Meredith Babeaux Brucker
Bliżej gwiazd
Przełożył Jan B. Kowalski
Rozdział 1
O brzasku dolina zasnuła się mgłą, po
której
teraz
została
lśniąca
rosa,
połyskująca w porannym słońcu. Bonita, z
leniwym zainteresowaniem kogoś, kto nie
ma nic innego do roboty, spoglądała na
swe stopy. Zauważyła, że podeszwy jej
butów z każdym krokiem przygniatają
trawę, ale gdy spoglądała potem do tyłu,
szukając śladów swych stóp, trawa
podnosi się jakby nigdy nic, jakby nikt po
niej nie przeszedł. Zastanawiała się, czy
całe jej życie ma wyglądać w taki właśnie
sposób. Czy było jej pisane zostawić na
tym świecie ślad swej obecności, czy też
miała zniknąć nie zauważona i do końca
swych dni pozostać na ranczo w Carmel
Valley?
Odeszła już dość daleko od domu w
stronę tego krańca posiadłości, który
graniczył z autostradą, biegnącą przez
środek doliny. Przypomniała sobie, że w
tym miejscu pasły się dawniej konie, że
ustawiały
się po południu wzdłuż
ogrodzenia, jakby zainteresowane paradą
samochodów, , zmierzających w stronę
oceanu i nadmorskiej wioski Carmel lub w
drugą stronę – między wzgórza Salinas i
dalej, do San Francisco.
Jej babka od dawna nie hodowała już
koni. Stajnie, zagrody i spichrze, tak samo
jak pastwiska, stały puste i bezużyteczne.
W
pewnym
sensie
odzwierciedlały
dojmującą samotność Bonity. Jedynym
zwierzęciem, które ostało się na ranczo był
Lark. Widok towarzyszącego jej przez cały
czas psa nie sprzyjał melancholijnym
rozmyślaniom. Nie obwąchiwał już trawy,
idąc w ślad za nią, lecz z niemym
pytaniem przekrzywionej zabawnie głowy
spoglądał jej w twarz.
Owinęła się szczelniej wełnianym
kaftanem, gdyż poranne słońce nie
rozgrzało jeszcze wystarczająco powietrza.
Ruszyła dalej, po drodze puszczając cugle
fantazji i pozwalając myślom biec swym
własnym torem. Przypomniała sobie o
opowiadaniu, które właśnie zaczęła pisać i
o otwartym notesie, który zostawiła na
biurku,
zanotowawszy kilka nowych
pomysłów. Przez ostatnich kilka lat
zapisała parę takich, dość grubych
zeszytów, zapełniając ich karty historiami
z życia mieszkańców doliny. Teraz
poczuła, że znów musi coś nowego
napisać. Już nie była naiwną dziewczyną,
tworzącą fantastyczny świat. Była pewna,
że teraz ma coś do przekazania, co
rzeczywiście jest w stanie poruszyć,
rozbawić,
a nawet zastanowić jej
czytelników.
Zmiana w sposobie traktowania jej
pracy nadeszła z chwilą, gdy babka
przekonała ją, by wysłała jedno ze swych
opowiadań do gazety. Z początku Bonita
opierała się trochę, obawiała się bowiem,
że nie będzie w stanie znieść odmowy,
lecz Alberta Langmeade miała w sobie
dość zdecydowania i dopóty dręczyła
Bonitę, dopóki ta nie usłuchała. Gdy z
wydawnictwa nadszedł list informujący o
przyjęciu rękopisu, Bonita niemal oszalała
z radości, zaś Alberta była prawie tak
dumna, jakby cały tekst wyszedł spod jej
własnego pióra. Poniekąd była to prawda,
gdyż Bonita spisała historię swoich
rodziców w kształcie, w jakim usłyszała ją
od babki w czasie drugich wieczorów,
spędzanych przy kominku.
Po opublikowaniu tekstu w gazecie,
Bonita otrzymała kolejny list od wydawcy,
tym
razem
z
wiadomością,
że
opowiadaniem zainteresował się ktoś z
Hollywood.
Potem napisało do niej „Studio
Magnet", a mówiąc ściślej, człowiek o
nazwisku Jordan McCaslin zaproponował
jej znaczną sumę pieniędzy za prawa do
sfilmowania jej opowiadania. Gdy przyjęła
ofertę, w kolejnym liście zaproponował jej
sporządzenie próbnej wersji scenariusza.
Bonita z zapałem zabrała się do pracy.
Przez ostatnie trzy miesiące pracowała
tylko nad scenariuszem, a gdy wreszcie
wydało jej się, że jest taki, jak należy,
wysłała go do studia.
Po tak pozytywnej reakcji otoczenia na
swą pracę, ze zdwojoną energią zabrała się
do pisania. Przez cały czas zastanawiała
się nad różnymi możliwościami, rozważała
pomysły kolejnych opowiadań i niemal
bez przerwy robiła notatki. W porannej
ciszy najlepiej kiełkowały zalążki nowych
pomysłów, dlatego wstawała i wychodziła
na spacer tak wcześnie. „Opowiadanie o
pszczelarzu będzie znacznie lepsze, gdy
wprowadzę do niego jego siostrę, miłą i
porządną dziewczynę. Ciekawe, czy
będzie z tego film... Może udałoby się coś
wycisnąć ze sceny pożaru ich domu?"
Wyciągnęła ołówek, kawałek papieru i
zapisała swe myśli. Wiedziała, że ryzykuje
wiele, wiążąc tak duże nadzieje z tym, co
właśnie tworzyła, ale idąc przed siebie
cieszyła się wyobrażeniem miejsc, które
kochała,
ludzi,
których
znała,
przeniesionych żywcem na wielki ekran.
Pastwisko przecinała polna droga,
prowadząca od autostrady do domu jej
babki. Bonita znalazła się właśnie przy
białym metalowym płocie, oddzielającym
pole od drogi i prześliznęła się z łatwością
przez jego pręty. Nagle usłyszała
skomlenie psa, który leżał na środku drogi
w dziwnej pozycji.
– Lark, co się stało? – zawołała, biegnąc
w jego stronę.
Lark podniósł głowę. W jego oczach
widać
było
ból
pomieszany
z
przerażeniem, bo przepadał za porannym
spacerem z Bonitą, a teraz ta przyjemność
mogła go ominąć.
Bonita była przekonana, że nie mógł go
potrącić samochód, bo bardzo niewiele aut
korzystało z bocznej drogi.
– Niedobry pies! – krzyknęła Bonita z
ulgą. – Znowu poszedłeś za stodołę
między osty i ciernie. A co ja ci mówiłam?
Nic dziwnego, że ci się powbijały w łapy.
Teraz nie ruszaj się.
Szybko i zręcznie zaczęła wyciągać
ostre kolce spomiędzy poduszek łap
zwierzęcia.
– Ojej, zupełnie nie widzę, co robię –
powiedziała odgarniając z czoła ciemną
grzywkę włosów. Wstała i zdjęła czapkę.
Śmiesznego kształtu, wisiała zawsze za
drzwiami stodoły. Bonita ubierała ją, kiedy
pogoda zapowiadała się zimna. Może
kiedyś należała do jej ojca, lecz nigdy nie
pytała o to babki. Teraz będzie w sam raz
– do środka zmieszczą się wszystkie
niesforne
włosy.
Lark
błagalnym
spojrzeniem prosił o jak najrychlejsze
zajęcie się jego łapami.
Bonita była tak zaabsorbowana tym, co
robi, że nie zwróciła uwagi na odgłos
silnika samochodu, który zwolnił nieco na
autostradzie o kilkaset metrów od niej. Po
chwili wreszcie dotarło do niej, że zbliża
się do nich jakiś samochód. Porzuciła
obolałą łapę Larka i odwróciła się.
Zorientowała się, że wraz z psem
znajduje się na fragmencie drogi, który
znajduje się trochę niżej w stosunku do
reszty. Jeżeli nie wstanie i nie ostrzeże
kierowcy, ten ich nie zauważy i będzie za
późno, zważywszy na to, że mimo złej
drogi jechał dość szybko. Zerwała się na
równe nogi i zaczęła machać rękami,
sądząc, że czerwień jej bluzki rzuci mu się
w oczy i zaraz przystanie.
Ku jej przerażeniu, samochód nadal się
zbliżał bardzo szybko. Musiała go w jakiś
sposób zatrzymać. Pomachała znowu, lecz
ordynarny dźwięk klaksonu dał jej do
zrozumienia, że kierowca ma zamiar
kontynuować jazdę, bez względu na
konsekwencje. Bonita zdecydowała, że nie
ustąpi. Ktokolwiek prowadził, chciał tylko
jak najszybciej dotrzeć do celu.
Gdy samochód znalazł się bardzo blisko
spadku drogi, Bonita stwierdziła; że
kierowca widzi leżącego u jej nóg psa. Jej
uszu doszedł pisk hamulców. Autem
zarzuciło,
gdy
kierowca
próbował
opanować samochód i nie dopuścić do
wjechania na przeszkodę.
Opony zaryły się w zakurzoną drogę,
lecz po chwili trzask łamanego drewna i
zgrzyt metalu powiedział Bonicie, że
jednak trafił w płot. Gdyby zwlekał z
ryzykownym
manewrem choć przez
chwilę, mógłby nie opanować samochodu i
wpaść na nią lub psa. Tak czy owak,
któremuś z nich mogło się coś stać. Z ulgą
objęła psa i wybuchnęła płaczem.
– Ty głupcze! Skąd ci przyszło do
głowy bawić się na samym środku drogi?
Chcesz się zabić, czy co?
Bonita nie wierzyła – własnym uszom.
Zamiast
przeprosin,
spotykał
ją
niezasłużony atak.
– Należy mi się chyba jakieś
wyjaśnienie
–
odezwał
się
znów
nieznajomy. – Płot rozwalony, błotnik
pewnie mi się wykrzywił i porysował, a ty
nic. Stań wreszcie na nogi jak mężczyzna i
nie maż się!
Bonita podniosła rozgniewaną twarz ku
nieznajomemu. Pospiesznie otarła łzy,
zasłaniające
jej widok, przy czym
rozmazała sobie pył po twarzy. Wstała,
lecz ze zdumieniem spostrzegła, że obcy
mężczyzna jest bardzo wysoki i nadal nad
nią góruje. Nie starała się więc spojrzeć
mu w oczy, tylko wsadziła dłonie do
kieszeni i wypaliła:
– Mojemu psu coś się stało. Poza tym to
nie jest ulica, tylko droga prywatna, i nie
pan tu nic do roboty.
Mężczyzna stał bez słowa. Jasne włosy i
niebieskie oczy nadawały mu wyraz
opanowania i spokoju. Bonita zadrżała i
zaczęła w myślach szukać sposobu, by
rozproszyć tę jego pewność siebie.
– Czego pan tu szuka?! To ranczo
należy do mnie, poza tym o mało nie
przestraszył pan na śmierć mojego psa!
Oboje w tej samej chwili spojrzeli w
dół, by sprawdzić prawdziwość jej słów.
Lark z półotwartym pyskiem wyglądał
na zadowolonego. Pomachał ogonem w
odpowiedzi na nagłe zainteresowanie z ich
strony,
zupełnie
nieświadom
niebezpieczeństwa, które nad nim wisiało.
Bonita zmarszczyła brwi, żałując, że jej
pies nie jest lepszym aktorem.
Mężczyzna zajął się znów Bonita.
Zauważyła w jego oczach pogardę i
niecierpliwość
wykrzywiające
niemal
klasyczne rysy jego twarzy.
– Niezły z ciebie urwis, prawda?
Bonita nie doczekała się przeprosin ani
nawet udanego współczucia. Mężczyzny
najwyraźniej nie interesowały dolegliwości
zwierzęcia. Spojrzał jeszcze raz na nią i
zawrócił w stronę samochodu. Wycofał od
płotu, pozostawiając przełamany na pół
jego
fragment,
co
jeszcze
bardziej
rozwścieczyło Bonitę.
– A kto zapłaci za płot?! – krzyknęła za
nim, lecz jej głos utonął w chrzęście opon
po twardej nawierzchni drogi.
Zignorował jej ostrzeżenie, ale nadal
jechał prosto w stronę domu babki, wiec
gdy tylko dowie się, że się pomylił, będzie
musiał tu wrócić. Uśmiechnęła się do
siebie, planując wyzwiska, którymi go
obrzuci, i radowała się na myśl o
druzgocącym zwycięstwie, które odniesie
nad nieznajomym.
Pochyliła się nad psem i wyciągnęła
ostatnie ciernie, po czym pies skoczył na
równe nogi. Zrobił kilka ostrożnych
kroków, jakby chcąc sprawdzić wyniki
pracy Bonity, potem podskoczył i polizał
swoją panią w dłoń, jako wyraz
podziękowania.
W ciągu kilku minut dotarła do domu,
gdzie droga rozwidlała się na kształt
podjazdu przed białym domem. Kilka
kasztanowców porastało środek murawy
przed domem, a drzewa pokryte już gęstą
zielenią, prawie go zasłoniły. Wtedy
zauważyła samochód przed wejściem.
Źle wychowany mężczyzna gdzieś się
zapodział, domyśliła się więc, że jest w
środku. Zastanawiała się, dlaczego babka
jeszcze go nie wygoniła. Bonita przeszła
na bok, do tylnego wejścia. Lark, jak
zwykle, chciał się dostać do środka, lecz
zatrzasnęła
głośno
drzwi,
by
mu
przypomnieć, że babka nie życzy go sobie
w domu.
– Bonito, to ty? – doszło ją wołanie
babki z pokoju.
– Tak.
– Chodź tutaj zaraz, moja droga – w
głosie babki dała się słyszeć nutka
zniecierpliwienia,
z
czego
Bonita
wywnioskowała, że babka ma kłopoty z
pozbyciem się intruza własnymi siłami i
potrzebuje jej pomocy. Nie namyślając się,
dziewczyna pospieszyła ku pokojowi, skąd
dobiegały głosy.
Ze zdumieniem stwierdziła, że babka
spokojnie siedzi w swym ulubionym fotelu
z wysokim oparciem. Naprzeciw niej,
rozparty na sofie, siedział ten sam
mężczyzna, którego spotkała przed chwilą
na drodze. Miał na sobie biały golf, zaś
marynarkę
przerzucił przez oparcie
stojącego nie opodal krzesła. Migotliwe
światło płomieni w kominku sprawiało, że
wydawał się mieć jeszcze jaśniejsze włosy,
zaś
jego
sylwetka
nabrała
cech
prawdziwego atlety. Jej wejście powitał z
uśmiechem, który zwiastował, że czuł się
w jej domu mile widzianym gościem.
– Bonito, jak ty wyglądasz! Nic
dziwnego, że pan McCaslin wziął cię za
chłopaka. Teraz chodź tu, niech was
przedstawię.
Bonicie na chwilę odebrało mowę. Więc
to był sam Jordan McCaslin, człowiek,
którego dotychczas znała tylko z listów i
przesyłanych
jej
do
podpisania
kontraktów! Co za szok odkryć, że
brakowało
mu
na
tyle
dobrego
wychowania, żeby przystanąć choć na
chwilę i zainteresować się losem biednego
zwierzęcia. Komuś takiemu nie mogła
przecież
powierzyć
losów
swego
opowiadania!
Zastanawiała się, co też sprowadza go
do Carmel. Ciekawe, czy jego wizyta ma
coś wspólnego z przesłanym do studia
scenariuszem
jej
autorstwa.
Wstał
uśmiechnięty, by się z nią przywitać i po
raz drugi poczuła się jak uczniak pod
spojrzeniem nauczyciela.
– Panie McCaslin, to moja wnuczka,
Bonita Langmeade, pisarka – powiedziała
z dumą babka.
Bonita skuliła się w sobie z
zakłopotania. Zauważywszy, że podaje jej
rękę, szybko wytarła swoją o spodnie.
– Bonito, to Jordan McCaslin.
Przyjechał tu aż z Hollywood, żeby z tobą
porozmawiać.
Będzie
producentem
twojego filmu.
– Filmu? – spytała z niedowierzaniem.
Jordan McCaslin szybko poprawił:
– Mojego filmu, jeżeli chodzi o ścisłość,
pani
Langmeade.
Zamierzam
jak
najszybciej zabrać się do rzeczy.
Alberta
Langmeade
najwidoczniej
przypisała
milczenie
wnuczki
onieśmieleniu obecnością tak znakomitego
gościa i szybko przyszła jej na pomoc.
– Idź na górę i umyj się. Pan McCaslin
cierpliwie wyjaśnia mi, na czym polega
jego praca jako dyrektora studia. Właśnie
mówił mi, ile pracy trzeba włożyć w film
jeszcze
przed
rozpoczęciem
zdjęć.
Poproszę go, żeby zajął mnie tym jeszcze
chwilę, gdy będziemy oczekiwać na ciebie.
Bonita pobiegła na górę ściągając w
biegu czapkę i czując, jak miękkie włosy
rozsypują jej się po plecach. Nie było
czasu na kąpiel, ale przynajmniej mogła
spróbować wyglądać przyzwoicie, otarłszy
twarz
z
kurzu,
którym
w
czasie
gwałtownego hamowania obsypał ją
Jordan McCaslin.
Szybko umyła twarz, nałożyła na usta
trochę jasnej szminki i przyczesała włosy,
by wyrównać loki zmierzwione nieco pod
czapką. Obracając się tak przed lustrem
zastanawiała się, jak mógł ją wziąć za
chłopaka. Zdjęła grubą, flanelową koszulę,
w której była na przechadzce i zastąpiła ją
bardziej obcisłą bluzką w żółto-niebieską
kratę z delikatnym koronkowym haftem
przy rękawach i kołnierzyku. Wsuwając ją
w dżinsy, miała nadzieję, że teraz wygląda
jak prawdziwa kobieta. Potem założywszy
kowbojskie buty westchnęła, żałując, że
nie ma więcej czasu, by coś z sobą zrobić.
– Pan McCaslin opowiadał mi o
przebojach
kasowych,
jakie
wyprodukowało jego studio – powiedziała
babka, jak tylko Bonita znalazła się w
pokoju.
Bonita uśmiechnęła się, widząc, jak
szybko przyswaja sobie terminologię
filmową.
– Wiesz, że to on wyprodukował
„Szalonego Victora", „Bohatera", a nawet
„Morderstwo w poniedziałek"? Wspaniałe,
a jak trzyma w napięciu!
– To prawda – odparł zadowolony z
pochwał producent.
Bonita wzdrygnęła się na wspomnienie
śmierci i gwałtu, jakie wywoływały w niej
te tytuły. Zastanawiała się, dlaczego
zdecydował się zakupić prawa do historii
miłosnej.
– Zrobię wam herbaty, a wy sobie
porozmawiajcie – powiedziała' babka. – Ze
śniadania zostało też trochę bułeczek z
jagodami. Przepraszam.
Skoro tylko wyszła, Jordan McCaslin
natychmiast podszedł do jej fotela i
rozsiadł się w nim wygodnie. Bonita nie
odzywała się, nie wiedząc, jak ma
zareagować. Mężczyzna uśmiechnął się z
pogardliwą
wyższością,
najwyraźniej
dobrze się bawiąc jej zakłopotaniem, i
wskazał dłonią krzesło naprzeciw siebie.
– Usiądź, chłopcze – powiedział. Nie
miał zamiaru zapomnieć o pierwszym
wrażeniu, jakie na nim' wywarła.
Bonita usiadła, starając się elegancko
skrzyżować nogi, lecz ciężkie buty zepsuły
cały
efekt.
Spoglądał
na
nią
z
rozbawieniem.
– Przepraszam, ale wciąż nie mogę się
przyzwyczaić, że to pani jest Bonita
Langmeade – powiedział, jakby chciał się
droczyć.
– A czego się pan spodziewał? – rzuciła.
– Sam nie wiem. Wydawało mi się, że
autorką tego opowiadania będzie trochę
starsza, bardziej doświadczona kobieta.
– Czy moglibyśmy zapomnieć o naszym
dzisiejszym spotkaniu? – powiedziała
zdecydowanie. – Oczywiście, jak tylko
zapłaci pan za zniszczony płot.
– Rozmawiałem już o tym z pani babką.
Dogadaliśmy się.
– Nie wątpię. Jak rozumiem, pieniądze
nie grają roli. Tak się składa, że z psem już
wszystko w porządku. To tylko kolce
powbijały mu się w łapy. Z pewnością
leżał panu na sercu jego los, mimo że
zapomniał pan zapytać.
– Na pierwszy rzut oka spostrzegłem, że
nic mu nie jest. O płot także proszę się nie
martwić i przejdźmy do interesów.
– Jakich interesów? Kupił pan ode mnie
prawa, zapłacił pan za scenariusz, więc
pan jest ich właścicielem. Czego pan
jeszcze chce?
Jordan McCaslin wstał, przygładziwszy
swą bujną czuprynę.
– Pani stosunek do tego nie ułatwia mi
zadania. Chciałbym zaproponować pani
współpracę, bo robienie filmu angażuje
wiele osób, a jeżeli choćby jedna jest
niezadowolona, wkrótce może się to
udzielić wszystkim.
– Spróbuję zapomnieć, że dziś rano o
mało mnie pan nie przejechał, jeżeli pan
zapomni o tym, że wziął mnie pan za
chłopaka.
– Jeżeli o to pani chodzi, jestem
najzupełniej przekonany, że jest pani
kobietą – to rzekłszy, rzucił jej spod oka
spojrzenie, jakie zapewne wypróbował i
udoskonalił przez lata pracy z aktorami. W
założeniu miało otwierać wrota do
uwodzicielskiego flirtu, lecz chłód jego
oczu zaprzeczał udawanemu pragnieniu
romansu.
– Przejdźmy więc do interesów, jak pan
wcześniej zaproponował – powiedziała
odchrząkując.
– Jestem tutaj, bo szukam odpowiednich
plenerów. Chciałbym zrobić ten film
właśnie tu, w okolicy Carmel. Akcja pani
opowiadania rozgrywa się w Carmel
Valley i wydaje mi się, że nie należy
zmieniać miejsca, bo jest prawie tak samo
ważne jak postacie.
Bonita zgodziła się, lecz on wydawał się
nie być zainteresowany jej zdaniem.
– Chciałbym usłyszeć pani sugestie, bo
przecież właśnie pani zna okolicę i
mogłaby
zaproponować
odpowiednią
scenerię do wszystkich ujęć.
– Czyli nic nie będziecie filmować w
Hollywood?
– spytała rozczarowana
Bonita. Miała bowiem nadzieję pojechać
do Hollywood, żeby przyjrzeć się robieniu
zdjęć, mając pierwszą od dłuższego czasu
okazję, by wyjechać z Carmel Valley i
zakosztować
nowego,
egzotycznego
miejsca.
– Większość akcji dzieje się w plenerze,
więc wydaje mi się, że wszystko damy
radę zrobić tutaj.
Zauważyła, że gdy zaczął mówić o swej
pracy, oczy mu się rozjarzyły.
– Dobrze, pokażę panu miejsca, w
których rozgrywa się ta historia –
powiedziała po chwili zastanowienia.
– Ale akcja pani opowiadania toczy się
na przełomie wieku – zauważył i spojrzał
na nią przenikliwie swymi błękitnymi
oczyma. – Skąd pani wie, gdzie ta historia
miała miejsce naprawdę? – świdrował ją
wzrokiem nadając sprawie więcej wagi,
niż zasługiwała.
– Skłamałam trochę jeżeli chodzi o czas
akcji – odparła. – Musiałam trochę
pokombinować, żeby miejsce i czas nie
wydały się zbyt oczywiste. Prawdziwi
ludzie występują tu pod przybranymi
nazwiskami.
– Prawdziwi ludzie... – powtórzył za nią.
Bonita wiedziała, że wiele pracował z
zawodowymi pisarzami i prawdopodobnie
czuł, że jej praca to jedna wielka
amatorszczyzna.
Gdyby wiedział, że
opowiadanie dotyczyło jej rodziców, tego,
jak zakochali się w sobie mieszkając na
pobliskich
ranczach,
z
pewnością
wyśmiałby jej brak inwencji i wyobraźni.
– Chciałbym też zamienić z panią parę
słów na temat scenariusza – powiedział. –
Ten, który mi pani przysłała, jest zupełnie
dobry, jak na początek.
– To znaczy, że trzeba go przerobić?
– Oczywiście. W filmie najpierw robimy
tak zwaną wersję na brudno, którą potem
przerabiamy
na
scenariusz, według
którego, ujęcie po ujęciu, kręcimy zdjęcia.
Chciałbym, żeby pani dla mnie zrobiła
wersję końcową.
– Nie rozumiem. Starałam się, żeby
wypadł jak najbardziej efektownie.
– To widać i bardzo dobrze się pani
spisała. Ja miałbym jednak do niego kilka
zastrzeżeń. Po pierwsze, główny wątek jest
nieco zbyt delikatny, nieuchwytny, prawie
jak sen. Trzeba będzie do niego włączyć
parę mocniejszych scen, z akcją, wie pani,
trochę jaskrawszy konflikt postaci. Poza
tym mężczyzna musi być bardziej
zdecydowany.
Bonita cieszyła się z wejścia babki,
bowiem przerwało ono nieustający potok
nieuzasadnionej krytyki, jakiej poddawał
jej dzieło. Alberta Langmeade weszła do
pokoju, bez najmniejszego wysiłku niosąc
przed sobą ciężką tacę z herbatą, po czym
równie
szybko
wyszła
z
pokoju,
prawdopodobnie czegoś zapomniawszy.
Przez ramię powiedziała jeszcze Bonicie,
by nalała herbaty. Ale Bonita nawet się nie
poruszyła, więc gość obsłużył się sam,
podchwytując
wątek
przerwanej
wypowiedzi.
– Dobrze pani wie, że opowiadanie nie
zostało stworzone raz na zawsze i nie
można w nim nic zmienić. Jest żyjącym
tworem, z którym możemy coś zrobić,
wypracować jakiś kompromis. Scenariusz
do filmu jest czymś zupełnie innym niż
opowiadanie. Nie może pani oczekiwać, że
przyjmiemy go bez zastrzeżeń.
– Jak pan może czegoś podobnego ode
mnie oczekiwać? Zmienić sylwetkę
bohatera? Znam go i wiem, jaki jest.
Łagodny, czasami zamyślony, dlatego też
bohaterka od razu się w nim zakochuje –
odsunęła filiżankę, którą nalał dla niej. –
Nie, nie chcę.
– Uważam, że powinniśmy go mocniej,
bardziej zdecydowanie zarysować, inaczej
widownia go nie zaakceptuje.
– Nie! – krzyknęła Bonita i zerwała się
ze swego miejsca, przypomniawszy sobie
nagle ciemne oczy ojca, jego ujmujący
uśmiech i powoli wypowiadane słowa. –
Nie mogę go zmienić, musi go pan przyjąć
takim, jaki jest.
Próbowała sobie przypomnieć coś
więcej, ale oboje rodzice zginęli w
wypadku samochodowym, gdy miała
siedem
lat,
z
konieczności
więc
wspomnienia o nich składały się ze
strzępków rozmów czy oderwanych
obrazów z codziennego życia.
Gdy była mała, ojciec sadzał ją na
kucyka, potem pamiętała, jak jechali razem
starą półciężarówką i jak słuchała, kiedy
opowiadał jej o swej miłości do ziemi,
którą uprawiał. Pamiętała, jak matka
zawiązywała jej zielone wstążki w
warkoczach śpiewając jakiś ni to wiersz, ni
to piosenkę, żeby tylko odwrócić jej uwagę
i utrzymać na miejscu. I jej malutkie,
wąskie dłonie, gdy w kuchni łuskała
groszek. Te kolorowe, choć dalekie
wspomnienia oraz opowiadanie babki o
tym, jak się poznali i pobrali w tym
właśnie
pokoju,
na
ranczo
pani
Langmeade.
Opowiadała jej o tym, by rodzice wydali
jej się bardziej rzeczywiści, bardziej
bliscy. Stali się takimi pod piórem Boni ty.
Otrząsając się z myśli, dziewczyna
spojrzała
na
siedzącego
naprzeciw
mężczyznę, któremu wydawało się, że
pozjadał wszystkie rozumy, i który chciał
zmienić jej pełne uczucia i tkliwości
opowiadanie, by dopasować je do swego
porywczego sposobu bycia.
– Przykro mi, panie McCaslin. Nie
rozumie pan, jak ważne jest dla mnie to
opowiadanie, ile zawiera szczegółów
osobistych. Nie pozwolę, żeby zmienił pan
delikatnego, dobrego człowieka w jakąś
bestię po to, żeby przyciągnąć widzów.
– Zachowuje się pani tak, jakby była w
nim zakochana. – Powiedział McCaslin z
ironią w głosie, jakby miłość była dla
niego oznaką słabości.
– Cóż, jeżeli jestem lub byłam, nie
pańska to sprawa i nie ma nic wspólnego z
filmem – powiedziała, zastanawiając się,
dlaczego
siedzący
naprzeciw
niej
mężczyzna tak bardzo ją denerwuje.
Alberta Langmeade pojawiła się znowu,
tym razem z półmiskiem słodkich
bułeczek. Jej obecność w pokoju i słodki
aromat ciasta od razu poprawiły nastrój
dziewczyny. Babka nie pytając Bonity o
zdanie podała jej talerzyk z dwoma
bułkami i nalała herbaty nie przestając ani
na chwilę zasypywać gościa lawiną pytań
dotyczących filmu i pracy nad nim. Bonita
cieszyła się, że przynajmniej babka ratuje
honor domu, bo sama nie miała zamiaru
dać Jordanowi McCaslinowi odczuć, że
jest tu mile widziany. Nagle gość wstał i
spojrzał na zegarek.
– Bardzo miło się z paniami rozmawia,
ale umówiłem się na pierwszą z agentem
od nieruchomości. Chciałbym wynająć
jakiś dom na czas trwania zdjęć. Hotele są
takie bezosobowe, zgodzi się pani? – z
ostatnim pytaniem zwrócił się do Bonity.
Skinęła
głową
niezdecydowanie,
zastanawiając się, kiedy będzie miała
okazję sprawdzić to odczucie na własnej
skórze. Nigdy dotąd nie wyjeżdżała na
długo z rancza.
– Dziękuję pani za herbatę, pani
Langmeade. Czy mogę pani mówić
Alberto?
Bonita z niezadowoleniem patrzyła, jak
jej babka podświadomie poprawia na sobie
prostą sukienkę w kwiaty, by wypaść
godną zaszczytu bycia na ty z wielkim
producentem filmowym.
– Panno Langmeade, czy mogę mówić
do pani Bonita? – zwrócił się do niej z
żartobliwym
uśmieszkiem.
–
Jutro
przyjadę po ciebie z samego rana i
przyjrzymy się razem miejscom, o których
wspomniałaś w scenariuszu.
q – Co za szarmancki mężczyzna –
westchnęła babka, gdy tylko samochód
odjechał. – Czytałam o nim w pismach,
które zbiera Grace w swoim salonie
kosmetycznym. Na premierach zawsze
otoczony
wianuszkiem
ślicznych
dziewczyn. Pierwsza partia w Hollywood.
– Pomogę ci zmywać naczynia –
zmieniła temat Bonita.
– Jak na młodego człowieka, zaszedł
dość wysoko.
– Na pewno odziedziczył majątek po
jakimś swoim krewnym – nie wytrzymała
Bonita.
– Może masz rację. Czytałam, że jego
ojciec był znanym reżyserem filmowym,
ale mówili, że Jordan i tak by sobie
poradził. Mówią, że jest wszechstronnie
uzdolniony.
– Zobaczymy – powiedziała sucho
dziewczyna, biorąc ze stołu tacę z
filiżankami. – Jak dotąd zupełnie nie
rozumie specyfiki mojego opowiadania.
– Ależ dziewczyno, wcale nie musiał ci
proponować, żebyś napisała scenariusz.
Równie dobrze mógł poprosić jakiegoś
zawodowca. Jak tu przyszedł, od razu
powiedział
mi,
że
ma
zamiar
zaproponować ci tę pracę.
– To było zanim mnie poznał. I zanim ja
go poznałam.
– Powinnaś się raz na zawsze nauczyć,
że dziewczyna z dobrego domu nie
powinna biegać ubrana w stare szmaty.
Kochana, czy ty nie rozumiesz, że to dla
ciebie ogromna okazja? Wreszcie będziesz
miała szansę wyjrzeć na świat. Wiem, że
tutaj nie powodzi ci się zbyt dobrze, masz
mało przyjaciół, nic w życiu nie widziałaś.
