NAJGORSZE ZE
WSZYSTKIEGO
Ray Loriga
WYDAWNICTWO CYKLADY
WARSZAWA 2006
Tytuł oryginału
Le peor de todo
Copyright © Ray Loriga, 1999
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Cyklady
Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo
Cyklady
Wydanie pierwsze, Warszawa 2006
Redakcja
Ewa Ressel
Redaktor prowadzący
Regina Gromacka
Projekt okładki
Michał Brzozowski
Redakcja techniczna
Zbigniew Garwacki
ISBN 83-60279-15-2
Adres do korespondencji:
Wydawnictwo Cyklady
04-026 Warszawa 50, skr. poczt. 36
tel./faks (22) 810-71-87
Dla Chństiny:
Ona wie, dlaczego
I
Najgorsze ze wszystkiego nie są stracone godziny ani
czas miniony i czas nadchodzący. Najgorsze są te okropne
krucyfiksy ze spinaczy do bielizny. Najpierw przycina się
karton w kształcie krzyża, a potem jeden po drugim
przykleja się do niego spinacze. Trzeba wyciągnąć
sprężynę i oddzielić dwie deseczki, a potem bardzo
ostrożnie je przykleić, jedną do góry, drugą do dołu. Na
koniec maluje się to lakierem, dla połysku, żeby jakoś
wyglądało. Są też kubki na pióra i piórniki na ołówki, ale
to krzyże są naprawdę koszmarne.
Jorge Maiz włożył dużo uczucia w swojego stiuko-
wego słonia. Potem Paco Arce i ja deptaliśmy go tak
długo, aż zostały tylko okruszki gipsu. Na szczęście
T nic o tym nie wie.
' ; ■:•...,.
**w
Juan Carlos Pena Enano uparł się, żeby opowiadać
wszystkim, że w pierwszej klasie zesrałem się w gacie, co
zresztą dla wszystkich było jasne. Chociaż, normalna
sprawa, ja stanowczo wszystkiemu zaprzeczyłem. Ale on
ciągnął dalej, no i Elder się zesrał, Elder to ja, no i Elder
zasyfił nam klasę na ponad miesiąc, więc nie miałem
innego wyjścia, jak tylko złapać za jeden z tych
krucyfiksów z polakie-
7
rowanych spinaczy i rozwalić mu go na głowie. Don
Humberto dał mi wybór: policzek albo kara. Wybrałem
policzek, ale dostałem jedno i drugie. Nie pytajcie
państwo, dlaczego. Dostać w twarz od Don Humberto -
bolało, ale nie bardziej, niż przewrócić się na podwórku i
zaryć nosem w ziemię. Kary były gorsze, bo człowiek
musiał przez dwie lub trzy godziny przepisywać czytanki.
W pierwszej klasie przerabialiśmy książkę Pandora i
puszka wiatrów: Pandora otwierała puszkę na drugiej
stronie książki, a potem spędzała cały rok na szukaniu
wiatrów. W drugiej klasie przerabialiśmy Pinokia. To
było jeszcze gorsze niż Pandora, gorsze nawet, niż upaść
na podwórku i walnąć nosem o beton. Pajace to druga
najbardziej nieznośna rzecz na ziemi: kostiumy pajaców,
piosenki pajaców, opowiadania pajaców, filmy pajaców,
a zwłaszcza obrazy pajaców.
Czytałem w gazecie, że jedna pani zmarła od noszenia
na głowie zamrożonego kurczaka. Okazuje się, że ciągle
kradła i wszystko chowała pod kapelusz. Miała już w tym
sporo wprawy, ale nigdy nie próbowała z mrożonkami.
Umarła dlatego, że kurczak zamroził jej mózg. W jednych
filmach ludzie umierają, a w innych nie. Ja lubię takie,
gdzie umierają, no i ostro się nawzajem nienawidzą, jedni
drugich.
Podobno w Ameryce pojawiła się moda na hodowanie
kajmanów. Tak że każdy miał kajmana. Trzymali je w
wannie albo w szafie, sam nie wiem, w każdym razie jak
moda minęła, zaczęli je wyrzucać do studzienek
ściekowych i teraz wszystkie siedzą tam
8
na dole, rosną jak potwory, gotowe pewnego pięknego
dnia wyleźć i zeżreć pół Ameryki.
To sranie w gacie w pierwszej klasie ma swój początek
w mocnym środku przeczyszczającym, który moja matka
wypróbowywała na mnie przez jakiś czas, tak że
właściwie nie jestem niczemu winny. Poza tym było to
dla mnie tak okropne przeżycie, że teraz nie mam ochoty
na wspominki. Tacy kolesie jak Pena Enano zawsze latają
za cudzym gównem i prawie nigdy do nich nie dociera,
jak śmierdzi ich własny tyłek.
Matki zakładają człowiekowi bawełniany podkoszulek,
a na to sweter z golfem, a na to wełnianą marynarkę, a na
to płaszcz i jeszcze czapkę kominiarkę. Matki nie wiedzą,
że człowiek czasem musi się ruszać i dlatego przygniatają
go wszystkimi ubraniami, jakie znajdą po domu.
Swetry z golfem to jedna z trzech najokropniejszych
rzeczy na świecie. Nacho Alverola był sympatycznym
dzieckiem, które nigdy nie wiedziało, jak przypodobać się
ludziom. W końcu został złodziejem i skończył w
Carabanchel
1
. Opowiedział mi to ksiądz, który nas kiedyś
uczył i który z zamkniętymi oczami umiał narysować
mapę Izraela. Mnie na widok księży wszystko przewraca
się w żołądku, bo
1
Więzienie w Madrycie, zbudowane w 1940 roku z
polecenia rządu frankistowskiego; służyło do roku 1998
(przyp. tłum.).
9
jadają dużo i mądrze. Jak ktoś ci umrze, mówią, że
o powód do radości, bo już jest u Boga, co mnie się
vydaje głupotą.
;
Choćby matka ubrała cię nie wiem jak grubo, Iziecięcy
pot nie jest taki sam jak dorosłych, przy->omina bardziej
letnią wodę. Sprawy generalnie pogarszają się w miarę
jak rośniesz, dlatego jest szczególnie okrutne, że
zatruwają ci życie, gdy jesteś mały jeszcze masz jakieś
szanse. Ludzie z wiekiem stają >ię odrażający, rok po
roku jest z nimi coraz gorzej, iż zmieniają się w
obślinionych staruchów. Mój wuj VIanolo był
staruszkiem czystym i ładnym; myślę, że
TLÓJ
ojciec też
będzie taki.
Jak byłem mały, chciałem przez tydzień albo przez
niesiąc nie mówić ani słowa, ale potem nie udawało tni
się wysiedzieć z zamkniętą buzią ani przez godzinę. Jak
byłem mały, często się złościłem. Teraz złoszczę się
mniej i bez takiego uporu. Kiedy pytali mnie na lekcjach,
czerwieniłem się jak pomidor. Również wtedy, gdy ktoś
mnie zaczepiał albo kiedy zbliżała się do mnie jakaś
dziewczyna. Dlatego całymi dniami się z kimś biłem.
Szkoła to okropne miejsce i jest tylko jeden sposób, żeby
nie dobierali ci się do skóry: pięści. Jeśli nie potrafisz
nikogo stłuc, jesteś zgubiony, a bycie klasową ofermą jest
prawie tak samo złe jak bycie grubasem albo ciotą.
Gdybym to ja był klasowym grubasem, teraz siedziałbym
zamknięty w jakimś supermarkecie, strzelając z giwery
do wszystkich matek i dzieci, i pracowników sklepu, bez
żadnej litości.
10
Żeby być asem Luftwaffe, trzeba było mieć ponad sto
zestrzeleń. Jak zaczęła się wojna, w trzydziestym
dziewiątym, Werner Molders miał już na koncie
czternaście samolotów zestrzelonych nad Brunetę,
Saragossą i Madrytem. Pod koniec wojny, w czter-
dziestym piątym, major Erich Hartmann osiągnął wynik
352 zestrzeleń z pokładu Messerschmitta ME--262.
Piloci alianccy nie mieli aż tylu: Pattle z RPA był
pierwszy na liście z 51 zestrzelonymi samolotami, drugi
był Amerykanin Richard z 40 zestrzeleniami. Wśród
Japończyków wybija się podporucznik sił powietrznych
marynarki Hiroyoshi Nishizawa, który zestrzelił 87
samolotów.
Kiedy miałem dwanaście lat, kupiłem pięćset piłeczek
golfowych. Nie gram w golfa ani nawet nie lubię oglądać
go w telewizji, ale sprzedali mi je śmiesznie tanio i
pomyślałem, że to będzie świetny biznes. Jak skończyłem
trzynaście lat, wciąż miałem czterysta osiemdziesiąt pięć
piłeczek. Między trzynastymi a czternastymi urodzinami
sprzedałem
jeszcze dziesięć. Kiedy zakończyłem
edukację, w wieku osiemnastu lat, zostało mi czterysta
trzy-
11
dzieści osiem. W mojej klasie byli kolesie z wiatrów-
kami, rowerami BMX, a nawet skuterami z silnikiem o
pojemności 75 cm
3
, ale ja jeden miałem czterysta
trzydzieści osiem piłeczek golfowych zamkniętych w
pudle. Wild Bill Hickok zmierzył się z pięcioma
rewolwerowcami,
mając
przy
sobie
tylko
sześcio-strzałowego kolta, w środku dnia i pośrodku
wąskiej ulicy, gdzie nie było jak się schować. Trzech z
nich zginęło, zanim jeszcze wyjęli broń z kabury, a dwaj
pozostali padli ranni z bronią w ręce, nie oddając ani pół
strzału. Może Dziki Bill był najszybszy na północ od rio
Grandę, a może to był Wyatt Earp. Nigdy nie byłem tego
pewien.
Mój wujek Paco miał pistolet Astra, ale nie chodził z
nim po ulicy, wystarczała mu laska z ukrytą klingą, żeby
trzymać bandytów w ryzach.
Pewnego dnia T zgarnęła z ulicy zabłąkanego psa i
przyprowadziła do domu. Na początku piesek był miły i
łagodny, ale potem wylazła mu pyta gigantyczna jak u
konia i cały dzień latał za nami, próbując nas na nią
nadziać. Ostatecznie nie mieliśmy innego wyjścia jak
oddać go do schroniska, bo w końcu baliśmy się wyjść z
pokoju ze strachu, że ten potwór nas zgwałci.
W jakiś sposób wszystko, co mógłbym opowiedzieć,
zabrzmi dziwnie, bo prawda jest taka, że nie cierpię
szczegółów, nudzą mnie. Mógłbym powiedzieć, że mnie
bolą, ale tak naprawdę mnie nudzą. Poznałem T i myślę,
że się w niej zakochałem. Byliśmy razem przez jakiś
czas, a potem odeszła. Kiedy
12
byliśmy razem, przez wiele dni lataliśmy tam i z po-
wrotem do szpitala, bo operowali R i były komplikacje. R
to ojciec T. Mój brat M też spędził jakiś czas w
sanatorium, ale jego choroba jest zupełnie inna niż ta R.
Zanim poznałem T, po tym jak mnie wywalili ze szkoły i
po tym jak skończył się rok szkolny w internacie, co
nastąpiło po tym jak mnie wywalili, dawali mi dziesiątki
albo setki prac, absurdalnych i głupich, które rzucałem,
nie mówiąc nic nikomu, aż już niczego nie szukałem, o
nic nie prosiłem, niczego nie chciałem. Mieszkałem w
Madrycie i w Londynie, gdzie przez ponad rok miałem
pracę i ubezpieczenie, chociaż właściwie nie chcę o tym
mówić. Z żadnego konkretnego powodu, po prostu nie
chcę. W Madrycie miałem mieszkanie na ulicy Ballesta,
ale potem się wyniosłem, bo sąsiedzi wrzeszczeli i tłukli
się, i wyzwali od kurw i pedałów. Zaliczyłem też wiele
kwater dla turystów i normalnych mieszkań też. W
kwaterach dla turystów możesz siedzieć przez jedną noc
albo przez miesiąc, albo przez rok, jak sobie chcesz.
Byłem też w trzech pensjonatach. W pensjonatach, jeśli
chcesz, gotują ci jedzenie. Kiedy poznałem T, zacząłem
zapominać o tym wszystkim, a potem nagle sobie
przypomniałem. Nie jestem chłopakiem z ulicy ani coś w
tym stylu. W dzieciństwie uczyłem się w najdroższych
szkołach, a mój dom miał ogród i basen. Chodzi o to, że
sprawy się pogmatwały albo się wyprostowały, sam
dobrze nie wiem. Powiedzmy, że z ekonomicznego
punktu widzenia się pogmatwały, bo z innymi rzeczami
nig-
13
dy nic nie wiadomo. O Sidzie i Nancy przeczytałem w
gazecie, bokserów poznałem naprawdę, rozładowując
towary w Mercamadridzie
2
, morderców nie. Wietnam
zawsze mi się podobał i dlatego nie rozstawałem się z
moją książką, w dzień ani w nocy. Tak czy inaczej,
wszystko to później wyjaśniam, ale tak na wszelki
wypadek. Książka nazywała się Wietnam to nie była
zabawa
3
, ale nie sądzę, żeby można było ją jeszcze
znaleźć. Swój egzemplarz zgubiłem.
2
Mercados Centrales de Abastecimiento de Madrid -
gigantyczny kompleks hal do sprzedaży hurtowej otwarty
w 1982 roku (przyp. tłum.).
3
Alfonso Martinez Garrido, Vietnam no era una fiesta,
Madrid, Mirasierra, Manuel Garcia Lucero, 1975 (przyp.
tłum.).
14
Urodziłem się w domu w dzielnicy El Plantio, dużym
pięciopiętrowym domu. Mój brat Frań urodził się w domu
przy ulicy Lanuza, który był dużo mniejszy. M urodził się
w Caracas. Mój dziadek wyjechał do Wenezueli, po tym
jak splajtował na jakimś niedorzecznym interesie, do
którego przystąpił z namowy wspólników. Babcia
wypłakiwała sobie oczy, a wtedy dziadek pomyślał, że
najlepiej będzie spróbować szczęścia w Wenezueli. Moja
matka mieszkała najpierw w Maracaibo, a potem w
Caracas. Niewiele wiem o dziadku, bo umarł, kiedy
byłem jeszcze bardzo mały. Przejechała go ciężarówka.
M jest chory i myślę, że był taki zawsze. Frań i ja
mamy się dobrze. Ja miałem dziewczynę, którą teraz
nazywam T, bo jak to przeczyta, to się obrazi. T już
odeszła, znaczy się, już nie jest moją dziewczyną. Nigdy
nie miałem innej dziewczyny i może już nigdy nie będę
miał.
Frań i ja spaliśmy w tym samym pokoju, mieliśmy
dwa łóżka i raz na miesiąc przesuwaliśmy je na inne
miejsce, żeby nie umrzeć z nudów. M spał sam w drugim
pokoju. M ma sześć lat więcej niż Frań; siedem i pół
więcej ode mnie. Wyjechał z Caracas,
15
jak miał jedenaście miesięcy, więc nic nie pamięta z
Wenezueli. Nie jest też brunetem o ciemnej karnacji ani
nic z tych rzeczy.
W mojej klasie było czterdzieścioro dwoje dzieci. Po
dwadzieścia jeden po każdej stronie i w środku przejście.
Czasami siadaliśmy po sześcioro w rzędzie, czasami po
pięcioro albo siedmioro. Lorena Roiło, Nuria Corredera,
Benito Marin, Roberto Galvez i Julio Molla byli zawsze
w pierwszym rzędzie. Tak sobie myślę, że przerastali nas
entuzjazmem. Ten tchórzliwy zasraniec Paąuito Ribera i
ja siadaliśmy z tyłu, z dala od okien i przeciągów.
Moim najlepszym przyjacielem z całej szkoły i w
ogóle z całego świata był Javier Baigorri. Bai-gorri i ja
każdego popołudnia chodziliśmy pić. Piliśmy piwo, wino
i rum z trzciny cukrowej, który on przywoził z Portoryko.
Baigorri urodził się w Por-toryko, umiał tańczyć
merengue i pić rum. Śmiał się tak głośno i często, że
wydawało się, że zaraz pęknie.
Byliśmy razem cztery czy pięć lat, ale potem wrócił do
Portoryko i to co dobre się skończyło. Ciągle jeszcze go
sobie przypominam, gdy słucham Rubena Bladesa,
Williego Colona czy Celii Cruz.
Javier Baigorii śmiał się ze wszystkiego, choćby to
była najgłupsza rzecz, która nie śmieszy nikogo. Jak go
oblewali, pękał ze śmiechu, a jak go nie oblewali, to też.
Miał brata, który nazywał się Alonso i zaciągnął się do
Marynarki Stanów Zjednoczonych.
16
Jak mieszkasz w Portoryko, musisz uważać, bo oto
nagle nadchodzi cyklon i zmiata cię z powierzchni ziemi.
Dosłownie, zmiata cię z powierzchni ziemi i nikt, nawet
twój najlepszy przyjaciel nigdy się nie dowie, co się z
tobą stało.
Moja matka mieszkała w Maracaibo i w Caracas.
M urodził się w Caracas, ale był tak mały, kiedy wyje
chał, że nic nie pamięta. Na Karaibach możesz spo
kojnie kąpać się w morzu, a tu nagle nadpływa rekin
i zjada ci nogę. Pewnie brzmi to jak gruba przesada,
ale tak jest naprawdę. Rekin może zjeść ci nogę albo
ciebie całego, zależy jaki jest głodny.
...
Ważne jest nie to, żeby iść bardzo szybko, tylko w
dobrym kierunku. Obrońcy poruszają się w jednej linii,
dlatego Antonio Alvarez Cedrón Hernandez pozostaje
zawsze o krok od wyrzucenia z boiska, bo umie wejść od
dobrej strony. To nie jest wcale łatwe. W trzeciej klasie
miałem już za sobą spotkanie z jednym z tych ogromnych
bramkarzy, którzy przez cały mecz myślą tylko o tym,
żeby ugryźć cię w ucho. Nazywał się Ivan Bernaldo de
Quirós Uget, jadł klej i atrament i każdego tygodnia bił
rekord krokietów. Rekord pierwszej tury. W drugiej turze
Alfonso Tor-rubias nie miał sobie równych. W szkole
było dużo rekordów. Ivan Bernaldo de Quirós Uget zjadał
trzydzieści sześć krokietów. Alfonso Torrubias pięćdzie-
siąt. Alvaro Torres miał na setkę 11,3 sekundy. Marta
Lasta miała największe cycki. Juan Jose de la Llave
potrafił dziesięć razy walnąć głową w ziemię. Pena
17
Enano mógł trzy razy walnąć w ziemię nosem, a Pe-dro
Cimadevilla Nebreda miał fiuta długości dwudziestu
pięciu centymetrów. Chociaż tego ostatniego nie
widziałem, więc nie dałbym sobie za to uciąć ręki. W
każdym razie zawsze starałem się specjalnie o tym nie
myśleć.
Kiedy gryzły mnie flanelowe spodnie, zostawiałem
pod spodem te od piżamy. Czasem wystawały mi trochę i
robiłem się cały czerwony, ale ja po prostu nie cierpię,
kiedy gryzą mnie spodnie.
Naprzeciwko mojego domu mieszkali Francuzi,
Francuz i Francuzka. Byli małżeństwem pomimo tego, że
on był dziesięć razy starszy i brzydszy od niej. Francuz
miał włosy na rękach, a Francuzka była śliczna jak
księżniczka z bajki. Czasami ten bydlak Francuz tłukł ją
otwartą dłonią, a czasem zaciśniętą pięścią. Wiem to, bo
Francuzka i moja matka były dobrymi przyjaciółkami.
Ona mówiła o tym mojej matce, a moja matka mówiła to
mnie. Frań dawał mi fory na długość dwóch ulic, ale i tak
bił mnie na głowę, biegał tysiąc razy szybciej ode mnie.
Ja go biłem na głowę w kartach, bo schowałem lusterko w
powoju i wiedziałem, czego się spodziewać.
M próbował kilka razy popełnić samobójstwo, ale
jakoś słabo się starał. Na początku to była jakby zabawa,
ale potem wszystko się pokomplikowało, ze szpitalami i
internatami. Mama, tata, Frań i ja wolelibyśmy, żeby
rzeczy się jakoś ułożyły, ale nie było szans.
JOHN FITZGERALD KENNEDY był trzydziestym
piątym prezydentem Stanów Zjednoczonych. Urodził się
w maju 1917 roku, wygrał wybory prezydenckie w 1960
roku i zginął zamordowany w Dallas w Teksasie 22
listopada 1963 roku. Powiedział: „Brońmy narodu i jego
niepodległości".
NGUYEN VAN THIEU został wybrany na prezydenta
marionetkowej Republiki Wietnamu Południowego.
Powiedział: „Amerykanie nigdy nas nie zostawią".
NGUYEN CAO KY był wiceprezydentem Wietnamu
Południowego. Jak pisze w mojej książce, odznaczał się
niedojrzałością polityczną i od przysłuchiwania się
obradom parlamentu wolał afiszować się piękną żoną na
oficjalnych bankietach. Jego ulubione zdanie brzmiało:
„Trzeba żyć". Niezłe.
HO CHI-MINH był prezydentem Wietnamu Pół-
nocnego. Legendarny bojownik, znany jako „wujek HO".
Powiedział: „Z pewnością nasz lud zwycięży, a nasz kraj
dostąpi wyjątkowego zaszczytu bycia małym narodem,
który pokonał dwa imperializmy: francuski i
amerykański".
LYNDON B. JOHNSON urodził się w Teksasie i
objął rządy w Białym Domu po śmierci Johna F.
19
Kennedy'ego. Stwierdził: „Bóg jeden wie, ile ofiar będzie
kosztowała nas ta wojna".
RICHARD NIXON najpierw przegrał wojnę, a potem
całą resztę, ale i tak powiedział: „Osiągnęliśmy pokój,
zachowując honor".
Wiem mnóstwo rzeczy o wojnie w Wietnamie,
przeczytałem je w książce Wietnam to nie była zabawa.
