Nalini Singh
KREW ANIOŁÓW
ANGELS BLOOD
”
’
”
Rozdział 1
Gdy Elena mówi ludziom że jest pogromczynią wampirów, ich pierwszą reakcją jest
nieodłączny bezdech za którym podąża pytanie: „Latasz za nimi wbijając ostre kołki w ich okrutne,
gnijące serca?”
No dobrze, może w rzeczywistości brzmi to troszkę inaczej, lecz odczucie pozostaje to samo.
Narasta w niej potrzeba wytropienia i wybicia piętnastowiecznego bajarza-idioty, który pierwszy
wpadł na pomysł takiej opowieści. Oczywiście, wampiry zapewne już się tym zajęły – po tym jak
kilku z nich skończyło w szpitalu, czy jakkolwiek się to wtedy nazywało.
Elena nie kołkuje wampirów. Ona je tropi, obezwładnia, i oddaje z powrotem do ich Panów –
aniołów. Niektórzy nazywają takich jak ona łowcami nagród, lecz zgodnie z kartą Gildii jest ona
„Upoważniona do Tropienia Wampirów & Wyselekcjonowanych Odmiennych” – co czyni z niej
pogromczynię wampirów z nadzwyczajnymi korzyściami, włączając w to dopłatę za ryzyko.
Zapłata jest szczodra. Musi być, aby rekompensować fakt że łowcom sporadycznie zostają
rozrywane gardła.
Mimo to, Elena zdecydowała że wciąż potrzebuje podwyżki po tym gdy mięśnie nóg zaczęły
jej odmawiać posłuszeństwa. Przez ostatnie dwie godziny tkwiła w zatłoczonym rogu ulicy w
Bronx’ie – zbyt wysoka kobieta z jasnymi, prawie białymi włosami i srebrzystymi oczami. Włosy
były nieustannie naprzykrzającym się problemem. Według jej przyjaciela Ransoma, równie dobrze
mogłaby nosić znak alarmujący jej obecność. Jako że farba nie działa na nie nie dłużej niż dwie
minuty, Elena uzbierała całkiem sporą kolekcję dzierganych czapeczek.
Kusiło ją aby opuścić na nos tę którą miała obecnie na sobie, ale miała wrażenie że tylko by to
wzmocniło cuchnącą „atmosferę” tego przeciągniętego wilgocią ułamka Nowego Yorku.
Doprowadziło ją to do rozmyślania nad zaletami zatyczek do nosa-
Coś się za nią poruszyło.
Obróciła się… By stanąć twarzą-w-twarz ze skradającym się kotem, którego oczy odbijały się
srebrzyście w ciemności. Usatysfakcjonowana że zwierzę było tym czym było, zwróciła ponownie
swoją uwagę na ulicę, zastanawiając się czy jej oczy błyszczą tak samo dziwacznie jak u kota.
Dobrze się stało że odziedziczyła złotą skórę po swojej Moroccańskiej babci, inaczej byłaby
odzwierciedleniem ducha.
- Gdzie ty do cholery jesteś? - mruknęła, schylając się aby potrzeć łydkę. Pościg tego
wampira był tylko niepotrzebną stratą czasu – a wszystko przez jego własną głupotę. Nie wiedział
co robi, przez co jego poczynania stawały się trudne do przewidzenia.
Ransom kiedyś się jej spytał czy nie dręczy ją zaganianie bezbronnych wampirów i wleczenie
ich tyłków z powrotem do ich niewolniczego życia - pytaniu towarzyszył histeryczny śmiech. Nie,
w ogóle jej to nie przeszkadzało, jemu również. Wampiry wybierają niewolnictwo – stuletnie – w
momencie gdy wypełniają zgłoszenie skierowane do anioła z prośbą o uczynienie ich prawie
nieśmiertelnymi.
Jeżeli pozostaliby ludźmi, gdyby spoczęliby we własnych grobach w spokoju, wtedy
nie znaleźliby się związani kontraktem podpisanym krwią.
Błysk światła na ulicy.
Bingo!
Jej cel stał samotnie i mlaskając cygarem przechwalał się przez komórkę jakim to on jest
świetnym gościem i teraz żaden sztywny anioł nie będzie mu mówił co ma robić. Mimo
kilkumetrowej odległości między nimi , Elena była w stanie wyczuć woń potu. Wampiryzm nie
rozwiną się u niego jeszcze na tyle aby pozbyć się tłuszczu który ten nosił jak zapasowy płaszcz - i
pomyśleć że sądził iż może złamać kontrakt z aniołem.
Idiota.
Podchodząc zsunęła czapkę i wcisnęła ją do tylnej kieszeni. Jej włosy leżały w nieładzie na
ramionach jak delikatna chmura, wyróżniająca się i niesamowicie jasna. Nic nie ryzykowała. Nie
dziś.
Może być dobrze znana przez miejscowych, lecz ten wampir miał charakterystyczny australijski
akcent. Dopiero co przybył z Sydney – a jego Pan chce go tam z powrotem i to szybko.
- Masz ogień?
Wampir podskoczył i upuścił telefon. Elena ledwo powstrzymała się od przewrócenia oczami.
Nie był nawet w pełni uformowany – kły którymi błysną w zaskoczeniu były dziecinne. Nic
dziwnego że jego Pan jest wkurzony. Tępak musiał czmychnąć zaledwie po niewiele ponad roku
usługi.
- Sorry - powiedziała z uśmiechem gdy podnosił telefon i oceniał ją wzrokiem. Wiedziała co
widział. Samotną panienkę z blond włosami, ubraną w czarne skórzane dżinsy i dopasowaną
koszulkę z długimi rękawami tego samego koloru, bez żadnej widocznej broni.
Przez to że był młody i głupi, widok ten go uspokoił.
- Jasne, ślicznotko. - Sięgną po zapalniczkę w kieszeni.
Właśnie wtedy Elena nachyliła się a jedna ręka sięgnęła pod koszulkę za plecami.
- Uh-uh. Pan Ebose jest bardzo rozczarowany. - Dopasowała i zamknęła obręcz na jego szyi
nim zdążył pojąć znaczenie ochryple wypowiedzianej nagany. Jego oczy zakwitły czerwienią, lecz
zamiast krzyknąć stał cicho w miejscu. Obręcz łowcy obezwładniała. Strach żywo przemykał po
jego twarzy.
Współczułaby mu gdyby nie wiedziała że rozszarpał cztery ludzkie gardła na drodze swojej
ucieczki. To było nie do przyjęcia. Aniołowie chronią swoich ale nawet oni mają pewne granice – a
Pan Ebose wydał zezwolenie na użycie wszelkich koniecznych środków.
Właśnie to pozwoliła mu zobaczyć na swojej twarzy, ochotę aby go zranić. Jego twarz straciła
resztki koloru który zdołał zachować ze swojego ludzkiego życia. Uśmiechnęła się.
- Chodźmy.
Truchtał za nią jak posłuszny szczeniaczek. Cholera, kochała te obręcze. Jej najlepsza
przyjaciółka, Sara, uwielbiała strzelać do celu prawdziwymi strzałami – których groty zawierały ten
sam czip który sprawiał że obręcze były tak skuteczne. W momencie zetknięcia ze skórą emituje on
prawdopodobnie jakiś rodzaj elektromagnetycznego pola który tymczasowo powoduje spięcie w
układzie nerwowym wampirów, pozostawiając zdobycz podatną na sugestie. Elena nie znała całego
medycznego punktu widzenia, lecz znała ograniczenia i pozytywy wybranej przez siebie metody
pojmania.
Tak, musiała podejść bliżej do celu niż Sarah, lecz w przeciwieństwie do niej nie było szansy
aby chybić i trafić niczego winnemu przechodnia. Co się Sarze raz przytrafiło. Kosztowało ją to
połowę rocznych zarobków aby pokryć wydatki procesu. Krzywiąc usta na samą myśl jak bardzo
jej
przyjaciółka była wkurzona chybieniem celu Elena otworzyła od strony pasażera drzwi samochodu
który zaparkowała niedaleko.
- Do środka.
Wampirzy niedorostek wcisną się z wysiłkiem na miejsce.
Upewniając się że jest zapięty, zadzwoniła do szefa ochrony Pana Ebose.
- Mam go.
Głos po drugiej stronie poinstruował ją aby zostawić „pakunek” na prywatnym lotnisku.
Nie zaskoczona wybraną lokalizacją rozłączyła się ruszając. W ciszy. Próba nawiązania
rozmowy byłaby zbyteczna, skoro wampir stracił umiejętność mowy w momencie gdy zacisnęła
obręcz. Był to efekt uboczny nerwowego kaftana bezpieczeństwa wytwarzanego przez obręcz.
Przed początkami zawierających chip urządzeń, polowanie na wampiry było rodzajem wyboru
samobójczej kariery, skoro nawet Wampirzy żółtodziób posiadał zdolność rozerwania człowieka na
strzępy.
Oczywiście, zgodnie z najświeższymi badaniami łowcy wampirów również niebyli do końca
ludźmi, choć ludzcy wystarczająco.
Przyjeżdżając na lądowisko, wyjaśniła wszystko z ochroną i została skierowana na pas lotu.
Ekipa odpowiedzialna za eskortowanie wampira z powrotem do Sydney czekała tuż obok lśniącego,
prywatnego samolotu. Elena podeszła do nich ze schwytanym mężczyzną, a oni bezzwłocznie
rozstąpili się aby pozwolić jej przejść. Musiała dostarczyć przesyłkę osobiście, jako że oni nie
zostali upoważnieni do obchodzenia się z wampirem w tym punkcie jego podróży. Bezsprzecznie
Pan Ebose miał dobrych prawników. Nie chciał aby zdążyła się jakakolwiek sposobność do
postawienia go przed sądem przez Urząd Ochrony Wampirów.
Nie żeby UOW udało się kiedykolwiek wygrać sprawę o zarzut okrucieństwa. Wszystko co
aniołowie muszą zrobić to wystawić kilka zdjęć ludzi z rozszarpanymi gardłami, a sędzia jest gotów
nie tylko uniewinnić, lecz dodatkowo podarować medal jeszcze w trakcie biegu sprawy.
Elena odprowadziła wampira po schodach do dużej otwartej skrzyni w pasażerskiej tylnej
części bagażowni.
- Do środka.
Wszedł, po czym się odwrócił w jej stronę z przerażeniem emanującym od niego falami, które
zdążyło przesiąknąć jego koszule.
- Przykro mi, koleś. Zabiłeś trzy kobiety i jednego starszego mężczyznę. Przechyla to szalę
litości w złym kierunku.
Zatrzasnęła drzwi i zamknęła je na kłódkę. Obręcz poleci z nim do Sydney, skąd zostanie
odesłana bezpośrednio do Gildii - tak jak każde urządzenie z wmontowanym chipem.
- Chłopcy, już jest gotowy do drogi.
Szef ekipy – wszyscy czterej szli za nią – otaksowali ją z góry na dół niepokojącymi oczami w
odcieniu rubinów.
- Bez żadnych obrażeń. Imponujące. - Podał jej kopertę. - Jak uzgodniliśmy, przelew został
dokonany na twoje konto w Gildii.
Elena sprawdziła raport potwierdzający. Uniosła brwi.
- Pan Ebose był bardzo hojny.
- Bonus za szybkie i nieuszkodzone ujęcie celu. Pan Ebose ma wobec niego plany. Stary Jerry
był jego ulubionym sekretarzem.
Elena wzdrygnęła się. Niedogodność związana z byciem wampirem była taka że jesteś w
stanie znieść wiele i nie umrzeć. Widziała raz wampira który miał odcięte wszystkie członki… bez
znieczulenia. Nim ekipa ratownicza Gildii uwolniła go z więzów sekty która go porwała, stracił już
zdolność jakiegokolwiek pojmowania. Znaleziono jednak kasetę wideo. Dzięki której wiedzieli że
torturowany mężczyzna był przytomny od początku do końca. Mogła się założyć że aniołowie nie
pokazywali tego wideo wnioskującym, którzy przychodzili do nich tłumnie z nadzieją na
Przemianę.
Choć równie dobrze może i pokazywali.
Aniołowie Przemieniali około tysiąca wampirów rocznie. Z tego co Elena wiedziała, lista
oczekujących przekraczała tę liczbę o setki tysięcy. Nie miała pojęcia dlaczego. Jak dla niej cena
nieśmiertelności była zbyt wysoka. Lepiej żyć na wolności i obrócić się w proch gdy nadejdzie
czas, niż skończyć w drewnianej skrzyni czekając aż twój Pan zadecyduje o twoim przeznaczeniu.
Niesmak i cierpkość rozkwitły na jej języku gdy chowała potwierdzenie razem z kopertą do
kieszeni w spodniach.
- Proszę, podziękuj panu Ebose za jego szczodrość.
Ochroniarz pochylił głowę i przelotnie zauważyła brzegi, jak jej się wydawało, czarnego
tatuażu na jego ogolonej głowie. Był zbyt wysoki by mieć pewność, lecz pozostali byli niżsi i
wszyscy nosili ten sam niezwykły znak.
- Widzę że jesteś nie zaprzysiężona. - Spojrzał znacząco na obręcze z czystego srebra w jej
uszach. Żadnego małżeńskiego złota ani śladu wplecionego bursztynu. Nie popełniła błędu
zakładając że chce się z nią umówić. Straże ze Skrzydła Braterstwa są w celibacie w trakcie
wykonywanej pracy.
Szczególnie jeżeli weźmie się pod uwagę że karą za porażkę jest usunięcie jakiejś części ciała –
Elenie nigdy nie udało się dowiedzieć której – widocznie nie jest wystarczającą pokusą.
- Tak. W pracy też nie mam żadnych umówionych spotkań. - Wolała kończyć jedną pracę nim
zgadzała się na następną. Zawsze można znaleźć wampiry którymi trzeba się zająć. - Czyżby pan
Ebose chciał bym odszukała kolejnego renegata?”
- Nie. Ma znajomego który potrzebuje twoich umiejętności. - Ochroniarz podał jej drugą
kopertę, tym razem zapieczętowaną. - Spotkanie jest ustalone na jutro na ósmą rano. Proszę się
upewnić że się pani pojawi – wszystkie formalności zostały już załatwione z pani Gildią, zaliczka
wpłacona.
Jeżeli Gildia podpisała umowę, oznaczało to że był to legalne łowy.
- Jasne. Gdzie odbędzie się spotkanie?
- Na Manhattanie.
Elena zesztywniała. Gdyż tylko dla jednego anioła to jedno słowo wystarczało za(jako )
wytyczne. Nawet aniołowie mają hierarchię a ona wiedziała kto jest na szczycie. Lecz tak szybko
jak strach nią owładną, tak szybko zniknął. Pan Ebose, choć potężny, było raczej niemożliwością
aby znał archanioła, jednego z należących do Kadry Dziesięciu która decyduje kto zostanie
Przemieniony i kto tego dokona.
- Czy coś się stało?
Jej głowa poderwała się na ciche pytanie strażnika. - Nie, oczywiście że nie. - Pokazowo
sprawdziła godzinę. - Lepiej już pójdę. Proszę przekazać moje pozdrowienia panu Ebose. - Kończąc
na tym opuściła wytworne granice prywatnego samolotu i gryzący smród strachu ładowni.
Nigdy nie mogła uwierzyć jak tak wielu głupców zostało Przemienionych. Możliwe że na
początku wszystko szło sprawnie, a potem, po kilku latach picia krwi stawali się debilami. Kto wie
co to świństwo robi z twoim mózgiem. Niestety ta teoria nie tłumaczyła jej ostatniego celu – miał
najwyżej dwa lata.
Wzruszając ramionami wsiadła do samochodu. W związku z tym że chciała rozedrzeć
zapieczętowaną kopertę zębami, zdecydowała się poczekać aż dotrze do domu, do jej pięknego
gniazdka w dolnym Manhattanie. Biorąc po uwagę jak wiele czasu spędzali na ściganiu śmieci,
większość łowców miała zwyczaj zmieniać własne domy w raj. Elena nie była wyjątkiem.
Wchodząc, zrzuciła buty i skierowała się w stronę luksusowej łazienki z prysznicem.
Normalnie miała zwyczaj zmywania z siebie brudu i intensywnego wcierania kremów i perfum
które kolekcjonowała. Ransom uważał jej dziewczęce skłonności za najśmieszniejszą rzecz na
świecie, nieustannie drażniąc ją o nie, choć ostatnim razem gdy otworzył swoje wielkie usta zdołała
odeprzeć atak zwracając mu uwagę na jego długie czarne włosy które z pewnością nie wyglądały na
miejscu. Jednakże, tej nocy nie miała ani ochoty ani cierpliwości aby sobie dogadzać. Rozebrała się
i szybko trąc pozbyła się smrodu cholernie przerażonego wampira nim wślizgnęła się w bawełniany
dres przeczesując włosy szczotką gdy przygotowywała kawę. Gdy skończyła wzięła pełen kubek,
podeszła do stołu i postawiła ostrożnie na przeznaczonej do tego podkładce… i poddała się
żądaniom własnej rozgorzałej ciekawości rozrywając kopertę jednym szarpnięciem.
Papier był sztywny, znak wodny elegancki… a imię na dole strony przerażające na tyle aby
zapragnęła spakować wszystkie swoje rzeczy i uciec. Do najdalszej, najmniejszej dziury którą
byłaby wstanie znaleźć.
Nie wierząc, przesunęła wzrokiem ponownie po zawartości listu. Nic się nie zmieniło.
Byłbym zadowolony gdybyś o ósmej rano dołączyła do mnie na śniadanie.
Raphael
Nie było żadnego adresu ale też nie było takiej potrzeby. Podniosła głowę aby zlustrować
wypełniony światłem filar Wieży Archanioła zaczynając od olbrzymich walcowatych płaskich
okien które uczyniły go tak absurdalnie drogim… i pociągającym. Możliwość siedzenia i
obserwowania sfruwających aniołów z najwyższych balkonów Wieży była jej najgrzeszniejszą
rozkoszą. Nocą wydawały się być delikatnymi, czarnymi cieniami. Natomiast za dnia ich skrzydła
mieniły się w jaskrawym słońcu a ich ruchy niesamowicie dostojne. Pojawiały się i znikały przez
cały dzień choć czasami widziała jak zwyczajnie siedzą, wysoko na tych balkonach, ich nogi
przewieszone po obu stronach. Młodsze anioły jak się domyśliła, choć młodość była dla nich
pojęciem względnym.
Nawet wiedząc że większość z nich była wieki starsza od niej, widok ten zawsze przywoływał
na jej twarzy uśmiech. Był to jedyny i ostatni raz kiedy przelotnie widziała aby zachowywały się w
sposób który mógłby być opisany jako normalny. Zazwyczaj byli obcy i chłodni, tak dalecy od
powszechnej monotonności ludzkości, jakby byli ponad ich rozumienie.
Jutro i ona znajdzie się w tej wieży ze światła i szkła. Ten kogo tam spotka nie będzie jednym
z tych młodych może-przystępnych aniołów. Nie, jutro będzie siedzieć naprzeciw samego
archanioła. Raphael.
Elena pochyliła się, zrobiło jej się niedobrze.
Rozdział 2
Pierwsza rzecz jaką zrobiła gdy przeszło jej silne pragnienie aby zwymiotować był telefon do
Gildii.
- Muszę rozmawiać z Sarą – powiedziała recepcjonistce.
- Przykro mi, dyrektor opuściła biuro.
Rozłączając się Elena wcisnęła numer domowej linii Sary.
Ta druga odebrała po niecałej połowie sygnału. - Taak, skąd ja wiedziałam że jeszcze od
ciebie dzisiaj usłyszę?
Ręka Eleny zacisnęła się na słuchawce. – Sara, proszę, powiedz mi że mam omamy a ty mnie
nie przydzieliłaś do pracy dla archanioła.
- Er… um… - Sara Haziz, Dyrektor Gildii U.S. A. i w każdej kwestii twarda suka, nagle brzmiała
jak stremowana nastolatka. – Cholera, Ellie, nie żebym mogła odmówić.
- A co by zrobił? Zabiłby cię?
- Zapewne. – wymamrotała Sara. - Jego wampirzy lokaj postawił sprawę jasno że o ciebie mu
chodzi I że nie jest przyzwyczajony do odmowy.
- Próbowałaś odmówić?
- Jestem twoim najlepszym przyjacielem. Trochę wiary!
Osuwając się na poduszkach, Elena wpatrywała się ostrym wzrokiem w Wieżę. – Co to za
praca?
- Nie mam pojęcia. – Sara zaczęła wydawać łagodne uspokajające dźwięki. – Nie martw się –
nie, nie marnuje powietrza na bezowocne próby uspokojenia cię. Dziecko się obudziło. Czyż nie
kochaniutki? – odgłosy całowania wypełniły słuchawkę.
Elena wciąż nie mogła uwierzyć że Sara się chajtnęła. I ma dziecko do niańczenia. – Jak tam
Małe Ja? - Sara nazwała swoją córkę Zoe Elena. Gdy Elena się dowiedziała sama płakała jak
dziecko. – Mam nadzieję że nie daje ci żyć.
- Ona kocha swoją mamusię. – więcej całuśnych dźwięków. – Kazała ci przekazać że ma
zamiar rozkochać cię w sobie jeszcze bardziej gdy tylko urośnie parę centymetrów. Ona i Slayer są
elitarną drużyną.
Elena zaśmiała się na wzmiankę o olbrzymim psie który żył aby obśliniać nic
niepodejrzewających ludzi. – A gdzie twój ukochany? Myślałam że Deacon lubi zajmować się tymi
wszystkimi dziecięcymi sprawami.
- Ależ lubi. – Uśmiech Sary był widoczny nawet przez telefon co sprawiło że coś we wnętrzu
Eleny ścisnęło się w najokrutniejszy sposób. Nie chodziło o to że zazdrościła Sarze jej szczęścia,
czy też że pragnęła Deacona’a. Nie, chodziło o coś głębszego, o uczucie czasu przemykającego jej
między palcami.
W ciągu ostatniego roku stało się to coraz bardziej oczywiste że jej przyjaciele stopniowo
przechodzili do następnych etapów życia, gdy ona pozostawała w stanie zawieszenia.
Dwudziestoośmioletnia pogromczyni wampirów - samotna i beż żadnych zobowiązań. Sara złożyła
swoją broń - nie licząc dorywczych nagłych wezwań – i zajęła jedno z decydujących stanowisk w
Gildii. Jej śmiercionośnie uzdolniony (tropiciel) mąż wszedł w przemysł produkcji narzędzi łowcy
(i zmieniania pieluch), z szerokim uśmiechem, który wręcz krzyczał zadowolenie. Cholera, nawet
Ransom przez ostatnie dwa miesiące nie zmienił łóżkowego partnera.
- Ellie? Zasnęłaś? – Spytała Sara ponad szczęśliwymi piskami dziecka. – Marzysz o swoim
archaniele?
- Raczej koszmarze. – wymamrotała, mrużąc oczy gdy zauważyła anioła lądującego na dachu
Wieży. Jej serce zamarło gdy skrzydła rozpostarły się aby spowolnić opadanie. – Nie dokończyłaś
opowiadać mi o Deaconie. Dlaczego nie jest na dziecięcej służbie?
- Poszedł do sklepu ze Slayerem żeby kupić kilka podwójnie czekoladowych bardzo
jagodowych lodów. Powiedziałam mu że jedzeniowe zachcianki zostają jeszcze przez jakiś czas po
porodzie.
Zachwyt Sary nad tym że udało się jej zmylić męża powinien rozśmieszyć Elenę lecz była ona
zbyt świadoma strachu który wspinał się jej po plecach. – Czy wampir dał ci jakąkolwiek
wskazówkę dlaczego to ja jestem potrzebna?
- Jasne. Powiedział że Raphael chce najlepszego.
- Jestem najlepsza. – Wymamrotała Elena następnego ranka wysiadając z taksówki
naprzeciwko wspaniałego dzieła jakim była Wieża Archanioła. – Najlepsza.
- Hej, paniusiu, zapłacisz mi czy zamierzasz gadać do siebie?
- Co? Ach. – Wyciągając dwudziestodolarowy banknot pochyliła się i wcisnęła w rękę
kierowcy. – Reszty nie trzeba.
Grymas niezadowolenia zmienił się w szeroki uśmiech. – Dzięki! Jakieś wielkie łowy się
szykują, co?
Elena nie spytała jak domyślił się że jest łowcą. – Nie. Ale jest wielka szansa że spotka mnie
straszna śmierć wciągu następnych kilku godzin. Równie dobrze mogę zrobić coś dobrego i
polepszyć moje szanse dostania się do nieba.
Taksówkarz był przekonany że jest szalona. Śmiał się odjeżdżając gdy zostawił ją na granicy
szerokiej drogi prowadzącej do wejścia Wieży. Nadzwyczajnie jasne poranne światło zerkało z
białej kamiennej ścieżki, ostro że aż do bólu. Z wdzięcznością założyła okulary przeciwsłoneczne
na zmęczone, niewyspane oczy. Będąc bezpieczną od oślepnięcia, zobaczyła cienie które wcześniej
nie przykuły jej uwagi. Oczywiście, wiedziała że tam są – nie polegała na wzroku gdy chodziło o
wampiry.
Kilka z nich stało wzdłuż ścian Wieży, lecz dziesięciu lub więcej było ukrytych bądź
spacerowało pośród dobrze zadbanych zarośli. Wszyscy byli ubrani w czarne garnitury razem z
białymi koszulami, ich włosy obcięte w gładkie, idealne linie zastrzeżone dla FBI. Czarne okulary i
niezauważalne słuchawki dopełniały efekt tajnego agenta.
Odsuwając wewnętrzne rozterki na bok, Elena wiedziała że wampir z ostatniej nocy jest
niczym w porównaniu z tymi. Ci na pewno przeżyli kawał czasu. Ich intensywna woń – mroczna,
choć nie nieprzyjemna – w połączeniu z faktem że pracowali jako ochrona Wieży Archanioła,
mówiła jej że są jednocześnie inteligentni jak i niezmiernie niebezpieczni. Na jej oczach dwóch z
nich zeszło z obranej ścieżki wśród zieleni i weszło w bezpośredni kontakt ze słońcem.
Żaden nie buchnął w płomieniach.
Silna reakcja na światło – kolejny mit powstały na potrzeby filmu – uczyniłaby jej życie
łatwiejszym. Jedyne co musiałaby zrobić to czekać do zmroku. Niestety wampiry były zdolne do
funkcjonowania przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, a nieliczni cierpiący na wrażliwość na
słońce nie „umierali” gdy wschodziło. Zwyczajnie odkryli zalety okularów.
- A ty zwyczajnie odwlekasz wejście, jeszcze trochę a stworzysz odę do ogrodu. -
wymamrotała pod nosem – Jesteś profesjonalistką. Jesteś najlepsza. Możesz to zrobić.
Biorąc głęboki wdech, i próbując nie myśleć o tym że nad jej głowami latają anioły ruszyła w
kierunku wejścia. Nikt nie zwrócił na nią większej uwagi, lecz gdy wreszcie dotarła do drzwi
wampir na straży skiną głową i otworzył je.
- Recepcja cały czas na wprost.
Elena zmrużyła oczy i zdjęła okulary. – Nie sprawdzisz mojej tożsamości?
- Byłaś oczekiwana.
Zdradliwie pociągający akcent „wampira od drzwi” – niezwykła cecha uważana za ewolucyjne
przystosowanie przeciwko umiejętnościom śledczym łowców – omiotła ją złowrogą pieszczotą gdy
podziękowała i weszła do środka.
Klimatyzowany korytarz wyglądał na niekończącą się przestrzeń zdominowaną przez
ciemnoszary marmur ze złotymi żyłami - wzór bogactwa, dobrego smaku, i subtelnej groźby –
rzucał się w oczy już na pierwszym miejscu. Elena była niezmiernie wdzięczna że zamieniła swoje
codzienne dżinsy i t-shirt na proste czarne spodnie i śnieżnobiałą bluzkę. Udało jej się nawet
poskromić wijące się włosy we francuski warkocz a stopy wcisnąć w buty na wysokim obcasie.
Obcasy uderzały o marmur w ostry, konkretny sposób gdy przemierzała hol. Gdy szła,
zapamiętywała całe swoje otoczenie zaczynając od liczby wampirzych ochroniarzy, poprzez
wytworne choć dziwne ułożenie kwiatów, a kończąc na fakcie że recepcjonistka była bardzo, ale to
bardzo starym wampirem… z twarzą i ciałem dobrze zachowanej trzydziestolatki.
- Pani Deveraux, jestem Suhani. – Recepcjonistka wstała z uśmiechem i wyszła zza
łukowatego biurka. Ono też było z kamienia, lecz zdecydowanie lepiej wypolerowanego – odbijał
wszystko z lustrzaną precyzją. – Cieszę się że mogę panią poznać.
Elena potrząsnęła rękę kobiety wyczuwając ruch świeżej krwi i bicie pędzącego serca. Miała
na końcu języka pytanie kto był jej śniadaniem – krew była niezwykle aktywna – lecz
powstrzymała się w ostatniej chwili. – Dziękuję.
Suhani uśmiechnęła się, a dla Eleny był to uśmiech wypełniony starą wiedzą, wiekami
doświadczeń. – Musiałaś się spieszyć. – spojrzała na zegarek – Jest dopiero siódma czterdzieści
pięć.
- Nie było korków. – i nie chciała źle rozpocząć tego spotkania. – Jestem za wcześnie?
- Nie. Czeka na ciebie. – jej uśmiech pobladł zastąpiony odrobinę niezadowolonym wyrazem.
– Myślałam że będziesz bardziej… przerażająca.
- Tylko mi nie mów że oglądasz „Łowcę śmierci” ? – oburzony komentarz został
wypowiedziany nim mogła się zatrzymać.
Suhani obdarowała ją rozbrajającym ludzkim uśmiechem. – Winna, niestety. On jest po
prostu taki wciągający. A S.R. Stoker – producent – jest byłym łowcą wampirów.
Jasne, a ona jest Zębową Wróżką. – Niech zgadnę, myślałaś że noszę ogromny miecz a moje
oczy świecą na czerwono? – Elena pokręciła głową. – Jesteś wampirem. Wiesz że nic z tego nie jest
prawdą.
Wyraz twarzy Suhani zmarniał by odsłonić chłodną ciemność. – Wydajesz się pewna mojej
wampiryczności. Większość ludzi się nie domyśla.
Elena zdecydowała że teraz nie była pora na lekcję z biologii łowcy. – Mam sporo
doświadczenia. – Wzruszyła ramionami jak gdyby nic to nie znaczyło. – Idziemy?
Nagle Suhani stała się i wydawałoby się że prawdziwie zdenerwowana. – Oh, przepraszam.
Zatrzymałam cię. Proszę idź za mną.
- Nie szkodzi. To tylko chwila. – za którą była wdzięczna, gdyż pozwoliła jej poskładać własne
myśli. Jeżeli ten elegancki i wrażliwy wampir potrafi radzić sobie z Raphaelem, ona też może. –
Jaki on jest?
Krok Suhani zachwiał się przez sekundę nim się powstrzymała. – Jest… archaniołem. –
Zachwyt w jej głosie był zmieszany w równej mierze ze strachem.
Odwaga Eleny opadła. – Często go widujesz?
- Nie, a dlaczego powinnam? – Recepcjonistka przesłała jej zdezorientowany uśmiech. – On
nie ma potrzeby aby przechodzić przez hol. Potrafi latać.
Gdyby mogła, Elena dałaby sobie w twarz. – Jasne. – Zatrzymała się naprzeciwko windy. –
Dziękuję.
- Nie ma sprawy. – Suhani zaczęła wystukiwać kod bezpieczeństwa na ekranie dotykowym. –
Zawiezie cię prosto na dach.
Elena znieruchomiała. – Na dach?
- Tam się z tobą spotka.
Zaskoczona lecz świadoma że opóźnienie nic jej nie da Elena weszła do ogromnej, lustrzanej
windy i odwróciła się twarzą do Suhani. Gdy drzwi się zamykały, niespokojnie przypomniała sobie
o wampirze którego zamknęła w skrzyni zaledwie dwanaście godzin temu. Teraz wiedziała jak to
jest być po drugiej stronie. Gdyby nie pewność że jest obserwowana poddałaby się chęci pozbycia
się pozoru profesjonalności i zaczęcia przemierzać korytarz jak szalona.
Albo jak szczur który utkną w labiryncie.
Winda zaczęła wznosić się łagodnym ruchem który krzyczał najnowszą technologią. Świecące
cyfry na panelu LCD migały w porządku zwijającym wnętrzności. Przestała liczyć po
siedemdziesiątym piątym numerze. W zamian wykorzystała obecność luster i pod pozorem
przygładzenia zwiniętego paska torebki… w rzeczywistości upewniając się że jej broń jest dobrze
ukryta.
Nikt nie powiedział że ma przyjść nieuzbrojona.
Winda lekko zahamowała. Drzwi się otworzyły. Nie dając sobie szansy na wahanie skierowała
się prosto do małego szklanego ogrodzenia. Stało się nagle jasne że ta szklana klatka była niczym
jak tylko skorupą zawierającą windę. Dach znajdował się dalej… i nie było nawet śladu poręczy
która zatrzymałaby przypadkowy upadek.
Archanioł widocznie nie dbał o uspokojenie swoich gości.
Jednakże Elena nie nazwałaby go złym gospodarzem – stół zastawiony był rogalikami, kawą i
samotnie stojącym na środku sokiem pomarańczowym. Jeszcze jedno spojrzenie i zauważyła że
dach nie był tylko z betonu. Został wyłożony ciemnoszarymi płytami migoczącymi srebrzyście pod
promieniami słońca. Płyty były piękne i niewątpliwie drogie. Przesadne marnotrawstwo, pomyślała,
a następnie uświadomiła sobie że dla istoty ze skrzydłami dach z pewnością nie był miejscem
bezużytecznym.
Raphaela nie było w pobliżu.
Kładąc rękę na klamce otworzyła szklane drzwi i wyszła na zewnątrz. Ku jej uldze płyty
okazały się mieć szorstką powierzchnie – wiatr był teraz delikatny lecz wiedziała że tak wysoko
może się łatwo zmienić w ostry bez ostrzeżenia, a obcasy nie były zbyt stabilne nawet w
najlepszych warunkach. Była ciekawa czy obrus był przyczepiony do stołu – jeżeli nie to możliwe
że odleci i zabierze ze sobą jedzenie wcześniej czy później.
Lecz może to i dobrze. Nerwy nie pomagają w łatwym trawieniu.
Zostawiając torebkę na stole podeszła ostrożnie do najbliższej krawędzi… i spojrzała w dół.
Eforia przepełniła ją na widok niesamowitego widoku aniołów latających z Wieży i do Wieży.
Wydawały się być blisko, jak na wyciągnięcie ręki, pokusa ich silnych skrzydeł była jak syreni
śpiew.
- Ostrożnie. – wypowiedziane cicho, rozbawionym tonem.
Nie skoczyła czując nacisk powietrza wezbranego podczas jego prawie-bezgłośnego
lądowania. – Złapaliby mnie gdybym skoczyła? – spytała nie patrząc w jego stronę.
- Gdyby byli w nastroju. – Podszedł by stanąć obok niej, jego skrzydła wypełniały przestrzeń. -
Nie cierpisz na lęk wysokości.
- Nie. – przyznała tak przerażona emanującą od niego ogromną mocą że brzmiała kompletnie
zwyczajnie. Albo to albo zacznie krzyczeć. – Nigdy nie byłam tak wysoko.
- I co myślisz?
Wzięła głęboki oddech i cofnęła się nim obróciła się do niego twarzą. Jego widok był jak
fizyczne uderzenie. Był.. Piękny. Oczy krystalicznie czyste – niebieskie, były jakby jakiś niebiański
artysta pokruszył szafiry do swoich farb i pomalował jego źrenice najlepszym z pędzli.
Wciąż chwiejąc się od szoku nagły wiatr omiótł dach, unosząc kosmyki jego czarnych włosów.
Słowo czerń jest zbyt zwyczajne. Była to czerń tak czysta jak gdyby gromadziła w sobie zakamarki
nocy, żywe i namiętne. Obcięte w niedbałe warstwy kończące się przy jego karku, obnażały ostre
rysy jego twarzy i sprawiały że jej palce same zaciskały się w pięść w chęci ataku.
Tak, był piękny, lecz było to piękno wojownika lub zdobywcy. Mężczyzna naznaczony mocą
głęboko aż do skóry. Tak sądziła dopóki nie ujrzała w całości wyśmienitego kunsztu jego skrzydeł.
Pióra były delikatnie białe, dające wrażenie poprószonych złotem. Dopiero koncentrując wzrok
poznała prawdę – każde oddzielne włókienko posiadało złoty wierzchołek.
- Tak, pięknie jest tu na górze. – powiedział, wcinając się w jej zafascynowanie.
Zamrugała i poczuła jak jej twarz nabiera gorąca zdając sobie sprawę że straciła poczucie
czasu. – Tak. Pięknie.
W jego uśmiechu można było dostrzec ślad kpiny, męskiej satysfakcji… i czystej, zabójczej
kalkulacji. – Zjedzmy śniadanie i porozmawiajmy.
Wściekła, że pozwoliła sobie na zaślepienie jego fizycznym pięknem zagryzła zęby na
wewnętrznej stronie policzka w naganie. Nie miała zamiaru znowu wpaść w tę samą pułapkę.
Raphael wyraźnie zdawał sobie sprawę jak uderzające wrażenie wywoływał w nic
niepodejrzewających śmiertelnikach. Co czyniło go aroganckim sukinsynem, z którym nie powinna
mieć problemów opierając się jego urokowi.
Odsuną krzesło i czekał. Zatrzymała się o krok od niego, świadoma jego potęgi i siły. Nie była
przyzwyczajona do bycia małą, czy też słabą. Fakt że potrafił by odczuwała choć jedno z tych
doznań i to bez żadnego widocznego wysiłku, sprawiał że była wściekła na tyle aby zaryzykować
odwet. – Nie czuję się dobrze mając kogokolwiek za plecami.
Iskra zaskoczenia pojawiła się tych niebieskich, och jak niebieskich oczach. – Czy to nie ja
powinienem bać się noża w plecach? To ty ukrywasz broń.
Fakt że domyślił się że chowa broń nic nie znaczył. Łowca jest zawsze uzbrojony. – Różnica
jest taka że ja umrę, a ty nie.
Z delikatnym, rozbawionym machnięciem dłoni przeszedł na drugą stronę stołu, jego skrzydła
musnęły skrzypiącą czystością posadzkę zostawiając lśniący ślad białego złota. Była pewna że
zrobił to specjalnie. Anioły nie zawsze roniły anielski pył. A gdy już, był on natychmiast zbierany
przez wampiry jak i przez ludzi. Cena szczypty tego świecącego czegoś była wyższa niż ta za
diament bez skazy.
Jednakże jeżeli Raphael myślał że padnie na kolana i zacznie go zbierać, niech ponownie się
nad tym zastanowi.
- Nie boisz się mnie. – Powiedział.
Nie była głupia na tyle by skłamać. – Jestem sparaliżowana ze strachu. Jednocześnie
domyślam się że nie po to było tyle zachodu alby mnie zrzucić z dachu.
Jego usta zakrzywiły się nieznacznie, jak gdyby powiedziała coś śmiesznego. – Eleno. Usiądź
proszę. – Jej imię brzmiało inaczej na jego ustach. Jak więzy. Jakby poprzez nie zyskał nad nią
władzę.
– Jak powiedziałaś, nie mam zamiaru cię zabić. W każdym razie – nie dzisiaj.
Usiadła, mając za plecami kabinę windy i świadoma że ze staroświecką galanterią właśnie na
to czekał. Siadając jego skrzydła elegancko owinęły się wokół specjalnie do nich przystosowanego
oparcia. – Jak długo żyjesz? – spytała się nim zdołała zgnieść tą ciekawość w zarodku.
Uniósł idealnie zakreśloną brew. – Nie masz ani krzty instynktu samozachowawczego? – była
to zwyczajna uwaga, lecz i tak usłyszała ukrytą pod nią bezwzględność.
Lodowaty dreszcz przebiegł jej po plecach. – Niektórzy powiedzieliby że nie – w końcu
jestem łowczynią wampirów.
Coś mrocznego i wyjątkowo niebezpiecznego przemknęło przez krystaliczną głębie tych oczu,
których żaden człowiek nigdy mieć nie będzie. – Łowca z powołania.
- Tak.
- Jak wiele wampirów schwytałaś lub zabiłaś?
- Wiesz ile – to dlatego tutaj jestem.
Kolejny podmuch wiatru przetoczył przez dach, tym razem na tyle silny aby wprawić w ruch
filiżanki i wyszarpnąć kosmyki włosów z jej warkocza. Nawet nie próbowała ich poprawić,
przykuwając swoją całą uwagę do archanioła. Obserwował ją, tak jak duży drapieżnik może
obserwować królika myśląc o obiedzie.
- Opowiedz o swoich umiejętnościach. – Było to nic innego jak rozkaz, jego ton jak ostrze
szeptał ostrzeżenie. Dla archanioła przestała być już zabawna.
Elena nie odwróciła wzroku, nawet gdy wbijała paznokcie we własne uda aby ulec pokusie. –
Potrafię wyczuć wampiry, rozróżnić jedno od grupy. I tyle. – Bezużyteczna zdolność – chyba że
było się łowcą wampirów. W pewien pokrętny sposób czyniło oksymoronem słowo „powołanie”.
- Jak wiekowy musi być wampir abyś wyczuła jego lub jej obecność?
Było to dziwne pytanie i musiała się nad nim chwilę zastanowić. – Cóż, najmłodszy jakiego
wytropiłam miał dwa miesiące.
- Nigdy więc nie miałaś żadnego kontaktu z młodszym wampirem?
Elena nie miała pojęcia dokąd prowadzi ta rozmowa. – Kontakt? Tak, miałam, lecz nie jako
łowca. Jesteś aniołem – musisz wiedzieć że pierwszego miesiąca po Stworzeniu nie funkcjonują
zbyt sprawnie. – To właśnie ten etap ich istnienia dolewał oliwy do ognia w mitycznych
opowieściach o wampirach będących martwymi zombiakami które zostały obdarowane wolą życia.
Prawdą jest że w pierwszych tygodniach ich życia byli zwyczajnie przerażający. Oczy szeroko
otwarte lecz niewidzące, ciało bezbarwne i wyniszczone, a ruchy niezgrabne. Był to powód dla
którego młode wampiry były atakowane przez fanatyczne grupy przeciwne wampiryzmowi. Dla
większości ludzi łatwiejsze jest rozczłonkowanie kogoś przypominającego chodzącego trupa niż
kogoś będącego ich najlepszym przyjacielem. Czy też szwagrem – w wypadku Eleny. – Tak młodzi
nie są w stanie się nawet posilić samodzielnie, nie mówiąc o ucieczce.
- Mimo to, przeprowadzimy test. – Archanioł uniósł szklankę z sokiem stojącą obok jego
talerza i napił się. – Jedz proszę.
- Nie jestem głodna.
Opuścił szklankę – Odmówić gościnności archanioła to śmiertelna zniewaga.
Elena nigdy wcześniej nie słyszała o tego typu etykiecie, jednakże jeżeli wymagała czyjejś
śmierci to nie mogła być niczym dobrym. – Jadłam przed przyjściem tutaj. - Było to bezsprzeczne
kłamstwo. Nie była w stanie utrzymać w ustach nic więcej jak wodę, a nawet to z trudnością.
- Napij się więc. – Było to niezaprzeczalny rozkaz i zdawała sobie sprawę iż oczekuje od niej
natychmiastowego posłuszeństwa.
Coś w niej zaprotestowało. – Albo?
Wiatr się zatrzymał. Nawet chmury wydawały się zastygnąć w miejscu.
Śmierć szeptała jej do ucha.
Rozdział 3
Instynkt rozkazywał jej aby sięgnęła po nóż w bucie, utorowała sobie drogę do wyjścia i spieprzała
stąd jak się da najszybciej. Mimo to nawet nie drgnęła. Prawdą było to że nim zdołałaby ruszyć się
nawet o milimetr Raphael połamałby jej wszystkie kości.
Zrobiłby dokładnie to co pewnemu wampirowi który odważył się mu przeciwstawić.
Został on znaleziony w samym środku Times Square. Wciąż żył. Wciąż próbował
błagać o litość z imieniem archanioła na ustach. Lecz jego głos był szeptem, jego szczęka
zwisała na strzępach ścięgien, jego ciało zmasakrowane…
Choć Elena była wtedy poza krajem, widziała wiadomości świeżo po wydarzeniu.
Wiedziała że wampir leżał w agonii przez trzy godziny nim nie zabrała go para aniołów.
Wszyscy w Nowym Jorku , cholera, wszyscy w kraju, wiedzieli że tam leży, lecz nikt nie
odważył się mu pomóc, szczególnie ze znamieniem Raphaela na czole. Archanioł pragną tę
karę uczynić publiczną, chciał przypomnieć ludziom kim i czym jest. Podziałało. Teraz
najmniejsza wzmianka jego imienia wywołuje przewracający wnętrzności strach.
Jednakże Elena dla nikogo nie zamierzała się czołgać. Podjęła tę decyzję w nocy gdy
jej ojciec kazał jej paść na kolana i błagać, a może – może - przyjmie ją z powrotem do
rodziny.
Nie rozmawiała z nim już od dziesięciu lat.
- Twoja uprzejmość pozostawia wiele do życzenia – powiedział Raphael w nienaturalnej ciszy.
Nie odczuła ulgi – groźba wciąż wisiała ciężko w powietrzu. – Nie lubię grać w tego
typu gierki.
- Naucz się. – Ponownie ułożył się w krześle. – Będziesz żyć bardzo krótko, jeżeli szczerość jest
tylko tym czego oczekujesz.
Wyczuwając że niebezpieczeństwo minęło – tymczasowo – rozluźniła palce siłą woli.
Energia z jaką krew w nich popłynęła była bolesna w swojej intensywności. – Nie
powiedziałam że oczekuje szczerości. Ludzie kłamią. Wampiry kłamią. Nawet… - Urwała.
- Mam nadzieję że nie jest to próba wyczerpania mojej cierpliwości? – W jego głosie
usłyszeć można było rozbawienie które kaleczyło jak brzytwa na nagiej skórze.
Spojrzała wprost na tę piękną twarz i wiedziała że nigdy wcześniej nie spotkała
bardziej śmiercionośnej istoty w swoim życiu. Wystarczy że go rozczaruje a zabije ją tak
łatwo jak ona zabiłaby muchę. Bez względu na to jak bardzo by ją ta wiedza doprowadzała do
wściekłości, musi o niej pamiętać. – Wspomniałeś coś o teście?
Jego skrzydła poruszyły się nieznacznie przyciągając jej uwagę. Były w istocie tak
niewiarygodnie piękne że nie mogła powstrzymać się przed pożądaniem ich. Móc latać…
Niesamowity dar.
Wzrok Raphaela przesuną się za jej plecami. – Bardziej to eksperyment niż test.
Nie odwróciła się. Nie musiała. – Stoi za mną wampir.
- Jesteś pewna? – Jego twarz pozostała niezmienna.
Walczyła z chęcią obejrzenia się za siebie. – Tak.
Przytakną. – Spójrz.
Zastanawiając się co jest gorsze: stać plecami do enigmatycznego i wysoce nieprzewidywalnego
archanioła, czy też do nieznanego wampira, zawahała się. W końcu jej ciekawość zwyciężyła.
Twarz Raphaela wyraźnie przybrała wyraz satysfakcji – a Elena chciałaby wiedzieć co przyczyniło
się do tej zmiany.
Całym ciałem odwróciła się do boku tak aby wciąż widzieć Raphaela kątem oka.
Spojrzała na dwie … istoty które stały za nią. – Jezu.
- Możecie odejść. – Rozkaz wypowiedziany głosem Raphaela obudził rażący strach
emanujący z oczu istoty która nieco przypominała człowieka. Druga uciekła w panice jak
zwierze którym było.
Patrzyła jak odchodzą przez szklane drzwi. Przełknęła. – Jak długo… - Nie była w
stanie nazwać tego czegoś wampirem. Nie było to również człowiekiem.
- Eryk został Stworzony wczoraj.
- Nie wiedziałam że wampiry tak wcześnie są wstanie się poruszać. – Była to próba
okazania profesjonalizmu pomimo odrazy.
- Z niewielką pomocą. – Tembr głosu mówił jasno że była to jedyna odpowiedź jakiej
się może spodziewać. – Bernal jest… niewiele starszy.
Sięgnęła po sok który odmówiła wcześniej i napiła się, próbując zmyć smród który
wdarł się pod jej skórę. Starsze wampiry nie miały tak ohydnej woni. Pachniały wampirem,
tak jak ona pachniała człowiekiem. Te najmłodsze miały charakterystyczny zapach zgniłej
kapusty i mięsa, zapach który zawsze trzeba szorować ze trzy razy nim się go pozbędzie.
Dlatego też zaczęła zbierać płyny do kąpieli i perfumy. Po pierwszym zetknięciu się z nowo
Stworzonym myślała że nigdy nie pozbędzie się tego zapachu.
- Nie wiedziałem że łowca będzie tak roztrzęsiony widokiem nowo-Stworzonego. –
Twarz Raphaela wydawała się dziwacznie ukryta w cieniu, nim spostrzegła że delikatnie
uniósł swoje skrzydła.
Zastanawiając się czy oznacza to skupienie czy wściekłość odstawiła szklankę. – Nie
jestem. Przynajmniej nie bardzo. – Była to prawda, szczególnie biorąc pod uwagę ten
pierwszy, instynktowny przebłysk obrzydzenia który miną. – To ta woń - jak obrzydliwy nalot
na języku. Nieważne jak mocno szorujesz, nie możesz się go pozbyć.
Zainteresowanie ukazało się na jego twarzy. – Odczucie jest tak silne?
Wzdrygnęła się i rozejrzała po stole w poszukiwaniu czegoś co stłumi to nieprzyjemne
doświadczenie. Gdy podsuną w jej stronę część grejpfruta, wczepiła się w niego ze smakiem.
– Mhm. – Kwaśny sok cytrusowy przygasił odór. Przynajmniej na tyle że mogła znowu
myśleć.
- Jeżeli poproszę cię abyś wytropiła Eryka, możesz to zrobić?
Zadrżała na wspomnienie o tych prawie-martwych, nie-do-końca-żywych oczu. Nic
dziwnego że ludzie wierzyli w opowieści że wampiry to chodzące trupy. – Nie. Jest zbyt
młody.
- A Bernal?
- Jest na najniższym piętrze w tym momencie. – Woń nowo-Stworzonego wampira
był tak intensywny że przenikną przez ściany budynku. – W korytarzu.
Ozłocone skrzydła rozciągnęły cień na stole gdy Raphael złożył dłonie w powolnym
klaśnięciu. – Świetnie Eleno. Świetnie.
Spojrzała znad grejpfruta, zbyt późno zdając sobie sprawę że właśnie udowodniła jak
dobra jest w tym co robi – powinna się podłożyć aby wywinąć się z tego zadania,
czymkolwiek to „zadanie” było. Cholera. Przynajmniej dał jej jako takie pojęcie na czym
będzie ta praca polegać. – Chcesz abym wytropiła zbuntowanego wampira?
Nagle, w jednym płynnym ruchu podniósł się z krzesła. – Zaczekaj tutaj.
Patrzyła nieruchomo gdy podszedł do granicy dachu. Był istotą tak wspaniałą że
nawet patrzenie jak się porusza ściskało jej serce. Nie miało znaczenia że było to tylko
złudzenie, gdyż naprawdę był tak samo śmiercionośny jak nóż który nosiła przyczepiony do
uda. Nikt, nawet ona, nie mogła zaprzeczyć że był mężczyzną stworzonym by go podziwiać.
Aby go czcić.
Ta totalnie dziwaczna myśl wyrwała ją z osłupienia. Odsunęła krzesło wpatrując się
twardo w jego plecy. Czy mieszał jej w głowie? Dokładnie w tym momencie odwrócił się i
spotkała bolesny błękit jego oczu. Przez moment myślała że odpowiada tym na jej pytanie.
Wtedy odwrócił wzrok… i zszedł z dachu.
Podskoczyła – tylko po to aby, zakłopotana, zaraz ponownie usiąść gdy wzniósł się na
skrzydłach aby dołączyć do anioła którego wcześniej nie zauważyła. Michaela. Kobieca wersja
Raphaela, jej piękno tak intensywne że Elena czuła jej siłę nawet na odległość. Ze
zdumieniem zauważyła że patrzy w przestrzeń między dwoma archaniołami.
- Sara nigdy mi nie uwierzy. – Przez moment zapomniała o odorze pochodzącym od
młodego wampira, jej uwaga rozmyta. Widziała zdjęcia Michaeli, lecz nawet w połowie nie
oddawały rzeczywistości.
Miała skórę koloru wyśmienitej mlecznej czekolady i taflę lśniących włosów
kaskadujących do jej do talii w dzikiej gęstwinie. Jej ciało było esencją kobiecości, smukłej i
krągłej jednocześnie, jej skrzydła delikatnie brązowe połyskiwały obok wspaniałości jej skóry.
Jej twarz… - ŁAŁ. – Nawet z tej odległości, twarz Michaeli była perfekcją której nadano
kształt. Elena wyobraziła sobie że widzi jej oczy – oślepiającą, niewiarygodną zieleń – lecz
wiedziała że to tylko jej fantazja. Byli zbyt daleko.
Nie miało to jednak znaczenia. Michaela miała twarz która nie tylko zatrzymałaby
ruch, lecz przy okazji spowodowała parę wypadków.
Elena zmarszczyła brwi. Pomimo zachwytu nad wyglądem archanielicy miała kłopoty z
trzeźwym myśleniem. Co oznaczało że cholerny arogancki niebieskooki sukinsyn pieprzył z jej
myślami. Chce żeby go czciła?
Nikt, nawet archanioł nie zmieni jej w swoją marionetkę.
Jak gdyby ją usłyszał, Raphael powiedział coś do swojej towarzyszki i sfruną na dach.
Jego lądowanie było tym razem bardziej efektowne. Była pewna że spowolnił lot aby
uwidocznić wzór na wewnętrznej powierzchni skrzydeł. Wzór - jak pędzel zamoczony w
złocie rozpoczynający swoją drogę od górnej krawędzi każdego skrzydła przechodzący w biel
podążając ku dołowi. Mimo ogarniającej ją wściekłości, musiała spojrzeć prawdzie w oczy:
jeżeli diabeł – bądź archanioł – przyszedłby do niej i zaoferował skrzydła, byłaby chyba
gotowa sprzedać mu swoją duszę.
Lecz aniołowie nie tworzyli nowych aniołów, tylko pijące krew wampiry. Skąd
pochodziły anioły nie wie nikt. Elena podejrzewała ze rodzili się z anielskich rodziców, choć,
gdyby się zastanowić, nigdy nie widziała anielskiego dziecka.
Jej myśli ponownie straciły swój wątek gdy obserwowała płynną grację z jaką Raphael
się poruszał, uwodzicielsko, tak…
Stając na nogi, odrzuciła swoje krzesło na marmurową powierzchnię. – Wynoś. Się. Z.
Mojej. Głowy!
Raphael znieruchomiał. – Zamierzasz go użyć? – Jego słowa ja lód. Krew przenikała
powietrze, dopiero po chwili zdała sobie sprawę że to jej własna.
Patrząc w dół spostrzegła własną rękę ściskającą ostrze noża który wyjęła
instynktownie. Nigdy nie popełniała takich błędów. Zmuszał ją aby się raniła, pokazując jej że
jest niczym więcej jak zabawką którą można się bawić. Zamiast z tym walczyć ścisnęła ostrze
mocniej. – Chcesz aby wykonała dla ciebie tą robotę - Dobrze. Lecz nie pozwolę aby mną
manipulowano.
Jego wzrok przemkną po krwi sączącej się z jej pięści. Nie musiał nic mówić.
- Może i jesteś w stanie mnie kontrolować. – Powiedziała w odpowiedzi na milczącą
drwinę. – Lecz jeżeli tylko tyle potrzeba aby wykonać to zadanie nigdy byś nie ciągną
niepotrzebnej farsy zatrudniania mnie. Potrzebujesz mnie. Eleny Deveraux- nie jednego z
twoich wampirzych sługusów.
Jej ręka rozwarła się w gwałtownym skurczu gdy sprawił że wypuściła ostrze, które
upadło na ziemie z głuchym łupnięciem- zamortyzowanym przez miękkość krwi która się
zebrała. Nie poruszyła się, nie wykonała żadnego ruchu aby zatamować krwawienie.
A gdy Raphael podszedł aby stanąć nie dalej jak metr od niej – nie drgnęła.
- Myślisz że mnie rozszyfrowałaś? – Niebo było nieskazitelnie niebieskie lecz Elena
czuła jak ostry wiatr wyciąga jej włosy z ich więzów.
- Nie. – Pozwoliła aby jego zapach, czysty, intensywny, morski, wypełnił pozostający
zapach wampira na jej języku. – Jestem gotowa odejść bez oglądania się za siebie. Oddać
wpłatę którą zapłaciłeś Gildii.
- Tego, - Powiedział, unosząc serwetkę i owijając ją wokół jej ręki. – nie biorę pod
uwagę.
Zaskoczona przez nieoczekiwane zachowanie zacisnęła rękę aby pomóc zatamować
krwawienie. – Dlaczego nie?
- Chcę abyś ty się tym zajęła. – Odparł, jak gdyby był to wystarczający powód. Jak na
archanioła może i był.
- Co to za zadanie? Tropienie?
- Tak.
Ulga rozlała się po niej jak deszcz który czuła że jest blisko. Nie była to jednak burza,
tylko jego zapach, świeży powiew bryzy. – Wszystko czego potrzebuję to coś co wampir miał
ostatnio na sobie. Jeżeli wiesz gdzie mniej-więcej może przebywać to nawet lepiej. Jeżeli nie,
skorzystam z komputerowych geniuszy Gildii w śledzeniu publicznego transportu i kont
bankowych i tak dalej jak zwykle gdy tropie na ziemi. – Jej umysł już zaczął pracować,
rozpatrując i odrzucając różne możliwości.
- Mylisz się Eleno. Wampir nie jest tym kogo chcę abyś odnalazła.
To zatrzymało jej tor myślenia. – Poszukujesz człowieka? Cóż, mogę to zrobić lecz nie
mam żadnej większej przewagi nad zwyczajnym dobrym detektywem.
- Spróbuj jeszcze raz.
Nie wampir. Nie człowiek. Został jeszcze… - Anioł? – Wyszeptała. – Nie.
- Nie. – Zgodził się i ponownie poczuła chłodny powiew ulgi. Trwała ona krótko, nim
nie powiedział: - Archanioł.
Elena gapiła się na niego. – Żartujesz.
Jego kości policzkowe wyraziste na tle słonecznej precyzji jego skóry. – Nie, Kadra
Dziesięciu nie żartuje.
Jej wnętrzności ścisnęły się na wzmiankę o Kadrze – jeżeli Raphael był przykładem ich
śmiercionośnej mocy nigdy nie chciałaby spotkać tej majestatycznej jednostki. – Dlaczego
tropicie archanioła?
- Tego, wiedzieć nie musisz. – Jego ton był ostateczny. – To co musisz wiedzieć to to,
że jeśli uda ci się go znaleźć zostaniesz nagrodzona większą ilością pieniędzy niż jesteś zdolna
wydać w całym swoim życiu.
Elena spojrzała na zakrwawioną serwetkę. – A jeżeli zawiodę?
- Nie zawiedź Eleno. – Jego oczy były łagodne lecz jego uśmiech mówił o rzeczach
lepiej nie wypowiedzianych głośno. – Intrygujesz mnie- wolałbym cię nie karać.
Jej umysł przypomniał sobie wizerunek wampira na Time Square, to zdruzgotane ciało
które kiedyś miało tożsamość… Kara w wersji Raphaela.
Rozdział 4
Elena siedziała w Central Parku gapiąc się na kaczki pływające w kółko w sadzawce.
Przyszła tu aby ochłonąć po dzisiejszym spotkaniu, lecz jak na razie nie było żadnych
rezultatów. Jedyne czym była w stanie się zająć to zastanawianie się czy kaczki mają sny.
Doszła do wniosku że nie, bo o czym śniłaby kaczka? Świeży chleb? Przyjemny lot do
jakiegoś cholernego miejsca gdzie kaczki latają. Lot. Oddech uwiązł jej w gardle gdy
przypomniała sobie piękno promiennie-złotych skrzydeł, oczu pełnych mocy i połysk
anielskiego pyłu. Potarła oczy kantem dłoni w próbie wymazania tych obrazów. Nie
podziałało.
Zupełnie jakby Raphael wszczepił w jej głowę podświadomą sugestię która
nieustannie wyrzucała z siebie obrazy wszystkich tych rzeczy o których myśleć nie chciała.
Nie zdziwiłaby się -tylko że nie miał czasu, aby tak dogłębnie pomieszać jej w myślach.
Wyszła niecałą minutę po tym, jak poinformował ją aby nie zawiodła. Dziwna rzecz –
pozwolił jej odejść.
Kaczki walczyły teraz między sobą, kwacząc na siebie i nurkując dziobami. Eeeech,
nawet kaczki nie mogą żyć w spokoju. Jak do cholery ma myśleć w tym całym jazgocie?
Wzdychając, oparła się o ławkę i spojrzała w czystą połać nieba. Przypominało jej o czach
Raphaela.
Prychnęła.
Jego kolor był tak bliski boleśnie jaskrawej barwy jego oczu jak cyrkonia była do
diamentu. Słaba imitacja. Choć wciąż piękna. Może jeżeli będzie patrzeć wystarczająco długo,
zapomni o skrzydłach które prześladowały jej wizję. Jak teraz. Rozpościerały się na linii jej
wzroku, zamieniając błękit w białe złoto.
Marszcząc brwi, próbowała przejrzeć iluzję.
Idealne zakończone złotem włókna skupiły jej wzrok. Jej serce było jak ścigany zając
zamknięty w jej piersi, nie miała jednak energii aby być zaskoczoną. – Śledziłeś mnie.
- Potrzebowałaś chwili samotności.
- Możesz opuścić skrzydło? – spytała uprzejmie. – Zasłaniasz widok.
Skrzydło złożyło się z delikatnym szelestem który na zawsze będzie kojarzył się tylko
ze skrzydłami. Skrzydłami Raphaela. – Nie spojrzysz na mnie?
- Nie. – Wciąż patrzyła na niebo. – Gdy na ciebie patrzę wszystko mi się miesza.
Cichy męski śmiech... niski, zachrypnięty… i w jej głowie. – Unikanie mojego wzroku
ci nie pomoże.
- Naprawdę? – spytała cicho, wściekłość jak żarzący się węgiel w jej wnętrznościach.
– Czy to cię podnieca – zmuszanie kobiet do czczenia cię u twych nóg?
Cisza. A potem dźwięk rozkładanych i składanych skrzydeł. – Powoli tracisz wszystkie
swoje życia.
Zaryzykowała spojrzenie w jego stronę. Stał na granicy wody, jego ciało zwrócone w
jej stronę a te oczy o niewiarygodnym błękicie ściemniały do czerni nocy. – Hej, przecież i tak
umrę. – Zazwyczaj czyni to człowieka ciut aroganckim. – Sam to przyznałeś – możesz
przelecieć mój umysł kiedy tylko chcesz. Zgaduje że nie jest to ostatnia twoja sztuczka, hmm?
Oddał jej królewski ukłon, uderzająco piękny w aktualnym ułożeniu słońca. Czarny
bóg. Ta myśl – wiedziała - była jej własną. Ponieważ każda rzecz która odrzucała ją od
Raphaela jednocześnie ją do niego przyciągała. Władza. To był mężczyzna którego nie mogła
wyzwać i liczyć na wygraną. Ciepła kobieca jej część doceniała taką siłę, nawet gdy ją to
irytowało.
- No i… jeżeli ty potrafisz tak wiele to do czego on jest zdolny? – Odwróciła się od
jego ponętnie kuszącej twarzy powrotem w stronę kaczek. – Będę w strzępach nim uda mi
się podejść 100 metrów.
- Będziesz chroniona.
- Pracuje sama.
- Nie tym razem. – Jego ton był jak czysta stal. – Uram ma zamiłowanie do bólu.
Markiz de Sade był jego uczniem.
Elena nie miała zamiaru pokazać mu, jak bardzo ją to wyprowadziło z równowagi. –
Więc perwersja to jego rzecz.
- Można tak to ująć. – Jakimś cudem, krew, ból i przerażenie zostało zawarte w tym
jednym zdaniu. Emocje przecisnęły się przez jej pory i owinęły wokół gardła, dusząc, mdląc.
- Przestań. – Podniosła głos i ponownie napotykając jego wzrok.
- Wybacz. – Delikatne zakrzywienie ust. – Jesteś bardziej wrażliwa niż myślałem.
Nie uwierzyła w te przeprosiny nawet przez chwilę. – Uram? Opowiedz mi o nim. –
Nie wiedziała wiele o tym archaniele poza tym że rządził którąś częścią Europy.
- To jego szukasz. – Jego twarz straciła wyraz, ciemnoniebieskie oczy już prawie
całkowicie czarne, wyraz twarzy podobny do Greckiej rzeźby. Odległa. Nieprzenikliwa. – To
wszystko co musisz wiedzieć.
- Nie mogę pracować w ten sposób. – Wstała lecz wciąż zachowała swój dystans. –
Jestem w tym dobra bo przewiduje myśli celu, gdzie będzie, co zrobi, z kim się skontaktuje.
- Polegaj więc na swoim wrodzonym darze.
- Nawet jeżeli mogę wyczuć archaniołów. – czego zrobić nie potrafiła – to nie ma to
nic wspólnego z magią. – zauważyła zdesperowana. – Potrzebuję jakiegoś punktu
zaczepienia. Jeżeli takiego nie masz muszę go znaleźć analizując jego tożsamość, wzory jego
zachowania.
Podszedł do niej, zmniejszając dzielącą ich odległość którą usiłowała zachować. –
Działania Urama są nie do przewidzenia. Na razie. Musimy czekać.
- Na co?
- Krew.
To pojedyncze słowo zmroziło ją od środka i z zewnątrz. – Co zrobił?
Raphael podniósł palec i przesuną nim po jej policzku. Wzdrygnęła się. Nie dlatego
że ją ranił. W ręcz przeciwnie. Miejsca które dotykał… to było jakby posiadał bezpośrednią
linię do najgorętszej i najwrażliwszej części jej ciała. Pojedynczy dotyk i z zakłopotaniem
poczuła wilgoć. Jednocześnie nie miała zamiaru go odepchnąć ani mu ulec.
- Co – powtórzyła – zrobił?
Palec zsuną się z policzka do zgięcia szyi, powodując rozsadzającą, niechcianą
przyjemność. – Nic o czym musisz wiedzieć. Nic co pomoże ci go odnaleźć.
Z wysiłkiem uniosła rękę aby odsunąć jego dłoń, zdając sobie sprawę że odbyło się
to tylko dlatego że jej na to pozwolił. Co ją irytowało. – Skończyłeś grać w swoje podszyte
seksem gierki? – spytała wprost.
Jego uśmiech był coraz bardziej prawdziwy, a oczy zmieniły barwę z czerni na coś
przypominającego kolorem kobalt. Żywe. Elektryzujące. – Nie mieszałem ci w głowie, Eleno.
Nie tym razem.
Cholera.
*
Kłamał. Na pewno kłamał. Elena westchnęła z ulgą i opadła na kanapę. Nie była aż
taką idiotką by polecieć na archanioła. Pozostały więc drzwi numer dwa – że Raphael bawił
się jej myślami, a mówienie, że jest inaczej było dla niego jakimś chorym sposobem na
poprawę humoru.
Jej wkurzający wewnętrzny głos nie przestawał szeptać, że tego typu manipulacja
nie pasowała do informacji jakie zdobyła o Raphaelu. Na dachu nie krył się z tym, że szperał
jej w myślach. Kłamstwo wydawało się być ponad nim. – Hach! – Powiedziała do głosu. –
Cokolwiek o nim wiem to tylko czubek góry lodowej – manipuluje śmiertelnikami już od
wieków i jest w tym dobry. – Nie tylko dobry. To ekspert.
A ona spoczywa w jego rękach.
Chyba, że zmienił zdanie w przeciągu godzin jakie minęły od momentu, gdy zabrała
swój tyłek ze stawu kaczek. Jej nastrój poprawił się. Wyciągając rękę aby otworzyć laptopa
na stoliku do kawy, włączyła go i korzystając z bezprzewodowego Internetu weszła na swoje
konto w Gildii. Historia transakcji ukazała ostatni przelew.
- Zbyt dużo zer. – Wzięła głęboki oddech. Policzyła jeszcze raz. – Wciąż za dużo.
Tak wiele że obfita nadwyżka od pana Ebose wyglądała przy tym na drobne.
Przełknęła i zjechała niżej. Nadawca: „Wieża Archanioła. Manhattan.” Wiedziała o
tym. Naprawdę była tego świadoma. Lecz dopiero gdy zobaczyła to czarno na białym
skoczyła jej adrenalina. Umowa została zawarta. Pracowała oficjalnie dla Raphaela. Tylko dla
niego.
Jej status na stronie Gildii został zmieniony z „Dostępny” na „Zlecenie: Czas
Nieokreślony”.
Zamykając komputer patrzyła na Wieżę. Nie mogła uwierzyć że stała na szczycie
tego sięgającego chmur wieżowca, najbardziej jednak, nie mogła uwierzyć czego żądał od
niej Raphael. Tysiąc maluteńkich potworków poruszyło się w jej wnętrznościach wywołując
mdłości, panikę… i niepokojące podniecenie. Było to tego typu zadanie które z łowcy czyniło
legendę. Oczywiście, aby stać się legendą zwykle musisz być martwym.
Zadzwonił telefon i szczęśliwie przerwał tę myśl. – Czego?
- Ja tobie również życzę miłego dnia, słońce. – Usłyszała radosny głos Sary.
Elena nie dała się nabrać. Jej przyjaciółka nie dotarła na sam szczyt Gildii będąc
Panią Uprzejmą. Nerwy ze stali i wola jak u buldoga – tak to raczej wyglądało. – Nic ci nie
mogę powiedzieć. – Powiedziała bez ogródek. – Więc nawet nie pytaj.
- No weź, Ellie. Przecież potrafię dotrzymać tajemnicy.
- Nie. Jeżeli ci powiem, umrzesz. – Raphael postawił sprawę jasno nim pozwolił jej
opuścić Central Park.
Powiesz komukolwiek – mężczyźnie, kobiecie, dziecku – a my sprawimy że znikną.
Bez wyjątków.
Sara prychnęła. – Przestań dramatyzować. Przecież–
- Wiedział że będziesz pytać. – Powiedziała, przypominając sobie wszystko co
Archanioł Nowego Jorku jej powiedział w swoim zwodniczo przyjemnym tonie. Ostrze
owinięte jedwabiem, tym właśnie był głos Raphaela.
- Och?
- Jeżeli ci powiem to nie tylko zginiesz ty i Deacon, to samo stanie się z Zoe.
Wściekłość która przesiąkła przez linie była czystym macierzyńskim instynktem. –
Drań.
- W pełni się z tobą zgadzam.
Przez kilka długich sekund Sara nie była wstanie mówić. – Fakt że ci zagroził oznacza
że jest to coś dużego.
- Widziałaś przelew?
- Cholera, to ja go robiłam! Myślałam że księgowa zawaliła i przelała całość na nasze
konto a nie tylko jej część. – Wypuściła głośno powietrze. – Dziecinko, mało kasy to to nie
jest.
- Nie chce jej. – Dławiła się z czystej potrzeby podzielenia się niemożliwością
wykonania zadania z Sarą albo tym idiotą Ransomem, lecz nie mogła. – Udało mu się odciąć
mnie od moich najlepszych przyjaciół. – Zacisnęła rękę w pięść.
- Niech tylko spróbuje. – Powiedziała Sara. – No to nie możesz zdradzić mi
szczegółów, nic wielkiego. Sama do tego dojdę. Mam już nawet pewne podejrzenia.
Podniecenie przebiegło po kręgosłupie Eleny. – Naprawdę?
- Wampir zabójca? – Zamilkła. – Dobra, nie możesz odpowiedzieć, ale serio, co
innego może to być?
Elena zapadła się głębiej na kanapie.
- Pamiętasz tego który oszalał?
- Wielu ich było. – Powiedziała lekko, choć jej krew zmroziła się w żyłach.
- Około dwudziestu lat temu. Mówiliśmy o nim na zajęciach w Gildii.
Nie dwadzieścia lecz osiemnaście, pomyślała Elena. – Slater Patalis. –
Wypowiedziała to imię na bezdechu. Był on jej prywatnym koszmarem którym nie dzieliła się
z nikim, nawet z przyjacielem któremu zawierza wszystko inne. – Jak zginą? – spytała nim
zabrzęczał wewnętrzny alarm Sary.
- Oficjalna liczba ofiar to pięćdziesiąt pięć w przeciągu miesiąca. – Usłyszała ponurą
odpowiedź. – Nieoficjalnie, sądzimy że było ich więcej. – Coś skrzypnęło i Elena prawie że
widziała Sarę opierającą w wielkim skórzanym dyrektorskim krześle które uwielbiała jak
drugie dziecko. – Teraz gdy jestem szefem mam dostęp do różnego rodzaju supertajnych
spraw.
- Chcesz się podzielić? – Kurczowo trzymała się teraźniejszości, ignorując echa
krzyków z przeszłości których już nic nie mogło zmienić.
- Hmmm, czemu nie – w końcu jesteś moim zastępcą aktualnie we wszystkim poza
samą nazwą.
- Ech. – Elena pokazała język. – Żadnej biurowej roboty dla mnie. Dziękuję bardzo.
Sara zaśmiała się cicho. – Nauczysz się. W każdym razie, główny problem ze
Slaterem był taki że miał jakiegoś rodzaju chorobę psychiczną którą jakimś cudem zdołał
ukryć.
- Coś jak wielorakie antyspołeczne zaburzenie osobowości. – Aż do tego momentu
Elena była pewna, że znała każdy niepokojący szczegół z życia jednego z najsławniejszych
wampirów zabójców w historii. – Są również dowody na maltretowanie w dzieciństwie i
znęcanie się nad zwierzętami. Klasyczny seryjny zabójca.
- Zbyt klasyczny. – wytknęła Sara. – Myślę że to kupa gówna. Gilda to wszystko
zmyśliła pod naciskiem Kadry Dziesięciu.
Przez chwilę Elena miała przerażające podejrzenie że Slater Patalis tak naprawdę nie
zginą, że Kadra Dziesięciu uratowała go z ich jakiegoś perwersyjnego powodu. Jednak
błyskawicznie powrócił zdrowy rozsądek – nie tylko widziała wideo z autopsji, lecz wkradła
się do magazynu i zabrała próbówkę z krwią Slatera. Zaufała swoim zmysłom.
Wampir, szeptała krew, wampir. A gdy otworzyła buteleczkę mruczał do niej
charakterystyczny, hipnotyczny głos Slatera.
Zbliż się, mała łowczyni. Skosztuj.
Zagryzła dolną wargę aż do krwi odpędzając wspomnienie smaku j e g o krwi. –
Zamierzasz powiedzieć mi prawdę? – spytała Sara.
- Slater był normalny gdy zgłosił się na Kandydata. – powiedziała Sara. – Wiesz
przecież jak fanatycznie skrupulatni są aniołowie jeżeli chodzi o sprawdzanie chętnych. Został
prześwietlony, przeanalizowany, praktycznie rozcięty na pół przez testy które musiał przejść.
Był zadziwiająco czysty i zdrowy, fizycznie i umysłowo.
- Pogłoski. – Wyszeptała Elena z szeroko otwartymi oczami. – Zawsze myśleliśmy że
są to tylko zwyczajne pogłoski, lecz jeżeli to co mówisz to prawda-
- Oznacza to, że istnieje bardzo szkodliwy efekt uboczny po Stworzeniu. Niewielkiej,
niewielkiej ilości Kandydatów mózgi dosłownie się rozgotowują po Przemianie. Cokolwiek
pozostaje z takiego bagna nie zawsze jest ludzkie.
Mówienie o wampirach jak o ludziach powinno brzmieć dziwnie lecz Elena
rozumiała o co chodzi Sarze. Człowieczeństwo, samo w sobie nie wykluczało wampirów. Jak
Elena wiedziała z własnej rodziny, wampiry mogą łączyć się w pary, a nawet rozmnażać, z
ludźmi. Zapłodnienie było niezwykle trudne ale nie niemożliwe, i chociaż dzieci – wszyscy to
śmiertelnicy – czasami cierpieli na anemię i pokrewne dolegliwości, byli z reguły normalni.
Pierwsza reguła biologii: jeżeli coś może łączyć się w pary, jest to zapewne gatunek
pokrewny.
Ta zasada nie mogła być jednak zastosowana w przypadku gatunku do jakiego
należał Raphael. Anioły przyciągały niezmierzone rzesze fanów – w większości wampiry, choć
czasami jakiś nawalony człowiek zostaje dopuszczony do tej mieszaniny. Odsuwając jednak
na bok rozpustę, Elena nigdy nie słyszała o dziecku które powstałoby ze zbliżenia człowieka z
aniołem czy choćby wampira z aniołem. Możliwe, pomyślała, że anioły po prostu nie rodziły
dzieci. Może uważały wampiry za swoje dzieci.
Krew zamiast mleka, nieśmiertelność zamiast miłości.
Karykatura dzieciństwa. Choć znowu, co Elena wiedziała o dzieciństwie? – Saro,
będę potrzebować pełnego dostępu do komputerów i dokumentów Gildii.
- Nikt poza dyrektorem nie ma pełnego dostępu. – Ton Sary miał w sobie ślad
sławnej Hazizowej stali. – Obiecaj mi że pomyślisz o pozycji zastępcy dyrektora a dam ci
dostęp.
- Musiałabym skłamać. – Powiedziała Elena. – Oszalałabym za biurkiem.
- Też tak kiedyś myślałam, a jestem szczęśliwa jak ostryga.
- Co ostrygi mają do tego? – Wymamrotała Elena.
- Cholera. Powiedz że to rozważysz.
- Istnieje skrajna różnica między tobą a mną, P A N I D Y R E K T O R. – Pozwoliła aby
jej ton przemówił za nią. – Daj tę szansę komuś innemu, najlepiej z rodziną. Nie marnuj jej na
mnie.
Westchnięcie. – Fakt że jesteś singielką nie znaczy że chce cię mieć na linii ognia.
Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, moją siostrą we wszystkim poza krwią.
Łzy zakłuły ją w oczy. – Ty dla mnie też. – Po tym jak jej rodzina ją wydziedziczyła, to
Sara pozbierała ją do kupy. Ich więź była prawie nie rozerwalna. – Wiesz tak samo dobrze jak
ja że nie mi na tym nie zależy. Urodziłam się by być tym czym jestem. Łowcą. Tropicielem.
Samotnikiem.
- Dlaczego ja w ogóle zadaje sobie trud dyskutując z tobą? – Potrząśnięcie głową
które Elena prawie że widziała. – Właśnie cię koduję do systemu.
To było to co Elena kochała w Gildii. Nie było żadnej brudnej papierkowej roboty –
łowcy wybrali dyrektora i ufali jej w podejmowaniu właściwych decyzji. Żadnych spotkań,
żadnych gierek. Bez pieprzenia.
- Dzięki.
- Uch-huh. – Dźwięk szybkiego pisania. – Małe ostrzeżenie- mam przeczucie że
pewne wysoko zabezpieczone akta mają dyskretnie monitorowaną dostępność
- Przez kogo? – Spytała choć znała odpowiedź. – Za czyim upoważnieniem?
- Za tym samym które zatrudnia moich ludzi, bez mówienia mi co się do cholery
dzieje. – Warknęła Sara. – Zostałam dyrektorem po to by utrzymać łowców z dala od
niebezpieczeństwa. Raphael musi się nauczyć-
- Przestań! – Jęknęła Elena. – Saro, proszę, nie zbliżaj się do niego. Jedyny powód dla
którego wciąż żyję, to taki, że potrzebuje mnie żywej do wykonania tego zadania. Inaczej
spędziłabyś pewnie, cudowne popołudnie identyfikując moje ciało – lub to co z niego zostało
– w kostnicy.
- Jezu, Ellie. Przysięgłam strzec moich łowców i nie zamierzam z tego zrezygnować
tylko dlatego że Raphael jest jakimś przerażającym du-
- Więc zrób to dla Zoe. – Przerwała jej. – Chcesz aby dorastała bez matki?
- Suka. – Głos Sary był bliski warczenia. – Gdybym cię tak nie kochała, to
przyszłabym do ciebie i zbiła. Cholerny szantaż emocjonalny.
- Saro, obiecaj mi. – Jej ręka boleśnie zacisnęła się na słuchawce. – Te łowy będą
najtrudniejszą rzeczą jaką kiedykolwiek zrobiłam – nie chcę martwić się jeszcze o ciebie.
Obiecaj.
Długa, długa przerwa. – Obiecuje nie zbliżać się do Raphaela… chyba że stwierdzę że
jesteś w śmiertelnym niebezpieczeństwie. To wszystko co ze mnie wyciągniesz.
- Wystarczy. – Musi mieć tylko pewność, że Sara nigdy nie odkryje że te łowy są
prawie że równoznaczne z pewną śmiercią. Jedno potknięcie i będzie: pa pa Eleno P.
Deveraux.
Coś pisnęło. – Mam kolejny telefon – pewnie to Ash. – powiedziała Sara.
Ostatnie co słyszała to to, że Ashwini znana jako Ash, znana jako Ashblade, była w
bagnistym kraju polując na Cajunowskiego wampira który ma nieźle gadane i który ma
zwyczaj robienia sobie z aniołów wrogów… oraz zabawy w kotka i myszkę z Ash. – Wciąż w
Luizjanie
- Nie. Cajun postanowił zrobić sobie ‘wycieczkę’ po Europie. – Sara prychnęła. –
Wiesz, pewnego dnia naprawdę ją wkurzy i skończy nagi, przebity kołkiem ze szklistymi
oczami z wielkim znakiem UGRYŹ MNIE naokoło szyi i to na oczach publiczności.
- Bilety proszę. – Rozłączając się przy akompaniamencie śmiechu Sary, Elena potarła
dłońmi twarz i zdecydowała, że czas zabrać się do pracy. Łowy i tak w końcu się zaczną równie
dobrze może spróbować wyjść z tego cało.
Podciągając białą koszulę zmieniła swoje czarne spodnie na dżinsy i związała włosy
w niechlujny ogon a następnie ponownie otworzyła komputer. Nie podobała jej się myśl że
Kadra patrzy jej prze ramie – nawet jeżeli byli jej pracodawcami – otworzyła przeglądarkę
internetową i weszła na popularną wyszukiwarkę zamiast logować się do bazy danych Gildii.
Wpisała w polu zapytania: Uram.
Rozdział 5
Raphael zamkną za sobą drzwi wchoćząc do ogromnej podziemnej biblioteki ukrytej
pod wdzięcznym pięknem dużego dworu na wyspie Marty Vineyard. Ogień palił się w
palenisku, jedyne źródło światła nie licząc ściennych lichtarzyków, które tworzyły więcej cieni
niż światła. Wyczuwało się starość czasu w powietrzu, cichą świadomość że to miejsce było
tu dłużej niż nowoczesny dom nad nim.
- Stało się. – powiedział, siadając na swoim miejscu w półokręgu otaczającym ogień.
Dla niego było zbyt gorąco, lecz niektórzy z jego braci pochodzili z cieplejszych klimatów i już
odczuwali w kościach zapowiedź jesieni.
- Powiedz nam. – rzekł Charisemnon. – Opowiedz o łowcy.
Opierając się o krzesło Raphael rozejrzał się po zebranych. Posiedzenie Kadry
Dziesięciu trwało, lecz nie w komplecie. – Trzeba zastąpić Urama.
- Jeszcze nie. Nie, dopóki… - szepnęła Michaela z cierpieniem w oczach. – Czy ściganie
go jest naprawdę konieczne?
Neha zacisnęła dłoń na ramieniu archanielicy. – Wiesz że nie mamy wyboru. Nie
możemy mu pozwolić na zaspokajanie swoich nowych żądz. Jeżeli ludzi się o tym dowiedzą…-
potrząsnęła głową, jej oczy kształtu migdałów pełne pradawnej i mrocznej wiedzy. – Uznają
nas za potwory.
- Już teraz tak o nas sądzą. – powiedział Elijah. – Aby posiąść naszą moc, każdy z nas
musiał się stać w jakimś stopniu potworem.
Raphael zgadzał się z nim. Elijah był jednym z najstarszych. Panował w taki czy inny
sposób przez wieki, bez oznaki znudzenia w oczach. Możliwe, że było tak dlatego iż posiadał
coś czego inni nie mieli – kochankę, której wierność była bez skazy. Elijah i Hannah byli razem
ponad dziewięćset lat.
- Istnieje jednak – wytknęła mu Lijuan Zhou. – różnica pomiędzy strachem, podziwem
a odrazą.
Raphael nie był pewien czy taka różnica istnieje, lecz Lijuan żyła w innym czasie.
Panowała w Azji poprzez matriarchalne powiązania, które zaszczepiały szacunek dla niej w jej
dzieciach już od pokoleń. Tak więc jeżeli Elijah był stary, to Lijuan była już prawdziwie
wiekowa – wpleciona w autentyczną strukturę swojej ojczyzny- Chin i pobliskich jej ziem.
Szeptem opowiadano historie o Lijuan i spoglądano na nią jak na półboga. Porównując,
Raphael rządził tylko przez pięć stuleci – zaledwie mrugnięcie oka. Co, w tym przypadku,
mogło okazać się zaletą.
W przeciwieństwie do Lijuan, Raphael nie wspiął się jeszcze tak wysoko by stracić
zdolność rozumienia ludzi. Nawet przed przemianą z anioła w archanioła, wybierał chaos
życia ponad dostojny spokój jego braci. Teraz żyje w jednym z najbardziej ruchliwych miast
świata i bez wiedzy ich mieszkańców często zagłębia się w ich życie. Tak jak dziś obserwował
Elenę Deveraux. – Nie ma potrzeby dyskusji nad zachowaniem tajemnicy. - Powiedział,
wcinając się w cichy szloch Michaeli. – Nikt nie może się dowiedzieć o tym czym stał się
Uram.
Archaniołowie powoli skinęli na znak zgody. Nawet Michaela otarła łzy i ponownie
oparła się w krześle, jej oczy skupione, jej policzki zaróżowione. Była piękna ponad wszelkie
porównania. Nawet pośród kasty aniołów zawsze była najjaśniejszą z gwiazd, nigdy nie
pozbawiona kochanków czy uwagi. W pewnym momencie jej wzrok napotkał jego i głęboko
w jej oczach kryło się zmysłowe pytanie na które postanowił nie reagować. Nie opłakiwała
Urama – opłakiwała siebie. Ta wersja zdecydowanie bardziej pasowała do jej osobowości.
- Łowca to kobieta. – powiedziała sekundę później, jej ton delikatnie zmieniony. – Czy
to dlatego ją wybrałeś?
- Nie. – Raphael zastanawiał się czy powinien ostrzec Elenę o zaistniałym nowym
zagrożeniu. Michaela nie lubiła konkurencji a była kochanką Urama przez prawię połowę
wieku, niewiarygodne oddanie jak dla kogoś o tak zmiennej naturze. – Wybrałem ją bo jest
wstanie wyczuć to czego nikt inny nie potrafi.
- Dlaczego więc musimy czekać? – spytał Titus, jego miękki głos kontrastował z
połyskującą, muskularną masą jego ciała. Zdawał się być mężczyzną stworzonym ze skały, z
grubsza ociosanym jak twierdza górska którą nazywał domem.
- Ponieważ Uram nie przekroczył jeszcze ostatecznej granicy. – odpowiedział Raphael.
Cisza.
- Jesteś pewien? – spytała Favashi łagodnie. Była z nich wszystkich najmłodsza,
najbardziej ludzka w swoim myśleniu. Jej serce i dusza nienaznaczone nieuniknionym
przepływem czasu. – Jeżeli on jeszcze-
- Zbyt łatwo chwytasz się nadziei. – przerwał jej Astaad w swój charakterystyczny
szorstki sposób. – Zabił każdego swojego sługę w noc w której opuścił Europę.
- Dlaczego więc jeszcze nie przekroczył tej linii, czy… tej której przekroczyć nam nie
wolno? – spytała nie wyrażając chęci zaniechania dalszych pytań. Z tego też powodu, mimo
swej delikatności, była archaniołem który dzierżył władzę nad Persją. Była wstanie się
dostosować, ale nigdy nie wycofywała się z raz podjętej decyzji. – Z pewnością można go
uzdrowić?
- Nie. – odparła Neha tonem tak zimnym jak Favashi był ciepły. W jej ojczyźnie, którą
były Indie, węże był uważane za bogów, a Neha była czczona jako Królowa Węży. –
Zasięgnęłam dyskretnie informacji od naszych lekarzy. Jest już za późno. Jego krew stała się
trucizną.
- Czy to możliwe że się mylą? – spytała Michaela i możliwe że w jej głosie była
odrobina troski.
- Nie. – Oczy Nehy przesunęły się po pokoju. – wysłałam próbkę do Elijaha.
- Poprosiłem Hannah aby się tym zajęła. – powiedział Elijah. – Neha ma rację. Dla
Urama jest już za późno.
