EARL STANLEY GARDNER Sprawa świetlistych śladów

background image

EARL STANLEY GARDNER

SPRAWA ŚWIETLISTYCH ŚLADÓW

PRZEDMOWA

Nie ma bardziej fascynującego zajęcia umysłowego niż odnajdywanie śladów i
posuwanie się ich tropem, czyli to, na czym polega naprawdę praca detektywa i
astronoma. Wyobrażamy sobie, że detektyw odnajduje odłamaną główkę
niespalonej zapałki leżącą na podłodze w miejscu morderstwa. Czy jest to ślad,
czy może drobiazg bez znaczenia. Detektyw może z tego wydedukować, że
morderca ma zwyczaj zapalania zapałki na paznokciu kciuka, i że ta właśnie
zapałka była lekko uszkodzona, więc łepek odpadł i zapałka się nie zapaliła.
Potem, kiedy morderca jest już schwytany, detektyw może przekonać się, że
potrzebował patyczka, żeby wypchnąć tkwiący w dziurce klucz, więc posłużył
się zapałką odłamawszy wpierw łepek. I tak dalej. Ilekroć detektyw czuje, że
znalazł wspaniałe wyjaśnienie śladów, tylekroć okazuje się, że choć logiczne i
błyskotliwe, jego wnioski są zupełnie mylne. Jednakże, jeśli ślady zostaną
odkryte przez funkcjonariusza policji stanowej Massachusetts możliwość
przeprowadzenia zręcznej, choć błędnej dedukcji będzie znikoma. A wszystko,
dlatego, że takie obiekty wysyła się do doktora Josepha C. Walker’a. Naukowca,
toksykologa, posiadającego wszechstronną wiedzę na temat techniki śledczej,
niesamowicie sprawnego w oddzielaniu ziarna od plew i dawaniu właściwych
odpowiedzi. Wyobraźmy sobie, co się zdarzy, jeśli przy jakiejś autostradzie w
Massachusetts ktoś znajdzie porzucony płaszcz. I zauważy na nim ślady krwi.
Doktor Walker patrzy na ten płaszcz inaczej niż zwyczajny człowiek. Ponieważ
na podstawie wieloletnich doświadczeń wie, czego ma szukać. Na przykład
mała dziurka bez znaczenia. Tymczasem sfotografowanie w podczerwonym
świetle wykaże, że jest to ślad po kuli. Dzięki promieniom rentgenowskim
odkryjemy na odzieży metaliczne drobiny, które poddane analizie spektralnej
określą producenta kuli. A weźmy ten dziwny odcisk, widoczny jedynie pod

background image

pewnym kątem w poprzecznym padającym światle. Jeżeli zostanie
sfotografowany w sposób właściwy, przyjmie kształt koła, co wskazuje, że
człowiek noszący płaszcz mógł zostać potrącony przez samochód. Ten okrągły
ślad na odzieży pozostawił reflektor. A badanie mikroskopowe odkryje zapewne
okruchy szkła, które mogą być charakterystyczne. Co więcej stwierdzi, że wóz
był pierwotnie pomalowany na kolor błękitny następnie na czarny, potem na
neutralny brązowy, a teraz jest jaskrawoczerwony. Obserwowałem doktora
przy pracy w laboratorium. Zaglądałem mu przez ramię, kiedy odkrywał rzeczy,
któremu przeciętnemu człowiekowi nawet nie przyszłoby do głowy poszukać. A
potem objaśniał za ich pomocą tropy, które właściwie ocenione, dawały okazję
do zatrzymania i skazania przestępcy. Znajomość z doktorem Walker’em
zawarłem na jednym z seminariów kapitana Francisa Lee, na temat
prowadzenia śledztwa w sprawie zabójstwa na wydziale lekarskim w
Harvardzie. Od tego czasu, miałem okazję kilkakrotnie odwiedzić jego
laboratorium. Za każdym razem zastawałem go zajętego jakimś fascynującym
problemem dotyczącym zbrodni, w którym jego zdrowy rozsądek, niesamowita
przenikliwość i znakomite wykształcenie techniczne doprowadzały do
nieoczekiwanych wniosków. Przypominał mi magika, który sięga do
zwyczajnego cylindra i wyciąga z niego jak najbardziej żywego,
przekonywającego i materialnego królika. Naturalnie królik był tam cały czas. I z
punktu widzenia magika, cylinder był najwłaściwszym miejscem, w którym
nalegało go szukać. Znam wiele spraw, w których doktor Walker, jak
niestrudzony pies gończy szedł za tropem i doprowadził mordercę do sądu.
Znam też parę przypadków, w których ocalił niewinnych ludzi przed
niesłusznym skazaniem. Cicho, spokojnie, bez rozgłosu doktor wykonuje swoją
pracę dzień po dniu, poświęcając życie prawdziwej sprawiedliwości.
Społeczeństwu potrzeba więcej takich ludzi. Czas i pieniądze przeznaczone na
ich wykształcenie są dla tegoż społeczeństwa wysoce opłacalną inwestycją. W
wypadku Joe Walker’a ważne są nie tylko umiejętności, lecz również
niezachwiana wierność ideałom. Spokojna odwaga i wewnętrzna wiara w
słuszność tego, co robi. Dedykuję tę książkę naukowcowi, człowiekowi, który
dla ludzi znających go jest natchnieniem.

Doktorowi Joseph’owi C. Walker’owi

Earl Stanley Gardner

background image

Rozdział pierwszy

Perry Mason wrócił właśnie do biura po długim dniu spędzonym w sądzie. Della
Street, sekretarka położyła pół tuzina listów na jego biurku.

- Są gotowe do podpisu. Zanim pójdziesz do domu powinieneś zobaczyć się z
klientką, która siedzi w biurze. Powiedziałam jej, że przyjmiesz ją, jeśli będzie
cierpliwa.

- Jak długo czeka? – Spytał, zabierając się do przeglądania napisanych przez
Dellę listów.

- Ponad godzinę.

- Jak się nazywa?

- Nelli Conwey.

Mason podpisał pierwszy list. Della sprawnie osuszyła podpis, złożyła kartkę i
wsunęła do koperty.

- O co jej chodzi?

- Nie chciała mi powiedzieć, ale twierdzi, że to pilna sprawa.

Mason zmarszczył brwi i podpisał następny list.

- Już późno, Dello. Cały dzień spędziłem w sądzie i …

- Ta dziewczyna jest w kłopocie – nalegała Della.

Mason podpisał następny list.

- Jak wygląda?

- Dwadzieścia dwa lub trzy lata, ciemne włosy, szare oczy i twarz pokerzystki.

- Bez wyrazu?

background image

- Zupełnie kamienna.

- Skąd wiesz, że ma kłopoty?

- Wnioskuję z jej zachowania. Wyczuwa się w niej wyraźne napięcie. Twarz nie
pokazuje niczego.

- Żadnych oznak nerwowości?

- Nic na zewnątrz. Usiadła na krześle i siedzi w jednej pozycji, bez ruchu. Jej
twarz jest zupełnie bez wyrazu. Nawet nie czyta. Po prostu siedzi.

- Ale nie jest rozluźniona?

- Wygląda jak kot czatujący przy mysiej norze. Nie można dostrzec żadnego
ruchu. Czuje się jednak wewnętrzne napięcie, oczekiwanie.

- Zaciekawiasz mnie.

- Na to liczyłam – rzekła poważnie Della.

Mason szybko podpisał pozostałe listy nie poświęcając im nawet spojrzenia.

- Dobrze, Dello. Dawaj ją, muszę ją zobaczyć.

Della wzięła pocztę, wyszła do sekretariatu i niebawem wróciła z klientką.

- Nelli Conwey, panie Mason – powiedziała sucho.

Perry Mason wskazał kobiecie miękkie, wygodne krzesło, które zostało
postawione w biurze by odprężyć klientów i rozwiązać im języki. Nelli Conwey
zignorowała zaproszenie i usiadła na mniej wygodnym drewnianym krześle. Jej
ruchy były płynne, bez szelestne.

- Dzień dobry, panie Mason. Dziękuję, że zechciał pan mnie przyjąć. Wiele o
panu słyszałam. Miałam nadzieję, że wróci pan wcześniej. Muszę się spieszyć,
ponieważ o osiemnastej zaczynam dyżur.

- Pracuje pani w nocy?

- Jestem pielęgniarką.

- Wykwalifikowaną?

- Nie, przyuczoną. Pracuję u chorych, którzy nie mogą sobie pozwolić na pobyt
w szpitalu lub zawodową pielęgniarkę. Mamy dłuższe dyżury, robimy rzeczy,
których zawodowe pielęgniarki nie chcą robić i oczywiście dostajemy niższą
zapłatę.

background image

Mason skinął głową. Nelli Conwey utkwiła spojrzenie szarych oczu w Delli.

- Panna Street jest moją zaufaną sekretarką – oświadczył Mason. – Będzie
siedzieć podczas rozmowy i robić notatki, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu.
Musi wiedzieć o moich sprawach tyle samo, co ja, żeby koordynować pracę w
biurze. A teraz proszę mi powiedzieć, dlaczego chciała się pani ze mną widzieć?

Dziewczyna złożyła na kolanach dłonie w rękawiczkach, zwróciła trójkątną
twarz do Masona i spytała bez mrugnięcia powieką:

- Panie Mason, jak można zapobiec planowanemu morderstwu?

- Nie wiem – odparł Mason.

- Pytam poważnie.

Mason przyjrzał jej się uważnie.

- Dobrze. To wykracza poza sferę moich zainteresowań. Specjalizuję się w
obronie ludzi, którzy zostali oskarżeni o zbrodnię i próbuję sprawić, by moi
klienci przynajmniej uniknęli więzienia. Ale…, jeśli chce pani wiedzieć jak
zapobiec morderstwu, to są cztery sposoby.

- Jakie?

Mason podniósł rękę i zaczął odliczać na palcach.

- Pierwszy to: usunąć ofiarę, czy też potencjalną ofiarę ze strefy zagrożenia. –
Skinęła głową.- Drugi: usunąć mordercę albo potencjalnego mordercę z
miejsca, w którym może zetknąć się z ofiarą. Znowu skinęła głową.

- Trzeci sposób polega na usunięciu wszelkiej broni, której mógłby użyć
morderca. To oczywiście jest trudne.

- Jak dotąd wszystko jest trudne – zauważyła. – Jaki jest czwarty sposób?

- Czwarty jest łatwy i praktyczny.

- Jaki mianowicie?

- Pójść na policję.

- Już tam byłam.

- I co?

- Wyśmiali mnie.

background image

- To, dlatego przyszła pani do mnie.

- Sądziłam, że pan nie będzie się śmiał.

- Nie będę się śmiał, ale nie lubię abstrakcji. Mój czas jest cenny. Pani
najwyraźniej się spieszy, ja również. Nie chcę mieć klientki, która powiada: „A”
pragnie zamordować „B”. przejdźmy do rzeczy.

- Ile zapłacę za poradę?

- To zależy, kiedy przejdzie pani do rzeczy.

- Jestem pracującą kobietą. Nie mam zbyt dużo pieniędzy.

- Zatem powinno pani zależeć by opłata wynosiła jak najmniej. Właśnie, więc
proszę opowiedzieć mi wszystko i to szybko.

- No to ile mi pan policzy?

Mason popatrzył na kamienną twarz kobiety, a potem rzucił ubawione
spojrzenie Delli. Jego oczy wróciły do klientki i złagodniały w uśmiechu.

- Jeden dolar za poradę, jeśli opowie mi pani swą historię w ciągu następnych
czterech minut.

Jej twarz nie wykazywała żadnego zaskoczenia.

- Jeden dolar?

- Tak.

- Czy to nie jest niezwykle tanio?

Mason mrugnął na Dellę.

- Jakie ma pani podstawy porównania?

Dziewczyna otworzyła portmonetkę, nie zdejmując rękawiczek, wyjęła banknot
jednodolarowy, wygładziła go i położyła na biurku. Mason nie tknął go.
Zaintrygowany przyglądał się klientce. Panna Conwey rzuciła portmonetkę do
torebki, zatrzasnęła ją, umieściła na kolanach i oparła na niej ręce.

- Sądzę, że pan Beyn zamierza zamordować żonę. Chciałabym temu zapobiec –
oświadczyła.

- Kto to jest?

- Nathan Beyn. Jest przedsiębiorcą. Może go pan zna.

background image

- Nie znam. Kto jest jego żoną?

- Elizabeth Beyn.

- Jak się pani o tym dowiedziała?

- Dzięki zmysłowi obserwacji.

- Mieszka pani w ich domu?

- Tak.

- Pewnie pani się tam kimś opiekuje.

- Tak, panią Beyn, Elizabeth Beyn.

- Co jej jest?

- Została ranna w wypadku samochodowym.

- Ciężko?

- Obawiam się, że ciężej niż jej się wydaje. Ma uszkodzony kręgosłup.

- Czy może chodzić?

- Nie i nigdy nie będzie mogła.

- Proszę dalej – zachęcił Mason.

-To wszystko.

Mason był zaskoczony.

- Nie, to nie wszystko. Pani uważa, że mąż chce zamordować pani pacjentkę.
Przypuszczam, że nie umie pani czytać w myślach,

- Czasami – padła nieoczekiwana, chłodna odpowiedź.

- I wyczytała pani to w jego myślach?

- No…niezupełnie.

- A więc wydarzyło się jeszcze coś.

- Tak.

- Co takiego?

- Nathan Beyn chce ożenić się z inną kobietą – odparła.

- Ile on ma lat?

background image

- Trzydzieści osiem.

- A żona?

- Trzydzieści dwa.

- A kobieta, którą chce poślubić?

- Około dwudziestu pięciu.

- Ona też chce wyjść za niego?

- Nie wiem.

- Kto to jest?

- Jakaś kobieta, mająca mieszkanie w mieście. Nie wiem dokładnie gdzie.

- Jak się nazywa?

- Na imię ma Charlotta. Nie znam jej nazwiska.

- Hakiem muszę z pani wyciągać informacje. – Powiedział Mason z irytacją. –
Skąd pani wie, że on chce się żenić?

- Ponieważ jest zakochany.

- Skąd pani wie?

- Korespondują ze sobą. Spotykają się. On ją kocha.

- W porządku – rzekł Mason. – Co z tego? Cała masa bogatych,
trzydziestoośmioletnich mężczyzn ma nieczyste sumienie i ciągoty do innych
kobiet. To niebezpieczny wiek, jeśli zostawi się ich w spokoju, wracają do domu.
Choć czasem, nie. Jest mnóstwo rozwodów, ale niewiele morderstw.

Nelli Conwey otworzyła torebkę.

- Pan Beyn zaproponował mi pięćset dolarów za podanie jego żonie pewnego
leku.

Mason podniósł brwi sceptycznie i trochę żartobliwie.

- Jest pani pewna swoich słów, panno Conwey?

- Absolutnie! Mam ten lek tutaj.

- Jak tłumaczył swoją prośbę?

background image

- Wcale nie tłumaczył. Powiedział tylko, że według niego ten lek będzie dobry
dla jego żony. Nie lubi jej lekarza/

- Dlaczego?

- Doktor jest starym przyjacielem Elizabeth.

- Uważa pani, że Beyn jest zazdrosny?

- Tak właśnie myślę.

- Zaraz – rzekł Mason z rozdrażnieniem – to nie ma sensu. Jeżeli Beyn chce
pozbyć się żony, wolałby rozwieść się i pozwolić jej na ślub z doktorem niż
próbować usunąć ją przez podanie trucizny. Gdyby chciał…Rzućmy okiem na to
lekarstwo.

Bez słowa wręczyła mu małą, szklaną fiolkę zawierającą cztery pięciogramowe
tabletki wyglądające zupełnie jak aspiryna.

- Miała pani jej to dać natychmiast?

- Tak. Przed spaniem, kiedy brała środki uspakajające na noc.

- I dał pani pieniądze?

- Powiedział, że zapłaci mi po podaniu leku.

- A skąd miał wiedzieć, że pani poda te tabletki?

- Nie wiem. Może mi wierzy. Nie skłamałabym.

- Nawet jemu?

- Nikomu. Nie uznaję kłamstwa, osłabia charakter.

- A dlaczego sam nie podał tego leku?

- Nie wolno mu wchodzić do jej pokoju.

- Dlaczego?

- Doktor tak powiedział.

- Ma pani na myśli, że lekarz zabronił wejść mężowi do pokoju…

- Elizabeth go nie cierpi. Denerwuje się, prawie wpada w histerie, kiedy tylko go
zobaczy. Zakazano nam nawet wspominania jego imienia.

- Skąd takie reakcje?

background image

- Pewnie zdaje sobie sprawę, że nigdy już nie będzie chodzić. Pan Beyn
prowadził samochód, kiedy zdarzył się wypadek. Ona myśli, że można go było
uniknąć.

- Uważa pani, że usiłował rozmyślnie…

- Proszę nie wkładać słów w moje usta, panie Mason. Powiedziałam, że ona
sądzi, że wypadku można było uniknąć.

Wyraz twarzy Masona był mieszaniną irytacji i zaciekawienia.

- Rozumiem, że nie lubi pani, pana Beyna?

- Jest bardzo silnym, fascynującym mężczyzną. Podoba mi się, nawet bardzo.

- A czy pani mu się podoba?

- Obawiam się, że nie.

- A zatem – rzekł Mason – Beyn przychodzi do pani i proponuje pięćset dolarów
za podanie żonie trucizny, przez co uzależnia się od pani, gdyż mogłaby pani
zeznawać, gdyby coś jej się stało. To nie ma sensu. Skąd pani wie, że to
trucizna?

- Po prostu, czuję to.

- Nie wie pani, jaki to lek?

- Nie.

- Powiedział pani, co to jest?

- Nie, tylko, że to lekarstwo.

- A dlaczego miała je pani podać pani Beyn?

- Twierdził, że to ją lepiej do niego usposobi.

- Cała sprawa jest mętna – oświadczył Mason.

Dziewczyna milczała.

- I poszła pani na policję?

- Tak.

- Konkretnie, do kogo?

background image

- Poszłam na komisariat i powiedziałam, że chcę rozmawiać z kimś w sprawie
morderstwa. Posłali mnie do pokoju, który miał na drzwiach tabliczkę „Wydział
zabójstw
”.

- I co pani zrobiła?

- Opowiedziałam swoją historię i facet mnie wyśmiał.

- Pamięta pani jego nazwisko?

- To był sierżant Holcomb.

- Pokazywała mu pani tę fiolkę?

- Nie.

- Dlaczego?

- Nie doszłam tak daleko.

- Co się zdarzyło?

- Powiedziałam mu tak jak panu, że uważam, iż pan Beyn chce zamordować
swoją żonę i chciałam wyjaśnić, dlaczego, ale sierżant mnie wyśmiał. Bardzo się
spieszył. Musiał gdzieś pójść i powiedział…, no powiedział coś nieprzyjemnego.

- Co mianowicie?

- Że jestem zwariowana, ale to nie prawda.

- Kiedy pan Beyn dał pani ten lek?

- Wczoraj.

- Powiedziała pani, że poda go pacjentce?

- Dałam mu to do zrozumienia.

- I nosiła pani tę fiolkę w torebce, aż do teraz?

- Tak.

- Wyjmując ją od czasu do czasu, kiedy chciała pani coś wyjąć spod niej.

- Chyba tak/

- Inaczej mówiąc – rzekł Mason – do chwili obecnej nie zostały na niej żadne
odciski palców pana Beyna.

- Zapewne.

background image

Mason wziął fiolkę, wyjął korek, obejrzał zawartość. Potem rozłożył kartkę
papieru i wysypał wszystkie tabletki na stół. Na oko wszystkie wydawały się
identyczne. Adwokat wziął jedną tabletkę, a pozostałe włożył z powrotem.

- Dello, daj mi dwie zwykłe koperty – poprosił.

Sekretarka spełniła polecenie. Mason wziął wyjętą tabletkę wsadził do koperty,
zakleił ją, napisał swoje nazwisko w poprzek zaklejenia, a potem postąpił tak
samo z fiolką zawierającą trzy tabletki i zwrócił się do Nelli Conwey.

- Proszę napisać swoje nazwisko tak, by część była na klapce koperty, a część
niżej, tak jak ja to zrobiłem.

Dziewczyna wzięła pióro i podpisała koperty według instrukcji.

- Jaki jest adres Beyna? – Zapytał Mason.

- Monte Carlo Drive 1925.

- Idzie pani do pracy na osiemnastą?

- Tak.

- Do której pani pracuje?

- Do ósmej rano.

- A potem, co się dzieje?

- Przychodzi dzienna pielęgniarka.

- Pani zmiana jest dłuższa?

- To dlatego, że nocna pielęgniarka nie ma tak dużo pracy.

- Dlaczego pani Beyn potrzebuje nocnej pielęgniarki? Nie sypia dobrze w nocy?
To znaczy, nie wystarcza pielęgniarka, która mogłaby przyjechać na wezwanie?

- Pani Beyn bywa czasami dosyć trudna.

- Dlaczego?

- Jej nerwy są rozstrojone, jest zaniepokojona i szczerze mówiąc nie pozwala
mężowi przebywać w pokoju. Lekarz życzy sobie, żeby pielęgniarka była stale.
Oni nie muszą liczyć się z wydatkami.

- Czyje to są pieniądze?

- Pani Beyn.

background image

- Beyn jest przedsiębiorcą?

- Zarabia tyle, że tylko wystarczałoby na życie. Majątek ma pani Beyn. Dostała
je w spadku. Miała je już wychodząc za mąż właśnie, dlatego Beyn ożenił się z
nią.

- Czy pani Beyn wie o tamtej kobiecie?

- Oczywiście. Od niej pochodzą moje informacje.

- Od pani Beyn?

- Tak.

- Kiedy zdarzył się wypadek?

- Mniej więcej miesiąc temu, była w szpitalu przez dziesięć dni, potem wróciła
do domu.

- I od tego czasu pracuje pani u niej?

- Tak.

- Kto jeszcze jest zatrudniony?

- Pielęgniarka dzienna.

- Jest tam tak długo jak pani?

- Tak.

- Kto jeszcze?

- Gospodyni.

- Jak się nazywa?

- Imogen Ricker.

- Od jak dawna pracuje?

- Oo… Od dawna. Jest bardzo oddana panu Beynowi.

- A pani Beyn też ją lubi?

- O tak.

- I ona może wchodzić do pokoju pani Beyn?

- Oczywiście, czasami zastępuje którąś z nas.

background image

- Ile ma lat?

- Nie wiem, powiedziałabym, że dobiega czterdziestki. To jedna z tych osób,
które zdają się być wszędzie i nigdzie. Nigdy nie wiadomo, gdzie się pojawi.
Przyprawia mnie o dreszcze. Widział pan te rysunki nawiedzonego domu, na
których siedzi tajemnicza kobieta o nieodgadnionych oczach, dla mnie ona
wygląda właśnie tak.

- Chciałem się dowiedzieć – rzekł Mason ze zniecierpliwieniem – czy pan Beyn
jej ufa?

- Myślę, że ufa jej bez zastrzeżeń. Pracuje u niego od lat. Pracowała jeszcze dla
jego pierwszej żony, a po jej śmierci została gospodynią pana Beyna.

- Kiedy umarła ta pierwsza żona?

- Hmm…Nie wiem dokładnie. Ożenił się z Elizabeth trochę dwa lata temu albo
coś koło tego, wydaje mi się, że był wdowcem od trzech lat. To znaczy, że
zmarła pięć, sześć lat temu. A o co chodzi?

- Czy nie wydaje się to pani bardzo mało prawdopodobne, że pan Beyn mając
gospodynię, co najmniej od trzech lat, a może dłużej, wybiera panią, osobę
zupełnie obcą i stąd ni zowąd proponuje pani pięćset dolarów za otrucie żony?

- Tak – odparła – to wydało mi się niezwykłe.

- Niezwykłe, to bardzo, bardzo łagodne określenie. On jest wciąż w dobrych
stosunkach z gospodynią?

- Ależ tak, choć rzadko ze sobą rozmawiają. Ona jest dość małomówna.

- Nie ma między nimi romantycznych powiązań?

- O Boże, nie! Ona jest kanciastą kobietą o głęboko osadzonych, ciemnych
oczach.

- Więc nie ma powodu, by pani Beyn była o nią zazdrosna?

- Niech pan nie będzie niemądry, panie Mason. Ta gospodyni ma w sobie tyle
sex-appealu co glista.

- Więc gospodyni może wejść do pokoju pani Beyn, kiedy chce i podać jej leki.

- Naturalnie. Mówiłam panu, że pomaga nam w pielęgnacji i zostaje z
pacjentką, jeśli chcemy zrobić sobie małą przerwę.

- Dlaczego zatem pan Beyn miałby wybrać panią?

background image

- Nie wiem, panie Mason. Przekazuję panu fakty.

Mason potrząsnął głową.

- To jest mętna historia. Skontaktuję się z sierżantem Holcombem z Wydziału
Zabójstw i przekonam się jak zareaguje. Pani zatrzyma kopertę z fiolką, ja chcę
zachować tylko tę jedną tabletkę. Może się porozumiem z panią później, czy
tam jest telefon?

- Tak.

- Można do pani dzwonić?

- Tak.

- Jaki jest numer?

- West 69841.

- Dobrze – rzekł Mason. – Radzę pani zatrzymać te tabletki, jako dowód, nie
angażować się w rozmowy z panem Beynem i pozwolić mi pogadać z
sierżantem Holcombem. Jeśli zechce rozpocząć śledztwo niech to zrobi.

- Nie zechce. Uważa mnie za wariatkę.

- Pani historia zawiera pewne elementy nieprawdopodobieństwa – odparł
Mason sucho.

- Mogłabym zadzwonić jeszcze dziś wieczór?

- Nie bardzo.

- Czuję, że coś może się zdarzyć jak tam wrócę. Pan Beyn zapyta mnie czy dałam
żonie lekarstwo no i… Jeśli przyznam, że nie dałam, wścieknie się i zacznie coś
podejrzewać.

- To niech mu pani powie, że podała lek.

- Będzie wiedział, że nie dałam.

- Dlaczego?

- Ponieważ żona jeszcze żyje.

- Nic z tego nie rozumiem, to idiotyczna historia z jakiejkolwiek by strony na nią
spojrzeć. Pani jednak wydaje się być przekonana.

- Oczywiście, że jestem przekonana.

background image

- Powiem pani, co zrobię. Dam pani numer Agencji Detektywistycznej Drake’a.

- Co to takiego?

- To agencja, która wykonuje dla mnie większość pracy śledczej, ma biura na
tym piętrze – wyjaśnił Mason. – Skontaktuję panią z nimi i jeśli wydarzy się coś
ważnego zadzwoni pani do nich. Będą wiedzieli jak mnie złapać.

- Dziękuję, panie Mason.

Della Street napisała numer na kartce i podała ją Nelli Conwey.

- Pracują również w nocy?

- Tak. Agencja jest czynna całą dobę – rzekła Della.

- I pan powie im o mnie także?

- Opowiem im o pani – potwierdził adwokat, spoglądając na zegarek.

- Dziękuję bardzo, panie Mason.

Podniosła się z krzesła i popatrzyła na jednodolarowy banknot na biurku.

- Dostanę pokwitowanie?

Mason popatrzył na nią spod przymrużonych powiek.

- Nie obciążę panią dwukrotnie.

- Chciałabym jednak dostać kwit. Swoje sprawy pieniężne prowadzę bardzo
starannie.

Mason dał znak Delli.

- Wypisz kwit za poradę.

Della włożyła drukowany formularz do maszyny, wypełniła go i wręczyła
rachunek Masonowi, który po podpisaniu go, podał Nelli Conwey.

- Proszę. Pani czy panna Conwey?

- Panna.

- W porządku. Oto kwit. Teraz mamy pani dolara, pani ma nasz kwit i być może
jeszcze się z panią skontaktuję.

- Dziękuję, panie Mason. Dobranoc państwu.

Odwróciła się i wyszła.

background image

- Może pani wyjść tędy – rzekła Della, wstając szybko i kierując ją ku drzwiom
prowadzących wprost na korytarz.

Kiedy drzwi zamknęły się Della odwróciła się do Masona unosząc pytająco brwi.
Prawnik siedział przy biurku z kamienną twarzą i przymkniętymi oczami.

- No i co? – Spytała Della.

- Co za kombinacja! Co za plan!

- Co masz na myśli?

- Dobrze zrobione. Wodziła mnie za nos, dopóki nie poprosiła o kwit, o to
chodziło.

- Obawiam się, że nie rozumiem, szefie. Co cię napadło, żeby policzyć jej tylko
jednego dolara?

Mason uśmiechnął się.

- Wiem, że spodziewała się, że powiem dziesięć lub dwadzieścia pięć dolarów i
przygotowywała się do tego, by przekonać mnie abym wziął tylko połowę
wymienionej sumy, więc nabrałem ochoty zaskoczyć ją i wywołać zdumienie na
jej twarzy. Żałuję, że nie powiedziałem sto dolarów i nie pozbyłem się jej.

- Dlaczego?

- Ponieważ nie chcę mieć z nią do czynienia – rzekł Mason. – Wpadliśmy w
kłopoty Dello.

- Nie rozumiem.

- Słuchaj, przypuśćmy, że pani Beyn, coś się przytrafi. Widzisz, jak ta mała
cwaniaczka ustawiła sprawy? Rozważ, w jakiej sytuacji się znaleźliśmy. Była w
Wydziale Zabójstw, skonsultowała się ze mną. Posiada mój rachunek i może to
udowodnić. Wszystkim nam wydaje się, że jest trochę stuknięta. Połącz mnie z
Komendą Policji zobaczymy, czy zdołamy dodzwonić się do sierżanta Holcomba.

- Wiesz, że cię nienawidzi.

- Ja też nie mam dla niego zbyt serdecznych uczuć, ale chcę zweryfikować tę
historię i mieć czarno na białym, czy Holcomb zrobił coś w tej sprawie, czy nie.
A w każdym razie pozbędziemy się kłopotu, zwalając na niego
odpowiedzialność.

background image

- Rozumiem – zaśmiała się Della, wzięła słuchawkę i spojrzała na zegarek. – Jest
siedemnasta trzydzieści, prawdopodobnie sierżant poszedł do domu.

- Jednak spróbuj go złapać. A jeśli go nie ma, porozmawiamy z kimś na służbie.
Najchętniej może z porucznikiem Traggiem, porucznik jest rozsądny.

- Tragg lubi cię, może być bardziej chętny do rozmowy.

- Nie dbam o to, czy ktoś mnie wysłucha. Chce być czysty. Ta sprawa cos mi źle
pachnie. Nie podoba mi się ani trochę, a im dłużej o niej myślę, tym mniej mi
się podoba.

Della spróbowała łączyć się przez centralkę, ale bez skutku.

- Gertie chyba poszła już do domu, szefie.

- Spróbuj przez bezpośrednią linię.

Della wykręciła numer.

- Poproszę Wydział Zabójstw. Wydział Zabójstw? Tu biuro pana Masona. Pan
Mason chciałby mówić z porucznikiem Traggiem, jeśli jest, albo z sierżantem
Holcombem, jeśli… Zechce mnie pan połączyć? Tak, będzie rozmawiał pan
Mason.

Podała Masonowi słuchawkę i poinformowała:

- Sierżant Holcomb.

Mason podniósł słuchawkę.

- Hallo, hallo… Holcomb?

Głos sierżanta był daleki od serdeczności.

- Hallo, Mason, co się stało tym razem? Znalazł pan ciało?

- Nic mi nie wiadomo – odparł adwokat. – Widział się pan dziś z panią Nelli
Conwey?

- To wariatka.

- Czego chciała?

- Do diabła! Nie wiem. Coś gadała, że ktoś kogoś chce zamordować, a kiedy
spytałem jej skąd o tym wie, oświadczyła, że ma po prostu intuicję. Coś w tym
rodzaju, ja powiedziałem jej, że źle trafiła, jeśli nie ma żadnych dowodów.

background image

- Dlaczego uważa pan, że nie ma żadnych dowodów?

- Cholera, przecież nie ma, prawda?

- Nie sądzę, żeby pan znał całą historię.

- Do licha! Mason nie mam czasu, żeby tu siedzieć cały dzień i wysłuchiwać
kupy psycholi. Wielki Boże, mogę panu pokazać z tysiąc listów od wariatów,
które przyszły do nas w ciągu miesiąca.

- Ta kobieta jest trochę specyficzna – wtrącił Mason - co nie znaczy, że…

- Oczywiście, że znaczy! – Przerwał sierżant. – Ona jest szurnięta!

- Była u mnie i próbowała opowiedzieć mi swoją historię. Pomyślałem, że
powinienem przekazać ją panu.

- Dzięki – odparł Holcomb. – Wysłuchał jej pan, zadzwonił do mnie i pozbył się
kłopotu. I co jeszcze?

- Chciałem, tylko powiedzieć panu, że sytuacja mi się nie podoba.

- Jest mnóstwo spraw, które nam się nie podobają. Co pan myśli, na przykład o
podatku dochodowym?

- Uwielbiam go.

- Idź pan do diabła!

- Zaraz, chwileczkę! – Nalegał Mason. – Ta kobieta opowiada dziwną historię.
Powiada, że mąż kobiety, którą się opiekuje…

- Wiem – przerwał Holcomb – zakochał się w innej lalunii i chce usunąć żonę, a
kiedy spytać ją skąd to wie, mówi, że to intuicja.

- Ale mąż chciał, żeby podała jego żonie jakiś lek…

- Bzdura! – Przerwał znowu sierżant. – Powiem panu, co o tym myślę. Uważam,
że ta dzidzia próbuje wpędzić faceta w kłopoty, żeby go zdyskredytować.

- To niewykluczone.

- Założę się o to. Po co mąż miałby dawać ten lek właśnie jej?

- Ona sądzi, że to trucizna.

- No pewnie. Mąż wzywa pielęgniarkę, która go nie lubi i robi z niej świadka,
który może go załatwić.

background image

- A teraz ja powiem panu swoje. Wiem coś o tle tej sprawy.

- Facet, który ją zatrudnia jest w porządku. Ta żona jest histeryczką i
neurotyczką, a ta mała dziwka, pielęgniarka jest…

- Słucham – ponaglił Mason, gdy Holcomb zawahał się.

- No, nie sądzę, że powinienem panu mówić wszystko, co wiem. Ona jest
pańską klientką?

- Tak.

Holcomb roześmiał się.

- Ha, cóż Mason mam nadzieję, że stanie się dochodową klientką. Dostarczy
kupę interesów. – I Holcomb ryknął śmiechem.

- Ja pana powiadomiłem – rzekł Mason.

- Słusznie, pozbył się pan kłopotu. Idź pan do diabła. Do widzenia. I sierżant
Holcomb, wciąż się śmiejąc, trzasną słuchawką.

Twarz Masona zachmurzyła się.

- Cholerny Holcomb. Robi się sprytny, a teraz oskarża mnie o próbę pozbycia się
kłopotu.

- A co ty robiłeś? – Spytała Della, mrugając figlarnie. Mason wyszczerzył zęby.

- Próbowałem pozbyć się kłopotu. A po cóż innego miałbym dzwonić do tego
faceta?

Rozdział drugi

background image

Paul Drake, szef Detektywistycznej Agencji Drake’a, miał niedbały chód, dla
przypadkowego obserwatora leniwy i powolny, ale naprawdę były w nim
ruchliwość i prężność, pozwalające mu wykonywać ogromną pracę bez
okazywania pośpiechu. Perry mason porównywał go nie, kiedy do kuglarza,
który upuszcza talerz, a kiedy ten jest zaledwie trzy cale od podłogi, nachyla się
i chwyta go ruchem tak wymierzonym, że wydaje się powolny. Drake opadł na
wyściełany fotel, przewieszając nogi przez poręcz, założył ręce za głowę i
popatrzył na Masona z całkowicie złudną obojętnością.

- Co znów za wpadka, Perry?

- Stanąłem przed najgłupszym problemem w całej mojej karierze.

- O co chodzi?

- Przyszła do mnie kobieta z propozycją, która brzmiała zdecydowanie mętnie.
Chciała dowiedzieć się ile będzie kosztowała moja porada, a ja dla draki
powiedziałem jej, że jednego dolara.

- I co się stało?

- Zapłaciła dolara.

- Lepiej zażądać dolara i dostać gotówkę, niż zażądać sto dolarów i zostać
wykołowanym. - Rzekł Drake, uśmiechając się szeroko. – Na czym polega
kłopot?

- Życzyłbym sobie nigdy jej nie widzieć.

- Czemu nie zwrócisz jej dolara, mówiąc, że nie możesz nic dla niej zrobić?

- W tym rzecz Paul. Myślę, że ona właśnie tego pragnie.

- Co cię obchodzi, czego ona chce? Po prostu umyj ręce i wymotaj się z tego.

- Są pewne sprawy, od których nie da się umyć rąk. To nie jest takie łatwe.

- Dlaczego?

- Dziewczyna przychodzi do mnie z zupełnie podejrzaną historią o będącej w
niebezpieczeństwie żonie, o mężu, który próbuje pozbyć się żony przez otrucie.

- To proste – stwierdził Drake – poradź jej, żeby poszła na policję.

- Była już na policji, Paul.

- I co policja zrobiła?

background image

- Wyśmiali ją i spławili.

- To byłby precedens dla ciebie, jak brzmiała cała historia?

Mason opowiedział mu.

- Co mam zrobić, Perry? – Zapytał Drake po wysłuchaniu. Adwokat wręczył mu
kopertę zawierającą tabletkę, wyjętą z fiolki Nelli Conwey.

- Sprawdźmy, co to jest. Gdyby to był cyjanek potasu, to zadzwonię do mego
przyjaciela sierżanta Holcomba i zobaczę jak skacze niby kot zaplątany w lep na
muchy. - Drake wyszczerzył zęby. – Rzecz w tym – ciągnął Mason, - że mamy
tylko tę jedną tabletkę. Jeżeli zużyjemy ją do analizy…

- Nie martw się, Perry. Mój przyjaciel ma dojście do laboratorium
kryminalistycznego, gdzie są te nowe urządzenia, wykorzystujące do badań
promienie rentgenowskie i dające obraz molekularnej budowy substancji. Nie
mam pojęcia jak to działa. Wiem tylko, że przynosi rezultaty. Możesz wziąć
nieznany proszek i w bardzo krótkim czasie dowiedzieć się, jaki ma skład
chemiczny. Najważniejsze, że potrzebna jest tylko mikroskopijna ilość.

- Świetnie – rzekł Mason – chcę poznać skład, a potem schować tę tabletkę tak,
by nie było żadnej możliwości jej podmiany lub utraty. Mam ją w zaklejonej
kopercie z moim nazwiskiem. Teraz dam ją tobie, włożysz ją do koperty,
zakleisz, napiszesz swoje nazwisko i zatrzymasz ją.

- I będę gotów przysiąc, że to jest tabletka otrzymana od ciebie. Tak jak ty
możesz przysiąc, że to jest tabletka otrzymana od Nelli Conwey.

- Właśnie. Ile będzie kosztować szybkie zrobienie testu?

- O ile wiem, to człowiek tolerancyjny, bierze pod uwagę możliwości klienta.
Zasugeruje mu, że nie możesz zapłacić więcej niż dwadzieścia pięć procent
całego honorarium i to prawdopodobnie zabrzmi dla niego dobrze, a
podejrzewam, że to nie będzie dla ciebie za dużo, co?

Mason zamierzył się książką na detektywa, Paul uchylił się.

- Jazda – powiedział adwokat – wynoś się i zabieraj do roboty. Ile czasu zabierze
ten test?

- Mogę mieć wynik w ciągu godziny.

- Powiem ci, co zrobimy. Della i ja pójdziemy coś przekąsić, później wrócimy,
żeby spotkać się z tobą, a potem odwiozę Dellę do domu.

background image

- On mówi tak – wtrąciła Della – jakby dziewczyna nigdy nie mogła być z kimś
umówiona.

- Przepraszam cię. Masz zajęty wieczór Dello?

- Skoro tak to przedstawiasz, to muszę przyznać, że nie mam nic takiego, z
czego nie mogłabym zrezygnować na rzecz pięknego, średnio wysmażonego
steku, pieczonego, nadziewanego ziemniaka z mnóstwem masła, tostów,
butelki chianti…

- Przestań! – Zawołał Drake – doprowadzasz mnie do szału. Ja muszę zadowolić
się kanapką z hamburgerem popijaną kawą.

- Nie martw się Paul – przerwał Mason, uśmiechając się szeroko – ona mówiła o
tym, czego by sobie życzyła. Niepowiedziane, że to dostanie. Zabiorę ją do
chińskiej knajpki i postawię miskę ryżu. Chodź, Dello, idziemy coś zjeść.

Mason zgasił światła w biurze i otworzył drzwi.

- Jeszcze jeden dzień – powiedział. Della zaprezentowała dolara, otrzymanego
od Nelli Conwey.

- I jeszcze jeden dolar.

Rozdział trzeci

Półtorej godziny później Mason i Della wysiedli z windy i spacerkiem podeszli
do biura Paula Drake’a, pozdrowili nocną telefonistkę i zajrzeli do jego
prywatnego gabinetu.

background image

- Nie mam jeszcze nic, ale w każdej chwili oczekuję wiadomości.

- Ile tej tabletki zużyłeś?

- Nie wiele. Ten facet miał sprytny pomysł. Wziął cienkie jak włos wiertło i
wywiercił mały otworek w środku tak, że uzyskał cały przekrój. Miał trochę
innej roboty, którą musiał pilnie wykonać, więc to spowodowało opóźnienie.

Zadzwonił telefon. Drake sięgnął po słuchawkę.

- To pewnie on. Hallo? Tak, tu Paul Drake. Tak, słucham – rzucił ostrzegawcze
spojrzenie Masonowi. – Zaraz, chwileczkę, proszę się nie rozłączać, zobaczę, czy
mam numer, pod którym można go złapać.

Drake przysłonił dłonią mikrofon.

- To twoja przyjaciółka. Jest bardzo zdenerwowana, chce się natychmiast z tobą
skontaktować. Powiada, że to niezwykle ważne.

- Masz tobie – rzekł Mason – właśnie się stało.

- Co mam robić? Mówić jej?

- Nie – rzekł Mason – powiedz jej, że właśnie wszedłem, kiedy próbowałeś mnie
znaleźć.

- Nie wiem, gdzie jest w tej chwili – powiedział Drake do słuchawki – mam
numer, pod którym będzie później. Gdyby mogła pani…, zaraz ktoś właśnie
wchodzi do sekretariatu, zdaje mi się, że słyszę głos pana Masona. O! Mason.
To wszedł Mason. Powiedz mu, że go potrzebuję. Tak jest do niego telefon. -
Drake odczekał parę sekund. – Właśnie wchodzi – rzucił – niech się pani nie
rozłącza, poproszę go do telefonu.

Skinął głową do Masona, który wziął słuchawkę.

- Hallo? – W jego uszach zadźwięczał głos Nelli Conwey.

- Och, panie Mason stało się coś okropnego. Muszę się z panem natychmiast
zobaczyć.

- Gdzie? – Zapytał Mason – w moim biurze?

- Nie, nie mogę stąd wyjść. Nie jestem w stanie przyjść do pana, czy nie mógłby
pan natychmiast tu przyjechać? Podaje adres: Monte Carlo Drive 1925, ja…
och! – Nagle krzyknęła i odłożyła słuchawkę.

- No cóż, zdaje się, że miałem racje – zwrócił się Mason do Paula.

background image

- Co się stało?

- Ukartowana sprawa.

- Więc, co zrobisz?

- Nie chodzi o to, co ja zrobię, tylko my zrobimy. Chodź Dello, pojedziesz z nami.
Możemy ciebie potrzebować, gdyby ktoś chciał złożyć zeznanie.

- Nie chcesz, abym zaczekał na wiadomość, co znaleziono w tej tabletce? –
Spytał Drake.

- W tabletce był albo cyjanek albo arszenik i prawdopodobnie pani Beyn
właśnie zmarła. Chodź Paul, odkryjemy następne zwłoki.

- A co potem?

- Potem spróbuję wyplątać się z bardzo kłopotliwego położenia. Nelli Conwey
oświadczy wszystkim razem i każdemu z osobna, że opowiedziała mi całą
historię, kiedy pani Beyn była jeszcze żywa. Ludzie pomyślą sobie, że jestem
beznadziejnym adwokatem.

- Ja nie pomyślę – pocieszył go Paul. – Nie rozumiem, w jakiej sytuacji to
wszystko stawia twoją klientkę. To wygląda, jakby…, Jaka właściwie jest jej
pozycja Perry?

- Wszystkie te gierki stawiają Nelli Conwey w sytuacji, w której może oskarżyć
tego męża o podanie żonie trucizny za jej plecami, ponieważ odmówiła
współpracy. Nie widzisz, że dziewczyna załatwiła sobie doskonałe alibi? Poszła
na policję i spróbowała nakłonić ich, by zapobiegli zamierzonemu morderstwu.
Przyszła do mnie i usiłowała mnie skłonić do tego samego, a potem
morderstwo zostało popełnione. Moja klientka o kamiennej twarzy zbudowała
sobie alibi doskonałe, albo przynajmniej tak sądzi.

Rozdział czwarty

background image

Della śmigała samochodem Masona, lawirując wśród innych pojazdów. Jechała
szybko, rzadko naciskając hamulec ze stałą, mimo ulicznego ruchu, prędkością.
Siedzący z tyłu Paul Drake potrząsnął ponuro głową.

- Czasem wolałbym, żebyś to ty prowadził, Perry.

- Znowu labidzisz, Paul? – Spytała Della przez ramię.

- Nie labiedzę, tylko komentuję.

- Paul nie jest przyzwyczajony do dobrej jazdy – rzekł Mason – narzeka nawet
wtedy, gdy ja prowadzę.

- Można sobie wyobrazić coś podobnego! – Wykrzyknęła Della.

- To tak jak paryska taksówka – odparł Mason – Początkowo myślałem, że
taksówkarze jeżdżą piekielnie szybko. Wcale tak nie było. Oni po prostu jeżdżą
ze stałą szybkością. Francuski kierowca wie, że kiedy hamuje to zwiększa się
zużycie paliwa, stara się więc nie zdejmować nogi z gazu i utrzymywać stałą
prędkość, sześćdziesięciu kilometrów na godzinę, nie przejmując się co jest
przed nim na drodze.

- Uważasz, że robię tak samo? – Spytała Della.

- Uchowaj Boże – wtrącił Paul – osiągasz setkę i nic cię nie obchodzi.

Della zwolniła.

- No cóż, przywiozłam cię tu w krótszym czasie, więc cierpiałeś krócej. Ulica
Monte Carlo powinna być w pobliżu.

- To chyba następna. Tutaj – rzekł Mason.

Della skręciła w prawo z piskiem opon. Paul Drake przesadnym gestem zasłonił
oczy. Della podjechała do wielkiego, dwupiętrowego, białego domu z
trawnikiem, żywopłotem i szerokimi werandami. Sprawiał wrażenie posiadłości
wiejskiej, mimo że znajdował się zaledwie trzydzieści minut jazdy od centrum
miasta.

- Chcesz, żebym weszła razem z wami i robiła notatki z rozmowy?

- Nie. Drake pójdzie ze mną. Przedstawimy się… Jak to się mówi Paul?

- Niedwuznacznie.

- Znakomicie – rzekł Mason.- Poczekaj tu Dello. Trzymaj silnik na chodzie. Może
będziemy musieli szybko się zmyć.

background image

- Prawdziwa zabawa w policjantów i złodziei – uśmiechnęła się Della. – Nie
dajcie się tylko w coś wrobić, chłopcy.

- Nie damy się – obiecał Mason.

Gdy tylko przebrzmiał głos dzwonka, rozległ się lekki szczęk i drzwi stanęły
otworem. Niski mężczyzna, którego ubranie zdawało się pękać w szwach
powiedział:

- Droga nie zabrała panom dużo czasu.

- Nie przekroczyliśmy prędkości – odparł ostrożnie Mason.- Co się tu stało?

- Proszę tędy – rzekł mężczyzna i głośno stukając obcasami o podłogę,
zaprowadził gości do bawialni. Mason przyglądał się jego plecom. Marynarka
była dobrze skrojona, ale ciasna. Jak wielu niskich, mocnych mężczyzn
wytwarzał atmosferę nerwowego pospiechu.

- Tędy – powiadomił przez ramię – tędy, proszę.

Nie oglądając się nawet, odgarnął portiery i wszedł do urządzonej z przepychem
bawialni, urządzonej w sposób zdradzający rękę dekoratora wnętrz. Każde
krzesło stało na właściwym miejscu, nie zakłócając równowagi kolorystycznej.
Mimo zaciągniętych zasłon i tak było jasne, że ogromne, widokowe okno
wychodzi na wschód. Po jego obu stronach znajdowały się fotele i sofy. Nelli
Conwey siedziała w rogu pokoju. Miała jak zwykle kamienną minę, tylko oczy
były lekko przestraszone. Wysoki, szczupły mężczyzna z twarzą pooraną
głębokimi bruzdami, który wyglądał jakby cierpiał na chorobę wrzodową, stał z
rękami wspartymi o fotel, a z kącika ust zwisał mu papieros. Spowity we
własny, ponury nastrój wydawał się nie zwracać uwagi na to, co się w koło
dzieje. W głębi pokoju stała kobieta w nieokreślonym wieku. Wysoka, chuda o
niemiłej twarzy. Ten pokój znakomicie do niej pasował. Mógł zostać starannie i
precyzyjnie rozplanowany przez jej metodyczny, wręcz matematyczny umysł.
Spojrzała na Masona i przez moment jej ciemne, nieodgadnione oczy
spoczywały na nim, potem podeszła milcząco do miejsca, gdzie siedziała Nelli
Conwey i uspakajająco położyła rękę na jej ramieniu.

- Myślę, że wszystko wyjaśni się pomyślnie, moja droga – powiedziała – nie bój
się. – Klepnęła lekko dziewczynę i wyszła z pokoju.

- Panie Mason – odezwała się Nelli.

- Ej, co to znaczy? – Rzucił się tęgi mężczyzna.

background image

- To pan Beyn, mój pracodawca.

- No, co to znaczy? Co to u diabła znaczy?! – Nalegał Beyn.

- Pan Beyn – wyjaśniła Masonowi Nelli Conwey, nie zwracając najmniejszej
uwagi na swego chlebodawcę – właśnie miał czelność oskarżyć mnie o
złodziejstwo. Ten gentelman po prawej stronie jest prywatnym detektywem
pracującym od niedawna nad tą sprawą i naturalnie nie był tak uprzejmy by
poinformować mnie o wszystkim. Policja o ile wiem już jedzie.

- Co to znaczy? – Zwrócił się Beyn do Masona. – Nie jesteście z policji?

Mężczyzna przedstawiony przez Nelli Conwey, jako prywatny detektyw,
powiedział obojętnie, nie przesuwając zwisającego papierosa:

- To jest Perry Mason, znany adwokat od spraw kryminalnych. A ten drugi to
Paul Drake, szef Agencji Detektywistycznej Drake’a. Pracuje przeważnie dla
Masona. Cześć, Drake.

- Nie wydaje mi się, że cię znam.

- Jim Halock.

- A, teraz cię kojarzę – rzekł Drake bez serdeczności.

- Na czym polega kłopot? – Spytał Mason.

- Co do diabła pan tu robi? – Dopytywał się Beyn – ja wezwałem policję.

- Pomyślałem, że wpadnę tutaj i przekonam się, co to za problem.

- A jak pan pasuje do tego obrazka?

- Nelli Conwey poprosiła mnie, żebym tu wpadł.

- Nelli?

- Właśnie.

- Chce pan powiedzieć, że Nelli Conwey wezwała tu pana?

- Tak.

- Na miłość boską, po co?

- Ponieważ – wtrąciła Nelli – mam dosyć bycia popychadłem. Próbuje pan na
mnie zwalić przestępstwo, a ja nie zamierzam dać się wrobić. Pan Mason jest
moim adwokatem.

background image

- No niech mnie szlag trafi! – Zawołał Beyn i usiadł gwałtownie na krześle,
świdrując prawnika oczami tonącymi w tłuszczu. Jim Halock zmienił pozycję na
tyle by wyjąć papierosa i strzepnąć popiół na kosztowny dywan.

- Musiała zadzwonić po Masona, kiedy powiedziała, że chce pójść na górę i
zobaczyć, co z jej pacjentką.

- Coś takiego! – Zawołał Beyn – stary Mason zatrudniony przez drobną
złodziejkę. Nie mogę uwierzyć, to absurdalne.

- To na razie nic nie znaczy – oświadczył Halock, Beynowi – wolałbym nie
przesądzać sprawy i nie mówić o drobnym złodziejstwie. Jeszcze niczego nie
udowodniliśmy i …

- Diabła tam, nie udowodniliśmy. Złapaliśmy złodziejkę. Złapaliśmy na gorącym
uczynku.

Halock wzruszył ramionami.

- Tak właśnie myślałem.

- No i co? Nie jest tak?