Pierwszy żołnierz amerykański, który zginął, nazywał się
Thomas Davis. To było 22 grudnia 1961 roku. W roku
1973 Stany Zjednoczone wycofały się z walki.
To była świetna książka. Miałem ją długo, a potem
mi się zgubiła. Szukałem wszędzie i wszystkich pyta
łem, ale już się nie znalazła.
.
.
Tutaj umarł Sid, Nancy wykrwawiała się w łazience,
podczas gdy Sid z głupim wyrazem twarzy siedział na
łóżku i czekał. Okno było otwarte, wiatr uderzał Sida w tę
twarz z głupią miną, a on czekał. Ale Sid nie umarł ani
wtedy, ani nawet tutaj, dobra, trochę tak, miał nóż
sprężynowy w dłoniach, a dłonie i ręce, i nogi całe we
krwi, ale to nie była jego krew, to była krew Nancy, którą
miał na sobie przez calutki dzień i całą noc. Po tym
wszystkim nikt już Sida nie widział, w tym samym hotelu
mieszkali wcześniej Arthur Miller i Dylan Thomas. Przez
cały dzień chodzili tam i z powrotem po całym Nowym
Jorku i nic nie znaleźli, zupełnie nic, byli naprawdę
zmęczeni, już przynajmniej od tygodnia siedzieli w
środku i nie wychodzili, i Nancy wpadła w histerię,
bardziej niż
20
kiedykolwiek, i nosiło ją po całym pokoju z jej cięż
kim tyłkiem i nogami pełnymi siniaków, a więc to
nie było poprzedniego dnia, tylko tydzień po tym,
jak na ulicy nikt niczego nie sprzedał, co było zupeł
nym wariactwem, nie do ugryzienia z żadnej strony,
i dlatego właśnie Nancy nagle zapragnęła umrzeć,
z żadnego innego powodu. Potem umarł Sid, w in
nym miejscu, gdzieś w siedemdziesiątym dziewią
tym, chociaż pewne jest to, że Sid nie grał dobrze na
basie, grał fatalnie, za to od czasu do czasu pisywał
do swojej matki:
' • *
„Kochana mamo, czuję się fantastycznie, Ameryka
to bardzo duży kraj, większy niż jakikolwiek inny,
przynajmniej o ile wiem. Ludzie mnie kochają i mówią
mi miłe rzeczy, które zapisuję sobie, żeby nie
zapomnieć. Wrócę wkrótce. Kocham cię -Sydney."
Miałem przygotowane swoje rzeczy, ubrania, książki i
buty piłkarskie. Moja matka krzyczała jak wariatka, a
mnie to mało obchodziło, bo odkąd mnie wyrzucono,
byłem przygotowany na to i na jeszcze więcej. Mój ojciec
nie był dużo wyższy ode mnie, nawet nie o pół głowy;
kiedy on mówił, ja wpatrywałem się w swoje stopy.
Miałem wszystko gotowe, żeby sobie pójść i hałas nie
mógł mnie zdekoncentrować.
Wyrzucili mnie ze szkoły, bo Juan Jose de la Llave
nabrał chętki na to, żeby kraść mi podwieczorek. Brał
mój podwieczorek w swoje łapska obrzydliwego gru-
21
basa, wkładał do swojej gęby obrzydliwego grubasa i
szybko przeżuwał, aż wszystko wpadało do jego
wielkiego brzucha obrzydliwego grubasa. I tak przez cały
trymestr. Aż miałem tego powyżej uszu i rzuciłem w
niego krzesłem. Krzesło nie ważyło dużo, było ze
sztucznej żywicy, ale pod koniec bójki Juan Jose de la
Llave miał w głowie dziurę na pięć centymetrów. Miał
mój podwieczorek i swoją dziurę. Tak właśnie rozumiem
równowagę. Dla szczeniaków z pierwszej tury na
stołówce byłem bohaterem, bo wreszcie mogły zjeść
podwieczorek. Dla dyrektora byłem prawie mordercą.
Powiedział, że wiele mi brakuje, żeby być dobrym
człowiekiem. Rzecz w tym, że kiedy jesteś mały, ostatnią
rzeczą, jaka ci jest potrzebna, to być dobrym
człowiekiem. Kiedy jesteś mały, myślisz, że wciąż masz
jakieś szanse, żeby stać się prawdziwym skurwysynem,
więc próbujesz je wykorzystać. Tak jak ja to widzę,
prawdziwy skurwysyn to facet, który trzyma w ryzach
tych tumanów z drugiej tury, a nie kawał gnoja straszący
młodszych i kradnący im podwieczorki.
Kiedy jesteś dzieckiem, za nic na świecie nie chcesz
być dobrym człowiekiem: chcesz zwyciężać w wadze
ciężkiej, być wyrzucanym z dwóch na trzy klasy i walić
konia tak długo, aż złapie cię skurcz w ręce. Kiedy jesteś
dzieckiem, chcesz spłonąć w piekle i widzieć, jak cała
pieprzona szkoła gapi się z podziwem.
Jeśli zaczyna się rozmyślać o miejscach, w których się
było, i o ludziach, z którymi się było, i o tych wszystkich
głupotach, których trzeba było nie mówić, można skonać.
Staram się o tym specjalnie nie myśleć. T robi się
smutna, jak sobie przypomina pewne sprawy, a ja zawsze
jej mówię, że nie ma sensu przez cały czas obrzucać się
gównem.
Hugo Sanchez robił fikołka po każdym golu. Lu
dzie to uwielbiali. Hugo Sanchez zdobył pięć pucha
rów Pichichi w ciągu sześciu lat. Puchar Pichichi do
staje gracz, który w mistrzostwach ligowych strzeli
najwięcej bramek. Pierwsze Pichichi zdobył Bienzo-
bas z Real Sociedad w sezonie '28/'29. Drugie dostał
Gorostiza z Bilbao, a trzecie Bata, też z Bilbao. Klub
Atletico de Bilbao miał w swoich szeregach dwuna
stu „pichichi", Real Madryt - dwudziestu. Barcelona
tylko sześciu, ale problem w tym, że Barcelona nigdy
nie miała zbyt dużo szczęścia. Real Madryt wygrał
25 lig, a Barcelona 10.
» ; i
Pierwszym bramkarzem, który zdobył puchar za
najmniejszą liczbę przepuszczonych goli, był Ramal-lers,
w sezonie '58/'59. Wygrał też w kolejnym sezonie.
23
Oprócz Hugo Sancheza nikt nie strzelił tyle goli co
Zarra.
Granie w piłkę sprawiało mi przyjemność, nie bie-
gałem zbyt szybko, ale nieźle się kiwałem. Grałem, jak to
się mówi, w kratkę: raz bardzo dobrze, a raz nie.
Jeśli dodamy do siebie wszystkie punkty zdobyte
przez każdą drużynę we wszystkich mistrzostwach,
mamy 2355 dla Madrytu, a Barcelonie, drugiej w ko-
lejności pod względem punktów, zostaje 2192.
Jeśli chodzi o puchary zdobyte przez klub, czyli trzy
mistrzostwa pod rząd albo pięć naprzemiennie, to Madryt
znów jest na czele listy: od '53 do '61, od '61 do '67, od
'67 do '69, od '71 do '79 i od '85 do '88.
Mam to wszystko zapisane, bo wydaje mi się, że to
ważne.
Kiedy Madryt wygrał ligę '79/'80, gazety poświęciły
temu
prawie
całą
stronę.
Nagłówki
głosiły:
„SZCZĘŚLIWA DWUDZIESTKA". _
Chodzi mi o to, że jedne rzeczy są ważne, a inne nie.
Mój ojciec zaczyna malować. Mój ojciec jest wielkim
rysownikiem, jednym z najlepszych, ale teraz musi
malować i musi robić to szybko, bo M cały :zas
doprowadza nas do szału i nie wiemy, co z nim robić.
M nigdy nie był zdrowy, ale teraz, z upływem czasu,
jest z nim coraz gorzej, a mama, tata, Frań i ja nie
wiemy, jak mu pomóc. Lekarze też nie. Przekazują
24
sobie jego przypadek jedni drugim i nigdy nie mówią
nam nic pewnego. Nawet nic w przybliżeniu.
Rozmawiałem prawie ze wszystkimi lekarzami, ale od
żadnego nie usłyszałem nic, czego wcześniej bym nie
wiedział. Nie chcę się zagłębiać w szczegóły choroby M,
bo wszystkie te sprawy związane z umysłem są bardzo
skomplikowane, poza tym M mógłby to przeczytać i się
wściec, gdyby zobaczył, że opowiadam publicznie o jego
sprawach. Są rzeczy, o których nie powinno się mówić,
ale problem w tym, że bez tego nie dałoby się zrozumieć,
dlaczego mój ojciec już nie maluje i dlaczego moja matka
jest tak zdenerwowana, nie wiedząc, jak ma traktować
swoje najstarsze dziecko. Czasami M chodził z nami do
kina, ze mną i z Franem, i wszystko dobrze szło, ale
czasami zamykał się i biegał po domu, płakał i wywracał
wszystko do góry nogami, i ostatecznie sytuacja bardzo
się pogorszyła przez te wszystkie sanatoria i zniknięcia, i
próby samobójcze.
Jeden z lekarzy chciał się dowiedzieć, co o tym myślę,
o M i jego sprawach, i o tym, że mało i źle sypialiśmy po
nocach, ale w sumie nic mu nie powiedziałem, bo lekarze
mnie męczą. Zwłaszcza psychiatrzy, którzy siadają
bokiem i wydaje im się, że zaglądają ci w duszę.
M zawsze był smutny i to jest coś, co wychodzi już na
pierwszych zdjęciach, tych ze chrzcin. M był smutny na
długo przedtem jak urodziliśmy się ja i Frań, dlatego nie
sądzę, żeby była w tym nasza wina. Kiedy M szedł z
nami do kina i był spokojny,
25
czułem się dobrze. Wychodziliśmy stamtąd jak trzej
bracia i wracaliśmy do domu bardzo zadowoleni. Gdy M
czuł się źle, zwłaszcza w ostatnich latach, robiłem się
smutny i nie wiedziałem, co mówić ani gdzie patrzeć, bo
jak patrzyłem na mamę, to smutniałem jeszcze bardziej, a
jak na tatę, to też.
Lekarz zagadnął mnie o obrazki z Matką Boską z
Dzieciątkiem i mnóstwem innych świętych, które M
zazwyczaj nosił przy sobie w te najgorsze dni, ale
zachowałem swoją opinię dla siebie, bo nie utrzymuję
zbyt dobrych stosunków z Kościołem. Jako dziecko
trochę się tego nałykałem i prosiłem Boga o miłosierdzie
po każdym wytrysku, ale rzecz w tym, że w dzieciństwie
opowiadają człowiekowi mnóstwo głupot, a ponieważ
człowiek jest mały i ma uszy większe niż wszystkie inne
części ciała, to wszystko chłonie. Potem, z biegiem lat,
wolałem wytryski.
W dzieciństwie powiedzieli mi, że gryząc hostię gryzie
się Boga, i dlatego spędzałem całe godziny z opłatkiem
przyklejonym do podniebienia, co mnie łaskotało i
doprowadzało do szału. To tylko przykład.
Mój ojciec robił piękne rysunki, ale prawie nikt nie
ceni dobrych rysowników, takich jak Hungerer, Hogarth,
Searle, Ballesta, Steadman albo mój ojciec. Ludzie
snobują się na speców od malarstwa, ale na rysunku nikt
się nie zna.
Rysunki tuszem robi się tylko jedną kreską, są szybkie
i nie pozwalają na żadne sztuczki; jak są dobre, to są
dobre, a jak są złe, to są złe.
26
Rysunki mojego ojca są przepiękne, pełne wdzięku,
charakteru i siły. W sumie, jeśli nie maluje, to też nic nie
szkodzi.
Moja matka chce mieć M przyszytego do brzucha,
żeby nie mógł zrobić nam krzywdy, ale to niemożliwe, a
od myślenia o tym robi się nerwowa.
Moja matka była aktorką, ale teraz już nie jest. Teraz
robi dużo rzeczy, których nie lubi, i nie zawsze jest
wesoła.
Kiedy wyrzucono mnie ze szkoły, żadnemu z nich
nawet nie przyszło do głowy, żeby mnie zlać ani nic
z tych rzeczy. Wysłali mnie do internatu. Tak sobie
myślę, że ich zdaniem to było dla mnie najlepsze. To,
co zdaniem innych jest dla ciebie najlepsze, w sumie
takie nie jest. Ani najlepsze, ani nawet drugie w ko
lejności. ,
. ■ =
T uwielbiała się przebierać, wyobrażała sobie, że jest
księżniczką i tak dalej; ja z kolei lubiłem piłkę nożną,
przypuszczam, że tak powinno być, sam nie wiem. Raz T
ominęła wycieczka, miała plecak, miała prowiant, miała
nawet traperki, ale pomyliły jej się dni i cały sobotni
ranek przesiedziała przed wejściem do szkoły.
Mnie raz uciekł autobus drużyny piłkarskiej i mu-
siałem spędzić całe popołudnie z Carlosem Garcią de la
Calle, który odsiadywał karę. Dużo gadaliśmy o
kobietach, piłce nożnej, psach, nauczycielach, waleniu
konia i szansach armii hiszpańskiej w przypadku
konfliktu zbrojnego. Było fajnie. W wyborach
27
reprezentacji szkoły dali mu 5-1, między innymi dlatego,
że Carlos Garcia de la Calle i ja byliśmy najlepsi w
drużynie. Ja teraz nazywam się Elder Bastidas, ale
wcześniej nie. Wcześniej, kiedy byłem mały, miałem
inne imię, które nadali mi rodzice, gdy się urodziłem.
Zmieniłem je, bo mi się nie podobało. Nie żeby było
brzydkie - tyle że dla mnie brzmiało jak nie moje.
Elder Bastidas to imię, które ukradłem jednemu z tych
kretynów z Kościoła Jezusa Świętych Dni Ostatnich
4
, na
długo wcześniej, nim do nich wstąpiłem i zacząłem
przemierzać ich ścieżki nieskończonej radości. T bardzo
się podoba to imię, a mnie bardzo się podoba T, więc
wszyscy są zadowoleni. Mojej matce wcale się nie
spodobało, że zmieniłem imię, ale człowiek nie może
spędzić życia na zamartwianiu się, że zrobi coś, co nie
spodoba się jego matce. W mojej klasie był jeden facet,
który przysięgał, że sypiał ze swoją.
Spędziłem tydzień u niego domu i faktem jest, że miał
fantastyczną matkę. Jego biedny ojciec umarł parę lat
wcześniej, facet mieszkał z matką, siostrą, też całkiem
ładniutką, babcią i prababcią, choć tak sobie myślę, że nie
sypiał z nimi wszystkimi.
4
Właśc. Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach
Ostatnich, założony w 1830 roku w USA przez Josepha
Smitha, Jr. Jego wyznawcy nazywani są potocznie mor
monami (przyp. tłum.).
..-•
>
»
28
W dzieciństwie najgorsze były noce, gdy niewiele się
spało w oczekiwaniu, że M znowu wytnie nam jakiś
numer, i dni w szkole, gdzie bez przerwy się
czerwieniłem, za każdym razem, gdy ktoś wymawiał
moje nazwisko albo wyglądało na to, że wymówi.
Najlepsze były mecze piłki nożnej. Tak czy inaczej,
przypuszczam, że to dzięki tym złym chwilom stajesz się
silniejszy, mądrzejszy albo jakiś tam jeszcze. Kiedy jesteś
w szkole i całe podwórko tych z pierwszej tury patrzy na
ciebie, jak się czerwienisz, to nie możesz myśleć o tych
wszystkich godzinach, dniach i latach, które masz jeszcze
przed sobą, bo jak to zrobisz, to zaraz weźmiesz i
umrzesz.
Liga z El Plantfo nie miała zbyt surowego regulaminu.
Wiedzieliśmy, że nie wolno nikomu rozbić głowy i że
żadna drużyna nie może wystawiać zawodników, którzy
nie są zapisani, w związku z czym nasz trener nie mógł
grać. Także dlatego, że był od nas o dziesięć lat starszy.
Na trenera zawsze wołaliśmy „trener", nie „mister",
nie „boss", tylko „trener". Prawda jest taka, że my wcale
nie chcieliśmy mieć trenera, ale skoro on się uparł, to nie
mogliśmy mu odmówić. W każdym
29
razie ulżyło nam, że nie pozwolili mu grać, bo nie trafiał
kopniakiem nawet w puszkę po konserwach. Biegał,
skakał, robił skłony, był wysoki i miał jasne włosy jak
Niemiec, ale nie odróżniał piłki od wału korbowego.
Generalnie nasza drużyna nie była zbyt dobra, ale
trenowaliśmy i dużo dawaliśmy z siebie. Ja dawałem z
siebie ciut mniej, bo nigdy nie biegałem zbyt szybko i
nawet nie lubię tego robić, ale reszta biegała i dawała z
siebie bardzo dużo.
Oglądać mojego brata Frana w akcji to była czysta
rozkosz, tak go rozsadzał entuzjazm. Z przeciwników
robił mokrą plamę, ale nie był świnią, był siłaczem.
Kiedy biegł wzdłuż bocznej linii, brakowało mu miejsca.
Piłka wystrzeliwała, a on za nią, jak gdyby Bóg dodawał
mu skrzydeł. Nazywali go dzikiem, a kiedy brał cię na
cel, przez cały mecz czułeś jego oddech na karku.
Obrońcy najczęściej mają za szybki refleks, przez co
wystawiają nogę za wcześnie, co bardzo ułatwia akcję
napastnikowi. Frań wytrzymywał do końca; kiedy stał
naprzeciwko, nie wiadomo było, jak go przejść. Nie do
pomyślenia, ale w ciągu dziesięciu lat udało mi się go
wykiwać tylko sześć czy siedem razy. Napastnicy
przeciwnika też nie mieli z nim łatwo. Poza Luisem del
Riego, ale ten skurczybyk kiwał jak szatan, to była czarna
magia, zdawało się, że ma piłkę przyszytą do buta. Był
wysoki i szybki, strzelał dobrze z główki, a także z
obydwu nóg. Luis del Riego dawał radę mojemu bratu i
dałby radę każdemu.
Antonio Alvarez Cedrón Hernandez też dobrze kiwał i
miał dużą klasę, ogromną. Nie był facetem
30
tak skutecznym jak del Riego, faktycznie był wolniejszy i
nie strzelał tak mocno, ale miał jakiś szczególny urok.
Lubiłem go i dobrze nam się razem grało. Obaj
przytrzymywaliśmy piłkę dłużej niż trzeba, ale
potrafiliśmy robić to ładnie i w tym samym czasie. W
piłce można być silnym, szybkim, wysokim, można
biegać jak błyskawica, kopać jak koń i strzelić dwa lub
trzy tysiące goli, ale to wszystko nie robi z ciebie
fantastycznego zawodnika. Antonio Alvarez Cedrón
Hernandez miał to coś, także Porres z oficjalnej
reprezentacji szkoły, Ardiles, Pierre Littbar-ski z
niemieckiej kadry, Juan Gómez, don Juanito Maravilla,
no i oczywiście Butragueńo, dziecko An-gel, które
wpadło do magicznego kociołka łaski i tak naprawdę
nigdy z niego nie wylazło.
Jasne, że nie wszystko było takie różowe, bo jakby
było, to nikt nie mógłby sobie wytłumaczyć, jak zdo-
łaliśmy przegrać trzydzieści cztery mecze pod rząd z tak
skandalicznymi wynikami, że nawet dziś nie mam
odwagi ich sobie przypominać. W strefie cienia drużyny
byli bracia Holendrzy, dwóch gości tak głupich jak słoń
próbujący obrać mandarynkę trąbą w rękawicy
bokserskiej. Z drugiej strony, to były dobre chłopaki, ale
jedno nie wyklucza drugiego. Można być jak szczere
złoto w życiu i kupą gówna na boisku, można też być
aniołem na boisku i kawałem gnoja w życiu, ale to drugie
dużo łatwiej wybaczyć.
Holendrzy kończyli wszystkie mecze, kopiąc się
między sobą, czasami również tak samo je zaczynali. Nie
potrafili ustalić, który z nich gra gorzej, choć
31
naprawdę się starali. Wszyscy patrzyliśmy, jak to • robią,
nawet obstawialiśmy zakłady. Najlepiej byłoJ postawić na
starszego brata, który miał podły charakter i potrafił
wymierzać niedozwolone ciosy bez żadnego obciachu.
Zdarzało się, że musieliśmy grać dwa mecze, co
oczywiście nie zdarzało się często, ale jak mieliśmy jakiś
zaległe spotkanie, to nie było wyjścia. Jeden mecz rano,
drugi po południu. Kiedy zbliżał się ten po południu, ja już
prawie nie żyłem, bo jak miałem sześć lat, to przynajmniej
raz w tygodniu podłączali mnie do takich maszyn pełnych
kabli, żeby leczyć mi oddech albo jakąś arytmię, sam
dobrze nie wiem. W każdym razie wyciągali mnie z klasy
i prowadzili do kardiologa, a tam podłączali mi milion
kabli do rąk i nóg, i klatki piersiowej, i pleców, i głowy.
No więc męczyłem się potwornie, kiedy tego samego dnia
wypadały dwa mecze, ale pomimo zmęczenia najlepsze
zagranie mojego życia zaliczyłem właśnie podczas takiego
podwójnego dnia.
Chodziło o piłkę, która wylądowała samotnie trochę
przed linią połowy boiska po strzale naszej obrony. Nie
dając przeciwnikom czasu na reakcję, przejąłem ją i
ruszyłem do przodu lekkim kłusem, z determinacją, ale
bez pośpiechu. Wiedziałem, że nikt mi nie przeszkodzi
dostać się aż pod bramkę. Poradziłem sobie z jednym,
dwoma, nawet trzema wrogami, zanim dotarłem do
bramkarza, ledwo muskając piłkę i lekko hamując,
jednym słowem, w pełni panując nad sytuacją.
Zamarkowałem fałsz; strzał, bardziej dla porządku niż z
potrzeby, i w koń-
32
cu wpakowałem piłkę do siatki, nawet nie zatrzymując
się, żeby popatrzeć, jak przecina linię bramki. T nie było,
żeby to zobaczyć.
