczniej wpłynąłby na
moją motywację".
PRZEKONANIA RELIGIJNE
Jeżeli przywództwo ma mieć również pewien rys indywidualny, trzeba poznać także
przekonania religijne drugiego człowieka. Nadzorując pracę młodych terapeutów,
rozmawiając o ich pacjentach, dziwię się często, że prawie nie zwracają na to uwagi.
Podejrzewam, że w szkole podstawowej nauczono ich, aby nie dyskutowali o religii. Ale
popełniają błąd myśląc, że dobry terapeuta rozmawia tylko o „uczuciach" i nigdy nie wkracza
w sferę przekonań religijnych.
A przecież tego nie da się rozdzielić, bo wiara w znacznym stopniu determinuje
zachowanie człowieka i jego życie emocjonalne. Według psychoterapeuty M. Scotta Pecka
niektórzy ludzie twierdzą, że nie mają religii, a jednak posiadają bardzo konkretny pogląd na
ś
wiat. Jeśli na przykład człowiek widzi wszechświat jako miejsce brutalnej walki o
przetrwanie, to terapeuta lub każdy, kto chce tej osobie pomóc, musi o tym wiedzieć. To
zrozumiałe, że gdy ma się do czynienia z pacyfistą, nie można go inspirować sięgając po
argumenty militarne.
Gdybym spytał moich pacjentów o przekonania religijne, wielu z nich powiedziałoby,
ż
e właściwie nie są ich pewni. „To jeden zpowodów, dla których zdecydowałem się na terapię
- rzucą z odrobiną przesady. - Nie mam pojęcia, w co wierzę". Dla tej kategorii ludzi mam
gotowe bardzo proste zadanie. Proszę, żeby przed następnym spotkaniem spisali przynajmniej
20 rzeczy, których są pewni. Oczywiście nie muszą to być deklaracje wstrząsające światem -
po prostu parę rzeczy, które według nich są prawdziwe, coś co kochają i czego nienawidzą.
Podczas pierwszej wizyty u mnie pewien inżynier powiedział, że nie wie, co się z nim
dzieje, bo często płacze, a weekendy często przesypia. Człowiek ten wychowywał się w
porządnym chrześcijańskim domu, potem się zbuntował i teraz uważa się za agnostyka:
„Wszystko wydaje mi się względne. Moralność całkiem się zmieniła, zmieniły się wszystkie
normy. Czuję się tak, jakbym we wszystko wątpił i nie wierzył już w nic".
Być może myślał, że zrobię mu wykład na temat powrotu do wiary, ale ja poprosiłem
tylko, żeby poszedł do domu i zrobił spis tego, w co wierzy. „Jeśli ma pan wątpliwości co do
swoich przekonań religijnych - powiedziałem - niech je pan chwilowo odłoży na bok i
skoncentruje się na rzeczach, których jest pan absolutnie pewien". Gdy po tygodniu znowu do
mnie przyszedł, miał w ręku notes. Zauważyłem jeszcze coś: jego spojrzenie już nie było
puste. Był zmieszany, bo swój spis uważał za chaotyczny. Znalazłem w nim następujące
stwierdzenia:
* Zwierzęta zasługują na lepsze traktowanie.
* Jestem szczęśliwszy, gdy mieszkam bliżej oceanu.
* Seks jest wspaniały.
* Ważne jest, żeby mówić prawdę.
* Mistrzostwo w pracy jest rzeczą dobrą, a praca niestaranna jest często źródłem kłopotów.
* Kocham moje dzieci bardziej niż cokolwiek innego.
* Nienawiść zawsze jest zła, a miłość jest zawsze dobra.
* Życzliwość dla człowieka, który ma kłopoty, jest czymś wyjątkowo wspaniałym.
Mężczyzna ten poczuł się lepiej, gdy po chwili namysłu stwierdził, że jednak w coś
wierzy, że ma pewne przekonania, na których może się opierać, chociaż ogólnie trawią go
wątpliwości. Podczas wspólnych rozmów lista coraz bardziej się wydłużała i wróciły niektóre
dawne przekonania. Człowiek ten nawet zaczął znowu chodzić do kościoła.
A zatem jedno musimy powiedzieć sobie jasno. Każdy człowiek ma pewien system
czasami bardzo głęboko skrywanych przekonań. I dopóki nie zapoznamy się z ich
konfiguracją, dopóki nie dowiemy się, co drugi człowiek ceni i czego w życiu chce, nie
możemy oczekiwać, że uda się nam stworzyć plan skutecznej motywacji.
PYTANIA
Wydaje się, że niektórzy ludzie, zwłaszcza ci bardziej agresywni, mają tylko
„wyjściowy kanał" porozumiewania się. Zasypują ludzi mnóstwem danych, napomnień i
wskazówek. Natomiast prawdziwie wielcy nauczyciele mają również „wejściowe kanały"
porozumiewania się: zadają pytania i uważnie słuchają odpowiedzi. Wszyscy lubimy myśleć,
ż
e jesteśmy dobrymi słuchaczami, ale faktem jest, że w ciągu minuty wypowiadamy 120 do
180 słów, a myślimy cztery czy pięć razy szybciej. Oznacza to, że myśli krążą gdzie indziej,
ż
e wychwytujemy zaledwie połowę wiadomości przekazywanej przez drugiego człowieka.
Czasem trudno jest słuchać bez osądzania. Dr Barbara Shipley, psychiatra z University
of California twierdzi, że drugiemu człowiekowi trzeba okazywać, że jest ważny, chociaż nie
do końca akceptuje się jego zachowanie.
Sprawę tę załatwia właśnie słuchanie - twierdzi dr Shipley. - Gdy nastolatek wraca do
domu o trzeciej nad ranem, rodzice nie bardzo mają ochotę go stuchać. Zupełnie odruchowo
zaczynają krzyczeć: „Nie chcę słuchać, co się stało!" Tylko ze w ten sposób atakują godność
młodego człowieka. Trzeba najpierw wysłuchać, a potem osądzać. Pozytywne efekty takiego
podejścia do sprawy szybko dadzą o sobie znać.
Można określić, dokąd zmierzają, kiedy się wie, skąd przychodzą
Ż
eby zrozumieć, dlaczego ludzie robią to, co robią, należy przyjrzeć się ich
przeszłości. Jesteśmy, jak twierdzi angielski poeta Alfred Tennyson, częścią wszystkiego, co
kiedykolwiek poznaliśmy. Można dużo powiedzieć o ludziach, kiedy się wid, gdzie byli i jak
bardzo ich tło kulturowe różni się od naszego. Gdy telefonuje do mnie szef jakiejś korporacji i
mówi: „Mamy kłopoty z motywacją naszych młodych pracowników", jestem prawie pewien,
ż
e w takiej firmie za mało wiedzą o swoich młodych pracownikach. W dziewięciu
przypadkach na dziesięć managerowie zakładają, że młody personel wywodzi się z
podobnych do ich własnych kręgów kulturowych i że to, co zawsze stanowiło motywację
managerów, działa podobnie na tych młodych ludzi. A takie założenie jest niebezpieczne.
Według dr. Layne'a Longfellowa, psychologa, u podstaw działania większości ludzi
podejmujących decyzje w interesach znajduje się depresja. Albo oni sami, albo ich rodzice
martwili się o tak podstawowe potrzeby jak pożywienie i mieszkanie, i w ten sposób
kształtowali własny system wartości. Gdy takich ludzi prosi się o pracę po godzinach, zawsze
odpowiadają: „Jasne", a myślą: „Nigdy nie wiadomo, kiedy będą potrzebne większe
pieniądze, więc trzeba się cieszyć, że jest praca".
Ale istnieje również inna kategoria pracowników. W odpowiedzi na podobną prośbę
mówią: „Dziękuję, nie skorzystam. Wolałbym raczej porozmawiać o dodatkowym wolnym
dniu". Taka reakcja wywodzi się z zupełnie innych potrzeb. Dla takich ludzi odpoczynek jest
równie ważny jak praca. W rezultacie praca znajduje się w życiu na drugim miejscu za
jakością życia. Jeśli w jednym przedsiębiorstwie im się nie uda, wiedzą, że mogą znaleźć
setki innych zajęć.
W przeszłości takich pracowników istniej e j eszcze inna wyróżnia-jąca cecha. W
przeciwieństwie do kadry kierowniczej młodsi pracownicy urodzili się w epoce powszechnej
obawy przed zagładą atomową lub innej epoce politycznej. Dlaczego więc mieliby teraz
ponosić ofiary w nadziei na spokojną starość, skoro starości mogą w ogóle nie doczekać? W
tym przypadku popychanie do działania będzie bezskuteczne, dopóki nie zaczniemy brać pod
uwagę tego, co tych ludzi ukształtowało.
ZMIENIAJĄCE SIĘ POTRZEBY
Poza wglądem w przeszłość trzeba również zrozumieć, że system potrzeb każdego
człowieka podlega ciągłym zmianom. W zależności od punktu widzenia może to być
przekleństwo albo błogosławieństwo. Dla wielu pracodawców problem ten jest stałym
ź
ródłem zdenerwowania, bo wydaje się im, że ich pracownicy nigdy nie są zadowoleni. Gdy
przywódcę związkowego z końca XIX w. Samuela Gom-persa spytano, czego właściwie chcą
związki, odpowiedział: „Czego chcemy? Mogę odpowiedzieć jednym słowem: więcej!"
Niektórzy rodzice i managerowie wykazują podobne podejście do sprawy. Jeden z
dyrektorów stwierdził następująco: „Bez względu na to, jak bardzo staram się ich
uszczęśliwić, na pewno ktoś zaraz zacznie narzekać. Gdy tylko rozwiążę jeden problem,
przychodzą do mnie z następnym".
Tymczasem ludzka cecha, która temu managerowi przysparzała najwięcej kłopotów,
była w istocie jednym z jego największych aktywów. Gdyby pracownicy nie mieli potrzeb,
nie miałby się do czego odwoływać. Właśnie to niezadowolenie, nie spełnione pragnienia i
chęć posiadania czegoś więcej umożliwiają inspiratorowi budzenie motywacji w innych
ludziach.
Przemieszczając się przez to, co Shakespeare nazwał epoką człowieka, ludzka
wierność i antypatie zmieniają się. To, co stanowi o motywacji dziecka w tym roku, w
przyszłym może się okazać nieskuteczne. „Jedyny człowiek, który zachowuje się rozsądnie -
powiedział George Bernard Shaw - to mój krawiec. Za każdym razem, gdy mnie widzi, bierze
miarę na nowo. Wszyscy inni próbują stosować stare miary".
Czy indywidualne układanie planu motywacji może sugerować, że jesteś nieuczciwy?
Można sądzić, że próba dostosowania przywództwa do konkretnego człowieka może
być źródłem kłopotów. Jeśli będziesz bardziej wyrozumiały dla jednego, to czy inni
członkowie grupy nie oskarżą cię o faworyzowanie i nieuczciwość? Na pewno tak, jeśli
zrezygnujesz z zasad uznanych za uniwersalne. Nie ma bardziej nieudolnego szefa niż ten,
który próbuje dogodzić każdemu, a jednocześnie niektórych zwalnia z obowiązujących norm.
Faworyzowanie nigdy się nie sprawdza, to pewne. Podobnie na nic nie zdadzą się starania,
ż
eby być miłym facetem, który ludziom agresywnym pozwala sobą pomiatać, a
narzekającym, daje wyłudzić wszystko, czego tylko chcą.
Oczywiście nie jestem zwolennikiem faworyzowania. Opowiadam się raczej za
zwracaniem uwagi na każdego człowieka indywidualnie. Jeśli przyjrzysz się uważnie swoim
klientom, uczniom lub publiczności i skroisz plan motywacji stosowny do poczynionych
obserwacji, to na dłuższy dystans będzie to traktowane jako najuczciwsze podejście do
rzeczy.
POTĘGA WIEDZY
Uważna obserwacja ludzi, w których chcemy wzbudzić motywację, pociąga za sobą
dwojaką korzyść. Przede wszystkim zbieramy dane, na podstawie których można tworzyć
plan motywacyjny, a poza tym sprawiamy ludziom radość, poświęcając tyle wysiłku, żeby ich
poznać. Przejdę teraz do tego drugiego aspektu.
Wiele miesięcy przesiadywałem w bibliotekach, czytając wszystko, co traktuje o
ekstazie. Ten fenomen najwyższych przeżyć zaintrygował mnie jako terapeutę zajmującego
się sprawami rodziny, bo zrozumiałem ze zdumieniem, dlaczego niektóre małżeństwa
pozostają romantyczne i ekscytujące, a w innych szybko zaczyna ziać nudą. Badając
zagadnienie określone przez Freuda mianem „doświadczeń oceanicznych" odkryłem, że
jednym z najważniejszych i najstarszych rodzajów ekstazy jest przekraczanie progu wiedzy:
rozwiązywanie problemu lub rzucanie się w nową dziedzinę nauki. Wydaje się więc, że sama
wiedza może być źródłem wielkiej radości.
I chyba nie przypadkiem, gdy w Starym Testamencie opisuje się doświadczenia
seksualne, często używa się czasownika „poznać". Kiedy Pismo św. mówi, że „Abraham
poznał Sarę", to jest to wymowny i trafny opis miłości seksualnej, która oznacza zarówno
dogłębną penetrację, jak i pełne pochłonięcie, czyli całkowite poznanie drugiego człowieka.
Przyglądając się szczęśliwym małżeństwom, w których pielęgnuje się ekstazę, zrozumiałem
nagle, że w takim partnerstwie mężczyzna i kobieta nigdy nie przestają się nawzajem
poznawać. Nie zakładają, że skoro przeżyli ze sobą dwadzieścia lat, wiedzą dokładnie, co
partner myśli. Przeciwnie, zauważają zmiany upodobań muzycznych, marzeń o wakacjach i
celów w ogóle. Widzą również delikatne zmiany potrzeb seksualnych, wiedzą, jak odwołać
się do tego, czego pragnie ukochana osoba.
Rozmawiałem kiedyś z kierownikiem sklepu, który miał romans pozamałżeński.
„Życie w moim domu nigdy nie było straszne -powiedział - ale wydaje mi się, że mojej żony
w ogóle nie obchodzi to, co dzieje się ze mną. Jesteśmy małżeństwem od dwudziestu sześciu
lat i wydaje mi się, że ona bierze mnie za tego samego faceta, za którego kiedyś wyszła.
Założę się, że nie potrafiłaby wymienić ani jednej książki, którą przeczytałem w ostatnim
roku, chociaż jest ich w domu dość dużo. Mogę siedzieć przy komputerze i pracować przez
pięć godzin, a ona nawet nie wetknie głowy do pokoju i nie spyta, co słychać ani jak mi idzie.
Nigdy nie oczekiwałem, że w tym stadium będzie ją stać na ekstazę, ale czy to za dużo chcieć
być poznanym i rozumianym?"
Pragnienia tego mężczyzny były dość rozsądne. Zawsze jednak pozostaje pytanie: co
było pierwsze - jajko czy kura? Czy żona przestała interesować się jego psychiką dlatego, że
jej nie zależało, czy dlatego, że kiedyś w przeszłości doznała krzywdy myśląc, iż on przestał
się już interesować/e;' życiem? Czy on zwracał uwagę na to, kim ona jest, o czym marzy,
czego się obawia, co kocha? Razem próbowaliśmy znaleźć odpowiedzi na te pytania i w
końcu mój pacjent podjął godną pochwały decyzję. Pomijając to, po czyjej stronie leży
zadawniona wina, zdecydował się, że zerwie związek z drugą kobietą i spróbuje przełamać
impas w małżeństwie. Interesujący był również sposób, w jaki zajął się tym drugim aspektem
ż
ycia. Postanowił poznawać swą żonę, jakby była całkiem nową kochanką, którą zna dopiero
od paru tygodni. Rezultaty można było przewidzieć: gdy on wchodzi do domu, ona patrzy na
niego zupełnie inaczej. Ale najważniejsze jest to, że odrodziła się ich miłość.
Aktor Alan Alda, jeden z bohaterów serialu M.A.S.H., jednocześnie szczęśliwy mąż i
ojciec, mówi: „Tajemnica wspólnego życia polega przede wszystkim na powiększaniu wiedzy
o tym, co robią otaczający cię ludzie... Trzeba wiedzieć, jak się ubierają, co dziecko dostało z
ostatniej klasówki, czy codziennie chodzi ubrane w to samo ubranie... Arlene i ja zawsze
ceniliśmy nasze małżeństwo, więc wkładamy wiele wysiłku, żeby się nie zmieniło".
Bez względu na to, czy omówiona w tym rozdziale zasada ma zastosowanie w miłości
małżeńskiej, czy w inspirowaniu dyrektorów firm, najważniejsze jest to, by zacząć zwracać
uwagę na potrzeby drugiego człowieka. Niektórzy uważają, że muszą przewodzić, waląc się
w piersi i wołając: „Chodźcie za mną, jestem silny i wiem więcej niż wy!" Tymczasem
prawdziwy przywódca mówi: „Opowiedzcie mi o sobie". Mówi tak, bo wie, że jeśli posłucha
wystarczająco długo, ludzie wyjaśnią mu, w jaki sposób można budzić w nich motywację.
Zauważaj potrzeby
drugiego człowieka
Rodzice zawsze mi mówili, że ludzi nie interesuje,
ile czasu zajmuje zrobienie czegoś. Ważne jest tylko,
jak dobrze zostało to wykonane.
Nancy Hanks *
WYBRAĆ DOSKONAŁOŚĆ
Do tej pory ustaliliśmy sobie następującą zależność: żeby skutecznie wydobywać z
ludzi to, co jest w nich najlepsze, trzeba ich traktować pozytywnie i zachęcająco,
koncentrować się na zaletach oraz brać pod uwagę ich potrzeby i pragnienia. Ale to nie
znaczy, że trzeba być mięczakiem. Przeciwnie - tych, którzy potrafią inspirować to ludzie
nieustępliwi, gdy chodzi o normy doskonałości, którzy uporczywie trzymają się pewnych
wartości i starają się tworzyć grupy, których członkowie myślą podobnie. Gdy pewnego
szanowanego nauczyciela muzyki spytano, jak to się dzieje, że ma tak wspaniałe wyniki w
pracy z uczniami, odpowiedział: „Przede wszystkim uczę ich, że lepiej jest robić to dobrze niż
ź
le. Może to brzmi banalnie, ale zadziwiająco mało ludzi wie, jak znajdować przyjemność i
powód do dumy w ustawianiu poprzeczki na wysokim poziomie i podciąganiu do tego
poziomu własnego sposobu życia".
Zatem trzecia zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze, brzmi
następująco:
WYSOKO USTAWAJ POPRZECZKĘ DOSKONAŁOŚCI
W dobrze zarządzanych firmach toleruje się indywidualność, ale jednocześnie
bezwzględnie wymusza pewne normy. A to znaczy, że taka firma odróżnia się od innych
pewnymi specyficznymi zasadami. We wspaniałej książce zatytułowanej In Search
ofExcellence (Wposzukiwaniu doskonałości) autorzy Thomas J. Peters i Robert H. Waterman
jr dochodzą do wniosku, że rola dyrektora powinna w zasadzie ograniczać się do zarządzania
wartościami przedsiębiorstwa. Piszą oni tak:
W dobrych firmach istnieje silna kultura, tak silna, że człowiek albo dostosowuje się
do stawianych mu wymagań, albo odpada. Nie istnieje coś takiego jak stan pośredni.
Osobliwe wydaje się jednak to, że przedsiębiorstwa o różnych systemach przekonań
prowadzą równie skuteczną działalność. Na przykład w firmie Hewlett-Packard najbardziej
ceni się innowacje, podczas gdy Procter & Gamble kładzie nacisk przede wszystkim na
jakość produktów. Manager sprawnie działający w jednej z tych firm zapewne poniósłby
klęskę w drugiej. Ale nie o to nam chodzi. Najważniejszy jest fakt, że każda organizacja ma
swoje ustalone normy i że dyrekcja wymaga rygorystycznego ich przestrzegania.
Ta sama cecha wyróżnia szczęśliwe rodziny. Można uznawać różne systemy wartości
i jednocześnie szczęśliwie żyć. Ale żeby rodzina mogła szczęśliwie żyć, muszą nią rządzić
jasne zasady, do których stosują się wszyscy jej członkowie. Do stworzenia tego rodzaju
kultury potrzebny jest stanowczy przywódca, przy czym nie może to być człowiek uciążliwy,
z ciężką ręką, ale raczej taki, który wyznaje pewne nienaruszalne credo i oczekuje, że
wszyscy członkowie grupy będą się do niego stosowali.
STANOWCZOŚĆ OZNACZA TROSKĘ
Znam i nauczycielkę, która pracuje w pięciu szkołach, a więc dla pięciu dyrektorów.
Każdy z nich ma inny styl pracy. Na przykład jedna dyrektorka ubiera się bardzo elegancko i
kieruje swoją organizacją z dystansu. Jest profesjonalistką, jej szkoła pracuje zupełnie gładko.
Inny dyrektor też ma dobrą szkołę, ale działa na zasadach bardziej rnieformalnych. To
człowiek bardziej przyjacielski, żyje na luzie i lubi zajęcia na boisku, bo ma wtedy
bezpośredni kontakt z dziećmi. „Ale czy wie pan, w której szkole panuje najgorsze morale? -
zapytała mnie owa nauczycielka. - W tej, gdzie dyrektor pragnie zadowolić absolutnie
wszystkich. Mawia do nauczycieli: Jeśli to pani nie odpowiada, a wiem, że ma pani daleko do
pracy, może pani nie przyjeżdżać na dzisiejszy wieczorny program szkolny. Być może zdaje
mu się, że dobre współżycie z ludźmi jest równoznaczne z pobłażliwością. Tylko że to się
później mści. Bo każdy próbuje zyskać dla siebie jak najwięcej".
Nacechowana poufałością, bezceremonialna postawa niesie w sobie następującą myśl:
„Ta szkoła nie jest warta troski". Z tego samego powodu nigdy nie szanuje się rozlazłego
dyrektora i beztroskiego nauczyciela - im obu nie zależy ani na doskonałości, ani na ludziach.
I chociaż czasami cierpimy z powodu wymagających nauczycieli, najczęściej z wdzięcznością
wspominamy ich za to, że zmuszali nas do wykorzystania drzemiącego w nas potencjału.
POTRZEBA KIEROWANIA
Obojętność nie jest dobra ani w domu, ani w szkole, ani tym bardziej w biurze.
Badania wykazują, że dzieci trzymane przez rodziców w ryzach najczęściej wyrastają na
osoby z poczuciem bezpieczeństwa. Czasami buntują się i narzekają na stosowane zasady, ale
rosną szczęśliwsze, bardziej ambitne i lepiej przystosowane do życia. Jeśli zależy ci na
członkach twojej rodziny, to zależy ci również na ich powodzeniu, więc poświęcasz im czas i
energię, uczysz ich, jak różne rzeczy robić dobrze. Gdy w stosunku do dzieci jesteś zbyt
pobłażliwy i zbyt hojnie obdarowujesz je przywilejami i pieniędzmi, pewnego dnia przytulą
się i powiedzą: „Jesteś super". Tylko że ten uścisk został kupiony, a ty wcale nie jesteś super.
Będzie ci o wiele przyjemniej, gdy twoje dwudziestopięcioletnie dziecko przyjdzie do ciebie
pięć stóp, stoi wyprostowany w stronę nieba, jakby nigdy nie leżał na asfalcie.
Schowałem wizytówkę z powrotem do szuflady i zamknąłem ją zdecydowanie. Nie
mogłem się już doczekać powrotu do kampanii wyborczej.
W roku 1982 Cuomo wygrał wybory przewagą 180 386 głosów, przede wszystkim
dzięki niezachwianej determinacji i chęci pokonania przeszkód, które wydawały się nie do
przebycia. Taka determinacja nie bierze się znikąd. W tym przypadku wpoił ją ojciec, który
miał w sobie wielki żar i który uważał, że rodziną należy kierować bardzo stanowczo.
UMIEJĘTNOŚĆ UPOMINANIA
Jeśli mamy egzekwować ustalone na wysokim poziomie normy, musimy zwracać
ludziom uwagę, gdy się do tych norm nie stosują. W książeczce zatytułowanej The One -
Minutę Manager (Manager jednej minuty) Kenneth Blanchard i Spencer Johnson zalecają
udzielanie jednominutowej reprymendy.
Jedną z oznak kiepskiego managera (lub nieudolnego rodzica) jest to, że boi się
wytknąć innym błędy, kiedy ci je popełnią. Oto kilka propozycji właściwego udzielania
reprymendy:
1. Zrób to natychmiast.
2. Przede wszystkim potwierdź fakty. -Upewnij się, że twoje informacje są poprawne.
3. Mów, co źle zrobili, w kategoriach konkretów. Staraj się krytykować zachowanie, a nie
motywy.
4. Okaż swoje uczucia: gniew, zdenerwowanie, frustrację.
Być może niektórzy z nas nie zgodzą się z Blanchardem i Johnso-nem w kwestii czasu
potrzebnego na udzielenie nagany. Większość pracowników i dzieci będzie potrzebowała
dłuższego wyjaśniania sprawy. Ale mimo to zasada pozostaje niezmienna: nigdy nie uda się
nam właściwie motywować ludzi i kierować nimi, jeśli będziemy się bali zwracać im uwagę.
Może czasami wzbudzimy czyjś gniew, może ktoś uzna nas za bezlitosnych, ale
najważniejsze jest to, że okazujemy zdecydowanie, że nie tolerujemy niekompetencji. Dań
Rather powiedział tak: Marzenie zaczyna się od nauczyciela, który w ciebie wierzy, który cię
ciągnie, popycha i prowadzi na kolejny poziom, czasem szturchając ostro zakończonym
patykiem, któremu na imię prawda.
GDY OSOBA INSPIRUJĄCA JEST NIEPOPULARNA
Gdy upominasz drugiego człowieka, musisz być przygotowany na to, że przez pewien
czas będzie on nieszczęśliwy. Budzący natchnienie przywódca nie musi być najmądrzejszy,
nie musi nawet najciężej w całej grupie pracować. Ale musi być stanowczy - stanowczy w
dążeniu do doskonałości, nawet jeśli na pewien czas straci popularność. Przywództwo nie jest
równoznaczne z wygrywaniem w konkursach popularności. „Niektórzy najbardziej
utalentowani ludzie są złymi przywódcami, ponieważ mają niszczącą potrzebę bycia
kochanym przez wszystkich" - mówi James Schorr z Holiday Inns. Trener Lombardi
prezentuje następującą filozofię: „Uważam, że ważniejsza jest pewność zawodników niż ich
uczucia do mnie". A psycholog pediatra Haim Ginott twierdzi: „Dobry rodzic musi lubić
swoje dzieci, ale nie może żądać, żeby one lubiły go w każdej chwili każdego dnia".
DYSCYPLINA POPARTA SZCZEROŚCIĄ
Annę Sullivan była osobą obdarzoną wyjątkową umiejętnością przekonywania i
inspirowania. Była nauczycielką Helen Keller, osoby pogrążonej w świecie ciszy i ciemności.
Gdy panna Sullivan przyjechała do Tuscumbia w stanie Alabama, zastała tam młode,
niezdyscyplinowane zwierzątko. Do tego czasu parę osób mówiło już matce Helen, że ma
niedorozwinięte dziecko, a skoro umysł pogrążony był w ciemności, rozwijającym się ciałem
rzeczywiście kierowały zwierzęce instynkty. Ale pewnego dnia przy pompie panna Sullivan
odniosła sukces: Helen skojarzyła tryskającą na dłoń wodę z palcem. Annę, „piszącym" na
drugiej dłoni słowo „W-O-D-A". „Porwana pierwszą radością w życiu - napisała Keller -
wyciągnęłam rękę do zawsze obecnej dłoni Annę, błagając o nowe słowa, żeby móc
zidentyfikować każdą dotykaną rzecz. Z jednej dłoni na drugą zaczęły przeskakiwać iskry
porozumienia i nagle pojawiła się nić uczucia".
Prawie cały świat zna tę przyprawiającą o dreszcz historię. Dzięki Annę Sullivan
Helen Keller została międzynarodową bohaterką i wzorem dla ludzi upośledzonych. Ale
rzadko się mówi, że Annę Sullivan przez wszystkie te lata traktowała swoją uczennicę bardzo
surowo. Zwierzątko nie od razu zmieniło się w łagodne, chętne do współpracy dziecko tylko
dlatego, że już mogło komunikować się z innymi. Stało się tak dzięki stosowanej przez Annę
Sullivan ostrej dyscyplinie i takim samym wymaganiom co do zachowania, jakie stawiałaby
dziecku widzącemu i słyszącemu. Helen Keller napisała potem:
Gdy tylko opanowałam dość słów, by odróżniać dobro od zła -je dopuściłam się
jakiegoś występku, Annę kładła mnie do łóżka. Lenistwo, niedbalstwo, bałaganiarstwo i
wymówki-oto błędy, z którymi Annę walczyła niezłomnie, z poczuciem humoru i ciętą ironią.
SIŁA WYZWANIA
Ludzie nie czerpią inspiracji z pracy czy od rodziny, w której niczego się od nich nie
wymaga. Inspiracją są wyzwania. Charles de Gaulle, który potrafił pobudzić swój naród do
działania, powiedział tak: „Człowieka z charakterem pociąga to, co jest trudne, ponieważ
dopiero w zmaganiach z przeciwnościami potrafi sobie uświadomić swój własny potencjał".
A William James stwierdził następująco: „Potrzeba i walka są tym, co nas pobudza i
inspiruje".
Gdy Jezus powoływał swoich uczniów, nie zamierzał uczynić ich życia łatwym i
przyjemnym. Przeciwnie: każdemu z nich kazał wziąć na plecy swój krzyż. Powiedział, że
droga będzie wąska i stroma, wzywał do ofiarności.
Skąd bierze się chęć dołączenia do takiego ruchu, w którym człowieka czekają
niebezpieczeństwa i trudy? Odpowiedź jest prosta -takie wyzwanie zawiera w sobie pewien
uniwersalny urok. Garibaldi zwerbował armię, z którą wyzwolił Włochy, zwracając się do
tych, którzy byli gotowi cierpieć zimno, głód i śmierć. Kiedy Matka Teresa przyjmuje kolejną
młodą dziewczynę do Misji Miłosierdzia, wcale nie obchodzi się z nią tak delikatnie, jak
moglibyśmy przypuszczać. Już następnego dnia dziewczyna musi się udać do domu
umierających i tam rozpocząć swoją działalność. Siostra Bernard, jedna z pierwszych
dwunastu, które zaczęły pracę z Matką Teresą, opowiada o tych pierwszych dniach tak: „Było
ciężko. I ona chciała, żeby było ciężko. Niczego nam nie ułatwiała".