Kiedy byłaś mała, przez cały czas
zajmowałam się ranczem i dla ciebie nie
starczało mi czasu. A kiedy miałaś wstąpić
do college'u, dostałam ataku serca, a ty nie
chciałaś mnie zostawić samej.
– Dlatego zostałam. Jestem tu
szczęśliwa. Chciałam zostać i pisać.
Alberta spojrzała tkliwie na wnuczkę.
– Ale z jednej rzeczy się cieszę.
Przekonałam
cię,
żebyś
posłała
opowiadanie do tego magazynu. A teraz
popatrz, jakie szanse otwierają się przed
tobą. – No... – powiedziała bez
przekonania Bonita i przytuliła się do
babki, zastanawiając się, czy na pewno jest
już gotowa stawić czoło światu.
Rozdział 2
Następnego ranka Bonita pojechała do
Carmel. Było na tyle wcześnie, ze turyści
nie zdążyli zapełnić sklepów w wiosce i z
łatwością znalazła miejsce do parkowania
przed
arkadami
sklepów.
Szybkim
krokiem
szła wykładanymi płytkami
podcieniami, mijając sklep ze słodyczami i
jasno oświetlony skład zabawek, aż stanęła
przed
salonem
mody.
Zaskoczona
stwierdziła, że obie połowy drzwi są
jeszcze zamknięte, więc przyłożyła twarz
do szyby i starała się dojrzeć coś we
wnętrzu. W środku było ciemno. Miała
zamiar zrezygnować, kiedy dosłyszała
szczęk kluczy i ujrzała swą koleżankę,
Marlenę Webb, która wolnym krokiem
zmierzała w stronę sklepu.
– Bonita! Co tu robisz? Przecież nigdy u
mnie nie kupujesz ubrań.
– Mało brakowało, a dzisiaj też nic bym
nie kupiła.
– Tylko nie mów nic tej starej wiedźmie.
Ciągle powtarza, że powinnam otwierać
punktualnie o dziewiątej, ale to nie ma
sensu. Teraz nie przychodzi tu codziennie,
więc zamierzam otwierać wtedy, kiedy
sama jestem gotowa.
Bonita weszła za nią do środka i zaczęła
przyglądać się nieco dziwnym wzorom
nowej mody i istnej feerii kolorów.
Tymczasem Marlenę nie spiesząc się
przygotowywała się do pracy.
– Chcesz coś kupić, czy przyszłaś tak,
dla zabicia czasu? A może pracujesz nad
nowym opowiadaniem? – spytała Marlenę,
wynosząc dwie olbrzymie donice pełne
kwiatów na zewnątrz.
– Babka ciągle mi powtarza, że nie mam
się w co ubrać, więc znalazłam się
poniekąd
pod
przymusem,
ale
rzeczywiście mam zamiar coś kupić.
– Powiedziałaś mi kiedyś, że sprzedałaś
prawa do swojego opowiadania jakiejś
gazecie, a potem studiu filmowemu i masz
zamiar wydać trochę grosza na siebie. Ja
bym tak zrobiła.
Bonita wybrała kilka ciuszków i poszła
z nimi do przymierzalni. W chwilę później
pojawiła się przed lustrem w spodniach w
kratę z żakietem do kompletu i od razu
poczuła się śmiesznie przy szczupłej
blondynce, która oparła się o ladę i
mierzyła ją krytycznym spojrzeniem.
– Sądzę, że to możesz sobie podarować
– zadecydowała Marlenę. – Jesteś za niska
na ten typ stroju. Ale rzeczywiście
powinnaś nosić coś jasnego, dla kontrastu
z włosami. Spróbuj to.
Marlenę podała jej najbliżej wiszącą
sukienkę, zaś sama rozejrzała się za
większym jej rozmiarem.
– Co ja mam dzisiaj na siebie włożyć? –
zapytała nie wiadomo kogo. – Jestem dziś
w podłym nastroju.
– Wolno ci nosić, co chcesz? – spytała z
niedowierzaniem Bonita, zrozumiawszy
nareszcie, dlaczego jej przyjaciółka zawsze
wydawała się tak dobrze ubrana.
Zauważyła też, że nie odpowiedziała
wprost na jej pytanie.
– Jestem chodzącą reklamą sklepu, nie
uważasz? – odparła Marlenę przykładając
do siebie suknię i patrząc na nią w lustro. –
Wszyscy mnie pytają, kiedy napiszesz dla
nas coś nowego. Chciałabym, żebyś
znalazła dla mnie jakąś wspaniałą rolę.
Pracujesz teraz nad czymś?
– Mam parę pomysłów – odpowiedziała
szybko Bonita i zniknęła w przebieralni.
Bogatsza o szczerą radę Marlenę,
wybrała piękny kostium w biało-czarną
kratę, zieloną aksamitną kamizelkę,
jasnoczerwone spodnie z żakietem i długą
suknię wieczorową. Gdy podeszła z tym
wszystkim do lady, Marlenę gdzieś
zniknęła.
– I jak ci się podoba? – zapytała
Marlenę, wychodząc efektownym krokiem
zza zasłony największej przebieralni,
mając na sobie popielatą sukienkę,
zmysłowo powiewającą na jej wysokiej
szczupłej sylwetce.
– Na tobie wszystko wygląda wspaniale,
Marlenę. Ale czy mogłabyś mi wypisać
rachunek? Umówiłam się dzisiaj na
spotkanie i nie chciałabym się spóźnić.
– ' Na pewno coś ważnego, inaczej nie
kupiłabyś tyle. Czy to coś związanego z
filmem?
– Tak. Producent przyjeżdża dziś do
miasta i chce ze mną obejrzeć plenery.
– Co? Sam producent?! Dlaczego mi nie
powiedziałaś? Musisz dzisiaj wystąpić w
czymś specjalnym. Niech spojrzę.
Wyszła zza lady, nagle zainteresowana
tym, co wybrała Bonita.
– Naprawdę dziękuję ci, ale nie mam
czasu. Te mi wystarczą.
– Jak się nazywa?
– Jordan McCaslin.
– Dyrektor „Magnet Studios"? Ten
Jordan McCaslin? Jest teraz w mieście? –
Marlenę była pod takim wrażeniem, że
mówiła swym naturalnym głosem miast
udawać ulubiony teatralny szept.
Wyjrzała
przez
okno,
głęboko
zamyślona, i mówiła dalej:.
– Widziałam go na zdjęciach. Ma
ogromny dom w Beverly Hills, z kortem
tenisowym.
Wszyscy
sławni
ludzie
przychodzą „do niego grać. A kobiety!
Bonita, musisz uważać. Jest zawodowym
uwodzicielem.
Podeszła do koleżanki i objęła ją
ramieniem. Bonita poczuła się przy niej
jak mała dziewczynka.
– Nadchodzi dla ciebie wielka chwila, a
ja nie jestem pewna, czy ty jesteś gotowa.
Nie dasz sobie z nim rady. Mówią, że to
prawdziwy rekin.
– Na razie opis się zgadza.
– Nie pozwól mu stać się jego kolejną
ofiarą.
– Marlenę, łączą nas tylko interesy.
– Uważaj, żeby tak zostało. Nie
powinnaś mu ufać. Ostrzegam cię jak
przyjaciółka.
– Naprawdę się spieszę. Mogłabyś mnie
podliczyć?
Marlenę skrupulatniej niż kiedykolwiek
liczyła, nie omieszkując wykorzystać
każdej okazji na plotki i na wyciągnięcie
od
Bonity
czegoś
więcej
o
niespodziewanym gościu. Wreszcie po
zapłaceniu rachunku Bonita wybiegła ze
sklepu. Marlenę poszła za nią, jakby do jej
zadań należało intensywne plotkowanie z
klientkami.
– A tak przy okazji, jak się miewa ten
twój basior?
– Brad Stark? – spytała zaskoczona
Bonita.
– Niewiele ma do powiedzenia, ale
znakomicie wygląda, kiedy w milczeniu
napina swoje muskuły.
– Brad jest tylko moim sąsiadem, a ja
jeżdżę czasem na jego koniach. Tak
naprawdę, nie spędzamy z sobą zbyt wiele
czasu.
– Myślałam, że może wreszcie znalazłaś
sobie chłopaka.
– Ależ skąd. Jak tylko będą podstawy do
plotek, pierwsza ci powiem.
Około godziny dziesiątej do drzwi domu
zapukał szofer w liberii. Gdy Bonita
otworzyła, z zaskoczeniem stwierdziła, że
wypożyczony samochód Jordana ustąpił
miejsca smukłej limuzynie. Zapewne
zdecydował, że jest zbyt ważną osobą,
żeby samemu obijać się po wiejskich
drogach.
Bonita nigdy dotąd nie podróżowała
limuzyną, a gdy otworzono jej drzwi,
starała się opanować i nie dać po sobie
poznać, jakie to na niej wywarło wrażenie.
Z tyłu było dużo miejsca, a tapicerka
przypominała miękki, puszysty aksamit.
Na siedzeniu rozparł się wygodnie Jordan
McCaslin, wyciągając swe długie nogi do
przodu i studiując zawzięcie oprawiony w
skórę notatnik. Nie bawiąc się w żadne
wstępy, zaczął prosto z mostu:
– Z twojej propozycji wynika, że
większość zdjęć można będzie zrobić w
domu
bohaterki.
Potrzebujemy
tylko
rancza z dużym wybiegiem dla koni i
oczywiście dobrze utrzymanego stylowego
domu. Czy masz jakieś propozycje?
– Oczywiście. Najlepiej pasowałoby mi
ranczo Brada Starka. O nim właśnie
myślałam, pisząc sceny. Mieszka po
sąsiedzku.
Jordan McCaslin odłożył notatnik i po
raz pierwszy spojrzał na nią. Poprawiła
swój nowy strój, ale on z pewnością nie
należał do mężczyzn, którzy zwracaliby
uwagę na takie drobiazgi.
– Po sąsiedzku? – zapytał.
– Tak. Można do niego dojść przez pole.
Ale pojechać musimy główną drogą –
pochyliła
się do przodu udzielając
kierowcy instrukcji.
– Jak zobaczysz dom, przyznasz mi
rację. Poza tym Brad na pewno się zgodzi
udostępnić go nam do filmu.
– Czyżby?
– Sprowadził się tutaj dopiero kilka lat
temu. Przyjechał z północy Kalifornii i
kupił to ranczo Beasleyów. Wiele
zainwestował w konie i farmę, ale dom
wygląda nadal tak samo jak przed
pięćdziesięciu laty.
Nie powiedziała mu natomiast, że to
właśnie
ona
odziedziczyła
ranczo
Beasleyów po śmierci dziadka. Z babką
miały już i tak dużo więcej ziemi, niż
potrafiły zagospodarować, więc nie
pozostało nic innego, jak wystawić je na
sprzedaż. Potem, gdy bliżej poznała się z
nowym jego właścicielem i zostali
przyjaciółmi, cieszyła się nawet, że ziemia
nie leży odłogiem.
Brad podbiegł do nadjeżdżającej
limuzyny, a gdy Bonita wysiadła z
samochodu, zdjął duży kowbojski kapelusz
i wytarł czoło zroszone obficie potem.
– No, no! – uśmiechnął się radośnie. –
Ładnymi samochodami się
wozisz.
Prawdziwa dama.
– Cześć. Jestem Brad Stark – powiedział
do Jordana.
– Miło mi, panie Stark. Nazywam się
Jordan McCaslin z „Magnet Studios".
Jestem producentem filmu, który będzie
kręcony w okolicy i chciałbym się
dowiedzieć, czy pozwoliłby mi pan
obejrzeć swe ranczo.
– Pewnie. Mogę was nawet oprowadzić.
Nie jest w najlepszym stanie, ale nie
miałem czasu porządnie się nim zająć.
– Szukamy pleneru do zdjęć, nie miejsca
do tańca – uciął McCaslin.
– Proszę ze mną – zaofiarował się Brad.
– To nie będzie konieczne. Sam się
rozejrzę i zorientuję, czy mi odpowiada.
Nie musi się pan trudzić.
Wsadziwszy notes pod pachę poszedł
przed siebie. Brad z Bonitą oparci o
samochód patrzyli, jak chodzi wokół
zabudowań, przyglądając się z każdej
możliwej perspektywy ich wyglądowi. Od
czasu do czasu wyjmował z kieszeni jakiś
niewielki przedmiot i patrzył przezeń,
jakby przez mały teleskop.
Brad zagwizdał przez zęby i powiedział:
– Wreszcie widzę faceta, który wie,
czego chce. Jak ci się z nim pracuje?
– Nie najlepiej – powiedziała. – Chce
wszystko robić tak, jak mu się podoba, i
zapomina, że to ja napisałam opowiadanie
i sama wiem, co trzeba zrobić i gdzie.
– Jak będę mógł ci pomóc, daj mi znać –
powiedział. – Jak chcesz, żeby tu kręcili,
powiedz, pomogę im, ale jak nie, to zaraz
wyjmę sztucer i przegnam ich.
Bonita roześmiała się patrząc w oczy
Brada. Buty i kapelusz sprawiały, że
wyglądał na wyższego niż zwykle, a jego
muskularne ramiona rozsadzały nieomal
koszulę. Gotów był przenosić góry dla
Bonity, gdyby tego chciała.
– Pewnie, że chcę, żeby skorzystali z
twojego rancza – powiedziała.
– A może pozwolisz mnie o tym
zadecydować – odezwał się nagle głos zza
jej pleców. – Mam trochę więcej
doświadczenia w robieniu filmów –
powiedział Jordan McCaslin i zatrzasnął
energicznie notes. Jeszcze raz wyjął z
kieszeni mały przedmiot i spojrzał na
horyzont.
– Co to jest? – zapytał Brad.
– Pewnie nigdy pan tego wcześniej nie
widział. To luneta, którą można ustawiać
tak jak kamerę. Daje bardzo podobny
obraz do tego, jaki później powstanie na
kliszy. Te wzgórza są piękne. Jeżeli
sfilmować
je rankiem, dostalibyśmy
znakomity efekt aksamitnego błękitu –
mówił jakby do siebie i nagle zawiesił
głos.
– Czy chce pan obejrzeć dom od
wewnątrz?
– Po co? Już zobaczyłem, co chciałem
widzieć – odparł Jordan, wkładając lunetkę
do skórzanego futerału.
– I co? Wykorzysta pan mój dom w
filmie?
– Panie Stark. Nie ma pan pojęcia, jakie
ilości ciężkiego sprzętu i ludzi zwalą się
panu tutaj na głowę. I zostaną na
przynajmniej kilka tygodni, jeżeli nie
miesięcy. Z pewnością będą panu
przeszkadzać w pracy.
– Niech pana o to głowa nie boli. Chcę,
żeby film Bonity odniósł sukces.
Bonita spodziewała się, że Jordan
poprawi go.
– Przyślę tu jutro reżysera z fotografami,
żeby zrobili kilka ujęć. Przedstawi też
panu wzór naszej standardowej umowy i
wyjaśni
szczegóły.
Powinien
pan
dokładnie rozważyć wszystkie za i
przeciw.
– Wygląda na to, że chcesz go
zniechęcić – powiedziała Bonita.
– Próbuję zapobiec nieporozumieniom –
powiedział wolno, odwracając się w stronę
dziewczyny
z
westchnieniem
jakby
znudzenia,
że trzeba jej wszystko
dokładnie wyjaśniać.
W tym momencie z domu wybiegła
gospodyni Brada, Anna.
– Panie Stark, mam wiadomość dla
panny Bonity. Przed chwilą dzwoniła jej
babka.
– I co mówiła? – spytała Bonita.
– Pani Langmeade przypomina, żeby
panienka zaprosiła obydwu panów na
kolację.
Bonita westchnęła. Babka, jak zwykle,
nie przedyskutowała z nią zaproszeń, teraz
zaś było już za późno.
– Wspaniale! – powiedział Brad. – Pan
McCaslin będzie miał okazję dokładnie mi
wytłumaczyć, w jaki sposób zamierza
przebudować mój dom.
– Jeszcze się nie zdecydowałem –
powiedział ostro Jordan, a Bonita spojrzała
mu w oczy, chcąc go powstrzymać. –
Przez cały dzień zamierzam dziś
przyglądać się plenerom.
Na szczęście Brad wydawał się nie mieć
nic przeciwko zachowaniu Jordana, lecz
Bonita stwierdziła, że musi wprowadzić
trochę dobrych manier do rozmowy.
– Czy przyjmiesz zaproszenie mojej
babki? – zapytała z westchnieniem.
– Z przyjemnością. Przyjdę koło
siódmej – spojrzał na zegarek. – Muszę
ruszać w drogę. Została jeszcze misja w
Carmel i plenery na plaży.
Oczy Bonity zrobiły się ogromne w
oczekiwaniu przygody. Wyobraziła sobie,
jak pokazuje mu najpiękniejsze wybrzeże
morskie
na
świecie
oraz
słynną
Seventeenmile Drive – drogę wiodącą
przez najbardziej malownicze okolice
doliny.
– Mówiłaś mi, że masz niedaleko do
domu. Więc nie pogniewasz się chyba, jak
cię tu zostawię. Do zobaczenia o siódmej –
z tymi słowy Jordan McCaslin wsiadł do
samochodu i odjechał.
– Co za człowiek! – wykrzyknęła. –
Zupełnie
nie do wytrzymania. Nie
rozumiem, dlaczego zachowuje się tak po
chamsku.
– Nie przejmuj się – pocieszył ją Brad. –
Jest jednym z tych miejskich typów, którzy
całe życie spędzają w pogoni za forsą.
Zejdź mu z drogi, a nic ci nie będzie. Za
kilka miesięcy będzie już po wszystkim i
życie wróci do normy. Chcesz, żebym cię
odprowadził do domu?
– Nie, dziękuję. Widzę, że masz sporo
roboty. Do zobaczenia wieczorem.
Wracając przez pola do domu Bonita
zastanawiała się, co naszło babkę, żeby
zapraszać na kolację takiego nadętego
pyszałka. Gdy znalazła się przy drzwiach
kuchennych,
zorientowała
się,
że
przygotowania są już w toku. Babka
wkładała właśnie do pieca szarlotkę.
– Bonito, pewnie myślisz, że oszalałam,
ale wiesz, że po prostu nie przyszło mi do
głowy okazać mu trochę gościnności. Aż
tu, wyobraź sobie, dzwoni twoja
przyjaciółka
Marlenę
i
pyta,
czy
szykujemy jakieś przyjęcie dla niego. Od
razu
zdecydowałam,
że
zaproszę
wszystkich na kolację.
Bonita upuściła kawałek jabłka, które
miała zamiar skończyć.
– Marlenę też przychodzi?
– To był jej pomysł. Nie mogłam jej tak
zostawić, wiesz, jak interesuje ją
Hollywood.
– Nie powinnaś pracować tak ciężko,
wiesz, że ci nie wolno – zaprotestowała
Bonita.
– Od wielu lat tak dobrze się nie
bawiłam – odparła Alberta i wróciła do
swych zajęć, nucąc coś pod nosem.
– Pomogę ci.
– Nakryj do stołu, a ja wsadzę pieczeń
na ruszt.
Bonita poszła do jadalni i wykładając
sztućce na stół zastanawiała się, dlaczego
nie podziela podekscytowania babki.
Gdy goście zasiedli w starodawnej
jadalni Alberty Langmeade, Bonita wstała,
by przygotować tacę ze słodkim i herbatą
oraz rozlać alkohol. Do tej pory Jordan
zachowywał się jak dziecko, które rodzice
wysłali na przyjęcie, uprzednio nakładłszy
mu do głowy, jak ma się zachowywać i co
mówić. Jednak przez cały czas miała
wrażenie, że lada chwila spod cienkiej
powłoki dobrych manier wychynie jego
prawdziwa natura.
Zauważyła także, że Marlenę Webb
nalega, żeby Jordan usiadł z nią na sofie, i
w mgnieniu oka zaczęła rozmowę.
Przerwała swój wywód tylko po to, by
wziąć z tacy szklaneczkę sherry.
– Sherry? Myślałam, że tego się nie pije
przed obiadem – wytrajkotała. – Właśnie
opowiadałam Jordanowi o naszym małym
teatrze. Powiedz mu o roli, jaką dla mnie
napisałaś w zeszłym roku, wiesz, o
kalekiej dziewczynce, którą znany artysta
uczy malować.
– O miłości, prawda? – wtrącił Jordan.
Bonita poczuła się urażona jego
pogardliwym tonem.
– Tak, ale co w tym złego? Więc jak,
napije się pan sherry? Wiem, że przywykł
pan do szampana, ale my jesteśmy
prostymi ludźmi.
Jordan wstał i biorąc szklankę
powiedział cicho do Bonity, tak cicho, że
nawet Marlenę nic nie słyszała:
– Czy nie jesteś w pewnym sensie
snobką?
– Nie rozumiem...
– To tobie się wydaje, że tej sherry coś
brakuje. Ja uważam, że jest wyśmienita.
Potem
odwrócił
się
twarzą
do
pozostałych gości. Bonita zaczerwieniła
się, nie wiedząc, jak zareagować.
– Chciałbym wznieść toast. Za naszą
pisarkę, oby wkrótce dowiedział się o niej
cały świat!
Bonita, która znalazła się nagle w
centrum zainteresowania, poczuła się
zakłopotana. Na pewno Jordan tak to sobie
zaplanował – najpierw zniewaga, a potem
pochwała w obliczu wszystkich, żeby nie
mogła się pozbierać. Odwróciła się, na
szczęście Marlenę od razu zwróciła na
siebie jego uwagę.
– Szkoda, że nasz teatrzyk na razie ma
przerwę. Mógłbyś wtedy zobaczyć mnie w
akcji. Od ponad trzech lat występuję tutaj,
kiedy obie z Bonitą skończyłyśmy szkołę.
Zawsze chce, żebym grała w jej sztukach.
Bonita uśmiechnęła się do przyjaciółki.
Czysty zbieg okoliczności, że Marlenę
wystąpiła we wszystkich trzech sztukach,
jakie napisała dla teatru.
Jordan usadowił się wygodnie, słuchając
dobrze modulowanych słów dziewczyny,
wypowiadanych miękkim, ciepłym, nieco
leniwym i uwodzicielskim głosem. Jej
figura, podkreślona obcisłą sukienką, w
której widziała ją tego dnia Bonita,
najwyraźniej podobała się Jordanowi.
Jakiś czas później Jordan spojrzał z
irytacją na Bonitę i usłyszała, jak mówi do
Marlenę:
– W porządku. Jeżeli Bonita tak nalega,
załatwię ci zdjęcia próbne. Ale nie mogę ci
obiecać roli. Mamy co prawda nie
obsadzoną postać nauczycielki, która
pomaga zakochanym, ale musimy najpierw
zobaczyć, jak wypadniesz przed kamerą.
Bonita była przerażona. Nigdy nie
przyszłoby jej do głowy wyjść z taką
propozycją, ale, jak widać, Marlenę
posłużyła się małym kłamstwem, żeby
dostać to, czego zawsze pragnęła.
Marlenę spoglądała na Jordana, jak
człowiek będący na diecie patrzy przez
szybę na cukiernika dekorującego pyszny
tort. Bonita zastanawiała się, czy
przypadkiem nie wskoczy mu na kolana i
nie
obsypie
pocałunkami
wyszminkowanych ust, bowiem wyraz jej
twarzy na to wskazywał, jeżeli nie na
więcej.
Alberta
Langmeade
zapowiedziała
kolację. Jordan McCaslin poderwał się z
miejsca i podał jej swe ramię prowadząc ją
do stołu.
– A ja mogę poprowadzić dwie
najpiękniejsze dziewczyny w Carmel
Valley – uśmiechnął się Brad, podając im
dłonie.
Kiedy Jordan zajął miejsce, Alberta
Langmeade zapytała, czy znalazł już
odpowiednie plenery.
– Nawet zbyt wiele – odparł. – W tej
okolicy jest tyle pięknych miejsc, że
wystarczy mi przynajmniej na dziesięć
następnych filmów. Przy okazji, jeżeli
będziemy korzystać z rancza pana Starka,
będziemy chcieli trochę zdjęć zrobić w
twojej posiadłości, tego wymaga wątek
miłosny. Czy pozwolisz?
– Oczywiście. Bardzo mi się podoba ten
pomysł. Przynajmniej zobaczę, jak kręci
się filmy.
– Nie wiem tylko, gdzie rozbijemy nasz
obóz.
Potrzebujemy
miejsca
na
zaparkowanie przyczep i samochodów ze
sprzętem. Spędzimy tutaj przynajmniej
kilka tygodni.
– Dlaczego nie? – zaproponowała
Alberta. – W naszej dużej stodole jest
sporo miejsca, odkąd pozbyliśmy się koni.
Jest tam naprawdę dużo miejsca i bez
kłopotu zmieścicie cały swój sprzęt.
– Babciu, jestem pewna, że potrzebują
znacznie więcej udogodnień, niż my
możemy im zaoferować.
– Mylisz się, Bonito. Jeżeli twoja babcia
nie ma nic przeciwko naszej tu obecności,
będziemy mieli doskonałe miejsce do
pracy.
– Czy to znaczy, że skorzystacie z
mojego rancza? – zapytał Brad.
– Niestety nie mieliśmy innego wyboru.
Jeżeli
mamy
przekazać
wrażenie
autentyczności, musimy się ściśle trzymać
wskazówek Bonity – powiedział Jordan i
spojrzał na Bonitę zza palącej się
niepewnym światłem świecy.
Bonita zajęta była podawaniem komuś
tacy ze słodyczami, więc nie zwróciła
uwagi na próbę pojednania ze strony
Jordana.
Powinna mu być chyba
wdzięczna za decyzję sfilmowania tej
opowieści w Carmel. Wiedziała, że
większość producentów wolała oszczędzać
i robić zdjęcia na miejscu, w Hollywood.
Teraz pozostawało jedynie przekonać go,
by nie przekręcał tak niemiłosiernie faktów
z opowiadania.
– Przepraszam, nie słyszałam, co
mówiłaś – powiedziała, zdając sobie
sprawę, że myślami odbiegła daleko od
stołu, przy którym toczyła się rozmowa.
Marlenę powoli powtórzyła swe słowa,
najwyraźniej zła na koleżankę, że nie
zwraca należytej uwagi. – Nie wydaje ci
się, że gra Jordana to fajny pomysł?
– Jaka gra?
– Zaproponowałem tylko, żeby każde z
was
powiedziało
mi
tytuł
swego
ulubionego filmu. Zawsze byłem ciekaw,
co ludzie, którzy nie pracują w filmie,
sądzą o przebojach rynku – wyjaśnił
Jordan.
Bonita zdała sobie sprawę, że coś więcej
niż ciekawość podsunęła mu ten pomysł.
Wyczuła, że w ten sposób chce zastawić
na nią jakąś pułapkę, i nie miała zamiaru
dla jego przyjemności dać się złapać.
– Jest tylko jeden film, który zasługuje
na miano największego. „Przeminęło z
wiatrem" – powiedziała Alberta. Mój mąż
nieboszczyk i ja widzieliśmy go cztery
razy i za każdym razem płakaliśmy jak
bobry. Cieszyliśmy się każdą jego minutą.
– Piękny film – zgodził się Jordan, a
babka napuszyła się z dumy. – Brad, a
pan? Chodzi pan czasem do kina? –
zapytał Jordan.
– Większość filmów znam z telewizji.
Trudno mi sobie przypomnieć, jakie mi się
podobały. Chyba „Buten Cassidy i
Sundance Kid", może też „Most na rzece
Kwai".
– Westerny i filmy wojenne – szybko
podsumował gust Brada.
– Jako aktorkę interesuje mnie sposób
przedstawiania postaci. Na przykład Bette
Da vis jako Ewa z Vivian Leigh w
„Tramwaju zwanym pożądaniem", ale
najlepsza dla mnie jest Elizabeth Taylor
jako Maggie w „Kotce na gorącym
blaszanym dachu" – powiedziała Marlenę.
– Czyli lubisz Tennessee Williamsa –
powiedział Jordan tonem, jakby w tej
chwili decydował o losach świata.
– Twoja kolej, Bonito – powiedziała
Marlenę. – Czy nie możesz na chwilę
przestać zajmować się naczyniami?
– Dlaczego nie mielibyśmy się czegoś
dowiedzieć o guście Jordana? Przecież to
on zaproponował grę.
– W porządku, nie obawiam się
porównań. Pamiętam „Obywatela Kane",
„Easy Ridera" „Nashville" i jeden z tych,
które reżyserował mój ojciec – „Trójka
zwycięzców", o wojnie.
– Dlaczego nie zostałeś reżyserem jak
on? – zapytała Alberta.
– Próbowałem, ale nic z tego nie
wyszło. Lubię mieć absolutnie wszystko
pod kontrolą, czasem nawet wtrącam się
do tego, co robi mój reżyser. Na przykład
w tym filmie zamierzam skorzystać. z
usług młodego reżysera, któremu cały czas
będę mówił, co ma robić.
Bonita podając deser stwierdziła ze
zdziwieniem, że Jordan zdominował całą
rozmowę przy stole. Rzeczywiście lubi
wszystko kontrolować, pomyślała. Może
dlatego odnosi takie sukcesy w filmie –
zwraca uwagę na każdy detal i decyduje o
wszystkim w każdej fazie kręcenia filmu.
Lecz te same cechy charakteru sprawiały,
że był trudny we współżyciu i Bonita
wiedziała, że czeka ją z nim ciężka
przeprawa.
– A teraz może zdradziłabyś nam
wreszcie swoje upodobania – powiedział
Jordan, nie zwracając uwagi na szarlotkę,
którą przed nim postawiła.
– Lubię wszystkie rodzaje filmów. Z
musicali podoba mi się „Gigi", a moją
ulubioną
komedią
jest
„Pewnego
wieczora". Poza tym lubię „Doktora
Żiwago".
Zastanawiała się nad każdym słowem,
nie chcąc wypaść na prowincjonalną
gąskę.
– Az filmów zagranicznych?
–
„Parasolki
z
Cherbourga"
i
„Philadelphia Story".
– Zapomniałaś o „Love Story" – dodał
Jordan z uśmiechem, biorąc do ręki
widelczyk.
– Nie rozumiem.
– Powiedziałaś, że lubisz różne rodzaje
filmów,
ale
we
wszystkich,
które
wymieniłaś, jest dość wyraźny wątek
miłosny. Dla ciebie film nie jest dobry,
jeżeli brak w nim uczucia.
– Czy to źle?
– Skąd! Ale to wiele mówi o tobie –
zawyrokował.
Bonita jeszcze raz przebiegła myślą
tytuły, które wymieniła, i zorientowała się,
że Jordan nie ma racji. Najwyraźniej chciał
ją zaklasyfikować do kategorii naiwnych
sentymentalnych dziewcząt z prowincji, a
siebie samego, jako przykład bardziej
wyrafinowanego
gustu,
zaliczał
do
wyższej kategorii.
Po kolacji Bonita pomogła babce z
kawą,
zaś Marlenę nie omieszkała
wykorzystać nadarzającej się sposobności i
chodziła krok w krok za Jordanem,
zaczynając kolejną rozmowę.
– Czytałam opowiadanie Bonity w
gazecie i wydaje mi się, że możesz zrobić
z niego wspaniały film, jeżeli dodasz doń
trochę swojej intuicji. Wiesz, mam w
zanadrzu interpretację, która może pomóc
w
wydobyciu
warstw
opowiadania,
których istnienia można nawet nie
podejrzewać. Na zewnątrz wygląda jak
prosta opowieść o miłości, jakich wiele,
ale...
Bonita zastanawiała się, czy Marlenę
domyśliła się, że opowiadanie dotyczy jej
rodziców. Miała nadzieję, że nie powie
mu, jeżeli tak było, bo nie potrafiłaby
dłużej znieść jego ironicznych uwag.
– Brad, pomóż nam – poprosiła Alberta.
– Pewnie – odparł, biorąc z jej rąk
ciężką tacę z filiżankami kawy.
– Poczekaj, brakuje jeszcze cukru i
śmietanki.
– „Gwiezdne wojny" – powiedział nagle
Brad, patrząc na Bonitę, lecz nie widząc
jej.
– Co?
