Dunlop Barbara Dotyk pożądania

background image
background image

Barbara Dunlop

Dotyk pożądania

Tłumaczenie:

Anna

Sawisz

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kiedy

młoda para zaczęła swój pierwszy taniec w pięknie

udekorowanej sali bostońskiego Beacon Hill Crystal Club, TJ

Bauer z całych sił starał się nie dopuścić do siebie

wspomnień z własnego wesela. Lauren nie żyła od ponad

dwóch lat. Zdarzały mu się w tym czasie chwile, kiedy już

niemal uporał się z tą stratą. Ale czasem – jak na przykład

właśnie teraz – ból powracał ze zdwojoną siłą.

– W porządeczku? – Caleb Watford zbliżył się do niego ze

szklanką szkockiej z jedną kostką

lodu, tak

jak TJ lubił.

– Tak.

– Kłamiesz.

TJ

nie zamierzał wdawać się w dyskusje, skinął więc

jedynie głową, wskazując parkiet.

– Szczęściarz z tego

Matta.

– Zgadzam się w całej rozciągłości – odparł Caleb,

porzucając

niewygodny

wątek rozmowy.

– Poszedł za głosem serca – powiedział TJ, starając się

odwrócić uwagę od Lauren za pomocą wspomnień

o spontanicznych oświadczynach ich wspólnego dobrego

przyjaciela, Matta Emersona, który bez zaręczynowego

pierścionka

zaproponował

małżeństwo

stojącej

nad

spakowanymi walizkami Tashy. – A ja

myślałem, że ona

odmówi.

background image

– No i nagle

nastąpił zwrot akcji! – Caleb uśmiechnął się

szeroko.

TJ

też uśmiechnął się na myśl o szczęściu Matta. Tasha jest

piękna, inteligentna i twardo stąpa po ziemi. Takiej właśnie

kobiety Matt potrzebuje.

– Kolej

na ciebie. – Caleb położył dłoń na ramieniu TJ-a.

– Wykluczone.

– Musisz

się tylko otworzyć na nowe możliwości.

– A ty?

Potrafiłbyś kimkolwiek zastąpić Jules?

Pytanie

pozostało bez odpowiedzi.

– Tak

właśnie myślałem – stwierdził TJ, napoczynając

drinka.

– Przecież

ona

stoi tuż obok, więc powiedzenie, że nigdy,

byłoby pójściem na łatwiznę – odparł Caleb.

Obaj

spojrzeli na żonę Caleba Jules, promienną matkę

trzymiesięcznych bliźniaczek. Właśnie śmiała się z jakiegoś

dowcipu swojego szwagra Noaha.

– Wyraz nigdy ma dziwną moc. – TJ usiłował nadać słowną

postać swoim emocjom. Zawsze łatwiej było mu uporać się

z faktami niż z uczuciami. – Ja próbuję, naprawdę. Ale każda

moja myśl w końcu

wraca

do Lauren.

– Rozumiem. To

znaczy wydaje mi się, że rozumiem.

– Gdyby

tak można było użyć jakiegoś przełącznika

zasugerował TJ.

Wiedział, że już

nie

odzyska Lauren. Co więcej ona pewnie

chciałaby, by ułożył sobie życie na nowo. Ale cóż Była jego

jedyną wielką i prawdziwą miłością. Nie wyobrażał sobie, że

ktoś mógłby zająć jej miejsce.

background image

– Musisz

dać sobie jeszcze trochę czasu – stwierdził Caleb.

– Chyba

nie mam wyboru.

Przecież

czas

będzie płynął naprzód. Nieważne, czy mu się

na to pozwoli, czy nie.

Taniec

się skończył i Matt z Tashą podeszli do nich

uśmiechnięci. Jej długa tiulowa sukna unosiła się nad

podłogą. TJ nie spodziewał się ujrzeć tej chłopczycy

o zawodzie mechanika pokładowego w tradycyjnie kobiecym

ślubnym stroju. Wyglądała przepięknie.

– Zatańczysz z panną młodą? – zaproponowała.

– Będę zaszczycony. –

TJ

się uśmiechnął. Był drużbą, nie

wypadało mu odmówić.

– Wszystko w porządku? – zapytała,

gdy

dotarli na parkiet.

– Jak

najbardziej.

– Widziałam twoją minę, jak rozmawiałeś z Calebem. Co

się

dzieje, TJ?

– Nic. To

znaczy Dzieje się to, że okropnie zazdroszczę

Mattowi.

– Teraz

to już było kłamstwo szyte grubymi nićmi.

– Popatrz na siebie, Tasha – odparł, odchylając się nieco

w tył. – Każdy facet w tej

sali zazdrości teraz twojemu

mężowi.

Pokręciła głową i roześmiała się.

– No może z wyjątkiem Caleba – dodał TJ dla zasady. – No

i innych

żonatych. Przynajmniej co poniektórych

– Bardzo

ostrożnie skonstruowany komplement.

– No właśnie, chyba się pogrążam. A chciałem

tylko

ci

powiedzieć, że jako panna młoda jesteś olśniewająca.

background image

– Może,

ale

to chwilowe.

Teraz

on się roześmiał.

– Duszę się w tym gorsecie – skrzywiła się. – Nie mówiąc

już, że na obcasach w ogóle nie da się chodzić. W końcu

będą

musieli

mnie stąd wynieść.

– Jestem pewien, że Matt zrobi to z ochotą. I zaniesie

cię,

gdziekolwiek zapragniesz.

Poszukała

wzrokiem

swojego świeżo poślubionego męża

i jej twarz przybrała rozanielony wyraz. TJ znów poczuł

ukłucie zazdrości.

– Twoja

matka jest chyba zachwycona tak wystawną

imprezą – powiedział, żeby zmienić temat.

– Staram się być dobrą córką. Ale Matta już ostrzegłam, że

pewnie ostatni raz w życiu widzi mnie w sukni.

– Widzę, że nie spuszczasz z tonu – odparł TJ i w tym

momencie poczuł, jak w kieszeni

wibruje mu telefon.

– Możesz odebrać – powiedziała Tasha, która najwyraźniej

usłyszała

ciche

buczenie.

– To

na pewno nic pilnego.

– A jeśli to jeden z twoich

inwestorów?

– Przecież

jest

sobota wieczór.

– Ale w Australii

już niedziela rano. – Tasha wiedziała, że

firma doradztwa inwestycyjnego, którą prowadzi TJ, ma

globalny zasięg.

– To

też jest dzień wolny od pracy.

Wibracje

ucichły, by po chwili odezwać się znowu.

– Widzisz?

Teraz już musisz odebrać, TJ.

– Nie muszę. – Nie zamierzał dopuścić do tego, by interesy

background image

zakłóciły mu udział w weselu

przyjaciół.

– To

chociaż zerknij, kto dzwoni.

– Na pewno nikt, kto byłby dla mnie ważniejszy niż ty

i Matt.

– Ale

może to coś nagłego.

– No

dobra.

Nie

chcąc kłócić się z panną młodą na środku parkietu,

sięgnął ręką do kieszeni. Tańczyli dalej.

Spojrzał

na

wyświetlacz i ze zdziwieniem stwierdził, że

dzwonią do niego ze szpitala Świętej Beaty w Seattle. Firma

TJ-a przez lata dotowała lokalny szpital w Whiskey Bay,

miejscowości, gdzie mieszkał. Ze szpitalem Świętej Beaty nie

miał żadnych związków. Pewnie chcą prosić o jakąś

darowiznę.

– Kto to? – zaciekawiła się Tasha i TJ

nagle stwierdził, że

już nie tańczy.

– Szpital w Seattle.

– Może trafił tam ktoś z twoich

bliskich? – zasugerowała

zatroskana.

– Nie

widzę powodu, dlaczego akurat tam.

Znał

kilka

osób w Seattle, ale wszyscy jego przyjaciele

i bliscy znajomi mieszkali albo w Whiskey Bay, albo

w Olimpii – najbliższym większym mieście.

– Lepiej oddzwoń – poradziła Tasha, gdy wibrowanie

ponownie ustało. Zaczęła sprowadzać go z parkietu.

– Tasha! – zaprotestował.

– Posłuchaj

mnie, bo

się obrażę.

– No

skoro tak

background image

Gdy

opuścili parkiet, Tasha oddaliła się, chcąc uszanować

jego prywatność.

TJ

wyszedł na korytarz. Dotknął ikonki oddzwonienia.

– Tu

szpital Świętej Beaty, oddział onkologii – usłyszał

rzeczowy kobiecy głos.

Onkologia?

Ktoś zachorował na raka?

– Tu Travis Bauer. Dzwoniono do mnie z tego

numeru.

– Zgadza się, panie Bauer. Łączę z doktor

Stannis.

– O co

chodzi? – usiłował dopytać, ale druga strona już

zdążyła się rozłączyć.

Czekał

przez

chwilę i sam nie wiedział, czy powinien się

niepokoić, czy tylko być zaciekawionym.

– Pan

Bauer?

– Tak, to

ja.

– Mówi doktor Shelley Stannis. Pracuję na oddziale

onkologicznym

w

tutejszym

szpitalu.

Zajmuję

się

przeszczepami.

TJ-owi

coś zaświtało w głowie.

– Aha, pewnie chodzi pani o to, że

jestem

zarejestrowany

jako dawca szpiku?

– Tak. I dziękuję, że pan tak szybko oddzwonił. Znalazłam

pana dane w rejestrze. Mamy bardzo młodego pacjenta

z białaczką, występuje u niego duża zgodność tkankowa

z pana

szpikiem. Jeśli pan jest nadal skłonny pomóc,

chciałabym jak najszybciej zaprosić pana na badania.

– Ile lat ma ten człowiek? – To pytanie jako pierwsze

pojawiło się w głowie TJ-a.

– Dziewięć – usłyszał odpowiedź.

background image

Nie

zastanawiał się ani minuty.

– Kiedy

mam przyjechać?

– Mam

rozumieć, że jest pan skłonny oddać szpik?

– Bez

wahania.

– Nie

ma pan pytań?

– Pewnie będę miał, ale nie w tej chwili. Teraz jestem

w Bostonie, ale

mogę względnie szybko przylecieć.

Po

drugiej stronie linii nastąpiła chwila ciszy.

– Bo

jeśli to możliwe, panie Bauer, chcielibyśmy pana

przebadać już jutro. Jak pan się zapewne domyśla, matka

dziecka bardzo niepokoi się, czy znajdzie się odpowiedni

dawca.

– Jasne. Będę u państwa jak najszybciej. I proszę

do

mnie

mówić TJ.

– Wielkie

dzięki, TJ.

– Do zobaczenia jutro – powiedział i zakończył rozmowę.

– Wszystko w porządku? –

Jak

spod ziemi wyrósł przy nim

Matt.

– W porządku. Mam nadzieję, że nawet bardzo. Mogę

zostać dawcą szpiku dla dziewięcioletniego chłopca

w Seattle.

Matt

na chwilę zadumał się nad tą odpowiedzią.

– Przykro

mi was opuszczać – dodał TJ.

– Ależ leć sobie! Ratuj życie! A sio! –

Matt

zabawnie

wymachiwał rękami.

TJ

poczuł przypływ adrenaliny. Musi teraz zadzwonić do

firmy wynajmującej prywatne odrzutowce, z której usług już

nieraz korzystał. Nie może przecież całą noc tłuc się

background image

samolotem rejsowym. Chłopiec i jego matka czekają. A jego

stać na prywatny lot. Są takie chwile, dla których warto być

zamożnym człowiekiem.

Sage

Costas

szła

po

wypolerowanym

linoleum

przestronnego korytarza szpitala, postukując obcasami.

W żołądku czuła ucisk. Tak było cały czas, odkąd u jej synka

Elego po serii skomplikowanych badań zdiagnozowano

złośliwą odmianę białaczki. Serce waliło jej jak oszalałe.

Zastanawiała się, ile może znieść ludzki organizm, zanim

zabije go nadmierny stres.

Od

tygodnia sypiała kiepsko, a ostatniej nocy prawie

wcale. Rano zmusiła się do wzięcia prysznica i nałożenia na

twarz lekkiego makijażu. Niby w czym miałoby to jej pomóc?

Chciała zrobić dobre wrażenie, bojąc się, że potencjalny

dawca się wycofa?

Teraz

właśnie ujrzała przez szybę, jak wysoki, elegancko

ubrany brunet rozmawia z doktor Stannis. To pewnie on.

Zwolniła i z trudem przełknęła ślinę. Zatrzymała się przed

drzwiami, nie mając siły na naciśnięcie klamki. Tak

rozpaczliwie modliła się o tę chwilę, a teraz co? Stawka jest

niewyobrażalnie wysoka. Chyba nie przeżyłaby, gdyby

wszystko miało spalić na panewce.

Zmusiła się,

aby

wejść do środka.

– Cześć,

Sage

– powitała ją doktor Stannis.

Mężczyzna odwrócił się w jej stronę.

– Sage?

– spytał, wyraźnie osłupiały.

Poczuła,

jak

świat wokół niej zawirował.

– To

ty? – Podszedł do niej.

background image

Do

jej uszu dobiegł jednak tylko niewyraźny trzask.

Otoczenie nagle zaczęło się jej jawić w czerni i bieli, jak

podglądane

przez

dziurkę

starodawnego

aparatu

fotograficznego.

– Sage?

– doktor Stannis szybko złapała ją za rękę.

Sage

poczuła w mózgu coś w rodzaju przyśpieszonego

pulsowania. Gabinet zakołysał się jej przed oczami, po czym

odzyskała normalne widzenie.

On

ciągle tu był.

– Czuję się dobrze – wykrztusiła, pokonując uporczywy

szum w uszach.

– Znacie się z panem Bauerem? – spytała doktor Stannis

z wyraźnym zaciekawieniem.

– Chodziliśmy

razem

do liceum – odparła Sage.

Jak

to możliwe?

– To twój syn zachorował? – spytał TJ z troską. –

Tak

mi

przykro, Sage.

Zmarszczył czoło i można by przysiąc, że coś przelicza

w myślach.

– Pani

mówiła, że ile on ma lat? Dziewięć? – zwrócił się do

lekarki.

– Tak.

– I mój

szpik

jest genetycznie zbliżony do jego? – spytał,

patrząc na Sage, która znów usiłowała przełknąć ślinę, ale jej

gardło było suche jak pergamin. – Czy to jest mój syn?

Niebieskie

oczy TJ-a zszarzały. Przeraźliwą ciszę zakłócał

jedynie szum wentylacji. Sage nie potrafiła się zdobyć na nic

poza kiwnięciem głową.

background image

– Może usiądziesz? – zaproponowała lekarka, biorąc ją

za

ramię.

– Mam syna? – pytał dalej TJ. – Zaszłaś w ciążę?

Sage

poruszyła ustami, z których jednak nie wydobył się

żaden dźwięk. TJ nie miał tego problemu.

– I nic

mi nie powiedziałaś?

Doktor

Stannis usiłowała włączyć się do rozmowy.

– Sądzę, że

lepiej

będzie, jak wszyscy

Sage

nagle przestała się bać.

– Nie

zasługiwałeś na to – powiedziała gorzko, podnosząc

głos.

– Sage! –

lekarka

przywołała ją do porządku.

Sage

natychmiast pojęła swój błąd. Przecież życie Elego

zależy od łaski i niełaski tego człowieka. Faceta, który ją

zwodził,

okłamywał,

bezwstydnie

wykorzystując

jej

nastoletnią naiwność ku uciesze własnej i koleżków.

Nienawidziła

go. Ale

to jedyny człowiek, który może

uratować życie jej syna.

– Przepraszam – powiedziała, z trudem siląc się na szczery

ton. – Proszę cię To nie ma nic wspólnego z Elim. Nie

odgrywaj się na nim.

– Naprawdę sądzisz, że byłbym zdolny skrzywdzić małego

chłopca? – spytał oszołomiony, po czym zaklął pod nosem. –

W dodatku

własnego syna? Że jak mnie zezłościłaś, to nie

oddam mu szpiku? Za kogo ty mnie masz?

Nie

wiedziała, jakiego typu człowiekiem jest teraz.

Pamiętała tylko, że jako nastolatek był pozbawionym

skrupułów samolubem. A ludzie nie zmieniają się tak łatwo.

background image

– Nie wiem – odparła z trudem.

– No

dobra – powiedział, po czym spojrzał na doktor

Stannis. – Kiedy się okaże, czy mogę być dawcą?

– Za

kilka dni – odparła. – Ale zważywszy na

pokrewieństwo, wszystko wygląda optymistycznie.

– Szczęście w nieszczęściu – stwierdził sucho.

Sage

nie próbowała nawet odgadnąć, jakie emocje kryje to

banalne spostrzeżenie.

– Na pewno dobrze się czujesz? – spytała lekarka, patrząc

jej w oczy.

– Tak.

W tym momencie rzeczywiście poczuła się lepiej. TJ nie

uchyla się od pomocy. A transplantacja

jest teraz absolutnym

priorytetem.

Lekarka

skierowała się do wyjścia.

– Dam wam trochę czasu na rozmowę w cztery

oczy.

Sage

nie miała pojęcia, co powiedzieć. Sekundy mijały.

W końcu odezwał się TJ.

– Nie

zamierzam dociekać, dlaczego mi to zrobiłaś –

powiedział wściekłym tonem.

– Ja?

– Nie mogła uwierzyć, że naprawdę to powiedział. –

Przecież wiedziałeś, do czego między nami doszło.

Niecierpliwie

machnął ręką.

– Głupi wybryk nieokrzesanego gówniarza. Ale od tamtego

czasu oboje dorośliśmy. A ty

ukrywałaś wszystko przede mną

przez dziesięć lat.

– Bo

byłeś powierzchownym egoistycznym gnojkiem.

– Nie zamierzam się z tobą kłócić, Sage – powiedział,

background image

prostując się i podnosząc głowę. – Porozmawiamy kiedy

indziej. A teraz

chcę poznać mojego syna.

– Nie

ma mowy – odparła Sage, chwytając nagle za oparcie

krzesła, jakby mogło jej to pomóc.

– Co

to ma znaczyć? Chyba nie masz już wyboru?

Długo szukała właściwych słów.

– On

nie może się dowiedzieć, TJ. Nie teraz, kiedy jest

chory. Nie możesz od niego wymagać, żeby przyjął to do

wiadomości.

Przez

chwilę rozważał to, co usłyszał.

– Ale chcę się z nim spotkać, Sage – powiedział

łagodniejszym tonem. – Nie musimy mu teraz mówić, że

jestem jego ojcem. Ale pójdę go zobaczyć, i to

zaraz.

– Okej

– zdecydowała po chwili.

– Ma

na imię Eli?

– Tak. Nazywa

się Eli Thomas Costas.

Nie

zareagował na to nazwisko.

– Zaprowadź

mnie

do mojego syna – poprosił, otwierając

drzwi.

– Chwileczkę, chwileczkę,

jeszcze

raz – powiedział Matt. –

Jak mówiłeś? Ma dziewięć lat?

– To było w liceum

– odparł TJ.

Był

czerwcowy

wieczór. Rozłożyli się we trzech na

leżakach na tarasie budynku mariny Matta w Whiskey Bay.

TJ trzymał w ręku otwarte piwo, ale nie miał ochoty go

wypić.

– Czyli

zanim poznałeś Lauren? – spytał Caleb.

– Jasne. Jej

przecież bym nie zdradzał.

background image

– Chciałem

tylko

zorientować się, kiedy to było.

– Przygoda na jedną noc. Tańczyliśmy na balu maturalnym,

a potem

Nie

chciał się przyznać, że założyli się z kolegami, któremu

z nich uda się poprosić do tańca klasową kujonkę Sage

Costas.

– I nie powiedziała ci o dziecku?

– spytał Matt.

– Rozumiem, że to było pytanie z gatunku

głupich – odparł

TJ.

Gdyby

Sage powiedziała mu o Elim, poruszyłby niebo

i ziemię, by mieć z nim kontakt. Ojciec TJ-a odszedł od matki

jeszcze przed jego urodzeniem. On nigdy nie zrobiłby

swojemu dziecku czegoś podobnego.

– Jaki

on jest? – spytał Caleb.

– Prześliczne dziecko – odparł TJ, przypominając sobie

chłopczyka w szpitalnym łóżku, który był na tyle śpiący

i zmęczony, że powiedział

mu

tylko cześć.

– Wdał się w tatusia – zażartował Matt, a TJ stwierdził

w duchu, że

syn

jest rzeczywiście do niego podobny.

– Jeśli

jeszcze

po matce odziedziczył umysł, to drżyjcie

narody – odparł.

Faktycznie

w szkole wszyscy myśleli, że Sage uratuje świat

albo co najmniej zostanie prezydentem.

– Kiedy

mu powiecie? – spytał Matt.

To

był ten moment, kiedy TJ uznał, że czas na drinka,

choćby lekkiego. Napił się piwa, po czym odrzekł:

– Nie

wiem. Pewnie jak poczuje się lepiej.

– A jak

wypadły testy?

background image

– Na wyniki trzeba poczekać ze dwa dni. Ja przez ten czas

sfinalizuję sprawę trzech inwestycji, które prowadzę,

a potem pojadę do Seattle. Nawet jeśli nie okażę się dobrym

dawcą, to w końcu jest mój syn i muszę

mu

zapewnić

najlepszą opiekę, na jaką mnie stać.

Zdawał

sobie

jednak sprawę, że pieniądze niewiele

załatwią. Nie miał pojęcia, co zrobi, jeśli okaże się, że nie

nadaje się na dawcę. MUSI się okazać, że się nadaje!

– Rozmawiałeś z nim?

– spytał Caleb.

– Niewiele. Był dość oszołomiony lekami. Sage mi

powiedziała, że gra w drużynie

bejsbola. Jest

łapaczem.

– Rozmawiałeś z prawnikiem

?

– Z trzema.

Firma

TJ-a Tide Rush Investments miała stałą umowę

z kancelarią adwokacką, gdzie pracowali także specjaliści od

prawa rodzinnego.

– I co

powiedzieli?

– Że

mam powód do wytoczenia sprawy.

– A co

zamierzasz uzyskać? – spytał Matt.

– I jakie

jest jej stanowisko? – dorzucił Caleb.

TJ

pociągnął łyk piwa. To takie z pozoru normalne – siedzi

tu i pije z kolegami, jak setki razy w ciągu lat. Ale jego życie

wywróciło się do góry nogami. Już nigdy nie będzie takie

samo.

– Miała prawo do wyłącznej opieki przez pierwsze dziewięć

lat jego życia. Ja będę się ubiegał o następne dziewięć lat.

– Uff, twardziel z ciebie – zauważył Matt, a Caleb

skrzywił

się.

background image

– Nastolatek potrzebuje ojca. Ja, będąc w wieku Elego, nie

miałem starego przy sobie i wiem, co

to znaczy.

– Ale

matki też potrzebuje.

TJ

dobrze o tym wiedział, ale na razie był na Sage po

prostu zły.

– Będzie mogła

go

odwiedzać. Mnie nawet na to nie

pozwoliła.

– Przeprowadzisz

się do Seattle?

– Po co? Szkoła w Whiskey

Bay ma pierwszorzędną opinię,

nasz szpital tak samo. Zdrowe środowisko. Nie znajdę

lepszego miejsca na wychowywanie dziecka.

– No i masz dość fajnych kolegów w sąsiedztwie –

uśmiechnął się Caleb.

– I duży

dom

– dodał TJ.

Jego

żona Lauren chciała mieć kilkoro dzieci. Zbudowali

więc

dom

z

sześcioma

sypialniami,

obszerną

salą

gimnastyczną w suterenie na deszczowe dni i mieszkaniem

dla niani nad garażem. Lauren starała się zajść w ciążę, gdy

zdiagnozowano u niej raka piersi.

– To

wszystko nie jest takie proste – starał się go ostrzec

Matt.

– Nic w życiu nie jest proste – odparł TJ. – Ale ja jestem

z natury zawzięty. I zaradny.

– Ale

ona jest matką twojego dziecka.

– A ja ojcem tego dziecka. I ona

chyba nie do końca

przyjmuje to do wiadomości.

– A wiesz dlaczego? – spytał Caleb. – Przecież z łatwością

mogłaby

od

początku

obciążać

cię

kosztami

jego

background image

wychowania.

– Nie

musiałaby mnie „obciążać”. Zgodziłbym się bez

wahania.

– Wiem, wiem. Ale nie zakładaj z góry, że

ona

chciałaby

twojej pomocy.

TJ

zdał sobie sprawę, że przyjaciele wkrótce poznają

prawdę. Zbyt dobrze go znają, troszczą się o niego i nie

zadowolą ich mgliste wyjaśnienia.

– Powiedziała mi, że nie zasłużyłem, żeby dowiedzieć się

o Elim

– wyznał nagle.

– Dlaczego

?

– Bo

to miał być taki żart.

Obaj

kumple patrzyli na niego w osłupieniu.

– No wiecie, był bal maturalny. Ja i grupka moich koleżków

z drużyny futbolowej losowaliśmy z kapelusza

nazwiska

dziewczyn. Ja wylosowałem Sage.

– Domyślam się, że nie chodziło o dziewczyny z zespołu

cheerleaderek

– mruknął Matt, wyraźnie rozczarowany

słowami TJ-a.

– Zgadłeś. – TJ musiał przełknąć ton potępienia w głosie

przyjaciela. – To były prymuski, największe mózgownice,

prawdziwe mądrale. Wylosowaną należało zaprosił do tańca

i pocałować.

Tylko

to. Ale Sage

Przypomniało

mu

się nagłe zamroczenie nastoletnimi

hormonami. W niej było coś takiego Była chuda,

piegowata, z burzą rudych włosów. Gdy ją pocałował,

niespodziewanie oddała mu pocałunek i obojgu nagle

zabrakło tchu. Na nieszczęście jego samochód stał tuż obok

background image

wyjścia z sali gimnastycznej. I w rezultacie wylądowali na

tylnym siedzeniu.

– Okej, możemy domyślić się

dalszego

ciągu – powiedział

Caleb.

– Następnego

dnia

chciałem ją przeprosić, ale ona już

wiedziała, że to miała być tylko zabawa. Wściekła się,

uderzyła mnie. Powiedziała, że nie chce mnie więcej widzieć.

– Trudno

się dziwić.

– Wiem, to było głupie i podłe. Ale ja tylko chciałem ją

pocałować. O reszcie zadecydowaliśmy jakby wspólnie, tak

wyszło A ona

potem przez dziewięć lat ukrywa przede mną

mojego syna? Kara co najmniej niewspółmierna do zbrodni.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

– Nie powinieneś leżeć? – spytała Sage, gdy tydzień

później, kilka godzin po przeszczepie, zastała TJ-a

usiłującego się ubrać.

– Pielęgniarka właśnie odłączyła mi kroplówkę – wyjaśnił.

– Ale przecież dopiero co przeszedłeś poważny zabieg.

– Jestem tego w pełni świadomy – odparł, poprawiając

kołnierzyk i mankiety koszuli, której nie zdążył jeszcze

zapiąć, dzięki czemu mogła podziwiać jego wspaniale

umięśniony tors.

– Pewnie wszystko cię boli.

– Tylko biodro. Doktor Stannis mówi, że to minie.

A tkwienie tutaj w niczym mi nie pomoże.

– Możesz prowadzić samochód? – upewniała się.

Nie wiedziała, gdzie się zatrzymał, ale chciała mu

zapewnić bezpieczny powrót do hotelu. Przynajmniej tyle

mogła zrobić dla człowieka, który prawdopodobnie uratował

jej synowi życie.

– Przecież w sali operacyjnej nie serwują drinków

z mocnym alkoholem.

– Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Musisz być osłabiony.

Pewnie masz zawroty głowy.

– Nie za bardzo. Na co dzień nie nadużywam środków

przeciwbólowych.

Zbyt

sobie

cenię

własne

komórki

background image

mózgowe.

– Przykro mi, że musiałeś przez to przechodzić. Dziękuję ci,

TJ.

– Nie musisz mi dziękować, to mój syn – odparł, rzucając

jej czujne spojrzenie. – To jemu pomogłem, nie tobie. – Niech

się przyzwyczaja. Tyle lat miała Elego tylko dla siebie. –

Musisz to nareszcie zrozumieć, Sage – dodał.

– Daj mi trochę czasu.

– Już ci dałem. Dziewięć lat – powiedział, zdejmując

z wieszaka grafitową marynarkę i zakładając ją na

dizajnerską koszulę.

Bała się zapytać, co miał na myśli. Nie chciała tej rozmowy.

– Obserwują go teraz pod kątem oznak odrzucenia

przeszczepu – powiedziała.

– Coś jeszcze?

– Za wcześnie, żeby wyrokować. Zostajesz w Seattle na

noc?

– Zostanę tak długo, jak będzie potrzeba.

– Potrzeba? Coś planujesz?

Odwrócił się plecami, wystukał kod i z niewielkiego

wbudowanego w ścianę sejfu wyjął portfel i kluczyki. Portfel

włożył do kieszeni i z kluczykami w ręku stanął przed nią.

– Zastanawiałem się – zaczął.

– Nad czym? – spytała zaniepokojona.

– Nad przeniesieniem Elego do szpitala Highside.

– Dokąd?

– To jest w pobliżu Whiskey Bay. Świetny nowoczesny

szpital

background image

– Nie zgadzam się.

– Wysłuchaj mnie do końca.

– Nie, nie dam ci go wywieźć z Seattle.

– Highside to najlepsze miejsce dla niego. Sponsoruję ten

szpital od lat, są tam świetni lekarze, najnowsza technologia

i

– Ten szpital jest fantastyczny.

– Tak, ale to publiczna placówka.

– I co z tego?

– Wiadomo, ciągły brak funduszy, przepracowany personel.

Zrobili

dla

Elego

wszystko,

co

było

trzeba.

Zdiagnozowali, znaleźli ciebie – Zamilkła, bo nagle dotarło

do niej, że podkreślanie roli TJ-a w terapii syna nie jest

najzręczniejszym argumentem w tym sporze.

– Byłem w rejestrze, każdy szpital by mnie znalazł.

– Nie chcę, żeby go zabierano – powiedziała.

Musi być blisko syna, gdy będzie dochodził do siebie. Do

Whiskey Bay jedzie się trzy godziny, a ona już i tak z powodu

choroby Elego narobiła sobie zaległości w pracy. Nie może

brać więcej wolnego. W czasie rekonwalescencji syna musi

pracować ze zdwojoną energią.

– Tutaj zwolni łóżko dla kogoś, kto tego potrzebuje –

argumentował TJ.

– Powiedziałam nie. Co w tym słowie jest dla ciebie

niezrozumiałe?

– A co dla ciebie jest niezrozumiałe w słowie ojciec?

– Na razie nie wolno go stąd ruszyć. – Postanowiła

skierować dyskusję na tory medyczne.

background image

– Nie mówię że dziś czy jutro. Ale jak tylko trochę się

wzmocni, wynajmiemy helikopter sanitarny. Lot trwa pół

godziny, nie więcej.

– Tak po prostu? – spytała, powstrzymując się przed

pstryknięciem palcami. – Wynajmiesz sobie helikopter?

– Tak, bo jest szybki i wygodny. Na pokładzie będą

wyposażeni po zęby ratownicy medyczni.

– Ale to będzie kosztować fortunę!

– Przecież mówimy o zdrowiu mojego syna – odparł, a jego

twarz wyrażała w tym momencie kompletne osłupienie.

– Aha, więc nic się nie zmieniło od szkolnych czasów. Ty

ciągle jesteś tym przystojnym drągalem, przywódcą stada,

gwiazdą sportu. Dostajesz to, czego chcesz: stypendia

wszelkiego

rodzaju,

dofinansowanie

do

wszystkiego,

najlepsze imprezy, żadna dziewczyna ci się nie oprze.

TJ otworzył usta, ale Sage nie pozwoliła sobie przerwać.

– Skrzydłowy o magicznych rękach, wszędzie był, wszystko

widział, zawsze dyktuje warunki.

– Nie zamierzam przepraszać, że udało mi się ukończyć

studia.

Sage poczuła się boleśnie ugodzona. Ona musiała

zrezygnować z licznych propozycji stypendialnych, żeby

wychować Elego.

– I że zarobiłem sporo pieniędzy – ciągnął TJ – które teraz

zamierzam wydać na mojego syna.

