ALAN LOY MCGINNIS
S
ZTUKA MOTYWACJI
(
TŁUMACZYŁ
: W
ŁADYSŁAW
W
OJCIECHOWSKI
)
SCAN-
DAL
W ten sposób powstał
o seminarium zatytuł
owane „Sztuka motywacji", które szybko
zaczę
ł
o cieszyćsięsporym powodzeniem. Z począ
tku prowadził
em wykł
ady dla wyż
szych
urzę
dników w takich firmach jak IBM. Im dł
uż
ej zaśpracował
em z ludź
mi zajmują
cymi
kierownicze stanowiska, tym lepiej rozumiał
em, ż
e nasz zdominowany przez technikęś
wiat
potrzebuje przywódców, którzy wiedzą
, jak zajmowaćsięludź
mi, jak eliminowaćtarcia i
zachę
caćinnych do samodoskonalenia.
Póź
niej okazał
o się
, ż
e problem ten cieszy się wię
kszym zainteresowaniem.
Stwierdziliś
my, ż
e wię
kszoś
ćludzi stosuje te same techniki motywacji w domu. Duże
zaciekawienie okazał
y matki. Odkrył
em, ż
e niemal każ
dy czł
owiek zachę
ca innych do zmian-
gdy sugeruje przyjacielowi, ż
e powinien schudną
ć, przekonuje o czymśdzieci lub stara się
wycią
gną
ćkogośz depresji I albo robi to dobrze, albo źle.
W ksią
ż
ce tej, pragnęprzekazaćwspomniane zasady tak, aby każ
dy potrafił
je dobrze
wykorzystywać
. Jeż
eli bę
dziemy je stosowali w codziennych kontaktach z innymi ludź
mi, w
pewnej chwili stwierdzimy, ż
e posuwamy siędo przodu w zadziwiają
cym tempie. Ale
waż
niejsze jest to, ż
e ludzie bę
dąnam za to naprawdęwdzię
czni, bo jak powiedział
Emerson,
amerykań
ski eseista i poeta, podstawowąpotrzebączł
owieka jest to, ż
eby miećkogoś
, kto go
natchnie tak, by stał
siętym, kim moż
e i pragnie być
.
12 ZASAD WYDOBYWANIA Z LUDZI TEGO, CO W NICH
NAJLEPSZE
1. Od ludzi, którymi kierujesz, oczekuj tego, co najlepsze
2. Zauważ
aj potrzeby drugiego czł
owieka
3. Wysoko ustawiaj poprzeczkędoskonał
oś
ci
4. Stwórz ś
rodowisko, w którym niepowodzenie nie oznacza przegranej
5. Jeś
li ktośzdą
ża tam, gdzie ty - doł
ą
cz do niego
6. Wykorzystuj wzorce, by zachę
caćdo sukcesu
7. Okazuj uznanie i chwal osią
gnię
cia
8. Stosuj mieszankęwzmacniania pozytywnego i negatywnego
9. Potrzebęwspół
zawodnictwa wykorzystuj w sposób umiarkowany
10. Nagradzaj współ
pracę
11. Pozwalaj, by w grupie zdarzał
y sięburze
12. Staraj sięwł
asnąmotywacjęutrzymywaćna wysokim poziomie
Najpotę
ż
niejsząbroniąna ziemi jest rozpalona ludzka dusza.
Ferdynand Foch
PSYCHOLOGIA INSPIRACJI
Czy kiedykolwiek zastanawiał
eśsię
, drogi Czytelniku, nad tym, jak niektórzy ludzie
potrafiąwydobywaćz innych to, co w nich najlepsze? Oni po prostu wiedzą
, jak tych,
którymi kierują
, zmobilizować do dodatkowego wysił
ku. Wszyscy ich znamy - to
nauczyciele, dyrektorzy firm, a takż
e trenerzy druż
yn baseballowych i matki. Choćczę
sto nie
mogąsięposzczycićpię
knym wyglą
dem ani nadzwyczajnąinteligencją
, mająjednak talent do
inspirowania innych. Dzię
ki tej zdumiewają
cej umieję
tnoś
ci odnosząsukcesy prawie we
wszystkim, co robią
.
Sąteżjednak tacy ludzie, którzy budząw nas to, co najgorsze. W ich towarzystwie
czujemy sięniezrę
cznie, niestosownie, zachowujemy sięw sposób negatywny, który póź
niej
dziwi nas samych. Perswazje takich osób zawsze zmieniająsięw koń
cu w wykł
ad i chociaż
byćmoż
e pragnąnas zainspirować
, w rzeczywistoś
ci tylko zbijająnas z tropu.
ŹRÓDŁA INSPIRACJI
Zawód psychoterapeuty pozwala mi obserwować
, jak wzajemnie na siebie wpł
ywamy,
i zastanawiaćsięnad ź
ródł
ami inspiraq'i. Spotykają
c ludzi sukcesu, pytał
em: „Ską
d wzię
ł
a się
twoja motywacja? Kto ci wskazałwł
aś
ciwądrogęi jak tego dokonał
?" Gromadzą
c informacje
i studiują
c biografie wielkich przywódców, zaczą
ł
em sobie uś
wiadamiać
, ż
e w interesach, w
polityce, w rodzinie i wł
aś
ciwie w każ
dym aspekcie ż
ycia motywacja ogranicza sięzaledwie
do kilku zasad. Okazuje się
, ż
e tacy ludzie jak trener druż
yny amerykań
skiego footballu z
Uniwersytetu w Alabamie - John Bryant, manager Lee lacocca - szef korporacji Forda, a
potem Chryslera czy Matka Teresa z Kalkuty stosująpodobne metody zachę
cania innych do
dział
ania i ż
e ich otoczenie reaguje w bardzo podobny, dają
cy sięprzewidziećsposób. W
dalszych rozdział
ach przyjrzymy sięwielu takim przywódcom i stosowanym przez nich
metodom pobudzania zwykł
ych ludzi do nadzwyczajnego wysił
ku. Mam nadzieję
, ż
e uda mi
sięwskazać
, jak ty sam, Czytelniku, moż
esz wykorzystywaćte metody w swych codziennych
kontaktach z innymi ludź
mi.
Zasady przedstawione w tej ksią
ż
ce, a jest ich dwanaś
cie, sąniezwykle proste. Moż
e
je opanowaćdosł
ownie każ
dy, jeś
li tylko naprawdępragnie pomagaćinnym. Nie twierdzę
, ż
e
takie umieję
tnoś
ci zdobywa siębez wysił
ku. Zmiana nawyków jest zadaniem wyją
tkowo
trudnym, a opanowanie sztuki motywacji wymaga cię
ż
kiej pracy. Jednak przy odrobinie
wytrwał
oś
ci i w tej dziedzinie każ
dy moż
e zostaćekspertem. Nikt nie rodzi sięz darem
inspiracji - tego trzeba sięnauczyć
. I to na ogół
samemu.
SIŁA INSPIRATORA
W tej kwestii szerzy sięostatnio pewien zupeł
nie bł
ę
dny poglą
d, ż
e nikt nikogo nie
inspiruje, a cał
a motywacja musi pochodzićz wnę
trza czł
owieka. Ale przypomnijmy sobie
czasy, gdy byliś
my u szczytu formy. Czyżnie był
a ona wynikiem wpł
ywu innego czł
owieka?
Moż
e nauczyciela, który potrafiłwydobyćz nas coświę
cej i tak zainteresowaćjakimś
problemem, ż
e cał
ymi nocami ś
lę
czeliś
my nad ksią
żką
. A moż
e szefa, który pracęczynił
zabawąi umiałtak zespolićgrupępracowników, ż
e dawali z siebie wię
cej niżmoż
na na co
dzieńoczekiwać
. Wellington stwierdził
, ż
e obecnoś
ćNapoleona na polu walki równał
a się
walce przeciwko dodatkowym 40 000 ż
oł
nierzy. A zatem to prawda, ż
e przywódca moż
e
wywieraćwpł
yw na ludzi.
Gdy w czerwcu 1940 roku Francja uległ
a Hitlerowi, po raz drugi w cią
gu dwudziestu
pię
ciu lat nad cał
ąEuropązaległ
a ponura noc. Niemcy natychmiast rozpoczę
ł
y przygotowania
do inwazji na WielkąBrytanię
. Zwią
zek Sowiecki stałna uboczu, Stany Zjednoczone
Ameryki Pomocnej nie bardzo chciał
y angaż
owaćsięw wojnęi wię
kszoś
ćekspertów
wojskowych przewidywał
a, ż
e Anglia, kiepsko uzbrojona i sł
abo przygotowana, w cią
gu
kilku tygodni zał
amie siępod naporem inwazji. Tylko ż
e w tych ponurych przypuszczeniach
nie brano pod uwagępewnego sześ
ć
dziesię
ciopię
cioletniego polityka, który po wielu
życiowych doś
wiadczeniach 10 maja obją
łstanowisko premiera. Siedem nastę
pnych miesię
cy
1940 roku zdecydował
o o dalszym biegu współ
czesnej historii. Anglia, a moż
e i cał
y
zachodni ś
wiat, zawdzię
cza swoje istnienie zdolnoś
ciom Winstona Churchilla, jego
niezwykł
ej umieję
tnoś
ci rozbudzania nadziei w zrezygnowanych i przeraż
onych ludziach.
Żeby docenić sił
ęwpł
ywu tego czł
owieka, wystarczy pomyś
leć o brytyjskich
rodzinach, gromadzą
cych sięw salonach i sł
uchają
cych dobiegają
cego z radioodbiornika
tubalnego gł
osu ich premiera:
Bitwa o Francjęjużsięzakoń
czył
a. Spodziewam się
, ż
e wkrótce zacznie siębitwa o
Brytanię
. Od tej bitwy bę
dzie zależ
ał
o przetrwanie cywilizacji chrześ
cijań
skiej. Z pewnoś
cią
jużniedł
ugo cał
a furia i potę
ga wroga zwróci sięprzeciwko nam, Hitler wie, ż
e albo nas
zł
amie tu na tej wyspie, albo przegra wojnę
...
Dlatego zmobilizujmy sięi postę
pujmy tak, ż
eby - jeś
li Imperium Brytyjskie i jego
Wspólnota przetrwa - za tysią
c lat ludzie mówili: „ To był
a ich najwspanialsza godzina".
Spoglą
dają
c wstecz na bohaterski opór, jaki Anglia stawił
a Hitlerowi, musimy
przyznać
, ż
e istotnie: to był
a najwspanialsza godzina Anglii. Lecz gdyby Churchillowi nie
udał
o sięrozbudzićwoli ż
ycia współ
obywateli, byćmoż
e bohaterstwo jego narodu nigdy by
sięnie uzewnę
trznił
o.
TĘSKNOTA ZA MOTYWACJĄ
Historia pokazuje, ż
e prawie w każ
dej sferze ż
ycia istnieje próż
nia, którąmoż
e
wypeł
nićten, kto tylko potrafi stworzyćodpowiedniąwizję
, a potem energięludzką
skierowaćku wspaniał
ym celom.
Zdaniem niektórych przywódców ludzie sązasadniczo leniwi i nie chcąż
adnej
zachę
ty. Z takąopiniąspotykamy sięw wypowiedziach ludzi kierują
cych handlem, gdy
mówią
, ż
e w sprzedawcach nic nie jest w stanie rozniecićognia, a takż
e w narzekaniach
nauczycieli, gdy mówią
, ż
e uczniom zwyczajnie brak motywacji.
Tymczasem R. J. Wlodkowski, profesor z University of Wisconsin, twierdzi, ż
e nie
ma ludzi cał
kowicie pozbawionych motywacji. Proponuje bardziej precyzyjne stwierdzenie:
„Ten chł
opiec nie ma motywacji do uczenia sięze mną
". Przecieżpodczas wyprawy na ryby
Harry poderwie sięz ł
óż
ka o trzeciej nad ranem i okaż
e mnóstwo zainteresowania. Wystarczy
popatrzeć
, jak zdecydowanie pracownicy wyjeż
dż
ająpo pracy z parkingu, by zrozumieć
, ż
e
nie cechuje ich lenistwo. Spiesząsiędo swoich wieczornych zaję
ć
, chociażniektóre na pewno
bę
dąwymagał
y wię
kszego wysił
ku niżpraca w fabryce.
A zatem rola przywódcy nie polega na tym, ż
eby ludzi leniwych zmieniaćw
pracowitych. Chodzi raczej o skierowanie istnieją
cej jużenergii ku godniejszym celom.
Ludzie nie cierpiąbezczynnoś
ci i nudy. Zazwyczaj sązadowoleni z szefa, który potrafi ich
nauczyć
, jak cieszyćsiępracą
, albo z nauczyciela, który wie, jak wpoićuczniom zamił
owanie
do nauki, dzię
ki czemu gł
adko mija każ
dy szkolny dzień
.
O PEWNEJ MATCE, KTÓRA ZACHĘCAŁA SWOJE DZIECI
Rancho Łazy B. Ranch to 260 mil kwadratowych ziemi na granicy Nowego Meksyku
i Arizony. Jest wł
asnoś
ciąrodziny Dayów od roku 1881. Gdy Harry'emu i Adzie Mae Day
miał
o sięurodzićpierwsze dziecko, pojechali do szpitala w odległ
ym o 200 mil El Paso. Ich
życie nie był
o ł
atwe. W czteroizbowym domu, zbudowanym z suszonej na sł
oń
cu cegł
y, nie
był
o bież
ącej wody ani prą
du. W okolicy nie był
o szkoł
y. Moż
na by pomyś
leć
, ż
e
perspektywy intelektualnego rozwoju ich córeczki Sandry przy tak ograniczonych
moż
liwoś
ciach rysująsięraczej nieciekawie.
Ale Harry i Ada Mae byli marzycielami i nie pozwalali, ż
eby otoczenie w jakikolwiek
sposób ich ograniczał
o. Po ś
mierci ojca Harry przeją
łfarmęzamiast rozpoczynaćstudia w
Stanford University, ale nigdy nie straciłnadziei, ż
e pewnego dnia jego córka bę
dzie tam
studiować
. Ada Mae prenumerował
a takie gazety i czasopisma jak „Vogue" i „The New
Yorker". Gdy Sandra skoń
czył
a cztery lata, matka zaczę
ł
a uczyćdziecko domowąmetodą
Calverta, a póź
niej dopilnował
a, ż
eby dziewczynka chodził
a do najlepszych szkół
. Brat
Sandry Alan opowiadał
, ż
e pewnego lata cał
a rodzina wsiadł
a do samochodu i wyruszył
a na
wyprawędo stolic stanowych na zachód od Missisipi. „Zwiedziliś
my wszystkie najciekawsze
miejsca, w koń
cu jednak musieliś
my wracaćdo domu".
Sandra rozpoczę
ł
a studia w Stanford, potem ukoń
czył
a wydziałprawniczy i
ostatecznie został
a pierwszą sę
dziną Są
du Najwyż
szego Stanów Zjednoczonych. Na
uroczystoś
ćzaprzysię
żenia przyjechał
a cał
a rodzina Dayów. Podczas ceremonii Alan uważ
nie
obserwował
, jak siostra wkł
ada togę
, a potem zbliż
yłsiędo miejsca, gdzie siedział
a wś
ród
innych sę
dziów. Sandra rozejrzał
a się
, zauważ
ył
a swoich najbliż
szych, popatrzył
a na nich i
wtedy z jej oczu popł
ynę
ł
y ł
zy.
Co sprawia, ż
e kobieta pokroju Sandry Day O'Connor moż
e tak wiele osią
gną
ć?
Inteligencja - z pewnoś
ciątak. I duż
o wewnę
trznego uporu. Ale jej sukces to równieżdzieł
o
zdecydowanej kobiety z niewielkiego rancho, która godzinami czytał
a dzieciom ksią
ż
ki. To
jest takż
e zasł
uga rodziców pokazują
cych dzieciom róż
ne godne zainteresowania miejsca.
INSPIRACJA NIE JEST MANIPULACJĄ
W tym miejscu muszękategorycznie stwierdzić
, ż
e nie chcętu mówićo manipulacji.
W ostatnim dziesię
cioleciu wydano wiele ksią
ż
ek, które uczą
, jak wyjś
ćna prowadzenie
stosują
c zastraszanie i kroczą
c „po trupach" podwł
adnych. Jeż
eli szukacie tego rodzaju porad,
to kupują
c tęksią
ż
kęstraciliś
cie pienią
dze. Lepiej zwróć
cie ją
, bo nie dowiecie sięz niej, jak
innych ludzi naginaćdo wł
asnych potrzeb. Moja ksią
żka mówi o motywacji, a nie o
manipulacji. Róż
nica jest wyraź
na. Manipuluje ten, kto nakł
ania ludzi, ż
eby robili to, co jest
najlepsze dla niego samego. Inspiratorem zaśjest ten, kto wytycza cele korzystne dla obu
stron, a potem ł
ą
czy wysił
ki w bardzo skutecznym, wysoce moralnym partnerstwie, by cele te
osią
gną
ć
.
DLACZEGO KAŻDY PRZEDSIĘBIORCA MUSI BYĆ
PSYCHOLOGIEM
Sukces finansowy na ogółzależ
y bardziej od umieję
tnoś
ci kierowania ludź
mi niżod
cię
żkiej pracy i wiedzy. Niejeden czł
owiek robi bł
yskotliwąkarierędzię
ki olbrzymiej wiedzy
technicznej. Ale gdy osią
gnie poziom, na którym dalszy sukces jest uzależ
niony od wysił
ku
innych, zwyczajnie grzę
źnie, bo nie nauczyłsięsztuki pomnażania sukcesu przez motywację
.
Pewien pracują
cy w przemyś
le psycholog twierdzi, ż
e awans szeregowych
pracowników w 90% zależ
y od ich wiedzy technicznej. O awansie na stanowiskach
kierowniczych w 50% procentach decyduje wiedza techniczna, a w 50% umieję
tnoś
ci
porozumiewania się z innymi ludź
mi. Jeś
li chodzi o osoby zajmują
ce stanowiska
dyrektorskie, tylko w 20% o awansie decyduje wiedza techniczna i ażw 80% umieję
tnoś
ć
kierowania ludź
mi. A zatem gdy czł
owiek wchodzi na wyż
szy szczebel drabiny zarzą
dzania,
stosunek umieję
tnoś
ci do wiedzy ulega cał
kowitemu odwróceniu.
Goethe, znakomity niemiecki poeta okresu romantyzmu stwierdził
, ż
e nawet
najwię
kszy geniusz niewiele jest wart, jeś
li próbuje wykorzystywaćwył
ą
cznie wł
asne
umieję
tnoś
ci. Tymczasem prawa tego nie zna zadziwiają
co duż
o cię
ż
ko pracują
cych ludzi,
którym cią
gle „brakuje odrobiny szczę
ś
cia". Ludzie ci nie realizująswoich wielkich celów,
ponieważnie opanowali sztuki inspirowania innych. Ci natomiast, którzy wysuwająsiędo
przodu, mimo ż
e czę
sto nie sąszczególnie wybitni, mająjedną
, szczególnącechę- ich
podwł
adni zawsze mająo wiele wyż
sząwydajnoś
ćod innych. Chociażtacy szefowie
niekoniecznie pracująpo nocach, to gdy pracują
, wykorzystująswój czas na organizowanie i
inspirowanie pracowników.
James Schorr, wiceprezes Holiday Inns Inc., uważ
a, ż
e dobry manager lepiej rozumie
ludzkie zachowania niżcybernetykęjakiejkolwiek specjalnoś
ci funkq'onalnej. Innymi sł
owy,
ktośo rzeczywistych umieję
tnoś
ciach inspiratorskich dochodzi na szczyt szybciej niżktoś
rzeczywiś
cie genialny. Kiedy Andrew Carnegie, amerykań
ski przemysł
owiec i dział
acz
charytatywny zatrudniłCharlesa Schwaba na stanowisko administratora swego imperium
stalowego, ten w szybkim czasie zostałpierwszym czł
owiekiem w historii zarabiają
cym
milion dolarów rocznie na stanowisku pracownika najemnego. Kiedyśzapytano go, jak to się
dzieje, ż
e zarabia 3000 dolarów dziennie. Moż
e dzię
ki wiedzy o produkcji stali? Schwab
uś
miechną
łsięi powiedział
: „Bzdura! Dla mnie pracuje wielu ludzi, którzy o produkcji stali
wiedząwię
cej niżja". Schwabowi dlatego tak dobrze pł
acono, ż
e potrafiłinspirowaćinnych
ludzi: „Mojąnajlepszącechąjest umieję
tnoś
ćrozbudzania w ludziach entuzjazmu".
Każ
dy przywódca, który potrafi robićto samo, moż
e dojś
ć,gdzie tylko zechce, i sam
dyktowaćwarunki finansowe.
BUDOWANIE MORALE
Do tej pory mówiliś
my o sztuce motywacji i o wpł
ywie, jaki jeden czł
owiek wywiera
na drugiego. Tymczasem na wię
kszoś
ćludzi, z którymi pracujemy, wpł
yw wywiera jeszcze
cośinnego. Tym silnie oddział
ują
cym elementem jest grupa.
Gdy rodzinę
, klasęlub spół
kętworzy troje lub wię
cej ludzi, zaczyna dział
aćosobliwa
chemia - uwidacznia sięogromny wzajemny wpł
yw. W niektórych grupach czę
sto tworzy się
pewien rodzaj niszczą
cej elektrycznoś
ci. Kilku niezadowolonych pracowników lub grupa
krytycznie nastawionych czł
onków klubu moż
e, jeś
li nikt odpowiednio sięnimi nie zajmie,
stworzyćsilne pole negatywne. I jeż
eli przywódca nie umie rozł
adowywaćtego rodzaju
wpł
ywów, wcześ
niej czy póź
niej cał
a organizacja eksploduje.
Gdy w grupie wyzwala sięmasa krytyczna
Jak hamowaćtakie negatywne wpł
ywy? Istniejądwa sposoby.
Pierwszy - wykorzystywany przez wszystkich, którzy potrafiątworzyćodpowiednią
atmosferę
: dopuszczaj w grupie pewnądozękonfliktu. Gdy pojawiająsięnegatywne
oddział
ywania, nie wpadaj w panikę
, przeciwnie - spodziewaj sięich i odpowiednio do nich
przygotowuj. Problemy moralne rzadko kiedy wymknąsięwam z rą
k, jeś
li stworzycie
swoiste korytarze porozumienia dla niezadowolonych uczniów lub pracowników. W
nastę
pnych rozdział
ach bę
dziemy omawiaćsztukępanowania nad konfliktami i sposoby
nakł
aniania ludzi do współ
pracy przy minimalnej iloś
ci spię
ć.
Eksperci inspiracji wykorzystująjednak jeszcze drugi sposób: tak zestawiaj ludzkie
osobowoś
ci, ż
eby od samego począ
tku zbudowaćpozytywny pod wzglę
dem intelektualnym
zespół
.
Zasada dział
a nastę
pują
co: ponieważ entuzjazm jest zaraź
liwy, ludzie bę
dą
inspirowani, w czasie gdy kontaktująsięz innymi, silnie zmotywowanymi osobami. W
koń
cu, gdy optymizm osią
gnie wystarczają
co wysokątemperaturę
, ogieńpł
onie sam. Zatem
gdy mą
dry szef znajduje ludzi potrafią
cych wspaniale dział
ać
, natychmiast ich ze sobą
kontaktuje. Czł
owiek nastawiony entuzjastycznie potrafi podtrzymywaćpł
oną
cy w innych
ludziach ogień
.
Pomyś
lmy przez chwilęo prezesach towarzystw lub dyrektorach wielkich organizacji.
Gdyby polegali wył
ą
cznie na wł
asnym entuzjazmie, by z jego pomocąrozpalaćinnych ludzi,
musieliby nieprzerwanie krą
ż
yćpo swojej organizacji. Tymczasem mą
dry szef wykorzystuje
dynamikęgrupy. Wie, ż
e odpowiednim postę
powaniem szybciej zainspiruje dziesię
ćosób
podczas jakiegośspotkania niżw dziesię
ciu rozmowach w cztery oczy. Podtrzymuje zatem
stał
y kontakt mię
dzy osobami myś
lą
cymi pozytywnie i dzię
ki temu nie dopuszcza, by ich
wiara wygasł
a. W pewnym momencie pojawia sięmasa krytyczna, a wówczas moż
e się
zdarzyćcośdziwnego i wspaniał
ego: ludzie zacznąpromieniowaćentuzjazmem o wiele
wię
kszym niżsuma entuzjaz-mów poszczególnych jednostek.
Sił
a
ogólnego
nastroju
duchowego
został
a
potwierdzona
w
badaniach
przeprowadzonych ostatnio w takich firmach jak 3M, Frito -- Lay, Procter & Gamble oraz
IBM. Okazał
o się
, ż
e firmy te odnosząsukcesy w czasach dobrych i zł
ych, ponieważkaż
da z
nich stworzył
a wł
asną„kulturę
". Nowy pracownik takiej firmy dowiaduje się
, ż
e „my tutaj
pracujemy w pewien okreś
lony sposób". Atmosfera wspólnych celów i wartoś
ci kieruje ludzi
we wł
aś
ciwąstronę
, eliminuje zamieszanie i oszczę
dza czas.
Taki duch koleż
eń
stwa istnieje równieżwe wszystkich dobrych rodzinach, dzię
ki
czemu dzieci osią
gająo wiele wię
cej niżprzecię
tnie. Ktośz zewną
trz moż
e przypisywać
sukces takich dzieci ich wysokiemu ilorazowi inteligencji, podczas gdy w rzeczywistoś
ci
chodzi o cośważ
niejszego niżinteligencja. To cośwywodzi sięz tworzonej w rodzinie
atmosferze, z entuzjazmu, ze swoistej kultury. Czł
onkowie rodziny dą
żądo wspólnych celów
i wzajemnie zachę
cająsiędo doskonał
oś
ci.
ZŁOŻONOŚĆINSPIRACJI
Nikt nie wie, dlaczego jedna grupa tworzy zespółosią
gają
cy sukcesy, a inna
samobójczy tł
um. Podobnie nie znamy wszystkich powodów, dla których jedni ludzie pragną
prześ
cigną
ćdrugich, a inni takiej potrzeby nie odczuwają
. Istniejąliczne czynniki, zwią
zane
najogólniej z atmosferąi fizjologią
, z czasem i miejscem. W ksią
ż
ce tej nie próbujęnikogo
przekonać
, ż
e dzię
ki jednej magicznej technice cał
kiem przecię
tnie uczą
ce siędziecko moż
na
zamienićw geniusza albo mał
o wydajnego pracownika w tytana pracy. Prezentowane zasady
mogąpomóc inspirowaćludzi tak, ż
eby zdobywali sięna wię
kszy wysił
ek.
Przez dwanaś
cie lat druż
yna Green Bay Packers wygrywał
a zaledwie 30% meczów, a
w roku 1958 podupadł
a prawie cał
kowicie. Ale w roku 1959 zjawiłsięnowy trener - Vince
Lombardi. Podczas trwają
cej dziewię
ćlat trenerskiej pracy Lombardiego Packersi mieli
dziewię
ćzwycię
skich sezonów, wygrywali w 75% i zdobyli pię
ćtytuł
ów mistrzów NFL.
Jak wytł
umaczyć ten nieprawdopodobny zwrot? Frank Gifford, specjalista w
dziedzinie psychologii i socjologii sportu twierdzi, ż
e wiedza Lombardiego nie odegrał
a
żadnej roli, bo inni trenerzy o strategii łtaktyce wiedzieli równie duż
o. Chodził
o raczej o jego
umieję
tnoś
ćzachęcania zawodników. Lombardi potrafiłwydusićdodatkowe 10% z każ
dego
swojego zawodnika, stwierdziłGifford. Wystarczy dziesię
ć procent pomnoż
yć przez
czterdziestu ludzi w czternastu meczach podczas jednego sezonu, a wygranąma sięw
kieszeni.
W niniejszej ksią
żce przyjrzymy sięsukcesom wielu przywódców, którzy podobnie
jak Lombardi wiedzieli, jak podległ
ych im ludzi nakł
onićdo dodatkowego wysił
ku.
Wykorzystują
c te zasady, powinniś
my wykrzesaćte dodatkowe 10% równieżze swojej
grupy. A moż
e wł
aś
nie tego brakuje nam do wygranej.
Najważ
niejsząrzeczą,
jakiej nauczył
em siępodczas mojego dł
ugiego ż
ycia,
jest to, ż
e drugi czł
owiek staje sięgodnym zaufania,
kiedy mu sięufa. Na pewno taki nie bę
dzie,
jeś
li inni mu nie zaufająi bę
dąto okazywać
.
Henry L. Stimson
OCZEKIWAĆTEGO, CO NAJLEPSZE
Trzy miesią
ce po zakoń
czeniu dwudziestopię
cioletniego staż
u pracy w firmie
handlowej i przejś
ciu na emeryturęMary Kay Ash postanowił
a zał
oż
yćwł
asnąfirmę
. Jej
adwokat i wielu znajomych uważ
ał
o, ż
e oszalał
a, gdy oszczę
dnoś
ci cał
ego ż
ycia w kwocie
5000 dolarów bardzo ryzykownie zainwestował
a w stworzenie firmy kosmetycznej. Ale pani
Ash gł
ę
boko wierzył
a, ż
e jej przekonania sprawdząsięw ś
wiecie interesów.
W roku 1983, po dwudziestu latach istnienia firmy, wartoś
ćsprzedaż
y wyniosł
a 323,8
miliona dolarów. W cią
gu ostatnich pię
ciu lat zyski się
gał
y 40%, co w amerykań
skim
przemyś
le oznacza bardzo wysoki poziom. Jedno jest w tej firmie absolutnie niepowtarzalne:
W przedsię
biorstwie Mary Kay Cosmetics wię
cej kobiet zarabia rocznie ponad 50 000
dolarów niżw jakiejkolwiek innej firmie na ś
wiecie.
Na czym polega sekret takiego sukcesu? Po czę
ś
ci jest on wynikiem bardzo
pozytywnej postawy, jakąpani Ash okazuje wobec każ
dego swojego pracownika: „Pragnę
ł
am
stworzyćfirmę
, która da kobietom moż
liwoś
ćosią
gnię
cia wszystkiego, na co je tylko stać
".
Pani Ash jest najwyraź
niej pewna, ż
e pracują
cy dla niej ludzie sąw stanie dokonać
wszystkiego. Kiedy wchodzi siędo zł
ocistego budynku, w którym mieś
ci sięzarzą
d
przedsię
biorstwa, od razu zwraca sięuwagę na wielkie fotografie krajowych szefów
sprzedaż
y.
Niektóre firmy, pragną
c dobrze sięzaprezentować
, wykorzystująmalowidł
a, rzeź
by
lub wzory swoich produktów - mówi Mary Ash. -Tymczasem my chcemy, ż
eby wchodzą
c do
nas ludzie zrozumieli, ż
e jesteś
my firmądla ludzi.
Niestety, nazbyt czę
sto bywa tak, ż
e kiedy czł
owiek zostaje szefem, szybko zmienia
sięw policjanta. Ponieważma duż
ąwiedzęi doś
wiadczenie, myś
li, ż
e powinien patrzeć
innym na rę
ce, doszukiwaćsięw nich wad i zniechę
caćdo oszustw. Przyjmują
c rolępsa
ł
ań
cuchowego taki szef bł
yskawicznie tworzy wokółsiebie wrogie stosunki, przez co
pracownicy nie przejawiająż
adnej woli współ
pracy. Natomiast dobry manager lub dobry
nauczyciel nie traci czasu na roztrzą
sanie niepowodzeńswoich podwł
adnych. Zamiast tego
szuka w nich sił
y, którąinni przeoczyli, oraz sposobów rozbudzenia talentów w grupie.
Jeś
li chodzi o motywację
, postawa nauczyciela w stosunku do uczniów lub szefa do
pracowników bardziej niżcokolwiek innego stanowi o niepowodzeniu lub sukcesie. Gdy
ludzie wiedzą
, ż
e oczekuje sięod nich rzeczy dobrych, na ogółstarająsięspeł
nićte
oczekiwania. Ale gdy spodziewaćsiępo nich tego, co najgorsze, zł
e wyniki osią
gnąz
zadziwiają
cądokł
adnoś
cią
.
Zatem pierwsza zasada i jednocześ
nie cecha dobrego inspiratora brzmi nastę
pują
co:
OD LUDZI, KTÓRYMI KIERUJESZ OCZEKUJ TEGO, CO NAJLEPSZE
Jakiśczas temu w Toronto wygł
aszał
em prelekcjęw klubie dyrektorów. Po spotkaniu
przyszedłdo mnie na rozmowępewien starszy pan. Byłwysoki, szczupł
y, elegancko ubrany.
W wieku siedemdziesię
ciu czterech lat wycofywałsięz produkcji oł
ówków. Pomyś
lał
em
wtedy: „Cóżto za nudny sposób zarabiania na ż
ycie" i powiedział
em:
— Zał
oż
ąsię
, ż
e jest pan zadowolony z przejś
cia na emeryturę
.
— Ależnie — odparł
. — Prawdęmówią
c, bę
dzie mi tego bardzo brakował
o. A wie
pan, czego bę
dzie mi najbardziej brak? Przyjaź
ni zawią
zanych w tym businessie. Niektórzy
dostawcy i klienci byli moimi najlepszymi przyjaciół
mi przez czterdzieś
ci lat. Wielu naszych
kierowników to ludzie, których wycią
gną
ł
em prosto z college'u. Miał
em wielkąsatysfakcję
pomagają
c im w osią
ganiu sukcesów.
Z rozmowy dowiedział
em sięteż
, ż
e czł
owiek ten stworzyłfirmęwartąwiele
milionów i ostatnio bardzo korzystnie jąsprzedał
. Jeś
li jednak weź
mie siępod uwagęjego
gł
ę
bokąwiaręw ludzi, to taki sukces nie powinien dziwić
. Mę
żczyzna ten po mistrzowsku
odkrywałw każ
dym czł
owieku coś pozytywnego i odpowiednio to wykorzystywał
.
Pomagają
c innym osią
gaćsukcesy, sam zarobił
mnóstwo pienię
dzy.
W każ
dym przedsię
wzię
ciu, w którym ma siędo czynienia z ludź
mi, czy to
pracownikami, czy klientami, najważ
niejsza jest postawa. Upraszczają
c moż
na powiedzieć
,
że ludzie, którzy lubiąinnych ludzi, i wierzą
, ż
e ci, którymi kierują
, majądobre intencje,
wydobę
dąz nich wszystko, co najlepsze. Z drugiej strony, przywódca o cechach straż
nika,
który widzi wył
ą
cznie najgorsząstronękaż
dego czł
owieka, w pewnym momencie stwierdzi,
że jego podwł
adni przyjmująpostawęobronnąi zamykajądostę
p do swoich moż
liwoś
ci
wewnę
trznych.
JAK WŁASNE DZIECKO ZMIENIĆW ZŁODZIEJA
Badania psychologiczne coraz dobitniej wskazują na nastę
pują
cy fakt: nasze
oczekiwania mogąwydobywaćz innych to, co w nich najgorsze lub to, co najlepsze.
Przykł
adem takiego negatywnego oddział
ywania jest kierownik, który uważ
a, ż
e niektórzy
pracownicy do niczego sięnie nadająalbo nauczyciel, dla którego wię
kszoś
ćuczniów to
lenie.
Psycholog C. Knight Aldrich, który przez wiele lat zajmowałsięmał
oletnimi
przestę
pcami, napisałfascynują
cy artykułi opublikowałgo w jednym z czasopism
psychologicznych. Wyjaś
niłw nim mię
dzy innymi, w jaki sposób rodzice mogąbardzo
szybko zmienićswoje dziecko w zł
odzieja. Oto jak tego dokonać
. Zał
óż
my, ż
e twój syn
dopuszcza siędrobnej kradzież
y, co w pewnym okresie ż
ycia czyni wię
kszoś
ćdzieci. Niech
to bę
dzie paczka cukierków. Jeś
li mu powiesz: „Teraz jużwiemy, kimjesteś
-zł
odziejem! Od
tej pory bę
dziemy cięmieli na oku!", to istnieje spore prawdopodobień
stwo, ż
e dzieciak w
krótkim czasie przejdzie od kradzież
y cukierków do kradzież
y samochodów.
Tymczasem moż
na zareagować równie stanowczo, ale jednocześ
nie delikatnie:
„Tomku, to zupeł
nie do ciebie niepodobne. Musimy wrócićdo sklepu i wyjaś
nićcał
ąsprawę
,
ale nie bę
dziemy tego rozdmuchiwać
. Na pewno wiesz, ż
e to, co zrobił
eś
, był
o zł
e, wię
c
jestem przekonany, ż
e jużnigdy wię
cej tego nie zrobisz". Po takim wyjaś
nieniu problemu
koń
czy sięzł
odziejska kariera wię
kszoś
ci dzieci. Dział
ają
ca tu zasada jest bardzo stara:
przyjmują
c postawęnegatywnąi wypominają
c ludziom wszystkie ich sł
aboś
ci, uł
atwia im się
kontakt z ich wł
asnymi bł
ę
dami, na skutek czego ich postę
powanie jeszcze siępogarsza.
Natomiast przyję
cie postawy pozytywnej i skupienie sięna mocnych stronach osobowoś
ci
uwypukla dobre cechy tych ludzi i ich postę
powanie zmienia sięna lepsze.
WIARA W DOBRE INTENCJE
Do mojego gabinetu przyszedłkiedyśmł
ody, siedemnastoletni chł
opak i powiedział
:
„Mam doś
ćsł
uchania, ż
e nie wykorzystujęwszystkich swoich moż
liwoś
ci. Za każ
dym razem,
gdy nauczyciel zaczyna tęś
piewkę
, chce mi sięrzygać
. Mój ojciec to samo powtarza
przynajmniej raz na miesią
c".
Oto typowy objaw, gdy rodzice stawiajązbyt wysokie wymagania (jego ojciec jest
lekarzem). Tacy ludzie przeż
ywająmę
ki zarówno w stosunkach z pracownikami, jak i swoimi
dzieć
mi, ponieważod każ
dego oczekująmaksymalnego zaangaż
owania. Starająsięzachę
cać
syna, a w rezultacie dziecko siębuntuje. Zaraz wyjaś
niędlaczego. Mówią
c: „masz w sobie
wielki potencjał
" pochwaliłjego talent, niestety natychmiast zniweczyłdział
anie tego
stwierdzenia dodają
c: „ale nie wykorzystujesz swoich moż
liwoś
ci". W ten sposób przypuś
cił
atak na charakter chł
opca, a to jest niebezpieczne. Każ
dy z nas, choć
by nie wiem jak
niedbał
y, chce wierzyć
, ż
e ma dobre intencje, a jednocześ
nie pragnie, ż
eby inni ludzie teżw
to wierzyli.
EFEKT PIGMALIONA
W sztuce George'a Bernarda Shawa zatytuł
owanej Pigmalion profesor pomaga
kocmoł
uchowi o nazwisku Eliza Doolittle staćsięeleganckądamą
. Zasadniczo udaje mu się
to dzię
ki temu, ż
e zawsze traktuje jąjak damę
, ażw koń
cu ona zaczyna speł
niaćjego
oczekiwania. Goethe ują
łtęzasadęnastę
pują
co: „Traktuj czł
owieka wedł
ug tego, jak
wyglą
da, a uczynisz go gorszym. Ale traktują
c go wedł
ug tego, kim mógł
by być
, naprawdę
takim go uczynisz".
Badania przeprowadzone przez Roberta Rosenthala, psychologa z Harvardu, i Lenor
Jacobson, dyrektorkęjednej ze szkółw San Francisco, sł
uż
ąwspaniał
ym przykł
adem.
Postanowiono znaleź
ć odpowiedź na następują
ce pytanie: czy rzeczywiś
cie niektórzy
uczniowie sł
abo sięspisują
, dlatego ż
e nauczyciele wł
aś
nie tego siępo nich spodziewają
?
Jeś
li tak, to podwyż
szenie oczekiwańze strony nauczycieli powinno pozytywnie wpł
yną
ćna
dzieci. Grupędzieci z pierwszych sześ
ciu klas poddano wię
c testowi na zdolnoś
ćuczenia sięi
nastę
pnej jesieni nowym nauczycielom cał
kiem „przypadkowo" przekazano nazwiska
pię
ciorga czy sześ
ciorga tych, które miał
y być„wyją
tkowe".
Nauczyciele nie wiedzieli, ż
e zamieniono wyniki testów, a nazwiska dzieci, które
miał
y się„wykazać
", wybrano na chybiłtrafił
. Przy koń
cu roku szkolnego wszystkie dzieci
poddano kolejnemu testowi. Wyniki okazał
y sięzadziwiają
ce. Dzieci, o których nauczyciele
myś
leli, ż
e mająw sobie szczególny potencjał
, rzeczywiś
cie zrobił
y znaczne postę
py i w
teś
cie na inteligencjęuzyskał
y 15 do 27 punktów wię
cej. Nauczyciele stwierdzili, ż
e dzieci te
sąszczę
ś
liwsze, bardziej dociekliwe i czuł
e niżinne łż
e w dalszym ż
yciu mająwię
ksze
szansęna powodzenie. A jedynązmianąbył
a inna postawa nauczycieli. Nauczycielami
pokierowano w ten sposób, ż
e od niektórych uczniów oczekiwali czegoświę
cej, a ci z kolei
zaczę
li wię
cej oczekiwaćod samych siebie.
Moż
na to chyba wytł
umaczyćtylko tym subtelnym wzajemnym oddział
ywaniem
mię
dzy nauczycielem a uczniami —podejrzewa Rosen-thal. — Ton gł
osu, wyraz twarzy,
dotyk i postawa mogąbyćtym, dzię
ki czemu - czę
sto nieś
wiadomie - nauczyciel przekazuje
uczniom swoje oczekiwania. Tego rodzaju porozumienie moż
e pomagaćdziecku postrzegać
swojąwł
asnąosobę
.
KONCENTRUJ SIĘNA MOCNYCH PUNKTACH, NIE NA
SŁABOŚCIACH
Każ
dy czł
owiek nosi w sobie mieszaninędobra i zł
a, ambicji i znuż
enia, mocnych
stron i sł
aboś
ci. Moż
emy wybierać
: czy budowaćna mocnych stronach, czy wpaś
ćw obsesję
na punkcie sł
aboś
ci. Rozmawiał
em kiedyśz czł
onkiem pewnego dobrze dział
ają
cego
koś
cioł
a. Pastor prowadzą
cy swoje zgromadzenie od ponad dwudziestu lat miałpewne
jaskrawe wady, ale ludzie kochali go i parafia miał
a siędobrze. Spytał
em, jak to moż
liwe, i
usł
yszał
em wyją
tkowo mą
drąodpowiedź
: „Nasz pastor ma swoje mocne strony i swoje
sł
aboś
ci. Zaczę
liś
my wię
c skupiaćsięna tym, w czym jest on mocny i nie zwracaćuwagi na
jego sł
aboś
ci".
Przyjmują
c takąpostawęparafianie dokonali dwóch rzeczy. Po pierwsze uniknę
li
plotkarstwa i zł
oś
liwej atmosfery, co czę
sto zdarza sięw koś
ciele lub przedsię
biorstwie, w
którym krytyka nie ma koń
ca. Po drugie, okazują
c tak wspaniał
omyś
lne podejś
cie, z cał
ą
pewnoś
ciązmobilizowali swego pastora, by dawałz siebie wię
cej. A rezultat? Doskonał
e
partnerstwo i namacalne wyniki przez cał
y rok.
PRZYJEMNOŚĆODKRYWANIA TALENTU
Pozytywne spojrzenie na drugiego czł
owieka ujawnia jego liczne ukryte talenty.
Psycholog Elbert Hubbard, powiedziałtak: „Istnieje cośbardziej niespotykanego, cośo wiele
lepszego niżzdolnoś
ć
. To jest zdolnoś
ćrozpoznawania zdolnoś
ci". Dla nauczyciela lub
przywódcy, który jest doś
ćcierpliwy, by zaczekaćna ujawnienie sięzdolnoś
ci, przecię
tny
czł
owiek potrafi zdobyćsięna rzeczy nadzwyczajne.
Podrę
czniki historii opisująwielu uzdolnionych ludzi, których talent ktośw koń
cu
zauważ
ył
. Einstein zaczą
łmówićdopiero w wieku czterech lat, a czytać
, gdy miałlat siedem.
Isaac Newton w szkole podstawowej sł
abo sięuczył
. Wydawca gazety wyrzucił
Walta Disne-
ya z pracy, ponieważten nie miał„dobrych pomysł
ów". Lew Toł
stoj musiał
przerwaćnaukęz
powodu oblanych egzaminów, a Werner von Braun, jeden z twórców amerykań
skiego
programu badańkosmicznych w dziewią
tej klasie nie zdałalgebry. Haydn zrezygnowałz
nauczania Beethovena muzyki, bo ten sprawiałwraż
enie czł
owiekam powolnego i ospał
ego,
pozbawionego wszelkich talentów - z wyją
tkiem wiary w muzykę
.
