Barbara Dunlop
Dotyk pożądania
Tłumaczenie:
Anna
Sawisz
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kiedy
młoda para zaczęła swój pierwszy taniec w pięknie
udekorowanej sali bostońskiego Beacon Hill Crystal Club, TJ
Bauer z całych sił starał się nie dopuścić do siebie
wspomnień z własnego wesela. Lauren nie żyła od ponad
dwóch lat. Zdarzały mu się w tym czasie chwile, kiedy już
niemal uporał się z tą stratą. Ale czasem – jak na przykład
właśnie teraz – ból powracał ze zdwojoną siłą.
– W porządeczku? – Caleb Watford zbliżył się do niego ze
szklanką szkockiej z jedną kostką
lodu, tak
jak TJ lubił.
– Tak.
– Kłamiesz.
TJ
nie zamierzał wdawać się w dyskusje, skinął więc
jedynie głową, wskazując parkiet.
– Szczęściarz z tego
Matta.
– Zgadzam się w całej rozciągłości – odparł Caleb,
porzucając
niewygodny
wątek rozmowy.
– Poszedł za głosem serca – powiedział TJ, starając się
odwrócić uwagę od Lauren za pomocą wspomnień
o spontanicznych oświadczynach ich wspólnego dobrego
przyjaciela, Matta Emersona, który bez zaręczynowego
pierścionka
zaproponował
małżeństwo
stojącej
nad
spakowanymi walizkami Tashy. – A ja
myślałem, że ona
odmówi.
– No i nagle
nastąpił zwrot akcji! – Caleb uśmiechnął się
szeroko.
TJ
też uśmiechnął się na myśl o szczęściu Matta. Tasha jest
piękna, inteligentna i twardo stąpa po ziemi. Takiej właśnie
kobiety Matt potrzebuje.
– Kolej
na ciebie. – Caleb położył dłoń na ramieniu TJ-a.
– Wykluczone.
– Musisz
się tylko otworzyć na nowe możliwości.
– A ty?
Potrafiłbyś kimkolwiek zastąpić Jules?
Pytanie
pozostało bez odpowiedzi.
– Tak
właśnie myślałem – stwierdził TJ, napoczynając
drinka.
– Przecież
ona
stoi tuż obok, więc powiedzenie, że nigdy,
byłoby pójściem na łatwiznę – odparł Caleb.
Obaj
spojrzeli na żonę Caleba Jules, promienną matkę
trzymiesięcznych bliźniaczek. Właśnie śmiała się z jakiegoś
dowcipu swojego szwagra Noaha.
– Wyraz nigdy ma dziwną moc. – TJ usiłował nadać słowną
postać swoim emocjom. Zawsze łatwiej było mu uporać się
z faktami niż z uczuciami. – Ja próbuję, naprawdę. Ale każda
moja myśl w końcu
wraca
do Lauren.
– Rozumiem. To
znaczy… wydaje mi się, że rozumiem.
– Gdyby
tak można było użyć jakiegoś przełącznika… –
zasugerował TJ.
Wiedział, że już
nie
odzyska Lauren. Co więcej ona pewnie
chciałaby, by ułożył sobie życie na nowo. Ale cóż… Była jego
jedyną wielką i prawdziwą miłością. Nie wyobrażał sobie, że
ktoś mógłby zająć jej miejsce.
– Musisz
dać sobie jeszcze trochę czasu – stwierdził Caleb.
– Chyba
nie mam wyboru.
Przecież
czas
będzie płynął naprzód. Nieważne, czy mu się
na to pozwoli, czy nie.
Taniec
się skończył i Matt z Tashą podeszli do nich
uśmiechnięci. Jej długa tiulowa sukna unosiła się nad
podłogą. TJ nie spodziewał się ujrzeć tej chłopczycy
o zawodzie mechanika pokładowego w tradycyjnie kobiecym
ślubnym stroju. Wyglądała przepięknie.
– Zatańczysz z panną młodą? – zaproponowała.
– Będę zaszczycony. –
TJ
się uśmiechnął. Był drużbą, nie
wypadało mu odmówić.
– Wszystko w porządku? – zapytała,
gdy
dotarli na parkiet.
– Jak
najbardziej.
– Widziałam twoją minę, jak rozmawiałeś z Calebem. Co
się
dzieje, TJ?
– Nic. To
znaczy… Dzieje się to, że okropnie zazdroszczę
Mattowi.
– Teraz
to już było kłamstwo szyte grubymi nićmi.
– Popatrz na siebie, Tasha – odparł, odchylając się nieco
w tył. – Każdy facet w tej
sali zazdrości teraz twojemu
mężowi.
Pokręciła głową i roześmiała się.
– No może z wyjątkiem Caleba – dodał TJ dla zasady. – No
i innych
żonatych. Przynajmniej co poniektórych…
– Bardzo
ostrożnie skonstruowany komplement.
– No właśnie, chyba się pogrążam. A chciałem
tylko
ci
powiedzieć, że jako panna młoda jesteś olśniewająca.
– Może,
ale
to chwilowe.
Teraz
on się roześmiał.
– Duszę się w tym gorsecie – skrzywiła się. – Nie mówiąc
już, że na obcasach w ogóle nie da się chodzić. W końcu
będą
musieli
mnie stąd wynieść.
– Jestem pewien, że Matt zrobi to z ochotą. I zaniesie
cię,
gdziekolwiek zapragniesz.
Poszukała
wzrokiem
swojego świeżo poślubionego męża
i jej twarz przybrała rozanielony wyraz. TJ znów poczuł
ukłucie zazdrości.
– Twoja
matka jest chyba zachwycona tak wystawną
imprezą – powiedział, żeby zmienić temat.
– Staram się być dobrą córką. Ale Matta już ostrzegłam, że
pewnie ostatni raz w życiu widzi mnie w sukni.
– Widzę, że nie spuszczasz z tonu – odparł TJ i w tym
momencie poczuł, jak w kieszeni
wibruje mu telefon.
– Możesz odebrać – powiedziała Tasha, która najwyraźniej
usłyszała
ciche
buczenie.
– To
na pewno nic pilnego.
– A jeśli to jeden z twoich
inwestorów?
– Przecież
jest
sobota wieczór.
– Ale w Australii
już niedziela rano. – Tasha wiedziała, że
firma doradztwa inwestycyjnego, którą prowadzi TJ, ma
globalny zasięg.
– To
też jest dzień wolny od pracy.
Wibracje
ucichły, by po chwili odezwać się znowu.
– Widzisz?
Teraz już musisz odebrać, TJ.
– Nie muszę. – Nie zamierzał dopuścić do tego, by interesy
zakłóciły mu udział w weselu
przyjaciół.
– To
chociaż zerknij, kto dzwoni.
– Na pewno nikt, kto byłby dla mnie ważniejszy niż ty
i Matt.
– Ale
może to coś nagłego.
– No
dobra.
Nie
chcąc kłócić się z panną młodą na środku parkietu,
sięgnął ręką do kieszeni. Tańczyli dalej.
Spojrzał
na
wyświetlacz i ze zdziwieniem stwierdził, że
dzwonią do niego ze szpitala Świętej Beaty w Seattle. Firma
TJ-a przez lata dotowała lokalny szpital w Whiskey Bay,
miejscowości, gdzie mieszkał. Ze szpitalem Świętej Beaty nie
miał żadnych związków. Pewnie chcą prosić o jakąś
darowiznę.
– Kto to? – zaciekawiła się Tasha i TJ
nagle stwierdził, że
już nie tańczy.
– Szpital w Seattle.
– Może trafił tam ktoś z twoich
bliskich? – zasugerowała
zatroskana.
– Nie
widzę powodu, dlaczego akurat tam.
Znał
kilka
osób w Seattle, ale wszyscy jego przyjaciele
i bliscy znajomi mieszkali albo w Whiskey Bay, albo
w Olimpii – najbliższym większym mieście.
– Lepiej oddzwoń – poradziła Tasha, gdy wibrowanie
ponownie ustało. Zaczęła sprowadzać go z parkietu.
– Tasha! – zaprotestował.
– Posłuchaj
mnie, bo
się obrażę.
– No
skoro tak…
Gdy
opuścili parkiet, Tasha oddaliła się, chcąc uszanować
jego prywatność.
TJ
wyszedł na korytarz. Dotknął ikonki oddzwonienia.
– Tu
szpital Świętej Beaty, oddział onkologii – usłyszał
rzeczowy kobiecy głos.
Onkologia?
Ktoś zachorował na raka?
– Tu Travis Bauer. Dzwoniono do mnie z tego
numeru.
– Zgadza się, panie Bauer. Łączę z doktor
Stannis.
– O co
chodzi? – usiłował dopytać, ale druga strona już
zdążyła się rozłączyć.
Czekał
przez
chwilę i sam nie wiedział, czy powinien się
niepokoić, czy tylko być zaciekawionym.
– Pan
Bauer?
– Tak, to
ja.
– Mówi doktor Shelley Stannis. Pracuję na oddziale
onkologicznym
w
tutejszym
szpitalu.
Zajmuję
się
przeszczepami.
TJ-owi
coś zaświtało w głowie.
– Aha, pewnie chodzi pani o to, że
jestem
zarejestrowany
jako dawca szpiku?
– Tak. I dziękuję, że pan tak szybko oddzwonił. Znalazłam
pana dane w rejestrze. Mamy bardzo młodego pacjenta
z białaczką, występuje u niego duża zgodność tkankowa
z pana
szpikiem. Jeśli pan jest nadal skłonny pomóc,
chciałabym jak najszybciej zaprosić pana na badania.
– Ile lat ma ten człowiek? – To pytanie jako pierwsze
pojawiło się w głowie TJ-a.
– Dziewięć – usłyszał odpowiedź.
Nie
zastanawiał się ani minuty.
– Kiedy
mam przyjechać?
– Mam
rozumieć, że jest pan skłonny oddać szpik?
– Bez
wahania.
– Nie
ma pan pytań?
– Pewnie będę miał, ale nie w tej chwili. Teraz jestem
w Bostonie, ale
mogę względnie szybko przylecieć.
Po
drugiej stronie linii nastąpiła chwila ciszy.
– Bo
jeśli to możliwe, panie Bauer, chcielibyśmy pana
przebadać już jutro. Jak pan się zapewne domyśla, matka
dziecka bardzo niepokoi się, czy znajdzie się odpowiedni
dawca.
– Jasne. Będę u państwa jak najszybciej. I proszę
do
mnie
mówić TJ.
– Wielkie
dzięki, TJ.
– Do zobaczenia jutro – powiedział i zakończył rozmowę.
– Wszystko w porządku? –
Jak
spod ziemi wyrósł przy nim
Matt.
– W porządku. Mam nadzieję, że nawet bardzo. Mogę
zostać dawcą szpiku dla dziewięcioletniego chłopca
w Seattle.
Matt
na chwilę zadumał się nad tą odpowiedzią.
– Przykro
mi was opuszczać – dodał TJ.
– Ależ leć sobie! Ratuj życie! A sio! –
Matt
zabawnie
wymachiwał rękami.
TJ
poczuł przypływ adrenaliny. Musi teraz zadzwonić do
firmy wynajmującej prywatne odrzutowce, z której usług już
nieraz korzystał. Nie może przecież całą noc tłuc się
samolotem rejsowym. Chłopiec i jego matka czekają. A jego
stać na prywatny lot. Są takie chwile, dla których warto być
zamożnym człowiekiem.
Sage
Costas
szła
po
wypolerowanym
linoleum
przestronnego korytarza szpitala, postukując obcasami.
W żołądku czuła ucisk. Tak było cały czas, odkąd u jej synka
Elego po serii skomplikowanych badań zdiagnozowano
złośliwą odmianę białaczki. Serce waliło jej jak oszalałe.
Zastanawiała się, ile może znieść ludzki organizm, zanim
zabije go nadmierny stres.
Od
tygodnia sypiała kiepsko, a ostatniej nocy prawie
wcale. Rano zmusiła się do wzięcia prysznica i nałożenia na
twarz lekkiego makijażu. Niby w czym miałoby to jej pomóc?
Chciała zrobić dobre wrażenie, bojąc się, że potencjalny
dawca się wycofa?
Teraz
właśnie ujrzała przez szybę, jak wysoki, elegancko
ubrany brunet rozmawia z doktor Stannis. To pewnie on.
Zwolniła i z trudem przełknęła ślinę. Zatrzymała się przed
drzwiami, nie mając siły na naciśnięcie klamki. Tak
rozpaczliwie modliła się o tę chwilę, a teraz co? Stawka jest
niewyobrażalnie wysoka. Chyba nie przeżyłaby, gdyby
wszystko miało spalić na panewce.
Zmusiła się,
aby
wejść do środka.
– Cześć,
Sage
– powitała ją doktor Stannis.
Mężczyzna odwrócił się w jej stronę.
– Sage?
– spytał, wyraźnie osłupiały.
Poczuła,
jak
świat wokół niej zawirował.
– To
ty? – Podszedł do niej.
Do
jej uszu dobiegł jednak tylko niewyraźny trzask.
Otoczenie nagle zaczęło się jej jawić w czerni i bieli, jak
podglądane
przez
dziurkę
starodawnego
aparatu
fotograficznego.
– Sage?
– doktor Stannis szybko złapała ją za rękę.
Sage
poczuła w mózgu coś w rodzaju przyśpieszonego
pulsowania. Gabinet zakołysał się jej przed oczami, po czym
odzyskała normalne widzenie.
On
ciągle tu był.
– Czuję się dobrze – wykrztusiła, pokonując uporczywy
szum w uszach.
– Znacie się z panem Bauerem? – spytała doktor Stannis
z wyraźnym zaciekawieniem.
– Chodziliśmy
razem
do liceum – odparła Sage.
Jak
to możliwe?
– To twój syn zachorował? – spytał TJ z troską. –
Tak
mi
przykro, Sage.
Zmarszczył czoło i można by przysiąc, że coś przelicza
w myślach.
– Pani
mówiła, że ile on ma lat? Dziewięć? – zwrócił się do
lekarki.
– Tak.
– I mój
szpik
jest genetycznie zbliżony do jego? – spytał,
patrząc na Sage, która znów usiłowała przełknąć ślinę, ale jej
gardło było suche jak pergamin. – Czy to jest mój syn?
Niebieskie
oczy TJ-a zszarzały. Przeraźliwą ciszę zakłócał
jedynie szum wentylacji. Sage nie potrafiła się zdobyć na nic
poza kiwnięciem głową.
– Może usiądziesz? – zaproponowała lekarka, biorąc ją
za
ramię.
– Mam syna? – pytał dalej TJ. – Zaszłaś w ciążę?
Sage
poruszyła ustami, z których jednak nie wydobył się
żaden dźwięk. TJ nie miał tego problemu.
– I nic
mi nie powiedziałaś?
Doktor
Stannis usiłowała włączyć się do rozmowy.
– Sądzę, że
lepiej
będzie, jak wszyscy…
Sage
nagle przestała się bać.
– Nie
zasługiwałeś na to – powiedziała gorzko, podnosząc
głos.
– Sage! –
lekarka
przywołała ją do porządku.
Sage
natychmiast pojęła swój błąd. Przecież życie Elego
zależy od łaski i niełaski tego człowieka. Faceta, który ją
zwodził,
okłamywał,
bezwstydnie
wykorzystując
jej
nastoletnią naiwność ku uciesze własnej i koleżków.
Nienawidziła
go. Ale
to jedyny człowiek, który może
uratować życie jej syna.
– Przepraszam – powiedziała, z trudem siląc się na szczery
ton. – Proszę cię… To nie ma nic wspólnego z Elim. Nie
odgrywaj się na nim.
– Naprawdę sądzisz, że byłbym zdolny skrzywdzić małego
chłopca? – spytał oszołomiony, po czym zaklął pod nosem. –
W dodatku
własnego syna? Że jak mnie zezłościłaś, to nie
oddam mu szpiku? Za kogo ty mnie masz?
Nie
wiedziała, jakiego typu człowiekiem jest teraz.
Pamiętała tylko, że jako nastolatek był pozbawionym
skrupułów samolubem. A ludzie nie zmieniają się tak łatwo.
– Nie wiem – odparła z trudem.
– No
dobra – powiedział, po czym spojrzał na doktor
Stannis. – Kiedy się okaże, czy mogę być dawcą?
– Za
kilka dni – odparła. – Ale zważywszy na
pokrewieństwo, wszystko wygląda optymistycznie.
– Szczęście w nieszczęściu – stwierdził sucho.
Sage
nie próbowała nawet odgadnąć, jakie emocje kryje to
banalne spostrzeżenie.
– Na pewno dobrze się czujesz? – spytała lekarka, patrząc
jej w oczy.
– Tak.
W tym momencie rzeczywiście poczuła się lepiej. TJ nie
uchyla się od pomocy. A transplantacja
jest teraz absolutnym
priorytetem.
Lekarka
skierowała się do wyjścia.
– Dam wam trochę czasu na rozmowę w cztery
oczy.
Sage
nie miała pojęcia, co powiedzieć. Sekundy mijały.
W końcu odezwał się TJ.
– Nie
zamierzam dociekać, dlaczego mi to zrobiłaś –
powiedział wściekłym tonem.
– Ja?
– Nie mogła uwierzyć, że naprawdę to powiedział. –
Przecież wiedziałeś, do czego między nami doszło.
Niecierpliwie
machnął ręką.
– Głupi wybryk nieokrzesanego gówniarza. Ale od tamtego
czasu oboje dorośliśmy. A ty
ukrywałaś wszystko przede mną
przez dziesięć lat.
– Bo
byłeś powierzchownym egoistycznym gnojkiem.
– Nie zamierzam się z tobą kłócić, Sage – powiedział,
prostując się i podnosząc głowę. – Porozmawiamy kiedy
indziej. A teraz
chcę poznać mojego syna.
– Nie
ma mowy – odparła Sage, chwytając nagle za oparcie
krzesła, jakby mogło jej to pomóc.
– Co
to ma znaczyć? Chyba nie masz już wyboru?
Długo szukała właściwych słów.
– On
nie może się dowiedzieć, TJ. Nie teraz, kiedy jest
chory. Nie możesz od niego wymagać, żeby przyjął to do
wiadomości.
Przez
chwilę rozważał to, co usłyszał.
– Ale chcę się z nim spotkać, Sage – powiedział
łagodniejszym tonem. – Nie musimy mu teraz mówić, że
jestem jego ojcem. Ale pójdę go zobaczyć, i to
zaraz.
– Okej
– zdecydowała po chwili.
– Ma
na imię Eli?
– Tak. Nazywa
się Eli Thomas Costas.
Nie
zareagował na to nazwisko.
– Zaprowadź
mnie
do mojego syna – poprosił, otwierając
drzwi.
– Chwileczkę, chwileczkę,
jeszcze
raz – powiedział Matt. –
Jak mówiłeś? Ma dziewięć lat?
– To było w liceum
– odparł TJ.
Był
czerwcowy
wieczór. Rozłożyli się we trzech na
leżakach na tarasie budynku mariny Matta w Whiskey Bay.
TJ trzymał w ręku otwarte piwo, ale nie miał ochoty go
wypić.
– Czyli
zanim poznałeś Lauren? – spytał Caleb.
– Jasne. Jej
przecież bym nie zdradzał.
– Chciałem
tylko
zorientować się, kiedy to było.
– Przygoda na jedną noc. Tańczyliśmy na balu maturalnym,
a potem…
Nie
chciał się przyznać, że założyli się z kolegami, któremu
z nich uda się poprosić do tańca klasową kujonkę Sage
Costas.
– I nie powiedziała ci o dziecku?
– spytał Matt.
– Rozumiem, że to było pytanie z gatunku
głupich – odparł
TJ.
Gdyby
Sage powiedziała mu o Elim, poruszyłby niebo
i ziemię, by mieć z nim kontakt. Ojciec TJ-a odszedł od matki
jeszcze przed jego urodzeniem. On nigdy nie zrobiłby
swojemu dziecku czegoś podobnego.
– Jaki
on jest? – spytał Caleb.
– Prześliczne dziecko – odparł TJ, przypominając sobie
chłopczyka w szpitalnym łóżku, który był na tyle śpiący
i zmęczony, że powiedział
mu
tylko cześć.
– Wdał się w tatusia – zażartował Matt, a TJ stwierdził
w duchu, że
syn
jest rzeczywiście do niego podobny.
– Jeśli
jeszcze
po matce odziedziczył umysł, to drżyjcie
narody – odparł.
Faktycznie
w szkole wszyscy myśleli, że Sage uratuje świat
albo co najmniej zostanie prezydentem.
– Kiedy
mu powiecie? – spytał Matt.
To
był ten moment, kiedy TJ uznał, że czas na drinka,
choćby lekkiego. Napił się piwa, po czym odrzekł:
– Nie
wiem. Pewnie jak poczuje się lepiej.
– A jak
wypadły testy?
– Na wyniki trzeba poczekać ze dwa dni. Ja przez ten czas
sfinalizuję sprawę trzech inwestycji, które prowadzę,
a potem pojadę do Seattle. Nawet jeśli nie okażę się dobrym
dawcą, to w końcu jest mój syn i muszę
mu
zapewnić
najlepszą opiekę, na jaką mnie stać.
Zdawał
sobie
jednak sprawę, że pieniądze niewiele
załatwią. Nie miał pojęcia, co zrobi, jeśli okaże się, że nie
nadaje się na dawcę. MUSI się okazać, że się nadaje!
– Rozmawiałeś z nim?
– spytał Caleb.
– Niewiele. Był dość oszołomiony lekami. Sage mi
powiedziała, że gra w drużynie
bejsbola. Jest
łapaczem.
– Rozmawiałeś z prawnikiem
?
– Z trzema.
Firma
TJ-a Tide Rush Investments miała stałą umowę
z kancelarią adwokacką, gdzie pracowali także specjaliści od
prawa rodzinnego.
– I co
powiedzieli?
– Że
mam powód do wytoczenia sprawy.
– A co
zamierzasz uzyskać? – spytał Matt.
– I jakie
jest jej stanowisko? – dorzucił Caleb.
TJ
pociągnął łyk piwa. To takie z pozoru normalne – siedzi
tu i pije z kolegami, jak setki razy w ciągu lat. Ale jego życie
wywróciło się do góry nogami. Już nigdy nie będzie takie
samo.
– Miała prawo do wyłącznej opieki przez pierwsze dziewięć
lat jego życia. Ja będę się ubiegał o następne dziewięć lat.
– Uff, twardziel z ciebie – zauważył Matt, a Caleb
skrzywił
się.
– Nastolatek potrzebuje ojca. Ja, będąc w wieku Elego, nie
miałem starego przy sobie i wiem, co
to znaczy.
– Ale
matki też potrzebuje.
TJ
dobrze o tym wiedział, ale na razie był na Sage po
prostu zły.
– Będzie mogła
go
odwiedzać. Mnie nawet na to nie
pozwoliła.
– Przeprowadzisz
się do Seattle?
– Po co? Szkoła w Whiskey
Bay ma pierwszorzędną opinię,
nasz szpital tak samo. Zdrowe środowisko. Nie znajdę
lepszego miejsca na wychowywanie dziecka.
– No i masz dość fajnych kolegów w sąsiedztwie –
uśmiechnął się Caleb.
– I duży
dom
– dodał TJ.
Jego
żona Lauren chciała mieć kilkoro dzieci. Zbudowali
więc
dom
z
sześcioma
sypialniami,
obszerną
salą
gimnastyczną w suterenie na deszczowe dni i mieszkaniem
dla niani nad garażem. Lauren starała się zajść w ciążę, gdy
zdiagnozowano u niej raka piersi.
– To
wszystko nie jest takie proste – starał się go ostrzec
Matt.
– Nic w życiu nie jest proste – odparł TJ. – Ale ja jestem
z natury zawzięty. I zaradny.
– Ale
ona jest matką twojego dziecka.
– A ja ojcem tego dziecka. I ona
chyba nie do końca
przyjmuje to do wiadomości.
– A wiesz dlaczego? – spytał Caleb. – Przecież z łatwością
mogłaby
od
początku
obciążać
cię
kosztami
jego
wychowania.
– Nie
musiałaby mnie „obciążać”. Zgodziłbym się bez
wahania.
– Wiem, wiem. Ale nie zakładaj z góry, że
ona
chciałaby
twojej pomocy.
TJ
zdał sobie sprawę, że przyjaciele wkrótce poznają
prawdę. Zbyt dobrze go znają, troszczą się o niego i nie
zadowolą ich mgliste wyjaśnienia.
– Powiedziała mi, że nie zasłużyłem, żeby dowiedzieć się
o Elim
– wyznał nagle.
– Dlaczego
?
– Bo
to miał być taki… żart.
Obaj
kumple patrzyli na niego w osłupieniu.
– No wiecie, był bal maturalny. Ja i grupka moich koleżków
z drużyny futbolowej losowaliśmy z kapelusza
nazwiska
dziewczyn. Ja wylosowałem Sage.
– Domyślam się, że nie chodziło o dziewczyny z zespołu
cheerleaderek
– mruknął Matt, wyraźnie rozczarowany
słowami TJ-a.
– Zgadłeś. – TJ musiał przełknąć ton potępienia w głosie
przyjaciela. – To były prymuski, największe mózgownice,
prawdziwe mądrale. Wylosowaną należało zaprosił do tańca
i pocałować.
Tylko
to. Ale Sage…
Przypomniało
mu
się nagłe zamroczenie nastoletnimi
hormonami. W niej było coś takiego… Była chuda,
piegowata, z burzą rudych włosów. Gdy ją pocałował,
niespodziewanie oddała mu pocałunek i obojgu nagle
zabrakło tchu. Na nieszczęście jego samochód stał tuż obok
wyjścia z sali gimnastycznej. I w rezultacie wylądowali na
tylnym siedzeniu.
– Okej, możemy domyślić się
dalszego
ciągu – powiedział
Caleb.
– Następnego
dnia
chciałem ją przeprosić, ale ona już
wiedziała, że to miała być tylko zabawa. Wściekła się,
uderzyła mnie. Powiedziała, że nie chce mnie więcej widzieć.
– Trudno
się dziwić.
– Wiem, to było głupie i podłe. Ale ja tylko chciałem ją
pocałować. O reszcie zadecydowaliśmy jakby wspólnie, tak
wyszło… A ona
potem przez dziewięć lat ukrywa przede mną
mojego syna? Kara co najmniej niewspółmierna do zbrodni.
ROZDZIAŁ DRUGI
– Nie powinieneś leżeć? – spytała Sage, gdy tydzień
później, kilka godzin po przeszczepie, zastała TJ-a
usiłującego się ubrać.
– Pielęgniarka właśnie odłączyła mi kroplówkę – wyjaśnił.
– Ale przecież dopiero co przeszedłeś poważny zabieg.
– Jestem tego w pełni świadomy – odparł, poprawiając
kołnierzyk i mankiety koszuli, której nie zdążył jeszcze
zapiąć, dzięki czemu mogła podziwiać jego wspaniale
umięśniony tors.
– Pewnie wszystko cię boli.
– Tylko biodro. Doktor Stannis mówi, że to minie.
A tkwienie tutaj w niczym mi nie pomoże.
– Możesz prowadzić samochód? – upewniała się.
Nie wiedziała, gdzie się zatrzymał, ale chciała mu
zapewnić bezpieczny powrót do hotelu. Przynajmniej tyle
mogła zrobić dla człowieka, który prawdopodobnie uratował
jej synowi życie.
– Przecież w sali operacyjnej nie serwują drinków
z mocnym alkoholem.
– Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Musisz być osłabiony.
Pewnie masz zawroty głowy.
– Nie za bardzo. Na co dzień nie nadużywam środków
przeciwbólowych.
Zbyt
sobie
cenię
własne
komórki
mózgowe.
– Przykro mi, że musiałeś przez to przechodzić. Dziękuję ci,
TJ.
– Nie musisz mi dziękować, to mój syn – odparł, rzucając
jej czujne spojrzenie. – To jemu pomogłem, nie tobie. – Niech
się przyzwyczaja. Tyle lat miała Elego tylko dla siebie. –
Musisz to nareszcie zrozumieć, Sage – dodał.
– Daj mi trochę czasu.
– Już ci dałem. Dziewięć lat – powiedział, zdejmując
z wieszaka grafitową marynarkę i zakładając ją na
dizajnerską koszulę.
Bała się zapytać, co miał na myśli. Nie chciała tej rozmowy.
– Obserwują go teraz pod kątem oznak odrzucenia
przeszczepu – powiedziała.
– Coś jeszcze?
– Za wcześnie, żeby wyrokować. Zostajesz w Seattle na
noc?
– Zostanę tak długo, jak będzie potrzeba.
– Potrzeba? Coś planujesz?
Odwrócił się plecami, wystukał kod i z niewielkiego
wbudowanego w ścianę sejfu wyjął portfel i kluczyki. Portfel
włożył do kieszeni i z kluczykami w ręku stanął przed nią.
– Zastanawiałem się… – zaczął.
– Nad czym? – spytała zaniepokojona.
– Nad przeniesieniem Elego do szpitala Highside.
– Dokąd?
– To jest w pobliżu Whiskey Bay. Świetny nowoczesny
szpital…
– Nie zgadzam się.
– Wysłuchaj mnie do końca.
– Nie, nie dam ci go wywieźć z Seattle.
– Highside to najlepsze miejsce dla niego. Sponsoruję ten
szpital od lat, są tam świetni lekarze, najnowsza technologia
i…
– Ten szpital jest fantastyczny.
– Tak, ale to publiczna placówka.
– I co z tego?
– Wiadomo, ciągły brak funduszy, przepracowany personel.
–
Zrobili
dla
Elego
wszystko,
co
było
trzeba.
Zdiagnozowali, znaleźli ciebie… – Zamilkła, bo nagle dotarło
do niej, że podkreślanie roli TJ-a w terapii syna nie jest
najzręczniejszym argumentem w tym sporze.
– Byłem w rejestrze, każdy szpital by mnie znalazł.
– Nie chcę, żeby go zabierano – powiedziała.
Musi być blisko syna, gdy będzie dochodził do siebie. Do
Whiskey Bay jedzie się trzy godziny, a ona już i tak z powodu
choroby Elego narobiła sobie zaległości w pracy. Nie może
brać więcej wolnego. W czasie rekonwalescencji syna musi
pracować ze zdwojoną energią.
– Tutaj zwolni łóżko dla kogoś, kto tego potrzebuje –
argumentował TJ.
– Powiedziałam nie. Co w tym słowie jest dla ciebie
niezrozumiałe?
– A co dla ciebie jest niezrozumiałe w słowie ojciec?
– Na razie nie wolno go stąd ruszyć. – Postanowiła
skierować dyskusję na tory medyczne.
– Nie mówię że dziś czy jutro. Ale jak tylko trochę się
wzmocni, wynajmiemy helikopter sanitarny. Lot trwa pół
godziny, nie więcej.
– Tak po prostu? – spytała, powstrzymując się przed
pstryknięciem palcami. – Wynajmiesz sobie helikopter?
– Tak, bo jest szybki i wygodny. Na pokładzie będą
wyposażeni po zęby ratownicy medyczni.
– Ale to będzie kosztować fortunę!
– Przecież mówimy o zdrowiu mojego syna – odparł, a jego
twarz wyrażała w tym momencie kompletne osłupienie.
– Aha, więc nic się nie zmieniło od szkolnych czasów. Ty
ciągle jesteś tym przystojnym drągalem, przywódcą stada,
gwiazdą sportu. Dostajesz to, czego chcesz: stypendia
wszelkiego
rodzaju,
dofinansowanie
do
wszystkiego,
najlepsze imprezy, żadna dziewczyna ci się nie oprze.
TJ otworzył usta, ale Sage nie pozwoliła sobie przerwać.
– Skrzydłowy o magicznych rękach, wszędzie był, wszystko
widział, zawsze dyktuje warunki.
– Nie zamierzam przepraszać, że udało mi się ukończyć
studia.
Sage poczuła się boleśnie ugodzona. Ona musiała
zrezygnować z licznych propozycji stypendialnych, żeby
wychować Elego.