Halock nie odpowiedział, stał po prostu opierając się o wielki wyściełany fotel,
jakby śmiejąc się wewnętrznie z dowcipu, który mu niezmiernie odpowiadał.

- Domyślam się, że nigdy nie widział pan Masona w sądzie – powiedział.

- Nie zdarzyło mi się –burknął Beyn.

- Myślę – rzekł Mason, – że jeżeli ktoś wyjaśni, o co chodzi, sytuacja stanie się
jaśniejsza.

- Reprezentuje pan Nelli Conwey? – Zapytał krótko Beyn.

- Jeszcze nie – odparł Mason.

- Ależ tak panie Mason. Dałam panu zaliczkę. Mam pańskie pokwitowanie.

- Porada dotyczyła innej sprawy. – Oświadczył sucho Mason. – O co teraz
chodzi?

Halock zwrócił się do Beyna:

- Nie musi pan odpowiadać, jeśli pan nie chce. Jedzie tu policja, oni wszystkim
się zajmą.

Beyn zamamrotał coś gniewnie.

background image

- Opowiem całą historię jak mi się zechce. Nagle okazuje się, że to ja muszę się
bronić. Nie mam nic do ukrycia. Moja żona jest chora panie Mason, Nelli jest
nocną pielęgniarką. Nie jest wykwalifikowaną siłą, tylko przyuczoną. Ostatnio
straciliśmy biżuterię i trochę gotówki. Ja osobiście podejrzewałem Nelli od
początku. Jednak najpierw skontaktowałem się z detektywem, panem
Halockiem i zatrudniłem go. Chciałem uzyskać dowód. Zbyt dobrze wiedziałem,
że fałszywe oskarżenie z mojej strony może narazić mnie na proces o
odszkodowanie, niektórzy tylko czyhają na takie okazje.

- Uważam, że to niesprawiedliwe – wtrąciła Nelli Conwey.

Beyn nie zwrócił na nią uwagi.

- Halock miał parę praktycznych propozycji. Usunęliśmy najbardziej
wartościowe przedmioty z kasetki mojej żony i włożyliśmy tam imitacje, potem
oprószyliśmy kasetkę proszkiem fluoryzującym tak, że każdy, kto ją dotknął
musiał mieć na palcach świecący pył. Wyjęliśmy kasetkę z biurka i zostawiliśmy
ją na wierzchu, żeby wyglądało jakby ktoś zapomniał ją schować.
Sporządziliśmy kompletny spis zawartości. Wszystkie te klejnoty były
imitacjami, ale kasetka jest tak kosztowna, że nikomu by nie przyszło do głowy,
że zawiera imitacje. Po południu Halock i ja sprawdziliśmy zawartość puzderka.
Nic nie zginęło, a dziś wieczór, kiedy dzienna pielęgniarka skończyła pracę,
jeszcze raz skontrolowaliśmy kasetkę. Wszystko było na miejscu. Pół godziny
temu Nelli zeszła przygotować ciepłe, słodowe mleko dla mojej żony. Dość
długo jej nie było. Umyślnie daliśmy jej okazję, by nikt jej nie przeszkadzał.
Weszliśmy, więc do pokoju dopiero jak zaniosła mleko na górę i sprawdziliśmy
zawartość kasetki. Zniknął brylantowy wisiorek, wezwaliśmy, więc Nelli na dół,
zgasiliśmy światło i zapaliliśmy lampę ultrafioletową. Rezultat był taki, jakiego
można się było spodziewać.

- Nie wiem, jak to świństwo znalazło się na moich palcach – rzekła Nelli.

- Na pani palcach był proszek fluoryzujący? – Spytał Mason.

- Niech pan sam zobaczy – wtrącił Beyn i z zarozumiałością aranżera
reprezentującego dobry numer wyłączył światło. Potem nacisnął jakiś guzik.
Rozległo się brzęczenie i po chwili pokój wypełniło światło ultrafioletowe.

- Pokaż temu panu ręce, Nelli – polecił Beyn sarkastycznie.

Nelli podniosła ręce. Opuszki palców płonęły lśniącym, opalizującym światłem o
niezwykłym błękitno zielonym odcieniu.

background image

- No i proszę – rzekł Beyn – spróbujcie się z tego pośmiać.

Wyłączył lampę ultrafioletową i zaświecił światło. Nelli Conwey zwróciła się
błagalnie do Masona:

- Czy nie widzi pan, że to wszystko jest częścią… częścią tego, co panu
opowiadałam.

- Wyjaśnijmy sobie, co nieco – rzekł Beyn. – Reprezentuje pan Nelli Conwey, tak
panie Mason?

- Prosiła mnie, żebym przyszedł.

- A ten gentelman, który jest z panem?

- To detektyw Masona – wtrącił Halock – ostrzegałem pana, panie Beyn.

- Nie widzę, żeby którykolwiek z panów miał prawo wdzierać się na teren mojej
posiadłości. Proszę, żeby panowie wyszli.

- Mam pewne wątpliwości, czy panna Conwey jest moją klientką, ale pańska
postawa nie robi na mnie wrażenia.

- Nie musi pan zajmować się moją postawą. Ta kobieta jest złodziejką i…

- Chwileczkę – przerwał Jim Halock – niech pan nie wysuwa pochopnie
wniosków, panie Beyn, jeśli można prosić. W tym domu parę razy ginęła
biżuteria, wezwaliśmy policję, aby przeprowadziła śledztwo. Pewne dowody
wskazują, że panna Conwey będzie musiała udzielić wyjaśnień.

- Właśnie – wtrącił się Beyn popędliwie – nie potępiam jej zanim zostanie
uznana winną, po prostu zastawiłem na nią pułapkę i ona ma tę substancję na
palcach.

- Tak już lepiej – rzekł Halock sceptycznie. – Za późno jednak, aby to coś
pomogło.

- Nie wiem, co chcesz zyskać Nelli – zwrócił się do dziewczyny Beyn. – Mógłbym
mimo wszystko obejść się z tobą łagodnie, gdybyś zwróciła przywłaszczone
rzeczy i …

Urwał na dźwięk dzwonka do drzwi wejściowych.

- Miej ich na oku Jim – polecił Halockowi i szybko wyszedł. Chwilę później
rozległ się jego głos.

- No jest policja, teraz zobaczymy, kto tu rządzi.

background image

Policja nie musiała się przedstawiać. Beyn, który złożył krótkie wyjaśnienie w
przedpokoju, wprowadził dwóch umundurowanych policjantów, którzy
natychmiast zaczęli działać.

- Ok – powiedział jeden z nich – obejdziemy się bez adwokata i jego fagasa i
zobaczymy, co ta dziewczyna ma do powiedzenia.

Mason zwrócił się do Nelli Conwey:

- Jeżeli oni tak się zachowują, proszę nie mówić ani słowa. Ten fluoryzujący
proszek nie udowadnia niczego. Używa się go w drobnych przestępstw, by
przestraszyć sprawcę, że został przyłapany z dowodami przylegającymi do
palców. W tych okolicznościach przestępca załamuje się i przyznaje do czynu.

- Zamknij się – powiedział jeden z policjantów do Masona – Beyn życzy sobie,
żebyś się wyniósł. To jego dom.

- Jeżeli jest to próba wrobienia niewinnej osoby, jest to zbyt słabe, aby wszcząć
proces przed ławą przysięgłych – ciągnął Mason, znowu zwracając się do Nelli
Conwey. – Proszę pamiętać, co mówiłem pani, że sprawa nie znajdzie się w
sądzie.

- Dosyć – rzekł policjant wysuwając się wojowniczo do przodu.

Mason spojrzał na niego.

- Udzielam porady mojej klientce.

- Chce, żeby się wynieśli. – Oświadczył Beyn. – Nie mają tu nic do roboty.

- Słyszeliście, co ten człowiek mówił? Wynocha!

- Właśnie w tej chwili udzielam porady klientce – powtórzył Mason.

- Może jej pan doradzać w innym miejscu.

- I niech się pani nie da im nabrać, że to jakaś poważna zbrodnia. Wszystko, o co
mogą panią oskarżyć to drobna kradzież.

- Co pan ma na myśli przez drobną kradzież? – Beyn, aż się zapluł. – Ależ wisior
brylantowy mojej żony jest wart pięć tysięcy dolarów.

- Pewnie – odparł Mason – przechytrzył pan jedna sam siebie. Włożył pan do
kasetki tanie imitacje. Znikła imitacja. Ile kosztowała?

- Ale, ja… Skąd pan może wiedzieć, czy to nie był prawdziwy wisior?

background image

- Niech pan z nim nie dyskutuje – powiedział jeden z policjantów. – Dalej
Mason, idź pan sobie. Może pan radzić swojej klientce, potem jak zostanie
zapuszkowana w komisariacie.

- Potrafi pani siedzieć cicho? – Spytał Mason.

- Jeżeli pan mi każe.

Policjanci chwycili Perry Masona i Paula Drake i wypchnęli ich za drzwi.

- Proszę nie mówić ani słowa! – Ostrzegł adwokat przez ramię.

- Dalej chłopie, żwawo – ponaglał policjant.

- Nie wspominać nawet o tej innej sprawie? – Zawołała za nim Nelli.

- Nic i kropka! – Wołał Mason ponad ramieniem popędzającego go w stronę
wyjścia.

- No? – Spytała Della, kiedy Drake i Mason zbliżyli się do samochodu. –
Wyglądacie, jakby was stamtąd wykopsali.

- Diabli mnie biorą – rzekł Mason – na złość im będę reprezentował Nelli
Conwey. A Beyn jeszcze pożałuje, że wezwał tych gliniarzy, którzy nas wywalili.

- A co się stało? Kto został zamordowany? Żona?

- Nie było żadnego morderstwa – odparł Mason – po prostu sprawa drobnej
kradzieży. Pewien sprytny detektyw użył fluoryzującego proszku.

- To, co właściwie mamy robić? – Spytała Della.

- Jedziemy za tym policyjnym wozem. Kiedy zabiorą Nelli Conwey do ciupy,
będziemy usiłowali wydostać ją za kaucją.

- A potem, co?

- A potem Paul zadzwoni do swego przyjaciela chemika. Zamierzamy
dowiedzieć się, jaką to truciznę Nathan Beyn usiłował podać swojej chorej
żonie za pośrednictwem Nelli. Od tego miejsca zaczną się kłopoty.

- Chcesz powiedzieć, że wezwiesz policję?

- Nie. Reprezentuję Nelli Conwey w sprawie o drobną kradzież. Po prostu dla
przyjemności, jaką sprawi mi krzyżowe przesłuchanie Nathana Beyna.

- Policja chce wytoczyć jej sprawę? – Spytała Della.

background image

- Jeśli dziewczyna posłucha mojej rady i odmówi zeznań, zrobi to z pewnością.
Jeżeli potrafią nakłonić ją do mówienia, albo składania wyjaśnień, sytuacja
będzie inna.

- My naprawdę nie musimy jechać za tym wozem – wtrącił Paul – możemy po
prostu pojechać na komendę i poczekać tam.

- A oni zawiozą ją do jakiegoś innego komisariatu i nie będziemy wiedzieli, gdzie
jest. He, wiem, już nie raz tak robili.

- W sprawach o morderstwo.

- Mogą tak zrobić w tej sprawie.

- Zwariowałeś. Nigdy nie interesowałeś się takimi drobnymi sprawami, Perry.
Nie są w stanie nawet jej oskarżyć.

- Z małych żołędzi wyrastają wielkie dęby - odparł sentencjonalnie Mason.

- Co chcesz powiedzieć? - Spytała Della.

- Chcę powiedzieć, że Nelli Conwey coś ukrywa. Czuję to.

Milczeli chwile.

- Nie możemy jechać za policją nie wpadając w kłopoty – zauważył Drake –
włączą syrenę i…

- Spróbujemy jednak – odparł Mason. – Nie sądzę jakoś, żeby chcieli niszczyć
opony. Mogą w drodze do aresztu czarować Nelli, żeby skłonić ją do mówienia.
Jeżeli ona…

-Czekaj! Właśnie wychodzą – przerwała Della.

- Przesuń się, pozwól mi usiąść za kierownicą, Dello. Możliwe, że będziemy
jechali tak jak Paul lubi naprawdę.

- Perry miej litość – jęknął Paul.

Policjanci zaprowadzili Nelli do radiowozu. Jeden z nich podszedł do
zaparkowanego samochodu Masona.

- Nie ma powodu tutaj siedzieć, Mason. Beyn zamierza nam towarzyszyć swoim
samochodem i wnieść skargę. Nie chce mówić z tobą i my też sobie tego nie
życzymy. Bądź mądry i jedź do domu.

- Ależ ja jestem mądry.

background image

- Dobra, ruszaj zatem.

Mason rozejrzał się wokoło.

- Jakoś nie widzę.

- Czego nie widzisz?

- HYDRANTU.

- Jakiego hydrantu?

- Sposób, w jaki polecił mi pan odjechać nasunął mi myśl, że zaparkowałem
przed hydrantem. Nie widzę jednak ani hydrantu, ani zakazu parkowania.

- Dobra mądralo, zobaczysz, dokąd to cię zaprowadzi – rzekł policjant i wrócił
do wozu.

Niebawem jakiś samochód wyjechał na ulicę i mrugnął światłami. Radiowóz
ruszył. Beyn pojechał za nimi, a Mason za Beynem. Czterdzieści minut później
Nelli Conwey została zwolniona za kaucją dwóch tysięcy dolarów, wpłaconą
przez Masona. Następnie prawnik udał się do Wydziału Zabójstw, by spotkać
się z sierżantem Holcombem.

- Przypuszczam, że zapomniał pan o zakładzie w sprawie tej Conwey –
powiedział.

- Zawsze tak się panu wydaje. – Wydawało się, że sierżant chichocze
wewnętrznie.

- Lepiej, żeby się pan tym zainteresował, ostrzegam pana.

- Już się tym zainteresowałem – odparł Holcomb, uśmiechając się szeroko –
właściwie wiem wszystko. Beyn i ja się znamy. Kiedy zaczął podejrzewać ją o
kradzież pieniędzy i biżuterii, zadzwonił do mnie po poradę. Właśnie ja
poradziłem mu, żeby wynajął prywatnego detektywa, użył fluoryzującego
proszku i przyłapał ją na gorącym uczynku. I Beyn to zrobił. Ale dziewczyna
najwyraźniej go przechytrzyła. Ponieważ Beyn ją podejrzewał załatwiła sobie
alibi, oskarżając go o próbę zamordowania żony. Uważała, że w tej sytuacji nie
ośmieli się podać sprawy do sądu. A pan, sprytny prawnik, wpadł w pułapkę. –
Holcomb odchylił głowę i ryknął głośnym śmiechem. - Jak na oblatanego faceta,
strzelił pan cholerne głupstwo. Nabrał się pan na historyjkę tej małej
cwaniaczki. Haha.

background image

- Niech pan nie będzie, taki pewny – odparł Mason – to może być całkiem inna
bajka. Powiedzmy, że kiedy Beyn zorientował się, że dziewczyna nie zamierza
otruć jego żony, postanowił ją skompromitować.

- Daj pan spokój- rzekł sierżant, – kiedy Nelli połapała się, że Beyn ma ją na oku
poszła do pana. Wymyśliła swoją historyjkę i przyniosła parę tabletek,
utrzymując, że Beyn namawiał ją do podania ich żonie. Osobiście założyłbym
się, że wzięła je z pierwszej napotkanej w łazience buteleczki. Dziewięć szans na
dziesięć, że to aspiryna. Tak mi to wygląda. Do licha Mason, pomyśl logicznie.
Gdyby Beyn chciał otruć żonę, czy byłby taki głupi by dawać pigułki kobiecie,
którą zamierzał oskarżyć o kradzież i oddać się w jej ręce. – Tu Holcomb jeszcze
raz odchylił się, wybuchając śmiechem. – Nie pozwól by ta bezczelna cwaniara
hipnotyzowała cię opowieścią, mającą wzbudzić twoje współczucie, Mason. –
Rzekł uspokoiwszy się wreszcie. – Jeśli zamierzasz zostać jej adwokatem, weź
honorarium z góry i w gotówce.

- Dziękuję serdecznie – odparł Mason i wyszedł.

Kiedy szedł korytarzem ścigał go grzmiący śmiech sierżanta. Mason wraz z Dellą
pojechał do biura Paula Drake’a. Paul, który wrócił taksówką, czekał już na nich.
Wręczył Masonowi półmetrowy wykres składający się z długich falistych linii.

- Co to jest? – Spytał Mason.

- Tak właśnie wygląda wynik analizy. Jest też notatka od tego chemika.

„Drogi Paulu ten wykres jest bardzo znamienny. Nie ma najmniejszej
wątpliwości, że tabletka, którą mi dałeś składa się z kwasu acetylosalicylowego.
Zwracam ci tę tabletkę z małą dziurką wydrążoną w środku.”

- Kwas acetylosalicylowy?! Co to takiego?! – Wykrzyknęła Della.

- Właśnie to, co sierżant Holcomb przypuszczał.

- To znaczy, co? – Dopytywała się niecierpliwie Della.

- Kwas acetylosalicylowy to jest chemiczna nazwa starej, poczciwej aspiryny –
wyjaśnił Paul.

- Dobrze – powiedział Mason – idziemy do domu. Zostaliśmy załatwieni. W tej
chwili nie mogę wycofać się, że sprawy, będę jej bronił. Jeszcze jedno Paul,
wyślij tej gospodyni wezwanie do wstawienia się w sądzie, w charakterze
świadka obrony. Beyn będzie miał się, czym martwić. No, to był taki dzień,
jakich nie lubię.

background image

- Weź lepiej tę tabletkę ze sobą – wyszczerzył zęby Drake – to świetny środek
na ból głowy.

Rozdział piąty

Harry Seybrook, zastępca prokuratora okręgowego, wydawał się wyraźnie
zaniepokojony, że zwyczajna sprawa o drobną kradzież ma być sądzona przez
ławę przysięgłych i jego zaniepokojenie objawiało się we wszystkim, co robił i
mówił. Natomiast Mason był układny, rzetelny i logiczny. Sędzia Tibody od
czasu do czasu rzucał zdziwione spojrzenia w jego kierunku, widząc, że adwokat
siedzi w błogim zadowoleniu. Nieporuszony zeznaniami Jamesa Halocka.
Prywatny detektyw zeznał, że: został zatrudniony przez pana Nathana Beyna, w
którego domu popełniono serie drobnych kradzieży i że przyniósł neutralnej
barwy proszek, który w świetle ultrafioletowym świecił żywą niebiesko zieloną
barwą. Posypał nim kasetkę z biżuterią. Dalej świadek zeznawał, że poznał
oskarżoną w charakterze nocnej pielęgniarki, kiedy przyszła wieczorem do
pracy. Został jej przedstawiony, jako znajomy, który miał sprzedać panu
Beynowi kopalnie. Zeznał dalej, że wspólnie z Beynem sporządził uprzednio spis
klejnotów znajdujących się w kasetce na biżuterie. Nie próbował ustalić ich
wartości. Później dano mu do zrozumienia, że była to sztuczna biżuteria. Jednak
podczas pierwszego badania zadowolił się sporządzeniem pobieżnych szkicem
ołówkiem i ogólnego opisu przedmiotów. Kiedy oskarżona przyszła do pracy
wieczorem, dziesiątego, przejrzał zawartość kasetki i stwierdził, że spisane
przedmioty są nietknięte. Dwie godziny później na życzenie pana Beyna
przejrzał znowu zawartość kasetki i stwierdził, że znikną wisior z brylantów i
pereł. Wobec tego na propozycje pana Beyna wezwali oskarżoną do bawialni.
Na dany sygnał wyłączono zwykłe oświetlenie, a pokój zalano ultrafioletowym i
w tym świetle palce oskarżonej wykazały błękitno zieloną fluorescencje. Harry
Seybrook zwrócił się w kierunku ławy przysięgłych, jakby mówiąc: Widzicie,
więc jakie to proste. Upewniwszy się, że sędziowie w pełni pojęli obciążający
charakter zeznań Halocka, zwrócił się do Masona z pewnego rodzaju
wyzwaniem.

background image

- Może pan prowadzić przesłuchanie, panie Mason.

Stojąc na miejscu dla świadków Jim Halock zebrał się w sobie, przygotowując
się na agresywne pytania, którymi obrońcy zasypują zwykle prywatnego
detektywa.

- Cóż – powiedział Mason z pewnym zaskoczeniem – nie mam pytań. Uważam,
że ten człowiek – dodał – z niezwykłą bezstronnością powiedział prawdę.

- Co?! –Wykrzyknął zdziwiony Seybrook.

- Uważam, że mówi szczerą prawdę. – Powtórzył Mason – co pana tak dziwi,
panie prokuratorze?

- N…nic, nic – wymamrotał Seybrook. – Wzywam mojego, następnego świadka,
Nathana Beyna.

Nathan Beyn pomaszerował na miejsce dla świadków i opowiedział swoją
historię: zachorowała jego żona i musiał zatrudnić pielęgniarki na noc i dzień.
Przypadek nie wymagał zawodowych sióstr pracujących na ośmiogodzinnych
zmianach, ponieważ była również gospodyni, która mogła udzielić pomocy.
Beyn zatrudnił, więc dwie przyuczone pielęgniarki na dzień i na noc. Oskarżona
była pielęgniarką nocną. Wkrótce po ich zatrudnieniu z domu zaczęły znikać
drobne sumy gotówki, alkohol, biżuteria. Beyn nie był pewien czy to zbieg
okoliczności, czy też oskarżona jest wmieszana w sprawę. Postanowił zastawić
pułapkę. Zabrał z biurka żony kasetkę na biżuterie i umieścił w niej kilka
sztucznych klejnotów, które zakupił na tę okazję. Poradził się Jamesa Halocka,
świadka, który był przed chwilą przesłuchiwany. Pan Halock zasugerował, by
posypać kasetkę fluoryzującym proszkiem i zostawić ją na biurku, jakby ktoś
przez roztargnienie zapomniał wsadzić ją do środka. Potem Beyn zaczął ze
szczegółami opisywać, co wydarzyło się dziesiątego wieczorem. Perry Mason
ziewnął.

- Chce pan przesłuchać tego świadka? – Spytał Seybrook.

Wahanie Masona trwało dość długo tak, że Beynowi wydawało się, że uniknie
pytań i już przygotował się do opuszczenia miejsca dla świadków.

- Chwileczkę panie Beyn – powiedział nagle Mason – chciałem zapytać pana o
parę rzeczy.

- Proszę bardzo.

- Kiedy kasetkę posypano proszkiem fluoryzującym?

background image

- Dziesiątego.

- O której godzinie?

- Około dziewiątej rano.

- Pielęgniarka dzienna była już w pracy?

- Tak jest.

- Kto posypał pudełko proszkiem?

- Zrobił to pan Halock.

- A pan stał obok, obserwując go?

- Tak zrobiłem, sir.

- Poprzednio umieścił pan te imitacje w kasetce?

- Tak.

- Jaka to była szkatułka?

- Wyglądała jak stary kuferek pokryty skórą i nabijany srebrnymi gwoździami ze
skórzanym uchwytem z każdej strony.

- Jakiej była wielkości?

- Była dość duża. Powiedziałbym, że około piętnastu cali na dziesięć i dziesięć
cali wysokości.

- To była własność pańskiej żony?

- Tak. Dałem jej to, przed rokiem pod choinkę.

- I zanim fluoryzujący proszek został rozpylony po powierzchni szkatułki
sprawdził pan razem z panem Halockiem jej zawartość?

- Tak, sir. Zrobiliśmy to razem.

- A więc sztuczna biżuteria, czy po prostu imitacje, zostały umieszczone w
kasetce, która następnie została posypana proszkiem, tak?

- Właśnie tak, proszę pana. Tak było.

- Czy w ciągu dnia miał pan okazję sprawdzić kasetkę i przekonać się, czy
dzienna pielęgniarka coś zabrała?

- Tak, zrobiłem to.

background image

- Ile razy?

- Dwukrotnie.

- O której?

- Około drugiej po południu i potem o szóstej, krótko przed zejściem
pielęgniarki z dyżuru.

- I potem sprawdzał pan jeszcze zawartość w ciągu wieczoru?

- Tak jest.

- Ile razy?

- Dwa.

- O której?

- Zaraz po tym jak oskarżona przyszła do pracy, stąd wiedzieliśmy, że do tej pory
nic nie zginęło i ponownie jakieś dwie godziny później, kiedy to stwierdziliśmy,
że jeden z przedmiotów zniknął.

- Kto sprawdzał?

- Pan Halock i ja.

- Kto otworzył kasetkę?

- Ja sam.

- Chce pan powiedzieć, że zostawiliście szkatułkę leżącą na wierzchu i
niezamkniętą.

- Nie, sir. Została zamknięta.

- I była nadal zamknięta?

- Tak jest.

- Zatem, jak coś mogło zginąć?

- Albo złodziej miał duplikat klucza, co jest możliwe, albo zamek został otwarty
wytrychem. To nie mogło być trudne.

- Rozumiem. Pan Halock nie miał klucza?

- Nie, sir.

- A pan miał?

background image

- Tak, miałem.

- A pańska żona?

- Także.

- Nie używał pan, zatem klucza żony?

- Nie, sir.

- Jak to się stało, że miał pan klucz do szkatułki z biżuterią żony?

- To po prostu sprawa przezorności.

- Obawiam się, że nie pojmuję.

- Kobiety wszystko gubią – rzekł Beyn obłudnie. – Dałem, więc żonie kasetkę z
jednym kluczem, a drugi trzymałem w bezpiecznym miejscu.

- Ooo, rozumiem – odparł Mason rzucając szybkie spojrzenie na pięć kobiet
siedzących na ławie przysięgłych. - Uważał pan, że ten rezerwowy klucz będzie
stanowił zabezpieczenie przed niedbalstwem pańskiej żony, tak?

- Tak jest.

- Pańska żona miała naturalnie skłonność do gubienia kluczy?

- Pomyślałem, że może go zgubić.

- Tak jak pan to wyraża, przypuszczam, że nie podoba się panu sposób, w jaki
kobiety przechowują swoje rzeczy?

- Chwileczkę, Wysoki Sądzie – Seybrook poderwał się na nogi – świadek noc
podobnego nie powiedział.

- Tak zrozumiałem jego słowa – odparł Mason. – Może nie użył dokładnie takich
sformułowań, ale…

- Jeśli chce pan przeprowadzać krzyżowe przesłuchanie świadka, proszę
posłużyć się słowami, których on użył – powiedział Seybrook.

Mason uśmiechnął się i potrząsnął głową.

- Nie znam przepisu prawnego, który by do tego zmuszał. Po prostu zadaje
świadkowi pytania, sam świadek może mnie poprawić, jeśli się mylę.
Zrozumiałem, że uważa kobiety za pozbawione poczucia odpowiedzialności za
powierzone im rzeczy.

background image

I Mason uśmiechając się rzucił szybkie spojrzenie na ławę przysięgłych.

- Świadek nie powiedział niczego takiego – zdenerwował się prokurator.

- No, cóż – rzekł Mason wspaniałomyślnie – pierwszy go przeproszę, jeśli źle go
zrozumiałem. Chciałbym poprosić protokolanta o odczytanie, co właściwie
świadek powiedział. To tylko parę stron wstecz.

Seybrook nagle zrozumiał taktykę Masona, zmierzającego do podkreślenia
sprawy, na którą nikt by inaczej nie zwrócił uwagi.

- Nie warto na to tracić czasu. Wycofuję swój sprzeciw. Sędziowie będą
pamiętali, co świadek powiedział i wiem, że nie pozwolą by wkładał pan słowa
w usta świadka, albo …

- Ależ nie, wcale nie – rzekł Mason – interesuje mnie, co naprawdę świadek
powiedział. Zamierzam go przeprosić, jeśli źle zrozumiałem…

- Wcale tak nie myślę – przerwał Beyn zakłopotany.

- Czego pan nie myśli? – Spytał Mason.

- Że kobiety są nieodpowiedzialne.

- Wydawało mi się, że właśnie to pan powiedział.

- Nie mówiłem niczego w tym rodzaju!

- Przeczytajmy, więc protokół zeznań.

- Dobrze, panowie – rzekł sędzia Tibody - jeśli zachowacie spokój to protokolant
przejrzy swoje notatki i znajdzie fragment, o który chodzi.

W sądzie zapanowała pełna napięcia cisza. Seybrook znalazł ujście dla swojej
energii przeczesując ręką gęste czarne włosy. Nie podobał mu się kierunek, w
jakim zmierzały sprawy. Beyn siedział pewny siebie na miejscu dla świadków,
czekając na udowodnienie swoich racji. Mason usadowił się wygodnie na
swoim krześle w pełnej szacunku pozie człowieka, który wie, że oczekiwana
informacja jest najwyższej wagi.

- Znalazłem – powiedział wreszcie protokolant. – Przeczytam pytania i
odpowiedzi:

Pan Mason: - Jak to się stało, że miał pan klucz do szkatułki z biżuterią żony?

Odpowiedź:

background image

- To po prostu sprawa przezorności.

Pytanie:

- Obawiam się, że nie pojmuję.

Odpowiedź:

- Kobiety wszystko gubią, dałem, więc żonie kasetkę z jednym kluczem, a drugi
trzymałem w bezpiecznym miejscu.

Pytanie:

- Ooo, rozumiem. Uważał pan, że ten rezerwowy klucz będzie stanowił
zabezpieczenie przed niedbalstwem pańskiej żony, tak?

Odpowiedź:

- Tak jest.

Pytanie:

- Pańska żona miała naturalnie skłonność do gubienia kluczy?

Odpowiedź:

- Pomyślałem, że może go zgubić.

Pytanie:

- Tak jak pan to wyraża, przypuszczam, że nie podoba się panu sposób, w jaki
kobiety przechowują swoje rzeczy.

Beyn poruszył się niespokojnie na miejscu dla świadków, kiedy protokolant
skończył czytanie.

- Czyli dobrze pamiętałem, że tak właśnie pan powiedział – zauważył Mason –
to brzmiało właśnie tak, prawda?

- Nie to akurat miałem na myśli. – Warknął Beyn.

- A więc powiedział pan coś, czego nie myślał.

- Tak, sir.

- Pod przysięgą?!

- Po prostu to taki lapsus.

background image

- Co pan rozumie przez „lapsus”, panie Beyn? Powiedział pan coś, co nie jest
prawdą.

- No…wyrwało mi się coś…Powiedziałem to bezmyślnie.

- Bez myślenia o czym?

- No…próbowałem tylko wyjaśnić, że moja żona ma zwyczaj gubienia rzeczy i…

- I uogólnił pan to przez stwierdzenie, że to cecha wszystkich kobiet.

- Wysoki Sądzie – rzekł Seybrook głosem, w którym brzmiało znużenie i irytacja
– To jest naprawdę drobna sprawa, a tracimy na nią mnóstwo czasu. Kilka razy
zadano już pytanie i uzyskano odpowiedź. Wałkuje się tę sprawę, aż do
znudzenia.

- Nie podzielam pańskiego zdania – odparł Mason. – Myślę, że to ważna rzecz
dowiedzieć się, jakie jest stanowisko świadka w stosunku do kobiet w ogóle.
Jako że moja klientka jest kobietą. Interesuje mnie też, co miał na myśli, kiedy
podczas przesłuchania mówił coś, czego nie myśli. Chciałbym zbadać ile jeszcze
innych rzeczy w jego zeznaniach było nieprawdziwych.

- W zeznaniach świadka nie było nieprawdy. – Zaprotestował Seybrook.

- Jest pan zdania, że świadek naprawdę uważa kobiety za nieodpowiedzialne?

Kilku widzów na sali zaśmiało się, sędzia Tibody uśmiechnął się również.

- No, panie Mason wydaje mi się, że osiągnął pan swój cel – zauważył.

- Ale ja nadal pragnę przesłuchać świadka na okoliczność, co myślał
wypowiadając swoje słowa, Wysoki Sądzie.

- Proszę pytać – zezwolił sędzia.

- Czy to jedyna rzecz w pańskim zeznaniu, która była nieprawdą?

- To nie była nieprawda.

- Zatem przemyślał pan każde słowo przed wypowiedzeniem?

- Tak, przemyślałem! – Krzyknął Beyn.

- Tak mi się wydawało – uśmiechnął się Mason. – Teraz bądźmy szczerzy, panie
Beyn. Kiedy spostrzegł pan, że pańskie stwierdzenie mogłoby obrazić kobiety z
ławy przysięgłych, próbował je pan zmienić, ale faktycznie tak pan myśli. Czy
mam rację?

background image

- Protestuję Wysoki Sądzie! – Krzyknął Seybrook. To nie jest właściwe
przesłuchanie i…

- Prowadzi do wykazania stronniczej postawy świadka i braku jego
wiarygodności.

- Sprzeciw oddalony. Świadek może odpowiedzieć.

- Czy to prawda? – Powtórzył Mason.

- Dobrze, niech będzie tak jak pan tego chce – warknął gniewnie Beyn.

- Zaraz, zaraz – powiedział uspokajająco Mason – nie chodzi o to, czego sobie
życzę, panie Beyn. Próbuję po prostu dowiedzieć się czegoś o pańskich
procesach myślowych. Czy nie jest prawdą, że wypowiedział pan swoje
stwierdzenie dosyć niedbale, nie zastanawiając się nad możliwymi skutkami i…

- No dobrze, zrobiłem tak i co z tego?

- Ależ nic – odparł Mason – próbuję po prostu zrozumieć pańską postawę.
Myślał pan to co powiedział, powiedział pan co myślał, gdy jednak zauważył
pan, że wypowiedziana uwaga mogłaby być niegrzeczna próbował pan
przedstawić ją nieprawdziwie jako językowy lapsus. Tak było?

- Tak.

- A w istocie nie było to przejęzyczenie, tylko prawda. Tak?

- Tak.

- Zatem stwierdził pan nieprawdę, mówiąc, że to był lapsus językowy.

- Nazwij pan to lapsusem umysłowym – warknął Beyn.

- Dziękuję panu – odparł Mason. – Powróćmy teraz do samej sprawy.

- Najwyższy czas. – Skomentował Seybrook tonem najwyższego znużenia.
Mason uśmiechnął się do niego.

- Przykro mi, jeśli pana znudziłem, panie prokuratorze.

- Wystarczy! – Oświadczył sędzia. – Nie będzie żadnego przekomarzania między
prawnikami. Proszę kierować swoje uwagi do sądu, panie Mason, a pytania do
świadka.

background image

- Tak jest Wysoki Sądzie – odparł pogodnie Mason. – Powiedział pan, że sam
pan otworzył szkatułkę w celu przejrzenia zawartości, wkrótce po przyjściu
oskarżonej do pracy.

- Zrobiłem to. Tak, proszę pana.

- Otworzył ją pan swoim kluczem.

- Tak.

- Nawiasem mówiąc, czy powiedział pan żonie, że ma pan dodatkowy klucz?

- Nie. Nie zrobiłem tego.

- Coś podobnego – zauważył Mason. – A dlaczego?

- Wnoszę sprzeciw. Pytanie niedopuszczalne, nieistotne i bez związku. Źle
prowadzone przesłuchanie krzyżowe. – Zaprotestował Seybrook.

- Podtrzymuję sprzeciw – oświadczył sędzia.

- Jednak – ciągnął Mason – miał pan klucz do kasetki na biżuterię pańskiej żony
i starannie zataił tę informację, prawda?

- To nieprawda – zawołał oskarżyciel. – Wysoki Sądzie, obrońca naumyślnie
przeinacza zeznania świadka. Nigdy nie powiedział nic takiego.

- Ale teraz go o to pytam. Potrafi sam odpowiedzieć na to pytanie.

- Oddalam sprzeciw. Pozwalam odpowiedzieć na to jedno pytanie. Myślę, że
parę razy odbiegliśmy od sprawy. Niemniej pozwolę świadkowi odpowiedzieć
na to właśnie pytanie.

Beyn zawahał się.

- Tak czy nie? – Naciskał Mason.- Było tak, czy nie było?

- No cóż, nie zataiłem tej informacji przed nią rozmyślnie.

- Ale zataił ją pan.

- Zataiłem – warknął Beyn.

- Chce pan by sędziowie przyjęli do wiadomości, iż zataił pan informacje przed
żoną z czystej beztroski, że po prostu zapomniał pan nadmienić jej o tym?

- Ja…Ja chciałem mieć dodatkowy klucz by sprawić jej niespodziankę w
przypadku zgubienia klucza. Wtedy…

background image

- Ale ona nigdy nie zgubiła klucza, prawda?

- O ile wiem, nie.

- Ale dowiedziałby się pan, gdyby tak się stało?

- Przypuszczam, że tak.

- A więc - rzekł Mason z uśmiechem – przyzna pan, że pańskie komentarze na
temat niedbalstwa pana żony w takich sprawach były nieuzasadnione.

- Wnoszę sprzeciw! – Krzyknął prokurator – to jest…

- Podtrzymuję – odparł sędzia – uważam, że zbytnio wgłębiliśmy się w te
sprawy, panie Mason.

- Dobrze Wysoki Sądzie. Mam już tylko parę pytań.

Mason obrócił się w fotelu przy stole obrony i chwytając spojrzenie jednej z
kobiet na ławie przysięgłych, uśmiechnął się lekko. Kobieta odwzajemniła
uśmiech.

- A więc panie Beyn mam jeszcze parę pytań. Otworzył pan kasetkę i o ile
dobrze zrozumiałem pan Halock towarzyszył panu.

- Tak.

- I zauważył pan, że coś zniknęło.

- Tak.

- A pan Halock porównał zawartość szkatułki ze swoją listą.

- Tak.

- Jak Pan Halock mógł to zrobić bez dotknięcia kasetki?

- Nigdy nie powiedziałem, że zrobił to bez dotykania kasetki. Niech pan nie
wkłada w moje usta słów, których nie powiedziałem.

- Aaa, więc dotykał jej?

- No przypuszczam, że tak. Naturalnie musiał to zrobić. Ani powiedziałem, że to
zrobił, ani że nie zrobił.

- Ale o ile pamięć pana nie zawodzi, zrobił to.

- Mogło tak być.

background image

- Nie wie pan, czy dotykał kasetki czy nie?

- Sądzę, że dotykał.

- Zatem – stwierdził Mason – po posypaniu szkatułki fluoryzującym proszkiem
dotykał jej pan jak i pan Halock, tak?

- Tak.

- Przypuszczalnie, więc obaj z panem Halockiem mieliście proszek na palcach.

- Zapewne tak.

- Zatem, na parterze domu było troje ludzi mających na palcach fluoryzujący
proszek. Pan sam, pan Halock i oskarżona, czy tak?

- Halock i ja mieliśmy prawo mieć proszek na palcach, oskarżona nie miała.

- Co pan miał na myśli, mówiąc, że mieliście prawo.

- Mieliśmy prawo zaglądać do szkatułki.

- Zapewne – rzekł Mason – ale jeśli zamierza pan oprzeć się na założeniu, że
obecność fluorescencji na opuszkach jakiejkolwiek osoby oznacza, że osoba ta
skradła imitacje biżuterii mógłby pan twierdzić, że ukradł ją pan Halock,
ponieważ miał na palcach proszek.

- To niemożliwe.

- Dlaczego?

- Ponieważ nie mógł tego zrobić.

- Skąd pan wie?

- Bo był tam, żeby zapobiec kradzieży.

- Zaraz, zaraz – rzekł Mason – Bynajmniej nie dla zapobieżenia kradzieży. Włożył
pan do kasetki imitacje, ponieważ przypuszczał pan, że niektóre klejnoty
zostaną skradzione. Zostawił ją pan w takim miejscu, w którym po prostu
rzucała się w oczy. Inaczej mówiąc zastawił pan pułapkę. Pan chciał, żeby
biżuteria została skradziona.

- Po prostu myślałem, że w ten sposób mogę złapać złodzieja.

- Właśnie – rzekł Mason – z tego wszystkiego wynika, że Halock mógł zabrać
kasetkę i wyjąć z niej ten wisior.

background image

- Nie miał klucza do niej.

- Oskarżona nie miała również, prawda?

- Musiała go w jakiś sposób zdobyć.

- A pan miał klucz?

- Powiedziałem to już panu z tuzin razy.

- I mógł pan otworzyć pudełko i wyjąć z niego klejnot?

- Nie zrobiłem tego.

- Nie twierdzę, że zrobił pan to, mówię po prostu, że mógł pan to zrobić. Miał
pan sposobność.

- Tak.

- Nie posypaliście proszkiem wnętrza szkatułki, tylko na zewnątrz?

- Tak jest.

- Więc jeśli oskarżona zwyczajnie przesunęła kasetkę, żeby wziąć coś leżącego
za nią, a nawet dotknęła nieumyślnie, proszek znalazłby się na jej palcach?

- Otóż miała go na palcach.

- Rozumiem. Ale mogło się zdarzyć, że ślady na jej palcach powstały w wyniku
dotknięcia powierzchni kasetki, gdy usiłowała wziąć coś leżącego z tyłu na
przykład magazyn albo…

- Nie było tam żadnych magazynów.

- A gdzie nawiasem mówiąc leżała kasetka?

- Na sekretarzyku.

- Czy żona ją tam zwykle zostawia?

- Nie.

- A gdzie leży zazwyczaj?

- No w środku, w biurku.

- A biurko było zamknięte?

- Sądzę, że żona je zamykała.

- I pan ma również klucz od tego biurka?

background image

Świadek zawahał się.

- Tak czy nie – warknął Mason.

- Tak.

- Czy to biurko dał pan żonie na gwiazdkę?

- Nie, sir.

- Zostało kupione jakiś czas temu, jako część umeblowania domu?

- Tak jest.

- Pańska żona ma klucz do niego?

- Tak.

- A pan posiada duplikat?

- Tak.

- Czy żona wie o tym?

- Nie wiem.

- Zachowuje pan duplikat klucza do biurka żony bez jej wiedzy?

- Nie twierdziłem, że nie powiedziałem o tym żonie.

- Powiedział pan, że nie wie czy żona została powiadomiona o kluczu.

- No cóż nie pamiętam, czy jej mówiłem czy nie.

- Rozumiem – powiedział Mason, uśmiechając się – pan zadbał o to, żeby mieć
klucz do biurka żony, a wtedy, gdy pan chciał na przykład okryć hańbą
oskarżoną wziął pan szkatułkę z biurka i położył ją na blacie w sposób wręcz
zachęcający.

- Chciałem, żeby cała sprawa jakoś się wyjaśniła.

- Ta szkatułka ma dosyć niezwykły wygląd, prawda?

- Owszem.

- Kobieta, rzecz jasna mogłaby chcieć ją obejrzeć.

- No…Nelli Conwey nie miała żadnego powodu, żeby ją oglądać.

- Kobieta mieszkająca w domu widząc piękną szkatułkę na biżuterię, leżącą na
blacie biurka, nie miałaby skorzystać z okazji rzucenia na nią okiem?

background image

- Nie miała żadnego powodu, żeby jej dotykać.

- Jeżeli jednak zrobiła to, musiała dotknąć skóry i fluoryzujący proszek znalazłby
się na jej palcach.

- Tak.

- Kiedy oskarżona została aresztowana, udał się pan natychmiast na komendę
podpisać skargę?

- Tak.

- A więc oskarżona została zabrana z pańskiego domu, a pan wyszedł. Czy żona
została sama?

- Nie. Wezwałem gospodynię, panią Riter i poprosiłem ją, aby posiedziała z
żoną, aż wrócę i znajdę nową pielęgniarkę.

- Wyjaśnił pan, pani Riter powód, dla którego trzeba było ją wezwać?

- Tak.

- Powiedział pan jej, że panna Conwey została aresztowana?

- Coś w tym sensie.

- A ona chętnie podjęła się dodatkowej pracy?

- Oczywiście. Była zadowolona, że złapaliśmy złodzieja. Powiedziała mi, że cały
dzień zastanawiała się, dlaczego kasetka leży na biurku. Dwukrotnie próbowała
włożyć ją do środka, ale biurko było zamknięte.

- Aaa, próbowała ją schować.

- Tak mówiła.

- Więc musiała jej dotykać już po posypaniu proszkiem?

- Wnoszę sprzeciw – wtrącił Seybrook – pytanie sugerujące odpowiedź,
nieodpowiadające krzyżowemu przesłuchaniu.

- Podtrzymuję sprzeciw – zgodził się sędzia.

Mason uśmiechnął się do Beyna.

- Czy badał pan dłonie gospodyni w świetle ultrafioletowym?

- Nie.

background image

- Dlaczego nie posypał pan wnętrza kasetki?

- Nie…wiem – wymamrotał Beyn – to był pomysł Halocka, on się tym zajmował.

- Pan jednak mu towarzyszył, prawda?

- Obserwowałem go.

- Czy przyglądał się pan jak on to robi?

- Tak.

- Był pan jego pracodawcą, gdyby polecił mu pan posypać wnętrze szkatułki
proszkiem, musiałby się zastosować do polecenia?

- Nie wiem.

- Ale to pan mu płacił?

- Tak.

- Dniówkę?

- Zaproponowałem mu premię.

- Aaa, ofiarował mu pan premię. A za co, panie Beyn?

- Zgodziłem się mu płacić stawkę dzienną, a gdyby wyjaśnił sprawę
zadawalająco miał dostać premię.

- Zapłaciłby mu pan premię. Interesujące, jak wysoką?

- Sto dolarów.

- To znaczy – rzekł Mason uśmiechając się – że jeżeli tania imitacja zniknie z
kasetki na biżuterię i będzie dowód łączący osobę oskarżoną z tym zniknięciem,
pan Halock dostanie sto dolarów. Tak to brzmiało?

- Nie podoba mi się sposób, w jaki pan to przedstawia.

- Proszę, więc przedstawić to po swojemu.

- To była premia za zakończenie sprawy.

- A sprawa miała zostać zamknięta przez aresztowanie panny Conwey.

- Przez złapanie złodzieja kimkolwiek by był.

- Ile osób mieszka w domu?

- Moja żona, pani Riter, pan Halock, Nelli Conwey i ja.

background image

- Nie sprawdzał pan rąk pani Riter, mimo że brała do ręki kasetkę?

- Nie. Ona jest u nas od lat.

- I każdy, oprócz pańskiej żony miał fluoryzujący proszek na palcach?

- No…tak.

- A jednak o kradzież oskarżył pan, pannę Conwey?

- Tak. To mogła być tyko ona.

- To musiała być ona.

- Tak.

- Więc premia dla pana Halocka dotyczyła tylko aresztowania i skazania tej
jednej osoby.

- Skazania złodzieja.

- Wypłacił pan już nagrodę?

- Nie.

- Dlaczego?

- Oskarżona nie została jeszcze skazana. Wypłacę pieniądze, kiedy robota
będzie skończona.

- Rozumiem. Nie jest pan pewny, czy ława przysięgłych będzie mogła lub chciała
skazać oskarżoną?

- Zgłaszam sprzeciw. Pytanie sugerujące odpowiedź.

- Podtrzymuję sprzeciw.

Mason uśmiechnął się.

- Nie mam dalszych pytań, panie Beyn. Dziękuję panu.

Prokurator był zły.

- Nie powiedział pan Halockowi, że dostanie sto dolarów za zebranie dowodów
przeciw oskarżonej? Powiedział mu pan po prostu, że jeśli znajdzie tego, kto
zabrał biżuterie da mu pan sto dolarów?

- Chwileczkę, Wysoki Sądzie – rzekł Mason – to pytanie naprowadzające i
sugerujące odpowiedź. Oskarżyciel wkłada w usta świadka odpowiedź.

background image

- Cóż, to jest ponowne przesłuchanie krzyżowe – odparł Seybrook – próbuję
skrócić przesłuchanie, które zbytnio się przeciągnęło.

- Zaraz, zaraz – rzekł Mason – nie zakładajmy, że te parę minut zadawania pytań
w kwestiach spornych spowoduje, że…

- Czas Sądu jest cenny, czas pana Beyna również nawet, jeśli pański nie jest –
odparł Seybrook.

- Proszę pomyśleć o oskarżonej – przypomniał Mason z wyrzutem. – Jeśli przez
pańskie wysiłki oszczędzenia dwóch, czy trzech minut cennego czasu pana
Beyna, sprawa nie zostanie do końca wyjaśniona, oskarżona może trafić do
więzienia na całe miesiące. Zostanie splamione jej dobre imię…

- Nie musi się pan posuwać do tego – rzucił Seybrook – chce pan po prostu
wywrzeć wrażenie na sędziach przysięgłych.

- Cóż – rzekł Mason, uśmiechając się – pańskie usiłowanie usprawiedliwienia się
za wkładanie wypowiedzi w usta pana Beyna było celowym wpływaniem na
sąd.

Sędzia Tibody uśmiechną się również.

- Wadą naprowadzających pytań jest rzecz jasna ich zadawanie. Świadek teraz
wie doskonale, co pytający ma na myśli. Proszę dalej panie Seybrook, proszę
jednak zadawać pytania w sposób mniej naprowadzający.

- Och, nie sądzę, aby wnikanie w te wszystkie detale było potrzebne – odparł
Seybrook.

- Nie ma pan żadnych, dalszych pytań?

- To wszystko.

- Żadnych więcej dowodów?

- To wszystko Wysoki Sądzie.

Mason uśmiechnął się do sędziego.

- Chcielibyśmy postawić wniosek, by sąd pouczył ławę, iż należy wydać wyrok
uniewinniający.

- Wniosek zostaje oddalony.

background image

- Jeżeli można, proszę Wysoki Sąd o zarządzenie dziesięciominutowej przerwy.
Chciałbym pomówić z osobą, którą wezwałem, jako świadka obrony. Panią
Imogen Riter.

- Zgadzam się – zdecydował sędzia Tibody.

W tylnej części sali sądowej podniosła się gospodyni. Ponura, wroga i
zbuntowana.

- Odmawiam rozmowy z panem Masonem – powiedziała.

- Ta kobieta została wezwana do sądu w charakterze świadka obrony, Wysoki
Sądzie – wyjaśnił Mason – dotychczas odmawiała mi złożenia jakiegokolwiek
oświadczenia.

- Nie muszę z nim mówić – powtórzyła Imogen Riter – przyszłam do sądu i to
wszystko, do czego jestem zobowiązana. Zastosowałam się do wezwania, to nie
znaczy, że muszę z nim rozmawiać.

- Dobrze, więc – powiedział Mason – proszę tylko podejść, podnieść prawą dłoń
do przysięgi i stanąć na miejscu dla świadków.

- Muszę to zrobić? - Spytała sędziego.

- Jeżeli została pani wezwana jako świadek, musi pani.

Imogen Riter podeszła do miejsca dla świadków i złożyła przysięgę.

- Dobrze – rzuciła nieżyczliwie - niech pan pyta.

- Jest pani gospodynią w domu pana Beyna?

- Jestem – warknęła.

- Jak długo pracuje pani u niego?

- Sześć lat.

- Czy wieczorem dziesiątego badała pani swoje dłonie w świetle lampy
ultrafioletowej, by sprawdzić czy świecą?

- To nie pański interes.

Mason uśmiechnął się.

- Gdyby pani ręce nie świeciły, odpowiedziałaby pani na to pytanie, prawda?

- Na to również nie muszę odpowiadać.

background image

Mason uśmiechnął się do ławy przysięgłych.

- Dziękuję. To wszystko pani Riter. Chciałem tylko, by sędziowie przysięgli
przekonali się, jakim jest pani oddanym sojusznikiem.

- Ależ Wysoki Sądzie! – Zerwał się Seybrook – to…

- Świadek jest wolny – zdecydował sędzia Tibody ze znużeniem. – Sędziowie
przysięgli mają nie zwracać uwagi na komentarze obrony. Kto jest pańskim,
następnym świadkiem, panie Mason?

- Nie mam żadnego. Sądzę, że ława przysięgłych zdążyła już sobie wyrobić
zdanie o tej sprawie. Atrakcyjną szkatułkę na przedmioty zostawiono
rozmyślnie w takim miejscu by zachęcała do wzięcia jej do ręki. Nalegam, aby…

- Wydałem już postanowienie w sprawie wniosku o bezpodstawne orzeczenie –
oświadczył sędzia – niech pan zaczyna swoją mowę obrończą.

- Nie zamierzam przedstawiać dowodów na rzecz niewinności oskarżonej. Nie
jest obowiązkiem oskarżonej udowodnianie swojej niewinności, to oskarżenie
ma udowodnić jej winę. Do tej pory udowodniło, że oskarżona przebywająca w
pokoju, w którym wedle umowy z pracodawcą mogła przebywać, dotknęła z
zewnątrz niezwykłego i wabiącego oko bibelotu. Oskarżona rezygnuje z obrony
i powierza sprawę sądowi bez mowy obrończej.

- Właśnie ją pan wygłosił – rzekł prokurator.

- Tylko wyjaśniłem sądowi – odparł Mason – dlaczego zamierzam zrezygnować
z obrony i mowy. Czy pan również rezygnuje z mowy? Chyba jednak nie. -
Mason uśmiechnął się do niego. - No cóż, jeśli o mnie chodzi uważam, że
przysięgli bardzo dobrze zrozumieli istotę sprawy. Jestem przekonany, że są
inteligentni i nie widzę powodu by marnować ich czas. Pan bardzo cenił czas
jeszcze parę minut temu. Ja rezygnuję z wystąpienia. Jeśli pan chce, proszę
bardzo, niech pan wygłasza mowę.