–
Zapomniałem
o
„Gwiezdnych
wojnach". Podobało mi się. Ale dlaczego
w kategorii starych filmów nikt nie
wymienił „W samo południe"?
– Ależ, Brad – roześmiała się Bonita. –
Gra już skończona. Jordan zabawił się i
teraz myśli, że wszystko wie o naszych
prostackich gustach. A teraz zejdźmy z
Hollywood.
– Myślałem, że cię interesuje ta
tematyka.
– Nic a nic – powiedziała gwałtownie
Bonita, co nawet ją samą zaskoczyło.
– Zawsze miałem wrażenie, że chcesz
dowiedzieć się więcej, na własne oczy
zobaczyć
i
zakosztować życia
w
Hollywood i podobnych miejscach. Nie
jesteś jedną z dziewczyn z prowincji.
– Podoba mi się tutaj i tutaj chcę zostać.
Pewnie, od czasu do czasu niecierpliwię
się, chciałabym gdzieś pojechać, zobaczyć
więcej świata, spotkać nowych ludzi, ale tu
jest mój dom – powiedziała, zataczając
szeroki gest dłonią, obejmujący całą
dolinę.
– Ale czy nie czujesz się tutaj samotna?
Przez cały czas przecież tylko piszesz i
siedzisz w domu w towarzystwie babki.
Mnie wystarczy konna jazda po ranczo, ale
taka dziewczyna jak ty chce na pewno
dalej zajść w życiu.
Bonita, zaskoczona intuicją Brada,
zatrzymała się, by się zastanowić nad jego
pytaniem. Może przez tych parę lat
przyjaźni powiedziała mu więcej, niż jej
się wydawało? Przecież był jedyną osobą,
którą widywała w miarę regularnie. Nim
zdecydowała, co ma odpowiedzieć, do
pokoju weszła babka.
– Dobrze, moje dzieci. Wszystko
gotowe. Chodźmy do bawialni.
– Jak długo zamierza się pan zatrzymać
w Carmel, panie McCaslin? – zapytał
Brad, przerywając rozmowę e Marlenę z
Jordanem i dostając w zamian wściekłe
spojrzenie dziewczyny.
Jordan spojrzał na zegarek.
– Prawdę mówiąc, jutro muszę z samego
rana zjawić się w biurze. Mój samolot
czeka na mnie na lotnisku, żeby mnie
zabrać z powrotem. Przepraszam, ale nie
będę mógł zostać na kawę.
Wszyscy naraz wstali i zaczęli mówić
jedno przez drugie, to co zwykle mówi się
pod koniec mile spędzonego wieczora.
Bonita z zaskoczeniem usłyszała Jordana,
jak szepnął jej do ucha wśród zamieszania:
– Chodź ze mną do samochodu.
Jordan odwrócił się do wszystkich w
pokoju, prawie jakby chciał obdzielić ich
błogosławieństwem.
– Obiad był wyśmienity, Alberto.
Dziękuję za okazję poznania tylu
ciekawych osób.
– Cieszę się, że wpadłam na ten pomysł
– wtrąciła Marlenę mówiąc niby do
Alberty, lecz na tyle głośno, by wszyscy
usłyszeli, a zwłaszcza Jordan, który
prowadził właśnie Bonitę pod ramię.
Na zewnątrz tymczasem ochłodziło się
znacznie i Bonita zadrżała, schodząc po
schodach z ganku. Na czystym niebie
błyszczały gwiazdy.
–
Zimno
ci.
Przepraszam,
nie
pomyślałem o tym. Muszę z tobą przez
chwilę porozmawiać – zdjął swą miękką
zamszową marynarkę i otulił ją. Nie będzie
mnie tu przez jakiś czas, więc chciałbym
mieć twoją zgodę na pewne zmiany w
scenariuszu. Czy napiszesz dla mnie jego
ostateczną wersję? Jeżeli nie zgodzisz się
zmienić go w taki sposób, jak ci mówiłem,
będę musiał do tego wynająć jakiegoś
zawodowca.
Bonita aż wzdrygnęła się na myśl, że
zupełnie obcy człowiek miałby zmieniać
jej ukochane dzieło, lecz z drugiej strony
nie bardzo podobał jej się pomysł Jordana.
– Nie wiem sama. Zmiany, o których
mówiłeś...
– Wierz mi, rozumiem, co przeżywasz,
ale jak siądziesz do pracy, zobaczysz, że to
nie takie straszne, jak ci się teraz wydaje.
Głos Jordana brzmiał delikatniej i był
bardziej przekonujący niż do tej pory.
Prawie nie zdając sobie z tego sprawy,
udzielił się jej nastrój Jordana.
– Chciałabym spróbować. Wiem, że
dajesz mi szansę, za którą powinnam ci
być wdzięczna.
Bonita dobrze wiedziała, że musi
podejść do swego zadania bez nadmiaru
uczuć, że musi znaleźć w sobie siłę, aby
zmienić
opowiadanie
jak
zimny,
perfekcyjny zawodowiec. Ale czy potrafi,
skoro ta historia tyle dla niej znaczy?
Szła obok niego po schodach, potem po
podjeździe do samochodu. Pod marynarką
Jordana nie czuła ciepła i zadrżała znowu,
wydychając kłęby pary na chłodne
powietrze. Jordan zauważył i bez słowa
objął ją przytulając marynarkę bliżej jej
ciała. W jego' objęciu Bonita poczuła się
bezpiecznie. Odkryła, że czuje się w jego
towarzystwie coraz lepiej, nie wliczając w
to oczywiście pierwszego ich spotkania na
polnej drodze. Szli w milczeniu krok za
krokiem.
Gdy od samochodu dzieliło ich tylko
kilka metrów, zatrzymał się i stanął przed
nią. Przytulił ją mocno do siebie, a ona
poczuła, że udziela jej się jakaś część jego
życiowej energii, której posiadał tak wiele.
Musiała sobie wytłumaczyć, że tylko ją
ogrzewa, ale trzymał ją tak długo, że
zapomniała, o co chodzi i przyłożyła
głowę do jego jedwabnej koszuli. Ucho
miała przy jego piersi, więc gdy
przemówił, odebrała to jak daleki grzmot
burzy.
– Mmra... Ślicznie pachniesz –
powiedział. – Zawsze mi się wydawało, że
potrafię odgadnąć zapach każdych perfum
na świecie, ale teraz nie wiem, czym
posmarowałaś się za uszami.
– To nie perfumy... – zaczęła, ale nagle
przerwała, bo poczuła z przerażeniem, jak
jego ciepłe wargi dotykają jej szyi
podążając śladem zapachu. Marlenę
ostrzegała ją wszak przed nim. Mówiła o
jego licznych romansach. Lecz teraz,
bezsilna,
nie
potrafiła
mu
się
przeciwstawić, pozwalając, by oczarował
ją swą śmiałością. Dlaczego tak nagle
zmienił swój stosunek do niej? I dlaczego
ona odpowiadała mu taką uległością, choć
wiedziała, że nie jest szczery?
– To nie tylko za uszami, to jest
wszędzie – powiedział blisko jej twarzy. –
To chyba po prostu mydło i świeże
powietrze. Nie jestem przyzwyczajony do
kobiet, spędzających większość czasu na
powietrzu.
Bonita zastanawiała się, jak długo
będzie w stanie znieść bliskość tak
zniewalającego mężczyzny. Czuła, jak
nowe uczucia, które wcześniej znała tylko
z romansów, powoli podporządkowują ją
sobie.
Nie
miała
jednak
czasu
rozkoszować się nowymi uczuciami,
bowiem Jordan McCaslin gwałtownie
zakończył scenę. Odsunął się od niej, a
chłodne powietrze wdarło się między nich
jak sztylet, budząc ją ze snu.
– Przestań mnie podejrzewać, a
zobaczysz, że mam rację co do twojego
opowiadania – powiedział, zachowując się,
jak przystało na człowieka interesu. – Nie
chcę go zniszczyć.
Bonita spojrzała nań jak zdradzona.
Przed chwilą dał jej tyle ciepła, a teraz
nagle odcinał się chłodem interesów.
Najwyraźniej wydawało mu się, że z jego
talentem do romansowania jest w stanie
uwieść prostą dziewczynę ze wsi, jednym
gestem, przytuleniem i paroma słodkimi
słówkami. Chciał ją przekonać wszelkimi
sposobami, żeby przerobiła scenariusz na
jego kopyto. Pragnął tylko dopiąć swego i
korzystał ze wszystkich dostępnych mu
środków. Ona pragnęła teraz tylko jednego
– uciec odeń do ciepła domowego ogniska.
Otworzył drzwiczki samochodu i wszedł
do środka, mówiąc:
– Za cztery tygodnie potrzebny mi
będzie gotowy scenariusz, więc masz
sporo pracy przed sobą.
Lodowate słowa wprost zmroziły jej
serce. Obiecała sobie, że już nigdy,
przenigdy nie pozwoli mu zbliżyć się do
siebie.
–
Zapomniałeś
o
marynarce
–
powiedziała,
rzucając
mu
ją
do
samochodu, po czym odwróciła się i
pobiegła w ł opiekuńcze objęcia domu,
żałując, że poważyła się przekroczyć jego
bezpieczne progi.
Rozdział 3
– To ty, Bonito? Już wróciłaś?
– Tak, babciu. Zaraz przyniosę ci pocztę
–
zawołała
Bonita
z
korytarza,
przystanąwszy na chwilę, by zdjąć kurtkę.
– Przyszło coś z „Magnet Studios"?
– Nie – uśmiechnęła się Bonita, bowiem
w
tym
tygodniu
babka
codziennie
przynajmniej raz zadawała jej to pytanie.
– Zupełnie nie rozumiem, dlaczego
Jordan się nie odzywa. Kiedy wysłałaś mu
nowy scenariusz? – zapytała Alberta
schodząc z góry.
– Babciu, teraz powinnaś odpoczywać.
– Moje serce nie znosi bezczynności.
Powiesz mi wreszcie, kiedy wysłałaś mu
scenariusz?
– Dwa tygodnie temu, ale niespecjalnie
wyglądam listu od niego.
– Jak to? Więc dlaczego codziennie
chodzisz do skrzynki? Nawet Lark zaczyna
teraz szczekać za każdym razem, gdy
usłyszy listonosza.
– Jestem ciekawa. Próbowałam dokonać
zmian, o które mnie prosił, ale nie wiem,
czy go zadowoliły.
– Skoro nie napisał, że mu się nie
podoba, pewnie zaakceptował scenariusz.
Bonita stwierdziła, że zgodnie z tym, co
mówił Jordan, zmiany w rękopisie nie były
tak trudne do zrobienia. Podczas pracy
świadomie
dodawała
bardziej
zdecydowanych rysów postaciom i ostrzej
kreśliła sceny konfliktów. W pewnym
sensie odczuwała szacunek dla zdolności
Jordana, który w jej opowiadaniu dostrzegł
prawdziwy film, a nie tylko sentymentalną
opowieść o miłości. Przez cały czas starała
się pozostać wierna obrazowi ojca, jaki
pozostał jej w pamięci, lecz zdała sobie
sprawę, że jako mała dziewczynka
prawdopodobnie znała go tylko z jednej
strony, dlatego pozwoliła sobie trochę
zmienić go w postępowaniu z innymi
ludźmi.
Z początku zastanawiała się, dlaczego
od razu nie dostała odpowiedzi. Czyżby
Jordan nie chciał się nasycić swoim
tryumfem, odniesionym z taką łatwością?
Zapewne w duchu gratulował sobie
kolejnego podboju. W miarę upływu
czasu, nie mając żadnej odpowiedzi z
Hollywood, zaczęła się obawiać, czy jej
zmiany aby na pewno odpowiadają
zamysłom Jordana. Wyobrażała go sobie
bardzo zaabsorbowanego dodawaniem do
scenariusza sensacyjnych wątków, czy
zwykłych karczemnych bójek, od czasu do
czasu robiącego sobie przerwę na przyjęcie
bądź premierę w towarzystwie jakiejś
pięknej dziewczyny.
Bonita założyła na nos duże, okrągłe
okulary do czytania i poszła do pokoju,
gdzie leżały świeżo dostarczone gazety,
zaś Alberta zaczęła otwierać koperty z
rachunkami przy biurku koło okna.
– Któż to przychodzi w odwiedziny? –
powiedziała Alberta, wyciągając szyję. –
To przecież twoja przyjaciółka, Marlenę.
Zawsze myślałam, że pracuje w sklepie do
późna.
– Tylko wtedy, gdy nie koliduje to z jej
innymi zajęciami – roześmiała się Bonita.
– Pamiętam, jak kiedyś zamknęła sklep tuż
po południu, bo chciała iść do fryzjera.
Po drodze do drzwi zastanawiała się,
czemu ma zawdzięczać tak nagły objaw
przyjaźni ze strony Marlenę. Miała
nadzieję, że nie przychodzi prosić jej w
imieniu teatrzyku o napisanie kolejnej
sztuki, bo przez cały miesiąc bardzo się
napracowała nad scenariuszem dla Jordana
i chciała trochę odpocząć.
– Nigdy nie zgadniecie, co się dzieje! –
zaczęła Marlenę, nie zadając sobie trudu
przywitania się. – Wszyscy, co byli dziś u
mnie w sklepie, mówią o tym samym. Od
dawna nie słyszałam czegoś podobnie
podniecającego – przedłużała wstęp dla
większego efektu dramatycznego.
– Co się dzieje? O czym ty mówisz? –
zapytała Bonita.
– No cóż, gdybyś trochę mniej czasu
spędzała
w
czterech
ścianach,
wiedziałabyś, co w trawie piszczy –
powiedziała Marlenę.
Bonita zdjęła okulary i podsunęła jej
krzesło, straciwszy całe zainteresowanie
dla wieści, które przynosiła Marlenę.
Zawsze przychodziła z głupimi plotkami
opowiadanymi w wielkim stylu, ale w
istocie zupełnie bez znaczenia.
– Dzisiaj rano sprzedałam cztery suknie
na
to
samo
przyjęcie.
Wszystkie
miejscowe grube ryby zostały zaproszone.
Szkoda, że nie widziałaś, jak ludzie cieszą
się na przyjazd tych ludzi z filmu –
powiedziała
jednym
tchem,
nie
spuszczając oka z Bonity i szukając na jej
twarzy czegoś, co zdradziłoby, czy Bonita
przypadkiem nie wie więcej od niej.
– Jacy ludzie z filmu?
– Jordan McCaslin i jego ekipa.
– To Jordan przyjechał do miasta? –
zdziwiła się Bonita.
– Nie wiedziałaś? – powiedziała udając
zaskoczenie Marlenę. – Wynajął ranczo
Perkinsów, wiesz, to za Del Monte Lodge.
Addie Perkins przyszła do mnie i kupiła
więcej strojów niż na wycieczkę do
Europy, mówię ci! A jak się puszyła z
dumy! Powiedziała mi, że wynajęła im
dom na kilka miesięcy. Biedactwo, musi
zadbać o trochę grosza, zanim znajdzie
sobie następnego męża.
– Czyli Jordan wprowadził się do jej
domu? – znów zapytała Bonita, gdy udało
jej się wydobyć z siebie głos.
– Tak. Chyba niedługo wpadnie cię
odwiedzić, jak wszystko załatwi po swojej
myśli. – Marlenę przypominała teraz
wyglądem zadowolonego kota, który
nakarmiony, nie miał ochoty na dłuższą
zabawę, tak jak ona nie miała ochoty na
dalszą rozmowę.
Bonita domyśliła się, że Marlenę
przyszła niby to zaznajomić ją z plotkami,
ale naprawdę chciała się dowiedzieć, czy
Jordan odezwał się już do niej. Nigdy nie
była dobra w ukrywaniu swych uczuć,
więc i tym razem Marlenę bez kłopotu
odczytała, jak rzeczy się mają naprawdę.
– Widzę, że mogłam tak po prostu
zadzwonić. – Marlenę wstała, szykując się
do wyjścia. – Ale wprost uwielbiam być
teraz z tobą. Wpadnę do ciebie jutro po
drodze do domu i przywiozę ci parę
sukienek do przymiarki. Będziesz musiała
się dobrze ubrać.
– Dziękuję ci, Marlenę, ale mam
wystarczająco dużo strojów.
– Nie ma problemu. Do zobaczenia jutro
– powiedziała na pożegnanie, a Bonita z
zaskoczeniem spostrzegła, że jej koleżanka
najwyraźniej z czegoś się ucieszyła.
– Co za człowiek – powiedziała do
babki. – Ja tu czekam choć na parę słów o
scenariuszu, a on wprowadza się na farmę
o kilka mil stąd i nawet nie zadaje sobie
trudu, żeby zatelefonować.
– Pewnie ma mnóstwo innych spraw na
głowie – powiedziała babka, a Bonita
ucieszyła się, że Alberta nie daje jej
odczuć swej wyższości teraz, gdy prawda
o
jej
codziennych
wycieczkach
do
skrzynki na listy wyszła na jaw.
– Jadę do niego. Gdzie się zatrzymał?
– W tym wielkim domu prawie nad
samym morzem, przy Pebble Beach, za
Pescadero Point. Pamiętasz, ta bogata
wdowa
kupiła
go parę lat temu?
Prześliczne miejsce.
Za dziesięć minut Bonita siedziała już za
kierownicą swojego starego forda. Była
tak podniecona, że nawet nie dostrzegła, że
cyprysy pachną inaczej niż kiedyś. Zwykle
zatrzymywała się i składała dach swego
kabrioletu do bagażnika, żeby nacieszyć
się zielenią i wspaniałą pogodą, lecz
dzisiaj jedyną rzeczą, jaką miała w planie,
było znaleźć Jordana McCaslina i
dowiedzieć
się
czegoś
o
losach
scenariusza.
Strażnik przy wjeździe do posiadłości
powiedział, jak dojechać do budynku, nie
omieszkając przy tym zauważyć, że jako
pomoc kuchenna nie potrzebuje chyba
zaproszenia.
Parkując w pobliżu olbrzymiego pałacu
utrzymanego w stylu kolonialnym, na tle
Pacyfiku, zorientowała się, że przyjęcie, o
którym wspominała Marlenę już się
zaczęło. Zauważyła, jak jedna nienagannie
ubrana para wchodzi do środka podawszy
uprzednio
mężczyźnie
w
liberii
zaproszenie. Ponieważ sama takowego nie
posiadała, nie sądziła, by ją wpuszczono,
ale nie miała zamiaru poddawać się prawie
u celu drogi.
Strażnik przy bramie podsunął jej dobry
pomysł. Wysiadła z samochodu i
skierowała się ku tylnemu wejściu do
domu. Z wnętrza dochodziły dźwięki
muzyki, przytłumione głosy i brzęk szkła.
Nie udało jej się jednak znaleźć wejścia
dla służby. Skierowała się tedy starannie
utrzymaną ścieżką wśród zieleni i znalazła
się na puszystym, szerokim trawniku na
tyłach posiadłości.
Nigdy wcześniej nie była w takim
miejscu, jednej z kilkunastu rezydencji
koło Del Monte Lodge. Bogaci ludzie z
całego świata przyjeżdżali tutaj, by
odpocząć i zażyć rozrywek.
Podeszła w stronę skały i spojrzała na
ocean. Nigdy nie miała okazji oglądać go z
tej strony. Była tak zaabsorbowana
widokiem, że przestraszyła się, gdy od
strony domu ktoś do niej zawołał:
– Przyszłaś na przyjęcie?
Odwróciła się i zobaczyła Jordana,
ubranego w elegancki, popielaty garnitur,
nieskazitelnie białą koszulę z zawiązanym
pod
szyją
bordowym
krawatem,
patrzącego na nią z tarasu domu.
–
Nie
zostałam
zaproszona
–
odkrzyknęła, zastanawiając się, skąd
zdobyła się na tyle odwagi, by znaleźć się
w takim miejscu w takim stroju.
– Oczywiście, że byłaś zaproszona,
chyba że zawaliła moja sekretarka. A
skoro nie przyszłaś na przyjęcie, to co tu
robisz?
– Chciałabym z tobą porozmawiać –
odparła, biorąc głęboki oddech i kierując
się przez murawę w stronę domu.
Gdy odłożył kieliszek na stół, nagle ze
wszystkich stron dobiegł ją niepokojący,
syczący dźwięk. Zaczęła biec, bo
zorientowała się, że ktoś tymczasem
włączył zraszacz. Robiąc uniki i schylając
się, starała się omijać strumienie wody,
lecz nie zdążyła dobiec do tarasu. Nagle
obudzony do życia sztuczny deszcz
zmoczył ją do suchej nitki.
– Jesteś okrutnym sadystą! – krzyknęła
na niego, chcąc zwrócić uwagę wszystkich
na to, jak ją potraktował.
Jordan McCaslin śmiał się tak, że aż
musiał wyciągnąć chusteczkę, by otrzeć
sobie oczy. Bonita podeszła do niego,
wyrwała mu ją z dłoni i zaczęła się
wycierać, lecz bez skutku.
– Powiedziałem ogrodnikowi, żeby
wyłączył automat, ale on cały czas mi
powtarzał, że to nie Beverly Hills i że tu
ludzie nie urządzają przyjęć na trawnikach
– wyjaśnił wciąż śmiejąc się.
Do tej pory nie widziała, żeby śmiał się
tak szczerze. Żałowała tylko, że właśnie
ona jest przyczyną nagłego wybuchu
wesołości.
– Popatrz – powiedział, biorąc ją pod
rękę i prowadząc do metalowej skrzynki
na jednej ze ścian tarasu, gdzie znajdował
się elektryczny mechanizm kontrolujący
zraszacze. – Codziennie o czwartej
włączają się na piętnaście minut.
Odwrócił się do niej nie zwracając
uwagi na fakt, że otrząsając włosy z
nadmiaru wody, pokropiła jego garnitur
wodą.
–
Czy
naprawdę
myślałaś,
że
włączyłbym wodę?
– A co miałam sobie pomyśleć?
– Przykro mi, że nie dostałaś
zaproszenia na przyjęcie. Ale skoro już tu
jesteś, chciałbym, żebyś poznała kilka
osób, które są moimi gośćmi.
Nie puszczając jej ręki, poprowadził ją
do środka bocznymi drzwiami. Z ulgą
stwierdziła, że nie wychodziły wprost na
pokoje gościnne, lecz do sypialni, w której
nie było nikogo.
– Weź ten ręcznik, a ja zaraz poproszę
kogoś, żeby się tobą zajął.
Podszedł do drzwi i kazał natychmiast
wezwać Vica i Charlotte. Potem starannie
zamknął drzwi i przyjrzał jej się
krytycznie.
– Nie możesz tak się pokazać ludziom.
Podszedł do jednej z wielkich szaf i jej
oczom ukazało się kilka metrów sukien
wiszących na wieszakach.
– Pani Perkins ma całkiem przyzwoitą
garderobę i dość sporo zostawiła dla nas.
Zważywszy na czynsz, jaki jej płacę,
jestem pewien, że nie będzie miała nic
przeciwko temu, jeżeli wypożyczymy
sobie coś na parę godzin.
Bonita przysiadła na brzegu łóżka
owinięta w ręcznik w pasy. Nie miała sił
przeciwstawiać się decyzjom Jordana.
– Jesteście nareszcie – powiedział do
mężczyzny i kobiety, którzy weszli do
środka. Mężczyzna niósł w dłoni skrzynkę
z napisem „Makijaż", a siwowłosa kobieta
kończyła właśnie zapinać na sobie fartuch
ochronny.
– Patrzcie, tyle zostało z Bonity
Langmeade. Macie piętnaście minut na
doprowadzenie jej do porządku. Znajdźcie
dla niej jakąś odpowiednią suknię,
umalujcie trochę i zróbcie coś z włosami.
Stanęli
bez
ruchu
niepomiernie
zdziwieni.
– Idę porozmawiać z gośćmi –
powiedział Jordan, kierując się do drzwi. –
Zostawiam cię w rękach najlepszych
charakteryzatorów na świecie. Jeżeli oni
nie dadzą rady, to nikt sobie nie poradzi.
Gdy wyszedł, poczuła przestrach, bo
zostawił ją na pastwę zupełnie obcych
ludzi, nie dając nawet okazji, by mogła
zaprotestować.
Po chwili jednak znalazła się pod
wrażeniem wprawy i profesjonalizmu
ludzi Jordana. Vic usadził ją w fotelu
przed toaletką, zaś Charlotte szybko
przejrzała zawartość szafy. Vic otworzył
walizkę z kosmetykami:
– Wysusz jej włosy, a ja zakręcę –
powiedział.
– Ależ ja nigdy nie kręciłam włosów –
zaoponowała Bonita.
– Popatrz, Vic. Co o tym sądzisz? –
zapytała Charlotte, wyciągając z szafy falę
niebieskiego szyfonu. – Nie ma wcięcia w
talii, więc nie ma znaczenia, czy jest za
duża. Zawieszona na jednym ramieniu.
Klasyczny styl grecki, dobrze?
Zupełnie nie zwracali na nią uwagi, i w
czasie, który zostawił im szef, zrobili z niej
zupełnie inną osobę. Fryzura miała teraz
kształt opadającej na jedną stronę fali
czarnych loków z wpiętymi w nie
jedwabnymi fiołkami.
– Nawet jakbym miała cały tydzień, nie
wybrałabym dla niej lepszej sukni –
powiedziała zadowolona Charlotte. –
Patrz, o ile ją podwyższa i jak jej ładnie.
Naradzając się nie traktowali jej jak
żywego stworzenia.
– A jak ci się podoba trochę różu na
policzkach, co? – pochwalił się Via –
Zmienia trochę zarys jej twarzy.
–
Skończyliśmy
–
powiedziała
Charlotte, po raz pierwszy kierując słowa
bezpośrednio do niej.
Stanęli po obu stronach drzwi jak straż
honorowa, oczekując, że sama wie
najlepiej, jak należy wejść na scenę, by
zrobić jak najlepsze wrażenie.
Prawie że słyszała tusz orkiestry, gdy
weszła w tłum ludzi zajmujący pokoje
wielkiego domu. Nigdy przedtem nie
nosiła sukni z szyfonu i – z zaskoczeniem
stwierdziła, że czuje się, jakby płynęła w
obłokach, tak lekkie były półprzeźroczyste
warstwy tuniki.
Każdy mężczyzna, którego mijała,
patrzył na nią z nie ukrywanym podziwem
i zdała sobie sprawę, co to znaczy być w
centrum czyjegoś zainteresowania.
Gdy znalazła się w pokoju gościnnym,
zauważyła, że wszyscy odwrócili się, by
na nią popatrzeć, zaś ona spłoniła się pod
spojrzeniem
tylu
par
oczu.
Jordan
McCaslin, zajęty rozmową z gośćmi rzucił
na nią przelotne spojrzenie, lecz nim
zdążyła się rozczarować brakiem uwagi z
jego strony, nagle odwrócił się i ze
zdziwieniem uniósł brwi.
– Ale się zmieniłaś! – powiedział na tyle
głośno, że usłyszała go wyraźnie, mimo że
dzielił ich pewien dystans.
Szybko znalazł się obok niej i Bonita
poczuła, jak puchnie z dumy pod jego
wzrokiem. Nigdy nie zdawała sobie
sprawy, jak wielkie wrażenie może
wywołać kobieta samym tylko wejściem w
odpowiedniej chwili.
, – Nie poznałem cię. Bardzo się
postarali! – powiedział i położył jej dłoń
na ramieniu odsłoniętym krojem sukni.
Potem pogładził ją i zdecydowanie wziął
za rękę. Odsunął się od niej o krok, a ona
zaczerwieniła się pod delikatną warstwą
różu.
– Nawet się rumienisz! – powiedział z
zachwytem. – Od lat nie widziałem
kobiety, która się rumieni. A teraz pozwól,
że przedstawię cię paru ludziom.
Prowadził ją po całym pomieszczeniu, a
gdy zbliżali się do kolejnych grup gości, ci
przestawali rozmawiać i odsuwali się, by
pozwolić im przejść. Bonita rozpoznała
kilka twarzy, które dotąd widywała tylko
w gazetach, w dziale wiadomości z
wyższych sfer. Patrzyli na nią z
zainteresowaniem, bowiem szła pod rękę
ze znanym producentem filmowym.
– To jest Dan Evans, reżyser, o którym
ci wspominałem. Dan, poznaj Bonitę
Langmeade.
Bonita z zaskoczeniem stwierdziła, że
reżyser jest bardzo młody. Był ubrany
mniej oficjalnie niż większość gości i
wydawał się niezbyt dobrze czuć w
towarzystwie tylu gwiazd. Nieśmiało
uścisnął jej dłoń.
– Miło mi panią poznać. Napisała pani
naprawdę piękny scenariusz i cieszę się, że
będę reżyserował ten film.
Bonita rzuciła szybkie spojrzenie na
Jordana, czy ten nie doda jakiegoś
komentarza, lecz na jego twarzy cały czas
gościł uśmiech.
– Przepraszam na chwilę, ale chyba ktoś
przyjechał – powiedział Jordan i zostawił
Bonitę w towarzystwie mężczyzny, który
co chwila niecierpliwie poprawiał swe
okulary.
Niepotrzebnie
się
jednak
martwiła, bo ten od razu zaczął się dzielić
z nią swym entuzjazmem dla wspólnego
przedsięwzięcia.
– Naprawdę bardzo się cieszę, że mogę
pracować z Jordanem. To mój pierwszy
film pełnometrażowy dla kina i jestem
pewien, że dużo się od niego nauczę.
Wiele mi już opowiedział o scenariuszu, a
kilka jego interpretacji jest naprawdę
wspaniałych.
Gdy tak mówił, Bonita domyśliła się,
dlaczego Jordan właśnie jego zatrudnił
przy kręceniu filmu, bo jak widać czekał
niecierpliwie na wskazówki od niego i był
dosyć łatwy w prowadzeniu.
Dan Evans wydawał się zadowolony z
możliwości oprowadzenia Bonity po sali i
przedstawienia
jej
scenażystce,
kostiumologom
i
innym
osobom,
stanowiącym zespół. Cieszyła się z
wyrażanego głośno uznania dla swej
pracy. Z zaskoczeniem dowiedziała się, że
wszyscy dokładnie przeczytali scenariusz
przygotowując się do swych ról, lecz
trudno było określić z ich komentarzy, czy
Jordan coś w nim zmienił, czy nie.
Nagle wokół wejścia rozległy się
podekscytowane głosy i przerwała w pół
zdania, bowiem właśnie wtedy do środka
weszła rudowłosa piękność, a w ślad za nią
podążał tłum wielbicieli. Była to sama
Kate Harrigan, ubrana w długą spódnicę z
czarnego, szeleszczącego jedwabiu i
koronkową bluzkę z dużym dekoltem.
Śmiech aktorki wypełnił całą salę.
Znakomicie zgrane w czasie było też
wejście mężczyzny, podążającego za nią.
Doug Driver wyraźnie górował wzrostem
nad wszystkimi w sali. Jego wysoka, silna
postać przypominała Bonicie o każdym
kowboju czy żołnierzu i gangsterze, w
których to rolach występował najczęściej.
Jego włosy przyprószone były siwizną, a
ciemne oczy płonęły blaskiem, w
zupełności
pasującym
takiemu
człowiekowi. Tubalny głos stanowił
doskonały kontrast do lekkiego sopranu
żony, Kate Harrigan Driver.
Jakby w procesji obeszli całą salę
przyjmując hołdy od wielbicieli, zaś
Bonita zastanawiała się na uboczu, co
robią w Carmel. Należeli chyba do grona
osobistych
przyjaciół
Jordana,
bo
rozmawiali z nim i śmiali się z jego uwag,
jakby doskonale znali się od dawna. Nie
miała czasu na dalsze domysły, bowiem
Jordan powoli zmierzał z nimi w jej
kierunku.
– To jest Bonita Langmeade, autorka
scenariusza – powiedział Jordan do pary
aktorów, rezygnując z dalszej części
przedstawiania, jako całkowicie zbędnej.
Przez chwilę Bonita miała ochotę zapytać,
komu też ją przedstawia, i sama myśl
przywołała na jej usta rozbawiony
uśmieszek. Skłoniła się, wyszukanym
gestem kończąc ceremonii prezentacji.
– Co za urocza dziewczyna! – Doug
Driver odezwał się na cały głos.
– Czy możliwe, że taka młoda kobieta
napisała scenariusz? – Kate Harrigan
zapytała wszystkich obecnych spoglądając
z odrobiną zazdrości na Bonitę i dotknęła
przy
tym
bezwiednie
swej
szyi
i
podbródka,
jakby
sprawdzając
ich
jędrność.
