2
Pierwsza rzecz jaką zrobiła gdy przeszło jej silne pragnienie aby zwymiotować był telefon do
Gildii.
- Muszę rozmawiać z Sarą – powiedziała recepcjonistce.
- Przykro mi, dyrektor opuściła biuro.
Rozłączając się Elena wcisnęła numer domowej linii Sary.
Ta druga odebrała po niecałej połowie sygnału. - Taak, skąd ja wiedziałam że jeszcze od
ciebie dzisiaj usłyszę?
Ręka Eleny zacisnęła się na słuchawce. – Sara, proszę, powiedz mi że mam omamy a ty mnie
nie przydzieliłaś do pracy dla archanioła.
- Er… um… - Sara Haziz, Dyrektor Gildii U.S. A. i w każdej kwestii twarda suka, nagle brzmiała
jak stremowana nastolatka. – Cholera, Ellie, nie żebym mogła odmówić.
- A co by zrobił? Zabiłby cię?
- Zapewne. – wymamrotała Sara. - Jego wampirzy lokaj postawił sprawę jasno że o ciebie mu
chodzi. I że nie jest przyzwyczajony do odmowy.
- Próbowałaś odmówić?
- Jestem twoim najlepszym przyjacielem. Trochę wiary!
Osuwając się na poduszkach, Elena wpatrywała się ostrym wzrokiem w Wieżę. – Co to za
praca?
- Nie mam pojęcia. – Sara zaczęła wydawać łagodne uspokajające dźwięki. – Nie martw się –
nie, nie marnuje powietrza na bezowocne próby uspokojenia cię. Dziecko się obudziło. Czyż nie
kochaniutki? – odgłosy całowania wypełniły słuchawkę.
Elena wciąż nie mogła uwierzyć że Sara się chajtnęła. I ma dziecko do niańczenia. – Jak tam
Małe Ja? - Sara nazwała swoją córkę Zoe Elena. Gdy Elena się dowiedziała sama płakała jak dziecko. –
Mam nadzieję że nie daje ci żyć.
- Ona kocha swoją mamusię. – więcej całuśnych dźwięków. – Kazała ci przekazać że ma
zamiar rozkochać cię w sobie jeszcze bardziej gdy tylko urośnie parę centymetrów. Ona i Slayer są
elitarną drużyną.
Elena zaśmiała się na wzmiankę o olbrzymim psie który żył aby obśliniać nic
niepodejrzewających ludzi. – A gdzie twój ukochany? Myślałam że Deacon lubi zajmować się tymi
wszystkimi dziecięcymi sprawami.
- Ależ lubi. – Uśmiech Sary był widoczny nawet przez telefon co sprawiło że coś we wnętrzu
Eleny ścisnęło się w najokrutniejszy sposób. Nie chodziło o to że zazdrościła Sarze jej szczęścia, czy też
że pragnęła Deacona’a. Nie, chodziło o coś głębszego, o uczucie czasu przemykającego jej między
palcami.
W ciągu ostatniego roku stało się to coraz bardziej oczywiste że jej przyjaciele stopniowo
przechodzili do następnych etapów życia, gdy ona pozostawała w stanie zawieszenia.
Dwudziestoośmioletnia pogromczyni wampirów - samotna i beż żadnych zobowiązań. Sara złożyła
swoją broń - nie licząc dorywczych nagłych wezwań – i zajęła jedno z decydujących stanowisk w
Gildii. Jej śmiercionośnie uzdolniony (tropiciel) mąż wszedł w przemysł produkcji narzędzi łowcy (i
zmieniania pieluch), z szerokim uśmiechem, który wręcz krzyczał zadowolenie. Cholera, nawet
Ransom przez ostatnie dwa miesiące nie zmienił łóżkowego partnera.
- Ellie? Zasnęłaś? – Spytała Sara ponad szczęśliwymi piskami dziecka. – Marzysz o swoim
archaniele?
- Raczej koszmarze. – wymamrotała, mrużąc oczy gdy zauważyła anioła lądującego na dachu
Wieży. Jej serce zamarło gdy skrzydła rozpostarły się aby spowolnić opadanie. – Nie dokończyłaś
opowiadać mi o Deaconie. Dlaczego nie jest na dziecięcej służbie?