Kapitan drugiej drużyny klepnął mnie dwa razy
w plecy i przysiągł dwanaście razy, że to był jeden
z najlepszych goli całych mistrzostw. Przegraliśmy
siedem do trzech, ale to był wielki dzień.
-*
Luis del Riego po tym, jak strzelił gola, unosił jedną
rękę i tak się rozciągał, że wydawało się, że wyrwie ją ze
stawów. Luis del Riego był kutasem, ale grał jak sam
Bóg.
Dzień, kiedy M pomyślał, że jego szczęście się wy-
czerpało, był jednym z najgorszych. Wcześniej zamykał
się w pokoju i nie wychodził, nawet pod przymusem.
Jeśli chciałeś wejść, z całej siły przytrzymywał drzwi i
koniec. Poza tym wstawał w nocy i krążył po domu, a
potem wydawał z siebie dziwne dźwięki, jak gdyby
umierał. Robił to bardzo głośno, żebyśmy wszyscy
słyszeli.
Przez to wszystko noce były dosyć burzliwe. Frań i ja
robiliśmy namioty z prześcieradeł, a potem właziliśmy do
środka. Frań potrafił bawić się dwie albo trzy godziny,
mówiąc do siebie półgłosem, ale ja zasypiałem wcześniej.
Nie przeszkadzał mi wcale, bo choćby go zabijali,
umierałby bardzo cichutko, prawie w milczeniu.
M był w sanatorium parę miesięcy i nie wiadomo,
dlaczego nie może dalej mieszkać w domu. Robi się
smutny i mówi, że chcą go wyrzucić. W szkole opo-
33
wiadał wszystkim, że zna sztuki walki i chłopaki czuli do
niego spory respekt, ale tak naprawdę kupował tylko
różne naklejki i komiksy z Sang-Chi, prawdziwym synem
Fumanchu, mistrza walk wschodu, chociaż nie sądzę,
żeby to się do czegoś przydawało.
W każdym razie uważam, że to, co człowiek sobie
wymyśla, jest prawdziwsze niż to, co się człowiekowi
przydarza. W ostatecznym rozrachunku to, co się
człowiekowi przydarza, zawsze jest tylko przypadkiem.
■<■.'■»*.
W mojej szkole była cała kupa śmierdzących gnojków.
Jednym z najgorszych był Labanchy. Nie miał
najmniejszego pojęcia o grze i tylko walił w piłę z ca-; łej
siły za każdym razem, gdy przelatywała blisko niego.
Dwa na trzy mecze z jego udziałem kończyły się
wykopaniem piłki nie wiadomo gdzie. Ten gość to był
prawdziwy bydlak. Jego ojciec przyszedł raz do nas
naprawić podgrzewacz- wody. Przez rok braliśmy
prysznic z rondli. To był drugi kawał bydlaka.
Nauczyciele nie są dobrymi ludźmi. Pan de las Vińas
trze twarz jak gdyby przesuwał ją z miejsca na miejsce i
zawsze mówi o wszystkim, że to są „jaja jak berety".
Niezłe. Mónica Gabriel y Galan pisze wiersze, a potem
czyta je na głos. Jorge Maiz pęka ze śmiechu i tak skrzypi,
jak gdyby naprawdę miał pęk nąć. Jorge Maiz jest gruby i
nosi okulary z trzema ty siącami dioptrii. Bez przerwy
drapie się w tyłek, b strasznie go swędzi i dlatego, że jest
gruby i kalesony zwijają mu się na jajach, i nie może
nabrać tchu.
34
Gdy zrobił słonia ze stiuku, włożył w to więcej uczucia
niż pozostali, bo chciał zaskoczyć swojego ojca czymś
naprawdę pięknym. Pomalował go na różne kolory,
starannie i cierpliwie, a potem Paco Arce i ja mu go
zniszczyliśmy. Najpierw wymalowaliśmy mu czerwone
kropy, potem czarne łaty jak mają krowy, a później go
zniszczyliśmy. Paco Arce był wysokim i sympatycznym
gościem, ale też był z niego niezły bydlak. Lubił
wszystko niszczyć. Czasami robił sobie jaja z nowych i
udawał pedała. Kiedyś jakiś nowy nazwał go
skurwysynem i Paco skopał mu brzuch. Po każdym
kopniaku nowy powtarzał: „Skurwysyn!". Tak go skopał,
że myśleliśmy już, że go zabił. Paco to był kawał bydlaka,
ale ten nowy miał jaja ze stali. Jorge Maiz zrobił swojego
słonia ze stiuku z prawdziwą miłością. Ja go
pomalowałem w kropki i krowie łaty, a Paco Arce skopał
go butem, aż zostały tylko okruszki gipsu w różnych
kolorach. Jorge Maiz przez miesiąc wzywał pomocy, ale
był gruby i nosił okulary, więc nikt nie zwrócił na niego
specjalnej uwagi. Potem zaczęło mi się śnić, że popełnia
samobójstwo. Chyba nigdy później nie czułem się tak źle
jak wtedy.
Podczas gdy M z niebezpiecznym uporem wchodził i
wychodził z domów wariatów, Frań i ja graliśmy w
najgorszej drużynie piłki nożnej ostatnich sie-
demdziesięciu pięciu lat. Oto jej skład: Frań, Antonio
Alvarez Cedrón Hernandez, Chema Peragalo, bracia
Holendrzy, Carlos i Rogelio van Moorken, kuzyn i
Lleida. Układ był następujący: Frań, Chema i Holender
Rogelio na obronie, Antonio i ja jako środkowi, a kuzyn,
na którego wołaliśmy „Chile", oraz Carlos, drugi
Holender, w ataku. Jedni z nas grali lepiej, inni gorzej, ale
w sumie byliśmy dużo bardziej źli, niż dobrzy. Na
bramce stał Lleida, gość zwinny i pewny, który nie
wytrwał z nami nawet trzech tygodni. Zostaliśmy bez
bramkarza, w związku z czym musieliśmy się zmieniać,
po jednym golu na każdego.
Jestem pewien, że jest przynajmniej dwieście mi-
lionów gorszych rzeczy, cały problem w tym, że jak
przychodzi moja kolejka na bramce, to żadnej z nich nie
mogę sobie przypomnieć. Wiem tylko, że w każdej chwili
może przyjść jakieś bydlę i roztrzaskać mi jaja
uderzeniem piłki.
W teorii piłkę przyjmuje się na klatkę piersiową, z
łokciami przyciśniętymi do boków i obejmując
36
dłońmi, zawsze to wiedziałem, ale w praktyce nigdy nie
udaje mi się oddalić jej zbytnio od moich jaj, więc już
nawet nie próbuję. Frań się wścieka, gdy widzi, jcik robię
z siebie palanta na bramce, ale z nim już tak jest, że
bierze wszystko zbyt poważnie.
Kiedy miałem dwanaście lat, zgubiłem Action-mana w
górze piachu. Schowałem go tam, ratując przed
niebezpieczeństwem, a potem on sam ruszył dalej w głąb,
aż nie dało się go więcej odnaleźć.
Wbrew temu, co wszyscy myślą, Actionman to nie to
samo co Geiperman. Mojego przywieźli mi z Londynu,
podczas gdy tutaj najfajniejszą rzeczą, jaką widziano,
było wielkie pudło żołnierzyków firmy Co-mansi.
Actionman nie tylko jest bardziej wytrzymały niż
Geiperman, ale też ma lepszy chwyt. Geiper-manowi
zawsze w końcu wypadają z rąk pistolety i latarki, i
teleskopy, bo ma te łapy miękkie i głupio zrobione.
Na plastikowych zabawkach, zanim się połamią,
wychodzi taki biały pasek. Mój Actionman długo po tym
nie przetrwał, złamała mu się ręka i wyleciały mu gumki.
Na początku matka mi go naprawiła, ale potem znowu źle
się poczuł i zgubił się w górze piachu. Nie żebym
wierzył, że generalnie zabawki mają w zwyczaju
popełniać samobójstwo, ale jestem pewien, że ta moja
wybrała drogę krótszą i bardziej godną.
Moja matka to wspaniała kobieta, mimo fatalnej
słabości do latynoskiego kina. Mój ojciec jest ry-
sownikiem, ma brodę i nosi grube szkła z czarnymi
37
oprawkami, przeważnie siada i mówi powoli, poza
tym pije dużo kawy i kicha głośniej niż ktokolwiek
na świecie.
■ ■"•
-
Będą operować R. Chodzi o coś naprawdę poważnego
i nikt nie ma specjalnej nadziei. R to ojciec T. Matką T
jest L. V. Bracia T to J i A. Wiem, że brzmi to trochę
skomplikowanie, ale myślę, że tak jest lepiej dla
wszystkich. -. , •>
T to miłość mojego życia i najładniejsza dziewczyna,
jaką w życiu widziałem; ani w dzieciństwie, ani jako
człowiek dorosły nie widziałem drugiej takiej. Nie
przesadzam.
L. V. też jest ładna i nawet matka L. V, która nie
wiem, jak się nazywa, ale leżała na stole w jadalni w
alpakowej oprawce. R nie jest taki przystojny i myślę, że
uroda T pochodzi od jej matki i babki.
T i L. V, i R, i J, i A wszyscy są Skandynawami.
Ojciec R nie przyjedzie go odwiedzić, bo jest bardzo
stary i myślę, że R będzie za nim tęsknił.
Gdyby któregoś dnia mnie operowali i T by przy mnie
nie było, zaraz bym umarł.
)
Kiedy skończyłem szesnaście lat, matka powie
działa: „Biegnij do pokoju i zobacz, co ci przynio
słam".
,
iv
;.,'.'•,
W pokoju była papuga. Nigdy nie powiedziałem
matce, że chciałbym mieć papugę, ale ona kupiła mi ją i
schowała w pokoju jako wielką niespodziankę. Nie
pozostawało mi więc nic innego, jak tylko bardzo się
ucieszyć i z całej siły przytulić papugę.
Papuga była kolorowa, gruba i niema. Na począt
ku prawie się nie ruszała i gdy widziała, że nadcho
dzę, patrzyła w drugą stronę. Potem zaczęła mieć
ciągoty samobójcze. Wyrywała sobie pióra, jedno po
drugim, z taką wytrwałością, o jaką nigdy nie posą
dzałbym papugi.
.
.•;/<, :
Wezwaliśmy weterynarza i weterynarz orzekł, że
chodzi o traumę spowodowaną brakiem miłości.
Ponieważ uznałem, że nie jestem w stanie bardziej
pokochać mojej papugi, postanowiłem ją wypuścić, żeby
poleciała na poszukiwanie czegoś lepszego. Ale jedyne,
co znalazła, to psa sąsiada. Przypuszczam, że trudno się
lata z jednym piórem na grzbiecie.
Człowiek może bardzo kochać swoją papugę, ale
potem przychodzi pies i ją zjada. Z drugiej strony,
39
człowiek może wcale nie kochać swojej papugi, ale
potem przychodzi pies i ją zjada. Czyli to nie ma zna-
czenia, jak bardzo człowiek kocha swoją papugę, bo i tak
jej to nie pomoże, jeśli w okolicy kręci się pies.
Lekarz, który operował ojca T, powiedział nam, że nie
ma wielkich nadziei. W szpitalu było bardzo gorąco i
trudno mi było się nie czerwienić. W szpitalach zawsze
jest bardzo gorąco i wszystko, co się tam dzieje i co
mówią ludzie, łącznie z lekarzami, wydaje się
kłamstwem, jak gdyby w każdej chwili ktoś mógł
parsknąć śmiechem, przynajmniej tak mi się wydaje. L.
V. przyjmuje to wszystko bardzo poważnie.
Byliśmy w szpitalu przez trzy czy cztery godziny, a
potem T i ja poszliśmy do domu.
T kąpała się nago po nocach i coś sobie wyobrażała.
Te rzeczy tutaj nie są dla T ani dla mnie, dlatego od czasu
do czasu przypominam sobie Sida i Nancy.
W niedzielę chodziliśmy do kościoła. Frań lubił to
bardziej niż ja, ale zawsze szliśmy razem. Ja chciałem
mówić „skurwysyn", „pierdolę" albo coś w tym stylu, ale
w sumie nie mówiłem nic. Kościół w El Plantio był
bardzo mały, biały i ładny. Za ministranta robił bramkarz
drużyny Durango, czasami także Luis del Riego, a za to
Bóg nauczył go kiwać w nadludzki sposób.
Bramkarz z Durango nazywał się Luis Ondina i chciał
być papieżem. Udzielał komunii dzieciakom ze swojej
ulicy okrągłymi żetonami z gry w chińczyka. Był trochę
przy kości i całkiem sympatyczny,
40
wołaliśmy na niego „Czołg", bo potrafił rozkwasić
każdego, kto zbliżył się do jego bramki.
My nigdy nie mieliśmy dobrego bramkarza, dlatego
szło nam tak źle. Mieliśmy Lleidę, ale on nie wytrwał z
nami nawet trzech tygodni; a potem już nic, ziejąca
pustką dziura za ostatnim obrońcą.
Carlos Echevarrfa i ja spędziliśmy całe popołudnie
oglądając czasopisma mojego ojca. To były ilustrowane
magazyny z kolesiami bez majtek, które wykorzystywał
do swoich rysunków. Echevarrfa zaczął wariować, chciał
wyrywać strony. Pobiliśmy się, w końcu z tej
szamotaniny wszystko się rozpadło, mój ojciec się
zorientował, a ja tak się zdenerwowałem, że wyszedłem z
domu i wspiąłem się na dźwig, taki wysoki dźwig
budowlany. Siedziałem tam parę godzin, zanim w ogóle
zachciało mi się zejść.
Carlos Echevarria był strasznie napalony, ale i tak nie
wierzę, żeby sypiał ze swoją matką.
Ojciec T ma trzy dziury: jedną oddycha, drugą podają
mu jedzenie taką gigantyczną strzykawką, a przez trzecią
wyciągają z niego flegmę.
T pęka serce na sam jego widok. Po południu siedzimy
z nią chwilę, a potem wyprowadzamy psy na spacer. T
bardzo kocha swoje psy, zwłaszcza Kitty.
Kitty jest bokserką, a Oxa to brytan. Kiedy Oxa bie-
gnie, całe jej ciało tańczy, a sierść faluje nad oczyma.
Kitty jest bardzo bystra i szybka, ma bardzo smukłe ciało,
jak królowa, i pręgowaną sierść. J uparł się, żeby podciąć
jej uszy. T nigdy nie uważała, że takie podcinanie psom
ogona i uszu jest dobre, i ja też tak
41
nie uważam. Słonie mają ogromne uszy i nikomu nie
przychodzi do głowy ich podcinać.
;.
Oxa myśli, że jest kotem, włazi na ciebie i chce, żeby
ją brać na ręce. Jest wielkim pieszczochem, ale waży
dwieście kilo. Kiedy walczy z innymi psami, nie zdaje
sobie sprawy z tego, jaka jest wielka, i próbuje się
schować.
Mam za sobą mnóstwo różnych prac, nie tylko
tutaj, także w Anglii. Pojechałem tam, bo wydawa
ło mi się, że w tym kraju ludzie za dużo wrzeszczą,
nie żebym ja nie wrzeszczał, ale przeszkadzają mi
wrzaski innych. Z wrzaskami jest jak z puszczaniem
wiatrów: własne bąki nie przeszkadzają ci nawet
w połowie tak jak cudze. Gdy tam przyjechałem, nic
nie wiedziałem o tych ludziach, ale potem stopniowo
zdałem sobie sprawę, że są tak samo nieprzyjemni
jak wszyscy pozostali. Mnie tak naprawdę podoba
się Francja, ale to dlatego, że byłem tam z T, a z nią
wszystko mi się podoba.
, ^
Sanatorium, do którego wsadzili M, było miejscem
dosyć miłym jak na sanatorium, z drzewami i ogrodami, i
słonecznymi tarasami, i krytym basenem, i drugim
odkrytym. Za pierwszym razem pojechałem tam z matką.
Mieliśmy odebrać go o dwunastej i przywieźć przed
dziesiątą. ICiedy przyjechaliśmy, M nie czekał w
recepcji, więc pielęgniarka zaczęła wzywać go przez
megafon. Prawdę mówiąc, wcale nie było mi do śmiechu,
słysząc jego imię odbijające się echem po całym tym
przeklętym domu wariatów. Potem poszedłem na górę, bo
pielęgniarce przyszło do głowy, że może śpi w swoim
pokoju. M mało sypia i budzi go pierdnięcie myszy, ja to
wiem, ale nie chciałem wdawać się w dyskusje z
pielęgniarką. Pokój M był na końcu bardzo długiego
korytarza pełnego drzwi, a na korytarzu był koleś, który
chodził od jednej ściany do drugiej, uderzając w nie
głową, zupełnie jak jeden z tych samochodzików na
baterie, które jadą przed siebie, aż w coś uderzą, a potem
zawracają. Napędził mi niezłego pietra, więc przestałem
szukać i wróciłem na dół. Kiedy dotarłem do holu,
zobaczyłem jak mama zapina M kurtkę, jak to zwykle
robi, bo lubi myśleć, że M to małe dziecko. Może i ma
rację, nie wiem.
43
Wracałem do sanatorium jeszcze tylko parę razy, \ bo
M poczuł się lepiej i go wypuścili. Jose Luis San-talla
powiedział, że za pięćdziesiąt peset zabierze mnie do
fantastycznej babki, która pokazuje tyłek. Ja nigdy nie
widziałem niczyjego tyłka, więc się zgodziłem. Kiedy
Santalla zgromadził odpowiednio dużą grupę i pozbierał
pieniądze, wziął nas na oglądanie tyłka. Zatrzymaliśmy się
przed jakimś ogrodem otoczonym drutem kolczastym i
cyprysami. Zaglądając | pomiędzy cyprysami, można było
dostrzec grubaskę gołą od pasa w dół, można było zobaczyć
tylko to i nic więcej, bo tyłek zasłaniał wszystko inne, na-
> wet słońce. To był ogromny, biały i obrzydliwy ty- \
łek, największy tyłek świata. Powiedziałem Santalli, ; że
gdyby kosił kasę za metr kwadratowy tyłka, był- ; by
bogaczem. Tego dnia odkryłem, że tyłek nie jest
prawdziwym tyłkiem, jeśli nie jest prawdziwym tył- j
kiem. To znaczy, że jeśli tyłek przypomina bardziej '
cysternę niż tyłek, to w końcu nie jest to ani tyłek, ani \
nic poza tym. Mój ojciec mówił, że gdyby miał koła
:
ze
szprychami, kierownicę i dzwonek, to nie byłby ; moim
ojcem tylko rowerem. Z tego samego powo- .1 du tyłek,
który jest w stanie spowodować zaćmienie j słońca, to nie
tyłek.
Mój ojciec raz dostał ataku nerwów i aż stracił głos.
Potem go odzyskał. Mój ojciec to bardzo spokojny facet,
ale pewnego dnia dostał atak i nikt nie wiedział,
dlaczego. Nigdy nie dostał kolejnego. Kiedy byłem mały,
też miałem ataki i chciałem wszystko rozwalić. Bycie
małym oznacza, że jest się DUŻO mniejszym
44
niż większość rzeczy i to nie dodaje otuchy. Ludzie
opowiadają ci piękne historie z dzieciństwa, ale osta-
tecznie bycie małym jest zawsze byciem mniejszym i
żadna siła boska tego nie zmieni.
Myślę, że mógłbym własnoręcznie zatłuc wszystkich
facetów, którzy pieprzyli się z T. Zabiłbym również tych,
którzy opowiadali jej dowcipy, ale zacząłbym od tych,
którzy się z nią pieprzyli.
Pewnej nocy spotkałem Jorge Maiza, tego gościa od
stiukowego
słonia.
Opowiadał
mi,
że
zrobił
ośmiomiesięczny kurs pilotażu szybowców, ale jak zdał
egzaminy, to odebrali mu licencję, dlatego że jest
grubasem i krótkowidzem. Trochę mi go było żal, ale
równocześnie ucieszyłem się, że nie tylko ja jeden
dokuczyłem w życiu biednemu Jorge Maizowi, pewnie
wszyscy to robili. Poza tym myślę, że wciąż swędział go
tyłek, bo przez cały czas naszej rozmowy nie przestawał
się drapać.
Na początku nic nic mówili T, bo to taka stara
skandynawska tradycja, że wciąż ukrywa się przed sobą
różne sprawy. W szpitalu są dwie tury odwiedzin, rano od
dziesiątej do dwunastej i po południu od piątej do
siódmej, ale T może chodzić, kiedy chce, bo R jest jej
ojcem. Kiedy T wchodzi do pokoju, R bardzo się cieszy,
a kiedy go całuje, cieszy się jeszcze bardziej. Wiem to, bo
T mi opowiadała. Ja zawsze czekam w barze. Bar jest
bardzo przyjemny, ludzie tam są smutni i prawie nie robią
hałasu. Kelnerzy przynoszą ci piwo i milczą, nie czują się
w obowiązku opowiadania ci niczego śmiesznego.
Siadam tam i piję w milczeniu, aż T po mnie przyjdzie, a
potem idziemy do domu.
L. V. stara się nie płakać i prawie zawsze jej się to udaje.
Przypomina mi drzewo, mocne, wysokie, trochę surowe,
ciche, a jednocześnie życzliwe i serdeczne. T przepłakała
kilka dni, ale teraz dochodzi l do siebie i wstrzymuje łzy jak
jej matka. W trzeciej klasie podstawówki siedziałem obok
gościa, który składał telewizor z części. To było smutne i
nudne dziecko, które prawie z nikim nie rozmawiało. Kiedyś
po szkole poszedłem do niego do domu po piłkę
46
do nogi. Pablo Mendoza nie był bogatym dziecia
kiem, był raczej biedny jak mysz kościelna, ale miał
piłkę do nogi, którą podarował mu dziadek i pozwa
lał nam nią grać. Pablo w ogóle nie lubił piłki nożnej,
więc dawał mi ją i zostawał w domu, żeby składać
telewizor. Gdy w drodze do jego pokoju mijałem
duży pokój, zobaczyłem całą rodzinę siedzącą na
podłodze wśród setek tysięcy części i góry instruk
cji i rysunków technicznych, które rozdzielili między
siebie. Jak mi powiedział Pablo, siedzieli nad tym już
trzy lata.