Biografie te zawierającennąlekcję
: ludzie rozwijająsięw róż
nym tempie, ale najlepsi
nauczyciele zawsze szukająw nich ukrytych zdolnoś
ci.
Gdy jednego z dyrektorów spytano: „W jaki sposób prowadzi pan interesy?", ten
odpowiedział
: „Pomagam ludziom dorastać- ż
eby byli silniejsi, bardziej niezależ
ni i
kompetentni, mieli wię
ksze zaufanie do samych siebie. Produkujemy i sprzedajemy z zyskiem
rzeczy, które inni chcąkupować
, wię
c staćnas na to".
I nic dziwnego. W innych okolicznoś
ciach pracownicy zapewne przez osiem godzin
dziennie narzekaliby, ż
e pracujątylko na wyż
ywienie i mieszkanie. Tutaj z radoś
ciąpracują
po dziesię
ći dwanaś
cie godzin, ale dla szefa, który potrafi tak wyraź
nie nakreś
lićcel.
KLIMAT DORASTANIA
Otaczają
cym nas ludziom moż
emy oddaćogromnąprzysł
ugę
, jeś
li zdoł
amy stworzyć
atmosferę
, w której nie tylko odkryjąswoje talenty, ale i bę
dąje rozwijać
. Teodor Roosevelt,
prezydent USA w latach 1901 - 09 napisałtak:
Istniejądwa rodzaje sukcesu. Jeden jest niezwykle rzadki i osią
gajągo ludzie, którzy
potrafiądokonaćtego, czego nie umie zrobićnikt inny, i to jest geniusz. Drugi jest osią
gany
przez przecię
tnych ludzi, którzy wedł
ug nas nie sągeniuszami, mają
cych cał
kiem zwyczajne
cechy, które jednak potrafili rozwiną
ćdo rozmiarów wię
kszych niżprzecię
tne.
Ludzie potrzebująatmosfery, w której mogliby rozwijaći szlifowaćswoje zdolnoś
ci,
odkrywaćje. Z biografii wielkich ludzi dowiadujemy się
, ż
e dobry nauczyciel lub ż
yczliwy
pracodawca przyglą
da sięswoim podwł
adnym na tyle wnikliwie, ż
e dostrzega iskrę
, której
nikt inny nie zauważ
ył
. Na przykł
ad rodzina Taftów umiał
a popychaćswoje dzieci ku
wielkim osią
gnię
ciom, kierowaćku specjalnoś
ciom, z których mogł
y byćdumne. Gdy Martha
Taft poszł
a do szkoł
y podstawowej w Cincinnati, poproszono ją
, by sięprzedstawił
a. Zrobił
a
to w nastę
pują
cy sposób: „Nazywam się Martha Bowers Taft. Mój pradziadek był
prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki. Mój dziadek byłamerykań
skim senatorem.
Mój tatuśjest ambasadorem w Irlandii. A ja jestem Brownie".
NATURA LUDZKIEGO DUCHA
Należ
y rozumieć
, ż
e postawa, jakąprzyjmujemy wobec innych ludzi, jest na ogół
kształ
towana przez nasze przekonania co do natury ludzkiej w ogóle. Douglas McGregor,
pionier w dziedzinie psychologii przemysł
owej, w miaręstudiów nad ludzkąnaturą
podchodziłdo niej coraz bardziej optymistycznie. Atakują
c to, co sam nazwał„teoriąX" -
autorytarny poglą
d na zarzą
dzanie, wedł
ug którego ludzie sąniedorozwinię
ci i trzeba im
cią
gle mówić
, co mająrobić-wysuną
ł„teorięY", która traktuje ludzi podmiotowo i szanuje
ich prawa. Badania przeprowadzone przez Abrahama Masł
owa potwierdził
y stworzone przez
McGregora teorie zarzą
dzania. Jako psycholog z Brandies University Maslow interesowałsię
najwyż
szymi osią
gnię
ciami: nazywałje „wyż
szymi puł
apami natury ludzkiej". Im dł
uż
ej
badałto zjawisko, tym wię
kszego nabierałprzekonania, ż
e ludzie mająw sobie o wiele
wię
kszy potencjał
, niżim sięna ogółprzypisuje. „U wię
kszej liczby ludzi, niżkiedykolwiek
podejrzewał
em, jest wię
cej tego, co altruistyczne i idealistyczne" - napisał
.
Podczas studiów spotkał
em sięz ponurymi teoriami na temat natury ludzkiej,
czytywał
em filozofów uważ
ają
cych homo sapiens za gatunek cał
kowicie zepsuty. Ale im
dł
uż
ej rozmawiam z ludź
mi w gabinecie, zwł
aszcza gdy znajdująsiępod wpł
ywem hipnozy
lub opowiadająo swoich snach, tym bardziej jestem przekonany, ż
e natury ludzkiej czę
sto się
nie docenia. Widzęto, co najgorsze w tysią
cach ludzi, ale jednocześ
nie bardziej niż
kiedykolwiek wierzęw moż
liwoś
ci ludzkiego ducha.
Jednym z powodów mojej wię
kszej tolerancji jest to, ż
e jako terapeuta mam dostę
p do
informacji, do których kto inny nie dociera. I stwierdzam, ż
e w zwyczajnej rozmowie bardzo
rzadko jesteś
my w stanie poją
ćcał
ąistotędrugiego czł
owieka. Bo gdy sprawia on wraż
enie
przecię
tnego i leniwego, widzimy tylko jednąstronęjego osoby, uzewnę
trznionąprzez
okolicznoś
ci danego dnia. A zatem lepiej trochęzaczekać
, zanim sformuł
uje sięostateczne
wnioski.
KIEDY LUDZIE SIĘZMIENIAJĄ
Pesymiś
ci twierdzą
, ż
e wszystko jest niezmienne, ż
e lampart zawsze ma te same cę
tki.
Tymczasem czł
owiek zmienia siękaż
dego dnia -albo na lepsze, albo na gorsze. Oto mł
ody
księ
gowy siedzi w moim biurze i pyta o swojąmatkę
, pacjentkęnaszej kliniki. Gdy opowiada
o sobie, dowiadujęsię
, ż
e jego kariera wspaniale sięrozwija, ż
e ostatnio zostałpartnerem
jednej z oś
miu duż
ych firm. „Wię
kszoś
ćludzi nie uwierzył
aby, ż
e prawie cztery lata
zmarnował
em w narkotycznym oszoł
omieniu — ale to prawda — mówi". Dalej wyjaś
nia, w
jaki sposób pozbyłsięnał
ogu. Dziewię
ćlat wcześ
niej zakochałsięi teraz siedzi w moim
biurze, zdrowy, czujny, peł
en sukcesów.
W takich chwilach uś
wiadamiam sobie, ile gł
upiego cynizmu zawiera stwierdzenie, ż
e
ludzie nigdy sięnie zmieniają
. Oczywiś
cie, ż
e sięzmieniają
, i do pewnego stopnia moż
na
wpł
ywaćna te zmiany.
ZDOLNOŚĆPRZEKRACZANIA GRANIC
Moż
na bardziej pozytywnie patrzećna swojągrupę- wystarczy tylko pamię
tać
, ż
e
każ
dy czł
owiek ma niezwykł
e zdolnoś
ci przekraczania granic. William James, amerykań
ski
psycholog i filozof powiedział
:
Czasami każ
dy z nas czuje, ż
e drzemią
cego w nim potencjał
u nie rozpaląiskry danego
dnia... W porównaniu z tym, jacy powinniś
my być
, jesteś
my rozbudzeni zaledwie w poł
owie.
Nasze paleniska są zawilgocone, szybry zamknię
te. Wykorzystujemy niewielką czę
ś
ć
potencjalnych zasobów umysł
owych i fizycznych... Mówią
c ogólnie -czł
owiek ż
yje poniż
ej
swoich moż
liwoś
ci, posiada róż
ne rodzaje mocy, której z przyzwyczajenia nie wykorzystuje.
Oczywiste jest, ż
e ludzki organizm gromadzi zasoby energii, po którąnormalnie nie
się
ga - coraz gł
ę
biej poł
oż
one warstwy materiał
u wybuchowego, gotowego do uż
ycia przez
każ
dego, kto się
gnie wystarczają
co gł
ę
boko.
Tej uwagi nie wypowiedziałspecjalista od marketingu. Sformuł
owałjądziekan
amerykań
skich psychologów. Jego koncepcje sąważ
ne nie tylko z powodu tego, co mówiąo
potencjale uwię
zionym w czł
owieku, ale równieżdzię
ki temu, co mówiąo odsł
anianiu
potencjał
u w otaczają
cych nas ludziach. Jeś
li James ma rację
, to ludzie sąw stanie wykrzesać
z siebie o wiele wię
cej niżdajązazwyczaj, a w gronie naszych znajomych tkwi olbrzymie
zł
oż
a inwencji, która czeka na uwolnienie i okieł
znanie.
Kiedy Dwight D. Eisenhower byłrektorem Columbia University, Johna Erskina
nazwał„najwspanialszym nauczycielem w historii u-czelni". Erskine byłjednym z
najwszechstronniejszych
ludzi
swojej
epoki.
Był nauczycielem,
pianistą
,
autorem
sześ
ćdziesię
ciu ksią
żek, dyrektorem Julliard School of Musie, popularnym i dowcipnym
mówcą
. Opisują
c tęgodnąuwagi karierę
, jego ż
ona Helen przypisał
a sukces „wyzywają
cemu
optymizmowi" mę
ża. Erskine byłdobrym nauczycielem dzię
ki „wł
asnej ekscytacji nauką
".
Czę
sto mawiałdo ż
ony: „Powiedzmy naszej mł
odzież
y, ż
e najlepsze ksią
ż
ki trzeba dopiero
napisać
, najlepsze obrazy jeszcze namalować
, najlepsze rzą
dy dopiero stworzyći ż
e
wszystko, co najlepsze, zrobiądopiero oni".
PODKREŚLANIE PRAGNIENIA SUKCESU
Chociażten fakt wydaje sięoczywisty, wielu ludzi po prostu go ignoruje. Zatem
powiedzmy sobie wyraź
nie: nikt nie chce byćbankrutem, prawie każ
dy pragnie sukcesu.
„Każ
dy czł
owiek wierzy, ż
e ma przed sobąlepsząprzyszł
oś
ć
" -powiedziałRalf Emerson,
amerykań
ski eseista i poeta. I rzeczywiś
cie, mam wraż
enie, ż
e wszyscy moi pacjenci wierzą
,
iżbez wzglę
du na to, jak sązał
amani, sązdolni do osią
gnię
cia czegoślepszego. Moż
e
zachowująsięokropnie i dział
ająbyle jak, ale chcąspisywaćsięlepiej, sami siebie
przekonują
, ż
e miernoś
ćich dział
ańma konkretne powody.
„Dobrymi chę
ciami jest piekł
o wybrukowane" -powiadajądumnie sceptycy. Rzecz
jednak w tym, ż
e w gł
ębi duszy każ
dy czł
owiek odczuwa pę
d do osią
gnię
cia czegoś
, do bycia
kimś
. Oto wspaniał
e miejsce do popisu dla inspiratora: jeś
li potrafi podsycićten pę
d,
uwierzyćw przyszł
oś
ćdrugiego czł
owieka - ten zrobi prawie wszystko, by udowodnić
, ż
e był
tego wart. Tacy ludzie bę
dądla ciebie pracowaćlepiej niżdla kogokolwiek innego na
ś
wiecie. Bili Hewlett, jeden z zał
oż
ycieli firmy Hewlett-Packard, powiedziałtak: „Nasza
polityka wypł
ywa z przekonania, ż
e ludzie chcąlepiej pracować
, chcąpracowaćtwórczo i
jeś
li umieś
ci sięich we wł
aś
ciwym ś
rodowisku, to wł
aś
nie bę
dąrobić
".
„Bardziej niżja sama chciał
a, ż
ebym osią
gnę
ł
a sukces"
Pewnego razu czekał
em na moż
liwoś
ćzabrania gł
osu podczas konferencji, na której
wrę
czano doroczne nagrody dla wyróż
niają
cych sięhandlowców. Kobieta, która tego roku
miał
a szczególne osią
gnię
cia i zarobił
a wyją
tkowo duż
o pienię
dzy, cał
y zaszczyt przypisał
a
swojej szefowej. Stoją
c przed tł
umem 3000 ludzi i ś
ciskają
c w dł
oniach nagrodę
, wspomniał
a
kryzys, w jakim tkwił
a przez dwa ostatnie lata. Przyszł
oś
ćrysował
a siętak niewesoł
o, ż
e był
a
gotowa zrezygnować i nawet kilka razy telefonował
a do zwierzchniczki z zamiarem
zrezygnowania z pracy. Ale ta przekonywał
a jąi mówił
a, ż
e jeszcze nie doś
ćdł
ugo
próbował
a, ż
e nie zatrudnił
aby jej, gdyby nie widział
a w niej wielkiego potencjał
u. W pewnej
chwili gł
os opowiadają
cej sięzał
amałi padł
y nastę
pują
ce, mą
dre sł
owa: „Przez wszystkie
miesią
ce, gdy chciał
am to rzucići myś
lał
am, ż
e nie mam przed sobąż
adnej przyszł
oś
ci, Joan
wierzył
a we mnie bardziej niżja sama. Ona bardziej niżja sama chciał
a, ż
ebym odniosł
a
sukces".
Oto jak szef moż
e skutecznie stosowaćnasząpierwszązasadęmotywacji:
Od ludzi, którymi kierujesz,
oczekuj tego, co najlepsze
Chęćdo ż
ycia każ
dego czł
owieka musimy szanować
tak samo jak swojąwł
asną.
Albert Schweitzer
SKROJONY NA MIARĘPLAN MOTYWACJI
Świę
ty Tomasz z Akwinu - wł
oski teolog i filozof z XIII w., który duż
o wiedziało
edukacji i motywacji, stwierdził
, ż
e kiedy drugiego czł
owieka chce sięprzekonaćdo
wł
asnych poglą
dów, trzeba podejś
ćtam, gdzie on stoi, wzią
ćgo za rę
kęi poprowadzić
. Nie
moż
na staćw drugim ką
cie pokoju i krzyczeć
. Nie wolno traktowaćgo jak statysty w teatrze i
kazaćmu podejś
ć
. Trzeba zaczą
ćz tego punktu, w którym on sięznajduje. To jedyny sposób
na ruszenie go z miejsca.
Dział
anie tej zasady widaćwyraź
nie w sukcesach Franka Bettgera, sprzedawcy polis
ubezpieczeniowych na ż
ycie. Byłzawodowym base-ballistą
, ale ponieważczę
sto ł
amałrę
ce,
musiał
zmienićzaję
cie i postanowił
sprzedawaćpolisy ubezpieczeniowe. Niestety nie szł
o mu
dobrze. Mają
c dwadzieś
cia dziewię
ćlat byłnieszczę
ś
liwym, zadł
uż
onym po uszy bankrutem.
Lecz choćto brzmi niewiarygodnie, póź
niej odniósłtak wielki sukces, ż
e mógłprzejś
ćna
emeryturęw wieku czterdziestu jeden lat. Ten gwał
towny zwrot przypisuje
Bettger zmianie podejś
cia do sprzedaż
y polis, co nastą
pił
o, gdy usł
yszałpewną
wypowiedźw hotelu Bellevue-Statford w Filadelfii. Mówiłjeden z najlepszych agentów
handlowych Ameryki - J. Elliott Hali. Hali opowiadał
, ż
e borykałsięz trudnoś
ciami, omal nie
zrezygnował
, ale ż
e w pewnym momencie zrozumiałpowód swoich niepowodzeń
. Stwierdził
,
że wygł
aszał
„za duż
o pozytywnych stwierdzeń
".
„Wydał
o mi sięto doś
ćnaiwne - przyznałBettger - ale zmusił
o mnie do wysł
uchania
cał
ego wywodu". Hali wyjaś
nił
, ż
e jego bł
ą
d polegałna tym, iżzbyt duż
o czasu poś
wię
całna
zachwalanie swoich produktów, a za mał
o na uzyskanie wiadomoś
ci o swoich przyszł
ych
klientach. „Pytania Halla miał
y tylko jeden cel - mówi Bettger. -Pomóc ludziom zrozumieć
,
czego chcą
, a potem pomóc im zdecydować
, jak to zdobyć
". Idea ta zrewolucjonizował
a
podejś
cie Bettgera do handlu. „Wcześ
niej byłto tylko sposób zarabiania na ż
ycie. Nie
chciał
em spotykaćsięz ludź
mi z obawy, ż
e potraktująmnie jak nudziarza. Ale znalazł
em
źródł
o inspiracji i postanowił
em, ż
e resztęmojej handlowej kariery podporzą
dkujętej jednej
zasadzie: dowiedziećsię
, czego ludzie potrzebują
, i pomagaćim to zdobyć
".
A zatem druga zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze, brzmi
nastę
pują
co:
ZAUWAŻAJ POTRZEBY DRUGIEGO CZŁOWIEKA
Niestety, wielu przywódców ignoruje ten wstę
pny krok. Uważ
ają
, ż
e zachę
canie jest
równoznaczne z poklepywaniem po plecach i huraopty-mistycznym przekonywaniem.
Tymczasem motywacja jest czymświę
cej. Plan motywacji musi byćidealnie dopasowany, jak
ubranie na modelu. Zanim uruchomimy program dział
ania i zaczniemy wprowadzaćzmiany,
musimy uważ
nie przyjrzećsięludziom. Trzeba zadaćwiele pytań
, dowiedziećsię
, gdzie ci
ludzie byli, doką
d zmierzają
, w co wierzą
, jakie sąich czuł
e punkty, co kochają
, a czego
nienawidzą
? Innymi sł
owy, musimy wnikną
ćw aktualny stan ich osobistych potrzeb. Freud,
twórca teorii psychoanalizy zrobiłnam wielkąprzysł
ugęwykazują
c, ż
e ludzkie zachowania
mająokreś
lone przyczyny i ż
e każ
dego czł
owieka moż
na inspirować
. Skoro wię
c ludź
mi
kierująpragnienia, to moż
na unikną
ćfrustracji i niepowodzeń, przyglądając sięuważnie i
dowiadują
c, w jaki sposób najskuteczniej przemówićdo ich zainteresowań
.
Frank Bettger opowiada, jak tęzasadęzastosowałw swoim koś
ciele. Gdy wybrano go
na kierownika niewielkiej, borykają
cej sięz trudnoś
ciami szkół
ki niedzielnej, przede
wszystkim pomyś
lało potrzebie powię
kszenia tej organizacji. „Mogł
em wstaći powiedzieć
ludziom, ż
e ponieważmnie wybrali, oczekujęod nich współ
pracy i pomocy. Doszedł
em
jednak do wniosku, ż
e o wiele wię
ksząszansęzdobycia tego, czego/a chcę
, bę
dęmiałwtedy,
gdy porozmawiam z nimi o tym, czego chcąoni". Oto co Bettger powiedziałpodczas
naboż
eń
stwa:
Chciał
bym przez kilka minut porozmawiaćo tym, czego wy chcecie. Macie dzieci i
pragniecie, ż
eby chodził
y do szkół
ki niedzielnej, spotykał
y sięz innymi dzieć
mi i uczył
y
czegoświę
cej o ż
yciu z tej wspaniał
ej Księ
gi. Wszyscy chcemy, ż
eby nasze dzieci uniknę
ł
y
bł
ę
dów, które my popeł
niliś
my. Jak to osią
gną
ć?
Jedynym sposobem jest powię
kszenie personelu uczą
cego w naszej szkole. W szkół
ce
niedzielnej mamy teraz tylko dziewię
ciu nauczycieli, wliczają
c w to samego pastora, a
potrzebujemy przynajmniej dwudziestu pię
ciu. Być moż
e niektórzy nie mogą się
zdecydować
, bo mająte same obawy, jakie miał
em ja, gdy rok temu wzią
ł
em klasęchł
opców.
Bał
em się
, ż
e niewystarczają
co znam Biblię
. Cóż
, teraz mogęwam powiedzieć
, ż
e uczą
c
dzieci przez sześ
ćmiesię
cy po dwadzieś
cia minut w każ
dąniedzielę
, nauczycie sięBiblii
wię
cej niżprzez sześ
ćlat samego sł
uchania o niej. W ten sposób jednocześ
nie zrobicie coś
dla siebie samych!
Wy, mę
ż
owie i ż
ony, moż
ecie sięuczyći przygotowywaćdo lekcji wspólnie. Dzię
ki
temu bę
dziecie mieli wię
cej wspólnych zainteresowań
, bardziej siędo siebie zbliż
ycie. Jeż
eli
macie dzieci, one też bardziej sięzainteresują
, widzą
c wasząaktywnoś
ć
. Pamię
tacie
przypowieś
ćo trzech sł
ugach, którym dano talenty? Nie znam lepszego sposobu doskonalenia
siebie i mnoż
enia wł
asnych talentów, jak wł
aś
nie poprzez tego rodzaju pracę
.
Jaki skutek przyniosł
o to krótkie przemówienie Bettgera? Tego samego ranka zgł
osił
o
siędwudziestu jeden nowych nauczycieli. Z począ
tku był
o nawet za mał
o dzieci, wię
c
podzielili istnieją
ce grupy na mniejsze. W niektórych klasach był
o ich tylko dwoje lub troje.
Póź
niej zaczę
to chodzićod drzwi do drzwi i zachę
caćludzi. Do szkół
ki niedzielnej wstą
pił
y
prawie wszystkie dzieci z Wynnefield w Pensylwanii. Ostatecznie zbudowano tam nowy
koś
ciół
.
LUDZIE MAJĄRÓŻNE POTRZEBY
Powiedzieliś
my jużsobie, ż
e sukces osią
ga siędzię
ki poznawaniu i odwoł
ywaniu się
do potrzeb innych ludzi. Zig Ziglar, konsultant wielu firm marketingowych, ujmuje to
bardziej kategorycznie: „Moż
esz zdobyćw ż
yciu, co tylko zechcesz, jeś
li wystarczają
cej
liczbie ludzi pomoż
esz zdobyćto, czego oni pragną
". Jednak w tym miejscu ł
atwo o fatalny
bł
ą
d, który polega na zał
oż
eniu, ż
e inni ludzie majątakie same potrzeby jak ty, lub ż
e
potrafisz te potrzeby przewidziećnie pytają
c o nie ani o nich nie sł
uchają
c. Pewien
wykł
adowca, specjalista od handlu opowiada, ż
e jego zwierzchnik ź
le nim kieruje. Pewnej
wiosny wezwałgo i wyjaś
nił
, ż
e nie moż
e podnieś
ćmu pensji, ale zmniejszy liczbęgodzin
pracy i rok wcześ
niej wyś
le na emeryturę
.
„Powiedziałto tak, jakby to był
o nie wiem jak waż
ne - mówi wykł
adowca. - Ale nie
wiedział
, ż
e nie odczuwam wielkiej potrzeby porzą
dku. Lubięż
yćw ś
wiecie umiarkowanego
chaosu, bo wtedy najlepiej pracuję
. Nie lubięwiedzieć
, co zdarzy sięw przyszł
oś
ci. W
zwią
zku z tym emerytura nie był
a dla mnie tym, czym dla osł
a jest marchewka. Prawdę
mówią
c, to był
o dla mnie dodatkowym obcią
ż
eniem. Poza tym mój szef nigdy mi sięnie
przyjrzał
, wię
c nie wiedział
, ż
e uwielbiam uczyći był
bym gotów pł
acićza ten przywilej,
oczywiś
cie gdyby był
o mnie na to stać
. Gdyby powiedział
, ż
e dla polepszenia pracy wydział
u
trzeba ponieś
ćpewne ofiary, gdyby rzuciłmi wyzwanie, proponują
c wię
kszy wymiar godzin
pracy, prawdopodobnie skorzystał
bym z tej okazji. Gdyby tylko zadałsobie trud i dowiedział
siętrochęwię
cej o mnie i moich zainteresowaniach, z pewnoś
ciąskuteczniej wpł
yną
ł
by na
mojąmotywację
".
PRZEKONANIA RELIGIJNE
Jeż
eli przywództwo ma miećrównieżpewien rys indywidualny, trzeba poznaćtakż
e
przekonania
religijne
drugiego
czł
owieka.
Nadzorują
c
pracę mł
odych
terapeutów,
rozmawiają
c o ich pacjentach, dziwięsięczę
sto, ż
e prawie nie zwracająna to uwagi.
Podejrzewam, ż
e w szkole podstawowej nauczono ich, aby nie dyskutowali o religii. Ale
popeł
niająbł
ą
d myś
lą
c, ż
e dobry terapeuta rozmawia tylko o „uczuciach" i nigdy nie wkracza
w sferęprzekonańreligijnych.
A przecieżtego nie da sięrozdzielić
, bo wiara w znacznym stopniu determinuje
zachowanie czł
owieka i jego ż
ycie emocjonalne. Wedł
ug psychoterapeuty M. Scotta Pecka
niektórzy ludzie twierdzą
, ż
e nie mająreligii, a jednak posiadająbardzo konkretny poglą
d na
ś
wiat. Jeś
li na przykł
ad czł
owiek widzi wszechś
wiat jako miejsce brutalnej walki o
przetrwanie, to terapeuta lub każ
dy, kto chce tej osobie pomóc, musi o tym wiedzieć
. To
zrozumiał
e, ż
e gdy ma siędo czynienia z pacyfistą
, nie moż
na go inspirowaćsię
gają
c po
argumenty militarne.
Gdybym spytałmoich pacjentów o przekonania religijne, wielu z nich powiedział
oby,
że wł
aś
ciwie nie sąich pewni. „To jeden zpowodów, dla których zdecydował
em sięna terapię
- rzucąz odrobinąprzesady. - Nie mam poję
cia, w co wierzę
". Dla tej kategorii ludzi mam
gotowe bardzo proste zadanie. Proszę
, ż
eby przed nastę
pnym spotkaniem spisali przynajmniej
20 rzeczy, których sąpewni. Oczywiś
cie nie musząto byćdeklaracje wstrzą
sają
ce ś
wiatem -
po prostu paręrzeczy, które wedł
ug nich sąprawdziwe, cośco kochająi czego nienawidzą
.
Podczas pierwszej wizyty u mnie pewien inż
ynier powiedział
, ż
e nie wie, co sięz nim
dzieje, bo czę
sto pł
acze, a weekendy czę
sto przesypia. Czł
owiek ten wychowywałsięw
porzą
dnym chrześ
cijań
skim domu, potem sięzbuntowałi teraz uważ
a sięza agnostyka:
„Wszystko wydaje mi sięwzglę
dne. Moralnoś
ćcał
kiem sięzmienił
a, zmienił
y sięwszystkie
normy. Czujęsiętak, jakbym we wszystko wą
tpił
i nie wierzył
jużw nic".
Byćmoż
e myś
lał
, ż
e zrobięmu wykł
ad na temat powrotu do wiary, ale ja poprosił
em
tylko, ż
eby poszedłdo domu i zrobiłspis tego, w co wierzy. „Jeś
li ma pan wą
tpliwoś
ci co do
swoich przekonańreligijnych - powiedział
em - niech je pan chwilowo odł
oż
y na bok i
skoncentruje sięna rzeczach, których jest pan absolutnie pewien". Gdy po tygodniu znowu do
mnie przyszedł
, miałw rę
ku notes. Zauważ
ył
em jeszcze coś
: jego spojrzenie jużnie był
o
puste. Byłzmieszany, bo swój spis uważ
ałza chaotyczny. Znalazł
em w nim nastę
pują
ce
stwierdzenia:
* Zwierzę
ta zasł
ugująna lepsze traktowanie.
* Jestem szczę
ś
liwszy, gdy mieszkam bliż
ej oceanu.
* Seks jest wspaniał
y.
* Waż
ne jest, ż
eby mówićprawdę
.
* Mistrzostwo w pracy jest rzecządobrą
, a praca niestaranna jest czę
sto ź
ródł
em kł
opotów.
* Kocham moje dzieci bardziej niżcokolwiek innego.
* Nienawiś
ćzawsze jest zł
a, a mił
oś
ćjest zawsze dobra.
* Życzliwoś
ćdla czł
owieka, który ma kł
opoty, jest czymśwyją
tkowo wspaniał
ym.
Mę
żczyzna ten poczułsięlepiej, gdy po chwili namysł
u stwierdził
, ż
e jednak w coś
wierzy, ż
e ma pewne przekonania, na których moż
e sięopierać
, chociażogólnie trawiągo
wą
tpliwoś
ci. Podczas wspólnych rozmów lista coraz bardziej sięwydł
uż
ał
a i wrócił
y niektóre
dawne przekonania. Czł
owiek ten nawet zaczą
łznowu chodzićdo koś
cioł
a.
A zatem jedno musimy powiedziećsobie jasno. Każ
dy czł
owiek ma pewien system
czasami bardzo gł
ę
boko skrywanych przekonań
. I dopóki nie zapoznamy sięz ich
konfiguracją
, dopóki nie dowiemy się
, co drugi czł
owiek ceni i czego w ż
yciu chce, nie
moż
emy oczekiwać
, ż
e uda sięnam stworzyćplan skutecznej motywacji.
PYTANIA
Wydaje się
, ż
e niektórzy ludzie, zwł
aszcza ci bardziej agresywni, majątylko
„wyjś
ciowy kanał
" porozumiewania się
. Zasypująludzi mnóstwem danych, napomnieńi
wskazówek. Natomiast prawdziwie wielcy nauczyciele mająrównież„wejś
ciowe kanał
y"
porozumiewania się
: zadająpytania i uważ
nie sł
uchająodpowiedzi. Wszyscy lubimy myś
leć
,
że jesteś
my dobrymi sł
uchaczami, ale faktem jest, ż
e w cią
gu minuty wypowiadamy 120 do
180 sł
ów, a myś
limy cztery czy pię
ćrazy szybciej. Oznacza to, że myś
li krą
żągdzie indziej,
że wychwytujemy zaledwie poł
owęwiadomoś
ci przekazywanej przez drugiego czł
owieka.
Czasem trudno jest sł
uchaćbez osą
dzania. Dr Barbara Shipley, psychiatra z University
of California twierdzi, ż
e drugiemu czł
owiekowi trzeba okazywać
, ż
e jest waż
ny, chociażnie
do koń
ca akceptuje sięjego zachowanie.
Sprawętęzał
atwia wł
aś
nie sł
uchanie - twierdzi dr Shipley. - Gdy nastolatek wraca do
domu o trzeciej nad ranem, rodzice nie bardzo mająochotęgo stuchać
. Zupeł
nie odruchowo
zaczynająkrzyczeć
: „Nie chcęsł
uchać
, co sięstał
o!" Tylko ze w ten sposób atakujągodnoś
ć
mł
odego czł
owieka. Trzeba najpierw wysł
uchać
, a potem osą
dzać
. Pozytywne efekty takiego
podejś
cia do sprawy szybko dadząo sobie znać
.
Moż
na okreś
lić
, doką
d zmierzają
, kiedy sięwie, ską
d przychodzą
Żeby zrozumieć
, dlaczego ludzie robią to, co robią
, należ
y przyjrzećsię ich
przeszł
oś
ci. Jesteś
my, jak twierdzi angielski poeta Alfred Tennyson, czę
ś
ciąwszystkiego, co
kiedykolwiek poznaliś
my. Moż
na duż
o powiedziećo ludziach, kiedy sięwid, gdzie byli i jak
bardzo ich tł
o kulturowe róż
ni sięod naszego. Gdy telefonuje do mnie szef jakiejśkorporacji i
mówi: „Mamy kł
opoty z motywacjąnaszych mł
odych pracowników", jestem prawie pewien,
że w takiej firmie za mał
o wiedząo swoich mł
odych pracownikach. W dziewię
ciu
przypadkach na dziesię
ć managerowie zakł
adają
, ż
e mł
ody personel wywodzi się z
podobnych do ich wł
asnych krę
gów kulturowych i ż
e to, co zawsze stanowił
o motywację
managerów, dział
a podobnie na tych mł
odych ludzi. A takie zał
oż
enie jest niebezpieczne.
Wedł
ug dr. Layne'a Longfellowa, psychologa, u podstaw dział
ania wię
kszoś
ci ludzi
podejmują
cych decyzje w interesach znajduje siędepresja. Albo oni sami, albo ich rodzice
martwili sięo tak podstawowe potrzeby jak poż
ywienie i mieszkanie, i w ten sposób
kształ
towali wł
asny system wartoś
ci. Gdy takich ludzi prosi sięo pracępo godzinach, zawsze
odpowiadają
: „Jasne", a myś
lą
: „Nigdy nie wiadomo, kiedy bę
dąpotrzebne wię
ksze
pienią
dze, wię
c trzeba sięcieszyć
, ż
e jest praca".
Ale istnieje równieżinna kategoria pracowników. W odpowiedzi na podobnąproś
bę
mówią
: „Dzię
kuję
, nie skorzystam. Wolał
bym raczej porozmawiaćo dodatkowym wolnym
dniu". Taka reakcja wywodzi sięz zupeł
nie innych potrzeb. Dla takich ludzi odpoczynek jest
równie waż
ny jak praca. W rezultacie praca znajduje sięw ż
yciu na drugim miejscu za
jakoś
ciąż
ycia. Jeś
li w jednym przedsię
biorstwie im sięnie uda, wiedzą
, ż
e mogąznaleź
ć
setki innych zaję
ć
.
W przeszł
oś
ci takich pracowników istniej e j eszcze inna wyróż
nia-ją
ca cecha. W
przeciwień
stwie do kadry kierowniczej mł
odsi pracownicy urodzili sięw epoce powszechnej
obawy przed zagł
adąatomowąlub innej epoce politycznej. Dlaczego wię
c mieliby teraz
ponosićofiary w nadziei na spokojnąstaroś
ć
, skoro staroś
ci mogąw ogóle nie doczekać
? W
tym przypadku popychanie do dział
ania bę
dzie bezskuteczne, dopóki nie zaczniemy braćpod
uwagętego, co tych ludzi ukształ
tował
o.
ZMIENIAJĄCE SIĘPOTRZEBY
Poza wglą
dem w przeszł
oś
ćtrzeba równieżzrozumieć, ż
e system potrzeb każ
dego
czł
owieka podlega cią
gł
ym zmianom. W zależ
noś
ci od punktu widzenia moż
e to być
przekleń
stwo albo bł
ogosł
awień
stwo. Dla wielu pracodawców problem ten jest stał
ym
źródł
em zdenerwowania, bo wydaje sięim, ż
e ich pracownicy nigdy nie sązadowoleni. Gdy
przywódcęzwią
zkowego z koń
ca XIX w. Samuela Gom-persa spytano, czego wł
aś
ciwie chcą
zwią
zki, odpowiedział
: „Czego chcemy? Mogęodpowiedziećjednym sł
owem: wię
cej!"
Niektórzy rodzice i managerowie wykazują podobne podejś
cie do sprawy. Jeden z
dyrektorów stwierdziłnastę
pują
co: „Bez wzglę
du na to, jak bardzo staram się ich
uszczę
ś
liwić
, na pewno ktośzaraz zacznie narzekać
. Gdy tylko rozwią
żęjeden problem,
przychodządo mnie z nastę
pnym".
Tymczasem ludzka cecha, która temu managerowi przysparzał
a najwię
cej kł
opotów,
był
a w istocie jednym z jego najwię
kszych aktywów. Gdyby pracownicy nie mieli potrzeb,
nie miał
by siędo czego odwoł
ywać
. Wł
aś
nie to niezadowolenie, nie speł
nione pragnienia i
chę
ćposiadania czegoświę
cej umoż
liwiająinspiratorowi budzenie motywacji w innych
ludziach.
Przemieszczają
c sięprzez to, co Shakespeare nazwałepokączł
owieka, ludzka
wiernoś
ći antypatie zmieniająsię
. To, co stanowi o motywacji dziecka w tym roku, w
przyszł
ym moż
e sięokazaćnieskuteczne. „Jedyny czł
owiek, który zachowuje sięrozsą
dnie -
powiedział
George Bernard Shaw - to mój krawiec. Za każ
dym razem, gdy mnie widzi, bierze
miaręna nowo. Wszyscy inni próbująstosowaćstare miary".
Czy indywidualne ukł
adanie planu motywacji moż
e sugerować
, ż
e jesteśnieuczciwy?
Moż
na są
dzić
, ż
e próba dostosowania przywództwa do konkretnego czł
owieka moż
e
byćź
ródł
em kł
opotów. Jeś
li bę
dziesz bardziej wyrozumiał
y dla jednego, to czy inni
czł
onkowie grupy nie oskarż
ącięo faworyzowanie i nieuczciwoś
ć
? Na pewno tak, jeś
li
zrezygnujesz z zasad uznanych za uniwersalne. Nie ma bardziej nieudolnego szefa niżten,
który próbuje dogodzićkaż
demu, a jednocześ
nie niektórych zwalnia z obowią
zują
cych norm.
Faworyzowanie nigdy sięnie sprawdza, to pewne. Podobnie na nic nie zdadząsięstarania,
żeby być mił
ym facetem, który ludziom agresywnym pozwala sobą pomiatać
, a
narzekają
cym, daje wył
udzićwszystko, czego tylko chcą
.
Oczywiś
cie nie jestem zwolennikiem faworyzowania. Opowiadam sięraczej za
zwracaniem uwagi na każ
dego czł
owieka indywidualnie. Jeś
li przyjrzysz sięuważ
nie swoim
klientom, uczniom lub publicznoś
ci i skroisz plan motywacji stosowny do poczynionych
obserwacji, to na dł
uż
szy dystans bę
dzie to traktowane jako najuczciwsze podejś
cie do
rzeczy.
POTĘGA WIEDZY
Uważ
na obserwacja ludzi, w których chcemy wzbudzićmotywację
, pocią
ga za sobą
dwojakąkorzyś
ć
. Przede wszystkim zbieramy dane, na podstawie których moż
na tworzyć
plan motywacyjny, a poza tym sprawiamy ludziom radoś
ć,poś
wię
cają
c tyle wysił
ku, ż
eby ich
poznać
. Przejdęteraz do tego drugiego aspektu.
Wiele miesię
cy przesiadywał
em w bibliotekach, czytają
c wszystko, co traktuje o
ekstazie. Ten fenomen najwyż
szych przeż
yćzaintrygowałmnie jako terapeutęzajmują
cego
sięsprawami rodziny, bo zrozumiał
em ze zdumieniem, dlaczego niektóre mał
żeństwa
pozostająromantyczne i ekscytują
ce, a w innych szybko zaczyna ziaćnudą
. Badają
c
zagadnienie okreś
lone przez Freuda mianem „doś
wiadczeńoceanicznych" odkrył
em, ż
e
jednym z najważ
niejszych i najstarszych rodzajów ekstazy jest przekraczanie progu wiedzy:
rozwią
zywanie problemu lub rzucanie sięw nowądziedzinęnauki. Wydaje sięwię
c, ż
e sama
wiedza moż
e byćź
ródł
em wielkiej radoś
ci.
I chyba nie przypadkiem, gdy w Starym Testamencie opisuje siędoś
wiadczenia
seksualne, czę
sto uż
ywa sięczasownika „poznać
". Kiedy Pismo ś
w. mówi, ż
e „Abraham
poznałSarę
", to jest to wymowny i trafny opis mił
oś
ci seksualnej, która oznacza zarówno
dogł
ę
bnąpenetrację
, jak i peł
ne pochł
onię
cie, czyli cał
kowite poznanie drugiego czł
owieka.
Przyglą
dają
c sięszczę
ś
liwym mał
żeństwom, w których pielęgnuje sięekstazę
, zrozumiał
em
nagle, ż
e w takim partnerstwie mę
żczyzna i kobieta nigdy nie przestająsięnawzajem
poznawać
. Nie zakł
adaj ą
, ż
e skoro przeż
yli ze sobądwadzieś
cia lat, wiedządokł
adnie, co
partner myś
li. Przeciwnie, zauważ
ajązmiany upodobańmuzycznych, marzeńo wakacjach i
celów w ogóle. Widząrównieżdelikatne zmiany potrzeb seksualnych, wiedzą
, jak odwoł
ać
siędo tego, czego pragnie ukochana osoba.
Rozmawiał
em kiedyśz kierownikiem sklepu, który miałromans pozamał
żeński.
„Życie w moim domu nigdy nie był
o straszne -powiedział- ale wydaje mi się
, ż
e mojej ż
ony
w ogóle nie obchodzi to, co dzieje sięze mną
. Jesteś
my mał
ż
eń
stwem od dwudziestu sześ
ciu
lat i wydaje mi się
, ż
e ona bierze mnie za tego samego faceta, za którego kiedyśwyszł
a.
Zał
oż
ęsię
, ż
e nie potrafił
aby wymienićani jednej ksią
ż
ki, którąprzeczytał
em w ostatnim
roku, chociażjest ich w domu doś
ćduż
o. Mogęsiedziećprzy komputerze i pracowaćprzez
pię
ćgodzin, a ona nawet nie wetknie gł
owy do pokoju i nie spyta, co sł
ychaćani jak mi idzie.
Nigdy nie oczekiwał
em, ż
e w tym stadium bę
dzie jąstaćna ekstazę
, ale czy to za duż
o chcieć
byćpoznanym i rozumianym?"
Pragnienia tego mę
ż
czyzny był
y doś
ćrozsą
dne. Zawsze jednak pozostaje pytanie: co
był
o pierwsze - jajko czy kura? Czy ż
ona przestał
a interesowaćsięjego psychikądlatego, ż
e
jej nie zależ
ał
o, czy dlatego, ż
e kiedyśw przeszł
oś
ci doznał
a krzywdy myś
lą
c, iżon przestał
sięjużinteresować
/e;' ż
yciem? Czy on zwracałuwagęna to, kim ona jest, o czym marzy,
czego sięobawia, co kocha? Razem próbowaliś
my znaleź
ćodpowiedzi na te pytania i w
koń
cu mój pacjent podją
łgodnąpochwał
y decyzję
. Pomijają
c to, po czyjej stronie leż
y
zadawniona wina, zdecydowałsię
, ż
e zerwie zwią
zek z drugąkobietąi spróbuje przeł
amać
impas w mał
żeństwie. Interesujący byłrównieżsposób, w jaki zająłsiętym drugim aspektem
życia. Postanowiłpoznawaćswążonę
, jakby był
a cał
kiem nowąkochanką
, którązna dopiero
od paru tygodni. Rezultaty moż
na był
o przewidzieć
: gdy on wchodzi do domu, ona patrzy na
niego zupeł
nie inaczej. Ale najważ
niejsze jest to, ż
e odrodził
a sięich mił
oś
ć
.
Aktor Alan Alda, jeden z bohaterów serialu M.A.S.H., jednocześ
nie szczę
ś
liwy mą
żi
ojciec, mówi: „Tajemnica wspólnego ż
ycia polega przede wszystkim na powię
kszaniu wiedzy
o tym, co robiąotaczają
cy cięludzie... Trzeba wiedzieć
, jak sięubierają
, co dziecko dostał
o z
ostatniej klasówki, czy codziennie chodzi ubrane w to samo ubranie... Arlene i ja zawsze
ceniliś
my nasze mał
ż
eń
stwo, wię
c wkł
adamy wiele wysił
ku, ż
eby sięnie zmienił
o".
Bez wzglę
du na to, czy omówiona w tym rozdziale zasada ma zastosowanie w mił
oś
ci
mał
żeńskiej, czy w inspirowaniu dyrektorów firm, najważ
niejsze jest to, by zaczą
ćzwracać
uwagęna potrzeby drugiego czł
owieka. Niektórzy uważ
ają
, ż
e musząprzewodzić
, walą
c się
w piersi i woł
ają
c: „Chodź
cie za mną
, jestem silny i wiem wię
cej niżwy!" Tymczasem
prawdziwy przywódca mówi: „Opowiedzcie mi o sobie". Mówi tak, bo wie, ż
e jeś
li posł
ucha
wystarczają
co dł
ugo, ludzie wyjaś
niąmu, w jaki sposób moż
na budzićw nich motywację
.
Zauważ
aj potrzeby
drugiego czł
owieka
Rodzice zawsze mi mówili, ż
e ludzi nie interesuje,
ile czasu zajmuje zrobienie czegoś
. Waż
ne jest tylko,
jak dobrze został
o to wykonane.