– Napisałaś wspaniały scenariusz –
powiedział Doug.
– Czytałeś? – zapytała niewinnie.
Śmiech Douga zabrzmiał w sali i
wszyscy stojący obok też zaczęli się śmiać,
sądząc, że Bonicie znakomicie udał się
żart.
– Sam przesylabizował, co mógł, a
dłuższe słowa ja mu wytłumaczyłam –
rzuciła Kate mężowi, zaś on udał, że
obraża się na nią za żartobliwą zaczepkę.
Podano szampana i rozmowy zaczęły się
kleić na nowo. Parę aktorów bezustannie
obfotografowywano,
zaś
Bonita
podziwiała ich niewzruszony spokój,
bowiem atmosfera przyjęcia zaczynała jej
się powoli dawać we znaki. Mając nadzieję
trochę się odświeżyć, upiła łyk szampana.
– Bardzo nam się podoba to, co
napisałaś – mówiła Kate. – Rola męska
jest niezwykła i z pewnością każdy aktor, a
zwłaszcza Doug cieszyłby się, mogąc ją
zagrać. Do tej pory nie miał zbyt wielu
okazji się wykazać. Bonita spojrzała na
Kate nie rozumiejąc sensu jej słów.
– Kto nie miał okazji? – zapytał Doug
zaczepnie. – A ty co powiesz o swoich
rolach barmanek, kiedy byłaś jeszcze w
„Universalu"?
– Ten film da nam obojgu szansę. Mój
agent mówi, że te role są dla...
– Te role? – zapytała znowu Bonita,
zaczynając podejrzewać coś, czego jeszcze
nie śmiała wypowiedzieć na głos.
– Role, które zagramy w tym filmie. Nie
wiedziałaś? Doug i ja gramy głównych
bohaterów.
– Proszę się odwrócić. O tak! –
usłyszała Bonita i nagły błysk flesza
oślepił ją na chwilę.
– Moja droga, nie jesteś przyzwyczajona
do tego – powiedziała troskliwie Kate. –
Zamknij oczy na chwilę, to pomoże.
Bonita
zamrugała
gwałtownie
powiekami. Poczuła, że ktoś wyjmuje jej z
dłoni kieliszek szampana i prowadzi ją ku
najbliższemu wolnemu krzesłu. Gdy
przejrzała, stał przed nią Jordan McCaslin i
podawał jej kieliszek. Patrzył na nią ze
spokojnym uśmiechem na ustach, a jego
oczy nie wyrażały żadnych uczuć.
– Nie, dziękuję – wymamrotała. Dotarło
do jej świadomości, że wcale się nie
przejął tym, co z pewnością musiał
usłyszeć. Wiedział o tym, inaczej
zaprzeczyłby przecież.
– Przepraszam, ale łzawią mi oczy.
Muszę na chwilę wyjść.
– I co? Masz szczęście, że w twoim
opowiadaniu wystąpią takie gwiazdy! –
powiedział Jordan, lecz Bonita minęła go
bez słowa. Wszystkie jej nadzieje, które
wiązała z filmem, nagle rozpadły się w
pył, gdy dowiedziała się, że tych dwoje ma
grać
parę
wrażliwych
i
czułych
kochanków.
Tym razem, gdy wracała do pokoju, w
którym zostawiła swoje rzeczy, nie
cieszyła się z pełnych podziwu spojrzeń
gości. Miała wrażenie, że Jordan umyślnie
obsadził ją w roli Kopciuszka na balu,
żeby
tym
bardziej
ją
pognębić
wiadomością o obsadzie. Z ulgą odnalazła
wreszcie drzwi do sypialni i wśliznęła się
do środka. Usiadła na łóżku i przez chwilę
gorzko płakała. Potem postanowiła się
przebrać i wyjść z przyjęcia, zanim po raz
drugi spotka Jordana. Musi mieć więcej
czasu, by zastanowić się, jak ma postąpić
w nowej sytuacji.
W łazience odkryła, że Charlotte
rozłożyła jej ubranie obok kaloryfera,
dzięki czemu teraz było suche, choć trochę
pomięte. Powoli i ostrożnie zdjęła przez
głowę szyfonową suknię i powiesiła na
wieszaku, żegnając się na zawsze z
krótkimi chwilami w blasku świateł.
Włożyła dżinsy i właśnie zapinała bluzkę,
gdy do pokoju wszedł Jordan.
– Nie nauczyli cię pukać? – spytała ze
złością.
– Nie miałem pojęcia, że się przebierasz
– powiedział, patrząc z zainteresowaniem
na palce szybko dopinające bluzkę. – Nie
chcesz
zostać
dłużej?
Wyglądałaś
prześlicznie w tej sukience. Chciałem,
żeby ten dzień był dla ciebie czymś
szczególnym – powiedział, udając, że nie
wie, co jest przyczyną takiego jej
zachowania.
– Mam tu zostać i uśmiechać się,
jakbym zgadzała się z twoją decyzją
dotyczącą obsady głównych ról w filmie?
Wcale się nie zgadzam.
– O co ci chodzi?
– O co mi chodzi? I ty jeszcze pytasz? O
to, że wybrałeś parę gwiazd w średnim
wieku, żeby grali młodych kochanków.
Doug i Kate całkowicie zdominują
opowieść swoimi osobowościami. Są
zupełnie nie na miejscu.
– Najdroższa, jesteś pisarką, a nie
producentem i nie do ciebie należy decyzja
o obsadzie – powiedział z mocą Jordan. –
Czas najwyższy, żebyś dowiedziała się
czegoś o tym, jak funkcjonuje przemysł
filmowy. Kiedy pisarz sprzedaje swoje
opowiadanie studiu filmowemu, kończy
się jego kontrola nad tym, co dzieje się
dalej, a ty, im prędzej się z tym pogodzisz,
tym lepiej ułoży się nasza dalsza
współpraca.
– Wydaje mi się, że zupełnie zmieniłeś
scenariusz, żeby go dopasować do swojego
stylu.
Spojrzał na nią gniewnie.
– Potrafię uszanować dzieło autora. Ani
słowa nie ' zmieniłem w twoich dialogach.
Trzeba było dodać trochę scen z akcją i
zrobić parę korekt technicznych, ale to
zawsze należy do producenta. Ja z kolei
nie pozwolę na to, żebyś swoimi uwagami
zepsuła atmosferę pracy w zespole.
Bonita rzuciła się na fotel przed
toaletką. W głowie jej się kręciło, mąciło,
nie całkiem rozumiała pełne znaczenie
jego słów. Jak mógł oczekiwać, że pozwoli
się zepchnąć na drugi plan? Przecież nic
nie rozumiał z jej dzieła.
– W porządku, Bonito. Nie muszę się
przed tobą tłumaczyć, ale skoro ma to dla
ciebie takie znaczenie, postaram ci się
wyjaśnić parę spraw. Istnieje sposób, żeby
film zyskał na atrakcyjności, kiedy
obsadza się aktorów wbrew ich naturalnym
predyspozycjom. Wtedy muszą bardziej
się przyłożyć do tego, co robią, co
wyzwala w nich wiele twórczej energii.
Jeżeli chodzi o Kate, nie jest to problem,
bo od dawna chciała mieć okazję zagrania
bohaterki romantycznej. Zaś co do Douga,
wiele rozmawialiśmy na jego temat z
Danem. Spróbujemy go trochę uciszyć,
zrobić zeń bardziej delikatną postać. I
zobaczysz, jeżeli nam się uda, będzie to
rola jego życia.
– Zmieni się w brutalnego kowboja, w
którym ona nigdy nie mogła się zakochać.
– Za bardzo angażujesz się uczuciowo w
swoje opowiadanie. Nie dostrzegasz tego,
że można z niego wykrzesać trochę akcji.
Zirytowana niesłuszną krytyką, podaną
w zwykły dla niego, bezkompromisowy
sposób, Bonita odpaliła:
– Ciebie tylko obchodzi, żebyś odniósł
sukces kasowy, żeby studio mogło zarobić
sporo pieniędzy – powiedziała, lecz kiedy
na jego twarzy dostrzegła coś w rodzaju
bólu, wiedziała, że poczuł się urażony. – A
teraz udajesz, że to wszystko ma jakieś
względy artystyczne.
W milczeniu zaczęła wyjmować z
włosów wsuwki, podtrzymujące fryzurę i
kwiaty, lecz było ich tak wiele, że
niewprawnymi palcami rozczochrała się
tylko i stwierdziła, że bez pomocy drugiej
osoby nie da sobie rady. Westchnęła
głęboko, a wtedy Jordan stanął z tyłu i
dotknął jej włosów.
Rzecz jasna on też nie miał
doświadczenia w rozczesywaniu, lecz z
góry miał lepszy widok i jedną po drugiej
wyciągał wsuwki, po czym jeszcze raz
przebiegł
dłonią
jej
włosy,
czy
przypadkiem
jakaś
się
tam
nie
zawieruszyła.
Siedziała
spokojnie,
zastanawiając się, dlaczego tak długo mu
na tym schodzi, lecz spinki jedna po
drugiej wypadały, a ona układała je jedną
obok drugiej na stole. Wreszcie udało mu
się uwolnić bukiet, który opadł na blat
stolika.
Po chwili skończył poszukiwania, lecz
jego ręce wciąż spoczywały na jej głowie,
jakby ją pieścił i wygładzał pozostałości
greckich loków, jakby chciał ją uśpić
uspokajającym masażem. Nic jednak nie
mówił. Bonita zamknęła oczy i oparła się o
niego, przypominając sobie chwilę tuż
przed jego odjazdem z rancza. Dziwiła się,
jak łatwo przychodzi mu okiełznać jej
złość swym dotykiem.
Jednak
słowa,
które
wcześniej
powiedział, zabolały ją. Jak mógł
traktować jej opowiadanie jak zwykłą
bajeczkę o zakochanych! Przecież to
wszystko miało miejsce naprawdę, rzeczy
rozegrały się jedna po drugiej dokładnie
tak, jak je opisała, lecz on o tym nie
wiedział. Przysięgła sobie, że nigdy mu o
tym nie powie, żeby znów jej nie wyśmiał.
W artystycznym świecie nie było
najwidoczniej miejsca na prawdziwą
miłość.
– Skończyłeś? Patrz, co zrobiłeś z
moimi włosami. – Chwyciła za grzebień i
spróbowała nieco uporządkować fryzurę,
lecz nie była przyzwyczajona do radzenia
sobie z lokami i po kilku nieudanych
próbach wstała. – Dziękuję, że pozwoliłeś
mi zostać na przyjęciu, mimo że byłam
nieproszonym gościem.
– Mówiłem ci już, że to na skutek
przeoczenia...
– I jeżeli nie masz nic przeciwko temu,
wyjdę tak, jak weszłam. Nie sądzę, żebym
miała
ochotę
na
podziwianie
rozentuzjazmowanych gwiazd z twojej
stajni.
– Bonita... – Jordan chciał jej coś
wytłumaczyć, ale nim zdążył się odezwać,
dziewczyna wyszła już z pokoju,
zamknąwszy za sobą drzwi.
Wilgotnym trawnikiem doszła do
ścieżki, a potem przyjrzawszy się przez
chwilę zielonym falom morskiej wody i
białej piany, rozpryskującej się na skałach,
odwróciła się i wsiadła do samochodu,
chcąc znaleźć się jak najdalej od Jordana
McCaslina.
Rozdział 4
Zgodnie z obietnicą Marlenę przyjechała
po południu, zaraz po zamknięciu sklepu, z
całym naręczem sukienek i strojów.
Nalegała, żeby Bonita zmierzyła każdą z
nich, zanim podejmie ostateczną decyzję.
Gdy Bonita przebierała się, Marlenę nie
przestawała zasypywać jej lawiną pytań,
próbując dowiedzieć się, co się działo na
przyjęciu u Jordana. Dziewczynie trudno
było się połapać we wszystkich haftkach,
zapięciach i guzikach, więc odpowiadała
na pytania zupełnie szczerze, nie mogąc
się skoncentrować na tyle, by dawać
koleżance wymijające odpowiedzi.
– To znaczy, że wpadłaś tak sobie na
przyjęcie, bez zaproszenia? Nie potrafię
sobie wyobrazić, jak zdobyłaś się na coś
takiego. Nie był zły na ciebie?
– Nie. Powiedział, że miałam zostać
zaproszona.
– A co innego miał powiedzieć, kiedy
stanęłaś przed nim ni stąd, ni zowąd?
– Kiedy tam pojechałam, nie miałam
pojęcia, że wydaje przyjęcie.
– Masz szczęście, że miał całe tłumy
gości. Lepiej nie nachodź go tak bez
uprzedzenia. Pomyśli sobie jeszcze, że go
próbujesz złapać. Ostrzegałam cię, jaki jest
w stosunku do kobiet. Mam nadzieję, że
teraz będziesz go traktować na dystans.
– Nie martw się. Nasze stosunki
ochłodziły się tak bardzo, że chłodniej już
być nie może.
Obie zamilkły na chwilę, gdy Marlenę
podsunęła jej kolejny strój – żółty sweter i
białą,
jedwabną
bluzkę.
Bonita
przypomniała sobie siebie na wczorajszym
przyjęciu, ubraną w piękną suknię z
szyfonu. Przypomniała sobie, jak Jordan
patrzył na nią, gdy wyszła do gości. Po raz
pierwszy w życiu poczuła się wtedy
piękna. Ale dziś było już jutro i
księżniczka przemieniła się z powrotem w
Kopciuszka. Szybko zrzuciła z siebie
spódnicę i bluzkę.
– Jak ci już mówiłam, Marlenę, mam
dosyć strojów. Nawet ten mnie nie kusi.
Przykro mi, że tak się starałaś, a nic z tego
nie wyszło.
– Nic nie szkodzi. Żaden dla mnie
kłopot. Teraz opowiedz mi, kto był na
przyjęciu.
Z góry dobiegł je głos Alberty.
– Bonito, telefon do ciebie! Odbierz na
dole, dobrze?
– Kto to, babciu? – zapytała Bonita
wychodząc na korytarz w samej halce.
– Nie przedstawił się.
Gdy podniosła słuchawkę, od razu
poznała głos Douga Drivera.
– Przykro mi, że tak wcześnie wyszłaś
wczoraj z przyjęcia. Kate i ja siedzimy
właśnie, popijamy wino i przyszło nam do
głowy, że powinniśmy się lepiej poznać,
dlatego dzwonię. Może wpadłabyś do nas
dzisiaj wieczorem na kolację?
– Dzisiaj?
– Mieszkamy tu, w dolinie, w Quail
Lodge. Jordan powiedział mi, że to
niedaleko ciebie. Pospiesz się, to coś
przekąsimy.
– Sama nie wiem...
– Kate zwykle nie przyjmuje wymówek
do wiadomości, więc lepiej uważaj.
Bonicie nie w smak był pomysł
spędzenia wieczoru z państwem Driver,
lecz po chwili stwierdziła, że właśnie to
może okazać się pomocne w wyjaśnieniu
sobie
paru
spraw,
skoro
Jordan
najwyraźniej nie był zainteresowany jej
punktem widzenia. Może sami aktorzy
będą bardziej podatni na jej sugestie.
– Bardzo mi miło. Dziękuję "za
zaproszenie – powiedziała wreszcie.
– Mieszkamy w domu tuż obok pola
golfowego, więc na pewno trafisz.
Połazimy sobie trochę, a jak zgłodniejemy,
wpadniemy gdzieś na coś dobrego, zgoda?
Z pewnością nie oczekiwał, że Bonita
może odmówić i odłożył słuchawkę, nim
zdążyła zareagować. Gdy odwróciła się,
zauważyła, że Marlenę stoi w drzwiach i
podsłuchuje bezwstydnie.
– Chyba jednak będę potrzebowała
sukienki.
– Czyli znów idziesz na imprezę.
– Tak. Przepraszam, ale bardzo się
spieszę.
– Nie zwraca na ciebie uwagi, prawda?
– Co? Nie wiem, pewnie dopiero teraz
przyszło im to do głowy.
– Oni? Przestań być wreszcie taka
tajemnicza. Nie pasuje to do ciebie.
– Dobrze, Marlenę. To był Doug Driver.
Zaprosili mnie na kolację do „Covey".
– Sama Kate Harrigan i Doug Driver?
Ale z jakiej okazji?
– Będą grali główne role w filmie
Jordana. Chyba chcą ze mną porozmawiać
na temat scenariusza.
Żeby przyspieszyć wyjście Marlenę z
domu, Bonita przebrała się w szlafrok i
pomogła znieść na dół sukienki. Przez cały
czas Marlenę zwalniała tempo jak mogła,
zadając mnóstwo pytań, nie mogąc
uwierzyć, że jej koleżanka dostała się na
audiencję u tak znanych ludzi.
Po kąpieli i zmianie stroju, Bonita
zaczęła się zastanawiać, czy rzeczywiście
ma prawo cokolwiek zmieniać w ich
planach. Z drugiej strony jednak to właśnie
oni zrobili pierwszy krok, więc jeżeli
poproszą ją o zdanie, nie będzie siedziała
cicho. Chyba w ten sposób najlepiej
wpłynie na film. Osobiste spotkanie z
aktorami było do tego najlepszą okazją.
Kate i Doug zajmowali jeden z
bungalowów w szerokim kompleksie –
krąg czterech sypialni wokół pokoju
gościnnego, gustownie umeblowanego
lekkimi ażurowymi sprzętami z bambusa,
z wielkim oknem wychodzącym na pole
golfowe, gdzie uwijali się gracze na
piechotę i jeżdżąc na wózkach, próbujący
zakończyć grę przed zmierzchem. W
pokoju Bonita zauważyła asystentów
państwa Driverów – sekretarkę i
małżeństwo w starszym wieku, którzy
służyli za partnerów do golfa i połączenie
fryzjerów, garderobianych, czy po prostu
partnerów do rozmowy. Lecz Kate
Harrigan szybko poprosiła ich o wyjście z
pokoju i usadowiła się przy kominku.
– Doug zaraz do nas przyjdzie. Bierze
prysznic. Wiesz, wydaje mu się, że jest w
raju. Ma do dyspozycji trzy pola golfowe i
całe dnie spędza goniąc za piłeczkami z
jakimś dziwacznym kijem w dłoni.
Bonita skonstatowała z zaskoczeniem,
że nie umalowana Kate Harrigan wygląda
znacznie młodziej niż wtedy, gdy widziała
ją na przyjęciu z grubą warstwą makijażu.
– Muszę ci się przyznać, że trochę się
boję współpracy z Jordanem – powiedziała
Kate. – Chodzi o nim fama, że zawsze wie
wszystko lepiej niż inni. Mam tylko
nadzieję, że uda mi się zagrać tak, żeby był
zadowolony.
– Ja też trochę się go boję – powiedziała
Bonita, zaskoczona, że tak znakomita
aktorka zwierza się jej z intymnych
przeżyć. – Jest dla mnie taki...
onieśmielający.
– Chyba wiesz, co się kryje za jego
kamienną twarzą. Nie? Posłuchaj, to jedna
z mniej znanych historii z Hollywood.
Kate przysunęła krzesło bliżej kominka,
jakby bojąc się zostać podsłuchaną, i
zaczęła:
– Wiesz, kiedyś kochał się w młodej
aktorce. Nazywała się Kit Lawrence.
Pracowała zresztą w tym samym studio, co
ja. Dostała rolę w „Bez miłości", bo ja
właśnie kończyłam inny film i nie
zdążyłabym na zdjęcia. Dzięki tej roli z
dnia na dzień stała się gwiazdą. Ale
wracając do...
– Ani na chwilę nie wytrzymasz bez
plotek! – zawołał Doug z drzwi swej
sypialni. Ubrany był w jasny garnitur, lecz
włosy miał nadal w nieładzie. Bonita nie
była pewna, ale jego czupryna wydawała
się rzadsza niż przedtem. – Nie masz
innych tematów do rozmowy? Wygadujesz
różne rzeczy na dziennikarzy i damskie
magazyny, a sama dajesz początek
większej ilości plotek niż one wszystkie
razem wzięte.
– Uspokój się i nie pokazuj się ludziom,
zanim nie założysz tupecika. Czy chcesz
przestraszyć na śmierć tę młodą pannę?
Nigdy wcześniej nie widziała łysiejącego
kowboja.
– Czekam na Mike'a, żeby mi pomógł.
– Próbowałam tylko wyjaśnić Bonicie,
dlaczego Jordan stał się nie do zniesienia
w kontaktach z ludźmi.
– Zamknij drzwi – poprosił Doug, gdy
Mikę zjawił się w odpowiedzi na jego
wołanie. – Słyszałem już z tysiąc razy tę
historię.
Nim Mikę zdążył spełnić polecenie,
Kate zdążyła jeszcze się odgryźć.
– Gdybyś nie słyszał, siłą by stąd się nie
dało cię usunąć. W zawodach o tytuł
plotkarza roku miałbyś zapewniony tytuł
mistrzowski!
Bonita z niecierpliwością czekała na
dokończenie opowieści. Może gdy pozna
prawdę o nim, będzie w stanie zrozumieć,
dlaczego istnieje między nimi ta bariera,
która oddziela Ich od siebie, poza
oczywiście nieporozumieniami natury
zawodowej.
– O czym to mówiłyśmy? Aha, o Kit
Lawrence. To nie była ta Kit Lawrence,
jaką znasz dzisiaj z ekranu. Była
początkującą aktoreczką, nie wiadomo
skąd, a Jordan chyba nawet trochę wbrew
sobie dał się nabrać na jej cukierkowaty
uśmiech, trzepoczące rzęsy i lekko
sepleniącą wymowę. Pamiętaj, że on też
był
znacznie
młodszy
niż
teraz.
Przepraszam, ale nie podałam ci nic do
picia.
– Dziękuję. Proszę cię, mów dalej.
– Jordan wprowadził ją w świat filmu,
nauczył, jak ma się zachowywać. Bez
niego byłaby nikim. Wydawało mu się
pewnie, że zostanie z nim, ale jak tylko
podpisała kontrakt na serię pięciu filmów,
rzuciła go. Znalazła sobie lepsze
towarzystwo – muskularnych mężczyzn,
książąt, właścicieli pól naftowych. Nie
pozwoliła nawet służbie łączyć rozmów od
niego. Wyobrażasz sobie?
Obraz był jakby znajomy. Bonita wiele
razy słyszała o podobnych sytuacjach w
Hollywood. Gdzie w grę wchodziły duże
pieniądze, na porządku dziennym było
deptanie ludzkich uczuć. Wyobraziła sobie
błękitne oczy Jordana napełnione bólem
straconych złudzeń. Młoda, ambitna osoba,
bez skrupułów zamieniła jego młodzieńczą
werwę jakąś chorobliwą grą nerwów, która
wydawała się być teraz głównym motorem
jego postępowania.
– Dlatego postanowił nigdy więcej się
nie zakochać – zakończyła dramatycznie
Kate z dłońmi założonymi na piersiach.
Bonita nie wiedziała, czy to z powodu
wczucia się w rolę przez Kate tak się
wzruszyła, lecz siedziała bez słowa w
milczeniu przez kilka długich chwil. Kate
z zadowoleniem ułożyła się w fotelu,
obserwując
reakcję
dziewczyny
na
opowiedzianą historię. Prawdopodobnie
owacja na stojąco w teatrze nie
wzbudziłaby u niej takiego zadowolenia.
Dopiero jej mąż przerwał swym wejściem
nastrój zadumy.
– Matka, wskakuj w perły! Idziemy na
wybieg – zaczął żartobliwie, grając jedną
ze swych mniej delikatnych ról.
Z westchnieniem Kate podniosła się i
podeszła do skrzynki z biżuterią, skąd
wyciągnęła naszyjnik i dwie bransoletki,
skrzące się połączeniem turkusów i
diamentów. Prosta niebieska sukienka,
którą miała na sobie, w jednej chwili
zmieniła się w strój godny gwiazdy
filmowej.
Po
drodze
do
restauracji
Doug
rozmawiał z Bonitą, jakby znali się do
wielu lat, a w przerwach bezustannie
wymieniali z żoną docinki.
– Cieszę się, że Kate opowiedziała ci tę
historię, ale jak ją znam, musiała
przekoloryzować.
– Gdyby to on opowiadał, bylibyśmy
jeszcze na samym początku wstępu –
odgryzła się Kate.
– Ale mówiąc poważnie, znam Jordana
trochę lepiej niż wy – powiedział Doug. –
Czasami miewa zły nastrój i chciałoby się
go pobić, ale trzeba pamiętać, że filmy są
dla niego jedyną miłością.
Ledwo weszli do restauracji, kelner,
który ich rozpoznał, zaprowadził całą
trójkę do stolika przy samym oknie, skąd
rozciągał się piękny widok na sztuczne
jezioro i rzeźbiony drewniany most, po
którym przed chwilą weszli do restauracji.
Kate i Doug uśmiechali się na prawo i
lewo, krocząc z iście królewskim
majestatem do stolika, jak przystało na
gwiazdy, zaś Bonita skromnie szła za nimi.
– Cieszę się, że pracujesz z nami w tym
filmie – powiedziała jej do ucha Kate. –
Może twoja opowieść przekona go, że
istnieje na świecie miejsce na prawdziwe
uczucie.
Doug natychmiast skonfiskował menu,
by nie kusić żony nazwami potraw,
których ze względu na linię nie powinna
jeść, i zadecydowawszy za nią zamówił
krewetki w sosie pomidorowym i filety z
łososia.
– Muszę zrzucić parę kilo, zanim zaczną
się zdjęcia – zwierzyła się Bonicie. –
Prosiłam Charlotte, żeby zwęziła mi
kostiumy. Teraz pozostaje mi tylko się w
nich zmieścić. Mój agent mówi, że każdy
stracony kilogram odejmuje mi rok.
– Ale jak tylko skończą się zdjęcia,
trzeba uważać, żeby nie pękła z
przejedzenia. W dwa dni wraca do
normalnej wagi – nie mógł powstrzymać
się Doug.
W czasie posiłku Bonita opowiedziała
im o tym, jak bardzo mieszkańcom doliny
zależy na ochronie przyrody. Danny,
kolega szkolny Bonity, który pracował w
restauracji jako kelner, przyszedł do nich
na chwilę i powiedział, że okoliczna
ludność w okresie lęgu dzikich kaczek
zbiera ich jaja i ogrzewa je w domu, by
wykluło się jak najwięcej piskląt. Danny
trzymał nawet u siebie parę młodych i
obiecał przynieść i pokazać je Kate
pewnego dnia, gdy będą już gotowe do
wypuszczenia na wolność.
Gdy wszyscy zadowoleni z posiłku
rozkoszowali się deserem i kawą, Bonita,
czując przypływ odwagi, wspomniała
wreszcie o filmie.
– Dziewczyna, którą grasz, nigdy nie
nosiłaby tak mocnego makijażu. Myślę, że
twoja twarz jest bardziej wyrazista bez
niego, taka naturalna.
– Ale co ja zrobię bez pudru? Poza tym
lepiej mi chyba z podkreślonym konturem
oczu, nie sądzisz? – Kate zaprotestowała
dziecinnie.
– Musisz się chyba bardzo starać, żeby
przekazać swoją osobowość przez taką
warstwę makijażu, prawda? – zapytała
Bonita.
– Masz rację. Wiesz co, ty naprawdę
masz
wyczucie
w
tych
sprawach.
Porozmawiam z Vikiem.
– Nie podniecaj się tak, Kate –
roześmiał się jej mąż. – Nie powinnaś tak
od razu rezygnować ze swego wizerunku
bogini, inaczej już nigdy nie wystąpisz
jako tancerka kabaretowa.
Nagle dostrzegli prawie w tym samym
momencie znajomą twarz. Marlenę Webb
weszła właśnie do sali i szukała kogoś
wzrokiem. W tej chwili jakiś wysoki
mężczyzna wynurzył się z cienia i wziął ją
pod rękę. Musieli chyba usłyszeć śmiech
Douga, bo od razu skierowali kroki w
stronę ich stolika.
– Przecież to Jordan McCaslin! –
powiedziała Kate.
– I jakąż to piękną damę ma u swego
boku! – zawtórował jej Doug, wstając na
powitanie. – Co za miłe spotkanie!
Przysiądźcie się do nas – zawołał głosem
tak donośnym, że Bonita obawiała się, czy
aby wszyscy obecni nie wezmą tego do
siebie.
Oczy Jordana musnęły Bonitę przez
chwilę,
gdy
przedstawiał
Marlenę
Driverom z wyraźnym niezadowoleniem.
Zastanawiała się, skąd brał zdolność
spychania jej do defensywy jednym tylko
spojrzeniem, gdy to właśnie ona miała
prawo być na niego zła, że zepsuł jej
wieczór.
Doug przysunął dwa krzesła i zamówił
drinki. Marlenę wśliznęła się między
mężczyzn.
Bez
wątpienia
dojrzała
zaskoczenie malujące się na twarzy Bonity
i cieszyła się z chwili zwycięstwa. Potem
nachyliła się w stronę Douga i z
najstaranniej
wyćwiczoną
dykcją
powiedziała:
– Bardzo żałowałam, że nie mogłam
pana zobaczyć na przyjęciu u Jordana,
więc sama poszłam do niego, żeby się
zapytać, czy moje zaproszenie, podobnie
jak Bonity, gdzieś się zapodziało.
– . Różne rzeczy się zdarzają – wtrącił
Jordan, z krzywym uśmiechem patrząc na
Bonitę.
– Zgodził się mnie państwu przedstawić
w ramach zadośćuczynienia. Ja też jestem
aktorką i wielki to dla mnie zaszczyt
poznać tak wybitnych przedstawicieli
mojego zawodu. Marlenę kontynuowała
swoje przemówienie jeszcze przez chwilę,
zaś Driverowie przyjmowali jej hołdy z
wyrazem lekkiego zażenowania.
Bonita tymczasem spoglądała ze złością
na Jordana. Jak bardzo musiał mu być na
rękę telefon od Marlenę i informacja, którą
mu niewinnie podała. Na pewno ucieszył
się, że może przerwać im spotkanie.
Gdy Kate zdołała wreszcie przerwać
lawinę komplementów ze strony Marlenę,
zwróciła się do Jordana z jarzącymi się
oczyma:
– Przed chwilą Bonita podsunęła mi
znakomity pomysł. Powiedziała, że
powinnam wystąpić z nowym makijażem.
Wiesz, Vic i ja... nie bardzo nam się
podobały próby...
– Nie wiedziałem, że Bonita jest
ekspertem od charakteryzacji – przerwał
Jordan, wysyłając ostrzeżenie, że nad
stołem zbierają się burzowe chmury.
– Bonita nawet nie wie, co to jest puder
– dodała Marlenę.
– Ale zna postacie, które stworzyła – nie
poddawała się Kate. – Iz tego, co mówi...
– Można z tego wnosić, że wiele dziś
mówiła – przerwał jej znów Jordan. – A
teraz czy ja mogę się wtrącić? Chodzi mi o
to, żeby bohaterka wyglądała młodo. To
jest opowieść o miłości, o czym Bonita
bezustannie mi przypomina. Wydaje mi
się, że po kilku następnych próbach
znajdziecie właściwy dla Kate typ
makijażu.
Kate rzuciła Bonicie jedno ze spojrzeń,
które warte jest więcej niż tysiąc słów. Jej
oczy mówiły: „Miałyśmy rację, jest
niemożliwy. Ale ja też potrafię być
niemożliwa!" Nie należała do kobiet, które
łatwo się poddawały czyimkolwiek
perswazjom. Potrząsnęła swoją rudą
grzywą włosów, przygotowując się do
ataku na upartego producenta.
– Chcesz mnie mieć młodą? Dostaniesz.
Ale jako aktorka, powiem ci jedno:
młodość najlepiej oddać przez świeżość i
naturalność, a nie grubymi warstwami
makijażu.
– Wydaje mi się, że Kate wczuła się w
rolę i bez względu na to, jak będzie
umalowana, potrafi oddać... – Bonita
urwała w połowie zdania, bowiem Jordan
każdym mięśniem twarzy dawał jej do
zrozumienia, że nie zamierza tego dalej
słuchać.