- Jest archaniołem, łowczyni nie uda się go zabić nawet jeżeli go odnajdzie. –
powiedziała Lijuan, jej lśniące białe włosy powiewające na nieistniejącym wietrze. Z wiekiem
pojawiały się moce tak niezwykłe że nawet przypominanie „człowieka” – w jakimkolwiek
sensie, stawało się prawie niemożliwe. Oczy Lijuan również miały dziwny nieznany odcień
perlistej szarości – Ktoś z nas musi się podjąć wykonania tej powinności.
- Ty po prostu chcesz widzieć go martwym gdyż zagraża twojej pozycji! – gwałtownie
wtrąciła Michaela.
Lijuan zignorowała ją, tak jak Raphael zignorowałby człowieka. Lihuan była świadkiem
przemijających przez wieki archaniołów. Tylko ona pozostawała niezmienna. Jedynie Uram
był najbliżej jej rówieśnikiem. – Raphael?
- Zadaniem łowczyni jest wytropienie Urama. – odpowiedział, przypominając sobie
przerażenie w oczach Eleny gdy jej o tym mówił. – Ja się zajmę jego egzekucją. Czy posiadam
zgodę Kadry Dziesięciu?
Jeden za drugim odpowiedzieli twierdząco. Nawet Michaela. Ceniła swoje życie
bardzie niż Urama. Wszyscy wiedzieli że Uram zjawił się w Nowym Jorku właśnie ze względu
na Michaelę. Jeżeli przekroczy ostatnią granicę, to jego ostatni kochanek stanie się
najbardziej pożądanym przez niego celem.
A więc stało się.
Raphael pozostał w pokoju gdy Kadra opuszczała pomieszczenie jeden za drugim.
Było rzadkością zgromadzenie ich wszystkich w jednym miejscu. Byli potężni ponad miarę, a
lepiej było nie kusić młodych. Tylko młodzi łudzili się że śmierć jednego z nich pozwoli im
zająć ich miejsce. Dopiero starsi wiedzieli, że aby stać się archaniołem trzeba poświęcić część
swojej duszy.
Wkrótce tylko Elijah pozostał w pokoju, wciąż siedząc po drugiej stronie półokręgu. –
Nie zamierzasz powrócić do domu, do Hannah?
Nieskazitelnie białe skrzydła Elijaha drgnęły nieznacznie gdy wyciągną przed sobą nogi
i oparł się o krzesło. – Jest ze mną gdziekolwiek pójdę.
Raphael nie wiedział czy powinien to brać dosłownie. Niektóre długowieczne pary
aniołów dzieliły ponoć mentalny kontakt nieograniczony przez czas czy odległość, lecz jeżeli
posiadali taką zdolność nigdy o niej nie mówili.
Elijah nachylił się, kładąc łokcie na kolanach. – Jak to się mogło stać? Dlaczego nikt z
nas tego nie zauważył?
Raphael zdał sobie sprawę że Elijah naprawdę nie znał odpowiedzi. – Nie był z nikim
złączony a Michaela martwi się tylko o siebie.
- To dość ostry osąd.
- Ty posiadasz Hannah, która powie ci gdy zbliżysz się do tej granicy. Uram był sam.
- Miał pomocników, sługi, inne anioły.
- Uram nigdy nie był litościwy. – powiedział Raphael. – Wszelkie przejawy ambicji
nagradzał torturą. W rezultacie jego zamek był przepełniony tymi, którzy go nienawidzili i
tymi, którzy się go bali.
Elijah uniósł głowę, jego oczy wyraziste, prawie ludzkie. – Jest w tym wszystkim
lekcja dla ciebie Raphaelu.
- Teraz zachowujesz się jak mój starszy brat.
Elijah roześmiał się, jedyny archanioł oprócz Favashi który to czynił prawdziwie. – Ależ
nie, widzę w tobie przywódcę. Gdy Uram zniknie, Kadra Dziesięciu stanie przed potencjalną
możliwością rozpadu- wiesz co stało się ostatnim razem gdy się rozdzieliliśmy.
Czarny wiek ludzi i aniołów- kiedy wampiry kąpały się we krwi bo anioły były zbyt
zajęte walką między sobą. – Dlaczego ja? Jestem młodszy od ciebie, młodszy od Lijuan.
-Lijuan już… nie należy do tego świata. – Ściągnięcie brwi pomarszczyło jego czoło. –
Jest ona, jak myślę, najstarszym aniołem jaki kiedykolwiek żył. Jest już ponad naszymi
błahymi problemami.
- To nie jest żaden błahy problem. – Choć rozumiał o co chodziło Elijahowi. Lijuan już
nie przyglądała się temu światu. Jej wzrok był skupiony gdzieś daleko, ponad. – Jeżeli nie
Lijuan to czemu nie ty? Jesteś najbardziej stabilny z nas wszystkich.
Elijah wachlował skrzydłami gdy zastanawiał się nad odpowiedzią. – Moje rządy w
Ameryce Południowej nigdy nie zostały w żaden sposób zakwestionowane. To prawda że
silną ręką powalam wszelkie bunty. – Powiedział, trzęsąc głową. – Nie mam jednak chęci do
zabijania czy krwi. Aby mieć władzę nad Kadrą Dziesięciu, przywódca musi być bardziej
niebezpieczny od każdego z jej członków.
- Właśnie nazwałeś mnie bezlitosnym prosto w twarz. – Skomentował miękko
Raphael.
Elijah wzruszył ramionami. – Wywołujesz strach bez okrucieństwa Astaada, czy też
kapryśności Michaeli. Dlatego też to ty zderzyłeś się z Uramem – byłeś zbyt blisko od wzięcia
tego co należało do niego. Przywództwo już jest twoje, nieważne czy wiesz o tym czy nie.
- A Uram jest ścigany. – Raphael zobaczył w tej wizji swoją przyszłość. Tropiony jak
zwierzę. Przez kobietę z włosami koloru świtu i oczami tak srebrnymi jak u kota. – Idź do
swojego domu do Hannah Elijahu. Zrobię to co trzeba. – Wytoczę krwi, zakończę życie
nieśmiertelnego. Archanioł może zginąć.. lecz tylko z rąk innego archanioła.
- Odpoczniesz dzisiejszej nocy? – Spytał Elijah gdy obydwaj wstali.
- Nie. Muszę pomówić z łowcą. – Z Eleną.
Rozdział 6
Elena zakończyła swoje wstępne badania dotyczące Urama i oparła się do tyłu,
mdłości jak pulsująca pięść w jej gardle. Uram rządził – i jak wciąż sądzi reszta świata, rządzi –
którąś częścią wschodniej Europy i wszystkimi sąsiednimi krajami Rosji. Och, tak samo jak
Ameryka te państwa miały swoich prezydentów i premierów, swoje parlamenty i rady, ale
wszyscy wiedzieli że prawdziwa władza spoczywa w rękach archaniołów. Rząd, przemysł,
sztuka – nie ma nic na co nie mieli by wpływu, bezpośrednio lub przez innych.
Uram, jak się okazało był znającym się na rzeczy kolesiem.
Była to pierwsza historia jaką znalazła – artykuł z dziennika o prezydencie małego
państwa, które kiedyś było częścią Związku Radzieckiego. Prezydent, taki sobie pan Chernoff,
popełnił błąd publicznie występując przeciwko Uramowi, wzywając obywateli to bojkotu
przeciwko drakońskim archanielskim interesom, jak i jego „wampirzym dzieciom”, aby
wesprzeć te prowadzone przez ludzi. Elena nie zgadzała się z prezydentem. Bycie
ludocentrycznym było również swego rodzaju uprzedzeniem. A co z tymi wszystkimi
biednymi wampirami, którzy jedyne czego chcieli to utrzymywać swoje rodziny? Większość
wampirów nie zyskiwała automatycznie mocy wraz z transformacją – to trwało wieki.
Niektórzy na zawsze pozostawali słabi.
Po przeczytaniu kilku pierwszych paragrafów artykułu, który podsumowywał politykę
Prezydenta Chernoffa , oczekiwała zakończenia historii przygotowaniami do pogrzebu. Ku jej
zaskoczeniu odkryła że prezydent pozostał żywy… jeżeli można tak to nazwać.
Wkrótce po jego podżegających wypowiedziach, pan Chernoff miał nieszczęśliwy
wypadek samochodowy – jego kierowca stracił panowanie na kierownicą i rozbił się na
nadjeżdżającej z naprzeciwka ciężarówce. To że kierowca wyszedł z tego bez zadrapania
uznano za cud. El presidente nie miał jednak takiego szczęścia. Miał tak wiele złamanych
kości iż lekarze orzekli że nigdy nie odzyska pełnej władzy nad swoim ciałem. Jego oczodoły
zostały zmiażdżone do wewnątrz niszcząc jego gałki oczne. Jego gardło zgniecione na tyle
aby zdruzgotać jego struny głosowe… nie zabijając go przy tym.
Nigdy więcej nie mógł trzymać długopisu w dłoni, ani pisać.
Nigdy więcej nie mógł mówić.
Ani widzieć.
Nikt nie odważył się tego powiedzieć, lecz przesłanie było jasne i wyraźne. Każdy
sprzeciw przeciw Uramowi zostanie uciszony. Polityk który zajął miejsce Chernoffa przysięgał
lojalność Uramowi jeszcze nim złożył ślubowanie na to stanowisko.
Mów co chcesz o Raphaelu, lecz przynajmniej nie jest tyranem. Nie miała złudzeń o
tym że żelazną ręką rządził północną Ameryką, ale nigdy nie plątał się w mało znaczące
ludzkie sprawy. Kilka lat temu był nawet kandydat na burmistrza, który deklarował iż jeżeli
zostanie wybrany, archanioł będzie lekceważony i poniżony. Raphael pozwolił by kampania
trwała, jego jedyna reakcja to delikatny uśmiech gdy jakiś reporter odważył się do niego
zbliżyć.
Ten uśmiech, ta delikatna aluzja że bierze tą całą sytuację za zabawną, utopiła
burmistrzowskie nadzieje tak pewnie jak to zrobił Titanic. Mężczyzna zaszył się gdzieś i nigdy
więcej go nie widziano. Raphael osiągną zwycięstwo bez wytoczenia najmniejszej kropli krwi.
Zachował również swój silny status w oczach opinii publicznej.
- Nie czyniło go to dobrym. – wymamrotała zaniepokojona kierunkiem własnych
myśli. Raphael może jaśnieć w porównaniu do Urama, lecz to i tak niewiele o nim mówiło.
To Raphael groził małej Zoe, nikt inny.
- Drań, - wymamrotała, powtarzając przekleństwo Sary. Ta groźba stawiała go na tej
samej pozycji co Urama. Ten Europejski archanioł podobno zniszczył całą szkołę pełną
dzieciaków, od pięciu do dziesięciu lat, po tym jak wieśniacy poprosili go o zabranie swojego
ulubionego wampira z ich wioski.
Elena spojrzałaby na taka prośbę raczej krzywo gdyby wampir nie brał krwi bez zgody
właściciela. Zbezcześcił kilka kobiet z wioski, zostawiając je w stanie duchowego załamania
do końca życia. Wieśniacy zwrócili się po pomoc do Urama. Odpowiedział na tą prośbę
zabijając ich dzieci i kradnąc ich kobiety. Stało się to ponad trzy dekady temu, a żadnej
kobiety do tej pory nie odnaleziono. Wioska przestała istnieć.
Był on bez żadnych wątpliwości bardzo złym mężczyzną. A ona była-
Coś stuknęło w szybę okna.
Z ręką wędrującą w dół aby wydobyć nóż ukryty pod stołem, uniosła głowę. Jej oczy
złączyły się z oczami archanioła. Wyróżniony przez pobłyskujący Manhattan na tle nocnego
nieba powinien być niezauważalny i mały lecz wydawał się wręcz bardziej piękny niż za dnia.
Prawie nie poruszał skrzydłami aby zachować swoją pozycję, działo się tak dzięki jego silnej
kontroli – czysta moc emanowała od niego nawet przez szkło.
Przełknęła i wstała. – To okno się nie otwiera. – powiedziała, zastanawiając się czy ją
słyszy.
Wskazał w górę. Czuła jak jej oczy otwierają się szerzej. – Dach nie jest- - ale jego już
nie było.
- Cholera! – Wściekła że zaskoczył ją nieprzygotowaną, że wzbudził to, z pewnością
śmiertelne, przyciąganie, schowała z powrotem nóż, wyłączyła laptopa i opuściła mieszkanie.
Parę minut zajęło jej dotarcie na dach i otwarcie drzwi. – Nie wyjdę na zewnątrz! –
krzyknęła gdy go nie zobaczyła. Szczyt budynku w którym mieszkała był zaprojektowany prze
jakiegoś awangardowego architekta który wierzył w wyższość formy nad funkcjonalnością –
ciąg niestabilnych, postrzępionych wierzchołków rozpostartych przed nią. Było
niemożliwością iść po nich bez potknięcia i bez równoczesnego zakończenia własnego życia.
– Dziękuję bardzo. – wymamrotała, czując jak wiatr chłosta jej twarz gdy czekała w
półotwartych drzwiach. – Raphael!
Może, pomyślała, architekt wcale nie był awangardzistą. Może zwyczajnie nienawidził
aniołów. W tym momencie brzmiało to dla niej wspaniale. Jest wstanie podziwiać ich
skrzydła, lecz nie łudziła się co do ich wewnętrznej boskości. – Wewnętrzna boskość! Hach! –
prychnęła i nagle lądował tuż przed nią, wypełniając skrzydłami całe jej pole widzenia.
Cofnęła się o krok nie zdając sobie z tego sprawy i w momencie w którym to sobie
uświadomiła był już w środku i zamykał za sobą drzwi. Cholera, nienawidziła tego że był w
stanie sprawić, że zachowywała się jak żółtodziób który tropi swojego pierwszego wampira.
Jeżeli to się będzie tak ciągnąć, straci do siebie cały szacunek. – Czego? – spytała, zakładając
ręce.
- Czy to właśnie tak witasz wszystkich swoich gości? – choć jego usta nie kryły nawet
cienia uśmiechu, były personifikacją zmysłowości, miękkości i uroku.
Wzięła jeszcze jeden krok wstecz. - Przestań.
- Słucham? – ślad szczerej dezorientacji w jego niebieskich, niebieskich oczach.
- Nic. – ogarnij się Eleno. – Czemu tu jesteś?
Patrzył na nią przez kilka sekund. – Chciałbym porozmawiać z tobą o poszukiwaniach.
- Więc rozmawiaj.
Rozejrzała się po granicach półpiętra, którego nikt nigdy nie używał. Metalowe
schody były zardzewiałe, pojedyncza żarówka zżółkła i była o krok od wypalenia. Migotanie.
Migotanie. Dwu sekundowy ciąg światła. I znowu, migotanie, migotanie. Wzór się powtarzał,
doprowadzając ją do szaleństwa. Raphael najwidoczniej również nie był zachwycony. – Nie
tutaj Eleno. Zaprowadź mnie do swoich pokoi.
Rzuciła mu gniewne spojrzenie. – Nie. To jest część mojej pracy – przeniesiemy się do
siedziby Gildii i użyjemy pokoju spotkań.
- Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. – Wzruszenie ramion przyciągnęło jej uwagę
do jego szerokich ramion, potężnego łuku jego skrzydeł. – Mogę tam dolecieć w przeciągu
minut. Tobie zajmie to przynajmniej pół godziny, możliwe że dłużej – był wypadek na drodze
prowadzącej do twojej Gildii.
- Wypadek? – Jej umysł wypełnił się makabrycznymi szczegółami tegoż „wypadku” o
którym dopiero co czytała. – Jesteś pewien że nie masz z tym nic wspólnego?
Posłał jej zdziwione spojrzenie. – Gdybym tylko sobie tego życzył, zmusiłbym cię do
zrobienia wszystkiego czego bym chciał. Dlaczego miałbym kłopotać się takimi manewrami?
Bezpośredniość z jaką zwrócił jej uwagę na swoją moc i brak jakiejkolwiek siły z jej
strony sprawiła że świerzbiły ją palce by sięgnąć po broń.
- Nie powinnaś patrzeć na mnie w ten sposób Eleno.
- Dlaczego? – spytała, pchana przez jakąś nieznaną samobójczą siłę. – Boisz się?
Nieznacznie się nachylił. – Moi kochankowie to zawsze waleczne kobiety. Siła mnie
intryguje.
Odmówiła brania udziału w tej jego grze, nawet jeżeli jej ciało chciało inaczej. A
chciało. Zawzięcie. – Czy noże też cię intrygują? Bo jeżeli mnie tkniesz to cię potnę. Nie
obchodzi mnie że zrzucisz mnie z najbliższego balkonu.
Zastanowił się. – Nie tak bym cię ukarał. Skończyłoby się to zbyt szybko.
I wtedy przypomniała sobie, że nie jest zwykłym ludzkim facetem. To był Raphael,
archanioł który złamał wszystkie kości w ciele wampira tylko po to by udowodnić swoją rację.
– Nie wpuszczę cię do mojego domu Raphaelu. – do swojego nieba.
Cisza ciążyła pod miażdżącym naciskiem ukrytej groźby. Stała nieruchomo,
wyczuwając, że i tak na wiele sobie dzisiaj pozwoliła. Mimo że znała swoją wartość, wiedziała
również że dla archanioła była przecież przeznaczona z góry na straty.
Jego niebieskie oczy wypełniły się płomieniami gdy moc trzaskała w powietrzu. Była o
krok od ryzykownej próby prześcignięcia go w wąskiej ciasnocie klatki schodowej gdy się
odezwał. – Więc udamy się do twojej Gildii.
Mrugnęła w niedowierzaniu. – Podążę za tobą samochodem – który należał do Gildii
–jak większość łowców była tak często poza krajem że posiadanie własnego, było nie warte
zachodu
- Nie. – jego ręka zacisnęła się na jej nadgarstku. – Nie mam ochoty czekać. Polecimy.
Jej serce przestało bić. Dosłownie. A gdy znowu powróciło do życia była w stanie
ledwie wydobyć z siebie słowo. – Co? – był to niezidentyfikowany pisk.
Lecz on już otwierał drzwi, ciągnąc ją za sobą.
Zaparła się nogami. – Czekaj!
- Lecimy albo idziemy do twojego domu. Wybieraj.
Arogancja tego rozkazu była oszałamiająca. Tak samo jak i jego wściekłość. Archanioł
Nowego Jorku nie lubił gdy mu odmawiano. – Nie masz prawa..!
- Niedopuszczalne. – pociągną ją.
Opierała się . Pragnęła polecieć bardziej, nic cokolwiek innego, lecz nie w ramionach
archanioła który może ją upuścić w swoim obecnym humorze. – Co jest tak ważnego?
- Nie upuszczę cię… nie dzisiejszej nocy. – jego twarz był tak idealna że mogłaby
należeć do jakiegoś antycznego boga, nie było w niej jednak współczucia. Z drugiej strony,
bogowie rzadko kiedy byli litościwi. – Milczeć.
I nagle była na dachu bez żadnej świadomości przebycia tych paru kroków od
półpiętra. Furia przepływała przez nią w poszarpanej fali białej błyskawicy, lecz on już otoczył
ją swoimi ramionami i uniósł się nim zdążyła zrobić więcej jak rozchylić usta. Instynkt
przetrwania włączony. Z całą energią. Zaciskając swoje ramiona naokoło jego szyi, trzymała
się jak mogła najmocniej, gdy jego skrzydła nabierały rozmachu i dach oddalał się w
zawrotnym tempie.
Wiatr odrzucił jej włosy z twarzy i sprawił że łzy nabrały się jej do oczu. Wtedy, jak
gdyby dopiero nabrał odpowiedniej wysokości, Raphael zmienił kąt swojego lotu, osłaniając
ją przed wiatrem. Zastanawiała się czy zrobił to specjalnie, i zdała sobie sprawę że wpada w
pułapkę próby uczłowieczenia go. Nie był człowiekiem. Ani trochę.
Jego skrzydła wypełniały jej pole widzenia do momentu gdy odważyła się odwrócić
głowę i się rozejrzeć. Nie wiele było do oglądania – uniósł ich ponad warstwę chmur. Gęsia
skórka pokryła całą jej skórę gdy zimno wsiąkło aż do kości. Lada chwila zacznie kłapać
zębami, ale i tak musiała coś powiedzieć by uwolnić się od gniewu, nim wściekłość wyryje w
jej duszy dziurę. – Mówiłam ci, - wydusiła. – żebyś przestał mieszać mi w głowie.
Spojrzał na nią. – Jest ci zimno?
- Dajcie facetowi nobla, - powiedziała, jej oddech zamieniał się w mgłę. – Nie jestem
przystosowana do lotu.
Zanurkował bez ostrzeżenia. Jej żołądek wywrócił się do wewnątrz choć dzikie
rozradowanie pędziło przez jej krew. Latała! Może nie z własnego wyboru.. lecz nie
zamierzała się sprzeciwiać. Trzymając się mocno, wchłaniała każdą sekundę tego doznania,
gromadząc zmysłowe wspomnienia na później by się nimi delektować. Właśnie wtedy zdała
sobie sprawę że nie miała powodu do strachu przed przypadkowym upadkiem – ramiona
Raphaela były jak kamień wokół niej, niezniszczalne, nieporuszalne. Wątpiła by odczuwał
nawet jej wagę. Anioły były rzekomo znacznie silniejsze od ludzi i wampirów.
- Tak lepiej? – spytał, jego usta przy jej uchu.
Zaskoczona ciepłym brzmieniem jego głosu, mrugnęła i zdała sobie sprawę że
przesuwali się właśnie tuz nad wieżowcami. – Tak. – nie podziękuje mu, pomyślała
buntowniczo. Nie żeby spytał się o jej pozwolenie nim wystrzelił z nią w ramionach ku niebu.
– Nie odpowiedziałeś mi.
- W mojej obronie, - rozbawiony – nie było to raczej pytanie tylko stwierdzenie.
Zmrużyła oczy. – Dlaczego nie przestajesz wpychać się do mojej głowy?
- Tak jest wygodniej, niż czekanie aż się do czegoś sama namówisz.
- To rodzaj gwałtu.
Mrożąca cisza, tak lodowata że powróciła jej gęsia skórka. – Bądź ostrożna ze swoimi
oskarżeniami.
- To prawda. – nie ustępowała, choć jej żołądek skurczył się do małej przerażonej
piłki. – Powiedziałam nie! A ty i tak zrobiłeś co chciałeś. Jak inaczej można to nazwać?
- Ludzkość jest dla nas niczym. – powiedział. – Mrówki, łatwe do zniszczenia, łatwe do
zastąpienia.
Zadrżała, i tym razem było to tylko i wyłącznie z czystego strachu. – Dlaczego więc
pozwalacie nam żyć?
- Czasami nas bawicie. Potraficie być użyteczni.
- Jako pożywienie dla waszych wampirów. – powiedziała, czując obrzydzenie do samej
siebie za to że widziała w nim cokolwiek ludzkiego. – A co -przechowujesz ludzi w więzieniu
jako przekąski dla swoich pupilków?
Jego ramiona zacisnęły się, odcinając jej dopływ tlenu. – Nie ma takiej potrzeby.
Przekąski same serwują się na srebrnych półmiskach. Ale ty o tym przecież wiesz –w końcu,
twoja siostra wyszła za wampira.
Aluzja nie mogła być bardziej wyraźna. Prawie że dosłownie nazwał jej siostrę, Beth,
wampirzą-dziwką. Ta poniżająca nazwa była używana do opisywania tych mężczyzn i kobiet,
które podążały za grupą wampirów z miejsca na miejsce, oferując swoje ciało jako
pożywienie, w zamian za ulotną przyjemność jaką wampiry raczą im dać. Każdy wampir żywił
się inaczej, inaczej ranił i dawał przyjemność. Niektóre wampirze-dziwki wydają się
zdeterminowane aby spróbować, i być spróbowanym przez każdego z nich.
- Nie mieszaj do tego mojej siostry.
- Dlaczego?
- Była z Harrisonem nim stał się wampirem. Nie jest żadną dziwką.
Zaśmiał się cicho, lecz był to najzimniejszy, najbardziej niebezpieczny dźwięk jaki
kiedykolwiek słyszała. – Oczekiwałem od ciebie znacznie więcej Eleno. Czy twoja rodzina nie
nazywa cię abominacją? Myślałem że będziesz czuła solidarność z tymi, którzy kochają
wampiry.
Jeżeli odważyłaby się puścić jego szyję, chybaby poorała jego twarz paznokciami. –
Nie będę z tobą dyskutować mojej rodziny. –Ani z nim, ani z nikim innym.
Brzydzisz mnie. Jedne z ostatnich słów jakie wypowiedział jej ojciec.
Jeffrey Deveraux nigdy nie był w stanie zrozumieć jak z jego krwi mogło zrodzić się
takie „stworzenie” jak ona, „abominacja” która odmawiała podążania za nakazami własnej
błękitno-krwistej rodziny – sprzedania się w małżeństwie w celu powiększenia
rozprzestrzeniającego się królestwa Deceraux. Nakazał jej zrezygnować z tropienia
wampirów, nigdy nie słuchając, nie rozumiejąc, że zmuszenie jej do stłumienia swoich
zdolności to zmuszenie jej to zabicia czego w niej samej.
Idź więc taplać się w gnoju. Nie waż się wracać.
- To musiało być… interesujące gdy twój szwagier wybrał wampiryzm. – powiedział
Raphael, ignorując jej słowa. – Twój ojciec nie wydziedziczył ani Beth ani Harrisona.
Przełknęła, odrzucając wspomnienie żałosnej nadziei jaką czuła gdy Harrison został
ponownie przyjęty na łono rodziny. Desperacko chciała uwierzyć ze jej ojciec się zmienił, że
nareszcie spojrzy na nią z taką samą miłością jaką obsypywał Beth i dwójkę młodszych dzieci,
które miał ze swoją drugą żoną, Gwendolyn. O jego pierwszej małżonce, Marguerite, matce
jej i Beth, nigdy nie mówiono. Było tak jak gdyby nigdy nie istniała.
- Mój ojciec to nie twoja sprawa, - powiedziała, jej głos szorstki przez wstrzymywane
emocje. Jeffrey Deveraux się nie zmienił. Nie zadał sobie nawet trudu, aby odpowiedzieć na
jej telefon – i zrozumiała że Harrison dostał pozwolenie na powrót, ponieważ był potomkiem
olbrzymiej korporacji która miała głębokie więzi z Firmą Deveraux. Jeffrey nie miał żadnego
użytku z córki, która wybrała oddawanie się swoim „hańbiącym, nieludzkim” zdolnościom
wyczuwania wampirów.
- A twoja matka? – mroczny szept.
Coś w niej trzasnęło. Puszczając jego szyję, kopnęła nogami i w tym samym czasie
uniosła ramiona by uszkodzić choć trochę jego och-jak-piękną-twarz. Był to akt samobójczy,
lecz jeżeli istniał jeden temat przy którym Elena nie myślała racjonalnie, była to jej matka. To
że ten archanioł, ten nieśmiertelny którego nie obchodziło ulotnie ludzkie życie, odważył się
użyć krótkotrwałe istnienie Marguerite Deveraux przeciwko Elenie było nie do zniesienia.
Chciała go zranić mimo bezsensu całej sytuacji. – Nie waż się nigdy-
Upuścił ją.
Rozdział 7
Krzyknęła… i wylądowała twardo na tyłku, opierając ręce o szorstką powierzchnię
drogich dachówek. – Ummph. – klnąc w myślach na tą niespodziewaną artykulację
zaskoczenia, usiadła na ziemi próbując złapać oddech. Raphael stał nad nią, jak wizja obrazu
nieba i piekła. Niebo. Piekło. Niebo i piekło. Wiedziała dlaczego jej przodkowie widzieli w
jego rodzaju boskich strażników, ale ona sama nie była taka pewna czy nie był przypadkiem
demonem. – To nie jest Gildia. – wydobyła z siebie, po zbyt długiej ciszy.
- Postanowiłem że to tutaj porozmawiamy. – wyciągnę w jej stronę rękę.
Ignorując ją, uniosła się na nogi, tłumiąc pragnienie potarcia obitej kości ogonowej. –
Zawsze upuszczasz swoich pasażerów? – wymamrotała. – Nie tak pełen gracji co wcześniej.
Ech.
- Jesteś pierwszym człowiekiem którego zabrałem ze sobą od wieków. – powiedział,
jego niebieskie oczy prawie całkowicie czarne w ciemności. – Zapomniałem jak krusi
jesteście. Krwawisz.
- Co? – uniosła rękę do pieczącego miejsca na twarzy. Cięcie było tak niewielkie że
prawie go nie czuła. – Jak?
- Wiatr, twoje włosy. – Odwracając się skierował się do szklanej bariery. – Wytrzyj ją,
chyba że chcesz ją podarować wampirom z Wieży jako pocałunek przed snem.
Wytarła ją rękawem koszulki po czym zacisnęła ręce, jej wzrok rzucał nożami w jego
cofające się plecy. – Jeżeli myślisz że będę za Tobą chodzić jak szczenię…
Spojrzał przez ramię. – Mogę sprawić że będziesz się czołgać Eleno. – Żadnego śladu
człowieczeństwa na jego twarzy, nic poza aurą takiej mocy że chciała się schować. Wysiłkiem
było nie cofnięcie się choćby o krok. – Czy naprawdę chcesz abym zmusił cię byś padła na
kolana?
W tym momencie wiedziała że zrobiłby dokładnie to o czym mówi. Coś co zrobiła lub
powiedziała w końcu pchnęło Raphaela poza granicę wytrzymałości. Jeżeli chciała przeżyć to
spotkanie nie tracąc duszy, musi przełknąć własną dumę… albo on zrobi to za nią. Ta
świadomość paliła i ciążyła jak kamień w żołądku. – Nie. – odpowiedziała, wiedząc że jeżeli
kiedykolwiek będzie miała okazję, dźgnie go w gardło za tą ujmę na jej honorze.
Raphael obserwował ją przez kilka długich sekund, lodowaty bezruch, który zamieniał
jej krew w lód. Wokół niej płonął milion świateł miasta, lecz na szczycie tego dachu była tylko
ciemność – z wyjątkiem blasku który od niego pochodził Słyszała ludzi którzy szeptali o tym
zjawisku ale nigdy nie myślała że go doświadczy. Ponieważ jeżeli anioł promieniował,
oznaczało to że stał się istotą o całkowitej swej potędze, o mocy która zazwyczaj był
skupiona by zabić lub niszczyć. Anioł promieniował moment przed rozerwaniem cię na
strzępy.
Elena patrzyła mu prosto w oczy, niechętna – niezdolna – do poddania. Robiła w
swoim życiu już wiele. Jeszcze coś, a równie dobrze zacznie się czołgać.
Na kolana i błagaj, a może rozważę twój powrót.
Wtedy tego nie zrobiła. Teraz też nie miała zamiaru. Cena nie grała roli.
Gdy myślała że już po niej, Raphael odwrócił się i ponownie skierował do windy.
Poświata zgasła pomiędzy jej oddechami. Podążyła za nim, z obrzydzeniem świadoma potu
na plecach i ostrego smaku strachu na języku. Wszystko to jednak było pokryte głęboko
skrywaną wściekłością.
Archanioł Raphael był teraz najbardziej przez nią znienawidzoną osobą na świecie.
Przytrzymał dla niej otwarte drzwi. Przeszła przez nie nie mówiąc słowa. A gdy staną
koło niej, jego skrzydła ocierały jej plecy, zesztywniała i utrzymywała swój wzrok utkwiony na
drzwiach windy. Kabina przybyła sekundę później. Weszła do środka a za nią Raphael, jego
zapach jak papier ścierny przy jej wrodzonych łowieckich zmysłach.
Ręka którą władała nożem pragnęła sięgnąć po ostrze, a była to potrzeba boleśnie
silna. Wiedziała że uczucie zimnej stali na skórze by ją uspokoił, lecz to wrażenie byłoby tylko
iluzją, iluzją która mogła wpakować ją w jeszcze większe niebezpieczeństwo.
Mogę sprawić że będziesz się czołgać Eleno.
Zacisnęła zęby tak mocno że jej szczęka zaprotestowała. Kiedy drzwi windy się
otworzyły, wyszła szybkim krokiem nie czekając na Raphaela – tylko po to aby się gwałtownie
zatrzymać. Wystój firmowy na serio się zmienił, jeżeli TO było uważane za stosowne dla
przedsiębiorstwa. Dywan i błyszczące ściany były wytwornie czarne. Jedyne meble w zasięgu
jej wzroku – para małych dekoracyjnych stolików – również była w tym samym egzotycznym
odcieniu.
Który połyskiwał ukrytym kolorem, możliwościami.
Czerwono krwiste róże – ułożone w krystalicznych wazach stały na samym środku
każdego z niewielkich stołów – dając soczysty kontrast. Tak samo jak i prostokątny obraz,
dalej na jednej ze ścian. Weszła w to wszystko jak zaczarowana. Tysiące odcieni czerwieni jak
w szaleństwie, które jakimś cudem było całkowicie logiczne, zmysłowe w sposób który mówił
o śmierci i krwi.
Palce Raphaela na jej ramieniu. – Dmitri jest bardzo uzdolniony.
- Nie dotykaj mnie. – te słowa wyciekły z jej języka jak sople lodu. – Gdzie jesteśmy? –
obróciła się do niego, mocno się koncentrując by nie sięgnąć po broń.
W jego oczach można było dostrzec niebieskie płomienie lecz żadnej przemocy. – Na
piętrze wampirów- używają go do.. cóż, sama zobaczysz.
- Muszę? Wiem wszystko co trzeba wiedzieć o wampirach.
Blady uśmiech na jego ustach. – Więc nie będziesz zaskoczona. – zaoferował jej swoje
ramię. Odmówiła. Jego uśmiech nawet się nie zachwiał. – Taka buntowniczość. Skąd ją
odziedziczyłaś? Z pewnością nie od swoich rodziców.
- Jeszcze jedno słowo o moich rodzicach i przestanie mi zależeć czy rozedrzesz mnie
na milion pieprzonych kawałeczków. – powiedziała przez zaciśnięte zęby. – Odetnę ci łeb i
zaserwuję ulicznym psom na obiad.
Uniósł jedną brew. – Jesteś pewna że mam serce? – powiedział i ruszył wzdłuż
korytarza.
Nie czekając, pospieszyła za nim wyrównując, by szli ramię w ramię. – Fizyczne,
zapewne tak. – powiedziała. – Emocjonalne? Nie ma mowy.
- Czego trzeba, byś poczuła prawdziwy strach? – wydawał się szczerze
zainteresowany.
Kolejny raz jeździła po cienkim lodzie i wyszła z tego cało. Lecz była blisko –
zastanawiała się jak wyrozumiały będzie Raphael po tym gdy już wykona zadanie i stanie się
nieprzydatna. Nie miała zamiary zostać TAK długo by o tym się przekonać.
- Jestem urodzonym łowcą. – powiedziała, robiąc wewnętrzną notkę by przygotować
drogę ucieczki. Syberia brzmiała zachęcająco. – Niewielu ludzi wie co oznacza nieodłączne
brzemię.
- Opowiedz mi. – popchną szklane drzwi i zanim je zamkną, czekał aż przez nie
przejdzie. – Kiedy zdałaś sobie sprawę że masz zdolność wyczuwania wampirów?
- Nie był żadnego uświadomienia. – wzruszyła ramionami. – Zawsze umiałam to robić.
Miałam około pięciu lat gdy zdałam sobie sprawę, że jest to coś innego, anormalnego. –
świat wymkną jej się z rąk, świat jej ojca. Poczuła jak jej usta zamieniają się w wąską linię. –
Myślałam że wszyscy potrafią to robić.
- Jak młody anioł myśli, że wszyscy potrafią latać.
Ciekawość wyjrzała ze wściekłości. – Tak. – a więc jednak istniały anielskie dzieci.
Tylko gdzie? – Wiedziałam że nasz sąsiad był wampirem nim ktokolwiek się o tym dowiedział.
Pewnego dnia przypadkiem go ujawniłam. – wciąż źle się z tym czuła, choć był wtedy tylko
dzieckiem. – Próbował udawać człowieka.
Twarz Raphaela pokryła się liniami niezadowolenia. – Byłoby lepiej gdyby dał tę
szansę komuś innemu. Dlaczego przyjmować dar nieśmiertelności jeżeli pragniesz być
człowiekiem?
- Muszę się z tym zgodzić. – wzruszyła ramionami. – Pan Benson został zmuszony do
przeprowadzki po zamieszaniu jakie wszczęli sąsiedzi.
- Nie zbyt tolerancyjne miejsce, ten twój rodzinny dom.
- Nie. – a jej ojciec był na czele tej nietolerancji. Jak go to poniżało że jego córka była
jednym z potworów… - Kilka lat później Slater Patalis przemkną obok mordując na swojej
drodze przez kraj. – Jej serce zamarzło w jej piersi, przemarznięte przez prywatny koszmar
jaki wiązał się z tym imieniem.
- Jeden z naszych niewielu błędów.
Niekoniecznie błąd, pomyślała, nie jeżeli był normalny gdy to robił. Lecz nie mogła
tego powiedzieć nie zdradzając Sary. – Jak widzisz jestem przyzwyczajona do strachu.
Dorastałam wiedząc że straszydło kryje się w ciemności.
- Kłamiesz Eleno. – zatrzymał się naprzeciwko solidnie wyglądających drzwi. – Lecz
daruję ci to. Już wkrótce powiesz mi prawdę dlaczego tak chętnie tańczysz ze śmiercią.
Zastanawiała się czy imiona Ariel i Mirabel były w jego aktach, czy znał prawdę o
tragedii która zniszczyła jej matkę i zmieniła jej ojca w tak obcego. – Wiesz co mówiąc o byciu
zbyt pewnym siebie.
- No właśnie. – krótkie kiwnięcie głową. – Dzisiaj pokażę ci dlaczego ci których
nazywasz dziwkami poszukują wampirzych kochanków.
- Nic co zrobisz czy powiesz nie przekona mnie do zmiany mojego zdania. –
zmarszczyła brwi. – Są czymś w rodzaju narkomanów.
- Cóż za determinacja. – wymamrotał i otworzył pchnięciem drzwi.
Szeptane dźwięki, śmiech, brzęczenie szkła. To wszystko płynęło jak zaproszenie.
Wzrok Raphaela prowokował ją aby zrobiła krok do środka. Głupcem jakim była,
zaakceptowała wyzwanie i – wyciągając nóż z pochwy na ramieniu – weszła do środka,
przeszywająco świadoma archanioła za swoimi plecami, naga bezbronność jej kręgosłupa…
dopóki jej usta ni otworzyły się w szoku.
Było to koktajlowe wampirze przyjęcie.
Mrugnęła, przyswajając przygaszone, romantyczne oświetlenie, miękkie kanapy, hors
d’oeuvres1 którym towarzyszyły wąskie kieliszki szampana. Jedzenie wyraźnie był dla ludzkich
gości, mężczyzn i kobiet, którzy stali rozmawiając, śmiejąc się i flirtując z ich wampirycznymi
gospodarzami. Obiadowe garnitury leżały schludnie na gibkich muskularnych ramionach, a
koktajlowe sukienki były plejadą od długich i obcisłych do krótkich i seksownych; motywem
przewodnim była czerń i czerwień z przypadkowymi plamami bieli.
Konwersacje zakończyły się w momencie gdy ją dostrzegli. Po czym ich oczy
przemknęły za nią i prawie że słyszała zbiorowe westchnięcie ulgi – łowczyni była na smyczy
archanioła. Tłumiąc dziecinną chęć pokazania im że jest inaczej, dyskretnie włożyła nóż z
powrotem do pochwy.
Niezbyt szybo, gdyż wampir szedł w jej stronę z kieliszkiem wina w ręce. Przynajmniej
miała nadzieję że to wino – ciemny, czerwony płyn mógł równie dobrze być krwią. – Witaj
Eleno. – słowa zostały wypowiedziane pięknym, głębokim głosem, lecz to jego zapach był
prawdziwie odurzający – bogaty, mroczny i pociągający.
- Wampir od drzwi. – wyszeptała, jej głos ochrypły. Dopiero gdy zauważyła że opiera
się o żywe ciepło ciała Raphaela zdała sobie sprawę, że cofnęła się przed podchwytliwym
urokiem niewidzialnej pieszczoty.
- Nazywam się Dmitri. – uśmiechną się, okazując łuk połyskujących zębów,
nie ukazując kłów. Stary wampir, doświadczony wampir. – chodź, zatańcz ze mną.
Ciepło rozkwitło jej między nogami, niechciana reakcja na zapach Dmitriego, zapach
który był wyjątkowym – i bardzo zmysłowym – wabikiem na urodzonych łowców. – Przestań
albo, przysięgam że cię wykastruje.
Spojrzał w dół na jej nóż teraz naciskający na jego krocze. Gdy uniósł głowę, był
bardziej niż trochę rozdrażniony. – Jeżeli nie przyszłaś się tu bawić, to po co w ogóle tu
jesteś? – zapach rozpłyną się, jak gdyby wciągną go w siebie. – To jest miejsce
bezpieczeństwa i przyjemności. Zabieraj swoją broń.
Rumieniąc się, pozbyła się noża. Było oczywiste iż popełniła ogromne faux pas. –
Raphael.
Archanioł objął swoją ręką jej ramię. – Elena jest tutaj by się uczyć. Nie rozumie
fascynacji jaką posiadacie dla ludzi.
Dmitri uniósł brew. – Będę szczęśliwy mogąc ci pokazać.
- Nie dzisiaj Dmitri.
- Jak sobie życzysz, ojcze. – oddając mały ukłon, Dmitri oddalił się… ale tylko gdy
omiótł ją wstęgą zapachu na pożegnanie.
Jego powolny uśmiech powiedział jej że jest w stanie wyczuć jej reakcję, wiedział że
prawie uginały się pod nią kolana. Lecz efekt ten słabł z każdym jego krokiem, aż przestała
pragnąć zmysłowego bólu jego dotyku – zapach Dimitriego był swego rodzaju narzędziem
kontroli umysłu jak zdolności Raphaela. Ale po raz pierwszy zaczęła rozumieć dlaczego
niektórzy łowcy związywali się seksualnie – a nawet romantycznie – ze stworzeniami które
tropili.
Oczywiście nie tropili takich pokroju Dimitriego. – Jest wystarczająco stary by spłacić
stuletni dług już kilkakrotnie. – nie wspominając o jego sporym zasobie osobistej mocy –
nigdy nie spotkała wampira z tak czystym magnetyzmem. – Dlaczego wciąż z Tobą pozostaje?
Ręka Raphaela była jak piętno na jej ramieniu, przepalając materiał by naznaczyć jej
skórę. – Wymaga stałych wyzwań. Pracując dla mnie ma okazję zaspokoić swoje potrzeby.
- Więcej niż w jeden sposób. – wymamrotała, obserwując jak podszedł do ponętnej
blondynki i położył swoją rękę na jej talii. Spojrzała na niego zachwycona. Nic dziwnego skoro
Dmitri był piękny jak erotyczny sen – jedwabiste czarne włosy, ciemne, ciemne oczy, skóra
która mówiła bardziej o jego śródziemnomorskich niż słowiańskich korzeniach.
- Nie jestem dostawcą. – Raphael był otwarcie rozbawiony. – Wampiry w tym pokoju
nie mają potrzeby na tego typu usługi. Rozejrzyj się, co widzisz?
Zmarszczyła brwi, przygotowując ostra ripostę gdy jej oczy rozszerzyły się w
zdumieniu. Tam, w rogu, ta długonoga brunetka… - W życiu. – zmrużyła oczy. – Przecież to
Sarita Monaghan, supermodelka.
- Patrz dalej.
Jej oczy powróciły do Dimitriego i jego ponętnej blondynki. – Też już ją gdzieś
widziałam. Serial telewizyjny?
- Tak.
Wyprowadzona z równowagi, kontynuowała skanowanie pokoju. Był tam znany,
wygadany komentator sportowy, szczęśliwie umoszczony na kanapie z ogniście rudą
wampirzycą. Niedaleko po ich lewej siedziała para potężnej nowojorskiej organizacji, którzy
posiadali ogromną większość udziałów w firmie Fortune 500. Piękni i mądrzy ludzie.
- Są tu z własnego wyboru? – spytała choć znała odpowiedź. Nie było nawet śladu
desperacji w żadnej z par oczu które napotkała, żadnej szklistości świadczącej o skradzionej
woli. Wręcz przeciwnie, był to flirt, zadowolenie i sex które wypełniały powietrze.
Zdecydowanie sex. Płynne ciepło które spływało ze ścian.
- Czujesz to Eleno? – zamkną swoją wolną rękę wokół jej drugiego ramienia,
przyciągną ją do swojej piersi, jego usta ocierały się o jej ucho gdy nachylił się aby
przemówić. – To jest narkotyk którego pragną; to jest ich uzależnienie. Rozkosz.
- Nie są tacy sami. – powiedziała nie poruszając się z miejsca. – Wampirze dziwki są
niczym więcej jak obozem zwolenników.
- Jedyną rzeczą jaka ich odróżnia od tłumu, to piękno i bogactwo.
Bolało ją to że miał rację. – W porządku, cofam to co mówiłam. Wampiry i ich fani to
miłe, zdrowe ludziska. – Nie mogła uwierzyć własnym oczom – komentator sportowy
przesuwał swoją ręką do rozcięcia w spódniczce swojej dziewczyny, nie zważając na innych.
Zaśmiał się cicho. – Nie, nie są mili. Ale źli tez nie są.
- Nigdy tego nie powiedziałam. – zripostowała, jej oczy skupione na rozdzierającej
przyjemności widocznej na twarzy komentatora gdy głaskał bladą skórę rudej dziewczyny. –
Wiem że to tylko ludzie. Rzecz w tym że- - przełknęła gdy inna kobieta zajęczała gdy usta jej
wampirzego kochanka zawisły dokuczliwie nad pulsem jej szyi, gorący szept obiecywał
ekstazę.
- Tak? – drasną ustami po jej własnym pulsie.
Szarpnęła się, zastanawiając się jak do cholery wylądowała w ramionach archanioła –
mężczyzny któremu planowała przebić serce. - Nie podoba mi się jak wampiry wykorzystują
swoje zdolności aby zniewolić ludzi.
- A co jeżeli ludzi chcą zostać zniewoleni? Czy widzisz aby ktoś narzekał?
Nie. Jedyne co widziała to wyrafinowane ruchy zmysłowej gry, erotyczny miks
męskości i kobiecości, wampira i człowieka. – Przyprowadziłeś mnie na pieprzoną orgię?
Zaśmiał się ponownie i tym razem dźwięk ten był ciepły, płynny, jak stopiony karmel
na jej skórze. – Czasami przekraczają parę granic, i tak to tym razem wygląda. Przyjęcie gdzie
można znaleźć partnera.
Jego ręce zsunęły się w dół jej ramion, jego oddech mierzwił włosy na jej skroni. Przez
sekundę wahała się. Jakby to było oprzeć się, pozwolić Rapha- Och Jezu. Co się z nią działo? –
Widziałam wystarczająco wiele. chodźmy – wyrywała się w jego uścisku.
Zacisną mocniej ręce, jego skrzydła uniosły się zza jego pleców by zasłonić jej widok
pokoju, jego pierś gorąca i twarda przy jej plecach. – Jesteś pewna? – jego usta szeptały na
jej skórze tak wrażliwej, że musiała walczyć z pragnieniem drżenia. – Nie miałem ludzkiego
kochanka przez wieczność. A ty smakujesz… intrygująco.
1. przekąski
Rozdział 8
Ludzkiego kochanka.
Te słowa oswobodziły ją z więzienia zmysłowych uniesień, którymi Archanioł Nowego
Jorku obracał z chłodnym opanowaniem. Była dla niego tylko zabawką, niczym więcej. Gdy
się nią znudzi, zostanie odrzucona jak wszystkie niechciane zabawki wcześniej. Zużyta.
Zapomniana. – Znajdź kogoś innego kto będzie cię bawił. Nie jestem na sprzedaż. – oderwała
się od niego i tym razem pozwolił jej odejść.
Nieufnie odwróciła się by spojrzeć mu w twarz. Oczekiwała złości, nawet furii
spowodowanej odmową, lecz twarz Raphaela była jak maska, czujna, niezniszczalna.
Zastanawiała się czy to wszystko to była tylko gra. Dlaczego niby archanioł chciałby za
kochanka człowieka, gdy miał harem oszałamiająco pięknych wampirzych piękności w
których mógł przebierać?
Mów co chcesz o żywieniowych potrzebach, ale wampiryzm naprawdę czynił świetne
rzeczy ze skórą i ciałem. Każdy wampir mający ponad pięć dekad był smukły z nieskazitelną
skórą. Ich urok wzrastał z każdym mijającym rokiem – choć wrodzona siła zależała od
jednostki. Elena spotkała wielu starych wampirów którzy bardziej pozostawali ofiarą niż
drapieżnikiem, ci najbardziej potężni…
Niektórzy jak Dmitri, byli dobrzy w ukrywaniu swej siły, do momentu aż zechcieli jej
użyć. Reszta była zbyt daleko za granicą czasu i ich moc wyciekała prawie że nieustannie.
Lecz nawet najsłabsi, ci którzy nigdy nie będą choć blisko tym czym teraz jest Dmitri, byli
zadziwiająco piękni.
- Pojęłam lekcję. – powiedziała gdy on milczał. – Powinnam być bardziej tolerancyjna
co do seksualnych praktyk innych ludzi.
- Ujęłaś to w interesujący sposób. – w końcu opuścił skrzydła, składając je schludnie
za plecami. – Lecz widziałaś zaledwie mignięcie czubka góry lodowej.
Zastanawiała się czy komentator miał już w tym momencie swoje palce w majtkach
wampirzycy. – Widziałam wystarczająco. – jej twarz zrobiła się gorąca gdy zdała sobie sprawę
że przeróżne erotyczne rzeczy działy się tuż za jej plecami.
- Wstydliwość, Eleno? Myślałem że wszyscy łowcy czują się naturalnie w okazywaniu
swych uczuć.
- Nie jest to twoja cholerna sprawa. – wymamrotała. – Idziemy stąd albo przyjmuję
propozycję Dmitriego.
- Myślisz że to mnie obchodzi?
- Jasne że tak. – spotkała i utrzymała jego wzrok. – W momencie w którym wampir
wbije we mnie swój kieł, nie będę w stanie chodzić ani pracować.
- Nigdy wcześniej nie słyszałem aby męski członek został nazwany kłem. –
wymamrotał. – Będę musiał podzielić się twoją opinią o jego umiejętnościach z samym
Dmitrim.
Elena czuła jak rumieniec pali się na jej policzkach, lecz nie zgadzała się by wygrał tę
słowną potyczkę. – Kieł, członek, co za różnica? I tak, u wampira wszystko związane jest z
seksem.
- Lecz nie u anioła. Mój członek pełni wysoce specyficzną funkcję.
Pożądanie – ostre, niebezpieczne, zakazane – ścisnęło jej pierś tak mocno że ledwo
mogła oddychać. Jej rumieniec zgasł gdy całe gorąco zmieniło swoje położenie. Na głębokie,
wilgotne miejsca. – Jestem tego pewna. – powiedziała słodko, stojąc nieporuszenie nawet
gdy jej ciało ją zdradzało. – Obsługiwanie tych wszystkich wampirzych fanów musi być
męczące.
Jego oczy zwęziły się. – Twoje usta mogę cię wpędzić w jeszcze większe kłopoty,
którym możesz nie być w stanie podołać. – tylko że w te same usta wpatrywał się w każdy
możliwy niecenzuralny sposób. Patrzył na nie, jak gdyby chciał by go objęły.
- Nigdy w życiu. – wychrypiała przez szum krwi we własnej głowie.
Nie udawał że nie zrozumiał jej niespodziewanego komentarza. – Więc upewnię się że
jesteśmy w niebie gdy to się stanie. – wyzwanie, w ciemnych oczach koloru indygo. Odwrócił
się by otworzyć drzwi.
Wyszła szybkim krokiem – po tym jak ostatni raz, z poczuciem winy, zerknęła na
„gody”. Dmitri patrzył się prosto na nią, jego usta przesuwały się po mleczno-kremowej
skórze wygiętej szyi blondynki, jego ręka leżała niebezpiecznie blisko delikatnego wzniesienia
jej piersi. Gdy drzwi się zamykały zobaczyła jasny błysk jego kłów. Jej wnętrzności zwinęły się
w szoku okrutnego pragnienia.
- Poszłabyś do jego łóżka dobrowolnie? – spytał Raphael koło jej ucha, jego głos jak
niezakryte ostrze. – Szeptałabyś i błagała?
Elena przełknęła. – Nigdy. On jest jak podwójnie czekoladowe ciastko. Wygląda
dobrze, masz ochotę zjeść całą blachę, lecz w rzeczywistości jest słodkie aż do obrzydzenia. –
Zmysłowa natura Dmitriego była dusząca, przygniatająca, jak koc który odpychał nawet gdy
przyciągał.
- Jeżeli on jest ciastem, to czym ja jestem? – okrutne, zmysłowe usta tuż przy jej
policzku, tuż przy jej szczęce.
- Trucizną. – wyszeptała. – Piękną, kuszącą trucizną.
Stojący za nią Raphael znieruchomiał, co przypomniało Elenie od ciszy przed burzą.
Lecz gdy sztorm uderzył, dotarł do niej w postaci miękkiego, jedwabistego głosu, który trafił
głęboko do jej wnętrza, pozostawiając ją nagą. – Jednakże, wciąż myślę że wolałabyś utonąć
w truciźnie niż udławić się ciastem. – Jego ręce zacisnęły się na jej biodrach.
Pożądanie, gwałtowne i natarczywe uwięzło jej w gardle. – Lecz oboje wiemy o
moich samo destrukcyjnych zdolnościach. – odchodząc od niego ustawiła się plecami do
ściany i spojrzała mu prosto w twarz, zmuszając swoje ciało do zaprzestania przygotowań na
inwazję która nie nastąpi. – Nie mam zamiaru być twoją zabawką przeznaczoną do gryzienia.
Może i linie jego twarzy były całkowicie męskie, lecz w tym momencie, jego usta były
czystą pokusą, miękkie, smakowite, zmysłowe w sposób w jaki tylko męskie usta potrafią
być. – Jeżeli w tym momencie rozłożyłbym cię na swym biurku i wszedł w ciebie moimi
palcami, to śmiem sądzić że mówiłabyś inaczej.
Jej uda zacisnęły się, gdy silna potrzeba przez nią pulsowała. Wyobrażenie tych
długich mocnych palców wsuwających się tam i z powrotem, gdy leży bezsilna, stało się
jedyną rzeczą jaką była wstanie widzieć. Zamknięcie oczu tylko sprawiało, że było to bardziej
wyraźne, więc otworzyła je szybko by wgapiać się uparcie w czarną błyszczącą ścianę. – Nie
wiem jakie zboczone rzeczy dzieją się w tym budynku, ale ja nie chce brać w tym udziału.
Roześmiał się, dźwięk pełen tajemnej, męskiej wiedzy. – Może żyłaś w bardziej
izolowanym świecie niż myślałem, jeżeli bierzesz to za coś niestosownego.
Była to przynęta by sprowokować ją do odpowiedzi. Walczyła z tym impulsem. Co z
tego że nie była aż tak otwarta jak reszta łowców? Co z tego że banda testosteronu nazwała
ją Westalską Dziewicą gdy odmawiała po kolei każdemu z nich. Nie była w rzeczywistości
dziewicą, lecz jeżeli utrzyma ja to w bezpiecznej odległości od erotycznych zabaw Raphaela,
będzie grała na równi z nim. – Wolę pozostać w izolacji. Dzięki wielkie. Czy możemy zacząć to
spotkanie nim zasnę?
- Moje łóżko jest bardzo wygodne.
Trzasnęłaby się w twarz za danie mu możliwości rozpoczęcia rozmowy w tym
kierunku, szczególnie gdy jej mózg zaczął podsuwać jej wizje jego, na łóżku, z rozciągniętymi
skrzydłami, nagimi udami, - zazgrzytała zębami. – Co chciałeś mi powiedzieć?
Jego oczy błyszczały, lecz jedyne co powiedział to, - chodź – i ruszył długimi krokami z
powrotem w stronę windy.
Biegnąc, dogoniła go, zirytowana że oczekiwał od niej posłuszeństwa. Jakby była
szczeniaczkiem. Lecz tym razem, po raz pierwszy, trzymała usta zamknięte. Chciała odejść od
piętra wampirów jak się da najdalej – od oparów seksu, przyjemności i uzależnienia.
Podróż windą była krótka, a gdy z niej wyszła ujrzała tym razem klasyczny wystrój.
Chłodna biel była przeważającym motywem, z eleganckimi złotymi akcentami. Lecz gdy
Raphael wprowadził ją do swojego gabinetu, ujrzała jego biurko, które okazało się
olbrzymim, czarnym, kawałem wypolerowanej wulkanicznej skały.
Jeżeli w tym momencie rozłożyłbym cię na swym biurku i wszedł w ciebie moimi
palcami, to śmiem sądzić że mówiłabyś inaczej.
Urwała tę myśl nim mogła zagnieździć się w jej umyśle na dobre. Pozostawała przy
najdalszej części biurka, gdy Raphael okrążył je by stanąć przy szybie, jego wzrok na światłach
miasta i na czarnej plamie Hudson ponad nimi.
- Uram jest w stanie Nowy Jork.
- Co? – zaskoczona, lecz zadowolona z nagłej transformacji w tryb: praca, uniosła ręce
by naprawić bałagan jaki wiatr zrobił z jej włosami, ściągając je w ogon. – To czyni naszą
pracę dziecinnie łatwą. Jedyne co muszę zrobić to zaalarmować sieć łowców by wyglądali na
anioła o ciemnoszarych skrzydłach.
- Odrobiłaś swoją pracę domową.
- Wzór jego skrzydeł jest tak samo charakterystyczny jak twój. – powiedziała. –
Zupełnie jak cygańska ćma.
- Nikogo nie zawiadomisz.
Zacisnęła zęby, jakakolwiek pozostała resztka pożądania umarła szybką śmiercią. – W
jaki sposób mam wykonywać swoją pracę, jeżeli odcinasz mnie od wszystkiego czego
potrzebuje aby ją wykonać?
- Są zbędne w tym zadaniu.
- Och, przestań! – krzyknęła w stronę jego pleców. – Jest wielgachnym, cholernym
aniołem z jedynym swego rodzaju wzorem skrzydeł. Ludzie go zauważą. I czy mógłbyś
spojrzeć mi w twarz gdy do ciebie mówię?
Odwrócił się, jego oczy jak dwa błękitne płomienie. Moc wypływała od niego falami,
które niemalże czuła. – Nikt go nie zauważy. Tak jak i mnie.
Zmarszczyła brwi. – O czym ty mówisz- Och, kurwa. – Znikną. Wiedziała że musi tam
być, lecz nie był widzialny dla jej wzroku. Przełykając, podeszła do ostatniego miejsca w
którym go widziała i sięgnęła w tamtą stronę.
By dotknąć ciepłej, męskiej skóry.
Widmowa dłoń oplotła jej nadgarstek w momencie gdy chciała ją zabrać. Wtedy też
jeden z jej palców został wciągnięty do ust w które wpatrywała się wcześniej, gorąco-mokra
prowokacja by wznowić przerwany puls między jej nogami. W tym momencie zauważyła też,
że nie widzi części swojego palca. – Przestań! – wyrywając się, trafiła plecami w biurko.
Raphael pojawił się wpierw jako miraż, a następnie jego wizerunek się umocnił. –
Chciałem ci to udowodnić. – przesuną się by stanąć naprzeciw niej, blokując jej ruchy.
- Zwykle ssiesz ludzi aby udowodnić swoją rację? – jej palce zacisnęły się. – Co to do
cholery było?
- Urok. – odpowiedział, wiodąc oczami po kształcie jej ust. – Pozwala nam to poruszać
się niezauważenie wśród ludzi. Jest to coś co odróżnia archanioła od anioła.
- Jak długo możesz to utrzymać? – próbowała nie zastanawiać się, co myślał gdy
patrzył na nią w ten sposób- próbując pamiętać że groził dziecku Sary, a także jej własnemu
życiu. Lecz było to trudne gdy stał tak blisko, o krok od dotknięcia. Wyglądał prawie ludzko.
Tajemniczo, erotycznie ludzko.
- Mogę to robić tak długo jak zechce. – wyszeptał i nie miała wątpliwości że podwójne
znaczenie było zamierzone. – Uram jest starszy ode mnie. Jego moc jest potężniejsza. Jedyne
co musi zrobić to- - Przerwał niespodziewanie, a ona zdała sobie sprawę że o mało co nie
wyjawił zbyt wiele. – Przy pełnej mocy, może utrzymywać urok nieskończenie długo. Nawet
osłabiony, wciąż może nosić go przez większość dnia, schodząc do podziemi na czas nocnych
godzin.
- Ścigamy Niewidzialnego Człowieka? – pochyliła się bardziej do tyłu tak, że prawie
siedziała na biurku.
Jego ręce były na jego błyszczącej powierzchni po obu stronach jej bioder, bez jej
wiedzy jak doszło do tego że jest tak blisko. – Dlatego tez potrzebujemy twoich zdolności.
- Wyczuwam wampiry. – powiedziała sfrustrowana. – Nie anioły. Nie wyczuwam
ciebie.
Zignorował ten szczegół, jak gdyby nic nie znaczył. – Musimy czekać.
- Czekać na co?
- Na odpowiedni moment. – jego skrzydła uniosły się blokując jej widok, osłaniając go
nocą. – A gdy będziemy czekać, ulegnę mojemu pragnieniu sprawdzenia czy smakujesz tak
krucho jak brzmisz.
Zmysłowa sieć zniknęła. Bez ostrzeżenia, wykorzystując swoją zwinność wyślizgnęła
się do tyłu i poza biurko po drugiej stronie, rozrzucając przy okazji kartki papieru. – Mówiłam
ci. – wykrztusiła, jej serce waliło po uniknięciu niebezpieczeństwa o włos. – Nie chce być
twoją przekąską, twoim gryzakiem, kimś kogo pieprzysz. Znajdź sobie wampirzycę by
zanurzyć w niej swoje kły. – nie czekając na odpowiedź, szybkim krokiem wyszła z pokoju i w
dół korytarzem.
Ku jej zdziwieniu nikt jej nie zatrzymał. Gdy dotarła do parteru spostrzegła czekającą –
na nią – taksówkę. Gdy już miała powiedzieć kierowcy by zjeżdżał, zdała sobie sprawę, że nie
ma żadnych pieniędzy. Skoro nie miała ochoty pieszo wracać do domu, w powodującym
dreszcze chłodzie północy, wsiadła do środka. – Zabierz mnie stąd w cholerę.
- Oczywiście. – Głos kierowcy był idealny. Zbyt idealny.
Zerknęła w górę by napotkać jego spojrzenie w lusterku. – Od kiedy to wampiry
prowadzą taksówki?
Uśmiechną się, choć nie z bez wysiłkowym urokiem Dmitriego… i z pewnością nie był
wstanie zagrać niebezpiecznej zmysłowości archanioła który uparł się aby zmienić ich
„związek” – Hach! – w coś totalnie innego.
Prędzej w piekle zawitają mroźne dni nim się na to zgodzi. Seks nie był w menu. Elena
również.
Rozdział 9
Raphael obserwował jak taksówka odjeżdża, zaskoczony że do niej wsiadła. Elena
okazywała się najbardziej nieprzewidywalną z tych którzy mu służyli. Oczywiście,
sprzeczałaby się z takim określeniem, pomyślał rozbawiony w sposób w jaki tylko śmiertelnie
potężna i nieśmiertelna istota może być.
Drzwi za nim się otworzyły. – Ojcze?
- Dmitri, masz się nie zbliżać do łowczyni.
- Jeżeli takie jest twoje życzenie, ojcze. – chwila ciszy. – Mogę sprawić że będzie
błagać. Nigdy więcej nie będzie sprzeciwiać się twoim rozkazom.
- Nie chcę żeby błagała. – Raphael był zaskoczony iż rzeczywiście było to prawdą. –
Będzie bardziej skuteczna pełna swojego zapału i woli.
- A potem? – głos Dmitriego był pełen sensualnego oczekiwania. – Czy mogę ją mieć
po zakończeniu polowania? Ona… przyciąga mnie.
- Nie. Po polowaniu, ona jest moja. – jakiekolwiek błaganie ze strony Eleny będzie
przeznaczone tylko dla jego uszu.
Rozdział 10
Zabije ją.
Elena siedziała sztywno na swoim kawałku pięknego dzieła które było jej łóżkiem.
Wezgłowie miało jedyny w swoim rodzaju wzór najdelikatniej uformowanego metalu,
podczas gdy biała pościel i puchata narzuta były wyhaftowane w maleńkie, maleńkie kwiaty.
Na prawo od jej łóżka były przesuwane francuskie drzwi które prowadziły na mały prywatny
balkon, który zmieniła w miniaturowy ogród. A ponad nim rozciągał się widok na Wieżę
archanioła.
Wewnątrz, ściany były pokryte kremowym wzorem z akcentami błękitu i srebra, które
wydobywały to co najlepsze z głębokiego koloru niebieskiego dywanu. Zasłony na drzwiach
balkonowych były półprzeźroczyste i białe, choć niedaleko nich był tez cięższy zestaw
brokatowych zasłon, które zwykle miała zawiązane z boku. Olbrzymie słoneczniki kwitły na
białej porcelanie sporej chińskiej wazy po drugiej stronie pokoju wabiąc do środka światło.
Dostała ją od wdzięcznego chińskiego anioła po tym, jak wytropiła jednego z jego
zbuntowanych podopiecznych. Młoda wampirzyca – która ledwo co ukończyła Kontrakt –
stwierdziła że więcej nie potrzebuje anielskiej ochrony. Elena odnalazła ją skuloną i
przerażoną w seks shopie, który skupiał bardzo dziwaczną klientelę. Robota ta zabrała ją do
samych trzewi Szanghajskich podziemi, choć waza była kawałkiem światła nienaznaczonym
przez czas. Cały pokój był jak niebo, na którego tworzenie spędziła miesiące.
Lecz w tamtym momencie mogłaby siedzieć na brudnej podłodze rudery gdzieś na
południu Pekinu. Choć jej oczy były otwarte wszystko co widziała to zatrzymany obraz tego
wampira z Times Square, tego któremu nikt nie odważył się pomóc. Wiedziała, że to się w
ten sposób nie skończy, nie, jeżeli Raphael chciał mieć wszystko pod kontrolą choć z
pewnością była już martwa.
Powiedział jej o uroku.
Z tego co wiedziała, żaden łowca, żaden człowiek nie wiedział o tym malutkim
szczególiku archanielskiej mocy. Było to pokrewne do ujrzenia twarzy własnego porywacza –
cokolwiek powie po tym zdarzeniu – i tak wiesz że już po tobie.
- Nie. Ma. Kurwa. Mowy. – Zaciskając ręce na jej pięknej kołdrze z egipskiej bawełny,
zmrużyła oczy i rozważyła swoje opcje.
Opcja 1: Próba wycofania się.
Prawdopodobny wynik: Śmierć tuż po bolesnych torturach.
Opcja 2: Wykonać zadanie i mieć nadzieję.
Prawdopodobny wynik: Śmierć, lecz prawdopodobnie bez tortur (dobrze).
Opcja 3: Zmusić Raphaela aby przysiągł że jej nie zabije.
Prawdopodobny wynik: Przysięgi nigdy nie gasną więc przeżyje. Lecz wciąż będzie
mógł ją torturować aż oszaleje.
- Więc wymyśl lepszą przysięgę. – wymamrotała do siebie. – Żadnej śmierci czy tortur,
zdecydowanie żadnej zamiany w wampira. – ugryzła dolna wargę zastanawiając się czy
przysięga może zostać rozciągnięta na jej przyjaciół i rodzinę. Rodzina. Heh, Jasne.
Nienawidzą jej. Jednak wciąż nie chciałaby zostać zmuszona do przyglądania się jak są
rozrywani na strzępy.
Krew uderzająca o podłogę.
Kap.
Kap.
Kap.
Świszczące, bulgoczące błaganie.
Patrzę w górę by ujrzeć Mirabelle, wciąż żywą.
Maszkara uśmiecha się. – Podejdź, mała łowczyni. Skosztuj.
Kap.
Kap.
Mokry, rozdzierający, niewyraźny, obsceniczny - prosto z koszmaru.
Elena odrzuciła kołdrę i przerzuciła nogi poza obręb łóżka, jej twarz przeraźliwie
zimna. To konkretne wspomnienie ma zdolność zniszczenia całego ciepła w jej duszy. Siedząc
z głową w rękach, wpatrywała się w granatowy dywan, próbując się zdystansować. Była to
jedyna droga ucieczki gdy wspomnienia znajdywały dziurę w jej obronie i wślizgiwały się do
środka, ich szpony tak chwytne i jadowite jak te-
Coś uderzyło o powierzchnię balkonu.
Pistolet który trzymała pod poduszką był w jej dłoni i wymierzony we francuskie drzwi
nim uświadomiła sobie że się poruszyła. Jej ręce były stabilne, jej ciało rozgrzane przez
adrenalinę. Skanując balkon przez przeźroczyste zasłony, nie widziała nikogo, lecz tylko głupi
łowca dałby się zaskoczyć tak szybko. Elena nie była głupia. Wstała, nie bacząc na fakt że
jedyne co miała na sobie to biała koszulka i miętowo-zielone majtki, uszyte tak by imitować
krótkie spodenki, gdzie w połowie każdej strony było rozcięcie udekorowane śliczną różową
kokardką.
Wzrok skupiony za szybą, wykorzystała swoją wolną rękę by odsunąć przeźroczyste
zasłony na bok, jedną po drugiej. Balkon staną przed nią w całej swojej okazałości. Nie stał
tam żaden wkurzony wampir. Popaprańce może i nie umiały latać, lecz widziała raz trzech z
nich wspinających się po wysokim budynku jak grupa czteronożnych pająków. Tamta banda
zrobiła to jako żart, ale jeżeli oni to potrafili to reszta zapewne też.
Sprawdziła jeszcze raz.
Ani wampira, ani anioła.
Jej ramię zaczęło odrobinę pobolewać od trzymania broni w pozycji poziomej, ale
wciąż nie mogła się zrelaksować. Zaczęła więc skanować krawędzie balkonu – miała tam
sporo roślin, włączając w to pnącze które zwisało z zakrzywionego „dachu” który sama
dodała – zrobiła wszystko co możliwe, aby nic nigdy jej nie zasłaniało widoku obrzeża
balkonu. Jeżeli ktokolwiek by tam zwisał, widziałaby czubki jego palców.
Co ważniejsze, jakikolwiek intruz pozostawiłby smugi na żelu który rozpryskiwała
każdego tygodnia. Był on stworzony specjalnie dla łowców i kosztował rękę, nogę i nerkę,
lecz była to wysoce efektowny sposób na wykrycie wtargnięcia. W stanie bezczynności
zlewał się z podłożem, leż dotknięty choć raz przez wampira, człowieka czy anioła zmieniał
się w jaskrawą, niemożliwą do przeoczenia czerwień.
Żel został nie naruszony, a jej zmysły nie wyczuły wampira.
Odrobinę się rozluźniając, zerknęła szybko w dół. Uniosła brwi. Plastikowa tuba leżała
obok jej bujnych czerwonych begonii. Skrzywiła się. Łodygi begonii były niezwykle łamliwe.
Jeżeli ten kto upuścił tubę, musnąłby choć odrobinę kwiaty, które wyniańczyła do radosnego
rozkwitnięcia pomimo chłodnego pocałunku końca lata, drogo by za to zapłacił. Ostatecznie
przekonana, że było już bezpiecznie opuściła broń i otworzyła drzwi.
Podmuch wiatru przyniósł ze sobą nic poza wirującym pulsem ruchliwego miasta.
Nawet gdy wygięła ciało aby przeturlać stopą tubę w jej stronę, była bardzo ostrożna.
Prawie miała ją w środku gdy zauważyła opadające powoli pióro na wijącą się paproć.
Wkopująca tubę do środka uniosła broń i wycelowała na dach balkonu – gość który go dla
niej zbudował powiedział jej że jest szalona by zasłaniać nawet część tego widoku, lecz
widocznie nigdy nie myślał o niebezpieczeństwie jakie może nadejść z góry.
Jasne, straciła trochę widoczności, lecz nikt nie mógł jej zaskoczyć bez ostrzeżenia –
choć jak widać za bardzo polegała na tej osłonie skoro nie zauważyła nieproszonego gościa.
To się więcej nie powtórzy.
- Ta amunicja przebije kamień, a tym bardziej tą imitację na której siedzisz. –
krzyknęła. – Złaź stamtąd nim coś zniszczysz!
Łopot skrzydeł rozbrzmiał natychmiast. Sekundę później anielska twarz przyglądała jej
się badawczo do góry nogami. Jej oczy otworzyły się szerzej. Nie wiedziała że anioły potrafią
to robić. – Jesteś chłopcem na przesyłki? Wyprostuj się – dostaje przez ciebie zawrotów
głowy.
Anioł przytakną i przyjął normalna pozycję. Wyglądał jak jeden z tych mitycznych
cherubinów, które malowali renesansowi artyści, jego twarz okrągła i urocza, jego włosy całe
w złotych lokach. – Wybacz! Nigdy wcześniej nie widziałem łowcy. Byłem ciekawy. – Jego
oczy powiększyły się gdy skierował wzrok na południe. Jego skrzydła już i tak poruszały się
szybko aby utrzymać pozycję w powietrzu, lecz teraz jeszcze bardziej przyspieszyły.
- Oczy na mnie, albo przestrzelą ci skrzydło.
Jego głowa strzeliła do góry, jego policzki czerwone. Przechylił się nieznacznie w lewo
nim ponownie się ustabilizował. – Przepraszam! Przepraszam! Dopiero co opuściłem Azyl. Ja-
- przełkną głośno. – Nie powinienem ci tego mówić! Proszę nie mów tego Raphaelowi!
Ponieważ anioł wyglądał jakby miał się rozpłakać, Elena przytaknęła. – Spokojnie
dzieciaku. Następnym razem gdy będziesz miał przesyłkę podejdź do drzwi frontowych.
Wzdrygną się. – Raphael powiedział mi dokładnie w jaki sposób mam to zrobić.
Westchnęła i machnęła na niego. – Sio. Ja się zajmę Raphaelem.
Młody anioł wyglądał na przerażonego. – Nie, naprawdę. Proszę nie. On może.. cię
skrzywdzić. – Ostatnie dwa słowa nie były nawet szeptem.
- Nie skrzywdzi. – Elena miała zamiar zmusić archanioła do przysięgi. Choć nie miała
pojęcia jak to zrobi. – A teraz idź albo Dmitri będzie zazdrosny.
Chłopiec zbladł i odleciał tak szybko, że ledwo go widziała. To dopiero było
interesujące. Wszyscy wiedzieli że anioły kontrolowały wampiry. Lecz co jeżeli moc między
nimi była bardziej niestabilna i płynna? Było to coś co powinna rozważyć.
Później.
Po tym jak zmusi Raphaela do przysięgi, która zapewni że jej nie zabije, okaleczy ani
będzie torturować.
Po sprawdzeniu i podlaniu jej cennych begonii – ten żółty kwitnie jakby pełnia lata
wcale nie minęła miesiąc temu, co wywołało uśmiech na jej twarzy – zasunęła zasłony i
ponownie schowała broń pod poduszkę. Dopiero wtedy podniosła tubę z wiadomością i
odkręciła ją.
Zadzwonił telefon.
Rozważała zignorowanie go. Jej ciekawość powoli ją zabijała. Lecz szybkie zerknięcie
na tożsamość nadawcy i okazało się że była to Sara. – Hej. Co tam pani Dyrektor?
- Chciałam ci zadać to samo pytanie. Dostałam naprawdę dziwny raport wczorajszej
nocy.
Elena zagryzła wargę. – Od kogo?
- Od Ransoma.
- To było do przewidzenia. – wymamrotała. Ten łowca miał najdziwniejsze hobby,
szczególnie biorąc pod uwagę jego fascynację różnego rodzaju bronią. A fakt że mieszkał w
olbrzymiej metropolii pełnej zanieczyszczonego powietrza jakoś go nie zniechęcał. – Znów
wpatrywał się w gwiazdy, czyż nie?
Sara wypuściła głośno powietrze. – Z jego super-duper wysoce zaawansowanym
teleskopem. Powiedział mi że ty, umm, latałaś? – ostatnie słowo było pełne
niedowierzania.
- Będę musiała podziękować Ransomowi za nazwanie mnie gwiazdą.
- Nie wierzę. – wyszeptała Sara. – O boże – byłaś tam wysoko? Latałaś?
- Ehę.
- Z aniołem?
- Z archaniołem.
Przez kilka sekund trwała martwa cisza. A potem: - Kurwa.
- Uh-huh. – Zaczęła ponownie odkręcać wieko.
- Co robisz? Słyszę twój oddech.
Elena uśmiechnęła się szeroko. – Ale z ciebie nachalny przyjaciel.
- Tą regułę możesz znaleźć w książce Najlepsi Przyjaciele. Wyduś to z siebie, a ja w
tym czasie spróbuję otrząsnąć się z szoku.
- Dostałam przesyłkę dostarczoną przez anioła pięć minut temu.
- Co to jest?
- Właśnie próbuję… - jej głos urwał się gdy otworzyła nakrętkę. Z trzęsącymi się
palcami patrzyła na zawartość tuby, która była wielokrotnie pokryta amortyzującym
materiałem. Odniosła wrażenie że aniołek powinien dostarczyć przesyłkę z większą
ostrożnością. – Och.
- Ellie? Powoli mnie zabijasz.
Z sercem w gardle, ostrożnie wyciągnęła znakomicie wykonaną i kunsztowną rzeźbę.
– Przysłał mi różę.
Po drugiej stronie linii usłyszała rozczarowane prychnięcie. – Wiem że się dużo nie
umawiasz zielony groszku, ale różę można dostać za pięć dolarów w sklepie na rogu.
- Jest zrobiona z kryształu. – Nawet gdy mówiła Elena widziała jak światło
przechodziło przez różę w charakterystyczny sposób i je usta rozchyliły się w zdumieniu. –
Nie możliwe.
- Co jest nie możliwe?
Nie dowierzając otworzyła najbliższą szafkę, znalazła wysoce-wytrzymały,
przecinający-wszystko nóż z którego dużo nie korzystała, bo nie był odpowiednio
wyważony, i spróbowała zdrapać maleńką część łodygi. Nóż nie zrobił nawet śladu.
Spróbowała różą zrobić to samo i tym razem to róża zarysowała „niezarysowalną”
powierzchnię noża. – Cholera.
- Ellie, przysięgam że zbiję cię na kwaśne jabłko jeżeli nie powiesz mi co się dzieje. Co
to jest? Zmutowana róża wysysająca krew?
Hamując śmiech wpatrywała się w niesamowicie piękną rzecz w jej rękach. – To nie
kryształ.
- Cyrkonia? – Sara spytała sucho. – O nie, czekaj. Plastik.
- Diament.
Absolutna cisza.
Odkaszlnięcie.
- Czy mogłabyś, proszę, powtórzyć to słowo?
Elena uniosła róże by złapać w nią światło. – Diament. Bez skazy, w całości.
- To niemożliwe. Czy wiesz jak wielki musiałby być żeby wyrzeźbić w niej różę? Jest
miniaturowa?
- Szerokości mojej ręki.
- Jak mówiłam, niemożliwe. Diamentu się nie rzeźbi. Naprawdę. To nie możliwe. –
pomijając fakt że Sara brzmiała jakby brakło jej powietrza. – Ten człowiek przysłał ci
diamentową różę?
- Nie jest człowiekiem. – powiedziała Elena, próbując powstrzymać całkowicie kobiecą
jej część przed czystym zachwytem i radością nad cudownością podarunku. – Jest
archaniołem. Bardzo niebezpiecznym archaniołem.
- Który albo ogłupiał na twoim punkcie, albo daje wysokie napiwki swoim
pracownikom.
Elena zaśmiała się ponownie. – Nie, po prostu chce się dostać do moich majtek. –
czekała póki Sara nie przestała dusić się po drugiej stronie nim kontynuowała. – Ostatniej
nocy mu odmówiłam. Nie sądzę by archanioł lubił słowo nie.
- Ellie, kochanie, proszę, powiedz że mnie wkręcasz. – ton Sary był błagalny. – Jeżeli
archanioł cię pragnie to będzie cię miał. A wtedy- urwała.
- W porządku Saro. – powiedziała Elena spokojnie. – Jeżeli mnie weźmie to mnie
zniszczy. – archanioły nie były ludźmi, niebyły nawet im bliscy. Gdy ich przyjemność się
kończy, nie przejmują się losem swoich „zabawek”. – Dlatego tez nigdy mnie mieć nie będzie.
- Jak planujesz zapewnić sobie późniejsze bezpieczeństwo?
- Zmuszę go do przysięgi.
- Okej. Anioły biorą przysięgi na poważnie. Śmiertelnie poważnie. Lecz musisz ją
idealnie przygotować. Będzie dokładnie tak jak przyrzeknie. A pewnie będzie chciał w niej
mieć swoją część. W twoim przypadku, dosłownie.
Elena zadrżała, pomysł nie wydawał jej się już taki pociągający. Nie chodziło o
diament. Raczej o erotyzm poprzedniej nocy. Mroczna, pomieszana z niegodziwością, lecz
także najbardziej sugestywny flirt jaki kiedykolwiek doświadczyła. Jej ciało śpiewało dla niego
a on ledwie ją dotkną. Co by się stało gdyby wszedł w nią, gorąco, mocno… i znowu..?
Jej policzki oblały się rumieńcem, jej uda ścisnęły mocniej, a jej serce biło szybko w jej
ustach. – Zwrócę ją. – Była niezwykłym, niepowtarzalnym dziełem, lecz nie mogła jej
zatrzymać.
Sara mylnie zrozumiała jej oświadczenie. – To nie wystarczy. Musisz mieć coś czym
możesz się targować.
- Zostaw to mnie. – Elena próbowała brzmieć pewnie choć prawda była taka że nie
miała pojęcia jak ma zamiar rozmawiać z archaniołem.
Będzie chciał mieć jakąś jej część.
Jej myśli zmieniły kierunek bez ostrzeżenia, słowa Sary zmieszały się z powracającym
wspomnieniem zmasakrowanego ciała Mirabelli. Jej dusza zastygła z chłodu. A jeżeli cena
Raphaela była czymś gorszym od śmierci?
Rozdział 11
Położyła tubę na biurku Raphaela. – Nie mogę tego przyjąć.
Uniósł palec stojąc do niej plecami przy oknach z telefonem przy uchu.
Wydawało się dziwne obserwowanie archanioła z tak nowym sprzętem, choć jej reakcja
nie miała żadnego logicznego wyjaśnienia – archaniołowie byli mistrzami nowoczesnej
technologii. Nieważne że wyglądali jakby byli częścią świata wróżek i legend.
Jak wiele prawdy było w tych legendach nie wie nikt. Choć aniołowie byli
częścią historii ludzkości od najwcześniejszych malowideł w jaskiniach, wciąż
pozostawali okryci tajemnicą. W związku z tym że ludzie zawsze nienawidzili
niewiadomej, stworzyli tysiące mitów by wytłumaczyć istnienie anielskich istot.
Niektórzy nazywali ich potomkami bogów, inni zwyczajnie widzieli ich jako bardziej
zaawansowany gatunek. Tylko jedna rzecz była pewna – byli władcami świata i dobrze
zdawali sobie z tego sprawę.
Teraz Jego Wysokość rozmawiał niskim szeptem. Zirytowana, zaczęła krążyć po
pokoju. Głębokie półki na bocznej ścianie zwróciły jej uwagę. Zrobione z drewna które
było albo prawdziwym hebanem, albo zostało tak stworzone by go przypominać. Na
całej jej długości był wystawiony skarb za skarbem.
Antyczna japońska maska oni, demona. Choć ta konkretna miała w sobie
szczyptę psoty, jak gdyby została stworzona na festiwal dziecięcy. Dzieło było idealne,
kolory olśniewające, choć wyczuwała jego wiek jak ciężar w kościach. Obok, na
następnej półce, leżało pojedyncze pióro.
Miało niepowtarzalny kolor – ciemny, prawdziwie niebieski. Słyszała plotki o
niebieskoskrzydłym aniele który ponoć pojawiał się w mieście przez ostatnie parę
miesięcy, lecz z pewnością nie mogą być prawdziwe..? – Naturalne czy sztuczne? –
wyszeptała, nie była pewna do kogo.
- Och, oczywiście że naturalne. – usłyszała spokojny głos Raphaela. – Illium był
szczególnie niezadowolony z powodu pozbawienia go tak przez niego cenionych piór.
Odwróciła się, zmarszczki znaczyły jej czoło. – Dlaczego zniszczyłeś coś tak
pięknego? Zazdrosny?
Coś błysnęło w jego oczach, coś gorącego i z pewnością śmiercionośnego gdyby
zostało uwolnione. – Nie byłabyś zbytnio zainteresowana Illium. On lubi uległe kobiety.
- Więc? Dlaczego jego pióra?
- Musiał zostać ukarany. – Raphael wzruszył ramionami i staną nie całe pół
metra od niej. – Ale to co było dla niego najbardziej bolesne to areszt – pióra odrosły w
ciągu roku.
- Jak mrugnięcie okiem.
Poziom niebezpieczeństwa jakby zelżał w styczności z jej sarkazm. – Dla anioła,
tak.
- Jego nowe pióra były takie jak przedtem? – powtarzała sobie by przestać
patrzeć w te oczy, nieważne co mówił, taki kontakt musi ułatwiać mu dostęp do jej
umysłu. Lecz nie mogła odwrócić wzroku, nawet gdy te płomienie zmieniły się w coś co
przypominało maleńkie wirujące ostrza. – Były? – powtórzyła, jej głos chrapliwy od
nagłego głodu.
- Nie. – odparł, sięgając do niej by nakreślić palcem jej ucho. – Odrosły jeszcze
piękniejsze. Niebieski przeplatany srebrem.
Elena zaśmiała się słysząc niezadowolenie w jego głosie. – Tak jak kolory mojej
sypialni.
Nagi żar zaiskrzył między nimi. Pełen mocy. Pełen energii. Jej oczy wciąż z nim
połączone, Raphael przejechał palcem po linii jej szczęki do szyi. – Jesteś pewna że nie
chcesz mnie do niej zaprosić?
Był tak niewiarygodnie piękny.
Jednocześnie męski.
Tylko jeden raz.
Ta ciemność w niej, to małe jądro poczęte z przemoczonej krwią podłogi w
kuchni, dzień w którym straciła dzieciństwo.
Kap.
Kap.
Kap.
Podejdź mała łowczyni. Skosztuj.
- Nie. – wyrwała się, jej ręce wilgotne przez przebłysk strachu. – Przyszłam by
zwrócić ci różę i spytać się ciebie czy masz jakieś nowe wieści dotyczące miejsca
przebywania Urama.
Raphael opuścił swoja dłoń, jego twarz zamyślona choć oczekiwała wściekłości
spowodowanej jej odmową. – Jestem dobry w usuwaniu koszmarów.
Zesztywniała. – I tworzeniu ich. Zostawiłeś tego wampira na Times Square. –
przestań Eleno, rozkazał jej umysł. Przestań do cholery! Musisz zmusić go do
wypowiedzenia przysięgi bezpieczeństwa- lecz jej usta nie słuchały. – Torturowałeś go!
- Tak. – powiedział bez najmniejszego śladu wyrzutów sumienia.
Czekała. - To wszystko? To wszystko co masz do powiedzenia?
- Oczekiwałaś wyrzutów sumienia? – jego twarz zastygła, stała się zimna jak
mróz. – Nie jestem człowiekiem Eleno. Ci którymi rządzę nie są ludźmi. Twoje prawa się
tu nie liczą.
Zacisnęła ręce boleśnie mocno. – A prawo powszechnej przyzwoitości,
sumienia?
- Nazywaj to jak chcesz, lecz pamiętaj- - nachylił się do niej mówiąc lodowatym
szeptem który przecinał jej skórę z okrucieństwem bata. - -że jeżeli upadnę, jeżeli nie
podołam, wampiry staną się wolne, a Nowy Jork utonie we krwi niewinnych.
Kap.
Kap.
Kap.
Zachwiała się przy zderzeniu z tą brutalną wizją. Część z niej to wspomnienie.
Część to prawdopodobna przyszłość. – Wampiry nie są złe. Tylko mały procent z nich
kiedykolwiek traci kontrolę, tak samo jak ludzie.
Jego ręka objęła jej policzek. – Lecz nie są ludźmi, czyż nie?
Milczała.
Jego ręka była gorąca, jego głos lodowaty. – Odpowiedz Eleno. – arogancja jaką
emanował zapierała dech w piersiach, gorszym czynił to tylko fakt że miał do tego
prawo. Jego moc była… nadzwyczajna.
- Nie. – przyznała. – Wampiry sterowane przez żądzę krwi zabijają z niezwykłą
gwałtownością i nigdy nie przestają. Liczba zabitych może sięgnąć tysięcy.
- Sama widzisz, żelazna kontrola jest konieczna. – podszedł jeszcze bliżej, aż
przednia część ich ciała się zetknęła i jego ręka zsunęła się do jej talii. Nie mogła widzieć
już jego twarzy bez zadarcia głowy do tyłu. W tym momencie był to jednak zbyt duży
wysiłek. Wszystko czego chciała to się rozpłynąć. Rozpłynąć i zabrać go ze sobą, by mógł
robić wszystkie erotyczne, smakowite rzeczy jej spragnionemu ciału.