POKUSA SPEŁNIANIA MISJI
Tego rodzaju wymagające przywództwo zawsze jest najbardziej zobowiązujące, ale i
najskuteczniejsze, po części dlatego, że ludzie tęsknią za posiadaniem swojej własnej misji,
jakiegoś zadania.
Sybil Ferguson, gospodyni domowa z Rexburga w stanie Idaho (liczba mieszkańców
11 000) odkryła skuteczny sposób walki z nadwagą. Znajomi zaczęli chwalić jej wspaniały
wygląd i prosić o pomoc w zrzuceniu nadmiaru tkanki tłuszczowej. W rezultacie w Rexburgu
powstało pierwsze Centrum Dietetyki. Było to w roku 1970. Obecnie na całym świecie
istnieje ponad 1900 takich ośrodków, których roczny dochód sięga 90 milionów dolarów.
Sybil Ferguson i jej mąż dalej kierują firmą z Rexburga. Jak wytłumaczyć tak wielki sukces?
Otóż stało się tak również dlatego, że ludzie ci tworzą coś więcej niż tylko firmę - to jest
pewien ruch, swoista misja. Jedna z asystentek pani Ferguson mówi: „Ludzie czują się tu
związani ze sprawą, której my jesteśmy oddani: z niesieniem pomocy ludziom pragnącym
pozbyć się nadwagi - więc traktuje się to jak coś więcej niż zwykłą pracę".
Gdy postanowiono, że XXII Igrzyska Olimpijskie odbędą się w Stanach
Zjednoczonych Ameryki Północnej, pesymiści przepowiadali katastrofę. Ludzie myśleli
ciągle o atakach terrorystycznych, które doprowadziły do tragedii w Monachium i
finansowym fiasku w Montrealu, gdzie rząd został z miliardem dolarów długu.
Tymczasem olimpiada w USA okazała się niewiarygodnym sukcesem, w znacznej
mierze dzięki działaniu Petera Ueberrotha, czterdziestodwuletniego optymisty, który
doprowadził do triumfu i zysku w wysokości 200 milionów dolarów. O umyśle Ueberrotha
znany dziennikarz Robert Ajemian napisał w „Timesie" tak: „Czegokolwiek on się tknie,
zamienia to w wielką sprawę. Udział w rozwiązywaniu trudnych problemów i osiąganie
trudnych celów daje mu siłę do dalszego działania".
Ueberroth wielokrotnie mówił do 72 000 robotników (w większości ochotników) o
tym, jak wspólnie muszą się wspiąć na tę majestatyczną górę. Niektórym ten rodzaj języka
mógł się wydawać staromodny, ale nie było najmniejszej wątpliwości, że Ueberroth wiedział,
co robi. Tak wielkie poświęcenie dla sprawy pozwalało mu dominować nad tymi, którzy nie
okazywali dość entuzjazmu. Pewnego dnia Ueberroth zatrzymał się na pogawędkę z
robotnikami jedzącymi lunch w barze, gdzie miał swoją siedzibę główną. Rozmowa była
rutynowo uprzejma, ale tylko do chwili, gdy pewna kobieta zapytała o podwyżkę. Ueberroth,
ochotnik nie otrzymujący ani grosza, spo-chmurniał i rzucił: „Nie powinna pani tu pracować,
skoro pani nie rozumie, co my tu próbujemy zrobić".
Najważniejsza jest inspirująca siła wielkiej sprawy. Charakterystyczną dla naszej
kultury bzdurą jest twierdzenie, że bylibyśmy bardziej szczęśliwi, gdybyśmy mieli mniej do
roboty, gdybyśmy tak ciężko nie pracowali i mieli mniej zajęć w domu. Gdyby można było
więcej odpoczywać i wyjeżdżać na dłuższe wakacje. Tylko że wolny czas ma niewiele
wspólnego z ludzkim szczęściem. Przeciwnie, stwierdziłem, że najszczęśliwsi ludzie mają
swoją misję i kroczą przez życie napędzani oddaniem dla sprawy. Faktem jest, że większość
ludzi się nudzi. Kiedy uczniowie nie lubią szkoły, to znaczy, że szkoła za mało od nich
oczekuje. Kiedy ludzie nienawidzą swojej pracy, to najczęściej powodem jest rutyna i nuda.
A jeśli na horyzoncie pojawi się przywódca, który rzuci wyzwanie i zaoferuje jakąś wielką
sprawę, ludzie z pewnością chętnie za nim pójdą.
REALISTYCZNE OCZEKIWANIA
Nim zakończymy omawianie kwestii doskonałości i poświęcenia, musimy ostrzec
przed przesadnym przynaglaniem ludzi do sięgania do gwiazd. Bo przecież można wymagać
od ludzi tak dużo, że się zniechęcą i zrezygnują. Nikt nie potrafi pracować bez końca, nie
odnosząc żadnych sukcesów. David C. McClelland, psycholog z uniwersytetu Harvarda,
przeprowadził obszerne badania na temat motywacji do osiągnięć i stwierdził, że ludzie z
najlepszą motywacją lubią mieć przed sobą jasno wytyczony cel, ale cel, który da się
osiągnąć. Jeśli do grupy eksperymentalnej zaprosić businessmanów, żeby zaaranżowali
zabawę w rzucanie sznurowymi obręczami do celu, to niektórzy ludzie staną blisko, z
łatwością będą trafiać na kołki i szybko się znudzą. Inni staną daleko, w ogóle nie będą trafiać
i też się zniechęcą. Natomiast ludzie, którzy w interesach najprawdopodobniej osiągną
największy sukces, staną w takiej odległości, żeby rzucanie było pewnym wyzwaniem, ale nie
na tyle daleko, by w ogóle uniemożliwić sukces. McClelland stwierdził, że tacy ludzie nigdy
nie tracą motywacji, że działa na nich „zwrotne sprzężenie dodatnie" -stałe uczucie
zadowolenia z umiejętności osiągania krótkoterminowych celów. Innymi słowy, ludzie ci
chcą powiększać swoje zdolności, ale potrzebują do tego regularnych sukcesów. Wszyscy
przywódcy i nauczyciele mogą czerpać z tego wspaniałą naukę: przynaglanie do doskonałości
musi się wiązać ze stanowiącymi wyzwanie, ale i osiągalnymi celami. Trzeba ustalić pewien
postęp celów, żeby ludzie znajdowali radość w regularnym odbieraniu pozytywnego bodźca
sukcesu. Trener lekkoatletów Dean Cromwell powiedział tak:
Optymizm pomaga, jeśli jest naprawdę przekonujący. Zatem wytyczajcie rozsądny
cel. Jeżeli wiem, że chłopak nie jest w stanie osiągnąć lepszego wyniku, mówię mu, żeby
spróbował być szósty. Jeśli twój znajomy jest dzisiaj drugim zastępcą pomywacza butelek,
nie mów mu, że jutro może zostać szefem firmy. Lepiej przekonaj go, żeby został mistrzem w
myciu butelek. Jeżeli twój syn dostanie pałę z klasówki z historii, powiedz mu, że jesteś się
gotów założyć, że następnym razem dostanie dwójkę.
W następnym rozdziale powiem, jak możesz sobie radzić z niepowodzeniem w
działaniu ludzi, którymi kierujesz.
WYSOKO USTAWIAJ POPRZECZKĘ DOSKONAŁOŚCI
Najważniejszym zadaniem nauczyciela jest uczyć ludzi, jak ponosić porażkę w sposób
inteligentny.
Charles F. Kettering *
JAK DAWAĆ SOBIE RADĘ Z NIEPOWODZENIEM
Pod koniec maja 1940 roku wojska brytyjskie stanęły pod Dunkierką w obliczu
sromotnej klęski. Niemieckie dywizje pancerne zamykały w kotle źle wyposażone i słabo
wyćwiczone wojska brytyjskie i Hitler był już gotów zmiażdżyć je ostatecznie. Jedyną drogą
ucieczki było morze. Na szczęście Brytyjczycy to naród żeglarzy. Chociaż ewakuację wzięła
na siebie marynarka wojenna, do operacji przyłączył się każdy, kto posiadał jakąkolwiek
jednostkę pływającą. Kutry i statki rybackie, holowniki i łodzie motorowe, jachty, stare
parowce z Tamizy - w morze wyszło dosłownie wszystko, co mogło się utrzymać na wodzie,
ż
eby wyrwać oddziały brytyjskie ze szponów niemieckiego oblężenia. To było prawdziwe
piekło na morzu.
Zginęła jedna trzecia ludzi, ale armia jako taka została uratowana. Brytyjczycy
zachowali ducha walki. A. L. Rowse, jeden z uczestników tej akcji, opowiada, jak to było,
gdy oddziały wracały do domu: „Pamiętam, jak wracali z kanału. W portach i na stacjach
kolejowych cywile dawali im jedzenie i papierosy. Byli brudni, bez broni, ale ta ciężka próba
nie załamała ich".
Całe wyposażenie porzucili we Francji - armaty, broń maszynową, samochody, tysiące
karabinów. Na wyćwiczenie i wyposażenie armii zdolnej wkroczyć do Europy potrzeba było
lat. Przemawiając w tym samym tygodniu do narodu, Churchill nie przypisał wydarzeniom z
Dunkierki cech zwycięstwa. Ale wypowiedział następujące słowa:
Będziemy szli do samego końca, będziemy walczyć we Francji, będziemy walczyć na
morzach i oceanach... będziemy bronić naszej wyspy bez względu na koszty, będziemy
walczyć na plażach, będziemy walczyć na terenach desantowych, będziemy walczyć na
polach i na ulicach... nie poddamy się nigdy.
Każdy, kto chce być dobrym przywódcą, musi po tego rodzaju przeżyciach umieć na
nowo rozpalić w ludziach wolę walki. W zasadzie można chyba powiedzieć, że nie sposób
jest dobrze inspirować, jeśli się nie wie, jak pomagać ludziom w przezwyciężaniu
niepowodzeń.
Mechanizm reagowania na niepowodzenie nie został do końca zrozumiany. Bo jak to
się dzieje, że człowiek wyrusza w świat z nadzieją i wytyczonym celem, a po pierwszej
porażce nagle się poddaje? Nie umie się pozbierać, porzuca marzenia i żyje w atmosferze
rezygnacji. Z drugiej strony, co powoduje, że inny człowiek potrafi się regenerować?
Niepowodzenia zwiększają tylko jego determinację - kiedy się potknie, wstaje, rozgląda się
dokoła, żeby na popełnionych błędach czegoś się nauczyć, a potem idzie dalej z zamiarem
zwycięstwa.
Twórcze wykorzystanie niepowodzenia to chyba najlepsza cecha dobrego przywódcy.
Zatem czwarta zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze, brzmi następująco:
STWÓRZ ŚRODOWISKO, W KTÓRYM NIEPOWODZENIE NIE OZNACZA
PRZEGRANEJ
Kiedyś pewna kobieta z dużym doświadczeniem politycznym i umiejętnością
obserwacji ludzi największych i tych nieco mniejszych powiedziała mi tak: „Czy pan wie, co
odróżnia człowieka sukcesu od reszty świata? Dawniej wydawało mi się, że chodzi o parcie
do przodu, inteligencję, koneksje. Ale na podstawie wnikliwej obserwacji przekonałam się, że
- co paradoksalne - tajemnica trwałego sukcesu tkwi w umiejętności właściwego podejścia do
niepowodzeń". Pewna młoda Murzynka Marian Anderson, wspaniała śpiewaczka operowa,
wcześnie poznała smak porażki. Być może za wcześnie się zdecydowała, może nie była
jeszcze wystarczająco przygotowana, może miała za mało doświadczenia. W każdym razie
nie zostawiono na niej suchej nitki. Załamana wróciła do domu. Ludzie z parafii chcieli jej
pomóc, zbierali drobne sumy na „Fundację Przyszłości Marian Anderson". Po porażce, jakiej
ta kobieta doznała w Nowym Jorku, nie śmiała stanąć twarzą w twarz ze swoimi przyjaciółmi
i nauczycielami.
Depresja trwała ponad rok, ale matka Marian Anderson nie poddała się. Zachęcała
córkę, powtarzała jej, że to tylko chwilowe niepowodzenie, przekonywała, że ma talent.
Pewnego popołudnia przemówiła do córki o wiele poważniej: „Cnota musi przyjść przed
wielkością. Marian, uważam, że powinnaś zastanowić się trochę nad tym niepowodzeniem i
ż
arliwie pomodlić". Snując wspomnienia, ta wielka primadonna, która wielu innym
ś
piewakom pomagała przeżyć rozpacz ogarniającą człowieka po pierwszej porażce,
powiedziała: „Swój głos zawdzięczam wierze. Wierze i słowom matki: Cnota musi przyjść
przed wielkością".
Mądra matka, ale i mądry przywódca uparcie wpaja ludziom, jak uczyć się na błędach
i jak nigdy się nie poddawać. Niektórzy ludzie businessu wyrzucają z pracy tych, którzy się
potykają. Tylko najlepsi managerowie wiedzą, że podwładni będą popełniać błędy, i zamiast
ciągle zmieniać personel - decydują się na to, by uczyć ludzi, jak dawać sobie radę z
niepowodzeniami i jak się na nich uczyć. Innymi słowy, są nie tyle sędziami i strażnikami, co
raczej trenerami i nauczycielami. Wiedzą, że kiedy człowiek się przewraca, to ma znakomitą
okazję, żeby znaleźć motywację do swoich działań. Jeśli potrafią przekazać swój upór i
wytrwałość oraz pomagać innym uczyć się na błędach, oddadzą im cenną przysługę i
jednocześnie stworzą lepszą organizację.
Charles Knight, dyrektor firmy Emerson Electric, spytany o to, co jest niezbędne do
dobrego zarządzania, powiedział śmiało:
Trzeba się nauczyć ponosić porażki. Jestem zdumiony liczbą organizacji, w których
nie pozwala się ludziom na pomyłki. Nie można stworzyć nic nowego, jeśli nie potrafi się
akceptować pomyłek.
Gdy inspirator na własnym przykładzie pokazuje, jak sobie radzić z niepowodzeniami
W jaki sposób wpajać te zasady grupie? Można to robić na własnym przykładzie.
Spotykamy się często z błędnym przekonaniem, że legitymacją dobrego przewodnika, jest
nieprzerwany strumień sukcesów. Tymczasem przykład człowieka upartego, który przegrał
kilka bitew, lecz nie zląkł się przegranej, jest prawdopodobnie bardziej inspirujący niż
cokolwiek innego.
Musimy odrzucić koncepcję, że silni ludzie nigdy nie doznają niepowodzeń. Richard
J. Needham powiada tak:
Silni ludzie popełniają tyle samo okropnych błędów co ludzie słabi. Różnica polega
jednak na tym, że ludzie silni przyznają się do błędów, śmieją się z nich i czerpią z nich
naukę. I w ten sposób stają się jeszcze silniejsi.
Jeżeli chcesz tę prawdę przekazać swojemu otoczeniu, pokaż, że ty również miewasz
niepowodzenia. Kierowani przez ciebie ludzie na pewno będą cię bacznie obserwować, żeby
się przekonać, jak zareagujesz, gdy się potkniesz. Lecz jeśli będziesz udawał, że to nie było
niepowodzenie, albo je zignorujesz, twoja praca pójdzie na marne. Oni tego nigdy nie
zapomną.
POMAGAJ LUDZIOM PRZETRWAĆ, GDY CZUJĄ SIĘ ODTRĄCENI
Dobry przywódca najlepiej wpływa na motywację swoich podwładnych, gdy pomaga
im wydostać się z dołka, jeśli czują się odtrąceni. W rodzinie może to być dziecko, gdy wraca
stłamszone ze szkoły, bo przegrało w klasowych wyborach. W małżeństwie może to być
małżonek, gdy nie dostanie oczekiwanego awansu. Podobnie jest z człowiekiem zajmującym
się handlem, gdy przez cały miesiąc ma beznadziejne wyniki finansowe.
Najważniejsze jest to, by ludzi, którzy wrócili z pola bitwy pokonani, na nowo
napełnić energią. Tom Keegan, mający za sobą całą drogę do stanowiska kierownika działu
sprzedaży w dużej firmie handlującej dywanami, mówi tak:
Przez wiele lat byłem w drodze, a teraz gdy zostałem kierownikiem, postanowiłem nie
zapominać, jak bardzo samotnym bywa się w trasie. Kiedy jeździ się od klienta do klienta i
każdy mówi, że twoje towary są za drogie, a sama firma wygląda na podejrzaną, to ostatnią
rzeczą, jakiej potrzebujesz, jest świadomość, że twój szef też jest przeciw tobie. Musisz być
pewien, że twoja firma jest po twojej stronie.
Podobnie w rodzinie - dom powinien być schronieniem, gdzie można leczyć rany i
gdzie ludzie akceptują cię bez względu na to, jaki popełniłeś błąd. Świadomość istnienia
takiego bezpiecznego miejsca podtrzymuje człowieka na duchu nawet w bardzo wrogim
otoczeniu.
Z ochranianiem, tak jak z wieloma innymi dobrymi rzeczami, można oczywiście
przesadzić i zacząć chronić dziecko lub pracownika przed niepowodzeniami. Tylko że wtedy
przyjmuje się na ogół pozycję obronną i o wszystko oskarża czynniki zewnętrzne. Dr Robert
N. McMurray, psycholog - konsultant, przebadał 220 mężczyzn - ludzi dobrze zbudowanych,
o ponadprzeciętnej inteligencji, dobrze przygotowanych - i stwierdził, że przez dłuższy czas
nie potrafią utrzymać się w pracy ani odnosić sukcesów towarzyskich. McMurray
sklasyfikował ich. jako połowicznych bankrutów i doszedł do wniosku, że głównym
powodem jest brak umiejętności stawiania czoła niedociągnięciom. W dzieciństwie
pobłażliwi rodzice chronili ich przed konsekwencjami ich własnych błędów. W przypadku
niepowodzeń w szkole obwiniano nauczyciela. Kiedy nie radzili sobie w pracy - winą
obarczano politykę firmy. Według Thomasa Carlyle'a, szkockiego eseisty i historyka,
ż
yjącego w XIX w., taki brak świadomości jest największym ze wszystkich błędów.
JAK NAPRAWIAĆ BŁĘDY NIE TŁUMIĄC ENTUZJAZMU
W jaki sposób zachować równowagę między utrzymaniem wysokich norm a
wychowywaniem podległych ludzi, gdy nie stosują się do tych norm? Z tym samym
problemem spotykają się rodzice i managerowie: jak wymagać dobrego działania i
jednocześnie tolerować potknięcia?
Błędem totalnym jest tak ostre karcenie młodych ludzi za popełnione błędy, że w
rezultacie rezygnują z ambicji i szczytnych celów. Seneka, filozof rzymski powiedział:
„Skoro jesteś człowiekiem, podziwiaj tych, którzy usiłują dojść do wielkich rzeczy, nawet
gdy po drodze zdarzają się im niepowodzenia". Natomiast Teodor Roose-velt ujął to tak:
„Błędów nie popełnia tylko ten, kto nigdy nic nie robi". Wydaje się też, że powinniśmy
udzielać reprymendy kierowanym przez nas ludziom, jeżeli nie zdarzają się im żadne
niepowodzenia, bo to oznacza, że postanowili działać ostrożnie.
Znany aktor Jack Lemmon powiedział kiedyś tak:
Niepowodzenie nigdy nikomu nie zaszkodziło. To strach przed niepowodzeniem
zabija człowieka, zabija artystów. Ale nie wolno rezygnować, trzeba podjąć ryzyko i iść dalej.
Dobry inspirator zawsze ma pod ręką torbę trików, stosuje różne środki, i kiedy
trzeba, pomaga ludziom patrzeć na niepowodzenie z góry, uczyć się na błędach. Czasami
krzyczy na nich i przekonuje, żeby przebiegli jeszcze jedno okrążenie, chociaż im się wydaje,
ż
e nie zrobią ani kroku więcej. Innym razem wpycha ich na konia, z którego przed chwilą
spadli, zanim znów ogarnie ich strach. Bywa, że zmienia zakres obowiązków, by przerwać
łańcuch niepowodzeń i umożliwić osiągnięcie paru niewielkich sukcesów. Innymi słowy,
inspirator wie, że strach przed niepowodzeniem może zniszczyć marzenia o lepszej
przyszłości i że najważniejsze jest to, by niepowodzenia pełniły w życiu tę samą rolę co
kamień szlifierski.
Wyobraźmy sobie jak szybko opisany niżej człowiek mógł zwiesić głowę i
zrezygnować. Nie powiodło mu się w interesach w roku '31, w '32 przegrał w wyborach do
parlamentu, w '34 wybrano go jednak. Jego ukochana żona zmarła w roku '35, on sam
przechodził załamanie nerwowe w roku '36. W '38 nie udało mu się zostać sprawozdawcą w
parlamencie, w '40 nie zakwalifikował się do wyborów. W '43 nie zdołał wejść do Kongresu,
w '46 udało mu się tego dokonać. W roku '50 nie zdołał wejść do Senatu, w '56 przegrał w
wyborach na wiceprezydenta, a w '58 na senatora. Ostatecznie wybrano go na prezydenta, a
działo się to w roku 1860. Człowiekiem tym był Abraham Lincoln. .
Odzie Lincoln nauczył się takiej nieustępliwości i uporu w obliczu niepowodzeń?
Oczywiście w znacznej mierze wypływało to z jego charakteru, który Sandburg, amerykański
pisarz i poeta określił jako połączenie aksamitu i stali. Ale człowiek ten był wytrwały również
dlatego, że inni w niego wierzyli, podtrzymywali go na duchu, gdy rozpaczał, przekonywali,
ż
e niepowodzenia muszą się kiedyś skończyć, i popychali go do przodu. Być może w tamtym
stuleciu na zachodniej granicy urodzili się jeszcze inni Lincolnowie, ale z braku dobrych
nauczycieli i przyjaciół nikt dziś o nich nie pamięta.
Stwórz środowisko, w którym niepowodzenie nie oznacza przegranej
JAK UDZIELAĆ RAD DZIECIOM?
Trzeba najpierw dowiedzieć się, czego one potrzebują, a potem radzić im, żeby to
zrobiły.
Harry Truman
ROZWIJANIE WEWNĘTRZNEJ SIŁY
John Lubbock stwierdził kiedyś, że uczenie dziecka nie jest tak istotne jak wzbudzenie
w nim chęci do nauki. Nigdy nie spotkałem nauczyciela, który nie zgadzałby się z tym
poglądem. Ale jak to robić, jak wpajać takie pragnienie nauki? Oto pytanie, które zadają sobie
nauczyciele, rozmawiając o motywacji. Jak rozbudzić ten wewnętrzny pęd bez uzależniania
od stymulacji zewnętrznej?
Oczywiście z konfliktem między motywacją wewnętrzną a zewnętrzną spotyka się
każdy, kto ma związek z kierowaniem innymi. Nie można być z podległymi sobie ludźmi
przez cały czas, by stosować wszystkie możliwe zachęty, groźby i argumenty. Zatem
ostatecznym sprawdzianem umiejętności inspiratora jest działanie motywowanych przez
niego ludzi, podczas jego nieobecności.
Pani Cherry Henricks, znakomity przedsiębiorca i projektant wnętrz (w ciągu
ostatnich trzech lat jej firma musiała trzykrotnie przenosić się do większego biura) pomogła
mi znaleźć odpowiedź na to pytanie. Gdy ją spytałem, czy motywacja musi pochodzić od
innych ludzi, czy też można ją generować z ludzkiego wnętrza, odpowiedziała tak:
„Potrzebne jest i jedno, i drugie. Jeśli chodzi o inspirację, to jestem okropnie uzależniona od
moich partnerów, ale uważam, że sama siebie potrafię motywować dzięki niezwykle prostej
technice -wytyczając sobie określone cele. Zapisuję je na papierze, bardzo konkretnie
precyzuję i wtedy nabieram rozpędu".
Im dłużej zastanawiałem się nad słowami pani Henricks, tym bardziej uświadamiałem
sobie mądrość zawartą w jej wypowiedzi. Ten wewnętrzny rozpęd najlepiej rozwijać
zachęcając ludzi, żeby sami siebie wypróbowali, żeby określili własne cele i marzenia. Potem
wystarczy im tylko pomagać, by wytrwali przy swoich postanowieniach. Słyszy się czasem
opinię, że najlepszy przywódca to człowiek o zdolnościach krasomówczych, który dzięki sile
swojej osobowości zyskuje zwolenników dla własnych planów. Taki szef bierze się do pracy
tak, jakby jego podwładnych trzeba było popychać, przekonywać i pochlebstwami nakłaniać
do wskoczenia na ten sam wóz.
Chciałbym jednak przestrzec przed takim oto sposobem działania: „Swoją ideę musisz
wbić ludziom w głowę, a potem przekonać, że to jest ich własna idea". W pewnym momencie
tego rodzaju manipulacja odbija się rykoszetem, więc trzeba jej za wszelką cenę unikać. Bo
przecież jeśli będziemy szukać wystarczająco długo, stwierdzimy, że inni ludzie też mają
dobre pomysły i że można je popierać zupełnie uczciwie.
Zatem piąta zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze, brzmi
następująco:
JEŚLI KTOŚ ZDĄŻA TAM, GDZIE TY - DOŁĄCZ DO NIEGO
Przyjrzyjmy się rozmaitym słynnym rodzinom, a ze zdumieniem stwierdzimy, że
niektóre dzieci osiągają o wiele więcej sukcesów niż inne. Dlaczego na przykład synowie
Josepha Kennedy'ego tak dużo osiągnęli, podczas gdy nie udało się to dzieciom prezydenta
Frank-lina Roosevelta? Z pewnością Franklin Delano Roosevelt równie dobrze rozumiał
władzę i sposób jej wykorzystywania co Joe Ken-nedy. Zagadkę tę częściowo rozwiązuje
uwaga Franklina Roosevel-ta juniora, który powiedział, że kiedy chciał się zobaczyć z ojcem,
musiał wcześniej ustalić termin spotkania. Pewnego dnia, gdy chłopak miał jakiś ważny
problem, F. D. Roosevelt wysłuchał go, nie odrywając się od pracy przy biurku. Chłopiec
przestał mówić, a wtedy Roosevelt odezwał się głosem człowieka nieobecnego myślami:
„Cieszę się, że mogłeś do mnie wpaść". Na tym rozmowa się skończyła.
Teraz przeciwstawmy to ogromnemu zainteresowaniu, jakie Joe Kennedy okazywał
ż
yciu swoich dzieci. Pomijając wady Kennedy'e-go, trzeba przyznać, że jego lojalność wobec
dzieci była absolutna. „Mój business to moja rodzina, a moja rodzina to mój business" -
wyznał. John F. Kennedy powiedział kiedyś do jednego ze swych przyjaciół tak: „Wiesz,
kiedy na pierwszym roku próbowałem się dostać do drużyny pływackiej, mój ojciec zawsze
był przy mnie. Zawsze był przy mnie! I tak samo postępował wobec wszystkich swoich
dzieci".
Ojciec, który zachęca dzieci, by dążyły do jak największej liczby celów, i który w ten
sposób dołączając do nich „wskakuje na ich wóz", na pewno wprowadzi w ich życiu wielkie
zmiany.
ZACHĘCAĆ DO ZMIAN
W niniejszej książce omawiamy jedno z niezwykle ryzykownych przedsięwzięć: jak
pomagać ludziom zmieniać własną osobowość. Gdy wkraczamy w czyjeś życie z zamiarem
dokonywania zmian, ludzie robią się podejrzliwi, ponieważ obawiają się z naszej strony
postawy wyższości. Stają się zdecydowanie oporni wobec „ulepsza-czy", którzy głoszą, że
wiedzą, jak należy pokierować ich dziećmi lub pracownikami.
Druga skrajność to zupełny brak zainteresowania: nikogo nie trzeba zmieniać, należy
nauczyć się „akceptacji". Wielu psychote-rapeutów twierdzi, że nie chcą zmieniać swoich
pacjentów, starają się ich nie osądzać, nie kierują nimi i zawsze są dla nich pobłażliwi. Ale
tak wcale nie jest, bo podczas rozmów z kolegami po fachu rozprawiają o tym, że pacjenci
potrzebują zmian. Denerwują się na człowieka, który nie chce przestać pić, na kobietę, która
ź
le traktuje dzieci, na męża, który psychicznie dręczy żonę.
WYWIERAĆ WPŁYW BEZ ONIEŚMIELANIA
Większość z nas chce zmieniać takich ludzi. Tylko jak motywować do zmian, nie
manipulując i nie tyranizując? Jak pomagać i inspirować, nie ograniczając cudzej wolności?
To nie są łatwe pytania i będziemy jeszcze do nich wracać. Teraz jednak przedstawię pewien
prosty model, wynik mojej praktyki psychoterapeutycznej.
Gdybym próbował określić, jak każdy nowy pacjent musi się zmienić, by odnaleźć
szczęście, sam załamałbym się psychicznie, bo przecież w ten sposób podejmowałbym się
roli Boga. Wobec tego moje cele są o wiele skromniejsze. Uważam się za specjalistę od
wyjaśniania i kiedy pacjent decyduje się na leczenie, przejmuje na siebie część
odpowiedzialności za terapię. Podczas pierwszych sesji zadaję tego rodzaju pytania:
* Jak chce się pan zmienić?
* Co może pana uszczęśliwić?
* W jaki sposób chce pan zmienić swoje zachowanie?
Innymi słowy, proszę o nakreślenie celu naszej wspólnej pracy. Kiedy zaś go
zrozumiem, w miarę moich możliwości pomagam go osiągnąć. Oczywiście pacjent może
przedstawić cele, do których osiągnięcia zgodnie z sumieniem nie chciałbym przykładać ręki.
Ale to na szczęście nigdy mi się nie przytrafiło. Czasami ludzie potrzebują naszej pomocy, by
poznać własne wewnętrzne potrzeby i określić, czego w życiu naprawdę chcą. Bywa, że gdy
już zaczną te cele precyzować, okazują się one bardzo podobne do tych, które sam bym im
zasugerował. Wtedy cieszę się, że zachowałem milczenie. Nasze kontakty znajdują się już
wówczas na innej płaszczyźnie porozumienia. Nie występuję w nich jako „ulepszacz", ale
jako osoba niosąca pomoc w ich własnym przedsięwzięciu samodoskonalenia. W ten sposób
to ja wskakuję na wóz pacjenta.
Oczywiście managerowie i nauczyciele nie mają tyle swobody, nie mogą tak jak
psychoterapeuta pozwolić na określanie własnych planów. Jeśli pracownicy lub uczniowie
mają inne cele, mówi się im, że muszą się podporządkować.