Wszyscy
przy
stole
przygotowywali się na mający nastąpić
atak. Z ogniem w oczach, który zadawał
kłam jego spokojnej postaci i cichemu
głosowi, powiedział:
– Jako nowicjusz w filmie zapewne nie
zdajesz sobie sprawy, że nie powinnaś
spotykać się z aktorami za plecami
reżysera i próbować wpłynąć na sposób
ich gry. Do niego właśnie należy
interpretacja. Jeżeli zaczniesz się wtrącać
do nie swoich spraw, zabronię ci wstępu
na plan.
Wszyscy przy stole, zdając sobie sprawę
z wagi wypowiedzianych słów, zaczęli
nagle rozmawiać o wydarzeniach ostatnich
dni, o tym, jak pięknie jest w dolinie i o
wszystkim, co mogło pokryć ich
zakłopotanie. Bonita próbowała się
uśmiechnąć, udając, że nic ją to nie
obeszło, lecz w duszy czuła się oburzona
publicznym zwróceniem jej uwagi. Jeżeli
Jordan sądził, że swoim – wystąpieniem na
zawsze ją uciszy – był w błędzie. Doug i
Kate na pewno zgodzą się z nią, może
dołączy do nich reżyser.
Oczywiście
najskuteczniejszym
sposobem wywarcia wpływu na całość
filmu
byłoby
zdwojenie
wysiłków
mających na celu przekonanie Jordana,
lecz tu musiała działać chytrzej. Gdyby tak
spróbowała udawać, że zgadza się z nim,
pozwoliłby jej sobie towarzyszyć w czasie
zdjęć, wtedy... Ale gdy spojrzała na
zdecydowaną minę Jordana, cyniczny
uśmieszek, błąkający się na jego wargach i
przypomniawszy
sobie
powtarzane
zazdrośnie słowa: mój film, moje
opowiadanie, moja praca, zorientowała się,
że nie byłoby to właściwe podejście.
Ku jej uldze Doug Driver zakończył
spotkanie dość wcześnie, wymawiając się
ranną partyjką golfa. Gdy szli oszklonym
korytarzem hotelu, Marlenę uwiesiła się
ramienia Jordana, a Kate szła przytulona
do Douga, choć z tego, co można było
usłyszeć, bynajmniej nie prawili sobie
komplementów. Bonita szła sama, czując
się jak piąte koło u wozu.
Nagle Marlenę zatrzymała się w
drzwiach i zapytała:
– Gdzie Brad?
Potem nie czekając na odpowiedź,
powiedziała do Jordana, gdy ten pomagał
jej wsiąść do limuzyny:
– Szkoda, że go nie było dziś z nami.
Rozdział 5
Przez cały następny tydzień padał
deszcz, co dało Bonicie znakomity pretekst
do pozostania w domu i uniknięcia całego
chaosu
związanego
z
przyjazdem
filmowców,
którzy
powoli
zmienili
zaciszne dotąd ranczo w coś na kształt
centrum wielkiego miasta. Nawet Alberta
była niezadowolona, nie spodziewała się
bowiem przybycia aż tak wielkiej liczby
ludzi.
Jedno pastwisko w całości zamieniono
na parking, na którym znalazły miejsce
ciężarówki ze sprzętem
filmowym,
kostiumami i rekwizytami, po drugiej zaś
stronie aż roiło się od przyczep, które
miano
później
wykorzystać
jako
garderoby, biura i miejsca odpoczynku. W
dawnej stajni ustawiono specjalne półki i
stoły montażowe, zaś na strychu ustawiono
projektor, ekran i składane krzesła, by
wieczorem móc przeglądnąć zdjęcia z
danego dnia po powrocie z laboratorium.
W kącie ustawiono też jedną kamerę z
kompletem oświetlenia, żeby można było
przeprowadzać
różne
próby
charakteryzatorskie na neutralnym tle.
Brad niemal codziennie zjawiał się u
Bonity i jej babki, by poinformować je, co
dzieje się z jego ranczo.
– Nie uwierzycie, ale malują mój dom.
Mają tylu Bliżej gwiazd ludzi; że zdążyli
wymalować wszystko w poniedziałek
jeszcze przed deszczem. Najpierw na
żółto, zgodnie z poleceniem McCaslina,
ale teraz jeszcze go przerabiają, żeby nie
wyglądał jak nowy. Widziałyście kiedyś
coś podobnego?
Bonita przypomniała sobie, że w
pierwszej wersji opowiadania, którą
posłała do gazety, wspomniała coś o
żółtym kolorze domu, ale w scenariuszu
zarzuciła to jako niewiele znaczący detal.
Była zaskoczona, że Jordanowi zależało na
takich drobiazgach i że zadał sobie trud
zajrzenia do oryginału.
Następnego dnia Brad przyszedł z
jeszcze dziwniejszą wieścią. , – Przenieśli
moją oliwkę! Okopali i przenieśli.
McCaslin patrzył przez tę swoją lunetę i
zadecydował, że drzewo blokuje widok na
góry, i kiedy wyszedłem rano z domu, było
już dwadzieścia metrów poniżej dojścia.
Mówię
ci,
Bonito,
oni
zupełnie
powariowali!
Wieczorem przed rozpoczęciem zdjęć,
Brad przyłączył się do siedzących na
ganku kobiet i razem przyglądali się
krzątającym się tłumom ludzi.
– Powiedzieli, że chcą, żeby moje konie
wystąpiły w filmie – oznajmił. – Zapłacą
mi za każdego. Wyobrażasz sobie?
– Przepraszam cię, Brad, że cię do tego
namówiłam – powiedziała Bonita.
– Nie ma za co. Patrz, ile z tego szmalu.
A ja siedzę i nic nie robię. Teraz będę
mógł kupić tę parę klaczy, o których ci
mówiłem. Mają kaskaderów, z którymi co
rano jeżdżę, żeby pokazać im wszystkie
konie, żeby mogli zadecydować, z jakich
chcą skorzystać. Od czasu do czasu
dokuczają mi, ale...
Bonita spojrzała na niego pytająco, ale
nie dokończył zdania. Nagle wydał się
zakłopotany i zmienił temat.
– Jak sobie pojadą, wreszcie będę w
stanie docenić spokój w domu.
– Pomalowanym brudnożółtą farbą –
dokończyła Bonita ze śmiechem.
– Mam nadzieję, że kręcenie nie
zabierze im zbyt dużo czasu – to rzekłszy,
Brad objął ją ramieniem ciaśniej niż
zwykle. – A kiedy zostaniemy sami,
będziemy musieli poważnie porozmawiać.
Spojrzawszy
na
niego,
Bonita
zastanawiała się, dlaczego nagle chciał
zamienić przyjaźń, która ich do tej pory
łączyła, na coś głębszego. Nigdy dotąd nie
rościł sobie wobec niej żadnych pretensji i
z tego powodu czuła się dobrze w jego
towarzystwie. Może teraz wydawało mu
się, że porywają ją nie znane mu siły i że
nie
będzie
powrotu
do
prostego,
beztroskiego życia, jakie przedtem było
ich udziałem. Czuła, że powinna zmienić
temat, zanim nie powie mu czegoś, czego
będzie później żałować.
– Jordan był na tyle uprzejmy, że
przysłał mi kalendarz zdjęć. Nie muszę
chyba dodawać, że pocztą. Jutro będą
filmować nad samą Zatoką Hiszpańską.
Pierwsze
spotkanie
kochanków,
na
początku opowieści. Chciałbyś popatrzeć?
– Dlaczego nie? Może być ciekawie. O
której po ciebie wpaść?
– Nie później niż o szóstej, bo zaczynają
o siódmej, żeby jak najwięcej zdążyć przed
południem, zanim słońce nie wejdzie im w
kadr. Przynajmniej tak wyjaśniła mi moja
babcia – ekspert filmowy.
Roześmiali się jak dawniej i Brad
poszedł do siebie.
Bonita stała na wysokim zboczu nad
plażą South Moss i owinęła się ciasno
płaszczem. Współczuła Kate i Dougowi,
którzy
kilkanaście
metrów
poniżej
ćwiczyli scenę na plaży ubrani, jakby była
pełnia lata. Mieli udawać, że dzień jest
gorący i słoneczny, w sam raz na
przechadzkę po plaży. Zęby Bonity
szczękały zaś na porannym chłodzie.
Kate pomachała do niej dłonią i zaraz
kilka osób zawołało ją, by zeszła na dół. Z
pomocą Brada dołączyła do nich. Chociaż
bywała tu wiele razy, niemal nie poznała
miejsca. Ludzie Jordana usunęli wszelkie
ślady działalności ludzkiej – zasypali
piaskiem utwardzone drogi, gałęziami
sztucznych krzaków zasłonili poręcze na
skraju urwiska. Nawet się jej podobało –
wolała okolicę taką jak teraz. Spojrzała na
kawałek skały ostro wdzierający się w
morze,
lewy
kraniec
zatoki.
Iluż
marynarzy w dawnych czasach brało go za
wejście do Zatoki Monterey i rozbijało się
na zdradliwych skałach.
Patrząc na kłębiący się na plaży tłum z
żalem przypomniała sobie pogłoski o
budowie hotelu na samej plaży i poczuła,
że całe piękno plaży polegało na jej
samotności i bliskości przyrody.
– Cisza na planie! Zaczynamy próbę! –
zawołał młody głos przez megafon i na
plaży zaległa absolutna cisza. Mimo to
Bonita nie słyszała, co mówią do siebie
aktorzy, gdyż była od nich dość daleko.
Widziała tylko twarz Kate otoczoną
rozwianymi włosami z dość naturalnie
nałożonym makijażem.
– Stop! – odezwał się nagle znajomy
głos z grupy techników. Jordan McCaslin
zdjął słuchawki i podszedł do Dana
Evansa, który znajdował się koło grupy
aktorów. – Dajmy sobie spokój z
mikrofonem, Dan. Łapie za dużo szumów,
a nie można go opuścić niżej, bo wszedłby
w kadr. Potem podłożymy głosy i trochę
szumu morza.
– Masz rację – zgodził się Dan i stanął
na równe nogi, by wydać stosowne
polecenia.
Jordan podszedł potem do kamery,
umocowanej na specjalnym podnośniku.
Kamerzysta ustąpił mu miejsca, a gdy
znalazł się już na jego miejscu, nagle
uniósł się bezszelestnie w górę na jakieś
pięć metrów, skąd przyglądał się uważnie
scenie.
Z dołu Bonita widziała, jak Jordan
McCaslin, zawieszony między chmurami a
ziemią,
władczym
głosem
wydaje
polecenia. Uśmiechnęła się, bo wyobraziła
go sobie z dwoma piorunami w dłoniach,
jak Jowisza. Gdy krzyknął jeszcze raz,
wymamrotała do Brada: „Tak, panie", co
bardzo go rozśmieszyło.
Bonita zauważyła, że odwrócił się w ich
kierunku. Pewnie usłyszał śmiech Brada,
bo fotel z kamerą powędrował na dół, a po
chwili zjawił się obok nich jeden z
pomocników.
– Przepraszam pana, ale osobom
postronnym nie wolno wchodzić na plan.
Bonita nie posiadała się z oburzenia i
postanowiła, że jedyny raz w życiu
spróbuje wykorzystać swoje wpływy.
– Jestem autorką scenariusza, a pan
Stark jest moim gościem.
– Znam Brada, przez cały tydzień
pracowałem u niego na ranczo. Ale pan
McCaslin sądzi, że aktorzy nie mogą się
skoncentrować.
Bonita rozejrzała się wokół, na
czterdzieści kilka osób zajętych na planie, i
zastanawiała się, czy w takiej masie ludzi
ich dwójka tak wiele znaczyła. Jordan od
samego początku nie ukrywał swej
wrogości wobec Brada, Bonita nie była
jednak w stanie stwierdzić dlaczego.
McCaslin nie był znany z nadmiaru taktu,
ale tutaj chyba przesadził. Brad jednak
pogodził się od razu z jego poleceniem,
bowiem wolne tempo filmowania nie kryło
dlań żadnych specjalnych atrakcji.
– Idę. Na pewno złapię jakąś okazję z
powrotem.
– Poczekaj, nigdzie nie pójdziesz –
zdecydowała Bonita i skierowała się w
stronę Jordana, lecz Brad zatrzymał ją w
pół kroku.
– Nie denerwuj się. Nie lubi mnie i jest
tu szefem, więc nie róbmy z tego sceny. W
przyszłym tygodniu będą filmowali u mnie
na ranczo, więc jak będę chciał, to się
jeszcze napatrzę.
Przyciągnął ją bliżej niewprawną dłonią
i powtórzył, żeby się uspokoiła.
– W porządku, ale zachowanie tego
człowieka doprowadza mnie do szału –
powiedziała,
starając
się
odzyskać
równowagę na sypkim piasku.
Gdy Brad odszedł, Bonita odwróciła się
i dojrzała Jordana, jak patrzy na nią spod
zmarszczonych brwi. Nim jednak zdążył
się odezwać, podszedł do niego Dan z
jakąś sprawą. Potem odwrócił się na pięcie
i nie zaszczycił jej następnym spojrzeniem.
Dan Evans podszedł do Bonity,
nerwowo poprawiając okulary na nosie.
– I jak leci? – zapytała.
– Powoli, bardzo powoli – odparł. – Ale
pierwszego dnia zawsze tak jest.
– Jeżeli mogłabym w czymś pomóc,
proszę mi tylko dać znać – zaproponowała.
– Jeżeli mogłabym coś wyjaśnić odnośnie
do scenariusza...
Dan spojrzał ukradkiem w stronę
Jordana i ściszył głos do szeptu.
– W telewizji nigdy nie spotykałem
scenarzystów, poza tym co wieczór
będziemy z Jordanem czytać plan
następnego dnia. Nie pozwolił mi o tym
rozmawiać z nikim.
– Dan, jesteśmy gotowi! – zabrzmiał
głos Jordana przez głośnik.
Przez cały ranek film nie posunął się
wiele do przodu. Aktorzy zabijali czas grą
w karty, Kate coś sobie przeszywała, zaś
Doug wymachiwał kijem do golfa. Jedyną
osobą zajętą podczas długich przestojów
technicznych i krótkich ujęć był Jordan. Z
niespożytą energią chodził wszędzie,
rozmawiał ze wszystkimi i dodawał sił
całemu zespołowi.
Bonita krok po kroku zbliżała się do
asystentki reżysera, aż wreszcie stanęła tuż
za jej rozkładanym krzesłem i zaglądnęła
jej przez ramię. Dialogi na stronie, którą
dostrzegła, były wierne temu, co napisała,
lecz na marginesie aż roiło się 'od uwag
scenicznych.
Doug, z włosami ufarbowanymi na
ciemnobrązowo, które uwydatniały lepiej
opaleniznę jego ciała, wyglądał lepiej niż
przedtem.
– Uwaga! Kręcimy! – zmęczony głos
oznajmił przez głośnik.
Pierwsze spotkanie kochanków miało
się właśnie ku końcowi. Po romantycznym
spacerze brzegiem morza i zaplanowaniu
następnego spotkania, mieli się pożegnać.
Bonita zwracała uwagę głównie na Douga,
którego gra nie różniła się w niczym od
tego, co widziała wcześniej.
Nagle wstrzymała oddech, jakby ktoś ją
uderzył pięścią w twarz. Gdy Kate zaczęła
powoli oddalać się od Douga, on rzucił się
na nią tak, że upadła na piasek. Chwycił ją
za ręce i zaczął namiętnie całować.
Bonita rozglądała się wokół, by
zobaczyć, kiedy przestaną kręcić, jednak
kamerzysta zaczął już swój lot, aż znalazł
się nad parą, potem wycofał się, żeby jak
najwięcej plaży zmieściło się w kadrze.
Wszyscy patrzyli na to, co działo się na
piasku, lecz nikt nie poruszył się, by
przerwać scenę. Wreszcie dziewczyna
wyrwała mu się śmiejąc. Doug pocałował
ją po raz ostatni, a ona objęła go tym
razem za szyję.
– Wspaniale! – krzyknął Dan. – Klaps!
Rewelacja, mówię wam. A teraz przerwa
na obiad.
Natychmiast wszyscy, jak na komendę,
opuścili swe stanowiska czując, że każdy z
nich w pewnym sensie przyczynił się do
sukcesu. Teraz z satysfakcją podążali w
kierunku
półciężarówki,
z
której
rozdawano obiad.
– Czy ta scena na pewno tak miała
wyglądać? – zapytała Bonita drżącym
głosem asystentkę reżysera.
– Tak! Czy nie byli wspaniali? Tych
dwoje naprawdę świetnie wczuwa się w
rolę. Rzadko udaje się zagrać takie sceny
za jednym razem.
Bonita ujrzała, jak Jordan poklepuje
przyjaźnie po ramieniu Dana, który
pogwizdując, uskrzydlony pochwałą szedł
na obiad w stronę stołów, których białe
obrusy trzepotały na wietrze.
– Chodź do nas – zaproponowała
Charlotte, posuwając się na bok na jednej z
ławek. Bonita skorzystała z zaproszenia
ściągając płaszcz, bowiem o tej porze było
już dosyć ciepło mimo bryzy wiejącej od
morza.
– Idź tam, do tej przyczepy –
poinstruował ją Vic. – Kurczak jest
naprawdę wyśmienity.
– Czy coś nie tak? – zapytała Charlotte,
widząc minę Bonity.
– Wybacz mi, Charlotte, ale zanim siądę
do obiadu, muszę wyjaśnić jedną sprawę –
powiedziała. – Ta scena, nieomal gwałt, od
samego początku ustawi nastrój całego
filmu, a widownia od razu będzie
nastawiona wrogo do postaci, w którą
wcielił się Doug. Nastroju nie da się już
odtworzyć.
Bonita
skierowała
się w stronę
przyczepy, w której zniknął Jordan, lecz w
miarę zbliżania się do niej słabło w niej
wewnętrzne zdecydowanie. Przypomniała
sobie, jak do tej pory kończyły się
wszystkie z nim spotkania. Zdobyła się
jednak na odwagę i zapukała.
– Patrzcie, kogóż to przyniosło w moje
skromne progi – powitał ją Jordan, podając
jej dłoń i pomagając wejść do środka.
Właśnie próbowałem uporać się z
papierkową robotą, żeby nie wchodziła mi
w drogę przynajmniej do końca tygodnia.
Jordan zachowywał się niezwykle
uprzejmie. Zapewne przypuszczał, że
przyszła do niego, by zaprotestować w
sprawie Brada, i niewinnym zachowaniem
chciał jej wytrącić broń z ręki. Usunął z
szerokiej, skórzanej sofy swą ciepłą kurtkę
i poprosił, by usiadła.
– Dlaczego wyrzuciłeś dzisiaj Brada z
planu? – zapytała, nie wiedząc, jak zacząć.
– Bo zaczęliśmy poważną pracę nad
filmem i nie chcę, żeby zaraz zleciało mi
się tu stado wiejskich przygłupów i śmiało
do rozpuku w najmniej odpowiednich
momentach.
– Jak śmiesz nazywać go przygłupem?!
– poczerwieniała z gniewu Bonita. – Sama
go tu zaprosiłam.
– Czy to dla ciebie aż tak ważne? –
zapytał Jordan wstając i podchodząc do
niej. Jego oczy świeciły takim samym
chłodnym blaskiem, jak wtedy gdy po raz
pierwszy przytulił ją do siebie.
– Tak naprawdę to przyszłam z tobą
porozmawiać na temat dziesiejszych zdjęć.
– Co masz mi do powiedzenia na ich
temat? – zapytał sucho.
– Uważam, że źle rozegrałeś tę scenę z
pocałunkiem.
Myślę,
że
widownia
powinna od samego początku polubić
bohaterów, poznać, że są wrażliwi i... i
delikatni.
– Nie podoba ci się scena pocałunku,
prawda?
. – Dla mnie jest zbyt ostra. Przecież ten
mężczyzna przez całe życie mieszkał na
wsi i nie zachowałby się tak. Jest
nieśmiały.
– Wygląda na to, że się w nim
zakochałaś. Jest wcieleniem doskonałości,
czy tak mam cię rozumieć?
– Nie. Jest zbyt powściągliwy, zbyt
idealistycznie pojmuje życie i jak każdy,
ma swoje wady.
– Powinnaś zachować przynajmniej
odrobinę obiektywizmu w stosunku do
scenariusza. Nawet chłopak ze wsi, nie
bywały w świecie, wie, co robić, kiedy
zobaczy dziewczynę. Nie pozwoliłby jej
odejść bez dania jej jasno do zrozumienia,
co do niej czuje.
Jordan ujął Bonitę za rękę i nim zdała
sobie sprawę, co robi, odnalazł wargami
jej usta i choć starała się go uniknąć, nie
udało się. Wargi, szeptające jakieś słowa,
zbliżały się nieubłaganie.
Im bardziej mu się opierała, tym
brutalniejszy się stawał. Jordan przerwał,
by pocałować jej szyję i policzki, bo
uniosła głowę na tyle wysoko, że nie dał
rady dosięgnąć jej ust. Oczy napełniły jej
się łzami upokorzenia. Przestała się
opierać mając nadzieję, że ją puści.
Nie puścił. Pewny swego dotarł i do jej
ust i całował namiętnie, aż zawisła mu
bezwładnie na rękach.
– Widzisz? – zapytał gardłowym
głosem. – Nie było tak źle. Sama widziałaś
na plaży, jak zachowała się Kate. Nic cię
to nie nauczyło?
Pocałował ją znowu.
– Widzisz, o miłości mówi się, że w
pewien sposób uszlachetnia człowieka.
Gdybyśmy od samego początku ustawili
go jako delikatnego mężczyznę, nie miałby
żadnych
możliwości
rozwoju,
nie
zmieniłby się w ciągu filmu. Trzeba mu
zostawić trochę pola do popisu, a jestem
pewien, że Doug nas nie zawiedzie.
Inaczej film byłby nieciekawy.
– Rozumiem – odparła miękko Bonita i
zorientowała się, że pocałunki Jordana
przekonały ją bardziej niż jakakolwiek
zimna analiza scen. Przed chwilą spełniły
się jej marzenia. Nowe i zupełnie do tej
pory obce doznania zaczęły sobie torować
drogę do jej świadomości. Pragnęła więcej,
więcej tego świata, który właśnie się przed
nią otworzył, lecz Jordan, kontrolując swe
zachowanie dał jej do zrozumienia, że nie
ma ochoty na dalsze lekcje miłości.
Zupełnie jakby chciał zapomnieć o tym, co
właśnie się zdarzyło.
Usiadłszy za biurkiem, wziął do ręki
jakąś kartkę i powiedział:
– W przyszłym miesiącu wchodzi na
ekrany mój nowy film. Wybieramy się do
San Francisco na premierę, żeby
sprawdzić, jak zareaguje widownia. Doug
też pojedzie ze mną. Jeżeli go zobaczysz w
akcji, może mi wreszcie zaufasz. Może
wybrałabyś się ze mną? – zawołał nagle,
jak pod natchnieniem. – Mój samolot
czeka
na
lotnisku
w
Monterey.
Polecielibyśmy z samego rana, za dnia
pochodzilibyśmy po mieście, a wieczorem
wybralibyśmy się do kina. Co ty na to?
– Nie wiem – Bonitę zaskoczyła nagła
zmiana tonu Jordana.
– Nie boisz się chyba zostać ze mną sam
na sam? Obiecuję, że będę się zachowywał
przyzwoicie.
Starała się odgadnąć, co myślał w tej
chwili. Czy w ten sposób przepraszał za
swe zachowanie, czy tylko dawał do
zrozumienia, że nie chce posunąć się ani o
krok dalej na drodze, na której przed
chwilą zmusił ją, by zrobiła swój pierwszy
krok?
– Chciałabym, ale...
– Czy w ogóle kiedyś wyjeżdżałaś z
tego swojego raju na ziemi? Czy widziałaś
choć kawałek świata?
– Dobrze...
– Więc umowa stoi. Jutro koło dziesiątej
wpadnę po ciebie. A teraz wybacz, mam
jeszcze sporo roboty – powiedział,
zabierając się za papiery leżące na biurku.
Bonita niczego bardziej nie pragnęła, jak
tylko jakiegoś znaku, choć jednego słowa,
lecz on nie miał zamiaru przyznać, że w
jego do niej stosunku zaszły jakieś zmiany.
Nie mogła znieść tego milczenia.
– Jeżeli nie masz nic przeciwko temu,
pójdę się przejść przed obiadem.
– Spacery są tu chyba bardzo
popularnym sposobem spędzania wolnego
czasu – powiedział. – Okolica jest
rzeczywiście bardzo piękna.
Wyszedłszy z przyczepy nie skierowała
się do miejsca, gdzie posilała się ekipa
filmowa, i zamiast tego poszła do Point
Joe. Doszła nad sam brzeg urwiska i
patrzyła w dół, w zamgloną przepaść,
gdzie pod niebieskimi wodami leżały
szczątki rozbitych, zatopionych okrętów,
podobnie jak błękitne oczy Jordana kryły
szczątki zawiedzionej miłości.
W tym miejscu, ocean nigdy nie był
spokojny, co miało swoją przyczynę w
niezwykłym ukształtowaniu dna. Fale z
jednej strony nakładały się na fale z
drugiej,
tworząc
niebezpieczne
zawirowania.
Dlatego
temu
miejscu
nadano nazwę Niespokojnej Topieli.
Patrząc w dół Bonita czuła w sercu
podobny zamęt.
Rozdział 6
Nienagannie ubrany Jordan przybył po
nią o umówionej godzinie i za chwilę
znaleźli się na lotnisku w Monterey.
Bonita po raz pierwszy miała lecieć
prywatnym
samolotem,
więc
z
zaskoczeniem
przyjmowała
standard
obsługi w przytulnej poczekalni. Gdy tylko
zjawili się, zaproponowano im miejsca w
wygodnych, pokrytych skórą fotelach i
kawę. Naprzeciw niej siedziała młoda
dziewczyna, która nagle pochyliła się i
zapytała:
– Lecicie do San Diego?
–
Nie
–
odpowiedziała
trochę
zaskoczona Bonita. – Do San Francisco.
– Szkoda.
– Czekasz . na kogoś? – zapytała Bonita.
– I tak, i nie. Chciałabym się zabrać z
kimś, kto leci na południe. Mój chłopak
jest w San Diego i obiecałam mu, że
spotkamy się dzisiaj wieczorem.
– To znaczy, że chcesz polecieć
autostopem? – spytała zaskoczona Bonita.
– Tak. Zwykle udaje mi się znaleźć
jakiegoś pilota, który wybiera się tam,
gdzie ja. Najczęściej lecę za darmo.
Niektórzy piloci lubią mieć towarzystwo,
kiedy nie mają pasażerów.
Za nimi rozległ się władczy głos
Jordana, który wyraźnie dawał im do
zrozumienia, że w jego samolocie nie ma
miejsca dla takiej dziewczyny. Bonita
trochę się zmartwiła, widząc, jak tamta
odchodzi do innego z oczekujących,
którego
najwidoczniej
zafascynowała
opisana przez nią technika podróżowania.
– Poznaj naszego pilota – powiedział
Jordan. – To jest Paul.
Bonita
uścisnęła
dłoń
młodemu,
rudowłosemu mężczyźnie.
– To jest mój radiotelegrafista. – Paul
wskazał na mężczyznę, kończącego
właśnie rozmawiać przez telefon. – Panie
McCaslin, wszystko gotowe, możemy
wejść na pokład.
Po drodze do samolotu Bonita zapytała
Jordana:
– Czy pracują u ciebie?
– Tak.
– Co za wydatek – powiedziała, kręcąc
głową, gdy dochodzili do małego,
czerwono-białego odrzutowca.
Jordan z łatwością wskoczył do
przedziału dla pasażerów, natomiast
Bonita wspięła się po schodkach. Oboje
usadowili się w fotelach, które zastawiały
prawie całą szerokość samolotu, i zapięli
pasy.
– Chcesz drinka? – zapytał, otwierając
dobrze wyposażony barek z wiaderkiem
pełnym dopiero co przyniesionego lodu.
Bonita zmarszczyła brwi na widok
otaczającego ich luksusu.
– To musi kosztować wytwórnię
miliony dolarów.
– Myślisz, że to tylko na pokaz? –
zapytał z lekkim zdenerwowaniem w
głosie. – Kręcimy przecież filmy na całym
świecie. Następny robimy w stanie Utah, a
potem przenosimy się do Acapulco. Dzięki
temu samolotowi oszczędzam wiele czasu,
a czas to dla mnie pieniądz. Jeżeli to
cokolwiek zmieni, powiem ci, że
wynajmujemy go wtedy, kiedy nie jest
potrzebny. Pokrywa to prawie koszty jego
utrzymania, więc nie patrz już tak –
roześmiał się, a jej wydało się, że zrobiła z
siebie ostatnią naiwną.
Drugi pilot zajął swoje miejsce w
kabinie i zaczęły się przygotowania do
startu. Po niezwykle łagodnym starcie
znaleźli się tuż nad Półwyspem Monterey.
Bonka, nachylona do, okna podziwiała
niezwykły widok gór otoczonych błękitem
oceanu. Cały lot trwał nie dłużej niż pół
godziny.
Razem z Alberta często jeździły do San
Francisco, lecz Bonita zawsze obawiała się
konieczności powrotu w godzinie szczytu,
kiedy samo wydostanie się z miasta mogło
zająć dobrą godzinę. Musiała przyznać, że
Jordan miał rację. Samolot rzeczywiście
oszczędzał wiele czasu.
Z lotniska pojechali taksówką do
centrum przyjrzeć się wystawom w
sklepach, lecz Bonicie szybko znudziło się
patrzenie przez okna i zaproponowała
Jordanowi przejażdżkę tramwajem na
nabrzeże.
Przez całą drogę Jordan trzymał ją wpół,
a uścisk jego stawał się bardziej
opiekuńczy w chwilach, gdy wagoniki
tramwaju, poruszanego stalową liną pięły
się mozolnie w górę i opadały gwałtownie
w dół po drugiej stronie.
– Wiesz, że tyle razy byłem w San
Francisco, ale nigdy nie miałem okazji
przejechać się tramwajem – roześmiał się
Jordan.
– Z tylnego siedzenia limuzyny niewiele
widać – zauważyła Bonita, gdy wtem
tramwaj podskoczył na nierówności szyn.
Miała nadzieję, że nie dosłyszał jej
ostatnich słów.
Po krótkich odwiedzinach na Sausalito,
gdzie Jordan co rusz ofiarowywał się kupić
jej coś na pamiątkę w sklepikach, których
setki znajdowały się po obu stronach ulicy,
a Bonita przynajmniej tyle samo razy
odmawiała, znaleźli się z powrotem na
promie do San Francisco. Bonita, nie
zwracając uwagi na wiatr rozwiewający jej
włosy, podziwiała słynną wyspę Alcatraz i
falujące wzgórza miasta, które obsypane
tysiącami białych domków wydawały się
nie pasować do jej wyobrażeń o wielkim
mieście, wreszcie czerwone wieże Złotych
Wrót, najsławniejszego chyba mostu na
świecie.
Jordan zrobił wcześniej rezerwację u
„Erniego" – jednej z najsławniejszych
restauracji w mieście, specjalizujących się
w
kuchni
francuskiej,
ale
Bonita
przekonała go, by odwołał ją i poprosiła,
by zjedli coś w porcie. Gdy siedzieli przy
stoliku prawie nad samą wodą, jedząc
gotowanego kraba w sosie i popijając
wino, wydawało się, że nic więcej nie
może im brakować do szczęścia. Nagle
Jordan spojrzał na zegarek.
– Musimy się spieszyć? – zapytała.
– Nie, film zaczyna się o wpół do ósmej,
więc dokończymy jeszcze kawę.
– Szkoda, że nie możemy tu zostać na
zawsze – westchnęła.
– Bardzo lubisz to miasto, prawda? –
zapytał.
– Tak. Mimo, że mieszka tu tyle ludzi,
mam wrażenie, że wszyscy są sobie bliscy.
Cieszę się, że tu przyjechałam. Oderwałam
się trochę od spokojnego życia, które
zwykle wiodę.
– Ale wczoraj o mało mi nie odmówiłaś
– przypomniał Jordan. – Czasem jesteś jak
ptak, który bardzo chce polecieć, ale boi
się wyjść z klatki.
– Nie czuję się uwięziona w klatce,
wręcz przeciwnie, mam bardzo wygodne
gniazdko.