– Twój syn tego nie potrzebuje.

– A może się założymy?

Nie zdążyła odpowiedzieć, gdy pojawiła się doktor Stannis.

background image

Omiotła wzrokiem TJ-a i pochwaliła, że tak szybko stanął na

nogi.

– Zdarzało mi się wychodzić z gorszych tarapatów. Jak się

miewa Eli?

– Musimy go tu jeszcze przetrzymać kilka godzin, aż

dojdzie do siebie. Jesteście zdecydowani wypisać go ze

szpitala?

– Tak. Kiedy możemy go zobaczyć?

– Jakoś wieczorem. – Doktor Stannis spojrzała na zegarek.

– Może być dziewiąta? Ale on aż do rana będzie jeszcze dość

nieprzytomny.

– Okej, zgłosimy się o dziewiątej.

Sage

chciała

zaprotestować.

Nie

zamierzała

stąd

wychodzić.

– Musi się pan porządnie nawodnić – nakazała lekarka TJ-

owi.

– Jest tu gdzieś w pobliżu jakaś dobra restauracja?

– Ja no nie wiem – Sage dopiero po chwili zorientowała

się, że pytanie było skierowane do niej.

Trudno byłoby wytłumaczyć Panu Który Śpi Na Forsie, że

ona przynosi sobie do szpitala jedzenie z domu, bo nie stać

jej na stołówkę. Nie mówiąc już o restauracjach. Nawet nie

ma pojęcia, jak do nich trafić.

– Na tej samej ulicy jest Red Grill – poinformowała doktor

Stannis. – Rodzinom pacjentów na ogół się tam podoba.

– W porządku, idziemy – oznajmił TJ, przepuszczając Sage

przodem.

Nie bardzo rozumiała, co ma robić.

background image

– Zapraszam. Musimy przecież coś zjeść – wyjaśnił.

– Pamiętajcie o napojach. Obydwoje – powtórzyła lekarka,

wymownie patrząc na Sage, z którą niedawno rozmawiała

o niebezpieczeństwach, jakie niesie z sobą utrata wagi.

A Sage właśnie zrzuciła kilka kilogramów.

– Cabernet sauvignon to też napój? – TJ wyraził żartobliwe

przypuszczenie.

– W umiarkowanych ilościach – odparła lekarka. – Lepsza

jest woda. Albo herbata. I proszę zadbać, żeby Sage coś

zjadła.

– Co przede wszystkim? – zapytał.

– Dużo kalorii.

– Może być lazania?

– Nie lubię lazanii – wtrąciła Sage.

Właściwie lazania jej smakowała, ale nie podobało jej się,

że TJ organizuje wspólne wyjście, nie pytając jej o zdanie.

– To zamówimy coś innego – odparł pojednawczo. –

W restauracji podadzą nam menu.

– Wiem, jak działają restauracje – warknęła.

– To dobrze. Skorzystasz na wizycie w jednej z nich, bo

jesteś trochę za chuda.

– Nie jestem.

– Nie chciałem cię obrazić.

– Nie jesteś w stanie. Twoje zdanie mam gdzieś.

Doktor Stannis postanowiła przerwać tę wymianę ciosów.

– A więc wieczorem widzę się z wami obojgiem. Zadbajcie

o siebie, Eli jest w dobrych rękach.

– Wiem – odparła Sage.

background image

Podziękowali lekarce, ściskając jej dłoń. Sage chętnie

nawet

przytuliłaby

kobietę,

ale

obecność

TJ-a

powstrzymywała. Miała absolutne zaufanie do personelu

w tym szpitalu i nie widziała najmniejszego powodu, by

przenosić Elego gdzie indziej.

Red Grill okazał się knajpką w stylu południowego

zachodu, z kolorowym tętniącym muzyką wnętrzem. Zajęli

miejsca na cichym patio i prawie natychmiast podano im do

stołu mrożoną herbatę, czipsy o smaku tortilli oraz

guacamole.

TJ, który odczuwał coraz silniejszy ból biodra, ale nie

chciał znieczulać się kolejnymi lekami, podsunął Sage

półmisek z czipsami. Pokręciła głową.

– Lekarz ci to przepisał – powiedział.

Wtedy wzięła do ręki czipsa i odgryzła kawałek. Chciał ją

zapytać o tyle rzeczy, że nie wiedział, od czego zacząć.

– Masz jakieś zdjęcia Elego?

– Owszem.

Odłożyła przekąskę na brzeg talerza i wyjęła z torebki

telefon.

– Ile on tutaj ma? – spytał TJ, gdy na widok zdjęcia

uśmiechniętego cherubinka poczuł, że ból w kościach

łagodnieje.

– Pół roku.

– Mogę przyjąć zamówienie? – przerwała im kelnerka.

– Za chwileczkę – odparła Sage.

Na następnym zdjęciu berbeć Eli stał w ogrodzie i głaskał

wyższego od siebie czarnego labradora.

background image

– Masz psa?

– Nie, Beaumont był psem mojej przyjaciółki. Wynajmuję

mieszkanie w suterenie i tam nie wolno trzymać nic żywego.

A

Eli

uwielbia

zwierzaki.

Kiedyś

poprosił

mnie

o myszoskoczka.

– I co?

– Bawił się z nim, ale to nie to samo co pies, którego

możesz brać na spacery i rzucać mu patyki, żeby aportował.

W końcu myszoskoczek umarł, a nie chciałam się narażać na

eksmisję, więc następnego już nie wzięliśmy.

Chłopak

powinien

mieć

psa

oświadczył

TJ.

Przypomniało mu się, jak rozpaczliwie pragnął psa, gdy był

mały.

– Ale powinien też mieć dach nad głową.

– To nie miała być krytyka – zapewnił TJ, unosząc wzrok

znad ekranu smartfona.

– Ja się staram, TJ.

– Wierzę, ale nie rozumiem, dlaczego się z tym do mnie nie

zwróciłaś.

– No cóż, nie zamierzam ci tego w kółko tłumaczyć.

Ponownie pojawiła się kelnerka.

– Dla mnie burrito z wołowiną – prawie natychmiast

odezwał TJ. Było mu wszystko jedno, co zje.

– Dla mnie to samo – powiedziała Sage.

– Nie zajrzałaś nawet do karty – zauważył, gdy kelnerka się

oddaliła.

– Byle nie lazania – odparła krótko.

Żartowała?

background image

Na kolejnym zdjęciu Eli stał obok urodzinowego tortu

pokrytego

niebieskim

lukrem

i

udekorowanego

miniaturowymi balonikami i trzema świeczkami.

– Urodziny? – spytał TJ, choć było to dość oczywiste.

Kiwnęła głową.

Eli miał ciemne, lekko kręcone włosy, jak TJ. Mieli też

podobne oczy i ten sam z lekka krzywy uśmiech. TJ poczuł,

jak rozsadza go duma.

Ma syna. To jest jego dziecko.

– Muszę nadrobić stracony czas – szepnął, przesuwając

palcem po wyświetlaczu.

Sage początkowo chciała zaprotestować, ale zaraz

powiedziała:

– Wiem. Będziesz go mógł widywać, kiedy tylko zechcesz.

Nie będę ci w tym przeszkadzać.

– Chcę go mieć w Highside.

– To niestety nie jest możliwe. On mnie cały czas

potrzebuje. – Pokręciła głową, jej spojrzenie wyrażało

determinację.

– Też możesz zamieszkać w Whiskey Bay. Żaden problem.

– Ja pracuję, TJ. Doceniam twoją skłonność do

kompromisu, ale

Kompromisu?

To,

co

przeszedłem,

nazywasz

kompromisem? – Gwałtownie wyprostował się na krześle

i grymas wykrzywił jego twarz, choć bardzo się starał, żeby

to nie było widoczne.

– Ciebie wciąż boli. Powinniśmy chyba wrócić do szpitala –

powiedziała.

background image

– Nie. Powinniśmy coś zjeść. Twoja głodówka nie pomoże

Elemu.

– Coś takiego! Dajesz mi dobre ojcowskie rady?

– Nie! – syknął i nachylił się w jej stronę. – Bo dzięki tobie

nie mam pojęcia, jak to jest być ojcem.

– Już cię za to przepraszałam.

– I co? Uważasz, że to zamyka sprawę?

Zdał sobie sprawę, że podnosi głos i postanowił się

opanować. Oboje są zmęczeni. Brutalnością nic się w takich

warunkach nie wskóra.

Podano im zamówione dania. TJ przesunął telefon w jej

kierunku.

– Dzięki, że pokazałaś mi zdjęcia. A teraz zjedz coś.

Kiwnęła głową bez przekonania.

– Mogę poprosić o kieliszek tequili? – zawołał TJ do

kelnerki.

– Środek przeciwbólowy byłby skuteczniejszy – zauważyła

Sage.

– Tu nie chodzi o ból.

Przez chwilę jedli w milczeniu. TJ – mimo iż teoretycznie

powinno mu to być obojętne – cieszył się, że Sage ma apetyt.

Samotne wychowywanie dziecka to zadanie wymagające

zdrowia i energii.

Nagle pomyślał, że może ona ma kogoś, kto dzieli z nią

ciężar opieki nad dzieckiem. Wprawdzie nosiła panieńskie

nazwisko i nie miała na palcu obrączki, ale kto wie?

– Jesteś singielką? – zapytał, a widząc jej zdziwienie, dodał:

– To znaczy, czy jest jeszcze ktoś w twoim życiu?

background image

– Nie – odparła. – Tylko ja i Eli.

– A twoja rodzina?

Nie pamiętał, czy miała rodzeństwo. W ogóle niewiele

pamiętał z tamtych czasów. Szkoła była dużą placówką i nie

znało się wszystkich kolegów czy koleżanek.

– Rodzice od kilku lat nie żyją. Zresztą i tak mi nie

pomagali.

– Mieszkali daleko?

– Nie, po prostu odcięli się ode mnie. Nie chcieli, żebym

zatrzymała Elego. Radzili oddać go do adopcji.

– Dlaczego?

– Nie mieli ochoty mi pomagać, a uważali, że sama nie dam

rady. Mylili się. Odeszłam z domu, jak byłam w szóstym

miesiącu. I od tego czasu ich nie widziałam.

Dlaczego więc nie skontaktowała się z nim, do jasnej

cholery!

– Dokonałam właściwego wyboru – ciągnęła. – Było trudno,

ale teraz postąpiłabym tak samo.

– Może lepiej byłoby, gdybyś jednak coś w swoim

postępowaniu zmieniła? – Nie mógł się powstrzymać od tej

sugestii.

– Już tego nie cofnę – odparła. Zauważył, że bardzo mocno

ściska nóż i widelec. Aż pobielały jej kostki palców.

– Wiem – powiedział i nagle stracił apetyt. Nie przestawał

jednak jeść.

Czasu się nie cofnie, można tylko iść naprzód. A do tego

potrzeba siły. Przyrzekł sobie, że zrobi wszystko, by pomóc

Elemu.

background image

Sage walczyła z chęcią wzięcia TJ-a za rękę. To dziwne,

zważywszy, że przez ostatnią dobę trwało między nimi coś

w rodzaju chwilowego zaledwie rozejmu. Ale gdy czekała, aż

doktor Stannis przyniesie wyniki badań, jej nerwy były

napięte do granic ostateczności.

Jaskrawozielone skórzane fotele w poczekalni były miękkie

i wygodne. Pomieszczenie było elegancko urządzone: kolory

ziemi, gdzieniegdzie na ścianach obrazy i ceramika. Nie

kojarzyła się ze sterylnością, co miało zapewne uspokajać

ludzi, którzy – tak jak ona teraz – czekają na wyrok. Wóz albo

przewóz. I być może usłyszą słowa, które okażą się

najstraszniejsze w ich życiu.

– Hej. – TJ odezwał się niespodziewanie pierwszy i wziął ją

za rękę. – Nie rób sobie tego. Nie denerwuj się tak. Wszystko

będzie dobrze – dokończył, lekko ściskając jej dłoń.

Tego

akurat

nie

wiadomo

odrzekła

sucho.

Bezskutecznie usiłowała przełknąć ślinę.

Trzeba

myśleć

pozytywnie

stwierdził.

Wstał,

przyklęknął naprzeciwko niej na jednym kolanie i wziął obie

jej ręce w dłonie.

Drzwi się otworzyły i do pokoju weszła doktor Stannis.

– Nie będę trzymać was w niepewności – powiedziała

szybko. – Wyniki są zgodne z oczekiwaniami: żadnych

objawów odrzucenia czy infekcji.

Sage pomyślała, że zemdleje.

TJ otoczył ją ramieniem, pomógł wstać i przytulił.

– Tak, tak, tak! – syknął jej do ucha.

Jego ciało było silne, ciepłe. Zachęcało, by się o nie oprzeć.

background image

Dla Sage czas jakby cofnął się o dziesięć lat. Do ich

wspólnego tańca, do pocałunku. Miała poczucie, że wraca do

domu i że tym domem są dla niej ramiona TJ-a. Przestraszyła

się tego i próbowała z nich oswobodzić.

Ale nie zamierzał jej na to pozwolić. Ściskał ją jeszcze

przez dłuższą chwilę.

– Zuch – powiedział w końcu. – Dał radę.

– To ty dałeś radę – poprawiła go Sage.

Teraz nie było dla niej ważne, kim jest TJ, co zrobił kiedyś

i co jeszcze może zrobić w przyszłości. Liczyło się tylko, że

uratował życie jej dziecku. Była mu za to bezwarunkowo

wdzięczna.

– Teraz mały musi odzyskać siły – odezwała się doktor

Stannis.

Sage otarła wierzchem dłoni mokry policzek. Nawet nie

poczuła, że płacze.

– Będziemy starannie kontrolować poziom białych krwinek,

bo ryzyko infekcji wciąż istnieje – mówiła lekarka. – Ale na

razie rokowania są optymistyczne.

– Kiedy będziemy mogli wrócić do domu? – spytała Sage.

Eli powinien jak najszybciej znaleźć się we własnym

łóżeczku.

– Normalnie trzymamy pacjenta przez tydzień, ale w tym

przypadku radziłabym poczekać dwa tygodnie. Jest małym

dzieckiem, dużo przeszedł. Chemia bardzo go osłabiła,

w dodatku miał infekcję.

– A może przenieść go do innego szpitala? – zasugerował

TJ, a Sage miała ochotę natychmiast zaprotestować.

background image

– Myśli pan o konkretnej placówce? – spytała lekarka.

– Highside, na wybrzeżu.

– To świetny szpital, co do tego nie mam wątpliwości –

odparła doktor Stannis.

– Znam ich dobrze, są na światowym poziomie – mówił TJ. –

A ja chciałbym zrobić wszystko, żeby mały jak najszybciej

wyzdrowiał.

Doktor Stannis spojrzała na Sage.

– Z medycznego punktu widzenia nie ma przeciwwskazań

do przenosin – oświadczyła.

– Wynajmę dla niego oddzielną salkę, będzie miał ciszę

i spokój – TJ zwrócił się do Sage. – Mają tam

najnowocześniejsze wyposażenie, z łatwością opanują każdą

ewentualną infekcję czy inny problem.

– Tyle że nie będzie przy nim matki – odparła Sage. Zaczęły

jej drżeć ręce.

– Możesz z nim pojechać. Są tam miejsca noclegowe dla

rodziców.

– Ale ja mam pracę. – Wiedziała, że nie może sobie

pozwolić na kolejne dwa tygodnie urlopu. – Jak już

wyzdrowieje, będziecie się mogli widywać, kiedy tylko

zechcesz.

– Nie o tym mówimy. Teraz chodzi o zapewnienie mu jak

najlepszej opieki – powiedział TJ stanowczo. – W Highside

jest dużo pielęgniarek w stosunku do liczby pacjentów, mają

pediatryczny oddział intensywnej terapii, bogato wyposażone

laboratorium na miejscu, świetną onkologię – wyliczał.

– Zostawiam was, omówcie to między sobą – powiedziała

background image

doktor Stannis, wstając zza biurka.

– Jeszcze jedno pytanie – zatrzymał ją TJ. – Gdyby Eli był

pani synem, wybrałaby pani ten szpital czy Highside?

– Szczerze mówiąc – odparła lekarka, patrząc na Sage

z poczuciem winy – Highside jest bezkonkurencyjny, jeśli

chodzi o opiekę nad pacjentem i statystyki leczenia.

– Ale ja muszę pracować, jak on będzie dochodził do siebie

– gorączkowo tłumaczyła Sage TJ-owi, gdy lekarka wyszła. –

Nie mogę tego robić w Whiskey Bay.

– Weź wolne. Nie martw się o pieniądze. Ja mogę

– Tu nie chodzi o pieniądze – przerwała mu łamiącym się

głosem. – Mam mnóstwo zaległości. Szef był dla mnie bardzo

wyrozumiały, nie mogę tego nadużywać. Wezmą kogoś na

moje miejsce.

– Gdzie pracujesz?

– W Centrum Kultury Eastway – odrzekła, dumnie unosząc

głowę. – Zajmuję się organizowaniem imprez.

Nie wstydziła się swojej pracy. Lubiła pomagać ludziom,

dla których los nie był zbyt łaskawy. Ale wiedziała, że jej

osiągnięcia mogą się wydać śmieszne w porównaniu

z zawodowym dorobkiem TJ-a. Cóż, on mógł skończyć

studia

– Porozmawiam z nimi.

– Ani mi się waż. – Poczuła się obrażona jego propozycją.

Jest dorosła, nie potrzebuje protekcji ze strony wysokiego,

przystojnego potentata branży finansowej. – Eli ma tu swój

dom, swoją matkę. Moje życie jest tutaj.

– A moje życie jest – TJ nie dokończył. – Okej, zostawmy

background image

to.

– Dzięki. – Odetchnęła z ulgą.

– Chodźmy zobaczyć, co z Elim. A do tematu wrócimy

później.

– Chwileczkę, chwileczkę. Co ty mówisz? – krzyknęła

rozczarowana, bo sądziła, że tę potyczkę wygrała.

– Ja nie zmieniłem zdania. Ale potrafię zachować rozsądek.

– Upór nazywasz rozsądkiem?

– Tak, poczekam, aż przyznasz mi rację.

– To się nie doczekasz – odparła pewnym tonem.

Z

gabinetu

doktor

Stannis

do

budynku

oddziału

pediatrycznego szło się jakieś dziesięć minut. Zbliżała się

pora kolacji i Sage miała nadzieję, że zmusi syna, by coś

zjadł.

Choćby

galaretkę

owocową.

Najbardziej

lubił

czerwone.

Nie mogła się doczekać, aż Eli odzyska normalny apetyt,

a wraz z nim siły i energię. Aż stanie się na powrót zwykłym

małym chłopcem.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Po raz kolejny TJ-a uderzyło, jak mizernie wygląda mały Eli

na skromniutkim szpitalnym łóżku. Tyle że tym razem

siedział, powoli przewracając kartki leżącego na kolanach

komiksu.

Usłyszał, jak wchodzą, i podniósł wzrok.

– Cześć, mama – powiedział słabym głosem.

– Cześć, kochanie. – Sage pocałowała go w czoło.

W pokoju stały jeszcze trzy łóżka, z czego dwa były zajęte.

Jedno przez dziewczynkę, która po wypadku samochodowym

miała nogę na wyciągu, drugie przez chłopca, któremu

wycięto wyrostek robaczkowy.

W szpitalu było czysto, wszystko aż lśniło. Ale były tam też

przestarzałe hałaśliwe wentylatory, podłoga z mocno

zużytego linoleum i brzęczące oraz migające świetlówki.

Łóżka były oddzielone od siebie pożółkłymi parawanami,

a metalowe nocne stoliki skrzypiały przy każdym ruchu.

– Cześć, Eli – odezwał się TJ.

Chłopiec

był

najwyraźniej

zdziwiony

obecnością

nieznajomego mężczyzny. Sage przedstawiła mu TJ-a jako

swojego przyjaciela ze szkolnej ławy, choć ten bardzo chciał

powiedzieć chłopcu, kim jest naprawdę. Postanowił jednak,

że poczeka z tym do czasu, aż mały się wzmocni. Tak jak

życzy sobie jego matka.

background image

– Jak się czujesz? Chcesz jeść? – pytała Sage.

– Nie za bardzo – odparł Eli, wzruszając ramionami

i wpatrując się w komiksowe obrazki.

– Musisz nabrać sił.

– Postaram się.

– Pewnie się niecierpliwisz, że poprawa następuje tak

powoli? – zagadnął chłopca TJ.

Eli przyglądał mu się przez chwilę.

– Jesteś chłopakiem mojej mamy? – zapytał.

– Skąd ci to przyszło do głowy? – powiedziała z lekka

przestraszona Sage.

– Nie, nie jestem jej chłopakiem, raczej starym znajomym –

wyjaśnił TJ.

Sage usiadła przy łóżku i położyła dłoń na ramieniu syna.

– Jest coś, co powinieneś wiedzieć, kochanie. TJ oddał swój

szpik kostny, żeby ci go przeszczepili.

TJ odetchnął z ulgą. Wiadomość, że jest ojcem Elego, musi

jeszcze poczekać.

– Mówisz poważnie? – spytał chłopiec.

– Tak, TJ to twój dawca.

Eli wyglądał na zakłopotanego. Niepewnie spojrzał na

mężczyznę.

– Bardzo się cieszę, że mogłem pomóc – zapewnił go TJ.

– Dziękuję – powiedział chłopiec, prostując się na łóżku.

– Miło mi też słyszeć, że ci się polepsza – odparł TJ, pękając

w głębi serca z dumy.

– A tak jest? Bo ja wcale nie czuje się lepiej.

– Przecież już siedzisz, a wczoraj jeszcze nie mogłeś –

background image

wtrąciła się do rozmowy Sage. – Twój stan naprawdę się

poprawia.

– To tylko kwestia czasu – dodał TJ.

– A ja myślałem, że one mnie okłamują – poskarżył się

chłopiec.

– Kto?

– Ta cała doktor Stannis i pielęgniarki. Ciągle mi mówią, że

trzeba czekać, że mam się tylko zrelaksować, a mój organizm

sam dojdzie do siebie.

– Mają rację.

– To samo mówiły Joeyowi, a on zaraz potem umarł. –

Elemu oczy zaszkliły się od łez.

TJ poczuł się, jakby ktoś mu niespodziewanie dał w twarz.

Z wyrazem paniki na twarzy Sage wstała i przytuliła syna.

– Kochanie

– Spoko, mama. Wiem, że to się może przytrafić, jestem

przygotowany.

– Twój przeszczep się udał – zapewniła go Sage

stanowczym tonem.

– I nic ci się nie przytrafi – dodał TJ, który już po chwili

uznał, że nie miał prawa tego mówić. Elego czeka kilka

bardzo trudnych miesięcy. – Może być ciężko – dodał –

będziesz musiał być silny. Ale zdecydowanie wszystko idzie

ku lepszemu.

– Na przykład mogę już czytać. I nie czuję się, jakbym

dostał w głowę piłką bejsbolową.

– Właśnie, słyszałem, że grasz.

– Kiedyś grałem.

background image

– Czyli masz do czego wracać.

– Ale teraz może skusisz się na odrobinę galaretki? –

powiedziała Sage.

– Mogę spróbować, czemu nie – odparł Eli po namyśle.

– A może miałbyś ochotę na coś jeszcze? – spytał TJ

z uśmiechem.

– A mógłbym dostać czekoladowego shake’a?

– Pójdę i ci przyniosę – zaproponował TJ.

– No, nareszcie coś się ruszyło w tym szpitalu – oświadczył

Eli, uśmiechając się łobuzersko.

TJ nie mógł uwierzyć, że chłopiec odzyskuje dobry humor.

Jest słaby, walczy o życie, a jednocześnie nie stroni od

żartów. Jego syn to chłopak z charakterem, pomyślał z dumą.

Ruszył do windy. Na dole był bar szybkiej obsługi, gdzie

podawano mleczne koktajle. Ale TJ chciał dla syna czegoś

wyjątkowego. Pojechał więc do eleganckiej lodziarni.

Gdy wrócił, Eli w pozycji półleżącej, z przymkniętymi

oczami, słuchał, jak matka czyta mu książkę.

Dziewczynka z łóżka obok nieśmiało popatrywała na

przyniesiony deser i TJ poczuł się jak najgorszy w świecie

dupek.

– A ty co byś chciała zjeść? – zapytał dziewczynkę.

Sage natychmiast przedstawiła go małej, która – jak się

okazało – ma na imię Heidi.

– Powinienem był wcześniej cię zapytać, ale jeśli tylko

pielęgniarki nie mają nic przeciwko temu, zaraz pojadę

i tobie też coś przywiozę. Na co masz ochotę?

– Nie krępuj się – zachęcała dziewczynkę Sage. – To bogaty

background image

pan, kupi ci, co tylko zechcesz.

TJ był zszokowany. To prawda, ale jak można mówić

dziecku takie rzeczy?

– Pizza? – szepnęła Heidi nieśmiało.

– Jasne. Jaka ma być? – zapytał.

– Hawajska – odparła, przygryzając wargę. – A czy mógłby

być podwójny ser?

– Jak najbardziej.

Kątem oka TJ obserwował, jak Eli podnosi do ust kubek

z shakiem.

– Dobre – pochwalił po pierwszym łyku.

– Świetnie, że ci smakuje – powiedział TJ. – A może ty też

chcesz mlecznego shake’a? – zwrócił się do Heidi.

– Czekoladowy czy waniliowy? – spytała ją Sage, bo

dziewczynka najwyraźniej zaniemówiła. – A może truskawka

lub karmel?

– Karmel – wykrztusiła Heidi.

– A ty? – TJ zwrócił się do Sage. – Też pizza i shake?

– Zaskakujesz mnie – odparła. Biła od niej radość.

– Od tego tu jestem.

Zasalutował żartobliwie i wyszedł. Czuł się jak superman.

Najedzone dzieci przed zaśnięciem wysłuchały jeszcze

głośnej lektury. Opuszczając szpital, Sage była zmęczona,

lecz szczęśliwa. Eli rzeczywiście czuł się dobrze. Wypił

całego shake’a i zjadł nawet dwa kawałki pizzy.

– Gdzie zostawiłaś samochód? – spytał TJ.

– Wrócę autobusem. Nie mam samochodu – dodała.
– Dlaczego?

background image

– Bo nie mam i już. Kiedyś miałam.

– I co? Rozbiłaś?

– Nie. Sprzedałam.

– Dlaczego? – spytał, ale natychmiast się zreflektował. –

Rozumiem, leczenie kosztuje.

– Właśnie.

Nie ma co udawać. Jest samotną, kiepsko zarabiającą

matką chorego dziecka. Zresztą pieniądze nigdy nie były dla

niej priorytetem.

– Od tej chwili żadne rachunki za leczenie dla ciebie nie

istnieją, zrozumiałaś?

– Nie możesz

– Mogę i zrobię to. Ile dotychczas wydałaś?

– Nie twoja sprawa.

– Chcesz, żebym zgadywał?

– Nie, nie chcę.

Nie było żadnych praktycznych powodów, by upierać się

przy samodzielnym opłacaniu rachunków. Kierowała nią

tylko i wyłącznie duma. Wiedziała, że on jest obrzydliwie

bogaty, ale nie chciała mu ustępować.

– Odwiozę cię do domu.

– Nie trzeba, mam miesięczny na autobus.

– Jest już prawie jedenasta. Nie ma mowy, żebyś teraz

wsiadała do autobusu.

– TJ, ja jestem dorosłą i dobrze funkcjonującą kobietą. Nie

potrzebuję niczyjej troski. Setki razy jeździłam autobusami

nocą. I zrobię to jeszcze raz, nawet bez twojego pozwolenia.

– Ale ja tylko oferuję ci przysługę.

background image

– Jesteś – Nie dokończyła. Siódemka przyjedzie dopiero

za dwadzieścia minut, a potem będzie się jeszcze musiała

przesiąść w centrum, co oznacza dodatkowy kwadrans

oczekiwania. Byłaby idiotką, odrzucając jego propozycję. –

Okej, masz rację, tak będzie szybciej.

– Zawsze jesteś taka uparta? – spytał, wskazując jej drogę

do swojego samochodu.

– Przyzwyczaiłam się polegać wyłącznie na sobie.

– Ale teraz masz inną sytuację.

– Ty też. I to diametralnie inną – zauważyła, omiatając

wzrokiem jego czerwone sportowe auto, tak bardzo różniące

się od piętnastoletniego minivana, którym jeździła.

– I to nas łączy, Sage.

– Fakt, mamy wspólny interes.

– Mamy wspólne dziecko – poprawił ją.

Na to już nie znalazła kontrargumentu, w milczeniu

wsiadła więc do samochodu. W fotelu z miękkiej skóry

poczuła się nagle jak w statku kosmicznym.

– Dokąd jedziemy? – zapytał, włączając silnik.

Zdziwił się, kiedy podała adres.

– Mieszkasz w śródmieściu?

– Tak mam bliżej do pracy.

Wynajmowała suterenę w starszej części miasta, która

jeszcze nie zdążyła stać się rejonem modnych knajp i klubów.

Czynsz był niewygórowany, a to dla niej liczyło się

najbardziej.

Ale

bywało,

że

odczuwała

rosnące

zainteresowanie deweloperów jej dzielnicą.

Jazda elegancki sportowym autem przypominała lot

background image

poduszkowcem. Tak, to o wiele lepsze niż trzęsący się

autobus. Po jakimś czasie wskazała mu dom, przed którym

powinien się zatrzymać.

– Co to za ludzie? – zapytał, wskazując grupkę nastolatków

i młodych mężczyzn kłębiących się przed marketem na rogu

ulicy.

Większość coś paliła, niektórzy okazywali zainteresowanie

jego samochodem.

– Nie są tacy źli, na jakich wyglądają – odparła Sage, której

rzeczywiście nie zdarzyło się, by ktoś ją zaczepił na ulicy.

– Dużo tu w okolicy narkomanów? – dopytywał.

– Skąd mam wiedzieć. Pewnie tyle samo co gdzie indziej.

Nie interesuje mnie to.

Przywykła do tego sąsiedztwa. Fakt, w rynsztokach walało

się trochę śmieci, a i trawniki przed domami nie były

przycięte tak starannie jak w elegantszych dzielnicach. Ale

tuż obok mieszkało małżeństwo uroczych emerytów, a Hank

Taylor, właściciel wynajmowanego przez Sage mieszkania,

miał

piekarnię

na

tej

samej

ulicy.

Pracowity

pięćdziesięciolatek był zawsze w porządku wobec niej.

– Nie zwracaj na nich uwagi – powiedziała, widząc, że TJ

z wahaniem przygląda się grupce wyrostków. – Jak ich nie

zaczepisz, oni nie zaczepią ciebie.

– Boję się raczej o samochód.

– Nie bądź śmieszny.

– Kiedy tu się wprowadziłaś?

– Jak Eli miał dwa lata.

– I zawsze tu tak było?

background image

– Jak? Tanio?

– Nie tylko to mam na myśli. Nie masz żadnych

zabezpieczeń? – zdziwił się, gdy otwierała drzwi zwykłym

kluczem.

– To nie jest szczególnie niebezpieczna okolica.

– Chyba żartujesz.

Poczuła się urażona i zdenerwowana. W progu odwróciła

się do niego, dziękując za podwiezienie.

– Nie chcesz porozmawiać? – spytał zdezorientowany.

– O czym?

– O naszej sytuacji – odparł, omiatając wzrokiem

pomieszczenie za jej plecami.

Było czyste, może tylko trochę zabałaganione. Pewnie

przez to, że ostatnio mało bywała w domu. Na suszarce

piętrzyły się naczynia, na stole stał kosz z przyniesioną

z automatu pralniczego bielizną.

Sage wiedziała, że on jest przyzwyczajony do nieco

wykwintniejszych wnętrz, ale nie zamierzała się tłumaczyć.

Przy ograniczonym budżecie stworzyła Elemu czyste

i bezpieczne miejsce do życia. W publicznej szkole miał

oddanych swojej pracy nauczycieli, po lekcjach mógł się

bawić w pobliskim parku.

– Jestem zmęczona. Możemy porozmawiać jutro?

– Prawdę mówiąc, nie chcę, żebyś została tu sama – odparł,

spoglądając na zegarek.