- Zakończmy temat wampirów. – powiedział, jego usta na oprawie jej ucha.
- Tak. – wyszeptała, jej ręce gładziły jego ramiona. – Tak.
Całował jej ucho, rysy szczęki.. po czym odpowiedział. – Tak.
Ekstaza płynęła w jej żyłach, ostra przyjemność której nie miała zamiaru się
opierać. Chciała ściągnąć jego ubranie i dowiedzieć się czy archanioł rzeczywiście jest
zbudowany jak mężczyzna, lizać jego skórę, naznaczyć ją paznokciami, posiąść go… stać
się jego. Nic innego nie miało znaczenia.
Jęknęła, gdy jego usta dotknęły jej. Ręce na jej biodrach zacisnęły się gdy uniósł
ją bez widocznego wysiłku i zaczął ją namiętnie całować. Ogień rozchodził od dzikiego
erotyzmu pocałunku by skulić jej palce u nóg i zgromadzić się między jej nogami. –
Gorąco. – wyszeptała gdy pozwolił jej oddychać. – Za gorąco.
Chłód przeszył powietrze i chłodna mgła otaczała ją, przesączając się do jej
porów w dotyku własności. – Lepiej? – pocałował ją znowu nim zdążyła odpowiedzieć,
jego język wewnątrz niej, jego ciało twarde, idealne i-
Nic innego nie miało znaczenia.
Te słowa były niewłaściwe. Te myśli były niewłaściwe.
Sara jest ważna.
Beth jest ważna.
Ona jest ważna.
Usta Raphaela wędrowały w dół jej szyi do ciała wyeksponowanego przez
rozpięte guziki jej bluzki. – Piękna.
Nie miałem ludzkiego kochanka przez wieczność. A ty smakujesz… intrygująco.
Była tylko zabawką.
Bawisz się nią, a następnie porzucasz.
Raphael potrafi kontrolować jej umysł.
Wydając z siebie krzyk czystej wściekłości, odepchnęła go tak mocno że się
wywaliła. Szok spowodowany bólem gdy jej kość ogonowa zetknęła się z podłogą
wybudził ją z ostatnich macek pożądania tak głębokiego, tak uzależniającego, że czynił z
niej kretynkę nawet po fakcie. – Ty sukinsynu! Czy to właśnie gwałt cię podnieca?
Przez sekundę wydawało jej się że ujrzała szok przemykający po jego twarzy,
lecz wtedy znajoma arogancja powróciła i napotkała jej wzrok. – Warto było spróbować.
– wzruszył ramionami. – Nie możesz powiedzieć że ci się nie podobało.
Była wściekła że nie zatrzymała się by pomyśleć, by zastanowić się dlaczego tu
przyszła. Wydając z siebie kolejny krzyk ruszyła na niego. Ku jej zaskoczeniu, niektóre z
jej ciosów dotarły do celu nim złapał jej ramiona i przycisnął do ściany.
Jego skrzydła rozłożyły się by zasłonić jej widok pokoju i dopiero gdy warkną: -
Odejdź! – zdała sobie sprawę że ktoś jeszcze wszedł do środka.
- Tak, ojcze.
Wampir. Dmitri.
A ona była tak cholernie zdezorientowana, tak pełna zgromadzonego pożądania
które zamieniło się w gniew, że nie słyszała gdy wszedł. – Zabiję cię! – poczucie
skrzywdzenia sprawiło że była poniżająco blisko łez. Powinna się spodziewać tego typu
taktyk ze strony Raphaela – ale się nie spodziewała. Co czyniło z niej kretyna pierwszej
kategorii. – Puść mnie!
Spojrzał na nią, a niebieski kolor jego oczu nagle ściemniał– jak gdyby sztorm
się w nich rozpoczął. – Nie. W takim stanie zmusisz mnie bym cię skrzywdził.
Przez sekundę jej serce mocniej zabiło. Troszczył się. Krzyknęła. – Wynoś się z
mojej głowy!
- Nie jestem w twoich myślach Łowczyni.
Użycie formalnego tytułu było słownym uderzeniem w twarz, które przywróciło
ją do zmysłów. Zamiast odpowiedzieć krwawą furią która się w niej gotowała, wzięła
kilka głębokich oddechów i spróbowała przenieść się do tego miejsca w jej umyśle, tego
samego miejsca do którego szła gdy wspomnienia o Ariel- nie, nie mogła tam powrócić.
Dlaczego dzisiaj, przeszłość nie może zostawić jej w spokoju?
Kolejny głęboki wdech.
Zapach morza, chłodny, rześki, intensywny.
Raphael.
Otworzyła oczy. – Już dobrze.
Czekał jeszcze kilka długich sekund nim ja puścił. – Idź. Porozmawiamy o tym
później.
Jej ręka swędziała by sięgnąć po broń lecz zwyczajnie odwróciła się napięcie i
wyszła. Nie miała zamiaru zginąć – przynajmniej do czasu aż wyłupie kłamiące oczy
Raphaela i wrzuci je do najgłębszego, najbrudniejszego dołu z gnojem jaki znajdzie.
*
Od razu gdy usłyszał zamykające się drzwi windy Raphael zadzwonił do
ochrony. – Nie zgubcie jej. Zapewnijcie jej bezpieczeństwo.
- Tak, ojcze. – była to odpowiedź Dmitriego, lecz Raphael usłyszał w jego głosie
szczyptę niedowierzania.
Rozłączył się nie odpowiadając na niezadane pytanie. Dlaczego pozwolił żyć
łowczyni po tym jak go zaatakowała?
Czy to właśnie gwałt cię podnieca?
Jego usta się zacisnęły, jego knykcie zbielały gdy zacisnął dłoń w pięść. Robił
wiele i przez wieki o wiele był oskarżany. Lecz nigdy nie wziął kobiety wbrew jej woli.
Nigdy. Nie zrobił tego i dzisiaj.
Ale coś się wydarzyło.
Dlatego też pozwolił siebie uderzyć – potrzebowała dać upust swojemu
gniewowi, a jego obrzydzenie do samego siebie było tak wielkie że przyjął ciosy z
przyjemnością. Było jednak tabu, które nigdy nie powinno zostać złamane. Fakt że
przekroczył tą granicę którą sam ustanowił wieki temu, sprawiło że zaczął się
zastanawiać nad własnym stanem umysłowym. Wiedział że jego krew była czysta –
wczoraj został przetestowany – więc nie była to wina toksyny wyżerającej mu umysł,
rozpraszając jego kontrolę
Pozostawiało go to z niewiadomą.
Przeklął w cichym, dawno wymarłym, antycznym języku. Nie może poradzić się
Nehy, Królowej Trucizn. Ujrzy słabość i natychmiast ruszy by zaatakować. Nikomu z
Kadry, kto może znać odpowiedź można w tym przypadku zaufać, oprócz Lijuan i Elijah.
Lijuan nie była zainteresowana nic nieznacząca mocą- była zbyt daleka od nich
wszystkich, zmieniona w coś nie do końca z tego świata. Co do Elijaha Raphael nie był
pewien, lecz wiedział że był jedynym naukowcem wśród nich wszystkich.
Problem był takie że Lijuan unikała nowoczesnych komfortów jak telefon.
Mieszkała w odosobnionej górze ukrytej w głębi Chin. Musiałby do niej polecieć albo..
jego pieść zacisnęła się jeszcze mocniej. Nie mógł opuścić miasta gdy Uram się po nim
włóczył. Pozostawało to jedyny prawdziwy wybór.
Gdy odwrócił się by wyjść, jego wzrok padł na tubę którą pozostawiła Elena.
Róża Przeznaczenia była starożytnym skarbem, na który zasłużył sobie jako młody anioł
w służbie archaniołowi w czasach dawno zapomnianych. Legenda mówił, że została
stworzona przez połączoną moc pierwszej Kadry. Raphael nie wiedział czy była to
prawda, lecz bezsprzecznie była bezcenna. Dał ją Elenie z przyczyn nie do końca mu
zrozumiałych. Będzie należeć do niej. Została już naznaczona jej imieniem.
Chwytając tubę skierował się do apartamentu na ostatnim piętrze, a
konkretniej, do pokoju prawdziwej czerni w jego środku. Ludzkie sabaty uznałyby ten
pokój za zły. Widzą ciemność jako zło. Jednak czasami, ciemność była niczym więcej jak
narzędziem, ani dobrym ani złym.
To dusza człowieka korzystającego z narzędzie zmieniała rzeczy. Ręka Raphaela
zacisnęła się na tubie. Po raz pierwszy raz od wieków nie był pewien kim jest. Nie
dobrze. Nigdy się tak nie czuł. Nigdy też nie zachował się niegodziwie… aż do dzisiaj.
*
Trucizna.
Wszyscy z nich byli głupcami. Myśleli, że zginie.
Zaśmiał się pomimo bólu który przecinał się przez jego oczy do jego ciała,
agonia która groziła zamienieniem jego wnętrzności w płyn, jego kości w miazgę. Śmiał
się, aż był to jedyny dźwięk we wszechświecie, jedyna prawda.
Och, nie, nie zamierzał umierać. Miał zamiar przetrwać tą próbę którą nazywali
trucizną. Kłamstwo. Próba umocnienia uch własnej mocy. Nie tylko przetrwa, ale stanie
się bogiem. A gdy skończy, Kadra Dziesięciu będzie drżeć przed nim, a ziemia popłynie
ciemną rzeką krwi.
Bogatą, odżywczą, zmysłową… krwią.
Rozdział 12
Elena wyszła z Wieży i szła przed siebie ignorując taksówkę. Żarząca się wściekłość, bogatsza,
głębsza, bardziej śmiercionośna niż cokolwiek co kiedykolwiek czuła, paliła się we wszystkich jej
zakończeniach nerwowych, powodując ból lecz utrzymując ja także przy życiu, trzymając ją na
nogach.
Sukinsyn, cholerny sukinsyn!
Poczuła ukłucie łez. Nie pozwoliła im spłynąć. Zgodzenie się na to było przyznaniem się że
oczekiwała od Raphaela czegoś więcej, czegoś ludzkiego.
Wyłapując znajomy zapach, odwróciła się szybko z nożem w ręku. – Odejdź, wampirze. – jej głos
był płynną furią.
Dmitri skłonił się kulturalnie. – Gdybym mógł uczyniłbym co Pani prosi. Niestety, - wyprostował
się, jego ciemne okulary odbijały w jej stronę jej własną wściekłość. – mam inne rozkazy.
- Czy zawsze robisz jak twój pan każe?
Jego usta zacisnęły się w wąską linię. – Pozostaję z Raphaelem z lojalności.
- Ehę, jasne. Jak mały szczeniaczek. – wryła się swoimi słownymi szponami, w nastroju by upuścić
trochę krwi. – Pewnie, siadasz i prosisz gdy ci każe?
Dmitri pojawił się nagle przed nią, poruszył się tak szybko, że ścisnął jej rękę z nożem, nim zdołała
wciągnąć powietrze. – Nie wkurzaj mnie, łowczyni. Jestem głową sił ochrony Raphaela. Gdyby to
zależało ode mnie byłabyś skuta w łańcuchy i krzyczała gdy oddzielam twoją skórę od kości.
Jego erotyczny zapach uczynił ten obraz jeszcze bardziej barbarzyńskim. – Czyż Raphael nie
powiedział ci byś zaprzestał tych swoich gierek z zapachem? – upuściła nóż z pochwy na ramieniu
do dłoni swojej słabszej ręki. Słabszej, nie słabej. Wszyscy łowcy byli oburęczni.
- To było wczorajszej nocy. – nachylił się bliżej, kształt jego twarzy wspaniale zarysowany,
zakrzywienie jego ust zakropione odrobiną okrucieństwa. – Dzisiaj jest zapewne bardzo na ciebie
wkurzony. Nie będzie miał nic przeciwko, jeżeli skuszę się na dyskretny kęs. – szczerząc się w
uśmiechu błysną specjalnie kłem.
- Tutaj na ulicy? – spytała, przyglądając się linii jego gardła, aż nadto świadoma nacisku jego
erekcji.
Nie przejął się na tyle by się rozejrzeć. – Jesteśmy blisko Wieży Archanioła. Ulice należą do nas.
- Lecz, - uśmiechnęła się. – Ja. Kurwa. Nie! – tnąc nożem wyżłobiła linię a poprzek jego gardła.
Krew trysnęła w tętniczej szybkości lecz zdążyła zejść z jej drogi nim jej dotknęła. Dmitri złapał się
za szyję, upadł na kolana a jego okulary przeciwsłoneczne spadły ukazując jarzące się płomieniem
oczy.
- Nie bądź dzieckiem. – wymamrotała, wycierając nóż o trawę i wsuwając go z powrotem w
pochwę. – Obydwoje wiemy że wampir w twoim wieku wyzdrowieje w przeciągu dziesięciu minut.
– gwałtowna fala wampirzego zapachu uderzyła w jej zmysły. – A oto nadchodzi twoja służba by ci
pomóc. Miło było z tobą rozmawiać, Dmitri, kotku.
- Suka. – dźwięk przypominał mokry bulgot.
- Dzięki.
A on się uśmiechną. Bezwzględnie, śmiercionośne, przerażająco jak cholera. – Lubię suki. – słowa
już były bardziej wyraźne, uzdrowicielski proces szybszy niż gdyby była w stanie uwierzyć.
Jednak to ciemny głód w jego głosie do niej dotarł. Pieprzonemu, perwersyjnemu wampirowi
spodobał się nóż. Cholera. Odwracając się do niego plecami, zaczęła biec. W momencie w którym
wyzdrowieje ruszy za nią. Lecz mniej się bała o to że zostanie zabita niż o to że zostanie
uwiedziona przez własny powalony umysł.
Dmitri może sprawić że będzie cierpieć z pożądania, lecz nie pragnęła go gdy nie był w pobliżu by
otulił ją tym swoim zapachem. To było presja, ten zapach, znacznie silniejsza niż jakakolwiek inna
o której słyszała. Lecz nie było to zaskakujące biorąc pod uwagę kogo nazywał ojcem.
Raphael miał ją między jednym a drugim oddechem. Myślała że nauczyła się to wykrywać,
odbierać dziwaczne odczucie odrębności między umysłem a jaźnią które towarzyszyły jego
wcześniejszym próbom. Tym razem nie wyczuła nic. W jednej chwili martwiła się o wampirów-
seryjnych morderców, a w następnej rzucała się na niego, próbując połknąć jego język. Gdyby się z
tego nie przebudziła, była całkiem pewna że połykałaby też inne rzeczy.
Jej twarz się zaczerwieniła.
Nie we wściekłości, choć to uczucie tez było obecne. W pożądaniu. W uniesieniu. Mogła nie chcieć
Dmitriego gdy był poza zasięgiem, lecz wciąż pragnęła archanioła. Czyniło ja to kandydatem do
szpitala dla umysłowo chorych, choć pod żadnym względem nie usprawiedliwiało to tego co zrobił.
Moment później wyszła poza strzeżoną strefę Wieży by trafić na ruchliwe ulice miasta, jednakże
zamiast zwolnić zmusiła się aby biec dalej. Sięgając do kieszeni wyciągnęła komórkę i wcisnęła
kod alarmowy. – Potrzebuję wsparcia. – nabrała wdech gdy usłyszała odpowiedź. – Podaj
położenie. – nacisnęła klawisz, aktywując specjalne urządzenie GPS, które będzie wysyłać jej
lokalizację do komputerów Gildii do momentu w którym je wyłączy. Wszystko dlatego, że nie
mogła pozostać w jednym miejscu. W momencie gdy to zrobi- gra skończona.
Wypatrywała taksówki, lecz, oczywiście, żadnej nie było w zasięgu wzroku.
Dwie minuty później, macki pożądania wiły się wokół niej, szukając, pieszcząc. Przepyszne ciepło
rozkwitło w dole jej brzucha. Pchając pięść w tą część ciała, wzięła kolejny krótki wdech i skręciła
ostro w lewo. Ekskluzywne domy towarowe migały obok niej ciągnąc za sobą Jaskinię Zombie –
ulubione miejsce dla wampirów i ich dziwek.
Obraz erotycznego widowiska jakiego była świadkiem ostatniej nocy, wypełnił jej głowę.
Luksusowe.
Zmysłowe.
Kuszące.
Nie dziwki ale narkomani. Najgorsze było to ze nie mogła ich za to winić. Jeżeli Raphael zaciągnie
ją kiedykolwiek do łóżka – co nie ma szans się zdarzyć, gdyż miała zamiar odciąć mu jaja przy
pierwszej lepszej okazji. – prawdopodobnie będzie go pragnąć do końca swojego życia.
Rozjuszona, uniosła ręce i gwałtownie uchyliła się przed dzieciakiem na deskorolce.
- Gdzie ten wamp? – wykrzykną dzieciak, zeskakując ze deski w podnieceniu. – Koleś..
Och, kurwa! Zerknęła przez ramię i ujrzała Dmitri zbliżającego się w jej stronę. Krew na jego
koszuli była jak szkarłatny kwiat choć jego szyja była bez skazy. Jego śliczna twarz wytarta do
czysta. Chowając głowę, rzuciła się na ruchliwą ulicę przy akompaniamencie ryku klaksonów,
przekleństw i kilku podekscytowanych krzyków. Turysta zaczął robić zdjęcia. Świetnie. Pewnie
strzeli jej fotkę gdy zostaje ugryziona przez wampira tuz przed tym jak Dmitri zamieni ja w
błagającą, płaszczącą się rzecz której zależy tylko i wyłącznie na seksie.
Jej pistolet znalazł się nagle w jej ręce. Noże były zwykle jej bronią, lecz jeżeli miała zamiar
zatrzymać sukinsyna nim ją dopadnie, będzie musiała strzelić mu prosto w serce. Istniała maleńka
szansa że uda jej się go zabić w ten sposób, a jeżeli jej się powiedzie, zostanie przeciwko niej
wniesione oskarżenie. Chyba że, oczywiście, uda jej się udowodnić obronę konieczną. Jasne, już to
widziała.
- Jak widzisz Wysoki Sądzie, chciał mnie pieprzyć do nieprzytomności, sprawić bym o to błagała.
Jasne, to nie przejdzie. Z jej szczęściem, skończy z jakimś starym piernikiem jako sędzią, który
sądził tak jak jej ojciec – że kobiety były pionkami, a ich jedyny talent to rozkładanie nóg. Furia
gotowała się w niej w kolejnej nieposkromionej fali. Właśnie się miała odwrócić, jej palec już na
spuście, gdy motor zahamował z piskiem tuż przed nią. Był całkowicie czarny, tak jak ubrania i
kask kierowcy. Choć na zbiorniku paliwa widniało dyskretne G.
Zmieniając kierunek, wskoczyła na miejsce za kierowcą i trzymała się z całych sił.
Ręka Dmitriego musnęła jej ramię gdy motor ruszył. Odwróciła się by znaleźć go stojącego na
krawężniku, obserwującego jej odjazd. Posłał w jej stronę całusa.
*
Raphael zamkną drzwi do czarno-czarnego pokoju. Przez sekundę stał w kompletnym braku światła
i rozważał to co miał zamiar zrobić.
Lijuan nie miała w sobie ani odrobiny człowieczeństwa.
To co stało się między nim a Eleną było bardzo ludzkie, bardzo prawdziwe.
Zacisną szczękę, zdając sobie sprawę że nie ma innego wyboru. Nie, mając Caliane jako matkę.
Jeżeli był to początek jakiegoś rodzaju degradacji…
Podchodząc instynktownie na środek pokoju skupił swoje anielskie zdolności w jaśniejącym
promieniu w jego wnętrzu. Jak urok, była to jedna z tych rzeczy które mógł zrobić tylko archanioł.
Jednakże wymagało to większej ceny niż za urok. Przez dwanaście godzin po tym jak to zrobi
będzie w Ciszy, rządzony przez tą cześć swojego mózgu która nigdy nie znała i nigdy nie zazna
litości.
Dlatego też tak rzadko korzystał z tej formy komunikacji. Jej następstwa czyniły z niego coś
bliższego potworowi który krył się w jego sercu, w sercu wszystkich archaniołów. Władza była
narkotykiem który nie tylko deprawował lecz także niszczył. To właśnie podczas Ciszy karał tego
wampira który wylądował na Times Square.
Kara nie podlegała negocjacjom. Lecz Cisza w której był zmieniła jej oddźwięk w coś bliskiego
złu. Teraz, Raphael upewniał się by nie planować nic co mogło się niszczycielsko skończyć podczas
tego stanu. Problem był taki, że gdy zatracał się w zimnie, widział rzeczy w innym świetle i mógł
równie dobrze zmienić zdanie.
Lecz to musiał zostać zrobione.
Skupiony i gotowy, rozwiną skrzydła do ich maksymalnej rozpiętości. Ich obrzeża prawie dotykały
granic pokoju i był w stanie wyczuć czerń ścian we własnym gardle. Większość ludzi i wampirów
sądziła że skrzydła anioła nie były wrażliwe poza łukiem ponad ramionami. Mylili się. Jakiś kaprys
anielskiej biologii sprawił że anioł był całkowicie świadomy jakiegokolwiek uderzenia w jego
skrzydła, choćby miało ono być w samym środku lub na ich obrzeżach.
Nasiąkał teraz czernią jakby była mocą. A nie była. Moc pochodziła z jego wnętrza, lecz brak
bodźca – rodzaj pozbawienia zmysłów - natężała jego świadomość tej mocy do straszliwych
rozmiarów. Najpierw był to szum jego krwi, następnie symfonia, a potem narastający grzmot który
wypełniał jego żyły, rozciągając jego ścięgna do granic możliwości i zapalając go od środka. To w
tym momencie – tuż przed wewnętrzną eksplozją która pozostawi go oszołomionym przez godziny
– unosi ręce i wyrzuca swoją moc na ścianę tuż przed nim.
Zwężała się a następnie upłynniała w ospałą kałużę która nie odbijała nic w swoich ciemnych
głębiach. Szybko, nim moc zdołała stać się nieposkromiona i zaczęła ponownie szukać wejścia do
jego ciała, ukształtował ją we wzór poszukujący Lijuan. Zdolność do komunikacji przy olbrzymich
odległościach pochodziła z tych samych korzeni co ich mentalne zdolności, lecz w porównaniu do
ich mentalnych umiejętności była ona tak niestabilna, że wymagała narzędzia które by ją
utrzymywało. Ściany tego pokoju zapewniały najbardziej skuteczne narzędzie, lecz gdy zmuszony,
mógł użyć innych obiektów i powierzchni.
Jeżeli spróbowałby tego wysyłania – na drugą stronę świata – korzystając tylko z własnego umysłu,
prawdopodobnie zmiażdżyłby część swojego mózgu i zniszczył ten budynek. Naprzeciw niego,
wirowanie spowolniło się a następnie ustało kompletnie. Płyn wygładził się do powierzchni
czarnego szkła. W jej środku widniała znajoma twarz i tylko twarz. Wyszukiwanie było bardzo
specyficzne – pokaże mu nic więcej poza Lijuan.
- Raphael, - powiedziała, nie skrywając zdziwienia. – Ryzykujesz zużycie takiej ilości mocy
podczas gdy Uram jest w twoim kraju?
- To było konieczne. Będę z powrotem w swojej formie na czas gdy on ewoluuje do następnego
stadium.
Powolne przytaknięcie. – Nie przekroczył jeszcze ostatecznej granicy, prawda?
- Będziemy wiedzieć gdy to zrobi. – cały świat będzie wiedział. Wszyscy będą słyszeć krzyki. –
Potrzebuję zadać ci pytanie.
Jej oczy, niezgłębione gdy na niego patrzyła, tak jasne że źrenica była prawie nieodróżnialna od
białka oczu. – Potwór znajduje się w każdym z nas, Raphaelu. Niektórzy przetrwają, inni zostaną
złamani. Ty jeszcze nie należysz do tej ostatniej grupy.
- Straciłem panowanie nad własnym umysłem. – powiedział jej, nie pytając skąd wiedziała. Lijuan
była bardziej duchem niż człowiekiem, cieniem który poruszał się niezauważenie pomiędzy
światami których reszta z nich nigdy widziała.
- Ewolucja. – wyszeptała, uśmiech który uśmiechem nie był, marszczył jej twarz. – Bez zmian
zmienilibyśmy się w proch.
Nie wiedział czy mówi o nim czy o sobie. – Jeżeli wciąż będę tracić kontrolę stanę się
bezużyteczny jako archanioł. – powiedział. – Toksyna-
- To nie ma nic wspólnego z Plagą. – machnęła ręką a ona dojrzał zmarszczki. Była jedynym
aniołem, który posiadał nawet tak niewielkie znaki wieku- i pławiła się w nich. – To czego
doświadczasz jest czymś znacznie innym.
- Jak to? – zastanawiał się czy kłamie, przeciągając rozmowę żeby go osłabić. Nie pierwszy raz
dwójka archaniołów spiskowała przeciwko innemu. – Czy tez może nie wiesz nic i tylko grasz
boginię?
Mróz pojawił się w tych ślepych oczach, iskra emocji tak innej że nieznanej. – Jestem boginią.
Trzymam życie i śmierć w mojej dłoni. – jej włosy poleciały do tyłu w widmowym wietrze który
tylko ona potrafiła stworzyć. – Potrafię zniszczyć tysiące jedną myślą.
- Śmierć nie czyni bogiem, gdyż wtedy Neha byłaby tuż obok ciebie. – Królowa Węży i Trucizn
zostawiała po sobie wstęgę trupów. Nikt się jej nie sprzeciwiał. Ci co tak uczynili- ginęli.
Lijuan wzruszyła ramionami, osobliwie ludzki gest. – Jest głupim dzieckiem. Śmierć jest tylko
częścią całości. Bogini nie może tylko zabierać życia… musi także je dawać.
Spojrzał na nią, czuł zdradzieckie piękno jej słów, i wiedział to co tylko wcześniej podejrzewał –
zyskała nową moc, o której szeptano lecz nigdy w nią nie wierzono. – Potrafisz wskrzeszać
zmarłych? – Nigdy żywi, nigdy nie mogli być prawdziwie żywi. Ale mogli chodzić, mogli mówić i
nie.. gnili.
Jej jedyna odpowiedź to uśmiech. – Mówimy o tobie, Raphaelu. Nie boisz się że wykorzystam twój
problem przeciwko tobie aby cię zniszczyć?
- Myślę że Nowy Jork mało cię interesuje.
Zaśmiała się, chłodny dźwięk który szeptał o grobie i promieniach słońca jednocześnie. – Jesteś
tym sprytnym. Znacznie bardziej niż pozostali. To co musisz wiedzieć to to, że nie straciłeś
panowania.
- Zmusiłem kobietę by mnie pragnęła. – jego ton był okrutny. – To może nic dla Charisemnona, lecz
to znaczy wiele dla mnie. – ten ostatni władał Południową Afryką. Jeżeli ujrzał kobietę której
pragną, zwyczajnie ją brał. – Cóż to jest, jeżeli nie kompletna utrata kontroli?
- W tamtym pokoju były dwie osoby.
Przez moment nie rozumiał. A gdy zrozumiał jego krew zamieniła się w lód. – Ona ma zdolność
wpływania na mnie? – nie był przez nikogo kontrolowany od momentu ucieczki spod kruchej
litości Isis dziesięć stuleci temu.
- Zabiłbyś ją gdyby tak było?
Zabił Isis – było to jedyne wyjście aby się uwolnić od potężnego anioła który go więził. Zabijał tez
innych. – Tak. – odpowiedział, choć jakaś jego część nie była do końca taka pewna.
Czy to gwałt cię podnieca?
Uderzenie tych słów wciąż wibrowało w nieskończonej nocy którą nazywał duszą. Jego oczy
przyjrzały się twarzy Lijuan. – Jeżeli mnie kontroluje, to nieświadomie. – inaczej, nie oskarżyłaby
go o gwałt.
- Jesteś pewien?
Patrzył się na nią, nie w humorze aby grać w gierki.
Sprawiło to że uśmiechnęła się szerzej. – Tak, ty jesteś tym sprytnym. Nie, twoja mała łowczyni nie
ma mocy by zmusić archanioła do swoich zachcianek. Zaskoczony że wiem o kim mowa?
- Masz szpiegów w mojej Wieży, tak jak i wszędzie indziej.
- A czy ty masz szpiegów w moim domu? – spytała, jej ton jak brzytwa.
Podniósł tarczę, odbijając jej raniącą moc. – A jak myślisz?
- Myślę że jesteś znacznie silniejszy niż innym się wydaje. – kalkulacja wypełniła jej spojrzenie,
nawet gdy przeszła w mniej formalną mowę.
Raphael przekląłby się za popełnienie tego błędu, tylko że wiedział iż była to część trybu w jakim
pracowała. By z nią rozmawiać musisz być z nią na równi, lub na tyle silny by przynajmniej
sprawić by było interesująco. – Gdybyś nie była kobietą, powiedziałby że masz potrzebę
udowodnienia czyj członek jest większy.
Zaśmiała się nawet, lecz ten dźwięk był… dziwny. – Och, gdybym znalazła cię gdy byłam jeszcze
zainteresowana w tych sprawach. – machnęła ręką. – Byłbyś wspaniałym kochankiem. – Jej usta
stały się zmysłowe, wyblakłe wspomnienia zapaliły iskry w zimowym chłodzie jej oczu. –
Tańczyłeś kiedykolwiek z aniołem w locie?
Wspomnienie uderzyło w Raphaela jak krwawa pięść. Tak, tańczył. Lecz nie była to przyjemność.
Nic jednakże nie powiedział, zwyczajnie patrzył, słuchał, wiedząc że jest jej publicznością.
- Miałam kiedyś kochanka który sprawił że poczułam się człowiekiem. – zamrugała. – Niezwykłe,
czyż nie?
Zastanawiał się jakim młodym aniołem mogła być Zhou Lijuan, i stwierdził że nie podobała mu się
odpowiedź. – Czy wciąż jest z tobą? – spytał.
- Zabiłam go– archanioł nigdy nie będzie człowiekiem. – jej twarz zmieniła się, stając się coraz
mniej z tego świata, karykaturą anielskiej urody- skóra cienka jak papier na żarzących się kościach.
– Istnieje garstka ludzi, może jedna na bilion, która czyni nas czymś więcej ponad to kim jesteśmy.
Granice łamią się, powstaje ogień, umysły łączą się.
Pozostawał w całkowitej ciszy.
- Musisz ją zabić. – jej źrenice rozszerzyły się pochłaniając tęczówkę, jej oczy jak czarne
płomienie, jej twarz jak płonąca szkieletowa maska. – Dopiero gdy to zrobisz lub nie, będziesz
wiedział gdzie leży granica.
- Co się stanie jeżeli jej nie zabiję?
- Wtedy ona to zrobi. Staniesz się śmiertelnikiem.
Rozdział 13
Ransom zatrzymał motor we wnętrzu Kwatery Głównej Gildii. Zdjął kask i powiesił go na prawej
kierownicy. – Łał, ty to wiedziesz interesujące życie Elieanora.
Otarła policzek o warkocz zwisający za jego plecami, zbyt szczęśliwa z jego obecności by kazać
mu przestań używać tego głupiego imienia. Nie tylko nie było jej – no dobra, może na jej
dokumencie urodzenia – sprawiało że czuła się jakby miała sto lat. Według Ransoma była pijana
gdy zwierzyła się z tego zawstydzającego sekretu. Lecz ona myślała że prędzej włamał się do
jakiejś bazy danych i skradł te informacje.
Sięgając do tyłu poklepał jej udo. – Czyżby miało mi się dzisiejszej nocy poszczęścić?
- Chciałbyś. – Uśmiechając się szeroko strzepnęła jego rękę i zeszła z motoru.
Jego twarz była nazbyt-przystojna-by-żyd, wyszczerzyła zęby. – Próbowanie nie boli. – Z jego
wysokimi kościami policzkowymi i świeżą cynowo-złotą skórą odziedziczona po indiańskich
przodkach, nie wspominając o zielonych oczach pochodzących z Irlandii – za czasów gdy była ona
jeszcze kolonią –był na tyle ładny by smakować go jak lody. Prawie żałowała że są tylko
przyjaciółmi. Prawie. – W noc, w którą się z tobą prześpię będziesz płakać jak dziecko.
Jego oczy rozszerzyły się gdy rozpinał swoją skórzaną kurtkę. – Wiem że lubisz noże, ale w łóżku?
Nie przesadzasz troszkę?
Nachylając się położyła ręce na jego ramionach. – W momencie którym będziemy uprawiać sex,
przestaniemy być przyjaciółmi. Czas prawdy kochanie. – Ulgą było dla niej robienie czegoś tak
zwyczajnego jak przekomarzanie się z Ransomem.
Oplótł jej talię ręką. – Nie wiesz co tracisz.
- Jakoś przeżyję. – dobrze wiedziała że tak naprawdę nie chciał zepsuć ich przyjaźni. A w
momencie w którym wdarłby się pomiędzy nimi sex, właśnie to by się stało – Ransom nie radził
sobie zbyt dobrze z intymnością. Może nie sypiać z Eleną, ale mogła się założyć że znała go lepiej
od dziewczyn które z nim sypiały. – I nawet nie powiem Nyree że się do mnie podwalałeś.
Cień przeszedł po jego twarzy. – Rzuciła mnie.
- A to coś nowego. To ty zazwyczaj jesteś tym co kończy i ucieka.
- Powiedziała że mam problem z zaangażowaniem. – Dobitnie ściskając jej talię. – Skąd jej się to
bierze?
- Er, Ransom- poklepała go po policzku. – twój najdłuższy związek, nie licząc mnie i Sary, był z
Nyree, i trwał, ile to było… osiem tygodni?
Zmarszczył brwi. – Komu potrzebne takie poświęcenie? Spędziliśmy miło czas. Mogę znaleźć inną
panienkę, wystarczy że wejdę do baru.
Pomimo wszystkich problemów w jej własnym życiu – samobójcza robota, zboczony wampir,
super potężny archanioł – czuła jak jej uwaga zmienia swój kierunek. – Łał, czyżby piekło zamarzło
gdy nie patrzyłam? Ty się o nią troszczysz.
Opuścił rękę. – Pozwoliłem jej zostawić rzeczy w moim mieszkaniu. Jakieś kobiece duperele.
Co, jak podejrzewała, było równo warte z zawarciem małżeństwa. – I?
- I co?
Wyczuwając że ta linia pytań zaprowadzi ją donikąd zmieniła taktykę. – Taki jest twój plan- wyjść i
znaleźć łatwą panienkę?
- A ty co, policja sumienia?
Jej mięśnie zaprotestowały gdy wzruszyła ramionami, grożąc przypomnieniem w jaki sposób je
nadciągnęła. – Hej, to nie moja sprawa jeżeli ty i Nyree zdecydujecie się znaleźć nowych
partnerów.
Odcień jego skóry zbladł. – Jeżeli pozwoli aby jakiś kretyn położył na niej swoją rękę to będzie
śpiewał sopranem do końca swojego nędznego życia.
- Może powinieneś to powiedzieć Nyree. – Elena stwierdziła że to był limit porad jakich była w
stanie udzielić w tym momencie. Czas powrócić do koszmaru jej własnego życia. – A teraz rusz
swój ładny tyłek. Musimy spiknąć się z Sarą.
- Jest już w drodze. – powiedział jej, rozkładając się z powrotem na motorze z gracją która
sprawiała że większość kobiet zaczynała się ślinić. – Kiedy zadzwoniłaś po wsparcie, powiedziała
mi by doholować twój tyłek i upewnić się że jesteś w ukryciu do momentu aż będzie wiedziała co
się dzieje.
Elena przypomniała sobie co Sara insynuowała na temat szpiegów w Gildii. Szpiegów Raphaela.
Jej ręce zacisnęły się. – Nienawidzę mężczyzn.
Raphael oparł się, jego twarz całkowicie bez wyrazu. – Co się stało?
Wiedziała że jeżeli mu powie to będzie gotowy iść za nią na polowanie na archanioła. Nazywała go
swoim „czasowym” przyjacielem bo mieli zwyczaj kłócić się nieustannie, choć gdy coś pchało ją w
przeciwnym kierunku Ransom zawsze stał po jej stronie. Lecz to była prywatna wojna. – To jest coś
osobistego. – odpowiedziała, akurat gdy drzwi windy otworzyły się aby ukazać Sarę.
Wyszła szybkim krokiem, niewielka kobieta ze skórą intensywnego koloru topiącej się
cynamonowej kawy i ogromne brązowe oczy poruszające się obok ciemnych włosów ściętych w
grubą, prostą grzywkę i związanych ponad jej karkiem. Jej szyty na miarę garnitur w kolorze
czerwonego wina i biała koronkowa kamizelka zawiadamiały o jej kierowniczym stanowisku, choć
jej stopy były podwyższone na czymś co wyglądało jak pięciocalowe obcasy. – Śmierdzisz jak
gdybyś przebiegła maraton. – zabrzmiało powitanie skierowane do Eleny. – A ty- spojrzenie w
stronę Ransoma.- wyglądasz jak wybrakowany towar na pokazie motocyklistów.
- Hej! – Ransom zaczął się bronić. – Lepiej żebyś wiedziała że mam uprawnienia.
Sara go zignorowała by skupić się na Elenie ze świdrem w oczach. – Ellie, moje kochanie, proszę
wyjaśnij mi dlaczego biuro zostało zalane telefonami o, i tu cytuję, - skrzywiła w powietrzu palec. –
szalony wampir na wolności, obłąkany maniak z nożem, oraz och, ten to mój ulubiony- zabójca z
bronią!
- Mogę to wyjaśnić.
Sara założyła ręce i zastukała jednym ze swoich modnych butów. – Wyjaśnij czemu pokazałaś nie
tylko nóż ale też pistolet? Modlę się do Boga że tak naprawdę nie użyłaś żadnego z nich bez
autoryzacji, ponieważ jeżeli VPA to namierzą, to już po nas.
Elena potarła tył swojej szyi. – To były naglące okoliczności. Próbował uczynić mnie swoim
łóżkowym kumplem. Odmówiłam. A on zaczął mnie ścigać.
Ransom połkną coś co brzmiało podejrzliwie jak śmiech. – Dlaczego powiedziałaś nie?
Posłała mu gniewne spojrzenie zanim powróciła wzrokiem na Sarę. – Wiesz że inaczej nie
brałabym pod uwagę użycia broni.
Sara uniosła rękę. – Jak, dokładnie, „odmówiłaś” jego propozycji?
- Przecinając mu gardło.
Cisza w garażu była mącona tylko przez dźwięk wody kapiącej gdzieś w oddali. Sara się tylko na
nią patrzyła. Jak i Ransom. A potem ten idiota zaczął się histerycznie śmiać. Śmiał się tak mocno że
spadł z motoru na pobrużdżony chodnik garażowej podłogi. Nawet to go nie powstrzymało.
Elena kopnęłaby go, tylko że prawdopodobnie wykorzystałby to by pociągnąć ją w dół wraz z nim.
– Zamknij się nim zrobię to samo tobie.
Próbował przestać się śmiać. Nie udało mu się. – Jezu, Ellie. Jesteś niesamowita!
- To czym jesteś – wymamrotała Sara. – to magnes na kłopoty.
- Ja- Elena zaczęła się bronić.
Sara ponownie uniosła rękę i zaczęła wyliczać na palcach. – Przez ciebie mam wiadomości na
moim telefonie od gubernatora i cholernego Prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki. –
schowała jeden palec. – Przez ciebie połowa Nowego Jorku myśli że obłąkany wampir jest n a
wolności. - kolejny palec. – Przez ciebie, mam dodatkowe trzy siwe włosy!
Elena uśmiechnęła się przy ostatnim. – Też cię kocham.
Kręcąc głową Sara pokonała dzielącą je odległość i przytuliła ją z dziką siłą. Po tylu latach
przyjaźni problem wzrostu mają już rozwiązany. Elena pochyliła się, Sara wspięła na palce i
spotkały się w połowie. Rozdzielając się spojrzały po sobie. – Masz kłopoty Ellie?
Elena przygryzła wargę i spojrzała najpierw na nagle spoważniałą twarz Ransoma a następnie na
twarz Sary. – Tak jakby. Raphael i ja mieliśmy małe… nieporozumienie. – nie była pewna dlaczego
jeszcze nie oddała go w ich ręce. Może dlatego że była przerażona co zrobi jej przyjaciołom- łowcy
czy nie, byli niczym dla archanioła. Albo było to coś znacznie niebezpiecznego. – Oraz, jak widać,
Dmitri myśli że jestem zwierzyną łowną.
- Ten wampir? – Sara upewniła się. – Szef ochrony Raphaela?
- Eche. – Przeczesała ręką włosy. – Nie uwierzycie- ale gdy przecięłam mu gardło to się podniecił.
Myśli że jestem najgorętsza od czasów krwi na patyku.
- Nie ma czegoś takiego jak „krew na patyku”. – oczywiście, był to Ransom.
- Dokładnie! – wyrzuciła ręce do góry. – Mnie też nie kreci tego typu wampirze gówno!
- Okej, nie jest tak źle jak myślałam – wymamrotała Sara. – Myślisz że złoży zażalenie do VPA?
Elena cofnęła się myślami do widmowego pocałunku. – Nie. Zbyt dobrze się bawi.
- Dobrze dla Gildii, nie tak całkiem dobrze dla ciebie. – Sara stuknęła stopą po raz kolejny. – Dobra,
będziesz się ukrywać w podziemiach w Piwnicy aż do momentu w którym będziesz mogła
skontaktować się z Raphaelem który ściągnie wodze Dmitriego. W międzyczasie, Ransom zajmie
się tym kochasiem..
- Nie. – przerwała Elena.
Ransom wstał trzepiąc materiał na tyłku spodni. – Myślisz że sobie z nim nie poradzę? – słyszała w
jego głosie ostrzeżenie.
- Nie graj takiego twardziela. – warknęła. – On potrafi zrobić tą sztuczkę z zapachem. – a Ransom
był urodzonym łowcą. Nie tak silnym jak Elena, lecz silnym na tyle by stad się bezbronnym.
Następna cisza. Sara spoglądała to na jedno to na drugie. – Okej, nowy plan, Hilda zajmie się
Panem Wampirem jeżeli się pokaże.
Hilda była człowiekiem. Potrafiła też unieść samochód i była jedną z niewielu jednostek odpornych
na wszystkie wampiryczne wpływy.
- Kurwa. – Ransom odwrócił się do nich plecami i wypluł z siebie strumień przekleństw które
obrałyby ściany z farby gdyby tylko były pomalowane. – Skoro jestem bezużyteczny to idę się upić.
Elena położyła mu dłoń na jego zesztywniałym ramieniu. – Nie jesteś bezużyteczny. Jesteś
świetnym kawałkiem chodzącego seksu i nie jestem pewna czy aby Dmitri nie jest Bi. Więc daruj
mi za to że chce chronić swojego przyjaciela. Zrobiłbyś to samo gdybyś był an moim miejscu.
- To nie ty zostałaś zaskoczona przez tą wampirzą zapachową sztuczkę. To ja obudziłem się nagi i
pogryziony na moim całym cholernym ciele.
Nie spodziewała się że powróci do tego tematu. Nigdy wcześniej tego nie zrobił. Może ta Nyree
była dla niego jeszcze lepsza niż myślała, - Rzeczywiście. – wymamrotała. – Taa, nie powinieneś
iść do Nyree w tym nastroju. Jeszcze ja zranisz. Idź się upij.
Zasyczał.
- I tak pewnie wyszła. – Elena ułożyła usta w „zamknij się” w stronę Sary gdy odniosła wrażenie że
jej najlepsza przyjaciółka miała zamiar się wmieszać. – Skoro jest na ciebie wściekła, pewnie
potrzebuje czasu żeby odreagować – mówiłeś że czym się zajmuje?
- Bibliotekarstwo.
Ransom umawiał się z bibliotekarką? – Założę się że wykorzystała okazję i założyła tą seksowną
małą-
Ransom poruszył się tak szybko że ledwo zdążyła odskoczyć mu z drogi gdy wyjechał pędem z
garażu. Strzepnęła kurz z rąk. – Tutaj moja praca się kończy. – i dobrze bo nie była pewna w jakim
kierunku zmierzała z „seksownie ubraną bibliotekarką”.
- On tak na poważnie? – ton Sary zdradzał zaskoczenie. – To jest, chce od niej czegoś więcej niż
bzykanko?
- Ehę. – włożyła kciuki w pętelki na pasek przy spodniach i odchyliła się na pietach do tyłu. – Nie
lubię Piwnicy.
- Nie ma mowy. – w tym momencie była prawdziwym dyrektorem Gildii. – Nie mam zamiaru
stracić najlepszego łowcy- nie waż się powiedzieć Ransomowi że to powiedziałam- prze jakiegoś
oszalałego-żądzą wampira. Wsiadaj do windy.
Elena weszła z Sarą do środka, następnie wyciągnęła dodatkowy panel sterowania który skrywał
pomocniczą klawiaturę. Wystukując kod do tajnej kryjówki, która istniała w każdym budynku
należącym do Gildii. – Czy to prawda że w L.A. mają skrytki w kabinach windy?
Sara przytaknęła. – Małe kabiny, połączone ale zdecydowanie zbyt ciasne. Nasze są lepsze.
Drzwi się otworzyły by ukazać podziemne połączenie tak stare że jego początki były datowane do
pierwszej Amerykańskiej Gildii – ta historia była częścią powodu dla którego Nowy Jork
funkcjonował niezmiennie jako dom dla dyrektora Gildii i konsekwentnie jako kwater główna dla
Gildii całych Stanów Zjednoczonych.
- Nasze mogą być i lepsze. – powiedziała Elena wychodząc – ale założę się że nie muszą unikać
mięsożernych robali smakujących się w ludzkim mięsie. – Podpory budynku naprzeciw niej były
masywne, lecz gdzie tylko sięgała wzrokiem widział brud. Nawet jeżeli ktoś bez autoryzacji
dostałby się na sam dół, prawdopodobnie poddaliby się szybciej nim odkryliby prawdę.
- Źli łowcy wampirów jedzą robale na śniadanie. – lekkie słowa choć mina Sary była poważna. –
Wszystko w porządku? Muszę iść na zewnątrz i zająć się kontrolą zniszczeń.
Elena przytaknęła a następnie wyciągnęła rękę by zatrzymać drzwi przed zamknięciem. –
Powiedziałaś że masz wiadomość od prezydenta? – była to próba zapanowania nad strachem który
skręcał się w jej umyśle be ostrzeżenia gdy pierwotna jej część odpowiadała na coś czego jeszcze
nie rozumiała.
Sara przytaknęła. – Zobaczył materiał wiadomości i chciał wiedzieć czy powinien się martwić
nadciągającą falą oszalałych żądzą wampirów.
- Nerwowy koleś.
Reakcją Sary było prychnięcie. – Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę jak wiele wampirów cię
ścigało? Po prostu zostań w ukryciu i pogódź się z Raphaelem – nie wierzę że to mówię- tak szybko
jak to możliwe.
Gdy drzwi się zamykały zanurzając Elenę w całkowitej ciemności nie była pewna czy kiedykolwiek
chciała jeszcze mówić z Raphaelem. Myślała.. Prawdą było że nie wiedziała o czym myślała. Jej
ręka drgnęła bez jej wiedzy gdy jej ciało przypomniało sobie jak Raphael zmusił ją by się zraniła.
Od tego aż do pożądania go w przeciągu dwudziestu czterech godzin. Jej usta zacisnęły się. Może
ten drań mieszał jej w głowie od samego początku, pozwalając jej wierzyć w jej wolną wolę przez
cały ten czas, gdy w rzeczywistości robiła tak jak jej zagrał.
- Co jego czyni archaniołem a mnie idiotką. – powiedziała, idąc dziesięć kroków w lewo i na
wyczucie sięgając do podstawy kolumny. Kilka minut później wydobyła z podziemi – dosłownie –
stos wodoodpornych latarek. Upewniła się że jedna z nich działa i spędziła kilka kolejnych minut
odgrzebując skrytkę dla łowcy, a potem zaczęła się przebijać przez beton, metal i ziemię.
Dosięgnięcie drzwi Piwnicy zajęło jej dziesięć minut. Wyglądały jak pomysł ćpuna, powykręcane,
pełne grafit ii i dziur po kulach. Lecz wiedziała że te drzwi były chronione przez osiem cali
czystego metalu. Świecąc latarką na coś co wyglądało na dawno zepsutą klawiaturę, wstukała kod.
Witaj Eleno.
Wiadomość zajarzyła się na małym ekraniku sekundę przed tym nim skaner siatkówki wysunął się
ze szczeliny. Posłusznie przyłożyła oko i po dwóch minutach była w środku. Oznaczało to jednak
że przeszła dopiero przez pierwszą przeszkodę. Schron został zaprojektowany by wytrzymać nawet,
jeżeli łowca został zmuszony lub przymuszony do zaprowadzenia wroga do środka.
Stojąc w pozornie solidnej stalowej wnęce czekała, aż Vivek pozwoli jej przejść przez kolejny
zestaw drzwi. Została zeskanowana przez kilka laserów w momencie gdy przekroczyła próg. Cała
jej broń została zauważona, tak samo jak i brak jakichkolwiek biologicznych czy chemicznych jej
odpowiedników.
- Barev Eleno.
Słowa wypłynęły z ukrytych mikrofonów. – Barev Vivek. Jak tam pogoda w Armenii ostatnimi
dniami? – Menadżer Piwnicy uwielbiał języki. Ponad czasowa stała się gra polegająca na
zgadnięciu źródła powitań których używał.
- Pochmurno, z trzy procentową szansą na deszcz.
Szczerząc się skierowała się w stronę głównego korytarza.- Więc, jakież to demoniczne plany masz
dla mnie dzisiaj, O Przepotężny Wiedzący Wszystko?
Vivek zaśmiał się, bezpieczny w małym, bombo-odpornym, powodzio-odpornym, trzęsienio ziemi-
odpornym, prawdopodobnie na koniec-świata-odpornym pokoju w samym centrum Piwnicy. –
Skrable.
- Dajesz! Wciąż wisisz mi trzysta patyków.
- To dlatego że oszukiwałaś. – w jego głosie można było wyczuć drobnostkowość, lecz to był
właśnie Vivek. Żył tutaj na dole, dwadzieścia cztery na siedem z własnego wyboru.
Tu na dole jestem niczym, ciężarem. Tu na dole ja jestem królem.
Nie może się z nim kłócić. Vivek kontrolował wszystko w Piwnicach. – Daj mi kilka minut na
prysznic. – Raphael nie był wampirem, lecz ta jego żywa, męska esencja wypaliła się w jej mózgu,
w jej skórze, w jej porach. Chciała by zniknął!
Rozdział 14
- Jak ją zgubiłeś? – Raphael niewzruszenie patrzył się na Dmitriego.
- Przecięła mi gardło.
Raphael spojrzał na czystą koszulę wampira i jego wilgotne włosy. – Musiało się to zdarzyć tuż po
tym gdy wyszła, jeżeli znalazłeś czas żeby się umyć
- Tak. Nie chciała eskorty do domu.
- Sprowokowałeś atak? – spytał spokojnie, ponieważ nie zależało mu na odpowiedzi, tylko na
sprawdzeniu lojalności Dmitriego.
- Chciałem jej skosztować.
Raphael uderzył bez ostrzeżenia, rzucając Dmitriego na podłogę ze złamana szczęką. –
Powiedziałem ci że ona jest poza twoim zasięgiem. Czy podważasz mój autorytet?
Wampir wstał, czekając aż jego szczęka zrośnie się na tyle by mógł mówić – Kłóciliście się.
- Tak, lecz nie cofnąłem swojego rozkazu.
Kiwnięcie głowy Dmitriego. – Proszę o wybaczenie, ojcze. Nie zdawałem sobie sprawy że jej krew
należy do ciebie. – w jego oczach było rozczarowanie lecz nie bunt. – Jestem zaskoczony, że
złamałeś jedynie moją szczękę.
Z oszałamiającą przejrzystością całkowitej Ciszy, Raphael widział szczerość Dmitriego. –
Potrzebuję byś był sprawny. Mamy pracę do wykonania.
- Mogę ją wytropić.
Był to sekret o którym żaden śmiertelnik nie wiedział. Wampiry jak Dmitri, które osiągnęły
zdolność hipnotyzowania łowców kuszącym zapachem, potrafiły czasami odwrócić ostrze w
kierunku ich wrogów. – To nie będzie potrzebne. – to były jego łowy – a on wiedział gdzie ona
pójdzie. Jeżeli się mylił, wiedział kogo pytań. A oni odpowiedzą.
- Co chciałbyś abym zrobił? – spytał Dmitri, jego głos prawie normalny. Był na tyle stary że
większość obrażeń – szczególnie takich, które dotyczyły małej lub żadnej utraty krwi – leczyła się
stosunkowo szybko.
- Podaj mi adres domu dyrektor Gildii , jak i Ransoma Winterwolf’a.
Rozdział 15
Elena stworzyła słowo „chować” i czekała gdy Vivek myślał. – Nie musisz się spieszyć V.
- Cierpliwości. – siedział w absolutnym bezruchu, lecz nie był to odruch samodyscypliny. Vivek
stracił czucie poniżej ramion w wypadku z dzieciństwa. Gdyby nie to, byłby urodzonym łowcą.
Zamiast tego poza znacznymi obowiązkami jako Menadżer Piwnicy, funkcjonował jako oczy i uszy
Gildii w świecie sieci, gdzie jego zaawansowany technologicznie wózek został zbudowany tak by
zapewnić bezprzewodową komunikację – często wiedział co ludzie mówią o Gildii nim aktualne
słowa padły z ich ust.
Teraz mamrotał coś pod nosem i litery na ekranie nabrały znaczenia. – I co dalej Ellie? – było jasne
że nie miał namyśli gry.
Stukała palcami w udo. – Muszę porozmawiać z Sarą.
- Jesteś pod ograniczonymi rozkazami.
- Więc ty z nią pogadaj – powiedz jej ze jest w niebezpieczeństwie. Wszyscy wiedzą że jest jedyną
osobą z pewnością znającą moją lokalizację. – i to nie o Dmitriego się martwiła.
Vivek użył wokalnego rozkazu by otworzyć drzwi przez które weszła. – Wyjdź. Zadzwonię i
ponownie cię wpuszczę.
Nie miała nastroju na jego dziecinadę. – Nie mam zamiaru skraść twoich cholernych kodów!
- Wyjdź albo się nie ruszę.
Odsuwając się od konsoli komputerowej wyszła zamaszystym krokiem na zewnątrz. – Pospiesz się.
– drzwi zamknęły się za nią.
Osuwając się by usiąść do nich plecami ani przez chwilę nie pomyślała że Ransom może być także
w niebezpieczeństwie. Nie była przyzwyczajona do myślenia o nim jako bezbronnym. Również i o
Sarę by się nie martwiła gdyby nie dziecko. Nie tylko potrafi o siebie zadbać, lecz jej mąż, Deacon,
jest śmiercionośnym sukinsynem. Lecz Boże, Zoe była taka mała.
Drzwi się za nią otworzyły. – Sara chce z tobą rozmawiać. – Vivek brzmiał na zirytowanego.
Weszła do środka by znaleźć go dąsającego się w dźwiękoszczelnej budce, co oznaczało że Sara nie
chciała aby się przysłuchiwał. Skrzywiła się. Gdy Vivek się dąsał życie w Piwnicach stawało się
bardzo nieprzyjemnie – topiące kości zmiany temperatury, dziwne zapachy w powietrzu, jedzenie
smakujące jak trociny. Raz musiała spędzić cały miesiąc tu na dole razem z Vivekiem po jego kłótni
z Sarą. To dopiero burza gówna. Lecz humory Viveka były niczym, nie kiedy życie Sary było
zagrożone.
Elena podniosła staroświecki telefon. Był tak stary że żaden haker by się do niego nie włamał. –
Saro, musisz się tu znaleźć razem ze swoją rodziną.
- Dyrektor Gildii nie podkula ogona i się ukrywa. – ton Sary był twardy, ukazujący żelazną siłę
charakteru która dała jej siłę był utrzymać pozycję w profesji opanowanej przez testosteron.
- Nie bądź idiotką! – Elena zacisnęła rękę tak mocno że jej paznokcie pozostawiły półksiężyce na
jej dłoni. – Dmitri nie jest jakimś tam słabym wampirem. To szef ochrony Raphaela!
- I to jest właśnie coś co również chciałabym przedyskutować – powiedz mi, jak wielkie
„nieporozumienie” miałaś z Raphaelem?
Zdrętwiała. – Czemu pytasz?
- Ponieważ gdy wróciłam do biura znalazłam czekającą na mnie nową wiadomość- Ellie, - on ciebie
szuka.
- Porozmawiam-
- Nigdzie się do niego nie zbliżysz. – syknęła Sara. – Nie słyszałaś wiadomości. Gdyby nagie ostrze
mogło mówić, właśnie tak by brzmiało.
Elena zaklęła pod nosem. Co się do cholery stało w czasie gdy opuściła Wieżę, a tą wiadomością?
Pozwolił jej odejść bez walki. Więc dlaczego ją teraz ścigał? – Jesteś pewna że jest aż tak wściekły?
- Wściekły nie jest słowem jakiego bym użyła. Śmiercionośny bardziej pasuje. - w głosie Sary
można było wyczuć prawdziwą troskę. – Co zrobiłaś żeby wkurzyć archanioła?
Lojalność toczyła bitwę z niewytłumaczalną potrzebą utrzymania tego co się stało w gabinecie w
prywatności. – Uderzyłam go.
Długi wdech. – Uderzyłaś archanioła?
Przypomniała sobie poczucie niebezpieczeństwa które emanowało od niego jak promieniowanie
cieplne. – To była jego własna wina, jeżeli się nad tym zastanowi to się uspokoi.
- Archaniołowie nie mają w zwyczaju mówić przepraszam. – sarkazm ociekał z każdej sylaby. –
Nie ważne co zrobił, będziesz musiała się kajać albo zmiażdży cię na proch.
- Nie będę się czołgać. – dla nikogo. – Wiesz o tym.
- Oczywiście że o tym wiem ty głąbie. Po prostu mówię co myślę.
- Myślisz że już po mnie. – bo nie ma zamiaru przeprosić tego drania. Nawet po to by ocalić własne
życie.
- Mniej więcej.
- To udowadnia mój punkt widzenia.
- Który brzmi?
- Powinnaś zabrać Zoe i Deacona do schronu. Jeżeli Raphael chce mnie namierzyć, znajdzie ciebie i
twoich bliskich by znaleźć mnie. – Zamilkła przełykając gorycz. Jej życie to jedna rzecz, lecz… -
Nie pozwolę żeby moja duma postawiła twoja rodzinę w niebezpieczeństwie. Zadzwonię do niego
i-
- Zamknij się. – ciche słowa. Wściekłe słowa. – Zabiorę Zoe z miasta. Deacon i ja potrafimy o
siebie zadbać.
- Saro, przepraszam.
- Czy ty na prawdę, kurwa, myślisz że pozwolę ci odsprzedać swoją duszę tak łatwo? – rozłączyła
się.
Elena czuła się fatalnie, lecz wiedziała że jej najlepsza przyjaciółka jej wybaczy. A zła Sara
oznaczała Sarę w akcji. Już miała odłożyć słuchawkę na widełki gdy się zawahała. Szybkie
spojrzenie w stronę Viveka – znacząco odwrócił się do niej plecami. Korzystając z okazji nacisnęła
przycisk kończący połączenie i następnie szybko wybrała zewnętrzną linię. – Pospiesz się. –
wymamrotała pod nosem gdy telefon dzwonił i dzwonił po drugiej stronie.
- Mówi Beth Deveraux-Ling.
Na dźwięk znajomego głosu, wilgoć groziła zasłonięciem pola widzenia Eleny. Przerwała ją z
bezwzględną łatwością nabytą poprzez praktykę. – Beth, tu Elena.
- Dlaczego wciąż używasz tego imienia? – spytała Beth i Elena prawie że widziała jej surową minę.
– Przecież wiesz że tatuś woli byś używała swojego pełnego imienia, lub Nell jeżeli już musisz je
skrócić.
- Beth, nie mam na to czasu. Jest Harrison?
- Harry nie lubi z tobą rozmawiać. – jej głos się obniżył. – Nawet nie wiem dlaczego ja to robię –
oddałaś mojego męża aniołowi.
- Wiesz dlaczego, - Elena przypomniała jej. – jeżeli bym go nie przyprowadziła z powrotem,
następny łowca dostałby rozkaz jego egzekucji. Anioły nie lubią tracić swojej własności.
- On nie jest rzeczą! – Beth brzmiała jakby była bliska łez.
Elena potarła skronie palcami. – Proszę, Bethie, zawołaj Harrisona. To ważne. – jej siostra była
sztywna jak struna i okropnie, rozpieszczenie uparta. – On będzie chciał wiedzieć.
Uparta chwila trwała nim Beth w końcu się ugięła. Elena czekała przez kilkanaście sekund, oczy
utkwione w plecach Viveka. Będzie wiedział że wykonała zewnętrzny telefon w momencie w
którym wyjdzie z budki ale i tak musiała to zrobić. Nie było to także żadne zagrożenie dla Gildii –
nawet jeżeli ktoś namierzał telefon, był tak ustawiony że docierał do nieistniejącego konta.
- Elena?
Natychmiast powróciła jej pełna uwaga. – Harry, słuchaj, potrzebuję-
- To ty musisz posłuchać, - przerwał Harry.
- Nie mam czasu na twoje-
- Próbuje ci pomóc. – była to ostra riposta. – Nie wiem czemu- może nie chce być znany jako brat
łowcy który został znaleziony rozszarpany na Times Square! Nie mogę uwierzyć że udało ci się
obrazić kogoś pokroju Dmitriego.
Zamarzła. – Wiesz o tym?
- Oczywiście że wiem. Najstarszy wampir Dmitriego i ja zdajemy raport bezpośrednio u niego,
chyba że mój pan życzy sobie spotkać się ze mną twarzą w twarz. – jego głos nabrał gorzkiego
brzmienia. – Miałem całkiem sporo pogadanek z Andreasem odkąd zabiłaś moją nadzieję na
ucieczkę.
- Cholera, Harry, podpisałeś kontrakt. Krwią!
- Nie powinienem oczekiwać że zrozumiesz rodzinną lojalność. – powiedział, tnąc prosto przez jej
serce. – Lecz podejrzewam że twoje życie jest dla ciebie ważne.
- Dzwonię by cię ostrzec, - powiedziała przez zaciśnięte zęby, nie zgadzając się by jej brat-idiota ją
zranił. – Możesz być wampirem, lecz Beth jest śmiertelniczką.
- Nie na długo. Złożyliśmy podanie o jej Stworzenie.
Dusza Eleny stała się lodowato zimna. – Nie zaciągniesz jej do tego świata. Czy ona ma pojęcie na
co się pisze czy powiedziałeś jej że to wszystko to róże i bajki dla dzieci?
- Och, uwierz mi, Elieanora, wiemy że to nie jest ideał, ale wciąż jest to nieśmiertelność. I nie żebyś
miała jakiekolwiek o tym pojęcie, ale kocham Beth – nie chce spędzić wieczności bez niej.
To zachwiało Eleną, ponieważ, mimo wszystkich jego wad, Harrison Ling rzeczywiście wydawał
się kochać swoją żonę. – Słuchaj Harry, możemy się o to kłócić innym razem – ukryj się przed
Dmitrim zanim to wszystko wyleci w powietrze,
- Dlaczego powinienem się ukryć?
- Będzie próbował wyciągnąć z ciebie moje położenie.
- Już pytał i odpowiedziałem że nie mam pojęcia, - odparł. – Skoro, jak mi się wydaje, wie jak w
rzeczywistości jesteś blisko z rodziną to mi uwierzył.
- Tak po prostu? – Elena zmarszczyła brwi. – Żadnych ręcznych taktyk?
- Oczywiście że nie. Jesteśmy cywilizowanymi istotami.
Umysł Eleny wyparł taka możliwość na wspomnienie uśmiechu Dmitriego gdy z jego szyi tryskała
krew. – W porządku, - wymamrotała. – Ważne żebyście byli bezpieczni.
- Gdzie jesteś?
Każdy z jej instynktów krzyczał w ostrzeżeniu. – Nie musisz wiedzieć.
- Poddaj się, - naciskał. – To o to mi chodziło gdy mówiłem o twoim życiu- jeżeli się poddasz
Dmitri może okaże się łaskawszy. Uczyni to również łatwiejszym nasze życie, jeżeli to ja bym cię
do niego zaprowadził. Beth się ze mną zgadza.
Tylko tyle znaczyła dla niego i Beth, pomyślała Elana, nie pozwalając sobie na rozważanie tego
miażdżącego bólu w piersi- poręczny sposób na polepszenie własnej pozycji poprzez lizusostwo. –
Od kiedy to jesteś alfonsem Dmitriego?
Ostre syknięcie wdechu. – Dobra, pozwól się zabić. Czy wspomniałem że Dmitri szuka cię na
polecenie swojego ojca?
- Co?
- Mówi się że Raphael stał się zimny.
Elena nie wiedziała co to oznacza, lecz ton Harry'ego jasno wskazywał że nie było to nic dobrego. –
Dzięki za ostrzeżenie.
- To więcej niż ty dałaś mnie.
Vivek zaczął obracać swoje krzesło.
- Musze lecieć. – rozłączyła się w ostatniej chwili.
Wychodząc z dźwiękoszczelnej budki, Vivek skierował się od razu do swoich komputerów.
Oczekiwała wybuchu gdy odkrył nieautoryzowany telefon, lecz tylko westchnął i pokręcił głową
nim odwrócił się w swoim krześle by spojrzeć jej w twarz. – Dlaczego ty w ogóle jeszcze próbujesz
Eleno?
To jeszcze bardziej nią wstrząsnęło niż cokolwiek innego co mógłby zrobić. Jej nogi zadrżały i
opadła na krzesło. – To rodzina.
- Odrzucili cię ponieważ nie pasowałaś. – jego usta wykręciły się. – Wierz mi, coś o tym wiem.
- Wiem Vivek. – jego rodzina oddała go po wypadku. – Lecz nie mogę pozostawić Beth bezbronnej,
jeżeli jest szansa że mogę ją ochronić.
- Wiesz przecież że by cię wydała gdyby była taka możliwość. – jego głos był gorzki jak
najciemniejsza kawa. – Wyszła za wampira- to on jest na pierwszym miejscu.
Elena nie mogła się nie zgodzić, nie z wciąż brzęczącymi w jej głowie słowami Harrisona. Jej
rodzina chciała ją oddać w ręce wampira na wysokim szczeblu. Zapomnij co ten wampir – a co
ważniejsze, jego ojciec, może jej zrobić. – Tacy już są, - szepnęła. – ale ja taka nie jestem.
- Dlaczego nie? – Vivek zmienił położenie w krześle odwracając się by spojrzeć na komputer. –
Dlaczego się nimi przejmować? Nie żeby mieli cię kiedykolwiek pokochać.
Elena nie miała na to odpowiedzi więc wyszła. Lecz te słowa wwiercały się w jej czaszkę głębiej i
głębiej. Boleśnie się zakleszczając.
- Hej Ellie!
Odwróciła szybko głowę by zobaczyć jeszcze jednego łowcę stojącego w zrelaksowanej pozie w
drzwiach prowadzących do jednej z sypialni. Wysoka, smukła z długimi, prostymi, czarnymi
włosami i uważnymi brązowymi oczami, Ashwini była świetnym tropicielem. Była również w
wielu aspektach szalona. Dlatego tez Elena ją lubiła. – Tobie też hej. – powiedziała, wdzięczna że
może się oderwać od rzeczy chodzących po jej głowie, choćby na parę minut. – Myślałam że jesteś
w Europie.
- Byłam. Wróciłam kilka dni temu.
- Byłaś już w kraju gdy dzwoniłaś do Sary? – Boże, czy to nie było dopiero wczoraj?
Ashwini przytaknęła. – Łowy przyjęły nieoczekiwany obrót.
- Taak? – powiedziała, zmuszając własne myśli do powrotu do rzeczywistości.
- Cholerny Cajun.
- Uch-och.
- Wreszcie udało mi się go podejść, a tu nagle, on doszedł do „porozumienia” z aniołem który
złożył list gończy. – jej oczy się przymrużyły. – Pewnego dnia zamienię go na przynętę dla
aligatorów.
Elena wyszczerzyła się w uśmiechu. – A wtedy gdzie cała nasza reszta znajdowałaby rozrywkę?
- Spadaj. – powiedziała z szerokim uśmiechem nim ziewnęła, uniosła ramiona i rozciągnęła się jak
kot. – Lubię spad tu na dole.
- Nastrój ci się podoba, co? – przewróciła oczami. – A tak w ogóle to jak było w Europie?
- Beznadziejnie. Byłam na terytorium Urama.
Elenę zakłuła szyja. To nie był przypadek – Ash była przy niej odrobinę spięta. – I jak się tam ma
sytuacja?
Druga łowczyni wzruszyła ramionami, był to ruch płynny i nieświadomie wdzięczny. Według
pogłosek Gildii była wyuczonym tancerzem z prestiżowej firmy nim zdecydowała się zająć
polowaniem. Ransom raz ją poprosił by zatańczyła. Dwa tygodnie trwało nim jego podbite oko
zaczęło znikać.
- Uram zniknął, - powiedziała. – Lokalni mieszkańcy boją się własnego cienia – myślą że ich śledzi.
Elena złapała iskrę w oczach Ash. – Ale ty tak nie myślisz?
- Coś jest nie tak. Ostatnio nikt także nie widział jego asystenta, Roberta Sylesa. A Bobby lubi być
przed kamerami. – Ashwini wzruszyła ramionami. – Ja strzelam że sami urządzili sobie jakieś
polowanie. Może na anioły. Pewnie nie długo o tym usłyszymy. – kolejne ziewnięcie.
- Lepiej wracaj do spania.
- E tam, już się naładowałam. Ale prysznic by się przydał- muszę wyjść za godzinę. – odwróciła się.
– Och, hej El, jeszcze coś co mi się udało usłyszeć- wydaje mi się że znaleźli więcej niż kilka ciał z
odciętymi głowami mniej więcej w czasie gdy Uram zaczął szaleć. Wygląda na to, że biednie gnojki
to były jego sługi. Pewnie jakiś napad złego humoru. Szczęście że nie musimy ścigać tych drani.
Elena przytaknęła, czując się słabo. – Taa, szczęście.
Rozdział 16
Raphael stał przed nieokreślonym małym domem na przedmieściach New Jersey, bezgłośnie
oklaskując spryt dyrektora Gildii. Kobieta zostawiła swoją pięknie odremontowaną czerwono-
brunatną kamienicę dla tego małego drewnianego domku otoczonego przez setki mu podobnych.
Jej dom wyglądał zwyczajnie z wyjątkiem tego, że wiedział jaką w rzeczywistości stanowi fortece.
Wiedział także, że dyrektor i jej mąż, obydwoje ogromnie uzdolnieni łowcy, na zmianę stawali na
czatach wypatrując wampirów z bronią w ręku.
Oczywiście, by strzelić musieli widzieć. A on po prostu dla ich zmysłów nie istniał – otoczył się
urokiem w momencie gdy nurkował z balkonu swojego apartamentu na ostatnim piętrze w gasnące
światło Manhattanu. Prawie całkowicie odzyskał swoją moc. Prawdziwa ciemność zapadła podczas
jego lotu i teraz patrzył przez okna które mieniły się na złoto.
Światło. Ciepło. Iluzja.
Wyglądające na zwyczajne, miejskie podwórko było tak naprawdę pokryte czujnikami,
prawdopodobnie połączonymi z wybuchowymi pułapkami, które mogą zostać zdetonowane z
wewnątrz domu. Raphael zgadywał że była tam piwnica prowadząca do ukrytego wyjścia – gdyż
żadna łowczyni nigdy nie pozwoliłaby by jej rodzina została uwięziona.
Gdyby nie był w Ciszy, zapewne byłby pod wrażeniem. Zabezpieczenia były znakomite, doskonale
wytrzymałyby w starciu z wampirem na wysokim szczeblu, choć prawdopodobnie nie przeciwko
Dmitriemu. Miał zbyt duże doświadczenie. Lecz nawet Dmitri musiałby uniknąć broni. Gdzie z
drugiej strony, Raphael nie musi nawet postawić stopy wewnątrz budynku.
A powinieneś, wyszeptała prastara, gadzia część jego umysłu. Powinieneś dać im lekcje, nauczyć
ich że nikt nie sprzeciwia się archaniołowi i wychodzi z tego zwycięsko.
Rozważył tą instrukcję chłodną logiką swojego obecnego emocjonalnego stanu, a następnie
odrzucił. Dyrektor Gildii jest inteligentna i zna się na swojej pracy. Nie było sensu by Raphael ją
zabił – tego typu działanie wtrąciłoby Gildię w chaos, podczas którego znaczna liczba
niezadowolonych wampirów spróbowałaby ucieczki od swych panów. Niektórym może się nawet
powieść, gdyż łowcy byliby zbyt wstrząśnięci śmiercią dyrektor, by wciąż być skuteczni. Ludzie
byli tacy słabi.
Nikt z twoich nie ucieknie, ponownie wyszeptał ten głos, głos który słyszał tylko podczas Ciszy. Nie
odważyliby się. Nikt ci się nie sprzeciwia, nie po tym jak uczyniliśmy Germaine przykładem.
Germaine był teraz gdzieś w Teksasie, lecz wampir nigdy nie zapomniał swych godzin na Times
Square. Nigdy nie zapomni. Zostały wypalone w jego wspomnieniach, ból którego nikt nie
powinien przetrwać. Raphael przypomniał sobie jak zajmował się Germaine podczas ostatniej
Ciszy. Jednakże gdy minęła pamiętał jedynie, że był niezadowolony tym co zrobił. Dostając się do
swoich wspomnień, odkrył że odczuwał… obrzydzenie. Posunął się za daleko.
Jaka śmieszna myśl. Jakie śmieszne uczucie. Był archaniołem. Germanie odważył się spróbować go
zdradzić. Jego kara była sprawiedliwa. Taka też będzie należała się dyrektor Gildii jeżeli będzie
stała na drodze Raphaela.
Zabij dziecko, wymruczał głos. Zabij to dziecko na jej oczach. Niech Elena patrzy.
Rozdział 17
Alarm wydarł się tuż obok głowy Eleny, wyszarpując ją z mocnego snu. Już w pełni ubrana,
podniosła się i zaczęła biec. Vivek czekał na nią, jego drzwi otwarte. – Pospiesz się! Sara przy
telefonie!
Wyginając się nad jego wózkiem gdy staną na jej drodze, podniosła słuchawkę. – Sara? – strach na
jej języku miał ohydny, ostry i gryzący smak.
- Uciekaj Ellie, - wyszeptała Sara, a w jej głosie było słychać łzy. – Uciekaj!
Lód sprawił że jej płuca odmówiły posłuszeństwa. Stała nieruchomo. – Zoe?
- Jest cała, - załkała Sara. – Nie było jej tutaj. Och Boże, Ellie. On wie gdzie jesteś.
Nawet przez chwilę Elena nie pomyślała że Sara ma na myśli Dmitriego. Żaden wampir, nieważne
jak potężny, doprowadziłby ją do takiego stanu. – Jak? Co on ci zrobił? – jej ręce zacisnęły się na
rękojeści noża i dopiero wtedy zauważyła że go wyciągnęła.
- Jak? – histeryczny śmiech urwał się w połowie. – Powiedziałam mu.
Szok ją unieruchomił. – Sara? – jeżeli Sara ją zdradziła to nic jej już nie pozostało.
- Och Ellie, podleciał do okna i spojrzał na mnie, powiedział bym je otworzyła. Nawet się nie
zawahałam! – to był już prawie krzyk. – Wtedy się mnie po prostu spytał gdzie jesteś a ja
odpowiedziałam. Odpowiedziałam! Dlaczego Ellie? Dlaczego odpowiedziałam?
Elena wypuściła gwałtownie powietrze. Dygocząc z ulgi, wyciągnęła rękę by podeprzeć się o panel
komputerowy Viveka. – Saro, już dobrze.
- Nie jest, kurwa, dobrze! Wydałam najlepszą przyjaciółkę! Nie waż mi się mówić, że to dobrze!
- Kontrola umysłowa, - powiedziała Elena nim Sara mogła się na dobre wczuć w swoją tyradę. –
Bawi się nami jak zabawkami. – na pewno bawił się nią, jej ciałem, jej emocjami. – Nie mogłaś nic
zrobić.
- Ale ja jestem odporna, - powiedziała Sara. – Jestem dyrektorem Gildii po części dlatego że
posiadam naturalną odporności na wampirze sztuczki, jak Hilda.
- On nie jest wampirem, - Elena przypomniała swojej rozkojarzonej przyjaciółce. – Jest
archaniołem.
Głęboki, drżący wdech. – Ellie, coś z nim było dzisiaj nie tak.
Elena zmarszczyła brwi. – Co masz na myśli? Czy zrobił coś.. złego? – musiała wydusić to ostatnie
słowo. Jakaś głupia, zgodliwa jej część nie chciała uwierzyć że Raphael może być zły.
- Nie- nawet nie wspomniał o Zoe czy tez jej nie zagroził w żaden sposób. Lecz przecież nie musiał,
prawda? Mógł zwinąć mój umysł jak precel.
- Jeżeli to jakieś pocieszenie, - powiedziała, pamiętając zwierzęce spojrzenie Erika i przerażającą
uległość Bernala. – najwyraźniej potrafi to zrobić także wampirom.
Pociągnięcie nosem. – Cóż, przynajmniej krwiopijcy nic na mnie nie mają. Musisz się stamtąd
wynosić. Jest w drodze do ciebie i biorąc pod uwagę jego dotychczasowy humor, jest zdolny
zniszczyć Gildię tylko po to by się do ciebie dostać. Zna wszystkie kody – dałam mu je. – kolejny
krótki krzyk. – Okej, już jestem spokojna. Powiedziałam Vivekowi by zmienił kody, lecz wątpię by
to powstrzymało Raphaela. On chce ciebie.
- Już się stąd wynoszę. I zostawię wiadomość by się upewnić że wie że się ulotniłam by nie ścigał
Viveka.
- Idź do Niebieskiego schronu.
Niebieski był niezarejestrowaną ciężarówką dostawczą, która z łatwością wtopi się w ruch,
skutecznie ukrywając kierowcę. – Dobrze. – skłamała. – Dzięki.
- Za co do diabła? – burknęła Sara. – Ale to mogę ci powiedzieć – nie zachowywał się normalnie.
Rozmawiałam z nim przez telefon, a przecież wiesz jak dobra jestem jeżeli chodzi o ton głosu. Ten
teraz był inny – płaski, bezbarwny… zimny. Nie zły, nie jakiś tam, po prostu zimny.
Dlaczego wszyscy wciąż używali tego słowa? Raphael miał wiele cech, ale nigdy nie zauważyła by
był zimny. Jednakże, nie miała czasu by spytać się o szczegóły. – Wychodzę Zamelduję się gdy
będę mogła. I nie martw się – cokolwiek się stanie to on mnie nie zabije. Potrzebuje mnie by
wykonać zadanie. – rozłączyła się nim Sara zdała sobie sprawę że są gorsze rzeczy od śmierci.
Niektóre z nich obejmowały krzyczenie i krzyczenie i krzyczenie, aż jej głos się urwie.
- Nowe kody. – kawałek papieru leżał u wyjścia drukarki. – Wykorzystaj je żeby wyjść- zmienię je
ponownie gdy tylko opuścisz windę.
Przytaknęła. – Dzięki Vivek.
- Czekaj. – przejechał swoim krzesłem do małego sejfu w rogu pokoju. Nie wiedziała co zrobił, lecz
sejf nagle się otworzył. – Weź to.
Elena podniosła mały, lśniący pistolet. – Nie pomoże w przypadku archanioła ale i tak dzięki.
- Nie strzelaj w jego ciało, - powiedział jej. – Te okrągłe są do tego by rozedrzeć skrzydła anioła.
Nie! Myśl o zniszczeniu tak niezwykłego piękna tych skrzydeł sprawiła prawie fizyczny ból w jej
sercu. – Odrosną, uleczą się. – zmusiła się by powiedzieć.
- To zajmie trochę czasu. Prowadziliśmy badania –aniołowi zajmuje więcej czasu uleczenie
własnych skrzydeł niż cokolwiek innego. Uszkodzi go to na tyle że zdążysz uniknąć niebezpiecznej
konfrontacji. Chyba że.. – strach uniósł jego głos. – Słyszałem co powiedziałaś o kontroli umysłu.
Jeżeli może to zrobić na odległość, nie wiem czy cokolwiek pomoże.
Wsadziła broń w spodnie za plecami po tym jak upewniła się że jest zabezpieczona. – Jeżeli mnie
teraz nie kontroluje to oznacza że jest jakaś granica jego zdolności. – taką przynajmniej miała
nadzieję. – Wątpię by się tu zjawił gdy się dowie że mnie nie ma, ale musisz być bezpieczny.
Ashwini wyszła?
- Tak, nikogo innego tu nie było. – jego oczy mówiły o strachu ale też i o zdecydowaniu. – Zamknę
za tobą i się zabunkruje. – Kiwną głową na wejście do sekretnego pokoju ukrytego za ścianą. Był w
stanie przetrwać tutaj trzy dni. – Trzymaj się Ellie. Musimy skończyć naszą grę.
Schyliła się i odruchowo go uścisnęła. – Stłukę twój chudy tyłek gdy wrócę. – ale teraz był czas by
utrzymać siebie przy życiu.. i w całości. Ponieważ było wiele części ciała których łowca nie
potrzebuje by skutecznie wytropić ofiarę.
*
Raphael stał naprzeciwko windy, która jak mu powiedziano zaprowadziłaby go do Piwnic. Lecz jak
się okazało nie było potrzeby by schodził niżej. Jego zwierzyna została wypłoszona.
Wiadomość została przygwożdżona do zewnętrznych drzwi windy, trzymana przez gwóźdź który
został wbity z taką siłą że betonowy pył zaścielał ziemię.
Chcesz zagrać anielski chłoptasiu? Zagrajmy więc. Znajdź mnie.
*
Było to wyzwanie, jasne i wyraźne. Głupia rzecz jak na łowcę. W Ciszy nie mógł poczuć
wściekłości, lecz rozumiał bardzo dobrze strategię. Chciała odciągnąć go od Gildii i swoich
przyjaciół.
Rozważył to. Pierwotna jego część szeptała do niego, Pozwolisz jej wodzić siebie na smyczy? Ona
cię obraża.
Zerwał notkę ze ściany. – Anielski chłoptaś. – przeczytał na głos, zgniatając papier w ręce. Tak,
musi się nauczyć trochę szacunku. Gdy już ją znajdzie, będzie błagać o litość.
Nie chcę żeby błagała.
Echo jego własnych słów zatrzymało go przez kilka długich sekund. Pamiętał że był zaintrygowany
jej wewnętrznym ogniem, że ulżyła nudzie minionych wieków. Nawet w Ciszy, rozumiał decyzję
stanowiącą o tym by jej nie zranić. Zbyt wczesne zniszczenie zabawki która obiecywała tyle
przyjemności byłoby głupotą. Były sposoby by zapewnić sobie szacunek bez całkowitego
unicestwienia obiektu badań.
Gildia mogła poczekać. Najpierw musi nauczyć Elenę Deveraux, że nie igra się z archaniołem.
*
Elena jechała do Niebieskiego schronu poprzez ulice z ponurym postanowieniem. Nie miała
zamiaru się kryć – to by zwyczajnie prowadziło do jeszcze większych problemów dla tych o
których się troszczyła. Była całkowicie pewna że Raphael będzie ścigał każdego z nich, jeden po
drugim aż ją znajdzie. Więc zrobiła jedyną rzecz aby ich wszystkich uchronić przed
niebezpieczeństwem.
Poszła do domu.
I czekała z bronią w ręku.
*
Raphael stał na zewnątrz apartamentowca, i nawet w Ciszy wiedział że był niebezpieczny. Jeżeli
Elena była wewnątrz tych ścian, poleje się krew. W jego umyśle nie było miejsca na zmianę
decyzji. To było jedyne miejsce gdzie nie zaakceptuje, ani nie zezwoli na jej obecność.
Ponownie otaczając się urokiem, wszedł do mieszkania prze drzwi frontowe, łamiąc podwójne
zamki bez wysiłku.
Głosy z sąsiedniego pokoju. Męski i żeński.
- Proszę kotku, tylko-
- Mam dosyć słuchania ciebie!
- Przyznaję że byłem idio-
- Raczej- olbrzymim, upartym jak osioł imbecylem by bardziej pasowało.
- Pieprzyć to!
Dźwięki szarpaniny a następnie urywanych oddechów. Gorące, całkowicie erotyczne.
Raphael wszedł do sypialni i przycisnął Ransoma do ściany jedną ręka za jego gardło nim łowcą
zdążył wypowiedzieć chociaż słowo. Lecz Ransom zareagował szybko, wyrzucając przed siebie
nogi i krzycząc, - Wynoś się stąd Nyree! Uciekaj kotku!
Nyree?
Coś uderzyło plecy Raphaela. Spojrzał przez ramię by znaleźć małą, kształtną kobietę obrzucającą
go każdą rzeczą jaka wpadła jej w ręce. Gdy jej palce zamknęły się na ciężkim przycisku do
papieru, kiwną palcem i sprawił że zasnęła. Osunęła się powoli na sofę.
Łowca zastygł w bezruchu. – Jeżeli ją skrzywdziłeś, nie ważne co będę musiał zrobić- znajdę
sposób żeby cię zabić.
- Nie możesz, - odparł ale go puścił. – Śpi, nic więcej. Pozwoli nam to na łatwiejszą konwersację.
Nóż Ransoma nagle wystrzelił w stronę skrzydeł Raphaela. Udało mu się nawet drasnąć pióra nim
Raphael zablokował jego umysł, zmuszając go do upuszczenia ostrza. Pot zaświecił na czole łowcy
gdy próbował walczyć z jego wpływem.
- Interesujące. Jesteś bardzo silny. – Raphael się zastanowił. Mógł zabić mężczyznę, lecz wtedy
Gildia straci jednego ze swoich najlepszych łowców. – Nie jest w moim interesie cię zabić. Nie
próbuj mnie atakować, a przeżyjesz.
- Pieprz się, - powiedział Ransom, próbując się poruszyć do przodu. – Nie powiem ci gdzie jest
Ellie.
- Tak, powiesz. – skupił swoje zdolności na tym zadaniu bez żadnego wahania, bez niczego, poza
chłodną kalkulacja. – Gdzie ona jest?
Ransom uśmiechnął się. – Nie wiem.
Raphael patrzył się na mężczyznę wiedząc że mówi prawdę – nikt nie mógł kłamać będąc pod
działaniem wpływu. Były pogłoski o ludziach którzy mieli jakiś rodzaj odporności na anielskie
moce, tak jak istnieje liczba ludzi odpornych na ich wampirzą wersję, lecz Raphael nigdy żadnego
nie spotkał – nie przez piętnaście wieków swojej egzystencji. – Gdzie by się ukryła gdyby chciała
chronić swoich przyjaciół? – spytał zamiast tego.
Widział jak Ransom walczy żeby nie odpowiedzieć, lecz siła wpływu wygrała. – Nie ukrywałaby
się.
Raphael się nad tym zastanowił. – Nie, nie ukrywałaby się, czyż nie? – podszedł do drzwi
wejściowych. – Twoja pani obudzi się za kilka minut.
Ransom zakaszlał gdy Raphael uwolnił jego umysł. – Jestem ci winny walnięcie w szczękę. Czarne
oko czy więcej.
- Nie krępuj się. – powiedział Raphael widząc w tym łowcy kolejną możliwość odwrócenia własnej
uwagi od męczącej granicy nieśmiertelności. – Nawet cię nie ukarze jeżeli ci się powiedzie.
Łowca przykucnąwszy obok swojej kobiety, uniósł brew. – Jesteś pewien że wciąż będziesz na tyle
żywy żeby cię ścigać? Ellie już pewnie czeka, rzeźbiąc nóż w ręce.
- Mogę rozpieszczać moje zabawki, - powiedział Raphael. – lecz tylko do pewnej granicy.
- Co ona w ogóle do cholery zrobiła? – spytał Ransom i Raphael zrozumiał ten opóźniający gest
jako to czym miał być – łowca chciał dać swojej przyjaciółce tyle czasu ile zdoła.
Musisz ją zabić.
Głos Lijuan był chłodnym szeptem w jego umyśle, tak bezlitosny jak powiew wiatru w Ciszy. – To
jest sprawa między mną a Eleną.
Twarz Ransoma zamieniła się w kamień. – Nie wiem jak to robią anioły, lecz my tutaj trzymamy się
razem. Ona dzwoni, a ja odpowiadam.
- I wtedy umierasz, - odpowiedział Raphael. – Nie dzielę się tym co należy do mnie.
*
Według zegarka Eleny siedziała na sofie wgapiając się w Wieżę już około godziny. Może wybór jej
położenia nie był tak oczywisty jak myślała. Zmarszczyła brwi i pociągnęła za koszulkę w którą się
przebrała tuż po przybyciu. Zadzwonił telefon. Jej puls wystrzelił gdy poznała dźwięk dzwonka,
wyjęła go i przyłożyła do ucha. – Ransom? Och mój Boże, dopadł cię!
- Uspokój się, - odpowiedział Ransom. – Ze mną w porządku.
- Twój głos brzmi ochryple.