Seybrook zachmurzony zastanowił się.

- Dobrze, zgadzam się na rezygnacje z mowy.

Mason skłonił się sędziemu.

- Panie i panowie przysięgli – zwrócił się sędzia do ławy – wysłuchaliście zeznań.
Teraz obowiązkiem sądu jest pouczyć was o pewnych zagadnieniach prawnych.
– Sędzia Tibody odczytał listę wskazówek, podkreślając, że to nie oskarżona ma

background image

dowieść swojej niewinności, ale to oskarżenie musi udowodnić oskarżonej winę
ponad wszelką wątpliwość i że przysięgli są jedynymi sędziami w tej sprawie i że
powinni kierować się literą prawa według odczytanych wskazówek.

Przysięgli wyszli i wrócili po dziesięciu minutach z werdyktem: niewinna. Mason
i Nelli Conwey podeszli i uścisnęli dłonie sędziom. Kobieta, która uśmiechnęła
się do Masona powiedziała teraz ze złością:

- Ten Beyn, dostał od pana, co mu się należało. Co za pomysł, zatrzymać klucz
do biurka żony! To jest po prostu wścibstwo. Biedna kobieta, nie dość, że jest
chora, to jeszcze ma takiego męża.

- Tak mi się wydawało, że potrafi pani ocenić charakter – oświadczył Mason –
kiedy tylko spojrzałem w pani oczy, wiedziałem, że nie będę musiał mieć mowy
obrończej.

- Oczywiście powiedziałam im, co sądzę o tym człowieku. Szkoda tylko, że nie
mogłam im powiedzieć wszystkiego, co myślę, ponieważ każdy był tego samego
zdania. – Zwróciła się do Nelli Conwey. – Biedactwo, pracować u takiego
człowieka, który nagle przychodzi, każe panią aresztować, wnosi skargę o
kradzież i kala pani reputacje. Powinna pani oskarżyć go o odszkodowanie.

- Dziękuję pani za tę sugestię – rzekł Mason – sam zamierzałem poradzić coś
takiego, ale fakt, że taki projekt wychodzi ze strony członka ławy przysięgłych,
daje do myślenia.

- Cóż może się pan powołać na mnie. Ma pan moje nazwisko i adres.

Kobieta obdarzyła adwokata jeszcze jednym uśmiechem i uściskiem dłoni.

Rozdział szósty

Della i Mason zamierzali zamknąć już biuro, kiedy zadzwonił telefon. Della
podniósłszy słuchawkę, przesłoniła dłonią mikrofon.

- Chcesz rozmawiać z Nelli Conwey – spytała.

background image

- Zdecydowanie tak. Muszę jej dokładnie wyjaśnić, że nie jest już moją klientką.
Adwokat wziął telefon i usłyszał chłodny głos Nelli, równie pozbawiony wyrazu
jak jej twarz.

- Panie Mason chciałam podziękować panu za wszystko, co pan dzisiaj zrobił.

- W porządku.

- Przypuszczam – ciągnęła nieśmiało – że jestem winna panu trochę pieniędzy.
Ten jeden dolar, który panu zapłaciłam nie pokrywa chyba tej całej dodatkowej
pracy.

- No cóż, oczywiście, gdybym prowadził sprawy przed sądem przysięgłych za
dolara, trudno by mi było opłacić czynsz za biuro, pokryć koszty sekretarki
taksówek do sądu i z powrotem.

- Panie Mason jest pan sarkastyczny.

- Wyjaśniłem pani, tylko parę faktów z zakresu ekonomii.

- Czy może mi pan powiedzieć, ile jestem dłużna? Wystarczy jeszcze dziesięć lub
piętnaście dolarów?

- Ile ma pani pieniędzy, Nelli?

- Czy musimy w to wnikać?

- To mogłoby wpłynąć na wysokość mojego honorarium.

- Nie chciałabym dyskutować na ten temat. Wolałabym, aby mi pan powiedział,
jaka jest wysokość pańskich honorariów.

Mason spoważniał.

- Zadzwoniła pani do mnie, żeby się tego dowiedzieć?

- Tak.

Mason był zaciekawiony.

- Po zakończeniu sprawy nie wspomniała pani o żadnym dodatkowym
wynagrodzeniu, Nelli. Pani po prostu uścisnęła mi rękę i podziękowała.
Dlaczego teraz zaniepokoiła się pani o to.

- No…Pomyślałam, że…być może…

- Zaraz, czy Beyn skontaktował się z panią?

background image

Dziewczyna zawahała się.

- Tak.

- Zaproponował pani ugodę?

- No…Rozmawiamy o tym.

- Chce pani powiedzieć, że rozmawia pani z panem Beynem właśnie w tym
momencie? Że jest teraz u pani?

- Ja jestem u niego.

- Gdzie?

- W jego domu.

- W domu pana Beyna – powtórzył Mason z niedowierzaniem.

- Tak.

- Co właściwie pani tam robi?

- Pakuję się oczywiście. Kiedy zabrała mnie policja nie miałam okazji wzięcia
moich osobistych rzeczy.

- Wyjaśnimy sobie jedno. Czy pani mieszkała w domu pana Beyna?

- Ależ tak. Pielęgniarka dzienna i ja dzieliłyśmy mieszkanie nad garażem.

- No niech mnie…

- Cóż w tym złego, panie Mason? Pan Beyn ma mnóstwo miejsca i…

- Ale pani nie powiedziała mi tego.

- Nie zapytał mnie pan.

- Kto zajmuje się teraz pacjentką?

- Ta sama pielęgniarka.

- Mam na myśli nocną zmianę. Kto zajął pani miejsce?

- Wzięli przed paroma dniami pielęgniarkę, ale nagle odeszła. Zastąpiła ją
gospodyni. Dzisiaj ja, przez uprzejmość zostanę na resztę nocy. Pani Riter
zastąpi mnie tylko w czasie pakowania.

- Widziała się pani z panią Beyn i rozmawiała z nią?

background image

- Naturalnie. Elizabeth Beyn i ja jesteśmy bardzo zaprzyjaźnione. Ona chciałaby,
abym została. Nie sądzę jednak, żebym została. Musiałam opowiedzieć jej o
moim aresztowaniu i o tym jak pan przesłuchiwał świadków.

- Rozumiem, że ma pani na myśli sposób, w jaki napadłem jej męża podczas
przesłuchania krzyżowego.

- Tak.

- I jak na to zareagowała?

- Uważała, że to było cudowne. Powiedziała, że chce pana zobaczyć. Ona…Ja…

- Nie może pani mówić swobodnie? – Zapytał Mason, kiedy dziewczyna
zawahała się i przerwała.

- O tak, właśnie. Pan Beyn jest tutaj.

- I pani negocjuje z nim warunki ugody?

- Mam nadzieje, że tak.

- I potem będzie pani nadal tam pracować?

- Chyba nie. Kilkoro krewnych pani Beyn ma się zjawić tutaj po północy, lecą z
Honolulu. Będzie miała dużo towarzystwa. Ona…Opowiem panu innym razem,
teraz chciałam zapytać… to znaczy pan Beyn chciał wiedzieć, jeśli poda pan
cenę swoich usług to…

- Jeżeli Nathan Beyn zamierza pokryć honorarium, to jest mi pani winna pięćset
dolarów i to załatwia sprawy między nami. Rozumie pani?

- Wydaje mi się, że tak – odparła cierpko.

- Ale jeżeli to nie Beyn płaci, jesteśmy kwita – rzekł Mason – ten jeden dolar, to
cały mój zysk. Zrozumiała pani?

- Tak.

- I to zamyka sprawy między nami. Proszę zrozumieć jedno, Nelli.

- Co takiego, panie Mason?

- Nie reprezentuję pani w związku z żadną ugodą z panem Beynem. Jeżeli
zechce pani zawrzeć jakąś umowę z panem Beynem, to pani sprawa. Sądzę, że
powinna mieć pani prawnika, który będzie panią reprezentował.

- Wtedy musiałabym mu zapłacić.

background image

- Większość prawników lubi, żeby im płacić – odparł Mason – wie pani, muszą z
czegoś żyć.

- Nie rozumiem – powiedziała z oburzeniem – dlaczego miałabym wziąć
pieniądze i zapłacić jakiemuś prawnikowi. Pan Beyn chce mi dać godziwe
odszkodowanie, ale nie da mi więcej, tylko dlatego, że jakiś prawnik zabierze mi
pięćdziesiąt procent tego, co mam zamiar zainkasować.

- Tak powiedział?

- Tak. Zaznaczył, że ta suma wyszłaby z mojej kieszeni.

- Dobrze, proszę zrobić jak pani uważa.

- I panie Mason, żeby nie było nieporozumienia. Nie proszę, by pan
reprezentował mnie w tej ugodzie. Próbuję właśnie zorientować się, ile jestem
panu dłużna tytułem pańskiego honorarium, ale nie zamierzam płacić pięciuset
dolarów.

- Pani nie musi płacić, tylko Beyn.

- Ale ja nie zamierzam pozwolić mu na płacenie tak dużej sumy. Uważam, że to
zbyt wiele panie Mason.

- A ile by to miało być według pani?

- Powiedzmy, że nie więcej niż pięćdziesiąt dolarów. Zajęło to panu tylko pół
dnia.

- Powiedziałem, że jeśli będzie pani płaciła jest mi pani winna dolara, jeśli
będzie płacił Beyn rachunek wyniesie pięćset dolarów.

- Więc powiem panu Beynowi, żeby zapłacił mnie…Pomyślę o tym. Zrobię, co
trzeba.

- Cieszę się, a teraz wyjaśnijmy sobie jedno. Między nami wszystko skończone.
W niczym pani nie reprezentuję.

- Właśnie to mówię. Przy takich cenach jak pańskie, pięćset dolarów za więcej
niż pół dnia pracy! Nigdy nie słyszałam o czymś podobnym – rzuciła z trzaskiem
słuchawkę.

Prawnik potarł ucho i zwrócił się do Delli Street:

background image

- I to się nazywa wdzięczność. Mówiłem zawsze, że najlepszy czas na ustalenie
honorarium jest wtedy, gdy klient pragnie sobie zapewnić usługi. Panna Conwey
uważa teraz, że dziesięć lub piętnaście dolarów będzie wystarczającą zapłatą, a
pięćdziesiąt oznacza hojność. Tak Dello, zamykamy interes i idziemy do domu.

Rozdział siódmy

Gdy Mason wszedł do biura parę minut po dziesiątej, Della powitała go
radośnie.

- Gratulacje, szefie!

- Urodziny, czy coś takiego?

- Minąłeś się z nią o pięć minut, tym samym należą ci się gratulacje.

- O kogo chodzi?

- O twoją „dolarową” klientkę.

- Wielki Boże! Nie mów, że ona mnie szuka.

- Dzwoniła cztery razy od wpół do dziesiątej, powiedziałam jej, że spodziewam
się ciebie o dziesiątej. Zadzwoniła punktualnie o dziesiątej i pewnie to był
ostatni raz, kiedy mogła zatelefonować.

- Co to wszystko znaczy, Dello?

- Najwyraźniej pilnie potrzebuje adwokata.

- Po co?

- Nie uważa za stosowne mi się zwierzać.

- Co jej powiedziałaś?

background image

- W sympatyczny sposób dałam jej do zrozumienia, że jest zarazą, zołzą i …W
krótkości, żeby się odczepiła. Powiedziałam, że jesteś zbyt zajęty, żeby zrobić dla
niej coś więcej. Zaproponowałam, żeby skontaktowała się z innym prawnikiem,
który nie będzie tak zapracowany. Oświadczyła jednak, że nie ma zaufania do
nikogo innego. Chciała mówić z tobą.

- I zadzwoniła o dziesiątej?

- Co do sekundy. Można by regulować zegarek. Sekundowa wskazówka
elektrycznego zegara pokazywała pięćdziesiąt dziewięć sekund po dziewiątej.
Pięćdziesiąt dziewięć sekund po dziewiątej, gdy odezwał się telefon. To była
Nelli.

- Prawdopodobnie zadzwoni znowu – rzekł Mason.

- O ile zrozumiałam, to nie.

Mason uśmiechnął się szeroko.

- Pewnie straciliśmy szansę, żeby zarobić następnego dolara. Co jeszcze
nowego? Nic?

- Jakaś kobieta czeka na ciebie. Panna Brackston.

- Czego chce?

- Tego nie wiem. Ona nie chce mi powiedzieć, czego chce, ani o co jej chodzi.

- Powiedz, więc jej, że ją nie przyjmę. Do diabła tracę więcej czasu rozmawiając
z ludźmi potrzebującym rutynowej roboty prawniczej, której nie tknąłbym
trzymetrowym drągiem. Pewnie chce, abym napisał kontrakt, albo akt
własności albo…

- Powinieneś ją zobaczyć – powiedziała Della figlarnie.

- Co?!

Della zakreśliła w powietrzu zarys kobiecej figury.

- Taka właśnie? - Spytał Mason.

- Przynęta na podrywaczy. Myślę, że to naprawdę coś.

background image

- Zainteresowałaś mnie, mów dalej.

- Wydaje mi się, że jest czymś bardzo przejęta. Powiada, że chce się widzieć z
tobą w osobistej sprawie, zbyt poufnej by wspomnieć o niej komukolwiek.
Czeka już od dziewiątej piętnaście.

- Uwielbiam piękne kobiety, które są czymś przejęte. Ile ma lat?

- Na oko dwadzieścia trzy.

- I ładna?

- Twarz, figura, oczy, cera i ta odrobina perfum, która sprawia, że mężczyźni
szaleją za nią. Powinieneś zobaczyć. Gertie w recepcji nie może utrzymać oczu
przy centralce telefonicznej.

- Zrobimy tak – rzekł Mason – przyjmiemy pannę Brackston, jeżeli jednak nie
odpowiada twojemu opisowi, ucieknę się do… surowych środków
dyscyplinarnych.

- Poczekaj aż ją zobaczysz. Chcesz zobaczyć najpierw pocztę, czy…

-Nie, nie pocztę, kobietę. No, jazda.

- Przygotuj się – poradziła Della – weź głęboki oddech. Już idzie.

Della wprowadziła do gabinetu pannę Brackston. Mason ujrzał młodą kobietę,
wchodzącą do gabinetu śmiałym, płynnym krokiem. W drzwiach lekko się
zawahała, kiwnęła chłodno głową, po czym spokojnie podeszła do biurka.

- To jest pan Mason – przedstawiła Della. – Panna Brackston, pan Mason.

- Dzień dobry. Zechce pani usiąść?

- Dziękuję.

Usiadła w wielkim wyściełanym fotelu dla klientów. Założyła nogę na nogę i
wygładziła suknię.

- Może będzie pan tak uprzejmy i powie mi, co się dzieje z moją siostrą? –
Zwróciła się do Masona.

background image

- Chwileczkę – powiedział Mason, dostrzegając w jej oczach zimny gniew – nie
jestem pewien, czy znam pani siostrę. Chyba nie…

- Moją siostrą jest Elizabeth Beyn. Nathan Beyn, jej mąż próbuje ją otruć. Co
zostało zrobione w tej sprawie?

- Zaraz, zaraz. Myli pani kolejność.

- Nigdy w życiu nie byłam taka wściekła. Wybaczy pan, ale jestem trochę
zdenerwowana.

- Proszę powiedzieć, o co chodzi. Ale nie wyładowywać się na mnie.

- Nie przyszłam do pana w tym celu, panie Mason. Nie jestem wściekła na pana.

- Po co więc, pani przyszła?

- Chcę zaangażować pana, jako adwokata. Myślę, że jest pan jedyną osobą,
która może pokierować sytuacją.

- Jaką sytuacją?

- Jaką sytuacją! – Wykrzyknęła gniewnie. – Do licha! Panie Mason ma pan
śmiałość siedzieć tutaj i pytać w dobrej wierze! Wielki Boże! Moja siostra żyje w
prawdziwym piekle i nikt najwyraźniej nie zainteresował się jej sprawami.

- Jest pani pewna, że zna fakty.

- Panie Mason przedstawmy to w taki sposób. Moja siostra popełniła mezalians.
Człowiek, którego poślubiła jest zimnokrwistą, skrytą, niebezpieczną kreaturą.
Czy mogę mówić jeszcze jaśniej?

- Rozumiem, że usiłuje mi pani zakomunikować, że nie lubi tego człowieka.

- To jest zbliżone do prawdy. Nie cierpię go!

- Pojąłem.

- Ożenił się z moją siostrą dla pieniędzy – ciągnęła – ostrzegaliśmy ją. Właśnie tu
popełniliśmy błąd.

- Jacy „my”?

background image

- Rodzina. Jestem jej przyrodnią siostrą, jest jeszcze przyrodni brat i… No cóż,
nie powinniśmy mieszać się do tego. Nie zrobiliśmy tego i w efekcie nasze
stosunki się oziębiły. Do tego czasu byliśmy blisko związani ze sobą jak
prawdziwe rodzeństwo. A teraz…Dzięki Bogu znowu jest inaczej, znowu
jesteśmy razem.

- Czego oczekuje pani ode mnie? Byłem już zaangażowany w pewnej sprawie
wiążącej się z domem Beyna.

Odwróciła głowę i zaśmiała się. Mason uniósł pytająco brwi.

- Proszę wybaczyć, ale byłam świadkiem jak Nathan opisywał jak pan go
przesłuchiwał. Nie sądzę, żebym w całym moim życiu słyszała coś równie
zabawnego. To nadęty, zarozumiały, egoistyczny typ, a pan rozszarpał go na
kawałki, naprawdę pan go wykończył. Wiele bym dała, żeby zobaczyć to na
własne oczy.

- Dowiedziała się pani tego wszystkiego od niego?

- Od niego i Nelli Conwey, tej pielęgniarki.

- Rozmawiała pani z nią?

- O tak.

- Zdziwiłem się trochę, że wróciła do jego domu – rzekł Mason.

- Myślę, że Nathan ją do tego namówił. Był po prostu nieustępliwy, a Nelli
wiedziała jak wykorzystać sprawę.

- Co ma pani na myśli?

- Sposób w jaki go załatwiła.

- Uporządkujmy to – zaproponował Mason – najpierw chciałbym wiedzieć,
czego pani ode mnie oczekuje i…

- Ależ zdawało mi się, że wszystko wyjaśniłam. Nie tyle ja chcę czegoś od pana,
to moja siostra.

- Elizabeth Beyn?

- Tak.

background image

- Czego chce?

- Chce, żeby ją pan reprezentował.

- W czym?

- W wielu sprawach.

- Na przykład?

- Elizabeth zobaczyła Nathana w prawdziwym świetle. Ten człowiek próbował ją
zabić. Od pewnego czasu rozmyślnie usiłował ją zgładzić. Bóg wie, co ta
dziewczyna zniosła i ile razy była na krawędzi grobu. Wszystkie te choroby, jakie
przeszła. Zatrucia pokarmowe, objawy żołądkowe, były prawdopodobnie częścią
planu Nathana, który chciałby się jej pozbyć.

Oczy Masona zwęziły się.

- To trwa już od dłuższego czasu?

- Elizabeth żyła w prawdziwym piekle. Biedna dziewczyna jeszcze nie wie, że jej
rdzeń kręgowy jest trwale uszkodzony. Sądzi, że po rekonwalescencji pójdzie na
operacje i zacznie znowu chodzić.

- A tak nie będzie?

Panna Brackston potrząsnęła głową, w jej oczach pojawiły się łzy.

- Nigdy nie będzie chodzić.

- Co pani wie o tym wypadku?

Oczy dziewczyny błysnęły.

- Wiem wszystko. Nathan powiada, że w jego samochodzie puściły hamulce,
robił, co mógł by zatrzymać samochód. Stwierdziwszy, że to niemożliwe,
wrzasnął do Elizabeth, żeby skakała. No ładną miała szansę, żeby wyskoczyć.
Nathan wyreżyserował wszystko starannie. Tak, że on siedział po wewnętrznej
stronie drogi, a Elizabeth nad ziejącą przepaścią. Kiedy Nathan krzyknął, żeby
skakała, sam już otworzył drzwi i skoczył, a samochód jechał bez kierowcy.
Elizabeth miała dość przytomności umysłu, by przechylić się i złapać za
kierownicę. Próbowała utrzymać wóz na drodze. Kiedy przekonała się, że się nie
da i samochód niebezpiecznie przyspiesza, spróbowała skierować go na skarpę.

background image

- Hamulce rzeczywiście były uszkodzone?

- Nie było kawałka hamulca – odparła panna Brackston. – Można to było łatwo
wyreżyserować. Wszystko, co Nathan musiał zrobić, to umocować sznurek
wiodący przez podłogę tak, by przecinał jeden z wężyków wiodących do
hydraulicznych hamulców i już mógł zakłócić cały system. Miejsce wybrał takie,
w którym samochód najprawdopodobniej stoczyłby się w przepaść. Na szczęście
dzięki Elizabeth, samochód minął najniebezpieczniejsze miejsce i samochód
wjechał paręset stóp po stromym zboczu. Ale to i tak cud, że się nie zabiła.

- Czy ktoś sprawdzał, czy samochód został celowo uszkodzony?

- A jak pan myśli?

- Właśnie o to panią pytam.

- Biedna Elizabeth miała złamany kręgosłup, przeżyła wstrząs i była
nieprzytomna. Zabrali ją do szpitala, a poczciwy, stary Nathan wrócił zaraz z
ekipą, żeby zobaczyć, co można zrobić z samochodem. Dźwigiem i wyciągarką
wydobyli go na szosę, potem przyholowali i zwrócili Nathanowi. A przez cały
czas, kiedy majstrowali przy dźwigu, Nathan miał tysiąc okazji, by usunąć każdy
dowód.

- Inaczej mówiąc nie wezwano policji?

- Patrol drogowy dokonał rutynowej inspekcji, ale to wszystko. Sądzę, że nikt nie
szedł na dół do leżącego samochodu, prócz Nathana i pracowników warsztatu,
którzy zahaczyli linę i wyciągnęli wóz.

- Proszę mówić dalej.

- Nie musi pan być taki ostrożny, panie Mason. Nelli Conwey opowiedziała mi
dziś rano całą swoją historię. Nigdy nie byłam tak zdumiona. A pomyśleć, że w
domu można mieć takie stosunki. Tak, najwyższy czas byśmy wkroczyli.

- Rozmawiała pani o tej sprawie z panem Beynem?

- Nie. Nie powiedziałam mu ani słowa. Usłyszałam o panu od Nelli i
zdecydowałam, że jest pan adwokatem, jakiego potrzebuje moja siostra.
Elizabeth chce sporządzić testament, w którym wydziedziczy męża całkowicie.
Zamierza też wnieść sprawę o rozwód. Nienawidzi Nathana i chce wyrzucić go z
domu.

background image

- Czy Nathan Beyn został o tym powiadomiony?

- Nie, panie Mason. Chcemy, żeby pan to zrobił.

- Ja?

- Właśnie. Chcę, żeby pan poszedł i porozmawiał z moją siostrą. Powie panu, co
robić, a potem pójdzie pan do Beyna, powie mu, że jest skończony, żeby
pakował rzeczy i wyniósł się z domu.

- Kto jest właścicielem domu?

- Moja siostra. Wszystko należy do niej.

- Przedsiębiorstwo Nathana nie przynosi zysku?

- Myślę, że jest dosyć dochodowe – odparła kwaśno – nigdy jednak nie dowie
się pan tego ani od Nathana, ani z prowadzonych ksiąg.

- Co chce pani powiedzieć?

- Prowadzi interesy przede wszystkim gotówkowe. Bierze forsę do kieszeni i nikt
nie wie ile jej jest i ile zarobił. Nie jest zwolennikiem płacenia podatków i nie ufa
nikomu. Nie znam nikogo, kto lepiej potrafi strzec swoich tajemnic.

- Nie sądzi pani, że byłoby lepiej, gdyby pani siostra wezwała go do siebie i
powiedziała, że jeśli o nią chodzi, wszystko jest skończone, że chce go opuścić,
wnieść o rozwód i…

- Nie, panie Mason. Nie sądzę, żeby można było przeprowadzić sprawę w taki
sposób. Elizabeth nie chce na niego patrzeć. Wpada niemal w histerie na samą
myśl o nim. Niech pan pamięta, że nie czuje się dobrze i bierze środki
uspakajające, które wpływają na jej system nerwowy. Chce mieć poczucie, że na
zawsze skończyła z dotychczasowym życiem i nie życzy sobie widzieć męża,
choćby ten jeden jedyny raz.

- Dobrze. Jeśli ona tak chce – odparł Mason.

- Zrobi to pan?

- Nie widzę powodu, żeby odmówić.

Panna Brackston otworzyła torebkę.

background image

- Powiedziałam Elizabeth, że pójdę do pana i przedstawię dokładnie całą
sprawę, a jeśli pan zrobi to, czego ona oczekuje i Nathan się wyniesie, to ona
uwolni się od kłopotów. Elizabeth kazała mi to dać panu, jako zaliczkę.

Wręczyła Masonowi czek wystawiony na Bank

Farmers and Merchants

Internacional na sumę pięciuset dolarów, płatny Perry’emu Masonowi,
adwokatowi Elizabeth Beyn i podpisany trochę chwiejnym pismem Elizabeth
Beyn.

- To jest zaliczka?- Zapytał Mason.

- Tak.

- I czego dokładnie pani Beyn chce ode mnie?

- Zaczął pan od zdemaskowania jej męża. Świetnie, teraz proszę wyrzucić go z
domu i dopilnować, aby sprawy zostały tak załatwione, aby nie mógł wziąć ani
grosza z tego, co do niej należy.

- Pani siostra może upoważnić panią do przekazania czeku, natomiast te
instrukcje muszę usłyszeć z jej ust.

- Naturalnie.

- I to podczas spotkania sam na sam, tak, żebym wiedział, że nie ma żadnego…

- Nacisku?

- Jeśli chce pani to wyrazić w ten sposób, tak.

- Więc proszę przyjść i porozmawiać z nią.

- Przyjdę.

- Tymczasem, panie Mason proszę o opinię o tym dokumencie, to znaczy
Elizabeth o to prosi.

Panna Brackston wyjęła z torebki kartkę papieru, na której była data napisana
tym samym chwiejnym pismem, co czek, a potem następowały słowa: Ja
Elizabeth Beyn, wiedząc, że mój mąż chciał mnie kilkakrotnie zabić i straciwszy
do niego całe zaufanie i uczucie, piszę moją ostatnią wolę i testament.
Zostawiając wszystko, co posiadam w równych częściach: mojej ukochanej

siostrze Victorii Brackston i mojemu ukochanemu bratu Jamesowi Brackstonowi
pod warunkiem, że zechcą przyjąć moją własność

Mason obejrzał kartkę papieru z pewnym zdziwieniem.

background image

- Co pani właściwie chce wiedzieć o tym piśmie?

- Czy jest ważne?

- To zależy – odparł ostrożnie adwokat.

- Wielkie Nieba! To pan jest prawnikiem.

- Tak.

- I nie może pan powiedzieć, czy testament jest ważny, czy nie?

Mason uśmiechnął się potrząsając głową.

- Dlaczego, nie?

- A może opowie mi pani coś o okolicznościach, w jakich ten testament został
napisany.

- Nie wiem, dlaczego to tak strasznie ważne. Chyba zwrócił pan uwagę, że
dokument ma dzisiejszą datę. Elizabeth spała ostatniej nocy bardzo głęboko, to
jedna z niewielu dobrych nocy, jakie miała. Sądzę, że uspokoiła ją wiadomość o
naszym przyjeździe. Kiedy obudziła się o piątej rano poleciła mi spotkać się z
panem i dać panu zaliczkę. Miałam także polecić by sporządził pan testament
wykluczający Nathana Beyna ze spadku. A potem…No…Nie wiem, być może…
Siostra dużo czytała i…

- Co pani chce powiedzieć?

- No, że na ekranie i w książkach kryminalnych, jeśli ktoś zamierza
wydziedziczyć jakąś osobę…mmm. Okres, w jakim prawnik przygotowuje nowy
testament jest najbardziej niebezpieczny, więc Elizabeth omówiła to ze mną i
zdecydowała, że jeśli napisze własnoręcznie, co chciałaby zrobić ze swoją
własnością, to będzie dobrze. I jest w porządku?

- Niemal – odparł Mason.

- Co pan przez to rozumie?

- W tym stanie, proszę pamiętać, że mówię teraz tylko o tym stanie, testament
jest ważny, jeśli został napisany, datowany i podpisany osobiście przez
testatora. To oznacza trzy rzeczy: datę, treść i podpis. Wszystkie własnoręcznie
pisane przez testatora.

Panna Brackston przytaknęła.

background image

- A teraz – ciągnął Mason – proszę zwrócić uwagę, że w zwykłym sensie tego
słowa pani siostra nie podpisała tego dokumentu.

- Napisała przecież swoje imię i nazwisko. Elizabeth Beyn, własnoręcznie.

- Napisała nazwisko wymieniając siebie. Innymi słowy jest tu problem, czy
słowa: Elizabeth Beyn, tak jak widnieją w testamencie, mają być traktowane,
jako podpis, czy jako informacja.

- Czy to robi jakąś różnicę, gdzie nazwisko jest umieszczone w testamencie?

- W świetle prawa, nie – odrzekł Mason – pod warunkiem, że sąd może ustalić
bezspornie, iż testatorka chciała, by jej nazwisko było jednocześnie traktowane
jako podpis.

- Taką właśnie Elizabeth miała intencje.

Mason uśmiechnął się i potrząsnął głową.

- Było kilka interesujących procesów związanych z tym problemem. Nie mogę
pani podać szczegółów na poczekaniu, ale w kilku sprawach, w których
testamenty takie jak ten zostały przekazane do zatwierdzenia, głównym
problemem było zawsze ustalenie, czy napisane przez testatora nazwisko
służyło jako opis, czy stanowiło podpis. To pismo ma jednak jeszcze jedną
osobliwość.

- Jaką?

- Nie ma kropki na końcu dokumentu.

- Co pan chce powiedzieć?

- Po słowie „własność” brak kropki.

- Na Miłość Boską, chce pan powiedzieć, że ta kropeczka wielkości jednej
dziesiątej łepka szpilki mogłaby…

- Jak najbardziej – przerwał jej Mason. – Pamiętam taką sprawę. Proszę
poczekać moment, może zdołam ją odnaleźć.

Podszedł do półki wyjął książkę i parę minut przeglądał ją z uwagą. Po chwili
panna Brackston odezwała się.

- Mimo wszystko to nie jest takie ważne. To jest tylko namiastka. Elizabeth
napisała to dla spokoju sumienia. Pomyślała, że jeżeli Nathan dowie się, że jest

background image

już wydziedziczony może go to zniechęcić do zamachu na nią w ostatniej chwili,
pod wpływem desperacji.

- Uważa pani, że mógłby spróbować ją zabić?

- Właśnie.

Mason wrócił do książki.

- Z prawnego punktu widzenia, to niezwykle ciekawe zagadnienie.

- Oczywiście słyszałam, że są różne niuanse techniczne, ale jeśli pan próbuje mi
wmówić, że ta malusieńka kropeczka na kawałku papieru może stanowić o
mocy prawnej testamentu, to powiem, że wy, prawnicy stajecie się zbytnimi
formalistami.

- Rzecz w tym, że chodzi o intencje testatora. Innymi słowy, czy siostra uważała
ten dokument za kompletny i skończony testament, czy też zaczęła go pisać i
coś jej przeszkodziło i nigdy nie dokończyła pisania.

- O, widzę, do czego pan zmierza.

- Na przykład – ciągnął Mason – jeśli interesuje panią prawnicze wnioskowanie,
to zwróćmy uwagę na sprawę o majątek Kinsleya. Przytoczono sto cztery
specyfik na stronie siedemset osiemdziesiątej drugiej, gdzie utrzymuje się, że
napisanie nazwiska testatora, tylko na początku dokumentu wystarczy, by
można było skierować testament do zatwierdzenia nawet, jeśli nie ma
potwierdzenia, że testator nie traktował umieszczenie nazwiska na początku
dokumentu, jako podpisu. A w niedawnej sprawie o majątek Kaminskiego
utrzymuje się, że nazwisko na początku niezalegalizowanego testamentu
pisanego odręcznie jest wystarczającym potwierdzeniem, że dokument ten
stanowi wyraz życzeń testatora. A teraz znowu sprawa Baumana. Jest
stwierdzenie, że we wszystkich takich sprawach należy zbadać cały dokument,
aby osądzić, czy w intencji testatora był to kompletny testament. Końcowy
zwrot, nagłe zakończenie dokumentu, a nawet końcowa interpunkcja mają być
wzięte pod uwagę w celu określenia, czy piszący uważał napisanie na początku
tekstu nazwiska za podpis, czy tylko za określenie. Proszę zwrócić uwagę, że
testament pani siostry zamykają osobliwe słowa: „…pod warunkiem, że
przyjmie moją własność”. Testator mógł bardzo łatwo dodać zwrot: „w ramach
podstawienia powierniczego” lub „by użyć ją do celu”…

background image

- Ale ona nie miała nic takiego na myśli – przerwała panna Brackston – po
prostu myślała, że zastrzeżenie jest po to byśmy otrzymali całość jej majątku
tak, że Nathan nie miałby możliwości…

- Rozumiem pani argument, ale pani wręcza mi kartkę papieru i pyta o kwestie
prawne, a ja jestem obowiązany dać pani jak najściślejszą odpowiedź.

Panna Brackston uśmiechnęła się.

- To chyba nie zrobi żadnej różnicy, panie Mason, ponieważ może pan napisać
testament, a siostra podpisze go w obecności świadków. Jak szybko mógłby pan
tam przyjść?

- Kiedy by państwu odpowiadało?

- Im szybciej, tym lepiej. Wszystko, co ma pan zrobić, to sporządzić testament
zgodny z tym dokumentem, przygotować go do podpisu i …

- To mogłoby być nierozsądne – przerwał Mason.

- Dlaczego?

- Nie rozmawiałem jeszcze z pani siostrą.

- Jestem jej przedstawicielką, przysłała mnie tu by powiedzieć panu, co ma pan
zrobić i dała mi czek na zaliczkę dla pana.

Mason skinął głową i uśmiechnął się.

- Nathan Beyn może zakwestionować testament. Może utrzymywać, że
podpisała go pod pani naciskiem.

- Na Miłość Boską, panie Mason, czy musimy martwić się na zapas?

- Przede wszystkim testament nie byłby…

- Byłby potrzebny dopiero po śmierci Elizabeth, a teraz kiedy jesteśmy tutaj z
Jimem, ona na pewno nie umrze. A jeśli usunie pan Nathana z domu nie będzie
szansy jednej na milion, by…

- Adwokatowi płaci się nie za ustalania prawdopodobieństw, płaci mu się za
rozważenie możliwości.

- Ale to oznacza zwłokę, nieprawdaż?

Mason potrząsnął głową.

- Dlaczego, nie?

background image

- Zabiorę ze sobą Dellę Street, moją sekretarkę. Ona weźmie ze sobą przenośną
maszynę do pisania i kiedy tylko pani siostra powie jak napisać testament, Della
napisze go. Wezwiemy dwóch niezależnych świadków…

- Jakich dwóch świadków? – Przerwała panna Brackston.

- Panna Street może podpisać, jako jeden, a ja będę drugim.

- Och, to wspaniale – oświadczyła rozpromieniona – to jest dobry sposób
załatwienia sprawy. Jak szybko może pan przyjść?

- W tych okolicznościach może…o drugiej po południu?

- A czy mogło to być o wpół do dwunastej? Będę miała czas, by uprzedzić
Elizabeth o pańskiej wizycie i dać jej szansę by się trochę pozbierała, mimo
wszystko kobieta chce wyglądać jak najlepiej, a włosy ma w okropnym stanie.
Inni nie poświęcą jej tyle uwagi, co siostra. Wie pan te drobne sprawy, które o
wszystkim stanowią.

- Może być o wpół do dwunastej – odparł Mason – przyjdę.

Nagle zadzwonił telefon. Della podniosła słuchawkę.

- Hallo, kto mówi? Viki Brackston? Chwileczkę.

Zwróciła się do panny Brackston:

- Ktoś chce z panią mówić i twierdzi, że to bardzo ważne.

- I zwraca się per Viki?

- Tak.

- Tego nie rozumiem, nikt nie wie, że tu jestem i nikt nie zwraca się do mnie
„Viki”, prócz najbliższej rodziny. Nie mogę tego zrozumieć.

- Może weźmie pani słuchawkę i dowie się, kto to jest. Oczywiście, jeśli pani
chce.

Ze słuchawki popłynęły zgryźliwe dźwięki i Della Street powiedziała:

- Chwileczkę. - Podniosła słuchawkę do ucha. – Co się dzieje? O tak powiem jej.
To pani brat Jim.

Viktoria Brackston podeszła do telefonu.

- Hallo, Jim? Tu Viki. Co się stało? Co?! Nie! Jesteś pewien? Będę natychmiast.

background image

Odłożyła słuchawkę i odwróciła się do Masona.

- O Boże, stało się! Elizabeth jest umierająca. Szukali mnie wszędzie. Jimmy, mój
brat przypomniał sobie…Jak mam stąd wyjść?!

Ruszyła w stronę sekretariatu, nagle zobaczyła drzwi otwierające się na
korytarz, rzuciła się ku nim, szarpnęła klamkę i wybiegła. Mason patrząc na
Dellę z zakłopotaniem przeciągnął ręką po swoich gęstych, falistych włosach.

- Sprawa Beyna – powiedział.

- Przypuszczam, że wyrzucisz mnie, jeśli napomknę o pladze twojego życia.

- Wypatroszę cię i poćwiartuję – oświadczył, kiedy Della zrobiła obronny ruch. –
Co się stało z tą własnoręcznie pisaną ostatnią wolą?

- Wsadziła do torebki i zabrała z sobą.

- Jest możliwość, że ten dokument stanie się niezmiernie ważny.

- Myślisz, że pani Beyn jest naprawdę umierająca?

Mason skinął głową.

- To szczególne sformułowanie ostatniego zdania we własnoręcznym
testamencie, brak kończącej kropki.

Della zaśmiała się cynicznie.

- Kiedy następny raz ujrzysz ten testament, ostatnie zdanie będzie bardzo
kompletne. Chcesz się założyć?

Mason zacisnął wargi.

- Nie, Dello. Przypuszczam, że masz rację. W takim wypadku znalazłbym się w
bardzo dziwnej sytuacji. Z jednej strony obowiązuje mnie tajemnica zawodowa,
z drugiej zaś strony, jako adwokat, który jest urzędnikiem sądowym…Złap
telefonicznie Paula Drake’a, powiedz mu, że chce wiedzieć, co zaszło w domu
Beyna i to szybko. Powiedz mu, że nie interesuje mnie jak to uzyska. A ostatni
telefon Nelli Conwey był o dziesiątej?

- Dokładnie, co do sekundy.

- I powiedziała ci, że później nie może dzwonić?

- Tak.

background image

- To niezwykle ciekawe. Zauważ, że panna Brackston twierdzi, że nikt nie
wiedział, dokąd poszła. To może oznaczać, że jej brat nie wiedział również o
zamiarze zaangażowania mnie przez Elizabeth Beyn i o tym tajemniczym,
własnoręcznym testamencie.

Della skinęła głową.

- Można powiedzieć, że intryga się zagęszcza, zupełnie jak ten sos, który
próbowałem zrobić na mojej ostatniej wyprawie myśliwskiej. Zgęstniał w
postaci grudek. Chłopcy nazwali go: ”Tysiąca wysp”

Rozdział ósmy

Paul Drake zatelefonował o jedenastej pięćdziesiąt pięć.

- Hallo, Perry. Jestem na stacji benzynowej, przecznicę od domu Beyna. Według
plotek uzyskanych przez tylne drzwi, Elizabeth Beyn zmarła dziesięć minut
temu.

- Przyczyna śmierci?

- Chyba nie ma wątpliwości, że to otrucie arszenikiem. Uznano, że jest zbyt
chora, by przenieść ją do szpitala. Rozpoznanie postawiono o w pół do
dziesiątej dziś rano i leczono ją na zatrucie. Pierwsze objawy wystąpiły tuż
przed dziewiątą.

- Nie mogło to być samobójstwo?

- Dom roi się od detektywów z Wydziału Zabójstw. Twój przyjaciel sierżant
Holcomb jest dosyć widoczny.

Mason zastanowił się.

- Paul, mam robotę dla ciebie.

- Jaką?

background image

- Chce nie tylko wiadomości, o wszystkich, którzy tam przebywają, ale chcę też,
żebyś sprawdził lotniska. Muszę dowiedzieć się, jakie samoloty odlatywały dziś
rano o dziesiątej piętnaście. Zrób to jak najszybciej.

- Ok. Mogę to sprawdzić błyskawicznie, ale możesz zrobić to sam dzwoniąc na
lotnisko.

- To tylko połowa roboty, Paul. Kiedy już dowiesz się, jakie samoloty odlatywały,
muszę dostać opis każdej z odlatujących kobiet. Szczególnie zależy mi na
kobiecie o mysiej twarzy, bez wyrazu, której nazwisko na liście pasażerów ma
inicjały N.C, to znaczy imię zaczyna się na „N”, a nazwisko na „C”. I potrzebuję
to tak szybko, że nawet nie jest to zabawne. Ile czasu ci to zajmie?

- Przypuszczalnie godzinę.

- Masz na to góra, pół godziny. Zrób to w piętnaście minut, jeśli możesz. Będę
siedział tu przy telefonie, dzwoń do mnie od razu.

Mason odłożył słuchawkę i krokami zaczął przemierzać pokój dużymi.

- Co się stało? - Spytała Della.

- Elizabeth Beyn zachorowała nagle dziś o dziewiątej lub trochę wcześniej. O
wpół do dziesiątej rozpoznano zatrucie arszenikiem, piętnaście minut temu
zmarła.

- I…?

- Nelli Conwey dzwoniła jak szalona całe rano, próbując mnie złapać, ale
musiała przestać o dziesiątej, to był ostatni moment, kiedy mogła rozmawiać ze
mną.

- Uważasz, że znajduje się w jakimś samolocie?

- Jest w samolocie i miejmy nadzieję, że zachowała dosyć rozumu, by podać
nazwisko Nelli Conwey. Jeśli nie podała swego nazwiska, to ponieważ bagaże są
prawdopodobnie oznaczone inicjałami „M.C” użyje, więc nazwiska, które
będzie pasowało do inicjałów na bagażu.

- Elizabeth Beyn zmarła wskutek zatrucia arszenikiem? – Spytała Della.

- W świetle faktów, że otrzymałem od Nelli Conwey pewne tabletki wraz z
historyjką o proponowanej jej łapówce za podanie ich Elizabeth Beyn i w
świetle późniejszego faktu, że zwróciłem je Nelli…

background image

- Ale to była tylko aspiryna.

Mason westchnął.

- Jedna z tych tabletek była aspiryną, Dello. Jak tylko prawnik zaczyna traktować
swą pracę rutynowo i myśleć w kategoriach tego, co przeciętne i zwykłe naraża
się na pewną zgubę. Ludzie nie płacą mu za myślenie, co się prawdopodobnie
zdarzy. Oczekują od niego, że wymyśli jak zapobiec wszystkiemu, co może się
zdarzyć. Znajdź numer Nathana Beyna i zadzwoń tam. Jeśli sierżant Holcomb
jest obecny, chcę z nim porozmawiać.

- Nelli Conwey zostawiła nam numer. Zaraz go znajdę.

Przerzuciła półtuzina kartek.

- Mam, West 69841.

- Dobrze, złap Holcomba.

Della wzięła słuchawkę.

- Gertie wykręć West 69841 i poproś do telefonu sierżanta Holcomba, to
ważne. Pospiesz się.

Po paru sekundach powiedziała:

- Podchodzi do telefonu, szefie.

Mason wziął słuchawkę i usłyszał burkliwy głos.

- Hallo, Holcomb, kto mówi?

- Perry Mason.

- Aaa, Mason. Skąd wiedziałeś, że tu jestem?

- Próbowałem pana znaleźć.

- Dobra. I co się stało?

- Pamięta, pan sierżancie Nelli Conwey, która jak mówiłem panu kilka dni
wcześniej, twierdziła, że Nathan Beyn prosił ją, by podała pewne pigułki jego
żonie? Powiedziałem panu o tym.

- Tak. Mów pan dalej – rzekł sierżant.

- Otóż dla sprawdzenia tej historii dałem jedną z tych tabletek do analizy.
Zawierała aspirynę. Pomyślałem, że powinien pan o tym wiedzieć.

background image

Nastąpiła długa cisza.

- Jest pan tam? – Spytał niecierpliwie Mason.

- Jestem – odparł sierżant.

- No i co?

- Inaczej pamiętam tę rozmowę – powiedział sierżant i odłożył słuchawkę.
Mason podrzucił dwa razy słuchawkę i odłożył ją.

- Rozłączył się? – Spytała Della. Mason przytaknął blady z gniewu.

- No, szefie, ulżyj sobie. Słyszałam wszystkie te słowa i mogę usłyszeć je znowu.

Potrząsnął głową.

- Dlaczego, nie?

- Do diabła, Dello nie mogę stracić kontroli nad sobą, muszę pomyśleć.

- Ale, szefie, ja słyszałam całą tę rozmowę. Wiem, że powiedziałeś mu…

- Twoje świadectwo będzie mniej niż przekonujące – rzekł Mason sucho – co
więcej, nie słyszałaś odpowiedzi Holcomba.

- A co, jak twierdzi odpowiedział?

Mason uśmiechnął się kwaśno.

- Nie miał jeszcze czasu, by o tym pomyśleć. Jak myślisz, czemu odłożył
słuchawkę?

- Chciałabym, żebyś poszedł i nasobaczył mu. To nie brzmi zbyt elegancko, ale
wyrażam swoje myśli w imieniu firmy.

Mason potrząsnął głową.

- Dobry prawnik musi pamiętać o jednym. Nigdy nie tracić nad sobą kontroli.
Chyba, że ktoś płaci mu za to.

- Potrafisz sobie to wyobrazić? Ten cholerny sierżant kłamie rozmyślnie! –
Zawołała Della z oburzeniem.

- Wszystko mogę sobie wyobrazić. Porucznik Tragg jest brutalny, ale to uczciwy
zawodnik. Powinienem upierać się przy spotkaniu z Traggiem. Ale wydawało
się, że to zupełne banialuki. Jeszcze nie rozumiem tej historii, mam tylko
wyraźne uczucie, że wpadłem do gorącej wody i, że robi się coraz goręcej.

background image

Zaczął chodzić po pokoju dużymi krokami. Della chciała coś powiedzieć, potem
zmieniła zamiar i stała, patrząc z niepokojem na Masona. O dwunastej
dwadzieścia pięć zadzwonił telefon. Della podniosła słuchawkę i usłyszała głos
Paula Drake’a.

- Hallo, Dello, mam informacje na temat pasażerki samolotu, o które prosił
Perry.

Mason odwrócił się gwałtownie – Drake?

Della przytaknęła.

- Powiedz mu, żeby przekazał ci nowiny, jeśli ma jakieś.

- Strzelaj – rzekła Della.

- Kobieta odpowiadająca opisowi Masona wsiadła w samolot o dziesiątej
piętnaście do Nowego Orleanu i podała nazwisko Nora Carson.

Della przekazała wiadomość Masonowi. Ten przebiegł biuro trzema szybkimi
krokami i złapał słuchawkę.

- Paul skontaktuj się z jakąś agencją w Nowym Orleanie, z którą współdziałasz.
Potrzebuję czterech ludzi pracujących na zmiany. Chcę, żeby wyłowili Norę
Carson jak tylko opuści samolot. Chcę, żeby pilnowano ją stale bez względu na
koszty. Chcę wiedzieć, dokąd idzie, z kim się spotyka, co robi i kiedy. Potem
wyślij telegram do hotelu Roosevelt i zarezerwuj apartament na dwie osoby we
własnym imieniu. Rezerwacja ma być na Paula Drake’a z osobą towarzyszącą.
Della kupi nam bilety na pierwszy samolot odlatujący do Nowego Orleanu.
Powiedz swoim ludziom, żeby zdali nam relacje w hotelu. Teraz wskocz w
samochód i przyjeżdżaj tu najszybciej, ponieważ odlatujemy pierwszym
samolotem, a nie mam jeszcze rozkładu lotów. Jest samolot o trzynastej
piętnaście, ale nie zdążymy go złapać. My…

- Kto mówi, że nie zdążymy! Przyjeżdżaj na lotnisko, będę tu czekał.

Rozdział dziewiąty

background image

Wciągu dwóch godzin Mason i Drake zainstalowali się w hotelu Roosevelt w
Nowy Orleanie. A przedstawiciel współpracującej z Paulem Drake’em agencji
przyszedł zdać raport.

- Mamy ją – oświadczył. – Wynajęła mieszkanie w dzielnicy francuskiej. Było dla
niej przygotowane. Umowa została podpisana przez człowieka z pańskiego
miasta, faceta nazwiskiem Nathan Beyn. Zna go pan?

Mason i Drake wymienili spojrzenia.

- Dalej.

- Mieszkanie zostało wynajęte koło trzydziestu dni temu. Beyn podpisał umowę
na sześć miesięcy.

- Co to za lokal?

- Wie pan, jakie są mieszkania w dzielnicy francuskiej. Są stare jak świat, ale
dzielnica ma atmosferę, przyciągającą turystów i tubylców pragnących mieć
wysokie sufity i niskie czynsze. Niektóre budynki zostały bardzo ładnie
odnowione.

- Kiedy Beyn zawierał umowę, mówił coś o przyszłym lokatorze?

-Po prostu wynajął mieszkanie.

- A w jaki sposób płaci czynsz? Czekiem?

- Nie. To jest interesujące, płaci przekazem pocztowym.

Mason skinął głową.

- Dziewczyna jest tutaj?

- Tak. Pod nazwiskiem Nora Carson i jest nadziana.

- Jak bardzo?

- Nie wiem ma spory plik banknotów w torebce, banknotów o wysokim
nominale. Tuż po przyjeździe poszła na obiad do

Bourbon House i próbowała

zmienić banknot studolarowy. To spowodowało małe zamieszanie.
Oświadczyła, że to najmniejszy banknot, jaki posiada. Kierownikowi udało się
rzucić okiem do jej torebki i zobaczyć, że ma tam niezły plik gotówki. Pomyślał,
że kłamie i próbuje pozbyć się trefnego banknotu, to uczyniło go podejrzliwym,
upierał się, żeby znalazła coś drobniejszego. Ostatecznie zostawiła banknot,

background image

jako zastaw, wyszła i wróciła za dwadzieścia minut z całym zwitkiem drobnych
banknotów.

Mason przetrawiał informacje.

- Jeszcze coś? – Zapytał.

- Tak. Trzymaliśmy się instrukcji i śledziliśmy ją cały czas.

- Nie przyszło jej do głowy, że ktoś za nią chodzi?

- Chyba, nie. Zajmuje się swoimi sprawami i wydaje się nie zwracać uwagi na
przechodniów.

- Dobrze, a co robi tutaj? Oczywiście jest tu dopiero trzy czy cztery godziny, ale
zrobiła coś, co wskazywałoby na cel jej wizyty w tym mieście?

- Nie.

- Jak duży jest ten budynek w dzielnicy francuskiej?

- Niewielki, dwa mieszkania na piętrze, dwa piętra. Jest to wąski
trzykondygnacyjny dom ze sklepem z czekoladą na parterze. Pańska
podopieczna i jeszcze jedna kobieta mają mieszkania na pierwszym piętrze, na
drugim mieszka samotny mężczyzna, a jeden lokal jest wolny.

- Kim jest ta druga kobieta na pierwszym piętrze?

- Jakaś panna Charlotta Morey. Wie pan, jakie są te budynki w dzielnicy
francuskiej, to znaczy zakładam, że pan wie.

- Zna je – wtrącił krótko Drake.

Nowoorleański detektyw z zainteresowaniem przyjrzał się Masonowi. Jasne
było, że ciekawi go, kim jest tajemniczy klient Drake’a, ale ciekawość jego
powstrzymały dalsze pytania.

- Jak długo ta Morey mieszka tutaj? – Spytał Mason.

- Około tygodnia.

- Wiadomo skąd przyjechała, albo w ogóle cokolwiek o niej?

- Nic a nic, pracujemy dopiero…

- Tak, wiem. Ma pan jej rysopis?

Detektyw wyjął z kieszeni notes.

background image

- Lat około dwudziestu czterech lub pięciu, bardzo ciemna, dobra figura, żywe
czarne oczy, ciemne włosy, atrakcyjna powierzchowność i niezły temperament.
Ma dobre ciuchy i umie je nosić. Nie mieliśmy czasu, żeby za dużo się o niej
dowiedzieć. Wiemy, że codziennie dostaje telegramy, czasem nawet dwa lub
trzy na dzień. Nie wiemy, kiedy i skąd przyjechała i w ogóle nic o niej, ale się
dowiemy.