■ ■ ■ ■ • : • ■ - • * . - . ■ <
Teraz mają zaległości w pracy, bo umarł dziadek i nikt
nie chce zająć się jego częścią.
W domu Pablo Mendozy nie mieli pieniędzy, żeby
kupić telewizor, ale byli tak uparci, że pewnie w końcu
udałoby im się go zdobyć.
Z tego co zobaczyłem, nie sądzę, żeby udało im się
złożyć telewizor, ale radio lub pralka na pewno im z tego
wyjdzie.
Mój ojciec uwielbia porty, nie cierpi plaż, ale uwielbia
porty. W Calpe był maleńki port pełen kutrów rybackich
z sieciami i skrzyniami na ryby, i wielką okrągłą lampą
do nocnych połowów. Każdego popołudnia schodziliśmy
tam z ojcem i trochę się bawiliśmy. Pewnego dnia
zobaczyliśmy pana jedzącego puszkę sardynek. Ten pan
nie był rybakiem, miał biały garnitur, siedział i spokojnie
zajadał sardynki z puszki. Najlepsze w tej historii jest to,
że jak już skończył z sardynkami, to wylał sobie olej z
puszki na dłonie, roztarł go trochę, a potem nałożył sobie
47
jak odżywkę na włosy. Chcę powiedzieć, że wylał sobie
cały ten ohydny olej po sardynkach na głowę, na swoje
własne włosy. Potem wyjął grzebień, zaczesał włosy do
tyłu z przedziałkiem pośrodku i poszedł na spacer po
miasteczku. Bardzo zadowolony.
L. V. nie mówi dużo, ma długie włosy, ale zawsze nosi
je spięte, ma też dużo pięknych rzeczy, które sama robi,
wszystkie są maleńkie. Pewnej nocy śniło mi się, że L. V.
się zgubiła i że T i ja szliśmy po jej śladach, a były to
wszystkie te maleńkie rzeczy, które robi: maślane
ciasteczka,
czerwone
skarpety
bożonarodzeniowe,
suszone kwiaty i prasowane liście, abażury do lampek i
haftowane serwetki. R jest ojcem T i jest umierający.
Dlatego tyle chodzimy do szpitala, bo jest bardzo chory i
muszą mu zrobić dwie czy trzy operacje, zanim będzie
można coś powiedzieć. Lekarze nigdy nie mówią, że coś
jest tak a tak, wolą poczekać, aż będą mieli wszystkie wy-
niki. Robią ci dwieście lub trzysta badań, a dopiero potem
coś ci mówią. Czasami ktoś po drodze umiera. Mój brat
Frań jest mądry, a mój brat M to wariat. Teraz ma się
trochę lepiej, ale wcześniej mówił, że robi rzeczy, których
nie robił, kłamał i wszystko chował. Powiedział, że idzie
na uniwersytet, i nie poszedł, potem powiedział, że ma
pracę w domu towarowym, a jej nie miał, potem zaczął
się uczyć pisania na maszynie, ale się nie uczył, i tak
przez cały czas. W końcu tyle nakłamał, że już nie
wiedział, co i jak. M wszystko skrywał w sobie i nie było
sposobu, żeby zrozumieć, czego chciał albo o czym
myślał. Sprawy
48
się pogorszyły i teraz M ma już trzydzieści lat, chociaż
nie lubi, jak się mu o tym mówi. Na zdjęciach ze szkoły
wygląda na smutnego i przestraszonego, nawet na
zdjęciach ze chrzcin. M nie miał szczęścia ani zbytnich
chęci. Dużo mówię o M, ale to dlatego, że M jest moim
bratem, a braci mam tylko dwóch.
Mówię też dużo o T, bo jest tak ładna jak sam anioł i
dlatego, że nie przychodzi mi do głowy nic lepszego, o
czym mógłbym mówić.
Teraz często chodzimy do szpitala, prawie codziennie.
Ja nie widuję R, ale T mi opowiada, że niewiele mu się
polepsza, w niektóre dni się śmieje, a w inne nie. Tak czy
inaczej, z R nigdy nie był bardzo zabawny facet. Wiele
lat temu zapraszał Cyganów, żeby grali i śpiewali u niego
w domu. R jest Szwedem, ale lubi flamenco. Ma
hiszpańskie sombrero i czytuje Lorce. Ma też w garażu
wspaniały model Horcha z drugiej wojny. Teraz, przez te
wszystkie operacje, rzadko go wyprowadza i auto zarasta
kurzem.
Czytałem w gazecie, że jeden pasterz strącił helikopter
kamieniem. Okazuje się, że helikopter latał tamtędy,
strasząc mu stado i pasterzowi przyszło do głowy, że
może uda mu się go odgonić kamieniami. Potem pojawili
się ci z telewizji i ci z radia, i ci z gazet i biedakowi
zabrakło kamieni, żeby przegonić ich wszystkich ze
swojego pastwiska. Nie jest łatwo strącić helikopter
jednym rzutem kamienia. Zdarzają się rzeczy tak dziwne,
że aż śmieszne, nawet jeśli giną ludzie. Frań, kiedy
chciał, zrywał się do biegu,
49
a ja nie mogłem go dogonić. Widziałem, jak oddala się
coraz bardziej i miałem ochotę umrzeć, dlatego rzucałem
się na ziemię i zaczynałem krzyczeć, jakbym złamał
nogę, żeby Frań zawrócił i wziął mnie za rękę. Jeśli
znowu biegł tak szybko, moja ręka się wyślizgiwała i nie
miałem innego wyjścia, jak tylko znów rzucić się na
ziemię.
Po Anglii był Madryt, gdzie znalazłem pracę w skle
pie z ubraniami na ulicy Serrano. To nie była dobra
praca: była gówniana. Miałem szefową i kierownika.
Szefową była nieprzyjemna kobieta, która czasem
uważała się za dobrą, a czasem za złą, ale w sumie
przez cały czas była okropna. Kierownikowi wszyst
ko co robiłem wydawało się złe. Mówił, że nie jestem
dość szybki ani zainteresowany pracą. Dolna warga
zwisała mu aż do ziemi, ale zdawał się nie zwracać
na to uwagi. Czasami ludzie są potwornie brzydcy,
a i tak rozkazują ci i krzyczą jak gdyby nigdy nic.
Musiałem roznosić ubrania po domach; ludzie kupo
wali ubrania, a ja je roznosiłem. To było proste i nie
widziałem powodu, żeby biegać. Ale kierownik się
denerwował. Kierownikowi pociły się dłonie, pociły
mu się stopy, pociła mu się gazeta i pociły mu się
dzieci. Dlatego odszedłem z braćmi z Kościoła Je
zusa Świętych Dni Ostatnich, bo czasami świństwo
otacza cię już dookoła i chce ci się wcisnąć przez
uszy - * - ..-.-.
• '
Pewnego dnia weszło do sklepu dwóch członków
Kościoła Świętych Jezusa Dni Ostatnich. Nosili czarne
garnitury i mieli plastikowe plakietki z imiona-
51
mi. Wziąłem swoje imię z jednej z takich plakietek, ale
nigdy z nimi o tym nie rozmawiałem. Przez cały :zas się
uśmiechali jak ludzie ze Wschodu albo księża. Ten
wyższy podszedł do mnie i spytał, czy jestem szczęśliwy.
- Nie, a pan? Pan wydaje się szczęśliwy.
- Bo jestem.
- Wspaniale, teraz niech pan powie, jak pan to
robi. ■,-'•'
■,<■„-■ . ■■-• ■
■ .-..■;.:.
-To rzecz Boga...
- Czyli że Bóg kocha pana bardziej niż mnie.
- Bóg kocha wszystkich tak samo.
- Naprawdę chciałbym w to wierzyć. Dałbym sobie
odciąć rękę za taki uśmiech jak ten pański.
- Jeśli chcesz, będziesz go miał. -A
dajecie jeść?
- Nie zaniedbujemy potrzeb naszych braci.
Wyszedłem z nimi ze sklepu. Straciłem pieniądze
z odprawy, ale pomyślałem, że jeśli mają dobre jedzenie,
może mi to wynagrodzić odprawę.
- Naturalnie, bracie, to z ręką to był żart.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Kiedy szliśmy, pró-
bowałem sobie wyobrazić, jak będzie na mnie leżał jeden
z tych garniturów.
Nazywaliśmy się Pasterzami Kościoła Jezusowego
Świętych Dni Ostatnich. Chodziliśmy zawsze na czarno
lub na szaro. Garnitur musiałeś sobie kupić, ani dawali ci
plakietkę z twoim imieniem i nie wolno ayło ci jej zdjąć
pod żadnym pozorem, ani też przestać się uśmiechać. To
nie było nic wielkiego, ale
52
przynajmniej przez pewien czas Bóg kochał mnie tak
samo jak tamtych ludzi.
Juan Jose de la Llave to był ten gruby i wielki gość, co
kradł podwieczorki Baigorriemu i mnie. Na początku
znosiłem to ze spokojem, ale potem miałem tego powyżej
uszu i rozwaliłem mu głowę krzesłem.
Ja się rzadko wkurzam, ale kiedy się wkurzam, zawsze
znajdę krzesło, żeby rozwalić komuś głowę. Czasem
wydaje się, że ludzie umierają, a czasem nie.
Pewnej nocy wdziałem, jak potrącili dziewczynę z
chorobą Heinego-Medina na Paseo de la Castellana. Była
tuż obok mnie. Wyleciała w powietrze z całym tym
żelastwem w nogach i z kulami, a potem padła jak zabita.
Czekając na karetkę, powiedziała, że muszę się dobrze
zaopiekować małym Juancho i opowiedziała mi, w jaki
sposób: jak go ciepło ubierać przed wyjściem do szkoły,
co lubi jeść najbardziej, a nawet kiedy pójść z nim na
kontrolę do dentysty. Ja nie znałem żadnego Juancho, ale
słuchałem bardzo uważnie, jak gdybym miał to wszystko
zapamiętać. Leżała tak przede mną na ziemi,
podtrzymywałem ją ramionami prawie przez godzinę, ona
mówiła i mówiła, a krew nie przestawała płynąć ze
wszystkich stron.
W końcu przyjechała karetka. W szpitalu powiedzieli
mi, że miała tylko kilka stłuczeń i jedno złamane żebro,
straciła dużo krwi, ale to nie było nic poważnego. Dlatego
mówię, że czasem ludzie padają jak martwi, a wcale nie
są.
53
Jeden sędzia tenisowy spadł z krzesełka i skręcił kark.
Takie jest życie, to nie był nawet sędzia główny, który
siedzi na wysokim krześle, tylko jeden z liniowych,
którzy siadają na niskich krzesłach. Ale ten facet tam
właśnie padł trupem, bo dostał piłeczką do tenisa i stracił
równowagę. Czasem ktoś umiera i to jest nawet
śmieszne, myślę, że nie ma w tym niczyjej winy.
Moja matka zabierała do kina Frana, M i mnie,
kupowała bilety, wyszukiwała dobre miejsce, dawała
nam podwieczorek, a potem pędziła na zebranie do
pracy. Mówiła, że za dwie godzinki będzie z powro
tem, ale prawie zawsze oglądaliśmy film po trzy albo
cztery razy, zanim po nas przyszła. Raz skończyły się
wszystkie seanse, a moja matka ciągle nie wracała.
Frań i ja przestraszyliśmy się, ale M uspokoił nas,
opowiadając historie o Sang-Chi, synu Fumanchu,
mistrzu wszystkich walk wschodu. Dobry był w tych
historiach. ;i
t
,
:
/■
Innym razem wydawało się, że rodzice się pozabijają,
bo krzyczeli i obrzucali się wyzwiskami, a my nic nie
mogliśmy zrozumieć; wtedy M powiedział, żebyśmy się
nie przejmowali, bo rzeczy, które wydają się być
poważne, tak naprawdę mają najmniej znaczenia.
Uznałem to za bardzo logiczne. Moi rodzice ciągnęli
swoje jeszcze przez dwie czy trzy godziny, a potem
wszystko się uspokoiło.
Przez tydzień pracowałem w sklepie z zabawkami, to
była wspaniała praca, mogłem wypróbowywać wszystkie
zabawki, a potem rozmawiałem z dzieciakami i
wyjaśniałem im, które są najlepsze. Dobrze mi szło.
Sprzedawałem więcej niż jakikolwiek inny ekspedient, bo
lubiłem zabawki, nie próbowałem tak po prostu wcisnąć
ich rodzicom, tylko starałem się, żeby dzieciaki się nimi
zachwyciły, tymi najlepszymi, nie tylko najdroższymi.
Myślałem, że zostanę tam na długo, ale raz po południu
spadła na mnie półka w magazynie i podbiła mi oko na
fioletowo. Kierownik powiedział, że nie może mieć
sprzedawcy, który bez przerwy bije się ze wszystkimi. Ja
się z nikim nie biłem, tylko podłożyłem oko pod pudełko
ze zdalnie sterowanym czołgiem, ale kierownik uparł się,
żeby mnie wyrzucić, i mnie wyrzucił. Kierownicy liżą tył-
ki szefom, którzy zlecają im zawsze najbardziej nie-
przyjemne prace i siadają na nich, żeby mieć wygodniej i
wyżej. Kierownik ma zdolność analizy sytuacji na
poziomie gumowej kaczki, więc nie warto trudzić się
wyjaśnianiem mu czegokolwiek. Ja lubiłem pracę w
sklepie z zabawkami, była najlepsza z tych wszystkich
gównianych prac, jakie miałem.
55
Dzień, w którym umarł mi dziadek, nie był szcze-
gólnie przyjemny. Kiedy ktoś ci umiera, nie wiesz, co
masz myśleć, wszystko wydaje się zarazem proste i
prostackie, choćby cała rodzina płakała. Ojciec T też
umiera i nie wiem, co mam powiedzieć T, bo jak mówię
coś poważnego, zaraz wydaje mi się to głupie, a gdy
mówię coś głupiego, potem wydaje mi się to mało
poważne, więc zazwyczaj milczę i patrzę w podłogę.
Zanim poznałem T, spędzałem noce pijąc i włócząc się
po ulicach, przyglądając się dziwkom i transwestytom.
Najpierw myślałem, żeby coś o nich wszystkich napisać,
a potem zaczęła mnie nudzić ta cała historia, a
transwestyci i dziwki nie wydawali mi się bardziej
interesujący niż hydraulicy albo nauczycielki pianina.
Ojciec T nawet nie przyjechał zobaczyć swojego syna,
więc nie musimy go informować, czy robią mu kolejną
operację albo czy przenoszą go na oddział intensywnej
terapii, albo czy go stamtąd wypuszczają
Namalowałem dla T bardzo piękny obraz, ale wszyscy
przechodzili obok niego, nic nie mówiąc. W internacie
Bowie i ja pomalowaliśmy ściany naszego pokoju. Bowie
nie nazywał się Bowie, ale ja go tak nazywałem, bo jemu
się to podobało, a poza tym nie wiedziałem, jak się
nazywa naprawdę. Ja też nie nazywałem się Elder. Raz w
metrze zobaczyłem jednego z tych świrów od Dni
Ostatnich i ukradłem mu imię. Musiałem tylko przeczytać
jego plastikową plakietkę. Wiele lat później spędziłem
trochę czasu
56
z tymi wszystkimi uśmiechniętymi świętymi, ale nigdy
nie spotkałem się z prawdziwym Elderem Basti-dasem. I
bardzo dobrze. W każdym razie myślę, że Elder Bastidas
to dobre imię. Bowiego poznałem na dachu. Spędzałem
tam prawie cały wolny czas, bo w internacie między tymi
wszystkimi twardzielami, naprawdę złymi skurczybykami
i zasranymi pedałami nie da się spokojnie wytrzymać. Jak
jesteś nowy, musisz bardzo uważać, bo przy każdej okazji
podchodzi jakiś pedał z ostatniej klasy i dobiera ci się do
tyłka. Choćbyś nie chciał. Ja na wszelki wypadek
wdrapywałem się na dach i patrzyłem na wszystko trochę
z góry. Bowiego nie było, gdy zaczął się rok szkolny, ani
przez cały pierwszy trymestr, ale pewnego dnia pojawił
się na dachu i po chwili byliśmy już dobrymi
przyjaciółmi.
Odkąd
wyjechał
Baigorri,
ten
Portorykańczyk, nie miałem innego przyjaciela. Nie żeby
mi go bardzo brakowało, ale ucieszyłem się, spotykając
kogoś, z kim można było siedzieć spokojnie i nie musieć
zbyt dużo gadać. W szkole byle kto mówi, że jest twoim
przyjacielem, ale nie wolno w to wierzyć, bo jak tylko
stracisz czujność, to cię sprzedadzą. Gdy jesteś w połowie
dzieckiem, a w połowie czerwonym pomidorem, nie
możesz tak po prostu bezmyślnie ufać wszystkim.
Bowie i ja poruszaliśmy po dachach jak prawdziwi
ninja, precyzyjni i bezszelestni. Wędrowaliśmy pośród
cieni, rzucając wyzwanie śmierci, a ja się czerwieniłem,
kiedy tylko miałem ochotę. U naszych stóp, twardziele i
naprawdę złe skurczybyki, wszyscy
57
>ię sodomizowali. Myślę, że Bowiego nikt nigdy nie
:zesał i dlatego wyglądał jak z kosmosu.
f
Kiedy były moje urodziny, T podarowała mi klamrę i
papierośnicę, i obie te rzeczy mnie zachwyciły. Kiedy
były urodziny T, kupiłem jej pistolet wodny i
namalowałem obraz. T bardzo spodobał się ten obraz,
była bardzo zadowolona i zabrała mnie na kolację do
japońskiej restauracji. Jedzenie było dobre, ale nie
radziłem sobie za dobrze z tymi całymi pałeczkami, więc
poprosiłem kelnera o widelec. Kelner okazał się
zabawnym kolesiem, powiedział mi, że nie mają
widelców i przez chwilę śmiał się z mojej nie-zdarności.
Pod koniec kolacji zawołałem go i powiedziałem, że dużo
lepiej mi pójdzie włożenie mu tych pałeczek do tyłka. T
niezbyt to śmieszyło. Czasem kelnerzy wczuwają się w
swoją funkcję nędznych niewolników i stają się
najbardziej odrażającą rzeczą na ziemi. Myślą sobie tak:
„Jestem tylko kelnerem, ale jeszcze mogę nauczyć tego
palanta, jak się je w Mojej restauracji Moimi
drewnianymi pałeczkami", zamiast pomyśleć: „Jeszcze
jeden biedny facet, którego katują tymi pieprzonymi
pałeczkami w tej zasranej restauracji, która płaci mi taką
gównianą pensję". Poza tym jedzenie było dobre, to były
surowe ryby i inne rzeczy, które wyglądały na obrzydli-
we, ale potem okazywały się pyszne.
T bardzo lubi japońską kuchnię i zwierzęta też, i
wszystkie dziwne rzeczy, jak medycyna naturalna albo
bawełniane materace z wkładem z łuski gryki.
58
wydaje mi się, że to łuska gryki, ale nie jestem pewien.
Na całe szczęście nie interesuje się wcale ani astrologią,
ani buddyzmem, ani wewnętrznymi energiami, które
wydobywają się z duszy i zawiązują ci sznurówki, mówię
na całe szczęście, bo z jakiegoś dziwnego powodu
wszystkie te rzeczy zazwyczaj występują razem.
Tak naprawdę, to nic nie powiedziałem kelnerowi.
Chciałbym, ale przypuszczam, że do tego trzeba się
urodzić. Jak do ślizgania się po lodzie.
Bowie i ja spędziliśmy cały weekend, bawiąc się w
Bar Tijuana. Ten pomysł przyszedł do głowy Bo-wiemu.
Polegało to na tym, że zakrywało się cały pokój
prześcieradłami, żeby nie było drzwi ani okien. Jedyne,
co musieliśmy zrobić, to wrzucić do środka trochę
jedzenia, dużo picia i parę zeszytów, żeby zapisywać
wszystkie zabawne lub ważne rzeczy, które przychodziły
nam do głowy. W sumie niczego nie zapisaliśmy. Nie
muszę mówić, że Bowie i ja trzymaliśmy dystans,
gadaliśmy sobie, ale bez żadnych przy-tulanek, nic z tych
rzeczy. Ani nawet poklepywania po plecach czy
uścisków dłoni. Nic. Bowie i ja nie byliśmy pedałami,
byliśmy tylko przyjaciółmi.
Do Baru Tijuana nie wszedł nikt ani nikt z niego nie
wyszedł przez dwa dni.
Opowiedział mi o swojej siostrze Elisie, opowiedział
mi, jak ociera się o pręty łóżka i ta historia sprawiła, że
mi stanął, chociaż nawet nie znałem jego siostry Elisy. Ja
mu opowiedziałem o Francuzie, o waleniu otwartą dłonią
i o waleniu pięścią. Bowie się spuścił, tak samo jak ja.
Lubiłem Bowiego tak samo jak łażenie po dachu i
myślę, że on lubił mnie tak samo jak ja jego.
60
Po operacji R dalej zaglądaliśmy codziennie do
szpitala. Ja czekałem na dole i nigdy nie szedłem
go odwiedzić, bo wyobrażam sobie, że nikt nie ma
ochoty mieć dużo wizyt, kiedy właśnie zrobili mu
pełno dziur. -;■..■
:v
*
Gdy jestem z rodzicami, nawet jeśli to nie moi,
przypominam sobie to co najgorsze, czyli szkolne
lata. Moja matka zawsze mówiła, że chodzenie do
szkoły nie jest takie straszne, ale myślę, że jest dużo
rzeczy, które mogą mnie powolutku zabić, a które
nigdy nie będą aż tak straszne.
- ; ■.-.;
Teraz Bowie mieszka w mieście Teruel, pracuje jako
zwrotniczy i śpi wśród kotów, tam gdzie nikt nie może go
zobaczyć. Powiedziała mi to jego siostra Elisa, ta od
prętów. Zadzwoniłem do Bowiego, żeby zobaczyć, jak
mu leci i Elisa mi opowiedziała o Teruelu i o pracy
zwrotniczego. Powiedziała mi to i była bardzo poważna,
jakbym nie wiedział, jak się zabawia z prętami łóżka.
Wszyscy czekaliśmy w pokoju 829, L. V. i T, J, A i ja.