Nancy Hanks *
WYBRAĆDOSKONAŁOŚĆ
Do tej pory ustaliliś
my sobie nastę
pują
cązależ
noś
ć: ż
eby skutecznie wydobywaćz
ludzi to, co jest w nich najlepsze, trzeba ich traktować pozytywnie i zachę
cają
co,
koncentrowaćsięna zaletach oraz braćpod uwagęich potrzeby i pragnienia. Ale to nie
znaczy, ż
e trzeba byćmię
czakiem. Przeciwnie - tych, którzy potrafiąinspirowaćto ludzie
nieustę
pliwi, gdy chodzi o normy doskonał
oś
ci, którzy uporczywie trzymająsiępewnych
wartoś
ci i starająsiętworzyćgrupy, których czł
onkowie myś
ląpodobnie. Gdy pewnego
szanowanego nauczyciela muzyki spytano, jak to siędzieje, ż
e ma tak wspaniał
e wyniki w
pracy z uczniami, odpowiedział
: „Przede wszystkim uczęich, ż
e lepiej jest robićto dobrze niż
źle. Może to brzmi banalnie, ale zadziwiają
co mał
o ludzi wie, jak znajdowaćprzyjemnoś
ći
powód do dumy w ustawianiu poprzeczki na wysokim poziomie i podcią
ganiu do tego
poziomu wł
asnego sposobu ż
ycia".
Zatem trzecia zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze, brzmi
nastę
pują
co:
WYSOKO USTAWAJ POPRZECZKĘDOSKONAŁOŚ
CI
W dobrze zarzą
dzanych firmach toleruje się indywidualnoś
ć, ale jednocześ
nie
bezwzglę
dnie wymusza pewne normy. A to znaczy, ż
e taka firma odróż
nia sięod innych
pewnymi specyficznymi zasadami. We wspaniał
ej ksią
ż
ce zatytuł
owanej In Search
ofExcellence (Wposzukiwaniu doskonał
oś
ci) autorzy Thomas J. Peters i Robert H. Waterman
jr dochodządo wniosku, ż
e rola dyrektora powinna w zasadzie ograniczaćsiędo zarzą
dzania
wartoś
ciami przedsię
biorstwa. Pisząoni tak:
W dobrych firmach istnieje silna kultura, tak silna, ż
e czł
owiek albo dostosowuje się
do stawianych mu wymagań
, albo odpada. Nie istnieje cośtakiego jak stan poś
redni.
Osobliwe wydaje sięjednak to, ż
e przedsię
biorstwa o róż
nych systemach przekonań
prowadząrównie skutecznądział
alnoś
ć
. Na przykł
ad w firmie Hewlett-Packard najbardziej
ceni sięinnowacje, podczas gdy Procter & Gamble kł
adzie nacisk przede wszystkim na
jakoś
ćproduktów. Manager sprawnie dział
ają
cy w jednej z tych firm zapewne poniósł
by
klę
skęw drugiej. Ale nie o to nam chodzi. Najważ
niejszy jest fakt, ż
e każ
da organizacja ma
swoje ustalone normy i ż
e dyrekcja wymaga rygorystycznego ich przestrzegania.
Ta sama cecha wyróż
nia szczę
ś
liwe rodziny. Moż
na uznawaćróż
ne systemy wartoś
ci
i jednocześ
nie szczę
ś
liwie ż
yć
. Ale ż
eby rodzina mogł
a szczę
ś
liwie ż
yć
, musząniąrzą
dzić
jasne zasady, do których stosująsięwszyscy jej czł
onkowie. Do stworzenia tego rodzaju
kultury potrzebny jest stanowczy przywódca, przy czym nie moż
e to byćczł
owiek ucią
żliwy,
z cię
ż
kąrę
ką
, ale raczej taki, który wyznaje pewne nienaruszalne credo i oczekuje, ż
e
wszyscy czł
onkowie grupy bę
dąsiędo niego stosowali.
STANOWCZOŚĆOZNACZA TROSKĘ
Znam i nauczycielkę
, która pracuje w pię
ciu szkoł
ach, a wię
c dla pię
ciu dyrektorów.
Każ
dy z nich ma inny styl pracy. Na przykł
ad jedna dyrektorka ubiera siębardzo elegancko i
kieruje swojąorganizacjąz dystansu. Jest profesjonalistką
, jej szkoł
a pracuje zupeł
nie gł
adko.
Inny dyrektor teżma dobrąszkoł
ę
, ale dział
a na zasadach bardziej rnieformalnych. To
czł
owiek bardziej przyjacielski, ż
yje na luzie i lubi zaję
cia na boisku, bo ma wtedy
bezpoś
redni kontakt z dzieć
mi. „Ale czy wie pan, w której szkole panuje najgorsze morale? -
zapytał
a mnie owa nauczycielka. - W tej, gdzie dyrektor pragnie zadowolićabsolutnie
wszystkich. Mawia do nauczycieli: Jeś
li to pani nie odpowiada, a wiem, ż
e ma pani daleko do
pracy, moż
e pani nie przyjeż
dż
aćna dzisiejszy wieczorny program szkolny. Byćmoż
e zdaje
mu się
, ż
e dobre współ
ż
ycie z ludź
mi jest równoznaczne z pobł
aż
liwoś
cią
. Tylko ż
e to się
póź
niej mś
ci. Bo każ
dy próbuje zyskaćdla siebie jak najwię
cej".
Nacechowana poufał
oś
cią
, bezceremonialna postawa niesie w sobie nastę
pują
cąmyś
l:
„Ta szkoł
a nie jest warta troski". Z tego samego powodu nigdy nie szanuje sięrozlazł
ego
dyrektora i beztroskiego nauczyciela - im obu nie zależ
y ani na doskonał
oś
ci, ani na ludziach.
I chociażczasami cierpimy z powodu wymagają
cych nauczycieli, najczę
ś
ciej z wdzię
cznoś
cią
wspominamy ich za to, ż
e zmuszali nas do wykorzystania drzemią
cego w nas potencjał
u.
POTRZEBA KIEROWANIA
Oboję
tnoś
ćnie jest dobra ani w domu, ani w szkole, ani tym bardziej w biurze.
Badania wykazują
, ż
e dzieci trzymane przez rodziców w ryzach najczę
ś
ciej wyrastająna
osoby z poczuciem bezpieczeń
stwa. Czasami buntująsięi narzekająna stosowane zasady, ale
rosnąszczę
ś
liwsze, bardziej ambitne i lepiej przystosowane do ż
ycia. Jeś
li zależ
y ci na
czł
onkach twojej rodziny, to zależ
y ci równieżna ich powodzeniu, wię
c poś
wię
casz im czas i
energię
, uczysz ich, jak róż
ne rzeczy robićdobrze. Gdy w stosunku do dzieci jesteśzbyt
pobł
aż
liwy i zbyt hojnie obdarowujesz je przywilejami i pienię
dzmi, pewnego dnia przytulą
sięi powiedzą
: „Jesteśsuper". Tylko ż
e ten uś
cisk zostałkupiony, a ty wcale nie jesteśsuper.
Bę
dzie ci o wiele przyjemniej, gdy twoje dwudziestopię
cioletnie dziecko przyjdzie do ciebie
pię
ćstóp, stoi wyprostowany w stronęnieba, jakby nigdy nie leżałna asfalcie.
Schował
em wizytówkęz powrotem do szuflady i zamkną
ł
em jązdecydowanie. Nie
mogł
em sięjużdoczekaćpowrotu do kampanii wyborczej.
W roku 1982 Cuomo wygrałwybory przewagą180 386 gł
osów, przede wszystkim
dzię
ki niezachwianej determinacji i chę
ci pokonania przeszkód, które wydawał
y sięnie do
przebycia. Taka determinacja nie bierze sięzniką
d. W tym przypadku wpoiłjąojciec, który
miałw sobie wielki ż
ar i który uważ
ał
, ż
e rodzinąnależ
y kierowaćbardzo stanowczo.
UMIEJĘTNOŚĆUPOMINANIA
Jeś
li mamy egzekwowaćustalone na wysokim poziomie normy, musimy zwracać
ludziom uwagę
, gdy siędo tych norm nie stosują
. W ksią
ż
eczce zatytuł
owanej The One -
MinutęManager (Manager jednej minuty) Kenneth Blanchard i Spencer Johnson zalecają
udzielanie jednominutowej reprymendy.
Jednąz oznak kiepskiego managera (lub nieudolnego rodzica) jest to, ż
e boi się
wytkną
ćinnym bł
ę
dy, kiedy ci je popeł
nią
. Oto kilka propozycji wł
aś
ciwego udzielania
reprymendy:
1. Zrób to natychmiast.
2. Przede wszystkim potwierdźfakty. -Upewnij się
, ż
e twoje informacje sąpoprawne.
3. Mów, co ź
le zrobili, w kategoriach konkretów. Staraj siękrytykowaćzachowanie, a nie
motywy.
4. Okażswoje uczucia: gniew, zdenerwowanie, frustrację
.
Byćmoż
e niektórzy z nas nie zgodząsięz Blanchardem i Johnso-nem w kwestii czasu
potrzebnego na udzielenie nagany. Wię
kszoś
ćpracowników i dzieci bę
dzie potrzebował
a
dł
uż
szego wyjaś
niania sprawy. Ale mimo to zasada pozostaje niezmienna: nigdy nie uda się
nam wł
aś
ciwie motywowaćludzi i kierowaćnimi, jeś
li bę
dziemy siębali zwracaćim uwagę
.
Moż
e czasami wzbudzimy czyjś gniew, moż
e ktoś uzna nas za bezlitosnych, ale
najważ
niejsze jest to, ż
e okazujemy zdecydowanie, ż
e nie tolerujemy niekompetencji. Dań
Rather powiedziałtak: Marzenie zaczyna sięod nauczyciela, który w ciebie wierzy, który cię
cią
gnie, popycha i prowadzi na kolejny poziom, czasem szturchają
c ostro zakoń
czonym
patykiem, któremu na imięprawda.
GDY OSOBA INSPIRUJĄCA JEST NIEPOPULARNA
Gdy upominasz drugiego czł
owieka, musisz byćprzygotowany na to, ż
e przez pewien
czas bę
dzie on nieszczę
ś
liwy. Budzą
cy natchnienie przywódca nie musi byćnajmą
drzejszy,
nie musi nawet najcię
ż
ej w cał
ej grupie pracować
. Ale musi byćstanowczy - stanowczy w
dą
ż
eniu do doskonał
oś
ci, nawet jeś
li na pewien czas straci popularnoś
ć
. Przywództwo nie jest
równoznaczne z wygrywaniem w konkursach popularnoś
ci. „Niektórzy najbardziej
utalentowani ludzie sązł
ymi przywódcami, ponieważ mająniszczą
cąpotrzebę bycia
kochanym przez wszystkich" - mówi James Schorr z Holiday Inns. Trener Lombardi
prezentuje nastę
pują
cąfilozofię
: „Uważ
am, ż
e waż
niejsza jest pewnoś
ćzawodników niżich
uczucia do mnie". A psycholog pediatra Haim Ginott twierdzi: „Dobry rodzic musi lubić
swoje dzieci, ale nie moż
e ż
ą
dać
, ż
eby one lubił
y go w każ
dej chwili każ
dego dnia".
DYSCYPLINA POPARTA SZCZEROŚCIĄ
AnnęSullivan był
a osobąobdarzonąwyją
tkowąumieję
tnoś
ciąprzekonywania i
inspirowania. Był
a nauczycielkąHelen Keller, osoby pogrą
ż
onej w ś
wiecie ciszy i ciemnoś
ci.
Gdy panna Sullivan przyjechał
a do Tuscumbia w stanie Alabama, zastał
a tam mł
ode,
niezdyscyplinowane zwierzą
tko. Do tego czasu paręosób mówił
o jużmatce Helen, ż
e ma
niedorozwinię
te dziecko, a skoro umysł
pogrą
ż
ony był
w ciemnoś
ci, rozwijają
cym sięciał
em
rzeczywiś
cie kierował
y zwierzę
ce instynkty. Ale pewnego dnia przy pompie panna Sullivan
odniosł
a sukces: Helen skojarzył
a tryskają
cąna dł
ońwodęz palcem. Annę
, „piszą
cym" na
drugiej dł
oni sł
owo „W-O-D-A". „Porwana pierwsząradoś
ciąw ż
yciu - napisał
a Keller -
wycią
gnę
ł
am rę
kędo zawsze obecnej dł
oni Annę
, bł
agają
c o nowe sł
owa, ż
eby móc
zidentyfikowaćkaż
dądotykanąrzecz. Z jednej dł
oni na drugązaczę
ł
y przeskakiwaćiskry
porozumienia i nagle pojawił
a sięnićuczucia".
Prawie cał
y ś
wiat zna tęprzyprawiają
cąo dreszcz historię
. Dzię
ki AnnęSullivan
Helen Keller został
a mię
dzynarodowąbohaterkąi wzorem dla ludzi upoś
ledzonych. Ale
rzadko sięmówi, ż
e AnnęSullivan przez wszystkie te lata traktował
a swojąuczennicębardzo
surowo. Zwierzą
tko nie od razu zmienił
o sięw ł
agodne, chę
tne do współ
pracy dziecko tylko
dlatego, ż
e jużmogł
o komunikowaćsięz innymi. Stał
o siętak dzię
ki stosowanej przez Annę
Sullivan ostrej dyscyplinie i takim samym wymaganiom co do zachowania, jakie stawiał
aby
dziecku widzą
cemu i sł
yszą
cemu. Helen Keller napisał
a potem:
Gdy tylko opanował
am doś
ćsł
ów, by odróż
niaćdobro od zł
a -je dopuś
cił
am się
jakiegośwystę
pku, Annękł
adł
a mnie do ł
óż
ka. Lenistwo, niedbalstwo, bał
aganiarstwo i
wymówki-oto bł
ę
dy, z którymi Annęwalczył
a niezł
omnie, z poczuciem humoru i cię
tąironią
.
SIŁA WYZWANIA
Ludzie nie czerpiąinspiracji z pracy czy od rodziny, w której niczego sięod nich nie
wymaga. Inspiracjąsąwyzwania. Charles de Gaulle, który potrafiłpobudzićswój naród do
dział
ania, powiedziałtak: „Czł
owieka z charakterem pocią
ga to, co jest trudne, ponieważ
dopiero w zmaganiach z przeciwnoś
ciami potrafi sobie uś
wiadomićswój wł
asny potencjał
".
A William James stwierdziłnastę
pują
co: „Potrzeba i walka sątym, co nas pobudza i
inspiruje".
Gdy Jezus powoł
ywałswoich uczniów, nie zamierzałuczynićich ż
ycia ł
atwym i
przyjemnym. Przeciwnie: każ
demu z nich kazałwzią
ćna plecy swój krzyż
. Powiedział
, ż
e
droga bę
dzie wą
ska i stroma, wzywał
do ofiarnoś
ci.
Ską
d bierze sięchę
ćdoł
ą
czenia do takiego ruchu, w którym czł
owieka czekają
niebezpieczeń
stwa i trudy? Odpowiedźjest prosta -takie wyzwanie zawiera w sobie pewien
uniwersalny urok. Garibaldi zwerbowałarmię
, z którąwyzwoliłWł
ochy, zwracają
c siędo
tych, którzy byli gotowi cierpiećzimno, gł
ód i ś
mierć
. Kiedy Matka Teresa przyjmuje kolejną
mł
odądziewczynędo Misji Mił
osierdzia, wcale nie obchodzi sięz niątak delikatnie, jak
moglibyś
my przypuszczać
. Jużnastę
pnego dnia dziewczyna musi sięudać do domu
umierają
cych i tam rozpoczą
ćswojądział
alnoś
ć. Siostra Bernard, jedna z pierwszych
dwunastu, które zaczę
ł
y pracęz MatkąTeresą
, opowiada o tych pierwszych dniach tak: „Był
o
cię
żko. I ona chciał
a, ż
eby był
o cię
ż
ko. Niczego nam nie uł
atwiał
a".
POKUSA SPEŁNIANIA MISJI
Tego rodzaju wymagają
ce przywództwo zawsze jest najbardziej zobowią
zują
ce, ale i
najskuteczniejsze, po czę
ś
ci dlatego, ż
e ludzie tę
skniąza posiadaniem swojej wł
asnej misji,
jakiegośzadania.
Sybil Ferguson, gospodyni domowa z Rexburga w stanie Idaho (liczba mieszkań
ców
11 000) odkrył
a skuteczny sposób walki z nadwagą
. Znajomi zaczę
li chwalićjej wspaniał
y
wyglą
d i prosićo pomoc w zrzuceniu nadmiaru tkanki tł
uszczowej. W rezultacie w Rexburgu
powstał
o pierwsze Centrum Dietetyki. Był
o to w roku 1970. Obecnie na cał
ym ś
wiecie
istnieje ponad 1900 takich oś
rodków, których roczny dochód się
ga 90 milionów dolarów.
Sybil Ferguson i jej mą
żdalej kierująfirmąz Rexburga. Jak wytł
umaczyćtak wielki sukces?
Otóżstał
o siętak równieżdlatego, ż
e ludzie ci tworzącoświę
cej niżtylko firmę- to jest
pewien ruch, swoista misja. Jedna z asystentek pani Ferguson mówi: „Ludzie czująsiętu
zwią
zani ze sprawą
, której my jesteś
my oddani: z niesieniem pomocy ludziom pragną
cym
pozbyćsięnadwagi - wię
c traktuje sięto jak coświę
cej niżzwykł
ąpracę
".
Gdy postanowiono,
że XXII Igrzyska Olimpijskie odbę
dą się w
Stanach
Zjednoczonych Ameryki Pół
nocnej, pesymiś
ci przepowiadali katastrofę
. Ludzie myś
leli
cią
gle o atakach terrorystycznych, które doprowadził
y do tragedii w Monachium i
finansowym fiasku w Montrealu, gdzie rzą
d został
z miliardem dolarów dł
ugu.
Tymczasem olimpiada w USA okazał
a sięniewiarygodnym sukcesem, w znacznej
mierze dzię
ki dział
aniu Petera Ueberrotha, czterdziestodwuletniego optymisty, który
doprowadziłdo triumfu i zysku w wysokoś
ci 200 milionów dolarów. O umyś
le Ueberrotha
znany dziennikarz Robert Ajemian napisałw „Timesie" tak: „Czegokolwiek on siętknie,
zamienia to w wielkąsprawę
. Udziałw rozwią
zywaniu trudnych problemów i osią
ganie
trudnych celów daje mu sił
ędo dalszego dział
ania".
Ueberroth wielokrotnie mówiłdo 72 000 robotników (w wię
kszoś
ci ochotników) o
tym, jak wspólnie musząsięwspią
ćna tęmajestatycznągórę. Niektórym ten rodzaj ję
zyka
mógł
sięwydawaćstaromodny, ale nie był
o najmniejszej wą
tpliwoś
ci, ż
e Ueberroth wiedział
,
co robi. Tak wielkie poś
wię
cenie dla sprawy pozwalał
o mu dominowaćnad tymi, którzy nie
okazywali doś
ćentuzjazmu. Pewnego dnia Ueberroth zatrzymałsięna pogawędkęz
robotnikami jedzą
cymi lunch w barze, gdzie miałswojąsiedzibęgł
ówną
. Rozmowa był
a
rutynowo uprzejma, ale tylko do chwili, gdy pewna kobieta zapytał
a o podwyż
kę
. Ueberroth,
ochotnik nie otrzymują
cy ani grosza, spo-chmurniałi rzucił
: „Nie powinna pani tu pracować
,
skoro pani nie rozumie, co my tu próbujemy zrobić
".
Najważ
niejsza jest inspirują
ca sił
a wielkiej sprawy. Charakterystycznądla naszej
kultury bzdurąjest twierdzenie, ż
e bylibyś
my bardziej szczę
ś
liwi, gdybyś
my mieli mniej do
roboty, gdybyś
my tak cię
żko nie pracowali i mieli mniej zajęćw domu. Gdyby moż
na był
o
wię
cej odpoczywaći wyjeż
dż
aćna dł
uż
sze wakacje. Tylko ż
e wolny czas ma niewiele
wspólnego z ludzkim szczę
ś
ciem. Przeciwnie, stwierdził
em, ż
e najszczę
ś
liwsi ludzie mają
swojąmisjęi krocząprzez ż
ycie napę
dzani oddaniem dla sprawy. Faktem jest, ż
e wię
kszoś
ć
ludzi sięnudzi. Kiedy uczniowie nie lubiąszkoł
y, to znaczy, ż
e szkoł
a za mał
o od nich
oczekuje. Kiedy ludzie nienawidząswojej pracy, to najczę
ś
ciej powodem jest rutyna i nuda.
A jeś
li na horyzoncie pojawi sięprzywódca, który rzuci wyzwanie i zaoferuje jaką
świelką
sprawę
, ludzie z pewnoś
ciąchę
tnie za nim pójdą
.
REALISTYCZNE OCZEKIWANIA
Nim zakoń
czymy omawianie kwestii doskonał
oś
ci i poś
wię
cenia, musimy ostrzec
przed przesadnym przynaglaniem ludzi do się
gania do gwiazd. Bo przecieżmoż
na wymagać
od ludzi tak duż
o, ż
e sięzniechę
cąi zrezygnują
. Nikt nie potrafi pracowaćbez koń
ca, nie
odnoszą
c ż
adnych sukcesów. David C. McClelland, psycholog z uniwersytetu Harvarda,
przeprowadziłobszerne badania na temat motywacji do osią
gnię
ći stwierdził
, ż
e ludzie z
najlepsząmotywacjąlubiąmiećprzed sobąjasno wytyczony cel, ale cel, który da się
osią
gną
ć
. Jeś
li do grupy eksperymentalnej zaprosićbusinessmanów, ż
eby zaaranż
owali
zabawęw rzucanie sznurowymi obrę
czami do celu, to niektórzy ludzie stanąblisko, z
ł
atwoś
ciąbę
dątrafiaćna koł
ki i szybko sięznudzą
. Inni stanądaleko, w ogóle nie bę
dątrafiać
i teżsięzniechę
cą
. Natomiast ludzie, którzy w interesach najprawdopodobniej osią
gną
najwię
kszy sukces, stanąw takiej odległ
oś
ci, ż
eby rzucanie był
o pewnym wyzwaniem, ale nie
na tyle daleko, by w ogóle uniemoż
liwićsukces. McClelland stwierdził
, ż
e tacy ludzie nigdy
nie tracąmotywacji, ż
e dział
a na nich „zwrotne sprzę
żenie dodatnie" -stał
e uczucie
zadowolenia z umieję
tnoś
ci osią
gania krótkoterminowych celów. Innymi sł
owy, ludzie ci
chcąpowię
kszaćswoje zdolnoś
ci, ale potrzebujądo tego regularnych sukcesów. Wszyscy
przywódcy i nauczyciele mogączerpaćz tego wspaniał
ąnaukę:przynaglanie do doskonał
oś
ci
musi sięwią
zaćze stanowią
cymi wyzwanie, ale i osią
galnymi celami. Trzeba ustalićpewien
postę
p celów, ż
eby ludzie znajdowali radoś
ćw regularnym odbieraniu pozytywnego bodź
ca
sukcesu. Trener lekkoatletów Dean Cromwell powiedział
tak:
Optymizm pomaga, jeś
li jest naprawdęprzekonują
cy. Zatem wytyczajcie rozsą
dny
cel. Jeż
eli wiem, ż
e chł
opak nie jest w stanie osią
gną
ćlepszego wyniku, mówięmu, żeby
spróbowałbyćszósty. Jeś
li twój znajomy jest dzisiaj drugim zastę
pcąpomywacza butelek,
nie mów mu, ż
e jutro moż
e zostaćszefem firmy. Lepiej przekonaj go, ż
eby zostałmistrzem w
myciu butelek. Jeż
eli twój syn dostanie pał
ęz klasówki z historii, powiedz mu, ż
e jesteśsię
gotów zał
oż
yć
, ż
e nastę
pnym razem dostanie dwójkę
.
W nastę
pnym rozdziale powiem, jak moż
esz sobie radzićz niepowodzeniem w
dział
aniu ludzi, którymi kierujesz.
WYSOKO USTAWIAJ POPRZECZKĘDOSKONAŁOŚCI
Najważ
niejszym zadaniem nauczyciela jest uczyćludzi, jak ponosićporaż
kęw sposób
inteligentny.
Charles F. Kettering *
JAK DAWAĆSOBIE RADĘZ NIEPOWODZENIEM
Pod koniec maja 1940 roku wojska brytyjskie stanę
ł
y pod Dunkierkąw obliczu
sromotnej klę
ski. Niemieckie dywizje pancerne zamykał
y w kotle ź
le wyposaż
one i sł
abo
wyć
wiczone wojska brytyjskie i Hitler byłjużgotów zmiaż
dż
yćje ostatecznie. Jedynądrogą
ucieczki był
o morze. Na szczę
ś
cie Brytyjczycy to naród ż
eglarzy. Chociażewakuacjęwzię
ł
a
na siebie marynarka wojenna, do operacji przył
ą
czyłsiękaż
dy, kto posiadałjaką
kolwiek
jednostkępł
ywają
cą
. Kutry i statki rybackie, holowniki i ł
odzie motorowe, jachty, stare
parowce z Tamizy - w morze wyszł
o dosł
ownie wszystko, co mogł
o sięutrzymaćna wodzie,
żeby wyrwaćoddział
y brytyjskie ze szponów niemieckiego oblę
żenia. To był
o prawdziwe
piekł
o na morzu.
Zginę
ł
a jedna trzecia ludzi, ale armia jako taka został
a uratowana. Brytyjczycy
zachowali ducha walki. A. L. Rowse, jeden z uczestników tej akcji, opowiada, jak to był
o,
gdy oddział
y wracał
y do domu: „Pamię
tam, jak wracali z kanał
u. W portach i na stacjach
kolejowych cywile dawali im jedzenie i papierosy. Byli brudni, bez broni, ale ta cię
ż
ka próba
nie zał
amał
a ich".
Cał
e wyposaż
enie porzucili we Francji - armaty, brońmaszynową
, samochody, tysią
ce
karabinów. Na wyć
wiczenie i wyposaż
enie armii zdolnej wkroczyćdo Europy potrzeba był
o
lat. Przemawiają
c w tym samym tygodniu do narodu, Churchill nie przypisałwydarzeniom z
Dunkierki cech zwycię
stwa. Ale wypowiedziałnastę
pują
ce sł
owa:
Bę
dziemy szli do samego koń
ca, bę
dziemy walczyćwe Francji, bę
dziemy walczyćna
morzach i oceanach... bę
dziemy bronićnaszej wyspy bez wzglę
du na koszty, bę
dziemy
walczyćna plaż
ach, bę
dziemy walczyćna terenach desantowych, bę
dziemy walczyćna
polach i na ulicach... nie poddamy sięnigdy.
Każ
dy, kto chce byćdobrym przywódcą
, musi po tego rodzaju przeż
yciach umiećna
nowo rozpalićw ludziach wolęwalki. W zasadzie moż
na chyba powiedzieć
, ż
e nie sposób
jest dobrze inspirować
, jeś
li się nie wie, jak pomagać ludziom w przezwycię
ż
aniu
niepowodzeń
.
Mechanizm reagowania na niepowodzenie nie zostałdo koń
ca zrozumiany. Bo jak to
siędzieje, ż
e czł
owiek wyrusza w ś
wiat z nadziejąi wytyczonym celem, a po pierwszej
poraż
ce nagle siępoddaje? Nie umie siępozbierać
, porzuca marzenia i ż
yje w atmosferze
rezygnacji. Z drugiej strony, co powoduje, ż
e inny czł
owiek potrafi sięregenerować
?
Niepowodzenia zwię
kszajątylko jego determinację- kiedy siępotknie, wstaje, rozglą
da się
dokoł
a, ż
eby na popeł
nionych bł
ę
dach czegośsięnauczyć
, a potem idzie dalej z zamiarem
zwycię
stwa.
Twórcze wykorzystanie niepowodzenia to chyba najlepsza cecha dobrego przywódcy.
Zatem czwarta zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze, brzmi nastę
pują
co:
STWÓRZ ŚRODOWISKO, W KTÓRYM NIEPOWODZENIE NIE OZNACZA
PRZEGRANEJ
Kiedyś pewna kobieta z duż
ym doś
wiadczeniem politycznym i umieję
tnoś
cią
obserwacji ludzi najwię
kszych i tych nieco mniejszych powiedział
a mi tak: „Czy pan wie, co
odróż
nia czł
owieka sukcesu od reszty ś
wiata? Dawniej wydawał
o mi się
, ż
e chodzi o parcie
do przodu, inteligencję
, koneksje. Ale na podstawie wnikliwej obserwacji przekonał
am się
, ż
e
- co paradoksalne - tajemnica trwał
ego sukcesu tkwi w umieję
tnoś
ci wł
aś
ciwego podejś
cia do
niepowodzeń
". Pewna mł
oda Murzynka Marian Anderson, wspaniał
a ś
piewaczka operowa,
wcześ
nie poznał
a smak poraż
ki. Byćmoż
e za wcześ
nie sięzdecydował
a, moż
e nie był
a
jeszcze wystarczają
co przygotowana, moż
e miał
a za mał
o doś
wiadczenia. W każ
dym razie
nie zostawiono na niej suchej nitki. Zał
amana wrócił
a do domu. Ludzie z parafii chcieli jej
pomóc, zbierali drobne sumy na „FundacjęPrzyszł
oś
ci Marian Anderson". Po poraż
ce, jakiej
ta kobieta doznał
a w Nowym Jorku, nie ś
miał
a staną
ćtwarząw twarz ze swoimi przyjaciół
mi
i nauczycielami.
Depresja trwał
a ponad rok, ale matka Marian Anderson nie poddał
a się
. Zachę
cał
a
córkę
, powtarzał
a jej, ż
e to tylko chwilowe niepowodzenie, przekonywał
a, ż
e ma talent.
Pewnego popoł
udnia przemówił
a do córki o wiele poważ
niej: „Cnota musi przyjś
ćprzed
wielkoś
cią
. Marian, uważ
am, ż
e powinnaśzastanowićsiętrochęnad tym niepowodzeniem i
żarliwie pomodlić
". Snują
c wspomnienia, ta wielka primadonna, która wielu innym
ś
piewakom pomagał
a przeż
yć rozpacz ogarniają
cą czł
owieka po pierwszej poraż
ce,
powiedział
a: „Swój gł
os zawdzię
czam wierze. Wierze i sł
owom matki: Cnota musi przyjś
ć
przed wielkoś
cią
".
Mą
dra matka, ale i mą
dry przywódca uparcie wpaja ludziom, jak uczyćsięna bł
ę
dach
i jak nigdy sięnie poddawać
. Niektórzy ludzie businessu wyrzucająz pracy tych, którzy się
potykają
. Tylko najlepsi managerowie wiedzą
, ż
e podwł
adni bę
dąpopeł
niaćbł
ę
dy, i zamiast
cią
gle zmieniaćpersonel - decydująsięna to, by uczyćludzi, jak dawaćsobie radęz
niepowodzeniami i jak sięna nich uczyć
. Innymi sł
owy, sąnie tyle sę
dziami i straż
nikami, co
raczej trenerami i nauczycielami. Wiedzą
, ż
e kiedy czł
owiek sięprzewraca, to ma znakomitą
okazję
, ż
eby znaleź
ćmotywacjędo swoich dział
ań
. Jeś
li potrafiąprzekazaćswój upór i
wytrwał
oś
ćoraz pomagaćinnym uczyćsięna bł
ę
dach, oddadząim cennąprzysł
ugęi
jednocześ
nie stworząlepsząorganizację
.
Charles Knight, dyrektor firmy Emerson Electric, spytany o to, co jest niezbę
dne do
dobrego zarzą
dzania, powiedział
ś
miał
o:
Trzeba sięnauczyćponosićporaż
ki. Jestem zdumiony liczbąorganizacji, w których
nie pozwala sięludziom na pomył
ki. Nie moż
na stworzyćnic nowego, jeś
li nie potrafi się
akceptowaćpomył
ek.
Gdy inspirator na wł
asnym przykł
adzie pokazuje, jak sobie radzićz niepowodzeniami
W jaki sposób wpajaćte zasady grupie? Moż
na to robićna wł
asnym przykł
adzie.
Spotykamy sięczę
sto z bł
ę
dnym przekonaniem, ż
e legitymacjądobrego przewodnika, jest
nieprzerwany strumieńsukcesów. Tymczasem przykł
ad czł
owieka upartego, który przegrał
kilka bitew, lecz nie zlą
kłsięprzegranej, jest prawdopodobnie bardziej inspirują
cy niż
cokolwiek innego.
Musimy odrzucićkoncepcję
, ż
e silni ludzie nigdy nie doznająniepowodzeń
. Richard
J. Needham powiada tak:
Silni ludzie popeł
niajątyle samo okropnych bł
ę
dów co ludzie sł
abi. Róż
nica polega
jednak na tym, ż
e ludzie silni przyznająsiędo bł
ędów, ś
miejąsięz nich i czerpiąz nich
naukę
. I w ten sposób stająsięjeszcze silniejsi.
Jeż
eli chcesz tęprawdęprzekazaćswojemu otoczeniu, pokaż
, ż
e ty równieżmiewasz
niepowodzenia. Kierowani przez ciebie ludzie na pewno bę
dąciębacznie obserwować
, ż
eby
sięprzekonać
, jak zareagujesz, gdy siępotkniesz. Lecz jeś
li bę
dziesz udawał
, ż
e to nie był
o
niepowodzenie, albo je zignorujesz, twoja praca pójdzie na marne. Oni tego nigdy nie
zapomną
.
POMAGAJ LUDZIOM PRZETRWAĆ, GDY CZUJĄSIĘODTRĄCENI
Dobry przywódca najlepiej wpł
ywa na motywacjęswoich podwł
adnych, gdy pomaga
im wydostaćsięz doł
ka, jeś
li czująsięodtrą
ceni. W rodzinie moż
e to byćdziecko, gdy wraca
stł
amszone ze szkoł
y, bo przegrał
o w klasowych wyborach. W mał
żeństwie może to być
mał
żonek, gdy nie dostanie oczekiwanego awansu. Podobnie jest z czł
owiekiem zajmują
cym
sięhandlem, gdy przez cał
y miesią
c ma beznadziejne wyniki finansowe.
Najważ
niejsze jest to, by ludzi, którzy wrócili z pola bitwy pokonani, na nowo
napeł
nićenergią
. Tom Keegan, mają
cy za sobącał
ądrogędo stanowiska kierownika dział
u
sprzedaż
y w duż
ej firmie handlują
cej dywanami, mówi tak:
Przez wiele lat był
em w drodze, a teraz gdy został
em kierownikiem, postanowił
em nie
zapominać
, jak bardzo samotnym bywa sięw trasie. Kiedy jeź
dzi sięod klienta do klienta i
każ
dy mówi, ż
e twoje towary sąza drogie, a sama firma wyglą
da na podejrzaną
, to ostatnią
rzeczą
, jakiej potrzebujesz, jest ś
wiadomoś
ć
, ż
e twój szef teżjest przeciw tobie. Musisz być
pewien, ż
e twoja firma jest po twojej stronie.
Podobnie w rodzinie - dom powinien byćschronieniem, gdzie moż
na leczyćrany i
gdzie ludzie akceptująciębez wzglę
du na to, jaki popeł
nił
eśbł
ą
d. Ś
wiadomoś
ćistnienia
takiego bezpiecznego miejsca podtrzymuje czł
owieka na duchu nawet w bardzo wrogim
otoczeniu.
Z ochranianiem, tak jak z wieloma innymi dobrymi rzeczami, moż
na oczywiś
cie
przesadzići zaczą
ćchronićdziecko lub pracownika przed niepowodzeniami. Tylko że wtedy
przyjmuje sięna ogółpozycjęobronnąi o wszystko oskarż
a czynniki zewnę
trzne. Dr Robert
N. McMurray, psycholog - konsultant, przebadał220 mę
ż
czyzn - ludzi dobrze zbudowanych,
o ponadprzecię
tnej inteligencji, dobrze przygotowanych - i stwierdził
, ż
e przez dł
uż
szy czas
nie potrafią utrzymać się w pracy ani odnosić sukcesów towarzyskich. McMurray
sklasyfikowałich. jako poł
owicznych bankrutów i doszedłdo wniosku, ż
e gł
ównym
powodem jest brak umieję
tnoś
ci stawiania czoł
a niedocią
gnię
ciom. W dzieciń
stwie
pobł
aż
liwi rodzice chronili ich przed konsekwencjami ich wł
asnych bł
ędów. W przypadku
niepowodzeńw szkole obwiniano nauczyciela. Kiedy nie radzili sobie w pracy - winą
obarczano politykęfirmy. Wedł
ug Thomasa Carlyle'a, szkockiego eseisty i historyka,
żyją
cego w XIX w., taki brak ś
wiadomoś
ci jest najwię
kszym ze wszystkich bł
ę
dów.
JAK NAPRAWIAĆBŁĘDY NIE TŁUMIĄC ENTUZJAZMU
W jaki sposób zachować równowagę mię
dzy utrzymaniem wysokich norm a
wychowywaniem podległ
ych ludzi, gdy nie stosująsiędo tych norm? Z tym samym
problemem spotykają się rodzice i managerowie: jak wymagać dobrego dział
ania i
jednocześ
nie tolerowaćpotknię
cia?
Bł
ę
dem totalnym jest tak ostre karcenie mł
odych ludzi za popeł
nione bł
ę
dy, ż
e w
rezultacie rezygnująz ambicji i szczytnych celów. Seneka, filozof rzymski powiedział
:
„Skoro jesteśczł
owiekiem, podziwiaj tych, którzy usił
ujądojś
ćdo wielkich rzeczy, nawet
gdy po drodze zdarzająsięim niepowodzenia". Natomiast Teodor Roose-velt ują
łto tak:
„Bł
ę
dów nie popeł
nia tylko ten, kto nigdy nic nie robi". Wydaje sięteż
, ż
e powinniś
my
udzielaćreprymendy kierowanym przez nas ludziom, jeż
eli nie zdarzająsięim ż
adne
niepowodzenia, bo to oznacza, ż
e postanowili dział
aćostroż
nie.
Znany aktor Jack Lemmon powiedział
kiedyśtak:
Niepowodzenie nigdy nikomu nie zaszkodził
o. To strach przed niepowodzeniem
zabija czł
owieka, zabija artystów. Ale nie wolno rezygnować
, trzeba podją
ćryzyko i iś
ćdalej.
Dobry inspirator zawsze ma pod rę
kątorbętrików, stosuje róż
ne ś
rodki, i kiedy
trzeba, pomaga ludziom patrzećna niepowodzenie z góry, uczyćsięna bł
ę
dach. Czasami
krzyczy na nich i przekonuje, ż
eby przebiegli jeszcze jedno okrą
żenie, chociażim sięwydaje,
że nie zrobiąani kroku wię
cej. Innym razem wpycha ich na konia, z którego przed chwilą
spadli, zanim znów ogarnie ich strach. Bywa, ż
e zmienia zakres obowią
zków, by przerwać
ł
ań
cuch niepowodzeńi umoż
liwićosią
gnię
cie paru niewielkich sukcesów. Innymi sł
owy,
inspirator wie, ż
e strach przed niepowodzeniem moż
e zniszczyć marzenia o lepszej
przyszł
oś
ci i ż
e najważ
niejsze jest to, by niepowodzenia peł
nił
y w ż
yciu tęsamąrolęco
kamieńszlifierski.
Wyobraź
my sobie jak szybko opisany niż
ej czł
owiek mógłzwiesić gł
owę i
zrezygnować
. Nie powiodł
o mu sięw interesach w roku '31, w '32 przegrałw wyborach do
parlamentu, w '34 wybrano go jednak. Jego ukochana ż
ona zmarł
a w roku '35, on sam
przechodziłzał
amanie nerwowe w roku '36. W '38 nie udał
o mu sięzostaćsprawozdawcąw
parlamencie, w '40 nie zakwalifikowałsiędo wyborów. W '43 nie zdoł
ałwejś
ćdo Kongresu,
w '46 udał
o mu siętego dokonać
. W roku '50 nie zdoł
ałwejś
ćdo Senatu, w '56 przegrałw
wyborach na wiceprezydenta, a w '58 na senatora. Ostatecznie wybrano go na prezydenta, a
dział
o sięto w roku 1860. Czł
owiekiem tym był
Abraham Lincoln. .
Odzie Lincoln nauczyłsiętakiej nieustę
pliwoś
ci i uporu w obliczu niepowodzeń
?
Oczywiś
cie w znacznej mierze wypł
ywał
o to z jego charakteru, który Sandburg, amerykań
ski
pisarz i poeta okreś
liłjako poł
ą
czenie aksamitu i stali. Ale czł
owiek ten byłwytrwał
y również
dlatego, ż
e inni w niego wierzyli, podtrzymywali go na duchu, gdy rozpaczał
, przekonywali,
że niepowodzenia musząsiękiedyśskończyć
, i popychali go do przodu. Byćmoż
e w tamtym
stuleciu na zachodniej granicy urodzili sięjeszcze inni Lincolnowie, ale z braku dobrych
nauczycieli i przyjaciół
nikt dziśo nich nie pamię
ta.
Stwórz ś
rodowisko, w którym niepowodzenie nie oznacza przegranej
JAK UDZIELAĆRAD DZIECIOM?
Trzeba najpierw dowiedziećsię
, czego one potrzebują, a potem radzićim, ż
eby to
zrobił
y.
Harry Truman
ROZWIJANIE WEWNĘTRZNEJ SIŁY
John Lubbock stwierdził
kiedyś
, ż
e uczenie dziecka nie jest tak istotne jak wzbudzenie
w nim chę
ci do nauki. Nigdy nie spotkał
em nauczyciela, który nie zgadzał
by sięz tym
poglą
dem. Ale jak to robić
, jak wpajaćtakie pragnienie nauki? Oto pytanie, które zadająsobie
nauczyciele, rozmawiają
c o motywacji. Jak rozbudzićten wewnę
trzny pę
d bez uzależ
niania
od stymulacji zewnę
trznej?
Oczywiś
cie z konfliktem mię
dzy motywacjąwewnę
trznąa zewnę
trznąspotyka się
każ
dy, kto ma zwią
zek z kierowaniem innymi. Nie moż
na byćz podległ
ymi sobie ludź
mi
przez cał
y czas, by stosowaćwszystkie moż
liwe zachę
ty, groź
by i argumenty. Zatem
ostatecznym sprawdzianem umieję
tnoś
ci inspiratora jest dział
anie motywowanych przez
niego ludzi, podczas jego nieobecnoś
ci.
Pani Cherry Henricks, znakomity przedsię
biorca i projektant wnę
trz (w cią
gu
ostatnich trzech lat jej firma musiał
a trzykrotnie przenosićsiędo wię
kszego biura) pomogł
a
mi znaleź
ćodpowiedźna to pytanie. Gdy jąspytał
em, czy motywacja musi pochodzićod
innych ludzi, czy teżmoż
na jągenerowaćz ludzkiego wnę
trza, odpowiedział
a tak:
„Potrzebne jest i jedno, i drugie. Jeś
li chodzi o inspirację
, to jestem okropnie uzależ
niona od
moich partnerów, ale uważ
am, ż
e sama siebie potrafięmotywowaćdzię
ki niezwykle prostej
technice -wytyczają
c sobie okreś
lone cele. Zapisujęje na papierze, bardzo konkretnie
precyzujęi wtedy nabieram rozpę
du".
Im dł
uż
ej zastanawiał
em sięnad sł
owami pani Henricks, tym bardziej uś
wiadamiał
em
sobie mą
droś
ćzawartąw jej wypowiedzi. Ten wewnę
trzny rozpę
d najlepiej rozwijać
zachę
cają
c ludzi, ż
eby sami siebie wypróbowali, ż
eby okreś
lili wł
asne cele i marzenia. Potem
wystarczy im tylko pomagać
, by wytrwali przy swoich postanowieniach. Sł
yszy sięczasem
opinię
, ż
e najlepszy przywódca to czł
owiek o zdolnoś
ciach krasomówczych, który dzię
ki sile
swojej osobowoś
ci zyskuje zwolenników dla wł
asnych planów. Taki szef bierze siędo pracy
tak, jakby jego podwł
adnych trzeba był
o popychać
, przekonywaći pochlebstwami nakł
aniać
do wskoczenia na ten sam wóz.
Chciał
bym jednak przestrzec przed takim oto sposobem dział
ania: „Swojąideęmusisz
wbićludziom w gł
owę
, a potem przekonać
, ż
e to jest ich wł
asna idea". W pewnym momencie
tego rodzaju manipulacja odbija sięrykoszetem, wię
c trzeba jej za wszelkącenęunikać
. Bo
przecieżjeś
li bę
dziemy szukaćwystarczają
co dł
ugo, stwierdzimy, ż
e inni ludzie teżmają
dobre pomysł
y i ż
e moż
na je popieraćzupeł
nie uczciwie.