- Jeszcze coś?

- Na razie to wszystko. Ta Morey to niezły kąsek. Pięć stóp, cztery cale wzrostu,
sto dwadzieścia funtów wagi, zaokrąglona gdzie trzeba, ognista. Wyraźnie dna
o siebie. Nie ma przyjaciela, zna dobrze

Nowy Orlean, wie gdzie są sklepy,

trochę gotuje sobie w mieszkaniu, czasem jada na mieście. Jest nieprzystępna,
ale pełna wdzięku, uśmiecha się do kelnerek. Po prostu kobieta bardzo zajęta
sobą.

- Jeszcze jedno pytanie – rzekł Mason – kiedy Charlotta Morey wynajęła
mieszkanie?

- Podnajęła je przed przyjazdem tutaj, wszystko było przygotowane dla niej jak
tylko wysiadła z samolotu.

- Podnajęła je? Od kogo?

- No…od tego Beyna. Myślałem, że pan zrozumiał. On wynajął całe piętro i…

- Wynajął całe piętro?! – Wykrzyknął Mason.

- Tak. Widzi pan…

- Dlaczego do diabła, nie powiedział pan tego?

- Nie pytał pan, sądziłem, że chce pan informacji tylko o tej Conwey. Oczywiście
musieliśmy pracować szybko i…przepraszam sir, myślałem, że pan zrozumiał.

- Czy Beyn wynajął też drugie piętro?

- Nie, tylko pierwsze. Oba mieszkania.

Mason zwrócił się do Paula:

- Zapłać im Paul i odwołaj.

Paul podniósł brwi.

- Skończyliśmy. Czy ci chłopcy potrafią zapominać?

background image

- Powinni potrafić – odparł Paul.

- Tak jest – zapewnił miejscowy detektyw, a jego oczy z zaciekawieniem
wpatrywały się w Masona.

- Dobrze, więc - oświadczył prawnik – w tej sprawie nie będziemy potrzebowali
już ich usług. Zwolnij tych ludzi i upewnij się, że wszyscy zostali odwołani.

- Jak tylko zapłacicie nam, natychmiast skończymy pracę – rzekł detektyw – nie
mamy ochoty pracować za darmo.

Drake wyciągnął portfel z kieszeni.

- Ta robota jest płatna w gotówce. Chodźmy do drugiego pokoju załatwić
sprawę.

Wróciwszy pięć minut później, Drake wyjaśnił.

- Nie chciałem być niegrzeczny, ale jeśli nie upierałbym się płaceniu w cztery
oczy, to mógłby myśleć, że mamy jakieś tajne powiązania. Wolałbym, żeby brał
cię za zwykłego klienta.

Mason skinął głową.

- Jak szybko ci ludzie zakończą pracę?

- Daj im piętnaście minut. Powiedziałem mu, żeby odszedł i odwołał całą akcje.
Damy im kwadrans.

- Świetnie.

- Zupełnie nie rozumiem. Dlaczego najpierw kazałeś pilnować tej lalki na
okrągło, a teraz, kiedy ludzie pracowali tylko cztery godziny robisz taki gwałt by
ich odwołać?

- Ponieważ uzyskaliśmy potrzebne informacje.

- Nawet, jeśli tak, to, po co taki pośpiech w zwalnianiu ich?

Mason zapalił papierosa.

- Nelli Conwey spodziewa się gościa, później może się nią zainteresować policja.
Mogą odszukać detektywów, którzy pracowali przy tej sprawie i wydobyć z
nich, co wiedzą. Jeśli nie będą znali tego gościa, nie będą mogli tego
powiedzieć.

- Wydajesz się bardzo pewny tego, co mówisz – rzekł Drake.

background image

- Bo jestem pewny.

- Zatem wiesz na pewno, kto będzie tym gościem? Tym, którego nie chcesz
ujawnić policji.

- Istotnie.

- Kto to będzie? Beyn?

- Nie.

- Więc, kto?

- Perry Mason.

Rozdział dziesiąty

Po północy dzielnica francuska w Nowym Orleanie przybiera swoisty charakter.
Panowie, którzy idą łapać taksówkę wśród wąskich, jednokierunkowych uliczek,
stwierdzają, że ich towarzyszka zamiast czekać na trotuarze zasiedziała się nad
ostatnim drinkiem. Kierowca trąbi z oburzeniem, samochód blokuje wąską
uliczkę i kierowca wozu zablokowanego z tyłu rzuca parę przekleństw, jako
uprzejme upomnienie. Unieruchomiony kierowca wykazuje dobre chęci
protestacyjnie naciskając klakson. Za nim są już dwa lub trzy wozy. Każdy z nich
od czasu do czasu wydaje krótkie grzeczne napomnienia, a kiedy ich cierpliwość
się wyczerpuje, żądają od kierowcy zawalidrogi by ruszył się i zwolnił przejazd.
W takich momentach nieznośny ryk tuzina klaksonów wstrząsa nocną ciszą do
głębi. Ludzie wychodząc z hałaśliwych wnętrz nocnych klubów żegnają
nowopoznanych. Wymieniają adresy i numery telefonów, a ponieważ ich uszy i
głosy nie są przystosowane do panującej na ulicach ciszy, przekazują informacje
głosem słyszalnym, aż na następnej przecznicy. Jakże by tu nie wspomnieć o
wesołkach, z nadmiaru energii kopiących piętrzące się na chodnikach stosy
puszek, czekające na wywóz. Krótko przed świtem, kiedy inne hałasy uspakajają
się, nadjeżdżają z turkotem śmieciarki. Z trzaskiem i brzękiem zsypując stosy
śmieci do swoich przepastnych wnętrz. Wziąwszy to wszystko pod uwagę, w
dzielnicy francuskiej osoby pragnące spokoju nie próbują zasnąć przed szóstą

background image

rano. Większość z nich nawet nie usiłuje. Mason mijając spóźnionych
zabawowiczów i mieszkańców dzielnicy obszedł dwukrotnie cały blok, aby
zorientować się czy nikt nie obserwuje wejścia do domu. Wszedł w wąski pasaż
prowadzący na patio i wspiął się ozdobnymi schodami, których
charakterystyczne kute w żelazie balustrady prowadziły szerokim łukiem na
pierwsze piętro. Tu, sto pięćdziesiąt lat od wybudowania zapisało się
wilgotnymi plamami, wybrzuszeniami podłogi, których przyzwyczajone oko nie
zauważało, co miało fatalne skutki dla kroków trzeźwych mieszkańców, nie
robiło żadnego wrażenia na pijanych. Drzwi oznaczone 1A znajdowały się u
szczytu schodów. Były lekko uchylone. Mason mógł zobaczyć oświetlone
wnętrze mieszkania. Przy stole, na którym leżały papiery i czasopisma
znajdowało się krzesło z regulowanym oparciem. Pokój oświetlała lampa
stojąca na biurku. Ciężkie zasłony zasłaniały częściowo drzwi balkonowe,
wychodzące na wąski balkon, rozciągający się nad chodnikiem bocznej,
jednokierunkowej uliczki. Drzwi na końcu korytarza skrzypnęły. Mason usłyszał
ostrożne kroki, a potem krzyk zaskoczenia.

- Skąd pan się tu wziął! – Zawołała Nelli Conwey.

- Musimy wyjaśnić parę rzeczy, Nelli – odparł grożnie Mason.

Weszli do mieszkania. Mason usiadł i wskazał krzesło dziewczynie.

- To nie potrwa długo.

Stała chwilę niepewnie, bawiąc się nerwowo zamkiem, ściskanej pod pachą
torebki.

- Doprawdy, panie Mason, nie musiał pan tego robić. Zamierzałam wysłać panu
pieniądze.

Usiadła, wyjęła z torebki dwa studolarowe banknoty, zawahała się chwilę,
dodała jeszcze jeden i przesunęła trzy banknoty w stronę adwokata. Mason
obejrzał jeden z nich w zadumie.

- Skąd pani je wzięła?

- To jest część umowy.

- Jakiej umowy?

- Tej, którą zawarłam z panem Beynem.

background image

- W porządku – rzekł Mason, trzymając wciąż pieniądze – proszę mi
opowiedzieć wszystko o tej umowie.

- To było tak jak panu mówiłam. Pan Beyn był zaniepokojony i…Kiedy przyszłam
po swoje rzeczy pan Beyn był trochę zakłopotany. Zapytałam go o pielęgniarkę,
która miała zająć się jego żoną. Wyglądało na to, że ona zrezygnowała z pracy…
z tego czy innego powodu. Panią Beyn zajmowała się gospodyni. Pan Beyn
oznajmił, że wkrótce po północy przybędą krewni żony.

- I co pani zrobiła?

- Weszłam i rozmawiałam z Elizabeth, z panią Beyn i pomogłam trochę
gospodyni. Zdołałyśmy całkowicie uspokoić pacjentkę. Tej nocy spała najlepiej
od czasu wypadku.

- Rozmawiała pani z nią?

- Tak. Zadała mi masę pytań.

- Na jaki temat?

- Gdzie byłam i jak bardzo żałuje, że ją opuszczam i jak będzie jej mi brakowało i
pytała też jak do tego doszło.

- Powiedziała jej pani prawdę? O aresztowaniu i rozprawie?

- Oczywiście, dlaczego, nie?

- Pytam, tylko – odparł Mason – niech pani mówi dalej. Czy Nathan Beyn
wszedł, kiedy pani tam była? Zrobił to?

- Pan Beyn nigdy nie wchodzi do pokoju żony. To wywiera bardzo niekorzystny
wpływ na Elizabeth. Lekarz wie o tym i pan Beyn tak samo. To jest godne
ubolewania, ale to jedna z tych rzeczy…

- Mniejsza z tym. Chciałem tylko wiedzieć, czy wchodził do pokoju żony?

- Nie, nie wchodził.

- A mówiła jej pani, jak próbował panią przekupić za podanie jej leku?

- O, nie.

- Dlaczego?

- To mogłoby być niewskazane dla pacjentki. Nie wolno nigdy robić ani mówić
czegoś, co może podekscytować chorą.

background image

Mason przyjrzał się jej uważnie.

- No, dobrze. Teraz proszę mi opowiedzieć skąd wzięła pani te pieniądze?

- A to było wczesnym wieczorem, zanim poszłam zobaczyć się z panią Beyn. Jak
tylko zjawiłam się pan Beyn zapytał mnie, co zamierzam robić. No wie pan, w
sprawie aresztowania i tego wszystkiego. To było wtedy, kiedy telefonowałam
do pana.

- Proszę dalej.

- Powiedziałam mu, że co się tyczy naszych stosunków, to znaczy pana Beyna i
mnie, to musi w tej sprawie kontaktować się z moim prawnikiem i, że ja nie
chcę z nim o tym dyskutować. Powiedziałam, że przyszłam zabrać rzeczy, a nie
rozmawiać.

- A co on na to?

- Pan Beyn upierał się, żebyśmy zawarli umowę. Chciał, żebyśmy razem
zastanowili się nad problemem i załatwili sprawy w sposób cywilizowany.

- I zawarła pani z nim umowę?

- Wyjaśnił mi, że jeśli będzie reprezentował mnie adwokat, może policzyć mi
nawet pięćdziesiąt procent tego, co otrzymam, a przynajmniej trzydzieści trzy i
trzy dziesiąte procent. Powiedział, że lepiej bym ja wzięła te pieniądze zamiast
jakiegoś prawnika. Powiedział, że jest gotów przyznać się do popełnienia błędu,
powiedział, że został wprowadzony w błąd przez tego prywatnego detektywa,
który udawał bystrego gościa, takiego, co wie wszystko.

- Jaką umowę zawarliście?

- Wolałabym, abyśmy o tym nie dyskutowali, panie Mason.

- Jaką umowę w końcu zawarliście?

- Zaproponował, że zapłaci koszta sądowe i w ten sposób prawnicy nie będą
potrzebni. Powiedział, że gdybym wzięła adwokata, by go zaskarżyć, on
musiałby również wziąć adwokata, aby występował w tej sprawie, a potem sąd
zasugeruje kompromis i kiedy on mi zapłaci, połowa tych pieniędzy pójdzie do
kieszeni adwokata, jego prawnik zażąda wtedy…

- Jaką umowę zawarła pani?

- Odpowiednią.

background image

- Jaką umowę zawarła pani?!

- Biorąc pod uwagę okoliczności poczułam się bardzo usatysfakcjonowana.

- Jaka to była suma?

- Pan Beyn prosił, bym nie dyskutowała o tej sprawie z nikim. Nie czuję się, więc
uprawniona by to zrobić. Ja mam dosyć na pańskie honorarium, do rana
zamierzałam panu wysłać pieniądze przekazem.

- Ile pani zapłacił?

- Przykro mi, panie Mason, nie powinnam o tym rozmawiać. Zapłaciłam panu
honorarium i chciałabym dostać pokwitowanie.

- Te pieniądze pochodzą od pana Beyna?

- Jasne. Skąd miałabym je wziąć?

- Mam na myśli, czy dał pani czek i poszła pani do banku i zrealizowała go?

- Nie. Dał mi całą sumę w gotówce.

- Podpisywała pani coś?

- Podpisałam całkowite zrzeczenie się roszczeń.

- Czy było przygotowane przez prawnika?

- Nie wiem.

- Napisano je na maszynie?

- Tak.

- Na papierze maszynowym?

- Nie, na listowym.

- Wiadomo pani, czy Beyn spotkał się z prawnikiem?

- Nie sądzę. Wydaje mi się, że napisał tę umowę sam.

- Wzięła pani pieniądze?

- Tak.

- Jak znalazła się pani tutaj?

- Zawsze chciałam pojechać do Nowego Orleanu, by wypocząć i zwiedzić
miasto. Fascynowało mnie. Miasto z taką romantyczną przeszłością i jak mówią,
restauracje tutejsze są…

background image

- Jak doszło do tego, że przyjechała pani tutaj?

- Po prostu, to był impuls, panie Mason.

- Czy to Beyn podsunął pani myśl o przyjeździe tutaj?

- Na Miłość Boską, nie!

- Jak doszło do tego, że znalazła pani właśnie to mieszkanie?

Dziewczyna spuściła na moment oczy.

- Doprawdy, panie Mason, nie sądzę, żebym miała ochotę omawiać dalej moje
prywatne sprawy. Naturalnie jestem wdzięczna panu, ale są pewne rzeczy, o
których nie chcę mówić. Proszę pamiętać, że występował pan w mojej sprawie
tylko raz. Nie jest pan już moim adwokatem. Bronił mnie pan i zapłaciłam panu.
To zamyka sprawy między nami. Nie chcę być niegrzeczna, ale…

- Zna pani kogoś tu w Orleanie?

- Ani żywej duszy, nie.

- I nie przyjechała pani tu, aby się z kimś spotkać?

- Nie.

Mason obrócił głowę w stronę drzwi.

- Gdzie pani była, kiedy wszedłem?

- Ja…zeszłam tylko, żeby wrzucić list do skrzynki pocztowej, tu na rogu.

- Do kogo był ten list?

- Do pana. Chciałam powiadomić pana, gdzie jestem i, że wysyłam panu
honorarium.

- Miała pani kilka tabletek w zamkniętej fiolce.

- Ma pan na myśli te, które włożyliśmy do koperty?

- Tak. Co pani z nimi zrobiła?

Dziewczyna zawahała się.

- Wyrzuciłam wszystko do śmieci.

- Co pani ma na myśli, mówiąc wszystko?

- Kopertę i resztę.

- Ma pani na myśli kopertę, na której napisaliśmy nasze nazwiska?

background image

- Tak.

- Nie otworzyła pani koperty?

- Nie.

- A po co to pani zrobiła?

- Ponieważ…nie wiem. Może nie powinnam tego robić, ale kiedy podpisałam
umowę i pan Beyn zmienił się, no…próbował załagodzić sprawę, pomyślałam,
że…co było to było.

- Powiedziała mu pani o wyrzuceniu tabletek.

- Wolałabym o tym nie mówić.

- Wyłóżmy parę kart na stół dla odmiany. Powiedziała mu pani o tym?

- Tak. Widział jak to robię.

- Widział, jak pani wyrzuca kopertę do śmieci?

- Tak.

- Co mu pani powiedziała?

- Że nie byłam w stanie zrobić tego, o co mnie prosił, że opowiedziałam panu o
tym co zaszło, kiedy rozmawiałam z panem. I, że gdyby pan zechciał mógł pan
podczas krzyżowego przesłuchania zaprezentować zawartość koperty i
postawić go w kłopotliwej sytuacji.

- Co powiedział?

- Oświadczył, że przewidział taki ruch i był na to przygotowany.

- Wyjaśnił jak się przygotował?

- Nie.

- Ale powiedział, że przewidział to?

- Twierdził, że przypuszczał, iż ja lub pan możemy wyskoczyć z czymś takim.

- A co pani na to?

- Że pan nie musiał robić nic takiego, a ponieważ on sam próbuje zrobić dla
mnie coś dobrego, ja spróbuję się zrewanżować. Wzięłam kopertę z fiolką i
cisnęłam do kubła na odpadki, stojącym przy piecu kuchennym.

- Powiedziała mu to pani przed wypłaceniem pieniędzy, czy później?

- Ja…Nie pamiętam.

background image

- Mówiła pani, panu Beynowi o wyjeździe do Nowego Orleanu?

- Absolutnie nie! To nie jego interes.

- Wysiadła pani z samolotu i udała się prosto do tego mieszkania. Nie pojechała
pani do hotelu, żeby się zorientować w sytuacji, tylko bezpośrednio tutaj.

- A co w tym złego?

- Nie jest łatwo znaleźć mieszkanie w Nowym Orleanie.

- No to, co z tego? Ja znalazłam.

- Wynajęła je pani przed przyjazdem.

- Jeżeli nawet tak, to co? Nie muszę się tłumaczyć przed panem z mojego
postępowania.

- Jak czuje się pani Beyn?

- Wspaniale! Oczywiście nigdy już nie będzie chodzić, ale czuje się doskonale.
Gdy dowiedziała się, że przyjechali krewni z ulgą zasnęła i spała jak kamień. To
bardzo mili ludzie, ci krewni.

- Widziała się pani z nimi?

- Jasne. Pomagałam w pielęgnacji, jak długo mogłam. Po zawarciu ugody z
panem Beynem, chciałam zrobić, co tylko możliwe.

- Kiedy widziała ją pani ostatni raz, nie zastanawiała się pani ile ona może
jeszcze żyć?

- Och, będzie żyła całe lata.

- Teraz wróćmy do początku naszej rozmowy. Jak wysokie odszkodowanie
dostała pani, od pana Beyna?

- Nie zamierzam panu powiedzieć.

- Dostała pani pieniądze na moje honorarium. Rzecz jasna mówiliśmy o
poniesionych przeze mnie kosztach.

- Tak. Właśnie, dlatego zawarliśmy ugodę.

- Powiedziałem pani przez telefon, że jeśli moje honorarium będzie płacił pan
Beyn, to życzę sobie by wyniosło pięćset dolarów.

- No cóż, to nie on panu płaci, płacę ja.

- Tak. Nathan Beyn stał przy telefonie, gdy rozmawiała pani ze mną?

- Tak.

background image

- A ja powiedziałem pani, że to go będzie kosztowało pięćset dolarów?

- Coś w tym sensie.

Mason wyciągnął rękę. Dziewczyna wahała się dłuższą chwilę, potem
niechętnie otworzyła torebkę, wyjęła dwa banknoty studolarowe i dosłownie
rzuciła je Masonowi przez stół. Adwokat złożył je, schował do portfela i
wyszedł. Nelli natychmiast zatrzasnęła drzwi i zamknęła je na zasuwę. Mason
podszedł do drzwi mieszkania 1B, poczekał chwilę, po czym delikatnie zapukał.
Drzwi były trochę spaczone, także pod nimi utworzyła się półcalowa szczelina,
przez którą prześwitywało światło. Mason zauważył przesuwający się cień,
zupełnie jakby ktoś stanął pod drzwiami i nasłuchiwał. Zapukał jeszcze raz,
ledwie słyszalnie, czubkami palców. Cień po drugiej stronie drzwi przesunął się
o parę cali, Dźwięk odsuwanego rygla był prawie niesłyszalny. Drzwi otworzyły
się. Na progu siała bardzo atrakcyjna, młoda kobieta ubrana jedynie w
przejrzysty negliż. Padające z tyłu światło podkreślało jej sylwetkę,
przeźroczysta tkanina sprawiała wrażenie mgiełki otaczającej jej pięknie
ukształtowane ciało.

- Och! – Krzyknęła z zaskoczenia i ze strachu. Zaczęła zamykać drzwi. Mason
zablokował drzwi nogą. Zmagała się chwilę z drzwiami, po czym się cofnęła.

- Będę krzyczeć – ostrzegła.

- To nic pani nie da.

- A panu, to nic nie da.

- Załatwmy to bezboleśnie. Chcę porozmawiać z panią o kobiecie, która zjawiła
się tu niedawno, zajmując mieszkanie 1A.

- Dziś wieczór widziałam, jak wprowadza się tam młoda kobieta z kilkoma
walizkami. Nic więcej nie wiem, jeszcze jej nie spotkałam.

- Musi pani wymyślić lepszą historyjkę. Porozmawiajmy teraz o Nathanie
Beynie. Czy to nazwisko znaczy coś dla pani?

- Z całą pewnością nie.

- Na wypadek, gdyby jeszcze pani nic niw wiedziała, Nathan Beyn zamierza
odłożyć troszkę przyjazd do Nowego Orleanu. Jeśli chce pani…

Rzuciła mu ironiczne spojrzenie.

- Próbuje mi pan dać coś do zrozumienia?

- Tylko to, że plany pana Beyna muszą się w poważnym stopniu zmienić/

background image

- Nie znam żadnego Nathana Breyma.

- Beyna – poprawił Mason.

- Dobrze, Beyn czy Breym, czy jak tam chce pan go nazywać, nie znam go i…

- Nigdy go pani nie spotkała?

- Naturalnie, że nie. A teraz, jeśli pan nie odejdzie zaczynam wołać policję.

Odczekała chwilę, potem ruszyła w stronę okna wychodzącego na patio.

- Nie ma pani telefonu? – Spytał Mason.

- Nie jest mi potrzebny. Pokażę panu jak szybko policja…

Mason poczekał, aż znalazła się o krok od okna.

- Śmierć Elizabeth Beyn spowodowała, że Nathan Beyn…

Dziewczyna obróciła się na pięcie.

- Co pan powiedział?

- Mówię o śmierci Elizabeth Beyn.

Wyprostowała się i stała patrząc na niego sztywna jak posąg.

- Co pan powiedział?

- Próbuję przekazać pani wiadomość, która może okazać się cenna.

Odzyskała panowanie nad sobą.

- Kto to jest Elizabeth Beyn?

- Jest żoną Nathana Beyna, albo raczej była nią.

- Zechciałby pan powiedzieć, kim pan jest?

- Nazywam się Mason.

- Jest pan związany z policją?

- Nie, jestem adwokatem.

- Właściwie, dlaczego przychodzi pan mi o tym powiedzieć?

- Ponieważ chciałem przekonać się, czy wiedziała już pani o śmierci pani Beyn.

- Panie Mason musiał mnie pan pomylić z kimś innym.

Podeszła do wielkiego, wyściełanego fotela i stanęła z jedną ręką na jego
oparciu, nie przejmując się trzymaniem negliżu.

background image

- Jak to się stało? Chodzi mi o śmierć pani Breym.

- Nazwanie jej Breym za pierwszym razem, było dobrym zagraniem. Drugi raz to
już słaby dowcip. Została otruta.

Ugięły się pod nią kolana i opadła na fotel.

- Powiedział pan, że została otruta?

- Tak.

- Czy to tabletki nasenne? Samobójstwo?

- Nie. Jednak – rzekł Mason zwracając się ku drzwiom – ze względu na to, że nie
zna pani Beynów, cała sprawa nie może pani interesować.

- Proszę poczekać – powiedziała ostro. Mason zatrzymał się.

- Kto dał jej…Jak to się stało?

- Co to panią obchodzi, nie zna ich pani, prawda?

- Ja…Sądziłam…Dobrze, zwyciężył pan! Czego pan chce?

- Informacji.

- Jakich informacji?

- Wszystkich, jakie pani posiada.

- A jeżeli nie dam ich panu?

- To pani prawo.

- Jest pan adwokatem?

- Tak.

- Ok. Proszę usiąść. Postawię panu drinka.

Mason usiadł, dziewczyna podeszła do kredensu, wyjęła butelkę szkockiej,
nalała dwie solidne porcje i chlapnęła trochę wody.

- Mam nadzieje, że lubi pan whisky z wodą. To wszystko, co mam.

- Będzie znakomicie.

Usiadła w fotelu. Negliż rozchylił się na moment ukazując przelotnie figurę,
która mogłaby zwyciężyć na każdym konkursie piękności.

- Im prędzej pani zacznie, tym prędzej będzie to miała pani za sobą.

- Dobrze – powiedziała nie mam nic do ukrycia. Skończona idiotka.

background image

Mason popijał swego drinka.

- Spotkałam go sześć miesięcy temu, na zjeździe producentów. Na pewno ma
dobrze nabity portfel i umie wydawać pieniądze.

- Właśnie tego pani szuka? – Spytał Mason.

- W porządku, odpowiem panu i na to. - Pociągnęła kilka łyków ze swojej
szklaneczki i spojrzała mu w oczy. – Byłam niedojrzałym, ufnym dzieciakiem.
Odkryłam, że mężczyźni potrafią zawrócić w głowie. To mi się podobało. Nic mi
jednak z tego nie przyszło, szybko zmądrzałam. Pracowałam i to pracowałam
ciężko, od kiedy skończyłam siedemnaście lat. Widziałam, że inne kobiety
niemające niczego, czego ja bym nie miała, wystrojone w futra, rozbijają się
kosztownymi samochodami z szoferem w towarzystwie durniów, którzy płacą
rachunki i wyobrażają sobie, że są kochani, podczas gdy są tylko zabawką.

Mason uśmiechnął się.

- Tak już lepiej.

- Dobrze. Spotkałam Nathana Beyna. Przypuszczam, że kiedyś był darem losu
dla kobiet, ale nie zauważył, że lata i tłuszcz zmieniają mężczyznę. Zaczął mnie
podrywać, potem zorientował się, że musi podnieść cenę. Wybulił trochę tu i
tam.

- Dawał pani pieniądze?

- Klejnoty, biżuterię. Ładne sztuki.

Mason zamyślił się.

- Przysyłał je przez posłańca?

- Niech pan nie będzie głupi. Doręczał je osobiście. Wyciągał z kieszeni ładny
brylantowy wisior lub coś innego, trzymał chwilę na dłoni, a potem zakładał na
moją szyję. Szalałam z zachwytu. Miła praca, jeśli potrafisz się do tego zmusić.
Nie popełniaj błędu, co do mnie, bracie. Ja potrafiłam.

- Co potem?

- Potem Nathan wynajął te mieszkania w Nowym Orleanie, miałam zrobić sobie
wakacje. On miał zamieszkać obok, dla zachowania pozorów. Nikt nie powinien
nawet podejrzewać, że mnie zna. Pozornie miał przyjechać tu w interesach i
urządzić jedną, czy dwie konferencje w swoim mieszkaniu, tak żeby udowodnić,
gdyby zaszła taka potrzeba, po co tu był.

- I co dalej?

background image

- Potem ten cholerny dureń pozwolił, by jego żona znalazła moje listy. Wzięła je
z jego biura.

- Pisała pani do niego listy miłosne?

- No jasne. Co miałam do roboty? Brałam pióro w rękę i przelewałam bzdury na
papier. Myślałam, że mimo wszystko facet ma trochę oleju w głowie.

- Kiedy żona zabrała listy poczuła się pani zaniepokojona?

- Ani trochę, to on się przejął, ale nagle mnie też zaczęło to martwić. Do tej
chwili nie uświadamiałam sobie, jak mocno był uwikłany. Miał nadzieje, że
zdoła znaleźć sposób na uzyskanie rozwodu i zawarcia z żoną ugody, co do
majątku. I wtedy miał poślubić mnie. No cóż postanowiłam na razie nie
rozwiewać jego złudzeń.

- I co wtedy?

- Potem wydostał listy od swojej żony. Nie wiem jak to zrobił, ale dostał je i
przysłał tę dziewczynę, żeby mi je dała.

- Mówi pani o tej z mieszkania 1A?

- Tak, nazywa się Nora Carson.

- Co pani myśli o niej?

- Jest w porządku, choć dużo jej brakuje. Tak długo się robiła na myszkę, że
teraz nie wie jak to odmienić. Nie ma żadnej ikry, chciałaby grać tak jak ja, ale
nie wie jak to się robi. I nigdy się nie dowie. Nie ma nic do pokazania i nic do
zaoferowania. Chciałaby jednak spróbować. Od czasu przekazania listów
znalazła pretekst, by wpaść tu trzy czy cztery razy. Ze sposobu, w jaki na mnie
patrzy widać, że zastanawia się, co takiego ja mam, czego ona nie posiada, a
najżałośniejsze jest to, że nigdy się nie dowie.

- Została wysłana tylko po to by oddać te listy?

- Tak. Nathan wysłał ją by przywiozła moje kompromitujące listy. Czy to nie
miłe? Moje dobre imię jest teraz bezpieczne. Proszę tylko pomyśleć, w procesie
rozwodowym nie padnie moje nazwisko, jako przyczyny rozpadu małżeństwa. A
ja gwiżdżę na to, czyż nie?

- Udzieliła mi pani mnóstwa informacji, dlaczego?

- Ponieważ podoba mi się pański wygląd.

Mason roześmiał się i potrząsnął głową.

background image

- Tak, naprawdę. Wygląda pan na dobrego zawodnika, na człowieka, który wie
jak się zachować. I który będzie grać ze mną uczciwie o ile ja będę uczciwa
wobec niego.

- I czego pani chce?

- Wykładam swoje karty na stół.

- Dobrze, a czego oczekuje pani w zamian?

- Jeśli to jest morderstwo, nie chce być w nie zamieszana. Nathan Beyn jest
facetem, z którym można się dobrze bawić i który się nieźle prezentuje, ale nic
nie trwa wiecznie. Wie pan to równie dobrze jak ja. Małżeństwo z nim
doprowadziłoby do kariery w kuchni. Można wziąć od niego to, co się chce, a
potem znaleźć sobie kogoś innego. On lubi pastwiska, póki są zielone i kiedy są
po drugiej stronie ogrodzenia. Faj mu klucz do bramy, a wszystko straci urok.

- Niech pani mówi dalej.

- Mam dobrego faceta. Nie jest tak bogaty, jak Nathan Beyn, ale mogłoby mi się
z nim udać. Zastanawiam się nad tym.

- A czego pani chce ode mnie?

- Proszę mi powiedzieć, co zrobić, żeby się nie ubabrać w proces o morderstwo?

- Niech pani zacznie się pakować. Proszę opuścić to mieszkanie w ciągu
dwudziestu minut, a miasto w ciągu trzydziestu. Odzyskała pani listy. Proszę je
spalić. Zrywa się wichura, niech się pani skryje w mysiej norze.

- Dobry z pana gość. Wie pan, panie Mason przypomina mi pan mojego
chłopca. Mogłabym…Do diabła! Nie sądzi pan, że zakochałam się jeszcze raz?

- Nie wiem – odparł Mason – ale jest tylko jeden sposób, by się przekonać.

- Ma pan rację.

Mason dokończył swojego drinka. Kiedy doprowadziła go do drzwi, położyła mu
rękę na ramieniu.

- Będę pana pamiętała.

- Niech się pani zachowuje cicho, żeby tamta dziewczyna w drugim mieszkaniu
nie zorientowała się, że pani wyjeżdża.

W ciemnych oczach nagle pojawiła się gorycz.

- Nie powiedział pan mi nic nowego, już dawno odkryłam, że dziewczyna może
wierzyć niewielu mężczyznom i żadnej kobiecie.

background image

- Życzę szczęścia – rzekł Mason. Wąskimi krętymi schodami zszedł na patio i
zanurzył się w nocne hałasy ulicy Saint Peter.

Rozdział jedenasty

Kiedy Mason wrócił do hotelu Roosevelt zastał Drake’a odbierającego długi
raport z uchem przyklejonym do słuchawki.

- Paul – odezwał się, kiedy detektyw skończył rozmowę – chce dostać kopię
telegramu z miejscowej filii Western United Telegraph Company.

Drake potrząsnął głową.

- To nie tylko prawie niemożliwe, Perry, ale też nielegalne.

- Charlotte Morey, która zajmuje mieszkanie naprzeciw Nelli Conwey
otrzymywała telegramy. Przypuszczam, że od Nathana Beyna.

- Mogę pomoc ci w sprawie ostatniego z telegramów.

- W jaki sposób?

- Mogła go jeszcze nie otrzymać. Mam go tu. - Podniósł kartkę papieru, na
której była jakaś pośpiesznie nabazgrana wiadomość i odczytał: Niespodziane i
całkowicie nieprzewidywalne zdarzenia, które mogą spowodować komplikacje,
wymagają bezpośredniego porozumienia. Przylatuję samolotem o dziewiątej
piętnaście przed południem. Wracam lotem o trzynastej trzydzieści pięć z
Nowego Orleanu, co pozwoli mi wrócić za nim moja nieobecność zostanie
zauważona lub skomentowana.

Podpisane Twój Falstaff. – Dodał Drake.

- Kto to wysłał?

- Nathan Beyn.

- Jak to dostałeś, Paul?

- Nathan Beyn był, cytuję „pogrążony w żalu”, koniec cytatu. Zapewnił sobie
pomoc życzliwego lekarza, który, cytuję „podał środki uspokajające”, koniec
cytatu. Położył Beyna do łóżka w prywatnym sanatorium i obstawał przy tym,
by mu nie przeszkadzano, niepokojący stan serca. Rozumiesz?

background image

- Mów dalej.

- Policja widocznie nabrała się na to i dziennikarze też. Trochę narzekali. Mój
człowiek zaczął coś podejrzewać, odkrył aleję, prowadzącą do garażu.
Obserwował ją i co się okazało? Oto Beyn, nie w stanie wskazującym na
działanie jakichkolwiek środków uspokajających, wymknął się tylnym wyjściem,
wskoczył do samochodu i zniknął. Mój człowiek śledził go ile tylko się dało, ale
myślę, że zgubiłby go, gdyby Beyn nie był tak napalony, by wysłać ten telegram.
To była filia Western United dziesięć przecznic dalej. I Beyn zaparkował właśnie
tam. Pobiegł i nabazgrał ten telegram.

- Jak twój człowiek dostał tę kopię?

- Tajemnica handlowa, Perry.

- Dalej, miejmy to z głowy. Jeśli jest jakiś sposób wydostania tak łatwo treści
telegramu z Western United, chciałbym go znać.

- To było zupełnie łatwe, Perry.

- Ile kosztowało?

- Dolara i dziesięć centów.

- W jaki sposób?

- Beyn chwycił ołówek i pisał na bloku bankietów telegraficznych, leżącym na
kontuarze. Mój człowiek śmiało stanął za nim, a gdy Beyn wysyłał depeszę,
wziął ten sam blok, wyrwał parę kartek i wysłał wiadomość do matki, że nie ma
czasu na napisanie listu, ale chce, żeby wiedziała, że myśli o niej. Telegram
kosztował go dolara i dziesięć centów. Naturalnie nie pisał na kartce leżącą pod
tą, na której pisał Beyn. Trzeba, więc było tylko wziąć tę kartkę i oświetlić ją z
boku, sfotografować i odcyfrować wyciśnięty tekst. Beyn pisze mocno
naciskając pióro.

Mason uśmiechnął się szeroko.

- Dobra robota, Paul.

- Mam tu również trochę wiadomości, które nie zachwycą cię, Perry. Policja
przeszukała kubeł do śmieci za piecem kuchennym w domu Beyna. Znaleźli w
nim zaklejoną kopertę z nazwiskiem twoim i Nelli Conwey napisanymi w
poprzek klatki. Koperta była rozdarta i…

- Czy była tam fiolka? – Spytał Mason.

- Nie było. Ale ślad odciśnięty na kopercie wskazywał, że zawierała małą fiolkę
lub buteleczkę.

background image

Mason zastanowił się.

- Czy policja potrafi już określić, kiedy podano truciznę? Musiała być podana w
jakimś jedzeniu.

- Nie zaaplikowano ją w jedzeniu.

- A w jaki sposób?

- Została wprowadzona w postaci trzech pięciogramowych tabletek popitych
wodą, a następnie kawą. I podanych przez siostrę pani Beyn, Viktorię
Brackston.

- Jesteś pewien?

- Policja jest pewna.

- Skąd się dowiedzieli?

- Od Elizabeth Beyn. Przyrodnia siostra podała jej tabletki.

- Co mówi o tym Viktoria Brackston?

- Nic – odparł Drake – ponieważ policja nie może jej znaleźć.

- O!

- Sprawą zajmuję się twój przyjaciel, sierżant Holcomb. Z jakiegoś powodu
poczuł nagłą potrzebę przeszukania domu Beyna od piwnic do strychu. Jak tylko
Elizabeth Beyn zmarła, kazał wszystkich usunąć. Polecił im udać się do hoteli i
zgłosić policji, gdzie mieszkają.

- I co się stało?

- Zrobili to – oświadczył Drake, szczerząc zęby – Nathan Beyn udał się do swego
klubu, zawiadomił policję, że tam mieszka. James Brackston ze swoją żoną,
Georginą pojechał do hotelu w śródmieściu. Viktoria Brackston zainstalowała
się w innym hotelu informując o tym policję, ale policja ma pewne trudności, że
stwierdzeniem, gdzie ona naprawdę jest. Chcą ją przesłuchać. Wszystko, czego
na razie się dowiedzieli, to fakt, że jest kompletnie załamana po śmierci siostry,
mieszka gdzieś u przyjaciół i nie ma jej w hotelowym pokoju.

- Czego się jeszcze dowiedziałeś, Paul?

- Beyn wziął nową pielęgniarkę nocną po aresztowaniu Nelli Conwey. Wyraźnie
podrywał ją i kobieta odeszła z awanturą. Pani Riter, gospodyni pełniła dyżur
przez cały dzień, ale twierdzi, że pacjentka czuła się dobrze. A potem przyszła
Nelli Conwey. Nathan Beyn zawarł z nią umowę, załagodził jakoś
nieporozumienia między nimi i nakłonił ją do pracy. Pani Beyn miała dobrą noc.

background image

Poszła spać wcześniej i spała jak kamień, co jej się nie zdarzało. Trochę po
północy wylądował samolot, którym przylecieli jej przyrodni brat James
Brackston z żoną Georginą i przyrodnia siostra Viktoria Brackston. Wszyscy
troje udali się natychmiast do domu Beynów. Ponieważ pani Beyn spała,
zdecydowali się nie niepokoić jej, tylko poczekać, aż się obudzi. Obudziła się o
trzeciej rano i spytała, czy rodzina przyjechała. Kiedy zapewniono ją, że tak
zapragnęła ich widzieć. Wydawała się trochę senna i słaba, ale znacznie mniej
nerwowa i histeryczna niż poprzednio. Teraz uważaj, Perry. Nelli nie pracowała
tam naprawdę, przyszła tylko po swoje rzeczy. Doszła do porozumienia z
Nathanem Beynem i pomagała przy chorej, ponieważ gospodyni przez cały
dzień nie miała chwili wytchnienia. Nelli zobowiązała się, że pomoże do chwili
przyjazdu rodziny, a potem oni przejmą obowiązki.

Mason skinął głową.

- Krewni jednak przylecieli, aż z Honolulu i czuli się zmęczeni. Zdecydowali, że
się trochę prześpią i Nelli Conwey zgodziła się zostać nieco dłużej. Przespawszy
się godzinkę, Viktoria Brackston weszła do siostry, oświadczyła, że czuje się
wypoczęta i Nelli może już iść. Gospodyni już się położyła. Relacjonuje ci to
wszystko, ponieważ uważam, że to są ważne rzeczy.

- Mów dalej.

- O ile wiemy lekarz, facet nazwiskiem Timire, zostawił trzy pięciogramowe
tabletki, by podać je pani Beyn, jak tylko się obudzi, po godzinie szóstej rano,
ale nie wcześniej. Te tabletki zostawiono Nelli Conwey, która w tym czasie
pełniła dyżur.

- A co się stało, kiedy Nelli skończyła pracę?

- Położyła tabletki na małym talerzyku i powiedziała Viktorii Brackston, żeby
dała je Elizabeth Beyn po godzinie szóstej rano, nie budząc jej jednak, tylko, gdy
się ocknie w sposób naturalny.

- Mów dalej.

- Pani Beyn obudziła się o piątej rano, chwilę nie spała i rozmawiała z siostrą,
potem zasnęła znowu i obudziła się około siódmej. Czuła się senna i zupełnie
rozluźniona. Nie chciała jeść śniadania, ale poprosiła o kawę. Wypiła filiżankę i
zażyła trzy tabletki. W każdym razie, tak powiedziała lekarzowi. Uważaj, Perry.
Kawa i trzy tabletki, to wszystko, co spożyła po wpół do dziewiątej
poprzedniego wieczoru. Więc arszenik musiał być w tych tabletkach.

- Albo w kawie.

background image

- Kawę możesz wykluczyć, ponieważ nalano ją z dzbanka, z którego piło jeszcze
parę osób.

- Może był w cukrze?

- Nie wzięła cukru, ani śmietanki. Piła czarną kawę.

- Co było dalej, Paul.

- Dzienna pielęgniarka przyszła o ósmej. Zastała Viktorię Brackston, która
powiedziała jej, że chce wziąć kąpiel, uporządkować rzeczy i pójść na chwilę do
miasta. Dzienna pielęgniarka przejęła obowiązki.

- Rozumiem. Były tylko dwie pielęgniarki. Nocna pracowała od szóstej do
ósmej, ponieważ praca nie była ciężka, a dzienna od ósmej do szóstej. I co
zdarzyło się potem?

- Dzienna pielęgniarka zastała panią Beyn śpiącą, ale chora rzucała się i jęczała,
jakby ją coś bolało, ponieważ jednak spała mocno, nie śmiała jej budzić. Pani
Beyn była bardzo niespokojna i dlatego uważano, że powinna spać, kiedy to
tylko możliwe. Więc skoro chora spała, dzienna siostra palcem niczego nie
tknęła, by nie przeszkadzać chorej. To jest ważne, ponieważ oznacza, że nie
zniszczono dowodów.

- I co dalej?

- Mniej więcej przed dziewiątą pani Beyn obudziła się chora, wykazywała
typowe objawy zatrucia arszenikiem. Pielęgniarka, która zdaje się naprawdę
jest kompetentną i doświadczoną dziewczyną zawiadomiła doktora, że
podejrzewa zatrucie arszenikiem. Doktor przybył w pośpiechu i do w pół do
dziesiątej rozpoznanie zostało potwierdzone. Jednak ze względu na to, że pani
Beyn była bardzo słaba, śpiąc mocno, wchłonęła dużo trucizny za nim żołądek
zaczął ją odrzucać, nie mogła przeżyć. Zmarła krótko po wpół do dwunastej.
Viktoria Brackston dotarła do domu za piętnaście jedenasta. Myślę, że w tym
momencie pani Beyn wiedziała, że umiera. Panna Brackston powiedziała, żeby
wszyscy wyszli z pokoju, ponieważ chce zostać z siostrą sama na dwie minuty,
ponieważ lękano się o stan nerwów pani Beyn, doktor zdecydował, że Viktoria
może zostać z siostrą pięć minut. Nikt nie wie, o czym mówiły.

- Nie ma wątpliwości, że to było zatrucie arszenikiem?

- Nie ma. Zrobili sekcję i analizę organów wewnętrznych, a doktor zachował też
trochę zawartości żołądka.

- A co z czasem? Wszystko pasuje?

- Dokładnie, Perry.

background image

- A co mówią lekarze?

- Lekarze nikomu nic nie mówią, tylko prokuratorowi, ale moi ludzie badają całą
sprawę.

- I co znaleźliście?

- Weź medycynę sądową i toksykologię profesora Glaistera. On pisze, że objawy
zwykle pojawiają się w ciągu godziny, w jednym przypadku, kiedy żołądek był
pusty pojawiły się po dwóch godzinach. Oczywiście były przypadki, w których
symptomy pojawiały się w okresie siedmiu do dziesięciu godzin.

- Piętnaście gramów jest dawką śmiertelną?

- O z całą pewnością. Jak twierdzi profesor Glaister zdarzył się przypadek
zakończony śmiercią po zaledwie dwóch gramach.

Gonzales, Vance, Helpern w

swojej książce „Medycyna sądowa i toksykologia”, twierdzą, że trzy gramy
arszeniku wchłonięte z przewodu pokarmowego zabijają mężczyznę średniej
wagi. Naturalnie zdarzały się przypadki, w których duża dawka nie powodowała
fatalnych skutków, ale zwykle trucizna została wydalona z żołądka zanim
przedostała się do krwi.

Nagle zadzwonił telefon. Drake podniósł słuchawkę.

- Tak? Tak, jasne, że jest. Ok, daję mu słuchawkę. Della dzwoni do ciebie, Perry.

Mason spojrzał na zegarek.

- Do licha, rzecz musi być bardzo pilna, jeśli Della dzwoni o tej porze. – Wziął
słuchawkę. – Hallo? – Usłyszał podekscytowany głos Delli.

- Szefie, nie chcę wymieniać nazwisk przez telefon, ale czy pamiętasz klientkę,
która konsultowała się w sprawie testamentu?

- Tego, który nie miał kropki na końcu?

- Właśnie.

- Tak, pamiętam. O co chodzi?

- Jest u mnie. Wszyscy jej szukają, a ona nie chce mówić z nikim, dopóki nie
porozumie się z tobą. Może się spotkać z tobą, tam gdzie jesteś, jeśli…

- Nie bardzo - odparł Mason – właśnie wracam. Czy ona próbuje coś ukryć?

- Wydaje jej się, że ktoś chce ją wrobić i…

- Dobrze – rzekł Mason – powiedz jej, żeby nikomu nic nie mówiła. Możesz
wyłączyć ją z obiegu?

background image

- Myślę, że tak.

- W porządku. Jest samolot, który wylatuje stąd o trzynastej trzydzieści pięć.
Przylecę nim.

Na twarzy Drake’a odbiło się zdumienie.

- To jest samolot, którym Beyn…

Mason skinął głową.

- Spróbuję złapać ten samolot, Dello.

- Ok.

- Nie pozwól, żeby ci się coś stało, zanim wrócę. Wiesz, co mam na myśli?

- Spróbuję.

- Ok, Dello. Do widzenia.

Ledwo odłożył słuchawkę, telefon zaczął uparcie dzwonić. Drake znów podniósł
słuchawkę.

- Hallo – powiedział, potem przez chwilę milczał – dzięki. Masz u mnie coś za to.
Nie zapomnę o tym.

- Co tam? – Spytał Mason.

- To była detektywistyczna agencja, której zleciliśmy śledzenie Nelli Conwey.
Właśnie dali mi cynk. Wiesz mają tu wejścia.

- Gadaj.

- Zdaje się, że kalifornijska policja zaczęła się interesować Nelli Conwey. Odkryli,
że kupiła bilet samolotowy jako Nora Carson i zadzwonili do tutejszej policji. Ci
przesłuchali taksówkarzy, którzy obsługują port lotniczy. W rezultacie
przyuważyli Nelli w tym mieszkaniu i wzięli się do roboty, właśnie, jak ty
opuszczałeś metę. Godnie z zasadami śledzili cię, aż tutaj. Potem zajęli się Nelli.
Dokąd się udajesz?

Mason popatrzył na zegarek.

- Dobra, Paul. Chce złapać ten samolot o trzynastej trzydzieści pięć, Nie chcę,
żeby ktokolwiek o tym wiedział. Kup bilet na swoje nazwisko. Zapłać za bilet.
Potem idź do budynku lotniska, weź skrytkę na bagaż. Włóż tam bilet. Zapłać
dwadzieścia pięć centów za dwadzieścia cztery godziny, zamknij ją i zostaw
kluczyk u dziewczyny przy stoisku z gazetami. Powiedz jej, że kiedy pokażę jej

background image

się i poproszę o klucz do skrytki, ma mi dać bez żadnych pytań. Opisz mnie, jeśli
będzie potrzeba.

- Będziesz wiedział, która to skrytka?

- Jasne. Numer jest wybity na kluczu.

- Dlaczego nie weźmiesz biletu na swoje nazwisko, Perry? Nawet, gdyby cię
śledzili, jesteś czysty. Możesz powiedzieć…

Mason potrząsnął głową.

- Mam w kieszeni pięć studolarowych banknotów, które mogą parzyć palce.
Włóż je do koperty, Paul. Zaadresuj, naklej znaczek i wrzuć do skrzynki. Nie
chcę mieć w kieszeni żadnego biletu na samolot, ponieważ nie chcę, żeby
ktokolwiek wiedział, że jestem w tym samolocie. Nie mam czasu ci wyjaśniać,
ale stąpam po cienkim lodzie…

Przerwał, ponieważ rozległo się stukanie do drzwi. Adwokat posłał znaczące
spojrzenie detektywowi, wrzucił złożone banknoty głęboko pod łóżko i otworzył
drzwi. Na korytarzu stało dwóch mężczyzn w cywilnych ubraniach.

- Który z tych dwóch facetów? – Zapytał jeden.

- Właśnie ten w drzwiach – odparł stojący za nim.

- Idziemy, proszę pana – zwrócił się do Masona, ten z przodu, rozchylając
płaszcz i pokazując odznakę policyjną. – Ktoś ważny chce z panem mówić.

Rozdział dwunasty

Taksówka zajechała przed komendę policji. Masona zaprowadzono do biura,
gdzie stęchłe, duszne powietrze miało ten szczególny zapach pokoi, w których
ludzie przebywają dwadzieścia cztery godziny na dobę.

- Nie lubimy facetów z innych miast, którzy próbują rozrabiać – oświadczył
sierżant za biurkiem – pańskie nazwisko?

- Powiedzmy, że nazywam się Joe Doe.

- Przeważnie tak mówią. Zapiszemy to, jeśli pan chce. Jeśli wsadzimy pana do
pudła, przeszukamy pana kieszenie i być może trafimy na prawo jazdy, albo coś

background image

podobnego, co powie nam, kim pan jest. Ale wciąż może być pan zapisany, jako
Joe Doe.

- O co jestem oskarżony?

- Jeszcze nie zdecydowaliśmy, ale myślę, że o włóczęgostwo. Składa pan
nieproszone wizyty samotnym dziewczętom o drugiej w nocy i…

- Czy to jest zbrodnia w tym mieście?

Sierżant wyszczerzył zęby.

- Możliwe, zwłaszcza, jeśli interesuje to kalifornijską policję. Chyba oskarżymy
pana o włóczęgostwo. Po obejrzeniu pańskiego prawa jazdy, będziemy wiedzieć
znacznie więcej. Może jednak okaże się pan chętniejszy do współpracy?

Mason wyjął portfel i wręczył sierżantowi wizytówkę.

- Nazywam się Perry Mason, jestem adwokatem. Przyjechałem tu
przeprowadzić rozmowę ze świadkiem.

Sierżant gwizdnął ze zdziwienia. Wziął wizytówkę, wyszedł z biura i wrócił po
dwóch minutach.

- Kapitan chce się z panem widzieć.

Policjanci zaprowadzili Masona do drzwi z napisem kapitan i wepchnęli do
pokoju. Za biurkiem siedział wielki mężczyzna w średnim wieku z workami pod
oczyma i krótko przyciętymi, siwiejącymi wąsami. Przy stole, stojącym obok
biurka, stenotypista robił notatki. Po drugiej stronie pokoju, na skraju
drewnianego krzesła siedziała Nelli Conwey. Kapitan spojrzał na nią.

- To ten człowiek?

- Tak.

- To jest Perry Mason, prawnik, o którym pani mówi?

- Tak.

Policjant skinął na Masona.

- Proszę usiąść.

Mason wciąż stał.

- Jest pan zbyt twardy, aby się panu powiodło. To nigdzie pana nie zaprowadzi,
przynajmniej w tym mieście. To nie Kalifornia. Niech pan nie próbuje zgrywać
ważniaka, ponieważ tutaj nie jest pan ważny. Usiądzie pan, czy będzie pan stał?

- Dziękuję – odparł Mason – postoję.

background image

- Chce pan złożyć jakieś oświadczenie?

- Nie.

Kapitan zwrócił się do Nelli Conwey.

- W porządku. Mówiła pani, że robiła pani wszystko zgodnie z poradą adwokata.
Powiedziała pani, że ten adwokat, to Perry Mason. Teraz Perry Mason jest
tutaj, proszę mówić dalej.

- Radzę pani nie mówić ani słowa, Nelli. Pani…

- Zamknij się. – Polecił kapitan.

- Zamierza pan nadal być moim adwokatem? – Spytała Nelli skwapliwie.