- Jest silnym skurwy- przepraszam kochanie.
Elena zmarszczyła brwi. – Że co?
- Nyree. – odparł. – Uważa że za dużo przeklinam. Choć oczywiście dopiero co przeklinała jak
szewc gdy się obudziła z drzemki którą twój chłopak jej zafundował na czas naszej konwersacji.
- Zranił cię?
- Czuję się urażony – potrafię o siebie zadbać.
Poczuła jak przepływa przez nią ulga. – Taa, taa, więc?
- Więc duży, zły i potrafiący kontrolować umysły anioł myśli że należysz do niego. Coś w stylu:
„nie dzielę się moją kobietą”.
Elena przełknęła. – Pieprzysz.
Krótki szczekliwy śmiech. – Cholera nie. I tak jest interesująco i bez tego.
- Och Jezu. – zgięła się w połowie i wpatrywała w dywan, próbując myśleć. Tak, pocałowała go. I
tak, wysyłał trochę silnych wibracji – wibracji na które reagowała mimo wszystko – lecz to był
zwyczaj dla silnych aniołów i wampirów. Seks był tylko grą. Nie znaczył nic. – Może powiedział to
by mnie rozdrażnić. – to by miało więcej sensu.
- Och nie, kotku. To jest naprawdę. – jego głos był poważny. – Ten facet cię chce – choć nie jestem
pewien czy chce się z tobą pieprzyć czy też cię zabić.
Cisza. A potem: - Znalazł cię.
Jej wzrok spoczywał na rozciągniętej przestrzeni białego złota gdy Raphael unosił się bez wysiłku
na zewnątrz, zamknęła telefon i położyła go bardzo delikatnie na stole obok sofy. – Nie wpuszczę
cię. - szepnęła, choć nie było możliwe żeby ją słyszał.
Mogę wejść kiedy tylko zechcę.
Zamarzła gdy usłyszała krystaliczną czystość jego głosu. – Mówiłam ci żebyś nie pieprzył mi w
głowie!
Dlaczego?
Chłód tego pojedynczego słowa dotarła do niej jak nic innego. Sara miała rację – coś jest nie tak z
Raphaelem. A to bardzo, bardzo niedobrze dla niej. – Co się z tobą stało?
Nic. Jestem w Ciszy.
- Co to do cholery oznacza? – przesunęła dłoń o parę milimetrów w stronę broni za jej plecami, nie
spuszczając wzroku z jego twarzy gdy obserwował ją przez szybę. – I czemu twoje oczy są takie…
zimne? – znowu to słowo.
Rozciągnął swoje skrzydła jeszcze szerzej, całkowicie ukazując złoty i biały wzór na ich
wewnętrznej stronie. Tak piękny że groził odciągnięciem jej uwagi. – Sprytnie, - powiedziała ze
stanowczością skupiając się na jego twarzy. – Próbować mną manipulować nie używając własnego
umysłu.
Miałaś rację gdy mówiłaś że potrzebuję cię w pełni funkcjonalną. Zbyt wiele kontroli twojego
umysłu, a zmiażdżę twoje mentalne ścieżki bezpowrotnie.
- Chrzanisz, - wymamrotała, prawie sięgając do broni. – Możesz mnie przytrzymać przez chwilę ale
w momencie w którym przestaniesz ćwiczyć aktywną kontrolę jestem wolna.
Jesteś pewna?
Dziwne, lecz choć ją zawsze ogromnie przerażał, nie czuła się bezbronna wobec groźby użycia prze
niego na niej swojego wpływu, jaką czuła zazwyczaj. Gdy był swoim normalnym, aroganckim,
śmiercionośnym-jak-cholera sobą, wyczuwała między nimi puls seksualnego przyciągania który
zwykle rozpraszał jej mechanizm obronny.
Lecz ten mężczyzna – ten zimny, zimny mężczyzna ze śmiercią w oczach... Jej ręka zamknęła się
na rękojeści pistoletu.
Rozdział 18
- Wiesz co, - powiedziała, walcząc ze sobą by zachować spokojny wyraz twarzy. – jedyna rzecz
której jestem teraz pewna to taka że dziwnie się zachowujesz.
Czy to dlatego masz pistolet?
Jej ręka zamarzła na broni, krople potu na jej kręgosłupie zamieniły się w lód. – Jaki pistolet?
Jego włosy odwiane z twarzy, jak gdyby zatrzymane w wietrze pędzącego samochodu mimo że
utrzymywał swoją pozycję bez większego wysiłku. Jego twarz była tak nieskazitelna w swoim
pięknie że jej serce straciło jedno uderzenie. Jak gdyby była wyrzeźbiona przez najbardziej
mistrzowskiego artystę, linie jego twarzy czyste i typowo męskie. Bez wątpienia, był
najpiękniejszym mężczyzną jakiego kiedykolwiek widziała.
Możliwe, że taki jestem dla ciebie.
Wzdrygnęła się, wytrącając się z tej fascynacji. I tym razem wiedziała, że nie mieszał w jej głowie
– ta myśl była jej własną głupotą na pełnych obrotach. – Jaki? – spytała, po to by nie przestawał
mówić.
Piękny.
Prychnęła. – Wierz mi, anielski chłoptasiu, kobiece głowy odwracają się za tobą gdziekolwiek
pójdziesz.
Większość kobiet widzi we mnie okrucieństwo, zbyt wielkie by było pięknem.
Złapana znienacka przez tą widocznie szczerą ocenę, odkryła że patrzy na niego nowymi oczami.
Tak, było w nim okrucieństwo. Nie był ładny, nie był przystojny, nie był niczym tak przyziemnym.
Był niebezpieczny i silny, uosobienie tego co zaspokajało jej zmysły łowcy. Całe swoje życie była
zbyt silna, zbyt szybka, zbyt mało kobieca dla ludzkich mężczyzn. Lubili ją, lecz po jakimś czasie
większość z nich twierdziła że czuli się przez nią wykastrowani.
Nigdy nie dała po sobie poznać jak bardzo to bolało. A bolało, piekielnie mocno. Może nie była
drobną laleczką jak Beth, lecz była zdecydowanie kobieca. Doceniała mężczyzn, a szczególności t e
g o mężczyznę. – Jesteś zdolny do okrucieństwa, - zgodziła się cicho. – nawet do masakry, lecz nie
przekroczyłeś jeszcze linii zła.
Nie przekroczyłem?
Jej ręka leżała spocona na pistolecie. – Nie.
Brzmisz na bardzo pewną. Choć jeszcze tego ranka oskarżyłaś mnie o gwałt.
Jej temperament się zagotował. Ignorując krzyk ostrzeżenia jej własnego zdrowego rozsądku,
wyciągnęła broń i otwarcie trzymała ją przy ciele. – Tego ranka próbowałeś wziąć siłą coś, co
mogłabym dać dobrowolnie gdybyś tylko zaczekał.
Długa przerwa wypełniona jedynie dźwiękiem jej podwyższonych-adrenaliną oddechów.
Zastanawiała się co słyszał, w aksamitnej ciemności nocy, z ulicami tak daleko w dole.
Taka szczerość.
- Powiedziałam „mogłabym”. I koleżko, twoje szanse spłynęły ze ściekiem w momencie gdy
strzeliłeś takie zagranie. Nie pozwolę by ktoś mnie wmanipulował w seks. – nawet przez
archanioła, boga-seksu.
Wydawał się nad tym zastanawiać. Jego oczy spotkały jej prze szybę. Wzruszył ramionami. Seks i
tak nie ma znaczenia.
To sprawiło że zamrugała. Totalnie nie pasowało to do mrocznie zmysłowego mężczyzny który
pochłaniał ją jak ulubioną słodycz tego samego ranka. – Dobrze się czujesz? – spytała,
zastanawiając się czy nie był przypadkiem na jakiś anielskich prochach.
Jego odpowiedzią było rozbicie plastikowej szyby miedzy nimi. Stało się to tak szybko, że ledwo
zdołała unieść rękę by ochronić oczy. W jednej sekundzie okno istniało, a w następnej leżało w
kilku schludnych kawałkach na jej dywanie. Nawet okruch jej nie dotknął. Gdy opuściła ramię,
patrzyła w olbrzymie pole ciemności, wiatr wślizgiwał się do jej mieszkania na gładkich,
jedwabnych skrzydłach.
Raphaela nie było w polu widzenia.
Przestraszona, choć nie za siebie, spojrzała w dół na broń w jej reku. Trzęsącymi się rękoma z
powrotem zabezpieczyła pistolet. Wystrzeliła w instynktownej samoobronie, celując nie w twarz
Raphaela tylko w jego skrzydła tak jak poradził jej Vivek. A anioł bez skrzydeł..
- Och Boże. – przechodząc ostrożnie nad olbrzymimi kawałkami szkła – osiem idealnych,
trójkątnych części – doszła do granicy i spojrzała w dół.
Szept wiatru tuż za nią. – Zdecydowanie nie masz problemów z lękiem wysokości.
Spadłaby gdyby nie trzymał pewnie swoich dłoni na jej biodrach. – Ty draniu! Przestraszyłeś mnie
na śmierć! – wykręcając się próbowała się uwolnić.
Trzymał ją nieruchomo, otaczając ją obydwoma ramionami wokół talii. – Eleno, zachowuj się.
Dziwaczność jego tonu włączył poważny alarm w jej głowie. Nie mogła przestać myśleć o swoich
poprzednich rozważaniach – że było dużo gorszych rzeczy od śmierci. – Planujesz mnie zrzucić?
- Właśnie sobie powiedziałaś że cię nie zabiję, że jestem bardziej skłonny cię torturować.
Coś w niej pękło. – Wynoś. Się. Z. Mojej. Głowy! – zamykając mocno oczy, pchnęła przed siebie
każdą cząstką woli jaką posiadała. To była głupia, ludzka reakcja, lecz ona była człowiekiem w
każdym znaczeniu jakie się liczyło.
Stojący za nią Raphael wciągną powietrze. Zaskoczona, wzmogła swoje próby zablokowania go
nawet gdy wirująca pustka śmiertelnego upadku rozciągnęła się przed jej oczami. Elena nie
odwróciła wzroku – prędzej zmierzy się ze śmiercią niż pozwoli na inwazję jej umysłu, bo czym to
było, jeżeli nie kolejną formą czołgania się? Nie miała jednak zamiaru umrzeć bez walki. Zmieniła
położenie w jakim trzymała pistolet. Tym razem celowo będzie mierzyć w jego skrzydła.
- No i proszę, - powiedział Raphael tuż koło jej ucha. – Widać że urodzeni łowcy mają jeszcze
jedną umiejętność.
Jej głowa zaczynała pulsować. Lecz utrzymywała nacisk, mając nadzieję że jej mózg nauczy się
robić to automatycznie po jakimś czasie. Oczywiście, nie będzie tego problemu jeżeli uwolni się od
Raphaela. Z każdą sekundą stawało się bardziej oczywiste że cokolwiek złego się z nim działo było
to bardzo, bardzo niebezpieczne dla niej. – Dlaczego tu jesteś, dlaczego to robisz? Czy to dlatego że
zraniłam Dmitriego?
- Miał rozkazy żeby cię nie dotykać.
Zmęczona odsuwaniem się od niego, odprężyła się, jej głowa spoczęła na jego piersi. Przyjął jej
ciężar z łatwością. – Co mu zrobiłeś?
- Jego szczęka powinna się już zrosnąć.
Ciemna noc była tak blisko, światło z innych budynków tak jasne, że miała wrażenie że stoi na
krańcu świata. Lecz to nie pustka naprzeciw niej stanowiła prawdziwą groźbę. – Czy przemoc cię
podnieca?
- Nie.
- Ranienie mnie, - naciskała. – sprawianie że krwawię, to podnieca Dmitriego. Ciebie też?
- Nie.
- Więc dlaczego do cholery mnie tu trzymasz?
- Bo mogę.
A ona wiedziała że w tym nastroju rzeczywiście może ją złamać.
Więc do niego strzeliła. Bez ostrzeżenia, bez szansy na zmianę decyzji. Zwyczajnie wycelowała na
ślepo za siebie i strzeliła. W momencie gdy jego ramiona się rozluźniły i rzuciła się w bok. Mogła z
łatwością spaść, lecz ufała swojemu refleksowi i jeszcze nigdy jej nie zawiódł.
Wylądowała na dużych odłamkach plastikowego szkła. Wytrzymały, lecz przecięła sobie bok
twarzy i dłonie jej obydwu rąk, gdy wczepiła się w szkło by nie zsunąć się w czarną jak smoła noc.
W chwili gdy zyskała jako taką stabilność wykorzystała jeden ze swoich bardziej akrobatycznych
ruchów by przekoziołkować przez szybę do skulonej pozycji na dywanie.
Odrzucając włosy z oczu spojrzała w stronę Raphaela. Leżał zgięty na szkle, oparty o stół gdzie
położyła swój telefon, jak jej się wydawało, godziny temu. Patrzył się na swoje skrzydło, a gdy
podążyła za jego wzrokiem to co zobaczyła sprawiło że zrobiło się jej niedobrze.
Pistolet zrobił to co obiecał Vivek. Prawie całkowicie zniszczyło dolną część jednego ze skrzydeł.
To czego jej Vivek nie powiedział to fakt, że gdy skrzydło anioła zostanie zranione, krwawi.
Raphael krwawił ciemną czerwienią, która kapała na szkło, prześlizgując się po gładkiej
powierzchni by wsiąknąć w jej dywan. Wstając, trzęsła się. – Zagoi się. – wyszeptała, próbując
siebie przekonać. Jeżeli go okaleczyła-
- Jesteś nieśmiertelny. Zagoi się.
Spojrzał na nią do góry, oszołomione niezrozumienie w jego niesamowitych, nierzeczywistych,
niebieskich oczach. – Dlaczego do mnie strzeliłaś?
- Torturowałeś mnie strachem – co za pewne zakończyłoby się wyrzuceniem mnie poza gzyms
kilka razy i łapaniem mnie, tylko po to by usłyszeć mój krzyk.
- Co? – zmarszczył brwi, potrząsną głową jak gdyby próbując ją oczyścić, a następnie spojrzał w
otwarta przestrzeń gdzie jej okno jeszcze nie dawno było. – Tak, masz rację.
Nie była to odpowiedź jakiej się spodziewała. – Byłeś przy tym- dlaczego brzmisz jak gdybyś nie
mógł w to uwierzyć?
Jego oczy napotkały jej. – W Ciszy jestem… inny.
- Czym jest Cisza?
Nie odpowiedział.
- Często tam przebywasz?
Jego usta zacisnęły się. – Nie.
- Czyli jesteś już normalny? – już gdy zadawała to pytanie biegła do kuchni po ręczniki. Gdy
wróciła zastała go w tej samej pozycji. – Dlaczego to nie przestaje krwawić? – jej głos unosił się
coraz bardziej gdy panika zaczynała brać górę.
Przyglądał się jak bez rezultatu próbowała zatamować wylew. – Nie wiem.
Spojrzała na pistolet który zostawiła po drugiej stronie pokoju. Może było głupotą pozostawanie
tutaj, lecz znała tego Raphaela, tak jak nie znała tego innego. Czymkolwiek była Cisza, zmieniła go
w najgorszy rodzaj potwora. Lecz czy ona była lepsza? Pistolet, zniszczenie jakie wyrządził…
Chwytając telefon zadzwoniła do Piwnic, jej palce śliskie od krwi Raphaela. Naprzeciw niej jego
niebieskie oczy wydawały się gasnąć, jego głowa opadała do tyłu. – No weź. – powiedziała,
obejmując jego policzek palcami poplamionymi krwią. – Musisz pozostać przytomny archaniele.
Nie możesz pogrążyć się w szoku.
- Jestem aniołem, - wymamrotał, jego głos niewyraźny. – Szok jest dla śmiertelników.
Ktoś odebrał telefon. – Vivek?
- Elena, ty żyjesz!
- Cholera Vivek, co do diabła było w tych nabojach?
- Mówiłem ci.
- Czy to było testowane?
- Taa. Było używane w terenie kilka razy – daje cie dwadzieścia minut, góra pół. Anioły zaczynając
się leczyć w momencie gdy kula uderzy.
Spojrzała w dół na zmasakrowane skrzydło Raphaela. – Nie leczy się. Pogarsza się z każdą minutą.
- To nie możliwe.
Rozłączyła się skoro najwyraźniej nic nie wiedział. – Raphael! Co mam robić?
- Dzwoń do Dmitriego. – jego odcień zbladł do szarości, blada maska śmierci która zaatakowała jej
serce terrorem.
Poczucie winy za niego jak węzeł dusiło jej gardło, wybrała numer Wieży Archanioła i natychmiast
została przekierowana do Dmitriego. – Przyjdź do mojego mieszkania. – rozkazała.
- To nie jest-
- Zrobiłam coś Raphaelowi. Krwawi, a ta krew nie krzepnie.
Mrugnięcie ciszy. – Jest nieśmiertelny.
- Jego krew jest czerwona, tak samo jak moja.
- Zabiję cię na małe, maleńkie kawałeczki jeżeli go zraniłaś. – rozłączył się.
- Dmitri jest w drodze. – powiedziała Raphaelowi, gdy telefon wyślizgną się z jej zakrwawionej
ręki. – Nie sądzę by miał o mnie dobre zdanie.
- Jest lojalny. – jego włosy opadły mu na czoło, sprawiając że wyglądał absurdalnie chłopięco.
Kolejny tryśnięcie krwi uderzyło jej nogę, gorąca i obfita. – Dlaczego do cholery się nie goi?
Przebłysk jasności w tych szklanych niebieskich oczach. – Sprawiłaś że stałem się po części
śmiertelnikiem.
To były jego ostatnie słowa nim stracił przytomność – prawdopodobnie nic innego jak szok,
uświadomiła sobie. Wciąż była przy nim gdy Dmitri i kilka innych wampirów przybyło.
Zwyczajnie wyważyli drzwi zamiast bawić się w pukanie.
- Przytrzymajcie łowczynie. – Dmitri zignorował ją gdy jego poplecznicy odciągnęli ją od
Raphaela.
Szarpałaby się ale wiedziała, że nie miałoby to sensu. Było ich zbyt wiele, a ona nie miała przy
sobie żadnej broni wyposażonej w chip. Posiadające unikalne kody seryjne, gdzie każde
wykorzystanie było śledzone przez VPA i Gildię jednocześnie, urządzenia te były przeznaczone
tylko na polowania albo gdy życie łowcy było w prawdopodobnym zagrożeniu ze strony
wampirów. Oficjalna wersja była taka, by zatrzymać łowców przed staniem się niebezpiecznie
pewnymi siebie, lecz wszyscy wiedzieli że było tak, ponieważ potężne wampiry nie lubiły myśli o
byciu bezbronnym wobec innego doświadczonego łowcy, który żywił do nich urazę. W tym
momencie jednak jej nie zależało. – Pomóżcie mu!
Dmitri rzucił jej spojrzenie wypełnione czystą złością. – Cisza. Jedyny powód dla którego nie jesteś
martwa to taki, że Raphael znajdzie przyjemność w wykonaniu tego zadania własnoręcznie. –
unosząc rękę, przemówił do jakiegoś rodzaju transmitera zaciśniętego na jego nadgarstku. – Wejść.
Dwóch olbrzymich, anielskich mężczyzn pojawiło się nagle w otwartej ścianie, która była kiedyś
jej oknem, z noszami pomiędzy nimi. Szok na ich twarzach gdy ujrzeli Raphaela powiedział jej że
było gorzej niż źle. Jej żołądek skurczył się do środka, lecz anioły szybko powróciły do siebie,
wykonując polecenie Dmitriego był położyć Raphaela na noszach i polecieć z nim od Wieży.
Jeden z aniołów – rudy, zawahał się. – Czy nie byłoby lepiej zabrać go prosto do domu?
- Uzdrowiciel i lekarze niedługo dotrą do Wieży. – odparł Dmitri.
Przytakując, anioł uniósł przednią część noszy gdy jego partner podążył za jago przykładem
unosząc drugi koniec. – Widzimy się na miejscu.
Elena nie była do końca pewna dynamiki mocy w pokoju. Hierarchia świata powinna przebiegać:
archanioł-anioł-wampir-człowiek - w tej kolejności. Lecz Dmitri wyraźnie dowodził – i nie jak
anielski cherubinek, który złożył wizytę w jej mieszkaniu, te anioły były stare i potężne.
Teraz, gdy Raphaela nie było uwaga Dmitriego przesunęła się na nią. Gdy podszedł bliżej przeklęła
idiotyczną politykę dotyczącą posiadania broni z chipami. Bez nich była bezbronna jak dziecko.
A Dmitri wyglądał na gotowego by rozedrzeć ją na strzępy gołymi rękami.
Podchodząc tak blisko, że stał zaledwie milimetry od niej, złapał za jej podbródek, jego ręce we
krwi, jego spojrzenie ognisto czarne.
Nabrała powietrza. – Twoje oczy- - widoczny był wyraźny krąg czerwieni gdzie powinna być
źrenica, poszerzająca się plama z krawędzią jak ostrze noża. – Co do diabła?
Jego ręka zacisnęła się. Wtedy tez nachylił się bliżej. Zamarzła. Jeżeli spróbuje wziąć jej krew,
wiedziała że nie będzie w stanie pozostać cicho – instynkt weźmie górę i spróbuje sięgnąć po broń.
Nie było to coś co mogła powstrzymać. Lecz Dmitri ponownie ją zaskoczył. Jego usta musnęły jej
ucho, zamiast jej szyje. – Będę patrzeć jak będzie cię łamać. A potem zliżę twoją krew na deser.
Strach – surowy i gwałtowny – rozkwitł w dole jej brzucha, mimo to patrzyła mu w twarz z
wyuczoną obojętnością. – Jak tam twoja szyja?
Jego palce zacisnęły się na tyle mocno, że wiedziała iż pozostawią ślady. – W moim czasie, kobiety
znały swoje miejsce.
Nie spyta, nie wpadnie w tą pułapkę.
Lecz okazało się że Dmitri nie potrzebował jej współpracy. – Płasko na plecach, z rozłożonymi
nogami.
Zmrużyła oczy. – Raphael nie odwołał swojej polityki o mojej nietykalności, więc na twoim
miejscu bym uważała.
Zaśmiał się a dźwięk ten był jak ostrze przejeżdżające po skórze. Jego palce się rozluźniły, objęły
jej policzek i zbliżył się jeszcze bliżej, na tyle że była ściśnięta między umięśnionym wampirzym
ciałem. Lecz tylko Dmitriego „widziała” naprawdę – jego śmiercionośną wściekłość, pachnącą
futrem i diamentami i seksem. – Mam nadzieję, że utrzyma cię przy życiu przez długi, długi czas. –
jego język musną szybko dudniące bicie jej pulsu. – Mam nadzieję, że zaprosi mnie bym się
przyłączył do gry.
Rozdział 19
Godzinę później Elena szarpała więzy które przekłuwały jej ramiona do krzesła. Jedyne co tym
osiągnęła to zaciśnięcie się liny wokół jej kostek. Związana jak zwierzę na rzeź! Jak zwierzę! Jej
ręce zostały wykręcone do tyłu i związane za jej plecami, następnie lina schodziła w dół by owinąć
się naokoło jednej kostki nim skrzyżowała się wokół drugiej. Ostatni zabieg polegał na przełożeniu
liny z powrotem do jej nadgarstków i naokoło jej talii i pleców. Została skutecznie przykuta do
ciężkiego krzesła, którego nie miała szansy przewrócić.
- Czuję krew Eleno, - powiedział przeciągle Dmitri wchodząc ponownie do pokoju. – Czyżbyś
próbowała flirtować?
Spojrzała na niego spode łba, przypominając sobie jaki miał ubaw rozbierając ją z jej broni. Nie był
ordynarny. Nie, był uosobieniem zmysłowości, ta jego cholerna upajająca woń przemykająca przez
jej ciało jak najsilniejszy afrodyzjak na świecie. Mimo to, niektóre z jej kopnięć trafiły do celu –
nim została związana, jej rany zostały zdezynfekowane i została umieszczona w czymś co
przypominało mały pokoik gdzieś w wyższej partii Wieży. – Jak tam Raphael?
Dmitri podszedł i staną tuż przed nią, zdjął swoją marynarkę w kolorze węgla i czerwony krawat by
ukazać świeżą, białą koszulę. Kilka pierwszych guzików było rozpiętych, odsłaniając przepyszny
trójkąt brązowej skóry. Nie była to opalenizna. Pochodził widocznie z miejsc gdzie słońce świeci
mocniej, z miejsca egzotycznego i-
- Przestań! – gdy się skoncentrowała była w stanie rozróżnić słaby zapach woni którą gładził każdy
kawałek jej skóry.
Uśmiechnął się, a w jego uśmiechu była obietnica bólu. – Nie skupiałem się na tobie.
- Kłamca.
- Przyznaję. – podszedł bliżej, zginając się by oprzeć dłonie na ramionach jej krzesła. – Jesteś
bardzo wrażliwa na mój zapach. – zamknął oczy i wziął głęboki wdech. – Nawet spocona i
zakrwawiona, posiadasz swoją własną, unikalną woń. Sprawia ona, że chciałbym wziąć duży,
łakomy kęs.
- Nie w tym życiu. – powiedziała, jej głos ochrypły przez siłę jaką musiała zużyć by oprzeć się jego
powolnej pokusie.
Źle oceniła Dmitriego, ponieważ nie ociekał mocą jak starsze wampiry które spotkała, co oznaczało
że pochodził z kategorii jedynej w swoim rodzaju… i prawdopodobnie bardziej zdolnej do oparcia
się efektom kontroli chipa
Był to sekret za którego ochronę umierali łowcy – gdyż czasami, sekundowa dezorientacja
wampira, jego wiara że został złapany i unieruchomiony, była wszystkim czym łowca dysponował.
W tej sekundzie możesz uciec lub zranić. – Dlaczego się tak na mnie uwziąłeś? – spytała prosto z
mostu, zagrzebując wiedzę o śmiertelnej wadzie chipów. Na tyle ile wiedziała, tylko anioły
potrafiły czytać w myślach, a oni nie mieli żadnego powodu by sabotować skuteczność
najsilniejszej broni łowców, lecz nie miała zamiaru ryzykować. – Jesteś tak cholernie seksowny, -
cholera, to była prawda. – że na pewno kobiety rzucają się na ciebie. Dlaczego ja?
- Mówiłem ci już – sprawiasz że się nie nudzę. - jego usta zakrzywiły się, lecz krwiożercze ostrza w
jego oczach przypominały jej że nie był do końca zadowolony z niej w tym momencie. – Będziesz
żyć, wiesz.
- Będę?
- Przynajmniej do momentu wykonania zadania. – patrzył się na nią.
A ona na niego. Dmitri, bardzo możliwe, znał każdy szczegół jej zadania, lecz jeżeli nie, nie miała
zamiaru się wygadać i wykopać dla siebie jeszcze głębszy grób. – Nawet nie jesteś w stanie sobie
wyobrazić jak wiele przyjemności mi to sprawia.
- Co wiesz o przyjemności, Łowczyni Gildii? – jego ton nabrał ostrości noża, jego skóra niemalże
zaczynała od wewnątrz świecić.
Jej gardło wyschło gdy zdała sobie sprawę iż znowu popełniła błąd. Dmitri nie był tylko potężny,
on był aż potężny. Tak stary że gdy teraz przestał to przed nią ukrywać, jego wiek sprawił że
poczuła ból w kościach. – Wiem, że to co oferujesz nie ubłagalnie dąży do bólu.
Mrugnął, jego rzęsy niestosownie długie. – Lecz z mistrzem tej sztuki, każdy ból jest
przyjemnością.
Drżenie przeszło po jej kręgosłupie, musnęło jej sutki. – Nie, dzięki.
- Ta decyzja już do ciebie nie należy. – wyprostował się. – Jesteś głodna?
Zaskoczona tym wścibskim pytaniem strząsnęła narkotyczne pozostałości jego zapachu i dała sobie
chwilę na zastanowienie. – Umieram z głodu.
- Więc zostaniesz nakarmiona.
Krzywiąc się na to w jaki sposób to wyraził, nie odezwała się gdy zniknął za drzwiami, tylko po to
by powrócić kilka minut później z przykrytym talerzem. Gdy zdjął przykrywkę, zobaczyła coś, co
wydawało się być obiadem składającym się z grillowanej ryby w jakimś rodzaju białego sosu,
razem z delikatnie ułożonymi warzywami i młodymi ziemniakami. Do ust naciekła jej ślina. –
Dzięki.
- Ależ proszę. – złapał kolejne krzesło i postawił naprzeciw niej bez wysiłku, choć było identyczne
temu na którym siedziała i którego nie potrafiła nawet przechylić. – Na co masz ochotę w pierwszej
kolejności?
Zacisnęła zęby. – Nie pozwolę byś mnie karmił.
Nabił kawałek marchewki. – Mężczyźni którzy towarzyszyli mi do twojego mieszkania – czy wiesz
kim byli?
Trzymała usta zamknięte, nie ufając mu, że nie wsadzi jedzenia do jej ust gdy tylko je otworzy.
- Członkowie Ligii Siedmiu, - powiedział, odpowiadając na własne pytanie. – te wampiry i anioły
które strzegą Raphaela nie zważając na swoją pozycję.
Ciekawość była jak ogień w jej wnętrzu, tak wielka że przemówiła. – Dlaczego?
- Jest to wiedza przeznaczona dla nas. – zjadł marchewkę z widoczną przyjemnością. Mimo że
wampiry nie mogły utrzymać się przy życiu dzięki tego typu pożywieniu, wiedziała że są w stanie
przetrawić pewną ich część bez większych problemów. Był to powód dla którego większość
słabych wampirów była zdolna z sukcesem udawać ludzi. – To co musisz wiedzieć, to to że
pozbędziemy się każdego kto stanowi dla niego groźbę, nawet za cenę naszego życia.
- I to powinno sprawić, że będę szczęśliwa gdy będziesz machał widelcem w moją stronę?
Zgarną kawałek ryby upewniając się że jest pokryta sosem, który wyglądał złośliwie przepysznie. –
Dopóki Raphael się nie obudzi, jestem zmuszony cię nie skrzywdzić. Taki był jego bezpośredni
rozkaz. Reszta nie jest pod takim wpływem. Wystarczy, że przekaże im ten widelec i wyjdę przez te
drzwi, a całkowicie zrozumiesz nowe znaczenie słowa „ból”.
Wypuściła powietrze. – Przynajmniej uwolnij moje ręce – wiesz że nie mogę cię zranić bez żadnej
broni.
- Jeżeli to zrobię to już jesteś martwa. – uniósł widelec w stronę jej ust. – Żyjesz tylko dlatego że
trzymam resztę z dala od ciebie. Jeżeli pomyślą że możesz mną manipulować…
Ani przez chwilę mu nie ufała. Ale była cholernie głodna i była łowcą – wiedziała że głodówka nie
osiągnie nic poza osłabieniem jej. Otworzyła usta. Ryba smakowała tak pysznie jak wyglądała.
Lecz i tak trzymała ją w ustach przez ponad minutę smakując ostrożnie. Połknęła dopiero gdy była
usatysfakcjonowana o jej czystości. – Żadnych narkotyków?
- Nie są potrzebne. Nie żebyś mogła latać. – nakarmił ją kawałkiem ziemniaka. – A Raphael będzie
cię chciał zobaczyć od razu jak się obudzi.
- A jego skrzydła?
Dmitri uniósł brwi. – Mówisz jak gdyby cię to obchodziło
Nie widziała żadnego powodu by kłamać. – Bo mnie obchodzi Chciałam jedynie od niego uciec –
zachowywał się naprawdę dziwnie. – zjadła. – No wiesz, jest nieśmiertelny. Ten strzał powinien mi
dać wystarczająco dużo czasu by mieć jakieś ułatwienie w ucieczce.
- Prawda. – nakarmił ją kolejnym pełnym jedzenia widelcem, wyciągając go z jej ust wolniej niż to
było konieczne. Gdy zmrużyła oczy, uśmiechnął się tym chłodnym, niebezpiecznym uśmiechem
który nigdy nie sięga jego oczu. – Dlatego też, dla aniołów, twoja pozycja z łowcy, zmieniła się w
zagrożenie numer jeden.
- Och, przestań. – pokręciła głową gdy zaoferował jej brokuły. – Uśmiechając się, zjadł je a
następnie dał jej widelec pełen groszku. Połknęła i zastanowiła się nad tym wszystkim ponownie. –
Ten rodzaj broni był już wcześniej używany. – nie mógł to być sekret, nie jeżeli był
wykorzystywany przeciwko aniołom.
- Tak. Wiemy o ty. Powoduje tymczasowe uszkodzenie. – wzruszył ramionami. – Archaniołowie
widocznie uważają ją za dobrą broń, szczególnie że ludzie znają tak niewiele sposobów walki z
aniołami, które stają się zbyt bezczelne.
- Może strzeliłam pod złym kątem. - wymamrotała. – Czy uderzyłam w jakąś główną aortę czy coś?
– wiedziała wszystko na temat wampirze biologii, lecz anioły były czymś zupełnie innym. –
Wystarczy. – powiedziała gdy zaoferowała jej kolejny kawałek.
Opuścił widelec. – Będziesz musiała zapytać Raphaela – jeżeli wciąż jeszcze będziesz mieć swój
język, oczywiście. – wstał i zniknął po raz drugi, wracając z butelką wody.
Po wypiciu i z powodzeniem się nie ochlapując, ponownie na niego spojrzała. Wciąż mrocznie
seksowny, wciąż o krok od rozszarpania jej gardła. - Dzięki.
Jego odpowiedzią było położenie jednego palca na pulsie jej szyi. – Taka silna, wspaniała i słodka,
pełna życia. Nie mogę się doczekać mojego własnego obiadu – szkoda że to nie będziesz ty.
I wyszedł.
Elena patrzyła na drzwi z całkowitym skupieniem gdy zaczęła się szarpać w swoim krześle,
zdecydowana wydostać się z tych lin. Dmitri chronił ją przed innymi, lecz kto wie jak długo mu się
to uda.
Jedyny problem był taki, że liny zostały związane przez mistrza.
Lecz z mistrzem sztuki, każdy ból jest przyjemnością.
Bondage – mogła się domyślić. Dmitri prawdopodobnie lubił wiązać swoje kobiety w każdy
możliwy i interesujący go sposób. Jej twarz oblała się rumieńcem. Wcale go nie pragnęła – oprócz
momentów gdy rzucał na nią tą swoją cholerną woń która była jak wabik. Topiła się w momencie
gdy włączał ten swój talent.
Nie lubiła „topnieć” mimo własnej woli.
Nawet dla archanioła.
Jej szczęka zacisnęła się na wspomnienie tego co zaszło w gabinecie Raphaela. Teraz gdy go
postrzeliła, czuła się trochę lepiej jeżeli chodzi o to całe zdarzenie. Jak gdyby wyrównała rachunki.
Oczywiście, on pewnie widzi to zupełnie inaczej. Przecież próbował ją tylko zaciągnąć do łóżka – i
choć jakkolwiek by się nie starała przekonać siebie inaczej, to podobało jej się to uwodzenie…
przynajmniej do momentu tej części gdy zaczął kontrolować jej umysł. W rewanżu, możliwe że
uczyniła go kaleką.
Dobry Boże, zniszczyła połowę jego skrzydła.
Oczy ją zabolały i zdała sobie sprawę że była przerażająco blisko łez. Mrugając gwałtownie,
wypędziła niechciane uczucie. Łowcy nie płaczą. Nawet dla archanioła. Ale – co jeżeli nie
wyzdrowieje?
Jej poczucie winy zawiązało się w ciężki supeł w jej żołądku, zaciskając się ciaśniej i goręcej i
stając się jeszcze bardziej niszczycielski z każdą mijającą sekundą. Musi się do niego dostać,
zobaczyć na własne oczy jak się czuje. – Nie ma takiej szansy. – wymamrotała, wiedząc że gdyby
była na miejscu Dmitriego zrobiłaby dokładnie to samo- odizolowała możliwe zagrożenie.
Nadwyrężone ramiona i bolące łydki - poddała się w próbie rozwiązania więzów i odprężyła. Może
i nie będzie w stanie zasnąć, lecz mogła przynajmniej spróbować odpocząć na tyle, że gdy Raphael
się obudzi i ostateczna rozgrywka się rozpocznie, to będzie gotowa. Lecz gdy jej mięśnie już się
zaczęły rozluźniać przypomniała sobie o ziejącej pustką dziurze w ścianie jej mieszkania. – Dmitri!
Pojawił się minutę później i ze spojrzenia na jego twarzy, nie był zadowolony. – Wołałaś moja pani?
- Gdyby te słowa były ostrzejsze to zraniłyby do krwi.
Krew.
Czy ona próbuje się zabić? – Przeszkodziłam w twojej.. kolacji. Przepraszam.
Uśmiechnął się, nie pokazując ani czubka kłów o których istnieniu wiedziała. – Czyżbyś oferowała
siebie w zadośćuczynieniu?
- Chce wiedzieć czy moje mieszkanie- ta ściana, zasłoniliście ją?
- A dlaczego mięlibyśmy to robić? - wzruszył ramionami i odwrócił się do wyjścia. – To tylko
ludzkie mieszkanie.
- Ty skur-
Odwrócił się gwałtownie, jego twarz nieruchoma, śmiercionośna, nieludzka. – Jestem głodny
Eleno. Nie zmuszaj mnie bym złamał słowo dane Raphaelowi.
- Nie zrobiłbyś tego.
- Zmuś mnie i zrobię. Zostanę ukarany, ale ty wciąż będziesz martwa. – zniknął.
Zostawiając ją samą z szaleńczo bijącym sercem i przekłuwającym bólem w sercu. Jej dom, jej
niebo, jej cholerne schronienie jest właśnie niszczone przez wiatr, pył i deszcz. Sprawiło to że
chciała się zwinąć i to wykrzyczeć.
Nie chodziło o pojedyncze rzeczy w jej mieszkaniu o które się martwiła, chodziło o samo miejsce.
Dom. Nie miała go od bardzo dawna – po tym jak ojciec ją wyrzucił, została zmuszona
zakwaterować się na stałe w Akademii Gildii. Nie było w tym nic złego, lecz ni był to dom. A
potem ona i Sara ukończyły trening i dzieliły mieszkanie przez pewien czas. To był dom, ciepły,
lecz nie był jej. Dopiero to obecne było jej w każdy możliwy sposób.
Pojedyncza łza spłynęła po jej twarzy. – Przepraszam, - powiedziała, wmawiając sobie że mówi do
swojego zrujnowanego mieszkania. Lecz prawdą było że rozmawiała z archaniołem. – Nie było
moim zamiarem cię skrzywdzić.
Chłodny podmuch w jej umyśle. Dlaczego więc miałaś przy sobie broń?
Rozdział 20
Elena zamarła kompletnie, zupełnie jak – wyobraziła sobie - mogłaby zastygnąć mała mysz, stojąc
przed bardzo dużym, bardzo złym kotem z dużymi zębami. – Raphael? – szepnęła, choć znała ten
świeży, czysty, deszczowy zapach tak dobrze jak swój własny. I było to coś co kompletnie nie miało
sensu – jak może czuć woń wewnątrz własnej głowy?
Idź spać Eleno. Twoje myślenie nie pozwala mi zasnąć.
Wzięła głęboki oddech. – Jak się czujesz- twoja rana?
Jesteś związana?
- Tak. – czekała na odpowiedź na jej własne pytanie.
To dobrze. Nie chciałbym byś gdzieś zniknęła, nim będziemy mieć szansę porozmawiać o twoim
upodobaniu do broni.
Po czym jego obecność zniknęła. Wyszeptała jego imię ponownie, lecz wiedziała że on już jej nie
słucha. Jej poczucie winy szybko przeistoczyło się we wściekłość. Drań – mógł sprawić że ją
uwolnią, lecz zostawił ją związaną. Jej nadgarstki były obolałe, jej plecy zdrętwiałe od cholernego
krzesła i.. - I ma prawo się wkurzać. – Raphael przeraził ją tamtej nocy, lecz w rzeczywistości w
żaden sposób jej nie zranił. W międzyczasie, to ona postrzeliła jego. Jeżeli był wkurwiony to miał
powód. Nie oznaczało to jednak, że musiało jej się to podobać.
Pozostawała również kwestia namawiania jej na seks.
Choćby nie wiadomo jak było to poniżające, dzisiejszej nocy powiedziała mu prawdę – gdyby tylko
zaczekał, istniała ogromna możliwość że wlazłaby na niego dobrowolnie przy pierwszej okazji.
Paliły ją policzki. Jak tylko się z tą wydostanie, wytatuuje sobie na czole IDIOTKA. Od samego
początku starała się być ostrożna, nigdy nie zapominać że jest niczym więcej jak odrzuconym
źródłem rozrywki Raphaela. Najwidoczniej jej hormonów to nie obchodziło.
Archanioł sprawiał że płonęła.
Najgorsze było to, że nie mogła przypisać tej fascynacji jedynie pożądaniu. Raphael był zbyt
intrygującym mężczyzną by było to takie proste. Lecz dzisiaj, dzisiaj nie miał racji. Lub,
wyszeptała jej druga strona, może i miał rację – co jeśli obcy którego postrzeliła byłby prawdziwym
Raphaelem… Archaniołem Nowego Jorku, istotą zdolną do torturowania innego stworzenia, nie
pozostawiając z niej nic, poza krzyczącym, szkaradnym i zniszczonym przedmiotem?
*
Oczy Raphaela były zamknięte, lecz w rzeczywistości nie spał. Przebywał w półświadomej komie,
stanie dla którego ludzie czy wampiry nie mieli odpowiednika. Anioły nazywały go anshara, czyli
stan, który mogli osiągnąć jedynie ci co żyli dłużej niż połowę millenium. Pozwalał on na głęboki
odpoczynek, podczas którego, zachowywał jednocześnie cały swój rozum i wiedzę. Teraz, jego
świadoma część był zajęta zrastaniem rany, którą Elena zrobiła swoim małym pistolecikiem, gdy
pozostała jego część spała. Pożyteczna rzecz. Choć nie jest to coś co można wywołać siłą woli.
Anshara przychodziła tylko gdy anioł został poważnie zraniony. Co zdarzyło się bardzo rzadko
przez ostatnie osiem stuleci egzystencji Raphaela. Gdy był młody i niedoświadczony, zranił się –
albo został uszkodzony – kilka razy.
Obrazy jego tańca na niebie tuż przed tym jak jego skrzydła zaplątały się i runą na ziemię, spadając
z pełną świadomością, że jego krew rozłoży czerwony dywan na łąkowej podłodze.
Starożytne wspomnienia. Chłopca, którym kiedyś był.
Złamane ręce, złamane nogi, krew wylewająca się ze strzaskanej buzi.
I ona. Stojąca nad nim, nucąca. – Cii, kochanie. Ciii.
Paniczny strach biegł w jego krwiobiegu, jego serce ciężkie od wiedzy, że był wobec niej
bezbronny, nie mógł jej zatrzymać… jego matka, jego największy koszmar.
Czarne włosy i niebieskie oczy, była kobiecym obrazem z którego powstał. Lecz była wtedy stara,
tak bardzo stara, nie w wyglądzie lecz w umyśle, w duszy. I w porównaniu do Lijuan, nie
ewoluowała. Raczej… de ewoluowała.
Teraz, widział swoje skrzydło łączące ze sobą włókno za włóknem, lecz nawet to, nie mogło
utrzymać wspomnień na wodzy. Podczas anshary, umysł wyrzuca z siebie rzeczy dawno
zapomniane, pokrywając duszę powłoką mętności, której żaden śmiertelnik nie jest w stanie pojąć.
Były to wspomnienia warte setki odmiennych ludzkich istnień. Był tak stary, tak stary… choć nie
był antyczny. Nie wszystkie wspomnienia należały do niego. Niektóre były częścią jego rasy,
sekretna składnia całej ich wiedzy, ukryta wewnątrz umysłów ich dzieci.
Wspomnienia Caliane wynurzyły się.
I patrzył na swoje krwawiące i połamane ciało z przykucniętej pozycji. Obserwując jego/jej rękę
odgarniającą włosy z jego twarzy. – Teraz cierpisz, lecz tak musi być.
Chłopiec na podłodze nie mógł mówić, topiąc się we własnej krwi.
- Nie umrzesz Raphaelu. Nie możesz. Jesteś nieśmiertelny. – Pochylając się by złożyć chłodny
pocałunek na zmasakrowanym policzku chłopca. – Jesteś synem dwóch archaniołów.
Cudownie ocalałe oczy chłopca wypełniły się zdradą. Jego ojciec był martwy. Nieśmiertelni też
giną.
Smutek przeszył Calianę. – Kochanie, on musiał umrzeć. Gdyby żył, piekło zapanowałoby na
ziemi.
Oczy chłopca ściemniały, ich wyraz bardziej oskarżycielski. Calliane westchnęła, po czym się
uśmiechnęła. – I ja też muszę zginąć, to dlatego przyszedłeś mnie zabić, czyż nie? – cichy, radosny
śmiech. – Nie możesz mnie zabić mój słodki Raphaelu. Tylko jeden z Kadry Dziesięciu może
unicestwić archanioła. A oni nigdy mnie nie znajdą.
Wstrząsający powrót do jego własnego umysłu, jego własnych wspomnień. Ponieważ po tym
zdarzeniu, nie miał nic co należałoby do Caliane – wykonała transfer tego wspomnienia gdy leżał
tak ciężko ranny, że przez kolejne miesiące nie był w stanie nawet się czołgać. Czy nawet na tyle,
by unieść wzrok i patrzeć jak odlatuje. Zamiast tego, ostatnie wspomnienie jego matki to widok jej
bosych stóp stąpających lekko przez zieloną łąkę, ślad anielskiego pyłu połyskujący tuż za nią.
- Matko. – próbował powiedzieć.
- Cii, kochanie, Ciii. – i pełen brudu podmuch wiatru uderzył go w oczy.
Gdy ponownie zamrugał już jej nie było.
I patrzył prosto w twarz wampira.
*
Zrodzony z krwi.
Pożywiał się.
Jego wysuszone kości spęczniały, wypełniły się życiem.
Lecz on potrzebował więcej.
Znacznie więcej.
To była ekstaza, której inni chcieli mu zabronić, gdy ich samych moc wypełniała aż po brzegi.
Teraz za to zapłacą. Krew ściekała z jego kłów gdy wykrzykiwał wyzwanie które roztrzaskiwało
szyby każdego budynku w promieniu kilometrów.
Nastał czas.
Rozdział 21
Twarz Dmitriego wyrażała czystą ulgę. – Ojcze?
- Która godzina? – spytał silnym głosem. Anshara wykonała swoje zadanie, lecz już wkrótce będzie
musiał zapłacić cenę jakiej ta ofiara wymagała.
- Świt. – odpowiedział Dmitri na stary sposób. – Światło dopiero dotknęło horyzontu.
Raphael podniósł się z łóżka i rozciągnął skrzydła. – Łowczyni?
- Związana i w jednym z pokoi.
Skrzydło powróciło do stanu normalności, poza jedną rzeczą. Spojrzał w dół na wewnętrzny wzór.
Delikatne złote muśnięcia zostały wyżłobione w miejscu przez które przedarła się kula Eleny. Teraz
dolna część tego skrzydła miała unikalny wzór złota na bieli – jak zniszczenia postępujące od
centrum wybuchu. Uśmiechnął się. Więc będzie nosił znak wybuchu wściekłości Eleny.
- Ojcze? – głos Dmitriego był pytający, gdy zauważył uśmiech.
Raphael wciąż patrzył na skrzydło, na znak spowodowany Ciszą. Będzie cennym przypomnieniem.
– Skrzywdziłeś ją? – zerknął na swego zastępcę, zwracając uwagę na rozczochrane włosy, pomięte
ubranie.
- Nie. – usta wampira wygięły się ku górze w dzikim uśmiechu. – Pomyślałem, że ty będziesz
chciał mieć tą przyjemność.
Raphael dotknął umysłu Eleny. Spała, wycieńczona nocą spędzoną na próbach wydostania się z
więzów. – Jest to bitwa między mną a łowczynią. Nikt nie będzie się do niej wtrącać. Reszta ma
być tego świadoma. Zajmij się tym.
Dmitri nie był w stanie ukryć swojego zaskoczenia. – Nie ukarzesz jej? Dlaczego?
Raphael nie tłumaczył się przed nikim, lecz Dmitri był przy nim dłużej niż ktokolwiek inny. –
Ponieważ ja żyję pomimo strzału, a ona jest śmiertelna.
Wyraz twarzy Dmitriego pozostawał nie przekonany. – Lubię Elenę, lecz jeżeli uniknie kary to inni
mogą kwestionować twoją władzę.
- Upewnij się, że rozumieją jak bardzo wyjątkowe miejsce zajmuje Elena w bieżącej sytuacji.
Ktokolwiek odważy się mnie sprowokować, bardzo szybko będzie pragnął bym okazał taką samą
litość jaką okazałem Germaine.
Twarz Dmitriego pobladła. – Mogę zadać jedno pytanie?
Czekał w cichym przyzwoleniu.
- Dlaczego zostałeś tak bardzo ranny? – Dmitri wyciągnął zza pleców broń. – Sprawdziłem pociski
jakich użyła – powinny spowodować tylko niewielkie uszkodzenie, dając jej najwięcej jak dziesięć
minut ułatwienia w ewentualnej ucieczce.
I wtedy cię zabije. Staniesz się śmiertelnikiem.
- Musiałem zostać zraniony. – odpowiedział niejasno. – Była to odpowiedź na pytanie.
Dmitri wyglądał na sfrustrowanego. – Czy to się może powtórzyć?
- Zrobię wszystko by się tak nie stało. – zlitował się nad przywódcą Ligii Siedmiu. – Nie obawiaj
się Dmitri- nie będziesz musiał patrzeć jak miasto drży pod władzą innego archanioła. Nie przez
najbliższą wieczność.
- Widziałem do czego są zdolni. – oczy wampira zakłębiły się we wspomnieniach. – Byłem pod
czułą, litościwą władzą Nehy przez sto lat. Dlaczego nie powstrzymałeś mnie gdy zbuntowałem się
przeciwko tobie?
- Miałeś dwieście lat. – wytknął Raphael, kierując się do łazienki. – Byłeś na tyle dorosły by sam
stanowić o własnym wyborze.
Dmitri prychnął. – Stary na tyle by być aroganckim bez żadnej wiedzy by ją poprzeć. Cholerny
szczeniak ze złudzeniem wielkości. – przerwał. – Nigdy się nie zastanawiałeś, czy nie jestem
szpiegiem?
- Gdybym choćby o tym pomyślał, już byłbyś martwy.
Dmitri uśmiechnął się, a w jego oczach była lojalność, która za każdym razem brała Raphaela z
zaskoczenia. Ten wampir jest niewiarygodnie potężny, mógłby założyć własna twierdzę, lecz złożył
swoje życie w ręce archanioła. – Teraz ja zadam ci pytanie Dmitri.
- Ojcze.
- Jak uważasz, dlaczego oszczędzę życie Elenie?
- Potrzebujesz jej by wytropić Urama. – odparł Dmitri. – A także… jest w niej coś co cię fascynuje.
A nieśmiertelnego, tak niewiele fascynuje.
- Czyżbyś zaczynał odczuwać znudzenie?
- Widzę jego granicę na horyzoncie – jak ty z tym walczysz?
Raphael nie był pewien czy z tym walczył. – Jak mówisz, nieśmiertelnego tak nie wiele fascynuje.
- Ach. – uśmiech Dmitriego stał się zmysłowy na sposób wampirów. – Więc musisz smakować to
co fascynuje.
*
Elena obudziła się gdy jej pęcherz zaczął protestować. Dobrze się stało, że łowcy byli trenowani by
powstrzymywać własne naturalne odruchy w takich sytuacjach – niektóre łowy wymagały wielu
godzin nieruchomej czujności. Wciąż jednak nie było to przyjemne.
Przyślę Dmitriego.
Jej twarz stała się tak gorąca, że miała wrażenie że ma poparzenie trzeciego stopnia. – Czy ty
zawsze szpiegujesz ludzi? – choć było to kuszące nie próbowała użyć tej powodującej-ból-głowy
tarczy którą jakimś cudem udało jej się nabyć. Lepiej to zachować na ten moment, gdy naprawdę
zacznie jej mieszać w głowie.
Nie. Większość ludzi nie jest zbyt interesująca.
Arogancja tej odpowiedzi była porażająca i … mile widziana. To był archanioł którego znała. – Nie
pozwolę temu wampirowi odeskortować mnie do łazienki. Pewnie spróbuje mnie ugryźć.
Zatem zaczekaj na mnie.
To sprawiło że chciała krzyczeć. – Każ mu mnie rozwiązać. Przecież nie bardzo mogę odważyć się
na ucieczkę gdy ty już jesteś w pełni sił.
Nie sądzę by Dmitri ufał ci, gdy masz rozwiązane ręce i nogi.
Właśnie miała mu powiedzieć co o tym myślała, gdy drzwi się otworzyły by przedstawić tego o
którym mowa. Wyglądał jakby całą noc był na nogach, jego koszula pomięta, jego poprzednio
schludne włosy teraz rozczochrane. Sprawiło to tylko że wyglądał pociągająco seksownie. – Czy
wampiry sypiają?
Posłał jej zaskoczone spojrzenie. – To ty jesteś łowcą wampirów. Nie wiesz?
- To znaczy, wiem że sypiacie, ale czy naprawdę tego potrzebujecie? – znieruchomiała gdy stanął za
nią. – Dmitri?
Chłodne palce odgarnęły jej włosy by odsłonić kark. Przesuwając wierzchem dłoni po powierzchni
jej skóry. – Możemy funkcjonować bez snu dłużej od ludzi, lecz tak, potrzebujemy go.
- Przestań. – wymamrotała gdy nie przestawał muskać kostkami palców jej karku. – Nie jestem w
nastroju.
- To brzmi obiecująco. – jego oddech wszeptał obok jej karku, niezbyt bezpieczne miejsce dla
wampira z chłodnymi palcami. Oznaczało to że się nie pożywił. – Co mogę zrobić byś była w
nastroju?
- Rozwiąż mnie i pozwól na skorzystanie z łazienki.
Zaśmiał się cicho po czym poczuła szarpnięcie nadgarstków. Więzy magicznie opadły. – Jak do
cholery..?
- Uczyłem się sztuki nakładania więzów od prawdziwego mistrza. – wyszeptał, bawiąc się
kosmykami jej włosów gdy ona uwalniała się z więzów.
Pewnie by na niego warknęła by przestał, lecz przecież jej nie ranił, a skoro Raphael jest już
przytomny, miała przeczucie że Dmitri nie był prawdziwym niebezpieczeństwem. – Łazienka? –
podniosła się na nogi w momencie gdy tylko więzy opadły, po czym jęknęła. – Moje mięśnie.
Dlaczego to cholery musiałeś mnie wiązać tak mocno? – posłała mu wściekła spojrzenie.
- Może chciałem ci się odpłacić. – potarł ręką szyję.
- Myślałam że lubisz ból.
Mroczny uśmiech, wypełniony srogim szeptem, który bolałby- och, jak dobrze. – Ale nie zostałaś
by się zabawić.
Pociągnęła nosem podejrzliwie. Żadnego zapachu. Był zwyczajnie sobą. I mimo że był tak
przystojny jak był, nie sprawił że stała się głupia z pożądania. Może odrobinę, lecz jaka kobieta by
się nie stała? – Po raz ostatni, gdzie do- - podążyła wzrokiem za jego uniesioną ręką wskazującą
małe drzwi. – Dzięki.
Gdy była już w środku, zmarszczyła brwi i próbowała użyć tej tarczy, która mogła okazać się
niczym więcej jak jej dziką wyobraźnią. Nie ma najmniejszej możliwości by chciała mieć Raphaela
w swojej głowie w tamtym momencie. Dziesięć minut później, skorzystała z toalety, umyła twarz
oraz zęby korzystając z jednej z jednorazowych szczoteczek do zębów pod zlewem oraz uczesała
włosy używając małej, również jednorazowej, szczotki. Była tam nawet mała biała gumka do
włosów włączona do zestawu, którą wykorzystała by związać włosy w koński ogon, gdyż jej
własna gumka do włosów zniknęła nie wiadomo kiedy.
Patrząc na lustro, zdecydowała że jej wygląd jest do przyjęcia. Małe cięcia na jej twarzy były
prawie nie widoczne i choć jej dłonie był nieznacznie wrażliwe, nie ograniczały jej zasięgu ruchu.
Co do ubrań – jej żołniersko zielona koszulka wyglądała dobrze, a jej czarne bojówki nie były zbyt
mocno pomięte. Był to strój, w którym można umrzeć, jak w każdym innym. Nie żeby miała
archaniołowi to ułatwić. Z tą myślą w głowie szybko rozmontowała jedna z jednorazowych
maszynek, z zamiarem dostania się do ostrza.
- Cholera!
- Czyżbyś znalazła maszynki Eleno? – nadszedł głos z drugiej strony. – Naprawdę mnie ranisz
swoja niską oceną mojej inteligencji.
Wyrzuciła plastik do kosza. Wampirowi jakimś cudem udało się usunąć ostrze bez zniszczenia
maszynki. – Bardzo śmieszne. – otworzyła drzwi i wyszła.
Dmitri stał po przeciwnej stronie pokoju z ręką na klamce. – Raphael chce cię widzieć. – zniknęła
jakakolwiek życzliwość z jego strony.
- Jestem gotowa.
Wydawało się go to rozbawić. – Naprawdę?
- Przynajmniej nóż jakiś? – targowała się. – Żeby walka była wyrównana?
Otworzył drzwi. – Jeżeli do tego dojdzie, to żadnej walki nie będzie. Lecz z jakiegoś powodu, sądzę
że Raphael nie planuje cię zabić.
Tego się właśnie Elena obawiała. – Gdzie idziemy?
- Na dach.
Elena usiłowała zachować spokój, gdy doszli do wind i ruszyli w górę. Lecz nie było takiej
możliwości, że zapomni ostatni raz gdy była na dachu. Jej ręka się zacisnęła, pamiętając bezlitosną
łatwość z jaką Raphael zobrazował jej swoją władzę nad nią. Dlaczego do cholery wciąż
zapominała o jego prawdziwej naturze?
Nawet gdy to pomyślała, trzymała swój umysł mocno skupiony, myśląc „zamknięte” myśli.
Drzwi się otworzyły by ukazać szklaną klatkę na czubku dachu… i deja vu uderzyło w nią pełną
siłą. Stół zasłany biały obrusem, rogaliki, grejpfrut, sok i kawa stały w samotnym splendorze.
Jedyną różnicą był fakt, że Raphael stał do niej odwrócony plecami na jego najdalszym brzegu.
Zapominając całkowicie o Dmitrim, wysiadła z windy i skierowała się do wyjścia. Drzwi windy się
za nią zamknęły, lecz była ledwo świadoma gdy - razem z Dmitrim – odjechała, jej wzrok skupiony
na skrzydłach archanioła, które ostatni raz widziała krwawiące na podłogę jej mieszkania. –
Raphael. – powiedziała gdy tylko wyszła ze szklanej klatki.
Odwrócił się nieznacznie i wzięła to jako zaproszenie by do niego podejść – musiała zobaczyć na
własne oczy, że zniszczenia zostały zaleczone. Jego skrzydła wydawały się na odległość być
perfekcyjne i dopiero gdy podeszła bliżej zobaczyła wstrząsającą zmianę. – Zupełnie jakbyś odrósł
wzór postrzału.
Uniósł skrzydło by mogła ujrzeć całą jego powierzchnię. – Myślałem że był on tylko na
wewnętrznej stronie, lecz jest na obydwu. Stała ogłuszona. Była to blizna, lecz była to najbardziej
niesamowita blizna jaką kiedykolwiek widziała. – Zdajesz sobie sprawę że czyni to twoje skrzydła
jeszcze bardziej unikalnymi. – jeszcze bardziej nieludzkimi w swoim pięknie.
Skrzydło zostało opuszczone. – Chcesz powiedzieć że postrzeliłaś mnie jako zabieg kosmetyczny?
Nie mogła nic wywnioskować z tonu jego głosu. Przezornie, podeszła by stanąć obok niego – lecz z
metrową odległością pomiędzy nimi.
Odezwał się ponownie nim ona mogła, jego oczy na jej twarzy. – Jesteś ranna.
- To tylko zadrapania. – pokazała mu swoje dłonie. – Ledwo bolą.
- Miałaś szczęście.
- Taa. – szyba był gruba, mniej ostra niż gdyby zbiła talerz. – A więc?
Jego oczy pociemniały w ten niesamowity sposób, stały się prawie czarne. – Sprawy się zmieniły.
Nie mamy już czasu na zabawę.
- Nazywasz zabawą, grożenie mi śmiercią?
- Nie groziłem ci Eleno.
Zmrużyła oczy. – Trzymałeś mnie nad bardzo ciemną, bardzo pustą przestrzenią.
Jego włosy uniosły się znad jego twarzy, gdy wiatr skierował się do wewnątrz. – Lecz przeżyłaś. A
ja spędziłem znaczną dawkę energii na łataniu moich ran.
- Przepraszam. – założyła ramiona, patrząc gniewnie w postawie obronnej. – Jaka jest kara?
- Przyjmiesz ją pokornie? – Jego skrzydła rozpostarły się za nim, rozciągając by zakryć całą
przestrzeń także i za nią.
- Nie ma mowy. – wymamrotała. – Nie zapomniałam co wywołało całe to zajście.
- Nie podnieca mnie zdobycie kobiety która nie jest chętna.
Wzięta z zaskoczenia opuściła ramiona. – Chcesz powiedzieć że nie zrobiłeś tego specjalnie?
- To nie ma znaczenia. Ważne jest, że zrobiłaś na tyle duże zniszczenia, że potrzebuje się..
uzupełnić.
Odrobina zaniepokojenia wspięła się po jej kręgosłupie. – Co to oznacza? Potrzebujesz
odpoczynku?
- Nie. Potrzebuje zastrzyku energii.
- Jak wampir potrzebuje krwi.
- Jeżeli chcesz tak to ująć.
Zmarszczyła brwi. – Nie wiedziałam że anioły potrzebują czegoś takiego.
- Rzadko się to zdarza. – składając skrzydła podszedł bliżej. – Dużo potrzeba by źródło, tak blisko
podeszło do granicy wyczerpania.
Był tuż przy niej a ona nie wiedziała jak to się stało. Nie, to byłoby okłamywanie samego siebie.
Był blisko bo mu na to pozwoliła. – Przestraszyłeś mnie ostatniej nocy.
Te ciemne, ciemne, niebieskie oczy odzwierciedlały nieskrywane zaskoczenie. – A czy zwykle cię
nie przerażam?
- Nie w ten sposób. – nie mogła się powstrzymać, wyciągnęła rękę by dotknąć jego skrzydła nim
neurony nie wykrzyczały ostrzeżenia i nie szarpnęła jej do tyłu. Nikt nie dotykał skrzydła
archanioła bez pozwolenia. – Wybacz.
Rozłożył to „naznaczone” skrzydło. – Czy masz potrzebę upewnienia się że to nie jest iluzją, tylko
prawdą?
Nie przejmując się tym, że go to bawiło, przejechała palcami po tej części skrzydła którą
zniszczyła. Uczucie to było.. – Jakie miękkie. – wymruczała, choć była wstanie poczuć mocne
mięśnie i siłę która się za nimi kryła. Ich ciepła witalność była jak żywy puls, który wabił ją by
kontynuowała te delikatne muśnięcia. Gdy zabrała swoje ręce, niechętna by przestać, lecz wiedząc
że musi, czubki jej palców błyszczały się. – Anielski pył.
- Skosztuj.
Spojrzała na niego, wyraźnie świadoma skrzydeł zamykających się naokoło niej. – Spróbować?
- Myślisz że dlaczego ludzie płacą za niego fortunę?
- Myślałam że jest to kwestia statusu – no wiesz, patrz na moją butelkę anielskiego pyłu, jest
większa niż twoja. – patrzyła na olśniewające iskry pokrywające jej palce. – Dobrze smakuje?
- Niektórzy biorą go za narkotyk.
Zamarzła z palcem wskazującym blisko własnych ust. – Że niby odurzają umysł?
- Nie, nie ma żadnego narkotycznego czy innego efektu na mózg. Chodzi zwyczajnie o smak.
Napotkała te piękne, niebezpieczne oczy i wiedziała że byłby w stanie skusić ja do samego piekła. –
Może to jest twoja zemsta? – wysuwając szybko język spróbowała ostrożnie.
Ambrozja.
Drżenie zawibrowało przez jej ciało, jej palce u stóp się zwinęły i prawie że zaczęła mruczeć. – Łał,
orgazm na patyku. – i to dobry orgazm. – Sprzedajesz to? – pnącze zazdrości wpełzło do jej ciała.
Zmiażdżyła je, mówiąc sobie że musi dodać słowo DUŻA na początku tatuażu IDIOTKA. – Pewnie
jest to kwestia poczucia władzy, patrzenie jak śmiertelnicy się o to czołgają.
Jego usta się wykrzywiły. – Och, ta mieszanka jest specjalnie dla ciebie. – Biorąc jeden z palców
których nie posmakowała, potarł nim po jej ustach. – To co zazwyczaj wytwarzamy jest
najwidoczniej porównywalne do najpyszniejszej z czekolad czy też najlepszego z win. Dekadencki,
bogaty i bardzo drogi.
Powiedziała sobie że nie zliże tego brokatu z własnych ust. – A ta mieszanka? – ten smak był w
środku jej ust bez jej świadomości wzięcia go do środka. I Raphael był niewiarygodnie blisko, jego
skrzydło tworząc ścianę z białego złota wokół nich, jego ręce silne i ciepłe na jej biodrach. – Co jest
w nim takiego wyjątkowego?
- W tej mieszance – wymruczał, schylając głowę. – chodzi o seks.
Położyła ręce na jego piersi lecz nie był to sprzeciw. Po całej tej krwi, strachu, potrzebowała go
poczuć, wiedzieć że ta przepiękna istota istniała. – Kolejna forma kontroli umysłu?
Potrząsnął głową, jego usta o włos od jej. – Tak jest uczciwie.
- Uczciwie? – przesunęła językiem po jego dolnej wardze. Ścisnął ręce na jej biodrach.
Gdybym posmakował ciebie pomiędzy twoimi udami, twój smak miałby taki sam, pobudzający
wpływ na mnie.
Rozdział 22
W tym momencie żadna kobieta na ziemi nie oparłaby się seksualnemu uniesieniu Raphaela. – Czy
to jest twój sposób na uzupełnienie energii? – wymruczała, gryząc delikatnie jego dolną wargę.
Oplotły ją jego ramiona. – Seks i potęga zawsze były ze sobą połączone. – i wtedy ją pocałował.
Jej stopy uniosły się na palcach gdy próbowała przysunąć się bliżej. Jego ramiona przycisnęły ją do
jego piersi, jego skrzydła zasłaniały resztę świata gdy złapała jego koszulę i próbowała nie utonąć w
przeciążeniu namiętności. Ten zmysłowy, kuszący anielski pył wydawał się wsiąkać w jej pory
przez każdy milimetr jej odsłoniętej skóry, prześlizgując przez jej ciało by zebrać się w gorącym,
bolesnym miejscu pomiędzy jej udami, nadmiar przepływał przez jej ciało falami płynnego gorąca.
Jej piersi bolały, jej usta pragnęły go.
- Jak tam twoja regeneracja? – wydyszała gdy pozwolił jej oddychać.
Jego oczy wciąż były ciemne, lecz iskry elektrycznego błękitu błyszczały się w ich głębi. –
Znakomicie.
Jej odpowiedź przepadła w gwałtowności jego następnego pocałunku. Pod jej rękami jego klatka
piersiowa był twarda, umięśniona, gorąca. Chciała go wyrzeźbić, spróbować, dotknąć. Przesuwając
rękoma ku górze znalazła kołnierzyk jego koszuli i wsunęła jedną rękę do środka by położyć ją na
jego ramieniu. Jego reakcją było schwytanie jej pośladków jedną ręką i uniesienie jej tak, by twarda
krawędź jego erekcji była przyciśnięta o jej łono.
Nie było w nim nic obcego czy anielskiego w tamtym momencie. Był czystym seksownym,
przystojnym mężczyzną. I silnym, tak przepięknie silnym że sprawiało to, że czuła się kobieco aż
do szpiku kości. Po raz pierwszy w życiu, nie musiała powstrzymywać swojej wewnętrznej siły.
Był to mało znany fakt o urodzonych łowcach. Silniejsi od zwyczajnych ludzi, bardziej zdolni
przetrwać spotkanie z wkurzonym wampirem.
- Dobrze. – było jedyną reakcją Raphaela gdy oplotła go swoimi nogami w tali. Wciąż ją trzymał
jak gdyby nic nie ważyła i było to prawie tak zmysłowe jak sposób w jaki jego ręką dotykała jej
ciała, silnie i z pewnością.
- Całujesz całkiem dobrze jak na faceta ze skrzydłami. – wymamrotała w intymność jego ust.
Prawda była taka, że groziła jej utrata głowy.
- A twoje usta znowu wpakują cię w kłopoty. – wsunął rękę pod jej koszulkę, rozkładając te mocne
palce na jej kręgosłupie, wywołując wstrząs przyjemności. – Czujesz się przymuszona?
- Bardzo. – lecz mówił prawdę o anielski pyle – smakował jak seks, choć wydawał się nie wpływać
na jej umysł… przynajmniej nie więcej niż mogłoby to zostać przypisane pożądaniu płynącym
przez jej ciało.
Zmienił swoją pozycję w tym momencie, wciąż ją trzymając jedną ręką, gdy druga błądziła po jej
ciele by wziąć w dłoń jej pierś. Przeszył ją prąd. – Nie marnujesz czasu. – powiedziała, przerywając
pocałunek by wziąć wdech.
- Śmiertelnicy nie żyją długo. – Szczypną jej sutek przez jej stanik. – Muszę cię wykorzystać póki
mogę.
- To nie było śmieszne. Och- - przycisnęła się do jego rąk, zastanawiając się nad swoim
zachowaniem. Nigdy, nawet raz, nie ulegała wampirom z którymi miała tak wiele do czynienia. A
miała z nimi więcej do czynienia niż przeciętny łowca – a cholera, starsze wampiry były nie tylko
całkiem ładne, lecz na dodatek mądre i dokładnie wiedziały jak zadowolić kochanka. Dmitri był
idealnym tego przykładem.
Jednak Elena nie uległa, wiedząc że mimo ich wdzięku były w końcu prawie nieśmiertelnymi,
którzy widzieli ją jako nic więcej ponad przelotną rozrywką. Walczyła zbyt zaciekle o prawo do
życia by cenić je tak nisko. A jednak stała tu, objęta przez archanioła. – Jak długo bawisz się
swoimi zabawkami?
Położył rękę na jej piersi. – Tak długo jak mnie bawią.
Odpowiedź ta powinna ostudzić gorąco między nimi, lecz te jego oczy były rozgorzałe seksem,
głodem, namiętnością jakiej nigdy nie zaznała. – Nie mam zamiaru cię zabawiać.
Pomasował jej wrażliwe ciało. – Wiec to się szybko zakończy. – jego ton mówił co innego. – A
teraz otwórz usta.
Tak tez zrobiła – by powiedzieć mu by nie dawał jej rozkazów. On jednak wykorzystał ten moment
na swoja korzyść by usidlić jej zmysły płynnym prądem męskiego pożądania i egzotycznego,
erotycznego smaku anielskiego pyłu. Wbiła palce w jego plecy napawając się mocnymi mięśniami
pod jej rękoma. Jego usta zsunęły się po jej szyi – drapiąc ją swoimi zębami, pozostawiając ślady. –
Bardzo bym chciał cię teraz zerżnąć Eleno.
Wciągnęła chłodne powietrze i ukryła twarz w jego szyi niezmiernie świadoma jego ręki na jej
piersi. – Jaka romantyczna propozycja.
Jego skrzydła otarły się o jej plecy gdy zamknął je wokół niej jeszcze ciaśniej. – Wolałabyś
kwieciste słowa, hymny ku chwale twojego piękna?
Zaśmiała się, polizała jego skórę, garnąc głęboko do swojego wnętrza jego dziki, esencjalny męski
zapach. Pomysł by Raphael wygłaszał pod jej adresem serenady był absurdalny. – Nie, szczerość
wystarczy. – szczególnie gdy ta szczerość była otoczona czystym seksualnym ogniem, ciemnym
płomieniem skupionym całkowicie na niej.
- To dobrze. – zaczął iść.
- Zatrzymaj się. – zaczęła się kręcić i z zaskoczenia ją puścił. W momencie gdy jej stopy dotknęły
podłogi odepchnęła się od jego piersi… po czym musiała się o niego oprzeć by zachować
równowagę gdy jej nogi się zachwiały.
Położył jedną rękę na jej talii by utrzymać ją nieruchomo. – Nigdy nie sądziłem że jesteś z tych co
lubią kokietować.
- Łatwa tez nie jestem. – otarła usta wierzchem dłoni. Mieniła się brokatem, sprawiając, że zaczęła
się zastanawiać jak wygląda reszta jej twarzy. – Właśnie spędziłam noc przywiązana do krzesła.
- Chcesz powiedzieć że jesteśmy kwita? – złożył skrzydła.
Nagła przestrzeń spowodowała, że zdała sobie sprawę jak blisko była granicy dachu. Przytaknęła,
biorąc kilka przezornych kroków przed siebie. – Nie zgodzisz się?
Oczy koloru najgłębszego z oceanów zabłysnęły. – Zgadzam się czy nie, dobrze że to przerwałaś.
Jest coś o czym musimy porozmawiać.
- Co?
- Już niedługo będziesz miała okazję zapracować na swoją zapłatę.
Strach i podekscytowanie rozsadzały jej żyły. – Znalazłeś jakiś trop Urama?
- W pewnym sensie. – jego twarz stała się nagle bardzo ascetyczna, wszelkie ślady zmysłowości
wygładziły się by ukazać strukturę kości, której żaden człowiek nigdy nie posiądzie. – Najpierw
zjemy. Potem pomówimy o krwi.
- Nie chce jeść.
- Ale będziesz. – jego ton nie przyjmował sprzeciwu. – Nie chcę zostać oskarżony o znęcanie się
nad moim łowcą.
- Zmień ten zaimek. – powiedziała. – Nie należę do ciebie.
- Naprawdę? – jego usta zakrzywiły się delikatnie lecz nie było to rozbawienie. – Jednak nosisz na
sobie mój znak wpojony w twoją skórę.
Potarła wierzch swoich dłoni. Cholerny brokat nie chciał zejść. – Zmyje się.
- Może.
- Lepiej się módl by tak się stało – świecący w ciemnościach łowca nie bardzo pozostanie
niezauważony.
Typowo męska ocena błyszczała w jego oczach. – Mógłbym zlizać go z ciebie.
Żar głęboko w jej ciele zapalił się, roztapiając ją od wewnątrz. – Nie, dzięki. – tak, proszę,
wymruczało jej ciało. – I tam muszę wziąć prysznic.
Jego surowa mina zmieniła się w namiętność w przeciągu jednego uderzenia serca. – Umyję ci
plecy.
- Archanioł który oferuje umycie pleców łowcy? – uniosła brew.
- Za to istnieje pewna cena, oczywiście.
- Oczywiście.
Jego głowa bez ostrzeżenia uniosła się do góry. – Obawiam się że będziemy musieli przełożyć tą
dyskusję.
Odwróciła głowę w tą samą stronę, lecz nie ujrzała nic poza boleśnie jaskrawym niebem. – Kto tym
razem jest tam na górze?
- Nikt, kim powinnaś się przejmować. – arogancja wróciła z pełną siłą. Po czym machnął
skrzydłami i powietrze uleciało z jej płuc.
Ktoś tak piękny jak on nie powinien istnieć, pomyślała. To było nie możliwe.
Tylko dla ciebie jestem piękny Eleno.
Tym razem nie powiedziała mu by wynosił się z jej głowy. Sama go z niej wykopała.
Mrugnął, jego twarz w każdym innym stopniu bez zmian. – A myślałem że wyobraziłem sobie ten
twój mały trik.
- Jak widać sobie nie wyobraziłeś. – jej rozradowanie sprawiło że uśmiechała się tak mocno że
miała wrażenie że jej twarz zaraz pęknie. Kurde, jeżeli rzeczywiście może to robić… lecz wtedy
logika powróciła. Robienie tego powodowało cholerny ból głowy, więc musi przestać być głupia i
trzymać to w rezerwie, naprawdę będzie tego potrzebować. – Nie znoszę logiki.
Usta Raphaela zakrzywiły się, lecz tym razem uśmiech miał w sobie okrucieństwo, przypomnienie
że mężczyzna którego całowała był także Archaniołem Nowego Jorku, jak i mężczyzną który
trzymał ją nad śmiertelną przepaścią i szeptał jej do ucha o śmierci. – Jedz. – powiedział teraz. –
Wrócę by do ciebie dołączyć.
Ponownie, uczucie deja vu uderzyło w nią gdy zwyczajnie zszedł z dachu w nicość. Tym razem
stała w miejscu, choć jej żołądek zawisł w powietrzu. Lecz nagle leciał już do góry, wiatr z jego
lotu obijał się po jej twarzy. Kusząco byłoby patrzeć za nim, więc się odwróciła, świadoma po jak
cienkiej linii kroczy.
Raphael pragnął jej, lecz było to coś kompletnie odrębnego od jego obowiązków jako Archanioła
Nowego Jorku, był to fakt który powinna dobrze zapamiętać – nawet jeżeli przetrwa pościg Urama,
prawdopodobnie i tak zostanie naznaczona na śmierć. Fakt był taki, że wiedziała zbyt dużo. I
niebyła nawet blisko skłonienia Raphaela do zawarcia przysięgi. Cholera. Idąc długimi krokami w
stronę stołu, zawahała się. Z powrotem do windy czy też powinna wyglądać nieba?
W końcu, wybrała szyb windowy. Prawdopodobnie byłaby w stanie poradzić sobie ze wszystkim co
wyszłoby z windy, wiedziała za to, że nie przeżyłaby potyczki z archaniołem. Pierwsza rzecz jaką
zrobiła to zgarnięcie ze stołu noża leżącego obok talerza i wsunięcie go do buta. Był ostry na tyle
by jedynie przeciąć bekon, wciąż jednak był zdolny do zadania pewnych obrażeń gdy będzie to
konieczne. Następnie zjadła. Jedzenie to paliwo, a ona musi być w pełni naładowana jeżeli ma
wziąć udział w polowaniu. Adrenalina przepływała przez nią, pomieszana z lodowatym kęsem
strachu – lecz to jedynie podwyższyło jej ekscytację.
Była z urodzenia łowcą – do tego została stworzona.
Za jej plecami był jakiś dźwięk, szept świadomości na jej łowczych zmysłach. – Podkradasz się
Dmitri? – wyczuła go w momencie gdy wysiadł z windy.
- Gdzie jest Raphael?
Zaskoczona jego szorstkim tonem patrzyła jak poruszył się by stanąć obok stołu. Zniknęły
jakiekolwiek i wszystkie oznaki eleganckiej zmysłowości, wszystko co normalnie przesłaniało
prawdę tego czym był. Spojrzała w ta jego przystojną twarz i wiedziała że widział obalanych
królów i początki imperium. Dmitri dzierżył kiedyś miecz, pomyślała, pewna że ma więcej
wspólnego z bezlitosnymi wiekami krwi i śmierci niż cywilizacja na którą kreował go jego idealny
szary garnitur. – Jest na spotkaniu. – powiedziała, wskazując górę.
Dmitri nie podążył za jej gestem, jakby zrobiła większość ludzi, wciąż patrząc się na nią z
intensywnością, która wielu by przeraziła – intensywnością, która ją powinna przerazić. – No co? –
spytała.
- Co widzisz, Łowczyni Gildii? – jego głos był niski, szepczący o rzeczach których nie powinno się
być świadkiem, o horrorach uwięzionych w gąszczach nocy.
- Ty, z mieczem w dłoni. – powiedziała szczerze.
Twarz Dmitriego pozostała spokojna, nieprzenikniona. – Wciąż tańczę ze stalą. Możesz śmiało
popatrzeć.
Przerwała biorąc mały rogalik z chlebaka. – Czy Raphael unieważnił swoją politykę o mojej
nietykalności? – zwyczajnie założyła że nie. Głupia. Głupia!
- Nie. – wietrzyk zmierzwił mu włosy, lecz ich pasma ułożyły się z powrotem w perfekcyjna linię
gdy ten tylko zniknął. – Jednakże, skoro i tak niedługo będziesz martwa, chciałem cię skosztować
nim będzie za późno.
- Dzięki za słowa wiary. – wgryzła się w rogalika z warknięciem. Jedna rzecz to mieć samemu takie
myśli, a druga to słyszeć je z ust kogoś innego. – Lecz sugeruję byś pozostał przy swoich ładnych
blondyneczkach. Krew łowcy jest zbyt ostra jak na twoje podniebienie.
- Te blondynki zbyt łatwo wchodzą w moje objęcia.
- Czy używasz dziwnych wampirzych mocy na tych kobietach?
Roześmiał się i było to bardziej echo niż dźwięk, nie zawierające w sobie nic z gorąca które zaczęła
z nim bezwiednie kojarzyć. Ten śmiech mówił o tysiącach dni wczorajszych, o wieczności jutra. –
Jeżeli uwodzenie to moc, to odpowiedź brzmi, tak. Miałem wieki by doprowadzić do perfekcji coś
co śmiertelny mężczyzna musi osiągnąć w kilka nędznych lat.
Pamiętała euforię na twarzy blondynki, namiętną żądze na twarzy Dmitriego. Lecz nie patrzył na
blondynkę. – Kochałeś kiedyś?
Powietrze wydawało się zatrzymać gdy wampir stojący obok stołu obserwował ją bez mrugnięcia. –
Widzę dlaczego intrygujesz Raphaela. Nie zdajesz sobie sprawy ze swojej śmiertelności. – jego
oczy zmieniły się z ludzkich w czystą wulkaniczną czerń w mgnieniu oka. Żadnego białka, żadnych
źrenic, nic poza czystą, jednolitą czernią.
Ledwo zdołała się powstrzymać przed sięgnięciem po nóż ukryty w jej bucie. Prawdopodobnie
odciąłby jej głowę nim choćby dotknęłaby metalu. – Fajna sztuczka. Żonglować też potrafisz?
Cisza wypełniona śmiercią, po czym Dmitri się roześmiał. – Ach, Eleno. Jestem pewien że będzie
mi przykro gdy ujrzę cię martwą.
Rozluźniła się, wyczuwając zmianę w jego nastroju jeszcze zanim jego oczy powróciły do
normalności. – Dobrze wiedzieć. Możesz nazwać moim imieniem jedno z twoich dzieci.
- Nie możemy mieć dzieci, wiesz o tym. – jego ton był obojętny. – Jedynie dopiero-Stworzeni mogą
mieć dzieci.
- Moja praca zawiera ściganie wampirzych tłumów nie mających nawet setki – nie mam zbyt wiele
styczności z naprawdę starymi wampirami. Przynajmniej nie na tyle długo by porozmawiać. –
powiedziała mu wypijając do końca pomarańczowy sok. – Kogo uważasz za „dopiero-
Stworzonego”?
- Dwieście lat czy więcej. – wzruszył ramionami. Był to bardzo ludzki gest. – Nie słyszałem o
żadnym poczęciu po tym okresie.
Dwieście lat.
Długość jej dwóch żyć. A Dmitri mówi o tym jakby to było niczym. Więc jak stary on był? Jak
stary był mężczyzna, którego nazywał ojcem? – Nie smuci cię to? Wiedza, że nigdy nie będziesz
miał dzieci?
Cień przebiegł po jego twarzy. – Nie powiedziałem że nigdy nie byłem ojcem.
Powrót Raphaela uratował ją przed udławieniem. Skądś wiedziała by spojrzeć w górę by zobaczyć
cudowność jego skrzydeł podświetlonych przez słońce jak błyszczące życie. – Piękny. – szept.
- Więc cię oczarował.
Zmusiła się by odwrócić wzrok i spojrzeć na Dmitriego. – Zazdrosny?
- Nie. Nie mam zapotrzebowania na odpadki Raphaela.
Zmrużyła oczy, lecz on jeszcze nie skończył.
- Teraz nie bardzo możesz oceniać tych, którzy wolą wampirzych kochanków. – sznur zapachu
owiną ją, podstępny w swojej pokusie. – Nie, gdy nosisz kolor Raphaela w swojej skórze.
Zapomniała o cholernym pyle. Unosząc rękę potarła nią twarz. Jej palce były całe w lśniącym
białym złocie. Pokusa by włożyć te palce do ust była tak silna, że musiała zmusić własne ręce do
opuszczenia i zaciśnięcia na udach. Pył pozostawił ślady na czarnym materiale, mieniące się ścieżki
oskarżenia. Dmitri miał rację – rzeczywiście, dosłownie i w przenośni, upadła.
Lecz nie oznaczało to że zaoferuje wampirowi siebie, mimo seksu i posmaku grzechu. – Przestań,
albo wyrwę ci kły podczas snu. – powiedziała na bezdechu. – Mówię serio Dmitri.
Zapach owiną się wokół jej ciała, przenikając jej wszystkie zmysły. – Jesteś taka wrażliwa Eleno,
taka wrażliwa. Musiałaś zostać wystawiona na nasze piękno bardzo wcześnie. – w jego głosie była
złość, jak gdyby sama myśl go obrzydzała. – Kto? – cofną pajęczynę zapachu.
Kap.
Kap.
Kap.
Podejdź mała łowczyni. Skosztuj.
Jej żołądek zaprotestował. Zapomniała o tym jego zapachu, zagrzebała wspomnienie o wstydliwym
cieple między nogami, niezrozumienie w umyśle dziecka. – Jest martwy. – wyszeptała, jej oczy na
Raphaelu, który właśnie wylądował na granicy dachu i zaczął iść w jej stronę.
- Zabiłaś go?
- Zranisz mnie jeżeli tak?
- Nie. Mogę być potworem. – powiedział, jego głos dziwnie delikatny. – Lecz nie jestem potworem,
który żeruje na dzieciach.
Po czym obydwoje zamilkli, gdy Raphael się zbliżył. Przerażenie wezbrało się w jej piersi gdy
naprawdę go ujrzała – żarzył się, skąpany w tym gorąco-białym przypływie energii, która
obiecywała śmierć. Cofnęła krzesło i wstała.
Lecz zostawiła nóż z swoim bucie. Nie ma potrzeby zrażać go do siebie, gdy jego wściekłość nie
była skierowana na nią. – Raphael. – powiedziała, gdy podszedł by stanąć po drugiej stronie stołu.
Jego oczy były jak błękitny płomień gdy patrzył na nią, choć to na Dmitrim skupił swój wzrok. –
Gdzie są ciała?
- Na Brooklynie. Było..
- Siedem. – przerwał mu Raphael. – Dzisiejszego ranka Michaela otrzymała ich serca wysyłką
specjalną.
Rozdział 23
- Uram? – spytała Elena, próbując nie myśleć o ściskającej żołądek „przesyłce”, którą przed chwilą
opisał Raphael. – Czy on-
- Później. – przerwał jej machnięciem ręki. – Najpierw zobaczymy czy możesz go wytropić.
- Jest archaniołem. Ja tropię wampiry. – wytknęła po raz kolejny, lecz ani archanioł ani wampir jej
nie słuchali.
- Zorganizowałem transport. – powiedział Dmitri a ona miała wrażenie, że więcej zostało
powiedziane choć nie w słowach, które były dla niej słyszalne.
Raphael pokręcił głową. – Zabiorę ją. Im dłużej czekamy, tym szybciej jego zapach się rozproszy. –
wyciągnął rękę. – Eleno.
Nie protestowała, jej ciekawość zbyt wielka. – Chodźmy.
Tak właśnie znalazła się przyciśnięta do piersi Raphaela, gdy leciał z nią do opuszczonego
magazynu w nieznanej jej części Brooklynu. Skończyło się na tym, że miała zaciśnięte powieki
przez większość podróży, gdyż Raphael znów odgrywał swoją niewidzialną sztuczkę i tym razem
poszerzył ją również tak, by zakrywała i ją. Sprawiało to, że czuła mdłości nie będąc w stanie
widzieć własnego ciała.
- Wyczuwasz go? – spytał chwilę później gdy wylądowali na skrawku ziemi z kilkoma walczącymi
kępkami trawy i pomógł jej stanąć na nogach.
Wzięła głęboki oddech i została uderzona przez napływ zapachu. – Zbyt wiele wampirów. Będzie
trudniej odróżnić jego woń. – nie widziała ani jednego wampira, nie widziała żadnej żywej istoty,
lecz wiedziała że tam są – choć nie było to miejsce w jakim ktokolwiek chciałby się znaleźć.
Druciane ogrodzenie po każdej stronie było poszarpane przez dziury, budynki pokreślone przez
graffiti, trawa postrzępiona pod jej nogami. Dominujące wrażenie popadnięcia w zapomnienie, choć
ponad wszystkim wisiał odór rozkładających się śmieci.. i czegoś jeszcze bardziej odrażającego.
Przełknęła żółć zebraną w ustach. – Dobra. Pokaż mi.
Kiwną głową w stronę magazynu naprzeciw niej. – W środku.
Ogromne drzwi magazynu przesunęły się, choć mówił cichym głosem. Zastanawiała się czy potrafił
przemawiać do umysłów wszystkich swoich wampirów. Lecz nie spytała, nie mogła. Zapach
śmieci, opuszczenia, został nagle zagłuszony przez zwijający wnętrzności smród.