Kiedy poczujemy pokusę tak zdecydowanej reakcji, pamiętajmy o technice
stosowanej przez Paula „Niedźwiedzia" Bryanta, trenera, który ze swoją drużyną wygrał 323
mecze footballu amerykańskiego - więcej niż ktokolwiek inny w historii. Poza tym sportem
nie ma takiej dziedziny, może z wyjątkiem wojska, w której całkowicie rezygnuje się z
własnych celów. Tu bowiem trener określa zadania, a drużyna maje realizować. Tylko że na
początku każdego sezonu Bryant kazał zawodnikom spisać osobiste cele na dany rok i
dopiero po zapoznaniu się z nimi ustalał cele dla całej drużyny. W ten sposób przekazywał
następującą wiadomość:
1) troszczę się o was i o to, czego wy chcecie;
2) powinniście myśleć z wyprzedzeniem;
3) tworzymy drużynę, w której, jak mam nadzieję, każdy będzie mógł dążyć do
własnych celów, a ja ze swej strony postaram się, żeby każdy z was mógł swój cel osiągnąć.
Jednym z powodów ciągłych sporów między rodzicami i dziećmi jest fakt, że rodzice
mają zupełnie inne cele niż dzieci. W tym miejscu zawsze będzie istniał konflikt pokoleń.
Niestety, niektórzy rodzice powiększają jeszcze ten problem, nie umiejąc robić tego, co robił
Bryant - nie dbają o to, by poznać marzenia swoich dzieci. Gdyby spytali, może znaleźliby
coś, do czego można dążyć wspólnie.
Czy rodzice rzeczywiście mogą zachęcać do niezależności? „Jak najbardziej" -
powiada Ruth Stafford Peale, autorka różnych książek o sztuce motywacji:
Sekret polega na tym: staraj się odnaleźć wrodzone zdolności i talenty dziecka, a
potem delikatnie kieruj lub popychaj je w tym kierunku. Ojcu, który byt świetnym
sportowcem, trudno zrozumieć syna, który bardziej woli grać w szachy niż w piłkę. Ale to
szachy, a nie pitka, są tym, czego chłopiec potrzebuje, jeśli ma nabierać pewności siebie. Jeśli
jedno będzie umiał robić dobrze, uwierzy, że z czymś innym też sobie poradzi.
Nie chcę, żeby w tym miejscu źle mnie zrozumiano. Nie twierdzę, że przywódca ma
być słaby, że ma pozwalać innym na ustalanie celów dla całej grupy, bo to doprowadziłoby
do nieskutecznej działalności całej organizacji. Ludzie chcą mieć silnych przywódców, którzy
wytyczają jasne cele. Bryant jest tego dobrym przykładem. Ale najlepsi trenerzy i najlepsi
szefowie firm zachęcają swych podwładnych do prezentowania i realizowania własnych
celów i zawsze starają się pomagać w osiąganiu tego, czego chcą tamci.
ZASADA ZGODNOŚCI
Być może Biyant kazał swoim zawodnikom spisywać na papierze ich prywatne cele z
jeszcze innego powodu: kiedy człowiek poświęca się realizacji jakiegoś celu, zaczynają
funkcjonować pewne wpływy psychologiczne, dzięki którym szansa realizaq'i jest o wiele
większa. Głęboko w nas tkwi obsesyjne wręcz pragnienie, żeby być i prezentować się jako
osoba postępująca zgodnie z tym, czego już dokonaliśmy. W każdej grupie ubolewa się nad
niekonsekwencją, a konsekwencję się ceni. To sprawdza się wszędzie, począwszy od
więźniów, a skończywszy na grupach religijnych. Każdy człowiek, który zmienia swoje
opinie pod wpływem innych, jest uważany za osobę niezdecydowaną, roztrzepaną, o słabej
woli.
Dr Leon Festinger, pionier w dziedzinie nazywanej teorią dysharmo-nii kognitywnej,
powiada, że dysharmonia wewnętrzna ma te same zdolności pobudzania co głód lub
frustracja. Dlatego kiedy już raz dokonamy wyboru lub osiągniemy jakieś stanowisko, gotowi
jesteśmy pokonywać nieprawdopodobne przeszkody, by tylko postępować zgodnie z tym
stanowiskiem. Tak samo radykalnie zmienimy sposób myślenia, żeby był zgodny z
podejmowanymi działaniami. Weźmy na przykład mężczyznę wiernego żonie w sferze
seksualnej. Taki człowiek na ogół zachowuje silne przekonania co do wierności małżeńskiej
w ogóle. Można by powiedzieć: „Oczywiście, oto powód jego wierności - jest wierny, bo ma
takie przekonania". Ale nie zawsze. Zwróćmy uwagę, co się stanie, gdy zacznie oszukiwać
ż
onę - na wszelkie możliwe sposoby będzie usprawiedliwiał swoje postępowanie i drastycznie
zmieni przekonania. Można zatem stwierdzić, że często postawa człowieka jest wynikiem
zachowania, a nie jego przyczyną.
Socjologowie Jonathan Freedman i Scott Fraser ogłosili wyniki zaskakującego
eksperymentu. Pewien naukowiec, udając ochotnika biorącego udział w pracach na osiedlu,
chodził w pewnym mieście w Kalifornii od drzwi do drzwi i zwracał się do właścicieli
domów z prośbą. Prosił mianowicie, żeby pozwolili postawić na swoim trawniku dużą tablicę
z napisem „Jedź ostrożnie". Olbrzymia większość (83%) odmówiła. Później wobec podobnej
grupy ludzi zastosowano odmienną taktykę i połowa wyraziła zgodę.
Dwa tygodnie wcześniej mieszkańcy postanowili coś zrobić, żeby zwiększyć
bezpieczeństwo kierowców. Inny ochotnik chodził od jednych do drugich i pytał, czy na
trawniku może ustawić niewielką tabliczkę (trzy na trzy cale) z napisem „Bądź bezpiecznym
kierowcą". Sprawa była błaha, więc zgodził się na nią prawie każdy mieszkaniec. Ale
rezultaty tej właśnie zgody były ogromne, bo kiedy przyszedł inny ochotnik i poprosił o
ustawienie dużo większej tablicy, większość znowu się zgodziła.
ZMIANA SPOSTRZEGANIU SAMEGO SIEBIE
Jak to wytłumaczyć? Problem można częściowo zrozumieć zastanawiając się nad
znaczeniem obrazu własnej osoby. Za pierwszym razem ludzie zaczęli patrzeć na siebie
samych nieco inaczej. Obserwowali własne zachowanie tak, jak by to robił ktoś inny, i
stwierdzili, że zależy im na bezpieczeństwie, że dla takiej sprawy gotowi są współdziałać.
Wydało im się to zgodne z własną postawą, więc potem zaaprobowali propozycję ustawienia
dużej tablicy. To samo dzieje się z ludźmi, którzy swoje przekonania lub plan zaczynają
realizować publicznie: szybko kierują ogromną ilość energii na działania prowadzące do
osiągnięcia swoich założeń.
Obecnie coraz wyraźniej widać, dlaczego skutecznie działające grupy wyznaniowe
wymagają od swoich członków publicznego potwierdzania wiary i dlaczego dobrzy
inspiratorzy robią wszystko, co tylko można, żeby drugi człowiek wyraźnie określił swoje
cele. Instruktor handlowy Tom Hopkins powiada, że najlepszy sposób przekonania drugiego
człowieka do czegoś, co dla nas ma wartość, nie polega na wpychaniu mu swoich racji na siłę
czy mówieniu, że jest głupi, skoro nie uznaje tego. „Zawodowy sprzedawca wykorzystuje
inną metodę - mówi Hopkins. - Metodę prostą i skuteczną. Oto ona: Gdy ja coś mówię, im
wolno wątpić; gdy mówią oni - to na pewno jest prawda".
W tej dziedzinie należy unikać pewnych niebezpiecznych stref. Może się bowiem
zdarzyć, że zasada zgodności (zgadzanie się a priori na posłuszeństwo) będzie
wykorzystywana do manipulowania ludźmi tak, by robili rzeczy sprzeczne z ich własnym
interesem. Pozbawieni skrupułów handlowcy lub demagodzy tacy jak Jim Jones,
odpowiedzialny za samobójczą śmierć ponad 900 osób w Gujanie, potrafią przekonać
człowieka, żeby według zasady zgodności prowadził swoje sprawy domowe. Najpierw
zdobywają od kogoś pewne zobowiązanie. Później zwracają się z prośbą o podjęcie coraz
innych wymagań, a wszystko w imię zasady zgodności. W pewnym stopniu trzeba pozwalać
ludziom zmieniać poglądy i kwestie sporne ustalać na zasadzie: „Mogę się na to zgodzić tylko
częściowo".
NIEBEZPIECZNY SPOSÓB WIDZENIA SAMEGO SIEBIE
Jest jeszcze coś, co uzasadnia ostrożność. Otóż zgoda, by ludzie publiczne omawiali
negatywne aspekty swojej osobowości, może mieć niebezpieczne skutki. Kiedy mężczyzna
mówi: „Nigdy się nie wściekam, zawsze zachowuję spokój" albo gdy dziewczyna myśli:
„Jestem beznadziejna z matematyki", trzeba unikać sytuacji, w których tego rodzaju
twierdzenia można wypowiadać kategorycznie. Jeśli pozwolisz uczennicy przed całą klasą
oznajmić, że jest beznadziejna z matematyki, możesz uczynić jej wielką krzywdę, ponieważ
ona będzie się starała udowodnić sobie, że miała rację. A mężczyzna, który uważa się za
człowieka mściwego, tym bardziej będzie dostosowywał swoje postępowanie do tego wzorca,
im częściej będzie powtarzał taki opis własnej osoby.
A. W. Combs napisał zdanie, które wszyscy rodzice i szefowie powinni przykleić do
lustra w łazience, żeby każdego ranka, zanim ruszą w świat, mogli je przeczytać. Brzmi ono
następująco: „Podtrzymywanie i wzmacnianie obrazu własnej osoby stanowi motywację dla
wszelkiego działania". Jeśli dzieci przy śniadaniu lub pracownicy, z którymi się witamy,
przychodząc do pracy, mają negatywne zdanie o własnej osobie, później będą postępować
zgodnie z tym obrazem. Czeka nas zatem zadanie o wiele trudniejsze niż zmiana zachowania
zewnętrznego - musimy dotrzeć do obrazu własnej osoby.
Wyjątkowo często nastolatki mają o sobie bardzo złe zdanie. Pediatra i psycholog w
jednej osobie James Dobson pisze tak:
Zaobserwowałem, że ogromna większość luda, w wieku od dwunastu do dwudziestu
lat jest gorzko rozczarowana tym, kim są i co sobą reprezentują. W świecie, w którym
obdarza się czcią supergwiazdy i różne cudowne postacie, tacy młodzi ludzie spoglądają w
lustro, szukając choćby śladu podobnej wspaniałości, a znajdują wyłącznie objawy trądziku.
Negatywne widzenie własnej osoby należy traktować z przymrużeniem oka i
jednocześnie potwierdzać wszystko, co pozytywne. Kiedy uczniowie uważają, że są słabi z
matematyki, być może chcą tylko powiedzieć, że źle im poszło na ostatniej klasówce.
Naszym zadaniem jest przekonanie ich, że są bardziej uzdolnieni, niż im się zdaje. Jak pisze
S. I. Hayakawa, stwierdzenia „trzy razy mi się nie udało" i Jestem przegrany" różnią się od
siebie zasadniczo.
PRECYZJA WYPOWIEDZI
Ludzie powinni nie tylko publicznie ogłaszać swoje cele i marzenia. Powinni bardzo
precyzyjnie mówić o tym, czego chcą. Razem z dr. Neilem Clarkiem Warrenem przez kilka
lat prowadziłem seminaria na temat: „Poczucie własnej godności i odkrywanie radości".
Prosiliśmy uczestników, żeby przez dwadzieścia minut wypowiadali się na piśmie na temat:
„Gdyby pieniądze nie stanowiły problemu i mógłbyś dowolnie ułożyć sobie życie, to jakby
ono wyglądało?" Odpowiedzi byty niejasne, błędnie sformułowane. To zrozumiałe, że wiele z
tych osób nigdy nie miało możliwości swobodnego i konkretnego snucia marzeń, dlatego też
osiągnęli niewiele konkretnego szczęścia.
„Lepiej żebyś wiedział, czego chcesz, bo prawdopodobnie będziesz to miał" - powiada
znany satyryk Dań Greenburg. I rzeczywiście -istnieje prawie cudowny sposób, dzięki
któremu sukces w życiu zależy od umiejętności wytyczania sobie wielkich i bardzo
konkretnych celów.
Legendarny przemysłowiec Henry Kaiser, poproszony o to, żeby zdradził tajemnicę
swego sukcesu, powiedział tak: „Zdecyduj się, czego najbardziej w życiu chcesz, a potem
zapisz sobie swoje cele i zaplanuj sposób ich realizacji".
Im dłużej udzielam ludziom porad, tym bardziej sobie uświadamiam, że w tej kwestii
większość z nich bardzo różni się od Kaisera. Ludzie dają się unosić prądowi, pozwalają, by o
ich losie decydowały okoliczności. Podobnie jak jeden z bohaterów Dickensa pan Micaw-ber,
zawsze mają nadzieję, że coś się zdarzy, a tymczasem dobre rzeczy rzadko się „zdarzają" tak
po prostu.
W nakreślaniu własnych celów tkwi wielka siła. Rozmawiałem z człowiekiem
zajmującym się handlem nieruchomościami, który dawniej zarabiał przeciętnie około 40 000
dolarów rocznie. Pewnego roku jego dochód podskoczył gwałtownie do 95 000. Spytałem,
jak to się stało. „To proste - odparł. - Moja żona poważnie się rozchorowała i większą część
roku spędziła w szpitalu. Ja dokładnie obliczyłem, ile pieniędzy muszę zarobić, żeby
zabezpieczyć jej opiekę lekarską. I udało się, prawie co do grosza". Gdy stawiamy przed sobą
określony cel i dokładnie nakreślamy sposób dojścia do niego, możemy liczyć na niezwykłe
przeobrażenie.
POTĘGA MARZEŃ
Pewien ojciec mówi tak: „Rodzice nigdy nie rozmawiali ze mną o college'u.
Właściwie nigdy nie rozmawiali ze mną o przyszłości. Miałem wrażenie, że potrafią żyć
wyłącznie teraźniejszością. Moja córka ma dopiero trzynaście lat, ale zawsze dyskutujemy o
tym, do jakiej szkoły chciałaby chodzić i w czym chciałaby się specjalizować. Dobrze wiem,
ż
e nie mogę jej do niczego zmuszać, ale to nie ma znaczenia. Ważne jest, że razem się
bawimy marząc o przyszłości".
Szczęśliwe dziecko, którego ojciec myśli o przyszłości i zupełnie bez manipulacji
zachęca je do marzeń! Łatwo zniszczyć ludzkie marzenia, mówiąc drugiemu człowiekowi, że
ż
yje iluzją. I tylko wyjątkowi ludzie wiedzą, jaką wartość ma snucie wielkich planów i dumne
noszenie głowy.
Dobry przywódca jest więcej niż optymistą (chociaż prawie zawsze odznacza się
pozytywnym myśleniem). Dobry przywódca jest również futurystą: uwielbia żyć
przyszłością, śni o przyszłości, rozmawia o przyszłości, a ponadto otaczających go ludzi
namawia, żeby robili to samo.
ZARZĄDZANIE POPRZEZ ZACHĘTY
Scudder N. Parker powiedział kiedyś tak: „Ludzie się zmieniają i robią to, do czego
się ich zachęca, a nie to, co im się każe". Oto jedna z podstawowych ludzkich potrzeb -
potrzeba zachęty ze strony drugiego człowieka i podniety do parcia naprzód.
Jeden z moich pacjentów, który jest obecnie słynnym chirurgiem, twierdzi, że wierzy
w „zarządzanie poprzez zachęty" i wyjaśnia swoją opinię w następujący sposób:
Gdy chodziłem do szkoły średniej, zajęcia na pływalni prowadził trener, którego żywo
pamiętam. On zawsze na nas krzyczał, ale nie robił tego, żeby nas karcić. Wołał mniej więcej
tak: „No, Johnson, przyspiesz! Szybciej .'Potrafisz to zrobić!", a ja właśnie tego
potrzebowałem. Wydaje mi się, że tamtemu trenerowi zawdzięczam moje sukcesy, ponieważ
gdy stoję przy stole operacyjnym, ciągle słyszę jego głos. Dlatego sam podobnie zachęcam
podległych mi ludzi. Może i jestem trudny w pożyciu, może wiele od nich oczekuję, ale
przede wszystkim wołam do nich: „Dalej, potrafisz to zrobić!"
SIŁA POWOŁANIA
W roku 1875 w Górnej Alzacji urodził się chorowity chłopiec. W szkole był słabym
uczniem, wolno czytał i pisał. Jednak z wiekiem zaczął wytyczać sobie coraz trudniejsze cele,
jak choćby naukę hebrajskiego. W dziedzinie muzyki okazał się cudownym dzieckiem.
Zaczął grać na organach w wieku ośmiu lat, gdy już dosięgał nogami do"pedałów, a kiedy
miał lat dziewięć, zastąpił w kościele zawodowego organistę.
Człowiekiem tym był Albert Schweitzer i każdy wie, że już na początku dorosłego
ż
ycia uprawiał równolegle kilka zawodów. Na uniwersytecie w Strasbourgu uzyskał pierwszy
stopień doktora w dziedzinie filozofii, potem zdobył doktoraty z teologii i teorii muzyki.
Zanim skończył trzydzieści lat, robił wspaniałą karierę jako organista koncertowy i
autor wielu książek. Później jednak przerwał nagle karierę akademicką, by zacząć studiować
medycynę i resztę życia spędzić jako misjonarz. Stało się to wtedy, gdy całkiem przypadkowo
przeczytał artykuł o Kongo. Napisano w nim tak: „Podczas gdy my wygłaszamy ludziom
kazania, oni cierpią i umierają na naszych oczach na skutek chorób".
Schweitzer zrozumiał swoje powołanie i zaczął myśleć o wyjeździe do Afryki.
Przyjaciele protestowali mówiąc, że skoro mieszkańcy Afryki potrzebują pomocy, niech
lepiej Schweitzer zajmie się gromadzeniem potrzebnych funduszy, bo z całą pewnością nie
został powołany do obmywania trędowatych własnymi rękami.
Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie nas przekonywał do racjonalnego podejścia do
ż
ycia, człowiek, który czuje potrzebę spłaszczenia naszych marzeń i czynienia naszego życia
uboższym. Ale na szczęście, znajdzie się kilku takich, którzy będą podsycać nasze ideały i
przyłączą się do realizacji naszych celów.
Gdy Schweitzer zakochał się w Helenie Bresslau, córce żydowskiego historyka,
powiedział zwyczajnie: „Studiuję, żeby zostać lekarzem Murzynów w Afryce. Czy chcesz
spędzić resztę swego życia ze mną w... dżungli?" A ona odpowiedziała: „Zostanę
pielęgniarką, więc jak wtedy będziesz mógł wyjechać beze mnie?"
W Wielki Piątek roku 1913 oboje wyruszyli do Francuskiej Afryki Równikowej.
Schweitzer pracował tam przez ponad pięćdziesiąt lat. W końcu został laureatem Nagrody
Nobla i legendą.
Czasami trudno nam będzie dostosować kierunek naszego życia do celów
otaczających nas ludzi tak jak to uczyniła Helen Schweitzer. Bywa, że nasze plany będą się
różnić od ich planów. Zasada pozostaje jednak niezmienna:
Jeśli ktoś zdąża tam gdzie ty
- dołącz do niego
Przykład jest szkołą dla wszystkich ludzi; w żadnej innej nie będą chcieli się uczyć.
Edmund Burkę
POTĘGA OPOWIEŚCI O SUKCESIE
Jakiś czas temu bratem udział w pewnej konferencji w Atlancie i zabierałem głos z tej
samej mównicy co Lee lacocca, prezes rady nadzorczej firmy Chrysler Corporation. W
przemyśle samochodowym panował zastój i nikt nie miał pewności, czy Chrysler przeżyje.
Przemówienie prezesa było zatytułowane „Więc sądzicie, że to wy macie kłopoty!" lacocca
mówił przez godzinę, a jego słowa były porywające. Chociaż często przerywano mu
oklaskami,
opowiedział,
jak
Chrysler
Corp.
zmniejszył
liczbę
pracowników
administracyjnych z 40 000 do 20 000, a mimo to fabryka produkowała więcej samochodów
niż kiedykolwiek wcześniej. Firma znowu zaczęła przynosić niewielkie zyski. Była to
opowieść o przejściu" drogi od żebraka do milionera na skalę przemysłową.
Wróciłem do hotelu dziwnie poruszony. Mój zawód w żaden sposób nie łączy się z
produkcją przemysłową. lacocca jest szefem wielkiej fabryki samochodów z Detroit, a ja
psychoterapeutą i autorem książek z Los Angeles. A jednak dzięki jego opowieści o sukcesie
wziąłem się do pracy z nowym zapałem i oddaniem.
Tam w Atlancie zadziałała ważna zasada psychologiczna: opowieść o sukcesie może
wspaniale inspirować. Zatem szósta zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze
brzmi:
WYKORZYSTUJ WZORCE, BY ZACHĘCAĆ DO SUKCESU
Dobry gawędziarz potrafi na ogół wspaniale przekonywać, ponieważ wie, że większy
wpływ wywiera konkretny przykład niż zasady ogólne. Morton Hunt mówi, że kiedyś lekarz
zapisał mu lekarstwo. Zapylał, czy nie jest niebezpieczne. Wtedy lekarz wyjaśnił krótko, a
ostatecznie przekonał Hunta mówiąc: „Sam je zażywam".
David J. Moine, psycholog prowadzący własną firmę w Redondo Beach w stanie
Kalifornia, wykazał, że dobry handlowiec wykorzystuje przykłady, żeby przekonać
potencjalnego klienta o słuszności wyboru. Gdy patrzę na nowy samochód i dealer opowiada
o kilku klientach, którzy kupili ten sam model, to już sam ten fakt powiększa zainteresowanie
wozem.
Przykład innych ludzi przekonuje, ponieważ przemawia bardziej do serca niż do
umysłu. Potrafi rozbudzić uczucia i wywołać zmianę postawy, przemawia bardziej do
podświadomości niż do świadomości. Politolog James MacGregor Burns w książce
Leadership (Przywództwo), za którą otrzymał nagrodę Pulitzera, komentuje niezwykłą siłę
przewodniczącego Mao Tse-tunga, którego prawdziwy geniusz polegał na „rozumieniu uczuć
innych ludzi". A najlepiej przemawiać do uczuć, opowiadając o ludziach, ich walce,
konfliktach i ostatecznych zwycięstwach.
Biblia jest księgą rozniecającą uczucia po części dlatego, że pełna jest dramatów
ludzkiego życia. W znacznej mierze jest to zbiór biografii ludzi z krwi i kości, a zawarte w
niej doktryny są skutecznie przekazywane właśnie w formie tych trzymających w napięciu
opisów. Współczesne dziennikarstwo również stosuje takie podejście. „Reader's Digest",
„People", „Guideposts", a nawet słynny „The New Yorker" - wszystkie te pisma odwołują się
do tego samego ludzkiego instynktu: chcemy wiedzieć o życiu innych ludzi.
BOHATER LEGENDARNY
Większość ruchów i organizacji rozkwita najlepiej, gdy ma w swoim gronie jakąś
silną osobowość, która ucieleśnia pewne zasady i od której inni te zasady przejmują. Ludzie
tacy jak Thomas Watson z IBM, A. P. Giannini z Bank of America, Mary Kay Ash z Mary
Kay Cosmetics czy Ken Olsen z DEC - wszyscy oni mają w sobie coś mitycznego. Według
specjalistów od zarządzania legendy te są bardzo ważne, ponieważ stanowią o wspólnych
wartościach i kulturze danej firmy.
Znakomitym przykładem może tu być Charles Steinmetz z firmy General Electric.
Ten chromy emigrant z Austrii przyjechał do Ameryki jako młody człowiek i znalazł pracę w
laboratorium Thomasa Edisona. I to on stoi za wieloma wynalazkami, z których GE i inne
firmy korzystają do dzisiaj. Ale Steinmetza szanuje się jeszcze z innych powodów. Gdy do
firmy dołączali młodzi inżynierowie, zapraszał ich do siebie do domu na weekend, żeby się
dowiedzieć, jacy są. Raz nawet jednego z inżynierów adoptował i sprowadził całą jego
rodzinę.
Opowieści o takich wydarzeniach, przekazywane nieformalną, ale skuteczną siecią
łączności, pomagały uwieczniać filozofię General Electric, filozofię prawego traktowania
wszystkich pracowników. Ponadto dzięki takim przywódcom ludzie sięgają po doskonałość.
Pewnego razu obok laboratorium, w którym Steinmetz prowadził niegdyś swoje
eksperymenty, przejeżdżał pewien konsultant firmy GE. „Czasami mam wrażenie, że widzę
palące się światła i pracującego Steinmetza" - powiedział kierowca. Dla tego człowieka, jak i
dla wielu innych pracowników, którzy nie znali Steinmetza osobiście, człowiek ten
pozostawał źródłem niezwykłego wpływu i przypomnieniem wynalazków, które stanowią
wartość i dumę wspólnej kultury General Electric.
W ten sam sposób tworzą się kultury szkolne. Trenerzy wiedzą, że są w stanie
utrzymać drużynę w dobrej formie dzięki opowieściom o jakimś dawnym, legendarnym
szkolnym sportowcu. Nauczyciele też mogliby wykorzystywać podobne biografie.
Opowiadanie o wspaniałych absolwentach z dawnych lat, a nawet zapraszanie ich na zajęcia
może być znakomitym sposobem motywowania uczniów. Możliwe, że studenci lepiej by się
uczyli, gdyby od czasu do czasu odkładali podręczniki na bok i rozmawiali o takich
postaciach jak Lincoln lub Maria Curie.
W rodzinie można wywierać wpływ na młode pokolenie dzięki śladom zachowanym
po poprzednich generacjach. W ciągu trzydziestu ostatnich lat życia moja babka poświęcała
wiele energii na spisywanie opowieści o swoim ojcu, myśliwym polującym na bizony -
Franku J. Brownie. Co więcej, wydała drukiem dwie książki, głównie na pożytek tuzinów
swoich krewnych i wnuków. Niektórzy z nas uważali, że ma ona niezdrową obsesję na
punkcie tych wyczynów, ale teraz rozumiem, jak bardzo życie jej ojca i jego ideały wpłynęły
na mój sposób myślenia. Czasami wracam do tych książek, żeby lepiej zrozumieć, kim jestem
i nabieram coraz więcej przekonania, że muszę kontynuować tę tradycję.
Harry'ego Trumana poproszono kiedyś, żeby wyjaśnił swoje sukcesy w polityce.
Wskazał na portrety swoich przodków i powiedział poważnie: „Pochodzę z dobrej linii i mam
do czego równać". Jest coś uszlachetniającego w możliwości sięgania do silnych korzeni i
uświadamiania rodzinie, że realizuje się pewne nie spełnione marzenia z przeszłości.
BOHATER WSPÓŁCZESNY
Oprócz bohatera legendarnego można wykorzystywać jeszcze inny przykład. Dobry
inspirator stosuje w pracy z grupą również wzorce współczesne, bo jest to jeden z
najskuteczniejszych sposobów ukazywania pracownikom, czego szef od nich oczekuje.
Powiedzmy tylko, że firma Procter & Gamble spodziewa się ostrej konkurencji na
rynku i jej szef handlowy decyduje się energiczniej podejść do sprzedaży. Mógłby rozesłać
okólnik albo podczas narady wygłosić stosowne przemówienie. Ale w firmie Procter &
Gamble wszyscy wiedzą, że skuteczniejszy jest przykład. Wystarczy znaleźć handlowca,
który już robi dokładnie to, co powinnfrobić wszyscy, wezwać go, poklepać po plecach i w
gazecie ogłosić handlowcem miesiąca. Przesłanie będzie oczywiste - „Naśladujcie go!" - i
dotrze do zainteresowanych skuteczniej i bardziej zrozumiale niż najlepszy firmowy okólnik.
Przywołując z pamięci rozmowy prowadzone przy kolacji w czasach mojej młodości,
widzę, że ojciec potrafił zachęcać swoich synów opowieściami o bohaterach. Był to człowiek
rozważny o łagodnym głosie, nigdy nie robił nam wykładów na temat doskonałości i potrzeby
pilnej nauki. Ale przy stole wygłaszał komentarze o ludziach z naszego niewielkiego miasta,
o tych ludziach, których podziwiał -o businessmenie, który wieczorami studiował prawo, albo
o farmerze, który uczył się na kursie korespondencyjnym. Ojciec chciał, żebyśmy i my tych
ludzi zauważyli.
Obaj, ja i mój brat, zdobyliśmy tytuły doktora i teraz rozumiem, że ojciec mocno
popchnął nas do sukcesu. On zrobił to, co czynią dobrzy managerowie i nauczyciele -
przekazał nam dobre wartości, stawiając za wzór ludzi z krwi i ciała.
„SKORO ON MÓGŁ TO ZROBIĆ, MOGĘ RÓWNIEŻ I JA"
Kiedy przywódca opowiada o ludziach sukcesu, nie tylko wpaja nam pewne wartości,
ale i przekonuje, że skoro oni mogli coś osiągnąć, nas też na to stać. Kiedy widzi się
osiągnięcia innych ludzi, zdobywa się motywację do osiągania podobnych sukcesów.
Przez dziewięć lat rekord w biegu na dystansie jednej mili wahał się w okolicach
nieco ponad cztery minuty. Już w roku 1945 Gunder Haegg zbliżył się do tej granicy,
uzyskując czas 4:01:40. Wielu ludzi twierdziło, że to już kres ludzkich możliwości i że
bariery czterech minut nie da się pokonać. Potem w roku 1954 Roger Bannister wpadł na
taśmę z czasem 3:59:40.1 co się później stało? Gdy tylko rozwiał się mit „nieprzekraczalnej
bariery", wielu zawodników atakowało ją i przekraczało względnie łatwo. Wkrótce
dwudziestu ośmiu zawodników sześćdziesiąt sześć razy pokonało barierę czterech minut!
Gdyby przypisać to wyłącznie sile współzawodnictwa, można by nie zauważyć
pewnego
ważnego
elementu
motywacji.
Otóżwspółzawod-nictwo
istniało
przed
przekroczeniem tej bariery czasu. Tylko że Bannister unaocznił innym biegaczom, że tego
można dokonać. Wynik uważany wcześniej za nieosiągalny teraz znalazł się w zasięgu ręki, a
konkretny dowód na to, że sukces jest możliwy, zachęcił zawodników do większego wysiłku.