- Poszedł do sklepu ze Slayerem żeby kupić kilka podwójnie czekoladowych bardzo
jagodowych lodów. Powiedziałam mu że jedzeniowe zachcianki zostają jeszcze przez jakiś czas po
porodzie.
Zachwyt Sary nad tym że udało się jej zmylić męża powinien rozśmieszyć Elenę lecz była ona
zbyt świadoma strachu który wspinał się jej po plecach. – Czy wampir dał ci jakąkolwiek wskazówkę
dlaczego to ja jestem potrzebna?
- Jasne. Powiedział że Raphael chce najlepszego.
*
- Jestem najlepsza. – Wymamrotała Elena następnego ranka wysiadając z taksówki
naprzeciwko wspaniałego dzieła jakim była Wieża Archanioła. – Najlepsza.
- Hej, paniusiu, zapłacisz mi czy zamierzasz gadać do siebie?
- Co? Ach. – Wyciągając dwudziestodolarowy banknot pochyliła się i wcisnęła w rękę
kierowcy. – Reszty nie trzeba.
Grymas niezadowolenia zmienił się w szeroki uśmiech. – Dzięki! Jakieś wielkie łowy się
szykują, co?
Elena nie spytała jak domyślił się że jest łowcą. – Nie. Ale jest wielka szansa że spotka mnie
straszna śmierć wciągu następnych kilku godzin. Równie dobrze mogę zrobić coś dobrego i polepszyć
moje szanse dostania się do nieba.
Taksówkarz był przekonany że jest szalona. Śmiał się odjeżdżając gdy zostawił ją na granicy
szerokiej drogi prowadzącej do wejścia Wieży. Nadzwyczajnie jasne poranne światło zerkało z białej
kamiennej ścieżki, ostro że aż do bólu. Z wdzięcznością założyła okulary przeciwsłoneczne na
zmęczone, niewyspane oczy. Będąc bezpieczną od oślepnięcia, zobaczyła cienie które wcześniej nie
przykuły jej uwagi. Oczywiście, wiedziała że tam są – nie polegała na wzroku gdy chodziło o wampiry.
Kilka z nich stało wzdłuż ścian Wieży, lecz dziesięciu lub więcej było ukrytych bądź
spacerowało pośród dobrze zadbanych zarośli. Wszyscy byli ubrani w czarne garnitury razem z
białymi koszulami, ich włosy obcięte w gładkie, idealne linie zastrzeżone dla FBI. Czarne okulary i
niezauważalne słuchawki dopełniały efekt tajnego agenta.
Odsuwając wewnętrzne rozterki na bok, Elena wiedziała że wampir z ostatniej nocy jest
niczym w porównaniu z tymi. Ci na pewno przeżyli kawał czasu. Ich intensywna woń – mroczna, choć
nie nieprzyjemna – w połączeniu z faktem że pracowali jako ochrona Wieży Archanioła, mówiła jej że
są jednocześnie inteligentni jak i niezmiernie niebezpieczni. Na jej oczach dwóch z nich zeszło się z
obranej ścieżki wśród zieleni i weszło w bezpośredni kontakt ze słońcem.
Żaden nie buchną w płomieniach.
Silna reakcja na światło – kolejny mit powstały na potrzeby filmu – uczyniłaby jej życie
łatwiejszym. Jedyne co musiałaby zrobić to czekać do zmroku. Niestety wampiry były zdolne do
funkcjonowania przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, a nieliczni cierpiący na wrażliwość na
słońce nie „umierali” gdy wschodziło. Zwyczajnie odkryli zalety okularów.
- A ty zwyczajnie odwlekasz wejście, jeszcze trochę a stworzysz odę do ogrodu. -
wymamrotała pod nosem – Jesteś profesjonalistką. Jesteś najlepsza. Możesz to zrobić.
Biorąc głęboki wdech, i próbując nie myśleć o tym że nad jej głowami latają anioły ruszyła w
kierunku wejścia. Nikt nie zwrócił na nią większej uwagi, lecz gdy wreszcie dotarła do drzwi wampir
na straży skiną głową i otworzył je.
- Recepcja cały czas na wprost.
Elena zmrużyła oczy i zdjęła okulary. – Nie sprawdzisz mojej tożsamości?
- Byłaś oczekiwana.