Krew.
Śmierć.
Powodujący mdłości fetor cielesnych płynów pozostawionych do ugotowania w brakującej
powietrza przestrzeni.
Chęć zwrócenia nękała jej gardło. – Nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale szkoda że Dmitriego tu
nie ma. – z chęcią powitałaby jego ponętny zapach w tym momencie. Fala czystego, świeżego,
deszczowego zapachu uderzyła w nią przy tej ostatniej myśli. Wciągnęła go do siebie, po czym
potrząsnęła głową. – Nie. Nie mogę sobie pozwolić na pominięcie śladów. Lecz dziękuję. –
przestała się wahać i weszła w środek horroru.
Magazyn był ogromny, jedyne światło przechodziło przez wąskie okna znajdujące się wysoko na
ścianach. Jej mózg nie mógł zrozumieć przeszywającej przejrzystości tego światła dopóki nie
poczuła chrzęszczenia szkła pod stopami. – Wszystkie okna są strzaskane.
Raphael nie odpowiedział, poruszając się za nią jak nocny cień.
Przeszła przez chrzęszczące szkło na ścieżkę z czystego betonu. Postanawiając się skupić, stanęła w
miejscu poszerzając zasięg swoich zmysłów, szukając.
Kap.
Kap.
Kap.
Nie, pomyślała zaciskając zęby, nie ma na to czasu.
Kap.
Kap.
Kap.
Potrząsnęła głową lecz ten dźwięk – delikatne, mokre krople krwi uderzające o twardą
powierzchnię – nie zniknął. – Kapanie. – powiedziała, zdając sobie sprawę, że ten dźwięk nie był
w jej głowie. Groza zdusiła jej oddech, lecz zmusiła się do pójścia na przód poprzez mrok i do
samego końca tego przestronnego miejsca.
Koszmar powoli stał się wyraźny.
Na początku Elena nie była w stanie go zrozumieć, nie mogła pojąć tego co widziała. Wszystko
było nie na swoim miejscu. Zupełnie jakby jakiś rzeźbiarz pomieszał części, powciskał je w miejsca
z zawiązanymi oczami. Czyjaś noga, której kość została wbita przez mostek kobiety. Pozostał z jej
tułowia tylko krwawy odłamek. A miała ona piękne niebieskie oczy, lecz były w złym miejscu,
patrząc się na Elenę z rozwartej przepaści jej szyi.
Kap.
Kap.
Kap.
Krew była wszędzie. Spojrzała w dół, ogarnięta świeżą grozą, przerażona, że stała we krwi. Jej ulga
była miażdżąca, gdy zobaczyła że jej strumyczki były powolne, łatwe do ominięcia. Lecz krew
wciąż kapała z ciał zwisających w plątaninie sznurów, jak najbardziej makabryczna układanka.
Teraz gdy spojrzała w dół, nie chciała ponownie unieść głowy.
- Elena. – szelest skrzydeł Raphaela.
- Chwilkę. – szepnęła, jej głos chropowaty.
- Nie musisz patrzeć. – powiedział jej. – tylko podążaj za zapachem.
- Potrzebuję próbkę jego zapachu nim się gdziekolwiek ruszę. – przypomniała mu. – To co
podarował Michaeli-
- Michaela zniszczyła przesyłkę. Była rozhisteryzowana. Odwiedzimy ją po tym jak zrobisz tutaj
tyle ile zdołasz. Przełknęła przytakując głową. – Powiedz swoim wampirom by opuścili teren
wokół magazynu – przynajmniej na sto metrów w każdym kierunku. – emocjonalny wkład tego
miejsca był zbyt wielki, jak gdyby ilość krwi wszystko wzmacniała, nawet jej łowcze zdolności.
- Tak się właśnie dzieje.
- Jeżeli którykolwiek z nich jest jak Dmitri, muszą się wynieść całkowicie.
- Nie ma nikogo takiego. Chcesz poznać zapachy tych co już byli w środku, ze względu na
eliminację ich zapachu?
Był to dobry pomysł, lecz wiedziała że jeżeli odwróci się plecami do tego szaleństwa to nigdy do
niego nie powróci. – Czy któryś z nich spędził wiele czasu przy ciałach?
Przerwa. – Illium zajął się zadaniem określenia czy ktoś przeżył.
- Przecież to oczywiste że nie żyją.
- Los tych na podłodze nie był od razu pewien.
Była tak przerażona wiszącymi ciałami, że nie zwróciła uwagi na stertę leżącą pod nią. Możliwe że
nie chciała tego zobaczyć, nie chciała wiedzieć. Teraz żałowała że spojrzała, że się nie
powstrzymała. W przeciwieństwie do koszmaru nad nimi, te ciała wyglądały jak gdyby spały, jeden
na drugim. – Zostali tak ułożeni?
- Tak. – powiedział nowy głos.
Nie obróciła się, zgadując że był to Illium. – Czy twoje skrzydła są niebieskie? – spytała,
zakrywając jej litość i smutek szczyptą mrocznego humoru. Te trzy dziewczyny na dole były tak
młode, ich ciała gładkie, nienaznaczone przez wiek.
- Tak. – odpowiedział Illium. – Gdybyś jednak się zastanawiała, mój członek nie jest.
Prawie się zaśmiała. – Dziękuję. – ten komentarz wyrwał ją z koszmaru, pozwolił myśleć. – Twój
zapach nie będzie przeszkadzał moim zmysłom. – jej nos był dziesięć razy lepszy od przeciętnego
człowieka, lecz gdy chodziło o tropienie stawała się wampirzym psem gończym. Dla niej to było
normalne. Dopiero…
Dźwięk oddalanych się kroków. Czekała do momentu aż usłyszy zamykanie się drzwi. – Zabrałeś
mu jego pióra, a on wciąż z tobą pozostaje? – jej oczy podążyły po ciałach. Symfonia
nieuszkodzonych, poplątanych członków, nienaznaczonych z wyjątkiem szarości śmierci.
- Inni zabraliby mu skrzydła.
Anioł bez skrzydeł. Przypomniała sobie jak postrzeliła Raphaela. – Dlaczego są tacy zmarnowani?
– ich rasa nie miała znaczenia. Biali jak kreda, matowy mahoń, nie miało to większego znaczenia.
Wszystkie trzy dziewczyny w tym stosie były blade w sposób który krzyczał-
- Wampir. Wampir się na nich pożywiał. Osuszył je. – Podeszła o krok i się zatrzymała. – Nie mogę
ich dotknąć. Koronera tu jeszcze nie było.
- Rób co musisz. Nasze oczy są jedynymi, które to zobaczą.
Przełknęła. – A ich rodziny?
- Zostawiłabyś ich z tym obrazem cierpienia? – zimne ostrze wściekłości w każdym słowie. – Czy
też z historią nagłego wypadku samolotowego czy samochodowego, w którym ciało zostało
zniszczone ponad jakąkolwiek możliwość rozpoznania?
Kap.
Kap.
Kap.
Pogrążona przez krew i śmierć z każdej strony, jej mózg bronił się przed wspomnieniami starych
horrorów, rzeczami, których żadna ilość czasu nie jest w stanie wymazać. – Innych nie osuszył.
Tylko te trzy.
- Reszta była dla zabawy.
I w jakiś sposób wiedziała, że zło które wymordowało tych na górze, zrobiło to na oczach tych
żyjących dziewczyn, wpychając w nie przerażenie, żywiąc się ich strachem. Podeszła bliżej
osuszonych dziewczyn, unikając cieknącego koszmaru nad nimi. Przykucnęła i odsunęła długie
czarne włosy ze szczupłej szyi. – W przypadkach gdy umiera człowiek, zazwyczaj odbieram
najsilniejszy odcisk zapachu w miejscu w którym został pozbawiony krwi. – powiedziała, mówiąc
by zagłuszyć przenikliwy, niekończący się dźwięk krwi uderzającej o chodnik. – Jezu.
Raphael był nagle po drugiej stronie ciał, jego skrzydła rozpościerały się w sposób, który uznała za
dziwny.. nim nie zdała sobie sprawy, że próbował utrzymać je z dala od krwi. Nie do końca mu się
to udało. Krwistoczerwona plama znaczyła czubek jednego ze skrzydeł. Odwróciła wzrok,
zmuszając swój wzrok do powrócenia do rozdartej szyi dziewczyny, która z daleka wyglądała tak
spokojnie. – To nie było pożywianie. – powiedziała. – To wygląda jakby rozerwał jej szyję. –
pamiętając o „przesyłce” Michaeli jej oczy zsunęły się w dół. Serce dziewczyny również zniknęło,
wydarte z jej piersi.
- Pożywianie się byłoby zbyt wolne. – powiedział Raphael, wciąż trzymając swoje skrzydła z dala
od podłogi. – W tamtym momencie musiał być wygłodzony. Potrzebował większego rozdarcia niż
to jakie zapewniały kły.
Medyczny opis nawet pomógł jej się uspokoić. – Zobaczmy czy mogę odnaleźć jego zapach. –
zaciskając każdy mięsień w swoim ciele, nachyliła się blisko do szyi zmarłej dziewczyny i
wciągnęła głęboko powietrze.
Cynamon i jabłka.
Delikatny, słodki, krem do ciała.
Krew.
Skóra.
Wyszczerbione smagnięcie kwasu. Ostre. Zapach z własną wolą. Interesujące. Pełen warstw.
Cierpki lecz nie trupi.
Właśnie to ją zawsze zachwycało. Gdy wampiry stawały się złe, nie zdobywały magicznego, złego
zapachu. Pachniały tak jak i wcześniej. Gdyby Dmitri oszalał, nie straciłby swojego wdzięku,
swojego uwodzicielskiego, czekoladowego i mroźnego i pełnego seksu ze wszystkimi dodatkami,
zapachu. – Myślę że go mam. – lecz musiała się upewnić.
Wstając, poczekała aż Raphael zrobił to samo, nim zazgrzytała zębami i stanęła pod rzeźnią
wiszącą z sufitu. Każdy krok stawiała z powolną rozwagą, wiedząc, że prawdopodobnie uciekłaby z
magazynu krzycząc, gdyby dotknęła ją choćby jedna kropla zimnej krwi.
Kap.
Plusk tuż obok jej stopy. Blisko, zbyt blisko.
- Wystarczająco daleko. – wyszeptała, po czym zastygła w bezruchu, przegrzebując się ponownie
przez warstwy zapachu. Było to tutaj trudniejsze, znacznie trudniejsze. Przerażenie również miało
swoją woń – potu i moczu i łez i ciemniejszych płynów – które pokrywały wszystko na tym
obszarze. Jak ciężkie perfumy, które zostały rozpylone w dzikiej beztrosce, ukrywając wszystko co
było bardziej subtelne.
Szukała dalej, lecz to przerażenie było jak dusząca pętla na jej gardle, jak ręka blokująca jej usta,
powstrzymując ją przed wyczuciem czegokolwiek innego. – Jak dawno umarli?
- Zakładamy, że do dwóch, trzech godzin, może mniej.
Poderwała głowę. – Zaleźliście to miejsce tak szybko?
- Pod koniec zrobił dużo hałasu – jego ton tak oziębły, że ledwo rozpoznawała w nim Raphaela,
jednak mimo że wciąż był to chłód furii, nie był taki jak podczas Ciszy. – Wampir z sąsiedztwa
zadzwonił do Dmitriego po tym jak przyszedł tu sprawdzić co się stało.
- Powiedziałeś mi dzisiejszego ranka że zarobię na swoją zapłatę. Oczekiwałeś tego?
- Wiedziałem tylko, że Uram dochodzi do krytycznego punktu. – jego oczy przebiegły po tym
koszmarze. – To… Nie, tego nie oczekiwałem.
Wątpiła by ktokolwiek czegoś takiego oczekiwał – było to coś co zwyczajnie nie powinno istnieć. A
jednak istniało. – Ten wampir – co się z nim stanie?
- Zabiorę jego wspomnienia, upewniając się że nie będzie nic pamiętał. – powiedziane bez
najmniejszego usprawiedliwienia.
Zastanawiała się, czy było to coś co planował dla niej, lecz nie był to moment by spytać. Zamiast
tego założyła ręce i szukała głębiej. Nic. – Tu jest zbyt dużo strachu. Będę musiała zadowolić się
tym co znalazłam na ciele. – cofając się z taką samą ostrożnością z jaką weszła, próbowała nie
myśleć o tym co wisiało nad nią.
Kap.
Kropla krwi rozbryznęła się o błyszczącą czerń jej buta. Zaczęło ją mdlić. Obracając się zaczęła
biec, nie przejmując się, że zdradziło to jej słabość. Cholerne drzwi zostały za nimi zasunięte i teraz
odmawiały otworzenia. Jej ręka zsunęła się z gorącego metalu. Już miała zacząć krzyczeć gdy
przesunęły się odrobinę. Przecisnęła się przez nie i wyszła na martwą ziemię dziedzińca.
Słońce świeciło jasno nad jej głową gdy zgięła się w pół w odruchu wymiotnym. Była świadoma
Raphaela który wyszedł i staną za nią, jego skrzydła rozciągnięte tak by chronić ją od słońca.
Machnęła na niego ręką. Pożądała ciepła – jej dusza był zimna, tak lodowato zimna.
Nie wiedziała jak długo tam stała zgięta w pół, lecz gdy stanęła prosto, było to przez poczucie bycia
obserwowanym. Wampiry które odesłała z magazynu? Illium? Obserwują jak łowca zwraca
śniadanie.
Jej usta smakowały obrzydliwie więc użyła końca swojej koszulki by je wytrzeć. Nie była
zakłopotana nawet w najmniejszym stopniu. Zobaczyć to i być nieporuszonym... to czyniłoby z niej
potwora pokrewnego do zabójcy który namaścił ją we krwi nim była dorosła na tyle by choćby
chodzić na randki.
- Powiedz mi dlaczego. – powiedziała, jej głos ochrypły.
- Później. – rozkaz. – Szukaj go.
Oczywiście miał rację. Zapach osłabnie jeżeli się nie pospieszy. Nie odpowiadając, kopnęła trochę
ziemi w stronę dopiero co straconego śniadania i zaczęła biec powoli naokoło magazynu, próbując
znaleźć miejsce którym wyszedł Uram. Większość wampirów używała drzwi, lecz nigdy nie ma
pewności - ten zabójca ma skrzydła.
Ostry zapach kwasu.
Zatrzymała się, zdając sobie sprawę, że stoi naprzeciw małego, bocznego wejścia. Z zewnątrz
wyglądało normalnie, lecz gdy je otworzyła, jego wnętrze było pokryte krwawymi odciskami dłoni.
Zbyt małe by było zrobione przez mężczyznę wielkości Urama. Podążyła za linią wzroku… i
zobaczyła wiszące cienie głęboko w magazynie.
Trzasnęła drzwiami, zamykając je. – Pozwolił im biec, pozwolił im myśleć, że mają szansę na
ucieczkę.
Raphael milczał gdy szła zygzakiem od drzwi.
- Nic. – powiedziała. – Jego zapach jest tutaj dlatego bo jednej z dziewczyn udało się wydostać i
musiał po nią pójść. – nachyliła się by spojrzeć na brązową trawę. – Wyschnięta krew. –
powiedziała, przełykając przez wrażliwe gardło. – Biednemu dzieciakowi nawet się udało czołgać
tak daleko. – zmarszczyła brwi. – Tu jest zbyt wiele krwi.
Obok niej Raphael znieruchomiał. – Masz rację. Tu jest ślad prowadzący od drzwi.
Wiedziała, że jego wzrok był ostrzejszy od jej. Jak uskrzydlone drapieżniki, anioły mogły podobno
dojrzeć najmniejszy szczegół nawet podczas lotu. – Nie może należeć do Urama. – wymamrotała. –
Wyczułabym ją. – podążyła za Raphaelem, który szedł tropem śladu – nie była w stanie widzieć
więcej ponad pierwsze kilka kroków. – Może zaciągną tutaj jej ciało? – byli przy drucianym
ogrodzeniu. Przykucnęła, badając małą dziurę przy powierzchni. – Tu jest krew na granicy metalu.
– podekscytowanie uderzyło w nią jak ręce zaciśnięte w pięść.
- Będę musiał nad tym przefrunąć.
Gdy on przelatywał na drugą stronę, Elena znalazła kolejną dziurę przez którą można się
przecisnąć. Krew była bardziej wyraźna po drugiej stronie – nie było tam trawy by ją ukryć, tylko
ubita ziemia. Jej ekscytacja przemieniła się w prawie że bolesną nadzieję. – Ktoś przecisnął się
przez tą dziurę. – stanąwszy prosto, zauważyła że patrzy się na zamknięte drzwi małej komórki.
Wyglądała jakby mogłaby kiedyś być stacją ochrony opuszczonego parkingu, który znajdował się
za nią.
Na drzwiach była krew.
- Zaczekaj tutaj. – rozkazał Raphael.
Złapała najbliższą jego część – skrzydło. – Nie.
Spojrzenie, które jej posłał nie było przyjazne. – Eleno-
- Jeżeli mamy ocalałą, zobaczenie anioła sprawi, że dostanie histerii. – puściła jego skrzydło. –
Pójdę pierwsza. Pewnie nie żyje, ale gdyby jednak…
- Żyje. – stwierdzenie absolutne. – Idź. Idź po nią. Nie możemy tracić czasu.
- Życie nie jest stratą czasu. – jej ręka zacisnęła się tak mocno iż była pewna, że paznokcie
zostawiły ślady półksiężyców na jej dłoniach.
- Uram zabije tysiące, jeżeli go nie powstrzymamy. Stanie się także bardziej zdemoralizowany z
każdą śmiercią.
Slajdy okaleczonych ciał wewnątrz magazynu przepływały po jej umyśle. – Pospieszę się. –
dochodząc do komórki ochrony, wzięła głęboki oddech. – Jestem łowcą. – powiedziała na głos. –
Jestem człowiekiem. – po czym otworzyła drzwi, upewniając się by pozostać poza linią strzału na
wypadek gdyby osoba wewnątrz miała broń.
Czysta cisza.
Zachowując najwyższą ostrożność rozejrzała się po pomieszczeniu i… w twarz małej kobiety z
pochyłymi, ciemnymi oczami. Była naga nie licząc rdzawej plamy krwi, jej ramiona ściskały
uniesione kolana gdy kołysała się bezgłośnie, ślepa na wszystko poza terrorem w jej głowie.
Rozdział 24
- Nazywam się Elena. – powiedziała cicho, zastanawiając się czy ta kobieta zdaje sobie w ogóle
sprawę z otaczającego ją świata. – Teraz jesteś bezpieczna.
Żadnej reakcji.
Wycofując się, spojrzała na Raphaela. – Potrzebuje medycznej opieki.
- Illium zabierze ją do naszego uzdrowiciela. – podszedł bliżej, lecz kobieta zaczęła kwilić przy
pierwszym spojrzeniu na jego skrzydła, jej mięśnie zacisnęły się tak mocno, że Elena wiedziała że
aby je rozluźnić musiałaby połamać jej kości.
- Nie. – stanęła by zagrodzić mu widok dziewczyny. – To musi być jeden z wampirów. Żadnych
skrzydeł.
Jego usta miały postać wąskiej linii, nie była w stanie stwierdzić czy w złości czy też w
zniecierpliwieniu. Nie przejął jednak kontroli nad umysłem kobiety. – Poprosiłem Dmitriego by
przyszedł. Zajmie się nią. Jej serce zamarzło. – W sensie, zabije?
- Może z chęcią przyjęłaby tą łaskę.
- Nie jesteś Bogiem by podejmować taką decyzję.
Twarz Raphaela była studium milczenia. – Nie zostanie skrzywdzona gdy cię tu nie będzie.
Odczytała przesłanie pomiędzy wierszami. – A gdy wrócę?
- Wtedy zadecyduję o jej życiu lub śmierci. – oczy niebieskiego ognia. – Mogła zostać zakażona
Eleno. Musimy ją zbadać. Jeżeli tak jest, musi umrzeć.
- Zakażona? – zmarszczyła brwi, po czym potrząsnęła głową. – Wiem, wiem – później.
- Tak. Czas ucieka. – jego głowa przechyliła się nieznacznie w lewo. – Dmitri nadchodzi, lecz nie
może się zbliżyć dopóki jego zapach grozi ukryciem śladów. Zostaw kobietę – przywódca mojej
Ligii Siedmiu ma słabość do niewinnych wystawionych na przemoc.
Elena przytaknęła na to wymijające pocieszenie i przykucnęła. – Dmitri ci pomoże. Pójdź z nim
proszę.
Kobieta nie przestawała się kołysać, lecz nie wydawała już skomlących dźwięków, a jej ciało nie
było już tak napięte. Modląc się o to by Dmitri był w stanie wydostać ją stąd nie krzywdząc jej,
przeszła z powrotem przez ogrodzenie na drugą stronę.
- Czy możesz sprawdzić dach – zobaczyć czy jest tam jakiś ślad świadczący o tym, że to stamtąd
odfruną? – Gdy Raphael przytakną i wzniósł się, a ona okrążyła budynek. W końcu znalazła
miejsce wyjścia Urama po prawej stronie magazynu, kilka metrów od ziejącej dziury w drucianym
ogrodzeniu.
Świadoma Raphaela, który podążał nad nią, przeszła przez dziurę na dziko rosnącą trawę
sąsiadującego parkingu. Krew pokrywała czubki łodyg traw, jak gdyby Uram przesuną ręką po ich
powierzchni. Znalazła pióro – cudowne, srebrno-szare lśniące bursztynowymi plamkami. Ich
delikatne piękno był obrazą, pośmiewiskiem krwi i cierpienia jakie ujrzała wewnątrz magazynu.
Walcząc z potrzebą zgniecenia go, uniosła go do nosa, wciągając gamę prawdziwego zapachu
Urama. Ukąszenie kwasu, lecz ponad tym również coś innego. Odrobina metalu, ciemnego ostrza.
Wyrafinowana krew, pomyślała. Kwas i krew i coś jeszcze, coś co mówiło o .. promieniach słońca.
Wzdrygnęła się, wsadziła pióro do kieszeni i ruszyła dalej.
Zapach zwyczajnie się skończył na środku parkingu. – Cholera. – położyła ręce na biodrach i
wypuściła powietrze przywołując ręką Raphaela. Wylądował z gracją.
- Uram odleciał.
- Tak. – powiedziała. – Nigdy nie miałam tego problemu z wampirami – w ten sposób ich tropię.
Nie mogę tropić stworzenia które potrafi latać! – jej krew zaczęła się gotować. Chciała by ten
potwór zapłacił za jasne, młode życia które skradł. – Dmitri?
- Powiedziałem mu by się zbliżył. A anioły nie zawsze latają. – powiedział Raphael. – jesteś jedyną
osobą, która ma jakiekolwiek szanse na złapanie jego woni na ulicach. – przerwał. – Wrócimy byś
mogła się wykąpać i zebrać swoje rzeczy. – spojrzał na swoje skrzydło, niesmak był widoczny na
jego twarzy. – Ja również muszę usunąć tą krew.
- Dlaczego muszę zebrać swoje rzeczy?
- Ten pościg nie będzie trwał długo, lecz będzie intensywny.
- Będzie wciąż zabijać. – zgadła z zaciśniętymi pięściami. – pozostawiając trop.
- Tak. – wściekłość Raphaela był mocno kontrolowana, lecz jej czysta siła prawie że przecięła jej
skórę. – Musisz pozostać blisko mnie lub jednego z moich aniołów abyś mogła zostać natychmiast
przetransportowana po tym gdy odkryjemy nowe ciała.
Zdała sobie sprawę, że nie dawał jej wyboru. – Zakładam że jeżeli powiem nie, to i tak mnie
zmusisz? Chwila, w której jedyne dźwięki należały do szelestu trawy i szeptów skrzydeł za jej
plecami, gdy inne anioły wylądowały – by, jak się domyśliła, rozpocząć zacieranie śladów.
- Uram musi zostać powstrzymany. – twarz Raphaela był cicha, bez wyrazu… i z tego też względu
bardziej niebezpieczna. – Czyż nie powiedziałabyś, że cel uświęca środki?
- Nie. – lecz jej umysł wypełnił się niekończącymi się slajdami obrazów – kobiety, której usta były
pełne organów które powinny pozostać w jej ciele, innej, której głowa została nabita na jej ramię,
trzeciej, która patrzyła się ślepo z pustych oczodołów. – Będę współpracować.
- Chodź. – wyciągnął rękę.
Zbliżyła się. – Przepraszam jeżeli śmierdzę. – jej policzki nabrałby koloru.
Jego ręce otoczyły ja. – Pachniesz anielskim pyłem. – i na tym kończąc uniósł się- i sprawił że
stanęli się nie widoczni.
Zamknęła oczy. – Nigdy się do tego nie przyzwyczaję.
- Myślałem że lubisz latać.
- Nie do tego. – przytrzymała się mocniej, mając nadzieję, że zawiązała mocno buty. Nie chciała
niechcący nikogo doprowadzić do wstrząsu mózgu. – Tej niewidoczności.
- Do tego uroku trzeba czasu by się przyzwyczaić.
- Nie rodzisz się z nim? – zwalczyła drżenie gdy wznieśli się wyżej.
- Nie. Jest to zdolność którą nabywa się z wiekiem.
Ugryzła się w język przy pytaniu, które chciała zadać.
- Czyżbyś uczyła się rozwagi Eleno? – lekki odcień rozbawienia stępił furię, którą wyczuwała tuż
pod jego skórą.
- Ja – ja-- – gdy zaczęła szczękać zębami zdecydowała, że do cholery z rozsądkiem i praktycznie
wczołgała się na niego, oplatając nogami jego talię. Był tak rozkosznie ciepły. – Próbuje ograniczyć
powody dla których musiałbyś mnie zabić.
Zmienił swój chwyt by lepiej ją ulokować. – Dlaczego miałbym cię zabić skoro mogę wyczyścić
twoją pamięć?
- Nie chce stracić własnych wspomnień. – nawet te najgorsze czyniły ją tym kim była. Teraz,
dzisiaj, była inną Eleną od tej która nigdy by nie wiedziała jak to jest całować archanioła. – Nie
zmuszaj mnie bym zapomniała.
- Oddasz własne życie by zachować wspomnienia? – ciche pytanie.
Zastanowiła się. – Tak. – powiedziała cicho. – Wolę umrzeć jako Elena, niż żyć jako jej cień.
- Niedługo będziemy w twoim mieszkaniu.
Zmuszając się do otworzenia oczu odwróciła się by spojrzeć na swój dom. Wybite okno zostało
pokryte czymś w rodzaju przeźroczystego plastiku, lecz ktokolwiek to zrobił nie postarał się by
zamocować ją w inny niż powierzchowny sposób. Jedna strona wisiała, powiewając na wietrze.
Oczy się jej zaszkliły. Powiedziała sobie, że to przez napływ powietrza siekający jej twarz.
Raphael podleciał do tego rogu by pociągnęła za plastik na tyle by mogła się wcisnąć do środka.
Gdy już weszła, zrobiła jeszcze większą dziurę by i on mógł wejść złożywszy za sobą skrzydła.
Wiatr wlatywał do środka mieszkania gdy tam stała próbując ogarnąć umysłem ten zamęt i czując
jak jej pęka serce.
Szyba wciąż była w miejscu w którym Raphael ją rozbił. Tak samo jak i krew. Krew Raphaela. Jak i
jej, gdzie się zacięła. Lecz w pewnym momencie gwałtowny wiatr musiał przetoczyć się przez duży
pokój, przewracając półkę z książkami i łamiąc wazę identyczną do tej co miała w sypialni. Papiery
zaścielały dywan, a ściany były w zaciekach, w sposób, który mówił że była tu mała nawałnica,
nagły deszcz, który zniszczył to co jeszcze nie zostało uszkodzone. Dywan był wilgotny, powietrze
stęchłe.
Przynajmniej drzwi zostały naprawione na tyle, że pozwalały się zamknąć. Zastanawiała się czy
zostały zagrodzone z zewnątrz gwoździami wbitymi w ich piękne drewno.
- Czekaj. – powiedziała, zgarniając – szczęśliwie – wciąż działający telefon. – Zabiorę torbę
podróżną. – i z tymi słowami przeszła przez szkło i dywan w kierunku jej sypialni, sztywna jak
słup. – Czy mam tyle czasu by wziąć prysznic?
- Tak.
Nie dała mu czasu na zmianę zdania, zmierzając w stronę sypialni by złapać ręcznik i jakąś
bieliznę.
- Nie podoba mi się kolorystyka.
Zastygła z ręką na parze zwykłych bawełnianych majtek. – Powiedziałam żebyś zaczekał.
Wwędrował do środka, podszedł do jej przesuwanych balkonowych drzwi i je otworzył. – Lubisz
kwiaty.
- Raphael, wyjdź. – tak mocno zaciskała rękę, że się trzęsła.
Spojrzał przez ramię, śmiercionośny chłód w jego oczach. – Chcesz się ze mną kłócić z powodu
mojej ciekawości?
- To jest mój dom. Nie zaprosiłam cię dzisiaj jak i nie zaprosiłam cię wtedy, gdy rozwaliłeś moje
okno i zniszczyłeś duży pokój. – stała twardo w miejscu, sekundy dzieliły ją od załamania
nerwowego. – Uszanujesz to, albo przysięgam na Boga, znowu cię postrzelę.
Wyszedł na balkon. – Poczekam tutaj. Czy to cię zadowala?
Rozważyła to, zaskoczona tym że zawrócił sobie głowę by spytać. – Dobrze. Ale zamykam drzwi.
Nic nie powiedział gdy zamykała przesuwane drzwi i dla efektu zasunęła ciężkie zasłony z
błyszczącym wytłoczonym wzorem. Ostatnią rzeczą jaką zobaczyła był tył pary skrzydeł pokrytych
złotem. Jego piękno ponownie w nią uderzyło, lecz dzisiaj była zbyt rozdarta wewnętrznie by to
docenić. Boże, jak to bolało. Pocierając pięść o sercu, weszła do łazienki i odkręciła prysznic do
temperatury wrzenia.
Kusząca była myśl by poświęcić sobie trochę czasu, podopieszczać się, lecz te dziewczyny
zasługiwały na więcej. Więc pospieszyła się, myjąc włosy jej ulubionym szamponem i korzystając z
antybakteryjnego mydła do ciała. Anielski pył zmył się.. w większości. Dziwne błyski wciąż łapały
jej wzrok, głowę i ciało wytarła ręcznikiem, po czym założyła parę czarnych bawełnianych majtek,
czarny stanik, czyste bojówki – i tym razem także czarne, oraz ciemnoniebieską koszulkę. Nie było
jeszcze wystarczająco zimno na długi rękaw w ciągu dnia, lecz zanotowała sobie by zabrać
wiatrówkę.
Skarpetki i buty poszły w następnej kolejności, nim zgarnęła szczotkę do włosów. Przeczesując nią
szybko włosy, zawiązała mokrą masę w ścisły ogon i spędziła kolejne kilka minut gromadząc broń
z jej tajnej skrytki. Czując się czysta i przynajmniej dobrze uzbrojona, nawet jeżeli nie mogła
wymazać z własnej głowy odrażających obrazów rzeźni, wrzuciła jeszcze parę rzeczy do torby
podróżnej, po czym odsłoniła zasłony. Raphaela nigdzie nie było.
Jej ręka przesunęła się w stronę broni i miała ją już w dłoni gdy otworzyła drzwi. Wiadomość
została bezczelnie napisana na żelu, którym miała w zwyczaju pokrywać ścianę balkonu.
Samochód czeka na dole.
Oznaczało to że jej drzwi wejściowe nie zostały zabite. Niewielkie miłosierdzie.
Wciskając pistolet z powrotem pod koszulkę, zamknęła drzwi i złapała torbę podróżną. Miała
właśnie wyjść, gdy przypomniała sobie, że była poza zasięgiem od momentu rozłączenia się z
Ransomem noc wcześniej. Unosząc telefon, zadzwoniła do Sary. – Żyję i tylko tyle mogę ci
powiedzieć.
- Ellie, co się do cholery dzieje? Mam raporty o aniołach latających po mieście, o zaginionych
dziewczynach lecz bez żadnych ciał, i..
- Nie mogę o tym mówić.
- Kurwa, więc to prawda. Wampir morderca.
Elena nie odpowiedziała, domyślając się że lepiej pozwolić tym plotkom krążyć. Nigdy nie
skłamała Sarze, jak i teraz nie miała zamiaru zacząć. Nawet podanie błędnego skojarzenia było
wbrew jej naturze.
- Kotku, wyciągnąć cię z tego? Mamy miejsca o których nawet aniołowie nie wiedzą.
Elena ufała Gildii, lecz nie mogła od tego uciec. To się stało osobiste. Te dziewczyny.. – Nie. Muszę
to skończyć. – Uram musi zostać powstrzymany.
- Wiesz, że jestem tutaj dla ciebie.
Przełknęła gulę w gardle. – Zadzwonię gdy będę mogła. Przekaż co mówiłam Ransomowi ode
mnie, i nie martw się.
- Jestem twoją najlepszą przyjaciółką. Martwienie się to moja praca. Sprawdź pod poduszką zanim
wyjdziesz.
Kończąc rozmowę, wzięła uspokajający wdech i zrobiła jak jej polecono. Jej usta uniosły się
nieznacznie – Sara zostawiła jej prezent. Uzbrojona, weszła do dużego pokoju. Raphael
najwidoczniej przyczepił plastikową folię na miejscu, lecz wiedziała że ta długo się nie utrzyma.
Nie miało to znaczenia. Pokój był zbyt zniszczony by ratować go czymkolwiek innym jak
gruntownym remontem. Lecz przywróci go do swojej dawnej świetności.
Wiedziała jak odbudowywać.
Nie życzę sobie trzymania pod moim dachem takiej szkarady.
Jej rzeczy w pudłach na ulicy, wyrzucone razem ze śmieciami jako następstwo tej ostatecznej,
gwałtownej kłótni z ojcem. Wyszła w trakcie. Jeffrey ukarał ją za to wymazując ją ze swojego
życia. Zdumiewająco to Beth zadzwoniła do niej, to Beth pomogła jej uratować to co deszcz i śnieg
nie zniszczyły. Żadne ze skarbów jej dzieciństwa nie przetrwały – Jeffrey wyrzucił je na tyły domu i
spalił ponad jakąkolwiek możliwość rozpoznania.
Pojedyncza łza uciekła z pod jej kontroli. Pośpiesznie otarła ją nim dotknęła jej policzka. –
Naprawię to. – była to obietnica samej sobie. Zamieni to okno na twardą ścianę. Nie chciała już
więcej widzieć aniołów.
Nawet gdy o tym myślała, wiedziała że to kłamstwo.
Raphael był w jej krwi, śmiercionośny, uzależniający narkotyk. Lecz nie znaczyło to, że gdy
nadejdzie czas uczyni łatwiejszym grzebanie tajemnic Kadry. – Najpierw będziesz musiał mnie
złapać, anielski chłopcze. – adrenalina zamieniła jej ponury uśmiech w wyzwanie.
Rozdział 25
Samochód stał na krawężniku, lśniąca czarna pantera z wampirem opierającym się o jej błyszczący
lakier. Kolejny stary wampir, zorientowała się od razu. Nosił okulary przeciwsłoneczne razem z
czarnym garniturem, ciemnoczekoladowe włosy obcięte jak u modela GQ, i te usta… one były
prawdziwie niebezpieczne. Zachęcające do kąsania. Zmysłowe. – Powiedziano mi bym cię nie
zranił. – otworzył tylne drzwi.
Wrzuciła swoja torbę do środka, wewnętrznie marszcząc brwi na jego dziwnie znajomy zapach. –
Obiecujący początek znajomości.
Zdjął okulary i zobaczyła pełną okazałość jego oczu. Jaskrawo zielone z pionowymi źrenicami jak
u węża. – Buu.
Nie podskoczyła – była zbyt ogłupiała tym co miała przed oczami. – Ekstrawaganckie soczewki
kontaktowe mnie nie przerażają.
Jego źrenice się zwęziły. Och. Łał. – Zostałem stworzony przez Nehę.
- Królową Trucizn?
- Królową Węży. – jego uśmiech powolny i zdecydowanie nieprzyjazny, założył z powrotem
okulary i odsunął się by pozwolić jej na wejście do samochodu.
Zrobiła to tylko ze względu na jego pierwsze słowa skierowane w jej stronę. Tak długo jak Raphael
miał go na swojej smyczy, tak długo będą w stanie się dogadać. W momencie gdy ta smycz
wypadnie mu z ręki, odniosła wrażenie że będzie potrzebowała każdej broni przywiązanej do ciała.
– Jakie jest twoje imię? – spytała gdy jej „kierowca” wszedł do środka.
- Dla ciebie – Śmierć.
- Bardzo zabawne. – patrzyła się na tył jego szyi. – Dlaczego chcesz mnie zabić?
- Jestem członkiem Ligii Siedmiu.
Nagle zdała sobie sprawę dlaczego rozpoznawała jego zapach – był w jej mieszkaniu tej nocy gdy
postrzeliła Raphaela. To on był tym który trzymał jej ręce za jej plecami. Nic dziwnego, że chciał ją
wypatroszyć. – Słuchaj, razem z Raphaelem już sobie wszystko wyjaśniliśmy. Nie jest to twój
problem.
- Chronimy Raphaela przed zagrożeniami, których nawet on może jeszcze nie dostrzegać.
- Świetnie. – wypuściła powietrze. – Ale.. czy byłeś w środku tego magazynu?
Temperatura opadła. – Tak.
- Zabicie mnie nie jest priorytetem. – powiedziała cicho, lecz nie mówiła już do niego. – Gdzie
mnie zabierasz?
- Do Raphaela.
Patrzyła jak mijają ulice i zdała sobie sprawę, że wyjeżdżali z Manhattanu w stronę mostu Jerzego
Waszyngtona. – Jak długo byłeś z Raphaelem?
- Zadajesz dużo pytań jak na trupa.
- Cóż mogę powiedzieć? Wolę umrzeć dobrze poinformowana.
Krótki odcinek przez most i równie dobrze mogła być w Vermont. Drzewa dominowały na
horyzoncie, zasłaniając luksusowe domy, które rozciągały się na tym terenie, większość z nich z
pochyłym dachem i śmiesznymi drogami prowadzącymi pod drzwi. Słyszała pogłoski, że te
podjazdy były dłuższe niż niektóre drogi i fakt, że nie była w stanie dojrzeć z samochodu ani
jednego domu wydawało się podtrzymywać tą teorię.
Kierowca zatrzymał samochód naprzeciw bogato zdobionej metalowej bramy i nacisnął coś na
tablicy kontrolnej w samochodzie. Brama otworzyła się bezgłośnie zaprzeczając swojej oczywistej
wiekowości. Elena wciągnęła powietrze gdy ruszyli w stronę korytarza drzew. Ten obszar był
zaznaczony na mapie jako Fort Lee / region Palisades, lecz nawet nie-nowojorczycy nazywali to
miejsce Enklawą Anioła. Elena nie znała nikogo kto przekroczył granicę ogrodzenia, które chroniły
tą wspaniałą posiadłość. Aniołowie byli bardzo skryci gdy chodziło o ich domy.
Droga była długa. Dopiero gdy skręcili, dostrzegła olbrzymi dom na jej końcu. Pomalowany na
elegancką biel, został wyraźnie zbudowany dla skrzydlatych istot – otwarte balkony okrążały
pierwsze i drugie piętro. Dach był nierówny, lecz nie na tyle by anioł nie mógł wylądować.
Ogromne okna zajmowały większość przestrzeni ścian, i choć nie widziała dokładnie, wydawało się
że wewnętrzna strona była zdumiewającą kreacją witraży. Jednak nawet to nie było
najcudowniejszą wspaniałością – po bokach domu wspinała się około setka krzaków różanych
których wszystkie kwiaty trwały w pełnym rozkwicie. – Wygląda jak coś wyjęte z bajki. – z rodzaju
mrocznej i niebezpiecznej.
Kierowca prawie się udławił śmiechem. – W środku oczekujesz wróżek? – zatrzymał samochód.
- Jestem urodzoną łowczynią, wampirze. Nigdy nie wierzyłam w bajki. – wysiadając zamknęła
drzwi. – Wchodzisz?
- Nie. – oparł się o maskę samochodu z założonymi rękami, lustrzane okulary odbijały w jej stronę
jej własną postać. – Poczekam tutaj – chyba, że masz zamiar zacząć krzyczeć. Wtedy poproszę o
pierwsze miejsce pod sceną.
- Najpierw Dmitri, a teraz ty. – potrząsnęła głową. – Czy ból jest naprawdę tym co podnieca
wszystkie stare wampiry?
Kolejny uśmiech, tym razem z celowym błyskiem kła. – Odwiedź mój pokój zabaw, mała łowczyni,
a ci pokaże.
Podejdź mała łowczyni. Skosztuj.
Zimno przepłynęło przez nią, przepędzając ciepło słońca. Nie reagując na prowokację wampira,
załapała swoją torbę i ruszyła w stronę drzwi frontowych słysząc cichy szum rzeki w tle.
Zastanawiała się czy jest pokój z widokiem na wodę, czy też drzewa na to nie pozwalają. Pewnie
nie miało to znaczenia dla istoty, która potrafiła się unieść do wysokości dogodnej dla obserwacji.
Drzwi otworzyły się nim do nich dotarła. Tym razem wampir był jednym z rodzaju zwyczajnych.
Doświadczony lecz nie stary, nie jak kierowca czy Dmitri. – Proszę chodź ze mną. – powiedział.
Mrugnęła na dźwięk mocnego brytyjskiego akcentu. – Brzmisz jak lokaj.
- Jestem lokajem proszę pani.
Elena nie wiedziała czego oczekiwała, lecz nie był to lokaj. Podążyła za nim w ciszy gdy prowadził
ją przez pryzmat cudownych kolorów – promienie słońca przechodzące przez witraże – do
rzeźbionych drewnianych drzwi. – Najjaśniejszy Pan oczekuję cię w bibliotece. Czy życzysz sobie
filiżankę herbaty lub kawy?
- Łał, też chce mieć lokaja. – przygryzła dolną wargę. – Czy byłby to zbyt duży problem by prosić o
coś do przegryzienia? Padam z głodu. – wymioty mają w zwyczaju wyrobić apetyt.
Mina lokaja się nie zmieniła, lecz mogłaby przysiąc, że był rozbawiony. – Przygotowania w
kierunku lunchu zostały rozpoczęte. Zostanie podany w bibliotece.
- Więc chętnie napiję się kawy. Dzięki.
- Oczywiście proszę pani. – podszedł otworzyć drzwi biblioteki. – Jeżeli sobie pani życzy, mogę
zanieść torbę do pokoju.
- A więc życzę sobie. – wciąż dumając na spotkaniem prawdziwego lokaja, podała mu torbę i
weszła do środka. Raphael stał przy olbrzymich oknach bliżej jej prawej strony, oświetlony przez
słońce. Jego skrzydła mieniły się złotem i bielą i był to tak zapierający dech w piersi widok, że
prawie nie zauważyła drugiej osoby w pokoju.
Kobieta stała przy gzymsie kominka, jej skrzydła jak z brązu, oczy zbyt zielone by należały do
człowieka, a skóra koloru tak pięknie śniadego, że wydawało się iż złoto zostało ubite do brązu a
następnie zmieszane z kremem. Jej włosy były pokręconą brązową i złotą masą która dotykała
wypukłości jej pośladków, które zostały ładnie uwidocznione w kocim mundurku widniejącym
obecnie na jej ciele. Migoczący brąz stroju zapinanego z przodu i pozostawiający jej ramiona
odkryte. W tym momencie był rozpięty na tyle by sugerować perfekcję jej piersi.
- Więc to jest łowca który cię tak fascynuje. – głos był gładki, połączenie whiskey, miodu i kremu,
zmysłowy i pełny jadu.
Elena wzruszyła ramionami. – Powiedziałabym, że jest to raczej kwestia mojej przydatności.
Anielica uniosła brew. – Czy nikt cię nigdy nie nauczył, że nie przerywa się lepszym od siebie? –
zdumienie w każdym jej słowie.
- Och, ależ tak, nauczyli. – pozwoliła by jej ton dopowiedział resztę.
Archanielica uniosła rękę i wtedy też Raphael przemówił. – Michaela.
Michaela opuściła dłoń. – Pozwalasz temu człowiekowi na zbyt dużą swobodę.
- Niech i tak będzie, Łowczyni Gildii jest pod moją ochroną na okres łowów. Uśmiech Michaeli był
słodki jak trucizna. – Szkoda, że Uram jest tak kreatywny, w innym wypadku bawiłaby mnie
perspektywa nauczenia cię gdzie leży twoje miejsce.
- Nie jestem tą, do której się zaleca dając prezenty z ludzkich serc.
To starło uśmiech z twarzy Michaeli. Wyprostowała się, jej skóra zaczęła się żarzyć. – Nie mogę się
doczekać zjedzenia twojego serca gdy mi je dostarczy.
- Dosyć. – Raphael pojawił się nagle przed Eleną, blokując przed nią wściekłość Michaeli.
Nie była na tyle głupia by odrzucić ten gest. Stała za nim całkiem szczęśliwie, pożytkując ten czas
na ułożenie broni w sposób który dawałby jej największą przewagę. Włączając w to mały pistolet
znaleziony pod poduszką. Był identyczny do tego, który dał jej Vivek. Sara był prawdziwym
aniołem, pomyślała, gdy przesuwała broń z kabury na kostce do jednej z bocznych kieszeni jej
bojówek z której mogła strzelić nawet jej nie wyciągając.
Gdy już to zrobiła skupiła się na skrzydłach Raphaela. Z bliska były nieprawdopodobnie
perfekcyjne, niemożliwie zdumiewające. Nie mogła się oprzeć i przesunęła palcem po części
najbliżej niej. Niektóre rzeczy były warte swojej ceny.
- Nie potrzebujemy jej. – głos Michaeli ociekał mocą.
- Potrzebujemy jej. – głos Raphaela zmienił się w lodowaty płomień. – Uspokój się nim
przekroczysz granicę mojej gościnności.
Elena zastanawiała się na czym ona polegała, gdy zdała sobie sprawę że Raphael nigdy nie
przemówił do niej takim tonem. Och, oczywiście używał całkiem sporo szorstkich tonów, lecz tego
konkretnego nie. Może był zarezerwowany dla innych archaniołów. Nie chciałaby z nim walczyć
gdy był w takim humorze.
- Uczynisz ze mnie wroga przez człowieka? – słowo „człowiek” mogło równie dobrze oznaczać
„gryzonia”.
- Uram jest archaniołem w sidłach żądzy zabijania. – ton Raphaela się nie zmienił – prawie że
widziała przebłyski cząsteczek lodu tworzących się w powietrzu. – Nie jest moim pragnieniem
ujrzeć jak ten świat stacza się w kolejne średniowiecze przez twoją nieustanną potrzebę bycia w
centrum uwagi.
- Masz czelność nas porównywać? – drwiący śmiech. – Rycerze walczyli i ginęli w moim imieniu.
Ona jest niczym, mężczyzną w ubraniu kobiety.
Elena naprawdę, ale to naprawdę zaczynała nienawidzić Michaeli.
- Więc dlaczego marnujesz na nią swój czas?
Krótka cisza po czym wyraźny dźwięk składanych skrzydeł. – Uwolnij swojego ulubionego łowcę.
Zanim się nią zajmę, poczekam aż się to wszystko skończy.
- Wspaniale. – Elena wyszła zza Raphaela. – Ustaw się w kolejce.
Michaela założyła ramiona uwydatniając tym samym swoje piersi. – A to niespodzianka. Może być
całkiem interesujące przekonanie się kto pierwszy cię dopadnie.
- Wybacz mi jeżeli zabawianie cię nie jest na szczycie moich priorytetów. – och, teraz może być
odważna gdy wiedziała że Raphael jej potrzebuje. Po tym jak… cóż, miała tak wiele innych
problemów, że nie łagodzenie wkurzonej archanielicy nie wydawało się być warte zachodu.
Raphael położył dłoń na jej biodrze. Oczy Michaeli skupiły się na tym dotyku, rozgrzana zieleń z
iskrą nieskrywanej furii. Patrzcie, patrzcie, czyż pani Anioł nie jest szybka? Według kilku
artykułów znalezionych przez nią ostatniej nocy, Michaela i Uram byli na siebie napaleni od lat. A
tu jej kochanek jeszcze nie leży w grobie, a ona już wybrała kogoś na jego zastępstwo.
- Elena. – powiedział Raphael, i zrozumiała że był to rozkaz by się dobrze zachowywała. – Musimy
przedyskutować pewne aspekty poszukiwań.
Postanawiając, że była zbyt ciekawa historii Urama, by marnować czas zrażając do siebie Michaelę,
zamknęła usta i czekała.
Ktoś w tym momencie zapukał do drzwi i sekundę później, lokaj wszedł do środka z połyskującym
srebrnym herbacianym i kawowym zestawem, jego sługi niosły ze sobą tace pełne jedzenia, które
postawili na pięknym drewnianym stole pod oknem.
- Czy to wszystko, Najjaśniejszy Panie?
- Tak Montgomery, Upewnij się że nikt nie będzie nam przeszkadzał, chyba że będzie to któryś z
Siedmiu.
Montgomery przytaknął i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Elena podeszła do stołu i wybrała
jedyne dogodne miejsce – u szczytu stołu, z biblioteką pełną książek za jej plecami. Michaela
usiadła po przeciwnej stronie, a Raphael pozostał w stojącej pozycji. Elena zastanawiała się czy
Michaela oczekiwała by ją obsłużono. Prychając wewnętrznie na taki pomysł, nalała sobie kawy – i
ponieważ czuła się wspaniałomyślnie, i no dobrze, możliwe że chciała zirytować Michaelę –
również i Raphaelowi. Po czym odstawiła karafkę.
- Więc, - powiedziała. – powiedz mi co muszę wiedzieć by wyśledzić tego sukinsyna.
Na co Michaela syknęła. – Będziesz mówić o nim z szacunkiem. On jest starożytny, tak stary że
twój żałosny ludzki umysł nie może sobie wyobrazić tego co on widział i tego co dokonał.
- Czy widziałaś to co znaleźliśmy w tym magazynie? – odstawiła kawę, czując mdłości. Te obrazy
zostały wypalone w jej mózgu. Jak obrazy tego wampira, który był torturowany przez grupę ludzi -
nigdy nie zniknął. – Może być i starożytny, lecz zdrowy na umyśle, nawet w najmniejszym stopniu
nie jest. Poważnie zjebany, byłoby lepszym określeniem.
Michaela odrzuciła rękę wyrzucając swoje krzesło z trzaskiem na podłogę. – Nie pomogę
człowiekowi tropić go jak wściekłego psa.
- Zgodziłaś się. – głos Raphaela jak ostrze noża. – Czy odwołujesz swój głos?
Łzy zabłysły w tych zielonych oczach. – Kochałam go.
Elena może i uwierzyłaby temu oszałamiającemu archaniołowi, gdyby nie zwróciła uwagi na
wcześniejszy wybuch wściekłości. Ta kobieta nie kochała nic ponad siebie.
- Na tyle by dla nie go umrzeć? – spytał Raphael z gładkim okrucieństwem. – Teraz wysyła ci serca
swoich ofiar. Lecz gdy zaspokoi swój pierwszy przypływ żądzy krwi, zapragnie twojego serca.
Michaela otarła łzę, robiąc pokaz z doprowadzania się do porządku. Większość mężczyzn
zakochałaby się w tym jej wabiku. – Masz rację. – wyszeptała. – wybacz mojej emocjonalnej
naturze. – głęboki wdech, który wypchnął jej piersi, ukazując je z ich najlepszej strony. – Może
powinnam wrócić do Europy.
Elena wiedziała ze swoich badań, że Michaela dzierżyła władzę nad większością centralnej Europy,
choć nie było jasne gdzie jej zwierzchnictwo kończyło się a Urama zaczynało.
- Nie. – to pojedyncze słowo było stanowcze. – To oczywiste, że podążył za tobą aż tutaj – jeżeli
wyjedziesz, on także. Może nam się nie udać ponowne odnalezienie jego tropu nim będzie za
późno.
- On ma racje. – powiedziała Elena, zastanawiając się czemu wcześniej Raphael nie podzielił się z
Michaelą obsesją Urama. Strzelałaby, że ma to związek z morderstwami – może łowca potrafi
wyśledzić archanioła po tym gdy zabije? Lecz archaniołowie zabijali wielu ludzi. – Mamy teraz
jego zapach i jeżeli krąży wokół ciebie, mamy ogólny schemat gdzie go szukać. Muszę poznać plan
tego obszaru – miejsc w których spędzasz najwięcej czasu.
- Zapewnię ci je. – powiedział Raphael. – Chcę żebyś posłuchała historii Michaeli jak otrzymała
jego podarunek i oceniła jak bardzo de ewoluował.
Elena spojrzała na niego, mrużąc oczy przed jasnością za jego plecami. – Skąd będę wiedzieć?
- Ścigałaś wampiry, które uległy degradacji.
- Tak, ale Uram nie jest żadnym wampirem. – naprawdę chciała wiedzieć dlaczego i jak to się do
cholery stało, że archanioł zmienił się w coś takiego. Jej złość na polecenie był prowadziła śledztwo
na ślepo, ponownie się pojawiła.
- Lecz na potrzeby tego polowania nim jest. – powiedział Raphael, jego głos jak stal. – Michaela.
Archanielica oparła się o swoje krzesło. – Obudziłam się na dźwięk czegoś stukającego o moje
okno. Założyłam że jest to uwięziony ptak i wstałam by go uwolnić.
Ten obraz powinien nie pasować do samolubnego piękna Michaeli, lecz w jej słowach był silne
uczucie prawdy. Może by być „człowiekiem” w jej oczach musisz mieć skrzydła.
- Lecz – kontynuowała. – gdy dotarłam do okna nie znalazła żadnego ptaka. Gdy już miałam się
odwrócić, mój wzrok padł na trawnik i zauważyłam kształt siedzący w kącie. Myślałam, że to
zwierzę które wczołgało się do środka by umrzeć. – żadnego wzdrygnięcia obrzydzenia, raczej
poczucie smutku. I znowu, uczucie prawdy.
Widocznie zwierzęta stały wyżej w hierarchii wartości Michaeli niż ludzie. Widząc rzeczy do
których ludzie są zdolni, Elena nie mogła się nie zgodzić.
Michaela wzięła głęboki oddech. – Otworzyłam drzwi balkonu i poprosiłam jednego ze strażników
z dołu by to sprawdzili. Jak już wiesz, kształt ten okazał się być workiem z grubej tkaniny
wypełnionym siedmioma ludzkimi sercami. – przerwała. – Moi strażnicy mówią mi, że wciąż były
ciepłe.
Rozdział 26
Tym razem żołądek Eleny się nie przewrócił, choć tego oczekiwała. – Coś takiego – gromadzenie
trofeów, znęcanie się nad ludźmi, czy jak w twoim przypadku, prezenty – jest zachowaniem
podobnym do tego jakie występuje u wampirów po tym, jak żądza krwi po raz pierwszy przejmie
nad nimi kontrolę. W tym momencie są bardziej zwierzęcy niż ludzcy.
- Wiem o tym łowczyni. – Michaela uczyniła z tego ostatniego słowa obelgę, odrzucając tym
samym resztki ciepła jakie Elena poczuła do archanielicy.
- Więc nic więcej nie mogę zaoferować. – wiedziała już że sobie nie poradzi, więc nie było sensu
udawać że jest inaczej. Żaden łowca w historii nie tropił archanioła. – Lecz mogę ci powiedzieć
jedno – Uram jest znacznie bardziej bezczelny od jakiegokolwiek wampira. Był tutaj, stukając w
twoje okno. – widziała jak Michaela zadrżała i nie mogła jej winić za ten gest. – Jeżeli wciąż będzie
się rozwijał w tym tempie to przejdzie przez etap zachowywania się jak zwierzę i zacznie myśleć z
kalkulacją na wysokim poziomie już w przeciągu tygodnia.
- Tak szybko? – spytał Raphael.
Przytaknęła. – Pierwsze zabójstwa większości wampirów są niechlujne, tak jak i to. Lecz jego było
także zatajone. Wiedział że zostanie złapany jeżeli go nie ukryje.
Raphael przytaknął. – A wampiry opanowane żądzą krwi nie myślą tak jasno.
- Ponad sześćdziesiąt procent zostaje złapanych będąc w Niewoli Krwi, w miejscu ich pierwszego
morderstwa. – stan pomiędzy żądzą a oszołomieniem sprawiał, że wampiry były nieświadome
otaczającego ich świata. Elena podeszła kiedyś do takiego – a on nawet nie drgnął gdy zakładała
mu obręcze, błogi uśmiech na jego twarzy, jego ręce wciąż zagrzebane w klatce piersiowej ofiary. –
Mam przeczucie, - kontynuowała, odrzucając tamto wspomnienie. – że Uram nigdy nie stał się
Niewolnikiem Krwi. Jeżeliby tak było, serca nie byłyby ciepłe.
- Jest to.. nieoczekiwane zachowanie. – powiedział Raphael. – Niewola Krwi spowolniłaby go.
- Lecz nawet najgorszy wampirzy zabójca nie zarzyna każdej nocy. – zaczęła Elena. – Powinna być
jakaś chwila spokoju. Zaspokoił żądzę – jest wypełniony mocą, z-
- Zapominasz, że on nie jest prawdziwym wampirem. – postać Raphaela pojawiła się na linii jej
wzroku. – On nie przestanie. Jak na razie wydaje się, że poluje nocą i wczesnym rankiem, więc
mamy godziny dzienne by się przegrupować. Jeżeli ewoluuje tak szybko jak przewidujesz, zacznie
polować również za dnia.
Oczy Eleny się rozszerzyły. – Chcesz powiedzieć, że on jest nieustannie pod wpływem żądzy krwi.
- Tak.
- Dobry Boże. – czyniło to z Urama potwora przechodzącego wszelkie pojęcie.
Zgrzytnięcie przesuwanego krzesła, dźwięk stłumiony przez dywan lecz i tak wciąż z jakiegoś
powodu ostry.
Elena uniosła głowę by zobaczyć stojącą Michaelę.
- Nie mogę tu siedzieć i słuchać jak mówisz o Uramie w ten sposób. Nie masz pojęcia jak to jest
stracić kogoś kogo się znało przez połowę milenium. – jej oczy napotkały wzrok Eleny i w tym
momencie Elena jej uwierzyła.
- Nie. – powiedziała. – Przepraszam.
Michaela machnęła ręką na jej współczucie. – Nie potrzebuję ludzkiej litości. Raphael, chcę z tobą
pomówić.
- Odprowadzę cię.
Gdy wychodzili z pokoju, ich skrzydła przypadkowo ocierając się o siebie, Elena poczuła napływ
zazdrości tak silnej, że jej ręka była na broni nim zdała sobie sprawę z tego co robi. Dotyk zimnego
metalu o ciepło jej skóry przywołał ją do rzeczywistości. Zgrzytając zębami, odwróciła się i
zaatakowała kanapki z rozkoszą.
Gdy Raphael wrócił, nie czuła już głodu i za pewne z tego powodu nie dźgnęła widelcem w jego
oko, gdy zobaczyła muśnięcie brązowego anielskiego pyłu na jego skrzydle. – Czy to jest jak kocie
oznaczanie terenu?
Raphael podążył za jej wzrokiem, rozciągając naznaczone skrzydło. – Michaela nie jest
przyzwyczajona do odmowy. – podnosząc elegancką serwetkę podszedł do niej. – Wytrzyj to.
Potrzeba buntu przeciwko jego rozkazowi zderzyła się z chęcią wymazania z jego skrzydła znaku
tej suki. Głupia zaborczość wygrała. – Odwróć się.
Odwrócił się pełen gracji w ciszy. Wstając zwilżyła wodą materiał nim dotknęła nim jego skrzydła.
Była bardzo ostrożna by nie nanieść na siebie tego lepkiego czegoś, lecz jej ostrożność wydawała
się nie być konieczna. – Łatwo schodzi. Nie jak ten którym ty mnie posypałeś. – nawet teraz,
światło zbierało się w rozsianym pyle osadzonym w jej skórze, drobiny które z pewnością Michaela
zauważyła.
- Mówiłem ci – twoja to była wyjątkowa mieszanka. Coś ciepłego i słodkiego rozproszyło się po jej
ciele. – Oznaczasz mnie, anielski chłopcze?
- Wolałbym zrobić to czymś innym.
Zaskoczona falą wilgotnego ciepła między jej udami, odłożyła serwetkę na stół. – Wszystko
zniknęło.
Napiął skrzydła po czym się odwrócił. – Naprawdę jesteś enigmą. Nieustraszona w ściganiu
wampirów, pruderyjna w seksualnych upodobaniach.
- Nie jestem nieustraszona. Jestem cholernie przerażona. – powiedziała. – A co do reszty – bycie
enigmą to dobra rzecz, prawda? W końcu bawisz się ze swoimi zabawkami tak długo jak są
zajmujące. – nie wiedziała jak to się stało, lecz znalazła się nagle oparta o stół z blokującym ją
Raphaelem.
Gdy uniósł ją na stół nie protestowała. Nawet rozłożyła nogi by mu ułatwić dostęp. Część niej
wciąż była zimna. To co widziała w magazynie wysunęło na powierzchnie zbyt wiele wspomnień.
Ten dźwięk, to kapanie, było niekończącym się bębnieniem w jej głowie. Chciała zapomnieć. A
Raphael – niebezpieczny, pociągający, śmiercionośny Raphael – był znacznie lepszy od
jakiegokolwiek narkotyku. – Żadnego pyłu, - wymamrotała gdy przesunął dłońmi w górę jej ud by
złapać jej biodra. – Nie mam czasu by go zmyć.
Lecz nie pocałował jej. – Powiedz mi o swoich koszmarach Eleno.
Zamarła. – Wciąż szpiegujesz? – była człowiekiem – wciąż zapominała, że nie posiadał żadnego
szacunku dla wytyczonych granic jej umysłu.
Jego oczy zmieniły się w chromowy błękit. – Nie muszę. W twoich oczach nie widzę seksu, tylko
śmierć.
Chciała go odepchnąć, lecz część niej – ta zimna część – lubiła ciepło jego dotyku, była podniecona
przez tą zamaskowaną sugestię groźby. Żaden inny mężczyzna nigdy nie był blisko poznania
wszystkiego czym była. Więc zadowoliła swoją chęć by kopnięcia go, poprzez odchylenie się do
tyłu z dłońmi na stole. Dobrze że nie było w pobliżu jedzenia bo inaczej jej włosy znalazłyby się w
kawie.
- Więc, - powiedziała. – jesteś ekspertem w czytaniu kobiet?
- Żyje już długo.
Czuła jak jej oczy się zwężają. – Czy ty i Jej Królewska Jędzowatość kiedykolwiek się
pieprzyliście?
Ścisnął jej biodra. – Uważaj Eleno. Nie zawsze mogę być w pobliżu by cię chronić.
- Czy to oznacza tak? – mogła ich sobie wyobrazić, kochających się podczas lotu, oślepiający –
przeklęcie piękny – obraz białego złota i brązu.
- Nie. Nigdy nie przystałem na propozycję Michaeli.
- Dlaczego nie? Jest gorąca – cycki i tyłek to wszystko co faceci widzą.
- Wolę usta. – nachylił się i ugryzł odrobinę za mocno jej dolną wargę nim uniósł głowę. – A twoje
są całkiem soczyste.
Usta Michaeli, pomyślała podczas zgniatającej fali przyjemności, miały ładny kształt lecz były
niewielkie. Lecz.. - Nie, nie kupuję tego. – nie zmieniła swojej pozycji. – Kogo do cholery
obchodzą usta?
- Gdybyś była na kolanach z ustami wokół mnie, bardzo by mnie to obchodziło.
Ten obraz sprawił że niewielkie wewnętrzne mięśnie zacisnęły się w wilgotnej gotowości. – Jak to
jest, że faceci zawsze myślą o kobietach padających przed nimi na kolana? A co w odwrotnej
sytuacji?
Błyskawica w kobaltowych oczach, ręce zsuwające się w dół, kciuki trące po wewnętrznej części
każdego uda. – Zdejmij spodnie.
Jej żołądek się ścisną. – Mamy zabójcę o którym trzeba pomówić.
- Ale ty chcesz zapomnieć.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. – słowa pozbawione tchu, jej ciało spragnione.
- Zdecydowałem nie sypiać z Michaelą ponieważ nie lubuję się w czarnych wdowach. Jej jadowite
szepty prawdopodobnie pomogły doprowadzić Urama do stanu w jakim się znajduje.
Usiadła prosto zaciskając ręce na jego przedramiona. – To? Co masz na myśli?
Jego kciuki wciąż się poruszały, dotykając zaledwie granicy niesamowicie wrażliwego ciała, które
bolało z potrzeby mocniejszego, głębszego dotyku. – Nie musisz wiedzieć.
Błyśnięcie wściekłości ponad pożądaniem. – Nie mogę pracować w ślepo.
- Traktuj go jak wampira, najniebezpieczniejszego wampira w znanym ci wszechświecie. – jeden z
jego kciuków nacisnął na jej łechtaczkę – A teraz zdejmij spodnie.
Walczyła by wciągnąć powietrze. – Nie ma mowy. Powiedz mi o Uramie.
Przybliżył się jeszcze bardziej, jego skrzydła ocierając jej kolana. Po czym, ku jej rozczarowaniu,
zabrał jedną ze swoich rąk… by wsunąć ją pod jej bluzkę.
Jej serce biło jak oszalałe gdy wziął do ręki jej pierś, lecz zmusiła się do powiedzenia. – Dlaczego
teraz go wyczuwam gdy wcześniej nie mogłam?
Raphael zsunął rękę z jej piersi do jej uda, a następnie kolana. Drugą dłoń wsunął za jej własne
ramie kładąc ją za jej plecami, jego bicepsy ocierały się o jej pierś. – Ponieważ, - uniósł jej nogę
zginając ją na około swojej talii gdy przysuną ją do przodu. – już się pożywił. – dolne części ich
ciała dotknęły się bezpośrednio i nie mogła się powstrzymać. Jęknęła.
- Ale, - powiedziała poprzez mgłę. – nie byłam w stanie wyczuć Erika, tego dopiero-Stworzonego
wampira.
- Zmyliłem cię wtedy Eleno. Bernal jak i Erik zostali Stworzeni mniej więcej w tym samym czasie
– lecz Bernal miał pozwolenie by się pożywić, podczas gdy Erik musiał z tym czekać do
zakończenia twojego testu.
To że Raphael był w stanie kontrolować głód krwi jednego z dopiero-Stworzonych było kolejnym
przykładem jego mocy, lecz Erik nie był tym o którym chciała mówić. – Dlaczego? Dlaczego Uram
zmienił się w wampira?
- Wciąż jest archaniołem. – ocierając nią o siebie, uniósł jej bluzkę, pochylił głowę i ugryzł jej sutek
przez stanik.
Szarpnęła się, ciągnąc go za włosy. – Przestań. – lecz on zaczął ssać i och, cholera, uczucie było
cudowne. Jak gdyby miał być najlepszym seksem jaki kiedykolwiek sobie wyobraziła, czy tym
bardziej miała. – Raphael.
Uniósł głowę. – Dam ci wybór.
Zsunęła bluzkę z powrotem na swoje miejsce, czując się zbyt bezbronna. Jej pierś bolała w możliwe
najbardziej erotyczny sposób. – Tak?
- Albo rozłożę cię na tym stole i wejdę w ciebie, albo-
- ..Albo? – chciała przytulić się do niego, skosztować ścięgien na jego szyi.
- Albo, rozłożę cię na tym stole i posmakuję cię, po czym wejdę w ciebie.
- Eej. – miała problem z myśleniem poprzez pulsującą potrzebę pomiędzy jej nogami. – Wybieram
opcję c.
Ułożył ją tak że dotykał jej swoją erekcją, mając jedną rękę wokół jej pleców. – Nie ma żadnej opcji
Och, do cholery z tym. Pochyliła się i przejechała zębami po tej pięknej szyi. Dziewczyna musi
jakoś żyć. Jego ramiona zacisnęły się gdy ssała, gdy smakowała. Następnie powiedział: - Czy opcja
zawiera ssanie przez ciebie innych części mojego ciała?
Cholera, ten archanioł to dopiero potrafi być seksowny gdy nie jest w morderczym nastroju. Dając
ostatnie, pełne żalu liźnięcie, odsunęła się. – Nie pieprzę się z tobą dopóki nie powiesz mi prawdy o
Uramie.
Coś mrocznego przemknęło przez jego twarz. – Szantaż seksualny Eleno?
Prychnęła. – Traktujesz mnie jak zwierzę domowe. Łap złego archanioła/ wampira/ czymkolwiek
on jest, Ellie, lecz nie waż się pytać dlaczego. To byłoby zbyt wiele dla twojego małego, ludzkiego
umysłu. – pozbywając się sarkastycznie-słodkiego tonu rzuciła mu złe spojrzenie. – Nie sypiam z
facetami którzy myślą, że jestem bezmózgim głupkiem.
Ta śmiercionośna ciemność zmieniła się w rozbawienie, lecz była świadoma że ślizga się po bardzo
cienkim lodzie. Raphael bawił się nią z własnych powodów. Ten archanioł, który zmusił ją do
zamknięcia ręki na ostrzu noża był również Raphaelem i powinna o tym dobrze pamiętać – nie
ważne jak bardzo go pożądała.
- Im więcej wiesz, - powiedział. – tym większą odpowiedzialnością się stajesz.
- Już teraz wiem zbyt wiele. – nie ustępowała – Nie chodzi o chronienie mnie – chodzi o chronienie
archaniołów.
- Zaufać śmiertelnikowi jest krańcową głupotą. Właśnie tyle kosztowały Illium jego skrzydła.
Och, wiedział dokładnie jak do niej dotrzeć. – Nie jestem tylko śmiertelnikiem. Jestem Eleną
Deveraux, Łowczynią Gildii i kobietą którą wciągnąłeś w to bagno. Jedyne co możesz zrobić to
powiedzieć mi dlaczego.
- Nie. – nieczuła deklaracja wypowiedziana przez Archanioła Nowego Jorku. – Nic co powiesz nie
zmieni mojego zdania. Żaden śmiertelnik nie może wiedzieć. Nawet ten z którym chce się przespać.
To zimne miejsce wypełnione było pożądaniem. Teraz wypełniło się furią. – To mnie dopiero
ustawia na swoim miejscu, czyż nie?
Ten drań ją pocałował. Była tak wściekła, ugryzła go na tyle mocno by zranić do krwi. Raphael
odsunął się, jego warga już zaczynała nabrzmiewać. – Już nie jesteśmy kwita Eleno. Teraz masz u
mnie dług.
- Możesz go doliczyć do mojej powolnej i bolesnej śmierci. - zdjęła nogę z jego talii. – Pora
porozmawiać o morderstwie.
Pochylił się nad nią, więżąc ją swoimi ramionami. – Znowu trzymasz nóż w dłoni.
Zacisnęła rękę na rękojeści. – Doprowadzasz mnie do przemocy. – wsuwając nóż z powrotem do
buta, założyła ramiona i próbowała nie myśleć o tym jak dobrze pachniał. – Co zrobiłeś z ocalałą?
- Dmitri zabrał ją do naszych uzdrowicieli, naszych lekarzy.
- Ponieważ może by zakażona. Czym?
- Szaleństwem Urama.
Była tak zszokowana że dostała bezpośrednią odpowiedź, że odpowiedź zajęła jej około minuty. –
To nie możliwe. Szaleństwo nie jest zaraźliwe.
- Ta odmiana może być.
Jezu. – Lecz ona jest człowiekiem.
Oczy Raphaela zapłonęły kobaltem. – Była. Teraz lekarze powiedzą nam czym się stała. – przerwał.
– Wiemy że przełknęła trochę krwi Urama – mogło tak się stać przez pomyłkę lecz co bardziej
możliwe, sprawił że się z niego pożywiła.
Nie poddała się współczuciu. Ta kobieta – dziewczyna – przetrwała potwora, który miał zamiar
zniszczenia wszystkiego czym była. Zasługiwała na pieprzony medal a nie współczucie. – Jeżeli
jest zakażona, zabijecie ją?
- Tak.
Elena chciała go za to nienawidzić, lecz nie mogła. – Cztery lata temu, - zaczęła. – był wysyp
zabójstw na obrzeżach rzeki Mississippi. Uduszeni młodzi chłopcy; ich oczy usunięto.
- Człowiek.
- Tak. Łowca. – Bill James był swego czasu jej przyjacielem, a przede wszystkim jej trenerem. –
My –ja, Ransom i Sara – musieliśmy go znaleźć i zabić. – Łowcy zawsze dbali o swoich.
Chłodny szept podmuchu wiatru gdy Raphael rozkładał i ponownie składał swoje skrzydła. – Tak
wiele koszmarów w twojej głowie.
- Czynią mnie tym kim jestem.
- Zabiłaś tego łowcę?
- Tak. Sara była bardzo ranna, Ransom za daleko, a Bill chciał właśnie zabić przerażonego chłopca.
Więc dźgnęłam go prosto w serce. – nie było czasu by dobyć pistoletu, wszędzie było tyle krwi,
spojrzenie zdrady w oczach Billa gdy jego serce zapulsowało jeden, ostatni raz, chaos wspomnień.
Teraz patrzyła w inną parę oczu. – Jeżeli ta dziewczyna stanie się potworem, musi umrzeć.
- Czy ja jestem potworem Eleno?
Spojrzała w tą perfekcyjną twarz i zobaczyła echa okrucieństwa, okrucieństwo czasu. – Jeszcze nie,
- wyszeptała. – Lecz możesz nim być.
Jego szczęka była ostro zarysowana. – Okrucieństwo to symptom wieku.
Raniła ją świadomość, że człowieczeństwo Raphaela – zagrzebane głęboko, lecz wciąż istniejące –
może pewnego dnia przestać istnieć. Jednocześnie w tym samym czasie nie mogła przestać czuć
wdzięczności za jego nieśmiertelność. Ktoś tak doskonały nie powinien umrzeć. – Opowiedz mi o
Ciszy.
Jego skrzydła rozciągnęły się do ich pełnej długości. – Musimy iść do domu Michaeli i zobaczyć
czy możesz wychwycić jakiś zapach – jest całkiem spora szansa, że dzisiejszy dzień spędził na
godzinach obserwowania jej.
Wypuściła powietrze pełne frustracji. – Dobrze. Lecimy? – jej serce mocniej zabiło – zaczęła się
przyzwyczajać do bycia noszoną w ramionach Raphaela, dźwięk jego skrzydeł pewny i potężny.
- Nie. – powiedział, jego usta zakrzywiły się jak gdyby odczytał jej ekscytację. – Amerykański dom
Michaeli jest tuż obok.
- Wygodnie. – dla wkradania się do łóżka Raphaela.
W końcu odsunął się na tyle, że mogła zejść ze stołu. – Michaela grała wiele ról przez wieki –
uczonej, kurtyzany, muzy – lecz nigdy nie była wojownikiem.
Moimi kochankami zawsze były waleczne kobiety.
Zastanawiała się jak wiele tych kobiet było tak głupich jak ona – głupich na tyle by wejść w jego
ramiona wiedząc, że gdy to się skończy, archanioł zakończy jej życie pojedynczą, ostateczną myślą.
– Czas by ten wojownik zarobił na swoje utrzymanie.
*
Żądza krwi.
Był powolny, zaspokojony, krew ciężka w jego wnętrznościach.
Objadł się, lecz cóż za wspaniałe uczucie to było.
Maczając palce w misce z krwią pochodzącą z bydła które zarżną, uniósł je do swoich ust i zlizał.
Bez smaku. Bez życia. Rozczarowany, rozbił miskę o podłogę, roztaczając ciemną plamę na
białym dywanie. Lecz piękno nad nią wciąż pozostawało. Spojrzał do góry, przytępiona ciężkość w
jego kończynach zaczęła się zmniejszać, zamieniając się w powolne oczekiwanie.
Teraz wiedział – krew musi być świeża. Następnym razem weźmie ją prosto z ich bijących serc.
Jego oczy stały się czerwone z gwałtownego głodu. Tak, następnym razem nie zabije… następnym
razem zatrzyma.
Rozdział 27
Elena nawet w najmniejszym stopniu nie była zaskoczona, gdy willa Michaeli okazała się być
miejscem piękna i gracji. Archanielica może i być dwulicową suką, lecz nie zapracowała na swoją
reputację jako muza artystów przez przypadek.
- To tutaj znaleźliśmy ten… prezent. – powiedział jej wampirzy ochroniarz, wskazując na skrawek
trawy splamiony krwią.
Zapach kwasu był ostry pomimo obecności innego wampira. Albo Uram wymieszał odrobinę
swojej własnej krwi z tymi sercami, albo wylądował osobiście na tym trawniku. To dopiero
bezczelne i… budzące grozę. Włosy stanęły jej na karku. – Mógłbyś odejść z tego terenu?
Krótko skinął głową w jej stronę, lecz nie ruszył się nawet o krok. – Kiedyś byłem ścigany przez
kogoś takiego jak ty.
Elena spojrzała w górę by zobaczyć rozmawiających Rapahaela i Michaelę na wysokim balkonie z
widokiem na trawiastą polanę i zastanawiała się czy którykolwiek z aniołów miałby coś przeciwko
gdyby zwyczajnie pozbawiła przytomności tego idiotę obok niej – nie miała czasu by zajmować się
tego rodzaju brudem. – Nie mogło być tak źle skoro wciąż tu jesteś.
- Moja Pani obdarła moje plecy ze skóry i stworzyła z niej torebkę.
Zastanawiała się jak dobrze ta informacja przyjęłaby się w stowarzyszeniach, które przypisywały
niebiańskie korzenie aniołom. – A jednak, nawet teraz wciąż jej służysz. – brzmiało to jak coś, do
czego ta zdzira bogini byłaby zdolna.
Wampir uśmiechnął się ukazując zęby. – To była bardzo ładna torebka. - po czym w końcu odszedł.
Będzie musiała na niego uważać, pomyślała. Cokolwiek jeszcze Michaela zrobiła mu przez te
wszystkie wieki, nie do końca był już sobą.
- Nieśmiertelność ma zdecydowanie zbyt wiele wad. – wymamrotała, dodając do swojej
wewnętrznej listy możliwość stania się torebką. Jej wzrok ponownie spadł na krwawą trawę.
Klęcząc, upewniła się zapachu, po czym zaczęła iść wokół niego w coraz większych kręgach.
Zapach Urama pokrywał cały teren. Archanioł z całą pewnością dotknął ziemi, stojąc tu pokryty
urokiem, podczas gdy ochrona Michaeli pozostawała w nieświadomości. Elena martwiłaby się
wpadnięciem na niego, lecz zapach, choć wszechobecny, nie był na tyle silny by znajdował w
bezpośredniej okolicy. Sprawiło to, że zaczęła rozważać pewną możliwość – czy archanioły były w
stanie wyczuć swych braci poprzez urok?
Jeżeli nie, nic dziwnego że Michaela była przestraszona.
Nie była zaskoczona, gdy zapach stał się wyjątkowo intensywny blisko granicy polany. Patrząc w
górę Elena znalazła się bezpośrednio na linii wzroku prowadzącej do rzędu okien na trzecim
piętrze. Sypialnia Michaeli była idealnie po środku. Gdyby było to zwyczajne polowanie, Elena w
tym momencie uśmiechałaby się. Z tak świeżym śladem byłaby w stanie wytropić swoją ofiarę
przed zachodem słońca. Tylko że wampiry nie latały. Wciąż, pomyślała, jej oczy zwężone, teraz
znała stopę Achillesową Urama. To przyciąganie do Michaeli zawęzi rozpiętość obszaru jego
polowań. Spojrzała ponownie w górę, jej umysł czysty - skupiony łowca. Potrzebowała obiecanych
przez Raphaela map miejsc po których poruszała się Michaela.
*
Raphael był świadomy Eleny poruszającej się dalej i dalej gdy przeprowadzała metodyczne
poszukiwania. Miał oko na Rikera, ulubionego strażnika Michaeli. Robił wszystko co Michaela mu
rozkazała – fakt, że Elena była pod ochroną Raphaela nie zrobiłby wampirowi różnicy … mimo, że
powinien ją zabić w momencie gdy tylko wyzdrowiał od postrzału. Jeżeli Lijuan miała rację, to
Elena była jego śmiertelną słabością.
Śmierć była pojęciem, którego nie rozważał od wieków. Lecz Elena odrobinę uczyniła go
śmiertelnikiem. Takim jak ona. Umarłaby gdyby Riker rozdarł jej gardło, a Michaela była na tyle
kapryśna by wydać taki rozkaz. Wiedziała, że Raphael nie rozpocząłby wojny przez śmiertelnika.
Róża Przeznaczenia.
Obraz tego antycznego skarbu zatańczył mu w głowie. Przez wszystkie wieki swojej egzystencji,
nigdy, nawet raz, nie rozważał oddania jej. Aż do Eleny. Jego śmiertelniczki. Możliwe, że
walczyłby z Michaelą mimo wszystko. - Twoja ochrona jest na swoim miejscu?
- Oczywiście.
Ci ochroniarze byli wyraźnie nie wystarczający – cała Kadra oczekiwała aż Uram przyjdzie po nią,
a jednak została złapana nieprzygotowana. – Czy potrzebujesz więcej ludzi? Jesteś daleko od domu.
- Nie. – duma kapała z każdego słowa, gdy podeszła wielkimi krokami do granicy balkonu i
spojrzała w dół, podążając wzrokiem za posuwającą się Eleną. – Jeżeli twoja łowczyni znalazła
jego zapach oznacza to, że obserwował mnie na tyle długo by zostawić zauważalny ślad.
Raphael mógł spytać Eleny by to potwierdzić, lecz po tym wypadku który doprowadził do Ciszy
starał się trzymać z dala od jej głowy. Oznaka słabości o której ostrzegała go Lijuan – atak ludzkich
skrupułów? Możliwe. Lecz Raphael nigdy nie lubił tego czym się stawał podczas Ciszy. A tym
razem… był odrobinę zbyt blisko szaleństwa Caliane. – Wciąż jesteś taka jak wcześniej? – spytał,
zagrzebując antyczne wspomnienia.
Skóra Michaeli napięła się, ostre linie jej kości prawie przecinające jej skórę. – Tak, wciąż jestem
archaniołem, który nie posiada uroku.
- Niefortunnie.
Zaśmiała się, niski dźwięk zaprojektowany by mężczyźni myśleli o seksie. Gdy pierwszy raz ujrzał
Michaelę, klęczała z ustami na archaniele który rządził starożytnym Bizancjum. Jej oczy napotkały
jego gdy doprowadzała archanioła do jego małej śmierci i Raphael wiedział, że pewnego dnia
będzie rządzić. Dwie dekady później, Archanioł Bizancjum był martwy.
Jego oczy odnalazły Elenę gdy wkraczała na drewniany teren, który dzielił jego własność od
Michaeli. – Rozmawiałaś o tym z Lijuan? – spytał, wciąż obserwując Elenę wydymającą wargi w
koncentracji. Jej usta były miękkie, kuszące. Był bardzo zainteresowany posiadaniem ich na swoim
ciele. Lecz jak większość wojowniczych kobiet, wpierw będzie musiała zostać oswojona.
- Mówi w zagadkach – prychnęła Michaela. – nie posiada wyjaśnienia dlaczego urok mnie omija.
W normalnych okolicznościach ten brak nie byłby zmartwieniem – Michaela posiadała inne
zdolności, jedne znane, inne nie, lecz nikt nie mógł wątpić w jej status archanioła. Jednakże, w tej
sytuacji, była w śmiertelnym, niekorzystnym położeniu, ponieważ razem z urokiem przychodziła
również na niego odporność. Raphael nie mógł ukryć się przed Uramem, lecz i Anioł Krwi nie
mógł ukryć się przed nim. – Odwołaj Rikera.
- Dlaczego?
- Nie możesz zobaczyć Urama, lecz Elena może go wyczuć.
Następne słowa Michaeli były lekceważące. – Riker ją obserwuje, nic więcej. I są tam inni łowcy
gdyby stracił kontrolę. – przerwała. – Ona jest człowiekiem Raphaelu. Nie wie nic o
przyjemnościach jakie ja mogłabym ci pokazać.
Raphael rozpostarł skrzydła, przygotowując się do lotu. – Można by pomyśleć, że Charisemnon
będzie twoim następnym wyborem. Kiedyś był twoim kochankiem.
Zielone oczy napotkały jego gdy podszedł do granicy balkonu stworzonej dla aniołów – bez
balustrady, bez niczego co mogłoby zapobiec śmiertelnemu upadkowi. – Lecz ciebie nigdy nie
skosztowałam. Mogę zrobić rzeczy, które sprawią iż wieczność stanie się erotycznym snem.
- Problem w tym, że twoi kochankowie wydają się żyć zbyt krótko. – zleciał na dół, poprzez
dziedziniec i ponad drewnianym terenem.
Riker stał kilka kroków od Eleny, jego uśmiech pełen groźby.
Elena, bynajmniej wyglądająca na przerażoną, przerzucała nóż między palcami, jej pozycja
przedstawiająca kogoś wytrenowanego do walki w ręcz. Gdy otwierała swoje usta by przemówić,
Raphael zleciał na dół by wylądować za Rikerem, jedna z jego rąk na ramieniu wampira, druga na
jego plecach.
- To jest moje terytorium. – powiedział. – Twoja Pani jest tu gościem. – było to jedyne ostrzeżenie
jakie dał nim pchnął swoją rękę poprzez ubranie Rikera, jego ciało i mięśnie by schwytać jego
spanikowane serce. Sekundę później było ono w dłoni Raphaela, a Riker drgając leżał twarzą do
ziemi.
- Dlaczego?
Spojrzał do góry by spotkać przerażone spojrzenie Eleny ponad wciąż bijącym wampirzym sercem
Rikera. – Są pewne granice. Lepiej dla śmiertelników jak i nieśmiertelnych by te granice nie zostały
przekroczone.
Silny chwyt na nożu zbielał jej knykcie. – Więc go zabiłeś?
Raphael upuścił serce na ziemię i spojrzał na swoją pokrytą krwią rękę, zastanawiając się czy Uram
zabrał serca swoich ofiar w ten sam sposób. – Nie jest martwy.
- Wie- - przełknęła gdy się do niej zbliżył i cofnęła o krok. – Wiem, że mogą uzdrowić cholernie
dużo obrażeń, lecz całkowite usunięcie serca?
- Znowu się mnie boisz. – nie widział tego spojrzenia na jej twarzy od ich pierwszego spotkania na
dachu.
- Właśnie wydarłeś wampirze serce jedną ręką. – w jej głosie odbijał się szok. – Więc tak, boję się
ciebie.
Spojrzał w dół na krew pokrywającą jego skórę. – Nie zrobiłbym tego tobie Eleno.
- Mówisz że moja śmierć będzie krótka i słodka?
- Może zamiast cię zabić – powiedział. – uczynię cię swoim niewolnikiem.
- Mam cholernie mocną nadzieję, że to jest jakiś twój chory żart. - wywarczała te słowa, choć
odłożyła nóż. – Możemy równie dobrze wracać byś mógł zmyć tą krew. I tak straciła trop.
- Odleciał?
- Tak sądzę. – założyła ramiona, i kiwnęła głową w stronę domu Michaeli. – Masz mapę jej
poczynań?
- Zostanie dostarczona w najbliższą godzinę. – gdy szli, zastanawiał się dlaczego opinia
śmiertelnika była dla niego ważna. – Masz zamiar chodzić po ulicach i sprawdzić czy jesteś w
stanie go wyczuć?
- Tak. – szła zdeterminowanym, zamaszystym krokiem. – Jeżeli jest tak sfiksowany jak myślicie – i
cholera, zaleca się do niej z krwawymi sercami – nie odejdzie od niej daleko.
- Nie, nie odejdzie. – Z Krwi Zrodzeni zawsze zabijali innego anioła nim całkowicie ewoluowali. W
większości wypadków był to anioł, który był im najbliższy – makabryczny sakrament, jak gdyby
wycinali wszystko czym kiedykolwiek byli.
Elena przytaknęła. – Więc bylibyśmy w stanie przyszpilić go w jego legowisku podczas gdy jest
wciąż ociężały od ilości krwi jaką przyjął. Chyba, że z waszym rodzajem jest inaczej? – rzuciła mu
spojrzenie, jej wzrok zsuną się do jego krwawej ręki i przedramienia nim wciągnęła powietrze i
odwróciła wzrok.
- Z tego co wiemy – powiedział zaciskając rękę w pięść. – Z Krwi Zrodzeni..
- Z Krwi Zrodzeni? – skrzywiła się. – Macie nazwę na to czymkolwiek się stał Uram? Oznacza to,
że nie jest to odosobniony przypadek.
- Z Krwi Zrodzeni – powiedział, ignorując jej domniemane pytanie. – są tak samo jak i wampiry
dotknięci przez brak umiaru. Będzie ociężały, śpiący, bezbronny.
Wściekłość Eleny na odmowę odpowiedzi na jej pytanie nie była ukryta, lecz cokolwiek miałaby
powiedzieć zostało przerwane przez dźwięk jej dzwoniącego telefonu. Wyjęła go z kieszeni i
otworzyła. – Słucham. – jej oczy poruszały się w dezorientacji. – Co? – przerwa. – Ja.. – po raz
pierwszy ujrzał ją wyglądającą na niepewną. – Tak. Będę. – zamknęła telefon. – Muszę wziąć
chwilę wolnego. Będę z powrotem do czasu jak Michaela dostarczy swoją mapę.