– To jest mój dom. A ty mnie obrażasz, a siebie ośmieszasz.

– Tam na chodniku stoją chuligani.

– To są dzieciaki!

background image

– Dziećmi nie są już od kilku lat. Kto wie, czy nie mają

broni.

Tego już było za wiele.

– Dobranoc, TJ. Wracaj do swojego pięciogwiazdkowego

hotelu. I weź sobie z minibaru orzeszki za dwadzieścia

dolarów.

– Jedź ze mną – powiedział.

– Nie. Dziś prześpię się w swoim własnym łóżku. Jak

wczoraj i jak jutro. Widzimy się rano w szpitalu.

– Przyjadę po ciebie.

– Nie. Już i tak żałuję, że dziś mnie odwiozłeś.

– Nie, nie żałujesz.

Miał rację. Gdyby nie on, czekałaby teraz na przesiadkę.

– Dlaczego ciągle się ze mną kłócisz? – zapytał.

– Bo ty mi się ciągle narzucasz. Jesteś apodyktyczny.

– Jestem rozsądny i logiczny.

– Naprawdę tak o sobie myślisz? – Roześmiała się.

– Zatrzymałem się w Bayside.

– Chwalipięta!

– Nie, po prostu daję ci do zrozumienia, że mogę po ciebie

podjechać, nie nadkładając drogi. To jak, o ósmej? Rozsądne

i logiczne.

– I trochę apodyktyczne.

– Okej, jesteśmy umówieni. Zamknij za mną porządnie

drzwi.

Eli rano bywał bardzo ożywiony, ale po południu wyraźnie

słabł. Pielęgniarki twierdziły, że to normalne. TJ zrobił sobie
małą przerwę i pojechał do hotelu, by pozałatwiać sprawy

background image

służbowe.

Odpowiadając na najpilniejsze telefony, ciągle miał przed

oczami mieszkanie Sage i syna. Wiadomo, że kobiecie, która

musi łączyć pracę zawodową z samotnym macierzyństwem,

nie jest łatwo.

Ale przecież Sage nie musi się już borykać z tym wszystkim

w pojedynkę. Nie musi się martwić o pieniądze.

Chciałby ich wyciągnąć z tej nieciekawej dzielnicy.

Chciałbym mieć Elego u siebie w Whiskey Bay na co dzień.

Uznał,

że

będzie

to

łatwiej

przeprowadzić,

gdy

wyperswaduje Sage jej upór, zamiast się z nią kłócić. Musi ją

przekonać, że taka zmiana przyniesie jej i dziecku nowe

możliwości. A w tym celu musi jej pokazać Whiskey Bay.

Gdy wrócił do szpitala, Eli wciąż był słaby. Prawie nie tknął

kolacji. O szóstej spał już jak zabity.

– Jutro będzie lepiej – powiedział do Sage, która całowała

synka na pożegnanie.

– Jest rozpalony – odparła, kładąc małemu dłoń na czole.

– Przecież dopiero miał mierzoną temperaturę.

– Trzeba zmierzyć jeszcze raz.

– Na pewno mu zmierzą. Monitorują go przez całą noc.

– A co, jeśli to gorączka?

– Nie wywołuj wilka z lasu. Chodź, pójdziemy coś zjeść.

– Ja tu zostanę.

– Nic mu to nie da, przecież śpi. Naprawdę nie widzę

powodów do niepokoju. Zdrowienie musi potrwać.

– Też się tak pocieszam.

– Najlepsze co możesz dla niego zrobić, to zadbać o siebie.

background image

Musisz być silna i zdrowa.

– Jak zwykle masz rację. – Uśmiechnęła się blado.

– Nic na to nie poradzę. Chodźmy na jakąś miłą kolacyjkę.

– Żartujesz sobie.

– Nie. Próbuję cię rozweselić. A ty postaraj się myśleć

pozytywnie.

– Wolę nie zapeszać.

– Nie istnieje nic takiego jak zapeszanie. Twój iloraz

inteligencji sięga zenitu, chyba nie wierzysz w przesądy?

Zamartwianie się nie pomoże Elemu w najmniejszym

stopniu.

– Masz rację. Nie jestem przesądna. Kolacyjka będzie okej.

– Możesz to powtórzyć? Lubię mieć rację.

– Bo masz wielkie ego, TJ.

Robi sobie ze mnie jaja, ale to prawda, pomyślał.

Lubił odnosić sukcesy, lubił być we wszystkim najlepszy.

Kiedy widział, że coś jest nie tak, natychmiast starał się to

poprawić.

– Lubisz owoce morza? – zapytał.

– Lubię wszystko, ale nie pozwolę, żebyś za mnie płacił.

Możesz pomagać Elemu, ale nie mnie. Mnie nie jesteś nic

winien.

– Z wyjątkiem dziewięcioletnich kosztów wychowywania

dziecka.

– Tego akurat nie da się przeliczyć na pieniądze.

– Wiem.

Nie zamierzał się z nią kłócić. Ciągle był zły, że ukrywała

przed nim fakt ojcostwa. Ale tego już nie da się zmienić.

background image

– Nie chcę twoich pieniędzy – upierała się.

– Sage, to tylko kolacja. Chcę cię zaprosić. Przyjaciele

prawie co dzień coś sobie fundują.

– My nie jesteśmy przyjaciółmi.

– Ale mam nadzieję, że będziemy. To załatwi wiele

problemów. Boisz się latać? – spytał, gdy wsiadali do

samochodu.

– Nie. To znaczy raczej nie lataliśmy na wakacje do

ciepłych krajów, nie mam wielkiego doświadczenia. Ale nie,

nie boję się. Dlaczego pytasz? Szukasz jakichś dziedzicznych

obciążeń?

– Dziedzicznych? Nie.

– Zresztą niewytłumaczalne lęki na pewno nie są

dziedziczne.

– Ty na pewno nie masz wad genetycznych – powiedział

uspokajająco.

– Jak to? A piegi i rude włosy?

– Twoje piegi zdążyły zblaknąć – odparł. Zresztą zawsze

mu się podobały. – A włosy masz nie rude, a kasztanowe.

Wiesz, jaki majątek wydają kobiety, żeby uzyskać ten odcień?

No i jesteś diablo inteligentna. Ile wynosi twoje IQ?

– Nie powiem.

– Na pewno jest bardzo wysokie.

– Nie zanadto. Na pewno nie takie, żeby – Nie

dokończyła, a on nie zamierzał naciskać.

Po kilku minutach skierował auto na podjazd przed

hotelem Brandywine.

– Tu mamy jeść? – spytała, niespokojnie przyglądając się

background image

klinkierowej nawierzchni i oświetlonemu ogrodowi.

– Niezupełnie.

– A co? Chcesz się przejść?

– Niezupełnie – odparł, podając umundurowanemu

kamerdynerowi kluczyki i wymieniając swoje nazwisko.

– To ja już nic nie rozumiem.

– Tu na dachu jest lądowisko dla helikopterów.

– Co? Restauracja też tam jest?

– Nie. Ale przecież mówiłaś, że nie boisz się latać.

– A ty mówiłeś, że jedziemy na kolację.

– Bo tak jest.

– Helikopterem? Zwariowałeś?

– Nie, po prostu myślę trzeźwo. Jedziemy do Crab Shack,

to świetna knajpka. A helikopterem będzie szybciej.

-Szybciej niż?

– Samochodem.

– Wynająłeś tu pokój? – spytała, gdy w windzie nacisnął

guzik.

– Nie. Wykupiłem przelot.

– Czy to będzie jakieś wytworne miejsce?

– Nie, raczej normalne. – Spojrzał na nią. – Jesteś ubrana

bardziej niż odpowiednio, jeśli o to ci chodzi.

– Czy to jest na jakiejś wyspie? Po drugiej stronie cieśniny?

– dopytywała.

Drzwi windy otworzyły się i w tym samym momencie TJ

mruknął pod nosem:

– To jest w Whiskey Bay.

– Co takiego?

background image

– Już powiedziałem: zabieram cię do Whiskey Bay. Musisz

zobaczyć tę miejscowość.

– To jest porwanie.

– Nic podobnego.

– A jeśli nie zechcę wsiąść? – spytała, omiatając wzrokiem

czekający na nich śmigłowiec.

– To bezpowrotnie stracisz podróż swojego życia,

superdania z owoców morza i szansę zobaczenia, gdzie

mieszkam.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

TJ znów miał rację. Kolacja w Crab Shack była

niesamowita, a wieczorny lot helikopterem był dla Sage

przygodą życia. Trwał tylko pół godziny i był przyjemniejszy,

niż się spodziewała. Mogła podziwiać zarówno światła na

lądzie, jak i gwiazdy na niebie.

Po wylądowaniu wsiedli do luksusowego SUV-a. W czasie

jazdy TJ tłumaczył, że napęd na cztery koła przydaje się na

gruntowych i żwirowych nawierzchniach. A on uprawia

kolarstwo górskie. Sportowym autem trudno przewozić

rowery.

Cóż, kto bogatemu zabroni? – pomyślała.

Po drodze pokazał jej szpital.

– Zobacz, z mojego domu jedzie się tu tylko piętnaście

minut.

Chodź,

wejdziemy,

na

pewno

będziesz

pod

wrażeniem.

– I tak nie zmienię zdania – zastrzegła.

– Ja chcę z tobą rozmawiać, a nie się kłócić.

– Nie wierzę.

Darmowy parking i wejście do szpitala były dobrze

oświetlone. Przestronny wysoki hol był jasny i utrzymany

w zdecydowanej kolorystyce. Za kontuarem recepcji

dyżurowało kilka uśmiechniętych pielęgniarek. Nikt się nie

tłoczył, nie stał w kolejce. Dla oczekujących przygotowano

background image

mnóstwo wygodnych miejsc do siedzenia.

Zanim zbliżyli się do recepcji, podeszła do nich

trzydziestokilkulatka o ciemnych włosach zaplecionych

w gładko upięty na głowie warkocz.

– Miło pana widzieć, panie Bauer.

TJ dokonał wzajemnej prezentacji Sage i kobiety, która

nazywała się Natalie Moreau i była zastępczynią dyrektora

do spraw opieki nad pacjentami.

– Przepraszam, że wpadamy bez zapowiedzi – tłumaczył się

TJ.

– Nie szkodzi. Jesteście mile widziani.

– Sage ma dziewięcioletniego synka, który trochę choruje,

więc pomyślałem, że pokażę jej waszą placówkę.

– Przykro mi to słyszeć, ale oczywiście chętnie panią

oprowadzę i odpowiem na pytania.

– Nie chcemy pani przeszkadzać. Może poprosi pani którąś

z pielęgniarek?

– Nonsens, wcale mi nie przeszkadzacie. Może zaczniemy

od poczekalni i restauracji?

Natalie pokazywała jej liczne miejsca wypoczynku

przeznaczone zarówno dla samych pacjentów, jak i ich

bliskich. Szpital posiadał restaurację z pełnym serwisem oraz

kafeterię, gdzie można było wypić kawę i zjeść coś na

szybko. Żywienie było przystosowane także do potrzeb

alergików i osób z innymi ograniczeniami dietetycznymi.

Kładziono nacisk na produkty ekologiczne i lokalne.

– Kto by pomyślał, że ładnie podane jedzenie może aż tak

bardzo wzmagać apetyt chorego? – zakończyła z uśmiechem.

background image

Sage zauważyła, że cały wystrój, wykończenie, meble

i wyposażenie były najwyższej jakości. Napotykani ludzie nie

przejawiali oznak stresu czy niepotrzebnego pośpiechu.

Całość bardziej przypominała hotel niż szpital.

– A oto typowy pokój pacjenta – powiedziała Natalie. –

Każdy jest oddzielny, ale konstrukcja ścian pozwala je

w razie potrzeby łączyć, bo nie każdy lubi leżeć sam. Poza

tym w licznych poczekalniach życie towarzyskie wprost kipi.

Na pediatrii poczekalnie zmieniliśmy w pokoje zabaw.

Obłożnie chore dzieci dowozimy do nich na wózkach czy

nawet przesuwamy tam na jakiś czas ich łóżeczka. Wszystkie

łóżka są całkowicie zautomatyzowane.

Sage pomyślała, że to może być ważne w przypadku Elego.

– W każdym pokoju można korzystać z rozrywek

i komunikować się ze światem. – Natalie zademonstrowała

wielki monitor na ścianie i klawiaturę na stoliku obok łóżka.

– Dzieci mogą odbierać mejle i przeglądać internet? –

zdziwiła się Sage.

– Oczywiście, chcemy, żeby czuły się u nas jak w domu.

W każdym pokoju pod oknem stał stolik i dwa fotele.

Wszystko w żywych ciepłych kolorach. Ani śladu szarości czy

spłowiałego beżu.

Tak, to miejsce może się podobać. Ale tu Elemu brakować

będzie mamy.

– Jeszcze parę słów na temat onkologii – poprosił TJ.

– Najnowocześniejsza w kraju – odparła kobieta z dumą. –

Pani syn choruje na raka? – zwróciła się do Sage.

– Na białaczkę.

background image

– I jakie są rokowania?

– Jest świeżo po transplantacji szpiku w Świętej Beacie. TJ

był dawcą. Na razie wszystko jest okej. Jest w dobrym

szpitalu.

– Tak, znam część tamtejszego personelu. Są pełni

poświęcenia, znakomicie wykwalifikowani.

– Ja wolałbym go przenieść do Highside – odezwał się TJ.

– Decyzja należy do opiekuna – odparła Natalie z nutką

nagany w głosie.

– Do Świętej Beaty mam bliżej – powiedziała Sage.

– No tak, nic nie zastąpi choremu kontaktu z rodziną –

podsumowała Natalie, kierując się do wyjścia.

– Ja nie mówię, że ona ma go nie widywać – wyjaśnił TJ,

kiedy szli korytarzem. – Może chyba zamieszkać w hoteliku

dla rodziców?

– Ja pracuję – przypomniała mu Sage.

Natalie zatrzymała się.

– Panie Bauer, wszyscy tu bardzo pana kochamy i jesteśmy

wdzięczni, że wspiera nas pan finansowo, ale ta decyzja

należy do Sage. To ona jest matką i wie najlepiej, co jest

dobre dla jej syna. Ma pani jeszcze jakieś pytania?

– Nie, dziękuję za poświęcony czas.

– A ja życzę, żeby pani syn szybko wrócił do zdrowia. Jeśli

będzie pani nas potrzebować, proszę dzwonić. Cokolwiek

pani zdecyduje, będzie słuszne – dokończyła Natalie,

ściskając obie dłonie Sage.

Sage przez chwilę poczuła coś w rodzaju wyrzutów

sumienia. Natalie bardzo jej się spodobała. W ogóle wszystko

background image

w tym Highside było super.

Ale ona nie może opuścić Seattle. I nie pozwoli, by TJ

rozdzielił ją z dzieckiem. Musi wierzyć, że w Świętej Beacie

doprowadzą Elego do formy równie dobrze jak tu.

TJ nie mógł się pozbierać. Poniósł klęskę i nie wiedział

dlaczego. Liczył, że Natalie najlepiej z całego personelu

uzmysłowi Sage korzyści, jakie odniesie Eli z przeniesienia

do Highside. Nie wziął pod uwagę, że stanie ona po stronie

Sage.

Nie chciał mówić, że jest ojcem Elego, chłopiec powinien

dowiedzieć się o tym jako pierwszy. Ale może wówczas

Natalie uwzględniłaby także jego zdanie?

– Możemy już wracać do Seattle? – zapytała Sage.

Pojechali do Crab Shack, gdzie obok stał helikopter.

– Jakieś wieści? – spytał TJ, widząc, że Sage czyta

w telefonie esemesy.

– Śpi spokojnie.

– To dobrze. Niech odpocznie. Ja jeszcze muszę wpaść

gdzieś na chwilkę.

– Chyba żartujesz.

– Do domu. To po drodze.

– No dobrze – odparła sucho.

– Jesteś zła?

– Raczej sfrustrowana.

– Chciałem ci dać pełen obraz, żebyś mogła podjąć

właściwą decyzję.

– Ja już ją podjęłam. Przyznaję, Highside to coś

niesamowitego, nigdy tego nie negowałam. Ale rzecz w tym,

background image

że ja nie mieszkam w Whiskey Bay.

– To akurat można zmienić.

– Nie porzucę pracy. Nie wyprowadzę się z mojego

mieszkania.

– Bądźmy szczerzy, trudno to nazwać mieszkaniem.

A pracę znajdziesz i tutaj.

– Doprawdy? – zakpiła. – Ot tak? W Whiskey Bay jest praca

dla takich jak ja?

– Tu jest praca dla każdego.

– Dla samotnej matki bez studiów też?

– Bez studiów? Jak to?

– Nie poszłam na studia, TJ.

Przecież

uczelnie

zasypywały

cię

propozycjami

stypendiów, wszyscy o tym wiedzieli. Byłaś taka zdolna!

– Może, ale zajęta czymś innym – odparła beznamiętnym

tonem. – Nie dało się tego pogodzić ze studiowaniem.

– Jak to nie dało? Jak się chce, wszystko da się zrobić.

– Nie masz pojęcia, co to znaczy opiekować się dzieckiem.

Na to nie przysługuje żadne stypendium. Nie możesz wziąć

dzieciaka do akademika. Musisz je bez przerwy karmić,

a wieczorami kąpać i czytać książki dla maluchów zamiast

podręczników akademickich.

– Ale potem przecież dorósł i poszedł do szkoły.

Boże, jak mogła zmarnować takie zdolności!

– Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo mnie ranisz

i obrażasz – powiedziała.

– A teraz? Masz dopiero dwadzieścia siedem lat, możesz

iść na studia – ciągnął, parkując samochód obok dwóch

background image

garaży.

– Chcę już wracać do domu, TJ.

– Nie wejdziesz?

– Nie.

– To tylko chwila. A potem piechotą dojdziemy do

helikoptera.

Przez chwilę siedziała nieporuszona. Ale potem odpięła

pasy. Było mu przykro. Posunął się za daleko, obraził ją. Ale

nie mógł uwierzyć, że tak łatwo się poddała. W każdej

sytuacji można przecież znaleźć jakieś rozwiązanie.

Otworzył drzwi frontowe. Światło w holu zapaliło się

automatycznie. Na wprost był obszerny salon, nie całkiem

zaciemniony dzięki sufitowym lampkom nad kominkiem.

W głębi, za szybą, widać było taras i oświetlone rabaty

kwiatowe.

– Duży dom jak na jedną osobę – zauważył.

– Duży? Ja bym powiedziała: gigantyczny.

– Owszem. Rzadko nawet wchodzę na górę.

– To tu jest jeszcze góra? – zdziwiła się cicho.

– Jesteś zmęczona? Napijesz się czegoś? Mrożonej

herbaty? Mam też piwo w lodówce – powiedział, udając się

do kuchni.

Nie poszła za nim. Wyglądała na nieco wystraszoną.

– Tak właściwie to jak bardzo bogaty jesteś? – spytała.

– Trudno powiedzieć. W każdym razie stać mnie na prawie

wszystko, na co mam ochotę.

– Masz służbę?

– Tak, ktoś przychodzi do sprzątania, ktoś zajmuje się

background image

ogrodem. Ale mieszkam sam. Rozejrzyj się, śmiało. Może

jednak szklankę wody?

– Poproszę – odrzekła roztargniona.

– Mogę też otworzyć piwniczkę z winami.

– Dziękuję, woda wystarczy.

Kiedy wrócił z dwoma szklankami wody z lodem, Sage nie

było w salonie. Pewnie jest na górze, poszedł więc za nią.

– Tu nie ma żadnych mebli – zauważyła zdziwiona,

zaglądając do jednej z sypialni.

– Moja żona – Urwał, by zebrać się w sobie. – Lauren

chciała mieć kilkoro dzieci, więc są zapasowe pokoje.

– Przepraszam – powiedziała Sage, której TJ powiedział już

wcześniej, że jest wdowcem. – Tu by się zmieściły trzy takie

mieszkania jak moje.

– Fakt, jest dość przestronnie – przyznał.

Nawet za bardzo, ale nie chciał sprzedawać domu, który

Lauren sobie wymarzyła i zaprojektowała. Nie mógł też sobie

wyobrazić, by ktokolwiek tu z nim zamieszkał. Z wyjątkiem

Elego.

Ale wiedział, że to niemożliwe. Wbrew temu, co mówił

kiedyś Mattowi i Calebowi, nie odbierze chłopca matce.

Zresztą żaden sąd by się na to nie zgodził.

Jak na ironię, zmieściłaby tu się także Sage

I tak byłoby najlepiej.

– Na czym polega twoja praca? – zapytał.

– Mówiłam ci, organizuję imprezy kulturalne.

– To można robić wszędzie.

– TJ, proszę, znowu zaczynasz?

background image

– Nie odrzucaj z góry tej możliwości, Sage. Mogłabyś

zamieszkać tu razem z Elim. Co stoi na przeszkodzie?

Jej wyraz twarzy świadczył, że chyba pośpieszył się z tą

propozycją.

Bez słowa odwróciła się i zeszła na dół.

– Chciałem tylko powiedzieć, że istnieje taka możliwość –

tłumaczył, idąc za nią. – Zawsze można pogadać. Nie

płaciłabyś za mieszkanie. Są tu fantastyczne szkoły. Na

pewno dostałabyś pracę, którą byś polubiła. Może na pół

etatu? Zaczęłabyś studia w tutejszym koledżu. Mam tam

status platynowego sponsora, więc nie płaciłabyś czesnego.

Zresztą żadne koszty nie są dla mnie problemem

– Przestań! – krzyknęła, odwracając się do niego twarzą. –

Po prostu milcz.

– Okej, już się nie odzywam.

– Nie przeprowadzę się do Whiskey Bay. Owszem, będziesz

mógł widywać Elego, jakoś to ustalimy. Ale nie porzucę

mojego życia dla twojego kaprysu.

Czuł, że zawalił sprawę, ale nie chciał istnieć z życiu

swojego syna jedynie w roli odwiedzającego gościa. Chciał

być z nim przez cały czas.

Pytać go, jak było w szkole, grać z nim w piłkę w letnie

wieczory, tulić do snu, przygotowywać mu płatki na

śniadanie, opatrywać skaleczenia. I to na co dzień, nie przez

dwa weekendy w miesiącu czy w co drugą Gwiazdkę.

Rozumiał jednak, że Sage może chcieć tego samego. I że

na to zasługuje. Więc może trzeba ją przyciągnąć do Whiskey

Bay czymś więcej niż darmowym mieszkaniem.

background image

– Dzięki. A teraz musimy wracać do Seattle.

Miała rację. Ich problemu nie rozwiąże się ot tak, po

prostu. Powinien był to wiedzieć, czuł się jednak

rozczarowany.

Czy jednak żąda za wiele? Przecież na całym świecie

rodzice mieszkają razem z dziećmi, normalna sprawa. Czym

on się od nich różni, w czym jest gorszy? Nie prosi wszak

o gwiazdkę z nieba!

Postawił parę pytań, na które z góry znał odpowiedź. Ci

inni normalni rodzice kochają się. Albo przynajmniej są

małżeństwem.

Coś nagle przyszło mu do głowy.

– Zaczekaj – poprosił.

Trzymała rękę na klamce, usta miała zaciśnięte, ale jednak

zaczekała.

– Głupio powiedziałem. Nie mogę wymagać od ciebie,

żebyś porzuciła całe swoje dodatkowe życie z powodu

możliwości niepłacenia czynszu.

– Zgadza się, nie możesz.

– No to wyjdź za mnie – wypalił.

Zero reakcji. Zupełnie jakby nie słyszała, co powiedział.

– Dziel ze mną życie. Żyjmy wspólnie.

Zaczęła się śmiać, zatykając usta ręką.

– Co w tym śmiesznego? – spytał urażony.

– To nie jest śmieszne. To jest niedorzeczne – odparła, gdy

udało się jej odzyskać powagę.

– Dlaczego? To logiczne, skoro mamy razem syna.

– Ale się prawie nie znamy.

background image

– Byłby to oczywiście związek fikcyjny. Takie małżeństwo

z rozsądku. Zobacz, ile tu miejsca – przekonywał, odganiając

obraz Sage w swoim łóżku, który nagle podsunęła mu

wyobraźnia. – Nie wchodzilibyśmy sobie w drogę. Ty i Eli

mielibyście górę wyłącznie dla siebie.

– Zawieź mnie to domu, TJ – poprosiła. Wyglądała na

smutną, zmęczoną i nieszczęśliwą.

Ale była też piękna. I nagle nabrał ochoty, by wziąć ją

w ramiona, pocieszyć. Chciał ją tulić. I pocałować.

– Co ze mną jest nie tak? – wymamrotał.

– Jesteś zmęczony, oboje jesteśmy zmęczeni.

– Możliwe.

Czuł jednak, że jeszcze coś wisi w powietrzu.

Mimo krańcowego wyczerpania Sage nie mogła zasnąć.

Absurdalne słowa TJ-a dźwięczały jej w uszach. Chyba

najgorsze oświadczyny w dziejach ludzkości. Ale cóż, jedyne,

jakie jej się w życiu przydarzyły

Usiadła na łóżku, wsłuchując się w szum starej lodówki

i kapanie z kuchennego kranu. Ulicą szybko przejechał jakiś

samochód, blask reflektorów przez chwilę oświetlał pokój,

odbijając się w lustrze.

TJ

jest

przystojny,

seksowny,

dobrze

zbudowany,

inteligentny i bogaty. Jaka kobieta nie chciałaby mieć takiego

męża?

Wstała i na bosaka pomaszerowała do kuchni napić się

wody. Nie ma mowy, nie poślubi TJ-a i nie przeprowadzi się

do Whiskey Bay, do tego chyba największego w świecie
domu. Nie żyjemy w latach pięćdziesiątych, teraz ludzie nie

background image

pobierają się tylko z powodu dziecka.

W końcu jakoś to się ułoży. Dogadają się, zorganizują sobie

wszystko. A Eli

Szukając szklanki, wyobrażała sobie, jak jej syn kursuje

między Seattle a Whiskey Bay. Chyba lata helikopterem,

zachichotała, bo przecież jego tata nie pozwoli tłuc mu się

autobusem.

Tata Elego. Ta zbitka słowna też brzmiała jej dziwnie.

Chociaż przecież wiedziała od początku, kto jest ojcem.

Tyle że nie myślała, na kogo wyrósł TJ, jej kolega z klasy.

A wyrósł na silnego, stanowczego i budzącego respekt

mężczyznę. On jest

Nagle zrobiło się jej gorąco.

Usłyszała brzęk rozbijanego o krawężnik szkła. Butelka?

Biedny Hank, będzie miał rano mnóstwo sprzątania.

Telefon oznajmił nadejście esemesa. Myślała, że to ze

szpitala, ale nie to było od TJ-a.

Przepraszam. Tylko tyle.

Przeprasza? Za co? Za to, że zaciągnął ją na siłę do

Whiskey Bay? Że wywierał na nią presję? Że się oświadczył

jak wariat?

Odpisała mu: Okej.

Bo teraz naprawdę myślała, że nie stało się nic złego.

W końcu powinna mu okazać trochę wyrozumiałości. On

rozpaczliwie próbuje zbudować relację z synem. Może trochę

chwyta się przy tym brzytwy, ale przynajmniej nie grozi jej

sądem.

Bo w sądzie ona nie miałaby szans. Nie stać jej –

background image

w przeciwieństwie do niego – na najlepszych adwokatów.

W tym momencie telefon zadzwonił. TJ, oczywiście.

– Cześć – odezwała się.

– Nie śpisz.

– Zachciało mi się pić.

Nie przyzna się przecież do prawdziwego powodu swojej

bezsenności.

– Mnie też – odparł.

– Wiesz, że już zaczynam rozpoznawać, kiedy kłamiesz?

– Cholera, przyłapałaś mnie. Naprawdę dzwoniłem do

Australii, ale to by zabrzmiało pretensjonalnie, więc wolałem

powiedzieć, że zachciało mi się pić.

– Nie widzę nic pretensjonalnego w robieniu interesów

z Australijczykami.

– Wybaczysz mi? – zapytał i w tym momencie ktoś na ulicy

rozbił kolejną butelkę. – Co to było?

– Stłukło się jakieś szkło.

– A ty jesteś na bosaka? – zaniepokoił się.

– To na ulicy. Dzieciaki rozrabiają.

– Często się to zdarza?

– Od czasu do czasu. Dziś jest sobota.

Nagle rozległo się walenie do drzwi.

– Ktoś się do ciebie dobija? Nie otwieraj! – krzyknął. – Ja

już jadę.

– Nie wygłupiaj się. Jasne, że nie otworzę.

– Wezwiesz policję?

– I co im powiem?

Pukanie powtórzyło się. Podpity jegomość prosił jakąś

background image

Calistę, żeby go wpuściła.

– Ktoś pomylił drzwi – wyjaśniła Sage. – Mam nadzieję, że

w końcu mu się znudzi.

– Nie mówisz zbyt pewnie. Tak czy owak jadę do ciebie.

– To bez sensu. Odejdą, zanim się pojawisz.

– Otwórz! – dobiegło zza drzwi.

– Zamówimy sobie pizzę – odezwał się inny głos.

Fakt, że osobników było dwóch, jakoś ją uspokajał.

Zastanawiała się, czy powiedzieć im, że pomylili adres. Może

lepiej nie zdradzać się ze swoją obecnością?

Ktoś gwałtownie szarpał za klamkę.

– Już jadę! – Na dźwięk głosu TJ-a Sage podskoczyła.

Zapomniała, że trzyma przy uchu telefon.

– Mam im powiedzieć, że pomylili drzwi? – spytała

szeptem.

– Nie, nic nie mów. Jest w mieszkaniu jakieś

pomieszczenie, które się zamyka?

– Tak, łazienka.

– To idź tam, zamknij się i cały czas do mnie mów.

Co on gada? Nie będzie się przecież barykadować we

własnej łazience. W ten sposób przyznałaby, że się naprawdę

boi.

– Stary, a gdzie jest to drzewo? – zapytał jeden z intruzów.

– Cholera, to nie ten dom! Tam stało takie duże grube

drzewo.

Sage odetchnęła z ulgą.

– Właśnie się zorientowali, że pomylili adres – powiedziała

w słuchawkę.

background image

– Ale ty i tak zamknij się w łazience.

– To nawet nie ta sama ulica! – krzyczał gość zza drzwi. –

Aleśmy się narąbali!

– Już odchodzą – oznajmiła Sage.

I choć kroki i towarzyszący im głośny śmiech oddalały się,

poczuła, jak uginają się pod nią nogi. Usiadła na krześle.

Usłyszała silnik nadjeżdżającego samochodu, a potem

zapadła cisza.

– Jestem już – odezwał się w słuchawce głos TJ-a.

– Oni sobie poszli – odparła.

– Otworzysz mi?

– Taaa Zaraz. – Potrzebowała chwili, żeby zebrać się do

kupy.

– To ja – powiedział TJ, kiedy podchodziła do drzwi.

Zabawne, ale tego akurat było jej potrzeba. Otworzyła mu. –

Wszystko w porządku? – zapytał. – Na pewno?

Wsunął telefon do kieszeni, a ona cofnęła się o krok, żeby

mógł wejść.

– Tak. Nic mi nie jest.

Uśmiechnął się, sięgnął po jej telefon, który ciągle

trzymała przy uchu, i rozłączył rozmowę. A potem objął ją

i przytulił. Poczuła się nieopisanie błogo. Zamknęła oczy

i poddała jego uściskowi. Wiedziała, że nie powinna tego

robić, ale nie miała siły się wyrwać.

– Nastraszyłaś mnie – powiedział, przyciskając policzek do

jej policzka.

Odczuła to jak impuls elektryczny. Pożądanie miało postać

fali gorąca. Znieruchomiał, a ona wsłuchiwała się w jego

background image

świszczący oddech. Miał zamiar ją pocałować, wyczuwała to

każdym nerwem swojego ciała. I ona mu na to pozwoli.

Nawet odda mu pocałunek.

Nagle w jego ręce zadzwonił jej telefon. Pokazał jej

wyświetlacz. Sage zmartwiała. Szpital.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

– Wystąpiła infekcja – powiedziała doktor Stannis – ale

w porę ją uchwyciliśmy. Podajemy antybiotyk. W tym

przypadku nie można niczego lekceważyć.