Zatem pią
ta zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze, brzmi
nastę
pują
co:
JEŚLI KTOŚZDĄŻA TAM, GDZIE TY - DOŁĄCZ DO NIEGO
Przyjrzyjmy sięrozmaitym sł
ynnym rodzinom, a ze zdumieniem stwierdzimy, ż
e
niektóre dzieci osią
gająo wiele wię
cej sukcesów niżinne. Dlaczego na przykł
ad synowie
Josepha Kennedy'ego tak duż
o osią
gnę
li, podczas gdy nie udał
o sięto dzieciom prezydenta
Frank-lina Roosevelta? Z pewnoś
ciąFranklin Delano Roosevelt równie dobrze rozumiał
wł
adzęi sposób jej wykorzystywania co Joe Ken-nedy. Zagadkętęczę
ś
ciowo rozwią
zuje
uwaga Franklina Roosevel-ta juniora, który powiedział
, ż
e kiedy chciał
sięzobaczyćz ojcem,
musiałwcześ
niej ustalićtermin spotkania. Pewnego dnia, gdy chł
opak miałjakiśważ
ny
problem, F. D. Roosevelt wysł
uchałgo, nie odrywają
c sięod pracy przy biurku. Chł
opiec
przestałmówić
, a wtedy Roosevelt odezwałsięgł
osem czł
owieka nieobecnego myś
lami:
„Cieszęsię
, ż
e mogł
eśdo mnie wpaś
ć
". Na tym rozmowa sięskoń
czył
a.
Teraz przeciwstawmy to ogromnemu zainteresowaniu, jakie Joe Kennedy okazywał
życiu swoich dzieci. Pomijając wady Kennedy'e-go, trzeba przyznać,ż
e jego lojalnoś
ćwobec
dzieci był
a absolutna. „Mój business to moja rodzina, a moja rodzina to mój business" -
wyznał
. John F. Kennedy powiedziałkiedyśdo jednego ze swych przyjaciółtak: „Wiesz,
kiedy na pierwszym roku próbował
em siędostaćdo druż
yny pł
ywackiej, mój ojciec zawsze
byłprzy mnie. Zawsze byłprzy mnie! I tak samo postę
powałwobec wszystkich swoich
dzieci".
Ojciec, który zachę
ca dzieci, by dą
żył
y do jak najwię
kszej liczby celów, i który w ten
sposób doł
ą
czają
c do nich „wskakuje na ich wóz", na pewno wprowadzi w ich ż
yciu wielkie
zmiany.
ZACHĘCAĆDO ZMIAN
W niniejszej ksią
ż
ce omawiamy jedno z niezwykle ryzykownych przedsię
wzię
ć: jak
pomagaćludziom zmieniaćwł
asnąosobowoś
ć
. Gdy wkraczamy w czyjeśż
ycie z zamiarem
dokonywania zmian, ludzie robiąsiępodejrzliwi, ponieważobawiająsięz naszej strony
postawy wyż
szoś
ci. Stająsięzdecydowanie oporni wobec „ulepsza-czy", którzy gł
oszą
, ż
e
wiedzą
, jak należ
y pokierowaćich dzieć
mi lub pracownikami.
Druga skrajnoś
ćto zupeł
ny brak zainteresowania: nikogo nie trzeba zmieniać
, należ
y
nauczyćsię„akceptacji". Wielu psychote-rapeutów twierdzi, ż
e nie chcązmieniaćswoich
pacjentów, starająsięich nie osą
dzać
, nie kierująnimi i zawsze sądla nich pobł
aż
liwi. Ale
tak wcale nie jest, bo podczas rozmów z kolegami po fachu rozprawiająo tym, ż
e pacjenci
potrzebujązmian. Denerwująsięna czł
owieka, który nie chce przestaćpić
, na kobietę
, która
źle traktuje dzieci, na męż
a, który psychicznie drę
czy ż
onę
.
WYWIERAĆWPŁYW BEZ ONIEŚMIELANIA
Wię
kszoś
ćz nas chce zmieniaćtakich ludzi. Tylko jak motywowaćdo zmian, nie
manipulują
c i nie tyranizują
c? Jak pomagaći inspirować
, nie ograniczają
c cudzej wolnoś
ci?
To nie sął
atwe pytania i bę
dziemy jeszcze do nich wracać
. Teraz jednak przedstawiępewien
prosty model, wynik mojej praktyki psychoterapeutycznej.
Gdybym próbowałokreś
lić
, jak każ
dy nowy pacjent musi sięzmienić
, by odnaleź
ć
szczę
ś
cie, sam zał
amał
bym siępsychicznie, bo przecieżw ten sposób podejmował
bym się
roli Boga. Wobec tego moje cele sąo wiele skromniejsze. Uważ
am sięza specjalistęod
wyjaś
niania i kiedy pacjent decyduje się na leczenie, przejmuje na siebie czę
ś
ć
odpowiedzialnoś
ci za terapię
. Podczas pierwszych sesji zadajętego rodzaju pytania:
* Jak chce siępan zmienić
?
* Co moż
e pana uszczę
ś
liwić
?
* W jaki sposób chce pan zmienićswoje zachowanie?
Innymi sł
owy, proszęo nakreś
lenie celu naszej wspólnej pracy. Kiedy zaśgo
zrozumiem, w miaręmoich moż
liwoś
ci pomagam go osią
gną
ć
. Oczywiś
cie pacjent moż
e
przedstawićcele, do których osią
gnię
cia zgodnie z sumieniem nie chciał
bym przykł
adaćrę
ki.
Ale to na szczę
ś
cie nigdy mi sięnie przytrafił
o. Czasami ludzie potrzebująnaszej pomocy, by
poznaćwł
asne wewnę
trzne potrzeby i okreś
lić
, czego w ż
yciu naprawdęchcą
. Bywa, ż
e gdy
jużzacznąte cele precyzować
, okazująsięone bardzo podobne do tych, które sam bym im
zasugerował
. Wtedy cieszęsię
, ż
e zachował
em milczenie. Nasze kontakty znajdująsięjuż
wówczas na innej pł
aszczyź
nie porozumienia. Nie wystę
pujęw nich jako „ulepszacz", ale
jako osoba niosą
ca pomoc w ich wł
asnym przedsię
wzię
ciu samodoskonalenia. W ten sposób
to ja wskakujęna wóz pacjenta.
Oczywiś
cie managerowie i nauczyciele nie majątyle swobody, nie mogątak jak
psychoterapeuta pozwolićna okreś
lanie wł
asnych planów. Jeś
li pracownicy lub uczniowie
mająinne cele, mówi sięim, ż
e musząsiępodporzą
dkować
.
Kiedy poczujemy pokusę tak zdecydowanej reakcji, pamię
tajmy o technice
stosowanej przez Paula „Niedź
wiedzia" Bryanta, trenera, który ze swojądruż
ynąwygrał323
mecze footballu amerykań
skiego - wię
cej niżktokolwiek inny w historii. Poza tym sportem
nie ma takiej dziedziny, moż
e z wyją
tkiem wojska, w której cał
kowicie rezygnuje sięz
wł
asnych celów. Tu bowiem trener okreś
la zadania, a druż
yna maje realizować
. Tylko ż
e na
począ
tku każ
dego sezonu Bryant kazałzawodnikom spisaćosobiste cele na dany rok i
dopiero po zapoznaniu sięz nimi ustalałcele dla cał
ej druż
yny. W ten sposób przekazywał
nastę
pują
cąwiadomoś
ć
:
1) troszczęsięo was i o to, czego wy chcecie;
2) powinniś
cie myś
lećz wyprzedzeniem;
3) tworzymy druż
ynę
, w której, jak mam nadzieję
, każ
dy bę
dzie mógłdą
żyćdo
wł
asnych celów, a ja ze swej strony postaram się
, ż
eby każ
dy z was mógł
swój cel osią
gną
ć.
Jednym z powodów cią
gł
ych sporów mię
dzy rodzicami i dzieć
mi jest fakt, ż
e rodzice
majązupeł
nie inne cele niżdzieci. W tym miejscu zawsze bę
dzie istniałkonflikt pokoleń
.
Niestety, niektórzy rodzice powię
kszająjeszcze ten problem, nie umieją
c robićtego, co robił
Bryant - nie dbająo to, by poznaćmarzenia swoich dzieci. Gdyby spytali, moż
e znaleź
liby
coś
, do czego moż
na dą
żyćwspólnie.
Czy rodzice rzeczywiś
cie mogązachę
caćdo niezależ
noś
ci? „Jak najbardziej" -
powiada Ruth Stafford Peale, autorka róż
nych ksią
ż
ek o sztuce motywacji:
Sekret polega na tym: staraj sięodnaleź
ćwrodzone zdolnoś
ci i talenty dziecka, a
potem delikatnie kieruj lub popychaj je w tym kierunku. Ojcu, który byt ś
wietnym
sportowcem, trudno zrozumiećsyna, który bardziej woli graćw szachy niżw pił
kę
. Ale to
szachy, a nie pitka, sątym, czego chł
opiec potrzebuje, jeś
li ma nabieraćpewnoś
ci siebie. Jeś
li
jedno bę
dzie umiałrobićdobrze, uwierzy, ż
e z czymśinnym teżsobie poradzi.
Nie chcę
, ż
eby w tym miejscu ź
le mnie zrozumiano. Nie twierdzę
, ż
e przywódca ma
byćsł
aby, ż
e ma pozwalaćinnym na ustalanie celów dla cał
ej grupy, bo to doprowadził
oby
do nieskutecznej dział
alnoś
ci cał
ej organizacji. Ludzie chcąmiećsilnych przywódców, którzy
wytyczająjasne cele. Bryant jest tego dobrym przykł
adem. Ale najlepsi trenerzy i najlepsi
szefowie firm zachę
cająswych podwł
adnych do prezentowania i realizowania wł
asnych
celów i zawsze starająsiępomagaćw osią
ganiu tego, czego chcątamci.
ZASADA ZGODNOŚCI
Byćmoż
e Biyant kazałswoim zawodnikom spisywaćna papierze ich prywatne cele z
jeszcze innego powodu: kiedy czł
owiek poś
wię
ca sięrealizacji jakiegoścelu, zaczynają
funkcjonowaćpewne wpł
ywy psychologiczne, dzię
ki którym szansa realizaq'i jest o wiele
wię
ksza. Gł
ęboko w nas tkwi obsesyjne wrę
cz pragnienie, ż
eby byći prezentowaćsięjako
osoba postę
pują
ca zgodnie z tym, czego jużdokonaliś
my. W każ
dej grupie ubolewa sięnad
niekonsekwencją
, a konsekwencjęsięceni. To sprawdza sięwszę
dzie, począ
wszy od
wię
ź
niów, a skoń
czywszy na grupach religijnych. Każ
dy czł
owiek, który zmienia swoje
opinie pod wpł
ywem innych, jest uważ
any za osobęniezdecydowaną
, roztrzepaną
, o sł
abej
woli.
Dr Leon Festinger, pionier w dziedzinie nazywanej teoriądysharmo-nii kognitywnej,
powiada, ż
e dysharmonia wewnę
trzna ma te same zdolnoś
ci pobudzania co gł
ód lub
frustracja. Dlatego kiedy jużraz dokonamy wyboru lub osią
gniemy jakieśstanowisko, gotowi
jesteś
my pokonywaćnieprawdopodobne przeszkody, by tylko postę
powaćzgodnie z tym
stanowiskiem. Tak samo radykalnie zmienimy sposób myś
lenia, ż
eby byłzgodny z
podejmowanymi dział
aniami. Weź
my na przykł
ad mę
ż
czyznęwiernego ż
onie w sferze
seksualnej. Taki czł
owiek na ogółzachowuje silne przekonania co do wiernoś
ci mał
ż
eń
skiej
w ogóle. Moż
na by powiedzieć
: „Oczywiś
cie, oto powód jego wiernoś
ci - jest wierny, bo ma
takie przekonania". Ale nie zawsze. Zwróć
my uwagę
, co sięstanie, gdy zacznie oszukiwać
żonę- na wszelkie moż
liwe sposoby bę
dzie usprawiedliwiał
swoje postę
powanie i drastycznie
zmieni przekonania. Moż
na zatem stwierdzić
, ż
e czę
sto postawa czł
owieka jest wynikiem
zachowania, a nie jego przyczyną
.
Socjologowie Jonathan Freedman i Scott Fraser ogł
osili wyniki zaskakują
cego
eksperymentu. Pewien naukowiec, udają
c ochotnika biorą
cego udziałw pracach na osiedlu,
chodziłw pewnym mieś
cie w Kalifornii od drzwi do drzwi i zwracałsiędo wł
aś
cicieli
domów z proś
bą
. Prosiłmianowicie, ż
eby pozwolili postawićna swoim trawniku duż
ątablicę
z napisem „Jedźostroż
nie". Olbrzymia wię
kszoś
ć(83%) odmówił
a. Póź
niej wobec podobnej
grupy ludzi zastosowano odmiennątaktykęi poł
owa wyraził
a zgodę
.
Dwa tygodnie wcześ
niej mieszkań
cy postanowili coś zrobić
, ż
eby zwię
kszyć
bezpieczeń
stwo kierowców. Inny ochotnik chodziłod jednych do drugich i pytał
, czy na
trawniku moż
e ustawićniewielkątabliczkę(trzy na trzy cale) z napisem „Bą
dźbezpiecznym
kierowcą
". Sprawa był
a bł
aha, wię
c zgodziłsięna niąprawie każ
dy mieszkaniec. Ale
rezultaty tej wł
aś
nie zgody był
y ogromne, bo kiedy przyszedłinny ochotnik i poprosiło
ustawienie duż
o wię
kszej tablicy, wię
kszoś
ćznowu sięzgodził
a.
ZMIANA SPOSTRZEGANIU SAMEGO SIEBIE
Jak to wytł
umaczyć
? Problem moż
na czę
ś
ciowo zrozumiećzastanawiają
c sięnad
znaczeniem obrazu wł
asnej osoby. Za pierwszym razem ludzie zaczę
li patrzećna siebie
samych nieco inaczej. Obserwowali wł
asne zachowanie tak, jak by to robiłktośinny, i
stwierdzili, ż
e zależ
y im na bezpieczeń
stwie, ż
e dla takiej sprawy gotowi sąwspół
dział
ać
.
Wydał
o im sięto zgodne z wł
asnąpostawą
, wię
c potem zaaprobowali propozycjęustawienia
duż
ej tablicy. To samo dzieje sięz ludź
mi, którzy swoje przekonania lub plan zaczynają
realizowaćpublicznie: szybko kierująogromnąiloś
ćenergii na dział
ania prowadzą
ce do
osią
gnię
cia swoich zał
oż
eń
.
Obecnie coraz wyraź
niej widać
, dlaczego skutecznie dział
ają
ce grupy wyznaniowe
wymagają od swoich czł
onków publicznego potwierdzania wiary i dlaczego dobrzy
inspiratorzy robiąwszystko, co tylko moż
na, ż
eby drugi czł
owiek wyraź
nie okreś
liłswoje
cele. Instruktor handlowy Tom Hopkins powiada, ż
e najlepszy sposób przekonania drugiego
czł
owieka do czegoś
, co dla nas ma wartoś
ć
, nie polega na wpychaniu mu swoich racji na sił
ę
czy mówieniu, ż
e jest gł
upi, skoro nie uznaje tego. „Zawodowy sprzedawca wykorzystuje
innąmetodę- mówi Hopkins. - Metodęprostąi skuteczną
. Oto ona: Gdy ja cośmówię
, im
wolno wą
tpić
; gdy mówiąoni - to na pewno jest prawda".
W tej dziedzinie należ
y unikaćpewnych niebezpiecznych stref. Moż
e siębowiem
zdarzyć
, ż
e zasada zgodnoś
ci
(zgadzanie
się a priori
na posł
uszeń
stwo) bę
dzie
wykorzystywana do manipulowania ludź
mi tak, by robili rzeczy sprzeczne z ich wł
asnym
interesem. Pozbawieni skrupuł
ów handlowcy lub demagodzy tacy jak Jim Jones,
odpowiedzialny za samobójcząś
mierćponad 900 osób w Gujanie, potrafiąprzekonać
czł
owieka, ż
eby wedł
ug zasady zgodnoś
ci prowadziłswoje sprawy domowe. Najpierw
zdobywająod kogośpewne zobowią
zanie. Póź
niej zwracająsięz proś
bąo podję
cie coraz
innych wymagań
, a wszystko w imięzasady zgodnoś
ci. W pewnym stopniu trzeba pozwalać
ludziom zmieniaćpoglą
dy i kwestie sporne ustalaćna zasadzie: „Mogęsięna to zgodzićtylko
czę
ś
ciowo".
NIEBEZPIECZNY SPOSÓB WIDZENIA SAMEGO SIEBIE
Jest jeszcze coś
, co uzasadnia ostroż
noś
ć.Otóżzgoda, by ludzie publiczne omawiali
negatywne aspekty swojej osobowoś
ci, moż
e miećniebezpieczne skutki. Kiedy mę
żczyzna
mówi: „Nigdy sięnie wś
ciekam, zawsze zachowujęspokój" albo gdy dziewczyna myś
li:
„Jestem beznadziejna z matematyki", trzeba unikaćsytuacji, w których tego rodzaju
twierdzenia moż
na wypowiadaćkategorycznie. Jeś
li pozwolisz uczennicy przed cał
ąklasą
oznajmić
, ż
e jest beznadziejna z matematyki, moż
esz uczynićjej wielkąkrzywdę
, ponieważ
ona bę
dzie sięstarał
a udowodnićsobie, ż
e miał
a rację
. A mę
żczyzna, który uważa sięza
czł
owieka mś
ciwego, tym bardziej bę
dzie dostosowywałswoje postę
powanie do tego wzorca,
im czę
ś
ciej bę
dzie powtarzałtaki opis wł
asnej osoby.
A. W. Combs napisałzdanie, które wszyscy rodzice i szefowie powinni przykleićdo
lustra w ł
azience, ż
eby każ
dego ranka, zanim rusząw ś
wiat, mogli je przeczytać
. Brzmi ono
nastę
pują
co: „Podtrzymywanie i wzmacnianie obrazu wł
asnej osoby stanowi motywacjędla
wszelkiego dział
ania". Jeś
li dzieci przy ś
niadaniu lub pracownicy, z którymi sięwitamy,
przychodzą
c do pracy, mająnegatywne zdanie o wł
asnej osobie, póź
niej bę
dąpostę
pować
zgodnie z tym obrazem. Czeka nas zatem zadanie o wiele trudniejsze niżzmiana zachowania
zewnę
trznego - musimy dotrzećdo obrazu wł
asnej osoby.
Wyją
tkowo czę
sto nastolatki mająo sobie bardzo zł
e zdanie. Pediatra i psycholog w
jednej osobie James Dobson pisze tak:
Zaobserwował
em, ż
e ogromna wię
kszoś
ćluda, w wieku od dwunastu do dwudziestu
lat jest gorzko rozczarowana tym, kim sąi co sobąreprezentują
. W ś
wiecie, w którym
obdarza sięczciąsupergwiazdy i róż
ne cudowne postacie, tacy mł
odzi ludzie spoglą
dająw
lustro, szukają
c choć
by ś
ladu podobnej wspaniał
oś
ci, a znajdująwył
ą
cznie objawy trą
dziku.
Negatywne widzenie wł
asnej osoby należ
y traktować z przymruż
eniem oka i
jednocześ
nie potwierdzaćwszystko, co pozytywne. Kiedy uczniowie uważ
ają
, ż
e sąsł
abi z
matematyki, byćmoż
e chcątylko powiedzieć
, ż
e ź
le im poszł
o na ostatniej klasówce.
Naszym zadaniem jest przekonanie ich, ż
e sąbardziej uzdolnieni, niżim sięzdaje. Jak pisze
S. I. Hayakawa, stwierdzenia „trzy razy mi sięnie udał
o" i Jestem przegrany" róż
niąsięod
siebie zasadniczo.
PRECYZJA WYPOWIEDZI
Ludzie powinni nie tylko publicznie ogł
aszaćswoje cele i marzenia. Powinni bardzo
precyzyjnie mówićo tym, czego chcą
. Razem z dr. Neilem Clarkiem Warrenem przez kilka
lat prowadził
em seminaria na temat: „Poczucie wł
asnej godnoś
ci i odkrywanie radoś
ci".
Prosiliś
my uczestników, ż
eby przez dwadzieś
cia minut wypowiadali sięna piś
mie na temat:
„Gdyby pienią
dze nie stanowił
y problemu i mógł
byśdowolnie uł
oż
yćsobie ż
ycie, to jakby
ono wyglą
dał
o?" Odpowiedzi byty niejasne, bł
ę
dnie sformuł
owane. To zrozumiał
e, ż
e wiele z
tych osób nigdy nie miał
o moż
liwoś
ci swobodnego i konkretnego snucia marzeń
, dlatego też
osią
gnę
li niewiele konkretnego szczę
ś
cia.
„Lepiej ż
ebyświedział
, czego chcesz, bo prawdopodobnie bę
dziesz to miał
" - powiada
znany satyryk DańGreenburg. I rzeczywiś
cie -istnieje prawie cudowny sposób, dzię
ki
któremu sukces w ż
yciu zależ
y od umieję
tnoś
ci wytyczania sobie wielkich i bardzo
konkretnych celów.
Legendarny przemysł
owiec Henry Kaiser, poproszony o to, ż
eby zdradziłtajemnicę
swego sukcesu, powiedziałtak: „Zdecyduj się
, czego najbardziej w ż
yciu chcesz, a potem
zapisz sobie swoje cele i zaplanuj sposób ich realizacji".
Im dł
uż
ej udzielam ludziom porad, tym bardziej sobie uś
wiadamiam, ż
e w tej kwestii
wię
kszoś
ćz nich bardzo róż
ni sięod Kaisera. Ludzie dająsięunosićprą
dowi, pozwalają
, by o
ich losie decydował
y okolicznoś
ci. Podobnie jak jeden z bohaterów Dickensa pan Micaw-ber,
zawsze mająnadzieję
, ż
e cośsięzdarzy, a tymczasem dobre rzeczy rzadko się„zdarzają
" tak
po prostu.
W nakreś
laniu wł
asnych celów tkwi wielka sił
a. Rozmawiał
em z czł
owiekiem
zajmują
cym sięhandlem nieruchomoś
ciami, który dawniej zarabiałprzecię
tnie okoł
o 40 000
dolarów rocznie. Pewnego roku jego dochód podskoczyłgwał
townie do 95 000. Spytał
em,
jak to sięstał
o. „To proste - odparł
. - Moja ż
ona poważ
nie sięrozchorował
a i wię
kszączę
ś
ć
roku spę
dził
a w szpitalu. Ja dokł
adnie obliczył
em, ile pienię
dzy muszęzarobić
, ż
eby
zabezpieczyćjej opiekęlekarską
. I udał
o się
, prawie co do grosza". Gdy stawiamy przed sobą
okreś
lony cel i dokł
adnie nakreś
lamy sposób dojś
cia do niego, moż
emy liczyćna niezwykł
e
przeobraż
enie.
POTĘGA MARZEŃ
Pewien ojciec mówi tak: „Rodzice nigdy nie rozmawiali ze mną o college'u.
Wł
aś
ciwie nigdy nie rozmawiali ze mnąo przyszł
oś
ci. Miał
em wraż
enie, ż
e potrafiąż
yć
wył
ącznie teraź
niejszoś
cią
. Moja córka ma dopiero trzynaś
cie lat, ale zawsze dyskutujemy o
tym, do jakiej szkoł
y chciał
aby chodzići w czym chciał
aby sięspecjalizować
. Dobrze wiem,
że nie mogęjej do niczego zmuszać, ale to nie ma znaczenia. Waż
ne jest, ż
e razem się
bawimy marzą
c o przyszł
oś
ci".
Szczę
ś
liwe dziecko, którego ojciec myś
li o przyszł
oś
ci i zupeł
nie bez manipulacji
zachę
ca je do marzeń
! Łatwo zniszczyćludzkie marzenia, mówią
c drugiemu czł
owiekowi, ż
e
żyje iluzją
. I tylko wyją
tkowi ludzie wiedzą
, jakąwartoś
ćma snucie wielkich planów i dumne
noszenie gł
owy.
Dobry przywódca jest wię
cej niżoptymistą(chociażprawie zawsze odznacza się
pozytywnym
myś
leniem).
Dobry
przywódca
jest
również futurystą
:
uwielbia ż
yć
przyszł
oś
cią
, ś
ni o przyszł
oś
ci, rozmawia o przyszł
oś
ci, a ponadto otaczają
cych go ludzi
namawia, ż
eby robili to samo.
ZARZĄDZANIE POPRZEZ ZACHĘTY
Scudder N. Parker powiedziałkiedyśtak: „Ludzie sięzmieniająi robiąto, do czego
sięich zachę
ca, a nie to, co im siękaż
e". Oto jedna z podstawowych ludzkich potrzeb -
potrzeba zachę
ty ze strony drugiego czł
owieka i podniety do parcia naprzód.
Jeden z moich pacjentów, który jest obecnie sł
ynnym chirurgiem, twierdzi, ż
e wierzy
w „zarzą
dzanie poprzez zachę
ty" i wyjaś
nia swojąopinięw nastę
pują
cy sposób:
Gdy chodził
em do szkoł
y ś
redniej, zaję
cia na pł
ywalni prowadził
trener, którego ż
ywo
pamię
tam. On zawsze na nas krzyczał
, ale nie robiłtego, ż
eby nas karcić
. Woł
ał
mniej wię
cej
tak: „No, Johnson, przyspiesz! Szybciej .'Potrafisz to zrobić
!", a ja wł
aś
nie tego
potrzebował
em. Wydaje mi się
, ż
e tamtemu trenerowi zawdzię
czam moje sukcesy, ponieważ
gdy stojęprzy stole operacyjnym, cią
gle sł
yszęjego gł
os. Dlatego sam podobnie zachę
cam
podległ
ych mi ludzi. Moż
e i jestem trudny w poż
yciu, moż
e wiele od nich oczekuję
, ale
przede wszystkim woł
am do nich: „Dalej, potrafisz to zrobić
!"
SIŁA POWOŁANIA
W roku 1875 w Górnej Alzacji urodziłsięchorowity chł
opiec. W szkole byłsł
abym
uczniem, wolno czytałi pisał
. Jednak z wiekiem zaczą
łwytyczaćsobie coraz trudniejsze cele,
jak choć
by naukęhebrajskiego. W dziedzinie muzyki okazałsięcudownym dzieckiem.
Zaczą
łgraćna organach w wieku oś
miu lat, gdy jużdosię
gałnogami do"pedał
ów, a kiedy
miałlat dziewię
ć
, zastą
pił
w koś
ciele zawodowego organistę
.
Czł
owiekiem tym byłAlbert Schweitzer i każ
dy wie, ż
e jużna począ
tku dorosł
ego
życia uprawiałrównolegle kilka zawodów. Na uniwersytecie w Strasbourgu uzyskałpierwszy
stopieńdoktora w dziedzinie filozofii, potem zdobyłdoktoraty z teologii i teorii muzyki.
Zanim skoń
czyłtrzydzieś
ci lat, robiłwspaniał
ąkarieręjako organista koncertowy i
autor wielu ksią
żek. Później jednak przerwałnagle karieręakademicką
, by zaczą
ćstudiować
medycynęi resztęż
ycia spę
dzićjako misjonarz. Stał
o sięto wtedy, gdy cał
kiem przypadkowo
przeczytałartykuło Kongo. Napisano w nim tak: „Podczas gdy my wygł
aszamy ludziom
kazania, oni cierpiąi umierająna naszych oczach na skutek chorób".
Schweitzer zrozumiałswoje powoł
anie i zaczą
łmyś
lećo wyjeź
dzie do Afryki.
Przyjaciele protestowali mówią
c, ż
e skoro mieszkań
cy Afryki potrzebująpomocy, niech
lepiej Schweitzer zajmie sięgromadzeniem potrzebnych funduszy, bo z cał
ąpewnoś
ciąnie
został
powoł
any do obmywania trę
dowatych wł
asnymi rę
kami.
Zawsze znajdzie sięktoś
, kto bę
dzie nas przekonywałdo racjonalnego podejś
cia do
życia, czł
owiek, który czuje potrzebęspł
aszczenia naszych marzeńi czynienia naszego ż
ycia
uboż
szym. Ale na szczę
ś
cie, znajdzie siękilku takich, którzy bę
dąpodsycaćnasze ideał
y i
przył
ą
cząsiędo realizacji naszych celów.
Gdy Schweitzer zakochałsięw Helenie Bresslau, córce ż
ydowskiego historyka,
powiedziałzwyczajnie: „Studiuję
, ż
eby zostaćlekarzem Murzynów w Afryce. Czy chcesz
spę
dzić resztę swego ż
ycia ze mną w... dż
ungli?" A ona odpowiedział
a: „Zostanę
pielę
gniarką
, wię
c jak wtedy bę
dziesz mógł
wyjechaćbeze mnie?"
W Wielki Pią
tek roku 1913 oboje wyruszyli do Francuskiej Afryki Równikowej.
Schweitzer pracowałtam przez ponad pię
ć
dziesią
t lat. W koń
cu zostałlaureatem Nagrody
Nobla i legendą
.
Czasami trudno nam bę
dzie dostosować kierunek naszego ż
ycia do celów
otaczają
cych nas ludzi tak jak to uczynił
a Helen Schweitzer. Bywa, ż
e nasze plany bę
dąsię
róż
nićod ich planów. Zasada pozostaje jednak niezmienna:
Jeś
li ktośzdąż
a tam gdzie ty
- doł
ącz do niego
Przykł
ad jest szkoł
ądla wszystkich ludzi; w ż
adnej innej nie bę
dąchcieli sięuczyć
.
Edmund Burkę
POTĘGA OPOWIEŚCI O SUKCESIE
Jakiśczas temu bratem udziałw pewnej konferencji w Atlancie i zabierał
em gł
os z tej
samej mównicy co Lee lacocca, prezes rady nadzorczej firmy Chrysler Corporation. W
przemyś
le samochodowym panowałzastój i nikt nie miałpewnoś
ci, czy Chrysler przeż
yje.
Przemówienie prezesa był
o zatytuł
owane „Wię
c są
dzicie, ż
e to wy macie kł
opoty!" lacocca
mówiłprzez godzinę
, a jego sł
owa był
y porywają
ce. Chociażczę
sto przerywano mu
oklaskami,
opowiedział
,
jak
Chrysler
Corp.
zmniejszył liczbę pracowników
administracyjnych z 40 000 do 20 000, a mimo to fabryka produkował
a wię
cej samochodów
niżkiedykolwiek wcześ
niej. Firma znowu zaczę
ł
a przynosićniewielkie zyski. Był
a to
opowieś
ćo przejś
ciu" drogi od ż
ebraka do milionera na skalęprzemysł
ową
.
Wrócił
em do hotelu dziwnie poruszony. Mój zawód w ż
aden sposób nie ł
ą
czy sięz
produkcjąprzemysł
ową
. lacocca jest szefem wielkiej fabryki samochodów z Detroit, a ja
psychoterapeutąi autorem ksią
ż
ek z Los Angeles. A jednak dzię
ki jego opowieś
ci o sukcesie
wzią
ł
em siędo pracy z nowym zapał
em i oddaniem.
Tam w Atlancie zadział
ał
a waż
na zasada psychologiczna: opowieś
ćo sukcesie może
wspaniale inspirować
. Zatem szósta zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze
brzmi:
WYKORZYSTUJ WZORCE, BY ZACHĘCAĆDO SUKCESU
Dobry gawę
dziarz potrafi na ogółwspaniale przekonywać
, ponieważwie, ż
e wię
kszy
wpł
yw wywiera konkretny przykł
ad niżzasady ogólne. Morton Hunt mówi, ż
e kiedyślekarz
zapisałmu lekarstwo. Zapylał
, czy nie jest niebezpieczne. Wtedy lekarz wyjaś
niłkrótko, a
ostatecznie przekonał
Hunta mówią
c: „Sam je zaż
ywam".
David J. Moine, psycholog prowadzą
cy wł
asnąfirmęw Redondo Beach w stanie
Kalifornia, wykazał
, ż
e dobry handlowiec wykorzystuje przykł
ady, ż
eby przekonać
potencjalnego klienta o sł
usznoś
ci wyboru. Gdy patrzęna nowy samochód i dealer opowiada
o kilku klientach, którzy kupili ten sam model, to jużsam ten fakt powię
ksza zainteresowanie
wozem.
Przykł
ad innych ludzi przekonuje, ponieważprzemawia bardziej do serca niżdo
umysł
u. Potrafi rozbudzićuczucia i wywoł
aćzmianępostawy, przemawia bardziej do
podś
wiadomoś
ci niż do ś
wiadomoś
ci. Politolog James MacGregor Burns w ksią
żce
Leadership (Przywództwo), za którąotrzymałnagrodęPulitzera, komentuje niezwykł
ąsił
ę
przewodniczą
cego Mao Tse-tunga, którego prawdziwy geniusz polegałna „rozumieniu uczuć
innych ludzi". A najlepiej przemawiaćdo uczuć
, opowiadają
c o ludziach, ich walce,
konfliktach i ostatecznych zwycię
stwach.
Biblia jest księ
gąrozniecają
cąuczucia po czę
ś
ci dlatego, ż
e peł
na jest dramatów
ludzkiego ż
ycia. W znacznej mierze jest to zbiór biografii ludzi z krwi i koś
ci, a zawarte w
niej doktryny sąskutecznie przekazywane wł
aś
nie w formie tych trzymają
cych w napię
ciu
opisów. Współ
czesne dziennikarstwo równieżstosuje takie podejś
cie. „Reader's Digest",
„People", „Guideposts", a nawet sł
ynny „The New Yorker" - wszystkie te pisma odwoł
ująsię
do tego samego ludzkiego instynktu: chcemy wiedziećo ż
yciu innych ludzi.
BOHATER LEGENDARNY
Wię
kszoś
ćruchów i organizacji rozkwita najlepiej, gdy ma w swoim gronie jaką
ś
silnąosobowoś
ć
, która ucieleś
nia pewne zasady i od której inni te zasady przejmują
. Ludzie
tacy jak Thomas Watson z IBM, A. P. Giannini z Bank of America, Mary Kay Ash z Mary
Kay Cosmetics czy Ken Olsen z DEC - wszyscy oni mająw sobie cośmitycznego. Wedł
ug
specjalistów od zarzą
dzania legendy te sąbardzo waż
ne, ponieważstanowiąo wspólnych
wartoś
ciach i kulturze danej firmy.
Znakomitym przykł
adem moż
e tu byćCharles Steinmetz z firmy General Electric.
Ten chromy emigrant z Austrii przyjechał
do Ameryki jako mł
ody czł
owiek i znalazł
pracęw
laboratorium Thomasa Edisona. I to on stoi za wieloma wynalazkami, z których GE i inne
firmy korzystajądo dzisiaj. Ale Steinmetza szanuje sięjeszcze z innych powodów. Gdy do
firmy doł
ączali mł
odzi inż
ynierowie, zapraszałich do siebie do domu na weekend, ż
eby się
dowiedzieć
, jacy są
. Raz nawet jednego z inż
ynierów adoptowałi sprowadziłcał
ąjego
rodzinę
.
Opowieś
ci o takich wydarzeniach, przekazywane nieformalną
, ale skutecznąsiecią
ł
ą
cznoś
ci, pomagał
y uwieczniaćfilozofięGeneral Electric, filozofięprawego traktowania
wszystkich pracowników. Ponadto dzię
ki takim przywódcom ludzie się
gająpo doskonał
oś
ć
.
Pewnego razu obok laboratorium, w którym Steinmetz prowadził niegdyś swoje
eksperymenty, przejeż
dż
ałpewien konsultant firmy GE. „Czasami mam wraż
enie, ż
e widzę
palą
ce sięś
wiatł
a i pracują
cego Steinmetza" - powiedziałkierowca. Dla tego czł
owieka, jak i
dla wielu innych pracowników, którzy nie znali Steinmetza osobiś
cie, czł
owiek ten
pozostawałź
ródł
em niezwykł
ego wpł
ywu i przypomnieniem wynalazków, które stanowią
wartoś
ći dumęwspólnej kultury General Electric.
W ten sam sposób tworząsiękultury szkolne. Trenerzy wiedzą
, ż
e sąw stanie
utrzymaćdruż
ynęw dobrej formie dzię
ki opowieś
ciom o jakimśdawnym, legendarnym
szkolnym
sportowcu.
Nauczyciele
też mogliby
wykorzystywać podobne
biografie.
Opowiadanie o wspaniał
ych absolwentach z dawnych lat, a nawet zapraszanie ich na zaję
cia
moż
e byćznakomitym sposobem motywowania uczniów. Moż
liwe, ż
e studenci lepiej by się
uczyli, gdyby od czasu do czasu odkł
adali podrę
czniki na bok i rozmawiali o takich
postaciach jak Lincoln lub Maria Curie.
W rodzinie moż
na wywieraćwpł
yw na mł
ode pokolenie dzię
ki ś
ladom zachowanym
po poprzednich generacjach. W cią
gu trzydziestu ostatnich lat ż
ycia moja babka poś
wię
cał
a
wiele energii na spisywanie opowieś
ci o swoim ojcu, myś
liwym polują
cym na bizony -
Franku J. Brownie. Co wię
cej, wydał
a drukiem dwie ksią
żki, gł
ównie na poż
ytek tuzinów
swoich krewnych i wnuków. Niektórzy z nas uważ
ali, ż
e ma ona niezdrowąobsesjęna
punkcie tych wyczynów, ale teraz rozumiem, jak bardzo ż
ycie jej ojca i jego ideał
y wpł
ynę
ł
y
na mój sposób myś
lenia. Czasami wracam do tych ksią
żek, żeby lepiej zrozumieć
, kim jestem
i nabieram coraz wię
cej przekonania, ż
e muszękontynuowaćtętradycję
.
Harry'ego Trumana poproszono kiedyś
, ż
eby wyjaś
niłswoje sukcesy w polityce.
Wskazałna portrety swoich przodków i powiedział
poważ
nie: „Pochodzęz dobrej linii i mam
do czego równać
". Jest cośuszlachetniają
cego w moż
liwoś
ci się
gania do silnych korzeni i
uś
wiadamiania rodzinie, ż
e realizuje siępewne nie speł
nione marzenia z przeszł
oś
ci.
BOHATER WSPÓŁCZESNY
Oprócz bohatera legendarnego moż
na wykorzystywaćjeszcze inny przykł
ad. Dobry
inspirator stosuje w pracy z grupąrównieżwzorce współ
czesne, bo jest to jeden z
najskuteczniejszych sposobów ukazywania pracownikom, czego szef od nich oczekuje.
Powiedzmy tylko, ż
e firma Procter & Gamble spodziewa sięostrej konkurencji na
rynku i jej szef handlowy decyduje sięenergiczniej podejś
ćdo sprzedaż
y. Mógł
by rozesł
ać
okólnik albo podczas narady wygł
osićstosowne przemówienie. Ale w firmie Procter &
Gamble wszyscy wiedzą
, ż
e skuteczniejszy jest przykł
ad. Wystarczy znaleź
ćhandlowca,
który jużrobi dokł
adnie to, co powinnfrobićwszyscy, wezwaćgo, poklepaćpo plecach i w
gazecie ogł
osićhandlowcem miesią
ca. Przesł
anie bę
dzie oczywiste - „Naś
ladujcie go!" - i
dotrze do zainteresowanych skuteczniej i bardziej zrozumiale niżnajlepszy firmowy okólnik.
Przywoł
ują
c z pamię
ci rozmowy prowadzone przy kolacji w czasach mojej mł
odoś
ci,
widzę
, ż
e ojciec potrafiłzachę
caćswoich synów opowieś
ciami o bohaterach. Byłto czł
owiek
rozważ
ny o ł
agodnym gł
osie, nigdy nie robiłnam wykł
adów na temat doskonał
oś
ci i potrzeby
pilnej nauki. Ale przy stole wygł
aszałkomentarze o ludziach z naszego niewielkiego miasta,
o tych ludziach, których podziwiał
-o businessmenie, który wieczorami studiował
prawo, albo
o farmerze, który uczyłsięna kursie korespondencyjnym. Ojciec chciał
, ż
ebyś
my i my tych
ludzi zauważ
yli.
Obaj, ja i mój brat, zdobyliś
my tytuł
y doktora i teraz rozumiem, ż
e ojciec mocno
popchną
łnas do sukcesu. On zrobiłto, co czyniądobrzy managerowie i nauczyciele -
przekazał
nam dobre wartoś
ci, stawiają
c za wzór ludzi z krwi i ciał
a.
„SKORO ON MÓGŁTO ZROBIĆ, MOGĘRÓWNIEŻI JA"
Kiedy przywódca opowiada o ludziach sukcesu, nie tylko wpaja nam pewne wartoś
ci,
ale i przekonuje, ż
e skoro oni mogli cośosią
gną
ć
, nas teżna to stać
. Kiedy widzi się
osią
gnię
cia innych ludzi, zdobywa sięmotywacjędo osią
gania podobnych sukcesów.
Przez dziewię
ćlat rekord w biegu na dystansie jednej mili wahałsięw okolicach
nieco ponad cztery minuty. Jużw roku 1945 Gunder Haegg zbliż
yłsiędo tej granicy,
uzyskują
c czas 4:01:40. Wielu ludzi twierdził
o, ż
e to jużkres ludzkich moż
liwoś
ci i ż
e
bariery czterech minut nie da siępokonać
. Potem w roku 1954 Roger Bannister wpadłna
taś
męz czasem 3:59:40.1 co siępóź
niej stał
o? Gdy tylko rozwiałsięmit „nieprzekraczalnej
bariery", wielu zawodników atakował
o ją i przekraczał
o wzglę
dnie ł
atwo. Wkrótce
dwudziestu oś
miu zawodników sześ
ć
dziesią
t sześ
ćrazy pokonał
o barieręczterech minut!
Gdyby przypisaćto wył
ącznie sile współ
zawodnictwa, moż
na by nie zauważ
yć
pewnego
waż
nego
elementu
motywacji.
Otóż
współ
zawod-nictwo
istniał
o
przed
przekroczeniem tej bariery czasu. Tylko ż
e Bannister unaoczniłinnym biegaczom, ż
e tego
moż
na dokonać
. Wynik uważ
any wcześ
niej za nieosią
galny teraz znalazł
sięw zasię
gu rę
ki, a
konkretny dowód na to, ż
e sukces jest moż
liwy, zachę
ciłzawodników do wię
kszego wysił
ku.
Kiedy bierze sięudziałw konferencjach urzą
dzanych w firmie Mary Kay Cosmetics,
moż
na obserwowaćstosowanie tej zasady w praktyce. Ludzie siedzązaabsorbowani i są
inspirowani opowieś
ciami o ludziach sukcesu. Tego rodzaju technika motywacyjna jest
niezwykle prosta. Ludzie podchodządo mikrofonu i opowiadająo swoich zmaganiach i
triumfach. A myś
l przewodnia jest jedna: „Skoro my tego dokonaliś
my, wy również
moż
ecie". Pokazujązdję
cia swoich nowych domów i luksusowych samochodów i w zasadzie
mówiąo tym samym: „Zaczynaliś
my od zera. Wy moż
ecie dojś
ćdo tego samego - musicie
tylko mocno wierzyći wystarczają
co cię
ż
ko pracować
".
Terrence E. Deal i Allan A. Kennedy wyjaś
niająten cudowny fenomen w swojej
ksią
ż
ce zatytuł
owanej Corporate Cultures (Kultury zbiorowe):
Bohaterowie to postacie symboliczne, których dokonania znacznie przewyż
szają
przecię
tną
. Ci ludzie pokazują
, czę
sto w dramatyczny sposób, ż
e sukces znajduje sięw
zasię
gu ludzkich moż
liwoś
ci.
OPTYMISTA Z PIĄTEJ ALEI
Zawsze sięzastanawiał
em, dlaczego niektóre parafie dział
ająznakomicie, a inne nie,
dlaczego niektórzy duchowni inspirująludzi i napeł
niająich nadzieją
, podczas gdy inni tego
nie potrafią
.
Niektórzy intelektualiś
ci nie okazywali doś
ćzrozumienia dla takich popularyzatorów
religii jak Norman Yincent Peale, krytykują
c ich za przesadny optymizm, lekceważ
enie
tragedii i cierpienia. Ale w mojej praktyce, gdy ludzie opowiadają
, ż
e sąrozczarowani i już
trzeci raz spadająna samo dno, uś
wiadomił
em sobie, ż
e tragedii nie moż
na ignorować
. Każ
dy
chce miećtakie miejsce, do którego raz na tydzieńpójdzie i gdzie go wysł
uchają
, poradząmu
i napeł
niąnowąnadzieją
.