Zdradliwie pociągający akcent „wampira od drzwi” – niezwykła cecha uważana za ewolucyjne
przystosowanie przeciwko umiejętnościom śledczym łowców – omiotła ją złowrogą pieszczotą gdy
podziękowała i weszła do środka.
Klimatyzowany korytarz wyglądał na niekończącą się przestrzeń zdominowaną przez
ciemnoszary marmur ze złotymi żyłami - wzór bogactwa, dobrego smaku, i subtelnej groźby - rzucał
się w oczy już na pierwszym miejscu. Elena była niezmiernie wdzięczna że zamieniła swoje codzienne
dżinsy i t-shirt na proste czarne spodnie i śnieżnobiałą bluzkę. Udało jej się nawet poskromić wijące
się włosy we francuski warkocz a stopy wcisnąć w buty na wysokim obcasie.
Obcasy uderzały o marmur w ostry, konkretny sposób gdy przemierzała hol. Gdy szła,
zapamiętywała całe swoje otoczenie zaczynając od liczby wampirzych ochroniarzy, poprzez wytworne
choć dziwne ułożenie kwiatów, a kończąc na fakcie że recepcjonistka była bardzo, ale to bardzo
starym wampirem… z twarzą i ciałem dobrze zachowanej trzydziestolatki.
- Pani Deveraux, jestem Suhani. – Recepcjonistka wstała z uśmiechem i wyszła zza
łukowatego biurka. Ono też było z kamienia, lecz zdecydowanie lepiej wypolerowanego – odbijał
wszystko z lustrzaną precyzją. – Cieszę się że mogę panią poznać.
Elena potrząsnęła rękę kobiety wyczuwając ruch świeżej krwi i bicie pędzącego serca. Miała
na końcu języka pytanie kto był jej śniadaniem – krew była niezwykle aktywna – lecz powstrzymała
się w ostatniej chwili. – Dziękuję.
Suhani uśmiechnęła się, a dla Eleny był to uśmiech wypełniony starą wiedzą, wiekami
doświadczeń. – Musiałaś się spieszyć. – spojrzała na zegarek – Jest dopiero siódma czterdzieści pięć.
- Nie było korków. – i nie chciała źle rozpocząć tego spotkania. – Jestem za wcześnie?
- Nie. Czeka na ciebie. – jej uśmiech pobladł zastąpiony odrobinę niezadowolonym wyrazem.
– Myślałam że będziesz bardziej… przerażająca.
- Tylko mi nie mów że oglądasz „Łowcę śmierci” ? – oburzony komentarz został
wypowiedziany nim mogła się zatrzymać.
Suhani obdarowała ją rozbrajającym ludzkim uśmiechem. – Winna, niestety. On jest po
prostu taki wciągający. A S.R. Stoker – producent – jest byłym łowcą wampirów.
Jasne, a ona jest Zębową Wróżką. – Niech zgadnę, myślałaś że noszę ogromny miecz a moje
oczy świecą na czerwono? – Elena pokręciła głową. – Jesteś wampirem. Wiesz że nic z tego nie jest
prawdą.
Wyraz twarzy Suhani zmarniał by odsłonić chłodną ciemność. – Wydajesz się pewna mojej
wampiryczności. Większość ludzi się nie domyśla.
Elena zdecydowała że teraz nie była pora na lekcję z biologii łowcy. – Mam sporo
doświadczenia. – Wzruszyła ramionami jak gdyby nic to nie znaczyło. – Idziemy?
Nagle Suhani stała się i wydawałoby się że prawdziwie zdenerwowana. – Oh, przepraszam.
Zatrzymałam cię. Proszę idź za mną.
- Nie szkodzi. To tylko chwila. – za którą była wdzięczna, gdyż pozwoliła jej poskładać własne
myśli. Jeżeli ten elegancki i wrażliwy wampir potrafi radzić sobie z Raphaelem, ona też może. – Jaki on
jest?
Krok Suhani zachwiał się przez sekundę nim się powstrzymała. – Jest… archaniołem. –
Zachwyt w jej głosie był zmieszany w równej mierze ze strachem.
Odwaga Eleny opadła. – Często go widujesz?
- Nie, a dlaczego powinnam? – Recepcjonistka przesłała jej zdezorientowany uśmiech. – On
nie ma potrzeby aby przechodzić przez hol. Potrafi latać.