Potem przyszedł jeszcze ksiądz z szerokim uśmiechem
nadziei i wiary. Ksiądz przez chwilę rozprawiał o Bogu i
o wielu ludziach, z których nikogo nie znaliśmy, ale
którzy ponoć dzielnie i cierpliwie przeszli przez takie
krytyczne chwile.
Nie lubię księży i czuję się lepiej, gdy nie ma żadnego
w pobliżu. Myślę nawet, że po części to księża z tymi
wszystkimi grzechami, diabłami i całym tym gównem
doprowadzili M do szału.
61
Dobrzy ludzie nie mogą się pogodzić z tym, że są
dobrzy i zawsze muszą się przyglądać temu, jacy źli są
pozostali. To samo jest z kibicami Barcy. Ja zawsze
byłem za Realem Madryt. To drużyna jak wszystkie inne,
ale rzecz w tym, że w futbolu jak nie jesteś za kimś, to
nie ma zabawy.
Podczas gdy operowali R, my obejrzeliśmy jeden
angielski film i dwa krótkie teleturnieje. Nie lubię
teleturniejów, nawet bardzo, nie znoszę, jak rozdają
ludziom pieniądze, tak z dobrej woli. T wydaje się
dziwne, że można oglądać teleturniej, a tu dzwonią
z sali operacyjnej, żeby ci powiedzieć, że twój ojciec
ma się dobrze albo źle, albo zmarł, albo cokolwiek.
W pozostałe dni nie szedłem na górę do pokoju, tylko
zostawałem w barze i spokojnie piłem piwo. Kiedy
operowali R za pierwszym razem, nikt nie myślał, że
umrze, i nie umarł. Spędził całą noc na intensywnej
terapii i trzy kolejne dni też. Na intensywną terapię
nie możesz wejść, jeśli nie jesteś z rodziny. Pierwszej
nocy weszły T i L. V, i obie wyszły zapłakane. Kiedy
czekasz w szpitalu, patrzysz na swoje ręce i nogi, na
kosze na śmieci albo na spoiny płytek, bo nie wiesz,
co robić ani na co patrzeć, i czasem masz ochotę
śmiać się z tego, że wszystko jest takie dziwne. Jak
na mszy.
■■;■■.■•
Operacja się udała. Ojciec T musi jeszcze leżeć trzy lub
cztery dni na intensywnej terapii, ale z tego co powiedział
lekarz, rozwój sytuacji jest korzystny. T spędza w szpitalu trzy
albo cztery godziny dziennie, potem idzie zjeść obiad z L. V,
albo podwieczo-
62
rek, albo kolację, albo po prostu idą się przejść, żeby L.
V. trochę odetchnęła. L. V. lubi chodzić z T, obie są jak
dziewczynki, przez całą drogę tam i z powrotem gadają o
swoich małych sprawach: o wiankach z suszonych
kwiatów na świeczki i o drewnianych figurkach, żeby
zostawiać wiadomości na lodówce, jak we śnie.
T i jej przyjaciółka Candela przez całe popołudnie ■;
modliły się w pustelni w Puerta de Hierro. T nie mo- <
dliła się za często, ale Candela poprosiła, żeby z nią poszła, bo
jej rodzice chcieli się rozwieść, a ona na samą myśl o tym
wybuchała płaczem. Tak więc mo- ■ dliły się i modliły
przez całe popołudnie. Pięć tygodni później ojciec Candeli
strzelił sobie w łeb. Wciąż jesz- i
i
cze był żonaty T powiedzieli, że zabieg jest łatwy ale potem jej
ojciec spędził sześć godzin na sali operacyj- • nej. Kiedy
dotarliśmy pod szpital, taksówkarz nie miał drobnych. T
powiedziała mu, żeby poszedł rozmienić, ale nie chciał. T
nalegała, ale on sto razy powtarzał, M że nie. W końcu T
okropnie się wściekła i rzuciła mu M pieniądze w twarz.
Wtedy taksówkarz też się wściekł W i zaczął wyzywać T.
W końcu wściekłem się ja i zaczą- ™ łem kopać taksówkę
z obu stron. Taksówkarz chciał wyjść i mnie zabić, ale przez te
kopniaki w drzwi nie bardzo mógł. Cholerny gnojek.
Frań nie lubi ludzi, tak samo jak ja. Zawsze mówi, JB
że ludzie generalnie są dla człowieka nie do wytrzy- =^B
mania.
m
Czasami myślę o tym, żeby zabić jedną z tych ko- M biet,
które jak schodzisz na basen pytają, z którego M
jesteś piętra. Jestem z siódmego piętra, drzwi C, trzecia
klatka, blok numer IV i rozwalę komuś łeb, nim skończy
się lato. Kiedy idę na basen, staram się, żeby nikt mnie
nie dotknął, bo bierze mnie obrzydzenie. Jak zaczynam
myśleć o tym, że ludzie w wodzie sikają i pocą się, i
ślinią, to wracam do domu i nie kąpię się przez trzy czy
cztery dni.
Raz ojciec Luisa Godeta powiedział, że jesteśmy śmieszni.
Bawiliśmy się w corridę. Najpierw jeden z nas był bykiem,
potem torreadorem, banderil-lero, pikadorem albo koniem.
Żeby udawać byka, trzymało się dwa palce jak rogi i szło się
prosto na płachtę. Kiedy nadeszła pora zabicia byka, musiałeś
wbić lancę z kija w kupę piasku, gdzie narysowaliśmy krzyż
symbolizujący miejsce, w które trzeba trafić
5
. Z góry ta kupa
piasku miała kształt zwierzaka. Kiedy już Antonio Alvarez
Cedrón Hernandez doprowadził byka do tego, żeby zrównał
nogi, akurat przechodził ojciec Luisa Godeta i powiedział, że
jesteśmy śmieszni. Nie wiedzieliśmy, co odpowiedzieć.
Antonio się zdekoncentrował i pchnięcie szpadą poszło za
nisko. Dostał nawet ostrzeżenie, i nim w końcu udało mu się
zadać śmiertelny cios. f Ojciec Luisa Godeta miał w nosie to,
że Antoniowi I Alvarezowi Cedrónowi Hernandezowi
przepadnie
|
■ ____________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
|
5
Chodzi o tzw. hoyo de agujas, miejsce na karku byka
wielkości monety: cios zadany szpadą w ten punkt powo-
duje przerwanie rdzenia kręgowego (przyp. tłum.).
65
chwała z powodu fantastycznej faeny
6
, bo ojciec Luisa
Godeta to kolejny gnojek. Złe w kupie piachu było to, że
się nie ruszała i nie można było zabić byka podczas
ataku.
6
Końcowa seria ataków matadora przy użyciu szpady i
mulety, prowadząca do zabicia byka (przyp. tłum.).
66
II
Największy morderca w kryminalnej historii Wielkiej
Brytanii nazywał się Dennis Nilsen. Od 1978 do 1983
roku zamordował szesnaście osób.
Był nieśmiałym urzędnikiem państwowym, urodził się
na zimnym i dzikim północnym wybrzeżu Szkocji. Jego
rodzice nazywali się Olav i Betty. Mieli poza nim jeszcze
dwoje dzieci i wszyscy mieszkali we Fraserburghu. Dwa
poćwiartowane ciała Dennis Nilsen trzymał w rurach
kanalizacyjnych budynku, w którym mieszkał, a dwie czy
trzy głowy, korpus i jedno ramię bez dłoni w szafce w
pokoju.
Mieszkał samotnie ze swoją suką Bleep. Kiedy go
aresztowano, Bleep zawieziono na komisariat w
Horn-sey, gdzie zatrzymany mógł słyszeć jej skomlenie
ze swojej celi. Tam napisał: „Wstyd mi, że jej ostatnie dni
są tak pełne cierpienia, ona zawsze wszystko mi wy-
baczała". Bleep została uśpiona tydzień później.
Issei Sagawa miał metr pięćdziesiąt wzrostu i słabe,
cherlawe ciało wcześniaka. Najpierw robił doktorat na
Sorbonie na temat podobieństw między twórczością
Yasunariego Kawabaty, japońskiego laureata literackiej
Nagrody Nobla, a surrealizmem francuskim, potem zjadł
swoją holenderską narze-
67
czoną. Teraz dużo się mówi o Sagawie, bo latem
ubiegłego roku został zatrzymany Tsutomu Miyaza-ki,
dwudziestosiedmioletni chłopak, który zamordował
cztery dziewczynki i zjadł kawałki ciał dwóch z nich. Ale
wiadomo, że pomimo podobieństw jeden i drugi
przypadek mają ze sobą niewiele wspólnego. W
niedzielnej gazecie opublikowali dwa zdjęcia Sagawy i
jedno malutkie holenderskiej narzeczonej. Nie chciałem,
żeby T to zobaczyła.
Japończycy, jak sami twierdzą, szaleją na punkcie
zachodnich kobiet. To coś w rodzaju kompleksu niż-
szości.
Sagawa był wykształconym Japończykiem, studiował
nauki humanistyczne. 11 czerwca 1981 roku strzelił od tyłu
do Renee Hartevelt, potem poćwiartował jej ciało nożem
elektrycznym i zjadł część mięsa. W czasie przesłuchania,
do którego doszło po zatrzy- I maniu, powiedział, że już od
dziecka miał obsesję na i punkcie antropofagii.
Czasem czuję taką odrazę, że nawet nie chcę myśleć o tym
przeklętym japońskim kanibalu. Na miej- j scu Sagawy
rozwaliłbym sobie łeb jednym strzałem. M Są rzeczy, za
które nie można prosić o wybaczenie. ^
Diego Alconchel, znużony naciskiem, z jakim nau-
czycielka literatury manifestowała pogardę dla wyrazu
jego twarzy bez żadnego wyrazu, postanowił na koniec
pojawić się w klasie w masce Kaczora Donalda.
Diego Alconchel przez miesiąc był łysy na skutek
procesu nagłej regeneracji włosa. Nosił wełnianą czapkę i
za nic nie chciał jej zdjąć. Ale z czasem prze-
68
stał się bać i zaczął pokazywać swoją łysinę na prawo i na
lewo. W klasie T jedna dziewczynka przyszła w czapce
kominiarce i nie zdjęła jej przez cały dzień. Minęła
matematyka, fizyka i wiedza o społeczeństwie, a ona w
kominiarce; na koniec nauczycielka historii uparła się,
żeby ją zdjęła, a wtedy całej klasie ukazały się koszmarne
warkoczyki, które matka zaplotła jej przed wyjściem z
domu. Dwa karłowate, obciachowe warkoczyki zwisające
z ciemienia, tak na oko. ;
T do dziś robi się smutna, gdy to opowiada.
T z matką były na zakupach; najpierw L. V. nic nie
chciała, a potem wróciła do szpitala z górą kosmetyków,
które podarowała jej T. Próbowała też opowiadać bardzo
śmieszne dowcipy, ale ponieważ nie mówi zbyt dobrze po
hiszpańsku, wszystkie wyszły jej trochę dziwnie.
Sagawa wyszedł z kicia. Odsiedział dziewięć lat, a
teraz jest wolny. Ma trzy książki, które będzie wydawał
we Francji. Pierwsza nazywa się Shinkiro, czyli
Złudzenie, druga nazywa się Święty i opowiada o pobycie
w więzieniu w Paryżu, trzecia nazywa się Canibalismo no
yume - Sen kanibala. Sagawa nie zjadł swojej narzeczonej
w całości, zjadł tylko kawałek. Resztę kawałków porzucił
w dwóch walizkach w Lasku Bulońskim. Na pytanie, czy
można zabijać z miłości, odpowiadał: „Nie, nigdy, z
miłości nie można zabijać, to, co zrobiłem, zostało źle
zinterpretowane". Mówił też: „Boję się myśleć o
przyszłości. Nie mam zbyt dużych szans na założenie
rodziny, nawet mojemu bratu nie udało się ożenić".
69
W domu Las Rozas, kiedy dużo padało, wszędzie
wyłaziły niesamowite kolory, jak te u van Go-gha. Moja
matka łaziła za mną, ciosając mi kołki na głowie o to
wyrzucenie ze szkoły. Na koniec byłem już tak znudzony,
że nie mogłem być smutny, zły ani w ogóle żaden.
Ivan Bernaldo de Quirós Uget był zabawnym
dzieciakiem; zachowywał się jak umysłowo chory:
jadł atrament, klej, krokiety, naklejki, krzyczał i mio
tał się, padał na ziemię i zaczynał wierzgać. Ojciec
Jose Maria, ten od map Izraela, opowiadał mi, że
Ivan uderzył w betonowy mur, jadąc samochodem
ze swoim ojcem. Siostra Ivana nazywała się Elena
i miała drugi co do wielkości tyłek, jaki widziałem
w życiu. Nie wyglądała jak dziewczynka tylko jak
tyłek z nogami.
< .. .
, ,
Paąuito de Ribera Andres robił kupę, codziennie robił
kupę w majtki. W pierwszej, drugiej, trzeciej klasie...
Robił kupę, a potem spędzał cały dzień, siedząc w swoim
własnym gównie, w związku z czym nikt nie chciał
siedzieć za nim, ani tym bardziej w tej samej ławce. Ja
obok Paąuito de Ribery Andresa przesiedziałem dwa lata.
Dzięki temu skupieniu
70
kupy nikt się nie zbliżał, żeby nas zaczepiać. Smród był
łatwy do zniesienia zimą i trudny latem. Śmierdziało jak
ciepłe gówno wzmocnione wonią moczu i mokrego
gnijącego ubrania. Najgorsze było to, że Paąuito de
Ribera nawet nie był fajnym facetem, tylko tchórzliwym
zasrańcem.
Nigdy się nie przyzwyczaiłem do tych szafek pod
pulpitami; trzeba było wcisnąć tam wszystkie książki i
zeszyty, i piórniki, i kartki papieru do rysowania. Na
koniec wszystko było już tak ściśnięte, że nie dało się
niczego wyjąć. Poza tym w tych szafkach wszystko się
mieszało i w końcu nie wiedziałem, co moje, a co tego
zasrańca.
Kiedy byłem mały, razem z ojcem oglądaliśmy boks w
telewizji. To były amerykańskie wieczorne mecze, które
tutaj wypadały o trzeciej czy czwartej nad ranem, przez
zmianę strefy czasowej. Ojciec wyciągał mnie z łóżka i
oglądaliśmy je razem, tylko my dwaj. Jednej nocy
zobaczyłem, jak Evangelista znosi dwanaście ciosów
Muhammada Alego. Duży walił i walił, ale Evangelista
stał jak mur i nie upadał. Innej nocy jeden trener zabrał
czterech czempionów na spotkania amatorskie. Zabrał ich
samochodem. Czterech przyszłych mistrzów świata; w
drodze powrotnej wiózł cztery toboły z ciężkimi tyłkami
pełnymi ołowiu. W większości przypadków sprawy nie
idą tak jak człowiek oczekuje, idą dużo gorzej.
Ojciec T opuścił intensywną terapię, na razie może i
tylko siadać, ale za dzień albo dwa zacznie chodzić
po pokoju. Ma nową bliznę, ale schowana jest pod «
piżamą.
jj
L. V. cieszy się, że znowu ma R w pokoju i wszyst- fl
kim o tym opowiada. Kilka dni temu T miała taki II wyraz
twarzy, który strasznie mi przypominał R: to I była twarz
taka jakby trochę spuszczona w dół, smut- ■ na i
zrezygnowana, i też sympatyczna. T przypomi- 1 na sobie
teraz wszystko co najlepsze w R: spodnie m z wysokim
stanem szyte na miarę, Cyganów przychodzących do domu na
podwieczorek, książki z samolotami i jego zdecydowaną
interwencję w obronie Skandynawii podczas drugiej wojny.
Brat T miał tysiąc pięćsetkę w wersji dla dzieci, j Tb był
duży czerwony kabriolet. Wsiadali do auta, i oboje bardzo
poważni, T zakładała na głowę chust- ? kę z powodu wiatru.
Kiedy brat T pedałował, pedały ; uderzały T po kostkach.
Pewnego ranka syn dozorcy j zrzucił tysiąc pięćsetkę z
nasypu, brat T akurat jechał | sam i wyszedł z tego nietknięty.
Syn dozorcy nie był ' złym chłopakiem, tylko popychał zbyt
entuzjastycznie. Brat T to fajny facet, który ma bzika na
punkcie
Jaguarów. Ma bardzo eleganckie garnitury, szyte na
miarę, jak te ojca.
Mónica Manini była Niemką, blondynką i bogacz-ką.
Miała duży dom, który był parę razy większy niż ogród,
no i basen z trampoliną i takimi światełkami, które świecą
w wodzie. W pokoju do zabaw była kolejka elektryczna,
zmontowana na sześciometrowym stole. To była
niemiecka kolejka, dużo lepsza niż te tutejsze. Miała
dworce, domy, mosty, kioski z gazetami, przechodniów,
rowerzystów, samochody i stare parowozy. Mieli też kino
na taśmę super ósemkę i setki filmów. Obok basenu była
sala gimnastyczna ze sprzętem, ciężarkami i workiem
treningowym. Przyjęcia u Moniki Manini były najlepsze
w całej dzielnicy, stawiali cztery długaśne stoły pełne
jedzenia, a dzieci obsługiwało dziesięć albo dwanaście
dziewczyn.
Kiedy byliśmy na basenie, okazało się, że Frań boi się
skakać z trampoliny. Wszyscy już skoczyli, nawet
dziewczynki, ale Frań się bał i sterczał tam na górze, nie
bardzo wiedząc, co ma robić. Dzieciaki z zasranego
przyjęcia Moniki Manini wyśmiewały się z niego, a ja
próbowałem je wszystkie potopić, bo nie znoszę, jak ktoś
wyśmiewa się z moich braci, z żadnego z nich. W końcu
Frań skoczył, ale paru kretynów śmiało się przez resztę
wieczoru. Na koniec Frań i ja rozwaliliśmy głowę
niejakiemu Josemu Luisowi Vallejo. Na początku ten
Vallejo był bardzo bystrym i dowcipnym kolesiem, który
nabijał się z Frana, ale potem rozpłakał się jak gówniarz.
73
Nigdy więcej już nas nie zaprosili do Moniki Ma-nini,
ale mnie i Franowi jest to obojętne, bo nie radziliśmy
sobie zbyt dobrze na takich przyjęciach, słabo idą nam
tańce z dziewczynami i w końcu zawsze wychodzimy
trochę na idiotów, zwłaszcza że co chwila się
czerwienimy.
14
listopada
1967
roku
Vietcong
i
siły
północno-wietnamskie
przybyłe
do
Wietnamu
Południowego krętą ścieżką Ho Chi-Minha zaczęły
odnosić pierwsze ważne zwycięstwa. Dak To, Gio Dinh i
Khe Sahn pokazywały światu, że amerykańska armia nie
jest niezwyciężona.
W książce Wietnam to nie była zabawa opubliko
wali te wszystkie słynne zdjęcia, jak to z żołnierzem
strzelającym do Wietnamczyka, który ma ręce skrę
powane na plecach.
•
,--.;
Myślę, że T niezbyt się podobały te wszystkie historie
z Wietnamem, Sagawą czy Mansonem z tymi jego
oczami obłąkańca i krwawymi malunkami, może dlatego
odeszła, nie wiem. W każdym razie znowu płakałem jak
dzieciak, bardziej niż wtedy, gdy umarł Steve McQueen.
Wydzwaniałem też do szpitala, ale L. V. nie mówiła mi
nic o T. Czasem dzieje się tak, że tobie ktoś się bardzo
podoba, a ty temu komuś wcale. Może wcale nie
podobam się L. V. Może tak być, bo nigdy nikomu się
specjalnie nie podobałem.
Odkąd T odeszła, czuję się podle, nudzę się i wstydzę
jak w szkole, a w głowie kłębią mi się wszystkie te
popieprzone agresywne myśli. Kiedy przypominam
75
sobie tych zasranych gnojków, którzy pieprzyli się z T,
moje myśli stają się jeszcze czarniejsze i zaczyna mi się
wydawać, że będę wspaniałym mordercą dzieci,
wystarczy tylko, żebym zaczął. Frań potrzebuje trochę
więcej czasu niż inni, żeby skoczyć z trampoliny, ale nie
wiem, co w tym cholernie śmiesznego. Dzieciaki nie
mają w sobie nic magicznego, w większości przypadków
są takim samym gównem, tyle że mniejszych rozmiarów.
Właściwie lubiłem siadać obok Paąuito de Ribery z
całym tym gównem przyklejonym do ławki i tymi
wszystkimi książkami wciśniętymi do szafki, to dawało
mi poczucie, jakbym prowadził jakąś wywrotową
działalność. Paąuito i ja byliśmy terrorystami i mieliśmy
wystarczająco duże skupienie kupy, żeby nikt się do nas
nie zbliżał, nie uśmiechał się, nie chciał być naszym
przyjacielem i nie prosił nas o podwieczorek. T nie
bardzo wie co robi, dlatego odchodzi. Ja bardzo kocham
T, ale to przestaje mieć jakikolwiek sens.
Podczas moich różnych prac, dobrych dla człowieka
opóźnionego umysłowo, zaczęła we mnie dojrzewać
myśl o morderstwie i czuję, że ma to związek z
niezdolnością do znoszenia innych ludzi i tego, że oni
mają rację. Dobre rady innych ludzi, łącznie z rodzicami,
zazwyczaj są nieznośnie słuszne, ale to nie ułatwia
sprawy, wręcz przeciwnie, utrudnia ją i pogarsza. Kiedy
kierownik krytykował to jak pracuję, miał słuszność, bo
pracowałem źle, i kiedy szefowa doprowadzała mnie do
szału wrzeszcząc, że
76
nie znam się na garniturach ani na modzie, ani na niczym,
również trafiała w sedno - i to jest właśnie dokładnie to,
co potrafi doprowadzić kogoś takiego jak ja, prawie
zupełnie zobojętniałego na wszystko, do tego, żeby
przyłożyć drugiemu człowiekowi w sam czubek głowy,
aż mózg i krew rozleją się po podłodze. Zwłaszcza teraz,
kiedy nie ma T. Bo kiedy T mówiła do mnie miłe rzeczy,
nie było mi trudno przyjmować wszystko z większym
spokojem, ale teraz to już nie ma większego sensu.