Gdy w zeszł
ym roku, pewnej zimnej grudniowej niedzieli znalazł
em sięw Nowym
Jorku, postanowił
em, ż
e pójdędo Marble Colle-giate Church i wysł
ucham kazania ojca
pozytywnego myś
lenia - dr. Peale'a. Na Pią
tej Alei ludzie czekali w deszczu ponad godzinę
,
żeby zdobyćmiejsce siedzące, ale nikomu to nie przeszkadzał
o. Znalazł
szy sięw ś
rodku,
zaś
piewaliś
my z zapał
em kilka starych hymnów i wysł
uchaliś
my fragmentów Biblii
czytanych przez innych duchownych. Potem, gdy nadszedłczas kazania, do pulpitu podszedł
wolno dr Peale. Miałlat osiemdziesią
t sześ
ć
, a przewodniczyłzgromadzeniu przez
pię
ć
dziesią
t jeden i to mówił
o samo za siebie. Wtedy pomyś
lał
em sobie: „Dlaczego on nie
przejdzie na emeryturę
?"
Ale gdy staną
łprzy pulpicie, wsparłsięł
okciem o blat i zaczą
łmówić,zrozumiał
em,
dlaczego parafianie nie pozwalająmu odejś
ć
. Miał
em wraż
enie, ż
e ktośprzekrę
ciłkontakt.
Peale wyprostowałsię
, oczy bł
ysnę
ł
y ż
ywiej i rozległ
o sięż
arliwe kazanie o udrę
ce i
zasadach duchowych, które pozwalająwalczyćze zwą
tpieniem. Wysł
uchaliś
my opowieś
ci o
ludziach, którzy z Boż
ąpomocąprzezwycię
ż
yli swoje wady. Gdy kazanie sięskoń
czył
o i
ludzie wylegli na ulicę
, wszyscy szli chyba raź
niejszym krokiem, bardziej wyprostowani, już
nie tak zgnę
bieni.
Póź
niej powiedział
em Peał
e'owi, jak bardzo jego kazanie mnie poruszył
o i ż
e
spodobał
a mi sięjego technika opowiadania o sukcesach przed wycią
gnię
ciem ostatecznego
wniosku. Te wszystkie komplementy Peal przyją
łskromnie mówią
c, ż
e obecnie w swoich
kazaniach jużtylko skacze z tematu na temat. Jednak po chwili przerwał
, by sięzastanowić
.
„No, cóż- powiedział- wiele razy krytykowano mnie za te pozytywne przykł
ady. Ale, co
ciekawe, od dł
uż
szego czasu nikt jużtego nie robi. A moż
e tego nie zauważ
am - dodał
,
puszczają
c oczko. - Staram sięwykorzystywaćte biografie w kazaniach, bo przecieżnigdzie
w Biblii sięnie mówi, ż
e mamy powtarzaćniepowodzenia. A najlepszym znanym mi
sposobem budzenia w ludziach nadziei jest pokazaćim, ż
e inni z podobnymi problemami
zdoł
ali przezwycię
żyćprzeciwnoś
ci".
W niniejszym rozdziale powiedzieliś
my sobie o czymświę
cej niżtylko o sposobie
modelowania. Chodzi przede wszystkim o atmosferęentuzjazmu i nadziei, a to najlepiej
pokazaćna przykł
adzie innych ludzi. David Kolb, profesor w dziedzinie zarzą
dzania na Case
Western Reserve University, podsumowuje to nastę
pują
co: „Gdy widzę
, ż
e wokółmnie ludzie
osią
gająsukcesy, sam zaczynam pragną
ćtego samego".
W nastę
pnym rozdziale powiem konkretnie, jak pomagaćludziom w przechodzeniu
od mał
ych sukcesów do wię
kszych.
•
Wykorzystuj wzorce,
by zachę
caćdo sukcesu
Dla szlachetnych umysł
ów uznanie jest podnietą.
C. C. Colton
SEKRET GROMADZENIA MAŁYCH OSIĄGNIĘĆW JEDEN WIELKI
SUKCES
Kiedy Bette Nesmith, samotna matka dziewię
cioletniego syna, pracował
a w jednym z
banków w Dallas, sprawiał
a wraż
enie osoby przecię
tnej, po której nie moż
na oczekiwać
niczego nadzwyczajnego. Był
a zadowolona ze swojej pracy sekretarki (w roku 1951 trzysta
dolarów miesię
cznie był
o bardzo dobrąpensją
), ale miał
a pewien kł
opot: jak poprawiaćbł
ę
dy
w maszynopisach. Nesmith był
a artystką
, a artyś
ci nigdy nie zdrapująbł
ędów, lecz je po
prostu zamalowują
. I Nesmith przygotował
a pł
yn do zamalowywania bł
ę
dów.
Od tej pory sekretarki w cał
ym budynku uż
ywał
y „wywabiacza". Chociażpewien
dostawca zachę
cił Bette do
produkowania
farbki,
agencje handlowe nie okazał
y
zainteresowania, a przedsię
biorstwa (wś
ród nich IBM) zwyczajnie jązbył
y. Ponieważjednak
produkt ten spodobałsię innym sekretarkom, Bette zorganizował
a w swojej kuchni
manufakturę
. Zaczę
ł
y napł
ywaćzamówienia, wię
c do pomocy przy sprzedaż
y zatrudnił
a
studentkę
. Jednak niedoś
wiadczonym w handlu kobietom nie był
o ł
atwo. „Ludzie nie bę
dą
chcieli zamalowywaćswoich bł
ędów" - twierdziłjeden z handlowców. Z archiwów firmy
dowiadujemy się
, ż
e od sierpnia 1959 roku do kwietnia 1960 cał
kowity dochód firmy wyniósł
1142 dolary i 71 centów, a wydatki pochł
onę
ł
y 1217 dolarów i 35 centów. „Nie wiem, jak
tego dokonał
am" - powiedział
a po latach Bette Nesmith. Pracował
a na półetatu jako
sekretarka, odkł
adają
c 200 dolarów na wynagrodzenie dla chemika, który pracowałnad tym,
by farbka szybciej schł
a.
Udoskonaliwszy swój produkt, Nesmith zaczę
ł
a jeź
dzić z malutkimi biał
ymi
buteleczkami po cał
ym kraju. Zatrzymywał
a sięw mał
ych miejscowoś
ciach i wielkich
miastach. Za każ
dym razem brał
a ksią
ż
kę telefoniczną i wyszukiwał
a nazwy firm
handlowych. Odwiedzał
a sklepy z materiał
ami biurowymi i zostawiał
a po dwanaś
cie
buteleczek na próbę
. W koń
cu zamówienia zaczę
ł
y napł
ywaći Lią
uid Paper Corporation
zaczę
ł
a rozkwitać
. Gdy w roku 1972 Nesmith sprzedał
a swojąfirmę
, buteleczki z biał
ąfarbką
przynosił
y 3,5 miliona dolarów zysku rocznie z obrotu się
gają
cego 38 milionów. Gillett
Company odkupił
a firmęza 47,5 miliona dolarów.
Ludzie sukcesu bardzo czę
sto przypominająBette Nesmith. Prowadzącał
kiem
zwyczajne ż
ycie, ażnagle pojawia sięniewielki sukces. Potem, w przeciwień
stwie do
zwykł
ych ludzi, zamieniająniewielki sukces w coświę
kszego. Mająto, co pewien konsultant
do spraw zarzą
dzania nazywa „tendencjąpowtarzania". To znaczy, ż
e kiedy zacznąodnosić
sukcesy, zabierająsiędo powtórzenia osią
gnię
ć,ale na wię
ksząskalę
.
Eksperci od motywacji zachę
cajądo tego rodzaju sklejania sukcesów. Przyglą
dająsię
podległ
ym sobie ludziom, szukająw nich sił
y, której inni nie zauważ
yli, a potem, gdy
pojawiąsiępierwsze niewielkie osią
gnię
cia w pracy danego czł
owieka, wiedzą
, jak je
zamienićwwielki sukces. Żydowskie przysł
owie mówi tak: „Gdy pod twój dach zawita
szczę
ś
cie, pozwól mu sięrozgoś
cić
!"
Siódma zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze, znana jest z
seminariów i ksią
ż
ek, a mimo to ludzie jąlekceważ
ą
. Brzmi ona nastę
pują
co:
OKAZUJ UZNANIE I CHWAL OSIĄGNIĘCIA
Umieję
tnoś
ćokazywania uznania, co we współ
czesnej psychologii okreś
la sięmianem
wzmocnienia pozytywnego, powinien posiadaćkaż
dy kierownik i każ
dy nauczyciel. W
rozdziale 2 powiedzieliś
my sobie, ż
e od ludzi trzeba oczekiwaćtego, co w nich najlepsze.
Nieco wcześ
niej nakł
aniał
em do pozytywnej postawy wobec zdolnoś
ci drugiego czł
owieka,
teraz zalecam wzmacnianie okreś
lonego zachowania. Istnieje duż
a róż
nica mię
dzy
stwierdzeniem „Oczekujęod ciebie wielkich rzeczy" a zdaniem „Zrobił
eśkawałdobrej
roboty, porzą
dkują
c ten dział
".
Gdy pracownicy narzekają
, najczę
ś
ciej formuł
ująswe myś
li w nastę
pują
cy sposób:
„Mój szef nigdy ze mnąnie rozmawia, chyba ż
e cośzrobięnie tak, jak trzeba". A nastolatki,
które przychodządo mojego biura, bez przerwy mówią
: „Mój ojciec rozwodzi sięna mój
temat, gdy mam w szkole kł
opoty, ale kiedy przynoszędobry stopień
, zachowuje się
, jakby
nic sięnie stał
o - widocznie uważ
a, ż
e nareszcie robięto, co do mnie należ
y".
W ksią
ż
ce Manager jednej minuty Blanchard i Johnson sugerująstosowanie czę
stej
„jednominutowej pochwał
y". Zalecają
, by pracownika, który robi cośdobrze, od razu
pochwalić
.
Tego rodzaju bezpoś
rednie dział
anie wydaje siędoś
ćproste i wszyscy wiemy, ż
e jest
skutecznym sposobem utrwalania dobrej pracy zarówno u dzieci, jak i pracowników. Ale
zastanówmy się przez chwilę kiedy ostatnio poś
wię
ciliś
my cał
ą minutę na to, by
porozmawiaćz córkąlub synem o tym, co akurat dobrze zrobił
? Albo z sekretarkąlub
podległ
ymi nam kierownikami?
Mam tu na myś
li grzecznoś
ć, jaką powinny się cechowaćwszystkie stosunki
mię
dzyludzkie. Trzeba poś
wię
caćwł
asny czas, ż
eby móc podzię
kowaćludziom, którzy nam
pomagają
. Mój znajomy MikęSomdal jest w tym specjalistą
. Jednąz przyczyn jego sukcesu
w interesach jest to, ż
e opanowałsztukęregularnego dzię
kowania swoim podwł
adnym, a co
za tym idzie - wywoł
ywania u nich dobrego samopoczucia. Czę
sto telefonuje do swoich
klientów tylko po to, ż
eby podzię
kowaćim za zł
oż
one zamówienie lub za to, ż
e polecili go
innym klientom. Zanim rozmowa dobiegnie koń
ca, Mikęczę
sto otrzymuje nastę
pne
zamówienie. Oczywiś
cie gdyby dzwonił
z jakimiśukrytymi zamiarami, klienci natychmiast
poznaliby sięna manipulacji i z pewnoś
ciąnie daliby sięzwieś
ć
. Ale Mikęokazywanie
wdzię
cznoś
ci uczyniłswoim ż
yciowym zwyczajem. Ci z nas, którzy prowadząinteresy,
powinni wł
aś
ciwie ocenićtęcechę
.
Nauczyciele majązwyczaj wzywaćdo szkoł
y rodziców tych dzieci, które sięź
le uczą
,
ale był
oby lepiej, gdyby czę
ś
ćtego czasu poś
wię
cili na rozmowęz rodzicami dzieci, które
ucząsięlepiej niżinne lub zrobił
y duż
e postę
py w nauce. O tak oczywistym akcie uznania
bł
yskawicznie dowiaduje sięcał
a szkoł
a i klimat w klasie natychmiast siępolepsza.
Prawie każ
dy z nas szuka uznania i kiedy trafi sięktoś
, kto szczerze nam podzię
kuje,
bę
dziemy za nim szli bardzo dł
ugo. „Uznanie pojedynczej ludzkiej istoty-powiedziałw XVIII
w. znany pisarz angielski Samuel Johnson - daje wspaniał
e wyniki".
POTRZEBA ZWYCIĘSTWA
Mówi się
: „Nic nie ma takiego powodzenia jak sukces". Peters i Waterman przebadali
najlepiej zarzą
dzane firmy w Ameryce i stwierdzili, ż
e dobre organizacje nie zapominająo tej
zasadzie. Pracownicy musząwiedzieć
, ż
e dobrze sięspisują
, bo wtedy zyskająwspaniał
ą
motywację
. Dlatego w dobrych przedsię
biorstwach pracownicy czująsięzwycię
zcami, a w
zł
ych musząstale walczyćo ż
ycie. Na przykł
ad IBM ustala normy tak, ż
eby 70-80%
handlowców pracują
cych dla tej firmy co roku osią
gał
o swój cel, podczas gdy w innym
przedsię
biorstwie (konkurencyjnym wobec IBM) normy ustala sięna takim poziomie, ż
e
moż
e im sprostaćnajwyż
ej 40% handlowców. Systemy dział
ają
ce w znakomitych firmach -
mówiąPeters i Waterman - wymyś
lono nie tylko po to, ż
eby produkowaćwielu zwycię
zców;
tworzy sieje, ż
eby ś
wię
towaćzwycię
stwo, kiedy jużsięzdarzy.
SZTUKA PRAWIENIA KOMPLEMENTÓW
Uznanie moż
na wyraż
ać(a co za tym idzie wzmacniaćpozytywne zachowanie) w
sposób dobry lub zł
y. Oto kilka propozycji:
1. Wygł
aszaj pochwał
ępublicznie. Pochwał
a publiczna jest skuteczniejsza od
wypowiedzianej w cztery oczy. Nigdy nie zapomnępewnego popoł
udnia w drugiej klasie
szkoł
y ś
redniej. Zastanawiał
em się
, czy trener zwróciłuwagęna mojądobrągręw poprzedni
pią
tek. On nie tylko zwróciłna to uwagę
, lecz powiedziało tym cał
ej druż
ynie. To był
o
oszał
amiają
ce przeż
ycie i po trzydziestu pię
ciu latach cią
gle pamię
tam, jaki był
em dumny,
gdy trener, karcą
c chł
opców za kiepskągrę
, powiedział
: „McGinnis to zupeł
nie inna sprawa.
Nie jest jednym z najlepszych, ale w pią
tek naprawdęsięprzył
oż
ył
". Dobrze pamię
tam te
sł
owa, ponieważbardzo potrzebował
em akceptacji w tej grupie. Kiedy trener pochwaliłmnie
przy wszystkich, poczuł
em, ż
e w ich oczach stał
em siękimśinnym, lepszym.
Wszyscy udajemy skromnoś
ći niechętnie sięsobąchwalimy. Ale nie znam czł
owieka,
który nie lubi, gdy inni sięnim chwalą
. Gdy sł
yszysz, jak szef mówi przez telefon o twoich
sukcesach, albo gdy podczas przyję
cia ż
ona opowiada, ż
e inteligentnie rozwią
zał
eśpewien
problem z dzieć
mi - oto prawdziwia przyjemnoś
ć
.
2. Niech każ
dy sukces bę
dzie okazjądo ś
wię
towania. Moja ż
ona jest ekspertem w
udzielaniu pochwał
. Gdy wydarzy sięcośniecodziennego - ksią
żka idzie do druku albo
koń
częw garaż
u pracęnad jakimśnowym meblem - ona robi z tego cośnaprawdęwielkiego.
Wita mnie przy drzwiach szczególnie ciepł
o, czasami ze ł
zami w oczach, i mówi, jaka jest
szczę
ś
liwa. A potem szykuje wspaniał
ąkolację
.
W dobrych rodzinach czę
sto ś
wię
tuje sięosią
gnię
cia jej czł
onków. Czasem ż
ycie
bywa straszne dla otaczają
cych nas ludzi, a my moż
emy umilićim egzystencjęi poprawić
wyniki ich pracy, jeś
li każ
dą nadarzają
cą się okazję bę
dziemy wykorzystywać do
ś
wię
towania.
3. Podkreś
l pochwał
ęjakimśdodatkowym gestem. Jednąz najlepszych inwestycji
każ
dego pracodawcy moż
e byćkupowanie pracownikom prezentów. Rytuałwrę
czania
podarków nigdy nie "znaczy tak duż
o jak wówczas, gdy z okazji zakoń
czenia jakiegoś
projektu zabierasz swojągrupęna lunch i tam wrę
czasz drobne dowody wdzię
cznoś
ci. O
Thomasie Watsonie z firmy IBM mówi się
, ż
e ustanowiłpraktykęwypisywania czeku za
zaobserwowane osią
gnię
cia. Kiedy Peters i Waterman prowadzili swoje badania nad
doskonał
oś
cią w businessie, spotkali się z licznymi przypadkami natychmiastowego
nagradzania osią
gnię
ć
. Żeby firma Foxboro Corporation mogł
a przetrwaćtrudne począ
tki
swego istnienia, potrzebował
a szybkiego postę
pu technicznego. Pewnego dnia póź
nym
wieczorem jeden z naukowców wbiegłdo gabinetu prezesa z dział
ają
cym prototypem w rę
ku.
Wprawiony w osł
upienie elegancjąrozwią
zania, prezes nie wiedział
, jak wynagrodzićswego
pracownika. Pochyliłsięwię
c, poszperałw szufladzie, znalazłcośi wycią
gną
łrękędo
naukowca, mówią
c: „Proszę
!" W jego dł
oni znajdowałsiębanan, jedyna nagroda, jaka w tej
chwili wpadł
a mu w rę
ce. Od tej pory w firmie Foxboro za najwię
ksze osią
gnię
cia naukowe
wrę
cza sięniewielkąspinkę- „zł
otego banana".
4. Wrę
czaj pochwał
ęna piś
mie. Pisemna notatka, zwł
aszcza sporzą
dzona odrę
cznie,
ma olbrzymiąmagicznąmoc. Jeś
li jesteśdla kogośosobąważ
nąi poś
wię
cisz swój czas, by
wysł
aćlist pochwalny, gest ten moż
e ci zostaćhojnie wynagrodzony. Czasem moż
esz
podwoićskutek, wysył
ają
c list pochwalny nie do bezpoś
rednio zainteresowanej osoby, ale do
kogośinnego. Mam znajomego, który wiele podróż
uje, i kiedy pracownik linii lotniczej zrobi
mu jaką
śprzysł
ugę
, to on nie tylko dzię
kuje tej osobie, ale prosi o podanie nazwiska
zwierzchnika. Póź
niej, po powrocie do domu wysył
a do niego krótki list. Taki gest na pewno
ma o wiele wię
ksząwagęniżsamo wyraż
enie wdzię
cznoś
ci pracownikowi.
5. Pochwał
a musi byćprecyzyjna. Poklepywanie po plecach i niejasne wypowiedzi w
stylu „zrobił
eśkawałdobrej roboty" nie dział
ajątak jak pochwał
a poparta konkretami.
„Podoba mi sięwykorzystanie kolorów do namalowania tego drzewa" - takie zdanie o wiele
lepiej przemawia do pię
cioletniego dziecka niżstwierdzenie: „Ładny obrazek". Pierwsza
wypowiedźś
wiadczy, ż
e uważ
nie przyjrzał
eśsięwykonanej pracy. Ponadto w ten sposób
wzmacniasz konkretne zachowanie. Zał
óż
my, ż
e twoi pracownicy doprowadzili do
podpisania wspaniał
ego kontraktu. Byćmoż
e sami nie do koń
ca rozumiejąpowody, dla
których tym razem im sięudał
o, a poprzednio nie. Zatem powinieneśwskazaćkonkretnie na
to, co ci sięw ich dział
aniu spodobał
o, i pokazać
, ż
e zauważ
ył
eś
, iżpracowali po godzinach,
by dopracowaćwarunki kontraktu.
Pisarka Karen Pryor opowiada o swojej znajomej Annette, która umie pocieszaći w
cię
żkich chwilach spieszy ze współ
czuciem i radą
, ale dopiero w sferze dobrych nowin potrafi
stosowaćszczególne wzmocnienie. Oto jej sł
owa:
Kiedy powiedział
am Annette, ż
e bank udzieli mi kredytu, nie tylko skwitował
a to
okrzykiem „ Wspaniale!", ale teżdokł
adnie wymienił
a przyczyny tych dobrych nowin. „
Widzisz? Pamię
tasz, ile sięnamę
czył
aśz firmątelefonicznąi ze zdobyciem lotniczej karty
kredytowej? Teraz uznali cięza kobietęinteresu. Najpierw jednak musiał
aśwykonać
wł
aś
ciwe posunię
cia i zrobił
aśto. Jestem z ciebie dumna".
To był
o coświę
cej niżpochwał
a, to był
o wzmocnienie.
Coświę
cej niżkij i marchewka
Przywódcy coraz czę
ś
ciej przekonująsię
, ż
e nie moż
na polegaćwył
ą
cznie na
nagrodach i karach. Żeby zachę
caćludzi do lepszej dział
alnoś
ci, musząsię
gaćpo inne
narzę
dzia psychologiczne. I rzeczywiś
cie -badania wykazują
, ż
e skutecznoś
ćdział
ania
marchewki jest ograniczona i ż
e zbyt duż
o nagród zmniejsza motywację
. Jeden z obroń
ców
ligowej druż
yny pił
karskiej powiada tak: „Lubił
em graćw pił
kę
, dopóki nie zaczę
li mi za to
pł
acić
". Kiedy wykonują
c jakieśzadanie czł
owiek znajduje wewnę
trzne zadowolenie (to
znaczy lubi cośrobićdla samej przyjemnoś
ci tego aktu), zbyt duż
e nagrody zewnę
trzne (takie
jak wypł
acanie nagród pracownikom albo rozdawanie baloników uczniom) osł
abi jego
motywację
. Raymond J. Wlodkowski z University of Wis-consin ostrzega przed
pomniejszaniem znaczenia zadania przez oferowanie zbyt wielu marchewek. Twierdzi on, ż
e
uczniowie mogąsięzmienićw „nał
ogowców wzmacniania", ż
e za naukęzawsze bę
dąmusieli
otrzymywaćcośekstra.
Z drugiej strony pochwał
a ustna (powiadomienie uczniów lub pracowników, ż
e
zauważ
a sięich pracęi dba o jej jakoś
ć
) prowadzi do lepszych wyników. Gdy chwalisz dobrą
jakoś
ć
, zapewniasz sobie powtórzenie wysił
ków, które do niej doprowadził
y.
Przez jakiśczas studiował
em techniki stosowane w pewnej firmie marketingowej,
która powstał
a niecał
e trzydzieś
ci lat temu i nadal jest wł
asnoś
ciązał
oż
ycieli - Jaya
YanAndela i Richi DeYosa. W zeszł
ym roku firma zrobił
a ponad miliard dolarów obrotu. W
jaki sposób w tak krótkim okresie doszł
o do tak wspaniał
ego rozkwitu? Powodów był
o z
pewnoś
ciąwiele, ale najcenniejsza zasada tej firmy, którą gorsze firmy powszechnie
lekceważ
ą
, polega na tym, ż
e ludzie ci hucznie ś
wię
tująosią
gnię
cia swoich dealerów. Nie
sposób cał
kowicie oddawaćsięswojej firmie, jeś
li nie jest sięzauważ
anym i docenianym. Na
przykł
ad podczas „zjazdów rodzinnych", organizowanych w duż
ych hotelowych salach
balowych, tysią
c dealerów zbiera się
, odbywa seminaria, wygł
asza przemówienia. Ale
najważ
niejsze jest to, ż
e w tym czasie odbywająsiędł
ugie ceremonie okazywania uznania.
Wrę
cza siępodarunki, a tł
um co chwila wstaje i oklaskuje ludzi wychodzą
cych na scenęoraz
ich osią
gnię
cia. Wł
aś
ciciele firmy czują się zobowią
zani, by uczestniczyć w takich
spotkaniach. Richi DeVos mówi: „Mam chyba najwspanialsząpracęna ś
wiecie, ponieważ
poł
owęswego czasu spę
dzam na podróż
ach po kraju i okazywaniu uznania innym ludziom".
KSZTAŁTOWANIE
Moż
na oczywiś
cie popaś
ćw przesadę
, a wtedy pochwał
y przestanąmiećznaczenie. I
to jest równie zł
e jak zbyt duż
o krytyki. Zał
óż
my, ż
e uczysz konia klę
kaćna jedno kolano. Z
począ
tku za poprawne wykonanie dajesz zwierzę
ciu jakiśdobry ką
sek. Ale gdy ten zwyczaj
sięustali, nagradzanie powinno miećcharakter sporadyczny. Rodzice i osoby sprawują
ce
kierownicze stanowiska musząpamię
taćo tym sposobie kształ
towania.
Warto teraz powiedziećo jeszcze jednej rzeczy. Czasami moż
emy zaszkodzićchwalą
c
tylko efekt koń
cowy jakiejśdział
alnoś
ci, a nie samo dział
anie. Moż
na na przykł
ad zniweczyć
czyjeśzamił
owanie do nauki przez zbyt hojne nagrodzenie na samym koń
cu. Puł
apki tej
unika sięprzede wszystkim dzię
ki wzmacnianiu poś
redniemu. „Podziwiam cięza to, jak
bardzo sięstarał
eś
" - takie zdanie moż
e miećolbrzymiąwartoś
ćdla kogośzgnę
bionego i
niezdolnego do sukcesu.
W przypadku dzieci musimy byćpewni, ż
e czująsiędobrze zarówno wtedy, gdy
kocha sięje za samo istnienie, jak i za to, co robią
. Kiedyśdo mojego gabinetu przyszedł
mę
ż
czyzna i szlochałmówią
c o swoim mał
ż
eń
stwie, które rozpadł
o sięgł
ównie dlatego, ż
e
byłpracoholikiem. Przyszedłdo mnie, bo chciałsiępozbyćobsesji cią
gł
ego pę
du do pracy.
„Ale ja nie chcęwracaćdo czasów dzieciń
stwa - powiedział
. - Nie cierpięludzi, którzy idądo
speca od wyż
ymania mózgu i wychodząod niego o wszystko oskarż
ają
c rodziców".
Przyznał
em, ż
e zrzucanie winy na rodziców nie jest niczym zł
ym, ale jednocześ
nie
wyjaś
nił
em, ż
e w trakcie terapii czę
sto się
gamy ażdo dzieciń
stwa, ż
eby siędowiedzieć
, ską
d
pacjent wzią
łswoje nawyki. Wszak nie chcemy nikogo obwiniać
, tylko stwierdzić
, jak
doszliś
my do miejsca, w którym sięznajdujemy, ż
eby potem móc podją
ćkonkretne kroki
zmierzają
ce do zmian.
Mę
żczyzna ten wyraź
nie odetchną
łi zaczą
łopowiadaćo swoich rodzicach, ludziach
bardzo surowych, dla których praca był
a dobrem najwyż
szym.
Rodzice nigdy nas nie przytulali. Uważ
ali, ż
e pochwał
y psujądzieci. Ja i moja siostra
byliś
my gł
askani tylko wtedy, gdy cię
żko pracowaliś
my. Kiedy w sobotękosił
em trawnik,
wiedział
em, ż
e albo mama powie do ojca, albo on do niej: „Prawda, ż
e Harv zrobił
dziśkawał
dobrej roboty?" Myś
lę
, ż
e dzieci bę
dąrobił
y wszystko, by rodzice je gł
askali, jeś
li potrzebują
tego tak jak kiedyśja, wię
c regularnie kosił
em ten trawnik
Pracował
em w niedalekim sklepie przez cał
ąszkoł
ęś
rednią
. A potem, kiedy się
oż
enił
em, są
dził
em, ż
e ż
ona teżbę
dzie mnie kochaćza cię
ż
kąpracę
, tak jak robił
a to matka. I
tu siępomylił
em. Żona woli, ż
ebym razem z niąoglą
dałtelewizję
, a ja jakośnie potrafięw to
uwierzyć
.
To naprawdęsmutna opowieś
ć.Jednak moż
emy uchronićprzed tym nasze dzieci, jeś
li
zawsze bę
dziemy im okazywali trochęuczucia i chwalili za to, co robią
. Dzieci muszą
wiedzieć
, ż
e sięje ceni za samo istnienie, a nie tylko za to, ż
e speł
niająoczekiwania rodziców
lub stosująsiędo ustalonych zasad.
OBSERWOWUJ POSTĘP
Uważ
ny przywódca zawsze zwraca uwagęna pozytywne zmiany. Nic bardziej
czł
owieka nie demoralizuje niżdokonanie zmian wielkim nakł
adem sił
, którego zwierzchnik
nie zauważ
a. Zwierzchnicy zbyt czę
sto zakł
adają
, ż
e mamy te same zł
e zwyczaje lub
prezentujemy tęsamązł
ąpostawęco w zeszł
ym miesią
cu, podczas gdy w rzeczywistoś
ci
jesteś
my zupeł
nie inni.
Mój znajomy A. W. Beaven opowiedział
mi o rozdzierają
cym serce wydarzeniu. Mał
a
dziewczynka ź
le sięzachowywał
a i matka czę
sto musiał
a jął
ajać
. Ale pewnego dnia dziecko
postarał
o sięi nie zrobił
o nic, co zasł
ugiwał
oby na reprymendę
. Wieczorem, gdy matka
poł
oż
ył
a córkędo ł
óż
ka i schodził
a na dół
, usł
yszał
a pł
acz. Gdy wrócił
a do sypialni,
stwierdził
a, ż
e dziewczynka szlocha w poduszkę
. Mię
dzy kolejnymi atakami pł
aczu dziecko
spytał
o: „Czy nie był
am dzisiaj milutkądobrądziewczynką
?" „To pytanie - powiedział
a
matka -był
o jak pchnię
cie noż
em. Karał
am w porę
, gdy córka broił
a, ale kiedy zdobył
a sięna
dobre zachowanie, po prostu tego nie zauważ
ył
am. Poł
oż
ył
am jądo ł
óż
ka, nie chwalą
c jej
nawet jednym sł
owem".
KONCENTRUJ SIĘNA OSIĄGNIĘCIACH
Najlepsi inspiratorzy wiedzą
, ż
e uznanie dla osią
gnię
ćpomaga ludziom tworzyć
wł
asny obraz czł
owieka sukcesu. A to niezaprzeczalnie wpł
ywa na dalsze dział
anie.
Arthur Gordon tak opowiada o polowaniu gdzieśw Georgii w przyjemne grudniowe
popoł
udnie:
Dzię
ki strzelbie kalibru 20, którądostał
em pod choinkę
, stał
em sięnajdumniejszym
trzynastolatkiem w cał
ej Georgii. Moż
e to byłprzypadek, ale podczas pierwszego polowania
ustrzelił
em tego jedynego ptaka, do którego wypalił
em. Był
em podniecony, a pierś
przepeł
niał
a mi duma.
Drugie polowanie to jużcał
kiem inna historia. Moim towarzyszem byłstarszy pan,
sę
dzia, przyjaciel mojego ojca. Wyglą
dałraczej jak pies goń
czy, miałpooranązmarszczkami
ś
niadątwarz, opadają
ce powieki oraz tęniezwykł
ątolerancję
, która wywodzi sięze
znajomoś
ci tego, co w ludziach najgorsze, ale jednocześ
nie powoduje, ż
e ich sięlubi. Trochę
obawiał
em siępolowaćrazem z nim, bo zależ
ał
o mi na tym, ż
eby sprawićmu przyjemnoś
ć
.
W ten sposób wpadł
em w tarapaty.
Doszliś
my na miejsce i gdy tylko kuropatwy siępodrywał
y, on trafiał
dwie lub trzy, a
ja - zupeł
nie nic. Próbował
em wszystkich sposobów: mierzył
em niż
ej, mierzył
em wyż
ej,
strzelał
em wcześ
niej, a potem póź
niej. Wszystko na nic. Im wię
cej pudł
ował
em, tym bardziej
siędenerwował
em.
Wtedy stary Doc, pointer, wypatrzyłw krzakach przepiórkę
. Zamarłw bezruchu ze
sterczą
cym dł
ugim ogonem. We mnie teżcośzamarł
o, bo wiedział
em, ż
e stojęw obliczu
kolejnej hań
by.
Jednak tym razem sę
dzia mnie nie szturchną
ł
, tylko poł
oż
ył
swojąstrzelbęna ziemi.
— Zaczekaj — zaproponował
, a potem cią
gną
łz wolna: — Ojciec mówił
, ż
e wczoraj
trafił
eśpierwsząprzepiórkę
, do jakiej strzelił
eś
. Zgadza się
?
— To prawda —powiedział
em sł
abym gł
osem. —Ale to chyba był
przypadek.
— Byćmoż
e — odparłsę
dzia. — Ale to nie ma znaczenia. Czy pamię
tasz, jak to się
odbył
o? Czy potrafisz zamkną
ćoczy i ujrzećto dokł
adnie jeszcze raz?
Skiną
ł
em, bo tak naprawdębył
o. Pamię
tał
em każ
dy szczegół
: ptak poderwałsięspod
moich nóg, strzelba nacelował
a sięniemal sama, potem strzał
i... przyjemne uczucie chwał
y.
— No, to posiedźtu sobie chwilęi kilka razy zastanów nad tamtym strzał
em. Potem
idźi ustrzel tego ptaka. Nie myś
l o mnie, o psie ani o niczym innym. Myś
l tylko o tym
jedynym dobrym strzale z poprzedniego dnia i trzymaj sięswojej drogi.
Gdy zrobił
em, jak mi powiedział
, wydał
o mi się
, ż
e zaczą
ł
em reagowaćzupeł
nie
inaczej. Przepiórka poderwał
a siędo lotu. Lufa strzelby uniosł
a sięw górę
, pł
ynnie i pewnie,
jakby był
a ż
ywa i sama sobą
kierował
a. Po kilku sekundach Doc byłjużprzy moich nogach, trzymają
c ptaka w
pysku.
Chciał
em polowaćdalej, ale sę
dzia rozł
adował
swojąbrońi powiedział
:
— Na dzisiaj wystarczy, synu. Przez cał
e popoł
udnie myś
lał
eśo niepowodzeniu.
Teraz chcę
, ż
eby w pamię
ci pozostał
o ci wspomnienie sukcesu.
„Wtedy — powiedziałGordon — sę
dzia w dwóch zdaniach zawarłnajwspanialszą
radę
, jakąkiedykolwiek sł
yszał
em".
Psychoterapeuci próbująrobićdokł
adnie to samo dla swoich pacjentów. Do gabinetu
przychodząludzie zranieni niedawnym niepowodzeniem, ze zranionym poczuciem wł
asnej
godnoś
ci. Czująsiętak, jakby nie byli w stanie niczego zrobićwł
aś
ciwie. Mają
c tak marne
zdanie o sobie, realizujątęwizję
. Żeby odwrócićbieg rzeczy, prosimy, by się
gnę
li pamię
cią
wstecz i opowiedzieli o jakimśsukcesie. Jeś
li sąw bardzo zł
ym stanie, poszukiwania dobrych
wspomnieńtrwajądł
uż
ej. Ale gdy tylko zacznąopowiadaćo takich wspaniał
ych chwilach,
bł
yskawicznie sięoż
ywiają
. Bywa, ż
e aktualne niepowodzenia rodząw czł
owieku taką
obsesję
, ż
e zapomina o dawnych latach.
Czy moż
na daćkomuśza duż
o wiary w siebie?
Dr Dave Grant, który ludzi zarzą
dzają
cych przedsię
biorstwami uczy skutecznego
dział
ania, mówi, ż
e managerowie czę
sto tak komentujątreś
ćwykł
adu:
Wie pan co? Nie chcemy, ż
eby nasi pracownicy byli zbyt pewni siebie, bo zaczną
myś
leć
, ż
e należ
y im sięwię
ksza zapł
ata albo bardziej godziwa praca. Czasem trzeba ich
zrzucićo jeden stopieńniż
ej, a poza tym nie zaszkodzi, jak od czasu do czasu poniosą
poraż
kę
.
Cóżza wzruszają
cy sposób zarzą
dzania firmą-jakby pracownicy byli dzieć
mi, którym
grozi zepsucie. Dobry przywódca przyjmuje zupeł
nie odmiennąpostawę
. Pomaga swoim
podopiecznym osią
gaćsukcesy i zdobywaćcoraz wię
ksząpewnoś
ćsiebie. W. Somerset
Maugham powiada:
Absolutnie bł
ę
dna jest koncepcja, która mówi, ż
e sukces psuje ludzi, bo przez niego
stająsiępróż
ni, egoistyczni i nadmiernie zadowoleni z siebie. Przeciwnie - sukces najczę
ś
ciej
powoduje, ż
e ludzie nabierająpokory, stająsiętolerancyjni i twardzi. A niepowodzenie rodzi
gorycz i okrucień
stwo.
Zatem powinniś
my ludziom pomagać
. Niech gromadząniewielkie osią
gnię
cia i
budująz nich wielki sukces. A pomocna moż
e sięokazaćzasada siódma:
Okazuj uznanie i chwal osiągnię
cia
Niektóre matki cał
ują,inne besztają,ale to zawsze jest mił
oś
ć,bo wię
kszoś
ćmatek
i cał
uje, i beszta.
Pearl S. Buck *
KIEDY CHWALIĆ, A KIEDY GANIĆ
Na ogółludzie myś
lą
cy pozytywnie sąprzekonani, ż
e innych moż
na nakł
onićdo
pracy jedynie dzię
ki wzmocnieniu pozytywnemu. Tymczasem pochwał
a to tylko jeden z
wielu sposobów kierowania ludzkąmotywacją
. Czł
owiek jest istotąskomplikowanąi
powoduje nim mnóstwo róż
nych bodź
ców.
Podczas jednego z seminariów dowiedział
em się
, ż
e na ludzkąmotywacjęmoż
na
wpł
ywaćdwojako: albo przez mił
oś
ć
, albo przez strach, przy czym skuteczniejsze jest
dział
anie przez mił
oś
ć
. Niestety twierdzenie to jest pozbawione sensu. Po pierwsze, o ludzkiej
motywacji decyduje o wiele wię
cej elementów niżtylko mił
oś
ći strach, a po drugie, strach
jest jednym ze skuteczniejszych sposobów wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze.
Każ
dego dnia robimy róż
ne rzeczy dlatego, ż
e u podstaw motywacji leż
y strach. W pracy
unikamy niektórych wzorców zachowania, ż
eby jej nie stracić
. Jeź
dzimy z okreś
loną
prę
dkoś
cią
, bo obawiamy siękonsekwencji szybkiej jazdy. Utopiąjest nadzieja, ż
e stworzy
sięś
wiat, w którym strach nie bę
dzie jednym z motywów ludzkiego dział
ania, a gł
upotąchę
ć
tworzenia rodziny, w której nie stosuje siękar, lub firmy, w której nie gani siępracowników.
Marchewkę powinniś
my wykorzystywać czę
ś
ciej niż kij, chociaż kij też ma swoje
zastosowanie.
Zatem ósma zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze, brzmi
nastę
pują
co:
STOSUJ MIESZANKĘWZMACNIANIA POZYTYWNEGO I NEGATYWNEGO
Kiedy John Wooden przyjechałdo UCLA (University of Califor-nia, Los Angeles),
druż
yna koszykarzy koń
czył
a wł
aś
nie kolejny sezon przegranych meczów. Od razu wzią
łsię
do pracy, której efektem byłnajbardziej spektakularny rekord w dziejach koszykówki
akademickiej. Gdy w roku 1975 Wooden przeszedłna emeryturę
, jako trener koszykarzy z
UCLA miałna swoim koncie 10 mistrzostw kraju w cią
gu 12 lat. Wcześ
niej nikt tego nie
dokonał
. Nazwano go „Czarodziejem z Westwood", ponieważpotrafiłwygrywaćmają
c w
druż
ynie zarówno zawodników wysokich, jak i niskich. Jednego roku zwycię
skądruż
ynę
tworzyli najniż
si zawodnicy w historii mistrzostw.
W sezonie 1974-75 dwaj psychologowie Roland G. Tharp i Ronald Gallimore, badali
metody treningowe Woodena. Wzię
li udziałw pię
tnastu treningach, obserwują
c sposób
komunikowania sięz zawodnikami, i stwierdzili, ż
e w przeciwień
stwie do technik zalecanych
przez róż
nych naprawiaczy ludzkiego zachowania, pochwał
a nie był
a gł
ównąmetodą
stosowanąprzez Woodena. Pozytywne wzmocnienie, sł
owne i nie sł
owne, stanowił
o zaledwie
7% jego dział
ania, natomiast wypowiedzi negatywne -14,6%. Wooden beształzawodników
dwa razy wię
cej, niżchwalił
.
Ale trzeba zwrócićuwagęna precyzjęnegatywnych wypowiedzi Woodena. Badacze
nazwali je „besztaniem - nauką
". Wooden czę
sto mówił
tak: „Nie rób tego w ten sposób, zrób
to tak" i demonstrowałwł
aś
ciwy sposób zagrania. Nie miałskł
onnoś
ci do karania
zawodników, ani nie byłnieuprzejmy. Nigdy nie stosowałkar cielesnych, takich jak na
przykł
ad bieganie wokół
sali
:
choćczasami jego upomnienia przyprawiał
y o dreszcz.
Przykł
ad Woodena sugeruje kilka bardzo konkretnych uwag na temat wzmocnienia
negatywnego:
1. Upewnij się
, ż
e uczysz, jak unikaćpewnych rodzajów zachowania, a nie ciebie
samego. Stosunki mię
dzy Woodenem a zawodnikami był
y zawsze ciepł
e i peł
ne zaufania.
Trener czę
sto powtarzał
, ż
e nie liczą
c jego wł
asnej osoby oni sądla niego najważ
niejsi.
Wł
aś
ciwie dzię
ki temu mógłtak czę
sto poprawiaći besztaćzawodników na parkiecie.
Jeż
eli ludzie bę
dąsięobawiali naszego gniewu, nigdy nie bę
dądobrze pracować
.
Dlatego trzeba sięstarać
, ż
eby dzieci raczej bał
y siękonsekwencji pewnych poczynańniż
rodziców. Należ
y w sposób obiektywny i systematyczny uś
wiadamiaćdziecku, ż
e ż
ycie to
cią
gł
e dokonywanie wyboru i ż
e konkretne decyzje prowadządo okreś
lonych rezultatów.
Niezadowalają
ce oceny mogąoznaczaćutratęprzywilejów, a niektóre rodzaje zachowania -
stosowanie pewnych ograniczeń
. Dzieci jak najwcześ
niej musząsiędowiedzieć
, ż
e dotknię
cie
gorą
cego garnka jest równoznaczne z poparzeniem, a sł
abe ś
wiadectwo pocią
gnie za sobą
okreś
lone reperkusje.
Takie podejś
cie diametralnie róż
ni sięod tyranii. Jeden przywódca jest okropnie
porywczy i jeś
li nadepniesz mu na odcisk, natychmiast masz kł
opoty. Inny jest mś
ciwy i jeś
li
go zawiedziesz, zechce ciędopaś
ćza wszelkącenę
. Natomiast dobry inspirator moż
e być
twardy, ale musi byćjednocześ
nie uczciwy, a co za tym idzie - zawsze ma na wzglę
dzie
dobro twoje i cał
ej organizacji. Taki czł
owiek nie marnuje czasu na zemstę
.
2. Natychmiast koryguj niepoż
ą
dane zachowanie. Tradycyjny sposób karania ma
jednązasadnicząwadę- na ogół
kara za niewł
aś
ciwe postę
powanie stosowana bywa dł
ugo po
wystę
pku, wię
c jest nieskuteczna. Niektórzy specjaliś
ci odróż
niająkarę
, która ma miejsce po
jakimśwydarzeniu (w przypadku prawa bywa, ż
e nawet kilka lat póź
niej), od wzmocnienia
negatywnego, które pojawia sięnatychmiast. Wię
kszoś
ćbadańwskazuje, ż
e kara tylko tł
umi
niepoż
ądane postę
powanie. Wł
aś
ciwy skutek jest moż
liwy wył
ą
cznie wtedy, gdy jesteś
my na
miejscu i moż
emy zagrozićwię
ksząkarą
. Gdy nas nie ma i nie zagrozi zł
apanie na gorą
cym
uczynku, zachowanie sięnie zmienia.