Eli spał. Był potwornie blady. Na stojaku do kroplówek

pojawił się tym razem żółty worek. Coś nowego, pomyślał TJ

z bólem.

– Co mam robić? – spytała Sage zachrypniętym głosem.

Z trudem przełknęła ślinę, była prawie tak blada jak jej syn.

– Jeśli was na to stać – lekarka dotknęła ramienia Sage –

radziłabym rozważyć przewiezienie do Highside.

– Stać nas – odparł TJ.

– Czy to mu pomoże? – spytała Sage.

– Nie chciałabym siać paniki, ale infekcja na takim etapie

leczenia stanowi prawdziwe wyzwanie. Highside ma

doskonałe wyposażenie, laboratorium jest tam na miejscu.

No i – zamilkła na chwilę – gdyby miało dojść do

najgorszego, to muszę uprzedzić, że my w tej chwili nie

mamy miejsc na OIOM-ie. Nie sądzę, żeby istniała taka

groźba, ale w Highside będziecie mieli więcej możliwości.

– Można go przewozić w takim stanie? – spytał TJ.

– Tak, karetką. To nie będzie miało wpływu na infekcję.

– Mogę zamówić helikopter – powiedział TJ.

Sage spojrzała na niego z przestrachem.

background image

– Chwileczkę – szepnęła.

– Jasne, spokojnie. – Odwrócił się do niej i położył dłonie na

jej ramionach. – Doktor mówi, że nie ma co wszczynać

alarmu. To tylko środki ostrożności, a tej nigdy nie za wiele.

Zastanawiała się przez sekundę, po czym skinęła głową.

– To prawda. Zróbmy tak.

TJ wyjął z kieszeni telefon. Nie miał z tego powodu ani

cienia satysfakcji. Fakt, chciał przenieść syna do Whiskey

Bay, ale nie w takich okolicznościach.

Zamówił helikopter sanitarny i zadzwonił do Highside, by

uprzedzić o przybyciu Elego. Doktor Stanis zawiadomiła

onkologię,

że

mają

dostarczyć

pełną

dokumentację

przypadku chłopca.

Na lądowisku Highside czekały na nich dwie pielęgniarki

wraz z lekarzem. Eli został natychmiast przetransportowany

do szpitalnej sali.

– Obudził się w czasie lotu, pytał, skąd ten hałas – szepnęła

Sage, gdy stali nad łóżkiem syna, a TJ objął ją ramieniem.

W helikopterze siedziała obok noszy z Elim.

– To chyba dobry znak – odparł TJ.

– Jestem doktor Westray. – Lekarz, który wszedł do pokoju,

uścisnął TJ-owi dłoń. – Witaj, Sage, miło cię poznać.

Zapewniam, że Eli będzie tu miał opiekę najlepszą

z możliwych. Rozmawiałem przez telefon z doktor Stannis.

Oboje jesteśmy optymistami, jeśli chodzi o możliwość

zwalczenia tej infekcji.

– Co z nim? – zapytała Sage, kładąc dłoń na czole syna.

– Gorączka lekko spadła i to dobry znak. Ale jest jeszcze za

background image

wcześnie, żeby stwierdzić, czy to zasługa podanego

antybiotyku.

Sage westchnęła.

– Może usiądziesz? – zaproponował lekarz, a TJ podsunął

jej krzesło.

– Chciałabym przy nim zostać.

– Możesz zostać tak długo, jak zechcesz – powiedział

doktor Westray. – A jak będziesz chciała wziąć prysznic albo

się przespać, mamy tu obok mieszkania dla rodziców.

Pielęgniarka zamówi ci pokój.

– Na razie dziękuję.

– Rozumiem. Jeśli będziesz miała jakieś pytania, po drugiej

stronie korytarza jest pokój pielęgniarek. Ja mam tej nocy

dyżur, więc będę wpadał.

Sage i TJ podziękowali lekarzowi.

– Miło było poznać, panie Bauer – odparł lekarz,

wychodząc.

– Proszę mówić mi po imieniu, jestem TJ.

Stał obok Sage, patrząc na śpiącego chłopca. Chciał, by

coś się działo, żeby ktoś coś robił, ale wiedział, że teraz

pozostaje czekać. Eli musi sam uporać się z chorobą.

Zmęczony usiadł po jakimś czasie w wygodnym fotelu

w rogu pokoju i przymknął oczy. Słyszał odgłosy ruchu na

nadbrzeżu, krople deszczu na szybie oraz kroki i dochodzące

zza drzwi dźwięki wydawane przez rozmaite szpitalne

urządzenia.

Myślami wrócił do mieszkania Sage i dwóch podpitych

jegomości, którzy dobijali się do jej drzwi. Ona nie może tam

background image

wrócić. Nigdy, przenigdy. Nie jest tam bezpiecznie. Ani dla

niej, ani dla Elego.

Do pokoju weszła pielęgniarka, sprawdziła, jak działa

kroplówka i ile wynosi ciśnienie chłopca. Potem zmierzyła

mu temperaturę i uśmiechnęła się do Sage.

– Spada – powiedziała, a Sage rozluźniła nieco spięte

mięśnie ramion. – Może pani też przeniesie się na fotel?

– Mnie tu jest dobrze.

– Stan małego się poprawia, mogłaby pani trochę pospać.

– Przyniosę koc – zaofiarował się TJ.

Sage kiwnęła głową i wstała.

– Na pewno nie zaszkodzi mu, jak będę parę metrów dalej

– powiedziała. – Chyba zaczyna dostawać rumieńców,

prawda?

– Zdecydowanie – odparł TJ, choć w głębi ducha nie był

o tym przekonany. – To dobry znak. Podać ci coś do picia czy

do jedzenia?

– Do picia, poproszę.

W mini lodówce była woda, mleko i trzy rodzaje soków.

Sage wybrała pomarańczowy.

TJ opatulił ją wyjętym z szafy kocem i postawił otwartą

butelkę soku na stoliku obok.

– A już tak się cieszyłam, jak pił ten koktajl, który mu

kupiłeś – powiedziała, uśmiechając się blado.

– Teraz też powinnaś się cieszyć. Eli to typ wojownika.

I wygra każdą bitwę.

– Chyba ma to po tobie – zauważyła.

TJ-owi zabrakło słów, by na to odpowiedzieć. Zamrugał

background image

powiekami, odganiając wzbierające łzy. Rzeczywiście w Elim

dostrzegał wiele swoich cech. To było wzruszające.

– Śmieje się tak samo jak ty, ma podobny chód. To

zabawne, że takie drobne rzeczy też się dziedziczy – mówiła

Sage.

– Jest w ogóle wspaniały. Nie mogę się doczekać, aż

poznamy się bliżej.

Sage zamilkła, a TJ nie wiedział, co ma dalej mówić. Jest

tyle rzeczy do przedyskutowania, jeśli chodzi o ich

przyszłość. Ale ona jest teraz bardzo zmęczona i powinna się

trochę przespać. Rozmowa może zaczekać.

– Wygląda na to, że tę rundę wygrałeś.

– Nie chciałem w ten sposób.

– Wiem. Zgodziłam się, bo to najlepsza rzecz dla Elego. Ale

jak tu zostanie na dłużej, będę musiała zrezygnować z pracy.

– Nie musisz pracować.

– Muszę. Praca daje mi finansową niezależność i poczucie

satysfakcji. Ale – podjęła po chwili – jestem przede wszystkim

matką. Od momentu kiedy zaszłam w ciążę.

– Tak mi przykro. Nawet nie wiesz, jak żałuję, że dałem się

wciągnąć w ten głupi zakład. Gdybym tylko mógł cofnąć

czas

– A ja chyba niczego nie żałuję – powiedziała Sage po

chwili namysłu. – Gdybym miała jeszcze raz podjąć decyzję,

nie oddałabym Elego nikomu. Jest dla mnie najważniejszy na

świecie.

– Ty też jesteś wspaniała – powiedział TJ, biorąc ją za rękę.

Jej dłoń w jego dłoni wydawała się maleńka, była chłodna

background image

i delikatna. Dobrze było ją trzymać. Postanowił, że tak będzie

już zawsze.

Sage obudziła się, słysząc głos Elego. Śmiał się. Słabiutko,

ale śmiech jest zawsze oznaką dobrego samopoczucia.

Przy jego łóżku stał TJ. Obaj pochylali się nad tabletem.

Nawet obecność pielęgniarki nie zaniepokoiła Sage.

Obaj uśmiechnięci, z profilu wyglądali niemal identycznie.

Pielęgniarka pokazywała coś na ekranie tabletu, a TJ patrzył

na nią zachwycony. Była młoda i ładna. Sage ze zdziwieniem

poczuła ukłucie zazdrości.

– Mamo! – zawołał Eli. – Tu mają interaktywne menu.

Mogę dotknąć ikonkę tego, na co mam ochotę, i mi

przyniosą.

– Dzień dobry – odezwała się pielęgniarka. – Mamy same

dobre wieści. Eli ma mniejszą gorączkę i powiedział, że jest

głodny.

– Może powinien na początek czegoś się napić? – spytała

Sage, podnosząc się z fotela i poprawiając włosy.

– Menu jest przystosowane indywidualnie do każdego

pacjenta – odparła pielęgniarka. – I każde zamówienie jest

jeszcze sprawdzane przez dietetyka.

– Wyglądasz dużo lepiej, kochanie – powiedziała Sage,

podchodząc do łóżka syna.

– TJ powiedział, że podobno leciałem helikopterem!

– To prawda. Trochę się o ciebie martwiliśmy.

– Rzeczywiście, czułem się dziwnie.

– To znaczy? – spytała Sage, przysiadając na brzegu łóżka.
Pielęgniarka wyszła po cichu.

background image

– Widziałem nakrapiane słonie. I był tam staw wypełniony

budyniem czekoladowym z piankami. I te pianki nagle

zmieniły się w małe okrągłe kurczaczki. To było jak sen. Coś

zadziwiającego.

– Rzeczywiście – przyznała Sage.

Wiedziała, że syn majaczył w gorączce. Nie mogła się

powstrzymać przed położeniem mu dłoni na czole. Było

cudownie chłodne.

– Czy tu są też gry? – spytał Eli, dotykając palcem ekranu.

– Zdaje się, że właśnie zamówiłeś sok pomarańczowy.

– Ups.

– Możemy to cofnąć, tu jest taki przycisk.

– Będę mógł pooglądać telewizję? – pytał Eli.

– Tak, ale po śniadaniu – zastrzegła Sage.

Dlaczego to powiedziała? Jaki sens ma teraz ograniczanie

mu przyjemności? – pytała samą siebie.

– Mają tu kanały sportowe?

– Na pewno, ale póki co możemy poszukać jakiejś gry.

Mama na pewno nie będzie miała nic przeciwko temu.

– Owszem, ale jak tylko się zmęczysz, masz przestać i uciąć

sobie drzemkę – powiedziała Sage.

– Przez kilka tygodni nic nie robiłem, tylko spałem –

zaprotestował chłopiec.

– Wiem. I tak się cieszę, że już się lepiej czujesz. – Sage

pocałowała go w czubek głowy.

– Mógłbym teraz zabrać twoją mamę na śniadanie? – spytał

Elego TJ. – Bo nam nie podadzą niczego do łóżka tak jak

tobie, obawiam się.

background image

– Musisz iść do pracy? – powiedział do matki Eli. – Jaki dziś

dzień? Opuszczę szkołę?

– TJ nie powiedział ci, że nie jesteśmy w Seattle? – odparła

Sage z wahaniem.

– Mówiłem ci o helikopterze – wyjaśnił TJ. – Jesteśmy koło

miejscowości Whiskey Bay, trochę na południe od Seattle,

nad morzem.

– Na plaży? – ucieszył się chłopiec.

– Bardzo blisko.

– Twój nauczyciel powiedział, że z łatwością nadgonisz.

A ja dziś nie idę do pracy – odrzekła Sage na pytania syna.

– Zostaniesz tu? – upewniał się Eli.

– Tak długo, jak ty tu będziesz.

Boże, jaki on jeszcze mały, jak mnie potrzebuje, pomyślała

Sage.

Do pokoju weszła inna pielęgniarka. Niosła tacę, a na niej

mleko, sok pomarańczowy i czerwoną galaretkę owocową.

– Eli, jak sądzę? – zapytała. – Podobno jesteś głodny.

– Nie ma lodów – zauważył rozczarowany chłopiec,

spojrzawszy na tacę.

– Będą później – uspokoiła go pielęgniarką, pokazując

menu na ekranie podzielone na trzy sekcje. – Lody są

w części czerwonej, a te rzeczy można dostać dopiero, jak się

zje co najmniej dwie rzeczy z części zielonej i jedną z części

żółtej.

– Czyli najpierw muszę zjeść to, co jest na tacy?

– Zgadłeś. Taka jest zasada.

TJ pytał pielęgniarkę o kanały sportowe, a Sage

background image

przyglądała się, jak mały pałaszuje galaretkę. Najgorsze już

chyba minęło, westchnęła z ulgą, choć jego system

odpornościowy jest nadal mocno osłabiony.

– Ty też potrzebujesz śniadania – szepnął jej do ucha TJ,

gdy

udało

mu

się

włączyć

transmisję

rozgrywek

bejsbolowych.

To prawda. Chciała też wziąć prysznic i włożyć czyste

ciuchy. To będzie niełatwe, bo na karcie kredytowej nie

miała już ani grosza.

– Muszę pojechać do Seattle – powiedziała, natychmiast

tłumacząc Elemu: – Tylko na trochę. Usprawiedliwię swoją

nieobecność w pracy i zabiorę trochę ubrań. Zaraz wrócę.

– Nie musisz wcale jechać – wtrącił się TJ.

Nie zamierzała z nim dyskutować przy Elim.

– Dasz sobie radę? – mówiła dalej do synka. – Nie wolno ci

się przemęczać. Po śniadaniu zrób sobie drzemkę.

– Wiem, nie jestem już małym dzieckiem.

– Jasne, że nie jesteś – powiedziała, ściskając mu na

pożegnanie rączkę.

Jest dziecinny i przedwcześnie dorosły jednocześnie,

pomyślała.

Na korytarzu TJ powtórzył, że nie musi po nic jechać.

– Potrzebuję ubrań – odparła.

– Możesz kupić, w Whiskey Bay też mamy sklepy.

– Niestety moją platynową kartę zostawiłam chyba w domu

– powiedziała z ironią, wsiadając do windy.

– Weź na razie tę. – TJ sięgnął do kieszeni i wyjął z portfela

jedną ze swoich kart.

background image

– O nie!

– Weź tę kartę, Sage – mówił, starając się dotrzymać jej

kroku, gdy po wyjściu z windy prawie biegła do drzwi

frontowych.

– Nie wezmę od ciebie karty kredytowej!

– Słuchaj, przez dziewięć lat nie ponosiłem kosztów

wychowania dziecka. Jestem ci winien pieniądze. Jednymi

zakupami i tak tego nie załatwię, cokolwiek byś zechciała

kupić.

– Nic mi nie jesteś winien.

– Owszem, jestem. Wszystko.

Gdy znalazła się na chodniku, nagle uświadomiła sobie, że

nie wie, dokąd iść. Rzeczywistość w przykry sposób dała jej

o sobie znać. Nie ma samochodu. Nie ma pieniędzy. Wkrótce

straci pracę. A poza tym nie chciała już dłużej wychowywać

Elego w mieszkaniu w suterenie, w schodzącej na psy

dzielnicy. Syn wkrótce będzie nastolatkiem, a w tym wieku

łatwo ulega się złym wpływom.

Istnieje rozwiązania tych problemów. Nazywa się TJ.

Chyba będzie musiała zrezygnować z przesadnej dumy.

Tylko tyle. To przecież niewiele. Gdy to postanowiła,

uspokoiła się. Przystanęła.

– Okej, zrobię to – powiedziała.

– Weźmiesz moją kartę?

– Nie. Przeprowadzę się do Whiskey Bay. Zamieszkam

w twoim domu. Ale będę ci płacić za wynajem. Znajdę jakąś

pracę.

Nie wyglądał na zadowolonego, wręcz przeciwnie.

background image

Zmarszczył brwi.

– Tyle że ja zmieniłem zdanie – oświadczył.

Jej wyraz twarzy uświadomił mu, że znów coś spartolił.

– To znaczy – Bezradnie rozglądał się wokół

w poszukiwaniu spokojnego miejsca. – Musimy omówić nasze

plany. Proszę cię, nic teraz nie mów. Przejdźmy się. –

Wskazał na ceglaną ścieżkę.

– Nie chcę spacerować, nie chcę rozmawiać. Zmieniłeś

zdanie, bo miałeś do tego prawo. W porządku.

– Słucham?

Po krótkim wahaniu ściągnęła usta, wyprostowała się

i ruszyła naprzód wskazaną ścieżką.

– Rzecz w tym – zaczął. – Ciągle się zastanawiam, co

będzie w interesie Elego.

– Czy w ten sposób chcesz mi oznajmić, że kierujesz

sprawę do sądu? – spytała beznamiętnie.

– Nie. To znaczy mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Nie

chciałbym mieszać w to prawników.

– Ja nie mam swojego prawnika.

– A ja mam czterech. Przepraszam, to miał być żart.

Odkrył właśnie u siebie szczególny talent do pogarszania

spraw.

Dotarli do białej altanki z widokiem na ocean. TJ

zaproponował, by usiedli, i zrezygnowana Sage przycupnęła

na brzegu ławeczki.

– Zacznę od początku i byłoby cudownie, gdybyś zechciała

mnie wysłuchać – powiedział. – Ja chcę dla Elego jak

najlepiej i wiem, że ty również.

background image

Spojrzał na nią i widział, z jakim trudem zmusza się, by mu

nie przerywać.

– Myślę, że Whiskey Bay to dla niego najlepsza opcja.

Wiem, że dla ciebie mieszkanie w suterenie to nie problem.

Pewnie mógłbym się przeprowadzić do Seattle, ale nie chcę.

Tu jest mój dom. Zaprojektowaliśmy go wraz z Lauren i nie

jestem gotów go porzucić. Tu są moi najlepsi przyjaciele

Caleb i Matt. Nie chciałbym, żebyś myślała, że się

przechwalam – zastrzegł.

Wziął głęboki oddech, ale mu nie przerwała.

– Chcę, żeby Eli był ze mną. I wiem, że ty chcesz z nim być.

Ale nie chcę, żebyś w moim domu była lokatorką, żebyś się

czuła jak gość. Chcę, żeby Eli miał rodzinę.

Sage wyglądała na coraz bardziej zdezorientowaną.

– Mówiłaś, że nie jesteś z nikim związana. A ja, cóż,

straciłem miłość mojego życia. Przez ostatni rok próbowałem

poznać kogoś, kto dorównałby Lauren, ale się nie udało.

Chcę, żeby Eli miał rodzinę. Matkę i ojca, na co dzień. Żeby

nie musiał krążyć między nami w tę i z powrotem, jak

odbijana piłeczka. Będzie potrzebował męskiego ramienia,

czasem może męskiej rady. Ale też odrobiny czułości,

poczucia bezpieczeństwa płynącego z faktu, że osoba, która

go od urodzenia wychowała, jest tuż obok. Czegokolwiek

będzie potrzebował, chcę mu to dać.

Na policzkach Sage pojawił się rumieniec.

– TJ, nie możemy

– Otóż to. Możemy. Przynajmniej spróbujmy. Jeśli nie

wyjdzie, jeśli ty kogoś poznasz, proszę, droga wolna. Ale póki

background image

co chcę wszystkiego: pierścionka, obrączek, ceremoniału,

wspólnego konta w banku. Przecież nie mogę od ciebie

wymagać, żebyś porzuciła swoje dotychczasowe życie, jeśli

nie zaoferuję ci nowego.

Kilka razy otwierała usta, aż w końcu się zdecydowała.

– Małżeństwo kontraktowe? Z rozsądku, jak to się mówi?

– Tak – odpowiedział.

– Bardzo rewolucyjne rozwiązanie jak na taki pospolity

problem.

– Dla nas on jest wyjątkowy. Wybierzmy więc niebanalne

rozwiązanie.

Przez chwilę szukała dziury w całym.

– A co powiemy ludziom?

– Prawdę – odparł. – Że znamy się od liceum, że mamy

syna. I że odnaleźliśmy się po latach i postanowiliśmy się

pobrać. Nic więcej nie muszą wiedzieć.

– I będziemy żyć w kłamstwie?

– Nie. W życiu bym ci niczego takiego nie zaproponował.

A szczegóły można pominąć. Niektórym powiemy całą

prawdę. Ale tylko niektórym.

– Nie mogę uwierzyć, że na poważnie rozważamy coś

takiego.

– Ja też nie mogę uwierzyć w większość rzeczy, które

wydarzyły się w ciągu ostatnich tygodni.

Siedzieli wyprostowani, milczeli. Morska bryza poruszała

gałęziami drzew, w dole fale rozbijały się o głazy.

W końcu Sage odezwała się.

– Zniosę wszystko, żeby tylko Eli wyzdrowiał. A twoja

background image

propozycja nie należy do najgorszych rzeczy, jakie mogą

mnie spotkać.

– To właśnie chciałem usłyszeć – odparł TJ z uśmiechem,

choć niespecjalnie spodobało mu się użycie słowa „zniosę”.

Ku jego zdziwieniu Sage też się uśmiechnęła, a nawet po

chwili roześmiała.

– Wiesz, jak nie lubię nikomu kadzić – powiedziała.

– Czy mam rozumieć, że to znaczy tak? – zapytał, biorąc jej

dłonie w swoje. – Gramy do jednej bramki?

– Co do wychowywania Elego i dbania o jego dobro, tak.

Jesteś w końcu jego ojcem. Tak, pociągniemy to wspólnie.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Sage czuła taką suchość w ustach, że z trudem powtarzała

słowa przysięgi. Obawiała się, czy sędzia pokoju w ogóle ją

słyszy.

Znajdowali się w cichym, wyłożonym ceramicznymi

płytkami i drewnem pomieszczeniu sądu w Whiskey Bay.

Świadkami ceremonii była para przyjaciół TJ-a, Matt i Tasha.

Pierścionek z brylantem na palcu Sage był dla niej raczej

ciężarem, czuła się z nim głupio. Ale TJ się uparł.

Matt i Tasha wiedzieli, że to poniekąd fikcyjny ślub, ale dla

dobra Elego przed szerszym otoczeniem Sage i TJ zgodzili

się udawać normalne małżeństwo.

Sage wiedziała, że to słuszna decyzja, co nie zmienia faktu,

że czuła się jak oszustka, która nosi fałszywy brylant. Ciągle

na niego bezwiednie popatrywała.

Spojrzała na TJ-a. Wyglądał na smutnego i ponurego.

Pewnie myślał o Lauren. Ich ślub musiał być całkiem inny

Włożyli sobie nawzajem obrączki na palce i sędzia

wypowiedział sakramentalną formułę:

– Możesz pocałować pannę młodą.

TJ uśmiechnął się, schylił głowę. Sage uniosła twarz. Była

gotowa na ten pocałunek. Wszak to nie pierwszy raz.

Ale kiedy dotknął ustami jej warg, wpadła w popłoch.

Wcale nie była gotowa! Oczami duszy ujrzała gwiaździstą

background image

aureolę i zaczerwieniła się. Namiętność rozgrzała ją aż po

cebulki włosów.

Rozchyliła wargi i pocałunek okazał się gorętszy, niż

sądzono. A potem przylgnęła do niego całym ciałem

i zarzuciła mu ręce na szyję.

Dłonie TJ-a zsunęły się na jej biodra. Odsunął ją lekko od

siebie. Zawstydzona ocknęła się.

Świadkowie pośpieszyli z gratulacjami.

– Caleb zarezerwował prywatną salkę w Neo – oznajmił

Matt. – Sprawdzone grono: my, oni, Noah z Melissą.

– Mają tam wspaniałego szefa kuchni – dodała Tasha.

– Chwileczkę, co? – Sage spojrzała na TJ-a.

– Uczcimy to – wyjaśnił Matt.

– Bardzo skromnie – uściśliła jego żona.

– Ale No wiecie – plątała się Sage.

– Wiemy, że to nie jest zwyczajny ślub. Ale to nie znaczy, że

nie stanowicie części naszej sporej rodzinki – powiedziała

Tasha. – Ja na przykład nie mogę się doczekać, kiedy poznam

waszego syna. Jak on się czuje?

– Lepiej. – Eli już od tygodnia przebywał w szpitalu

Highside. Z każdym dniem stawał się coraz silniejszy. – Ale

mu się przykrzy.

– Nie dziwię się – powiedziała Tasha. – A czy on może

interesuje się mechaniką? Samochodami, okrętami?

– Jest fanem bejsbola – odparł TJ. – Gra na pozycji łapacza.

Zainteresowanie sportem łączyło go z synem. Sage

pomyślała, jak zaskoczy małego wiadomość, że TJ jest jego

tatą. Oby to była miła niespodzianka. Oboje zgodzili się, że

background image

powiedzą Elemu prawdę, gdy tylko wyjdzie ze szpitala.

– A teraz chodźmy świętować – powiedziała Tasha. – Ja was

zawiozę.

– Jasne – zauważył Matt z przekąsem.

– Żeniąc się ze mną, popełnił błąd – wyjaśniła Tasha. –

Teraz jego BMW w połowie należy do mnie.

– Wolałem, jak kierowała statkami – przyznał Matt.

Tasha się zaśmiała.

– Poznałaś już Jules?

– Nie – odparła Sage. – TJ tylko mi o nich opowiadał,

o Calebie i jego żonie. Podobno mają bliźniaczki.

– Tak, dziewczynki są cudowne. Niedługo skończą pięć

miesięcy. A ja jestem w czwartym – dodała, kładąc sobie rękę

na brzuchu.

– W takim razie gratulacje – powiedziała Sage.

– No i chciałam ci powiedzieć, jakie to wspaniałe z twojej

strony, że dajesz TJ-owi i Elemu szansę na bycie razem.

– Po prostu wiem, że to będzie najlepsze dla Elego.

– Ale myśl też o sobie. To ten – rzekła Tasha, wskazując

stalowoszary samochód. – Jedź ze mną, Matt może pojechać

z TJ-em.

– Ja się w tym układzie nie liczę – odparła Sage.

– Chodzi ci o pieniądze? Pieniądze w ogóle nie są ważne.

– Są, szczególnie jak się ich nie ma.

Tasha uprzedziła panów, że zabiera z sobą Sage. Ta

natomiast obejrzała się, by zobaczyć reakcję TJ-a. Reakcja

była zerowa. Co w tym dziwnego? Przecież nie pali się do

bycia sam na sam ze swoją świeżo poślubioną małżonką.

background image

Sage wsiadła do samochodu i wygładziła sukienkę na

kolanach. Nie miała w szafie wielkiego wyboru, zresztą ślub

miał być na luzie. TJ chciał jej oczywiście kupić jakąś suknię,

ale odmówiła.

Miała więc na sobie krótką dopasowaną jasnoniebieską

sukienkę koktajlową, którą trzy lata temu kupiła na

wyprzedaży. Potrzebowała jej wtedy na firmową wigilię.

Teraz była na nią trochę za luźna, ale i tak wyglądała nieźle.

– Pieniądze są potrzebne na podstawowe wydatki – mówiła

Tasha, uruchamiając silnik. – Ale ich nadmiar to tyko kłopot.

Matt ma kupę kasy, większość jest oczywiście zamrożona

w postaci środków trwałych, i ciągle musi się o nią martwić.

TJ też ma za dużo pieniędzy. Nie wie, jak je wydawać, ale też

nie potrafi przestać ich zarabiać.

– Jakoś nie umiem mu współczuć.

– Rozumiem – roześmiała się Tasha. – TJ mówi, że jesteś

geniuszem – zmieniła temat.

– On mnie za dobrze nie zna.

– Mówi, że zrezygnowałaś ze studiów, żeby wychowywać

Elego.

– To prawda. I jestem z tego zadowolona. Drugi raz

zrobiłabym tak samo – broniła się Sage.

– Przepraszam, nie wiedziałam, że odbierzesz to jako

krytykę.

– Wiesz, to dla mnie drażliwa sprawa. TJ ma na ten temat

wyrobioną opinię.

– A nie myślałaś, żeby wrócić na uczelnię?

– Teraz to już na pewno wiem, że rozmawiałaś o tym z TJ-

background image

em. To jakiś spisek? – zapytała Sage półżartem.

– Nie spiskuję z facetami. Dla mnie kobieca solidarność

jest bardzo ważna.

– To teraz ja przepraszam – powiedziała Sage.

– Nie musisz. Ale jak się lepiej poznamy, przekonasz się, że

jestem gorącą zwolenniczką robienia przez kobiety w życiu

tego, co im się żywnie podoba.

Sage wiedziała, że Tasha wbrew woli rodziców – bogatych

bostońskich mieszczan – została mechanikiem pokładowym.

– Nie wiem, jakie masz zamiłowania, Sage – ciągnęła żona

Matta. – Może ty też jeszcze tego nie wiesz. Ale jak już

odkryjesz swoją pasję, podążaj za nią. I nie pozwól, żeby TJ

czy ktokolwiek coś ci narzucał.

Sage polubiła Tashę. Rozmowa z nią była inspirująca.

Najpierw powie Elemu o TJ-u, potem razem z synem

zadomowi się w Whiskey Bay, nabierze rutyny. A co później?

Pora zacząć o tym myśleć.

– Robi wrażenie – powiedział Caleb do TJ-a.

Siedzieli u szczytu prostokątnego stołu w restauracji Neo

specjalizującej się w owocach morza. To był już siedemnasty

w kraju lokal sieci utworzonej przez Caleba pod tą nazwą.

Wystartował dwa tygodnie temu.

TJ spojrzał tam, gdzie Tasha usiłowała namówić Sage na

jakiś deser z karty.

– Jest świetna, zawsze tak twierdziłem – przyznał koledze

rację, przypominając sobie ich dzisiejszy pocałunek. – Ale nie

jest Lauren.

– I nigdy nią nie będzie – odparł Caleb, a TJ nagle poczuł

background image

wyrzuty

sumienia.

Całując

Sagę,

zdradził

Lauren.

Przynajmniej tak to teraz odczuwał.

Ale porównywanie tych dwóch kobiet nie ma sensu.

Sytuacja jest zupełnie inna.

– Nie jestem pewien, czy do końca to przemyślałeś –

ciągnął Caleb.

– Przemyślałem, nie bój się – odparł TJ i pomyślał, co za

szkoda, że Caleb nie wspiera go tak mocno jak Matt.

– Małżeństwo to wielka rzecz.

– Zależy. Niektórzy pobierają się z miłości, inni dla

pieniędzy, a jeszcze inni dla dobra dzieci.

– E tam. Małżeństwo to małżeństwo. I już.

– Rozważałem różne opcje. I zdecydowałem się na ślub

z poczucia lojalności wobec Sage. Nie chcę, żeby mieszkała

u kogoś, zdana na jego łaskę i niełaskę.

– A co? Sądzisz, że byłbyś zdolny ją wykopać? W to nie

uwierzę.

– Nie, raczej nie chciałem, żeby była niepewna, kim

właściwie dla mnie jest. A skoro jest moją żoną, wszystko

jasne. Połowa domu należy do niej. – Oczywiście, że nigdy by

jej nie wyrzucił. Ale ona mogłaby się tego obawiać.

– Dom to jedna rzecz. Ale w intercyzie na pewno niczego

nie pominąłeś? – zainteresował się Caleb, nachylając się

w stronę przyjaciela.

– Przecież przed chwilą powiedziałeś, że ona jest super –

odparł TJ wymijająco.

– Ona może być super, a ty możesz być głupi. To dwie

zupełnie różne sprawy.

background image

– Możesz być spokojny, niczego nie pominąłem. Bo nie ma

żadnej intercyzy – dodał po chwili.

Caleb zamrugał powiekami. A potem jeszcze raz. TJ już

wolałby, by na niego krzyczał.

– Co jest grane, koledzy? – Matt przysiadł się do nich

i spoglądał to na jednego, to na drugiego. – No co jest? –

powtórzył, nie otrzymawszy odpowiedzi.

– To, że ktoś wywiercił mu dziurę w czaszce i wyssał

połowę mózgu – wyrzucił w końcu Caleb.