– I że zarobiłem sporo pieniędzy – ciągnął TJ – które teraz
zamierzam wydać na mojego syna.
– Twój syn tego nie potrzebuje.
– A może się założymy?
Nie zdążyła odpowiedzieć, gdy pojawiła się doktor Stannis.
Omiotła wzrokiem TJ-a i pochwaliła, że tak szybko stanął na
nogi.
– Zdarzało mi się wychodzić z gorszych tarapatów. Jak się
miewa Eli?
– Musimy go tu jeszcze przetrzymać kilka godzin, aż
dojdzie do siebie. Jesteście zdecydowani wypisać go ze
szpitala?
– Tak. Kiedy możemy go zobaczyć?
– Jakoś wieczorem. – Doktor Stannis spojrzała na zegarek.
– Może być dziewiąta? Ale on aż do rana będzie jeszcze dość
nieprzytomny.
– Okej, zgłosimy się o dziewiątej.
Sage
chciała
zaprotestować.
Nie
zamierzała
stąd
wychodzić.
– Musi się pan porządnie nawodnić – nakazała lekarka TJ-
owi.
– Jest tu gdzieś w pobliżu jakaś dobra restauracja?
– Ja… no nie wiem… – Sage dopiero po chwili zorientowała
się, że pytanie było skierowane do niej.
Trudno byłoby wytłumaczyć Panu Który Śpi Na Forsie, że
ona przynosi sobie do szpitala jedzenie z domu, bo nie stać
jej na stołówkę. Nie mówiąc już o restauracjach. Nawet nie
ma pojęcia, jak do nich trafić.
– Na tej samej ulicy jest Red Grill – poinformowała doktor
Stannis. – Rodzinom pacjentów na ogół się tam podoba.
– W porządku, idziemy – oznajmił TJ, przepuszczając Sage
przodem.
Nie bardzo rozumiała, co ma robić.
– Zapraszam. Musimy przecież coś zjeść – wyjaśnił.
– Pamiętajcie o napojach. Obydwoje – powtórzyła lekarka,
wymownie patrząc na Sage, z którą niedawno rozmawiała
o niebezpieczeństwach, jakie niesie z sobą utrata wagi.
A Sage właśnie zrzuciła kilka kilogramów.
– Cabernet sauvignon to też napój? – TJ wyraził żartobliwe
przypuszczenie.
– W umiarkowanych ilościach – odparła lekarka. – Lepsza
jest woda. Albo herbata. I proszę zadbać, żeby Sage coś
zjadła.
– Co przede wszystkim? – zapytał.
– Dużo kalorii.
– Może być lazania?
– Nie lubię lazanii – wtrąciła Sage.
Właściwie lazania jej smakowała, ale nie podobało jej się,
że TJ organizuje wspólne wyjście, nie pytając jej o zdanie.
– To zamówimy coś innego – odparł pojednawczo. –
W restauracji podadzą nam menu.
– Wiem, jak działają restauracje – warknęła.
– To dobrze. Skorzystasz na wizycie w jednej z nich, bo
jesteś trochę za chuda.
– Nie jestem.
– Nie chciałem cię obrazić.
– Nie jesteś w stanie. Twoje zdanie mam gdzieś.
Doktor Stannis postanowiła przerwać tę wymianę ciosów.
– A więc wieczorem widzę się z wami obojgiem. Zadbajcie
o siebie, Eli jest w dobrych rękach.
– Wiem – odparła Sage.
Podziękowali lekarce, ściskając jej dłoń. Sage chętnie
nawet
przytuliłaby
kobietę,
ale
obecność
TJ-a
ją
powstrzymywała. Miała absolutne zaufanie do personelu
w tym szpitalu i nie widziała najmniejszego powodu, by
przenosić Elego gdzie indziej.
Red Grill okazał się knajpką w stylu południowego
zachodu, z kolorowym tętniącym muzyką wnętrzem. Zajęli
miejsca na cichym patio i prawie natychmiast podano im do
stołu mrożoną herbatę, czipsy o smaku tortilli oraz
guacamole.
TJ, który odczuwał coraz silniejszy ból biodra, ale nie
chciał znieczulać się kolejnymi lekami, podsunął Sage
półmisek z czipsami. Pokręciła głową.
– Lekarz ci to przepisał – powiedział.
Wtedy wzięła do ręki czipsa i odgryzła kawałek. Chciał ją
zapytać o tyle rzeczy, że nie wiedział, od czego zacząć.
– Masz jakieś zdjęcia Elego?
– Owszem.
Odłożyła przekąskę na brzeg talerza i wyjęła z torebki
telefon.
– Ile on tutaj ma? – spytał TJ, gdy na widok zdjęcia
uśmiechniętego cherubinka poczuł, że ból w kościach
łagodnieje.
– Pół roku.
– Mogę przyjąć zamówienie? – przerwała im kelnerka.
– Za chwileczkę – odparła Sage.
Na następnym zdjęciu berbeć Eli stał w ogrodzie i głaskał
wyższego od siebie czarnego labradora.
– Masz psa?
– Nie, Beaumont był psem mojej przyjaciółki. Wynajmuję
mieszkanie w suterenie i tam nie wolno trzymać nic żywego.
A
Eli
uwielbia
zwierzaki.
Kiedyś
poprosił
mnie
o myszoskoczka.
– I co?
– Bawił się z nim, ale to nie to samo co pies, którego
możesz brać na spacery i rzucać mu patyki, żeby aportował.
W końcu myszoskoczek umarł, a nie chciałam się narażać na
eksmisję, więc następnego już nie wzięliśmy.
–
Chłopak
powinien
mieć
psa
–
oświadczył
TJ.
Przypomniało mu się, jak rozpaczliwie pragnął psa, gdy był
mały.
– Ale powinien też mieć dach nad głową.
– To nie miała być krytyka – zapewnił TJ, unosząc wzrok
znad ekranu smartfona.
– Ja się staram, TJ.
– Wierzę, ale nie rozumiem, dlaczego się z tym do mnie nie
zwróciłaś.
– No cóż, nie zamierzam ci tego w kółko tłumaczyć.
Ponownie pojawiła się kelnerka.
– Dla mnie burrito z wołowiną – prawie natychmiast
odezwał TJ. Było mu wszystko jedno, co zje.
– Dla mnie to samo – powiedziała Sage.
– Nie zajrzałaś nawet do karty – zauważył, gdy kelnerka się
oddaliła.
– Byle nie lazania – odparła krótko.
Żartowała?
Na kolejnym zdjęciu Eli stał obok urodzinowego tortu
pokrytego
niebieskim
lukrem
i
udekorowanego
miniaturowymi balonikami i trzema świeczkami.
– Urodziny? – spytał TJ, choć było to dość oczywiste.
Kiwnęła głową.
Eli miał ciemne, lekko kręcone włosy, jak TJ. Mieli też
podobne oczy i ten sam z lekka krzywy uśmiech. TJ poczuł,
jak rozsadza go duma.
Ma syna. To jest jego dziecko.
– Muszę nadrobić stracony czas – szepnął, przesuwając
palcem po wyświetlaczu.
Sage początkowo chciała zaprotestować, ale zaraz
powiedziała:
– Wiem. Będziesz go mógł widywać, kiedy tylko zechcesz.
Nie będę ci w tym przeszkadzać.
– Chcę go mieć w Highside.
– To niestety nie jest możliwe. On mnie cały czas
potrzebuje. – Pokręciła głową, jej spojrzenie wyrażało
determinację.
– Też możesz zamieszkać w Whiskey Bay. Żaden problem.
– Ja pracuję, TJ. Doceniam twoją skłonność do
kompromisu, ale…
–
Kompromisu?
To,
co
przeszedłem,
nazywasz
kompromisem? – Gwałtownie wyprostował się na krześle
i grymas wykrzywił jego twarz, choć bardzo się starał, żeby
to nie było widoczne.
– Ciebie wciąż boli. Powinniśmy chyba wrócić do szpitala –
powiedziała.
– Nie. Powinniśmy coś zjeść. Twoja głodówka nie pomoże
Elemu.
– Coś takiego! Dajesz mi dobre ojcowskie rady?
– Nie! – syknął i nachylił się w jej stronę. – Bo dzięki tobie
nie mam pojęcia, jak to jest być ojcem.
– Już cię za to przepraszałam.
– I co? Uważasz, że to zamyka sprawę?
Zdał sobie sprawę, że podnosi głos i postanowił się
opanować. Oboje są zmęczeni. Brutalnością nic się w takich
warunkach nie wskóra.
Podano im zamówione dania. TJ przesunął telefon w jej
kierunku.
– Dzięki, że pokazałaś mi zdjęcia. A teraz zjedz coś.
Kiwnęła głową bez przekonania.
– Mogę poprosić o kieliszek tequili? – zawołał TJ do
kelnerki.
– Środek przeciwbólowy byłby skuteczniejszy – zauważyła
Sage.
– Tu nie chodzi o ból.
Przez chwilę jedli w milczeniu. TJ – mimo iż teoretycznie
powinno mu to być obojętne – cieszył się, że Sage ma apetyt.
Samotne wychowywanie dziecka to zadanie wymagające
zdrowia i energii.
Nagle pomyślał, że może ona ma kogoś, kto dzieli z nią
ciężar opieki nad dzieckiem. Wprawdzie nosiła panieńskie
nazwisko i nie miała na palcu obrączki, ale kto wie?
– Jesteś singielką? – zapytał, a widząc jej zdziwienie, dodał:
– To znaczy, czy jest jeszcze ktoś w twoim życiu?
– Nie – odparła. – Tylko ja i Eli.
– A twoja rodzina?
Nie pamiętał, czy miała rodzeństwo. W ogóle niewiele
pamiętał z tamtych czasów. Szkoła była dużą placówką i nie
znało się wszystkich kolegów czy koleżanek.
– Rodzice od kilku lat nie żyją. Zresztą i tak mi nie
pomagali.
– Mieszkali daleko?
– Nie, po prostu odcięli się ode mnie. Nie chcieli, żebym
zatrzymała Elego. Radzili oddać go do adopcji.
– Dlaczego?
– Nie mieli ochoty mi pomagać, a uważali, że sama nie dam
rady. Mylili się. Odeszłam z domu, jak byłam w szóstym
miesiącu. I od tego czasu ich nie widziałam.
Dlaczego więc nie skontaktowała się z nim, do jasnej
cholery!
– Dokonałam właściwego wyboru – ciągnęła. – Było trudno,
ale teraz postąpiłabym tak samo.
– Może lepiej byłoby, gdybyś jednak coś w swoim
postępowaniu zmieniła? – Nie mógł się powstrzymać od tej
sugestii.
– Już tego nie cofnę – odparła. Zauważył, że bardzo mocno
ściska nóż i widelec. Aż pobielały jej kostki palców.
– Wiem – powiedział i nagle stracił apetyt. Nie przestawał
jednak jeść.
Czasu się nie cofnie, można tylko iść naprzód. A do tego
potrzeba siły. Przyrzekł sobie, że zrobi wszystko, by pomóc
Elemu.
Sage walczyła z chęcią wzięcia TJ-a za rękę. To dziwne,
zważywszy, że przez ostatnią dobę trwało między nimi coś
w rodzaju chwilowego zaledwie rozejmu. Ale gdy czekała, aż
doktor Stannis przyniesie wyniki badań, jej nerwy były
napięte do granic ostateczności.
Jaskrawozielone skórzane fotele w poczekalni były miękkie
i wygodne. Pomieszczenie było elegancko urządzone: kolory
ziemi, gdzieniegdzie na ścianach obrazy i ceramika. Nie
kojarzyła się ze sterylnością, co miało zapewne uspokajać
ludzi, którzy – tak jak ona teraz – czekają na wyrok. Wóz albo
przewóz. I być może usłyszą słowa, które okażą się
najstraszniejsze w ich życiu.
– Hej. – TJ odezwał się niespodziewanie pierwszy i wziął ją
za rękę. – Nie rób sobie tego. Nie denerwuj się tak. Wszystko
będzie dobrze – dokończył, lekko ściskając jej dłoń.
–
Tego
akurat
nie
wiadomo
–
odrzekła
sucho.
Bezskutecznie usiłowała przełknąć ślinę.
–
Trzeba
myśleć
pozytywnie
–
stwierdził.
Wstał,
przyklęknął naprzeciwko niej na jednym kolanie i wziął obie
jej ręce w dłonie.
Drzwi się otworzyły i do pokoju weszła doktor Stannis.
– Nie będę trzymać was w niepewności – powiedziała
szybko. – Wyniki są zgodne z oczekiwaniami: żadnych
objawów odrzucenia czy infekcji.
Sage pomyślała, że zemdleje.
TJ otoczył ją ramieniem, pomógł wstać i przytulił.
– Tak, tak, tak! – syknął jej do ucha.
Jego ciało było silne, ciepłe. Zachęcało, by się o nie oprzeć.
Dla Sage czas jakby cofnął się o dziesięć lat. Do ich
wspólnego tańca, do pocałunku. Miała poczucie, że wraca do
domu i że tym domem są dla niej ramiona TJ-a. Przestraszyła
się tego i próbowała z nich oswobodzić.
Ale nie zamierzał jej na to pozwolić. Ściskał ją jeszcze
przez dłuższą chwilę.
– Zuch – powiedział w końcu. – Dał radę.
– To ty dałeś radę – poprawiła go Sage.
Teraz nie było dla niej ważne, kim jest TJ, co zrobił kiedyś
i co jeszcze może zrobić w przyszłości. Liczyło się tylko, że
uratował życie jej dziecku. Była mu za to bezwarunkowo
wdzięczna.
– Teraz mały musi odzyskać siły – odezwała się doktor
Stannis.
Sage otarła wierzchem dłoni mokry policzek. Nawet nie
poczuła, że płacze.
– Będziemy starannie kontrolować poziom białych krwinek,
bo ryzyko infekcji wciąż istnieje – mówiła lekarka. – Ale na
razie rokowania są optymistyczne.
– Kiedy będziemy mogli wrócić do domu? – spytała Sage.
Eli powinien jak najszybciej znaleźć się we własnym
łóżeczku.
– Normalnie trzymamy pacjenta przez tydzień, ale w tym
przypadku radziłabym poczekać dwa tygodnie. Jest małym
dzieckiem, dużo przeszedł. Chemia bardzo go osłabiła,
w dodatku miał infekcję.
– A może przenieść go do innego szpitala? – zasugerował
TJ, a Sage miała ochotę natychmiast zaprotestować.
– Myśli pan o konkretnej placówce? – spytała lekarka.
– Highside, na wybrzeżu.
– To świetny szpital, co do tego nie mam wątpliwości –
odparła doktor Stannis.
– Znam ich dobrze, są na światowym poziomie – mówił TJ. –
A ja chciałbym zrobić wszystko, żeby mały jak najszybciej
wyzdrowiał.
Doktor Stannis spojrzała na Sage.
– Z medycznego punktu widzenia nie ma przeciwwskazań
do przenosin – oświadczyła.
– Wynajmę dla niego oddzielną salkę, będzie miał ciszę
i spokój – TJ zwrócił się do Sage. – Mają tam
najnowocześniejsze wyposażenie, z łatwością opanują każdą
ewentualną infekcję czy inny problem.
– Tyle że nie będzie przy nim matki – odparła Sage. Zaczęły
jej drżeć ręce.
– Możesz z nim pojechać. Są tam miejsca noclegowe dla
rodziców.
– Ale ja mam pracę. – Wiedziała, że nie może sobie
pozwolić na kolejne dwa tygodnie urlopu. – Jak już
wyzdrowieje, będziecie się mogli widywać, kiedy tylko
zechcesz.
– Nie o tym mówimy. Teraz chodzi o zapewnienie mu jak
najlepszej opieki – powiedział TJ stanowczo. – W Highside
jest dużo pielęgniarek w stosunku do liczby pacjentów, mają
pediatryczny oddział intensywnej terapii, bogato wyposażone
laboratorium na miejscu, świetną onkologię – wyliczał.
– Zostawiam was, omówcie to między sobą – powiedziała
doktor Stannis, wstając zza biurka.
– Jeszcze jedno pytanie – zatrzymał ją TJ. – Gdyby Eli był
pani synem, wybrałaby pani ten szpital czy Highside?
– Szczerze mówiąc – odparła lekarka, patrząc na Sage
z poczuciem winy – Highside jest bezkonkurencyjny, jeśli
chodzi o opiekę nad pacjentem i statystyki leczenia.
– Ale ja muszę pracować, jak on będzie dochodził do siebie
– gorączkowo tłumaczyła Sage TJ-owi, gdy lekarka wyszła. –
Nie mogę tego robić w Whiskey Bay.
– Weź wolne. Nie martw się o pieniądze. Ja mogę…
– Tu nie chodzi o pieniądze – przerwała mu łamiącym się
głosem. – Mam mnóstwo zaległości. Szef był dla mnie bardzo
wyrozumiały, nie mogę tego nadużywać. Wezmą kogoś na
moje miejsce.
– Gdzie pracujesz?
– W Centrum Kultury Eastway – odrzekła, dumnie unosząc
głowę. – Zajmuję się organizowaniem imprez.
Nie wstydziła się swojej pracy. Lubiła pomagać ludziom,
dla których los nie był zbyt łaskawy. Ale wiedziała, że jej
osiągnięcia mogą się wydać śmieszne w porównaniu
z zawodowym dorobkiem TJ-a. Cóż, on mógł skończyć
studia…
– Porozmawiam z nimi.
– Ani mi się waż. – Poczuła się obrażona jego propozycją.
Jest dorosła, nie potrzebuje protekcji ze strony wysokiego,
przystojnego potentata branży finansowej. – Eli ma tu swój
dom, swoją matkę. Moje życie jest tutaj.
– A moje życie jest… – TJ nie dokończył. – Okej, zostawmy
to.
– Dzięki. – Odetchnęła z ulgą.
– Chodźmy zobaczyć, co z Elim. A do tematu wrócimy
później.
– Chwileczkę, chwileczkę. Co ty mówisz? – krzyknęła
rozczarowana, bo sądziła, że tę potyczkę wygrała.
– Ja nie zmieniłem zdania. Ale potrafię zachować rozsądek.
– Upór nazywasz rozsądkiem?
– Tak, poczekam, aż przyznasz mi rację.
– To się nie doczekasz – odparła pewnym tonem.
Z
gabinetu
doktor
Stannis
do
budynku
oddziału
pediatrycznego szło się jakieś dziesięć minut. Zbliżała się
pora kolacji i Sage miała nadzieję, że zmusi syna, by coś
zjadł.
Choćby
galaretkę
owocową.
Najbardziej
lubił
czerwone.
Nie mogła się doczekać, aż Eli odzyska normalny apetyt,
a wraz z nim siły i energię. Aż stanie się na powrót zwykłym
małym chłopcem.
ROZDZIAŁ TRZECI
Po raz kolejny TJ-a uderzyło, jak mizernie wygląda mały Eli
na skromniutkim szpitalnym łóżku. Tyle że tym razem
siedział, powoli przewracając kartki leżącego na kolanach
komiksu.
Usłyszał, jak wchodzą, i podniósł wzrok.
– Cześć, mama – powiedział słabym głosem.
– Cześć, kochanie. – Sage pocałowała go w czoło.
W pokoju stały jeszcze trzy łóżka, z czego dwa były zajęte.
Jedno przez dziewczynkę, która po wypadku samochodowym
miała nogę na wyciągu, drugie przez chłopca, któremu
wycięto wyrostek robaczkowy.
W szpitalu było czysto, wszystko aż lśniło. Ale były tam też
przestarzałe hałaśliwe wentylatory, podłoga z mocno
zużytego linoleum i brzęczące oraz migające świetlówki.
Łóżka były oddzielone od siebie pożółkłymi parawanami,
a metalowe nocne stoliki skrzypiały przy każdym ruchu.
– Cześć, Eli – odezwał się TJ.
Chłopiec
był
najwyraźniej
zdziwiony
obecnością
nieznajomego mężczyzny. Sage przedstawiła mu TJ-a jako
swojego przyjaciela ze szkolnej ławy, choć ten bardzo chciał
powiedzieć chłopcu, kim jest naprawdę. Postanowił jednak,
że poczeka z tym do czasu, aż mały się wzmocni. Tak jak
życzy sobie jego matka.
– Jak się czujesz? Chcesz jeść? – pytała Sage.
– Nie za bardzo – odparł Eli, wzruszając ramionami
i wpatrując się w komiksowe obrazki.
– Musisz nabrać sił.
– Postaram się.
– Pewnie się niecierpliwisz, że poprawa następuje tak
powoli? – zagadnął chłopca TJ.
Eli przyglądał mu się przez chwilę.
– Jesteś chłopakiem mojej mamy? – zapytał.
– Skąd ci to przyszło do głowy? – powiedziała z lekka
przestraszona Sage.
– Nie, nie jestem jej chłopakiem, raczej starym znajomym –
wyjaśnił TJ.
Sage usiadła przy łóżku i położyła dłoń na ramieniu syna.
– Jest coś, co powinieneś wiedzieć, kochanie. TJ oddał swój
szpik kostny, żeby ci go przeszczepili.
TJ odetchnął z ulgą. Wiadomość, że jest ojcem Elego, musi
jeszcze poczekać.
– Mówisz poważnie? – spytał chłopiec.
– Tak, TJ to twój dawca.
Eli wyglądał na zakłopotanego. Niepewnie spojrzał na
mężczyznę.
– Bardzo się cieszę, że mogłem pomóc – zapewnił go TJ.
– Dziękuję – powiedział chłopiec, prostując się na łóżku.
– Miło mi też słyszeć, że ci się polepsza – odparł TJ, pękając
w głębi serca z dumy.
– A tak jest? Bo ja wcale nie czuje się lepiej.
– Przecież już siedzisz, a wczoraj jeszcze nie mogłeś –
wtrąciła się do rozmowy Sage. – Twój stan naprawdę się
poprawia.
– To tylko kwestia czasu – dodał TJ.
– A ja myślałem, że one mnie okłamują – poskarżył się
chłopiec.
– Kto?
– Ta cała doktor Stannis i pielęgniarki. Ciągle mi mówią, że
trzeba czekać, że mam się tylko zrelaksować, a mój organizm
sam dojdzie do siebie.
– Mają rację.
– To samo mówiły Joeyowi, a on zaraz potem umarł. –
Elemu oczy zaszkliły się od łez.
TJ poczuł się, jakby ktoś mu niespodziewanie dał w twarz.
Z wyrazem paniki na twarzy Sage wstała i przytuliła syna.
– Kochanie…
– Spoko, mama. Wiem, że to się może przytrafić, jestem
przygotowany.
– Twój przeszczep się udał – zapewniła go Sage
stanowczym tonem.
– I nic ci się nie przytrafi – dodał TJ, który już po chwili
uznał, że nie miał prawa tego mówić. Elego czeka kilka
bardzo trudnych miesięcy. – Może być ciężko – dodał –
będziesz musiał być silny. Ale zdecydowanie wszystko idzie
ku lepszemu.
– Na przykład mogę już czytać. I nie czuję się, jakbym
dostał w głowę piłką bejsbolową.
– Właśnie, słyszałem, że grasz.
– Kiedyś grałem.
– Czyli masz do czego wracać.
– Ale teraz może skusisz się na odrobinę galaretki? –
powiedziała Sage.
– Mogę spróbować, czemu nie – odparł Eli po namyśle.
– A może miałbyś ochotę na coś jeszcze? – spytał TJ
z uśmiechem.
– A mógłbym dostać czekoladowego shake’a?
– Pójdę i ci przyniosę – zaproponował TJ.
– No, nareszcie coś się ruszyło w tym szpitalu – oświadczył
Eli, uśmiechając się łobuzersko.
TJ nie mógł uwierzyć, że chłopiec odzyskuje dobry humor.
Jest słaby, walczy o życie, a jednocześnie nie stroni od
żartów. Jego syn to chłopak z charakterem, pomyślał z dumą.
Ruszył do windy. Na dole był bar szybkiej obsługi, gdzie
podawano mleczne koktajle. Ale TJ chciał dla syna czegoś
wyjątkowego. Pojechał więc do eleganckiej lodziarni.
Gdy wrócił, Eli w pozycji półleżącej, z przymkniętymi
oczami, słuchał, jak matka czyta mu książkę.
Dziewczynka z łóżka obok nieśmiało popatrywała na
przyniesiony deser i TJ poczuł się jak najgorszy w świecie
dupek.
– A ty co byś chciała zjeść? – zapytał dziewczynkę.
Sage natychmiast przedstawiła go małej, która – jak się
okazało – ma na imię Heidi.
– Powinienem był wcześniej cię zapytać, ale jeśli tylko
pielęgniarki nie mają nic przeciwko temu, zaraz pojadę
i tobie też coś przywiozę. Na co masz ochotę?
– Nie krępuj się – zachęcała dziewczynkę Sage. – To bogaty
pan, kupi ci, co tylko zechcesz.
TJ był zszokowany. To prawda, ale jak można mówić
dziecku takie rzeczy?
– Pizza? – szepnęła Heidi nieśmiało.
– Jasne. Jaka ma być? – zapytał.
– Hawajska – odparła, przygryzając wargę. – A czy mógłby
być podwójny ser?
– Jak najbardziej.
Kątem oka TJ obserwował, jak Eli podnosi do ust kubek
z shakiem.
– Dobre – pochwalił po pierwszym łyku.
– Świetnie, że ci smakuje – powiedział TJ. – A może ty też
chcesz mlecznego shake’a? – zwrócił się do Heidi.
– Czekoladowy czy waniliowy? – spytała ją Sage, bo
dziewczynka najwyraźniej zaniemówiła. – A może truskawka
lub karmel?
– Karmel – wykrztusiła Heidi.
– A ty? – TJ zwrócił się do Sage. – Też pizza i shake?
– Zaskakujesz mnie – odparła. Biła od niej radość.
– Od tego tu jestem.
Zasalutował żartobliwie i wyszedł. Czuł się jak superman.
Najedzone dzieci przed zaśnięciem wysłuchały jeszcze
głośnej lektury. Opuszczając szpital, Sage była zmęczona,
lecz szczęśliwa. Eli rzeczywiście czuł się dobrze. Wypił
całego shake’a i zjadł nawet dwa kawałki pizzy.
– Gdzie zostawiłaś samochód? – spytał TJ.
– Wrócę autobusem. Nie mam samochodu – dodała.
– Dlaczego?
– Bo nie mam i już. Kiedyś miałam.
– I co? Rozbiłaś?
– Nie. Sprzedałam.
– Dlaczego? – spytał, ale natychmiast się zreflektował. –
Rozumiem, leczenie kosztuje.
– Właśnie.
Nie ma co udawać. Jest samotną, kiepsko zarabiającą
matką chorego dziecka. Zresztą pieniądze nigdy nie były dla
niej priorytetem.
– Od tej chwili żadne rachunki za leczenie dla ciebie nie
istnieją, zrozumiałaś?
– Nie możesz…
– Mogę i zrobię to. Ile dotychczas wydałaś?
– Nie twoja sprawa.
– Chcesz, żebym zgadywał?
– Nie, nie chcę.
Nie było żadnych praktycznych powodów, by upierać się
przy samodzielnym opłacaniu rachunków. Kierowała nią
tylko i wyłącznie duma. Wiedziała, że on jest obrzydliwie
bogaty, ale nie chciała mu ustępować.
– Odwiozę cię do domu.
– Nie trzeba, mam miesięczny na autobus.
– Jest już prawie jedenasta. Nie ma mowy, żebyś teraz
wsiadała do autobusu.
– TJ, ja jestem dorosłą i dobrze funkcjonującą kobietą. Nie
potrzebuję niczyjej troski. Setki razy jeździłam autobusami
nocą. I zrobię to jeszcze raz, nawet bez twojego pozwolenia.
– Ale ja tylko oferuję ci przysługę.
– Jesteś… – Nie dokończyła. Siódemka przyjedzie dopiero
za dwadzieścia minut, a potem będzie się jeszcze musiała
przesiąść w centrum, co oznacza dodatkowy kwadrans
oczekiwania. Byłaby idiotką, odrzucając jego propozycję. –
Okej, masz rację, tak będzie szybciej.
– Zawsze jesteś taka uparta? – spytał, wskazując jej drogę
do swojego samochodu.
– Przyzwyczaiłam się polegać wyłącznie na sobie.
– Ale teraz masz inną sytuację.
– Ty też. I to diametralnie inną – zauważyła, omiatając
wzrokiem jego czerwone sportowe auto, tak bardzo różniące
się od piętnastoletniego minivana, którym jeździła.
– I to nas łączy, Sage.
– Fakt, mamy wspólny interes.
– Mamy wspólne dziecko – poprawił ją.
Na to już nie znalazła kontrargumentu, w milczeniu
wsiadła więc do samochodu. W fotelu z miękkiej skóry
poczuła się nagle jak w statku kosmicznym.
– Dokąd jedziemy? – zapytał, włączając silnik.
Zdziwił się, kiedy podała adres.
– Mieszkasz w śródmieściu?
– Tak mam bliżej do pracy.
Wynajmowała suterenę w starszej części miasta, która
jeszcze nie zdążyła stać się rejonem modnych knajp i klubów.
Czynsz był niewygórowany, a to dla niej liczyło się
najbardziej.
Ale
bywało,
że
odczuwała
rosnące
zainteresowanie deweloperów jej dzielnicą.
Jazda elegancki sportowym autem przypominała lot
poduszkowcem. Tak, to o wiele lepsze niż trzęsący się
autobus. Po jakimś czasie wskazała mu dom, przed którym
powinien się zatrzymać.
– Co to za ludzie? – zapytał, wskazując grupkę nastolatków
i młodych mężczyzn kłębiących się przed marketem na rogu
ulicy.
Większość coś paliła, niektórzy okazywali zainteresowanie
jego samochodem.
– Nie są tacy źli, na jakich wyglądają – odparła Sage, której
rzeczywiście nie zdarzyło się, by ktoś ją zaczepił na ulicy.
– Dużo tu w okolicy narkomanów? – dopytywał.
– Skąd mam wiedzieć. Pewnie tyle samo co gdzie indziej.
Nie interesuje mnie to.
Przywykła do tego sąsiedztwa. Fakt, w rynsztokach walało
się trochę śmieci, a i trawniki przed domami nie były
przycięte tak starannie jak w elegantszych dzielnicach. Ale
tuż obok mieszkało małżeństwo uroczych emerytów, a Hank
Taylor, właściciel wynajmowanego przez Sage mieszkania,
miał
piekarnię
na
tej
samej
ulicy.
Pracowity
pięćdziesięciolatek był zawsze w porządku wobec niej.
– Nie zwracaj na nich uwagi – powiedziała, widząc, że TJ
z wahaniem przygląda się grupce wyrostków. – Jak ich nie
zaczepisz, oni nie zaczepią ciebie.
– Boję się raczej o samochód.
– Nie bądź śmieszny.
– Kiedy tu się wprowadziłaś?
– Jak Eli miał dwa lata.
– I zawsze tu tak było?
– Jak? Tanio?
– Nie tylko to mam na myśli. Nie masz żadnych
zabezpieczeń? – zdziwił się, gdy otwierała drzwi zwykłym
kluczem.
– To nie jest szczególnie niebezpieczna okolica.
– Chyba żartujesz.
Poczuła się urażona i zdenerwowana. W progu odwróciła
się do niego, dziękując za podwiezienie.
– Nie chcesz porozmawiać? – spytał zdezorientowany.
– O czym?
– O naszej sytuacji – odparł, omiatając wzrokiem
pomieszczenie za jej plecami.
Było czyste, może tylko trochę zabałaganione. Pewnie
przez to, że ostatnio mało bywała w domu. Na suszarce
piętrzyły się naczynia, na stole stał kosz z przyniesioną
z automatu pralniczego bielizną.
Sage wiedziała, że on jest przyzwyczajony do nieco
wykwintniejszych wnętrz, ale nie zamierzała się tłumaczyć.
Przy ograniczonym budżecie stworzyła Elemu czyste
i bezpieczne miejsce do życia. W publicznej szkole miał
oddanych swojej pracy nauczycieli, po lekcjach mógł się
bawić w pobliskim parku.