Porównajmy powyż
sze z technikąstosowanąprzez Woodena. On czę
sto ganiłswoich
zawodników, ale robiłto na tyle szybko, ż
e od razu wpł
ywałna ich postę
powanie. Pod
wpł
ywem powtarzają
cych sięnapomnieńzmieniał
y sięwzorce postę
powania. Wł
aś
nie w ten
sposób kształ
tuje sięzwyczaje.
3. Ustal sposoby hamowania bodź
ca negatywnego, gdy tylko ustanie niepoż
ą
dane
zachowanie. Zał
óż
my, ż
e dziecko wraca ze szkoł
y ze zł
ym ś
wiadectwem. Reagujesz
odruchowo, wydają
c zakaz oglą
dania telewizji przez cał
y miesią
c. Miesią
c to duż
o czasu, a
jeszcze wię
cej upł
ynie do nastę
pnych wyników nauki, wię
c w tej chwili kara nie odgrywa
wię
kszej roli motywacyjnej. A co bę
dzie, gdy nastę
pnym razem dziecko „pochwali się
"
jeszcze gorszymi ocenami? Przecieżna ogółnie mówimy: „Hm, kara nie podział
ał
a. Trzeba
spróbowaćczegośinnego". Jużraczej wymierzamy wię
ksząkarę
. Jeś
li groź
ba pod adresem
pracownika nie skutkuje, zmniejszamy mu wynagrodzenie. A gdy to nie pomoż
e, zawieszamy
w czynnoś
ciach. W ten sposób powstaje zupeł
nie nieskuteczne bł
ędne koł
o.
Yictor Cline w ksią
żce zatytuł
owanej How To Make Your Child a Winner (Jak
uczynićz dziecka zwycię
zcę
) powiada tak:
Odebranie dziecku roweru lub samochodu na trzydzieś
ci dni zamiast na trzy wcale nie
jest dziesię
ćrazy skuteczniejsze. Niestety - przynosi zupeł
nie przeciwny skutek. Dlaczego?
Zakaz jazdy rowerem lub samochodem przez trzy dni wystarczają
co dobrze podkreś
la
stanowisko rodziców. Ponadto po trzech dniach znowu moż
na wykorzystywaćten sam ś
rodek
odstraszają
cy lub element motywacji.
Jeś
li negatywne wzmocnienie jest nieodzowne, staraj sięprzedł
oż
yćplan polepszenia
sytuacji. Spójrzmy na przykł
ad Claire, która był
a bystrąszesnastoletniąuczennicą
. Z powodu
czę
stych wagarów i sł
abych stopni postanowiono wyrzucićjąze szkoł
y. Dziewczyna
zagroził
a ucieczkąz domu, wię
c matka zabrał
a jej wszystkie pienią
dze, zabronił
a korzystaćz
telefonu i umawiaćsięna randki. Ale sytuacja pogarszał
a sięz dnia na dzień
. Matka
rozważ
ył
a wię
c nastę
pują
ce z niej wyjś
cie: codzienna wiadomoś
ćze szkoł
y, ż
e dziewczyna
był
a na wszystkich lekcjach na jeden dzieńprzywracał
a jej przywilej korzystania z telefonu;
cztery takie notatki w tygodniu byty równoznaczne z zezwoleniem na randkępodczas
weekendu; pię
ćnotatek - na dwie randki.
Z począ
tku matka nie był
a przekonana do tego systemu, ale wkrótce okazał
o się
, ż
e
poskutkował
.
Wniosek jest nastę
pują
cy: kiedy Claire karano utratąprzywilejów, dziewczyna sięnie
zmieniał
a; gdy zaoferowano konkretne rozwią
zanie, zaczę
ł
a postę
powaćinaczej.
I jeszcze jedna sugestia:
4. Jeś
li nie skutkuje kontrola nad bodź
cem negatywnym, spróbuj wyeliminowaćdany
rodzaj zachowania. Pozytywnie wzmacniaj wszystko to, co nie jest niepoż
ądanym
zachowaniem. Karen Pryor w ksią
ż
ce Don't Shoot the Dog (Nie zabijaj psa) opowiada, jak
wykorzystywał
a tęmetodę
, chcą
c zmienićzachowanie swojej matki podczas rozmów przez
telefon. Matka był
a w mł
odoś
ci fascynują
cą
, dowcipnąkobietą
, ale gdy jako inwalidka
znalazł
a sięw domu opieki, rozmowy telefoniczne prawie zawsze dotyczył
y jej problemów -
bólu, samotnoś
ci i braku pienię
dzy. Narzekania zmieniał
y sięw ł
zy, a ł
zy w oskarż
enia.
Kontakty stary siętak nieprzyjemne, ż
e Pryor zaczę
ł
a ich unikać
.
Po jakimśczasie stwierdził
a jednak, ż
e istnieje lepszy sposób. W rozmowach zaczę
ł
a
siękoncentrowaćna wł
asnym zachowaniu, ś
wiadomie tł
umią
c narzekania matki dzię
ki
odpowiedziom w stylu: „Ach, tak". Potem zaczę
ł
a wzmacniaćwszystko, co nie był
o
narzekaniem - zapytania o dzieci, ploteczki z domu opieki, rozmowy o pogodzie, ksią
żkach i
znajomych. Wtedy reagował
a entuzjastycznie.
Ku wielkiemu zdziwieniu pani Pryor stosunek ł
ez i niezadowolenia do ś
miechu i mił
ej
pogawę
dki zmieniłsiędiametralnie w cią
gu dwóch miesię
cy, i to po dwudziestu latach.
Odnalazł
a sięmł
oda, dowcipna, peł
na zainteresowania matka.
Czy taki sposób kształ
towania moż
na nazwać manipulacją
? Na tyle, na ile
manipulacjąsąmetody stosowane przez trenera Woodena lub te, które wykorzystujemy na co
dzieńwobec otaczają
cych nas ludzi. Bez wzglę
du na ostry kontrast mię
dzy mił
oś
ciąa karą
,
powiada znany wychowawca amerykań
ski James Q. Wilson ludzie zmieniająsiędzię
ki
wzajemnemu oddział
ywaniu, w którym „sł
owem, tonem gł
osu, gestem i wyrazem twarzy
wyraż
amy aprobatęlub dezaprobatędla zachowania innych ludzi".
CZY W CELU MOTYWACJI WOLNO WYKORZYSTYWAĆ
POCZUCIE WINY?
Zajmiemy sięteraz jednąz trudniejszych sfer, w której trzeba odnaleź
ćwł
aś
ciwą
równowagę
, jeś
li chodzi o wykorzystanie odpowiednich narzę
dzi motywowania: sprawą
poczucia winy. Mamy tu do czynienia z dwoma skrajnymi poglą
dami. Zgodnie z pierwszym
nigdy nie powinno sięwykorzystywaćpoczucia winy drugiego czł
owieka, by zmuszaćgo do
robienia czegokolwiek. Wedł
ug drugiego - poczu-
cięwiny jest najskuteczniejszym sposobem uzyskania zgody, szczególnie ze strony
dzieci.
Zajmijmy sięnajpierw tym pierwszym poglą
dem. Popierajągo przede wszystkim ci,
którzy sązdania, ż
e należ
y unikaćwszelkich „powinnoś
ci". Niektórzy psychologowie
powtarzająwcią
ż
, ż
e ludzie majądział
aćzgodnie z tym, „co mogą
", a nie z tym, „co
powinni". Wystę
pują zdecydowanie przeciwko napomnieniom w stylu: „Powinieneś
zatelefonowaćdo matki".
Takie podejś
cie odwoł
uje siędo zupeł
nie nieosią
galnego ideał
u -ż
e moż
na ż
yćnie
wykorzystują
c negatywnych uczućdo motywowania innych ludzi. W rzeczywistoś
ci jednak
życie oparte na powinnoś
ciach ma swojąwartoś
ć
, a co za tym idzie - poczucie winy teżtę
wartoś
ćposiada. Gdy postą
pimy niewł
aś
ciwie, powinniś
my czućsięwinni. A popychani
poczuciem winy moż
emy naprawićzł
o i unikaćtych samych bł
ędów w przyszł
oś
ci.
Przywódca moż
e przesadnie wykorzystywaćpoczucie winy. Jest to i ł
atwe, i
skuteczne tylko na krótko, wię
c rodzice czę
sto wybierająmetodęprostsząi w ten sposób
próbująkierowaćswoimi dzieć
mi. Żeby zilustrowaćniszczą
ce skutki takiego postę
powania,
opowiem o jednej z moich pacjentek. Był
a to kobieta po pię
ć
dziesią
tce, zał
amana i
zrezygnowana. Próbują
c poznaćpowody jej nieszczę
ś
cia, stwierdził
em, ż
e cią
gle tkwi w niej
strach przed manipulacją
, czego przed laty czę
sto dopuszczał
a sięjej matka. Mechanizm
dział
ania byłnastę
pują
cy: jeś
li jako mł
oda dziewczyna zrobił
a coś
, co nie spodobał
o się
matce, na przykł
ad wymknę
ł
a siędo kina (a wychowywał
a sięw rygorystycznej atmosferze,
w domu, w którym zabraniano wielu rzeczy), matka nigdy sięnie denerwował
a. Zwyczajnie
„obraż
ał
a się
" i dą
sał
a cał
ymi dniami. Spytał
em pacjentkę
, czy to sięczę
sto zdarzał
o. „Ależ
nie - odpowiedział
a - cierpiał
am wiedzą
c, ż
e jąranie".
Matka wykorzystywał
a ł
zy w bardzo brutalny sposób. Dą
sają
c sięi pł
aczą
c, trzymał
a
uczucia swego dziecka na uwię
zi. Skutek? Poczucie winy przetrwał
o czterdzieś
ci lat.
Należ
y równieżodróż
niaćneurotyczne od zupeł
nie sł
usznego poczucia winy, co
znany lekarz francuski Paul Tournier wspaniale czyni w ksią
ż
ce pod tytuł
em Guilt and Grace
(Poczucie winy i ł
aska}. Sł
uszne poczucie winy wypł
ywa z wiedzy, ż
e popeł
nił
o siębł
ą
d, co
prowadzi do zmiany postę
powania na lepsze. Neurotyczne poczucie winy trwa dalej, choć
podejmuje sięś
rodki zaradcze. Nie moż
emy pobł
aż
aćdzieciom z obawy, ż
e rozbudzimy w
nich dł
ugotrwał
e poczucie winy, ale i nie moż
emy ukrywaćnaszych wł
asnych uczuć
, gdy
dzieci nas rozczarowują
. Zasadnicza cecha wyróż
niają
ca rodziców skł
onnych do manipulacji
polega na tym, ż
e ł
zy i gniew wykorzystujądo sprawowania peł
nej kontroli nad dzieć
mi.
Trzeba wię
c zadaćsobie nastę
pują
ce pytanie: czyja siędą
sam lub jestem zagniewany
tylko dlatego, by udzielićdziecku (lub pracownikowi) dobrej lekcji, czy teżnaprawdętak
czuję
? Stosunki mię
dzy rodzicami a dzieć
mi stająsięneurotyczne, gdy nauczymy dzieci, ż
e
uczucia rodziców sąnajważ
niejszym powodem wszelkich dział
ań
, podczas gdy powinniś
my
uczyćje przede wszystkim tego, ż
e we wszechś
wiecie istnieje dobro i zł
o i ż
e powinny
dokonywać wyboru
bardzo
ostroż
nie,
zastanawiają
c
się nad
konsekwencjami.
W
szczególnoś
ci należ
y unikaćlamentów w stylu: „Jak mogł
eśtak postą
pići tak strasznie zranić
swojąmatkę
?"
Tom Edwards, który jest nie tylko znakomitym pisarzem, ale i doskonał
ym
nauczycielem w szkole ś
redniej, formuł
uje to nastę
pują
co:
Naszym celem nie jest sprawowanie kontroli nad innymi ludź
mi, lecz raczej
wskazanie konsekwencji i podsunię
cie innych moż
liwoś
ci dział
ania. Wówczas mamy do
czynienia nie z manipulacją
, lecz z motywacją
.
Wł
aś
ciwe wykorzystanie negatywnych narzę
dzi w procesie inspirowania nie jest
sprawąprostą
. Jak znaleź
ćrównowagęmię
dzy wzmocnieniem pozytywnym a negatywnym?
Na razie zgódź
my się
, ż
e pochwał
a powinna górowaćnad ł
ajaniem, a poczucie winy
powinno raczej rodzićprzywią
zanie do wartoś
ci pozytywnych niżwywoł
ywaćstrach przed
naszym niezadowoleniem.
Stosuj mieszankęwzmacniania pozytywnego i negatywnego
Ludziom nie wiedzie sięnie z powodu gł
ipoty, lecz z braku entuzjazmu.
Burt Struthers
WOLA ZWYCIĘSTWA
Dla wię
kszoś
ci milionerów gromadzenie pienię
dzy zmienia sięw koń
cu w grę
.
Pracujądalej nie dlatego, ż
e muszązarabiać
. Robiąto, bo uwielbiająwspół
zawodnictwo.
Znajdujązadowolenie, przeciwstawiają
c swoje umieję
tnoś
ci cał
emu ś
wiatu businessu.
Wydaje się
, ż
e instynkt współ
zawodnictwa jest wrodzonącechąprawie każ
dego
czł
owieka. W przeciwnym razie ś
wiat nie lubił
by igrzysk. Oto potę
żna, ale i bardzo
niebezpieczna podstawa motywacji. Firmy handlowe wykorzystują ją bez przerwy,
organizują
c konkursy, w których nagrodąjest nowy samochód, wakacje lub prestiż
owa
nagroda na dorocznym bankiecie. Jeś
li w szkole podstawowej chce sięzachę
cićdo
gromadzenia pienię
dzy na nowy komputer, najlepiej ogł
osićkonkurs mię
dzyklasowy i
bacznie ś
ledzićjego postę
py. Jeż
eli gromadzone kwoty bę
dącodziennie zapisywane na
specjalnej tablicy, dostę
pnej zarówno dla uczniów, jak i nauczycieli, entuzjazm osią
gnie w
koń
cu szczyt. Najważ
niejsze jednak jest to, ż
e sama nagroda nie ma takiego znaczenia jak
współ
zawodnictwo.
Charles Schwab, nadzorują
cy stalownie należ
ą
ce do Andrew Car-negie, miałwś
ród
podwł
adnych dyrektora, którego zał
oga nie osią
gał
a zakł
adanych wyników produkcyjnych.
„Przymilał
em siędo nich, popę
dzał
em, groził
em wiecznym potę
pieniem i wylaniem z pracy.
Niestety - twierdziłów dyrektor - nic nie skutkuje. Oni zwyczajnie nie chcą
pracować
".
Byłwieczór. Pracownicy jednej zmiany wychodzili z zakł
adu, a drugiej przychodzili
do pracy. Schwab poprosiło kawał
ek kredy i jednego z wychodzą
cych spytał
, ile wytopów
wykonano podczas zmiany. Uzyskawszy tęinformacjęnarysowałna posadzce wielkącyfrę6
i odszedł
. Robotnicy zauważ
yli tęszóstkęi dowiedzieli sięod kolegów, ż
e sam szef zapisałw
ten sposób liczbęwytopów poprzed-niej zmiany.
Nastę
pnego ranka pracownicy nocnej zmiany starli cyfrę6, a na jej miejscu
narysowali wielką7. Gdy do pracy przyszli ludzie z dziennej zmiany stwierdzili, ż
e nie bę
dą
gorsi, ż
e pokaż
ą
, na co ich stać
. Wzię
li siędo pracy z entuzjazmem i wychodzą
c z zakł
adu
wyrysowali na posadzce olbrzymiądumnąliczbę10. Tak oto sytuacja zaczę
ł
a sięzmieniać
.
W krótkim czasie stalownia, która pod wzglę
dem wielkoś
ci produkcji cią
gnę
ł
a sięw
ogonie, prześ
cignę
ł
a wszystkie tego typu zakł
ady. Oto jak Schwab wyjaś
niłten mechanizm:
„Gdy zależ
y nam na wykonaniu czegoś
, trzeba rozbudzićwspół
zawodnictwo. Bo przecieżnie
chodzi wył
ącznie o zarabianie wię
kszych pienię
dzy, ale i o to, ż
eby byćlepszym od innych".
Idealiś
ci twierdzą
, ż
e pobudzają
c do współ
zawodnictwa faktycznie manipulujemy
ludź
mi i ż
e instynkty agresywne powinno sięraczej tł
umićniżpodsycać
. Jak przekonamy się
dalej, podsycana gniewem agresja rzeczywiś
cie moż
e byćniebezpieczna, ale faktem jest, ż
e
zasadniczo czł
owiek lubi współ
zawodnictwo. Cecha ta moż
e pomóc robićto, na co inaczej
ów czł
owiek nigdy by sięnie zdobył
. W tym miejscu dobrym przykł
adem sąsportowcy.
Każ
dy sprinter, narciarz lub pił
karz wie, ż
e daje z siebie najwię
cej w rywalizacji z innymi.
Wł
aś
nie porównanie z innymi, chę
ćuzyskania lepszego wyniku i wygranej popycha go do
przodu. Stą
d wniosek, ż
e rywalizacja szkolna, współ
zawodnictwo w zakł
adzie pracy, lista
dziesię
ciu najlepszych pracowników - to naprawdęwspaniał
e bodź
ce.
Zatem dziewią
ta zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze, brzmi
nastę
pują
co:
POTRZEBĘ
WSPÓŁZAWODNICTWA
WYKORZYSTUJ
W
SPOSÓB
UMIARKOWANY
Dlaczego „umiarkowany"? Ponieważwspół
zawodnictwo moż
na wykorzystywaćw
sposób ograniczony. Kiedy pracowników przesadnie zachę
ca siędo współ
zawodnictwa, mogą
pomyś
leć
, ż
e sięnimi manipuluje. Ponadto-jeś
li u pracowników lub uczniów wyzwoli się
zbyt wiele agresji, zacznąkopaćpod sobądoł
ki. W szkoł
ach o wysokim poziomie rywalizacji
niektórzy uczniowie wykradająksią
ż
ki z pół
ek bibliotecznych tylko po to, by inni nie mogli
osią
gną
ćdobrych wyników w nauce. Ale nawet takie postępowanie nie pomniejsza wartoś
ci
zdrowej rywalizacji, wię
c powinniś
my stosowaćmetodęporównania osią
gnię
ć,by zachę
cać
do wię
kszego wysił
ku.
LAUREAT NAGRODY NOBLA O RYWALIZACJI
Idealnąrównowagęwspół
pracy i rywalizacji znajdujemy w pracy Arno A. Penziasa,
który w roku 1978 otrzymałNagrodęNobla w dziedzinie fizyki za odkrycie promieniowania
czarnych dziur. Obecnie jest on wiceprezesem wydział
u badańw firmie Bell Laboratories.
Rodzina Penziasa uniknę
ł
a nazistowskich prześ
ladowańŻydów i kiedy przyjechał
a do
Nowego Jorku w pierwszym tygodniu stycznia roku 1940, Ameryka był
a dla niej zupeł
nie
obcym ś
wiatem. Ojciec Penziasa byłstróż
em w budynkach mieszkalnych dzielnicy Bronx,
czyś
ciłkotł
ownie i paliłw piecach. Matka Penziasa poszł
a do pracy w dzielnicy
specjalizują
cej sięw handlu ubraniami.
Są
dzę
, ż
e na począ
tku szkoł
y ś
redniej każ
dy jest nieszczę
ś
liwy -twierdzi Penzias. - Ja
mówił
em z obcym akcentem i wł
aś
ciwie nie zachowywał
em sięjak dziecko. Zanim dobrze
opanował
em ję
zyk, jużnie umiał
em bawićsięz rówieś
nikami.
Penzias miałkł
opoty z fizyką
, ale zdoł
ałwstą
pićdo City College of New York po
czę
ś
ci dlatego, ż
e czesne był
o „odpowiednie", to znaczy, ż
e nauka był
a darmowa. Nie
powiodł
o mu sięw Massachu-setts Institute of Technology, wię
c poszedłna Columbia
University, gdzie teżledwie przetrwał
.
Oni przyjmowali prawie każ
dego... Ludzie przychodzili z dyplomem z angielskiego, a
potem nie dawali sobie rady z poł
owąprzedmiotów. Studenci oblewali na potę
gę
, ale nikt
nigdy nie pomyś
lał
, ż
e w ten sposób rujnuje im ż
ycie. Ja widział
em to jako mechaniczny,
bezmyś
lny przemiał
ludzkich istot...
Nigdy nie zapomnępierwszego egzaminu: z optyki u profesora Tow-nesa. Należ
ał
o
odpowiedziećna pię
ćpytań.Zanim doszedł
em do pią
tego, cał
y był
em zlany zimnym potem.
Zastanowił
em sięnad pierwszymi czterema i na ż
adne nie potrafił
em odpowiedzieć
.
Przeczytał
em pią
te. Rozejrzał
em sięi stwierdził
em, ż
e wszyscy ostro pracują
. Zadał
em sobie
pytanie: „Jakie moż
e byćprawdopodobień
stwo, ż
e jestem najgł
upszy z cał
ej grupy?...
"Dostał
em pię
ć
dziesią
t cztery punkty, co, jak siępóź
niej okazał
o, dał
o mi drugie miejsce w
grupie. Tak sięzł
oż
ył
o, ż
e Townes myś
lałjużo laserach. Wię
c na egzaminie pytało rzeczy,
które jego interesował
y.
Penzias twierdzi, ż
e z trudem skoń
czyłstudia:
Był
em dobry w dwóch rzeczach. Przede wszystkim udawał
o mi sięwymyś
laćróż
ne
mechanizmy w kategoriach mechanicznych i budowaćje, a poza tym, i to został
o mi do
dzisiaj, potrafił
em znosić cierpienia. Dzię
ki tym dwóm rzeczom przebrną
ł
em przez
uniwersytet.
Czy Penzias otrzymał
by NagrodęNobla, gdyby nie umiałwytrwaćmimo cierpieńw
tak znanej z rywalizacji uczelni, jakąjest Columbia? Oczywiś
cie, trudno powiedzieć
, ale
teraz, gdy kieruje dział
em badawczym, z pewnoś
ciąnie rezygnuje ze współ
zawodnictwa.
„Nikt mi nie wyznacza liczby patentów, jakie mam zgł
osić- powiada. - Ale zewszą
d napiera
konkurencja. Japoń
czycy prowadząz nami wyś
cig, ale istnieje równieżpresja wewnę
trzna,
żeby jak najszybciej pomóc ludziom pracują
cym nad falami ś
wietlnymi, terminalami i
wszystkim innym. Ja sam wyznaczam sobie normy i podobnie postę
puję wzglę
dem
wszystkich ludzi".
Dla ludzi o duż
ej motywacji rywalizacja jest czynnikiem bardzo waż
nym. Sztuka
polega tylko na tym, ż
eby odpowiednio jąwykorzystywać
.
GDY PORÓWNANIE ODBIJA SIĘRYKOSZETEM
Porównania dokonuje sięalbo wtedy, gdy chce siękrytykować
, albo gdy pragnie się
inspirować
. Oto przykł
ad bł
ę
dnego zastosowania tej metody. Żona mówi do mę
ża: „Skoro
Jack przez cał
y dzieńcię
ż
ko pracuje i nie jest zbyt zmę
czony, ż
eby pomalowaćdom, to
dlaczego ty nie moż
esz?" Wielu z nas doś
wiadczył
o takiego podejś
cia na wł
asnej skórze. Na
przykł
ad rodzice mówili: „Dlaczego nie moż
esz miećtakich dobrych stopni jak twoja
siostra?" Tego rodzaju negatywne stwierdzenia podcinajączł
owiekowi skrzydł
a, zamiast
dodawaćmu sił
. Dobre porównanie brzmi tak: „Wiesz, Tom, gdy widzę
, co są
siedzi zrobili ze
swoim podwórkiem, to ażchce mi sięwyjś
ći zrobićto samo z naszym. Co ty na to?"
Podobnie w przedsię
biorstwie - osią
gnię
cia innych ludzi mogąbyćwspaniał
ym bodź
cem.
Trzeba tylko pamię
tać
, ż
e nie chcemy poniż
ać
, lecz inspirować
, kiedy przekazujemy
wiadomoś
ć
: skoro inni potrafią
, my teżpotrafimy. Stara zasada gromadzenia funduszy polega
na tym, ż
e wpł
yw finansowy dział
a w dół
. Innymi sł
owy: w dobrze prowadzonej kampanii
najpierw zwracamy sięo datki do najmoż
niejszych donatorów, a potem prosimy ich, ż
eby
zwrócili sięz podobnąproś
bądo swoich znajomych. Ci znajomi byćmoż
e nie bę
dąw stanie
daćtyle samo, ale gdy zwróci siędo nich hojny darczyń
ca, z pewnoś
ciągł
ę
biej się
gnądo
kieszeni. Tu teżw gręwchodzi stary, zdrowy instynkt rywalizacji. Na ogółczł
owiek robi
mniej niżmoż
e, dopóki ktośinny nie wskaż
e mu wię
kszych moż
liwoś
ci.
GNIEW JAKO ELEMENT MOTYWACJI
Zajmiemy sięteraz uczuciem, które jest obce rywalizacji, ale jednocześ
nie jest jakby
jej przedł
uż
eniem. Mam na myś
li gniew. W tym miejscu idealiś
ci zapewne znowu
zaprotestują mówią
c: ż
eby inspirować ludzi, trzeba się odwoł
ywać do instynktów
pozytywnych. Tymczasem dobry inspirator wykorzystuje również gniew. Dlaczego?
Ponieważukryte gł
ę
boko olbrzymie moż
liwoś
ci ujawniająsiędopiero wtedy, gdy czł
owiek
wpada w gniew. Marcin Luter powiedziałtak:
Gdy jestem zł
y, potrafiępisać
, modlićsięi glosie kazania. Wtedy mój temperament
sięoż
ywia, wyostrza sięrozumienie ś
wiata, a doczesne utrapienia i pokusy gdzieśznikają
.
Odrobina sł
usznego oburzenia potrafi wydobyćz narodu wszystko to, co w nim
najlepsze. Stany Zjednoczone Ameryki Pół
nocnej powstał
y wtedy, gdy pię
ć
dziesię
ciu sześ
ciu
patriotów tak bardzo sięzezł
oś
cił
o, ż
e podpisali DeklaracjęNiepodległ
oś
ci. Amerykanie
wylą
dowali na Księ
życu, ponieważsięwś
ciekli, ż
e z powodu sputnika spadli na drugie
miejsce w podboju kosmosu.
Tęzasadęmotywacji doskonale ilustruje sposób, w jaki Lee lacoc-ca wykorzystał
„The Wall Street Journal". W roku 1979 w artykule wstę
pnym ostro skrytykowano
zarzą
dzanie w firmie Chrysler, a na zakoń
czenie dodano, ż
e tej prawie bankrutują
cej firmie
powinno pozwolićsię„umrzećz godnoś
cią
".
To zdanie przyniosł
o wiele korzyś
ci. lacocca sprytnie odwróciłwszystko o sto
osiemdziesią
t stopni i wzbudziłwspół
czucie dla swojej firmy. Oto fragmenty kilku jego
przemówień
:
„ The Wall Street Journal" radziłmi, ż
ebym pozwoliłfirmie Chrysler „umrzećz
godnoś
cią
". Tak, byliś
my zrujnowani. Nasze fabryki przypominał
y muzea przemysł
owe. Na
placach skł
adowych stał
o peł
no nie sprzedanych samochodów.
Wś
ciekł
em się
... Wś
ciekli sięmoi koledzy w Highland Park. Wś
ciekł
y siędziesią
tki
tysię
cy ludzi pracują
cych w cał
ym kraju dla Chryslera. Nasze zwią
zki zawodowe, dostawcy i
poż
yczkodawcy teżsięwś
ciekli. Wś
ciekliś
my siętak bardzo, ż
e zebraliś
my się
, omówiliś
my
wszystko, wzię
liś
my razem do roboty i ustaliliś
my, co w firmie Chrysler jest niewł
aś
ciwe.
Podwoiliś
my produktywnoś
ć
, odmł
odziliś
my fabryki, zmniejszyliś
my koszty wł
asne.
Zaczę
liś
my produkowaćsamochody i furgonetki najwyż
szej jakoś
ci w Ameryce. Krótko
mówią
c, odwróciliś
my bieg spraw. Obecnie sprzedajemy nasze samochody i zarabiamy duż
o
pienię
dzy... Ta opowieś
ćma swój morał
. Gdy Amerykanie wpadająw zł
oś
ć
, potrafiądokonać
cudów. Uważ
am, ż
e dobrze pokierowany gniew mógł
by zmienićprawie wszystko to, co jest
dziśw Ameryce zł
e.
Nieliczni spoś
ród sł
uchają
cych potrafili powstrzymaćwzruszenie, gdyżtakie sł
owa
powodują
, ż
e chce siępomagaćsł
abszym.
KIEDY GNIEW JEST SŁUSZNY
Czy wedł
ug Biblii gniew jest czymśzł
ym? W Starym Testamencie hebrajskie sł
owa,
które przeł
oż
ono jako „gniew" lub „zagniewany", pojawiająsięokoł
o 450 razy, z czego w
przybliż
eniu 370 dotyczy gniewu Boż
ego. Chrystus pał
ałgniewem do uczonych w piś
mie i
faryzeuszy, a samo Pismo Świę
te przedstawia ż
ycie jako jednąwielkąwojnę
: zmagamy sięz
sił
ami zł
a, zasadami i mocąciemnoś
ci.
Dobry inspirator wykorzystuje wszystkie moż
liwe uczucia, ż
eby poruszyćsł
uchaczy, i
z pewnoś
ciągniew jest jednym z nich. Amerykań
ski pisarz Mark Twain mawiał
, ż
e gdy chce
siępanowaćnad tł
umem, trzeba mu schlebiaćlub wymyś
lać
. I rzeczywiś
cie, wszyscy dobrzy
mówcy, jak choć
by trenerzy sportowi, czasami gniewająsięna swoich podwł
adnych. Nie
mówią
c o tym, ż
e czasem wzbudzajągniew, jak to uczynił
lacocca w swoim przemówieniu na
temat krytyki w „The Wall Street Journal".
KORZYŚCI PŁYNĄCE Z POSIADANIA WSPÓLNEGO WROGA
Odwoł
ywanie siędo gniewu i ducha rywalizacji odgrywa jeszcze jednąrolę
: przycią
ga
ludzi do siebie. W licznej rodzinie przy obiedzie zdarzająsiękł
ótnie mię
dzy rodzeń
stwem, ale
kiedy dziecko zostanie skrytykowane przez kogośz zewną
trz i sprawętęporuszy sięw domu,
natychmiast pojawia sięswoista jednoś
ć
. Podobnie wspólnota, w której trwająwalki
wewnę
trzne, potrafi szybko zapomniećo róż
nicach poglą
dów, jeś
li dostanie bodziec do
prowadzenia walki ze wspólnym wrogiem.
W rzeczywistoś
ci religijnoś
ćstanowi interesują
cy przykł
ad, na podstawie którego
moż
na obserwowaćpowstawanie i niszczenie nastrojów grupowych. I chociażprawie
wszystkie religie mówiąo mił
oś
ci, nigdy nie widział
em grupy wyznaniowej, w której nie
był
oby przekonania, ż
e musi walczyćz jakimśwspólnym wrogiem. Przeciwnicy mogąbyć
róż
ni dla róż
nych wyznań
, ale wydaje się
, ż
e waż
ne jest to, by znaleź
ćkogoś
, komu trzeba się
wspólnie przeciwstawić
.
POZBAWIONE SKRUPUŁÓW ODWOŁYWANIE SIĘDO GNIEWU
Nie moż
emy przeoczyćfaktu, ż
e spece o'd propagandy potrafiąrozniecićogień
nienawiś
ci do strasznych rozmiarów i ż
e wojny i samosą
dy teżsąrezultatem dział
ania
grupowego gniewu. Hitler wyzwoliłniesł
ychanąenergię
, zjednoczyłludzi, wykorzystują
c
Żydów jako kozł
a ofiarnego. A kiedy Jim Jones przekonał912 osób do grupowego
samobójstwa, dokonałtego dzię
ki stworzeniu paranoi-dalnego, iluzorycznego ś
wiata
nienawiś
ci. Oba te wydarzenia ilustrują
, do czego moż
e doprowadzićodwoł
ywanie siędo
gniewu.
Nie chcą
c dopuś
cićdo podobnych dział
ań
, musimy bardzo ostroż
nie apelowaćdo
instynktu rywalizacji i uważ
nie wybieraćwrogów. W gniewie nie ma nic zł
ego, jeś
li jest
skierowany na wł
aś
ciwy obiekt: okrucień
stwo, egoizm, manipulację
, zadawanie bólu
bezbronnym ofiarom. W naszym ś
wiecie jest wiele niesprawiedliwoś
ci, wiele zł
a, które trzeba
naprawić
, oraz mnóstwo zł
ych ludzi, którym należ
y sięprzeciwstawiać- ale trzeba to robić
bez wzbudzania niepotrzebnej nienawiś
ci.
Potrzebęwspół
zawodnictwa wykorzystuj w sposób umiarkowany
Zadziwiające, ile ludzie potrafiązrobić
, gdy nie przejmująsiętym, komu przypisze się
zasł
ugę
.
Sandra Swinney
CO ROBIĆ, BY LUDZIE CHCIELI ZE SOBĄWSPÓŁPRACOWAĆ
Musimy zają
ćsięteraz nieco trudniejszym tematem - nastrojami w grupie ludzi.
Jaka cecha przywódcy decyduje, ż
e jego grupa lub rodzina zawsze posiada wspaniał
y
esprit de corps, a jej czł
onkowie czująsięmocno ze sobązwią
zani? I dlaczego niektórzy
potrafią inspirować pojedynczych ludzi, ale gdy wezmą się do kierowania grupą
,
doprowadzajądo rozł
amu i sporów, ażw koń
cu grupa nie jest w stanie niczego dokonać
?
Dobrym przywódcąmoż
e byćczł
owiek, który zna prawa rzą
dzą
ce nastrojami grupy.
Dobra atmosfera w grupie nie tylko pozwala na zakoń
czenie pracy o wiele szybciej, ale i
przycią
ga nowych czł
onków. Najlepsze parafie sąkierowane nie przez duchownych
posiadają
cych magnetycznąosobowoś
ć
, ale przez tych, którzy potrafiąstworzyćpeł
ną
entuzjazmu, spójnąwspólnotę
. Wówczas ludzi przycią
ga nie tyle sam przywódca, co raczej
panują
ce w grupie uczucia i nastrój. Dobry przywódca pobudza wiernoś
ći więźmiędzy
czł
onkami grupy.
Zatem dziesią
ta zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze, brzmi
nastę
pują
co:
NAGRADZAJ WSPÓŁPRACĘ
Organizatorzy dobrze dział
ają
cych grup wykorzystująpodstawowącechęludzkiej
osobowoś
ci: prawie każ
dy czł
owiek najlepiej funkcjonuje w towarzystwie co najmniej
jeszcze jednej osoby. Spójrzmy, na przykł
ad, jak mą
żi ż
ona dodająsobie otuchy, jak sobie
wzajemnie pomagają
. Pisanie to najcię
ższa praca, z jakąmiał
em do tej pory do czynienia, i
dosł
ownie nie wytrwał
bym w tym zawodzie, gdyby nie moja ż
ona Diana. Niniejszy rozdział
piszęw benedyktyń
skim klasztorze ś
w. Andrzeja, oddalonym o osiemdziesią
t mil od mojego
domu w Los Angeles. Kilka dni samotnoś
ci to dobra okazja do pracy, ale nie pisał
oby mi się
tak dobrze w ś
rodku nocy, gdyby nie uczucie ś
cisł
ego zwią
zku mię
dzy mnąa mojąż
oną
,
ś
pią
cąteraz w naszym ł
óż
ku. Ona został
a tam nie dlatego, ż
e lubi samotnoś
ć- po prostu wie,
że jeszcze w tym tygodniu muszęskończyćten rozdział
. W tamtych latach, gdy wydawcy
odrzucali moje oferty, jużdawno bym zrezygnował
, gdyby nie radosna, pogodna pewnoś
ć
,
jakąDiana okazywał
a mi przez cał
y czas.
Czł
owiek samotny rzadko potrafi sobie poradzićz przeciwnoś
cia-mi, ale dwoje ludzi
to jużcośzupeł
nie innego! Jeś
li znajdziesz jednąosobę
, która przył
ą
czy siędo ciebie w
twoich dą
żeniach, to nie podwoisz swoich możliwoś
ci, a zwielokrotnisz je.
Z tym samym zjawiskiem mamy do czynienia przy zrzucaniu nadwagi, leczenia
alkoholizmu lub nauce ję
zyków obcych: w mnogoś
ci sił
a. Przynależ
noś
ćdo grupy wzmacnia
postanowienia i nadaje czł
owiekowi sił
ęwystarczają
cądo pokonania przeszkód.
Potrzeba poczucia przynależ
noś
ci
Potrzeba poczucia przynależ
noś
ci to jedna z podstawowych potrzeb każ
dego
czł
owieka. Każ
dy chce należ
ećdo jakiejśgrupy, w której bę
dzie znany i akceptowany, gdzie
inni bę
dąwobec niego lojalni, kiedy bę
dzie w kł
opotach. W ten sposób odzywa sięinstynkt
społ
eczny. Funkcjonuje on idealnie w rodzinach, których czł
onkowie wszystko sobie
wybaczają
.
Lojalnoś
ćdział
a podobnie w grupie pracowników. Ludzie zostająw starym miejscu
pracy, nawet gdy gdzie indziej mogliby zarobićwię
cej, ponieważtu pracodawca zaspokaja tę
potrzebę- potrzebępoczucia przynależ
noś
ci. Niektórzy twierdzą
, ż
e każ
dy moż
e byćwierny
swojej firmie. Tak jednak nie jest. Byćmoż
e bywał
o tak dawniej, ale to teżjest wą
tpliwe. Bo
czy moż
na byćlojalnym wobec firmy? Przecieżtu chodzi o zwią
zek z pewnągrupąludzi, z
którymi siępracował
o, stworzonymi tradycjami jakoś
ci oraz mł
odszymi pracownikami,
których przyszł
oś
ćzależ
y od tego, co wszyscy razem zbudują
.
W dalszym cią
gu omówimy sobie róż
ne cechy firm, w których zwią
zki mię
dzyludzkie
stojąna wysokim poziomie rozwoju.
KONTROLA JAKOŚCI
W najlepszych grupach ludzie sąodpowiedzialni za wł
asne normy. Przywódcy
nieudolni zajmująsięwył
ą
cznie kontroląjakoś
ci i na tym polega ich bł
ą
d. Dobry przywódca
zachę
ca swoich podwł
adnych, ż
eby czuli sięodpowiedzialni za swoje dział
ania.
Oto przykł
ad z przemysł
u. Kilka lat temu pewien znajomy kupiłodlewnię
.
Wś
ród pracowników -powiedział- znalazł
em grupę starych speców. To był
a
zamknię
ta, doś
ćodizolowana od reszty pracowników grupa, która jednak zawsze pracował
a
najlepiej. Gdy ludzie ci siadali razem przy kawie, pokazywali sobie wyniki swojej pracy,
krytykowali to, co był
o zrobione ź
le, i podziwiali to, co był
o zrobione dobrze.
Nie wtrą
cał
em sięw ich ukł
ady, ponieważwidział
em, ż
e byli dumni ze swojej pracy.
Byli dumni z pracy w grupie tak bardzo, ż
e nie dopuszczali, by którykolwiek z jej czł
onków
doznałniepowodzenia. W konsekwencji dzię
ki tej wewnę
trznej rywalizacji i lojalnoś
ci
wszyscy lepiej pracowali.
Wł
aś
ciciel dowiedziałsięczegośniezwykle cennego: trzeba pozwalać
, ż
eby nastroje
panują
ce w grupie wyrę
czał
y przywódcęw pracy.
A teraz przedstawiędział
anie tej samej zasady w rodzinie. Podczas pewnego przyję
cia
siedział
em obok czarują
cej kobiety, której szóstka dzieci studiował
a na takich uczelniach jak
Harvard, Stanford i Wel-lesley. Wszystkim dobrze szł
o. Zapytał
em, w jaki sposób udał
o jej
sięto osią
gną
ć
.
Wszyscy pytająmnie o to samo — uś
miechnę
ł
a się— a tymczasem ja chyba nie
robił
am nic nadzwyczajnego. Nigdy ich nie poganiał
am, ż
eby odrabiali lekcje, nie beształ
am,
gdy wracali ze szkoł
y ze sł
abymi ocenami. Wydawał
o się
, ż
e oni sami siebie inspirują
.
Pamię
tam, ż
e pewnego dnia jedna z córek wrócił
a ze szkoł
y z gorszym ś
wiadectwem, niż
moż
na był
o oczekiwać
. Nic nie powiedział
am i odł
oż
ył
am ś
wiadectwo na kuchenny kredens.
Lecz kiedy wróciłdo domu jej starszy brat, obejrzałś
wiadectwo, poszedłdo niej do pokoju i
solidnie nakł
adłjej do gł
owy. Nie wiem, dokł
adnie co powiedział
, ale mię
dzy innymi
przekonałjąo istnieniu pewnych norm rodzinnych, do których powinna sięstosować
, i dodał
,
że jeś
li nie bę
dzie miał
a dobrych wyników, wszyscy na tym ucierpią
. To przemówienie
musiał
o byćbardzo dramatyczne, bo córka szybko poprawił
a oceny. Zadzierał
a gł
owę
, by
spojrzećbratu w twarz, i kochał
a go tak bardzo, ż
e gotowa był
a zrobićwszystko, by nie
stracićjego wzglę
dów.
Tamta matka zrobił
a dokł
adnie to, co powinien robićdobry przywódca: stworzył
a w
rodzinie grupowe poczucie odpowiedzialnoś
ci za doskonał
oś
ćw dział
aniu, a potem pozwolił
a
jązachować
.
JEDEN ZA WSZYSTKICH, WSZYSCY ZA JEDNEGO
W grupach, w których ludzie sąmocno ze sobązż
yci, każ
dy wie, ż
e przywódca na
pierwszym miejscu stawia dobro grupy. Gdy czł
owiek ma podją
ćdecyzjęo przył
ą
czeniu się
do jakiejśorganizacji, zadaje sobie jedno pytanie: Czy przywódca myś
li tylko o sobie i
wzbudza entuzjazm czł
onków grupy, ż
eby osią
gną
ćwł
asne cele, czy teżchce, ż
eby wszyscy
czerpali korzyś
ci?
W firmach stosują
cych politykęmaksymalnego zysku i minimalnej troski o ludzi,
nowi pracownicy szybko to zauważ
ająi zaczynająsabotowaćpoczynania zarzą
du, nie
mówią
c o tym, ż
e codziennie wynosząw kieszeniach róż
ne dobra. Dla kontrastu powiedzmy
sobie, jak postę
powałAndrew Carnegie. Wyznawałon nastę
pują
cązasadę
: „nikt nie moż
e się
wzbogacić
, jeś
li jednocześ
nie nie pomoż
e wzbogacićsięinnym". Wychodzą
c z tego zał
oż
enia
stworzyłorganizaqę
, która dzię
ki panują
cym w niej stosunkom rzeczywiś
cie uczynił
a go
bogatym. Przekonują
c ludzi, ż
e w ich dział
aniu stosuje sięzasadę„jeden za wszystkich,
wszyscy za jednego", moż
na wyzwolićw nich olbrzymiąenergię
.
Jean Riboud, prezes mię
dzynarodowej spół
ki Schlumberger, uważ
a, ż
e w dzisiejszym
ś
wiecie trzeba „spowodować
, by ludzie uwierzyli, ż
e bę
dączerpaćkorzyś
ci pomagają
c tobie".
Oczywiś
cie takie postę
powanie moż
e się zmienić w manipulację
, kiedy zaczniemy
przekonywaćludzi, ż
e pomagająnam dla wł
asnej korzyś
ci, podczas gdy wcale tak nie bę
dzie.
Z drugiej strony, jeś
li wierzymy w przedsię
wzię
cie i pracujemy dla osią
gnię
cia ostatecznego
celu, jeś
li chcemy dzielićsięz ludź
mi naszymi zyskami, to powinniś
my bez przerwy im to
powtarzać
.