Przypuszczam, że w tym życiu każdy musi coś robić i
jeśli to coś ci się nie podoba, tym lepiej, bo w ten sposób
zarabiasz na pobyt w niebie, a przynajmniej na prawo do
udzielania drugim rad.
Chodzi mi o to, że jeśli tkwisz w gównie i wytrzy-
mujesz to przez jakiś czas, możesz powiedzieć: „Popatrz,
ja też robię wiele rzeczy, których nie lubię", ale jeśli
przypadkiem okazuje się, że nie jesteś w stanie robić
rzeczy, których nie lubisz, wtedy już po tobie, wtedy
możesz już tylko usiąść i poczekać, aż tych parę dobrych
rzeczy, które spotkały cię w życiu, przeminie do końca.
Potem myślisz o tym, żeby rozwalić głowę jednej z
tych staro winek, które idą zjeść podwieczorek i które
przez całe życie tyle wycierpiały, znosząc to z taką
pokorą.
Kiedy byłem mały, wręcz przeciwnie, byłem ład
nym i zabawnym dzieckiem. Potem zacząłem się
czerwienić z byle powodu i ani Pan Bóg, ani Matka
Boska, ani nikt inny nie mogli mi nic na to poradzić.
Aż do dzisiaj. M i Frań są dobrymi ludźmi i to zawsze
sprawia, że czuję się dobrze. Frań nigdy nie miał Ac-
tionmana, więc oddawałem mu mojego. Oddałbym
mu nawet nogę.
<
Zanim poznałem T, nie zdziałałem nic wielkiego,
dlatego nic się nie stanie, jeśli coś pominę. Mój ojciec
miał auto z ocynkowanej blachy i dużo innych
samochodów, i żołnierzyki z kartonu, które sam robił.
Najpierw rysował figurkę na kawałku kartonu, a potem
wycinał ją i zaginał brzegi. Kartonowe figurki muszą
mieć zagięte brzegi, bo inaczej nie będą się trzymały.
Najlepszy był Al Capone i jego banda. Każdy gangster
trzymał Thompsona z obrotowym bębenkiem. Dziadek
mojego ojca, czyli mój pradziadek, był preceptorem
Alfonsa XIII. Dlatego mój ojciec
78
i moja rodzina zawsze byli monarchistami. Wujkowi
Paco Ruscy wyrwali nogę. Wujek Paco był bohate
rem Błękitnej Dywizji
7
. Wrócił z kampanii rosyjskiej
bez jednej nogi, za to z mnóstwem pięknych medali,
które babcia pokazywała nam, jak byliśmy mali. Błę
kitną Dywizją dowodził Muńoz Grandes, aż Franco
zdecydował, że zastąpi go generał Esteban Infante.
Muńozowi Grandesowi Fuhrer przyznał Krzyż Ka
walera Żelaznego Krzyża i Dębowych Liści. Mojego
wujka Paco napadło sześciu przy wyjściu z burdelu,
miał tylko jedną nogę, ale poruszał nią z wdziękiem.
Stłukli go tak, że dusza poszła mu w pięty. Wujek
Paco zawsze miał przy sobie laskę z ukrytą klingą,
ale tamtej nocy na nic mu się nie przydała. Od tej
pory w rodzinie nie było więcej bohaterów, ale to nie
szkodzi, bo są rodziny, które nigdy nie miały żadnego
bohatera.
sv
Wujek Carlos też chciał się zaciągnąć do Błękitnej
Dywizji, ale odesłali go do domu, bo nie miał jesz
cze piętnastu lat. Ja nawet nie poszedłem do wojska,
losowali mnie i wylosowali jako nadwyżkę kontyn
gentu.
;.-;•■.•;:;.■.,■ ■•■■, '
Nigdy nie podobali mi się wojskowi, ani bardzo, ani
mało, ani wcale. Podobał mi się wujek Paco, ale to
dlatego, że kulał i miał laskę z ukrytą klingą.
7
División Azul - formacja wojskowa z okresu II wojny
światowej, złożona z hiszpańskich ochotników, którzy
walczyli u boku armii niemieckiej na froncie wschodnim
(przyp. tłum.).
79
W szkole wyreżyserowałem, napisałem i zagrałem w
spektaklu o Pasji Chrystusa. Nie żeby ta historia jakoś
mnie pasjonowała, ale miałem do wyboru albo to, albo
układanie łańcucha DNA z dzieciakami przebranymi za
chromosomy. Było nas piętnastu, ale ostatecznie tylko ja
nauczyłem się dialogów, więc w sumie przez cały czas
mówiłem. Mówiłem za żołnierzy rzymskich, za lud
Izraela, za dwunastu apostołów, za Piłata i za Maryję
Dziewicę. Również za Chrystusa, oczywiście, bo to była
moja rola.
A Juliowi Villalobosowi złamałem rękę. To nie ma nic
wspólnego z Pasją Chrystusa ani nawet z tą samą szkołą.
Nie wystarczy uderzać mocno, trzeba uderzać tam, gdzie
boli.
Teraz szukam pracy. Pracowałem w tysiącu miejsc, ale
nigdy niczego dobrze nie robiłem. To były idiotyczne
prace, tak naprawdę prawie wszystkie takie są. Prace
polegające na tym, żeby postawić to tam, albo schować
tamto pod tym stosem po prawej, albo ułożyć skrzynki na
środku, starannie, jedna na drugiej; jednym słowem,
gówno.
Szkoda, że ojciec i matka tego nie widzieli. Tyle
pieniędzy zmarnowanych na szkoły dla ministrów, a ja
najwięcej co potrafię osiągnąć, to układać skrzynki. Co
można na to poradzić. Być może nawet nie jestem
szczególnie głupi, być może to dlatego, że moje królestwo
nie jest z tego świata. Powiedziałem L. V, że chcę zjeść z
nią obiad w szpitalu, ale nie sądzę, żeby się bardzo
ucieszyła. Gdyby nie myślała, że jestem wariatem,
odesłałaby mnie do diabła. Może
80
T opowiadała jej dziwne rzeczy na mój temat i ona teraz
chodzi i martwi się, co też mogę im zrobić.
Jutro idę na poszukiwanie kolejnej idiotycznej pracy,
żeby odzyskać trochę pewności siebie i przy okazji mieć
co jeść. Wcześniej T płaciła za wszystko, ale to się już
skończyło, więc znajdę sobie jakąś pracę, a potem
zobaczymy, co dalej.
Mam duże brązowe oczy, czarne włosy i długie ręce.
Ręce T nie są ani w połowie takie jak moje. Moja matka
jest blondynką, chyba farbowaną, ale zawsze widziałem
ją z jasnymi włosami. Mój ojciec jest brunetem jak Frań i
nosi szkła w starych czarnych oprawkach. M mieszka z
rodzicami i na nic się specjalnie nie skarży. Frań
studiował ekonomię, a potem zrobił mastera w Instytucie
Zarządzania, mastera MBA, tak mi się wydaje. ',
Ja nie nazywałem się Elder Bastidas, ale teraz tak się
nazywam, bo brzmi mi to bardziej swojsko. Imię
ukradłem jednemu z tych popieprzonych gości z Kościoła
Świętych Dni Ostatnich Jezusa dużo wcześniej, niż do
nich wstąpiłem. Myślę, że Elder Bastidas to dobre imię.
T to dziewczyna tak ładna jak mała dziewczynka.
Sagawa by ją schrupał. Widziałem zdjęcie Renee i nie
jest ani w połowie tak ładna jak T, to była raczej gruba
Niemka z twarzą jak bochen chleba.
Byłem w Anglii i miałem różne prace, ale kiedy chcę
sobie coś przypomnieć, to od razu mi się nudzi.
Jako dziecko też się nudziłem, zwłaszcza w niedzielę
na mszy, bo trzeba było wstawać i klękać, i sia-
81
dać, i trzeba było też umieć mnóstwo modlitw, a ja
chciałem mówić „skurwysyn", „gówno" albo „pier
dolę", ale w sumie nigdy niczego takiego nie powie
działem.
>• ■
Rodzice T to protestanci. R nie chce, żeby go pochowali
owiniętego w prześcieradło, chce być pochowany w
jednym ze swoich garniturów na miarę z wysokim stanem.
Mojego wujka Manolo pochowali w stroju templariusza,
był jednym z nielicznych pozostałych przy życiu członków
Zakonu. Mój wujek też miał parę medali z okresu wojny
domowej, ale nigdy nie wiedział, gdzie je pochował. T
przez jakiś czas brała lekcje jazdy konnej, na początku
tylko zataczała kręgi po ujeżdżalni, ale potem już
galopowała i skakała. Latem jechali na pole i wszyscy
galopowali za profesorem. W klasie T było dziesięciu lub
dwunastu jeźdźców, niektórzy dużo starsi od niej, ale T
była najlepsza. Zimą mieli lekcje na ujeżdżalni. Raz koń T
się spłoszył, zaczął biegać i skakać przez wszystkie
przeszkody, nie bardzo wiedząc, dokąd biec, ale T się nie
przestraszyła, ściągnęła mocno lejce albo je poluzowała, nie
mam pojęcia jak funkcjonuje koń, w każ- 1 dym razie
odzyskała nad nim panowanie. R tam był, I patrzył na
swoją małą jasnowłosą córeczkę i był taki dumny, że nie
przestawał krzyczeć i bić brawo, nawet jak T już
zeskoczyła z konia. Tak krzyczał, że T czuła się
zawstydzona i trochę zła.
Carlos Garcia-Matascues miał cycki. To był wysoki i
brzydki chłopak, nosił okulary i miał cycki. W szatni
wszyscy się z niego śmiali. Ja się nie śmiałem, ale
82
i
też nie robiłem nic, żeby mu pomóc. Dla mnie to nie ma
żadnego znaczenia, czy koleś ma cycki, ale też nie będę
tłukł się z połową klasy w jego obronie.
Każdy, kto się non stop uśmiecha, może w końcu
doprowadzić cię do szału, jeśli długo mu się przyglądasz,
toteż nie wydało mi się rozsądne zostawać długo z tymi
świętymi od Dni Kościoła Jezusa Ostatnich Świętych.
Kiedy odszedłem, próbowali zatrzymać mój garnitur,
ale się nie zgodziłem, bo garnitur był mój. Nie był może
zbyt dobrej jakości, za to był bardzo ładny, z marynarką
na trzy guziki i wąskimi spodniami. Nie był też zbyt
drogi, ale nie musiałem go nikomu dawać. Tak naprawdę,
sam dobrze nie wiem, co robiłem z tymi ludźmi; nie byli
sympatyczni, nie byli zabawni, nawet nie dawali dobrze
jeść. Przypuszczam, że te rzeczy, które robiłem przed
poznaniem T, wszystkie były trochę głupie, jakbym nie
wiedział zbyt dobrze, którędy iść, a którędy nie. Mój
ojciec zawsze podkreśla, że staranne wychowanie, jakie
otrzymałem, nie pasuje do mojego zachowania, rzecz w
tym, że ja szczerze mówiąc już nie wiem, co mam robić,
żeby się dopasować.
Gdyby ojciec mógł mnie widzieć, przez większość
czasu nie wiedziałby, co do diabła się ze mną dzieje.
Z T rzeczy generalnie wydawały się lepsze. Chociaż
zawsze myślałem, że to nie są moje rzeczy albo rzeczy
dla mnie, więc za bardzo mnie nie zdziwiło, kiedy T
odeszła i nawet nie chciała rozmawiać ze mną przez
telefon.
83
Magnum 44 może powalić słonia. Ani T, ani mój
ojciec, ani moja matka, ani Frań, ani M nie rozumieją,
dlaczego chcę mieć Magnum 44. W domu w El Plantio
mieliśmy malutki basen i latem każdego dnia
przepływałem sto albo dwieście długości.
Nauczyłem się paru rzeczy, które przypuszczalnie
pewnego dnia mi się przydadzą, wielu już nie pamiętam,
bo ja wszystko bardzo szybko zapominam. Nie wiem, co
do cholery robiłem w Anglii, co jadłem i czy sprzątałem
dom, czy go nie sprzątałem. Za to wciąż umiem zrobić
zakładki na spodniach, to tak, tego nauczyłem się, gdy
byłem w sklepie z ubraniami i jeszcze to pamiętam.
Najważniejsze jest wyrównać wysokość, przepuszczając
luźno materiał między palcami, łatwiejsze są tkaniny
zimowe, wełna-baweł-na, czysta wełna albo wełna z
acetatami; trudniejsze są lekkie tkaniny, lny, wiskoza i
popeliny. Nie miałem zwyczaju przyjmować napiwków,
ale jedna starsza pani włożyła mi tysiąc peset do kieszeni
kurtki i nawet tego nie zauważyłem, a potem musiałem
oddać jej pieniądze, włożyłem je do koperty i dałem
portierowi. Reszty praktycznie nie pamiętam.
Byłem z T i T odeszła. Ja myślałem, że będę z nią
przez całe życie.
Czasami kobieta cię kocha, ale potem przestaje cię
kochać i odchodzi, albo zakochuje się w innym, choćby
był durniem, bo tego na początku nigdy nie widać. Ja
przez jakiś czas byłem impotentem, bo albo myliła mi się
święta z dziwką, albo nie umiałem ich pomylić, nie wiem,
w każdym razie ani Frań,
84
ani Baigorri, ani ja nie mieliśmy dużego powodzenia u
kobiet. Wcześniej miałem T, a teraz nie. Tak czy inaczej,
nie mógłbym skrzywdzić kobiety; mój dziadek był
preceptorem Alfonsa XIII.
Faceci, którzy pieprzyli się ze wszystkimi ładnymi
dziewczynami w wieku czternastu, piętnastu, szesnastu
lat, są pewnie spokojniejsi. Faceci, którzy pieprzyli się z
T, na przykład, na pewno w wieku szesnastu lat mieli
twardą pałę i byli przystojni, i wysocy, i dowcipni. Może
dlatego straciłem T, bo zostało mi jeszcze coś ze skorego
do bójek pieprzonego pomidora, którym byłem w szkole.
W prostych pracach dobre jest to, że długo masz zajęte
ręce, a potem wracasz do domu tak zmęczony, że o
niczym nie możesz myśleć, kładziesz się do łóżka i
zasypiasz. Myślę, że jakimś sposobem, wcześniej czy
później, będę musiał kogoś zabić. Gdyby dano mi jakiś
wybór, myślę, że bez problemu zacząłbym od jednego z
tych, którzy układają rozbite szkło na parkanach swoich
domów. Można zabić jednego z tych gnojków, tak samo
jak można skończyć z tymi, którzy walą w piłkę, nawet
nie zatrzymując się, żeby popatrzeć, dokąd leci, bez
najmniejszych wyrzutów sumienia. Nigdy nie mówiłem T
o tych sprawach, więc nie wiem, dlaczego pozwala, żeby
dobierał się do niej byle dureń.
Arturo tańczył z T i ludzie przystawali, żeby popa-
trzeć: merengue, cumbia, joropo, czasem mi się podo-
bało, a czasem krew uderzała mi do głowy i wszystko
utrudniałem, krzyczałem i robiłem z siebie głupka, a T
chciała umrzeć, bo Arturo to dobry przyjaciel, tylko ja
wszystko przeinaczałem. Czasem nie wiem, co się do
cholery dzieje, ale rzeczy idą źle i nic się nie udaje.
Poszedłem na trzy rozmowy o pracę, ale wyszedłem
niezbyt zadowolony. Trzeba być bardzo bystrym i do-
86
brze odpowiedzieć na wszystkie pytania, żeby dostać
pracę, którą mogłaby wykonywać pozbawiona zmysłów
gomuła sera. W sklepie z ubraniami nauczyłem się robić
zakładki na spodniach, najpierw przepuszczałem luźno
materiał między palcami, a potem wbijałem wszystkie
szpilki jedna obok drugiej. T zarabiała pieniądze za nas
oboje i nie musiałem się martwić o to, żeby kupić
jedzenie i worki na śmieci, i środek dezynfekujący do
zbiornika na wodę w łazience. Teraz T nie ma, więc
zacząłem znowu szukać pracy. Kiedy nie miałem
pieniędzy, zawsze udawało mi się w jakiś sposób zdobyć
akurat tyle, żeby kupić środek dezynfekujący do
zbiornika na wodę, bo uwielbiam, kiedy po pociągnięciu
za spłuczkę płynie niebieska woda.
Chciałbym dać wycisk jednemu z tych staruchów,
którzy obijają ci samochód kijem, gdy na chwilę za-
parkujesz na chodniku albo przed przejściem dla
pieszych. Chciałbym stuknąć ich parę razy z bani i
wetknąć im ten kij do tyłka.
Czasami zadają ci podchwytliwe pytania i musisz mieć
dobry refleks, żeby prawidłowo odpowiedzieć. Jedno z
takich pytań może brzmieć tak: „Co pan woli, zarabiać
dużo pieniędzy czy być szanowany w firmie?"; jeśli
odpowiesz, że wolisz szacunek kolegów i zwierzchników,
odkrywają, że z ciebie kawał kłamczucha i nie dają ci
pracy.
Zazwyczaj całkiem nieźle radziłem sobie z pod-
chwytliwymi pytaniami poprzedzającymi otrzymanie
idiotycznej pracy, ale zdaje się, że obecnie nie jestem w
najlepszej formie.
a?
Mój ojciec często powtarza, że nie ma się co zbytnio
przejmować rzeczami, ale byłem dzisiaj na basenie i
widziałem te wszystkie kobiety, które jeszcze powinny
być piękne, a mają grube obwisłe tyłki, i nie mogłem nie
myśleć o T, bo ona ma ciało piękne i silne. Pomyślałem
też, że nie byłoby takie złe umrzeć, zanim ciało zacznie
przybierać ewidentnie niekorzystne pozycje.
W czasie wakacji bracia T wyjeżdżali z miasta, jechali
na obozy w góry albo na kursy językowe za granicę. T
zostawała w domu, bo była jeszcze za mała, siadała
między R a L. V. i tak tam siedziała cichutko, nic nie
mówiąc. Pewnego dnia zaczęła płakać, bo przyszło jej do
głowy, że R i L. V. umrą wcześniej niż ona. R i L. V.
obsypali ją pocałunkami i uściskami, takimi jakimi
obsypuje się dzieci.
W supermarkecie widziałem panie, które chodzą tak
jakby obawiały się najgorszego, z twarzami wiecznie
prześladowanych. Popychają koszyki i mówią do siebie, i
wszystko im przeszkadza, i wydaje im się, że mogą tak
wpatrywać się w twoje uszy czy buty z wyrazem
obrzydzenia na twarzy. Niektórym zahaczam obcas
kółkami wózka. Nie kuleją od tego, ale jest to dość
bolesne.
88
Frań i ja mieliśmy tranzystorek, który matka przy-
wiozła nam z Ceuty. Raz spadał nam na ziemię, raz nie i
za każdym razem wypadały mu trzy lub cztery części, ale
ciągle grał jak gdyby nigdy nic. To było coś
niewytłumaczalnego.
Pewnej nocy M złapał za stół kuchenny i rzucił nim o
ścianę, wyskoczyliśmy w te pędy z łóżek i zaczęliśmy go
szukać po całym domu, w końcu znaleźliśmy go w
garażu. M był w bardzo złym stanie, ale teraz żyje
spokojniej. Moi rodzice się nim opiekują. Kiedy dzwonię,
jest serdeczny i zadowolony. Teraz, kiedy T odeszła, nie
sądzę, żebym miał się specjalnie przejmować resztą ludzi,
ale nie mam zamiaru pozwolić, żeby ktoś skrzywdził M.
Dostałem pracę w barze z hamburgerami. To duży bar,
który należy do jeszcze większej sieci, która ma oddziały
po całym kraju. Jest cały urządzony na czerwono, żółto i
pomarańczowo. Są tam zdjęcia hamburgerów, żeby ludzie
je widzieli i wybierali. Hamburgery, które podajemy, są
dużo mniejsze niż te widoczne na zdjęciach. Mamy
dwanaście rodzajów hamburgerów: z serem, z bekonem,
z sałatą, z cebulą, z sosem barbecue, z pomidorem i z
musztardą lub bez sera, bez bekonu, bez sałaty, bez
cebuli, bez sosu barbecue, bez pomidora i bez musztardy.
Możesz zjeść hamburgera z samą bułką, ale kosztuje cię
tyle samo co z pomidorem i musztardą, więc nie wiem,
czy to się opłaca. Przychodzę do pracy o dziewiątej rano,
ale wstaję o ósmej, żeby
89
się nie spóźnić. Pierwsze co robię, to przecieram
1
szmatką stoły, mokrą szmatką, a jeśli jakiś jest bar-
'■>
dzo brudny, to daję na szmatkę kroplę detergentu,
\
ale przeważnie nie trzeba. Potem idę do kuchni
i
i zajmuję się frytkami i talarkami cebuli. Mój ojciec
A
sądził, że mam predyspozycje do tego, żeby być dy-
<j
plomatą, ale pewne jest tylko to, że połowa frytek
j
wypada mi poza frytkownicę. Tutaj nie podajemy
]
tylko hamburgerów, mamy też kilka dań złożonych
\
o angielskich nazwach, ale ja osobiście uważam, że
*
nie powinno się jeść niczego, czego nazwy nie da
się bez problemu wymówić.
Leonardo-Panama wyglądał na niezłego kolesia,
poruszał się szybko i uderzał dwiema rękami, tak
samo przyjmował ciosy, i poruszał się tak szybko, j
że nie było ludzkiej siły, żeby zobaczyć, jak się zbli- >
ża i odskakuje. Nazywał się Leonardo Palacios, ale
w gimnazjum wszyscy wołali na niego Panama, a on :
nosił tak znaczące przezwisko z lekkością kogoś, kto
wie, że dobrze tańczy, a jednocześnie dobrze wali
i grzmoci, i ma dobrą technikę, i intuicję, jednym
słowem, jest naprawdę dobry.
*
;
i Leonarda poznałem podczas rozładunku w Mer- ;
camadridzie. Przez pewien czas pracowaliśmy razem i
poszedłem obejrzeć go w paru walkach, a potem da- , łem
dobie spokój z Mercamadridem i znowu spałem do południa.