– Ale jeżeli osiądziesz w nim na stałe,
nigdy nie zobaczysz, co dzieje, się w
innych miejscach. Pomyśl tylko o Nowym
Jorku, o Paryżu czy Acapulco.
– Ale mnie się podoba w domu. Jest tam
coś, co sprawia, że zawsze chętnie do
niego wracam.
– Coś czy ktoś? – zapytał, wpatrując się
w napięciu w jej twarz.
Miał rację, chodziło o osobę. Myślała o
swej babce. Nie mogła przecież jej
opuścić, odejść na zawsze od kobiety,
która swą miłością i opieką najlepiej jak
mogła starała się jej zastąpić rodziców.
Prawda, Bonita bardzo chciała poznać
świat, miała nawet nadzieję, że uda jej się
zmienić swe życie, że dotrze w ciekawe, ą
znane jej tylko z opowiadań miejsca.
Zawsze jednak czuła, że po tym wszystkim
będzie musiała wrócić do doliny, która
kojarzyła się jej z bezpieczeństwem i
miłością. Trudno było dokonać wyboru
między tymi dwoma a pragnieniem
przygody, gdy tak bardzo chciało się mieć
i jedno, i drugie. Poczuła, że musi mu
wszystko wyjaśnić i zaczęła:
– Masz rację. Jest ktoś... – jednak w
chwili, gdy wymówiła te słowa, Jordan
zrobił gwałtowny ruch, który bardzo ją
przestraszył. Wstał i wsunął dłoń do
kieszeni.
– Gdzie jest kelner? – spytał
niecierpliwie.
– Mówiłeś, że nie musimy się spieszyć –
zaprotestowała, ale zaczęła posłusznie
zbierać swoje rzeczy.
– Chcę już iść.
Bonita była pewna, że dokończą
rozmowy w taksówce, lecz. Jordan
wydawał się koncentrować na papierosie,
który na przemian palił i miął w dłoni.
Wydawało jej się, że jest przejęty
zbliżającą się premierą filmu.
– Chcieliśmy, żeby wszystko odbyło się
na peryferiach, żeby widownia nie
wiedziała, czego się spodziewać. Mam
nadzieję, że zrobię im niespodziankę.
Jordan przedstawił się bileterowi, który
rozdawał kartki, na których widzowie
mieli zawrzeć swe uwagi na temat filmu,
po czym zajęli miejsca w tylnym rzędzie.
– Młodzi ludzie – powiedział Jordan,
przyglądając się zajmującym swoje
miejsca widzom. – Aha, oto i reszta
naszych.
Jordan wstał i przywitał się z kilkoma
osobami, wśród których Bonita poznała
członków ekipy pracującej w Carmel.
Bonita próbowała skupić się na filmie,
by móc bezstronnie ocenić jego wartość,
lecz nie przychodziło jej to łatwo, bowiem
nie znalazła żadnego bohatera, z którym
mogłaby się identyfikować. Jedyną kobietą
była wiecznie narzekająca żona jednego z
bohaterów, reszta zaś była bandą złodziei,
przygotowujących się do skoku na bank w
Nowym Jorku. Doug Driver grał tym
razem drugoplanową rolę porucznika
policji, który cierpliwie rozpracowywał
bandytów.
Film zakończył się krwawą strzelaniną.
Gdy członkowie gangu jeden po drugim
padali
od
kul
policji,
Bonita
nie
wytrzymała i zasłoniła twarz dłońmi. Po
chwili przez rozsunięte palce spojrzała
nieśmiało na ekran, by upewnić się, czy
krew przestała płynąć, i wysłuchała
końcowego monologu Douga. Mówił
ładnie modulowanym głosem i grał bardzo
powściągliwie.
Nagle usłyszała szept Jordana:
– Jak możesz coś zobaczyć przez
zasłonięte oczy? Aż tak ci się nie podoba?
Bonita zorientowała się, że zrobiła błąd,
dając mu nazbyt wyraźnie odczuć, jaka jest
jej opinia o filmie. Mimo całej pewności
siebie, Jordan jak wszyscy potrzebował
pochwały. Próbowała ratować sytuację.
– Zakończenie było naprawdę bardzo
dobre, Jordan. Przestraszyłam się tak
bardzo, że nie mogłam dalej oglądać –
powiedziała niezbyt przekonywająco.
– Czy zauważyłaś, co potrafi z siebie
dać Doug, jeżeli właściwie się go
poprowadzi? Po to cię tu zaprosiłem.
– Był dobry. Ale jak go namówiłeś,
żeby zgodził się zagrać tak małą rolę?
– Zagrał ją dlatego, by móc
wypowiedzieć słowa, które przed chwilą
słyszałaś. Chciał spróbować czegoś
nowego.
Po wyjściu z kina udali się do
pobliskiego baru, w którym na tyłach
połączono
stoły,
by
wszyscy
zainteresowani mogli się pomieścić.
Zamówiwszy parę butelek szampana
pochylili się nad kartkami i wymieniali
uwagi na temat tego, co w nich odkryli.
– Policzyłem tu pobieżnie oceny i
wychodzi, że osiemdziesiąt procent uważa
film za bardzo dobry. Możemy więc chyba
liczyć na kolejny przebój kasowy – zaczął
Jordan.
– Poczekaj, mam tu sześć kartek, na
których ludzie napisali, że miejscami się
wlecze. To znaczy, że środek jest jednak
za długi.
– Wytniemy scenę z kawiarni..
– A mnie się ona podoba.
– Mnie nie.
– Kosztowała nas dwadzieścia dwa
tysiące.
Spór
trwał,
dopóki
Jordan
nie
wyprostował się na krześle i nie
odchrząknął. Spór przy stole ucichł.
– Przeczytałem wszystkie uwagi.
Ogólnie reakcje są przychylne, ale scena z
kawiarnią rzeczywiście musi wypaść. W
kinie ludzie wiercili się i pomału tracili
zainteresowanie. Wytnij ją, Jim. Wszystko
inne w porządku.
Po podjęciu tej ważkiej decyzji wszyscy
odprężyli się i w znacznie niniejszym
podnieceniu dyskutowali o szczegółach
kampanii reklamowej, daty oficjalnej
premiery i rozpoczęcia rozpowszechniania.
Bonita popijała szampana, słuchając z
uwagą wywodów Jordana na różne tematy,
związane z interesami i podziwiając jego
umiejętność zapanowania nad dyskusją
toczącą się przy stole.
– Dziękuję wszystkim – powiedział
wreszcie. – To by było na tyle. Poza tym
muszę jeszcze odwieźć do domu pewną
bardzo zmęczoną damę.
Bonita nagle otworzyła oczy, zdając
sobie sprawę, że pod wpływem szampana
stała się senna.
– Wszystko w porządku – wymamrotała,
gdy Jordan pomógł jej wstać, po chwili
jednak pomoc jego dłoni okazała się
konieczna, by podtrzymać dziewczynę na
nogach.
Chłodne i wilgotne powietrze na
zewnątrz pozwoliło jej szybko dojść do
siebie. Jordan natychmiast zatrzymał jakąś
taksówkę.
Ciekawo, powiedziała do siebie w
myślach, ile szampana wypiłam. Jak mi
dobrze!
Na lotnisku Paul z drugim pilotem
czekali już w maszynie.
– Prognoza mówi, że nad lotniskiem w
Monterey jest trochę mgły, ale nie
powinniśmy mieć żadnych kłopotów –
powiedział Paul.
– Mgła? Uwielbiam mgłę. Wszystko jest
wtedy takie tajemnicze i piękne –
powiedziała Bonita.
– Pas startowy też staje się bardzo
tajemniczy – roześmiał się drugi pilot. –
Ale proszę się nie martwić. Od tego są
instrumenty pokładowe.
– Zwykle tak się składa, że Monterey
jest jedynym lotniskiem bez mgły albo
jedynym za mgłą na całym wybrzeżu –
powiedział Paul i zwrócił się do Jordana: –
Pana zamówienie jest w barku.
Jordan podziękował i gdy wystartowali,
wyciągnął zeń butelkę schłodzonego
szampana, kawior i krakersy.
– Miałem nadzieję wypić za sukces
mojego filmu – powiedział Jordan. –
Chcesz trochę szampana?
– Bardzo proszę.
Bonita wyciągnęła się wygodnie w
fotelu ciesząc się każdą chwilą. Od dawna
marzyła o czymś takim – o luksusowej
podróży samolotem w towarzystwie
przystojnego mężczyzny.
– Twoje włosy przypominają mi
jakiegoś wspaniałego, egzotycznego ptaka
– powiedział Jordan po chwili milczenia. –
Odbijają się w nich pod światło wszystkie
kolory tęczy.
Nigdy dotąd nikt nie mówił do niej w
taki sposób. Bonita poczuła w sobie
dziwną radość pomieszaną z niepewnością.
Zauważyła już, że Jordan potrafił w jednej
chwili być bardzo grzecznym, niemal
nadskakującym, by za chwilę zasklepić się
w niedostępnej skorupie nieuprzejmości.
Bała się go w takich chwilach. Podniosła
głowę, by spojrzeć mu w oczy, i wyjrzała
przez okno znajdujące się za jego głową.
– Patrz, Jordan! Jaka mgła! Może
będziemy musieli krążyć nad lotniskiem
kilka godzin, żeby w ogóle móc
wylądować. Przytuliła się do niego,
szukając schronienia w jego silnych
ramionach.
– Boisz się? – zapytał.
– Nie. Martwię się tylko, czy wystarczy
nam tego wspaniałego szampana.
Jordan odsunął ją delikatnie, lecz
stanowczo i sięgnął do barku, by nalać
jeszcze po jednym kieliszku. Bonita czuła
rozczarowanie, bo bardziej niż szampana
pragnęła bliskości Jordana.
– ^ Panie McCaslin, za dwie minuty
wylądujemy. Przed chwilą dostałem
wiadomość, że mgła podnosi się w okolicy
pasa
numer
dwadzieścia
osiem.
Podejdziemy do lądowania z tamtej strony
– odezwał się Paul przez głośnik.
– Nareszcie – powiedział Jordan z ulgą i
zasępił się.
Po spokojnym lądowaniu Jordan zerwał
się z miejsca i wyskoczył z samolotu.
Bonita poszła w ślad za nim, ale w
ciemności trudno było jej dostrzec schody,
więc wyciągnęła ku niemu bezradnie
ramiona.
– Nie bój się, złapię cię – powiedział
Jordan. – Skacz.
Gdy bezpiecznie wylądowała w jego
ramionach, wrócił jeszcze do maszyny po
żakiet, który zostawiła tam przez
roztargnienie, a może dlatego, że wypiła
zbyt dużo szampana. Ubrała się i
pospieszyła w kierunku czekającej na nich
limuzyny. To znaczy – chciała pójść
szybko, lecz nogi nie bardzo chciały jej
słuchać. Jordan, idący o parę kroków przed
nią, odwrócił się i spojrzał na nią. Potem
uśmiechnął się, objął dziewczynę i
podprowadził do samochodu.
– Chodź, moja mała. Jest za zimno, żeby
stać na zewnątrz.
– Zupełnie jak w filmie – powiedziała i
roześmiała się, bo bez uprzedzenia wziął ją
na ręce i posadził we wnętrzu auta. Sam
wsiadł z drugiej strony. Zaraz gdy ruszyli,
oparła głowę na jego ramieniu i zamknęła
oczy. Pragnęła teraz tylko jednego –
wyspać się na ramieniu Jordana. On zrobił
jej miejsce i przytulił do siebie tak blisko,
że słyszała bicie jego serca.
– Zaraz będziesz w domu – szepnął.
Bonita, bawiąc się guzikami jego
koszuli, powiedziała z rozmarzeniem:
– Chodźmy do ciebie.
– Przecież mieszkam w Beverly Hills –
powiedział wolno.
– Wiesz, co mam na myśli – rzekła
podnosząc głowę, by spojrzeć mu w oczy.
– Chcę zostać z tobą.
– Zapominasz, że jesteś teraz z
niewłaściwym mężczyzną – westchnął
Jordan.
– Wcale nie – zaprzeczyła Bonita, lecz
w jej głowie myśli kłębiły się jak mgła na
zewnątrz pojazdu.
Jordan nachylił się i pocałował ją. Nagle
poczuła, że jest zupełnie przytomna i
oddała mu pocałunek, chcąc wyrazić mu
bez słów, jak bardzo go pragnie, jak
bezpiecznie czuje się w jego obecności.
Chciała, by ta chwila trwała wiecznie.
Niespodziewanie Jordan zesztywniał i
przerwał pocałunek. Otępiałe zmysły
Bonity podpowiadały jej, że coś jest nie
tak. Ona była dalej blisko niego, lecz on,
jakiś zamyślony i daleki, siedział na swojej
części siedzenia.
– Przepraszam. Obiecałem, że tego nie
zrobię bez twojej zgody – powiedział
cicho, szukając, w kieszeni papierosów. –
Poza tym masz chyba dość przygód jak na
jeden dzień. Zwłaszcza szampana.
Bonita była zadowolona, że działanie
alkoholu osłabiło w niej odczucie urażonej
dumy. Dlaczego Jordan zawsze zamykał
się w sobie, ilekroć chciała być bliżej
niego?
Samochód podskoczył na górce, co
zwiastowało, że zjechali z głównej drogi
na podjazd do domu babki. Na ganku
paliło się światło, które wydawało się
przyzywać ją do domu, dawało poczucie
pewności i bezpieczeństwa, nie 'zaś iluzję
uczucia, której przed chwilą Jordan tak
okrutnie ją pozbawił.
>
Rozdział 7
Następnego dnia obudził Bonitę hałas
samochodu przejeżdżającego tuż pod jej
oknem. Zwlokła się z łóżka i mamrocząc
pod nosem spojrzała na budzik stojący na
toaletce. Była dopiero szósta.
Wyjrzała przez okno i zauważyła
półciężarówkę pełną sprzętu filmowego.
Ze złością zatrzasnęła okno i zaciągnęła
żaluzje. Wracając do łóżka, potknęła się o
leżące na podłodze ubranie i kopnęła je ze
złością w stronę otwartych drzwi szafy.
Wkrótce gwar na podwórzu ucichł i
zasnęła znowu.
– Bonito, śpisz? – zapytała cicho
Alberta, po czym uchyliła drzwi, by
sprawdzić. – Marlenę czeka na ciebie na
dole.
Dziewczyna naciągnęła na głowę
poduszkę, żałując, że nie może się lepiej
ukryć przed wścibstwem przyjaciółki.
– Która godzina?
– Dziewiąta. Czas, żebyś wstała i
porozmawiała ze mną – odpowiedział jej
zza pleców babki dźwięczny głos Marlenę.
– Marlenę, przestraszyłaś mnie –
powiedziała Alberta, odwracając się do
dziewczyny. – Myślałam, że poczekasz na
Bonitę na dole.
Marlenę wśliznęła się do pokoju i
usiadła na łóżku Bonity.
– Wstawaj, Boni to! Nawet nie wiesz, co
się dzieje dookoła – powiedziała
podekscytowanym głosem.
– Co?
– Kręcą dziś na ranczo Brada. Pewnie
już zaczęli, a nas tam nie ma.
– Przepraszam na chwilę, ale nie
spodziewałam się gości – powiedziała
Bonita wstając i skierowała się do łazienki,
gdzie po wypiciu szklanki wody poczuła
się znacznie lepiej. Wróciła do sypialni,
gdzie
siedziała
Marlenę,
pilnie
przyglądając się różowemu lakierowi na
swych paznokciach, który odcieniem
odpowiadał jej sukience. Czekałaby tak
całymi godzinami, byle tylko móc
wyciągnąć z Bonity najświeższe plotki.
– Gdzie byłaś wczoraj cały dzień?
Pisałaś? Rozglądałam się za tobą na planie.
Jordan mówił mi, że były to najważniejsze
sceny w filmie i byłam pewna, że cię tam
zastanę. Przecież tobie nie zabronił wejścia
na plan.
– Kiedy z nim rozmawiałaś?
– Zadzwonił do mnie wczoraj rano,
zanim wyjechał w interesach. Powiedział,
że bardzo żałuje, ale musi załatwić coś
ważnego i że spotkamy się dzisiaj.
– A co z twoją pracą? Co ze sklepem?
– Odpuściłam sobie. Jordan dał mi rolę
w filmie, dlatego do mnie zadzwonił. Był
bardzo miły, powiedział, że na testach
wypadłam wspaniale – poprawiła dłonią
swe jasne loki, jakby sama podziwiała ich
fotogeniczność.
– Jestem taka senna, że nie mogę zebrać
myśli. Co wczoraj kręcili? – zapytała
Bonita siedząc na łóżku i mając wrażenie,
że powinna doń wrócić na cały dzień.
– Skończyli wszystkie sceny między
Dougiem i Kate na plaży. Szkoda, że nie
widziałaś, jak reżyser biegał i krzyczał na
zespół, żeby wszystko wyszło dokładnie,
jak przykazał mu Jordan.
– Na pewno zostawił mu dokładne
wskazówki – ziewnęła Bonita.
– Wstawaj, dziewczyno. Chcesz przez
cały dzień gnić w łóżku?
– Idź sama. Ja muszę się trochę
pozbierać.
– Dobrze, ale obiecaj mi, że spotkamy
się potem u Brada.
Gdy Marlenę wyszła z pokoju, Bonita
podeszła do szafy wybrać jakiś strój na
dzisiejszy dzień. Nie mogła się jednak
oprzeć myśli, że coś się nie zgadzało.
Jeżeli wczorajsze sceny były tak ważne dla
całego filmu, dlaczego Jordan zabrał ją na
cały dzień do San Francisco? Czy chciał
usunąć ją z drogi by się nie wtrącała?
Chyba tak, bo przecież równie dobrze
mógł polecieć sam na pokaz, tymczasem
zaproponował jej spędzenie całego dnia w
mieście.
Nawet w lawendowej kąpieli, którą
sobie przygotowała, nie mogła przestać o
tym myśleć. Poprzedniego dnia, w
przyczepie, gdy uciszył ją pocałunkiem, a
ona myślała, że są to początki uczucia, on
już knuł, jak by usunąć ją z drogi.
Wczoraj, w samolocie, oszołomiona
szampanem i jego bliskością musiała
wydać mu się bezdennie głupia. W duchu
zapewne gratulował sobie planu, który nad
podziw zdał egzamin. Czuła się głęboko
dotknięta i upokorzona. Jej ciało zdradziło
ją, reagując na każde dotknięcie Jordana
jak dobrze nastrojone skrzypce na grę
wirtuoza.
Nic dziwnego, że zachowywał się tak
powściągliwie. Nie, wcale nie musiał się
powściągać. Na pewno go sobą znudziła, a
czas z nią spędzony zaliczył pewnie do
jednego z wielu nudnych spotkań w
interesach.
Z początku miała zamiar schować się w
domu przez cały dzień, lecz po chwili
stwierdziła, że musi się na niego jakoś
uodpornić i lepiej, żeby spotkała się z nim
dzisiaj niż później, gdy przetrawi
wszystko, co jej zrobił. Powinna też udać,
że to, co zaszło wczoraj między nimi, nic a
nic ją nie obchodzi.
Gdy wreszcie znalazła się na ranczo
Brada, z ulgą zauważyła, że cała ekipa
kręci się wokół stajni, więc co tchu
pobiegła do domu, którego wejście było
otwarte.
Gdy znalazła się w środku, natychmiast
poczuła się bezpiecznie. Brad kupił dom
razem z całym wyposażeniem, w którym
nic nie zmieniło się ani na jotę. Pamiętała
każde krzesło i każdy drobiazg ze swych
częstych odwiedzin w domu, gdy żyli
jeszcze rodzice jej matki. Słysząc kroki
Brada, usiadła na fotelu, który babka
Beasley przywiozła ze sobą, gdy kupili
ranczo.
Brad uśmiechnął się na jej widok. Co za
ulga, nareszcie porozmawiać z mężczyzną,
który nie utrudniał niczego, nie stwarzał
dwuznacznych sytuacji i nie ranił cudzych
uczuć. Nie musiała się przy nim cały czas
mieć na baczności, ufała mu, bo nie był
zdolny do oszustwa.
– Cześć, Bonito. Wiesz, ci kaskaderzy
znają się na koniach – powiedział z
uznaniem, rzucając kapelusz na krzesło.
Twarz miał czerwoną z wysiłku. – Marti
Colton uczyła mnie, jak spaść z konia i
wsiąść na niego z powrotem w pełnym
galopie.
– Nie powiem, żebym akurat tego
pragnęła się najbardziej nauczyć.
– Co się stało, Bonito? Dziś rano nie
jesteś tak wesoła jak zwykle.
– Jestem trochę przygnębiona.
– Co się stało? Czyżbym cię ostatnio
zaniedbywał?
– Nie, nie o to chodzi, Brad. Wszystko
przez ten wczorajszy film Jordana. Przez
cały czas ludzie padają trupem. Czułam,
jakby każda z tych kul wystrzelona była
we mnie.
– Nie przesadzaj. Powiedz mi, co ci
naprawdę dolega.
Usiadł obok niej, a jego współczucie
sprawiło, że maska odwagi i obojętności
opadła i Bonita rozpłakała się. Brad wyjął
z kieszeni chustkę i obejmując dziewczynę
jedną ręką, próbował niezgrabnie otrzeć jej
łzy.
– Nie lubię cię taką, Bonito.
Nagle
w
drzwiach
pojawił
się
niespodziewanie Jordan McCaslin.
– Dzień dobry, Jordan. Nie słyszeliśmy,
jak wszedłeś.
– Przepraszam, że przeszkadzam.
– Bonita opowiadała mi właśnie o
twoim nowym filmie. Mówi, że ocieka
krwią! – powiedział Brad.
Jordan patrzył na oboje z zimną pogardą
w oczach.
– O ile pamiętam, mówiłaś, że film ci
się podoba – powiedział do Bonity,
ignorując uwagę Brada.
– Mówiłam, że z pewnością zostanie
przebojem kasowym. To nie to samo.
– Rozumiem. I zaraz przybiegłaś tutaj,
żeby podzielić się z panem Starkiem tym,
co o moim filmie sądzisz naprawdę, tak? –
zapytał Jordan dziwnie matowym głosem.
Nim Bonita zdołała odpowiedzieć, do
domu weszła Marlenę, trzymając się
dramatycznie za policzek i od razu
podeszła do Jordana.
– Jak się cieszę, że cię znalazłam,
Jordan. Patrzyłam, jak zespół kręci sceny
przy stajni, kiedy nagle gałązka odwinięta
przez kamerę uderzyła mnie w twarz.
Chyba mam ślad po zadrapaniu! – ostatnie
słowa wymówiła z takim dramatyzmem,
jakby informowała o pocięciu Mony Lisy
na drobne kawałki przez szaleńca.
– Mamy tu apteczkę. Zaraz pójdę z tobą
do szefa planu – powiedział Jordan.
– Ojej! Jordan, popatrz tu! – udawała
dalej Marlenę.
Podeszła do niego, a gdy on przyglądał
się draśnięciu, oparła swe dłonie na jego
barkach.
– Mam gdzieś tu pudełko bandaży –
przypomniał sobie Brad.
– Wiem gdzie, zaraz przyniosę –
zaofiarowała się Boni ta, ciesząc się z
pretekstu do wyjścia z pomieszczenia. W
korytarzu koło kuchni stała duża komoda,
gdzie jej babka zawsze trzymała środki
opatrunkowe na wypadek, gdyby któryś z
pomocników na farmie skaleczył się.
Odsunęła trzecią szufladę od góry i z
zadowoleniem zauważyła, że wszystko
było tak, jak pamiętała.
– Szybko ci poszło – skomentował
Jordan. – Wiesz, gdzie co jest w tym
domu.
– Bonita spędziła tu przynajmniej tyle
czasu co Brad – powiedziała Marlenę, a
Bonita przypomniała sobie, że kiedy
chodziły jeszcze do szkoły, wpadały do
pani Beasley, babki Bonity, prosząc o
słodycze.
Jordan zdezynfekował draśnięcie na
policzku Marlenę i przylepił plaster.
Marlenę syknęła z bólu i powiedziała:
– Jordan martwi się tak samo jak ja.
Przecież za kilka dni stanę przed kamerami
i muszę wyglądać bez zarzutu.
– Nie przejmuj się – powiedział Jordan.
– Nie musisz być aż tak piękna, nie
powinnaś przecież zgasić naszej gwiazdy.
– Widzicie? – Marlenę aż pokraśniała z
zadowolenia. – Opowiedz Bonicie, jak
wypadł mój sprawdzian przed kamerą.
Nawet nie wiedziała, że zagram w filmie,
dopóki jej dzisiaj rano nie powiedziałam.
– To prawda. Dzieje się tu wiele rzeczy,
o których nie mam pojęcia – powiedziała
Bonita, mając nadzieję, że dzięki tej aluzji
Jordan zorientuje się o czymś wprost
przeciwnym.
– Nie sądzę, żebym musiał konsultować
z tobą obsadę ról drugoplanowych –
odpowiedział jej Jordan szorstko. Potem
zwrócił się do Brada: – Przyszedłem panu
powiedzieć, że konie będą nam potrzebne
dopiero jutro. Może pan więc wrócić do
swych zajęć. Ja idę na plan.
– Tak, tak, chodźmy – zaszczebiotała
Marlenę, podbiegając do niego. – Jestem
pewna, że Brad z Bonitą mają sobie wiele
do powiedzenia.
Jordan zatrzymał się i zapytał:
– Więc zostajesz?
– Nie ma sensu, żebym szła z wami. I
tak wypadł mi wczorajszy dzień...
– ... poza tym masz pilniejsze rzeczy do
roboty – dokończył za nią z sarkazmem. –
Cóż, jeżeli nie będziesz dziś zbyt zajęta,
będziemy oglądać zdjęcia z dnia
wczorajszego o ósmej wieczorem. Możesz
przyjść i przekonać się, co zrobiliśmy
wczoraj.
– Chyba już trochę za późno na
poprawki, nie sądzisz?
– Nie prosiłem cię o krytykę, tylko
proponowałem obejrzenie zdjęć, mając
nadzieję, że wreszcie coś ci się spodoba.
Marlenę pociągnęła Jordana do drzwi.
– Bonitą chyba skończyła z pracą w tym
filmie, a ja ją właśnie zaczynam. Więc
chodźmy i pozwólmy jej skoncentrować
się na życiu prywatnym.
Brad nie wydawał się świadom tego, co
zaszło przed chwilą między Jordanem a
Bonitą, i powiedział radośnie do Bonity:
– Skoro nie będziesz dziś wieczór
zajęta, może przyjdę i dotrzymam ci
towarzystwa?
Bonitą zawahała się przez chwilę z
odpowiedzią. Obecność Brada na pewno
wywrze na nią korzystny wpływ i pozwoli
jej się uspokoić i wrócić do świata
przewidywalnych zdarzeń, którego od
chwili przyjazdu Jordana bardzo jej
brakowało.
– Dobrze. Do zobaczenia.
– Mamy sobie wiele do powiedzenia –
uśmiechnął się niepewnie Brad.
Bonita skierowała się ku drzwiom. Z
zachowania Jordana można było wnosić,
że gdyby film kręcono w Hollywood,
nawet przez myśl by mu nie przeszło
zaprosić ją na plan. Tutaj zaś po prostu tak
się złożyło, że mieszka tam, gdzie on
zdecydował zrobić film. Marlenę, dla
kontrastu, po natrętnych żądaniach i
przypominaniu o swej obecności, dostała
swoją upragnioną rolę. Jordanowi z
pewnością wydaje się atrakcyjna. Z tego,
co mówiła jej Kate, Jordan zamknął swe
serce przed prawdziwą miłością, ale nie
znaczyło to, że nie znajdzie czasu dla
kobiety takiej, jak Marlenę, która nic od
niego
nie
oczekuje,
z
wyjątkiem
pochlebstw i rozrywki.
Zbliżając się do domu, zauważyła, że
Alberta czeka na nią na huśtawce na ganku
zamiast leżeć w łóżku, gdzie codziennie
miała spędzać po parę godzin.
– Bonito, cieszę się, że przyszłaś.
Wybiegłaś rano tak szybko, że nie miałam
okazji usłyszeć ani słowa o twojej
wczorajszej wyprawie do San Francisco.
Bonita usiadła obok niej na schodach i
przytuliła Larka, który nie odstępował jej
ani na krok.
– Okropnie. Nie uwierzysz, jaki
dwulicowy potrafi być Jordan. Dopiero
dziś rano dowiedziałam się, że zabrał mnie
na wycieczkę tylko po to, żebym tutaj nie
przeszkadzała w zdjęciach. Przez cały
dzień opowiadał mi, jak to dobrze się bawi
w moim towarzystwie, że poznał miasto od
tej strony, od której nie miał go wcześniej
okazji obejrzeć, a tak naprawdę przez cały
czas musiał śmiać się w kułak z mojej
naiwności. On po prostu nie zdaje sobie
sprawy, że inni ludzie mogą mieć uczucia.
– Moja droga, nie sądzisz, że jesteś dla
niego niesprawiedliwa? Może zaszło jakieś
nieporozumienie? Jeżelibyś usiadła z nim i
szczerze porozmawiała...
– Nie – przerwała Bonita. –
Zdecydowałam się. Nie będę mu więcej
wchodzić w drogę.
Alberta rzuciła na wnuczkę zatroskane
spojrzenie.
– Jesteś zmęczona. Idź na górę się
przespać, wczoraj wróciłaś dosyć późno.
Wiem, bo nigdy nie mogę zasnąć, . dopóki
ty nie wrócisz do domu.
– Masz rację. Spróbuję zasnąć na
chwilę.
– Jeden z chłopaków, który tu pracuje,
mówił mi, że dziś wieczorem mają zamiar
przeglądnąć wczorajszy materiał.
– Nic z tego. Nie wybieram się na żaden
pokaz. Nie mogę się tylko doczekać, kiedy
oni wszyscy pojadą sobie stąd, a my
będziemy
mogły
zapomnieć,
że
kiedykolwiek tu byli.
Wstała gwałtownie, czym przestraszyła
Larka, i weszła do domu.
q – Czuję – się, jakbyśmy byli na Times
Square – powiedział Brad, pokazując
dłonią
na
podjazd,
zastawiony
samochodami. – Dawniej o tej porze
można było usłyszeć, jak szop myje sobie
w rzece kolację.
– Zobaczysz, jeszcze go usłyszymy –
powiedziała, siadając obok niego na
huśtawce.
– Ale czy wszystko zostanie po
staremu?
– Pewnie. A co konkretnie masz na
myśli?
– Boję się, że się zmienisz, że polubisz
ten cały chaos i zgiełk, a dawny spokój
tego miejsca może ci się wydać nudny.
– Niczego bardziej nie pragnę –
powiedziała Bonita, starając się nadać
swym słowom szczere brzmienie.
– Nie chcę, żebyś kiedyś ode mnie
odeszła – powiedział nagle Brad z
drżeniem niepewności w głosie, której
nigdy przedtem u niego nie słyszała.
Dlaczego od kilku dni zachowuje się
dziwnie i robi wszystko, żeby zmienić
stosunki nas łączące? – zastanawiała się
Bonita. Nie chciała jakąś nieostrożną
odpowiedzią zmusić go do wypowiedzenia
słów, których nie miała ochoty usłyszeć,
więc skupiła się na huśtaniu, mając
nadzieję, że jednostajny ruch uspokoi
także i jego. On zaś siedział w milczeniu,
jakby nie zauważając braku reakcji z jej
strony, zadowolony po prostu z jej
obecności.
Bonita
wybiegła
myślą
naprzód,
wyobrażając sobie życie, jakiego mogła
oczekiwać z Bradem. Wystarczyłoby, że
przeniesie do sąsiedniego domu swą
szczoteczkę do zębów, a wszystko
zostałoby po staremu na zawsze. Czułaby
się z nim bezpiecznie, może nawet nie
chciałaby nigdzie wyjeżdżać. Do końca
życia zostałaby w tej klatce... Nie, to
przecież Jordan tak to nazwał. W tym
gniazdku. Może historia znów się
powtarza, a jej pisane było zakochać się w
Bradzie?
Nagle poczuła, że jednostajny ruch
huśtawki usypia ją, a nie chciała przecież
spać. Chciała patrzeć w gwiazdy i
wyobrażać sobie cywilizacje, które je
zamieszkują. Wstała i podeszła na skraj
ganku, nie spuszczając wzroku z
rozgwieżdżonego nieba.