– Bardzo obrazowo powiedziane – pochwalił Matt.

– Ona jest matką mojego dziecka – tłumaczył TJ Calebowi.

– Nie widziałeś jej przez dziesięć lat! Nic o niej nie wiesz!

To może być To może

– Ustawka? Ktoś naciągnął mnie na dawstwo szpiku, żeby

mnie oskubać?

– Ach, rozmowa o intercyzie – domyślił się Matt. –

Wiedziałem, że tak będzie.

– Jak można być takim niefrasobliwym tępakiem? – Caleb

podniósł głos. – Przypadek Matta niczego cię nie nauczył?

– Sage to nie Diana – zaprotestował TJ z przekonaniem.

Była żona Matta okazała się bezwzględną materialistką.

– Skąd to możesz wiedzieć?!

– Hej tam! – uciszyła ich Jules.

TJ zorientował się, że cały stół, nie wyłączając Sage, patrzy

na nich. Jego żona wyglądała na upokorzoną.

Wstała.

– Sage – zaczął zawstydzony Caleb.

– Ja – Sage odłożyła na tacę kawałek sernika, który miała

background image

zamiar zjeść. – Wszystkim bardzo dziękuję. To był wspaniały

dzień, ale jestem bardzo zmęczona. Pozwolicie, że się już

pożegnam – dokończyła, biorąc do ręki zawieszoną na

oparciu krzesła torebkę.

Skierowała się do wyjścia, a TJ ruszył za nią. Kątem oka

dostrzegł jeszcze, że Caleb zrywa się z miejsca i że Jules go

powstrzymuje.

TJ szedł parę kroków za żoną, nie wołał jej. Dopiero gdy

minęła główną salę restauracyjną, zbiegła po schodach

i wyszła przez frontowe drzwi, znalazł się u jej boku.

– Sage, tak mi przykro.

– Nic złego nie zrobiłeś – odparła, przyśpieszając kroku.

– Wiem, to wina Caleba. Ale ja nie powinienem dyskutować

z nim na ten temat. I to w takim miejscu, w takiej chwili.

– Rzeczywiście, nie spodziewałam się tego cyrku.

– Ja też nie. Zaparkowałem tam, pod latarnią.

– I co? Mam jechać z tobą do domu?

– Taki był plan.

– W teorii wyglądało to lepiej niż w praktyce.

Nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Czyżby już żałowała

tego ślubu? I tego pocałunku? Czy całując go wspominała –

podobnie jak on – tamte chwile, gdy powołali do życia Elego?

Wsiadła do samochodu.

– Wiesz, on ma rację – stwierdziła.

– Kto?

– Caleb. Dopiero teraz to do mnie dotarło. Masz

rzeczywiście kupę forsy. Potrzebna ci intercyza.

– Myślisz, że chciałbym się chronić przed tobą?

background image

Wyjechał z parkingu i skierował się na stromą drogę

prowadzącą do jego wzniesionego nad klifem domu.

– Pomyśl logicznie, TJ, przecież nigdy nie wiadomo, co

może się wydarzyć.

To niby prawda. Ale on nie zmieni zdania co do intercyzy.

– Eli jest moim synem, Sage. Ty jesteś jego matką, a teraz

też moją żoną. Razem stanowimy rodzinę.

– Tylko w bardzo powierzchownym rozumieniu.

– Nie. Także w najgłębszym sensie. Cokolwiek będę robił,

czy zarobię jakieś pieniądze, czy nie zarobię, to będzie

sprawa całej naszej trójki. Będzie dotyczyła i ciebie, i mnie

w równym stopniu.

Przyglądała mu się uważnie.

– Wiesz, ja ciebie nie rozumiem – powiedziała cicho, gdy

zajechali pod dom. – Przecież mogłabym ci wyczyścić konto

na sumę powiedzmy pół zyliarda dolarów.

– Nie ma takiej liczby.

– A ty tu sobie jeszcze żartujesz.

– Zrobiłabyś to? – zapytał.

– Nigdy.

– I ja to wiem.

Pokręciła głową i uśmiechnęła się krzywo. W świetle

księżyca wyglądała przepięknie. Obiektywnie rzecz biorąc,

była kobietą o wielkiej urodzie. Kiedy była wesoła, jej zielone

oczy błyszczały. Kasztanowe włosy lśniły w każdym świetle,

a drobne piegi ocieplały twarz o klasycznych rysach.

– Nie możesz wiedzieć – odparła. – Nikt nie wie, co

przyniesie przyszłość. Może być bardzo dziwnie.

background image

Sięgnęła ręką do klamki i obrączka na jej palcu zalśniła. TJ

poczuł nagły przypływ poczucia, że Sage jest mu bliska. I że

będzie jej wierny i oddany. W końcu teraz ma rodzinę. Nawet

gdyby miało się okazać, że nieco dziwną.

W domu TJ-a Sage nadal czuła się jak gość. Albo jak

modelka podczas sesji zdjęciowej modnego wnętrza dla

kolorowego magazynu.

Co rano przychodziła Verena Hofstead, sympatyczna

i profesjonalna gosposia. Wycierała nieistniejący kurz

i czyściła dywany, na których nie stanęła ludzka stopa.

TJ dał Sage numer telefonu kucharza, którego w razie

potrzeby można było zamówić. Trudno jej było sobie

wyobrazić, że wzywa kogoś, by jej opiekł grzankę na

śniadanie lub udusił udko kurczaka na lunch. To byłby czysty

surrealizm.

Dał jej też kluczyki od swojego SUV-a i polecił, żeby

pojechała do Olimpii kupić sobie samochód. Powiedział też,

by umeblowała piętro domu według własnego upodobania,

sugerując, że jedną z pustych sypialni może przerobić na

pokój dzienny.

Próbowała to zrobić, ale najwyraźniej nie była w stanie

ogarnąć tylu możliwości zakupu tak drogich rzeczy.

Teraz przechadzała się po ogromnej kuchni, zaglądała do

szafek i szuflad, żeby się nauczyć, co gdzie leży. Verena była

w pralni na parterze. Sage starała się nie dopuszczać do

siebie myśli, że oto ktoś pierze jej bieliznę osobistą.

Rozległo się pukanie do drzwi i kobiecy głos zawołał

z holu:

background image

– Cześć! To ja, Melissa.

TJ nie zamykał na dzień drzwi na klucz i sąsiedzi mieli

zwyczaj wpadać co chwila bez zapowiedzi. Sage trudno było

się do tego przyzwyczaić.

Melissę, siostrę Jules, poznała trzy dni temu na

„weselnym” przyjęciu w Neo.

– Nie w porę? – spytała przybyła.

– Dlaczego, jest okej.

Sage była już dziś rano w szpitalu u Elego i po południu

zamierzała iść jeszcze raz. Na razie snuła się po domu, nie

mając nic do roboty. Musi się w końcu przełamać i zabrać do

urządzania pokoi na górze

Melisa rozejrzała się po wysokim jasnym salonie.

– Uwielbiam to miejsce – powiedziała.

Przez szklaną ścianę wychodzącą na taras z panoramą

oceanu wdzierało się słońce. Wypolerowany parkiet

z wiśniowego drewna lśnił elegancko.

– A ja się czuję jak w portalu wnętrzarskim – powiedziała

Sage.

– Rozumiem cię – roześmiała się Melissa. – Sama

wychowałam się w blokowisku w Portland.

– I co? Po przeprowadzce tutaj przeżyłaś szok?

– Niespecjalnie. Noah odnawia dla nas stary domek

dziadka. W niczym nie przypomina tego tu. Widziałaś już

dom Jules i Caleba, willa Matta też robi wrażenie. Ale

rezydencja TJ jest bezkonkurencyjna, jeśli chodzi o okazałość

i luksus.

– Szczęściara ze mnie – mruknęła Sage z goryczą w głosie.

background image

Nie czuła się wcale szczęśliwa, raczej zagubiona. – Może

usiądziesz? Napijesz się wody czy mrożonej herbaty? Albo

czegoś innego, co ludzkość wymyśliła do picia?

TJ miał trzy ogromne lodówki, wszystkie wypełnione po

brzegi.

– Chętnie spocznę na chwilę. I napiję się obojętnie czego.

Melissa zagłębiła się w skórzanym fotelu przy szklanej

ścianie, a Sage przeszła do połączonego z salonem pokoju

kredensowego.

Nalała

do

szklanek

napój

imbirowy

i dopełniła lodem z kostkarki. Życie jak w bajce, wszystko

pod ręką, pomyślała.

Melissa rozłożyła na stoliku drewniane podstawki.

– Słyszałaś o dorocznym Nadmorskim Festynie w Whiskey

Bay? – spytała. – Odbywa się w lipcu w parku Lookout. Gra

muzyka, jest poczęstunek, amatorskie wyścigi łodzi,

przebieranki, zabawa w poszukiwaczy skarbów dla dzieci,

a na koniec tańce i pokaz sztucznych ogni.

– Brzmi to zachęcająco.

– Tak, zawsze świetnie się bawimy. Należę do komitetu

organizacyjnego, tak więc przybywam tu niejako oficjalnie.

I to z dwóch powodów.

Sage zamieniła się w słuch.

– Po pierwsze szukam sponsorów. TJ co roku coś wpłaca,

pozostaje kwestia ile.

Sage poczuła się niezręcznie. Miała dostęp do wspólnego

konta, ale nie czuła się upoważniona do wydawania

pieniędzy męża.

– Będę musiała to omówić z TJ-em.

background image

– Jasne. Zostawię ci ubiegłoroczne zestawienie kosztów.

Ale po drugie chciałabym cię zaprosić do udziału w naszym

komitecie. Pracy nie ma za wiele, zapewniam cię. Za to dużo

uciechy. A dla ciebie to byłaby okazja poznania kilku osób

spośród tutejszej społeczności.

Sage doceniała propozycję Melissy, ale była też nią

onieśmielona.

– Jak ludzie na to zareagują? – spytała.

– Myślę, że się ucieszą. Wszyscy są ciebie ciekawi. Ślub

nastąpił tak szybko i ludzie domyślają się lub wiedzą

o istnieniu Elego. Skoro znacie się z TJ-em od czasów

szkolnych

Sage obawiała się trochę, jak jej syn zostanie przyjęty

w nowym środowisku. Posiadanie nieślubnego dziecka nie

jest już dziś przez nikogo potępiane, ale może budzić

niezdrową sensację.

– Ludzie cieszą się głównie ze względu na TJ-a. Jest tu

bardzo lubiany, podobnie jak lubiono Lauren. Oboje wrośli

w lokalną społeczność.

– Tym trudniejsze zadanie przede mną – zauważyła Sage.

Wszyscy staną po stronie TJ-a, jej mając za złe, że na tyle

lat pozbawiła go kontaktu z synem.

– Skądże. Nie chciałam, żebyś to tak odebrała. Po prostu

będą się cieszyć szczęściem TJ-a i zechcą poznać ciebie

i Elego. Nikt nie wie, że to

nie był prawdziwy ślub? – dokończyła Sage.

– Nie o to mi chodzi. Wszyscy wiedzą o spotkaniu po latach

szkolnej miłości. A to, jak wy sobie ułożycie wasze relacje,

background image

nie powinno nikogo obchodzić.

– W szkole nie byliśmy parą.

– Wiem. TJ nam opowiadał. Przyznał się Mattowi

i Calebowi, że chodziło o głupi zakład.

– Zaskakujesz mnie. Naprawdę to zrobił?

– Tak. I powiedział, że czuje się z tego powodu okropnie.

Sage nieoczekiwanie odczuła ulgę, że jej tajemnica ujrzała

światło dzienne.

– Trudno mi pojąć, jak ktoś może się przechwalać, że

przespał się z dziewczyną dla żartu – powiedziała jednak.

– Myślisz, że tak właśnie było? – spytała zdziwiona Melissa.

– Nie myślę, wiem. Byłam przy tym.

– Ale zakład dotyczył tylko pocałunku. Miał z tobą

zatańczyć i cię pocałować. Nie planował Przynajmniej

z tego, co mówił nam Caleb, nie miał zamiaru cię uwieść.

A potem nikomu nie wypaplał, co się naprawdę stało.

Serce Sage zamarło. Wizja, którą pielęgnowała przez

dziesięć lat, legła w gruzach.

– Nnie nie wiem jak to możliwe? – wyjąkała.

– Na pewno o tym nie wiedziałaś?

– Nie.

Wina TJ-a była niewątpliwa. Ale nie była ona jednak aż tak

wielka, jak Sage dotychczas sądziła.

– A teraz co do Festynu Nadmorskiego – Melissa zmieniła

temat. – Jesteś zainteresowana?

– Tak, jak najbardziej. Dzięki, że o mnie pomyślałaś.

Czas przyjąć do wiadomości fakt, że ona już zostanie

w Whiskey Bay. I że powoli będzie zmieniać swój stosunek do

background image

TJ-a, aż w końcu całkowicie mu wybaczy.

Ta myśl była pokrzepiająca.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Po powrocie z wieczornej wizyty w szpitalu TJ przekonał

Sage, że powinni razem uraczyć się kieliszkiem wina. Wybrał

butelkę ze swojej piwniczki i odkorkował ją na barowym

kontuarze w kącie salonu.

Sage niestrudzenie przemierzała pokój wzdłuż i wszerz.

Wiedział, że ona się tu jeszcze nie czuje u siebie i pragnął

jej to jakoś ułatwić.

– Może zatrudnisz architekta wnętrz, żeby ci pomógł

urządzić mieszkanie na górze? – zaproponował.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – Zatrzymała się na

środku pokoju i podwinęła rękawy zielonego swetra.

Wyglądała na spiętą.

– Czego? Żebyś zatrudniła dekoratora? No to ci mówię –

odparł, nalewając cabernet sauvignon do kieliszków.

Nie odpowiedziała na ten żart.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś, co dokładnie wydarzyło się

tamtego wieczoru?

– Którego wieczoru?

Nie wiedział, czy chodzi jej o wesele Matta, kiedy

dowiedział się, że ma być dawcą, czy o przewiezienie Elego

do Highside.

– Na naszym balu maturalnym. O tym zakładzie.

Poczuł silne rozczarowanie. Historia ich relacji to ostatnia

background image

rzecz, o której chciałby teraz rozmawiać.

Bo dziś był dobry dzień. Eli czuł się coraz lepiej. A on, TJ,

przyłapał się na tym, że przez cały dzień siedzenia w biurze

myślał tylko o tym, by już wrócić do domu. Do Sage.

– Przecież wiedziałaś o zakładzie – odparł, stawiając

kieliszki na okrągłym stoliku między fotelami. Zapalił gazowy

płomień w kominku, bo na dworze zaczęło padać.

– Wiedziałeś, co ja o tym myślę. I pozwoliłeś, żebym tak

myślała.

– Usiądź, proszę.

– Nie muszę, wcale nie jestem zła.

– Ale na taką wyglądasz.

– Jestem tylko skołowana.

– To przecież dawne dzieje.

– Ale miały wielki wpływ na całe nasze życie. Miałeś się

wtedy ze mną przespać?

– Nie.

– A co miałeś zrobić?

– Poprosić cię do tańca, pocałować, zdobyć twój numer

telefonu.

– Żeby nigdy nie zadzwonić.

– Tak – przyznał.

– To obrzydliwe.

Zamknął oczy i po raz chyba tysięczny przeżywał wyrzuty

sumienia. Sage nie była pierwsza ani ostatnia. Dlaczego

oszukał te wszystkie dziewczyny? Dlaczego nie pomyślał, że

jego zagrywki mogą mieć fatalny wpływ na życie niewinnych

ofiar jego samczej pychy?

background image

– Ale nie tak obrzydliwe, jak dotychczas myślałam –

powiedziała Sage tonem raczej zmęczonym niż wściekłym. –

Bo byłam przekonana, że przespanie się ze mną było częścią

zakładu. I że pochwaliłeś się kolegom. Przez wszystkie te

lata myślałam o tobie jak najgorzej.

– Chciałem ci powiedzieć już następnego dnia, jak tylko cię

namierzyłem.

– Ale ja nie chciałam słuchać.

– No właśnie. Więc pomyślałem, że cię to tak bardzo nie

interesuje i poprzestałem na przeprosinach.

– A ja cię znienawidziłam.

– Miałaś do tego pełne prawo – odparł, dotykając

pierścionka i obrączki na jej palcach.

– Gdybym wiedziała, jak było naprawdę, nie czułabym

nienawiści. I być może nie ukrywałabym przed tobą Elego.

Tak mi przykro.

– Ale ja tamtej nocy naprawdę zachowałem się jak egoista.

To wyłącznie moja wina. Próbowałem przerzucić moją złość

na ciebie, bo czułem wyrzuty sumienia.

Wyglądała na zgnębioną i bezbronną, a w nim odezwał się

instynkt opiekuńczy. Pociągnął ją za rękę i posadził sobie na

kolanach. Nie mógł się powstrzymać od głaskania jej po

twarzy, dotykania policzka, wodzenia palcem po owalu

twarzy. Zaczerwieniła się i rozchyliła wargi. Przysunął się

bliżej, by ją przytulić i powiedzieć, że to wszystko działo się

dawno temu, a teraz powinni się zwrócić ku przyszłości.

Jakoś tak się złożyło, że w końcu ją pocałował. Objął ją

w pasie i przytulił do siebie.

background image

Pod powiekami mignęła mu twarz Lauren.

Co on u licha robi?

Odsunął się i gapił na Sage oszołomiony.

– Przepraszam, nie powinienem

Dyszała ciężko, uwalniając się z jego uścisku.

Chciał ją powstrzymać, ale wiedział, że to daremne.

– Oboje daliśmy się ponieść emocjom – powiedziała, nie

patrząc na niego.

Przesiadła się na swój fotel i wypiła łyk wina.

Tak, on też był rozemocjonowany. Tyle że nie potrafił

powiedzieć, co to są za emocje.

– Nie potrzebuję dekoratora – stwierdziła rzeczowym

tonem. – Wybiorę parę rzeczy w sklepach. Jutro jadę do

Seattle. Muszę pozałatwiać sprawy, spotkać się z kilkoma

osobami.

Chciał ją zapytać, z kim, ale to w końcu jej sprawa. Powie

mu, jak będzie chciała.

– Była tu dziś Melissa – wspomniała Sage, zrzucając

pantofle i podwijając nogi pod siebie. Po raz pierwszy

wyglądała, jakby poczuła w tym domu swobodnie. – Chce,

żebym pomogła przy organizacji festynu. Pytała też, czy dasz

jakieś pieniądze.

– Zgodziłaś się? – spytał TJ z nadzieją w głosie. To świetny

pomysł na włączenie Sage w życie wspólnoty.

– Tak. A ty dofinansujesz?

– Oboje dofinansujemy.

– Mogę zdradzić Melissie, w jakiej wysokości?

– Wpłać, ile uważasz.

background image

– Taka decyzja nie należy do mnie.

– Owszem, należy. To także twoje pieniądze.

– Nie, nie moje.

– Twoje. I musisz się do tego zacząć przyzwyczajać, Sage –

rzekł stanowczo, stawiając kieliszek na stoliku.

Nie dyskutowała z nim już więcej, ale nadal miała zacięty

wyraz twarzy.

TJ wytłumaczył jej, jak ma skorzystać z funduszu, jaki jego

firma przeznacza ja cele dobroczynne. Poradził, by spytała

Melissę, jakie są potrzeby, potem sama określiła kwotę

dotacji i zwróciła się do księgowego Gerry’ego Cartera, który

przeprowadzi całą operację.

– Możesz też korzystać z platynowej karty, którą ci dałem.

Ją też obsługuje Gerry. Idziesz do sklepu, wybierasz coś, na

przykład łóżko, kanapę czy rower dla Elego

– To dla mnie za trudne – powiedziała z wahaniem.

– Nauczysz się. Pierwsze koty za płoty. Jak będziesz

w Seattle, kup sobie samochód czy coś w tym rodzaju.

– Mam kupić samochód przy pomocy twojej karty

kredytowej? – Uśmiechnęła się ironicznie.

– Po pierwsze, to twoja karta. A po drugie, tak, ona działa

także w przypadku samochodów.

Pokręciła głową zrezygnowana i łyknęła wina.

– Oj, jeszcze pożałujesz – powiedziała.

– Nie sądzę.

Po wszystkim, co przeszła, także z jego winy, nie

poskąpiłby jej pieniędzy nawet na gwiazdkę z nieba.

Zasłużyła na wszystko, cokolwiek ją uszczęśliwi.

background image

Po lunchu z kolegami z byłej pracy Sage wstąpiła do doktor

Stannis, by podzielić się wieściami o postępach w leczeniu

Elego. Lekarka była zachwycona. Wprawdzie szpital

Highside informował ją na bieżąco, ale, jak stwierdziła, nie

ma to jak informacje z pierwszej ręki.

Sage zaszła też do sali, gdzie dawniej leżał Eli, by zobaczyć

się z Heidi. Dziewczynka rozjaśniła się na jej widok.

– Świetnie wyglądasz – powiedziała jej Sage. – Miło cię

widzieć. Jak się czujesz?

– Coraz lepiej. Popatrz, już nie mam gipsu.

Jej noga tkwiła teraz w ortopedycznej szynie.

Wkrótce

wyzdrowiejesz

powiedziała

Sage,

przygładzając jej niesforną fryzurkę.

– Dzisiaj zobaczę się z mamą!

– To świetnie, kochanie. – Sage zrozumiała przez to, że

mama Heidi już nie leży na OIOM-ie.

Co za ulga. Heidi jest taką słodką dziewczynką, a oprócz

mamy nie na świecie nikogo.

– Narysowałam dla niej drzewko. A na nim jabłka,

pomarańcze i ananasy.

– Wszystkie na jednym drzewie?

– To się nazywa wizja artystyczna. Dowiedziałam się tego

z książki, którą czytała mi pielęgniarka Amy. – Buzia małej

nagle spochmurniała. – Tylko nikt nie ma czasu dokończyć

mi książki Dzielny łabędź”.

Tę książeczkę ostatnio czytała dzieciom Sage.

– Masz jeszcze tę książkę? – spytała, czując się okropnie. –

Mogę ci trochę poczytać.

background image

Sage czytała, dopóki dziewczynka nie zasnęła. Całując ją

w czoło, przyrzekła sobie wrócić tu jak najszybciej.

W drodze powrotnej do domu przejeżdżała obok salonu

samochodowego. Nowe auta stały przed wielkim jasnym

budynkiem. Wiedziała, że nie kupi sobie żadnego z nich. To

byłoby szaleństwo. Ale kusiło ją, by się tu trochę rozejrzeć.

Nigdy dotychczas nie kupowała nowego samochodu.

Zmuszona do wyboru modelu, koloru karoserii i tym

podobnych nieważnych detali czułaby się głupio.

Zauważyła

auto

marki

polecanej

jej

przez

TJ-a.

Zaparkowała więc i ledwie wysiadła, zbliżył się do niej

dobrze ubrany mężczyzna.

– Witam panią. Jestem Cody Pender. Jak się pani miewa?

– Dziękuję, dobrze – odparła nieco zaskoczona tą troską

o klienta, ale nagle przypomniała sobie, że przecież

przyjechała tu samochodem TJ-a.

Ten facet zapewne doszedł do wniosku, że stać ją na kupno

nowego auta, co zresztą było prawdą.

– Szuka pani rynkowych nowości?

– Tak się tylko rozglądam.

– W porządku. Chętnie panią oprowadzę.

– Będzie mi miło. Jestem Sage.

– Cześć, Sage. Chce pani go sprzedać? – spytał, patrząc na

zaledwie rocznego SUV-a, którym przyjechała. – Czy

rozgląda się pani za czymś nowym? Co panią interesuje:

sedan, kabriolet, minibus czy może pikap?

– Po prostu samochód – uśmiechnęła się. – Byle nie

ciężarówka. A poza tym nie mam pojęcia.

background image

– Lubię klientów otwartych na różne możliwości. Chodźmy

do showroomu.

Salon wystawowy był olbrzymi. Stało tam co najmniej

dwanaście aut różnych rozmiarów i kolorów.

– Proszę je sobie przejrzeć i zastanowić się, który jako

pierwszy rzuca się pani w oczy.

Sage wskazała jeden z modeli.

– Świetny wybór. Auto dla rodziny. Oszczędne, ale

z dobrym przyśpieszeniem. Proszę wsiąść – powiedział Cody,

otwierając drzwi.

Telefon Sage zadzwonił. TJ.

– Hej, wracasz już? – zapytał mąż.

– Nie hm jeszcze jestem w Seattle – powiedziała

przepraszająco. – Byłam w szpitalu, rozmawiałam z doktor

Stannis, odwiedziłam Heidi, poczytałam jej trochę. A teraz

– zawahała się – zatrzymałam się u dilera samochodów.

– Znakomicie! – wykrzyknął uradowany.

– Chcę się tylko rozejrzeć.

– Ktoś ci w tym pomaga? Daj mi go do telefonu.

– Po co? – Spojrzała na Cody’ego.

– Chcę mu zadać kilka pytań. Ty chyba nie zamierzasz

rozważać kwestii czysto technicznych?

– Ja tylko chciałam rzucić okiem.

– Zrób to dla mnie.

– Okej – westchnęła i zwróciła się do sprzedawcy. – Mój

to znaczy mąż, chce z panem porozmawiać.

– Jasne. Halo? Tu Cody Penter.

Przez chwilę słuchał, a potem wymienił kilka nazw modeli.

background image

Sage zaczęła się irytować.

– Ja tylko chciałam obejrzeć – wyszeptała, a Cody

uśmiechnął się do niej znacząco.

– Ma się rozumieć, proszę pana. Pokażę pani wszystkie –

mówił w słuchawkę, którą po chwili oddał Sage.

– Co mu pan powiedział? – warknęła Sage.

– Uściśliłem pani potrzeby.

– Co to ma znaczyć?

– To, że za chwilę zostanie pani zaprezentowanych kilka

niezłych autek. Proszę dobrze się bawić na jazdach

próbnych.

– Pan coś kombinuje.

– Tak, mam taki tajny plan, żeby kupiła pani sobie

samochód. A zresztą już nie tajny. Wygadałem się, ale to

zabawne! Nie, mówię serio. A jeśli będzie pani miała jakieś

pytania, proszę dzwonić do Tashy. Ona wszystkie kwestie

techniczne ma w małym palcu. I proszę nie rozczarować

Cody’ego. Chyba się napalił, żeby coś pani sprzedać.

Mimo woli uśmiechnęła się.

Po trzech jazdach próbnych była zakochana w eleganckim

sedanie. Miał miękkie skórzane fotele, chodził jak marzenie.

Kierowało się nim jak małym autkiem, ale z tyłu miał dużo

miejsca. Dla Elego.

– Widzę, że się pani uśmiecha – powiedział Cody, gdy

zaparkowała przed salonem.

– Bo to cholernie sympatyczny samochodzik.

– Wewnątrz jest jeszcze jeden taki, z trochę innym

wyposażeniem. Chodźmy zobaczyć. Ciemnoniebieski metalik,

background image

naprawdę ciemny. Najmodniejszy lakier sezonu.

Sage spodobał się ten kolor, taki z lekka skrzący się.

Cody zachwalał inne zalety samochodu: nieco grubsze

koła, podgrzewane siedzenia, najnowocześniejszy system

radiokomunikacyjny i świetne głośniki. A co najważniejsze –

panoramiczny szyberdach, co ma szczególne znaczenie dla

pasażera jadącego z tyłu.

– Aż się boję zapytać o cenę – stwierdziła Sage.

– I tak nie wolno mi jej zdradzić. Pani mąż powiedział

wyraźnie: mam znaleźć doskonały wóz i namówić, żeby

zadzwoniła pani do osoby imieniem Tasha. I z nią omówiła

wszystkie szczegóły. Nie chciał, żeby uzależniała pani swoją

decyzję od kosztów.

Sage zaniemówiła. Jak można kupować coś, nie znając

ceny? Przecież ona jest miernikiem wartości.

– Ja nie jestem przyzwyczajona do takich numerów –

tłumaczyła się Cody’emu. – Moje życie jest zwyczajne,

normalne. No, prawie normalne.

– No to powinna się pani cieszyć z takiej okazji. Taka

radość jest najzupełniej normalna – odparł z szerokim

uśmiechem. – Ludzie tu bez przerwy kupują samochody i się

z nich cieszą.

– Nie pytając o cenę?

– Tashy powiem, ile to auto kosztuje.

– To jakieś wariactwo – powiedziała Sage, sięgając po

telefon.

– Jak dla mnie, romantyczne i wspaniałomyślne.

Sage porozmawiała z Tashą, ze szczegółami opowiedziała

background image

o wybranym modelu.

– Brzmi to świetnie – stwierdziła Tasha. – Daj mi tego

Cody’ego do telefonu.

– Ale to wygląda dziwnie – protestowała Sage. – Poza tym

to chyba przesada. Wystarczyłby mi jakiś używany

samochód.

– Mnie to się wydaje raczej zabawne. Przekaż słuchawkę

sprzedawcy.

Cody fachowo objaśnił, o jaki model chodzi, po czym

uśmiechnął się do Sage, uniósł w górę kciuk i zniknął we

wnętrzu biura.

Sage pokręciła głową z niedowierzaniem i znów spojrzała

na samochód. Był przepiękny. Wyobraziła sobie, jak wiezie

zdrowego Elego autostradą wzdłuż wybrzeża. Z otwartym

szyberdachem.

Nagle do oczu napłynęły jej łzy. Wsunęła się na fotel

kierowcy. Siedzenie było jeszcze bardziej wygodne niż we

wszystkich testowanych przez nią autach. Szyby były

minimalnie przyciemnione. W sam raz na słoneczną pogodę.

– Sage? – usłyszała głos Cody’ego i aż podskoczyła. – Tasha

chce z panią pomówić.

– Wszystko załatwione – odezwała się Tasha. –

Wytargowałam świetną cenę. Cody da ci tymczasowe tablice

rejestracyjne, ubezpieczenie i możesz ruszać do domu. Tylko

daj mu na chwilę kartę kredytową.

– Co takiego? – Sage nie posiadała się ze zdumienia. – A co

z SUV-em TJ-a, przecież go tu nie zostawię.

– Odstawię go – wtrącił Cody.

background image

– Do Whiskey Bay?

Ten człowiek chyba nie zdaje sobie sprawy, jak daleko

mieszka TJ!

– Umowa przewiduje bezpłatne dostarczenie starego

samochodu w granicach stanu – odparł sprzedawca,

poklepując dach samochodu.

– Jarasz się? – spytała Tasha.

– Jestem w szoku. Tak się przecież nie kupuje

samochodów.

Ostatnio samochodu, który odpowiadałby jej cenowo,

szukała przez miesiąc.

– To wspaniały samochód. Dokonałaś świetnego wyboru.

Jest też bardzo bezpieczny. TJ już nie może się doczekać,

kiedy go zobaczy.

– Rozmawiałaś z nim? Wie, co wybrałam?

– Jego to za bardzo nie interesuje, przecież to ty masz

jeździć tym autem. I to ty masz być zadowolona.

– Będzie mi trudno ogarnąć wszystkie te ustawienia.

– Nie zapominaj, że jestem mechanikiem pokładowym.

Majstrowanie przy pojazdach to mój żywioł. I twardo stąpam

po ziemi.

– Dzięki. Z tą świadomością będzie mi łatwiej.

– Jedź ostrożnie.

– Jasne.

Wszak ten samochód musiał kosztować majątek!

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Gdy Eli wyszedł ze szpitala, całą trójką jechali do domu TJ-

a. Była słoneczna sobota. Po drodze chłopcu wytłumaczono,

że w czasie jego choroby Sage zamieszkała u TJ-a.

– Miejsce jest super – powiedział Eli, patrząc na trawnik

rozpościerający się przed domem. – Jak boisko.

TJ zrozumiał, że Eli ujrzał w tej liczącej dwa tysiące

metrów

kwadratowych

równej

jak

stół

powierzchni

spełnienie marzeń, potencjał na boisko do gry.

– Możemy tu poćwiczyć łapanie – powiedział do syna.

– A jest zejście do plaży?

– Tak, jest ścieżka. Tu wybrzeże jest raczej kamieniste,

niezbyt nadaje się do pływania, ale za domem mamy basen.

A piętnaście minut jazdy autostradą stąd jest aquapark ze

zjeżdżalniami.