Kiedy bierze się udział w konferencjach urządzanych w firmie Mary Kay Cosmetics,
można obserwować stosowanie tej zasady w praktyce. Ludzie siedzą zaabsorbowani i są
inspirowani opowieściami o ludziach sukcesu. Tego rodzaju technika motywacyjna jest
niezwykle prosta. Ludzie podchodzą do mikrofonu i opowiadają o swoich zmaganiach i
triumfach. A myśl przewodnia jest jedna: „Skoro my tego dokonaliśmy, wy również
możecie". Pokazują zdjęcia swoich nowych domów i luksusowych samochodów i w zasadzie
mówią o tym samym: „Zaczynaliśmy od zera. Wy możecie dojść do tego samego - musicie
tylko mocno wierzyć i wystarczająco ciężko pracować".
Terrence E. Deal i Allan A. Kennedy wyjaśniają ten cudowny fenomen w swojej
książce zatytułowanej Corporate Cultures (Kultury zbiorowe):
Bohaterowie to postacie symboliczne, których dokonania znacznie przewyższają
przeciętną. Ci ludzie pokazują, często w dramatyczny sposób, że sukces znajduje się w
zasięgu ludzkich możliwości.
OPTYMISTA Z PIĄTEJ ALEI
Zawsze się zastanawiałem, dlaczego niektóre parafie działają znakomicie, a inne nie,
dlaczego niektórzy duchowni inspirują ludzi i napełniają ich nadzieją, podczas gdy inni tego
nie potrafią.
Niektórzy intelektualiści nie okazywali dość zrozumienia dla takich popularyzatorów
religii jak Norman Yincent Peale, krytykując ich za przesadny optymizm, lekceważenie
tragedii i cierpienia. Ale w mojej praktyce, gdy ludzie opowiadają, że są rozczarowani i już
trzeci raz spadają na samo dno, uświadomiłem sobie, że tragedii nie można ignorować. Każdy
chce mieć takie miejsce, do którego raz na tydzień pójdzie i gdzie go wysłuchają, poradzą mu
i napełnią nową nadzieją.
Gdy w zeszłym roku, pewnej zimnej grudniowej niedzieli znalazłem się w Nowym
Jorku, postanowiłem, że pójdę do Marble Colle-giate Church i wysłucham kazania ojca
pozytywnego myślenia - dr. Peale'a. Na Piątej Alei ludzie czekali w deszczu ponad godzinę,
ż
eby zdobyć miejsce siedzące, ale nikomu to nie przeszkadzało. Znalazłszy się w środku,
zaśpiewaliśmy z zapałem kilka starych hymnów i wysłuchaliśmy fragmentów Biblii
czytanych przez innych duchownych. Potem, gdy nadszedł czas kazania, do pulpitu podszedł
wolno dr Peale. Miał lat osiemdziesiąt sześć, a przewodniczył zgromadzeniu przez
pięćdziesiąt jeden i to mówiło samo za siebie. Wtedy pomyślałem sobie: „Dlaczego on nie
przejdzie na emeryturę?"
Ale gdy stanął przy pulpicie, wsparł się łokciem o blat i zaczął mówić, zrozumiałem,
dlaczego parafianie nie pozwalają mu odejść. Miałem wrażenie, że ktoś przekręcił kontakt.
Peale wyprostował się, oczy błysnęły żywiej i rozległo się żarliwe kazanie o udręce i
zasadach duchowych, które pozwalają walczyć ze zwątpieniem. Wysłuchaliśmy opowieści o
ludziach, którzy z Bożą pomocą przezwyciężyli swoje wady. Gdy kazanie się skończyło i
ludzie wylegli na ulicę, wszyscy szli chyba raźniejszym krokiem, bardziej wyprostowani, już
nie tak zgnębieni.
Później powiedziałem Peałe'owi, jak bardzo jego kazanie mnie poruszyło i że
spodobała mi się jego technika opowiadania o sukcesach przed wyciągnięciem ostatecznego
wniosku. Te wszystkie komplementy Peal przyjął skromnie mówiąc, że obecnie w swoich
kazaniach już tylko skacze z tematu na temat. Jednak po chwili przerwał, by się zastanowić.
„No, cóż - powiedział - wiele razy krytykowano mnie za te pozytywne przykłady. Ale, co
ciekawe, od dłuższego czasu nikt już tego nie robi. A może tego nie zauważam - dodał,
puszczając oczko. - Staram się wykorzystywać te biografie w kazaniach, bo przecież nigdzie
w Biblii się nie mówi, że mamy powtarzać niepowodzenia. A najlepszym znanym mi
sposobem budzenia w ludziach nadziei jest pokazać im, że inni z podobnymi problemami
zdołali przezwyciężyć przeciwności".
W niniejszym rozdziale powiedzieliśmy sobie o czymś więcej niż tylko o sposobie
modelowania. Chodzi przede wszystkim o atmosferę entuzjazmu i nadziei, a to najlepiej
pokazać na przykładzie innych ludzi. David Kolb, profesor w dziedzinie zarządzania na Case
Western Reserve University, podsumowuje to następująco: „Gdy widzę, że wokół mnie ludzie
osiągają sukcesy, sam zaczynam pragnąć tego samego".
W następnym rozdziale powiem konkretnie, jak pomagać ludziom w przechodzeniu
od małych sukcesów do większych.
•
Wykorzystuj wzorce,
by zachęcać do sukcesu
Dla szlachetnych umysłów uznanie jest podnietą.
C. C. Colton
SEKRET GROMADZENIA MAŁYCH OSIĄGNIĘĆ W JEDEN WIELKI
SUKCES
Kiedy Bette Nesmith, samotna matka dziewięcioletniego syna, pracowała w jednym z
banków w Dallas, sprawiała wrażenie osoby przeciętnej, po której nie można oczekiwać
niczego nadzwyczajnego. Była zadowolona ze swojej pracy sekretarki (w roku 1951 trzysta
dolarów miesięcznie było bardzo dobrą pensją), ale miała pewien kłopot: jak poprawiać błędy
w maszynopisach. Nesmith była artystką, a artyści nigdy nie zdrapują błędów, lecz je po
prostu zamalowują. I Nesmith przygotowała płyn do zamalowywania błędów.
Od tej pory sekretarki w całym budynku używały „wywabiacza". Chociaż pewien
dostawca zachęcił Bette do produkowania farbki, agencje handlowe nie okazały
zainteresowania, a przedsiębiorstwa (wśród nich IBM) zwyczajnie ją zbyły. Ponieważ jednak
produkt ten spodobał się innym sekretarkom, Bette zorganizowała w swojej kuchni
manufakturę. Zaczęły napływać zamówienia, więc do pomocy przy sprzedaży zatrudniła
studentkę. Jednak niedoświadczonym w handlu kobietom nie było łatwo. „Ludzie nie będą
chcieli zamalowywać swoich błędów" - twierdził jeden z handlowców. Z archiwów firmy
dowiadujemy się, że od sierpnia 1959 roku do kwietnia 1960 całkowity dochód firmy wyniósł
1142 dolary i 71 centów, a wydatki pochłonęły 1217 dolarów i 35 centów. „Nie wiem, jak
tego dokonałam" - powiedziała po latach Bette Nesmith. Pracowała na pół etatu jako
sekretarka, odkładając 200 dolarów na wynagrodzenie dla chemika, który pracował nad tym,
by farbka szybciej schła.
Udoskonaliwszy swój produkt, Nesmith zaczęła jeździć z malutkimi białymi
buteleczkami po całym kraju. Zatrzymywała się w małych miejscowościach i wielkich
miastach. Za każdym razem brała książkę telefoniczną i wyszukiwała nazwy firm
handlowych. Odwiedzała sklepy z materiałami biurowymi i zostawiała po dwanaście
buteleczek na próbę. W końcu zamówienia zaczęły napływać i Liąuid Paper Corporation
zaczęła rozkwitać. Gdy w roku 1972 Nesmith sprzedała swoją firmę, buteleczki z białą farbką
przynosiły 3,5 miliona dolarów zysku rocznie z obrotu sięgającego 38 milionów. Gillett
Company odkupiła firmę za 47,5 miliona dolarów.
Ludzie sukcesu bardzo często przypominają Bette Nesmith. Prowadzą całkiem
zwyczajne życie, aż nagle pojawia się niewielki sukces. Potem, w przeciwieństwie do
zwykłych ludzi, zamieniają niewielki sukces w coś większego. Mają to, co pewien konsultant
do spraw zarządzania nazywa „tendencją powtarzania". To znaczy, że kiedy zaczną odnosić
sukcesy, zabierają się do powtórzenia osiągnięć, ale na większą skalę.
Eksperci od motywacji zachęcają do tego rodzaju sklejania sukcesów. Przyglądają się
podległym sobie ludziom, szukają w nich siły, której inni nie zauważyli, a potem, gdy
pojawią się pierwsze niewielkie osiągnięcia w pracy danego człowieka, wiedzą, jak je
zamienić wwielki sukces. Żydowskie przysłowie mówi tak: „Gdy pod twój dach zawita
szczęście, pozwól mu się rozgościć!"
Siódma zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze, znana jest z
seminariów i książek, a mimo to ludzie ją lekceważą. Brzmi ona następująco:
OKAZUJ UZNANIE I CHWAL OSIĄGNIĘCIA
Umiejętność okazywania uznania, co we współczesnej psychologii określa się mianem
wzmocnienia pozytywnego, powinien posiadać każdy kierownik i każdy nauczyciel. W
rozdziale 2 powiedzieliśmy sobie, że od ludzi trzeba oczekiwać tego, co w nich najlepsze.
Nieco wcześniej nakłaniałem do pozytywnej postawy wobec zdolności drugiego człowieka,
teraz zalecam wzmacnianie określonego zachowania. Istnieje duża różnica między
stwierdzeniem „Oczekuję od ciebie wielkich rzeczy" a zdaniem „Zrobiłeś kawał dobrej
roboty, porządkując ten dział".
Gdy pracownicy narzekają, najczęściej formułują swe myśli w następujący sposób:
„Mój szef nigdy ze mną nie rozmawia, chyba że coś zrobię nie tak, jak trzeba". A nastolatki,
które przychodzą do mojego biura, bez przerwy mówią: „Mój ojciec rozwodzi się na mój
temat, gdy mam w szkole kłopoty, ale kiedy przynoszę dobry stopień, zachowuje się, jakby
nic się nie stało - widocznie uważa, że nareszcie robię to, co do mnie należy".
W książce Manager jednej minuty Blanchard i Johnson sugerują stosowanie częstej
„jednominutowej pochwały". Zalecają, by pracownika, który robi coś dobrze, od razu
pochwalić.
Tego rodzaju bezpośrednie działanie wydaje się dość proste i wszyscy wiemy, że jest
skutecznym sposobem utrwalania dobrej pracy zarówno u dzieci, jak i pracowników. Ale
zastanówmy się przez chwilę kiedy ostatnio poświęciliśmy całą minutę na to, by
porozmawiać z córką lub synem o tym, co akurat dobrze zrobił? Albo z sekretarką lub
podległymi nam kierownikami?
Mam tu na myśli grzeczność, jaką powinny się cechować wszystkie stosunki
międzyludzkie. Trzeba poświęcać własny czas, żeby móc podziękować ludziom, którzy nam
pomagają. Mój znajomy Mikę Somdal jest w tym specjalistą. Jedną z przyczyn jego sukcesu
w interesach jest to, że opanował sztukę regularnego dziękowania swoim podwładnym, a co
za tym idzie - wywoływania u nich dobrego samopoczucia. Często telefonuje do swoich
klientów tylko po to, żeby podziękować im za złożone zamówienie lub za to, że polecili go
innym klientom. Zanim rozmowa dobiegnie końca, Mikę często otrzymuje następne
zamówienie. Oczywiście gdyby dzwoniłz jakimiś ukrytymi zamiarami, klienci natychmiast
poznaliby się na manipulacji i z pewnością nie daliby się zwieść. Ale Mikę okazywanie
wdzięczności uczynił swoim życiowym zwyczajem. Ci z nas, którzy prowadzą interesy,
powinni właściwie ocenić tę cechę.
Nauczyciele mają zwyczaj wzywać do szkoły rodziców tych dzieci, które się źle uczą,
ale byłoby lepiej, gdyby część tego czasu poświęcili na rozmowę z rodzicami dzieci, które
uczą się lepiej niż inne lub zrobiły duże postępy w nauce. O tak oczywistym akcie uznania
błyskawicznie dowiaduje się cała szkoła i klimat w klasie natychmiast się polepsza.
Prawie każdy z nas szuka uznania i kiedy trafi się ktoś, kto szczerze nam podziękuje,
będziemy za nim szli bardzo długo. „Uznanie pojedynczej ludzkiej istoty-powiedział w XVIII
w. znany pisarz angielski Samuel Johnson - daje wspaniałe wyniki".
POTRZEBA ZWYCIĘSTWA
Mówi się: „Nic nie ma takiego powodzenia jak sukces". Peters i Waterman przebadali
najlepiej zarządzane firmy w Ameryce i stwierdzili, że dobre organizacje nie zapominają o tej
zasadzie. Pracownicy muszą wiedzieć, że dobrze się spisują, bo wtedy zyskają wspaniałą
motywację. Dlatego w dobrych przedsiębiorstwach pracownicy czują się zwycięzcami, a w
złych muszą stale walczyć o życie. Na przykład IBM ustala normy tak, żeby 70-80%
handlowców pracujących dla tej firmy co roku osiągało swój cel, podczas gdy w innym
przedsiębiorstwie (konkurencyjnym wobec IBM) normy ustala się na takim poziomie, że
może im sprostać najwyżej 40% handlowców. Systemy działające w znakomitych firmach -
mówią Peters i Waterman - wymyślono nie tylko po to, żeby produkować wielu zwycięzców;
tworzy sieje, żeby świętować zwycięstwo, kiedy już się zdarzy.
SZTUKA PRAWIENIA KOMPLEMENTÓW
Uznanie można wyrażać (a co za tym idzie wzmacniać pozytywne zachowanie) w
sposób dobry lub zły. Oto kilka propozycji:
1. Wygłaszaj pochwałę publicznie. Pochwała publiczna jest skuteczniejsza od
wypowiedzianej w cztery oczy. Nigdy nie zapomnę pewnego popołudnia w drugiej klasie
szkoły średniej. Zastanawiałem się, czy trener zwrócił uwagę na moją dobrą grę w poprzedni
piątek. On nie tylko zwrócił na to uwagę, lecz powiedział o tym całej drużynie. To było
oszałamiające przeżycie i po trzydziestu pięciu latach ciągle pamiętam, jaki byłem dumny,
gdy trener, karcąc chłopców za kiepską grę, powiedział: „McGinnis to zupełnie inna sprawa.
Nie jest jednym z najlepszych, ale w piątek naprawdę się przyłożył". Dobrze pamiętam te
słowa, ponieważ bardzo potrzebowałem akceptacji w tej grupie. Kiedy trener pochwalił mnie
przy wszystkich, poczułem, że w ich oczach stałem się kimś innym, lepszym.
Wszyscy udajemy skromność i niechętnie się sobą chwalimy. Ale nie znam człowieka,
który nie lubi, gdy inni się nim chwalą. Gdy słyszysz, jak szef mówi przez telefon o twoich
sukcesach, albo gdy podczas przyjęcia żona opowiada, że inteligentnie rozwiązałeś pewien
problem z dziećmi - oto prawdziwia przyjemność.
2. Niech każdy sukces będzie okazją do świętowania. Moja żona jest ekspertem w
udzielaniu pochwał. Gdy wydarzy się coś niecodziennego - książka idzie do druku albo
kończę w garażu pracę nad jakimś nowym meblem - ona robi z tego coś naprawdę wielkiego.
Wita mnie przy drzwiach szczególnie ciepło, czasami ze łzami w oczach, i mówi, jaka jest
szczęśliwa. A potem szykuje wspaniałą kolację.
W dobrych rodzinach często świętuje się osiągnięcia jej członków. Czasem życie
bywa straszne dla otaczających nas ludzi, a my możemy umilić im egzystencję i poprawić
wyniki ich pracy, jeśli każdą nadarzającą się okazję będziemy wykorzystywać do
ś
więtowania.
3. Podkreśl pochwałę jakimś dodatkowym gestem. Jedną z najlepszych inwestycji
każdego pracodawcy może być kupowanie pracownikom prezentów. Rytuał wręczania
podarków nigdy nie "znaczy tak dużo jak wówczas, gdy z okazji zakończenia jakiegoś
projektu zabierasz swoją grupę na lunch i tam wręczasz drobne dowody wdzięczności. O
Thomasie Watsonie z firmy IBM mówi się, że ustanowił praktykę wypisywania czeku za
zaobserwowane osiągnięcia. Kiedy Peters i Waterman prowadzili swoje badania nad
doskonałością w businessie, spotkali się z licznymi przypadkami natychmiastowego
nagradzania osiągnięć. Żeby firma Foxboro Corporation mogła przetrwać trudne początki
swego istnienia, potrzebowała szybkiego postępu technicznego. Pewnego dnia późnym
wieczorem jeden z naukowców wbiegł do gabinetu prezesa z działającym prototypem w ręku.
Wprawiony w osłupienie elegancją rozwiązania, prezes nie wiedział, jak wynagrodzić swego
pracownika. Pochylił się więc, poszperał w szufladzie, znalazł coś i wyciągnął rękę do
naukowca, mówiąc: „Proszę!" W jego dłoni znajdował się banan, jedyna nagroda, jaka w tej
chwili wpadła mu w ręce. Od tej pory w firmie Foxboro za największe osiągnięcia naukowe
wręcza się niewielką spinkę - „złotego banana".
4. Wręczaj pochwałę na piśmie. Pisemna notatka, zwłaszcza sporządzona odręcznie,
ma olbrzymią magiczną moc. Jeśli jesteś dla kogoś osobą ważną i poświęcisz swój czas, by
wysłać list pochwalny, gest ten może ci zostać hojnie wynagrodzony. Czasem możesz
podwoić skutek, wysyłając list pochwalny nie do bezpośrednio zainteresowanej osoby, ale do
kogoś innego. Mam znajomego, który wiele podróżuje, i kiedy pracownik linii lotniczej zrobi
mu jakąś przysługę, to on nie tylko dziękuje tej osobie, ale prosi o podanie nazwiska
zwierzchnika. Później, po powrocie do domu wysyła do niego krótki list. Taki gest na pewno
ma o wiele większą wagę niż samo wyrażenie wdzięczności pracownikowi.
5. Pochwała musi być precyzyjna. Poklepywanie po plecach i niejasne wypowiedzi w
stylu „zrobiłeś kawał dobrej roboty" nie działają tak jak pochwała poparta konkretami.
„Podoba mi się wykorzystanie kolorów do namalowania tego drzewa" - takie zdanie o wiele
lepiej przemawia do pięcioletniego dziecka niż stwierdzenie: „Ładny obrazek". Pierwsza
wypowiedź świadczy, że uważnie przyjrzałeś się wykonanej pracy. Ponadto w ten sposób
wzmacniasz konkretne zachowanie. Załóżmy, że twoi pracownicy doprowadzili do
podpisania wspaniałego kontraktu. Być może sami nie do końca rozumieją powody, dla
których tym razem im się udało, a poprzednio nie. Zatem powinieneś wskazać konkretnie na
to, co ci się w ich działaniu spodobało, i pokazać, że zauważyłeś, iż pracowali po godzinach,
by dopracować warunki kontraktu.
Pisarka Karen Pryor opowiada o swojej znajomej Annette, która umie pocieszać i w
ciężkich chwilach spieszy ze współczuciem i radą, ale dopiero w sferze dobrych nowin potrafi
stosować szczególne wzmocnienie. Oto jej słowa:
Kiedy powiedziałam Annette, że bank udzieli mi kredytu, nie tylko skwitowała to
okrzykiem „ Wspaniale!", ale też dokładnie wymieniła przyczyny tych dobrych nowin. „
Widzisz? Pamiętasz, ile się namęczyłaś z firmą telefoniczną i ze zdobyciem lotniczej karty
kredytowej? Teraz uznali cię za kobietę interesu. Najpierw jednak musiałaś wykonać
właściwe posunięcia i zrobiłaś to. Jestem z ciebie dumna".
To było coś więcej niż pochwała, to było wzmocnienie.
Coś więcej niż kij i marchewka
Przywódcy coraz częściej przekonują się, że nie można polegać wyłącznie na
nagrodach i karach. Żeby zachęcać ludzi do lepszej działalności, muszą sięgać po inne
narzędzia psychologiczne. I rzeczywiście -badania wykazują, że skuteczność działania
marchewki jest ograniczona i że zbyt dużo nagród zmniejsza motywację. Jeden z obrońców
ligowej drużyny piłkarskiej powiada tak: „Lubiłem grać w piłkę, dopóki nie zaczęli mi za to
płacić". Kiedy wykonując jakieś zadanie człowiek znajduje wewnętrzne zadowolenie (to
znaczy lubi coś robić dla samej przyjemności tego aktu), zbyt duże nagrody zewnętrzne (takie
jak wypłacanie nagród pracownikom albo rozdawanie baloników uczniom) osłabi jego
motywację. Raymond J. Wlodkowski z University of Wis-consin ostrzega przed
pomniejszaniem znaczenia zadania przez oferowanie zbyt wielu marchewek. Twierdzi on, że
uczniowie mogą się zmienić w „nałogowców wzmacniania", że za naukę zawsze będą musieli
otrzymywać coś ekstra.
Z drugiej strony pochwała ustna (powiadomienie uczniów lub pracowników, że
zauważa się ich pracę i dba o jej jakość) prowadzi do lepszych wyników. Gdy chwalisz dobrą
jakość, zapewniasz sobie powtórzenie wysiłków, które do niej doprowadziły.
Przez jakiś czas studiowałem techniki stosowane w pewnej firmie marketingowej,
która powstała niecałe trzydzieści lat temu i nadal jest własnością założycieli - Jaya
YanAndela i Richi DeYosa. W zeszłym roku firma zrobiła ponad miliard dolarów obrotu. W
jaki sposób w tak krótkim okresie doszło do tak wspaniałego rozkwitu? Powodów było z
pewnością wiele, ale najcenniejsza zasada tej firmy, którą gorsze firmy powszechnie
lekceważą, polega na tym, że ludzie ci hucznie świętują osiągnięcia swoich dealerów. Nie
sposób całkowicie oddawać się swojej firmie, jeśli nie jest się zauważanym i docenianym. Na
przykład podczas „zjazdów rodzinnych", organizowanych w dużych hotelowych salach
balowych, tysiąc dealerów zbiera się, odbywa seminaria, wygłasza przemówienia. Ale
najważniejsze jest to, że w tym czasie odbywają się długie ceremonie okazywania uznania.
Wręcza się podarunki, a tłum co chwila wstaje i oklaskuje ludzi wychodzących na scenę oraz
ich osiągnięcia. Właściciele firmy czują się zobowiązani, by uczestniczyć w takich
spotkaniach. Richi DeVos mówi: „Mam chyba najwspanialszą pracę na świecie, ponieważ
połowę swego czasu spędzam na podróżach po kraju i okazywaniu uznania innym ludziom".
KSZTAŁTOWANIE
Można oczywiście popaść w przesadę, a wtedy pochwały przestaną mieć znaczenie. I
to jest równie złe jak zbyt dużo krytyki. Załóżmy, że uczysz konia klękać na jedno kolano. Z
początku za poprawne wykonanie dajesz zwierzęciu jakiś dobry kąsek. Ale gdy ten zwyczaj
się ustali, nagradzanie powinno mieć charakter sporadyczny. Rodzice i osoby sprawujące
kierownicze stanowiska muszą pamiętać o tym sposobie kształtowania.
Warto teraz powiedzieć o jeszcze jednej rzeczy. Czasami możemy zaszkodzić chwaląc
tylko efekt końcowy jakiejś działalności, a nie samo działanie. Można na przykład zniweczyć
czyjeś zamiłowanie do nauki przez zbyt hojne nagrodzenie na samym końcu. Pułapki tej
unika się przede wszystkim dzięki wzmacnianiu pośredniemu. „Podziwiam cię za to, jak
bardzo się starałeś" - takie zdanie może mieć olbrzymią wartość dla kogoś zgnębionego i
niezdolnego do sukcesu.
W przypadku dzieci musimy być pewni, że czują się dobrze zarówno wtedy, gdy
kocha się je za samo istnienie, jak i za to, co robią. Kiedyś do mojego gabinetu przyszedł
mężczyzna i szlochał mówiąc o swoim małżeństwie, które rozpadło się głównie dlatego, że
był pracoholikiem. Przyszedł do mnie, bo chciał się pozbyć obsesji ciągłego pędu do pracy.
„Ale ja nie chcę wracać do czasów dzieciństwa - powiedział. - Nie cierpię ludzi, którzy idą do
speca od wyżymania mózgu i wychodzą od niego o wszystko oskarżając rodziców".
Przyznałem, że zrzucanie winy na rodziców nie jest niczym złym, ale jednocześnie
wyjaśniłem, że w trakcie terapii często sięgamy aż do dzieciństwa, żeby się dowiedzieć, skąd
pacjent wziął swoje nawyki. Wszak nie chcemy nikogo obwiniać, tylko stwierdzić, jak
doszliśmy do miejsca, w którym się znajdujemy, żeby potem móc podjąć konkretne kroki
zmierzające do zmian.
Mężczyzna ten wyraźnie odetchnął i zaczął opowiadać o swoich rodzicach, ludziach
bardzo surowych, dla których praca była dobrem najwyższym.
Rodzice nigdy nas nie przytulali. Uważali, że pochwały psują dzieci. Ja i moja siostra
byliśmy głaskani tylko wtedy, gdy ciężko pracowaliśmy. Kiedy w sobotę kosiłem trawnik,
wiedziałem, że albo mama powie do ojca, albo on do niej: „Prawda, że Harv zrobił dziś kawał
dobrej roboty?" Myślę, że dzieci będą robiły wszystko, by rodzice je głaskali, jeśli potrzebują
tego tak jak kiedyś ja, więc regularnie kosiłem ten trawnik
Pracowałem w niedalekim sklepie przez całą szkołę średnią. A potem, kiedy się
ożeniłem, sądziłem, że żona też będzie mnie kochać za ciężką pracę, tak jak robiła to matka. I
tu się pomyliłem. Żona woli, żebym razem z nią oglądał telewizję, a ja jakoś nie potrafię w to
uwierzyć.
To naprawdę smutna opowieść. Jednak możemy uchronić przed tym nasze dzieci, jeśli
zawsze będziemy im okazywali trochę uczucia i chwalili za to, co robią. Dzieci muszą
wiedzieć, że się je ceni za samo istnienie, a nie tylko za to, że spełniają oczekiwania rodziców
lub stosują się do ustalonych zasad.
OBSERWOWUJ POSTĘP
Uważny przywódca zawsze zwraca uwagę na pozytywne zmiany. Nic bardziej
człowieka nie demoralizuje niż dokonanie zmian wielkim nakładem sił, którego zwierzchnik
nie zauważa. Zwierzchnicy zbyt często zakładają, że mamy te same złe zwyczaje lub
prezentujemy tę samą złą postawę co w zeszłym miesiącu, podczas gdy w rzeczywistości
jesteśmy zupełnie inni.
Mój znajomy A. W. Beaven opowiedział mi o rozdzierającym serce wydarzeniu. Mała
dziewczynka źle się zachowywała i matka często musiała ją łajać. Ale pewnego dnia dziecko
postarało się i nie zrobiło nic, co zasługiwałoby na reprymendę. Wieczorem, gdy matka
położyła córkę do łóżka i schodziła na dół, usłyszała płacz. Gdy wróciła do sypialni,
stwierdziła, że dziewczynka szlocha w poduszkę. Między kolejnymi atakami płaczu dziecko
spytało: „Czy nie byłam dzisiaj milutką dobrą dziewczynką?" „To pytanie - powiedziała
matka -było jak pchnięcie nożem. Karałam w porę, gdy córka broiła, ale kiedy zdobyła się na
dobre zachowanie, po prostu tego nie zauważyłam. Położyłam ją do łóżka, nie chwaląc jej
nawet jednym słowem".
KONCENTRUJ SIĘ NA OSIĄGNIĘCIACH
Najlepsi inspiratorzy wiedzą, że uznanie dla osiągnięć pomaga ludziom tworzyć
własny obraz człowieka sukcesu. A to niezaprzeczalnie wpływa na dalsze działanie.
Arthur Gordon tak opowiada o polowaniu gdzieś w Georgii w przyjemne grudniowe
popołudnie:
Dzięki strzelbie kalibru 20, którą dostałem pod choinkę, stałem się najdumniejszym
trzynastolatkiem w całej Georgii. Może to był przypadek, ale podczas pierwszego polowania
ustrzeliłem tego jedynego ptaka, do którego wypaliłem. Byłem podniecony, a pierś
przepełniała mi duma.
Drugie polowanie to już całkiem inna historia. Moim towarzyszem był starszy pan,
sędzia, przyjaciel mojego ojca. Wyglądał raczej jak pies gończy, miał pooraną zmarszczkami
ś
niadą twarz, opadające powieki oraz tę niezwykłą tolerancję, która wywodzi się ze
znajomości tego, co w ludziach najgorsze, ale jednocześnie powoduje, że ich się lubi. Trochę
obawiałem się polować razem z nim, bo zależało mi na tym, żeby sprawić mu przyjemność.
W ten sposób wpadłem w tarapaty.
Doszliśmy na miejsce i gdy tylko kuropatwy się podrywały, on trafiał dwie lub trzy, a
ja - zupełnie nic. Próbowałem wszystkich sposobów: mierzyłem niżej, mierzyłem wyżej,
strzelałem wcześniej, a potem później. Wszystko na nic. Im więcej pudłowałem, tym bardziej
się denerwowałem.
Wtedy stary Doc, pointer, wypatrzył w krzakach przepiórkę. Zamarł w bezruchu ze
sterczącym długim ogonem. We mnie też coś zamarło, bo wiedziałem, że stoję w obliczu
kolejnej hańby.
Jednak tym razem sędzia mnie nie szturchnął, tylko położył swoją strzelbę na ziemi.
— Zaczekaj — zaproponował, a potem ciągnął z wolna: — Ojciec mówił, że wczoraj
trafiłeś pierwszą przepiórkę, do jakiej strzeliłeś. Zgadza się?
— To prawda —powiedziałem słabym głosem. —Ale to chyba był przypadek.
— Być może — odparł sędzia. — Ale to nie ma znaczenia. Czy pamiętasz, jak to się
odbyło? Czy potrafisz zamknąć oczy i ujrzeć to dokładnie jeszcze raz?
Skinąłem, bo tak naprawdę było. Pamiętałem każdy szczegół: ptak poderwał się spod
moich nóg, strzelba nacelowała się niemal sama, potem strzał i... przyjemne uczucie chwały.