– Jestem zmęczona. Możemy porozmawiać jutro?
– Prawdę mówiąc, nie chcę, żebyś została tu sama – odparł,
spoglądając na zegarek.
– To jest mój dom. A ty mnie obrażasz, a siebie ośmieszasz.
– Tam na chodniku stoją chuligani.
– To są dzieciaki!
– Dziećmi nie są już od kilku lat. Kto wie, czy nie mają
broni.
Tego już było za wiele.
– Dobranoc, TJ. Wracaj do swojego pięciogwiazdkowego
hotelu. I weź sobie z minibaru orzeszki za dwadzieścia
dolarów.
– Jedź ze mną – powiedział.
– Nie. Dziś prześpię się w swoim własnym łóżku. Jak
wczoraj i jak jutro. Widzimy się rano w szpitalu.
– Przyjadę po ciebie.
– Nie. Już i tak żałuję, że dziś mnie odwiozłeś.
– Nie, nie żałujesz.
Miał rację. Gdyby nie on, czekałaby teraz na przesiadkę.
– Dlaczego ciągle się ze mną kłócisz? – zapytał.
– Bo ty mi się ciągle narzucasz. Jesteś apodyktyczny.
– Jestem rozsądny i logiczny.
– Naprawdę tak o sobie myślisz? – Roześmiała się.
– Zatrzymałem się w Bayside.
– Chwalipięta!
– Nie, po prostu daję ci do zrozumienia, że mogę po ciebie
podjechać, nie nadkładając drogi. To jak, o ósmej? Rozsądne
i logiczne.
– I trochę apodyktyczne.
– Okej, jesteśmy umówieni. Zamknij za mną porządnie
drzwi.
Eli rano bywał bardzo ożywiony, ale po południu wyraźnie
słabł. Pielęgniarki twierdziły, że to normalne. TJ zrobił sobie
małą przerwę i pojechał do hotelu, by pozałatwiać sprawy
służbowe.
Odpowiadając na najpilniejsze telefony, ciągle miał przed
oczami mieszkanie Sage i syna. Wiadomo, że kobiecie, która
musi łączyć pracę zawodową z samotnym macierzyństwem,
nie jest łatwo.
Ale przecież Sage nie musi się już borykać z tym wszystkim
w pojedynkę. Nie musi się martwić o pieniądze.
Chciałby ich wyciągnąć z tej nieciekawej dzielnicy.
Chciałbym mieć Elego u siebie w Whiskey Bay na co dzień.
Uznał,
że
będzie
to
łatwiej
przeprowadzić,
gdy
wyperswaduje Sage jej upór, zamiast się z nią kłócić. Musi ją
przekonać, że taka zmiana przyniesie jej i dziecku nowe
możliwości. A w tym celu musi jej pokazać Whiskey Bay.
Gdy wrócił do szpitala, Eli wciąż był słaby. Prawie nie tknął
kolacji. O szóstej spał już jak zabity.
– Jutro będzie lepiej – powiedział do Sage, która całowała
synka na pożegnanie.
– Jest rozpalony – odparła, kładąc małemu dłoń na czole.
– Przecież dopiero miał mierzoną temperaturę.
– Trzeba zmierzyć jeszcze raz.
– Na pewno mu zmierzą. Monitorują go przez całą noc.
– A co, jeśli to gorączka?
– Nie wywołuj wilka z lasu. Chodź, pójdziemy coś zjeść.
– Ja tu zostanę.
– Nic mu to nie da, przecież śpi. Naprawdę nie widzę
powodów do niepokoju. Zdrowienie musi potrwać.
– Też się tak pocieszam.
– Najlepsze co możesz dla niego zrobić, to zadbać o siebie.
Musisz być silna i zdrowa.
– Jak zwykle masz rację. – Uśmiechnęła się blado.
– Nic na to nie poradzę. Chodźmy na jakąś miłą kolacyjkę.
– Żartujesz sobie.
– Nie. Próbuję cię rozweselić. A ty postaraj się myśleć
pozytywnie.
– Wolę nie zapeszać.
– Nie istnieje nic takiego jak zapeszanie. Twój iloraz
inteligencji sięga zenitu, chyba nie wierzysz w przesądy?
Zamartwianie się nie pomoże Elemu w najmniejszym
stopniu.
– Masz rację. Nie jestem przesądna. Kolacyjka będzie okej.
– Możesz to powtórzyć? Lubię mieć rację.
– Bo masz wielkie ego, TJ.
Robi sobie ze mnie jaja, ale to prawda, pomyślał.
Lubił odnosić sukcesy, lubił być we wszystkim najlepszy.
Kiedy widział, że coś jest nie tak, natychmiast starał się to
poprawić.
– Lubisz owoce morza? – zapytał.
– Lubię wszystko, ale nie pozwolę, żebyś za mnie płacił.
Możesz pomagać Elemu, ale nie mnie. Mnie nie jesteś nic
winien.
– Z wyjątkiem dziewięcioletnich kosztów wychowywania
dziecka.
– Tego akurat nie da się przeliczyć na pieniądze.
– Wiem.
Nie zamierzał się z nią kłócić. Ciągle był zły, że ukrywała
przed nim fakt ojcostwa. Ale tego już nie da się zmienić.
– Nie chcę twoich pieniędzy – upierała się.
– Sage, to tylko kolacja. Chcę cię zaprosić. Przyjaciele
prawie co dzień coś sobie fundują.
– My nie jesteśmy przyjaciółmi.
– Ale mam nadzieję, że będziemy. To załatwi wiele
problemów. Boisz się latać? – spytał, gdy wsiadali do
samochodu.
– Nie. To znaczy… raczej nie lataliśmy na wakacje do
ciepłych krajów, nie mam wielkiego doświadczenia. Ale nie,
nie boję się. Dlaczego pytasz? Szukasz jakichś dziedzicznych
obciążeń?
– Dziedzicznych? Nie.
– Zresztą niewytłumaczalne lęki na pewno nie są
dziedziczne.
– Ty na pewno nie masz wad genetycznych – powiedział
uspokajająco.
– Jak to? A piegi i rude włosy?
– Twoje piegi zdążyły zblaknąć – odparł. Zresztą zawsze
mu się podobały. – A włosy masz nie rude, a kasztanowe.
Wiesz, jaki majątek wydają kobiety, żeby uzyskać ten odcień?
No i jesteś diablo inteligentna. Ile wynosi twoje IQ?
– Nie powiem.
– Na pewno jest bardzo wysokie.
– Nie zanadto. Na pewno nie takie, żeby… – Nie
dokończyła, a on nie zamierzał naciskać.
Po kilku minutach skierował auto na podjazd przed
hotelem Brandywine.
– Tu mamy jeść? – spytała, niespokojnie przyglądając się
klinkierowej nawierzchni i oświetlonemu ogrodowi.
– Niezupełnie.
– A co? Chcesz się przejść?
– Niezupełnie – odparł, podając umundurowanemu
kamerdynerowi kluczyki i wymieniając swoje nazwisko.
– To ja już nic nie rozumiem.
– Tu na dachu jest lądowisko dla helikopterów.
– Co? Restauracja też tam jest?
– Nie. Ale przecież mówiłaś, że nie boisz się latać.
– A ty mówiłeś, że jedziemy na kolację.
– Bo tak jest.
– Helikopterem? Zwariowałeś?
– Nie, po prostu myślę trzeźwo. Jedziemy do Crab Shack,
to świetna knajpka. A helikopterem będzie szybciej.
-Szybciej niż…?
– Samochodem.
– Wynająłeś tu pokój? – spytała, gdy w windzie nacisnął
guzik.
– Nie. Wykupiłem przelot.
– Czy to będzie jakieś wytworne miejsce?
– Nie, raczej normalne. – Spojrzał na nią. – Jesteś ubrana
bardziej niż odpowiednio, jeśli o to ci chodzi.
– Czy to jest na jakiejś wyspie? Po drugiej stronie cieśniny?
– dopytywała.
Drzwi windy otworzyły się i w tym samym momencie TJ
mruknął pod nosem:
– To jest w Whiskey Bay.
– Co takiego?
– Już powiedziałem: zabieram cię do Whiskey Bay. Musisz
zobaczyć tę miejscowość.
– To jest porwanie.
– Nic podobnego.
– A jeśli nie zechcę wsiąść? – spytała, omiatając wzrokiem
czekający na nich śmigłowiec.
– To bezpowrotnie stracisz podróż swojego życia,
superdania z owoców morza i szansę zobaczenia, gdzie
mieszkam.
ROZDZIAŁ CZWARTY
TJ znów miał rację. Kolacja w Crab Shack była
niesamowita, a wieczorny lot helikopterem był dla Sage
przygodą życia. Trwał tylko pół godziny i był przyjemniejszy,
niż się spodziewała. Mogła podziwiać zarówno światła na
lądzie, jak i gwiazdy na niebie.
Po wylądowaniu wsiedli do luksusowego SUV-a. W czasie
jazdy TJ tłumaczył, że napęd na cztery koła przydaje się na
gruntowych i żwirowych nawierzchniach. A on uprawia
kolarstwo górskie. Sportowym autem trudno przewozić
rowery.
Cóż, kto bogatemu zabroni? – pomyślała.
Po drodze pokazał jej szpital.
– Zobacz, z mojego domu jedzie się tu tylko piętnaście
minut.
Chodź,
wejdziemy,
na
pewno
będziesz
pod
wrażeniem.
– I tak nie zmienię zdania – zastrzegła.
– Ja chcę z tobą rozmawiać, a nie się kłócić.
– Nie wierzę.
Darmowy parking i wejście do szpitala były dobrze
oświetlone. Przestronny wysoki hol był jasny i utrzymany
w zdecydowanej kolorystyce. Za kontuarem recepcji
dyżurowało kilka uśmiechniętych pielęgniarek. Nikt się nie
tłoczył, nie stał w kolejce. Dla oczekujących przygotowano
mnóstwo wygodnych miejsc do siedzenia.
Zanim zbliżyli się do recepcji, podeszła do nich
trzydziestokilkulatka o ciemnych włosach zaplecionych
w gładko upięty na głowie warkocz.
– Miło pana widzieć, panie Bauer.
TJ dokonał wzajemnej prezentacji Sage i kobiety, która
nazywała się Natalie Moreau i była zastępczynią dyrektora
do spraw opieki nad pacjentami.
– Przepraszam, że wpadamy bez zapowiedzi – tłumaczył się
TJ.
– Nie szkodzi. Jesteście mile widziani.
– Sage ma dziewięcioletniego synka, który trochę choruje,
więc pomyślałem, że pokażę jej waszą placówkę.
– Przykro mi to słyszeć, ale oczywiście chętnie panią
oprowadzę i odpowiem na pytania.
– Nie chcemy pani przeszkadzać. Może poprosi pani którąś
z pielęgniarek?
– Nonsens, wcale mi nie przeszkadzacie. Może zaczniemy
od poczekalni i restauracji?
Natalie pokazywała jej liczne miejsca wypoczynku
przeznaczone zarówno dla samych pacjentów, jak i ich
bliskich. Szpital posiadał restaurację z pełnym serwisem oraz
kafeterię, gdzie można było wypić kawę i zjeść coś na
szybko. Żywienie było przystosowane także do potrzeb
alergików i osób z innymi ograniczeniami dietetycznymi.
Kładziono nacisk na produkty ekologiczne i lokalne.
– Kto by pomyślał, że ładnie podane jedzenie może aż tak
bardzo wzmagać apetyt chorego? – zakończyła z uśmiechem.
Sage zauważyła, że cały wystrój, wykończenie, meble
i wyposażenie były najwyższej jakości. Napotykani ludzie nie
przejawiali oznak stresu czy niepotrzebnego pośpiechu.
Całość bardziej przypominała hotel niż szpital.
– A oto typowy pokój pacjenta – powiedziała Natalie. –
Każdy jest oddzielny, ale konstrukcja ścian pozwala je
w razie potrzeby łączyć, bo nie każdy lubi leżeć sam. Poza
tym w licznych poczekalniach życie towarzyskie wprost kipi.
Na pediatrii poczekalnie zmieniliśmy w pokoje zabaw.
Obłożnie chore dzieci dowozimy do nich na wózkach czy
nawet przesuwamy tam na jakiś czas ich łóżeczka. Wszystkie
łóżka są całkowicie zautomatyzowane.
Sage pomyślała, że to może być ważne w przypadku Elego.
– W każdym pokoju można korzystać z rozrywek
i komunikować się ze światem. – Natalie zademonstrowała
wielki monitor na ścianie i klawiaturę na stoliku obok łóżka.
– Dzieci mogą odbierać mejle i przeglądać internet? –
zdziwiła się Sage.
– Oczywiście, chcemy, żeby czuły się u nas jak w domu.
W każdym pokoju pod oknem stał stolik i dwa fotele.
Wszystko w żywych ciepłych kolorach. Ani śladu szarości czy
spłowiałego beżu.
Tak, to miejsce może się podobać. Ale tu Elemu brakować
będzie mamy.
– Jeszcze parę słów na temat onkologii – poprosił TJ.
– Najnowocześniejsza w kraju – odparła kobieta z dumą. –
Pani syn choruje na raka? – zwróciła się do Sage.
– Na białaczkę.
– I jakie są rokowania?
– Jest świeżo po transplantacji szpiku w Świętej Beacie. TJ
był dawcą. Na razie wszystko jest okej. Jest w dobrym
szpitalu.
– Tak, znam część tamtejszego personelu. Są pełni
poświęcenia, znakomicie wykwalifikowani.
– Ja wolałbym go przenieść do Highside – odezwał się TJ.
– Decyzja należy do opiekuna – odparła Natalie z nutką
nagany w głosie.
– Do Świętej Beaty mam bliżej – powiedziała Sage.
– No tak, nic nie zastąpi choremu kontaktu z rodziną –
podsumowała Natalie, kierując się do wyjścia.
– Ja nie mówię, że ona ma go nie widywać – wyjaśnił TJ,
kiedy szli korytarzem. – Może chyba zamieszkać w hoteliku
dla rodziców?
– Ja pracuję – przypomniała mu Sage.
Natalie zatrzymała się.
– Panie Bauer, wszyscy tu bardzo pana kochamy i jesteśmy
wdzięczni, że wspiera nas pan finansowo, ale ta decyzja
należy do Sage. To ona jest matką i wie najlepiej, co jest
dobre dla jej syna. Ma pani jeszcze jakieś pytania?
– Nie, dziękuję za poświęcony czas.
– A ja życzę, żeby pani syn szybko wrócił do zdrowia. Jeśli
będzie pani nas potrzebować, proszę dzwonić. Cokolwiek
pani zdecyduje, będzie słuszne – dokończyła Natalie,
ściskając obie dłonie Sage.
Sage przez chwilę poczuła coś w rodzaju wyrzutów
sumienia. Natalie bardzo jej się spodobała. W ogóle wszystko
w tym Highside było super.
Ale ona nie może opuścić Seattle. I nie pozwoli, by TJ
rozdzielił ją z dzieckiem. Musi wierzyć, że w Świętej Beacie
doprowadzą Elego do formy równie dobrze jak tu.
TJ nie mógł się pozbierać. Poniósł klęskę i nie wiedział
dlaczego. Liczył, że Natalie najlepiej z całego personelu
uzmysłowi Sage korzyści, jakie odniesie Eli z przeniesienia
do Highside. Nie wziął pod uwagę, że stanie ona po stronie
Sage.
Nie chciał mówić, że jest ojcem Elego, chłopiec powinien
dowiedzieć się o tym jako pierwszy. Ale może wówczas
Natalie uwzględniłaby także jego zdanie?
– Możemy już wracać do Seattle? – zapytała Sage.
Pojechali do Crab Shack, gdzie obok stał helikopter.
– Jakieś wieści? – spytał TJ, widząc, że Sage czyta
w telefonie esemesy.
– Śpi spokojnie.
– To dobrze. Niech odpocznie. Ja jeszcze muszę wpaść
gdzieś na chwilkę.
– Chyba żartujesz.
– Do domu. To po drodze.
– No dobrze – odparła sucho.
– Jesteś zła?
– Raczej sfrustrowana.
– Chciałem ci dać pełen obraz, żebyś mogła podjąć
właściwą decyzję.
– Ja już ją podjęłam. Przyznaję, Highside to coś
niesamowitego, nigdy tego nie negowałam. Ale rzecz w tym,
że ja nie mieszkam w Whiskey Bay.
– To akurat można zmienić.
– Nie porzucę pracy. Nie wyprowadzę się z mojego
mieszkania.
– Bądźmy szczerzy, trudno to nazwać mieszkaniem.
A pracę znajdziesz i tutaj.
– Doprawdy? – zakpiła. – Ot tak? W Whiskey Bay jest praca
dla takich jak ja?
– Tu jest praca dla każdego.
– Dla samotnej matki bez studiów też?
– Bez studiów? Jak to?
– Nie poszłam na studia, TJ.
–
Przecież
uczelnie
zasypywały
cię
propozycjami
stypendiów, wszyscy o tym wiedzieli. Byłaś taka zdolna!
– Może, ale zajęta czymś innym – odparła beznamiętnym
tonem. – Nie dało się tego pogodzić ze studiowaniem.
– Jak to nie dało? Jak się chce, wszystko da się zrobić.
– Nie masz pojęcia, co to znaczy opiekować się dzieckiem.
Na to nie przysługuje żadne stypendium. Nie możesz wziąć
dzieciaka do akademika. Musisz je bez przerwy karmić,
a wieczorami kąpać i czytać książki dla maluchów zamiast
podręczników akademickich.
– Ale potem przecież dorósł i poszedł do szkoły.
Boże, jak mogła zmarnować takie zdolności!
– Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo mnie ranisz
i obrażasz – powiedziała.
– A teraz? Masz dopiero dwadzieścia siedem lat, możesz
iść na studia – ciągnął, parkując samochód obok dwóch
garaży.
– Chcę już wracać do domu, TJ.
– Nie wejdziesz?
– Nie.
– To tylko chwila. A potem piechotą dojdziemy do
helikoptera.
Przez chwilę siedziała nieporuszona. Ale potem odpięła
pasy. Było mu przykro. Posunął się za daleko, obraził ją. Ale
nie mógł uwierzyć, że tak łatwo się poddała. W każdej
sytuacji można przecież znaleźć jakieś rozwiązanie.
Otworzył drzwi frontowe. Światło w holu zapaliło się
automatycznie. Na wprost był obszerny salon, nie całkiem
zaciemniony dzięki sufitowym lampkom nad kominkiem.
W głębi, za szybą, widać było taras i oświetlone rabaty
kwiatowe.
– Duży dom jak na jedną osobę – zauważył.
– Duży? Ja bym powiedziała: gigantyczny.
– Owszem. Rzadko nawet wchodzę na górę.
– To tu jest jeszcze góra? – zdziwiła się cicho.
– Jesteś zmęczona? Napijesz się czegoś? Mrożonej
herbaty? Mam też piwo w lodówce – powiedział, udając się
do kuchni.
Nie poszła za nim. Wyglądała na nieco wystraszoną.
– Tak właściwie to jak bardzo bogaty jesteś? – spytała.
– Trudno powiedzieć. W każdym razie stać mnie na prawie
wszystko, na co mam ochotę.
– Masz służbę?
– Tak, ktoś przychodzi do sprzątania, ktoś zajmuje się
ogrodem. Ale mieszkam sam. Rozejrzyj się, śmiało. Może
jednak szklankę wody?
– Poproszę – odrzekła roztargniona.
– Mogę też otworzyć piwniczkę z winami.
– Dziękuję, woda wystarczy.
Kiedy wrócił z dwoma szklankami wody z lodem, Sage nie
było w salonie. Pewnie jest na górze, poszedł więc za nią.
– Tu nie ma żadnych mebli – zauważyła zdziwiona,
zaglądając do jednej z sypialni.
– Moja żona… – Urwał, by zebrać się w sobie. – Lauren
chciała mieć kilkoro dzieci, więc są zapasowe pokoje.
– Przepraszam – powiedziała Sage, której TJ powiedział już
wcześniej, że jest wdowcem. – Tu by się zmieściły trzy takie
mieszkania jak moje.
– Fakt, jest dość przestronnie – przyznał.
Nawet za bardzo, ale nie chciał sprzedawać domu, który
Lauren sobie wymarzyła i zaprojektowała. Nie mógł też sobie
wyobrazić, by ktokolwiek tu z nim zamieszkał. Z wyjątkiem
Elego.
Ale wiedział, że to niemożliwe. Wbrew temu, co mówił
kiedyś Mattowi i Calebowi, nie odbierze chłopca matce.
Zresztą żaden sąd by się na to nie zgodził.
Jak na ironię, zmieściłaby tu się także Sage…
I tak byłoby najlepiej.
– Na czym polega twoja praca? – zapytał.
– Mówiłam ci, organizuję imprezy kulturalne.
– To można robić wszędzie.
– TJ, proszę, znowu zaczynasz?
– Nie odrzucaj z góry tej możliwości, Sage. Mogłabyś
zamieszkać tu razem z Elim. Co stoi na przeszkodzie?
Jej wyraz twarzy świadczył, że chyba pośpieszył się z tą
propozycją.
Bez słowa odwróciła się i zeszła na dół.
– Chciałem tylko powiedzieć, że istnieje taka możliwość –
tłumaczył, idąc za nią. – Zawsze można pogadać. Nie
płaciłabyś za mieszkanie. Są tu fantastyczne szkoły. Na
pewno dostałabyś pracę, którą byś polubiła. Może na pół
etatu? Zaczęłabyś studia w tutejszym koledżu. Mam tam
status platynowego sponsora, więc nie płaciłabyś czesnego.
Zresztą żadne koszty nie są dla mnie problemem…
– Przestań! – krzyknęła, odwracając się do niego twarzą. –
Po prostu milcz.
– Okej, już się nie odzywam.
– Nie przeprowadzę się do Whiskey Bay. Owszem, będziesz
mógł widywać Elego, jakoś to ustalimy. Ale nie porzucę
mojego życia dla twojego kaprysu.
Czuł, że zawalił sprawę, ale nie chciał istnieć z życiu
swojego syna jedynie w roli odwiedzającego gościa. Chciał
być z nim przez cały czas.
Pytać go, jak było w szkole, grać z nim w piłkę w letnie
wieczory, tulić do snu, przygotowywać mu płatki na
śniadanie, opatrywać skaleczenia. I to na co dzień, nie przez
dwa weekendy w miesiącu czy w co drugą Gwiazdkę.
Rozumiał jednak, że Sage może chcieć tego samego. I że
na to zasługuje. Więc może trzeba ją przyciągnąć do Whiskey
Bay czymś więcej niż darmowym mieszkaniem.
– Dzięki. A teraz musimy wracać do Seattle.
Miała rację. Ich problemu nie rozwiąże się ot tak, po
prostu. Powinien był to wiedzieć, czuł się jednak
rozczarowany.
Czy jednak żąda za wiele? Przecież na całym świecie
rodzice mieszkają razem z dziećmi, normalna sprawa. Czym
on się od nich różni, w czym jest gorszy? Nie prosi wszak
o gwiazdkę z nieba!
Postawił parę pytań, na które z góry znał odpowiedź. Ci
inni normalni rodzice kochają się. Albo przynajmniej są
małżeństwem.
Coś nagle przyszło mu do głowy.
– Zaczekaj – poprosił.
Trzymała rękę na klamce, usta miała zaciśnięte, ale jednak
zaczekała.
– Głupio powiedziałem. Nie mogę wymagać od ciebie,
żebyś porzuciła całe swoje dodatkowe życie z powodu
możliwości niepłacenia czynszu.
– Zgadza się, nie możesz.
– No to wyjdź za mnie – wypalił.
Zero reakcji. Zupełnie jakby nie słyszała, co powiedział.
– Dziel ze mną życie. Żyjmy wspólnie.
Zaczęła się śmiać, zatykając usta ręką.
– Co w tym śmiesznego? – spytał urażony.
– To nie jest śmieszne. To jest niedorzeczne – odparła, gdy
udało się jej odzyskać powagę.
– Dlaczego? To logiczne, skoro mamy razem syna.
– Ale się prawie nie znamy.
– Byłby to oczywiście związek fikcyjny. Takie małżeństwo
z rozsądku. Zobacz, ile tu miejsca – przekonywał, odganiając
obraz Sage w swoim łóżku, który nagle podsunęła mu
wyobraźnia. – Nie wchodzilibyśmy sobie w drogę. Ty i Eli
mielibyście górę wyłącznie dla siebie.
– Zawieź mnie to domu, TJ – poprosiła. Wyglądała na
smutną, zmęczoną i nieszczęśliwą.
Ale była też piękna. I nagle nabrał ochoty, by wziąć ją
w ramiona, pocieszyć. Chciał ją tulić. I pocałować.
– Co ze mną jest nie tak? – wymamrotał.
– Jesteś zmęczony, oboje jesteśmy zmęczeni.
– Możliwe.
Czuł jednak, że jeszcze coś wisi w powietrzu.
Mimo krańcowego wyczerpania Sage nie mogła zasnąć.
Absurdalne słowa TJ-a dźwięczały jej w uszach. Chyba
najgorsze oświadczyny w dziejach ludzkości. Ale cóż, jedyne,
jakie jej się w życiu przydarzyły…
Usiadła na łóżku, wsłuchując się w szum starej lodówki
i kapanie z kuchennego kranu. Ulicą szybko przejechał jakiś
samochód, blask reflektorów przez chwilę oświetlał pokój,
odbijając się w lustrze.
TJ
jest
przystojny,
seksowny,
dobrze
zbudowany,
inteligentny i bogaty. Jaka kobieta nie chciałaby mieć takiego
męża?
Wstała i na bosaka pomaszerowała do kuchni napić się
wody. Nie ma mowy, nie poślubi TJ-a i nie przeprowadzi się
do Whiskey Bay, do tego chyba największego w świecie
domu. Nie żyjemy w latach pięćdziesiątych, teraz ludzie nie
pobierają się tylko z powodu dziecka.
W końcu jakoś to się ułoży. Dogadają się, zorganizują sobie
wszystko. A Eli…
Szukając szklanki, wyobrażała sobie, jak jej syn kursuje
między Seattle a Whiskey Bay. Chyba lata helikopterem,
zachichotała, bo przecież jego tata nie pozwoli tłuc mu się
autobusem.
Tata Elego. Ta zbitka słowna też brzmiała jej dziwnie.
Chociaż przecież wiedziała od początku, kto jest ojcem.
Tyle że nie myślała, na kogo wyrósł TJ, jej kolega z klasy.
A wyrósł na silnego, stanowczego i budzącego respekt
mężczyznę. On jest…
Nagle zrobiło się jej gorąco.
Usłyszała brzęk rozbijanego o krawężnik szkła. Butelka?
Biedny Hank, będzie miał rano mnóstwo sprzątania.
Telefon oznajmił nadejście esemesa. Myślała, że to ze
szpitala, ale nie to było od TJ-a.
Przepraszam. Tylko tyle.
Przeprasza? Za co? Za to, że zaciągnął ją na siłę do
Whiskey Bay? Że wywierał na nią presję? Że się oświadczył
jak wariat?
Odpisała mu: Okej.
Bo teraz naprawdę myślała, że nie stało się nic złego.
W końcu powinna mu okazać trochę wyrozumiałości. On
rozpaczliwie próbuje zbudować relację z synem. Może trochę
chwyta się przy tym brzytwy, ale przynajmniej nie grozi jej
sądem.
Bo w sądzie ona nie miałaby szans. Nie stać jej –
w przeciwieństwie do niego – na najlepszych adwokatów.
W tym momencie telefon zadzwonił. TJ, oczywiście.
– Cześć – odezwała się.
– Nie śpisz.
– Zachciało mi się pić.
Nie przyzna się przecież do prawdziwego powodu swojej
bezsenności.
– Mnie też – odparł.
– Wiesz, że już zaczynam rozpoznawać, kiedy kłamiesz?
– Cholera, przyłapałaś mnie. Naprawdę dzwoniłem do
Australii, ale to by zabrzmiało pretensjonalnie, więc wolałem
powiedzieć, że zachciało mi się pić.
– Nie widzę nic pretensjonalnego w robieniu interesów
z Australijczykami.
– Wybaczysz mi? – zapytał i w tym momencie ktoś na ulicy
rozbił kolejną butelkę. – Co to było?
– Stłukło się jakieś szkło.
– A ty jesteś na bosaka? – zaniepokoił się.
– To na ulicy. Dzieciaki rozrabiają.
– Często się to zdarza?
– Od czasu do czasu. Dziś jest sobota.
Nagle rozległo się walenie do drzwi.
– Ktoś się do ciebie dobija? Nie otwieraj! – krzyknął. – Ja
już jadę.
– Nie wygłupiaj się. Jasne, że nie otworzę.
– Wezwiesz policję?
– I co im powiem?
Pukanie powtórzyło się. Podpity jegomość prosił jakąś
Calistę, żeby go wpuściła.
– Ktoś pomylił drzwi – wyjaśniła Sage. – Mam nadzieję, że
w końcu mu się znudzi.
– Nie mówisz zbyt pewnie. Tak czy owak jadę do ciebie.
– To bez sensu. Odejdą, zanim się pojawisz.
– Otwórz! – dobiegło zza drzwi.
– Zamówimy sobie pizzę – odezwał się inny głos.
Fakt, że osobników było dwóch, jakoś ją uspokajał.
Zastanawiała się, czy powiedzieć im, że pomylili adres. Może
lepiej nie zdradzać się ze swoją obecnością?
Ktoś gwałtownie szarpał za klamkę.
– Już jadę! – Na dźwięk głosu TJ-a Sage podskoczyła.
Zapomniała, że trzyma przy uchu telefon.
– Mam im powiedzieć, że pomylili drzwi? – spytała
szeptem.
– Nie, nic nie mów. Jest w mieszkaniu jakieś
pomieszczenie, które się zamyka?
– Tak, łazienka.
– To idź tam, zamknij się i cały czas do mnie mów.
Co on gada? Nie będzie się przecież barykadować we
własnej łazience. W ten sposób przyznałaby, że się naprawdę
boi.
– Stary, a gdzie jest to drzewo? – zapytał jeden z intruzów.
– Cholera, to nie ten dom! Tam stało takie duże grube
drzewo.
Sage odetchnęła z ulgą.
– Właśnie się zorientowali, że pomylili adres – powiedziała
w słuchawkę.
– Ale ty i tak zamknij się w łazience.
– To nawet nie ta sama ulica! – krzyczał gość zza drzwi. –
Aleśmy się narąbali!
– Już odchodzą – oznajmiła Sage.
I choć kroki i towarzyszący im głośny śmiech oddalały się,
poczuła, jak uginają się pod nią nogi. Usiadła na krześle.
Usłyszała silnik nadjeżdżającego samochodu, a potem
zapadła cisza.
– Jestem już – odezwał się w słuchawce głos TJ-a.
– Oni sobie poszli – odparła.
– Otworzysz mi?
– Taaa… Zaraz. – Potrzebowała chwili, żeby zebrać się do
kupy.
– To ja – powiedział TJ, kiedy podchodziła do drzwi.
Zabawne, ale tego akurat było jej potrzeba. Otworzyła mu. –
Wszystko w porządku? – zapytał. – Na pewno?
Wsunął telefon do kieszeni, a ona cofnęła się o krok, żeby
mógł wejść.
– Tak. Nic mi nie jest.
Uśmiechnął się, sięgnął po jej telefon, który ciągle
trzymała przy uchu, i rozłączył rozmowę. A potem objął ją
i przytulił. Poczuła się nieopisanie błogo. Zamknęła oczy
i poddała jego uściskowi. Wiedziała, że nie powinna tego
robić, ale nie miała siły się wyrwać.
– Nastraszyłaś mnie – powiedział, przyciskając policzek do
jej policzka.
Odczuła to jak impuls elektryczny. Pożądanie miało postać
fali gorąca. Znieruchomiał, a ona wsłuchiwała się w jego
świszczący oddech. Miał zamiar ją pocałować, wyczuwała to
każdym nerwem swojego ciała. I ona mu na to pozwoli.