Ta sama zasada funkcjonuje w rodzinie. Jeś
li dzieci sąprzekonane, ż
e panują
ce w
rodzinie zasady wymyś
lono wył
ą
cznie dla wygody rodziców, to nie bę
dzie mowy o ż
adnej
motywacji. Córka moż
e byćzdania, ż
e matka nalega na pewien sposób zachowania, bo nie
chce czućsięskrę
powana przed znajomymi. Ale jeś
li dzieci uda sięprzekonać
, ż
e rodzina
istnieje dla korzyś
ci wszystkich jej czł
onków i ż
e ustalone zasady pozwoląwszystkim dobrze
funkcjonować- to bę
dąokazywaćtym zasadom wię
cej zrozumienia. Wię
kszoś
ćludzi potrafi
tolerowaćsilne przywództwo, nawet przywództwo autokratyczne, dopóki wiadomo, ż
e
przywódca ma na wzglę
dzie dobro ogólne.
W ksią
ż
ce American Caesar (Amerykań
ski Cezar) William Manchester analizuje
lojalnoś
ć,jakąpodczas pierwszej wojny ś
wiatowej podwł
adni darzyli puł
kownika Douglasa
MacArthura. Gdy wojna sięskoń
czył
a, okazał
o się
, ż
e MacArthura uhonorowano siedmioma
Srebrnymi Gwiazdami, dwoma Krzyż
ami Zasł
ugi i Medalem Zasł
ugi. To zrozumiał
e, ż
e tyle
odznaczeńotrzymałdzię
ki wł
asnej odwadze, ale trzeba przyznać
, ż
e zaowocował
a tu również
umieję
tnoś
ćpozyskiwania lojalnoś
ci ze strony oddział
ów. Jak on tego dokonał
? Oto co na ten
temat mówi William Manchester: „Jeś
li chodzi o wiek, byłbliż
ej ż
oł
nierzy niżpozostali
czł
onkowie dowództwa, dzieliłtrudy i niebezpieczeń
stwa swoich ż
oł
nierzy i okazywałim
podziw".
Ostatnie sł
owa sąnajważ
niejsze - „Okazywałim podziw". Pomijają
c egocentryzm i
pewną chwiejnoś
ć emocjonalną, MacArthur miałjedną niezaprzeczalną zaletę, która
dodawał
a ż
oł
nierzom sił
: on naprawdęsięo nich troszczył
. W grupie o silnej motywacji
ludzie wiedzą
, ż
e przywódca jest z nimi zwią
zany emocjonalnie i ż
e bę
dzie wobec nich
lojalny do samego koń
ca.
OBIETNICE
UCZCIWOŚĆ
W Centrum Twórczego Przywództwa (Center for Creative Lea-dership) w Greensboro
w Pół
nocnej Karolinie przebadano dwudziestu jeden dyrektorów, ludzi, którzy ponieś
li
poraż
kę
. Wydawał
o się
, ż
e zajdąwyż
ej, lecz gdy osią
gnę
li pewien szczebel kariery, zostali
zwolnieni z pracy lub zmuszeni do przejś
cia na wcześ
niejsząemeryturę
. Porównano ich z
dwudziestoma innymi ludź
mi, którzy doszli na sam szczyt.
Naukowcy stwierdzili, ż
e grupy te był
y do siebie bardzo podobne. Każ
dy z badanych
odznaczałsięduż
ąsił
ąi każdy miałjednąlub wię
cej znaczą
cych sł
aboś
ci. Stą
d wniosek, ż
e
czł
owiek moż
e popeł
niaćwiele bł
ę
dów, moż
e miećpewne sł
aboś
ci, a jednak osią
ga sukces.
Dopiero bliż
sze badania wykazał
y, ż
e do upadku zawsze prowadziłten sam bł
ą
d. Okreś
lono
go mianem „niewybaczalnego grzechu - poderwaniem zaufania". Zaufanie znaczy tu
zgodnoś
ći przewidy-walnoś
ć
, coś
, co siętworzy na przestrzeni czasu. Przywódca powinien
wię
c postę
powaćwedł
ug zasady: „Zrobiędokł
adnie to, co mówię
, i dokł
adnie wtedy, kiedy
obiecuję
. Jeś
li zmienięzamiar, powiadomięwas wystarczają
co wcześ
nie, ż
eby moje dział
ania
w ż
aden sposób wam nie zaszkodził
y".
Niektórzy z nas obiecująza duż
o i zbyt wielu ludziom, a tymczasem to jest najkrótsza
droga do demoralizacji grupy. Gdy RenęMcPhersona, jednego z dyrektorów w Dana
Corporation, zapytano o ź
ródł
o sukcesu jego firmy, powiedział
: „Sposób traktowania jednego
pracownika bacznie obserwująinni. Na podstawie tych danych decydują
, czy mogązaufać
tobie
i
twojej
firmie".
Od
tego
nie
ma
ż
adnych
wyją
tków,
nawet
w
duż
ych
przedsię
biorstwach. Jeden bł
ą
d natychmiast niszczy morale cał
ej grupy. Jak mówi McPherson
-każ
dy przyglą
da się
, jak traktujesz pracowników, z zał
oż
eniem, ż
e zostanie potraktowany tak
samo.
Podobnie jest w rodzinie. Jeś
li ojciec obieca synowi, ż
e kupi mu samochód, gdy ten
skoń
czy siedemnaś
cie lat, a potem nie dotrzyma sł
owa, to nie tylko niszczy zaufanie chł
opca,
ale i ducha cał
ej rodziny - przecieżwszyscy jej czł
onkowie sąś
wiadkami tej zdrady. Dlatego
musimy sięstaraćprzekonywaćinnych, ż
e dotrzymamy danego sł
owa. W przeciwnym razie
ludzie stracąentuzjazm.
Innym demoralizują
cym dział
aniem jest niesprawiedliwe rozdzielanie nagród. Wiele
badań przeprowadzono nad teorią sprawiedliwoś
ci, którą instynktownie zna każ
dy
przywódca. Gdy ludzie poczują
, ż
e innych nagradza sięinaczej, ich motywacja rozpada sięw
proch.
W roku 1972 socjologowie Schmitt i Marwell przeprowadzili interesują
ce studia.
Wybrano po dwóch pracowników, skł
adaj ą
c im dwie oferty. Mogli pracowaćoddzielnie i
zarobićmniej pienię
dzy albo razem i zarobićwię
cej. Tylko ż
e w tym drugim przypadku jeden
miałzarabiaćwię
cej niżdrugi za tęsamąpracę
. Okazał
o się
, ż
e 40% pracowników
postanowił
o pracowaćza mniejsze wynagrodzenie raczej niżakceptowaćpostawione na
gł
owie zasady wynagradzania.
Badania te uzmysł
owił
y nam wielkąpotrzebęuczciwego traktowania pracowników.
Byćmoż
e wł
aś
nie dlatego tak zwane wynagradzanie za zasł
ugi nie jest w Ameryce
sposobem rozwią
zania problemów szkolnictwa. Nie da sięinspirują
co wpł
ywaćna ludzi, gdy
15% nauczycieli okreś
li sięmianem „pedagoga doskonał
ego". W ich przypadku byćmoż
e
motywacja trochęsiępolepszy, ale co sięstanie z resztąnauczycieli? Pomyś
lmy, ż
e ktoś
przychodzi na nasze miejsce, ocenia wartoś
ćkaż
dego pracownika, 15% ludzi wykonują
cych
takąsamąpracęuznaje za „doskonał
ych" i daje im dwudziestopię
cioprocentowąpodwyż
kę
?
Czy produktywnoś
ćsiępowię
kszy, czy zmniejszy? Są
dzę
, ż
e to jest pytanie retoryczne.
Ekonomista Lester C. Thurow opowiada o tym, jak wykł
adałna wydział
ach ekonomii
na dwóch róż
nych uniwersytetach. Obie uczelnie sł
ynę
ł
y z badańnaukowych, ale jeś
li chodzi
o jakoś
ćnauczania, jedna miał
a dobrąsł
awę
, podczas gdy drugąuważ
ano za sł
abą
. Róż
nice
wynagrodzeńbył
y wł
aś
ciwie nieistotne. „W jednej uczelni - stwierdziłThurow - nauczanie
stał
o na dobrym poziomie, ponieważpowstał
w niej swoisty etos społ
eczny i przekonanie, ż
e
dobre nauczanie jest obowią
zkiem najważ
niejszym i ż
e ze strony współ
pracowników spotyka
sięono z wielkim szacunkiem".
Cał
y ten
etos
legł
by
w
gruzach,
gdyby wykł
adowców
zaczę
to
traktować
niesprawiedliwie.
Z tych samych powodów „mili faceci" czę
sto sąkiepskimi szefami. Jeś
li dla
niektórych ludzi nagina sięustalone zasady - wprowadza sięzamieszanie i niszczy morale.
Jeś
li bę
dziesz chciałzachowywaćdobre stosunki ze wszystkimi i jednocześ
nie czyniłwyją
tki
od ustalonych zasad, ludzie dojdądo wniosku, ż
e bardziej troszczysz sięo dobro pewnych
osób niżcał
ej grupy. A to prowadzi do pogwał
cenia jednej z podstawowych zasad motywacji
- uczciwoś
ci.
OCHRONA INDYWIDUALNOŚCI
Inny jeszcze skł
adnik utrzymywania dobrego ducha zespoł
u wią
ż
e sięś
ciś
le z
omówionym powyż
ej: czł
onkowie grupy musząwiedzieć
, ż
e nigdy sięw niej nie zagubią
.
Mamy tu do czynienia z pewnym paradoksem. Czł
owiek chę
tnie przył
ącza siędo grupy,
kiedy jest pewien, ż
e przywódca bę
dzie ceniłjego indywidualnoś
ć.Kolekty-wizm przeraża,
jeś
li sięmyś
li, ż
e dla dobra grupy z niektórych jej czł
onków bę
dzie moż
na zrezygnować
.
Kiedy A. W. Clausen byłdyrektorem Bank of America, dziennikarz z „The Harvard
Business Review" spytałgo, jak wyglą
dał
a jego droga od zwykł
ego urzę
dnika do dyrektora.
Podczas wywiadu Clausen z ciepł
ymi uczuciami opowiadało kolegach z firmy, o starszych
urzę
dnikach, od których uczyłsięzawodu, i o pracownikach szczebla podstawowego. Jasne
był
o, ż
e dla tego czł
owieka ludzie byli waż
ni.
Po zakoń
czeniu wywiadu Clausen dałprzykł
ad. Chodził
o o jednego z kierowników,
wyją
tkowo dumnego czł
owieka w ś
rednim wieku. Pracowałw firmie od dwudziestu pię
ciu lat
i nagle przestałdawaćsobie radę
. Ogieńzapał
u zgasłi mę
żczyzna ten dużo czasu spędzałw
domu na zwolnieniach lekarskich. Przeł
oż
eni doszli do wniosku, ż
e zabrakł
o mu elementu
wyzwania, wię
c przenieś
li go do innego, bardzo aktywnie dział
ają
cego dział
u. Po miesią
cu
stare nawyki wrócił
y. Nie pamię
tałklientów, których obsł
ugiwałpoprzedniego dnia i czę
sto
wcześ
niej koń
czyłpracęz powodu bólu w klatce piersiowej.
Szef oddział
u zapytałgo, czy przypadkiem dolegliwoś
ci nie mają podł
oż
a
psychosomatycznego. „Tak, z pewnoś
cią- odparł
. - Miewam naprawdęsilne bóle, ale lekarze
niczego
nie
znajdują
".
Wtedy
przeł
oż
eni
zaproponowali
mu
stanowisko
mniej
odpowiedzialne, mniej stresują
ce, na którym jednak stracił
by swój tytuł
. „Nie poradził
bym
sobie" - odpowiedział
, a jego szef dodał
: „Nie winie pana. Ja na pewno też
".
W wielu firmach w takiej sytuacji pracownik został
by zwolniony, ale w Bank of
America jest inaczej. Dalsze dochodzenie wykazał
o, ż
e czł
owiek ten znajdowałmotywację
tylko wtedy, gdy wieczorem pracował
dla pewnej organizacji charytatywnej. Żona szykował
a
mu drugie ubranie i nasz bohater na kilka nastę
pnych godzin z zapał
em pogrą
ż
ał
sięw innym,
przyjemnym dla niego zaję
ciu. Trzeba oddaćsprawiedliwoś
ćkierownictwu banku, ż
e jego
urzę
dnicy przyjrzeli siętej ochotniczej pracy, ż
eby stwierdzić
, co tak pocią
gał
o ich
pracownika i wreszcie znaleź
li podobne stanowisko w banku. W koń
cu po dwóch latach
czł
owiek ten znalazłsięna wł
aś
ciwym stanowisku, szczę
ś
liwy i bardzo produktywny. „To
był
o wspaniał
e doś
wiadczenie — powiedziałszef oddział
u. — Obserwował
em, jak ktośtak
bardzo sobąrozczarowany staną
łtwarząw twarz z przeszkodąi pokonałją
. My wszyscy
przez to przeszliś
my. Prawdęmówią
c - to był
o cudowne". Grupa Clausena wiedział
a, ż
e jeś
li
uda sięuratowaćtego jednego czł
owieka, to nastę
pstwa bę
dądotyczył
y nie tylko jego osoby.
Bowiem inni pracownicy przyglą
dająsię
, bo chcąwiedzieć
, czy dla firmy pojedynczy
czł
owiek naprawdęsięliczy.
ZABAWA
Ostatniącechągrup o wysokim morale jest to, ż
e ich czł
onkowie dobrze sięze sobą
czują
. Jakż
e czę
sto rodzic lub przywódca upomina: „No, dobrze, doś
ćzabawy, bierzemy się
do roboty", podczas gdy najwię
cej dobrego moż
na zrobićwł
aś
nie podczas dobrej zabawy.
Thomas A. Edison otrzymałkiedyś list od pewnego poważ
nego posiadacza akcji.
„Wiceprezesowi waszej firmy — napisałtamten — brakuje poczucia godnoś
ci, jeś
li chodzi, o
jego stanowisko i zwią
zek z panem. Sł
yszał
em, ż
e jego ś
miechy sł
ychaćw cał
ym biurze".
Edison przekazał
list wiceprezesowi razem z obrazkiem przedstawiają
cym ś
mieją
cego
się
, wesoł
ego mnicha. „Powieś
cie ten obraz na korytarzu — napisał
. — Niech patrzy na niego
każ
dy pracownik biura. Niech ten obraz stale przypomina, ż
e dobre interesy robi się
wył
ącznie wtedy, gdy ma siędobre poczucie humoru i wsparcie innych ludzi".
Udzielał
em kiedyśwywiadu pewnemu komitetowi, którego czł
onkowie ś
miali się
czę
ś
ciej niżjakakolwiek inna grupa, z jakąmiał
em do czynienia. Ludzie ci spotykali się
przynajmniej raz w tygodniu na dł
ugie posiedzenia i chociażgrupa skł
adał
a sięz bardzo
róż
nych osobowoś
ci, wszyscy pracowali z wielkim .entuzjazmem i przy minimalnych
tarciach. Pomyś
lał
em, ż
e ich tajemnica tkwi wł
aś
nie w ś
miechu. Przewodniczą
cy Harry
Griffin od samego począ
tku kształ
towałswojągrupęzgodnie z nastę
pują
cąfilozofią
: „Zanim
skoń
czymy tępracę
, bę
dziemy musieli spę
dzićze sobąsetki godzin. Moż
emy zacisną
ćzę
by i
skoń
czyćjak najszybciej, nie pozwalają
c sobie na ż
arty. Moż
emy jednak postanowić
, ż
e na
każ
dym spotkaniu bę
dziemy siędobrze bawili. Ja gł
osujęza tym drugim wariantem". A
przecieżnie chodził
o o marnowanie czasu, lecz o to, by na spotkaniach był
o duż
o ś
miechu.
Ludzie ż
artowali i w rezultacie powstał
wspaniał
y esprit de corps, a to z kolei pozwolił
o im na
zakoń
czenie pracy kilka miesię
cy wcześ
niej, niżsięspodziewali.
Ludzie nigdy nie ś
miejąsiętak duż
o, jak by chcieli, ani nie bawiąsiętyle, ile chcą
.
Jeś
li wię
c potrafisz tak pokierowaćswojąklasą
, druż
ynączy komitetem, ż
e czę
sto bę
dzie tam
rozbrzmiewał
ś
miech, to inni z radoś
ciąbę
dąsiędo was przył
ą
czać
.
Zostaliś
my stworzeni do ż
artów i zabawy. AnnęSullivan był
a dla Helen Keller srogą
nauczycielką
. W jaki sposób dokonał
a tak wiele z tak porywcząuczennicą
? Po czę
ś
ci dzię
ki
temu, ż
e umiał
a ł
ą
czyćś
miech i zabawęz rygorami wspólnej nauki i pracy. Gdy tylko Sulli-
van nauczył
a Helen przekazywaćpalcami sł
owa, od razu nauczył
a jąbawićsięnimi.
Nie ś
miał
am się
, odką
d opuchł
am - mówi panna Keller. - Pewnego dnia Ann weszł
a
do pokoju ś
mieją
c sięwesoł
o. Poł
oż
ył
a mojądł
ońna swojej twarzy i powiedział
a „ ś
miech " i
tak zaczę
ł
a mnie ł
askotać
, ż
e mój rechot przeraziłcał
ąrodzinę. Potem nauczył
a mnie
swawolić
, dopasowują
c odpowiednie sł
owo do każ
dej czynnoś
ci. Po kilku dniach był
am już
innym dzieckiem, odkrywał
am nowe rzeczy dzię
ki magii mówią
cych palców mojej
nauczycielki.
ETAPY BUDOWANIA ESPRIT DE CORPS
Do tej pory omówiliś
my cechy charakterystyczne dla najlepszych grup: kontrolę
jakoś
ci, wzajemnąlojalnoś
ć
, uczciwoś
ć
, sprawiedliwoś
ć, pewnoś
ć
, ż
e czł
onków ocenia się
indywidualnie, oraz zabawę
. Teraz zajmiemy sięniektórymi technikami, które przywódca
moż
e wykorzystywać
, by pobudzaćducha zespoł
u.
1. Nagradzaj współ
pracę
. Bywa tak, ż
e chociażczasem czł
owiek jest w grupie
pracowników osią
gają
cych dobre wyniki, sam niewiele z tego ma. Ale gdy storpeduje sukces
innych, ż
eby podkreś
lićwł
asne osią
gnię
cia, bę
dągo chwalić
. Taka polityka zachę
ca do
kopania doł
ków pod innymi i psuje morale. Jeż
eli w firmie sąsame primadonny, nad którymi
wszyscy sięrozczulają
, to organizacja bę
dzie produkował
a ich coraz wię
cej. Ale jeś
li
nagradza sięludzi pracują
cych zespoł
owo, to organizacja bę
dzie funkcjonował
a na zasadach
współ
pracy.
2. Odpowiedzialnoś
ciąza morale grupy obarczaj samągrupę
. Presja rówieś
ników
zawsze dział
a o wiele skuteczniej niżnaciski wywierane z góry, wię
c przekażdobitnie
czł
onkom swojego komitetu lub rodziny, ż
e do ich zadań należ
y równieżtworzenie
odpowiedniego nastroju. W ten sposób każ
dy bę
dzie odpowiedzialny za utrzymanie ducha
grupy na odpowiednim poziomie. Krótko mówią
c, w ten sposób uczysz ich inspirowania
innych ludzi.
3. Planuj wspólne wyjazdy. Gdy grupa ludzi opuszcza swoje codzienne otoczenie,
dziejąsięz niądziwne rzeczy. Ludzie stająsiębardziej twórczy, bardziej otwarci na nowe
pomysł
y i doś
ćszybko ł
ą
cząsięsilnymi wię
zami. A zatem dobry przywódca czę
sto spę
dza ze
swojągrupądzieńczy dwa gdzieś
, gdzie ich stosunki mogąsięzacieś
nić
, nie zagroż
one
codziennąrutyną
. Czę
sto opowiadam o prawnikach lub księ
gowych, którzy dzię
ki mą
drej
polityce swojej firmy organizująseminaria w miejscowoś
ciach wypoczynkowych i tam
omawiająwspólne cele i problemy. Kiedy firma handlowa chce ze swoich pracowników
stworzyćentuzjastycznie nastawionągrupę
, zaprasza ich na spotkanie do jakiegośhotelu.
Ludzie porównująnotatki, biorąudziałw róż
nych sesjach i odkrywająkoleż
eń
stwo, które w
zwykł
ych kontaktach w pracy po prostu nie wystę
puje.
4. Porozumienie musi miećwielkąwartoś
ć. Najczę
ś
ciej grupa dzieli sięi ludzie
zaczynająze sobąwalczyćz powodu drobnych nieporozumień
, które z czasem zmieniająsię
w wielkie narzekanie.
W nastę
pnym rozdziale przedstawię sposoby eliminowania
wewnę
trznych waś
ni. Jednym z nich jest regularne stwarzanie moż
liwoś
ci kontaktów mię
dzy
czł
onkami grupy. Na przykł
ad w rodzinie porozumienie jest czymśnieodzownym. Wystarczy
chociaż
by zostawićna stole liś
cik do pozostał
ych czł
onków rodziny, informują
cy, gdzie się
jest i o której sięwróci. To prosty nawyk, który znakomicie ł
agodzi wzajemne kontakty.
Wielu z nas nienawidzi spotkańw wię
kszych gremiach. Jednak trzeba dawaćludziom
moż
liwoś
ćrozmowy o swoich dział
aniach, zadawania pytańi wspólnego snucia planów na
przyszł
oś
ć
. Poczucie oderwania od grupy pojawia sięszybko, gdy inni zostali zawiadomieni o
temacie spotkania, a o tobie jakośzapomniano. Organizacje zaczynająsiędzielić
, gdy
informacje rozchodząsięw formie plotki, a przecieżplotka na ogółdyskryminuje -jedni
ludzie bę
dąwiedzieć
, a inni nie. Ci, którzy zostanąpominię
ci, na pewno bę
dąniezadowoleni.
ZARZĄDZANIE PRZEZ PRZYJAŹŃ
Zarzą
dzanie, podobnie jak rodzicielstwo, dział
a najlepiej, gdy wią
że się ze
współ
pracą
. Zasadętęmoż
na spł
ycićmówią
c: „Nie jest waż
ne, na czym sięznasz, waż
ne,
kogo znasz". Tymczasem oba te elementy sąrównie waż
ne. Robimy interesy z kimś
, kto daje
siępoznaćjako czł
owiek mą
dry, solidny, z którym przyjemnie siępracuje. Tworzymy
zwią
zek zaufania, gdy wymieniamy mię
dzy sobąinformacje i nawzajem czynimy sobie
pewne przysł
ugi. Po latach okazuje się
, ż
e to wszystko przyniosł
o obopólne korzyś
ci. Gdy
poproszono o radęw interesach sł
ynnego businessmana z Dallas Johna Stem-monsa,
powiedział
: „Znajdźsobie nowych ludzi, którzy zapewniająosią
gnię
cia w swojej dziedzinie,
nieważ
ne w jakiej, ale jednocześ
nie takich, którym moż
na zaufać
. A potem starzejcie się
razem".
Wielu ludzi przechodzi przez ż
ycie nie zauważ
ają
c tej zasady. Zakł
adają
, ż
e o
sukcesie lub niepowodzeniu decydująsami, podczas gdy wszystko zależ
y od tego, czy inni
wspierają
, czy nie wspierająrealizacji przedsię
wzię
cia.
Lojalnoś
ćgrupowa nie jest równoznaczna ze ś
lepym posł
uszeń
stwem i nie znosi
niekompetencji. Nie wią
ż
e sięona z uprzedzeniami, które zawsze zakł
ada, ż
e nikt nie moż
e
miećracji. Chodzi tu raczej o ś
wiadome uznanie, ż
e czł
onkowie grupy mająswoje wł
asne
uczucia, ale ponieważstanowiągrupęi mająpotrzebęwzajemnej lojalnoś
ci, to sięnawzajem
wspierają
. Na tym polega kontrakt grupowy.
NAGRADZAJ WSPÓŁPRACĘ
Gniewajcie się
, a nie grzeszcie: niech nad waszym gniewem nie zachodzi sł
ońce.
Ef4,26
JAK POSTĘPOWAĆZ DENERWUJĄCYM INTRYGANTEM
Niektórzy ludzie majązaraź
liwie entuzjastycznąosobowoś
ći wiedzą
, jak rozmawiaćz
innymi, ale nie potrafiądaćsobie rady z intrygantem robią
cym zamieszanie w grupie.
Tymczasem jedna dział
ają
ca jak zapalnik osoba moż
e zrujnowaćzwią
zek ł
ą
czą
cy czł
onków
grupy i zniszczyćjej entuzjazm.
Zatem jedenasta zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze, brzmi
nastę
pują
co:
POZWALAJ, BY W GRUPIE ZDARZAŁY SIĘBURZE
Niektórzy są
dzą
, ż
e jedynym sposobem na ludzi sieją
cych zamę
t jest wyeliminowanie
ich z grupy. Niestety, nie istnieje skuteczny sposób cał
kowitego odizolowania sięod ludzi
kł
opotliwych. Jeś
li zatem nie nauczymy sięradzićsobie z nimi, przez cał
e ż
ycie bę
dziemy
natykaćsięna trudnoś
ci. Kiedy dr David Cowie byłmł
odym pastorem, kierowałszybko
rozwijają
cąsięparafiąw Los Angeles. W zarzą
dzie parafii byłjednak czł
owiek, który myś
lał
negatywnie i byłkł
ótliwym krytykiem. W koń
cu sytuacja stał
a siętak przykra, ż
e Cowie
zrezygnowałi przeniósł
siędo Kansas City. „Tylko ż
e kiedy w nowym koś
ciele poszedł
em na
pierwsze spotkanie rady -opowiadał
-przy stole konferencyjnym siedział
ten sam mę
żczyzna!"
Cowie miał
rację
. Tacy ludzie mająróż
ne twarze i róż
ne nazwiska, ale bez wzglę
du na
to, doką
d wyjedziemy, kł
opotliwi ludzie jużbę
dątam na nas czekać
. Stą
d wniosek, ż
e nie
opł
aca sięunikaćtrudnych stosunków mię
dzyludzkich.
Robert Updegraff, autor dzieł
a o pracy, powiedział
tak:
W każ
dej chwili każ
dego dnia czł
owiek powinien byćwdzię
czny za kł
opoty, z jakimi
styka sięw pracy, bo one sąź
ródł
em co najmniej poł
owy jego dochodów. Gdyby bowiem nie
był
o ż
adnych kł
opotów, ł
atwo był
oby znaleź
ćinnego czł
owieka, który zrobił
by to samo za
poł
owę
, a nawet za jednątrzeciąwynagrodzenia. Jeż
eli czł
owiekowi zależ
y na lepszej pracy i
lepszym wynagrodzeniu, to musi szukaćproblemów i nauczyćsieje rozwią
zywać
. Lepsza
praca na ogółsama mu sięnasunie pod rę
kę
, jeś
li potrafi rozwią
zywaćproblemy i dawać
sobie radęz pojawiają
cymi siękł
opotami. Jest to szczególnie prawdziwe, gdy czł
owiek
wyrobi w sobie zrę
cznoś
ćrobienia wszystkiego z przyjemnoś
cią
, wyraź
nął
atwoś
ciąi
pewnoś
cią
. Chodzi szczególnie o tęumieję
tnoś
ć
, która cał
kiem przypadkowo moż
e być
udział
em każ
dego czł
owieka i to ona na ogół
ustala granice wynagrodzenia.
JAK TRAKTOWAĆBUNT
Istnieje problem, na który musi sięprzygotowaćkaż
dy przywódca. Chodzi o naturalny
odruch osoby podporzą
dkowanej do buntu przeciwko autorytetowi. Wię
kszoś
ć ludzi
wykazuje interesują
cą sprzecznoś
ć
: pragną dynamicznego przywódcy, który by ich
inspirował
, a zarazem prezentująwrogąpostawęwobec każ
dego, kto w jakikolwiek sposób
stanowi o ich losie. Kiedy wię
c każ
dy proponowany przez ciebie pomysłjest torpedowany i
wydaje się
, ż
e grupa wszystkiemu sięsprzeciwia, moż
e chodzićwł
aś
nie o ten instynkt
przezwycię
ż
enia wł
adzy. To samo okazujądzieci wobec rodziców, uczniowie wobec
nauczycieli i pracownicy wobec swoich szefów. Im wyż
ej bę
dziemy sięwznosić
, tym czę
ś
ciej
bę
dziemy sięspotykaćz mieszaninąpodziwu i gniewu.
Oczywiś
cie buntu moż
na unikać
. Wystarczy otoczyćsięludź
mi sł
abymi i wszystko
dokł
adnie kontrolować
. Tylko ż
e w ten sposób trudno sięż
yje, a w koń
cu, gdy organizaq'a się
rozroś
nie, z tej metody trzeba bę
dzie zrezygnować
. I wówczas pojawiąsiękonflikty. Okaż
e
się
, ż
e masz ludzi obdarzonych wię
kszym talentem niżty sam, ludzi, którzy na dany temat
wiedząwię
cej niżty i którym od czasu do czasu bę
dziesz musiałustę
pować
. Im oni bę
dą
silniejsi, tym czę
ś
ciej bę
dąciękrytykowaći wywoł
ywaćniepokój w grupie.
Tego rodzaju napię
cie nie musi byćzł
e. Dobry przywódca zwraca na nie uwagę
, by
spoś
ród czł
onków grupy wył
owićnajsilniejsze osobowoś
ci. Oczywiś
cie nie chce szukać
sobowtóra, lecz niezależ
nych i twórczo myś
lą
cych ludzi, którzy mająswój rozum i którzy są
wystarczają
co silni, by kierowaćpodległ
ymi im ludź
mi. Problem z wiecznie przytakują
cym
zastę
pcąpolega na tym, ż
e nigdy nie bę
dzie potrafiłkierowaćinnymi. A zatem twoim celem
powinno byćwychowanie przywódców, którzy bę
dąpracowaćza ciebie, ż
ebyśty mógłw
tym czasie zają
ćsięinnymi sprawami. W procesie tym będziesz musiałnauczyćsięwspół
żyć
w atmosferze pewnego rozdraż
nienia.
USPOKOJENIE NA DRODZE WENTYLACJI
Jako przywódca bę
dziesz musiałpoś
wię
caćsporo energii na uspokajanie narzekań
innych ludzi. To nie jest najciekawszy sposób spę
dzania czasu, ale jeś
li grupa ma pracować
bez zakł
óceń
, ludzie muszą mieć moż
liwoś
ć wyrzucenia z siebie gnę
bią
cego ich
niezadowolenia. Trzeba zatem stworzyćkadręludzi myś
lą
cych pozytywnie, w której nie ma
oszczerstw i niepotrzebnej krytyki. Jest to moż
liwe tylko wtedy, gdy przywódca jest gotów
wysł
uchaćna osobnoś
ci tych, którzy sprawiająnajwię
cej kł
opotów. Gniewu nie moż
na
unikną
ć
, wię
c lepiej daćmu upust w górę
, niżgdyby miał
spł
yną
ćw dółi wszystkich zarazić
.
W każ
dej organizacji, w rodzinie czy w firmie liczą
cej 100 000 pracowników, jedynym
sposobem
utrzymania
motywaq'i
na
wysokim
poziomie
jest
tworzenie
kanał
ów
odprowadzają
cych niezadowolenie.
ROZWIĄZYWANIE KONFLIKTÓW MIĘDZY CZŁONKAMI GRUPY
Czasami narzekania nie dotycząprzywódcy, lecz innych czł
onków grupy. Najlepiej
widaćto w rodzinie, gdzie rodzeń
stwo kł
óci sięze sobąi zwraca do rodzica jak do sę
dziego.
Mą
dry rodzic i mą
dry przywódca wie, kiedy wkroczyć
, a kiedy pozwolićuczestnikom sporu
na samodzielne rozwią
zanie problemu. Nie ma ż
adnej praktycznej metody, ale jeś
li ty
dowodzisz, czasami musisz peł
nićrolęsę
dziego. Nie wolno pozwalać
, ż
eby wichrzyciele zbyt
dł
ugo pozostawali w organizacji. W niektórych wspólnotach nigdy niczego sięnie osią
ga,
ponieważduchowny stara sięzadowolićdosł
ownie wszystkich i próbuje trzymaćsięz dala od
róż
nicy poglą
dów. Szef, który mówi: „Nie chcęsł
uchaćo waszych sporach, sami macie sięz
tym uporać
!", sam szuka kł
opotów. Czasem wystarczy wysł
uchaćstron i zmusićje do
kompromisu. Dobry inspirator nie chce nikogo tracić
, ale i nigdy nie pozwala na to, ż
eby
kł
ótnie dziesią
tkował
y organizację
.
JAK TRAKTOWAĆNOTORYCZNIE KŁOPOTLIWYCH LUDZI
Musimy zastanowićsięteraz nad trudnoś
ciami, jakie rodzice i przywódcy mająz
osobami notorycznie sieją
cymi zamę
t. Tacy ludzie sąw każ
dej grupie, wię
c nie sposób
utrzymać motywacji tł
umu przez dł
uż
szy czas, kiedy nie umie się postę
pować z
wichrzycielami. Oto kilka propozycji:
1.
Toleruj
odrobinę niewytł
umaczalnego
zachowania.
Podczas
seminariów
dotyczą
cych
zarzą
dzania
zawsze
zalecam,
ż
eby
ludzie
dopuszczali
w
stosunkach
mię
dzyludzkich odrobinęchwilowego szaleń
stwa. Trudno jest wyznaczyćgranicęmię
dzy
neuroząa psychozą
, a wię
kszoś
ćpozornie normalnych ludzi od czasu do czasu traci zdrowy
rozsą
dek. Wobec tego warto sięprzygotowaćna wypadek burzy.
2. Spróbuj okreś
lićpowód denerwują
cego zachowania. To nie zawsze wydaje się
oczywiste. J. P. Morgan, amerykań
ski bankier i finansista, powiedziałtak: „Czł
owiek zawsze
ma dwa powody, ż
eby cośrobić- dobry i zł
y". Wystarczy popracowaćtrochęjak detektyw,
żeby odkryćsł
usznąskargę
, zrozumiećjąi rozwią
zaćproblem.
3. Okreś
l stopieńniszczą
cej dział
alnoś
ci danego czł
owieka. To równieżnie zawsze
wydaje sięoczywiste. Ludzi, którzy mająreputacjębuntowników, inni czł
onkowie grupy na
ogółbardzo lubią
. Uważ
ająich za takich, którzy narzekająw dobrej wierze i szanująza
szczeroś
ć
. Grupa moż
e zawzię
cie bronićtakich ludzi, jeś
li spróbujesz sięich pozbyć
. Moż
esz
za póź
no sięzorientować
, ż
e ludzie ci stanowili ujś
cie dla niewypowiedzianych negatywnych
uczućinnych.
4. Prośo pomoc. „Nigdy nie mów, ż
e masz do czegośprawo, jeś
li tylko moż
esz prosić
o pomoc" - radzi John Churton Collins. Czasami najbardziej uparci i niechę
tni do współ
pracy
pracownicy mię
kną
, gdy poprosi sięich o radęi pomoc. Kiedy do pracowników przemawia
sięz pasją
, zaczynająsiębać
, ż
e próbuje sięnimi manipulować
. Ale przecieżmoż
na zwrócić
siędo nich prywatnie mówią
c: „Morale naszej grupy jest zagroż
one. Nie udał
o mi sięgo
poprawić
, a ciebie nasza grupa na pewno wysł
ucha. Czy zechcesz mi pomóc?"
5. Oceniaj zasł
ugi. Jeś
li sięokaż
e, ż
e dany czł
owiek rzeczywiś
cie sieje zamę
t i niszczy
morale grupy, powinieneśzastanowićsię
, jak cenny jest jego wkł
ad w pracęgrupy. Niektórzy
ludzie zawsze pozostająniezależ
ni i sprawiająkł
opoty, ale ich osią
gnię
ćnie sposób nie
doceniać
. Jest to szczególnie prawdziwe tam, gdzie niezależ
na praca jest podstawąsukcesu
organizacji. W niektórych przypadkach liczy siędział
anie, a nie absolutna zgodnoś
ć
, wię
c
warto miećpod rę
kątakiego buntowniczego osobnika.
William James powiedział
, ż
e geniusz polega na tym, by czasem nie zwracaćuwagi.
A prezes pewnego duż
ego uniwersytetu mówi tak: „Dobremu wykł
adowcy to ja mam
umoż
liwićnauczanie. I nie jest waż
ne, czy bę
dzie on dobrze współ
żyłz kolegami, czy ze
mną
, bo tak naprawdęto niewielu naprawdęnauczycieli to potrafi. Z cał
ąpewnoś
ciąmamy
sporo konfliktowych ludzi, ale, na Boga, jak oni wspaniale uczą
!"
Tego typu polityka nie zawsze sięsprawdza, ale należ
y jąstosowaćwszę
dzie tam,
gdzie to moż
liwe.
6. Jeż
eli problem jest naprawdępoważ
ny, usuńodpowiedzialnego za to czł
owieka. Na
pierwszy rzut oka powyż
sze zdanie moż
e wydawaćsięsprzeczne z tym, co powiedział
em
wyż
ej. Istnieje jednak ogromna róż
nica mię
dzy pomijaniem pewnych nieregularnoś
ci, bo tak
jest dobrze ze Wzglę
du na kreatywnoś
ć,a unikaniem problemu, bo nie
lubi siękonfliktów. Tylko sł
aby przywódca pozwala niszczyćmorale grupy i
torpedowaćjej pracęwył
ącznie dlatego, ż
e boi sięukarać
, udzielićnagany, czy usuną
ćkogoś
z grupy. Czasami musisz zają
ćtakie stanowisko, nawet jeś
li bę
dzie to oznaczał
o zmniejszenie
liczebnoś
ci grupy.
7. Zajmują
c siękł
opotliwymi ludź
mi, zawsze odwoł
uj siędo tego, co w nich
najlepsze. W oż
ywionej rozmowie czę
sto uznajemy pewne odczucia za stał
e, podczas gdy
lepiej jest powiedziećtak: „Posł
uchaj, znam cięwystarczają
co dł
ugo, ż
eby wiedzieć
, iżdzisiaj
nie odzywa sięw tobie twoja najlepsza strona, wię
c proponuję
, ż
ebyś
my na dziśskoń
czyli.
Obaj jesteś
my zmę
czeni, wię
c zapomnijmy o tej rozmowie, a jutro zaczniemy wszystko od
nowa". Czasami tego rodzaju podejś
cie, przy zał
oż
eniu, ż
e drugi czł
owiek nie jest zł
oś
liwy,
lecz ma tylko zł
y dzień
, moż
e zdział
aćcuda. Św. PawełzalecałTymoteuszowi, ż
eby pouczał
z ł
agodnoś
cią
. I rzeczywiś
cie - moż
na by uratowaćwiele zwią
zków mię
dzyludzkich, gdyby
zasadętęudał
o sięszerzej rozpowszechnić
. Wiadomo - partnerstwo w interesach lub
mał
żeństwo moż
e sięrozlecieć
, kiedy ktośza wcześ
nie zdecyduje sięmówić
. A czasem
wystarczy przespaćsięz problemem lub rozstaćna weekend, ż
eby wszystko wrócił
o do
normy.
W ten oto sposób wracamy do podstawowej zasady, którązaprezentował
em na
począ
tku tej ksią
ż
ki: jeś
li bę
dziemy oczekiwaćod ludzi tego, co najlepsze - uczyniąwszystko,
by speł
nićnasze oczekiwania. To nie do wiary, ale z drugiego czł
owieka moż
na wydobyć
prawie wszystko, co tylko chcemy. Moż
na równieżobudzićracjonalną
, produktywną
osobowoś
ću tych, którzy do tej pory sprawiali same kł
opoty.
Pozwalaj, by w grupie zdarzał
y sięburze
Bez entuzjazmu nie moż
na zrobićnic wielkiego
ani nowego. Jest on tym, co pcha czł
owieka do przodu.
Chyba we wszelkiej wielkoś
ci odrobina przesady
jest elementem niezbę
dnym.
Harvey Cushing *
OSOBOWOŚĆPRZYWÓDCY
Teraz zajmiemy sięcharyzmatem. Co powoduje, ż
e niektórzy ludzie potrafią
inspirowaćinnych?
Do tego nie jest potrzebny nadzwyczajny wyglą
d, wspaniał
e wykształ
cenie ani
wyją
tkowe pochodzenie. Wystarczy przyjrzećsięprzywódcom, którzy w przeszł
oś
ci potrafili
wydobyćz ludzi ich peł
ny potencjał
, by zrozumieć
, ż
e niewielu miał
o te cechy. Żeby być
dobrym przywódcą
, potrzeba tylko dwóch rzeczy:
1) wnikliwej znajomoś
ci tego, co popycha ludzi do dział
ania
2) ducha, który innych zaraż
a podnieceniem i energią
.
Obie te cechy ł
atwo jest zdobyć
, ale równie ł
atwo je stracić
. Innymi sł
owy, sąone
tym, co we wnę
trzu czł
owieka wymaga cią
gł
ej pielę
gnacji.
Ostatnia zasada wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze, brzmi nastę
pują
co:
STARAJ
SIĘ WŁASNĄ MOTYWACJĘ UTRZYMYWAĆ NA
WYSOKIM
POZIOMIE
Bywa, ż
e w mł
odoś
ci ludzie kierująjaką
śgrupą
, a póź
niej nie dotrzymujądanych
obietnic. Z drugiej strony bywająludzie, którzy w mł
odoś
ci byli samotnikami, a w wieku
dojrzał
ym nabierająsił
y i zmieniająsięw doskonał
ych przywódców. Jest to po czę
ś
ci
wynikiem dział
ania ducha formowanego w tamtych cichych latach.
NIEZALEŻNOŚĆJAKO SKŁADNIK CHARYZMATU
Moż
na wysuną
ćhipotezę
, ż
e każ
dy przywódca jest samotnikiem. W przeciwień
stwie
do poglą
dów niektórych ludzi, wybitny inspirator nie musi byćosobnikiem stadnym, który
wszystkich poklepuje po plecach. Na ogółwię
kszoś
ćczasu spędza samotnie na rozmyś
laniu i
planowaniu.
Żeby móc przewodzić
, trzeba byćczł
owiekiem niezależ
nym. Psycholog Nathaniel
Branden powiedziałtak:
Nowatorzy i twórcy na ogól bardziej niżprzecię
tny czł
owiek potrafiąakceptować
samotnoś
ć
. Tacy ludzie chę
tnie postę
pujązgodnie ze swojąwizją
, nawet jeś
li oddala ich ona
od gł
ównego nurtu ludzkiej społ
ecznoś
ci. Nie przeraż
ająich tereny nie zbadane ani tym
bardziej to, ż
e w otaczają
cych ludziach wywoł
ująlę
k. Oto jeden z sekretów ich potę
gi. To, co
nazywamy „geniuszem", w znacznej mierze wią
że sięz odwagą
, ś
miał
oś
ciąi energią
.
A zatem bł
ą
d popeł
nia ten, kto chcą
c zostaćprzywódcą
, pragnie być„jednym z nich".
Wystarczy przyjrzećsiętakim osobowoś
ciom jak Florence Nightingale, Churchill, Marcin
Luter, Napoleon, de Gaulle czy Matka Teresa, ż
eby zrozumieć
, ż
e każ
da z tych osób był
a do
pewnego stopnia ekscentrykiem. I do pewnego stopnia ekscen-trycznoś
ćta pomagał
a im w
sprawowaniu ich roli.
Wydaje się
, ż
e pielę
gnowanie charyzmatu wymaga odrobiny samotnoś
ci. Tom J. Fatio
jr, mają
c nieco ponad trzydzieś
ci lat, zainwestowałw pewne przedsię
wzię
cie 500 dolarów, a
potem zał
oż
yłinstytucjępod nazwąHoustonian - centrum odnowy osobistej. Czł
owiek ten
uważ
a, ż
e jeden dzieńw tygodniu musi biegaći byćsam, zazwyczaj w swym nadmorskim
domku. Nabiera tam przekonania, ż
e wiedzie nieskomplikowane ż
ycie i ż
e wykonał
nastę
pny
krok ku wytyczonemu celowi.
Carl Sandburg podejrzewał
, ż
e wielkoś
ćLincolna wywodzi sięrównież z lat
spę
dzonych samotnie w lesie, gdzie do „towarzystwa" miał
jedynie siekierę
.
Życie Jezusa takż
e obfitował
o w chwile samotnej modlitwy. Nowy Testament opisuje
to bardzo plastycznie: „Nad ranem, gdy jeszcze był
o ciemno, wstał
, wyszedłi udałsięna
miejsce pustynne, i tam sięmodlił
". Póź
niej tego samego ranka Piotr spotkałmodlą
cego się
Jezusa, pozdrowił
go i wypowiedział
interesują
cąuwagę
: „Wszyscy Cięszukają
".
Oto znany od dawna paradoks. Z ludź
mi niezależ
nymi, którzy regularnie oddzielają
sięod tł
umu, ten sam tł
um pragnie przebywać
.