— No, to posiedź tu sobie chwilę i kilka razy zastanów nad tamtym strzałem. Potem
idź i ustrzel tego ptaka. Nie myśl o mnie, o psie ani o niczym innym. Myśl tylko o tym
jedynym dobrym strzale z poprzedniego dnia i trzymaj się swojej drogi.
Gdy zrobiłem, jak mi powiedział, wydało mi się, że zacząłem reagować zupełnie
inaczej. Przepiórka poderwała się do lotu. Lufa strzelby uniosła się w górę, płynnie i pewnie,
jakby była żywa i sama sobą
kierowała. Po kilku sekundach Doc był już przy moich nogach, trzymając ptaka w
pysku.
Chciałem polować dalej, ale sędzia rozładował swoją broń i powiedział:
— Na dzisiaj wystarczy, synu. Przez całe popołudnie myślałeś o niepowodzeniu.
Teraz chcę, żeby w pamięci pozostało ci wspomnienie sukcesu.
„Wtedy — powiedział Gordon — sędzia w dwóch zdaniach zawarł najwspanialszą
radę, jaką kiedykolwiek słyszałem".
Psychoterapeuci próbują robić dokładnie to samo dla swoich pacjentów. Do gabinetu
przychodzą ludzie zranieni niedawnym niepowodzeniem, ze zranionym poczuciem własnej
godności. Czują się tak, jakby nie byli w stanie niczego zrobić właściwie. Mając tak marne
zdanie o sobie, realizują tę wizję. Żeby odwrócić bieg rzeczy, prosimy, by sięgnęli pamięcią
wstecz i opowiedzieli o jakimś sukcesie. Jeśli są w bardzo złym stanie, poszukiwania dobrych
wspomnień trwają dłużej. Ale gdy tylko zaczną opowiadać o takich wspaniałych chwilach,
błyskawicznie się ożywiają. Bywa, że aktualne niepowodzenia rodzą w człowieku taką
obsesję, że zapomina o dawnych latach.
Czy można dać komuś za dużo wiary w siebie?
Dr Dave Grant, który ludzi zarządzających przedsiębiorstwami uczy skutecznego
działania, mówi, że managerowie często tak komentują treść wykładu:
Wie pan co? Nie chcemy, żeby nasi pracownicy byli zbyt pewni siebie, bo zaczną
myśleć, że należy im się większa zapłata albo bardziej godziwa praca. Czasem trzeba ich
zrzucić o jeden stopień niżej, a poza tym nie zaszkodzi, jak od czasu do czasu poniosą
porażkę.
Cóż za wzruszający sposób zarządzania firmą -jakby pracownicy byli dziećmi, którym
grozi zepsucie. Dobry przywódca przyjmuje zupełnie odmienną postawę. Pomaga swoim
podopiecznym osiągać sukcesy i zdobywać coraz większą pewność siebie. W. Somerset
Maugham powiada:
Absolutnie błędna jest koncepcja, która mówi, że sukces psuje ludzi, bo przez niego
stają się próżni, egoistyczni i nadmiernie zadowoleni z siebie. Przeciwnie - sukces najczęściej
powoduje, że ludzie nabierają pokory, stają się tolerancyjni i twardzi. A niepowodzenie rodzi
gorycz i okrucieństwo.
Zatem powinniśmy ludziom pomagać. Niech gromadzą niewielkie osiągnięcia i
budują z nich wielki sukces. A pomocna może się okazać zasada siódma:
Okazuj uznanie i chwal osiągnięcia
Niektóre matki całują, inne besztają, ale to zawsze jest miłość, bo większość matek
i całuje, i beszta.
Pearl S. Buck *
KIEDY CHWALIĆ, A KIEDY GANIĆ
Na ogół ludzie myślący pozytywnie są przekonani, że innych można nakłonić do
pracy jedynie dzięki wzmocnieniu pozytywnemu. Tymczasem pochwała to tylko jeden z
wielu sposobów kierowania ludzką motywacją. Człowiek jest istotą skomplikowaną i
powoduje nim mnóstwo różnych bodźców.
Podczas jednego z seminariów dowiedziałem się, że na ludzką motywację można
wpływać dwojako: albo przez miłość, albo przez strach, przy czym skuteczniejsze jest
działanie przez miłość. Niestety twierdzenie to jest pozbawione sensu. Po pierwsze, o ludzkiej
motywacji decyduje o wiele więcej elementów niż tylko miłość i strach, a po drugie, strach
jest jednym ze skuteczniejszych sposobów wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze.
Każdego dnia robimy różne rzeczy dlatego, że u podstaw motywacji leży strach. W pracy
unikamy niektórych wzorców zachowania, żeby jej nie stracić. Jeździmy z określoną
prędkością, bo obawiamy się konsekwencji szybkiej jazdy. Utopią jest nadzieja, że stworzy
się świat, w którym strach nie będzie jednym z motywów ludzkiego działania, a głupotą chęć
tworzenia rodziny, w której nie stosuje się kar, lub firmy, w której nie gani się pracowników.
Marchewkę powinniśmy wykorzystywać częściej niż kij, chociaż kij też ma swoje
zastosowanie.
Zatem ósma zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze, brzmi
następująco:
STOSUJ MIESZANKĘ WZMACNIANIA POZYTYWNEGO I NEGATYWNEGO
Kiedy John Wooden przyjechał do UCLA (University of Califor-nia, Los Angeles),
drużyna koszykarzy kończyła właśnie kolejny sezon przegranych meczów. Od razu wziął się
do pracy, której efektem był najbardziej spektakularny rekord w dziejach koszykówki
akademickiej. Gdy w roku 1975 Wooden przeszedł na emeryturę, jako trener koszykarzy z
UCLA miał na swoim koncie 10 mistrzostw kraju w ciągu 12 lat. Wcześniej nikt tego nie
dokonał. Nazwano go „Czarodziejem z Westwood", ponieważ potrafił wygrywać mając w
drużynie zarówno zawodników wysokich, jak i niskich. Jednego roku zwycięską drużynę
tworzyli najniżsi zawodnicy w historii mistrzostw.
W sezonie 1974-75 dwaj psychologowie Roland G. Tharp i Ronald Gallimore, badali
metody treningowe Woodena. Wzięli udział w piętnastu treningach, obserwując sposób
komunikowania się z zawodnikami, i stwierdzili, że w przeciwieństwie do technik zalecanych
przez różnych naprawiaczy ludzkiego zachowania, pochwała nie była główną metodą
stosowaną przez Woodena. Pozytywne wzmocnienie, słowne i nie słowne, stanowiło zaledwie
7% jego działania, natomiast wypowiedzi negatywne -14,6%. Wooden beształ zawodników
dwa razy więcej, niż chwalił.
Ale trzeba zwrócić uwagę na precyzję negatywnych wypowiedzi Woodena. Badacze
nazwali je „besztaniem - nauką". Wooden często mówił tak: „Nie rób tego w ten sposób, zrób
to tak" i demonstrował właściwy sposób zagrania. Nie miał skłonności do karania
zawodników, ani nie był nieuprzejmy. Nigdy nie stosował kar cielesnych, takich jak na
przykład bieganie wokół sali
:
choć czasami jego upomnienia przyprawiały o dreszcz.
Przykład Woodena sugeruje kilka bardzo konkretnych uwag na temat wzmocnienia
negatywnego:
1. Upewnij się, że uczysz, jak unikać pewnych rodzajów zachowania, a nie ciebie
samego. Stosunki między Woodenem a zawodnikami były zawsze ciepłe i pełne zaufania.
Trener często powtarzał, że nie licząc jego własnej osoby oni są dla niego najważniejsi.
Właściwie dzięki temu mógł tak często poprawiać i besztać zawodników na parkiecie.
Jeżeli ludzie będą się obawiali naszego gniewu, nigdy nie będą dobrze pracować.
Dlatego trzeba się starać, żeby dzieci raczej bały się konsekwencji pewnych poczynań niż
rodziców. Należy w sposób obiektywny i systematyczny uświadamiać dziecku, że życie to
ciągłe dokonywanie wyboru i że konkretne decyzje prowadzą do określonych rezultatów.
Niezadowalające oceny mogą oznaczać utratę przywilejów, a niektóre rodzaje zachowania -
stosowanie pewnych ograniczeń. Dzieci jak najwcześniej muszą się dowiedzieć, że dotknięcie
gorącego garnka jest równoznaczne z poparzeniem, a słabe świadectwo pociągnie za sobą
określone reperkusje.
Takie podejście diametralnie różni się od tyranii. Jeden przywódca jest okropnie
porywczy i jeśli nadepniesz mu na odcisk, natychmiast masz kłopoty. Inny jest mściwy i jeśli
go zawiedziesz, zechce cię dopaść za wszelką cenę. Natomiast dobry inspirator może być
twardy, ale musi być jednocześnie uczciwy, a co za tym idzie - zawsze ma na względzie
dobro twoje i całej organizacji. Taki człowiek nie marnuje czasu na zemstę.
2. Natychmiast koryguj niepożądane zachowanie. Tradycyjny sposób karania ma
jedną zasadniczą wadę - na ogół kara za niewłaściwe postępowanie stosowana bywa długo po
występku, więc jest nieskuteczna. Niektórzy specjaliści odróżniają karę, która ma miejsce po
jakimś wydarzeniu (w przypadku prawa bywa, że nawet kilka lat później), od wzmocnienia
negatywnego, które pojawia się natychmiast. Większość badań wskazuje, że kara tylko tłumi
niepożądane postępowanie. Właściwy skutek jest możliwy wyłącznie wtedy, gdy jesteśmy na
miejscu i możemy zagrozić większą karą. Gdy nas nie ma i nie zagrozi złapanie na gorącym
uczynku, zachowanie się nie zmienia.
Porównajmy powyższe z techniką stosowaną przez Woodena. On często ganił swoich
zawodników, ale robił to na tyle szybko, że od razu wpływał na ich postępowanie. Pod
wpływem powtarzających się napomnień zmieniały się wzorce postępowania. Właśnie w ten
sposób kształtuje się zwyczaje.
3. Ustal sposoby hamowania bodźca negatywnego, gdy tylko ustanie niepożądane
zachowanie. Załóżmy, że dziecko wraca ze szkoły ze złym świadectwem. Reagujesz
odruchowo, wydając zakaz oglądania telewizji przez cały miesiąc. Miesiąc to dużo czasu, a
jeszcze więcej upłynie do następnych wyników nauki, więc w tej chwili kara nie odgrywa
większej roli motywacyjnej. A co będzie, gdy następnym razem dziecko „pochwali się"
jeszcze gorszymi ocenami? Przecież na ogół nie mówimy: „Hm, kara nie podziałała. Trzeba
spróbować czegoś innego". Już raczej wymierzamy większą karę. Jeśli groźba pod adresem
pracownika nie skutkuje, zmniejszamy mu wynagrodzenie. A gdy to nie pomoże, zawieszamy
w czynnościach. W ten sposób powstaje zupełnie nieskuteczne błędne koło.
Yictor Cline w książce zatytułowanej How To Make Your Child a Winner (Jak
uczynić z dziecka zwycięzcę) powiada tak:
Odebranie dziecku roweru lub samochodu na trzydzieści dni zamiast na trzy wcale nie
jest dziesięć razy skuteczniejsze. Niestety - przynosi zupełnie przeciwny skutek. Dlaczego?
Zakaz jazdy rowerem lub samochodem przez trzy dni wystarczająco dobrze podkreśla
stanowisko rodziców. Ponadto po trzech dniach znowu można wykorzystywać ten sam środek
odstraszający lub element motywacji.
Jeśli negatywne wzmocnienie jest nieodzowne, staraj się przedłożyć plan polepszenia
sytuacji. Spójrzmy na przykład Claire, która była bystrą szesnastoletnią uczennicą. Z powodu
częstych wagarów i słabych stopni postanowiono wyrzucić ją ze szkoły. Dziewczyna
zagroziła ucieczką z domu, więc matka zabrała jej wszystkie pieniądze, zabroniła korzystać z
telefonu i umawiać się na randki. Ale sytuacja pogarszała się z dnia na dzień. Matka
rozważyła więc następujące z niej wyjście: codzienna wiadomość ze szkoły, że dziewczyna
była na wszystkich lekcjach na jeden dzień przywracała jej przywilej korzystania z telefonu;
cztery takie notatki w tygodniu byty równoznaczne z zezwoleniem na randkę podczas
weekendu; pięć notatek - na dwie randki.
Z początku matka nie była przekonana do tego systemu, ale wkrótce okazało się, że
poskutkował.
Wniosek jest następujący: kiedy Claire karano utratą przywilejów, dziewczyna się nie
zmieniała; gdy zaoferowano konkretne rozwiązanie, zaczęła postępować inaczej.
I jeszcze jedna sugestia:
4. Jeśli nie skutkuje kontrola nad bodźcem negatywnym, spróbuj wyeliminować dany
rodzaj zachowania. Pozytywnie wzmacniaj wszystko to, co nie jest niepożądanym
zachowaniem. Karen Pryor w książce Don't Shoot the Dog (Nie zabijaj psa) opowiada, jak
wykorzystywała tę metodę, chcąc zmienić zachowanie swojej matki podczas rozmów przez
telefon. Matka była w młodości fascynującą, dowcipną kobietą, ale gdy jako inwalidka
znalazła się w domu opieki, rozmowy telefoniczne prawie zawsze dotyczyły jej problemów -
bólu, samotności i braku pieniędzy. Narzekania zmieniały się w łzy, a łzy w oskarżenia.
Kontakty stary się tak nieprzyjemne, że Pryor zaczęła ich unikać.
Po jakimś czasie stwierdziła jednak, że istnieje lepszy sposób. W rozmowach zaczęła
się koncentrować na własnym zachowaniu, świadomie tłumiąc narzekania matki dzięki
odpowiedziom w stylu: „Ach, tak". Potem zaczęła wzmacniać wszystko, co nie było
narzekaniem - zapytania o dzieci, ploteczki z domu opieki, rozmowy o pogodzie, książkach i
znajomych. Wtedy reagowała entuzjastycznie.
Ku wielkiemu zdziwieniu pani Pryor stosunek łez i niezadowolenia do śmiechu i miłej
pogawędki zmienił się diametralnie w ciągu dwóch miesięcy, i to po dwudziestu latach.
Odnalazła się młoda, dowcipna, pełna zainteresowania matka.
Czy taki sposób kształtowania można nazwać manipulacją? Na tyle, na ile
manipulacją są metody stosowane przez trenera Woodena lub te, które wykorzystujemy na co
dzień wobec otaczających nas ludzi. Bez względu na ostry kontrast między miłością a karą,
powiada znany wychowawca amerykański James Q. Wilson ludzie zmieniają się dzięki
wzajemnemu oddziaływaniu, w którym „słowem, tonem głosu, gestem i wyrazem twarzy
wyrażamy aprobatę lub dezaprobatę dla zachowania innych ludzi".
CZY W CELU MOTYWACJI WOLNO WYKORZYSTYWAĆ
POCZUCIE WINY?
Zajmiemy się teraz jedną z trudniejszych sfer, w której trzeba odnaleźć właściwą
równowagę, jeśli chodzi o wykorzystanie odpowiednich narzędzi motywowania: sprawą
poczucia winy. Mamy tu do czynienia z dwoma skrajnymi poglądami. Zgodnie z pierwszym
nigdy nie powinno się wykorzystywać poczucia winy drugiego człowieka, by zmuszać go do
robienia czegokolwiek. Według drugiego - poczu-
cię winy jest najskuteczniejszym sposobem uzyskania zgody, szczególnie ze strony
dzieci.
Zajmijmy się najpierw tym pierwszym poglądem. Popierają go przede wszystkim ci,
którzy są zdania, że należy unikać wszelkich „powinności". Niektórzy psychologowie
powtarzają wciąż, że ludzie mają działać zgodnie z tym, „co mogą", a nie z tym, „co
powinni". Występują zdecydowanie przeciwko napomnieniom w stylu: „Powinieneś
zatelefonować do matki".
Takie podejście odwołuje się do zupełnie nieosiągalnego ideału -że można żyć nie
wykorzystując negatywnych uczuć do motywowania innych ludzi. W rzeczywistości jednak
ż
ycie oparte na powinnościach ma swoją wartość, a co za tym idzie - poczucie winy też tę
wartość posiada. Gdy postąpimy niewłaściwie, powinniśmy czuć się winni. A popychani
poczuciem winy możemy naprawić zło i unikać tych samych błędów w przyszłości.
Przywódca może przesadnie wykorzystywać poczucie winy. Jest to i łatwe, i
skuteczne tylko na krótko, więc rodzice często wybierają metodę prostszą i w ten sposób
próbują kierować swoimi dziećmi. Żeby zilustrować niszczące skutki takiego postępowania,
opowiem o jednej z moich pacjentek. Była to kobieta po pięćdziesiątce, załamana i
zrezygnowana. Próbując poznać powody jej nieszczęścia, stwierdziłem, że ciągle tkwi w niej
strach przed manipulacją, czego przed laty często dopuszczała się jej matka. Mechanizm
działania był następujący: jeśli jako młoda dziewczyna zrobiła coś, co nie spodobało się
matce, na przykład wymknęła się do kina (a wychowywała się w rygorystycznej atmosferze,
w domu, w którym zabraniano wielu rzeczy), matka nigdy się nie denerwowała. Zwyczajnie
„obrażała się" i dąsała całymi dniami. Spytałem pacjentkę, czy to się często zdarzało. „Ależ
nie - odpowiedziała - cierpiałam wiedząc, że ją ranie".
Matka wykorzystywała łzy w bardzo brutalny sposób. Dąsając się i płacząc, trzymała
uczucia swego dziecka na uwięzi. Skutek? Poczucie winy przetrwało czterdzieści lat.
Należy również odróżniać neurotyczne od zupełnie słusznego poczucia winy, co
znany lekarz francuski Paul Tournier wspaniale czyni w książce pod tytułem Guilt and Grace
(Poczucie winy i łaska}. Słuszne poczucie winy wypływa z wiedzy, że popełniło się błąd, co
prowadzi do zmiany postępowania na lepsze. Neurotyczne poczucie winy trwa dalej, choć
podejmuje się środki zaradcze. Nie możemy pobłażać dzieciom z obawy, że rozbudzimy w
nich długotrwałe poczucie winy, ale i nie możemy ukrywać naszych własnych uczuć, gdy
dzieci nas rozczarowują. Zasadnicza cecha wyróżniająca rodziców skłonnych do manipulacji
polega na tym, że łzy i gniew wykorzystują do sprawowania pełnej kontroli nad dziećmi.
Trzeba więc zadać sobie następujące pytanie: czyja się dąsam lub jestem zagniewany
tylko dlatego, by udzielić dziecku (lub pracownikowi) dobrej lekcji, czy też naprawdę tak
czuję? Stosunki między rodzicami a dziećmi stają się neurotyczne, gdy nauczymy dzieci, że
uczucia rodziców są najważniejszym powodem wszelkich działań, podczas gdy powinniśmy
uczyć je przede wszystkim tego, że we wszechświecie istnieje dobro i zło i że powinny
dokonywać wyboru bardzo ostrożnie, zastanawiając się nad konsekwencjami. W
szczególności należy unikać lamentów w stylu: „Jak mogłeś tak postąpić i tak strasznie zranić
swoją matkę?"
Tom Edwards, który jest nie tylko znakomitym pisarzem, ale i doskonałym
nauczycielem w szkole średniej, formułuje to następująco:
Naszym celem nie jest sprawowanie kontroli nad innymi ludźmi, lecz raczej
wskazanie konsekwencji i podsunięcie innych możliwości działania. Wówczas mamy do
czynienia nie z manipulacją, lecz z motywacją.
Właściwe wykorzystanie negatywnych narzędzi w procesie inspirowania nie jest
sprawą prostą. Jak znaleźć równowagę między wzmocnieniem pozytywnym a negatywnym?
Na razie zgódźmy się, że pochwała powinna górować nad łajaniem, a poczucie winy
powinno raczej rodzić przywiązanie do wartości pozytywnych niż wywoływać strach przed
naszym niezadowoleniem.
Stosuj mieszankę wzmacniania pozytywnego i negatywnego
Ludziom nie wiedzie się nie z powodu głipoty, lecz z braku entuzjazmu.
Burt Struthers
WOLA ZWYCIĘSTWA
Dla większości milionerów gromadzenie pieniędzy zmienia się w końcu w grę.
Pracują dalej nie dlatego, że muszą zarabiać. Robią to, bo uwielbiają współzawodnictwo.
Znajdują zadowolenie, przeciwstawiając swoje umiejętności całemu światu businessu.
Wydaje się, że instynkt współzawodnictwa jest wrodzoną cechą prawie każdego
człowieka. W przeciwnym razie świat nie lubiłby igrzysk. Oto potężna, ale i bardzo
niebezpieczna podstawa motywacji. Firmy handlowe wykorzystują ją bez przerwy,
organizując konkursy, w których nagrodą jest nowy samochód, wakacje lub prestiżowa
nagroda na dorocznym bankiecie. Jeśli w szkole podstawowej chce się zachęcić do
gromadzenia pieniędzy na nowy komputer, najlepiej ogłosić konkurs międzyklasowy i
bacznie śledzić jego postępy. Jeżeli gromadzone kwoty będą codziennie zapisywane na
specjalnej tablicy, dostępnej zarówno dla uczniów, jak i nauczycieli, entuzjazm osiągnie w
końcu szczyt. Najważniejsze jednak jest to, że sama nagroda nie ma takiego znaczenia jak
współzawodnictwo.
Charles Schwab, nadzorujący stalownie należące do Andrew Car-negie, miał wśród
podwładnych dyrektora, którego załoga nie osiągała zakładanych wyników produkcyjnych.
„Przymilałem się do nich, popędzałem, groziłem wiecznym potępieniem i wylaniem z pracy.
Niestety - twierdził ów dyrektor - nic nie skutkuje. Oni zwyczajnie nie chcą
pracować".
Był wieczór. Pracownicy jednej zmiany wychodzili z zakładu, a drugiej przychodzili
do pracy. Schwab poprosił o kawałek kredy i jednego z wychodzących spytał, ile wytopów
wykonano podczas zmiany. Uzyskawszy tę informację narysował na posadzce wielką cyfrę 6
i odszedł. Robotnicy zauważyli tę szóstkę i dowiedzieli się od kolegów, że sam szef zapisał w
ten sposób liczbę wytopów poprzed-niej zmiany.
Następnego ranka pracownicy nocnej zmiany starli cyfrę 6, a na jej miejscu
narysowali wielką 7. Gdy do pracy przyszli ludzie z dziennej zmiany stwierdzili, że nie będą
gorsi, że pokażą, na co ich stać. Wzięli się do pracy z entuzjazmem i wychodząc z zakładu
wyrysowali na posadzce olbrzymią dumną liczbę 10. Tak oto sytuacja zaczęła się zmieniać.
W krótkim czasie stalownia, która pod względem wielkości produkcji ciągnęła się w
ogonie, prześcignęła wszystkie tego typu zakłady. Oto jak Schwab wyjaśnił ten mechanizm:
„Gdy zależy nam na wykonaniu czegoś, trzeba rozbudzić współzawodnictwo. Bo przecież nie
chodzi wyłącznie o zarabianie większych pieniędzy, ale i o to, żeby być lepszym od innych".
Idealiści twierdzą, że pobudzając do współzawodnictwa faktycznie manipulujemy
ludźmi i że instynkty agresywne powinno się raczej tłumić niż podsycać. Jak przekonamy się
dalej, podsycana gniewem agresja rzeczywiście może być niebezpieczna, ale faktem jest, że
zasadniczo człowiek lubi współzawodnictwo. Cecha ta może pomóc robić to, na co inaczej
ów człowiek nigdy by się nie zdobył. W tym miejscu dobrym przykładem są sportowcy.
Każdy sprinter, narciarz lub piłkarz wie, że daje z siebie najwięcej w rywalizacji z innymi.
Właśnie porównanie z innymi, chęć uzyskania lepszego wyniku i wygranej popycha go do
przodu. Stąd wniosek, że rywalizacja szkolna, współzawodnictwo w zakładzie pracy, lista
dziesięciu najlepszych pracowników - to naprawdę wspaniałe bodźce.
Zatem dziewiąta zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze, brzmi
następująco:
POTRZEBĘ
WSPÓŁZAWODNICTWA
WYKORZYSTUJ
W
SPOSÓB
UMIARKOWANY
Dlaczego „umiarkowany"? Ponieważ współzawodnictwo można wykorzystywać w
sposób ograniczony. Kiedy pracowników przesadnie zachęca się do współzawodnictwa, mogą
pomyśleć, że się nimi manipuluje. Ponadto-jeśli u pracowników lub uczniów wyzwoli się
zbyt wiele agresji, zaczną kopać pod sobą dołki. W szkołach o wysokim poziomie rywalizacji
niektórzy uczniowie wykradają książki z półek bibliotecznych tylko po to, by inni nie mogli
osiągnąć dobrych wyników w nauce. Ale nawet takie postępowanie nie pomniejsza wartości
zdrowej rywalizacji, więc powinniśmy stosować metodę porównania osiągnięć, by zachęcać
do większego wysiłku.
LAUREAT NAGRODY NOBLA O RYWALIZACJI
Idealną równowagę współpracy i rywalizacji znajdujemy w pracy Arno A. Penziasa,
który w roku 1978 otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki za odkrycie promieniowania
czarnych dziur. Obecnie jest on wiceprezesem wydziału badań w firmie Bell Laboratories.
Rodzina Penziasa uniknęła nazistowskich prześladowań Żydów i kiedy przyjechała do
Nowego Jorku w pierwszym tygodniu stycznia roku 1940, Ameryka była dla niej zupełnie
obcym światem. Ojciec Penziasa był stróżem w budynkach mieszkalnych dzielnicy Bronx,
czyścił kotłownie i palił w piecach. Matka Penziasa poszła do pracy w dzielnicy
specjalizującej się w handlu ubraniami.
Sądzę, że na początku szkoły średniej każdy jest nieszczęśliwy -twierdzi Penzias. - Ja
mówiłem z obcym akcentem i właściwie nie zachowywałem się jak dziecko. Zanim dobrze
opanowałem język, już nie umiałem bawić się z rówieśnikami.
Penzias miał kłopoty z fizyką, ale zdołał wstąpić do City College of New York po
części dlatego, że czesne było „odpowiednie", to znaczy, że nauka była darmowa. Nie
powiodło mu się w Massachu-setts Institute of Technology, więc poszedł na Columbia
University, gdzie też ledwie przetrwał.
Oni przyjmowali prawie każdego... Ludzie przychodzili z dyplomem z angielskiego, a
potem nie dawali sobie rady z połową przedmiotów. Studenci oblewali na potęgę, ale nikt
nigdy nie pomyślał, że w ten sposób rujnuje im życie. Ja widziałem to jako mechaniczny,
bezmyślny przemiał ludzkich istot...
Nigdy nie zapomnę pierwszego egzaminu: z optyki u profesora Tow-nesa. Należało
odpowiedzieć na pięć pytań. Zanim doszedłem do piątego, cały byłem zlany zimnym potem.
Zastanowiłem się nad pierwszymi czterema i na żadne nie potrafiłem odpowiedzieć.
Przeczytałem piąte. Rozejrzałem się i stwierdziłem, że wszyscy ostro pracują. Zadałem sobie
pytanie: „Jakie może być prawdopodobieństwo, że jestem najgłupszy z całej grupy?...
"Dostałem pięćdziesiąt cztery punkty, co, jak się później okazało, dało mi drugie miejsce w
grupie. Tak się złożyło, że Townes myślał już o laserach. Więc na egzaminie pytał o rzeczy,
które jego interesowały.
Penzias twierdzi, że z trudem skończył studia:
Byłem dobry w dwóch rzeczach. Przede wszystkim udawało mi się wymyślać różne
mechanizmy w kategoriach mechanicznych i budować je, a poza tym, i to zostało mi do
dzisiaj, potrafiłem znosić cierpienia. Dzięki tym dwóm rzeczom przebrnąłem przez
uniwersytet.
Czy Penzias otrzymałby Nagrodę Nobla, gdyby nie umiał wytrwać mimo cierpień w
tak znanej z rywalizacji uczelni, jaką jest Columbia? Oczywiście, trudno powiedzieć, ale
teraz, gdy kieruje działem badawczym, z pewnością nie rezygnuje ze współzawodnictwa.
„Nikt mi nie wyznacza liczby patentów, jakie mam zgłosić - powiada. - Ale zewsząd napiera
konkurencja. Japończycy prowadzą z nami wyścig, ale istnieje również presja wewnętrzna,
ż
eby jak najszybciej pomóc ludziom pracującym nad falami świetlnymi, terminalami i
wszystkim innym. Ja sam wyznaczam sobie normy i podobnie postępuję względem
wszystkich ludzi".
Dla ludzi o dużej motywacji rywalizacja jest czynnikiem bardzo ważnym. Sztuka
polega tylko na tym, żeby odpowiednio ją wykorzystywać.
GDY PORÓWNANIE ODBIJA SIĘ RYKOSZETEM
Porównania dokonuje się albo wtedy, gdy chce się krytykować, albo gdy pragnie się
inspirować. Oto przykład błędnego zastosowania tej metody. Żona mówi do męża: „Skoro
Jack przez cały dzień ciężko pracuje i nie jest zbyt zmęczony, żeby pomalować dom, to
dlaczego ty nie możesz?" Wielu z nas doświadczyło takiego podejścia na własnej skórze. Na
przykład rodzice mówili: „Dlaczego nie możesz mieć takich dobrych stopni jak twoja
siostra?" Tego rodzaju negatywne stwierdzenia podcinają człowiekowi skrzydła, zamiast
dodawać mu sił. Dobre porównanie brzmi tak: „Wiesz, Tom, gdy widzę, co sąsiedzi zrobili ze
swoim podwórkiem, to aż chce mi się wyjść i zrobić to samo z naszym. Co ty na to?"
Podobnie w przedsiębiorstwie - osiągnięcia innych ludzi mogą być wspaniałym bodźcem.
Trzeba tylko pamiętać, że nie chcemy poniżać, lecz inspirować, kiedy przekazujemy
wiadomość: skoro inni potrafią, my też potrafimy. Stara zasada gromadzenia funduszy polega
na tym, że wpływ finansowy działa w dół. Innymi słowy: w dobrze prowadzonej kampanii
najpierw zwracamy się o datki do najmożniejszych donatorów, a potem prosimy ich, żeby
zwrócili się z podobną prośbą do swoich znajomych. Ci znajomi być może nie będą w stanie
dać tyle samo, ale gdy zwróci się do nich hojny darczyńca, z pewnością głębiej sięgną do
kieszeni. Tu też w grę wchodzi stary, zdrowy instynkt rywalizacji. Na ogół człowiek robi
mniej niż może, dopóki ktoś inny nie wskaże mu większych możliwości.