- Nie.

- Lepiej, więc posłucham tych ludzi.

Kapitan uśmiechnął się szeroko. Mason wyjął papierośnicę i zapalił papierosa.

- Proszę mówić – powtórzył kapitan.

- Te tabletki dał mi Nathan Beyn – zaczęła – zaproponował mi pięćset dolarów
w gotówce, jeśli podam lek jego żonie. Pomyślałam, że to trucizna. Poszłam do
adwokata.

- Do jakiego adwokata? – Zapytał kapitan.

- Do Perry’ego Masona.

- Czy to ten dżentelmen?

- Tak.

- Co pani powiedział?

- W opakowaniu były cztery tabletki, wyjął jedną z nich z fiolki, włożył do
koperty i napisał na niej swoje nazwisko. Resztę tabletek włożył z powrotem do
fiolki, zakorkował ją, wsunął do koperty i zakleił. Potem napisał swoje nazwisko
w poprzek klapki i polecił mi przechować ją, ponieważ zamierzał stwierdzić, co
jest w tych tabletkach i miał się skontaktować z policją.

- I co potem? – Spytał kapitan.

- Potem Nathan Beyn kazał mnie aresztować.

- Co dalej?

- Pan Mason wybronił mnie i powiedział, że te tabletki, to była aspiryna. Dał mi
do zrozumienia, że uważa, że go okłamałam i próbowałam go nabrać.

background image

- A potem?

- Potem wróciłam do rezydencji Beyna zabrać moje rzeczy i pan Beyn zaczął ze
mną rozmawiać. Był bardzo niespokojny, ponieważ obawiał się, że zamierzam
wytoczyć mu proces za bezprawne aresztowanie. Powiedział, że moglibyśmy
dojść do porozumienia. Zaproponował mi ugodę.

- I co nastąpiło?

- Rozmawialiśmy chwilę i wtedy powiedział, że da mi dwa tysiące dolarów, bilet
lotniczy do Nowego Orleanu i klucz do mieszkania, w którym mogłabym
mieszkać dwa tygodnie i mieć wakacje. Mówił, że muszę tylko podpisać
zrzeczenie się pretensji i dać te trzy tabletki jego żonie. Sądziłam, że te tabletki
zawierają tylko aspirynę, ponieważ tak mi powiedział pan Mason. Nie
widziałam, więc żadnego powodu, żeby tego nie zrobić. Spróbowałam załatwić
sprawę jak najlepiej dla siebie. Jak dziewczyna nie zadba o siebie, to nikt za nią
tego nie zrobi.

- Więc, co pani zrobiła?

- Podpisałam zrzeczenie, które napisał pan Beyn. Dostałam dwadzieścia
studolarowych banknotów. Tej nocy pomagałam w pielęgnowaniu jego żony.
Dałam jej te trzy tabletki o ósmej trzydzieści lub dziewiątej.

- Powiadomiła pani o tym pana Beyna?

- Tak.

- Miała pani kłopot z podaniem ich?

- Ależ, nie. Jestem pielęgniarką, powiedziałam jej, że to lekarstwo i polecił je
lekarz, jako dodatek do stałej terapii.

- I co nastąpiło?

- Lek nie zaszkodził pani Beyn ani trochę. Przyjęła go i poszła spać. Myślę, że to
naprawdę musiała być aspiryna. Uspokoiła ją i pani Beyn spokojnie spała przez
całą noc. Wstałam około siódmej, godzinę przed przyjściem dziennej
pielęgniarki. Próbowałam skontaktować się z panem Masonem, żeby
opowiedzieć mu, co się zdarzyło, ale nie mogłam go złapać. Miał przyjść do
biura dopiero o dziesiątej. To był ostatni moment, w którym mogłam
zadzwonić. Mój samolot odlatywał o dziesiątej piętnaście. I pasażerowie zostali
wezwani o dziesiątej. Zadzwoniłam punktualnie o tej godzinie, sekretarka
powiedziała, że jeszcze nie przyszedł.

- Zostawiła pani wiadomość, żeby się skontaktował?

background image

Dziewczyna zawahała się.

- Nie.

- Zawiadomiła pani, dokąd pani jedzie?

Zawahała się znowu.

- No? – Zachęcił ją kapitan – wyjaśnijmy to.

- Nie – powiedziała – nie powiedziałam mu, dokąd jadę.

- Kiedy znowu go pani zobaczyła?

- Dziś rano, około w pół do trzeciej.

- W jakich okolicznościach?

- Przyszedł do mojego mieszkania.

- Czego chciał?

- Chciał dostać pięćset dolarów.

- Zapłaciła mu pani?

- Tak.

- I wziął te pieniądze?

- Tak.

- Z sumy, którą otrzymała pani od Nathana Beyna?

- Tak.

- I pan Mason wziął te pięćset dolarów?

- Tak.

- Pokwitował pani?

- Nie.

Kapitan zwrócił się do adwokata:

- Słyszał pan zeznanie, panie Mason. Chce mu pan zaprzeczyć?

- Nie podoba mi się wasz sposób załatwiania spraw. Nie zamierzam powiedzieć
ani słowa.

- Jak będzie się tu pan pętał i kombinował, nie będzie pan zachwycony naszym
sposobem załatwiania spraw. Można pana oskarżyć o poinformowanie tej

background image

kobiety, że ma prawo podać te trzy tabletki, żonie pana Beyna. Zaprzecza pan
temu?

- Nie składam żadnego oświadczenia. Powiem jednak, że zeznanie panny
Conwey jest nieprawdziwe.

- Wcale nie! – Oświadczyła Nelli energicznie. – Powiedział mi pan, że te tabletki
to tylko aspiryna.

- Że tabletka, którą wziąłem z fiolki zawierała aspirynę.

- Skąd pan wie? – Zapytał kapitan.

- O tym będę dyskutował we właściwym czasie i właściwym miejscu.

- W porządku. Ale w pańskiej obecności zostały złożone pewne oświadczenia.
Jeśli pan chce ma pan okazję zdementować i złożyć wyjaśnienia tu i teraz.

- Nie mam nic do powiedzenia.

- To wszystko – rzekł kapitan – może pan teraz iść. Niech pan nie próbuje
ułatwiać sobie życia, ponieważ nie lubimy tu sprytnych kolesiów. Może pana
szukać policja kalifornijska. Proszę wrócić do hotelu i nie usiłować opuszczać
miasta, dopóki panu nie pozwolimy. Może zostać pan oskarżony o współudział
w morderstwie. Pięćset dolarów za podanie jego żonie trzech tabletek aspiryny.
Cholerny adwokat.

Mason zwrócił się do dziewczyny;

- Nelli, o której podała pani…

- Powiedziałem, że może pan iść. – Przerwał kapitan. Dał znak policjantom. Ci
wzięli Masona pod ramiona, odwrócili i wypchnęli z pokoju. Drzwi zatrzasnęły
się złowieszczo.

Rozdział trzynasty

Taksówka, która przywiozła detektywów z hotelu, parkowała przed komendą.

- Proszę zawieźć mnie z powrotem do hotelu Roosevelt – poprosił Mason
znużonym głosem.

background image

- Tak, proszę pana. Miał pan mały kłopot?

- Eh, straciłem trochę snu, to wszystko.

- To zawsze może pan odrobić.

- Pewnie tak zrobię – odparł Mason, sadowiąc się na poduszkach. Pod hotelem
zapłacił taksówkarzowi, wszedł do środka, poprosił w recepcji o klucz i
machając nim beztrosko wszedł do windy.

- Piąte piętro. Wysiadł na piątym piętrze i szybko zszedł schodami na półpiętro.
Stamtąd przyglądał się jak czekający na powrót windy hotelowej, detektyw
podszedł do recepcji i zaczął dzwonić. Mason wyczekał na odpowiedni moment,
zszedł chyłkiem ze schodów i wyszedł z budynki innymi drzwiami. Przy
krawężniku stała wolna taksówka.

- Proszę jechać prosto ulicą – polecił – muszę znaleźć pewien adres.

- Ładny mamy dzień – zagaił taksówkarz – wcześnie pan wstał.

- Aha. O której kończy pan pracę?

- Ja? Właśnie wyruszyłem dwadzieścia minut temu. Kończę o czwartej po
południu.

- Niezła szychta.

- Jak mam robotę, muszę się nieźle nakręcić.

- A to już nie brzmi tak dobrze.

- I słusznie.

- Zna pan dokładnie miasto?

- Jasne.

- Trafił mi się dzień, w którym nie muszę nic robić. Ile kosztowałoby wynajęcie
taksówki na godziny?

- To zależy, czy chciałby pan robić zakupy w obrębie miasta, czy…

Mason wyjął pięćdziesięciodolarowy banknot.

- Powiem panu, co zrobię, panie kierowco. Dam panu pięćdziesiąt dolarów za
cały dzień. Pasuje?

- Co pan rozumie przez cały dzień?

- Do czwartej po południu.

- Dobra.

background image

- Niech pan zamknie radio, ponieważ mnie denerwuje. Proszę zawiadomić
centralę, że będzie pan zajęty cały dzień.

- Muszę zadzwonić i dostać pozwolenie, ale jestem przekonany, że załatwię
wszystko pomyślnie.

- Niech im pan powie, że ma pan jechać do Billockci.

- Zdawało mi się, że chciał pan oglądać miasto?

- Do licha, nie wiem, co chcę robić. Znałem, kiedyś pewną dziewczynę z
Billockci.

- To kawał drogi, żeby pojechać do dziewczyny. Jest mnóstwo ładnych kobiet
znacznie bliżej.

- Naprawdę?

- Tak mówią.

- No dobrze – rzekł Mason – niech im pan powie, że ma pan pasażera do
Billockci. Proszę zapytać, czy pięćdziesiąt dolarów za całą wycieczkę wystarczy.

- Ok. Proszę zaczekać, zadzwonię.

Kierowca wszedł do całonocnej restauracji, zatelefonował i wrócił.

- Przykro mi – powiedział – powiadają, że w tych okolicznościach muszę dostać
siedemdziesiąt pięć dolarów za cały dzień. Myślę, że to rabunek, ale…

- Jakie to ma znaczenie. Bylebyśmy się dobrze bawili. Tu jest sto dolarów. Teraz
jest pan opłacony za cały dzień i możemy jechać do Billockci, albo nie. Jak nam
się spodoba. Dwadzieścia pięć dolarów extra jest dla pana.

- Coś takiego! Porządny z pana gość.

- Wcale, nie – odparł Mason- jestem po prostu zmęczony codzienną rutyną i
chce się uspokoić i przeżyć jeden dzień bez odbierania kupy telefonów i
słuchania radia. Trochę później może mnie pan zabrać do jakiejś dobrej knajpki,
gdzie moglibyśmy zjeść przyjemne śniadanko i po prostu posiedzieć.

- Potrafię panu znaleźć odpowiedni lokal. Nie mogę od pana wziąć pieniędzy za
trasę do Billockci, gdy będziemy jeździć po mieście. Nie chcę by spółka bogaciła
się na panu. Jeżeli zamierza pan jechać do Billockci, powinniśmy ruszyć.

- Zmieniłem zamiar – oświadczył Mason.

- Lepiej zadzwonię do nich i podam stawkę za objazd miasta.

background image

- E, tam. Niech się spółka bogaci. Powiem panu, co zrobimy. Proszę włączyć
taksometr, ilość kilometrów i czas czekania nie będą kosztować tyle ile panu
podali, a może im pan powiedzieć potem, że pasażer zmienił decyzję.

- Ok, szefie. Wszystko, co pan każe. Na pewno potrafię zużyć te pieniądze, chcę
być jednak uczciwy. Byłby pan zdziwiony, jak ściśle rozliczają się z nami, jak
dokładnie nas obserwują. Wiele razy podstawiają kogoś, żeby zobaczył, czy nie
zarabiamy na boku, albo…

- Nie ma żadnych przepisów przeciw jeżdżeniu wkoło z włączonym
taksometrem, prawda?

- Nie ma.

- No, to ruszajmy w rejs.

Jechali wolno przez miasto, a kierowca wskazywał różne, ciekawe miejsca. Po
pewnym czasie, kiedy Mason zaczął drzemać, kierowca zapytał:

- Co ze śniadaniem?

- Dobra myśl – odparł Mason.

- Znam lokalik prowadzony przez kobietę, z którą jestem zaprzyjaźniony. Nie
jest to prawdziwa restauracja, ale ona będzie rada zająć się kimś z moich
przyjaciół. Dostanie pan znacznie lepsze jedzenie niż w jakiejkolwiek innej
restauracji.

- Tego właśnie mi trzeba, okazji do wypoczynku i poczucia, że nie mam
najmarniejszej rzeczy do zrobienia.

- To byczo! Ta kobieta ma parę córek, które zbijają z nóg.

- Nie chcę być zbijany z nóg tak wcześnie rano.

Taksówkarz roześmiał się.

- W każdym razie jedzenie będzie panu smakowało. Uważam, że podają tam
najwspanialszą w Luizjanie kawę, robioną na gorącym mleku. Panie, spróbuje
pan kuchni, którą będzie pan wspominał całe życie.

Taksówkarz skierował się ku przedmieściom. Zatrzymał się jeszcze raz, by
zatelefonować, po czym zabrał Masona do ładnego domu, w którym czarna
kobieta zaprosiła ich do przestronnej jadalni, do której słońce przelewało się
przez okna przesłonięte koronkowymi firankami, będącymi według kierowcy,
prawdziwym antykiem. Półtorej godziny później Mason, siedząc znowu w
taksówce zaproponował, żeby pojechać na lotnisko. Stwierdził, że lubi oglądać
startujące i lądujące samoloty i przy tym będzie okazja do zobaczenia miasta.

background image

Kierowca uważał, że Mason mógłby spędzić czas bardziej pożytecznie, ale
zawiózł adwokata do portu lotniczego. Mason siedział w samochodzie. Samolot
o dziewiątej piętnaście miał kwadrans spóźnienia. Nathan Beyn prosto z
samolotu pospieszył do taksówki. Z obu stron podeszło do niego dwóch
barczystych mężczyzn. Na twarzy Beyna pojawił się wyraz zaskoczenia.
Mężczyźni poprowadzili go do czarnej limuzyny. Wsiedli i odjechali.

- Nie chciałby pan wyjść i się przewietrzyć?

Mason przeciągnął się i ziewnął.

- Nie tu, chciałbym znaleźć miejsce, gdzie moglibyśmy trochę po spacerować.
Zaraz nie ma tu jakiegoś parku?

- Parku! – Wykrzyknął taksówkarz – ależ mamy tu parki z dębami większymi niż
jakiekolwiek drzewo, które pan widział. Mamy trawniki i aleje i zoo z różnymi
zwierzętami, jeziora, kanały…

- To coś dla mnie – oznajmił Mason – jedźmy do parku, gdzie będziemy mogli
wysiąść, położyć się na trawie i po prostu wygrzewać się na słońcu. A potem
możemy pójść do zoo dawać orzeszki zwierzętom, a potem…, a potem robić, co
nam się podoba.

- Gdybym tylko mógł znaleźć takiego pasażera jak pan raz na dziesięć lat, to
wynagrodziłoby mi, to wszystkie stare zrzędy, które wrzeszczą, ponieważ muszę
okrążyć blok, żeby trafić prawidłowo w ulicę jednokierunkową. Chodźmy, chciał
pan przechadzki. Zaraz. Lubi pan łowić ryby? Wiem, gdzie możemy dostać
wędki i urządzić sobie przyjemny seans nad wodą.

- To brzmi nieźle. Chodźmy.

Około jedenastej Mason poczuł głód. Taksówkarz znalazł spokojny lokal na
uboczu, gdzie adwokat zjadł cocktail z ostryg i jędrną rybę o białym mięsie,
która rozpływała się w ustach. Posiłek podawała dziewczyna o oliwkowej
skórze, lśniących, czarnych oczach z niebywale długimi rzęsami, która od czasu
do czasu spoglądała na Masona spod tych długich rzęs. Prawnik jednak nie
zaważał na nic prócz jedzenia. Tuż przed pierwszą Mason zdecydował, że
chciałby jeszcze raz pojechać na lotnisko i zobaczyć przylatujące samoloty.

- Przejdę się trochę – powiedział.

- Jak długo pana nie będzie?

- Och, nie wiem. Robię niektóre rzeczy pod wpływem impulsu. Chodźmy razem,
jeśli pan chce.

Mason w towarzystwie taksówkarza snuł się wolno po terminalu.

background image

- Myślę, że kupię gazetę – oznajmił. Podszedł do kiosku znajdującego się poza
zasięgiem słuchu taksówkarza, kupił gazetę i rzekł:

- Wydaje mi się, że zostawiono tu dla mnie klucz.

Dziewczyna spojrzała na niego ciekawie.

- Tak, pański przyjaciel powiedział, że bagaże będą w skrytce. – Wręczyła mu
klucz. Mason podziękował, dał dwa dolary napiwku i wrócił do taksówkarza.

- Niech, pan wyjdzie i poczeka w wozie, dobrze? W przypadku, gdybym nie
pokazał się w ciągu pół godziny, niech pan wyłączy licznik, schowa resztę
pieniędzy do kieszeni i zgłosi powrót do pracy.

Mason poszedł do skrytek. Stwierdził, że Drake spakował jego podróżną torbę i
zostawił w skrytce wraz z listem w kopercie. Znalazł w niej bilet na samolot i
notatkę: Della wie, że przylecisz tym samolotem. Sprawy toczą się zbyt szybko
jak dla mnie, wpadłem w kłopoty i tkwię w nich nadal, dlatego się stąd
wynoszę. Miałem policję na głowie przez cały ranek z przerwami. Powiedzieli,
że jeśli nie wyjadę z miasta trafię do pudła. Nie podoba mi się sposób
postępowania tych ludzi.

Notatka nie była podpisana. Mason wziął bagaż i poszedł do miejsca odpraw.

- Musi się pan pospieszyć, za perę minut będą wzywać pasażerów na pokład.-
Zważył torbę Masona i przyjął ją. Potem prawnik nie spiesząc się przeszedł
przez bramkę, która natychmiast otworzyła się przed nim. Wręczył bilet
stewardessie i wsiadł do samolotu, gdy się usadowił wyciągnął poduszkę z
pojemnika nad swoim fotelem i zamknął oczy. Otworzył je, kiedy samolot
kołował na pasie startowym. Kiedy już znaleźli się w powietrzu, Mason
wyprostował się, wyjrzał przez okno i patrzył na migoczące w dole jezioro
Potochein. Samolot zatoczył półkole i oczom pasażerów ukazała się panorama
Nowego Orleanu i domów, przestronne parki, nabrzeże i słynny półksiężyc
Missisipi. Mason odprężył się i drzemał z przerwami, aż do międzylądowania. W
El Paso zwrócił uwagę na dwoje ludzi, którzy wsiedli do samolotu. Mężczyznę
koło trzydziestki sprawiającego wrażenie niezaradnego marzyciela i kobietę,
młodszą o cztery lub pięć lat o nerwowym sposobie bycia. Mason patrzył przez
okno na lotnisko. W półmroku dostrzegł, że wieje porywisty wiatr. Ziewnął,
zamknął oczy i drzemał do czasu, gdy samolot pokołował na pas startowy. Na
wpółsenny czuł jak potężne silniki pchają samolot w powietrze. Potem obudził
się w porę, by zobaczyć przepływającą pod spodem w gęstniejącym mroku
panoramę El Paso, rzekę Rio Grande, a po drugiej stronie miasto Ciudad Juarez.
Ktoś dotknął jego ramienia. Mason spojrzał w górę. Była to kobieta, która
wsiadła do samolotu z mężczyzną o marzycielskich oczach.

background image

- Chcielibyśmy pomówić z panem.

Mason obejrzał ją uważnie, uśmiechnął się i potrząsnął głową.

- W tej chwili nie jestem w nastroju do konwersacji i…

- Panna Street mówiła, że złapiemy pana tu, w samolocie.

- To, co innego – oświadczył Mason. Poszedł do przedziału dla palących, gdzie
siedział mężczyzna. Mason pomyślał, że to typowe dla tego człowieka; wysłać
kobietę, by nawiązała kontakt.

- Czy Panna Street dała państwu jakiś list? – Zapytał Mason zachowując
ostrożność.

- Nie, rozmawialiśmy z nią przez telefon. Może się przedstawimy. Nazywam się
Brackston, a to mój mąż James Brackston.

- Są państwo członkami rodziny Beynów?

- Właśnie. Jim jest, a właściwie był przyrodnim bratem Elizabeth, a ja jestem
jego żoną. Viki Brackston jest rodzoną siostrą Jima.

Kobieta uśmiechnęła się promiennie do adwokata.

- Zaraz – rzekł Mason, sadowiąc się wygodnie i wyciągając z kieszeni papierosy
– to bardzo interesujące. Zapalą państwo?

Wzięli papierosy i wszyscy troje zapalili tą samą zapałką.

- Przypuszczam, że wie pan, co się stało – rzekła kobieta.

- A co się stało?

- To ta pielęgniarka, Nelli Conwey.

- Co zrobiła?

- To ona podała truciznę. Nathan ją przekupił.

Mason podniósł pytająco brwi.

- Nie mówi pan ani słowa, panie Mason – zauważyła kobieta.

- Pani mąż również nie mówi ani słowa.

Zaśmiała się nerwowo.

- Jim jest wielkim milczkiem, ja jestem najbardziej rozmowna z całej rodziny.
Wciąż klepię trzy po trzy.

Mason skinął głową.

background image

- Chcielibyśmy wiedzieć, co pan myśli o tej sprawie?

- Wiele osób chciałoby to wiedzieć.

- Obawiam się, że nie rozumiem.

- Powiedziała mi pani, że państwo nazywają się Brackston. Nie widziałem
państwa dotąd nigdy w życiu. Z tego, co wiem możecie być reporterami z
gazety, którzy próbują uzyskać atrakcyjny wywiad.

- Na Miłość Boską, panie Mason, pańska osobista sekretarka powiedziała nam,
gdzie możemy pana znaleźć. Polecieliśmy do El Paso i dostaliśmy się tam pół
godziny przed przylotem pańskiego samolotu. Byliśmy niespokojni i
zdenerwowani. Chcieliśmy zobaczyć się z panem jak najszybciej i przestrzec
pana.

- Dzięki.

- Panie Mason musi pan uwierzyć, że jesteśmy tymi, za których się podajemy.
My…Jim masz może coś, co potwierdzi naszą tożsamość?

- Jasne – odezwał się Jim, wykorzystując okazję – mam prawo jazdy.

- Rzućmy na nie okiem – rzekł Mason. Obejrzał starannie podany mu
dokument. - Może potrafię wyjaśnić sytuację zadając kilka pytań. Gdzie byli
państwo przed paroma dniami?

- W Honolulu.

- Kto był z wami?

- Byliśmy tylko we trójkę, to była rodzinna wycieczka. Viki i ja zawsze byliśmy
sobie bliscy. Ona jest w dobrych stosunkach z Georginą.

- Ma pan coś jeszcze, co może ustalić pańską tożsamość?

- Oczywiście. Karta klubowa, karty kredytowe…

- Proszę je pokazać - Mason przejrzał kolekcje kart, które mężczyzna mu
zaprezentował. – Ok, myślę, że to dosyć. Może teraz powiedzą mi państwo,
dlaczego Della uznała, że musimy się zobaczyć? Nie przysłała was tu tylko po to,
abyście mogli zadawać mi pytania.

- No cóż – zaśmiała się nerwowo kobieta – chcieliśmy po prostu zawrzeć
znajomość.

- Już zawarliśmy. Co takiego powiedzieliście pannie Street, że z tego powodu
przysłała was tutaj?

background image

- To brzmi okropnie – odparła po paru chwilach – jak pan mówi w taki sposób.

- Ale moja droga – przerwał Jim Brackston – pan Mason jest naszym
adwokatem. Musisz powiedzieć mu wszystko. Spodziewa się, że to zrobisz.
Prawda, panie Mason?

- Jeśli posiada pani informacje, które rzucają jakiekolwiek światło na śmierć
pani szwagierki, proponuję, żeby mi je pani przekazała.

Kobieta zwróciła się do męża.

- Jim za nic w świecie nie potrafię cię zrozumieć. Przez ostatni rok ilekroć
wspomniałam o tym, zawsze kazałeś mi milczeć, bo mogłabym wpaść w
poważne kłopoty. A teraz chcesz bym opowiedziała tę historię człowiekowi,
którego znam od paru minut?

- Ależ kochanie, teraz sytuacja jest zupełnie inna. To byłoby…No cóż, w tym
wypadku prawo cię chroni.

Mason popatrzył na zegarek.

- Nie możemy zbyt długo zwlekać. W Tucson mogą wsiąść reporterzy.

- No cóż – odparła – ostatecznie mogę powiedzieć to od razu. Nathan Beyn
otruł swoją pierwszą żonę.

- Podobno zjadła coś, co jej nie posłużyło – sprostował łagodnie James
Brackston.

- Te objawy były takie jak przy zatruciu arszenikiem – utrzymywała pani
Brackston.

- Jak państwo dowiedzieli się o tym?

- Podejrzewałam Nathana Beyna od momentu, kiedy wszedł do domu i zaczął
robić słodkie oczy do Elizabeth – rzekła kobieta.

- Proszę mówić – zachęcił ją Mason.

- Właśnie o to chodzi, panie Mason. On mówił, że nie chce rozmawiać na ten
temat, ale pewnego razu opowiedział nam o tym zdarzeniu. Wydawało się, że
zjadła coś, co jej zaszkodziło, a sposób, w jaki zaczął opisywać objawy…
zaczęłam go podejrzewać, to wszystko.

- Jakie objawy?

- No wszystkie typowe objawy zatrucia arszenikiem. Niezbyt miło je opisywać,
ale mogę zapewnić pana, że miała wszystkie symptomy.

background image

- Skąd pani je zna?

- Uznałam potrzebę poczytać o tym.

- Dlaczego?

- Ponieważ podejrzewałam Beyna od chwili, gdy go zobaczyłam. Czułam, że on
jest…Że to wstrętny typ.

- Wróćmy do śmierci jego pierwszej żony. To może być jeden z najważniejszych
elementów w całej sprawie.

- Pańska sekretarka też tak myśli. – Wtrącił Jim Brackston. – Chciała, żebyśmy
skontaktowali się z panem i opowiedzieli o tym.

- Więc proszę mi opowiedzieć, a także o tym, jak to się stało, że Nathan Beyn
skłonił pana siostrę do małżeństwa. Rozumiem, że była raczej przystojną, młodą
kobietą.

- Istotnie. Dwa i pół roku temu, Beyn wyglądał znacznie lepiej – wtrącił Jim
Brackston.

– I oczywiście był szczuplejszy, chociaż nawet wtedy był tłusty – sprzeciwiła się
jego żona. – Nie pamiętasz, jak użalał się, że jego ubrania stają się za ciasne?
Zawsze zamierzał stracić wagę. Najpierw mówił, że zamierza schudnąć pięć
funtów w ciągu następnych sześciu tygodni, potem twierdził, że dziesięć funtów
w ciągu trzech miesięcy, potem dwadzieścia funtów w ciągu pół roku. I cały czas
tył. Jego ubrania były pół roku za jego figurą. Kiedy się schylał, zawsze
wydawało mi się, że pęknie. Nie mógł opanować apetytu, jadł wszystko. Różne
ciężkie dania, był dumny ze swojego żołądka. Jadał…

- To mi nic nie mówi o jego pierwszej żonie – przerwał jej Mason niecierpliwie –
nie mamy do dyspozycji całej nocy.

- Jego pierwsza żona zmarła mniej więcej trzy lata przed ślubem z Elizabeth.

- Odniósł zysk z jej śmierci?

- Jeszcze jaki! Podłapał około pięćdziesięciu tysięcy dolarów. Spekulował
akcjami, aż w końcu sam założył przedsiębiorstwo. Kiedy parę razy źle
zainwestował i zorientował w sytuacji, roztropnie rozejrzał się za ożenkiem z
kimś, kto ma pieniądze. Powiadam panu, panie Mason, że to było wszystko,
czego chciał od Elizabeth. Potrzebował tylko jej pieniędzy i tyle. Wiedziałam o
tym od momentu, kiedy go ujrzałam. Wystarczyło mi spojrzeć na niego. Zawsze
umiałam w ten sposób oceniać charakter ludzi, potrafię na kogoś rzucić okiem i
w ciągu dwudziestu minut powiedzieć, co on zamierza. Co więcej nigdy nie
zmieniam mojej opinii o ludziach, podejmuję decyzję raz na zawsze.

background image

- Jest w tym dobra – poparł żonę Jim.

Pani Brackston bezskutecznie próbowała zrobić skromną minę.

- Proszę dalej - rzekł Mason.

- To by było wszystko. Muszę panu powiedzieć jeszcze jedno o Nathanie Beynie.
Znakomicie opowiada. Niech mu pan pozwoli, a wmówi panu, co zechce. A
wówczas, gdy postanowił ożenić się z Elizabeth, wykonał swoją robotę świetnie.
Był najmilszym, najbardziej uważającym człowiekiem na świecie. Ale jeżeli o
mnie chodzi, potrafiłam dojrzeć hipokryzję sączącą się z niego wszystkimi
porami. Zupełnie jakby był wypełniony śluzem. Nie zwiódł mnie ani na moment.
I wiedział o tym.

- Powiedziała pani szwagierce o swoich odczuciach?

- Oczywiście. Oświadczyłam jej dokładnie, co sądzę o tym człowieku.
Ostrzegałam ją przed nim, ale nie chciała mnie słuchać.

- Co dalej?

- To sprawiło, że nasze stosunki stały się trochę napięte, ponieważ ona była nim
zahipnotyzowana. Musiała polecieć do Nathana i powtórzyć mu, co o nim
sądzę.

- Chwileczkę, kochanie – wtrącił Jim – nie wiesz, czy poszła do Nathana i…

- Nie wtrącaj się – przerwała mu Georgina opryskliwie – chyba wiem, co zrobiła,
a czego nie zrobiła. Mogłabym dokładnie określić moment, w którym
rozmawiała z Nathanem. Zauważyłam zmianę, jaka w nim zaszła. Poprzednio
próbował hipnotyzować mnie, jako członka rodziny, ale od chwili, kiedy się
zorientował, że jestem przeciw niemu, zamknął się w swojej skorupie i przyjął
postawę obronną.

- Proszę dalej. Musimy dotrzeć do czegoś, czego można by użyć, jako dowodu,
jeśli zajdzie potrzeba.

- Właśnie mówię panu, że jakiś czas po ślubie był niezwykle troskliwym mężem.
Sama delikatność, nadskakiwał jej od rana do wieczora. A popuścił sobie
okropnie, jeśli chodzi o tycie. Zaczął naprawdę robić się gruby. Jadł, jadł i jadł…

- Mniejsza z tym – przerwał Mason – wróćmy do zasadniczej sprawy.

- Jak mówiłam, początkowo był bardzo miły, choć próbował nakłonić Elizabeth,
żeby finansowała to i tamto, a potem by pozwoliła mu zarządzać jej majątkiem.
Była bystra w interesach, trzymała sprawy całkowicie w swoich rękach i nadal
zamierzała tak postępować. Nathan zmienił się z minuty na minutę, kiedy tylko

background image

przekonał się, że związał się na całe życie z kobietą, która nie chce wypuścić z
rąk swego majątku, zamierza zarządzać nim sama i uważa go za swoją
własność. Już wtedy wiedziałam, że coś się wydarzy, mówiłam o tym Jimowi
wiele razy. Powtarzałam mu raz po raz: Jim uważaj na tego człowieka, on
zamierza…

- Mówiliśmy o jego pierwszej żonie – przerwał znowu Mason.

- Pewnego dnia, kiedy był podpity i niezwykle rozmowny, opowiadał o swoim
dawniejszym życiu i wtedy wspomniał swoją pierwszą żonę. Co przedtem
rzadko robił.

- Jak jej było na imię?

- Martha.

- Co się stało?

- Kiedy byli małżeństwem dwa lata, albo trochę więcej, pojechali do Meksyku,
gdzie ona, podobno, zjadła owoce morza i niezwykle ciężko zachorowała. Opisał
koszmar przewiezienia jej przez granicę i do tarcia do miejsca, w którym mogli
otrzymać kompetentną pomoc medyczną. I kiedy wreszcie dowiózł ją do domu,
lekarz powiedział, że jest w bardzo złym stanie. Orzekł, że to niewątpliwie
zatrucie pokarmowe po spożyciu nieświeżych owoców morza. Oczywiście
zmarła.

- Skąd pani wie, że miała objawy zatrucia arszenikiem?

- Mówię panu, że Nathan opowiadał ze szczegółami. Były nieprzyzwoite, ale on
był podchmielony i przedstawił wszystkie kłopoty, jakie miał wioząc ciężko
chorą kobietę przez wiele mil, przez dziki kraj. I wtedy wspomniał o słodyczach.
Nathan Beyn, który jest takim łakomczuchem nie tknie jednej jedynej rzeczy,
czekolady. Powiedział nam, że Martha wzięła do samochodu pudełko
śmietankowych czekoladek i w momencie, gdy to powiedział, dokładnie w tym
momencie, wiedziałam co się stało. Sprawdziłam symptomy zatrucia
arszenikiem i wystąpiły dokładnie wszystkie. Martha została otruta arszenikiem
w czekoladkach, które jadła tuż po lunchu z owocami morza.

- Gdzie kupiła te czekoladki?

- Na litość Boską, skąd mogę wiedzieć. Mogę się z panem założyć, że tylko on
mógł włożyć do nich arszenik.

- Nie wezwał meksykańskiego lekarza?

- Nie. Martha nie chciała, a on nie uważał tego za wskazane. Zgodnie z tym, co
mówi teraz Nathan, oboje byli zgodni, że Martha cierpi na zatrucie pokarmowe

background image

i wyzdrowieje, jak tylko organizm się oczyści. Postanowili, więc czym prędzej
wrócić do domu. Jak przypuszczam, wolał wrócić, bo miał zaprzyjaźnionego
lekarza, z którym grywał w golfa. Wiedział, więc że ten podpisze świadectwo
zgonu bez zadawania kłopotliwych pytań. Doktor potwierdził podsunięte
rozpoznanie zatrucia pokarmowego, a kiedy Martha dwa dni później zmarła,
podpisał uprzejmie świadectwo zgonu.

- Gdzie mieszkali w tym czasie? – Spytał Mason.

- W San Diego.

- Co się stało z ciałem Marthy? Zostało spalone, czy…

- Nathan chciał dokonać kremacji, ale rodzice upierali się by pogrzebać córkę i
postawili na swoim. Nie zostawiła testamentu ani żadnych wskazówek, co do
pogrzebu. Została, więc pogrzebana.

- Gdzie?

- W San Diego na tamtejszym cmentarzu.

- Dobrze – rzekł Mason – cieszę się, że pani opowiedziała mi tę historię. Teraz
mamy, nad czym pracować.

- Widzisz – powiedział Brackston do żony – mówiłem ci, że to ważne.

- Chcę, żebyście państwo mnie dobrze zrozumieli. Żadne z was nie może
powiedzieć nikomu ani słowa na ten temat, dopóki państwu nie pozwolę. Czy
to jasne?

Oboje przytaknęli.

- To ogromnie ważne. Bardzo trudno ustalić fakty w tej sprawie. Nelli Conwey
twierdzi, że Nathan Beyn chciał jej zapłacić za podanie żonie leku, który miał ją
uspokoić i ułatwić wypoczynek. Przyniosła ten lek do mnie. Wziąłem jedną z
tych tabletek do analizy. To była aspiryna. Ta sprawa po prostu nie ma sensu. A
teraz Elizabeth Beyn nie żyje, a Nathan Beyn usiłuje się wyplątać z tej sprawy.
W tym celu stara się wmieszać kogokolwiek innego. We właściwym czasie chcę
porazić go tą wiadomością, ale to musi być bomba. Dlatego nie chcę, aby choć
słowo z tej rozmowy przeciekło do publicznej wiadomości. Rozumieją państwo?

- Rozumiemy wszystko – potwierdził Brackston.

- To tyle. Chcę, żeby państwo dokładnie zastosowali się do moich poleceń. To
może być ważniejsze niż się w tej chwili wydaje.

- Wiem, kiedy trzymać buzię na kłódkę – oświadczyła pani Brackston – a co do
Jima, on nigdy nie paple. Prawda, kochanie?

background image

- Tak, moja droga.

- I zastosujesz się do poleceń pana Masona?

- Owszem.

- Więc nie ma się o co martwić.

Mason uśmiechnął się krzywo.

- To się okaże.

Rozdział czternasty

Była cicha, spokojna noc. Gwiazdy świeciły jasno, ale zaćmiewały je światła
portu lotniczego. Mason włączył się w strumień pasażerów podążających do
wyjścia. Zgodnie z jego poleceniem Brackstonowie opuścili samolot, jako jedni z
pierwszych, Mason znajdował się w ogonie procesji. Wchodząc na główny
poziom terminalu, adwokat rzucił szybkie spojrzenie, wypatrując Delli.
Dziewczyny nie było. Zaniepokojony ruszył przez wielką halę i nagle zauważył
porucznika Tragga, który z aktówką pod pachą przechadzał się, rzucając
niespokojne spojrzenia na wielki zegar. Mason pospieszył do wyjścia starając
trzymać się tyłem do porucznika. Był już tuż przy ciężkich, szklanych drzwiach,
kiedy Tragg ostrym, rozkazującym tonem zawołał go po nazwisku. Adwokat
odwrócił się demonstrując zaskoczenie. Tragg szedł spiesznie w jego kierunku.

- Hallo, Tragg – rzekł Mason i czekał wyraźnie zniecierpliwiony.

Tragg wysoki, inteligentny i czujny, niebezpieczny przeciwnik, uścisnął rękę
Masona.

- Jak się pan ma, mecenasie?

- Dobrze.

- Jak leci? Był pan zdaje się w Nowym Orleanie.

Prawnik skinął głową. Tragg zaśmiał się.

- Tamtejsza policja zawiadomiła, że zabronili panu wyjeżdżać z Nowego Orleanu
bez pozwolenia.

background image

- Tamtejsza policja postępuje w sposób obcesowy, samowolny i lekceważący.

Tragg roześmiał się.

- Otrzymał pan od nich pozwolenie na wyjazd? – Zapytał już poważnie.

- Nie jestem przyzwyczajony pytać jakiegokolwiek policjanta o pozwolenie, jeśli
nic nie zrobiłem.

Tragg uśmiechnął się dobrodusznie.

- Miejmy nadzieję, że nie zdarzy się nic, co zmieni pańskie zwyczaje.

- Nie sądzę, żeby coś takiego się zdarzyło.

- Jest pan zawsze optymistą.

- Chciał się pan spotkać ze mną? – Spytał Mason.

- W tym momencie nie interesuje mnie pan oficjalnie, interesuje mnie samolot,
który odlatuje do Nowego Orleanu za dwadzieścia minut. Należę do tych
nerwowych pasażerów, którzy nie potrafią usiedzieć na miejscu czekając na
wezwanie, tylko muszą spacerować spoglądając na zegar. Jakby moje oczy
potrafiły popchnąć minutową wskazówkę.

- Leci pan do Nowego Orleanu, żeby porozmawiać z Nelli Conwey?

- Oficjalnie nie spodziewam się przyjmować żadnych zeznań, ale między nami
mówiąc w Nowym Orleanie zaszły pewne interesujące zdarzenia.

- Jakiego rodzaju?

Tragg potrząsnął głową.

- Nie musi być pan tak cholernie tajemniczy. Chyba wszyscy wiedzą, że Nathan
Beyn poleciał do Nowego Orleanu i został zwinięty przez policję, jak tylko
opuścił samolot.

Tragg usiłował nie okazać zaskoczenia.

- Naprawdę?

Mason podniósł brwi.

- Nie wiedział pan o tym, co.

- Wie pan mnóstwo rzeczy, Mason. Czasami wprawia mnie pan w zdumienie,
kiedy stwierdzam, co pan wie. A czasami zaczynam się obawiać, że tak
naprawdę, to nie wiem, co pan wie. Wobec tego nie mogę pozwolić
zorientować się panu, co ja wiem.

background image

- A zatem – rzekł Mason – fakt, że Beyn został zatrzymany przez policję i złożył
zeznania i że spaceruje pan niecierpliwie po terminalu oczekując na odlot do
Nowego Orleanu jest dobrą wskazówką, że Beyn złożył zeznanie najwyższej
wagi. Albo, że spodziewa się pan, że uczyni to zanim pan przyleci na miejsce.

- Powinien pan kupić turban i szklaną kulę. Mógłby pan się zająć
przepowiadaniem przyszłości, czytaniem w myślach i wróżeniem z kart. To
wstyd, żeby taki talent się marnował.

- Beyn przyznał się do morderstwa?

- Dlaczego nie zajrzy pan do swojej szklanej kuli?

- Nie ujawni pan żadnej informacji, poruczniku?

Tragg potrząsnął głową.

- Zamierzam narobić kłopotów pańskiemu podwładnemu, sierżantowi
Holcombowi.

- To już się zdarzało przedtem. Nie będzie to nic nowego.

- Mam na myśli prawdziwe kłopoty. Zamierzam go załatwić.

- Rzeczywiście?

- Wie pan cholernie dobrze, że tak.

- Co on znowu zrobił?

- Chodzi o to, czego nie zrobił. Ma bardzo wygodną pamięć w związku z
rozmową, w której opowiedziałem mu wszystko o Nelli Conwey.

Tragg się zamyślił.

- Sierżant Holcomb zna Beyna. Kilka razy rozmawiali ze sobą.

- Naprawdę?

- Oczywiście. To sprawa przyjaźni. Holcomb zapisał się na kurs dla mówców.
Zorganizowany dla oficerów policji i szeryfów pod auspicjami jednego ze
służbowych klubów. Nathan Beyn był tam instruktorem. Zrobił na Holcombie
wielkie wrażenie. Beyn jest gładkim, przekonywającym mówcą. Jest
indywidualnością, jak jest w formie. Holcomb był zachwycony, nie omieszkał
prawić Beynowi komplementów i chętnie rozmawiali. Parę miesięcy później
Beyn zadzwonił do Holcomba i powiedział mu, że podejrzewa pielęgniarkę,
nazwiskiem Nelly Conwey zajmującą się jego żoną o kradzież biżuterii. I zapytał
go, co ma zrobić. Sierżant oświadczył, że nie jest to jego dziedzina. Zaofiarował
się, że skieruje go do sekcji drobnych kradzieży, ale po krótkiej rozmowie

background image

zaproponował, żeby Beyn zatrudnił prywatnego detektywa i zarekomendował
Jamesa Halocka. Czy to jest odpowiedź na pańskie pytanie?

- To wyjaśnia wiele faktów – odparł Mason. – Nie stanowi odpowiedzi na moje
pytanie, ponieważ o nic nie pytałem. Wygłosiłem oświadczenie.

- Myślę, że chciałby pan znać poufne informacje na ten temat. Naturalnie, kiedy
przyszedł pan z tą historią o leku do Holcomba, wydawało mu się, że pan
kombinuje obronę dla Nelli Conwey i chce zastawić pułapkę na Nathana Beyna,
w którą ten wpadnie przy przesłuchaniu krzyżowym.

W tej chwili kobiecy głos ogłosił przez megafon, że pasażerowie samolotu do
Nowego Orleanu proszeni są o wejście na pokład przez wyjście numer
piętnaście. Tragg zadowolony z przerwania rozmowy, uśmiechnął się.

- Życzę szczęścia mecenasie – powiedział.

- Dziękuję, nawzajem. Mam nadzieję, że wróci pan z zeznaniem Beyna i rzuci je
pan na biurko Holcomba.

- Nie ma pan żadnych informacji dla policji nowoorleańskiej?

- Proszę przekazać im serdeczne pozdrowienia.

- Mogą żądać pańskiego powrotu.

- Jeśli chcą, mogą spróbować znaleźć przepisy prawne stanu Luizjana, które
pogwałciłem, wysłać telegraficznie nakaz aresztowania i zażądać ekstradycji.
Mógłby pan ich uświadomić pod względem prawnym, poruczniku.

Tragg uśmiechnął się, pomachał ręką i ruszył żwawo w kierunku wyjścia numer
piętnaście. Mason patrzył za nim dopóki policjant nie zniknął mu z oczu.
Właśnie się odwracał, gdy usłyszał odgłos szybkich kroków.

- Czesć, szefie.

- Część, gdzie byłaś?

Roześmiała się.

- Pomyśl chwilę. Ujrzałam porucznika Tragga, ale nie wiedziałam, czy czeka na
ciebie lub na mnie, czy też odlatuje. Wobec tego schroniłam się w jedynym
miejscu, do którego porucznik i jego ulubieńcy nie mogą wejść.

- A potem?

- Obserwowałam rozwój sytuacji i doszłam do wniosku, że Tragg czeka na
samolot do Nowego Orleanu i zostałam na miejscu, mając nadzieję, że uda mi

background image

się dać ci cynk, ale on okazał się jednym z tych wielkich, niespokojnych facetów,
co to przechadzają się tam i z powrotem ze wzrokiem utkwionym w zegarze.

- Gdzie jest Viktoria Brackston?

- Zatrzymałyśmy się w motelu.

- Zameldowałyście się?

- Pod własnymi nazwiskami. Tak właśnie życzyłeś sobie, prawda?

- Świetnie. Nie chciałem, żeby wyglądało, że Viktoria ucieka przed wymiarem
sprawiedliwości.

- Jest tak, jak chciałeś.

- Szuka jej ktoś?

- Dziennikarze, ale o ile mogłam stwierdzić, to wszystko. Jest wezwana do biura
prokuratora okręgowego na przesłuchanie, jutro rano na dziesiątą.

- Otrzymała wezwanie?

- Nie, ale była informacja w prasie. Za to wręczyli wezwanie jej bratu, Jimowi i
Georginie. Widzę, że złapali połączenie. Co o nich myślisz, szefie?

- Są w porządku, prócz tego, że ta kobieta, jak raz zacznie mówić, terkocze jak
karabin maszynowy.

- Powiedziała ci o…

Mason skinął głową.

- I co zamierzasz z tym zrobić? Chcesz, żeby dostało się do gazet, by umożliwić
nam…

- Nie. Chciałbym te informacje na razie zamrozić, żebyśmy mogli ich użyć w
odpowiednim czasie, miejscu i w odpowiedni sposób. Jeżeli Nathan Beyn
przyzna się do zamordowania żony, przekażę je porucznikowi Traggowi. Choć
on prawdopodobnie dowie się o nich zanim będziemy mieli okazję mu
powiedzieć. Z drugiej strony, jeśli policja pozwoli Beynowi wybielić się, rzucimy
im to prosto w twarz.

- Dlaczego policja miałaby wybielać Beyna?

- Ponieważ nasz drogi przyjaciel, sierżant Holcomb brał lekcje wymowy u
Nathana Beyna. Czy to nie rozkoszne?

- Co za zbieg okoliczności.

- Jeżeli chcesz na to tak spojrzeć.

background image

- A jeśli chcę spojrzeć z innej strony?

- Przypuśćmy, że planujesz morderstwo, przypuśćmy, że wśród członków
twojego klubu szukają ochotników do poprowadzenia kursu publicznego
przemawiania dla detektywów wyższej rangi i urzędników. Przypuśćmy, że
mówisz gładko i przekonująco i uważasz, że potrafisz zrobić na słuchaczach
dobre wrażenie. Czy nie byłby to dobry sposób zdobycia całej masy przyjaciół,
którzy mogą ci się przysłużyć, albo mówiąc inaczej, mogą powstrzymać
każdego, kto chciałby cię skrzywdzić?

Della skinęła głową.

- A widzisz. Sierżant Holcomb i Nathan Beyn są jak papużki nierozłączki.

- I to może skomplikować sytuację?

- I to jak. Gdzie samochód, Dello?

- Na parkingu.

- Dobrze. Wezmę bagaż, ty odbierz samochód i spotkamy się przed wyjściem.
Nie ma reporterów czekających na mój powrót?

Zaśmiała się.

- Najwyraźniej, nie. Próbowali skontaktować się z tobą, ale zadzwonili do policji
w Nowym Orleanie i dowiedzieli się, że nie możesz opuścić miasta, dopóki
policja nie zakończy dochodzenia.

- To dopiero.

- A co zrobiłeś? Zapłaciłeś kaucję i zwiałeś?

- Zwyczajnie wyjechałem. Skąd im przyszło do głowy, że mogą mi zakazać
wyjazdu z miasta? Sytuacja byłaby zupełnie inna, gdyby zbrodnia została
popełniona w Luizjanie. A oni próbują prowadzić śledztwo w sprawie zbrodni
popełnionej w Kalifornii. Do diabła z nimi.

- Słusznie – zaśmiała się Della. – Nie musisz się tak podniecać, szefie. Jesteś
teraz tysiąc pięćset mil od Nowego Orleanu. Bierz swój bagaż, a ja idę po
samochód.

Posłała mu szybki uśmiech i pobiegła w stronę parkingu. Mason wziął bagaż od
tragarza i kiedy Della Street podjechała, czekał przy krawężniku.

- Upewnij się, że nie mamy ogona – powiedziała – obserwuj drogę za nami, a ja
objadę parę ulic.

Mason obrócił się, by móc widzieć jezdnię z tyłu.

background image

- Jak się ma Viki?

- Nie pokoi mnie, szefie.

- Dlaczego?

- Nie wiem. Nic konkretnego.

- Nie było mowy o testamencie?

- To nie jest ten sam dokument, który widziałeś.

- Nie jest ten sam?

- Nie.

- Czym się różni?

- Na końcu zdania jest teraz bardzo wyraźny znak przystankowy. Piękna, okrągła
kropka zrobiona atramentem.

- To miło.

- Szefie, co mogli zrobić w takiej sytuacji?

- Jak to, co mogli zrobić?

- Czy to fałszerstwo?

- Każdy znak zrobiony na dokumencie w celu oszukania innych osób i
postawiony po podpisaniu dokumentu jest jego zmianą.

- Nawet taka malusieńka kropka, nie większa niż plamka zostawiona przez
muchę?

- Nawet mniejsza o połowę, pod warunkiem, że stanowi znaczącą część
dokumentu i jako taka została wprowadzona.

- No to teraz kropka już jest.

- Zapytałaś jej o to?

- Oświadczyła, że postawiła ją siostra.

Nastąpiła chwila ciszy.

- Którędy jedziemy, szefie?

- Chyba nikt nie zainteresował się naszym odjazdem.

- Więc jak, jedziemy głównym bulwarem?

background image

- Zrób jeszcze jedno okrążenie i jedziemy do motelu. Chcę usłyszeć historię Viki
Brackston o kropce na końcu testamentu.

Rozdział piętnasty

Viktoria Brackston ubrana w dobrze skrojony kostium wyglądająca na
kompetentną i praktyczną osobę czekała na Masona i Dellę Street w ładnie
urządzonej bawialni luksusowego motelu. Mason nie tracił czasu na wstępy.

- Nie wiem, ile mamy czasu – powiedział – może mniej niż się spodziewamy,
zajmijmy się, więc tą cenną kropką.

- Może mi pan zrelacjonować, co zdarzyło się w Nowym Orleanie?

Mason potrząsnął głową.

- To za długa historia, żeby się nią zajmować właśnie teraz.

- Chciałabym wiedzieć – upierała się panna Brackston – bardzo mnie interesują
wszystkie poczynania Nathana.

- Od tego jest policja. My będziemy mówić o tym, kiedy będziemy mieli czas.
Teraz ja muszę poznać pewne sprawy.

- Jakie?

- Co dokładnie zaszło w związku ze śmiercią pani Beyn?

- Panie Mason, to ja podałam jej truciznę.

- Jest pani pewna tego?

- Tak.

- Jak to się stało?

- Nelli Conwey położyła te tabletki na talerzyku, powiedziała mi: Elizabeth ma
zażyć to lekarstwo jak obudzi się pierwszy raz po godzinie szóstej. Proszę nie
dawać jej, jeśli obudzi się wcześniej, ale jak tylko się ocknie po szóstej.

- To były trzy tabletki?

- Tak.

background image

- Położone na talerzyku przy łóżku?

- Tak.

- I co się stało?

- No właśnie to, panie Mason. Ona obudziła się i ja dałam jej lek. To musiały być
te tabletki.

- Komu pani mówiła o tym?

- Pannie Street i panu.

- Nie powiedziała pani policji?

- Nie. Nie zrobiłam tego, ponieważ…Kiedy detektywi przeprowadzali
dochodzenie byliśmy bardzo podekscytowani i w tym czasie nie przyszło mi do
głowy, że to ja mogłam być osobą, która podała truciznę.

- To dobrze.

- Co znaczy dobrze?

- Że nikomu tego pani nie mówiła. Proszę nadal nie mówić nikomu, nie
wspominać nawet policji. Absolutnie nikomu.

- Ależ, panie Mason, pan nie rozumie, że tylko przez moje zeznanie mogą
powiązać śmierć mojej siostry z Nelli Conwey. A ona oczywiście jest ogniwem
prowadzącym do Nathana Beyna.