- Dokąd? – spytał, nie lubiąc wyrazu jej twarzy.
Twarde spojrzenie. – Nie twoja sprawa.
Powinien być zły. Część niego, ta część mająca ponad tysiąc lat zgromadzonej arogancji, była. Lecz
pozostała część była zaintrygowana. – Teraz odpłacasz mi się tym samym?
Wzruszyła ramionami i ściągnęła usta.
- Twój ojciec.
Jej ramiona napięły się. – Co? Nawet rozmowy jesteś w stanie już podsłuchiwać?
- Nawet archaniołowie nie mogą tego zrobić. – nie do końca prawda, lecz w tym wypadku tak skoro
przysiągł nie wchodzić do jej umysłu. – Lecz zebrałem dotyczące ciebie informacje.
- Dobrze dla ciebie. – gdyby słowa mogły ciąć, byłby w kawałkach.
Spojrzał w dół na swoją krwawą pięść i zastanawiał się czy widziała w nim teraz potwora. – Jeffrey
Deveraux jest jedynym człowiekiem z którym wydajesz się sobie nie radzić.
- Jak już mówiłam, to nie jest twoja sprawa. – jej szczęka była zaciśnięta tak mocno, że musiała
czuć ból.
- Jesteś pewna?
*
Pytanie Raphaela wciąż i wciąż powtarzało się w głowie Eleny gdy długim krokiem zmierzała po
stopniach prowadzących do luksusowego czerwono-cegłowca, który jej ojciec utrzymywał za swoje
biuro. Istniało także inne biuro wysoko w wieży ze stali i szkła, lecz było to miejsce gdzie
odbywały się prawdziwe negocjacje i sprawy. Było to także miejsce do którego mieli dostęp tylko
zaproszeni. Elena nigdy nie postawiła stopy poza jego próg.
Teraz zatrzymała się naprzeciwko zamkniętych drzwi, jej wzrok spoczął na dyskretnej metalowej
plakietce po ich lewej stronie.
VEVERAUX ENTERPRISES, EST. 1701
Ród Deveraux potrafił wyśledzić swoje korzenie tak wiele lat wstecz, że czasami Elena sądziła że
zapewne przetrzymują zapiski nawet z czasu gdy jeszcze wyczołgiwali się z pierwotnego mułu. Jej
usta zacisnęły się. Szkoda, że druga część jej rodzinnych rejestrów nie była tak rozwinięta.
Osierocony imigrant wychowywany w domach zastępczych na przedmieściach Paryża, Marguerite
nie miała żadnej rodziny o której można by mówić – nic poza niewyraźnym wspomnieniem
marokańskiego pochodzenia swojej matki. Lecz była piękna, jej skóra złota, jej włosy bliskie
czystej bieli.
A jej ręce.. ręce posiadające dar, ręce noszące magię.
Elena nigdy nie mogła zrozumieć dlaczego jej rodzice się pobrali. Prawdopodobnie nigdy się nie
dowie. Rodzic który mógł jej odpowiedzieć nie żył, a ten który pozostał wydawał się zapomnieć, że
miał kiedyś żonę imieniem Marguerite, kobietę która mówiła z akcentem i śmiała się na tyle głośno
by wypędzić każdą ciszę.
Zastanawiała się czy jej ojciec kiedykolwiek myślał o Ariel i Mirabelle, czy również i je wymazał
ze swojego świata.
Oczy Ari wpatrzone w jej własne gdy krzyczała. Krew Belle na kuchennych kaflach. Jej własne
nagie stopy ślizgające się na tej cieczy, wibrująca twardość podłogi gdy upadła. Ciepła wilgoć na jej
dłoni.
Ręka ściskająca wciąż bijące serce.
Potrząsnęła głową w gwałtownym zaprzeczeniu, próbując wymazać misz-masz mdlących obrazów.
To co zrobił Raphael… było kolejnym przypomnieniem, że nie był człowiekiem, nie był niczym
nawet przypominającym człowieka. Lecz Archanioł Nowego Jorku nie był potworem z którym
przyszła się zmierzyć. Unosząc dłoń nacisnęła dzwonek i spojrzała w górę na dyskretną kamerę
ochrony, której większość ludzi nie zauważało. Drzwi otworzyły się sekundę później. Nie był to
Jeffrey po ich drugiej stronie. Elena nie oczekiwała że będzie inaczej. Jej ojciec był zbyt ważnym
człowiekiem by otworzyć drzwi swojemu najstarszemu dziecku. Nawet gdy nie widział tego
dziecka od dziesięciu lat.
- Pani Deveraux? – zdawkowy uśmiech od małej brunetki. – Proszę wejść.
Elena weszła do środka, przyglądając się bladej jak duch skórze kobiety na tle spokojnego granatu
jej dobrze dopasowanego garnituru. Była w każdym calu naczelną asystentką, jedyne dotknięcie
kwiecistości pochodzące od mieniącego się diamentu na jej środkowym palcu prawej ręki, oraz
wysoki pomarańczowy kołnierz jej marynarki. Elena wciągnęła powietrze, czuła jak jej usta się
zakrzywiają.
Kręgosłup kobiety zesztywniał. – Jestem Geraldine, osobista asystentka pana Deveraux.
- Elena. – potrząsnęła ręką kobiety, zwracając uwagę na jej niską temperaturę. – Doradzam byś
zdobyła receptę na żelazo.
Spokojny wyraz twarzy Geraldine zadrżał delikatnie. – Wezmę to pod uwagę.
- Lepiej to zrób. – Elena zastanawiała się czy jej ojciec miał jakiekolwiek pojęcie o hobby swojej
asystentki poza jej godzinami pracy. – Mój ojciec?
- Idź za mną proszę. – zawahała się. – On nie wie. – nie była to prośba, raczej zagniewana
deklaracja stworzona napuszonym, pochodzącym z prywatnych szkół głosem.
- Hej, cokolwiek robisz w swoim wolnym czasie jest sprawą należącą tylko i wyłącznie do ciebie,
nikogo innego. – Elena wzruszyła ramionami, jej umysł wypełnił się obrazem Dmitriego
schylającego się do szyi blondynki. Wypełnił się głodem w jego oczach po tym gdy podcięła mu
gardło. – Mam po prostu nadzieję że jest warto.
Druga kobieta posłała jej delikatny, intymny uśmiech nim zaprowadziła Elenę w dół korytarza. –
Oh, jest. To jest lepsze niż cokolwiek możesz sobie wyobrazić. Elena wątpiła w to. Wciąż miała
przebłyski wspomnień ręki Raphaela na jej piersi, silnej, zaborczej, bardziej niż trochę
niebezpiecznej. Szkoda tylko, że nie mogła zapomnieć o tej samej ręce pchniętej przez klatkę
piersiową mężczyzny by wyrwać mu serce.
Geraldine zatrzymała się na przeciwko zamkniętych drewnianych drzwi. Zapukała cicho i cofnęła
się.
- Wejdź proszę. Twój ojciec czeka na ciebie.
- Dziękuje. – położyła rękę na klamce.
Rozdział 28
Jeffrey Deveraux stał przy kominku z rękami w kieszeniach kamizelki garnituru, który jak
zgadywała, został specjalnie dopasowany do jego ciała. Marguerite miała zaledwie sto pięćdziesiąt
centymetrów, to Jeffrey był tym po którym odziedziczyła swój wzrost. Bez butów miał sto
dziewięćdziesiąt pięć centymetrów – nie żeby jej ojciec był kiedykolwiek kimś mniej
perfekcyjnym.
Blade, szare oczy napotkały jej własne z zimną obserwacja godną jastrzębia czy wilka. Jego twarz
była pełna ostrych linii i kątów, jego włosy ostro zaczesane do tyłu. Większość mężczyzn miałaby
w jego wieku już siwe włosy, lecz Jeffrey przeszedł prosto z arystokratycznego złota to czystej
bieli. Pasowało mu to, uwydatniając jeszcze mocniej rysy jego twarzy.
- Elieanora. – skończył czyścić swoje okulary, z powrotem je zakładając, cienkie prostokątne
oprawki tak skuteczne jak dziesięciocentymetrowy mur.
- Jeffrey.
Jego usta się zacisnęły. – Nie bądź dziecinna. Jestem twoim ojcem.
Wzruszyła ramionami, nieświadomie przybierając agresywną postawę. – Chciałeś mnie widzieć. I
oto jestem. – słowa zostały wypowiedziane ze złością. Dziesięć lat samodzielności, a w momencie
gdy stanęła w obecności swojego ojca powróciła do bycia nastolatką, która spędziła życie błagając
o jego miłość.
- Jestem rozczarowany. – powiedział nie poruszając się. – Miałem nadzieję iż przyswoiłaś sobie
trochę społecznej gracji od tej firmy dla której pracujesz.
Zmarszczyła brwi. – Moja firma się nie zmieniła. Spotkałeś Sarę, Dyrektor Gildii przy różnych
okazjach, oraz Ransoma-
- Co twoi łowcy – powiedziane z grymasem niesmaku. – przyjaciele robią, nie ma dla mnie żadnej
wartości.
- Tak też myślałam. – dlaczego do cholery przyszła się korzyć na jego wołanie? Jej jedynym
wytłumaczeniem był szok. – Więc dlaczego o nich wspominasz?
- Miałem na myśli anioły.
Mrugnęła, po czym zastanowiła się dlaczego w ogóle była zaskoczona. Jeffrey maczał palce w
każdym większym przedsięwzięciu w tym mieście, nie wszystkie z nich były koniecznie legalne.
Choć oczywiście, obdarłby ja na żywca ze skóry gdyby odważyła się insynuować że nie był
całkowicie niewinny. – Byłbyś zdziwiony, co według nich jest do przyjęcia. – bezlitosna
sprawiedliwość Raphaela, spragniona seksualność Michaeli, masakra Urama, nic z tego nie
pasowałoby do wyobrażenia aniołów przez jej ojca.
Machnął ręką na jej słowa jak gdyby nic nie znaczyły. – Musze porozmawiać z tobą o twoim
dziedzictwie.
Pięść Eleny się zacisnęła. – Masz na myśli fundusz powierniczy który moja matka dla mnie
założyła. – mogłaby umrzeć z głodu na ulicy, a Jeffrey miałby to gdzieś.
Skóra była ciasno naciągnięta na jego policzkach. – Geny mówią same za siebie.
Była o krok od nazwania go skurwysynem lecz ironicznie, to głos jej matki powstrzymał ją przed
tym. Marguerite wychowała ją by szanowała swojego ojca. Elena nie mogła tego zrobić, lecz mogła
uszanować pamięć swojej matki. – Dzięki Bogu za to. – powiedziała, pozwalając mu przyjąć tę
obelgę jak mu się podoba.
Obracając się Jeffrey podszedł do biurka ustawionego pod oknami, po drugiej stronie pokoju, jego
kroki ciche na ciemno bordowym, perskim dywanie. - Fundusz dojrzał w twoje dwudzieste piąte
urodziny.
- Trochę się spóźniłeś, czyż nie?
Podniósł kopertę. – List został so ciebie wysłany przez adwokatów.
Elena przypomniała sobie wyrzucenie nieotwartej koperty do śmietnika. Wzięła ją za kolejną próbę
wymuszenia na niej sprzedania udziałów, które odziedziczyła od rodzinnej firmy – poprzez dziadka
ze strony ojca, człowieka który naprawdę wydawał się ją kochać. – Rzeczywiście wykonali kawał
dobrej roboty.
- Nie próbuj przerzucić swojego własnego lenistwa na innych. – podchodząc do niej wepchnął
kopertę w jej rękę. – Pieniądze zostały zdeponowane na koncie z naliczanymi składkami na twoje
nazwisko. Wszystkie szczegóły znajdziesz w środku.
Nie spojrzała w dół. – Dlaczego skontaktowałeś się osobiście?
Blade, szare oczy zwęziły się za okularami. – Nieważne jak bardzo odpychające dla mnie jest to
czym się zajmujesz-
- Nie był to wybór. – powiedziała chłodno. – Pamiętasz?
Cisza ostrzegała ją by nigdy nie wyciągać na wierzch tego krwawego dnia.
- Tak jak mówiłem, nieważne jak bardzo ubolewam nad twoim wyborem profesji, sprawia ona że
wchodzisz w kontakt z paroma potężnymi ludźmi.
Żołądek się jej ścisnął. Czego ona do cholery oczekiwała? Wiedziała, że nic nie znaczy dla swojego
ojca, a jednak i tak przyszła. Zamiast się na niego wydrzeć, jak zrobiłaby to będąc nastolatką,
trzymała buzię zamkniętą, chcąc się dowiedzieć co dokładnie jej ojciec od niej oczekuje.
- Jesteś na stanowisku, które może pomóc rodzinie. – żelazne spojrzenie. – Coś co cię nigdy nie
obchodziło.
Jej ręka zacisnęła się na kopercie. – Jestem tylko łowcą. – powiedziała, obracając jego własne słowa
przeciwko niemu. – Co sprawia, że sądzisz iż traktują mnie lepiej niż ty to robisz?
Nawet nie drgnął. – Powiedziano mi, że spędzasz znaczną ilość czasu z Raphaelem, że może być
otwarty na sugestie z twojej strony.
Powiedziała sobie, że nie insynuował tego co myślała że insynuował. Trzęsąc się wewnętrznie,
napotkała jego spojrzenie. – Sprzedałbyś własną córkę?
Żadnej zmiany w jego wyrazie twarzy. – Nie. Lecz jeżeli ona i tak już to robi, nie widzę powodu by
nie mieć z tego jakiejś korzyści.
Czuła jak robi się biała jak papier. Bez słowa odwróciła się, otworzyła drzwi i wyszła. Zamknęły się
za nią z trzaskiem. Sekundę później, słyszała jak coś się rozbiło, nieharmonijne roztrzaskiwanie się
na kawałki kryształu o cegły. Zatrzymała się, ogłuszona myślą, że wywołała jakąkolwiek reakcję od
zawsze opanowanego Jeffrey’a Deveraux.
- Pani Deveraux? – Geraldine wybiegła zza rogu. – Słyszałam… - jej głos ucichł niepewnie.
- Sugeruje byś zniknęła na jakąś dłuższą chwilę. – powiedziała Elena, wyrywając się ze
zmrożonego stanu i kierując się w stronę drzwi. Jeffrey stracił pewnie panowanie nad sobą bo
odważyła się mu przeciwstawić w przeciwieństwie do reszty jego bandy pochlebców. Nie miało to
nic wspólnego z faktem, że nazwał swoją córkę dziwką prosto w twarz. – Oraz Gerry, – odwróciła
się w drzwiach. – nigdy nie pozwól mu się dowiedzieć.
Asystentka kiwnęła gwałtownie głową.
Elena jeszcze nigdy nie była tak wdzięczna za wyjście w hałas miasta tak jak tego dnia. Nie patrząc
ani razu na drzwi za nią, zeszła po stopniach i z dala od człowieka, którego jedynym udziałem w jej
stworzeniu było oddanie własnej spermy. Jej ręka zacisnęła się ponownie gdy przypomniała sobie o
kopercie. Zmuszając się do zachowania spokoju na tyle by móc zacząć myśleć, otworzyła ją i
wyjęła list. To była spuścizna po jej matce i nie pozwoli na to by Jeffrey obniżył jej wartość.
Biorąc pod uwagę ogólną sytuację, ilość pieniędzy nie była wielka – nieruchomość Marguerite
została równo podzielona pomiędzy jej dwie żyjące córki i zawierała pieniądze ze sprzedaży
jedynej w swoim rodzaju narzuty. Nigdy nie potrzebowała korzystać z tych funduszy, gdyż Jeffrey
nalegał na ofiarowywanie jej dużych datków.
Męski śmiech, silne ręce podrzucające ją w powietrze.
Elena zatoczyła się pod uderzeniem tego wspomnienia, po czym odsunęła je na bok – było to nic
więcej jak pobożne życzenie. Jej ojciec zawsze był surowym, trzymającym w ryzach człowiekiem,
który nie umiał wybaczać. Lecz, była zmuszona przyznać, rzeczywiście czuł coś do swojej
paryskiej żony – ogromne datki, prezenty pod postacią biżuterii przy każdej okazji. Gdzie podziały
się te wszystkie skarby? U Beth?
Eleny nie szczególnie obchodziła ich pieniężna wartość, lecz chciałaby mieć choć jedną rzecz która
należała do jej matki. Jedyne co wiedziała to to, że jednego razu wróciła do domu ze szkoły z
internatem na wakacje i odkryła, że wszelki ślad po Marguerite, Mirabelle i Ariel zniknęły z domu –
włączając w to narzutę, którą Elena strzegła jak skarb od piątych urodzin. Było to tak, jak gdyby
tylko wyobraziła sobie własną matkę, swoje starsze siostry. Ktoś uderzył w jej ramię. – Hej,
kobieto! Zejdź z pieprzonej drogi! – chudy student odwrócił się by pokazać jej palec.
Odwzajemniła ten gest automatycznie, wdzięczna że przerwał jej paraliż. Szybkie spojrzenie na
zegarek potwierdziło, że wciąż miała trochę wolnego. Decydując na zajęcie się sprawą od razu,
skierowała się do banku, który został sprecyzowany w liście. Szczęśliwie był całkiem blisko.
Ukończyła papierkową robotę i już miała zamiar wyjść, gdy dyrektor banku powiedział – Chciałaby
Pani zobaczyć zawartość skrytki depozytowej?
Gapiła się na jego nalaną twarz, za pewne rezultat zbyt dużej ilości dobrego jedzenia i zbyt małej
ilości ćwiczeń. – Skrytka depozytowa?
Przytaknął, poprawiając krawat. – Tak.
- Nie potrzebuję klucza i – zmarszczyła brwi – podpisu na karcie dostępu? – wiedziała o tym tylko
dlatego, że kiedyś ze względu na wyjątkowo skomplikowane łowy, musiała poznać takie szczegóły.
- Zazwyczaj tak. – poprawił krawat po raz drugi. – Lecz pani sytuacja jest wyjątkowa.
Tłumaczenie: jej ojciec pociągnął za sznurki, a tylko Bóg wie czym się kierował.
Pięć minut później, złożyła podpis przy świadku i wręczono jej klucz. – Proszę iść za mną do
skarbca – używamy tu podwójnych zabezpieczeń. Ja mam klucz do skarbca; pani ma do konkretnej
skrytki. – dyrektor banku odwrócił się i poprowadził ją poprzez ciche kresy solidnego, starego
budynku aż na jego tyły.
Skrytki depozytowe były ukryte za kilkoma elektronicznymi drzwiami, które wydawały się nie na
miejscu w samym wnętrzu tej historycznej konstrukcji.
Eleno.
Wiedziała, że nie wyobraziła sobie tego mrocznego szeptu we własnej głowie. – Wynoś się.
Człowiek za którym podążała posłał jej zaskoczone spojrzenie nad swoim ramieniem. Udawała że
jest pochłonięta własnymi paznokciami.
Spóźniasz się.
Mrużąc oczy zazgrzytała zębami i zastanawiała się czy ból głowy jest wart utrzymania go poza
własnymi myślami.
Przed wejściem czeka na ciebie samochód.
Zatrzymała się, wpatrując się w plecy marynarki kierownika, była w stanie wyczuć jego strach. –
Do kogo dokładnie zadzwoniłeś parę minut temu?
Gdy zerknął na nią, jego oczy były spanikowane, królicze. – Do nikogo pani Deveraux.
Posłała mu zimny uśmiech, który wyrażał jasno jak dosadnie ją wkurzył. – Pokaż mi tą skrytkę.
Widocznie zaskoczony za to ułaskawienie, zrobił jak rozkazała. Czekała aż umieścił długie,
metalowe pudełko na stole nim machnęła na niego by odszedł. Był niczym, mrówką w armii
Raphaela. Będąc sama, wpatrzyła się w przeciwną ścianę. – Raphael?
Bez odpowiedzi.
Z mocno ściśniętymi ustami, otworzyła pudełko i uniosła wieko, oczekując… nie wiedziała czego
oczekiwała, lecz nie było to to co znalazła. Pudełka z biżuterią, listy związane wstążką, zdjęcia,
pokwitowanie z szatni. Na wierzchu tego wszystkiego był czarny, skórzany notes, którego granice
były ozdobione złotem. Wyciągnęła palec, dotknęła, po czym zabrała rękę i zatrzasnęła wieko. Nie
mogła tego zrobić. Nie dzisiaj. Wołając dyrektora banku po tym jak zamknęła pudełko, kazała by
ponownie je zabezpieczył w skarbcu. – Jak długo to tutaj było?
Zerknął na akta które miał w ręku. – Wygląda na to, że skrytka została otwarta prawie piętnaście lat
temu.
Chwyciła akta nim mógł ją powstrzymać wpatrując się w podpis na dole pierwszej strony.
Jeffrey Parker Deveraux.
Piętnaście lat temu. To lato kiedy wymazał jej matkę i starsze siostry z powierzchni ziemi. Z
wyjątkiem tego, że to pudełko opowiadało inną historię. Niech go szlag! Wpychając papiery z
powrotem w stronę dyrektora, wyszła długim krokiem na zewnątrz przez bogatą obfitość baku w
kierunku ciężkich szklanych drzwi, po które sięgną ochroniarz by przed nią otworzyć. – Dzięki.
Jego uśmiech zamienił się w szok sekundę później. Elena podążyła za jego wzrokiem by znaleźć
niesamowicie pięknego mężczyznę z niebieskimi skrzydłami opierającego się nonszalancko o
latarnię. Strumień ruchu ulicznego zniknął po tej stronie ulicy, lecz druga strona była tak pełna, iż
wyglądało na to że cała ludność Nowego Jorku zdecydowała się pospacerować.
Weszła na chodnik. – Illium.
- Do twoich usług. – machnął ręką na nisko zawieszonego Ferrari stojącego za nim. Był ogniście
czerwony. Oczywiście.
Uniosła brew. – Jak mieścisz te skrzydła w jego wnętrzu?
- Niestety, mogę tylko patrzeć. – rzucił w jej stronę klucze.
Łapiąc je refleksyjnie, skrzywiła się. – Do kogo należy ten milionowy samochód i co ci takiego
zrobił?
- Jest Dmitriego. I tak bez powodu.
Prawie się na to roześmiała, tego się nie spodziewała. – Mapa?
Jego oczy – oślepiające, migoczące złoto, zdumiewające w stosunku do jego czarnych włosów o
niebieskich końcówkach – przesunęły się na samochód. – W schowku.
Nie żeby nie podobało jej się drażnienie Dmitriego poprzez zabieranie jego cennej zabawki na
przejażdżkę, ale… - Potrzebuję pojazdu, który nie będzie rzucał się w oczy.
- Dwa bloki na zachód stąd znajduje się podziemny garaż. Zjedź do niego i się zamień. – odszedł od
latarni i rozwiną skrzydła.
- Popisujesz się?
- Qui, qui.* – uśmiech pełen czysto męskiego uroku.
- Włosy są prawdziwe?
Przytaknięcie. – Oczy też, gdybyś się zastanawiała. – kolejny zaczepny uśmiech.
Zobaczyła jak pojedyncze pióro opada na krawężnik. – Doprowadzisz do zamieszek jeżeli tego nie
podniesiesz.
Podążył za jej wzrokiem. – Podniosę i zrzucę z powietrza. Ktoś odnajdzie magię.
Prychając, lecz dziwnie dotknięta przez ten pomysł, otworzyła samochód i wsiadła. Po przeciwnej
stronie ulicy, telefony komórkowe nie przestawały robić zdjęć przy zawrotnej prędkości.
Przewróciła oczami. – Odleć, nim cię obrabują.
- Mogę wyglądać ładnie Eleno, lecz raczej jestem niebezpieczny. – wyśmienity brytyjski akcent
przeszedł przez jego szept.
- W to – powiedziała. – nigdy nie wątpiłam. – włączając silnik, wyjechała na ulicę i ruszyła,
świadoma tego że wzleciał tuż za nią. Może być niebezpieczny, lecz nie był żadnym archaniołem. I
co do cholery Raphael sobie myślał wysyłając jej taki –
On wiedział, uświadomiła sobie.
Wiedział dlaczego Jeffrey ją wezwał, dlaczego w końcu zechciał przemówić do córki którą uważał
za coś gorszego od najmniej ważnego ulicznego śmiecia.
Nie tylko wiedział, dokładnie przewidział jej reakcję. I zapewnił jej najdoskonalszą zemstę jaka
była możliwa. Zaczęła się uśmiechać. Niechciana córka Jeffrey’a Deveraux była uważana za na tyle
ważną by mieć anielską eskortę tak jaskrawą, że byłaby zdziwiona jeżeli istniałby ktokolwiek w
tym stanie kto jeszcze o tym nie słyszał.
Światełko w jej telefonie zamrugało dając znać o czekającej rozmowie.
Stała właśnie na światłach, więc odebrała. – Saro jakie ty masz wielkie uszy.
- A ty dotrzymujesz towarzystwa z tego co słyszę, aniołowi wyjętemu prosto z erotycznego snu.
- On wszyscy są przystojni. – a to jej nie wystarczało. Nie jej.
- Lecz większość nie ma niebieskich, posrebrzanych skrzydeł.
- TV?
- Zdjęcia z telefonów komórkowych. Nie widuje się normalnie aniołów chodzących po ulicach. –
wyszeptane westchnięcie. – Miałam raporty o tym konkretnym przebywającym w mieście, lecz
żadnych zdjęć z bliska aż do teraz. Jest niczego sobie. Mogłabym wziąć kawałek tego jędrnego-
Elena zaczęła się śmiać. – Spokojnie dziewczyno, jesteś mężatką, pamiętasz?
- Mm-mm, mówiąc o wzięciu kawałka czegoś. Deacon-
- Alarm-o-przeciążeniu-informacji! – światło się zmieniło. – Oddzwonię za kilka minut.
Miała właśnie skręcić do garażu gdy niebieskie pióro zatrzepotało na jej kolanach. Jej usta drgnęły,
lecz było zbyt późno by spojrzeć w górę. Prowadząc intuicyjnie samochód w ciemnościach garażu,
zatrzymała go blisko stojącego nieruchomo wampira, który zawiózł ją do Raphaela. Nosił okulary
przeciwsłoneczne pomimo podziemnego półmroku. Przypuszczała, że gdyby sama miała takie oczy
to robiłaby tak samo. Wysiadając rozpuściła włosy i szybko wplotła pióro Illium w swoje włosy tuż
ponad uchem. – Jeżeli Bluebell* nie będzie ostrożny – wymamrotał wampir. – po raz kolejny straci
swoje pióra.
Przerobiła kucyk, wyszukała mapę i kiwnęła głową na stary model sedana za nim. – Klucze? –
rzuciła mu te należące do Ferrari.
- W stacyjce. – chowając klucze do kieszeni, wyprostował się ze swojej opierającej się o pasażerską
stronę drzwi, pozycji. – Raphael chce byś meldowała się co każde dziesięć minut.
- Powiedz szefowi, że zadzwonię do niego jeżeli będzie z czego złożyć raport, Wężusiu.
Wsunął okulary na czubek głowy, dając jej pełne uderzenie tych upiornych oczu. – Wolę Jad.
Uniosła brew. – Nie mówisz poważnie.
- Jest lepsze niż pedziowate imię Illium. Co to do cholery w ogóle znaczy? – ostry uśmiech
odsłaniający kły.
To było celowe, ewidentnie celowe, pomyślała. Pomimo jego bezbłędnej współczesnej mowy, Jad
był zbyt stary by robić błędy. – Jesteś?
- Co?
- Jadowity?
Kolejny dziki uśmiech. Dotknął jednego z kłów czubkiem swojego języka a gdy go odciągnął
widniała na nim perła złotego płynu. – Sama się przekonaj.
- Może później, po tym jak przetrwam Michaelę.
Zaśmiał się, głęboki męski dźwięk, który sprawił że kobieta wychodząca z windy po drugiej stronie
garażu upuściła swoja torebkę i stała z otwartymi ustami. Jad wydawał się tego nie zauważać, jego
oczy skupione na Elenie. Wyciągną do góry rękę, zsunął okulary z powrotem na swoje oczy. – Nikt
nie przetrwał Wysokiej Kapłanki Bizancjum.
Gęsia skórka wspięła się po jej ciele na długowieczność insynuowaną przez ten tytuł. Nie
odpowiadając otworzyła drzwi sedana i wsiadła do środka – po tym jak tylko otworzyła wszystkie
cztery okna. Gdy odjeżdżała, widziała jak Jad kierował się w stronę kobiety przy windzie.
_______________________
*Qui – franc. „tak”
*Bluebell – dzwoneczek; tu ważne jest słowo „blue” czyli niebieski, odnoszące się do Illium.
Rozdział 29
Jechała już przez dziesięć minut gdy zdała sobie sprawę, że zapomniała oddzwonić do Sary.
Zauważając wolne miejsce do parkowania, stanęła i połączyła się.
Jej przyjaciółka odebrała po pierwszym sygnale. – Pogłoski szaleją. Mówi się, że niebieski anioł
odleciał z tobą w ramionach.
- Anioły nie kalają się nosząc śmiertelników. – z wyjątkiem gdy chcą owego śmiertelnika mieć
gdzieś natychmiast. – Coś jeszcze o czym powinnam wiedzieć?
- Zaginione dziewczyny – piętnaście w minionym tygodniu. – jej głos należał do Dyrektora Gildii.
– Dorwij tego sukinsyna Ellie.
- Dorwę. – piętnaście? Gdzie do cholery były pozostałe siedem ciał? – Jakieś osie czasu?
- Nie masz ich jeszcze?
- Nie. – więc albo anioły nie wiedziały wszystkiego, albo utrzymywały ją w niewiedzy. Jej ręka
zacisnęła się na telefonie. – Daj mi je.
- Nie wiele tego jest. Jedna grupka zniknęła dwa dni temu – wygląda na to, że tej samej nocy. A
druga ostatniej nocy, może wczesnym rankiem.
- Dzięki Saro. Pocałuj Zoe ode mnie.
- Wszystko w porządku? – troska w każdym słowie. – Przysięgam Ellie. Powiedz słowo a
znajdziemy sposób by cię z tego wyciągnąć.
Spróbowaliby, wiedziała o tym. Gildia przetrwała wieki ponieważ została zbudowana na
fundamentach absolutnej lojalności. – W porządku. Musze dorwać tego gościa.
- Dobra. Ale jeżeli zrobi się zbyt niebezpiecznie, pamiętaj że jesteśmy z tobą.
- Wiem. – jej gardło zrobiło się bolesne o czym Sara dobrze wiedziała. Świadczył o tym jej
następny komentarz, który miał sprawić że Elena się uśmiechnie.
- Wiesz przecież jak Ashwini jest upiorna. Zadzwoniła godzinę temu powiedzieć mi że ma skrytkę
kieszonkowych granatników o których myślała że chciałabym wiedzieć. Moja reakcja to: Że co
kurwa?
- Jak zwykle z Ash. – powiedziała Elena śmiejąc się.
- Ale wiesz, - kontynuowała. – te cholerne rzeczy byłyby przydatne przeciwko sama-wiesz-komu.
Tylko jedno słowo Ellie. Tylko tyle potrzebujemy.
- Dzięki Saro. – rozłączyła się nim poddała się pragnieniu powiedzenia więcej. Po czym wzięła
głęboki oddech, ponownie włączy silnik i kontynuowała w kierunku Wieży Archanioła. Michaela
spędzała większość czasu albo na swojej posiadłości albo w okolicy Wieży, sporadycznie
zatrzymując się przy najdroższych sklepach. Elena czekała by skręcić z głównej alei, z zamiarem
zatoczenia koła, kiedy to poczuła.
Gryzący zapach kwasu przemieszanego z krwią.
Zatrzymała się z piskiem opon, wysiadła ignorując stojącego za nią przeklinającego taksówkarza i
zrobiła bardzo ostrożny obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni. Znalazła. Wskakując z powrotem do
wozu, zaparkowała równolegle do innego samochodu i wysiadła. Teraz gdy złapała już zapach
będzie bardziej skuteczna na nogach.
Mocny, ciemny, czekoladowy. Grzeszny. Kuszący.
Zatrzymała się, wdychając. – Dmitri. – wampir albo tędy przechodził albo był w pobliżu. Z
większością wampirów nie miało to znaczenia – potrafiła oddzielić konkretny zapach. Lecz
obecność Dmitriego była silna, a gdy dołączyło się do tego fakt że ślad Urama był starszy… -
Cholera. – wyciągając telefon zadzwoniła do Raphaela.
- Eleno.
Jej krew zagrzała się od wewnątrz na dźwięk tego głosu – seks i lód, ból i rozkosz. – Zapach
Dmitriego chrzani mi mój trop.
- Odnalazłaś ślady Urama?
- Tak. Czy może zabrać stąd Dmitriego?
Przerwa. – Już opuszcza ten teren.
- Dzięki. – zakończyła rozmowę. Jeszcze trochę a ten głos zawładnie jej duszą. Zamiast tego,
oczyściła gardło, skupiła się i ponownie zaczęła skanować teren.
Zapach Dmitriego słabł z fenomenalną szybkością. Albo potrafił biegać tak szybko, albo miał
dostęp do jakiegoś pojazdu. Nie szczególnie ją to obchodziło. Ważne było to że zgubiła – nie, jest.
Skręciła w lewo biegnąc powoli. Była już pięć bloków dalej gdy coś sprawiło że spojrzała do góry.
Uprzednio czyste niebo zmieniało się w matową szarość, ciężką od chmur. Lecz zauważyła
przebłysk błękitu, który zniknął w następnej chwili. Illium. Ochrona? Zbywając to wzruszeniem
ramion, stanęła nieruchomo na środku obszaru który wydawał się być w większości mieszkalny,
choć widziała sklep spożywczy dyskretnie wciśnięty pomiędzy dwa apartamentowce.
Ruch pieszych był słabszy niż ten, który pozostawiła w tłumie sklepów, choć wciąż niezmienny.
Przyciągnęła kilka nerwowych spojrzeń i dopiero wtedy zdała sobie sprawę że miała w ręku jeden z
jej długich, cienkich, przeznaczonych do rzucania, ostrzy.
- Proszę pani? – niepewny głos.
Nie odwróciła się. – Panie władzo, jestem na łowach. Moja karta Gildii jest w lewej, tylnej kieszeni.
– łowcy nosili pozwolenie na różnego rodzaju broń. A ona nigdy nigdzie się bez nich nie ruszała.
- Ach―
Pokazała mu swoją pustą lewą dłoń. – Sięgnę po nią dobrze? – kwas wyczuwalny w wietrze.
Ociężała, ciemna krew. Kurwa, kurwa! Musi to ścigać, a nie dogadzać jakiemuś policyjnemu
żółtodziobowi który nie wiedział wystarczająco o łowcach by przebywać na ulicy. Czego do
cholery uczyli ich w tych akademiach policyjnych?
Krzyk kobiety tuz przed nią, po czym błysk błękitu wypełnił ulicę. Elena spojrzała na policjanta
gapiącego się w oszołomieniu, bo czym zaczęła biec. Wiedziała że nie pobiegnie za nią. Miał to
spojrzenie na twarzy. Anielskie-porażenie. W przybliżeniu pięć procent społeczeństwa rodziło się
podatnych na ten fenomen. Słyszała, że odkryto lek który pomagał zwalczać ten efekt, lecz
większość ludzi nie chciała zostać „wyleczona”.
- Kiedy widzę anioła, widzę perfekcję. – powiedział pewien człowiek w niedawnym programie
dokumentalnym. – Przez ułamek czasu w którym złapany jestem przez ich magię, rzeczywistość
zanika, a niebo jest na wyciągnięcie ręki. Dlaczego miałbym się z tego zrezygnować?
Przez małą, bolesną chwilę Elena zazdrościła tym anielsko-porażonym. Straciła swoją niewinność,
swoją wiarę w anielskiego stróża osiemnaście długich lat temu. Po czym pokazali zdjęcie
mówiącego podczas anielskiego-porażenia i była bliska zwrócenia. Czysta adoracja, uwielbienie i
oślepienie. Oddanie które zamieniało anioły w bogów.
Nie, dziękuję.
Dziesięć minut później, zapach był bólem w jej gardle, warstwą futra na jej języku. Rozejrzała się
zdając sobie sprawę że znajdowała się w jednej z bogatszych obszarów miasta, gdzieś na wschód od
Central Parku. Bardzo, bardzo bogatej, stwierdziła patrząc na elegancką wielkość budynków.
Żadnych ogromnych kompleksów apartamentowych. Chwila przerwy i miała to – położenie.
Pozostawiając Raphaelowi załagodzenie sprawy jeżeli ktokolwiek ją zauważy, wspięła się po
zamkniętej, okutej żelazem bramie by wylądować naprzeciwko odrębnie stojącego domu. Widząc
wąską ścieżkę prowadzącą do jego prawej strony, zeszła w dół, naokoło i na jego tyły.
- Prywatny park. – niesamowite. Nie wiedziała, że coś takiego istniało na Manhattanie. Prostokątne
plamy bujnej zieleni dotykały każdego boku każdego podobnego do siebie domu, które były z lekka
europejskie z wyglądu. Marszcząc brwi, dotknęła najbliższej ściany i nie poczuła ich wieku czy też
upływu czasu. Podróbka, pomyślała rozczarowana. Jakiś przedsiębiorca zakupił niezaprzeczalnie
kosztowny kawałek ziemi, stworzył angielsko-podobne ogrodowe kompleksy i zarobił
prawdopodobnie mega kasę.
Anioły miały mnóstwo pieniędzy.
A ten zapach był tutaj tak silny… choć nie świeży. – Był tutaj.
- Jesteś pewna?
Podskoczyła, ręka z nożem uniosła się, Raphael stał za nią. – Skąd się do cholery― urok?
Nie odpowiedział na jej pytanie. – Gdzie był?
- W tym domu, jak sądzę. – odpowiedziała, próbując uspokoić jej oszalałe serce. Oraz, próbując nie
dźgnąć Raphaela w jego serce za przyczynienie się do tego. – Myślałam że nie pokazujesz się
publicznie.
- Nikt nie patrzy. – jego wzrok spadł na jej włosy. – Są zbyt zajęci podziwianiem akrobacji Illium.
Zignorowała zaborczą ciemność ożywającą w jego oczach. – Musimy dostać się do budynku. – idąc
na około niego, miała już zamiar skierować się do wyjścia gdy jego ręka zacisnęła się na jej
przedramieniu.
Znieruchomiała, gotowa go odepchnąć gdy zrozumiała że był tylko zainteresowany usunięciem
niebieskiego pióra z jej włosów. – Oh Boże, - wymamrotała. – Szczęśliwy?
Zmiażdżył pióro w pięści. – Nie Eleno, nie jestem. – jego dłoń otworzyła się i lśniący niebieski pył
podryfował na ziemię.
Zdecydowała ,że nie spyta jak to zrobił. – Masz coś przeciwko małemu włamaniu?
- Venom mówi, że wewnątrz nie ma żadnych bijących serc.
Jej żołądek zwiną się. - Śmierć? Czy wyczuwa śmierć?
- Tak. – puszczając jej rękę poszedł przodem.
Elena rozejrzała się po osiedlu i ulicy, zauważając Venoma stojącego nieporuszenie przy zamkniętej
– lecz raczej już nie zaryglowanej – bramie. Wyglądał jak osobisty ochroniarz, co było normalne
dla tego luksusowego sąsiedztwa -usatysfakcjonowany, że nie pozwolił by im przeszkodzono.
Podążyła za Raphaelem do drzwi. – Czekaj. – powiedziała gdy położył rękę na klamce. – Możemy
włączyć alarm i zwrócić na siebie uwagę.
- Już się tym zajęto.
Pomyślała o tym jak szybko niektóre wampiry potrafią się poruszać. – Venom?
Drobne kiwnięcie głową. – Jest biegły w takich sprawach.
- Dlaczego mnie to nie dziwi? – wymamrotała, przełykając mdłości na zapach, który szeptał z
wnętrza domu. – Och Boże.
Raphael otworzył drzwi na oścież. – Chodź Eleno. – wyciągnął do niej swoją rękę.
Spojrzała się na nią. – Jestem łowcą. – lecz zacisnęła na niej swoje palce. Niektóre koszmary były
zbyt brutalne by stawić im czoło samemu.
Przeszli razem przez próg, skrzydła Raphaela z łatwością przeszły przez drzwi. – Zbudowane dla
anioła. – powiedziała, gapiąc się na przestrzenną konstrukcję. Na całym parterze nie było żadnych
ścian podziałowych. Dywan był Rorschachowskim obrazem czerwieni na bieli.
Powinna to być ostra eksplozja koloru, lecz zamiast tego był to rodzaj bezkształtnej szarości,
zasunięte zasłony, środek mieszkania przyciemniony tego rodzaju ciężkim odcieniem, który
wydawał się tłumić dźwięk… wzmacniając wszystko inne.
Rozkład. Kwas. Seks.
Te smaki mieszały się na jej języku, grożąc wymiotami. – Uprawiał z nimi seks.
Raphael spojrzał na ciała powieszone na krokwiach, jego oczy jak niebieskie płomienie. – Jesteś
pewna?
- Potrafię to wyczuć. – choć to wampiry były jedynymi którzy mogli tropić poprzez zapach, jej
węch był znacznie lepszy od przeciętnego człowieka i jak się okazało, nawet archanioła.
- Żadnej krwi.
Spojrzała na plamy na dywanie. – A to jak nazwiesz? – nie spojrzy ponownie, powiedziała sobie,
nie wzmocni tych okruchów koszmaru wypalonego w jej umyśle poprzez pojedyncze, przelotne
spojrzenie. Wiszące członki kołyszące się w klimatyzowanym powietrzu, twarze zatrzymane w
grymasie przerażenia. Rozszarpana blada skóra, wargi niebieskiej barwy, włosy użyte jako pętla.
Ręka Raphaela zacisnęła się na jej własnej, odciągając ją od granicy wzywającej otchłani. – Nie
pozbawił ich krwi. Rany są brutalne lecz nie ma żadnych oznak pożywiania się.
Wiedziała, że nie będzie żadnego medycznego śledczego by potwierdzić to znalezisko. Jeżeli mieli
by mieć jakąkolwiek szansę znalezienia i powstrzymania Urama, musiała spojrzeć, musiała się
upewnić. Taka była jej praca. – Odetnij ich. – jej głos był ochrypły. – Muszę zobaczyć te rany z
bliska.
Uwolnił jej rękę. – Twój nóż.
Włożyła go płasko do jego reki, patrząc jak idzie do cynobrowej eksplozji salonu, jego skrzydła
uniosły się i nieznacznie rozłożyły by nie ciągały się po podłodze. Po czym odepchnął się
pojedynczym machnięciem skrzydeł. Tworząc wiatr.
Ciała zakołysały się.
Elena wybiegła przez drzwi do ogrodu gdzie zwróciła wszystko co zjadła po raz drugi tego dnia. Jej
żołądek kurczył się boleśnie nawet gdy był już pusty i gdy podano jej wąż z wodą, złapała go jak
ostatnią deskę ratunku, wymywając usta i mocząc twarz nim wielkimi łykami połykała wodę
smakującą plastikiem jakby była nektarem. – Dzięki. – upuściła wąż i spojrzała do góry.
Venom uśmiechnął się, powoli, z drwiną. – Duży, twardy łowca, przestraszony widokiem odrobiny
krwi. – zakręcił kran. – Moje wyobrażenie zostało zniszczone.
- Biedactwo. – powiedziała, wycierając twarz ręką.
Pokazał jej zęby, jasna biel na tle tej egzotycznej skóry. – Czujesz się lepiej? – nieszczerość kapała
z każdego słowa. Odwracając się, przeklęła na niego i zmusiła się by postawić kroki które powrócą
ją do tej rzeźni.
- Och, mam taki zamiar. – przeciągną słowa pełne dwuznaczności. – Wszędzie.
Nie patrząc rzuciła nożem w jego kierunku, mając satysfakcję usłyszenia jego przekleństw gdy
złapał za zły koniec i rozorał sobie dłoń. Z odnowioną siłą przeszła przez próg.
Raphael był w salonie, kładąc ostatnie z ciał na dywanie. Trzymał kobietę delikatnie, tuląc ją do
siebie. Gdy położył ją na plecach na końcu linii podobnie ułożonych ciał, Elena przełknęła i ruszyła
w jego kierunku. – Przepraszam za to. – nie wytłumaczyła, nie mogła powiedzieć mu prawdy. Nie o
tym.
Spojrzał do góry. - Niepotrzebnie. To dar, czuć przerażenie.
Co sprawiło, że zaczęła się zastanawiać. – A ty je czujesz?
- Niewiele. – starożytna ciemność przemknęła po jego twarzy. – Widziałem takie zło, nawet utrata
takiej niewinności niemalże mnie nie rusza.
Nieludzkość tego stwierdzenia sprawiła, że jej serce się ścisnęło. – Powiedz mi – powiedziała
klęcząc. – powiedz mi koszmary, które widziałeś bym mogła zapomnieć o tym tutaj.
- Nie. Już i tak masz zbyt wiele koszmarów w swojej głowie. – napotkał jej wzrok. – Idź, wytrop
Urama, to może zaczekać.
Wiedząc że ma rację, wyszła na zewnątrz i spędziła kolejne dziesięć minut próbując znaleźć szlak
wyjścia Urama. Z frustracja kłębiącą się w jej wnętrznościach wróciła do mieszkania. – Odleciał
stąd.
Raphael skinął głową na ciała. – Więc musimy przeegzaminować tych upadłych, sprawdzić czy
mogą nam cokolwiek powiedzieć.
Przytaknęła gwałtownie głową i podeszła by uklęknąć przy pierwszym ciele. – Została otwarta
tępym ostrzem od szyi do pępka. – nie było w jej ciele wewnętrznych organów. – Odnalazłeś resztę
niej?
- Tak. W kącie za tobą jest pewna… kolekcja.
Żółć paliła tył jej gardła, lecz zazgrzytała zębami i nie poddawała się. – Żadnych śladów po
ugryzieniu, żadnych śladów by rozszarpał ją czymkolwiek innym oprócz noża. – gdy ruszyła do
następnego ciała, zdała sobie sprawę że nie spojrzała na twarz dziewczyny. A był to błąd. Uram
mógł pozbawić ją krwi przez jej usta. Widziała raz ciało które zostało osuszone przez pocałunek.
Jej żołądek na tyle ściśnięty że sprawiał jej ból, podeszła by dotknąć twarzy, powstrzymała się. –
Potrzebuję rękawiczek.
- Powiedz mi czego szukasz. – skrzydła Raphaela wypełniły jej pole widzenia gdy pojawił się po
drugiej stronie ciała.
- Nie bądź głupi. – wymamrotała, odpychając jego rękę gdy sięgnął by dotknąć zwłok, zapominając
że zniósł je na dół. – Mogła zostać zarażona ludzkim wirusem lub Uram mógł ją zarazić tak jak się
obawiasz, że zrobił to z ocalałą.
Niebieskie, niebieskie oczy napotkały jej. – Jestem nieśmiertelny Eleno. – delikatne przypomnienie
uderzyło w nią z siłą młotu. Oczywiście że był nieśmiertelny. Jak mogła o tym zapomnieć?
- Usta. – powiedziała, odwracając wzrok od tej twarzy, która nie mogła należeć do żadnego
śmiertelnika, nie ważne jak błogosławionego. – Otwórz jej usta.
Co zrobił z czystą sprawnością. Szczęśliwie, zesztywnienie minęło więc nie musiał złamać szczęki
dziewczyny, choć wiedziała że byłoby to dla niego dziecinnie łatwe. Wydobyła wąską latarkę z
bocznej kieszeni bojówek i poświeciła nią do wnętrza ust kobiety. – Żadnych ugryzień.
Przeegzaminowali pozostałe ciała z medyczną precyzją. Każde z nich zostało rozerwane przez nóż,
niektóre bardziej litościwie od innych. Pierwsza ofiara była żywa w momencie pozbawiania ją
członków, a ostatnia martwa. – Żadnych ugryzień. Co nie oznacza, że nie wyssał krwi z ran. ― lub
z wnętrzności.
- Branie krwi kłami jest częścią przyjemności.
- Więc na pewno się nie pożywił. ― jedynie torturował.
- Zrodzony Z Krwi niebyły w stanie oprzeć się pokusie.
Kawałki układanki zaskoczyły. – To zrobił najpierw, te ciała w magazynie były drugie. –
klimatyzacja powstrzymała te ciała przed rozkładem, lecz teraz gdy patrzyła zobaczyła kilka
znaków, które świadczyły o tym że stało się to przynajmniej dzień, choć raczej dwa, dni temu –
kolor zaschniętej krwi na ścianach, brak zesztywnienia zwłok, siniaki które rozkwitły na ciałach
dziewczyn gdy krew podążyła za grawitacją.
Od wszystkich łowców wymagano by wzięli kurs ogólnych detali śmierci – gdyż często byli
pierwszymi którzy znajdowali zabitych przez wampiry. Teraz, naciskając na otarcia nie widziała
żadnej zmiany w ich odbarwieniu – skóra nie zbladła i nie wypełniła się ponownie krwią. Plamy
pośmiertne zostały utrwalone. – Te dziewczyny były praktyką.
- Mimo to podążyłaś tu za jego zapachem.
Rozdział 30
Zakołysała się na piętach, patrząc się na pojedynczą plamę krwi na dywanie która nie pasowała do
osi czasu. Była zbyt świeża. – Masz rację. Ten skurwysyn wrócił by podziwiać swoje dzieło!
- Ustawię obserwatorów. – wstał zaraz po niej, opuszki jego palców we krwi, ubranie poplamione w
miejscach gdzie ciała się o niego otarły. Sprawiło to że przypomniała sobie ostatni raz gdy go
widziała, krwawa pięść, paniczne bicie pulsującego serca.
Z jakiegoś powodu nie wydawało się to już takie przerażające. Nie po tym co zobaczyła. Uram
bawił się swoimi ofiarami – jak kot myszą, której nie chce zjeść a jedynie pomęczyć. Mów co
chcesz o Archaniele Nowego Jorku – okrutny, bezwzględny, z pewnością śmiercionośny – lecz nie
torturuje dla przyjemności. Wszystko co Raphael robi ma swój cel. Nawet jeżeli tym celem jest
przerażenie ludzi tak bardzo by nikt ponownie nie odważył się go zdradzić.
– Nie sądzę by tu wrócił – mówiła, gdy szedł do części kuchenne by umyć ręce. -zjawił się tu po
morderstwie w magazynie, może by się napawać tym co zrobił, może by odpocząć, lecz spójrz na to
– wskazała stopą na miskę, która leżała pod stołem. – wyrzucił to prawdopodobnie po tym gdy
dowiedział się że krew którą oszczędził go nie zaspokoiła.
- To był jego dom zabaw, lecz zdał sobie sprawę że woli żywe zabawki.
- Tak, będzie szukał świeżego mięsa. – te słowa brzmiały chłodno, lecz musiała pozostać na tym
poziomie. Gdyby pozwoliła sobie na dopuszczenie emocji do tego wszystkiego…
Raphael przytaknął. – Sądzisz że dzisiaj również będzie chciał się pożywić?
- Nawet jeżeli stale jest w żądzy krwi – a był to koszmar, którego nie chciała rozważać. –
powiedziałabym że raczej nie, biorąc pod uwagę jak się nasycił w tamtym magazynie.
I w tym momencie deszcz cisnął o ziemię.
- Cholera! – obróciła się w stronę drzwi. – Cholera! Cholera! Cholera!
Raphael po prostu patrzył na jej napad szału, po czym spokojnie spytał. – Myślałem, że
powiedziałaś iż Uram odleciał?
- Znaczniki zapachu, jak ten który mnie tu zaprowadził, teraz wszystkie zostały zniszczone!
Wszelka jego obecność jest teraz usuwana z całego miasta! – krzyknęła krótko. – Deszcz to jedyna
rzecz która chrzani trop tak bardzo – wampiry które mają jakiekolwiek pojęcie co robią, uciekają do
najbardziej mokrego miejsca na ziemi. – chciała zabić bogów deszczu, lecz zadowoliła się
kopnięciem kamienia z posadzki. – Kurwa! To bolało!
Raphael skinął głową na drzwi wejściowe. – Zajmij się tym.
Nie musiała się odwracać by wiedzieć, że to Dmitri się pojawił. Jego zapach otoczył ją jak
pieprzony płaszcz. – Wyłącz to wampirze, albo przysięgam na Boga, zakołkuje cię twoją własną
nogą.
- Nic nie robię Eleno.
Spojrzała na niego, zauważając na jego twarzy napięte linie spowodowane stresem i wiedziała że
tym razem nie bawi się jej kosztem. – No to podwójne kurwa! Jestem wykończona, zbyt dużo
adrenaliny, jeszcze trochę a padnę. – jej zdolności zawsze się wyostrzały przed typowym
załamaniem nerwowym. – Równie dobrze mogę się temu poddać i skorzystać z paru godzin snu. –
wczoraj nie spała więcej niż godzinę czy dwie, cholerne krzesło był tak niewygodne. – Dopóki
Uram się nie ruszy z miejsca niczego nowego się nie dowiem.
Dopóki ponownie nie zabije.
- Pilnujesz Michaeli? – spytała Raphaela. – Może być najlepszą przynętą.
- Jest archaniołem, - przypomniał jej. – powiększając jej zasoby swoimi oznaczałoby, że uważam ją
za słabą.
- Odmawia? – Elena pokręciła głową. – Więc lepiej modlić się do Boga że ma dobrych ludzi, a ty
dobrych szpiegów. – wkurzona na arogancję aniołów, deszcz i cały popieprzony wszechświat,
wyszła szybkim krokiem bez oglądania się za siebie. Venom stał przy bramie. Cholerny facet na
mokro wyglądał dobrze. – Potrzebuje samochodu.
Ku jej zaskoczeniu upuścił klucze do jej ręki i wskazał na drugą stronę ulicy na sedana, którego
swego czasu gdzieś pozostawiła. – Dzięki.
- Nie ma za co.
Stwierdziła że wampir się z nią tylko droczy, więc nie będzie mu przygadywać. Przeciskając się
przez bramę, podeszła do samochodu.
Jedź do mojego domu Eleno. Tam się spotkamy.
Otworzyła drzwi i wsiadła, ocierając deszcz z twarzy, smakując jego świeżość na języku. Lecz nie
był to deszcz, a Raphael. Czekał na jej odpowiedź. – Wiesz co Archaniele? Sądzę że już czas bym
przyjęła twoją ofertę.
Którą konkretnie?
- Tą o zerżnięciu mnie aż popadnę w zapomnienie. – musi zapomnieć tą krew, te wnętrzności zła
rozrzucone na ścianach tego niewinnie wyglądającego domu.
Porządny człowiek nie wykorzystałby sytuacji biorąc pod uwagę twój obecny stan emocjonalny.
- Dobrze się składa że nie jesteś człowiekiem.
O tak.
Jej uda zacisnęły się na erotyczną insynuację zawartą w tym pojedynczym słowie. Wsadzając klucz
do stacyjki, zapaliła silnik i ruszyła. Zapach deszczu i morza słabł z jej umysłu. Raphael zniknął.
Lecz wciąż mogła go poczuć na języku, jak gdyby wydzielał jakiś egzotyczny feromon, który
zmieniał jej ciało by wyczuwała anioły a nie wampiry.
Nie żeby ją to obchodziło.
Zwisające ciała, cienie na ścianach―
Nie, nie było żadnych cieni. Nie dzisiaj.
Jej ręce zacisnęły się na kierownicy, gdy zatrzymała się na czerwonym świetle, jej pole widzenia
zamazane przez deszcz i wspomnienia. – Zamknij to w sobie. – rozkazała. – Nie pamiętaj.
Lecz już było za późno. Pojedynczy, przerażający cień przybrał kształt na ścianie jej umysłu,
kołysząc się na delikatnym wietrze z otwartego okna.
Jej matka zawsze lubiła świeże powietrze. Ktoś na nią zatrąbił i zdała sobie sprawę że światło
zmieniło się na zielone. Dziękując wewnętrznie kierowcy który wyciągną ją ze snu na jawie,
skupiła się całą sobą na prowadzeniu. Deszcz powinien utrudnić to zadanie, lecz ulice były upiornie
ciche. Jak gdyby zbierająca się ciemność była wrogą siłą która uwięziła ludzi, wiodąc ich do ziemi,
do śmierci.
Tylko tyle było trzeba by z powrotem była w ogromnym wejściu do Dużego Domu, domu który
Jeffrey kupił później… później. Taki wielki dom dla rodziny czworga. Ponad nią było półpiętro z
piękną, białą i masywną balustradą z metalu zamiast z drewna. Elegancki, stary, idealny dom dla
człowieka który planował zostać burmistrzem.
- Mamo! Wróciłam!
Cicho. Tak cicho.
Panika w jej gardle, ból w jej oczach, krew w jej ustach.
Ugryzła się w język. Ze strachu. Z przerażenia. Lecz nie, nie było śladu żadnego wampira.
- Mamo? – drżące pytanie.
Patrząc na ogromny korytarz, zastanawiała się dlaczego jej matka zostawiła jeden but na wysokim
obcasie na samym środku chodnika. Może zapomniała. Marguerite była inna. Piękna, dzika,
kochająca sztukę. Czasami zapominała dni tygodnia, czy zakładała dwa różne buty, lecz to nie
przeszkadzało. Eleny to nie obchodziło.
Ten but ją oszukał. Sprawił, że weszła do środka.
Trzask i wspomnienie pękło pod bijącym sercem rzeczywistości. Zatrzymała raptownie samochód
do budzącego wstrząsy postoju, chorobliwie świadoma że coś właśnie odbiło się od jej przedniej
szyby. – Jezu. – odpinając pasy, otworzyła drzwi i wyszła. Uderzyła w kogoś?
Wiatr targał jej włosami gdy deszcz lał jak z cebra z mocą pozostawiającą siniaki. Burza przyszła
znikąd, dziwaczny wyskok na radarze natury. Walcząc z wiatrem, podeszła do przodu samochodu,
upiornie świadoma że na tej ulicy nie było absolutnie nikogo. Może ludzie postanowili przeczekać
deszcz. Mrugając by pozbyć się wody z oczu, stwierdziła że długo będą czekać.
Na jej przedniej szybie był liść, przyczepiony do jednej z wciąż działających wycieraczek. Solidna
gałąź leżała kilka stóp przed samochodem. Ulga przeszła przez nią, lecz i tak sprawdziła pod i za
samochodem by mieć pewność. Nic. Jedynie gałąź rzucona przez wiatr. Chowając się przed
deszczem, zatrzasnęła drzwi i włączyła ogrzewanie, przemarznięta do kości. Zlodowaciała od
wewnątrz.
Wycierając twarz otwarta dłonią, prowadziła ten ostatni kawałek drogi do Raphaela z żelazną
koncentracją na teraźniejszości. Duchy nie przestawały szeptać do jej ucha choć starała się ich nie
słuchać. Jeżeli będzie im się opierać to nie będą mogły jej dotknąć, nie będą mogły zaciągnąć jej z
powrotem do tego koszmaru.
Zatrzymywała się naprzeciwko domu Raphaela gdy jej telefon zadzwonił. Był w jej kieszeni,
mokry, lecz wydawał się normalnie funkcjonować gdy wyłączyła silnik i otworzyła go. Rozpoznała
przychodzący numer. – Ransom?
- A kto inny? – muzyka jazzowa w tle, głos piosenkarza głęboki i powolny. – Słyszałem to i owo,
Ellie.
- Nie mogę nic powiedzieć― zaczęła.
- Nie musisz. – przerwał jej. – Słyszałem rzeczy o których jak sądzę powinnaś wiedzieć.
- Kontynuuj. – ze względu an to że dorastał na ulicy, Ransom miał kontakty których reszta z nas nie
miała. Większość ludzi którzy uciekli z ulicy tracili swoje uliczne credo. On jednak go nie stracił -
bycie łowcą było uważane za jeszcze lepszą pozycję w hierarchii ulicznej niż bycie bandziorem.
- Przez ostatnie parę dni trwa wysoka aktywność wampirów i aniołów. Są praktycznie wszędzie.
- Okej. – nie była to żadna nowość. Raphael wysyłał swoich ludzi by szukali znaków Urama albo
jego ofiar.
- Szepty o zniknięciu dziewczyn.
- Aha.
- Myślisz że powinienem ostrzec ludzi? – jego głos był ściśnięty.
Wiedziała, że niektórzy z tych uliczników i prostytutek to jego przyjaciele. – Pozwól że pomyślę. –
rozważyła wszystkie informacje jakie zdobyła o ofiarach Urama. – Myślę, że chociaż raz są
bezpieczni.
- Jesteś pewna?
- Taa. Wszystkie ofiary wyglądały na… niewinne.
- Dziewice?
Elena zdała sobie sprawę, że tego nie sprawdziła. Błąd który miała zamiar wyprostować jak się da
najszybciej. – Taa, prawdopodobnie. I tak nie zaszkodzi jeżeli powiesz swoim znajomym by na
siebie uważali.
- Dzięki. – wypuścił powietrze. – Nie jest to jednak powód dla którego dzwonię. Słowo się niesie,
że jest cena za twoją głowę.
Znieruchomiała. – Co?
- Taa, a nawet lepiej. – wściekłość wibrowała przez słuchawkę. – Najwidoczniej archanioł chce
twojej śmierci. Co mu do cholery zrobiłaś?
Zmarszczyła czoło. – Nie on. Ona.
- Ach. Skoro tak to bym się nie przejmował. – czysta drwina. – Według pogłosek, twoja głowa jest
poszukiwana na srebrnej tacy – dosłownie, ale wciąż-
- Ech, dzięki za szczegóły.
- Łowy nie zostały zatwierdzone.
Ta suka Michaela. – Doceniam ostrzeżenie.
- Więc co zamierzasz? Uciec z linii ognia czy zabić archanioła?
- Naprawdę kocham twoją wiarę we mnie.
Prychnięcie. – Jaką wiarę? Po prostu wiem że widnieję w twoim testamencie.
- Żywa jestem teraz zbyt cenna.
- A gdy robota się skończy?
Drzwi samochodu zostały otwarte z zewnątrz, skrzydła wypełniały jej pole widzenia. – Wtedy
rozważę swoje opcje. Pogadamy później. – zamknęła telefon nim zdążył powiedzieć więcej i
spojrzała do góry w oczy tak niebieskie, że nie mogły istnieć. – Michaela naprawdę pragnie mojej
śmierci.
Wyraz twarzy Raphaela pozostawał bez zmian. – Nikomu nie pozwalam niszczyć moich zabawek.
Powinno ja to wkurzyć, lecz się uśmiechnęła. – Łał, teraz czuję się miło i rozkosznie.
- Z kim rozmawiałaś?
- A jak bardzo jesteś zazdrosny?
Objął dłonią jej policzek, jego ręka mokra, jego chwyt bezwzględny. – Również nie dzielę się z
nikim moimi zabawkami.
- Uważaj. – wymamrotała, obracając się na siedzeniu dopóki nie dotknęła stopami zalanej
powierzchni na zewnątrz. – Mogę być irytująca. Mam pytanie.
Cisza.
- Były dziewicami?
- Skąd wiedziałaś?
- Zło jest przewidywalne. – kłamstwo. Ponieważ czasami zło było jak podstępny złodziej który
przemykał się blisko i kradł to co ceniłeś najbardziej, pozostawiając jedynie echa na ścianie.
Delikatny cień, kołyszący się prawie że delikatnie. Jak w obrocie.
Raphael potarł kciukiem jej dolną wargę. – Znowu widzę koszmary w twoich oczach.
- A ja seks w twoich.
Wyprostował się, wyciągając ją z samochodu i więżąc ją z jej plecami do ich drzwi. Za nim jego
skrzydła otworzyły się, błyszcząc się z deszczowej wilgoci. W tych zmysłowych ustach była ostrość
oraz odrobina dzikości widoczna w sposobie w jaki się zakrzywiły.
Elena pochyliła się do przodu i założyła ręce wokół jego szyi, pozwalając sobie rozkoszować się
jego czystą siłą. Dzisiaj miała zamiar złamać wszystkie zasady. Zapomnij o przespaniu się z
wampirem, miała zamiar celować prosto na szczyt i do cholery z tym wszystkim. – Więc jak to
robią archanioły?
Uderzył w nich podmuch wiatru, kradnąc jej słowa. Lecz Raphael usłyszał. Nachylając się, otarł
własnymi ustami jej usta. – Jeszcze się nie zgodziłem.
Mrugnęła. Po czym rzuciła mu groźne spojrzenie gdy się cofnął. – A co, teraz grasz trudnego do
zdobycia?
Odwrócił się. – Choć Eleno. Potrzebuję cię całą i zdrową.
Przeklinając go pod nosem, zamknęła drzwi samochodu – wnętrze zdążyło namoknąć – i ruszyła w
stronę domu, cicha obecność Raphaela tuż obok niej. Lecz nie kojąca. Nie, był cichy jak ciche
bywają jaguary. Śmiercionośne niebezpieczeństwo chwilowo trzymane na wodzy. Wciąż była
nachmurzona gdy dotarli do drzwi. Lokaj trzymał je otwarte. – Przygotowałem kąpiel, sir. –
spojrzenie w jej kierunku, odrobina ciekawości. – Madame.
Raphael oddalił Jeeves’a spojrzeniem. – Wanna jest na następnym piętrze.
Szła pierwsza po schodach, bardziej tupiąc niż stąpając. Drażnił ją do granic możliwości, ale
dzisiaj, teraz, kiedy faktycznie go potrzebowała, on się nią bawił. Dokładnie jak zabawką -
zrozumiała. W porządku, jeżeli chciał by tak było, to skupi się na pracy. – Byłeś w stanie
potwierdzić czy uprawiał seks z tymi kobietami?
- Tak, lecz jedynie w tym miejskim budynku. Ofiary z magazynu nie zostały dotknięte w ten sposób
– dlatego tez wierzymy iż pozostałe również były dziewicami. – stał za nią, podążając na tyle blisko
że jego oddech szeptał na jej karku gdy stanęli na szczycie schodów. – Na końcu korytarza, trzecie
drzwi po lewej.
- Jestem zobowiązana. – powiedziała sarkastycznie, zauważając że poza balustradą po jej prawej
stronie nie był nic – jak gdyby serce domu było ogromną, otwartą przestrzenią.
- Czy to coś oznacza – ten seksualny kontakt?
- Możliwe. Lecz oprócz ran śmiertelnych na ciałach nie było żadnych innych śladów, więc ta część
mogła się odbyć za zgodą ofiar. – archanioły są charyzmatyczne, seksowne, całkiem
niewiarygodnie fascynujące. Uram mógł się zmienić w potwora, lecz z zewnątrz prawdopodobnie
wyglądał tak samo atrakcyjnie jak Archanioł Nowego Jorku. Nie, pomyślała od razu, Raphael to
odrębna liga.
- Lub stało się to po ich śmierci.
Była zbyt zmęczona by czuć odrazę. – Możliwe. – sięgając do trzecich drzwi, położyła rękę na
klamce. – Mógł zamienić potrzebę pożywiania się z seksem przez krótki okres czasu. Lecz teraz
jedynie krew może go zaspokoić. – jej ręka zacisnęła się. – Jeszcze więcej kobiet zginie bo
zgubiłam jego zapach.
- Lecz mniej niż gdybyś nigdy się nie urodziła. – powiedział chłodno. – Przeżyłem wieki Eleno.
Dwie czy trzy setki śmierci to niewielka cena, którą trzeba zapłacić by zatrzymać jednego z
Żądnych Krwi.
Dwie lub trzy setki?!
- Nie pozwolę by zaszło to aż tak daleko. – otworzyła drzwi i weszła prosto w marzenie. Oddech ją
opuścił gdy patrzyła oniemiała.
Płomienie skakały w kominku po jej lewej stronie, złota poświata otoczona prze ciemny kamień
który lśnił od ukrytych srebrnych nici. Naprzeciw kominka leżał duży, biały dywan który wyglądał
tak puszyście i wygodnie że chciała się po nim turlać – nago. Co tu dużo mówić o zaspokajaniu…
Po przeciwnej stronie pokoju były drzwi, które jak się wydawało prowadziły do łazienki. Widziała
fragmenty białej porcelany, podłoga zrobiona z tego samego marmuru co kominek. Wiedziała, że w
środku czekała ciepła kąpiel, której jej zimne kości desperacko pragnęły. A jednak wciąż tam stała.
Ponieważ pomiędzy kominkiem a pokusą kąpieli było łóżko. Największe łóżko jakie kiedykolwiek
widziała. Takie które pomieściłoby dziesięciu ludzi, bez zbędnego rozpychania. Stało wysoko nad
ziemią, lecz nie miało oparcia na głowę czy granicy przy nogach, jedynie gładka przestrzeń łóżka
pokrytego miękkimi prześcieradłami koloru nocy, które obiecywały dotyk na jej skórze w
egzotycznie pysznej pieszczocie. Poduszki leżały po przeciwnej stronie drzwi, lecz to nie miało
znaczenia.
- Dlaczego. – kaszlnęła by oczyścić gardło. – dlaczego takie duże?
Ręce na jej biodrach, popychające ją do przodu. – Skrzydła, Eleno. – szeleszczące trzaśnięcie gdy
Raphael rozkładał je do ich pełnej szerokości, po czym usłyszała za nimi kliknięcie zamykanych
drzwi.
Była sama z Archaniołem Nowego Jorku. Naprzeciw łóżka stworzonego by pomieścić skrzydła.
Rozdział 31
W tym momencie jej ciało zadrżało.
Cichy śmiech Raphaela był męski i głęboki. – Najpierw kąpiel, jak sądzę.
- Myślałam że grasz trudnego do zdobycia.
Pogładził palcem po jej gardle, sprawiając że ponownie zadrżała, lecz z totalnie innego powodu. –
Jednak zanim zaczniemy, chce najpierw ustalić pewne zasady.
Zmusiła swoje nogi do ruchu w kierunku łazienki. – Znam zasady. Nie oczekiwać więcej poza
przelotnymi igraszkami, żadnych cielęcych zakochanych oczu, i tak dalej i tak dalej. – choć te
słowa były nonszalanckie poczuła ukłucie w okolicy serca. O nie, powiedziała sobie całkowicie
przerażona. Elena P. Deveraux nigdy nie byłaby na tyle głupia by oddać swoje serce archaniołowi. –
Czy chodzi ci- o rzesz..! – weszła do łazienki. – Jest większa od sypialni!
Nie do końca, ale prawie. „Wanna” była prawie wielkości małego basenu, a para wijąca się od niej
jak czysta, zmysłowa pokusa. Prysznic stał po jej prawej stronie, lecz nie posiadał szklanych ścian,
rozpoznawalny jedynie przez bezmiar cętkowanych złotem płytek. I wtedy zrozumiała. – Skrzydła.
– wyszeptała. – To wszystko po to by pomieścić skrzydła.
- Cieszę się że spotyka się to z twoją aprobatą. – dźwięk czegoś mokrego uderzającego o chłodne,
białe kafelki sprawił że się odwróciła.
Koszulka Raphaela leżała na podłodze, widok jego klatki piersiowej groził utratą kontroli. Przestań,
powiedziała sobie. Lecz było trudno nie patrzeć się na najpiękniejsze, męskie ciało jakie
kiedykolwiek widziała. – Co robisz? – jej głos brzmiał ochryple.
Uniósł brew. – Biorę kąpiel.
- A co z zasadami? – jej palce znalazły się na dole jej koszulki, gotowe ściągnąć przemoczony
materiał.
Zrzucił buty, obserwując jak zdejmuje przez głowę ubranie by ukazać bardzo przezorny, sportowy
stanik, który nosiła pod spodem. – Możemy o tym pomówić w wannie. – jego głos trzymał w sobie
obietnicę seksu, a gdy spojrzała w dół zrozumiała dlaczego. Deszcz zamienił jej czarny stanik w
drugą skórę, delikatny materiał obrysowywał jej sutki nie pozostawiając wiele wyobraźni.
- Jestem za. – niezdolna na niego patrzeć i jednocześnie myśleć, odwróciła się plecami i pozbyła
butów razem ze skarpetkami, nim ściągnęła stanik. Jej palce były na pasku bojówek gdy poczuła za
sobą jego ciało. Sekundę później ciągnął za węzeł spinający jej włosy. Był zaskakująco delikatny i
nie poczuła żadnego bólu. Mokre pasma uderzyły o jej plecy kilka chwil później.
Usta na jej szyi. Gorące. Grzeszne.
Ponownie zadrżała, gęsia skórka uniosła się na jej skórze. – Bez oszukiwania.
Duże, ciepłe dłonie gładziły jej wilgotny tułów sięgając ku górze by objąć jej piersi. Wzdrygnęła się
na ten śmiały ruch, jęknęła. – Wystarczy. Zimno mi. – choć dobrze mu szło rozgrzewanie jej od
środka.
Więcej pocałunków na jej szyi.
Położyła własne dłonie na jego i przekrzywiła głowę by dać mu lepszy dostęp. Podążył językiem ku
dołowi, ścigając kroplę wody która spadła z jej włosów, aż do jej karku i po ramieniu, nim się
cofnął. Gdy się wyprostowała, jego kciuki były zaczepione o boki jej spodni.
- Co to, to nie. – powiedziała, odsuwając się. – Najpierw zasady.
- Tak. Zasady są bardzo istotne.
Czekała aż stanie przed nią, lecz tego nie zrobił. Kąciki jej ust uniosły się i postanowiła że skoro
żyje z niebezpieczeństwa równie dobrze może ryzykować do samego końca Rozpięła spodnie i
jednym ruchem zsunęła je razem z bielizną. Przeszła przez te części garderoby i odrzuciła je na bok.
Gdy skończyła, zerknęła przez ramię.
Oczy archanioła były jak kobaltowe błyskawice. Żywe. Pełne energii w sposób, który ogłaszał jego
nieśmiertelność Oddech uwiązł jej w gardle, wiedziała jednak że jeżeli chce pogrzeszyć z tym
mężczyzną, musi stad twardo na ziemi. Posyłając mu szelmowski uśmiech, weszła po stopniach
zbudowanych z boku wanny prosto do wody.
- Ooooooh. – Ciekły ogień Prawdziwy raj. Zanurkowała, a wypływając odgarnęła włosy z oczu.
Stał tam gdzie widziała go ostatnio, obserwując ją tymi niewiarygodnymi oczami. Lecz tym razem
nie była zahipnotyzowana. Nie, kiedy miała przed oczami jego ciało dla własnej rozkoszy.
Archanioł był zbudowany jak marzenie, jego pierś wyrzeźbiona w mięśnie mężczyzny który musi
być w stanie unieść swój własny ciężar - i więcej - podczas lotu.
Jej wzrok pieścił linie jego piersi, podbrzusza, schodząc niżej. Wciągnęła powietrze i zmusiła swoje
spojrzenie do powędrowania w górę. – Podejdź.
Uniósł brew, po czym, ku jej całkowitemu zdumieniu, wypełnił rozkaz. Gdy wchodził do wanny
patrzyła się na średnicę mocnych mięśni jego ud – jak by to było mieć całą tą siłę wokół niej gdy
zagłębiał się w jej wnętrzu? Jej mięśnie się zacisnęły. Nigdy nie pożądała mężczyzny z taką mocą,
nigdy nie była bardzie świadoma swojej kobiecości. Raphael mógł ją złamać jak gałązkę. A dla
kobiety urodzonej jako łowca, nie była to groźba… lecz najmroczniejsza pokusa.
Jej ręka zacisnęła się pod wodą w pięść gdy przypomniała sobie jak sprawił że się zraniła. Nie
zapomniała, nie miała żadnych romantycznych fantazji że się zmieni, stanie się bardziej ludzki. Nie.
Raphael był Archaniołem Nowego Jorku i musi być gotowa na zabranie tego mężczyzny do
swojego łóżka. Woda pluskała o jej piersi gdy usadowił się po przeciwnej stronie, jego skrzydła
złożone za jego plecami, a jego włosy od pary zaczęły się kręcić
- Dlaczego to odwlekasz? - spytała, gdyż widziała jawny dowód jego podniecenia.
- Gdy żyjesz tak długo jak ja – powiedział, jego oczy przymknięte, lecz z pewnością skupione na
niej. – uczysz się doceniać nowe doznania. Są tak rzadkie w życiu nieśmiertelnika.
Odkryła, że posunęła się w jego stronę. Objął ramieniem jej talię, przysuwając ją coraz bliżej aż
usiadła na nim okrakiem, podczas gdy on siedział na stopniu tuż pod linią wody. Ułożył ją
stanowczo na swoim ciele.
Wciągając gwałtownie powietrze, powiedziała – Seks nie jest dla ciebie nowością. – i zakołysała
swoim gorącem na tej jego wyśmienitej twardości. Żadne słowo nie mogło opisać tego co czuła.
Tego co jej ciało czuło przy jego.
- Nie. Lecz ty nią jesteś.
- Nigdy wcześniej nie miałeś łowcy? – uśmiechnęła się ukazując zęby, przygryzając jego dolną
wargę.
Lecz on się nie uśmiechnął. – Nigdy wcześniej nie miałem Eleny. – słowa były ochrypłe, jego oczy
tak poważne że czuła się jego własnością .
Zawieszając ramiona wokół jego szyi pochyliła się do tyłu by móc spojrzeć w jego twarz. – A ja
nigdy wcześniej nie miałam Raphaela.
W tamtym momencie, miała wrażenie że coś zmieniło się w powietrzu, w jej duszy.
Po czym ręce Raphaela rozłożyły się na dolnej części jej pleców i to uczucie zbladło. Nic,
pomyślała, to było nic poza jej wybujałą wyobraźnią. Była zmęczona, sfrustrowana, tak bardzo
zachłanna tego nieśmiertelnego, który nie ukrywał faktu że pożądanie czy nie, może ją jeszcze
zabić
- Zasady. – powiedział Raphael, łapiąc jej wzrok i utrzymując go.
Przycisnęła się bliżej do niego, kontynuując pocieranie się o jego podnieconą długość Dzisiaj
potrzebowała przyjemności którą Raphael może jej zapewnić I jeżeli będzie ona zawierała odrobinę
zmysłowego okrucieństwa pomieszanego z przyjemnością, niech więc i tak będzie. – Taa?
Unieruchomił jej ruchy tymi swoimi potężnymi rękoma. – Nim to się skończy, będę twoim jedynym
kochankiem.
Jej mięśnie zacisnęły się na całkowitą władczość zgromadzoną w tym oświadczeniu. – Nim co się
skończy?
- Ten głód.
Problem polegał na tym, że obawiała się iż to szaleństwo nigdy się nie skończy, że spocznie w
grobie wciąż pragnąc Archanioła Nowego Jorku. – Tylko wtedy jeżeli zgodzisz się na moje
warunki.
Nie podobało mu się to, jego kości ostro zarysowane pod napiętą skórą. – Mów.
- Dla ciebie również żadnych wampirzych, ludzkich czy anielskich ciasteczek. – wbiła mu
paznokcie w ramiona. – Nie będę się tobą dzielić – może być zabawką, lecz była zabawką z
pazurami.
Jego wyraz twarzy rozpłynął się, te kobaltowe oczy zabłyszczały w wyrazie satysfakcji. – Umowa
stoi.
Zaskoczona, bo oczekiwała kłótni. – Mówię poważnie. Nawet jednego kochanka. Odetnę im ręce,
którymi cię dotkną, wyrzucę ich ciała gdzie nikt ich nigdy nie znajdzie.
Wydawał się rozbawiony przez jej makabryczną groźbę. – A ja? Co mi byś wtedy zrobiła?
Postrzeliła kolejny raz?
- Nie czuję się winna z tego powodu. – Choć w rzeczywistości czuła. Troszeczkę. – Wciąż cię boli?
Zaśmiał się, a jego czysta przyjemność była jak dotyk. – Ach Eleno, jesteś sprzecznością. Nie, już
nie boli. Zagoiło się.
Chciała być twardzielem, lecz ten jego uśmiech robił jej dziwne rzeczy, topiąc ją od wewnątrz. –
Więc co podnieca archanioła?
- Naga łowczyni to dobry początek. – przycisnął ją mocniej o swój członek, przytrzymując ją w
miejscu gdy normalnie by się wykręciła. – Moje skrzydła. – powiedział jej, całując jej szyję,
znajdując ten wrażliwy punkt tuz ponad jej obojczykiem.
Co sprawiło że zmiękła i zwróciła mu tą przyjemność – Skrzydła? – ugryzła delikatnie ścięgna na
jego szyi, czując przeciągłe gorąco rozlewające się po jej ciele – myślała że chciała krótki, ostry
numerek który rozproszyłby jej myśli na tyle by uspokoić szum adrenaliny, lecz teraz gdy była w
jego ramionach, powolny spadek w zmysłowe zapomnienie brzmiał o wiele lepiej.
Gdy nie odpowiedział zdecydowała by zrobić trochę własnego rozpoznania. Przesuwając jedną
ręką, pieściła stanowczo szczyt jego prawego skrzydła. Zesztywniał przy jej ciele, było to napięcie
oczekiwania, ten rodzaj który mówił jej, że albo zrobiła coś bardzo dobrego, albo bardzo złego.
Skoro wciąż pulsował pod nią ciepłem i twardością, zdecydowała że było to jednak coś dobrego i
powtórzyła tą czynność Zadrżał.
- Są seksualnie wrażliwe? – jej oczy się zmrużyły, wsunęła rękę w jego włosy i odczepiła go od
swojej szyi. – Ta Sucza Księżna ocierała się swoimi skrzydłami o twoje.
Pozwolił jej się trzymać, choć obydwoje dobrze wiedzieli, że w każdej sekundzie mógł się z
łatwością oswobodzić – Tylko w pewnych sytuacjach. – jeden długi palec kreślił koła na jej
sutkach.
Trzasnęła go w rękę. – Jakoś tego nie kupuję.
Przesunął palcem do zgięcia jej łokcia, sprawiając że zadrżała. – Czy to jest wrażliwe w
normalnych sytuacjach?
- Hmmm – lecz puściła jego włosy i pozwoliła się pocałować jak należy.
Gdy przerwali by nabrać powietrza, powiedział – Tak, są wrażliwe. Lecz wrażliwe jedynie w
seksualnym kontekście – czyli przy tobie, nieustannie.
- Jak widać ponad tysiąc lat uczy co nieco wdzięku. – powiedziała o jego usta. Perfekcyjne usta.
Usta które mogłaby skubać godzinami. – Masz całkiem nieźle gadane.
- Jak na wojownika może i tak.
Była zbyt zainteresowana całowaniem go by od razu odpowiedzieć, jej całe ciało skupione na jego,
jej skóra tak wrażliwa że myślała że eksploduje. – Wanna?
Pokręcił głową. – Chcę cię zobaczyć w swoim łóżku.
- Kolejny upadły łowca. – wymruczała. – Gdzie jest mydło?
Sięgnął wzdłuż krawędzi podnosząc prawie przeźroczystą kostkę. Gdy namydlił ręce i zaczął
nacierać nimi jej ramiona, czysty mocny zapach podobny do jego własnego – woda, wiatr, las –
uniósł się nad nią. – Czy tak wiele z nich upada? – spytał, błądząc rękoma w dół by namydlić jej
wyeksponowane piersi.
Co sprawiło, że dolna część jej ciała ścisnęła się o kolejny milimetr. – Wampiry są sexy. – droczyła
się. – Anioły są zazwyczaj zbyt nadęte by przejmować się ludźmi. Jesteście zbyt skupieni na sobie
by ostro się zabawić
Spojrzał na nią przez rzęsy ciemne od wilgoci, namydlone ręce przesuwające się pod linię wody by
robić rzeczy, które z pewnością były nielegalne. – Więc przyda ci się parę lekcji.
Poruszyła się na jego palcach, podburzając go by zrobił więcej. – Tak, proszę.
Podał jej mydło wciąż trzymając swoją drugą rękę w tym samym miejscu, dotykając ją z
cierpliwością której większość mężczyzn nie nauczyłaby się żyjąc nawet i z tysiąc lat. – Więc
łowczyni, teraz twoja kolej by mnie czegoś nauczyć
- Lekcja pierwsza – oświadczenie pozbawione powietrza – zawsze dawaj łowcy to czego chce. –
utrzymując jej spojrzenie prowadził ją do nieuchronnego szczytu, namydliła ręce i zaczęła badać to
jego ciało. Mięśnie i muskuły i siła, był doskonały w każdym calu. – Och! – upuszczając mydło,
ścisnęła jego ramiona śliskimi dłońmi, gdy dotknął tego cudownego miejsca, grożąc wymuszeniem
na niej wzniesienia się na sam szczyt przyjemności. – Przestań – szepnęła, a on jej posłuchał…
tylko po to by wsunąć w nią dwa palce.
- Rozluźnij się. – powiedział, całując napiętą linię jej szyi. – Odpuść
Rozluźnić? Podczas seksu? Nigdy sobie na to nie pozwoliła, nigdy od czasu tego pierwszego razu.
W swojej niewinności, trzymała tak mocno że złamała obojczyk swojego kochanka. Lecz Raphael
nie był człowiekiem – nie złamie się, nie nazwie jej potworem. I wtedy czysta przyjemność podjęła
za nią decyzje. Archanioł wziął jej usta w dzikim pocałunku, pojedynek języków i warg, nawet gdy
jego palce wsuwały się w nią mocno i szybko. Doszła w cudownym wybuchu, jej ciało ścisnęło się
tak mocno że aż boleśnie.
W następującej poświacie przyjemności była świadoma Raphaela kończącego mydlenie. Gdy
powiedział jej by odchyliła się by opłukać jej włosy, zrobiła to z marzycielskim uśmiechem.
Mogłaby się do tego przyzwyczaić, pomyślała, odmawiając myślenia o przyszłości. Ponieważ
prawda była taka, długość jej życia mało prawdopodobnie będzie bliska przeciętnego człowieka. Po
pierwsze łowcy z reguły wiedli niebezpieczne życie, a ona na dodatek, tropiła jeszcze oszalałego
archanioła.
- Do góry.
Podniosła się, całując Raphaela gdy zrobił to samo. Przebłysk zaskoczenia rozjaśnił jego oczy. –
Jak długo mogę liczyć na taką uległość?
- Poczekaj, a zobaczysz. – pozwoliła by poprowadził ją pod prysznic, gdzie spłukał ostatnią
mydlaną pianę, nim złapał duży, błękitny jak niebo ręcznik. Wzięła go od niego i wysuszyła się,
przyglądając się jak robi to samo stanowczymi ruchami, które mówiły jej że nie miał pojęcia co
obserwowanie go robiło jej ciału. Intrygujące.
Raphael wyraźnie wiedział jaki był piękny, jaki miał efekt na śmiertelnikach. Lecz widząc go teraz,
zdała sobie sprawę że pod tą arogancją nie było próżności – co pasowało do całej reszty gdy o tym
myślała. Zabierz mu wszystkie warstwy cywilizacji, a w jego duszy zostanie wojownik, dla którego
wygląd to zwyczajnie kolejne narzędzie w arsenale.
Bez ostrzeżenia otworzył swoje skrzydła, obsypując ją milionami kropel. – Hej! – lecz ona i tak już
okrywała się ręcznikiem sięgając po następny by wytrzeć do sucha jego skrzydła.
Patrzył jak podchodzi. – Same wyschnął.
- Ale czy będzie z tym tyle zabawy? – spojrzała znacząco na jego erekcję, przesuwając miękki
materiał po jego skrzydłach z wyjątkową ostrożnością.
- Pospiesz się Eleno. – kobaltowe błyskawice powróciły. – Jestem gotowy by zerżnąć cię w
zapomnienie.
O dobry Boże. Upuszczając ręcznik, pociągnęła jego głowę w dół i pocałowała go szaleńczo Jeżeli
brać pod uwagę jego reakcję to mu się podobało. Odsuwając ręcznik, który ją zakrywał, uniósł ją aż
założyła swoje nogi na jego talii. Przerywając pocałunek, ruszył w kierunku drzwi łazienki.
- Moja kolej, łowczyni.
Rozdział 32
Raphael upuścił ją delikatnie na łóżko.
- Miło. – westchnęła na dekadenckie uczucie pościeli na jej skórze, jej oczy złączone ze
spojrzeniem archanioła. Jego wzrok był tak gorąco męski, tak władczy, że zastanawiała się przez
ułamek sekundy, czy nie popełniła błędu. Co jeżeli będzie chciał ją na własność? – Miałeś
kiedykolwiek niewolnika? – spytała.
Jego wargi uniosły się delikatnie, choć było to rozbawienie stłumione zmysłowym oczekiwaniem. –
Wielu. – złapał za jej kostki i rozłożył jej nogi. – Wszyscy byli gorliwi by służyć – w każdy
możliwy sposób.
Chciała go kopnąć lecz przytrzymał ją bliżej, jego twarz napięta w sposób prawdziwie seksualny. –
Niektórzy z nich spędzili lata ucząc się jak doprowadzić mężczyznę do ekstazy. Wampiry mieli
setki lat by opanować tą sztukę.
- Drań. – ostra krytyka, choć jej ciało było napięte w oczekiwaniu, jej piersi gorące.
- Jednakże – uniósł ją by zagłębić się w niej jednym silnym pchnięciem. – żadnemu z nich nigdy
nie zabroniłem innych kochanków.
Jej plecy wygięły się w łuk, gdy próbowała przyzwyczaić się do wstrząsu jakim była inwazja w jej
ciało, skrajne poczucie pełności, bolesne rozciągnięcie w ekstazie. Kiedy w końcu była w stanie
wziąć oddech, on wciąż w tej samej pozycji walczył o panowanie nad sobą. – Odnoszę wrażenie, że
nie jesteś z tych co się dzielą. – jej głos nie był do końca stabilny.