Gdyby mogła, Elena dałaby sobie w twarz. – Jasne. – Zatrzymała się naprzeciwko windy. –
Dziękuję.
- Nie ma sprawy. – Suhani zaczęła wstukiwać kod bezpieczeństwa na ekranie dotykowym. –
Zawiezie cię prosto na dach.
Elena znieruchomiała. – Na dach?
- Tam się z tobą spotka.
Zaskoczona lecz świadoma że opóźnienie nic jej nie da Elena weszła do ogromnej, lustrzanej
windy i odwróciła się twarzą do Suhani. Gdy drzwi się zamykały, niespokojnie przypomniała sobie o
wampirze którego zamknęła w skrzyni zaledwie dwanaście godzin temu. Teraz wiedziała jak to jest
być po drugiej stronie. Gdyby nie pewność że jest obserwowana poddałaby się chęci pozbycia się
pozoru profesjonalności i zaczęcia przemierzać korytarz jak szalona.
Albo jak szczur który utkną w labiryncie.
Winda zaczęła wznosić się łagodnym ruchem który krzyczał najnowszą technologią. Świecące
cyfry na panelu LCD migały w porządku zwijającym wnętrzności. Przestała liczyć po siedemdziesiątym
piątym numerze. W zamian wykorzystała obecność luster i pod pozorem przygładzenia zwiniętego
paska torebki… w rzeczywistości upewniając się że jej broń jest dobrze ukryta.
Nikt nie powiedział że ma przyjść nieuzbrojona.
Winda lekko zahamowała. Drzwi się otworzyły. Nie dając sobie szansy na wahanie skierowała
się prosto do małego szklanego ogrodzenia. Stało się nagle jasne że ta szklana klatka była niczym jak
tylko skorupą zawierającą windę. Dach znajdował się dalej… i nie było nawet śladu poręczy która
zatrzymałaby przypadkowy upadek.
Archanioł widocznie nie dbał o uspokojenie swoich gości.
Jednakże Elena nie nazwałaby go złym gospodarzem – stół zastawiony był rogalikami, kawą i
samotnie stojącym na środku sokiem pomarańczowym. Jeszcze jedno spojrzenie i zauważyła że dach
nie był tylko z betonu. Został wyłożony ciemnoszarymi płytami migoczącymi srebrzyście pod
promieniami słońca. Płyty były piękne i niewątpliwie drogie. Przesadne marnotrawstwo, pomyślała, a
następnie uświadomiła sobie że dla istoty ze skrzydłami dach z pewnością nie był miejscem
bezużytecznym.
Raphaela nie było w pobliżu.
Kładąc rękę na klamce otworzyła szklane drzwi i wyszła na zewnątrz. Ku jej uldze płyty
okazały się mieć szorstką powierzchnie – wiatr był teraz delikatny lecz wiedziała że tak wysoko może
się łatwo zmienić w ostry bez ostrzeżenia, a obcasy nie były zbyt stabilne nawet w najlepszych
warunkach. Była ciekawa czy obrus był przyczepiony do stołu – jeżeli nie to możliwe że odleci i
zabierze ze sobą jedzenie wcześniej czy później.
Lecz może to i dobrze. Nerwy nie pomagają w łatwym trawieniu.
Zostawiając torebkę na stole podeszła ostrożnie do najbliższej krawędzi… i spojrzała w dół.
Eforia przepełniła ją na widok niesamowitego widoku aniołów latających z Wieży i do Wieży.
Wydawały się być blisko, jak na wyciągnięcie ręki, pokusa ich silnych skrzydeł była jak syreni śpiew.
- Ostrożnie. – wypowiedziane cicho, rozbawionym tonem.
Nie skoczyła czując nacisk powietrza wezbranego podczas jego prawie-bezgłośnego
lądowania. – Złapaliby mnie gdybym skoczyła? – spytała nie patrząc w jego stronę.
- Gdyby byli w nastroju. – Podszedł by stanąć obok niej, jego skrzydła wypełniały przestrzeń. -
Nie cierpisz na lęk wysokości.
- Nie. – przyznała tak przerażona emanującą od niego ogromną mocą że brzmiała kompletnie
zwyczajnie. Albo to albo zacznie krzyczeć. – Nigdy nie byłam tak wysoko.
- I co myślisz?