Jeśli urodziłeś się w eleganckiej rodzinie, nigdy nie
przyzwyczaisz się do noszenia worka na plecach,
przypuszczam, że to kwestia genów.
90
Leonardo miał dziewczynę, która go bardzo kochała,
ale nie mogę sobie przypomnieć, jak się nazywała.
Jedyne, czego żałuję w tym życiu, to tego, że nie
byłem bokserem.
.
* .■■■..>■■[
f
■■•■;.
Poznałem też Tully'ego, który mieszkał z kobietą, która była
dziewczyną Hindusa i Chińczyka, i Murzyna, i potem chodziła z
Tullym, pewnie dlatego, że był pół-Irlandczykiem. Tully
strasznie nakręcił osiemnastoletniego chłopaka, wysokiego i
jasnowłosego jak Duńczyk. Naopowiadał mu niestworzonych
rzeczy, ale tylko po to, żeby chłopak poszedł i dał sobie rozwalić
głowę.
Tully był jednym z tych facetów z ciężkim tyłkiem pełnym
ołowiu, którzy chodzą zawsze przyklejeni do ziemi. Nie był
zadowolony, bo odkąd rzucił boks amatorski wszystko
wychodziło mu bardzo źle, więc starał się rozdzielać swojego
pecha wszędzie po trochu.
Tully wychodził z każdej walki, zadając to samo pytanie:
- Rzucili mnie na dechy?
Jasnowłosy
Duńczyk skończył na rozładunku w
Mercamadridzie, to był kolejny ciężki tyłek pełen ołowiu.
Raz widziałem w kinie wspaniały film, nazywał się Czterysta
batów. Najlepsze było to, jak pokazywali dzieci oglądające
lalkowy teatrzyk guignola, ze zdziwionymi minami, takimi
minami, jakie robią dzieci, co to nie wiadomo, z czego się biorą i
bez przerwy się zmieniają, dzieci wiercące się, kiwające niespo-
91
kojnie na boki, łapiące za ucho sąsiada i międlące w
ustach skraj ubrania. To były dzieci z dawnych czasów, z
takimi dużymi uszami, żeby móc za nie łapać jak za
uchwyty. Film opowiadał o chłopczyku, który łaził ze
swoim przyjacielem, uciekał z domu, nie chodził do
szkoły, spał w fabryce, spijał mleko z butelek stojących
pod drzwiami, spisywał z Balzaka w wypracowaniach
domowych, kradł maszynę do pisania, a potem oddawał
ją przebrany za karła, z wąsami i w kapeluszu. Na koniec
zamykali go w poprawczaku, ale uciekał stamtąd i
kończyło się, jak biegnie po plaży. To był wspaniały film,
nie trzeba było dużo myśleć, wystarczyło go oglądać.
Nie trzeba też wcale dużo myśleć, żeby się pieprzyć,
wystarczy po prostu ładować i ładować, aż wszystko
wystrzela w kosmos jakby w magicznej sztuczce. Kiedy
mam twardą pałę, czuję się super, jakbym mógł rozwalić
nią mur.
W barze z hamburgerami jest nas czternastu, siedmiu
na porannej zmianie i siedmiu na popołudniowej. Ja
jestem na porannej, ale czasem dają mnie na
popołudniową, jeśli ktoś się rozchorował albo ma wolne.
Mój wolny dzień to wtorek, chociaż jak kończę o
czwartej, to przez całe popołudnie mogę robić to co chcę.
Zazwyczaj idę do domu i oglądam telewizję. Uwielbiam
telewizję. Najbardziej boks, potem piłkę nożną, a potem
filmy. Najmniej lubię teleturnieje. Kiedy puszczają
teleturniej, zmieniam kanał albo wyłączam telewizor,
zależnie od humoru. Alicia i Ramos są na zewnątrz i
zbierają zamówienia. Nie są zbyt sympatyczni. Alicja ma
jedną z tych twarzy, która mogłaby być jej twarzą albo
twarzą jej matki, albo sąsiada, albo pracownika stacji
benzynowej, a Ramos ma jedną z tych twarzy, która
mogłaby być twarzą Alicji. Pineda zajmuje się
utrzymaniem porządku w naszym miejscu pracy, zamiata
chętnie, ale z mizernym efektem, bo ludzie brudzą jak
świnie. Na kuchni pracuje Julian Revilla, gruby Lorenzo i
ja. Siódmy jest najlepszym pracownikiem miesiąca. Na
początku pracownik miesiąca był jednym pracownikiem
więcej, mam na myśli bardzo dawne czasy, ale
pracował tak dużo i tak dobrze, że awansowali go na
pracownika miesiąca, a nawet powiesili jego zdjęcie jj w
głównej sali, żeby wszyscy mogli je widzieć. Z tego 1 co
wiem, od ponad roku nikomu nie udało się go zrzucić ze
stołka, chociaż biorąc pod uwagę resztę, , nie można
powiedzieć, żeby miał dużą konkurencję. Pomimo
ogromnego zaangażowania pracownika miesiąca, sprawy
nie idą zbyt dobrze. Według szefa naszego regionu jesteśmy
jedną z najwolniejszych ekip całej sieci. Co tydzień
przesyłają nam raport, | w którym wszyscy smażą,
opakowują i sprzedają więcej hamburgerów, więcej frytek i
więcej talarków cebuli niż my. Pracownik miesiąca mówi, że
powinniśmy się bardziej starać, ale z tego co widać, nikt nie
zwraca zbytniej uwagi na pracownika miesiąca.
Śmierdzę czosnkiem. Próbowałem zrobić gazpa-cho, ale
coś mi nie wyszło, a teraz całe ciało śmierdzi mi czosnkiem.
Miałem książkę z przepisami i dużo zapału, posiekałem
cebulę, pomidory, papryki, ogórki, marchewki i czosnek też,
ale na koniec smakowało tylko czosnkiem. Tak więc zamiast
gazpacho mam teraz w lodówce dwa litry czerwonej zupy z
czosnku. \
Wydaje mi się, że staram się robić wszystko porządnie,
bo mam pracę i mieszkanie z telewizorem, i czasami
próbuję coś ugotować, chociaż nie zawsze mi wychodzi.
Nie rozmawiam z ojcem ani z matką, ani z Franem, ani z
M. Rozmawiam tylko ze szpitalem, od czasu do czasu. L.
V. powiedziała mi, że R wkrótce wyjdzie, ale nikt nie
wie, czy wkrótce ozna-
94
cza tydzień, dziesięć dni czy jutro. Powiedziała mi też, że
lepiej byłoby, gdybym przestał dzwonić.
Raz widziałem w telewizji program, w którym brali
ledwo wyklutego kurczaka i kładli obok butli gazowej.
Kurczak otwierał oczy i myślał, że butla z gazem to jego
matka, więc się do niej tulił i przy-milał, niczego nie
podejrzewając. Potem zabierali butlę, a biedny kurczak
dostawał szału i piszczał jak głupi, i wydawał dziwne
odgłosy, cały przerażony.
Gdybym to opowiedział T, zaczęłaby płakać. Ja też
lubię zwierzęta, ale ona lubi bardziej, i nie ma dla niej
znaczenia, że chodzą i wszędzie srają. W pracy wszystko
w porządku, wyciągam frytki z frytkownicy i wrzucam
do koszyków, potem wyciągam talarki cebuli i też
wrzucam do koszyków. Dziwi mnie, jak ludzie
przepadają za rzeczonymi talarkami cebuli, smażymy po
kilka milionów dziennie.
W głównej sali wisi zdjęcie pracownika miesiąca,
trzymają je tam, żeby wszyscy widzieli.
Na Lorenza wszyscy krzyczą, bo jest grubasem i
półgłupkiem. Ja trochę z nim rozmawiam i mówię mu,
żeby nie brał tego wszystkiego tak bardzo na serio, ale on
chce się rozwijać, chce się uczyć i codziennie być
lepszym, chce być zręczniejszy w obsłudze maszyny do
napojów, chce zgłębić tajemnicze mechanizmy rur z
kartonowymi kubkami i być może w głębi duszy marzy o
tym, żeby pewnego dnia zrzucić ze stołka pracownika
miesiąca. Tymczasem przełyka urażoną dumę i robi minę
dobrego i pilnego grubasa.
95
Złe z dziećmi jest to, że ponieważ nic nie mówią,
wszyscy czują się zmuszeni do snucia interpretacji. Tak
samo dzieje się z psami. W gruncie rzeczy, dzieci jedzą i
srają, i biegają, i drapią się w tyłek tak samo jak psy.
Przynajmniej taka jest moja opinia na ten temat. Dzieciaki
miętoszą sobie ptaszka, a psy go sobie liżą, co tylko
dowodzi, że psy są bardziej wygimnastykowane. Ja
uwielbiam psy i dzieci, ale nie uważam, że są czymś
więcej, niż są.
W szkole lubiłem tylko to, jak mnie wyrzucali z klasy,
bo wtedy mogłem siedzieć przez godzinę na korytarzu i
się wygłupiać. Jeśli wyrzucali też Baigor-riego, to było
jeszcze lepsze. Nauczycieli nie lubię, bo nie sądzę, żeby
byli dobrymi ludźmi. Ktokolwiek uważa, że może czegoś
innych nauczyć, jest co najmniej podejrzany.
W barze z hamburgerami każą ci nosić koszulę w
czerwone i pomarańczowe paski, czerwone spodnie i
czapkę w czerwone i pomarańczowe paski, z kartonowym
hamburgerem na samym czubku. Zakładasz ten
mundurek, przychodząc do pracy i nie zdejmujesz go za
nic w świecie, aż nie wyjdziesz. Na zdjęciu, które wisi w
głównej sali, widać pracownika miesiąca od pasa w górę
ze swoją czapeczką i hamburgerem na czubku.
Niekiedy wieczorami Frań, M i ja chodziliśmy do
kina, jak trzej bracia. M wypuścili, ale ciągle z nim źle.
Czasem myślę o tym, żeby zadzwonić do niego i
opowiedzieć mu o tym, co chcę zrobić. Chciałbym też
porozmawiać z Franem. Jesteśmy trzema
96
braćmi i jak będę umierał, będę wspominał ich i T
bardziej niż cokolwiek na świecie. M zawsze mnie
podziwiał i nie chciałbym, żeby widział, jak niezgrabnie
się poruszam wśród talarków cebuli i tych zasranych
frytek.
T odeszła z facetem, który miał fiuta długiego na sto
pięćdziesiąt centymetrów, tak jak tamten gnojek Pedro
Cimadevilla Nebreda. Teraz nie robię już nic poza
napełnianiem koszyków. Ojciec zabierał mnie na różne
wystawy, oglądaliśmy tysiące obrazów i dużo się
uczyliśmy. Z jakiegoś powodu sprawy się skomplikowały
i na koniec udaje mi się dostać tylko prace dla idiotów,
jedną za drugą. Coś poszło źle. Przypuszczam, że na
początku T nie zdawała sobie sprawy. Pracownik
miesiąca ma swoją czapeczkę, która jest identyczna jak
moja, i ma swoje śliczne zdjęcie, które nad wszystkim
czuwa. Zmiażdżę mu czaszkę pod hamburgerem z
kartonu, rozwalę szpikulcem do kruszenia lodu i będę z
siebie bardzo dumny, bo ten facet nawet nie jest
sympatyczny.
Dzieci zaczynają od dupy i gówna i natychmiast
przechodzą do seksu; więc seks musi być drugą co do
ważności rzeczą.
Przed T mi nie stawał, ale przy T stał mi bez przerwy.
W szkole wszyscy mówili o tym, ale nikt tego nie robił.
Grzmociliśmy gruchę do utraty tchu, ale nikt nie widział
w życiu prawdziwej cipy. Po jakimś czasie największe
bystrzaki zaczęły wsadzać fiuta tu i tam, a potem nawet
najwięksi kretyni, tymczasem ja wciąż się katowałem
grzmocąc gruchę. Jechałem
97
na ręcznym tak często, że zrobiły mi się odciski na
dłoniach. Doszedłem do tego, że grzmociłem gruchę
dwanaście razy dziennie i byłem z tego tak dumny jak
pozostali z tego, że grzmocą grube i chude i wszystkie
wariatki w klasie.
Zawsze się czerwieniłem. Różnica polega na tym, że
od siódmej klasy byłem w stanie rozwalić każdemu łeb
nawet czerwieniąc się, podczas gdy dotychczas
potrafiłem tylko się czerwienić.
Sagawa wcale nie czuł się tak zawstydzony, jak można
by się spodziewać. Mówił o swoim niemożliwym
odkupieniu win i czasami o poczuciu winy, ale rzecz w
tym, że ten łajdak zjadł swoją narzeczoną, nie całą, ale na
jedno wychodzi, i spodziewałem się, że spuści uszy po
sobie aż do kolan, a tu nic z tego. Sagawa z
zadziwiającym spokojem komentował szczegóły swojej
makabrycznej fagocytozy, starał się wyjaśnić to w
przejrzysty i chłodny sposób, ale w końcu ten łajdak zjadł
swoją narzeczoną. I to na surowo. Myślę, że
przedziurawienie głowy pracownika miesiąca szpikulcem
do kruszenia lodu nie jest ani w połowie tak okropne jak
to, co zrobił ten przeklęty Japończyk ludojad. Poza tym
nic mnie nie łączy z pracownikiem miesiąca, nie sypiam z
nim, nie jest moją narzeczoną, jest tylko żałosnym
kolesiem, który stara się, stara i marzy o byciu szefem
rejonu. Jest jeszcze zdjęcie, to zdjęcie, które wisi w sali i
które muszę codziennie oglądać, choćbym nie chciał.
Pracownik miesiąca ze swoją wspaniałą żółtą czapeczką i
kartonowym hamburgerem na czubku. Takim samym j ak
mój.
98
Nigdy nie zjadłbym T, ale przecież mój wujek był
preceptorem Alfonsa XIII.
Wcześniej myślałem o tym, żeby zamordować jedną z
tych staruszek, które po południu chodzą na pod-
wieczorki. Nie robią nic złego, ale patrzą na wszystko z
nienawiścią i urazą, bo zabawa już się dla nich skończyła,
a może nigdy jej nie miały. Mają te swoje wzorzyste
ubrania, w te wszystkie kwiaty i drzewa, i rośliny, i
wszystkie rodzaje fantastycznych rysunków, ale zdaje się,
że to im nie wystarcza. Potem przyszedł mi do głowy
pracownik miesiąca i wydało mi się to łatwiejsze i lepsze.
Poza tym trzeba być gównem, żeby zabić starą, która nie
może się bronić.
M powiedział mi, że wszystko co najgorsze, czego
najbardziej nie lubisz na świecie, jest wewnątrz czarnej
dziury i że możesz tego nie widzieć, ale jak tylko trochę
się przechylisz, to już jesteś w środku.
DanieljestbratemMeksykaninaArturo, miał dziewczynę
Bułgarkę, ale jej nie wydymał. Po pierwszym tygodniu jej
nie wydymał, po drugim jej nie wydymał, po trzecim jej
nie wydymał. Podczas piątego tygodnia Bułgarka
powiedziała mu, że potrzebuje dowodu miłości, i biedny
Daniel wydał wszystkie swoje pieniądze i trochę
pieniędzy swojego brata Ar-turo i nawet trochę moich,
żeby kupić jej ślicznego pieska, jednego z tych drogich
psów, które robią to samo co inne psy, ale z większym
wdziękiem. Bułgarka zachwyciła się psem, przytulała go i
wszędzie ze sobą zabierała, nawet całowała go w usta.
Tak się jej spodobał, że zapomniała o Danielu.
9*
Arturo powiedział mi, że Daniel wrócił do Mek- j
syku, a Bułgarka zdobyła złoty medal na trzynastej i
wystawie psów rasowych w Casa de Campo. Arturo
i ja nigdy nie odzyskaliśmy naszych pieniędzy.
I
Zawsze zwracałem dużą uwagę na Tully'ego i przy- |
glądałem się, w jaki sposób boksuje dwiema rękami, ?
mając przeciwko sobie szczęście i wiatr, i zakłady, '■;!
i ludzi, a ciężki tyłek z ołowiu ciągle skierowany
w ziemię.
t
W domu kobieta Tully'ego, ta, która była kobie- i tą
Chińczyka i Murzyna, i Hindusa, nic tylko piła i piła, i w
końcu zawsze kłócili się o najbardziej idio- * tyczne
rzeczy. Jak Tully robił żarcie, ona nie chciała J jeść, a jak
się wkurzał i chciał wszystko wywalić do I śmieci,
wtedy ona nagle robiła się strasznie głodna 1 i zmiatała
filety i groch aż do ostatniego ziarnka. Raz j Tully
wrócił w nocy, a Murzyn wręczył mu wszystkie jego rzeczy
zapakowane do pudła. Dał mu też koszulkę, którą miał na
sobie; na początku Tully jej nie chciał, ale potem wziął.
Murzyn okazał się strasznie fajnym gościem i gadali z Tullym
o kobietach, boksie i piciu.
Tully vs Lucero to była głośna walka, bo żaden ; z
nich nie miał już wielkiej przyszłości i dlatego, że obaj byli
zawodnikami w dawnym stylu; w końcu Tully położył
Meksykanina, ale sam nie skończył w dobrej formie, tylko
raczej w złej.
Lucero był bojowym Meksykaninem, który sikał
krwią. Ja też mógłbym sikać krwią, teraz, gdy nie ma T,
mógłbym wbić szpikulec do lodu pracowniko-
100
wi miesiąca w sam środek duszy i nawet bym się nie
obejrzał. Większości ludzi nie cierpię: łażą i jedzą, i srają,
i hałasują przez cały czas i nie da się tego wytrzymać.
Chcę zrobić to najlepiej jak potrafię i chcę, żeby T
była ze mnie dumna, jak wszyscy byli dumni z Travi-sa,
tego matadora.
Czasami też przypominam sobie o tacie i mamie i chcę
zadedykować im trochę mojej sławy, żeby przypadkiem
się nie obrazili. W końcu rodzice mają w tych sprawach
szczególne miejsce.
Z T życie było dosyć proste, bo ja ją bardzo kochałem,
a ona zawsze była przy mnie. T ma włosy długie i jasne, a
twarz małą i ładną i widać jej kości policzkowe, to nie jest
jedna z tych twarzy jak bochen chleba, okrągłych i
głupich, tylko śliczna twarz z charakterem i osobowością.
T poznała wcześniej niektórych z tych gnojków, którzy
chodzą po świecie, łapiąc za tyłek ładne dziewczyny;
facetów żonatych i dojrzałych, którzy myślą, że pójdą do
raju dymając, a także smutne dzieciaki, bardzo przejęte
cierpieniem własnym i cudzym, chociaż trochę bardziej
własnym. Dzieciaki słodkie i wrażliwe, rozmazane
zasrańce. Potem T była ze mną przez jakiś czas i nie
sądzę, żeby się nudziła, ale kobiety mówią, że odchodzą, i
odchodzą. Pewne jest to, że nie wiem dużo o kobietach,
ale T powiedziała, że odchodzi, i odeszła. T i ja
mieszkaliśmy razem przez ponad rok. Mieliśmy duże
mieszkanie,
które
dzieliliśmy
z
Arturo,
tym
Meksykaninem, i innym Meksykaninem, ciotą i tchórzem,
który nazywał się Fernando. Potem przyjechał Daniel,
brat Arturo, inny sympatyczny Meksykanin, który nigdy
nie wydymał swojej Bułgarki. T i ja bardzo się
kochaliśmy i często się kochaliśmy, chociaż
102
nie jest to coś, o czym lubię rozmawiać ani tym bardziej
się chwalić; potem T pozbierała swoje rzeczy i odeszła.
Ja zostałem z Arturo, pijąc teąuilę i jedząc aztecki placek.
Raz tak się upiłem, że nawet nie byłem w stanie
chodzić, sikałem na przystanku autobusowym i dżordż
zwisał mi na zewnątrz bez żadnego wdzięku, a Frań
podtrzymywał mnie i pomagał. Kiedy dotarliśmy do
domu, Frań powiedział rodzicom, że zaszkodziła mi
kolacja, a ja wyrzygałem się na dywan w pokoju. Frań
jest nie tylko dobrym bratem, poza tym to dobry
przyjaciel.
Kiedy dużo biegałem, rzucałem się na ziemię, od-
wracałem się na wznak i krzyczałem, tak jakbym złamał
sobie nogę, a wtedy on zawracał i łapał mnie za rękę.
Nigdy nie biegałem zbyt szybko, bo w dzieciństwie
miałem jakieś szmery w sercu albo arytmię, nie wiem.
Mimo wszystko mogłem rozwalić łeb Josemu Luisowi
Maciasowi, facetowi, który biegał najszybciej na sto,
dwieście, czterysta, a nawet na osiemset metrów. Są
ludzie, którzy bardzo szybko biegają, za to nie są w stanie
uniknąć tego, że ktoś rozwali im łeb.
Frań dostał na urodziny czerwoną czapkę i był taki
szczęśliwy, że nigdy jej nie zdejmował i cały czas
dotykał, żeby sprawdzić, czy jest na miejscu. Dlatego
kiedy syn sąsiada, który naturalnie też był sąsiadem,
104
zerwał mu ją i bawił się przez chwilę, podrzucając
do góry, Fram ugryzł go w ucho i to tak mocno, że
kawałek został mu między zębami. Matka złodzieja
czapek powiedziała, że nie jesteśmy dziećmi, tylko
wściekłymi psami i że zadzwoni do hycla, żeby nas
zamknęli w schronisku dla psów. Mnie się od razu
wydawało, że ta groźba nie jest zbyt na serio, ale
Frań wierzył we wszystko, więc poprosił matkę, żeby
schowała go w garażu i nie wydała za nic w świe
cie.
•
:.'
.
•:. -<ś, .
Kiedy Frań, M i ja zeszliśmy się w tej samej szkole,
stworzyliśmy niebezpieczną paczkę i nikt nie odważył się
nas zaczepić. W Meksyku nazwaliby nas „królami
porywczości" albo jakoś w tym stylu. Potem się
rozeszliśmy i każdy musiał być porywczy na własny
rachunek.