– Cudnie – powiedział Eli, stąpając po trawniku. Klapnął na

trawę i pogładził ją dłonią.

Patrząc na to, Sage uśmiechnęła się do TJ-a.

– Nie mogę uwierzyć, że nareszcie jest w domu.

Przy tym ostatnim słowie lekko się zająknęła.

– Musimy mu powiedzieć całą resztę – odparł TJ. – Zrobimy

to teraz?

– Dobrze – zgodziła się, podeszła do syna i przycupnęła

obok niego. – Eli?

background image

– Widziałaś kiedyś taki wielki trawnik? Ile osób tu mieszka?

- spytał chłopiec.

TJ dołączył do nich.

– Tylko my – odpowiedział. – Ja, twoja mama i oczywiście

ty.

– Czyli praktycznie mieszkasz tu sam? – nie mógł uwierzyć

Eli.

TJ nie wiedział, jak zareagować.

– Kochanie, muszę ci coś powiedzieć – odezwała się Sage,

biorąc syna za rękę.

– Coś złego? Mam nawrót choroby?

– Nie, nie. Jesteś zdrowy jak rydz. Wszystkie wyniki masz

w normie. Tu chodzi o mnie. I o TJ-a.

Eli zdziwiony spojrzał na TJ-a.

– Mówiliśmy ci, że oddał ci szpik. Jego szpik akurat bardzo

pasował do twojego. A to dlatego, że TJ jest także twoim

ojcem.

Eli namyślał się przez chwilę. TJ wstrzymał oddech.

– To znaczy, że dawniej zanim się urodziłem?

– Tak. TJ jest twoim biologicznym ojcem.

– To gdzie się w tym czasie podziewałeś? – spytał Eli,

pogardliwym wzrokiem omiatając TJ-a.

– Nic nie wiedział – szybko wtrąciła Sage.

– Nie wiedziałem – potwierdził TJ. – Gdybym wiedział,

byłbym z tobą. Z wami obojgiem.

– Jak to nie wiedziałeś? – wycedził Eli przez zęby, podobnie

jak to robił TJ, kiedy był zły. – Mogłeś się postarać

i dowiedzieć!

background image

– Nie zrobiłem tego, fakt, ale naprawdę nie miałem pojęcia

o twoim istnieniu.

– To była moja wina – odezwała się Sage. – Powinnam była

mu powiedzieć, ale wtedy mu nie ufałam. Nie sądziłam, że

może być dobrym ojcem. Uważałam, że lepiej nam będzie

bez niego.

– A przecież na pewno mógł nam pomóc – powiedział Eli,

wymownie patrząc na dom.

– Nie miej mu tego za złe – poprosiła Sage.

– Należy mi się – zapewnił syna TJ. – Ja sam mam to sobie

za złe. Ale cieszę się, że w końcu się spotkaliśmy.

– No tak, uratowałeś mi życie – powiedział Eli

łagodniejszym tonem.

– A teraz chcę dać ci wszystko, czego potrzebujesz.

– Ale jest jeszcze coś – dodała Sage. – Rozmawialiśmy

o tym z TJ-em i ustaliliśmy, że dopóki nie dorośniesz, chcemy

oboje być tak blisko ciebie, jak to możliwe – Zawahała się,

a Eli bezwiednie przysunął się do niej.

– Jak byłeś w szpitalu – TJ pośpieszył jej z pomocą –

przypomniało nam się, że w szkole bardzo się lubiliśmy

i pomyśleliśmy, że najlepiej będzie dla całej naszej trójki, jak

się pobierzemy.

– Wyszłaś za mąż? – spytał Eli mamę, mrugając oczami.

– Tak, wzięliśmy ślub. – Sage niepewnie spojrzał na TJ-a. –

Chcemy być twoimi rodzicami na całego.

– Przeprowadzimy się do Seattle? – spytał chłopiec.

– Rozważaliśmy to, ale skoro TJ ma tu ten wielki piękny

dom

background image

– Tu? Będziemy tu mieszkać?

Trudno było stwierdzić, czy dla chłopca jest to dobra czy

zła

wiadomość.

TJ

postanowił

wykorzystać

chwyt

marketingowy.

– Będziesz sam mógł urządzić swój pokój. A w piwnicy jest

telewizor z dużym ekranem, świetnie się na nim gra.

– A co z moimi przyjaciółmi? Obiecałem Heidi, że będę ją

odwiedzał.

– Pojedziemy do niej – odparła Sage.

– Możesz zapraszać kolegów tutaj albo spotykać się z nimi

w Seattle – powiedział TJ.

– Mam teraz nowy samochód, możemy jechać, kiedy tylko

będziesz chciał – dodała Sage.

– Chcę teraz.

– Może jednak jutro? – Sage przygładziła mu włosy.

– A jutro powiecie że nie.

– Nie powiemy. No, chyba że będziesz się źle czuł –

zapewnił TJ.

Eli powątpiewająco spoglądał na dom.

– Czy można grać przez internet? – spytał.

– Szesnaście gigabajtów RAM-u, obłędna karta graficzna.

Ustawienia dla czterech graczy jednocześnie.

– Usiłujesz skorumpować mojego syna? – szepnęła Sage.

– A udaje mi się?

– Szesnaście giga? – zainteresował się Eli.

– Myślałem o trzydziestu dwóch, ale mój kumpel Matt,

który jest maniakiem komputerowym, powiedział, że się nie

opłaca. Wszystko kupowałem pod jego dyktando.

background image

– Możemy wejść do środka? – Entuzjazm chłopca

najwyraźniej rósł.

I tak TJ został ojcem Elego.

– Niania? – Sage nie była pewna, czy się nie przesłyszała.

Eli spał w swoim pokoju. Wybrał narożne pomieszczenie

z oknami wychodzącymi na ogród i na klify. Była tam też

wnęka z widokiem na zatokę spełniająca rolę miniczytelni

oraz własna łazienka. Chłopiec koniecznie chciał jak

najszybciej położyć się w nowym łóżku.

– Niezupełnie niania, raczej druga gosposia. Jest nas teraz

troje, Verena może nie podołać.

– Ja jej pomogę. A Elim będę zajmować się sama.

– Ale przecież od czasu do czasu będziesz chciała wyjść czy

wyjechać.

Sage chciała zaprotestować. W Seattle nigdy nie

zostawiała Elego z opiekunkami. Cokolwiek musiała załatwić,

zawsze brała go z sobą. Ale fakt, nie miała przez to życia

towarzyskiego. Wszystkie wieczory spędzała w domu.

– Na przykład teraz będziesz organizować ten festyn –

ciągnął TJ. – Brać udział w zebraniach, także wieczorami.

A ja nie zawsze mogę być wtedy w domu.

– Mogę dostosować swój rozkład zajęć do potrzeb Elego.

Całe lata tak funkcjonowałam.

– Ale teraz już nie musisz. Możesz mieć więcej swobody,

być bardziej dyspozycyjna. Chcesz gdzieś iść, to po prostu

idziesz. I wszyscy są zadowoleni. Kristy zaczyna od jutra.

– Tak po prostu? W mgnieniu oka załatwiłeś nową

gosposię? Wydawało mi się, że wszystkie decyzje będziemy

background image

podejmować razem, po partnersku. A ty konsultujesz się ze

mną po fakcie. Lauren też tak traktowałeś? – spytała cierpko,

ale już po sekundzie pożałowała tych słów. – Przepraszam –

szepnęła, poczuwszy na sobie jego zimne jak lód spojrzenie.

– Chodziło mi – Nie wiedziała, jak wyrazić to, co chciała

powiedzieć.

– O to, czy w prawdziwym małżeństwie zachowywałem się

inaczej? – zasugerował.

Trafił w sedno.

Skierował się do kuchni, a ona poszła za nim. Wyjął piwo

z lodówki.

– Nie wnikam, czy nasze małżeństwo jest prawdziwe czy

nie. Ale istnieje i robię wszystko, żeby było udane. Ty

oczywiście masz prawo weta, ale ja w zamian żądam tego

samego w sprawach dotyczących naszego syna.

Sage nie spodobały się te słowa. Powinni współpracować,

a nie odgrywać się na sobie.

– Możemy spróbować – odparła bez entuzjazmu. – Musimy

się dotrzeć, a to pewnie potrwa.

– Wiem. – Pośpiesznie skinął głową. – Napijesz się?

Nie przepadała za piwem, ale tym razem miało ono spełnić

rolę fajki pokoju.

– Dzięki, chętnie.

– O której jedziesz jutro do Seattle? – spytał.

– Zobaczymy. Zależy, jak Eli będzie się rano czuł.

– Mogę jechać z wami?

Wolała spędzić ten czas tylko z Elim. Chciała, by choć

przez jedno popołudnie było tak jak dawniej. Ale cóż,

background image

zgodziła się mieć partnera. TJ też chce przebywać z synem.

A ona musi się przyzwyczaić. Tak teraz będzie wyglądać jej

normalne życie.

– Oczywiście.

– Dzięki, jestem wdzięczny. Może wyjdziemy na dwór? –

zaproponował. – Włączę gazowy kominek.

Zgodziła się. Na zewnątrz można obserwować gwiazdy,

poczuć na twarzy bryzę i posłuchać szumu fal. A to wszystko

uspokaja i oczyszcza umysł.

TJ rozsunął szklane drzwi. Pokój rodzinny połączył się

w ten sposób z tarasem, tworząc gigantyczną powierzchnię,

na której przebywało się jednocześnie trochę w domu, trochę

poza nim. Nagle zdała sobie sprawę, jak bardzo polubiła

morskie zapachy. Podeszła do poręczy i oparła się o nią,

podziwiając widoki nieba i ciemnego oceanu. Widać stąd

było Crab Shack i marinę Matta. W oddali błyszczały światła

Neo, restauracji Caleba.

TJ stanął obok.

– Miałaś rację – odezwał się. – Dobrze, że powiedzieliśmy

mu dopiero po wyjściu ze szpitala, jak się wzmocnił i trochę

mnie już zdążył poznać.

Milczała. Cóż, poszła w tej sprawie za głosem instynktu, bo

przecież nie miała się kogo poradzić. Dobrze, że wszystko

poszło okej.

– Ja jestem za bardzo niecierpliwy – przyznał.

– Rozumiem.

– Tak bym chciał, żeby mógł już biegać, skakać, bawić się.

– Zaczekaj jeszcze trochę. – Wypiła łyk piwa, które, musiała

background image

to przyznać, smakowała jej coraz bardziej. – Nie minie

miesiąc, a go nie dogonisz.

– Bardzo bym chciał. Sprawdzę, jak działa tutejsza liga

bejsbolowa w kategorii młodzików.

– Nie wiem, czy w tym roku będzie mógł wziąć udział

w rozgrywkach.

– Jasne, może zaczekać, ale niech się już zapoznaje

z innymi dzieciakami.

– Okej.

– Czyli nie masz nic przeciwko temu, żeby się dowiedział,

czy są jakieś treningi?

– Jasne, że nie mam. To twój syn.

Uff, takie wspólne rodzicielstwo to piekielnie trudna

sprawa.

TJ najpierw się rozpromienił, a później spoważniał.

Spojrzał na jej usta i ogarnęła go fala pożądania.

Nie ulega wątpliwości, Sage go pociągała. I to jest

niebezpieczne. Przecież tak naprawdę dopiero co nauczyli

się jakoś tolerować. Teraz czas na budowanie przyjaźni.

A każdy dodatkowy czynnik może tylko skomplikować ten

proces.

– Sage – szepnął.

– Nie zaczynaj – odparła, kładąc palec na ustach.

– Jesteś niesamowitą kobietą. – Ucałował jej dłoń.

Coś ścisnęło ją za gardło. Powinna się wycofać, ale

jednocześnie rozpaczliwie pragnęła, by ją pocałował.

– Niesamowicie zwyczajną – poprawiła go.

– O co to, to nie! – Odgarnął jej włosy z twarzy.

background image

– Nie komplikuj – ostrzegła.

– Wiem, nie powinienem.

Skłonił ją, by oparła głowę na jego ramieniu. Czuła się przy

nim bezpiecznie. Jest taki silny, pewny siebie i godny

zaufania. Eli po latach ma nareszcie ojca, a ona nie musi się

martwić o przyszłość.

– Trzeba to jakoś rozwiązać – powiedział.

Cieszyła się, że jej nie całuje, i z tego samego powodu było

jej smutno. Poczucie bezpieczeństwa jest bardzo ważne, gdy

jesteś matką. Ala Sage była także kobietą, a TJ to bardzo

seksowny facet.

Gdy TJ wracał z pracy, jego dom tętnił życiem. Z piwnicy

dochodził gwar chłopięcych głosów – można się było

domyślać, że Eli wraz z dwójką kolegów grają w cymbergaja.

Na piętrze natomiast brzmiała muzyka. TJ wszedł po

schodach na górę.

– Za bardzo zagracone – usłyszał głos Sage. –

Niepotrzebnie kupiłam drugi fotel.

– Ale to świetny komplet! – mówiła Melissa.

– Może przestawić kanapę pod tamtą ścianę?

– Okej, i wtedy będzie można przed nią postawić stolik.

– Co tu się dzieje? – spytał TJ, wchodząc.

– Ja to wszystko wymierzyłam – tłumaczyła się Sage.

– A jest trochę ciasno – dodała Melissa.

– Nie zamierzacie chyba same przesuwać tych mebli? –

spytał TJ.

– Tak tylko sobie próbujemy – odparła Sage.
– Ten pokój jest za mały – zauważył.

background image

– Albo meble za duże. Ale już nie chciałabym ich odsyłać –

jęknęła Sage.

– Coś na to poradzimy. A nie mówiłem, żeby zatrudnić

dekoratora?

– Ja się tak łatwo nie poddam – sapnęła Melissa, pchając

fotel.

– Nie trudź się, można przecież zburzyć tę ścianę –

stwierdził TJ. – I tę też. Połączymy dwie środkowe sypialnie

i otworzymy je na hol. To nam da mnóstwo przestrzeni.

– Naprawdę chcesz rozwalać ściany? – Sage nie posiadała

się ze zdumienia.

– Zaraz zadzwonię po Noaha – zaofiarowała się Melissa.

– Chwileczkę. Przecież to całkiem nowy dom – zauważyła

Sage.

– Ale i tak zostanie tu kilka zamkniętych pomieszczeń:

pokój Elego na jednym końcu, twój na drugim, główna

łazienka i pokój gościnny od ulicy.

– A przestrzeń dzienna pośrodku będzie to wszystko spinać

w jedną całość. Noah jest w tym świetny – powiedziała

Melissa, przykładając telefon do ucha.

– Ale nie można tak po prostu – usiłowała wtrącić Sage

drżącym głosem.

– Kochanie, możesz przyjść później do TJ-a? Przebudowują

piętro. Co mówisz? No, naszego domu to ty chyba nigdy nie

skończysz – roześmiała się Melissa, kończąc rozmowę.

– Nie można takich ważnych decyzji podejmować w jednej

sekundzie. – Sage nie dawała za wygraną.

– Dlaczego? Powinienem był wcześniej o tym pomyśleć.

background image

Chcę, żebyś się tu czuła swobodnie, żeby to była twoja

przestrzeń. Może urządzimy tu jeszcze wnękę kuchenną?

– Dziękuję, nie trzeba.

– Noah zaraz będzie – oznajmiła Melissa entuzjastycznie. –

Odpocznie trochę od renowacji naszego domu, która

zapowiada się na lata.

– Kto jest u Elego? – spytał TJ.

– Chłopcy z drużyny młodzików – odparła Sage,

z przerażeniem wodząc wokół wzrokiem.

– Zobaczysz, będzie pięknie – rzekła Melissa, ściskając ją

za ramię.

TJ poczuł ukłucie zazdrości. On też chciałby móc dotykać

Sage. Jest zdrowym normalnym mężczyzną, chciałby się

z kimś kochać. Ale najbardziej z Lauren. Przeniesienie tego

pragnienia na Sage tylko dlatego, że tu jest i że jest tak

piękna, byłoby w stosunku do niej nie fair.

Telefon Sage zadzwonił.

– Musimy zatrudnić architekta wnętrz – powiedział TJ. –

Trzeba

będzie

pomalować

ściany,

zmienić

dywany

i wykładziny, oświetlenie

– Nie żartuj – odparła Sage, przykładając słuchawkę do

ucha. – Słucham? Tak, przy telefonie O nie.

– Coś z Elim? – zaniepokoił się TJ. Jego syn miał dwa dni

temu pobieraną krew do badań.

Sage zaprzeczyła ruchem głowy.

– Tak, oczywiście – mówiła dalej do telefonu. – Zaraz jadę.

Biedne dziecko. Dziękuję pani. Chodzi o Heidi – zwróciła się

do TJ-a po rozłączeniu rozmowy. – Właśnie umarła jej mama.

background image

Tydzień temu wypisali ją z OIOM-u, myślałam, że jest lepiej.

Heidi nawet odwiedziła ją kilka razy na oddziale

wewnętrznym.

– To straszne – powiedziała Melissa. – Przyjaźniłyście się?

– Nawet jej nie znałam. Heidi leżała po wypadku w jednej

sali z Elim. Podobno pyta teraz o mnie. Muszę jechać do

Seattle.

– Jasne, zamówię samolot. Tak będzie szybciej. Poza tym

Eli też na pewno będzie chciał się z nią zobaczyć –

powiedział TJ, uprzedzając protesty Sage.

Telefonicznie zamówił lot.

– Odwiozę jego kolegów do domu – zaproponowała

Melissa, a Sage szybko zrobiła synowi kanapkę na drogę

i wzięła coś do picia.

Mimo okoliczności TJ nie mógł powstrzymać uśmiechu. Eli

jeszcze tego nie wie, ale ma najbardziej troskliwą mamę na

świecie.

Po niecałych dwóch godzinach byli już przy łóżku Heidi. TJ

został na korytarzu. Słyszał płacz dziewczynki i przez szybę

widział, jak Sage tuli ją do siebie. Eli głaskał koleżankę po

włosach i coś do niej mówił. TJ puchł z dumy.

– Pan Bauer? – odezwała się przechodząca pielęgniarka. –

To miłe ze strony Sage, że tak szybko przyjechała.

– Nic nie było w stanie jej powstrzymać – odparł. – Jak się

czuje Heidi?

– Oczywiście strasznie to przeżywa. Jest smutna

i przerażona.

– A fizycznie?

background image

– Doskonale. Właściwie mogłaby już zostać wypisana do

domu – westchnęła pielęgniarka. – Czekaliśmy, aż jej mama

nieco się wzmocni. Jak Eli? – skierowała pytanie do Sage,

która właśnie wyszła na korytarz.

– Zadziwiająco dobrze.

– To znakomicie. A tu taka tragedia. Przepraszam, mam

pacjentów, porozmawiamy później.

– Oczywiście. Ona nie ma nikogo – powiedziała Sage do TJ-

a, kiedy pielęgniarka odeszła. – Musimy jej pomóc.

– Jasne, zapłacę za wszystko, czego potrzebuje. Lekarstwa,

zabiegi, rehabilitacja.

– Pieniądze to nie wszystko – zauważyła Sage zrozpaczona.

– Oczywiście sfinansowanie leczenia to też pomoc

– Ale?

– TJ, ona potrzebuje rodziny – dokończyła Sage, patrząc mu

w oczy.

– Chcesz powiedzieć, że

– Ona mnie potrzebuje. To malutka, zagubiona w świecie

dziewczynka.

– A babcia? Ciocie, wujkowie?

– Nie ma nikogo.

– Chcesz, żebyśmy wzięli ją do siebie.

– Więcej. Ja chcę ją adoptować.

– I kto to mówi? Przed chwilą rozwalenie ściany nazwałaś

działaniem bez zastanowienia.

– Ja muszę to zrobić, TJ.

– Nie – odparł, kręcąc głową. – My musimy to zrobić.

Objęła go.

background image

– Dzięki, TJ.

Przytulił ją mocno, starając się w tym momencie myśleć

o Heidi, o Elim. O Sage wyłącznie jako o troskliwej i czułej

matce. Ale nie do końca mu się to udawało.

Wyobrażał sobie ją nago, w jego ramionach, w jego łóżku.

Mówił sobie, że musi przestać. Ale jego ramiona odmawiały

posłuszeństwa i tulił ją coraz mocniej.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Sage siedziała przy stole w domu Melissy i Noaha

i uśmiechała się, czytając esemesa od nowej pomocy, Kristy.

– Oboje zasnęli – powiedziała do Melissy, Jules i Tashy.

– Chciałabym to samo móc powiedzieć o moich

bliźniaczkach – westchnęła Jules. – Caleb wysyła mi

wyłącznie sygnały SOS.

– Niech zadzwoni po Matta – poradziła Tasha. –

Chłopakowi przyda się trochę poćwiczyć.

Matka Heidi umarła tydzień temu. W czasie pogrzebu mała

cały czas kurczowo trzymała się Sage. Dzięki rekomendacji

personelu szpitala i pomocy prawników TJ-a sąd przyznał im

obojgu tymczasową opiekę rodzicielską. Procedura adopcji

potrwa pewnie kilka miesięcy.

Na razie Heidi musiała radzić sobie ze stratą i nadal

wracać do zdrowia.

– Jak się miewa Heidi? – spytała Tasha. – Ona mi wygląda

na bardzo dzielną dziewczynkę.

– Tak, wczoraj się nawet roześmiała. Malowali z Elim coś

na ścianie i Eli postawił jej czerwoną kropkę na nosie –

opowiadała Sage.

– Malowanie po ścianach jest bardzo inspirujące –

stwierdziła Jules.

– To pomysł Lauren – przyznała Sage. – Największa ściana

background image

w piwnicy TJ-a jest przeznaczona na działalność artystyczną.

Jak już ją całkiem zamażą, sfotografujemy ją i odmalujemy na

biało, żeby mogli się wyżywać od początku.

– Lauren miała też wielki wkład w nasz festyn. Wymyśliła,

że żywność i przedmioty na straganach muszą pochodzić

z naszej okolicy – powiedziała Jules.

Ilekroć ludzie mówili o Lauren, Sage zaczynała się czuć

nieswojo. Ta kobieta była kochana nie tylko przez TJ-a

– Kreatywność nie jest moją mocną stroną – przyznała.

– A w czym jesteś dobra? – spytała Jules. – Oprócz

oczywiście bycia najfantastyczniejszą matką?

– W liceum była geniuszem – powiedziała Tasha.

– Bez przesady – broniła się Sage.

– A jakie przedmioty lubiłaś?

– Chyba matmę. No i nieźle mi szło z fizyki. Lubię wiedzę

ścisłą, a sprawy artystyczne mnie onieśmielają.

– Ja nigdy w niczym nie byłam dobra – stwierdziła Melissa.

– I to cię uczłowiecza – odparła Tasha, co wywołało ogólny

gromki śmiech.

– Ale jak wykorzystać talent matematyczny do organizacji

naszego festynu? – zastanawiała się Jules.

– Mogę wypisywać czeki – zażartowała Sage.

– Świetnie! Będziesz czuwać nad budżetem! – wykrzyknęła

Melissa. – To najważniejsza umiejętność.

Faktycznie,

nieźle

sobie

radzę

z

arkuszami

kalkulacyjnymi.

– Odhaczone – stwierdziła Melissa. – Jutro pochylasz się

nad budżetem.

background image

– Dziękuję.

– Nie. To my ci dziękujemy. Nikt się do tego nie palił.

Jules i Tasha wyszły, a Melissa zwinęła w rulon mapę

parku, która pomagała im w planowaniu imprezy.

– Kieliszek wina? – zaproponowała Melissa.

Sage zgodziła się chętnie.

– Noah pokaże wam jutro plany przebudowy piętra –

powiedziała Melissa.

Sądząc po wystroju kuchni, do której obie przeszły,

gustowi Noaha można było w pełni zaufać.

– Robisz wspaniałą rzecz – ciągnęła gospodyni.

– To nie ja. Pomysł był TJ-a, a projektantem i wykonawcą

będzie twój mąż.

– Miałam na myśli Heidi.

– Nie robę tego dla idei. To cudowna dziewczynka,

uwielbiam ją.

– Ale podobno nie wahałaś się ani sekundy. Tak mówił TJ.

– On też się nie wahał.

Pomyślała, że niewielu mężczyzn zdecydowałoby się na to,

co TJ zrobił dla swojego syna, a tym bardziej dla kobiety,

która przez tyle lat ukrywała przed nim, że jest ojcem.

– Co jest? – spytała nagle Melissa, obserwując wyraz

twarzy Sage. – Myślisz o TJ-u?

– O Elim i Heidi.

– Nie. Ty myślisz o facecie.

– Czytasz w myślach? – Sage roześmiała się nerwowo.

– Nie chcesz, to nie mów. Ale ja jestem z natury ciekawska.

Ja się układa między wami? Oboje przecież przewróciliście

background image

sobie życie do góry nogami.

– Jest w porządku. – Sage nie potrafiła powstrzymać

uśmiechu.

– Okej, to teraz muszę zapytać. Nie musisz odpowiadać.

Czy do waszych relacji wkradła się odrobina romantyzmu?

– Nie – odparła szybko Sage, obejmując kieliszek. –

Chociaż raz go całowałam – przyznała się.

Bardzo pragnęła zaprzyjaźnić się z Melissą, nie mogła jej

więc tak zupełnie nie dopuszczać do swoich osobistych

sekretów.

– W szczególny sposób?

– Po prostu całowałam. I było nieźle. Może nawet lepiej niż

dobrze. Głupia jestem, prawda? Ale to na pewno nie romans.

Chociaż TJ to niezłe ciacho.

– Jest przystojny – przyznała Melissa. – Do tego

inteligentny i dobrze zbudowany. No i jest ojcem twojego

dziecka. Mieszkasz z nim. Gdybyś się upierała, że nic cię

z nim nigdy nie połączy, zaczęłabym się obawiać, czy z tobą

wszystko w porządku.

– Nie martw się, ze mną jest okej.

– Byłoby nieźle, gdyby między wami do czegoś doszło, nie?

– Melissa się zaśmiała.

– Bo ja wiem? Jesteśmy razem dla dobra Elego. Żadne

z nas nie szuka partnera, a już na pewno nie TJ.

– Lauren nie żyje.

– Ale on jej nie zapomniał.

– Jesteście parą młodych zdrowych ludzi.

– To nie znaczy, że musimy

background image

– Ale nie znaczy też, że nie powinniście.

– Nie pójdę do łóżka z

– Z własnym mężem?

– On nie jest No przynajmniej nie w tym zwykłym

sensie

Melissa ponownie nalała wino do kieliszków.

– Nie mówię oczywiście, że powinnaś z nim sypiać. Mówię

ci tylko: nie skreślaj tego pomysłu tak zupełnie. Bo on kiedyś

może ci przyjść do głowy. Z kim innym mogłabyś iść do

łóżka? Nie wyobrażam sobie ciebie romansującej na boku.

Na te słowa Sage dosłownie zatkało.

– Nie zamierzam oszukiwać TJ-a.

Sama myśl wydała się jej odrażająca.

Melissa uniosła brwi w niewypowiedzianym pytaniu. Jeśli

Sage nie zamierza spać z TJ-em, ale też nie zamierza mieć

nikogo na boku, to co jej pozostaje? Eli ma dziewięć lat,

Heidi siedem.

Perspektywa wieloletniego celibatu, ot co.

Festyn Nadmorski trwał w najlepsze. Setki ludzi –

miejscowych i turystów, niedziela pod koniec sierpnia,

temperatura w okolicach dwudziestu sześciu stopni, lekka

bryza i ani jednej chmurki. TJ z przyjemnością obserwował,

jak Eli bierze udział w grach zorganizowanych dla dzieci.

Wygrał nawet konkurs na rzuty jajkiem.

Heidi natomiast upodobała sobie zajęcia plastyczne.

Godzinami mogła krążyć wokół straganów z wytworami

rzemiosła. Odwiedziła też namiot, gdzie malowano dzieciom
twarze i wyszła z niego jako czarno-biały kotek. Wyglądała

background image

cudownie.

– Powinnam już zabrać je do domu – stwierdziła Sage, gdy

słońce schowało się za górami i zmęczone dzieci przysiadły

obok nich na ławeczce.

– Zadzwonię po Kristy – powiedział TJ.

– Nie przeszkadzajmy jej – zaprotestowała Sage, wstając.

– Przecież weźmie za to pieniądze.

Kristy bawiła się na festynie z przyjaciółmi, ale byli

umówieni, że w razie potrzeby zajmie się dziećmi. Jako

studentce zależało jej na dodatkowym zarobku. Sage nie

mogła jednak pojąć, jak można zrezygnować z pokazu

sztucznych ogni i tańców.

– Kristy obiecała, że fajerwerki obejrzymy na balkonie –

powiedział Eli.

– Ale najpierw kąpiel – napomniała go matka.

– A co z moją buzią kotka? – zaniepokoiła się Heidi. –

Obiecuję, będę spać na plecach, nie pobrudzę poduszki.

Do dyskusji włączyła się Kristy, która właśnie nadeszła.

Wyjęła telefon.

– Zrobię ci zdjęcie, a jutro pomalujemy buzię tak samo.

Będziemy miały wzór – zaproponowała rozwiązanie. – Albo

namalujemy coś innego, żeby nie było nudno.

Heidi promieniała. Wybrała jednak opcję z kotkiem.

– Okej, ale jutro możesz być kotkiem burym albo rudym.

– Rudym! – wykrzyknęła dziewczynka radośnie.

– Chodźcie, dzieciaki – powiedziała Kristy.

– Nie wrócimy bardzo późno – obiecywała Sage.

– Dlaczego? Nie musicie się śpieszyć – zapewniła ją

background image

opiekunka.

– Mogę dziś się wykąpać w pianie o zapachu arbuza? –

pytała Heidi, gdy cała trójka się oddalała.

Sage westchnęła głośno.

– Co jest? Dlaczego wzdychasz? – spytał TJ.

– Ona już potrafi się cieszyć kolorami, zapachami. To

cudowne. Dziękuję ci.

– Przestań. Za co ty mi ciągle dziękujesz?

– Za wszystko. I za nic. Sama nie wiem. Po prostu jestem

szczęśliwa, że Eli zdrowieje, a Heidi zaczyna się u nas

aklimatyzować.

– Jestem szczęśliwy tak samo jak ty.

TJ nie przypuszczał, że będzie kiedykolwiek tak żył pełną

piersią jak teraz. Dom pełen gwaru, Sage włącza się w życie

wspólnoty, Eli ma przyjaciół w drużynie sportowej, powoli

zaczyna treningi. I do tego Heidi – ten delikatny klejnocik.

Laurem uwielbiałaby tę dziewczynkę.

Ale gdyby tu była Lauren, nie byłoby Heidi. A i Eli byłby

ewentualnie tylko czasowo, bo opiekę nad nim TJ musiałby

dzielić z Sage. A czy Lauren zaakceptowałaby Elego, czy by

go pokochała całym sercem?

Do ich stołu podeszli Melissa i Noah.

– Największa frekwencja w historii naszych festynów! –

wykrzyknęła Melissa triumfalnie.

– Gratulacje – odparła Sage.

– Tobie też się należą.

– Ja się za bardzo do tego nie przyczyniłam.

– Jak to? Wykonałaś kawał niewdzięcznej roboty.

background image

Negocjowałaś ceny, zaoszczędziłaś masę pieniędzy. I dzięki

tobie mieliśmy to niesamowite nagłośnienie. A jeszcze sporo

pracy przed tobą. My już będziemy się byczyć, a do ciebie

faktury będą spływać jeszcze przez miesiąc.

– Dla mnie to nie problem – odparła Sage. – Z liczbami

jakoś daję sobie radę. W przeciwieństwie do innych spraw.

TJ przysłuchiwał się zdumiony. Jak można cenić się tak

nisko?

– Usiądziecie? – zaproponowała Sage.

– Nie, idziemy potańczyć – odparła Melissa. – TJ, ty też

zaciągnij żonę na parkiet, niech się trochę zrelaksuje.

Nie wyglądało, żeby Sage miała na to szczególną ochotę.

TJ też od dawna nie tańczył. Postanowił jednak zaryzykować.

Chciał zatańczyć z Sage. Wstał i wyciągnął do niej rękę.