Nawet odda mu pocałunek.
Nagle w jego ręce zadzwonił jej telefon. Pokazał jej
wyświetlacz. Sage zmartwiała. Szpital.
ROZDZIAŁ PIĄTY
– Wystąpiła infekcja – powiedziała doktor Stannis – ale
w porę ją uchwyciliśmy. Podajemy antybiotyk. W tym
przypadku nie można niczego lekceważyć.
Eli spał. Był potwornie blady. Na stojaku do kroplówek
pojawił się tym razem żółty worek. Coś nowego, pomyślał TJ
z bólem.
– Co mam robić? – spytała Sage zachrypniętym głosem.
Z trudem przełknęła ślinę, była prawie tak blada jak jej syn.
– Jeśli was na to stać – lekarka dotknęła ramienia Sage –
radziłabym rozważyć przewiezienie do Highside.
– Stać nas – odparł TJ.
– Czy to mu pomoże? – spytała Sage.
– Nie chciałabym siać paniki, ale infekcja na takim etapie
leczenia stanowi prawdziwe wyzwanie. Highside ma
doskonałe wyposażenie, laboratorium jest tam na miejscu.
No i – zamilkła na chwilę – gdyby miało dojść do
najgorszego, to muszę uprzedzić, że my w tej chwili nie
mamy miejsc na OIOM-ie. Nie sądzę, żeby istniała taka
groźba, ale w Highside będziecie mieli więcej możliwości.
– Można go przewozić w takim stanie? – spytał TJ.
– Tak, karetką. To nie będzie miało wpływu na infekcję.
– Mogę zamówić helikopter – powiedział TJ.
Sage spojrzała na niego z przestrachem.
– Chwileczkę – szepnęła.
– Jasne, spokojnie. – Odwrócił się do niej i położył dłonie na
jej ramionach. – Doktor mówi, że nie ma co wszczynać
alarmu. To tylko środki ostrożności, a tej nigdy nie za wiele.
Zastanawiała się przez sekundę, po czym skinęła głową.
– To prawda. Zróbmy tak.
TJ wyjął z kieszeni telefon. Nie miał z tego powodu ani
cienia satysfakcji. Fakt, chciał przenieść syna do Whiskey
Bay, ale nie w takich okolicznościach.
Zamówił helikopter sanitarny i zadzwonił do Highside, by
uprzedzić o przybyciu Elego. Doktor Stanis zawiadomiła
onkologię,
że
mają
dostarczyć
pełną
dokumentację
przypadku chłopca.
Na lądowisku Highside czekały na nich dwie pielęgniarki
wraz z lekarzem. Eli został natychmiast przetransportowany
do szpitalnej sali.
– Obudził się w czasie lotu, pytał, skąd ten hałas – szepnęła
Sage, gdy stali nad łóżkiem syna, a TJ objął ją ramieniem.
W helikopterze siedziała obok noszy z Elim.
– To chyba dobry znak – odparł TJ.
– Jestem doktor Westray. – Lekarz, który wszedł do pokoju,
uścisnął TJ-owi dłoń. – Witaj, Sage, miło cię poznać.
Zapewniam, że Eli będzie tu miał opiekę najlepszą
z możliwych. Rozmawiałem przez telefon z doktor Stannis.
Oboje jesteśmy optymistami, jeśli chodzi o możliwość
zwalczenia tej infekcji.
– Co z nim? – zapytała Sage, kładąc dłoń na czole syna.
– Gorączka lekko spadła i to dobry znak. Ale jest jeszcze za
wcześnie, żeby stwierdzić, czy to zasługa podanego
antybiotyku.
Sage westchnęła.
– Może usiądziesz? – zaproponował lekarz, a TJ podsunął
jej krzesło.
– Chciałabym przy nim zostać.
– Możesz zostać tak długo, jak zechcesz – powiedział
doktor Westray. – A jak będziesz chciała wziąć prysznic albo
się przespać, mamy tu obok mieszkania dla rodziców.
Pielęgniarka zamówi ci pokój.
– Na razie dziękuję.
– Rozumiem. Jeśli będziesz miała jakieś pytania, po drugiej
stronie korytarza jest pokój pielęgniarek. Ja mam tej nocy
dyżur, więc będę wpadał.
Sage i TJ podziękowali lekarzowi.
– Miło było poznać, panie Bauer – odparł lekarz,
wychodząc.
– Proszę mówić mi po imieniu, jestem TJ.
Stał obok Sage, patrząc na śpiącego chłopca. Chciał, by
coś się działo, żeby ktoś coś robił, ale wiedział, że teraz
pozostaje czekać. Eli musi sam uporać się z chorobą.
Zmęczony usiadł po jakimś czasie w wygodnym fotelu
w rogu pokoju i przymknął oczy. Słyszał odgłosy ruchu na
nadbrzeżu, krople deszczu na szybie oraz kroki i dochodzące
zza drzwi dźwięki wydawane przez rozmaite szpitalne
urządzenia.
Myślami wrócił do mieszkania Sage i dwóch podpitych
jegomości, którzy dobijali się do jej drzwi. Ona nie może tam
wrócić. Nigdy, przenigdy. Nie jest tam bezpiecznie. Ani dla
niej, ani dla Elego.
Do pokoju weszła pielęgniarka, sprawdziła, jak działa
kroplówka i ile wynosi ciśnienie chłopca. Potem zmierzyła
mu temperaturę i uśmiechnęła się do Sage.
– Spada – powiedziała, a Sage rozluźniła nieco spięte
mięśnie ramion. – Może pani też przeniesie się na fotel?
– Mnie tu jest dobrze.
– Stan małego się poprawia, mogłaby pani trochę pospać.
– Przyniosę koc – zaofiarował się TJ.
Sage kiwnęła głową i wstała.
– Na pewno nie zaszkodzi mu, jak będę parę metrów dalej
– powiedziała. – Chyba zaczyna dostawać rumieńców,
prawda?
– Zdecydowanie – odparł TJ, choć w głębi ducha nie był
o tym przekonany. – To dobry znak. Podać ci coś do picia czy
do jedzenia?
– Do picia, poproszę.
W mini lodówce była woda, mleko i trzy rodzaje soków.
Sage wybrała pomarańczowy.
TJ opatulił ją wyjętym z szafy kocem i postawił otwartą
butelkę soku na stoliku obok.
– A już tak się cieszyłam, jak pił ten koktajl, który mu
kupiłeś – powiedziała, uśmiechając się blado.
– Teraz też powinnaś się cieszyć. Eli to typ wojownika.
I wygra każdą bitwę.
– Chyba ma to po tobie – zauważyła.
TJ-owi zabrakło słów, by na to odpowiedzieć. Zamrugał
powiekami, odganiając wzbierające łzy. Rzeczywiście w Elim
dostrzegał wiele swoich cech. To było wzruszające.
– Śmieje się tak samo jak ty, ma podobny chód. To
zabawne, że takie drobne rzeczy też się dziedziczy – mówiła
Sage.
– Jest w ogóle wspaniały. Nie mogę się doczekać, aż
poznamy się bliżej.
Sage zamilkła, a TJ nie wiedział, co ma dalej mówić. Jest
tyle rzeczy do przedyskutowania, jeśli chodzi o ich
przyszłość. Ale ona jest teraz bardzo zmęczona i powinna się
trochę przespać. Rozmowa może zaczekać.
– Wygląda na to, że tę rundę wygrałeś.
– Nie chciałem… w ten sposób.
– Wiem. Zgodziłam się, bo to najlepsza rzecz dla Elego. Ale
jak tu zostanie na dłużej, będę musiała zrezygnować z pracy.
– Nie musisz pracować.
– Muszę. Praca daje mi finansową niezależność i poczucie
satysfakcji. Ale – podjęła po chwili – jestem przede wszystkim
matką. Od momentu kiedy zaszłam w ciążę.
– Tak mi przykro. Nawet nie wiesz, jak żałuję, że dałem się
wciągnąć w ten głupi zakład. Gdybym tylko mógł cofnąć
czas…
– A ja chyba niczego nie żałuję – powiedziała Sage po
chwili namysłu. – Gdybym miała jeszcze raz podjąć decyzję,
nie oddałabym Elego nikomu. Jest dla mnie najważniejszy na
świecie.
– Ty też jesteś wspaniała – powiedział TJ, biorąc ją za rękę.
Jej dłoń w jego dłoni wydawała się maleńka, była chłodna
i delikatna. Dobrze było ją trzymać. Postanowił, że tak będzie
już zawsze.
Sage obudziła się, słysząc głos Elego. Śmiał się. Słabiutko,
ale śmiech jest zawsze oznaką dobrego samopoczucia.
Przy jego łóżku stał TJ. Obaj pochylali się nad tabletem.
Nawet obecność pielęgniarki nie zaniepokoiła Sage.
Obaj uśmiechnięci, z profilu wyglądali niemal identycznie.
Pielęgniarka pokazywała coś na ekranie tabletu, a TJ patrzył
na nią zachwycony. Była młoda i ładna. Sage ze zdziwieniem
poczuła ukłucie zazdrości.
– Mamo! – zawołał Eli. – Tu mają interaktywne menu.
Mogę dotknąć ikonkę tego, na co mam ochotę, i mi
przyniosą.
– Dzień dobry – odezwała się pielęgniarka. – Mamy same
dobre wieści. Eli ma mniejszą gorączkę i powiedział, że jest
głodny.
– Może powinien na początek czegoś się napić? – spytała
Sage, podnosząc się z fotela i poprawiając włosy.
– Menu jest przystosowane indywidualnie do każdego
pacjenta – odparła pielęgniarka. – I każde zamówienie jest
jeszcze sprawdzane przez dietetyka.
– Wyglądasz dużo lepiej, kochanie – powiedziała Sage,
podchodząc do łóżka syna.
– TJ powiedział, że podobno leciałem helikopterem!
– To prawda. Trochę się o ciebie martwiliśmy.
– Rzeczywiście, czułem się dziwnie.
– To znaczy? – spytała Sage, przysiadając na brzegu łóżka.
Pielęgniarka wyszła po cichu.
– Widziałem nakrapiane słonie. I był tam staw wypełniony
budyniem czekoladowym z piankami. I te pianki nagle
zmieniły się w małe okrągłe kurczaczki. To było jak sen. Coś
zadziwiającego.
– Rzeczywiście – przyznała Sage.
Wiedziała, że syn majaczył w gorączce. Nie mogła się
powstrzymać przed położeniem mu dłoni na czole. Było
cudownie chłodne.
– Czy tu są też gry? – spytał Eli, dotykając palcem ekranu.
– Zdaje się, że właśnie zamówiłeś sok pomarańczowy.
– Ups.
– Możemy to cofnąć, tu jest taki przycisk.
– Będę mógł pooglądać telewizję? – pytał Eli.
– Tak, ale po śniadaniu – zastrzegła Sage.
Dlaczego to powiedziała? Jaki sens ma teraz ograniczanie
mu przyjemności? – pytała samą siebie.
– Mają tu kanały sportowe?
– Na pewno, ale póki co możemy poszukać jakiejś gry.
Mama na pewno nie będzie miała nic przeciwko temu.
– Owszem, ale jak tylko się zmęczysz, masz przestać i uciąć
sobie drzemkę – powiedziała Sage.
– Przez kilka tygodni nic nie robiłem, tylko spałem –
zaprotestował chłopiec.
– Wiem. I tak się cieszę, że już się lepiej czujesz. – Sage
pocałowała go w czubek głowy.
– Mógłbym teraz zabrać twoją mamę na śniadanie? – spytał
Elego TJ. – Bo nam nie podadzą niczego do łóżka tak jak
tobie, obawiam się.
– Musisz iść do pracy? – powiedział do matki Eli. – Jaki dziś
dzień? Opuszczę szkołę?
– TJ nie powiedział ci, że nie jesteśmy w Seattle? – odparła
Sage z wahaniem.
– Mówiłem ci o helikopterze – wyjaśnił TJ. – Jesteśmy koło
miejscowości Whiskey Bay, trochę na południe od Seattle,
nad morzem.
– Na plaży? – ucieszył się chłopiec.
– Bardzo blisko.
– Twój nauczyciel powiedział, że z łatwością nadgonisz.
A ja dziś nie idę do pracy – odrzekła Sage na pytania syna.
– Zostaniesz tu? – upewniał się Eli.
– Tak długo, jak ty tu będziesz.
Boże, jaki on jeszcze mały, jak mnie potrzebuje, pomyślała
Sage.
Do pokoju weszła inna pielęgniarka. Niosła tacę, a na niej
mleko, sok pomarańczowy i czerwoną galaretkę owocową.
– Eli, jak sądzę? – zapytała. – Podobno jesteś głodny.
– Nie ma lodów – zauważył rozczarowany chłopiec,
spojrzawszy na tacę.
– Będą później – uspokoiła go pielęgniarką, pokazując
menu na ekranie podzielone na trzy sekcje. – Lody są
w części czerwonej, a te rzeczy można dostać dopiero, jak się
zje co najmniej dwie rzeczy z części zielonej i jedną z części
żółtej.
– Czyli najpierw muszę zjeść to, co jest na tacy?
– Zgadłeś. Taka jest zasada.
TJ pytał pielęgniarkę o kanały sportowe, a Sage
przyglądała się, jak mały pałaszuje galaretkę. Najgorsze już
chyba minęło, westchnęła z ulgą, choć jego system
odpornościowy jest nadal mocno osłabiony.
– Ty też potrzebujesz śniadania – szepnął jej do ucha TJ,
gdy
udało
mu
się
włączyć
transmisję
rozgrywek
bejsbolowych.
To prawda. Chciała też wziąć prysznic i włożyć czyste
ciuchy. To będzie niełatwe, bo na karcie kredytowej nie
miała już ani grosza.
– Muszę pojechać do Seattle – powiedziała, natychmiast
tłumacząc Elemu: – Tylko na trochę. Usprawiedliwię swoją
nieobecność w pracy i zabiorę trochę ubrań. Zaraz wrócę.
– Nie musisz wcale jechać – wtrącił się TJ.
Nie zamierzała z nim dyskutować przy Elim.
– Dasz sobie radę? – mówiła dalej do synka. – Nie wolno ci
się przemęczać. Po śniadaniu zrób sobie drzemkę.
– Wiem, nie jestem już małym dzieckiem.
– Jasne, że nie jesteś – powiedziała, ściskając mu na
pożegnanie rączkę.
Jest dziecinny i przedwcześnie dorosły jednocześnie,
pomyślała.
Na korytarzu TJ powtórzył, że nie musi po nic jechać.
– Potrzebuję ubrań – odparła.
– Możesz kupić, w Whiskey Bay też mamy sklepy.
– Niestety moją platynową kartę zostawiłam chyba w domu
– powiedziała z ironią, wsiadając do windy.
– Weź na razie tę. – TJ sięgnął do kieszeni i wyjął z portfela
jedną ze swoich kart.
– O nie!
– Weź tę kartę, Sage – mówił, starając się dotrzymać jej
kroku, gdy po wyjściu z windy prawie biegła do drzwi
frontowych.
– Nie wezmę od ciebie karty kredytowej!
– Słuchaj, przez dziewięć lat nie ponosiłem kosztów
wychowania dziecka. Jestem ci winien pieniądze. Jednymi
zakupami i tak tego nie załatwię, cokolwiek byś zechciała
kupić.
– Nic mi nie jesteś winien.
– Owszem, jestem. Wszystko.
Gdy znalazła się na chodniku, nagle uświadomiła sobie, że
nie wie, dokąd iść. Rzeczywistość w przykry sposób dała jej
o sobie znać. Nie ma samochodu. Nie ma pieniędzy. Wkrótce
straci pracę. A poza tym nie chciała już dłużej wychowywać
Elego w mieszkaniu w suterenie, w schodzącej na psy
dzielnicy. Syn wkrótce będzie nastolatkiem, a w tym wieku
łatwo ulega się złym wpływom.
Istnieje rozwiązania tych problemów. Nazywa się TJ.
Chyba będzie musiała zrezygnować z przesadnej dumy.
Tylko tyle. To przecież niewiele. Gdy to postanowiła,
uspokoiła się. Przystanęła.
– Okej, zrobię to – powiedziała.
– Weźmiesz moją kartę?
– Nie. Przeprowadzę się do Whiskey Bay. Zamieszkam
w twoim domu. Ale będę ci płacić za wynajem. Znajdę jakąś
pracę.
Nie wyglądał na zadowolonego, wręcz przeciwnie.
Zmarszczył brwi.
– Tyle że ja zmieniłem zdanie – oświadczył.
Jej wyraz twarzy uświadomił mu, że znów coś spartolił.
– To znaczy… – Bezradnie rozglądał się wokół
w poszukiwaniu spokojnego miejsca. – Musimy omówić nasze
plany. Proszę cię, nic teraz nie mów. Przejdźmy się. –
Wskazał na ceglaną ścieżkę.
– Nie chcę spacerować, nie chcę rozmawiać. Zmieniłeś
zdanie, bo miałeś do tego prawo. W porządku.
– Słucham?
Po krótkim wahaniu ściągnęła usta, wyprostowała się
i ruszyła naprzód wskazaną ścieżką.
– Rzecz w tym… – zaczął. – Ciągle się zastanawiam, co
będzie w interesie Elego.
– Czy w ten sposób chcesz mi oznajmić, że kierujesz
sprawę do sądu? – spytała beznamiętnie.
– Nie. To znaczy mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Nie
chciałbym mieszać w to prawników.
– Ja nie mam swojego prawnika.
– A ja mam czterech. Przepraszam, to miał być żart.
Odkrył właśnie u siebie szczególny talent do pogarszania
spraw.
Dotarli do białej altanki z widokiem na ocean. TJ
zaproponował, by usiedli, i zrezygnowana Sage przycupnęła
na brzegu ławeczki.
– Zacznę od początku i byłoby cudownie, gdybyś zechciała
mnie wysłuchać – powiedział. – Ja chcę dla Elego jak
najlepiej i wiem, że ty również.
Spojrzał na nią i widział, z jakim trudem zmusza się, by mu
nie przerywać.
– Myślę, że Whiskey Bay to dla niego najlepsza opcja.
Wiem, że dla ciebie mieszkanie w suterenie to nie problem.
Pewnie mógłbym się przeprowadzić do Seattle, ale nie chcę.
Tu jest mój dom. Zaprojektowaliśmy go wraz z Lauren i nie
jestem gotów go porzucić. Tu są moi najlepsi przyjaciele
Caleb i Matt. Nie chciałbym, żebyś myślała, że się
przechwalam – zastrzegł.
Wziął głęboki oddech, ale mu nie przerwała.
– Chcę, żeby Eli był ze mną. I wiem, że ty chcesz z nim być.
Ale nie chcę, żebyś w moim domu była lokatorką, żebyś się
czuła jak gość. Chcę, żeby Eli miał rodzinę.
Sage wyglądała na coraz bardziej zdezorientowaną.
– Mówiłaś, że nie jesteś z nikim związana. A ja, cóż,
straciłem miłość mojego życia. Przez ostatni rok próbowałem
poznać kogoś, kto dorównałby Lauren, ale się nie udało.
Chcę, żeby Eli miał rodzinę. Matkę i ojca, na co dzień. Żeby
nie musiał krążyć między nami w tę i z powrotem, jak
odbijana piłeczka. Będzie potrzebował męskiego ramienia,
czasem może męskiej rady. Ale też odrobiny czułości,
poczucia bezpieczeństwa płynącego z faktu, że osoba, która
go od urodzenia wychowała, jest tuż obok. Czegokolwiek
będzie potrzebował, chcę mu to dać.
Na policzkach Sage pojawił się rumieniec.
– TJ, nie możemy…
– Otóż to. Możemy. Przynajmniej spróbujmy. Jeśli nie
wyjdzie, jeśli ty kogoś poznasz, proszę, droga wolna. Ale póki
co chcę wszystkiego: pierścionka, obrączek, ceremoniału,
wspólnego konta w banku. Przecież nie mogę od ciebie
wymagać, żebyś porzuciła swoje dotychczasowe życie, jeśli
nie zaoferuję ci nowego.
Kilka razy otwierała usta, aż w końcu się zdecydowała.
– Małżeństwo kontraktowe? Z rozsądku, jak to się mówi?
– Tak – odpowiedział.
– Bardzo rewolucyjne rozwiązanie jak na taki pospolity
problem.
– Dla nas on jest wyjątkowy. Wybierzmy więc niebanalne
rozwiązanie.
Przez chwilę szukała dziury w całym.
– A co powiemy ludziom?
– Prawdę – odparł. – Że znamy się od liceum, że mamy
syna. I że odnaleźliśmy się po latach i postanowiliśmy się
pobrać. Nic więcej nie muszą wiedzieć.
– I będziemy żyć w kłamstwie?
– Nie. W życiu bym ci niczego takiego nie zaproponował.
A szczegóły można pominąć. Niektórym powiemy całą
prawdę. Ale tylko niektórym.
– Nie mogę uwierzyć, że na poważnie rozważamy coś
takiego.
– Ja też nie mogę uwierzyć w większość rzeczy, które
wydarzyły się w ciągu ostatnich tygodni.
Siedzieli wyprostowani, milczeli. Morska bryza poruszała
gałęziami drzew, w dole fale rozbijały się o głazy.
W końcu Sage odezwała się.
– Zniosę wszystko, żeby tylko Eli wyzdrowiał. A twoja
propozycja nie należy do najgorszych rzeczy, jakie mogą
mnie spotkać.
– To właśnie chciałem usłyszeć – odparł TJ z uśmiechem,
choć niespecjalnie spodobało mu się użycie słowa „zniosę”.
Ku jego zdziwieniu Sage też się uśmiechnęła, a nawet po
chwili roześmiała.
– Wiesz, jak nie lubię nikomu kadzić – powiedziała.
– Czy mam rozumieć, że to znaczy tak? – zapytał, biorąc jej
dłonie w swoje. – Gramy do jednej bramki?
– Co do wychowywania Elego i dbania o jego dobro, tak.
Jesteś w końcu jego ojcem. Tak, pociągniemy to wspólnie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Sage czuła taką suchość w ustach, że z trudem powtarzała
słowa przysięgi. Obawiała się, czy sędzia pokoju w ogóle ją
słyszy.
Znajdowali się w cichym, wyłożonym ceramicznymi
płytkami i drewnem pomieszczeniu sądu w Whiskey Bay.
Świadkami ceremonii była para przyjaciół TJ-a, Matt i Tasha.
Pierścionek z brylantem na palcu Sage był dla niej raczej
ciężarem, czuła się z nim głupio. Ale TJ się uparł.
Matt i Tasha wiedzieli, że to poniekąd fikcyjny ślub, ale dla
dobra Elego przed szerszym otoczeniem Sage i TJ zgodzili
się udawać normalne małżeństwo.
Sage wiedziała, że to słuszna decyzja, co nie zmienia faktu,
że czuła się jak oszustka, która nosi fałszywy brylant. Ciągle
na niego bezwiednie popatrywała.
Spojrzała na TJ-a. Wyglądał na smutnego i ponurego.
Pewnie myślał o Lauren. Ich ślub musiał być całkiem inny…
Włożyli sobie nawzajem obrączki na palce i sędzia
wypowiedział sakramentalną formułę:
– Możesz pocałować pannę młodą.
TJ uśmiechnął się, schylił głowę. Sage uniosła twarz. Była
gotowa na ten pocałunek. Wszak to nie pierwszy raz.
Ale kiedy dotknął ustami jej warg, wpadła w popłoch.
Wcale nie była gotowa! Oczami duszy ujrzała gwiaździstą
aureolę i zaczerwieniła się. Namiętność rozgrzała ją aż po
cebulki włosów.
Rozchyliła wargi i pocałunek okazał się gorętszy, niż
sądzono. A potem przylgnęła do niego całym ciałem
i zarzuciła mu ręce na szyję.
Dłonie TJ-a zsunęły się na jej biodra. Odsunął ją lekko od
siebie. Zawstydzona ocknęła się.
Świadkowie pośpieszyli z gratulacjami.
– Caleb zarezerwował prywatną salkę w Neo – oznajmił
Matt. – Sprawdzone grono: my, oni, Noah z Melissą.
– Mają tam wspaniałego szefa kuchni – dodała Tasha.
– Chwileczkę, co? – Sage spojrzała na TJ-a.
– Uczcimy to – wyjaśnił Matt.
– Bardzo skromnie – uściśliła jego żona.
– Ale… No wiecie… – plątała się Sage.
– Wiemy, że to nie jest zwyczajny ślub. Ale to nie znaczy, że
nie stanowicie części naszej sporej rodzinki – powiedziała
Tasha. – Ja na przykład nie mogę się doczekać, kiedy poznam
waszego syna. Jak on się czuje?
– Lepiej. – Eli już od tygodnia przebywał w szpitalu
Highside. Z każdym dniem stawał się coraz silniejszy. – Ale
mu się przykrzy.
– Nie dziwię się – powiedziała Tasha. – A czy on może
interesuje się mechaniką? Samochodami, okrętami?
– Jest fanem bejsbola – odparł TJ. – Gra na pozycji łapacza.
Zainteresowanie sportem łączyło go z synem. Sage
pomyślała, jak zaskoczy małego wiadomość, że TJ jest jego
tatą. Oby to była miła niespodzianka. Oboje zgodzili się, że
powiedzą Elemu prawdę, gdy tylko wyjdzie ze szpitala.
– A teraz chodźmy świętować – powiedziała Tasha. – Ja was
zawiozę.
– Jasne – zauważył Matt z przekąsem.
– Żeniąc się ze mną, popełnił błąd – wyjaśniła Tasha. –
Teraz jego BMW w połowie należy do mnie.
– Wolałem, jak kierowała statkami – przyznał Matt.
Tasha się zaśmiała.
– Poznałaś już Jules?
– Nie – odparła Sage. – TJ tylko mi o nich opowiadał,
o Calebie i jego żonie. Podobno mają bliźniaczki.
– Tak, dziewczynki są cudowne. Niedługo skończą pięć
miesięcy. A ja jestem w czwartym – dodała, kładąc sobie rękę
na brzuchu.
– W takim razie gratulacje – powiedziała Sage.
– No i chciałam ci powiedzieć, jakie to wspaniałe z twojej
strony, że dajesz TJ-owi i Elemu szansę na bycie razem.
– Po prostu wiem, że to będzie najlepsze dla Elego.
– Ale myśl też o sobie. To ten – rzekła Tasha, wskazując
stalowoszary samochód. – Jedź ze mną, Matt może pojechać
z TJ-em.
– Ja się w tym układzie nie liczę – odparła Sage.
– Chodzi ci o pieniądze? Pieniądze w ogóle nie są ważne.
– Są, szczególnie jak się ich nie ma.
Tasha uprzedziła panów, że zabiera z sobą Sage. Ta
natomiast obejrzała się, by zobaczyć reakcję TJ-a. Reakcja
była zerowa. Co w tym dziwnego? Przecież nie pali się do
bycia sam na sam ze swoją świeżo poślubioną małżonką.
Sage wsiadła do samochodu i wygładziła sukienkę na
kolanach. Nie miała w szafie wielkiego wyboru, zresztą ślub
miał być na luzie. TJ chciał jej oczywiście kupić jakąś suknię,
ale odmówiła.
Miała więc na sobie krótką dopasowaną jasnoniebieską
sukienkę koktajlową, którą trzy lata temu kupiła na
wyprzedaży. Potrzebowała jej wtedy na firmową wigilię.
Teraz była na nią trochę za luźna, ale i tak wyglądała nieźle.
– Pieniądze są potrzebne na podstawowe wydatki – mówiła
Tasha, uruchamiając silnik. – Ale ich nadmiar to tyko kłopot.
Matt ma kupę kasy, większość jest oczywiście zamrożona
w postaci środków trwałych, i ciągle musi się o nią martwić.
TJ też ma za dużo pieniędzy. Nie wie, jak je wydawać, ale też
nie potrafi przestać ich zarabiać.
– Jakoś nie umiem mu współczuć.
– Rozumiem – roześmiała się Tasha. – TJ mówi, że jesteś
geniuszem – zmieniła temat.
– On mnie za dobrze nie zna.
– Mówi, że zrezygnowałaś ze studiów, żeby wychowywać
Elego.
– To prawda. I jestem z tego zadowolona. Drugi raz
zrobiłabym tak samo – broniła się Sage.
– Przepraszam, nie wiedziałam, że odbierzesz to jako
krytykę.
– Wiesz, to dla mnie drażliwa sprawa. TJ ma na ten temat
wyrobioną opinię.
– A nie myślałaś, żeby wrócić na uczelnię?
– Teraz to już na pewno wiem, że rozmawiałaś o tym z TJ-
em. To jakiś spisek? – zapytała Sage półżartem.
– Nie spiskuję z facetami. Dla mnie kobieca solidarność
jest bardzo ważna.
– To teraz ja przepraszam – powiedziała Sage.
– Nie musisz. Ale jak się lepiej poznamy, przekonasz się, że
jestem gorącą zwolenniczką robienia przez kobiety w życiu
tego, co im się żywnie podoba.
Sage wiedziała, że Tasha wbrew woli rodziców – bogatych
bostońskich mieszczan – została mechanikiem pokładowym.
– Nie wiem, jakie masz zamiłowania, Sage – ciągnęła żona
Matta. – Może ty też jeszcze tego nie wiesz. Ale jak już
odkryjesz swoją pasję, podążaj za nią. I nie pozwól, żeby TJ
czy ktokolwiek coś ci narzucał.
Sage polubiła Tashę. Rozmowa z nią była inspirująca.
Najpierw powie Elemu o TJ-u, potem razem z synem
zadomowi się w Whiskey Bay, nabierze rutyny. A co później?
Pora zacząć o tym myśleć.
– Robi wrażenie – powiedział Caleb do TJ-a.
Siedzieli u szczytu prostokątnego stołu w restauracji Neo
specjalizującej się w owocach morza. To był już siedemnasty
w kraju lokal sieci utworzonej przez Caleba pod tą nazwą.
Wystartował dwa tygodnie temu.
TJ spojrzał tam, gdzie Tasha usiłowała namówić Sage na
jakiś deser z karty.
– Jest świetna, zawsze tak twierdziłem – przyznał koledze
rację, przypominając sobie ich dzisiejszy pocałunek. – Ale nie
jest Lauren.
– I nigdy nią nie będzie – odparł Caleb, a TJ nagle poczuł
wyrzuty
sumienia.
Całując
Sagę,
zdradził
Lauren.
Przynajmniej tak to teraz odczuwał.
Ale porównywanie tych dwóch kobiet nie ma sensu.
Sytuacja jest zupełnie inna.
– Nie jestem pewien, czy do końca to przemyślałeś –
ciągnął Caleb.
– Przemyślałem, nie bój się – odparł TJ i pomyślał, co za
szkoda, że Caleb nie wspiera go tak mocno jak Matt.
– Małżeństwo to wielka rzecz.
– Zależy. Niektórzy pobierają się z miłości, inni dla
pieniędzy, a jeszcze inni dla dobra dzieci.
– E tam. Małżeństwo to małżeństwo. I już.
– Rozważałem różne opcje. I zdecydowałem się na ślub
z poczucia lojalności wobec Sage. Nie chcę, żeby mieszkała
u kogoś, zdana na jego łaskę i niełaskę.
– A co? Sądzisz, że byłbyś zdolny ją wykopać? W to nie
uwierzę.
– Nie, raczej nie chciałem, żeby była niepewna, kim
właściwie dla mnie jest. A skoro jest moją żoną, wszystko
jasne. Połowa domu należy do niej. – Oczywiście, że nigdy by
jej nie wyrzucił. Ale ona mogłaby się tego obawiać.
– Dom to jedna rzecz. Ale w intercyzie na pewno niczego
nie pominąłeś? – zainteresował się Caleb, nachylając się
w stronę przyjaciela.
– Przecież przed chwilą powiedziałeś, że ona jest super –
odparł TJ wymijająco.
– Ona może być super, a ty możesz być głupi. To dwie
zupełnie różne sprawy.