- Nie jestem. Jeżeli jedna z nich poszła do innego mężczyzny, – zaczął wysuwać się z niej z
powolnym namaszczeniem – to tysiące innych czekało, gotowe zająć jej miejsce. Nie miało to dla
mnie znaczenia.
Nie była w stanie już prawie myśleć, jej całe ciało skupione na miejscu w którym ich ciała się
spotykały. Rozsądek został przygnieciony przez obezwładniającą, zwodniczą siłę jego słów.
- Jeżeli weźmiesz sobie kochanka Eleno, – wszedł w nią ponownie, wymuszając na niej krótki
wdech. – to, to co mu zrobię stanie się koszmarem dorównującym ludzkiej historii. – dalej już nie
było słów, jedynie ruch – śliski ruch ciała o ciało, pchnięcie i odparowanie kobiety i mężczyzny,
soczysty, erotyczny wybuch w ekstazę.
Ostatnia rzecz jaką Elena zapamiętała to myśl że może nie do końca pojęła siły ich połączonego
pragnienia.
*
Obudziła się, zdając sobie sprawę że śpi na czymś ciepłym, delikatnym i jedwabistym. Rozkładając
palce, pogłaskała―
- Och! – przerażona, podniosła się energicznie do góry. Ciężkie, męskie ramię przytrzymało ją w
miejscu.
- Twoje skrzydła. – wyszeptała, sunąc w dół ręką po jednym z nich.
- Nie są takie delikatne. – leniwe, męskie oświadczenie, pełne.. czegoś.
Miała się właśnie odwrócić by na niego spojrzeć, gdy spostrzegła stan swojego ciała. – Och, nie!
Nie mogłeś mi tego zrobić! – błyszczała się od czubka głowy po palce u stóp, anielski pył we
wszystkich porach jej ciała. Na jej rzęsach, w jej ustach. Ta specjalna odmiana.
Przesunął ręką po jej biodrze, do zgięcia jej talii aż do piersi. – Nie zrobiłem tego… specjalnie.
Czy to był zakłopotanie w jego głosie? Marszcząc brwi, zlizała trochę tego migoczącego pyłu z ust.
Jej ciało stało się ciepłe i czułe – jak gdyby i tak nie wystarczająco płonęła od wewnątrz. – Czy to
jest coś w rodzaju – mhm – stracenia kontroli?
Zacisnął ramię, które leżało na jej talii. – Masz coś przeciwko?
Uśmiechnęła się, zdając sobie sprawę że miała rację – archanioł stracił kontrolę. – Oczywiście że
nie. – przekręcając się w jego ramionach, spojrzała na jego twarz. Jej uśmiech osłabł. – Wyglądasz..
inaczej. – nie było to nic widocznego, dającego się wytłumaczyć czy dotknąć. Ale..
Wyraz jego twarzy pociemniał. – Uczyniłaś mnie odrobinę bardziej ludzkim.
Przebłyski wspomnień. Raphael wykrwawiający się od postrzału. – Co to oznacza?
- Nie wiem. – jego pocałunek był jak gorączka i nim się zorientowała był w niej, ich rytm szybki,
szaleńczy i całkowicie wspaniały.
Dużo, dużo później gdy zbliżał się nowy dzień, próbowała zmyć anielski pył lecz z niewielką
skutecznością. Jej skóra i tak nieprzerwanie świeciła się, choć nie było to tak zauważalne. I
szczęśliwie nie świecił w ciemnościach. – Jeżeli ktoś tego skosztuje – powiedziała do Raphaela gdy
obserwował jak się ubiera ze swojej rozluźnionej pozy przy kominku. – będzie się chciał na mnie
rzucić?
- Tak – jego oczy pobłyskiwały. – Więc lepiej nie pozwól im skosztować.
Znieruchomiała na okrucieństwo słyszalne w jego rozkazie. – Nie zabijaj dla mnie ludzi, Raphaelu.
- Sama podjęłaś decyzję.
By przespać się z archaniołem.
- Myślę że zmysłowe uniesienie powoli odpływa. – wymamrotała, zakładając nową parę bojówek w
kolorze khaki oraz czarną koszulkę. Włożyła również na siebie czarny sweter, był wczesny ranek i
na zewnątrz wciąż było ciemno, a temperatura spadła razem z opadem deszczu. – Mówię poważnie.
Jeżeli zaczniesz zabijać niewinnych ludzi, to cię zabiję. – nie zawracała sobie głowy chowaniem
przed nim broni, włączając w ich szereg ten szczególny pistolet, gdy wyciągała je z podróżnej torby
i przyczepiała do ciała.
Jego twarz była bez wyrazu gdy ją obserwował, jego skrzydła podświetlone przez płomienie, jego
wyśmienite ciało nagie z wyjątkiem czarnych spodni. – Czyżby sielanka się skończyła?
Przeszła po dywanie by spojrzeć na twarz, którą wiedziała, że do końca życia będzie widzieć w
swoich snach. – Nie. – zaciskając ręce w pięści na jego nagiej piersi czekała aż nachyli głowę i
przyjmie jej pocałunek. – Dam ci wskazówkę – jeżeli chcesz to nazywaj mnie swoją zabawką.
Tylko nie oczekuj że nią będę.
Ręka na jej karku, ostrzegające ściśnięcie. – Nie próbuj mnie kontrolować, mała łowczyni. Nie
jestem-
Reszta jego słów zniknęła w huku niesłyszalnego hałasu.
Podejdź mała łowczyni. Skosztuj.
- Elena. – to ostre słowo przywróciło ją do rzeczywistości.
- W porządku. – odchrząknęła. – Cieszę się że to sobie wyjaśniliśmy. Deszcz przestał
- Co widzisz?
Napotkała jego spojrzenie, potrząsnęła głową. – Nie jestem gotowa by ci powiedzieć. – Może nigdy
nie będzie na to gotowa.
Na zagroził zabraniem tej wiedzy siłą. – Wciąż delikatnie pada. To go powinno utrzymać w
Otępieniu.
- Taa. – cofając się, założyła ramiona. – Nie pomyślałam o tym. Oni nie lubią zimna, prawda? –
zadała retoryczne pytanie. – Szczególnie gdy są nasyceni.
- Musisz jednak pamiętać, że Uram nie jest wampirem.
Sfrustrowana, wypuściła powietrze. – Czym on do cholery jest? Powiedz mi!
- Jest Aniołem Krwi. – podszedł do okna, lecz wiedziała że widział rzeczy bardziej złowieszcze od
poświaty zwiastującej świt. – Prawdziwą abominacją, rzeczą która nie powinna istnieć.
Złość emanująca od niego była prawie jak namacalna siła. – Czy on jest pierwszy?
- Jest pierwszym archaniołem Zrodzonym Z Krwi jak sięgam pamięcią. Jednakże Lijuan twierdzi,
że byli inni.
Umysł Eleny wypełnił się obrazami najstarszego z archaniołów. Lijuan była jedyną członkinią
Kadry, która okazywała znaki wieku. Jednak nie czyniły one nic by umniejszyć jej egzotyczną
urodę – jej twarz, jej ciało, jej jasne, jasne oczy. Jednocześnie było w niej coś subtelnie innego. Jak
gdyby w pełni nie należała do tego świata.
- Jedyny archanioł o którym wiesz. – wymamrotała, zastanawiając się. – A co ze zwykłymi
aniołami?
- Bardzo dobrze, Eleno. – nie odwrócił się od okna, tak samo odległy jak tego dnia na dachu. Miała
wrażenie że to było wieki temu. – Ci inni byli łatwi do opanowania. W większości byli to młodzi
mężczyźni z minimalnymi pozostałościami inteligencji, którą Uram jak się wydaje, nie stracił po
swojej przemianie.
- Jak wielu? – patrzyła się na tył jego głowy, jak gdyby mogła go zmusić do mówienia. – Jeden na
rok?
Napotkał jej spojrzenie w zacienionym odbiciu okna gdy za nim stanęła. – Nie.
Opanowując frustrację, obróciła się tak by oprzeć się o szkło, stając z nim twarzą w twarz. – Jak
widać jesteście bardzo dobrzy w ukrywaniu śladów należących do Zrodzonych Z Krwi – ludzie nie
mają pojęcia o tym co się dzieje.
- W większości wypadków, jedynie ofiary poznawały prawdę – i to minuty przez własną śmiercią.
- Och, czuję się wyjątkowa. – zauważyła że śledzi ręką delikatne złoto na krawędziach piór blisko
jego bicepsów. – Powiedz mi – ci Zrodzeni Z Krwi, czy jest to szaleństwo z którym się rodzą?
Zamaszysty ruch gęstych rzęs na skórze, którą tak nie dawno całowała. – My wszyscy nosimy
potencjał stania się jednymi z nich.
Zaskoczona bezpośrednią odpowiedzią, opuściła rękę. – Żadnych ostrzeżeń o wiedzy której nie
powinnam znać?
- Ty i tak wiesz już za dużo. – uśmiech który świadczył o jego wiekowości, bezwzględności, i o
rzeczach lepiej nie wypowiedzianych. – Dobrze że należysz do mnie. Nikt nie odważy się dotknąć
mojego kochanka.
- Szkoda tylko, że nieśmiertelni mają tak ulotne zainteresowania. – nie drgnęła pomimo, że zimno
szkła za jej plecami zaczynało powoli wsiąkać w jej kości. – Skoro i tak już wiem tak wiele,
powiedz mi, dlaczego anioły tworzą wampiry?
Jego twarz stała się nieprzenikniona. – Wciąż jesteś człowiekiem.
Ledwo powstrzymała chęć przykopania mu. – Jestem także łowcą tropiącym archanioła. Ty mnie w
to wciągnąłeś, daj mi więc broń którą mogę dysponować. Wiedzę.
–
Twoim zadaniem jest znalezienie Urama. Potrzebne nam tylko twoje zdolności.
Nam. Kadrze Dziesięciu.
- Jak mam niby wykonać swoją pracę kiedy wciąż krępujesz mi ruchy? – trzymanie gniewu na
wodzy wymagało dużo wysiłku. – Im więcej wiem o celu, tym lepsza jestem w przewidywaniu jego
ruchów!
Przesunął palcem po jej policzku. – Wiesz dlaczego Illium stracił swoje pióra?
- Bo nie byłeś w humorze? – wypuściła sfrustrowane powietrze. – Nie próbuj zmienić tematu.
- Ponieważ – powiedział, ignorując jej polecenie. – zdradził naszą najmroczniejszą prawdę
człowiekowi. – sposób w jaki to powiedział, czynił nie możliwym zignorowanie jego wieku i
nieśmiertelności.
Spytała, zaciekawiona pomimo wszystko. – Co się stało ze śmiertelniczką?
- Zabraliśmy jej wspomnienia. – objął jej policzek. – Zakazując Illium kontaktu z nią. Już nigdy nie
mógł z nią rozmawiać.
- Kochał ją?
- Możliwe. – jego twarz mówił jej, że to nie miało znaczenia. – Chronił ją do końca jej dni, wiedząc
że ona nie wiedziała o jego istnieniu. Czy to jest miłość?
- Nie wiesz?
- Widziałem miłość określaną na tysiące sposobów przez te wszystkie wieki. Nie ma jednej
definicji. – patrzył się na nią, jego własna twarz bez wyrazu. – Jeżeli Illium kochał swoją
śmiertelniczkę to był głupcem. Już od wieków ona jest tylko prochem.
- Okrutny. – wyszeptała, wyczuwając ciepło wstającego słońca za plecami. Jak długo tam stali, że
gasnąca granica nocy zmieniła się w brzask? – Nie mogłeś pozwolić mu na jedno ludzkie życie z
kobietą która kochał?
–
Nie. – ostre, czyste rysy, twarz bez litości. – Gdyż wystarczy by wiedział jeden człowiek, a
wkrótce będzie wiedział następny. Macie małe pojęcie o dyskrecji.
Elena zobaczyła w tym nie znoszącym sprzeciwu oświadczeniu jej własną przyszłość. – Tylko nie
moje wspomnienia. – przypomniała mu. – Jeżeli do tego dojdzie, ścigaj mnie, lecz nie waż się
zabrać moich wspomnień.
- Wolisz umrzeć?
- Tak.
- Więc niech tak będzie.
Jej krew zagotowała się na ostateczność tych kilku, krótkich słów, wiedząc że były przysięgą. –
Zdajesz sobie sprawę że by mnie zabić, będziesz musiał mnie złapać.
Jego uśmiech skrywał w sobie chłodną arogancję mężczyzny, który wiedział dokładnie jaki był
niebezpieczny. - Przynajmniej przełamię nudę długowieczności.
Prychnęła i zerknęła na zewnątrz. – Przestało padać. Wyjdę zobaczyć czy znajdę jakąś poszlakę,
gdyby jednak Uram nie spędził nocy w Otępieniu.
- Najpierw zjesz. – cofną się. – Nigdy nie przerwaliśmy sprawdzania wzorów którymi może się
poruszać – gdyby ponownie zabił, już bym o tym wiedział.
Czując się podenerwowana, lecz wiedząc że będzie skuteczniejsza gdy się pożywi, zgodziła się z
nim. – Zjem coś na szybo.
- Rozpoczniesz swoje poszukiwania u Michaeli?
- Mogę zacząć i tam. Jeżeli jest na nogach to pewnie zjawi się by ją tam odwiedzić. Jest- ― coś
zadzwoniło w znajomy sposób. – Cholera, gdzie ja to wsadziłam?
- Tutaj. – Raphael wyjął jej komórkę z ubrania, które rzuciła na małą torbę ze swoimi rzeczami. –
Łap.
–
Dzięki. – jedno spojrzenie na wyświetlacz wystarczyło by jej żołądek się ścisnął. – Witaj
Jeffrey. – zastanawiała się co by powiedział jej ojciec gdyby powiedziała mu, że stoi w
pokoju z półnagim archaniołem. Pewnie kazał jej zawrzeć z nim jakiś układ podczas gdy
owy archanioł wciąż był zamroczony seksem.
Patrząc na profil wysoce inteligentnej twarzy Raphaela gdy włączał laptopa, którego wcześniej nie
zauważyła, czuła jak jej wargi unoszą się w słabym uśmiechu. – O co chodzi? – chęć rozłączenia
się była jak pulsująca potrzeba w jej krwi, prędzej jednak odgryzłaby sobie własną rękę nim
pozwoliłaby Jeffrey’owi doprowadzić ją do stania się majaczącym tchórzem.
- Musisz przyjść do mojego biura.
Coś w jego tonie przebiło się przez złożone, niespokojne warstwy jej złości. – Czy ktoś z tobą jest?
- Teraz, Elieanora. – rozłączył się.
- Muszę iść do biura mojego ojca.
Odwracając się od laptopa, Raphael uniósł brew. – Myślałem, że wczoraj powiedziałaś mu
wszystko co chciałaś?
Nie zawracała sobie głowy pytaniem skąd wiedział – nie żeby ona i Jeffrey choćby próbowali być
cicho. – Coś jest nie tak. Czy samochód wciąż jest przy wejściu?
Zrobił przerwę i zdała sobie sprawę, że prawdopodobnie rozmawiał w myślach z wampirami. –
Dmitri cię zawiezie.
- Dobra. – ruszyła w stronę drzwi. – Jeżeli to jest jedna z gierek Jeffrey’a… Cholera, nie! Nie
zamierzam rzucić wszystkiego tylko dlatego że jemu się tak podoba. – wyciągnęła telefon i
połączyła się z nim ponownie. – Jestem na łowach. – powiedziała od razu gdy odebrał. – Nie mam
czasu bawić się w szczęśliwą rodzinę.
- Więc może znajdziesz czas by posprzątać bałagan jaki twój przyjaciel po sobie zostawił.
Jej serce zamarzło. – O czym ty mówisz?
- Jestem całkiem pewny, że wciąż żyła gdy rozpruł ją i obrał ze skóry by wystawić na widok jej
złamane żebra.
Rozdział 33
Raphael pofrunął z nią do jej ojca, lądując na ulicy z płynnym dostojeństwem, które z pewnością
ogłuszyłoby widzów – było jednak zbyt wcześnie i nikt oprócz ptaków nie przebywał na zewnątrz,
szczególnie w tak ekskluzywnej dzielnicy.
Zapach dotarł do jej nozdrzy w chwili gdy wylądowali. Ten, już teraz znajomy, gryzący kwas
wymieszał się z mocnym bogactwem zapachu świeżej krwi. – Uram. – powiedziała do Raphaela
gdy zaczęli wchodzić po schodach. – Wie, że go tropię.
Raphael rozejrzał się po ulicy. – Albo pozbawił pamięci kogoś kto wiedział o twoim udziale, albo
cię zobaczył podczas poszukiwań.
- Urok. – zacisnęła usta i przeszła przez drzwi które jej ojciec, tak jak wcześniej wspomniał,
pozostawił otwarte. – Jeffrey jest w gabinecie. Powiedział, że ciało jest w mieszkaniu piętro wyżej.
– mieszkanie, które od zawsze jak była pewna, stanowiło przedłużenie biura jej ojca.
Ruszyli prosto na górę. W momencie gdy miała popchnąć drzwi by je otworzyć, przypomniała
sobie Geraldine. Jasna skóra, idealny żakiet, zapach wampira wplątany w zapach jej perfum. –
Cholera. – przeszła przez próg.
W dużym pokoju nie było nikogo. Minęła dywan, uprzednio upewniając się że nie będzie deptać po
dowodach mogących prowadzić do Urama, podążyła za zapachem do drzwi prowadzących do
sypialni. Kobieta leżała dokładnie tak jak opisał to Jeffrey. Zupełnie jakby ktoś rozpoczął autopsję,
a w jej trakcie mu przerwano. Jej klatka piersiowa była otwarta tak by ukazać wnętrzności, z
mostka zwisały płaty skóry.
Lecz to nie był powód dla którego Elena znieruchomiała.
Nie była to Geraldine. Ta kobieta miała skórę przyprószoną złotem pochodzącym z tropikalnego
klimatu, włosy koloru jasnego, och jakże jasnego blond. Ładny owal twarzy, jej wzrost równy
wzrostem komuś niemalże przeciętnemu, usta które z łatwością uśmiechały się w życiu. Zacisnęła
pięści. – To z pewnością był Uram. – prawda wymuszona z pomiędzy zaciśniętych zębów. – Podążę
za zapachem.
Miała właśnie przecisnąć się obok Raphaela, gdy ten złapał jej ramię. – Nie ryzykuj głupio tylko
dlatego że jesteś zła na swojego ojca.
- Nie jestem zła. – jej emocje były chaotycznym wirem, którego nie mogła zrozumieć. – Ona
wygląda jak moja matka. – wyrzuciła z siebie. Wyblakła kopia, nikła imitacja. Lecz coś kompletnie
innego od chłodnej elegancji nowej żony Jeffreya, Gwendolyn.
- Była jego kochanką.
- Wiedziałeś? – oczywiście, że wiedział. Kadra Dziesięciu nie zaufałaby nikomu, kogo wcześniej
dokładnie by nie sprawdzili. – Nie ważne. Mój ojciec nie jest problemem – Uram zaczął polować na
mnie i na tych co do mnie należą. On się z nami bawi.
Puszczając ja, Raphael wszedł do pokoju. – Twój ojciec powiedział, że gdy się pojawił była jeszcze
ciepła?
Przytaknęła gwałtownym ruchem głowy, czując się jak gdyby wszystko w jej ciele działało
niezależnie od niej. – Sprawdził jej puls. – Bóg jeden wie dlaczego. – Co oznacza że Uram jest na
nogach nie zbyt długo. Góra kilka godzin.
- Nie sądzę by pozbawił ją krwi. Nie ma żadnych śladów oprócz tych które spowodowały jej
śmierć.
- Pewnie wciąż jest obżarty. – Elena nie mogła uwierzyć że brzmiała tak normalnie będąc na
granicy histerii. Jeffrey zabronił jej i Beth nawet rozmowy o Marguerite po jej śmierci, a jednak
zatrzymał tą kobietę, ten cień jej matki ze sobą. Lecz hipokryzja Jeffreya nie była winą tej, biednej,
zamordowanej nieznajomej – zasługiwała by jej morderca stanął przed sprawiedliwością, którą
Kadra zechce mu wymierzyć.
- Obżarty, – powtórzyła, siłą trzymając na wodzy rozbiegane myśli. – ale nie głupi. – Uram
zaczynał zachowywać się już coraz bardziej jak myśląca istota. – Większość wampirów pod
wpływem żądzy krwi dochodzi do tego stadium, przynajmniej trzy, cztery miesiące po tym jak
przejmie ona nad nim kontrolę. Jedyny który przeżył tak długo po przemianie to― - to imię utknęło
jej w gardle, złośliwe, tnące zło.
- Slater Patalis. - Raphael dokończył za nią. – Venom pojawił się by dokończyć zacieranie śladów.
Polecę ponad miastem. Powiem Dmitriemu by pozostał poza twoim zasięgiem.
- Dobrze. – odwróciła się, niezdolna dłużej patrzeć na kobiecą postać. – Co z moim ojcem?
- Wie jedynie że jego kochanka została zabita przez oszalałego wampira. Te pogłoski wpłyną na
naszą korzyść.
Zapach Venoma wspinał się po schodach gdy oni zmierzali w dół. – Ta kobieta ma rodzinę. –
powiedział wampir. – Jednak nikt z jej członków nie mieszka w tym mieście.
Elenę nawiedziła nagła, szokująca myśl. – A dzieci? – brata lub siostrę o których nigdy nic nie
wiedziała?
To Raphael był tym co jej odpowiedział. – Nie. Jestem pewien.
Przytaknęła krótko na jego stanowczą odpowiedź, po czym Raphael odwrócił się z powrotem do
Venoma. – Jej ciało nie może zostać znalezione.
- Oczywiście. Załatwię dowody prowadzące poza to miasto. – wampir zaczął wchodzić po
schodach. – Jason wrócił.
Zbliżając się do holu, Elena walczyła z chęcią by wejść do gabinetu ojca, wiedząc że i tak
zakończyłoby się to kolejną krzykliwą walką. – Kim jest Jason? – spytała w zamian, skupiając się
na filtrowaniu zapachu Venoma i wyłapując odrobinę należącą do Urama.
- Jednym z Siedmiu.
Anioł Krwi wyszedł tylnymi drzwiami, pomyślała, kierując się w tamta stronę. – Dlaczego
pozbywasz się ciała? Została rozszarpana, ale to wygląda na klasyczne zabójstwo wampira.
- Uram mógł pozostawić na niej jakieś ślady.
Otworzyła tylne drzwi, poczuła lepkość na dłoni i spojrzała w dół. Rdzawa plama barwiła jej skórę.
Wyschnięta krew. – On się z nami droczy. – otarła rękę do czysta o spodnie, pragnąc je umyć, lecz
nie na tyle mocno by ryzykować utratę zapachu, był świeży, czysty, wyraźny w przejrzystości dnia
tuż po ulewie. To był jakiś bonus – tyle zapachów zostało zmytych, jednak te nowe był bogatsze,
bardziej intensywne.
Krople krwi kilka stóp od drzwi. Nie chciała rozważać skąd się tam wzięły, nie gdy zbieranie
pamiątek było rozrywką Urama. Co jej przypomniało… - Michaela?
- Już ją ostrzegłem.
Niemalże widziała zapach w powietrzu wypełnionym ozonem, zaczęła biec, ledwo świadoma
wiatru stworzonego przez skrzydła Raphaela gdy wzbijał się w powietrze. Poranna grupa
dojeżdżających do pracy zeszła jej z drogi gdy wybiegła niemalże sprintem z uliczki do bardziej
zatłoczonej ulicy po drugiej stronie. Nikt jednak nie patrzył w niebo. Urok, pomyślała. Ścierpła jej
skóra na myśl, że Uram mógł ją obserwować kiedy tylko chciał odkąd rozpoczęło się to polowanie.
Kolejna kropla krwi, tym razem zagrzebana w asfalcie przez tupot stóp spieszących tą drogą w tą i z
powrotem, gdy miasto budziło się do życia. Zwróciła uwagę na tę plamę ale nie zatrzymała się,
omijając dobrze ubranych biznesmenów oraz natarczywych bezdomnych z jednaką łatwością.
Więcej krwi, tym razem kropla była na tyle większa by ludzie omijali ją z przezornym spojrzeniem.
Zastanawiała się czy ktokolwiek zadzwonił po gliny. To był Nowy Jork, więc pewnie nie.
I tutaj Raphael będzie musiał wysłać ekipę sprzątającą. Zapamiętując to miejsce, podążyła za
zapachem, podniecenie wzmacniało jej krew jak najsilniejszy narkotyk. Natężenie jej zdolności
napełniało każdy centymetr jej skóry, każdą cząstkę duszy.
Tym właśnie była. Urodzonym łowcą.
Miała uczucie że płynie przez kwas wypalony przez słońce do momentu aż znalazła się
naprzeciwko budynku który wyglądał zaskakująco znajomo. Gdzie ona była? Mrugnęła by
powrócić do rzeczywistości z najbardziej odrętwiałego stanu w jaki kiedykolwiek wpadła i
przeczytała napis na tabliczce.
NOWOCZESNE Muzeum dla Dzieci.
UFUNDOWANE przez DeverauX Enterprises
Jej krew zamarzła, przerażenie zalewało usta, dopóki nie przeczytała tekstu drobną czcionką i nie
zdała sobie sprawy, że muzeum było zamknięte z powodu przebudowy. Dzięki Bogu. Jeżeli jakieś
dziecko weszłoby do środka…
Jest w budynku?
Otoczenie się zapachem deszczu i Raphaela było pokusą, lecz się jej oparła, i zamiast tego szarpała
za echa śladów Urama. – Albo jest, albo go minęliśmy. – zastanawiając się czy Uram się włamał do
środka, sprawdziła drzwi by stwierdzić że są zamknięte. Zmarszczyła brwi w koncentracji. – Przy
drzwiach zapach nie jest tak silny.
Cofnęła się kilka kroków i zaczęła zataczać koło. -Jest! -Prześlizgując się przy ścianie budynku,
weszła na jego tyły, strach, złość i podniecenie pościgiem dudniło jej w krwi. Parking był pusty,
lecz to nie on przykuł jej uwagę. Na samym końcu, niewielkie drzwi stały otworem, kołysząc się
delikatnie w przód i w tył na niewidzialnym wietrze.
Z sercem w gardle podążyła za zapachem i weszła do środka. Nie musiała iść daleko.
Geraldine leżała jak bezwładna lalka tuż przy drzwiach, jak gdyby została porzucona w pośpiechu.
Wyczuwając życie, Elena przykucnęła i― - Och, Jezu! – Gardło Geraldine było przecięte, lecz była
przytomna, a jej oczy pełne przerażenia. Elena nie miała pojęcia dlaczego wciąż żyła.
- Wytrzymaj. – znalazł telefon. – Dzwonię po pogotowie.
- Nie. – cień Raphaela wypełnił przejście, blokując całe światło. – Illium zabierze ją do
uzdrowiciela. Zaraz będzie.
Napotkała jego spojrzenie, wiedząc że nie miała czasu na kłótnię. – W porządku. – ton jej głosu
prosił o to aby nie krzywdzić kobiety.
- Będziemy musieli usunąć jej wspomnienia. – jeżeli przeżyje. Te słowa zostały nie wypowiedziane.
Geraldine kaszlnęła gdy Raphael wziął ją w ramiona. – W-wam… - było to raczej powietrze niż
dźwięk, jej dłoń zaciśnięta mocno wokół jej szyi, lecz Elena zrozumiała. Nie był to zarzut – lecz
prośba. Nim mogła cokolwiek powiedzieć, Raphael zniknął.
Elena zaczęła wnikać w otaczające ją zapachy i zdała sobie sprawę, że była to ostatnia granica jaką
przekroczył Uram. Wychodząc na parking, wyszła z terenu muzeum, próbując znaleźć kolejny trop.
Nic. Drań porzucił Geraldine i odleciał kiedy zanadto się zbliżyli. W momencie gdy Raphael
wrócił, powróciła do muzeum. – Twoja ekipa sprzątająca będzie miała nadgodziny.
- To nieuniknione.
- Zabierz mnie do Michaeli.
- Wydajesz się być pewna że to w tą stronę się skieruje.
- Geraldine miała pierścionek z diamentem gdy spotkałam ją wczoraj. Dzisiaj go nie miała, a po
białym śladzie na jej skórze, sądzę że nigdy go nie zdejmowała.
- Będzie łatwiej jeżeli cię poniosę. – zgodziła się, wiedząc że tak będzie najlepiej. Raphael uniósł ją,
jedną rękę trzymając wokół jej pleców, drugą pod jej kolanami. Urok rozlał się jak woda po jej
skórze.
- Zrobiłeś to? – spytała gdy się unieśli, trzymała się kurczowo i zamknęła oczy na oszałamiający
widok jej kości znikających w powietrzu. – Zacząłeś proces zmienienia Geraldine w wampira?
- Nie.
- Dlaczego nie? Inaczej pewnie nie przeżyje. A będzie szczęśliwa mogąc być jednym z ich. Nic nie
ryzykujesz.
- Znowu pytasz o zakazaną wiedzę.
- Stawiasz mnie na linii potwora – nie tylko mnie, ale i ludzi ledwo ze mną powiązanych― panika
wzięła górę. – Sara!
- Zaalarmowaliśmy wszystkich twoich bliskich że mogą stać się ofiarą wampira.
Ścisnęła go mocniej. – Nie wiele to da w starciu z archaniołem, czyż nie?
- Nie. Jedyna rzecz jaka go powstrzyma to śmierć.
- Jak go zabijesz?
- Wyrwę mu serce i przez dziurę jakie po nim zostanie wepchnę swoją moc do jego ciała,
rozrywając go na strzępy od wewnątrz.
To był szczegółowy opis. Przełknęła. – Czy on może zrobić ci to samo?
- Jest archaniołem.
Innymi słowy, może. Strach drapał jej serce, strach o istotę która żyła dłużej niż byłaby w stanie to
sobie wyobrazić. – Dlaczego archanioł może zostać zabity jedynie przez innego archanioła?
- Gdy się starzejemy, nabywamy moc – włączając w to moc unicestwienia nieśmiertelnika. – i
możliwe, pomyślał Raphael, przypominając sobie subtelne wskazówki Lijuan, moc by również
tworzyć życie. Lecz nie byłoby to życie bliskie temu czym być powinno. – Jest to jeden z
wymogów stania się jednym z Kadry Dziesięciu. Musimy być w stanie zniszczyć siebie nawzajem
jeżeli zajdzie taka potrzeba.
- A to nie było przypadkiem zbyt wiele informacji?
- Zgadłabyś. – jej inteligencja była z rodzaju silnych, upartych i zawziętych. Przez wszystkie wieki
swojego życia, nigdy nie spotkał wojownika, który stanowiłby takie wyzwanie. – Kobieta którą
znaleźliśmy, kim ona jest?
- Geraldine, sekretarka mojego ojca.
- Twój ojciec zatrudnia fanów wampiryzmu?
- A co, nie wiedziałeś? – prychnęła. – Myślałam, że znasz wszystkie detale, każdej minuty mojego
życia.
- Asystenci nie przykuli mojej uwagi.
- Taa, cóż, Jeffrey nie wiedział o jej ponadprogramowych zajęciach.
- Illium powiedział że wiedział ją w Erotique. Jest tancerką. – Erotique to elitarny klub obsługujący
wampiry, które chcą się zrelaksować w towarzystwie ludzi wyedukowanych w ich potrzebach.
Wiedzą co im wolno a czego nie.
- Słyszałam że tancerze Erotique są opisywani jako gejsze zachodu.
Raphael usłyszał drwinę w tym stwierdzeniu, która wzbudziła jego zainteresowanie. – Trafne
porównanie.
Jej paznokcie wbiły się w jego szyję. – Raczej, zwyczajnie wiedzą jak się przymilać do mężczyzn
którym nawet nie chce się zabiegać o ich względy.
- Wampiry obu płci często bywają w Erotique. – przerwał. – Ten klub nie jest jednak tak atrakcyjny
dla aniołów.
Paznokcie nieznacznie się uniosły. – Ci tancerze – dobrze im płacą?
Raphael połączył się myślami z Illium i znalazł odpowiedź. – Tak.
- Więc co robiła Geraldine dorabiając po godzinach jako asystentka Jeffreya? Trzeba pewnie będzie
wyjąć ciężką artylerię aby się tego dowiedzieć, jeżeli przeżyje, oczywiście.
- Niepotrzebnie. Najbardziej prawdopodobne jest to, że była szpiegiem dla konkurującej wampirzej
firmy.
- Co Bluebell robił w Erotique?
- Fascynuje się śmiertelnikami. – ten defekt spowodował jego upadek. Była to lekcja powtarzana
wszystkim młodym aniołom.
- A jeżeli ponownie się zakocha? Co wtedy?
- Dopóki chroni nasze sekrety, może kochać swojego śmiertelnika.
- Z wyjątkiem tego że ów śmiertelnik umrze za kilka dekad, kiedy on będzie żył przez wieki.
- Tak. – wiedział że już nie mówiła o Illium. – Nieśmiertelność ma swoją cenę.
Jej ramiona zacisnęły się wokół niego. – Jeżeli o mnie chodzi to jest zbyt wysoka. Kłanianie i
podcieranie swojego mistrza? W życiu. – jej ton był cierpki. – Może dlatego Tworzycie tylu
kretynów. Jedyni, którzy są na tyle głupi aby się do was zgłosić.
Raphael mocniej zacisnął na niej swoje ręce. – Więc teraz obrażasz Kadrę Dziesięciu?
- Znasz pana Ebose. Wiesz kogo dla niego odzyskałam. Tak na poważnie – jakie były jego
kwalifikacje do zostania wampirem poza skrajną głupotą?
- Tego, nie możesz wiedzieć.
- I tak znam już zbyt wiele sekretów – czym jest jeden więcej?
Zanurzył się pomiędzy prądy powietrza, sprawiając że przytrzymała się mocniej. – Jesteśmy.
Westchnęła, po czym poczuła muśnięcie ust na swojej szczęce. – Bycie z tobą to ćwiczenie
frustracji.
Wylądował w lesie który oddzielał jego dom od Michaeli, porzucił urok i napotkał jasne srebrzyste
spojrzenie. – Ustawiłem straże przy Sarze, Ransomie, twoim ojcu, rodzeństwie oraz przy ich
rodzinach.
Cienie przemknęły po jej twarzy, przyciemniając oczy do sztormowej gotowości. – Dzięki.
- Harrisona również uważasz za idiotę? – spytał, nawiązując do jej szwagra. – Jest przecież
wampirem.
Zmrużyła oczy. – Mam jedno pytanie ― muszę wiedzieć.
- Beth. – powiedział, obserwując tą pełną wyrazu twarz. Jak na łowcę, jej naturalna ochrona była
zaskakująco słaba, jak gdyby jakimś cudem wciąż widziała niewinność w tym świecie.
I wtedy cię zabije. Uczyni śmiertelnikiem.
Czy to nie było warte utraty tej odrobiny nieśmiertelności by posiadać blisko siebie tą przedziwną
mieszankę niewinności i siły? – Harrison wiedział podczas swojej przemiany, że nie ma żadnej
gwarancji by jego żona została zaakceptowana.
- Czy to możliwe? – spytała. – Jakkolwiek wybieracie Kandydatów, czy to możliwe by Beth mogła
być jednym z nich?
- Czemu jest to dla ciebie ważne? – spytał. – Traktują cię jak wyrzutka.
Zacisnęła rękę. – Taa, cóż, możesz mnie nazywać wielbicielką tortur. – wzruszyła ramionami. – Nie
ważne że doprowadza mnie to do szału. Jest moją siostrą.
- Tak jak były nimi Ariel i Mirabelle?
Rozdział 34
Jej ciało zesztywniało. – Nie chcę o tym mówić.
Znał fakty, lecz gdy usłyszał tę dziwną kruchość w jej głosie, zrozumiał jak niewiele mu one
mówią. – Beth jest nieodpowiednia. – powiedział, zamiast się z nią kłócić.
- Jesteś pewien?
- Tak. – wiedział że Elena będzie chciała znać odpowiedź na to pytanie, więc specjalnie w tym celu
zebrał informacje.
- Aaah, cholera! – przetarła ręką po twarzy. – Jest kretynem, ale mimo wszystko ją kocha.
- Najwidoczniej nieśmiertelność kocha bardziej. – powiedział Raphael z wiekowym
doświadczeniem. – Gdyby było inaczej, poczekałby do czasu aż i ona zostanie zaakceptowana.
Elena spojrzała na Raphaela, wyraz jej twarzy był nieodgadniony. – Czy ty wierzysz jeszcze w
jakiekolwiek dobro?
- Jeżeli uda nam się zabić Urama, wtedy może uwierzę, że zło nie zawsze wygrywa. – Jeżeli im się
uda. Widział zbyt wiele zła by wierzyć w bajki dla dzieci, które ludziom dodawały otuchy w życiu
tak krótkim, że można by je porównać do długości życia świetlika.
Potrząsając głową, Elena ruszyła w stronę domu Michaeli. – Umieram z głodu.
- Przebiegłaś spory dystans. – powiedział i w tym samym momencie wysłał polecenie do
Montgomery’iego by przygotował posiłek, godny łowcy.
- Co się stanie jeżeli się nie pożywisz?-zapytała.
Kolejne pytanie, którego nikt od przeszło tysiąca lat nie kłopotał się zapytać. – Zanikam.
- Słabniesz? – kucnęła i dotknęła ziemi by unieś dłoń do nosa. – Myślałam, że coś wyczułam, ale
niestety, zniknęło.
Poczekał aż wstała nim odpowiedział. – Nie, z n i k a m dosłownie, staję się duchem. Pożywienie
utrzymuje naszą fizyczną formę przy życiu.
- Więc dlaczego inne anioły nie zagładzają się, by no wiesz, uzyskać to niewidzialne coś?
- Zanikanie nie powoduje niewidzialności, jedynie wypłukuje z nas życie. Skoro brak jedzenia
również zabiera nam moc, zanikanie nie jest niczym dobrym.
- Wiec jeżeli chcę osłabić anioła powinnam go głodzić?
- Tylko wtedy gdy masz zamiar więzić go przez następne pięćdziesiąt lat. – obserwował jak szok, a
następnie konsternacja wypełniły jej twarz. – Głód jest pojęciem względnym. W przeciwieństwie
do wampirów, anioł tak łatwo nie osłabnie.
- Wampiry nie zanikają, tylko wysychają. – wymamrotała, i odniósł wrażenie, że o czymś sobie
przypomniała. – Im starsi są, tym bardziej wysychają. – zatrzymała się na granicy trawiastego
terenu należącego do Michaeli i spojrzała w okno archanielicy. – To samo, nie sądzisz?
- Tak. – podążając za jej spojrzeniem przypomniał sobie jak jeszcze wczoraj patrzyła z dołu z tego
samego miejsca co teraz. – Wyczuwasz go?
- Tak. – zagryzła dolną wargę i zerknęła za siebie na drogę którą przyszli, nim ponownie skupiła
swoją uwagę na oknie. – Coś jest nie tak.
- Jest za cicho. Gdzie są jej straże? – przeskanował teren, wypatrując charakterystycznych skrzydeł
Urama. – Nie mógł tu dotrzeć dużo wcześniej od nas. Wspomnienia Geraldine mówią że porzucił ją
gdy poczuł że jesteśmy blisko.
Posłała mu zmrużone spojrzenie. – Co zamierzał zrobić… zamienić ją w dzieło sztuki, zszokować
ludzi którzy by ją znaleźli?
- Tak.
- Nic nowego. Możesz zrobić zwiad z góry?
Zebrał skrzydła, wypchnął je do przodu i znalazł się w powietrzu. Była to wolność którą
przyjmował za oczywistą… dopóki nie ujrzał pragnienia lotu w oczach łowczyni. Żadnych
widocznych śladów, powiedział jej przez mentalne łącze, przez które komunikowanie się z nią było
teraz było łatwe.
- Wchodzę.
Niezwykłe było to jak łatwo do niego przemawiała. Wiedział, że sądziła, iż mówi na głos, że on
odczytuje te słowa z jej umysłu, ale nie była to do końca prawdą – instynktownie wiedziała jak
zawężać swoje myśli by nie zagubiły się w dżungli jej umysłu. Była również w stanie zablokować
mu do nich dostęp kiedy tylko chciała. Sprawiało jej to ból, lecz mogła to zrobić. Nie była zbyt
zachwycona faktem arogancji jaką posiadała, ale archanioła to intrygowało.
Łapiąc poruszający się prostopadle strumień powietrza, pofrunął w dół by wylądować tuż za nią. –
Nie wejdziesz tam sama. – żaden śmiertelnik nie ma szansy wygrać z Uramem.
Nie protestowała. Spojrzenie w jej oczach – skoncentrowane i charakterystyczne dla urodzonych
łowców – mówiło, że w tym momencie, widziała go tylko jako narzędzie którym może się
posłużyć. Krótkim skinieniem głowy zmniejszyła odległość pomiędzy sobą a domem, lecz zamiast
obejść wejście frontowe, otworzyła jedno z ich skrzydeł. – Tonę w jego zapachu. – wyszeptała. –
Jest tutaj.
Raphael położył rękę na jej plecach. – Wejdę pierwszy.
- To nie jest moment by zgrywać maczo.
- To może być pułapka. Jesteś śmiertelnikiem. – przechodząc przez próg, przeskanował bibliotekę.
– Chodź.
Podążyła za nim stąpając lekko. – W środku jego zapach jest silniejszy.
Otworzył drzwi do biblioteki i cofną się. Naprzeciw niego wisiał Riker przybity do ściany,
drewniana noga należąca do krzesła przyszpilała go za gardło. Wampir wciąż żył, choć był
nieprzytomny – prawdopodobnie od ciosu w głowę, z rany w miejscu uderzenia sączyła się krew po
jego skroni.
- Jezu. – wyszeptała Elena. – Ma naprawdę kiepski tydzień. Zostawiamy go?
- Nie wyzdrowieje dopóki kołek nie zostanie usunięty.
- Więc chodźmy. Mogę się zajmować tylko jednym psychopatą na raz. – kiwnęła głową na lewo.
Ruszył w tamtą stronę, niespecjalnie zaskoczony w momencie gdy znalazł kolejnego strażnika
nabitego w dziwacznie fascynujący sposób na rzeźbę pochodzącą z czasów, gdy Michaela była
jeszcze z Charisemnonem. Głowa wampira wisiała pod złym kątem. – Nie żyje.
- Złamany kark?
- Ścięcie głowy, - pokazał jej, jak ledwie głowa się trzymała na paru ścięgnach. – oraz usunięcie
serca. Nie było to raczej zaplanowane, to jedynie sposób na usunięcie go z drogi. – postawił nogę
na schodach.
- Nie. – Elena wskazała w innym kierunku. – Głębiej.
Krzyk przeszył powietrze.
Powstrzymał ją od biegu. – To jest właśnie to czego chce Uram. – ustawił ją za jego plecami i
skierował się w stronę źródła dźwięku. Uram był mistrzem strategii – prawdopodobnie domyślił się
że Elena była kluczem do jego pojmania. Zabije ją i może unikać Kadry przez lata – istnieli inni
urodzeni łowcy, lecz żaden z nich nie był tak uzdolniony jak Elena. Jeżeli Uram nie zostanie
stracony w przeciągu pięćdziesięciu lat od jego ewolucji, może nabyć takich mocy by stać się
potęgą.
A wtedy świat spłynie krwią.
Elena pociągnęła go za skrzydło. Zerknął na nią przez ramię, chcąc ją ostrzec by go nie rozpraszała,
mogłoby się to okazać śmiertelne, nawet dla archanioła. Wskazywała do góry. Kiwną głową. Wiem.
Dom Michaeli miał wysoki sufit jak większość anielskich domów. Jej salon, tak jak i jego własny
był rdzeniem głównym budynku, powyższe piętra ułożone były wokół jego granic. Uram nie
czekałby na dole, czekałby nad nimi.
Stawiało to Raphaela w niekorzystnym położeniu. Ten dom został przebudowany z ludzkiego
mieszkania, zamiast być pierwotnie zaprojektowanym dla anielskich mieszkańców. Nie było
żadnych wysokich okien, którymi mógłby się posłużyć, aby polecieć prosto do głównego
przedsionka. Będzie musiał przejść przez drzwi. Elena szarpała go dopóki nie nachylił swojego
ucha do jej ust.
- Pozwól mi wejść do środka i odwrócić jego uwagę. Wejdziesz zaraz po tym – nie zdąży mnie
zabić.
Gdyby ktokolwiek przedstawił mu taki scenariusz nim poznał Elenę, jego odpowiedź byłaby
natychmiastowa. Tak, poślij łowcę, odwróć uwagę Zrodzonego Z Krwi, a jeśli łowca umrze, będzie
to niewielka cena za wygranie tej wojny. Jednakże teraz ją znał, teraz ją posiadł, teraz należała do
niego.
Jej oczy zmrużyły się, jak gdyby potrafiła czytać mu w myślach.
- Wejdź pochylona. – powiedział, wiedząc, że ją zaskoczył. – Będzie mierzył na wysokości głowy.
Przeturlaj się.
Przytaknęła na zgodę. – Na pewno jest w środku. Zapach, który przeniknął do mojej krwi jest tak
mocny, że aż… ciężki. – ruszyła w stronę drzwi.
Następne parę chwil upłynęło w nieludzkim tempie. Elena wślizgująca się do środka, kawałki
drewna odpadające z framugi drzwi, skowyt wściekłości i pojawienie się Raphaela, spoglądającego
w górę na Urama, gdy ten ciskał w łowczynię błyskawice czystej energii.
Raphael rzucił się do przodu, kumulując własną moc. To również był powód, dla którego został
poproszony o dowodzenie w tym polowaniu. Z kadry jedynie czterech archaniołów potrafiło
tworzyć błyskawice energii. Był to dar który przychodził z czasem – lecz jedynie gdy od początku
miało się to we krwi. W przeciwieństwie do Ciszy, ta energia nie musiała pochodzić z jego wnętrza.
Unosząc się zaczerpnął mocy z pobliskich elektrycznych źródeł, gasząc lampę świecącą poniżej.
Rzucił pierwszą błyskawicę w Urama nim ten zdał sobie sprawę z jego obecności. Uderzyła w
środek jego piersi, rzucając czarnoskrzydłym o ścianę, lecz Uram nie był archaniołem z byle
powodu. Powstrzymując się od przebicia ściany własnym ciałem, wyrzucił w stronę przeciwnika
kulę żarząco-czerwonych płomieni. Raphael zrobił unik, wiedząc, że gdyby uderzyła w jego
skrzydła zostałby pokonany. Anielski Ogień był jedną z tych rzeczy, które naprawdę mogły zranić
nieśmiertelnego.
Anielski Ogień i pistolet łowcy, poprawił się. Eleno, czy widziałem cię uzbrajającą się tym swoim
małym pistolecikiem, którym zdołałaś mnie uczłowieczyć?
Kolejna wymiana błękitu i czerwieni, ogromne dziury w ścianach, pył opadający na ziemię w
powolnym spokoju. Walcząc, Raphael obserwował Urama próbując zobaczyć potwora jakim się
stał, ale archanioł wyglądał zwyczajnie, jego nowe kły były ukryte przed wzrokiem gdy skupiał się
na odpieraniu ciosów i zadawaniu własnych.
Mijająca go kula czerwonego ognia drasnęła mu skrzydło. Lekceważąc wrzeszczące zakończenia
nerwowe, wyrzucił swój ognisty błękit w stronę Zrodzonego Z Krwi, dotykając nim czubek jego
lewego skrzydła. Odsłaniając zęby, Uram zawył i maszkara ukazała swój łeb, czerwony ogień w
jego oczach, kły wydłużające się poza jego wargi… czysty żar w jego dłoniach.
Krew uczyniła go silniejszym.
To był ten wabik, ta pokusa, to szaleństwo. Po tym jak trucizna przejęła kontrolę, krew wzmacniała
moc anioła do niezliczonej potęgi. Lecz do tego czasu ich wygląd stawał się nieistotny, gdyż byli na
tyle szaleni że przestało mieć to dla nich większe znaczenie. Jednakże, Raphael nie był żadnym
żółtodziobem by pozwolić sobie na przyparcie do muru . Opadł w ostatniej chwili, gdy fala
anielskiego ognia uderzyła w ścianę gdzie był jeszcze przed sekundą, dziesiątkując na swojej
drodze wszystko i przebijając się przez wszystkie ściany na zewnątrz. W tej samej chwili wzniósł
się szybko do góry mając już przygotowaną własną błyskawicę.
Coś strzeliło, dźwięk głośnego zgrzytu. Uram przechylił się na jedną stronę, chwiejąc się i wtedy
Raphael zobaczył wydartą ranę u dołu jego skrzydła. Uderzył w to miejsce powodując większe
obrażenia. Lecz Uram był już w ruchu i unikając drugiego ciosu wyleciał przez dziurę stworzoną w
czasie walki.
Raphael ruszył za nim, wiedząc, że może go pokonać dopóki Zrodzony Z Krwi anioł był ranny.
Uderzyło w niego czyjeś ciało, powodując gwałtowne, spiralne spadanie, lecz pomimo to udało mu
się bezpiecznie wylądować jedynie w skutek lat doświadczenia – i ułożyć to ciało na względnie
czystej części podłogi.
Michaela.
Archanielicy brakowało serca, które zastępowała błyszcząca, czerwona, ognista kula. Nie
zastanawiając się, wepchnął rękę pokrytą niebieskim płomieniem i wyciągnął czerwień, wyrzucając
ją na ścianę i rozpraszając jej destruktywną siłę. Serce Michaeli regenerowało się na jego oczach.
- Elena!
- Tutaj jestem. – dotknęła jego ramienia, patrząc z przerażeniem na masakrę którą stanowiła
Michaela. – Co..
Zostawiając Michaelę, otoczył ramieniem talię Eleny i uniósł się w powietrze. – Znajdź go.
Trzymała go mocno i ze zrozumieniem, kiwnęła głową w pogotowiu. Gdy dosięgli szczeliny którą
uciekł Uram, wskazała do góry a następnie w stronę Manhattanu. Raphael miał świadomość swojej
szybkości, jednakże Uram miał przewagę – wyruszył pierwszy. Raphael niósł także człowieka i
choć tamten był ranny, on również nie pozostał be uszczerbku. Lecz byli blisko, tak blisko… do
momentu, aż dotarli do rozszerzenia rzeki Hudson ponad tunelem Lincolna.
Wody rzeki kotłowały się pod nimi, lecz Elena w powietrzu nie była w stanie odnaleźć ani śladu
zapachu Urama. Raphael obniżył lot na tyle, że czuł na twarzy krople wody, ona jednak pokręciła
przecząco głową. – Wie o wodzie. – czysta frustracja w jej głosie. – Albo zanurkował albo leciał tak
blisko jej powierzchni, że wilgoć zamaskowała jego zapach.
Raphael walczył z chęcią wykorzystania mocy w bezużytecznym szale wściekłości, kilka razy
omiótł przestrzeń wokół długości rzeki gdzie zgubili trop. – Nic. – powiedziała Elena. – Kurwa.
Bezgłośnie powtarzając przekleństwo, wysyłał Dmitriemu rozkaz by obydwie strony rzeki
obwarował strażnikami, po czym lecąc poprzez niebo pełne chmur zabrał ich z powrotem do domu
Michaeli. Powodzenie takich poszukiwań było niezmiernie trudne – Uram musi utrzymać urok
przez niewątpliwie krótki okres czasu, bo tak szybko zajmie mu znalezienie ukrycia. Dla
archanioła, nawet rannego, było to dziecinnie proste.
Michaela wciąż była w miejscu, w którym ją zostawił, lecz tym razem jej serce biło, pulsując w jej
zdewastowanej klatce piersiowej. Oczy miała otwarte, wypełnione horrorem, którego nigdy nie
oczekiwał w nich zobaczyć. Michaela był zbyt zimna, zbyt doświadczona przez czas by znać
prawdziwy strach.
- Jest szaleńcem. – powiedziała gdy kucną obok niej i wziął jej rękę w swoje dłonie. Bąbelki krwi
pieniły się na jej ustach. – Nic nie pozostało z mężczyzny, którym kiedyś był.
Raphael widział jak Elena wychodzi, wiedząc, że jego łowczyni daje im odrobinę prywatności.
Michaela zabiłaby ją prędzej niż cokolwiek innego, a jednak ona czuła współczucie. Taka ludzka.
Taka ludzka Elena. – Wróci po ciebie. – zabicie innego anioła było okrutnym rytuałem, któremu
Zrodzeni Z Krwi, jak widać, nie byli w stanie się sprzeciwić. A gdy raz się na kimś skupili, nigdy
nie zmieniali swojego zainteresowania.
- Powiedział – Michaela kaszlnęła, jej serce wciąż było widoczne przez zamykającą się dziurę. – że
jestem ostatnią rzeczą wiążącą go z tym życiem, gdy będę martwa on posiądzie wolność by stać się
Władcą. Władcą czego?
- Śmierci, nieskończonej śmierci. – powiedział Raphael, nieprzerwanie trzymając ją za rękę.
Michaela była żmiją, lecz żmiją potrzebną. Gdyby ją stracili, Kadra Dziesięciu stałaby się
niebezpiecznie wytrącona z równowagi, ponieważ istniał jedynie jeden anioł który prawdopodobnie
mógł zająć miejsce Urama, lecz nie dwóch. – Gdzie byłaś?
- Zabrał moje serce po raz pierwszy nim zmierzył się z moimi strażnikami, potem drugi raz
pozostawiając mnie nieprzytomną na dachu. Wyleczyłam się niemalże na tyle by móc latać kiedy -
kolejne kaszlnięcie, choć tym razem bez śladu krwi. – umieścił we mnie ogień. Nie zdążył go
jednak rozprowadzić.
Obydwoje wiedzieli że gdyby to zrobił, umarła by straszliwie bolesną i ostateczną śmiercią.
- Idź. – powiedziała, jej wzrok prześlizgnął się po jego skrzydle. – Jesteś ranny. Musisz się uleczyć
nim on to zrobi.
Przytaknął i wstał, świadomy, że Michaela stanie na nogi już za parę minut. – Widziałem jednego z
ochroniarzy w korytarzu, Riker jest przygwożdżony w bibliotece. Gdzie jest reszta?
- Wszyscy są martwi. – powiedziała mu, unosząc lewą dłoń. Pokryty krwią brylant błyszczał na jej
palcu. – Na dachu.
- Zapewnię ci dodatkową ochronę.
Nie sprzeciwiała mu się tym razem. – Żadnego zaproszenia do twojego domu? – zaczęła wracać do
siebie, grzebiąc swoje przerażenie, jak to nieśmiertelni uczą się robić niezwykle wcześnie.
Napotkał jej spojrzenie. – Musisz pozostać kuszącym celem.
Strach prześlizgnął się po jej spojrzeniu. – Dzisiaj już nie wróci.
- Nie, jest zbyt ranny. Odbuduj dom kiedy on się regeneruje. – spojrzał w górę na olbrzymią dziurę
w miejscu której była ściana. – Przynajmniej tak jak możesz najbardziej. Przyślę ci również paru
moich anielskich strażników.
Michaela usiadła, nie kłopocząc się zakryciem swoich nagich piersi, jej ciało było bronią której nie
wahała się użyć. Nie to jednak zaprzątało jej myśli. – Czy nie zmniejszy to mojego statusu
kuszącego celu? – w tym momencie była archaniołem, pewnym jedynie tego że Uram musi umrzeć.
- Jest na tyle arogancki by nie przejmować się innymi archaniołami, o czym wiesz lepiej ode mnie,
więc cóż znaczy kilka aniołów?
Spojrzała na niego, ukazując przebłysk prawdziwego bólu w jej oczach. – Naprawdę go kochałam.
Tak bardzo jak tylko archanioł potrafi kochać.
Nic nie powiedział oddalając się by znaleźć Elenę. Pozostawiając Michaelę rozważaniom o
nieśmiertelności i tym co ta z niej uczyniła. Łowczyni czekała na niego na granicy trawnika,
nieopodal lasu. Jej oczy od razu skierowały się na jego skrzydło. – Zranił cię. – gniew przeciął
powietrze.
- Ja zraniłem go bardziej.
- Sukinsyn uciekł. – idąc kopała w liście. – Jak się ma Jej Królewska Jędzowatość?
- Żyje.
- Szkoda. – wypowiedziane zjadliwie, lecz on wciąż pamiętał jej współczucie.
Złapał ją za ramię. – Nigdy nie współczuj Michaeli, gdyż wykorzysta tę słabość by cię zniszczyć.
- Uratowałeś jej życie.
Przesunął dłonią do jej łokcia, po czym odsunął rękę. – Jest potrzebna. Może się to wydawać
niemożliwe, ale Michaela jest bardziej ludzka niż Charisemnon, czy Lijuan.
Nie odezwała się. Wyłonili się z lasu będąc na terenie jego posiadłości i weszli do budynku, gdzie
czekał na nich Montgomery, jego rozpacz spowodowana ranami Raphaela przebijała się przez
typową dla niego powściągliwość. – Panie? Sprowadzić uzdrowiciela?
- To nie będzie konieczne. – gdy wampir nie przerywał załamywania rąk w beznadziejnej sytuacji,
Raphael położył mu rękę na ramieniu. – Spokojnie. Zagoi się do zapadnięcia nocy.
Montgomery rozluźnił się. – Przynieść posiłek? Zbliża się południe.
- Tak. – odwrócił się do Eleny gdy mężczyzna odchodził w górę korytarza. – Wydaje mi się, że już
po raz drugi weźmiemy wspólną kąpiel. – Geraldine i Michaela pozostawiły na nim swoje ślady, nie
wspominając o szkarłatnej plamie jego własnych ran.
Wzdrygnęła się dotykając zadrapań na policzku – rezultat spadającego gruzu. – Dla mnie tylko
krótki prysznic. Jeżeli posiedzę dłużej to mi chyba skóra odpadnie. – spojrzała na swoje
zakrwawione ubrania, rezultat bycia noszoną przez Raphaela. – Cholera, wątpię bym spakowała
jakieś dodatkowe ubranie.
Raphael miał już odpowiedzieć, gdy usłyszał dźwięk zbliżających się skrzydeł, szelest, który
zapowiadał pojawienie się innego anioła – anioła, który chciał zostać zauważonym. Spojrzał w górę
by zobaczyć Jasona na linii wzroku, ten skinął głową okazując tym samym swój szacunek, jego
czarne włosy były związane w ogon.
- Ojcze, mamy pewien problem.
Rozdział 35
Elena nie potrafiła powstrzymać się od tego by nie gapić na nowo przybyłego anioła… nigdy nie
widziała czegoś podobnego. Cała lewa strona jego ciała była pokryta unikalnymi tatuażami
stworzonymi z subtelnych kropek i krętych kształtów, tusz wydawał się być niesamowicie czarny
przy jego błyszczącym, brązowym ciele. W jego skórze i zdobieniach widać było polinezyjskich
przodków, jedynie ostrość rysów jego twarzy świadczyła o częściowym dziedzictwie wywodzącym
się z tej samej strony co ona. Stara Europa wymieszana z egzotycznymi wiatrami Pacyfiku – to była
cholernie seksowna kombinacja.
- Jason. – powiedział Raphael w ramach powitania.
- Jesteś ranny. – oczy nowego anioła spoczęły na skrzydle Raphaela. – To co chce ci powiedzieć
może poczekać. – poruszył się nieznacznie, szelest jego skrzydeł zwrócił uwagę Eleny na fakt, że
jeszcze ich nie widziała. Marszcząc brwi, zmrużyła oczy w półmroku przedpokoju – barwione szkło
szyb bezbarwne bez słońca dnia – lecz wciąż nie dojrzała nic poza nieokreślonym cieniem.
Musiała wiedzieć. – Gdzie są twoje skrzydła?
Jason posłał jej nieodgadnione spojrzenie, po czym rozłożył skrzydła nic przy tym nie mówiąc.
Były koloru głębokiej, pokrytej sadzą czerni. Nie odbijały światła lecz wydawały się je wchłaniać,
ich granice zacierały się w roztaczającej się ciemności. – Łał. – powiedziała. – Musisz być
cholernie niezłym, nocnym harcerzykiem.
Jason przesuną wzrok na Raphaela. – Raport może poczekać, lecz ważne jest to byś go usłyszał.
- Dołączę do ciebie w przeciągu godziny.
- Ojcze, za twoim pozwoleniem, wolałbym wczesnym wieczorem, chciałbym jeszcze coś
sprawdzić.
- Skontaktuj się ze mną, gdy wrócisz.
Krótkie skinienie głowy i Jason odleciał. Elena nie wypowiedziała słowa do momentu kiedy to
obydwoje, ona i Raphael byli czyści i zabierali się za jedzenie, które przyniósł Jeeves. Zacznijmy
jednak od początku. – Twój lokaj wyprasował mi ubrania. – powiedziała siedząc po turecku na
łóżku. Bojówki i t-shirt z poprzedniego dnia czekały na nią, uprane i wyprasowane.
Raphael uniósł brew, siedząc naprzeciw niej, jedną nogę trzymając na materacu, drugą zaś na
podłodze, zranione skrzydło pokryte było delikatnie materiałem tworząc w ten sposób optymalne
warunki do leczenia. By sprawić jej przyjemność – Elena wydawała się być zbyt obolała i
sfrustrowana by oszukiwać się jak jego bliskość na nią wpływała – poprosił ją, żeby rozprowadziła
specjalną maść na uszkodzonej części skrzydła. Dobrze wiedziała, że fakt, iż zatrzymał ją przy
sobie kiedy był ranny świadczył o tym jak bardzo ich związek się zmienił. Tym razem Dmitri nie
przywiązał jej do krzesła… - Szczerze w to wątpię. – powiedział teraz. – Montgomery zajmuje się
domem, nigdy nie zniżyłby się do tego by osobiście uprać czyjeś ubrania.
- Wiesz o co mi chodzi, Archaniele. On jest jak domowy skrzacik ― tylko lepszy!
- Jakoś wizja Montgomerego jako skrzata nie robi na mnie takiego wrażenia, jaki wydaje się robić
na tobie.
- To tylko kwestia czasu. – wgryzła się w mającą wszystko-i-więcej kanapkę. – Więc Jason jest
twoim szpiegiem. Czy też powinnam powiedzieć, super szpiegiem?
- Bardzo dobrze, Łowczyni Gildii. – zjadł drugą część kanapki w prawie trzech kęsach. – Choć
niektórzy mówią, że jego twarz czyni go zbyt charakterystycznym.
- Ten tatuaż – to musiało boleć. – wzdrygnęła się, gdyż sama miała zbyt wielkiego stracha by się
wytatuować. Ransom próbował ją namówić na jeden, kiedy sam sobie taki sprawił wokół swojego
ramienia. Widok jak krew rozmazuje się na jego skórze wcale jej nie zainspirowało w tym by
podążyła jego śladami. – Jak myślisz, ile mu to zajęło?
- Dokładnie, dziesięć lat. – powiedział Raphael, obserwując ją wzrokiem, który wydawać by się
mogło przechodził na wskroś przez jej ciało do jej duszy.
Potrząsnęła głową, gdy skończyła jeść kanapkę. – Jak widać , szaleństwo przychodzi w wielu
formach.
Raphael podniósł jabłko. – Kawałek?
- Kusisz mnie Archaniele?
- Ach, ale ty i tak jesteś już upadłym łowcą. – użył ostrego noża by odciąć kawałek owocu i włożyć
go do jej ust, przyglądając się przy tym jak odgryza jego część ze skoncentrowanym
zainteresowaniem. – Twoje usta są fascynujące.
Powolne gorąco rozlało się po jej ciele, zawsze obecne przy Raphaelu, wydawało się rosnąć,
rozlewać, aż było w każdej jej cząstce, jak żyjące, żądające uwagi pulsowanie. Przełykając swój
kawałek jabłka, przeczołgała się obok jedzenia by uklęknąć naprzeciw niego. Gdy uniósł pozostałą
porcję do jej ust, wgryzła się trzymając go za nadgarstek.
Ich oczy złączone, jego żywe ciepło na opuszkach jej palców, było to bardziej erotyczne, niż
pocałunek mężczyzny. Jej usta musnęły jego palce. Coś męskiego i pełnego żaru rozeszło się po
jego twarzy, spojrzenie, które bardzo wyraźnie dawało jej do zrozumienia gdzie chciałby by
położyła swoje usta. Następne jego słowa brzmiały jednak inaczej. – Kolejny kawałek?
Potrząsnęła głową z żalem. – Musisz się wyleczyć, a ja od nowa muszę zacząć poszukiwania. –
Uram nie mógł zajść za daleko. Najbardziej prawdopodobne jest to, że został zmuszony do
powrócenia do jednej ze swoich wcześniejszych kryjówek. Co oznacza, że jest duża szansa, iż
znajduje się w kręgu, który już zakreślili. – To może być nasza najlepsza szansa.
Raphael odłożył nóż i resztę jabłka, kreśląc palcem po jej wargach. – Słyszałaś co powiedziała
Michaela?
- To, że teraz jest już kompletnie potworem? – wzruszyła ramionami, choć pożądanie wiło się
wokół niej jak mocne perfumy. – Po tym co zobaczyłam w magazynie, wcale mnie to nie dziwi.
- Ścigałabyś mnie Eleno? Gdybym stał się Zrodzonym Z Krwi?
Jej serce zamarło w piersi. – Tak. – powiedziała. – Lecz ty, nigdy nie staniesz się potworem. – choć
wciąż pamiętała nóż przecinający jej dłoń, pamiętała tego wampira na Times Square.
Uśmiechnął się nieprawdziwie. – To jest nadzieja, a nie wiedza. – potrząsnął głową. – Wszyscy
jesteśmy podatni na kuszenie mocy. Krew czyni Urama silniejszym, trudniejszym do zabicia.
Obejmując jego twarz w swoje dłonie, spojrzała w oczy, które widziały tysiące wschodów słońca
nim ona stała się choćby błyśnięciem w planach wszechświata. – Lecz tym masz jedną zaletę. –
wyszeptała. – Jesteś teraz odrobinę bardziej ludzki.
Anioł Krwi.
Myśleli, że poległ.
To był ich największy błąd.
Agonia przeszywała jego skrzydło i klatkę piersiową, kiedy pozostałości po niebieskim ogniu
Raphaela próbowały przejąć kontrolę i zanurzyć się w jego ciele. Zgrzytając zębami, opuścił swoja
kryjówkę i przeleciał krótki dystans do zazwyczaj gościnnego i zamieszkałego obszaru, które w
pochmurnej pogodzie zamieniło się w ponury, zacieniony zaułek czyniący to miejsce idealnym
terenem łowieckim. Urok dobrze mu służył, rozerwał gardła dwóm bezdomnym nim spostrzegli, że
są przez niego śledzeni.
Ich krew płynęła w nim jak błyskawica, wypierając niebieski ogień, aż się rozproszył nieszkodliwie
w powietrzu. Gdy jego ciało nie broniło się już przed atakiem Raphaela, mogło się teraz skupić na
odnawianiu rozszarpanych mięśni i kości. W momencie gdy schylał swoją głowę nad piątym
gardłem – miękkie, delikatne ciało młodej kobiety, czyli takie jakie cenił najbardziej – i był gotowy
do lotu… przynajmniej na tyle by wykluczyć śmiertelną łowczynię ze swojej bitwy. Gdy już będzie
martwa, nikt nie będzie mógł go odnaleźć.
Uśmiechnął się i białą, czystą chusteczką otarł krew z ust. Tak, ciepła krew była najlepsza. Przez
jedną kuszącą chwilę, rozważał zabicie jeszcze jednej ofiary, lecz wiedział, że nie ma na to czasu.
Musi uderzyć nim się tego nie spodziewają, kiedy Raphael jest osłabiony, a łowczyni czuje się
bezpiecznie.
Jak już to zakończy, wtopi swoje kły w serce Michaeli, wypije jej krew bezpośrednio ze źródła jej
życia. Postanowił, że zatrzyma ją dla siebie. Chęć rozerwania jej na strzępy była obezwładniająca,
ale ją zwalczy. Po co zabijać tą, która może mu zapewnić tyle wyśmienitej mocy? Śmiertelnicy byli
zbyt słabi, lecz Archanielica… Ach, z Michaeli mógłby pić przez wieki. Za każdym razem przecież
mogłaby się uzdrowić…
Zastanawiał się czy Michaela powiedziała Raphaelowi, że już się raz z niej pożywiał. Polizał
własne usta. Była słodka. Potężna. Pikantna. A teraz nosiła w sobie cząstkę niego. Tak, Archanielica
będzie najlepszą przekąską. Zbuduje jej śliczną klatkę, by mogła patrzeć jak bawi się innymi
swoimi zabawkami – by wiedziała, że jest szczęściarą, tą którą wybrał by podtrzymywała go przy
życiu przez miliony lat.
Najpierw jednak, musi skręcić kark łowczyni.
Rozdział 36
Raphael wszedł na balkon znajdujący się na trzecim piętrze, słowa Eleny wciąż odbijały się echem
w jego umyśle. Jesteś teraz odrobinę bardziej ludzki.
Lijuan ostrzegała go by zabił Elenę właśnie z tego powodu. Postrzał, ból i krew jedynie wzmocniły
przeświadczenie, że łowczyni stanowiła dla niego zagrożenie. Lecz co wtedy, jeżeli oprócz owego
niebezpieczeństwa pojawiało się coś jeszcze… choćby odporność na szaleństwo spowodowane
potęgą i wiekiem..? Z Ciszy obudził się mimo wszystko znacznie wcześniej niż powinien.
Gdy czekał na pojawienie się Jasona, rozważał to kim był gdy poznał Elenę, a kim jest teraz.
Włamał się do jej umysłu, nastraszył ją bez chwili zastanowienia. Czy byłby zdolny to powtórzyć?
Tak, pomyślał, nie mając złudzeń co do swojej wrodzonej dobroci. Był w pełni zdolny do
powtórzenia całej sytuacji. Pytanie brzmiało jednak… jaka będzie jego wola.
Jason zjawił się na balkonie, nadlatując z góry i lądując w elegancki sposób, który czynił z niego
idealnego szpiega. – Sądziłem, że zastanę tu Illium.
- Czuwa nad bezpieczeństwem Eleny. – Raphael wolałby dać jej również wampirzego kierowcę,
lecz inny wampir tak blisko niej przeszkadzałby w odnalezieniu tropu Urama. Prowadziła więc
sama, z lecącym nad nią Illium. Raphael był pod aresztem domowym wywołanym przez oparzone
anielskim ogniem skrzydło – choć leczył się w zastraszającym tempie i wciąż mógł latać, zrobienie
tego nadwyrężyłoby ranę, a przecież musi być w szczytowej formie gdy Uram znowu uderzy.
Elena była nieobecna przez większość dnia, dzwoniąc do niego z aktualnymi informacjami gdy
przeczesywała każdą dzielnicę Manhattanu. Zdał sobie sprawę, że pomimo miliarda spraw na
głowie wciąż mu jej brakowało... było to co najmniej dziwaczne. Stała się dla niego ważna,
śmiertelniczka z duszą wojownika. – Mów.
- Jest tak jak myślisz. – powiedział Jason. – Lijuan, ożywia zmarłych.
Raphael odczuwał gryzącą świeżość zabarwionego wodą lekkiego wiatru unoszącego się od rzeki i
zastanawiał się czy Lijuan byłaby tym kim jest dzisiaj gdyby nie zabiła człowieka, który groził
uczynieniem jej trochę bardziej ludzkim. – Jesteś pewien?
- Widziałem, jak ich wskrzesza.
- Żyją? – odwrócił się do anioła.
Głęboki wstręt szeptał w bezdennej otchłani oczu Jasona. – Nie nazwałbym tego życiem, lecz jest w
nich jakaś iskierka istnienia, jakiś przebłysk osoby, którą kiedyś byli.
Było to gorsze od wszystkiego co Raphael przewidywał. – Nie są to marionetki jak sądziliśmy?
- Są marionetkami, ale również czymś więcej. Abominacją, która chodzi, widzi, słyszy, lecz nigdy
nie mówi. Ich cisza jest wymuszona przez wrzaski, zatopione w ich oczach. Wiedzą czym są.
Nawet archanioł poczuł chłód przerażenia. – Jak długo może ich utrzymać przy życiu?
- Z tych odrodzonych, których widziałem, najstarszy miał rok. Zaczynał być niedołężny, ta iskra
dawno umarła – przerwał, po czym ten zazwyczaj powściągliwy anioł rzekł, - Miłosierdziem jest
gdy ta część ich duszy ginie.
- Lijuan ma kompletną kontrolę nad tymi odrodzonymi?
- Tak. Jak dotąd bawi się nimi jak nową zabawką. Lecz może nadejść czas kiedy zamieni ich w
armię.
Zimna ręka zamknęła się na sercu Raphaela. Gdyby odrodzeni ruszyli na żywych, padłyby
cywilizacje a terror opanował świat. – Ci, których wskrzesiła, są nowoumarłymi?
- Nie. – padła niepokojąca odpowiedź. – Nowo umarli są dla niej zbyt łatwi, zajęła się tymi
starszymi, nawet tymi, którzy… zgnili. Jest w stanie ponownie ubrać ich w ciało. – Jason przerwał.
- Co słyszałeś?
- Chodzą pogłoski, że ich nowe ciała powstają przez pożywianie się ciałami dopiero co martwych,
tych, których Lijuan nie ma ochoty wskrzesić, wiem również, że aby przetrwać muszą pić krew –
głos Jasona opadł jeszcze niżej. – Mówi się także, że Lijuan coś zyskuje razem z tworzeniem
odrodzonych, w jakiś sposób wchłania nową moc.
Zrodzony Z Krwi innego rodzaju, pomyślał Raphael, wiedząc, że żaden łowca, człowiek, wampir
czy anioł będący w stanie pokonać Lijuan nie narodził się i nie narodzi jeżeli byłoby to prawdą. –
Niech twoi ludzie wciąż czuwają. – Jason był idealny szpiegiem, a jak Elena zasugerowała, był
jeszcze lepszym superszpiegiem. – Musimy wiedzieć czy zamierza tworzyć odrodzonych na
większą skalę. – Kadra Dziesięciu niewiele mogła zrobić gdy Lijuan bawiła się na własnym terenie.
Co więcej, większość członków Kadry z własnej woli nie zrobiłaby nic. Każdy z nich ma swoja
własną grę, swoje własne perwersje. Raphael nie mógł ich za to sądzić – sam nie zgodziłby się na
wtrącanie w interesy własnego królestwa.
Elena dojrzała w nim elementy człowieczeństwa. Czy był nim jednak na tyle. by ocalić siebie przed
staniem się następnym pokroju Lijuan? – Idź. Odpocznij. Pomówimy później.
Jason zeskoczył z balkonu nim wzniósł się stopniowo ku górze, jego skrzydła były wciąż widoczne
nim nie wzniósł się ponad warstwę chmur – z tego też powodu znacznie bardzie cenił noc.
Dmitri.
Ojcze. Odpowiedź nie była odległa. Wampir wszedł na balkon kilka chwil później, dopiero co
wrócił od uzdrowicieli. – Venom donosi, że „sprzątanie” w biurze Jeffrey’a Deveraux’a i w jego
okolicach oraz w muzeum zostało zakończone. Geraldine nie żyje.
Pierwsza Myśl Raphaela dotyczyła Eleny – będzie zasmucona tą śmiercią, choć ta kobieta była dla
niej nikim więcej jak kimś obcym. – Co z ocalałą, którą znaleźliśmy w magazynie?
- Udało mi się ją zidentyfikować. Jej imię to Holly Chang, lat dwadzieścia trzy. – Dmitri złączył
dłonie za plecami. – Nie jest nosicielką zmutowanej odmiany toksyny, lecz mimo wszystko jest
czegoś nosicielką.
Raphael przypomniał sobie rozmowę z Eleną. – Powinna umrzeć?
- Nie w tym stadium. Nie jest zaraźliwa – ale musimy się dowiedzieć co Uram jej zrobił.
- Czy wciąż jest człowiekiem?
Dmitri przerwał i zmarszczył brwi. – Nikt nie jest pewien czym ona jest – potrzebuje krwi, lecz nie
tak wiele jak wampir, choć z jedzenia również czerpie jakąś energię. Może być rezultatem
przerwanej próby Przemiany.
- Bez odpowiedniej procedury i ze zmutowaną skazą w krwi Urama to powinno być nie możliwe.
- Uzdrowiciele i lekarze sądzą, że mogła mieć na tyle pecha by być jedną z tych, którzy tak łatwo
poddają się Przemianie, jednak teraz gdy została częściowo przemieniona, próba pełnej konwersji
mogłaby ją zabić. – w jego głosie słychać było głęboko ukryte napięcie. Dmitri został stworzony
wbrew swojej woli, tak samo jak Holly Chang.
Wszystko przez to, że Isis znała słabość Raphaela – to, że posiadał serce. Co więcej, wiedziała, że
Dmitri był potomkiem śmiertelnika, którego Raphael nazywał kiedyś swoim przyjacielem. Więc
ukradła ludzkie życie Dmitriego… i kazała mu być tego świadkiem. Było to prawie tysiąc lat temu i
przez większość tych lat Raphael uważał swoje serce za martwe.
Nim Elena zaczęła coś dla niego znaczyć.
- Spokojnie Dmitri, - powiedział teraz. – Nie skrzywdzimy jej, lecz musimy monitorować jej stan. –
jednak jeżeli była nosicielką skazy Zrodzonych Z Krwi, będzie musiała umrzeć.
Dmitri przytaknął. – Jest pod dwudziesto-cztero godzinną obserwacją. – przerwał ponownie. – Czy
mogę zadać pytanie, ojcze?
- Od kiedy to pytasz o pozwolenie?
Uśmiech wampira nie sięgnął jego oczu. – Elena stanowi dla ciebie niebezpieczeństwo. Nie wiem
jak się to stało, ale tak jest. – jego wzrok spoczął na zranionym skrzydle. – Zdrowiejesz znacznie
wolniej.
- Może nieśmiertelny powinien mieć jakiś wrażliwy punkt. – powiedział Raphael, myśląc raz
jeszcze o „ewolucji” Lijuan.
- Myślę― - zadzwonił telefon.
Raphael kiwną na Dmitrigeo by odebrał, przygotowując się do odlotu. Podniesiona ręka Dmitriego
zatrzymała go. – To Dyrektor Gildii.
Raphael przejął od niego komórkę. – Pani dyrektor.
- Nie wiem w co do cholery wpakowałeś Ellie, lecz mam przeczucie, że ma to związek z
dziewczynami znikającymi w mieście. – jej niechęć była jak napięta struna, która wibrowała w
czystej złości.
- Elena ma szczęście nazywając cię przyjacielem.
- Jeżeli się jej cokolwiek stanie, nie będzie mnie obchodziło kim jesteś, sama cię zastrzelę. –
zmartwienie wymieszało się z gwałtowną wściekłością czyniąc jej głos ochrypłym.
Gdyby nie była to Sara wypowiadająca groźbę, Raphael wymierzyłby ostrą karę – widoczna słabość
u archanioła mogłaby prowadzić do śmierci milionów. Lecz on nigdy nie był hipokrytą. W Ciszy
robił rzeczy nie w pełni świadomie, przekroczył nietykalne granice zmuszając tą kobietę by
zdradziła jedną z najbardziej lojalnych jej osób. Przysługa ta nie została jeszcze wyrównana. – Czy
jest coś czym chce się pani dyrektor ze mną podzielić?
- Pięć ciał zostało znalezionych w Battery Park, wszystkie osuszone z krwi. Zostały dobrze ukryte.
Uram działał szybko by uzupełnić utraconą energię. – Czy władze zostały poinformowane?
- Przepraszam, nie mogłam tego powstrzymać. – powiedziała Sara, mówiąc mu tym samym że
trzymała puls prawie że nad wszystkim w tym mieście. – Ciała są w wozach pogrzebowych, i jak
zgaduje musisz sprawić by zniknęły. Gdy będziesz to robić, postaraj się nie zabić personelu.
- To nie będzie konieczne. – w pewnym momencie po swoich dwusetnych urodzinach, Venom
zyskał moc by wprowadzać ludzi w trans, podobnie jak kobra swoje ofiary – było to coś czego
Raphael był prawie pewien-Elena nie chciałaby odkryć. Wampir rzadko używał swojej zdolności
gdyż Neha nie byłaby zadowolona gdyby zdała sobie sprawę jak cenne narzędzie straciła. Jednakże,
dzisiaj ta zdolność stanie się użyteczna - żadna z ofiar Urama nie może zostać włożona pod lupę.
Holly może być jedyną ocalałą, lecz to nie oznaczało, że Uram nie zmuszał innych do picia swojej
toksycznej krwi… lub gorzej. – Dziękuję za informacje.
- Nie dziękuj, tylko chroń Ellie przed potworem, któremu pozwoliliście zbiec.
Tak, Uram był potworem. Potworem posiadającym potworną siłę. Nagle, pomimo nieruchomego
powietrza i nieistniejącego wiatru, serce Raphael przyspieszyło do morderczego bicia. – Przekaż
szczegóły Dmitriemu. – oddając telefon zszedł z balkonu. Jego skrzydło bolało lecz zmusił je do
ruchu, próbując jednocześnie skontaktować się z Illium podczas lotu.
Głucha cisza była jego jedyną odpowiedzią – nie była to cisza równa pustce śmierci, choć była jej
bliska. Niewiele więcej uzyskał od Eleny gdy spróbował się z nią skontaktować. Ból, mdłości,
wściekłość.
Skupił swoje myśli na Dmitrim. Zapomnij o ciałach. Znajdź Elenę.
Skontaktuję się z moimi ludźmi.
Jason. Czarnoskrzydły anioł był mistrzem w koordynowaniu oddziałami aniołów należących do
Raphaela. Zlokalizuj Illium. Został pokonany.
Jestem w drodze. Powiadomię nasze jednostki.
Raphael leciał szybciej, przeklinając własną głupotę. Uram nie potrzebował odpoczynku by się
uzdrowić, nie kiedy mógł przyspieszyć ten proces pijąc krew. Kolejna zaleta Zrodzonych Z Krwi,
kolejna rzecz, która upewniała ich w słuszności podjętej decyzji, jednak jego osobowość została
wypaczona w najgłębszym poziomie, mózg pływający w toksynie.
Najgorsze było to, pomyślał Raphael wytężając siły by dosięgnąć umysłu Eleny, że taka ewolucja
nie działa się w przeciągu nocy. Słudzy Urama musieli wiedzieć, jednak w porównaniu do potężnej
Siódemki Raphaela, drugi archanioł nie trzymał przy sobie nikogo tak silnego. Nikogo poza
Michaelą. Usta Raphaela się skrzywiły – był pewien że kobieta, która kiedyś była Królową
Konstantynopola pomogła swojemu kochankowi ominąć protokoły mające na celu zapobiegnięcie
dokładnie takiej sytuacji. Możliwe, że chciała śmierci Urama, lecz co bardziej prawdopodobne,
chciała zobaczyć co się stanie, chcąc się upewnić czy pozostała część Kadry kłamie.
Dosięgną części Manhattanu bezpośrednio naprzeciw Castle Point,, czyli miejsca z którego Elena
ostatni raz dała o sobie znać. – Mam dobre przeczucie. – powiedziała wtedy. – Zapach został
rozmyty przez wilgoć w powietrzu, lecz będę krążyć aż znajdę jego silniejsze stężenie.
- Wyślę do ciebie więcej aniołów.
- Nie wyciągaj ich jeszcze z siatek poszukiwań. To może być jakaś sztuczka. Jeżeli znajdę
cokolwiek pewnego, powiem Illium by się z tobą skontaktował.
Elena była najwyraźniej znacznie bliżej Anioła Krwi niż sądziła.
Gdy leciał ponad tym obszarem, szukając jej, jego oczy – skupione, jastrzębie – odnalazły zamiast
niej Illium. Niebieskie skrzydła anioła wyróżniały się nawet gdy leżał w wodzie pod pomostem w
połowie w niej zanurzony. Raphael zanurkował ignorując świadków, którzy zaczęli się gromadzić
wokół pomostu, jak i łódź ratunkową zmierzającą w stronę rannego anioła. Kilku ludzi nawet
wskoczyło do wody i próbowało utrzymać twarz Illium na powierzchni, choć nie byli w stanie
unieść go biorąc po uwagę ciężar jego nasiąkniętych wodą skrzydeł. Rozproszyli się gdy Raphael
się zbliżył.
Wydobywając nieprzytomnego anioła z wody, uniósł się przy dźwięku fleszy i okrzyków zachwytu
wymieszanego ze smutkiem. Illium stał się dobrze znany w tym mieście od momentu jego
pojawienia się na służbie w Azylu, jego niebieskie skrzydła tak charakterystyczne, jego osobowość
tak bardzo zaraźliwa. Sądzili, że umarł, zapominając, że jest nieśmiertelny.
Uram mógł zabić Illium, lecz wybrał łatwiejszą opcję i go unieszkodliwił, oczyszczając sobie drogę
do celu. Obudź się. Raphael utrzymywał pozycję wysoko ponad warstwą chmur, połamane ciało
Illium spoczywało w jego ramionach. Skrzydła Illium były porozdzierane, jego kości zmiażdżone
od ogromnej prędkości zderzenia z wodą. Stłuczenia i zranienia znaczyły jego skórę w miejscu
gdzie prawdopodobnie uderzył w coś spadając do rzeki. Stracił oko. To wszystko się zagoi. Co nie
oznacza, że nie będzie boleć. Stawiając jednak na bok chłopięcość Illium, był jednak żołnierzem,
wojownikiem. Dlatego, też Raphael nie pozwolił mu odpocząć tylko skupił swoje mentalne
zdolności i uderzył niewidzialnie anioła, budząc go. Illium odzyskał przytomność biorąc krótki
wdech. Nie krzyknął.
Jedno idealne oko otworzyło się. – Skurwysyn czekał w chmurach. – wyszeptał, nie tracąc czasu
niepotrzebnymi przeprosinami. – Urok. Ellie... – zadrżał, walcząc z potrzebą swojego ciała by udać
się w leczniczy sen. – Myślę, że widziała jak spadam. B-b-blisko. Wyglądał na uzdrowionego…
lecz był słaby. – ostatnie słowo było niemalże bezgłośnie gdy jego ciało dosłownie wtrąciło go w
głęboki, przypominający komę stan, z którego nikt i nic nie będzie go w stanie wybudzić przez
przynajmniej tydzień.
Choć był znacznie młodszy od Raphaela, jest na tyle dorosły by wejść do samej anshary.
Pozwoliłoby mu to uzdrowić się znacznie szybciej, tłumiąc agonię i odbudowując jego ciało nim się
zbudzi. W innym wypadku, w momencie gdy wybudzi się z comy, będzie tak zbolały jak każda inna
istota, a z tyloma złamanymi kośćmi, byłby to ból nie do zniesienia.
Raphael wiedział o tym aż za dobrze. Ostatnie słowa jego matki skierowane do niego gdy leżał
krwawiąc na ziemi ze skrzydłami poszatkowanymi tak bardzo, że nie miał nawet szansy
kontrolować samego upadku. Uderzył w ziemię z prędkością, która rozszarpałaby śmiertelnika na
strzępy. Jego ciało nie przetrwało w całości… Był na tyle młody, że pełne odnowienie straconych
części ciała zajęło mu lata. Ci w ansharze zdrowieli zasadniczo szybciej. Lecz nie było żadnego
magicznego środka.
Chyba, że byłeś Zrodzonym Z Krwi aniołem, przepełnionym toksyną.
Czarne skrzydła Jasona stały się widoczne poprzez chmury. Wyciągnął ręce, jego twarz ściągnięta.
– Wezmę go.
Raphael przekazał mu ciało Illium. – Gdzie reszta skrzydła?
- Powiedziałem im by szukali łowcy. Zabierz Illium do uzdrowiciela. – zanurkował ponownie w
kierunku pomostu, otaczając się urokiem nim zostanie zauważony. To co Illium udało się
powiedzieć było niezwykle istotne. Jeżeli Uram nie uleczył się całkowicie, nie będzie w stanie
ulecieć daleko z ciałem Eleny ciągnącym go ku ziemi.
Żyj Eleno, powiedział, pragnąc by walczyła, przełamała ciemność, która skrywała jej umysł w
duszącym więzieniu. Żyj. Nie dałem ci zgody na śmierć.
Nicość. Cisza. Cisza jakiej nigdy wcześniej nie zaznał.
Żyj Eleno. Wojownik nigdy nie poddaje się wrogowi. Żyj!
Rozdział 37
- Cicho. – wymamrotała Elena, wyrwana przez arogancki głos z błogiego snu. – Chcę spać.
- Śmiesz wydawać mi rozkazy, śmiertelniku? – zimny pot oblał jej twarz, wybudzając prosto w
objęcia koszmaru.
W pierwszym momencie nie była w stanie do końca pojąć tego co miała przed oczami. Jej umysł
zwyczajnie odmawiał złączenia fragmentów obrazu. A było tak wiele części... Rozszarpane,
wykręcone, niewiarygodne części układanki. Jej żołądek ścisnął się gwałtownie, mdłości
spowodowane uderzeniem w głowę kiedy Uram rzucił nią o taflę wody, złączyły się z horrorem
teraźniejszości.