- W tym momencie zostawmy policji troskę o ich ogniwa łączące.

- Nie sądzę, aby to było słuszne, uważam, że powinnam im powiedzieć. Te
tabletki pozostawione na talerzyku przez Nelli były trucizną.

- Proszę nic nie mówić.

- Będzie pan uprzejmy powiedzieć mi, dlaczego?

- Nie – odparł Mason – jeszcze nie czas. Teraz proszę opowiedzieć mi o
testamencie.

- Co chce pan wiedzieć?

- Wszystko. Nie sądzę, aby pani brat i szwagierka wiedzieli o nim.

- Czy to robi jakąś różnicę?

- Możliwe, że tak.

- Elizabeth nie życzyła sobie, żeby Georgina, żona Jima wiedziała coś na ten
temat.

background image

- Dlaczego?

- Ponieważ wiedząc, że pewnego dnia może wejść w posiadanie pieniędzy
Elizabeth, byłaby jeszcze bardziej rozrzutna.

- Georgina jest lekkomyślna?

- Okropnie. Zawsze wyciąga nierealne wnioski z własnych przesłanek. Cały czas
wpędza biednego Jima w długi. Bóg wie, na ile są zadłużeni. Gdyby wiedziała o
tym testamencie i o okolicznościach, w jakich Elizabeth została poszkodowana,
zapewne nieźle by sobie pohulała.

Mason w zamyśleniu przetrawiał te informacje.

- Czy pani i Elizabeth dyskutowałyście o tym?

- Tak.

- No, to mogłoby być wytłumaczeniem, albo i nie.

- Co pan ma na myśli?

- Są pewne rzeczy w tej historii, które mi się nie podobają.

- Jakie?

- Przede wszystkim, kiedy przyszła pani do mojego biura, powiedziała pani, że
wysłała panią siostra, że miała mnie pani wynająć, a ja miałem napisać
testament.

- No i co w tym złego?

- Potem ktoś zatelefonował i pytał o Viki, a pani była zdziwiona, powiedziała
pani, że tylko najbliżsi nazywają panią tym zdrobnieniem, a nikt nie wiedział, że
jest pani u mnie.

- Och, ma pan na myśli brata i siostrę?

- Tak.

- Oni nie wiedzieli, gdzie jestem, ale Jim słyszał, jak pytałam Nelli Conwey, gdzie
jest pańskie biuro i pomyślał, że mogłam pójść dowiedzieć się coś w sprawie
Elizabeth, albo zapisu. Szukali mnie jak szaleni. On próbował mnie znaleźć w
wielu miejscach. Potem zadzwonił do pańskiego biura po prostu licząc na
szczęście.

- Wyłóżmy karty na stół. Dlaczego pani brat i szwagierka nie wiedzieli, gdzie
pani jest?

background image

- Z tych powodów, o których panu mówiłam. Nie wiedzieli nic o testamencie.
Elizabeth omówiła to ze mną.

- Kiedy?

- Jak zbudziła się, chyba to było około piątej rano.

- Dobrze. Proszę opowiedzieć, co się stało?

- Rozumie pan, ona obudziła się najpierw około trzeciej, a wtedy weszliśmy
wszyscy i rozmawialiśmy z nią. To była krótka rozmowa. Tylko przywitania,
ogólniki, ucałowała nas i powiedziała, jak bardzo się cieszy.

- I co potem?

- Potem zasnęła. Zostawiliśmy ją pod opieką Nelli Conwey i poszliśmy do
drugiego pokoju położyć się na chwilę. Ja spałam półtorej godziny, potem
wróciłam i zawiadomiłam Nelli, że zbudziłam się na dobre, więc może iść.

- I co?

- No właśnie wtedy położyła tabletki na talerzyk i poleciła mi podać Elizabeth,
jak tylko się obudzi po godzinie szóstej.

- Gdzie były tabletki przedtem?

- W małym pudełku, w kieszeni jej fartucha. W każdym razie tam je miała, kiedy
je zobaczyłam.

- Dlaczego Nelli nie zostawiła ich w pudełku, mówiąc pani.

- Najwidoczniej obawiała się, że o nich zapomnę. Wyjęła talerzyk spod szklanki z
wodą i położyła tabletki na widoku, obok łóżka.

- Jak daleko od Elizabeth?

- Tuż obok łóżka, niedaleko, może parę stóp.

- Jak daleko od pani?

- Siedziałam przy nich, nie więcej niż trzy lub cztery stopy.

- A jak daleko od drzwi do pokoju?

- Drzwi do pokoju były tuż przy tym stoliku, nie więcej niż dwie stopy.

- Chciałem to wiedzieć dokładnie. I co się działo dalej?

- Elizabeth spała. Obudziła się około piątej i zaczęła rozmawiać ze mną, to
właśnie wtedy sporządziła testament.

- A co potem?

background image

- Zamierzałam dać jej to lekarstwo, chyba brakowało dwudziestu minut do
szóstej, ale zasnęła znowu. Obudziła się dopiero za kwadrans siódma i wtedy
podałam jej tabletki i trochę kawy.

- Proszę mi opowiedzieć więcej o tym, co zaszło podczas waszej rozmowy.

- Elizabeth, chyba przez pół godziny opowiadała mi o swoich przejściach, o tym,
że Nathan próbował ją zabić, że rozmawiała z Nelli Conwey o panu i chce, żeby
pan został jej prawnikiem, że chce, aby pan zawiadomił Nathana, że wszystko
skończone i że zamierza wnieść sprawę o rozwód, a także, że chce napisać
testament wydziedziczający Nathana.

- Czy mówiła coś o podstawie do rozwodu, o dowodach, jakie miała?

- Nie wdawała się w szczegóły, ale twierdziła, że ma dowody na piśmie.

- Dowody na piśmie? – Spytał ostro Mason.

- Właśnie tak.

- Zamierzała się rozwieść, bo mąż chciał ją zabić, prawda?

- Nie wiem. Przypuszczam, że tak.

- I miała pisemne dowody?

- To były jej słowa. Myślę, że to wiązało się z niewiernością.

- Gdzie trzymała te dowody?

- Nie powiedziała mi.

- Dobrze. Co się zdarzyło potem?

- Powiedziała mi, że chce, aby pan przyszedł i przygotował testament do
podpisania i poprosiła mnie, abym poszła i spotkała się z panem. Poprosiła o
książeczkę czekową, wyjaśniając, że jest w torebce w szufladzie biurka.

- I co dalej?

- Potem rozmawiałyśmy trochę, że ona naprawdę boi się Nathana i czuje, że
zanim pan napisze testament i da jej do podpisania, może jej się coś przytrafić.

- To było dosyć melodramatyczne, prawda?

- Chyba nie, w świetle późniejszych zdarzeń – odparła ostro panna Brackston.

- Dobrze. Proszę dalej.

- Odpowiedziałam jej, że nie sądzę, by to było potrzebne, ale mogę pójść
spotkać się z panem i przekazać panu jej życzenia. I pan zjawi się

background image

prawdopodobnie przed południem z dokumentem gotowym do podpisu.
Odparła, że uważa, że byłoby lepiej od razu załatwić sprawę testamentu, tak by
Nathan zdawał sobie sprawę, że niezależnie od rozwoju wypadków, nie
zamierza zostawić mu ani centa. Twierdziła, że przemyślała to i doszła do
wniosku, że tak właśnie powinna postąpić.

- Co więc zrobiła?

- Wzięła kartkę papieru i napisała testament.

- Proszę mi pozwolić spojrzeć na niego jeszcze raz.

- Przecież już go pan widział, panie Mason.

- Ma go pani przy sobie?

- Oczywiście.

Z wyraźną niechęcią otworzyła torebkę i przekazała dokument adwokatowi.
Mason obejrzał go starannie, potem podszedł do okna i oglądał testament pod
światło.

- Teraz po ostatnim słowie jest kropka. – Zauważył.

Viktoria nic nie powiedziała.

- Kiedy przyszła pani do mego biura, nie było kropki na końcu dokumentu.
Zwróciłem pani na to uwagę.

- Wiem, że to pan zrobił.

- Zatem wzięła pani wieczne pióro i postawiła kropkę. Żeby zapiąć wszystko na
ostatni guzik, przypuszczalnie założyła sobie pani stryczek na szyję. Zrobią
spektroskopową analizę atramentu, którym została postawiona ta kropka. Jeśli
tylko przyjdzie im na myśl…

- Myśli pan, że wykażą, że ten znak został zrobiony innym atramentem i innym
piórem? – Spytała. – Nie musi się pan martwić o to. Ta kropka została
postawiona wiecznym piórem Elizabeth, tym samym, którym napisano
testament.

- Kiedy pani to zrobiła?

- Ja tego nie zrobiłam.

- A kto?

- Elizabeth.

- Zna pani jeszcze inne zabawne historie? – Spytał prawnik.

background image

- Chcę powiedzieć panu prawdę, panie Mason. Byłam bardzo przejęta tym
brakiem kropki na końcu zdania. Po tym jak pan mi to pokazał, stwierdziłam, że
gdyby coś się stało, a potem rzeczywiście się stało, dostałam wiadomość, że
Elizabeth została otruta. Pobiegłam pędem do taksówki, przyjechałam do domu
i poszłam prosto do jej pokoju. Była bardzo, bardzo chora, cierpiała ogromne
katusze, ale była przytomna. Poprosiłam wszystkich, żeby wyszli i zostawili mnie
sam na sam z nią na kilka minut. Powiedziałam jej; pan Mason powiada, że
zaniedbałaś postawienia kropki na końcu dokumentu i wręczyłam jej pióro.

- Sięgnęła po nie?

- Cóż, ja…Ona była w tym momencie bardzo chora.

- Czy sięgnęła po pióro w momencie, gdy jej pani podała?

- Włożyłam jej pióro do ręki.

- I co potem pani zrobiła?

- Potrzymałam testament blisko niej, żeby mogła postawić kropkę na
właściwym miejscu.

- Czy uniosła głowę z poduszki?

- Nie.

- W jaki sposób mogła zobaczyć, gdzie postawić znak?

- Prowadziłam jej rękę.

- Rozumiem – skomentował sucho Mason.

- Elizabeth była świadoma tego, co się dzieje.

- Podoba mi się to, co pani mówi. Zamiast mówić, że wiedziała, co robi,
powiada pani, że była świadoma tego, co się dzieje.

- A więc wiedziała, co robi.

- Wciąż nie mówi pani prawdy o tym testamencie.

- Co pan ma na myśli?

- Historia, którą pani opowiada nie jest prawdziwa.

- Ależ panie Mason, jak pan może tak mówić.

- Rozmawia pani z adwokatem. Skończmy te bajki i spróbujmy dla odmiany
mówić prawdę.

- Nie rozumiem, o co panu chodzi.

background image

- Kiedy przyniosła pani ten testament do mojego biura, nie był dokończony.
Pani o tym wiedziała.

- No cóż…Teraz…Teraz na pewno jest skończony.

- Dlaczego Elizabeth Beyn przerwała pisanie w środku dokumentu?

Viktoria Brackston zawahała się. Jej oczy przesunęły się po pokoju, jakby
szukała drogi ucieczki.

- Dalej! – Powiedział bezlitośnie Mason.

- Jeżeli już musi pan wiedzieć – wykrztusiła wreszcie – Elizabeth pisała właśnie
testament, kiedy Georgina otworzyła drzwi i zajrzała do pokoju, żeby zobaczyć,
co mogłaby zrobić, to znaczy w czym mogłaby pomóc.

- To już brzmi lepiej – rzekł Mason – i co się stało?

- Elizabeth nie chciała, by Georgina dowiedziała się o pisaniu testamentu,
wsunęła, więc szybko papier pod prześcieradło. Georgina spytała jak się mają
sprawy, czy wszystko w porządku, odpowiedziałam, że tak i wysłałam ją spać.

- I co dalej?

- Georgina wróciła do swego pokoju. Elizabeth leżała chwilę z zamkniętymi
oczami i nagle stwierdziłam, że usnęła. Wyjęłam pióro z jej palców, ale
testament był schowany i nie potrafiłabym znaleźć go bez obudzenia Elizabeth.
Zdecydowałam się zaczekać do chwili podania lekarstwa i wtedy wydostać
dokument. A pomyślałam, że został ostatecznie skończony ze względu na coś,
co powiedziała. Skończyła pisać dobrą chwilę przed pojawieniem się Georginy.

- Kiedy wydostała pani dokument?

- Kiedy dałam jej lek popiła go wodą, ale chciała też trochę kawy, więc
zadzwoniłam i poprosiłam gospodynię, żeby ją przyniosła. W tym czasie weszła
pielęgniarka dzienna i zaproponowała, że poda tę kawę. Miałam tylko czas, by
wydobyć papier spod koców. Elizabeth zobaczyła, co robię, uśmiechnęła się,
skinęła głową i powiedziała; „To jest w porządku Viki.” Stąd wiedziałam, że
uważała sprawę za zakończoną. Teraz mówię panu najszczerszą prawdę, panie
Mason.

- Dlaczego nie zrobiła pani tego wcześniej?

- Ponieważ obawiałam się, że mógłby pan pomyśleć…Że mógłby pan pomyśleć,
że testament naprawdę nie został dokończony.

- Od czasu, kiedy Nelli położyła tabletki na talerzyku, nikt nie wchodził do
pokoju?

background image

- Nie.

- Zawieziemy panią na lotnisko. Chcę, żeby wsiadła pani do pierwszego
samolotu do Honolulu. Z pokładu ma pani wysłać telegram do prokuratora
okręgowego, że pewne interesy związane ze sprawami pani siostry zmusiły
panią do pośpiesznego wyjazdu do Honolulu. Że pozostanie pani w kontakcie i
że prokurator okręgowy może liczyć na pani współpracę, ale te interesy są tak
poważnej natury, że adwokat poradził pani pojechać tam osobiście nie
zwlekając.

- Ale o jakie sprawy chodzi?

- Pani siostra miała nieruchomości w Honolulu, prawda?

- No tak, nawet wiele. Mieszkaliśmy w jednym z jej domków. Miała ich całą
masę.

- Nie musi pani wyjaśniać nikomu, o jakie sprawy chodzi.

- Ale na Litość Boską, co będę robić, kiedy się tam znajdę?

- Nie znajdzie się tam pani.

- Co chce pan powiedzieć?

- Chcę powiedzieć, że zostanie pani wezwana do powrotu.

- Po co więc mam wyjeżdżać?

- Ponieważ jest to zgrabny sposób wycofania pani z obiegu. Pani nie ucieka,
ponieważ wysyła pani telegram do prokuratora podpisany własnym
nazwiskiem. Udaje się pani w podróż pod własnym nazwiskiem, a ja, jako pani
adwokat biorę odpowiedzialność za wysłanie pani do Honolulu.

- To zupełne szaleństwo.

- To jedyna, rozsądna rzecz, którą można zrobić. Teraz ostrzegam panią. Proszę
z nikim nie rozmawiać na temat tej sprawy. Absolutnie proszę nikomu nie
wspominać, że to pani podała Elizabeth te tabletki. W żadnym przypadku
proszę nie rozmawiać o tej sprawie z policją lub prokuratorem. Chyba, że ja
będę obecny. Zrozumiała pani?

- Wciąż jeszcze nie wiem…

- Zastosuje się pani do moich instrukcji?

- Tak.

- Co do joty?

background image

- Tak.

Mason zwrócił się do sekretarki;

- Ok, Dello. Zawieź panią na lotnisko.

Rozdział szesnasty

Następnego dnia wczesnym popołudniem Paul Drake wpadł, by zobaczyć się z
Masonem. Adwokat nie próbował ukryć niepokoju.

- Paul, co się dzieje w Nowym Orleanie? Czy Beyn złożył zeznanie?

- Policja nie udziela żadnych informacji, Perry. Nie, muszę się poprawić,
zdradzili jedno: mają nakaz aresztowania ciebie.

- Pod jakim zarzutem?

- Włóczęgostwa.

- I jeszcze coś?

- Masz na myśli oskarżenie?

- Tak.

- Nic więcej. To ci nie wystarczy?

Mason wyszczerzył zęby.

- Nie mogą uzyskać ekstradycji z powodu włóczęgostwa. Wiedzą o tym.

- Są wściekli.

- A niech się wściekają. Ale nie przyszedłeś do mnie tylko po to, aby mi
opowiedzieć o nakazie.

- Porucznik Tragg coś odkrył.

- Co takiego?

- Dużą rzecz.

- Dowód, że Beyn zamordował żonę?

background image

- Najwyraźniej dowód, że tego nie zrobił.

- Chciałbym zobaczyć ten dowód.

- Mogę powiedzieć ci jedno, Perry. W tej sprawie istnieją jakieś tajemnicze
dowody, których policja szczerze, jak oka w głowie. Tak, że nikt nie wie, o co
chodzi.

- Jakie to dowody?

- Nie mogłem wykryć.

- Czy wskazują na Nathana Beyna, albo na możliwość popełnienia samobójstwa,
albo może…

- Wszystko, co mi wiadomo, to że to…rzecz super tajna.

- Nie ma żadnej szansy, żebyś ją odkrył?

- Dzisiaj w związku z tą sprawą zbiera się wielka ława przysięgłych. Mój człowiek
ma konszachty z przysięgłymi, może będzie w stanie dowiedzieć się, o co
chodzi. Wiem również, że w biurze prokuratora okręgowego są rozsierdzeni,
ponieważ Viktoria Brackston nie zjawiła się na przesłuchanie.

- Jest w podróży – odparł Mason. – Ma w Honolulu interesy, których absolutnie
nie może odłożyć na później.

- Tak powiadasz? – Rzucił sucho Drake.

- W sprawie tych interesów działa według rady swego radcy prawnego.

- To znakomicie, tylko prokurator nie podziela tego zdania.

- Wcale się tego nie spodziewałem. Coś jeszcze, Paul?

- Policja porozumiała się z porucznikiem Traggiem w Nowym Orleanie. Dziś rano
przeciekła informacja, że stwierdzili coś bardzo ważnego.

Nagle zadzwonił telefon. Odebrała Della – Do ciebie, Paul.

Drake wziął słuchawkę. – Hallo? Tak. Ok, powiedz mi, kto jeszcze o tym wie?
Ok, dzięki. Do widzenia. – Rozłączył się. – Masz odpowiedź – zwrócił się do
Masona – Ława przysięgłych w tajnych obradach postanowiła podjąć
postępowanie przeciw Viktorii Brackston, oskarżając ją o morderstwo
pierwszego stopnia.

- Jakie mają dowody, Paul?

- Dowód nie został ujawniony.

- Jeśli przedłożyli go wielkiej ławie, to niemożliwe.

background image

- Nie bój się, Perry. Nie przedstawili niczego ławie przysięgłych, czego nie chcieli
rozgłosić na wszystkie strony, to znaczy oficjalnie. Prawdopodobnie szepnęli coś
przysięgłym wprost do ucha.

- Miałem przeczucie, że coś takiego się święci – rzekł Mason. Zwrócił się do
Delli. – Wyślemy telegram do Viktorii Brackston na samolot lecący do Honolulu,
żeby wracała. Wydawało mi się, że będziemy musieli to zrobić, ale uważałem,
że będzie chodziło o wezwanie do stawienia się przed ławą przysięgłych niż o
akt oskarżenia.

- Mówić jej, na co się zanosi? – Spytała Della.

- Nie, musimy chronić informatora Paula. Nie możemy zdradzić się z tym, co
wiemy. Jeszcze nie.

- Co chcesz jej napisać? – Dowiadywała się Della, trzymając w pogotowiu notes i
ołówek.

Mason zastanawiał się chwilę, potem uśmiechnął się kwaśno.

- Napisz jej: Wracaj do domu natychmiast! Nie ma rozgrzeszenia. I pędź na
pocztę dziewczyno, wyślij to jak najszybciej.

Rozdział siedemnasty

Proces stanu Kalifornia przeciw Viktorii Brackston rozpoczął się w atmosferze
napięcia u podnóża, którego leżała walka o zwycięstwo między dwoma
mężczyznami, którzy dotychczas byli niepokonani. Hamilton Burger,
niedźwiedziej postury prokurator okręgowy, triumfował. Przekonany, że ma
nareszcie doskonałą sprawę, nieposiadającą defektów, zachowywał się ze
spokojną pewnością siebie, człowieka, który wie, że trzyma w ręku atutowe
karty. Perry Mason, weteran sal sądowych, działając zręcznie i z uwagą,
wyzyskiwał każdą formalność, w której wyczuwał możliwe korzyści. Badał drogę
ostrożnie, wiedząc aż zbyt dobrze, że oskarżenie przygotowało na niego
pułapkę i że w każdej chwili grunt może się pod nim zapaść. Według poufnych
informacji, oskarżenie troskliwie trzyma w tajemnicy jakieś dowody, które mają
kompletnie sparaliżować obronę. I Perry Mason mimo użycia wszelkich

background image

kruczków prawnych, by skłonić oskarżenie do odkrycia kart, został ostatecznie
zmuszony do wejścia na salę sądową nie mając pojęcia o atutach przeciwnika.
Wiedział, tylko tyle, ile zdradzono dla uzasadnienia wezwania przez ławę
przysięgłych. Wśród wtajemniczonych zawierani zakłady w stosunku pięć do
jednego przeciw klientce Masona. Na wybór sędziów przysięgłych poświęcono
niewiele czasu. Mason zasygnalizował, że pragnie tylko bezstronnego i
sprawiedliwego procesu dla swojej klientki. A Hamilton Burger wyraźnie
wykazywał chęć zaakceptowania jakichkolwiek dwunastu osób, które przy
rozpatrywaniu sprawy będą kierowały się wyłącznie przedstawianymi
dowodami. Reporterzy czekali niecierpliwie na oświadczenie wstępne
Hamiltona Burgera, otwierające sprawę, którą spodziewał się wygrać. Ale
doświadczeni prawnicy wiedzieli, że prokurator w tak wczesnej fazie nie
wspomni nawet, swoich atutowych kart. Zaznaczywszy, że spodziewa się
dowieść, iż Viktoria Brackston otruła siostrę przez podanie jej trzech
pięciogramowych tabletek arszeniku, wiedząc przy tym, że siostra zrobiła
testament, w którym zapisała jej połowę swego majątku, ocenioną na pół
miliona dolarów, Burger oznajmił: - Ponad to chcę powiedzieć wam, panie i
panowie przysięgli, że w tej sprawie oskarżenie nie pragnie wykorzystać
proceduralnej przewagi nad oskarżoną. Oskarżenie przedstawi zeznania
różnych świadków, zapoznając was z łańcuchem zdarzeń, które doprowadziły
do śmierci Elizabeth Beyn. Ten przewód nie będzie prowadzony według
zwykłego porządku sadowego, ale będzie przypominał rozwijającą się
opowieść. Nakreślimy przed wami, panie i panowie, szeroki obraz, szybkimi,
pewnymi pociągnięciami pędzla rzeczowych zeznań. Chcemy, żebyście ujrzeli
całe tło wydarzeń. Być może uznacie dowody w tej sprawie za trochę
niezwykłe, jak na zwyczajną stereotypową procedurę, ale jeśli będziecie śledzić
ją dokładnie, nieuchronnie wyciągniecie wniosek, że oskarżona jest winna
morderstwa pierwszego stopnia. Starannie i rozmyślnie zaplanowanego,
popełnionego w bezlitosny sposób. I w tej sytuacji będziecie musieli wydać
werdykt: winna morderstwa pierwszego stopnia. Bez okoliczności łagodzących z
zaleceniem kary śmierci.

Hamilton Burger z godnością wrócił do stołu, usiadł i spojrzał znacząco na
sędziego.

- Czy obrona chce w tej chwili wygłosić oświadczenie wstępne? – Zapytał sędzia
Houson.

- Nie teraz Wysoki Sądzie. Wolimy to zrobić, kiedy będziemy przedstawiali
naszą sprawę. – Odparł Mason.

- Dobrze. Proszę wezwać swojego pierwszego świadka, panie prokuratorze.

background image

Hamilton Burger usadowił się w swoim wielkim krześle i przekazał wstępne
postępowanie swoim dwóm zastępcą, Davidowi Grishamowi i Harry’emu
Seybrookowi, który został haniebnie pokonany przez Masona w procesie Nelli
Conwey i był spragniony rewanżu, co skłoniło go do starania się o stanowisko
zastępcy prokuratora w obecnej sprawie. Świadkowie byli wzywani szybko,
jeden po drugim. Ich zeznania dowodziły, że Elizabeth Beyn zmarła, że przed
śmiercią wykazywała objawy zatrucia arszenikiem, że po zgonie autopsja
wykazała obecność pewnej ilości arszeniku w organach wewnętrznych, co
potwierdziło, że jej śmierć została spowodowana przez truciznę. Poświadczona
kopia testamentu wykazywała, że odręczny dokument został napisany przez
Elizabeth Beyn, datowany był w dniu jej śmierci i zostawiał majątek w równych
częściach: przyrodniemu bratu zmarłej, Jamesowi Brackstonowi i jej przyrodniej
siostrze, Viktorii Brackston, oskarżonej w obecnej sprawie. Po zakończeniu tych
czynności wstępnych Hamilton Burger znowu przejął osobiście prowadzenie
oskarżenia.

- Proszę wezwać doktora Harveya Kinera.

Doktor Kiner był szczupłym człowiekiem o typowym wyglądzie lekarza, miał
nawet bródkę typu Van Dyk’a, chłodne, badawcze spojrzenie i ciemne okulary
w plastikowej oprawce. Zajmując miejsce dla świadków, pośpiesznie określił
siebie, jako praktykującego lekarza ogólnego i chirurga oraz wspomniał, że takie
kwalifikacje posiadał również siedemnastego września bieżącego roku.

- Proszę powiedzieć, czy wczesnym rankiem siedemnastego września tego roku
został pan wezwany w trybie nagłym do jednej z pańskich pacjentek?

- Tak jest.

- O której godzinie został pan wezwany. Doktorze?

- Mniej więcej o ósmej czterdzieści pięć. Nie potrafię powiedzieć dokładniej. W
każdym razie było to między ósmą czterdzieści pięć a dziewiątą.

- Udał się pan natychmiast do pacjentki?

- Tak, natychmiast.

- Kim była chora?

- To była Elizabeth Beyn.

- A teraz, doktorze, zwracając uwagę na objawy, które pan odkrył sam w chwili
przyjścia, a nie te, które mogła panu podać pielęgniarka, czy może pan nam
powiedzieć, co pan stwierdził?

background image

- Stwierdziłem typowe objawy zatrucia arszenikiem, manifestujące się
zaburzeniami żołądkowo-jelitowymi, silnym pragnieniem, bolesnymi skurczami,
typowymi wymiotami, parciem na stolec i słabym, nieregularnym tętnem.
Twarz była niespokojna, rysy zaostrzone, skóra zimna i lepka. Mogę powiedzieć,
że są to objawy postępujące. Ja opisuję je od mojego przyjścia aż do śmierci,
która nastąpiła około jedenastej czterdzieści rano.

- Czy chora była przytomna?

- Zachowała przytomność mniej więcej do jedenastej.

- Czy robił pan jakieś chemiczne testy, żeby potwierdzić swoją diagnozę?

- Zachowałem wydaliny do dokładniejszego zbadania. Ale zrobiłem też szybki,
chemiczny sprawdzian, który wykazał obecność arszeniku w wymiocinach, a
objawy były tak typowe, że byłem naprawdę pewien swojego rozpoznania już
parę minut po przyjściu.

- Czy pytał pan pacjentkę, w jaki sposób mogła zostać podana jej trucizna?

- Tak jest.

- Czy złożyła jakieś oświadczenie, dotyczące tego, kto podał jej truciznę?

- Owszem, złożyła.

- Zechce pan powiedzieć, co zeznała o sposobie podania jej trucizny i kto to
zrobił?

- Chwileczkę, Wysoki Sądzie – przerwał Mason – składam sprzeciw. Pytanie jest
niewłaściwe, niemające związku ze sprawą, nieistotne i oparte na pogłoskach.

- To nie są pogłoski – odparł Hamilton Burger. – Pacjentka zmarła w wyniku
zatrucia arszenikiem.

- Rzecz w tym Wysoki Sądzie – upierał się Mason – że chora wiedziała, że
umiera?

- Tak – zdecydował sędzia.

- Uważam, panie prokuratorze, że to bardzo istotny warunek wstępny do tak
zwanego oświadczenia na łożu śmierci.

- Dobrze. Jeżeli obrona życzy sobie trzymać się procedury będę podawał te
szczegóły sprawy.

- Czy pacjentka wiedziała, że umiera panie doktorze?

- Stawiam sprzeciw. Pytanie naprowadzające i podsuwające odpowiedź.

background image

- Pytanie jest naprowadzające, panie Burger.

- Cóż Wysoki Sądzie – rzekł Burger z rozdrażnieniem – doktor Kiner jest
doświadczonym lekarzem, słyszał dyskusję i na pewno rozumie cel tych pytań.
Niemniej, jeśli obrona życzy sobie tracić czas na te proceduralne zabiegi, dojdę
do tego dłuższą drogą. Jaki był stan psychiczny pani Beyn w odniesieniu do
nadziei odzyskania zdrowia?

- Sprzeciw z powodu braku podstawy do zadania tego pytania. – Przerwał
Mason.

- Chyba nie kwestionuje pan teraz kwalifikacji doktora Kinera, panie Mason?

- Nie, jako lekarza, Wysoki Sądzie, ale jako czytającego myśli. Sprawdzianem,
czy wyznanie umierającego można traktować jak tak zwane oświadczenie na
łożu śmierci, jest to czy umierający wyraźnie oświadcza, że jest świadom tego,
że za chwilę umrze i z powagą piętna śmierci na ustach przystępuje do złożenia
oświadczenia, które może mieć wartość dowodu.

- Wysoki Sądzie – rzekł Hamilton Burger z irytacją – proponuję wykazać, jako
część mojej sprawy, że oskarżona została sam na sam z Elizabeth Beyn, że miała
podać jej lek leżący na spodku, że to oskarżona rozmyślnie zamieniła lekarstwo
na trzy pięciogramowe tabletki arszeniku, że kiedy chora obudziła się około
szóstej czterdzieści pięć, oskarżona powiedziała do siostry: „To jest twój lek” i
dała jej te trzy tabletki, czy pigułki, które zostały podłożone zamiast lekarstwa
zostawionego przez doktora Kinera.

- Proszę, więc to udowodnić – rzekł Mason – ale przez istotne i mające związek
ze sprawą dowody.

- Uważam, że w celu zakwalifikowania jej słów, jako oświadczenia na łożu
śmierci zamierza pan udowodnić, iż pacjentka wiedziała o tym, że umiera –
powiedział sędzia Houson.

- To właśnie zamierzam zrobić – oświadczył prokurator – dlatego zapytałem
doktora o stan umysłu pacjentki.

- A na to pytanie doktor może odpowiedzieć, nie przez czytanie w jej myślach,
tylko przez to, co sama chora powiedziała.

- Bardzo dobrze – zgodził się Burger. – Proszę ograniczyć się do przytoczenia
słów chorej, doktorze.

- Powiedziała, że jest umierająca.

Hamilton Burger popatrzył triumfująco na Masona.

background image

- Potrafi powtórzyć pan ściśle jej słowa?

- Potrafię. Zrobiłem wówczas notatkę, sądząc, że to może być ważne. Jeżeli
mogę sprawdzić zapiski, odświeżę moją pamięć.

Doktor wyjął z kieszeni skórzany notes.

- Chwileczkę – rzekł Mason – chciałbym sprawdzić zapiski, to jest chciałbym
spojrzeć na nie, zanim świadek użyje ich do odświeżenia swojej pamięci.

- Proszę bardzo – rzucił Hamilton Burger z irytacją.

Mason podszedł do świadka i przejrzał notes.

- Za nim doktor użyje go dla odświeżenia swojej pamięci, chciałbym zadać parę
pytań w celu identyfikacji notesu.

- Dobrze – zdecydował sędzia – może pan zadawać pytania.

- Doktorze, ten początek tutaj jest napisany pańskim pismem?

- Tak.

- Kiedy pan to napisał?

- Mniej więcej w tym czasie, kiedy moja pacjentka wypowiedziała to zdanie.

- Yhm, przez pacjentkę rozumie pan Elizabeth Beyn?

- Tak jest.

- Notatka została napisana piórem i atramentem?

- Tak.

- Jakim piórem i jakim atramentem?

- Moim własnym piórem napełnionym atramentem z butelki, którą trzymam w
biurze. Mogę pana zapewnić, że nie ma nic złowieszczego w moim atramencie.

Rozległ się szmer wesołości, uciszony zmarszczeniem brwi sędziego.

- Właśnie tak, doktorze. A kiedy pacjentka powiedziała te słowa?

- Krótko przed utratą przytomności.

- Krótko, to bardzo względne określenie. Może pan określić dokładniej, kiedy to
było?

- Powiedziałbym, że jakieś pół godziny.

- Pacjentka straciła przytomność w ciągu godziny od wygłoszenia tych słów?

background image

- No tak, była w stanie śpiączki.

- Proszę mi pozwolić przejrzeć ten notes, doktorze. – I nie czekając na zgodę
Mason przewrócił kilka kartek.

- Moment – przerwał Hamilton Burger – sprzeciwiam się, by obrońca grzebał w
prywatnych dokumentach doktora Kinera.

- To nie jest prywatny dokument – zaprotestował Mason – to jest notes,
którego doktor usiłuje użyć dla odświeżenia swojej pamięci. Mam prawo
spojrzeć na sąsiednie strony i poddać doktora krzyżowemu przesłuchaniu.

Burger nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Mason z notesem w ręku zwrócił się do
doktora Kinera.

- Czy ma pan zwyczaj robić notatki w tym notesie systematycznie i po kolei, czy
też otwiera go pan na chybił trafił, aż znajdzie pan wolną stronę?

- Ależ, nie. Prowadzę ten notatnik metodycznie. Wypełniam jedną stronę po
drugiej.

- Rozumiem. Zatem ta notatka zapisana tutaj, której pan chciał użyć do
odświeżenia swojej pamięci, co do stwierdzenia Elizabeth Beyn, że jest
umierająca, to ostatnie słowa w tym notesie?

- Tak sir.

- To zdarzyło się już jakiś czas temu i przypuszczam, że od tej pory leczył pan
sporo chorych?

- Tak jest.

- A dlaczego nie zrobił pan żadnych notatek od czasu śmierci Elizabeth Beyn?

- Ponieważ po przeczytaniu tego oświadczenia, policja natychmiast zabrała go
jako dowód i zatrzymała go, aż do chwili obecnej.

- Do kiedy, doktorze?

- Do dzisiejszego ranka, kiedy to notatnik został mi zwrócony.

- Przez kogo?

- Przez prokuratora okręgowego.

- Rozumiem – zaśmiał się Mason – prokurator wymyślił, że zapyta, czy pamięta
pan, ściśle słowa zmarłej, a pan wyciągnie notes z kieszeni…

- Protestuję Wysoki Sądzie! – Krzyknął Hamilton Burger – to nie jest prawidłowe
przesłuchanie krzyżowe.

background image

- Uważam, że to udowadnia nastawienie świadka, Wysoki Sądzie.

- Uważam, że wykazuje raczej zręczność oskarżyciela – odparł sędzia Houston z
uśmiechem. – Myślę, że osiągnął pan swój cel. Nie ma powodu, by dopuścić
odpowiedź na to pytanie w jego obecnej formie.

- Świadek właśnie stwierdził, że notatnik został zabrany mu przez policję i
zwrócony dziś rano. I to jest powodem, że nie ma dalszych notatek po pańskim
zapisie o wypowiedzi Elizabeth Beyn, że jest umierająca i, że została otruta?

- Tak, sir.

- No, a teraz może pozwoli pan świadkowi złożyć dalsze zeznania? – Rzekł
sarkastycznie Burger.

- Nie teraz – odparł uśmiechnięty Mason. – Mam jeszcze kilka pytań
dotyczących identyfikacji tej notatki. Czy jest napisana pańskim, własnym
pismem, doktorze?

- Tak.

- I napisał ją pan parę minut po usłyszeniu słów chorej?

- Tak jest.

- Co pan rozumie przez parę minut?

- Powiedziałbym, że cztery najwyżej pięć minut.

- Zrobił pan tę notatkę, ponieważ uznał pan słowa chorej za ważne?

- Tak.

- Innymi słowy był już pan kiedyś świadkiem w sądzie i dowiedział się pan, że
zajdzie potrzeba podania oświadczenia złożonego na łożu śmierci i wiedział
pan, że aby to oświadczenie zostało uznane będzie konieczne wykazać, że
pacjentka wiedziała, że jest umierająca.

- Tak.

- I zrobił pan tę notatkę, ponieważ obawiał się pan zawierzyć swojej pamięci?

- No, tak bym nie powiedział. Nie.

- Dlaczego więc zrobił ją pan?

- Ponieważ wiedziałem, że jakiś sprytny prawnik będzie mnie pytał jak
dokładnie brzmiały jej słowa. I postanowiłem, że mu je dosłownie zacytuję.

Na sali znowu rozległy się śmiechy.

background image

- Rozumiem. Wiedział pan, że będzie pan o to pytany i chciał pan poradzić sobie
z obrońcą podczas krzyżowego przesłuchania?

- Jeśli chce pan wyłożyć w ten sposób, odpowiedź brzmi: tak.

- A teraz nie przytaczając dokładnie jej słów, proszę powiedzieć, czy pacjentka
złożyła oświadczenie przed panem, kto podał jej truciznę?

- Tak zrobiła to.

- I mimo to nie uznał pan tego wyznania za szczególnie ważne, doktorze?

- Oczywiście, że uznałem, to była najważniejsza część całej sprawy.

- Dlaczego więc nie zanotował pan tego w swoim notesie, by móc podać ściśle
słowa umierającej kobiety, gdy jakiś sprytny prawnik zapyta o nie?

- Zrobiłem taką notatkę – rzekł gniewnie lekarz – jeśli cofnie się pan o jedną
stronę znajdzie pan tam dokładnie zapisane słowa pacjentki.

- A kiedy zrobił pan tę notatkę?

- W ciągu paru minut.

- W ciągu pięciu minut?

- Tak. W ciągu pięciu minut, może nawet szybciej.

- W ciągu czterech minut?

- Powiedziałbym, że w granicach jednej minuty.

- A co z oświadczeniem chorej, że jest umierająca? Kiedy te słowa zostały
zapisane w notatniku?

- Określiłbym czas na jedną minutę.

- Ale – zauważył Mason, uśmiechając się – oświadczenie chorej kto podał jej
lekarstwo zostało zapisane na stronie poprzedzające oświadczenie, że umiera.

- Naturalnie – powiedział sarkastycznie doktor Kiner. – Pytał mnie pan już o to.
Poinformowałem pana, że robiłem moje notatki w porządku chronologicznym.

- O. Zatem stwierdzenie o tym, kto podał chorej lek było zrobione zanim
dowiedziała się, że umiera?

- Tego nie powiedziałem.

- Właśnie o to pytam.

- Szczerze mówiąc – doktor Kiner uświadomił sobie nagle pułapkę, w jaką został
wciągnięty – nie pamiętam dokładnego następstwa tych oświadczeń.

background image

- Ale pan wie, że robił te notatki w porządku chronologicznym, prawda?
Powiedział pan to z naciskiem przynajmniej w dwóch przypadkach.

- Istotnie.

- Więc do czasu, kiedy pacjentka złożyła oświadczenie, dotyczące podania leku,
nie stwierdziła niczego, co wskazywałoby na fakt, iż wiedziała, że umiera?

- Nie potrafię tego powiedzieć.

- Pan nie musi, mówi to pański notatnik.

- Ja tego tak nie pamiętam.

- Ale pańskie wspomnienia są niejasne, prawda doktorze?

- Ależ, nie.

- Miał pan powód w nie wątpić?

- Co pan przez to rozumie?

- Obawiał się pan, że nie potrafi zapamiętać dokładnie, co się zdarzyło i jaka
była kolejność zdarzeń. Niedowierzając, więc pamięci, zrobił pan notatki w
notesie, żeby żaden sprytny prawnik nie zdołał wciągnąć pana w pułapkę.

Doktor Kiner kręcił się niepewnie.

- Wysoki Sądzie – wtrącił prokurator – sądzę, że to krzyżowe przesłuchanie
nadmiernie się przeciąga i jestem pewny…

- Nie jestem tego zdania – odrzekł sędzia Houson – według tego jak sąd
pojmuje prawo, jako warunek wstępny „oświadczenia na łożu śmierci”
wymagane jest, by osoba je składająca wiedziała o zbliżającej się śmierci i z tą
świadomością przekazała innym to, co jest jej wiadome w danej sprawie. Aby ta
wiedza nie zginęła razem z nią.

- No cóż – rzekł doktor Kiner – nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie lepiej niż
to już uczyniłem.

- Dziękuję – rzekł Mason – to wszystko.

- W porządku – włączył się Hamilton Burger – Obrona już najwyraźniej
skończyła, proszę mówić dalej i ustalić, co powiedziała Elizabeth Beyn,
odświeżywszy swoją pamięć zapiskami z notesu.

- Teraz zgłaszam protest – rzekł Mason – ze względu na to, że pytanie jest
niewłaściwe, niezwiązane z tematem i nieistotne. Okazuje się, że doktor jest
teraz przesłuchiwany na okoliczność oświadczenia złożonego przez pacjentkę w

background image

znacznym odstępie czasu po oświadczeniu dotyczącym podania jej lekarstwa,
które to oskarżenie próbuje wcisnąć między dowody.

- Sprzeciw podtrzymany. – Przeciął sędzia szybko.

Twarz prokuratora spurpurowiała.

- Wysoki Sądzie!

- Myślę, że sytuacja jest jasna. Jeśli chce pan prowadzić dalej przesłuchanie
doktora Kinera w celu wykazania zależności czasowych między tymi zapisami,
pytania będą dopuszczone, ale w obecnym stanie zeznań podtrzymuję
sprzeciw.

- W takim razie wycofuję na razie doktora Kinera i wezwę innego świadka. –
Powiedział Burger niechętnie. – Potrzebne mi zeznania wprowadzę innym
sposobem.

- Dobrze. Proszę wezwać następnego świadka - rzekł sędzia. – To wszystko
doktorze. Na razie jest pan wolny.

- Proszę wezwać Nelli Conwey – rzekł Hamilton Burger z miną człowieka, który
szykuje się do wykorzystania swoich atutów.

Nelli Conwey podeszła do miejsca dla świadków, gdy została zaprzysiężona,
podała nazwisko, adres i zawód. Prokurator rozpoczął przesłuchanie.

- Czy zna pani Nathana Beyna, męża Elizabeth Beyn?

- Tak.

- Czy została pani zatrudniona przez niego do pielęgnowania Elizabeth Beyn?

- Tak.

- Czy wieczorem szesnastego i rano siedemnastego września tego roku, była
pani zatrudniona u niego, jako pielęgniarka?

- Tak.

- Czy w jakimkolwiek momencie wieczoru szesnastego lub ranka siedemnastego
dała pani oskarżonej wskazówki, co do sposobu, w jaki należy podać lekarstwo
Elizabeth Beyn?

- Tak jest.

- Gdzie zostawiła pani lek?

- Położyłam go na talerzyku, na stoliku nocnym. Dwie stopy od Elizabeth Beyn.

- Co to był za lek?

background image

- Trzy pięciogramowe tabletki.

- Kto go pani dał?

- Lek zostawił doktor Kiner polecając bym go podała Elizabeth Beyn.

- Gdzie zostawił?

- Dał mi go osobiście.

- Kiedy to było?

- Szesnastego około siódmej podczas wieczornej wizyty doktora.

- Kto był w pokoju podczas pani rozmowy z oskarżoną?

- Tylko Elizabeth Beyn, która spała i Viktoria Brackston.

- Co jej pani powiedziała?

- Powiedziałam, że jeśli pani Beyn obudzi się po szóstej rano ma zażyć to
lekarstwo. I, że nie należy go podawać przed szóstą.

- I, że to lekarstwo dostała pani bezpośrednio od doktora Kinera?

- Tak, sir.

- Proszę przesłuchiwać – rzucił prokurator Masonowi.

- Pani nie wiedziała, co to był za lek?

- Wiedziałam, że to są trzy tabletki i to wszystko.

- Podawanie leków zostawionych przez lekarza należało do pani obowiązków?

- Tak, sir.

- I robiła to pani?

- Tak.

- I płacono pani za to?

- Tak jest, choć nie płacono mi za pracę w nocy z szesnastego na
siedemnastego, to znaczy nie płacono specjalnie za to.

- Chce pani powiedzieć, że nikt nie płacił pani za podanie lekarstwa pani Beyn w
nocy z szesnastego na siedemnastego?

- Wiem, czego pan chce się dowiedzieć – wtrącił Hamilton Burger – i nie musi
pan robić takich podchodów, Mason. Oskarżenie nie sprzeciwia się, drzwi są
otwarte, proszę wejść.

background image

I Hamilton Burger uśmiechnął się z wyraźną satysfakcją.

- Wieczorem szesnastego otrzymałam pieniądze od Nathana Beyna, ale to nie
była zapłata za moje usługi. – Wyjaśniła Nelli Conwey. – To była zapłata z tytułu
zawartej umowy, choć rzeczywiście podałam pani Beyn pewne leki, o co prosił
jej mąż.

- Lekarstwa?

- Parę pigułek, czy tabletek.

- Ile?

- Trzy.

- Jakie były duże?

- Pięć gramów.

- I otrzymała je pani od pana Beyna z poleceniem podania ich jego żonie?

- Tak. Pierwotnie było ich cztery, ale jedną dałam panu, a pozostałe trzy były w
moim posiadaniu. Gdy pan Beyn polecił mi dać je jego żonie, zrobiłam to.

- O której godzinie?

- Tuż po wyjściu doktora Kinera.

- To właśnie te, które dostała pani od Nathana Beyna?

- Tak.

Hamilton Burger siedział uśmiechając się z zachwytem.

- Skąd wzięła pani tabletki, które podała pani Elizabeth Beyn?

- Od jej męża.

- Mam na myśli, skąd je pani wzięła bezpośrednio przed podaniem chorej?

- Zabrałam te tabletki do pańskiego biura. Powiedziałam panu o tej rozmowie i
pan stwierdził, że lek jest nieszkodliwy, że to po prostu aspiryna i policzył mi
pan dolara za poradę.

Nelli Conwey mówiła tak, jakby recytowała wyuczoną lekcję.

- Oddał mi pan trzy z tych tabletek w małej fiolce. Takiej na pięciogramowe
tabletki. Fiolka została zaklejona w kopercie, na której zostało napisane pańskie
i moje nazwisko. Więc kiedy pan Beyn poprosił mnie jeszcze raz o podanie
żonie tych tabletek, zdecydowałam zrobić to, ponieważ stwierdził pan, że
zawierają tylko aspirynę.

background image

- Powiedziałem pani to? – Spytał Mason.

- Tak i pobrał pan ode mnie za to honorarium, mam kwit.

- I powiedziałem pani, że zawierają tylko aspirynę?

- Wziął pan ode mnie jedną z tabletek do analizy i zawiadomił mnie, że zawiera
tylko aspirynę.

- Jedna z tych czterech – wytknął Mason. – Pani nie wie, co zawierały pozostałe
trzy.

- Nie, tylko przypuszczam, że gdyby nie były nieszkodliwe nie zwróciłby ich pan,
żebym nie mogła podać pani Beyn. Poszłam do pana po poradę i zapłaciłam
panu honorarium.

Hamilton Burger zachichotał głośno.

- Więc szesnastego wieczorem otworzyła pani tę kopertę i wyjęła trzy pozostałe
tabletki z fiolki i podała je pani, pani Beyn?

- Tak. Zrobiłam to.

- Z jakim efektem?

- Bez efektu. Oprócz tego, że chora spała lepiej i była spokojniejsza niż
kiedykolwiek.

- O ile pani wiadomo, te tabletki mogły zawierać arszenik lub inną truciznę?

- wiem tylko to, co powiedział mi pan Beyn, że te pigułki miały spowodować u
jego żony dobry sen i to, co powiedział mi pan, że jest to aspiryna – odparła
szybko w impertynencki sposób, jak ktoś, kto daje dobrze przygotowaną
odpowiedź, uprzedzającą pytanie.

Hamilton Burger uśmiechnął się szeroko.

- A zatem - podsumował Mason – na podstawie tego, co pani wie, pani sama
mogła wieczorem szesnastego, krótko po siódmej dać Elizabeth Beyn trzy
pięciogramowe tabletki arszeniku.

- Podałam tabletki trochę po ósmej godzinie.

- To wszystko – rzekł Mason.

- Nie mam dalszych pytań oświadczył Hamilton Burger. – Teraz, jeżeli Wysoki
Sąd pozwoli, wezwiemy ponownie doktora Kinera.

- Dobrze. Proszę wrócić na miejsce dla świadków doktorze.

Doktor Kiner wrócił na miejsce dla świadków.

background image

- Doktorze – zaczął prokurator – chcę pana zapytać o coś, jako lekarza. Jeżeli
około ósmej wieczorem szesnastego września podano by Elizabeth Beyn trzy
pięciogramowe tabletki arszeniku, kiedy wystąpiłyby pierwsze objawy zatrucia?

- Uważam, a opieram swój sąd na znajomości kondycji pacjentki, że pierwsze
objawy pojawiłyby się w ciągu jednej do dwóch godzin po przyjęciu tabletek.
Maksymalnie po dwóch godzinach. Na pewno nie później.

- Słyszał pan zapewne – ciągnął Hamilton Burger – zeznania ostatniego świadka,
że dał jej pan trzy pięciogramowe tabletki, które miała dostać rano Elizabeth
Beyn.

- To się zgadza. Kiedy tylko się obudzi, ale nie przed szóstą.

- Co zawierały te tabletki?

- Sodę, kwas acetylosalicylowy i fenobarbital.

- Nie było w nich arszeniku?

- Absolutnie nie.

- Te tabletki zostały zrobione pod pańskim kierunkiem?

- Zgodnie z receptą, którą dałem, ściśle określiłem proporcje składników. Muszę
powiedzieć, że w przypadku pani Beyn największym problemem było dobranie
najlepszych środków uspokajających, które w miarę upływu czasu nie
drażniłyby żołądka, lecz opanowałyby niezwykłą nerwowość, która
charakteryzowała reakcje pacjentki na obrażenia cielesne i okoliczności
zewnętrzne.

- A teraz – powiedział triumfująco Burger – czy kiedykolwiek po momencie, w
którym dał pan te trzy tabletki pielęgniarce, Nelli Conwey szesnastego, widział
je pan jeszcze?

- Tak, widziałem.

- Kiedy?

- Siedemnastego o trzeciej po południu.

- Te same tabletki?

- Tak. Te same.

- Teraz – rzekł uśmiechnięty Hamilton Burger – może pan zadawać pytania,
Mason.

- Skąd pan wie, że to były te same tabletki? – Spytał Mason.

background image

- Ponieważ przeprowadziłem analizę.

- Zbadał je pan osobiście?

- Zbadano je pod moim nadzorem i w mojej obecności.

- I co pan stwierdził?

- Stwierdziłem, że to były tabletki, które przepisałem. Zawierały identyczne
proporcje sody, kwasu acetylosalicylowego i fenobarbitalu.

- Gdzie znalazł pan te tabletki?

- W koszu na śmieci, który stał w pokoju. Wyrzucano do niego bandaże, kawałki
waty i inne rzeczy zużyte podczas opatrywania pacjentki.

- Kiedy pan znalazł te tabletki?

- Zostały znalezione…

- Zaraz – przerwał Mason – zanim odpowie pan na to pytanie, chciałbym zadać
inne. Czy znalazł je pan osobiście?

- Tak jest, znalazłem sam. Zasugerowałem przeszukanie pokoju, szczerze
mówiąc rozglądałem się za…

- Mniejsza z tym, czego pan szukał. Proszę tylko odpowiadać na pytania,
doktorze. Wie pan dobrze, że nie należy udzielać informacji samorzutnie. Już
nieraz bywał pan świadkiem. Po prostu pytam, czy znalazł je pan osobiście?

- Tak jest. Osobiście przeszukałem zawartość kosza. Najpierw znalazłem jedną
tabletkę, a potem jeszcze dwie.

- I co pan zrobił?

- Umieściłem je w pojemniku, zwróciłem na nie uwagę policji i potem zrobiono
badania.

- Może pan opisać, na czym polegały te badania?

- Chwileczkę Wysoki Sądzie – zaprotestował Hamilton Burger – chwileczkę, to
nie jest właściwe przesłuchanie krzyżowe. Zapytałem świadka w bezpośrednim
przesłuchaniu, czy kiedykolwiek widział ponownie te tabletki, czy pigułki. Nie
mam obiekcji, co do pytań zmierzających do ustalenia, czy to są te same
tabletki, ale co do innych spraw, sprzeciwiam się.

- A czy te badania nie były robione właśnie w celu określenia, czy to są te same
tabletki? – Zapytał sędzia Houson.