GNIEW JAKO ELEMENT MOTYWACJI
Zajmiemy się teraz uczuciem, które jest obce rywalizacji, ale jednocześnie jest jakby
jej przedłużeniem. Mam na myśli gniew. W tym miejscu idealiści zapewne znowu
zaprotestują mówiąc: żeby inspirować ludzi, trzeba się odwoływać do instynktów
pozytywnych. Tymczasem dobry inspirator wykorzystuje również gniew. Dlaczego?
Ponieważ ukryte głęboko olbrzymie możliwości ujawniają się dopiero wtedy, gdy człowiek
wpada w gniew. Marcin Luter powiedział tak:
Gdy jestem zły, potrafię pisać, modlić się i glosie kazania. Wtedy mój temperament
się ożywia, wyostrza się rozumienie świata, a doczesne utrapienia i pokusy gdzieś znikają.
Odrobina słusznego oburzenia potrafi wydobyć z narodu wszystko to, co w nim
najlepsze. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej powstały wtedy, gdy pięćdziesięciu sześciu
patriotów tak bardzo się zezłościło, że podpisali Deklarację Niepodległości. Amerykanie
wylądowali na Księżycu, ponieważ się wściekli, że z powodu sputnika spadli na drugie
miejsce w podboju kosmosu.
Tę zasadę motywacji doskonale ilustruje sposób, w jaki Lee lacoc-ca wykorzystał
„The Wall Street Journal". W roku 1979 w artykule wstępnym ostro skrytykowano
zarządzanie w firmie Chrysler, a na zakończenie dodano, że tej prawie bankrutującej firmie
powinno pozwolić się „umrzeć z godnością".
To zdanie przyniosło wiele korzyści. lacocca sprytnie odwrócił wszystko o sto
osiemdziesiąt stopni i wzbudził współczucie dla swojej firmy. Oto fragmenty kilku jego
przemówień:
„ The Wall Street Journal" radził mi, żebym pozwolił firmie Chrysler „umrzeć z
godnością". Tak, byliśmy zrujnowani. Nasze fabryki przypominały muzea przemysłowe. Na
placach składowych stało pełno nie sprzedanych samochodów.
Wściekłem się... Wściekli się moi koledzy w Highland Park. Wściekły się dziesiątki
tysięcy ludzi pracujących w całym kraju dla Chryslera. Nasze związki zawodowe, dostawcy i
pożyczkodawcy też się wściekli. Wściekliśmy się tak bardzo, że zebraliśmy się, omówiliśmy
wszystko, wzięliśmy razem do roboty i ustaliliśmy, co w firmie Chrysler jest niewłaściwe.
Podwoiliśmy produktywność, odmłodziliśmy fabryki, zmniejszyliśmy koszty własne.
Zaczęliśmy produkować samochody i furgonetki najwyższej jakości w Ameryce. Krótko
mówiąc, odwróciliśmy bieg spraw. Obecnie sprzedajemy nasze samochody i zarabiamy dużo
pieniędzy... Ta opowieść ma swój morał. Gdy Amerykanie wpadają w złość, potrafią dokonać
cudów. Uważam, że dobrze pokierowany gniew mógłby zmienić prawie wszystko to, co jest
dziś w Ameryce złe.
Nieliczni spośród słuchających potrafili powstrzymać wzruszenie, gdyż takie słowa
powodują, że chce się pomagać słabszym.
KIEDY GNIEW JEST SŁUSZNY
Czy według Biblii gniew jest czymś złym? W Starym Testamencie hebrajskie słowa,
które przełożono jako „gniew" lub „zagniewany", pojawiają się około 450 razy, z czego w
przybliżeniu 370 dotyczy gniewu Bożego. Chrystus pałał gniewem do uczonych w piśmie i
faryzeuszy, a samo Pismo Święte przedstawia życie jako jedną wielką wojnę: zmagamy się z
siłami zła, zasadami i mocą ciemności.
Dobry inspirator wykorzystuje wszystkie możliwe uczucia, żeby poruszyć słuchaczy, i
z pewnością gniew jest jednym z nich. Amerykański pisarz Mark Twain mawiał, że gdy chce
się panować nad tłumem, trzeba mu schlebiać lub wymyślać. I rzeczywiście, wszyscy dobrzy
mówcy, jak choćby trenerzy sportowi, czasami gniewają się na swoich podwładnych. Nie
mówiąc o tym, że czasem wzbudzają gniew, jak to uczynił lacocca w swoim przemówieniu na
temat krytyki w „The Wall Street Journal".
KORZYŚCI PŁYNĄCE Z POSIADANIA WSPÓLNEGO WROGA
Odwoływanie się do gniewu i ducha rywalizacji odgrywa jeszcze jedną rolę: przyciąga
ludzi do siebie. W licznej rodzinie przy obiedzie zdarzają się kłótnie między rodzeństwem, ale
kiedy dziecko zostanie skrytykowane przez kogoś z zewnątrz i sprawę tę poruszy się w domu,
natychmiast pojawia się swoista jedność. Podobnie wspólnota, w której trwają walki
wewnętrzne, potrafi szybko zapomnieć o różnicach poglądów, jeśli dostanie bodziec do
prowadzenia walki ze wspólnym wrogiem.
W rzeczywistości religijność stanowi interesujący przykład, na podstawie którego
można obserwować powstawanie i niszczenie nastrojów grupowych. I chociaż prawie
wszystkie religie mówią o miłości, nigdy nie widziałem grupy wyznaniowej, w której nie
byłoby przekonania, że musi walczyć z jakimś wspólnym wrogiem. Przeciwnicy mogą być
różni dla różnych wyznań, ale wydaje się, że ważne jest to, by znaleźć kogoś, komu trzeba się
wspólnie przeciwstawić.
POZBAWIONE SKRUPUŁÓW ODWOŁYWANIE SIĘ DO GNIEWU
Nie możemy przeoczyć faktu, że spece o'd propagandy potrafią rozniecić ogień
nienawiści do strasznych rozmiarów i że wojny i samosądy też są rezultatem działania
grupowego gniewu. Hitler wyzwolił niesłychaną energię, zjednoczył ludzi, wykorzystując
Ż
ydów jako kozła ofiarnego. A kiedy Jim Jones przekonał 912 osób do grupowego
samobójstwa, dokonał tego dzięki stworzeniu paranoi-dalnego, iluzorycznego świata
nienawiści. Oba te wydarzenia ilustrują, do czego może doprowadzić odwoływanie się do
gniewu.
Nie chcąc dopuścić do podobnych działań, musimy bardzo ostrożnie apelować do
instynktu rywalizacji i uważnie wybierać wrogów. W gniewie nie ma nic złego, jeśli jest
skierowany na właściwy obiekt: okrucieństwo, egoizm, manipulację, zadawanie bólu
bezbronnym ofiarom. W naszym świecie jest wiele niesprawiedliwości, wiele zła, które trzeba
naprawić, oraz mnóstwo złych ludzi, którym należy się przeciwstawiać - ale trzeba to robić
bez wzbudzania niepotrzebnej nienawiści.
Potrzebę współzawodnictwa wykorzystuj w sposób umiarkowany
Zadziwiające, ile ludzie potrafią zrobić, gdy nie przejmują się tym, komu przypisze się
zasługę.
Sandra Swinney
CO ROBIĆ, BY LUDZIE CHCIELI ZE SOBĄ WSPÓŁPRACOWAĆ
Musimy zająć się teraz nieco trudniejszym tematem - nastrojami w grupie ludzi.
Jaka cecha przywódcy decyduje, że jego grupa lub rodzina zawsze posiada wspaniały
esprit de corps, a jej członkowie czują się mocno ze sobą związani? I dlaczego niektórzy
potrafią inspirować pojedynczych ludzi, ale gdy wezmą się do kierowania grupą,
doprowadzają do rozłamu i sporów, aż w końcu grupa nie jest w stanie niczego dokonać?
Dobrym przywódcą może być człowiek, który zna prawa rządzące nastrojami grupy.
Dobra atmosfera w grupie nie tylko pozwala na zakończenie pracy o wiele szybciej, ale i
przyciąga nowych członków. Najlepsze parafie są kierowane nie przez duchownych
posiadających magnetyczną osobowość, ale przez tych, którzy potrafią stworzyć pełną
entuzjazmu, spójną wspólnotę. Wówczas ludzi przyciąga nie tyle sam przywódca, co raczej
panujące w grupie uczucia i nastrój. Dobry przywódca pobudza wierność i więź między
członkami grupy.
Zatem dziesiąta zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze, brzmi
następująco:
NAGRADZAJ WSPÓŁPRACĘ
Organizatorzy dobrze działających grup wykorzystują podstawową cechę ludzkiej
osobowości: prawie każdy człowiek najlepiej funkcjonuje w towarzystwie co najmniej
jeszcze jednej osoby. Spójrzmy, na przykład, jak mąż i żona dodają sobie otuchy, jak sobie
wzajemnie pomagają. Pisanie to najcięższa praca, z jaką miałem do tej pory do czynienia, i
dosłownie nie wytrwałbym w tym zawodzie, gdyby nie moja żona Diana. Niniejszy rozdział
piszę w benedyktyńskim klasztorze św. Andrzeja, oddalonym o osiemdziesiąt mil od mojego
domu w Los Angeles. Kilka dni samotności to dobra okazja do pracy, ale nie pisałoby mi się
tak dobrze w środku nocy, gdyby nie uczucie ścisłego związku między mną a moją żoną,
ś
piącą teraz w naszym łóżku. Ona została tam nie dlatego, że lubi samotność - po prostu wie,
ż
e jeszcze w tym tygodniu muszę skończyć ten rozdział. W tamtych latach, gdy wydawcy
odrzucali moje oferty, już dawno bym zrezygnował, gdyby nie radosna, pogodna pewność,
jaką Diana okazywała mi przez cały czas.
Człowiek samotny rzadko potrafi sobie poradzić z przeciwnościa-mi, ale dwoje ludzi
to już coś zupełnie innego! Jeśli znajdziesz jedną osobę, która przyłączy się do ciebie w
twoich dążeniach, to nie podwoisz swoich możliwości, a zwielokrotnisz je.
Z tym samym zjawiskiem mamy do czynienia przy zrzucaniu nadwagi, leczenia
alkoholizmu lub nauce języków obcych: w mnogości siła. Przynależność do grupy wzmacnia
postanowienia i nadaje człowiekowi siłę wystarczającą do pokonania przeszkód.
Potrzeba poczucia przynależności
Potrzeba poczucia przynależności to jedna z podstawowych potrzeb każdego
człowieka. Każdy chce należeć do jakiejś grupy, w której będzie znany i akceptowany, gdzie
inni będą wobec niego lojalni, kiedy będzie w kłopotach. W ten sposób odzywa się instynkt
społeczny. Funkcjonuje on idealnie w rodzinach, których członkowie wszystko sobie
wybaczają.
Lojalność działa podobnie w grupie pracowników. Ludzie zostają w starym miejscu
pracy, nawet gdy gdzie indziej mogliby zarobić więcej, ponieważ tu pracodawca zaspokaja tę
potrzebę - potrzebę poczucia przynależności. Niektórzy twierdzą, że każdy może być wierny
swojej firmie. Tak jednak nie jest. Być może bywało tak dawniej, ale to też jest wątpliwe. Bo
czy można być lojalnym wobec firmy? Przecież tu chodzi o związek z pewną grupą ludzi, z
którymi się pracowało, stworzonymi tradycjami jakości oraz młodszymi pracownikami,
których przyszłość zależy od tego, co wszyscy razem zbudują.
W dalszym ciągu omówimy sobie różne cechy firm, w których związki międzyludzkie
stoją na wysokim poziomie rozwoju.
KONTROLA JAKOŚCI
W najlepszych grupach ludzie są odpowiedzialni za własne normy. Przywódcy
nieudolni zajmują się wyłącznie kontrolą jakości i na tym polega ich błąd. Dobry przywódca
zachęca swoich podwładnych, żeby czuli się odpowiedzialni za swoje działania.
Oto przykład z przemysłu. Kilka lat temu pewien znajomy kupił odlewnię.
Wśród pracowników -powiedział - znalazłem grupę starych speców. To była
zamknięta, dość odizolowana od reszty pracowników grupa, która jednak zawsze pracowała
najlepiej. Gdy ludzie ci siadali razem przy kawie, pokazywali sobie wyniki swojej pracy,
krytykowali to, co było zrobione źle, i podziwiali to, co było zrobione dobrze.
Nie wtrącałem się w ich układy, ponieważ widziałem, że byli dumni ze swojej pracy.
Byli dumni z pracy w grupie tak bardzo, że nie dopuszczali, by którykolwiek z jej członków
doznał niepowodzenia. W konsekwencji dzięki tej wewnętrznej rywalizacji i lojalności
wszyscy lepiej pracowali.
Właściciel dowiedział się czegoś niezwykle cennego: trzeba pozwalać, żeby nastroje
panujące w grupie wyręczały przywódcę w pracy.
A teraz przedstawię działanie tej samej zasady w rodzinie. Podczas pewnego przyjęcia
siedziałem obok czarującej kobiety, której szóstka dzieci studiowała na takich uczelniach jak
Harvard, Stanford i Wel-lesley. Wszystkim dobrze szło. Zapytałem, w jaki sposób udało jej
się to osiągnąć.
Wszyscy pytają mnie o to samo — uśmiechnęła się — a tymczasem ja chyba nie
robiłam nic nadzwyczajnego. Nigdy ich nie poganiałam, żeby odrabiali lekcje, nie beształam,
gdy wracali ze szkoły ze słabymi ocenami. Wydawało się, że oni sami siebie inspirują.
Pamiętam, że pewnego dnia jedna z córek wróciła ze szkoły z gorszym świadectwem, niż
można było oczekiwać. Nic nie powiedziałam i odłożyłam świadectwo na kuchenny kredens.
Lecz kiedy wrócił do domu jej starszy brat, obejrzał świadectwo, poszedł do niej do pokoju i
solidnie nakładł jej do głowy. Nie wiem, dokładnie co powiedział, ale między innymi
przekonał ją o istnieniu pewnych norm rodzinnych, do których powinna się stosować, i dodał,
ż
e jeśli nie będzie miała dobrych wyników, wszyscy na tym ucierpią. To przemówienie
musiało być bardzo dramatyczne, bo córka szybko poprawiła oceny. Zadzierała głowę, by
spojrzeć bratu w twarz, i kochała go tak bardzo, że gotowa była zrobić wszystko, by nie
stracić jego względów.
Tamta matka zrobiła dokładnie to, co powinien robić dobry przywódca: stworzyła w
rodzinie grupowe poczucie odpowiedzialności za doskonałość w działaniu, a potem pozwoliła
ją zachować.
JEDEN ZA WSZYSTKICH, WSZYSCY ZA JEDNEGO
W grupach, w których ludzie są mocno ze sobą zżyci, każdy wie, że przywódca na
pierwszym miejscu stawia dobro grupy. Gdy człowiek ma podjąć decyzję o przyłączeniu się
do jakiejś organizacji, zadaje sobie jedno pytanie: Czy przywódca myśli tylko o sobie i
wzbudza entuzjazm członków grupy, żeby osiągnąć własne cele, czy też chce, żeby wszyscy
czerpali korzyści?
W firmach stosujących politykę maksymalnego zysku i minimalnej troski o ludzi,
nowi pracownicy szybko to zauważają i zaczynają sabotować poczynania zarządu, nie
mówiąc o tym, że codziennie wynoszą w kieszeniach różne dobra. Dla kontrastu powiedzmy
sobie, jak postępował Andrew Carnegie. Wyznawał on następującą zasadę: „nikt nie może się
wzbogacić, jeśli jednocześnie nie pomoże wzbogacić się innym". Wychodząc z tego założenia
stworzył organizaqę, która dzięki panującym w niej stosunkom rzeczywiście uczyniła go
bogatym. Przekonując ludzi, że w ich działaniu stosuje się zasadę „jeden za wszystkich,
wszyscy za jednego", można wyzwolić w nich olbrzymią energię.
Jean Riboud, prezes międzynarodowej spółki Schlumberger, uważa, że w dzisiejszym
ś
wiecie trzeba „spowodować, by ludzie uwierzyli, że będą czerpać korzyści pomagając tobie".
Oczywiście takie postępowanie może się zmienić w manipulację, kiedy zaczniemy
przekonywać ludzi, że pomagają nam dla własnej korzyści, podczas gdy wcale tak nie będzie.
Z drugiej strony, jeśli wierzymy w przedsięwzięcie i pracujemy dla osiągnięcia ostatecznego
celu, jeśli chcemy dzielić się z ludźmi naszymi zyskami, to powinniśmy bez przerwy im to
powtarzać.
Ta sama zasada funkcjonuje w rodzinie. Jeśli dzieci są przekonane, że panujące w
rodzinie zasady wymyślono wyłącznie dla wygody rodziców, to nie będzie mowy o żadnej
motywacji. Córka może być zdania, że matka nalega na pewien sposób zachowania, bo nie
chce czuć się skrępowana przed znajomymi. Ale jeśli dzieci uda się przekonać, że rodzina
istnieje dla korzyści wszystkich jej członków i że ustalone zasady pozwolą wszystkim dobrze
funkcjonować - to będą okazywać tym zasadom więcej zrozumienia. Większość ludzi potrafi
tolerować silne przywództwo, nawet przywództwo autokratyczne, dopóki wiadomo, że
przywódca ma na względzie dobro ogólne.
W książce American Caesar (Amerykański Cezar) William Manchester analizuje
lojalność, jaką podczas pierwszej wojny światowej podwładni darzyli pułkownika Douglasa
MacArthura. Gdy wojna się skończyła, okazało się, że MacArthura uhonorowano siedmioma
Srebrnymi Gwiazdami, dwoma Krzyżami Zasługi i Medalem Zasługi. To zrozumiałe, że tyle
odznaczeń otrzymał dzięki własnej odwadze, ale trzeba przyznać, że zaowocowała tu również
umiejętność pozyskiwania lojalności ze strony oddziałów. Jak on tego dokonał? Oto co na ten
temat mówi William Manchester: „Jeśli chodzi o wiek, był bliżej żołnierzy niż pozostali
członkowie dowództwa, dzielił trudy i niebezpieczeństwa swoich żołnierzy i okazywał im
podziw".
Ostatnie słowa są najważniejsze - „Okazywał im podziw". Pomijając egocentryzm i
pewną chwiejność emocjonalną, MacArthur miał jedną niezaprzeczalną zaletę, która
dodawała żołnierzom sił: on naprawdę się o nich troszczył. W grupie o silnej motywacji
ludzie wiedzą, że przywódca jest z nimi związany emocjonalnie i że będzie wobec nich
lojalny do samego końca.
OBIETNICE
UCZCIWOŚĆ
W Centrum Twórczego Przywództwa (Center for Creative Lea-dership) w Greensboro
w Północnej Karolinie przebadano dwudziestu jeden dyrektorów, ludzi, którzy ponieśli
porażkę. Wydawało się, że zajdą wyżej, lecz gdy osiągnęli pewien szczebel kariery, zostali
zwolnieni z pracy lub zmuszeni do przejścia na wcześniejszą emeryturę. Porównano ich z
dwudziestoma innymi ludźmi, którzy doszli na sam szczyt.
Naukowcy stwierdzili, że grupy te były do siebie bardzo podobne. Każdy z badanych
odznaczał się dużą siłą i każdy miał jedną lub więcej znaczących słabości. Stąd wniosek, że
człowiek może popełniać wiele błędów, może mieć pewne słabości, a jednak osiąga sukces.
Dopiero bliższe badania wykazały, że do upadku zawsze prowadził ten sam błąd. Określono
go mianem „niewybaczalnego grzechu - poderwaniem zaufania". Zaufanie znaczy tu
zgodność i przewidy-walność, coś, co się tworzy na przestrzeni czasu. Przywódca powinien
więc postępować według zasady: „Zrobię dokładnie to, co mówię, i dokładnie wtedy, kiedy
obiecuję. Jeśli zmienię zamiar, powiadomię was wystarczająco wcześnie, żeby moje działania
w żaden sposób wam nie zaszkodziły".
Niektórzy z nas obiecują za dużo i zbyt wielu ludziom, a tymczasem to jest najkrótsza
droga do demoralizacji grupy. Gdy Renę McPhersona, jednego z dyrektorów w Dana
Corporation, zapytano o źródło sukcesu jego firmy, powiedział: „Sposób traktowania jednego
pracownika bacznie obserwują inni. Na podstawie tych danych decydują, czy mogą zaufać
tobie i twojej firmie". Od tego nie ma żadnych wyjątków, nawet w dużych
przedsiębiorstwach. Jeden błąd natychmiast niszczy morale całej grupy. Jak mówi McPherson
-każdy przygląda się, jak traktujesz pracowników, z założeniem, że zostanie potraktowany tak
samo.
Podobnie jest w rodzinie. Jeśli ojciec obieca synowi, że kupi mu samochód, gdy ten
skończy siedemnaście lat, a potem nie dotrzyma słowa, to nie tylko niszczy zaufanie chłopca,
ale i ducha całej rodziny - przecież wszyscy jej członkowie są świadkami tej zdrady. Dlatego
musimy się starać przekonywać innych, że dotrzymamy danego słowa. W przeciwnym razie
ludzie stracą entuzjazm.
Innym demoralizującym działaniem jest niesprawiedliwe rozdzielanie nagród. Wiele
badań przeprowadzono nad teorią sprawiedliwości, którą instynktownie zna każdy
przywódca. Gdy ludzie poczują, że innych nagradza się inaczej, ich motywacja rozpada się w
proch.
W roku 1972 socjologowie Schmitt i Marwell przeprowadzili interesujące studia.
Wybrano po dwóch pracowników, składając im dwie oferty. Mogli pracować oddzielnie i
zarobić mniej pieniędzy albo razem i zarobić więcej. Tylko że w tym drugim przypadku jeden
miał zarabiać więcej niż drugi za tę samą pracę. Okazało się, że 40% pracowników
postanowiło pracować za mniejsze wynagrodzenie raczej niż akceptować postawione na
głowie zasady wynagradzania.
Badania te uzmysłowiły nam wielką potrzebę uczciwego traktowania pracowników.
Być może właśnie dlatego tak zwane wynagradzanie za zasługi nie jest w Ameryce
sposobem rozwiązania problemów szkolnictwa. Nie da się inspirująco wpływać na ludzi, gdy
15% nauczycieli określi się mianem „pedagoga doskonałego". W ich przypadku być może
motywacja trochę się polepszy, ale co się stanie z resztą nauczycieli? Pomyślmy, że ktoś
przychodzi na nasze miejsce, ocenia wartość każdego pracownika, 15% ludzi wykonujących
taką samą pracę uznaje za „doskonałych" i daje im dwudziestopięcioprocentową podwyżkę?
Czy produktywność się powiększy, czy zmniejszy? Sądzę, że to jest pytanie retoryczne.
Ekonomista Lester C. Thurow opowiada o tym, jak wykładał na wydziałach ekonomii
na dwóch różnych uniwersytetach. Obie uczelnie słynęły z badań naukowych, ale jeśli chodzi
o jakość nauczania, jedna miała dobrą sławę, podczas gdy drugą uważano za słabą. Różnice
wynagrodzeń były właściwie nieistotne. „W jednej uczelni - stwierdził Thurow - nauczanie
stało na dobrym poziomie, ponieważ powstał w niej swoisty etos społeczny i przekonanie, że
dobre nauczanie jest obowiązkiem najważniejszym i że ze strony współpracowników spotyka
się ono z wielkim szacunkiem".
Cały ten etos ległby w gruzach, gdyby wykładowców zaczęto traktować
niesprawiedliwie.
Z tych samych powodów „mili faceci" często są kiepskimi szefami. Jeśli dla
niektórych ludzi nagina się ustalone zasady - wprowadza się zamieszanie i niszczy morale.
Jeśli będziesz chciał zachowywać dobre stosunki ze wszystkimi i jednocześnie czynił wyjątki
od ustalonych zasad, ludzie dojdą do wniosku, że bardziej troszczysz się o dobro pewnych
osób niż całej grupy. A to prowadzi do pogwałcenia jednej z podstawowych zasad motywacji
- uczciwości.
OCHRONA INDYWIDUALNOŚCI
Inny jeszcze składnik utrzymywania dobrego ducha zespołu wiąże się ściśle z
omówionym powyżej: członkowie grupy muszą wiedzieć, że nigdy się w niej nie zagubią.
Mamy tu do czynienia z pewnym paradoksem. Człowiek chętnie przyłącza się do grupy,
kiedy jest pewien, że przywódca będzie cenił jego indywidualność. Kolekty-wizm przeraża,
jeśli się myśli, że dla dobra grupy z niektórych jej członków będzie można zrezygnować.
Kiedy A. W. Clausen był dyrektorem Bank of America, dziennikarz z „The Harvard
Business Review" spytał go, jak wyglądała jego droga od zwykłego urzędnika do dyrektora.
Podczas wywiadu Clausen z ciepłymi uczuciami opowiadał o kolegach z firmy, o starszych
urzędnikach, od których uczył się zawodu, i o pracownikach szczebla podstawowego. Jasne
było, że dla tego człowieka ludzie byli ważni.
Po zakończeniu wywiadu Clausen dał przykład. Chodziło o jednego z kierowników,
wyjątkowo dumnego człowieka w średnim wieku. Pracował w firmie od dwudziestu pięciu lat
i nagle przestał dawać sobie radę. Ogień zapału zgasł i mężczyzna ten dużo czasu spędzał w
domu na zwolnieniach lekarskich. Przełożeni doszli do wniosku, że zabrakło mu elementu
wyzwania, więc przenieśli go do innego, bardzo aktywnie działającego działu. Po miesiącu
stare nawyki wróciły. Nie pamiętał klientów, których obsługiwał poprzedniego dnia i często
wcześniej kończył pracę z powodu bólu w klatce piersiowej.
Szef oddziału zapytał go, czy przypadkiem dolegliwości nie mają podłoża
psychosomatycznego. „Tak, z pewnością - odparł. - Miewam naprawdę silne bóle, ale lekarze
niczego nie znajdują". Wtedy przełożeni zaproponowali mu stanowisko mniej
odpowiedzialne, mniej stresujące, na którym jednak straciłby swój tytuł. „Nie poradziłbym
sobie" - odpowiedział, a jego szef dodał: „Nie winie pana. Ja na pewno też".
W wielu firmach w takiej sytuacji pracownik zostałby zwolniony, ale w Bank of
America jest inaczej. Dalsze dochodzenie wykazało, że człowiek ten znajdował motywację
tylko wtedy, gdy wieczorem pracował dla pewnej organizacji charytatywnej. Żona szykowała
mu drugie ubranie i nasz bohater na kilka następnych godzin z zapałem pogrążał się w innym,
przyjemnym dla niego zajęciu. Trzeba oddać sprawiedliwość kierownictwu banku, że jego
urzędnicy przyjrzeli się tej ochotniczej pracy, żeby stwierdzić, co tak pociągało ich
pracownika i wreszcie znaleźli podobne stanowisko w banku. W końcu po dwóch latach
człowiek ten znalazł się na właściwym stanowisku, szczęśliwy i bardzo produktywny. „To
było wspaniałe doświadczenie — powiedział szef oddziału. — Obserwowałem, jak ktoś tak
bardzo sobą rozczarowany stanął twarzą w twarz z przeszkodą i pokonał ją. My wszyscy
przez to przeszliśmy. Prawdę mówiąc - to było cudowne". Grupa Clausena wiedziała, że jeśli
uda się uratować tego jednego człowieka, to następstwa będą dotyczyły nie tylko jego osoby.
Bowiem inni pracownicy przyglądają się, bo chcą wiedzieć, czy dla firmy pojedynczy
człowiek naprawdę się liczy.
ZABAWA
Ostatnią cechą grup o wysokim morale jest to, że ich członkowie dobrze się ze sobą
czują. Jakże często rodzic lub przywódca upomina: „No, dobrze, dość zabawy, bierzemy się
do roboty", podczas gdy najwięcej dobrego można zrobić właśnie podczas dobrej zabawy.
Thomas A. Edison otrzymał kiedyś list od pewnego poważnego posiadacza akcji.
„Wiceprezesowi waszej firmy — napisał tamten — brakuje poczucia godności, jeśli chodzi, o
jego stanowisko i związek z panem. Słyszałem, że jego śmiechy słychać w całym biurze".
Edison przekazał list wiceprezesowi razem z obrazkiem przedstawiającym śmiejącego
się, wesołego mnicha. „Powieście ten obraz na korytarzu — napisał. — Niech patrzy na niego
każdy pracownik biura. Niech ten obraz stale przypomina, że dobre interesy robi się
wyłącznie wtedy, gdy ma się dobre poczucie humoru i wsparcie innych ludzi".
Udzielałem kiedyś wywiadu pewnemu komitetowi, którego członkowie śmiali się
częściej niż jakakolwiek inna grupa, z jaką miałem do czynienia. Ludzie ci spotykali się
przynajmniej raz w tygodniu na długie posiedzenia i chociaż grupa składała się z bardzo
różnych osobowości, wszyscy pracowali z wielkim .entuzjazmem i przy minimalnych
tarciach. Pomyślałem, że ich tajemnica tkwi właśnie w śmiechu. Przewodniczący Harry
Griffin od samego początku kształtował swoją grupę zgodnie z następującą filozofią: „Zanim
skończymy tę pracę, będziemy musieli spędzić ze sobą setki godzin. Możemy zacisnąć zęby i
skończyć jak najszybciej, nie pozwalając sobie na żarty. Możemy jednak postanowić, że na
każdym spotkaniu będziemy się dobrze bawili. Ja głosuję za tym drugim wariantem". A
przecież nie chodziło o marnowanie czasu, lecz o to, by na spotkaniach było dużo śmiechu.
Ludzie żartowali i w rezultacie powstał wspaniały esprit de corps, a to z kolei pozwoliło im na
zakończenie pracy kilka miesięcy wcześniej, niż się spodziewali.
Ludzie nigdy nie śmieją się tak dużo, jak by chcieli, ani nie bawią się tyle, ile chcą.
Jeśli więc potrafisz tak pokierować swoją klasą, drużyną czy komitetem, że często będzie tam
rozbrzmiewał śmiech, to inni z radością będą się do was przyłączać.
Zostaliśmy stworzeni do żartów i zabawy. Annę Sullivan była dla Helen Keller srogą
nauczycielką. W jaki sposób dokonała tak wiele z tak porywczą uczennicą? Po części dzięki
temu, że umiała łączyć śmiech i zabawę z rygorami wspólnej nauki i pracy. Gdy tylko Sulli-
van nauczyła Helen przekazywać palcami słowa, od razu nauczyła ją bawić się nimi.