Walczyła z tym przerażeniem, odmawiając nagrody potworowi. Było to jednak trudne. Nikt z nich
nie miał racji – Sara, Ransom, nawet Raphael. Uram porwał znacznie więcej ludzi, nie tylko
piętnaście – ludzi których nikomu nigdy nie zacznie brakować. Gnijące członki, błyszczące żebra,
dowód jego morderczego szaleństwa wypełniał pomieszczenie. Pokój bez światła, bez powietrza.
Cela. Krypta. Grób. Przestań!
To były jej zmysły łowcy, zmysły, które od urodzenia ją wyróżniały.
Przełykając panikę, skupiła się i zdała sobie sprawę że pokój nie był w rzeczywistości całkowicie
czarny. Uram zakrył okna, jednak jakieś światło przeciskało się przy krawędziach – zbyt jaskrawe,
zbyt białe by było naturalne, co oznaczało że była nie przytomna na tyle długo by zapadła noc. To
właśnie to światło pozwoliło jej zobaczyć chorobliwą prawdę tego pokoju. Rozszarpane ciała
porozrzucane jak śmieci. Nie wszystkie jednak było w kawałkach… Po przeciwnej ścianie, z
łańcuchami wokół nadgarstków, ujrzała wyschnięte ciało kogoś, kto był kiedyś człowiekiem.
Po czym ta wyschnięta łupina mrugnęła, a ona zdała sobie sprawę że jeszcze żyje. – Jezu! –
wydobyła z siebie nim mogła się powstrzymać.
Potwór naprzeciw niej, ten który miał wygląd archanioła, podążył za jej wzrokiem. – Widzę że
poznałaś już Roberta. Jest mi tak oddany, podążył za mną przez ocean bez zastrzeżeń. Czyż nie tak,
Bobby?
Elena przyglądała się okrutnemu humorowi na twarzy Urama i zdała sobie sprawę, że tak naprawdę
nigdy nie rozumiała prawdziwego zła, aż do tego momentu. Robert był wampirem, tyle było jasne.
Żaden człowiek nie przeżyłby takiego stanu – wyglądało na to, że wampir stracił każdą cząstkę
wilgoci w swoim ciele poza swoimi dużymi, błyszczącymi oczami. Oczami, które prosiły o
wybawienie.
Uram ponownie odwrócił się w jej stronę, jego własne oczy – jaskrawa, piękna zieleń – tańcząca od
śmiechu. – Myślał, że jest wyjątkowy bo go ze sobą zabrałem. Na nieszczęście, zapomniałem o nim
na jakiś czas. – wypełnione mocą spojrzenie stało się wściekłe i zabarwiło czerwienią. Błyszcząca
zieleń zgniła.
Elena leżała bez ruchu w kącie w którym porzucił ją Uram, zastanawiając się czy pomyślał o tym
by zabrać jej broń. Nie czuła nic na swoim ciele, możliwe jednak że przeoczył jedną czy dwie – jak
na przykład ostrze w jej włosach wielkości szpilki, lub płaski nóż wpasowany w pochwę
wbudowaną w jej but. Poruszyła palcami u stóp, czując ich pokrzepiającą twardość. Były one
prezentem od Ransoma, a raczej głupim żartem – i nigdy wcześnie bardziej nie kochała tego idioty
jak w tym momencie.
Oczy Urama wwiercały się w nią. – Lecz mój lojalny Bobby okazał się jednak użyteczny. –
ponownie odwrócił się w stronę wampira. – Nieprawdaż? Był najbardziej wdzięczną widownią dla
moich małych zabaw.
Elena widziała sposób, w jaki ręce wampira zaciskały się na łańcuchach, sposób w jaki jego
zmarnowane ciało drgnęło i poczuła jak budzi się w niej furia. Uram musiał być świadomy tego co
robi – wampiry były prawie nieśmiertelne, lecz potrzebowały krwi by prawdziwie przetrwać. Nie
pozwalając mu się pożywić, spowodował że ciało Roberta samo zaczęło się... zjadać. Wampir nigdy
prawdziwie nie umrze, nie z głodu. Jednak teraz jego oddech musi być agonią. Jeżeli ten stan
będzie trwał dłużej…
Myśli Eleny wypełniły się jedyną sprawą wampirycznej śmierci głodowej z jaką się kiedykolwiek
spotkała. Czytała o niej w książce z ostatniego roku w Akademii Gildii. Wampir – S. Matheson –
został wplątany w rodową kłótnię dotyczącą jego Ojca. Został zamknięty go w betonowej trumnie i
pogrzebany w fundacjach budynku podczas jego budowy.
Został znaleziony dziesięć lat później.
Żywy.
Jeżeli można to było nazwać życiem. Przedsiębiorca budowlany, który nieświadomie otworzył
trumnę sądził że znalazł szkielet i zadzwonił na policje. Koroner był zachwycony perspektywą
zmumifikowanych szczątków. Pojawił się na miejscu z małą grupką swoich ludzi i zaczął robić
zdjęcia, zbierać pomiary podczas gdy ludzie z budowy przyglądali się całemu zabiegowi. Jedna z
techników zraniła sobie palec przewracając głowę szkieletu i nim się obejrzała, straciła go, kość
przecięta gładko na pół przez jeden, ostry jak ostrze, kieł.
Sprowadzono lekarzy paramedycyny. Ciało S. Matheson zostało zregenerowane przez nieustanną
transfuzję, jednak jego mózg przeszedł przez pewnego rodzaju nieodwracalną metamorfozę. Nie
mówił, nie ruszał się, jedynie nieustanny głupkowaty uśmiech na jego twarzy i oczekiwanie aż ktoś
za bardzo się zbliży błyszczało w jego oczach. Trzech doktorów straciło naście części ciała nim
ludojad zniknął bez śladu. Powszechnie sądzono, iż anioły się nim osobiście zajęły. Interesy nie
szły dobrze, gdy istniał wampir który zjadał ludzi.
Robert nie doszedł jeszcze do tego etapu. W jego oczach wciąż było coś, co wciąż wyczuwało i
rozumiało człowieczeństwo. Przyglądała się jak Uram podszedł sztywnym krokiem do wampira,
blokując tym samym jej pole widzenia. Następnie Robert wydał okropny dźwięk i ledwo się
powstrzymała przed krzyknięciem na archanioła, zamiast tego wykorzystała okazję by przysunąć
stopę bliżej. Bliżej.
Uram odwrócił się, delikatny uśmiech na jego wargach. – I co myślisz o moim dziele?
Przygotowała się, wiedząc, że zrobił coś potwornego. Nic jednak nie mogło jej przygotować na
widok, który ją czekał – litość zatkała jej gardło, wściekłość rozsadzała jej ciało. Uram pozbawił
Roberta oczu, a teraz, utrzymując jej spojrzenie uniósł te śliskie kule do ust, jak gdyby zamierzał je
ugryźć. Nawet nie mrugnęła.
- Jesteś silna. – chichocząc, rzucił gałki oczne na podłogę, miażdżąc je obcasem.
Wytarł szybko ręce o chusteczkę i podszedł do niej odprawiając Roberta, który przestał się ruszać. –
Jesteś niezwykle cicho, łowczyni. Żadnych heroicznych czynów by uratować biednego wampira? –
uniósł brew w niepoprawnie królewski sposób.
- Jest tylko jednym z krwiopijców – powiedziała czując nudności. – Miałam jedynie nadzieję, że
rozproszy twoją uwagę na tyle bym zdążyła uciec.
Uśmiechnął się i dreszcz, który wspiął się po jej plecach był jak tysiąc pełzających pajęczych nóg.
Po czym wciąż się szczerząc, przykucną przy niej i położył rękę na jej kostce. Uśmiechnął się
szerzej. Przekręcił dłoń. Trzaskowi kości towarzyszył przeszywający ból, tak gorący i narowisty, że
krzyknęła.
Raphael!
Czuła jak wzrok jej się zamazuje, gdy tłumione skrzydła nieprzytomności zamknęły się wokół niej
po raz kolejny. Coś jednak zwróciło jej uwagę nim zapadła się w ciemność. Powiedz mi gdzie
jesteś, Eleno.
Pot spłyną po obu stronach jej twarzy, przyklejając jej koszulkę do pleców. Trzymała się jednak
tego głosu, głosu Raphaela, i wczołgała się z powrotem do pełnej świadomości. Uram wciąż kucał
przed nią, przyglądając się jej z zadowoloną miną kogoś, kto zapędził swoją ofiarę w róg. –
Cuchniesz jak kwas. – wyszeptała. – Zalany, intensywny, charakterystyczny.
Wyraz jego twarzy się zmienił, stał się ciekawski w sposób niemalże dziecinny. Był to najbardziej
zniekształcona wersja dziecięcej ciekawości jaką kiedykolwiek widziała. – A co z Bobby’im? –
kolejny uśmiech, w tym samym momencie, gdy jego oczy zapłonęły czerwienią. – Chciałby
wiedzieć.
Przełknęła. Woda, powiedziała wewnątrz własnego umysłu, mając jak cholera nadzieję, że Raphael
się przysłuchiwał. Wyczuwam wodę. – Bobby. – wyszeptała. – Bobby ma zapach kurzu, ziemi i
śmierci. – Jakiś dźwięk. Skupiła się. Cięcie, krojenie.. Nieprzerwany rytm. Powinnam wiedzieć co
to...
Uram odsunął pasmo włosów z jej twarzy. Czekała aż złamie jej kark, ale odsunął rękę moment
później. Nawet jak ulga przeszła po jej ciele, zdała sobie sprawę że żywił się jej przerażeniem,
torturując ją niepewnością. Sukinsyn trzymał ją przy życiu dla swojej przyjemności… a może
jednak nie?
- Czemu jeszcze żyję? – spytała go.
Milcz Eleno.
Och, ciiii. Gdy jestem ranna to bywam nieprzyjemna
Uram ponownie się uśmiechnął, jego ręka ścisnęła jej kostkę. Ból niemalże wrzucił ją w pustkę, on
jednak wiedział dokładnie, kiedy rozluźnić uścisk. – Ponieważ jesteś jego słabością i gdy się nad
tym zastanowiłem to pozostawienie cię przy życiu wydawało się bardziej logiczne.
To pułapka. Nie pozwól mu się zranić.
Ja się zajmę Uramem. Twoim zadaniem jest pozostanie przy życiu.
Ten rozkaz sprawił że niemal się uśmiechnęła – nawet będąc w głębi koszmaru. – Jestem jego
zabawką, niczym więcej.
- Wiem. – uwalniając jej kostkę, machnął dłonią na jej słowa.
Jego natychmiastowa zgoda zdenerwowała ją bardziej niż jej się to podobało. Lecz hej, biorąc pod
uwagę jej obecną przewidywalną długość życia, stwierdziła, że ma prawo kochać bezmyślnie.
Kochać. Och, kurwa. – Jeżeli tak łatwo o mnie zapomnieć, to dlaczego miałabym być cennym
zakładnikiem?
- Ponieważ, łowczyni – powiedział nie ukazując kłów z łatwością wampira żyjącego kilka setek lat.
– Raphael jest bardzo zaborczy, gdy chodzi o swoją własność.
Sople lodu urosły w jej sercu słysząc przekonanie w jego głosie. – Brzmisz na bardzo pewnego.
- W czasach piękna, królów i królowych, przebywaliśmy na tym samym dworze prze wiek. –
Przekręcił delikatnie głowę na bok. – Nie wiedziałaś?
- Zabawka, pamiętasz? – posłała mu uśmiech zamkniętych ust, zgadując, że jej prawdziwe uczucia
mogą odegrać swoją rolę. – Nie bardzo ze mną rozmawia.
- Raphael nigdy nie należał do tych rozmownych, nie jak Charisemnon. – wydał z siebie dźwięk
niesmaku. – Ten to dopiero gada przez wieczność, jednocześnie nic nie mówiąc. Tysiące razy
marzyłem by zmiażdżyć mu krtań. Teraz może będę miał taką okazję. – odsuwając na bok kość
udową leżącą blisko jego nogi, zmarszczył brwi. – Okropnie tu cuchnie. – wściekłość wypełniła
jego spojrzenie.
Postanowiła nie wytknąć mu że to on był powodem zapachu. – Mówiłeś o zabawkach Raphaela. –
powiedziała, wyczuwając, że ten temat dłużej utrzyma ją przy życiu niż gdyby wpadł w furię z
powodu smrodu jak z kostnicy.
Jego uwaga powróciła do jej osoby i po raz pierwszy zauważyła dziwną osokę na jego skórze oraz
drobne, białe linie biegnące po jego twarzy. Wyglądało to tak jak gdyby widziała naczynia
krwionośne, choć miały nieodpowiedni kolor – były wypełnione czymś innym niż krwią.
- Na Dworze mogliśmy przebierać w niewolnikach. – powiedział jej, jego głos tak głęboki i
prawdziwy ze była w stanie zrozumieć jak tak wielu wpadło pod jego czar, I jeszcze wpadnie, jeżeli
nie zostanie powstrzymany. – Byli tam dla naszej przyjemności i korzystaliśmy z nich, kiedy tylko
chcieliśmy.
Jej gardło się ścisnęło na czyste lekceważenie w jego głosie. – Ludzie?
- Większość z nich była zbyt słaba, zbyt brzydka. Nie, nasi niewolnicy byli wampirami – wtedy jak
i teraz, ich obowiązkiem było czczenie nas.
Nie było to do końca to, o czym mówił Kontrakt, lecz nie przerywała swojej gry. – Więc twoimi
niewolnikami byli ci, których stworzyłeś?
- Nie, to by było nudne. Byli wymieniani. Och, jest ci ich żal. – zaśmiał się i nie był to
nieprzyjemny dźwięk. – Błagali o możliwość wejścia do naszego łoża. W haremie były walki, gdy
ktoś został wybrany ponad względy innego.
Stwierdziła, że mówił prawdę. – Układ idealny.
- Mieliśmy swoich faworytów—
Słuchała go jedynie po części, próbując z całej siły zgadnąć gdzie się znajdowali. Dźwięk
chłostania i cięcia zapadł w ciszę, lecz była w stanie słyszeć coś innego. Samochody. Blisko drogi i
wody. Zranione skrzydło Urama wyglądało dobrze, lecz sposób, w jaki ciągnęło się po ziemi
mówiło że nie było jeszcze w pełni funkcjonalne. Muszą więc być blisko miejsca w którym
zaatakował Illium. Boże, miała nadzieję że niebieskoskrzydły anioł żył – sposób w jaki uderzył w
taflę wody rozszarpałby człowieka na strzępy.
Nie jestem pewna, lecz myślę, że jesteśmy na brzegu rzeki Hudson, blisko miejsca w którym Illium
został pokonany, skierowała tą myśl do Raphaela, mając piekielną nadzieję że w jakiś sposób
blokował Urama przed opanowaniem jej umysłu w pokoju z zasłoniętymi oknami. Ten zapach!
Cuchnie. Szukaj opuszczonego budynku, magazynu, hangaru – w innym wypadku sąsiedzi dawno
zadzwoniliby po władze.
Chyba że, pomyślała, te trupy to byli sąsiedzi. Gdyby jednak tak było, ktoś na pewno zgłosiłby na
policję zaginięcie, choć jednego z nich. Tak bardzo była skupiona, że popełniła błąd. Jej wzrok
rozproszył się po pomieszczeniu. Mocne ściśnięcie jej kostki i nagle ból był jedyną rzeczą, jaką
czuła, każdy nerw jej ciała w płomieniach. Tym razem nie mogła zwalczyć nadciągającej
ciemności, nie mogła utrzymać się na powierzchni.
Jeżeli umrzesz, Łowczyni Gildii, uczynię cię wampirem.
Instynktownie zmarszczyła twarz w niezadowoleniu i tak bardzo mocno walczyła, walczyła by
pozostać przytomną. Nie chcę pić krwi. Nie możesz mnie również Stworzyć jeżeli będę martwa. To
było jak pływanie w syropie, jednak w końcu przebiła się przez powierzchnię świadomości… by
pochylić się do przodu i opróżnić zawartość swojego żołądka w koszmarnej powodzi. Gdy
skończyła, zauważyła, że Uram nie zmienił swojej pozycji.
- Nie uważałaś. – powiedział w najrozsądniejszym z tonów.
Zauważyła coś kątem oka. – Przepraszam. Boli. – Widzę kask ochronny. Ściany nie są wykończone.
Szukaj konstrukcji. A ten stos – jej broń! Niemalże na wyciągnięcie ręki.
- Naprawdę mam nadzieję, że Raphael zjawi się tu prędko. – rozczarowane ściągnięcie brwi. – Nie
wytrzymasz zbyt długo.
- Jesteś pewien że przyjdzie?
- Och tak. Pamiętasz tych niewolników? Miał w zwyczaju walczyć z nami, gdy tylko
pozostawiliśmy jakiś ślad na takim którego uważał za swojego. – Uram najwidoczniej uważał to za
zabawne. – Możesz sobie wyobrazić? Troszczył się.
Nagle linia decydująca o byciu potworem stała się znacznie wyraźniejsza niż sądziła. Raphael
jakimś cudem pozostał po jednej stronie, a Uram po drugiej. – To było dawno temu. –
odpowiedziała. – Zmienił się.
Uram przerwał, jakby w zamyśleniu. – Tak. Może i nie przyjdzie. Może cię tu zostawię. – jego oczy
się śmiały. – Może przywiąże cię do Bobbiego, pozwolę mu się pożywić. Co ty na to Bobby? –
zawołał.
Wysuszony przedmiot po drugiej stronie pokoju wydawała się wyszeptać odpowiedź. Elena jej nie
usłyszała, lecz najwidoczniej Uram tak. Zaśmiał mocno kołysząc się do tyłu na piętach. – Jestem
zachwycony tym, że nie straciłeś swojego poczucia humoru. – powiedział chichocząc. – Myślę, że
za sam ten fakt dam ci to czego pragniesz. Przystawię cię do piersi śmiertelniczki i pozwolę ssać jak
dziecko.
Przerażający obraz sprawił, że wściekłość Eleny stała się zimna, nieprzystępna, niebezpieczna. Nie
miała problemu z karmieniem umierającego wampira – cholera, była przecież człowiekiem, a nie
sadystycznym czubkiem jak Uram. Nie miała jednak zamiaru być torturowaną na śmierć przez
umysł który został złamany przez tego anioła. Wykorzystując jego tymczasowy brak koncentracji,
postanowiła sięgnąć po nóż w jej bucie. Jej kostka rwała boleśnie przy tak niewielkim ruchu, lecz to
nie ból ją powstrzymał przed jego wykonaniem.
Zapach wiatru, deszczu, morza. Gdzie jesteś?
Naprzeciw okien, z Uramem stojącym przede mną. Jest tu i wampir – zagłodzony – po przeciwnej
ścianie na mojej lewej tuż obok okna. Nazywa się Robert.
Lubi znęcać się nad dziećmi. Jego życie niewiele znaczy.
Po czym ściana zwyczajnie zniknęła, ścięta jak gdyby przez jakiś gwałtowny wiatr. Widziała
trzaskającą granicę niebieskiego ognia otaczającego dziurę, słyszała Urama krzyczącego w triumfie.
Prostując się archanioł spojrzał na nią. – Przysłużyłaś się mojemu celowi, przyprowadzając go tutaj
pomimo obrażeń – to będzie łatwa zdobycz. – odciągnął w tył swoją dłoń i ujrzała w niej czerwony
ogień.
Jeżeli jej dotknie, umrze pomiędzy jednym a drugim oddechem.
Więc uśmiechnęła się z wyższością. – Jeżeli jesteś taki pewny siebie, zabij mnie, gdy już go
pokonasz. Chyba, że nie sądzisz byś dotrwał do tego czasu.
Kopnął ją w jej strzaskaną kostkę, i ból wybuchł rozprzestrzeniając się po jej ciele aż jej umysł się
zwyczajnie zapadł się w ciemność.
*
Raphael uderzył Urama w plecy piorunem czystej energii, gdy Zrodzony Z Krwi anioł zatracił się w
swoim szaleństwie i zamierzał uderzyć Elenę po raz drugi. Atak wyrzucony przez Raphaela odniósł
zamierzony efekt. Krzycząc z furii Uram odwrócił się, wyrzucając anielski ogień który trzymał w
dłoni w kierunku Raphaela oraz drugą jego dawkę w sufit, niszcząc go by unieść się w otwartą
przestrzeń.
Raphael wiedział, że Elena leżała pod gruzami, wciąż był w stanie wyczuć esencję jej życia choć jej
umysł był nieprzystępny. Żyj, rozkazał ponownie unosząc się by walczyć ze złem które nie mogło
panoszyć się bez nadzoru. Był świadomy uciekających i krzyczących ludzi poniżej, kiedy ogniste
kule uderzały w pobliskie budynki, powodując rozbijanie się ich odłamków o ziemię. Samochód
zatrzymał się z piskiem opon, a za nim następny i następny, wszyscy kierowcy patrzyli w niebo.
Raphael przeleciał pod rzuconą błyskawicą i posyłając własną obserwował z satysfakcją
przypalonego Urama. Krwawiąc z rozcięcia na twarzy Anioł Krwi wyrzucił w jego stronę grad
ognistych kul stworzonych z życiowej energii zawartej w skradzionej krwi i wzmożonej przez
toksyny, które wżarły się w jego ciało. Nie ma już odwrotu, gdy anioł zwróci się w stronę krwi.
- Gdy już zamienisz się w pył – szydził Uram, lecąc na Raphaela z rękoma jarzącymi się ogniem. –
Miasto będzie należeć do mnie!
Raphael uchylił się przed atakiem, jednak nim poczuł agonię pełznącą po jego skrzydłach
spowodowaną przez ognień aniołów, wiedział że poruszył się o ułamek sekundy zbyt wolno.
Rozdział 38
Wzbił się na wysokość chmur, wyżej niż to było normalnie możliwe dla aniołów, trawiący go ogień
zgasł z braku tlenu, głowa pękała mu z bólu. Po czym runął w dół, wykorzystując swoją prędkość
by wyrzucić anielski ogień w stronę Urama. Szalonemu Archaniołowi udało się ustrzec przed
wszystkimi pociskami, poza jednym, który ugodził go w udo.
Raphael czuł napięcie w skrzydłach, gdy nowe i stare rany dały o sobie boleśnie znać. Nie
obezwładniło go to, jeszcze nie – lecz czuł, że ten stan nie potrwa zbyt długo. Uram trafił w niego
dostateczną ilością anielskiego ognia, by jego części pozostały na ciele Archanioła Nowego Jorku.
Te kawałki ognia będą powoli wyżerać jego ciało, aż do kości. Miał mniej niż dziesięć minut nim
jego skrzydła osłabną do tego stopnia, że nie będzie mógł latać. Dopiero, gdy poczuł zerwanie
ścięgna - przypomniał sobie o jednym istotnym szczególe.
Był teraz odrobinę bardziej ludzki.
Niech więc i tak będzie. Lepiej umrzeć będąc bardziej ludzkim, pomyślał z zadziwiającą jasnością,
niż stać się potworem. Eleno! Żyj! Nieprzerwanie wysyłał ten rozkaz nawet, gdy jego siły
wyczerpywały się i coraz więcej i więcej piorunów Urama wrzynało się w jego skórę i skrzydła.
Musisz żyć. Musi przetrwać. Jej dusza płonęła zbyt jaskrawym ogniem by tak łatwo zgasnąć.
Zdał sobie sprawę… że to kruche, śmiertelne życie nie tylko było dla niego ważne, lecz
niepostrzeżenie stało się ważniejsze niż jego własne. Zbudź się, Łowczyni Gildii!
Udało mu się w końcu zbliżyć do Urama na tyle blisko, by zaryzykować kolejny atak. Czuł, że
rezerwy jego mocy zaczynały się wyczerpywać. Leżące w dole miasto pogrążyło się w
ciemnościach, jako że obaj walczący czerpali energię z linii wysokiego napięcia i z każdego innego
źródła, z którego się dało. Samochody zwalniały, po czym stawały, mając nagle wyczerpane
akumulatory, słupy wysokiego napięcia były zupełnie przeciążone. Jednak Raphael nie przestawał
czerpać mocy. Miał cały czas świadomość, że jego ciało padnie wcześniej nim wyczerpią się
ostatnie rezerwy energii.
Uderzył w skrzydło Urama, lecz to nie wystarczyło. Szalony Archanioł pełen był krwi zabitych i,
nawet osłabiony, uzdrawiał się szybciej niż zwykły anioł, szybciej nawet niż archanioł. Uram
zaśmiał się i stworzył kolejną kulę anielskiego ognia.
Tą jednak wystrzelił w stronę do połowy zniszczonego budynku.
Elena!
Raphael przejął piorun, pozwalając by uderzył w jego ramię. Ból przeszył mu ciało, gdy ogień
dotknął kości i dalej rozprzestrzeniał się w jego wnętrzu. Mrugając, by pozbyć się z oczu kropel
potu, nie przestawał walczyć, unosząc się nad budynkiem, by Uram nie mógł go zniszczyć.
- Ty głupcze – szydził Uram. – Oddajesz swoją nieśmiertelność dla jakiejś kobiety?
W odpowiedzi, Raphael odbił kolejny świetlisty pocisk. Nawet o milimetr nie ruszył się z miejsca.
Wyczuwał jak jego ludzie zbliżali się do miejsca bitwy. Mentalnie ostrzegł ich by zostali poza jej
zasięgiem. Tylko archanioł może przetrwać anielski ogień dłużej niż kilka sekund. Jeden z
piorunów Urama uderzył w jego zdrowe ramie. Ogień przeżarł się już przez warstwę skóry,
ukazując biel kości. Wciąż nie przestawał walczyć, dosięgając Urama kilka razy. Był ledwo
świadomy tego że Manhattan został całkowicie pozbawiony prądu, i leżał pod nimi czarny jak
smoła. A dalej - Queens i Bronx, powoli szły w jego ślady, dając się pochłaniać czarnej,
nieubłaganej fali.
Nadal było wiele mocy do zaabsorbowania, ale Raphael czuł, że jego ciało jest już niemal u kresu
wytrzymałości. Wypełniając je energią do granic możliwości, z lśniącą poświatą tańczącą na skórze,
przygotowywał się na ostateczne, samobójcze starcie. Jeżeli dotknie ciała Urama, może mu się uda
spalić ich obu. Była to wysoka cena, lecz archanioł który stał się Aniołem Krwi mógł bez trudu
rozerwać świat na strzępy, i nawet przyczynić się do upadku całej cywilizacji.
Wyrzucając wystarczającą ilość angielskiego ognia, by powstrzymać Urama przed zbytnim
zbliżeniem się, lecz jednocześnie zachowując rezerwy energii, obserwował przeciwnika, szukając
luki w jego ochronie, jakiegoś pojedynczego błędu. Gdy nadeszła jego szansa- nie była ona
wynikiem pomyłki Urama, ale wytrwałością pewnej łowczyni, zbyt upartej, by poddać się złu.
Z otwartej części rozpadającego się budynku padło kilka strzałów z broni palnej, które zraniły
skrzydła anioła Zrodzonego z Krwi.
Uram krzyknął i zaczął spadać spiralnym ruchem ku ziemi, jednocześnie strzelając anielskim
ogniem. Raphael poleciał w stronę spadającego archanioła wyciągając przed siebie dłonie. Gdy
jedna z jego rąk uderzyła w pierś Urama, wyciągnął drugą i przytrzymał go. Pchnął mocno. Ręka
przeszła przez klatkę piersiową i uderzyła w serce upadłego.
- Żegnaj, stary przyjacielu. – powiedział, wiedząc że nie pozostało w tym potworze nic z anioła
którego znał. Po czym uwolnił ostatni, przerażający strumień anielskiego ognia, który
rozprzestrzenił się po ciele Urama niczym choroba. Zaciskające się na nim dłonie umierającego
archanioła groziły pociągnięciem pana Nowego Jorku za sobą. Ale Raphael musi przetrwać, bo w
przeciwnym wypadku Elena umrze.
Wywinął się z uścisku Urama, dosłownie na chwile przed tym, gdy Zrodzony z Krwi eksplodował
w wybuchu jasnego, białego światła. Na sekundę blask ten rozświetlił cały Manhattan. Po chwili
było po wszystkim. Uram był nie tylko martwy ale także został na zawsze usunięty z tego
wszechświata. Nie pozostał po nim nawet proch.
Krwawiąc z licznych ran i cały czas trawiony od środka anielskim ogniem, Raphael rozprostował
skrzydła i wzleciał w górę.
Jeden z ostatnich, rzuconych z desperacją, piorunów Urama uderzył w budynek. Archanioł
wiedział, że Elena była na samej krawędzi szkieletu budynku kiedy strzeliła w stronę Anioła Krwi.
Strona ta już nie istniała, lecz Raphael wciąż był w stanie wyczuć życie Eleny, czuć jej umierający
płomień. Eleno, gdzie jesteś?
Cichy, spokojny, przytłumiony dźwięk. Po czym rozbrzmiało mu w myślach kilka słów- Pozostań
odrobinę ludzki, dobrze Raphaelu?
Prośba, która niemalże nie była dźwiękiem. Taka cichutka i wątła. Lecz to wystarczyło. Podążył za
mentalnym śladem, by odnaleźć zmasakrowane ciało łowczyni na wąskiej krawędzi stworzonej
przez niepewnie wiszący neonowy znak. Jej plecy były zmiażdżone, nogi skręcone w nienaturalny
sposób. Mimo to uśmiechnęła się, gdy go zobaczyła, z ręką wciąż spoczywającą na broni, która
uratowała więcej istnień niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Nie odważył się jej dotknąć z obawy że zsunie się z krawędzi. – Nie pozwalam ci umrzeć.
Powolne mrugnięcie. – Władczy –razem ze słowami, z jej ust wyleciała krew. Głos nie chce mi
działać.
Słyszę cię dobrze.
Zdradzisz mi ten sekret, dobrze? Jak tworzycie wampiry?
Nawet w tym słabnącym szepcie słyszał jej żartobliwy ton. Nasze ciała wytwarzają toksynę, która
musi być regularnie oczyszczana. Im starsi jesteśmy, tym dłuższe przerwy w jej usuwaniu.
Uram czekał zbyt długo.
Tak. Z czasem się uodparniamy, lecz tylko do pewnego stopnia. Gdy przekroczymy pewną granicę ta
toksyna zaczyna łączyć się z naszymi komórkami, mutując się. Ta podstawowa odporność oznacza
jednakże, że archanioł zawsze ma w sobie pewną ilość tej trucizny. Wystarczającą. Jednocześnie jest
jej zbyt wiele.
Jedynym sposobem by pozbyć się nadwyżki nim jej stan osiągnie zbyt krytyczny poziom jest
przeniesienie jej na żyjącego człowieka. Historia aniołów mówi o czasach kiedy anioły poddały się
rozpaczy wywołanej utratą tak wielu śmiertelnych istnień, że próbowały przenieść toksynę na
zwierzęta. W wyniku czego doszło do rzezi o której nawet Lijuan nie chce mówić. Wiemy, że
dostajemy coś w zamian w ramach tej wymiany, coś co utrzymuje toksynę na umiarkowanym
poziomie, lecz nawet po tylu mileniach nie wiemy co to jest.
Ale… przerwała, jak gdyby zbierając siły, zdeterminowana by zaspokoić swoją ciekawość. A testy?
Kompatybilność?
Odpowie na każde pytanie, zdradzi każdy sekret jeżeli tylko utrzyma ją to przy życiu. Niewielu
rodzi się ze zdolnością przeżycia z toksyną, ze zdolnością wykorzystania jej jako paliwo, by zmienić
się ze śmiertelnika w wampira. Osoby bez tej odporności umierają. I pomimo anielskiego
okrucieństwa, pomimo braku współczucia które tracą z wiekiem, żaden nieśmiertelny nie chciał
nosić znamienia takiej licznej rzezi. Obiecać życie, a dać tylko śmierć- to był krok zbyt blisko
krawędzi otchłani. Przed wprowadzeniem testów tylko jednemu na dziesięć udawało się przeżyć.
Ach… Nie była nawet w stanie szepnąć.
Jego kły się wydłużyły i przedziwny, cudowny, złoty posmak wypełnił jego usta gdy czuł jak łza
spływa mu po twarzy. Był archaniołem. Nie płakał od przeszło tysiąca lat. Teraz już wiesz, dlaczego
tak wielu idiotów zostaje Stworzonych.
Słaby śmiech w jego głowie. Sądzę że umierająca kobieta może być i głupia jeśli chce. Szaleję za
tobą, archaniele. Czasami mnie cholernie przerażasz, ale i tak chciałabym z tobą… zatańczyć.
Jego serce się zatrzymało, gdy jej głos osłabł, więc nachylił się nad nią, jego usta wypełniły się
smakiem cudowności, życia. – Nie pozwolę ci umrzeć. Przetestowałem twoja krew. Jesteś
kompatybilna. Jej powieki walczyły, by się unieść, ale przegrały. Jednak wewnętrzny głos
dziewczyny, choć słaby, był nieugięty. Nie chcę być wampirem. Picie krwi jest nie dla mnie.
- Musisz żyć. – Pocałował ja, karmiąc ją tym złotym smakiem, tą charakterystyczną mieszanką.
Przekazywał ją prosto do jej ust. Musisz żyć.
W tym momencie znak się załamał, odrywając się do budynku i spadając ku ziemi. Elena nie
spadała sama, cały czas obejmowały ją ramiona Raphaela, a jego wargi nie odrywały się od jej ust.
Spadali razem, jego skrzydła były prawie całkowicie zniszczone, jego dusza- złączona z duszą
śmiertelniczki.
Jeżeli to jest śmierć, Łowczyni Gildii, skierował tą myśl do Eleny, kiedy anielski płomień dotknął
jego serca, to zobaczymy się po drugiej stronie.
*
Sara patrzyła do góry, łzy spływały po jej policzkach. Archanioł Nowego Jorku spadał, a w
ramionach trzymał kruche ciało z rozwianymi, jaskrawymi białymi włosami. – Ellie, nie, nie
możesz tego kurwa zrobić. – szepnęła, tak wściekła, że ledwo była w stanie wydusić z siebie
sensowne słowa. Przybiegła tutaj, razem z nieodłączną kuszą, kiedy zaczynało się rozbić cholernie
nieciekawie. Wiedziała, że Ellie będzie jej potrzebowała. Ransom pojawił się kilka minut później z
pistoletem w ręku. Jednak bitwa odbywała się zbyt wysoko, by mogli pomóc.
A teraz Raphael spadał i nic nie byli w stanie zrobić.
Było tak jakby widziała rzeczy w zwolnionym tempie, obserwując jak jej najlepsza przyjaciółka
leży zmasakrowana w ramionach archanioła. Jego wspaniałe skrzydła były porozrywane, nie do
odratowania. Nie było czasu, by przygotować dla spadających miękkie lądowanie- gruzy pod nimi
były pełne ostrych krawędzi, które rozszarpią i zniszczą ich ciała – roztrzaskany beton, przełamana
rura, a nawet zniszczony helikopter, którego śmigła zostały wygięte przez lawinę gruzu. Ostre
krawędzie. Gdziekolwiek by nie spojrzała, krawędzie były zbyt ostrze. Zbyt śmiercionośne.
Sara łkała w sztywnym uścisku Ransoma, płacząc za nich oboje, ponieważ wiedziała, że Ransom
zamiast pogrążyć się w smutku wybierze wściekłość. Jej wzrok był zamazany i, przez chwilę
myślała, że tylko wyobraziła sobie skrzydła które wypełniły jej pole widzenia. Otoczyły one
Raphaela, delikatne, ciemne cienie na tle smolistej czerni nocy, która zapadła na Manhattanie.
- Unoszą się! – szarpnęła za płaszcz Ransoma, nie odrywając wzorku od cichych anielskich postaci.
– Unoszą! – Raphael i Elena byli niewidoczni w masie skrzydeł lecz Sary to nie obchodziło.
Liczyło się tylko to, że nie zderzyli się z ziemią, nie rozbili się an tysiące kawałków na jej oczach. –
Ellie żyje.
Ransom nie kwestionował jej zdania, choć obydwoje wiedzieli, że zmasakrowane ciało Ellie
zapewne było nie do odratowania. Trzymał jednak szefową w ramionach, pozwalając jej udawać że
wszystko jest w porządku. Przynajmniej przez jeszcze jedną chwilę.
*
Tydzień później Sara odłożyła z trzaskiem telefon w swoim biurze i zmierzyła wzrokiem Ransoma.
Deacon stał u jej boku- solidny i niezmienny. Jej mąż. Jej skała. – Odmawiają podania
jakichkolwiek informacji o Ellie czy też Raphaelu.
Usta Ransoma zacisnęły się w wąską linię. – Dlaczego?
- Anioły nie muszą podawać powodu. – Wargi Sary wykrzywiły się, jej wnętrze wypełniał głęboki i
dojmujący smutek. Dziwiła się, że mimo to jest jeszcze w stanie funkcjonować.– Tamtej nocy
wszyscy byliśmy świadkami iż archaniołowie też mogą umrzeć. Bardzo możliwe, że Raphael zginął
a my kontaktujemy się z nowym zarządem.
- Nie mają prawa trzymać Ellie z dala od nas! – Tracąc spokój który utrzymywał aż do teraz,
Ransom uderzył pięścią o oparcie krzesła. – Jesteśmy jej rodziną – znieruchomiał. – Oddali ją temu
sukinsynowi?
Sara pokręciła przecząco głową. – Jeffrey nie chce współpracować. Ale przynajmniej moje telefony
są odbierane.
- Kto je odbiera?
- Dmitri.
Ransom wstał i zaczął chodzić w tą i z powrotem, niezdolny usiedzieć w miejscu. – Jest wampirem.
- Nie wiem co się do cholery dzieje. – Wyglądało jakby nagle wampiry miały nad wszystkim
pieczę, a nie anioły jak to było wcześniej. Deacon wykorzystał swoje kontakty – a znał wielu
nietypowych ludzi – i doszedł do tych samych wniosków. Dmitri był szefem, i w efekcie rządził
teraz Manhattanem.
- To zapewne nie jest zbyt istotne – kontynuowała. – lecz plotka niesie, że jeden z archaniołów,
Michaela, opuściła miasto tuż po tym gdy Uram został zabity. – wszyscy wiedzieli który archanioł
zginął – była to największa historia stulecia, nawet jeśli teraz anioły odmawiały podania choćby
okruchów informacji.
- Trzech archaniołów w jednym mieście? – Ransom potrząsną głową. – To nie przypadek. Deacon?
- Masz racje. Ale to jedynie daje nam więcej pytań i zero odpowiedzi.
Deacon zawsze wiedział jak dojść do sedna. Na zewnątrz wyglądał na spokojnego, ale napięcie
mięśni pokazywało targającą nim furię. Przynajmniej to było dla Sary oczywiste. Poza tym jej mąż
wybierał swoich przyjaciół ostrożnie – a Ellie zdecydowanie była jednym z nich. Dotknęła
delikatnie jego uda. – Słyszy się pogłoski, że Wieża Archanioła została zamknięta nawet dla innych
aniołów.
Ransom przeciągnął ręką po potarganych włosach, włosach z których Elena zawsze z radością
drwiła. Teraz leżały one w nieładzie na jego ramionach. – Myślę, że masz rację – wygląda na to że
Raphael nie żyje, a oni szamocą się by znaleźć kogoś na jego miejsce.
Wciąż stojąc przy biurku, Sara wyglądała przez okno i wpatrywała się w światła miasta. Część
Nowego Jorku nadal pozostawała nieoświetlona, gdyż wiele przekaźników energii i przewodów
zostało zniszczonych w bitwie archaniołów, a ich naprawa miała potrwać kilka miesięcy.– Ale
dlaczego nie oddadzą nam Ellie? – tego Sara nie mogła zrozumieć. – Jest śmiertelniczką. Nie
należy do nich. – Sara zadbałaby o swoją najlepszą przyjaciółkę, z całym honorem i miłością w
swoim sercu.
Ransom odwrócił się, by posłać jej badawcze spojrzenie. – Jesteś w formie?
Zrozumiała go w ułamku sekundy. – Na tyle, by wślizgnąć się do tej cholernej Wieży.
- Obydwoje pójdziecie z podsłuchem – powiedział Deacon, udowadniając raz jeszcze ile szczęścia
miała w wyborze swojego życiowego partnera. – Jeśli coś pójdzie nie tak będę czekał z drużyną, by
was odbić. Kto jest w pobliżu?
Sara pomyślała szybko. – Kenji jest w Piwnicach, tak samo Rose. Są w centrum, mogą się szybko
zjawić.
- Zwołaj ich. Pójdę po sprzęt do podsłuchu.
Godzinę później kucała obok Ransoma w ogrodzie wokół pilnie strzeżonej Wieży. Ruch uliczny na
tym obszarze był teraz tak ściśle kontrolowany, że nikomu od momentu gdy w mieście zapadła
ciemność nie udało się podejść tak blisko. Sara zobaczyła ewentualną drogę wejścia, po czym
zasygnalizowała tę informację Ransomowi. Ruszyła szybko. Parę sekund później byli na poziomie
nieoświetlonego w tym momencie parteru.
- Od dawna was oczekiwałem– rozległ się gładki głos skądś po drugiej stronie pokoju. Delikatne
światło wypełniło korytarz.
Sara od razu rozpoznała mówiącego. – Dmitri.
Krótkie przytaknięcie głowy. – Do usług – przesunął wzrok. – Ransom, jak mniemam?
- Daruj sobie– Ransom uniósł kuszę załadowaną nielegalnymi strzałami, z wbudowanymi chipami
kontrolnymi- ulubiona broń Sary.
- Nie zrobiłbym tego na twoim miejscu. – powiedział spokojnie Dmitri.– W kilka sekund
zostaniecie obezwładnieni przez moich ludzi, a mój humor znacznie się pogorszy.
Kładąc rękę na ramieniu Ransoma, Sara napotkała spojrzenie Dmitriego. – Nie zamierzamy z wami
walczyć– chcemy jedynie dowiedzieć się o Ellie.
Wampir wyprostował się. – Podążajcie za mną. Zostaw kusze na podłodze. Tutaj jesteście
bezpieczni.
Może była to z ich strony głupota, ale postanowili mu zaufać. Wampir wszedł do windy. Gdy mieli
wejść do środka Sara zdała sobie sprawę, że Ellie prawdopodobnie zabiłaby ją gdyby postawiła się
w niebezpiecznej sytuacji i pozbawiła Zoe- matki, a Deacona- żony. Ale Ellie też była jej rodziną.
Zacisnęła zęby i weszła do windy.
Podsłuch – a w rzeczywistości wysokiej technologii transmitery umieszczone w jej uchu, w zegarku
i na kołnierzyku – wibrowały delikatnie. Jednak wystarczająco, by wiedziała że Deacon jest w
pobliżu. W razie kłopotów nie byli sami. Skurcz w żołądku rozluźnił się. Później możesz być na nas
zła, Ellie. Po tym gdy już będziemy wiedzieć, że wszystko z tobą w porządku. Za bardzo cię
kochamy, by tego nie zrobić.
Dmitri nic nie mówił, gdy jechali do góry. Wysiedli na jednym z wyższych pięter, wokół wszystko
urządzone było na czarno. Wciąż milcząc, ich przewodnik poprowadził ich do małego pokoju i
zamknął drzwi. Otaczała ich ciemność, rozpraszana delikatną, migotliwą poświatą bijącą od miasta
znajdującego się za szybą. Nawet pozbawiony połowy sił, Manhattan błyszczał jasno jak brylant. –
To co wam dzisiaj powiem nie może opuścić tego pokoju. Rozumiecie?
Ransom oburzył się, lecz pozwolił Sarze odpowiedzieć. – Wszystko co nas obchodzi to to co
zrobiliście z Ellie. – nie mogła powiedzieć „ciałem”. Dopóki nie zobaczy zwłok przyjaciółki, nie
miała zamiaru dopuścić do siebie faktu, że ta odeszła.
- Jesteście jej rodziną – Dmitri napotkał jej spojrzenie. – Z wyboru, nie z racji więzów krwi.
- Tak. – Sara zobaczyła w spojrzeniu wampira zrozumienie, którego nie oczekiwała. Ci wiekowi – a
Dmitri był bardzo stary – wydawali się zapominać że kiedyś byli ludźmi, z marzeniami i obawami.
– Musimy ją zobaczyć. – nawet wtedy, jakaś jej uparta, irracjonalna część miała nadzieję na cud.
- Nie możecie – powiedział Dmitri, po czym uniósł rękę kiedy Ransom przeklął. – Ale jedno mogę
wam powiedzieć – ona żyje. Może nie w sposób jaki by chciała, ale żyje.
Sara poczuła taką ulgę, że niemalże nie usłyszała ostatniego zdania. Ransom był pierwszym, który
zrozumiał. – O, Jezu! Ellie będzie wpieniona jeżeli zamieniliście ją w wampira.
Dmitri uniósł brew. – Nie potępicie nas za odebranie jej możliwości wyboru?
Sara odpowiedziała za nich oboje. – Jesteśmy samolubni. Chcemy żeby żyła – Jej gardło było tak
ściśnięte przez emocje, że musiała się skoncentrować by wypowiedzieć następne słowo. – Kiedy..?
- Powrót do zdrowia będzie powolny. Jej kręgosłup został złamany, większość jej kości-
strzaskanych – Powiedział wampir rzeczowo. Słuchali tego dużo chętniej niż wcześniejszych
pustych frazesów. - Są tacy którzy wykorzystaliby tą słabość by ją zranić. Dopóki nie będzie mogła
się bronić, to my będziemy ja ochraniać.
- Nawet przed nami? – spytał Ransom. Ból który wyczuwała w nim Sara ranił ją boleśnie.– Czy to
jest to, czego chce Ellie?
- Jest w komie – powiedział im Dimtri. – To ja podejmuję decyzję i wolę być przesadnie ostrożny,
niż zaryzykować jej życie.
Sara wciągnęła gwałtownie powietrze ale przytaknęła. – Zrobiłabym to samo. Jeżeli spakuję torbę z
jej rzeczami, zabierzesz je do niej? Żeby je miała, gdy się obudzi. – Bo Elli się obudzi. Była zbyt
uparta by tego nie zrobić.
Dmitri skinął głową w przyzwoleniu – Elena ma szczęście mając taką rodzinę.
*
Upewniając się że łowcy – wszyscy łowcy – opuścili teren Wieży, Dmitri powrócił do pokoju w
którym odbyło się spotkanie i wyszedł na balkon. Rozległ się szelest skrzydeł i z cienia wynurzył
się Jason. – Skłamałeś.
- Zwyczajne niedomówienie. – odparł Dmitri, patrząc na światła miasta wciąż wstrząśniętego
śmiercią archanioła. – Nie są gotowi na prawdę.
- Co im powiesz, gdy nie pojawi się w przeciągu kilku następnych miesięcy?
- Nic – jego ręce zacisnęły się na barierce. – Do tego czasu Raphael się uzdrowi.
Podmuch wiatru przemknął przez balkon, przynosząc ze sobą znajome zapachy miasta, które nie
było niczym więcej niż kilkoma rozklekotanymi budynkami, kiedy Raphael uznał je za swoje
terytorium.
- Nigdy wcześniej nie widziałem by archanioł został tak bardzo zraniony – powiedział Jason. –
Anielski ogień przeżarł się przez jego kości znacznie szybciej niż powinien.
Dmitri przypomniał sobie ranę postrzałową Raphaela spowodowaną przez pistolet Eleny. – Zmienił
się. – Jednak czy ta zmiana okaże się fatalna, będą musieli poczekać i zobaczyć.
- Niektórzy z Kadry rzucają pożądliwe spojrzenia w stronę terytorium Raphaela.
Dmitri zacisnął zęby. – Ochronimy je dla niego. Dopóki będziemy musieli.
Rozdział 39
Kiedy trzy miesiące później Raphael wszedł na spotkanie Kadry, jej członkowie gwałtownie nabrali
powietrza, szczerze zaskoczeni jego obecnością. Jak się wydawało nawet nieśmiertelni spisali go na
straty. Usadowił się na krześle i położył swobodnie ręce na jego oparciach. – Słyszałem, że
debatujecie jak podzielić moje terytorium.
Neha była pierwszą, która otrząsnęła się z zaskoczenia. – Nie, oczywiście że nie. Mówiliśmy o
następcy Urama.
Uśmiechnął się, pozwalając by kłamstwo nie zostało zdemaskowane. – Oczywiście.
- Dobrze sobie poradziłeś. – powiedział Elijah.
Charisemnon przytaknął. – Szkoda tylko, że zakończyło się to takim widowiskiem. Przez pewien
czas, śmiertelnicy spekulowali czy Uram nie był przypadkiem przyczyną zniknięć na twoim terenie
– jaki zmieniłeś ich opinię?
- Otaczam się lojalnymi ludźmi. – przypisanie winy Robertowi „Bobbiemu” Sylesowi było
pomysłem Venoma. Robert był idealnym kozłem ofiarnym – i biorąc pod uwagę jego chore
upodobanie do dzieci, nikt nie czuł się winny oczerniając jego imię. Parę krytycznych uwag, kilka
pogłosek o jego zdeprawowanych skłonnościach, oraz dowód iż wkroczył na teren Stanów
Zjednoczonych były wystarczające.
Świat, ludzie, wampiry jak i anioły nie chcieli uwierzyć że archanioł stał się mordercą. Bitwa
pomiędzy archaniołami była czymś co byli w stanie zaakceptować – większość z nich sądziła że
była to walka o kontrolę nad obszarem Nowego Jorku i z łatwością przyjęła takie wytłumaczenie.
Ujrzenie Urama jako zabójcy byłoby zbyt drastyczne, zmieniłoby ich pojęcie o fundamentalnym
porządku wszechświata.
Charisemnon mrukną z satysfakcją. Titus z aprobatą skinął głową. Zaś Favashi przemówiła. –
Cieszymy się na twój widok, Raphaelu.
Posłała mu krótkie kiwnięcie głową. Uśmiech rozjaśnił jej piękno twarz, która przez wieki rzuciła
na kolana wiele mocarstw. Raphael jednak nie czuł nic, jego serce należało do śmiertelniczki. –
Rozmawiacie więc o następcach?
- A raczej – wytknął Astaad. – ich braku. Jak wiemy jest ktoś kto wkrótce może stać się
archaniołem, lecz jednak póki co nim nie jest.
- A terytorium Urama potrzebuje przewodnika. – spojrzenia Michaeli i Raphaela spotkały się ponad
okręgiem archaniołów, złowieszcza rozkosz w jej oczach była wręcz zbyt znajoma. Jednak
powiedziała tylko - Mogę zająć się częścią, lecz mam wystarczająco dużo roboty na mojej własnej
ziemi.
- Jak wspaniałomyślnie z twojej strony, Michaelo – wymruczała Neha z elegancką dozą sarkazmu.
– Czy twoja żądza posiadania nie ma granic?
Oczy Michaeli błysnęły. – Myślisz, że uwierzę iż w tobie ten teren nie wzbudza zainteresowania?
No i zaczęło się, rundy propozycji i ich oddalania, sojuszów i opozycji. Jedynie Raphael i Lijuan,
siedzący obok siebie, nie brali w tym udziału. Zamiast tego najstarsza archanielica dotknęła jego
ramienia bladymi, delikatnymi palcami. – Czy ty i Uram rozmawialiście wiele nim zginął?
- Nie. Nie był w stanie.
- Szkoda. – położyła z powrotem rękę na oparciu własnego krzesła. – Chciałabym nauczyć się
więcej o subtelnych efektach długotrwałego działania toksyny.
Raphael uniósł brew. – Oczywiście nie rozważasz takiej możliwości?
Delikatny śmiech ukryty w dźwiękach kłótni toczących się wokół nich. – Nie. Cenię swój rozsądek.
Raphael zastanawiał się cz Lijuan rzeczywiście może być wciąż nazywana zdrową psychicznie.
Jasonowi udało się zdobyć szczegóły dotyczące dworu archanielicy – połowa jej „dworzan” to
Odrodzeni, stworzenia które wykonywały jej polecenia z niezachwianym posłuszeństwem. –
Dobrze to słyszeć. Zakończenie życia anioła tak potężnego jak Uram i tak było wystarczająco
trudne. Nie śmiem twierdzić co by było gdybyś i ty zmieniła się w Zrodzonego Z Krwi.
Oczy Lijuan błyszczały się w wyrazie niewiarygodnie dziewczęcego łobuzerstwa.– Och, uważaj bo
pochlebstwa uderzą mi do głowy. – oparła się o krzesło. – Byłam ciekawa jedynie dlatego, że Uram
wydawał się mieć lepszą kontrolę nad swoimi odruchami niż młodzi po Przemianie. Czy to nie jest
prawdopodobne że miał rację, że gdy przetrwamy ten problematyczny okres, możemy wyjść z
niego z ogromną mocą?
- Ten, jak mówisz, problematyczny okres – powiedział, obserwując wymianę zdań Nehy z Titusem,
zderzenie słodkiej trucizny ze stalową wolą. – zamienia nas w niezrównanych zabójców. Nasze
ostatnie śledztwo wskazuje na to że Uram zabił, wliczając w to swoje sługi, blisko dwieście osób w
niecałe dziesięć dni.
- Był jednak zdolny do myślenia.
- Jedynie o śmierci. – Raphael mówił wstrzemięźliwie jedynie dzięki czystej sile woli. Lijuan
rozważała tę sprawę jedynie spekulacyjnie, lecz nawet to nie wróżyło nic dobrego. – Gdybyśmy
dali mu rok, rozdarłby na strzępy tysiące, napełniając się mocą za każdym razem. To jest właśnie to
co czyni anioła Zrodzonym Z Krwi, niezdolność do powstrzymania się, do walki z żądzą krwi i
potęgi.
- Zabiłam poprzedniego, wiedziałeś? Tego którego ludzie zwą ojcem wszystkich wampirów. –
zaśmiała się na tą myśl. – Był wysoce inteligentny, unikał mnie przez lata, nawet rządził jednym z
sektorów.
- Ten sektor został wtedy całkowicie osuszony z krwi. – przypomniał jej Raphael. – Nie miał
kontroli nad instynktem zabijania – Był marionetką swojej żądzy krwi. Czy właśnie to nazwałabyś
potęgą?
Lijuan posłała mu zagadkowe spojrzenie, spojrzenie wypełnione rzeczami których nigdy nie
widział i nigdy zobaczyć by nie chciał. – Jesteś bystry, Raphaelu. Nie obawiaj się, nie Przemienię
się. Nie ma to teraz dla mnie żadnego zainteresowania. Jak zapewne dobrze o tym wiesz.
Nie przeprosił. – Jedynie głupota wybacza ignorancję.
To zdanie sprawiło, że Lijuan ponownie zachichotała. – To było okrutne wobec innych.
Zastanowił się nad tym. Jeżeli pozostali rzeczywiście nie wiedzieli o ewolucji Lijuan, to pewnego
dnia będą mieli wyjątkowo nieprzyjemną niespodziankę. – Sądzę że osiągnęli porozumienie.
Pozostali podzielili terytorium Urama tak by każdego usatysfakcjonować, zmieniając granice
swoich ziem by zaspokoić swoje żądze posiadania. Raphael pozwolił im na to. Jego terytorium i tak
był jednym z największych, a co ważniejsze jednym z najważniejszych, wydajnych i przynoszących
zyski. Nie miał ochoty targować się o ziemię którą Uram posłał na kolana. Słabość nigdy nie
interesowała Raphaela.
Zawsze ciągnęło go do tych walecznych.
Gdy spotkanie się zakończyło Michaela uśmiechnęła się do niego ponownie, pozostawiając w tyle
razem z Elijahem. – Jaka szkoda, czyż nie Raphaelu? – powiedziała po tym gdy pomieszczenie
opustoszało poza ich trójką. – że twoja łowczyni zginęła...
Nie odezwał się, tylko się jej przyglądał.
Jej uśmiech poszerzył się. – Żyła dłużej niż pozwalała na to jej przydatność. – machnęła ręką,
odrzucając na bok życie Eleny, jak ktoś odpędzający muchę. – Byłam raczej rozczarowana, że nie
miałam okazji na nią zapolować, ale trudno – będę teraz bardzo zajęta. Mając część ziemi Urama
pod nadzorem razem z moją własną.
Elijah spojrzał na Raphaela. – Lubiłeś tą łowczynie?
Zamiast archanioła Nowego Jorku odezwała się zachłanna archanielica. – Och, był wobec tej
śmiertelniczki bardzo zaborczy. Odstraszał mnie od niej, bym jej nie skrzywdziła, wyobrażasz to
sobie? – prawdziwie okrutny uśmiech. – Ale teraz jest martwa, a ty musisz się starać o moje
względy. Może nawet je przyjmę..
Raphael uniósł brew. – Nie jesteś jedyną anielicą.
- Ale jestem najpiękniejsza. – wyszła, posyłając mu kolejny uśmiech- słodycz wymieszana ze
stłuczonym szkłem.
Elijah patrzył za jej oddalającą się postacią. – Cieszę się że nigdy nie wpadłem w jej sidła.
- Dziwne – powiedział Raphael. – Myślałem że jestem jedyny.
- Byłem z Hannah już od ponad wieku, kiedy Michaela mnie „znalazła” – wzruszył ramionami. –
Jak mówią śmiertelnicy- nie jestem w jej typie.
- Wszyscy, jak i nikt są w jej typie. – jedyną osobą o którą Michaela się troszczy jest ona sama. –
Myślisz że próbowała kiedykolwiek uwieść Lijuan?
Elijah zakrztusił się śmiechem. – Ostrożnie, stary przyjacielu. Przyprawisz mnie o zawał serca
sugerując takie wizje.
Raphael nie odwzajemnił uśmiechu. – Co chciałeś mi powiedzieć, Eli?
Śmiech drugiego archanioła zbladł. – Lijuan. Ożywia umarłych.
- Nie możemy jeszcze stwierdzić, czy ta moc jest dobra czy zła. – choć Raphael podjął już w tej
kwestii decyzję. – Jest najstarszą z nas wszystkich – nie mamy żadnego wzorca według którym
można by ocenić jej ewolucję.
- Prawda, ale Raphaelu. – Elijah przerwał i westchnął. – żyjesz na tyle długo by wiedzieć że moce
które otrzymujemy razem z wiekiem są nierozłącznie związane z tym kim jesteśmy. Fakt że Lijuan
wykazuje zdolności obcujące ze śmiercią, mówi nam o niej wystarczająco wiele.
- A tobie? – spytał Raphael, utrzymując w sekrecie swoją nowo odkrytą zdolność. – Co tobie
przyniósł wiek?
Uśmiech Elijaha był nieodgadniony. – To są sekrety, o których się nie mówi. – uniósł się w tym
samym momencie co Raphael. – Łowczyni... czy na prawdę była dla ciebie ważna?
- Tak.
Drugi archanioł położył rękę na ramieniu Raphaela. – A więc, przykro mi. – jego współczucie
wydawało się być prawdziwe. – Śmiertelnicy... ich życie jak płomień, pali się jasno, lecz jego
światło zbyt szybko gaśnie.
Raphael skinął głową.
Illium czekał na niego w Wieży. – Ojcze. – tak jak i dla Dmitriego i Venoma, był to tytuł zrodzony z
szacunku a nie prawdy.
Gdyby Elena tu była wypytywałaby go o to. Martwiłaby się także o swojego niebieskoskrzydłego
„Bluebell”. – Jak ci idzie uzdrawianie?
Rozkładając skrzydło które zostało najbardziej zniszczone, Illum się skrzywił. – Jeszcze trochę. –
spojrzał na wyleczone ciało Raphaela, ciało które zostało przeżarte do kości ogromną ilością
anielskiego ognia. – To jest właśnie różnica pomiędzy aniołem i archaniołem.
- Różnicą jest wiek i doświadczenie. – Raphael podszedł bliżej, spojrzał na skrzydło anioła ... i
zaśmiał się po raz pierwszy od tej nocy gdy spadł razem z Eleną. – Teraz rozumiem twoją minę.
Illium prychnął. – Wyglądam jak cholerna kaczka. – jego słowa nie były bezpodstawne. Pióra które
urosły na zniszczonej części skrzydła były miękkie, białe i delikatnie... puszyste. – Mam jak cholera
nadzieję że te dziecięce pióra przekształcą się z czasem w prawdziwe. Zamienią się, prawda? –
wyglądał na przejętego.
- Utrudniają lot? – Raphael sam rozmawiał z uzdrowicielami i medykami i wiedział że pozwolono
Illiumowi na krótkie przeloty.
- Nie. Lecz nie są tak wydajne. – spuścił wzrok, przełknął. – Powiedz mi proszę że jest to jedynie
jeden z etapów leczenia. Nigdy wcześniej mi się to nie przydarzyło.
Raphael zastanawiał się co Elena zrobiłaby w tej sytuacji. Prawdopodobnie wykorzystałaby
sytuację by mu podokuczać. Serce mu się ścisnęło. – Zgubisz te pióra w przeciągu miesiąca. –
powiedział. – Straciłeś tak znaczną część swojego skrzydła kiedy uderzyłeś w filar mostu, że nie
tylko twoje pióra muszą się odnowić ale również kilka warstw skóry i mięśni, które muszą odrosnąć
od wewnątrz.
Ulga była widoczna w oczach Illiuma, gdy opuścił swoje skrzydło. – Bez anshary wciąż leżałbym
w łóżku, niezdolny do ruchu.
Umysł Raphaela podryfował wstecz do tych miesięcy kiedy jego własne ciało leżało zniszczone.
Pole było opuszczone, a jego mentalne zdolności zbyt słabe. Jedynie ptaki i Caliane wiedzieli że
tam był.
- Ojcze... musisz mnie jeszcze ukarać za opuszczenie Eleny tamtego dnia. – twarz anioła była
ściągnięta, jego zazwyczaj impulsywna osobowość zagrzebana pod tymi formalnymi słowami. –
Zasługuje na publiczne potępienie. Jestem jednym z Siedmiu, jednym z tych mających największe
doświadczenie, a i tak pozwoliłem by została zabrana.
Raphael potrząsnął głową. – To nie była twoja wina. – to on był tym który popełnił ten fatalny błąd.
– Powinienem wiedzieć że Uram może przyspieszyć swoją regenerację poprzez krew.
- Elena… – zaczął po czym przerwał. – Nie, w tym wypadku pytania są zbędne. Musisz jednak
wiedzieć że twoja Siódemka stoi za tobą murem.
Raphael obserwował jak drugi anioł wychodzi przez balkon, po chwili przerwy, zrobił to samo.
Wiatr uniósł go, jego ciało było wciąż bolesne lecz w pełni zdrowe. W przeciągu paru tygodni
wróci do pełni sił. A do tego czasu, jego Siódemka sprawi, że jego terytorium będzie bezpieczne od
chciwych spojrzeń.
Lijuan i Michaela, jak i Charisemnon i Astaad, nigdy nie zrozumieją tego typu lojalności. Może
jedynie Elijah i Titus mają jakąkolwiek szansę pojęcia tego co dała mu Siódemka. Dmitri był
najstarszy, Venom najmłodszy, lecz razem, trzy wampiry i cztery anioły, byli z nim przez znaczą
ilość wieków, ich oddanie niezachwiane – nie oznaczało to jednak że są jego pionkami. Nie, każdy
z Siódemki w pewnym momencie walczył z nim samym, kładąc na szali nawet własne życie
sprzeciwiając się jego decyzjom.
Charisemnon ostrzegał go przed Dmitrim nie jeden raz. – Ten wampir mierzy zbyt wysoko, nie wie
gdzie leży jego miejsce – mówił archanioł. – jeżeli nie będziesz ostrożny, twoja Wieża stanie się
jego.
A jednak Dmitri powstrzymywał wszystkie ataki przez trzy miesiące podczas których Raphael leżał
pogrążony w leczniczej komie. W pierwszym miesiącu, zasnął tak głęboko że wszedł w ansharę.
Gdyby Dmitri – lub którykolwiek z pozostałej szóstki – chciał zakończyć jego nieśmiertelne życie,
wystarczyło by zawarli układ z innym archaniołem i zdradzili jego miejsce spoczynku. Zamiast
tego, bronili, a co więcej, chronili to co mu najdroższe. Jego serce.
Małe dzieci bawiące się w parku New Jersey spojrzały w górę z otwartymi buziami, gdy przeleciał
nad nimi. Zachwyt przemienił się w krzyki radości gdy wylądował na trawiastym brzegu który
otaczał plac zabaw. Przyglądał się jak matki i kilku ojców, próbowali powstrzymać podniecenie
swoich dzieci, z obawy przed znieważeniem archanioła. Strach szeptał w ich oczach, a on wiedział
że zawsze tak będzie. By rządzić nie mógł okazywać słabości.
Małe ręce dotknęły jego skrzydeł. Spojrzał w dół by ujrzeć małe dziecko z ciasno skręconymi
czarnymi włosami i skórą, świadczącą o pochodzeniu z odległych kontynentów ciepła i słońca. Gdy
pochylił się by wsiąść dziecko w ramiona, usłyszał paniczny krzyk kobiety. Dziecko jednak
patrzyło na niego niewinnymi oczami. – Anioł. – powiedziało.
- Tak. – Raphael czuł ciepło bijące od ciała chłopca. Jego człowieczeństwo było dla niego pociechą.
– Gdzie jest twoja matka?
Chłopiec wskazał przerażoną młodą kobietę. Podchodząc do niej Raphael podał jej dziecko. – Twój
syn jest odważny. Stanie się silnym mężczyzną.
Panika kobiety ustąpiła pod falą rozkwitającej dumy.
Gdy Raphael przechodził pomiędzy dziećmi, kilkoro z nich odważyło się pogłaskać jego skrzydła.
A gdy ich niewielkie, delikatne rączki uniosły się błyszcząc anielskim pyłem, zaśmiały się w
niewinnej radości. Sara uniosła brew gdy staną przy niej. – Popisujesz się, Archaniele? – jej ręce
ścisnęły się na uchwycie dziecięcego wózka, w którym spała spokojnie mała dziewczynka,
nieświadoma istnienia potworów i krwi.
- Uram nigdy nie chodził pomiędzy ludźmi. – Powiedział zamiast odpowiedzieć.
Pchnęła wózek po wąskiej dróżce przyprószonej cienką warstwą śniegu, pierwszym dotykiem zimy.
Nikt im nie przeszkodził, oprócz czwórki nieustraszonych dzieciaków które odważyły się iść za
nimi parę kroków z tyłu, nim ich rodzice nie przywołali ich od siebie. W wózku Sary, jej dziecko
uniosło zaciśnięte piąstki, walcząc senne bitwy. Pasuje, pomyślał. Skoro drugie imię małej Zoe to
Elena, imię wojownika.
- Czy Dmitri skłamał? – spytała po kilku minutach milczenia. – Czy Ellie nie żyje?
- Nie. – powiedział. – Elena żyje.
Ręce Sary zacisnęły się tak mocno, że widać było prześwitujące kości na tle gładkiej skóry w
odcieniu ciemnego miodu. – Przemiana z człowieka w wampira nie zajmuje tak dużo czasu. Gdy
już jest po wszystkim, większość wampirów jest na nogach i funkcjonuje – cóż, są przynajmniej w
stanie chodzić – najwyżej w przeciągu paru miesięcy.
Raphael dobierał słowa ostrożnie. – Większość wampirów nie zaczyna swojego życia ze złamanym
kręgosłupem.
Sara przytaknęła gwałtownie. – Tak, masz rację. Ja po prostu… po prostu za nią tęsknię, do
cholery!
Zoe obudziła się na dźwięk niepokoju w głosie matki, jej czoło zmarszczyło się w groźnych liniach.
- Śpij maleńka, śpij – powiedział Raphael. – śpij.
Dziecko uśmiechnęło się, jej oczy zamknęły się by stworzyć półksiężyce na tle jej pulchnej buzi. -
Co zrobiłeś? – spytała Sara, posyłając mu podejrzliwe spojrzenie.
Raphael potrząsnął głową. – Nic. Dzieci zawsze lubiły mój głos. – raz, na początku swojej
egzystencji, strzegł żłobka, chronił najcenniejszy ze skarbów. Anielskie narodziny były rzadkie, tak
bardzo rzadkie. To logiczne, mówili uzdrowiciele i uczeni. Rasa nieśmiertelnych nie potrzebowała
licznego zastępstwa. Jednak bycie nieśmiertelnym nie sprawiało, że znikała chęć stworzenia życia.
Twarz Sary złagodniała. – Widzę. Kiedy do niej przemówiłeś... Brzmiałeś zupełnie inaczej niż
zwykle.
Wzruszył ramionami, wyczuwając początek westchnięcia świata wywołany nadejściem nocy. –
Saro, Elena nie chciałaby byś się martwiła.
- Dlaczego więc nawet do mnie nie zadzwoni? – zażądała. – Wszyscy wiemy że coś jest nie tak!
Słuchaj, jeżeli jest sparaliżowana – przełknęła. – to nas to nie obchodzi! Powiedz jej żeby przestała
być taką dumną suką i wreszcie do mnie zadzwoniła. – szloch stanął jej w gardle, wzbroniła się
przed nim jednak . Kolejny wojownik. Pokrewny temu który należy do niego.
- Nie może z sobą mówić. – powiedział jej. – śpi.
Oczy Sary były pełne żalu gdy na niego spojrzała. – Wciąż jest w komie?
- W pewnym sensie. – przerwał, napotkał jej spojrzenie. – Zajmę się nią, zaufaj mi.
- Jesteś archaniołem – powiedziała, jak gdyby to wszystko wyjaśniało. – Nie waż się utrzymywać
Eleny przy życiu za pomocą maszyn. Nie nawiedziłaby tego.
- Myślisz że o tym nie wiem? – cofając się, rozłożył skrzydła. – Zaufaj mi.
Dyrektor Gildii potrząsnęła głową. – Nie, dopóki nie zobaczę Eleny na własne oczy.
- Wybacz Saro, ale na to pozwolić nie mogę.
- Jestem jej najlepszą przyjaciółką, jej siostrą w każdym znaczeniu tego słowa, poza krwią.. –
sięgnęła ręką do Zoe by poprawić jej przykrycie, nim odwróciła głowę. – Jakie masz prawo trzymać
ją z dala ode mnie?
- Ona jest także moja. – napiął mięśnie w przygotowaniu do lotu. – Dbaj o siebie i tych którzy do
ciebie należą, pani Dyrektor. Elena nie będzie szczęśliwa gdy się obudzi by ujrzeć, że tylko cień
został z człowieka, którego tak ceni.
Po czym się uniósł w milczeniu. Cisza była tak ogromna, że go niemal go przygniatała. Obudź się,
Eleno.
Ona jednak wciąż spała.
Rozdział 40
Obudź się Eleno.
Dziewczyna zmarszczyła brwi i, mrugając powiekami, próbowała odgonić te słowa. Za każdym
razem gdy chciała spać, on mówił jej by się obudziła. Irytujący facet. Nie wiedział że musi
odpocząć?
Eleno, Sara nasłała na mnie swoich łowców.
Mówi jak gdyby musiał się obawiać nawet najznakomitszych wampirzych łowców.
Grozi mi ujawnieniem mediom, że robię dziwaczne, nienaturalne rzeczy z twoim ciałem.
Uśmiechnęła się w myślach, w duszy. Ten archanioł miał poczucie humoru. Kto by pomyślał?
Ellie?
Nigdy nie nazywał jej Ellie, pomyślała ziewając. Pierwsza rzecz jaką zobaczyła gdy otworzyła oczy
był błękit. Nieskończony, niezgłębiony, olśniewający błękit. Oczy Raphaela. W tym też momencie
wszystko sobie przypomniała. Tą krew, ten ból, te połamane kości. – Cholera, Raphael. Jeżeli będę
musiała pić krew, to osuszę to twoje wspaniałe ciało do sucha. – jej głos był szorstki, jej złość
absolutna. Archanioł uśmiechnął się, a jego uśmiech był wyrazem czystej, nieokiełznanej radości.
Sprawił, że chciała tylko przycisnąć go do siebie i nigdy nie puścić. – Możesz sobie ssać każdą
część mojego ciała jaką tylko chcesz. Nie będzie się śmiać, nie podda się temu pragnieniu, które
widziała w nieśmiertelnych oczach kochanka.
– Mówiłam ci, że nie chce być wampirem.
Karmił ją kawałkami lodu, schładzając jej wysuszone gardło. – Nawet odrobinę nie cieszysz się, że
żyjesz?
Cieszyła się, nawet bardzo. Być z Raphaelem.. och cóż, jak źle może smakować krew? Ale.. – Nie
będę żadnym wampirzym sługusem.
- Dobrze.
- Będę pić tylko twoją krew.
To sprawiło że jego uśmiech poszerzył się. – Dobrze.
- A to oznacza że jesteś na mnie skazany. – wystawiła do przodu brodę. – Spróbuj tylko rzucić mnie
dla jakiejś panienki, a zobaczymy kto tu jest nieśmiertelny.
- Dobrze.
- Oczekuje.. – wtedy poczuła dziwne wypukłości pod plecami. – Ktokolwiek posłał to łóżko,
spieprzył sprawę. Jest niewygodne.
Niebieskie, niebieskie oczy śmiały się do niej. – Doprawdy?
- Hej, to nie jest śmiesz- — z urywanym oddechem odwróciła głowę i zobaczyła to na czym leżała.
Skrzydła. Przepiękne skrzydła. Bogata, sugestywna czerń która sunęła w górę w subtelnym
stopniowy wzroście koloru indygo, najciemniejszego błękitu i świtu aż po ich jaskrawy, mieniący
się białym złotem szczyt. Skrzydła Nocy. A ona je zgniatała. – O boże! Leżę na aniele. Pomóż mi
wstać!
Raphael pomógł się podnieść gdy wyciągnęła rękę w jego stronę. Rurka wbita w jej ramię utrudniła
jej ten ruch. – Co to?
- By utrzymać cię przy życiu.
- Jak długo..? – spytała, obracając się by spojrzeć przez ramię. Jego odpowiedź zniknęła w głuchym
hałasie który wypełnił jej czaszkę. Zrozumiała, że nikogo nie przygniatała… skrzydła należały do
niej. – Mam skrzydła.
- Skrzydła wojownika. – przesunął palcem po jednym z brzegów i gama emocji przeszyła całe ciało
dziewczyny. – Skrzydła jak ostrza.
- Och. – powiedziała kiedy była w stanie. – Co oznacza, że naprawdę jestem martwa. – to miało
sens. Zawsze chciała skrzydła a teraz je miała. Rozwiązanie było proste, umarła i jest w niebie.
Odwróciła się. – Wyglądasz zupełnie jak Raphael. – pachniał morzem, czystym, świeżym
powiewem który sprawiał że jej ciało drżało.
Pocałował ją.
Jego smak był zbyt prawdziwy, zbyt namacalny by być wytworem jej wyobraźni. Kiedy się
odsunął, była wstrząśnięta widząc wzruszenie w jego oczach. Było to na tyle szokujące odkrycie, że
całkiem wywietrzało z jej z głowy myślenie o skrzydłach. – Raphael?
Ten błękit błyszczał jasnością jak w gorączce, skóra naciągnięta mocno na jego szczęce. – Jestem
na ciebie bardzo zły, Eleno.
- Nic nowego. – zażartowała, lecz mimo to jej ręka gładziła łuk jego skrzydła.
- Jestem nieśmiertelny, a ty próbowałaś ratować moje życie narażając własne?
- Głupie, co nie? – nachylając się bliżej, potarła swoim nosem o jego. Sekretne muśnięcia,
pomyślała głupio, te małe rzeczy które robią kochankowie by zacieśnić wzajemne więzi. Drobne
rzeczy, które były ich sekretnym językiem. W przypadku jej i Raphaela- ten wspólny szyfr jest
dopiero w powijakach, ale jednocześnie tchnie nadzieją- nadzieją tak nieokiełznaną i intensywną że
serce skręciło się w jej piersi, niemalże przerażone gwałtownością emocji. – Nie mogłam pozwolić
cię zranić. Należysz do mnie. – powiedzenie czegoś takiego archaniołowi było bardzo aroganckie.
Zamknął oczy, dotykając czołem o jej własne. – Eleno, przysięgam że kiedyś wpędzisz mnie do
grobu.
Uśmiechnęła się. – Potrzebujesz trochę rozrywki w tym swoim nudnym, długowiecznym życiu.
Otworzył te swoje oczy, oślepiające w swojej intensywności. – Dokładnie. Dlatego też upewniłem
się że nie umrzesz.
Nie była w pełni przekonana czy aby nie wyobraziła sobie tych skrzydeł, jednak ten przepiękny
odprysk nocnej ciemności nie zniknął kiedy zerknęła kątem oka. – Jakim cudem udało ci się
przyczepić mi do pleców sztuczne skrzydła, kiedy.. – przerwała. – No dobra, nie czuję żadnego
bólu, więc ile to minęło, tydzień? Nie… dłużej. – zmarszczyła brwi, próbując uporządkować
porozrzucane części wspomnieć. – Miałam połamane kości… a moje plecy? Jak…?
Archanioł ponownie się uśmiechnął, jego czoło wciąż dotykało jej własnego, jego skrzydła
rozciągnięte nad nimi, pokrywając ich cieniem w ich własnym, prywatnym świecie. – Twoje
skrzydła nie są sztuczne. Spałaś przez rok.
Elena przełknęła. Mrugnęła. Próbowała oddychać. – Aniołowie tworzą wampiry, a nie inne anioły.
- Jest jednak, jak byś to ujęła, pewna luka.
- Luka? Raczej ogromna jaskinia jeżeli mam skrzydła. – trzymała się go mocno, jedyna prawdziwa
rzecz w zmieniającym się wszechświecie.
- Nie, to rzeczywiście jest najmniejsza luka, ledwo wielkości szpilki. Jesteś pierwszym aniołem
który został Stworzony przez wszystkie lata mojego istnienia.
- Szczęściara ze mnie. – wyszeptała, przesuwając palcami po jego karku i gasząc pragnienie patrząc
na niego z przyjemnością. Ten moment był jak zatrzymany w czasie. Tutaj, była jedynie kobietą a
on tylko mężczyzną. Jednak jak wszystkie chwile tego typu i ta musiała minąć. – Jak to się stało?
- Było to coś nad czym próbujemy przejąć kontrolę już od mileniów. – te niesamowite,
nierzeczywiste oczy trzymały ją jak w klatce. – Jedna jedyna szansa kiedy archanioł może Stworzyć
innego anioła jest wtedy kiedy nasze ciała wytworzą substancją znaną jako ambrozja.
Przebłysk wspomnienia – złote, płynne gorąco jego pocałunku, delikatna słodycz, wytworna
zmysłowość, smak który był jednocześnie zmysłowym doznaniem jak i wyszeptana pieszczotą w
jednym. – Mityczny pokarm bogów?
- Każdy mit ma ziarno prawdy.
Nie mogła się oprzeć i znowu go pocałowała. I jego smak przeszył ją jak potężna fala. To on był
tym który przerwał pocałunek.
Byłaś bardzo okaleczona Eleno.
Czego dowodem był ból w całym jej ciele. Nie oznaczało to jednak że musiała to tolerować. – Więc
opowiedz mi o ambrozji. – gniewny rozkaz.
- Ambrozja – powiedział tuż koło jej ust. – jest wytwarzana instynktownie tylko w pewnym
momencie życia archanioła.
Obrazy jego rozerwanych skrzydeł, żywe rany anielskiego ognia. – Blisko śmierci? – dotknęła go,
sprawdzając, błądząc rękoma, upewniając się że żyje.
- Wszyscy archaniołowie nie raz byli blisko śmierci. – potrząsnął głową. – Nikt nigdy nie był w
stanie sprecyzować co wywołuje produkcję ambrozji.
- Ale..?
- Ale istnieje legenda mówiąca o tym że ambrozja powstaje…
Wstrzymała oddech.
- … kiedy archanioł kocha prawdziwie.
Świat się zatrzymał. Cząsteczki powietrza wydawały się zatrzymać tuż obok niej, molekuły
zawieszone w przestrzeni, kiedy patrzyła się na wspaniałość mężczyzny który trzymał ją w
ramionach. – Może byłam zwyczajnie genetycznie kompatybilna? - wyszeptała niepewnym głosem.
- Może. – zaborczość męskie ust na jej szyi. – Mamy całą wieczność by odkryć prawdę. A w tej
wieczności należysz do mnie.
Wsunęła dłonie w jego włosy, czując jak gorąco rozlewało się po jej ciele. Nie mogła się jednak
poddać temu uczuciu, nie dopóki nie wyjaśnią pewnej sprawy. – Zgoda – o ile nie sądzisz że
oznacza to że masz prawo rządzić się moim życiem.
Pochylał się nad nią kiedy położyła się z powrotem na plecach. – Dlaczego nie?
Mrugnęła na chłodną arogancję zawartą w tym pytaniu, i zdała sobie sprawę że jej życie stało się
właśnie znacznie ciekawsze. Zapomnij o polowaniu na archanioła – ma się właśnie nauczyć jak z
takim tańczyć, jednocześnie nie zatracając w sobie. Euforia zaszumiała w jej krwi. – To dopiero
będzie zawrotna jazda, Archaniele.
Epilog
Elena miała wizje samej siebie wlatującej przez okno i zaskakującej Sarę. Stało się to jednak nim
zdała sobie sprawę że choć jest przytomna, to poruszanie się było kwestią odległą i chwilowo
zupełnie nierealną. Dlatego też wciąż leżała w łóżku, kiedy to Sara z opaską na oczach pojawiła się
w jej pokoju w Azylu.
Raphael przeniósł ją do swojej anielskiej twierdzy zaraz po tym gdy się uleczył, skutecznie
ukrywając jej istnienie. Jedynie jego Siódemka i zaufana kadra uzdrowicieli i lekarzy o niej
wiedziała. Kiedy jednak spytała o Sarę i wyraziła chęć zobaczenia jej, on nawet nie zaprotestował.
Jej przyjaciółka założyła ręce i zgrzytała zębami gdy Dmitri, który wydawał się mieć perwersyjną
przyjemność w otaczaniu Eleny swoim zapachem, gdy była zbyt słaba by się bronić, prowadził ją
przez dywan. Ku zaskoczeniu wszystkich, przeszła przez transformację nie tracąc swoich
łowieckich zdolności jak i słabości. Ona i Raphael wciąż „dyskutowali” kwestię jej statusu
Łowczyni Gildii. Wytworna pieszczota płynnej satyny na dziewczęcej skórze, kusząca i ponętna.
Pocierając ramiona, Elena spojrzała na Dmitriego wilkiem. Już chciała przemówić, kiedy Sara
wypuściła głośno powietrze, nie ukrywając stanu swego ducha. – Nie wiem co się twojemu szefowi
wydaje, że osiągnie poprzez moje uprowadzenie. I tak nie zamierzamy zakończyć strajku.
Strajk? To by wyjaśniało poranny, radosny humor Raphaela. Jeżeli łowcy odmawiali wykonywania
swojej pracy, to wampiry wykorzystywały okazję by uciec od Kontraktu z anielskimi panami na
lewo i prawo, albo i środkiem. – Teraz to głowa naprawdę mnie boli.
Sara znieruchomiała, po czym po omacku ściągnęła opaskę na oczy. W tym samym czasie Dmitri
wyszedł po cichu z pokoju, zamykając za sobą drzwi – nim to jednak zrobił posłał w stronę Eleny
kolejną dozą dekadenckiej fali zapachu. Gdy opaska Sary opadła na podłogę, ranna Łowczyni
wciąż próbowała przywrócić swój oddech do normy.
Oczy jej przyjaciółki powiększyły się, a następnie stała się biała jak ściana pod tym egzotycznym
pięknem swojej skóry.
- Boże, Sara, tylko mi nie mdlej! – krzyknęła Elena, sięgając w stronę przyjaciółki w próbie jej
złapania.
Sara oparła się ciężko o krzesło. – Mam halucynacje, albo ta ryba którą mi dali w samolocie była
nafaszerowana LSD.
- Sara do cholery, jeżeli zaraz nie podejdziesz i mnie nie przytulisz to cie zastrzelę. – pistolet który
Sara położyła pod jej poduszką uratował nie tylko jej życie, ale również i Raphaela. – To ja, ty
idiotko!
Sara przełknęła i popędziła do łóżka. Otoczyły się ramionami tak mocno że oddychanie było nie
możliwe. Eleny to nie obchodziło. Zaczęły mówić jedna przez drugą , śmiejąc się i płacząc.
- Myślałam że nie―
- …Raphael powiedział―
- Ja powiedziałam że nie ma, kurwa, mowy―
- Dokładnie―
- … a Ransom był gotowy by―
- … obudziłam się i miałam skrzydła!
Obydwie przerwały, zagapiły się na siebie, zaśmiały pod nosem i zaczęły od nowa.
- O cholera, ty masz skrzydła. – Sara uniosła filiżankę pełną kawy z szafki przy łóżku Eleny i
zamruczała. – Czy to jest to co myślę?
Róża Przeznaczenia rzucała blask, stojąc na nocnej szafce. – Raphael nie chce odpuścić.
Krztusząc się, Sara odstawiła filiżankę i uderzyła się w pierś kilka razy nim powiedziała – Teraz
możesz mi wytłumaczyć czemu masz skrzydła.
- Nie wiem czy mogę. Z każdą minutą uczę się czegoś nowego – ale o co do cholery chodzi z tym
strajkiem?
Sara uśmiechnęła się ukazując zęby. – No właśnie. – jej uśmieszek był pełen samozadowolenia. –
Trzymali cię z dala od nas Ellie, mówili nam że żyjesz, ale nic poza tym. Myśleliśmy że zostałaś
sparaliżowana― - jej oddech stał się urywany i nagle jej ból był żywym, oddychającym
stworzeniem stojącym pomiędzy nimi. – Nie mogłaś do mnie zadzwonić, Ellie? Rok! Nie ufasz mi?
Elena ścisnęła ręce swojej przyjaciółki. – Obudziłam się dokładnie dwadzieścia cztery godziny
temu. Pierwszą osobą jaką chciałam zobaczyć byłaś ty. Tylko nie mów o tym Ransomowi, bo
będzie zazdrosny.
- Byłaś w komie przez rok? – usta Sary otworzyły się na oścież. – Jakim cudem możesz się
poruszać? Bo możesz, prawda? Twoje mięśnie…
- Mogę. – powiedziała nim łzy Sary zdołały popłynąć od nowa. – Nie wiem dlaczego. Powiedzieli
mi coś o uzdrowicielach i ćwiczeniach, ale na razie skrzydła są najważniejsze.
Sara potrząsnęła głową, wyciągnęła rękę po czym szybko ją cofnęła. – Anioły nie lubią kiedy―
Elena złapała rękę przyjaciółki i położyła ją na gładkich piórach które należały do niej. – Wciąż
jestem sobą. Dłoń Sary przesunęła się jak szept po jej skrzydle i choć to uczucie nie było w żaden
sposób podobne do dotyku Raphaela, był to rodzaj intymności przeznaczony jedynie dla bliskich. –
- Ransom jest wciąż z Nyree?
Sara przytaknęła ze śmiechem w oczach, opuszczając rękę na pościel. – Nie sądzę by sam był w
stanie w to uwierzyć. A więc masz skrzydła?
- Tak.
- Anioły nie tworzą innych aniołów.
- Czym w takim razie jestem? Odciętą wątrobą? – niepokojąca myśl pojawiła się w jej głowie.
Powiedziała że wciąż jest sobą, ale czy rzeczywiście nic się nie zmieniło? Czy może się wszystkim
z Sarą podzielić, kiedy ta wiedza może ujawnić sekrety całej rasy? Później, powiedziała sobie,
pomyśli o tym później. – Więc lubisz moje skrzydła? Czyż nie są najpiękniejszą rzeczą jaką
kiedykolwiek widziałaś?
Sara zaczęła się śmiać. – O Próżności, twoje imię Elena.
- Dziękuję bardzo. – powiedziała z wewnętrzna determinacją. Stracenie przyjaźni Sary było
niedopuszczalne. Jeżeli będzie musiała walczyć z archaniołem by tą przyjaźń zachować, to niech
tak będzie. – A teraz powiedz mi wszystkie ploteczki.
*
Na zewnątrz na wyszczerbionych skałach które strzegły Azylu, Raphael stał ramię w ramię z
Dmitrim. – Człowiek jest w Azylu. – powiedział archanioł, jego włosy odrzucone do tyłu przez
wiatr. – Łamie to jedno z naszych najgłębszych tabu.
- Nie ma żadnego pojęcia o położeniu – możesz też wyczyścić jej umysł by upewnić się że nie
zdradzi tych strzępów informacji jakie zna. – praktyczne słowa lidera jego Siódemki.
- Wiem. – ale tego nie zrobi i to stanowiło o jego przemianie. – Mogę również zaufać Elenie i
uwierzyć w honor Sary.
Dmitri przytaknął, a następne słowa były wypowiedziane cicho. – Elena nas zmieni.
- Już to zrobiła. – nieważne jak dzikie i nieustępliwe były te surowe górskie wiatry, jego łowca
nigdy zwyczajnie nie zaakceptuje kolei rzeczy. A dla rasy nieśmiertelnych, może to być jedno z
najnieprzyjemniejszych przebudzeń. Oczekiwanie szumiało mu w krwi.
- Jason powrócił. – powiedział Dmitri, przywracając go z powrotem do rzeczywistości.
- Kiedy?
- Dwa dni temu. Kilku Odrodzonych Lijuan zdołało go zranić, ale wyzdrowieje w przeciągu
tygodnia.
Raphael przytaknął, wiedząc że szykowało się jeszcze więcej niespodzianek niż Stworzenie anioła.
– A więc zaczęło się.
KONIEC CZĘŚCI I