- Nie koniecznie, Wysoki Sądzie.

background image

- Wydaje mi się, że protest jest słuszny, jeśli pytanie zostało zadane by powołać
się na badania, które zostały zrobione w innym celu. Nie widzę jednak…

- To zostanie wyjaśnione we właściwym czasie – rzekł Hamilton Burger. –
chciałbym mieć przywilej przedstawienia własnej sprawy na mój sposób,
Wysoki Sądzie.

- Dobrze. Świadek ma przyjąć, że pytanie dotyczy wyłącznie badań zrobionych
w celu identyfikacji tabletek.

- Te badania zostały zrobione przeze mnie, przez chemika policyjnego i przez
chemika jednej z farmaceutycznych firm, w obecności dwóch oficerów policji.
Testy ujawniły, że są to te same tabletki, które zostawiłem, by podano je
Elizabeth Beyn, po obudzeniu się jej, po szóstej rano. Nie ulega kwestii, że
dokonano zamiany…

- Chwileczkę, doktorze – skarcił go Mason – próbuje pan wybiegać naprzód i
wtrącać swoje domysły i argumenty do sprawy. Proszę ograniczyć się do
odpowiadania na pytania.

- Dobrze – warknął doktor Kiner.

- Nie ma wątpliwości, że były to te same tabletki. Inaczej mówiąc miały
identyczny skład jak te, które pan przepisał?

- Tak jest.

- A przy okazji, czy używa pan wymiennie terminu pigułki i tabletki?

- Rozmawiając z laikami, tak. Dla mnie osobiście pigułka, to coś, co jest kuleczką
leku powleczoną z zewnątrz. Natomiast tabletka jest spłaszczona jak pastylka.
Jednak w zwykłej rozmowie, używam tych nazw wymiennie.

- Ale dokładnie, co to było?

- Tabletki. Była to mikstura, którą sprasowano w płaskie tabletki.

- Jak długo miał pan kłopoty ze stanem nerwowym pacjentki?

- Od czasu wypadku, to znaczy od czasu odniesienia obrażeń.

- Próbował pan różnych środków uspokajających?

- Stosowałem zastrzyki, dopóki nie ustąpiły bóle, a potem, kiedy uporałem się z
nerwicą, która groziła przejściem w stan przewlekły, spróbowałem wprowadzić
do ustne leczenie przeciw bólowe. Jednak bez użycia takich środków, które
mogłyby spowodować uzależnienie.

background image

- Więc ten środek składający się z sody, kawasu acetylosalicylowego i
fenobarbitalu stosował pan już od jakiegoś czasu?

- tak.

- Jak długo?

- W tym konkretnym składzie od około tygodnia.

- Jak pacjentka reagowała na to?

- Na tyle dobrze, na ile się można było spodziewać. Oczywiście uznałem za
konieczne zmniejszenie dawki. Ostatecznie pacjentka nie może spodziewać się,
że będzie w nieskończoność na środkach uspokajających. Pacjent musi
współpracować i musi dostosować się do okoliczności, dlatego stale
zmniejszałem dawki, a pacjentka w tym czasie rozwijała w sobie pewną
tolerancję na środki lecznicze. Zatem rezultaty z punktu widzenia laika nie były
w pełni satysfakcjonujące, choć ja, jako lekarz obserwowałem starannie
sytuację i widziałem, że poprawa jest tak dobra jak można było oczekiwać.

- Chodzi mi o to, że kiedy robił pan pigułki, nie zrobił pan tylko trzech, ale od
razu sporządził pan większą ich ilość.

- Wiem, do czego pan zmierza – rzekł doktor Kiner ze złośliwym uśmiechem –
stwierdzam jednak, że byłem bardzo ostrożny i nigdy nie zostawiałem więcej
niż trzy pigułki na raz. Więc to musiały być te trzy, które zostawiłem tego
wieczoru wychodząc. Poprzednio dałem chorej trzy podobne pigułki, które
podałem osobiście.

- Dziękuję panie doktorze za uprzejme wysnucie wniosków – rzekł Mason – ale
wszystko, co wiem, to fakt, że te trzy tabletki były identyczne z tymi, które pan
przepisał. Nie wie pan, czy były to tabletki, które zostawił pan dla niej tego
wieczoru, czy dwa dni wcześniej lub przed tygodniem, prawda?

- Oczywiście, że wiem.

- Skąd?

- Ponieważ znaleziono je w koszu na śmieci, który był opróżniony.

- Skąd to panu wiadomo?

- Pielęgniarka poinformowała mnie, że tak było. Takie polecenie zostawiłem.

- Nie opróżniał pan kosza osobiście?

- Nie.

background image

- Więc próbuje pan przedstawić dowód z zasłyszenia. Wie pan to doskonale.
Pytam pana o to, co pan stwierdził osobiście. O ile pan wie, to mogły być
tabletki zostawione chorej przez pana poprzedniego ranka, albo przed dwoma
dniami.

- Pacjentka powiedziałaby mi, że nie podano jej leków, a pielęgniarka
zawiadomiłaby mnie.

- Pytam o to, co pan naocznie stwierdził. Nie zajmujemy się możliwościami, lecz
tym, co pan wie z własnej obserwacji. Czy zatem można w jakiś sposób
sprawdzić, czy te trzy tabletki były tymi samymi, które pan zostawił, wyłącznie
na podstawie składu chemicznego?

- Nie. Na podstawie składu chemicznego, nie. Jednak były inne czynniki, które…

- Dałem już panu do zrozumienia, doktorze, iż nie zamierzamy na razie wnikać
w te inne sprawy – przerwał ostro Hamilton Burger. – Zadane pytania wiążą się
jedynie z chemicznym składem tabletek oraz miejscem i czasem ich znalezienia.

- W porządku – odparł doktor Kiner.

- Zmierzam do tego – rzekł Mason – czy przez ostatnie cztery dni dawał pan
pacjentce może te same leki?

- Przez ostatnie pięć dni przed śmiercią podawałem chorej te same
medykamenty. Poprzednio dawka była nieco wyższa. Podkreślam, że
obawiałem się wystąpienia u chorej tendencji samobójczych i dlatego byłem
bardzo ostrożny. I nie zostawiałem nadmiaru tabletek, tak by pacjentka nie
mogła zgromadzić śmiertelnej dawki. Czy to stanowi odpowiedź na pańskie
pytanie, panie Mason?

- To znakomita odpowiedź, dziękuję bardzo panie doktorze.

Sędzia Houson spojrzał na Hamiltona Burgera.

- Jest piętnasta trzydzieści, panie Burger, czy ma pan jeszcze jakiegoś świadka,
którego mógłby pan…

- Obawiam się, że nie, Wysoki Sądzie. Następny świadek zabierze trochę czasu,
ale myślę, że możemy go wezwać, ponieważ spodziewam się, że przesłuchanie
krzyżowe zajmie bardzo dużo czasu.

- Dobrze. Zaczynajmy więc.

- Proszę wezwać Nathana Beyna.

Nathan Beyn podszedł i został zaprzysiężony. Było widoczne, że od momentu
zajęcia miejsca dla świadka, stał się zupełnie innym człowiekiem niż Nathan

background image

Beyn, którego Mason ukazał w tak niekorzystnym świetle podczas procesu Nelli
Conwey. Najwyraźniej został troskliwie przygotowany, gruntownie
wytrenowany, a że był dobrym mówcą, mógł w pełni wykorzystać sytuację.

Hamilton Burger wstał i zwrócił się do niego w sposób sprawiający wrażenie
naturalnej godności i prostolinijnej szczerości.

- Panie Beyn – zaczął – pan jest wdowcem po zmarłej Elizabeth Beyn.

- Tak, sir.

- I zgodnie z warunkami testamentu, który został przedstawiony do
zatwierdzenia, nie dziedziczy pan żadnej części majątku?

- Nie, sir. Ani centa.

- Słyszał pan zeznanie Nelli Conwey o tym, że wręczył jej pan pewne leki, które
miała podać pańskiej żonie?

- Tak jest.

- Zechce pan opowiedzieć mi, a także sędziom przysięgłym, jakie okoliczności
wiążą się z tą sprawą.

Nathan Beyn nabrał tchu i odwrócił się do ławy przysięgłych.

- Znalazłem się w godnej pożałowania i opłakania sytuacji, wyłącznie dzięki
nierozważności i głupocie. Żałuje tego ogromnie, ale chcę przedstawić fakty.

- Proszę niech pan je przedstawia – przerwał Mason. - Protestuję Wysoki Sądzie
przeciwko dyskusją świadka a ławą przysięgłych. Proszę polecić mu, aby
odpowiedział na pytanie przez podanie faktów.

- Proszę podać te fakty – rzekł Hamilton Burger z nieco wymuszonym
uśmiechem.

Nathan Beyn zachowywał się jak człowiek odsłaniający pierś przed swymi
oskarżycielami. Mówił głosem ociekającym żalem i pokorą.

- Przez ostatnie parę miesięcy moje stosunki z żoną nie były najlepsze. Dałem
Nelli Conwey cztery tabletki i poprosiłem ją, aby podała je mojej żonie bez
wiedzy jej lekarza, czy kogokolwiek innego.

- Co to były za tabletki? – Spytał Hamilton Burger.

- Tabletki były cztery. Dwie aspiryny i dwie barbiturany.

- Proszę wyjaśnić sędziom przysięgłym przyczynę nieporozumień między panem
i żoną w okresie jej śmierci. - Hamilton Burger, weteran zmagań z ławą

background image

przysięgłych i strateg sali sadowej zdołał włożyć w ton wypowiedzi wiele
uczucia sympatii, ukazując, że nie podoba mu się wystawianie Nathana Beyna
na ciężką próbę, ale jest to konieczne ze względu na sprawiedliwość. Nathan
Beyn jeszcze raz zwrócił się by spojrzeć sędziom w oczy, po czym spuścił wzrok i
odezwał się głosem pokornym i zakłopotanym:

- Byłem niewierny żonie. Złamałem przysięgę małżeńską, a ona dowiedziała się
o tym.

- Czy to była jedyna przyczyna?

- Oddaliliśmy się od siebie – przyznał Beyn, a potem podnosząc oczy na
sędziów, w porywie szczerości powiedział, jakby otwierając serce – gdyby tak
nie było, nie chciałbym szukać uczucia, gdzie indziej, ale…- przerwał, wykonał
gest bezradności i znowu spuścił wzrok.

- Musi pan zrozumieć, że z przykrością wgłębiam się w te sprawy – rzekł
prokurator – ale uważam to za konieczne, aby dać sędziom dokładny obraz
sytuacji. Dlaczego chciał pan, aby pańska żona przyjęła tę dużą dawkę
barbituranów?

Nathan Beyn spuścił wzrok.

- Moja żona przechwyciła pewne listy, pewne dokumenty świadczące o mojej
niewierności. Planowała wniesienie sprawy rozwodowej. Nie chciałem tego,
kochałem ją. Mój romans był jednym z tych wyskoków, które mężczyzna
podejmuje nieostrożnie, bezmyślnie, gdy nadarza się pokusa i bez należytego
zastanowienia się nad okropnymi konsekwencjami, które muszą nieuchronnie
nastąpić. Nie chciałem, żeby moja żona dostała rozwód.

- Dlaczego starał się pan dać jej te pigułki?

- Nie pozwalała mi wejść do pokoju, jednak drzwi nie były zamknięte.
Pielęgniarki nie siedziały tam cały czas, wchodziły i wychodziły. Kiedy żona
spała, szły do kuchni napić się gorącego mleka, albo kawy lub czegoś takiego.
Chciałem mieć okazję, by wejść do pokoju i znaleźć te listy.

- Nie mógł pan zrobić tego bez usypiania jej?

- Żona po wypadku była bardzo nerwowa i niespokojna. Biedaczka miała
złamany kręgosłup i przypuszczam, że ten uraz wywarł głęboki wpływ na jej
system nerwowy. A na dodatek była świadoma, że straciła na zawsze władzę w
nogach. Sypiała bardzo źle. Budził ją najlżejszy szelest. Wiedziałem, że byłoby
fatalnie, gdyby nakryła mnie na szukaniu tych dokumentów. Nawet moja
obecność w pokoju drażniła ją. A doktor Kiner ostrzegł mnie przed
denerwowaniem jej. Definitywnie zabronił mi przebywać w jej pokoju.

background image

- Jak długo trwała ta sytuacja?

- Od dnia powrotu ze szpitala.

- Co zdarzyło się szesnastego wieczorem?

- Tego wieczoru dawka barbituranu dodana do fenobarbitalu, który doktor
Kiner jej zlecił wprowadziła moją żonę w głęboki, spokojny sen. Została uśpiona
prawie do nieprzytomności. Poczekałem, aż gospodyni Imogena Riter i
pielęgniarka Nelli Conwey wyszły z pokoju. Siedziały w kuchni pijąc kawę i
rozmawiając. Miałem pewność, że zabawią tam kilka minut, ponieważ moja
żona spała bardzo głęboko i one o tym wiedziały. Wszedłem, więc do pokoju i
po jakiś pięciu minutach znalazłem dokumenty i zabrałem je. - Nathan Beyn
popatrzył na swoje buty, zaczerpnął głęboko powietrza i westchnął. Wyglądał
jak ktoś, kto bardzo siebie potępia, a jednocześnie jest świadomy tego, że uległ
tylko ludzkiej słabości, która jest częścią natury każdego człowieka. Zrobił to po
mistrzowsku. W sadzie zapadła taka cisza, że można było usłyszeć upadającą
szpilkę. Hamilton Burger przyjął minę kogoś, kto szanuje wielki smutek innego
człowieka.

- Co pan zrobił ze znalezionymi dokumentami, panie Beyn?

- Postarałem się zwrócić listy kobiecie, która je pisała, żeby mogła je zniszczyć.

- Jak mi się zdaje zaraz po śmierci żony pojechał pan do Nowego Orleanu?

Sędzia Houson spojrzał na Masona.

- Oczywiście prawo sprzeciwu należy głównie do strony przeciwnej, ale wydaje
mi się, że oskarżenie chce wprowadzić sprawy zupełnie nieistotne.

- Myślę, że nie – odparł Burger z nadętą ważnością – chcę, żeby ława
przysięgłych miała pełny obraz, chcę wyłożyć wszystkie nasze karty na stół. Te
złe i te dobre. Chcę, żeby sędziowie przysięgli znaleźli się w domu tego
człowieka, chcemy, żeby zajrzeli do jego umysłu, do jego duszy…

Mason przerwał sucho.

- Jeden z powodów, dla których nie protestowałem, Wysoki Sądzie to fakt, że
wiedząc o przygotowaniu przez prokuratora tej wzruszającej mowy, nie
chciałem mu przerywać.

Dał się słyszeć szmer wesołości, sam sędzia Houson nie mógł powstrzymać
uśmiechu, a Burger zachmurzył się, kiedy zorientował się, że słowa obrońcy
podkopały zamierzony efekt. Podniósł się z miejsca.

background image

- Jeżeli sąd i obrona wysłuchają mnie cierpliwie – powiedział skromnie i z
godnością – myślę, że zdołam ich przekonać o szczerości tego człowieka, o jego
żalu i skrusze. – Bez zwłoki zwrócił się do Nathana Beyna – Po co pojechał pan
do Nowego Orleanu, panie Beyn?

- Pojechałem tam, ponieważ była tam kobieta, która wkroczyła w moje życie i
pragnąłem powiedzieć jej osobiście, że nigdy więcej nie chcę jej widzieć. Że cały
romans był nieprzemyślaną przygodą i uczynił mnie emocjonalnym bankrutem.

Słowa i zachowanie Nathana Beyna były bardzo przekonujące. Wytrawny
mówca mógłby zauważyć, że wiele zawdzięczał kruczkom sztuki krasomówczej,
ale przeciętny słuchacz słyszał tylko pogrążonego w smutku małżonka,
zmuszonego przez krytyczną sytuację do publicznego wyznania swoich
grzechów i próbującego ukryć za wszelką cenę złamane serce pod surową
fasadą spartańskiego panowania nad sobą.

- Mówił pan – ciągnął Hamilton Burger – o zawartej z Nelli Conwey umowie i na
tej sali wspomniano już o niej. Zechce pan ją opisać i powiedzieć, na czym
naprawdę polegała?

- Była to z mojej strony próba naprawienia zła.

- Proszę nam opowiedzieć o tym.

- Przyczyniłem się do aresztowania Nelli Conwey za kradzież. Stwierdziłem
teraz, że moje działanie było nie tylko impulsywne, lecz również nierozsądne.
Panna Conwey była reprezentowana przez pana Perry’ego Masona, który teraz
reprezentuje Viktorię Brackston i pan Mason zrobił ze mnie w sądzie żałosną
figurę. Tak było, ponieważ nie przemyślałem różnych aspektów tej całej
sytuacji. Lękam się, że zostałem nakłoniony do pośpiesznego działania. Zbyt
pośpiesznego.

- Co pan właściwie zrobił?

-- Zwróciłem się do policji, za ich poradą zatrudniłem prywatnego detektywa. W
domu ginęły rzeczy i miałem powody lub sądziłem, że miałem, by podejrzewać
Nelli Conwey. Wziąłem szkatułkę na biżuterię mojej żony z biurka, gdzie była
trzymana pod kluczem i położyłem na widoku. Napełniłem ją sztuczną biżuterią
i zrobiłem spis tych przedmiotów. Z zewnątrz posypałem kasetkę fluoryzującym
proszkiem.

- Proszę to nam opisać panie Beyn.

- To był proszek, który dostarczył mi wynajęty detektyw. Słyszałem, że
powszechnie używa się go w celu przyłapania drobnych złodziejaszków,
zwłaszcza w przypadkach włamań do szafek i kradzieży w szkołach.

background image

- Może pan opisać ten proszek?

- Jest praktycznie…nie widzi…Ma kolor neutralny. Jeśli zostanie rozpylony na
przedmiocie ze skóry, jak kasetka mojej żony, staje się praktycznie niewidoczny.
Bardzo mocno trzyma się palców, a jednak nie ma się uczucia lepkości.

- Mówił pan, że jest to proszek fluoryzujący?

- Tak, sir. Kiedy na proszek padną promienie ultrafioletowe zaczyna bardzo
wyraźnie świecić. Po prostu fluoryzuje.

- Czy mógłby pan opowiedzieć przysięgłym coś więcej o sprawie przeciwko Nelli
Conwey? Inaczej mówiąc, chciałbym, aby pan wyjaśnił, dlaczego zapłacił jej pan
tak dużą sumę?

- Ponieważ aresztowanie było niesłuszne.

- Został pan przekonany, że było to niesłuszne oskarżenie?

- Po tym, co pan Mason zrobił ze mną – uśmiechnął się kwaśno Beyn – nie
sądzę, żeby ktoś nie został przekonany. Nie wykluczając mnie samego.

Kilku przysięgłych uśmiechnęło się współczująco.

- Przy okazji, ile jej pan zapłacił?

- Dwa tysiące dolarów dla niej i pięćset na honorarium dla adwokata.

- Teraz proszę powiedzieć trochę więcej o aresztowaniu.

- Rozpyliliśmy proszek na szkatułce.

- Przyjmuję, że nie dostał się on gdzie indziej.

- Nie, sir. Był tylko na kasetce.

- I co się stało?

- Od czasu do czasu detektyw i ja sprawdzaliśmy zawartość szkatułki ze spisem.
Nic nie zginęło. Dopiero po przyjściu Nelli Conwey do pracy, zniknął
diamentowy wisior ze sztucznych kamieni. Znaleźliśmy pretekst by zgasić
wszystkie światła i włączyć ultrafioletową lampę, a końce palców Nelli Conwey
zaświeciły jasno. Był to dowód pośredni, z czego pochopnie wyciągnęliśmy
wniosek, który jak wykazał pan Mason był całkowicie błędny.

- I jak potoczył się proces?

- Nelli Conwey została uniewinniona w rekordowym czasie.

- Przez ławę przysięgłych?

background image

- Tak jest.

- A teraz – rzekł Hamilton Burger – w związku ze znalezieniem tych trzech
tabletek, o których zeznawał doktor Kiner, czy był pan przy przeszukiwaniu
kosza?

- Tak, byłem przy tym.

- I co zrobiono z tymi tabletkami?

- Zostały obejrzane i umieszczone w małym pudełku i…No…Wyglądało, że
według wszelkiego prawdopodobieństwa zmiany musiała dokonać oskarżona w
obecnym procesie. Podsunąłem policjantom informację, że gdy opowiadałem
podsądnej o procesie przeciwko Nelli Conwey i przebiegu całej sprawy,
poprosiła ona o pokazanie szkatułki. Otworzyłem, więc biurko, wyjąłem
szkatułkę i pozwoliłem oskarżonej obejrzeć ją.

- Czy dotykała kasetki?

- Tak, wzięła ją do rąk.

- Czy jeszcze ktoś dotykał kasetki?

- Nie, sir. W tym czasie brat oskarżonej, który był na górze zawołał ją, więc
zwróciła mi puzderko. Spiesznie położyłem je na biurku i poszedłem również na
górę.

- Później opowiedział pan o tym policji?

- Tak jest. Powiedziałem, że możliwe jest, iż resztki proszku z kasetki mogły…
Zaproponowałem policjantom, żeby rzucili okiem na te tabletki w świetle
ultrafioletowym.

- Zrobili to w pana obecności?

- Tak, sir.

- I co się zdarzyło?

- Pojawiło się światło, bardzo słabe, ale nienasuwające wątpliwości.

Słychać było zaskoczone westchnienie widzów na sali sądowej, a potem szmer
rozmów. W tym momencie nagle Hamilton Burger uświadomił sobie upływ
czasu, z którego poprzednio nie zdawał sobie sprawy i spojrzał niespokojnie na
zegar sali sądowej.

- Wysoki Sądzie widzę, ze przekroczyłem czas rozprawy o niemal dziesięć minut.

background image

- Rzeczywiście – odparł sędzia tonem wskazującym, że tak zainteresował się
dramatycznym fragmentem zeznania, że nie zauważył upływu czasu.

- Przepraszam – rzekł po prostu Hamilton Burger.

- Wydaje się, że przesłuchanie i krzyżowe przesłuchanie świadka zajmie dużo
czasu, a ponieważ minęła zwykła pora zakończenia popołudniowej sesji, sąd
ogłasza przerwę do jutra rana, do godziny dziesiątej. Sędziów przysięgłych
przestrzega się, by to tego czasu nie rozmawiali ze sobą o sprawie, ani z innymi
osobami, ani nie pozwolili, by rozmawiano o tym w ich obecności. Sędziowie
nie mają wyrabiać sobie ani wyrażać opinii o winie lub niewinności oskarżonej
dopóki nie zostanie zakończone przedstawianie dowodów. Oskarżona zostaje
odesłana do aresztu. Sąd odracza rozprawę do jutra rana do godziny dziesiątej.

Sędzia Houson opuścił salę i natychmiast podniósł się wielki zgiełk. Mason
zwrócił się do Viktorii Brackston:

- Brała pani tę kasetkę do rąk?

- Tak, byłam ciekawa. Poprosiłam go o to. Zabrał mnie na dół i otworzył biurko.
Gdy wróciliśmy na górę zostawił ją na wierzchu. Ale do tego czasu byłam jedyną
osobą, która ją dotykała. Inni zrobili to później.

- Jacy inni?

- No, Jim i Georgina.

- Widziała pani jak ją biorą do rąk?

- Nie, ale zeszli potem i Georgina po powrocie zapytała mnie, dlaczego kasetka
na biżuterię Elizabeth stoi na wierzchu. Więc jeśli widzieli ją, musieli ją też
dotykać. Georgina jest niezwykle ciekawska.

- A Nathan Beyn dając ją pani również brał ją w ręce?

- Och, tak! Nie pomyślałam o tym.

- Kto schował ją z powrotem do biurka? On sam?

- Wydaje mi się, że gospodyni.

- To wciąż ta sama stara historia – rzekł Mason – wszyscy dotykali szkatułki, a
jednak przez odroczenie rozprawy w chwili największego napięcia, prokurator
stwarza wrażenie, że udowodnił pani winę. Zawsze tak jest w sprawach z
użyciem tego proszku. Zjawisko jest tak dramatyczne, że każdy zatraca dystans.
Czy Nathan Beyn nie mógł otworzyć drzwi do sypialni żony, wziąć tabletki ze
spodka i podrzucić te z trucizną?

background image

- Ni…Nie…Nie sądzę, dopóki ja tam byłam.

- Leżały blisko drzwi?

- Tak. Gdyby otworzył drzwi, żeby zajrzeć, mógłby to zrobić. Ale nie zaglądał.
Czy nie mógł jednak ich podmienić, kiedy Nelli Conwey nosiła je ze sobą w
pudełku?

- Proszę się nie martwić – przerwał Mason – zamierzam zająć się tą sprawą
podczas przesłuchania krzyżowego. To, o co pytam w tej chwili, to czy on
mógłby dokonać zamiany po tym, jak Nelli położyła tabletki na talerzyku i
zostawiła je pani?

- Nie. To byłoby niemożliwe.

- A w jakim momencie dotykała pani kasetki i pobrudziła sobie palce
proszkiem?

- Krótko przed trzecią tego ranka. Przylecieliśmy o pierwszej czterdzieści pięć, a
kiedy znaleźliśmy się w domu, musiała być druga trzydzieści.

- I około trzeciej poszliście zobaczyć się z Elizabeth?

- Tak, wszyscy troje.

- Tak. Proszę trzymać fason – szepnął adwokat, kiedy zastępca szeryfa dotknął
ramienia kobiety.

- Spokojna głowa – odparła i poszła za funkcjonariuszem do wyjścia dla
więźniów. Jim Brackston i jego żona czekający na Masona tuż przy przegrodzie
oddzielającej miejsce zarezerwowane dla prawników i urzędników sądowych
od reszty Sali, chwycili go z obu stron pod ramiona. Pierwsza odezwała się
Georgina:

- Ten wredny hipokryta, siedzi tam jak wcielenie niewinności, a co gorsza
jeszcze mu się upiecze. Mówiłam panu, panie Mason, to nędzna kreatura,
wielka, tłusta ropucha.

- Proszę się uspokoić – rzekł Mason – nic z tego pani nie przyjdzie, prócz skoku
ciśnienia.

- Siedzi tam i usiłuje kłamstwami wymigać się z całej sprawy. Załatwił to z Nelli
Conwey i na spółkę opowiadają sędziom wspaniałą historię, próbując wykazać,
że osobą, która podała Elizabeth truciznę musi być Viki. Panie Mason niech pan
zrobi coś. Nie może pan pozwolić, żeby się wywinął.

- Zamierzam zrobić, co tylko możliwe.

background image

- Wszyscy wiemy, kto zamordował Elizabeth, to był Nathan Beyn. On i ta
Conwey wymyślili historię, która będzie dobrze wyglądać w druku i uśpi
podejrzenia przysięgłych. My znamy prawdziwego Nathana Beyna. I on wcale
nie jest taki. Jest przebiegłym, samolubnym, chytrym osobnikiem.
Niewiarygodnie chytrym, ale ma umiejętność mówienia do ludzi w taki sposób,
jakby otwierał przed nimi serce, jakby pozwalał im wejrzeć w swoje najskrytsze
myśli. W rzeczywistości najskrytsze myśli tego człowieka są tak czarne, jak…Jak
kałamarz pełen atramentu.

- Już raz go zdemaskowałem – rzekł Mason – może uda mi się zrobić to znowu,
ale tym razem został bardzo starannie przygotowany.

- Możliwe – odparła – że to on poduczył tego prokuratora. Razem przygotowali
wielki spektakl.

- No właśnie. Czy nie mógł pan oprotestować tego całego gadania – wtrącił
nieśmiało Jim.

- Mogłem, ale było mi to na rękę. Im więcej on będzie gadał, tym więcej
swobody będę miał przy przesłuchaniu krzyżowym. Im więcej faktów będę
próbował wykluczyć, tym bardziej przysięgli będą podejrzewać, że obawiamy
się ich ujawnienia.

- Niech pan nie polega zbytnio na krzyżowym przesłuchaniu. On jest na to
przygotowany. Razem z prokuratorem opracowali występ. To niezłe ptaszki.
Gdyby mógł pan zobaczyć Nathana takim, jaki jest naprawdę, a potem obejrzeć
go, jako świadka doceniłby pan to, co panu mówię.

- Może znajdziemy jakiś sposób, który pozwoli przysięgłym zobaczyć go takim,
jakim jest naprawdę. – Rzekł pocieszająco Mason.

Rozdział osiemnasty

Mason spacerując w środku nocy po biurze konferował z Paulem Drake’em i z
Dellą Street.

- Cholerny Berger – rzekł – ma jakąś bombę!

- Ten fluoryzujący proszek? Czy mogłoby chodzić o to? – Spytał Paul.

background image

- Nieee, to naprawdę niczego nie dowodzi. Każdy z domowników mógł dotknąć
kasetki. Nathan Beyn widział oskarżoną jak jej dotyka, ale…przeklęta
gospodyni! Paul, co zdołałeś wyszukać na jej temat?

- Tylko to, co jest w naszych raportach, Perry. Nie opowiada wiele o sobie.

- Nie ma bliskich przyjaciół?

- Była oddana pierwszej żonie Beyna i tak samo Elizabeth.

- Pytanie, co czuje do Beyna. Jeśli sądzi, że Beyn otruł żonę…

- Nie uważa tak, Perry. Jest przekonana, że zrobiła to Viki Brackston. Opowiada,
że Viki to cicha woda i że zna inne dowody w tej sprawie. Twierdzi, że Viki
nakłoniła siostrę do napisania testamentu, a potem, kiedy Elizabeth stała się
podejrzliwa, odmówiła dokończenia go, otruła ją.

Mason zastanowił się nad tym.

- Gdyby można ją przekonać, że Beyn otruł Elizabeth i, że może otruł pierwszą
żonę, Marthę, nie sądzisz, że opowiedziałaby nam coś pożytecznego?

- Nie wiem. Jedna z moich najzdolniejszych pracownic zawarła z nią
przypadkową znajomość i skłoniła ją do mówienia. Oczywiście nie zadawała
pytań na temat śmierci Marthy. Gospodyni potwierdza, że doktor dał Nelli te
trzy tabletki. Nelli przechowywała je w małym pudełku. Gospodyni widziała je
na kuchennym stole, kiedy piły tam kawę tuż przed północą i wie, że były to te
same pigułki. Powiedziała, że Hamilton Berger może to udowodnić i, że to Nelli
lub Viki dokonała zamiany. Policja ma na to dowód. Oczywiście ona uważa, że
Nelli nie miała motywu.

Mason wciąż spacerował.

- A skąd wiemy, że Nelli nie ma motywu?

- Tak tylko twierdzi gospodyni.

- Nie potrafimy znaleźć żadnego motywu – rzekł Perry.

– Viki, rzecz jasna miała silny motyw.

- Nelli miała wystarczający motyw, by podać te nasenne tabletki.

- No pewnie, pieniądze.

- A czemu większe pieniądze nie miałyby być motywem do podania trucizny?
Podanie trzech dodatkowych tabletek po przyznaniu się do podania pierwszych
trzech, byłoby mistrzowskim posunięciem. Wielki Boże, Paul mamy wszystkie
elementy dowodu. Beyn dał Nelli pieniądze, żeby podała środek nasenny.

background image

Oboje to przyznają. Potem dał jej więcej pieniędzy i ktoś zamienił trzy tabletki
zlecone przez lekarza na truciznę. Nelli i Nathan Beyn wiedzieli, że jeśli on da jej
dużo pieniędzy, zostanie to wykryte. Więc zamiast robić to ukradkiem, załatwił
sprawę wprost pod naszym nosem. Aresztowanie Nelli Conwey nie miało
żadnych rzetelnych podstaw. Nelli uprzednio skontaktowała się ze mną, więc
Beyn wiedział, że pospieszę jej na pomoc. Potem uzyskałem uniewinnienie, a
Beyn dał jej kupę szmalu i umieścił ją na powrót u siebie w domu. A te trzy
tabletki leżały oczywiście na samym wierzchu.

- Do licha, Perry, kiedy przedstawiasz to w taki sposób, wszystko wydaje się
jasne i proste.

- Pewnie tak jest, Paul. Ta cała szopka jest po to, żeby wprowadzić zamieszanie.
- Jeśli przedstawisz gołe fakty bez tej całej otoczki, może będziesz w stanie
sprzedać ławie przysięgłych ten pomysł. Chyba, że Burger wyskoczy z czymś
nowym.

- Nawet ja nie zauważyłem, że to wszystko jest cholernie jasne. Jak tylko doda
się te różne ozdóbki, to fakty zaczynają się wydawać zupełnie niewinne.

- Nelli i Beyn rzeczywiście mogli zainscenizować cały występ. Wykombinować
fluoryzujący proszek i całą resztę.

- Kiedy się tylko zastanowisz, to okaże się, że proszek na tabletkach i na palcach
Viki, który ma być strasznie obciążającym dowodem został rozmyślnie
podłożony przez Beyna. Dzięki wykorzystaniu procesu przeciw Nelli, dla
odwrócenia uwagi.

- Do licha, Perry! Wierzę, że masz rację.

Mason wciąż się przechadzał.

- Jedyna rzecz, jakiej muszę być pewny, to że Burger zostawi drzwi szeroko
otwarte.

- Co masz na myśli?

- Chcę móc przesłuchiwać Beyna na okoliczność śmierci jego pierwszej żony bez
nieustannych protestów Burgera. Że jest to niewłaściwe, niezwiązane z
tematem, nieistotne i, że nie mam prawa do stawiania krzyżowych pytań w
sprawie, której on nie poruszył przy przesłuchaniu.

- Naturalnie nie zrobiłeś nic w sprawie ekshumacji?

- Po co miałbym to robić? Zamierzam podsunąć to oskarżeniu. Sprowokuje ich,
żeby to zrobili.

background image

- Nie ekshumują jej nawet za tysiąc lat. Gdyby wyszło na jaw, że zmarła wskutek
zatrucia arszenikiem, rozwaliłoby to całą sprawę przeciw Viktorii Brackston w
drobny mak. Oskarżenie wie o tym.

- Nie szkodzi – odparł Mason. – Zostawimy ciało w grobie, ale na pewno
wywleczemy jej ducha przed ławę przysięgłych. Naturalnie, jeśli uda mi się w
jakiś sposób włączyć ją do sprawy. Powiedz Paul, czego się o niej dowiedziałeś?

- Pochodziła z zamożnej rodziny. Jej rodzice sprzeciwiali się temu małżeństwu.
To ludzie ze Wschodu. Ta dziewczyna, Martha najwyraźniej miała niezależny
charakter. Zakochała się w Nathanie Beynie bardzo gwałtownie. Między nami
Perry, Beyn ze swoją umiejętnością wpływania na ludzi i darem wymowy zanim
utył, musiał być niezłym kobieciarzem.

- Najwyraźniej, tak. No dalej, Paul. Opowiedz mi coś więcej o Marcie.

- Martha była niezależna i wrażliwa. Miała trochę własnych pieniędzy, zresztą
dosyć mało, dostała je po wuju i były w powiernictwie, a miała je otrzymać po
skończeniu dwudziestu pięciu lat. Do tego czasu miała otrzymywać z nich
dochód.

- Ile było tych pieniędzy?

- Trochę ponad pięćdziesiąt tysięcy.

- Dalej. Co się zdarzyło?

- Albo Nathan Beyn przekonał ją, że rodzice go szykanują, albo sama to
wymyśliła. W każdym razie po ślubie nastąpiło wyraźne ochłodzenie
stosunków. Ona próbowała być oddaną córka, ale połączyła swój los z
Nathanem Beynem i chciała, żeby rodzice to zrozumieli. Starsi państwo uważali
małżeństwo za głupstwo popełnione przez wrażliwą, impulsywną dziewczynę,
że uczucie jej przejdzie i prawdopodobnie wróci do domu.

- Powiedz mi więcej o tych pięćdziesięciu tysiącach dolarów.

- Siedemnastego czerwca skończyła dwadzieścia pięć lat, weszła w posiadanie
pieniędzy. Pierwszego sierpnia tego samego roku już nie żyła. Pieniądze dostał
Nathan Beyn. Przez jakiś czas zgrywał ważniaka, ale wyścigi konne i złe
inwestycje wykończyły go, więc wyszukał sobie następną dziewczynę z forsą,
tym razem z grubą forsą. Elizabeth Beyn miała pół miliona, a może więcej.

- Myślał, że położy rękę na pieniądzach, ale Elizabeth Beyn wolała sama
kierować interesami, więc zmarła. Kłopot polegał na tym, że mąż zrobił kilka
fałszywych pociągnięć i kobieta stała się podejrzliwa. Wobec tego w
testamencie wydziedziczyła go.

background image

- Wielki Boże, jak zestawić gołe fakty, Beyn wygląda jak szatan, ale gdy się go
widzi na miejscu dla świadków, smutnego, pokornego i skruszonego, jest tak
bardzo ludzki. Do diabła, Perry. Założę się, że wśród przysięgłych nie ma nikogo,
kto nie stawiałby się w jakiejś chwili na miejscu Beyna. Mówię ci Beyn zjednał
sobie ich wszystkich. Perry nie chcę wglądać w twoje sprawy, bo to nie mój
interes, ale nie wydaje ci się, że z tym testamentem jest coś nie w porządku?

- Co takiego?

- Był napisany własnoręcznie przez zmarłą rano, w dniu jej śmierci, ale
sformułowania brzmią trochę dziwnie, jakby autorka przerwała pisanie w
środku zdania. Gospodyni powiedziała mojej pracownicy, iż uważa, że Viki
próbowała wywrzeć presję na Elizabeth, podczas sporządzania testamentu i, że
ta stanęła okoniem i odmówiła dokończenia i podpisania dokumentu.

- To właśnie prawnicy Beyna będą chcieli udowodnić w sądzie dla spraw
spadkowych – rzekł Mason.

– Byłem ciekaw, czy zauważyłeś, że testament sprawia wrażenie
niedokończonego.

Mason milczał.

- To wszystko, Perry. Mógłbym powiedzieć moim ludziom, żeby szepnęli słówko
rodzicom Marthy…

Mason potrząsnął głową.

- Wówczas nie było by to żadną niespodzianką dla Hamiltona Burgera, który
postarałby się, żebym nie mógł wprowadzić tego tematu podczas przesłuchania
krzyżowego. Nie, Paul. Zamierzam pójść jutro do sądu i czekać, aż Burger w
swoim przesłuchaniu posunie się wystarczająco daleko bym mógł zahaczyć o tę
sprawę. Kiedy tylko to zrobię, chcę byś zadzwonił do rodziców Marthy,
powiedział im, co się stało i postarał się, żeby podnieśli piekielny raban o
ekshumację i sekcję. Pamiętaj Paul, zrób to dokładnie w chwili, gdy ja poruszę
ten temat. Załatw tak, żebyś mógł natychmiast telefonować.

- Zostaw to mnie – rzekł Drake. – Jeśli rozegrasz to dobrze możesz
spowodować, że Beyn straci tę pozę skruszonego grzesznika. Ale jeśli ci się to
nie uda, ława przysięgłych będzie przeciwko tobie.

- Wiem o tym – odparł Mason ponuro – nie mówisz mi niczego nowego, Paul.

background image

Rozdział dziewiętnasty

Kiedy następnego dnia zebrał się sąd zachowanie Hamiltona Burgera nie
pozostawiało wątpliwości, że spodziewa się unicestwić przeciwnika.
Parokrotnie rzucił z boku na Perry’ego Mason spojrzenie pełne szyderczego
triumfu.

- Wysoki Sądzie – zaczął – Nathan Beyn jest na miejscu i poproszę go by zechciał
zająć znowu miejsce dla świadków.

Nathan Beyn ulokował się na krześle i popatrzył na prokuratora jak skruszony,
lecz wierny pies lub jak człowiek, który w interesie sprawiedliwości obnażył swą
duszę całkowicie i jest skłonny do dalszych poświeceń. Jeżeli to będzie
konieczne.

- Panie Beyn skieruję pańską uwagę na wydarzenia, które miały miejsce
bezpośrednio po śmierci pańskiej żony.

- Tak jest.

- Czy towarzyszył pan policjantom przeszukującym posiadłość?

- Owszem.

- Czy może pan opisać posiadłość?

- Dom ma dwie i pół kondygnacji, ma garaż z tyłu i patio.

- Czy na patio są jakieś krzewy?

- Tak. Kępy krzewów i żywopłot otaczający patio.

- Czy podczas przeszukiwania patia, znalazł pan coś? Był pan świadkiem
znalezienia czegoś przez funkcjonariuszy?

- Tak, sir.

- Co to było?

- Butelka zawinięta w papier.

- Był pan obecny przy zdejmowaniu papieru?

- Tak jest.

- I co było w papierze?

background image

- Butelka posiadająca etykietę z apteki w Honolulu z napisem arszenik.

Perry Mason usłyszał za swoimi plecami jakieś zamieszanie. Viktoria Brackston
zerwała się na nogi i chciała coś powiedzieć, ale ze zdenerwowania nie mogła
wykrztusić ani słowa. Pilnujący jej zastępca szeryfa rzucił się na pomoc. Nagle

Viktoria Brackston dostała ataku histerii, na przemian śmiała się, płakała i
krzyczała.

- Proszę wybaczyć – powiedział Burger, kłaniając się Masonowi – pańska
klientka jest emocjonalnie rozstrojona. Uważam Wysoki Sądzie, że powinniśmy
zrobić przerwę do czasu, aż oskarżona będzie wstanie uczestniczyć w
rozprawie.

- Przerwa do jedenastej – oznajmił sędzia, uderzając młotkiem. – Czy na sali jest
lekarz?

- Jest tu doktor Kiner.

- Niech zajmie się oskarżoną. – Polecił sędzia i szybko wyszedł z sali.

W sali zapanowało pandemonium. Widzowie pchali się do przodu, zastępcy
szeryfa szamotali się z Viktorią Brackston, fotoreporterzy walczyli, by zapewnić
sobie dogodną pozycję do zdjęcia, przysięgli wyciągali szyje, by ujrzeć, co się
dzieje. Po prawie czterdziestu pięciu minutach blada, wstrząśnięta, drżąca
Viktoria Brackston była w stanie rozmawiać z Masonem w pokoju dla
świadków, przylegającym do gabinetu sędziego.

- No i co? – Spytał chłodno adwokat.

- Niech mnie pan nie potępia, bo znowu dostanę histerii. Skorzystałam z okazji,
by pozbyć się tego arszeniku i przegrałam. To wszystko.

- Zechciałaby pani opowiedzieć mi, o co tu chodzi?

- To proste. Kupiłam arszenik w Honolulu dla kota, który obrzydzał nam życie.
Butelka była w moim bagażu. Kiedy wróciłam do domu i dowiedziałam się, że
Elizabeth umarła wskutek zatrucia arszenikiem, przypomniałam sobie nagle o
nim i pomyślałam, że posiadanie go może być zrozumiane opacznie.
Podpisałam się w rejestrze trucizn w Honolulu no i …No cóż, wiedziałam, że
policja będzie wszędzie węszyć i na pewno moje bagaże zostaną przeszukane.
Weszłam, więc na górę do sypialni i wyrzuciłam butelkę przez okno w krzaki.
Ktoś musiał mnie widzieć w przeciwnym razie nie pojmuję, po co mieli by
przeszukiwać teren wokół domu. I to jest cała historia.

Mason milczał.

background image

- Jest bardzo źle? – Spytała.

- Jeżeli nie zdarzy się cud…Jest wystarczająco źle, by została pani skazana przez
ławę przysięgłych za morderstwo pierwszego stopnia. Prawdopodobnie na karę
śmierci.

- Tak właśnie pomyślałam.

Mason wstał i zaczął chodzić po pokoju.

- Co zrobimy? A raczej, czy da się coś zrobić?

- Prawdopodobnie mógłbym uzyskać odroczenie na parę dni na podstawie
tego, że przeżyła pani szok. Gdybym to zrobił, zrujnowałbym ostatnią, słabiutką
szansę, jaką mamy. Jeśli mówi pani prawdę i potrafi uprzeć się przy tym i mówić
tak, by przekonać, chociaż jednego z przysięgłych, możemy uzyskać brak
jednomyślności ławy sędziowskiej. Naszą jedyną nadzieją jest przyspieszyć
koniec tego procesu tak bardzo, by opinia społeczna nie zdołała stać się
całkowicie wroga. Czy czuje się pani na siłach wrócić na salę sądową i przejść
przez to wszystko?

- Chyba teraz potrafię wytrzymać wszystko. Trzęsę się jak osika, ale się nie
załamię.

- Mogła pani mi wcześniej powiedzieć o tej butelce.

- Gdybym to zrobiła, nie przyjąłby pan mojej sprawy. Jestem dorosła, panie
Mason. Podjęłam ryzyko i przegrałam. Niech mi pan o tym nie przypomina, to ja
będę stracona, nie pan.

- Wracajmy na salę – rzekł Mason.

- Czy chce pan wyjaśnić przysięgłym mój napad histerii?

- Oczywiście.

- Kiedy?

- Kiedy wymyśle usprawiedliwienie, które nie wywoła jeszcze większego
oburzenia.

W jej oczach nagle błysnęła nadzieja.

- Sądzi pan, że uda się to panu teraz, zanim fatalne wrażenie utrwali się na
dobre?

- Nie. Nie możemy niczego wyjaśniać zanim nie przeciągniemy na naszą stronę
przynajmniej jednego przysięgłego. Chodźmy teraz, spróbujemy stawić czoło
rzeczywistości.

background image

Wrócił do sali sądowej. Wszyscy przyglądali mu się w skupieniu z ponurą
wrogością. Sędzia Houson uderzył młotkiem w stół i uspokoił salę. Hamilton
Burger zwrócił się z przesadną troskliwością do Masona:

- Czy pańska klientka jest w stanie uczestniczyć w rozprawie?

- W zupełności – warknął prawnik.

- To dobrze. Mogę jednak zrozumieć, jaki szok przeżyła. Oskarżenie chce być
sprawiedliwe, ale potrafi być humanitarne. Jeśli ta blada, zdenerwowana,
drżąca kobieta jest w tak złym stanie, jak wygląda, my…

- Nie jest – przerwał mu Mason. - Proszę prowadzić przesłuchanie i zachować
współczucie dla swego głównego świadka.

- Mogę pana zrozumieć i dlatego wybaczę panu brak opanowania – rzekł Berger
szyderczo. – Panie Beyn, czy zechce pan zająć miejsce dla świadków? Chcę
zapytać pana, czy rozpoznałby pan tę butelkę, gdyby ją pan zobaczył ponownie?

- Tak, sir. Na etykiecie zostały zapisane inicjały moje, jak również
funkcjonariuszy prowadzących rewizję.

- Czy to ta butelka?

Prokurator wręczył Beynowi pudełko ze szklaną nakrywką zawierające małą
buteleczkę.

- Tak. To ta sama.

- Prosimy o wpisanie ją na listę dowodów Wysoki Sądzie – rzekł Burger.

- Wnoszę sprzeciw – powiedział krótko Mason – dowód nierzeczowy,
niezwiązany ze sprawą i nie istotny. Nie ma związku między pokazywanym
przedmiotem a oskarżoną, a Wysoki Sąd zechce zauważyć, że buteleczka
zawiera biały proszek, są natomiast niekwestionowane dowody, że Elizabeth
Beyn została otruta trzema pięciogramowymi tabletkami.

- Chwileczkę – wtrącił Hamilton Burger – jeżeli Wysoki Sąd pozwoli możemy
wykazać związek buteleczki ze sprawą, ale w tym celu potrzebne będzie
powołanie dwóch dodatkowych świadków. Wobec sprzeciwu pana Masona,
poproszę teraz pana Beyna, by ustąpił na moment i zrobił miejsce dla dwóch
świadków, którzy będą mogli usunąć zastrzeżenia podniesione w sprzeciwie.

- W tym wypadku – rzekł sędzia Houson – sugerowałbym, żeby pan oznaczył po
prostu dowód w celu identyfikacji. Po skończeniu przesłuchiwania tego
świadka, może pan wezwać innych.

background image

Sugestia sędziego nie odpowiadała Burgerowi i uwidoczniło się to na jego
twarzy.

- Wysoki Sądzie jeden z tych świadków przyjechał aż z Honolulu, bardzo zależy
mu, aby szybko wrócić. Mógłbym przesłuchać go bardzo krótko.

- Co on ma zeznać? – Spytał Mason.

Hamilton Burger rad ze sposobności, zwrócił się do Masona.

- Świadek jest sprzedawcą w drogerii na Hotel Street w Honolulu. Zamierza
zidentyfikować oskarżoną, jako kobietę, która weszła do sklepu i poprosiła o
arszenik w celu otrucia kota, terroryzującego całą okolicę, w której zabija
kocięta, porywa ptaki i jest wyjątkowo dokuczliwy. Świadek przedstawi rejestr
trucizn, w którym jest data i podpis oskarżonej.

- Ależ nie ma potrzeby wzywania go – powiedział obojętnie Mason – nie
zaprzeczamy temu.

- Obrona nie zaprzecza?

- Jasne, że nie. To jest prawda.

- Aaa, rozumiem. Wobec ataku histerii oskarżonej…

- Wystarczy – rzekł cierpko sędzia Houson – proszę ograniczyć się do uwag
kierowanych do Wysokiego Sądu, panie prokuratorze.

- Skoro obrona nie zaprzecza, przedstawiony przez oskarżenie obiekt zostaje
uznany za dowód w tej sprawie i – ciągnął Hamilton Burger wyraźnie zmieszany
– świadek zidentyfikuje butelkę, jako tę samą, którą wręczył oskarżonej i
przedstawi próbki pisma ze sklepowej maszyny do pisania, które mamy
nadzieję potwierdzić przez eksperta, któremu pokażemy tę etykietę.

- Nie ma zastrzeżeń w tej sprawie – oświadczył Mason. - Przyjmujemy dowód.

- I przez to przyjęcie dowodu, etykieta również zostanie uznana za dowód –
rzekł sędzia Houson. – Przyjęcie dowodu przez pana Masona, usuwa jego
zastrzeżenia, że nie został przedstawiony związek oskarżonej z buteleczką.

- Słusznie Wysoki Sądzie – odparł adwokat uśmiechając się grzecznie – chciałem
się tylko upewnić, że to właśnie ten dowód. To był jedyny powód mojego
sprzeciwu. A teraz chciałbym zapytać, czy istnieje jakiś inny dowód łączący tę
buteleczkę z oskarżoną? Jeżeli tak, proszę go przedstawić teraz, to będziemy
mogli umieścić buteleczkę wśród dowodów.

- Jest jeszcze inne potwierdzenie.

background image

- Proszę je zaprezentować.

- Wolałbym przedstawić je później.

- Wobec tego – oświadczył Mason – ponawiam sprzeciw wobec faktu, że
dowód z buteleczki jest niewłaściwy, niezwiązany ze sprawą i nie istotny. Nie
ma dowodu wiążącego tę konkretną buteleczkę z oskarżoną.

- No dobrze – zgodził się Burger. – Na papierze, w którym była zawinięta
buteleczka jest odciska palca oskarżonej z tym samym fluoryzującym
proszkiem, który był rozpylony na kasetce na biżuterię. Świeci w świetle
promieni ultrafioletowych i został zidentyfikowany, jako odcisk oskarżonej.

- Jest pan tego pewny? – Zapytał Mason.

- Jestem pewny. Ponadto w sądzie jest ekspert, który może na to przysiąc.

- Wobec tego przyjmuję dowód – rzekł pogodnie Mason.

Sędzia Houson zmarszczył brwi.

- Nie jestem pewien, czy mogę zezwolić, by w sprawie takiej wagi, obrona
przyjmowała w ten sposób ważne dowody. Myślę panie prokuratorze, że
poproszę tego świadka o złożenie zeznań.

- Dobrze – odparł Burger. – Jeżeli Wysoki Sad pozwoli Nathanowi Beynowi
odejść na chwilę, wezwę sierżanta Holcomba.

- Zgadzam się – rzekł sędzia. – Ale będzie zeznawał tylko w celu identyfikacji
butelki. Proszę wezwać sierżanta Holcomba.

Nathan Beyn odszedł. Sierżant Holcomb podniósł rękę, złożył przysięgę i zajął
miejsce dla świadków. On również nie mógł powstrzymać się od rzucenia
Masonowi triumfalnego spojrzenia.

- Czy widział pan kiedyś tę butelkę, którą panu pokazuję?

- Tak jest, sir.

- Gdzie?

- Została znaleziona siedemnastego września w obrębie posiadłości pana
Beyna, w krzewach na patio.

- A teraz ten kawałek papieru. Czy pan wie, co to jest?

- To jest papier, w który butelka była opakowana.

- Czy badał pan ten papier?

- Tak zrobiłem to.

background image

- I co pan znalazł?

- Znalazłem odcisk środkowego palca oskarżonej. Ten odcisk wykazywał słaby
ślad fluorescencji. Inaczej mówiąc w ultrafioletowym świetle wykazywał te
same cechy, co proszek rozpylony na kasetce na biżuterię w pokoju dziennym
Nathana Beyna.