– Możesz być spokojny, niczego nie pominąłem. Bo nie ma
żadnej intercyzy – dodał po chwili.
Caleb zamrugał powiekami. A potem jeszcze raz. TJ już
wolałby, by na niego krzyczał.
– Co jest grane, koledzy? – Matt przysiadł się do nich
i spoglądał to na jednego, to na drugiego. – No co jest? –
powtórzył, nie otrzymawszy odpowiedzi.
– To, że ktoś wywiercił mu dziurę w czaszce i wyssał
połowę mózgu – wyrzucił w końcu Caleb.
– Bardzo obrazowo powiedziane – pochwalił Matt.
– Ona jest matką mojego dziecka – tłumaczył TJ Calebowi.
– Nie widziałeś jej przez dziesięć lat! Nic o niej nie wiesz!
To może być… To może…
– Ustawka? Ktoś naciągnął mnie na dawstwo szpiku, żeby
mnie oskubać?
– Ach, rozmowa o intercyzie – domyślił się Matt. –
Wiedziałem, że tak będzie.
– Jak można być takim niefrasobliwym tępakiem? – Caleb
podniósł głos. – Przypadek Matta niczego cię nie nauczył?
– Sage to nie Diana – zaprotestował TJ z przekonaniem.
Była żona Matta okazała się bezwzględną materialistką.
– Skąd to możesz wiedzieć?!
– Hej tam! – uciszyła ich Jules.
TJ zorientował się, że cały stół, nie wyłączając Sage, patrzy
na nich. Jego żona wyglądała na upokorzoną.
Wstała.
– Sage… – zaczął zawstydzony Caleb.
– Ja… – Sage odłożyła na tacę kawałek sernika, który miała
zamiar zjeść. – Wszystkim bardzo dziękuję. To był wspaniały
dzień, ale jestem bardzo zmęczona. Pozwolicie, że się już
pożegnam – dokończyła, biorąc do ręki zawieszoną na
oparciu krzesła torebkę.
Skierowała się do wyjścia, a TJ ruszył za nią. Kątem oka
dostrzegł jeszcze, że Caleb zrywa się z miejsca i że Jules go
powstrzymuje.
TJ szedł parę kroków za żoną, nie wołał jej. Dopiero gdy
minęła główną salę restauracyjną, zbiegła po schodach
i wyszła przez frontowe drzwi, znalazł się u jej boku.
– Sage, tak mi przykro.
– Nic złego nie zrobiłeś – odparła, przyśpieszając kroku.
– Wiem, to wina Caleba. Ale ja nie powinienem dyskutować
z nim na ten temat. I to w takim miejscu, w takiej chwili.
– Rzeczywiście, nie spodziewałam się tego cyrku.
– Ja też nie. Zaparkowałem tam, pod latarnią.
– I co? Mam jechać z tobą do domu?
– Taki był plan.
– W teorii wyglądało to lepiej niż w praktyce.
Nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Czyżby już żałowała
tego ślubu? I tego pocałunku? Czy całując go wspominała –
podobnie jak on – tamte chwile, gdy powołali do życia Elego?
Wsiadła do samochodu.
– Wiesz, on ma rację – stwierdziła.
– Kto?
– Caleb. Dopiero teraz to do mnie dotarło. Masz
rzeczywiście kupę forsy. Potrzebna ci intercyza.
– Myślisz, że chciałbym się chronić przed tobą?
Wyjechał z parkingu i skierował się na stromą drogę
prowadzącą do jego wzniesionego nad klifem domu.
– Pomyśl logicznie, TJ, przecież nigdy nie wiadomo, co
może się wydarzyć.
To niby prawda. Ale on nie zmieni zdania co do intercyzy.
– Eli jest moim synem, Sage. Ty jesteś jego matką, a teraz
też moją żoną. Razem stanowimy rodzinę.
– Tylko w bardzo powierzchownym rozumieniu.
– Nie. Także w najgłębszym sensie. Cokolwiek będę robił,
czy zarobię jakieś pieniądze, czy nie zarobię, to będzie
sprawa całej naszej trójki. Będzie dotyczyła i ciebie, i mnie
w równym stopniu.
Przyglądała mu się uważnie.
– Wiesz, ja ciebie nie rozumiem – powiedziała cicho, gdy
zajechali pod dom. – Przecież mogłabym ci wyczyścić konto
na sumę… powiedzmy… pół zyliarda dolarów.
– Nie ma takiej liczby.
– A ty tu sobie jeszcze żartujesz.
– Zrobiłabyś to? – zapytał.
– Nigdy.
– I ja to wiem.
Pokręciła głową i uśmiechnęła się krzywo. W świetle
księżyca wyglądała przepięknie. Obiektywnie rzecz biorąc,
była kobietą o wielkiej urodzie. Kiedy była wesoła, jej zielone
oczy błyszczały. Kasztanowe włosy lśniły w każdym świetle,
a drobne piegi ocieplały twarz o klasycznych rysach.
– Nie możesz wiedzieć – odparła. – Nikt nie wie, co
przyniesie przyszłość. Może być bardzo dziwnie.
Sięgnęła ręką do klamki i obrączka na jej palcu zalśniła. TJ
poczuł nagły przypływ poczucia, że Sage jest mu bliska. I że
będzie jej wierny i oddany. W końcu teraz ma rodzinę. Nawet
gdyby miało się okazać, że nieco dziwną.
W domu TJ-a Sage nadal czuła się jak gość. Albo jak
modelka podczas sesji zdjęciowej modnego wnętrza dla
kolorowego magazynu.
Co rano przychodziła Verena Hofstead, sympatyczna
i profesjonalna gosposia. Wycierała nieistniejący kurz
i czyściła dywany, na których nie stanęła ludzka stopa.
TJ dał Sage numer telefonu kucharza, którego w razie
potrzeby można było zamówić. Trudno jej było sobie
wyobrazić, że wzywa kogoś, by jej opiekł grzankę na
śniadanie lub udusił udko kurczaka na lunch. To byłby czysty
surrealizm.
Dał jej też kluczyki od swojego SUV-a i polecił, żeby
pojechała do Olimpii kupić sobie samochód. Powiedział też,
by umeblowała piętro domu według własnego upodobania,
sugerując, że jedną z pustych sypialni może przerobić na
pokój dzienny.
Próbowała to zrobić, ale najwyraźniej nie była w stanie
ogarnąć tylu możliwości zakupu tak drogich rzeczy.
Teraz przechadzała się po ogromnej kuchni, zaglądała do
szafek i szuflad, żeby się nauczyć, co gdzie leży. Verena była
w pralni na parterze. Sage starała się nie dopuszczać do
siebie myśli, że oto ktoś pierze jej bieliznę osobistą.
Rozległo się pukanie do drzwi i kobiecy głos zawołał
z holu:
– Cześć! To ja, Melissa.
TJ nie zamykał na dzień drzwi na klucz i sąsiedzi mieli
zwyczaj wpadać co chwila bez zapowiedzi. Sage trudno było
się do tego przyzwyczaić.
Melissę, siostrę Jules, poznała trzy dni temu na
„weselnym” przyjęciu w Neo.
– Nie w porę? – spytała przybyła.
– Dlaczego, jest okej.
Sage była już dziś rano w szpitalu u Elego i po południu
zamierzała iść jeszcze raz. Na razie snuła się po domu, nie
mając nic do roboty. Musi się w końcu przełamać i zabrać do
urządzania pokoi na górze…
Melisa rozejrzała się po wysokim jasnym salonie.
– Uwielbiam to miejsce – powiedziała.
Przez szklaną ścianę wychodzącą na taras z panoramą
oceanu wdzierało się słońce. Wypolerowany parkiet
z wiśniowego drewna lśnił elegancko.
– A ja się czuję jak w portalu wnętrzarskim – powiedziała
Sage.
– Rozumiem cię – roześmiała się Melissa. – Sama
wychowałam się w blokowisku w Portland.
– I co? Po przeprowadzce tutaj przeżyłaś szok?
– Niespecjalnie. Noah odnawia dla nas stary domek
dziadka. W niczym nie przypomina tego tu. Widziałaś już
dom Jules i Caleba, willa Matta też robi wrażenie. Ale
rezydencja TJ jest bezkonkurencyjna, jeśli chodzi o okazałość
i luksus.
– Szczęściara ze mnie – mruknęła Sage z goryczą w głosie.
Nie czuła się wcale szczęśliwa, raczej zagubiona. – Może
usiądziesz? Napijesz się wody czy mrożonej herbaty? Albo
czegoś innego, co ludzkość wymyśliła do picia?
TJ miał trzy ogromne lodówki, wszystkie wypełnione po
brzegi.
– Chętnie spocznę na chwilę. I napiję się obojętnie czego.
Melissa zagłębiła się w skórzanym fotelu przy szklanej
ścianie, a Sage przeszła do połączonego z salonem pokoju
kredensowego.
Nalała
do
szklanek
napój
imbirowy
i dopełniła lodem z kostkarki. Życie jak w bajce, wszystko
pod ręką, pomyślała.
Melissa rozłożyła na stoliku drewniane podstawki.
– Słyszałaś o dorocznym Nadmorskim Festynie w Whiskey
Bay? – spytała. – Odbywa się w lipcu w parku Lookout. Gra
muzyka, jest poczęstunek, amatorskie wyścigi łodzi,
przebieranki, zabawa w poszukiwaczy skarbów dla dzieci,
a na koniec tańce i pokaz sztucznych ogni.
– Brzmi to zachęcająco.
– Tak, zawsze świetnie się bawimy. Należę do komitetu
organizacyjnego, tak więc przybywam tu niejako oficjalnie.
I to z dwóch powodów.
Sage zamieniła się w słuch.
– Po pierwsze szukam sponsorów. TJ co roku coś wpłaca,
pozostaje kwestia ile.
Sage poczuła się niezręcznie. Miała dostęp do wspólnego
konta, ale nie czuła się upoważniona do wydawania
pieniędzy męża.
– Będę musiała to omówić z TJ-em.
– Jasne. Zostawię ci ubiegłoroczne zestawienie kosztów.
Ale po drugie chciałabym cię zaprosić do udziału w naszym
komitecie. Pracy nie ma za wiele, zapewniam cię. Za to dużo
uciechy. A dla ciebie to byłaby okazja poznania kilku osób
spośród tutejszej społeczności.
Sage doceniała propozycję Melissy, ale była też nią
onieśmielona.
– Jak ludzie na to zareagują? – spytała.
– Myślę, że się ucieszą. Wszyscy są ciebie ciekawi. Ślub
nastąpił tak szybko i ludzie domyślają się lub wiedzą
o istnieniu Elego. Skoro znacie się z TJ-em od czasów
szkolnych…
Sage obawiała się trochę, jak jej syn zostanie przyjęty
w nowym środowisku. Posiadanie nieślubnego dziecka nie
jest już dziś przez nikogo potępiane, ale może budzić
niezdrową sensację.
– Ludzie cieszą się głównie ze względu na TJ-a. Jest tu
bardzo lubiany, podobnie jak lubiono Lauren. Oboje wrośli
w lokalną społeczność.
– Tym trudniejsze zadanie przede mną – zauważyła Sage.
Wszyscy staną po stronie TJ-a, jej mając za złe, że na tyle
lat pozbawiła go kontaktu z synem.
– Skądże. Nie chciałam, żebyś to tak odebrała. Po prostu
będą się cieszyć szczęściem TJ-a i zechcą poznać ciebie
i Elego. Nikt nie wie, że to…
– …nie był prawdziwy ślub? – dokończyła Sage.
– Nie o to mi chodzi. Wszyscy wiedzą o spotkaniu po latach
szkolnej miłości. A to, jak wy sobie ułożycie wasze relacje,
nie powinno nikogo obchodzić.
– W szkole nie byliśmy parą.
– Wiem. TJ nam opowiadał. Przyznał się Mattowi
i Calebowi, że chodziło o głupi zakład.
– Zaskakujesz mnie. Naprawdę to zrobił?
– Tak. I powiedział, że czuje się z tego powodu okropnie.
Sage nieoczekiwanie odczuła ulgę, że jej tajemnica ujrzała
światło dzienne.
– Trudno mi pojąć, jak ktoś może się przechwalać, że
przespał się z dziewczyną dla żartu – powiedziała jednak.
– Myślisz, że tak właśnie było? – spytała zdziwiona Melissa.
– Nie myślę, wiem. Byłam przy tym.
– Ale zakład dotyczył tylko pocałunku. Miał z tobą
zatańczyć i cię pocałować. Nie planował… Przynajmniej
z tego, co mówił nam Caleb, nie miał zamiaru cię uwieść.
A potem nikomu nie wypaplał, co się naprawdę stało.
Serce Sage zamarło. Wizja, którą pielęgnowała przez
dziesięć lat, legła w gruzach.
– Nnie… nie wiem… jak to możliwe? – wyjąkała.
– Na pewno o tym nie wiedziałaś?
– Nie.
Wina TJ-a była niewątpliwa. Ale nie była ona jednak aż tak
wielka, jak Sage dotychczas sądziła.
– A teraz co do Festynu Nadmorskiego – Melissa zmieniła
temat. – Jesteś zainteresowana?
– Tak, jak najbardziej. Dzięki, że o mnie pomyślałaś.
Czas przyjąć do wiadomości fakt, że ona już zostanie
w Whiskey Bay. I że powoli będzie zmieniać swój stosunek do
TJ-a, aż w końcu całkowicie mu wybaczy.
Ta myśl była pokrzepiająca.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Po powrocie z wieczornej wizyty w szpitalu TJ przekonał
Sage, że powinni razem uraczyć się kieliszkiem wina. Wybrał
butelkę ze swojej piwniczki i odkorkował ją na barowym
kontuarze w kącie salonu.
Sage niestrudzenie przemierzała pokój wzdłuż i wszerz.
Wiedział, że ona się tu jeszcze nie czuje u siebie i pragnął
jej to jakoś ułatwić.
– Może zatrudnisz architekta wnętrz, żeby ci pomógł
urządzić mieszkanie na górze? – zaproponował.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – Zatrzymała się na
środku pokoju i podwinęła rękawy zielonego swetra.
Wyglądała na spiętą.
– Czego? Żebyś zatrudniła dekoratora? No to ci mówię –
odparł, nalewając cabernet sauvignon do kieliszków.
Nie odpowiedziała na ten żart.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś, co dokładnie wydarzyło się
tamtego wieczoru?
– Którego wieczoru?
Nie wiedział, czy chodzi jej o wesele Matta, kiedy
dowiedział się, że ma być dawcą, czy o przewiezienie Elego
do Highside.
– Na naszym balu maturalnym. O tym zakładzie.
Poczuł silne rozczarowanie. Historia ich relacji to ostatnia
rzecz, o której chciałby teraz rozmawiać.
Bo dziś był dobry dzień. Eli czuł się coraz lepiej. A on, TJ,
przyłapał się na tym, że przez cały dzień siedzenia w biurze
myślał tylko o tym, by już wrócić do domu. Do Sage.
– Przecież wiedziałaś o zakładzie – odparł, stawiając
kieliszki na okrągłym stoliku między fotelami. Zapalił gazowy
płomień w kominku, bo na dworze zaczęło padać.
– Wiedziałeś, co ja o tym myślę. I pozwoliłeś, żebym tak
myślała.
– Usiądź, proszę.
– Nie muszę, wcale nie jestem zła.
– Ale na taką wyglądasz.
– Jestem tylko skołowana.
– To przecież dawne dzieje.
– Ale miały wielki wpływ na całe nasze życie. Miałeś się
wtedy ze mną przespać?
– Nie.
– A co miałeś zrobić?
– Poprosić cię do tańca, pocałować, zdobyć twój numer
telefonu.
– Żeby nigdy nie zadzwonić.
– Tak – przyznał.
– To obrzydliwe.
Zamknął oczy i po raz chyba tysięczny przeżywał wyrzuty
sumienia. Sage nie była pierwsza ani ostatnia. Dlaczego
oszukał te wszystkie dziewczyny? Dlaczego nie pomyślał, że
jego zagrywki mogą mieć fatalny wpływ na życie niewinnych
ofiar jego samczej pychy?
– Ale nie tak obrzydliwe, jak dotychczas myślałam –
powiedziała Sage tonem raczej zmęczonym niż wściekłym. –
Bo byłam przekonana, że przespanie się ze mną było częścią
zakładu. I że pochwaliłeś się kolegom. Przez wszystkie te
lata myślałam o tobie jak najgorzej.
– Chciałem ci powiedzieć już następnego dnia, jak tylko cię
namierzyłem.
– Ale ja nie chciałam słuchać.
– No właśnie. Więc pomyślałem, że cię to tak bardzo nie
interesuje i poprzestałem na przeprosinach.
– A ja cię znienawidziłam.
– Miałaś do tego pełne prawo – odparł, dotykając
pierścionka i obrączki na jej palcach.
– Gdybym wiedziała, jak było naprawdę, nie czułabym
nienawiści. I być może nie ukrywałabym przed tobą Elego.
Tak mi przykro.
– Ale ja tamtej nocy naprawdę zachowałem się jak egoista.
To wyłącznie moja wina. Próbowałem przerzucić moją złość
na ciebie, bo czułem wyrzuty sumienia.
Wyglądała na zgnębioną i bezbronną, a w nim odezwał się
instynkt opiekuńczy. Pociągnął ją za rękę i posadził sobie na
kolanach. Nie mógł się powstrzymać od głaskania jej po
twarzy, dotykania policzka, wodzenia palcem po owalu
twarzy. Zaczerwieniła się i rozchyliła wargi. Przysunął się
bliżej, by ją przytulić i powiedzieć, że to wszystko działo się
dawno temu, a teraz powinni się zwrócić ku przyszłości.
Jakoś tak się złożyło, że w końcu ją pocałował. Objął ją
w pasie i przytulił do siebie.
Pod powiekami mignęła mu twarz Lauren.
Co on u licha robi?
Odsunął się i gapił na Sage oszołomiony.
– Przepraszam, nie powinienem…
Dyszała ciężko, uwalniając się z jego uścisku.
Chciał ją powstrzymać, ale wiedział, że to daremne.
– Oboje daliśmy się ponieść emocjom – powiedziała, nie
patrząc na niego.
Przesiadła się na swój fotel i wypiła łyk wina.
Tak, on też był rozemocjonowany. Tyle że nie potrafił
powiedzieć, co to są za emocje.
– Nie potrzebuję dekoratora – stwierdziła rzeczowym
tonem. – Wybiorę parę rzeczy w sklepach. Jutro jadę do
Seattle. Muszę pozałatwiać sprawy, spotkać się z kilkoma
osobami.
Chciał ją zapytać, z kim, ale to w końcu jej sprawa. Powie
mu, jak będzie chciała.
– Była tu dziś Melissa – wspomniała Sage, zrzucając
pantofle i podwijając nogi pod siebie. Po raz pierwszy
wyglądała, jakby poczuła w tym domu swobodnie. – Chce,
żebym pomogła przy organizacji festynu. Pytała też, czy dasz
jakieś pieniądze.
– Zgodziłaś się? – spytał TJ z nadzieją w głosie. To świetny
pomysł na włączenie Sage w życie wspólnoty.
– Tak. A ty dofinansujesz?
– Oboje dofinansujemy.
– Mogę zdradzić Melissie, w jakiej wysokości?
– Wpłać, ile uważasz.
– Taka decyzja nie należy do mnie.
– Owszem, należy. To także twoje pieniądze.
– Nie, nie moje.
– Twoje. I musisz się do tego zacząć przyzwyczajać, Sage –
rzekł stanowczo, stawiając kieliszek na stoliku.
Nie dyskutowała z nim już więcej, ale nadal miała zacięty
wyraz twarzy.
TJ wytłumaczył jej, jak ma skorzystać z funduszu, jaki jego
firma przeznacza ja cele dobroczynne. Poradził, by spytała
Melissę, jakie są potrzeby, potem sama określiła kwotę
dotacji i zwróciła się do księgowego Gerry’ego Cartera, który
przeprowadzi całą operację.
– Możesz też korzystać z platynowej karty, którą ci dałem.
Ją też obsługuje Gerry. Idziesz do sklepu, wybierasz coś, na
przykład łóżko, kanapę czy rower dla Elego…
– To dla mnie za trudne – powiedziała z wahaniem.
– Nauczysz się. Pierwsze koty za płoty. Jak będziesz
w Seattle, kup sobie samochód czy coś w tym rodzaju.
– Mam kupić samochód przy pomocy twojej karty
kredytowej? – Uśmiechnęła się ironicznie.
– Po pierwsze, to twoja karta. A po drugie, tak, ona działa
także w przypadku samochodów.
Pokręciła głową zrezygnowana i łyknęła wina.
– Oj, jeszcze pożałujesz – powiedziała.
– Nie sądzę.
Po wszystkim, co przeszła, także z jego winy, nie
poskąpiłby jej pieniędzy nawet na gwiazdkę z nieba.
Zasłużyła na wszystko, cokolwiek ją uszczęśliwi.
Po lunchu z kolegami z byłej pracy Sage wstąpiła do doktor
Stannis, by podzielić się wieściami o postępach w leczeniu
Elego. Lekarka była zachwycona. Wprawdzie szpital
Highside informował ją na bieżąco, ale, jak stwierdziła, nie
ma to jak informacje z pierwszej ręki.
Sage zaszła też do sali, gdzie dawniej leżał Eli, by zobaczyć
się z Heidi. Dziewczynka rozjaśniła się na jej widok.
– Świetnie wyglądasz – powiedziała jej Sage. – Miło cię
widzieć. Jak się czujesz?
– Coraz lepiej. Popatrz, już nie mam gipsu.
Jej noga tkwiła teraz w ortopedycznej szynie.
–
Wkrótce
wyzdrowiejesz
–
powiedziała
Sage,
przygładzając jej niesforną fryzurkę.
– Dzisiaj zobaczę się z mamą!
– To świetnie, kochanie. – Sage zrozumiała przez to, że
mama Heidi już nie leży na OIOM-ie.
Co za ulga. Heidi jest taką słodką dziewczynką, a oprócz
mamy nie na świecie nikogo.
– Narysowałam dla niej drzewko. A na nim jabłka,
pomarańcze i ananasy.
– Wszystkie na jednym drzewie?
– To się nazywa wizja artystyczna. Dowiedziałam się tego
z książki, którą czytała mi pielęgniarka Amy. – Buzia małej
nagle spochmurniała. – Tylko nikt nie ma czasu dokończyć
mi książki „Dzielny łabędź”.
Tę książeczkę ostatnio czytała dzieciom Sage.
– Masz jeszcze tę książkę? – spytała, czując się okropnie. –
Mogę ci trochę poczytać.
Sage czytała, dopóki dziewczynka nie zasnęła. Całując ją
w czoło, przyrzekła sobie wrócić tu jak najszybciej.
W drodze powrotnej do domu przejeżdżała obok salonu
samochodowego. Nowe auta stały przed wielkim jasnym
budynkiem. Wiedziała, że nie kupi sobie żadnego z nich. To
byłoby szaleństwo. Ale kusiło ją, by się tu trochę rozejrzeć.
Nigdy dotychczas nie kupowała nowego samochodu.
Zmuszona do wyboru modelu, koloru karoserii i tym
podobnych nieważnych detali czułaby się głupio.
Zauważyła
auto
marki
polecanej
jej
przez
TJ-a.
Zaparkowała więc i ledwie wysiadła, zbliżył się do niej
dobrze ubrany mężczyzna.
– Witam panią. Jestem Cody Pender. Jak się pani miewa?
– Dziękuję, dobrze – odparła nieco zaskoczona tą troską
o klienta, ale nagle przypomniała sobie, że przecież
przyjechała tu samochodem TJ-a.
Ten facet zapewne doszedł do wniosku, że stać ją na kupno
nowego auta, co zresztą było prawdą.
– Szuka pani rynkowych nowości?
– Tak się tylko rozglądam.
– W porządku. Chętnie panią oprowadzę.
– Będzie mi miło. Jestem Sage.
– Cześć, Sage. Chce pani go sprzedać? – spytał, patrząc na
zaledwie rocznego SUV-a, którym przyjechała. – Czy
rozgląda się pani za czymś nowym? Co panią interesuje:
sedan, kabriolet, minibus czy może pikap?
– Po prostu samochód – uśmiechnęła się. – Byle nie
ciężarówka. A poza tym nie mam pojęcia.
– Lubię klientów otwartych na różne możliwości. Chodźmy
do showroomu.
Salon wystawowy był olbrzymi. Stało tam co najmniej
dwanaście aut różnych rozmiarów i kolorów.
– Proszę je sobie przejrzeć i zastanowić się, który jako
pierwszy rzuca się pani w oczy.
Sage wskazała jeden z modeli.
– Świetny wybór. Auto dla rodziny. Oszczędne, ale
z dobrym przyśpieszeniem. Proszę wsiąść – powiedział Cody,
otwierając drzwi.
Telefon Sage zadzwonił. TJ.
– Hej, wracasz już? – zapytał mąż.
– Nie… hm… jeszcze jestem w Seattle – powiedziała
przepraszająco. – Byłam w szpitalu, rozmawiałam z doktor
Stannis, odwiedziłam Heidi, poczytałam jej trochę. A teraz…
– zawahała się – zatrzymałam się u dilera samochodów.
– Znakomicie! – wykrzyknął uradowany.
– Chcę się tylko rozejrzeć.
– Ktoś ci w tym pomaga? Daj mi go do telefonu.
– Po co? – Spojrzała na Cody’ego.
– Chcę mu zadać kilka pytań. Ty chyba nie zamierzasz
rozważać kwestii czysto technicznych?
– Ja tylko chciałam rzucić okiem.
– Zrób to dla mnie.
– Okej – westchnęła i zwróciła się do sprzedawcy. – Mój…
to znaczy mąż, chce z panem porozmawiać.
– Jasne. Halo? Tu Cody Penter.
Przez chwilę słuchał, a potem wymienił kilka nazw modeli.
Sage zaczęła się irytować.
– Ja tylko chciałam obejrzeć – wyszeptała, a Cody
uśmiechnął się do niej znacząco.
– Ma się rozumieć, proszę pana. Pokażę pani wszystkie –
mówił w słuchawkę, którą po chwili oddał Sage.
– Co mu pan powiedział? – warknęła Sage.
– Uściśliłem pani potrzeby.
– Co to ma znaczyć?
– To, że za chwilę zostanie pani zaprezentowanych kilka
niezłych autek. Proszę dobrze się bawić na jazdach
próbnych.
– Pan coś kombinuje.
– Tak, mam taki tajny plan, żeby kupiła pani sobie
samochód. A zresztą już nie tajny. Wygadałem się, ale to
zabawne! Nie, mówię serio. A jeśli będzie pani miała jakieś
pytania, proszę dzwonić do Tashy. Ona wszystkie kwestie
techniczne ma w małym palcu. I proszę nie rozczarować
Cody’ego. Chyba się napalił, żeby coś pani sprzedać.
Mimo woli uśmiechnęła się.
Po trzech jazdach próbnych była zakochana w eleganckim
sedanie. Miał miękkie skórzane fotele, chodził jak marzenie.
Kierowało się nim jak małym autkiem, ale z tyłu miał dużo
miejsca. Dla Elego.
– Widzę, że się pani uśmiecha – powiedział Cody, gdy
zaparkowała przed salonem.
– Bo to cholernie sympatyczny samochodzik.
– Wewnątrz jest jeszcze jeden taki, z trochę innym
wyposażeniem. Chodźmy zobaczyć. Ciemnoniebieski metalik,
naprawdę ciemny. Najmodniejszy lakier sezonu.
Sage spodobał się ten kolor, taki z lekka skrzący się.
Cody zachwalał inne zalety samochodu: nieco grubsze
koła, podgrzewane siedzenia, najnowocześniejszy system
radiokomunikacyjny i świetne głośniki. A co najważniejsze –
panoramiczny szyberdach, co ma szczególne znaczenie dla
pasażera jadącego z tyłu.
– Aż się boję zapytać o cenę – stwierdziła Sage.
– I tak nie wolno mi jej zdradzić. Pani mąż powiedział
wyraźnie: mam znaleźć doskonały wóz i namówić, żeby
zadzwoniła pani do osoby imieniem Tasha. I z nią omówiła
wszystkie szczegóły. Nie chciał, żeby uzależniała pani swoją
decyzję od kosztów.
Sage zaniemówiła. Jak można kupować coś, nie znając
ceny? Przecież ona jest miernikiem wartości.
– Ja nie jestem przyzwyczajona do takich numerów –
tłumaczyła się Cody’emu. – Moje życie jest zwyczajne,
normalne. No, prawie normalne.
– No to powinna się pani cieszyć z takiej okazji. Taka
radość jest najzupełniej normalna – odparł z szerokim
uśmiechem. – Ludzie tu bez przerwy kupują samochody i się
z nich cieszą.
– Nie pytając o cenę?
– Tashy powiem, ile to auto kosztuje.
– To jakieś wariactwo – powiedziała Sage, sięgając po
telefon.
– Jak dla mnie, romantyczne i wspaniałomyślne.
Sage porozmawiała z Tashą, ze szczegółami opowiedziała
o wybranym modelu.
– Brzmi to świetnie – stwierdziła Tasha. – Daj mi tego
Cody’ego do telefonu.
– Ale to wygląda dziwnie – protestowała Sage. – Poza tym
to chyba przesada. Wystarczyłby mi jakiś używany
samochód.
– Mnie to się wydaje raczej zabawne. Przekaż słuchawkę
sprzedawcy.
Cody fachowo objaśnił, o jaki model chodzi, po czym
uśmiechnął się do Sage, uniósł w górę kciuk i zniknął we
wnętrzu biura.
Sage pokręciła głową z niedowierzaniem i znów spojrzała
na samochód. Był przepiękny. Wyobraziła sobie, jak wiezie
zdrowego Elego autostradą wzdłuż wybrzeża. Z otwartym
szyberdachem.
Nagle do oczu napłynęły jej łzy. Wsunęła się na fotel
kierowcy. Siedzenie było jeszcze bardziej wygodne niż we
wszystkich testowanych przez nią autach. Szyby były
minimalnie przyciemnione. W sam raz na słoneczną pogodę.
– Sage? – usłyszała głos Cody’ego i aż podskoczyła. – Tasha
chce z panią pomówić.
– Wszystko załatwione – odezwała się Tasha. –
Wytargowałam świetną cenę. Cody da ci tymczasowe tablice
rejestracyjne, ubezpieczenie i możesz ruszać do domu. Tylko
daj mu na chwilę kartę kredytową.
– Co takiego? – Sage nie posiadała się ze zdumienia. – A co
z SUV-em TJ-a, przecież go tu nie zostawię.
– Odstawię go – wtrącił Cody.
– Do Whiskey Bay?
Ten człowiek chyba nie zdaje sobie sprawy, jak daleko
mieszka TJ!
– Umowa przewiduje bezpłatne dostarczenie starego
samochodu w granicach stanu – odparł sprzedawca,
poklepując dach samochodu.
– Jarasz się? – spytała Tasha.
– Jestem w szoku. Tak się przecież nie kupuje
samochodów.
Ostatnio samochodu, który odpowiadałby jej cenowo,
szukała przez miesiąc.
– To wspaniały samochód. Dokonałaś świetnego wyboru.
Jest też bardzo bezpieczny. TJ już nie może się doczekać,
kiedy go zobaczy.
– Rozmawiałaś z nim? Wie, co wybrałam?
– Jego to za bardzo nie interesuje, przecież to ty masz
jeździć tym autem. I to ty masz być zadowolona.
– Będzie mi trudno ogarnąć wszystkie te ustawienia.
– Nie zapominaj, że jestem mechanikiem pokładowym.
Majstrowanie przy pojazdach to mój żywioł. I twardo stąpam
po ziemi.
– Dzięki. Z tą świadomością będzie mi łatwiej.
– Jedź ostrożnie.
– Jasne.
Wszak ten samochód musiał kosztować majątek!
ROZDZIAŁ ÓSMY
Gdy Eli wyszedł ze szpitala, całą trójką jechali do domu TJ-
a. Była słoneczna sobota. Po drodze chłopcu wytłumaczono,
że w czasie jego choroby Sage zamieszkała u TJ-a.
– Miejsce jest super – powiedział Eli, patrząc na trawnik
rozpościerający się przed domem. – Jak boisko.
TJ zrozumiał, że Eli ujrzał w tej liczącej dwa tysiące
metrów
kwadratowych
równej
jak
stół
powierzchni
spełnienie marzeń, potencjał na boisko do gry.
– Możemy tu poćwiczyć łapanie – powiedział do syna.
– A jest zejście do plaży?
– Tak, jest ścieżka. Tu wybrzeże jest raczej kamieniste,
niezbyt nadaje się do pływania, ale za domem mamy basen.
A piętnaście minut jazdy autostradą stąd jest aquapark ze
zjeżdżalniami.
– Cudnie – powiedział Eli, stąpając po trawniku. Klapnął na
trawę i pogładził ją dłonią.
Patrząc na to, Sage uśmiechnęła się do TJ-a.
– Nie mogę uwierzyć, że nareszcie jest w domu.
Przy tym ostatnim słowie lekko się zająknęła.
– Musimy mu powiedzieć całą resztę – odparł TJ. – Zrobimy
to teraz?
– Dobrze – zgodziła się, podeszła do syna i przycupnęła
obok niego. – Eli?
– Widziałaś kiedyś taki wielki trawnik? Ile osób tu mieszka?
- spytał chłopiec.
TJ dołączył do nich.
– Tylko my – odpowiedział. – Ja, twoja mama i oczywiście
ty.
– Czyli praktycznie mieszkasz tu sam? – nie mógł uwierzyć
Eli.
TJ nie wiedział, jak zareagować.
– Kochanie, muszę ci coś powiedzieć – odezwała się Sage,
biorąc syna za rękę.
– Coś złego? Mam nawrót choroby?
– Nie, nie. Jesteś zdrowy jak rydz. Wszystkie wyniki masz
w normie. Tu chodzi o mnie. I o TJ-a.
Eli zdziwiony spojrzał na TJ-a.
– Mówiliśmy ci, że oddał ci szpik. Jego szpik akurat bardzo
pasował do twojego. A to dlatego, że TJ jest także twoim
ojcem.
Eli namyślał się przez chwilę. TJ wstrzymał oddech.
– To znaczy, że dawniej… zanim się urodziłem…?
– Tak. TJ jest twoim biologicznym ojcem.
– To gdzie się w tym czasie podziewałeś? – spytał Eli,
pogardliwym wzrokiem omiatając TJ-a.
– Nic nie wiedział – szybko wtrąciła Sage.
– Nie wiedziałem – potwierdził TJ. – Gdybym wiedział,
byłbym z tobą. Z wami obojgiem.
– Jak to nie wiedziałeś? – wycedził Eli przez zęby, podobnie
jak to robił TJ, kiedy był zły. – Mogłeś się postarać
i dowiedzieć!
– Nie zrobiłem tego, fakt, ale naprawdę nie miałem pojęcia
o twoim istnieniu.
– To była moja wina – odezwała się Sage. – Powinnam była
mu powiedzieć, ale wtedy mu nie ufałam. Nie sądziłam, że
może być dobrym ojcem. Uważałam, że lepiej nam będzie
bez niego.
– A przecież na pewno mógł nam pomóc – powiedział Eli,
wymownie patrząc na dom.
– Nie miej mu tego za złe – poprosiła Sage.
– Należy mi się – zapewnił syna TJ. – Ja sam mam to sobie
za złe. Ale cieszę się, że w końcu się spotkaliśmy.
– No tak, uratowałeś mi życie – powiedział Eli
łagodniejszym tonem.
– A teraz chcę dać ci wszystko, czego potrzebujesz.
– Ale jest jeszcze coś – dodała Sage. – Rozmawialiśmy
o tym z TJ-em i ustaliliśmy, że dopóki nie dorośniesz, chcemy
oboje być tak blisko ciebie, jak to możliwe… – Zawahała się,
a Eli bezwiednie przysunął się do niej.
– Jak byłeś w szpitalu – TJ pośpieszył jej z pomocą –
przypomniało nam się, że w szkole bardzo się lubiliśmy
i pomyśleliśmy, że najlepiej będzie dla całej naszej trójki, jak
się pobierzemy.
– Wyszłaś za mąż? – spytał Eli mamę, mrugając oczami.
– Tak, wzięliśmy ślub. – Sage niepewnie spojrzał na TJ-a. –
Chcemy być twoimi rodzicami na całego.
– Przeprowadzimy się do Seattle? – spytał chłopiec.
– Rozważaliśmy to, ale skoro TJ ma tu ten wielki piękny
dom…
– Tu? Będziemy tu mieszkać?
Trudno było stwierdzić, czy dla chłopca jest to dobra czy
zła
wiadomość.
TJ
postanowił
wykorzystać
chwyt
marketingowy.
– Będziesz sam mógł urządzić swój pokój. A w piwnicy jest
telewizor z dużym ekranem, świetnie się na nim gra.
– A co z moimi przyjaciółmi? Obiecałem Heidi, że będę ją
odwiedzał.
– Pojedziemy do niej – odparła Sage.
– Możesz zapraszać kolegów tutaj albo spotykać się z nimi
w Seattle – powiedział TJ.
– Mam teraz nowy samochód, możemy jechać, kiedy tylko
będziesz chciał – dodała Sage.
– Chcę teraz.
– Może jednak jutro? – Sage przygładziła mu włosy.
– A jutro powiecie że nie.
– Nie powiemy. No, chyba że będziesz się źle czuł –
zapewnił TJ.
Eli powątpiewająco spoglądał na dom.
– Czy można grać przez internet? – spytał.
– Szesnaście gigabajtów RAM-u, obłędna karta graficzna.
Ustawienia dla czterech graczy jednocześnie.
– Usiłujesz skorumpować mojego syna? – szepnęła Sage.
– A udaje mi się?
– Szesnaście giga? – zainteresował się Eli.
– Myślałem o trzydziestu dwóch, ale mój kumpel Matt,
który jest maniakiem komputerowym, powiedział, że się nie
opłaca. Wszystko kupowałem pod jego dyktando.
– Możemy wejść do środka? – Entuzjazm chłopca
najwyraźniej rósł.
I tak TJ został ojcem Elego.
– Niania? – Sage nie była pewna, czy się nie przesłyszała.
Eli spał w swoim pokoju. Wybrał narożne pomieszczenie
z oknami wychodzącymi na ogród i na klify. Była tam też
wnęka z widokiem na zatokę spełniająca rolę miniczytelni
oraz własna łazienka. Chłopiec koniecznie chciał jak
najszybciej położyć się w nowym łóżku.
– Niezupełnie niania, raczej druga gosposia. Jest nas teraz
troje, Verena może nie podołać.
– Ja jej pomogę. A Elim będę zajmować się sama.
– Ale przecież od czasu do czasu będziesz chciała wyjść czy
wyjechać.
Sage chciała zaprotestować. W Seattle nigdy nie
zostawiała Elego z opiekunkami. Cokolwiek musiała załatwić,
zawsze brała go z sobą. Ale fakt, nie miała przez to życia
towarzyskiego. Wszystkie wieczory spędzała w domu.
– Na przykład teraz będziesz organizować ten festyn –
ciągnął TJ. – Brać udział w zebraniach, także wieczorami.
A ja nie zawsze mogę być wtedy w domu.
– Mogę dostosować swój rozkład zajęć do potrzeb Elego.
Całe lata tak funkcjonowałam.
– Ale teraz już nie musisz. Możesz mieć więcej swobody,
być bardziej dyspozycyjna. Chcesz gdzieś iść, to po prostu
idziesz. I wszyscy są zadowoleni. Kristy zaczyna od jutra.
– Tak po prostu? W mgnieniu oka załatwiłeś nową
gosposię? Wydawało mi się, że wszystkie decyzje będziemy
podejmować razem, po partnersku. A ty konsultujesz się ze
mną po fakcie. Lauren też tak traktowałeś? – spytała cierpko,
ale już po sekundzie pożałowała tych słów. – Przepraszam –
szepnęła, poczuwszy na sobie jego zimne jak lód spojrzenie.
– Chodziło mi… – Nie wiedziała, jak wyrazić to, co chciała
powiedzieć.
– O to, czy w prawdziwym małżeństwie zachowywałem się
inaczej? – zasugerował.
Trafił w sedno.
Skierował się do kuchni, a ona poszła za nim. Wyjął piwo
z lodówki.
– Nie wnikam, czy nasze małżeństwo jest prawdziwe czy
nie. Ale istnieje i robię wszystko, żeby było udane. Ty
oczywiście masz prawo weta, ale ja w zamian żądam tego
samego w sprawach dotyczących naszego syna.
Sage nie spodobały się te słowa. Powinni współpracować,
a nie odgrywać się na sobie.
– Możemy spróbować – odparła bez entuzjazmu. – Musimy
się dotrzeć, a to pewnie potrwa.
– Wiem. – Pośpiesznie skinął głową. – Napijesz się?
Nie przepadała za piwem, ale tym razem miało ono spełnić
rolę fajki pokoju.
– Dzięki, chętnie.
– O której jedziesz jutro do Seattle? – spytał.
– Zobaczymy. Zależy, jak Eli będzie się rano czuł.
– Mogę jechać z wami?
Wolała spędzić ten czas tylko z Elim. Chciała, by choć
przez jedno popołudnie było tak jak dawniej. Ale cóż,
zgodziła się mieć partnera. TJ też chce przebywać z synem.
A ona musi się przyzwyczaić. Tak teraz będzie wyglądać jej
normalne życie.
– Oczywiście.
– Dzięki, jestem wdzięczny. Może wyjdziemy na dwór? –
zaproponował. – Włączę gazowy kominek.
Zgodziła się. Na zewnątrz można obserwować gwiazdy,
poczuć na twarzy bryzę i posłuchać szumu fal. A to wszystko
uspokaja i oczyszcza umysł.
TJ rozsunął szklane drzwi. Pokój rodzinny połączył się
w ten sposób z tarasem, tworząc gigantyczną powierzchnię,
na której przebywało się jednocześnie trochę w domu, trochę
poza nim. Nagle zdała sobie sprawę, jak bardzo polubiła
morskie zapachy. Podeszła do poręczy i oparła się o nią,
podziwiając widoki nieba i ciemnego oceanu. Widać stąd
było Crab Shack i marinę Matta. W oddali błyszczały światła
Neo, restauracji Caleba.
TJ stanął obok.
– Miałaś rację – odezwał się. – Dobrze, że powiedzieliśmy
mu dopiero po wyjściu ze szpitala, jak się wzmocnił i trochę
mnie już zdążył poznać.
Milczała. Cóż, poszła w tej sprawie za głosem instynktu, bo
przecież nie miała się kogo poradzić. Dobrze, że wszystko
poszło okej.
– Ja jestem za bardzo niecierpliwy – przyznał.
– Rozumiem.
– Tak bym chciał, żeby mógł już biegać, skakać, bawić się.
– Zaczekaj jeszcze trochę. – Wypiła łyk piwa, które, musiała
to przyznać, smakowała jej coraz bardziej. – Nie minie
miesiąc, a go nie dogonisz.
– Bardzo bym chciał. Sprawdzę, jak działa tutejsza liga
bejsbolowa w kategorii młodzików.
– Nie wiem, czy w tym roku będzie mógł wziąć udział
w rozgrywkach.
– Jasne, może zaczekać, ale niech się już zapoznaje
z innymi dzieciakami.
– Okej.
– Czyli nie masz nic przeciwko temu, żeby się dowiedział,
czy są jakieś treningi?
– Jasne, że nie mam. To twój syn.
Uff, takie wspólne rodzicielstwo to piekielnie trudna
sprawa.
TJ najpierw się rozpromienił, a później spoważniał.
Spojrzał na jej usta i ogarnęła go fala pożądania.
Nie ulega wątpliwości, Sage go pociągała. I to jest
niebezpieczne. Przecież tak naprawdę dopiero co nauczyli
się jakoś tolerować. Teraz czas na budowanie przyjaźni.
A każdy dodatkowy czynnik może tylko skomplikować ten
proces.
– Sage – szepnął.
– Nie zaczynaj – odparła, kładąc palec na ustach.
– Jesteś niesamowitą kobietą. – Ucałował jej dłoń.
Coś ścisnęło ją za gardło. Powinna się wycofać, ale
jednocześnie rozpaczliwie pragnęła, by ją pocałował.
– Niesamowicie zwyczajną – poprawiła go.
– O co to, to nie! – Odgarnął jej włosy z twarzy.
– Nie komplikuj – ostrzegła.
– Wiem, nie powinienem.
Skłonił ją, by oparła głowę na jego ramieniu. Czuła się przy
nim bezpiecznie. Jest taki silny, pewny siebie i godny
zaufania. Eli po latach ma nareszcie ojca, a ona nie musi się
martwić o przyszłość.
– Trzeba to jakoś rozwiązać – powiedział.
Cieszyła się, że jej nie całuje, i z tego samego powodu było
jej smutno. Poczucie bezpieczeństwa jest bardzo ważne, gdy
jesteś matką. Ala Sage była także kobietą, a TJ to bardzo
seksowny facet.
Gdy TJ wracał z pracy, jego dom tętnił życiem. Z piwnicy
dochodził gwar chłopięcych głosów – można się było
domyślać, że Eli wraz z dwójką kolegów grają w cymbergaja.
Na piętrze natomiast brzmiała muzyka. TJ wszedł po
schodach na górę.
– Za bardzo zagracone – usłyszał głos Sage. –
Niepotrzebnie kupiłam drugi fotel.
– Ale to świetny komplet! – mówiła Melissa.
– Może przestawić kanapę pod tamtą ścianę?
– Okej, i wtedy będzie można przed nią postawić stolik.
– Co tu się dzieje? – spytał TJ, wchodząc.
– Ja to wszystko wymierzyłam – tłumaczyła się Sage.
– A jest trochę ciasno – dodała Melissa.
– Nie zamierzacie chyba same przesuwać tych mebli? –
spytał TJ.
– Tak tylko sobie próbujemy… – odparła Sage.
– Ten pokój jest za mały – zauważył.
– Albo meble za duże. Ale już nie chciałabym ich odsyłać –
jęknęła Sage.
– Coś na to poradzimy. A nie mówiłem, żeby zatrudnić
dekoratora?
– Ja się tak łatwo nie poddam – sapnęła Melissa, pchając
fotel.
– Nie trudź się, można przecież zburzyć tę ścianę –
stwierdził TJ. – I tę też. Połączymy dwie środkowe sypialnie
i otworzymy je na hol. To nam da mnóstwo przestrzeni.
– Naprawdę chcesz rozwalać ściany? – Sage nie posiadała
się ze zdumienia.
– Zaraz zadzwonię po Noaha – zaofiarowała się Melissa.
– Chwileczkę. Przecież to całkiem nowy dom – zauważyła
Sage.
– Ale i tak zostanie tu kilka zamkniętych pomieszczeń:
pokój Elego na jednym końcu, twój na drugim, główna
łazienka i pokój gościnny od ulicy.
– A przestrzeń dzienna pośrodku będzie to wszystko spinać
w jedną całość. Noah jest w tym świetny – powiedziała
Melissa, przykładając telefon do ucha.
– Ale nie można tak po prostu… – usiłowała wtrącić Sage
drżącym głosem.
– Kochanie, możesz przyjść później do TJ-a? Przebudowują
piętro. Co mówisz? No, naszego domu to ty chyba nigdy nie
skończysz – roześmiała się Melissa, kończąc rozmowę.
– Nie można takich ważnych decyzji podejmować w jednej
sekundzie. – Sage nie dawała za wygraną.
– Dlaczego? Powinienem był wcześniej o tym pomyśleć.
Chcę, żebyś się tu czuła swobodnie, żeby to była twoja
przestrzeń. Może urządzimy tu jeszcze wnękę kuchenną?
– Dziękuję, nie trzeba.
– Noah zaraz będzie – oznajmiła Melissa entuzjastycznie. –
Odpocznie trochę od renowacji naszego domu, która
zapowiada się na lata.
– Kto jest u Elego? – spytał TJ.
– Chłopcy z drużyny młodzików – odparła Sage,
z przerażeniem wodząc wokół wzrokiem.
– Zobaczysz, będzie pięknie – rzekła Melissa, ściskając ją
za ramię.
TJ poczuł ukłucie zazdrości. On też chciałby móc dotykać
Sage. Jest zdrowym normalnym mężczyzną, chciałby się
z kimś kochać. Ale najbardziej z Lauren. Przeniesienie tego
pragnienia na Sage tylko dlatego, że tu jest i że jest tak
piękna, byłoby w stosunku do niej nie fair.
Telefon Sage zadzwonił.
– Musimy zatrudnić architekta wnętrz – powiedział TJ. –
Trzeba
będzie
pomalować
ściany,
zmienić
dywany
i wykładziny, oświetlenie…
– Nie żartuj – odparła Sage, przykładając słuchawkę do
ucha. – Słucham? Tak, przy telefonie… O nie.
– Coś z Elim? – zaniepokoił się TJ. Jego syn miał dwa dni
temu pobieraną krew do badań.
Sage zaprzeczyła ruchem głowy.
– Tak, oczywiście – mówiła dalej do telefonu. – Zaraz jadę.
Biedne dziecko. Dziękuję pani. Chodzi o Heidi – zwróciła się
do TJ-a po rozłączeniu rozmowy. – Właśnie umarła jej mama.
Tydzień temu wypisali ją z OIOM-u, myślałam, że jest lepiej.
Heidi nawet odwiedziła ją kilka razy na oddziale
wewnętrznym.
– To straszne – powiedziała Melissa. – Przyjaźniłyście się?
– Nawet jej nie znałam. Heidi leżała po wypadku w jednej
sali z Elim. Podobno pyta teraz o mnie. Muszę jechać do
Seattle.
– Jasne, zamówię samolot. Tak będzie szybciej. Poza tym
Eli też na pewno będzie chciał się z nią zobaczyć –
powiedział TJ, uprzedzając protesty Sage.
Telefonicznie zamówił lot.
– Odwiozę jego kolegów do domu – zaproponowała
Melissa, a Sage szybko zrobiła synowi kanapkę na drogę
i wzięła coś do picia.
Mimo okoliczności TJ nie mógł powstrzymać uśmiechu. Eli
jeszcze tego nie wie, ale ma najbardziej troskliwą mamę na
świecie.
Po niecałych dwóch godzinach byli już przy łóżku Heidi. TJ
został na korytarzu. Słyszał płacz dziewczynki i przez szybę
widział, jak Sage tuli ją do siebie. Eli głaskał koleżankę po
włosach i coś do niej mówił. TJ puchł z dumy.
– Pan Bauer? – odezwała się przechodząca pielęgniarka. –
To miłe ze strony Sage, że tak szybko przyjechała.
– Nic nie było w stanie jej powstrzymać – odparł. – Jak się
czuje Heidi?
– Oczywiście strasznie to przeżywa. Jest smutna
i przerażona.
– A fizycznie?
– Doskonale. Właściwie mogłaby już zostać wypisana do
domu – westchnęła pielęgniarka. – Czekaliśmy, aż jej mama
nieco się wzmocni. Jak Eli? – skierowała pytanie do Sage,
która właśnie wyszła na korytarz.
– Zadziwiająco dobrze.
– To znakomicie. A tu taka tragedia. Przepraszam, mam
pacjentów, porozmawiamy później.
– Oczywiście. Ona nie ma nikogo – powiedziała Sage do TJ-
a, kiedy pielęgniarka odeszła. – Musimy jej pomóc.
– Jasne, zapłacę za wszystko, czego potrzebuje. Lekarstwa,
zabiegi, rehabilitacja.
– Pieniądze to nie wszystko – zauważyła Sage zrozpaczona.
– Oczywiście sfinansowanie leczenia to też pomoc…
– Ale…?
– TJ, ona potrzebuje rodziny – dokończyła Sage, patrząc mu
w oczy.
– Chcesz powiedzieć, że…
– Ona mnie potrzebuje. To malutka, zagubiona w świecie
dziewczynka.
– A babcia? Ciocie, wujkowie?
– Nie ma nikogo.
– Chcesz, żebyśmy wzięli ją do siebie.
– Więcej. Ja chcę ją adoptować.
– I kto to mówi? Przed chwilą rozwalenie ściany nazwałaś
działaniem bez zastanowienia.
– Ja muszę to zrobić, TJ.
– Nie – odparł, kręcąc głową. – My musimy to zrobić.
Objęła go.
– Dzięki, TJ.
Przytulił ją mocno, starając się w tym momencie myśleć
o Heidi, o Elim. O Sage wyłącznie jako o troskliwej i czułej
matce. Ale nie do końca mu się to udawało.
Wyobrażał sobie ją nago, w jego ramionach, w jego łóżku.
Mówił sobie, że musi przestać. Ale jego ramiona odmawiały
posłuszeństwa i tulił ją coraz mocniej.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Sage siedziała przy stole w domu Melissy i Noaha
i uśmiechała się, czytając esemesa od nowej pomocy, Kristy.
– Oboje zasnęli – powiedziała do Melissy, Jules i Tashy.
– Chciałabym to samo móc powiedzieć o moich
bliźniaczkach – westchnęła Jules. – Caleb wysyła mi
wyłącznie sygnały SOS.
– Niech zadzwoni po Matta – poradziła Tasha. –
Chłopakowi przyda się trochę poćwiczyć.
Matka Heidi umarła tydzień temu. W czasie pogrzebu mała
cały czas kurczowo trzymała się Sage. Dzięki rekomendacji
personelu szpitala i pomocy prawników TJ-a sąd przyznał im
obojgu tymczasową opiekę rodzicielską. Procedura adopcji
potrwa pewnie kilka miesięcy.
Na razie Heidi musiała radzić sobie ze stratą i nadal
wracać do zdrowia.
– Jak się miewa Heidi? – spytała Tasha. – Ona mi wygląda
na bardzo dzielną dziewczynkę.
– Tak, wczoraj się nawet roześmiała. Malowali z Elim coś
na ścianie i Eli postawił jej czerwoną kropkę na nosie –
opowiadała Sage.
– Malowanie po ścianach jest bardzo inspirujące –
stwierdziła Jules.
– To pomysł Lauren – przyznała Sage. – Największa ściana
w piwnicy TJ-a jest przeznaczona na działalność artystyczną.
Jak już ją całkiem zamażą, sfotografujemy ją i odmalujemy na
biało, żeby mogli się wyżywać od początku.
– Lauren miała też wielki wkład w nasz festyn. Wymyśliła,
że żywność i przedmioty na straganach muszą pochodzić
z naszej okolicy – powiedziała Jules.
Ilekroć ludzie mówili o Lauren, Sage zaczynała się czuć
nieswojo. Ta kobieta była kochana nie tylko przez TJ-a…
– Kreatywność nie jest moją mocną stroną – przyznała.
– A w czym jesteś dobra? – spytała Jules. – Oprócz
oczywiście bycia najfantastyczniejszą matką?
– W liceum była geniuszem – powiedziała Tasha.
– Bez przesady – broniła się Sage.
– A jakie przedmioty lubiłaś?
– Chyba matmę. No i nieźle mi szło z fizyki. Lubię wiedzę
ścisłą, a sprawy artystyczne mnie onieśmielają.
– Ja nigdy w niczym nie byłam dobra – stwierdziła Melissa.
– I to cię uczłowiecza – odparła Tasha, co wywołało ogólny
gromki śmiech.
– Ale jak wykorzystać talent matematyczny do organizacji
naszego festynu? – zastanawiała się Jules.
– Mogę wypisywać czeki – zażartowała Sage.
– Świetnie! Będziesz czuwać nad budżetem! – wykrzyknęła
Melissa. – To najważniejsza umiejętność.
–
Faktycznie,
nieźle
sobie
radzę
z
arkuszami
kalkulacyjnymi.
– Odhaczone – stwierdziła Melissa. – Jutro pochylasz się
nad budżetem.
– Dziękuję.
– Nie. To my ci dziękujemy. Nikt się do tego nie palił.
Jules i Tasha wyszły, a Melissa zwinęła w rulon mapę
parku, która pomagała im w planowaniu imprezy.
– Kieliszek wina? – zaproponowała Melissa.
Sage zgodziła się chętnie.
– Noah pokaże wam jutro plany przebudowy piętra –
powiedziała Melissa.
Sądząc po wystroju kuchni, do której obie przeszły,
gustowi Noaha można było w pełni zaufać.
– Robisz wspaniałą rzecz – ciągnęła gospodyni.
– To nie ja. Pomysł był TJ-a, a projektantem i wykonawcą
będzie twój mąż.
– Miałam na myśli Heidi.
– Nie robę tego dla idei. To cudowna dziewczynka,
uwielbiam ją.
– Ale podobno nie wahałaś się ani sekundy. Tak mówił TJ.
– On też się nie wahał.
Pomyślała, że niewielu mężczyzn zdecydowałoby się na to,
co TJ zrobił dla swojego syna, a tym bardziej dla kobiety,
która przez tyle lat ukrywała przed nim, że jest ojcem.
– Co jest? – spytała nagle Melissa, obserwując wyraz
twarzy Sage. – Myślisz o TJ-u?
– O Elim i Heidi.
– Nie. Ty myślisz o facecie.
– Czytasz w myślach? – Sage roześmiała się nerwowo.
– Nie chcesz, to nie mów. Ale ja jestem z natury ciekawska.
Ja się układa między wami? Oboje przecież przewróciliście
sobie życie do góry nogami.
– Jest w porządku. – Sage nie potrafiła powstrzymać
uśmiechu.
– Okej, to teraz muszę zapytać. Nie musisz odpowiadać.
Czy do waszych relacji wkradła się odrobina romantyzmu?
– Nie – odparła szybko Sage, obejmując kieliszek. –
Chociaż raz go całowałam – przyznała się.
Bardzo pragnęła zaprzyjaźnić się z Melissą, nie mogła jej
więc tak zupełnie nie dopuszczać do swoich osobistych
sekretów.
– W szczególny sposób?
– Po prostu całowałam. I było nieźle. Może nawet lepiej niż
dobrze. Głupia jestem, prawda? Ale to na pewno nie romans.
Chociaż TJ to niezłe ciacho.
– Jest przystojny – przyznała Melissa. – Do tego
inteligentny i dobrze zbudowany. No i jest ojcem twojego
dziecka. Mieszkasz z nim. Gdybyś się upierała, że nic cię
z nim nigdy nie połączy, zaczęłabym się obawiać, czy z tobą
wszystko w porządku.
– Nie martw się, ze mną jest okej.
– Byłoby nieźle, gdyby między wami do czegoś doszło, nie?
– Melissa się zaśmiała.
– Bo ja wiem? Jesteśmy razem dla dobra Elego. Żadne
z nas nie szuka partnera, a już na pewno nie TJ.
– Lauren nie żyje.
– Ale on jej nie zapomniał.
– Jesteście parą młodych zdrowych ludzi.
– To nie znaczy, że musimy…
– Ale nie znaczy też, że nie powinniście.
– Nie pójdę do łóżka z…
– Z własnym mężem?
– On nie jest… No przynajmniej nie w tym zwykłym
sensie…
Melissa ponownie nalała wino do kieliszków.
– Nie mówię oczywiście, że powinnaś z nim sypiać. Mówię
ci tylko: nie skreślaj tego pomysłu tak zupełnie. Bo on kiedyś
może ci przyjść do głowy. Z kim innym mogłabyś iść do
łóżka? Nie wyobrażam sobie ciebie romansującej na boku.
Na te słowa Sage dosłownie zatkało.
– Nie zamierzam oszukiwać TJ-a.
Sama myśl wydała się jej odrażająca.
Melissa uniosła brwi w niewypowiedzianym pytaniu. Jeśli
Sage nie zamierza spać z TJ-em, ale też nie zamierza mieć
nikogo na boku, to co jej pozostaje? Eli ma dziewięć lat,
Heidi siedem.
Perspektywa wieloletniego celibatu, ot co.
Festyn Nadmorski trwał w najlepsze. Setki ludzi –
miejscowych i turystów, niedziela pod koniec sierpnia,
temperatura w okolicach dwudziestu sześciu stopni, lekka
bryza i ani jednej chmurki. TJ z przyjemnością obserwował,
jak Eli bierze udział w grach zorganizowanych dla dzieci.
Wygrał nawet konkurs na rzuty jajkiem.
Heidi natomiast upodobała sobie zajęcia plastyczne.
Godzinami mogła krążyć wokół straganów z wytworami
rzemiosła. Odwiedziła też namiot, gdzie malowano dzieciom
twarze i wyszła z niego jako czarno-biały kotek. Wyglądała
cudownie.
– Powinnam już zabrać je do domu – stwierdziła Sage, gdy
słońce schowało się za górami i zmęczone dzieci przysiadły
obok nich na ławeczce.
– Zadzwonię po Kristy – powiedział TJ.
– Nie przeszkadzajmy jej – zaprotestowała Sage, wstając.
– Przecież weźmie za to pieniądze.
Kristy bawiła się na festynie z przyjaciółmi, ale byli
umówieni, że w razie potrzeby zajmie się dziećmi. Jako
studentce zależało jej na dodatkowym zarobku. Sage nie
mogła jednak pojąć, jak można zrezygnować z pokazu
sztucznych ogni i tańców.
– Kristy obiecała, że fajerwerki obejrzymy na balkonie –
powiedział Eli.
– Ale najpierw kąpiel – napomniała go matka.
– A co z moją buzią kotka? – zaniepokoiła się Heidi. –
Obiecuję, będę spać na plecach, nie pobrudzę poduszki.
Do dyskusji włączyła się Kristy, która właśnie nadeszła.
Wyjęła telefon.
– Zrobię ci zdjęcie, a jutro pomalujemy buzię tak samo.
Będziemy miały wzór – zaproponowała rozwiązanie. – Albo
namalujemy coś innego, żeby nie było nudno.
Heidi promieniała. Wybrała jednak opcję z kotkiem.
– Okej, ale jutro możesz być kotkiem burym albo rudym.
– Rudym! – wykrzyknęła dziewczynka radośnie.
– Chodźcie, dzieciaki – powiedziała Kristy.
– Nie wrócimy bardzo późno – obiecywała Sage.
– Dlaczego? Nie musicie się śpieszyć – zapewniła ją
opiekunka.
– Mogę dziś się wykąpać w pianie o zapachu arbuza? –
pytała Heidi, gdy cała trójka się oddalała.
Sage westchnęła głośno.
– Co jest? Dlaczego wzdychasz? – spytał TJ.
– Ona już potrafi się cieszyć kolorami, zapachami. To
cudowne. Dziękuję ci.
– Przestań. Za co ty mi ciągle dziękujesz?
– Za wszystko. I za nic. Sama nie wiem. Po prostu jestem
szczęśliwa, że Eli zdrowieje, a Heidi zaczyna się u nas
aklimatyzować.
– Jestem szczęśliwy tak samo jak ty.
TJ nie przypuszczał, że będzie kiedykolwiek tak żył pełną
piersią jak teraz. Dom pełen gwaru, Sage włącza się w życie
wspólnoty, Eli ma przyjaciół w drużynie sportowej, powoli
zaczyna treningi. I do tego Heidi – ten delikatny klejnocik.
Laurem uwielbiałaby tę dziewczynkę.
Ale gdyby tu była Lauren, nie byłoby Heidi. A i Eli byłby
ewentualnie tylko czasowo, bo opiekę nad nim TJ musiałby
dzielić z Sage. A czy Lauren zaakceptowałaby Elego, czy by
go pokochała całym sercem?
Do ich stołu podeszli Melissa i Noah.
– Największa frekwencja w historii naszych festynów! –
wykrzyknęła Melissa triumfalnie.
– Gratulacje – odparła Sage.
– Tobie też się należą.
– Ja się za bardzo do tego nie przyczyniłam.
– Jak to? Wykonałaś kawał niewdzięcznej roboty.
Negocjowałaś ceny, zaoszczędziłaś masę pieniędzy. I dzięki
tobie mieliśmy to niesamowite nagłośnienie. A jeszcze sporo
pracy przed tobą. My już będziemy się byczyć, a do ciebie
faktury będą spływać jeszcze przez miesiąc.
– Dla mnie to nie problem – odparła Sage. – Z liczbami
jakoś daję sobie radę. W przeciwieństwie do innych spraw.
TJ przysłuchiwał się zdumiony. Jak można cenić się tak
nisko?
– Usiądziecie? – zaproponowała Sage.
– Nie, idziemy potańczyć – odparła Melissa. – TJ, ty też
zaciągnij żonę na parkiet, niech się trochę zrelaksuje.
Nie wyglądało, żeby Sage miała na to szczególną ochotę.
TJ też od dawna nie tańczył. Postanowił jednak zaryzykować.
Chciał zatańczyć z Sage. Wstał i wyciągnął do niej rękę.
– Świetna decyzja – zaszczebiotała Melissa. – Wszak noc
jest jeszcze młoda!
Sage śmieszył jej przesadny entuzjazm. Kiedy jednak
spojrzała na TJ-a, uśmiech zniknął z jej twarzy. On mimo
wszystko postanowił się tym nie przejmować.
Sage nigdy w życiu tak się nie wytańczyła. Podskakiwała
i śmiała się przy szybszych numerach, kołysała przy wolnych,
a od czasu do czasu robili sobie z TJ-em przerwę na drinka
albo na pogapienie się na gwiazdy. Jules i Caleb wyszli
wcześniej do swoich bliźniaczek, ale Melissa i Noah – a także
Tasha, mimo iż twierdziła, że w ciąży szybciej się męczy –
zostali do ostatniej melodii.
Pozostał jeszcze pokaz sztucznych ogni, które można było
podziwiać ze szczytu klifu. TJ znalazł dla nich zaciszne
miejsce między wysokimi głazami, które tłumiły gwar, jaki
nieuchronnie
towarzyszy
wielkiemu
ludzkiemu
zgromadzeniu.
Sage nie mogła oderwać oczu od zmieniających się barw
i kształtów wystrzeliwanych w niebo fajerwerków.
– Usiądź sobie. – TJ wskazał jej skalną półkę.
– Skąd znasz to miejsce?
– Byłem tu już kilka razy.
Spojrzała na jego profil, gdy przysiadł obok. Czuła ciepło
i siłę jego ciała. Potańcówka przeniosła ją do nocy, którą
dziesięć lat temu też spędziła, tańcząc w jego ramionach.
Zauważył, że mu się przygląda, i uśmiechnął się do niej.
Poczuła, jak serce zaczyna jej obijać się o żebra.
Uśmiech zgasł mu na ustach, oczy pociemniały. Powoli
nachylił się w jej kierunku. Wstrzymała oddech i zamknęła
oczy. On musnął wargami jej usta, a ona pod powiekami
ujrzała blask o mocy większej niż wszystkie fajerwerki świata
razem wzięte. Westchnęła, a TJ pogłębił pocałunek.
Przyciągnął ją bliżej i otoczył ramionami. Wtuliła się w niego,
rozchylając usta, całując długo i mocno. Wydawało się jej, że
przestała podlegać sile ciążenia, że za sprawą rozkoszy unosi
się w przesyconym morską solą powietrzu.
TJ położył rozpaloną dłoń w okolicach jej krzyża, gdzie
pomiędzy topem a sportowymi spodniami, jakie miała na
sobie, znalazł kawałek niezakrytej skóry. Ona zaś wodziła
dłońmi po jego torsie i ramionach, wsuwając palce pod
rękaw T-shirta.
Przerwał pocałunek, cofnął się i patrzył na nią ze
zdziwieniem. Powoli zaczął zsuwać ramiączko jej bluzeczki.
Nie
powstrzymywała
go,
nie
miała
ochoty
go
powstrzymywać. Zdjął tę część garderoby, odrzucił na bok
i wpatrywał się w fioletowy koronkowy stanik. Ona zaś
ściągnęła mu podkoszulek i przylgnęła do jego opalonej
piersi. Wtedy zdjął jej stanik i przytulił ją mocno do siebie.
Przypomniało mu się, jak się kochali tamtej nocy po balu
maturalnym. Wdychał piżmowy zapach jej perfum i jeszcze
raz obdarzył gorącym pocałunkiem.
Podłożył dłonie pod jej pośladki, uniósł, posadził ją sobie
na kolanach twarzą do siebie i wciąż ją całując, zagłębił
palce w jej włosach. A potem objął dłońmi jej piersi.
Bezwiednie wygięła się, by mu to ułatwić. Ściskała go udami,
jej palce wbiły się w skórę jego pleców.
Wybuchy sztucznych ogni były niczym w porównaniu
z tym, co działo się między nimi.
– TJ – szepnęła – proszę cię.
Odpowiedział jej niewyraźny pomruk.
Sięgnęła do klamry jego paska, rozpięła ją, ale położył dłoń
na jej ręce. Cofnęła się. Coś nie tak? Zrobiła coś złego? Jego
oczy były teraz całkiem czarne, twarz mu płonęła, a usta były
ciemnopurpurowe z pożądania.
– Co jest? – spytała.
Ruchem głowy wskazał kłębiący się po drugiej stronie
głazów tłum. Sage wydała z siebie jęk, w którym była
i wdzięczność, i rozczarowanie.
– I muszę cię przeprosić – dodał, podając jej ubranie. – Na
to się nie umawiałaś.
Ale dla niej to nie była żadna przykrość.
– Wiem, ale ja…
– Nie komplikujmy spraw – powiedział, wkładając na siebie
podkoszulek.
Nagle dotarło do niej, że jest prawie goła i szybko się
ubrała.
– Powinniśmy iść do domu – odezwał się, wstając.
Idąc obok niego, miała ochotę zadać mu pytanie, co
rozumie przez niekomplikowanie. O ile dobrze rozumiała, nie
ma na świecie prostszej rzeczy niż się z kimś przespać.
A poza tym są po ślubie. I po latach rozłąki pojawiła się
między nimi chemia.
– TJ – spróbowała nieśmiało, gdy podchodzili do
samochodu.
– Zostawmy to – odparł, otwierając drzwi. – Wzajemne
obwinianie się jeszcze nigdy nikomu nie pomogło.
Obwinianie się było ostatnim określeniem, jakie w tym
momencie pojawiło się w jej umyśle. Przypomniały się jej
słowa Melissy.
– Tu nikt nie jest winien – powiedziała.
– Owszem, ja jestem – odparł, siadając za kierownicą.
Drogę odbyli w milczeniu, a ona cały czas zastanawiała się,
jakimi słowami wyrazić to, co powiedziała jej Melissa.
W końcu wybrała skok na głęboką wodę.
– Jesteśmy małżeństwem – odezwała się, gdy zajechali
przed dom. Siedziała nieruchomo, spoglądając przed siebie.
Nie miała odwagi odwrócić się twarzą do niego. – Jesteśmy
zdrowymi dorosłymi ludźmi. Nie chcę romansów na boku.
Ale nie chcę też żyć w celibacie. – Z trudem przełknęła ślinę.
– Byłeś obok i chyba czułeś się podobnie jak ja. Pomyślałam,
że moglibyśmy…
Siedział nieruchomo. Przez chwilę panowała martwa cisza.
– Myślę, że powinniśmy się z sobą przespać – dokończyła
szybko.
Cisza była taka, że dzwoniła w uszach.
– To znaczy mam na myśli…
– Wiem, co masz na myśli – odparł głucho.
Wtedy odważyła się na niego spojrzeć. W oczach miał
cierpienie, kierownicę ściskał tak mocno, że aż mu zbielały
palce. Aha, chodzi o Lauren. Jemu zawsze będzie o nią
chodzić. Nawet gdyby wykrzyczał to z dachu na całą okolice,
Sage nie zrozumiałaby tego jaśniej.
Nie wiedziała, co powinna teraz poczuć. Ból czy
upokorzenie? Ale nie zamierzała rozdzielać włosa na czworo.
Wyskoczyła z samochodu i wbiegła do domu, prosto na
schody.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Gdy na górze zamknęły się za nią drzwi, TJ jeszcze długo
siedział nieruchomo. Jego myśli chaotycznie błąkały się
w kręgu tematów: relacja z Sage, sypianie z Sage, kochanie
się z Sage. Widział to wszystko tak wyraźnie, że omal nie
pobiegł za nią, wołając tak, tak, tak!
Ale to byłoby nie w porządku. Teraz wiedział, że podjął
właściwą decyzję.
Rano wcześnie wyjechał do biura, nie zaprzątając sobie
głowy nawet kawą. Jego firma Tide Rush Investments
wynajmowała budynek w cichym centrum Whiskey Bay, ale
korzystała tam tylko z dwóch ostatnich kondygnacji. Na
parterze były sklepy i mała galeria sztuki, na pierwszym
piętrze siedziba kancelarii prawnej.
Firma miała również oddziały w Nowym Jorku, Londynie,
Sydney i w Singapurze. TJ przymierzał się też do otworzenia
biura w Bombaju. Możliwości są wszędzie, dlaczego ich nie
wykorzystać?
– Wcześnie zaczynasz – zauważył Matt, który pojawił się
w drzwiach gabinetu TJ-a z kawą w papierowych kubkach.
– Muszę się spokojnie zastanowić nad tym Bombajem.
Nie zamierzał wprowadzać przyjaciela w zawiłości swojego
stanu
emocjonalnego.
Właściwie
był
kompletnie
zdezorientowany. Nie, raczej rozczarowany. Że to, czego
pragnął, nie jest tym, co powinien zrobić.
Matt podał mu jeden z kubków, co TJ przyjął
z wdzięcznością. O tak wczesnej porze pobliska kafejka była
jeszcze zamknięta.
Matt usiadł w jednym ze skórzanych foteli dla klientów.
Biuro było urządzone gustownie, ale zdecydowanie „na
bogato”. Tak by zasobny klient nabrał przekonania, że nie
zabłądził i że tu kompetentnie zajmą się jego pieniędzmi.
– Co z tym Bombajem? – zapytał.
– Na razie nic. Myślę o filii – odparł TJ. – Tak,
zdecydowanie.
Pochylił się nad dokumentami i złożył na końcu jednego
z nich zamaszysty podpis.
– Ile kasy jesteś do przodu za pomocą tego jednego
zygzaka?
– Jakieś pięćdziesiąt milionów. Od czegoś trzeba zacząć.
– Ja takiej kwoty nie potrafię nawet ogarnąć swoim małym
rozumkiem – zachichotał Matt.
– To tylko liczby. Dopóki się zgadzają, wszystko jest
w porządku.
– A zgadzają się?
– U mnie zawsze. Aż się dziwię, dlaczego więcej ludzi nie
zarabia w ten sposób.
– Bo się na tym nie znają. Ty w te klocki jesteś prawdziwym
mędrcem.
– Coś za łatwo mi to przychodzi – roześmiał się TJ. – Gdyby
to było skomplikowane, może miałbym poczucie, że ta kupa
kasy bardziej mi się należy?
– Przyniosłem ci czek – powiedział Matt.
W swoim czasie po pożarze, który spustoszył jego marinę,
firma TJ-a sfinansowała mu zakup nowych jachtów.
– Mówiłem ci, że nie ma pośpiechu.
– To tylko pierwsza rata. Dobrze się wczoraj bawiłeś?
– Jasne – odparł TJ. – A ty?
– Było super.
– I dzieciakom się podobało.
– Ta Heidi jest rozkoszna – uśmiechnął się Matt, po czym
zauważył: – Dużo tańczyłeś.
– Jak każdy.
– Ale nie każdy z Sage.
– Bo nie każdy jest jej mężem.
Tak, ona jest jego żoną. I właśnie wczoraj złożyła mu
ofertę, którą odrzucił. Chyba dobrze zrobił?
– I jak ci z tym… byciem mężem? – spytał Matt.
– Do czego zmierzasz?
– Jestem po prostu ciekawy. Wiem, co zrobiłeś i dlaczego,
szanuję cię za to i podziwiam. Ale widziałem też wczoraj, jak
na nią patrzysz.
– W ogóle na nią nie patrzyłem. To znaczy… No tak,
tańczyliśmy razem, to musiałem na nią patrzeć.
– Podoba ci się.
– Przeginasz, stary.
– Po prostu mówię, że… Radzę ci, żebyś dał temu szansę.
Widziałem,
jak
się
uśmiechasz.
Byłeś
szczęśliwy,
najszczęśliwszy od kiedy…
– Wcale nie jestem szczęśliwy – uciął TJ.
Przyjaciel radzi mu zapomnieć o Lauren, a to byłoby
niewłaściwe. Sage jest niesamowitą kobietą, Eli i Heidi to
wspaniałe dzieciaki i on zrobi dla nich wszystko. Ale nawet
razem wzięci nie zastąpią mu Lauren. To nie będzie baśń
o szczęśliwym zakończeniu.
– Okej, okej. Ale jakbyś kiedyś chciał pogadać…
– Nie ma o czym. Przyznaję, ona jest seksowna. Prawda?
– Nie mnie o tym sądzić, jestem żonaty. Dla mnie
najseksowniejsza na świecie jest Tasha.
TJ puścił to mimo uszu.
– Pięknie się porusza, cudownie uśmiecha. A żebyś widział,
jak się śmieje podczas zabawy z dziećmi…
– Tym bardziej byłoby dziwne, gdyby ci się nie podobała.
– To nie ode mnie zależy.
– Rozumiem, zawarliście układ – powiedział Matt.
Właśnie. Zgodzili się na małżeństwo z rozsądku, wspólną
opiekę nad Elim, ale każde z nich ma chodzić własnymi
drogami.
I tak było. Wczoraj jednak Sage nagle zapragnęła zmienić
warunki tej ugody. I TJ uświadomił sobie, że on też bardzo
chciałby tej zmiany.
– TJ? Zawiesiłeś się? – Głos Matta wyrwał go z zadumy.
– Nniee… to znaczy… Bo ona wczoraj zaproponowała…
Powiedziała, że powinniśmy z sobą sypiać.
Matt słuchał z szeroko otwartymi oczami. Nie odzywał się.
A TJ nagle się otworzył.
– Mówi, że ona nie chce mieć romansów na boku i to
akurat w niej podziwiam. Ale twierdzi też, że obojgu nam
potrzebne jest normalne życie seksualne i że powinniśmy się
z sobą kochać.
TJ gwałtownym ruchem zamknął podpisaną umowę
w sprawie Bombaju i rzucił ją na biurko.
– Zupełnie jakbyśmy się umówili w sprawie wzajemnego
świadczenia usług – ciągnął wzburzony. – Ale my przecież
jesteśmy małżeństwem! Dla dobra Elego nie powinniśmy
wprowadzać w ten układ dodatkowych komplikacji. Bo to
może zranić albo ją, albo mnie.
– Odrzuciłeś jej propozycję? – spytał Matt nieufnie.
– Co w tym dziwnego? A ty co byś zrobił na moim miejscu?
TJ ciągle był przekonany, że podjął jedynie słuszną,
odpowiedzialną decyzję.
– Gdyby moja zniewalająco piękna żona zaproponowała mi
seks?
– Spłycasz problem, dobrze o tym wiesz.
– Spłycam czy nie, w każdym razie nie ośmieliłbym się jej
odmówić.
TJ otworzył usta, by odpowiedzieć, ale jakoś żaden
sensowny argument nie przychodził mu do głowy.
Sierpień miał się ku końcowi i należało pomyśleć
o zbliżającym się początku roku szkolnego. Dzieci były
zdrowe i zadowolone. Heidi miewała jeszcze momenty
smutku, ale oboje poznali nowych przyjaciół i uczęszczali na
zajęcia – Eli grał w bejsbol, a Heidi uczyła się rysunku
w dziecięcym klubiku.
Przy
okazji
prac
nad
organizacją
festynu
Sage
zainteresowała się charytatywną działalnością TJ-a. Gerry
Carter, księgowy jego firmy, dał jej kod dostępu do systemu
finansowego i okazało się, że w ostatnich latach TJ mniejszą
wagę przywiązywał do dobroczynności.
Przejrzała setki listów z prośbami o dofinansowanie
i uporządkowała je, wpisując do arkusza kalkulacyjnego
daty, nadawców, wysokość kwot, o które się ubiegali i cel, na
które chcieli je przeznaczyć.
Usłyszała
odgłos
otwieranych
drzwi
wejściowych
i spojrzała na zegarek. Była już dziesiąta wieczór. TJ często
późno wracał z biura, a gdy był w domu, starała się nie
schodzić na dół. Byli dla siebie mili i uprzejmi, ale ich relacja
nie powróciła już do stanu sprzed jej propozycji rozpoczęcia
życia seksualnego.
Żałowała, że wówczas uległa impulsowi. Ale teraz – chcąc
ruszyć z miejsca sprawę dotacji charytatywnych – musi się
do niego zwrócić bezpośrednio.
Był w kuchni, zaglądał do lodówki. Jej pojawienie się
powitał z wyraźnym zdziwieniem.
– Napijesz się czegoś? – zaproponował.
Początkowo chciała odmówić, ale pomyślała, że skoro
muszą porozmawiać, warto jakoś przełamać lody.
– Chętnie, obojętnie co. Przeglądałam właśnie księgowość
pod kątem działalności dobroczynnej – wytłumaczyła. –
Dostajesz sporo próśb.
– Wielu ludzi potrzebuje pomocy – odparł, stawiając przed
nią szklankę z wodą i lodem.
– Zauważyłam, że twoimi priorytetami były opieka
zdrowotna i oświata. I że dotujesz głównie organizacje
ogólnokrajowe.
Starałam
się
to
wszystko
jakoś
uporządkować – powiedziała, pokazując mu sporządzone
przez siebie zestawienia.
– Napracowałaś się – mruknął.
– To były setki wniosków. No i mam pewne pomysły, kogo
jeszcze mógłbyś wesprzeć.
– My – poprawił ją. – Kogo my moglibyśmy wesprzeć.
– My – powtórzyła po dłuższym zastanowieniu.
– Daję ci wolną rękę – powiedział, kierując się do pokoju
dziennego.
– Nie chciałabym…
– Ja nie mam na to czasu. W firmie teraz kocioł. Przykro
mi, ale muszę zarabiać pieniądze.
– Nie wyglądasz na szczególnie zadowolonego z tego
powodu.
Przez chwilę przyglądał się jej. Postanowiła nie dać się zbić
z tropu. Usiadła naprzeciwko niego i położyła swój raport na
stoliku.
– Pomyślałam, że warto byłoby skupić twoją pomoc na
podmiotach lokalnych, ewentualnie w granicach stanu –
powiedziała. – Trochę to zaniedbałeś.
– Naszą pomoc – znów ją poprawił. – Mówiłem już: rób, jak
uważasz.
– Nie chcę tak – odparła, lekko podnosząc głos. – Sądzisz,
że nie można się ze mną dogadać? Otóż można. Nie chcesz
spać ze mną? To przecież nie będę cię zmuszać.
W pokoju zapanowała martwa cisza. Oboje dyszeli.
– Myślisz, że nie chcę z tobą spać? – zapytał po chwili.
A jak niby mogła inaczej zrozumieć jego odmowę?
– Chcę, i to bardzo. Jesteś piękna, seksowna, mądra
i dowcipna – mówił, muskając palcami jej policzek. – Ale nie
mogę na ciebie patrzeć, bo od razu przypomina mi się twoja
propozycja i to, jakim byłem idiotą, odrzucając ją.
Sage pomyślała, że chyba się przesłyszała.
– Bo miałaś rację. Ty masz rację. To znaczy… chcę
powiedzieć… że jeśli nadal…
Skłonił głowę w jej stronę, dotknął wargami jej ust. Zrazu
delikatnie, ale bardzo szybko można się było zorientować,
o co mu chodzi.
Sage zastygła zdumiona. Ale już po chwili poczuła, jak
przez jej ciało przetacza się burza hormonów. Dosłownie
rzuciła się w jego ramiona, a w myślach bez przerwy
powtarzała jego imię. Przytulał ją do siebie, wplótł palce
w jej włosy, łącząc się z nią w coraz gorętszym pocałunku.
Przechyliła głowę i zarzuciła mu ręce na szyję. Czuła ciepło
jego ciała, nasłuchiwała jego oddechu, chłonęła woń jego
skóry. Jego pocałunki miały magiczny posmak.
Była rozgrzana do czerwoności, pragnęła go, nic nie było
w stanie jej powstrzymać. Zdjęła koszulkę, ukazując biały
koronkowy stanik. Cofnął się, obserwując to z zachwytem.
Potem opaloną dłonią objął jej pierś.
– Och, Sage – wyszeptał.
Rozpiął i zdjął jej stanik. Potem zrzucił marynarkę i rozpiął
koszulę. Nie było już odwrotu. Wstała i szybko pozbyła się
dżinsów oraz majteczek.
Uśmiechnął się i też zdjął dolne części garderoby. Stali
naprzeciwko siebie nadzy, po czym znów padli sobie
w ramiona. Skóra przy skórze, usta przy ustach, splątane
ręce i nogi. Sage poczuła, że osuwa się jakąś czeluść, gdzie
nie istnieje nic prócz TJ-a.
Dotykała go po całym ciele, a on odwdzięczał się jej tym
samym. Gładził ją po twarzy, po piersiach, jego dotyk był
zręczny i stanowczy, a jej ciało pod nim płonęło. Skóra
zrobiła się wrażliwa, wilgotniała i rozgrzewała się. Jakby
budząc się do życia. Rozkoszowała się budową ciała TJ-a,
jego szerokimi barami, rozwiniętymi bicepsami, płaskim
brzuchem, silnym udami.
– Tak – szeptał jej do ucha. – Tak ma być, to jest takie…
Błyskawicznie zorientowała się, że leży na plecach, zapada
w miękkie poduszki przygnieciona jego ciężarem. Rozchyliła
uda i objęła go nogami. Byli teraz całkowicie zespoleni.
W miarę wzrostu tempa jego ruchów coraz mocniej go
obejmowała.
Spazm
przyjemności
poczuła
najpierw
w palcach stóp, potem sięgał on coraz wyżej. Pchnięcia były
coraz mocniejsze i głębsze, a jej doznania rosły. Nagle
poczuła, jakby promień słońca trafił do środka mózgu
i spowodował, że ciało szybuje w kosmos. To było coraz
bardziej intensywne.
– Tak! TJ, tak, tak.
– Sage. Moja piękna Sage.
Słoneczne światło w jej głowie zaczęło mienić się różnymi
kolorami – najpierw zrobiło się czerwone, potem fioletowe
i w końcu kojąco niebieskie. A ona zanurzała się w tym
świetle, unosiła na jego falach. Ogarnęła ją niezmierzona
radość.
– Miałaś rację – usłyszała jego szept. – Miałaś cholerną
rację.
– Trochę czasu ci to zajęło – powiedział Matt, podchodząc
do TJ-a.
Znajdowali się na patio od strony ogrodu. Na ruszcie
skwierczały burgery i kiełbaski. Eli łaził z kolegami po
drzewach, a dalej Sage w białej letniej sukience gawędziła
z Melissą, trzymając na ręku jedną z bliźniaczek Caleba. TJ
nie mógł oderwać od niej wzroku.
– Niby co?
– Nie udawaj. Gapisz się na nią, jakby była pucharkiem
lodów z podwójnym karmelem. Byłem pewien, że posłuchasz
mojej rady.
– Tak, całe życie cię słucham.
– I dobrze. Nie mówię, że to wymyśliłem, po prostu
zauważyłem to jako pierwszy.
– Co zauważyłeś? – spytał Caleb, zbliżając się do kolegów.
– Że TJ-owi podoba się jego własna żona.
– A komu ona się nie podoba? Tak tylko nadmieniam… –
dodał Caleb, gdy Matt i TJ zgromili go wzrokiem.
Po wczorajszej nocy TJ stał się jakoś dziwnie zazdrosny
o Sage. Niby nie miał do tego prawa, ale przecież ona sama
zapewniała, że nie szuka przygód.
– Nie bądź taki ponury. – Caleb poklepał go po ramieniu.
– Nie jestem, wręcz przeciwnie.
– Znowu coś mi umknęło?
– Mój związek z Sage wskoczył na wyższy poziom – odparł
TJ. Nie chciał ukrywać niczego przed najbliższymi
przyjaciółmi.
– Poważnie?
– Poważnie – potwierdził Matt. – I ja to pierwszy
zauważyłem.
– Wybacz, ale ja od siedmiu miesięcy chodzę niewyspany.
Gorzej kojarzę. Sam się wkrótce przekonasz, jak to jest.
– Już nie mogę się doczekać – powiedział Matt i o dziwo
zabrzmiało to całkiem szczerze.
Burgery omal się nie przypaliły, ale TJ-owi udało się je
uratować. Mógł teraz w pełni cieszyć się widokiem Sage. Do
twarzy jej z niemowlęciem na ręku… Tak samo pięknie
musiała wyglądać, niańcząc Elego. A jemu przemknęło to
koło nosa.
– Cieszę się waszym szczęściem – powiedział Caleb.
– To nie tak, jak myślisz. Po prostu jesteśmy zdrowymi
młodymi ludźmi i nie chcemy szukać przygód gdzie indziej.
– I ona o tym wie?
– To są wręcz jej słowa – wyjaśnił TJ. – To był jej pomysł.
– Nie boicie się? – spytał Caleb.
– A jaką mają alternatywę? Wzajemne oszukiwanie się?
Otwarty związek? – wymieniał Matt. – Wyobrażasz sobie, że
Sage idzie na randkę, a TJ zostaje z dziećmi w domu?
– Przestańcie! – krzyknął TJ.
Przecież Sage nie może chodzić na żadne randki, to nie do
pomyślenia.
– Może to nie całkiem zgodne z powszechnym odczuciem…
– snuł swoje rozmyślania Matt.
– To igranie z ogniem! – zaperzył się Caleb. – A co, jeśli
któreś z was się zakocha w tym drugim?
– To na pewno nie będę ja – stwierdził TJ.
W jego sercu nie było już miejsca na miłość. Wiedział, że to
smutne, szczególnie dla Sage, ale nic nie mógł na to
poradzić.
– W takim razie to ona zakocha się w tobie. I co zrobisz?
– To był jej pomysł – powtórzył TJ jak katarynka, wpatrując
się w Sage z dzieckiem na ręku.
I nagle pomyślał, że on też nie chce żadnych alternatyw.
Dokonał wyboru. A ci niech już sobie idą. On chce zostać
sam na sam ze swoją żoną.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Sage postanowiła zapisać się na studia w Invo North
College. Wybrała kierunek analizy danych. Zawsze lubiła
matematykę i fascynowały ją narzędzia, które pozwalały
stosować ją w praktyce.
W przeszklonym budynku dziekanatu tętniło życie. Grupki
studentów dyskutowały na korytarzach. Strzałki wskazywały,
dokąd należy udać się z konkretną sprawą.
Sala, gdzie przyjmowano zapisy, była jasna i przestronna.
Za kontuarem znajdowało się co najmniej dwanaście
stanowisk, do których ustawiła się długa kolejka, głównie
osiemnasto- i dziewiętnastolatków. Sage, która miała obawy
co do swojego funkcjonowania w społeczności studenckiej,
z radością odnotowała wśród oczekujących także obecność
ludzi w okolicach trzydziestki czy nawet starszych.
– Wypełniła pani formularz 824? – spytała ją starsza
kobieta w granatowym swetrze, gdy w końcu podeszła do
jednego ze stanowisk rekrutacyjnych.
Sage podała jej dokument. Kobieta zadała jej jeszcze kilka
pytań. Zdziwiła się, że petentka wybrała pełny zestaw
przedmiotów i wykładów.
– Czy to problem? – zaniepokoiła się Sage.
– Nie, ale proszę chwilę zaczekać – odparła urzędniczka
i gdzieś się oddaliła.
Jej miejsce po chwili zajęła inna, młodsza i szczuplejsza,
bardziej oficjalnie ubrana kobieta.
– Pani Bauer?
– Nie, nazywam się Sage Costas.
– Ach tak, rzeczywiście, przepraszam. Pani Costas. Jestem
Bernadette Thorburn, kanclerz koledżu – powiedziała,
wyciągając do Sage rękę ponad biurkiem. – Możemy chwilę
porozmawiać?
– Tak, oczywiście. A z panią mam jeszcze coś załatwić? –
zwróciła się Sage do starszej urzędniczki.
Chciała jej pokazać oryginał świadectwa maturalnego
i wnieść opłatę.
– Dziękuję, Bernadette pomoże pani we wszystkim –
odparła kobieta.
Teraz Sage chyba już rozumiała, o co chodzi. TJ był hojnym
sponsorem uczelni i jej władze uważały, że jego żona
powinna zostać załatwiona poza kolejnością. Sage jednak nie
chciała korzystać z żadnych przywilejów, o czym delikatnie
powiadomiła obie kobiety.
– Ale ja chcę porozmawiać o czymś innym – odparła
z uśmiechem Bernadette. – Zapraszam do gabinetu.
– Okej. – Sage zebrała swoje papiery.
Bernadette zaprosiła ją ruchem ręki do osobnego pokoju,
gdzie obie usiadły naprzeciwko siebie przy okrągłym stoliku.
– Witam w Invo North Pacific – odezwała się Bernadette.
– Dziękuję, cieszę się z możliwości studiowania tu.
– Mam nadzieję, że pani syn już dobrze się czuje.
– Skąd pani wie o Elim?
– Whiskey Bay to niewielka miejscowość, a my staramy się
zachować charakter uczelni lokalnej, mimo że mamy
studentów nawet z całego kraju. Pani ukończyła szkołę
z wyróżnieniem? Podobno wyznaczono panią do wygłoszenia
mowy końcowej.
– Kiedyż to było…
– Ale ma pani życiowe doświadczenie. Słyszałam o pani
sukcesie w organizacji miejscowego festynu. Większe
wpływy ze sponsoringu, wyższa frekwencja, za to niższe
koszty.
– To nie moja zasługa.
– Ależ ja mam przyjaciół w komitecie organizacyjnym
i wiem, że wszyscy byli pod wrażeniem pani logiki, rozsądku
i umiejętności.
– W takim razie dziękuję.
– Zostałam upoważniona przez radę nadzorczą do
przedstawienia pani pewnej propozycji. Chcemy, żeby
została pani członkiem zarządu.
Sage nie bardzo rozumiała. Wydawało się jej, że ciągle
rozmawiają o festynie.
– Członkiem zarządu Invo North Pacific – doprecyzowała
Bernadette.
– Uczelni? Ale ja nie mam do tego kwalifikacji.
– Często słyszę taką odpowiedź, zwłaszcza z ust kobiet.
Proszę zacząć się cenić, Sage. Tu nie są potrzebne żadne
szczególne umiejętności. Potrzebujemy doświadczonej osoby
osadzonej w tutejszej społeczności, rozumiejącej kulturę
i specyfikę regionu. A pani przecież wychowała się w Seattle,
czyż nie tak?
– I osoby, dzięki której uzyskacie dodatkowe fundusze.
Słowem potrzebujecie pani Bauer – dokończyła Sage bez
ogródek.
– Nie tylko. – Bernadette nie dawała się zbić z tropu. –
Z okazji festynu pani zainspirowała i przekonała do
sponsorowania go także wiele innych osób. Podniosła pani
wartość marki, jaką stanowi Whiskey Bay. I to w tak krótkim
czasie. Poza tym nie ukrywam, że polityka naszej uczelni
zakłada równe traktowanie kobiet, a w zarządzie stanowią
one zaledwie jedną piątą. Chcę podnieść ten wskaźnik.
– Aha, czyli mam być takim symbolem, przysłowiową
paprotką.
– Nic z tych rzeczy. I mogę obiecać, że praca w zarządzie
będzie dla pani cennym doświadczeniem.
– A pani jako kobieta? – zaciekawiła się nagle Sage. – Jak
pani znosi bycie zwierzchnikiem?
– To dosyć trudne. Ale z każdym dniem się uczę. I bardzo
chcę pracować, to dla mnie ważne.
– Przekonała mnie pani – odparła Sage.
Lubiła wyzwania.
TJ nie mógł oderwać od niej wzroku. Siedzieli na tarasie
restauracji Neo, pełgający płomyk lampy naftowej oświetlał
jej kremową skórę. Włosy upięła do góry, w uszach miała
kolczyki stanowiące komplet z naszyjnikiem.
Tę biżuterię podarował jej wczoraj, gdy w zaciszu
domowym uczcili jej urodziny kawałkiem ciasta, życzeniami
i wspólnym śpiewem. Dzieciaki były zachwycone. Sage
z rezerwą odniosła się do prezentu, co TJ przewidział.
Wiedział, że nie lubi oznak luksusu, jednak tym nie
przejmował, wręcz przeciwnie. W brylantach było jej do
twarzy.
Teraz
też
wzniósł
toast
kieliszkiem
wykwintnego
szampana.
– Co? Drugie urodziny? – zaprotestowała. Wino jednak
wypiła.
– Pozwól mi. Tyle twoich urodzin mi przepadło.
Chciał nadrobić stracony czas. Jej też się coś należy po
latach, kiedy z trudem wiązała koniec z końcem.
– Jutro jadę do Nowego Jorku – powiedział. – Ale tylko na
parę dni – dodał, widząc, jak posmutniała. – Wcale nie chcę,
ale muszę.
– Okej, TJ. – Uśmiechnęła się znowu.
– Czasem właściciel firmy musi odwiedzić filię, pokazać się
i osobiście podpisać jakieś dokumenty – tłumaczył.
– To coś ważnego, tak?
– Oddział nowojorski dopina wielki kontrakt. Moja
obecność to element dopieszczania klienta.
– Powiesz mi coś więcej?
– Tak, ale to raczej nudne. Chodzi o fuzję firmy japońskiej
z
amerykańską.
Zajmują
się
badaniem
przestrzeni
kosmicznej. W perspektywie chcą zbudować stację na
Marsie.
– I ty to uważasz za nudne?!
– No, jeszcze nie lecą na tego Marsa, przynajmniej nie
w
tym
tygodniu.
Na
razie
pracują
nad
pewnymi
innowacyjnymi systemami. A ja jestem tylko facetem od kasy.
– Zgadza się – zażartowała, dotykając naszyjnika.
– Pojedziesz ze mną do Nowego Jorku? – zapytał znienacka.
– Zamieszkalibyśmy w hotelu Plaza, jedli u Daniela, coś
obejrzeli w teatrze.
– A dzieci?
– Właśnie dlatego zatrudniliśmy drugą gosposię. Kristy
może z nimi nocować. Nawet nie zauważą, że nas nie ma.
Pojedź ze mną, proszę. Należy nam się jakiś wystrzałowy
weekend.
Patrzył jej w oczy błagalnie. Bardzo chciał choć jednej
wspólnej z nią nocy, kiedy po seksie nie będą się rozchodzić
każde do swojej sypialni, kiedy do rana będzie mógł trzymać
ją w ramionach.
Po chwili namysłu Sage lekko kiwnęła głową.
– Gdyby nie to, że już raczymy się szampanem,
zamówiłbym butelkę. – TJ uśmiechnął się szeroko. – A teraz
opowiedz, jak spędziłaś dzień.
– Zarejestrowałam się na uczelni. I wiesz co? Zdarzyło się
coś zabawnego. Zaproponowali mi udział w zarządzie –
powiedziała Sage mimochodem, studiując kartę dań.
– Mam nadzieję, że się zgodziłaś.
– Nie uważam, żebym się nadawała, ale Bernadette ma
dużą zdolność przekonywania.
– Fakt, taka już jest. Kiedy zaczynasz?
– Od października.
– Ale przecież mówili… – zaczął i raptownie ugryzł się
w język.
Sage powoli podniosła wzrok znad menu.
– To twoja sprawka – powiedziała. – Rozumiem, użyłeś
swoich pieniędzy i wpływów, żeby wprowadzić mnie do
zarządu.
Pokręcił głową, ale jej to nie przekonało.
– To nie tak, jak myślisz – bronił się.
– Dlaczego to zrobiłeś? – spytała podniesionym tonem.
– Ja tylko zasugerowałem…
– Zasugerowałeś, tak? A potem zagroziłeś wycofaniem
dotacji?
– Przestań, Sage. To była naprawdę tylko sugestia, mogli
się zgodzić albo nie.
– Nie wierzę ci – powiedziała, odkładając kartę.
– Wybrałaś już coś?
– Tak, wybrałam. Pójdę do domu i zrobię sobie kanapkę –
odparła, sięgając po torebkę.
Jak można się wściekać z powodu takiego drobiazgu,
pomyślał.
– Poczekaj, spójrz na mnie – poprosił, dotykając jej
ramienia. – Przecież wiesz, jak się załatwia takie rzeczy.
– Nie wiem i nie chcę wiedzieć. I nie chcę mieć z tym nic
wspólnego.
– Jeszcze dwie minuty temu chciałaś.
– Bo myślałam, że naprawdę mogę im się na coś przydać.
– Bo możesz, i to bardzo. Wykonując kawał dobrej roboty
przy festynie, zdobyłaś pewien kapitał zaufania – tłumaczył
jej. – A każdy kapitał można i trzeba pomnażać.
– Nie udawaj, że przekonały ich moje dokonania.
Przekonały ich twoje pieniądze. To proste jak drut.
– Częściowo masz rację. Ale one tylko otworzyły ci jakieś
drzwi. Ja już więcej nie będę ci pomagał. A ty możesz w te
drzwi wejść albo nie.
Patrzyła na niego podejrzliwie. Uznał, że lepiej będzie się
już nie odzywać. Choć tyle miał jeszcze do powiedzenia.
– Jeśli to prawda, to dlaczego nie powiedziałeś mi o tym
w pierwszej kolejności?
– Bo chciałem, żebyś miała miłą niespodziankę.
– I miałam, przez chwilę. Ale teraz jest mi przykro.
– Przepraszam, nie pomyślałem.
– Często ci się to zdarza – zauważyła. – Nie mówisz nic
wprost.
Poczuł, że traci grunt pod nogami i musi się bronić.
– Bo czasem lepiej jest zasiać ziarno i czekać, aż samo
wzrośnie.
– Ale ja nie jestem ziarnem. Ani żadną cholerną uprawianą
przez ciebie rośliną. – W tym momencie nie potrafiła
powstrzymać uśmiechu. – To zabrzmiało słabo.
– Zabrzmiało bardzo seksownie. Obiecuję, już nigdy więcej
nie będę próbował tobą manipulować – powiedział,
ośmielając się wziąć ją za rękę.
– I naprawdę nie musisz mnie uszczęśliwiać za pomocą
pieniędzy.
– Nie będę.
Uśmiechnęła się smutno. Nie przekonał jej. Będzie musiał
nad tym popracować.
– Polecicie samolotem? – spytała Heidi nieśmiało.
Dzieci były jeszcze w piżamach, choć już zjadły śniadanie.
– Kristy będzie tu z wami cały czas – odparła Sage
skruszonym tonem.
– Będziemy się świetnie bawić – zapewniała Kristy.
– Ja nigdy nie leciałam samolotem – poskarżyła się Heidi.
– Ja tylko raz helikopterem, ale nic z tego nie pamiętam.
Pójdziesz na mecz Metsów? – spytał Eli TJ-a.
– A co, dzisiaj grają?
– Tak, pierwsze spotkanie w kraju w tym miesiącu.
– Ja też lubię bejsbol – powiedziała Heidi i na jej buzi
odmalowała się nadzieja.
– A ja nigdy nie oglądałem pierwszej ligi.
– Proszę bardzo, to twój syn – powiedziała Sage do męża,
powstrzymując śmiech. – Zasiałeś, to teraz wzeszło.
– Czy ja dobrze rozumiem, że wy też chcecie polecieć do
Nowego Jorku? – spytał TJ.
– Tak! – wykrzyknęły dzieci jednym głosem.
Kristy zgodziła się im towarzyszyć. Sage zrozumiała, jak
wielką
radością
jest
oglądanie
podekscytowanych
i zachwyconych dzieciaków.
– Na górę! – rozkazała Kristy. – Musicie się spakować.
TJ przez telefon uzgodnił, że ich wynajęty odrzutowiec
wystartuje
za
godzinę.
Swoją
asystentkę
poprosił
o zarezerwowanie dodatkowego apartamentu w hotelu Plaza
i zdobycie pięciu biletów na mecz Metsów.
– A stolik w restauracji odwołaj. Zjemy jakieś hot dogi na
stadionie. Dzięki, Danica. To wcale nie jest śmieszne –
powiedział do Sage, gdy skończył połączenie z biurem. –
Wiesz, jak trudno cokolwiek zarezerwować u Daniela?
– Biedaczysko – powiedziała, głaszcząc go po głowie.
– Wolę pocałunek.
Posadził ją sobie na kolanach i przez chwilę się całowali.
To cudowny facet, myślała, wspaniały ojciec. Ich wspólne
życie jest może trochę skomplikowane, ale najbliższe dwa dni
wyglądają dość optymistycznie.
Po prostu robią sobie krótkie wakacje, jak wiele rodzin
w tym kraju. No, w większości to wygląda tak, że ładuje się
dzieciaki do minibusu i zasuwa autostradą do najbliższego
nadmorskiego motelu. A prywatny odrzutowiec i hotel Plaza?
Czy to naprawdę aż taka różnica?
Dzieciaki zaczęły tarabanić się ze schodów i Sage
wiedziała, że mają dla siebie jeszcze tylko chwilkę.
Pocałowała TJ-a jeszcze raz. Niech to będzie wstęp do
wspaniałych dwudniowych wakacji.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Pod koniec meczu dzieci zasypiały na stojąco. W hotelu
Kristy zabrała je do ich apartamentu, a Sage i TJ nareszcie
zostali u siebie.
Mieli do dyspozycji dwie sypialnie, ale zamierzali
skorzystać tylko z jednej.
– Zamówiłem coś do jedzenia – powiedział TJ.
– Hot dogi ci nie wystarczyły?
– Nie o takim posiłku marzyłem. Choć było bardzo fajnie –
przyznał, sięgając po stojącą w barku butelkę caberneta.
Całą czwórką zwiedzili też zoo, gdzie Heidi dostała
w prezencie pluszową śnieżną panterę, a Eli gumowego
pytona. Heidi i Sage aż się wzdrygnęły, jak mały oplótł sobie
węża wokół szyi, co utwierdziło TJ-a w przekonaniu, że
mężczyźni i kobiety to jednak dwa różne światy.
– Do tego będzie półmisek wędlin – powiedział TJ,
pokazując wino. – A do schłodzonego szampana truskawki
w czekoladzie.
– Zamierzasz się upić?
– Nie musimy pić do dna.
– Tobie to wszystko wydaje się normalne? – spytała,
rozglądając się po pokoju. – Ta… komnata, wino, szampan,
truskawki?
– Owszem. Tego rocznika jeszcze nie piłem, ale Caleb
bardzo go poleca.
– Konsultowałeś z Calebem wybór wina?
– Tak, dzwoniłem do niego, jak tylko zgodziłaś się ze mną
jechać. Teraz noc należy do nas – powiedział, unosząc
kieliszek.
To dziwne. Choć bardzo chciał być z nią sam na sam,
towarzyszące im przez cały dzień dzieci i Kristy wcale mu nie
przeszkadzały. Wręcz przeciwnie. To był udany wypad.
Do drzwi zapukał kelner, który szybko ustawił na stoliku
pod oknem wszystko, co wwiózł na wózku. Ledwie TJ zdążył
wręczyć mu napiwek, Sage już zatopiła zęby w oblanej
czekoladą truskawce.
– Hej, to miało być do szampana – zwrócił jej uwagę.
– Trudno, ja jestem indywidualistką – uśmiechnęła się. –
Lubię mieszać smaki.
– Należysz do cyganerii artystycznej?
– Nie, ale za to ty na pewno należysz do snobistycznej
burżuazji.
– Naprawdę tak myślisz? – zaniepokoił się.
– Tak, panie Winno-Telefoniczny Koneserze.
– Ale to nie była najdroższa butelka z piwniczki – zastrzegł,
broniąc się. – Oj, widzę, że z tobą nie wygram. Co ty robisz? –
zapytał, widząc, że Sage zbiera się do wyjścia.
– Idę popracować nad powierzchownością.
– Nie rób tego!
Naprawdę nie chciał, żeby zmieniła swój wygląd choćby
odrobinę. Dla niego była chodzącą doskonałością.
– Skorzystałam z twojej rady, TJ, wzięłam twoją kartę
kredytową i zrobiłam zakupy. Idę się przebrać. Na pewno ci
się spodoba.
– No to na co czekasz? – krzyknął, nie zapomniawszy
uprzednio poprawić ją w kwestii karty kredytowej. (Naszą,
nie twoją.)
– Nie zjesz najpierw?
– Jedzenie może zaczekać.
A on nie może. Strasznie jest ciekaw, co też sobie kupiła.
Czekał na nią w fotelu, sącząc wino. Gdy pojawiła się
w drzwiach, kieliszek omal nie wypadł mu z rąk. Poderwał
się i jednym ruchem ściągnął swoją koszulkę polo, zbliżając
się do niej.
– No i co ty na to? – spytała, prezentując jedwabną
fioletową koszulkę nocną z koronkowymi wstawkami.
– Bardzo mi się podoba – odparł, biorąc ją w ramiona.
– Przecież nawet jej nie obejrzałeś.
– Oglądać będę później.
Całował ją gwałtownie, podtrzymując ramieniem, by nie
upadła. Wolną ręką gładził jedwab na jej brzuchu, piersiach,
pośladkach.
Oddawała
mu
pocałunki
z
głębokim
westchnieniem, splatając język z jego językiem. Miała takie
słodkie usta, szczupłe i jędrne uda, miękkie, zakończone
stwardniałymi pod jego dotykiem piersi…
Ogarnęło go pożądanie. Zaniósł ją do sypialni, położył na
łożu pod baldachimem. Przeświecające przez zwiewne
firanki księżycowe światło rzucało refleksy na jej lśniącą
skórę. Całował jej piersi, brał do ust sutki, a ona zanurzyła
palce
w
jego
włosach,
jęcząc
cicho.
Leżąc
na
wykrochmalonej pościeli z rękami nad głową i zgiętym
kolanem, wyglądała zjawiskowo.
– Jesteś piękna – wyszeptał, wodząc ręką po jej boku od
pachy i piersi po przewężenie w talii i krągłe biodra. Jej oczy
jarzyły się jak nefryty.
Dotknął jej pępka i schodził coraz niżej. Przymknęła oczy
i rozchyliła uda. Wsunął między nie rękę i poczuł, jak pulsuje
to jej najbardziej rozgrzane miejsce.
Nie mógł już dłużej wytrzymać. Zdjął bokserki i położył się
na niej. Otoczyła go całą sobą, całowała w usta, ugniatała
dłońmi mięśnie jego pleców. Nie potrafił się już dłużej bronić
przed ciepłem i delikatnością jej ciała. Wyszeptał jej imię.
Postanowił jednak się nie śpieszyć. Ona zasługuje na grę
miłosną, na czułą opiekę, na pieszczoty. Na bycie tą jedną
jedyną. Chociaż na tę jedną noc. Nie wolno mu teraz myśleć
o niczym innym. Odchylił głowę, by przez moment popatrzeć
na jej zamknięte oczy, czerwone usta, płonące policzki. Ich
ciała po chwili złapały wspólny rytm.
Rozkosz owładnęła nim całkowicie, pulsowała, narastała.
Poruszał się coraz szybciej, a ona ściskała go coraz mocniej.
Niemal stracił świadomość tego, co robi, gdy nagle pod
powiekami ujrzał mieniący się wszystkimi kolorami wybuch,
w którym było światło i ciepło całego chyba świata. Jego
ciałem wstrząsnęła fala, po której przyszło ukojenie.
– Sage!
To imię pojawiło się na jego ustach, a potem jeszcze długo
odbijało echem wewnątrz czaszki.
Był późny poranek i Sage napawała się panującą w domu
ciszą. Eli i Heidi po raz pierwszy sami pojechali autobusem
do szkoły, na cały dzień. TJ był w biurze, Kristy na uczelni,
a Verena miała przyjść dopiero za godzinę.
Sage też musiała się wziąć do pracy – zapoznać się ze
skryptami, przejrzeć dwa raporty zarządu uczelni oraz
podania o dotację wpływające do Tide Rush Investments.
Ale teraz choć przez kilka minut chciała nacieszyć się
spokojem i samotnością. Może zrobi sobie ziołową herbatę
z cytryną?
W rodzinnym pokoju dziennym panował może nie tyle
bałagan, co sympatyczny artystyczny nieład. Sage lubiła ten
stan. Na oparciu krzesła wisiał podkoszulek TJ-a, w którym
wczoraj ćwiczył z Elim rzuty i łapanie. Potem grillowali za
domem burgery i jedli lody. Cudowny dzień.
Sage przytuliła koszulkę męża do policzka. Jej zapach
obudził jej zmysły.
TJ to świetny facet.
– Halo! – rozległ się głos Melissy.
– Jestem w pokoju dziennym! – odkrzyknęła Sage.
Przyzwyczaiła się już, że najbliżsi przyjaciele TJ-a i ich żony
mają zwyczaj wpadać bez zapowiedzi.
– Parzę herbatę, chcesz? – zapytała.
– Chętnie. Kiedy zaczynasz zajęcia na uczelni? – Melissa
weszła za nią do kuchni.
– W czwartek. Ale zdecydowałam się na razie na dwa
przedmioty. Nie chcę zaniedbywać pracy przy dotacjach,
wpływa tak dużo sensownych wniosków. A ty? Chcesz
dofinansowania do kolejnego festynu?
– Zwrócę się o nie do ciebie dopiero na wiosnę. Sage,
czajnik
kipi.
–
Uwaga
Melissy
wyrwała
Sage
z zainspirowanych widokiem T-shirta „świetnego faceta”
rozmyślań na temat przyszłości. – Coś jest nie tak?
– Nie, dlaczego?
– Coś z TJ-em? Macie problemy?
– Nie, jest dobrze. Nawet bardzo.
– Może za dobrze?
– Pewnie masz rację. Jest niesamowity. Ma świetny kontakt
z dzieciakami. Eli go uwielbia a Heidi z dnia na dzień coraz
bardziej mu ufa.
– A ty?
– On nie ma sobie równych. W każdym możliwym sensie.
Ja… My… Nie mogę uwierzyć, że może być aż tak dobrze.
– A on? Co wiesz o jego odczuciach?
– Wygląda na zadowolonego, jest zrelaksowany, troskliwy,
dowcipny, zabawny. Ufa mi w kwestiach pieniężnych. Mamy
wspaniałe życie seksualne.
– Czyli jesteście jak normalne małżeństwo. Może powinnaś
mu powiedzieć, że czas zmienić zasady?
– Co to to nie.
– Widziałam, jakim wzrokiem na ciebie patrzy.
– Wiem, pożąda mnie.
– Nie, to coś więcej. On cię też kocha.
– To niemożliwe – odparła Sage, z trudem przełykając
ślinę. – Jest jeszcze Lauren.
– Każdy w końcu przechodzi do porządku dziennego nad
stratą. Po prostu o tym z nim porozmawiaj.
Sage nie myślała dotychczas, by wyznać TJ-owi miłość.
Wyobrażała sobie jego reakcję. Byłby zmieszany, może nawet
przerażony.
A
może
właśnie
zachwycony?
Może
odpowiedziałby podobną deklaracją? Uśmiechnąłby się,
przytulił ją i ucałował?
Ta wizja była tak kusząca, że zanim Melissa wyszła, Sage
była gotowa podjąć ryzyko.
Ściskając w ręku podkoszulek, skierowała się do sypialni
TJ-a. W progu zawahała się. Nigdy wcześniej tu nie
wchodziła. Taki utarł się zwyczaj. Ale tym razem
przekroczyła próg.
Łóżko było perfekcyjnie zasłane mimo nieobecności
Vereny. Ciekawe.
Sage odsłoniła okno i wrzuciła T-shirt do stojącego
w łazience kosza z brudną bielizną.
I wtedy jej uwagę przykuł kryształowy flakonik. Perfumy?
Wstrzymała oddech. Obok perfum na półce stało pachnące
mydełko, słoik z gąbkami do nakładania makijażu, różowa sól
do kąpieli i trzy kolorowe świece. Zupełnie jakby Lauren
wyszła stąd na trochę i w każdej chwili mogła wrócić.
Wychodząc z sypialni, Sage rzuciła jeszcze okiem na
komodę. Stały na niej liczne fotografie TJ-a z Lauren – ze
ślubu, z pikniku. A na środku piramidka szklanych
pojemników na biżuterię. Na największym z nich widniało
imię Lauren, w dwóch mniejszych znajdowały się: w jednym
pierścionek zaręczynowy, w drugim dwie obrączki, damska
i męska.
– Co ty tu robisz? – usłyszała głos TJ-a.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Może powinna mieć
wyrzuty sumienia, ale w rzeczywistości czuła się oszukana,
wściekła i smutna.
– To wygląda jak kapliczka. Jej ubrania i inne rzeczy też
ciągle trzymasz? – spytała.
– To nie twoja sprawa – rzucił przez zęby.
– Jestem twoją żoną.
– Nie do końca. Zawsze stawiałem tę sprawę jasno.
Jak to? Przecież okazywał jej czułość, dawał do
zrozumienia, że jest dla niego ważna. Że jest kimś więcej niż
tylko matką Elego.
– A więc miałam rację – powiedziała, kierując się do
wyjścia. – To znaczy nie, nie miałam racji – poprawiła się
nagle.
– W czym?
– W tym, że miałam nadzieję, że damy radę.
– Przecież dajemy.
– Nie, TJ. Może ty dajesz, ale mnie chodzi o coś innego.
– Mówisz bez sensu – zauważył.
– Muszę już iść – powiedziała, omijając go.
– Iść? Dokąd? Dlaczego?
Nie odpowiadała. Przyśpieszyła kroku.
– Nigdy nie mówiłem, że o niej zapomniałem! – krzyknął za
nią.
To prawda. Historia z Lauren nigdy się dla niego nie
skończyła. To tylko ona, Sage, wyobrażała sobie, że tak jest.
– Naprawdę jesteś taki głupi? – napadł na niego Caleb.
Taras
na
dachu
mariny
oświetlały
promienie
popołudniowego słońca.
– Byłem z nią od początku całkowicie szczery. Wiedziała,
że chodzi o Elego – bronił się TJ.
– Ale sypiasz z nią! – krzyknął Matt.
– Namówiła mnie do tego.
– To mogło obudzić w niej emocje.
– To co? Mam przestać z nią sypiać?
Dobre sobie. Przecież wyłącznie w ramionach Sage czuł się
sobą. Nie był już samotny.
– Nie. Przestań ją okłamywać – odparł Matt.
– Nie okłamuję jej. Od początku byłem szczery. Dotrzymuję
umowy.
– W sprawie pieniędzy?
– Też. Zresztą ona na siebie dużo nie wydaje, musiałem ją
zmuszać, żeby kupiła sobie samochód i trochę ciuchów.
A dzięki Melissie sprowadziła meble.
– W końcu to tylko pieniądze – stwierdził Caleb.
– Tak też jej cały czas tłumaczę.
– Ale mi chodziło o to, że ona potrzebuje nie tylko
pieniędzy.
– Jeśli chodzi o pieniądze, to twoja hojność jest ogólnie
znana – powiedział Matt.
To prawda, pieniądze łatwo się zarabia i łatwo wydaje,
pomyślał TJ.
– Ona potrzebuje twojej miłości – stwierdził Caleb.
TJ-a przeszył ból. Kto jak kto, ale najbliższy przyjaciel
powinien go dobrze znać.
– Ja kocham Lauren – powiedział.
– Lauren umarła.
– Ale to nie znaczy, że mam przestać ją kochać.
– To nie znaczy również, że nie możesz kochać Sage.
– Nie kocham Sage – odparł TJ. Zabrzmiało to opryskliwie,
więc po chwili dodał: – To znaczy… nie jestem w niej
zakochany. Bardzo ją lubię, więc też może… kocham…
w pewnym sensie…. Ale nigdy nikogo nie pokocham tak, jak
kochałem Lauren.
– Nikt ci nie każe o niej zapominać, ale Sage jest tuż obok.
Jest cząstką twojego życia. Zawsze można iść do przodu albo
do tyłu. Nie można robić obu tych rzeczy naraz – powiedział
Matt.
– Chcesz utracić Sage? Albo ją zranić?
– Nie – odparł TJ bez namysłu.
Lubił ją, szanował, podobała mu się. No i był jej coś winien.
Na pewno nie może jej skrzywdzić.
A jednak już to zrobił. A raczej pozwolił, by mimowolnie
skrzywdziła ją Lauren. Przypomniało mu się, z jakim bólem
Sage przyglądała się ich ślubnym zdjęciom i ołtarzykowi
zbudowanemu z pierścionka i obrączek.
– Nie – powtórzył, unosząc twarz.
– Dotarło – stwierdził Caleb.
– Też tak myślę – powiedział Matt.
– Ja kocham Sage – oświadczył TJ. – Muszę ją przeprosić.
– Ale słowa tym razem nie wystarczą – zauważył Caleb.
– Ani pieniądze! – dodał Matt.
– Wiem, muszę jej udowodnić, że w moim życiu jest i dla
niej miejsce – oznajmił TJ.
– Nie jest taki głupi, na jakiego wygląda – z ulgą stwierdzili
obaj przyjaciele.
TJ szybko pobiegł do domu. Nie zastał Sage, pewnie
przyjdzie razem z powracającym ze szkoły dziećmi. Ma więc
kilka godzin na zrobienie porządków.
Zaopatrzył się w kilka dużych kartonów, do których
powkładał kosmetyki Lauren, jej ubrania z szuflad. Gdy
zdejmował ostatnie zdjęcie z komody, zapadał zmierzch.
Sage powinna już być z dziećmi w domu. Ogarnął go
niepokój.
Wyłączyła telefon i umieściła dzieciaki w fotelikach na
tylnym siedzeniu. W połowie drogi do Seattle zdała sobie
sprawę, że źle robi, uciekając od TJ-a bez słowa wyjaśnienia.
To tchórzostwo. A dzieciom nie należało tak gwałtownie
przerywać dnia w szkole.
Upokorzył ją, to jasne. Ale trzymał się sztywno ich umowy.
To ona zaproponowała, by ją naruszyć. Bo chciała czegoś
więcej. On był cały czas wobec niej w porządku.
Zawróciła w kierunku domu.
Kiedy tam dotarła, dzieci już spały. TJ wyszedł przed dom.
Kiedy zobaczył, że dzieci posnęły, delikatnie wyjął Elego
z fotelika.
Sage zaniosła Heidi do jej pokoju, przebrała w nocną
koszulę i położyła do łóżka.
A potem zebrała się w sobie, by przeprosić. Wiedziała, że
dla dobra Elego i Heidi musi spuścić z tonu i wrócić do tego,
co było dawniej. Zapomnieć o swoich uczuciach do TJ-a.
Musi przestać z nim sypiać. Nie potrafiłaby teraz trzymać go
w ramionach, wiedząc, że on kocha Lauren.
Zeszła po schodach i zastała go na tarasie. Czuła ucisk
w żołądku, serce waliło jej jak szalone. Zmusiła się jednak do
kilku kroków w jego kierunku.
– Cześć – powiedziała niepewnie. – Przepraszam. Nie
powinnam była tak nagle wyjeżdżać.
– Dzwoniłem do ciebie.
– Wyłączyłam telefon. Miałeś rację. Zareagowałam zbyt
gwałtownie. Nie powinno mnie dziwić, że…
– Bałem się, że nie wrócisz – powiedział ponurym tonem.
– Potrzebowałam trochę czasu, powiedzmy kilkudziesięciu
kilometrów, żeby ochłonąć. Wiem, że zawarliśmy umowę, TJ.
I od dzisiaj zamierzam jej przestrzegać.
– I będziesz moją żoną? – Uśmiechnął się niepewnie.
– Tak. I matką Elego i Heidi. Niezależnie od wszystkiego
powinniśmy trzymać się razem.
Niespodziewanie chwycił jej dłoń i zaczął wodzić po niej
kciukiem. Nie chciała tego. Jego dotyk bolał.
– Nie mogę… – powiedziała łamiącym się głosem. – Nie
powinniśmy więcej sypiać z sobą. To był błąd. Wiem, to był
mój
pomysł,
ale
nie
przewidziałam,
że
to
takie
skomplikowane.
Umilkła.
– A ja myślałem, że ty zawsze kierujesz się logiką – odezwał
się po chwili.
Ona też tak kiedyś myślała. Ale cóż, zaryzykowała i teraz
musi ponieść koszty. Kilka najbliższych dni to będzie
koszmar. Będzie musiała nauczyć się zapomnieć o swojej
miłości do TJ-a.
– Chcesz coś zobaczyć? – zapytał.
Zaskoczona wyraziła zgodę, a on przeprowadził ją przez
pokój dzienny do holu.
– Nie, TJ, ja nie mogę – powiedziała, zorientowawszy się, że
idą do jego sypialni.
– Obiecuję, wszystko będzie okej.
– Nic nie będzie okej – protestowała, usiłując wyswobodzić
rękę z jego uścisku.
– Nie bój się, Sage. Zaufaj mi – powiedział, głaszcząc ją po
policzku. – Już cię nigdy więcej nie skrzywdzę.
– Ale to była moja wina…
– Nie, moja. Pozwól mi naprawić, co schrzaniłem.
Sage poczuła gulę w gardle. Łzy napłynęły jej do oczu.
– Ja tam nie wejdę.
– Jej już tam nie ma, Sage.
Boże, on majaczy. Trzeba się od tego wszystkiego jak
najszybciej uwolnić.
– Lauren odeszła. Opuściła ten pokój i moje serce. Zawsze
będę o niej pamiętał, ale to już przeszłość. Wejdź i zobacz.
Boże, jak trudno będzie przestać go kochać, pomyślała
Sage, zaglądając do uprzątniętego pokoju.
– Ty jesteś moją teraźniejszością, Sage – ciągnął TJ,
zapalając światło. – I moją przyszłością. Kocham cię.
Naprawdę się nie przesłyszała?
– Co takiego?
Uśmiechnął się.
– Bardzo cię kocham. I gdyby nie to, że już jesteśmy
małżeństwem, natychmiast bym ci się oświadczył. Zostań ze
mną. I to tu. – Wskazał ruchem ręki sypialnię. – Będziemy tu
spędzać każdą noc, każdą wolną chwilę. Zrobimy sobie
jeszcze kilkoro dzieci, wypełnimy ten dom miłością
i śmiechem.
Poczuł, że może się zagalopował.
– Oczywiście, jeśli tego chcesz – dodał. – Jeśli…
– Jeśli cię kocham? Oczywiście, że cię kocham, TJ. Nie
przypuszczałam, że do tego dojdzie, ale jestem w tobie
zakochana po uszy.
– Powinienem był wcześniej na to wpaść.
– Że cię kocham?
– Nie, że ja kocham ciebie. Że chcę mieć z tobą jeszcze
jedno dziecko.
– Więcej dzieci! – przekomarzała się.
– Nie masz nic przeciwko temu?
– Mamusiu? – usłyszała za plecami cichy głosik.
Heidi. Po raz pierwszy tak ją nazwała.
– Tak, kochanie?
– Miałam zły sen.
– Tak mi przykro…
TJ przykucnął obok dziewczynki.
– Może chcesz, żeby tata zaniósł cię na górę i trochę ci
poczytał?
Heidi przytaknęła ruchem głowy.
TJ posadził ją sobie na ramieniu. Wolną rękę podał żonie
i zaczęli razem iść po schodach. Sage oparła policzek o jego
ramię.
– Jesteś najlepszym tatą na świecie – powiedziała.
– Najlepszy tatuś – wymamrotała Heidi, ściskając go za
szyję.
– Kocham was obie – oznajmił TJ. – Kocham was
wszystkich.