INSPIRATOR JAKO MARZYCIEL
Spotykamy sięczasem z opinią
, ż
e czasy silnych przywódców bezpowrotnie minę
ł
y i
że wkrótce normąstanie sięjapoński model zarzą
dzania, w którym ludzie sąujednoliceni, a
indywidualnoś
ćprzywódcy zminimalizowana.
Od Japoń
czyków moż
na sięwiele nauczyć
, ale przynajmniej na Zachodzie wię
kszoś
ć
ludzi szuka odważ
nych przywódców, którzy potrafiąwytyczyćcel, podją
ćdecyzję
, a potem
przed otaczają
cymi ich ludź
mi roztoczyćswojąwizjęprzyszł
oś
ci.
W pewien ciepł
y wieczór w kwietniu 1961 roku John F. Kennedy zebrałswoich
doradców, ż
eby zastanowićsięnad wyzwaniem rzuconym przez Rosjan. Dwa dni wcześ
niej
Jurij Gagarin jako pierwszy czł
owiek znalazłsięna orbicie okoł
oziemskiej. Kennedy miał
wówczas czterdzieś
ci trzy lata, a sprawiałwraż
enie trzydziestolatka. Jako czł
owiek nie
posiadają
cy wiedzy technicznej sł
uchał
, jak speq'aliś
ci nakreś
lają dziesię
cioletni plan
wyś
cigu, który choćmiałkosztowaćczterdzieś
ci miliardów dolarów, nie gwarantował
, ż
e
Amerykanie pierwsi wylą
dująna Księ
życu. Kennedy, zupeł
nie jak nastolatek, zał
oż
ył
nogęna
krawę
dźstoł
u, podł
ubałpalcami przy odklejonej podeszwie buta, przeczesałdł
oniąwł
osy i
zakoń
czyłspotkanie z zaciś
nię
tymi zę
bami.
Kwadrans póź
niej rozesł
ałnastę
pują
cąwiadomoś
ć
: „Lecimy na Księ
ż
yc".
Hugh Sidey, korespondent „Time'a", wspominają
c tamten wieczór, mówi:
To nie był
a koniecznoś
ćo znaczeniu militarnym. Ani społ
eczeń
stwo, ani Kongres nie
domagał
y siętak wielkiego wysił
ku. W umyś
le Kenne-dy'ego stał
o sięcośszczególnego.
Moż
e odezwałsięcharakter spoglą
dają
cego w przyszł
oś
ćpoety, a może na myś
l o wyś
cigu
zbudził
a sięw nim jego irlandzka bojowoś
ć
. W każ
dym razie wiemy na pewno, ż
e wcią
gu
kilkunastu minut John Kennedy podją
łostatecznądecyzję
, iżzabierze cał
y naród w pokojową
i twórcząpodróż
, o jakiej ś
wiat nigdy jeszcze nie marzył
.
Dobry inspirator chę
tnie myś
li i dział
a równie odważ
nie - nakreś
la cele daleko
wyprzedzają
ce zamysł
y grupy. A ponieważbardzo niewielu ludzi oś
miela sięmyś
lećw
kategoriach wielkoś
ci i ryzykowaćna wypadek niepowodzenia, czł
owiek, który sięna to
zdecyduje, z pewnoś
ciąznajdzie zwolenników. Goethe mawiałtak: „ Co moż
esz zrobićlub o
czym pomarzyć- zaczynaj! W ś
miał
oś
ci geniusz, potę
ga i magia".
Każ
dy z nas zna ludzi, którzy duż
o mówią
, ale nic nie robią
. Spotyka się
bezuż
ytecznych idealistów, którzy sątak zaję
ci ukł
adaniem wielkich planów, ż
e po drodze
nie majączasu na realizacjęmniejszych celów. Źle siędzieje, gdy sny na jawie zastę
pują
cię
żkąpracę. Różnica jest wyraź
na: dobry przywódca marzy i myś
li na wię
ksząskalę
, ale
jednocześ
nie jest zdecydowany pracować
, by stopniowo przybliż
aćsukces. Na przykł
ad
Kennedy nie rzucałsł
ów na wiatr. Udowodnił
, ż
e potrafi wytyczyći osią
gną
ćcel. Używał
nóg równie skutecznie jak ust. Kiedy taki czł
owiek zaczyna opowiadaćo wspaniał
ych
planach, ludzie go sł
uchają
.
Zdolnoś
ćsnucia wspaniał
ych planów, myś
lenia w kategoriach wielkoś
ci wcale nie jest
niezwykł
ącechą
. Wię
kszoś
ćz nas czę
sto to robi. Zwł
aszcza jako dzieci marzymy o wielkich
osią
gnię
ciach. Nie ma wą
tpliwoś
ci, ż
e jednym z powodów, dla których Jezus zachę
całnas,
abyś
my byli podobni do dzieci, jest to, ż
e dzieci lubiąmarzyć
. Umysłdziecka jest jak ekran,
na którym oglą
da ono same wspaniał
e sukcesy.
Ta umieję
tnoś
ć, którąJezus podziwiałw dzieciach, jest równie godna podziwu u
takich rekinów businessu jak Walt Disney, który po czę
ś
ci dlatego odniósłolbrzymi sukces,
że nigdy nie przestałmyś
lećjak dziecko. MikęVance opowiada o wizycie w Disneylan-dzie
wkrótce po zakoń
czeniu budowy. Ktośpowiedział
wówczas tak: „Czyżto nie szkoda, ż
e Walt
Disney nie doż
ył
, by to wszystko zobaczyć
?" A Vance odparł
: „Ależon to wszystko widział
-
inaczej by tu tego nie był
o!"
To prawda - najlepsi przywódcy i najwspanialsi inspiratorzy posiadali niesamowitą
umieję
tnoś
ć wyobrażania wspaniał
ych przyszł
ych rzeczy i widzenia szczegół
ów ich
realizacji.
WYRAŻAĆMARZENIA SŁOWAMI
Charyzmat ma jeszcze jednącechę-zdolnoś
ćopowiadania o wł
asnych marzeniach.
Chociażwię
kszoś
ćz nas lubi marzyć
, nie każ
dy lubi o tym opowiadać
. Myś
limy o
dział
alnoś
ci w szkół
ce niedzielnej, ż
eby podwoićliczbęprzychodzą
cych do niej dzieci, lub o
planach rozwoju naszej firmy, lecz potem przypominamy sobie o istnieniu pesymistów,
którzy na pewno sięsprzeciwiąi powiedzą
, ż
e to sięnie da zrobić
. Rozważ
amy moż
liwoś
ć
niepowodzenia na oczach innych ludzi, wię
c nie mówimy o swoich marzeniach. A wiadomo,
że jeś
li zachowamy je dla siebie, to prawdopodobnie nigdy sięnie urzeczywistnią
. I wtedy,
gdy z perspektywy czasu czł
owiek sięnad tym zastanowi, bę
dzie zadowolony, ż
e trzymał
ję
zyk za zę
bami.
Tylko ż
e w przypadku każ
dego naprawdęwielkiego osią
gnię
cia byłktoś
, kto
zaryzykowałi przedstawiłpomysł
, z którego inni gotowi byli sięś
miać
. Inspirują
cy zawsze
duż
o mówią
, gdy ewentualnym współ
pracownikom prezentujązarys swoich marzeń
. Tak
róż
ni przywódcy jak Lyndon Johnson, Winston Churchill czy Lee lacocca mieli wspólną
cechę
: hipnotycznąumieję
tnoś
ćmówienia. Byćmoże każdy z nich byłna swój sposób
nieś
miał
y, ale gdy nadarzał
a sięokazja, potrafiłwylewaćz siebie potoki sł
ów.
Dobry inspirator mówi o wiele wię
cej niżprzecię
tny czł
owiek. Wszyscy nieraz
sł
yszeliś
my o mą
droś
ci sł
uchania i trzymania buzi na kł
ódkę
. I rzeczywiś
cie - niektórzy
ludzie niewiele mówią
, a doskonale prowadząswoje organizacje. Ale to sąmanagerowie, a
nie inspiratorzy. Ich sukces ma swoje ź
ródł
o w umieję
tnoś
ci kierowania, a to jużzupeł
nie co
innego.
Inspirują
cy mówca roznieca zapał— powiedziałangielski pisarz i eseista, Aldous
Huxley—którego intensywnoś
ćnie zależy od sensownoś
ci tego, co powiedział
, ani od dobra
wynikają
cego z proponowanej sprawy, lecz wył
ącznie od umieję
tnoś
ci uż
ywania sł
ów w
bardzo interesują
cy sposób.
Sł
owa mogąbyćbardzo skutecznym narzę
dziem. Sukcesy Frankli-na D. Roosevelta
był
y w znacznej mierze wynikiem jego niezwykł
ej zdolnoś
ci wymyś
lania sloganów i
uż
ywania ich jako streszczenia swoich marzeń
. Slogany te stał
y sięczę
ś
ciąnaszego
narodowego ż
ycia. Zarówno Gandhi, jak i Martin Luther King jr wiedzieli, ż
e jeś
li przemawia
sięwystarczają
co dł
ugo, sł
owa nabierająwielkiej, prawie upajają
cej sify. Każ
dy z nas
doś
wiadczyłtego wiele razy - podczas przemówienia do publicznoś
ci lub rozmowy w cztery
oczy w pewnym momencie dź
wię
k sł
ów i ich waga zaczyna nas przekonywać
.
Moż
na
zdobyć wielu
zwolenników,
jeś
li
swoje
posł
annictwo
przekaż
e
się
wystarczają
cej liczbie ludzi bez obawy przed tymi, którzy nie okaż
ązainteresowania. Nie
trzeba siębać
, swój pomysł
trzeba przedstawiaćinnym ludziom. W koń
cu pewna grupa okaż
e
zainteresowanie i entuzjazm, przył
ą
czy sięi wkrótce powstanie cał
y ruch. Sł
owa mogąnic nie
znaczyć
, ale wł
aś
ciwe ich wykorzystanie moż
e pozyskaćcoś
, czego nie da siękupić-
rozpalone serca zwolenników.
ZDOLNOŚĆPRZECIWSTAWIENIA SIĘKRYTYCE
Żaden czł
owiek nie jest cał
kowicie oboję
tny na krytykę
, ale absolutnąkoniecznoś
cią
jest zdobycie tej odpornoś
ci, jeś
li chce sięinspirowaćinnych ludzi. Masy bę
dąwypowiadać
się negatywnie o każ
dym planie i dobry przywódca bę
dzie miałdo czynienia z
krótkowzrocznym myś
leniem.
Nie popieram tu ani arogancji, ani niechę
ci do sł
uchania rad. Istnieje bowiem wyraź
na
granica mię
dzy odwagąprzekonańa pretensjonalnoś
ciączł
owieka, który, osią
gną
wszy
pewien status, uważ
a, ż
e nie wolno mu robićwymówek.
Tragediopisarze greccy okreś
lali to zjawisko mianem hubris i nawet dzisiaj wielu
ludzi powala ono na deski. Każ
dy, nieważ
ne, na jak wysokim stanowisku, musi być
odpowiedzialny wobec choć
by garstki ludzi i mą
dry przywódca zawsze ma kilku kolegów,
którzy ostrzegajągo przed oś
mieszeniem.
Żaden Amerykanin nie ilustruje tej równowagi lepiej niżAbraham Lincoln. Prasa
wschodnich stanów zł
oś
liwie go atakował
a, ale ponieważbyłmą
dry i wraż
liwy, nie
ignorował
krytyków. Wiedział
, ż
e mógł
by siępoś
lizgną
ć,gdyby chciałzadowolićwszystkich.
I jak sięopowiada, udzielił
nastę
pują
cej odpowiedzi:
Gdybym próbowałczytać
, a tym bardziej odpowiadaćna wszystkie ataki kierowane
przeciwko mojej osobie, mógł
bym od razu zają
ćsięczym innym. Staram sięnajlepiej, jak
mogęi mam zamiar postę
powaćtak ażdo koń
ca.
W pewnych sytuacjach prawie każ
dy dobry inspirator znajdowałsiępo stronie
mniejszoś
ci. Jeś
li uważ
nie przyjrzećsiębiografii Jezusa, nie moż
na oprzećsięwraż
eniu, ż
e
wię
kszoś
ćswojej dział
alnoś
ci prowadziłw samotnoś
ci. Ludzie go nie rozumieli, nie byli
wobec niego lojalni, a w koń
cu go porzucali. On jednak patrzyłwytrwale w przyszł
oś
ći
osią
gną
łwięcej niżktokolwiek z chodzących po tej ziemi.
SIŁA ENTUZJAZMU
Charyzmat cechuje sięjeszcze jednym skł
adnikiem, który bywa okreś
lany jako
intensywnoś
ć
, obsesja lub entuzjazm. Bez wzglę
du jednak na nazwęwszyscy uznajemy to za
cechękaż
dego dobrego inspiratora. Taki czł
owiek bierze sięza realizagęswoich projektów z
niezwykł
ąenergią. Inni ludzie natychmiast to zauważ
ają
. Emerson powiedziałtak: „Każ
dy
wielki ruch, zapisany w annał
ach ś
wiata, jest zwycię
stwem entuzjazmu". A był
y szef dział
u
sprzedaż
y firmy NCR ują
łto nastę
pują
co: „Geniusz to intensywnoś
ć
. Handlowiec peł
en
entuzjazmu, nawet trochęprzesadnego, jest lepszy niżten, który dział
a beznamię
tnie.
Osobiś
cie wolęuspokajaćgejzer, niżzaczynaćod bł
otnistej kał
uż
y".
W poradnikach mówią
cych o sposobach osią
gania sukcesów czę
sto powtarza się
nastę
pują
cy frazes: entuzjazm jest zaraź
liwy i nie moż
na rozpalićgrupy ludzi, jeś
li samemu
nie ma sięentuzjastycznego podejś
cia do sprawy. Taka rada myli niektórych przywódców -
zaczynająmyś
leć
, ż
e stale powinni byćweseli i robićwraż
enie ludzi szczę
ś
liwych. Tylko ż
e
tego rodzaju zachowanie zostaje szybko uznane za fał
sz. Nikt nie chce sztucznie
zadowolonego przywódcy. Wiem, ż
e wielcy przywódcy czasami wpadająw zł
oś
ć
, bywają
smutni i nieszczę
ś
liwi. Jezus przynajmniej jeden raz powiedziałswoim najbliż
szym
pomocnikom tak: „Smutna jest dusza moja ażdo ś
mierci" (Mt 26,38).
Zatem dobry przywódca nie musi byćwiecznie roześ
mianąPolly-anną
. Powinien
tylko absolutnie poś
wię
cićsiędla celu wł
asnego i cał
ej grupy. Powinien, gdy inni już
zwą
tpią
, wytrwale iś
ćdalej, by doprowadzićdzieł
o do koń
ca.
ODŚWIEŻANIE UMIEJĘTNOŚCI INSPIROWANIA
Powiedzieliś
my już sobie, ż
e charyzmat zależ
y bardziej od postawy niż od
umieję
tnoś
ci. Powyż
sze ł
ą
czy sięz regularnym odś
wież
aniem umieję
tnoś
ci inspiratora. Jeś
li
to prawda, ż
e jakoś
ćducha ma istotne znaczenie dla osiągnię
cia celu przywódcy, to wł
asna
motywacja musi miećabsolutne pierwszeń
stwo.
Ską
d inspirator bierze motywacjędo dział
ania? Oto kilka sugestii:
1. Współ
pracuj z pozytywnie nastawionymi, osią
gają
cymi sukcesy ludź
mi. W
niektórych przypadkach trzeba nabraćdystansu do pesymistów, którzy tylko pogrą
żają
otaczają
cych ich ludzi. Od czasu do czasu musisz spę
dzićtrochęczasu w towarzystwie tych,
którzy cięinspirują
, tych, którzy pobudzajątwoje myś
lenie, odś
wież
ająspojrzenie na
rzeczywistoś
ći podsycajątwoje marzenia. „Jeś
li postanowił
eśosią
gną
ćsukces — powiada
Patricia Fripp — musisz miećkontakt z ludź
mi zorientowanymi na sukces".
2. Rozważ
aj pomysł
y, jakie przychodząci do gł
owy, bowiem, jak mawiająludzie
pracują
cy przy komputerach: „ś
mieci wpadł
y, ś
mieci wypadł
y". Jeś
li bę
dziesz zapeł
niał
umysłodpadkami i mał
o waż
nymi rzeczami, najprawdopodobniej nigdy nie zostaniesz
prawdziwym inspiratorem. Moż
e bę
dziesz musiałrzadziej oglą
daćtelewizję
, sł
uchaćmniej
wiadomoś
ci, a zamiast tego się
gaćpo dobre ksią
żki lub zastanawiaćsięnad myś
lami
zawartymi w Biblii. Aktorka Helen Hayes powiedział
a tak: „Liczymy, ż
e poeci, filozofowie i
dramatopi-sarze (...) pokaż
ąnam wyraź
nie to, czego my szukamy po omacku. Oni dająnam
sił
ęi balsam, jakich w sobie nie znajdujemy. Gdy tylko czuję
, ż
e nie starcza mi odwagi,
uciekam do nich. Oni dająmi mą
droś
ćakceptacji, wolęi sił
ęparcia do przodu".
3.
Korzystaj
z
bogactwa
informacji
osią
galnych
na
niedrogich
kasetach
magnetofonowych. Wspaniał
oś
ćtych nagrańpolega na tym, ż
e nie tylko sł
ucha sięmyś
li
wielkich ludzi, ale jakby przebywa w ich obecnoś
ci - sł
uchają
c ich gł
osu, moż
na nawią
zać
ł
ą
cznoś
ćz ich osobowoś
cią
, energiąi entuzjazmem. Wię
c podczas jazdy samochodem
zamiast sł
uchaćsą
czą
cych sięz radia bzdur, sł
uchaj inspirują
cych wypowiedzi ludzi sukcesu.
Dzię
ki temu twój nastrój na pewno siępolepszy. Badania przeprowadzone na University of
Southern Cali-fornia dowodzą
, ż
e jeś
li mieszkasz w wielkim mieś
cie i co roku przejeż
dż
asz
samochodem pię
tnaś
cie tysię
cy kilometrów, to w cią
gu trzech lat jesteśw stanie zdobyć
wiedzęrównądwuletnim studiom.
4. Bierz udziałw seminariach i innych zaję
ciach. Warto przejechać kilkaset
kilometrów i wydaćnawet wię
ksząsumę
, ż
eby posł
uchaćmą
drych ludzi i poznaćinne osoby
o równie wysokiej jak twoja motywacji. Współ
czesny system seminariów przypomina
ś
redniowieczny, przemieszczają
cy sięuniwersytet, ale moż
na na nim zdobyćnaprawdę
doskonał
ąwiedzę
.
5. Prowadździennik. Zapisuj w nim swoje cele i odbyte podróż
e duchowe. Dobry
dziennik jest czymśzupeł
nie innym niżpamię
tnik. Nie opisuje sięw nim wydarzeń
poszczególnych dni, lecz raczej odruchy i dział
anie wł
asnej duszy.
Na koniec powiem, ż
e umieję
tnoś
ćinspirują
cego przywództwa jest wewnę
trznącechą
ducha. A do tego potrzeba ludzi, którzy - jak trafnie ują
łto Emerson - „żyjąz najwię
kszej
gł
ę
bi swojej istoty". Ta duchowoś
ćnie spada na nas niespodziewanie. Pojawia sięstopniowo
dzię
ki uporczywym studiom i stał
ej trosce.
Staraj sięwł
asnąmotywacjęutrzymywaćna wysokim poziomie
Mił
oś
ćto owoc każ
dej pory roku, wię
c zawsze jest w zasię
gu rę
ki.
Matka Teresa z Kalkuty
POMAGAJ INNYM W ROZWOJU I UCZYŃZ TEGO NAJWIĘKSZĄ
RADOŚĆSWEGO ŻYCIA
Nasze biura znajdująsięna najwyż
szym pię
trze budynku i kiedy siedzęprzy oknie,
czekają
c na nastę
pnego pacjenta, zastanawiam sięczę
sto nad uzdrawianiem ludzi w ogóle, a
w szczególnoś
ci nad osobowoś
ciątych, którzy niosąinnym tęwł
aś
nie uzdrowicielskąpomoc.
Wielu moich pacjentów to lekarze, nauczyciele i pracownicy społ
eczni, którzy czująsię
przytł
oczeni i przecią
ż
eni pracą
. Jest tylu potrzebują
cych, powiadają
, każ
dy ma tyle
problemów, i chociażstarająsięwszystkim pomagać- i tak zostaje jeszcze wielu, którzy
zupeł
nie sobie nie radzą
.
Gdy na Pacyfiku szaleje sztorm, przed moim oknem pojawia sięczasem mewa
szukają
ca schronienia nad lą
dem, z wdzię
kiem unoszą
c sięw prą
dach powietrza. Moi
pacjenci teżuciekająod sztormów. Ich ideał
y legł
y w gruzach i teraz nie sąpewni, czy w
ogóle potrafiąkomuśpomóc. Pewien duchowny wypowiedziałkiedyśnastę
pują
ce smutne
zdanie:
Gdy zdecydował
em sięna duszpasterstwo, myś
lał
em, ż
e uratujęcał
y ten ś
wiat i
wszystkich ludzi. Ale to był
o dawno temu. Dzisiaj mam bardziej pesymistyczne podejś
cie do
każ
dego, kto myś
li podobnie, i mój cel jest bardzo klarowny: ja chcętylko przetrwać
.
We współ
czesnym ż
argonie takąpostawęokreś
la sięmianem wypalenia. Ludzie
przestali wierzyćw ludzi. Dawne nadzieje na niesienie pomocy innym i ulgi w cierpieniu
ustą
pił
y miejsca pesymizmowi. Teraz nie sąnawet pewni, czy w ogóle wierząw Boga.
Gdy po kilku takich rozmowach w moim gabinecie atmosfera gę
stnieje od rozpaczy,
czę
sto wracam myś
lami do Szwecji w okresie wojny i opowieś
ci o pomocniku tokarza,
protestancie Johanie Eriks-sonie. Chociażnigdy nie poznał
em go osobiś
cie, wydaje mi się
, ż
e
dobrze go znam, bo jego córka Dagny Svensson przez wiele lat kierował
a naszym biurem.
W roku 1939 do Szwecji przywoż
ono liczne transporty ż
ydowskich dzieci. Niektóre w
wieku trzech, moż
e czterech lat, wysypywał
y sięz pocią
gu bez ż
adnego dobytku. Miał
y tylko
duż
e tabliczki na szyi z wypisanym miastem pochodzenia, nazwiskiem i wiekiem. Dzieci był
y
wychudzone i blade, miał
y wielkie, zapadnię
te brą
zowe oczy. Z ich smutnego spojrzenia
widaćbył
o wyraź
nie, ż
e widział
y jużniejedno i ż
e doś
wiadczył
y okrucień
stwa, jakiego
wię
kszoś
ćludzi nigdy nie zazna w ż
yciu.
Szwedzkie rodziny brał
y te dzieci „na okres wojny", chociażniewielu wierzył
o w
pogł
oski, ż
e wojna nie potrwa dł
ugo. Jednym ze Szwedów, którzy otworzyli drzwi swojego
domu, byłJohan Eriksson. Wiedział
, co znaczy niedostatek - w wieku dwudziestu oś
miu lat
zostałwdowcem z czwórkądzieci. Teraz byłmę
żczyznąw ś
rednim wieku i czę
ś
ćdzieci
opuś
cił
a go już
, by ż
yćwł
asnym ż
yciem. Lecz kiedy Johan dowiedziałsię
, ż
e przeraż
ony
dziewię
cioletni Rolf szuka domu, zareagowałjak zupeł
nie mł
ody czł
owiek. W ten sposób
żydowski chł
opiec zaczą
łprzystosowywaćsiędo zwyczajów surowego, protestanckiego
szwedzkiego domu. Z począ
tku, gdy ktośgł
oś
no zapukałdo drzwi, a z dworu dobiegał
y
gł
osy, chł
opiec o zapadnię
tych oczach wskakiwałdo szafy i zakrywałgł
owę
. Na szczę
ś
cie w
domu Erikssona otoczony byłciepł
em i mił
oś
cią
. Wkrótce zaczą
łprzybieraćna wadze, jego
spojrzenie oż
ył
o i w koń
cu znowu zaczą
łsięś
miać
.
Kiedy inwazja hitlerowska zdawał
a się nieunikniona, mę
żczyźni w warsztacie
powiedzieli Johanowi tak: „Gdy wejdzie Hitler, bę
dziesz miałkł
opoty przez tego
żydowskiego chł
opaka. Przyjdąi zabiorągo". Na ogółuprzejmy Szwed odpowiedziałz
zaciś
nię
tymi zę
bami: „Nie zabiorągo, chyba ż
e po moim trupie". I co ciekawe, Johan równie
stanowczo broniłRolfa przed swoimi wł
asnymi brać
mi w wierze. Gdy inni parafianie
zasugerowali, ż
eby spróbowałnawrócićchł
opca, Johan znowu zacisną
łzę
by. Rzą
d szwedzki
zagwarantował
, ż
e dzieci zostanąprzy swojej religii, i chociażJohan zabierałmał
ego Rolfa
do koś
cioł
a razem ze swojąrodziną
, pilnował
, ż
eby chł
opiec kultywowałtradycje ż
ydowskie i
żeby gdy nadejdzie wł
aś
ciwy czas, w peł
ni przygotowany mógłcelebrowaćswoje Bar
Miewa. Po zakoń
czeniu wojny Johan chciałzwrócićż
ydowskim rodzicom ich syna, którego
wychowywał
w miaręmoż
liwoś
ci najbliż
ej jego tradycji.
Lecz kiedy wojna sięskoń
czył
a, rzeczywistoś
ćokazał
a sięinna. Rodzice Rolfa
zaginę
li gdzieśw Europie jak miliony innych Żydów. Pewnego dnia przyniesiono kopertębez
znaczka. W ś
rodku znajdował
a siępospiesznie skreś
lona wiadomoś
ć,że wię
cej do niego nie
napisząi ż
e Rolf nigdy nie moż
e zapomniećtego, co zrobił
a dla niego jego szwedzka rodzina.
I Rolf nie zapomniał
. Gdy dorósł
, wyjechałdo Sztokholmu, gdzie cał
kiem nieź
le
zaczą
łsobie radzićw interesach. Ale okropne doś
wiadczenia z czasów dzieciń
stwa odezwał
y
sięi pewnego dnia umysłgo zawiódł
. Rodzina mówił
a Johanowi Erikssonowi, ż
e jużdoś
ć
zrobiłdla Rolfa, a wł
adze domagał
y sięzgody na zamknię
cie mł
odego czł
owieka w zakł
adzie
psychiatrycznym, ponieważuważ
ano, ż
e jest niebezpieczny. Johan nie przystał
-na ż
adnąz
tych propozycji. „Jego miejsce jest tutaj - powiedziałzwyczajnie. - Tu jest jego dom". I tak
Rolf wróciłdo niewielkiej miejscowoś
ci Amal. Spokojny, solidny Szwed znowu sięnim
zają
ł
. Pielę
gnowałRolfa przez cał
y rok, do czasu, gdy jego umysłuspokoiłsięi wróciłdo
normy.
Póź
niej ż
ycie Rolfa biegł
o wł
aś
ciwie bez zakł
óceń
. Oż
eniłsię
, miałdzieci, zał
oż
ył
wł
asnąfirmęi bardzo sięwzbogacił
. Ale nigdy nie zapomniałczł
owieka, który przed laty
obdarzyłgo bezinteresownąmił
oś
cią
. Kiedy Johan siępostarzałi zniedoł
ę
ż
niał
, tych dwóch
mę
ż
czyzn poł
ą
czył
y jeszcze silniejsze wię
zy. Gdy Johan był
chory lub potrzebowałRolfa, ten
po prostu wsiadałdo pocią
gu i jechałprzez półSzwecji, ż
eby resztęweekendu spę
dzićz
czł
owiekiem, który stałsiędla niego ojcem. A kiedy Johan leż
ałna ł
oż
u ś
mierci, wszystkie
dzieci pospieszył
y do rodzinnego domu, ale i tak wszyscy wiedzieli, kto bę
dzie pierwszy -
Rolf.
Czę
sto wracam myś
lami do opowieś
ci o Johanie i Rolfie, gdy dzielęwą
tpliwoś
ci i
rozpacz moich kolegów po fachu. Powód jest prosty: nawet gdyby Johan Eriksson nie
osią
gną
łw swoim dł
ugim ż
yciu nic godnego uwagi, to i tak warto był
o ż
yćze ś
wiadomoś
cią
,
że jest sięschronieniem dla drugiego czł
owieka. Gdy z powodu innych ludzi zniechę
camy się
do pracy, powinniś
my zaszyćsięw jakimśzacisznym miejscu i pomyś
leć
: nie ma na ś
wiecie
bardziej szlachetnego zaję
cia niżniesienie pomocy drugiemu czł
owiekowi, pomaganie mu w
dojś
ciu do sukcesu.
WŁADZA - UŻYCIE I NADUŻYCIE
Z wiekiem zbyt ł
atwo pozbywamy sięideał
ów z lat mł
odoś
ci, wycofujemy sięwe
wł
asny ś
wiat i wiedzą
c, jak czerpać z wł
adzy korzyś
ci, zaczynamy manipulować
otaczają
cymi nas ludź
mi. Z ksią
ż
ek uczą
cych manipulacji moż
na by stworzyćcał
ąbibliotekę
.
Poradniki typu „Zwycię
stwo przez zastraszenie", „Jak zdobyćprzewagę
" czy „Jak postawić
na swoim" sprzedająsięw milionach egzemplarzy w tej epoce egoistycznej filozofii. Dlatego
bardzo ł
atwo zaczą
ćtraktowaćotaczają
cych nas ludzi jak narzę
dzia, jak roboty, których
wartoś
ćmierzy siępieniędzmi lub wł
adząalbo i jednym, i drugim.
Ale
wydano
również mą
drą ksią
żkę autorstwa Roberta K. Green-leafa,
emerytowanego dyrektora dział
u badańnad zarzą
dzaniem w firmie American Telephone and
Telegraph. Badania Greenleafa wykazują
, ż
e czł
owiek egoistyczny, manipulują
cy innymi
nigdy nie osią
ga sukcesu. Jużtytuł
ksią
ż
ki Greenleafa jest wymowny: Ser-vant Leadership: A
Journey into the Naturęof Legitimate Power and Greatness (Przywódca - pomocnik. Podróż
w naturęprawowitej wł
adzy i wielkoś
ci). Greenleaf dowodzi, ż
e „byćsamotnym szefem na
szczycie piramidy to rzecz nienormalna i demoralizują
ca (...) Kiedy ktośprzenosi sięna
szczyt piramidy, przestaje miećkolegów, zostajątylko podwł
adni".
Greenleaf nie traci czasu na prezentowanie modelu alternatywnego. Od razu stwierdza
stanowczo, ż
e ludzie na wysokich stanowiskach musząprzyją
ćpostawęsł
ugi. Ci, którzy w
interesach odnieś
li najwię
ksze sukcesy, wiedzą
, co to znaczy. Kiedy A. W. Clausen prowadził
Bank of America, ż
artowałsobie mówią
c, ż
e poś
wię
ca 60% swego czasu na planowanie,
drugie 60% ludziom, a resztęwszystkim innym obowią
zkom. W dzisiejszych czasach
szybkiego postę
pu technicznego ł
atwo zapomnieć
, ż
e niepowodzenie lub sukces w znacznej
mierze zależ
y od tego, czy bę
dziemy pomagali innym. Gdy Zoltan Merszei odszedłz Dow
Chemical na stanowisko prezesa firmy Occidental Petroleum, na jednego z dyrektorów wzią
ł
ze sobąkolegęz Dow i tak wyjaś
niłswojądecyzję
: „Rońzgadza sięz mojąfilozofią
, ż
e w
interesach najważ
niejsi sąludzie. Technologia znajduje sięna drugim, odległ
ym miejscu".
Najwię
ksząsatysfakcjęosią
gamy wtedy, gdy pomagamy innym w rozwoju, uczymy,
jak osią
gaćsukces. Najwię
ksze zadowolenie czujemy wtedy, gdy zorganizujemy grupęludzi,
którzy wzajemnie pobudzająswój entuzjazm.
Taka idea przywództwa nie jest oczywiś
cie nowa. Kiedy Jezus mówił
swoim uczniom
o tym, jak mająprzewodzićinnym, ostrzegał
, ż
eby nie sprawowali wł
adzy nad ludź
mi, tak jak
to robili współ
cześ
ni im rzą
dzą
cy. Nakł
aniał
, ż
eby szli do doskonał
oś
ci na samym koń
cu,
jako „sł
udzy wszystkich" (Mk 9, 35). „Bo i Syn Czł
owieczy nie przyszedł
, aby Mu sł
uż
ono,
lecz ż
eby sł
uż
yć
" (Mk 10, 45).
Zanim w niedalekiej przeszł
oś
ci wygł
osił
em kilka uwag podczas pewnej konferencji
medycznej w Monterey w stanie Kalifornia, spotkał
em doktora Arthura Tayengco, który
urodziłsięna Filipinach w ś
rednio zamoż
nej rodzinie. Moż
na siębył
o spodziewać
, ż
e Arthur
sam bę
dzie prowadziłcał
kiem przecię
tne ż
ycie, gdyby nie to, ż
e w szkole podstawowej, do
której uczę
szczał
, uczyłksią
dz redemptorysta, ojciec ł
an Madigan, Irlandczyk o serdecznym
uś
miechu i pł
oną
cych ś
wiatł
em oczach, który zainteresował
sięmał
ym chł
opcem. „Nie wiem,
co bym teraz robił
, gdyby ojciec Madigan nie zauważ
yłmnie i nie porozmawiałze mnąo
moich moż
liwoś
ciach" - powiada dr Tayengco.
Dwa lata temu Tayengco odbyłważ
nąpielgrzymkę
. Ksią
dz przeszedłna emeryturęi
wróciłdo swojej ojczyzny, wię
c znany obecnie lekarz pojechałtam razem z ż
oną
, by
odwiedzićstarzeją
cego sięczł
owieka. „Po prostu czuł
em nieodpartąpotrzebę
, chciał
em
powiedzieć
, ile mu zawdzię
czam — stwierdziłdr Tayengco. — Bo nie sposób przecenić
wpł
ywu, jaki wywiera tego pokroju nauczyciel".
LUDZKI POTENCJAŁ
Stary irlandzki kapł
an byłwiernym wyznawcąChrystusa nie tylko w swojej roli sł
ugi,
ale równieżw prezentowanej postawie. Podczas rozmów z chł
opcem ujawniłjeszcze inną
Chrystusowącnotę
, o której wspominaliś
my jużparokrotnie: zdecydowany optymizm wobec
rasy ludzkiej.
Jednym z ponurych aspektów współ
czesnego pesymizmu ludzi, którzy mająnieś
ć
pomoc innym, jest cyniczny, zimny są
d o ludziach w ogóle. Gdy czł
owiek zajmuje się
potrzebują
cymi, tymi, którzy mająproblemy, moż
e z ł
atwoś
ciąwpaś
ćw puł
apkę
, jeś
li zał
oż
y,
że ludzie nie chcąwydostaćsięze swego nieszczęś
cia, ż
e wszyscy dalej chcąbyćpasoż
ytami.
Taka podejrzliwoś
ćjest niepotrzebna. Spytano kiedyśpewnego dyrektora hotelu, ilu z
jego klientów jest oszustami. „Moż
e ć
wierćprocent" - odparł
. Gdyby chodził
o o 10 procent,
społ
eczeń
stwo wpadł
oby w poważ
ne tarapaty. Kupno na raty, a nawet wypisywanie i
przyjmowanie zwykł
ych czeków był
oby niemoż
liwe. Gdyby zaśw gręwchodził
o 25 procent,
nastą
pił
aby prawdziwa społ
eczna eksplozja. A wię
c niezbitym faktem jest, ż
e moż
emy ufać
innym ludziom.
Wspaniał
ącechąBiblii jest to, że nie patrzy na ś
wiat, jakby wszystko w nim był
o
pię
kne i raz na zawsze dobre. Tragedia, cierpienie i podł
oś
ćnaprawdęistniejąi ż
adne
spojrzenie na ś
wiat nie jest wł
aś
ciwe, jeś
li nie bierze pod uwagętego, co amerykań
ski pisarz i
żeglarz Herman Melville nazwał„czerniąrzeczy". Niemniej jednak Biblia mówi, że ludzie są
Boż
ym stworzeniem. Nasz egocentryzm czę
sto zakł
óca to stworzenie, chociaż ludzie
posiadająnadanąim przez Boga godnoś
ći dobroć
. „Czym jest czł
owiek, ż
e o nim
pamię
tasz?" — zastanawia siępsalmista. — „Uczynił
eśgo niewiele mniejszym od istot
niebieskich, chwał
ąi czciągo uwieńczył
eś
" (Ps 8, 5 - 6).
Patrzą
c na inwalidęmoż
na spytać
: „Dlaczego Bóg dopuszcza, ż
e ktośjest gł
uchy albo
ś
lepy?" Ale moż
na teżspojrzećna Helen Keller, jej wspaniał
ego ducha, jej wielkąmił
oś
ći
cudowne osią
gnię
cia. Gdy otrzymał
a honorowy tytułnaukowy w dziedzinie prawa na
uniwersytecie w Glasgow, powiedział
a tak: „Oto znak, ż
e milczenie i ciemnoś
ćnie muszą
hamowaćpostę
pu nieś
miertelnego ludzkiego ducha". Trzeba zatem przyznać
, ż
e musi istnieć
wspaniał
y Bóg, ż
eby taka wielkoś
ćbył
a moż
liwa.
WSPANIAŁOŚĆSŁUŻBY
Jeś
li to prawda, ż
e ludzie mogąsięrozwijać
, poszerzaćswoje moż
liwoś
ci, skakać
wyż
ej, biegaćszybciej i komponowaćcoraz lepsząmuzykę
, to znaczy, ż
e ostateczne
przywództwo musi miećcechy sł
uż
by, ponieważwtedy wychowuje sięzwolenników, którzy
prześ
cigająmistrzów. Sprinterzy zostanątrenerami i bę
dąuczyli innych sportowców, jak bić
nowe rekordy. Urzę
dnicy bę
dązatrudniaćpracowników i inspirowaćich tak, ż
e ci byćmoż
e
zostanąw przyszł
oś
ci ich zwierzchnikami.
Nieł
atwo zaakceptowaćtakąrolęprzywódcy, a czę
sto bywa wrę
cz, ż
e gdy czł
owiek
wejdzie na sam szczyt, wcią
ga drabinęza sobą
. Nie potrafi tolerowaćambicji ludzi mł
odych i
każ
dego podwł
adnego traktuje jak potencjalnego rywala. Tacy ludzie pazurami trzymająsię
swoich organizacji jak najdł
uż
ej i zamiast wychowywaćnastę
pców, uparcie walcząz
konkurencją
. To jest gł
upi sposób przewodzenia innym, wszak od zagł
ady oddziela czł
owieka
zawsze tylko jedno pokolenie.
W mojej praktyce czę
sto spotykam rodziców, którzy rywalizująz wł
asnymi dzieć
mi,
gdy te próbująuzyskaćniezależ
noś
ć.Lecz kiedy syn próbuje pokazaćojcu, że jest silniejszy,
to przecieżnie jest to tylko zdrowa rywalizacja - to równieżchę
ć sprawienia ojcu
przyjemnoś
ci i odpł
acenia sięza lata wychowania i nauki. Z ciepł
ymi uczuciami wspominani
lata, gdy dorastał
em na farmie w Teksasie i w pewnym momencie zaczą
ł
em dorównywać
ojcu sił
ą.Pamię
tam dobrze, ż
e ojciec nie czułsiępokonany, gdy zaczą
ł
em przenosićrzeczy
dla niego za cię
ż
kie. On byłze mnie dumny i z uś
miechem opowiadałmatce przy stole,
jakiego silnego ma syna. Wspominam te wydarzenia z takim uczuciem, ponieważsą
przykł
adem najlepszego przywództwa - przywództwa, które od podległ
ych osób oczekuje
wszystkiego, co najlepsze, które się
ga w dółi podcią
ga ich wyż
ej, a potem stara sięwepchną
ć
jeszcze wyż
ej.
Warto przyjrzećsięsile zwią
zku mię
dzy pokoleniami, obserwują
c wł
asne dzieci.
Pewnego dnia zeszł
ego lata ze szpitala dziecię
cego w Los Angeles zatelefonował
a do mnie
córka. Cał
e popoł
udnie spę
dził
a ze swoim prawie dwuletnim synkiem na oddziale
intensywnej terapii, asystują
c przy róż
norodnych badaniach. Szlochał
a mówią
c: „Zatrzymują
go, bo myś
ląż
e ma zapalenie opon mózgowych".
Popę
dziliś
my do szpitala i szukaliś
my pię
tro po pię
trze. Gdy w koń
cu wypatrzyliś
my
jąna koń
cu dł
ugiego korytarza, ujrzał
em coś
, co zostanie w mej pamię
ci do koń
ca ż
ycia.
Sharon niosł
a w ramionach nieprzytomnego Christophera, jego rę
ce i nogi zwisał
y
bezwł
adnie. Palce u rą
k i nóg miałjeszcze sine. Po jednej stronie szł
a babcia, trzymają
c
butelkęz kroplówką
, a po drugiej pielę
gniarka z kartąw rę
ku. Gdy ujrzał
em, jak ta grupka
maszeruje w nasząstronę
, w jednej chwili zmieszał
y sięwe mnie wszystkie najwspanialsze
uczucia - mił
oś
ć,lojalnoś
ć
, strach, intymnoś
ćoraz instynkt obronny. Ale najwspanialsza był
a
ś
wiadomoś
ć, ż
e po latach, w których my byliś
my rodzicami, teraz moja córka przeję
ł
a tę
samąrolę
. Teraz ona podejmował
a decyzje i opiekował
a sięswoim maluchem, a ja mogł
em
siętylko przyglą
dać
.
W czasie gdy Chris wracałdo zdrowia, ja obserwował
em oddanie Sharon dla syna,
widział
em, jak przez dwadzieś
cia cztery godziny na dobęś
lę
czy przy szpitalnym ł
óż
ku, i w
pewnym momencie stwierdził
em, ż
e ta mł
oda kobieta ma olbrzymi instynkt macierzyń
ski.
Chociażna co dzieńtaka delikatna, gdy był
o trzeba, potrafił
a byćdzielna i bronićmalca jak
niedź
wiedzica. Sharon, która jeszcze nie tak dawno temu był
a drobniutkąistotkąo krę
conych
wł
oskach i której dorosł
e ż
ycie chwilami zbaczał
o z wł
aś
ciwej drogi, teraz miał
a pewnoś
ć
, ż
e
jej syn musi ż
yć
, ż
e ona musi zapewnićmu moż
liwie najlepsząopiekęlekarskąi ż
e nie moż
e
siętak stać
, by pewnej nocy obudziłsięi nie zastałjej obok siebie. Oto moja malutka
córeczka, tak bardzo pewna, ż
e jej dziecko bę
dzie ż
ył
o, iżdosł
ownie nie dał
a mu umrzeć
.
To wszystko przypomniał
o mi pewne zdanie: dobry przywódca stara sięsł
uż
yćinnym,
nie oczekują
c sł
uż
enia jemu. Poś
wię
cenie rodzica dla dziecka - kombinacja ochrony i
wypychania z
gniazda
-jest streszczeniem
przywództwa i najlepszym
przykł
adem
inspirowania bez manipulacji. Ta wł
aś
nie relacja odzwierciedla zależ
noś
ćmiędzy Bogiem i
czł
owiekiem. Bóg jest naszym Ojcem - mił
ują
cym, poganiają
cym, bronią
cym i nauczają
cym
rodzicem.
Dbają
cemu o dzieci rodzicowi, idealistycznemu nauczycielowi czy prę
ż
nemu
dyrektorowi nie zawsze ł
atwo okazywaćtolerancjędla tych, którymi kieruje. Ludzie są
czasem mniej ambitni niżmy sami, bywająmniej pewni siebie, a nawet mniej uzdolnieni. Oni
sątak jak my mieszaninązł
a i dobra. Ale jeś
li potrafimy wycią
gną
ćrękęi wydobyćz nich to,
co w nich najlepsze -jeś
li tak jak Yince Lombardi zmobilizujemy ich, ż
eby dali z siebie
dodatkowo 10 % - to postarająsięo to bardziej dla nas niżdla kogokolwiek innego na ś
wiecie
i osią
gnąnadzwyczajne wyniki. Te dodatkowe 10 % moż
e zadecydowaćo zwycię
stwie.