Wzięła głęboki oddech i cofnęła się nim obróciła się do niego twarzą. Jego widok był jak
fizyczne uderzenie. Był.. Piękny. Oczy krystalicznie czyste – niebieskie, były jakby jakiś niebiański
artysta pokruszył szafiry do swoich farb i pomalował jego źrenice najlepszym z pędzli.
Wciąż chwiejąc się od szoku nagły wiatr omiótł dach, unosząc kosmyki jego czarnych włosów.
Słowo czerń jest zbyt zwyczajne. Była to czerń tak czysta jak gdyby gromadziła w sobie zakamarki
nocy, żywe i namiętne. Obcięte w niedbałe warstwy kończące się przy jego karku, obnażały ostre rysy
jego twarzy i sprawiały że jej palce same zaciskały się w pięść w chęci ataku.
Tak, był piękny, lecz było to piękno wojownika lub zdobywcy. Mężczyzna naznaczony mocą
głęboko aż do skóry. Tak sądziła dopóki nie ujrzała w całości wyśmienitego kunsztu jego skrzydeł.
Pióra były delikatnie białe, dające wrażenie poprószonych złotem. Dopiero koncentrując wzrok
poznała prawdę – każde oddzielne włókienko posiadało złoty wierzchołek.
- Tak, pięknie jest tu na górze. – powiedział, wcinając się w jej zafascynowanie.
Zamrugała i poczuła jak jej twarz nabiera gorąca zdając sobie sprawę że straciła poczucie
czasu. – Tak. Pięknie.
W jego uśmiechu można było dostrzec ślad kpiny, męskiej satysfakcji… i czystej, zabójczej
kalkulacji. – Zjedzmy śniadanie i porozmawiajmy.
Wściekła, że pozwoliła sobie na zaślepienie jego fizycznym pięknem zagryzła zęby na
wewnętrznej stronie policzka w naganie. Nie miała zamiaru znowu wpaść w tę samą pułapkę.
Raphael wyraźnie zdawał sobie sprawę jak uderzające wrażenie wywoływał w nic
niepodejrzewających śmiertelnikach. Co czyniło go aroganckim sukinsynem, z którym nie powinna
mieć problemów opierając się jego urokowi.
Odsuną krzesło i czekał. Zatrzymała się o krok od niego, świadoma jego potęgi i siły. Nie była
przyzwyczajona do bycia małą, czy też słabą. Fakt że potrafił by odczuwała choć jedno z tych doznań i
to bez żadnego widocznego wysiłku, sprawiał że była wściekła na tyle aby zaryzykować odwet. – Nie
czuję się dobrze mając kogokolwiek za plecami.
Iskra zaskoczenia pojawiła się tych niebieskich, och jak niebieskich oczach. – Czy to nie ja
powinienem bać się noża w plecach? To ty ukrywasz broń.
Fakt że domyślił się że chowa broń nic nie znaczył. Łowca jest zawsze uzbrojony. – Różnica
jest taka że ja umrę, a ty nie.
Z delikatnym, rozbawionym machnięciem dłoni przeszedł na drugą stronę stołu, jego skrzydła
musnęły skrzypiącą czystością posadzkę zostawiając lśniący ślad białego złota. Była pewna że zrobił to
specjalnie. Anioły nie zawsze roniły anielski pył. A gdy już, był on natychmiast zbierany przez wampiry
jak i przez ludzi. Cena szczypty tego świecącego czegoś była wyższa niż ta za diament bez skazy.
Jednakże jeżeli Raphael myślał że padnie na kolana i zacznie go zbierać, niech ponownie się
nad tym zastanowi.
- Nie boisz się mnie. – Powiedział.
Nie była głupia na tyle by skłamać. – Jestem sparaliżowana ze strachu. Jednocześnie
domyślam się że nie po to było tyle zachodu alby mnie zrzucić z dachu.
Jego usta zakrzywiły się nieznacznie, jak gdyby powiedziała coś śmiesznego. – Eleno. Usiądź
proszę. – Jej imię brzmiało inaczej na jego ustach. Jak więzy. Jakby poprzez nie zyskał nad nią władzę.
– Jak powiedziałaś, nie mam zamiaru cię zabić. W każdym razie – nie dzisiaj.