- Proszę przesłuchać świadka – zwrócił się prokurator do Masona.

- Papier był na zewnątrz butelki?

- Tak, sir.

- I odcisk palca był na nim.

- Tak.

- Nie było żadnych innych odcisków?

- Nie było takich, których można by zidentyfikować, ale były liczne plamki, które
wykazywały słabą fluorescencję. Innymi słowy dotykał jej ktoś, kto miał na
palcach ten proszek, ale ślady są szczątkowe.

- I fluorescencja była zupełnie słaba?

- Tak, sir.

- A jeśli porównać z fluorescencją na tabletkach znalezionych w koszu na
śmieci?

- Świecenie tabletek było znacznie silniejsze.

- Nie było świecących odcisków, śladów czy smug na butelce, etykiecie, czy
zewnętrznej stronie papieru, w którym butelka była zawinięta? Innymi słowy,
czy był jakikolwiek ślad wewnątrz?

- Nie było.

- Gdyby oskarżona mając wystarczającą ilość tego proszku na palcach, by
zostawić odcisk na papierze, zdjęła tan papier, albo otworzyła butelkę, żeby
dostać się do zawartości, musiałaby zostawić podobne ślady, prawda?

- Nie potrafię na to odpowiedzieć.

- Dlaczego? Zeznaje pan, jako ekspert.

- No…Nie wiem, kiedy oskarżona wyjmowała arszenik z butelki. To mogło być
wcześniej. Nie wiem, panie Mason. Nie potrafię odpowiedzieć na pańskie
pytanie. Jest zbyt wiele niejasności.

background image

- Tak sądziłem, że nie będzie pan potrafił odpowiedzieć na moje pytanie – rzekł
adwokat z przesadną uprzejmością. – Dziękuję panu, sierżancie. To wszystko.

- Panie Beyn, zechce pan wrócić na miejsce – wezwał świadka Burger. – Teraz
Wysoki Sądzie, ponawiam wniosek, by tę buteleczkę i papier z opakowania
uznać za dowody rzeczowe oskarżenia.

- Zostają uznane. Trzy tabletki zostają oznaczone, jako dowód „A”, butelka, jako
dowód „B”, a papier; dowód „C”.

- Proszę przesłuchiwać świadka – rzucił ostro Burger.

Mason spojrzał niespokojnie na zegar. Przed południową przerwą został mu
czas na zaledwie parę pytań. Jeżeli miał wywrzeć wrażenie na przysięgłych
przed przerwą, musiał działać szybko.

- Pan i pańska żona oddaliliście się od siebie, panie Beyn?

- Tak, tak jest, niestety. Jak już wyznałem, nastąpiło to wyłącznie z mojej winy.
Było wyraźne, że jakiekolwiek pytania ze strony Masona, zostaną odebrane,
jako prześladowanie skruszonego grzesznika i mogą tylko zrazić sędziów
przysięgłych.

- Czy widział pan żonę podczas ostatniej choroby?

- Na samym końcu, kiedy była prawie nieprzytomna.

- Czy był pan przedtem żonaty?

- Tak.

- Pańska pierwsza żona zmarła?

- Tak, sir.

- Nie widział pan swojej żony, Elizabeth Beyn, na początku choroby?

- Nie. Z powodów, o których wspominałem, nie życzyła sobie, abym przebywał
w jej pokoju.

- Interesował się pan jej chorobą?

- Oczywiście. Chodziłem po swoim pokoju, w męce czyniąc sobie ostre wyrzuty.
Prosiłem o regularne informowanie mnie o jej stanie. Prosiłem lekarza, żeby
opisał objawy choroby. Chciałem upewnić się, że zostało zrobione wszystko, co
tylko możliwe.

- Wiedział pan, że opisywane panu symptomy odpowiadają zatruciu
arszenikiem?

background image

- Tak.

- Znał pan te objawy z autopsji?

- Nie.

- Nie znał, pan?

- Nie.

- Nigdy wcześniej nie widział pan podobnych objawów?

- Ależ z całą pewnością, nie, panie Mason.

Mason wstał z krzesła.

- Pytam pana, panie Beyn, czy podczas ostatniej i fatalnej choroby pana
pierwszej żony, Marthy, nie występowały dokładnie takie same symptomy,
jakie wystąpiły u pańskiej drugiej żony, Elizabeth?

- Wysoki Sądzie! – Krzyknął Hamilton Burger – obrona posuwa się za daleko. To
próba zniesławienia. To jest nieludzkie, bezprawne…

- Nie uważam tak – oświadczył sędzia Houson, obserwując przenikliwie twarz
Beyna. - Oskarżenie bardzo dokładnie przesłuchiwało świadka, dając obronie
wszelką swobodę w zadawaniu krzyżowych pytań. Sprzeciw zostaje odrzucony.

- Proszę odpowiedzieć na pytanie – rzekł Mason.

- To wyglądało zupełnie inaczej – odparł Beyn, tracąc opanowanie. Widać było,
że przeżył równie mocny wstrząs, co Viktoria Brackston.

- W jakim sensie inaczej?

- No…Była inna przyczyna zgonu. Martha zmarła z powodu zatrucia
pokarmowego. Tak mówili lekarze. Świadectwo zgonu wykazuje…

- Czy wykonano sekcję?

- Nie. Mówię panu, że wystawiono świadectwo zgonu.

- Wykonano sekcję pańskiej żony, Elizabeth?

- Tak, sir.

- W celu udowodnienia, że zmarła wskutek otrucia arszenikiem?

- Zażądał tego prokurator okręgowy.

- Nie wykonano jednak sekcji pańskiej żony, Marthy?

- Nie.

background image

Wydawało się, że z Nathana Beyna uszło powietrze.

- Pan miał odziedziczyć po żonie, Elizabeth, około pół miliona dolarów?

- No chyba, nie. Zostawiła testament, który…

- Zamierza go pan obalić, prawda?

- Wysoki Sądzie – wtrącił Hamilton Burger – składam proces na tej podstawie,
że pytanie odnosi się do odległej przyszłości.

- Chcę wykazać stan umysłu świadka – odparł Mason. – Zapewniał ze
wszystkimi szczegółami o swojej skrusze, zobaczymy jak głęboka jest ta
skrucha.

- Uważam, że pańskie pytania są za mocno sformułowane, panie Mason. –
Powiedział sędzia Houson. – Zamierzam jednak pozwolić, by świadek
odpowiedział na to pytanie.

- Proszę odpowiedzieć – rzekł Mason. – Zamierza pan zakwestionować
testament?

- Tak – warknął Beyn – ten dokument jest fałszywy. To jest…

- Zamierza pan unieważnić testament?

- Owszem.

- I dzięki temu, chce pan odziedziczyć pół miliona dolarów?

- Możliwe – odparł Beyn z wściekłością.

- A teraz proszę powiedzieć ławie przysięgłych, ile odziedziczył pan po pierwszej
żonie, która tak nieszczęśliwie zmarła, mając podobne objawy, jak pańska żona,
Elizabeth, podczas swojej ostatniej choroby.

- Wysoki Sądzie! – Wrzasnął Hamilton Burger. – To insynuacja! To nie właściwy
sposób prowadzenia przesłuchania krzyżowego!

- Myślę, że podtrzymam ten sprzeciw z powodu formy, w jakiej zadano pytanie
zdecydował sędzia.

- Czy potrafi pan przedstawić ławie przysięgłych jakiś objaw choroby pańskiej
żony Marthy, którego nie miałaby pańska żona, Elizabeth, podczas swojej
ostatniej choroby?

Nathan Beyn zachował milczenie.

- Potrafi pan?

background image

- Nie było mnie przy żonie, żebym mógł znać objawy choroby Elizabeth – odparł
wreszcie.

- Ile mniej więcej pieniędzy odziedziczył pan po pierwszej żonie?

- Sprzeciw – rzekł Burger – to jest…

- Odrzucony – warknął sędzia.

- Pięćdziesiąt tysięcy dolarów.

- Jak długo byli państwo małżeństwem?

- Około dwóch lat.

- Jak długo był pan mężem Elizabeth?

- W przybliżeniu dwa lata.

Sędzia Houson spojrzał na zegarek.

- Nie chciałbym przerywać przesłuchania obrony, ale już parę minut temu
powinienem ogłosić przerwę.

- Rozumiem, Wysoki Sądzie – rzekł Mason.

- Odraczam rozprawę do drugiej po południu. Oskarżona pozostanie w areszcie,
a sędziów przysięgłych proszę, by pamiętali o pouczeniach sądu.

Nathan Beyn wykorzystał chwilę, kiedy przysięgli jeszcze wychodzili i
wyskakując z miejsca dla świadków rzucił się na Masona.

- Och, ty…! – Wrzasnął w paroksyzmie wściekłości. – Ty brudny, nikczemny
kanciarzu! Chciałbym cię zabić!

Mason podniósł głos.

- Nie! Proszę mnie nie zabijać, panie Beyn! Nie odziedziczyłby pan ani grosza!

Stojący w pobliżu dziennikarz ryknął śmiechem. Strażnicy ruszyli by rozdzielić
mężczyzn. Przysięgli w zamyśleniu opuszczali salę.

Rozdział dwudziesty

background image

Perry Mason, Della Street i Paul Drake spotkali się na konferencji w małej
restauracyjce naprzeciw budynku sądu. Właściciel, stary znajomy ukrył ich w
małej, oddzielnej salce i przyniósł im telefon. Mason jadł zapiekaną kanapkę z
szynką i popijał mlekiem.

- Niech mnie diabli, Paul. Wciąż jeszcze nie mam jasnego obrazu.

- No cóż…Ława przysięgłych ma jasny obraz – odparł Paul – oczywiście zrobiłeś
mistrzowski numer z tym Beynem. Możesz zdobyć kilku przysięgłych, jeżeli
twoja klientka będzie w stanie opowiedzieć przyzwoitą historię. Wiesz jednak
Perry, że ona tego nie zrobi.

- Dlaczego?

- Zbyt wiele świadczy przeciwko niej. Odciski palców na opakowaniu, fakt, że
wyrzuciła butelkę przez okno. Musiał być świadek, który to widział. Nie wierzysz
chyba, że policja zaczęła przeszukiwać teren w trakcie rutynowego śledztwa.
Holcomb nie ma na to dosyć rozumu.

- Masz rację – zgodził się Mason – ktoś musiał widzieć, jak wyrzuca butelkę
przez okno ona, albo ktoś inny.

- No widzisz. Oskarżona opowie swoją historyjkę, a potem Hamilton Burger
zerwie się, zacznie ją przesłuchiwać i zrobi z niej największą trucicielkę od
czasów Lukrecji Borgii.

Mason skinął posępnie głową.

- Obserwowałem salę sądową, Perry. Rozmawiałem z ludźmi słuchających
zeznań. Choć zrobiłeś wspaniałą robotę, zdzierając maskę z Nathana Beyna,
twoja klientka jest nadal w tarapatach. Ten napad histerii nałożył jej pętlę na
szyję.

- Niestety – rzekł Mason zmęczonym głosem. – Kobiety tak właśnie robią.
Przygotowujesz ich obronę na podstawie tego, co ci powiedzą, a potem nagle
okazuje się, że klientka ukryła przed tobą pewne sprawy.

- A co ty zrobiłbyś w podobnych okolicznościach? – Zapytała Della. – Myślała, że
jej sekret jest bezpieczny. Wiedziała, że jeśli wyjawi go, ani ty, ani inny dobry
prawnik nie weźmie jej sprawy.

- Pewnie tak – zgodził się ponuro Mason. - Wciąż jednak nie mam jasnego
obrazu. Widzieliście twarz Beyna, gdy wypytywałem go o śmierć pierwszej
żony?

- Oszołomiłeś go – odparł Paul.

background image

- Dlaczego? Był przećwiczony i przygotowany szczegółowo na przesłuchanie
krzyżowe.

- To był jednak niespodziewany cios w szczególnie czułe miejsce.

- Zgadzasz się ze mną, że to go mocno stuknęło?

- O mało nie zemdlał.

Mason zmarszczył brwi i zastanawiał się dłuższą chwilę.

- Zadzwoniłeś do rodziców Marthy?

- Natychmiast, jak zabrałeś się do rzeczy.

- Jak to przyjęli?

- Łapią samolot, żądają ekshumacji, w ogóle robią piekło.

Mason uśmiechnął się szeroko.

- Widzę to tak – rzekł Drake – jeżeli przeprowadzi się ekshumacje i okaże się, że
Martha zmarła z powodu otrucia arszenikiem, możesz uzyskać
niejednomyślność przysięgłych. O ile oskarżona opowie przekonującą historię,
ale jeśli zmarła z innego powodu, zrobisz z siebie durnia, Perry. Zrobisz
męczennika z Nathana Beyna, a z siebie adwokacinę-kanciarza.

Mason przytaknął.

- To jest ryzyko, którego wolałbym nie podejmować, ale jestem do tego
zmuszony. Jeśli adwokat znajdzie się w takiej sytuacji, musi rzucić wszystkie
swoje żetony na stół.

- Gdyby twoja klientka potrafiła wyjaśnić choćby sprawę tej buteleczki
arszeniku.

- Potrafi. Potrzebowała go dla kota.

Drake potrząsnął głową.

- Przysięgli jej nie uwierzą. Posłuchaj tylko argumentów Burgera.

- Tak – rzekł Mason sarkastycznie – potrafię sobie wyobrazić Burgera, jak mówi:
„Morderczyni sądziła, że zamydli oczy wszystkim, a kiedy jej się nie udało, kiedy
ten zdradziecki dowód, który obecnie obrona usiłuje podważyć, został
przedstawiony w sądzie, co robi? Panie i panowie przysięgli nie proszę, żebyście
przyjęli moją ocenę sytuacji, w jaką oskarżona sama się wpędziła.” I tak dalej, i
tak dalej, bez końca.

- Mówisz bardzo przekonująco – rzekł Drake.

background image

- Tak samo powie to Burger. Zadzwoń do biura, Paul. Zobacz, czy jest coś
nowego.

Drake połączył się z biurem.

- Jem właśnie lunch. Jest coś nowego w sprawie Beyna? Co?! Powtórz jeszcze
raz. – Odłożył słuchawkę. – Dzieje się coś dziwnego. Jak wiesz śledzili Beyna.

Mason przytaknął.

- Najwyraźniej on nie miał o tym pojęcia. A mówiłem ci, że Beyn, podobnie jak
wielu mężczyzn, którzy wykorzystują kobiety dzięki nieodpartemu urokowi ma
fatalną słabostkę. Ha! Kto mieczem wojuje ten od miecza ginie. Kiedy ci faceci
starzeją się nieodmiennie wpadają w łapy przebiegłej, egoistycznej intrygantki,
która jest młoda, przystojna i szuka forsy. I zakochują się w niej po uszy.

- Mów dalej – rzekł Mason – w czym rzecz?

- Mimo tego, co mówił podczas przesłuchania, Nathan Beyn ma zupełnego fioła
na punkcie Charlotty Morey. Charlotta wróciła tu i zamieszkała w Rapide
Apartamens.

- Pod jakim nazwiskiem?

- Pod własnym. Mieszka tam od kilku miesięcy. Beyn poszedł do niej dziś rano,
jeszcze przed rozprawą.

Mason spacerując po pokoju zastanawiał się w skupieniu.

- Mógłbyś wyciągnąć to podczas przesłuchania.

Mason przytaknął.

- Masz jakieś wskazówki? – Spytał Drake.

- Paul, mam pomysł.

- Najwyższy czas.

- Kto będzie u Beyna dziś po południu?

- Pomyślmy, Perry. Chyba nikt. Beyn i gospodyni będą w sądzie, a…

- Paul – przerwał mu Mason – chcę, żebyś gdzieś w pobliżu domu Beyna
zainstalował urządzenie nagrywające. Chcę, żebyś dostał się do jego domu i
założył pluskwę w pokoju, w którym ma telefon.

Drake zrobił przerażoną minę.

- Miej litość Perry. Nie możesz mi tego robić.

background image

Twarz Masona była twarda jak granit.

- Paul, ryzykuję swoją reputację i ty zaryzykujesz ze mną. Chcę, żebyś założył
mikrofon w tamtym pokoju. Podjął obserwację domu i zainstalował kompletne
urządzenie nagrywające.

- Dobry Boże, Perry! Jak on znajdzie pluskwę…

- Załóż ją tam, gdzie nie zdoła jej znaleźć!

- Znajdą ją przypadkowo. Będą odkurzać, albo…

- Poszukają, dokąd prowadzą druty i znajdą tylko dwa odcięte końce.

Na twarzy Drake’a błysnęła nadzieja.

- Jak długo ma trwać ta robota?

- Daj tam dwóch ludzi. Chcę wiedzieć, kiedy Beyn wejdzie do domu. Chcę
wiedzieć, kto jeszcze tam wejdzie i kiedy. W ciągu półgodziny po powrocie Beyn
zatelefonuje. Potem możesz odciąć druty i zabrać swój ekwipunek.

- Jeśli mnie złapią będzie mnie to kosztowało licencję.

- To nie daj się złapać. – Poradził adwokat.

Rozdział dwudziesty pierwszy

Na początku popołudniowej sesji sędzia Houson zwrócił się do tłumu
wypełniającego salę.

- Wbrew własnemu przekonaniu pozwoliłem zastępcom szeryfa wpuścić
widzów, dla których zabrakło miejsc siedzących. Te osoby mogą stać z boku sali,
wzdłuż ścian tak, aby nie blokować przejścia. Pragnę przypomnieć
obserwatorom, że ich zachowanie nie może uwłaczać powadze sądu. Jeżeli
zdarzą się niestosowne incydenty, każę opróżnić salę. Ostatnio pan Nathan
Beyn był przesłuchiwany, jako świadek. Panie Beyn i panie Mason; proszę
kontynuować.

Nathan Beyn stracił trochę swego tupetu. Najwyraźniej kilka pytań zadanych
mu przez Masona podczas przedpołudniowej sesji i utrata panowania nad sobą,

background image

uświadomiły mu, że nawet szczegółowe przygotowanie przez Hamiltona
Burgera jest niewystarczającą bronią przeciwko ciosom Masona.

- Panie Beyn – powiedział Mason w tonie luźnej rozmowy – wracając do
pańskich zeznań dotyczących tego fluoryzującego proszku, o ile zrozumiałem w
pańskim domu zdarzały się od pewnego czasu kradzieże?

- Tak jest.

- Łączyło się to z podjęciem pracy przez Nelli Conwey?

- Tak, choć przekonałem się, że była to tylko zbieżność w czasie.

- Znikała biżuteria?

- Tak, sir.

- A wcześniej, zanim została zatrudniona Nelli Conwey, biżuteria nie ginęła?

- Nie.

- Nikt z domowników nie skarżył się na to, że coś znika?

- Nie, sir.

- Pańska żona trzymała biżuterię w kasetce, która była zwykle zamknięta w
biurku, w pokoju dziennym?

- Tak jest.

- A Nelli Conwey została zatrudniona, jako pielęgniarka, by zajmować się pańską
żoną po jej fatalnym wypadku, który spowodował złamanie kręgosłupa.

- Tak jest.

- Bezpośrednio po tym wypadku i później, żona poczuła do pana urazę i
pozwalała panu wejść do pokoju.

- Żona była nerwowa.

- Proszę odpowiedzieć na pytanie, czy żona okazywała urazę do pana i nie
pozwalała panu wejść do pokoju?

- Tak, sir.

- Nie komunikował się pan, zatem ustnie z żoną od czasu wypadku, aż do jej
śmierci.

- Niestety, to prawda.

- Więc musiał pan wiedzieć wcześniej, że te obciążające papiery ukryła w swoim
pokoju.

background image

- Wiedziałem.

- Jak długo przed wypadkiem?

- Nie potrafię sobie przypomnieć.

- Proszę się postarać.

- No…Ja…

- Tuż przed wypadkiem, nieprawdaż?

- Mm…To możliwe. Powiedziała mi o tych papierach…Zaraz, wspomnienie
wypadku zatarło oczywiście wiele rzeczy. To był taki szok.

- Czy nie jest prawdą, że dokładnie w dniu wypadku powiedziała, że ma dowody
pańskiej niewierności i zamierza się rozwieść?

- Ja…

Mason otworzył aktówkę i wyjął list wysłany do Viktorii Brackston.

- Tak czy nie, panie Beyn? – Zapytał ostro wyciągając list z koperty i
dramatycznie go rozprostowując.

- Tak – wyjąkał Beyn.

- Jest pan pewien, że klejnoty zaczęły ginąć dopiero, gdy Nelli Conwey
rozpoczęła pracę?

- Tak, ale mówiłem panu wielokrotnie i chcę powiedzieć jeszcze raz, że kiedy
pan używa terminu „rozpoczęcie pracy przez Nelli Conwey” jest on tylko
wskazówką dotyczącą czasu. Jestem przekonany, że panna Conwey nie ma nic
wspólnego ze znikaniem biżuterii.

- Ale biżuteria znikała?

- Owszem.

Mason wstał i stanął przed świadkiem świdrując go wzrokiem, a potem spytał
powoli:

- Skąd. Pan. Wie?

- Skąd wiem, o czym?

- Że znikała biżuteria żony?

- Ależ…Wiem mniej więcej, co miała i…

- Nie kontaktował się pan z żoną?

background image

- Nie.

- Więc żona nie mogła panu powiedzieć?

- Nie.

- Szkatułka była trzymana w biurku?

- Tak.

- Pańska żona nie mogła chodzić?

- Istotnie.

- Jak dowiedział się pan o znikaniu biżuterii?!

Beyn poruszył się niespokojnie.

- Jak dowiedział się pan o tym?

- No cóż – zaczął Beyn – zauważyłem przypadkiem, że…

- To było prywatne biurko pańskiej żony.

- Tak.

- Ale pan bez jej wiedzy zachował duplikat klucza.

- Tak, miałem klucz.

- Kasetka była zamknięta?

- Tak.

- I miał pan dodatkowy klucz do niej bez wiedzy żony.

- Mm…Wyjaśniałem to wszystko już wcześniej, panie Mason.

- Nie proszę o wyjaśnienie, proszę o odpowiedź, czy pan pozostawił sobie klucz
do tej kasetki bez wiedzy i zgody żony?

- W pewnym sensie.

- Tak czy nie?

- Wnoszę sprzeciw. Pytanie było już raz zadane i padła odpowiedź –
zaprotestował prokurator.

- Sprzeciw odrzucony – warknął sędzia Houson.

- Tak czy nie? – Powtórzył Mason.

- Tak – odparł Nathan Beyn.

background image

- A zatem jedynym sposobem, jakim mógł pan stwierdzić zniknięcie klejnotów
po wypadku żony było ukradkowe otwarcie biurka i kasetki i potajemne
sporządzenie spisu zawartości kasetki bez wiedzy i zgody żony. I bez jej
wyraźnego pozwolenia! Czy to prawda?

- Po… prostu… sprawdzałem.

- Jakie przedmioty zniknęły ze szkatułki żony?

- Diamentowy wisior, to znaczy imitacja…

- Nie mówię o sztucznej biżuterii, którą pan tam umieścił, ale o prawdziwych
klejnotach.

- Nnnnie potrafię powiedzieć.

- Nie miał pan wykazu zawartości?

- Nie, sir. Nie mam szczegółowego spisu biżuterii żony.

- Dlaczego więc sprawdzał pan zawartość kasetki?

- Po prostu… chciałem zobaczyć, co w niej jest.

- Jeśli nie wiedział pan, co w niej było, skąd mógł pan wiedzieć, co zginęło?

- Otóż ja… tylko zaglądałem.

- I nie może pan nam podać ani jednego przedmiotu, który zaginął?

- Nie, sir.

Mason jeszcze raz utkwił w świadku oskarżające spojrzenie.

- Ta pańska przyjaciółka, ta, z którą miał pan romans, czy ofiarowywał jej pan
biżuterię?

- Jeśli zamierza pan insynuować…

- Czy dał jej pan w prezencie biżuterię?

Beyn przeciągnął ręką po czole.

- Tak czy nie?

- Tak.

- Dziękuję – odparł sarkastycznie Mason. – Czy te prezenty dawał jej pan w
pudełkach, w których zostały kupione, czy wyjmował je pan z kieszeni?

- Nie pamiętam.

background image

- Potrafi pan przypomnieć sobie jakiś sklep, w którym kupował pan biżuterię dla
niej?

- Ja…Przeważnie kupowałem je na aukcjach.

- Ma pan, choć jeden rachunek za któryś z tych przedmiotów, które nabył pan
na aukcji?

- Nie… zniszczyłem je.

- Powiadomiono mnie, że rodzice Marthy, pana pierwszej żony, chcą wnieść
wniosek o ekshumacje ciała. Czy ma pan coś przeciwko temu?

- Wysoki Sądzie! Wysoki Sądzie! – Krzyknął prokurator – zgłaszam sprzeciw. To
nie jest przesłuchanie. Nie ma nic wspólnego z przedmiotem sprawy. Jest
niewłaściwe, niezwiązane z tematem, nieistotne i…

- Podtrzymuję sprzeciw. Pytanie sugeruje wnioski – zdecydował sędzia. –
Jestem jednak skłonny pozwolić obrońcy na zachowanie dużego marginesu
pytań krzyżowych, zwłaszcza wobec szczególnej natury bezpośredniego
przesłuchania i szerokiego zakresu zagadnień, jakie poruszył pan przy
przesłuchaniu bezpośrednim.

- Czy nie ma pan nic przeciwko ekshumacji ciała Marthy Beyn?

- Sprzeciw na tej samej podstawie.

- Sprzeciw odrzucony na tej samej podstawie.

- Wysoki Sądzie – rzekł Mason – wnoszę teraz o odroczenie sprawy do czasu
ekshumacji ciała Marthy Beyn. Uważam, że dla przedmiotu tej sprawy
konieczne jest określenie, czy zmarła ona wskutek zatrucia arszenikiem, czy nie.

- Wysoki Sądzie – zareplikował Hamilton Burger rozdrażnionym tonem
wskazującym, że sprawa przekracza granice ludzkiej wytrzymałości. – Obrońca
próbuje sprytnie odwrócić uwagę od oskarżonej. Jeżeli jest tak zainteresowany
śmiercią Marthy Beyn mógł poprosić o odroczenie sprawy zanim została
wniesiona do sądu. Teraz mamy skompletowaną ławę przysięgłych…

- Nie mniej sąd jest skłonny uważać – przerwał sędzia Houson – że propozycja
obrony nie jest bezpodstawna. Podjęcie decyzji w tej sprawie odkładam do
jutra. Czy tym czasem obrona i oskarżenie mogą kontynuować rozprawę?

Mason potrząsnął głową.

- Wysoki Sądzie, zagadnienie, czy ta prośba zostanie spełniona będzie wpływać
na całą moją strategię procesową. Nie mogę nic zrobić, dopóki nie będzie
ostatecznej odpowiedzi.

background image

- Dobrze – rzekł sędzia – zamierzam wstrzymać się z odpowiedzią do jutra, do
dziesiątej rano. A tymczasem rozprawa będzie odroczona. Oskarżona
pozostanie pod opieką szeryfa. Proszę, aby przysięgli nie rozmawiali ze sobą ani
z innymi osobami o procesie i nie pozwalali, by dyskutowano o tym w ich
obecności. Nie wolno też sobie wyrabiać opinii o winie lub niewinności
oskarżonej, dopóki przewód nie zostanie zakończony. Sąd odracza rozprawę do
jutra, do godziny dziesiątej rano. Tymczasem zamierzam poprosić obrońcę, by
przedstawił opinie prawne, które pozwolą ustalić kwestię słuszności odroczenia
postępowania do czasu ekshumacji. Rozprawa zostaje odroczona.

Rozdział dwudziesty drugi

Malutki pokoik w biurze Paula Drake’a był centrum operacyjnym. Mason i Della
siedzieli tłocząc się przy biurku Paula, noszącym ślady wielu batalii. Stało na nim
cztery czy pięć telefonów, które nieustannie dzwoniły. Drake odbierał
telefoniczne raporty swoich pracowników i relacjonował adwokatowi rozwój
wydarzeń.

- To wczesne zamknięcie rozprawy prawie spowodowało katastrofę –
powiedział. – Gdyby Beyn poszedł prosto do domu, mógłby nas przyłapać. Nie
podoba mi się to, Perry. Podejmujesz okropne ryzyko.

- Nic się nie stało, więc nie ma sensu tym się przejmować – przerwał mu Mason.
- Jak przypuszczasz, gdzie u diabła podział się Beyn?

- Wyszedł z biura Hamiltona Burgera pół godziny temu. Człowiek, który go
śledzi nie miał jeszcze szansy złożenia raportu.

- Jeżeli pójdzie do Rapide Apartament ‘s, przegraliśmy.

- Dlaczego?

- Powiem ci za chwilę.

- Znowu stąpasz po cienkim lodzie, Perry. Nawet nie chcesz mi powiedzieć, co
wykombinowałeś, bo boisz się, że odmówię współpracy.

- Nie, tak nie jest. Będziesz lepiej pracował, jeżeli nie będziesz miał głowy
zajętej czymś innym. Do licha, Paul. Dlaczego nie masz biura dosyć dużego, żeby
po nim chodzić?

background image

- Nie mogę sobie na to pozwolić.

- Trudno podejrzewać na podstawie rachunków, które przysyłasz. Przestań się
zamartwiać, Paul. Jeżeli adwokat i detektyw nie podejmują ryzyka dla klienta
nie są nic warci. Założenie pluskwy nie jest jakimś strasznym przestępstwem.

- Chodzi o ryzyko – odparł Drake – które podejmujesz, gdy wchodzisz do
cudzego domu, by założyć pluskwę.

- Wiem – rzekł Mason ze współczuciem. – Nie możemy jednak grymasić.
Musimy zdobyć pewne informacje. Nie da się ich zdobyć łatwo, więc trzeba
zaryzykować. Jak twój człowiek wszedł do domu? Otworzył wytrychem?

- Jasne.

- Nikt o tym nie wie? Nikt go nie widział?

- Nie sądzę. Sąsiedzi mogli go zauważyć, ale facet wziął ze sobą koszyk z
zakupami, jakby był dostawcą.

- A gdzie jest twój punkt obserwacyjny?

- W wynajętym garażu. Trochę mnie to martwi.

- Czemu? - Za bardzo się spieszyliśmy. Boję się, że właścicielka mogła pomyśleć,
że zamierzamy przechowywać tam skradzione samochody. Mam przeczucie, że
może zawiadomić policję.

Mason popatrzył na zegarek.

- Na szczęście w ciągu godziny będziecie mogli się stamtąd zwinąć.

Zadzwonił telefon. Drake podniósł słuchawkę, potem skinął głową.

- To znacznie lepiej. Informuj mnie dokładnie, daj znać jak tylko coś zacznie się
dziać. – Odłożył słuchawkę i zwrócił się do Masona. – W porządku, Perry. Twoja
pułapka jest zastawiona. Nathan Beyn i gospodyni wrócili do domu pięć minut
temu. Śledził ich mój człowiek. Właśnie miał pierwszą sposobność dorwać się
do telefonu i złożyć raport.

- Został tam jeszcze ktoś?

- No jasne. Nie martw się to rutynowa praca. Mamy dość ludzi przy tej robocie,
aby któryś mógł odejść i poinformować cię o wydarzeniach.

Mason zwrócił się do Delli:

- Ok, Dello. Rób swoje.

Della wyrwała kartkę z notatnika i położyła ją na biurku.

background image

- Chcę się połączyć z miastem, Paul.

Drake przekręcił przełącznik.

- Dobra podłączyłem ten aparat. Możesz dzwonić.

Zręczne palce Delli szybko wykręciły numer.

- Czyj to numer? – Spytał Drake ciekawie.

- Nathana Beyna – odparł Mason.

Della siedziała ze słuchawką przy uchu.

- Nikt nie odbiera? – Spytał Mason.

Dziewczyna skinęła głową.

- Lubisz wpuszczać ludzi w maliny – powiedział cicho Drake. – Czy ten list, który
wyciągnąłeś z aktówki i machnąłeś przed nosem Beynowi, naprawdę napisała
Elizabeth do siostry? Czy może…

- To przepis na placek owocowy – odparł Mason. – Do diabła, Paul. Czy myślisz,
że odbiorą ten telefon? Czy twoi ludzie… - przerwał, kiedy Della zrobiła
uciszający ruch.

- Pan Nathan Beyn? – Powiedziała. – Dobrze, proszę go zawołać. Dzwonię w
bardzo pilnej sprawie. Hallo? Pan Nathan Beyn? To dobrze, tu szpitalna izba
przyjęć. Pacjentka podająca nazwisko Charlotte Morey, mieszkająca w Rapide
Apartament ‘s została przywieziona przez karetkę z objawami zatrucia
arszenikiem. Utrzymuje, że trucizna mogła być tylko w czekoladkach, które
otrzymała pocztą. Prosiła nas, żeby zawiadomić pana, że została poddana
intensywnemu leczeniu i prosi, żeby przyszedł się pan z nią zobaczyć. Jak
najszybciej. – Della odczekała moment i potem odezwała się takim samym,
obojętnym, opanowanym głosem – Właśnie tak. Nazwisko: Charlotte Morey.
Mieszka w Rapide Apartament ‘s. Do widzenia. – Rozłączyła się.

Drake niedowierzająco spojrzał na Masona.

- Chyba zwariowałeś – skomentował.

Mason machnął niecierpliwie ręką.

- To jedyna sensowna rzecz, jaką mogłem zrobić. Mam pewną teorię. Muszę
zobaczyć, czy się sprawdzi.

- Ale nie zdołasz go okpić.

background image

- Mam nadzieję, że twoi ludzie są na stanowisku i nagrywają każdą rozmowę,
jaką usłyszą.

- Ależ na Miłość Boską, Perry. W ten sposób niczego nie osiągniesz.

- Nigdy nie wiadomo.

Zaczęło się niespokojne oczekiwanie. Po dziesięciu minutach Mason przerwał
milczenie.

- Do licha, Paul! Zwariuję, jeśli nie będę mógł sobie pochodzić. Jak długo może
potrwać, zanim dostaniemy raport od twoich ludzi?

- Zadzwonią, kiedy tylko skończą nagrywanie. Naturalnie, jeśli jest coś do
nagrania. Składają rutynowo raporty, co godzinę, ale o ciekawszych
wydarzeniach donoszą natychmiast.

- To z pewnością będzie odbiegało od normy. Wyobraź sobie, że ustawiasz w
lesie aparat przywiązany nitką, prowadzącą do lampy błyskowej. Przychodzisz
następnego ranka i sprawdzasz, co jest na filmie. Może być jeleń, może być
skunks. Jak wywołasz film, przekonasz się, co wyzwoliło migawkę. Tak samo jest
z tym nasłuchem.

- Może to, co zostanie potrącone to nie będzie migawka – rzekł Paul. – To może
być adwokat.

- Istotnie – Zgodził się Mason.

– Boję się, że pierwszą rzecz, jaką zrobi, to zadzwoni do Charlotty Morey.

- To, co jej powie może być bardzo ciekawe. – Mason popatrzył na zegarek i
zaczął bębnić palcami po blacie. Drake zaczął coś mówić, ale zobaczywszy wyraz
twarzy prawnika, zmienił zamiar i milczał dalej. Po pięciu minutach Mason
odezwał się. – Jak daleko mają twoi ludzie do telefonu?

- Masz na myśli tych, którzy obserwują front domu Beyna?

- Nie, nie, nie. Ludzi, którzy siedzą na nasłuchu.

- Blisko, Perry. Za rogiem jest stacja benzynowa.

- Ile to minut?

- Najwyżej dwie minuty.

Mason znowu sprawdził godzinę, potem wyjął ołówek z kieszeni i zaczął się nim
bawić.

- Czego właściwie się spodziewasz, Perry?

background image

Mason potrząsnął głową.

- Z każdą minutą spodziewam się coraz mniej. Powinniśmy już coś mieć.

Minęło następne pięć minut. Mason zapalił papierosa, wyprostował się na
krześle i westchnął.

- Cóż, Paul. Chyba przegraliśmy.

- Dobrze byłoby, gdybym wiedział, czego mamy się spodziewać, jak wiele
oczekujemy i jak wiele możemy stracić?

- Beyn musiał być w kontakcie z Charlotte Morey – wyjaśnił niecierpliwie Mason
– i odgadł, że ktoś próbuje go nabrać.

- Ale nie poszedł do Charlotty. Razem z gospodynią byli na konferencji u
prokuratora, a potem poszli prosto do domu.

- Nie zatrzymał się nigdzie, aby zatelefonować?

- Nie sądzę. Mój człowiek dałby znać, gdyby tak było. Poleciłem mu, żeby
donosił o wszystkim, a złożył raport zaledwie piętnaście czy dwadzieścia minut
temu.

Mason podniósł się ze znużeniem.

- Więc z jakiegoś powodu musiał zadzwonić do dziewczyny z biura prokuratora,
podczas konferencji z Hamiltonem Burgerem. Teraz musimy wymyślić coś
innego. Powiedz swoim ludziom, żeby przy pierwszej okazji przecięli druty od
pluskwy i poszli do domu. Niech usuną wyposażenie tak, żeby policja niczego
nie znalazła.

- Jak tylko się ściemni przetniemy druty blisko domu.

- Kiedy będziesz miał kontakt ze swymi ludźmi?

- Za dwadzieścia minut. Zgłaszają się, co godzinę, nawet gdy nic się nie dzieje.

- No dobrze – powiedział Mason – to chyba wszystko.

- Prawdopodobnie Beyn jest podejrzliwy.

Na dźwięk telefonu Della podskoczyła nerwowo.

- To może być on – rzekł Drake, chwytając słuchawkę. – Hallo? – Powiedział –
tak, mów. Co takiego? No cóż, zrobiłeś wszystko, co się dało. Przekaż mi po
krótce. Mów głośniej, nie mogę cię dosłyszeć. Przybliż słuchawkę. – Nagle twarz
Drake rozjaśniła się, spojrzał na Masona i skinął głową. – Dobra mów wszystko,
co wiesz. – Po chwili Drake rzekł – nie rozłączaj się. Poczekaj na instrukcje.-

background image

Drake przysłonił ręką mikrofon. – Beyn i gospodyni potwornie się pokłócili,
stojąc tuż przy telefonie. Beyn oskarżył ją o wysłanie Charlotcie bombonierki z
arszenikiem. Gospodyni nazwała go kłamcą i partaczem, wskazując mu jak
niezdarnie usiłował zabić żonę w tym wypadku samochodowym. A wtedy Beyn
najwidoczniej trzepnął ją i zaczęli obrzucać się błotem.

- Wyszło znakomicie. Twój człowiek ma to nagrane?

- Tak jest.

Mason uśmiechnął się szeroko.

- Powiedz mu, żeby jeszcze trochę tam posiedział. Niech zadzwoni, kiedy się
ściemni. I niech od razu nas zawiadomi, jeśli zdarzy się coś nowego. – Adwokat
zwrócił się do Delli: - Połącz mnie z porucznikiem Traggiem z Wydziału
Zabójstw. – Chwilę później Della podała Masonowi słuchawkę. – Witam
poruczniku. Tu Perry i znaleziony mikrofon. Cześć.

- Czego u diabła znowu chcesz?

- Skąd wiesz, że chcę czegoś?

- Ton twego głosu i uprzejmość.

Mason roześmiał się.

- Czy byłbyś wdzięczny, gdybyśmy dali ci na tacy śliczne wyjaśnienie paru
morderstw?

- Jak musiałbym się odwdzięczyć? – Spytał Tragg z ciekawością.

- Mikrofon musiałby być założony przez policję.

- To znaczy, że miałbym się przyznać do założenia go?

- Tak.

- Czy dowody są pewne?

- Stuprocentowo.

- Chyba da się to załatwić. Nie chciałbym być jednak wystawiony do wiatru.
Chcę wiedzieć, że gram na pewniaka.

- Możesz się o tym przekonać – uspokoił go Mason. – Przyjdź do biura Paula
Drake’a. Zanim przyjdziesz zdążymy wszystko przygotować.

- Ok. Za chwilę będę – odparł Tragg. – Ten Beyn nie podoba mi się tak jak
prokuratorowi, czy Holcombowi.

background image

- Przyjdź to sam zobaczysz – zakończył Mason i rozłączył się. – Dobrze, Dello.
Daj mi Nathana Beyna – powiedział.

- Nathana Beyna! – Krzyknął Paul. – Zwariowałeś?

Mason potrząsnął głową. Della wykręciła numer. – Hallo? – Odezwała się – Pan
Beyn? Proszę się nie rozłączać. – Podała słuchawkę Masonowi.

- Dzień dobry – powitał Beyna. – Mówi Perry Mason.

- Nie chcę z panem rozmawiać – odparł Beyn – prokurator obiecał mi, że położy
kres pańskim prześladowaniom. Zobaczymy się jutro w sądzie.

- Może nie.

- A właśnie, że tak! – Powiedział ze złością Beyn. – I kiedy…

- Chwileczkę – przerwał mu Mason – zanim poczyni pan jakieś definitywne
ustalenia, niech pan lepiej rozejrzy się po pokoju i poszuka mikrofonu. Do
widzenia. – Mason odłożył słuchawkę.

- Drake zerwał się z krzesła.

- Wielki Boże, Perry! Wiesz, co robisz! – Wrzasnął oburzony – czy zdajesz sobie
sprawę?

- Wiem, co robię – rzekł Mason uśmiechając się szeroko – ucieczka jak wiesz
jest dowodem winy. Myślę, że w ciągu dziesięciu minut twój człowiek pilnujący
domu doniesie, że Beyn w pośpiechu odjechał. Chcę by porucznik Tragg miał
tak pewną sprawę, żeby Hamilton Burger nie mógł jej obalić.

Rozdział dwudziesty trzeci

W garażu unosił się wilgotny, stęchły zapach. Typowy dla zamkniętych
pomieszczeń, do których nie dociera słońce. Było tam zimno i panował
przeciąg. Ludzie Paula Drake’a zakutani w płaszcze regulowali mechanizm
nasłuchu. Porucznik Tragg w towarzystwie Masona i Delli pochylony nad
płytami uważnie słuchał. Paul Drake trochę zdenerwowany stał na uboczu
rozmawiając z jednym ze swoich ludzi. Głosy dochodzące z woskowego cylindra

background image

przez wzmacniacz były czyste i wyraźne, choć lekko zniekształcone. Po jakiś
dziesięciu minutach, kiedy głosy zamilkły Tragg wyprostował się.

- Cóż to tyle – rzekł Mason.

- Jak wpadłeś na to, co się stało Mason? – Spytał Tragg.

- Obserwowałem twarz Beyna, kiedy oskarżyłem go o zamordowanie pierwszej
żony. Zobaczyłem, że go to ogłuszyło. Pomyślałem wtedy, że to dlatego, bo jest
winny, ale później jak zacząłem się zastanawiać dodałem dwa do dwóch. Rzecz
jasna, jeśli jego żona została otruta czekoladkami z arszenikiem, to dawało
podstawę…

- Chwileczkę. Dlaczego Beyn nie zjadł ani jednej czekoladki?

- Bo nigdy ich nie jada. Nie znosi czekolady. Pole podejrzeń się zawęża. Mógł to
być Beyn albo… gospodyni. Zacząłem się zastanawiać, co by było, pomyślałem,
gdyby gospodyni zakochała się w swoim chlebodawcy? To była jedna z tych
cichych, zamkniętych w sobie myszek, które stają się zaborcze.

- Rzeczywiście taka była – rzekł Tragg. – A teraz, kiedy wysłuchałem rozmowy
nie mam, co do tego wątpliwości. Dobrali się jak w korcu maku. Ha. Jak się
pokłócili to się nie oszczędzali i mówili dużo.

- Gospodyni zabiła pierwszą żonę z zazdrości. Potem, kiedy stwierdziła, że była
tylko jedną z wielu kobiet, którymi interesował się Beyn została na służbie, żeby
być blisko niego. Nathan Beyn ożenił się dla pieniędzy, a kiedy okazało się, że
żona nie zamierza dopuścić go do jej interesów próbował ją zabić. Facet był
pewien, że ma sposób na kobiety i poruszał się pewnie na tym terenie. To
ciekawy moment. Kiedy gospodyni mówi mu, że okazał się nieudolnym,
niezdarnym mordercą i, że sama musiała wkroczyć do akcji, zamienić tabletki,
które dał lekarz na arszenik, że wykorzystała sytuację, kiedy Nelli zostawiła
pudełko na stole kuchennym, kiedy przyszła zrobić sobie kawę.

- Właśnie wtedy Beyn uderzył ją. Okazali się godną siebie parką.

Tragg nagle obrócił się do Drake’a.

- Co tu się stało, Paul? Pewnie wiesz, bo twoi ludzie obserwowali dom.

- Nathan Beyn wyleciał w popłochu z domu. Wrzucił trochę rzeczy do torby i
zwiał. Moi ludzie próbowali go śledzić, ale nie mieli szansy. Beyn pruł już
pięćdziesiąt mil na godzinę zanim dojechał do przecznicy.

- Gospodyni nie wychodziła?

- Nie. Jest jeszcze w domu.

background image

Drake palił papierosa w zamyśleniu.

- Przypuszczam, że to było dość oczywiste – rzekł – kiedy tylko wpadłeś na to,
że jego pierwsza żona została zamordowana i, że Beyn tego nie zrobił, to po
prostu musiała być gospodyni.

- To musiał być ktoś, kto znał ich nawyki. Kto był w stanie włożyć truciznę do
słodyczy, kto wiedział o niechęci Beyna do czekoladek.

- Oboje są „dobrzy”.

- Nathan Beyn spowodował wypadek samochodowy, w którym żona złamała
kręgosłup mając nadzieję, że ją zabije.

- Nie rozumiem natomiast Perry, dlaczego nie pozwolił gospodyni podać
nasennych tabletek żonie skoro byli w tak zażyłych stosunkach?

- To właśnie go zdradziło. Obawiał się, że gospodyni dowie się, czego on szuka i,
że sama znajdzie listy od Charlotty Morey. Beyn naprawdę zakochał się w
Charlotcie i bał się, że ta chora, zazdrosna kobieta zrobi dziewczynie coś złego.

- Jest jedna rzecz, którą powinniśmy zrobić zanim ona zorientuje się, co się
dzieje. Chyba pójdę i zwinę tę Imogin Ryter. Chciałbym te nagrania zabrać do
komendy.

- Będziesz je miał – zapewnił Drake.

Tragg przyjrzał mu się z namysłem.

- Podjąłeś spore ryzyko Paul.

Paul odwrócił wzrok.

- Działał zgodnie z moimi poleceniami – rzekł Mason.

Tragg podniósł brwi.

- Ok, Perry. Wyciągnąłeś rękę i złapałeś śliwkę, ale któregoś dnia śliwki nie
będzie. A ty przytniesz sobie palce i… wtedy będzie cholernie źle.

- Nie jestem pewien – odparł Mason – właściwie nie ryzykowałem, aż tak wiele.
W końcu to było niemal absolutnie pewne. A kiedy okazało się, że Beyn obawia
się powierzyć gospodyni te miłosne listy pisane przez Charlotte Morey…

- Ok. Zwyciężyłeś – przerwał Tragg. – Nie musisz się tłumaczyć.

- Ha! Zwycięzcy nigdy się nie tłumaczą. Przegrani zawsze.

- Idę aresztować Imogin Ryter. Chcecie iść ze mną?

Mason przytaknął.

background image

- Ja zostaję – rzekł Paul.

- Masz dostarczyć nagrania do komendy – rzekł Tragg. – I, żeby przypadkiem nic
im się nie stało.

- Mnie to mówisz.

Tragg wsiadł do samochodu policyjnego.

- To jest tuż za rogiem, ale chcę mieć samochód, żeby zabrać tę babę do
komendy. Chcesz jechać swoim wozem?

- Owszem. Zaparkuję za tobą. Jeśli chcesz spisać zeznania mogę pożyczyć ci
Dellę, żeby stenografowała.

- Musiałoby być naprawdę źle, żebym musiał pożyczać twoją sekretarkę do
spisywania zeznań. Nie chcę mieszać cię w tę sprawę Perry. Prokuratorowi
okręgowemu na pewno to się nie spodoba.

- Do diabła z prokuratorem okręgowym – rzekł Mason – jeśli dostaniesz
przyznanie się do winy wezwij dziennikarzy, a prokurator niech przeczyta o
wszystkim w porannych gazetach.

- Chcesz mnie uczyć jak mam prowadzić dochodzenie?

- Jasne – wyszczerzył zęby Mason.

- No cóż. Zrobię to trochę inaczej – przyznał Tragg. – Zadzwonię do Burgera i
wyjaśnię mu, co się stało. Poradzę mu, żeby przyszedł na komendę, ale zanim
się zjawi reporterzy dostaną cynk. Jak Burger przyjdzie będą już telefonicznie
dyktować informacje w tej sprawie do redakcji. Daj mi ze dwie minuty
wyprzedzenia, potem możesz przyjechać do rezydencji i zobaczyć, co się dzieje.
A wy tam trzymajcie palce gotowe, żeby nagrać wszystko, co usłyszycie. Może
będzie chciała zrzucić ciężar z serca. Postaram się z nią rozmawiać w pokoju, w
którym jest telefon. Ok. Chodźmy.

Tragg odjechał. Mason dał mu dwie minuty wyprzedzenia i udał się wraz z Dellą
za nim. Policyjny samochód stał przed domem. Porucznika Tragga nie było ani
śladu. Jeden z ludzi Drake’a, którzy obserwowali dom podszedł do Masona.

- Tragg wszedł tu parę minut temu – poinformował.

- Wiem. Kto go wpuścił? Gospodyni?

- Nie. Drzwi frontowe były niezamknięte, kiedy nikt nie otwierał po prostu
wszedł.

- Aha.

background image

W tym momencie drzwi się otworzyły i ukazał się Tragg. Adwokat wbiegł po
schodach.

- Zabierz ludzi Paula i spływaj stąd Perry. Zadzwoniłem już na komendę, żeby
przysłali brygadę.

- Chcesz powiedzieć, że gospodyni…

- Najwyraźniej ją udusił. Szalał z miłości do tej Morey. Pewnie zaczął ją dusić,
kiedy się pokłócili.

- Może zamierzał pozbawić ją tylko przytomności, żeby móc uciec?

- W każdym razie jest kłopot i muszę rozwiązać go po swojemu. Pamiętaj, że to
był mój mikrofon. Pozbieraj ludzi Paula. Powiedz im, żeby zjeżdżali stąd i to
szybko.

- A co z Beynem? – Zapytał Mason. – Ta Charlotta Morey może być w
niebezpieczeństwie. Jeżeli tam pojechał…

- Nie musisz uczyć mnie jak prowadzić ten interes. W ciągu sześćdziesięciu
sekund radiowóz znajdzie się przed Rapide Apartament’ s. Jeśli Beyn pokaże się
tam złapią go za kołnierz. Spływaj Mason razem z detektywami.

Mason wziął Dellę pod ramię i zbiegli po schodach.

- No! – Powiedziała Della, kiedy Tragg łagodnie zamknął drzwi. – Może lepiej, że
tak się skończyło szefie. Ta biedna gospodyni musiała być szalona. Nie sądzisz,
że tak jest lepiej?

- O wiele lepiej – odparł Mason ponuro. – Powiem ludziom Paula, żeby się
zmywali. Potem ty zadzwonisz do hotelu i zamówisz ładny, przestronny pokój z
dobrą, wielką łazienką.

Della podniosła brwi.

- Po co szefie?

- Powiedz im – wyjaśnił Mason – że to dla Viktorii Brackston i, że zjawi się tam
późnym wieczorem.

background image
background image
background image
background image
background image

background image

Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Erle Stanley Gardner Sprawa pięknej żebraczki
Erle Stanley Gardner Sprawa zakopanego zegara
Earie Stanley Gardner Sprawa opieszałego Kupidyna
Erle Stanley Gardner Sprawa falszywego obrazu
Erle Stanley Gardner Sprawa falszywego obrazu
Erle Stanley Gardner Sprawa fałszywego obrazu
Erle Stanley Gardner Sprawa małżonka bigamisty
Erle Stanley Gardner [Mason 63] The Case of the Shapely Shadow (rtf)
Black Mask 3802 Leg Man by Erle Stanley Gardner (rtf)
Erle Stanley Gardner [Mason 84] The Case of the Irate Witness (rtf)
Erle Stanley Gardner The Case of the Turning Tide (rtf)
Erle Stanley Gardner [Mason 50] The Case of the Demure Defendent (rtf)
Erle Stanley Gardner [Mason 77] The Case of the Worried Waitress (rtf)
Erle Stanley Gardner [Mason 24] The Case of the Crooked Candle (rtf)
Erle Stanley Gardner [Mason 11] The Case of the Lame Canary (rtf)
Erle Stanley Gardner [Mason 57] The Case of the Calendar Girl (rtf)
Erle Stanley Gardner The Case of the Backward Mule (rtf)
Erle Stanley Gardner [Mason 39] The Case of the Moth Eaten Mink (rtf)

więcej podobnych podstron