– Uważaj! Co ci się stało? Mogłaś
przecież spaść! – Brad podszedł do niej i
objął ją z tyłu. Potem się odwrócił, a ona
zorientowała
się,
że
zamierza
ją
pocałować. Gdy powoli tulił ją do siebie,
pomyślała,
że
mężczyzna,
chcąc
pocałować dziewczynę, nie powinien
chwili
oczekiwania
przedłużać
w
nieskończoność. Wreszcie zdecydował się
i wziąwszy głęboki oddech, jakby dla
dodania sobie otuchy, przycisnął jej usta
do swoich w ich pierwszym pocałunku od
czasu, gdy się poznali.
Bonita przyjęła pocałunek z chłodną
postawą obserwatora, czekając, co się
stanie. Ale nie stało się nic, nie wzbudził w
niej takiej reakcji, jak na przykład Jordan.
Nie chciała przedłużać tej sytuacji, nie
miała ochoty brać i dawać przyjemności.
Nagle zdała sobie sprawę, że jego
pocałunek był zaledwie namiastką jej
pragnień,
nieudolnym naśladowaniem
tego, co kiedyś połączyło ją z Jordanem.
Dziwne, lecz to właśnie pocałunek Brada
sprawił, że zorientowała się, że kocha
kogoś innego – Jordana McCaslina, i było
po prostu głupotą z jej strony oszukiwać
się, że tak nie jest.
– Bonito – zaczął znów Brad,
najwyraźniej zadowolony z siebie. –
Powinniśmy porozmawiać o nas. Widzisz,
od dawna jesteśmy z sobą blisko i wydaje
mi się, że należymy do siebie z natury.
Powinniśmy chyba zostać razem, wiesz...
jako małżeństwo.
Bonita próbowała uwolnić się z jego
objęć, lecz jej ruch sprawił, że Brad objął
ją jeszcze mocniej.
– Bonito, czy naprawdę nie rozumiesz,
co ci próbuję powiedzieć?
– Powiedziałeś, że nasz związek jest
logiczną konsekwencją naszej znajomości,
ale nie powiedziałeś, że mnie kochasz.
– Pewnie, że cię kocham. Wszyscy cię
tu kochamy.
Nim zdołała go powstrzymać, pocałował
ją znowu, na szczęście skrzypienie drzwi
stajni dało Bonicie dobry pretekst do
wyrwania się z objęć Brada.
– Proszę cię, Brad. Nie chcę, żeby nas
ktoś zauważył.
– Przecież wszyscy wiedzą, co czujesz
do mnie – odparł Brad, a ona spojrzała na
niego z zaskoczeniem, czekając na
wyjaśnienie, o czym właściwie mówi.
Brad jednak patrzył na to, co działo się po
drugiej stronie podwórza.
Bonita odwróciła się w sam raz, by
ujrzeć strumień' ludzi wylewający się ze
stodoły i Jordana McCaslina stojącego
obok drzwi, zupełnie nie kryjącego swego
zainteresowania
romantyczną
sceną,
rozgrywającą się na ganku.
Bonita, uwolniwszy się z uścisku Brada,
odetchnęła swobodnie. Jordan miał rację,
przyszłość z Bradem równałaby się
uwięzieniu. Tylko Jordan McCaslin dawał
jej szansę na życie, jakiego zawsze
pragnęła.
Zdawała
sobie
doskonale
sprawę, że oznaczałoby wiele zmian i
nieustannych burz, lecz równie dobrze
mogła oczekiwać chwil szczęśliwych i
jasnych jak bezchmurne niebo.
Wreszcie Jordan poruszył się, kierując,
w jej stronę. Bonita ledwo opanowała się,
by nie wybiec mu naprzeciw, nie zarzucić
rąk na szyję i nie obsypać pocałunkami.
Wtem dostrzegła, że przed nim idzie
Marlenę, która przed chwilą rzuciła mu
przez ramię jakąś zabawną uwagę, zaś on
odpowiadał jej z uśmiechem, i serce
Bonity ścisnęło się z żalu. Marlenę
przystanęła przed limuzyną Jordana
zaparkowaną przed domem i dostrzegłszy
stojących na ganku Brada i Bonitę,
zawołała:
– Cześć! Nie mogliście się choć na
chwilę wyrwać, żeby zobaczyć zdjęcia?
Wypadło wspaniale, prawda Jordan?
– Dlaczego miałaby się odrywać, żeby
pójść na film, skoro tu ma wszystko
naprawdę – rzekł Jordan, rzucając Bonicie
nieprzyjazne spojrzenie.
Gdy usiadł w samochodzie obok
Marlenę, powiedział do niej z uśmiechem,
lecz słowa skierowane były do stojącej na
ganku Bonity:
– Szkoda, że nie możemy zostać dłużej,
ale na ten wieczór zrobiliśmy już pewne
plany/.
Bonita pogrążyła się w rozpaczy na
myśl, że Jordanowi wcale na niej nie
zależy i dlatego zamierza wepchnąć ją w
ramiona Brada. Pewnie przeraził się jej
zachowania podczas powrotu z San
Francisco i stwierdził, że stanie się dla
niego ciężarem. Ucieszył się, że wreszcie
dała mu spokój.
Usiadła w wiklinowym fotelu, zakryła
twarz dłońmi i zastanawiała się, dlaczego
tego samego dnia, gdy odkryła, do kogo
należy jej serce, musiała się również
przekonać, że uczucie ulokowała bez
najmniejszej
nawet
nadziei
na
wzajemność.
– Co ci się stało? – zapytał Brad?
– Donde no hay amor, no hay dolor –
wyszeptała ku gwiazdom, które wydały się
jej nagle dalekie, niedosięgłe?..
– Co powiedziałaś?
– To stare hiszpańskie przysłowie,
znaczy „gdzie nie ma miłości, nie ma
cierpienia".
– Czy jesteś nieszczęśliwa przeze mnie?
– zapytał Brad z niedowierzaniem w
głosie.
– Posłuchaj, Brad, dopóki nie skończą
tego filmu, nie chcę rozmawiać na temat
naszej przyszłości, bo sama nie wiem, co
czuję.
– Chciałbym tylko, żebyś wiedziała, co
ja czuję do ciebie. A ja wiem, że jesteś mi
przychylna.
Bonita spojrzała nań z przerażeniem. Co
takiego zrobiła, czy powiedziała, że
odniósł takie wrażenie? Skąd mógł
przypuszczać, że się w nim zakochała?
Nim zdołała odpowiedzieć sobie na te
pytania, usłyszała głosy i dojrzała Kate
Harrigan, prowadzącą męża w kierunku
domu.
– Bonita! – zawołała Kate.
– Doug, Kate, poznajcie Brada Starka.
– Już się znamy – powiedział Doug i
wbiegłszy po schodach na ganek,
pocałował Bonitę w oba policzki, po czym
odwrócił się, by uścisnąć dłoń Brada.
– Jak się ma prawdziwy kowboj?
– Świetnie, panie Driver.
– Mów mi Doug.
– Czy to ten właśnie młody człowiek
zatrzymał cię, Benito, i nie pozwolił
przyjść na plan?
– Nie. Jordan dał mi aż nadto jasno do
zrozumienia, że nie oczekuje mojej
obecności i krytyki podczas kręcenia
zdjęć. A ja mam pewne wątpliwości, co do
jego interpretacji wątku.
– Nie powinnaś – zauważył Doug. –
Bardzo mu zależy, żeby zrobić z tego
dobry film, bo uważa, że opowiadanie jest
świetne.
– Nie byłabym taka pewna. Wydaje mi
się, że wszystko chce zmienić na swoje
kopyto.
– Niemożliwe. Pamiętam, co mówił,
kiedy je po raz pierwszy zobaczył.
Powiedział nam, że w życiu nie czytał
piękniejszego opowiadania, a kiedy tu
przyjechaliśmy, nie posiadał się ze
zdziwienia, że ktoś żyjący w odosobnieniu,
jak ty, mógł napisać coś takiego.
– Teraz nawet tak wytresował Douga, że
nie przewraca już dekoracji – wtrąciła
Kate.
– A jej kazał nosić bluzki zapięte pod
szyję, że po raz pierwszy w życiu ma
okazję rzeczywiście zagrać swoją rolę –
odgryzł się Doug.
– Nie masz się czym przejmować –
ciągnęła Kate. – Jak tylko masz jakieś
propozycje, przyjdź do mnie i nie przejmuj
się. Nie boję się jego ani nikogo innego.
– Kate rzuci w niego puszką mieszanki
odchudzającej, jeżeli wejdzie ci w drogę –
roześmiał się Doug i razem z żoną
skierowali się w stronę czerwonego
mercedesa.
Po ich odejściu rozmowa z Bradem
najwyraźniej się nie kleiła i gdy
powiedział jej, że chce się wcześniej
położyć spać, przyjęła to z ulgą. Tego
wieczora zdarzyło się całe mnóstwo
dziwnych rzeczy, o których nie wiedziała,
co myśleć. Na przykład, co Bradowi nagle
strzeliło do głowy, żeby odezwać się do
niej w tak romantyczny sposób, zupełnie
nie zgadzający się z jego charakterem.
W domu stwierdziła, że na śmierć
zapomniała o czekoladowym cieście, które
upiekła babka specjalnie na jej spotkanie z
Bradem.
Odkroiła
duży
kawałek,
otworzyła frontowe drzwi i szepnęła:
– Masz tu, Lark. Niech chociaż jedno z
nas będzie dziś wieczór szczęśliwe.
Rozdział 8
Następnego
dnia
Bonita
wstała
wcześnie, by przygotować się na cały
dzień zdjęć na ranczo Brada. Podczas
długiej, niespokojnej nocy, wypełnionej
krótkimi
chwilami
snu
i
wieloma
godzinami rozmyślań, podjęła wiele
ważnych życiowych decyzji. Pogodziła się
z faktem, że kocha Jordana i że on nie jest
w stanie odwzajemnić jej uczucia. Będzie
musiała nauczyć się pracować z nim i być
blisko niego głęboko ukrywając swą
miłość. Może potrzebowała takiego
przeżycia, by wreszcie wydorośleć, by
więcej zrozumieć i by jej pisarstwo stało
się bardziej dojrzałe. Nie będzie mogła
sobie pozwolić na głupie, dziewczęce
rojenia. Nawet marzenia mają swe granice,
a ona właśnie z bólem zdała sobie sprawę,
że Jordan jest poza ich zasięgiem.
Dobrze więc, pomyślała. Będę musiała
traktować
naszą
znajomość
na
płaszczyźnie
czysto
zawodowej.
Powziąwszy to postanowienie poczuła się
raźniej.
Po drodze na plan zajrzała do
przyczepy, gdzie za otwartymi drzwiami
przygarbiony Vic pracował z kimś przed
jasno oświetlonymi lustrami.
– Cześć, Vic – powiedziała.
– Bonito, to ty? – rozległ się głos
Marlenę.
Bonita z trudem rozpoznała swą
przyjaciółkę. Faliste blond włosy zebrane
były teraz w kok, a twarz wyglądała na
starą i zmęczoną.
– Muszę z tobą porozmawiać –
wystękała Marlenę. – Czy już skończyłeś?
– wysyczała do Vica.
– Prawie. Resztę mogę zrobić na planie.
Jeszcze przez chwilę będziesz wolna.
Marlenę przyjrzała się sobie uważnie w
wielkim lustrze, ściągając plastikowy
fartuch, który chronił jej kostium przed
zabrudzeniem.
– Dziękuję za wszystko, Vic –
powiedziała ze złością, wychodząc z
przyczepy. – W życiu nie wyglądałam
gorzej.
Vic rzucił Bonicie porozumiewawcze
spojrzenie i jakby nigdy nic zajął się
porządkowaniem swych narzędzi.
– To nie do wiary. Jesteś autorką
scenariusza i musisz coś zrobić –
powiedziała Marlenę do Bonity, gdy szły
w kierunku grupy zdjęciowej. – Ten facet
przerobił mnie na jakąś wiedźmę. A
popatrz na kostium!
Marlenę miała na sobie starą, zszarzałą
suknię z perkalu, która wisiała na niej
smętnie. W ich małym teatrze Marlenę
zawsze ubierała i malowała się sama, tak
że nawet gdy grała inwalidkę, miała
przyklejone sztuczne rzęsy i uróżowane
policzki.
–
Grasz
rolę
charakterystyczną,
Marlenę. Poza tym słyszałam, że Jordan
mówił, że nie chce, żebyś odwracała
uwagę od głównej bohaterki – pocieszała
ją Bonita.
– Jordan na to nie pozwoli –
oświadczyła zdecydowanie Marlenę. –
Zaraz z nim porozmawiam. Gdzie jest pan
McCaslin? – zapytała asystenta reżysera,
który przemykał obok z plikiem papierów
pod pachą.
– Ustawia drugie ujęcie koło stajni.
Marlenę chwyciła koleżankę za rękę i
skierowała się we wskazaną stronę. Bonita
nie chciała co prawda z samego rana
widzieć się z Jordanem, ale po chwili
zdecydowała, że dlaczego nie. Poza tym
może wykorzystać Marlenę jako swą
tarczę.
– Dzień dobry, szefie – wyszeptała
Marlenę wprost do jego ucha, gdy siedział
w fotelu zajęty studiowaniem scenopisu. –
Wiem, że ci przeszkadzam, ale Bonita
chce z tobą porozmawiać w pilnej sprawie.
Bonito, powiedz Jordanowi, co sądzisz o
moim kostiumie i makijażu.
Tego właśnie pragnęła uniknąć za
wszelką cenę. Marlenę stawiała ją w
sytuacji, w której Jordan miał prawo się
zdenerwować.
– Wydaje ci się, że nie wygląda jak
nauczycielka ze szkoły tak, jak ją opisałaś?
– zapytał Jordan.
– Nie o to chodzi – plątała się Bonita. –
Marlenę uważa, że... że wygląda na zbyt...
zaniedbaną.
Jordan zbliżył się do Marlenę, wziął ją
za ręce i przyglądał się jej twarzy pod
różnymi kątami, wreszcie zawyrokował:
– Ta twarz nigdy nie będzie wyglądać
na zaniedbaną. Bez względu na to, jak
ucharakteryzowałby cię Vic.
– Ale mówiłeś mi, że powinnam
emanować ciepłem i zrozumieniem. Jak
mogę, skoro czuję, że nie wyglądam
najlepiej? – mówiła Marlenę, obejmując
go.
– Możesz, bo jesteś aktorką – odparł,
odwzajemniając się lekkim uściskiem.
– Potrafiłbyś mnie przekonać do
wszystkiego – westchnęła Marlenę.
– Mam nadzieję – powiedział Jordan. –
Jako profesjonalistka wiesz dobrze, że
zagrasz w tym stroju i w tym makijażu. A
teraz przepraszam was, ale muszę jeszcze
trochę popracować.
Gdy odchodziły, Bonicie wydawało się,
że Marlenę zgodziła się z decyzją Jordana,
jednak ta zwierzyła jej się, że musi
przynajmniej poprawić sukienkę kilkoma
agrafkami, które przezornie schowała do
torebki. – – Upnę tylko talię i nikt nie
zauważy.
Wszystko uspokoiło się na chwilę, a po
skończonych ujęciach z końmi, mrowie
ludzi zaczęło przygotowywać następne.
Bonita podeszła do jednej z przyczep,
gdzie zaczęła przyrządzać sobie kawę.
Spojrzawszy w stronę ogrodzenia dla koni,
zauważyła Marlenę i Brada, którzy
rozmawiali ze sobą, śmiejąc się od czasu
do czasu. Podchodząc bliżej zauważyła
jednak, że choć dziewczyna była ubrana
tak samo jak jej koleżanka i miała taki sam
kok z tyłu, różniła się od niej czymś
nieuchwytnym.
– Marlenę, cieszę się, że... – zaczęła
Bonita, postępując jeszcze parę kroków do
przodu.
– Ty też dałaś się nabrać – roześmiał się
Brad. – To przecież Marti Colton,
kaskaderka, o której ci opowiadałem.
Będzie dublerką Marlenę, dlatego tak jest
ubrana. Marti, poznaj Bonitę Langmeade.
Marti zeskoczyła z płotu.
– Cześć. Właśnie rozmawiałam z
Bradem o koniu, którego będę dosiadać.
Pójdę już sobie, nie będę wam
przeszkadzać.
– Co jej się stało? – zapytała Bonita. –
Dlaczego tak szybko uciekła?
– Może myślała, że będziesz zazdrosna,
kiedy zobaczysz, że ze mną rozmawia.
– Nie wygłupiaj się, Brad.
– Wiesz, że ludzie lubią gadać –
powiedział, przyglądając się swym butom.
Bonita zauważyła, jak Marlenę i Marti
mijają się obok przyczepy. Wyglądały jak
bliźniaczki, w takich samych kostiumach i
z takim samym uczesaniem. Marlenę szła z
podniesioną dumnie głową, nie zwracając
uwagi na swoją dublerkę. Gdy zbliżyła się
do nich, powiedziała:
– Muszę znaleźć reżysera. Chcę się
dowiedzieć, na czym dokładnie polega
moja scena. Chyba nie myśli, że będę
jechała na koniu. Przecież zaprószy mi się
makijaż. Nie wiem też, ile będę miała
zbliżeń.
Bonita pokręciła tylko głową w obliczu
takiego egoizmu i zainteresowała się sceną
obok, gdzie kilku jeźdźców z Dougiem
Driverem na czele przygotowywało się do
galopu
drogą
między
drzewami
eukaliptusa.
– Potrzymaj tego konia – poprosiła
Marlenę, wdrapując się do bryczki. – Nie
chcę, żeby mi wierzgał w czasie próby.
Bonita spojrzała na koleżankę, która
powtarzała
półgłosem
swój
tekst.
Rzeczywiście.
Kilka
odpowiednio
umocowanych agrafek wystarczyło, by
nadać sukience właściwe zaokrąglenia.
Marlenę podkreśliła też sobie delikatnie
oczy, tak że teraz wyglądała bardzo ładnie,
nawet mimo postarzającego ją makijażu.
Nagle od strony drogi rozległ się tętent
końskich kopyt. Jordan z Danem przybyli
na swych koniach od strony stajni, nie
chcąc stracić kontaktu z aktorami, gdy ci
będą daleko w przodzie. Po chwili cała
grupa ruszyła z kopyta. Naraz wszyscy
zatrzymali się i Doug zaczął coś mówić do
pozostałych. Bonita próbowała sobie
przypomnieć scenariusz, ale w tej chwili
chyba nie przewidziała dla głównego
bohatera nic do powiedzenia.
– Marlenę, czy masz przy sobie
scenopis? – zapytała.
– Nie potrzebuję, nauczyłam się
wszystkiego na pamięć.
– Szkoda, że mnie tam nie ma. Zupełnie
nie wiem, co się dzieje.
– Przypilnuj mi go na chwilę – jęknęła
nagle Marlenę. – Złamałam sobie
paznokieć wsiadając do tego głupiego
powozu. Pomóż mi, muszę go opatrzyć,
zanim zacznie się moje ujęcie.
Bonita niecierpliwiła się. Widziała, że
Jordan przykłada do ust tubę, ale i jego
głos był poza zasięgiem słuchu. Widocznie
trzeba było coś powtórzyć. Nagle wpadła
na pomysł, który umożliwiał jej zbliżenie
się do kręcących ujęcie. Odwiązała konia
od ogrodzenia, poznając w zwierzęciu
ulubieńca Brada, który nazywał go
Słodziutkim z powodu jego łakomstwa.
Wejście do bryczki nie stanowiło dla
niej problemu, bowiem miała na sobie
spodnie. Chwyciła za lejce bez odrobiny
strachu, bo mimo iż nigdy nie powoziła,
jeździła konno całe życie, a konie Brada
były
znakomicie
wytresowane.
Cmoknąwszy na konia, ściągnęła lejce w
prawo, odsuwając bryczkę od ogrodzenia.
Bryczka
wydawała
się
rekwizytem
wypożyczonym z Hollywood i nie
wyglądała najlepiej, bowiem przez dziury
w skórze oparcia wydostawało, się tu i
ówdzie końskie włosie.
– Gdzie się wybierasz? – zapytała
Marlenę, wychylając się z okna.
– Zaraz wracam, jadę tylko zobaczyć, co
się tam dzieje – odparła Bonita,
manewrując
ostrożnie
między
przyczepami.
– Poczekaj na mnie! – zawołała
Marlenę, lecz Bonita nie usłyszała.
Spoglądając na okolicę z siedzenia
woźnicy stwierdziła, że widzi znacznie
lepiej niż z końskiego grzbietu. Było to
wspaniałe uczucie. Gwizdnęła lekko na
konia, a ten słysząc znajomy głos
przyspieszył, zdając się tak samo cieszyć z
wycieczki, jak ona. Bonita ucieszyła się, że
pod natchnieniem chwili zdecydowała się
uprowadzić bryczkę. Za jednym razem
dowie się, co knuje Jordan, i przejedzie się
bryczką. Co za radość!
Tymczasem wzdłuż drogi, którą zdążała
Bonita, personel techniczny ustawiał rząd
luster, których zadaniem było oświetlić
scenę, gdzie rozgrywała się akcja. Jeden z
ludzi mocował się właśnie z opornym
statywem lustra, chcąc ustawić je w żądaną
stronę. Nagle opór zniknął i lustro obróciło
się gwałtownie wokół własnej osi,
posyłając oślepiający błysk odbitego
światła w stronę bryczki, którą jechała
Bonita. Szybko zorientowawszy się w
sytuacji, jedną ręką zasłoniła oczy, a drugą
ściągnęła na wszelki wypadek lejce.
Jednak
koń
zareagował
bardzo
gwałtownie. Przysiadł na zadzie, po czym
ruszył przed siebie z kopyta. Dziewczyna
zorientowała się, co się święci i spokojnym
głosem zaczęła doń wołać, lecz było już za
późno. Koń postanowił, że jedynym
wyjściem z sytuacji jest ucieczka, i
pogalopował.
Bonita nie wpadła w panikę. Trzymała
pewnie lejce w dłoniach i zaczęła. je
powoli ściągać, najpierw lekko, a potem
bardziej zdecydowanie, mając nadzieję, że
po kilku krokach uda jej się go uspokoić.
Przypomniała sobie jednak, że ktoś
opowiadał jej kiedyś, że przestraszone
konie mają zwyczaj biec aż do zupełnego
wyczerpania. Usadowiła się więc w
bryczce wygodnie, szeroko rozkładając
nogi i zapierając się o podnóżek, by
zachować
równowagę.
Z
pewnym
zakłopotaniem pomyślała o tych, którzy
obserwują teraz ją w sytuacji nie do
pozazdroszczenia, tym bardziej że koń nie
mogąc się uwolnić od ciężaru bryczki stale
przyspieszał, aż przeszedł w galop, który
niebezpiecznie wstrząsał pojazdem i w
każdej chwili groził wywrotką.
Słyszała, jak koła bryczki skrzypią z
wysiłku i podjęła jeszcze jedną próbę
powstrzymania zwierzęcia, które pędziło
teraz na oślep w stronę rzeki, i boleśnie
otarła sobie dłonie skórzanym pasera,
lejców. Na drodze zaczęły pojawiać się
kamienie, a Bonita z przerażeniem
dostrzegła, że stają się coraz większe. W
pewnej chwili dwa z nich znalazły się tak
blisko siebie, że koń, nie chcąc się
roztrzaskać o skały, musiał skręcić. Ze
wszystkich sił szarpnęła za lejce, starając
się skierować oszalałe zwierzę w lewo.
Gdy koń dostrzegł głazy, poczuł chyba
rękę Bonity na lejcach, bo skręcił tak
gwałtownie, że stare skórzane pasy,
łączące pojazd z koniem pękły z trzaskiem.
Bonita instynktownie zasłoniła twarz
dłońmi i skuliła się w chwili, gdy bryczka
roztrzaskiwała się o skały. Pęd wyrzucił ją
na zewnątrz i cisnął na stos drobnych
kamieni nie opodal poszarpanej skały.
Nagle wszystko ucichło, tylko niebo
jakby szybciej pociemniało. Usłyszała
głos, szepczący jej do ucha:
– Leż spokojnie i nie ruszaj się.
Dziwiła się, jak ten ktoś, kto do niej
mówi, odnalazł ją w takich ciemnościach.
Oby był to Jordan, on będzie wiedział, co
zrobić.
Troskliwa dłoń wsunęła się jej pod
głowę. Ktoś uważnie otarł jej twarz z pyłu.
W tym samym momencie zorientowała się,
że ma zamknięte oczy, lecz nie potrafiła
ich otworzyć.
– Patrz, co sobie zrobiłaś – poznała głos
Jordana. – Dlaczego mi nie ufasz?
Dlaczego
wszędzie
musisz
mnie
kontrolować?
Mówił szybko, jakby w napięciu i jakby
nie bardzo wierzył, że go słyszy.
– Jeżeli coś ci się stało, nie wybaczę
sobie do końca życia. Proszę cię, spojrzyj
na mnie choć przez chwilę. Bonito,
słyszysz mnie?
Spróbowała uśmiechnąć się do niego,
ciesząc się z jego bliskości. Z wysiłkiem
otworzyła oczy i ujrzała przed sobą,
bardzo
blisko,
jego
twarz.
Bardzo
pragnęła, żeby ją pocałował i zrobiła ruch,
jakby chciała się podnieść, lecz on
powstrzymał ją gestem dłoni.
– Leż spokojnie. Mogło ci się coś stać w
kręgosłup. Karetka niedługo przyjedzie.
Kazałem im zatelefonować. Nie bój się.
Bonita bardzo pragnęła powiedzieć mu,
że dopóki z nią jest, nie boi się niczego. Po
raz pierwszy w życiu czuła się kochana i
bezpieczna, a tego zawsze jej było
potrzeba.
Wiedziała, że jej przyszłość nie wiązała
się już z Carmel Valley, a z Jordanem
McCaslinem. Wiedziała, że odwzajemnia
jej uczucie. Pierwszy raz widziała jego
rozpogodzoną twarz i domyślała się, że
wreszcie
pozwolił
swemu
sercu
przemówić. Czuła, że przełamał swój
wewnętrzny cynizm, że potrafi zatroszczyć
się o kogoś innego. Z daleka dobiegł
dźwięk syreny karetki zmieszany z
kilkoma męskimi głosami. W jednym z
nich rozpoznała Douga.
– Jak się czuje? – zapytał.
– Jest przytomna, ale nie powiedziała
ani słowa – odparł Jordan.
– Ambulans już jedzie. Powiedziałem
Bradowi, żeby ich do nas zaprowadził –
powiedział bez tchu Dan Evans, zsiadając
z konia.
Jordan zrobił gest, jakby chciał wstać,
lecz Doug zauważył, jak Bonita wyciąga
doń rękę, i powiedział:
– Lepiej zostań z nią. Popatrz, uśmiecha
się. Nic jej nie będzie!
– Co się z nimi dzieje? – rzucił
niecierpliwie Jordan, delikatnie głaszcząc
Bonitę po policzku.
– Trudno im przejechać przez pastwisko
– wyjaśnił Doug.
W
polu
widzenia
Bonity
niespodziewanie pojawiła się blondynka.
Ze wzruszeniem pomyślała sobie o
przyjaciółce, która tak szybko jak mogła
przybyła do niej. Jednak gdy dziewczyna
zbliżyła się, nieostrym wzrokiem dojrzała,
jak niecierpliwym gestem ściąga perukę,
odsłaniając swoje naturalnie ciemne włosy.
Marti Colton, pomyślała Bonita.
– Gdzie jest moja dziewczyna? –
usłyszała głos Brada, który nadjechał
karetką.
Jordan powoli wyjął rękę spod głowy
Bonity i zapytał:
– Co jest z tym twoim szalonym
koniem, Brad? Jakby był właściwie
wytresowany, nic takiego by się nie stało.
– Ten koń nigdy nie był w zaprzęgu –
odparł Brad.
– Nie kłóćcie się – rozdzielił ich
stanowczo
Doug.
–
Przepuśćcie
sanitariuszy z noszami.
Brada wszędzie było pełno, jakby fakt,
że odważył się ją pocałować zeszłego
wieczora dodał mu odwagi i natchnął do
odgrywania roli narzeczonego.
Gdy Bonita znalazła się już w karetce,
usłyszała jeszcze, jak zwraca się do Marti:
– Gdzie jest koń? Zobacz, co się z nim
stało. To jeden z moich ulubieńców.
Jordan, który cały czas stał obok,
powstrzymał sanitariuszy, gdy ci zamykali
właśnie drzwi karetki.
– Panie Stark, niech pan wsiada. Bonita
potrzebuje kogoś bliskiego. Wydaje mi się,
że jest pan najodpowiedniejszą osobą.
– Pewnie, pewnie, ale niech pan
posłucha, mój koń jest niewinny. To
dobrze ułożone zwierzę, tylko...
– Niech pan wreszcie wsiada! –
krzyknął Jordan.
Bonita odwróciła głowę, próbując
dojrzeć Jordana, jakoś go przy sobie
zatrzymać, lecz nie mogła wykrztusić z
siebie słowa i Brad zatrzasnął za sobą
drzwi.
Rozdział 9
Przez dwa dni lekarze trzymali Bonitę
na obserwacji i nie pozwalali na żadne
odwiedziny. Wyjątek zrobili tylko dla
Alberty, która spędziła z nią wiele godzin,
dopóki jej właśni lekarze stanowczo nie
kazali jej pójść do domu. Bonita poparła
ich w tym, mówiąc:
– Proszę cię, babciu, posłuchaj ich.
Wiesz, że powinnaś sama dbać o siebie.
Poza tym lekarze mówili ci, że nic mi nie
jest.
– Ale nie możesz tu leżeć sama.
Wyglądasz na taką nieszczęśliwą –
opierała się babka.
– Nic mi nie będzie. Ty jedź do domu i
prześpij się. I tak będziesz musiała tu po
mnie wrócić.
Bonita
potrzebowała
czasu,
by
zastanowić się nad swą sytuacją. Po
pierwsze,
dlaczego
Jordan
zawsze
wycofywał się i oddalał od niej w chwili,
gdy myślała, że otwiera się dla niej. Po
drugie, na pewno coś musiał do niej czuć,
skoro tak bardzo się przejął jej
wypadkiem. Jednak zaraz potem rzucił ją
w ramiona Brada. Czyżby jednak nie
zależało mu na niej? Gdyby cokolwiek do
niej czuł, przecież już by tu był. A tak,
nawet nie zadzwonił. Nie wierzyła, by
jedynym powodem jego zachowania była
chęć ustąpienia miejsca mężczyźnie, który
zna ją dłużej.
Chyba przysięga, żeby więcej nie
kochać, uczyniła jego serce nieczułym i
nie zmieni tego nawet jej najgorętsza
miłość.
Późnym popołudniem babka przywiozła
ją do domu. Gdy przekroczyła próg swego
pokoju,
nie
mogła
powstrzymać
zaskoczenia. Komoda, toaletka, stolik, a
nawet parapet – dosłownie cały pokój
tonął w kwiatach.
– Ten pokój wygląda jak wystawa
kwiatów. Patrz na te róże od Kate i Douga
Driverów – powiedziała do Alberty,
przeglądając bileciki. Był bukiet od Dana,
od Vica i Charlotte, nawet od Brada. Na
jednym z nich widniał znak „Magnet
Studios" z odręcznie napisanymi słowami
Jordana.
– Które przysłał?
– Te fiołki. Widziałaś kiedyś tyle w
jednym miejscu?
Bonita w tej samej chwili przypomniała
sobie, że wyglądają prawie tak samo jak
bukiet jedwabnych kwiatów, wpleciony w
jej włosy na przyjęciu u Jordana. Właśnie
te kwiaty pomagał jej wyciągnąć z
włosów, gdy była nań tak zła, że sama nie
mogła sobie poradzić z tym zadaniem. Co
za zbieg okoliczności.
– Niebieski pasuje do koloru mojej
pościeli.
– Mówiąc o pościeli, czy nie czas, żebyś
się położyła? – przypomniała jej Alberta. –
Jesteś jeszcze słaba. Spróbuj się trochę
przespać. Pamiętasz, że doktor zalecił ci
dużo odpoczywać.
– Nie jestem zmęczona, babciu. Czuję
się jakaś niespokojna.
– Rozumiem cię.
– Naprawdę?