– Świetna decyzja – zaszczebiotała Melissa. – Wszak noc

jest jeszcze młoda!

Sage śmieszył jej przesadny entuzjazm. Kiedy jednak

spojrzała na TJ-a, uśmiech zniknął z jej twarzy. On mimo

wszystko postanowił się tym nie przejmować.

Sage nigdy w życiu tak się nie wytańczyła. Podskakiwała

i śmiała się przy szybszych numerach, kołysała przy wolnych,

a od czasu do czasu robili sobie z TJ-em przerwę na drinka

albo na pogapienie się na gwiazdy. Jules i Caleb wyszli

wcześniej do swoich bliźniaczek, ale Melissa i Noah – a także

Tasha, mimo iż twierdziła, że w ciąży szybciej się męczy –

zostali do ostatniej melodii.

Pozostał jeszcze pokaz sztucznych ogni, które można było

podziwiać ze szczytu klifu. TJ znalazł dla nich zaciszne

background image

miejsce między wysokimi głazami, które tłumiły gwar, jaki

nieuchronnie

towarzyszy

wielkiemu

ludzkiemu

zgromadzeniu.

Sage nie mogła oderwać oczu od zmieniających się barw

i kształtów wystrzeliwanych w niebo fajerwerków.

– Usiądź sobie. – TJ wskazał jej skalną półkę.

– Skąd znasz to miejsce?

– Byłem tu już kilka razy.

Spojrzała na jego profil, gdy przysiadł obok. Czuła ciepło

i siłę jego ciała. Potańcówka przeniosła ją do nocy, którą

dziesięć lat temu też spędziła, tańcząc w jego ramionach.

Zauważył, że mu się przygląda, i uśmiechnął się do niej.

Poczuła, jak serce zaczyna jej obijać się o żebra.

Uśmiech zgasł mu na ustach, oczy pociemniały. Powoli

nachylił się w jej kierunku. Wstrzymała oddech i zamknęła

oczy. On musnął wargami jej usta, a ona pod powiekami

ujrzała blask o mocy większej niż wszystkie fajerwerki świata

razem wzięte. Westchnęła, a TJ pogłębił pocałunek.

Przyciągnął ją bliżej i otoczył ramionami. Wtuliła się w niego,

rozchylając usta, całując długo i mocno. Wydawało się jej, że

przestała podlegać sile ciążenia, że za sprawą rozkoszy unosi

się w przesyconym morską solą powietrzu.

TJ położył rozpaloną dłoń w okolicach jej krzyża, gdzie

pomiędzy topem a sportowymi spodniami, jakie miała na

sobie, znalazł kawałek niezakrytej skóry. Ona zaś wodziła

dłońmi po jego torsie i ramionach, wsuwając palce pod

rękaw T-shirta.

Przerwał pocałunek, cofnął się i patrzył na nią ze

background image

zdziwieniem. Powoli zaczął zsuwać ramiączko jej bluzeczki.

Nie

powstrzymywała

go,

nie

miała

ochoty

go

powstrzymywać. Zdjął tę część garderoby, odrzucił na bok

i wpatrywał się w fioletowy koronkowy stanik. Ona zaś

ściągnęła mu podkoszulek i przylgnęła do jego opalonej

piersi. Wtedy zdjął jej stanik i przytulił ją mocno do siebie.

Przypomniało mu się, jak się kochali tamtej nocy po balu

maturalnym. Wdychał piżmowy zapach jej perfum i jeszcze

raz obdarzył gorącym pocałunkiem.

Podłożył dłonie pod jej pośladki, uniósł, posadził ją sobie

na kolanach twarzą do siebie i wciąż ją całując, zagłębił

palce w jej włosach. A potem objął dłońmi jej piersi.

Bezwiednie wygięła się, by mu to ułatwić. Ściskała go udami,

jej palce wbiły się w skórę jego pleców.

Wybuchy sztucznych ogni były niczym w porównaniu

z tym, co działo się między nimi.

– TJ – szepnęła – proszę cię.

Odpowiedział jej niewyraźny pomruk.

Sięgnęła do klamry jego paska, rozpięła ją, ale położył dłoń

na jej ręce. Cofnęła się. Coś nie tak? Zrobiła coś złego? Jego

oczy były teraz całkiem czarne, twarz mu płonęła, a usta były

ciemnopurpurowe z pożądania.

– Co jest? – spytała.

Ruchem głowy wskazał kłębiący się po drugiej stronie

głazów tłum. Sage wydała z siebie jęk, w którym była

i wdzięczność, i rozczarowanie.

– I muszę cię przeprosić – dodał, podając jej ubranie. – Na

to się nie umawiałaś.

background image

Ale dla niej to nie była żadna przykrość.

– Wiem, ale ja

– Nie komplikujmy spraw – powiedział, wkładając na siebie

podkoszulek.

Nagle dotarło do niej, że jest prawie goła i szybko się

ubrała.

– Powinniśmy iść do domu – odezwał się, wstając.

Idąc obok niego, miała ochotę zadać mu pytanie, co

rozumie przez niekomplikowanie. O ile dobrze rozumiała, nie

ma na świecie prostszej rzeczy niż się z kimś przespać.

A poza tym są po ślubie. I po latach rozłąki pojawiła się

między nimi chemia.

– TJ – spróbowała nieśmiało, gdy podchodzili do

samochodu.

– Zostawmy to – odparł, otwierając drzwi. – Wzajemne

obwinianie się jeszcze nigdy nikomu nie pomogło.

Obwinianie się było ostatnim określeniem, jakie w tym

momencie pojawiło się w jej umyśle. Przypomniały się jej

słowa Melissy.

– Tu nikt nie jest winien – powiedziała.

– Owszem, ja jestem – odparł, siadając za kierownicą.

Drogę odbyli w milczeniu, a ona cały czas zastanawiała się,

jakimi słowami wyrazić to, co powiedziała jej Melissa.

W końcu wybrała skok na głęboką wodę.

– Jesteśmy małżeństwem – odezwała się, gdy zajechali

przed dom. Siedziała nieruchomo, spoglądając przed siebie.

Nie miała odwagi odwrócić się twarzą do niego. – Jesteśmy

zdrowymi dorosłymi ludźmi. Nie chcę romansów na boku.

background image

Ale nie chcę też żyć w celibacie. – Z trudem przełknęła ślinę.

– Byłeś obok i chyba czułeś się podobnie jak ja. Pomyślałam,

że moglibyśmy

Siedział nieruchomo. Przez chwilę panowała martwa cisza.

– Myślę, że powinniśmy się z sobą przespać – dokończyła

szybko.

Cisza była taka, że dzwoniła w uszach.

– To znaczy mam na myśli

– Wiem, co masz na myśli – odparł głucho.

Wtedy odważyła się na niego spojrzeć. W oczach miał

cierpienie, kierownicę ściskał tak mocno, że aż mu zbielały

palce. Aha, chodzi o Lauren. Jemu zawsze będzie o nią

chodzić. Nawet gdyby wykrzyczał to z dachu na całą okolice,

Sage nie zrozumiałaby tego jaśniej.

Nie wiedziała, co powinna teraz poczuć. Ból czy

upokorzenie? Ale nie zamierzała rozdzielać włosa na czworo.

Wyskoczyła z samochodu i wbiegła do domu, prosto na

schody.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Gdy na górze zamknęły się za nią drzwi, TJ jeszcze długo

siedział nieruchomo. Jego myśli chaotycznie błąkały się

w kręgu tematów: relacja z Sage, sypianie z Sage, kochanie

się z Sage. Widział to wszystko tak wyraźnie, że omal nie

pobiegł za nią, wołając tak, tak, tak!

Ale to byłoby nie w porządku. Teraz wiedział, że podjął

właściwą decyzję.

Rano wcześnie wyjechał do biura, nie zaprzątając sobie

głowy nawet kawą. Jego firma Tide Rush Investments

wynajmowała budynek w cichym centrum Whiskey Bay, ale

korzystała tam tylko z dwóch ostatnich kondygnacji. Na

parterze były sklepy i mała galeria sztuki, na pierwszym

piętrze siedziba kancelarii prawnej.

Firma miała również oddziały w Nowym Jorku, Londynie,

Sydney i w Singapurze. TJ przymierzał się też do otworzenia

biura w Bombaju. Możliwości są wszędzie, dlaczego ich nie

wykorzystać?

– Wcześnie zaczynasz – zauważył Matt, który pojawił się

w drzwiach gabinetu TJ-a z kawą w papierowych kubkach.

– Muszę się spokojnie zastanowić nad tym Bombajem.

Nie zamierzał wprowadzać przyjaciela w zawiłości swojego

stanu

emocjonalnego.

Właściwie

był

kompletnie

zdezorientowany. Nie, raczej rozczarowany. Że to, czego

background image

pragnął, nie jest tym, co powinien zrobić.

Matt podał mu jeden z kubków, co TJ przyjął

z wdzięcznością. O tak wczesnej porze pobliska kafejka była

jeszcze zamknięta.

Matt usiadł w jednym ze skórzanych foteli dla klientów.

Biuro było urządzone gustownie, ale zdecydowanie „na

bogato”. Tak by zasobny klient nabrał przekonania, że nie

zabłądził i że tu kompetentnie zajmą się jego pieniędzmi.

– Co z tym Bombajem? – zapytał.

– Na razie nic. Myślę o filii – odparł TJ. – Tak,

zdecydowanie.

Pochylił się nad dokumentami i złożył na końcu jednego

z nich zamaszysty podpis.

– Ile kasy jesteś do przodu za pomocą tego jednego

zygzaka?

– Jakieś pięćdziesiąt milionów. Od czegoś trzeba zacząć.

– Ja takiej kwoty nie potrafię nawet ogarnąć swoim małym

rozumkiem – zachichotał Matt.

– To tylko liczby. Dopóki się zgadzają, wszystko jest

w porządku.

– A zgadzają się?

– U mnie zawsze. Aż się dziwię, dlaczego więcej ludzi nie

zarabia w ten sposób.

– Bo się na tym nie znają. Ty w te klocki jesteś prawdziwym

mędrcem.

– Coś za łatwo mi to przychodzi – roześmiał się TJ. – Gdyby

to było skomplikowane, może miałbym poczucie, że ta kupa

kasy bardziej mi się należy?

background image

– Przyniosłem ci czek – powiedział Matt.

W swoim czasie po pożarze, który spustoszył jego marinę,

firma TJ-a sfinansowała mu zakup nowych jachtów.

– Mówiłem ci, że nie ma pośpiechu.

– To tylko pierwsza rata. Dobrze się wczoraj bawiłeś?

– Jasne – odparł TJ. – A ty?

– Było super.

– I dzieciakom się podobało.

– Ta Heidi jest rozkoszna – uśmiechnął się Matt, po czym

zauważył: – Dużo tańczyłeś.

– Jak każdy.

– Ale nie każdy z Sage.

– Bo nie każdy jest jej mężem.

Tak, ona jest jego żoną. I właśnie wczoraj złożyła mu

ofertę, którą odrzucił. Chyba dobrze zrobił?

– I jak ci z tym byciem mężem? – spytał Matt.

– Do czego zmierzasz?

– Jestem po prostu ciekawy. Wiem, co zrobiłeś i dlaczego,

szanuję cię za to i podziwiam. Ale widziałem też wczoraj, jak

na nią patrzysz.

– W ogóle na nią nie patrzyłem. To znaczy No tak,

tańczyliśmy razem, to musiałem na nią patrzeć.

– Podoba ci się.

– Przeginasz, stary.

– Po prostu mówię, że Radzę ci, żebyś dał temu szansę.

Widziałem,

jak

się

uśmiechasz.

Byłeś

szczęśliwy,

najszczęśliwszy od kiedy

– Wcale nie jestem szczęśliwy – uciął TJ.

background image

Przyjaciel radzi mu zapomnieć o Lauren, a to byłoby

niewłaściwe. Sage jest niesamowitą kobietą, Eli i Heidi to

wspaniałe dzieciaki i on zrobi dla nich wszystko. Ale nawet

razem wzięci nie zastąpią mu Lauren. To nie będzie baśń

o szczęśliwym zakończeniu.

– Okej, okej. Ale jakbyś kiedyś chciał pogadać

– Nie ma o czym. Przyznaję, ona jest seksowna. Prawda?

– Nie mnie o tym sądzić, jestem żonaty. Dla mnie

najseksowniejsza na świecie jest Tasha.

TJ puścił to mimo uszu.

– Pięknie się porusza, cudownie uśmiecha. A żebyś widział,

jak się śmieje podczas zabawy z dziećmi

– Tym bardziej byłoby dziwne, gdyby ci się nie podobała.

– To nie ode mnie zależy.

– Rozumiem, zawarliście układ – powiedział Matt.

Właśnie. Zgodzili się na małżeństwo z rozsądku, wspólną

opiekę nad Elim, ale każde z nich ma chodzić własnymi

drogami.

I tak było. Wczoraj jednak Sage nagle zapragnęła zmienić

warunki tej ugody. I TJ uświadomił sobie, że on też bardzo

chciałby tej zmiany.

– TJ? Zawiesiłeś się? – Głos Matta wyrwał go z zadumy.

– Nniee to znaczy Bo ona wczoraj zaproponowała

Powiedziała, że powinniśmy z sobą sypiać.

Matt słuchał z szeroko otwartymi oczami. Nie odzywał się.

A TJ nagle się otworzył.

– Mówi, że ona nie chce mieć romansów na boku i to

akurat w niej podziwiam. Ale twierdzi też, że obojgu nam

background image

potrzebne jest normalne życie seksualne i że powinniśmy się

z sobą kochać.

TJ gwałtownym ruchem zamknął podpisaną umowę

w sprawie Bombaju i rzucił ją na biurko.

– Zupełnie jakbyśmy się umówili w sprawie wzajemnego

świadczenia usług – ciągnął wzburzony. – Ale my przecież

jesteśmy małżeństwem! Dla dobra Elego nie powinniśmy

wprowadzać w ten układ dodatkowych komplikacji. Bo to

może zranić albo ją, albo mnie.

– Odrzuciłeś jej propozycję? – spytał Matt nieufnie.

– Co w tym dziwnego? A ty co byś zrobił na moim miejscu?

TJ ciągle był przekonany, że podjął jedynie słuszną,

odpowiedzialną decyzję.

– Gdyby moja zniewalająco piękna żona zaproponowała mi

seks?

– Spłycasz problem, dobrze o tym wiesz.

– Spłycam czy nie, w każdym razie nie ośmieliłbym się jej

odmówić.

TJ otworzył usta, by odpowiedzieć, ale jakoś żaden

sensowny argument nie przychodził mu do głowy.

Sierpień miał się ku końcowi i należało pomyśleć

o zbliżającym się początku roku szkolnego. Dzieci były

zdrowe i zadowolone. Heidi miewała jeszcze momenty

smutku, ale oboje poznali nowych przyjaciół i uczęszczali na

zajęcia – Eli grał w bejsbol, a Heidi uczyła się rysunku

w dziecięcym klubiku.

Przy

okazji

prac

nad

organizacją

festynu

Sage

zainteresowała się charytatywną działalnością TJ-a. Gerry

background image

Carter, księgowy jego firmy, dał jej kod dostępu do systemu

finansowego i okazało się, że w ostatnich latach TJ mniejszą

wagę przywiązywał do dobroczynności.

Przejrzała setki listów z prośbami o dofinansowanie

i uporządkowała je, wpisując do arkusza kalkulacyjnego

daty, nadawców, wysokość kwot, o które się ubiegali i cel, na

które chcieli je przeznaczyć.

Usłyszała

odgłos

otwieranych

drzwi

wejściowych

i spojrzała na zegarek. Była już dziesiąta wieczór. TJ często

późno wracał z biura, a gdy był w domu, starała się nie

schodzić na dół. Byli dla siebie mili i uprzejmi, ale ich relacja

nie powróciła już do stanu sprzed jej propozycji rozpoczęcia

życia seksualnego.

Żałowała, że wówczas uległa impulsowi. Ale teraz – chcąc

ruszyć z miejsca sprawę dotacji charytatywnych – musi się

do niego zwrócić bezpośrednio.

Był w kuchni, zaglądał do lodówki. Jej pojawienie się

powitał z wyraźnym zdziwieniem.

– Napijesz się czegoś? – zaproponował.

Początkowo chciała odmówić, ale pomyślała, że skoro

muszą porozmawiać, warto jakoś przełamać lody.

– Chętnie, obojętnie co. Przeglądałam właśnie księgowość

pod kątem działalności dobroczynnej – wytłumaczyła. –

Dostajesz sporo próśb.

– Wielu ludzi potrzebuje pomocy – odparł, stawiając przed

nią szklankę z wodą i lodem.

– Zauważyłam, że twoimi priorytetami były opieka

zdrowotna i oświata. I że dotujesz głównie organizacje

background image

ogólnokrajowe.

Starałam

się

to

wszystko

jakoś

uporządkować – powiedziała, pokazując mu sporządzone

przez siebie zestawienia.

– Napracowałaś się – mruknął.

– To były setki wniosków. No i mam pewne pomysły, kogo

jeszcze mógłbyś wesprzeć.

– My – poprawił ją. – Kogo my moglibyśmy wesprzeć.

– My – powtórzyła po dłuższym zastanowieniu.

– Daję ci wolną rękę – powiedział, kierując się do pokoju

dziennego.

– Nie chciałabym

– Ja nie mam na to czasu. W firmie teraz kocioł. Przykro

mi, ale muszę zarabiać pieniądze.

– Nie wyglądasz na szczególnie zadowolonego z tego

powodu.

Przez chwilę przyglądał się jej. Postanowiła nie dać się zbić

z tropu. Usiadła naprzeciwko niego i położyła swój raport na

stoliku.

– Pomyślałam, że warto byłoby skupić twoją pomoc na

podmiotach lokalnych, ewentualnie w granicach stanu –

powiedziała. – Trochę to zaniedbałeś.

– Naszą pomoc – znów ją poprawił. – Mówiłem już: rób, jak

uważasz.

– Nie chcę tak – odparła, lekko podnosząc głos. – Sądzisz,

że nie można się ze mną dogadać? Otóż można. Nie chcesz

spać ze mną? To przecież nie będę cię zmuszać.

W pokoju zapanowała martwa cisza. Oboje dyszeli.

– Myślisz, że nie chcę z tobą spać? – zapytał po chwili.

background image

A jak niby mogła inaczej zrozumieć jego odmowę?

– Chcę, i to bardzo. Jesteś piękna, seksowna, mądra

i dowcipna – mówił, muskając palcami jej policzek. – Ale nie

mogę na ciebie patrzeć, bo od razu przypomina mi się twoja

propozycja i to, jakim byłem idiotą, odrzucając ją.

Sage pomyślała, że chyba się przesłyszała.

– Bo miałaś rację. Ty masz rację. To znaczy chcę

powiedzieć że jeśli nadal

Skłonił głowę w jej stronę, dotknął wargami jej ust. Zrazu

delikatnie, ale bardzo szybko można się było zorientować,

o co mu chodzi.

Sage zastygła zdumiona. Ale już po chwili poczuła, jak

przez jej ciało przetacza się burza hormonów. Dosłownie

rzuciła się w jego ramiona, a w myślach bez przerwy

powtarzała jego imię. Przytulał ją do siebie, wplótł palce

w jej włosy, łącząc się z nią w coraz gorętszym pocałunku.

Przechyliła głowę i zarzuciła mu ręce na szyję. Czuła ciepło

jego ciała, nasłuchiwała jego oddechu, chłonęła woń jego

skóry. Jego pocałunki miały magiczny posmak.

Była rozgrzana do czerwoności, pragnęła go, nic nie było

w stanie jej powstrzymać. Zdjęła koszulkę, ukazując biały

koronkowy stanik. Cofnął się, obserwując to z zachwytem.

Potem opaloną dłonią objął jej pierś.

– Och, Sage – wyszeptał.

Rozpiął i zdjął jej stanik. Potem zrzucił marynarkę i rozpiął

koszulę. Nie było już odwrotu. Wstała i szybko pozbyła się

dżinsów oraz majteczek.

Uśmiechnął się i też zdjął dolne części garderoby. Stali

background image

naprzeciwko siebie nadzy, po czym znów padli sobie

w ramiona. Skóra przy skórze, usta przy ustach, splątane

ręce i nogi. Sage poczuła, że osuwa się jakąś czeluść, gdzie

nie istnieje nic prócz TJ-a.

Dotykała go po całym ciele, a on odwdzięczał się jej tym

samym. Gładził ją po twarzy, po piersiach, jego dotyk był

zręczny i stanowczy, a jej ciało pod nim płonęło. Skóra

zrobiła się wrażliwa, wilgotniała i rozgrzewała się. Jakby

budząc się do życia. Rozkoszowała się budową ciała TJ-a,

jego szerokimi barami, rozwiniętymi bicepsami, płaskim

brzuchem, silnym udami.

– Tak – szeptał jej do ucha. – Tak ma być, to jest takie

Błyskawicznie zorientowała się, że leży na plecach, zapada

w miękkie poduszki przygnieciona jego ciężarem. Rozchyliła

uda i objęła go nogami. Byli teraz całkowicie zespoleni.

W miarę wzrostu tempa jego ruchów coraz mocniej go

obejmowała.

Spazm

przyjemności

poczuła

najpierw

w palcach stóp, potem sięgał on coraz wyżej. Pchnięcia były

coraz mocniejsze i głębsze, a jej doznania rosły. Nagle

poczuła, jakby promień słońca trafił do środka mózgu

i spowodował, że ciało szybuje w kosmos. To było coraz

bardziej intensywne.

– Tak! TJ, tak, tak.

– Sage. Moja piękna Sage.

Słoneczne światło w jej głowie zaczęło mienić się różnymi

kolorami – najpierw zrobiło się czerwone, potem fioletowe

i w końcu kojąco niebieskie. A ona zanurzała się w tym

świetle, unosiła na jego falach. Ogarnęła ją niezmierzona

background image

radość.

– Miałaś rację – usłyszała jego szept. – Miałaś cholerną

rację.

– Trochę czasu ci to zajęło – powiedział Matt, podchodząc

do TJ-a.

Znajdowali się na patio od strony ogrodu. Na ruszcie

skwierczały burgery i kiełbaski. Eli łaził z kolegami po

drzewach, a dalej Sage w białej letniej sukience gawędziła

z Melissą, trzymając na ręku jedną z bliźniaczek Caleba. TJ

nie mógł oderwać od niej wzroku.

– Niby co?

– Nie udawaj. Gapisz się na nią, jakby była pucharkiem

lodów z podwójnym karmelem. Byłem pewien, że posłuchasz

mojej rady.

– Tak, całe życie cię słucham.

– I dobrze. Nie mówię, że to wymyśliłem, po prostu

zauważyłem to jako pierwszy.

– Co zauważyłeś? – spytał Caleb, zbliżając się do kolegów.

– Że TJ-owi podoba się jego własna żona.

– A komu ona się nie podoba? Tak tylko nadmieniam

dodał Caleb, gdy Matt i TJ zgromili go wzrokiem.

Po wczorajszej nocy TJ stał się jakoś dziwnie zazdrosny

o Sage. Niby nie miał do tego prawa, ale przecież ona sama

zapewniała, że nie szuka przygód.

– Nie bądź taki ponury. – Caleb poklepał go po ramieniu.

– Nie jestem, wręcz przeciwnie.

– Znowu coś mi umknęło?
– Mój związek z Sage wskoczył na wyższy poziom – odparł

background image

TJ. Nie chciał ukrywać niczego przed najbliższymi

przyjaciółmi.

– Poważnie?

– Poważnie – potwierdził Matt. – I ja to pierwszy

zauważyłem.

– Wybacz, ale ja od siedmiu miesięcy chodzę niewyspany.

Gorzej kojarzę. Sam się wkrótce przekonasz, jak to jest.

– Już nie mogę się doczekać – powiedział Matt i o dziwo

zabrzmiało to całkiem szczerze.

Burgery omal się nie przypaliły, ale TJ-owi udało się je

uratować. Mógł teraz w pełni cieszyć się widokiem Sage. Do

twarzy jej z niemowlęciem na ręku Tak samo pięknie

musiała wyglądać, niańcząc Elego. A jemu przemknęło to

koło nosa.

– Cieszę się waszym szczęściem – powiedział Caleb.

– To nie tak, jak myślisz. Po prostu jesteśmy zdrowymi

młodymi ludźmi i nie chcemy szukać przygód gdzie indziej.

– I ona o tym wie?

– To są wręcz jej słowa – wyjaśnił TJ. – To był jej pomysł.

– Nie boicie się? – spytał Caleb.

– A jaką mają alternatywę? Wzajemne oszukiwanie się?

Otwarty związek? – wymieniał Matt. – Wyobrażasz sobie, że

Sage idzie na randkę, a TJ zostaje z dziećmi w domu?

– Przestańcie! – krzyknął TJ.

Przecież Sage nie może chodzić na żadne randki, to nie do

pomyślenia.

– Może to nie całkiem zgodne z powszechnym odczuciem

– snuł swoje rozmyślania Matt.

background image

– To igranie z ogniem! – zaperzył się Caleb. – A co, jeśli

któreś z was się zakocha w tym drugim?

– To na pewno nie będę ja – stwierdził TJ.

W jego sercu nie było już miejsca na miłość. Wiedział, że to

smutne, szczególnie dla Sage, ale nic nie mógł na to

poradzić.

– W takim razie to ona zakocha się w tobie. I co zrobisz?

– To był jej pomysł – powtórzył TJ jak katarynka, wpatrując

się w Sage z dzieckiem na ręku.

I nagle pomyślał, że on też nie chce żadnych alternatyw.

Dokonał wyboru. A ci niech już sobie idą. On chce zostać

sam na sam ze swoją żoną.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Sage postanowiła zapisać się na studia w Invo North

College. Wybrała kierunek analizy danych. Zawsze lubiła

matematykę i fascynowały ją narzędzia, które pozwalały

stosować ją w praktyce.

W przeszklonym budynku dziekanatu tętniło życie. Grupki

studentów dyskutowały na korytarzach. Strzałki wskazywały,

dokąd należy udać się z konkretną sprawą.

Sala, gdzie przyjmowano zapisy, była jasna i przestronna.

Za kontuarem znajdowało się co najmniej dwanaście

stanowisk, do których ustawiła się długa kolejka, głównie

osiemnasto- i dziewiętnastolatków. Sage, która miała obawy

co do swojego funkcjonowania w społeczności studenckiej,

z radością odnotowała wśród oczekujących także obecność

ludzi w okolicach trzydziestki czy nawet starszych.

– Wypełniła pani formularz 824? – spytała ją starsza

kobieta w granatowym swetrze, gdy w końcu podeszła do

jednego ze stanowisk rekrutacyjnych.

Sage podała jej dokument. Kobieta zadała jej jeszcze kilka

pytań. Zdziwiła się, że petentka wybrała pełny zestaw

przedmiotów i wykładów.

– Czy to problem? – zaniepokoiła się Sage.

– Nie, ale proszę chwilę zaczekać – odparła urzędniczka

i gdzieś się oddaliła.

background image

Jej miejsce po chwili zajęła inna, młodsza i szczuplejsza,

bardziej oficjalnie ubrana kobieta.

– Pani Bauer?

– Nie, nazywam się Sage Costas.

– Ach tak, rzeczywiście, przepraszam. Pani Costas. Jestem

Bernadette Thorburn, kanclerz koledżu – powiedziała,

wyciągając do Sage rękę ponad biurkiem. – Możemy chwilę

porozmawiać?

– Tak, oczywiście. A z panią mam jeszcze coś załatwić? –

zwróciła się Sage do starszej urzędniczki.

Chciała jej pokazać oryginał świadectwa maturalnego

i wnieść opłatę.

– Dziękuję, Bernadette pomoże pani we wszystkim –

odparła kobieta.

Teraz Sage chyba już rozumiała, o co chodzi. TJ był hojnym

sponsorem uczelni i jej władze uważały, że jego żona

powinna zostać załatwiona poza kolejnością. Sage jednak nie

chciała korzystać z żadnych przywilejów, o czym delikatnie

powiadomiła obie kobiety.

– Ale ja chcę porozmawiać o czymś innym – odparła

z uśmiechem Bernadette. – Zapraszam do gabinetu.

– Okej. – Sage zebrała swoje papiery.

Bernadette zaprosiła ją ruchem ręki do osobnego pokoju,

gdzie obie usiadły naprzeciwko siebie przy okrągłym stoliku.

– Witam w Invo North Pacific – odezwała się Bernadette.

– Dziękuję, cieszę się z możliwości studiowania tu.

– Mam nadzieję, że pani syn już dobrze się czuje.

– Skąd pani wie o Elim?

background image

– Whiskey Bay to niewielka miejscowość, a my staramy się

zachować charakter uczelni lokalnej, mimo że mamy

studentów nawet z całego kraju. Pani ukończyła szkołę

z wyróżnieniem? Podobno wyznaczono panią do wygłoszenia

mowy końcowej.

– Kiedyż to było

– Ale ma pani życiowe doświadczenie. Słyszałam o pani

sukcesie w organizacji miejscowego festynu. Większe

wpływy ze sponsoringu, wyższa frekwencja, za to niższe

koszty.

– To nie moja zasługa.

– Ależ ja mam przyjaciół w komitecie organizacyjnym

i wiem, że wszyscy byli pod wrażeniem pani logiki, rozsądku

i umiejętności.

– W takim razie dziękuję.

– Zostałam upoważniona przez radę nadzorczą do

przedstawienia pani pewnej propozycji. Chcemy, żeby

została pani członkiem zarządu.

Sage nie bardzo rozumiała. Wydawało się jej, że ciągle

rozmawiają o festynie.

– Członkiem zarządu Invo North Pacific – doprecyzowała

Bernadette.

– Uczelni? Ale ja nie mam do tego kwalifikacji.

– Często słyszę taką odpowiedź, zwłaszcza z ust kobiet.

Proszę zacząć się cenić, Sage. Tu nie są potrzebne żadne

szczególne umiejętności. Potrzebujemy doświadczonej osoby

osadzonej w tutejszej społeczności, rozumiejącej kulturę

i specyfikę regionu. A pani przecież wychowała się w Seattle,

background image

czyż nie tak?

– I osoby, dzięki której uzyskacie dodatkowe fundusze.

Słowem potrzebujecie pani Bauer – dokończyła Sage bez

ogródek.

– Nie tylko. – Bernadette nie dawała się zbić z tropu. –

Z okazji festynu pani zainspirowała i przekonała do

sponsorowania go także wiele innych osób. Podniosła pani

wartość marki, jaką stanowi Whiskey Bay. I to w tak krótkim

czasie. Poza tym nie ukrywam, że polityka naszej uczelni

zakłada równe traktowanie kobiet, a w zarządzie stanowią

one zaledwie jedną piątą. Chcę podnieść ten wskaźnik.

– Aha, czyli mam być takim symbolem, przysłowiową

paprotką.

– Nic z tych rzeczy. I mogę obiecać, że praca w zarządzie

będzie dla pani cennym doświadczeniem.

– A pani jako kobieta? – zaciekawiła się nagle Sage. – Jak

pani znosi bycie zwierzchnikiem?

– To dosyć trudne. Ale z każdym dniem się uczę. I bardzo

chcę pracować, to dla mnie ważne.

– Przekonała mnie pani – odparła Sage.

Lubiła wyzwania.

TJ nie mógł oderwać od niej wzroku. Siedzieli na tarasie

restauracji Neo, pełgający płomyk lampy naftowej oświetlał

jej kremową skórę. Włosy upięła do góry, w uszach miała

kolczyki stanowiące komplet z naszyjnikiem.

Tę biżuterię podarował jej wczoraj, gdy w zaciszu

domowym uczcili jej urodziny kawałkiem ciasta, życzeniami
i wspólnym śpiewem. Dzieciaki były zachwycone. Sage

background image

z rezerwą odniosła się do prezentu, co TJ przewidział.

Wiedział, że nie lubi oznak luksusu, jednak tym nie

przejmował, wręcz przeciwnie. W brylantach było jej do

twarzy.

Teraz

też

wzniósł

toast

kieliszkiem

wykwintnego

szampana.

– Co? Drugie urodziny? – zaprotestowała. Wino jednak

wypiła.

– Pozwól mi. Tyle twoich urodzin mi przepadło.

