Christenberry Judy
Do utraty tchu
Tytuł oryginału:
A Ring For Cinderella
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Jeszcze kawy?
Zach Lowery z wymuszonym uśmiechem przesunął filiżankę ku brzegowi
stolika. Nie chciało mu się podnosić głowy. Zerknął tylko na dłoń trzymającą
szklany dzbanek. Najwyraźniej podeszła do niego inna kelnerka. Tamta, która
podawała śniadanie, miała skórę brunatną i mocno pomarszczoną. Ręka, na
którą patrzył, była gładka, paznokcie wypielęgnowane i pomalowane blado-
różowym lakierem. Spojrzał w górę i ujrzał szczupłe ramię, a potem twarz
znacznie ładniejszą od Ślicznej buzi jego byłej żony. Dziewczyna miała jasne,
kręcone włosy; sięgały ramion i podkreślały delikatną cerę, rumieńce na poli-
czkach, błękit oczu i ich ciemną oprawę.
- Czegoś pan sobie życzy? - spytała kelnerka lekko schrypniętym głosem,
który działał na wyobraźnię.
Zach miał już w głowie doskonały plan, dzięki któremu jego dziadek od-
zyska spokój, a on sam pozbędzie się wyrzutów sumienia. Pozostawało jedy-
nie sprawdzić, kim jest rozmówczyni, a następnie skłonić ją, by zrealizowała
jego zamierzenia.
- Jak się pani nazywa? - wykrztusił, jakby nie mówił od wielu lat.
Przyjrzała mu się ze zdumieniem. Po chwili odchrząknęła i z uśmiechem
odparła:
- Mam na imię Susan.
Zmierzył ją taksującym spojrzeniem. Miała wspaniałą figurę, podkreśloną
dyskretnie kostiumem z niebieskiej dzianiny. Była ucieleśnieniem męskich
RS
snów. Dziadek ucieszyłby się, gdyby Zach pojawił się u niego z taką dziew-
czyną.
- Susan, czy masz ochotę na zaręczyny?
Susan Greenwood była znużona. Miała dość ustawicznych trudności fi-
nansowych - kłopotliwej schedy po matce. Ledwie dawała sobie radę z opieką
nad przyrodnim rodzeństwem, Paulem i Megan. Niełatwo jej było robić dobrą
minę do złej gry, kiedy przyrodnie siostry, Kale i Maggie, wypytywały, co
słychać. Odkąd dowiedziały się o jej istnieniu, próbowały otoczyć ją opieką.
Wprawdzie pokochała je gorąco, ale była zbyt dumna, by przerzucać na ich
ramiona brzemię swych kłopotów. Miała także dość mężczyzn, którzy z po-
wodu jej dobrej figury i jasnych włosów brali ją za nimfomankę.
Z drugiej strony jednak nie chciała zachować się arogancko wobec klienta
jadłodajni „Smaczny kąsek", chociaż ten dureń właśnie się jej oświadczył-
Kate byłoby przykro, że przyrodnia siostra nie dba o rodzinny interes.
- Proszę wybaczyć, ale nie jestem zainteresowana - odparła z uśmiechem i
ruszyła w stronę baru.
- Poczekaj!
- Co mam podać? - Jej ton i spojrzenie były chłodne i obojętne. Chciała
dać natrętowi do zrozumienia, że nie będzie kontynuowała tej rozmowy.
- Nic złego nie miałem na myśli. - Nerwowym gestem odgarnął ciemne
włosy. Susan mimo woli zauważyła, że ma ładne duże ręce. - Chętnie wyja-
śnię, w czym rzecz.
- Nie widzę takiej potrzeby. Mam nadzieję, że śniadanie było smaczne. -
Odwróciła się i po chwili znalazła bezpieczne schronienie za barem. - Czy
mogłabyś zająć się tamtym klientem, jeśli będzie czegoś potrzebował? - po-
wiedziała szeptem do Brendy, starszej wiekiem kelnerki. - Właśnie mi się
oświadczył.
RS
- Szczęściara! - usłyszała w odpowiedzi. - Szkoda, że mnie nie składają
takich propozycji. Zresztą mój Jeny pewnie by się złościł, gdybym uciekła z
kowbojem, nawet tak przystojnym jak ten w rogu.
Susan uśmiechnęła się pobłażliwie i przez wahadłowe drzwi ruszyła na
zaplecze, minęła kuchnię i zniknęła w maleńkim gabinecie. Pomagała Bren-
dzie, gdy w jadłodajni było więcej gości. Wyręczała zabieganą kelnerkę, by
dać jej chwilę oddechu, ale głównym zadaniem Susan było tworzenie wize-
runku rodzinnej firmy, reklama i poszukiwanie nowych klientów.
Z westchnieniem usadowiła się w fotelu. Zaczęła pracować w jadłodajni
przed tygodniem i powoli odzyskiwała spokój oraz duchową równowagę. Do
niedawna nikt jej tu nie zaczepiał. W poprzedniej firmie otrzymywała niemo-
ralne propozycje, nie zdarzyło się jednak, by obcy mężczyzna nagle się jej
oświadczył.
Z ponurym uśmiechem sięgnęła po projekt broszury, nad którym właśnie
pracowała. Powinna spytać kowboja, czy zgodzi się pozować do zdjęcia na
okładkę. Przystojny mężczyzna przyciągnąłby żeńską klientelę. To panie za-
mawiają potrawy i obsługę na przyjęcia. Westchnęła z irytacją, bo przez
chwilę wyobrażała sobie szerokie bary i piwne oczy nieznajomego. Dość tych
bzdur! Jej plany osobiste i zawodowe nie uwzględniały żadnych mężczyzn.
- Susan? - W uchylonych drzwiach stanęła Brenda. - Ten kowboj upiera
się, że musi z tobą pogadać. Zawraca mi głowę, a goście walą drzwiami i
oknami. Mam wezwać gliny?
Susan wolała unikać takich incydentów. Wątpliwy rozgłos związany z po-
licyjną interwencją nie służyłby interesom firmy.
- Postaram się przekonać go, żeby sobie poszedł.
Kowboj czekał przy barze, ściskając niecierpliwie rondo kapelusza. Z jego
twarzy biła stanowczość. Nie będzie łatwo skłonić natręta do odejścia.
- Słucham.
RS
- Susan, muszę z tobą porozmawiać.
- Oferujemy tylko posiłki. Rozmowy i towarzystwa proszę szukać w in-
nym lokalu. - Starała się mówić uprzejmie i zdecydowanie, lecz aroganckie
spojrzenie nieznajomego zbiło ją z tropu.
- Nie szukam towarzystwa. Mam dla ciebie propozycję.
- Słyszałam, o co chodzi i odmówiłam. - Natychmiast odwróciła się, by
wrócić do biura, ale mężczyzna chwycił jej ramię, nim zdążyła umknąć. Silna,
spracowana dłoń trzymała ją lekko, ale nieustępliwie.
- Proszę tylko, żebyś wysłuchała, co mam do powiedzenia. Usiądź ze mną
przy tamtym stoliku na dziesięć minut. - Wskazał miejsce w głębi sali. - Jeśli
się nie zgodzisz, wyjdę stąd i przestanę zawracać ci głowę.
Susan zastanawiała się, co robić. Mogła odmówić i natychmiast wezwać
policję, ale nie miała na to ochoty. Postanowiła wysłuchać nieznajomego i
odesłać go z kwitkiem. Miała nadzieję, że dotrzyma słowa, bo w przeciwnym
razie będzie w „Smacznym kąsku" trochę zamieszania.
- Zgoda. Porozmawiamy przy kawie? Proszę usiąść przy stoliku. Zaraz
podejdę.
- Nie uciekniesz, prawda? - Zerknął na nią podejrzliwie i nie mszył się z
miejsca.
- Skądże! - Cieszyła się, że po latach praktyki doszła do perfekcji w ukry-
waniu uczuć. Nie chciała, by wiedział, że jest wytrącona z równowagi.
Puścił jej ramię, wolno cofnął rękę i skinął głową. Postawiła na blacie
dwie czyste filiżanki i spodeczki, a potem sięgnęła po dzbanek. Minęła bar i
usiadła przy stoliku wskazanym przez gościa. Gdy zajmował miejsce, poczu-
ła, że jego kolana dotykają jej łydek i aż podskoczyła z wrażenia.
- Przepraszam. Mam długie nogi.
Już to spostrzegła. Mierzył prawie metr dziewięćdziesiąt. Bez słowa na-
pełniła filiżanki. Zerknęła na zegarek.
- Mam dziesięć minut - przypomniał, spoglądając na nią znacząco.
W milczeniu skinęła głową.
- Mój dziadek jest umierający - zaczął bez żadnych wstępów. Susan ro-
zumiała powagę sytuacji, ale nie wiedziała, jak to się ma do nagłych oświad-
czyn. - Pragnął, żebym się ożenił, miał dzieci. - Zamilkł i spojrzał w okno.
Był zakłopotany, bo sytuacja zmuszała go do zwierzeń. - Okłamałem go. Po-
wiedziałem, że jest w moim życiu pewna kobieta... narzeczona. - Zamilkł i
upił łyk kawy. Unikał wzroku dziewczyny siedzącej po drugiej stronie stołu. -
Przed tygodniem dziadek miał rozległy zawał.
- Szczerze współczuję - wtrąciła cicho Susan.
Zach szybko odzyskał panowanie nad sobą. Nie nabierze się na kobiece
sztuczki. Raz dał się zwieść i przyszło mu drogo zapłacić. Ładna buzia,
współczujące spojrzenie i ciepły głos to atuty sprawiające, że mężczyzna głu-
pieje... i wpada w pułapkę.
- Dziadek chce poznać moją narzeczoną. Spojrzała na niego z uwagą, po-
kiwała głową i rzekła:
- Wszystko jasne. Mam udawać...
- Moją dziewczynę.
- Położenie jest rzeczywiście kłopotliwe, ale...
- Mogę zapłacić! - zdesperowany wpadł jej w słowo. Była urodziwa i
miała klasę. Taką kobietę wybrałby dla niego dziadek. Czas naglił. Trzeba
kuć żelazo, póki gorące.
- Nie. Pora...
- Dziesięć tysięcy dolarów. - Z kpiącym wyrazem twarzy obserwował, jak
Susan zaczyna rozumieć, co przed chwilą usłyszała. -Całkiem niezła sumka za
jeden wieczór, prawda?
RS
- Jak rozumiesz słowo wieczór? - zapytała chłodno i spojrzała mu prosto w
oczy.
- Moja droga, nie musze płacić kobietom, by zechciały dotrzymać mi to-
warzystwa. - Popatrzył na nią z oburzeniem. -Mam na myśli wieczorne od-
wiedziny w szpitalu, na oddziale intensywnej terapii. Nie potrwają długo.
Dziadek... szybko się męczy.
- To wszystko, prawda?
Zach poczuł, jak ogarnia go rezygnacja. Czego się spodziewał? Chciał
pewnie, by ta ślicznotka zapomniała na chwilę o sobie i pomogła obcemu
człowiekowi. Wolne żarty!
- Naprawdę stać cię na taki...
- Słyszałaś o posiadłości rodziny Lowerych? - Skinęła głową, marszcząc
brwi. Wyciągnął książeczkę czekową. - Jestem jedynym spadkobiercą. Mogę
ci wypłacić tę sumę. - Wypisał czek i podał jej. - Oto pięć tysięcy dolarów.
Zdążysz przelać je na swoje konto przed zamknięciem banków. Po odwiedzi-
nach dostaniesz resztę.
Wpatrywała się w czek, jakby nie mogła uwierzyć, że ten kawałek papieru
naprawdę istnieje. Sięgnęła po niego z ociąganiem. Po chwili mężczyzna za-
pytał:
- Gdzie mieszkasz? Muszę znać twój adres i nazwisko. Była oszołomiona,
ale machinalnie podała mu informacje, których zażądał. Od razu zwróciło je-
go uwagę, że Susan mieszka w ubogiej dzielnicy.
- Przyjadę po ciebie pół do siódmej. Bądź gotowa. Pożegnał się i wyszedł
z jadłodajni.
Lowery dawno zniknął, a Susan wciąż z niedowierzaniem gapiła się na
czek. Pięć tysięcy dolarów. Nie do wiary!
RS
W ciągu dwóch tygodni musiała wpłacić należność za pokój i wyżywienie
w akademiku na uczelni, gdzie miała rozpocząć studia jej przyrodnia siostra.
Megan dostała stypendium, które wystarczyło na opłacenie czesnego. Susan
obiecała pokryć koszty utrzymania. Te pieniądze były dla niej niczym manna
z nieba.
Zdawała sobie sprawę, że powinna natychmiast podrzeć czek. Gotowa by-
ła za darmo pomóc temu człowiekowi. Gdyby nie to, że musiałaby znaleźć
opiekunkę dla ośmioletniego braciszka, chętnie od razu pojechałaby do szpi-
tala. Nim zdążyła o tym wspomnieć, rzucił jej w twarz swoje pieniądze i wy-
szedł.
Jeśli naprawdę jest dziedzicem fortuny Lowerych, pewnie forsy ma jak
lodu. W końcu uznała, że skoro przyjęła czek, powinna wieczorem pojechać
do szpitala i udawać szczęśliwą narzeczoną. A jednak, mimo rozmaitych
usprawiedliwień, sumienie nie dawało jej spokoju.
Starannie złożyła czek. Powinna być realistką. Na szlachetność mogą so-
bie pozwolić ludzie z wypchanymi portfelami. Nadarzała się sposobność, by
zapewnić Megan godziwe utrzymanie. Susan byłaby idiotką, gdyby z niej nie
skorzystała. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem i kowboj zapłaci drugą
część honorarium, wystarczy na spłatę matczynych długów i nowe ubranie dla
Paula, który miał wkrótce iść do szkoły. Takiej okazji nie wolno zaprzepaścić.
Od kilku lat zastępowała matkę przyrodniemu rodzeństwu. Zostali sami,
gdy Susan miała dwadzieścia jeden lat. Kończyła właśnie trzeci rok studiów
opłacanych z dość wysokiego stypendium i dorabiała jako kelnerka. Z dnia na
dzień sytuacja się zmieniła. Susan musiała utrzymać siostrę, brata i siebie, a
także spłacić matczyne długi. Wszystkie jej plany i marzenia legły w gruzach.
Pozostały jedynie obowiązki.
Półtora roku minęło, odkąd dowiedziała się, że ma jeszcze dwie przyrod-
nie siostry. Wtedy po raz pierwszy usłyszała o swoim ojcu, który niedawno
RS
umarł. Siostry zapewniały, że nie wiedziały o jej istnieniu i poznały całą
prawdę na krótko przed śmiercią. Ilekroć pytała o tatę, słyszała od matki, że
wyjechał i przestał się nią interesować.
Wcale się temu nie dziwiła. Tak postępowali wszyscy mężczyźni, z któ-
rymi wiązała się matka. Po ognistym romansie ukochany znikał, a ona zosta-
wała z dzieckiem na ręku i bez środków do życia. Zaczynało się szukanie
nowego adoratora. Egzystencja bez mężczyzny była dla tej kobiety nie do
pomyślenia. Susan wcześnie się zorientowała, jak sprawy stoją. Z biegiem lat
coraz bardziej wstydziła się za matkę, która nie potrafiła zapanować nad wy-
bujałym temperamentem.
Kate i Maggie - cudem odnalezione przyrodnie siostry - były wspaniale.
Dały Susan poczucie, że nie jest sama ze swoimi kłopotami. Wspierały ją fi-
nansowo. Jadłodajnia, w której obecnie pracowała, to spadek po ojcu. W jed-
nej trzeciej była teraz jej własnością, choć wielokrotnie powtarzała, że nie
powinna dziedziczyć. Kate i Maggie po prostu ją zakrzyczały.
Gdy w ubiegłym tygodniu odeszła z pracy, bo szef się do niej zalecał i
miała z tego powodu nieprzyjemności, Kate natychmiast zatrudniła ją w
„Smacznym kąsku". Serwowano tu posiłki na miejscu, obsługiwano także
przyjęcia. Firma szybko się rozwijała i przynosiła coraz większe zyski, lecz
mimo to wynagrodzenie otrzymywane przez Susan było niższe od poprzed-
niego i dlatego nie mogła sobie pozwolić na odrzucenie pieniędzy kowboja.
Zlecenie było dziwaczne, ale przyniosło już spory dochód. Dzięki temu bę-
dzie mogła podreperować swój budżet.
- Brendo, wyjdę dziś trochę wcześniej.
Kelnerka w milczeniu skinęła głową. Przez cały tydzień Susan starannie
przestrzegała godzin pracy. Nie chciała stwarzać wrażenia, że jako krewna
szefowej oraz współwłaścicielka może sobie na wszystko pozwolić. Dziś
jednak okoliczności były wyjątkowe. Dochodziło pół do piątej. Musiała po-
RS
jechać do banku, by zrealizować czek, a także przygotować się do wieczor-
nych odwiedzin w szpitalu,
A jeżeli się okaże, że Lowery nie jest tym, za kogo się podaje? Może to
czek bez pokrycia? Susan z westchnieniem sięgnęła po torebkę. Wkrótce bę-
dzie wiadomo, jak sprawy stoją. W najgorszym razie pozostaną jej do roz-
wiązania te same problemy, które miała przedtem, co oznaczało, że znowu
trudno będzie związać koniec z końcem.
Susan zrealizowała czek i pospiesznie ruszyła do domu. Paul spędzał całe
dnie u sąsiadów. Rosa Cavalho miała ośmioletniego synka Manuela. Chłopcy
byli wielkimi przyjaciółmi. Susan płaciła za opiekę nad braciszkiem, dzięki
czemu sąsiadka mogła załatać dziurę w budżecie, a mały był w dobrych rę-
kach.
Za dwa tygodnie zacznie się szkoła i wydatki na opiekę wyraźnie zmaleją.
Pieniądze będzie można przeznaczyć na inne potrzeby. Paul rósł jak na droż-
dżach i jadł niczym smok. Rachunki za żywność nieustannie się powiększały.
- Roso?! - zawołała, pukając do sąsiadów, mieszkających po drugiej stro-
nie korytarza.
Drzwi się otworzyły i dwaj chłopcy spojrzeli na nią ze zdumieniem.
- Wróciłaś dzisiaj wcześniej! - krzyknął Paul i z promiennym uśmiechem
przytulił się do siostry. - Cześć!
- Witaj, urwisie. Jak minął dzień?
- Kto przyszedł? - zapytała Rosa, nie wstając od maszyny do szycia- Do-
rabiała w ten sposób, uzupełniając rodzinny budżet. Jej mąż pracował doryw-
czo na budowie i zarabiał niewiele.
- To ja! - zawołała Susan, idąc do sypialni, gdzie Rosa szyła. - Czy Paul
może zostać u ciebie jeszcze kilka godzin?
RS
- Och, Susan, tak mi przykro. Jesteśmy dziś zaproszeni do teściowej.
Szczerze mówiąc, idę jak na ścięcie - stwierdziła z przerażeniem Rosa. Krew-
ni męża jej nie lubili, bo pochodziła z ubogiej rodziny i nie wniosła posagu.
- Trudno. Wezmę Paula ze sobą.
- Masz randkę? - zapytała Rosa z nadzieją w głosie. Była zmartwiona
uporem Susan, która z nikim się nie umawiała.
- Nie. Raczej korzystne zlecenie, ale Paul mi nie przeszkodzi. Może zostać
w poczekalni. Czemu teściowa cię zaprosiła? Cóż to za okazja?
- Siostra Pedra przyjechała do miasta ze swym nadzianym mężulkiem.
- Wygląda na to, że obie mamy przed sobą wieczór pełen wrażeń. - Susan
wybuchnęła śmiechem. - Zabieram Paula. Dobranoc.
Mimo protestów brata zaprowadziła go do mieszkania. Kolejne okrzyki
niezadowolenia rozległy się, gdy oznajmiła mu, że ma się wykąpać, włożyć
jedyne wyjściowe spodnie i czystą koszulę.
- Mogę zostać w domu. Mam już osiem lat. Nie musisz mnie ze sobą za-
bierać - oświadczył z powagą.
- Kochanie, wiem, że osiem lat to poważny wiek, ale wieczorami nie mo-
żesz siedzieć tu całkiem sam. Poza tym zapowiada się ciekawa wyprawa. Je-
dziemy do szpitala. Nie byłeś tam od dnia narodzin.
Chłopiec z ponurą miną powlókł się do swego pokoju.
- Na pewno będzie nudno.
- Czasami trzeba się z tym pogodzić i robić, co do nas należy, prawda?
- No - mruknął zrezygnowany.
- Biegnij do łazienki i weź prysznic, braciszku, a ja się zastanowię, co
zjemy na kolację.
W mieszkaniu były dwie sypialnie. Większą zajmowały siostry, a maleńka
klitka należała do Paula. Susan miała teraz pokój do swojej dyspozycji, bo
Megan pojechała na rekonesans do Nebraski. Tamtejszy uniwersytet przyznał
RS
jej stypendium. Przed rozpoczęciem roku akademickiego chciała znaleźć pra-
cę i urządzić się w akademiku.
Dzielna z niej dziewczyna, pomyślała z czułością Susan. Gotowa była
wiele zrobić, aby tylko jakoś zarobić pieniądze na edukację siostry. To jej
przypomniało o kowboju i jego dziwacznym zleceniu. Przystojny mężczy-
zna... Nie mogła ukryć, że zrobi! na niej wrażenie. Oczywiście nic z tego nie
będzie, ale przez najbliższą godzinę będzie narzeczoną Lowery'ego...
Zach poszedł do ulubionego sklepu w centrum handlowym Plaza, by kupić
ubranie odpowiednie na wieczorne odwiedziny w szpitalu.
Jakie to dziwne... Można by pomyśleć, że po dramatycznej rozmowie z
lekarzem nie będzie w stanie zajmować się zwykłymi sprawami. Jedyny
człowiek, którego szczerze kochał, mógł umrzeć w każdej chwili. Został dziś
przewieziony helikopterem z rodzinnego domu do Kansas City. Najgorsze
minęło, ale stan pacjenta nadal był ciężki.
Boże, kocham tego staruszka, pomyślał z rozpaczą Zach. Nic dziwnego.
Dziadek zawsze go rozpieszczał, a gdy rodzice zginęli w wypadku samocho-
dowym, zajął się wychowaniem ośmioletniego wnuka. Dał mu tyle czułości j
klapsów, ile należało, i wyprowadzi! na ludzi. Od niego Zach nauczył się, jak
kierować ranczem i zachować się w towarzystwie.
Wpływ dziadka sprawił, że wyrósł na przyzwoitego człowieka. Niestety,
sprawił zawód staruszkowi, który miał nadzieję, że wnuk się ożeni i spłodzi
synów, a ci zgodnie z tradycją przejmą kiedyś rodzinną posiadłość. Od czte-
rech pokoleń ich ziemia przechodziła z ojca na syna. Zach próbował stanąć na
wysokości zadania. Gdy przed pięciu laty poznał i poślubił śliczną dziew-
czynę, był przekonany, że małżeństwo przetrwa próbę czasu. Pogardliwie
wzruszył ramionami. Skończyło się rozwodem. Nie było żony. Nie będzie
RS
spadkobierców. Te gorzkie rozmyślania przypomniały mu o umówionym
spotkaniu z Susan Greenwood.
Godzinę później siedział w hotelowej restauracji. Zamówił stek z dodat-
kami. Nim zszedł na kolację, zadzwonił do lekarza, by zapytać o dziadka.
Dowiedział się, że dziadek czuje się nieźle i niecierpliwie czeka na wnuka
oraz jego narzeczoną.
Cały dziadunio! Jak sobie coś wbije do głowy, musi dopiąć swego. Nic go
nie powstrzyma. Tym razem chodziło o wnuki.
Szkoda, że płodzenie dzieci nie wchodzi w zakres umowy z Susan, pomy-
ślał Zach z drwiącym uśmiechem. Ta dziewczyna to smaczny kąsek, ale wolał
zachować ostrożność, bo zraził się do ślicznotek, które zamiast serca miały
kalkulator. Od czasu do czasu pozwalał sobie na upojną noc bez zobowiązań.
Nie przysięgał, że będzie żył w celibacie, ale unikał trwałych związków.
Obiecał sobie, że nie da żadnej kobiecie prawa do nadzorowania swych uczuć
i stanu konta. Jednak nie mógł nie spełnić życzenia dziadka. On był dla niego
najważniejszy.
Dlatego właśnie Zach Lowery niechętnie włożył sportową marynarkę,
eleganckie spodnie, wykrochmaloną białą koszulę i (o zgrozo!) krawat. Fatal-
nie czuł się w takim stroju, ale tego wieczoru gotów był do największych
poświęceń. Gdyby przyszedł do szpitala w dżinsach oraz flanelowej koszuli i
w takim stroju przystąpił do prezentacji narzeczonej, staruszek byłby urażony.
Uregulował rachunek i wcisnął na głowę kapelusz. W garażu czekało auto.
Do Kansas przyleciał helikopterem, który przywiózł dziadka, i dlatego nie
mógł jeździć po mieście ulubionym pikapem. W agencji wynajęto mu ma-
sywnego, czterodrzwiowego sedana.
Zaparkował przed hotelem i upewnił się w recepcji, gdzie ma szukać ulicy,
przy której mieszkała Susan. Mijał coraz uboższe osiedla. Niektóre budynki
nadawały się tylko do rozbiórki.
RS
Zmarszczył brwi, gdy dotarł na miejsce. Ze ścian domu odpadała farba, a
maleńki trawnik był całkiem zaniedbany. Od miesięcy nikt go chyba nie kosił.
Czyżby zabłądził? Susan wyglądała jak dama. Z drugiej strony jednak... Do-
piero teraz zdał sobie sprawę, że poza skromnymi kolczykami nie nosiła żad-
nej biżuterii.
Wysiadł z samochodu i starannie zamknął wszystkie drzwi. Raz jeszcze
sprawdził adres i ruszył ku środkowej części budynku, gdzie była klatka
schodowa. Wszedł na drugie piętro i odszukał właściwe mieszkanie. Zapukał
energicznie.
Drzwi otworzyły się szeroko, ale nie zobaczył nikogo. Zerknął w dół i uj-
rzał małego chłopca, który uważnie go obserwował.
- Cześć. Czy tu mieszka Susan Greenwood?
- No... Susan! - wrzasnął malec, odwracając głowę. - Już przyszedł! -
Zwrócił się ponownie do gościa, spojrzał na niego z powagą i oznajmił: - Je-
stem gotowy.
Zach milczał, szukając właściwych słów.
- Fajnie - wykrztusił po chwili. - Dokąd się wybierasz?
- Tam, gdzie ty, ale wcale mi się nie chce jechać.
RS
ROZDZIAŁ DRUGI
- Paul, zachowałeś się niewłaściwie. Musisz natychmiast przeprosić pana
Lowery'ego - oznajmiła z naciskiem Susan, wchodząc do przedpokoju. Spoj-
rzała na Zacha i wstrzymała oddech.
Zamiast kowboja w dżinsach i flanelowej koszuli, stał przed nią gładko
ogolony mężczyzna w eleganckim ubraniu, przystojny jak diabli. Dopiero te-
raz rozpoznała charakterystyczną sylwetkę i twarz. Często widywała jego fo-
tografie w kolorowych czasopismach na stronach poświęconych kronice to-
warzyskiej. Pozował zwykle w smokingu, z piękną kobietą u boku. Mimo
niespodziewanej przemiany zachował swój charakterystyczny atrybut - kape-
lusz z szerokim rondem.
- Przepraszam, ale muszę zabrać Paula ze sobą. Nie mogę go zostawić bez
opiekunki. Obiecuję, że będzie grzeczny. - Podniosła głowę i spojrzała Za-
chowi prosto w oczy. Położyła rękę na ramieniu chłopca, jakby się obawiała,
że czymś urazi jej brata, ale gość spojrzał przyjaźnie i uśmiechnął się szeroko.
Susan odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała mile słowa:
- Jestem pewny, że Paul nie sprawi kłopotu. Gotowi?
- Tak - odparła, sięgając po torebkę. Zamknęła drzwi na klucz. Paul ru-
szył przodem.
- Jak długo tu mieszkacie? - zapytał Zach, gdy szli po schodach.
Zmarszczyła brwi. Skąd to nagłe zainteresowanie? Nie zamierzała prze-
cież kontynuować tej znajomości. Przyjęła zlecenie, wykona je, a potem każ-
de z nich pójdzie w swoją stronę. Nie chciała zdradzać żadnych szczegółów z
życia osobistego. I tak czuła się podle, biorąc pieniądze za odwiedziny w
szpitalu, które powinny być zwykłą ludzką przysługą.
RS
- Od czterech lat - powiedziała niechętnie, bo nie znalazła powodu, by to
ukrywać. Zachowała dla siebie informację, że po śmierci matki nie stać ich
było na lepsze mieszkanie.
- Niebezpieczna okolica.
- Skąd możesz wiedzieć? Przecież nie mieszkasz w Kansas City - żachnęła
się natychmiast. Nie mogła pozwolić, by przybysz z prowincji krytykował jej
dzielnicę.
- Moje ranczo leży zaledwie siedemdziesiąt pięć kilometrów stąd. Często
bywam w mieście - odparł chłodno.
- Wiem. Kroniki towarzyskie często o tobie piszą. Puścił mimo uszu jej
uwagę. Podeszli do pięciodrzwiowego auta, lśniącego błękitnym lakierem.
- O rany! - westchnął Paul. - Fajny samochód.
Susan przygryzła wargę, żeby się nie roześmiać. Nic dziwnego, że brat tak
się zachwyca. Na co dzień jeździli starym gratem. Zach nie rozumiał, w czym
rzecz.
- Wynająłem go w agencji. Teraz widzę, że dokonałem właściwego wy-
boru - odparł z uśmiechem. - Dzięki za miłe słowa.
Susan doszła do wniosku, że Lowery mimo wszystko potrafi się zachować.
Po spotkaniu w jadłodajni miała co do tego poważne wątpliwości. Teraz
znowu ją zaskoczył. Bez wahania podszedł do drzwi po stronie pasażera i
otworzył je przed nią. Trochę się stropiła, bo nie przywykła do takiej uprzej-
mości.
- Dzięki, ale muszę najpierw sprawdzić, czy Paul dobrze zapiął pas - po-
wiedziała z wahaniem, stojąc obok auta.
- Potrafię to zrobić, jak należy - odparł stanowczo chłopiec. Najwyraźniej
nie chciał, by go traktowano jak bezradne maleństwo.
RS
- Jasne - przytaknął z uśmiechem Zach. - Problem w tym, że to bardzo
nowoczesny model, więc mechanizm jest dość skomplikowany. Zaraz ci po-
każę, jak działa.
Poczekał, aż Susan i Paul wsiądą, a następnie zamknął drzwi samochodu.
Gdy ruszyli, Susan odchrząknęła i zaczęła niepewnie:
- Musimy porozmawiać...
- Chcesz podbić stawkę? - zapytał przyciszonym głosem. Miała nadzieję,
że Paul go nie słyszy.
- Skądże! Problem w tym. że nic o sobie nie wiemy. Trzeba ustalić to i
owo.
- Racja. Najpierw informacje. Jakiś czas temu stuknęła mi trzydziestka, je-
stem rozwodnikiem. Moje małżeństwo trwało trzy lata i było koszmarem. Nie
mam dzieci. Studiowałem na miejscowym uniwersytecie. Interesuję się spor-
tem, muzyką country i pięknymi kobietami - wyrecytował z szybkością ka-
rabinu maszynowego i umilkł niespodziewanie. Przez chwilę Susan miała
zamęt w głowie. Długo milczała, starając się poukładać uzyskane przed
chwilą informacje. W końcu Zach spytał: - Nic mi o sobie nie powiesz?
- Przepraszam... Zamyśliłam się. Ja... Mam dwadzieścia pięć lat. Pracuję w
„Smacznym kąsku". To nie tylko jadłodajnia, lecz także firma obsługująca
przyjęcia. Zajmuję się jej reklamą i promocją. Skończyłam studia w Kansas...
- I wychowujesz dziecko - dodał Zach, parkując przed szpitalem.
Susan szybko się zorientowała, że uznał Paula za jej syna, ale nie zamie-
rzała wyprowadzać go z błędu. Co za różnica? Brat był jej oczkiem w głowie.
Mniejsza z tym, kto go wydał na świat. Gdyby zaczęła opowiadać o sytuacji
rodzinnej, wyszłoby na jaw, że mają różnych ojców. Nie zamierzała rozgła-
szać, że ich matka źle się prowadziła.
RS
- Dziadek jest bardzo słaby, wiec mówienie sprawia mu trudność. Nie
będzie cię zasypywał pytaniami - tłumaczył Zach. - Jeśli zajdzie taka potrze-
ba, sam wszystko mu wyjaśnię. Przecież wkrótce... Mniejsza z tym.
Troska w głosie sprawiła, że wydał się Susan jeszcze bardziej pociągający.
Zawsze marzyła, by spotkać opiekuńczego i wrażliwego mężczyznę, a Zach
gotów był na wszystko, byle zadowolić swego dziadka. Bez słowa kiwnęła
głową.
- Twój dziadek jest chory? - dobiegł ich z tyłu głos Paula. Susan chciała go
uciszyć, ale Zach odezwał się pierwszy.
- Tak, kolego.
- Lekarze mu pomogą?
- Paul, nie wypada zadawać takich pytań. - Tym razem Susan była szyb-
sza. - W szpitalu nie waż się marudzić. Część pacjentów wcześnie zasypia i
twoja paplanina mogłaby im przeszkadzać.
Zach od razu polubił małego Paula. Chłopiec zachowywał się nienagannie.
Cała trójka ruszyła korytarzem ku pomieszczeniom oddziału intensywnej te-
rapii. Susan przystanęła niespodziewanie. Trzymała braciszka za rękę.
- Czy jest tu poczekalnia, gdzie Paul mógłby zostać pod opieką pielę-
gniarki? - szepnęła.
Zach był wyraźnie zaskoczony.
- Pójdzie z nami. Personel nie powinien robić trudności. Dziadek ma tu
znajomych. - Dotarli do oszklonych drzwi. Zach skinął na jedną z recepcjoni-
stek. - Ordynator pozwolił mi odwiedzić dziadka - przypomniał cicho.
- Oczywiście, panie Lowery. Szef zostawił nam wiadomość. Proszę tędy.
Zaprowadziła ich do separatki, gdzie leżał Pete Lowery. Otoczony prze-
wodami i aparaturą medyczną wydawał się filigranowy i bezbronny. Do tej
RS
pory w oczach wnuka byt zawsze mocno zbudowanym, przystojnym i silnym
mężczyzną.
- Dziadku? - szepnął Zach, podchodząc do łóżka i dotykając ramienia
chorego, który obudził się po chwili.
- To ty, chłopcze? - odezwał się słabym głosem.
Zach miał łzy w oczach, ale natychmiast wziął się w garść.
- Przyszedłem, dziadku. Dotrzymałem słowa. Jest ze mną Susan. - Skinął
na dziewczynę, dając znak, by do niego podeszła. Obserwował uważnie twarz
dziadka, który zerknął na rzekomą narzeczoną. Porozumiewawcze mrugnięcie
stanowiło dla Zacha dowód, że postąpił właściwie.
- Witam, panie Lowery - powiedziała cicho Susan. Jej głos brzmiał łagod-
nie i czule. Nie czekając na zachętę, ujęła pomarszczoną dłoń. - Cieszę się z
tego spotkania.
- Ja również, młoda damo, ja również. - Próbował usiąść. Susan zręcznie
wsunęła mu pod plecy poduszkę.
- Czy mam unieść zagłówek?
- Doskonały pomysł.
Zach obserwował Susan, która z uśmiechem krzątała się przy łóżku
dziadka. Warta była sumy, którą jej zapłacił.
- A cóż to za malec? - spytał Pete Lowery, spoglądając na Paula.
Zach całkiem zapomniał o chłopcu.
- Jest mój - odparła bez namysłu Susan. - Pewnie dlatego Zach nie mówił
o naszej znajomości. Chyba nie był pewny, jak pan zareaguje na wieść, że
mam już rodzinę.
Te słowa zaskoczyły Zacha. Wyjaśnienie miało sens; nie oczekiwał, że
Susan przejmie inicjatywę i tak gładko włączy się do gry.
- Jak ci nie wstyd, mój chłopcze! Przecież wiesz, że uwielbiam dzieciaki.
Podejdź tu, mały. Jak ci na imię?
RS
Susan przyciągnęła do siebie braciszka i stanęła za nim tuż obok łóżka.
- Paul - szepnął malec.
- Ile masz lat? Wyglądasz mi na siedem, może trochę więcej.
- Osiem.
- Twoja mama była pewnie zupełną smarkulą, gdy przyszedłeś na świat -
stwierdził żartobliwie Pete.
Chłopiec spojrzał na siostrę, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
- Istotnie - wtrącił Zach. Uznał, że pora zmienić temat.
- Lekarz do ciebie zaglądał? Jaka diagnoza?
- Nie chce mi się o tym gadać - burknął zniecierpliwiony Pete. Spojrzał
kpiąco na Zacha. - Susan, powiedz mi, czy ten łobuz jest dla ciebie dobry?
- Nie mam mu nic do zarzucenia - odparła z uśmiechem. To chyba jasne,
że brak jej powodów do narzekań, pomyślał Zach. Sporo mnie kosztowała, ale
trzeba przyznać, że jest tego warta. Nie ma wątpliwości, że dziadek od razu ją
polubił.
- W takim razie, czemu... - Pete uśmiechnął się, a potem niespodziewanie
skrzywił twarz.
Zach natychmiast podszedł i dotknął jego ramienia.
- Nie powinieneś tyle mówić, dziadziu - oznajmił stanowczo. Susan bez
słowa poprawiła kołdrę i wsunęła pod materac luźny koniec prześcieradła.
- Bzdura. Coś mnie zakłuto, nic więcej - upierał się Pete. - Chciałem za-
pytać, czemu jeszcze się nie zaobrączkowaliście.
- Co to znaczy zaobrączkować? Chyba nie chodzi o ptaki? - wypytywał
zbity z tropu Paul.
- Mówię o ślubie, mój chłopcze, o weselu. Chciałbyś mieć nowego tatu-
sia? - zapytał Pete, spoglądając na ośmiolatka.
Zach omal nie jęknął.
- Dziadku, jeszcze nie wyznaczyliśmy daty!
RS
- Po co zwlekać? Szkoda młodych lat. Weźcie pod uwagę, że mnie już
bliżej niż dalej. - Westchnął i z rezygnacją opuścił głowę na poduszki, co
utwierdziło Zacha w przekonaniu, że dziadkowi pozostało niewiele czasu.
- To na razie bez znaczenia. Teraz ważne jest twoje zdrowie.
- Naprawdę chcesz, żeby mi się poprawiło? W takim razie ożeń się z tą
ślicznotką, zanim wykorkuję. Będę uszczęśliwiony, gdy w mojej obecności
wymienicie obrączki. - Oddech chorego był przyspieszony i nieregularny, a
oczy przymknięte.
- Moim zdaniem dziadek jest trochę zmęczony. Pora kończyć odwiedziny
- uznała Susan. Raz jeszcze poprawiła kołdrę i pogłaskała chorego po policz-
ku. - Proszę odpocząć, panie Lowery. Przejdę z Paulem do poczekalni, żeby
mógł pan porozmawiać z Zachem na osobności.
- Kochana z ciebie dziewczyna. - Pete uniósł powieki. -Dbaj o mojego
chłopca, dobrze?
Susan pochyliła się i pocałowała go w czoło.
- Proszę teraz myśleć wyłącznie o swoim zdrowiu. Zach jest dorosły. Na
pewno sobie poradzi.
Pete zachichotał. Wnuk rzadko widywał go w tak dobrym humorze.
- Święte słowa. Naprawdę jesteś kochana.
Zach odprowadził wzrokiem Susan, idącą z Paulem do poczekalni. Za-
skoczył samego siebie, gdy nagle podszedł i czule musnął wargami jej usta.
Postąpił tak, rzecz jasna, by utwierdzić dziadka w przekonaniu, że Susan to
jego narzeczona i jednocześnie podziękować jej za wspaniałe odegranie wy-
znaczonej roli. Mniejsza z tym, że przez całe popołudnie mimo woli roz-
myślał o niej... i o tych kuszących ustach.
Jakie to szczęście, że w tym akurat momencie dziadek nie widział jej twa-
rzy, na której malował się wyraz całkowitego zaskoczenia.
- Dołączę do was za kilka minut - mruknął Zach i puścił oko do Paula.
RS
Susan wyprowadziła brata z separatki.
- Powiedz mi teraz, czemu jej dotąd nie poślubiłeś - zapytał dziadek gło-
sem silniejszym, niż można się było spodziewać.
- Czemu on cię pocałował? - spytał Paul, gdy znaleźli się w poczekalni.
- Chciał... Zapewne... Sama nie wiem. - Doskonale zdawała sobie sprawę,
o co chodzi. Nie miała ochoty dyskutować z bratem o tym, że ona i Lowery
rozmyślnie oszukują dziadka.
- Lubię Zacha.
Zaskoczona popatrzyła na braciszka. Rzadko miewała randki, ale za każ-
dym razem Paul okropnie się na nią boczył.
- Słucham?
- Dziadek też jest fajny. Czemu nie mam swego dziadunia? Nie po raz
pierwszy Paul wypytywał o rodzinę.
- Miałeś dwu dziadków jak wszyscy, kochanie - tłumaczyła cierpliwie. -
Niestety, poumierali, nim się urodziłeś.
- Szkoda.
- Spójrz, jest telewizor. Chcesz, żebym go włączyła? W poniedziałki zaw-
sze transmitują mecze piłkarskie.
- Zgadza się.
Chłopiec nie był zachwycony jej pomysłem; interesował się baseballem i
zamierzał w przyszłości zostać sławnym zawodnikiem, ale z braku ulubionej
rozrywki zadowolił się inną dyscypliną sportu. Po chwili jednak transmisja
zaabsorbowała go tak bardzo, że przestał zadawać kłopotliwe pytania.
Minęło pół godziny i Zach wszedł do poczekalni.
- Jak się czuje pan Lowery? - spytała zatroskana Susan, która sama się
zdziwiła, że tak jej zależy, by usłyszeć dobre nowiny.
RS
- Lepiej. Jest u niego lekarz. - Zach chodził nerwowo z kąta z kąt, nie
zwracając uwagi na Susan i Paula.
- Twój dziadek jest bardzo fajny. - Chłopiec już nie patrzył na popisy
futbolistów, ale wodził spojrzeniem za pogrążonym w zadumie mężczyzną.
Zach usiadł obok niego.
- Dobrze powiedziane. Masz rację, kolego. - Zerknął na ekran telewizora.
- Jaki wynik?
Paul natychmiast podał stan meczu. Po chwili komentowali zgodnie wy-
czyny zawodników, jak przystało na zapalonych kibiców.
Do poczekalni wszedł lekarz. Zach natychmiast zerwał się z kanapy, pod-
biegi do niego i zaczął wypytywać. Stali w drzwiach, więc Susan nie słyszała
ich rozmowy, ale z uwagą obserwowała twarze. Po chwili lekarz wyszedł.
- Idę pożegnać się z dziadkiem. To zajmie tylko chwilę -mruknął Zach.
- Kiedy wrócimy do domu? - spytał Paul, ziewając szeroko. - Spać mi się
chce.
- Jeszcze trochę cierpliwości, kochanie. Dziękuję, że byłeś taki grzeczny -
powiedziała Susan, gdy Zach wybiegł z poczekalni.
- Starałem się. Będę udawał, że pan Lowery jest moim dziadkiem, zgoda?
Będzie to nasza tajemnica, dobrze, Susan? Nikomu o tym nie powiemy. Skoro
nie mam własnego dziadka, niech będzie przynajmniej wymyślony.
- To doskonały pomysł, ale pod warunkiem, że dochowamy sekretu.
Po chwili wrócił Zach.
- Możemy jechać?
Susan zerknęła na jego ponurą twarz, wstała z kanapy i wyciągnęła rękę
do znużonego braciszka. Wyczuwała, że coś się zmieniło. Być może lekarz
przyniósł złe nowiny.
- Jeśli chcesz tu zostać, możemy wrócić do domu taksówką.
RS
- Nie ma takiej potrzeby. Zostawiłem numer telefonu komórkowego. Bę-
dą dzwonić w razie potrzeby - mruknął zniecierpliwiony.
Po chwili wszyscy troje siedzieli w aucie. Szybko dojechali na miejsce.
Gdy Zach parkował przed blokiem, zauważył na podwórku grupkę mężczyzn.
- To nie jest bezpieczna dzielnica - mruknął.
Susan dostrzegła znajome twarze: Manuel, jego ojciec i kilku sąsiadów.
Uśmiechnęła się pobłażliwie. Otworzyła drzwi, wysiadła i zamierzała wypu-
ścić Paula, ale Zach obszedł auto i sam to zrobił.
- Odprowadzę was na górę.
- Nie ma takiej potrzeby.
- Mylisz się. Muszę ci dać resztę pieniędzy - odparł z irytacją.
Wzruszyła ramionami. Postanowiła zrezygnować z drugiej raty. Otrzyma-
na wcześniej suma pomogła jej załatać dziurę w budżecie. Już miała o tym
powiedzieć, ale Zach ujął dłoń Paula, chwycił ją za ramię i ruszył w stronę
wejścia do budynku.
- Czemu tak pędzisz? - marudził Paul.
Zach bez słowa wziął go na ręce i pociągnął za sobą Susan. Chłopiec
spojrzał na niego z podziwem i zawołał:
- Ale jesteś silny!
- Ważysz mniej niż bela siana - odparł z uśmiechem Zach. - Powinieneś
więcej jeść.
- Susan mówi, że mam wilczy apetyt - odparł chłopiec i zachichotał.
- Dlaczego ciągle nazywasz ją Susan? - zapyta! Zach, marszcząc brwi.
- Bo tak ma na imię - wyjaśnił rzeczowo Paul.
Gdy stanęli przed drzwiami mieszkania, Susan przekręciła klucz i uchyliła
drzwi.
RS
- Dzięki, że nas odprowadziłeś. Mam nadzieję, że twój dziadek wkrótce
poczuje się lepiej. - Weszła do środka, prowadząc braciszka. Zorientowała się
natychmiast, że Zach nie zamierza odejść. Ruszył za nimi w głąb korytarza.
- Musimy porozmawiać - rzucił opryskliwie.
- O czym?
- O wynagrodzeniu. Nie chcesz wiedzieć, kiedy dam ci resztę pieniędzy? -
Rzucił jej drwiące spojrzenie.
Zarumieniła się i pokręciła głową.
- Moim zdaniem suma, którą już otrzymałam, to wystarczające honora-
rium. Nie zrobiłam dziś wieczorem nic, by zasłużyć na więcej...
- Dotrzymałaś umowy i zachowałaś się wspaniale. Połóż teraz chłopca do
łóżka, bo jest bardzo zmęczony, a potem wszystko omówimy.
Nie podobało się Susan, że ten natręt wydaje rozkazy w jej własnym
mieszkaniu, ale nie mogła odmówić mu racji. Paulowi oczy się kleiły. O tej
porze zwykle już spał.
- Chodź, kochanie. Czas się położyć. Możesz poczytać w łóżku.
Paul był senny, lecz mimo to chętnie posiedziałby z Zachem. Jednak per-
spektywa wieczornej lektury miała dla niego wyjątkowy urok, bo uwielbiał
książki.
- Mogę zacząć „Piotrusia Pana"?
To była najgrubsza z jego książeczek. Będzie czytał co najmniej godzinę.
Susan przystała na to z czułym uśmiechem.
- Zgoda, ale obiecaj, że rano nie usłyszę żadnych jęków, gdy każę ci
wstać.
- Słyszałeś o psie imieniem Hank? Jest taka seria książek o jego przygo-
dach - wtrącił nagle Zach.
Paul szedł już do swego pokoju. Stanął w progu i zmarszczył czoło.
- Nie czytałem. Co to za historyjki?
RS
- Bardzo ciekawe. Wszystkie opowiadają o przygodach dzielnego
owczarka. Przyślę ci kilka książek z tej serii.
- Jejku! - wykrzyknął uradowany chłopiec. - Ale fajnie! Kiedy...
- Paul - wtrąciła Susan - najpierw grzecznie podziękuj.
- Dziękuję - rzucił machinalnie, podbiegł do Zacha i mocno się do niego
przytulił. - Bardzo bym chciał poczytać o tym piesku.
- Dopilnuję, żebyś jak najszybciej otrzymał te książki. -Zach pogłaskał po
włosach uradowanego chłopca.
Susan uśmiechnęła się przepraszająco, zaprosiła gościa do dziennego po-
koju i wyszła razem z bratem. Zach prawdopodobnie nie zdawał sobie spra-
wy, jak wielką sprawił mu radość, ale ona wiedziała, co oznacza dla malca
kilka nowych książek. Wdzięczność przepełniła jej serce.
Uroczy dzieciak... Zach obiecał sobie w duchu, że rano zadzwoni do księ-
gami i zleci wysłanie całej serii.
Wkrótce do pokoju weszła Susan.
- Zapakowałaś Paula do łóżka?
- Tak. Dzięki za obietnicę przysłania książek. On je po prostu uwielbia.
- Drobiazg.
Zapadła kłopotliwa cisza. Zach nie miał pojęcia, jak zacząć rozmowę.
Temat był drażliwy.
- Cóż - powiedziała Susan z udawanym ożywieniem. - Nie będę cię za-
trzymywać. To był trudny dzień. Na pewno jesteś zmęczony
- Owszem, ale musimy jeszcze omówić pewien ważny temat. - Sięgnął do
kieszeni i wyjął książeczkę czekową. Niezależnie od tego, jak Susan przyjmie
jego kolejną propozycję, uczciwie zapracowała na drugą część obiecanego
honorarium.
RS
- Nie! - rzuciła, widząc, co zamierza zrobić. - To nie jest konieczne. Pie-
niądze, które wcześniej otrzymałam, zupełnie wystarczą. Zostałam bardzo
hojnie wynagrodzona. Nie zrobiłam przecież nic nadzwyczajnego.
Spojrzał na nią podejrzliwie. Z jego doświadczeń wynikało, że kobieta
nigdy nie odmawia przyjęcia okrągłej sumki. Mniejsza z tym, czy zasłużyła
na nią, czy nie. Podejrzewał, że Susan układa jakiś chytry plan.
- To uczciwie zarobione pieniądze.
- Przesadzasz z wysokością tego honorarium - odparła zniecierpliwiona. -
Twój dziadek to uroczy człowiek. Dzisiejsze odwiedziny sprawiły mi przy-
jemność.
- Był uszczęśliwiony twoją obecnością. - Zach wypisał czek i podał go
Susan. - Proszę.
- Czemu się tak upierasz? Przecież mówiłam, że nie chcę więcej pienię-
dzy.
- Zmienisz zdanie, gdy usłyszysz, co mam ci do powiedzenia. Proponuję
kolejne zlecenia.
RS
ROZDZIAŁ TRZECI
- Chcesz, żebym jeszcze raz odwiedziła twego dziadka? - Susan popa-
trzyła na Zacha ze zdziwieniem.
- W pewnym sensie tak - odparł, odwracając wzrok.
- Chętnie do niego wpadnę, ale...
- Musimy się pobrać - oznajmił głosem spokojnym i pewnym, jakby to
uważał za oczywiste.
Susan była kompletnie zbita z tropu.
- Co takiego?
- Powiedziałem, że musimy się pobrać.
Usiadła na zniszczonej kanapie, bo nogi się pod nią ugięty.
- To idiotyczny pomysł!
- Owszem.
Powiedział tylko to jedno słowo, jakby dziwaczna propozycja nie wyma-
gała żadnego wyjaśnienia. Susan powoli wyciągnęła rękę i podała Zachowi
czek.
- Proszę to wziąć i wyjść, panie Lowery.
- Dziadek będzie niepocieszony. To mu na pewno zaszkodzi - odparł ci-
cho, patrząc jej prosto w oczy.
- Co ty opowiadasz! Przecież nie chcę, aby mu się... O czym ty mówisz?
- Dziadek chce być na naszym ślubie i dlatego prosił, abyśmy zgodzili się
wziąć ślub w jego szpitalnym pokoju. Twierdził, że to ostatnie życzenie. Bła-
gał, żebym je spełnił.
RS
- Zach, tak mi przykro. To wszystko jest okropne. -W umyśle Susan pa-
nował kompletny zamęt. Była wstrząśnięta.
- Wiedziałem, że zrozumiesz. - Zach podszedł i usiadł obok niej. - Byłaś
dzisiaj cudowna. Stanęłaś na wysokości zadania.
Korzystne zlecenie, które przyjęła dla pieniędzy, niespodziewanie stało się
osobistą sprawą. Nie mogła tego dłużej tolerować.
- Mylisz się! Wcale nie powiedziałam, że zrobię, o co prosisz. Nie mogę
tak postąpić. To kpina z małżeństwa! Stanowczo odmawiam. - Wzdrygnęła
się na samą myśl o tak cynicznym poślubieniu Zacha Lowery'ego.
- Ile? - Pogardliwe spojrzenie i obraźliwe pytanie sprawiło, że Susan
oprzytomniała i zaczęła myśleć logicznie.
- Nie chcę od ciebie pieniędzy. Nie zamierzam również okłamywać dłużej
twego dziadka. Wynoś się stąd i znajdź inną kobietę gotową zagrać w tej far-
sie.
- Doskonałe posunięcie, Susan. Znasz się na sztuce negocjacji. - Zach
wstał i zaczął chodzić po pokoju. - Odrzucasz zlecenie, choć doskonale wiesz,
że jedynie ty możesz je wykonać. Dziadek już cię zna i wierzy, że jesteś moją
narzeczoną. Sądzisz, że mógłbym się u niego pojawić z inną kobietą, zapew-
niając, iż w ciągu niespełna doby znalazłem nowy obiekt uczuć?
Pochyliła głowę, próbując się uspokoić. Musiała szybko przeanalizować
sytuację, w którą się dobrowolnie wpakowała.
- W porządku. Rozumiem, że nikt poza mną nie wchodzi w rachubę. Czy
nie mógłbyś odwieść dziadka od tego pomysłu? Gdyby się udało...
- Jasne! To się da zrobić - odparł gniewnie. - Powiem mu, żeby wybił so-
bie z głowy mrzonki o szybkim ślubie, bo pomysł nam się nie podoba. Będzie
umierał zawiedziony, ale co cię to obchodzi!
Susan zacisnęła zęby. Czemu ten drań tak wszystko utrudnia?
RS
- Mam pomysł. Weźmy ślub na niby. Wynajmij aktora, żeby zagrał rolę
duchownego.
- Dziadek zdecydował, że ceremonię poprowadzi duchowny z naszej para-
fii.
- Naprawdę chcesz przez to wszystko przechodzić?
- Nie mam innego wyjścia. Wróćmy do poprzedniej kwestii. Ile? Jednego
możesz być pewna. Nawet jako moja żona nie masz żadnych widoków na po-
łowę rodzinnego majątku. Jestem hojny, ale nie do tego stopnia. Przestań się
zgrywać, skoro już ustaliliśmy, o co chodzi.
Przymknęła oczy. Zach mówi! poważnie.
- Czy lekarz określił, jak długo to potrwa? - Czuła się jak potwór, zadając
takie pytanie, ale musiała wiedzieć, na czym stoi.
- Nie - odparł ponuro Zach. - Jego zdaniem trudno cokolwiek wyrokować.
- Dobrze. Weźmiemy ślub, ale to niczego nie zmieni, jasne? Będziemy
małżeństwem jedynie z nazwy.
- Ty decydujesz, kochanie. Nie mam nic przeciwko małżeńskiej wspólno-
cie, ale zapowiadam, że rozwiedziemy się, kiedy dziadek... gdy ustanie przy-
czyna, dla której się pobieramy.
Susan poczuła, że się rumieni. W ustach tego drania każde słowo brzmiało
obraźliwie, dwuznaczne uwagi działały na wyobraźnię. Małżeńska wspólnota
łoża dzielonego z takim mężczyzną byłaby z pewnością niezwykłym do-
świadczeniem. Susan nie poznawała samej siebie. Wystarczyło przypadkowe
dotkniecie albo niewinny pocałunek, by drżała na całym ciele. Gdyby wziął ją
w ramiona...
- Wybij to sobie z głowy. Zrobię wszystko, by uszczęśliwić twego dziad-
ka, ale na więcej nie licz. - Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Nie powinno
być żadnych niedomówień.
- A co z moim pytaniem? Nie wymieniłaś sumy.
RS
- To mi wystarczy. - Wskazała czek, który nadal ściskała w dłoni.
- Bez żartów, kochanie - odparł chłodno. - Możesz zarobić dość forsy, by
wyprowadzić się z tej rudery.
- Będę wdzięczna, jeśli zechcesz darować sobie te uszczypliwości. Tu jest
mój dom - stwierdziła urażona i wyprostowała się z godnością.
Obserwował ją ze zdumieniem, ale nie zwracała już na niego uwagi. Za-
milkła na dobre.
- Jak chcesz - burknął. - Spotkamy się jutro wieczorem. Dziadek ma spore
wpływy, więc formalności będą załatwione od ręki. Przyjadę po ciebie o szó-
stej trzydzieści. Masz wyglądać jak panna młoda. - Wybiegł z mieszkania i
zatrzasnął drzwi.
Następnego dnia Susan z obawą patrzyła na swoje odbicie. Miała nadzieję,
że znalazła suknię ślubną, która zadowoli Zacha Lowery'ego. Daremnie łu-
dziła się, że wybierze coś ze swoich rzeczy. Tylko niebieski wełniany kostiu-
mik pasowałby do kameralnej uroczystości. Niestety, pod koniec sierpnia
przyszły upały i byłoby jej w nim za gorąco. W czasie przerwy obiadowej
poszła do sklepu i z ciężkim sercem kupiła suknię z kremowej tkaniny, za-
projektowaną w stylu lat dwudziestych. Taki strój przyda się Megan na stu-
denckie imprezy. Przyrodnie siostry miały podobne wymiary. Susan wybrała
jeszcze stroik na głowę z krótkim welonem podpiętym kremowymi różycz-
kami oraz czółenka z białego jedwabiu.
Nie wspomniała nikomu, że wychodzi za mąż. Gdyby Kate i Maggie do-
wiedziały się, czemu podjęła taką decyzję, pewnie by nalegały, żeby przyjęła
od nich pieniądze zamiast je zarabiać, pracując dla Zacha i spełniając marze-
nie jego dziadka.
Natarczywe pukanie do drzwi sprawiło, że ugięły się pod nią kolana. Ode-
tchnęła głęboko i zerknęła przez wizjer. Gdy otworzyła drzwi, jej oczom
RS
ukazał się Zach Lowery w eleganckim smokingu. Na jego widok omal nie
zemdlała. Co jeszcze przyjdzie jej znieść?
- Doskonale - mruknął, obrzucając ją taksującym spojrzeniem.
- Dzięki - odparła i sięgnęła po białą torebkę. Minęła Zacha, stanęła w ko-
rytarzu i czekała, aż się odsunie, by mogła zamknąć drzwi na klucz.
- Gdzie Paul?
- U opiekunki.
- Dziadek chce, żeby był na ślubie.
Susan przemyślała już tę sprawę i uznała, że lepiej nie mieszać w to bra-
ciszka, który przecież nie zrozumie, czemu siostra na niby wychodzi za mąż.
- Nie chcę go martwić - odparła z roztargnieniem.
- Ja również. Mam na myśli obu; i chłopca, i dziadka. Ale Paul musi z na-
mi pójść. Staruszek nie będzie w stanie pojąć, czemu dzieciak nie przyszedł
na twój ślub. Poza tym życzy sobie jego obecności, bo go lubi.
- Z wzajemnością. Powiedz mi tylko, jak wytłumaczyć ośmiolatkowi, o co
tu chodzi.
- Musimy powiedzieć mu prawdę, przez jakiś czas będziemy małżeń-
stwem ze względu na dziadka. - Zach nie dawał za wygraną i czekał, aż Susan
przyzna mu rację.
Ustąpiła. To wszystko było takie dziwne, że nie umiała powiedzieć, czy
postępuje słusznie, czy też popełnia wielki błąd. Z westchnieniem przeszła na
drugą stronę korytarza i zapukała do mieszkania Rosy. Gdy drzwi się otwo-
rzyły, wyjaśniła sąsiadce, że musi zabrać brata ze sobą.
- Paul! - krzyknęła Rosa, odwracając głowę. Potem spojrzała na Susan i
dodała: - Wyglądasz jak panna młoda. Czy może chcesz mi zdradzić jakiś se-
kret?
- Później ci wszystko wyjaśnię. - W drzwiach stanął Paul.
RS
- Kochanie, zmieniłam decyzję. Pojedziesz ze mną i Zachem. Przebierz się
natychmiast.
- Susan, fajnie wyglądasz - powiedział chłopiec, przyglądając się jej
uważnie.
- Dzięki, kochanie. I ty musisz się ładnie ubrać. Włóż nowe spodnie i ko-
szulę. Wiszą w twojej szafie.
- Miałem oglądać z Manuelem zawody baseballowe - marudził Paul.
- Rób, co mówię - odparła Susan cicho, ale stanowczo. Wzruszył ramio-
nami i powlókł się do mieszkania. - Nie trać czasu - dodała.
Pożegnała się z Rosą i wróciła do siebie. Paul mógł potrzebować pomocy.
Zach chwycił ją za ramię, gdy obok niego przechodziła.
- Dzięki, że się zgodziłaś. Chciałbym, żeby wszystko było tak, jak sobie
życzy dziadek.
- Wiem.
- Mam prośbę. Czy mogłabyś podpisać ten dokument? -Sięgnął do we-
wnętrznej kieszeni smokingu i wręczył Susan kilka kartek. Przejrzała je, idąc
do mieszkania.
- Mówiłam przecież, że nie chcę pieniędzy! - Trzymała w ręku dokument,
zgodnie z którym zobowiązywała się poślubić Zacha w zamian za dziesięć
tysięcy dolarów; zrzekała się przy tym wszelkich praw do wspólnoty mająt-
kowej i ewentualnej odprawy na wypadek rozwodu.
- Czy to jedyne twoje zastrzeżenie do treści umowy? - spyta! drwiąco,
unosząc brwi.
- Czemu miałabym narzekać? Wczoraj zgodziłam się na ślub bez dodat-
kowego wynagrodzenia. - Była urażona powtarzaną raz po raz sugestią, jako-
by chciała podbić stawkę.
- W takim razie podpisz.
RS
Wyrwała mu z ręki pióro. Dobrze, podpisze tę idiotyczną umowę. Jeśli
Zach dotrzyma słowa i wypłaci kolejne honorarium, będzie miała pieniądze
na opłacenie pobytu siostry na uczelni przez dwa kolejne semestry. Złożyła
podpis i bez słowa oddała dokument. Milczeli, stojąc w korytarzu i czekając,
aż Paul wyjdzie ze swego pokoju.
- Zapomniałeś zmienić buty, kolego - stwierdził Zach, uśmiechając się na
widok chłopczyka, który w pośpiechu dopinał koszulę.
Paul spojrzał na niego, jakby nie rozumiał, o co chodzi.
- On nie ma innych butów - odparła chłodno Susan.
Zarumieniła się, gdy Zach obrzucił ją taksującym spojrzeniem, jakby pod-
liczał, ile na siebie wydała. Po co tłumaczyć, że ślubną kreację sfinansowała z
jego pieniędzy? Nie chciała, by się za nią wstydził.
- Wybacz, Paul. Fajnie wyglądasz. Jesteś gotowy? W takim razie pora je-
chać. A przy okazji... Mam w bagażniku obiecane książki.
- Naprawdę? To fantastycznie! - Chłopiec rozpromienił się natychmiast.
- Przecież mówiłem, że je dostaniesz - odparł pogodnie Zach, a Susan na-
tychmiast przestała się na niego gniewać. Czasami postępował jak ostatni
drań, ale Paulowi zawsze okazywał życzliwość.
- Muszę z wami jechać? - marudził chłopczyk. - Susan powiedziała, że to
bardzo poważna uroczystość, tylko dla dorosłych.
- Nie miała racji. Będą tam dorośli oraz jedno dziecko, bez którego cere-
monia byłaby nieważna. To chyba jasne, że musisz pojechać. W aucie wytłu-
maczę ci dokładniej, o co chodzi.
Zach postanowił, że wybierze się z Paulem po zakupy, nim na dobre znik-
nie z jego życia. Siedząca obok dziewczyna w ślubnej sukience sprawiała mi-
łe wrażenie, ale na pewno wszystkie zarobione pieniądze wyda na własne po-
trzeby. Trzeba zadbać, by jej uroczy dzieciak wyglądał przyzwoicie.
RS
- Kiedy mi wytłumaczysz, dlaczego muszę z wami jechać do szpitala? -
dopytywał się Paul.
- Przepraszam, całkiem o tym zapomniałem. Chodzi o to, że mój dziadek
bardzo chce, abym się ożenił. Nie miałem czasu na szukanie narzeczonej i
dlatego poprosiłem Susan, żeby na jakiś czas została moją żoną, oczywiście
na niby. Dziadek się ucieszy. To nasza tajemnica. Potrafisz jej dochować?
- Pewnie, ale nadal nie rozumiem, czemu muszę z wami jechać.
- Pobierzemy się w szpitalu. Gdyby to był prawdziwy ślub twojej mamy,
nie mogłoby zabraknąć ciebie, prawda? - Zach uśmiechnął się, spoglądając na
skupioną twarzyczkę widoczną w lusterku wstecznym.
- Jasne, ale ona nie żyje - odparł z westchnieniem Paul. - Cała moja rodzi-
na to Susan i Megan.
Zbity z tropu Zach omal nie puścił kierownicy. Spojrzał bezradnie na Su-
san.
- Nie jesteś matką Paula?
- Jestem jego siostrą i prawną opiekunką - odparła, nie patrząc mu w oczy.
- Czemu wczoraj o tym nie wspomniałaś? - Był urażony, że ukryła przed
nim informację tak ważną.
- Nie pytałeś. Moim zdaniem to dla ciebie bez znaczenia.
- Kim jest Megan? - nie dawał za wygraną. Był tak zły, że nie zwracał
uwagi na jej słowa.
- To nasza siostra - odpowiedział rezolutnie Paul. - Pojechała się uczyć.
- Słucham? - spytał słabym głosem i spojrzał bezradnie na Susan.
- Jest studentką pierwszego roku na uniwersytecie w Nebrasce.
- Cholera jasna! Czemu dowiaduję się o tym dopiero teraz? Mamy się
dziś pobrać. Nie sądzisz, że powinienem wcześniej o tym usłyszeć? - Zach był
trochę oszołomiony nowinami.
Susan obrzuciła go chłodnym spojrzeniem.
RS
- Po co? Przecież to dla ciebie bez znaczenia.
Zach spuścił z tonu. Miała rację. Jej życie rodzinne w ogóle go nie intere-
sowało, a małżeństwo było na niby. W takim razie, czemu tak się przejął tymi
odkryciami?
- Dziadek uważa Paula za twego synka.
- I ma rację - odparła Susan, z uśmiechem zerkając przez ramię na sie-
dzącego z tyłu braciszka. - Od urodzenia się nim zajmuję, a cztery lata temu
oficjalnie zostałam jego mamą. Sąd przyznał mi prawo do opieki nad rodzeń-
stwem.
Zach mocniej ścisnął kierownicę. Ta informacja nie pasowała do jego wi-
zerunku Susan. W jego opinii dziewczyna była piękna, ale zachłanna i samo-
lubna. Podziwiał jej urodę, ale na ten rodzaj piękna dawno się uodpornił.
Znacznie bardziej niepokojące były pewne sygnały, które świadczyły, że ma
do czynienia z kobietą o wyjątkowym charakterze. Wobec jej wewnętrznego
piękna i dobroci był całkiem bezbronny.
Susan trzymała Paula za rękę, gdy zmierzali do szpitalnej separatki. Gdy
odpowiadała w aucie na pytania Zacha, była zupełnie spokojna, ale teraz,
kiedy szalony plan stawał się rzeczywistością, ogarnął ją strach.
- Przestań mnie tak ściskać - wymamrotał skrzywiony Paul.
- Wybacz, kochanie. Na pewno dochowasz sekretu?
- Obiecuję. Zach będzie moim tatusiem?
Susan westchnęła. Tego się właśnie obawiała. Byłoby lepiej, gdyby chło-
piec nie wiedział, jaką podjęta decyzję. A jeśli przywiąże się do Zacha i uzna
go za swego ojca?
- W pewnym sensie. Ale tylko na niby.
- Czemu? - Paul spojrzał na nią tak, jakby przemawiała do niego w obcym
języku.
RS
- Później ci wytłumaczę.
- Gotowi? - Zach otworzył drzwi.
- A co z formalnościami? - spytała zaniepokojona. - Powinnam chyba
wypełnić jakieś formularze.
- Wszystkim się zajęliśmy. Podpiszesz na miejscu kilka dokumentów.
Dziadek przyjaźni się z wysoko postawionym urzędnikiem magistratu, który
przyjechał tu, by osobiście wszystkiego dopilnować.
Weszli do środka. Trzej mężczyźni w ciemnych garniturach stali przy
łóżku. Zach uścisnął im ręce, nim podszedł do dziadka.
- Witaj. Jesteśmy.
- Cześć, chłopcze. Przedstaw ich Susan. Paul, gdzie się schowałeś?
Chłopiec bez wahania podbiegi do łóżka. Susan z roztargnieniem słuchała
Zacha, który wymienił nazwiska trzech eleganckich panów. Niespokojnie ob-
serwowała braciszka. Duchowny, lekarz i urzędnik magistratu, o którym
wspomniał przedtem Lowery junior, przywitali się z nią uprzejmie.
- My tu gadu gadu, a czas ucieka. Nie odkładajmy tego ślubu - niecierpli-
wił się Pete. Ujął dłoń Paula. - Ja i mój prawnuk chcemy się zabawić na we-
selu.
- Będziesz moim dziadkiem? Mogę cię tak nazywać? - szepnął uradowany
chłopiec, pochylając się nad łóżkiem.
Susan serce ścisnęło się z żalu. Popełniła niewybaczalny błąd, zgadzając
się, by Paul uczestniczył w ceremonii. Już zapomniał, że to wszystko jest na
niby; uwierzył, że ma dziadka i tatę. Będzie niepocieszony, gdy obaj wkrótce
znikną z jego życia.
- Pewnie. A jak miałbyś do mnie mówić, urwisie? - Starszy pan od razu
się rozpromienił.
RS
Susan czuła na sobie badawcze spojrzenie Zacha, ale nie podniosła wzro-
ku. Chciała mieć już tę ceremonię za sobą. Duchowny zbliżył się do młodej
pary.
- Pora zaczynać - oznajmił z uśmiechem.
- Przynieście kwiaty! - zawołał Pete.
- Na śmierć zapomniałem! - zreflektował się urzędnik. Podbiegł do szafki i
wyjął z niej bukiecik kremowych róż, których płatki lekko różowiały na
brzegach. Z ceremonialnym ukłonem podał je pannie młodej.
- Dzięki. Są prześliczne - odparła, po raz pierwszy tego wieczoru uśmie-
chając się szczerze.
- To Pete pamiętał o bukiecie. Jemu należą się podziękowania. Susan
podbiegła do łóżka, pochyliła się i serdecznie ucałowała ofiarodawcę.
- Dziękuję, panie Lowery. Kwiaty są naprawdę śliczne.
- Ale ty jesteś od nich ładniejsza. Skończ z tym panem, dobrze? Jestem
twoim dziadkiem.
Podeszła do Zacha. Miała nadzieję, że nikt nie zauważy łez, które stanęły
jej w oczach. Drżała na całym ciele. Co ona tu robi? Jak mogła się zgodzić na
to fikcyjne małżeństwo? Zdesperowana przymknęła oczy.
Czemu tak nagle pobladła? A jeśli zemdleje?
Zach ujął dłoń Susan. Dziwnie się zachowywała tego wieczoru. Był po-
ważnie zaniepokojony jej nagłymi zmianami nastroju. Czyżby miała jakieś
skrupuły? Bzdura! Kobiety są przecież bez serca. Susan tylko udaje zakłopo-
taną. Wszystkie ślicznotki o kamiennych sercach to zdolne aktorki. Udają i
kłamią jak z nut, by omotać przyzwoitego człowieka.
Susan uniosła powieki i spojrzała mu prosto w oczy. Zach odetchnął z ulgą
i skinął głową duchownemu, który oznajmił uroczyście:
- Najmilsi, zebraliśmy się tutaj, aby...
RS
Uroczystość przebiegała gładko, póki kapłan nie zażądał obrączek. Susan
wstrzymała oddech. Ten szczegół z pewnością umknął Zachowi. Tyle było
ważniejszych spraw, które należało załatwić, by wieczorem mógł się odbyć
ślub.
Ku jej zaskoczeniu Zach sięgnął do kieszeni smokingu i podał duchow-
nemu dwie proste obrączki z jasnego złota. Na dany znak wsunął jedną z nich
na palec narzeczonej. Złote kółko było trochę za luźne, lecz niewiele się po-
mylił, wybierając rozmiar.
Susan wpatrywała się w obrączkę, jakby zapomniała o całym świecie. Za-
ch ścisnął jej ramię, gdy nie zareagowała na słowa duchownego. Podniosła
głowę i spojrzała z roztargnieniem na przyszłego męża.
- Moja obrączka - rzucił szeptem.
Wzięła ją od duchownego i wsunęła Zachowi na palec, powtarzając uro-
czystą formułę. Glos jej drżał, a palce były lodowate.
- Ogłaszam was mężem i żoną - powiedział duchowny. -Możesz pocało-
wać pannę młodą.
Susan uniosła głowę i popatrzyła na Zacha oczyma szeroko otwartymi ze
zdziwienia. Na szczęście stała tyłem do dziadka, który nie mógł widzieć jej
miny.
Zach pospiesznie wziął ją w ramiona, by tradycji stało się zadość. Zamie-
rzał tylko musnąć wargami jej usta, jak poprzedniego wieczoru, ale gdy za-
drżała w jego objęciach, całkiem stracił głowę. Przytulił ją mocno i pocałował
zachłannie. Krew uderzyła mu do głowy. Wspaniałe uczucie!
Susan próbowała odsunąć się dyskretnie, a nawet przemówić mu do roz-
sądku, lecz gdy rozchyliła wargi, wykorzystał od razu tę sposobność i poca-
łował ją namiętnie, zapominając, że mają widownię.
- Dobra, chłopcze. Wystarczy! Udusisz biedną dziewczynę - dobiegł go
pobłażliwy głos dziadka.
RS
Cofnął się jak oparzony, a oszołomiona Susan omal nie upadła na podłogę.
Natychmiast ją podtrzymał; ciężko oparła się na jego ramieniu.
- Nic ci nie jest? - szepnął.
- Co? Nie... Wszystko w porządku - odparła półgłosem i westchnęła głę-
boko.
- Moje gratulacje, pani Lowery - powiedział sędzia, ściskając rękę panny
młodej.
Zamrugała powiekami, w pierwszej chwili nie rozumiejąc, o co chodzi.
Duchowny i lekarz przyłączyli się do powinszowań.
Roztargniony Zach wymienił z nimi uściski dłoni, ale marzył tylko o tym,
by znów objąć Susan. Po raz pierwszy w życiu był tak wytrącony z równowa-
gi po zwykłym pocałunku. Z trudem i bardzo niechętnie wracał do rzeczywi-
stości.
- Doskonale. Pora rozpocząć wesele! - zawołał Pete. - Doktorku kochany,
wszystko gotowe?
- Owszem, ale proszę nie zapominać o swojej obietnicy.
- Jasne. Paul i ja będziemy pili tylko, wodę mineralną. Zgadzasz się, mały?
Nie mamy ochoty na obrzydliwego szampana, prawda?
- Co to jest szampan? - spytał Paul.
- Napój, który nie będzie ci smakował. Ale tort... Na pewno uznasz, że jest
pyszny. Możesz zjeść dwa kawałki, bo obiecałem temu konowałowi, że go nie
tknę. On twierdzi, że słodycze mi szkodzą i chyba ma rację.
- Nie możesz nawet spróbować? - zapytał Paul, w pełni rozumiejąc, że re-
zygnacja z tortu to krańcowe poświęcenie ze strony dziadka.
- Jakoś to przeżyję.
Zach chwycił Susan za rękę i pociągnął ją w stronę łóżka.
- O czym ty mówisz, dziadku? Potrzebny ci spokój.
- Nie mów głupstw, mój chłopcze. Mam zgodę doktorka.
RS
- Pański dziadek chciał wydać małe przyjęcie z okazji waszego ślubu -
wtrącił lekarz, podchodząc bliżej. - Obiecał, że będzie mnie słuchać. Poza tym
muszę przyznać, że jego stan znacznie się poprawił.
W otwartych drzwiach pojawiła się pielęgniarka, popychająca mały stolik
na kółkach. Przywiozła niewielki, prześlicznie udekorowany tort weselny oraz
talerze i widelczyki, a także wysokie kieliszki, butelkę szampana i wodę mi-
neralną.
- Dziadku, nie spodziewałem się... Powinieneś odpoczywać, a nie wyda-
wać przyjęcia - powiedział z wyrzutem Zach.
Ku jego ogromnemu zaskoczeniu Susan, która przed chwilą omal nie ze-
mdlała, teraz z promiennym uśmiechem pochyliła się nad Pete'em i pocało-
wała go w policzek.
- Jesteś kochany, dziadku. To urocza niespodzianka.
- Grzeczna dziewczynka. Unieś trochę zagłówek. Nalej mnie i Paulowi
wody mineralnej. Chcemy wznieść toast na cześć państwa młodych, prawda,
wnusiu?
- No!
Zach mimo woli się uśmiechnął. Paul najwyraźniej nie miał pojęcia, o co
chodzi, ale z dziecięcym zapałem chciał tego wieczoru we wszystkim uczest-
niczyć.
- Zaraz podam wodę mineralną - zaofiarował się Zach. Podszedł do wóz-
ka i ustawił kieliszki na blacie. Susan aż podskoczyła, gdy otworzył szampa-
na, bo korek głośno wystrzelił. Zach rozdał kieliszki, a potem zwrócił się do
dziadka.
- Czekamy na toast.
Starszy pan uniósł kieliszek i skinął na Paula, by zrobił to samo.
- Za zdrowie Susan i Zacha! Niech żyją razem długo i szczęśliwie, oto-
czeni gromadką udanych pociech.
RS
Wszyscy upili z kieliszków. Zapadła uroczysta cisza. Po chwili Pete zapy-
tał:
- A co z tortem? Paul ma na niego wielki apetyt. Susan, powinnaś wraz z
Zachem ukroić pierwszą porcję.
Pan młody nie zamierzał protestować. Wiedział, na co się zanosi. Tradycja
wymagała, by objął ramieniem pannę młodą. Z zapałem przykrył dłonią jej
rękę trzymającą nóż i udawał, że w skupieniu kroi tort. Z błogostanu wyrwał
go nagle głos dziadka.
- Gdzie zamierzacie spędzić miodowy miesiąc?
RS
ROZDZIAŁ CZWARTY
Zach spojrzał na Susan. Była przeraźliwie blada. Szeroko otworzyła nie-
bieskie oczy.
- Odłożyliśmy miesiąc miodowy do czasu, gdy wyzdrowiejesz, dziadku -
mruknął.
- Nie chcemy cię zostawiać samego. - Na twarz Susan powróciły kolory. -
W tej chwili to najważniejsza sprawa.
- Macie absolutną rację. - Staruszek uśmiechnął się lekko. Sprawiał wra-
żenie zadowolonego. - Dlatego wymyśliłem małą intrygę...
- Nie wyjadę z miasta, dopóki nie wydobrzejesz - stanowczo oznajmił Za-
ch.
- Wiedziałem - burknął Pete - i dlatego wynająłem apartament dla nowo-
żeńców w hotelu Plaza. To niedaleko stąd. Dyrektor jest moim przyjacielem.
Zapewnił, że to będzie dla was niezapomniane przeżycie.
- Ależ, dziadku... - Susan nie była w stanie wykrztusić nic więcej. Sam na
sam z Zachem? Po chwili dodała: - Nie mam opiekunki, a Paul nie może zo-
stać sam - szepnęła nieśmiało.
- Mogę przenocować u Rosy! - odparł chłopczyk. - Pokażę Manuelowi
nowe książki! Zach mi je kupił.
- Bardzo dobrze - mruknął Pete. - Doktorek powiedział, że możesz zostać
u niego, a więc nie musisz jechać do tej Rosy.
- Ja ją lubię! A Manuel to mój najlepszy przyjaciel.
- Susan, zgadzasz się? - spytał Pete.
Zach jej współczuł. Nie po raz pierwszy dziadek manipulował ludźmi, by
dopiąć swego, ale dla niej było to zupełnie nowe doświadczenie.
RS
- Oczywiście. Myślę, że to dobre rozwiązanie - przytaknęła skwapliwie i
uśmiechnęła się do Pete'a. - Miło z twojej strony, że o nas pomyślałeś. Noc w
eleganckim hotelu to urocza niespodzianka.
- Noc? Myślisz, że jestem sknerą? Chcę, abyście tam spędzili kilka dni.
- Zach? - rzuciła błagalnym szeptem.
- Nie możemy zostawić Paula samego na tak długo. Zatrzymamy się na
jedną noc, ale potem... Mamy na głowie mnóstwo spraw.
- Cóż, nie będę was zmuszać, ale można by zawieźć chłopca na ranczo.
Byłby pod dobrą opieką. Lubisz zwierzęta, mały?
-Takie prawdziwe? Jasne! Zawsze chciałem mieć pieska, ale u nas nie
można ich trzymać.
Susan ukryła twarz w dłoniach. Zach nie był pewny, dlaczego tak zarea-
gowała. Może poczuła zmęczenie albo zrobiło jej się żal Paula? Chłopcy po-
winni mieć psy.
- Jest u nas kilka fajnych zwierzaków. Na pewno je polubisz - zapewnił
Pete.
- Muszę o tym powiedzieć Manuelowi! - gorączkował się chłopiec.
- Przenocujesz dziś u Rosy - oznajmiła Susan, zwracając się do braciszka.
- Czas kończyć przyjęcie - wtrącił lekarz.
- Jak uważasz, doktorku - potulnie zgodził się Pete, co bardzo zmartwiło
Zacha. - Bawcie się dobrze w hotelu - przykazał surowo. - Pamiętajcie, że
mam swoich informatorów.
- Będzie wspaniale - obiecał Zach.
Susan zerknęła na niego z niepokojem. Uśmiechnął się, by dodać jej otu-
chy. Była przygnębiona.
- Doktorze, panie naczelniku, pastorze, chciałbym podziękować za pomoc
w zorganizowaniu tej uroczystości. Wiele dla nas znaczyła. - Zach uścisnął
dłonie gości.
RS
Susan również okazała swoją wdzięczność. Podeszła do łóżka, ucałowała
policzek chorego i powiedziała:
- Nigdy nie zapomnę tego wieczoru. Jestem ci bardzo wdzięczna, dziadku.
- Nie ma za co - odparł z pobłażliwym uśmiechem. Wskazał na nią i Paula.
- Teraz należycie do rodziny.
Zach objął żonę ramieniem. Miał nadzieję, że staruszek nie zauważył wy-
razu zmieszania na jej twarzy.
- Dziękujemy. Jesteś kochany.
- Nie ma za co, chłopcze - odparł wzruszony staruszek. - No, idźcie już.
Wyszli, trzymając się za ręce. Uśmiech na twarzy Pete'a nie zniknął, mimo
że pielęgniarka przyniosła strzykawkę.
- Czy Rosa zgodzi się, by Paul u niej nocował? - spytał Zach, gdy jechali
w stronę domu Susan.
- Nie ma takiej potrzeby. Wrócisz do hotelu, a ja...
- Pamiętasz, co powiedział dziadek? Dyrektor hotelu jest jego przyjacie-
lem. Opowie mu wszystko... Niech to jasna cholera!
- Nie wolno przeklinać! - z tylnego siedzenia dobiegł oburzony głosik
Paula. Mocno przyciskał do piersi książki podarowane przez Zacha.
- Przepraszam, kolego. Więcej nie będę - odparł wesoło Lowery. Potem
wrócił do tematu: - Nie mamy wyjścia. Albo spełnimy życzenie dziadka, albo
cały plan weźmie w łeb.
Susan skrzyżowała ręce na piersi, starając się zapanować nad strachem.
Dłonie miała zimne i spocone.
- Dziwnym trafem wszystko idzie po twojej myśli - zauważyła cierpko.
- A jak ma iść? Przecież chodzi o dziadka. Myślałem, że nie chcesz mu
zrobić przykrości.
RS
- Oczywiście. Jest taki kochany. - Susan odniosła wrażenie, że Zach uważa
ją za potwora.
- Pozwolił, żebym mówił do niego dziadku! - pochwalił się Paul. - Czy
mogę o tym powiedzieć Manuelowi?
Susan milczała, zastanawiając się nad odpowiedzią. Zach szybko podjął
decyzję.
- Jasne, kolego - odparł pogodnie.
Spojrzała na niego zaskoczona. W jej oczach błysnęła zazdrość. Szeptem
podobnym do syku powiedziała:
- Paul jest pod moją opieką. Sama podejmuję decyzje, co mu wolno, a
czego nie.
Popatrzył jej w oczy. Spojrzenie miał chłodne i nieodgadnione. Odwrócił
głowę i skoncentrował się na prowadzeniu. W samochodzie zapanowała cisza.
Nikt się nie odezwał, aż dojechali na miejsce. Gdy zaparkowali, Zach spytał
cicho:
- Mogę ci pomóc spakować rzeczy?
- Nie! Chodź, Paul. - Otworzyła drzwi i pomogła bratu wysiąść.
Miała nadzieję, że Zach zostanie w samochodzie, ale się myliła. Ruszył za
nimi.
- Przygotuj sobie piżamę i czyste rzeczy na jutro. Pójdę zamienić słówko
z Rosą - powiedziała rzeczowo Susan.
Zignorowała stojącego w przedpokoju Zacha, ruszyła do mieszkania są-
siadki i zastukała do drzwi. Nim skończyły rozmowę, podszedł do nich Paul.
- Mogę zostać? - spytał z nadzieją w głosie.
- Oczywiście. Ruszaj do sypialni. Manuel już się położył.
- Mam książki o psie! - krzyknął wesoło. Przebiegł pod ramieniem sąsiad-
ki i ruszył do pokoju kolegi.
- A całus na dobranoc? - zawołała Susan.
RS
Chłopiec zawrócił, pospiesznie cmoknął siostrę i popędził do Manuela.
Rosa z poważną miną spytała Susan:
- Co u ciebie?
- Wszystko w porządku. Będę tu jutro o zwykłej porze - odparła wymija-
jąco.
- Jasne. Baw się dobrze.
Gdy drzwi się zamknęły, Susan stała nieruchomo przez kilka chwil. Baw
się dobrze... Łatwo powiedzieć. Wróciła do mieszkania. Zach czekał na nią w
pokoju. Bez słowa ruszyła do sypialni i zaczęła się pakować. Miała jedną,
maleńką walizkę, która mogła pomieścić tylko niezbędne rzeczy.
Kiedy Susan wróciła, Zach wyciągnął rękę po niewielki bagaż i spojrzał na
nią, nie kryjąc zdziwienia.
- Mam niewiele rzeczy - uprzedziła jego pytanie, czując, że się rumieni.
- Ja również niewiele ze sobą zabrałem - odparł uprzejmie. - Nie warto się
tym martwić.
Susan nigdy nie była w hotelu, ale wolała się do tego nie przyznawać. Bała
się złośliwych komentarzy Zacha. Postanowiła zachować spokój. Czekały ją
przecież trudne chwile.
Zach podał walizeczkę oczekującemu w drzwiach boyowi i poszedł do re-
cepcji. Siedząca za biurkiem kobieta od razu go poznała.
- Dzień dobry, panie Lowery. Oto klucze. Przenieśliśmy już pańskie rze-
czy.
- Doskonale. Właśnie miałem o nie spytać - powiedział z szerokim
uśmiechem, Susan jednak znała go już na tyle, by wiedzieć, że jest trochę
zdenerwowany.
RS
- Oto nowa karta magnetyczna otwierająca zamek. Poprzedniej nie musi
pan zwracać - kontynuowała recepcjonistka. -Zmieniliśmy już kod w
drzwiach.
- Dziękuję - mruknął Zach. - Chcielibyśmy iść do apartamentu.
- Oczywiście. Zapraszamy na górę. Wszystkim się zajmiemy - odparła z
domyślnym uśmiechem i spojrzała na Susan. - Gratulacje, pani Lowery.
- Dziękuję - powiedziała Susan. Miała nadzieję, że zachowuje się jak
szczęśliwa panna młoda.
Zach chwycił ją za rękę i poprowadził w stronę windy.
- Co się stało? - spytała cicho.
- Później ci wyjaśnię - odparł krótko.
Na ostatnie piętro jechali w milczeniu. Kiedy wysiedli, Susan zauważyła,
że w korytarzu jest tylko dwoje drzwi. Ich apartament znajdował się po pra-
wej stronie. Zach wsunął w czytnik kartę magnetyczną. W tym samym mo-
mencie z przeciwległych drzwi wyszedł kelner pchający stolik na kółkach.
- Witam państwa! - powiedział uprzejmie. - Pan Lowery przygotował dla
młodej pary niespodziankę.
- Wspaniale - mruknął Zach. Sprawia! wrażenie całkiem zbitego z tropu.
Przytrzymał drzwi i gestem pokazał kelnerowi, by wszedł do pokoju, ale ten
energicznie zaprotestował.
- Przytrzymam drzwi, trzeba przenieść pannę młodą przez próg.
Susan zamierzała się sprzeciwić, ale jedno spojrzenie Zacha powiedziało
jej, że dyskusja nie ma sensu. Musiał spełnić oczekiwania dziadka. Podszedł
do niej i uniósł ją z łatwością. Paul miał rację, pomyślała, Zach jest wyjątko-
wo silny.
Przeniósł żonę przez próg, a kelner nadal przyglądał im się z rozrzewnie-
niem, jakby na coś czekał. Gdy znaleźli się w apartamencie, usta Zacha do-
RS
tknęły warg żony. O to zapewne chodziło. Susan poczuła, że za chwilę straci
panowanie nad sobą, więc szybko wysunęła się z jego ramion.
Nieco już ochłonęła, gdy kelner wtoczył do pokoju stolik na kółkach. Po-
woli zdejmował srebrzyste pokrywy. Pete zafundował im prawdziwą ucztę:
różne przekąski, sery, ciastka, śliwki w czekoladzie oraz butelkę szampana.
Zach dał kelnerowi napiwek. Zostali sami. Susan podeszła do okna. Nie
chciała, by widział jej twarz. Malowało się na niej podniecenie i... strach.
Rozejrzała się po ogromnym pokoju. Na lewo była jadalnia. Drzwi po
prawej stronie na pewno prowadziły do sypialni.
Susan stała przy oknie i podziwiała malowniczą panoramę Kansas. Miasto
wyglądało przepięknie, błyszczało już tysiącami świateł i migotało reklama-
mi. Zachodzące słońce przybrało pomarańczową barwę, a niebo, jakby dla
kontrastu, miało ciemnoniebieski odcień. Susan westchnęła. Całe jej miesz-
kanko zmieściłoby się w tym pokoju. Z zamyślenia wyrwał ją trzask zamy-
kanych drzwi.
- To ogromny apartament - powiedziała do Zacha.
- Mimo wszystko jest dla nas za mały.
Zaskoczona spojrzała na niego z oburzeniem. Ciekawe, co by go zadowo-
liło? Może pałac królewski?
- Jakieś dodatkowe życzenie? - spytała drwiąco.
- Potrzebujemy drugiego łóżka. Nie zapominaj, że to apartament dla no-
wożeńców.
Susan poczuła, że się rumieni.
- Jeżeli nie zmieniłaś zdania co do wspólnoty łoża, to mamy poważny
kłopot. - Policzki Susan poczerwieniały jeszcze bardziej. - Dlatego trochę się
zdenerwowałem w recepcji. Nie przyszło mi do głowy, że obsługa przeniesie
tu moje rzeczy i zmieni rezerwację.
RS
- Rozumiem - powiedziała cicho. Była kompletnie zbita z tropu. Nagle
zaświtała jej w głowie pewna myśl. - Jest tu kanapa. Mogę na niej spać!
- Wykluczone - odparł Zach. - Ja się na niej ulokuję.
- Jestem od ciebie niższa, więc mogę...
- Susan! - rzucił podniesionym głosem. - Będę spał na kanapie! Koniec
dyskusji!
Podszedł do stołu i sięgnął po talerzyk.
- Jesteś głodny? Zjadłeś dwa kawałki tortu i znowu chcesz jeść? - spytała
zaskoczona.
- Szczerze mówiąc, nie mam na nic ochoty, ale dziadek będzie wypytywał,
czy zjedliśmy kolację. Chodź tutaj i spróbuj wszystkiego po trochu.
Zbliżyła się niechętnie. Nie była głodna, a niepokój całkiem odebrał jej
apetyt. Zach otworzył szampana i napełnił dwa kieliszki.
- Nie piję alkoholu - mruknęła Susan.
Zach uśmiechnął się czarująco. Gdy miał pogodną twarz, wydawał się
jeszcze przystojniejszy.
- Złamałaś swoje zasady na naszym ślubie.
- To był zaledwie łyk - przypomniała.
- Lubisz mnie drażnić, prawda?
- Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć.
- Nieważne. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Tym razem to ja się dro-
czę. Chcesz usiąść?
- Nie, dziękuję. Wolałabym już pójść do łóżka - powiedziała znużonym
głosem.
W oczach Zacha błysnęły szelmowskie iskierki. Susan natychmiast zro-
zumiała, o czym myśli.
- Ale sama! - krzyknęła, próbując uprzedzić jego sugestię. - Nie miałam na
myśli nic... zdrożnego.
RS
- Obawiałem się, że to powiesz - westchnął, udając rozczarowanego. -
Może czegoś jeszcze skosztujesz? - Podnosił kolejne przykrywki. W misecz-
kach znaleźli drób na słodko, przepiórcze jajka i owoce morza.
- Tylko odrobinkę - powiedziała z westchnieniem. Zach przysunął jej
krzesło i nałożył po trochu każdego smakołyku. Susan usiadła przy stole.
- Nie musimy zjadać wszystkiego - uspokoił ją, gdy skończyła przekąskę.
- Powiem dziadkowi, że nie dałem ci czasu na spałaszowanie tych wspaniało-
ści.
- Dziękuję - odparła z roztargnieniem, ujęta jego troskliwością. Kiedy do-
tarł do niej sens uwagi Zacha, ponownie oblała się rumieńcem.
Wstała od stołu i ruszyła do sypialni. Na widok ogromnego małżeńskiego
łoża stanęła jak wryta.
- Ojej! - powiedziała zaskoczona.
- Imponujące, prawda?- Zach przyniósł jej walizeczkę.
- Jest cudowne. Nigdy dotąd...
- Nie mieszkałaś w apartamencie dla nowożeńców?
- Nie byłam w hotelu - wyszeptała nieśmiało. Zach postawił walizeczkę
obok łóżka.
- Dobrze trafiłaś - oznajmił. - Ten należy do najlepszych w swojej klasie.
- Mieszkałeś już w tym pokoju?
- Nie. To przecież apartament dla nowożeńców.
- Byłeś żonaty - przypomniała. Nie wiedziała, czemu na myśl, że mógł tu
być z inną kobietą, poczuła ukłucie zazdrości.
- W podróż poślubną wyjechaliśmy do Paryża - odparł szorstko Zach,
jakby wspomnienia sprawiały mu przykrość.
Odwrócił się i ruszył do salonu. Nagle przystanął.
- Czy mogę wziąć jedną poduszkę? - spytał.
- Oczywiście. Chcesz może koc?
RS
- Nie, dziękuję. Aha, jest druga łazienka, więc nie będę ci przeszkadzał. -
Wziął z łóżka poduszkę i ruszy! do salonu. -Dobranoc - powiedział na od-
chodnym.
Pochyli! się i delikatnie pocałował Susan, która tym razem nie straciła pa-
nowania nad sobą tak jak na ślubie lub w chwili, gdy przenosił ją przez próg.
Niespodziewanie zrobiło jej się ciepło na sercu.
- Miłych snów - mruknął z irytacją Zach.
Niech to wszyscy diabli! Niewiele brakowało, a złamałby swoje przyrze-
czenie. Obiecał, że do niczego między nimi nie dojdzie, ale nie zdawał sobie
sprawy, jak trudno będzie dotrzymać słowa.
Susan była piękną kobietą. Gdy wyznała, że jeszcze nigdy nie mieszkała w
hotelu, chciał wziąć ją w ramiona. Ten... pierwszy raz byłby dla niej wspa-
niały i pamiętny. Marzył, aby spędzili razem tę noc. Ułożył plan, który miał
sprawić dziadkowi radość, ale plan ten zaczynał wymykać się spod kontroli...
- Zach? - usłyszał głos Susan.
Oprzytomniał szybko, rozejrzał się i spostrzegł, że uchyliła niepewnie
drzwi do jego pokoju. Miała na sobie tylko białą bawełnianą koszulkę.
- Tak? - spytał cicho.
- Powinnam być w pracy o ósmej trzydzieści.
- Zadzwoń i powiedz, że jesteś chora - poradził.
- Nie mogę! - zawołała oburzona, jakby zaproponował jej napad na bank.
- To nasz miesiąc miodowy!
- Dobrze wiesz, że wszystko jest na niby. A poza tym, to był twój pomysł,
aby się pobrać we wtorek! Muszę jutro być w jadłodajni. Obudzisz mnie?
- Zadzwoń do recepcji. Obudzą cię o wyznaczonej godzinie.
- Dzięki za radę.
RS
Drzwi się zamknęły. Zach został sam i przymknął oczy. Pod powiekami
miał obraz Susan ubranej tylko w koszulkę. Była taka śliczna... chociaż miała
na sobie zwykły biały T-shirt!
Panna młoda powinna nosić elegancką bieliznę, podwiązki... Albo kusić
powabną nagością!
A Susan sypiała w kusej koszulce z bawełny!
Zach wstał z kanapy. Opróżnił kieliszek szampana i ponownie go napełnił.
Nałożył sobie na talerz mnóstwo jedzenia i włączył telewizor.
Zapowiadała się długa i męcząca noc.
Dźwięk telefonu wyrwał Susan ze snu. Natychmiast odebrała, by nie bu-
dzić Zacha. Podziękowała recepcjonistce i pobiegła do łazienki. Wzięła
prysznic i włożyła swój codzienny kostiumik. Posłała łóżko, cichutko otwo-
rzyła drzwi i ruszyła w stronę wyjścia.
Mimo woli spojrzała na Zacha. Spał na sofie, do pasa nakryty kocem.
Przez chwilę nie mogła oderwać wzroku od jego potężnej klatki piersiowej
porośniętej czarnymi włosami. Podziwiała wspaniałe muskuły.
Cofała się ku drzwiom na palcach, żeby się nie obudził. Przez chwilę wal-
czyła z pokusą, by go dotknąć. Jeszcze raz spojrzała w stronę kanapy, prze-
kręciła gałkę i wyszła.
W korytarzu odetchnęła głęboko. Natychmiast przywołała windę, jakby
obawiała się, że mimo woli zaraz wróci do pokoju. Jadąc w dół, uświadomiła
sobie, jak głupio się przed chwilą zachowała. Nieważne; było minęło. Z wol-
na odzyskiwała spokój.
Weszła do holu. Od razu zauważyła boya, który wczoraj niósł jej bagaż.
- Pani Lowery - powiedział z uśmiechem. - Co się stało?
- Nic szczególnego! Muszę jechać do pracy, ale nie mam samochodu!
- Nasz kierowca zawiezie panią, gdzie trzeba.
RS
- Naprawdę? Wspaniale!
- Proszę tu zaczekać.
Boy zaprowadził ją na parking. Czekał tam mężczyzna w hotelowym uni-
formie. Otworzyła drzwi samochodu.
- Dokąd jedziemy? Na lotnisko?
- Nie. Do jadłodajni „Smaczny kąsek".
- Znam to miejsce. - Kierowca się rozmarzył. - Dają tam wyśmienite je-
dzenie.
Susan uśmiechnęła się szeroko. Podczas jazdy zapomniała o wszystkich
swoich kłopotach. Kierowca paplał o pogodzie, baseballu i żarciu.
Dojechała na miejsce, weszła tylnymi drzwiami i ruszyła do swego biura.
Ledwie zdążyła ukryć walizeczkę, gdy otworzyły się drzwi. Stanęła w nich
Kate.
- Co słychać? - zapytała przyjaźnie.
- Jakoś leci. Przepraszam za spóźnienie, ale...
- Nie żartuj. Wystarczy, że ja siedzę tu od świtu. - Wyszła z pokoju i już
miała zamknąć drzwi, gdy nagle coś jej się przypomniało.
- Nathan umie już liczyć do dziesięciu. Susan uśmiechnęła się na myśl o
siostrzeńcu.
- To mały geniusz!
- Wiem - odparła z dumą Kate. - Może wpadniesz do nas z Paulem na
kolację?
Kiwnęła głową. Jej brat uwielbiał wizyty u ciotek.
- Z przyjemnością.
Zabrała się do pracy. To jej dawało poczucie bezpieczeństwa. Koło jede-
nastej w drzwiach gabinetu znowu pojawiła się Kate.
- Już wychodzisz? - spytała zaskoczona Susan.
RS
- Nie. Posłuchaj, dzwoni jakiś mężczyzna. Twierdzi, że jest twoim mężem.
Skarbie, co ty ukrywasz?
RS
ROZDZIAŁ PIĄTY
Zach bębnił palcami po blacie nocnego stolika, czekając aż Susan podej-
dzie do telefonu. Nie dość, że wyszła rano i nie raczyła go obudzić, to na do-
miar złego pościeliła łóżko!
Przed kilkoma minutami obsługa zjawiła się pod drzwiami apartamentu,
by podać nowożeńcom śniadanie zamówione przez dziadka. Zach musiał
błyskawicznie rozrzucić pościel w sypialni, zrzucić poduszki z kanapy i z
braku szlafroka owinąć się kocem. Gdy kelner zaproponował, że poda śniada-
nie do łóżka, Zach stanowczo zaprotestował.
Susan zachowała się karygodnie. Przez jej bezmyślność omal nie doszło
do katastrofy. Z trudem udało się uniknąć wpadki. Natychmiast zadzwonił do
jadłodajni i został wzięty przez jakąś kobietę w krzyżowy ogień pytań. W
końcu łaskawie poprosiła Susan do telefonu. Mimo to był wściekły.
- Zach? - usłyszał pełen wahania głos. Ta niepewność całkiem wyprowa-
dziła go z równowagi.
- A kogo spodziewałaś się usłyszeć? Masz prócz mnie innego męża?
Czyżbym ożenił się z bigamistką? - burknął do słuchawki. Jedyną odpowie-
dzią było milczenie. Postanowił inaczej zacząć rozmowę. - Czemu nie obu-
dziłaś mnie przed wyjściem? Byłem przerażony, gdy ocknąłem się rano, a
ciebie nie było w sypialni. Na domiar złego hotelowa obsługa natychmiast za-
pukała do drzwi.
- Sądziłam, że chcesz się porządnie wyspać.
Trafna uwaga, zwłaszcza że przez pół nocy przewracał się z boku na bok,
myśląc o Susan ubranej w bawełnianą koszulkę. Ciekawe, czy miała pod
spodem bieliznę i... Nie wolno o tym myśleć, nakazał sobie z irytacją.
RS
- Trzeba zaplanować kilka spraw - przerwał milczenie.
- Co masz na myśli?
- Przede wszystkim wizytę u dziadka. Z pewnością chciałby, żebyśmy
przyszli oboje.
- To niemożliwe.
- Posłuchaj, słono ci zapłaciłem...
- Przestań!
- O co chodzi, Susan? Doprowadzasz mnie do szału.
- Rozmawiałeś przed chwilą z moją siostrą - odparła chłodno. - Kate życzy
sobie, abyśmy przyszli dziś do niej na kolację. - Umilkła, a po chwili dobiegł
go znowu jej głos, tym razem znacznie cichszy, jakby odsunęła słuchawkę. -
Przepraszam, zapomniałam, że musimy jechać do szpitala.
- Wspomniałaś przed chwilą... - wtrącił Zach.
- Moja siostra nalega, żebyśmy przyjechali do niej na szóstą. Obiecała
wcześnie podać kolację.
- Nie wiem, co robić. Wszystko wymyka się spod kontroli.
- Dziadek Zacha czeka na nas w szpitalu. - Susan powiedziała to do sio-
stry, umilkła na chwilę, a potem dodała: - Jest na intensywnej terapii. - Znowu
chwila milczenia. - Oczywiście, masz rację. Na pewno będzie dość czasu na
zjedzenie kolacji, ale nie chcę przysparzać ci kłopotów.
Zach trzymał słuchawkę przy uchu i milczał. Susan nadal rozmawiała z
siostrą. Nagle ogarnęły go wątpliwości. Przecież osiemnastoletnia Megan, o
której istnieniu dowiedział się na krótko przed ślubem, wyjechała niedawno,
by rozpocząć studia.
- Megan jest w Nebrasce. Jak może zapraszać nas na kolację?
- To nie Megan, tylko Kate - wyjaśniła pospiesznie Susan. Jej głos znowu
przycichł. - Sądzę, że nam się uda. Czy odpowiada ci szósta? - Zach czekał w
milczeniu. Po chwili zapytała: - Jesteś tam jeszcze?
RS
- Naturalnie, ale wolę się nie odzywać, bo nie wiem, kiedy mówisz do
mnie, a kiedy zwracasz się do siostry - odparł z wyrzutem.
- Teraz rozmawiam z tobą. Czy możemy umówić się z Kate na szóstą?
Moi krewni obiecali, że zaopiekują się Paulem.
- Nie mam nic do gadania?
- No cóż... Kate, w imieniu Zacha dziękuję za zaproszenie. Będziemy u
was punktualnie.
- Możesz teraz poświęcić mi trochę uwagi? - mruknął zniecierpliwiony. -
Powinniśmy umówić się na obiad i wszystko sobie wyjaśnić. Przyjadę po cie-
bie za kwadrans.
- Mam wolne od trzynastej trzydzieści do czternastej - odparła chłodno.
Tylko pół godziny! Czyżby jej szef był okrutnym krwiopijcą?
- To wbrew kodeksowi pracy. Masz ustawowo zagwarantowane prawo do
godzinnej przerwy.
- W takim razie postaram się dziś zwolnić na całą godzinę.
- Świetnie. Bądź gotowa punktualnie o pierwszej.
Susan niechętnie odłożyła słuchawkę. Dobrze wiedziała, co się teraz sta-
nie. Kate będzie ją zamęczać pytaniami, aż pozna wszystkie sekrety fikcyj-
nego małżeństwa. Spojrzała na siostrę i westchnęła głęboko. Ku jej ogrom-
nemu zdziwieniu Kate bez słowa podeszła do telefonu i wystukała numer.
- Maggie? Czy mogłabyś przyjść teraz do jadłodajni? Susan wyszła za
mąż. Właśnie zamierza mi wyjaśnić, czemu nas nie zaprosiła na ślub. Sądzę,
że powinnaś to usłyszeć. - Kate odłożyła słuchawkę, odwróciła się i spojrzała
na Susan. - Chyba nie masz nic przeciwko obecności Maggie. W ten sposób
nie będziesz tracić czasu na ponowne tłumaczenia.
Susan zdobyła się na wymuszony uśmiech. Powinna od razu wiedzieć, że
tak się to skończy. Kate i Maggie były sobie bardzo bliskie. Znała je od pół-
RS
tora roku i cieszyła się z przyjacielskich kontaktów łączących ją z siostrami.
To oczywiste, że cokolwiek się dzieje, z gruntu lojalna Kate zawsze pomyśli o
Maggie. I słusznie. Susan była zakłopotana. Czuła się winna, bo poniewczasie
uznała, że jednak należało zawiadomić przyrodnie siostry o ślubie.
- Mam nadzieję, że Maggie szybko się tu zjawi. Zach przyjedzie po mnie
za godzinę. Wolałabym, żeby nie czekał. I tak jest w złym humorze.
- Zaczeka, jeśli będzie trzeba - mruknęła zirytowana Kate. Rude kosmyki
otaczały jej urodziwą, lecz zawziętą twarzyczkę.
To dziwne, ale niezadowolenie Kate dodało Susan otuchy. Była ostatnio
tak zaabsorbowana kłopotami Zacha, że zapomniała o sobie i najbliższych.
Pora się opamiętać. Raz jeszcze się przekonała, że na siostry zawsze może li-
czyć.
- Maggie zaraz tu będzie. Myślę, że wszystkie trzy chętnie napijemy się
kawy - powiedziała.
Napełniła filiżanki, postawiła je na tacy i ruszyła do stolika w głębi sali,
zarezerwowanego dla rodziny. Goście siadywali tam jedynie wówczas, gdy w
jadłodajni robiło się tłoczno - jak przed dwoma dniami, gdy Susan obsługi-
wała Zacha.
Maggie zjawiła się po kwadransie. Była łagodną, cichą brunetką i stano-
wiła przeciwieństwo porywczej i zapalczywej Kate. Szczerze mówiąc. Susan
trochę się obawiała, co sobie o niej pomyśli ta skryta i opanowana dziewczy-
na, która tylko raz - pod wpływem głębokiego uczucia - postawiła wszystko
na jedną kartę i wygrała. Może jednak zrozumie...
- Wyszłaś za mąż? - spytała Maggie. Usiadła przy stoliku naprzeciwko
młodszej siostry.
- Niezupełnie.
Kate zajęła miejsce obok Maggie. Uniosła brwi, słysząc wymijającą od-
powiedź Susan.
RS
- Ten facet twierdził, że chce rozmawiać z żoną. Na pewno chodziło o cie-
bie.
- Ślub się odbył, ale małżeństwo jest na niby - odparła Susan.
- Moim zdaniem powinnaś nam opowiedzieć wszystko od początku -
oznajmiła stanowczo Maggie.
Wyjaśnienia trwały z górą pół godziny. Susan mówiła z namysłem, by nie
pominąć żadnego szczegółu. Tym razem postanowiła być z siostrami całko-
wicie szczera.
- Czemu nam nie powiedziałaś, że brakuje ci pieniędzy - strofowała ją ła-
godnie Kate.
- Wiem, że zawsze chętnie mi pomagacie, ale sama odpowiadam za Paula
i Megan. Poza tym muszę spłacić długi matki. Jak mogę oczekiwać...
- Nie tłumacz się, kochanie - mruknęła Kate. - Wiem, że straszny z ciebie
uparciuch. Powiedz nam, jak teraz wygląda twoja sytuacja.
Gdy Susan opowiedziała już wszystko, siostry wymieniły porozumie-
wawcze spojrzenia.
- I co teraz? - spytała Kate.
- Sama nie wiem. Obiecałam, że będę udawać żonę Zacha, póki to będzie
konieczne.
- To znaczy do chwili, gdy jego dziadek umrze - wtrąciła rzeczowo Mag-
gie.
- Owszem. To przemiły człowiek- Z przykrością myślę, że on... Jak mo-
głabym życzyć mu śmierci!
- Kochanie, to przecież oczywiste - zapewniła Kate. - Powiedz nam coś o
Zachu. Jaki on jest?
- To bez znaczenia - obruszyła się Susan. Nie chciała, by siostry odkryły,
że mąż nie jest jej obojętny.
- Nie złamie danego słowa? - podejrzliwie spytała Maggie.
RS
- Jeżeli o mnie mówicie, to zapewniam, że dotrzymuję zobowiązań -
stwierdził Zach.
Susan wstrzymała oddech. Siedziała przodem do drzwi, więc powinna go
zauważyć, ale była tak zaabsorbowana rozmową, że zapomniała o całym
świecie.
- Możesz się posunąć, kochanie? - spytał z uśmiechem, siadając obok
niej.
W milczeniu kiwnęła głową. Przynajmniej jedno się od razu wyjaśniło;
nadal była pod jego urokiem. Dzisiaj znów miał na sobie dopasowane dżinsy i
kraciastą koszulę. W ręku trzymał kowbojski kapelusz.
Nerwowym gestem odgarnął z czoła potargane włosy.
- Nie chciałbym, żebyście mnie uznały za prostaka i gbura - zwrócił się
do sióstr żony, które spoglądały na niego wyczekująco. - Nie miałem pojęcia
o waszym istnieniu. Susan wspomniała tylko o Megan, która jest teraz w Ne-
brasce. - Uprzejmie skłonił głowę i dodał: - Nazywam się Zach Lowery.
Kate i Maggie przedstawiły się również, a najstarsza z sióstr zapytała:
- Jesteś właścicielem rancza pod miastem?
- Tak. Moja żona o tym nie wspomniała?
- Nie wymieniłam twego nazwiska - wtrąciła Susan. - Po prostu zapo-
mniałam. Tyle było innych spraw...
- Jesteśmy przyrodnimi siostrami - tłumaczyła spokojnie Maggie. - Znamy
się dopiero od półtora roku.
- Cieszę się z naszego spotkania. Przyrzekam, że dotrzymam wszystkich
obietnic danych Susan. Wiele jej zawdzięczam.
Nieufna Kate zmarszczyła brwi i już miała rzucić jakaś uwagę, ale naj-
młodsza siostra wpadła jej w słowo.
- Kate, jestem dorosła i potrafię o siebie zadbać. Wszystko będzie dobrze.
- Wiem, ale...
RS
- Dość, siostrzyczko. Nie chcę dłużej o tym dyskutować - przerwała Su-
san. Domyślała się, że Kate zacznie teraz mówić o jej sytuacji finansowej. Nie
życzyła sobie, aby Zach wiedział, że jego żona boryka się z poważnymi trud-
nościami. Odetchnęła z ulgą, gdy Maggie stanęła po jej stronie.
- Ta mała dobrze mówi, Kate - stwierdziła pogodnie. - Odłóżmy tę roz-
mowę. Spotkamy się innym razem, żeby pogadać od serca. Zresztą Susan i
Zach chcą pewnie spędzić trochę czasu we dwoje. Mają swoje sprawy do
omówienia.
- Owszem. - Susan natychmiast się zarumieniła. Ostatnia uwaga za-
brzmiała dwuznacznie. Oby tyko Zach nie uznał, że ma wobec niego jakieś
plany. - Musimy omówić wieczorne odwiedziny w szpitalu.
Zach wstał i sięgnął po kapelusz.
- Pójdziesz ze mną na obiad? - spytał cicho.
- Tak - odparła. Poczuła ulgę; nie będzie musiała odpowiadać na pytania
Kate. Gdyby nie interwencja Zacha, siostra zaczęłaby regularne przesłucha-
nie. Porozumiewawczy uśmiech Maggie także działał jej na nerwy. Ta spry-
ciara najwyraźniej spostrzegła, że najmłodsza siostrzyczka zadurzyła się w
przystojnym kowboju.
- Możecie zjeść tutaj. Wiadomo, co oznacza „Smaczny kąsek": domowe
obiady po niskich cenach - zachęcała Kate.
Zach natychmiast się rozzłościł, bo uznał, że próbuje mu dokuczyć.
- Dzięki - odparł chłodno. - Zarezerwowałem już stolik w doskonałej re-
stauracji.
- W takim razie do zobaczenia po południu. Czekam z kolacją - odparła
Kate, przyglądając mu się uważnie.
- Cholera, dużo masz jeszcze tej rodziny? - spytał rozzłoszczony Zach, gdy
wsiedli do auta.
RS
- Z krewnymi to już chyba koniec, ale są jeszcze powinowaci - wyjaśniła
rzeczowo. - Mężowie Kate i Maggie. No i jeszcze trójka ich dzieci. Urocze
maleństwa.
- Wyjaśniłaś im, że nasz związek to fikcja? Powinni wiedzieć, że zawar-
liśmy umowę korzystną dla obu stron.
- Powiedziałam o tym na samym początku rozmowy -żachnęła się.
- W takim razie, czemu tak mnie maglowały? O co im chodziło? - Nie lu-
bił się tłumaczyć, a ta ruda Kate traktowała go jak oszusta.
- Nie wiedziały o twoim istnieniu - zdenerwowała się w końcu Susan. Jak
długo miała spokojnie znosić jego humory? - Dochowałam tajemnicy. Gdybyś
sam nie powiedział, że jesteśmy małżeństwem, uniknąłbyś nieprzyjemności.
Zach umilkł. Cóż miał na to odpowiedzieć? Istotnie popełnił karygodny
błąd, lecz gdy opryskliwa baba nie chciała poprosić Susan do telefonu, złość
wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. Nie przywykł, by odprawiano go z
kwitkiem.
Żona coraz bardziej go irytowała. Była taka daleka i niedostępna. Na do-
miar złego zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że powinien trzymać się od niej
z daleka. Nie mógł jej dotykać. Nie miał do niej żadnych praw. Źle by się
stało, gdyby zaciągnął ją do łóżka. Miał dość tych zakazów i nie życzył sobie,
by obcy ludzie dyktowali mu, jak powinien się zachowywać.
Zaparkował u wejścia do centrum handlowego Plaza, gdzie znajdowały się
najmodniejsze sklepy i eleganckie restauracje.
W milczeniu weszli do jednej z nich. Usłużny kelner wskazał im stolik i
czekał cierpliwie, aż złożą zamówienie.
- Susan, przestańmy się kłócić i zapomnijmy o rodzinie - zaproponował
pojednawczym tonem Zach. - To bez znaczenia, co o nas myślą twoje siostry.
- Odetchnął z ulgą, gdy bez słowa kiwnęła głową. - Po obiedzie zajrzę do
RS
szpitala. Czekaj u siebie. Przyjadę około pół do szóstej, żeby... Gdzie mieszka
twoja siostra?
- Niedaleko.
- A konkretnie?
- O kwadrans drogi stąd.
- To bardzo droga dzielnica - mruknął Zach, marszcząc brwi. - Czy Kate
stać na taki wydatek?
- Dlaczego pytasz?
Do diabła, pomyślał, czemu patrzy na niego podejrzliwie, jakby siedziała
przy stole z aferzystą.
- Z ciekawości. Sądzisz, że planuję napad? - burknął opryskliwie.
Wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok.
- O ile dobrze zrozumiałam, przyjedziesz po mnie pół do szóstej - upew-
niła się, wstając od stołu.
- Owszem. Dokąd się wybierasz? Nie złożyliśmy jeszcze zamówienia.
- O czym ty... Przepraszam, całkiem zapomniałam, po co tu przyszliśmy -
szepnęła głosem drżącym ze zdenerwowania.
Odruchowo położył rękę na jej dłoni.
- Słoneczko, przestań się tak przejmować - tłumaczył przyjaźnie. - Nie
zrobiłaś nic złego. Wprost przeciwnie! Rozmawiałem dziś z dziadkiem. Czuje
się lepiej niż przez ostatnie pół roku.
Skinęła głową i w milczeniu uścisnęła jego dłoń.
- Chyba się rano spóźniłaś. Były jakieś nieprzyjemności w twojej firmie?
- Nie - odparła pospiesznie, zaskoczona jego pytaniem.
- Jak długo tam pracujesz?
- Ponad tydzień.
Zamówili obiad. Po chwili kelner przyniósł dania, ale Zach nie przerwał
rozmowy. Wkrótce dowiedział się, dlaczego musiała zmienić pracę. Gdy
RS
usłyszał o niemoralnych propozycjach dawnego szefa Susan, zawołał z obu-
rzeniem:
- Prawo tego zabrania! Powinnaś złożyć skargę!
- Zapewne, ale nie mogę sobie pozwolić na opłacenie adwokata i kosztów
sądowych. Żeby się procesować, trzeba mieć czas i pieniądze. Ja potrzebuję
dobrej posady i stałej pensji.
Spokojnie i rzeczowo przedstawiła swój punkt widzenia. Żadnego użalania
się nad sobą. Z odrazą myślał o mężczyznach, którzy się jej narzucali, ale
trochę ich rozumiał. Susan była piękna, ale to łagodność i wewnętrzny spokój
czyniły z niej bezcenną zdobycz. Ta konkluzja była dla niego wielkim zasko-
czeniem, ale miał poczucie, że trafił w dziesiątkę.
- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - powiedział z uśmie-
chem. - Teraz pracujesz z siostrami, więc nie grożą ci obrazliwe zaczepki ze
strony.
- Owszem. W pewnym sensie miałam szczęście.
Żadna z kobiet, z którymi się umawiał - łącznie z jego byłą żoną - nie czu-
łaby się zadowolona, mieszkając w nędznej klitce i wychowując dwoje ro-
dzeństwa. Kolejny zaskakujący wniosek.
- Pospieszmy się. Muszę wracać do pracy.
- Półgodzinna przerwa obiadowa to kpina!
- Nie masz racji. Sama prosiłam o jej skrócenie. Dzięki temu mogę wcze-
śniej być w domu i więcej czasu spędzać z Paulem.
- Dobrze, że o nim wspomniałaś. Zajrzę do dziadka, a potem chciałbym się
trochę powłóczyć z twoim bratem. Mam kilka pomysłów, które powinny go
ucieszyć. - Z niepokojem czeka!
na odpowiedź. Czy zaufa mu na tyle, by mógł kilka godzin spędzić z jej
ukochanym braciszkiem?
- Nie ma potrzeby...
RS
- Susan, lubię towarzystwo Paula. Przyszło mi do głowy, że warto zaprosić
także Manuela. To przecież jego najlepszy przyjaciel.
- Owszem. Są jak rodzeni bracia. Jeśli naprawdę chcesz zabrać ich obu,
zadzwonię do Rosy.
- Doskonale. Będę ci bardzo wdzięczny.
Gdy Zach wszedł do separatki, Pete Lowery siedział na łóżku.
- Dziadku, świetnie wyglądasz!
- Zgadza się. Lekarze nie mają pojęcia, co jest grane. Sądzili, że wkrótce
przeniosę się na tamten świat.
- Ja również byłem tego pewny - mruknął półgłosem Zach. Mógł sobie na
to pozwolić, bo Pete Lowery serce miał coraz zdrowsze, ale słuch mu się nie
poprawił.
- Podobał ci się apartament dla nowożeńców?
- Jasne. Susan była zachwycona.
- Urocza dziewczyna. Gdzie ty ją znalazłeś?
Zach westchnął głęboko i uznał, że lepiej mówić prawdę.
- Pewnego dnia przyjechałem do miasta, by załatwić w banku kilka spraw.
Wstąpiłem na obiad do jadłodajni. Susan podała mi kawę.
- Jest kelnerką?
- Nie. Zajmuje się reklamą firmy i szukaniem nowych klientów dla popu-
larnej jadłodajni. Czasami pomaga kelnerkom, jeśli są zabiegane.
- Specjalistka od reklamy, powiadasz? - Starszy pan zachichotał. - Sama
nie potrzebuje się reklamować, prawda, chłopcze?
- Owszem.
- Gdzie ją zostawiłeś?
- Jest w pracy.
RS
- Zmuszasz żonę, by w dzień po weselu tyrała jak niewolnica? - Pete rzucił
wnukowi karcące spojrzenie. - Po nocy poślubnej powinna się wyspać.
Zach postanowił zrzucić winę na Susan.
- Próbowałem ją namówić, żeby wzięła sobie wolny dzień, ale odmówiła.
Nie zapominajmy, że decyzja o ślubie zapadła nagle i Susan nie miała czasu,
by poprosić o urlop. Nie chciała zawieść szefowej. Jest wyjątkowo rzetelna i
odpowiedzialna.
- Musisz ją przekonać, żeby zrezygnowała z pracy, gdy urodzi dziecko.
Powinno rosnąć pod opieką matki. Nie chcę, aby wasze maleństwo miało ja-
kieś... no, te... zaburzenia.
- Dziadku, nie przesadzaj z dobrymi radami - mruknął Zach. - Potrafię sam
zadbać o moich najbliższych. Susan i ja wpadniemy do ciebie wieczorem.
Przedtem jedziemy na kolację do jej rodziny, którą niedawno poznałem. Mu-
szę już iść. Umówiłem się z Paulem. Zamierzamy połazić trochę po sklepach.
- Zach z uśmiechem poklepał dziadka po ramieniu. Nagle przypomniał sobie,
że jest mu winien pewne wyjaśnienie. - A przy okazji... Mały nie jest jej sy-
nem, tylko bratem. Mają także osiemnastoletnią siostrę Megan. Susan od
czterech lat utrzymuje i wychowuje rodzeństwo.
- Złota dziewczyna! - odparł rozpromieniony Pete.
Zach kiwnął głową i wyszedł. Miał nadzieję, że dziadek się nie myli, ałe
nadal dręczyły go wątpliwości.
Pojechał do Rosy, by zabrać chłopców. Cała trójka rzuciła się w wir za-
kupów. Malcy byli zachwyceni, gdy się okazało, że dostaną w prezencie spo-
ro nowych ciuszków, ale mieli też sporo wątpliwości. Gdy Zach zapropono-
wał, aby wybrali sobie po kilka eleganckich koszul, Paul obrzucił go badaw-
czym spojrzeniem i stwierdził z powagą:
- Kupimy po jednej.
- Czemu, kolego?
RS
- Bo Susan nie byłaby zadowolona.
- Dlaczego? - Zach nie rozumiał, w czym rzecz. Zmarszczył brwi. - Nie
lubi kupować?
- Uwielbia, ale gdy ciocia Kate albo ciocia Maggie chce mi dać dużo no-
wiutkich ciuchów, Susan powtarza, żeby nie przesadzać. Jeden prezent od
czasu do czasu zupełnie wystarczy.
Zach daremnie próbował rozproszyć wątpliwości chłopca. Po chwili na-
mysłu znalazł rozwiązanie.
- Dobrze. Kupujemy wszystkiego po jednej sztuce. Dla każdego z was
fajne dżinsy, koszulę, buty. Aha, jeszcze kowbojski kapelusz. Przyda się
wam, gdy przyjedziecie na ranczo. A na miejscu dziadek kupi wam jeszcze
inne rzeczy niezbędne w czasie pobytu na wsi.
Paul uznał, że to dobry pomysł, ale musieli jeszcze przekonać Manuela,
żeby się zgodził przyjąć upominki od całkiem obcego człowieka. Zach nie
przypominał sobie, by ktoś tak się wzbraniał przed korzystaniem z jego pie-
niędzy. Zdołał w końcu przełamać dziecięce skrupuły i od tego momentu
wszyscy trzej bawili się doskonale. Miał szczególną satysfakcję, gdy wybierał
dla chłopców kowbojskie buty i kapelusze.
- Szkoda, że nie będę mógł pojechać na ranczo - szepnął Paulowi na ucho
zasmucony Manuel.
Zach usłyszał cichutki głosik.
- Paul z pewnością zaprosi na wycieczkę najlepszego przyjaciela - oznaj-
mił, jakby to było oczywiste. - Chciałbyś z nim pojechać? Lubisz konie i
krowy?
- No pewnie! - Manuel od razu się rozpromienił. - Paul mówił, że są tam
szczeniaki.
- Oczywiście! Powiem ci w sekrecie, że małe pieski uwielbiają małych
chłopców. - Przyjaciele zachichotali radośnie. Zwichrzył im czuprynki i po-
RS
myślał, że lubi towarzystwo tych urwisów. Szybko przywykł do ich obecno-
ści. - Coś mi przyszło do głowy. Za miesiąc na ranczu będzie już dość zimno.
Muszę wam sprawić porządne kurtki, żebyście się nie przeziębili.
Chłopcy się z nim zgodzili. Byli przekonani, że Susan i Rosa uznałyby ta-
kie argumenty za wystarczające do zrobienia kolejnego zakupu.
- Można by pomyśleć, że to gwiazdka - powiedział rozmarzony Paul, tuląc
do piersi paczki z prezentami. Milczał przez chwilę, a potem dodał z niepo-
kojem: - Zach, czy mógłbyś kupić jakiś prezent dla Susan? Megan i ja nie
możemy jej nic podarować, bo nie mamy pieniędzy.
- Doskonały pomysł, mój chłopcze - odparł Zach i pogrążył się w zadu-
mie. Nie byl pewny, czy Susan by się z nim zgodziła, ale dziadek z pewnością
by oczekiwał, że zgodnie z tradycją wnuk da żonie cenny upominek.
W dziale z odzieżą dziecięcą nie mieli szans na znalezienie prezentu dla
młodej kobiety, ruszyli więc do stoiska z biżuterią. Po naradzie z chłopcami
Zach postanowi! kupić wąską diamentową bransoletkę, która powinna wy-
glądać prześlicznie na szczupłej ręce Susan.
W końcu opuścili centrum handlowe, zeszli na parking, wrzucili pakunki
do bagażnika i ruszyli w drogę powrotną. Gdy stanęli przed drzwiami domu
Susan, każdy z chłopców niósł kilka paczek, ale było ich tyle, że Zach także
musiał wystąpić w roli tragarza.
Susan była już w domu. Usłyszała wesołe głosy i wybiegła na klatkę
schodową.
- Wreszcie jesteście! Zaczynałam się już niepokoić, czy...
- Niespodziewanie umilkła na widok niezliczonych pakunków.
- Na miłość boską, co ci przyszło do głowy?
RS
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Susan nie wierzyła własnym oczom. Chłopcy obładowani byli pakunkami.
Spojrzała znacząco na Zacha, ale on nie kwapił się z wyjaśnieniami.
- Robiliśmy zakupy - powiedział w końcu. - Pomyślałem, że chłopcy po-
trzebują kilku drobiazgów.
- Wszystko w porządku, Susan! - krzyknął wesoło Paul. - Zach kupił nam
wszystkiego po jednym.
Susan próbowała się opanować. Kiedy Zach zaproponował, że pojedzie z
chłopcami do sklepu, odliczyła pewną sumę, którą zamierzała mu zwrócić,
jednak wyprawa okazała się znacznie kosztowniejsza, niż przypuszczała.
- Dobrze się bawiliście? - spytała, patrząc na rozpromienione buzie mal-
ców.
- Jasne! Obejrzyj mój kapelusz! - Paul schylił głowę. - Będę go potrzebo-
wał, kiedy pojedziemy na ranczo.
- Ja też się tam wybieram - dodał z zachwytem Manuel.
- Naprawdę? To będzie wspaniała wycieczka - z uśmiechem powiedziała
Susan. Spojrzała na Zacha i nagle spoważniała. - Musimy porozmawiać.
- Coś się stało? Dzwonili ze szpitala?
- Nie. Zapewne u twego dziadka wszystko w porządku. Manuelu - powie-
działa do chłopca. - Mama na ciebie czeka.
Milczała, póki chłopiec nie zniknął za drzwiami mieszkania, a potem
zwróciła się do Paula:
- Kochanie, zabierz prezenty do swojego pokoju.
- Nie chcesz ich przedtem obejrzeć? - spytał nieśmiało, jakby podejrzewał,
że siostra jest w złym nastroju.
RS
- Dobrze. Pokaż mi. co kupiliście. - Ruszyła za braciszkiem do jego sy-
pialni. Pięć minut później siedziała na łóżku wśród strzępów opakowań i po-
rozrzucanych rzeczy Paula. - Zrobiłeś dobry wybór jak na dużego chłopca
przystało, kochanie - pochwaliła brata. - Te ubrania przydadzą ci się w szkole.
Poczuła w sercu ukłucie zazdrości. Zach był wspaniałym opiekunem i
sprawił Paulowi wielką radość. Wydał jednak znacznie więcej pieniędzy, niż
przeznaczyła na tego rodzaju zakupy. Poza tym ona nie poszłaby do tak eks-
kluzywnych sklepów...
- Ułożę to wszystko na półkach - oznajmił chłopiec. Susan wróciła do Za-
cha. Przyjrzał się jej uważnie.
- Coś cię trapi, prawda?
- Tak! Wydałeś mnóstwo pieniędzy, nie licząc się z moim zdaniem. Poza
tym, to ja powinnam była zrobić z Paulem te zakupy! - Żal ścisnął jej serce.
- Przecież nie wydałem twoich pieniędzy - odparł zaskoczony.
- A czyje? Dużo ci jestem winna?
- Nie twoja sprawa.
Susan przymknęła oczy, próbując się uspokoić.
- Przeciwnie - odparła chłodno. - Zresztą, czemu miałbyś wydawać swoje
pieniądze na mojego brata i Manuela?
Zach podszedł do okna i popatrzył na ulicę.
- Nie mam zamiaru pozwolić, żebyś płaciła za te rzeczy. Uznałem, że Paul
potrzebuje kilku drobiazgów i...
- Zbytek laski! Gdybyś mi powiedział, że nie chcesz, abym zabierała ze
sobą mego brata, bo się go wstydzisz, znalazłabym opiekunkę! - Susan w tym
momencie nie była zła, ona była wprost wściekła.
Tego drania stać na wszystko i dlatego me rozumie, że niektórzy muszą się
liczyć z każdym groszem, myślała ze złością.
RS
- Nie waż się tak mówić! - rzucił ostro Zach. - Paul to wspaniały chłopiec i
nigdy się go nie wstydziłem. Zapamiętaj to sobie raz na zawsze!
- Doceniam to, co zrobiłeś. Sprawiłeś chłopcom wielką radość. Oddam ci
wszystko co do grosza... Zwrócę za wszystkie ubrania z wyjątkiem kowboj-
skich ciuchów.
- Dlaczego ci się nie podobają?
- Są śliczne, ale nie przydadzą się w szkole.
- Ja w takich chodziłem - obruszył się natychmiast. Wyobraziła sobie
małego Zacha w kowbojskim stroju, siedzącego w szkolnej ławie. Przez
chwilę się uśmiechała.
- Ale to nie było w Kansas.
- Racja. Może powinnaś się zastanowić nad przeprowadzką. To nie jest
dzielnica odpowiednia dla małego chłopca. Paul może wpaść w złe towarzy-
stwo.
Susan chrząknęła nerwowo. Sama często budziła się w nocy i rozmyślała
nad losem rodzeństwa. Bała się o ich przyszłość.
- Ile jestem ci winna? - spytała ponownie.
Nim zdążył odpowiedzieć, usłyszeli pukanie do drzwi. Susan otworzyła i
wpuściła do środka Rosę, która sprawiała wrażenie przygnębionej.
- Susan, możemy porozmawiać? Manuel powiedział, że... Ja bardzo cię
przepraszam, ale w tej chwili nie mogę oddać pieniędzy. Będziemy spłacać co
miesiąc, aż...
- Proszę się nie martwić - powiedział Zach. - To są prezenty ode mnie i
mojego dziadka. Nie trzeba nic oddawać.
- Ale te rzeczy są bardzo drogie! - zaprotestowała. - Nie możemy tak...
- Wszystko w porządku - uspokoiła ją Susan. - Potraktuj je jako prezenty
gwiazdkowe.
RS
Rosa zaczęła wylewnie dziękować i przepraszać za najście. Gdy już po-
szła, Zach stwierdził cicho:
- Jeszcze nigdy nie miałem tylu kłopotów z powodu kilku prezentów. -
Nim Susan zdążyła odpowiedzieć, sięgnął do kieszeni i wyciągnął długie,
wąskie pudełko. - Miejmy to już za sobą - mruknął. - Załóż, proszę. Dziadek
oczekuje, że dostaniesz ode mnie prezent ślubny.
- Słucham? - Spojrzała na niego podejrzliwie.
- Gdzie masz obrączkę? - spytał nagle Zach.
- W torebce. Nie uważałam za stosowne...
- Nie powinnaś jej zdejmować. Nawiasem mówiąc, trzeba ją zanieść do
jubilera i trochę zmniejszyć. Otwórz. - Podał jej czame pudełko.
Susan zdawała sobie sprawę, że jeśli przyjmie prezent, nie będzie w stanie
wyrwać się z tej matni, ale Zach był nieustępliwy. Powoli uchyliła wieczko.
Wewnątrz leżała diamentowa bransoletka. Zamknęła pudełko i podała je mę-
żowi.
- Nie mogę tego przyjąć. To zbyt drogi prezent. Poza tym...
- Susan! Dziadek zacznie coś podejrzewać. Uważa, że powinienem ci dać
cenny upominek. Tak się utarło... przynajmniej w naszej rodzinie. Jeśli tego
nie zrobię, na pewno uzna, że nie traktuję poważnie naszego małżeństwa. -
Ponownie wręczył jej pudełko.
- A więc to rekwizyt, tak? Kiedy wszystko się skończy, będę mogła ci go
oddać?
- Oczywiście. - Nie patrzył jej w oczy. - Musisz jednak założyć bransolet-
kę dziś wieczorem.
- Dobrze. Zatrzymaj ją do wizyty w szpitalu.
- Nie chcesz się nią pochwalić podczas kolacji u siostry?
- Nie ma takiej potrzeby. Kate wie, że nasze małżeństwo jest fikcją. Założę
bransoletkę dopiero, kiedy to będzie naprawdę konieczne.
RS
Zach wróci) do hotelu. Wziął prysznic i włożył czyste ubranie. Był poiry-
towany. Do tej pory ilekroć dawał kobietom drogie prezenty, zawsze były
uszczęśliwione - szczególnie jego była żona. Wciąż miał w pamięci jej rozra-
dowaną twarz.
Żadna kobieta nie zwróciła mu dotąd kosztownego prezentu!
A ta awantura o obdarowanie chłopców! Z początku nie rozumiał, w czym
rzecz, ale gdy posłuchał Rosy, niespodziewanie doznał olśnienia. Ta uboga
kobieta miała jeszcze dwójkę dzieci młodszych od Manuela, które nic nie do-
stały. Na pewno czuły się z tego powodu trochę pokrzywdzone. To najbar-
dziej martwiło Zacha, ale nic nie mógł poradzić. Gdyby zaoferował Rosie
pieniądze, tylko pogorszyłby sprawę. Susan, jej rodzina oraz przyjaciele byli
dla Zacha prawdziwą zagadką.
Kiedy przyjechał po żonę r jej braciszka, oboje byli już gotowi. Paul ubrał
się w nową koszulę, niebieskie dżinsy i kowbojski kapelusz. Susan włożyła
niebieski kostiumik, ten sam, który miała na sobie, gdy się poznali. Wygląda-
ła pięknie. Bransoletka byłaby uroczym dodatkiem, ale wolał nie wracać do
tego tematu. Spojrzał na jej dłoń.
- Czemu nie nosisz obrączki? - spytał, gdy ruszyli.
- Obawiałam się, że zsunie mi się z palca - odparła cicho. Wyjęła z torebki
obrączkę i wsunęła ją na palec.
- Ginny i James też będą? - dopytywał się Paul.
- Macie więcej krewnych? - Zach znów był poirytowany. Ta rodzina go
zadziwiała, bo raz po raz pojawiali się nowi kuzyni.
- To dzieci Maggie i Josha - wyjaśniła Susan, patrząc z rozbawieniem na
męża. - Syn Kate i Willa nazywa się Nathan.
W samochodzie zapadło milczenie. Kiedy dojechali do domu Willa, Zach
rozejrzał się ciekawie.
- Ładne miejsce - mruknął. - Kim jest mąż Kate?
RS
- Właścicielem Hardison Enterprises. Josh prowadzi firmę ochroniarską.
Mieszka niedaleko.
Zach chciał spytać, dlaczego Susan mieszka w podłej dzielnicy, skoro jej
rodzina jest tak dobrze sytuowana, ale ugryzł się w język.
Kilka minut później, gdy wszyscy zostali sobie przedstawieni, Susan
zniknęła w kuchni z siostrami, Paul pobiegł na górę, żeby się bawić z kuzy-
nami, a Zach został w salonie z Joshem i Willem.
- Wybaczcie, że jestem taki obcesowy, ale czemu Susan mieszka w nędz-
nej klitce? Powinniście jej pomóc.
Zach nie sądził, że szwagrowie wybuchną śmiechem. Gdy się uspokoili,
Will powiedział do Josha:
- Ten facet nie zna jeszcze Susan.
- Masz rację - odparł pogodnie Josh. - Gdyby było inaczej, nie zadawałby
głupich pytań.
- O co chodzi? - spytał zbity z tropu Zach.
- Jeszcze zanim my się pojawiliśmy - powiedział z udawanym namaszcze-
niem Will - Maggie i Kate próbowały pomagać Susan. Za każdym razem ka-
tegorycznie odmawiała.
- Potem - kontynuował Josh - wszyscy razem chcieliśmy ją odciążyć. Za-
proponowaliśmy, że opłacimy studia Megan. Znaleźliśmy też lepsze mieszka-
nie.
- Nic z tego. Odrzuciła naszą propozycję - dodał Will. -Wszystkie córki
starego Mike'a O'Connora są bardzo uparte.
- Jak to możliwe, że poznały się dopiero niedawno? - wypytywał coraz
bardziej zaintrygowany Zach.
- Matka Susan opuściła Mike'a, gdy już spodziewała się dziecka. Nie miał
pojęcia, że jest w ciąży. Była dość narwana. Ich małżeństwo trwało zaledwie
pół roku.
RS
- Paul i Megan nie są dziećmi starego O'Connora?
- Nie. Mają innych ojców - odparł Will.
- Słucham?
- Megan i Paul są dziećmi różnych mężczyzn – tłumaczył Josh. - Susan o
tym wie, ale nic więcej nie udało mi się z niej wyciągnąć. Jestem detektywem
i to ja ich odnalazłem.
Zach pokiwał głową. Ta dziewczyna coraz bardziej go fascynowała.
- Jeśli znajdziesz sposób, aby wyciągnąć ją z tej dziury, którą nazywa do-
mem, będziemy ci bardzo wdzięczni. Możemy nawet pomóc finansowo.
- Nie będzie takiej potrzeby. Zresztą nie sądzę, by mi się udało. Nie ma
najmniejszej szansy. Jest zbyt uparta.
Josh i Will smętnie pokiwali głowami. Doskonale go rozumieli. Zach po-
myślał, że ma w nich sojuszników.
Susan była zaskoczona, że mężczyźni tak szybko się zaprzyjaźnili. Przy
kolacji byli już w doskonałej komitywie.
- Masz śliczną obrączkę - powiedziała Kate.
- Dziękuję - odparła Susan, machinalnie kryjąc lewą dłoń.
- Powiedziałaś to bez przekonania. Nie podoba ci się ten wzór? - spytała
podejrzliwie Maggie.
- Nie, skądże - odparła. - Wiesz, że to małżeństwo jest na niby, więc...
- Zaaranżowaliście ślub? - spytał zaskoczony Will.
- Nie! - sprzeciwił się Zach. - Duchowny miał święcenia, kwiaty były
świeże, a szampan z bąbelkami. Poza tym wszystko odbyło się zgodnie z
prawem, wliczając w to umowę przedmałżeńską o rozdzielności majątkowej.
Will się zakrztusił. Wszyscy spojrzeli na niego z niepokojem.
- Ja i Kate - mruknął po chwili - też mieliśmy podobną umowę, no i na co
nam przyszło?
RS
- Ja również coś o tym wiem. - Josh czule zerknął na żonę. Wszyscy po-
patrzyli na Susan, która zarumieniła się pod spojrzeniami biesiadników.
- Miałaś adwokata? - rzeczowo spytała Kate.
- Nie potrzebowałam takich formalności.
- Wprost przeciwnie. Czyżbyś o tym zapomniał, Zach?
- Nie było czasu.
Susan zauważyła, że jej mąż zacisnął zęby.
- W takim razie umowa jest nieważna - mruknął Will. - Tak wam powie
każdy prawnik.
Zach spojrzał na żonę. Była wyraźnie zaskoczona. Potem zerknął na Har-
disona.
- Nie sądzę, by Susan wystąpiła przeciwko mnie.
- To dobrze, że sobie ufacie - odparł z uśmiechem Will. Kate chciała coś
dodać, ale mąż uciszył ją skinieniem głowy.
Zmienili temat.
Po kolacji Zach i Susan pożegnali się z Paulem i pojechali do szpitala.
- Zach - powiedziała Susan, gdy szli w stronę separatki. - Jeśli chcesz,
mogę w każdej chwili podpisać prawomocną umowę.
- Wątpię, aby było to konieczne. - Przyjrzał się jej uważnie. - Przecież
wiem, że nie zrobisz nic, co mogłoby zdenerwować dziadka.
- Oczywiście. Jak on się dzisiaj czuje?
- Lepiej.
Susan zauważyła dziwny błysk w oczach męża.
- Jakieś problemy?
- Skądże. Masz bardzo miłą rodzinę.
- Prawda? Są cudowni. - Uśmiechnęła się szeroko.
- Czemu nie chcesz przyjąć ich pomocy?
RS
- Jak to? Nie rozumiem, o czym mówisz! - odparła zaskoczona. - Stale z
niej korzystam!
- W takim razie, czemu nie wyniesiesz się z tej paskudnej dzielnicy?
- Bo mnie na to nie stać. Sama muszę sobie radzić. Jestem odpowiedzialna
za Paula i Megan. Jeśli zacznę polegać na innych, utracę poczucie niezależ-
ności. Wiem, jak to się może skończyć. Nie powtórzę błędów mojej matki.
- Paul i Megan mają różnych ojców, prawda?
- Sporo się o mnie dowiedziałeś. Nie zdawałam sobie sprawy, że Josh i
Will są takimi plotkarzami. Wypaplają każdy rodzinny sekret... - Już ja sobie
z nimi pogadam, pomyślała. Co oni sobie wyobrażają?
- Nie wypytywałem ich. Temat tak jakoś sam wypłynął w czasie naszej
rozmowy - tłumaczył się Zach, widząc złość na jej twarzy.
- W naszej umowie nie ma punktu, który by nakazywał zwierzać ci się z
mojej przeszłości. Jesteśmy małżeństwem tylko chwilowo.
Jej słowa zabrzmiały ostrzej, niż zamierzała, ale była wściekła, bo jej ta-
jemnice niespodziewanie wyszły na jaw.
- Mam nadzieję, że przy dziadku nie będziesz się na mnie gniewać.
- To chyba oczywiste - mruknęła. Na samą myśl, że mogłaby zmartwić
staruszka, zabolało ją serce.
Dotrzymała obietnicy. Z zachwytem pokazała mu bransoletkę i wpatrywa-
ła się w męża czule jak zakochana nastolatka.
- Zach pojechał z Paulem i jego kolegą Manuelem do sklepów. Zrobili
wspaniałe zakupy. Szkoda, że nie widziałeś ich roześmianych buziaków. Do
twarzy chłopcom w kowbojskich strojach.
- Widzę, że ten łobuz was rozpieszcza. Cudownie.
- Nie powinien tego robić. To marnowanie pieniędzy. -Rzuciła mężowi
znaczące spojrzenie.
Zapadło milczenie, a po chwili Zach powiedział:
RS
- Mogę wydawać pieniądze na rodzinę, kiedy tylko zechcę.
- Racja, chłopcze - poparł go Pete. Zwrócił się do Susan: - Mężczyzna jest
po to, by zapewnić żonie i dzieciom godziwe utrzymanie.
- Ale Paul i Megan są pod moją opieką - wpadła mu w słowo. - Jestem za
nich odpowiedzialna.
Zach przytulił żonę i powiedział cicho:
- Nie ma sensu męczyć dziadka naszymi drobnymi sporami. Zrozumiała
ostrzeżenie. Wiedziała, że jeszcze chwila i przez taką dyskusję cały plan może
spalić na panewce.
- Masz rację, kochanie. Zresztą, to przecież drobnostka - dodała z uśmie-
chem, pozwalając sobie na odrobinę sarkazmu.
- Kiedy przeniesiecie się na ranczo? - spytał niespodziewanie Pete. - To
najlepsze miejsce dla chłopca w wieku Paula.
Susan mało się nie zakrztusiła. Przeprowadzka stanowczo nie wchodziła w
grę.
- Na razie to niemożliwe. Musimy poczekać, aż wydobrzejesz, bo miesz-
kając w Kansas, możemy cię częściej odwiedzać.
- A co z końmi? Kto ich dogląda? - niepokoił się staruszek.
- Znasz naszych chłopaków, dziadku. Lubią swoją robotę i dobrze się na
niej znają. Poza tym dzwonię do nich codziennie, a Jesse zdaje mi raport.
- Moim zdaniem - powiedział Pete - powinniście się przenieść na ranczo.
Rozmawiałem dziś z Hester. Powiedziała, że wszystko przygotuje, łącznie z
twoim dawnym pokojem.
- Paul dobrze by na tym wyszedł, choć nie wiem, jak by zniósł rozłąkę z
Manuelem. Są bardzo serdecznymi przyjaciółmi - odparł Zach.
- Mogą się widywać w weekendy. Dobrze go wychowałaś, Susan.
- Dziękuję. Czy lekarz zaglądał tu dzisiaj?
RS
- Tak. Stary nudziarz. Zrobili mi całą masę badań, choć im mówiłem, że
tego nie potrzebuję.
- Czemu robią tyle zamieszania? Coś cię boli? - dopytywał się Zach. Pod-
szedł bliżej i ukląkł obok łóżka.
Susan odetchnęła. Gdy Zach był w pobliżu, traciła panowanie nad sobą.
Jego obecność była przyjemna i... niebezpieczna zarazem.
- Wszystko w porządku - burknął staruszek. - Naprawdę dobrze się czuję.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi i do separatki wszedł lekarz. Na
widok gości uśmiechnął się szeroko.
- Dobry wieczór, Pete. Miło cię znowu widzieć, Zach. Wygląda pani
ślicznie, pani Lowery. Mam nadzieję, że wszyscy dobrze się dziś czują - do-
dał z szelmowskim uśmiechem.
- Nieźle - odparł Zach. - A jak stan dziadka?
- Z przyjemnością mogę państwu zakomunikować, że pacjent szybko
wraca do zdrowia. Myślimy już o operacji, która zagwarantuje mu długie ży-
cie. Chciałem prosić o zgodę na ten zabieg. Przeprowadzimy go jutro rano, a
za kilka dni wypiszemy pana Loweryego ze szpitala...
- Do diaska! - krzyknął Pete. - Pakuj manatki, Susan! Wracamy do domu!
RS
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Opuścili separatkę Pete'a i szli korytarzem, trzymając się za ręce. Zach
czuł, że palce Susan drżą. Była przerażona. Doskonale to rozumiał; wmówił
jej przecież, że dziadkowi pozostało zaledwie kilka dni życia. Sam był prze-
konany, że to szczera prawda, a tymczasem okazało się, że stan chorego po-
zwala na przeprowadzenie operacji serca. Rozszerzenie arterii oznaczało dla
Pete'a kilka dodatkowych lat życia.
- I co teraz? - zadała pytanie, którego od dłuższej chwili oczekiwał.
Z namysłem szukał właściwych słów. Dla niego sytuacja była jasna. Nie
miał prawa wymagać, by Susan porzuciła dotychczasowe życie, ale przez
wzgląd na dziadka nie miała innego wyboru.
- Czy perspektywa życia na ranczu tak bardzo cię przeraża? Wkrótce do-
tarli na parking i wsiedli do auta. Susan splotła
dłonie na kolanach i pochyliła głowę.
- Naprawdę sądzisz, że powinnam zdecydować się na przeprowadzkę? To
przecież oznacza wyrwanie Paula z jego środowiska.
- Susan, nie dramatyzuj. Wiem, że to poważna sprawa, ale nie proszę, że-
byś została u nas na zawsze. Będziesz mieszkać na ranczu, póki dziadek nie
dojdzie do siebie po operacji. -Z niepokojem czekał na odpowiedź.
- Sprawy okropnie się skomplikowały - westchnęła.
- Owszem, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Jeśli ty i Paul cały rok szkolny spędzicie u nas, nie będziesz musiała płacić
żadnych rachunków ani martwić się o utrzymanie, co oznacza spore oszczęd-
ności.
RS
- Wiem, ale jak to wytłumaczyć Paulowi? Mam go ostrzec, żeby nie na-
wiązywał przyjaźni, bo w maju trzeba będzie znów pakować manatki?
- Jakoś to przeżyje. Wiele dzieciaków w jego wieku często się przeprowa-
dza.
- Dzięki, że tak się przejmujesz moimi problemami - odparła drwiąco.
- Przyznaję, że Paul musiałby rozstać się z przyjaciółmi, ale cóż z tego,
skoro dzięki waszej obecności dziadek wyzdrowieje? - Zach czuł się paskud-
nie, stawiając sprawę w ten sposób. Z drugiej jednak strony mówił prawdę.
Obiecał sobie w duchu, że zrobi wszystko, by pocieszyć chłopca.
Susan pochyliła głowę i zamilkła. Odezwała się dopiero, gdy zaparkowali
przed domem Hardisonów.
- Nie mów nic małemu. Jeszcze nie podjęłam decyzji. Zach siedział w au-
cie, czekając aż Susan przyprowadzi brata
i rozważał, co zrobi, jeśli spotka się z odmową. Dziadek będzie niepocie-
szony. Ze zdziwieniem stwierdził, że jemu także rozłąka z żoną i jej bracisz-
kiem sprawiłaby dużą przykrość.
Susan wróciła, trzymając za rękę sennego Paula i kiedy ułożyła go na tyl-
nym siedzeniu, Zach zapytał przyjaźnie:
- Jesteś zmęczony, kolego?
- Tak. Zasnąłem na chwilę - odparł Paul.
- Wybacz, że przyjechaliśmy tak późno. Dziadek przesyła ci uściski.
- Jak się dziś czuje?
- Dobrze, szybko odzyskuje siły. - Zach wymienił z Susan porozumie-
wawcze spojrzenia. - Nie można wykluczyć, że za kilka dni wróci do domu.
- Pojedziesz z nim?
- Tak.
- Szkoda. Będę za tobą tęsknić.
Zach wyczuwał smutek w głosie chłopca. Ogarnęło go wzruszenie.
RS
- Uszy do góry, kolego. Na pewno będziemy się widywać.
- Nie czas na poważne rozmowy - wtrąciła Susan. - Zdrzemnij się, Paul.
Rzuciła Zachowi karcące spojrzenie.
Susan znalazła się w bardzo trudnej sytuacji. Chciała dobrze i dla Paula, i
dla Pete'a, ale nie wiedziała, jak postąpić, by żaden nie ucierpiał. Szła po
schodach, słysząc za plecami kroki Zacha. Nadal biła się z myślami. Gdy sta-
nęli w korytarzu, dobiegł ją płacz Rosy. Podała Zachowi klucze i leciutko
popchnęła Paula w jego stronę.
- Zabierz małego. Muszę sprawdzić, co się stało.
- Czy Manuel zachorował? - dopytywał się chłopiec. Susan zapukała do
drzwi. Gdy się otworzyły, ujrzała zaczerwienioną od płaczu twarz sąsiadki.
- Roso, co z tobą?
- Pedro stracił pracę - szlochała kobieta. - Jego firma zbankrutowała. Nie
dostał nawet pensji za ostatni tydzień. Jeśli nie zapłacimy czynszu, właściciel
od razu wyrzuci nas z mieszkania.
- To okropne! - zawołała Susan, obejmując Rosę. - Mam pomysł. Ostatnio
zarobiłam trochę...
- Wykluczone! Nie możemy brać od ciebie pieniędzy. Znajdziemy sobie
tanią klitkę. W najgorszym razie zamieszkamy u teściów.
Susan wiedziała, że to dla Rosy bardzo trudna decyzja, ponieważ rodzina
męża nie darzyła jej sympatią.
- Czym się zajmuje pani mąż? - usłyszała niespodziewanie głos Zacha.
- Jest cieślą. Teraz niełatwo o posadę, bo idzie zima... - Rosa ukryła twarz
w dłoniach.
- Mąż w domu?
- Tak - odparła. - Bardzo się martwi. Moim zdaniem...
- Być może będę miał dla niego zajęcie - wyjaśnił rzeczowo Zach.
RS
Kobiety wymieniły zdziwione spojrzenia.
- Zawołaj Pedra - niecierpliwiła się Susan. Gdy zostali sami, dodała: - To
bardzo pracowity człowiek. Byłoby wspaniale, gdybyś znalazł mu zajęcie.
- Najpierw muszę się dowiedzieć, jakie ma kwalifikacje. Nim Susan zdą-
żyła odpowiedzieć, pojawiła się Rosa, a za
nią zrezygnowany Pedro.
- Jestem Zach Lowery - przedstawił się ranczer i wyciągnął rękę na po-
witanie. - Porozmawiajmy w cztery oczy. Może będę miał dla pana pracę.
Pedro bez słowa wskazał drzwi do pokoju. Gdy się zamknęły, Rosa chwy-
ciła dłoń Susan i ścisnęła ją mocno.
- Sądzisz, że coś z tego będzie?
- Nie wiem. Czas pokaże. Muszę położyć małego do łóżka. Manuel już
śpi?
- Tak. Jeszcze mu nie powiedzieliśmy, ale wyczuł, że coś nas trapi. - Rosa
nerwowym ruchem splotła dłonie. - Boję się myśleć, co z tego będzie.
- Później do ciebie zajrzę - obiecała Susan.
Wróciła do siebie, dopilnowała, żeby brat się umył, i zapakowała go do
łóżka. Zgodziła się, by przeczytał jedną z nowych książeczek. Był wystra-
szony, a lektura zawsze go uspokajała.
Wróciła do Rosy, która siedziała na schodach.
- Nie chcę im przeszkadzać. To ważna rozmowa - szepnęła zdławionym
głosem.
Susan mocno ją przytuliła. Długo czekały w milczeniu.
Gdy mężczyźni stanęli w drzwiach, Rosa mocno ścisnęła dłoń sąsiadki.
Wydawało się, że lada chwila zemdleje. Westchnęła spazmatycznie i popa-
trzyła na męża. Susan od razu spostrzegła, że Pedro jest wyprostowany; śmie-
lej uniósł głowę. To był dobry znak.
RS
- Roso, pan Lowery zaproponował mi pracę. Problem w tym, że musieli-
byśmy przenieść się na ranczo. Dostaniemy tam domek - ciągnął z zapałem. -
Do moich obowiązków będzie należało budowanie zagród dla bydła i koni
oraz konserwacja budynków i płotów. Pan Lowery daje wszystkie narzędzia.
Pensja wynosi pięćset dolarów tygodniowo. Dostaniemy także przydział wo-
łowiny.
Susan wiedziała, że poprzednio mąż Rosy zarabiał połowę wymienionej
sumy.
- Ile wynosi czynsz? - wykrztusiła Rosa. Od dawna marzyła, by zamiesz-
kać w domku i często rozmawiała o tym z Susan.
- U nas to pracodawca zapewnia odpowiednie lokum. Obawiam się tylko,
że nie zechcecie mieszkać na odludziu. Zakupy to prawdziwa wyprawa.
- Nie mamy samochodu. Czy jeździ tam autobus? - spytała z nadzieją Ro-
sa.
- Nie, ale jest kilka aut do wspólnego użytku, więc Pedro będzie panią wo-
ził. Hester, która prowadzi mi dom, często jeździ do miasta. Ma sześćdziesiąt
lat i przydałaby się jej pomoc, więc gdyby chciała pani trochę popracować...
Rosa westchnęła radośnie. Nie mogła uwierzyć, że los się do nich aż tak
uśmiechnął.
- Ach, wszystko się ułożyło! Serdeczne dzięki. Nie umiem powiedzieć...
- To ja powinienem wam dziękować. Z nieba mi spadliście. Mój dziadek
przechodzi na zasłużony odpoczynek, więc potrzebuję kilku osób do pomocy.
Pedro uścisnął dłoń Zacha i zapytał skwapliwie:
- Kiedy mogę zacząć?
- Ile czasu potrzebujecie na przeprowadzkę?
- Mieszkanie jest opłacone do piątku, więc mamy jeszcze dwa dni - wy-
jaśniła Rosa.
RS
- W piątek przyślę ciężarówkę i kilku ludzi do pomocy. Czy to wam od-
powiada? - Zach sięgnął do kieszeni po książeczkę czekową. - Za pierwszy
tydzień zapłacę z góry, żebyście nie zostali bez pieniędzy. - Gdy Pedro i Rosa
dziękowali mu wylewnie, dodał z kpiącym uśmiechem: - Ciekawe, czy bę-
dziecie równie zadowoleni, kiedy zobaczycie dom. Ma tylko trzy sypialnie.
- Aż tyle! Cudownie!
Zach ujął dłoń Susan i ruszył ku drzwiom.
- Cieszę się, że warunki wam odpowiadają. Powiadomię was, o której
przyjedzie ciężarówka. Ja też tu wpadnę, więc zobaczymy się w piątek!
- Dobranoc, kochani - dodała Susan. - Przyślę tu Paula około... - Nagle
zdała sobie sprawę, że przeprowadzka Pedra i Rosy przysporzy jej kłopotów,
ponieważ oznacza utratę opiekunki do dziecka. Kto się teraz zajmie Paulem?
- Och, Susan! Całkiem zapomniałam o twoim braciszku! - jęknęła Rosa.
- Co się znowu stało? - rzucił niecierpliwie Zach.
- Kto się zaopiekuje Paulem, gdy wyjedziemy na ranczo?
- zawołała Rosa.
- Nie martw się - odparła Susan z wymuszonym uśmiechem. - Znajdę
kogoś. Wszystko będzie dobrze.
Zach otworzył drzwi do mieszkania Susan.
- Mam pomysł, jak się uporać z tym problemem, więc bez obaw, pani
Roso - rzucił na odchodnym.
Weszli do środka.
- Chodzi ci o naszą przeprowadzkę na ranczo?
- Owszem. Nie zapominaj, że Paul i Manuel to prawdziwi przyjaciele. Le-
piej ich nie rozdzielać. Rosa mogłaby się nimi opiekować, a Hester jej pomo-
że. Najgorzej ty na tym wyjdziesz, bo do miasta jest ponad siedemdziesiąt ki-
lometrów. Czekają cię dojazdy do jadłodajni, jeśli nadal będziesz chciała
pracować.
RS
- Naturalnie! - krzyknęła. - W przeciwnym razie nie mogłabym nic odło-
żyć.
- Jesteś moją żoną, więc powinienem dawać ci pieniądze.
- Niczego od ciebie nie przyjmę - odparła z godnością. Zach wolał się nie
kłócić, więc tylko zapytał:
- Musisz podjąć decyzję. Przeprowadzisz się na ranczo?
- Nie wiem. - Odwróciła się do niego plecami. - Czy mogę jutro dać ci
odpowiedź?
Podszedł bliżej, położył ręce na jej ramionach i obrócił w swoją stronę.
- Dobrze. Pojedziesz ze mną do szpitala, żeby dodać dziadkowi otuchy
przed operacją?
- Tak. Uprzedziłam już Kate, że przyjdę do pracy później niż zwykle.
Muszę jeszcze powiedzieć Rosie, że raniutko przyprowadzę do nich Paula. -
Gdy wspomniała o sąsiadce, przypomniała sobie, ile zrobił dla niej Zach. -
Niezależnie od tego, co postanowię, chciałam ci bardzo podziękować za po-
moc dla Rosy i Pedra. Jesteś wspaniały!
- Mimo że pozbawiłem cię opiekunki do dziecka? Susan poczuła się tak,
jakby ją spoliczkował.
- Naprawdę sądzisz, że dla swojej wygody mogłabym odradzać im przy-
jęcie twojej propozycji?
Przesunął dłońmi po jej ramionach. Przyjemne uczucie.
- Tylko żartowałem! Mało o tobie wiem, ale zdążyłem się przekonać, że
nie jesteś małostkowa.
Udobruchana, odprężyła się na chwilę, ale gdy objął ją ramionami, znie-
ruchomiała, jakby lada chwila miała rzucić się do ucieczki.
- Spokojnie - powiedział z uśmiechem. - Chciałem ci tylko podziękować
za dzisiejszy wieczór. Domyślam się, że byłaś całkiem wytrącona z równo-
RS
wagi, gdy dziadek kazał ci pakować manatki i oznajmił, że wracamy razem na
ranczo. Dzielnie to zniosłaś.
Susan uległa pokusie i przytuliła głowę do jego ramienia. Był taki silny i
opiekuńczy.
- Staram się postępować, jak należy - odparła cicho - ale czasami trudno
rozstrzygnąć, co jest właściwe, a co nie.
Objął ją mocno i pocałował w czoło.
- Moim zdaniem Paul bardzo potrzebuje męskiego towarzystwa. Nie jest
dobrze, gdy chłopak ma wokół siebie same kobiety.
- Staram się dobrze go wychować.
- Nie zamierzałem cię krytykować - zapewnił skwapliwie. Czule popa-
trzył jej w oczy. To był błąd. Pokusa okazała się zbyt silna, by ją zwalczyć.
Pochylił głowę i musnął wargami usta Susan, przestraszonej, a zarazem ura-
dowanej, bo spełniło się marzenie o kolejnym pocałunku. W jej umyśle przez
moment panował kompletny zamęt. Bez zastanowienia wspięła się na palce i
zarzuciła Zachowi ręce na szyję. Ilekroć ją obejmował, zapominała o całym
świecie. Nikt jej dotąd nie wprawił w tak cudowne oszołomienie. Miała wra-
żenie, że jest przy nim całkiem bezpieczna, jakby znalazła wreszcie swoje
miejsce na ziemi. Takie myśli sprawiały, że ogarniał ją strach. Czy w ten
sposób reagowała jej matka, ilekroć oddawała się jakiemuś mężczyźnie? Su-
san pragnęła innego życia. Nie zamierzała powtarzać jej błędów. Nie chciała
szukać pełni życia w męskich ramionach. Pragnęła być silna i niezależna.
Obawiała się, że Zach uczyni ją słabą i bezwolną.
Wysunęła się z jego ramion, odetchnęła głęboko i podeszła do okna. Przez
chwilę miała wrażenie, że Zach nie wypuści jej z objęć albo znowu przytuli,
ale niepotrzebnie się martwiła.
- Przyjadę po ciebie za pięć szósta - oznajmił rzeczowo, choć głos miał
lekko schrypnięty. - Wiem, że to wcześnie, ale dziadek ma być przewieziony
RS
na chirurgię o szóstej trzydzieści. Chciałbym się z nim zobaczyć, nim poda-
dzą mu narkozę.
Susan odwróciła się i stanęła z nim twarzą w twarz. Zach mówił spokojnie
i konkretnie. Żadnych emocji. Czyżby ten pocałunek nic dla niego nie zna-
czył? Twarz miał posępną, ale nie należy się temu dziwić; mówił przecież o
czekającej dziadka operacji.
- Nic nie szkodzi. Będę gotowa.
- W takim razie już pójdę, żebyś mogła się wyspać.
Bez słowa ruszył w stronę drzwi i zamknął je za sobą. Susan stała nieru-
chomo przy oknie. Niespodziewanie drzwi się otworzyły.
- Chodź tu i zamknij mieszkanie.
Jak automat pomaszerowała w stronę wyjścia. Zach pochylił się, pocało-
wał ją czule i wyszedł.
- Zamknij mieszkanie, Susan- ponownie dobiegł ją z klatki schodowej
karcący głos.
Przekręciła zasuwę i założyła łańcuch zamontowany przez Josha, męża
Maggie. Szkoda, że Zach już poszedł. Żałowała, że przestał ją całować. Nie
chciała być sama.
Nieprawda! Wcale sobie nie życzyła jego obecności! Trzeba pamiętać, że
ich małżeństwo to jedynie kontrakt wygasający w maju przyszłego roku. Poza
tym Susan nie zamierzała powtarzać błędów swej matki. Potrafi się obyć bez
mężczyzny.
Pete Lowery doskonale zniósł operację. Pacjent o połowę młodszy wcale
nie czułby się lepiej. Lekarz powiedział Zachowi, że jeśli nie nastąpi pogor-
szenie dziadek zostanie wypisany w sobotę rano.
Po wyjściu chirurga Zach przytulił Susan i ukrył twarz w jej jedwabistych
włosach. Dodawała mu otuchy w najcięższych chwilach, gdy lęk o dziadka
RS
ściskał go za gardło. Z obawą wspominał moment, gdy łóżko na kółkach
zniknęło za drzwiami sali operacyjnej.
Pamiętał także wczorajszy wieczór.
Gdyby się w porę nie odsunął, popełniłby niewybaczalny błąd. Wyszedł
pospiesznie, bo w przeciwnym razie zaciągnąłby Susan do łóżka i kochał się z
nią do świtu. Pokusa była zbyt silna.
- Dziękuję, że tu ze mną zostałaś - szepnął jej do ucha. Odsunęła się, ale
miał wrażenie, że robi to niechętnie.
- Gdy pozwolą nam go zobaczyć, wejdę tylko na moment. Trzeba jechać
do pracy. Dziadek chyba to zrozumie.
- Na pewno. Co z Paulem? Rozmawiałaś z nim rano?
- Nie. Przed wyjściem owinęłam go kocem i zaniosłam do Rosy. Był jesz-
cze w piżamce. Mam nadzieję, że od razu zasnął.
- Będzie smutny, kiedy się dowie, że Manuel zamieszka na ranczu - po-
wiedział Zach. Szukał argumentów, żeby skłonić ją do przeprowadzki i nie
przebierał w środkach, próbując wymusić korzystną dla siebie decyzję.
- Porozmawiam z nim, gdy odwieziesz mnie do domu. Muszę zabrać auto.
- Podjęłaś decyzję?
Wstrzymał oddech. Można by pomyśleć, że od tej odpowiedzi zależy jego
szczęście. Dziwaczny pomysł, pomyślał. Chodzi wyłącznie o zdrowie dziad-
ka, który życzy sobie, by Susan zamieszkała w ich rodzinnym domu.
- Tak. Chyba nie mam wyboru. Teraz sprawa dotyczy także Paula.
Zach poczuł, że ogarnia go niepokój.
- Susan, chyba nie sądzisz, że zatrudniłem Pedra, by cię zmusić do prze-
prowadzki na ranczo? Przysięgam, że miałem czyste intencje.
- To dla mnie oczywiste.
Gdy popatrzyli sobie w oczy, Zach od razu wiedział, że Susan ma do niego
zaufanie - przynajmniej jeśli chodzi o Pedra. Był zaskoczony, że tak go to
RS
ucieszyło. Poczuł się wyróżniony. Serce zabiło mu mocniej, a świat stał się
nagle piękniejszy.
Do pokoju weszła pielęgniarka.
- Pan Lowery? Pański dziadek został już przewieziony na oddział poope-
racyjny. Właśnie obudził się z narkozy. Jeśli chcą go państwo zobaczyć, pro-
szę za mną.
Kilka minut po dziesiątej zatrzymali się przed domem. Susan pospiesznie
wbiegła po schodach, a Zach ruszył za nią.
Gdy zadzwoniła do drzwi sąsiadów, otworzyli jej chłopcy. Paul miał
smutną minę. Widząc siostrę, podbiegł i przytulił się do niej.
- Co się stało?
- Manuel przeprowadza się na ranczo - łkał chłopczyk. Syn Rosy nie był
pewny, czy cieszyć się, że zamieszka na wsi, czy rozpaczać, bo w mieście zo-
stawia najlepszego kolegę.
- Myślę, że to dobra nowina - odparła z uśmiechem Susan, zadowolona, że
podjęła właściwą decyzję.
- Naprawdę? - Paul spojrzał na siostrę z niedowierzaniem.
- Oczywiście. Wkrótce będziecie chodzić do jednej klasy.
- Chyba nie rozumiesz, Susan - tłumaczył Paul. - Manuel już nie będzie tu
mieszkał. Przenosi się na wieś, na ranczo dziadka.
- Ty również tam zamieszkasz, kochanie - tłumaczyła cierpliwie.
Paul spojrzał na nią, a potem na Zacha.
- Mam się przenieść do Manuela? - zapytał drżącym głosem.
- Nie. Przez cały rok będziesz mieszkać na ranczu ze mną, Zachem i
dziadkiem.
RS
Paul nie mógł tego zrozumieć. Jednego był pewny: nie musi rozstawać się
z najlepszym przyjacielem, a to było najważniejsze. Co więcej, zamieszkają
obaj na wsi, gdzie hoduje się rozmaite zwierzęta. I psy!
Chłopcy objęli się mocno i wśród głośnych pisków zaczęli dziki taniec
radości.
- Co tu się dzieje? Znowu broicie? - zawołała groźnie Rosa, wybiegając do
przedpokoju.
- Mamusiu, Susan i Paul też przenoszą się na ranczo! - Manuel gorączko-
wo opowiadał matce nowiny.
Rosa zasypała ich pytaniami. Była równie zaintrygowana jak chłopcy. Su-
san udzielała odpowiedzi chętnie, lecz wymijająco. W głębi ducha z obawą
myślała o wielkiej zmianie, która miała nastąpić w jej życiu.
- Będziesz codziennie jeździła do miasta? - wypytywała Rosa. Gdy Susan
kiwnęła głową, padło kolejne pytanie. - Czy twoje auto wytrzyma tak for-
sowną jazdę?
Susan zauważyła, że Zach spogląda na nią kątem oka.
- Naturalnie! - odparła z pogodnym uśmiechem.
- Jaki masz samochód? - wtrącił Zach.
- Forda. - Susan uznała, że trzeba szybko zmienić temat. - Powinieneś
chyba wrócić do szpitala, a ja pojadę do pracy. Pozdrów ode mnie dziadka.
- Oczywiście. Nim się pożegnamy, chciałbym zobaczyć twoje auto.
- Czemu?
Puścił mimo uszu to pytanie.
- Paul, możesz pójść ze mną na parking i pokazać samochód twojej sio-
stry?
Uradowany chłopiec bez wahania spełnił jego prośbę.
- Chodź! - krzyknął do przyjaciela. - Pokażę Zachowi naszego grata. Ści-
gamy się! Kto przegrywa, ten obrywa!
RS
- Jesteś obrzydliwym intrygantem! - Susan spojrzała wrogo na Zacha,
który puścił do niej oko i nie czekając na surową reprymendę, pobiegł za
chłopcami.
RS
ROZDZIAŁ ÓSMY
Zach spojrzał na auto wskazane przez Paula. Jedno było pewne: ten wrak
nie zasługiwał na miano samochodu. Miał przed sobą szacowny zabytek.
Nadbiegła zdyszana Susan.
- Skąd wzięłaś ten model? Z muzeum? - spytał, odwracając się do niej.
- Zamierzam go wyremontować za pieniądze, które mi dałeś - odparła. Po-
liczki jej poczerwieniały.
- To nie rozwiąże problemu - zauważył cierpko.
- Nie wtrącaj się w cudze sprawy!
- Czemu się kłócicie? - spytał zaintrygowany Paul.
Zach z uśmiechem obserwował nagłą zmianę w zachowaniu Susan. Z po-
godną twarzą zaczęła łagodnie tłumaczyć braciszkowi, że wszystko jest w
porządku.
- Najlepiej będzie, jeśli kupisz nowe auto - oznajmił po chwili Zach. By-
łoby zbrodnią pozwolić, żeby dzień w dzień pokonywała siedemdziesiąt pięć
kilometrów takim gruchotem.
- Nie stać mnie na taki wydatek - odparła rozzłoszczona. Przykucnęła
obok Paula i spytała chłopców: - Co powiecie na obiad w „Smacznym ką-
sku"? Potem przywiozę was tutaj i sama wrócę do pracy.
- Wspaniale! - krzyknął Paul. - Chodźmy spytać twoją mamę, czy możesz
jechać.
Chłopcy natychmiast pobiegli w stronę domku.
- Nic mogę zrozumieć, skąd u nich tyle energii - mruknął Zach, obserwu-
jąc, jak znikają w drzwiach.
RS
- Posłuchaj - zaczęła z irytacją. - Nie chcę, aby Paul się martwił, więc
przestań się ze mną kłócić w jego obecności.
Zach zdjął kapelusz i pochylił głowę, jakby chciał przeprosić Susan, ale
niespodziewanie zbliżył usta do jej warg i pocałował ją namiętnie. Gdy znala-
zła się w jego ramionach, poczuła znowu, że traci nad sobą panowanie.
- Gorzko, gorzko! - krzyknął z półpiętra Paul.
Zach powoli uniósł głowę i spojrzał na niego zaczepnie. ~ Za kilka lat o
tym pogadamy, kolego - zawołał, udając zagniewanego.
Wsadził kapelusz na głowę, na pożegnanie cmoknął Susan w policzek i
ruszył do swego auta.
- Przyjadę po ciebie jak zwykle - rzucił na odchodnym. Nie czekał na
odpowiedź, nie chciał wdawać się w kolejną sprzeczkę?
Obiad z chłopcami był dla Susan prawdziwym odpoczynkiem. Mogła się
ograniczyć do słuchania podekscytowanych dzieciaków. Rozmawiali o ran-
czu.
- Myślisz, że pozwolą nam jeździć konno? - spytał Paul. Oczy mu zalśniły
na samą myśl o zwierzętach.
- Nie wiem, skarbie - odparła Susan. - Jesteście trochę za mali...
- Nieprawda! - zaprotestował braciszek, a Manuel energicznie pokiwał
głową.
- Zobaczymy - odparła.
Po obiedzie odwiozła chłopców do Rosy, a sama wróciła do pracy, ale nie
mogła się skoncentrować na obowiązkach. Myślała o zmianach, które zacho-
dziły w jej życiu za sprawą Zacha. I o jego pocałunkach.
- Czy chcesz, żebyśmy także dzisiaj zaopiekowali się Paulem? - spytała
Kate.
Susan nie miała pojęcia, kiedy siostra weszła do jej gabinetu.