– Wiesz, to ciekawe, jak bardzo
jesteśmy do siebie podobne. W pewnym
sensie dziwiłam się, że byłaś w stanie tak
prawdziwie
opisać
miłość
swoich
rodziców. Twoim rodzicom wystarczało,
że mieli siebie, ale ja przez całe życie
musiałam opierać się pragnieniu podróży,
ciekawości świata i przygody.
Boni ta spojrzała na babkę z
zaskoczeniem.
– Myślisz, że kto namówił twojego
drogiego dziadka, żebyśmy się przenieśli
tutaj z Pensylwanii? A gdyby pożył trochę
dłużej, miałam zamiar przekonać go do
całego mnóstwa innych, dalszych jeszcze
wypraw – chciałam zobaczyć Hawaje,
Japonię i Afrykę, nawet gdybyśmy mieli
popłynąć zwykłym statkiem towarowym.
Swoją ciekawość świata masz po mnie.
– Więc nie sądzisz, że mam
przewrócone w głowie?
–
Skądże
znowu.
Co
więcej,
chciałabym, żeby twoja ciekawość została
zaspokojona. Ale póki co, połóż się i
odpoczywaj – powiedziała i wyszła z
pokoju.
Bonita odwróciła się na bok, spojrzała
na bukiet fiołków i zasnęła.
Gdy się obudziła, na zewnątrz było już
ciemno,
lecz
od
strony
podjazdu
dochodziły ją jakieś głosy. Założyła
szlafrok i zeszła na dół.
– A ty co tu robisz, moja panno? –
zapytała babka.
– Zgłodniałam trochę, więc pomyślałam,
że zejdę na dół i zrobię sobie coś do
jedzenia, na przykład omlet.
– Zrobię ci, nic się nie bój. A ty możesz
dziś wieczór spodziewać się gości –
oznajmiła tajemniczo Alberta.
– Kogo?
– Przez ostatnich kilka dni musiałam
przeganiać stąd Brada, poza tym wszyscy
ludzie z ekipy ciągle się o ciebie dopytują.
Po przeglądzie zdjęć na pewno ktoś
wpadnie, więc przebierz się i podmaluj
trochę.
– Nie chcę się z nikim widzieć.
– Nawet z Bradem?
– Zwłaszcza z nim.
– Posłuchaj, wydaje mi się, że jak
przyjdzie, powinnaś z nim porozmawiać.
Czuje się winny z powodu tego, że poniósł
cię jego koń. Poza tym rozmowa z ludźmi
zawsze podnosi na duchu.
Bonita posłuchała babki. Wyszła na
górę, otworzyła okno i usiadła naprzeciw
niego, patrząc w dal. Z dołu dochodziło ją
miarowe skrzypienie huśtawki, na której
Alberta uwielbiała spędzać ciepłe, letnie
wieczory.
Nagle wyrwał ją z zadumy głos Jordana.
– Dobry wieczór, Alberto.
– Dobry wieczór. Siadaj, proszę. Czy
nie powinieneś aby teraz oglądać
materiału?
– Widziałem go już dosyć, żeby
stwierdzić, że wszystko idzie w porządku.
Chciałem wyjść i odetchnąć świeżym
powietrzem.
Bonita przysunęła się cicho jak najbliżej
okna, nie chcąc uronić ani słowa z
rozmowy.
– Cieszę się, że praca postępuje zgodnie
z planem. Może nie wiesz, ale to właśnie
mnie zawdzięczasz powstanie tego filmu –
zaczepiła go przyjaźnie.
– Doprawdy?
– Gdybym jej nie suszyła głowy, Bonita
nigdy nie wysłałaby opowiadania do
gazety. Nie wiem nawet, czy napisałaby je
beze mnie, to przecież ja bez przerwy
opowiadałam jej historię miłości jej
rodziców?
– Rodziców? – spytał zaskoczony
Jordan.
– Pewnie ci nic nie mówiła, ale jej
rodzice zginęli w wypadku, kiedy była
jeszcze dzieckiem – zaczęła Alberta.
Bonita zacisnęła pięści w bezsilnym
gniewie. Nie chciała, żeby babka
wypaplała wszystko o rodzinie Jordanowi.
Z
ulgą
powitała
dźwięk
silnika,
zwiastujący przybycie kolejnego gościa.
Okazał się nim Brad.
– Przyjechałem zobaczyć się z Bonita.
Jak się dziś czuje? – zapytał Albertę, po
czym, najwyraźniej dostrzegłszy Jordana,
odezwał się do niego: – Dobry wieczór,
panie McCaslin. Myślałem, że jest pan
zajęty ze swoimi ludźmi w stajni.
Jordan musiał go zupełnie zignorować,
bo następne słowa, które dotarły do Bonity
należały do babki.
– W kuchni jest gotowa kawa. Napij się
i zanieś Bonicie na górę.
Trzasnęły frontowe drzwi, potem
nabrzmiały irytacją głos Jordana, jak
zawsze po spotkaniu z Bradem, poprosił:
– Opowiadaj dalej.
– Na czym to skończyłam? Aha...
Bonita pospiesznie schowała się do
łóżka, by nie zostać" przyłapaną na
podsłuchiwaniu.
– Ślicznie dziś wyglądasz – zawołał
Brad od drzwi. – Chcesz kawy?
– Dziękuję, połóż tu na stoliku.
– Dostałaś moje kwiaty? – zapytał, po
czym rozejrzał się po pokoju i
rozczarowanym głosem stwierdził: – Ale
ich mnóstwo.
Przysunął sobie taboret od toaletki i
usiadł obok łóżka, zasypując ją gradem
pytań na temat pobytu w szpitalu. Bonita
próbowała odpowiadać, lecz przez cały
czas nasłuchiwała, o czym rozmawiają na
dole. Słyszała tylko jednostajny szmer
głosów, nie rozumiejąc ani słowa.
– Wpadnę jutro do ciebie i wybierzemy
się na przejażdżkę – powiedział Brad.
– Co?
– Twoja babka powiedziała, że od jutra
wolno ci wychodzić z domu, a nie chcę,
żebyś od razu leciała na plan. Wiem, że
wolałabyś ten czas spędzić ze mną.
– Brad, jutro wolałabym zostać sama.
– Nie masz tu nic do gadania.
Bonita nie odpowiadała, znów próbując
złapać choć słowo z rozmowy, co Brad
wziął za przyzwolenie. Pił kawę czując się
bardzo z siebie zadowolony.
Dobiegł ją gwar głosów od strony stajni.
Pewnie skończyli przeglądać filmy, a
Jordan udzielał montażystom wskazówek,
jak mają zgrywać sceny. Z westchnieniem
wzięła swoją filiżankę, wyobrażając sobie
Jordana, jak wchodzi władczym krokiem
do stajni i wydaje polecenia, których nikt
nie ośmiela się kwestionować. Na
korytarzu rozległy się odgłosy kroków,
spojrzała więc odruchowo na drzwi,
spodziewając się babki, ale omal nie
upuściła filiżanki, gdy w drzwiach ukazał
się Jordan.
– Przepraszam pana, panie Stark, że
zrzuciłem całą winę za wypadek na
pańskiego konia – zaczął, podchodząc do
nich i uśmiechając się dziwnie. – Wiem, że
bardzo go pan lubi. To był po prostu
wypadek. Chciałbym, żeby pan wiedział,
że nikt od nas pana nie obwinia.
Bonita i Brad spojrzeli na niego, jakby
nagle przemówił w obcym języku. Do tej
pory odzywał się do Brada tylko po to, by
powiedzieć mu coś obraźliwego.
– Jak się czujesz, Bonito? – zapytał, gdy
żadne z nich się nie odezwało.
– Dziękuję, dobrze – odparła, nie dając
po sobie poznać, jak bardzo ucieszyła ją ta
niespodziewana wizyta. Potem nie mogąc
się powstrzymać, zapytała: – Czy to ty
rozmawiałeś z moją babką tam za oknem?
–
Tak.
Dyskutowaliśmy
nad
scenariuszem. Masz bardzo mądrą i
wspaniałą babkę. Pozwoliła mi zupełnie z
innej
strony
spojrzeć
na
twoje
opowiadanie.
– To dobrze – Bonita nie mogła
powstrzymać goryczy cisnącej się na usta.
Jej nigdy nie zapytał, nie poprosił o żadne
sugestie, zaś z babką nic mu nie
przeszkadzało plotkować w najlepsze. W
dodatku jeszcze się na nią powoływał.
–
Dzięki niej
lepiej rozumiem
bohaterów i pewne sceny zmontuję trochę
inaczej.
Dobrze,
że
jeszcze
nie
nakręciliśmy sceny, kiedy Doug znajduje
Kate po jej ucieczce z rancza. Doug musi
stać się trochę mniej zaborczy i bardziej
wyrozumiały.
Po jego słowach zapanowało milczenie.
Zdecydowanie tej trójce rozmowa – się nie
kleiła. Na szczęście przerwał ją dźwięk
klaksonu samochodowego i znajomy głos
zawołał:
– Panie producencie! Czekam na pana!
Jordan podszedł do okna i zapytał w
mrok:
– Czy to ty, Marlenę?
– Tak. Jutro gram swoją wielką scenę.
Obiecałeś mi próbę.
– Tak. Specjalną próbę – powiedział
półgłosem, jakby do Bonity, która
zamknęła oczy, nie mogąc patrzeć na
człowieka, który w jej obecności umawia
się z jej najlepszą przyjaciółką na randkę,
która z pewnością zakończy się czułą
sceną miłosną, bez względu na to, czy
takową przewiduje scenariusz filmu.
– Nie wpadniesz na chwilę odwiedzić
Bonity? – zapytał Jordan.
– Bonita potrzebuje odpoczynku –
odkrzyknęła Marlenę. – Ale ja nie, więc
pospiesz się, Jordan.
– Przepraszam, ale mam bardzo ważną
sprawę do załatwienia – powiedział Jordan
i skłoniwszy się, wyszedł z pokoju.
– Nareszcie – westchnął Brad z ulgą. –
On potrafi człowieka zaskoczyć. Wyobraź
sobie przeprosiny w jego wykonaniu.
– Masz rację – przyznała Bonita. – I jak
przejął się Marlenę.
– Co się dziwisz, daje jej to, czego ona
chce najbardziej.
– Ja najbardziej chciałabym teraz
odpocząć – wpadła mu w słowo Bonita.
– Dobrze, dobrze, już sobie idę. Jakoś
dziwnie pobladłaś. Jesteś pewna, że nic ci
nie potrzeba? – zapytał wstając.
– Bardzo cię proszę, zabierz na dół te
filiżanki – powiedziała pospiesznie Bonita,
chcąc uprzedzić jego ewentualny zamiar
pocałowania jej. Na szczęście udało się.
– Do zobaczenia jutro – powiedział. – A
przy okazji, nie martw się o konia, nic mu
się nie stało. Marti ujeździła go dziś trochę
i mówi, że wszystko w porządku.
Dziewczyna
uśmiechnęła
się,
bo
rzeczywiście niepokoiła się o zwierzę.
– Powiedz mu, że się na niego nie
gniewam. Żeby on się czasem nie martwił.
Gdy Brad zamknął za sobą drzwi,
Bonita wstała z łóżka i zdjęła szlafrok.
Nagle jej pokój wydał się za mały, by
pomieścić cały jej smutek i zawiedzione
nadzieje. Jutro Brad zawiezie ją w jakieś
miejsce, skąd będzie mogła podziwiać
ocean i patrzeć za horyzont, żegnając się
ze
swymi
marzeniami
znalezienia
prawdziwego domu w ramionach Jordana.
Położyła się bardzo zmęczona, jakby
czekająca ją szara przyszłość wyssała z
niej resztki życia.
Następnego ranka zeszła na dół z
mocnym postanowieniem samodzielnego
przyrządzenia śniadania i tym samym
dowiedzenia sobie, że jest już zupełnie
zdrowa. Przez kuchenne okno dojrzała
babkę, schyloną nad grządkami w swym
szerokim, słomkowym kapeluszu.
Bonita przepełniona była podziwem dla
swej babki, której życie wcale nie
rozpieszczało. Jak tylko przybyła do
Kalifornii, umarł jej mąż, a w kwiecie
wieku straciła swoje jedyne dziecko,
ukochanego syna, który miał przejąć po
niej ranczo. Wzięła się z przekonaniem za
wychowanie swej wnuczki, która bardzo
przeżywała śmierć swych rodziców.
Prześladowały ją kłopoty zdrowotne, tak
jakby mało było kłopotów z prowadzeniem
rancza.
Nie pozwoliła jednak powalić się tym
wszystkim przeciwnościom losu. Skupiła
swą uwagę na drobnych przyjemnościach
codziennego życia, ogrodzie, gotowaniu,
czytaniu Biblii. Odsunęła na bok swe
marzenia o podróżach, o nowym,
wspaniałym świecie, koncentrując się na
przeżywaniu każdego dnia z osobna i
przez cały czas sprawiając wrażenie, że
jest szczęśliwa.
Bonita zapomniała nagle o śniadaniu i
wybiegłszy do ogródka, objęła babkę z
całych sił.
– Co za dziewczyna! Aleś mnie
zaskoczyła.
Nie
słyszałam,
jak
wychodzisz.
– Babciu, bardzo cię kocham, wiesz? –
powiedziała dziewczyna, całując ją w
policzek.
– Wiem, ale cieszę się, że mi to
powiedziałaś. I nawet nie mam ci za złe, że
przeszkodziłaś mi w plewieniu.
Alberta zdjęła kapelusz i zręcznym
rzutem zawiesiła go na wbitej w ziemi
łopacie. Potem wzięła wnuczkę za rękę i
poprowadziła
w
stronę
zarośniętej
pnączem altany.
– Usiądź tu ze mną na chwilę. Muszę ci
powiedzieć coś ważnego.
– Dobrze.
– Rozmawiałam wczoraj z Jordanem,
wiesz o tym, prawda?
– Powiedział, że wspaniale mu się ciebie
słucha, ale nie sądzę, żeby interesowały go
nasze rodzinne historie. Opowiadałaś mu o
mamie i tacie?
– Tak. Nie tylko o wypadku, ale o
wszystkim, kiedy się po raz pierwszy
spotkali koło Cypress Point – przyznała
Alberta.
– Pewnie ziewał z nudów.
– Tak myślałam z początku, ale po
chwili zauważyłam, że wyprostował się
jak struna i po prostu chłonął moje słowa.
– Mówił, że rzuciłaś nowe światło na
scenariusz.
– A jakże. Widzisz, Jordan myślał, że
napisałaś go na podstawie swojego
związku z Bradem.
– Co?!
– Przyznaj, że nigdy mu nie
powiedziałaś, że chodzi tu o twoich
rodziców, a skoro w scenariuszu jest mowa
o dwóch sąsiadujących ze sobą ranczach,
po prostu przyjął, że opisujesz siebie i
Brada.
– Jak mógł w to uwierzyć?!
– Powiedział, że cała historia wydawała
się tak bardzo prawdziwa, że musiała być
wzięta z życia. A kiedy po raz pierwszy
przyszedł do nas, Marlenę powiedziała mu,
że macie zamiar pobrać się z Bradem i że
napisałaś swą rodzinną opowieść o
miłości.
– Tak powiedziała?! – nie wytrzymała
Bonita.
– Przynajmniej tak twierdzi Jordan.
– Wie, że to nieprawda!
– Musiała mieć swoje powody –
stwierdziła filozoficznie babka.
– To przez nią to całe zamieszanie! –
wybuchnęła
Bonita,
bliska
płaczu.
Oczywiście, Marlenę zdecydowała, że
upoluje Jordana i w typowy dla siebie
sposób skłamała, wymyślając jakąś
bajeczkę o miłości Bonity.
– Nie masz racji – zaprotestowała
babka. – To też twoja wina. Czy
kiedykolwiek zdobyłaś się na szczerą
rozmowę z Jordanem? Wstydziłaś się mu
powiedzieć, skąd wzięłaś natchnienie do
swego opowiadania. Gdybyś była z nim
otwarta, od razu zorientowałby się, co w
trawie piszczy.
Ale Jordan uwierzył Marlenę. I ilekroć
widział Brada razem z Bonita, jego
podejrzenia przeradzały się w pewność.
Nic dziwnego, że zawsze w takich
chwilach odpychał ją od siebie. Po prostu
sądził, że należy do innego mężczyzny.
– Masz rację, babciu. To moja wina. Nie
wiem tylko, czy uda mi się jeszcze
wszystko wyprostować.
– Nie martw się tym teraz. Za chwilę
będziesz miała gościa.
Rozdział 10
Spośród drzew otaczających ogródek
babki rozpościerał się doskonały widok na
drogę dojazdową do rancza. Bonita nagle
złapała Albertę za ramię i powiedziała z
przestrachem w głosie:
– Och nie! Brad jedzie po mnie, żeby
mnie zabrać na przejażdżkę. Zupełnie o
tym zapomniałam.
– Jedź z nim. Przynajmniej nie gada bez
przerwy jak ja. Będziesz miała dużo czasu,
żeby sobie pewne rzeczy przemyśleć –
powiedziała Alberta.
Bonita przyjęła radę babki i puściła się
biegiem do domu, by wziąć sweter.
– Zatrzymaj go, ja zaraz wracam!
Gdy wsiadła do półciężarówki Brada, od
razu spostrzegła, że podobnie jak ona, nie
jest w nastroju do rozmów. Po długiej
chwili zapytał:
– Dokąd pojedziemy?
– Może do Point Lobos?
– W porządku.
Point
Lobos
był
niewielkim,
postrzępionym półwyspem, który zarysem
i urodą przypominał Półwysep Monterey,
choć
zachował
swą
dzikość
w
nienaruszonym stanie. Miał dosyć dziwną
historię, bo przez pewien czas należał do
jakiegoś Meksykanina, który wygrał go w
karty, a potem sprzedał za bezcen. Kolejno
znajdowały się tu przystań wielorybnicza,
nabrzeże przeładunkowe węgla, pastwisko
i miejsce, gdzie planowano wybudować
miasto. Gdy wreszcie dostało się w ręce
kogoś, kto potrafił docenić jego uroki,
zostało natychmiast ochrzczone perłą
okolicznych parków krajobrazowych.
Brad przystanął na chwilę przed rogatką
wjazdową i zapłacił za wstęp.
– Jedźmy do Chińskiej Zatoki –
zaproponowała Boni ta.
– Chyba już za późno na wieloryby,
które płyną do Meksyku – powiedział
Brad. – Ale kiedy tu byłem ostatni raz, co
chwilę widziałem, jak ich olbrzymie
cielska przewalają się po powierzchni.
– Popatrz tam! – przerwała Bonita. –
Wydra!
Widok jej ulubionego zwierzęcia bardzo
podniósł ją na duchu. Popielata wydra
kalifornijska, wielkości może jej psa,
płynąc na plecach i śmiesznie poruszając
łapkami, zajęta była spożywaniem jakiegoś
konika morskiego lub małża. Jak tylko
skończyła, dała z powrotem nura pod wodę
po drugie danie.
Brad delikatnie popchnął Bonitę do
przodu, wskazując drogę. Dziewczyna
zeszła za nim wąskimi schodami na samą
plażę. Usiedli, a Brad spojrzał na nią
nerwowo, jak nigdy dotąd.
– Co się stało, Brad? Wygląda na to, że
masz jakieś zmartwienie.
– To prawda, ale trudno mi je wyrazić
słowami.
– Mnie możesz wszystko powiedzieć.
Jesteśmy przecież przyjaciółmi.
– O to właśnie chodzi. Ile razy próbuję
porozmawiać o naszej przyszłości, ty
zawsze zmieniasz temat i powtarzasz, że
jesteśmy przyjaciółmi. A tu wszyscy
ludzie z zespołu dokuczają mi i nazywają
nas Romeo i Julia. Sam nie wiem, jak mam
się zachować. Po tym wszystkim nawet
Marti boi się do mnie podejść.
Od czasu zaskakującej informacji babki,
Bonicie nie przyszło do głowy, że w tym
całym zamieszaniu prócz niej i Jordana
mogła
być
jeszcze
jedna
ofiara
nieporozumień.
Teraz
oczywiście
wyjaśniło się dziwne zachowanie Brada.
Słyszał plotki od ludzi z zespołu i
próbował zachowywać się tak, jak
przystało na zakochanego, bo sądził, że
wszyscy tego odeń oczekują. Nagle spadł
jej z ramion ogromny ciężar, gdy zdała
sobie sprawę, że Brad jej nie kocha. Ich
stosunki zawsze układały się bardzo
prosto, dopóki plotka o ich wielkiej
miłości, rozpowszechniana przez Marlenę,
nie trafiła do wszystkich.
Brad wziął ją za rękę i przepraszającym
tonem zagadnął:
– Zawsze cię lubiłem, wiesz o tym
dobrze. I ucieszyłem się, kiedy usłyszałem,
że jesteś we mnie zakochana. Wydawało
mi się, że to dobry pomysł, wiesz, że ty i
ja... Ale jak na kogoś, kto mnie kocha,
zachowujesz się dziwnie.
– Brad, opowiadanie, które napisałam,
jest o moich rodzicach, nie o nas.
Przepraszam, że ci o tym nigdy nie
mówiłam, bo wydawało mi się, że nie
jesteś tym zainteresowany. Widzisz,
kupiłeś ranczo po dziadku Beasley, ojcu
mojej matki. Mieszkała kiedyś w twoim
domu, potem mój ojciec przyjechał do
Kalifornii i zamieszkał po sąsiedzku.
Spotkali się pewnego dnia na plaży, w taki
dzień jak dziś, potem widywali się jeszcze
wiele razy, w sekrecie. Nikomu nie
mówili, że się kochają. Aż do dnia, kiedy
się pobrali.
– Czyli ty mnie właściwie nie kochasz.
– Nie, ale bardzo cię lubię. Jak swego
przyjaciela. A teraz nie wyglądaj tak
radośnie,
powinieneś
być
przecież
zdruzgotany tą wieścią – roześmiała się
Bonita, zaś Brad spróbował nadać swej
rozradowanej twarzy wyraz cierpienia,
jednak bez większego przekonania. Po
chwili dodała:
– Kocham Jordana.
– Kocha Jordana – powtórzył za nią
Brad. – A mówiłaś mu o tym?
– Nie...
– No to na co czekasz, dziewczyno?
Jedziemy!
Biegli schodami przeskakując po dwa
stopnie naraz.
Gdy zatrzymali się na chwilę dla
złapania oddechu, zauważyli, że jakaś
grupka turystów z zainteresowaniem
przygląda się ich wyczynom. Gdy znaleźli
się w samochodzie Brada, znów dali upust
swej radości.
– Ale dokąd jedziemy? – zapytała.
– Znaleźć faceta, w którym się
zakochałaś.
– Nie wiem, gdzie może teraz być.
– Kiedy czekałem na ciebie dziś rano,
spotkałem jednego z jego ludzi, który
powiedział mi, że dzisiaj mają zamiar
kręcić w budynkach misji.
Po drodze do misji w Carmel Bonita
mogła sobie odpowiedzieć na kilka pytań,
które od dawna ją nurtowały. Zrozumiała,
dlaczego Jordan zachowywał się tak wrogo
w stosunku do Brada. Po prostu był
najzwyczajniej zazdrosny. Przypomniała
sobie, jak krytykował głównego bohatera
jej opowiadania. Ona sama sądziła, że
chodzi mu o jej ojca i stąd całe
nieporozumienie. Chyba nawet dlatego
obsadził w głównej roli Douga, by
wykazać jej naocznie niższość jej
wybrańca serca. Teraz wszystko było już
jasne. Jordan McCaslin – mężczyzna,
który przysiągł sobie nigdy więcej się nie
zakochać, stracił głowę do tego stopnia, że
nie widział nawet własnej miłości.
– Nie mam miejsca na zaparkowanie,
więc po prostu wysadzę cię tutaj. W ten
sposób nie będziesz mogła zmienić zdania.
– Nie chcesz sprawdzić, czy nie ma tu
przypadkiem Marti? Pewnie tego nie
wiesz, ale myślę, że zaczynasz coś do niej
czuć.
– Możliwe. Nie miałem czasu się nad
tym zastanowić – powiedział Brad.
– Teraz masz okazję rozważyć i taką
możliwość – uśmiechnęła się na widok
jego zdziwionej twarzy.
– Bonito, przestań się wymawiać i do
dzieła – burknął z udawaną srogością. –
Idź i powiedz mu to, co przedtem
powiedziałaś mnie.
Gdy tylko zatrzasnęła drzwi, samochód
ruszył. Brad za kierownicą był w znacznie
lepszym humorze, niż gdy próbował wziąć
sprawy Bonity w swoje ręce.
Teraz musiała poradzić sobie z własną
niepewnością. A jeżeli on przyzna się do
uczucia, lecz powie, że ich życie razem
jest niemożliwe, bo zbyt ciążą mu
wspomnienia z przeszłości? A może powie
jej, że ją kocha, ale tylko trochę, nie na
tyle, żeby spędzić z nią resztę życia. Co
wtedy? Czy potrafi poradzić sobie z
rozczarowaniem? Takie myśli kołatały jej
w głowie, gdy zbliżała się do wrót misji
pod
wezwaniem
Świętego
Karola
Boromeusza.
Założona dwieście lat temu przez ojca
Junipero Serrę stała się sławna na całą
Kalifornię. Położona była prześlicznie, tuż
u ujścia rzeki Carmel do oceanu, z
widokiem na zielone góry i całą dolinę.
Niestety po jego śmierci nikt nie podjął
dzieła, misja przeszła pod świecką
administrację,
zaś
Indianie,
którzy
ożywiali wspólnotę, rozpierzchli się.
W
czasie,
gdy
rozgrywało
się
opowiadanie Bonity, misja zdążyła popaść
w ruinę. Dekoracje odzwierciedlały dość
dokładnie tamtą epokę. Tu i ówdzie walały
się szczątki wozów, kupy gruzu i kamieni,
a sztuczne chwasty sugerowały, że w
ogrodzie od lat nie postała ludzka stopa.
Aktor przebrany za kapłana minął ją w
drodze na plan. Bonita poszła jego śladem.
Czegoś jednak nie poznawała. Scena miała
się
rozegrać
między
Dougiem
i
nauczycielką, lecz Marlenę, ubrana w
nową suknię ze sklepu, w którym
poprzednio pracowała, stała w tłumie z
nadąsaną miną.
– Czy Marlenę Webb nie gra w tej
scenie? – zapytała biegnącą gdzieś
zaaferowaną
Charlotte,
z
naręczem
strojów.
– Nikt mi nic nie mówi na czas.
Wyobraź sobie, że wczoraj o północy
dostałam
wiadomość,
że
mam
zorganizować cztery sutanny w czterech
różnych rozmiarach. Jordan przez całą noc
wisiał na telefonie, żeby znaleźć kogoś,
kto zastąpiłby Marlenę.
– Ale dlaczego?
– Nie wiem. Jeszcze wczoraj wszystko
było jasne, miała występować w tej scenie.
Cały dzień przerabiałam jej suknię, a tu
masz...
Bonicie przyszło do głowy, że
poprzedniego wieczora Jordan zapewne
zażądał
wyjaśnień
w
związku
z
kłamstwem, którym go uraczyła, i
powiedział, że nie chce z nią dalej
pracować. Dlatego zastąpił ją naprędce
ściągniętym aktorem.. Marlenę została
przykładnie ukarana za swą dwulicowość.
– Cisza na planie! Próba w toku! –
zawołał asystent reżysera.
Bonita musiała sama przyznać, że ujęcie
wyszło świetnie. Doug, wywnętrzając się
przed
księdzem
był
bardzo
przekonywający, a' duchowny, ze swej
strony, słuchał ze współczuciem.
– Słońce za chwilę schowa się za
chmury! Szybciej, kręćmy następną scenę!
– powiedział do Jordana reżyser.
Bonita przypomniała sobie, jak Jordan
wyjaśniał jej babce, że filmowanie nocą
dużo kosztuje, bo trzeba używać
reflektorów, które nadają twarzom aktorów
nienaturalny blask. Zamiast tego, ujęcia
"nocne" kręcono w dzień, najlepiej
pochmurny, z założonym na kamerę
odpowiednim filtrem, który sprawiał, że
tło było ciemniejsze.
Ujęcia nie trzeba było powtarzać. Doug
zagrał w sposób stonowany, delikatny, z
uczuciem, co po raz pierwszy zauważyła
Bonita w San Francisco. Mogłaby
przysiąc,
że
jej
własny
ojciec
wypowiedziałby te słowa tak samo.
Oczy Kate Harrigan lśniły z dumy, lecz
słowa nie odbiegały od utartego już
schematu:
– Myślałam, że nam się stary kowboj
rozpłacze.
Członkowie zespołu, stojący do tej pory
jak
zaczarowani
pod
wrażeniem
znakomitej gry Douga, wybuchnęli
śmiechem.
– Dziesięć minut przerwy – zarządził
Jordan, który przed chwilą dostrzegł
Bonitę. – Muszę się z kimś porozumieć w
bardzo ważnej sprawie.
Wszyscy
pospieszyli
do
swych
obowiązków zadowoleni z udanych zdjęć,
zaś Jordan powoli zmierzał ku Bonicie, nie
bacząc na ludzi, którzy starali się go
zatrzymać, zadając mu całe mnóstwo
pytań. Gdy znalazł się obok niej, wziął ją
za rękę i ruszyli z wolna przed siebie.
– Chodźmy stąd na chwilę – powiedział.
– Znam miejsce, w którym możemy być
sami. Musimy porozmawiać na temat
poważnych zmian w scenariuszu.
– Zmian? – zapytała, nie ukrywając
rozczarowania.
– Przepiszemy na nowo nasze życia –
uśmiechnął się.
Weszła w ślad za nim do chłodnego,
mrocznego wnętrza kościoła. Figury
świętych zdawały się do nich uśmiechać, a
w powietrzu unosiła się woń świeżych
kwiatów
zmieszana
ze
słodkawym
zapachem kadzidła. Jordan wyprowadził ją
przez małe drzwi nawy bocznej na
zewnątrz i znaleźli się na kwadratowym
dziedzińcu misji.
Dawno temu tętnił życiem tysięcy
Indian i księży, teraz ożywiały go tylko
podmuchy wiatru, skrzypiąc starymi
żarnami.
– Muszę ci powiedzieć prawdę o moim
opowiadaniu – zaczęła Bonita.
– Już ją znam. Wczoraj wieczorem
twoja babka opowiedziała mi wszystko.
Widzisz, przez cały czas sądziłem, że
filmujemy historię miłości twojej i Brada.
Dlatego chciałem, żeby bohater był taki...
trochę nieokrzesany. Byłem o ciebie
zazdrosny.
– O co? Myślałam, że ty, Jordan
McCaslin, jesteś ponad takie uczucia.
– Byłem. Do chwili, gdy przeczytałem
twoje opowiadanie, robiłem tylko filmy
wojenne i sensacyjne, lecz gdy poznałem
ciebie, wiedziałem, że muszę wszystko
sfilmować, i pragnąłem, by połączyło nas
to, co bohaterów twojego opowiadania.
Żebyś ty mnie pokochała...
– Kocham cię...
– Więc wyjdź za mnie i pozwól rzucić
sobie do stóp cały świat.
Podszedł do niej bliżej, objął ją i
powiedział z uśmiechem:
– Ta scena jest bardzo ważna i trzeba ją
umiejętnie rozegrać. Teraz podnieś głowę.
O tak. Uśmiechnij się czule. Znakomicie.
Byłabyś wspaniała na ekranie.
Bonita czuła ogarniającą ją falę
szczęścia. Nareszcie marzenia całego jej
życia miały się spełnić. Jordan dawał jej
świat, a ona, mając oparcie w jego miłości,
gotowa była pójść za nim wszędzie.
Spojrzała w niebieskie oczy, które
spoglądały na nią czyste, bez śladu chmur,
które tak często w nich widywała.
– A kiedy cię pocałuję, masz zamknąć
oczy – powiedział z uśmiechem.
Bonita nie potrzebowała tylu słów.
Skoro tylko poczuła jego usta na swoich,
zorientowała się, że jest na właściwym
miejscu z właściwą osobą. Nigdy dotąd nie
czuła się tak pewna siebie.
Jordan na chwilę odsunął głowę.
– Jeżeli o mnie chodzi, w twojej historii
o miłości tylko jeden mężczyzna może
zagrać główną rolę.
Tym
razem
pocałował
ją
bez
dodatkowych komentarzy.