Nie śmiałam się, odkąd opuchłam - mówi panna Keller. - Pewnego dnia Ann weszła
do pokoju śmiejąc się wesoło. Położyła moją dłoń na swojej twarzy i powiedziała „ śmiech " i
tak zaczęła mnie łaskotać, że mój rechot przeraził całą rodzinę. Potem nauczyła mnie
swawolić, dopasowując odpowiednie słowo do każdej czynności. Po kilku dniach byłam już
innym dzieckiem, odkrywałam nowe rzeczy dzięki magii mówiących palców mojej
nauczycielki.
ETAPY BUDOWANIA ESPRIT DE CORPS
Do tej pory omówiliśmy cechy charakterystyczne dla najlepszych grup: kontrolę
jakości, wzajemną lojalność, uczciwość, sprawiedliwość, pewność, że członków ocenia się
indywidualnie, oraz zabawę. Teraz zajmiemy się niektórymi technikami, które przywódca
może wykorzystywać, by pobudzać ducha zespołu.
1. Nagradzaj współpracę. Bywa tak, że chociaż czasem człowiek jest w grupie
pracowników osiągających dobre wyniki, sam niewiele z tego ma. Ale gdy storpeduje sukces
innych, żeby podkreślić własne osiągnięcia, będą go chwalić. Taka polityka zachęca do
kopania dołków pod innymi i psuje morale. Jeżeli w firmie są same primadonny, nad którymi
wszyscy się rozczulają, to organizacja będzie produkowała ich coraz więcej. Ale jeśli
nagradza się ludzi pracujących zespołowo, to organizacja będzie funkcjonowała na zasadach
współpracy.
2. Odpowiedzialnością za morale grupy obarczaj samą grupę. Presja rówieśników
zawsze działa o wiele skuteczniej niż naciski wywierane z góry, więc przekaż dobitnie
członkom swojego komitetu lub rodziny, że do ich zadań należy również tworzenie
odpowiedniego nastroju. W ten sposób każdy będzie odpowiedzialny za utrzymanie ducha
grupy na odpowiednim poziomie. Krótko mówiąc, w ten sposób uczysz ich inspirowania
innych ludzi.
3. Planuj wspólne wyjazdy. Gdy grupa ludzi opuszcza swoje codzienne otoczenie,
dzieją się z nią dziwne rzeczy. Ludzie stają się bardziej twórczy, bardziej otwarci na nowe
pomysły i dość szybko łączą się silnymi więzami. A zatem dobry przywódca często spędza ze
swoją grupą dzień czy dwa gdzieś, gdzie ich stosunki mogą się zacieśnić, nie zagrożone
codzienną rutyną. Często opowiadam o prawnikach lub księgowych, którzy dzięki mądrej
polityce swojej firmy organizują seminaria w miejscowościach wypoczynkowych i tam
omawiają wspólne cele i problemy. Kiedy firma handlowa chce ze swoich pracowników
stworzyć entuzjastycznie nastawioną grupę, zaprasza ich na spotkanie do jakiegoś hotelu.
Ludzie porównują notatki, biorą udział w różnych sesjach i odkrywają koleżeństwo, które w
zwykłych kontaktach w pracy po prostu nie występuje.
4. Porozumienie musi mieć wielką wartość. Najczęściej grupa dzieli się i ludzie
zaczynają ze sobą walczyć z powodu drobnych nieporozumień, które z czasem zmieniają się
w wielkie narzekanie. W następnym rozdziale przedstawię sposoby eliminowania
wewnętrznych waśni. Jednym z nich jest regularne stwarzanie możliwości kontaktów między
członkami grupy. Na przykład w rodzinie porozumienie jest czymś nieodzownym. Wystarczy
chociażby zostawić na stole liścik do pozostałych członków rodziny, informujący, gdzie się
jest i o której się wróci. To prosty nawyk, który znakomicie łagodzi wzajemne kontakty.
Wielu z nas nienawidzi spotkań w większych gremiach. Jednak trzeba dawać ludziom
możliwość rozmowy o swoich działaniach, zadawania pytań i wspólnego snucia planów na
przyszłość. Poczucie oderwania od grupy pojawia się szybko, gdy inni zostali zawiadomieni o
temacie spotkania, a o tobie jakoś zapomniano. Organizacje zaczynają się dzielić, gdy
informacje rozchodzą się w formie plotki, a przecież plotka na ogół dyskryminuje -jedni
ludzie będą wiedzieć, a inni nie. Ci, którzy zostaną pominięci, na pewno będą niezadowoleni.
ZARZĄDZANIE PRZEZ PRZYJAŹŃ
Zarządzanie, podobnie jak rodzicielstwo, działa najlepiej, gdy wiąże się ze
współpracą. Zasadę tę można spłycić mówiąc: „Nie jest ważne, na czym się znasz, ważne,
kogo znasz". Tymczasem oba te elementy są równie ważne. Robimy interesy z kimś, kto daje
się poznać jako człowiek mądry, solidny, z którym przyjemnie się pracuje. Tworzymy
związek zaufania, gdy wymieniamy między sobą informacje i nawzajem czynimy sobie
pewne przysługi. Po latach okazuje się, że to wszystko przyniosło obopólne korzyści. Gdy
poproszono o radę w interesach słynnego businessmana z Dallas Johna Stem-monsa,
powiedział: „Znajdź sobie nowych ludzi, którzy zapewniają osiągnięcia w swojej dziedzinie,
nieważne w jakiej, ale jednocześnie takich, którym można zaufać. A potem starzejcie się
razem".
Wielu ludzi przechodzi przez życie nie zauważając tej zasady. Zakładają, że o
sukcesie lub niepowodzeniu decydują sami, podczas gdy wszystko zależy od tego, czy inni
wspierają, czy nie wspierają realizacji przedsięwzięcia.
Lojalność grupowa nie jest równoznaczna ze ślepym posłuszeństwem i nie znosi
niekompetencji. Nie wiąże się ona z uprzedzeniami, które zawsze zakłada, że nikt nie może
mieć racji. Chodzi tu raczej o świadome uznanie, że członkowie grupy mają swoje własne
uczucia, ale ponieważ stanowią grupę i mają potrzebę wzajemnej lojalności, to się nawzajem
wspierają. Na tym polega kontrakt grupowy.
NAGRADZAJ WSPÓŁPRACĘ
Gniewajcie się, a nie grzeszcie: niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce.
Ef4,26
JAK POSTĘPOWAĆ Z DENERWUJĄCYM INTRYGANTEM
Niektórzy ludzie mają zaraźliwie entuzjastyczną osobowość i wiedzą, jak rozmawiać z
innymi, ale nie potrafią dać sobie rady z intrygantem robiącym zamieszanie w grupie.
Tymczasem jedna działająca jak zapalnik osoba może zrujnować związek łączący członków
grupy i zniszczyć jej entuzjazm.
Zatem jedenasta zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze, brzmi
następująco:
POZWALAJ, BY W GRUPIE ZDARZAŁY SIĘ BURZE
Niektórzy sądzą, że jedynym sposobem na ludzi siejących zamęt jest wyeliminowanie
ich z grupy. Niestety, nie istnieje skuteczny sposób całkowitego odizolowania się od ludzi
kłopotliwych. Jeśli zatem nie nauczymy się radzić sobie z nimi, przez całe życie będziemy
natykać się na trudności. Kiedy dr David Cowie był młodym pastorem, kierował szybko
rozwijającą się parafią w Los Angeles. W zarządzie parafii był jednak człowiek, który myślał
negatywnie i był kłótliwym krytykiem. W końcu sytuacja stała się tak przykra, że Cowie
zrezygnował i przeniósł się do Kansas City. „Tylko że kiedy w nowym kościele poszedłem na
pierwsze spotkanie rady -opowiadał-przy stole konferencyjnym siedział ten sam mężczyzna!"
Cowie miał rację. Tacy ludzie mają różne twarze i różne nazwiska, ale bez względu na
to, dokąd wyjedziemy, kłopotliwi ludzie już będą tam na nas czekać. Stąd wniosek, że nie
opłaca się unikać trudnych stosunków międzyludzkich.
Robert Updegraff, autor dzieła o pracy, powiedział tak:
W każdej chwili każdego dnia człowiek powinien być wdzięczny za kłopoty, z jakimi
styka się w pracy, bo one są źródłem co najmniej połowy jego dochodów. Gdyby bowiem nie
było żadnych kłopotów, łatwo byłoby znaleźć innego człowieka, który zrobiłby to samo za
połowę, a nawet za jedną trzecią wynagrodzenia. Jeżeli człowiekowi zależy na lepszej pracy i
lepszym wynagrodzeniu, to musi szukać problemów i nauczyć sieje rozwiązywać. Lepsza
praca na ogół sama mu się nasunie pod rękę, jeśli potrafi rozwiązywać problemy i dawać
sobie radę z pojawiającymi się kłopotami. Jest to szczególnie prawdziwe, gdy człowiek
wyrobi w sobie zręczność robienia wszystkiego z przyjemnością, wyraźną łatwością i
pewnością. Chodzi szczególnie o tę umiejętność, która całkiem przypadkowo może być
udziałem każdego człowieka i to ona na ogół ustala granice wynagrodzenia.
JAK TRAKTOWAĆ BUNT
Istnieje problem, na który musi się przygotować każdy przywódca. Chodzi o naturalny
odruch osoby podporządkowanej do buntu przeciwko autorytetowi. Większość ludzi
wykazuje interesującą sprzeczność: pragną dynamicznego przywódcy, który by ich
inspirował, a zarazem prezentują wrogą postawę wobec każdego, kto w jakikolwiek sposób
stanowi o ich losie. Kiedy więc każdy proponowany przez ciebie pomysł jest torpedowany i
wydaje się, że grupa wszystkiemu się sprzeciwia, może chodzić właśnie o ten instynkt
przezwyciężenia władzy. To samo okazują dzieci wobec rodziców, uczniowie wobec
nauczycieli i pracownicy wobec swoich szefów. Im wyżej będziemy się wznosić, tym częściej
będziemy się spotykać z mieszaniną podziwu i gniewu.
Oczywiście buntu można unikać. Wystarczy otoczyć się ludźmi słabymi i wszystko
dokładnie kontrolować. Tylko że w ten sposób trudno się żyje, a w końcu, gdy organizaq'a się
rozrośnie, z tej metody trzeba będzie zrezygnować. I wówczas pojawią się konflikty. Okaże
się, że masz ludzi obdarzonych większym talentem niż ty sam, ludzi, którzy na dany temat
wiedzą więcej niż ty i którym od czasu do czasu będziesz musiał ustępować. Im oni będą
silniejsi, tym częściej będą cię krytykować i wywoływać niepokój w grupie.
Tego rodzaju napięcie nie musi być złe. Dobry przywódca zwraca na nie uwagę, by
spośród członków grupy wyłowić najsilniejsze osobowości. Oczywiście nie chce szukać
sobowtóra, lecz niezależnych i twórczo myślących ludzi, którzy mają swój rozum i którzy są
wystarczająco silni, by kierować podległymi im ludźmi. Problem z wiecznie przytakującym
zastępcą polega na tym, że nigdy nie będzie potrafił kierować innymi. A zatem twoim celem
powinno być wychowanie przywódców, którzy będą pracować za ciebie, żebyś ty mógł w
tym czasie zająć się innymi sprawami. W procesie tym będziesz musiał nauczyć się współżyć
w atmosferze pewnego rozdrażnienia.
USPOKOJENIE NA DRODZE WENTYLACJI
Jako przywódca będziesz musiał poświęcać sporo energii na uspokajanie narzekań
innych ludzi. To nie jest najciekawszy sposób spędzania czasu, ale jeśli grupa ma pracować
bez zakłóceń, ludzie muszą mieć możliwość wyrzucenia z siebie gnębiącego ich
niezadowolenia. Trzeba zatem stworzyć kadrę ludzi myślących pozytywnie, w której nie ma
oszczerstw i niepotrzebnej krytyki. Jest to możliwe tylko wtedy, gdy przywódca jest gotów
wysłuchać na osobności tych, którzy sprawiają najwięcej kłopotów. Gniewu nie można
uniknąć, więc lepiej dać mu upust w górę, niż gdyby miał spłynąć w dół i wszystkich zarazić.
W każdej organizacji, w rodzinie czy w firmie liczącej 100 000 pracowników, jedynym
sposobem utrzymania motywaq'i na wysokim poziomie jest tworzenie kanałów
odprowadzających niezadowolenie.
ROZWIĄZYWANIE KONFLIKTÓW MIĘDZY CZŁONKAMI GRUPY
Czasami narzekania nie dotyczą przywódcy, lecz innych członków grupy. Najlepiej
widać to w rodzinie, gdzie rodzeństwo kłóci się ze sobą i zwraca do rodzica jak do sędziego.
Mądry rodzic i mądry przywódca wie, kiedy wkroczyć, a kiedy pozwolić uczestnikom sporu
na samodzielne rozwiązanie problemu. Nie ma żadnej praktycznej metody, ale jeśli ty
dowodzisz, czasami musisz pełnić rolę sędziego. Nie wolno pozwalać, żeby wichrzyciele zbyt
długo pozostawali w organizacji. W niektórych wspólnotach nigdy niczego się nie osiąga,
ponieważ duchowny stara się zadowolić dosłownie wszystkich i próbuje trzymać się z dala od
różnicy poglądów. Szef, który mówi: „Nie chcę słuchać o waszych sporach, sami macie się z
tym uporać!", sam szuka kłopotów. Czasem wystarczy wysłuchać stron i zmusić je do
kompromisu. Dobry inspirator nie chce nikogo tracić, ale i nigdy nie pozwala na to, żeby
kłótnie dziesiątkowały organizację.
JAK TRAKTOWAĆ NOTORYCZNIE KŁOPOTLIWYCH LUDZI
Musimy zastanowić się teraz nad trudnościami, jakie rodzice i przywódcy mają z
osobami notorycznie siejącymi zamęt. Tacy ludzie są w każdej grupie, więc nie sposób
utrzymać motywacji tłumu przez dłuższy czas, kiedy nie umie się postępować z
wichrzycielami. Oto kilka propozycji:
1. Toleruj odrobinę niewytłumaczalnego zachowania. Podczas seminariów
dotyczących zarządzania zawsze zalecam, żeby ludzie dopuszczali w stosunkach
międzyludzkich odrobinę chwilowego szaleństwa. Trudno jest wyznaczyć granicę między
neurozą a psychozą, a większość pozornie normalnych ludzi od czasu do czasu traci zdrowy
rozsądek. Wobec tego warto się przygotować na wypadek burzy.
2. Spróbuj określić powód denerwującego zachowania. To nie zawsze wydaje się
oczywiste. J. P. Morgan, amerykański bankier i finansista, powiedział tak: „Człowiek zawsze
ma dwa powody, żeby coś robić - dobry i zły". Wystarczy popracować trochę jak detektyw,
ż
eby odkryć słuszną skargę, zrozumieć ją i rozwiązać problem.
3. Określ stopień niszczącej działalności danego człowieka. To również nie zawsze
wydaje się oczywiste. Ludzi, którzy mają reputację buntowników, inni członkowie grupy na
ogół bardzo lubią. Uważają ich za takich, którzy narzekają w dobrej wierze i szanują za
szczerość. Grupa może zawzięcie bronić takich ludzi, jeśli spróbujesz się ich pozbyć. Możesz
za późno się zorientować, że ludzie ci stanowili ujście dla niewypowiedzianych negatywnych
uczuć innych.
4. Proś o pomoc. „Nigdy nie mów, że masz do czegoś prawo, jeśli tylko możesz prosić
o pomoc" - radzi John Churton Collins. Czasami najbardziej uparci i niechętni do współpracy
pracownicy miękną, gdy poprosi się ich o radę i pomoc. Kiedy do pracowników przemawia
się z pasją, zaczynają się bać, że próbuje się nimi manipulować. Ale przecież można zwrócić
się do nich prywatnie mówiąc: „Morale naszej grupy jest zagrożone. Nie udało mi się go
poprawić, a ciebie nasza grupa na pewno wysłucha. Czy zechcesz mi pomóc?"
5. Oceniaj zasługi. Jeśli się okaże, że dany człowiek rzeczywiście sieje zamęt i niszczy
morale grupy, powinieneś zastanowić się, jak cenny jest jego wkład w pracę grupy. Niektórzy
ludzie zawsze pozostają niezależni i sprawiają kłopoty, ale ich osiągnięć nie sposób nie
doceniać. Jest to szczególnie prawdziwe tam, gdzie niezależna praca jest podstawą sukcesu
organizacji. W niektórych przypadkach liczy się działanie, a nie absolutna zgodność, więc
warto mieć pod ręką takiego buntowniczego osobnika.
William James powiedział, że geniusz polega na tym, by czasem nie zwracać uwagi.
A prezes pewnego dużego uniwersytetu mówi tak: „Dobremu wykładowcy to ja mam
umożliwić nauczanie. I nie jest ważne, czy będzie on dobrze współżył z kolegami, czy ze
mną, bo tak naprawdę to niewielu naprawdę nauczycieli to potrafi. Z całą pewnością mamy
sporo konfliktowych ludzi, ale, na Boga, jak oni wspaniale uczą!"
Tego typu polityka nie zawsze się sprawdza, ale należy ją stosować wszędzie tam,
gdzie to możliwe.
6. Jeżeli problem jest naprawdę poważny, usuń odpowiedzialnego za to człowieka. Na
pierwszy rzut oka powyższe zdanie może wydawać się sprzeczne z tym, co powiedziałem
wyżej. Istnieje jednak ogromna różnica między pomijaniem pewnych nieregularności, bo tak
jest dobrze ze Względu na kreatywność, a unikaniem problemu, bo nie
lubi się konfliktów. Tylko słaby przywódca pozwala niszczyć morale grupy i
torpedować jej pracę wyłącznie dlatego, że boi się ukarać, udzielić nagany, czy usunąć kogoś
z grupy. Czasami musisz zająć takie stanowisko, nawet jeśli będzie to oznaczało zmniejszenie
liczebności grupy.
7. Zajmując się kłopotliwymi ludźmi, zawsze odwołuj się do tego, co w nich
najlepsze. W ożywionej rozmowie często uznajemy pewne odczucia za stałe, podczas gdy
lepiej jest powiedzieć tak: „Posłuchaj, znam cię wystarczająco długo, żeby wiedzieć, iż dzisiaj
nie odzywa się w tobie twoja najlepsza strona, więc proponuję, żebyśmy na dziś skończyli.
Obaj jesteśmy zmęczeni, więc zapomnijmy o tej rozmowie, a jutro zaczniemy wszystko od
nowa". Czasami tego rodzaju podejście, przy założeniu, że drugi człowiek nie jest złośliwy,
lecz ma tylko zły dzień, może zdziałać cuda. Św. Paweł zalecał Tymoteuszowi, żeby pouczał
z łagodnością. I rzeczywiście - można by uratować wiele związków międzyludzkich, gdyby
zasadę tę udało się szerzej rozpowszechnić. Wiadomo - partnerstwo w interesach lub
małżeństwo może się rozlecieć, kiedy ktoś za wcześnie zdecyduje się mówić. A czasem
wystarczy przespać się z problemem lub rozstać na weekend, żeby wszystko wróciło do
normy.
W ten oto sposób wracamy do podstawowej zasady, którą zaprezentowałem na
początku tej książki: jeśli będziemy oczekiwać od ludzi tego, co najlepsze - uczynią wszystko,
by spełnić nasze oczekiwania. To nie do wiary, ale z drugiego człowieka można wydobyć
prawie wszystko, co tylko chcemy. Można również obudzić racjonalną, produktywną
osobowość u tych, którzy do tej pory sprawiali same kłopoty.
Pozwalaj, by w grupie zdarzały się burze
Bez entuzjazmu nie można zrobić nic wielkiego
ani nowego. Jest on tym, co pcha człowieka do przodu.
Chyba we wszelkiej wielkości odrobina przesady
jest elementem niezbędnym.
Harvey Cushing *
OSOBOWOŚĆ PRZYWÓDCY
Teraz zajmiemy się charyzmatem. Co powoduje, że niektórzy ludzie potrafią
inspirować innych?
Do tego nie jest potrzebny nadzwyczajny wygląd, wspaniałe wykształcenie ani
wyjątkowe pochodzenie. Wystarczy przyjrzeć się przywódcom, którzy w przeszłości potrafili
wydobyć z ludzi ich pełny potencjał, by zrozumieć, że niewielu miało te cechy. Żeby być
dobrym przywódcą, potrzeba tylko dwóch rzeczy:
1) wnikliwej znajomości tego, co popycha ludzi do działania
2) ducha, który innych zaraża podnieceniem i energią.
Obie te cechy łatwo jest zdobyć, ale równie łatwo je stracić. Innymi słowy, są one
tym, co we wnętrzu człowieka wymaga ciągłej pielęgnacji.
Ostatnia zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze, brzmi następująco:
STARAJ SIĘ WŁASNĄ MOTYWACJĘ UTRZYMYWAĆ NA WYSOKIM
POZIOMIE
Bywa, że w młodości ludzie kierują jakąś grupą, a później nie dotrzymują danych
obietnic. Z drugiej strony bywają ludzie, którzy w młodości byli samotnikami, a w wieku
dojrzałym nabierają siły i zmieniają się w doskonałych przywódców. Jest to po części
wynikiem działania ducha formowanego w tamtych cichych latach.
NIEZALEŻNOŚĆ JAKO SKŁADNIK CHARYZMATU
Można wysunąć hipotezę, że każdy przywódca jest samotnikiem. W przeciwieństwie
do poglądów niektórych ludzi, wybitny inspirator nie musi być osobnikiem stadnym, który
wszystkich poklepuje po plecach. Na ogół większość czasu spędza samotnie na rozmyślaniu i
planowaniu.
Ż
eby móc przewodzić, trzeba być człowiekiem niezależnym. Psycholog Nathaniel
Branden powiedział tak:
Nowatorzy i twórcy na ogól bardziej niż przeciętny człowiek potrafią akceptować
samotność. Tacy ludzie chętnie postępują zgodnie ze swoją wizją, nawet jeśli oddala ich ona
od głównego nurtu ludzkiej społeczności. Nie przerażają ich tereny nie zbadane ani tym
bardziej to, że w otaczających ludziach wywołują lęk. Oto jeden z sekretów ich potęgi. To, co
nazywamy „geniuszem", w znacznej mierze wiąże się z odwagą, śmiałością i energią.
A zatem błąd popełnia ten, kto chcąc zostać przywódcą, pragnie być „jednym z nich".
Wystarczy przyjrzeć się takim osobowościom jak Florence Nightingale, Churchill, Marcin
Luter, Napoleon, de Gaulle czy Matka Teresa, żeby zrozumieć, że każda z tych osób była do
pewnego stopnia ekscentrykiem. I do pewnego stopnia ekscen-tryczność ta pomagała im w
sprawowaniu ich roli.
Wydaje się, że pielęgnowanie charyzmatu wymaga odrobiny samotności. Tom J. Fatio
jr, mając nieco ponad trzydzieści lat, zainwestował w pewne przedsięwzięcie 500 dolarów, a
potem założył instytucję pod nazwą Houstonian - centrum odnowy osobistej. Człowiek ten
uważa, że jeden dzień w tygodniu musi biegać i być sam, zazwyczaj w swym nadmorskim
domku. Nabiera tam przekonania, że wiedzie nieskomplikowane życie i że wykonał następny
krok ku wytyczonemu celowi.
Carl Sandburg podejrzewał, że wielkość Lincolna wywodzi się również z lat
spędzonych samotnie w lesie, gdzie do „towarzystwa" miał jedynie siekierę.
Ż
ycie Jezusa także obfitowało w chwile samotnej modlitwy. Nowy Testament opisuje
to bardzo plastycznie: „Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na
miejsce pustynne, i tam się modlił". Później tego samego ranka Piotr spotkał modlącego się
Jezusa, pozdrowił go i wypowiedział interesującą uwagę: „Wszyscy Cię szukają".
Oto znany od dawna paradoks. Z ludźmi niezależnymi, którzy regularnie oddzielają
się od tłumu, ten sam tłum pragnie przebywać.
INSPIRATOR JAKO MARZYCIEL
Spotykamy się czasem z opinią, że czasy silnych przywódców bezpowrotnie minęły i
ż
e wkrótce normą stanie się japoński model zarządzania, w którym ludzie są ujednoliceni, a
indywidualność przywódcy zminimalizowana.
Od Japończyków można się wiele nauczyć, ale przynajmniej na Zachodzie większość
ludzi szuka odważnych przywódców, którzy potrafią wytyczyć cel, podjąć decyzję, a potem
przed otaczającymi ich ludźmi roztoczyć swoją wizję przyszłości.
W pewien ciepły wieczór w kwietniu 1961 roku John F. Kennedy zebrał swoich
doradców, żeby zastanowić się nad wyzwaniem rzuconym przez Rosjan. Dwa dni wcześniej
Jurij Gagarin jako pierwszy człowiek znalazł się na orbicie okołoziemskiej. Kennedy miał
wówczas czterdzieści trzy lata, a sprawiał wrażenie trzydziestolatka. Jako człowiek nie
posiadający wiedzy technicznej słuchał, jak speq'aliści nakreślają dziesięcioletni plan
wyścigu, który choć miał kosztować czterdzieści miliardów dolarów, nie gwarantował, że
Amerykanie pierwsi wylądują na Księżycu. Kennedy, zupełnie jak nastolatek, założył nogę na
krawędź stołu, podłubał palcami przy odklejonej podeszwie buta, przeczesał dłonią włosy i
zakończył spotkanie z zaciśniętymi zębami.
Kwadrans później rozesłał następującą wiadomość: „Lecimy na Księżyc".
Hugh Sidey, korespondent „Time'a", wspominając tamten wieczór, mówi:
To nie była konieczność o znaczeniu militarnym. Ani społeczeństwo, ani Kongres nie
domagały się tak wielkiego wysiłku. W umyśle Kenne-dy'ego stało się coś szczególnego.
Może odezwał się charakter spoglądającego w przyszłość poety, a może na myśl o wyścigu
zbudziła się w nim jego irlandzka bojowość. W każdym razie wiemy na pewno, że wciągu
kilkunastu minut John Kennedy podjął ostateczną decyzję, iż zabierze cały naród w pokojową
i twórczą podróż, o jakiej świat nigdy jeszcze nie marzył.
Dobry inspirator chętnie myśli i działa równie odważnie - nakreśla cele daleko
wyprzedzające zamysły grupy. A ponieważ bardzo niewielu ludzi ośmiela się myśleć w
kategoriach wielkości i ryzykować na wypadek niepowodzenia, człowiek, który się na to
zdecyduje, z pewnością znajdzie zwolenników. Goethe mawiał tak: „ Co możesz zrobić lub o
czym pomarzyć - zaczynaj! W śmiałości geniusz, potęga i magia".
Każdy z nas zna ludzi, którzy dużo mówią, ale nic nie robią. Spotyka się
bezużytecznych idealistów, którzy są tak zajęci układaniem wielkich planów, że po drodze
nie mają czasu na realizację mniejszych celów. Źle się dzieje, gdy sny na jawie zastępują
ciężką pracę. Różnica jest wyraźna: dobry przywódca marzy i myśli na większą skalę, ale
jednocześnie jest zdecydowany pracować, by stopniowo przybliżać sukces. Na przykład
Kennedy nie rzucał słów na wiatr. Udowodnił, że potrafi wytyczyć i osiągnąć cel. Używał
nóg równie skutecznie jak ust. Kiedy taki człowiek zaczyna opowiadać o wspaniałych
planach, ludzie go słuchają.
Zdolność snucia wspaniałych planów, myślenia w kategoriach wielkości wcale nie jest
niezwykłą cechą. Większość z nas często to robi. Zwłaszcza jako dzieci marzymy o wielkich
osiągnięciach. Nie ma wątpliwości, że jednym z powodów, dla których Jezus zachęcał nas,
abyśmy byli podobni do dzieci, jest to, że dzieci lubią marzyć. Umysł dziecka jest jak ekran,
na którym ogląda ono same wspaniałe sukcesy.
Ta umiejętność, którą Jezus podziwiał w dzieciach, jest równie godna podziwu u
takich rekinów businessu jak Walt Disney, który po części dlatego odniósł olbrzymi sukces,
ż
e nigdy nie przestał myśleć jak dziecko. Mikę Vance opowiada o wizycie w Disneylan-dzie
wkrótce po zakończeniu budowy. Ktoś powiedział wówczas tak: „Czyż to nie szkoda, że Walt
Disney nie dożył, by to wszystko zobaczyć?" A Vance odparł: „Ależ on to wszystko widział -
inaczej by tu tego nie było!"
To prawda - najlepsi przywódcy i najwspanialsi inspiratorzy posiadali niesamowitą
umiejętność wyobrażania wspaniałych przyszłych rzeczy i widzenia szczegółów ich
realizacji.
WYRAŻAĆ MARZENIA SŁOWAMI
Charyzmat ma jeszcze jedną cechę -zdolność opowiadania o własnych marzeniach.
Chociaż większość z nas lubi marzyć, nie każdy lubi o tym opowiadać. Myślimy o
działalności w szkółce niedzielnej, żeby podwoić liczbę przychodzących do niej dzieci, lub o
planach rozwoju naszej firmy, lecz potem przypominamy sobie o istnieniu pesymistów,
którzy na pewno się sprzeciwią i powiedzą, że to się nie da zrobić. Rozważamy możliwość
niepowodzenia na oczach innych ludzi, więc nie mówimy o swoich marzeniach. A wiadomo,
ż
e jeśli zachowamy je dla siebie, to prawdopodobnie nigdy się nie urzeczywistnią. I wtedy,
gdy z perspektywy czasu człowiek się nad tym zastanowi, będzie zadowolony, że trzymał
język za zębami.
Tylko że w przypadku każdego naprawdę wielkiego osiągnięcia był ktoś, kto
zaryzykował i przedstawił pomysł, z którego inni gotowi byli się śmiać. Inspirujący zawsze
dużo mówią, gdy ewentualnym współpracownikom prezentują zarys swoich marzeń. Tak
różni przywódcy jak Lyndon Johnson, Winston Churchill czy Lee lacocca mieli wspólną
cechę: hipnotyczną umiejętność mówienia. Być może każdy z nich był na swój sposób
nieśmiały, ale gdy nadarzała się okazja, potrafił wylewać z siebie potoki słów.
Dobry inspirator mówi o wiele więcej niż przeciętny człowiek. Wszyscy nieraz
słyszeliśmy o mądrości słuchania i trzymania buzi na kłódkę. I rzeczywiście - niektórzy
ludzie niewiele mówią, a doskonale prowadzą swoje organizacje. Ale to są managerowie, a
nie inspiratorzy. Ich sukces ma swoje źródło w umiejętności kierowania, a to już zupełnie co
innego.
Inspirujący mówca roznieca zapał — powiedział angielski pisarz i eseista, Aldous
Huxley—którego intensywność nie zależy od sensowności tego, co powiedział, ani od dobra
wynikającego z proponowanej sprawy, lecz wyłącznie od umiejętności używania słów w
bardzo interesujący sposób.