RS
- Nie ma takiej potrzeby - mruknęła, odwracając głowę. Nie chciała roz-
mawiać o przeprowadzce na ranczo, ale brzydziła się kłamstwem. Uznała, że
najlepsze będą niedomówienia. -Zostanie u Rosy.
- Jak się czuje dziadek Zacha?
- Przeszedł operację serca i wraca do zdrowia. Lekarze są pełni optymi-
zmu.
Zapadła cisza. Susan zaniepokojona przedłużającym się milczeniem spoj-
rzała na siostrę.
- Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, natychmiast dasz nam znać, praw-
da? Jesteśmy przecież rodziną.
- Nigdy o tym nie zapominam. Dzięki wam moje życie zmieniło się na
lepsze - odparła Susan.
- Dobrze, dobrze - mruknęła Kate. - Gdybyś chciała wziąć wolny dzień,
wystarczy zadzwonić.
- Bardzo dziękuję, ale nie ma takiej potrzeby.
Nagle przypomniała sobie, że czeka ją przeprowadzka. Nie wiedziała,
kiedy nastąpi, ale zbliżał się termin płatności za mieszkanie. Trzeba poroz-
mawiać z Zachem.
Gdy się spotkali, zapytał bez żadnych wstępów:
- Czy tak samo jak Rosa i Pedro masz w piątek zapłacić czynsz za miesz-
kanie?
- Tak.
- A więc jutro zaczniemy przeprowadzkę.
- Nie zdążę spakować rzeczy. Wieczorem jedziemy do szpitala, a jutro
muszę być w pracy.
- Czy Kate nie mogłaby ci dać wolnego dnia? - spytał, patrząc na nią po-
błażliwie.
RS
- Nie powinna robić trudności - powiedziała cicho Susan. Przysunął się
bliżej i spojrzał na nią czule.
- Coś cię trapi, kochanie?
- Nie powiedziałam jeszcze siostrom, że przenoszę się na ranczo.
- Będą niezadowolone?
- Sama jestem zdziwiona tym, co robię, więc dla nich to będzie kompletny
szok.
Delikatnie położył dłonie na ramionach Susan. Po raz kolejny mogła się
znaleźć w poważnych tarapatach. Cofnęła się o krok i powiedziała:
- Zach, przestań. Nie możemy...
Niespodziewanie usłuchał i zamiast ją pocałować, mruknął:
- Nie ma się czym denerwować. Na razie sprawy układają się pomyślnie.
Przestań się martwić na zapas.
- Łatwo ci mówić. To moje życie zostało wywrócone do góry nogami. -
Susan bezskutecznie próbowała wzbudzić w sobie złość na Zacha.
- Nic nie rozumiesz... Mnie też nie będzie łatwo - powiedział z rezygnacją
w głosie.
- O czym ty mówisz? - spytała zaintrygowana.
- Gdy zamieszkamy razem, kilka razy dziennie czeka mnie zimny prysz-
nic, a nie przepadam za lodowatą wodą - westchnął z szelmowskim uśmie-
chem.
Susan się zarumieniła. Czas najwyższy zmienić temat.
- Zadzwonię do Kate i poproszę o wolny dzień.
Zach uśmiechnął się szeroko. Wiedział, czemu Susan tak się zachowuje.
Milcząco pokiwał głową, kiedy wystukała numer siostry.
Podczas rozmowy z Kate czuła za plecami jego obecność.
- Czyś ty zwariowała? - spytała Kate, słysząc o przeprowadzce na ranczo.
- Kochanie, nie mam wyjścia. Przecież wiesz, że nie zostanę tam na stałe.
RS
- Lepiej niech ten kowboj uważa, co robi!
- To dobry człowiek - zapewniła cicho Susan.
Zimne prysznice... Mnie też się chyba przydadzą, pomyślała.
- Wiem, co trzeba zrobić. Will porozmawia z tym twoim kowbojem. Zaraz
go poproszę.
- Nie, Kate! - zawołała, ale było już za późno. - Cześć, Will. Tak, w tej
chwili.
Zbity z tropu Zach uniósł brwi, gdy Susan podała mu słuchawkę.
- Mam rozmawiać z Kate?
- Nie, z Willem - rzuciła uspokajająco. Ostrożnie ujął słuchawkę.
- Lowery, słucham.
- Witaj - usłyszał głos Willa. - Słyszałem, że zabierasz Susan i Paula na
wieś.
- Tak. Mój dziadek miał dziś operację i w sobotę przywożę go do domu.
- Bardzo się cieszę. Jak przekonałeś Susan?
- Sama podjęła decyzję. Przyznaję, że ją namawiałem, ale to w końcu za-
pał Paula przesądził o wszystkim.
- Czy Susan będzie nadal pracowała dla Kate?
- Tak. Ma zamiar dojeżdżać.
- Tym starym gratem? To niebezpieczne! - zaprotestował Will.
- Już się tym zająłem.
- Proszę, proszę! Jestem pełen podziwu. Dwa punkty dla ciebie.
- Słucham?
- Wyciągnąłeś ją z tej nory i kupiłeś jej nowy wóz. Nam się to nie udało.
- Jak rozumiem, nie macie nic przeciwko temu? - spytał z nadzieją w gło-
sie.
RS
- Nie, ale to wyłącznie moje zdanie. - W słuchawce zapadła cisza. - Kate
mówi, że gdy tylko załatwi sprawy w jadłodajni, przyjedzie wam pomóc. Za-
dzwoni także do Maggie.
- Przekażę Susan tę wiadomość. To bardzo miło z waszej strony.
- Rodzina to rodzina, stary. Trzeba sobie pomagać.
Zach odłożył słuchawkę i zreferował Susan rozmowę z Willem. Łzy sta-
nęły jej w oczach.
- Są po prostu cudowni - powiedziała cichutko. Chciał ją objąć i przytulić,
ale odsunęła się nagle.
- Posłuchaj - zaczął lekko zirytowany. - Dziadek nie uwierzy, że jesteśmy
dobrym małżeństwem, jeśli nie okażesz mi odrobiny czułości. - Zach miał
wrażenie, że zwariuje, jeśli jej nie dotknie.
- Zgoda, ale tylko przy dziadku albo Hester. - Czuła się głupio, ustalając
takie zasady, ale to było konieczne.
- Czemu?
- Można powiedzieć, że bawimy się ogniem na beczce prochu - odparła
natychmiast.
Skrzyżował ręce na piersi i uważnie się jej przyjrzał. Miała rację; dosko-
nale wiedział, czym może się skończyć taka zabawa.
- Dobrze - przytaknął niechętnie. - Muszę jeszcze wpaść do Rosy i Pedra.
Gdy wrócimy ze szpitala, pomogę ci spakować rzeczy. Masz jakieś pudła?
- Nie. Do głowy mi nie przyszło, że będę ich potrzebować już dzisiaj. To
wszystko dzieje się tak szybko.
Zach doskonale rozumiał, o co jej chodzi. Tydzień temu miał tylko dziad-
ka, który umierał na serce. Teraz pojawiła się Susan, Megan, Paul, Kate i Will
z dzieckiem oraz Maggie, Josh i ich potomstwo.
- Kiedy poznam Megan? - spytał nagle.
RS
- Nie wiem - odparła zaskoczona Susan. - Nie rozmawiałam z nią, odkąd
spotkałam ciebie. Pewnie jest bardzo zajęta: szuka pracy i mieszkania, pozna-
je uniwersytet. Będę musiała jej wszystko powiedzieć, ale nie mam teraz do
tego głowy.
- Zaczynam podejrzewać, że się mnie wstydzisz - zażartował.
- Raczej nie wiem, jak wyjaśnić sytuację, w której się tak nagle znaleźli-
śmy.
- Chodźmy do Rosy. Musimy jeszcze ułożyć plan na jutro. Potem jedzie-
my do szpitala. - Wziął ją za rękę i ruszył w stronę drzwi. Nareszcie będą
wśród ludzi, a dzięki temu zyska sposobność, by ją dotknąć.
W południe następnego dnia Zach stał na progu mieszkania Susan z narę-
czem pudełek.
- Pizza? Ile zamówiłeś? - spytała. W pierwszej chwili z obawą pomyślała
o rachunku, ale szybko doszła do wniosku, że Zach już go zapłacił i nie ma
sensu pytać, czy jest mu coś winna.
- Mnóstwo. Kowboje mają wilczy apetyt, prawda, Ricky? Jeden z pra-
cowników Zacha, którzy przyjechali dziś rano,
uśmiechnął się szeroko.
- Jasne. Zjedlibyśmy konia z kopytami!
- Cóż - odparła niepewnie Susan - zasłużyliście na obiad. Miała komu
dziękować. Pomocników nie brakowało. Mag-
gie i Kate przyjechały około dziewiątej. Kończyły właśnie upychać w pu-
dłach rozmaite drobiazgi.
- Zawołam innych na obiad - mruknęła Susan i ruszyła w stronę drzwi.
- Jak skończymy - powiedział Zach, idąc za nią - od razu pojedziemy na
ranczo.
RS
- Dobrze - zgodziła się niechętnie. Po wielu latach samotnego życia trud-
no jej było komuś zaufać.
Zach chciał jeszcze o coś spytać, ale weszli do sypialni, gdzie siedziały
Maggie i Kate, więc zamilkł.
- Pizza, moje drogie - oznajmiła Susan.
- Przecież mogłam zamówić obiad w „Smacznym kąsku"
- obruszyła się Kate.
- Nie marudź - odparła z uśmiechem Susan. - I tak już wiele zrobiłaś.
Przywiozłaś napoje i pomogłaś w pakowaniu.
Siostry dały jej też mnóstwo dobrych rad i przekonywały, żeby była
ostrożna.
- Gdyby coś się nie udało, daj nam znać. Natychmiast ci pomożemy -
szepnęła Maggie.
- Jesteście kochane - powiedziała wzruszona Susan.
- Mnie również należą się komplementy! - dobiegł ją z tyłu chełpliwy głos
Zacha.
Maggie i Kate roześmiały się serdecznie.
Susan starała się udawać szczęśliwą żonę, co z minuty na minutę stawało
się coraz trudniejsze. W jej życiu zbyt nagle nastąpiły wielkie zmiany; a
wszystko z powodu jednego niewinnego kłamstewka.
Rozejrzała się wokoło. Skarby całego jej życia leżały poukładane w kar-
tonach. Nie było ich wiele.
Zach podsunął jej pudło z pizzą.
- Bałem się, że pakowanie zajmie nam cały dzień - mruknął
- ale dzięki Bogu szybko się uwinęliśmy.
- Daj nam swój telefon i adres - przypomniała Maggie. -Co prawda, co-
dziennie będziesz w mieście, ale chciałybyśmy mieć z tobą stały kontakt.
RS
- Oczywiście. Nie zamierzam trzymać jej w więzieniu. -Zach pochylił się
nad Susan i pocałował ją lekko w policzek. Była zaskoczona tym czułym ge-
stem.
- Kiedy twój dziadek wraca do domu? - Maggie zwróciła się do Zacha.
- Jutro rano - odparł z szerokim uśmiechem. - Zawiozę rodzinę do naszego
gniazdka i wrócę po niego śmigłowcem.
Zapadła krępująca cisza. Zach ujął dłoń Susan i powiedział:
- Nie sądziłem, że wróci żywy na ranczo, ale dzięki tobie udało się.
Przymknęła oczy, próbując powstrzymać łzy. To przez wzgląd na Pete'a
znalazła się w tej dziwnej sytuacji.
Nagle poczuła, że jego usta dotknęły jej warg. Odsunęła się zaskoczona i
wykrztusiła:
- Zach! Wszyscy patrzą!
- Wiem - odparł z porozumiewawczym uśmiechem, jakby chciał jej przy-
pomnieć o niedawnej umowie.
- Czas kończyć pakowanie - powiedziała, wysuwając się z jego objęć.
Pora wrócić do krzątaniny przy bagażach. Obecność Zacha stawała się dla
niej coraz bardziej niebezpieczna.
- Możemy jechać - oznajmił Rick. Jego ciężarówka miała w kabinie dwa
fotele, na których ulokowała się Rosa z młodszymi dziećmi. Pedro stał obok
auta i uśmiechał się szeroko.
- Mogę jechać z Manuelem? - spytał Paul.
- Nie będzie dla ciebie miejsca - odparła Susan. - Pojedziesz z nami. Mo-
żesz zabrać Manuela, o ile jego mama się zgodzi.
- Ale ciężarówka jest taka fajna - tłumaczył chłopiec.
RS
- Pozwól mu pojechać z chłopakami - poprosił Zach. Miał nadzieję, że zo-
stanie z Susan sam na sam. - I tak muszę oddać samochód do wypożyczalni.
Chętnie się z tobą zabiorę.
Spojrzała na niego podejrzliwie, ale tylko uśmiechnął się bez słowa.
- To dobre rozwiązanie - odparła z wahaniem - o ile Rick nie ma nic
przeciwko temu.
Kierowca ciężarówki popatrzył ukradkiem na Zacha, a potem stwierdził,
że bardzo chętnie zajmie się chłopcami. Manuel i Paul z radością wskoczyli
do kabiny.
Wkrótce ciężarówki odjechały.
Kate i Maggie pożegnały się i wsiadły do samochodu.
- Odezwij się, gdy przyjedziesz na miejsce - wołały jedna przez drugą.
- Jazda na ranczo może zająć nam trochę czasu, bo chciałbym jeszcze od-
wiedzić dziadka - powiedział Zach. - Chyba nie masz nic przeciwko temu?
Susan milcząco pokręciła głową. Gdy zostali sami, spytała:
- Będziemy na czas? Obiecałam Rosie, że pomogę jej rozpakować rzeczy.
- Przyjedziemy w porze obiadu.
- W takim razie pojadę za tobą do wypożyczalni. - Odwróciła się i rozej-
rzała po parkingu. - Gdzie jest mój samochód?
- Tutaj - odparł, podając jej kluczyki. - Ten srebrny dżip.
- Niemożliwe! - powiedziała, odsuwając się od niego.
- Daj spokój, kochanie. Musisz pojechać tym autem. Jest twoje.
- Nie masz prawa! - odparła rozwścieczona Susan.
- Zabronisz mi chronić życie i zdrowie mojej własnej żony? Chcę ci w ten
sposób podziękować za pomoc i uratowanie życia dziadka. Uważasz, że dobry
samochód to za mało?
- Ale ja nigdy... Nie możesz tak stawiać sprawy! Przecież nie zrobiłam te-
go dla pieniędzy.
RS
- Masz rację. Nawet gdybym oddał ci wszystko, co mam, nie spłaciłbym
długu. Chcę wyrazić swoją wdzięczność, dając ci nowy samochód, którego
zresztą tak bardzo potrzebujesz - tłumaczył.
- To nie ma nic do rzeczy - odparła.
- Mam rozumieć, że chcesz, abym sam woził cię do pracy? Z radością bym
to robił, ale nienawidzę rano wstawać. Chyba nie zamierzasz poddawać mnie
straszliwym torturom i budzić o świcie, prawda? - przekonywał z ponurą mi-
ną.
- Dobrze. Przyjmuję twój prezent, ale tylko do czasu wygaśnięcia naszej
umowy. Potem go sobie zabierzesz.
- Doskonale - ucieszył się Zach. - A teraz wyjaśnię ci kilka szczegółów
dotyczących prowadzenia auta z napędem na cztery koła. Potem ruszamy.
Obiecujesz, że będziesz jechała tuż za mną? - spytał.
Gdy kiwnęła głową, zaczął wyjaśniać, jak należy prowadzić dżipa.
Po chwili Susan wsiadła i uruchomiła auto.
- Zapnij pasy - przypomniał stojący obok auta Zach.
- Dzięki, ale pamiętaj, że nie jestem dzieckiem.
- Racja. - Pochylił się i pocałował ją w usta. Odepchnęła go łokciem, ale
nie potrafiła ukryć figlarnego uśmiechu.
- Nie ma nikogo w pobliżu. Łamiesz naszą umowę.
- Chyba widziałem kogoś z sąsiadów.
- To się nie liczy - odparła pogodnie.
- Przepraszam. Mój błąd. Pamiętaj, że jedziemy na ranczo. Tam mi nie
umkniesz.
RS
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Susan myślała, że już nic jej nie zaskoczy: nowy samochód, troskliwy
mąż, niespodziewana przeprowadzka. Myliła się jednak. Gdy pilotowana
przez Zacha wjechała na ranczo, nie potrafiła ukryć zdziwienia. Nie spodzie-
wała się, że dom będzie tak obszerny i ładny. Budowano go zapewne z myślą
o dużej rodzinie.
W drzwiach powitała ich Hester.
- Dzień dobry, pani Lowery - powiedziała z miłym uśmiechem na twarzy.
Ukłoniła się grzecznie.
- Proszę mi mówić po imieniu - odparła nieco zakłopotana Susan. - Jesz-
cze nie przywykłam do nowego nazwiska.
- Jak pani sobie życzy - odparła gospodyni. - Paul zaczął już urządzać się
w swoim pokoju. To uroczy chłopiec.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że nie był natrętny.
- Ależ skąd! On i Manuel uwielbiają moje ciasteczka, więc myślę, że bę-
dziemy żyli w zgodzie.
- Nie znam dzieciaka, który nie podjadałby łakoci Hester - roześmiał się
Zach. - Dorośli także nie potrafią oprzeć się tej pokusie.
- Pani mąż - z uśmiechem powiedziała Hester - nadal zakrada się do spi-
żami. Teraz wskażę państwu sypialnię. Pete kazał przenieść swoje rzeczy, a
więc pokój na piętrze już na was czeka.
Susan wyczuła, że mąż jest zaniepokojony. Spojrzała na niego zdziwiona.
RS
- Nie zamierzałem dziadka stamtąd wyrzucać - obruszył się Zach.
- Wiem - odparła spokojnie Hester - ale gdy Pete się uprze, nikt na świecie
nie da rady go przekonać. Chce, żeby wam było wygodnie, dlatego postano-
wił zamieszkać na dole. - Weszła do domu. Na odchodnym dodała jeszcze: -
Tym razem na pewno będziesz szczęśliwy.
Zdziwiona Susan uniosła brwi. Do tej pory nie usłyszała jeszcze dobrego
słowa o poprzedniej żonie Zacha.
Już miała ruszyć za Hester, ale Zach chwycił ją za ramię, objął delikatnie i
wziął na ręce.
- Tradycja rodzinna - oznajmił, widząc jej zaskoczenie. -Muszę cię prze-
nieść przez próg.
- Już to zrobiłeś! - Daremnie protestowała. Po chwili dodała stanowczo: -
Jesteśmy w holu. Możesz postawić mnie na podłodze?
Zach wykonał polecenie, ale nie wypuścił jej z objęć.
- Witaj w domu - powiedział cicho i delikatnie ją pocałował. Susan za-
pomniała, że zostali sami. Czuły dotyk przynosił
radość i ukojenie, a pocałunki dawały nie znaną dotąd rozkosz. Zatraciła
się w tym cudownym odczuciu.
- Proszę, proszę - dobiegł ich głos Hester. - Sypialnia należy do was, a
więc nie musicie kryć się po kątach. Do obiadu macie godzinę, wykorzystaj-
cie ten czas - poradziła, mrugając porozumiewawczo do Zacha.
Susan czuła, że na policzkach ma ciemne rumieńce. Odwróciła głowę z
obawy, że Hester to zauważy. Zach uśmiechnął się szeroko i odparł:
- Jak zwykle masz dobry pomysł. - Pociągnął za sobą żonę i dodał: - Do
zobaczenia przy stole.
Kiedy gosposia zniknęła w kuchni, Susan wysunęła się z jego ramion.
- Dom jest piękny!
RS
- Szybko się na nim poznałaś. Będziesz tu miała więcej przestrzeni niż w
swoim dawnym mieszkaniu, choć jest pewien mały problem.
- Co masz na myśli? - spytała podejrzliwie.
- Zaraz się dowiesz. - Ruszył schodami na górę i otworzył pierwsze drzwi
po lewej. - Oto nasz pokój.
Susan weszła do dużego pomieszczenia wyłożonego mahoniową boazerią.
W kącie umieszczono kominek, a środek zajmowało wielkie łóżko.
- Cudownie! - powiedziała z zachwytem.
- Słuszna uwaga. - Podszedł bliżej i dodał z naciskiem: -To sypialnia mał-
żeńska.
Początkowo nie pojęła, w czym rzecz. Dopiero po chwili zorientowała się,
co Zach próbuje dać jej do zrozumienia.
- Mamy tu...
- Dziadek i Hester oczekują, że będziemy spali razem. Susan spojrzała na
ogromne łoże.
- Ale ja... -Nie była w stanie wykrztusić słowa. Jak mogła spać w jednym
łóżku z mężczyzną! Złamałaby powzięte kiedyś postanowienie. Jej matka szła
do łóżka z każdym mężczyzną, który pojawił się na horyzoncie. Susan obie-
cała sobie, że nie pójdzie w jej ślady. Mąż pozostanie dla niej pierwszym i
jedynym kochankiem. Poślubiła Zacha... ale ich związek to fikcja...
- Nie martw się, dotrzymam obietnicy. - Stanowcze słowa przerwały mil-
czenie.
- Jak?
- Nie byłabyś zainteresowana zmianą warunków umowy? - spytał żarto-
bliwie, lecz Susan wiedziała, że mimo to jest śmiertelnie poważny.
- Nie.
- Tego właśnie się obawiałem - westchnął ciężko. - Mam turystyczny
materac i pompkę. Będę spał w garderobie.
RS
- Dziękuję, Zach - wyszeptała drżącym głosem. Objął ją i przytulił.
- Nie łamię naszej umowy, próbuję cię tylko pocieszyć. To nie jest próba
uwiedzenia - zapewnił.
Mniejsza o słowa, skoro ciepło jego ciała dawało jej poczucie bezpieczeń-
stwa, którego dotąd nie znała. Miała tylko nadzieję, że nie uzależni się od
Zacha. W głębi serca wiedziała jednak, że już wpadła w nałóg.
Zach spał tej nocy na materacu. Susan nakryła go prześcieradłem, położyła
kilka dodatkowych poduszek i koc. Zapach jej perfum unosił się w gardero-
bie, gdzie obecnie była sypialnia Zacha.
Gdy Zach zawierał z Susan umowę, nie sądził, by ich małżeństwo potrwa-
ło dłużej niż kilka dni. Tymczasem jego dziadek miał jutro wrócić ze szpitala
i wiele wskazywało na to, że będzie się cieszył dobrym zdrowiem jeszcze
długie lata.
Zach był w kropce. W ciągu ostatnich dni nabrał zaufania do Susan. Zaw-
sze uważał ją za piękność, ale odkrył w niej także duchowe zalety, których się
nie spodziewał, a przede wszystkim prawdziwą dobroć, która wprawiła go w
osłupienie.
Wychowywała go zacna Hester i dlatego nie zdawał sobie sprawy, jak źli
bywają ludzie. Kompletnym zaskoczeniem była dla niego chciwość i egocen-
tryzm pierwszej żony. Daremnie próbował się z tym uporać. Po rozwodzie
uznał, że ma dość małżeństwa. Nie mógł przecież ukryć, że jest bogatym ran-
czerem. Każda kobieta pragnęła jego pieniędzy. Z Susan sprawa miała się in-
aczej. Ta dziewczyna była uparta i niezależna. Wiele się musiał natrudzić, by
cokolwiek od niego przyjęła. Nie było w niej chciwości ani egoizmu. Ledwie
mógł uwierzyć, że istnieje naprawdę... z wyjątkiem chwil, gdy trzymał ją w
ramionach.
RS
Przewrócił się na drugi bok. Jeśli nie przestanie myśleć o żonie, nie wyśpi
się tej nocy.
Pete Lowery wrócił na ranczo w sobotnie popołudnie. Zamieszkał w sy-
pialni na parterze, naprzeciwko pokoju Hester. Dzięki temu gosposia mogła
się nim stale zajmować.
Jego sypialnia od razu stała się najważniejszym miejscem w całym domu;
wszyscy domownicy chętnie tam zachodzili. Ciągle ktoś przesiadywał u
dziadka. Najczęściej wpadali do niego Paul i Manuel, bez końca zadając py-
tania na temat rancza i zwierząt.
Staruszek był szczęśliwy, mając przy sobie chłopców. Zachęcał ich do
rozmów i poprosił, by obaj nazywali go dziadkiem. Malcy nie mogli po-
wstrzymać okrzyków zachwytu, gdy słuchali jego opowieści.
W poniedziałek Susan musiała wrócić do pracy. Ubrała się w ulubiony
niebieski kostium i zbiegła do jadalni, by zjeść przygotowane przez Hester
śniadanie. Zmieniła zdanie co do Paula. Uznała, że będzie go ze sobą zabie-
rać. W końcu to ona była za niego odpowiedzialna. W ten sposób wszystko
zostanie po staremu.
- Witaj, Hester - powiedziała, wchodząc do jadalni.
- Dzień dobry, Susan - odparła gosposia. - Jesteś dzisiaj radosna jak
skowronek.
- Nic dziwnego, skoro mam do pomocy taki skarb jak ty. Czy nie jest dla
ciebie za wcześnie?
- Dziecko, jestem na nogach od szóstej! Twój mąż też już od świtu ciężko
pracuje. Nie zauważyłaś, że zniknął? Coś przekąsił o pół do siódmej i pobiegł
do roboty.
- Sądziłam, że zje z nami śniadanie.
RS
A to drań, pomyślała. Kłamał jak z nut, byle tylko wcisnąć mi samochód!
- Witam! - zawołał od progu Zach. Podszedł do Susan i pocałował ją na
powitanie. Czuła, że lada chwila zemdleje z wrażenia.
- Hester powiedziała, że już jadłeś śniadanie - wykrztusiła drżącym gło-
sem.
- Tak, mamy tu dziś sporo roboty. Ale chętnie wypiję z tobą kawę.
- Myślałam, że śpisz do południa - mruknęła z drwiącym uśmiechem.
- Nic podobnego!
- Siadajcie. - Hester zignorowała rozmowę małżeństwa. -Jajka gotowe.
- Czy możesz przygotować coś dla Paula? Powinien za chwilę zejść na
dół. Wyjedziemy, gdy tylko skończy śniadanie.
- Kiedy zapiszesz go do szkoły? - zagadnęła gosposia.
- Nie wiem. Muszę poprosić Kate o wolny dzień. - Susan ucięła dyskusję.
Nie podobało jej się badawcze spojrzenie Hester.
- Mogę się tym zająć - wtrącił Zach. - Manuela też zapiszę. Co z jego sio-
strą? Chyba powinna już zacząć naukę. Muszę porozmawiać z Rosą.
- Josephina ma pięć lat. Będzie chodzić do przedszkola. Czy wyprawa do
szkoły nie przeszkodzi ci w pracy? Nie chciałabym...
- Drobiazg!
Do jadalni wszedł Paul. Był w piżamie i przecierał zaspane oczy.
- Czemu się jeszcze nie ubrałeś, słonko? - zapytała z wyrzutem Susan. -
Niedługo wyjeżdżamy.
- Zabierasz go ze sobą? - Zach był zaskoczony. - Po co?
- Muszę się nim zająć - odparła pospiesznie. Oczywiście mogła poprosić o
pomoc Rosę, ale teraz się spieszyła i nie miała już na to czasu.
- Bądź poważna - tłumaczył Zach. - Myślę, że Paul wolałby zostać tutaj.
- Tak! - Chłopiec całkiem się rozbudził. - Ja i Manuel chcieliśmy obej-
rzeć...
RS
- Nic z tego! - odparła rozzłoszczona Susan. - Wszyscy mają tu mnóstwo
pracy. Będziecie tylko przeszkadzać!
Hester uważnie się jej przyjrzała. Zdziwiony Paul spogląda! na zirytowaną
siostrę. Nawet Zach, przyzwyczajony do takich humorów, był zaskoczony
nagłym wybuchem.
- Susan - powiedział cicho. - Trójka dzieci Rosy zostaje na ranczu. Jedno
więcej nie zrobi nikomu różnicy.
- Rosa ma pomagać Hester.
- Wiem, to należy do jej obowiązków. Paul może się bawić z Manuelem.
Poza tym mam dla chłopców zajęcie. Na ranczu nikt nie próżnuje.
- Nie uważam...
- Susan, proszę... - Paul z nadzieją spojrzał na siostrę. Susan była wście-
kła. Doskonale zdawała sobie sprawę, kto
za tym stoi.
- Dobrze - zgodziła się niechętnie. Bez słowa dokończyła śniadanie. Gdy
wstała od stołu, powiedziała cichym i spokojnym głosem:
- Zach, czy mógłbyś odprowadzić mnie do samochodu?
- Z największą przyjemnością - odparł, szeroko uśmiechnięty.
Jeszcze zobaczymy, pomyślała, kto się będzie śmiał ostatni, cwaniaczku.
Zach ruszył za Susan, podziwiając jej piękne kształty. Wyglądała na zde-
nerwowaną, ale to pewnie nic poważnego. Gdy wyszli z domu, musiał zmie-
nić zdanie.
- Posłuchaj mnie uważnie - syknęła wściekle, - Ja jestem opiekunką Paula
i sama decyduję, co chłopak ma robić. Nie waż się na przyszłość kwestiono-
wać moich postanowień, zrozumiano? I nie rób ze mnie potwora!
- Posłuchaj, skarbie. Nie ma sensu, żebyś ciągnęła go ze sobą, jeśli może
zostać tutaj i wspaniale się bawić.
RS
- W takim razie ustalajmy takie rzeczy na osobności - odparła wściekła. -
Pamiętaj, że chłopiec jest mój.
Zach delikatnie objął Susan i pocałował ją w czoło.
- Dobrze, jak sobie życzysz. Jedź ostrożnie. Otworzył przed nią drzwi sa-
mochodu.
- Na przyszłość mnie nie irytuj.
- Co ty wiesz o irytacji, dziewczyno! Gdybyś była na moim miejscu...
Zresztą, szkoda gadać.
Zamknęła drzwi, uruchomiła silnik i ruszyła w drogę.
Zach oparł ręce na biodrach i obserwował, jak kieruje się w stronę głównej
szosy. Po chwili wrócił do domu. Musiał wytłumaczyć Paulowi, że nie wolno
im spierać się z jego siostrą. Obłaskawianie Susan to zadanie na całe życie,
stwierdził w duchu.
Hester przygotowała obiad. Zaniosła Pete'owi jedzenie, a potem zaprosiła
Rosę z dziećmi oraz Paula i Zacha do jadalni. Gdy wszyscy usiedli, powie-
działa:
- Odebrałam dzisiaj niezwykły telefon. Ktoś prosił Susan Greenwood.
- A kto dzwonił? - spytał z ciekawością Zach.
- Nie wiem. Wyjaśniłam, że Susan wyszła za mąż i nazywa się teraz Lo-
wery.
Zach ukradkiem zerknął na Rosę.
- I co dalej?
- Dzwoniła kobieta. Spytała, czy to nie pomyłka, a potem chciała się do-
wiedzieć, jak można do nas dojechać. - Hester nałożyła sobie na talerz dużego
klopsa. - Nie sądzę, żeby to była jedna z twoich dawnych dziewczyn, więc
podałam jej dokładny adres.
- Dzięki, że mi powiedziałaś - mruknął Zach i wrócił do jedzenia. - Cie-
kawe, kto pytało Susan...
RS
Po obiedzie Rosa położyła najmłodsze dzieci spać, a Zach zaprowadził
Paula i Manuela do stadniny. Chłopcy po drodze wypytywali gorączkowo, co
im da do zrobienia. Gdy usłyszeli, że będą czyścić kuce i za pracę dostaną za-
płatę, nie posiadali się ze szczęścia.
- Możemy pracować za darmo - oznajmił po namyśle Paul.
- Wiem o tym - odparł Zach - ale u nas na ranczu każdy, kto robi coś po-
żytecznego, jest za to wynagradzany. Oczekuję, że będziecie sumiennymi
pracownikami. Gdy skończycie, przyjdę sprawdzić, jak daliście sobie radę.
Wytłumaczył chłopcom, jak należy czyścić kucyki i na odchodnym polecił
jednemu z kowbojów, by od czasu do czasu sprawdził, jak chłopcy pracują.
Spojrzał na drogę, szukając wzrokiem samochodu, jakby sadził, że tajem-
nicza kobieta wkrótce się pojawi.
Cztery godziny później, zmęczony i spocony, przyszedł sprawdzić, jak ra-
dzą sobie malcy. Starannie wyczyścili kuce, czym przyjemnie zaskoczyli Za-
cha.
- Moje gratulacje, chłopaki - powiedział żartobliwie. -Chodźcie do domu.
Tam dostaniecie zapłatę.
Paul spojrzał na niego uważnie i pokręcił głową.
- Nie powinniśmy brać od ciebie pieniędzy - oświadczył z poważną miną.
- Przecież żyjemy tu za darmo. Tak powiedziała Susan.
- To nie jest prezent, kolego - tłumaczył Zach. Uznał, że czas najwyższy
poważnie rozmówić się z żoną i ustalić nowe zasady. - Ciężko pracowaliście,
więc zasługujecie na wynagrodzenie.
- On ma rację - powiedział Manuel, kiwając głową.
- Dobrze - niechętnie zgodził się Paul. - Wezmę te pieniądze, ale spytam
jeszcze Susan, czy mogę je zatrzymać.
- Dobry pomysł - pochwalił chłopca. - Jednak najpierw sam z nią poroz-
mawiam. Jak powiedziałem rano, nie możemy denerwować Susan.
RS
Chłopcy energicznie pokiwali głowami. Cała trójka wyszła ze stajni i
skierowała się do domu.
Zach od razu zauważył, że paru kowbojów stoi bezczynnie na podwórku.
Na ranczu był to dziwny widok, więc ruszył w ich stronę. Gdy z daleka ujrzał
wśród nich atrakcyjną blondynkę, od razu się zorientował, że to ona jest
przyczyną zamieszania.
- Megan! - krzyknął Paul i biegiem ruszył w stronę dziewczyny, która mi-
nęła adoratorów i podbiegła do chłopca.
- Paul! - zawołała, otwierając ramiona. Przytuliła go mocno.
Oboje zaczęli się przekomarzać i żartować.
- Witaj, Megan - powiedział Zach, stwierdziwszy, że czas najwyższy się
przedstawić.
Spojrzała na niego uważnie.
- Pan jest Lowery, tak?
- Nazywa się Zach!- krzyknął Paul.
- Dzięki, kolego, że mnie przedstawiłeś - mruknął z uśmiechem. - Tak, to
ja - odparł, patrząc na Megan. - Byłaś już w domu?
- Nie - odparła nieco zdenerwowana. - Uznałam, że poczekam, aż wróci
Susan. Będzie tu wkrótce, prawda?
- Oczywiście. - Zach skinął głową. Zmierzył groźnym spojrzeniem ga-
piących się na Megan kowbojów i powiedział: - Sam zajmę się naszym go-
ściem. Możecie wracać do pracy.
Niechętnie zaczęli się rozchodzić. Raz po raz zerkali za siebie i dowcip-
kowali.
- Musimy wejść do środka - mruknął Zach. - W przeciwnym razie będą tu
sterczeć do wieczora.
- Najmocniej przepraszam, ale...
RS
- To nie twoja wina - odparł rozbawiony. - Chłopcy od dawna nie widzieli
tu, na ranczu, kobiet tak pięknych jak ty albo Susan.
Megan zarumieniła się i odpowiedziała na komplement ślicznym uśmie-
chem.
- Chodźmy do domu - ciągnął Zach. - Przedstawię cię He-ster i dziadko-
wi. A Rosa to przecież twoja stara znajoma.
Dziewczyna przystanęła i rozejrzała się wokoło.
- Rosa? Co ona tu robi? To dla mnie oczywiste, że widzę zawsze razem
tych urwisów, więc nie zastanawiałam się, jak to możliwe...
- Mieszkamy tu wszyscy - odparł dumnie Manuel. - I nadal się przyjaźnię
z Paulem.
- Pedro stracił pracę - tłumaczył Zach - a u mnie brakowało stolarza i cie-
śli. Rosa pomaga Hester, naszej gosposi, która jest dość wiekowa, ale nie do-
puszcza możliwości przejścia na emeryturę.
- Dobra nowina! - odparła rozpromieniona Megan. - A co z tobą i Susan?
Gdzie się spotkaliście i dlaczego nie zaprosiliście mnie na ślub?
- Wszystko stało się tak nagle. Susan ci wyjaśni - odparł, mając nadzieję,
że Megan nie będzie się na razie domagała romantycznych opowieści. - Skąd
wiedziałaś, gdzie szukać rodziny?
- Susan zostawiła mi w akademiku wiadomość i podała ten numer telefo-
nu. Przyznam szczerze, że mnie to zaniepokoiło, więc zadzwoniłam. Ktoś
oznajmił, że moja siostra wyszła za mąż i mieszka tutaj, więc przyjechałam,
żeby sprawdzić, co tu zaszło.
Zapewnił Megan, że jest tu mile widziana i zaprosił ją do domu, przedsta-
wił Hester i zaprowadził do Rosy. Gdy powitania i prezentacje dobiegły koń-
ca, wszyscy poszli do sypialni Pete'a.
- Dziadku - powiedział Zach - to jest Megan, siostra Susan i Paula. Przy-
jechała z Nebraski, żeby sprawdzić co się dzieje z siostrą i bratem.
RS
Pete uważnie przyjrzał się dziewczynie. Nim upłynęło dziesięć minut,
rozprawiali już niczym starzy przyjaciele o akademickim życiu. Po chwili,
wśród żartów i śmiechów, dziadek zaproponował, aby Megan przeniosła się
do Kansas. Mogłaby częściej odwiedzać rodzinę.
Zach nie miał nic przeciwko temu, ale po wcześniejszej dyskusji z Susan
podejrzewał, że nie byłaby zadowolona z takiego obrotu sprawy.
- To wspaniały pomysł - powiedziała Megan. - Czułam się bardzo samotna
bez Paula i Susan.
- Jak się tu dostałaś? - spytał Zach. Był pewien, że nie miała samochodu.
- Złapałam okazję. Pewien chłopak podrzucił mnie aż do bramy rancza.
- Bliski przyjaciel?
- Raczej znajomy kolegi.
Oto kolejny powód, aby porozmawiać z Susan. Megan nie podejrzewała,
co jej grozi.
- To nie było ani mądre, ani bezpieczne - mruknął ponuro.
- Przecież nic mi nie jest - zapewniła go szybko.
- Słyszę szum silnika - powiedział Zach. - To zapewne samochód Susan.
Chcesz z nią porozmawiać sam na sam czy w naszej obecności? Ja ją dobrze
znam! Możesz potrzebować obrony.
- To śmieszne - odparła rozbawiona. - Z jej strony nic mi nie grozi. A mo-
że pod twoim wpływem zmieniła się na gorsze?
RS
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Prawdziwa ze mnie jędza, wyrzucała sobie Susan, wracając na ranczo.
Przez całą drogę zastanawiała się, jak przeprosić Zacha. To nie jego wina, że
Paul wolał zostać na ranczu i bawić się z przyjacielem, niż jechać z nią do
miasta. Podróż w jedną stronę trwała ponad godzinę, a w jadłodajni nudziłby
się jak mops. Nic dziwnego, że gdy Zach niespodziewanie zaproponował
malcowi pozostanie w domu, został uznany za dobroczyńcę, a siostra za podlą
jędzę, nie bez racji zresztą.
Wszystko się ułoży, byle tylko Zach przestrzegał umowy i nie podważał
jej postanowień w obecności Paula.
Tyle się ostatnio zmieniło. Same niespodzianki. Jakie to szczęście, że Zach
dotrzymuje słowa. Sypiał na materacu, zostawiając jej do dyspozycji imponu-
jące łoże. Wieczorami szedł na górę pół godziny po niej, żeby przez jakiś czas
miała łazienkę i sypialnię tylko dla siebie. Okazał się wyjątkowo taktowny i
wyrozumiały, więc i ona powinna znaleźć sposób, by załagodzić ich poranny
spór.
Zaparkowała w miejscu wskazanym przez Zacha. Gdy nastaną zimowe
chłody, będzie musiała wprowadzać auto do garażu, ale póki się nie ochłodzi,
mogła je zostawiać przed werandą na tyłach domu.
Westchnęła głęboko i weszła do środka. Ciekawe, jak Paul się dzisiaj
sprawował.
W kuchni była tylko Hester, która gestem dała jej do zrozumienia, że po-
zostali domownicy są u Pete'a.
Susan zamierzała od razu pójść na piętro, by zmienić ubranie i odpocząć
po trudnym dniu, ale postanowiła najpierw zajrzeć dziadka. Z uśmiechem
RS
weszła do sypialni, w której było gwarno i tłoczno. Pete, Zach, Paul, Manuel
i... Megan spojrzeli na nią. Megan!
- Siostrzyczko! - krzyknęła Susan, podbiegła do siostry i przytuliła ją
mocno. Zastanawiała się gorączkowo, co skłoniło Megan do powrotu z Ne-
braski. - Co ty tutaj robisz? Co się stało?
- Wszystko w porządku! Jestem jednak na ciebie zła, bo nie zaprosiłaś
mnie na ślub. Tylko nic mi nie mów o pośpiechu.
Susan popatrzyła na Zacha ponad ramieniem siostry. Przez moment oboje
mieli wrażenie, że są w pokoju zupełnie sami. Wypuściła Megan z objęć i
spojrzała jej w oczy.
- Nie mogłam... Zach nie powiedział ci, jak to się odbyło? - spytała, pró-
bując zyskać na czasie.
- To wszystko moja wina - odezwał się Pete, a Susan z zapartym tchem
czekała na jego wyjaśnienia. - Sądziłem, że wkrótce przeniosę się na tamten
świat i dlatego namówiłem ich, żeby przyspieszyli ślub. Chciałem, żeby się
pobrali w szpitalu... w mojej separatce. Postawiłem im ultimatum. Susan do-
myślała się, że będziesz na nią wściekła i dlatego nie zawiadomiła cię o ślu-
bie. Wychodzi na to, że znalazła się między młotem a kowadłem; z jednej
strony natrętny umierający staruszek, z drugiej rozzłoszczona siostrzyczka.
Susan z wdzięcznością spojrzała na dziadka, który tak przedstawił wyda-
rzenia, że nie można było mieć do niej pretensji. Odetchnęła z ulgą, a zarazem
nieco się zaniepokoiła, ponieważ od chwili gdy weszła do pokoju, bacznie się
jej przyglądał.
Megan przytuliła siostrę i powiedziała:
- Moje biedactwo, na pewno byłaś okropnie tym wszystkim przejęta, a ja
robię ci wyrzuty. - Potem dodała, uśmiechając się do Pete'a: - Cieszę się, że
najgorsze już za panem.
RS
- Nie bardziej niż ja sam. Pamiętaj, mała, że i dla ciebie jestem teraz
dziadkiem. Należysz do rodziny. - Popatrzył znowu na Susan. - Staram się
namówić tę smarkulę, żeby zmieniła uczelnię i studiowała w Kansas. Mogła-
by przyjeżdżać tu pod koniec tygodnia. Wiem, że bardzo tęskni za rodziną.
Susan zerknęła podejrzliwie na Zacha, który ukradkiem pokręcił głową i
odparł pospiesznie:
- Moim zdaniem to niezły pomysł, ale nie będę nalegać.
- Czemu? Nie chcesz, żeby Megan miała u nas dom?
- Przeciwnie, ale o sprawach Megan i Paula decyduje Susan.
- To miłe, że myślisz o Megan, dziadku, ale ona dostała stypendium od
władz uniwersytetu w Nebrasce. Przeniesienie oznacza jego utratę. Trudno
powiedzieć, czy w Kansas uzyska równie korzystne warunki, a wówczas nie
będzie nas stać...
- Dziewczyno, masz teraz forsy jak lodu - wtrącił Pete.
- Muszę omówić to z Megan - odparła pospiesznie Susan. -Jeżeli nie macie
nic przeciwko temu, chętnie poszłabym z nią na górę, żeby trochę poplotko-
wać. Mamy spore zaległości.
Jak wyjaśni siostrze, co się ostatnio zdarzyło? Sama miała zamęt w gło-
wie.
- Przecież... - zaczęła Megan.
Zach postanowił wtrącić swoje trzy grosze.
- Nie decyduj pochopnie. Musisz najpierw pogadać z Susan. Wszyscy
zdajemy sobie sprawę, że jest trochę nadopiekuńcza i musi wszystko wie-
dzieć, ale bardzo się troszczy o ciebie i Paula.
- Trafiłeś w dziesiątkę! Nie ma na świecie lepszej siostry. Jeszcze za życia
mamy się nami opiekowała. Była wyjątkowo troskliwa, dbała o nasze potrze-
by. Gdy zostaliśmy sierotami, siała się dla nas r matką, i siostrą. Próbowała
RS
nawet spłacić rodzinne długi. - Megan westchnęła. - Szczerze mówiąc, z na-
szej mamy było niezłe ziółko i do dziś...
- Mniejsza z tym - przerwała jej Susan. - Chodźmy na górę. - Ruszyła w
stronę drzwi. Miała nadzieję, że siostra przestanie gadać bez sensu i natych-
miast pospieszy za nią.
Megan dodała na odchodnym:
- Dziękuję. Od razu poczułam się tu jak w domu.
Pete Lowery wysłał chłopców do Rosy. Paul miał ją zapytać, czy Manuel
może zjeść kolację z rodziną kolegi. Polecił im także, by pomogli Hester.
Zach domyślił się, że dziadek chce z nim rozmawiać w cztery oczy. Po
chwili zostali sami.
- Nie sądzisz, że nadeszła pora, abyś mi powiedział całą prawdę o Susan? -
mruknął Pete.
- Co masz na myśli? - Zach był poważnie zaniepokojony, ale nadrabiał
miną.
Dziadek wsunął pod głowę kolejną poduszkę, usiadł wygodniej i oznajmił:
- Ty i twoja ślicznotka kłamiecie jak z nut. Jeśli nie będziecie uważać,
wasza intryga rozpadnie się jak domek z kart.
- Dziadku, my przecież...
Pete uniósł dłoń, nakazując Zachowi milczenie.
- Początkowo naprawdę wierzyłem, że jesteście parą. Dziękuję, że tak się
staraliście, ale nie o tym chciałem mówić. Ta dziewczyna to prawdziwy skarb.
Moim zdaniem nie mogłeś trafić lepiej. Boję się tylko, że pokpisz sprawę, je-
śli nie zdobędziesz się na odwagę, by postawić sprawę jasno.
Zach uznał, że pora dać za wygraną. Westchnął ciężko, przysunął sobie
krzesło i usiadł obok łóżka.
- Jak się czujesz, dziadku? Tylko spokojnie, bo to ci może zaszkodzić.
RS
- Nie mogę spokojnie patrzeć, jak robisz głupstwo! - odparł z irytacją Pete.
- Ta dziewczyna powinna zostać twoją żoną, nim przyjdzie jej do głowy, żeby
stąd zwiać.
- Przecież się z nią ożeniłem!
- Aha! W takim razie, dlaczego gapisz się na nią jak głodny wilk na do-
rodną sarnę? Chłopcze, nie jestem durniem i wiem, o co chodzi.
- Dobrze, pobraliśmy się, ale jeszcze nie doszło miedzy nami... Jesteśmy
małżeństwem jedynie z nazwy.
- Tak sądziłem - burknął Pete.
- Cholera jasna! Dziadku, zrozum! Byłem w sytuacji bez wyjścia. Dałem
ci do zrozumienia, że mam narzeczoną. Kiedy się wydawało, że twoje dni są
policzone, zapragnąłeś ją poznać. W takiej chwili nie mogłem wyznać, że cię
oszukiwałem. Takie wyznanie mogło być dla ciebie prawdziwym gwoździem
do trumny.
- Jak poznałeś Susan?
- W jadłodajni. Po raz pierwszy zobaczyłem ją tego samego dnia, w któ-
rym przywiozłem cię do szpitala.
- Czemu się zgodziła udawać twoją narzeczoną?
- Dostała za to pieniądze. - Zach niechętnie o tym mówił. Obawiał się, że
dziadek straci o Susan dobre mniemanie, ale uznał, że powinien być z nim
całkowicie szczery.
- Wyciąga od ciebie forsę? - Pete zmrużył oczy, a Zach mimo woli zachi-
chotał.
- Nie. Jest w trudnej sytuacji finansowej, ale chciała mi oddać połowę
otrzymanej sumy. Ciągle powtarzała, że wszystko, co dla nas zrobiła, to dro-
biazg, więc nie zasługuje na dodatkowe wynagrodzenie. Odrzuca moje pre-
zenty. Musiałem użyć podstępu, by przyjęła obrączkę, bransoletkę i samo-
RS
chód. Nadal zapewnia, że to moja własność, którą wzięła chwilowo w użyt-
kowanie.
- A nie mówiłem? Złota dziewczyna!
- Tak - odparł cicho, uśmiechając się z rozmarzeniem.
- Jesteś w niej zakochany.
- Co? Niemożliwe! Ja... - żachnął się i podskoczył, jakby ktoś go uderzył.
Umilkł i spojrzał niepewnie na dziadka. – Tak - wyznał cicho. - Masz rację.
Jestem w niej zakochany. Chcę się nią opiekować, być zawsze przy niej,
chronić ją i kochać, póki śmierć nas nie rozłączy.
Nim doszło do rozmowy z dziadkiem, Zach był świadomy, że zmienił
zdanie na temat Susan. Zdawał sobie sprawę, że jest nią oczarowany, że jej
pragnie, ale uwaga Pete'a otworzyła mu oczy i dlatego powiedział:
- Masz rację, dziadku. Kocham Susan.
- I Bogu dzięki! - mruknął staruszek i chrząknął, jakby chciał ukryć, że
wzruszenie ściska mu gardło. - Już się obawiałem, mój chłopcze, że jesteś cy-
nikiem, który nie potrafi kochać.
- Po chwili dodał niecierpliwie: -I co będzie dalej? Jak zamierzasz postą-
pić?
- Słucham? - Zach spojrzał na niego z roztargnieniem.
- Jak chcesz ją przy sobie zatrzymać? Przecież nie chcesz, żeby odeszła,
co?
- Oczywiście, ale złożyłem obietnicę.
- Jaką?
- Przyrzekłem jej, że nie będę jej niczego narzucać. To ona decyduje, jak
ma wyglądać nasze małżeństwo.
- Jak rozumiem, obiecałeś, że nie będziesz sypiać z własną żoną - obruszył
się Pete.
RS
- Póki sama mnie o to nie poprosi - dodał Zach i uśmiechnął się niepewnie
do dziadka.
- Do jasnej cholery! Czyś ty na głowę upadł, mój chłopcze? Tylko kom-
pletny dureń składa takie obietnice!
- Uznałem, że sytuacja tego wymaga. Poprosiłem Susan, by za mnie wy-
szła w dzień po naszym pierwszym spotkaniu. Poza tym nie przewidziałem,
że się w niej zakocham.
- Trzeba coś wymyślić, by sprawy ułożyły się po naszej myśli. Nie może-
my pozwolić, żeby Susan odeszła. Należy do rodziny.
- Święte słowa - przytaknął ochoczo Zach.
- Nie mamy czasu do stracenia. Przecież wiesz, że marzę o wnukach. Nie
mogę się doczekać, kiedy przyjdą na świat - stwierdził Pete, energicznie za-
cierając ręce.
- Siostrzyczko - pisnęła uradowana Megan, gdy wbiegła za Susan na
schody. - Spełniły się twoje marzenia! Zach jest zabójczo przystojny, bardzo
miły... no i bogaty! Jesteś szczęściarą, ale to ci się należy!
Weszły do małżeńskiej sypialni i Megan zaczęła się zachwycać pięknie
urządzonym wnętrzem.
- Przestań! - zawołała w końcu Susan ze łzami w oczach.
- O co ci chodzi? Nadeszła w końcu dobra passa. Chciałabym... Susan, co
ci jest? Czemu płaczesz? - wypytywała Megan, gdy jej siostra usiadła na
brzegu łóżka.
- Sytuacja wcale nie wygląda tak różowo - odparła Susan, wzdychając
rozpaczliwie. - To jedynie pozory szczęścia. -Opadła na posłanie i ukryła
twarz w dłoniach.
- Co on ci zrobił? - Megan nabrała podejrzeń i dodała z pasją: - Czyżby
śmiał podnieść na ciebie rękę? Rozerwę go na strzępy, jeśli...
RS
- Nie! - zawołała pospiesznie Susan, starając się powstrzymać łzy. - Nic z
tych rzeczy. Jego zachowanie jest nienaganne.
- W takim razie, czemu narzekasz? Moim zdaniem jest ci tu jak w niebie!
- Szczerze mówiąc, czuję się tak, jakbym była od niego oddzielona szklaną
ścianą - wyznała, ocierając łzy.
- Szklaną ścianą? Nie rozumiem - odparła Megan, pochylając się nad sio-
strą.
- To fikcja. Oboje mieliśmy dobre intencje, ale sprawy wymknęły się spod
kontroli... - Susan szybko wyjaśniła, jak poznała Zacha i czemu go poślubiła.
Osłupiała, gdy Megan wybuchnęła śmiechem i dodała urażona: - Cieszę się,
że tak cię rozbawiłam.
- Wybacz, ale musisz przyznać, że to istna komedia omyłek.
- Umilkła, czując na sobie badawcze spojrzenie siostry, która próbowała
wziąć się w garść. - Muszę przyznać, że sama jestem w kropce, bo nie potra-
fię zdobyć się na to, by życzyć śmierci dziadkowi Zacha.
- Ja również! Właśnie z tego powodu znalazłam się w sytuacji bez wyj-
ścia.
- Spróbuj dostrzec w niej dobre strony. Zarobiłaś trochę forsy, a oszczę-
dzisz jeszcze więcej, bo przez cały rok szkolny będziesz tu mieszkać z Pau-
lem za darmo. - Megan zerknęła badawczo na siostrę, by sprawdzić, jakie
wrażenie zrobiły na niej te słowa.
Susan próbowała wziąć się w garść. Zdobyła się na wymuszony uśmiech i
pokiwała głową, jakby przyjęła do wiadomości argumenty, lecz wcale nie by-
ła przekonana.
Megan nagle posmutniała, widząc łzy spływające po policzkach Susan.
- Dlaczego płaczesz?
- Bo jestem nieszczęśliwa. - Susan postanowiła zwierzyć się siostrze i
wyrazić głośno obawy dręczące ją od kilku dni.
RS
- Pamiętasz mamę? Ilekroć na horyzoncie pojawiał się nowy mężczyzna,
jej życie stawało na głowie. Wystarczyło kilka zdawkowych komplementów,
by całkiem o nas zapomniała. -Usiadła na łóżku i pochyliła głowę. ~ Kocha-
nek zawsze był dla niej najważniejszy.
- I cóż z tego? - Megan wzruszyła ramionami. - Doskonale wiem, że bra-
kowało jej czasu i często nas zaniedbywała, ale się tym nie przejmowałam, bo
mieliśmy ciebie. Zawsze okazywałaś nam miłość i troskę.
- Nie chcę być taka jak mama!
Megan osłupiała. Przez chwilę gapiła się na nią w milczeniu, a potem
znowu wybuchnęła śmiechem.
- Susan, przestań się wygłupiać. Nie jesteś zdolna...
- Przeciwnie! Kiedy Zach trzyma mnie w ramionach... -Susan umilkła i
spojrzała przed siebie niewidzącym wzrokiem, jakby oczyma wyobraźni uj-
rzała Zacha.
Megan pogłaskała ją po policzku i stwierdziła cicho:
- Jesteś w nim zakochana.
- Nie - odparła pospiesznie Susan. Wolała ukryć swoje cierpienia. - Nie
kocham go, ale bardzo mi się podoba.
- Spałaś z nim?
- Nie! - Susan popatrzyła na nią z przerażeniem. - Mówiłam przecież, że
nie chcę upodobnić się do mamy.
- Bądź rozsądna. Przesadzasz z tymi obawami. Faceci garną się do ciebie,
a ty ich traktujesz jak powietrze. Ich umizgi tylko cię denerwują...
- Oczywiście!
- W takim razie, czemu Zacha traktujesz inaczej?
- Jest szczodry i bardzo pomocny. - Susan nie mogła powiedzieć całej
prawdy, że bramy raju były dla niej zamknięte. - Ożenił się ze mną przez
wzgląd na dziadka.
RS
- Odniosłam wrażenie, że mu na tobie zależy. - Megan zmarszczyła czoło.
- Udaje wielką miłość, aby dziadek się nie domyślił, że nasze małżeństwo
to fikcja. - Susan z westchnieniem pomyślała, że Zach przekonująco odgrywa
swoją rolę; czasami zapominała, że to jedynie gra.
- Tak mi przykro. Sama nie wiem, jak cię pocieszyć. - Megan objęta sio-
strę ramieniem.
- Wystarczy mi, jeśli będziesz unikała pochopnych decyzji. Nie daj się
przekonać do zmiany uczelni i nie rezygnuj ze stypendium. Trzeba słuchać
zdrowego rozsądku. Nie stać nas na takie ryzyko. - Susan mocno przytuliła
siostrę, otarła łzy i wstała. - Damy sobie radę. Gdy wypłaczemy się z tej afery,
będzie nas stać na lepsze mieszkanie.
- Nie zapominaj, że Rosa i Pedro zostaną na ranczu. Będziesz musiała
znaleźć Paulowi nową opiekunkę.
- Zdaję sobie z tego sprawę. W ostateczności mogę go podrzucić niani
Kate. Bardziej martwię się, jak mały zniesie rozstanie z Manuelem... no i Za-
chem.
Nie tylko Paulowi będzie go brakować.
Wieczorem Zach daremnie szukał sposobności, by zostać z żoną sam na
sam. Jak na złość wszyscy mogli się cieszyć jej towarzystwem - tylko nie on.
Gdy nadeszła pora snu, jak zwykle odczekał pół godziny i poszedł na górę.
Otworzył drzwi do sypialni oświetlonej nocną lampką i ujrzał niewyraźny za-
rys kobiecej sylwetki na wielkim łóżku.
- Susan, śpisz? - szepnął, podchodząc bliżej. Nieruchoma postać drgnęła.
- Musimy porozmawiać. Wiem, że mnie słyszysz.
Nie zdradziła się do chwili, gdy usiadł na brzegu posłania. Natychmiast
przetoczyła się na drugą stronę i spojrzała na niego przez ramię.
- Obudziłeś mnie!
RS
- Wiemy oboje, że to nieprawda - odparł pojednawczym tonem i uśmiech-
nął się, co poważnie ją zaniepokoiło. Przestała udawać zaspaną, usiadła na
łóżku i podciągnęła wyżej kołdrę.
Wystawały spod niej tylko ramiona okryte białą koszulką z bawełny.
Szlachetna prostota, pomyślał z przekąsem Zach.
- Zawsze nosisz takie nocne koszule? - mruknął, zapominając, o czym
chciał z nią rozmawiać.
- Tak. Czemu pytasz?
Nie mógł jej powiedzieć, że co noc śnił, jak idzie do niego w tej swojej
koszulinie, zdejmuje ją powoli...
- Z ciekawości. Większość kobiet woli jedwab.
- Jestem wyjątkiem - mruknęła, odwracając wzrok.
- Sądzisz, że chciałem ci dokuczyć? - spytał, wybuchając śmiechem. -
Skarbie, co noc śnisz mi się w tej bawełnianej koszulce. - Zaniepokojona Su-
san otworzyła szeroko oczy i odsunęła się jeszcze dalej. - Spokojnie. Dotrzy-
mam obietnicy. Chyba się mnie nie boisz? - spytał z niepokojem.
- Skądże! - odparła pospiesznie. - Ja tylko... Powiedziałeś, że musimy po-
rozmawiać. O czym?
- Chciałem się tylko upewnić, czy nie masz nic przeciwko wizycie Megan
na ranczu. Postaram się wybić dziadkowi z głowy ten pomysł ze zmianą
uczelni, ale szczerze mówiąc, to byłoby dobre rozwiązanie. Mamy w Kansas
niezły uniwersytet. Sam go kończyłem i...
- Wykluczone.
- Czemu?
- Zach, tylko nie próbuj mi wmówić, że decyzja Megan może mieć wpływ
na zdrowie dziadka. Wiele mogę dla ciebie poświęcić, ale Megan zostaw w
spokoju.
RS
- Jak sobie życzysz. - Zach ustąpił od razu i zmienił temat. - Chciałbym
także porozmawiać o Paulu.
- Coś spsocił? Był niegrzeczny? Sprawiał kłopoty? A może się skaleczył?
Muszę natychmiast...
- Uspokój się, kochanie - przerwał Zach i uniósł rękę, jakby się bronił
przed lawiną pytań. - Paul należy do rodziny. Nie zamierzam oceniać go jak
złośliwy belfer. Dziadek i ja już go uwielbiamy. Kochany dzieciak. Hester
wydrapałaby mi oczy, gdybym chciał go ukarać.
Susan objęła ramionami kolana i pochyliła głowę. Zach domyślił się, że
próbuje ukryć łzy cisnące się do oczu.
- Wiem - szepnęła. - O czym chciałeś mi powiedzieć?
- Wyznaczyłem dziś chłopcom proste zadanie. Doskonale sobie poradzili.
- Zach odetchnął głęboko, by dodać sobie otuchy. Zdawał sobie sprawę, że
zostanie skarcony. - Zapłaciłem im za tę robotę.
- Co? Płacisz im, żeby ci pomagali? To absurd!
- Nie rozumiesz, w czym rzecz! Na ranczu każdy za dobrą pracę dostaje
godziwe wynagrodzenie. Chłopcy doskonale się spisali.
- Nie zgadzam się! Wykluczone! Nie mogę przecież... Stanowczo się temu
sprzeciwiam! - Z ponurą miną skrzyżowała ramiona na piersi.
Zach westchnął i mimo woli zerknął jej za dekolt.
- Kochanie, spójrz na to inaczej. Chłopcy uczą się, że na wszystko trzeba
zapracować. Poznają wartość pieniądza. Nie sądzę, by Paul roztrwonił swoją
zapłatę.
Susan pochyliła głowę i ukryła twarz w dłoniach.
- Za dużo tych zmian! Przewróciłeś wszystko do góry nogami, Zach.
Chętnie przewróciłby w ich życiu jeszcze to i owo.
RS
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Następnego ranka Megan wyruszyła do Nebraski. Za kierownicą auta
usiadł starszy wiekiem kowboj, do którego Zach miał spore zaufanie. Mimo
protestów Susan dziadek obiecał, że ilekroć Megan będzie chciała odwiedzić
rodzinę, wyśle po nią samochód. Zach dodał, że przyjedzie po nią przed
Świętem Dziękczynienia. W tajemnicy przed żoną dał Megan sporą sumę i
szeptem wyjaśnił, że to pieniądze na czarną godzinę. Kazał jej dzwonić, gdy-
by miała trudności finansowe.
- To za dużo - wymamrotała. - Dziadek także dał mi kieszonkowe. Nie
powinnam brać od ciebie pieniędzy.
- Chcesz, żebyśmy się o ciebie martwili? Staruszkowi szkodzą takie oba-
wy. Jego stan w każdej chwili może się pogorszyć. -Zdecydowanym ruchem
odsunął jej rękę. Miał poczucie winy, bo nie po raz pierwszy wykorzystywał
chorobę dziadka, by postawić na swoim. Z drugiej jednak strony przekonał
się, że dla kobiet o czułych sercach, takich jak Susan i Megan, jest to argu-
ment nie do odparcia.
- Nie można do tego dopuścić. - Wystraszona Megan otworzyła szeroko
oczy. - Dobrze, wezmę pieniądze, byle tylko zachował spokój i szybko wracał
do zdrowia.
- Bardzo słusznie.
Gdy Megan odjechała, Paul chwycił Zacha za rękaw.
- Co tam, kolego?
- Czy masz dla nas jakieś zajęcie? - Chłopiec pochylił głowę, jakby się
zawstydził, a potem z uśmiechem popatrzył na Zacha. - Nie chodzi o pienią-
dze. Manuel i ja lubimy pracować na ranczu.
- Pytałeś Susan, czy nie ma nic przeciwko temu?
RS
- Tak. - Paul uśmiechnął się szeroko. - Powiedziała, że mogę zarabiać, je-
śli trochę zaoszczędzę. - Wzruszył ramionami. -I tak postanowiłem, że nie
wydam ani grosika. Wszystko odłożę. Kiedy Susan zacznie płakać, bo nie
będzie miała z czego opłacić rachunków, oddam jej swoją skarbonkę.
Zach poczuł, że ogarnia go wzruszenie. Wziął Paula na ręce i mocno
przytulił.
- To wspaniały pomysł. Fajny z ciebie chłopak. Jedno ci powiem: nie mu-
sisz się już martwić o siostrę. Obiecuję, że będę się nią opiekować, więc pie-
niędzy jej nie zabraknie. Ty jednak powinieneś oszczędzać, żebyś w przy-
szłości mógł zadbać o swoją dziewczynę.
- O rany! Co ty gadasz, Zach? Pewnie dlatego, że nie znasz moich koleża-
nek. Są okropnie nudne!
- Skoro mowa o nudzie... Trzeba się trochę rozerwać. Grają nowy film
Disneya. Chcesz się wybrać do kina?
- Mówisz poważnie? Wspaniale! Możemy zabrać Manuela?
- Pewnie. Hester także uwielbia kreskówki. Chętnie z wami pojedzie.
Moglibyście zabrać Josephinę.
- A po co? To głupia smarkula!
- Kto wie? - odparł Zach z tajemniczym uśmiechem.
Tego dnia Zach skończył pracę wcześniej niż zwykle. Wziął prysznic i
włożył sportowe ubranie. Chłopcy pojechali z Hester do kina, postanowił za-
tem skorzystać z okazji i zabrać Susan do miasta, by kupić jej buty do konnej
jazdy. Przecież jest żoną ranczera. A może sama wpadła już na ten pomysł i
przed wyjazdem z Kansas sprawiła sobie kowbojki? Zawsze skrupulatny, po-
stanowił zajrzeć do jej garderoby. Każde z nich miało własną - dostatecznie
obszerną, by pomieścić rzeczy na cały rok. Gdy zajrzał do środka, od razu
stwierdził, że obuwie i stroje żony zmieściłyby się w jednej walizce. Potrze-
bowała zaledwie sześciu wieszaków, a na dolnej półce stały dwie pary butów.
RS
Z ponurą miną próbował sobie przypomnieć, co miała na sobie od chwili,
kiedy się poznali. Dopiero teraz odkrył, że kostiumik z niebieskiej dzianiny
nosił ślady długotrwałego użytkowania.
- Co ty tutaj robisz? - dobiegł go zdziwiony głos.
- Wcześniej dziś wróciłaś! - Odwrócił się natychmiast.
- I dobrze się stało, bo przyłapałam cię, jak myszkujesz w mojej gardero-
bie. - Była oburzona, a na policzkach miała ciemne rumieńce.
- Kochanie, wszystko ci wyjaśnię. Uznałem, że trzeba ci kupić buty do
konnej jazdy i postanowiłem sprawdzić, czy już ich nie masz. Jesteś przezor-
na, więc taki pomysł mógł ci przyjść do głowy. Paul ma przecież kowbojki,
więc i tobie się należą.
- Po co?
- Jesteś żoną ranczera - odparł.
Susan zmierzyła go tylko nieprzyjaznym spojrzeniem.
- Bzdura!
- Susan, zamierzam uczyć cię jeździć konno. Potrzebujesz odpowiednich
butów... no i stroju. W przeciwnym razie możesz sobie zrobić krzywdę. -
Pomyślał z rozmarzeniem, jak ślicznie będzie wyglądała w dżinsach. To był
następny zakup na jego tajnej liście.
- Nie mam czasu, by jeździć konno.
Czemu była dziś taka oschła? Gdy wczoraj płakała w jego ramionach, miał
wrażenie, że nareszcie się do siebie zbliżyli.
- Jakieś kłopoty? - spytał pojednawczym tonem.
- Nie.
- Coś cię gryzie - upierał się mimo jej zapewnień. - Kiedy wczoraj...
- Nie mówmy o tym. Miałam chwilę słabości. To się więcej nie powtórzy.
Zamierzała wyjść z sypialni, ale Zach nie mógł pozwolić, by się tak roz-
stali. Chwycił ją za ramię i zmusił, by na niego spojrzała.
RS
- Nie mam pojęcia, co cię ugryzło, skarbie, ale powinnaś mi się zwierzyć.
Od razu ci ulży. Jeśli zejdziesz na dół i będziesz w złym humorze, wszyscy od
razu zaczną się martwić.
- Potrafię ukryć swoje uczucia - odparła natychmiast. -Chyba dowiodłam,
że dobra ze mnie aktorka. Pod tym względem prawie ci dorównuję.
- Jasne - odparł pogodnie, jakby wszystko było w porządku. - A zatem
wkrótce czekają nas wielkie zakupy. Mam nadzieję, że dobrze zagrasz rolę
żony ranczera.
- Wybij to sobie z głowy.
- Susan, przecież ty nie masz co na siebie włożyć! Każda kobieta...
- Przestań mnie porównywać ze swoimi znajomymi. Jestem Susan Gre-
enwood i mam własne zasady. Musisz to wziąć pod uwagę. Nie licz na to, że
za kilka ciuchów sprzedam własną duszę! - Podniosła głos. Była tak wzbu-
rzona, że prawie krzyczała.
Zach nie miał pojęcia, co ją tak zdenerwowało, ale wiedział, jak temu za-
radzić. Bez słowa wziął ją w ramiona i mocno przytulił. Daremnie próbowała
go odepchnąć. Stał nieruchomo, nie rozluźniając uścisku. Chciał ją tylko po-
cieszyć. Zrozumiała w końcu, że opór na nic się nie zda i położyła głowę na
jego ramieniu. W pokoju zapadła cisza.
- Wiem, że dużo się ostatnio zmieniło, ale wszystko się ułoży - szepnął,
gdy westchnęła ciężko. - Dziadek wraca do zdrowia. Od lat nie był taki po-
godny. Dałaś staruszkowi mnóstwo radości... - Przerwał na chwilę, ale Susan
milczała, tuląc twarz do jego szyi. Wdychał cudowny zapach jej perfum, zmy-
słowych i słodkich zarazem. - Ja także czuję się przy tobie szczęśliwy. Nie
sądziłem, że istnieją kobiety takie jak ty.
Susan poruszyła się w końcu. Niechętnie pozwolił, by wysunęła się z jego
objęć. Otarła dłońmi policzki mokre od łez i powiedziała cicho:
RS
- Dziękuję, Zach. Chciałam cię prosić, żebyś mi nic więcej nie kupował.
Nie mogę... To mnie przytłacza. Czuję się tak, jakbym stopniowo rezygnowa-
ła ze wszystkiego, co dla mnie ważne.
Spochmurniał, rozumiejąc, że nic od niego nie chce. Sam niewiele dla niej
znaczył, ale gdyby odeszła, życie straciłoby sens.
Gdy westchnęła, obrzucił ją badawczym spojrzeniem. Może potrzebowała
czasu, by przywyknąć do nowej sytuacji. Miał prawie rok, by ją do siebie
przekonać. Czyżby przedtem za wiele od niej wymagał? Zapewne tak, po-
nieważ cierpliwość nie była jego największą zaletą.