Chciał nadrobić stracony czas. Jej też się coś należy po

latach, kiedy z trudem wiązała koniec z końcem.

– Jutro jadę do Nowego Jorku – powiedział. – Ale tylko na

parę dni – dodał, widząc, jak posmutniała. – Wcale nie chcę,

ale muszę.

– Okej, TJ. – Uśmiechnęła się znowu.

– Czasem właściciel firmy musi odwiedzić filię, pokazać się

i osobiście podpisać jakieś dokumenty – tłumaczył.

– To coś ważnego, tak?

– Oddział nowojorski dopina wielki kontrakt. Moja

obecność to element dopieszczania klienta.

– Powiesz mi coś więcej?

– Tak, ale to raczej nudne. Chodzi o fuzję firmy japońskiej

z

amerykańską.

Zajmują

się

badaniem

przestrzeni

kosmicznej. W perspektywie chcą zbudować stację na

Marsie.

– I ty to uważasz za nudne?!

– No, jeszcze nie lecą na tego Marsa, przynajmniej nie

w

tym

tygodniu.

Na

razie

pracują

nad

pewnymi

background image

innowacyjnymi systemami. A ja jestem tylko facetem od kasy.

– Zgadza się – zażartowała, dotykając naszyjnika.

– Pojedziesz ze mną do Nowego Jorku? – zapytał znienacka.

– Zamieszkalibyśmy w hotelu Plaza, jedli u Daniela, coś

obejrzeli w teatrze.

– A dzieci?

– Właśnie dlatego zatrudniliśmy drugą gosposię. Kristy

może z nimi nocować. Nawet nie zauważą, że nas nie ma.

Pojedź ze mną, proszę. Należy nam się jakiś wystrzałowy

weekend.

Patrzył jej w oczy błagalnie. Bardzo chciał choć jednej

wspólnej z nią nocy, kiedy po seksie nie będą się rozchodzić

każde do swojej sypialni, kiedy do rana będzie mógł trzymać

ją w ramionach.

Po chwili namysłu Sage lekko kiwnęła głową.

– Gdyby nie to, że już raczymy się szampanem,

zamówiłbym butelkę. – TJ uśmiechnął się szeroko. – A teraz

opowiedz, jak spędziłaś dzień.

– Zarejestrowałam się na uczelni. I wiesz co? Zdarzyło się

coś zabawnego. Zaproponowali mi udział w zarządzie –

powiedziała Sage mimochodem, studiując kartę dań.

– Mam nadzieję, że się zgodziłaś.

– Nie uważam, żebym się nadawała, ale Bernadette ma

dużą zdolność przekonywania.

– Fakt, taka już jest. Kiedy zaczynasz?

– Od października.

– Ale przecież mówili – zaczął i raptownie ugryzł się

w język.

background image

Sage powoli podniosła wzrok znad menu.

– To twoja sprawka – powiedziała. – Rozumiem, użyłeś

swoich pieniędzy i wpływów, żeby wprowadzić mnie do

zarządu.

Pokręcił głową, ale jej to nie przekonało.

– To nie tak, jak myślisz – bronił się.

– Dlaczego to zrobiłeś? – spytała podniesionym tonem.

– Ja tylko zasugerowałem

– Zasugerowałeś, tak? A potem zagroziłeś wycofaniem

dotacji?

– Przestań, Sage. To była naprawdę tylko sugestia, mogli

się zgodzić albo nie.

– Nie wierzę ci – powiedziała, odkładając kartę.

– Wybrałaś już coś?

– Tak, wybrałam. Pójdę do domu i zrobię sobie kanapkę –

odparła, sięgając po torebkę.

Jak można się wściekać z powodu takiego drobiazgu,

pomyślał.

– Poczekaj, spójrz na mnie – poprosił, dotykając jej

ramienia. – Przecież wiesz, jak się załatwia takie rzeczy.

– Nie wiem i nie chcę wiedzieć. I nie chcę mieć z tym nic

wspólnego.

– Jeszcze dwie minuty temu chciałaś.

– Bo myślałam, że naprawdę mogę im się na coś przydać.

– Bo możesz, i to bardzo. Wykonując kawał dobrej roboty

przy festynie, zdobyłaś pewien kapitał zaufania – tłumaczył

jej. – A każdy kapitał można i trzeba pomnażać.

– Nie udawaj, że przekonały ich moje dokonania.

background image

Przekonały ich twoje pieniądze. To proste jak drut.

– Częściowo masz rację. Ale one tylko otworzyły ci jakieś

drzwi. Ja już więcej nie będę ci pomagał. A ty możesz w te

drzwi wejść albo nie.

Patrzyła na niego podejrzliwie. Uznał, że lepiej będzie się

już nie odzywać. Choć tyle miał jeszcze do powiedzenia.

– Jeśli to prawda, to dlaczego nie powiedziałeś mi o tym

w pierwszej kolejności?

– Bo chciałem, żebyś miała miłą niespodziankę.

– I miałam, przez chwilę. Ale teraz jest mi przykro.

– Przepraszam, nie pomyślałem.

– Często ci się to zdarza – zauważyła. – Nie mówisz nic

wprost.

Poczuł, że traci grunt pod nogami i musi się bronić.

– Bo czasem lepiej jest zasiać ziarno i czekać, aż samo

wzrośnie.

– Ale ja nie jestem ziarnem. Ani żadną cholerną uprawianą

przez ciebie rośliną. – W tym momencie nie potrafiła

powstrzymać uśmiechu. – To zabrzmiało słabo.

– Zabrzmiało bardzo seksownie. Obiecuję, już nigdy więcej

nie będę próbował tobą manipulować – powiedział,

ośmielając się wziąć ją za rękę.

– I naprawdę nie musisz mnie uszczęśliwiać za pomocą

pieniędzy.

– Nie będę.

Uśmiechnęła się smutno. Nie przekonał jej. Będzie musiał

nad tym popracować.

– Polecicie samolotem? – spytała Heidi nieśmiało.

background image

Dzieci były jeszcze w piżamach, choć już zjadły śniadanie.

– Kristy będzie tu z wami cały czas – odparła Sage

skruszonym tonem.

– Będziemy się świetnie bawić – zapewniała Kristy.

– Ja nigdy nie leciałam samolotem – poskarżyła się Heidi.

– Ja tylko raz helikopterem, ale nic z tego nie pamiętam.

Pójdziesz na mecz Metsów? – spytał Eli TJ-a.

– A co, dzisiaj grają?

– Tak, pierwsze spotkanie w kraju w tym miesiącu.

– Ja też lubię bejsbol – powiedziała Heidi i na jej buzi

odmalowała się nadzieja.

– A ja nigdy nie oglądałem pierwszej ligi.

– Proszę bardzo, to twój syn – powiedziała Sage do męża,

powstrzymując śmiech. – Zasiałeś, to teraz wzeszło.

– Czy ja dobrze rozumiem, że wy też chcecie polecieć do

Nowego Jorku? – spytał TJ.

– Tak! – wykrzyknęły dzieci jednym głosem.

Kristy zgodziła się im towarzyszyć. Sage zrozumiała, jak

wielką

radością

jest

oglądanie

podekscytowanych

i zachwyconych dzieciaków.

– Na górę! – rozkazała Kristy. – Musicie się spakować.

TJ przez telefon uzgodnił, że ich wynajęty odrzutowiec

wystartuje

za

godzinę.

Swoją

asystentkę

poprosił

o zarezerwowanie dodatkowego apartamentu w hotelu Plaza

i zdobycie pięciu biletów na mecz Metsów.

– A stolik w restauracji odwołaj. Zjemy jakieś hot dogi na

stadionie. Dzięki, Danica. To wcale nie jest śmieszne –

powiedział do Sage, gdy skończył połączenie z biurem. –

background image

Wiesz, jak trudno cokolwiek zarezerwować u Daniela?

– Biedaczysko – powiedziała, głaszcząc go po głowie.

– Wolę pocałunek.

Posadził ją sobie na kolanach i przez chwilę się całowali.

To cudowny facet, myślała, wspaniały ojciec. Ich wspólne

życie jest może trochę skomplikowane, ale najbliższe dwa dni

wyglądają dość optymistycznie.

Po prostu robią sobie krótkie wakacje, jak wiele rodzin

w tym kraju. No, w większości to wygląda tak, że ładuje się

dzieciaki do minibusu i zasuwa autostradą do najbliższego

nadmorskiego motelu. A prywatny odrzutowiec i hotel Plaza?

Czy to naprawdę aż taka różnica?

Dzieciaki zaczęły tarabanić się ze schodów i Sage

wiedziała, że mają dla siebie jeszcze tylko chwilkę.

Pocałowała TJ-a jeszcze raz. Niech to będzie wstęp do

wspaniałych dwudniowych wakacji.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Pod koniec meczu dzieci zasypiały na stojąco. W hotelu

Kristy zabrała je do ich apartamentu, a Sage i TJ nareszcie

zostali u siebie.

Mieli do dyspozycji dwie sypialnie, ale zamierzali

skorzystać tylko z jednej.

– Zamówiłem coś do jedzenia – powiedział TJ.

– Hot dogi ci nie wystarczyły?

– Nie o takim posiłku marzyłem. Choć było bardzo fajnie –

przyznał, sięgając po stojącą w barku butelkę caberneta.

Całą czwórką zwiedzili też zoo, gdzie Heidi dostała

w prezencie pluszową śnieżną panterę, a Eli gumowego

pytona. Heidi i Sage aż się wzdrygnęły, jak mały oplótł sobie

węża wokół szyi, co utwierdziło TJ-a w przekonaniu, że

mężczyźni i kobiety to jednak dwa różne światy.

– Do tego będzie półmisek wędlin – powiedział TJ,

pokazując wino. – A do schłodzonego szampana truskawki

w czekoladzie.

– Zamierzasz się upić?

– Nie musimy pić do dna.

– Tobie to wszystko wydaje się normalne? – spytała,

rozglądając się po pokoju. – Ta komnata, wino, szampan,

truskawki?

– Owszem. Tego rocznika jeszcze nie piłem, ale Caleb

background image

bardzo go poleca.

– Konsultowałeś z Calebem wybór wina?

– Tak, dzwoniłem do niego, jak tylko zgodziłaś się ze mną

jechać. Teraz noc należy do nas – powiedział, unosząc

kieliszek.

To dziwne. Choć bardzo chciał być z nią sam na sam,

towarzyszące im przez cały dzień dzieci i Kristy wcale mu nie

przeszkadzały. Wręcz przeciwnie. To był udany wypad.

Do drzwi zapukał kelner, który szybko ustawił na stoliku

pod oknem wszystko, co wwiózł na wózku. Ledwie TJ zdążył

wręczyć mu napiwek, Sage już zatopiła zęby w oblanej

czekoladą truskawce.

– Hej, to miało być do szampana – zwrócił jej uwagę.

– Trudno, ja jestem indywidualistką – uśmiechnęła się. –

Lubię mieszać smaki.

– Należysz do cyganerii artystycznej?

– Nie, ale za to ty na pewno należysz do snobistycznej

burżuazji.

– Naprawdę tak myślisz? – zaniepokoił się.

– Tak, panie Winno-Telefoniczny Koneserze.

– Ale to nie była najdroższa butelka z piwniczki – zastrzegł,

broniąc się. – Oj, widzę, że z tobą nie wygram. Co ty robisz? –

zapytał, widząc, że Sage zbiera się do wyjścia.

– Idę popracować nad powierzchownością.

– Nie rób tego!

Naprawdę nie chciał, żeby zmieniła swój wygląd choćby

odrobinę. Dla niego była chodzącą doskonałością.

– Skorzystałam z twojej rady, TJ, wzięłam twoją kartę

background image

kredytową i zrobiłam zakupy. Idę się przebrać. Na pewno ci

się spodoba.

– No to na co czekasz? – krzyknął, nie zapomniawszy

uprzednio poprawić ją w kwestii karty kredytowej. (Naszą,

nie twoją.)

– Nie zjesz najpierw?

– Jedzenie może zaczekać.

A on nie może. Strasznie jest ciekaw, co też sobie kupiła.

Czekał na nią w fotelu, sącząc wino. Gdy pojawiła się

w drzwiach, kieliszek omal nie wypadł mu z rąk. Poderwał

się i jednym ruchem ściągnął swoją koszulkę polo, zbliżając

się do niej.

– No i co ty na to? – spytała, prezentując jedwabną

fioletową koszulkę nocną z koronkowymi wstawkami.

– Bardzo mi się podoba – odparł, biorąc ją w ramiona.

– Przecież nawet jej nie obejrzałeś.

– Oglądać będę później.

Całował ją gwałtownie, podtrzymując ramieniem, by nie

upadła. Wolną ręką gładził jedwab na jej brzuchu, piersiach,

pośladkach.

Oddawała

mu

pocałunki

z

głębokim

westchnieniem, splatając język z jego językiem. Miała takie

słodkie usta, szczupłe i jędrne uda, miękkie, zakończone

stwardniałymi pod jego dotykiem piersi

Ogarnęło go pożądanie. Zaniósł ją do sypialni, położył na

łożu pod baldachimem. Przeświecające przez zwiewne

firanki księżycowe światło rzucało refleksy na jej lśniącą

skórę. Całował jej piersi, brał do ust sutki, a ona zanurzyła

palce

w

jego

włosach,

jęcząc

cicho.

Leżąc

na

background image

wykrochmalonej pościeli z rękami nad głową i zgiętym

kolanem, wyglądała zjawiskowo.

– Jesteś piękna – wyszeptał, wodząc ręką po jej boku od

pachy i piersi po przewężenie w talii i krągłe biodra. Jej oczy

jarzyły się jak nefryty.

Dotknął jej pępka i schodził coraz niżej. Przymknęła oczy

i rozchyliła uda. Wsunął między nie rękę i poczuł, jak pulsuje

to jej najbardziej rozgrzane miejsce.

Nie mógł już dłużej wytrzymać. Zdjął bokserki i położył się

na niej. Otoczyła go całą sobą, całowała w usta, ugniatała

dłońmi mięśnie jego pleców. Nie potrafił się już dłużej bronić

przed ciepłem i delikatnością jej ciała. Wyszeptał jej imię.

Postanowił jednak się nie śpieszyć. Ona zasługuje na grę

miłosną, na czułą opiekę, na pieszczoty. Na bycie tą jedną

jedyną. Chociaż na tę jedną noc. Nie wolno mu teraz myśleć

o niczym innym. Odchylił głowę, by przez moment popatrzeć

na jej zamknięte oczy, czerwone usta, płonące policzki. Ich

ciała po chwili złapały wspólny rytm.

Rozkosz owładnęła nim całkowicie, pulsowała, narastała.

Poruszał się coraz szybciej, a ona ściskała go coraz mocniej.

Niemal stracił świadomość tego, co robi, gdy nagle pod

powiekami ujrzał mieniący się wszystkimi kolorami wybuch,

w którym było światło i ciepło całego chyba świata. Jego

ciałem wstrząsnęła fala, po której przyszło ukojenie.

– Sage!

To imię pojawiło się na jego ustach, a potem jeszcze długo

odbijało echem wewnątrz czaszki.

Był późny poranek i Sage napawała się panującą w domu

background image

ciszą. Eli i Heidi po raz pierwszy sami pojechali autobusem

do szkoły, na cały dzień. TJ był w biurze, Kristy na uczelni,

a Verena miała przyjść dopiero za godzinę.

Sage też musiała się wziąć do pracy – zapoznać się ze

skryptami, przejrzeć dwa raporty zarządu uczelni oraz

podania o dotację wpływające do Tide Rush Investments.

Ale teraz choć przez kilka minut chciała nacieszyć się

spokojem i samotnością. Może zrobi sobie ziołową herbatę

z cytryną?

W rodzinnym pokoju dziennym panował może nie tyle

bałagan, co sympatyczny artystyczny nieład. Sage lubiła ten

stan. Na oparciu krzesła wisiał podkoszulek TJ-a, w którym

wczoraj ćwiczył z Elim rzuty i łapanie. Potem grillowali za

domem burgery i jedli lody. Cudowny dzień.

Sage przytuliła koszulkę męża do policzka. Jej zapach

obudził jej zmysły.

TJ to świetny facet.

– Halo! – rozległ się głos Melissy.

– Jestem w pokoju dziennym! – odkrzyknęła Sage.

Przyzwyczaiła się już, że najbliżsi przyjaciele TJ-a i ich żony

mają zwyczaj wpadać bez zapowiedzi.

– Parzę herbatę, chcesz? – zapytała.

– Chętnie. Kiedy zaczynasz zajęcia na uczelni? – Melissa

weszła za nią do kuchni.

– W czwartek. Ale zdecydowałam się na razie na dwa

przedmioty. Nie chcę zaniedbywać pracy przy dotacjach,

wpływa tak dużo sensownych wniosków. A ty? Chcesz

dofinansowania do kolejnego festynu?

background image

– Zwrócę się o nie do ciebie dopiero na wiosnę. Sage,

czajnik

kipi.

Uwaga

Melissy

wyrwała

Sage

z zainspirowanych widokiem T-shirta „świetnego faceta”

rozmyślań na temat przyszłości. – Coś jest nie tak?

– Nie, dlaczego?

– Coś z TJ-em? Macie problemy?

– Nie, jest dobrze. Nawet bardzo.

– Może za dobrze?

– Pewnie masz rację. Jest niesamowity. Ma świetny kontakt

z dzieciakami. Eli go uwielbia a Heidi z dnia na dzień coraz

bardziej mu ufa.

– A ty?

– On nie ma sobie równych. W każdym możliwym sensie.

Ja My Nie mogę uwierzyć, że może być aż tak dobrze.

– A on? Co wiesz o jego odczuciach?

– Wygląda na zadowolonego, jest zrelaksowany, troskliwy,

dowcipny, zabawny. Ufa mi w kwestiach pieniężnych. Mamy

wspaniałe życie seksualne.

– Czyli jesteście jak normalne małżeństwo. Może powinnaś

mu powiedzieć, że czas zmienić zasady?

– Co to to nie.

– Widziałam, jakim wzrokiem na ciebie patrzy.

– Wiem, pożąda mnie.

– Nie, to coś więcej. On cię też kocha.

– To niemożliwe – odparła Sage, z trudem przełykając

ślinę. – Jest jeszcze Lauren.

– Każdy w końcu przechodzi do porządku dziennego nad

stratą. Po prostu o tym z nim porozmawiaj.

background image

Sage nie myślała dotychczas, by wyznać TJ-owi miłość.

Wyobrażała sobie jego reakcję. Byłby zmieszany, może nawet

przerażony.

A

może

właśnie

zachwycony?

Może

odpowiedziałby podobną deklaracją? Uśmiechnąłby się,

przytulił ją i ucałował?

Ta wizja była tak kusząca, że zanim Melissa wyszła, Sage

była gotowa podjąć ryzyko.

Ściskając w ręku podkoszulek, skierowała się do sypialni

TJ-a. W progu zawahała się. Nigdy wcześniej tu nie

wchodziła. Taki utarł się zwyczaj. Ale tym razem

przekroczyła próg.

Łóżko było perfekcyjnie zasłane mimo nieobecności

Vereny. Ciekawe.

Sage odsłoniła okno i wrzuciła T-shirt do stojącego

w łazience kosza z brudną bielizną.

I wtedy jej uwagę przykuł kryształowy flakonik. Perfumy?

Wstrzymała oddech. Obok perfum na półce stało pachnące

mydełko, słoik z gąbkami do nakładania makijażu, różowa sól

do kąpieli i trzy kolorowe świece. Zupełnie jakby Lauren

wyszła stąd na trochę i w każdej chwili mogła wrócić.

Wychodząc z sypialni, Sage rzuciła jeszcze okiem na

komodę. Stały na niej liczne fotografie TJ-a z Lauren – ze

ślubu, z pikniku. A na środku piramidka szklanych

pojemników na biżuterię. Na największym z nich widniało

imię Lauren, w dwóch mniejszych znajdowały się: w jednym

pierścionek zaręczynowy, w drugim dwie obrączki, damska

i męska.

– Co ty tu robisz? – usłyszała głos TJ-a.

background image

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Może powinna mieć

wyrzuty sumienia, ale w rzeczywistości czuła się oszukana,

wściekła i smutna.

– To wygląda jak kapliczka. Jej ubrania i inne rzeczy też

ciągle trzymasz? – spytała.

– To nie twoja sprawa – rzucił przez zęby.

– Jestem twoją żoną.

– Nie do końca. Zawsze stawiałem tę sprawę jasno.

Jak to? Przecież okazywał jej czułość, dawał do

zrozumienia, że jest dla niego ważna. Że jest kimś więcej niż

tylko matką Elego.

– A więc miałam rację – powiedziała, kierując się do

wyjścia. – To znaczy nie, nie miałam racji – poprawiła się

nagle.

– W czym?

– W tym, że miałam nadzieję, że damy radę.

– Przecież dajemy.

– Nie, TJ. Może ty dajesz, ale mnie chodzi o coś innego.

– Mówisz bez sensu – zauważył.

– Muszę już iść – powiedziała, omijając go.

– Iść? Dokąd? Dlaczego?

Nie odpowiadała. Przyśpieszyła kroku.

– Nigdy nie mówiłem, że o niej zapomniałem! – krzyknął za

nią.

To prawda. Historia z Lauren nigdy się dla niego nie

skończyła. To tylko ona, Sage, wyobrażała sobie, że tak jest.

– Naprawdę jesteś taki głupi? – napadł na niego Caleb.
Taras

na

dachu

mariny

oświetlały

promienie

background image

popołudniowego słońca.

– Byłem z nią od początku całkowicie szczery. Wiedziała,

że chodzi o Elego – bronił się TJ.

– Ale sypiasz z nią! – krzyknął Matt.

– Namówiła mnie do tego.

– To mogło obudzić w niej emocje.

– To co? Mam przestać z nią sypiać?

Dobre sobie. Przecież wyłącznie w ramionach Sage czuł się

sobą. Nie był już samotny.

– Nie. Przestań ją okłamywać – odparł Matt.

– Nie okłamuję jej. Od początku byłem szczery. Dotrzymuję

umowy.

– W sprawie pieniędzy?

– Też. Zresztą ona na siebie dużo nie wydaje, musiałem ją

zmuszać, żeby kupiła sobie samochód i trochę ciuchów.

A dzięki Melissie sprowadziła meble.

– W końcu to tylko pieniądze – stwierdził Caleb.

– Tak też jej cały czas tłumaczę.

– Ale mi chodziło o to, że ona potrzebuje nie tylko

pieniędzy.

– Jeśli chodzi o pieniądze, to twoja hojność jest ogólnie

znana – powiedział Matt.

To prawda, pieniądze łatwo się zarabia i łatwo wydaje,

pomyślał TJ.

– Ona potrzebuje twojej miłości – stwierdził Caleb.

TJ-a przeszył ból. Kto jak kto, ale najbliższy przyjaciel

powinien go dobrze znać.

– Ja kocham Lauren – powiedział.

background image

– Lauren umarła.

– Ale to nie znaczy, że mam przestać ją kochać.

– To nie znaczy również, że nie możesz kochać Sage.

– Nie kocham Sage – odparł TJ. Zabrzmiało to opryskliwie,

więc po chwili dodał: – To znaczy nie jestem w niej

zakochany. Bardzo ją lubię, więc też może kocham

w pewnym sensie. Ale nigdy nikogo nie pokocham tak, jak

kochałem Lauren.

– Nikt ci nie każe o niej zapominać, ale Sage jest tuż obok.

Jest cząstką twojego życia. Zawsze można iść do przodu albo

do tyłu. Nie można robić obu tych rzeczy naraz – powiedział

Matt.

– Chcesz utracić Sage? Albo ją zranić?

– Nie – odparł TJ bez namysłu.

Lubił ją, szanował, podobała mu się. No i był jej coś winien.

Na pewno nie może jej skrzywdzić.

A jednak już to zrobił. A raczej pozwolił, by mimowolnie

skrzywdziła ją Lauren. Przypomniało mu się, z jakim bólem

Sage przyglądała się ich ślubnym zdjęciom i ołtarzykowi

zbudowanemu z pierścionka i obrączek.

– Nie – powtórzył, unosząc twarz.

– Dotarło – stwierdził Caleb.

– Też tak myślę – powiedział Matt.

– Ja kocham Sage – oświadczył TJ. – Muszę ją przeprosić.

– Ale słowa tym razem nie wystarczą – zauważył Caleb.

– Ani pieniądze! – dodał Matt.

– Wiem, muszę jej udowodnić, że w moim życiu jest i dla

niej miejsce – oznajmił TJ.

background image

– Nie jest taki głupi, na jakiego wygląda – z ulgą stwierdzili

obaj przyjaciele.

TJ szybko pobiegł do domu. Nie zastał Sage, pewnie

przyjdzie razem z powracającym ze szkoły dziećmi. Ma więc

kilka godzin na zrobienie porządków.

Zaopatrzył się w kilka dużych kartonów, do których

powkładał kosmetyki Lauren, jej ubrania z szuflad. Gdy

zdejmował ostatnie zdjęcie z komody, zapadał zmierzch.

Sage powinna już być z dziećmi w domu. Ogarnął go

niepokój.

Wyłączyła telefon i umieściła dzieciaki w fotelikach na

tylnym siedzeniu. W połowie drogi do Seattle zdała sobie

sprawę, że źle robi, uciekając od TJ-a bez słowa wyjaśnienia.

To tchórzostwo. A dzieciom nie należało tak gwałtownie

przerywać dnia w szkole.

Upokorzył ją, to jasne. Ale trzymał się sztywno ich umowy.

To ona zaproponowała, by ją naruszyć. Bo chciała czegoś

więcej. On był cały czas wobec niej w porządku.

Zawróciła w kierunku domu.

Kiedy tam dotarła, dzieci już spały. TJ wyszedł przed dom.

Kiedy zobaczył, że dzieci posnęły, delikatnie wyjął Elego

z fotelika.

Sage zaniosła Heidi do jej pokoju, przebrała w nocną

koszulę i położyła do łóżka.

A potem zebrała się w sobie, by przeprosić. Wiedziała, że

dla dobra Elego i Heidi musi spuścić z tonu i wrócić do tego,

co było dawniej. Zapomnieć o swoich uczuciach do TJ-a.
Musi przestać z nim sypiać. Nie potrafiłaby teraz trzymać go

background image

w ramionach, wiedząc, że on kocha Lauren.

Zeszła po schodach i zastała go na tarasie. Czuła ucisk

w żołądku, serce waliło jej jak szalone. Zmusiła się jednak do

kilku kroków w jego kierunku.

– Cześć – powiedziała niepewnie. – Przepraszam. Nie

powinnam była tak nagle wyjeżdżać.

– Dzwoniłem do ciebie.

– Wyłączyłam telefon. Miałeś rację. Zareagowałam zbyt

gwałtownie. Nie powinno mnie dziwić, że

– Bałem się, że nie wrócisz – powiedział ponurym tonem.

– Potrzebowałam trochę czasu, powiedzmy kilkudziesięciu

kilometrów, żeby ochłonąć. Wiem, że zawarliśmy umowę, TJ.

I od dzisiaj zamierzam jej przestrzegać.

– I będziesz moją żoną? – Uśmiechnął się niepewnie.

– Tak. I matką Elego i Heidi. Niezależnie od wszystkiego

powinniśmy trzymać się razem.

Niespodziewanie chwycił jej dłoń i zaczął wodzić po niej

kciukiem. Nie chciała tego. Jego dotyk bolał.

– Nie mogę – powiedziała łamiącym się głosem. – Nie

powinniśmy więcej sypiać z sobą. To był błąd. Wiem, to był

mój

pomysł,

ale

nie

przewidziałam,

że

to

takie

skomplikowane.

Umilkła.

– A ja myślałem, że ty zawsze kierujesz się logiką – odezwał

się po chwili.

Ona też tak kiedyś myślała. Ale cóż, zaryzykowała i teraz

musi ponieść koszty. Kilka najbliższych dni to będzie

koszmar. Będzie musiała nauczyć się zapomnieć o swojej

background image

miłości do TJ-a.

– Chcesz coś zobaczyć? – zapytał.

Zaskoczona wyraziła zgodę, a on przeprowadził ją przez

pokój dzienny do holu.

– Nie, TJ, ja nie mogę – powiedziała, zorientowawszy się, że

idą do jego sypialni.

– Obiecuję, wszystko będzie okej.

– Nic nie będzie okej – protestowała, usiłując wyswobodzić

rękę z jego uścisku.

– Nie bój się, Sage. Zaufaj mi – powiedział, głaszcząc ją po

policzku. – Już cię nigdy więcej nie skrzywdzę.

– Ale to była moja wina

– Nie, moja. Pozwól mi naprawić, co schrzaniłem.

Sage poczuła gulę w gardle. Łzy napłynęły jej do oczu.

– Ja tam nie wejdę.

– Jej już tam nie ma, Sage.

Boże, on majaczy. Trzeba się od tego wszystkiego jak

najszybciej uwolnić.

– Lauren odeszła. Opuściła ten pokój i moje serce. Zawsze

będę o niej pamiętał, ale to już przeszłość. Wejdź i zobacz.

Boże, jak trudno będzie przestać go kochać, pomyślała

Sage, zaglądając do uprzątniętego pokoju.

– Ty jesteś moją teraźniejszością, Sage – ciągnął TJ,

zapalając światło. – I moją przyszłością. Kocham cię.

Naprawdę się nie przesłyszała?

– Co takiego?

Uśmiechnął się.

– Bardzo cię kocham. I gdyby nie to, że już jesteśmy

background image

małżeństwem, natychmiast bym ci się oświadczył. Zostań ze

mną. I to tu. – Wskazał ruchem ręki sypialnię. – Będziemy tu

spędzać każdą noc, każdą wolną chwilę. Zrobimy sobie

jeszcze kilkoro dzieci, wypełnimy ten dom miłością

i śmiechem.

Poczuł, że może się zagalopował.

– Oczywiście, jeśli tego chcesz – dodał. – Jeśli

– Jeśli cię kocham? Oczywiście, że cię kocham, TJ. Nie

przypuszczałam, że do tego dojdzie, ale jestem w tobie

zakochana po uszy.

– Powinienem był wcześniej na to wpaść.

– Że cię kocham?

– Nie, że ja kocham ciebie. Że chcę mieć z tobą jeszcze

jedno dziecko.

– Więcej dzieci! – przekomarzała się.

– Nie masz nic przeciwko temu?

– Mamusiu? – usłyszała za plecami cichy głosik.

Heidi. Po raz pierwszy tak ją nazwała.

– Tak, kochanie?

– Miałam zły sen.

– Tak mi przykro

TJ przykucnął obok dziewczynki.

– Może chcesz, żeby tata zaniósł cię na górę i trochę ci

poczytał?

Heidi przytaknęła ruchem głowy.

TJ posadził ją sobie na ramieniu. Wolną rękę podał żonie

i zaczęli razem iść po schodach. Sage oparła policzek o jego

ramię.

background image

– Jesteś najlepszym tatą na świecie – powiedziała.

– Najlepszy tatuś – wymamrotała Heidi, ściskając go za

szyję.

– Kocham was obie – oznajmił TJ. – Kocham was

wszystkich.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dunlop, Barbara Texas Cattleman Club 03 Heute verfuehre ich den Boss
Dunlop Barbara Przeklęty ślub
4 Dunlop Barbara Prawdziwe szczęście
Dunlop Barbara Oszaleć na jej punkcie
Dunlop Barbara Hudsonowie z Hollywood 03 Dziedzic francuskiej fortuny (Gorący Romans Duo 918)
Dunlop Barbara Miłosne manewry
Dunlop, Barbara Eine unmoegliche Affaere
Dunlop, Barbara Was fuer ein Mann
871 DUO Dunlop Barbara Przystanek Las Vegas
Kobieta z charakterem Barbara Dunlop ebook
Gra pozorów Barbara Dunlop ebook
Ucieczka z wielkiego miasta Barbara Dunlop ebook
Barbara Szumilas Powiat limanowski
Dotyk w pielęgnowaniu
No 115 Dunlop Beslan 2004
Buss ewolucja pożądania 1996 str 9 33
Psychologia ogólna - ćwiczenia , Szkoła - studia UAM, Psychologia ogólna, Konwersatorium dr Barbara
barbararadziwil
cechy pozadane w uwodzeniu

więcej podobnych podstron