Usiadła, mając za plecami kabinę windy i świadoma że ze staroświecką galanterią właśnie na
to czekał. Siadając jego skrzydła elegancko owinęły się wokół specjalnie do nich przystosowanego
oparcia. – Jak długo żyjesz? – spytała się nim zdołała zgnieść tą ciekawość w zarodku.
Uniósł idealnie zakreśloną brew. – Nie masz ani krzty instynktu samozachowawczego? – była
to zwyczajna uwaga, lecz i tak usłyszała ukrytą pod nią bezwzględność.
Lodowaty dreszcz przebiegł jej po plecach. – Niektórzy powiedzieliby że nie – w końcu
jestem łowczynią wampirów.
Coś mrocznego i wyjątkowo niebezpiecznego przemknęło przez krystaliczną głębie tych oczu,
których żaden człowiek nigdy mieć nie będzie. – Łowca z powołania.
- Tak.
- Jak wiele wampirów schwytałaś lub zabiłaś?
- Wiesz ile – to dlatego tutaj jestem.
Kolejny podmuch wiatru przetoczył przez dach, tym razem na tyle silny aby wprawić w ruch
filiżanki i wyszarpnąć kosmyki włosów z jej warkocza. Nawet nie próbowała ich poprawić,
przykuwając swoją całą uwagę do archanioła. Obserwował ją, tak jak duży drapieżnik może
obserwować królika myśląc o obiedzie.
- Opowiedz o swoich umiejętnościach. – Było to nic innego jak rozkaz, jego ton jak ostrze
szeptał ostrzeżenie. Dla archanioła przestała być już zabawna.
Elena nie odwróciła wzroku, nawet gdy wbijała paznokcie we własne uda aby ulec pokusie. –
Potrafię wyczuć wampiry, rozróżnić jedno od grupy. I tyle. – Bezużyteczna zdolność – chyba że było
się łowcą wampirów. W pewien pokrętny sposób czyniło oksymoronem słowo „powołanie”.
- Jak wiekowy musi być wampir abyś wyczuła jego lub jej obecność?
Było to dziwne pytanie i musiała się nad nim chwilę zastanowić. – Cóż, najmłodszy jakiego
wytropiłam miał dwa miesiące.
- Nigdy więc nie miałaś żadnego kontaktu z młodszym wampirem?
Elena nie miała pojęcia dokąd prowadzi ta rozmowa. – Kontakt? Tak, miałam, lecz nie jako
łowca. Jesteś aniołem – musisz wiedzieć że pierwszego miesiąca po Stworzeniu nie funkcjonują zbyt
sprawnie. – To właśnie ten etap ich istnienia dolewał oliwy do ognia w mitycznych opowieściach o
wampirach będących martwymi zombiakami które zostały obdarowane wolą życia.
Prawdą jest że w pierwszych tygodniach ich życia byli zwyczajnie przerażający. Oczy szeroko
otwarte lecz niewidzące, ciało bezbarwne i wyniszczone, a ruchy niezgrabne. Był to powód dla
którego młode wampiry były atakowane przez fanatyczne grupy przeciwne wampiryzmowi. Dla
większości ludzi łatwiejsze jest rozczłonkowanie kogoś przypominającego chodzącego trupa niż kogoś
będącego ich najlepszym przyjacielem. Czy też szwagrem – w wypadku Eleny. – Tak młodzi nie są w
stanie się nawet posilić samodzielnie, nie mówiąc o ucieczce.
- Mimo to, przeprowadzimy test. – Archanioł uniósł szklankę z sokiem stojącą obok jego
talerza i napił się. – Jedz proszę.
- Nie jestem głodna.
Opuścił szklankę – Odmówić gościnności archanioła to śmiertelna zniewaga.
Elena nigdy wcześniej nie słyszała o tego typu etykiecie, jednakże jeżeli wymagała czyjejś
śmierci to nie mogła być niczym dobrym. – Jadłam przed przyjściem tutaj. - Było to bezsprzeczne
kłamstwo. Nie była w stanie utrzymać w ustach nic więcej jak wodę, a nawet to z trudnością.
- Napij się więc. – Było to niezaprzeczalny rozkaz i zdawała sobie sprawę iż oczekuje od niej
natychmiastowego posłuszeństwa.
Coś w niej zaprotestowało. – Albo?
Wiatr się zatrzymał. Nawet chmury wydawały się zastygnąć w miejscu.
Śmierć szeptała jej do ucha.