Odetchnął głęboko i poweselał. Stanął z nią twarzą w twarz i pogłaskał,
wilgotny policzek.
- Dobrze, kochanie, nie będę próbował cię przekupić, ale pamiętaj, że je-
stem twoim dłużnikiem. Jasne?
Kiwnęła głową ze smutnym uśmiechem. Ledwie oparł się pokusie, by ją
pocałować. Pozostała mu tylko cierpliwość. W ten sposób przełamie uprze-
dzenia Susan.
- Jak możesz zwlekać? - awanturował się Pete Lowery.
- Spokojnie, dziadku, wprawdzie z twoim sercem już lepiej, ale nie powi-
nieneś się tak denerwować.
- Boże, daj mi cierpliwość! Przecież w czasie kolacji ta dziewczyna trak-
towała cię jak powietrze.
- Dziadku, miała ciężki dzień - odparł z westchnieniem Zach. - Daj jej
trochę czasu. Znamy się dopiero od dziesięciu dni, a musiała dla mnie zmienić
całe swoje życie.
- Paul także, a doskonale się przystosował.
- To dzieciak. Do szczęścia wystarczy mu obecność Susan i pełny brzu-
szek.
RS
- Masz rację - przyznał z uśmiechem Pete. - Wspaniały chłopak, prawda?
- Trafiłeś w dziesiątkę, Wiesz, na co zamierza odkładać zarobione pienią-
dze? - Zach przytoczył rozmowę, którą odbył niedawno z Paulem.
- To nadzwyczajny dzieciak! - ucieszył się dziadek. -Miałeś może wiado-
mości od Megan? Dotarła bezpiecznie na uczelnię?
- Przecież wyjechała zaledwie wczoraj. Pewnie dziś zadzwoni - mruknął
Zach.
- Moim zdaniem powinniśmy jej kupić dobre auto, żeby mogła przyjeż-
dżać do domu, kiedy zechce. Nie podoba mi się, że studiuje tak daleko i musi
korzystać z cudzej uprzejmości, by wpaść do rodziny.
Zach uśmiechnął się ukradkiem. Teraz wiadomo, po kim odziedziczył nie-
cierpliwość. Dopiero uczył się nad nią panować, ale już teraz patrzył na wiele
spraw oczyma żony.
- To nie jest dobry pomysł. Lepiej nie dyktujmy Susan, jak ma postępować
z najbliższymi. To jej sprawa.
- Do diabła, a my, kim dla niej jesteśmy? Weszła przecież do naszej ro-
dziny. Mamy prawo się wtrącać.
- Niezupełnie. - Zach pokręcił głową. - Jeśli Susan i ja postanowimy... Gdy
naprawdę będziemy razem, przyjdzie czas, by porozmawiać o twoim pomy-
śle. Musimy tak nią pokierować, żeby sama na to wpadła. Na razie działamy z
wdziękiem i subtelnością walca drogowego.
- Susan nie czuje się tu szczęśliwa? - ponuro wymamrotał Pete, a Zach
poczuł, że coś ściska go za gardło.
- Jest trochę przytłoczona.
Pete obrzucił wnuka badawczym spojrzeniem i zmrużył oczy. Zach poczuł
się nieswojo. Zdawał sobie sprawę, że dziadek potrafi sprytnie kierować po-
czynaniami innych ludzi.
- Jak długo zamierzasz czekać?
RS
- Nie wiem, dziadku. Miesiąc, może dwa...
- Tak długo? Dzieci to ważna sprawa. Nie można z tym zwlekać!
Zach czuł, że ogarnia go wściekłość. Od lat nie reagował w ten sposób na
uwagi staruszka. Jako nastolatek buntował się dla zasady, ale potem zwykle
ustępował dziadkowi w trosce o jego zdrowie.
- Mniejsza o potomstwo - oznajmił, zrywając się na równe nogi. - Dla
mnie najważniejsze jest szczęście Susan. Nie będę jej do niczego zmuszać i
tobie również odradzam. - Wybiegł z pokoju. Miał nadzieję, że po tej rozmo-
wie dziadek przestanie gadać o wnukach.
W głębi ducha Zach pragnął mieć dziecko z Susan. Co noc śnił, że trzyma
ją w ramionach i robi wszystko, by spełnić to marzenie.
Susan nie spieszyła się do domu. Maleńki gabinet w jadłodajni stał się dla
niej bezpiecznym schronieniem.
Nieco znużona poszła do głównej sali na kawę. Gości było niewielu, więc
kelnerka Brenda dawała sobie radę. Susan odetchnęła z ulgą; na szczęście nie
musiała podawać gościom kawy. Przy takich okazjach zawsze wspominała
pierwsze spotkanie z Zachem.
- Jeszcze tu jesteś? - usłyszała głos Maggie, która wbiegła do restauracji.
- Jak widzisz... A co ty tu robisz tak późno?
- Muszę dokończyć sprawozdanie finansowe za ostatni miesiąc. Nasze
obroty i zyski rosną coraz szybciej - odparła z uśmiechem.
- Wspaniała nowina.
Zaniepokojona Maggie zmrużyła oczy i spytała:
- Masz trochę czasu? Chętnie wypiję z tobą kawę.
- Oczywiście.
Susan przygotowała siostrze filiżankę mocnego napoju i machinalnie ru-
szyła w stronę rodzinnego stolika. Ze względu na wspomnienia chętnie wy-
RS
brałaby inne miejsce, ale Maggie zaczęłaby wówczas podejrzewać, że coś ją
trapi.
- Jak tam Ginny i James? - spytała, gdy usiadły. Lepiej podsunąć Maggie
właściwy temat, nim się zorientuje, że siostra ma kłopoty.
- Doskonale. Ta mała to istny żandarm - odparła z uśmiechem. - W po-
przednim wcieleniu była pewnie pruskim kapralem.
- Może z tego wyrośnie. - Susan zachichotała. - Oby tak było! A co u cie-
bie?
- U mnie? - powtórzyła machinalnie Susan. Miała nadzieję, że jej głos
brzmi pogodnie. - Wszystko w porządku.
- Czyżby? Odnoszę wrażenie, że coś cię trapi.
- Masz rację. Skończyłam dziś folder reklamowy i oddałam go Kate.
Obiecała, że wkrótce powie, co o nim myśli.
- Jeszcze do ciebie nie dzwoniła? Zabrała go do domu i pokazała mi dziś
rano, gdy wpadłam do niej na chwilę. Obie byłyśmy zachwycone. Kate od
razu zawiozła makietę do drukarni.
- Cudownie! Tak bardzo się starałam! W ten sposób chciałam wam po-
dziękować za wszystko, co dla mnie zrobiłyście.
- Straszny z ciebie uparciuch! Zrozum nareszcie, wariatko, że należysz do
rodziny. - Maggie rzuciła jej karcące spojrzenie. - To oczywiste, że nawzajem
sobie pomagamy. Ja również mam wobec ciebie dług wdzięczności. Josh
nigdy by na mnie nie spojrzał, gdyby nie metamorfoza, do której mnie namó-
wiłaś. Moim zdaniem powinnaś teraz założyć własną agencję reklamową.
Masz talent i możesz zbić fortunę.
- Nie przesadzajmy z tą metamorfozą - odparła uradowana Susan. - Mia-
łam doskonałą modelkę, a poza tym Josh był już w tobie zakochany.
- A co z Zachem? Wyznał ci miłość?
RS
Pytanie padło, gdy Susan uznała, że niebezpieczeństwo minęło. Zabrakło
jej tchu, a w oczach stanęły łzy.
- Nie. Przecież my tylko udajemy. Już ci mówiłam.
- Zrób kilka głębokich oddechów. Łatwiej ci będzie odzyskać spokój. Nie
chciałam cię urazić. - Maggie wyciągnęła rękę i uścisnęła dłoń siostry,
- Te wszystkie zmiany, które zaszły ostatnio... Zach jest przemiły, ale za-
chowuje się tak przez wzgląd na dziadka - wyznała płaczliwie Susan.
- Nie przeszkadzam? Mogę się do was przyłączyć? - Do jadłodajni wpadła
Kate.
- Siadaj -. powiedziała Susan drżącym głosem. Miała nadzieję, że będą
rozmawiać o firmie, siostrzeńcach, pogodzie... Zach Lowery to dziś temat ta-
bu.
Kate wymieniła z Maggie porozumiewawcze spojrzenie.
- Susan, folder to istne cudo! Drukarz był zachwycony. Od razu zaczął
wypytywać, czy szukasz nowych klientów.
- Sama nie wiem. - Susan nie spodziewała się, że tak szybko pojawią się
kolejne zamówienia. - Mam etat w naszej firmie, więc sama rozumiesz...
- Po skończeniu projektu będziesz miała trochę wolnego czasu. Nie nale-
ży przesadzać z reklamą, bo skutek może być odwrotny do zamierzonego.
Póki nie rozpoczniemy nowej kampanii, popracuj trochę dla innych. Masz
biuro i sporo inwencji, więc nic nie stoi na przeszkodzie. - Kate uśmiechnęła
się porozumiewawczo. - Tylko nie marudź, bo już podjęłam za ciebie decyzję.
Dostałaś nowe zamówienie.
Maggie nie była zadowolona z takiego obrotu sprawy.
- Kate, moim zdaniem Susan powinna sama dokonać wyboru!
- Racja, ale stało się i klamka zapadła. Zażądałam wysokiego honorarium.
To cię od razu ustawi w środowisku. Ustaliłam z drukarzem, że twoja mini-
malna gaża za projekt folderu powinna wynosić pięć tysięcy dolarów...
RS
Susan przez moment nie była w stanie wykrztusić słowa.
- Tak dużo? Ale...
- Plus zwrot wszelkich kosztów - dodała z tryumfem Kate. Siostry uznały,
że nie warto się z nią spierać. Susan w milczeniu ścisnęła jej dłonie, a po
chwili powiedziała:
- Dzięki. To wspaniała nowina.
Kate nagle spoważniała, odetchnęła z ulgą i powiedziała:
- Cieszę się, że tak to przyjęłaś. Nie chcę na tobie niczego wymuszać. To
specjalność Zacha.
- Jest w sytuacji bez wyjścia. Ma na uwadze dobro dziadka - wpadła jej w
słowo Susan.
Maggie rzuciła jej badawcze spojrzenie.
- Mam nadzieję, że nie próbował cię do niczego zmusić, a wszystkie de-
cyzje podejmowałaś samodzielnie.
Susan zarumieniła się niespodziewanie. Byłoby lepiej, gdyby zapomniała,
że niedawno Zach ją całował, tulił w ramionach i pocieszał. Nie powinna się
na to godzić, a jednak ulegała pokusie.
- Nic się nie dzieje wbrew mojej woli. Muszę przyznać, że Zach jest bar-
dzo opiekuńczy wobec Paula i Megan.
- To ona jest na ranczu? - wypytywała Kate.
- Wpadła tylko na jeden dzień. Zostawiłam jej w akademiku wiadomość o
zmianie adresu. Dowiedziała się przypadkiem o ślubie i przyjechała spraw-
dzić, co u nas słychać. Gdy w poniedziałek wróciłam z miasta, czekała na
mnie u Lowerych.
- Jak to wszystko przyjęła?
- Bardzo spokojnie. Niestety, Zach i Pete przywykli decydować za innych.
Dziadek od razu zaczął przekonywać małą, żeby zmieniła uczelnię i studio-
wała w Kansas.
RS
- Co na to Megan?
- Chętnie by się zgodziła. Wyznała mi, że w Nebrasce czuje się samotna i
tęskni za rodziną.
- Biedactwo! Siostrzyczko, mam pomysł. Skoro Megan woli tu studiować,
trzeba jej to umożliwić. Zyski z jadłodajni nie są mi teraz potrzebne. Maggie
także ma wysokie dochody dzięki firmie Josha i swojej. Przeznaczymy nasze
pieniądze na edukację Megan.
- Kate ma rację - dodała uradowana Maggie. - Założymy także fundusz
powierniczy dla Paula. Gdy zacznie studiować, nie będzie musiał liczyć na
stypendium.
Policzki Susan znów były mokre. Do tej pory rzadko płakała. Tylko w
samotności pozwalała sobie na taki luksus. Dopiero od niedawna wylewała
potoki łez.
- Jesteście bardzo hojne, ale naprawdę nie trzeba...
- Pomagamy ci, bo nam to sprawia przyjemność - odparła czule Maggie.
- W takim razie zgoda. Wymyśliłyście doskonałe rozwiązanie. Jej siostry
zaniemówiły, całkowicie zaskoczone tą nagłą kapitulacją.
- Cudownie! - Kate jako pierwsza przyszła do siebie. - Zakładamy fun-
dusz powierniczy dla Megan i Paula! Kiedy mała załatwi przeniesienie do
Kansas? Mogłybyśmy...
- Chwileczkę! Mam jeden warunek. - Susan uciszyła ją, podnosząc dłoń.
Zastanawiała się przez chwilę. - Niech przez rok studiuje w Nebrasce. W ma-
ju przeniesie się do Kansas i zamieszkamy razem jak dawnej.
- Po co tak komplikować sprawę? - niecierpliwiła się Kate.
- Nie chcę, żeby się przyzwyczaiła do wizyt na ranczu. Wie, że moje mał-
żeństwo to fikcja, ale jest pod urokiem Lowerych i dlatego niechętnie przyj-
muje do wiadomości moje wyjaśnienia. - Susan westchnęła ciężko. - Każdy
chce wierzyć, że baśń może stać się rzeczywistością.
RS
- Będzie, jak sobie życzysz - oznajmiła stanowczo Maggie, nie zwracając
uwagi na karcące spojrzenia Kate. - Tak czy inaczej, my płacimy za utrzyma-
nie Megan, chociaż będzie studiowała w Nebrasce.
- Wykluczone. Zarobiłam dość...
- Obiecałaś! Nie możesz cofnąć danego słowa - przerwała Kate. Spojrzała
na zegarek. - Dziewczyny, strasznie się zasiedziałyśmy. Pora wracać do mę-
żów.
Wstały jednocześnie, zabrały torebki i pobiegły do swoich aut. Susan po-
machała siostrom na pożegnanie i ruszyła w kierunku rancza. Chętnie wracała
do domu. Otwierały się przed nią ciekawe perspektywy. Wkrótce sama za-
cznie decydować o swoim życiu. I będzie ją na to stać.
RS
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Zach utwierdził się w swojej decyzji: cierpliwością wiele można osiągnąć.
Susan wróciła do domu w doskonałym humorze. Podczas kolacji, ciągle
uśmiechała się do niego.
Miał całkowitą rację; spokój i wyrozumiałość to klucz do serca tej kobiety.
Byle tylko mógł zmusić swoje ciało do posłuszeństwa! Gdy nadejdą zimowe
chłody, lodowate prysznice mogą mu zaszkodzić.
- Rosa i ja zabraliśmy chłopców oraz Josephine do szkoły. Paula i Manu-
ela zapisaliśmy do jednej klasy, małą zaś do przedszkola - oznajmił podczas
kolacji.
- Naprawdę? Były jakieś trudności?
- Żadnych! - Paul energicznie pokręcił głową. - Poznałem naszą panią.
Bardzo lubi Zacha.
- Nie wątpię - odparła chłodno Susan, obserwując, jak brat nakłada sobie
kolejną porcję sałatki z pomidorów.
- Jest moją koleżanką z dzieciństwa ~ tłumaczył Zach. Musiał natychmiast
wyjaśnić, że z nauczycielką nic go nie łączy. - Ma męża, a znamy się ze
szkoły.
- Jak miło - mruknęła Susan i utkwiła spojrzenie w talerzu.
- Manuel i ja będziemy siedzieć w jednej ławce - oznajmił Paul.
- Wspaniale. - Susan nie wyglądała na zachwyconą. - Mam nadzieję, że
nie usłyszę złego słowa o waszym zachowaniu. Znasz już swój plan lekcji?
Napisz mi, o której zaczynasz naukę. W drodze do pracy będę was podwoziła.
- Ale Zach powiedział, że możemy jeździć codziennie jego dżipem - ma-
rudził Paul.
RS
- Twoja siostra ma rację - usłyszała nagle głos męża. - Lepiej, żeby Susan
was odwoziła. Ranki zwykle mam zajęte.
Przyjrzała mu się uważnie, ale nic nie powiedziała.
- Co tam w pracy? - zagadnął Pete, spoglądając na Susan.
- Bardzo dobrze. Mam nawet pewne sukcesy.
- Chcesz zrobić karierę?
Zach omal nie zakrztusił się sałatką. Przeczuwał, o co chodzi staruszkowi.
- Ależ, dziadku...
- Nie rozumiem, w czym problem. - Susan wyglądała na zdezorientowaną.
Pete, który jadł siedząc w wygodnym fotelu, pochylił się w jej stronę i
wyjaśnił:
- Wnuki! Gdy będziecie mieli dzieci, przestaniesz pracować, zgoda?
- Dziadku - ponownie wtrącił Zach. - Nie zamęczaj jej takimi pytaniami.
Susan przyglądała się uważnie, jakby go o coś podejrzewała. A to drań,
pomyślała z przyzwyczajenia, ale natychmiast się zreflektowała. Próbował jej
pomóc! Później z pewnością oberwie mu się za to od dziadka.
- Tak sobie tylko myślałem... - mruknął staruszek.
- Lepiej skończmy szybko kolację - powiedział Zach. -W telewizji będzie
dobry film. Pomyślałem, że możemy go razem obejrzeć.
Wszyscy zabrali się do jedzenia. Zach odetchnął z ulgą i obiecał sobie, że
musi znowu porozmawiać z dziadkiem. Rodzinne kolacje staną się koszma-
rem, jeśli staruszek nie przestanie odgrywać roli leciwego Amora.
Gdy usiedli w salonie przed telewizorem, Pete tak wszystko zaaranżował,
że Susan i Zach znaleźli się obok siebie na kanapie. Zachęcił również Paula,
aby usadowił się obok siostry, więc całej trójce było dość ciasno. I o to cho-
dziło!
RS
Zach obiecał sobie, że będzie cierpliwy, ale nie mógł się oprzeć pokusie i
objął Susan. Położyła głowę na jego ramieniu i przytuliła się lekko. Jej bli-
skość sprawiła, że rozmarzony Zach niewiele zapamiętał z treści filmu.
Zach pracował w zagrodzie dla koni. Czyścił właśnie źrebaka, gdy pode-
szła do niego Hester.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - zagadnęła.
- Skądże! Witaj, Hester. Czy coś się stało?
- Nie. Dzwoniła Susan i prosiła, żebyś o piątej spotkał się z nią w hotelu
Plaza.
- Czy powiedziała, o co chodzi? - Zach był wystraszony.
- Nie. Wspomniała tylko, że ma tam kilka spraw do załatwienia. Będzie na
ciebie czekać. - Hester odwróciła się i ruszyła w stronę domu.
- Jesteś pewna, że to była Susan? O piątej, tak?! - krzyknął za nią Zach.
- Tak. Powiedziałam jej, że się spóźnisz, bo musisz się jeszcze ogolić i
wykąpać.
Zach spojrzał na brudne dżinsy i przepoconą koszulę; machinalnie potarł
zarośniętą szczękę. Powinien się pospieszyć. Wypuścił źrebaka na pastwisko i
szybkim krokiem ruszył w stronę domu.
Pół godziny później wskoczył do swojego dżipa. Ubrany był w czystą ko-
szulę i nowe dżinsy. Na wypadek gdyby Susan miała jakieś plany na wieczór,
do walizki zapakował elegancki strój.
- Dzień dobry, panie Lowery - przywitał go recepcjonista w hotelu. - Oto
pańska karta magnetyczna. Wszystko jest przygotowane.
Zach spojrzał na niego kompletnie zaskoczony.
- Dziękuję. Moja żona już przyjechała?
- Jeszcze nie.
RS
W windzie Zach przyjrzał się karcie otwierającej zamek. Ponownie
umieszczono ich w apartamencie dla nowożeńców. Czyżby Susan zmieniła
zdanie co do wspólnoty łoża? Cóż to miało oznaczać?
Zdenerwowany raz po raz niecierpliwie naciskał guzik ostatniego piętra.
Gdy dotarł na miejsce, przystanął w korytarzu i zaczerpnął tchu. Obiecał so-
bie, że będzie cierpliwy, pozwoli więc, by to ona zrobiła pierwszy krok...
Przyjdzie czas, gdy i on zaspokoi swoje pragnienia...
Wszedł do apartamentu, od razu skierował się do sypialni, schował wali-
zeczkę do szafy, a wychodząc, ukłonił się żartobliwie małżeńskiemu łożu.
Tej nocy kanapa nie będzie potrzebna.
Wrócił do salonu i nerwowo zaczął chodzić z kąta w kąt. Dopiero po
chwili zauważył stojące na stole srebrzyste wiaderko. Były w nim kostki lodu
i butelka szampana. Obok leżał bilecik.
Zach natychmiast go otworzył.
„Cierpliwość nie popłaca. Baw się dobrze, chłopcze".
Zach z wrażenia usiadł na kanapie. Przymknął oczy, a na jego twarzy po-
jawił się wyraz bezgranicznego cierpienia. Dziadek znowu go wrobił!
W tej samej chwili drzwi otworzyły się szeroko i stanęła w nich Susan.
- Zach, co się dzieje? Ktoś do mnie dzwonił. Podobno miałam się z tobą tu
spotkać. - Podeszła bliżej, a jej wzrok padł na butelkę szampana. - Co to ma
znaczyć?
- Dziadek chce, żebyśmy trochę czasu spędzili we dwoje - wyjaśnił zre-
zygnowany.
Nim Susan zdążyła odpowiedzieć, ktoś zastukał do drzwi. Zach wstał z
fotela i otworzył.
W korytarzu czekał starszy wiekiem mężczyzna w ciemnym garniturze.
RS
- Dobry wieczór. Nazywam się James Pruitt i jestem dyrektorem hotelu.
Pański dziadek prosił, abym wręczył państwu te prezenty. - Wskazał leżące na
podłodze dwa spore pudełka.
Zach nie miał wyboru; sięgnął po nie i wniósł do apartamentu. Mężczyzna
wszedł za nim i położył na stoliku kopertę. Kiedy Zach po nią sięgnął, Pruitt
ukłonił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Zach otworzył kopertę. Wewnątrz znajdowały się bilety do teatru oraz in-
formacja, że kolacja zostanie podana o siódmej.
- A niech to szlag trafi! - mruknął Zach.
Dziadek był zdecydowany na wszystko, byle tylko uczynić z ich związku
prawdziwe małżeństwo.
- Nic się nie stało - uspokajała go Susan. - Przecież on...
- Mniejsza z tym. A to drań! Bilety do teatru, kolacja w najlepszej restau-
racji... Pewnie kupił nam też odpowiednie stroje.
Gdy otworzyli pudełka, okazało się, że Zach miał rację. Susan nie chciała
nawet myśleć, ile to musiało kosztować. Jednak gdy zobaczyła swoją kre-
ację...
- Jest cudowna - wyszeptała z zachwytem.
- Będzie wyglądała jeszcze lepiej, gdy ją na siebie włożysz - oznajmił z
uśmiechem Zach. - Idziemy na przedstawienie?
- Nie chcemy przecież zrobić dziadkowi przykrości. Perspektywa spędze-
nia wieczoru, a może i nocy z Susan była kusząca, ale Zach czuł, że musi być
z nią całkowicie szczery.
- Kochanie... - Nagle zrobiło mu się sucho w ustach. -Dziadek wie o
wszystkim.
- Słucham? - Popatrzyła na niego. Była zaskoczona. - Dowiedział się, że
nie jesteśmy małżeństwem?
RS
- Co ty opowiadasz? Wzięliśmy ślub! - przerwał nagle Zach. - Nie doszło
wprawdzie...
- Powiedziałeś mu? - Susan upuściła sukienkę, która wpadła do pudełka.
- Nie, sam do tego doszedł.
- Niesamowite! - zawołała, osuwając się na kanapę. - Kiedy ci to powie-
dział?
- W poniedziałek, kiedy Megan nas odwiedziła.
- Cztery dni temu? Jak mogłeś pozwolić, żebym tak długo robiła z siebie
idiotkę? Czemu mnie dręczysz? Ty...
- A co miałem zrobić? Byłaś taka szczęśliwa i zadowolona! Miałem ci to
odebrać? - Zachowi brakowało słów.
Susan odsunęła się od niego i rozejrzała po pokoju. Szukała torebki.
- Wyjeżdżamy natychmiast!
- Nic z tego! Dziadek zna prawdę, ale to nie oznacza, że twoje odejście nie
zrani staruszka. Pomyśl także o Paulu! Chcesz go rozdzielić z najlepszym
przyjacielem, z dziadkiem... ze mną?
Susan cierpiała; targały nią mieszane uczucia. W głębi duszy nie chciała
zostawiać Zacha ani opuścić rancza. Bała się, że znowu będzie całkiem sama.
Miłość uczyniła ją słabą i bezwolną - tak jak się tego obawiała.
Nie mogła też zostać.
- Umawialiśmy się, że będziemy razem do czasu, gdy dziadek wydobrzeje.
Czuje się wspaniale, a zatem... - Ruszyła ku drzwiom i próbowała ominąć
Zacha, który zastąpił jej drogę.
- Według umowy mamy spędzić we dwoje cały rok. Obiecałaś to mnie i
Paulowi.
- Pozwól mi wyjść.
- Wykluczone! Nigdy się nie zgodzę, żebyś mnie opuściła. - Przytulił ją i
mocno pocałował.
RS
Czy mogła się poddać jego uściskowi? Czemu pragnęła go tak mocno?
Matka zawsze traciła nad sobą panowanie, ilekroć w pobliżu zjawiał się męż-
czyzna. Susan postanowiła, że nigdy nie powtórzy jej błędu.
Czy mogła się bronić, skoro Zach obejmował ją tak delikatnie? Jego usta
czule musnęły jej wargi. Objęła go za szyję i przytuliła się do szerokiej piersi.
Pocałowała go tak zachłannie, że całkiem zaskoczyła i siebie, i jego.
Przysunęła się bliżej, chciała się w niego wtulić, stać jednością ze swoim
mężczyzną.
Zach bez pośpiechu zdjął jej żakiecik, a potem koszulkę. Palce Susan
myszkowały niecierpliwie przy guzikach jego koszuli, a potem rozerwały ją
nagłym szarpnięciem. Przesunęła dłońmi po torsie ukochanego, jakby chciała
zapamiętać każdy szczegół.
Zorientowała się, że idą wolno w kierunku sypialni. Wiedziała, że w każ-
dej chwili może się sprzeciwić, a Zach uszanuje jej decyzję.
Była panią sytuacji.
Po raz pierwszy w życiu z całego serca pragnęła mężczyzny. Chciała z
nim być, mimo że jej nie kochał. Nie sprzeciwiała się temu, co miało nastąpić.
Przeciwnie, pomogła Zachowi się rozebrać. Ściągnęła z niego koszulę i roz-
pięła mu dżinsy. Nie protestowała, gdy zaczął pieścić jej ciało. Poczuła, jak
przepływa przez nią tajemnicze ciepło. Gdy ogarnęły ją fale pożądania, opa-
dła na łóżko i spojrzała na Zacha.
- Kochanie, do niczego cię nie zmuszam, prawda? Chcesz tego tak samo
jak ja.
- Tak - wyszeptała łamiącym się głosem.
Jedno słowo rozwiało wszelkie wątpliwości. Susan westchnęła, gdy zaczął
ją pieścić. Całe życie czekała na moment, kiedy stanie się jednością z uko-
chanym mężczyzną.
To bez znaczenia, że on jej nie kocha.
RS
Zach byt wspaniały. Drażnił, zachęcał i dawał jej rozkosz, o jakiej nawet
nie śniła. Starała się odwzajemnić pieszczoty.
Kiedy wszedł w nią, gdy wszystko stało się jasne, a jej ostatnia tajemnica
została ujawniona, spojrzał na nią z przerażeniem i zachwytem.
- Susan, ty jeszcze nigdy...
Uśmiechnęła się i czule cmoknęła go w policzek.
- Tak, kochany.
Całowali się namiętnie, a pożądanie rozgorzało w nich na nowo. Kochali
się aż do utraty tchu.
Jej pierwszy raz...
Marzył o tej chwili, gdy nocowali w tym apartamencie, ale nie śmiał nawet
przypuszczać, że ukryte pragnienia staną się rzeczywistością. Ta noc sprawiła,
że pokochał ją jeszcze mocniej.
Była cudowna, dobra, łagodna i zachwycająca.
- Powinnaś mnie była uprzedzić. Wystraszona Susan zastygła w bezruchu.
- Czemu?
- Byłbym ostrożniejszy. Mam nadzieję, że nie sprawiłem ci bólu.
- Skądże! Było wspaniale. Mam nadzieję, że cię nie rozczarowałam.
- Co ty opowiadasz? O mało nie umarłem ze szczęścia. Uspokojona wtu-
liła się w jego ramię.
- Śpij słodko, moja kochana - szepnął Zach, widząc, że oczy same jej się
zamykają.
Nie mógł się napatrzeć na twarz, włosy i ciało Susan. Gdy ułożył się do
snu, dotknął jej ramienia, by upewnić się, że ukochana istnieje naprawdę.
Kilka godzin później Susan obudziła się sama w wielkim łóżku. Gdy
przypomniała sobie, co dziś zaszło, skoczyła na równe nogi.
RS
O mój Boże! - jęknęła, uświadamiając sobie konsekwencje tego faktu. Nie
używała żadnych środków zapobiegających ciąży. Zachowała się bezmyślnie
- zupełnie jak matka.
- Nie powtórzę jej błędów - powiedziała do siebie. Kochała Zacha i dla-
tego mu się oddała. Jeśli owocem jej miłości będzie dziecko, sama wychowa
swoje maleństwo.
Usiadła na łóżku i naciągnęła kołdrę. Dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo
przypomina swego ojca. On również mimo trudności samotnie opiekował się
córkami.
Wiedziała, że musi opuścić ranczo. Sprawi przykrość Zachowi, dziadkowi
i Paulowi, ale wyjazd jest konieczny. Nie mogła żyć obok Zacha, udając, że
są małżeństwem. Po tej nocy to wykluczone,
Właśnie zamierzała wstać z łóżka, gdy drzwi nagle się otworzyły i Zach
wszedł do sypialni. Wycierał ręcznikiem mokre włosy.
- Widzę, że się obudziłaś. Masz ochotę coś zjeść?
Gdy tak stał z wilgotną czupryną, otulony szlafrokiem, był jeszcze bardziej
pociągający. Nie mogła uwierzyć, że po upojnym wieczorze znowu go pra-
gnie.
- Nie mam apetytu - odparła z roztargnieniem.
- A ja przeciwnie... Byłem straszliwie głodny. Kazałem przynieść kilka
kanapek. Nie zapominaj, że mamy zamówioną kolację,
- Nie, dziękuję. Lepiej się ubiorę...
- Chcesz iść do teatru? - spytał zaskoczony.
- Nie. Wrócę na ranczo i zacznę się pakować.
O co mu chodzi, pomyślała. Jedna wspólna noc wcale nie oznacza, że
spędzimy we dwoje resztę życia.
- Nie możemy być razem, Zach - wyszeptała. Łzy napłynęły jej do oczu.
- Dlaczego?
RS
- Myślisz, że po tym, co się dzisiaj stało, będę w stanie udawać przykład-
ną żonę? Nie męcz mnie! Jak mam wytrzymać rok...
Objął ją i mocno przytulił, a potem czule i namiętnie pocałował w usta.
- Nie opuścisz mnie, kochanie. Jesteś moją żoną. Nie wyjedziesz z naszego
domu ani teraz, ani w maju. Nigdy nie pozwolę ci odejść. Spalę tę przeklętą
umowę! Zjem ją, jeśli będzie trzeba! Nie pozwolę, żebyś odeszła.
- Jak to? - W jej głosie wyczuwało się zaskoczenie i nadzieję.
- Bo cię kocham, głuptasie - wyszeptał. - Nie sądziłem, że istnieje kobieta,
którą mógłbym pokochać. Nie pozwolę, żebyś mnie opuściła. Przy tobie je-
stem szczęśliwy.
- Ja też cię kocham, Zach - odparła Susan. Po jej policzkach płynęły łzy
szczęścia, a głos odmówił posłuszeństwa. Po chwili wykrztusiła z trudem:
- Myślałam, że to już koniec. Skoro dziadek wie o wszystkim, nie ma sen-
su ciągnąć przedstawienia.
- To już przeszłość. Sama widzisz, że nie zdołałem oprzeć się twojemu
urokowi, skarbie.
- Wiem. Chyba mnie przekonałeś.
- Zrobiłem, co w mojej mocy - odparł żartobliwie. Oboje roześmieli się
głośno. Byli szczęśliwi.
- Niech się wszyscy dowiedzą, że będziemy razem aż po kres naszych dni
- rozmarzonym głosem powiedziała Susan i pocałowała Zacha w policzek.
- Może później im powiemy - mruknął, całując ją w usta. I znów kochali
się aż do utraty tchu.
RS
EPILOG
Susan leżała wsparta na poduszkach. Przez uchylone drzwi słyszała, jak
Zach rozmawia z boyem hotelowym. Miała nadzieję, że mąż się pospieszy;
była okropnie głodna.
Wkrótce do sypialni wszedł Zach. W rękach trzymał tacę z mnóstwem na-
czyń.
- Podano obiad, proszę jaśnie pani - oznajmił z szerokim uśmiechem. -
Myślę, że obsługa cieszy się z naszego święta tak samo jak my.
To była druga rocznica ich ślubu. W zeszłym roku także obchodzili ją w
hotelu Plaza.
Zach postawił tacę przed żoną i spojrzał czule w błękitne oczy Susan.
- Wygodnie ci? - spytał z troską w głosie.
- Tak, ale będzie przyjemniej, jeśli do mnie dołączysz. Zach przyniósł
drugą tacę i usiadł obok żony. Popatrzył na
jej brzuch i spytał:
- Jak się sprawuje junior?
- Strasznie kopie. Może tańczy? Odezwała się irlandzka krew mojego ojca.
- Mam nadzieję, że nie odziedziczy po nim temperamentu. Kate mówi, że
był wyjątkowo narwany.
Susan uśmiechnęła się promiennie. Ich syn powinien mieć siłę przebicia,
by wywalczyć sobie należne miejsce w rozrastającej się rodzinie. W kwietniu
Kate urodziła córeczkę, a dziecko Maggie oraz syn Zacha i Susan miały
przyjść na świat w listopadzie. Josh twierdził, że ta sytuacja przypomina mu
wyścig, ale Susan nie zwracała uwagi na te żarty.
- Myślę, że mały ćwiczy rzucanie lassem - stwierdził po chwili Zach.
RS
- Całkiem możliwe. Paul nie rozstaje się z kawałkiem sznurka, który mu
dałeś.
- Ma dobre oko. Dziadek mówi, że w jego wieku gorzej sobie radziłem.
Już planuje małemu karierę na rodeo.
- Później o tym porozmawiamy, ale ostrzegam, że zabiorę mu lasso, jeśli
znów złapie na nie Josephine.
- Nie martw się - uspokoił ją Zach. - Uciąłem sobie z Paulem i Manuelem
pogawędkę o tym, jak kowboj powinien traktować dziewczyny.
- Jesteś w tej dziedzinie ekspertem - powiedziała cicho, gładząc męża po
policzku.
- Dziękuję za komplement. Cóż, praktyka czyni mistrza. Chciałbym do-
szlifować nieco mój talent. - Odsunął tacę i objął ją delikatnie.
Tak samo jak przed rokiem zapomnieli o pysznym obiedzie. Kochali się
do utraty tchu.
I tak powstała nowa rodzinna tradycja...
RS