Słowa mogą być bardzo skutecznym narzędziem. Sukcesy Frankli-na D. Roosevelta
były w znacznej mierze wynikiem jego niezwykłej zdolności wymyślania sloganów i
używania ich jako streszczenia swoich marzeń. Slogany te stały się częścią naszego
narodowego życia. Zarówno Gandhi, jak i Martin Luther King jr wiedzieli, że jeśli przemawia
się wystarczająco długo, słowa nabierają wielkiej, prawie upajającej sify. Każdy z nas
doświadczył tego wiele razy - podczas przemówienia do publiczności lub rozmowy w cztery
oczy w pewnym momencie dźwięk słów i ich waga zaczyna nas przekonywać.
Można zdobyć wielu zwolenników, jeśli swoje posłannictwo przekaże się
wystarczającej liczbie ludzi bez obawy przed tymi, którzy nie okażą zainteresowania. Nie
trzeba się bać, swój pomysł trzeba przedstawiać innym ludziom. W końcu pewna grupa okaże
zainteresowanie i entuzjazm, przyłączy się i wkrótce powstanie cały ruch. Słowa mogą nic nie
znaczyć, ale właściwe ich wykorzystanie może pozyskać coś, czego nie da się kupić -
rozpalone serca zwolenników.
ZDOLNOŚĆ PRZECIWSTAWIENIA SIĘ KRYTYCE
Ż
aden człowiek nie jest całkowicie obojętny na krytykę, ale absolutną koniecznością
jest zdobycie tej odporności, jeśli chce się inspirować innych ludzi. Masy będą wypowiadać
się negatywnie o każdym planie i dobry przywódca będzie miał do czynienia z
krótkowzrocznym myśleniem.
Nie popieram tu ani arogancji, ani niechęci do słuchania rad. Istnieje bowiem wyraźna
granica między odwagą przekonań a pretensjonalnością człowieka, który, osiągnąwszy
pewien status, uważa, że nie wolno mu robić wymówek.
Tragediopisarze greccy określali to zjawisko mianem hubris i nawet dzisiaj wielu
ludzi powala ono na deski. Każdy, nieważne, na jak wysokim stanowisku, musi być
odpowiedzialny wobec choćby garstki ludzi i mądry przywódca zawsze ma kilku kolegów,
którzy ostrzegają go przed ośmieszeniem.
Ż
aden Amerykanin nie ilustruje tej równowagi lepiej niż Abraham Lincoln. Prasa
wschodnich stanów złośliwie go atakowała, ale ponieważ był mądry i wrażliwy, nie
ignorował krytyków. Wiedział, że mógłby się poślizgnąć, gdyby chciał zadowolić wszystkich.
I jak się opowiada, udzielił następującej odpowiedzi:
Gdybym próbował czytać, a tym bardziej odpowiadać na wszystkie ataki kierowane
przeciwko mojej osobie, mógłbym od razu zająć się czym innym. Staram się najlepiej, jak
mogę i mam zamiar postępować tak aż do końca.
W pewnych sytuacjach prawie każdy dobry inspirator znajdował się po stronie
mniejszości. Jeśli uważnie przyjrzeć się biografii Jezusa, nie można oprzeć się wrażeniu, że
większość swojej działalności prowadził w samotności. Ludzie go nie rozumieli, nie byli
wobec niego lojalni, a w końcu go porzucali. On jednak patrzył wytrwale w przyszłość i
osiągnął więcej niż ktokolwiek z chodzących po tej ziemi.
SIŁA ENTUZJAZMU
Charyzmat cechuje się jeszcze jednym składnikiem, który bywa określany jako
intensywność, obsesja lub entuzjazm. Bez względu jednak na nazwę wszyscy uznajemy to za
cechę każdego dobrego inspiratora. Taki człowiek bierze się za realizagę swoich projektów z
niezwykłą energią. Inni ludzie natychmiast to zauważają. Emerson powiedział tak: „Każdy
wielki ruch, zapisany w annałach świata, jest zwycięstwem entuzjazmu". A były szef działu
sprzedaży firmy NCR ujął to następująco: „Geniusz to intensywność. Handlowiec pełen
entuzjazmu, nawet trochę przesadnego, jest lepszy niż ten, który działa beznamiętnie.
Osobiście wolę uspokajać gejzer, niż zaczynać od błotnistej kałuży".
W poradnikach mówiących o sposobach osiągania sukcesów często powtarza się
następujący frazes: entuzjazm jest zaraźliwy i nie można rozpalić grupy ludzi, jeśli samemu
nie ma się entuzjastycznego podejścia do sprawy. Taka rada myli niektórych przywódców -
zaczynają myśleć, że stale powinni być weseli i robić wrażenie ludzi szczęśliwych. Tylko że
tego rodzaju zachowanie zostaje szybko uznane za fałsz. Nikt nie chce sztucznie
zadowolonego przywódcy. Wiem, że wielcy przywódcy czasami wpadają w złość, bywają
smutni i nieszczęśliwi. Jezus przynajmniej jeden raz powiedział swoim najbliższym
pomocnikom tak: „Smutna jest dusza moja aż do śmierci" (Mt 26,38).
Zatem dobry przywódca nie musi być wiecznie roześmianą Polly-anną. Powinien
tylko absolutnie poświęcić się dla celu własnego i całej grupy. Powinien, gdy inni już
zwątpią, wytrwale iść dalej, by doprowadzić dzieło do końca.
ODŚWIEŻANIE UMIEJĘTNOŚCI INSPIROWANIA
Powiedzieliśmy już sobie, że charyzmat zależy bardziej od postawy niż od
umiejętności. Powyższe łączy się z regularnym odświeżaniem umiejętności inspiratora. Jeśli
to prawda, że jakość ducha ma istotne znaczenie dla osiągnięcia celu przywódcy, to własna
motywacja musi mieć absolutne pierwszeństwo.
Skąd inspirator bierze motywację do działania? Oto kilka sugestii:
1. Współpracuj z pozytywnie nastawionymi, osiągającymi sukcesy ludźmi. W
niektórych przypadkach trzeba nabrać dystansu do pesymistów, którzy tylko pogrążają
otaczających ich ludzi. Od czasu do czasu musisz spędzić trochę czasu w towarzystwie tych,
którzy cię inspirują, tych, którzy pobudzają twoje myślenie, odświeżają spojrzenie na
rzeczywistość i podsycają twoje marzenia. „Jeśli postanowiłeś osiągnąć sukces — powiada
Patricia Fripp — musisz mieć kontakt z ludźmi zorientowanymi na sukces".
2. Rozważaj pomysły, jakie przychodzą ci do głowy, bowiem, jak mawiają ludzie
pracujący przy komputerach: „śmieci wpadły, śmieci wypadły". Jeśli będziesz zapełniał
umysł odpadkami i mało ważnymi rzeczami, najprawdopodobniej nigdy nie zostaniesz
prawdziwym inspiratorem. Może będziesz musiał rzadziej oglądać telewizję, słuchać mniej
wiadomości, a zamiast tego sięgać po dobre książki lub zastanawiać się nad myślami
zawartymi w Biblii. Aktorka Helen Hayes powiedziała tak: „Liczymy, że poeci, filozofowie i
dramatopi-sarze (...) pokażą nam wyraźnie to, czego my szukamy po omacku. Oni dają nam
siłę i balsam, jakich w sobie nie znajdujemy. Gdy tylko czuję, że nie starcza mi odwagi,
uciekam do nich. Oni dają mi mądrość akceptacji, wolę i siłę parcia do przodu".
3. Korzystaj z bogactwa informacji osiągalnych na niedrogich kasetach
magnetofonowych. Wspaniałość tych nagrań polega na tym, że nie tylko słucha się myśli
wielkich ludzi, ale jakby przebywa w ich obecności - słuchając ich głosu, można nawiązać
łączność z ich osobowością, energią i entuzjazmem. Więc podczas jazdy samochodem
zamiast słuchać sączących się z radia bzdur, słuchaj inspirujących wypowiedzi ludzi sukcesu.
Dzięki temu twój nastrój na pewno się polepszy. Badania przeprowadzone na University of
Southern Cali-fornia dowodzą, że jeśli mieszkasz w wielkim mieście i co roku przejeżdżasz
samochodem piętnaście tysięcy kilometrów, to w ciągu trzech lat jesteś w stanie zdobyć
wiedzę równą dwuletnim studiom.
4. Bierz udział w seminariach i innych zajęciach. Warto przejechać kilkaset
kilometrów i wydać nawet większą sumę, żeby posłuchać mądrych ludzi i poznać inne osoby
o równie wysokiej jak twoja motywacji. Współczesny system seminariów przypomina
ś
redniowieczny, przemieszczający się uniwersytet, ale można na nim zdobyć naprawdę
doskonałą wiedzę.
5. Prowadź dziennik. Zapisuj w nim swoje cele i odbyte podróże duchowe. Dobry
dziennik jest czymś zupełnie innym niż pamiętnik. Nie opisuje się w nim wydarzeń
poszczególnych dni, lecz raczej odruchy i działanie własnej duszy.
Na koniec powiem, że umiejętność inspirującego przywództwa jest wewnętrzną cechą
ducha. A do tego potrzeba ludzi, którzy - jak trafnie ujął to Emerson - „żyją z największej
głębi swojej istoty". Ta duchowość nie spada na nas niespodziewanie. Pojawia się stopniowo
dzięki uporczywym studiom i stałej trosce.
Staraj się własną motywację utrzymywać na wysokim poziomie
Miłość to owoc każdej pory roku, więc zawsze jest w zasięgu ręki.
Matka Teresa z Kalkuty
POMAGAJ INNYM W ROZWOJU I UCZYŃ Z TEGO NAJWIĘKSZĄ
RADOŚĆ SWEGO ŻYCIA
Nasze biura znajdują się na najwyższym piętrze budynku i kiedy siedzę przy oknie,
czekając na następnego pacjenta, zastanawiam się często nad uzdrawianiem ludzi w ogóle, a
w szczególności nad osobowością tych, którzy niosą innym tę właśnie uzdrowicielską pomoc.
Wielu moich pacjentów to lekarze, nauczyciele i pracownicy społeczni, którzy czują się
przytłoczeni i przeciążeni pracą. Jest tylu potrzebujących, powiadają, każdy ma tyle
problemów, i chociaż starają się wszystkim pomagać - i tak zostaje jeszcze wielu, którzy
zupełnie sobie nie radzą.
Gdy na Pacyfiku szaleje sztorm, przed moim oknem pojawia się czasem mewa
szukająca schronienia nad lądem, z wdziękiem unosząc się w prądach powietrza. Moi
pacjenci też uciekają od sztormów. Ich ideały legły w gruzach i teraz nie są pewni, czy w
ogóle potrafią komuś pomóc. Pewien duchowny wypowiedział kiedyś następujące smutne
zdanie:
Gdy zdecydowałem się na duszpasterstwo, myślałem, że uratuję cały ten świat i
wszystkich ludzi. Ale to było dawno temu. Dzisiaj mam bardziej pesymistyczne podejście do
każdego, kto myśli podobnie, i mój cel jest bardzo klarowny: ja chcę tylko przetrwać.
We współczesnym żargonie taką postawę określa się mianem wypalenia. Ludzie
przestali wierzyć w ludzi. Dawne nadzieje na niesienie pomocy innym i ulgi w cierpieniu
ustąpiły miejsca pesymizmowi. Teraz nie są nawet pewni, czy w ogóle wierzą w Boga.
Gdy po kilku takich rozmowach w moim gabinecie atmosfera gęstnieje od rozpaczy,
często wracam myślami do Szwecji w okresie wojny i opowieści o pomocniku tokarza,
protestancie Johanie Eriks-sonie. Chociaż nigdy nie poznałem go osobiście, wydaje mi się, że
dobrze go znam, bo jego córka Dagny Svensson przez wiele lat kierowała naszym biurem.
W roku 1939 do Szwecji przywożono liczne transporty żydowskich dzieci. Niektóre w
wieku trzech, może czterech lat, wysypywały się z pociągu bez żadnego dobytku. Miały tylko
duże tabliczki na szyi z wypisanym miastem pochodzenia, nazwiskiem i wiekiem. Dzieci były
wychudzone i blade, miały wielkie, zapadnięte brązowe oczy. Z ich smutnego spojrzenia
widać było wyraźnie, że widziały już niejedno i że doświadczyły okrucieństwa, jakiego
większość ludzi nigdy nie zazna w życiu.
Szwedzkie rodziny brały te dzieci „na okres wojny", chociaż niewielu wierzyło w
pogłoski, że wojna nie potrwa długo. Jednym ze Szwedów, którzy otworzyli drzwi swojego
domu, był Johan Eriksson. Wiedział, co znaczy niedostatek - w wieku dwudziestu ośmiu lat
został wdowcem z czwórką dzieci. Teraz był mężczyzną w średnim wieku i część dzieci
opuściła go już, by żyć własnym życiem. Lecz kiedy Johan dowiedział się, że przerażony
dziewięcioletni Rolf szuka domu, zareagował jak zupełnie młody człowiek. W ten sposób
ż
ydowski chłopiec zaczął przystosowywać się do zwyczajów surowego, protestanckiego
szwedzkiego domu. Z początku, gdy ktoś głośno zapukał do drzwi, a z dworu dobiegały
głosy, chłopiec o zapadniętych oczach wskakiwał do szafy i zakrywał głowę. Na szczęście w
domu Erikssona otoczony był ciepłem i miłością. Wkrótce zaczął przybierać na wadze, jego
spojrzenie ożyło i w końcu znowu zaczął się śmiać.
Kiedy inwazja hitlerowska zdawała się nieunikniona, mężczyźni w warsztacie
powiedzieli Johanowi tak: „Gdy wejdzie Hitler, będziesz miał kłopoty przez tego
ż
ydowskiego chłopaka. Przyjdą i zabiorą go". Na ogół uprzejmy Szwed odpowiedział z
zaciśniętymi zębami: „Nie zabiorą go, chyba że po moim trupie". I co ciekawe, Johan równie
stanowczo bronił Rolfa przed swoimi własnymi braćmi w wierze. Gdy inni parafianie
zasugerowali, żeby spróbował nawrócić chłopca, Johan znowu zacisnął zęby. Rząd szwedzki
zagwarantował, że dzieci zostaną przy swojej religii, i chociaż Johan zabierał małego Rolfa
do kościoła razem ze swoją rodziną, pilnował, żeby chłopiec kultywował tradycje żydowskie i
ż
eby gdy nadejdzie właściwy czas, w pełni przygotowany mógł celebrować swoje Bar
Miewa. Po zakończeniu wojny Johan chciał zwrócić żydowskim rodzicom ich syna, którego
wychowywał w miarę możliwości najbliżej jego tradycji.
Lecz kiedy wojna się skończyła, rzeczywistość okazała się inna. Rodzice Rolfa
zaginęli gdzieś w Europie jak miliony innych Żydów. Pewnego dnia przyniesiono kopertę bez
znaczka. W środku znajdowała się pospiesznie skreślona wiadomość, że więcej do niego nie
napiszą i że Rolf nigdy nie może zapomnieć tego, co zrobiła dla niego jego szwedzka rodzina.
I Rolf nie zapomniał. Gdy dorósł, wyjechał do Sztokholmu, gdzie całkiem nieźle
zaczął sobie radzić w interesach. Ale okropne doświadczenia z czasów dzieciństwa odezwały
się i pewnego dnia umysł go zawiódł. Rodzina mówiła Johanowi Erikssonowi, że już dość
zrobił dla Rolfa, a władze domagały się zgody na zamknięcie młodego człowieka w zakładzie
psychiatrycznym, ponieważ uważano, że jest niebezpieczny. Johan nie przystał-na żadną z
tych propozycji. „Jego miejsce jest tutaj - powiedział zwyczajnie. - Tu jest jego dom". I tak
Rolf wrócił do niewielkiej miejscowości Amal. Spokojny, solidny Szwed znowu się nim
zajął. Pielęgnował Rolfa przez cały rok, do czasu, gdy jego umysł uspokoił się i wrócił do
normy.
Później życie Rolfa biegło właściwie bez zakłóceń. Ożenił się, miał dzieci, założył
własną firmę i bardzo się wzbogacił. Ale nigdy nie zapomniał człowieka, który przed laty
obdarzył go bezinteresowną miłością. Kiedy Johan się postarzał i zniedołężniał, tych dwóch
mężczyzn połączyły jeszcze silniejsze więzy. Gdy Johan był chory lub potrzebował Rolfa, ten
po prostu wsiadał do pociągu i jechał przez pół Szwecji, żeby resztę weekendu spędzić z
człowiekiem, który stał się dla niego ojcem. A kiedy Johan leżał na łożu śmierci, wszystkie
dzieci pospieszyły do rodzinnego domu, ale i tak wszyscy wiedzieli, kto będzie pierwszy -
Rolf.
Często wracam myślami do opowieści o Johanie i Rolfie, gdy dzielę wątpliwości i
rozpacz moich kolegów po fachu. Powód jest prosty: nawet gdyby Johan Eriksson nie
osiągnął w swoim długim życiu nic godnego uwagi, to i tak warto było żyć ze świadomością,
ż
e jest się schronieniem dla drugiego człowieka. Gdy z powodu innych ludzi zniechęcamy się
do pracy, powinniśmy zaszyć się w jakimś zacisznym miejscu i pomyśleć: nie ma na świecie
bardziej szlachetnego zajęcia niż niesienie pomocy drugiemu człowiekowi, pomaganie mu w
dojściu do sukcesu.
WŁADZA - UŻYCIE I NADUŻYCIE
Z wiekiem zbyt łatwo pozbywamy się ideałów z lat młodości, wycofujemy się we
własny świat i wiedząc, jak czerpać z władzy korzyści, zaczynamy manipulować
otaczającymi nas ludźmi. Z książek uczących manipulacji można by stworzyć całą bibliotekę.
Poradniki typu „Zwycięstwo przez zastraszenie", „Jak zdobyć przewagę" czy „Jak postawić
na swoim" sprzedają się w milionach egzemplarzy w tej epoce egoistycznej filozofii. Dlatego
bardzo łatwo zacząć traktować otaczających nas ludzi jak narzędzia, jak roboty, których
wartość mierzy się pieniędzmi lub władzą albo i jednym, i drugim.
Ale wydano również mądrą książkę autorstwa Roberta K. Green-leafa,
emerytowanego dyrektora działu badań nad zarządzaniem w firmie American Telephone and
Telegraph. Badania Greenleafa wykazują, że człowiek egoistyczny, manipulujący innymi
nigdy nie osiąga sukcesu. Już tytuł książki Greenleafa jest wymowny: Ser-vant Leadership: A
Journey into the Naturę of Legitimate Power and Greatness (Przywódca - pomocnik. Podróż
w naturę prawowitej władzy i wielkości). Greenleaf dowodzi, że „być samotnym szefem na
szczycie piramidy to rzecz nienormalna i demoralizująca (...) Kiedy ktoś przenosi się na
szczyt piramidy, przestaje mieć kolegów, zostają tylko podwładni".
Greenleaf nie traci czasu na prezentowanie modelu alternatywnego. Od razu stwierdza
stanowczo, że ludzie na wysokich stanowiskach muszą przyjąć postawę sługi. Ci, którzy w
interesach odnieśli największe sukcesy, wiedzą, co to znaczy. Kiedy A. W. Clausen prowadził
Bank of America, żartował sobie mówiąc, że poświęca 60% swego czasu na planowanie,
drugie 60% ludziom, a resztę wszystkim innym obowiązkom. W dzisiejszych czasach
szybkiego postępu technicznego łatwo zapomnieć, że niepowodzenie lub sukces w znacznej
mierze zależy od tego, czy będziemy pomagali innym. Gdy Zoltan Merszei odszedł z Dow
Chemical na stanowisko prezesa firmy Occidental Petroleum, na jednego z dyrektorów wziął
ze sobą kolegę z Dow i tak wyjaśnił swoją decyzję: „Roń zgadza się z moją filozofią, że w
interesach najważniejsi są ludzie. Technologia znajduje się na drugim, odległym miejscu".
Największą satysfakcję osiągamy wtedy, gdy pomagamy innym w rozwoju, uczymy,
jak osiągać sukces. Największe zadowolenie czujemy wtedy, gdy zorganizujemy grupę ludzi,
którzy wzajemnie pobudzają swój entuzjazm.
Taka idea przywództwa nie jest oczywiście nowa. Kiedy Jezus mówił swoim uczniom
o tym, jak mają przewodzić innym, ostrzegał, żeby nie sprawowali władzy nad ludźmi, tak jak
to robili współcześni im rządzący. Nakłaniał, żeby szli do doskonałości na samym końcu,
jako „słudzy wszystkich" (Mk 9, 35). „Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono,
lecz żeby służyć" (Mk 10, 45).
Zanim w niedalekiej przeszłości wygłosiłem kilka uwag podczas pewnej konferencji
medycznej w Monterey w stanie Kalifornia, spotkałem doktora Arthura Tayengco, który
urodził się na Filipinach w średnio zamożnej rodzinie. Można się było spodziewać, że Arthur
sam będzie prowadził całkiem przeciętne życie, gdyby nie to, że w szkole podstawowej, do
której uczęszczał, uczył ksiądz redemptorysta, ojciec łan Madigan, Irlandczyk o serdecznym
uśmiechu i płonących światłem oczach, który zainteresował się małym chłopcem. „Nie wiem,
co bym teraz robił, gdyby ojciec Madigan nie zauważył mnie i nie porozmawiał ze mną o
moich możliwościach" - powiada dr Tayengco.
Dwa lata temu Tayengco odbył ważną pielgrzymkę. Ksiądz przeszedł na emeryturę i
wrócił do swojej ojczyzny, więc znany obecnie lekarz pojechał tam razem z żoną, by
odwiedzić starzejącego się człowieka. „Po prostu czułem nieodpartą potrzebę, chciałem
powiedzieć, ile mu zawdzięczam — stwierdził dr Tayengco. — Bo nie sposób przecenić
wpływu, jaki wywiera tego pokroju nauczyciel".
LUDZKI POTENCJAŁ
Stary irlandzki kapłan był wiernym wyznawcą Chrystusa nie tylko w swojej roli sługi,
ale również w prezentowanej postawie. Podczas rozmów z chłopcem ujawnił jeszcze inną
Chrystusową cnotę, o której wspominaliśmy już parokrotnie: zdecydowany optymizm wobec
rasy ludzkiej.
Jednym z ponurych aspektów współczesnego pesymizmu ludzi, którzy mają nieść
pomoc innym, jest cyniczny, zimny sąd o ludziach w ogóle. Gdy człowiek zajmuje się
potrzebującymi, tymi, którzy mają problemy, może z łatwością wpaść w pułapkę, jeśli założy,
ż
e ludzie nie chcą wydostać się ze swego nieszczęścia, że wszyscy dalej chcą być pasożytami.
Taka podejrzliwość jest niepotrzebna. Spytano kiedyś pewnego dyrektora hotelu, ilu z
jego klientów jest oszustami. „Może ćwierć procent" - odparł. Gdyby chodziło o 10 procent,
społeczeństwo wpadłoby w poważne tarapaty. Kupno na raty, a nawet wypisywanie i
przyjmowanie zwykłych czeków byłoby niemożliwe. Gdyby zaś w grę wchodziło 25 procent,
nastąpiłaby prawdziwa społeczna eksplozja. A więc niezbitym faktem jest, że możemy ufać
innym ludziom.
Wspaniałą cechą Biblii jest to, że nie patrzy na świat, jakby wszystko w nim było
piękne i raz na zawsze dobre. Tragedia, cierpienie i podłość naprawdę istnieją i żadne
spojrzenie na świat nie jest właściwe, jeśli nie bierze pod uwagę tego, co amerykański pisarz i
ż
eglarz Herman Melville nazwał „czernią rzeczy". Niemniej jednak Biblia mówi, że ludzie są
Bożym stworzeniem. Nasz egocentryzm często zakłóca to stworzenie, chociaż ludzie
posiadają nadaną im przez Boga godność i dobroć. „Czym jest człowiek, że o nim
pamiętasz?" — zastanawia się psalmista. — „Uczyniłeś go niewiele mniejszym od istot
niebieskich, chwałą i czcią go uwieńczyłeś" (Ps 8, 5 - 6).
Patrząc na inwalidę można spytać: „Dlaczego Bóg dopuszcza, że ktoś jest głuchy albo
ś
lepy?" Ale można też spojrzeć na Helen Keller, jej wspaniałego ducha, jej wielką miłość i
cudowne osiągnięcia. Gdy otrzymała honorowy tytuł naukowy w dziedzinie prawa na
uniwersytecie w Glasgow, powiedziała tak: „Oto znak, że milczenie i ciemność nie muszą
hamować postępu nieśmiertelnego ludzkiego ducha". Trzeba zatem przyznać, że musi istnieć
wspaniały Bóg, żeby taka wielkość była możliwa.
WSPANIAŁOŚĆ SŁUŻBY
Jeśli to prawda, że ludzie mogą się rozwijać, poszerzać swoje możliwości, skakać
wyżej, biegać szybciej i komponować coraz lepszą muzykę, to znaczy, że ostateczne
przywództwo musi mieć cechy służby, ponieważ wtedy wychowuje się zwolenników, którzy
prześcigają mistrzów. Sprinterzy zostaną trenerami i będą uczyli innych sportowców, jak bić
nowe rekordy. Urzędnicy będą zatrudniać pracowników i inspirować ich tak, że ci być może
zostaną w przyszłości ich zwierzchnikami.
Niełatwo zaakceptować taką rolę przywódcy, a często bywa wręcz, że gdy człowiek
wejdzie na sam szczyt, wciąga drabinę za sobą. Nie potrafi tolerować ambicji ludzi młodych i
każdego podwładnego traktuje jak potencjalnego rywala. Tacy ludzie pazurami trzymają się
swoich organizacji jak najdłużej i zamiast wychowywać następców, uparcie walczą z
konkurencją. To jest głupi sposób przewodzenia innym, wszak od zagłady oddziela człowieka
zawsze tylko jedno pokolenie.
W mojej praktyce często spotykam rodziców, którzy rywalizują z własnymi dziećmi,
gdy te próbują uzyskać niezależność. Lecz kiedy syn próbuje pokazać ojcu, że jest silniejszy,
to przecież nie jest to tylko zdrowa rywalizacja - to również chęć sprawienia ojcu
przyjemności i odpłacenia się za lata wychowania i nauki. Z ciepłymi uczuciami wspominani
lata, gdy dorastałem na farmie w Teksasie i w pewnym momencie zacząłem dorównywać
ojcu siłą. Pamiętam dobrze, że ojciec nie czuł się pokonany, gdy zacząłem przenosić rzeczy
dla niego za ciężkie. On był ze mnie dumny i z uśmiechem opowiadał matce przy stole,
jakiego silnego ma syna. Wspominam te wydarzenia z takim uczuciem, ponieważ są
przykładem najlepszego przywództwa - przywództwa, które od podległych osób oczekuje
wszystkiego, co najlepsze, które sięga w dół i podciąga ich wyżej, a potem stara się wepchnąć
jeszcze wyżej.
Warto przyjrzeć się sile związku między pokoleniami, obserwując własne dzieci.
Pewnego dnia zeszłego lata ze szpitala dziecięcego w Los Angeles zatelefonowała do mnie
córka. Całe popołudnie spędziła ze swoim prawie dwuletnim synkiem na oddziale
intensywnej terapii, asystując przy różnorodnych badaniach. Szlochała mówiąc: „Zatrzymują
go, bo myślą że ma zapalenie opon mózgowych".
Popędziliśmy do szpitala i szukaliśmy piętro po piętrze. Gdy w końcu wypatrzyliśmy
ją na końcu długiego korytarza, ujrzałem coś, co zostanie w mej pamięci do końca życia.
Sharon niosła w ramionach nieprzytomnego Christophera, jego ręce i nogi zwisały
bezwładnie. Palce u rąk i nóg miał jeszcze sine. Po jednej stronie szła babcia, trzymając
butelkę z kroplówką, a po drugiej pielęgniarka z kartą w ręku. Gdy ujrzałem, jak ta grupka
maszeruje w naszą stronę, w jednej chwili zmieszały się we mnie wszystkie najwspanialsze
uczucia - miłość, lojalność, strach, intymność oraz instynkt obronny. Ale najwspanialsza była
ś
wiadomość, że po latach, w których my byliśmy rodzicami, teraz moja córka przejęła tę
samą rolę. Teraz ona podejmowała decyzje i opiekowała się swoim maluchem, a ja mogłem
się tylko przyglądać.
W czasie gdy Chris wracał do zdrowia, ja obserwowałem oddanie Sharon dla syna,
widziałem, jak przez dwadzieścia cztery godziny na dobę ślęczy przy szpitalnym łóżku, i w
pewnym momencie stwierdziłem, że ta młoda kobieta ma olbrzymi instynkt macierzyński.
Chociaż na co dzień taka delikatna, gdy było trzeba, potrafiła być dzielna i bronić malca jak
niedźwiedzica. Sharon, która jeszcze nie tak dawno temu była drobniutką istotką o kręconych
włoskach i której dorosłe życie chwilami zbaczało z właściwej drogi, teraz miała pewność, że
jej syn musi żyć, że ona musi zapewnić mu możliwie najlepszą opiekę lekarską i że nie może
się tak stać, by pewnej nocy obudził się i nie zastał jej obok siebie. Oto moja malutka
córeczka, tak bardzo pewna, że jej dziecko będzie żyło, iż dosłownie nie dała mu umrzeć.
To wszystko przypomniało mi pewne zdanie: dobry przywódca stara się służyć innym,
nie oczekując służenia jemu. Poświęcenie rodzica dla dziecka - kombinacja ochrony i
wypychania z gniazda -jest streszczeniem przywództwa i najlepszym przykładem
inspirowania bez manipulacji. Ta właśnie relacja odzwierciedla zależność między Bogiem i
człowiekiem. Bóg jest naszym Ojcem - miłującym, poganiającym, broniącym i nauczającym
rodzicem.
Dbającemu o dzieci rodzicowi, idealistycznemu nauczycielowi czy prężnemu
dyrektorowi nie zawsze łatwo okazywać tolerancję dla tych, którymi kieruje. Ludzie są
czasem mniej ambitni niż my sami, bywają mniej pewni siebie, a nawet mniej uzdolnieni. Oni
są tak jak my mieszaniną zła i dobra. Ale jeśli potrafimy wyciągnąć rękę i wydobyć z nich to,
co w nich najlepsze -jeśli tak jak Yince Lombardi zmobilizujemy ich, żeby dali z siebie
dodatkowo 10 % - to postarają się o to bardziej dla nas niż dla kogokolwiek innego na świecie
i osiągną nadzwyczajne wyniki. Te dodatkowe 10 % może zadecydować o zwycięstwie.