Wciąż mam gazpacho w lodówce, tak jedzie czosn-
kiem, że boję się go wyjąć. Już nic nie gotuję, przynoszę z
pracy parę hamburgerów i zjadam je, oglądając telewizję,
jednego po południu, drugiego wieczorem. Mam małe
mieszkanko z jednym pokojem, łazienką i tak zwanym
aneksem kuchennym. Dziś rano L. V. trzasnęła
słuchawką. Zadzwoniłem, a ona trzasnęła słuchawką.
Myślę, że to z pracownikiem miesiąca nie będzie bardzo
trudne; na wszelki wypadek, jak już upadnie, będę uderzał
dalej, bo można zemdleć, nim się umrze, a nie należy
mylić jednego z drugim. Kiedy już to zrobię, wyjdę na
ulicę i jak ktoś mnie spyta, zacznę mówić szybko i
powoli, jak wariaci. Opowiadali
105
mi historię faceta, który wytatuował sobie całą twarz i
myślę, że to jest trochę to samo co czarna dziura, jak
tylko się przechylasz, jesteś w środku i wtedy wydaje się,
że jest większa przestrzeń przed tobą niż za tobą. Nie
wiem, czy jest to dokładnie to, w każdym razie ważne jest
robić, a nie wiedzieć, czemu się robi albo co zrobi się
później.
Kiedy mieszkałem na ulicy Ballesta, nie mogłem zbyt
dobrze spać, bo moi sąsiedzi zaraz po północy lubili
zdzierać sobie skórę za uszami.
Ona mówiła do niego:
- Wyłaź z domu i niech ci wsadzą w dupę, ty peda
le. Jedyne, czego chcesz, to żeby cię jebać w dupę, je
bać w dupę i jebać w dupę. Chcesz, żeby ci rozwalili
dupę na połowę i to równo na połowę. Tego właśnie
chcesz, ty stary pedale.
A sąsiad, który poza tym był sympatycznym ty
pem, z tych, co to mówią w windzie „dzień dobry",
odpowiadał jej tak:
*:-
- Wszystko lepsze niż wsadzać go znowu do tej
twojej zgniłej szczurzej cipy.
Musiałem słuchać tego co noc, gdy mieszkałem na
Ballesta. Dlatego się przeprowadziłem. V Jednej z
licznych nocy pełnych napięcia przyszła policja i
powiedziała im obojgu, że jeśli będą dalej tak wrzeszczeć,
to ich zamkną. Jemu powiedzieli również, że nie powinno
się bić kobiet, a jej, że żaden mężczyzna nie znosi, żeby
nazywać go pedałem.
Facet był kucharzem i pewnego dnia specjalnie
przypalił sobie rękę na kuchni, żeby móc dostać
106
ubezpieczenie. Prawie stracił rękę. Po tym wszystkim nie
miał innego wyjścia, jak tylko bić swoją żonę lewą ręką i
łokciami.
Teraz, kiedy nie ma T, chciałbym sikać krwią jak
Lucero, cały czas przypominam sobie o tym co najgorsze
i mam ochotę sikać krwią.
Najbardziej żałuję tego, że nie byłem bokserem,
sikałbym krwią, srałbym krwią, miałbym rozkwaszony
nos i czułbym się dobrze, byłbym dumny.
Zrobię to pracownikowi miesiąca, żeby T mogła
patrzeć na mnie z szacunkiem i dumą, i dlatego, że
pracownik miesiąca to jeden z tym zasrańców, którzy
układają rozbite szkło na parkanach swoich domów.
W internacie nie miałem dużego pola manewru,
więc po prostu czekałem, aż skończą się lekcje, żeby
wejść
na
dach.
w
W internacie wszyscy chcieli być bardzo źli i bardzo
twardzi, ale byli tylko bandą głupków. Jeśli pewne jest, że
dobrzy wcale nie są dobrzy, to jest tak samo pewne, że źli
też nie są źli. Baigorri był fajnym facetem, który pił i
śmiał się przez cały czas. Bowie łaził po dachach z
prawdziwą klasą. Frań biegł wzdłuż linii bocznej, nagle
zatrzymywał się i dośrodkowywał, a czasem biegł tak
szybko, że wypadał z boiska i nawet nie zdawał sobie
sprawy. T robiła się smutna z byle powodu i nie było
innego wyjścia, jak tylko mocno i długo ją przytulić.
Gruby Lorenzo dalej cierpi i sapie, i męczy swoim
smrodem wieprza i kalesonami pełnymi gówna
pozwijanymi na wałkach tłuszczu na
107
tyłku. Mógłbym zabić jego, ale wybrałem pracownika
miesiąca, bo na jedno wychodzi, ten czy ten. Kiedy
Tully'emu wpieprzyli tak, że nie widział nawet drogi do
domu, jego żona w końcu go zostawiła, wrzuciła jego
rzeczy do pudła, które potem dał mu Murzyn. Tully
zadzwonił do drzwi, a ona nawet nie chciała go widzieć.
Murzyn podał mu pudło z jego rzeczami i Tully odszedł
tą samą drogą, którą przyszedł. Ja zawsze lubiłem boks,
rozmawiałem z Tullym i z Panamą, i opowiadali mi te
wszystkie historie. Chciałbym być bokserem. Czasami
boksowałem się z Panamą i wcale źle mi nie wychodziło.
Matka Juana Jose de la Llave założyła mu kłódkę na
lodówkę, więc Juan Jose de la Llave musiał zaspokajać
swój wilczy apetyt naszymi podwieczorkami. Piłka Pablo
Mendozy wylądowała na jezdni, bo ten bydlak Lavanchy
kopnął ją z całych sił i piłka wzbijała się w powietrze
coraz wyżej i wyżej, aż nie było jej widać, a potem spadła
na jezdnię. Tacy kolesie jak Lavanchy w ogóle nie po-
winni grać w piłkę, powinni wyłącznie dawać sobie
nawzajem kopniaki. Pablo Mendoza nigdy więcej nie
zobaczył swojej piłki, ale był tak zajęty telewizorem, że w
niczym się nie zorientował.
Obiad z L. V. to nie był szczególny sukces, i to po-
mimo tego, że przyszedłem wcześnie, żeby zrobić dobre
wrażenie. Siedziałem i popijałem w szpitalnym barze
przez ponad dwie godziny, bo nie mogłem sobie
przypomnieć, o której się umówiliśmy, a nie chciałem się
spóźnić. Faktem jest, że kiedy L. V. usiadła naprzeciw
mnie, byłem już trochę pijany.
108
I
Pierwsze, co powiedziała L. V, to że nic nie będzie jadła,
i że jedyne czego pragnie, to żebym im się więcej nie
naprzykrzał, i że jej córka, T, nigdy do mnie nie wróci i
że jestem łotrem, szują i kamelią. Pewnie chciała
powiedzieć „kanalią", ale nie mówi dobrze po hiszpańsku
i trochę plączą jej się słowa. Pewnego razu, wiele lat
temu, powiedziała T: „Twoja ciotka się przewinęła",
chciała powiedzieć, że się przekręciła, ale stanęła przed T,
bardzo poważna, i oznajmiła: „Twoja ciotka Elsa się
przewinęła".
!
Kiedy skończyła mnie wyzywać, wstała i wyszła.
Ja chciałem wiedzieć tylko tyle, jak się czuje R i też
jak się czuje T, ale L. V. była zbyt dobra, żeby zrozumieć,
dlaczego nagle wszystko się wali i człowiek zaczyna
robić rzeczy nie tak, jak powinien.
Tego dnia, kiedy L. V. trzasnęła słuchawką, było
trochę tak samo. To samo uczucie. Teraz nie mogę sobie
wytłumaczyć, jak T mogła ze mną być. Czasem rzeczy są
dziwne przez jakiś czas, a potem stają się z powrotem
takie, jak były.
Ja na przykład czuję się teraz tak, jak wtedy w szkole,
jak w Anglii, jak w internacie, jak w tych łatwych
pracach, zmuszony do wykonywania idiotycznych zajęć,
które nie wymagają wiele wysiłku. I marzę o tym, by
wyjść
z
tego
wszystkiego,
rozwalając
głowę
pracownikowi miesiąca.
Nocą przed zaśnięciem myślałem o Franie i o meczach
piłkarskich. Być może Frań bał się, wchodząc na szczyt
trampoliny, ale na boisku był najlepszym obrońcą,
jakiego znałem i wszyscy się go bali.
109
Raz rozwalił facetowi nogę w trzech miejscach i to
nawet nie był faul. Frań uderzył w piłkę, a za nią poszła
noga, złamana w trzech miejscach. Chcieli wyrzucić
Frana z mistrzostw, a to nawet nie był faul.
Kiedy Leonardo-Panama zmarł, nawet dobrze nie
wiedziałem, dlaczego tak się stało. Leonardo był
bokserem, przystojnym i eleganckim, i jego narzeczona
długo go opłakiwała. Zdaje się, że na pogrzebie była też
matka Leonardo, ale ponieważ nie wiedziałem, że miał
matkę, więc nic jej nie powiedziałem. Leonardo
przejechała ciężarówka, tak jak mojego dziadka, tyle
wiem. Evangelistę złapali w zeszłym roku z pół
kilogramem kokainy i teraz sieje postrach w więzieniu.
Jake La Motta odebrał tytuł mistrza wagi średniej Sugar
Rayowi Robinsonowi, a potem Sugar Ray go odzyskał. Z
czasem La Motta tak utył, że nawet podzielony na trzy
kawałki nie zmieściłby się w swojej kategorii wagowej; i
on też uderzył pięścią swoją żonę, jak Monzón. W sądzie
Monzón powiedział: „Ja zawsze ją biłem, a ona nigdy nie
umarła".
Monzón wyrzucił żonę przez balkon, a potem sam
wyskoczył, żeby to wyglądało na wypadek, ale nikł w to
nie uwierzył.
Tully wychodził z każdej walki, pytając zawsze o to
samo:
- Rzucili mnie na dechy?
111
La Motta deklamował Szekspira, a Sugar Ray ste-
pował. Nie wiem, jak to się dzieje, ale czasem człowiek
wplątuje się w coś, co wychodzi mu wyłącznie na złe. Ja
byłem z T, a potem T odeszła, a potem L. V. trzasnęła mi
słuchawką, tak więc teraz porozrzucam tu i tam mózg
pracownika miesiąca za pomocą szpikulca do lodu.
Sagawa to tylko przeklęty japoński karzeł i kanibal. Nie
mam z nim nic wspólnego. Gdybym był bokserem, teraz
czułbym się dużo lepiej i nie byłoby mi wstyd. Z czego
wynika, że w życiu człowiek powinien starać się robić
coś godnego.
Zadzwoniłem przez telefon, tak jak to robiłem
dawniej. Zadzwoniłem przynajmniej dwanaście razy.
Numery wykręcam na chybił trafił. Jedni odbierają, a inni
nie. Jeśli odbierają, to zawsze mówię to samo:
- SPIERDALAJ NA DRZEWO.
I odkładam słuchawkę.
Kiedy byłem mały, dzwoniłem do luksusowych hoteli
i
żądałem
szczegółowych
opisów
wszystkich
apartamentów; a na koniec zawsze była ta sama historia:
- PROSZĘ MI POWIEDZIEĆ, ILE JEST DO
KŁADNIE KROKÓW OD DRZWI DO ŁÓŻKA.
Głośno krzyczałem i naprawdę się wkurzałem.
- JAK TO: NIE WIEDZĄ PAŃSTWO? TO JEST
BARDZO ISTOTNE: PRZYJADĘ BARDZO ZMĘ
CZONY I NIE MAM ZAMIARU SPĘDZAĆ NOCY NA
SPACERACH!
W końcu się kapowali i odsyłali mnie do diabła, ale do
tego czasu już się nieźle uśmiałem.
112
Paąuito Ribera zadzwonił do sąsiadki i powiedział, że
wygrała milion peset w konkursie radiowym. Był tak
przekonujący, że biedna kobieta uwierzyła. Umówili się z
nią w barze koło domu tego zasrańca. Powiedzieli jej, że
ma mieć na głowie papierową czapkę z gazety, żeby
można było ją rozpoznać i dlatego, że to część konkursu.
Potem poszli do baru, ten zasraniec z kumplami, a tam
była ta stara, osiemdziesiąt lat, czarna suknia, pantofelki i
papierowa czapka z gazety na głowie. Czekająca na swój
milion peset.
Wcale nie lubiłem Paąuito Ribery. Lubiłem jego
gówniany zapach, ale jego samego nie lubiłem wcale.
Wciąż jeszcze mam jego numer z czasów szkoły,
czasami dzwonię i mówię:
- SPIERDALAJ NA DRZEWO.
Pracownik miesiąca spędza większość czasu przy
kasach rejestrujących pilnując, żeby wszystkie pieniądze
wpadały w to samo miejsce, potem przechadza się wzdłuż
frytkownic z hamburgerami i maszyny z napojami,
pozaczepia trochę grubego Lorenzo i w końcu przychodzi
zobaczyć, jak się mają sprawy z frytkami i talarkami
cebuli. To wtedy zgniotę mu łeb pod czapeczką z
hamburgerem i mało mnie będzie obchodziło, że wszyscy
to zobaczą. M dał mi w prezencie książkę, która niezbyt
mi się spodobała, zatrzymałem ją tylko dlatego, że M dał
mi ją w prezencie. Zabiję pracownika miesiąca, bo taką
mam ochotę i dlatego, że my nie lubimy ludzi, ani M, ani
Frań, ani ja. Ludzie widzą dzieciaka, który stoi w kolejce,
i przeskakują przed nim, a potem przepychają
113
się w drzwiach i wyprzedzają, kiedy nie ma wystar-
czająco miejsca, i musisz hamować, żeby się nie zabić, i
układają rozbite szkło na parkanach, i wystawiają tyłek,
żeby ktoś wsadził im do tyłka, i plują na chodnik, i mnie
się to wszystko bardzo nie podoba.
T i ja spędziliśmy parę dni na plaży. Na początku nie
chciałem jechać, ale T się uparła i w końcu oboje
pływaliśmy w morzu, wylegiwaliśmy się na piasku i
spacerowaliśmy wzdłuż plaży z nogami w wodzie. T
dużo mówiła o swoich sukach, bo bardzo je kocha, a ja
jej słuchałem i patrzyłem na nią z uwagą, myśląc, że
nigdy nie miałem niczego tak ładnego.
T i ja wylegiwaliśmy się na piasku i leżeliśmy tak
razem, dopóki nie zaszło słońce. Ja nigdy nie byłem zbyt
dobry na słońce, bo mam skórę białą jak skorupka jajka,
więc używałem kremu do opalania faktor 20, a to jest tak,
jakby się opalać w zbroi. T też jest biała, ale robi się
trochę opalona i dobrze jej z tym, dostaje rumieńców na
twarzy i ślicznie wygląda. Kiedy wszystko idzie dobrze,
każdy może być piękną osobą, pełną dobrych uczuć i
nadziei, i marzeń o najlepszej możliwej przyszłości.
Potem, kiedy jakiś tuman właśnie dyma ci dziewczynę,
już nie jest tak łatwo. T była też na plażach w Skagen, w
Danii. Tam wydmy mają sześć czy siedem metrów i
morze w zimie zamarza. T spacerowała, a potem poszła z
L. V. i przyjaciółką L. V. do baru na piwo w
gigantycznych kuflach. L. V. zaczęła opo-
115
wiadać smutne historie i T zaczęła płakać. W końcu cały
bar na nie patrzył. Pieprzą się z T, pieprzą się z nią
właśnie teraz i nikt mnie nie przekona, żebym
przyjmował to na spokojnie.
Dymają T, dymają ją i dymają, więc ja rozwalę
pracownika miesiąca i zobaczymy, czy sprawy trochę się
nie ułożą. Po tym jak umarła Nancy, umarł Sid, tak
powinno być zawsze.
Chciałbym być z Bowiem. Leżeć na łóżku, spać razem
z setką kotów i pilnować przejazdu kolejowego.
Mój brat zasługuje na wszystko co najlepsze, bardziej
niż ktokolwiek, bo jest dobry i dlatego, że urywa ucho
każdemu kretynowi, jak tylko któryś dotknie mu czapki.
Wybrałem 22 stycznia, bo 22 stycznia 1879 rok
oddziały sir Chelmsforda, 24 pułk liniowy, został
zmiażdżone przez hordę ponad dwudziestu tysięc
Zulusów w bitwie pod Isandhlwaną.
Frań i ja spędziliśmy trzy miliony godzin nad re
konstrukcją bitwy pod Isandhlwaną, której nigdy ni
udało się nam skończyć. Trzeba było pomalować jed
nego po drugim dwustu żołnierzy od Zulusów i Au
glików i to nas przerosło. Tak więc postanowiłem
wykorzystać ponownie ten dzień jako datę moicl
pierwszych działań na wojennej ścieżce. Jako dat
ostatecznego kroku między osobistą obsesją a pu
blicznym koszmarem.
Już przed siódmą trzydzieści byłem na ulicy. Tro chę
bardziej wzburzony niż zazwyczaj, nie zdener wowany
ani podniecony, tylko wzburzony i jakb; zaniepokojony.
Pracownik miesiąca miał twarz kretyna i to bar dzo
ułatwiało mi zadanie, gdy wyobrażałem go sobii
martwego i odmóżdżonego. Lepiej rozlewa się mózj
kretyna, bo mniej go szkoda. Ponieważ byłem bardz<
wcześnie, wstąpiłem napić się piwa naprzeciwko ban z
hamburgerami. Kiedy to wszystko już się wydarz}
117
kelner, który podawał mi piwo, będzie mógł powiedzieć
coś takiego: „Nim to zrobił, był bardzo spokojny,
zamówił piwo, wypił je i nie mówiąc ani słowa poszedł
do pracy". Kelner będzie bardzo zadowolony z tego, że
widział mordercę niedługo przed zbrodnią, będzie się
wypowiadał w telewizji i w radio, będzie rozmawiał z
tymi z gazet, a potem opowie to swoim dzieciom i
prawnukom. Skończyłem piwo i przeszedłem przez ulicę.
Przed szklaną witryną było mnóstwo ludzi zaglądających
do środka, pokrzykujących i dziwiących się. Wtedy
właśnie zacząłem podejrzewać, że sprawy się
pokomplikują, jak to zwykle.
Wchodząc natknąłem się na grubasa Lorenzo sie-
dzącego obok jednego z moich koszyków z ziemniakami,
ze szpikulcem do lodu w ręku i z krwią spływającą z
grubych dłoni aż na grube stopy. Na moim koszyku
znajdował się pracownik miesiąca. Ranny, przestraszony,
ogłupiały, z paskudną raną na głowie, ale nie martwy. 22
stycznia okazał się złym dniem dla Anglików, dla grubasa
i dla mnie.
Byłoby lepiej, gdybym rozwalił głowę Jorge
Maizo-wi, zamiast poprzestać na jego stiukowym słoniu.
Po tym niezdarnym wyczynie grubego Lorenzo dali
nam kilka dni wolnego, które spędziłem leżąc na łóżku i
myśląc o tym, jak wszystko schodzi na psy, tak jak tylko
może.
Zadzwoniłem do szpitala, żeby zainteresować się
stanem zdrowia pracownika miesiąca i powiedzieli mi, że
nie będzie mógł wrócić do pracy wcześniej niż za
trzydzieści czy czterdzieści dni.
118
Potem zadzwoniłem do grubasa do domu i powie
działem:
- SPIERDALAJ NA DRZEWO.
Myślę, że odebrała jego matka, wszystkie grubi debile
taką mają.
Leonardo-Panama na krótko przed śmiercią dostał
cięgi od włochatego Walijczyka. Kiedy mówię
„włochatego", mam na myśli jednego z tych kolesiów,
którzy mają włosy nawet za uszami. Walijczyk dał z
siebie wszystko i Leonardo-Panama padł jak długi w
trzeciej rundzie. Leonardo nie umarł z bólu, umarł
dlatego, że przejechała po nim ciężarówka Pegaso.
Mój dziadek pracował w przedsiębiorstwie Ley-land
Iberica i też przejechała po nim ciężarówka Pegaso.
Umarł zmiażdżony przez konkurencję, jak w jakimś
dowcipie. Mój ojciec miał sześćsetkę, tysiąc pięćsetkę,
Seata 124 i Land Rovera. W Land Roverze mieściło się
dużo ludzi, to było duże i ładne auto. Jeździliśmy nim
zawsze na przyjęcia.
Mój ojciec potrafi zatrzasnąć drzwi jednym kich-
nięciem, jak wtedy, kiedy jest burza. T zakładała kusą
sukienkę brzyduli i była prześliczna.
Grubas źle i za słabo uderzał pracownika miesiąca i
dlatego pracownik miesiąca nie umarł. Miał dziurę w
głowie i dużo krwi na podłodze i na frytkach, ale nie był
martwy.
Leonardo nie nadstawiał tyłka i ja też nie. W
Mer-camadridzie było wiele takich wieprzy, które pro-
120
ponowały ci zamianę worka na plecach na trochę
sodomii, ale Leonardo i ja zawsze odpowiadaliśmy tak
samo:
- SPIERDALAJ NA DRZEWO.
Kiedy się czerwienię, nie tylko jestem zły, ale też się
wstydzę. Leonardo walił obiema rękami, ale przede
wszystkim potrafił zwalić mur swoim prawym sier-
powym.
Leonardo miał też dziesięciu czy dwunastu braci tam
w Kolumbii i wszyscy chcieli być bokserami, biegali po
plaży i młócili powietrze.
Leonardo powiedział mi, że ciosy nie zawsze się czuje
i że rzeczy niezbyt fajnie wyglądają, gdy się je ogląda z
parteru.
L. V. trzasnęła słuchawką pomimo tego, że ją sza-
nowałem.
Vento Espiritu Santo Figueras wyśmiewał się z Fra-na
i nazywał go „kubełkiem". Mam nadzieję, że do tej pory
ktoś już mu wsadził jego własne uszy do tyłka.
25 stycznia zapowiadał się na przyjemny dzień,
słoneczny i ciepły.
Bardzo się starałem z frytkami i talarkami cebuli, bo
biorąc pod uwagę aktualny stan rzeczy, mam spore szanse
zawiesić moje zdjęcie w głównej sali jeszcze przed
końcem miesiąca.
Dystrybucja:
Księgarnia LITERA
90-440 Łódź
ul. Piotrkowska 157
tel./faks (42) 637-47-18
lub
(42) 637-08-99
e-mail: