18 Siostry

background image

Anne–Lise Boge

GRZECH PIERWORODNY XVIII

SIOSTRY


Wydarzenia przedstawione w serii powieściowej „Grzech pierworodny" rozgrywają się w

gospodarstwie należącym do rodziny mojej matki. Dwór, przyroda, postaci i tło kulturowe są
autentyczne. Chciałabym jednak zaznaczy
ć, że ani ludzie, ani cala historia opisana w serii nie
maj
ą żadnego związku z rzeczywistością. To powstało w mojej wyobraźni.


Dla Taty - z podzi
ękowaniem za słowa otuchy i podtrzymywanie na duchu
podczas pracy nad „Grzechem pierworodnym"
oraz za poparcie dla innych moich planów pisarskich
Anne-Lise Boge.

ROZDZIAŁ 1.

Było ciemno, kiedy Ruth wreszcie uniosła głowę i nieprzytomnie rozejrzała się dookoła.

Nie wiedziała, ile minęło czasu. Odniosła wrażenie, jak gdyby długo jej nie było. Mimo to
czuła, że cały czas była na miejscu, lecz nie pamiętała, co robiła. Nie miała odwagi sobie tego
przypomnieć. Coś jej mówiło, że nie wolno jej myśleć, bo inaczej się załamie.

Siedziała na sofie. Z kuchni do mrocznego salonu sączyło się światło. Zaczęło się robić

zimno; dawno już pewnie nikt nie dokładał do pieca, zaświtało niejasno w jej głowie. Po
chwili zorientowała się, że trzyma na rękach Marilenę. Dziewczynka leżała w jej ramionach i
spała. Na jej drobnej buzi rysowały się zaschnięte smugi od łez, a mała nadal od czasu do
czasu łkała przez sen. Wsunęła kciuk do ust i ssała go słabo, nie budząc się. Drugą rączkę
zaciskała mocno na palcu środkowym Ruth, jak gdyby już nigdy nie chciała puścić matki.
Butelka z mlekiem ześliznęła się na bok i utworzyła dużą mokrą plamę na pledzie, którym
Ruth otuliła siebie i dziecko. Nie pamiętała kiedy. Nie przypominała też sobie, że
przygotowała dla malej butelkę z mlekiem.

Nagle poczuła, jak gdyby ktoś zapalił w jej głowie ostre, rażące światło, i wszystko stało

się jasne. Zasłoniła dłonią usta, żeby powstrzymać krzyk. Samuel! Zabiła Samuela!

Trzęsła się jak w febrze. Ostrożnie przesunęła się, usiłując zajrzeć do kuchni, jednak z

miejsca, gdzie siedziała, niczego nie mogła zobaczyć. Było zbyt ciemno, a poza tym zasłaniał
jej stół. Powoli położyła dziecko na sofie i starannie je okryła. Pogładziła palcem ciepły
policzek dziewczynki i delikatnie odgarnęła z jej twarzy wilgotny kosmyk włosów. Potem z
bijącym sercem odwróciła się w stronę otwartych kuchennych drzwi. Wstała. Ledwie
trzymała się na nogach.

Samuel leżał na brzuchu na podłodze. Nogi miał rozstawione, a ręce wyrzucone do przodu

i rozczapierzone palce, jak gdyby usiłował się czołgać. Nóż kuchenny nadal wystawał mu z
pleców, a na podłodze wokół ciała utworzyła się spora kałuża częściowo skrzepłej krwi.
Samuel leżał z twarzą odwróconą na bok i szeroko otwartymi oczami. Misjonarz nie wyglądał
już tak nienagannie i pedantycznie, do czego zawsze przywiązywał wagę, zauważyła Ruth.
Jego ubranie było wygniecione, a włosy sterczały na wszystkie strony. Te piękne, jasne
włosy, o które zawsze tak dbał, teraz były pozlepiane od zakrzepłej krwi.

background image

Ruth stała obok niczym skamieniała. Domyślała się, że jej mąż nie żyje. Ona go zabiła. Na

samą myśl znowu ogarnęły ją dreszcze. Mimo wszystko nie żałowała. Nie czuła nic.
Wypełniała ją pustka, jak gdyby sama również była martwa. W głowie jej szumiało.

Podniosła wzrok i spojrzała na zegar stojący na blacie. Już po północy! Nie pamiętała,

kiedy wróciła ze Stornes, dokąd poszła na chrzest domowy Malej Mali, ale musiało to być
kilka godzin temu.

Nagle ogarnęły ją mdłości. Ledwie zdążyła do wiadra z pomyjami i zwymiotowała.

Drżącymi dłońmi nabrała czystej wody z dzbanka i przepłukała usta, ochlapała twarz zimną
wodą. Zakręciło się jej w głowie i pochyliła się do przodu, żeby nie zemdleć. Mdłości powoli
przechodziły, pozostawiając kwaśny smak w ustach i pieczenie w piersiach. Ruth ostrożnie
odwróciła się i ponownie popatrzyła na mężczyznę, który leżał na podłodze, jak gdyby
chciała się przekonać, że to, co poprzednio widziała, nie było prawdą. Ale Samuel nadal tam
leżał tak samo nieruchomo.

Ruth uderzył mdły odór krwi i śmierci. Zadrżała i kwaśno jej się odbiło. Obeszła ciało,

uważając, by zbytnio się nie zbliżyć ani do zwłok, ani do kałuży krwi. Wreszcie wycofała się
do salonu i usiadła na krześle. Siedziała tak przez dłuższą chwilę, tępo wpatrując się przed
siebie. Nagle jej wzrok zatrzymał się na śpiącym dziecku. Ruth wzdrygnęła się. W jednej
chwili uświadomiła sobie całe okrucieństwo tego, co zrobiła. Co innego odebrać życie
nienarodzonemu dziecku - nikt by się o tym nie dowiedział. Ale Samuel...

Przyjdzie po nią lensman i wsadzi do więzienia! Na wiele lat, pomyślała ze strachem,

czując, jak zimny pot spływa jej po plecach. Być może na całe życie! Nigdy więcej nie
zobaczy już Marileny. I drugiego dziecka... Zabiorą je zaraz po urodzeniu i oddadzą obcym
ludziom, myślała zrozpaczona.

Nikt nie będzie chciał jej znać, ponieważ sprowadziła na swą rodzinę hańbę i same

zmartwienia. Nigdy nie będzie mogła spojrzeć bliskim w oczy, a przede wszystkim Marilenie.
Chociaż to z jej powodu dopuściła się tego morderstwa! Nie, nie wolno jej zrzucać winy na
nikogo. Zrobiła to, ponieważ uczucie nienawiści do Samuela zagłuszyło wszystko inne.
Zatarło myśli i zdrowy rozsądek, doprowadziło do desperacji i wypełniło palącą żądzą, której
dłużej nie dało się powstrzymać. Kiedy Samuel uderzył ich dziecko, przebrał miarę, sprawił,
ż

e straciła panowanie nad sobą. Zapewne działała w zaślepieniu i nie była całkiem przy

zdrowych zmysłach, kiedy wbijała mu nóż w plecy, pomyślała niepewnie. Nie pamiętała, że
to zrobiła. Ale to żadne usprawiedliwienie. Tak długo go nienawidziła...

Ruth odchyliła się do tyłu na krześle i zamknęła oczy. Życie, które ją teraz czeka, to tylko

grzech i upodlenie. Nie ma już do czego dążyć. Gnicie w więzieniu rok za rokiem za
zamordowanie Samuela, bez Marileny... To nie do zniesienia. Poza tym zmarnowała życie
Marilenie - wszyscy odsuną się od jej córki z powodu matki morderczyni. A co sama
Marilena pomyśli, gdy będzie wystarczająco duża i dowie się, że matka zabiła jej ojca? Czy
zdoła zrozumieć lub wybaczyć coś tak potwornego?

Ruth nigdy nie będzie w stanie opowiedzieć córce, jakim człowiekiem był Samuel. Że

oboje żyli w piekle nie do opisania, które w końcu doprowadziło ją do tego, że złapała za nóż.
Marilena nie zrozumie, jak matka mogła to znosić, nikt tego nie byłby w stanie zrozumieć,
pomyślała zmęczona. Nikt nie zdawał sobie sprawy, ile musiała wycierpieć. A teraz już na nic
się nie zda opowiadanie o tym. Zresztą nawet sama, siedząc tak z zamkniętymi oczyma i
czując mdłości podchodzące do gardła, nie pojmowała, jak mogła wytrzymać tyle
upokorzenia i bólu. Powinna była odejść od męża! Ale nie miała odwagi. Jej tchórzostwo
zniszczyło życie jej i jej dziecka.

Powoli odzyskiwała jasność myśli. Jej życie nic już nie znaczy, uświadomiła sobie.

Lodowatą dłonią przetarła twarz. Teraz liczy się jedynie Marilena i jej bezpieczeństwo. Z
upływem lat i ona, i ludzie zapomną o tej tragedii, jednak pod warunkiem, że nie będzie
wśród nich Ruth, której obecność będzie ciągle przypominać o tym, co się wydarzyło.

background image

Ruth wyprostowała się. Istniało tylko jedno rozwiązanie. Mali zajmie się Marileną, co do

tego nie miała wątpliwości. Zapewni jej córce poczucie bezpieczeństwa i miłość, które sama
tak bardzo chciała ofiarować swemu dziecku. W Stornes będą chronić maleństwo i zrobią
wszystko, by było szczęśliwe. Ale ona sama musi zniknąć.

Powoli wstała i uklękła przy sofie. Jej oczy nabiegły łzami, kiedy przyłożyła usta do

miękkiego policzka córki. Czuła, że serce jej pęknie. Oddech przeszedł w szybkie, drżące
łkanie.

- Jesteś najdroższą istotą, jaką mam - musnęła oddechem główkę Marileny. - Tylko dla

ciebie żyłam, córeczko. Byłaś moim życiem i moim promyczkiem w ciemności. Jednak lepiej
ci będzie beze mnie, maleńka. Teraz liczy się twoja przyszłość. Dla mnie już nie ma nadziei...
Niewiele mi życia zostało...

Ostrożnie pogładziła dłonią policzek dziecka. Delikatnie okręciła na palcu miękki, lśniący

loczek na głowie córki.

- Jeżeli odejdę, będziesz mogła wyrosnąć na piękną dziewczynę, Marileno - mówiła dalej

cicho, zwracając się raczej do siebie. - Będziesz silna, jestem pewna, że moja matka się o to
postara. Nikt cię nie zawiedzie ani nie będzie ci dokuczał. Nigdy! Możesz zostać kimś, kim ja
nigdy nie byłam, dziecko. Musisz wiedzieć, że istnieje tylko jeden Bóg. Bądź mu wierna,
choć być może pojawi się ktoś, kto spróbuje cię przekonać, byś wierzyła w co innego. Ktoś,
kto będzie się mienił sługą Bożym, lecz mimo to nim nie będzie. Ktoś, kto w imię Boga
będzie prowadził własną grę. Wielu jest takich ludzi i musisz się nauczyć ich rozpoznawać.
W przeciwnym razie zniszczą ciebie i twoje życie.

Zasłoniła dłonią usta, żeby stłumić szloch - Marilena nie może się obudzić. Ruth wiedziała,

co powinna teraz zrobić. Na myśl o lodowatym, czarnym fiordzie jęknęła ze strachu i grozy.
Mimo to zdawała sobie sprawę, że nie pozostało jej nic innego. Musiała to zrobić. Dla
Marileny.

Czy kochała córkę tak bardzo, że gotowa była oddać za nią życie? Miękko pocałowała

zamknięte oczy dziecka. Jej łzy spadły na ciepłą, drobną twarzyczkę córki i stoczyły się po jej
policzku. Ruth otarta je pośpiesznie, lecz ostrożnie. Potem wyprostowała się i głęboko
wciągnęła powietrze. Tak, nie ma innego wyjścia! Najlepiej będzie zniknąć. Ktoś może
pomyśleć, że stchórzyła, lecz ona sama czuła wyraźnie, jak po całym ciele rozchodzi się
pewnego rodzaju gorące przeświadczenie że to jedyne słuszne rozwiązanie. Zgrzeszyła, zabiła
człowieka. Teraz powinna ponieść karę. Zniknąć w ciemności, by Marilena pozostała w
blasku światła.


Ruth skuliła się z zimna, kiedy wyszła w tę marcową noc i poczuła podmuch północnego

wiatru. Dużym szalem otuliła szczelnie Marilenę, chociaż ciepło ją ubrała i dodatkowo
owinęła kocykiem z sypialni na poddaszu. Szybkimi krokami ruszyła w dół ku Stornes.
Ciemność nocy rozjaśniały księżyc, zbliżający się do pełni, i barwna zorza polarna, która
płonęła na niebie i mknęła z przenikliwym szumem.

Ruth nie zastanawiała się dłużej. Bolała ją głowa i co chwila ogarniały mdłości.

Zrozpaczona zamknęła oczy. Omal nie upadła, gdy potknęła się o grudę lodu. Musi bardziej
uważać i zrobić, co trzeba! Nie myśleć, tylko działać. Łzy zapiekły na policzkach, gdy
dmuchnął na nie mroźny wiatr i zamienił w lód na jej twarzy. Pochyliła głowę bliżej
tłumoczka, który niosła w ramionach. Kiedy poczuła słodki, ciepły oddech Marileny,
rozpłakała się z bezsilności.

- Pomóż mi to uczynić, Boże - jęknęła cicho. - Dodaj mi sił, bym zdołała zrobić to, co

powinnam. Tak się boję - szepnęła zduszonym głosem, przyciskając twarz do dziecka. - O
Boże, tak bardzo się boję!

background image

W ciemnościach dwór wydał się Ruth ogromny, kiedy przechodziła przez niewielki

mostek nad strumieniem przy pralni. W obejściu panowała cisza. Raz tylko krowa zaryczała
w oborze, lecz poza tym spokój nocy zakłócał jedynie pulsujący szum zorzy polarnej.

Ruth przemknęła się do wejścia. Ostrożnie otworzyła drzwi. Tutaj we wsi nikt nie zamykał

ich na klucz ani w dzień, ani w nocy. Tak było zawsze, odkąd pamiętała. Nigdy jednak nikt
niepożądany nie wszedł do środka. Nigdy też nie zginął choćby okruch chleba, nawet wtedy,
gdy Cyganie nocowali latem w stodole. Drzwi w Stornes nie zamykano na klucz mimo
krążących opinii, że Cyganie to banda złodziei. Oni jednak ani razu nie zabrali ze Stornes
nawet złamanego noża.

Drzwi zaskrzypiały cicho. Ruth przystanęła nieruchomo i wstrzymała oddech. Wiedziała,

jak łatwo w tym domu rozchodzą się wszelkie dźwięki, a nie chciała nikogo obudzić, zanim
nie zrobi tego, co powinna. Nasłuchiwała. Po chwili wśliznęła się do korytarza i otworzyła
drzwi do salonu. Z pieca snuło się słabe światło - teraz w zimie palono w nim na okrągło. W
pokoju nadal panowało przyjemne ciepło.

Ruth ostrożnie pociągnęła za sobą drzwi, nie zamykając ich do końca. Ktoś mógłby

usłyszeć szczęknięcie zamka, pomyślała. Jeżeli nie spał, to na pewno sprawdziłby, dlaczego
drzwi zamknęły się w środku nocy. Ruth podeszła do kanapy i delikatnie położyła na niej
Marilenę. Dziecko poruszyło się przez sen, zakwiliło trochę i spało dalej. Ruth przyklęknęła
obok i zaczęła je rozbierać. Rozwinęła kocyk i odłożyła go na kanapę, potem zsunęła
czapeczkę. Gdyby zostawiła Marilenę zbyt ciepło ubraną, dziewczynka spociłaby się i
obudziła z pragnienia. A do tego za nic nie można dopuścić... przez jakiś czas. Gdyby
Marilena zaczęła płakać, Mali zaraz by ją usłyszała, Ruth nie miała co do tego wątpliwości.
Matka zeszłaby na dół, znalazła dziecko i zajęła się nim. Wzięła na ręce, przytuliła i
uspokoiła.

Ruth znowu ogarnął płacz. Pochyliła głowę i ukryła twarz w dłoniach. Jeszcze raz

próbowała się modlić, ale nie zdołała. Paraliżował ją strach i żal, czuła, że zaraz zemdleje.
Ogromnym wysiłkiem wyprostowała się, wytarła rękawem mokre policzki i zdjęła szal.
Odrętwiałymi palcami rozluźniła warkocz, tak że długie włosy opadły swobodnie na plecy.
Na koniec chwyciła cienki i długi złoty łańcuszek z krzyżykiem i zdjęła przez głowę.

Przez chwilę przyglądała mu się, jak błyszczy w jej dłoni. Dostała go od rodziców w dniu

konfirmacji. Pamiętała jeszcze to wzniosłe uczucie, które ją wypełniło, gdy mama zawiesiła
go na jej szyi. Już wtedy wiedziała, że będzie żyć tak, jak pragnął Bóg. Właściwie zawsze
tego chciała, pomyślała nieco zdziwiona - zawsze czuła, że to dla niej najlepsza droga.
Podczas konfirmacji z głęboką powagą złożyła przyrzeczenie, czuła, jak krzyżyk przylegał do
piersi, kiedy klęczała przed ołtarzem, a pastor położył na jej głowie swą ciężką dłoń.
Wszystko było wtedy takie dobre. Takie prawe. A teraz obróciło się w zło, wszystko.

Ostrożnie założyła krzyżyk na szyi Marileny.
- To mój spadek dla ciebie, dziecko - szepnęła. - Nie będziesz mnie pamiętała, swojej

matki. Ale być może, gdy dotkniesz krzyżyka na szyi, uświadomisz sobie, że istniałam.

Ruth rozpłakała się, lecz zaraz otarła łzy.
- Zgrzeszyłam, moja maleńka. Nie tego dla ciebie chciałam. Ale kocham cię, Marileno,

kocham od dnia, gdy poczułam, że noszę cię pod sercem. Jesteś moim największym
szczęściem, najwspanialszym darem! Ale masz prawo do dobrego życia, życia w radości i
wolności. To dlatego muszę od ciebie odejść, rozumiesz? Gdybym została, obarczyłabym cię
swoją winą. Nie zniosłabym tego. Już zbyt wiele wycierpiałaś z mojego powodu. Od tej
chwili zaczniesz żyć na nowo, moja córeczko.

Przytuliła twarz do ciepłego policzka dziecka, złożyła ręce i modliła się do Boga cichym,

zachrypniętym głosem. Potem wyprostowała się i jeszcze raz spojrzała na śpiącą Marilenę.
Uczyniła nad nią duży znak krzyża.

background image

- Wybacz mi - szepnęła wzruszona. - Wybacz mi, dziecko! Następnie podniosła się

sztywno, nie odrywając wzroku od córki. Ręce przyciskała do bolącego brzucha. Na mgnienie
oka jej myśli podążyły ku nienarodzonemu dziecku, które nosiła. Ono też ma prawo do życia,
przyznała w duchu, ale tę kruszynkę zabierze ze sobą na śmierć. Nie ma już wyboru, była o
tym przekonana.

- O Boże, nie dam rady - łkała bezgłośnie. - Nie mogę. Marilena poruszyła się

niespokojnie. Ruth znieruchomiała i wstrzymała oddech. Oby się teraz nie obudziła! Marilena
odwróciła główkę i wsunęła palec do buzi. Drugą rączką machnęła w powietrzu i natrafiła na
dłoń Ruth. Pulchne drobne paluszki chwyciły matkę za środkowy palec i mocno się zacisnęły.
Mała westchnęła cicho i spała dalej.

Ruth stała nieruchomo. Ciepło dziecięcej rączki rozchodziło się po zesztywniałym ciele.

Nie zdoła odejść od swojego dziecka! Gdyby opowiedziała matce...

Jakiś dźwięk z sypialni na poddaszu sprawił, że aż się poderwała. Powoli i delikatnie

wyswobodziła palec z uścisku dziecka. Pochyliła się po raz ostatni i pocałowała je. Potem
szybko się odwróciła i na palcach wybiegła z salonu, przymknęła ostrożnie drzwi i wypadła
na dziedziniec. Kiedy dotarła do rogu budynku, zatrzymała się na chwilę i popatrzyła na
czarny fiord. Dostała tak silnych mdłości, że myślała, że się udusi. Czuła, że nie może
oddychać. Potykając się, zaczęła brnąć w głębokim śniegu w stronę nabrzeża.


W momencie, kiedy lodowata woda zamknęła się nad nią, Ruth przypomniała sobie, że

zostawiła obok kanapy swój szal. Na myśl o tym położyła ręce na brzuchu.

- Zimno ci, dziecko? - szepnęła w duchu. - Zimno ci?
W tej samej chwili wszystko eksplodowało w strumieniu światła i przezroczystych

bąbelków powietrza.


ROZDZIAŁ 2.

Mali poruszyła się niespokojnie. Coś dotarło do jej głowy ciężkiej od snu. Jakiś obcy

dźwięk. Odwróciła się na bok i lepiej okryła kołdrą, lecz dźwięk nie umilkł. Powoli
wybudziła się. Nasłuchiwała. To płacz dziecka. Uśmiechnęła się do siebie i westchnęła
zadowolona. Ach, pewnie córeczka Herborg zgłodniała, pomyślała z ulgą, że to nie ona musi
wstać i przygotować posiłek dla małej. Oja obiecał, że przyniesie maleństwo, jeżeli będzie to
konieczne. Jednak poza płaczem dziecka w domu panowała cisza.

Mali nie potrafiła powiedzieć, jak długo to trwało, zanim zorientowała się, że coś jest nie

tak. To, co słyszała, nie było krzykiem noworodka, lecz żałosnym płaczem dziecka!
Oszołomiona usiadła na łóżku i znowu zaczęła nasłuchiwać. Płacz dobiegał z dołu, z salonu!
Strach ścisnął jej serce. Odrzuciła kołdrę i postawiła stopy na lodowatej podłodze. Coś się
stało! Czuła to każdym nerwem ciała.

- Co się dzieje? - mruknął Havard.
- Nie wiem - odparła Mali cicho. Narzuciła na koszulę wełniany sweter, a na stopy

wciągnęła skarpetki. - Słyszałam z salonu płacz dziecka.

- To pewnie malutka Mali - ziewnął Havard i przekręcił się na bok.
- Nie, hardziej przypomina głos Marileny - zauważyła Mali zdenerwowana.
Havard poderwał się i usiadł na łóżku oszołomiony.
- Marilena? Ale skąd by się tu wzięła w środku nocy?!
- Nie mam pojęcia, nie powinno jej tu być - odparła Mali, czując, jak żołądek ściska się jej

z niepokoju. - Stało się coś strasznego, Havard. Wstań i zejdź ze mną na dół.

Nie pytał o nic. Zataczając się, wstał z łóżka, włożył spodnie i narzucił sweter.

Przyświecając sobie parafinową lampą, zeszli pośpiesznie po schodach i ruszyli prosto do
drzwi do salonu.

background image

Chybotliwy płomień lampy rozproszył ciemności panujące w pokoju. Oświetlił kanapę i

leżący na niej tłumoczek. Mali w kilku długich susach znalazła się obok i pochyliła nad
dzieckiem, które wymachując rączkami, żałośnie płakało. Maleństwo miało włosy mokre od
potu i łez i rozpaloną buzię.

- Ależ to jest... To Marilena! - krzyknął Havard za plecami Mali przerażony. - Co to ma

znaczyć?

Rozejrzał się po pustym salonie, żeby sprawdzić, czy przypadkiem Ruth nie śpi skulona na

którymś z foteli. Mali przemawiała cicho do dziecka, próbując je uspokoić. Rozluźniła nieco
kaftanik małej, żeby ochłonęła.

- Dołóż do pieca - poleciła, nie odwracając się. - Za zimno tu, żeby ją przewinąć.
Serce waliło jej jak oszalałe. Paraliżował ją strach i drżały jej ręce, tak że z trudem

rozwiązywała troczki i rozpinała guziki ubranka Marileny. Nagle zauważyła krzyżyk na szyi
wnuczki. Zrobiło jej się słabo. Wzięła do ręki piękny, połyskujący łańcuszek i przez kilka
sekund nieruchomo przyglądała mu się przez łzy. Krzyżyk, który Ruth dostała w dniu
konfirmacji! Przypomniała sobie, że długo wybierali go razem z Havardem podczas jednej z
wypraw do miasta. Poprosili nawet o wygrawerowanie na odwrocie imienia Ruth. Mali
zamknęła oczy i jęknęła zrozpaczona. Nie stało się chyba to, czego obawiała się najbardziej!
Ruth jest pewnie gdzieś w pobliżu. Może musiała wyjść za potrzebą? Pewnie przyszła tu w
ś

rodku nocy, ponieważ pokłóciła się z Samuelem, uspokajała Mali w duchu samą siebie.

Jednak pod zamkniętymi powiekami widziała tylko czarną toń fiordu.

- Gdzie jest Ruth?
- Nie wiem, Havardzie - szepnęła. - Obudź Dorbet, niech zajmie się Marilena. Pośpiesz

się! Musimy poszukać Ruth.

Gdyby Ane była w domu, poprosiłaby ją o pomoc. Obawiała się, że młodziutka Dorbet

może się załamać, jeśli stało się to, czego się domyślała. Mimo to wybrała ją, a nie Ingeborg,
która mogła zareagować histerycznie. Histeria byłaby jeszcze gorsza.

- Tylko gdzie?
- Obudź Dorbet - powtórzyła Mali. - Rusz się!
Mali wzięła Marilenę na ręce i przytuliła ją. Przemawiała do niej cicho i łagodnie, gładząc

ją po plecach. Całowała czule po mokrych, ciepłych policzkach. Powoli dziecko się
uspokajało. Objęło Mali rączką za szyję i okręcało wokół paluszków kosmyk jej włosów.
Palec wskazujący drugiej rączki wsunęło do buzi i głośno ssało; jej drobnym ciałem jeszcze
od czasu do czasu wstrząsało łkanie. Mali nastawiła czajnik z wodą, nalała mleka do butelki,
którą zawsze mieli przygotowaną, i wstawiła ją do czajnika, żeby podgrzać mleko. Marilena
umiała już pić z filiżanki, mimo to Mali postanowiła dać jej butelkę. Pomyślała, że mała
znajdzie w niej więcej ukojenia. Coś jej mówiło, że za chwilę wszyscy mogą potrzebować
otuchy, ponieważ Ruth już nie żyje. Świadomość tego poraziła ją niczym piorun, kiedy
wreszcie odważyła sieją do siebie dopuścić. Brzemię, które Ruth do tej pory dźwigała
samotnie, widocznie okazało się dla niej za ciężkie.

- Co się dzieje?
Dorbet weszła do salonu; miała zaspane oczy i plątaninę włosów na głowie. Popatrzyła

zaskoczona na rodziców. Zatrzymała wzrok na Marilenie.

- O rany, przyszła Ruth z Marileną?
- Znaleźliśmy Marilenę samą na sofie - wyjaśniła Mali cicho. - A Ruth nie...
W jednej chwili Dorbet otrząsnęła się ze snu.
- Gdzie w takim razie jest Ruth?
Jej głos brzmiał wysoko i przenikliwie. Wzrok błądził po salonie, jak gdyby nie chciała

wierzyć, że nie ma tutaj Ruth - ani w salonie, ani nigdzie indziej w pobliżu.

background image

- Nie wiemy, Dorbet - odparła Mali ochrypłym głosem i objęła córkę ramieniem. - Musisz

być silna i zająć się Marileną. Daj jej butelkę, a potem może mała zaśnie znowu. My z tatą
musimy wyjść i...

- Ale... ale Ruth... Ona przecież nie mogła... - głos Dorbet zdradzał, że jest bliska paniki, a

jej oczy wypełniły się łzami. - Ona nie mogła... Nie Ruth, mamo!

- Nie wiem, Dorbet - szepnęła Mali zbolała. - Nie wiem! Ale musimy się dowiedzieć, co

się z nią stało - dodała. - Dlatego zajmij się...

- Chcę iść z wami szukać - rozpłakała się Dorbet. - Znam miejsce w stodole, gdzie Ruth

często bywała, kiedy...

Na krótko oczy matki i córki spotkały się. Dorbet zarzuciła Mali ręce na szyję i desperacko

do niej przywarła.

- Nie wierzysz, że ona tam jest! - szlochała zrozpaczona. - Widzę to po tobie. Nie

wierzysz, że Ruth zaszyła się w swojej kryjówce!

- Nie wiem, dziecko - rzekła Mali cicho. - Popilnuj przez chwilę Marileny. Zawołaj Oję,

gdybyś potrzebowała czyjegoś towarzystwa. Ingeborg tak łatwo... - dalsza część zdania
zawisła w powietrzu.

Mali pośpiesznie pogładziła Dorbet po policzku, po czym dała znak Havardowi i oboje bez

słowa wyszli z salonu.


Zobaczyli ślady Ruth od razu, gdy zaczęli szukać. Wiatr namiótł cieniutką warstwę śniegu

na stare ślady, ale od progu wiodły świeżo odciśnięte wgłębienia zimowych butów
prowadzące w stronę narożnika domu. Mali nie miała pojęcia, jak zdołała stawiać kolejne
kroki. Najchętniej osunęłaby się w śnieg i tak już została. Nie wiedziała, czy zdoła udźwignąć
to, co ich teraz czekało.

Za domem ślady wiodły dalej w głębokim śniegu w stronę nabrzeża.
- O Boże! - jęknął Havard za plecami Mali, chwycił ją za ramiona i przyciągnął ku sobie. -

O Boże!

Mali nie odpowiedziała. Czuła, jakby opuściły ją słowa lub przymarzły gdzieś głęboko w

jej wnętrzu i nie mogła ich wydobyć. Puls dudnił jej w uszach, przyprawiał o zawroty głowy i
mdłości. Wzięła Havarda za rękę i razem zaczęli brnąć przez ogród w stronę fiordu. Raz
potknęła się o koszulę nocną, która zmoczyła się w głębokim śniegu i zrobiła ciężka. Mali
czuła, że jej nogi są lodowato zimne. Nie miała czasu, żeby włożyć coś więcej poza
wełnianymi skarpetkami i swetrem. Wsunęła tylko stopy w kozaki, zapomniała narzucić szal.
Była zbyt lekko ubrana jak na zimną marcową noc, lecz ledwie to zauważała. Havard
podtrzymał ją, żeby nie upadła. Przystanął i ponownie ją przytulił.

- Nie wiem, czy będę w stanie to znieść - jęknął. - Jeżeli rzeczywiście ona...
- Musimy znaleźć w sobie dość siły - odparła Mali jakby nie swoim głosem. - Zbyt długo

zaniedbywaliśmy Ruth, Havardzie. Nie możemy zawieść jej teraz, choć być może jest już za
późno. Jest przecież naszą córką, Havardzie... naszą córką.

Głos jej się załamał, oparła się ciężko o Havarda i rozpłakała.

Ruth leżała na płyciźnie. Wiatr, który przeszedł w zachodni i wiał teraz zimny i ostry ku

lądowi, sprowadził ciało na brzeg. Fale, które przelewały się przez nie, poruszały nim i
wydawało się, jak gdyby dziewczyna jeszcze żyła. Jej długie włosy falowały wokół głowy.

Mali i Havard na chwilę zamarli w bezruchu. Nagle Mali zerwała się i rzuciła w stronę

córki, która nie dawała oznak życia. Osunęła się na kolana obok niej, objęła ramionami,
uniosła w objęciach i delikatnie odgarnęła mokre włosy z jej twarzy.

- O, Ruth - szeptała zrozpaczona - Najdroższa Ruth!
Havard w milczeniu stanął za nią. Mali usłyszała, jak rozpłakał się, gdy spojrzał na bladą

jak płótno twarz córki. Choć sama skostniała z zimna, Mali położyła dłonie na zastygłej

background image

twarzy Ruth, jak gdyby chciała ogrzać ją i ożywić. Wiedziała jednak, że nic nie jest w stanie
przywrócić życia jej dziecku. Pomyślała rozgoryczona, że spóźnili się z pomocą, którą
powinni ofiarować Ruth już dawno temu. Być może dzięki temu sine policzki Ruth kwitłyby
teraz kolorami, na niebieskich ustach jaśniałby uśmiech, a w zmatowiałych oczach tętniłoby
ż

ycie.

Mali uniosła Ruth nieco wyżej na kolana. Lodowata woda ochlapywała ją z każdą falą,

lecz zdawała się tego nie zauważać. Jedyną jasną myślą była ta, że Ruth nie żyje. Nigdy już
nie poczuje jej ciepła, nigdy nie ujrzy jej dobrego uśmiechu, który rozświetlał szare oczy.
Nigdy nie usłyszy jej radosnego śmiechu. Zresztą dawno już nie widziała Ruth szczęśliwej,
pomyślała ze smutkiem. Bardzo dawno. Jednak liczyła na to, że wszystko jeszcze się zmieni,
jeżeli tylko uda im się pozbyć Samuela. Teraz już na nic nie było nadziei.

Co takiego zdarzyło się na Wzgórzu, że Ruth zdecydowała się na ten krok? Co zmusiło ją

do porzucenia Marileny? Przecież żyła tylko dla tego dziecka, a teraz zostawiła je
Samuelowi! Coś tu się nie zgadzało. Nic się nie zgadzało, pomyślała Mali. Ruth nigdy nie
porzuciłaby Marileny, chyba że...

Pochyliła się nad zmarłą córką, którą trzymała w objęciach, zamknęła delikatnie jej

szeroko otwarte oczy i odgarnęła z twarzy mokre włosy. Czuła ciepło Havarda, klęczącego
tuż obok. Jego ciałem wstrząsał płacz. Mali podniosła rękę i objęła go za szyję. Dobrze, że
może płakać, pomyślała. Sama była odrętwiała - z zimna, smutku i nienawiści. Wyrzucała
sobie, że przecież razem z Havardem mogli więcej pomagać Ruth. Chociaż... córka za
każdym razem, kiedy próbowali, odmawiała, nie pozwalała im wtrącać się do swojego życia.
Mogli jednak nalegać, pomyślała Mali. Nie poddawać się. Ale to było życie Ruth i jej wybór i
należało to uszanować. Głębokie poczucie winy nie dawało jednak Mali spokoju. Zawiodła
Ruth. Z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że za śmierć jej dziecka odpowiada jeden
człowiek - Samuel.

- Nie żyje - szlochał Havard. - O dobry Boże, Ruth umarła! Nie przeżyję tego!
- Musimy być silni, ty i ja, Havardzie - rzekła Mali ochrypłym głosem. - Marilena ma

teraz tylko nas.

- Ale Samuel.
- Nie pozwolę mu jej tknąć - warknęła Mali. - Nigdy więcej!
- Jest jej ojcem...
- Powiedziałam: nigdy! Nigdy, Havardzie! - Mali odwróciła się i utkwiła w mężu czarne,

pałające nienawiścią spojrzenie. - Nigdy - powtórzyła z naciskiem.


Przeciągnęli ciało Ruth pod ścianę szopy na łodzie. Nasiąknięte wodą, częściowo już

zamarznięte ubranie sprawiało, że wydawała się ciężka jak ołów.

- Musimy sprowadzić pomoc - zauważył Havard wyczerpany. - Sami nie zdołamy jej

zanieść do domu.

Do domu, pomyślała Mali i zerknęła na dwór, skąd przez okna salonu padało słabe światło.

Tak, Ruth powinna teraz wrócić do Stornes, bo to Stornes było jej domem. Wzgórze
zgotowało jej tylko piekło. Większe piekło, niż Mali była w stanie sobie wyobrazić - teraz
zaczynała to rozumieć. Inaczej Ruth nigdy by się nie targnęła na własne życie.

Mali złożyła dłonie Ruth na jej piersi i rozpostarła na śniegu jej włosy, które wyglądały jak

czarny jedwabny wachlarz. Poprawiła jej ubranie, uporządkowała resztę. Potem pochyliła się
i pocałowała zimne jak lód czoło córki.

- Zabierzemy cię do domu - obiecała. - Do Stornes. O nic nie musisz się już martwić.

Zajmę się wszystkim jak należy. Wiedziałaś o tym, prawda? Wiedziałaś, że cię teraz nie
zawiodę.

Havard klęczał obok. Nie mógł powstrzymać łez. Po chwili i on się pochylił i ujął w dłonie

twarz Ruth. Przyglądał się jej, jak gdyby pragnął na wieczność utrwalić obraz córki w

background image

pamięci. Niepotrzebnie, pomyślała Mali. Ruth będzie im towarzyszyć już zawsze, w dzień i w
nocy. Nigdy jej nie zapomną.


- Znaleźliście ją?
Dorbet poderwała się z krzesła na równe nogi. W międzyczasie również Oja zszedł na dół.

Był blady i poważny. Marilena spała słodko na sofie z butelką w rączce.

Mali oparła się ciężko o Havarda. Jej nasiąknięte wodą ubranie, które zamarzło na mrozie,

teraz zaczęło tajać. Dłonie i stopy paliły jak ogień, gdy powoli odzyskiwały czucie i ciepło.

- Ruth nie żyje - rzekła cicho.
- Nie! - Dorbet z płaczem rzuciła się jej na szyję. - Nie umarła, mamo! Jak mogła umrzeć?

- szlochała zrozpaczona.

- Ruth nie żyje - powtórzyła Mali i objęła Dorbet. - Rzuciła się do morza.
Na moment zrobiło się tak cicho, że słyszeli lekkie posapywanie Marileny śpiącej na sofie.
Po chwili Dorbet wyprostowała się i popatrzyła na rodziców przez łzy, które ciekły jej po

policzkach.

- Rzuciła się do morza? Nie wierzę. Ruth nie mogła tego zrobić, miała przecież Marilenę!
- Ale miała też męża - syknął Oja ochryple. Był kredowobiały na twarzy i mocno zaciskał

szczęki. - Gdzie jest ten diabeł? Dostanie za swoje ten misjonarz z piekła rodem!

- Tak, koniecznie musimy pójść na Wzgórze - zgodził się Havard. - Jeżeli istnieje jakieś

wytłumaczenie tego, co się stało, to on powinien je znać...

- Zabiję drania! - warknął Oja.
- Nie, ty pójdziesz do Aslaka i Ane i ich tu sprowadzisz - zadecydowała Mali. - Ale

najpierw musisz porozmawiać z Herborg. Na pewno się denerwuje, a wiesz, że nie wolno jej
wstawać, Oja. Nie można dopuścić, by z naszego powodu jeszcze bardziej się rozchorowała.
Dopiero co urodziła i ma gorączkę... Właśnie, jak ona i maleństwo się czują? - spytała
pośpiesznie.

- Dobrze - odparł Oja. - Pójdę do niej, jak tylko...
Mali odgarnęła odmrożoną, czerwoną ręką mokre włosy, które spadały jej na twarz.
- Obudź Ingeborg i Olava, Dorbet. Będzie nam potrzebna pomoc, żeby przenieść Ruth...

do domu.

- Gdzie ona jest? - dopytywała sie Dorbet. - Gdzie jest Ruth?
- Leży na brzegu przy szopie na łodzie - odparł Havard cicho. - Nie udało się nam, matce i

mnie, przenieść ciała na górę.

- Ale Ruth tam zmarznie...
Nagle Dorbet uświadomiła sobie, że siostra już nie zmarznie, że już nic nie czuje. Opadła

na kolana i rozpłakała się. Mali uklękła tuż przed nią i chwyciła ją za ramiona.

- Wiem, że to, co się stało, trudno znieść, moja Dorbet - szepnęła przy jej policzku. -

Rozumiem cię. Ale stało się i nie możemy tego zmienić. Dlaczego Ruth wybrała śmierć...
jeszcze nie jestem w stanie o tym myśleć. Ty też nie próbuj, Dorbet. Teraz musimy zrobić to,
czego Ruth by się po nas spodziewała: urządzić godne czuwanie przy zwłokach i pogrzeb
oraz zaopiekować się Marileną.

- Ale Samuel... - Oja stał nieporuszony z zaciśniętymi pięściami. Napięte mięśnie szczęki

wyglądały niczym bolesne opuchlizny po obu stronach twarzy, oczy ziały nienawiścią.

- Najpierw posłuchamy, co ma nam do powiedzenia, Oja - rzekła Mali cicho. - O ile w

ogóle znajdzie jakieś wytłumaczenie. Wierz mi, że niezależnie od tego, co powie, nie darzę
go cieplejszym uczuciem niż ty - dodała. - Już dawno temu powinien był stąd wyjechać.

- Samuel jest potworem - łkała Dorbet. - Wy też o tym wiedzieliście! Ale nic nie

robiliście, a teraz Ruth nie żyje! - utkwiła zapłakane oczy w bladej twarzy Mali. - Mogliście
temu przeszkodzić! - rzuciła bez namysłu z wyrzutem. - Ale zawsze przymykaliście oczy!

background image

Słowa Dorbet zabolały Mali. Dziewczyna co prawda nie panowała nad sobą, przeżyła

szok, dlatego nie przebierała w słowach. Po jakimś czasie pewnie zmieni zdanie. A może nie?
W tym, co powiedziała, tkwiło wiele prawdy, to było najgorsze.

Mali na sekundę zamknęła oczy. Najchętniej osunęłaby się na podłogę i poddała

dręczącemu smutkowi. Po chwili jednak wciągnęła głęboko powietrze i wyprostowała plecy.
Nie ma prawa się poddawać. Jeszcze nie. Najpierw musi się zatroszczyć o Ruth. Zawiadomić
rodzinę i znajomych o czuwaniu przy zwłokach i przygotować wszystko do pogrzebu.
Zaniedbań wobec córki za jej życia nie może powtórzyć teraz, po jej śmierci. Musi spełnić
swoją powinność i zadbać o godny pochówek. Na umartwianie się będzie miała czas przez
resztę życia.

- Pójdziemy z tatą na górę, żeby się przebrać w suche rzeczy - powiedziała cicho. - A wy

oboje zróbcie, jak powiedziałam.

- Ale Samuel... - nie poddawał się Oja.
- Ojciec i ja pójdziemy tam zaraz - uspokoiła go Mali. - Przekonamy się, co ma do

powiedzenia.

Odwróciła się i wzięła Havarda za rękę. Ścisnęła ją lekko, nie patrząc na męża. Wydawał

się jakby sparaliżowany i pozbawiony życia. Jakby i on był martwy, pomyślała Mali.

- Róbcie, co powiedziałam, oboje - powtórzyła cicho, nie patrząc na Dorbet i Oję.
Drzwi do salonu cicho zamknęły się za nimi. Na podłodze widniały dwie kałuże wody:

jedna w miejscu, gdzie stała Mali, druga obok, gdzie przed chwilą stał Havard.


ROZDZIAŁ 3.

Przebierali się w milczeniu. Mali zebrała mokre rzeczy i położyła je na korytarzu przed

sypialnią. Od czasu do czasu zerkała kątem oka na Havarda, który próbował się ubierać.
Poruszał się jak lunatyk. Jak gdyby nie zdawał sobie sprawy, co robi i gdzie jest. Mali nie
odezwała się. Gdyby zaczęła mówić, zniszczyłaby resztkę jego mechanizmów obronnych,
dzięki którym jeszcze jakoś się trzymał. Nie mogła dopuścić, żeby się teraz załamał. Przed
nimi jeszcze sporo spraw do załatwienia. A pełen bólu smutek nie do zniesienia lub wyrzuty
sumienia nieprędko znikną.

Kiedy przechodzili z powrotem wzdłuż korytarza na poddaszu, Mali usłyszała ciche głosy

dochodzące z sypialni Oi i Herborg. A więc zrobił tak, jak mówiła, i poszedł porozmawiać z
ż

oną. Trudno przewidzieć, jak Herborg zareaguje, oby tylko nie straciła pokarmu, pomyślała

Mali - maleństwo jeszcze przez wiele miesięcy będzie od niego uzależnione. I oby stan jej
zdrowia się nie pogorszył, by mogła zwalczyć zapalenie, które zaczęło się cofać na kilka dni
przed porodem, ale teraz... Mali zamknęła pełne bólu oczy i przycisnęła dłonie do brzucha,
który palił jak ogień. Nie zdoła wziąć więcej na swe barki. Ruth nie żyje. To brzemię
wydawało się już za ciężkie.


Wieczór był zimny, a niebo czyste i rozgwieżdżone. Wiatr szumiał w koronach drzew.

Mali przysunęła się bliżej Havarda i wzięła go za rękę. Szedł obok, poruszając się sztywno
niczym manekin. Kiedy uszli kawałek drogi i zbliżyli do Wzgórza, Havard nagle zatrzymał
się. Oddychał ciężko.

- A jeżeli go zabiję? - zastanowił się na głos. - Jeżeli stanie w drzwiach i... Będę mordercą,

Mali!

Mali odwróciła się w jego stronę i objęła wpół. Uniosła twarz i spojrzała mężowi w oczy.
- Pomyśl, co to da, Havardzie. Śmierć to dla Samuela zbyt łagodna kara! I z powodu tego

drania miałbyś spędzić w więzieniu resztę życia? On musi stanąć przed sądem, Havardzie -
powiedziała z naciskiem i pogładziła męża po twarzy. - Niech wszyscy zobaczą, jakim jest
złym człowiekiem. To on powinien trafić za kratki. Nie ty!

background image

Oparła się ciężko o Havarda.
- Potrzebuję cię teraz - łkała. - Nie poradzę sobie sama. Nie odpowiedział. Stał

nieporuszony, nie objął Mali.

Po chwili puściła jego rękę i ruszyli dalej. Havard szedł powoli z tyłu.
- Nigdy mnie naprawdę nie potrzebowałaś, Mali. Zatrzymała się i odwróciła do niego.

Jego oczy lśniły w ciemności.

- Ty nie potrzebujesz nikogo - mówił dalej ochrypłym głosem. - Trwasz wyprostowana

niczym wiekowa sosna i nic cię nie złamie, nawet gdyby całe Stornes runęło do fiordu.

Mali nie odpowiedziała. Stała tak i patrzyła w milczeniu na męża. Jego słowa ją zapiekły.

Czy naprawdę taka była? Nie, Havard się mylił. Nie była tak zimna i nieczuła, by nie
potrzebować niczyjej pomocy. Nie wiedziała, jak poradziłaby sobie bez Havarda. Mówiła mu
o tym, ale widocznie jej nie wierzył. To bolało. Ale była silna, to prawda. Bo ktoś musi. Co
by to dało, gdyby po prostu opuściła ręce i się poddała? Nic! Byli właścicielami jednego z
największych dworów we wsi i żyli dostatnio właśnie dlatego, że miała dość siły, by dźwigać
swe brzemię. Ponieważ nigdy nie pozwoliła sobie na to, by się poddać. To zostawiała innym:
mogli wypłakać smutek i wykrzyczeć złość. Jednak ktoś musi stać wyprostowany i kazać
ż

yciu płynąć dalej, niezależnie od tego, co się stanie. I tym kimś zawsze była ona.

Nagle Havard podszedł krok bliżej i mocno przytulił Mali, jak gdyby słyszał jej myśli.

Przysunął twarz do jej głowy i rozpłakał się.

- Nie to miałem na myśli - szlochał. - Nie chciałem cię urazić, Mali, ale ty...
- Tak bardzo cię potrzebuję, Havardzie - szepnęła zdławionym głosem, przytulona do jego

piersi. - Dlaczego nie możesz w to uwierzyć? Jesteś silny i dobry i wiesz, jak wielu z nas cię
potrzebuje. A najbardziej ja, czy wierzysz w to, czy nie. Nie zawiedź mnie w tej chwili,
Havardzie - poprosiła, drżąc. - Nie mam nadludzkich zdolności, żeby dźwigać wszystko w
pojedynkę. Nie wiem, jak wytrzymam to, co nas dziś spotkało. Powinniśmy być teraz razem.

Nie odpowiedział, ale przestał płakać. Po chwili wypuścił ją z objęć i pogładził po twarzy.
- Wybacz mi - rzekł cicho. - Nie wiem, co mówię.
Otoczył ją ramieniem i ruszyli w stronę Wzgórza.

- Co, u licha, drzwi są otwarte!
Mali spojrzała przerażona na niedomknięte drzwi, które popychane wiatrem uderzały o

framugę.

- Misjonarz leży sobie pewnie i śpi na piętrze - mruknął Havard z nienawiścią. - Chyba

nawet nie wie, że Ruth wyszła z domu.

Mali nie odpowiedziała, ale nie zgadzała się z mężem. Musiało zajść coś strasznego

między Ruth a Samuelem, inaczej Ruth nie odważyłaby się na tak desperacki krok. Córka
wycierpiała wiele od tego człowieka, Mali widziała to i owo. Tak więc myśl, że Samuel po
prostu leży i śpi...

Weszła pierwsza. Drzwi do kuchni również stały otworem. W domu było ciemno i zimno.

Pewnie w piecu wygasło, pomyślała, ponieważ nawet stamtąd nie docierało żadne światło.
Parafinowa lampa w salonie również musiała się dopalić, gdyż w korytarzu czuć było słaby
zapach parafiny. Mali po omacku przesunęła ręką po komodzie - pamiętała, że zawsze stała tu
latarenka, której Ruth i Samuel zwykle używali, gdy musieli wyjść wieczorem na zewnątrz.
Wreszcie trafiła na nią i prawie zrzuciła na podłogę; w ostatniej chwili zdołała ją pochwycić.
Mocno złapała lampę drżącymi rękami i poczuła, że jest ciężka. Pewnie niedawno została
napełniona, pomyślała. Samuelowi bardzo by się to nie spodobało, gdyby wychodząc w nocy
w jakiejś pilnej sprawie, znalazł pustą lampę. O wszystko musiała dbać Ruth. W Stornes za
napełnianie lamp parafinowych w równym stopniu odpowiadali zarówno mężczyźni, jak i
kobiety. Ale na Wzgórzu zawsze musiała tego pilnować Ruth. Jak i wszystkiego innego,
pomyślała Mali z goryczą.

background image

- Znajdź zapałki - poleciła cicho Havardowi. - Powinny też leżeć gdzieś na komodzie.
Po chwili udało im się wreszcie zapalić lampę. Słabe, żółtawe światło rzucało na ściany

chybotliwe refleksy. Mali, trzymając lampę w górze, podeszła do kuchennych drzwi. Pchnęła
je ostrożnie i poświeciła. Kiedy światło dosięgło nieruchomej postaci na podłodze, Mali
zamarła. Nie mogła złapać tchu, kiedy po chwili zauważyła wielki kuchenny nóż sterczący z
pleców leżącego tam mężczyzny. Nie od razu dotarło do niej znaczenie tego, co zobaczyła.
Potem jednak zrozumiała prawdę w całym jej okrucieństwie. Ruth zamordowała Samuela!

- O Boże - jęknęła, czując, jak mdłości podchodzą jej do gardła. - O Boże, co ona zrobiła?
- Zrobiła to, co ja powinienem był uczynić - stwierdził Havard zachrypniętym głosem. -

Ale przyszedłem za późno.

Mali zastygła w bezruchu i patrzyła na mężczyznę leżącego na podłodze w kałuży

zakrzepłej krwi. Powoli jej mózg zaczął ponownie funkcjonować. Musiało się stać coś
potwornego, pomyślała. Ruth, która nie skrzywdziłaby nawet muchy, wbiła nóż w plecy
swego męża z taką siłą, że Samuel padł martwy. Musiała mieć poważny powód, zastanowiła
się Mali wstrząśnięta. Coś musiało wyzwolić w niej tę siłę, coś, z czym nie mogłaby dalej
ż

yć. Jednak nikt nigdy się nie dowie, co to takiego.

- Powinniśmy zadzwonić po lensmana - zauważył Havard za plecami Mali. - Musi się

zająć ciałem. My nie chcemy mieć z misjonarzem już nic wspólnego. Nigdy! Niech tamci w
Berkak urządzą mu pogrzeb. U nas ten diabeł wyrządził zbyt wiele złego!

- Więc i tym razem na tym zyska, drań jeden - rzekła Mali z przekąsem. - Zdobędzie

sławę męczennika, podczas gdy Ruth wszyscy zapamiętają jako... A Marilena... czy możemy
dopuścić, by dorastała jako córka kobiety, o której wszyscy mówią: morderczyni?

Powoli odwróciła się do Havarda. Przykuła jego wzrok.
- Ruth nie była zabójczynią, Havardzie. To, że wbiła nóż w plecy Samuelowi... Jak

myślisz, co musiał jej zrobić, żeby posunęła się tak daleko?

- No, nie wiem... - bąknął cicho. - Ale po tym człowieku mógłbym się spodziewać

najgorszego. Obawiam się, że był zdolny do potworniejszych rzeczy, niż potrafimy sobie
wyobrazić - dodał z niechęcią.

Nagle Mali poczuła, że robi jej się słabo. A jeśli się rozniesie, że Ruth zabiła Samuela...

jeśli pozostanie w ludzkiej pamięci z powodu tego mordu? Jej ciepła, łagodna córka! Na samą
myśl o tym jak gdyby opuściły ją wszystkie siły i energia, a całe ciało ogarnęła niemoc.
Osunęła się na kolana i wybuchnęła płaczem, jej ramionami wstrząsał szloch. Havard
uklęknął obok. Objął Mali i mocno przytulił.

- Mali... Moja kochana Mali - szeptał i gładził ją po plecach.
- Nie wytrzymam tego, Havardzie - płakała na jego piersi. - Nie jestem w stanie tego

udźwignąć. Mam ochotę umrzeć!

Przez chwilę Havard siedział w milczeniu, trzymając Mali w objęciach. Jedynie głośny

szloch Mali zakłócał ciszę panującą w maleńkiej kuchni. Potem Havard uniósł twarz żony ku
swojej i delikatnie odgarnął włosy z jej mokrych od łez policzków.

- Razem to przetrzymamy, ty i ja, Mali - pocieszał ją cicho. - Nie jesteś sama, pamiętaj o

tym. Razem damy radę.

Mali spostrzegła, że w głosie Havarda, oprócz zwątpienia i bezgranicznego smutku,

pojawiło się coś nowego - pewna stanowczość, nowa siła. Przyłożyła twarz do jego szyi.

- Już więcej nie zniosę - jęknęła. - Nie jestem w stanie, Havardzie.
- Nie załamuj się, Mali - szepnął. - Lensman to dobry człowiek. Przekonam go, że to był...

ż

e to był wypadek. Rodzinna tragedia. Zresztą tak właśnie było - dodał łamiącym się głosem.

- Nie martw się, zajmę się tym. Nie pozwolę, by rozniosły się plotki, że Ruth... Sądzę, że
zrozumie i się zgodzi, żeby informację o tym, jak zginął Samuel, utrzymać w tajemnicy.

Pogładził Mali po głowie i położył swą ciepłą dłoń na jej plecach. Jego gorący oddech

muskał jej policzek. Mali przysunęła się do męża jeszcze bliżej.

background image

Pierwszy raz w życiu się poddała. Teraz, kiedy czuła, że całkiem opuściły ją siły, odwaga i

odporność psychiczna, Havard stanowił jej oparcie, niczym opoka. On, który jeszcze kilka
minut temu płakał jak dziecko i wydawał się całkiem załamany. Tym razem on dodawał jej
otuchy i wspierał na duchu. W bezmiarze smutku czuła głęboką wdzięczność, że mogła tego
doświadczyć, a także że i Havard poznał siebie od tej strony; że przekonał się, jak ogromną
siłę potrafi z siebie wykrzesać w razie potrzeby.

- Wracajmy do domu - zaproponował. - Zadzwonię do lensmana, a kiedy przyjedzie,

przyprowadzę go tutaj. Pójdę z nim, a ty zostaniesz w domu. Zajmę się tym, Mali - obiecał
jeszcze raz.

- Ale co my powiemy ludziom?...
- Że Samuel nie żyje - odparł krótko. - Że spadł ze schodów i skręcił sobie kark. Nikt inny

nie dowie się prawdy poza nami i lensmanem. I poza naszymi dziećmi - dodał. - Uważam, że
przed nimi nie powinniśmy niczego ukrywać.

- A jeżeli lensman...
- Nie obawiaj się - uspokoił Mali. - Lensman też dobrze wie, że Ruth nikomu nie

zrobiłaby krzywdy. Znał ją przecież od dziecka. A co się tyczy Samuela... Lensman zabierze
jego ciało i przetransportuje do Berkak. I wreszcie pozbędziemy się misjonarza - dodał cicho.

- Jednak to kosztowało nas życie Ruth - szlochała Mali i mocno przywarła do Havarda.
Havard objął ją i skinął głową. Mali poczuła na swej szyi jego ciepłe łzy.
- Tak, to kosztowało nas życie Ruth - przyznał zachrypniętym głosem.

Kiedy Mali i Havard wrócili do Stornes, służba także już przybyła. Nagrzano w piecu i

zapalono światła. Na stole stało jedzenie, ale wyglądało na to, że nikt nic nie jadł. Marilena
nadal spała na sofie mocnym snem. Butelka z mlekiem wysunęła się z jej rączki i upadła na
podłogę, ale nikt nie pomyślał o tym, żeby ją podnieść. Służba z zaczerwienionymi oczami i
bladymi, poważnymi twarzami uścisnęła dłonie właścicielom dworu i złożyła kondolencje.

- A co powiedział misjonarz? - spytał Oja.
Chłopak był równie blady jak wtedy, gdy wychodzili, pomyślała Mali. Jego oczy

wydawały się równie ciemne i pełne nienawiści.

- Samuel Langmo nie żyje - odparł Havard krótko.
Przez dłuższą chwilę w salonie panowała zupełna cisza. Oczy wszystkich zwróciły się w

stronę Mali i Havarda, którzy przytuleni do siebie stali w drzwiach.

- Nie żyje? Misjonarz też nie żyje?
Oja patrzył na rodziców wielkimi oczami. Dorbet rozpłakała się.
- Ale jak...
- Musiał się potknąć w ciemności i spadł ze schodów - przerwał Havard. - Wygląda na to,

ż

e skręcił kark, ale go nie ruszałem. Widzieliśmy tylko, że nie żyje i pewnie leży tak już od

jakiegoś czasu. Muszę zadzwonić do lensmana - dodał i uścisnął dłoń Mali, żeby jej dodać
otuchy.

- Po co dzwonić do lensmana, skoro to był wypadek?... - Oja utkwił w ojcu pytający

wzrok.

- Zawsze trzeba go zawiadomić, jeśli nie ma świadków wypadku - odparł Havard

spokojnie.

- Ale Ruth widziała chyba... - Dorbet ugryzła się w język i nie dokończyła. Na jej długich

rzęsach zalśniły ciężkie łzy.

- Tak, Ruth mogła widzieć, co się stało - przyznał Havard cicho. - Ale ona nam już nic nie

może powiedzieć, Dorbet. I dlatego. .. Tak się złożyło, że musimy zawiadomić lensmana -
zakończył.

- Powinniśmy też zawiadomić Siverta i jego rodzinę - zauważyła Mali ze smutkiem. - I

zaprosić wszystkich bliskich na czuwanie przy zwłokach.

background image

- Mogę się tym zająć - zaofiarowała się Ane. - Z Sivertem lepiej sama porozmawiaj, ale

do pozostałych ja zadzwonię. - Zerknęła pytająco na Havarda. - Nie wiem tylko, co z
pogrzebem misjonarza...

- Z nim nic nas już nie łączy - skwitował Havard krótko. - Jego ciało lensman zabierze do

Berkak, a tam zajmą się nim jak trzeba. Samuel już nie należy do Stornes.

- Nigdy nie należał - szlochała Dorbet. Osunęła się na krzesło i ukryła twarz w dłoniach. -

Ale mieszkał tu wystarczająco długo, by zaprowadzić Ruth nad fiord! Powinniśmy go stąd
wyrzucić dawno temu, ale wy...

Mali podeszła do córki i objęła ją.
- Masz rację, dziecko - przyznała cicho. - Ale wybór należał do Ruth. Ruth była dorosła i

ponosiła odpowiedzialność za swoje życie. Każdy z nas za nie odpowiada. Gdybyśmy
wiedzieli, że to się tak skończy...

- Powinniście byli coś zrobić - upierała się Dorbet. - Mogliście...
- Próbowali przecież - przekonywał ją Oja. - Próbowali, Dorbet.
Na chwilę znowu zapanowała cisza. Przerwał ją Havard. Odchrząknął i rzekł:
- Zadzwonię po lensmana, a potem będę potrzebował waszej pomocy, żeby przenieść

Ruth. - Głos mu się załamał, a w oczach zakręciły łzy. - Mam nadzieję, że pójdziesz ze mną,
Oja?

Oja skinął w milczeniu i nerwowo odgarnął włosy.
- A potem położymy Ruth w starej sypialni, w której spała, gdy jeszcze z nami mieszkała -

zaproponowała Mali. - Tam ją przyszykuję do pogrzebu.

- Pomogę ci - łkała Dorbet.
Mali skinęła głową.
- Dobrze, jeżeli chcesz...
- Chcę.
- Spiszę ci nazwiska wszystkich, do których powinnaś zadzwonić, Ane, choć pewnie sama

wiesz, kogo zawiadomić. Czuwanie rozpoczniemy o trzeciej. Zadbajcie o to, by goście dostali
kanapki i ciasto. Trochę nam zostało od świąt Bożego Narodzenia, ale kilka form możecie
jeszcze wstawić do pieca...

- Zajmiemy się wszystkim - obiecała Ane cicho. - Goście chyba też przyniosą ze sobą

trochę jedzenia. Ale... Kiedy będę dzwonić... - spojrzała na Mali niepewnie. - Mam tylko
powiedzieć, że Ruth nie żyje? Będą pewnie pytać, jak to się stało...

- Mów po prostu, że nie żyje - przerwała jej Mali. - O tym, w jaki sposób zginęła...

Powiemy w czasie czuwania. Zresztą wieść na pewno już się rozniesie po okolicy, zanim się
spotkamy. Zawiadomię tylko Siverta i powiem mu, że Ruth popełniła samobójstwo -
westchnęła ciężko. - Ale Astrid w centrali...

- Nie uda nam się utrzymać tego w tajemnicy - zauważył Havard cicho. - Wszyscy znają

sytuację. Uwierzą, w co będą chcieli - dodał załamany. - Niezależnie od tego, co im powiemy.
A powiemy, że to rodzinna tragedia, bo przecież to nas spotkało - stwierdził. - Tragedia.

Mali podeszła do sofy i uklęknęła przy śpiącym dziecku. Palcem pogładziła je po krągłym

policzku.

- No to nie masz matki, maleńka - szepnęła, a łzy wolno popłynęły jej po twarzy. - Jednak

nigdy nie będziesz sama. Jesteśmy tu dla ciebie, każdego dnia. Nikt ci nie dokuczy ani nie
zrobi krzywdy. A kiedy podrośniesz, opowiem ci o twojej mamie. Była tak bezgranicznie
dobrym człowiekiem, ale...

Urwała. Nie zwróciła uwagi na to, że nie wspomniała, że Marilena tej nocy straciła

również ojca. W pewnym sensie mała nigdy nie miała ojca. Nie takiego, jakiego Mali miała
na myśli.

Zauważyła, że ktoś podszedł do niej i usiadł obok. Dorbet objęła ją ramieniem i przysunęła

głowę do jej głowy.

background image

- Jak nam się uda z tym żyć, mamo?
Mali przytuliła ją mocno. Poczuła, że Dorbet drży, jakby jej było zimno.
- Człowiek wiele zniesie, jeśli musi, moja Dorbet - rzekła powoli. - W miarę upływu czasu

się tego nauczysz, bo życie jest bezlitosne.

Drzwi otworzyły się i wszedł Havard. Mali nawet nie spostrzegła, że wychodził.
- Lensman przybędzie za godzinę - oznajmił. - Chodźmy więc nad fiord i... Tak,

przynieśmy Ruth do domu - dodał ochrypłym głosem.

Mali wstała i ogarnęła dłonią włosy. Serce biło jej w piersi mocno i boleśnie i czuła w

nogach dziwną słabość. Smutek ją obezwładniał, ale go odegnała. Nie wolno jej się załamać,
tak jak przed chwilą na Wzgórzu. Najpierw trzeba w godny sposób urządzić czuwanie przy
zwłokach i pogrzeb Ruth. A kiedy uroczystości się skończą, być może dopuści do siebie
uczucia. Dopuści do świadomości tę potworną prawdę i zapłacze z tęsknoty nad utraconym
dzieckiem. Ale jeszcze nie teraz.

Wciągnęła głęboko powietrze i wyprostowała się. Napotkała wzrok Havarda. Mąż jej

pomoże, pomyślała. Havard miał więcej siły, niż sądziła.

- Tak, przynieście Ruth do domu - rzekła cicho.

ROZDZIAŁ 4.

Mali długo czekała, by w Oslo ktoś odebrał telefon. Zerknęła na zegar. Nie było jeszcze

siódmej. Pomyślała, że u Siverta na pewno wszyscy jeszcze śpią. Jednak nie mogła odłożyć
tej rozmowy na później, musiała syna zawiadomić, co się stało - w każdym razie powiedzieć
choć tyle, ile można przez telefon - żeby zdążył się przygotować i przyjechał na pogrzeb.
Mali nie wątpiła, że on i Tordhild przyjadą, mimo że była zima i droga do Stornes daleka i
choć być może Sivert miał występy. Jednak wiedziała, że syn rzuci wszystko, ponieważ
chodziło o Ruth. Zawsze między tymi dwojgiem istniała silna więź, coś szczególnego.
Chociaż nie widywali się często od czasu wyjazdu Siverta z domu, Mali wiedziała, że te więzi
nadal ich łączą. Zauważyła to podczas odwiedzin Siverta w Stornes.

Telefon nadal dzwonił. Oby tylko nie wyjechali, pomyślała Mali nagle i poczuła ucisk w

ż

ołądku. Wtedy musiałaby...

- Stornes, słucham.
W słuchawce zachrypiał zaspany głos Siverta. Na ten dźwięk z oczu Mali znowu

popłynęły łzy. Przełknęła ślinę i odchrząknęła.

- Sivert, to ja. Stało się coś...
- Coś z Ruth?
Sivert w jednej chwili oprzytomniał.
- Tak - szepnęła Mali i przetarta dłonią twarz mokrą od łez. Poczuła się nagle śmiertelnie

zmęczona i bezsilna. - Ona... ona nie żyje.

W słuchawce zapadła zupełna cisza. Mali słyszała tylko nierówny oddech syna. Domyśliła

się, że Sivert stara się nad sobą zapanować.

- Ale jak...
- Rozumiem, że masz wiele pytań - przerwała mu Mali cicho. - Ale czy moglibyśmy o

tym pomówić, kiedy przyjedziecie? Wiesz...

- Tak, masz rację - odparł zdławionym głosem. - Zresztą myślę, że sporo rozumiem -

dodał. - Kiedy pogrzeb?

- Jeszcze niczego nie załatwiliśmy - odparła Mali. - Mężczyźni dopiero przyniosą... -

urwała nagle, bo pomyślała o telefonistce z centrali. - Dorbet i ja zajmiemy się
przygotowaniem Ruth - mówiła dalej. - Dziś po południu odbędzie się u nas czuwanie przy
zwłokach. Potem zadzwonię do pastora, kiedy otworzą kancelarię, i ustalimy termin
pogrzebu. Przyjedziecie, prawda?

background image

- Przyjedziemy - obiecał, opanowując płacz. - Postaramy się dotrzeć do niedzieli. Chyba

pogrzeb nie odbędzie się wcześniej niż przed końcem tygodnia?

- Nie, nie sądzę - odpowiedziała Mali. - Dzisiaj jest piątek, więc może we wtorek lub w

ś

rodę... Nie wiem, Sivert.

- A co z Marileną? - spytał nagle.
- Jest tutaj - odparta Mali spokojnie.
Sivert nie pytał o Samuela. Może domyślał się, że i jemu też się coś stało, skoro Marilena

jest w Stornes. Zresztą, jak sam powiedział, sporo rozumiał. Jednak pewnie nawet przez myśl
mu nie przeszło, że Ruth mogła zamordować Samuela. Dowie się o tym, kiedy przyjedzie z
Tordhild. Nikt nigdy by nie podejrzewał, że Ruth mogłaby się targnąć na życie Samuela. Mali
miała cichą nadzieję, że Havardowi uda się dojść do porozumienia z lensmanem, żeby sprawa
nie wyszła na jaw.

- Przyjedziemy, mamo - rzekł cicho. - Przyjedziemy na pewno.

Zanim Mali zajęła się swoimi obowiązkami, zajrzała do sypialni Herborg i Oi. W

półmroku zobaczyła Herborg siedzącą na łóżku z dzieckiem przy piersi.

- To ja, Herborg - szepnęła.
Dziewczyna podniosła głowę i popatrzyła na Mali stojącą w drzwiach. W pokoiku unosił

się zapach niemowlęcia. Mali chłonęła dobrze znaną woń i przez mgnienie oka zajaśniała w
jej duszy iskierka radości z powodu nowo narodzonego dziecka.

- Ruth... - Herborg zaczęła cicho płakać.
Mali ostrożnie zamknęła za sobą drzwi, podeszła bliżej i usiadła na brzegu łóżka. Objęła

Herborg ramieniem i uścisnęła oboje - synową i maleństwo.

- Tak, Ruth nie żyje.
- Jak mogło do tego dojść? - łkała Herborg. - Dlaczego popełniła samobójstwo?
Dziecko poruszyło się niespokojnie: Zatrzepotało rączkami nad piersią matki.
- Wiesz chyba, że oni nie... że Ruth była nieszczęśliwa - zaczęła Mali z trudem. -

Samuel... Ruth popełniła błąd, wierząc, że misjonarz jest tym, którego Bóg jej przeznaczył.

- Ale czy nie mogła po prostu... Czy nie mogliście jej pomóc, żeby...
- Nie zdołaliśmy jej pomóc, Herborg. Ruth dokonała wyboru i chyba czuła, że musi

ponieść konsekwencje, zarówno przed Bogiem, jak i przed ludźmi. Sama nie wiem, była taka
skryta... - pogładziła delikatnie pokrytą puszkiem główkę dziecka. - Najważniejsze, żebyś ty
się nie rozchorowała z powodu tej tragedii, Herborg. Nie trzeba nam więcej smutku i goryczy
ponad to, co już nas spotkało. Powinnaś więc...

- Leżę tu i rozmyślam o Ruth - szepnęła Herborg zdławionym głosem. - Jak ona, która tak

bardzo kochała Marilenę, mogła ją zostawić... Jak to możliwe?

- Tylko ten może się na to zdobyć, kto wierzy, że dla dziecka tak będzie lepiej - odparła

Mali smutno.

Herborg podniosła głowę i spojrzała na Mali wielkimi oczami pełnymi łez.
- Jak ona mogła pomyśleć coś takiego? Ruth była najlepszą matką na świecie!
- Pewnie mimo to wierzyła, że dla Marileny tak będzie lepiej - powtórzyła Mali. - Nie

wiem, jak inaczej to rozumieć, Herborg.

Niemowlę zakwiliło. Herborg wygodniej ułożyła się na łóżku, żeby dziecko lepiej

schwyciło brodawkę piersi.

Mali lekko dotknęła jej czoła.
- Nie masz przypadkiem gorączki?
- Nie, nie czuję się źle.
- Mieliśmy niezwykły dzień - zauważyła Mali. - Najpierw spotkała nas wielka radość, że

tobie i Oi urodziło się zdrowe, śliczne dziecko, a potem...

background image

- Tak, też o tym myślę - przyznała Herborg. - Cieszyłam się, że Dorbet i Ruth, i wszyscy

pozostali przyjdą zobaczyć maleństwo, a wtedy... Byłam taka szczęśliwa wczoraj wieczorem,
kiedy było po wszystkim, a potem przyszedł tylko smutek i rozpacz...

- Nie, nie powinnaś się smucić. To, że urodziła się wam córeczka, to prawdziwy cud i

ogromna radość - zapewniła ją Mali. - Pamiętaj o tym, Herborg. Ciesz się swoim
maleństwem, a my zajmiemy się Ruth i przygotujemy wszystko do czuwania i pogrzebu. Na
szczęście w całym tym smutku mamy ciebie i Oję, i to nowe maleńkie życie. W
najczarniejszym smutku zawsze musi być jakieś światełko, Herborg.

Wstała, pogładziła synową po policzku i ostrożnie pogłaskała główkę dziecka.
- Zastukaj w podłogę, gdybyś czegoś potrzebowała - zaproponowała. - Oja zaraz wróci. -

Rzuciła szybkie spojrzenie na stolik nocny. - Pijesz wywar z ziół przeciw zapaleniu, który ci
dałam?

- Tak.
- Dobrze. Nie zapominaj o tym. Dbaj o siebie, żebyś nie zmarzła, i daj znać, gdybyś się

gorzej poczuła. Tak bardzo potrzebujemy teraz ciebie i tej kruszynki, Herborg. Wszyscy
potrzebują światełka w ciemności - dodała. - Malutka Mali jest dla nas takim światełkiem.

Herborg skinęła w milczeniu i osłoniła ramieniem dziecko przy piersi. Mali zauważyła, że

płacze, ale nie potrafiła uchronić jej przed smutkiem. Wszyscy muszą sobie z nim poradzić,
każdy na swój sposób. A to niełatwe zadanie. Dla każdego z nich.

Drzwi na powrót cicho zamknęły się za Mali.
Mali uprzątnęła w dawnej sypialni Ruth. Równo zaścieliła łóżko, a na komodzie rozłożyła

ś

liczną koszulę nocną, którą kupił jej Havard podczas którejś wspólnej wyprawy do miasta.

Koszula miała haftowany stan i koronki przy szyi. Mali pomyślała, że ubierze w nią Ruth.
Ona, która przez ostatnie dwa lata nie dostała nic nowego, powinna być pięknie wyszykowana
na swą ostatnią podróż.

Mali zapaliła świece na wszystkich świecznikach i rozpaliła w piecu. Ciągle podchodziła

do okna, żeby sprawdzić, czy mężczyźni już idą. Dzień wstawał nad górami złocistą smugą,
która stawała się coraz szersza. Zapowiada się słoneczny, piękny dzień, pomyślała Mali.
Goście nie powinni mieć trudności z dotarciem na czuwanie przy zwłokach, w każdym razie
nie z powodu pogody.

Odwróciła się gwałtownie, gdy skrzypnęły drzwi. Do sypialni weszła Dorbet, blada i

zrezygnowana. Mali przytuliła ją do siebie, pogładziła po włosach.

- Nadal jesteś pewna, że chcesz mi pomóc?
Dorbet tylko skinęła głową.
- Ale to nie będzie dla ciebie łatwe, moje dziecko.
- Mimo to chcę - szepnęła. - To ostatnia rzecz, jaką mogę zrobić dla Ruth. Ona zrobiłaby

dla mnie to samo.

Mali nie odpowiedziała, w milczeniu trzymała córkę w ramionach.
- Możesz wyjść, jeżeli...
- Zostanę z tobą.
Usłyszały, że otwierają się drzwi wejściowe. Mali rozpoznała głos Havarda i poczuła ucisk

w dołku. Wypuściła Dorbet z objęć i wyszła na korytarz.

- Przyszli - rzekła cicho.
Mali przez dłuższą chwilę przyglądała się zmarłej córce. Długie, ciemne rzęsy rzucały

cienie na kredowobiałej twarzy, na zamarzniętych włosach pobłyskiwały kryształki lodu.

- Ruth - wykrztusiła Dorbet zdławionym głosem. - Ruth...
- Teraz odnajdzie spokój - rzekła Mali cicho.
- Powinna żyć - płakała Dorbet. - Nie rozumiem...

background image

Mali nie odpowiedziała. Powoli i ostrożnie zaczęła ściągać z Ruth sztywne od mrozu

ubranie. Dorbet stała przez chwilę, przyglądając się matce, ale zaraz podeszła do łóżka i
zaczęła pomagać. Nie płakała już. Jej twarz była blada i nieruchoma.

Kiedy zdjęły z Ruth ostatnią sztukę bielizny, Mali zauważyła sińce na ciele córki. W

pierwszym momencie pomyślała, że to plamy pośmiertne, ale chwilę później uświadomiła
sobie, że to jednak coś innego. Czyżby się uderzyła? Jednak kiedy Dorbet pomogła jej
odwrócić Ruth na bok, żeby mogły umyć jej plecy, Mali jęknęła z wrażenia. Wzdłuż pleców i
pośladków Ruth biegły długie czerwone i niebieskie pręgi. Na skórze widniało mnóstwo
pęcherzy i świeżych blizn. W jaki sposób się tu znalazły? Co Samuel z nią zrobił? Czy
rzeczywiście było tak źle, że bił Ruth pasem? Mali stała jak oniemiała, czując, jak wzbierają
w niej mdłości.

- O Boże, to nie może być prawda - szepnęła przerażona. - Nawet on nie byłby chyba

zdolny do czegoś...

- Samuel ją bił, mamo! - głos Dorbet brzmiał ochryple ze złości i rozpaczy. - On... O

Boże, co za łajdak! On ją katował!

Mali nie odezwała się. Przełknęła ślinę, prowadząc myjkę wzdłuż posiniaczonych pleców.

Serce jej krwawiło. Również to cierpienie Ruth zdecydowała się dźwigać sama. Dlaczego?
Dlaczego nie powiedziała im, że...

Może miało to jakiś związek z Marileną, przyszło jej do głowy. Pamiętała sytuację, kiedy

Samuel z drwiną w głosie twierdził, że Ruth nigdy nie odważy się nikomu poskarżyć.
Opowiadał, że wszyscy we wsi wiedzą, że jest nerwowo chora i właściwie wcale się nie
nadaje, by mieć dzieci. Tak właśnie powiedział! Czyżby udało mu się zastraszyć Ruth, żeby
nie próbowała rozpowiadać, jaki naprawdę jest, ponieważ nikt i tak jej nie uwierzy? Czyżby
udało mu się ją przekonać, że każdy przyjmie jej słowa z politowaniem, a da wiarę tylko
jemu? Tak, na pewno tak było. Ruth milczała ze strachu, że ją zamkną w zakładzie i zabiorą
Marilenę. O Boże! O Boże!

Nienawiść ogarnęła Mali niczym ogromna fala. Miała trudności z oddychaniem, złapała

się za piersi. Powoli kończyła myć Ruth. Osunęła się na kolana obok zmarłej córki, położyła
ciepłą dłoń na jej zimnym brzuchu.

- Mamo...
Dorbet dotknęła jej ostrożnie, w jej głosie brzmiał strach. Mali podniosła głowę. Napotkała

spojrzenie najmłodszej córki.

- Nie martw się o mnie, Dorbet. Ja tylko... Tak bardzo nienawidzę, że mogłabym umrzeć -

szepnęła ochryple. - Ponieważ Samuel... on... on...

Dorbet popatrzyła na matkę czarnymi, pytającymi oczyma.
- Tak, Samuel znęcał się nad Ruth - dokończyła Mali. - Musiało to trwać długi czas.

Zauważyłam kiedyś, że Ruth nagle sztywnieje, kiedy ją objęłam. Nie rozumiałam dlaczego, a
kiedy spytałam... nigdy się nie przyznała. Teraz rozumiem, że była obolała. Nie miała jednak
odwagi mi o tym powiedzieć...

Mali powoli przesunęła ręką po brzuchu Ruth.
- Zawsze miała jakieś wytłumaczenie, więc ja... ja nic z tym nie zrobiłam. Ale czegoś

takiego jak to, co teraz zobaczyłam, za żadne skarby bym się nie domyśliła - dodała. - Nie
podejrzewałam nawet, że on mógłby...

Nagle wyprostowała plecy i przyjrzała się brzuchowi Ruth. Nie zwróciła na to uwagi

wcześniej, kiedy bezwiednie przesuwała po nim dłonią, ale... Powoli wstała i z góry
popatrzyła na martwe ciało córki.

- Ruth spodziewała się dziecka - wykrztusiła zduszonym głosem. - Już się nawet trochę

zaokrągliła. O tym też mi nie powiedziała. Nie wiedziałam...

Mali musiała się oprzeć o ścianę, żeby nie upaść. Przed oczami wirowały jej czarne plamy.

background image

- O Boże, ileż ona musiała sama dźwigać, moja biedna córka! Nie mogła pewnie znieść

myśli o tym, że wyda na świat kolejne życie zdane na takiego ojca. Samuel nie znosił dzieci.
Ich płaczu...

W jednej chwili Mali zrozumiała, co takiego mogło sprowokować Ruth. Co sprawiło, że

wbiła nóż w plecy swego męża. Może podniósł rękę również na Marilenę? Może ją uderzył!
Tego Ruth nigdy by nie zniosła, za Marilenę oddałaby życie! A wczoraj... Ruth przyszła do
Stornes na domowy chrzest Małej Mali, a Samuel został sam z Marileną na Wzgórzu. Ruth
musiała coś zauważyć po powrocie do domu...

W końcu jakby wszystkie części układanki ułożyły się w logiczną całość. Wreszcie Mali

zrozumiała. Jednak zabrało jej to zbyt wiele czasu. Teraz było już za późno. W każdym razie
za późno, by uratować Ruth.

Usiadła na krześle i ukryła twarz w dłoniach. Smutek, nienawiść i uczucie, że zawiodła

córkę, odebrały jej resztkę sił. Rozpłakała się.

- Ale, mamo... - Dorbet w jednej chwili znalazła się przy niej i objęła ją ramieniem. -

Mamo, przecież nie mogłaś wiedzieć. ..

- Tak, jednak miałaś rację, przez cały czas byłam ślepa - łkała Mali. - Ja... ja, jej rodzona

matka... Dlaczego nie mogłam uwierzyć...

- Już jest za późno - stwierdziła cicho Dorbet.
- Tak, jest za późno - przyznała Mali i otarła twarz mokrą od łez. - Powiem ci coś, czego

w żadnym wypadku nie wolno ci nikomu powtórzyć. Obiecujesz?

Dorbet niepewnie skinęła głową.
- Nigdy nie wolno ci komukolwiek powiedzieć o tym, co tu razem odkryłyśmy. To nie

pomoże Ruth. Myślę zresztą, że i tak większość ludzi prędzej czy później zrozumie, jakim
człowiekiem był misjonarz. Że był... że był zdolny do wszystkiego - rzekła ochrypłym
głosem. - Co się stało z Guro z Oppstad? Czy to prawda, że Samuel stosował przemoc wobec
niej i innych? Obawiam się, że wyrządził jeszcze wiele złego, o czym nawet nie mam pojęcia
- jęknęła zbolała. - Powinnam więc była zrozumieć. ..

Wzięła Dorbet za obie ręce i lekko przyciągnęła ku sobie, tak że Dorbet uklęknęła

naprzeciw matki.

- Samuel nie spadł ze schodów - szepnęła, patrząc córce prosto w oczy. - Ruth wbiła mu w

plecy duży kuchenny nóż do chleba.

Dorbet zrobiła wielkie oczy. Odsunęła się od Mali.
- Czy ona... zabiła go?
- Tak.
- Ale dlaczego... jak to...?
- Być może zaskoczyła go, kiedy bił Marilenę - odparła Mali. - Nie wiem, ale to jedyne,

co mi przychodzi do głowy, a co mogło popchnąć Ruth do morderstwa. Wszystko była w
stanie znosić w milczeniu, ale nie to. Pewnie nie mogła darować Samuelowi, że podniósł rękę
na dziecko.

Na chwilę w sypialni zapanowała cisza. Złocista smuga światła wstającego dnia znalazła

przez okna drogę do środka sypialni i musnęła pośpiesznie i miękko martwe ciało Ruth.

- To ja powinnam go zabić! - rozpłakała się Dorbet. - Gdybym to zrobiła, Ruth pewnie by

teraz żyła.

- A ty wylądowałabyś w więzieniu - dokończyła Mali. - To w niczym by nie pomogło.

Twój ojciec też miał ochotę zabić tego drania. Ale...

- Jeżeli się wyda, że ona...
- Nigdy się nie wyda, Dorbet - przerwała jej Mali cicho i położyła palec na ustach. -

Havard porozmawia z lensmanem i postara się go przekonać, by zachował w tajemnicy
prawdziwą przyczynę śmierci misjonarza. By zgodził się zapisać w raporcie, że Samuel spadł
ze schodów i skręcił kark, że to po prostu był nieszczęśliwy wypadek. Ruth nie może

background image

pozostać w ludzkiej pamięci jako morderczyni - dodała stanowczo. - I dlatego nikomu,
absolutnie nikomu, nie możesz wyjawić prawdy.

- Ale czy lensman się zgodzi?
- Nie wiem, Dorbet - przyznała Mali. - Ale mam nadzieję i wierzę, że tak. Jeżeli nie, to nie

ma sprawiedliwości na tym świecie.

Dorbet spojrzała na martwą siostrę. Po jej policzkach wolno spływały łzy, które otarła

rękawem sukni.

- Nikomu nie powiem ani słowa - obiecała. - Nigdy.

Już dawno uporały się z przygotowaniem Ruth, a Havard wciąż nie wracał ze Wzgórza,

dokąd poszedł z lensmanem. Mali ciągle podchodziła do okna w salonie i spoglądała w tamtą
stronę, lecz nikogo nie widziała. A jeśli lensman się nie zgodził zataić prawdy? Właściwie
miał obowiązek spisać raport zgodnie z tym, jak naprawdę było, pomyślała Mali
zaniepokojona. Ma przecież przełożonych, względem których musi być uczciwy. Trzeba
będzie jakoś z tym żyć. Racja, Ruth zabiła męża, nie można tego usprawiedliwić. Jednak
mimo to Mali nie potrafiła myśleć o córce jak o morderczyni. W pamięci przesuwały się jej
obrazy Ruth - uśmiechniętej, radosnej dziewczynki obejmującej owcę; zawsze kochała
zwierzęta. Albo na przykład z kwiatami w rękach lub w jaskrawożółtym wianku z mleczy na
głowie. Albo na hali, w otoczeniu krów i owiec. Uśmiechającej się. Zawsze uśmiechniętej,
pomyślała Mali, czując, jak zapiekło ją w piersi. Ale Ruth, trzeba to przyznać, miała też swoje
trudne chwile. Kłopoty nadeszły, kiedy zaczęła się zastanawiać nad sensem życia, zanim
wiara w Boga nie przywróciła jej wewnętrznego spokoju. Odzyskała radość życia, ale
pozostała niezwykle wrażliwa i łatwo ją było zranić.

Wyrosła na dziewczynę uprzejmą i troskliwą i mogło ją w życiu spotkać wiele dobrego.

No i pojawił się Samuel. Wtedy zaczęło się piekło. Ruth, niewinna i naiwna, nie była w stanie
dostrzec fałszu za gładką fasadą i pięknymi słowami misjonarza. Wręcz przeciwnie,
traktowała Samuela jak dar od Boga. To sprowadziło na nią nieszczęście i śmierć. Nawet
rodzina, która kochała ją ponad wszystko, nie zdołała temu zapobiec. Mali przycisnęła dłonie
do palącego brzucha i znowu zerknęła przez okno.

Havard szedł sam. Poczuła, jak mocno zabiło jej serce. Wypadła na korytarz, schwyciła

szal, owinęła się nim i wybiegła mężowi na spotkanie.

- Jak poszło? - spytała bez tchu.
Havard otoczył ją ramieniem i przytulił.
- Dobrze - odparł. - Opowiedziałem lensmanowi, jak wyglądało życie w tym domu. Jak

Samuel traktował ludzi. Sądzę, że lensman wcześniej wiedział już co nieco. Wiesz, plotki się
szybko rozchodzą i zapewne dotarły również do niego.

Odchrząknął, zanim mógł mówić dalej. Przełknął ciężko ślinę.
- Poza tym pamiętał Ruth... pamiętał Ruth jako jaśniejący promyczek, jak się wyraził. I

chociaż nikt z nas nie wie, co doprowadziło Ruth do tej zbrodni, zgodził się, by potraktować
ś

mierć Samuela jako nieszczęśliwy wypadek. Ale to musi pozostać między nami - dodał

Havard zachrypniętym głosem. - Nigdy nie może wyjść na jaw, co naprawdę wydarzyło się
na Wzgórzu.

Mali odetchnęła z ulgą i poczuła, jak robi się jej ciepło. Pomyślała o Ruth, która leżała na

górze w sypialni, taka piękna, w ślicznej koszuli nocnej i z włosami rozlewającymi się na
poduszce. Nikt nie nazwie Ruth morderczynią - to jakaś pociecha w całym smutku.

- Gdyby lensman nie zgodził się milczeć, powinien ją zobaczyć - szepnęła Mali. - Ruth ma

całe plecy i pośladki w sińcach. Ten drań Samuel ją bił, Havardzie!

Havard zatrzymał się, jak rażony piorunem, i spojrzał na Mali ze zdumieniem.
- Bił ją?

background image

- Tak - przyznała Mali cicho. - Ślady wyglądają tak, jak gdyby używał pasa, i to nieraz.

Ileż to nasze dziecko musiało znosić...

- Jacy z nas rodzice, że nie widzieliśmy cierpienia Ruth? Podejrzewałem, że w jej

małżeństwie dzieje się coś złego, ale że Samuel odważy się ją tknąć...

- Kto mógłby przypuszczać, Havardzie! Żaden normalny człowiek tak nie postępuje, a w

dodatku Samuel był misjonarzem. ..

- To czart w ludzkiej skórze ten Samuel Langmo - wykrztusił Havard. - Oby się po

wieczność smażył w piekle!

- Nie możemy się przyznać przed ludźmi, że znęcał się nad Ruth - Mali ścisnęła Havarda

za rękę. - Dorbet widziała siniaki, więc powiedziałam jej, że Ruth zabiła Samuela. Oja i Sivert
również muszą poznać prawdę. Zgodziliśmy się co do tego, że dzieci powinny dowiedzieć
się, jak było. Ale inni... Niech sobie ludzie myślą, co chcą.

Odwróciła się, słysząc wóz lensmana podjeżdżający do dworu.
- A jednak przyjechał tu? - spytała przestraszona.
- Zabierze tylko Samuela i trumnę, mamy dwie gotowe w stodole. Lensman weźmie jedną

i w ten sposób pozbędziemy się Smuela Langmo na dobre.

- Ale kto zadzwoni do Berkak i powie...
- Lensman - odparł Havard. - Wyjaśni, że Samuel zginął w wypadku i uznaliśmy, że

najlepiej będzie, jeśli zostanie pochowany w swej parafii.

- Zaczną się dziwić, dlaczego nie my...
- Nie sądzę - uspokoił ją Havard. - Myślę, że niektórzy dobrze wiedzą, jakim człowiekiem

był misjonarz. I jeżeli tego do tej pory nie zrozumieli, to teraz zrozumieją, że nie chcemy
mieć z nim już nic wspólnego. Mimo że był naszym zięciem - dodał.

- A jeśli oni... - Mali spojrzała na Havarda wielkimi oczami. - Przecież zobaczą ranę po

nożu na jego plecach.

- Rozmawiałem i o tym z lensmanem. Samuel zostanie przygotowany do pogrzebu w

Surnadalen, zanim przekażemy trumnę. Obiecałem lensmanowi, że się tym zajmę i
przypilnuję, by nikt inny nie oglądał ciała. Przebierzemy go, umyjemy i nadamy pogodny
wyraz twarzy. W ten sposób nikt nie będzie się niczego doszukiwał, gdy ciało dotrze do
Berkak. Poza tym od razu pewnie zacznie się czuwanie przy zwłokach i wszyscy się skupią
na modlitwie.

Mali poczuła w duszy niejasny niepokój. A jeżeli ktoś... Jednak nikt chyba nie będzie

ruszał ciała przygotowanego do pogrzebu? Z drżeniem wciągnęła powietrze.

- Pójdę na górę - rzekła. - Wolałabym nie spotkać się z lensmanem, ale podziękuj mu ode

mnie. Powiedz mu, że nigdy nie zapomnę mu tego, co teraz dla nas zrobił.

- Nie zgodziłby się na zatuszowanie zbrodni, gdyby nie uważał tego za słuszne - stwierdził

Havard i przytulił Mali. - Jest jednym z tych, którzy nie przeceniali misjonarza. Wiesz,
lensman potrafi przejrzeć innych na wskroś, ma to we krwi - dodał. - Poza tym powiedział mi
w cztery oczy, że wie o innych sprawkach tego obłudnika. Ponoć nie tylko Guro zaszła w
ciążę z Samuelem podczas tutejszych spotkań rekolekcyjnych. Mali spojrzała na Havarda
przerażona.

- Nie wiedziałam, że to z nim Guro z Oppstad jest w ciąży - szepnęła. - Nigdy bym nie

uwierzyła, że... A jest ich jeszcze więcej! A więc wszystkie te plotki to prawda...

- Wiesz, że nie słucham plotek - mruknął Havard ze złością. - Ale jedno jest pewne:

wszystko, co mówią o występkach Samuela, możesz uznać za prawdę. A nawet jeśli dodasz
co nieco, nie zrobisz krzywdy temu człowiekowi!

- Co powiemy ludziom, kiedy przyjdą na czuwanie przy zwłokach? - spytała Mali

zrozpaczona. - Będą pytać...

- Powiemy, że zdarzył się wypadek, przecież to był wypadek, Mali! Reszty mogą się

domyślać. Wielu z nich widziało, jak Ruth ostatnio wyglądała. Zrozumieją...

background image

- A co sobie o nas pomyślą, skoro nic nie uczyniliśmy...
- Niech sobie myślą, co chcą - rzucił Havard ochryple. - Musimy przyznać się do winy,

Mali, i dźwigać to brzemię.

Havard nie musiał wcześniej dźwigać zbyt wielkiego ciężaru, pomyślała Mali, więc może

poradzi sobie z tym, który teraz spadł mu na barki. Ale ona... czy ona sobie poradzi?

Powoli puściła rękę męża, szczelniej otuliła się szalem i ze spuszczoną głową i skulonymi

ramionami ruszyła w stronę domu. Jak gdyby brzemię już było dla niej za ciężkie.


ROZDZIAŁ 5.

Salon został udekorowany, zapalono wszystkie lampy i we wszystkich świecznikach

zapłonęły świece. Na środku na dwóch belkach stała trumna z ciałem. Rodzina urządziła
własne, ciche pożegnanie Ruth przed przybyciem gości. Zostali sami w salonie. Mali wysłała
służbę do domu babci, gdzie Ane również zajęła się Marileną. Dziewczynka gaworzyła i
uśmiechała się jak zawsze. Dobrze, że jeszcze jest taka mała, myślała Mali wiele razy w ciągu
dnia. Dobrze, że niewiele jeszcze rozumie. Jednak wkrótce zorientuje się, że nie ma mamy.
Mali nie wątpiła w to. Jeżeli nie wcześniej, to na pewno w nocy, kiedy się obudzi, a Ruth się
nie pojawi ze swym łagodnym głosem i czułymi rękami. Zapach matki i miłość matki - czy
ktokolwiek zdoła zastąpić je Marilenie? Nigdy całkowicie, ale trzeba przynajmniej się
postarać, pomyślała Mali, aby jak najlepiej wychować to biedactwo i zapewnić mu jak
najlepsze warunki. Herborg nalegała, by być na rodzinnym czuwaniu, choćby przez chwilę.
Mali nie zgodziła się.

- Nie ma mowy - rzuciła krótko. - Urodziłaś dopiero wczoraj wieczorem, w dodatku nie

jesteś całkiem zdrowa...

- Nie odmawiaj jej, mamo - ujął się Oja za żonę. - Herborg również musi się pożegnać z

Ruth. Nie zostanie długo i przypilnuję, żeby ciepło się ubrała. Ale powinna być, potrzebuje
tego - nie ustępował.

I tak się stało. Rodzina zebrała się wokół otwartej trumny, wszyscy stanęli blisko siebie,

ramię przy ramieniu. Dorbet i Herborg cicho płakały. Oja otoczył żonę ramieniem i mocno
przytulił. Od chwili, kiedy dowiedział się o maltretowaniu Ruth i o tym, że siostra odebrała
ż

ycie Samuelowi, jego twarz wydawała się niczym wyciosana z kamienia.

- To ja powinienem go zabić! - wyszeptał zduszonym głosem, kiedy Havard mu o tym

powiedział. - To ja powinienem...

- Ja też wiele razy o tym myślałem, że powinienem był wcześniej uwolnić Ruth od tego

diabła - odparł Havard cicho i położył mu rękę na ramieniu. - Ale to ona popełniła zbrodnię.
Trzymała nas z dala od swoich spraw, Oja, to był jej wybór i powinniśmy to uszanować. Była
dorosła.

- Ale była też moją siostrą - łkał Oja. - I tak bardzo cierpiała! Po tej rozmowie Oja spędzał

większość czasu na górze z żoną i dzieckiem. Zeszli razem tuż przed rozpoczęciem
umówionej pory czuwania przy zwłokach w wąskim kręgu rodziny.

- Ruth spoczywa teraz w spokoju - odezwała się Mali.
- Ale dlaczego musiała umrzeć, żeby odnaleźć ten spokój? - płakała Dorbet. - Ona, która

miała Marilenę i...

Havard przeczytał fragment Pieśni nad Pieśniami o wędrówce po zielonych pastwiskach i

gaszeniu pragnienia czystą wodą. O życiu i śmierci. Na koniec zniżonymi głosami odmówili
Ojcze nasz i Wieczny odpoczynek.

Herborg z płaczem wyszła z salonu. Oja odprowadził ją, wspierając ramieniem. Mali,

pogrążona w smutku po śmierci córki, martwiła się również o synową. Oby silny wstrząs,
którego na pewno doznała w związku z tragedią na Wzgórzu, nie pogorszył jej stanu,
pomyślała. Herborg i maleństwo muszą być zdrowi, to ważne dla nich wszystkich, ale

background image

najbardziej dla Oi, który bardzo przeżył samobójstwo Ruth. Tak, Oja nie jest już tym dawnym
burkliwym, niemiłym i zamkniętym w sobie chłopcem, uświadomiła sobie nagle Mali.
Wyrósł na silnego, pełnego ciepła, dojrzałego mężczyznę, który nie wstydzi się okazywać
uczuć. Może to, że odważył się płakać, pomoże mu przebrnąć przez te trudne dni. Na
szczęście ma u swego boku Herborg i córeczkę, które będą dla niego podporą.

„Ktoś przychodzi, ktoś odchodzi", zwykła mawiać babcia. Tak właśnie było ostatniej doby

w Stornes. Herborg dała życie nowemu potomkowi, a Ruth opuściła ich na zawsze. „Takie są
koleje życia", stwierdzają ludzie lakonicznie, gdy tracą kogoś bliskiego, ale Mali nie umiała
tego tak traktować. Zwłaszcza gdy umierał ktoś młody i gdy ginął w tak potworny sposób, jak
to się stało z Ruth.


Zapadał już zmierzch, kiedy wozy jeden za drugim zaczęły zajeżdżać na dziedziniec. Na

kładce przed progiem ułożono świeże sosnowe gałęzie. Dwie parafinowe lampy rzucały
chybotliwe światło na poważne twarze gości, którzy kolejno zatrzymywali się przed wejściem
i otrzepywali śnieg z butów, zanim weszli do środka.

Pierwsi pojawili się Sigrid i Bengt. Sigrid w milczeniu otworzyła ramiona i mocno

uścisnęła Mali. Obie się rozpłakały.

- Nie mogę uwierzyć, że to prawda - szepnęła Sigrid przy policzku Mali. - Jak mogło do

tego dojść?

- My... sama tego nie pojmuję - płakała Mali. - Zdawaliśmy sobie sprawę, że Ruth i

Samuel nie byli ze sobą szczęśliwi, ale... Wiesz, tyle krążyło plotek...

Mali ciężko oparła głowę na ramieniu Sigrid.
- Powinniśmy jej jakoś pomóc - szlochała. - Zawiedliśmy naszą Ruth, Sigrid!
- Nie masz racji, zawsze staliście przy niej, Mali - zaprotestowała Sigrid. - Ile razy

staraliście się ją przekonać, że Samuel być może naprawdę jest zupełnie inny, niż jej się
wydawało, kiedy ujrzała go po raz pierwszy, gdy pojawił się w naszej wsi i w Stornes? Ale
Ruth nie chciała was słuchać. Pamiętaj, była już dorosła. Można dawać rady i pomagać, ale
nie sposób dokonywać wyborów za swoje dzieci, Mali. Ani przeżyć za nie życia. Po prostu
tak jest.

Mali stała przytulona do Sigrid i czuła, że te słowa dodały jej otuchy. Wiedziała, że żal i

wyrzuty sumienia będą ją dręczyć do końca życia, mimo to musiała przyznać, że w słowach
Sigrid było wiele racji. W tej chwili podziałały kojąco.

Zaraz potem przyjechali Helga i Kristen, bladzi i milczący.
- Nie wiem, co powiedzieć - rozpłakała się Helga i spojrzała na Ruth, leżącą w trumnie. -

Nie pojmuję, jak... - szepnęła, obejmując Mali.

- Nie, nawet my we dworze tego nie wiemy - odparła Mali.
- I misjonarz też...
- Tak, nie mamy pojęcia, jak mogło do tego dojść, ale pewnie spadł ze schodów. W

każdym razie lensman tak twierdzi.

- To straszne, co was spotkało - rzekła Helga ze współczuciem. - Gdybyśmy mogli w

czymś pomóc, Mali...

- Dziękuję - skinęła Mali głową. - Ale, rozumiesz, musimy sobie jakoś poradzić. Jakoś

musimy - dodała cicho.

Dorbet podeszła do Oli, kiedy przyjechali goście z Granvold, poważni i skupieni. W takiej

chwili nawet Marit Granvold była milcząca. Przystanęła przy trumnie Ruth i przez moment
przyglądała się zmarłej, po czym wyciągnęła ręce do Mali i Havarda.

- To niepojęte - rzekła cicho. - Całkiem niepojęte. I Samuel też. Co się stało?...
- Nikt tego nie wie - odparł Havard poważnie. - Wierz mi, to dla nas prawdziwy wstrząs.
- Bardzo wam współczuję - szepnęła Marit ze łzami w oczach. - Bardzo wam wszystkim

współczuję!

background image

Niewielu z gości wiedziało, że poprzedniego wieczoru urodziła się we dworze dziedziczka.

Jednak Mali zauważyła, że niektórzy ściskali Oi dłonie i pozwalali sobie na przelotny,
nieznaczny uśmiech. Pewnie gratulują mu potomka, pomyślała, bo jakimś cudem dotarła
jednak do nich wieść o radosnym wydarzeniu w Stornes. Sama jednak nie była w stanie tego
teraz ogłosić. Ten wieczór należał do Ruth. Narodziny córeczki Herborg i Oi będą świętować
po pogrzebie.

Nagle przy drzwiach do salonu powstało niewielkie zamieszanie. Mali rzuciła szybkie

spojrzenie ponad ramieniem Marit i zauważyła, że do środka przeciska się Ola Havard. Nie
zdążył się nawet rozebrać. Laura usiłowała go zatrzymać.

- Poczekaj, Ola Havardzie! - rzuciła półgłosem. - Zdejmij najpierw...
Mali zrobiło się słabo. Spodziewała się co prawda gości z Oppstad, ale nie tego, że Laura

też przyjedzie...

Ogarnęła ją taka złość, że aż trzęsły się jej ręce. Ta czarownica nawet takiej chwili nie

potrafiła uszanować i musiała się tu przypałętać! Ola Havard wyrwał się z objęć matki, rzucił
Havardowi w ramiona i rozpłakał się w głos. Havard wziął go na ręce, podszedł do sofy,
usiadł na niej z chłopcem na kolanach i zaczął mu zdejmować wierzchnie okrycie. Mali
podeszła do nich, przykucnęła obok i pogładziła Olę Havarda po czuprynie.

- Ruth - płakał malec. - Mama mówi, że Ruth... Ciekawe, co takiego powiedziała mu

Laura, zastanowiła się Mali. Z nią nigdy nic nie wiadomo.

Havard gładził syna powoli po plecach. Jego oczy zaszkliły się łzami.
- Tak, Ruth nie żyje - wyznał cicho nad potarganą głową chłopca. - Ale teraz już nie

cierpi.

- Ale dlaczego...
- Nie wiemy, Ola Havardzie.
Chłopiec uniósł zapłakaną buzię i spojrzał na Havarda.
- A co będzie z Marileną...
Mali wzięła go za rękę i popatrzyła mu w oczy.
- Zaopiekujemy się Marileną - rzekła cicho. - Nie zostanie sama.
Przez chwilę Ola Havard siedział w milczeniu, patrząc przed siebie. Od czasu do czasu

szloch wstrząsał jego szczupłym ciałem.

- Będę się nią opiekował - zdecydował nagle. - Zawsze będę pilnował Marileny. Ona mnie

zna - dodał i popatrzył na Mali. Na jego ciemnych rzęsach lśniły łzy.

- Na pewno - przytaknęła Mali i pogładziła chłopca po mokrym policzku. - Będzie się

czuła dobrze i bezpiecznie, gdy ty będziesz się nią zajmował. A kiedy przyjedzie Johannes...

- Będzie Johannes?!
- Tak, przyjedzie pod koniec tygodnia.
- Wtedy razem będziemy mogli jej pilnować, Johannes i ja. Ale kiedy go tutaj nie ma, to

ja... - jego wzrok zatrzymał się na trumnie.

Malec zaczął się trząść. Mali i Havard wymienili spojrzenia.
- Możesz teraz pożegnać się z Ruth, Ola Havardzie - rzekł Havard ciepło i wziął syna za

rękę.

Malec cofnął się, a jego oczy zrobiły się czarne ze strachu. Mali chwyciła go za drugą

rękę.

- To nic groźnego - przemówiła cicho. - Ruth nic nie boli. Teraz wszyscy się z nią

pożegnamy, a potem...

- A potem będzie aniołkiem? - spytał szeptem.
- Tak - skinął głową Havard. - Dużym, pięknym aniołem, który będzie czuwał nad nami,

nad wszystkimi, których kochała.

- Nade mną też?
- Nad tobą również, Ola Havardzie. Ruth bardzo cię kochała.

background image

Malec niechętnie podszedł za Mali i Havardem do trumny. Uważnie przyjrzał się leżącej w

niej Ruth.

- Ona śpi - szepnął zdumiony. - Ona tylko śpi.
Gdyby tak było, westchnęła Mali w duchu, czując w piersi ukłucie bólu. Gdyby ktoś mógł

obudzić Ruth, żeby mogli zacząć wszystko od nowa. Ale to niemożliwe. Ani Ruth, ani oni nie
dostaną drugiej szansy. Bóg dał człowiekowi prawo wyboru, pomyślała Mali ze smutkiem. A
Ruth wybrała śmierć.

- Mali i Havardzie...
Mali drgnęła wyrwana z zamyślenia. Przed nimi stała Laura. Jedną rękę położyła lekko na

ramieniu Mali, lecz wzrokiem przykuwała Havarda. Potem niespodziewanie zarzuciła mu
ramiona na szyję i uścisnęła go.

- Moje kondolencje - rzekła z błyszczącymi oczami i jeszcze mocniej przywarła do

Havarda. - Biedacy.

Havard uwolnił się szybko i zdecydowanie z uścisku Laury i cofnął o krok. Jego oczy

pociemniały. Nie odpowiedział, tylko wziął Olę Havarda za rękę i wrócił z nim na sofę.

- Pomyślałam, że przyjdę - zwróciła się Laura do Mali. - Czułam, że powinnam.
- Na pewno - odparła Mali i utkwiła w niej czarne spojrzenie. - Na pewno.
Nikolai przewodził śpiewaniu psalmów i odczytał tekst z Biblii. Nawet słowem nie

wspomniał, że Ruth popełniła samobójstwo oraz że misjonarz też nie żyje. Mali uprzedziła
go, żeby nie mówił o Samuelu. Zresztą Nikolai sam zdecydował, że nie powie nic o tym, w
jaki sposób zmarła Ruth, ani o śmierci Samuela, którego nikt z zebranych nie darzył sympatią.
Jednak Mali zdawała sobie sprawę, że do zebranych tu gości dotarły już najnowsze plotki,
tylko się z tym nie zdradzali.

- Wszyscy, którzy się zgromadziliśmy w tym salonie, znaliśmy Ruth - zaczął Nikolai

cicho. - Zawsze myślę o niej jak o górskim kwiecie. Ponieważ w pewnym sensie należała do
Boga i natury. Taką ją pamiętam. Ale nawet silne kwiaty czasem giną podczas zimowej
zawieruchy. Nie potrafimy doszukać się w tym sensu, ale Bóg we wszystkim ma jakiś cel.
Wiemy o tym, choć w tej bolesnej chwili trudno nam to zrozumieć. Ruth odpoczywa teraz w
pokoju. Natomiast ci, którzy zostali, muszą zmagać się ze smutkiem i tęsknotą. Jednak Bóg
pragnie być teraz blisko was. Obiecał to, tak przeczytaliśmy w Biblii.

Mali stała przytulona do Havarda. Nie spuszczała wzroku z Ruth. Ola Havard miał rację -

wyglądała, jakby spała. Jednak Ruth odeszła na zawsze. Nigdy już nie przebiegnie
roześmiana przez dziedziniec z włosami rozwianymi na letnim wietrze, z rękami pełnymi
kwiatów. Nigdy już, siedząc w milczeniu, nie poklepie kota czułymi, delikatnymi dłońmi,
nigdy już nie spojrzy na nich swym pogodnym wzrokiem.

Taka była, zanim związała się z Samuelem, pomyślała Mali z żalem. Misjonarz zabrał im

córkę. Ruth była taka szczęśliwa, że ma dziecko, kochała je ponad wszystko. Ale nigdy już
nie poczuje na swej szyi dotyku pulchnych rączek Marileny ani też nie pocieszy jej w swoich
objęciach łagodnym głosem. Być może Ruth zniosłaby wszelkie upokorzenia, gdyby była
bezdzietna, pomyślała Mali. W pewnym sensie Ruth oddała życie za Marilenę i nienarodzone
dziecko, które nosiła pod sercem. Ale poprowadziła też z sobą Samuela na śmierć. Ona,
najłagodniejsza ze wszystkich istot, zabiła drugiego człowieka! Ta myśl ciągle wydawała się
Mali niepojęta. Zaraz jednak wytłumaczyła sobie w duchu, że Ruth zrobiła to, ponieważ
pragnęła dla Marileny lepszego życia. Nie chciała, żeby małą wychowywał Samuel - w końcu
nawet Ruth zrozumiała, że był złym człowiekiem.

Mali westchnęła ciężko i otarła oczy. Teraz już wiedziała, dlaczego Ruth nie miała odwagi

porozmawiać o swoim koszmarze. Zobaczyła przed oczami pobite plecy i pośladki i dreszcz
jej przebiegi po krzyżu. Co jeszcze Samuel wyprawiał z jej córką? Nigdy się tego nie dowie i
może tak będzie lepiej. W każdym razie było już za późno, żeby ją ratować. Teraz muszą

background image

zatroszczyć się o los Marileny, i to jest najważniejsze. Ruth liczyła na nich, że to dla niej
zrobią, i tym razem jej nie zawiodą.

Mali wyprostowała się, kiedy Nikolai poprosił Havarda, by zamknął wieko trumny.

Havard, blady na twarzy, poruszając się sztywno, wyszedł na środek. Przez krótką chwilę stał
nad trumną i przyglądał się zmarłej córce. Potem zamknął wieko. Nie zdołał powstrzymać
płaczu. Powoli podeszli do niego Oja, Bengt i Ola Granvold, którzy razem z nim mieli
zanieść trumnę do stodoły.

- Ale jej będzie zimno!
Zdławiony płaczem głos Oli Havarda sprawił, że się zatrzymali. Chłopiec wyrwał się

matce i podbiegł do Havarda.

- Będzie jej zimno, Havardzie - powtórzył. - Możesz ją przykryć kocem?
- Rzeczywiście, powinniśmy to zrobić - odparł Havard, zerkając na Mali.
Skinęła głową, podeszła do sofy i przyniosła leżący tam wełniany koc.
- Okryjesz Ruth? - spytała i podała pled Oli Havardowi.
Chłopiec przytaknął w milczeniu. Niezbyt sobie radził, ale z pomocą Havarda rozłożył koc

na trumnie. Potem wziął Havarda za rękę.

- Idę z wami - rzekł.
Havard skinął bez słowa. Dał znak pozostałym mężczyznom i razem unieśli trumnę z

belek. Ruth po raz ostatni opuściła salon w Stornes.


ROZDZIAŁ 6.

Mali co chwila podchodziła do okna, wyglądając Siverta, Tordhild i Johannesa. Ale w

miarę, jak zapadał zmrok, traciła nadzieję.

- Na pewno przyjadą, Mali - uspokajał ją Havard. Siedział obok i bezwiednie wertował

jakąś gazetę, którą przeglądał już co najmniej ze dwa razy. Mimo to Mali nie była pewna, czy
zdołał cokolwiek zrozumieć z tego, co czytał. On także był jakby odrętwiały ze smutku i po
przeżytym szoku.

- Żeby tylko im się nic nie stało - wzdychała, nerwowo obgryzając paznokieć.
- Na pewno dojadą cało - przekonywał ją Havard. - Ale to zwykle trochę trwa. Jest

niedziela, na wszystko trzeba więcej czasu, i na podróż autobusem, i na znalezienie kogoś, z
kim będą się mogli zabrać z Surnadalen.

Mali przyznała mu rację i przysiadła na brzegu krzesła. Bolała ją głowa. Być może z

powodu braku snu, pomyślała i ucisnęła mocno palcami czoło między oczami. W ciągu
ostatnich nocy niewiele spała. Było tak dużo do załatwienia, a kiedy wreszcie mogła się
położyć, myśli zaczynały krążyć niespokojnie. I chociaż była tak śmiertelnie zmęczona, że
bolało ją całe ciało i piekły oczy, długo leżała bezsennie, wpatrując się w sufit.

Pogrzeb miał się odbyć we wtorek. Mali zadzwoniła do pastora. Havard, co prawda,

zaofiarował się, że zrobi to za nią, ale przekonała męża, że załatwi sprawę sama. Dobrze
wiedziała, jak ma wyglądać ceremonia, jednak podejrzewała, że pastor będzie chciał
odprawić nabożeństwo według własnych zasad. Był wierny Biblii i ściśle trzymał się Pisma
Ś

więtego, ale nie rozumiał ludzi, którym miał udzielać rad, gdy błądzili, i których miał

pocieszać w bólu. Uważał, że albo żyje się tak, żeby trafić do raju, albo zasługuje się na
piekło. Nie uznawał nic pośredniego. Na pewno nie będzie mu łatwo zaakceptować tego, że
Ruth popełniła samobójstwo, rzucając się do fiordu. Jego zdaniem tylko Bóg decyduje o życiu
i śmierci, człowiek nie powinien tego rozstrzygać, niezależnie od tego, jaki mógłby mieć
powód.

- Ale jednak tak się stało, pastorze - przekonywała Mali zachrypniętym głosem. - nie

wolno nam tego osądzać. Ruth sama odpowie przed Panem za swoje czyny.

- Tak, tak - mruknął pastor. - Pewnie tak, ale ja...

background image

- Zadzwonię znowu, kiedy mój najstarszy syn przyjedzie do domu - przerwała mu Mali. -

Porozmawiamy wtedy na temat przebiegu uroczystości pogrzebowych w kościele.

- Przebiegu uroczystości?
- Tak, Sivert na pewno zagra na skrzypcach, a najmłodsza córka mogłaby przeczytać

fragment...

- Ale to nie należy do...
- Zadzwonię za kilka dni - rzuciła krótko Mali, nie dając pastorowi dokończyć. - Na razie

dziękuję.

Odwiesiła słuchawkę, oparła głowę o zimną ścianę i rozpłakała się ze smutku, goryczy i

bezsilności.


- Przyjechali!
Mali aż podskoczyła wyrwana z własnych myśli, kiedy Havard wstał. To Dorbet

zauważyła Siverta z rodziną przez okno. Odwróciła się do rodziców i po raz pierwszy od
ś

mierci Ruth jej oczy rozbłysły. Ona również wypatrywała Siverta, pomyślała Mali. Wszyscy

czekali na jego przyjazd, jakby wierząc, że pomoże im przetrwać najgorsze chwile. Darzyli
go szacunkiem i liczyli się z jego zdaniem, choć Mali nie potrafiłaby powiedzieć dlaczego. Po
prostu w miarę upływu lat tak się ułożyło. Sivert potrafił spojrzeć na problemy z dystansu, a
od kiedy się wyprowadził, widział je z innej perspektywy, pomyślała Mali. Z pewnej
odległości wyraźniej widać różne sprawy. Poza tym najstarszy syn wyrósł na mądrego
człowieka. Bezpośredniego, trzeba przyznać, ale mądrego.

- Nastaw kawę, Ane - poprosiła w drodze na korytarz. - I przypilnuj, żeby wędliny i ser

przyniesiono z chłodni.

- Dobrze, oby tylko ktoś zechciał jeść - odparła Ane i westchnęła.
Nic dziwnego, że narzeka, pomyślała Mali. W ostatnich dniach żaden z domowników

prawie nic nie jadł, niezależnie od tego, co Ane postawiła na stole.


Mali z Havardem, Dorbet i Oja szli przez dziedziniec, rozjaśniony blaskiem księżyca. Mali

szczelniej otuliła się szalem. Od Stortind wiał zimny wiatr. Drzewa, ciężkie od śniegu po
wczorajszych niespodziewanych opadach, wolno poruszały się przy każdym podmuchu.
Niebo było pełne gwiazd. Mali odruchowo odwróciła głowę i spojrzała na fiord. Księżyc,
zbliżający się do pełni, wisiał nad górami po drugiej stronie, a w jego świetle woda
połyskiwała niczym ciemny olej. Z dołu dochodziły odgłosy fal uderzających o skały. Nawet
tu, na dziedzińcu, czuć było zapach słonej wody i morszczynu. Mali wzdrygnęła się.

Johannes pierwszy wygramolił się z wozu. Mali uderzyło, że bardzo urósł od ostatniej

wizyty w Stornes. Zaraz jednak uświadomiła sobie, że minęło już pół roku i że chłopak
wszedł w okres największego wzrostu.

- Babcia!
Zarzucił jej ręce na szyję i omal jej nie przewrócił. Mali przytuliła go mocno i gładziła po

grubej wełnianej kurtce.

- Ruth... - rzekł cicho drżącym głosem tuż przy jej policzku.
- Tak, Ruth nie żyje, Johannesie - szepnęła Mali.
- Dlaczego rzuciła się do fiordu, babciu?
A więc i to mu powiedzieli, pomyślała i zerknęła na Siverta, który pomagał Tordhild

wysiąść z wozu. Powinna to przewidzieć, Sivert był przecież zwolennikiem mówienia
wszystkiego wprost.

- Nie wiem, Johannesie.
Kłamstwo, pomyślała natychmiast po wypowiedzeniu tych słów. Wiedziała, dlaczego Ruth

zginęła, ale uznała, że Johannes jest jeszcze dzieckiem i nie należy go wtajemniczać w
problemy dorosłych.

background image

- Witaj, mamo.
Mali wypuściła Johannesa z objęć. Sivert podszedł do niej i przytulił ją. Mocno ją uścisnął.
- Jak sobie dajecie radę? - spytał cicho.
Ciepło jego ciała i dźwięk głębokiego, kochanego głosu sprawiły, że w oczach Mali

zakręciły się łzy.

- Tak się cieszę, że przyjechaliście - szlochała cicho. - Ciągle nie mogę uwierzyć, że to

prawda, Sivercie. Że Ruth mogła... Powinnam była więcej zrobić, żeby jej pomóc...

Gładził matkę po plecach. Jego miękkie jak jedwab, kręcone włosy musnęły jej policzek.
- Nie chodzi o to, czy można było pomóc, czy nie albo o szukanie winnych i niewinnych -

tłumaczył cicho. - Chodzi o to, że ktoś dokonał wyboru, mamo. Człowiek ma do tego prawo.
Nie będziesz mogła dalej żyć, zanim się z tym nie pogodzisz.

Odsunął ją trochę, pośpiesznie otarł jej mokry policzek. Mali dostrzegła w jego wzroku

głęboki smutek. Sivert tak bardzo kochał Ruth.

- Musimy sobie z tym poradzić - dodał. - Chodź, przywitaj się z Tordhild.

Mali zatrzymała na chwilę Siverta i Tordhild, podczas gdy pozostali goście z walizkami i

torbami podróżnymi ruszyli już ku wejściu, a ruchliwy Johannes skakał dookoła nich.

- Jest coś, o czym powinniście wiedzieć - zaczęła cicho. - Samuel również nie żyje.
- Nie żyje?
Sivert stanął jak wryty. W jego oczach kryło się zdumienie i niedowierzanie.
- Domyślałem się, że wydarzyło się coś jeszcze - rzekł w końcu. - Poznałem to po twoim

głosie, kiedy zadzwoniłaś i powiedziałaś, że Marilena jest w Stornes, lecz nie wspomniałaś
ani słowem o Samuelu. Co się z nim stało?

Mali głęboko wciągnęła powietrze. Przeszedł ją dreszcz.
- Ruth go zamordowała - wyznała cicho. - Havard i ja znaleźliśmy na Wzgórzu jego ciało

z nożem w plecach na podłodze w kuchni. Ona... ona go zabiła.

- W tym domu już od dłuższego czasu musiało się dziać coś złego - szepnął Sivert ledwie

słyszalnie i przetarł czoło. Wyraźnie zbladł. - Ruth pewnie od dawna w milczeniu znosiła
upokorzenia i ból. Ona przecież nie skrzywdziłaby nawet muchy.

- Też o tym myślałam, że nasza łagodna Ruth nie byłaby do tego zdolna - przyznała Mali

cicho. - Nie mogłam wprost uwierzyć własnym oczom, ale... ale teraz nie ma co do tego
wątpliwości. Ruth wbiła Samuelowi nóż w plecy. Jednak Bóg jeden wie, ile od tego drania
wycierpiała, Sivercie. Zauważyłyśmy...

Mali z drżeniem zaczerpnęła powietrza i otarła oczy.
- Kiedy myłyśmy z Dorbet ciało Ruth, zauważyłyśmy ślady pobicia. To było okropne...

Nie rozumiem, jak...

Pozostałe słowa zdławił płacz. Sivert objął matkę ramieniem i przytulił.
- Mimo wszystko pewnie nie to popchnęło Ruth do zabójstwa - rzekł zamyślony. - Sądzę,

ż

e przemoc musiała znosić od dawna. Nie, na pewno stało się coś więcej. Coś, co sprawiło, że

straciła panowanie nad sobą. Być może miało to związek z Marileną...

Mali podniosła wzrok i spojrzała na syna zaskoczona.
- Z czego to wnioskujesz? - szepnęła.
- Z tego, że dla Ruth Marilena była wszystkim. Ruth mogła znieść wiele cierpienia, które

dotykało tylko jej samej, ale jeżeli ten drań podniósł rękę na dziecko...

- Też mi to przyszło do głowy - wyznała Mali. - Musiała go zaskoczyć, kiedy... Wiesz,

Samuel został sam z małą tego wieczoru, kiedy Ruth przyszła do Stornes na domowe chrzciny
dziecka Oi i Herborg, które właśnie się urodziło. Nie wyszła na długo. Zauważyłam, że cały
czas była niespokojna. Sami wiecie, że Samuel nie znosił płaczu dziecka, dlatego Ruth
najchętniej wcale nie zostawiałaby Marileny pod jego opieką. Kiedy wróciła na Wzgórze...
Musiała coś zobaczyć. Pewnie dlatego złapała za nóż i ugodziła nim misjonarza.

background image

Sivert skinął głową. Objął ramieniem Tordhild, która stała tuż obok, zakrywając ręką usta.

Jak gdyby chciała powstrzymać krzyk, pomyślała Mali. Jej oczy błyszczały.

- Ruth nie jest zabójczynią - stwierdził Sivert ochrypłym głosem. - Nie chciałbym, żeby...

Był tutaj lensman, prawda?

- Tak, musieliśmy go zawiadomić - przyznała Mali z wahaniem. - Nie mogliśmy przecież

po prostu zakopać misjonarza, żeby ukryć ślady zbrodni. Ale twój ojciec rozmawiał z
lensmanem i opowiedział o wszystkim, co zaszło. Przez wzgląd na pamięć o Ruth lensman
obiecał, że nikt od niego nie dowie się prawdy. Ten człowiek wiele rozumie i jest niegłupi.
Zabrał zwłoki Samuela do Surnadalen. Havard pojechał z nim i pomógł przygotować ciało do
pogrzebu, tak by nikt inny nie mógł zobaczyć rany na plecach. Potem wysłano trumnę do
Berkak - dodała. - Lensman wpisał jako oficjalną przyczynę śmierci Samuela, że ten spadł ze
schodów i skręcił kark. My też podajemy wszystkim tę wersję. Tłumaczymy, że Ruth... że
ona załamała się psychicznie i w desperacji rzuciła się do morza.

Z ust Siverta wydobył się chrapliwy dźwięk, przypominający śmiech pomieszany z

ż

ałosnym szlochem.

- Też coś! Że niby Ruth rzuciła się do morza z powodu misjonarza! Kto w to uwierzy?

Ludzie w okolicy musieli przecież wiedzieć, jak...

- Nie, chyba jednak nic nie wiedzieli - rzekła Mali cicho. - W każdym razie niewielu znało

prawdę o jej małżeństwie. Sami nie mieliśmy pojęcia - dodała z żalem - że jest aż tak źle, jak
w istocie było, o czym dopiero teraz się przekonaliśmy. Ruth nigdy się nie skarżyła, nawet
gdy byłyśmy same. Dlatego mam nadzieję, że ludzie uwierzą... że Ruth po prostu się
załamała, kiedy wróciwszy do domu, zastała męża martwego przy schodach. Będziemy
trzymać się tej wersji - szepnęła z przekonaniem i położyła Sivertowi rękę na ramieniu. - Nikt
się nie dowie, że Ruth zamordowała swego męża. Nikt! Prawdę znacie tylko wy, Dorbet i
Oja, i tak musi pozostać. Dla dobra Ruth.

Sivert skinął głową. Popatrzył na Tordhild. Ona również przytaknęła.
- Dobrze, niech tak będzie - bąknął Sivert. - Nikt nie nazwie Ruth... Niech tak będzie,

zgadzam się, mamo. Dla dobra Ruth - powtórzył.

- Herborg również o tym wie - dodała szybko Mali. - Należy teraz do rodziny.
- A jak się czuje ona i maleństwo?
Tordhild wzięła Mali pod rękę. Mali poczuła jej ciepło i to dodało jej otuchy. Uśmiechnęła

się blado.

- Obie czują się dobrze - odpowiedziała. - Ten dzień był dla nas taki dziwny: najpierw

pojawiło się we dworze nowe życie, a niedługo potem straciliśmy Ruth.

- Zaraz po jedzeniu pójdziemy na górę i zajrzymy do Herborg - zdecydowała Tordhild i

popatrzyła na Siverta. - To miał być dla niej i dla Oi czas radości, a tymczasem całe szczęście
prysnęło pośród smutku i żałoby.

Mali pokiwała głową.
- To samo i mi przyszło do głowy. Zajrzyjcie do nich od razu, oni też zasługują na

odrobinę zainteresowania.

- Ludzie będą gadać, jeżeli misjonarz nie zostanie tutaj pochowany.
Sivertowi najwyraźniej ta sprawa nie dawała spokoju.
- I tak nie unikniemy ludzkiego gadania - rzekła Mali i wzruszyła ramionami. - Nic na to

nie poradzimy. Przywykliśmy do plotek, to mała wieś, a ludzie i tak nie poznają prawdy.
Pewnie wielu z nich wie, że nie darzyliśmy misjonarza sympatią. Samuel Langmo nie
powinien nigdy tu przyjeżdżać ani ożenić się z Ruth. Nie jesteśmy w stanie udawać, że
smucimy się z powodu śmierci tego człowieka. On nie należy do tego miejsca. Odebrał nam
naszą córkę i z jego powodu Ruth popełniła samobójstwo - dodała z goryczą.

Sivert nie odpowiedział. Otrzepali śnieg z butów i weszli do środka.

background image

Posiłek przebiegał w zupełnie innej atmosferze, niż Mali sobie wyobrażała, głównie dzięki

Johannesowi. Bez reszty pochłaniało go wszystko i wszyscy wokół niego, pomyślała Mali,
przyglądając się synowi Siverta. Siedział obok matki, która wzięła na kolana Marilenę i
wkładała jej do buzi kawałeczki chleba z pasztetem. Marilena śmiała się do Johannesa i
ciągnęła go za włosy, a on potrząsał głową i wtedy mała śmiała się jeszcze głośniej.

Mali nie wątpiła, że Johannes zmartwił się z powodu śmierci Ruth. Mimo to potrafił, jak

każde dziecko, zapomnieć o smutku, kiedy zajmował się czymś innym. Szczęśliwy Johannes,
pomyślała. Zazdrościła mu tej umiejętności. Jeżeli kiedykolwiek ją posiadała, to straciła ją już
bardzo dawno temu.

Widok Johannesa, wesoło przekomarzającego się z Marileną, i radość z odwiedzin Siverta

wraz z rodziną sprawiły, że ściśnięty na supeł żołądek Mali trochę się rozluźnił i wreszcie
mogła przełknąć kanapkę. Nikt nie rozmawiał przy stole o tragedii, która się wydarzyła, a w
głównym punkcie zainteresowania znalazł się Johannes. Chłopiec sześć dni temu skończył
siedem lat.

- Całkiem zapomniałeś podziękować za prezent, który dostałeś w paczce - przypomniała

mu Tordhild.

Zerknął z poczuciem winy na dziadków i podziękował za piękny sweter, który mu Mali

przysłała na urodziny. Miał go ze sobą w walizce, jak zapewniał.

- To już siedem lat - westchnęła Mali. - Że też jesteś już taki duży. Nie do wiary, że

jesienią pójdziesz do szkoły.

- Umiem już czytać - powiedział dumnie.
- Nie, to niemożliwe - rzekł Havard z podziwem.
- Naprawdę potrafię - zapewnił Johannes z przekonaniem i chciał już wstawać od stołu,

ż

eby to udowodnić.

- Najpierw skończ jeść - upomniała go Tordhild i zatrzymała syna na miejscu. - Poczytać

możesz później.

- Umiem też liczyć - pochwalił się chłopak znowu.
- I w dodatku pięknie grasz na skrzypcach, prawda? - dopytywała się Mali. - Świetnie ci

szło, kiedy ostatnio u nas byłeś.

Johannes skinął głową.
- Nie jestem taki zdolny jak tato - przyznał uczciwie i zerknął na ojca. - Ale też kiedyś

będę tak dobrze grał - dodał nieskromnie.

- A więc będziesz muzykiem, tak jak tato? - spytał Havard.
Na czole Johannesa pojawiła się pionowa zmarszczka. Zamilkł na chwilę i zamyślił się.
- Tak, ale będę również gospodarzem - odparł w końcu.
Mali napotkała wzrok Siverta. Gdyby stało się tak, jak zawsze pragnęła, Johannes

odziedziczyłby Stornes. A teraz, skoro Sivert zrzekł się dziedzictwa, Johannes nie może
przejąć gospodarstwa. Jednak marzenie siedmiolatka o tym, żeby zostać na roli, może z
czasem przeminąć. Życie w mieście ze wszystkimi możliwościami, jakie daje, może w miarę
upływu lat coraz bardziej go pochłaniać, pomyślała Mali. No i muzyka, tak jak to było w
przypadku jego ojca. Mali miała nadzieję, że tak się stanie, ponieważ Stornes nie należało się
Johannesowi, lecz nowo narodzonej córeczce Herborg i Oi - maleńkiej Mali Stornes.


Po posiłku Johannes poszedł z rodzicami na poddasze odwiedzić Herborg z maleństwem.

Na widok Małej Mali zaparło mu dech ze zdziwienia.

- Jaka ona malutka! - wykrzyknął i spojrzał na Herborg, leżącą z noworodkiem w

ramionach.

- Ale będzie rosła - wyjaśnił Oja, stojący za nim, i uśmiechnął się szeroko. - Ty byłeś taki

sam, kiedy się urodziłeś.

- Naprawdę?

background image

Johannes popatrzył na matkę wielkimi oczami.
- Może ciut większy - uśmiechnęła się Tordhild i potargała mu czuprynę. - Wiesz,

wszyscy są mali, kiedy się rodzą, ludzie i zwierzęta. Pamiętasz chyba nasze kotki?

- Ale one nic nie widziały - przypomniał sobie Johannes i pochylił się w stronę

dziewczynki, która wpatrywała się w niego dużymi, ciemnymi oczami. Dotknął ostrożnie jej
policzka. - A ona widzi.

Dorośli roześmiali się.
- Mogę ją potrzymać? - spytała Tordhild trochę zakłopotana. - To było tak dawno temu,

kiedy Johannes...

Herborg podała dziecko, a Tordhild wzięła je i wygodnie ułożyła na swym ramieniu.

Pochyliła twarz nad maleńką główką i wciągnęła zapach noworodka. Kiedy podniosła wzrok,
jej oczy błyszczały.

- Jaka ona śliczna - rzekła z zachwytem. - Jest maleńkim cudem. Powinniście się bardzo

cieszyć, mimo że w domu panuje żałoba. Nie ma w tym przecież nic złego.

Przykucnęła, żeby Johannes mógł dokładniej przyjrzeć się dziecku.
- Narodziny... - Tordhild odchrząknęła i pocałowała główkę Małej Mali. - Cieszcie się -

powtórzyła. - Nikt nie wie, czy będzie mu dane radować się kolejnym dzieckiem i ponownie
przeżywać to ogromne szczęście. Nikt nie wie również, jak długo pożyje. Cieszcie się więc
każdym dniem spędzonym z waszą córeczką.

Sivert położył jej rękę na ramieniu. Mali domyśliła się, że ich tęsknota za kolejnym

dzieckiem była większa, niż sądziła. Oboje go pragnęli. Teraz zobaczyła to wyraźnie.

- Chciałbym mieć siostrzyczkę - odezwał się Johannes. - Już od dawna o nią proszę, ale

ciągle jej nie mam.

- Nie zawsze można mieć to, czego się chce, wiesz? - wyjaśniła Mali i pogładziła go po

włosach. - I mimo wszystko można z tym żyć.

Unikała wzroku Siverta i Tordhild. Nie zniosłaby widoku tej ogromnej tęsknoty w ich

oczach. Oboje nigdy nie będą mieli więcej dzieci, niezależnie od tego, jak bardzo by tego
pragnęli. Dokonali wyboru i zdecydowali, że Tordhild urodzi dziecko, które nosiła pod
sercem, chociaż wiedzieli, że są spokrewnieni. Na szczęście się udało, pomyślała Mali.
Johannes jest zdrowym i mądrym chłopcem, a Sivert zdołał ukryć przed ludźmi zakazany
związek. Tak długo to już trwa, pomyślała Mali, czując w piersi ukłucie strachu. Gdyby ktoś
się dowiedział... Szybko jednak odegnała tę obawę. Sivert zadba o to, by wszystko ułożyło się
dobrze.

Nagle Johannes się odwrócił i spojrzał w górę na ojca i Mali z promiennym uśmiechem.
- Ale teraz mogę przecież mieć młodszą siostrę! - zawołał. - Marilena straciła mamę i tatę

i jest na świecie całkiem sama, biedulka. Możemy ją chyba zabrać. Możemy, babciu?

Mali była tak zaskoczona, że nie mogła wydobyć słowa. Rzuciła szybkie spojrzenie

Sivertowi, on zaś zerknął na Tordhild i Johannesa. Tordhild podniosła głowę i napotkała
wzrok męża. W sypialni zapanowała cisza. Nikt się nie odezwał. Mimo to Mali czuła, że w
spojrzeniu Tordhild kryją się tysiące niewypowiedzianych słów, kiedy synowa popatrzyła na
Siverta.

- Marilena nie jest sama - przerwała ciszę Mali. - Ma tutaj w Stornes nas wszystkich,

Johannesie.

- Ale nie ma ani mamy, ani taty, ani starszego brata - przekonywał Johannes z powagą, nie

dając za wygraną.

- Ale... - Mali spojrzała na Siverta trochę bezradnie.
- Możesz się nią opiekować przez cały ten czas, gdy będziemy w Stornes - zwrócił się

Sivert do syna. - Jestem pewien, że będzie zachwycona.

- Tak, Ola Havard też będzie się nią zajmował - dodała szybko Mali. - Obaj chłopcy...
- Ale ja chcę, żeby ona...

background image

- Pomówimy o tym później, Johannesie - przerwał mu Sivert łagodnie, ale zdecydowanie.

- Teraz musimy pozwolić Herborg i maleństwu trochę odpocząć, a sami pójdziemy
rozpakować nasze rzeczy. Zaraz też będziesz musiał iść spać -dodał.

I tak zrobili.
- Zajmę się rozpakowywaniem rzeczy - zdecydowała Tordhild, kiedy wyszli na korytarz. -

Johannes może zejść na chwilę do salonu - dodała i zerknęła na Siverta.

- Tak, idź pomóż Dorbet przy usypianiu Marileny, Johannesie - zaproponowała Mali i

ruszyła ku schodom.

- Mali...
Mali odwróciła się trochę zaskoczona, kiedy Tordhild wymówiła jej imię.
- Chciałabym z tobą porozmawiać. Możesz pójść ze mną do sypialni?
Mali zatrzymała się i przesunęła dłonią po włosach Johannesa.
- Zaraz przyjdę - rzekła do chłopca.
Potem odwróciła się i poszła za synową do dużej sypialni, którą urządzili dla gości.
Tordhild usiadła na łóżku. Mali stanęła obok.
- Usiądź - zaproponowała Tordhild. - Mam dla ciebie wiadomość, która niestety przyszła

za późno.

Mali spojrzała na synową pytająco.
- Chodzi o Samuela - zaczęła Tordhild.
Serce się Mali ścisnęło. Tordhild musiała dowiedzieć się w Oslo o byłym zięciu czegoś

więcej.

- Nawiązałam kontakt z kobietą, o której pisałam - wyjaśniła Tordhild cicho. - Pojechałam

ją odwiedzić. Mieszka trochę za miastem. Gdybyśmy wcześniej o niej wiedzieli...

Przygładziła dłonią włosy i westchnęła.
- Mieszka w ciasnym mieszkaniu z trójką dzieci. Ojcem całej gromadki jest Samuel. Nie

pobrali się, ale, jak twierdzi ta kobieta, misjonarz obiecał, że się z nią ożeni. Wierzyła, że
dotrzyma obietnicy. Jednak do ślubu nie doszło. Samuel mieszkał z nimi, gdy mu to
odpowiadało, ale nic nie płacił. Na dzieci, oczywiście. Kiedy kobieta zaczęła się dopominać,
ż

eby wywiązał się z danego słowa, zagroził jej piekłem i wstydem z powodu bękartów,

których się dochowała. Zapowiedział, że wyprze się ojcostwa. W ostatnim czasie rzadko
wracał do domu i zaczął się przechwalać, że ma inną. Mówił, że znalazł sobie młodszą i nie
potrzebuje już takiego zabiedzonego nieroba jak ona. A potem po prostu zniknął.

Mali siedziała bez słowa, czując, jak ogarnia ją wściekłość. Gdyby wiedzieli o tym

wcześniej, Ruth pewnie by żyła. Wtedy miałaby może odwagę wyrzucić misjonarza za drzwi.

- Myślę, że ta kobieta nie jest jedyną, która została sama z dziećmi Samuela - mówiła

dalej Tordhild z przekonaniem. - Ona zresztą jest tego samego zdania i również uważa, że
oszukał pewnie jeszcze kilka innych.

- Tak, na pewno - rzekła Mali przybita. - Ale żadna z nich nie ma odwagi się przyznać.

Groził im pewnie piekłem i zatraceniem, a one...

- Czy Ruth o tym nie wiedziała?
- Nie mam pojęcia - westchnęła Mali. - Może i wiedziała, a w każdym razie coś

podejrzewała, jestem o tym przekonana. Jednak nigdy nie chciała ze mną na ten temat
rozmawiać. Mówiła tylko, że nie miała innego wyboru. Okazało się, że jej również groził.
Twierdził, że jest nerwowo chora i nie jest zdolna wychowywać dzieci. A jeśli odważy się
komuś poskarżyć, on postara się, by zamknięto ją w szpitalu dla psychicznie chorych, i
odbierze jej Marilenę - dodała z bólem.

- Boże, co za podły drań!
- Cały czas sobie wyrzucam, że mogłam ostrzec Ruth i jakoś zapobiec temu małżeństwu -

zaczęła Mali. - Że mogłam zażądać, żeby Ruth...

- Ruth była dorosła, Mali. Zrobiliście wszystko, co mogliście zrobić.

background image

Mali poczuła, jak opuszczają ją siły; pochyliła się i ukryła twarz w dłoniach.
- Nienawidzę go z całej duszy - szepnęła. - Mam nadzieję, że smaży się w piekle!
Ogarnął ją płacz. Tordhild objęła Mali czule i pogładziła po włosach. Długo tak siedziały

przytulone.

- Zawsze istnieje jakieś światełko w ciemności - pocieszyła ją Tordhild cicho. - Sivert tak

twierdzi. Wierzy, że we wszystkim, co nas spotyka, jest jakiś sens. Kiedy zamykają się drzwi,
otwiera się jakieś okno, mówi zwykle. Tak głosi Biblia - dodała. - Powinniśmy w to wierzyć,
Mali, inaczej nie damy rady udźwignąć nieszczęścia, które nas dotknęło.

- Jaki sens? - westchnęła Mali ciężko. Otarła twarz i wyprostowała się. - Nie potrafię tak

na to spojrzeć. Nie potrafię znaleźć w śmierci Ruth żadnego sensu. Dla mnie to jest całkiem
bezsensowne. Ruth powinna żyć...

Tordhild skinęła głową w zamyśleniu.
- Musi upłynąć trochę czasu - rzekła cicho. - Nie dlatego, bym uważała, że czas leczy

wszelkie rany. Jednak smutek stopniowo będzie coraz łagodniejszy i w pewnym sensie
łatwiejszy do zniesienia. Bo życie musi płynąć dalej.

Mali wstała. Nie skomentowała słów Tordhild.
- Tak bardzo się cieszę, że przyjechaliście - powiedziała tylko.
- Przecież należymy do tego miejsca - odparła Tordhild. - Jesteśmy rodziną.
Mali skinęła głową. Przypomniała sobie słowa Siverta, kiedy opuszczał dom. Rzekł wtedy,

ż

e już nie należy do Stornes. Czy Tordhild mówiła tylko za siebie, czy jednak w imieniu

obojga? Mali zerknęła na synową, lecz nie miała odwagi zapytać. Cichutko wyszła i zamknęła
za sobą drzwi.


Mali bezszelestnie wyśliznęła się z łóżka.
- Co się dzieje? Dokąd idziesz? - spytał Havard przestraszony.
- Czuję niepokojące bulgotanie w brzuchu - szepnęła i wciągnęła na stopy skarpetki, a na

ramiona zarzuciła kurtkę. - Dokucza mi od paru dni. To chyba nerwy. Muszę wyjść, zanim
położę się spać.

Przemknęła cicho przez ciemny korytarz. W domu panowała cisza, pewnie wszyscy udali

się już na spoczynek.

Kiedy w pośpiechu wracała przez dziedziniec, pogrążona we własnych myślach, nagle

zobaczyła ciemny zarys sylwetki, który wyłonił się zza węgła domu. Rozpoznała, że to Sivert.

- Co tu robisz o tej porze? - spytała, podchodząc bliżej.
- Poszedłem do stodoły, żeby pożegnać się z Ruth.
Dopiero wtedy Mali zauważyła, że Sivert niesie duży śrubokręt.
- Otwierałeś... otwierałeś trumnę?
- Tak, musiałem jeszcze raz zobaczyć Ruth - odparł cicho. - Miałem jej tyle rzeczy do

powiedzenia i teraz jest mi lżej, skoro mogłem na nią popatrzeć.

Objął matkę ramieniem i przytulił się do niej.
- Była taka ładna - rzekł. - Leżała tam i wyglądała, jakby spała. Dobrze, że jeszcze raz na

nią spojrzałem, to mi pomogło. W pewnym sensie była tą Ruth, którą znałem, zanim wyszła
za mąż za misjonarza. Jest teraz wolna, mamo.

Mali ciężko oparła się o syna, przycisnęła twarz do jego grubej i szorstkiej wełnianej

kurtki.

- Ale nie żyje - szepnęła rozgoryczona. - Ona powinna żyć, Sivercie!
Nie od razu odpowiedział. Stali tak przez chwilę w milczeniu.
- Pamiętasz ten dzień, kiedy umarł dziadek? - spytał. - Czułem tak ogromną rozpacz,

dobrze sobie przypominam, chociaż byłem wtedy mały. Tego wieczoru zaprowadziłaś mnie
do okna w sypialni i pokazałaś dużą, błyszczącą gwiazdę. Była to najpiękniejsza gwiazda na
całym niebie. Powiedziałaś, że to jest mój dziadek, że jest u Boga i aniołów i wcale nie

background image

odszedł. Mówiłaś, że jest tą gwiazdą i od tej chwili cały czas będzie na mnie patrzył, że
będzie mnie widział i nade mną czuwał...

Mali podniosła wzrok na syna. Również pamiętała ten dziwny wieczór, kiedy Starego

Siverta przywieziono do domu na saniach z lasu, gdzie przywaliło go drzewo. Pamiętała ból i
ż

al swego maleńkiego synka i owo desperackie pragnienie, żeby go jakoś pocieszyć. I wtedy

wpadła na pomysł z gwiazdą.

- Spójrz do góry, mamo - poprosił Sivert cicho.
Mali odchyliła głowę do tyłu. Niebo było jak rzeka migocących gwiazd. W jej oczach

pełnych łez zlewały się w chybotliwy strumień światła.

- Jedną z tych pięknych gwiazd jest Ruth - mówił dalej Sivert i uścisnął matkę. - Ona nie

odeszła.

Mali z trudem przełknęła ślinę i pozwoliła popłynąć łzom. Po raz pierwszy od śmierci

Ruth był to płacz przynoszący ulgę. Słowa Siverta dodały jej otuchy. Otarła oczy wierzchem
dłoni i zapatrzyła się w gwiezdny rój. Widok był cudowny i niezwykły. Powoli wyciągnęła
ramię, jak gdyby chciała dotknąć jednej z najjaśniejszych gwiazd.

- Nie, Ruth nie odeszła - szepnęła. - Masz rację, Sivercie. Nie odeszła.

ROZDZIAŁ 7.

Mali spała niespokojnie. Raz w nocy poderwała się przekonana, że Ruth stoi obok łóżka i

wyciąga do niej ręce. Obraz był tak rzeczywisty, że wysunęła ramiona przed siebie, kiedy
rozbudzona usiadła na posłaniu. Ale nikogo tam nie było. Tylko smuga światła księżyca
igrała nad wezgłowiem łóżka i rzucała jasne plamki na ścianę i deski podłogi.

Havard również się obudził i pogładził Mali po plecach.
- Co się stało? Dlaczego nie śpisz?
- Wydawało mi się, że widzę... widzę Ruth, i pomyślałam, że...
Pociągnął ją lekko za ramię, położył z powrotem na poduszce i mocno przytulił.
- Jutro jest pogrzeb - rzekł jej cicho do ucha. - Jutro.
Mali przytaknęła w milczeniu, walcząc ze łzami.
- Z czasem będzie nam lżej - pocieszył ją Havard. - Musimy tylko w to uwierzyć, Mali.
I na to nie odpowiedziała. Pomyślała tylko, że upłynie jeszcze wiele lat. Nie potrafiła sobie

wyobrazić, że któregoś dnia mogłaby się jeszcze naprawdę cieszyć. Że przyjdzie kiedyś taki
dzień, gdy Ruth nie wypełni bez reszty jej myśli i nie sprawi, że bolesny ucisk w żołądku
rozprzestrzeni się niczym ogień w górę aż do piersi. Dławiło ją poczucie winy, chociaż Sivert
ją przekonywał, że nie wolno jej winić się za śmierć córki, gdyż Ruth sama dokonała wyboru.
Jednak Mali mimo wszystko dręczyły wyrzuty sumienia. Czuła, że jako matka nie powinna
dopuścić do tego, by Ruth znalazła się w tak trudnym położeniu, z którego jedyna droga
poprowadziła córkę nad fiord. Powinna była zabić Samuela gołymi rękami! Havard też miał
na to ochotę. I Oja. Lecz w głębi duszy wiedziała, że to również nie było dobrym
rozwiązaniem.

- Nie wiem, jak zniosę jutrzejszy dzień - płakała na piersi męża. - Zawiodłam Ruth,

Havardzie!

Objął ją i pogładził po plecach. Kołysał niczym małe dziecko, które nie może spać i

potrzebuje ukojenia.

- Dasz radę - pocieszył ją. - Wspólnie jakoś to zniesiemy, razem, ty i ja, Mali. Nigdy nie

zawiodłaś Ruth. Wiesz o tym. Tak się po prostu ułożyło. Nigdy nie zawiodłaś któregokolwiek
ze swych dzieci. Nigdy!

Słowa Havarda złagodziły nieco ból, mimo że Mali nie do końca się z mężem zgadzała.

Tak naprawdę Siverta również zawiodła. I Oję, zwłaszcza przez wszystkie te lata, kiedy
prawie go nie znosiła tylko dlatego, że był synem Johana. A Dorbet... Mali westchnęła ciężko

background image

i przyłożyła twarz do szyi Havarda. Teraz było inaczej. Wszystko, co zdarzyło się dawno
temu, zatarło się, choć być może nie odeszło w zapomnienie. Pewnie pozostawiło bolesne
blizny w duszy każdego z jej dzieci. Jednak w miarę upływu lat odnalazła z nimi wspólny
język... Z Ruth również miała dobry kontakt, zanim pojawił się misjonarz. Nigdy nie powinna
pozwolić córce wyjść za mąż za tego człowieka. Wtedy wszystko ułożyłoby się inaczej.


Mali odsłoniła zasłony i przystanęła na chwilę przy oknie. Kiedy kładli się spać

poprzedniego wieczoru, na zewnątrz była mgła. Nagła i zupełnie niespodziewana odwilż
spowodowała, że z dachów i drzew spadały wielkie płaty śniegu. Teraz po mgle i odwilży nie
zostało śladu. Pierwszy brzask odsłonił biały od szronu, cudny krajobraz.

Ruth kochała takie dni, przypomniała sobie Mali, czując ukłucie w piersi, i lepiej

naciągnęła na ramiona kurtkę. Nazywała je „dniami z kartki na Boże Narodzenie". Często
zakładała wtedy narty i samotnie ruszała w góry. Bywało, że znikała na całe godziny, ale
kiedy wracała do domu, miała kolory na szczupłej twarzy, a jej szare spojrzenie promieniało
radością.

- Czemu kogoś z sobą nie zabierzesz? - mawiała zwykle Mali.
- Chcę być sama - odpowiadała wtedy zawsze.
Taka była, pomyślała Mali. Często szukała samotności i ciszy w kontakcie z przyrodą.

Bardzo potrzebowała takich chwil i właściwie tylko Sivert w pełni ją rozumiał, ponieważ w
dużym stopniu byli pod tym względem do siebie podobni. Być może Ruth także miała duszę
artysty, zastanowiła się Mali, lecz nie zdążyła rozwinąć swego talentu. Pojawił się Samuel i
położył kres wszystkiemu, co dobre. Wszystkiemu, co mogło się Ruth dobrego przydarzyć,
pomyślała z goryczą. „To był wybór Ruth, mamo", dźwięczały jej w uszach słowa Siverta.
„Ruth była dorosła".

Mali westchnęła i podeszła do miski. Spojrzała na czarną suknię z koronkowym

kołnierzem, która wisiała przygotowana na haku na ścianie. Ciarki przebiegły jej po plecach.
Nalała wody. Z dołu doszły ją odgłosy pośpiesznych kroków. Ane i Ingeborg zaczęły już
przygotowania na przyjęcie gości, których się spodziewali po pogrzebie. Poza tym przyszły
już pewnie do pomocy dwie dodatkowe służące, które zamówili. Będzie dużo ludzi i dużo
pytań, ale być może goście okażą trochę zrozumienia i nie będą zbyt natarczywi.

Wszyscy wiedzieli, że Ruth popełniła samobójstwo, że mieszkańców Stornes dotknęła

wielka tragedia. Śmierć misjonarza, który spadł ze schodów, dodatkowo pogarszała ich
położenie. I jeszcze to biedne, osierocone dziecko, powtarzali ludzie i wzdychali. Mali
zauważyła, że wymieniali przy tym szybkie spojrzenia. Zastanawiali się pewnie, co właściwie
było przyczyną rodzinnego dramatu, natychmiast też zaczęły krążyć plotki. Jednak Mali
machnęła na to ręką. Niech sobie gadają. Nie liczyła zresztą na to, że będzie inaczej.
Wiedziała, że będą się zastanawiać, dlaczego ciało Samuela przewieziono do Berkak, by tam
zostało pochowane. Sam fakt, że małżonkowie nie spoczną we wspólnym grobie, był
naturalnym powodem do dociekań i spekulacji.

Mali zadrżała i poczuła pieczenie w okolicy mostka. Lensman dotrzymał obietnicy i nie

pisnął słowa o tym, że Ruth zabiła swojego męża. Havard otrzymał telefon z Berkak z
kondolencjami. Proboszcz tamtejszej parafii okazał zrozumienie, że nie pochowali misjonarza
razem z Ruth, lecz przysłali ciało, przynajmniej tak powiedział, opowiadał później Havard. I
nikt nie zauważył nic niezwykłego. Nikt nie dotykał zwłok, skoro zostały już przygotowane
do pochówku i ułożone w trumnie. Proboszcz nawet podziękował za to, że zadali sobie tyle
trudu.

- Trochę zdążyli poznać Samuela, kiedy pracował w okolicy - rzekł Havard. - Myślę, że

dobrze wiedzieli, że nie był ideałem i że istniały powody, dla których nie chcieliśmy zająć się
jego pogrzebem - dodał.

background image

Mali nie odezwała się. Dla niej Samuel był kimś, o kim chciałaby jak najszybciej

zapomnieć. Wiedziała jednak, że to trochę potrwa, jeżeli w ogóle kiedykolwiek będzie
możliwe. Nigdy jeszcze nie nienawidziła nikogo tak mocno jak tego człowieka, który
zmarnował życie Ruth.

Włożyła czarną suknię i usiadła, żeby uczesać włosy. Twarz, która patrzyła na nią z lustra,

była blada ze smutku i zmęczenia. Mali zaplotła warkocze i upięła je do góry. Potem
wyprostowała się i głęboko wciągnęła powietrze. Musi przeżyć ten dzień z godnością. Dla
Ruth.

- Już jesteś gotowa? - mruknął Havard z łóżka. - Nie spałaś zbyt długo tej nocy.
- Jakoś to będzie - odparła Mali i strzepnęła pyłek z czarnego garnituru, który wisiał

przygotowany dla Havarda. - Ty też już wstawaj. Powinniśmy wyjechać przed dziesiątą.

Havard zrzucił z siebie kołdrę i skóry i postawił stopy na podłodze.
- A jak się czujesz? - spytał i rzucił Mali badawcze spojrzenie.
- Myślę, że wytrzymam - odparta Mali. - Ale będę dziś potrzebowała twego ramienia,

Havardzie.

- A ja twego - odparł ze łzami w oczach.
- No to idę pomóc przy śniadaniu - westchnęła Mali. - Przyjdziesz zaraz?
- Przyjdę - obiecał.
Orszak pogrzebowy wyruszył ze Stornes tuż przed dziesiątą. Słońce wzniosło się ponad

góry, a jego promienie odbijały się w cieniutkiej warstwie szronu i w kryształkach śniegu. Jak
gdyby ów dzień przystroił się na cześć Ruth, pomyślała Mali. Flaga spuszczona do połowy
masztu ledwie poruszała się w podmuchach lekkiej bryzy.

Havard powoził pierwszymi saniami, na których spoczywała trumna. Obok niego siedział

Oja, w czarnym garniturze, sztywno wyprostowany. Trumnę pokrywały wieńce i sztuczne
kwiaty, gdyż innych o tej porze roku nie było. Jednak wieniec przybity na samym środku
wieka, ten od rodziny, został upleciony ze świeżych zielonych gałązek i przyozdobiony
suszonymi górskimi kwiatami i mchem. Mali dołożyła wielu starań, żeby właśnie tak
wyglądał. Ruth by się podobał, pomyślała. Nigdy nie uznawała sztucznych kwiatów. W ogóle
nie lubiła nic sztucznego.

W miarę jak orszak przemierzał wieś, dołączały do niego coraz to nowe sanie. Ubrani na

czarno, poważni ludzie siedzieli otuleni skórami i derkami i kiwali powoli głowami w geście
pozdrowienia, kiedy przejeżdżali obok. Mali zauważyła, że w Oppstad stoją przygotowane
dwie pary sań. W jednej z nich zobaczyła Olę Havarda. Zatem Laura również dzisiaj
zamierzała się wybrać razem z nim. Mali otarta dłonią czoło i westchnęła.

- Dobrze się czujesz, mamo?
Dorbet wzięła ją za rękę i uścisnęła. Wydała się Mali nagle taka dorosła w tym czarnym

płaszczu i czarnym szalu wokół bladej twarzy. Była dla nich wielką pomocą i pociechą w
ostatnich dniach, chociaż Mali zauważyła, że i jej samej jest bardzo ciężko. Od czasu do
czasu wymykała się na kilka godzin do Granvold, ale Mali nie zwróciła jej uwagi i o nic nie
pytała. Dorbet również potrzebowała pociechy, a nikt nie potrafił jej pocieszyć lepiej niż Ola.

Za nimi w saniach siedzieli Sivert, Tordhild i Johannes. Sivert trzymał na kolanach futerał

ze skrzypcami. Zamierzał zagrać, Dorbet zaś pragnęła przeczytać fragment z Biblii.
Zapowiedziała, że będzie to Kazanie na Górze. Mali zdziwiła się. Nie wiedziała nawet, że
Dorbet czyta Biblię.

- Znasz Kazanie na Górze? - spytała. - Nie wiedziałam, że...
- Czytałam ten fragment, kiedy chodziłam do pastora - odparła Dorbet. - Nie znam zbyt

dobrze Biblii, to prawda. Nie jest to lektura, do której często zaglądam, a poza tym nie ze
wszystkim się zgadzam. Mam na myśli tylko tę niewielką część, którą do tej pory poznałam -
dodała. - Ale Kazanie na Górze... Jest jakby napisane dla Ruth.

background image

Mimo wszystko Mali zastanawiała się, czy Dorbet zdaje sobie sprawę, czego się podjęła.

Obawiała się, że najmłodsza córka nie wytrzyma napięcia i nie zapanuje nad głosem, kiedy
będzie miała stanąć przed trumną i czytać na głos w obecności tylu osób. Ale nic nie
powiedziała. Skoro Dorbet upierała się, że to zrobi, to należało pokładać w Bogu nadzieję, że
jej się uda. Pomysł był w każdym razie piękny, pomyślała Mali i uścisnęła dłoń Dorbet.

- Jakoś się trzymam - odpowiedziała na pytanie córki. - Nie bój się o mnie. Dam sobie

radę.

Dorbet napotkała wzrok matki. Skinęła lekko głową.
- Tak, na pewno - odparła tylko.

Mieszkańcy Stornes siedzieli w kościele w pierwszej ławce Havard wziął Mali za rękę.

Mali oparła się ciężko o niego i smutnym wzrokiem wpatrywała w tak dobrze znany ołtarz.
Tyle przeżyła w tym kościele, przypomniała sobie, tyle radości i smutku.

Jej spojrzenie padło na trumnę i przeszedł ją dreszcz. Jakiś czas temu brała już udział w

pogrzebie swego dziecka. To było wtedy, kiedy umarł ich maleńki synek. Wtedy z poczucia
winy ledwie śmiała podnieść wzrok. Ponieważ to ona go zabiła, odebrała mu wątłe życie. Piła
wywar z ziół, żeby pozbyć się tej ciąży, gdyż bała się, że nosi pod sercem dziecko Torgrima.
Maleństwo przeżyło, a na domiar złego okazało się, że Torgrim nie jest jego ojcem. Jednak
próby wywołania poronienia spowodowały takie uszkodzenia płodu, że niemowlę umarło po
kilku miesiącach. Syn Havarda. Nigdy sobie tego nie wybaczy. Nigdy!

Teraz odprowadzała do grobu jeszcze jedno dziecko. To wydawało się takie okrutne.

Dzieci powinny żyć dłużej niż rodzice, bo ich zadaniem jest przedłużenie rodu. Życie rodziny
powinno się toczyć naturalnym rytmem. Jednak Bóg ponownie dotknął jej ostrzegawczo
swym palcem wskazującym i przypomniał, że to On rządzi życiem i śmiercią, niezależnie od
tego, czego ona sama pragnie lub co sądzi.

Kiedy zaczęły bić kościelne dzwony, w wypełnionym wiernymi kościele zapadła grobowa

cisza. Nie szurnęła żadna niespokojna noga. Nie rozległ się nawet cichy szept. Mali miała
wrażenie, jak gdyby każde uderzenie dzwonu dudniło w jej głowie i wstrząsało nią aż do
głębi duszy. Zacisnęła dłoń na dłoni Havarda i zagryzła mocno dolną wargę. Łzy napłynęły
jej do oczu i sprawiły, że płomyki świec zlały się w połyskującą mgiełkę. Już nie widziała
wyraźnie, czuła tylko, jak szybko i mocno bije jej serce. Nagle zakręciło jej się w głowie i
przez mgnienie oka bała się, że zemdleje. Ale zaraz jej przeszło, pozostało tylko uczucie
lekkiego oszołomienia.

Dzwony przestały bić. Cisza dźwięczała w uszach. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo.

Słońce przedzierało się do wnętrza przez witraż i tańczyło na trumnie. Mali zaczerpnęła
głęboko powietrza i zamknęła piekące oczy. Żołądek palił niczym ogień. Nagle rozbrzmiały
organy i przez kościół popłynęły łagodne dźwięki skrzypiec. Mali rozpoznała ten fragment.
Sivert zagrał dla nich tę melodię, kiedy ostatnio przyjechał w odwiedziny do domu, słyszeli ją
również w radiu. Ruth wyjątkowo spodobał się ów utwór. Siedziała i słuchała zachwycona, a
kiedy Sivert skończył grać, spytała o jego tytuł.

- Nazywa się Air - wyjaśnił Sivert. - To Bacha. Podoba ci się? Spojrzała na brata

błyszczącymi oczami i skinęła głową.

- Poruszył moją duszę - odpowiedziała.
Sivert pogładził ją po włosach.
- Muzyka powinna poruszać twoją duszę - rzekł. - Muzyka jest lekarstwem dla duszy,

Ruth. Dla tych, którzy mają duszę i którzy potrafią się w nią wsłuchać - dodał.

Czy Ruth słyszy, że Sivert teraz dla niej gra? - zastanawiała się Mali. Wpatrywała się w

trumnę oczami pełnymi łez. Cudowne tony otoczyły ją ze wszystkich stron i nagle
zrozumiała, co Ruth miała na myśli, mówiąc, że muzyka poruszyła jej duszę. Odniosła

background image

wrażenie, że pośród całego bólu i cierpienia piękna muzyka przynosi jej radość i ukojenie. To
prawda, co mówił Sivert - muzyka potrafi leczyć. Przynajmniej na krótką chwilę.

Mali nie słuchała uważnie słów pastora, jej myśli biegły własnymi drogami. Siedziała,

ś

ciskając w dłoniach chusteczkę, i wspominała Ruth. Niewyraźne obrazy przemykały przed

jej oczami. Szczęśliwe wspomnienia głaskały ją niczym ciepłe podmuchy wiatru. Złe
przyprawiały o gęsią skórkę. Z ostatnich lat zachowała zbyt wiele smutnych wspomnień.
Dlaczego tak się potoczyło? - zdziwiła się po raz kolejny. Dlaczego Bóg pozwolił, by tak się
stało? Westchnęła cicho i otarła oczy. Wiedziała, że na to pytanie nigdy nie otrzyma
odpowiedzi. Bóg nie zamierzał jej odpowiadać.

Potem wstała Dorbet. Mali drgnęła i mocno ścisnęła Havarda za rękę. Prawie zapomniała,

ż

e Dorbet ma czytać fragment Biblii. Ogarnął ją niepokój, czy najmłodsza córka sobie poradzi

w tak trudnym momencie i przed takim tłumem ludzi.

Dorbet była bardzo blada. Powoli podeszła do trumny i na krótko pochyliła głowę, jakby

pozdrawiała zmarłą siostrę. Następnie odwróciła się w stronę zgromadzonych osób. Stanęła
wyprostowana, piękna, z oczami błyszczącymi od łez. Nie uda się, pomyślała Mali. Nie
poradzi sobie.

Ale Dorbet nie załamała się. Jej głos brzmiał cicho, lecz wyraźnie. Rozległ się w

absolutnej ciszy panującej w kościele.

„Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą".
Dorbet powoli zamknęła Biblię, którą trzymała w dłoniach. Następnie znowu odwróciła się

w stronę trumny, wyciągnęła rękę i położyła ją ostrożnie na zielonym wieńcu
przyozdobionym suszonymi górskimi kwiatami.

- Żegnaj, Ruth. Żyj dobrze w niebie pośród aniołów, bo tam na pewno trafiłaś. Zaglądaj

do nas, którzy zawsze będziemy cię pamiętać i za tobą tęsknić. Pokój twej pamięci.

Dorbet ponownie pochyliła głowę. Stała tak przez chwilę. Potem cofnęła rękę i wolnym

krokiem wróciła do swej ławki. W kościele rozległo się słyszalne westchnienie i nad
wszystkimi zebranymi zaszumiała Wiosna.


Było późno. Noc za oknami wydawała się niczym czarna ściana. Mali i Havard z Sivertem

i Tordhild siedzieli w salonie w Stornes. Johannes wreszcie zasnął, lecz tego wieczoru zabrało
to więcej czasu niż zwykle. Sivert z Tordhild siedzieli przy nim i pocieszali syna, jak mogli.
Odpowiadali, jak potrafili, na wszystkie pytania o śmierć i co jest potem. Ale w końcu
chłopca zmorzył sen.

Oja poszedł do Herborg ponad godzinę temu, a Dorbet udała się do Granvold razem z jego

mieszkańcami zaraz po uroczystości w kościele. Miała wrócić do domu przed nocą, zanim
położą się spać, jak powiedziała, ale jeszcze jej nie było.

- Dziękuję za pomoc i otuchę - odezwała się Mali, spoglądając na Siverta i Tordhild,

którzy siedzieli razem na sofie. - I dziękuję za piękną muzykę w kościele, Sivercie. Ruth
miała godne pożegnanie.

- Tak, ale to również zasługa Dorbet - przyznał Sivert. - Wspaniale czytała. Jestem dla niej

pełen uznania, że sobie poradziła.

Przez jego ściągniętą twarz przebiegł blady uśmiech.
- Niektórzy aż oniemieli - mówił dalej. - Nikt nie posądzał Dorbet o taką odwagę. Poza

tym tylko nieliczni wierzyli, że zagląda do Biblii. Ale moja siostrzyczka wydoroślała.
Naprawdę jest już dorosła.

background image

- Słyszałam, jak wielu chwaliło ją podczas mszy – zauważyła Mali. - Jednak Dorbet nie z

tego powodu chciała czytać, żeby się wyróżnić czy zdobyć uznanie. Zrobiła to dla Ruth.
Tylko dlatego.

Przez chwilę siedzieli w ciszy; w salonie słychać było tylko tykanie wielkiego zegara,

który zapowiadał, że zbliża się nowy dzień. Płomyki parafinowych lamp rzucały chybotliwe
ś

wiatło.

- Jest coś, o czym chcielibyśmy z wami porozmawiać - przerwał ciszę Sivert i wziął

Tordhild za rękę.

Mali szybko podniosła wzrok. Strach przyczaił się w okolicy mostka i sprawił, że z trudem

łapała oddech. Co tym razem się stało?

- Rozważaliśmy to z Tordhild przez cały czas, odkąd dowiedzieliśmy się, że Ruth nie żyje

- mówił dalej Sivert. - I wydaje mi się, że dobrze przemyśleliśmy naszą decyzję. Otóż
chcielibyśmy się tu przeprowadzić. Gdyby urządzić i wyremontować Wzgórze, moglibyśmy
tam zamieszkać. I... - rzucił krótkie spojrzenie na Tordhild. - Myśleliśmy, żeby wziąć
Marilenę na wychowanie. Jesteśmy młodzi i zawsze chcieliśmy mieć więcej dzieci, żeby
Johannes miał rodzeństwo. Ale, jak wiecie, nie możemy. Więc jeżeli się zgodzicie...

Mali zaniemówiła. Słowa Siverta powoli docierały do jej ciężkiej głowy, otępiałej od bólu.

W końcu odchrząknęła.

- Ale... ale co z twoją pracą? Oczywiście nie mamy nic przeciwko temu i bardzo cieszy

nas wasz pomysł, ale...

- Jakoś to będzie - odparł Sivert. - Będę potrzebował trochę czasu, żeby wymyślić jakieś

rozwiązanie, ale mogę przecież również stąd jeździć do pracy. Nadal czeka mnie trochę
wyjazdów, a będę spokojniejszy, wiedząc, że Tordhild i Johannes są tutaj, że mają was wokół
siebie.

- To brzmi niewiarygodnie - przerwał nagle Havard i poprawił się na krześle.
Jego oczy ożywiły się. Pojawiło się w nich coś, co przypominało nadzieję, pomyślała Mali,

patrząc na męża. Optymizm.

- Odnowimy i urządzimy Wzgórze, żebyście mieli przytulny dom - podchwycił z

entuzjazmem. - Pomyśleć tylko, że będą tu z nami, Mali! - dodał, wziął Mali za rękę i
uścisnął. - Nigdy nie miałem odwagi nawet o tym marzyć.

- Dla Johannesa będzie lepiej, żeby dorastał tutaj, niż gdyby wychowywał się w mieście -

uśmiechnęła się Tordhild. - Poza tym od dawna już mieliśmy uczucie, że tu jest nasze
miejsce, prawda, Sivercie?

Na krótko spojrzenia matki i syna spotkały się, po czym Sivert przytaknął.
- Tak, myślę, że tak właśnie jest - rzekł z namysłem. - Uważam, że to najlepsze

rozwiązanie dla wszystkich. A Marilena...

- Chciałam, żeby mieszkała z nami - przyznała Mali. - Biedactwo ma tylko nas. Ale jeżeli

wy chcecie ją wziąć na wychowanie... Tak będzie dla niej o wiele lepiej. Zostanie waszą
córką i siostrą Johannesa. Lepiej nie mogło się ułożyć, skoro stało się, jak się stało - dodała
wzruszona - Ruth nie miałaby nic przeciwko temu.

Nagle jej oczy zaszkliły się i pośpiesznie otarła dłonią łzy.
- Ruth byłaby taka szczęśliwa! - westchnęła.
- Kiedy zamierzacie się przeprowadzić? - spytał Havard. - Na Wzgórzu jest trochę do

zrobienia, zanim będziecie mogli się przenieść, ale...

- W połowie maja przyjedziemy na ślub Dorbet i chrzciny maleńkiej Mali - odrzekł Sivert.

- Dom pewnie nie będzie jeszcze gotowy, ale myślę, że moglibyśmy już przywieźć meble i
trochę rzeczy, które wstawilibyśmy na razie do stodoły, dopóki będą trwały prace. A póki co
znajdzie się chyba dla nas jakieś miejsce w gospodarstwie.

background image

Odgarnął dłonią ciemne włosy. Przez krótką chwilę wydał się tak podobny do Jo, że Mali

aż ścisnęło w dołku. Ta sama szczupła, ładna twarz i półdługie, kręcone, niemal
granatowoczarne włosy.

- Przez większą część lata będę zajęty, ponieważ muszę rozliczyć się z moją wytwórnią

płytową i dopracować program tournee. Wiem, że w tym roku mam dwie trasy koncertowe,
na które podpisałem kontrakt - dodał. - Ale Tordhild i Johannes zostaną tutaj. A we wrześniu
moglibyśmy się chyba przeprowadzić?

- Powinniśmy zdążyć - uznał Havard. - Zatrudnię kilku cieśli i mam nadzieję, że śnieg

wkrótce stopnieje, żebyśmy jak najszybciej mogli zacząć.

Mali czuła, jak gorąca radość wolno rozlewa się w jej piersi.
Sivert wraca do domu... będzie ich miała tak blisko, jego, Torhhild i Johannesa! I

zaopiekują się Marileną...

- Ale czy naprawdę tego chcecie? - upewniła się zdławionym głosem. - Czy przypadkiem

nie robicie tego, żeby...

Przez twarz Siverta przebiegł uśmiech.
- Chyba na tyle dobrze mnie znasz, mamo, by wiedzieć, że nie należę do tych, którzy

robią coś, bo muszą. Postanowiliśmy tak, bo oboje tego chcemy. Cieszymy się, że tu
zamieszkamy, a jeszcze bardziej, że będziemy mieli córeczkę - dodał wzruszony.

- A Johannes...
- On jeszcze o niczym nie wie. Uznaliśmy, że najpierw musimy porozmawiać z wami. Ale

wiemy, jak zareaguje - stwierdził z przekonaniem. - Kiedy się o tym jutro dowie, przyjmie to
jak spełnienie marzeń.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu.
- A twoja gra, Sivercie? - spytała znowu Mali. - Czy przeprowadzka na wieś nie zaszkodzi

twojej karierze? Stąd jest tak daleko do Oslo.

- Zawsze znajdzie się jakieś rozwiązanie - odparł Sivert. - A kiedy wyjadę na tournee,

będę spokojniejszy, gdy moi bliscy będą tutaj, niż gdyby zostali sami w Oslo. Nie martw się
na zapas, mamo. Wszystko dokładnie przemyśleliśmy. Nie podjęliśmy tej decyzji teraz pod
wpływem nagłego impulsu - dodał.

Nagle jakby jakaś tama przełamała się w Mali. Zakryła twarz rękami i rozpłakała się.
- Ależ, Mali...
Havard w jednej chwili znalazł się przy niej i objął ją. Gładził ją po plecach i przytulił jej

głowę do swej piersi. Oparła się o niego, nie próbowała powstrzymać łez. Kłębiło się w niej
tak wiele uczuć. Smutek z powodu śmierci Ruth. Ogromne wyrzuty sumienia. Rozpacz i
zwątpienie. I nagle taka radość! Bóg zabrał jej jedno dziecko, lecz oto zwraca jej drugie. Tak
to odebrała. Być może mimo wszystko dobry Bóg jednak coś rozumie i zdaje sobie sprawę, że
nawet ona nie zdołałaby udźwignąć wszystkiego. Że potrzebowała pomocnej ręki właśnie
teraz. I oto daje jej Siverta, Tordhild i Johannesa.

Nikt nie będzie w stanie zastąpić Ruth, pomyślała Mali i otarta chusteczką mokrą twarz.

Tęsknota i smutek po stracie córki zawsze pozostaną w jej sercu, jednak teraz pojawił się
niewielki promyk światła w ciemności. Nadejdzie nowa wiosna, życie potoczy się dalej.


ROZDZIAŁ 8.

Havard wsunął ramię pod głowę Mali i przysunął ją ku sobie. Przytuliła się do niego.

Ciepło męża powoli rozchodziło się w jej zesztywniałym z zimna ciele i Mali westchnęła
cicho.

- To był niezwykły dzień - rzekła. - Czuwanie przy zwłokach Ruth, jej pogrzeb i nagle

radosna nowina, że Sivert z rodziną do nas wraca.

Havard roześmiał się krótko bez słowa. Jego ciepły oddech musnął policzek Mali.

background image

- Myślałem o tym samym - odezwał się wreszcie. - Tak, przeżyliśmy dziś tyle bólu, a tu

na sam koniec taka radość! Marilena będzie miała nową rodzinę i nie grozi jej żadne
niebezpieczeństwo - dodał. - Znajdzie tyle ciepła i miłości. Nie uważam, żeby coś jej groziło,
gdyby została z nami, nie zrozum mnie źle! Ale będzie dorastać w rodzinie Siverta i Tordhild,
którzy zatroszczą się o nią jak o rodzone dziecko. A Johannes będzie miał wreszcie
wymarzoną młodszą siostrę. Pomyśl tylko!

Mali nie odpowiedziała. Objęła Havarda i wtuliła twarz w jego szyję. Tak bardzo

potrzebowała jego bliskości tego wieczoru. Potrzebna jej była owa świadomość, że jest ich
dwoje, w radości i smutku. To niezwykłe, pomyślała z pewnym zdumieniem, ale wspólnie
przeżyte lata tylko bardziej ją i Havarda do siebie zbliżyły, nie stało się tak jak w wielu
innych małżeństwach, gdzie po długim wspólnym życiu ludzie ledwie zamieniają ze sobą
kilka słów.

Mali nie wiedziała, co by zrobiła bez Havarda, bez jego troskliwości, siły i radości życia.

Bez jego miłości, dzięki której nadal potrafiła się zachowywać jak zakochana dziewczyna.
Pogładziła go po włosach i przytuliła policzek do jego policzka.

- Tak bardzo cię kocham, Havardzie.
Przygarnął ją bliżej. Jego dłonie gładziły ją po plecach.
- I ja cię kocham - szepnął jej do ucha. - Kocham cię od dnia, kiedy powiedziałaś „tak".

Uważam nawet, że to coś znacznie więcej - dodał. - Stałaś się jakby częścią mnie samego.
Często myślę o tym, że gdybyś odeszła, ja też bym umarł. Ponieważ nie wiem, co bym
zrobił...

- Tss - uciszyła go Mali.
Nie chciała myśleć o tym, że któregoś dnia jedno z nich mogłoby zostać samo. Nie dziś

wieczorem. Mimo to myśli wypełzły ze swych głęboko ukrytych zakamarków. W głębi duszy
czuła, że poradziłaby sobie, gdyby zabrakło Havarda. Nie należała do tych, którzy załamują
ręce i się poddają. Nigdy sobie na to nie pozwalała, nie mogła sobie pozwolić. Jednak jej
ż

ycie stałoby się zimne i puste bez Havarda. Wzdrygnęła się, usiłowała odsunąć nieprzyjemne

myśli i mocniej przytuliła się do męża.

Nagle przed oczami stanął jej obraz Ruth, nie wiadomo który raz tego dnia. Był tak

wyraźny, że Mali wprost czuła, jakby córka żyła. Spojrzenie szarych oczu promieniało
radością, a Ruth uśmiechała się. A więc wie, pomyślała Mali, że Sivert przeprowadza się do
Stornes, a Marilena znajdzie nową rodzinę.


Na stypę po pogrzebie do Stornes przyszło dużo ludzi. Mali nie miała pojęcia, jak to

zniesie. Najchętniej zostałaby sama ze swymi myślami i bolesnym smutkiem. Jednak
uroczystość przebiegła lepiej, niż się spodziewała. Ciepło i troska ze strony rodziny,
przyjaciół i znajomych wzruszyły ją i dodały otuchy.

Sigrid przez cały czas dotrzymywała Mali towarzystwa, co zresztą często się zdarzało po

ś

mierci Ruth. Kilka razy wpadła do Stornes całkiem niespodziewanie tylko po to, żeby być w

pobliżu, gdyby Mali czegoś potrzebowała. Mali lubiła te odwiedziny, ponieważ na Sigrid
mogła całkiem polegać. Jednak nawet jej nie wyznała prawdy o śmierci Samuela. Dużo
rozmawiały o Ruth i Mali nieraz płakała w ramionach Sigrid nad nieszczęściem córki.
Złorzeczyła Samuelowi, dając upust swej nienawiści do niego. Wiele razy zadawała pytanie,
jak Bóg mógł pozwolić, by jej dobra Ruth związała się z tym potworem. Jednak nie
powiedziała nic więcej, a Sigrid nie pytała. Być może mimo wszystko domyślała się, że
Samuel nie zginął w wyniku nieszczęśliwego wypadku, ale w każdym razie zachowała swoje
domysły dla siebie. Mali wiedziała, że się przed nikim z nimi nie zdradzi.

W czasie stypy nikt nie mówił o Samuelu. Ludzie myśleli swoje, ale nikt nic nie

powiedział. Mali odczuła ulgę. Niech po przyjęciu wracają z Bogiem do domu i rozprawiają
do woli na temat tajemniczej śmierci na Wzgórzu. I tak nigdy nie dowiedzą się prawdy.

background image

Wiele osób wygłosiło mowy pośmiertne. Wszyscy wspominali Ruth jako niezwykle ciepłą,

troskliwą i uroczą. Ktoś powiedział, że była prawdziwym człowiekiem, któremu nieobojętny
był los bliźniego. Kochającą córką i dobrą matką. Wierną żoną. Ale nikt nie wspomniał o
Samuelu...


Było wiele rąk do uściskania. Nagle jak spod ziemi wyrosła Laura. Mali całkiem

zapomniała, że widziała ją i Olę Havarda w jednych z sań z Oppstad. Teraz po prostu stanęła
przed Mali w czarnej spódnicy i szarej bluzce z białym kołnierzykiem.

- Moje kondolencje - rzekła i uścisnęła rękę Mali. Jednak wzrokiem przykuwała Havarda,

stojącego obok. Jej policzki lekko pokryły się rumieńcem, kiedy składała wyrazy współczucia
Havardowi. Mali zauważyła to i ogarnęła ją wściekłość. Jak ona śmie?! W takiej chwili! Ola
Havard, blady i poważny, przecisnął się bliżej. Mali przykucnęła i objęła malca.

- Tak się cieszę, że przyszedłeś, Ola Havardzie - rzekła cicho. - Wiem, że Ruth też

sprawiłbyś wielką radość.

- Tak myślisz? - spytał ze łzami w wielkich oczach.
- Wiem o tym - zapewniła Mali i pogłaskała go po policzku. - Prawda, Havardzie?
- Tak, to prawda - potwierdził Havard i poklepał chłopca po głowie. - Ale teraz idź

porozmawiać z Johannesem - zaproponował. - Ruth nie chciałaby, żebyś był taki smutny, Ola
Havardzie. Wolałaby, żebyście obaj pobawili się z Marileną, bo sama nie może tu być i się
nią zająć.

- Jesteś pewien?
Havard skinął głową, a malec szybko wymknął się matce i zniknął między gośćmi w

poszukiwaniu Johannesa. Trudny moment mieli za sobą. Do Mali i Havarda przeciskali się
kolejni znajomi z kondolencjami i Laura musiała się odsunąć.


Jednak z pewnością nie dała za wygraną, pomyślała Mali i pocałowała Havarda w szyję.

Zauważyła, że Havard ciągle wiele dla Laury znaczy. Prędzej czy później dojdzie do
rozrachunku. Mali przeczuwała to. Tak dalej być nie może. Jednak jest jeszcze Ola Havard i
trzeba go ochraniać. Położenie chłopca i tak jest trudne, nawet jeżeli nie dojdzie do otwartej
walki między Laurą i Stornesami. A Laura może się okazać nieobliczalna; trudno
przewidzieć, do czego będzie zdolna i jakiej użyje broni, gdy poczuje, że może przegrać,
myślała Mali z niepokojem.

- Laura przyszła na stypę - mruknęła do Havarda.
- Tak, widziałem.
- Kochasz mnie? - spytała. - Tylko mnie? Havard odwrócił Mali na plecy i uniósł się na

łokciach. Jego wzrok, którym przykuwał Mali, płonął w blasku jedynej lampki łojowej,
stojącej na nocnym stoliku.

- Nie musisz o to pytać, Mali - rzekł cicho.
- Tak, to głupie - przyznała ze łzami w oczach. - Ale ona... Pochylił się nad żoną i

pocałował ją. Ujął jej głowę w swe mocne, ciepłe dłonie. Mali objęła go i mocno przytuliła.
Tak wiele straciła. Brzemię okazało się bardzo ciężkie i nie czuła się już tak silna, twarda i
bezkompromisowa jak kiedyś. Nie zniosłaby jeszcze jednej straty. Zwłaszcza straty Havarda.

Po chwili Havard podniósł się i zdmuchnął płomień lampy. Nie wypuścił Mali z objęć.
- O Boże, ktoś spadł ze schodów na poddasze! - krzyknęła Ingeborg i spojrzała w stronę

drzwi do salonu.

Mali, która właśnie nakrywała do śniadania, zastygła w bezruchu. Jej serce zakołatało ze

strachu. Coś potwornie gruchnęło na schodach. Potem rozległo się dudnienie, a następnie dał
się słyszeć tupot stóp na korytarzu. Drzwi otworzyły się z impetem i do salonu wpadł
Johannes z włosami sterczącymi na wszystkie strony. Koszula wystawała mu ze spodni, a
sweter włożył tył na przód. Twarz chłopca jaśniała niczym dopiero co zapalona świeca.

background image

- Babcia, przeprowadzam się tu!
Runął na Mali i zarzucił ręce wokół niej, tak że omal nie upadła.
- Słyszałaś o tym? Przeprowadzimy się na Wzgórze, a Marilena będzie moją siostrą! Ona

teraz będzie nasza, babciu! Moja! - dodał zdyszany. - Będzie moją młodszą siostrą!

Mali zauważyła zdumione spojrzenia Ane i Ingeborg. Właściwie zamierzała sama im o

tym powiedzieć, ale nie spodziewała się, że Johannes tak wcześnie dzisiaj wstanie.

- Tak, zamieszkacie z nami - uśmiechnęła się i uścisnęła wnuka. - Wszyscy w Stornes

jesteśmy z tego powodu tacy szczęśliwi!

- A Marilena...
- Tak, będzie twoją młodszą siostrą - przyznała Mali. - To wielki honor dla ciebie. A ona

będzie dumna ze swego starszego brata.

Johannes przytaknął nieskromnie.
- Ola Havard też będzie mógł czasem jej popilnować - rzekł wielkodusznie. - Ale to ja

będę starszym bratem.

Mali skinęła głową i pogładziła wnuka po włosach. Czuła, że serce jej rośnie z radości na

samą myśl o tym, że Sivert wraz i rodziną wróci na wieś; że tego chciał po tym, co się stało.
Być może mimo wszystko z tragicznych wydarzeń, które rozegrały się na Wzgórzu, wyniknie
również coś dobrego.

- Muszę lecieć do Oppstad! - zawołał Johannes i wyrwał się z objęć Mali. - Nie wiem, jak

długo Ola Havard jeszcze tam zostanie, a muszę mu opowiedzieć...

- Najpierw musisz zjeść śniadanie - oznajmiła Mali i popchnęła go lekko w stronę stołu. -

Nikt nie wychodzi z domu, zanim nie zje, wiesz o tym.

Johannes niechętnie wdrapał się na ławę.
- A kiedy zjem?
- Wtedy możesz biec śmiało - zgodziła się Mali. - Ale przedtem porządnie cię ubierzemy -

dodała z uśmiechem.


Wczoraj przed pójściem spać Havard i Mali zajrzeli jeszcze do Oi i Herborg, żeby

oznajmić im radosną nowinę. Wyglądało na to, że i oni się ucieszyli. Mali obawiała się, że Oi
nie spodoba się pomysł Siverta, że poczuje się zagrożony i na powrót stanie się ponury i
zamknięty w sobie. Jednak odniosła wrażenie, że przeprowadzka brata z rodziną szczerze go
ucieszyła.

- O, jak to dobrze! - zawołała Herborg rozpromieniona. - Teraz wszyscy będziemy razem,

a mała będzie miała wokół siebie dużą rodzinę.

- Latem zrobi się tu naprawdę ciasno - zauważyła Mali. - i Sivert z Tordhild i Johannesem

będą z nami mieszkać, dopóki Wzgórze nie zostanie doprowadzone do porządku.

- Mamy dosyć miejsca - stwierdził Oja wspaniałomyślnie. - To żaden problem. I

przybędzie nam pomoc do sianokosów - zachichotał. Pogładził Herborg po włosach. - Jestem
tego samego zdania co Herborg. Świetnie się składa, że Sivert z rodziną wraca do domu -
rzekł z uśmiechem. - Dobrze będzie mieć ich tak blisko. Rodzina powinna być razem - dodał.
- To tutaj jest nasze miejsce, wszystkich Stornesów.

Mali poczuła ulgę i odprężenie w całym ciele. Będzie dobrze, pomyślała. Pochyliła się nad

Herborg i maleństwem i ucałowała pokrytą puszkiem główkę dziecka.

- Dobrze się czujesz, Herborg?
- Nie ma powodu do obaw - synowa uśmiechnęła się. - Stan zapalny ustępuje.
- Mimo wszystko pij jeszcze przez jakiś czas zioła - poradziła Mali. - Na wszelki

wypadek. Niedługo przyjdą sąsiedzi z kaszą i smakołykami - dodała. - Przedtem nie bardzo
wypadało, skoro...

background image

- Dobrze to rozumiem - przerwała jej Herborg. - Ale teraz chętnie pokażę im naszą

córeczkę. Poza tym jestem już silniejsza i na tyle zdrowa, by móc przyjąć gości. A więc jeżeli
uważasz, że to uchodzi...

- Myślę, że tak - odparła Mali. - Życie musi toczyć się dalej.

Kiedy Havard i Mali wyszli z sypialni Herborg i Oi na korytarz, ujrzeli Dorbet, jak skrada

się po schodach. Przestraszyła się na widok rodziców. Mali miała na końcu języka ostrą
uwagę na temat pory powrotu córki do domu, ale zamilkła, widząc jej rozpromienione oczy.
Nie chciała odbierać Dorbet tej odrobiny radości; od śmierci Ruth dziewczyna ciągle chodziła
smutna i milcząca.

- Lepiej się czujesz? - spytała i pogładziła ją po policzku.
Dorbet skinęła głową, z poczuciem winy spuściła wzrok i zaczerwieniła się.
- To dobrze - rzekła Mali. - Nie musisz się wstydzić, to nic złego. Ruth nie chciałaby,

ż

ebyś do końca życia się zamartwiała z jej powodu. Przecież ty też o tym wiesz.

- A my mamy dla ciebie wielką nowinę - przerwał im Havard. - Sivert z rodziną

przeprowadza się na Wzgórze, jak tylko wyremontujemy dom i zrobimy izolację. I zaadoptują
Marilenę.

Dorbet podniosła głowę i spojrzała na rodziców wielkimi oczami. Niedowierzanie szybko

ustąpiło miejsca promiennej radości.

- To cudownie! - zawołała. - Wreszcie będziemy wszyscy razem. Kiedy się

przeprowadzają?

- Na Wzgórzu jest jeszcze sporo do zrobienia, żeby można tam zamieszkać - odparł

Havard. - Ale zamierzam nająć do pracy więcej ludzi. Sivert z Tordhild przyjadą na twój ślub
i chrzest malutkiej Mali i wtedy Tordhild z Johannesem już zostaną w Stornes. Sivert musi
jeszcze wrócić do Oslo, żeby załatwić trochę spraw. Myślę, że będą mogli się wprowadzić do
własnego domu pod koniec września - dodał.

- Tak się cieszę! - promieniała Dorbet.
- My też - uśmiechnęła się Mali. - Ale teraz musimy iść spać, bo zrobiło się bardzo późno.
Dorbet kiwnęła głową, przemknęła obok rodziców i zniknęła w swojej sypialni. Kiedy

ruszyli dalej, Havard objął Mali ramieniem.

- Nigdy bym nie uwierzył - rzekł cicho - że ten dzień zakończy się uśmiechem.
Mali nie odpowiedziała. Przytuliła się tylko mocniej do męża i objęła go w pasie. W

głowie jej huczało i czuła się dziwnie rozbita. Smutek z powodu śmierci Ruth tkwił w niej
ciągle niczym tępy ból, lecz radość, że Sivert z rodziną zamieszka wkrótce z nimi, łagodziła i
uśmierzała cierpienie. To wszystko nie powinno odbyć się w taki sposób, pomyślała, Ruth
również powinna tu być. Ale nie można chcieć za wiele. Tym razem Bóg zabrał jedną ręką, a
dał drugą. Niezbyt często tego doświadczała.


Johannes otrzepał buty ze śniegu i ostrożnie zapukał do drzwi Oppstad. Kiedy jeszcze dwa

razy ponowił próbę, a nikt nie odpowiadał, uchylił drzwi.

- Halo, to ja! - zawołał i postąpił krok naprzód.
Nic dziwnego, że nikt go nie słyszał. Służące szorowały garnki i robiły dużo hałasu,

zmywając naczynia w balii. Ola Havard siedział na kanapie i oglądał książkę z obrazkami.
Podniósł wzrok, słysząc, że ktoś wchodzi. Zdumienie i radość odmalowały się na jego twarzy,
kiedy zobaczył Johannesa.

- Przyszedłeś?! - zawołał zachwycony. Zostawił książkę i podszedł do drzwi. - Wejdź do

ś

rodka!

- Pomyślałem, że może chciałbyś przyjść do nas do Stornes?
Ola Havard odwrócił się do Lisbeth, która jeszcze nie zauważyła gościa.

background image

- Ach, to ty, Johannesie - uśmiechnęła się na widok chłopca. - Co się stało, że tak

wcześnie dziś wstałeś i wyszedłeś na dwór?

- Muszę pomówić z Olą Havardem - odparł Johannes poważnie. - Chcę mu powiedzieć

pewną tajemnicę - dodał i przestąpił niespokojnie z nogi na nogę. - Nie wiedziałem, jak długo
Ola Havard zostanie w Oppstad i kiedy wyjeżdża do domu, więc pomyślałem, że...

- Zostanę tu aż do soboty - przerwał mu Ola Havard. - Ale co to za tajemnica?
Johannes wiercił się nerwowo i ukradkiem zerkał na Lisbeth i służące, które najwyraźniej

również były zainteresowane tym, co mu leży na sercu.

- Muszę to najpierw powiedzieć tylko tobie - mruknął zza szalika okręconego dwa razy

wokół szyi.

- To aż taka tajemnica! - roześmiała się Lisbeth. - Czy nawet ja nie mogę posłuchać?
- Może później - odrzekł Johannes. - Będziesz mógł teraz pójść ze mną do Stornes, Ola

Havardzie?

Ola Havard zerknął szybko na Lisbeth. Skinęła przyzwalająco głową.
- Sama muszę się do was wybrać dziś przed południem - uśmiechnęła się. - Chciałabym

wreszcie zobaczyć maleństwo.

- Córeczka Oi jest prześliczna - wyznał Johannes. - Widziałem ją już kilka razy. Będzie

się nazywać Mali, ale mówimy na nią Mała Mali, żeby nikt nie pomyślał, że chodzi o babcię -
dodał i roześmiał się.

- Dobrze, idź, Ola Havardzie, to potem razem wrócimy do domu - zgodziła się Lisbeth. -

Tylko porządnie się ubierz!

Obaj chłopcy w jednej chwili wypadli za drzwi.

- Co to za tajemnica?
Doszli już do połowy dziedzińca, a Ola Havard nadal mocował się z ostatnim guzikiem

kurtki. Szalik powiewał luźno zarzucony na ramiona, a czapka przesunęła się trochę na
bakier. Johannes bardzo się ożywił, że pozwolono Oli Havardowi pójść razem z nim.

- Przeprowadzam się tutaj!
Ola Havard zatrzymał się nagle, zapominając o guziku i szaliku, i spojrzał na Johannesa

wielkimi oczami.

- Przeprowadzasz się?!
- Tak, nie tylko ja - wyjaśnił Johannes z zapałem. - Mama i tato też. Przeprowadzimy się

na Wzgórze, jak tylko dziadek zrobi tam remont i uporządkuje dom, ale przedtem będziemy
mieszkać w Stornes. A Marilena zostanie moją młodszą siostrą - uśmiechnął się z dumą do
przyjaciela. - Ona teraz będzie nasza. Całkiem nasza - podkreślił.

Oli Havardowi opadły ręce.
- Marilena będzie...
- Tak, ona jest teraz zupełnie sama na świecie, wiesz - wyjaśnił Johannes, wziął Olę

Havarda za ramię i pociągnął za sobą dalej. - Wiesz, odkąd Ruth nie żyje... I Samuel też -
dodał poważnie i spojrzał na Olę Havarda. - Marilena potrzebuje kogoś, kto będzie się nią
opiekował i...

- Myślałem, że ja się nią będę opiekował - rzekł Ola Havard rozżalony.
Johannes zatrzymał się i spojrzał na niego pytająco.
- Ty miałbyś się nią opiekować? Przecież mieszkasz w Storhaug.
Ola Havard znowu zaczął się mocować z okropnym guzikiem. Przez chwilę nic nie mówił.
- Teraz często jestem w Oppstad - powiedział w końcu. - Więc sobie pomyślałem, że

mógłbym być... być jej... Opiekować się nią - dokończył trochę bezradnie.

- Ale i tak będziesz mógł - zaproponował Johannes wielkodusznie. - Kiedy przyjedziesz

do Oppstad, będziemy z nią razem, ty i ja. Jesteś przecież moim najlepszym przyjacielem -

background image

dodał. - Wtedy będziemy mogli wspólnie zajmować się Marileną. Będzie szczęśliwa, kiedy
będzie miała nas dwóch do opieki. .

- Ale zostanie twoją młodszą siostrą.
Johannes kopnął dużą grudkę śniegu i uśmiechnął się.
- Tak, to prawda! Cały czas marzyłem, żeby mieć rodzeństwo, ale do tej pory nie

miałem... - Roześmiał się szczęśliwy. - A teraz nareszcie mam młodszą siostrę!

Nagle zauważył, że Ola Havard wygląda, jakby nie podzielał jego radości.
- Co się stało? - spytał zaskoczony. - Nie cieszysz się, że się przeprowadzam?
- Nnno... - Ola Havard zwlekał z odpowiedzią. - No, cieszę się, ale myślałem, że to ja

będę opiekować się Marileną i że ona będzie też moja.

- Ale ty masz brata - tłumaczył Johannes. - A ja wcale nie mam rodzeństwa. Przecież

będziemy mogli się dzielić - powtórzył. - Tylko mieszkać będzie z nami i...

Ola Havard nie odpowiedział. W końcu udało mu się zapiąć guzik i zaczął owijać szalik

wokół szyi.

- To nie to samo - wyznał cicho. - Mój brat... on jest już duży i nigdy się mną nie zajmuje.

A moja mama...

- Na pewno się o ciebie troszczy - uważał Johannes. - Wszystkie mamy opiekują się

swoimi dziećmi.

- Pewnie tak - przytaknął Ola Havard, ale nie wydawał się całkiem o tym przekonany. -

Tak bardzo chciałbym mieć tatę - westchnął ze smutkiem.

- Masz tatę - przekonywał go Johannes i położył mu rękę na ramieniu. - Ale on nie żyje,

tak jak Ruth. Mama mówi, że oni i tak są przy nas i patrzą na nas. Są aniołami, mówi. A więc
twój tato widzi cię i czuwa nad tobą, Ola Havardzie. Masz tatę - powtórzył pocieszająco. -
Wszyscy mamy. Nie myśl, że jest inaczej.

- Wierzysz w to, że stają się aniołami, kiedy umrą?
- Jestem tego pewien - odparł Johannes z przekonaniem.
- Ale przecież są zakopani głęboko w ziemi... Johannes zastanowił się nad tym przez

chwilę. Kopnął kilka śnieżnych grudek, które zostały na drodze po pługu.

- Nie wiem, jak to się dzieje - przyznał. - I myślę, że to straszne, że naszej kochanej Ruth

już z nami nie ma. Powinna żyć i być mamą dla Marileny. Ale ona rzuciła się do fiordu.
Pytałem mamę, dlaczego to zrobiła, ale powiedziała, że nikt tego nie wie. Tylko Ruth wie, ale
jej nie możemy zapytać. Może była bardzo zmartwiona, kiedy Samuel spadł ze schodów -
zatrzymał się na chwilę i zamyślił. - Mój tato mówi, że... nie, nie przypomnę sobie, co on
mówił. Ale ci, którzy są dobrzy, po śmierci są razem z Bogiem i aniołami. Babcia też tak
twierdzi. A więc Ruth na pewno jest teraz dobrze i już się nie smuci - dodał z ufnością. - Wie,
ż

e zajmiemy się Marileną, i bardzo się z tego cieszy.

- Ale jednak lepiej jest, kiedy żyją - stwierdził Ola Havard. - Nie mogę porozmawiać z

moim tatą tak jak ty ze swoim. A mama chce, żebym pytał o wszystko i bawił się z
parobkami, których przyjmuje do domu, ale... Oni wcale... Oni też nie zwracają na mnie
uwagi - dodał z goryczą w głosie.

- W Stornes wszyscy się o ciebie troszczą - zapewnił Johannes. - Wiem o tym, bo słyszę,

jak o tym mówią. I przecież masz mnie - dodał, próbując pocieszyć przyjaciela. - Niedługo się
tu przeprowadzę i wtedy będziemy mogli częściej razem się bawić. To chyba dobrze?

Ola Havard spojrzał na Johannesa i wreszcie na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- To bardzo dobrze! - zgodził się. - Jesteś moim najlepszym przyjacielem. I może będę

teraz mógł częściej przychodzić do Stornes, bo bardzo dobrze się tam czuję. Jest mi z wami
lepiej niż w domu - dodał.

- Tak, i będziesz mógł odwiedzać nas na Wzgórzu - uśmiechnął się Johannes..- Będziesz

mógł u nas nocować i...

Wreszcie Ola Havard się rozweselił. Przytakiwał z zapałem.

background image

- Mogę wszystkim o tym powiedzieć? - spytał wzruszony. - Mogę opowiedzieć, że jesteś

moim najlepszym przyjacielem i że będę u ciebie nocował, i że razem z tobą będę się
opiekował Marileną?

- Jasne - zgodził się Johannes.
- Powiem mamie, że chcę częściej przychodzić do Stornes - postanowił Ola Havard. -

będziemy często się bawić, ty i ja. - Zastanowił się chwilę. - Myślisz, że ja też mógłbym się
przeprowadzić do Stornes?

- Chcesz się wyprowadzić od swojej mamy? - Johannes spojrzał na niego ze zdumieniem.

- Wydaje mi się, że chyba jednak nie.

Ola Havard spuścił wzrok i podciągnął szalik na uszy.
- Masz rację, chyba bym nie mógł - zgodził się. - Ale mogę częściej cię odwiedzać.
- Dużo częściej - roześmiał się Johannes. - Pomyśl, ile rzeczy możemy razem zrobić, ty i

ja!

Ożywieni ruszyli dalej ku Stornes, rozmawiając po drodze o wszystkim, co będą razem

wymyślać, kiedy Johannes przeprowadzi się na wieś. Prześcigali się nawzajem w planach i
pomysłach. Marilena nie stanowiła już problemu. Ola Havard pogodził się z tym, że mała
zostanie młodszą siostrą Johannesa, ale on też będzie się nią zajmował, że zostanie kimś w
rodzaju dodatkowego brata, jak to określił Johannes. Gadali jeden przez drugiego i
gestykulowali z ożywieniem. Radosny dziecięcy śmiech ciągnął się za nimi w ten zimny,
przejrzysty marcowy dzień.


ROZDZIAŁ 9.

Dorbet nie zdążyła nawet zapukać, gdy Marit Granvold otworzyła drzwi na oścież i

powitała ją z radością.

- Zobaczyłam cię przez okno - uśmiechnęła się szeroko. Niewiele ukryje się przed jej

sokolim wzrokiem, pomyślała Dorbet z rezygnacją, otrzepując śnieg z butów. Nikt chyba
dokładniej nie śledził tego, co się dzieje we wsi, niż Marit Granvold.

- Przybiegłam tylko przekazać ci, żebyś przyszła dziś do nas zobaczyć córeczkę Oi i

Herborg - zaczęła Dorbet i weszła za Marit do środka.

- Dziękuję za zaproszenie. Tak się cieszę! - wyznała Marit. - Chciałam przyjść zaraz, jak

się mała urodziła, ale wydarzyło się to nieszczęście z Ruth. A jak tam się czują twoi rodzice?
- spytała, zerkając na Dorbet.

- Jest im bardzo ciężko - odparła Dorbet. - Zresztą nam wszystkim. Mama mówi jednak,

ż

e życie nie może się zatrzymać, choć widzę, jak bardzo cierpi.

Marit pokiwała głową w milczeniu i pogładziła Dorbet po policzku.
- Bardzo ładnie czytałaś wczoraj w kościele - pochwaliła ją. - Że też starczyło ci siły i

odwagi! Wszyscy potem mówili, że wyglądałaś tak uroczo i dostojnie, że...

Dorbet zaczerwieniła się i spuściła skromnie głowę.
- To smutne i tragiczne, co się stało z twoją siostrą - ciągnęła dalej Marit niestrudzenie. -

Bardzo wam współczuję, wierz mi. Ale życie toczy się dalej, twoja mama ma rację. A ja... -
roześmiała się nagle i objęła Dorbet ramieniem. - Ja tymczasem skreślam każdy dzień i liczę,
ile pozostało do piętnastego maja. Czas biegnie szybko i niedługo powitamy najpiękniejszą
pannę młodą w naszym gospodarstwie, które prowadzimy od niepamiętnych czasów.
Wyobrażasz sobie, co przeżywa Ola? - uśmiechnęła się zagadkowo. - Chodzi ostatnio jak
nieprzytomny, ale rozumiem go.

- Właśnie, a gdzie jest Ola? - spytała Dorbet, żeby sprowadzić rozmowę na inny temat.
Nie znosiła nieustannej gadaniny o weselu. Zwłaszcza dzisiaj nie chciała o tym mówić.

Minął zaledwie dzień od pogrzebu siostry. Chociaż mama powtarzała to samo co Marit - że
ż

ycie musi płynąć dalej - choć przekonywała, że Ruth byłaby szczęśliwa, widząc ją jako

background image

roześmianą pannę młodą, nie potrafiła teraz rozmawiać o swym ślubie. Termin już ustalono i
nic nie można zmienić. Wszystko miało potoczyć się zgodnie z planem. I właściwie to
dobrze, pomyślała Dorbet. Nawet się cieszyła. Mimo to zdarzało się, że budziła się mokra od
potu, dręczona koszmarem sennym, że jest zamknięta w klatce i może jedynie przez grube
pręty przyglądać się życiu na zewnątrz. W takie noce długo nie mogła się uspokoić. Bywało,
ż

e zapalała lampę, wyjmowała katalog sukni ślubnych i przeglądała go. Zatrzymywała się

przy sukni, którą zamówiła, i marzyła, jak pięknie będzie w niej wyglądała tego dnia w maju.
Zwykle to ją uspokajało. Ale zdarzało się, że zanim zasnęła, uświadamiała sobie, że nie to jest
najważniejsze w dniu jej ślubu. Nie to, jak będzie wyglądała. Ślub to początek nowego życia.
Z reguły zasypiała jednak, zanim zdążyła się dobrze nad tym zastanowić.

- Ola, hm... - Marit uśmiechnęła się od ucha do ucha. - Zaraz wróci. Musiał wyjść do

stajni, żeby zajrzeć do klaczy, która wkrótce się oźrebi. Mówiłam im wyraźnie, że to jeszcze
nie dzisiaj. Ale wiesz, mężczyźni mnie nie słuchają, chociaż powinni wiedzieć, że to my,
kobiety, lepiej się na tym znamy - dodała i przyjaźnie szturchnęła Dorbet w bok. - To chyba
instynkt, nie potrafię powiedzieć, skąd wiem, że pojawią się młode...

Dorbet odetchnęła z ulgą, kiedy otworzyły się drzwi i do salonu wszedł Ola. Ucieszył się

na widok narzeczonej.

- Ach, to ty!
- Tak, Dorbet przyszła, żeby zaprosić mnie dziś do Stornes do młodych rodziców i

maleństwa - wyjaśniła Marit, zanim Dorbet zdążyła otworzyć usta. - Oczywiście wybiorę się
z wizytą. A może pójdziesz ze mną, Ola? - zaproponowała nagle. - Prawda, Dorbet, że Ola też
ma przyjść? Musisz się przyzwyczajać do widoku noworodka, chłopcze - stwierdziła i
mrugnęła porozumiewawczo do Dorbet. - Może Herborg pozwoli ci wziąć dziecko na ręce.
Zacznij już ćwiczyć.

Ola wyglądał na zakłopotanego. Podszedł do umywalki, żeby umyć ręce.
- Myślisz, że powinienem pójść? - spytał i spojrzał na Dorbet. - Zwykle to raczej kobiety...
- Chyba nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś wybrał się ze mną - odparła Dorbet. - Jestem

przekonana, że Herborg bardzo się ucieszy, jeżeli ją odwiedzisz. I Oja również. Oboje są
bardzo dumni ze swej córki, wiesz, a do tej pory wszyscy o nich całkiem zapomnieli,
ponieważ...

- A widzisz! - przerwała jej Marit z triumfem. - Dziewczyna wie, co mówi.
- W takim razie kiedy wychodzimy?
- Muszę tylko wyjąć kaszę i ciasto, które upiekłam zaraz, kiedy się dowiedziałam, że w

Stornes urodziło się dziecko - rzekła Marit. - Są przygotowane w chłodni. Muszę tylko
jeszcze zrobić kaszę z masłem, więc...

- A więc zajmie to jeszcze co najmniej godzinę - uznał Ola i zerknął na zegar.
Podszedł do Dorbet, objął ją i uścisnął.
- Zawołaj nas, jak będziesz gotowa - zwrócił się do matki. - A my idziemy na górę do

sypialni, bo muszę z Dorbet coś omówić.

- Coś, o czym nie powinnam wiedzieć?
- Tak, to jest sprawa tylko między nami dwojgiem - odparł i pociągnął za sobą Dorbet. -

Może później ci powiem.

- O czym takim chcesz ze mną pomówić? - spytała Dorbet i spojrzała na Olę, kiedy szli

korytarzem na poddaszu. - O czym twoja matka ma się dowiedzieć później?

Ola zachichotał pod nosem i przyciągnął dziewczynę do siebie. Zatrzymał się w zimnym

korytarzu i pocałował ją długo i gorąco.

- Że tak bardzo cię kocham - szepnął jej do ucha. - Że nie mogę doczekać się maja. A to,

czego matka miałaby się dowiedzieć później... To był tylko pretekst, żeby się wymknąć -
dodał poważnie. - We wszystko wtykałaby swój nos.

Odgarnął luźny kosmyk włosów z twarzy Dorbet i ujął jej głowę w swe dłonie.

background image

- Tak pięknie czytałaś w kościele - mówił dalej cicho. - Jest mi bardzo przykro z powodu

tego, co stało się z Ruth. Wiem, że bardzo się tym martwisz, że jest ci teraz smutno i źle, moja
Dorbet...

W oczach Dorbet zakręciły się łzy na samo wspomnienie siostry. Znowu poczuła coś na

kształt wyrzutów, niechęci i pretensji o to, że tak wiele osób wokół niej, w każdym razie w
Granvold, pochłoniętych jest nadal tylko tym ślubem, nawet teraz, kiedy Ruth dopiero co
umarła. Chyba jednak niesłusznie, pomyślała i popatrzyła na poważną twarz Oli. Wczoraj w
kościele jemu też zaszkliły się oczy. Mieszkańcy Granvold szczerze współczuli jej rodzinie,
co do tego nie miała wątpliwości. Poza tym nic dziwnego, że są tak bardzo przejęci ślubem,
myślała. Zarówno Ola, jak i Marit długo na to czekali.

Zaczerpnęła głęboko powietrza i westchnęła. Przytuliła się mocno do Oli.
- Zimno mi - szepnęła. - Zimno tu w korytarzu.
Ola otoczył ją ramieniem i poprowadził do swojej sypialni. Kiedy otworzył drzwi,

uderzyło ich przyjemne ciepło. Wewnątrz trzaskało w piecu.

Ola zaprowadził Dorbet w stronę łóżka i pociągnął za rękę, żeby usiadła obok niego.
- Czy masz już suknię ślubną?
Dorbet pokręciła głową.
- Ale przesyłka ma przyjść w przyszłym tygodniu - odparła. - Obiecali, kiedy ostatnio

dzwoniłam do sklepu, że przyślą suknię wcześniej, w razie gdyby coś trzeba było poprawić
albo gdybym chciała całkiem inną - wyjaśniła. - Wiesz, może się zdarzyć, że mi się nie
spodoba, kiedy ją przymierzę, mimo że w katalogu wygląda prześlicznie. Ola zaśmiał się
cicho.

- Będziesz wyglądała jak księżniczka - stwierdził z przekonaniem. - Będę mógł popatrzeć,

gdy ją będziesz przymierzać?

Dorbet spojrzała w górę i dała mu lekkiego kuksańca.
- Oszalałeś?! To przynosi pecha, kiedy pan młody zobaczy pannę młodą w sukni ślubnej

przed ślubem.

- To tylko stary przesąd - przekomarzał się.
- Nieprawda - upierała się Dorbet. - Musisz poczekać do ślubu.
Westchnął ciężko zrezygnowany i pociągnął ją ku sobie.
- Czy ze wszystkim innym też muszę czekać?
Jego ręce wśliznęły się pod jej sweter. Dorbet usiłowała Olę powstrzymać. To nie w

porządku robić to teraz, tuż po śmierci Ruth, pomyślała. Czy on tego nie czuje? Jak w ogóle
mogło mu przyjść do głowy, że ona...

- Ola, przestań, nie chcę...
Nie odpowiedział, lecz pociągnął ją za sobą i przewrócił na łóżko. Jego ręce były ciepłe i

zadziwiająco dobrze wiedziały, co sprawia jej przyjemność. Pocałunki spadały deszczem na
jej twarz. Nagle Dorbet ogarnęło pożądanie. W ostatnim czasie ciągle chodziła przygnębiona,
poza tym źle sypiała, ponieważ myśli o Ruth i jej nieszczęściu nie dawały jej spokoju. Dobrze
było znowu poczuć, jak drżąca rozkosz niczym ogień rozchodzi się po całym ciele. Dorbet z
trudem łapała oddech. Ruth by jej tego nie broniła, pomyślała i pozwoliła, by Ola ją rozbierał.
A kiedy naga leżała na łóżku, wszystkie bolesne myśli zniknęły. Jęknęła, kiedy Ola wziął jej
piersi w swe dłonie i miękko uciskał.

- Jesteś coraz śliczniejsza - szepnął ochryple. - Nigdy nie byłaś piękniejsza niż teraz.
- Czarujesz - roześmiała się i przyciągnęła jego głowę ku sobie.
Ale podobało jej się to, co mówił. Podobało jej się, że uważa ją za cudowną i wzbudzającą

pożądanie. Czuła, jak jej brodawki ściągnęły się i stwardniały, tak wrażliwe na jego dotyk, i
objęła Olę za szyję.

- Całuj mnie po całym ciele - syknęła. - Zrób to, Ola! Nie dał się prosić. Jej ciało

naprężyło się z rozkoszy pod jego ruchliwym językiem. Dorbet uderzyło to, że Ola całkiem

background image

dobrze sobie radzi w łóżku. Dotknęła jego męskości, a on aż się poderwał. Jęknął głośno.
Kolejny raz doznała szoku - był taki ogromny! Dreszcz przeszedł jej ciało, nie mogła
opanować pożądania.

- Chodź - jęknęła i rozłożyła nogi. - Chodź!
Kiedy w niej eksplodowało, zapomniała o całej reszcie: o smutku, pogrzebie i czekającym

ją ślubie. Istniały tylko światło, rozkosz i brak tchu.


Długo leżeli w milczeniu, przytuleni. Dorbet czuła się ociężała i odprężona. Przysunęła się

bliżej Oli. Ciepło jego mocnego ciała przyjemnie rozchodziło się po jej własnym. Westchnęła
zadowolona, mruczała jak duży kot.

- Jesteś moja - musnął oddechem jej ucho. - Tylko moja! Trochę się odsunęła Dlaczego

musi to mówić właśnie teraz? Nie podobało jej się, że ciągle o tym przypomina. Wtedy
zawsze przychodziła jej na myśl klatka, w której niczym w koszmarze sennym zostanie
zamknięta, gdy tylko powie w kościele sakramentalne, „tak". Nie dawało jej spokoju, że Ola i
inni oczekują od niej, że zrezygnuje z siebie i będzie należeć - tak, tylko do niego. Młoda pani
Granvold. Ale ona pragnęła również pozostać sobą, pomyślała z uporem, decydować sama o
sobie. W tym sensie, zachowując własną niezależność, mogłaby również należeć do niego.
Jednak nie zwierzyła się Oli ze swoich obaw, wiedziała, że nie zrozumie, o co jej chodzi.
Próbowała już kiedyś, a wtedy poczuł się urażony.

- Musimy wstać i zejść na dół - odezwała się i wymknęła z jego ramion. - Twoja matka

wkrótce będzie gotowa.

- Musimy? Możemy chyba zostać tutaj - mruknął, próbując ją zatrzymać.
- Nie możemy - rzekła, starając się wyswobodzić. - Idziemy razem zobaczyć maleństwo.
Westchnął głęboko i niechętnie wypuścił Dorbet z objęć.

Marit nie szczędziła jedzenia, które zabierała w odwiedziny do młodej matki.

Naszykowała malowany w róże pojemnik z ciastem i duży wiklinowy kosz smakołyków.

- Czy widziałaś już nową sypialnię, która będzie należała do was, kiedy się tu

przeprowadzisz? - spytała Marit i zerknęła na Dorbet.

- Nie...
Dorbet spojrzała szybko na Olę, który zaczerwienił się po czubki uszu wystające spod

czapki.

- Zapomniałem o tym - przyznał zawstydzony. - Ale pokój nie jest jeszcze całkiem

gotowy - usprawiedliwił się.

- To co, u licha, tyle czasu robiliście? - zdziwiła się Marit, a wtedy Dorbet również oblała

się rumieńcem. - Tyle mieliście spraw do omówienia?

Przełożyła pudło z ciastem do drugiej ręki i wzięła Olę pod ramię. Droga była śliska.
- Dostaniecie dużą i najładniejszą sypialnię w całym domu - nie czekając na odpowiedź,

szczebiotała dalej Marit. - Niczego wam nie będzie brakowało - zwróciła się do Dorbet. -
Wysprzątaliśmy ją i odnowiliśmy, kupiliśmy szafę i nowe łóżko. Najmodniejsze podwójne
łoże, wiedziałaś o tym?

- To miała być niespodzianka, mamo - przerwał jej Ola zrezygnowany. - Łóżko mieliśmy

zachować w tajemnicy.

- Ach tak, rzeczywiście! - roześmiała się Marit niespeszona. - Ale co się stanie, jeżeli

Dorbet już teraz się o tym dowie? Przynajmniej będzie miała jeszcze jeden powód do radości.
Jest takie ładne - dodała z entuzjazmem. - Sama uszyłam nowe zasłonki, mam nadzieję, że ci
się spodobają. Ale to prawda, nie wszystko jest gotowe, Ola miał rację. Brakuje jeszcze
materaca i pościeli.

- Mam w wyprawie ślubnej pościel i ręczniki, i...
Marit roześmiała się.

background image

- Tak, domyślam się, że Mali nie wypuściłaby cię z domu bez skrzyni z wyprawą pełną

tego i owego - uśmiechnęła się. - Ale pozwól, że to ja urządzę wam sypialnię. To, co
przywieziesz ze sobą, będziesz mogła zacząć używać stopniowo po jakimś czasie, nie
zmarnuje się.

Pewnie będzie tak, pomyślała Dorbet ponuro, że Marit zechce decydować o większości

spraw. Ale ona nie zamierza pozwolić sobą dyrygować ani nie zrezygnuje z własnych
upodobań. Powiedziała o tym Oli, a on się z nią zgodził, ale właściwie nie wierzyła, by
zbytnio się nad tym zastanawiał. Dla niego najważniejsze było tylko to, żeby wyszła za niego
za mąż i z nim zamieszkała. Liczył pewnie na to, że wszystko się samo z czasem ułoży.
Dorbet nie była jednak o tym przekonana. Zdawała sobie sprawę, że będzie musiała
pohamować swój upór, ale istnieją pewne granice cierpliwości. Matka radziła jej, żeby
utrzymywała dobre stosunki z teściową, i na pewno miała co do tego rację. Pomyślała, że
teściowa postara się robić wszystko, co w jej mocy, by jej i synowi dogodzić, i spojrzała na
Marit, która wybierała się w drogę wsparta na ramieniu Oli. Na pewno rzeczywiście chciała
dla nich jak najlepiej. Pomysł z podwójnym łożem... Marit bardzo się tym ekscytowała.
Mówiła, że nikt we wsi takiego nie ma, o ile wie. Oglądała zdjęcia takich łóżek w
czasopismach i katalogach i wyglądały bardzo stylowo. I w dodatku jest w nich dużo miejsca,
zachwalała swój zakup. Z powodu tej wygody małżeńskie łoże Dorbet się nawet spodobało.
Postanowiła, że następnym razem, kiedy wstąpi do Granvold, obejrzy nową sypialnię. Miała
nadzieję, że zasłonki, które Marit uszyła, nie będą kłócić się z jej gustem. Wiedziała, że nie
będzie mogła ich od razu wymienić. W każdym razie jeżeli nie chce burzyć domowego
spokoju.


W sypialni Oi i Herborg zapanował uroczysty nastrój, gdy zjawili się goście, mimo że

ponad wszystkim wisiało w powietrzu coś, co kładło się cieniem na radości młodych
rodziców. Obecni mieli jeszcze w pamięci niedawną tragedię. Herborg półleżała na łóżku w
swej najładniejszej koszuli nocnej z maleństwem w ramionach, zarumieniona i promieniejąca
szczęściem. Było tuż przed trzecią, a więc Oja właśnie wrócił z pracy i stanął dumny i
wyprostowany u wezgłowia. Najwidoczniej i on usłyszał już o odwiedzinach.

- Czyż nasza dziewczyneczka nie jest śliczna? - spytała Mali.
Uśmiechała się z dumą, ale jej twarz pozostała blada i ściągnięta, a pod oczami widniały

ciemne sińce. Marit zauważyła to, ale powstrzymała się od uwag. Pochyliła się nad łóżkiem i
odsłoniła nieco kocyk, w który zawinięto niemowlę. Uważnie przyjrzała się małej, pogłaskała
ją leciutko po miękkim policzku i wyprostowała się.

- Rzeczywiście jest bardzo ładna! - zaszczebiotała z wypiekami na twarzy. - Szczęście, że

wszystko poszło dobrze - dodała. - To nie jest wcale takie oczywiste. No, ale powikłania
zdarzają się rzadziej, jeżeli matka jest młoda, zdrowa i silna.

Zerknęła na Dorbet i uśmiechnęła się znacząco.
- Chcesz ją potrzymać? - spytała Herborg przyjaźnie. Marit nie powiedziała „nie". Z

namaszczeniem wzięła od Herborg niemowlę i ułożyła w swych ramionach. Oczy jej
rozbłysły.

- Jaka ona śliczna - westchnęła. - Myślę, że jest bardziej podobna do Herborg albo... -

Przyjrzała się maleństwu dokładniej. - O nie, teraz widzę wyraźnie rysy Stornesów -
poprawiła się. - To szczególna radość, kiedy dziedzic zostaje ojcem.

- Cieszymy się zawsze tak samo, kiedy na świat przychodzi zdrowe dziecko - stwierdziła

Mali.

Przetarła pośpiesznie twarz. Poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Najchętniej zostałaby teraz

sama; usiadła w tkalni i w spokoju pogrążyła w smutku. Ale musiała się liczyć również z Oją
i Herborg. Nie mogła nie wziąć udziału w tym wielkim wydarzeniu, które przeżywali.
Oczywiście cieszyła się z tych narodzin. Lecz ową radość przesłaniał cień, pomyślała. Smutek

background image

z powodu śmierci Ruth kładł się niczym gęsty mrok na wszystko, co się działo. Mali
wiedziała, że jeszcze długo tak będzie. Że minie wiele czasu, zanim znowu poczuje się
całkiem szczęśliwa.

- Tak, ale ta mała może w przyszłości przejąć Stornes - zauważyła Marit i spojrzała na

Mali. - Chyba że stanie się inaczej - dodała z uśmiechem i utkwiła wzrok w czerwieniących
się rodzicach. - Pojawią się pewnie kolejni potomkowie, jak myślę! Jeden za drugim.

Herborg zawstydzona spuściła wzrok i nerwowo skubała koc, a Oja niespokojnie zaszurał

stopami.

- Czy Ola mógłby też trochę potrzymać maleństwo? - spytała Marit.
Herborg spojrzała w górę nieco zaskoczona i zerknęła na Oję.
- Oczywiście, możesz je wziąć na ręce, Ola - uśmiechnął się Oja szeroko. - Wiesz, musisz

się już wprawiać - zażartował.

- Dobrze podeprzyj ją pod głowę - upomniała go Marit i przekazała dziecko synowi.
Ola stał sztywno, trzymając małą, jak gdyby była z kruchego szkła. Dorbet uśmiechnęła się

i podeszła do niego. Podłożyła swe ręce pod ręce Oli i przez chwilę razem trzymali
maleństwo.

- Ojej, jak oni ślicznie teraz wyglądają! - westchnęła Marit zachwycona. - Prawda, Mali?
Mali uśmiechnęła się i skinęła głową, lecz nie odpowiedziała. A kiedy malutka zaczęła się

wiercić i kwilić, natychmiast znalazła się na powrót w bezpiecznych i miękkich ramionach
matki. Ola odetchnął z ulgą. Dorbet spojrzała na niego i nieznacznie się uśmiechnęła.

- Byłeś bardzo dzielny - szepnęła i ścisnęła go za rękę. Odpowiedział jej nieśmiałym,

wdzięcznym uśmiechem, nie wypuszczając jej dłoni.

Marit wyjęła pojemnik z ciastem oraz kosz i zaczęła wykładać wszystko, co z sobą

przyniosła.

- O nie! - zawołała Mali zaskoczona. - Przygotowałaś tyle dobrego, że...
- Trochę możemy zjeść teraz, a resztę zostawcie sobie na wieczór - uśmiechnęła się Marit.

- Zrobiłam to dla tego malucha, więc...

- Skocz na dół i przynieś filiżanki i czajnik, Oja - poprosiła Mali. - I powiedz parobkom,

ż

e mogą bez nas zacząć jeść obiad.

Podała Dorbet miskę z przestudzoną kaszą.
- Przytrzymaj to, a ja ustawię ten mały stolik - rzekła. Dorbet wzięła miskę. Zapach kaszy

z masłem był tak silny, że nagle ogarnęły ją mdłości. Poczuła, że zrobiło jej się zimno, a na
twarzy skroplił się pot. Przełknęła ciężko ślinę. Pokój zawirował.

- Ola...
Więcej nie zdążyła powiedzieć, bo upadła na podłogę. Upuściła kaszę, która rozprysnęła

się na wszystkie strony.

Kiedy Dorbet doszła do siebie, Mali i Ola siedzieli w kucki tuż przy niej. Rozejrzała się

dookoła.

- Czy już ci lepiej? - Ola przyglądał się jej zatroskany i wziął ją za rękę.
Dorbet skinęła głową i próbowała wstać.
- Powoli - ostrzegła Mali. - Zemdlałaś i wylałaś na siebie kaszę.
Marit stała obok i obserwowała to, co się stało, wielkimi Z przerażenia oczami.
- Chyba nie jesteś chora? - spytała zaniepokojona.
- Wszystko będzie dobrze, Marit - rzekła Mali spokojnie. - Wiele w ostatnim tygodniu

przeszliśmy w Stornes - dodała.

- Tak, to prawda - przyznała Marit. - A Dorbet jest taka młoda i taka wrażliwa... To dla

niej za wiele, na pewno.

Mali nie odpowiedziała. Razem z Olą pomogła Dorbet wstać. Dorbet mocno chwyciła Olę

za ramię i na moment zamknęła oczy. Zapach kaszy mdlił ją nadal. Czuła, że zwymiotuje.

background image

- Nie mogę znieść tego zapachu - zwróciła się drżącym, cichym głosem do matki. - Ta

kasza...

Oja wszedł z tacą z filiżankami oraz dzbankiem do kawy. Otworzył szeroko oczy ze

zdumienia, widząc siostrę bladą na twarzy i rozlaną kaszę.

- Co się stało?
- Dorbet zrobiło się słabo - wyjaśniła szybko Marit. - To nic poważnego - dodała z

nadzieją i spojrzała na Mali.

- Nie, na pewno - zapewniła Mali. - Napijcie się teraz kawy, a ja pójdę z Dorbet do jej

sypialni i pomogę jej się umyć i przebrać.

- Czy ja...
- Będziesz mógł do niej pójść, kiedy ja wrócę - powstrzymała Mali Olę. - Najpierw

pomogę Dorbet doprowadzić się do porządku i zmienić ubranie.

Uśmiechnęła się do niego życzliwie i uścisnęła mu rękę.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze, Ola.
Po tych słowach wyprowadziła Dorbet z pokoju.

- To przez tę kaszę - zaczęła Dorbet, kiedy umyła się i przebrała, a Mali wyniosła jej

brudne rzeczy na korytarz. - Po prostu nagle jej zapach wydał mi się nie do zniesienia.

Mali tylko skinęła głową, ale kiedy Dorbet chciała już wstać, zatrzymała ją.
- Myślę, że będzie lepiej, jeżeli trochę poleżysz - poradziła i usiadła na brzegu łóżka. -

Odpocznij trochę.

- To tylko omdlenie - zaprotestowała Dorbet. - Tyle się ostatnio wydarzyło - dodała. - Już

od kilku tygodni czuję się słabo.

- Od kilku tygodni?
- Tak, źle sypiam i... no, i potem ta śmierć Ruth... Nagle łzy stanęły jej w oczach. Mali

pogładziła córkę po policzku, który powoli zaczął odzyskiwać kolory.

- Jesteś w ciąży, dziewczyno - rzekła cicho. - Nie przyszło ci to do głowy?
Dorbet spojrzała na matkę wielkimi oczami. Powoli oblała się rumieńcem.
- W ciąży...
- Jestem przekonana, że właśnie to ci dolega - stwierdziła Mali. - Kiedy ostatnio miałaś

okres?

Dorbet potrząsnęła głową oszołomiona. Przyłożyła rękę do czoła i zamknęła oczy.
- To było... To było...
- Wydaje mi się, że gdzieś na początku lutego - pomogła jej Mali. - Jeszcze tego nie

widać, ale jestem przekonana, że zaszłaś w ciążę. Dobrze, że nie stało się to wcześniej, bo nie
mogłabyś wystąpić jako panna młoda w tej sukni, którą zamówiłaś.

- I co teraz będzie?
- Weźmiesz ślub, będąc w ciąży, ale nikt tego po tobie nie pozna - uspokoiła ją Mali.
Wzięła córkę za rękę i popatrzyła jej w oczy.
- A co ty o tym myślisz, Dorbet?
Nagle Dorbet uśmiechnęła się jasnym, promiennym uśmiechem.
- Jestem szczęśliwa - szepnęła zdławionym głosem. - Tak się bałam, że nie będę mogła

mieć...

- Obawiałam się tego samego - przyznała Mali. - Podejrzewałam, że ty i Ola nie na

samych rozmowach spędzaliście owe długie wieczory w Granvold. I jesteście ze sobą już
jakiś czas - dodała. - Dziwiło mnie więc, że ty jeszcze nie...

Dorbet położyła dłoń na swym płaskim brzuchu i rozmarzyła się. Wielkie łzy potoczyły się

po jej policzkach.

- Jestem taka szczęśliwa - powtórzyła cicho. - Tak bardzo szczęśliwa.

background image

Mali pogładziła córkę po włosach, musnęła lekko jej policzek. Uśmiechnęła się do niej,

chociaż poczuła bolesne ukłucie w piersi. Przypomniała sobie, jak bardzo Ruth się cieszyła,
kiedy została matką. Pamiętała jasne, pełne radości tygodnie tuż po porodzie, kiedy córka
mieszkała w Stornes, a Samuel przebywał w Berkak. Jednak szczęście nie trwało długo.
Misjonarz od początku nie interesował się Marileną. Mali wiedziała, że Ruth było bardzo
przykro, kiedy sobie z tego zdała sprawę. W całym swym małżeństwie Ruth nie zaznała wiele
szczęścia, pomyślała z ciężkim sercem. Przetarła dłońmi twarz. Czuła się tak bardzo
zmęczona.

- Dobrze, że nie stało się to wcześniej - powtórzyła. - I to zarówno ze względu na ślub, jak

i moją podróż do Ameryki. Zdążę wrócić do domu przed twoim rozwiązaniem. Wydaje mi
się, że nie urodzisz wcześniej niż pod koniec października. A wtedy na pewno będę już w
domu.

Wstała i poprawiła bluzkę. Odgarnęła kosmyk włosów, który opadł luźno na twarz i

łaskotał ją w policzek.

- Chciałabym odbierać to dziecko - uśmiechnęła się. - Chociaż pewnie Marit będzie mi

deptać po piętach, gdy nadejdzie czas. Być może maleństwo, które nosisz teraz pod sercem, to
przyszły dziedzic Granvold.

Dołożyła szczapę drewna do pieca, wytarła ręce w ścierkę przy misce i odwróciła się do

córki odpoczywającej na łóżku.

- Przyślę do ciebie Olę - mówiła dalej. - Podejrzewam, że stoi teraz w sypialni Oi i

Herborg i obgryza biedak paznokcie ze zdenerwowania. To, co mu powiesz, na pewno będzie
dla niego wielkim zaskoczeniem.

Dorbet spojrzała na matkę jaśniejącymi oczami, zarumieniona na twarzy, i skinęła głową.
- Dobrze, przyślij go - poprosiła cicho. - Tylko nie mów nic Marit - uprzedziła szybko. -

Jeszcze nie. Od razu tu przybiegnie i... Mogłabyś powiedzieć, że po prostu zasłabłam i że już
mi lepiej? Ola wyzna jej prawdę dziś wieczorem - dodała.

Mali skinęła głową na znak, że się zgadza. Potem cicho zniknęła za drzwiami.

Najpierw rozległo się nieśmiałe pukanie, a zaraz potem uchyliły się drzwi i do sypialni

zajrzała blada, zmartwiona twarz Oli.

- To tylko ja - odezwał się cicho, wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. - Twoja

matka przekazała mi, że mogę...

Dorbet wyciągnęła ku niemu obie ręce i uśmiechnęła się.
- Chodź - poprosiła cicho. - Usiądź tu koło mnie.
- Czy jesteś całkiem pewna, że...?
Przyjrzał się jej zarumienionej twarzy i oczom pełnym blasku.
- Widzę, że już ci lepiej - stwierdził z ulgą. - W każdym razie wyglądasz dużo lepiej.
- Czuję się już całkiem dobrze. Ale to się może powtórzyć, przynajmniej w ciągu

najbliższych miesięcy - dodała nieco zaczepnie.

Ola patrzył na nią, nie rozumiejąc. Dorbet ujęła jego dłoń i przyłożyła do swego policzka.
- Będziemy mieli dziecko, Ola - rzekła łagodnie. - Jestem w ciąży.
Przez moment siedział oniemiały z wielkimi oczami i na wpół otwartymi ustami i tylko na

nią patrzył. Dorbet roześmiała się cicho, zsunęła jego dłoń z policzka i miękko ucałowała.
Wyglądało na to, że Ola powoli zaczynał rozumieć znaczenie jej słów. Głęboko zaczerpnął
powietrza.

- Jesteś w ciąży? - wykrztusił ochryple. - Nie mylisz się?
- Tak, sama powinnam się wcześniej domyślić, ale nawet nie przyszło mi to do głowy.

Poza tym to dopiero drugi miesiąc. Ale moja mama od razu odgadła.

Ola wziął obie ręce Dorbet i skrzyżował je między swymi. Jego oczy zalśniły.
- To nie do wiary - szepnął. - Boże, że można być aż tak szczęśliwym!

background image

- A więc jesteś szczęśliwy? - uśmiechnęła się zalotnie. Objął ją i pocałował. Potem

ostrożnie położył na poduszki i dotknął jej płaskiego brzucha.

- Ale ślub...
- Tak, teraz powinieneś się ze mną ożenić, czy chcesz, czy nie - drażniła się z nim. -

Zrobiłeś mi dziecko!

- Tak, tak, nie o to chodzi... Ale jak...
- Nikt jeszcze niczego po mnie nie zauważy - wyjaśniła Dorbet. - To dopiero początek.

Mama powiedziała, że dziecko nie urodzi się wcześniej niż pod koniec października. A ona
już na tym się zna - dodała. - A więc będę taka szczupła i piękna jeszcze. ..

- Nosisz w brzuchu nasze dziecko - zdumiał się. - Dziedzica Granvold! - dodał z

namaszczeniem. - Mama...

Przez twarz Dorbet przemknął cień. Wzięła Olę za rękę.
- Tak, twoja matka nie będzie się posiadać z radości, wiem o tym - rzekła. - I ma do tego

prawo, Ola. Ale nie mów jej nic, zanim nie przyjedziemy do domu. Chciałabym, żebyśmy
przez krótką chwilę wiedzieli o tym tylko ty i ja. Wiesz... - Ucałowała jego dłoń. - Kiedy
twoja matka się o tym dowie, zaraz dowie się cała wieś. Miałam nadzieję, że...

Westchnęła lekko i uśmiechnęła się.
- Pozwól jej, by sama się domyśliła - dodała. - Wkrótce zresztą pewnie i tak na to

wpadnie. Już takie są te matki.

Ola przyłożył głowę do brzucha Dorbet, jak gdyby chciał usłyszeć dziecko. Dorbet

gładziła go palcami po włosach. Czuła ogromną radość i ulgę. Do tej pory zamartwiała się, że
jeszcze nie zaszła w ciążę. Teraz to zmartwienie minęło! Zostanie matką! Nagle uświadomiła
sobie, że nie ma już drogi odwrotu. Jeżeli kiedykolwiek miała wątpliwości, czy powinna się
wiązać, to teraz było już za późno, żeby się wycofać. Teraz jej życie zostało zapieczętowane i
związane z Olą i Granvold.

Przez moment zakłuło ją w piersi i zagryzła wargę. Ola podniósł głowę i objął swą

przyszłą żonę.

- Jesteś szczęśliwa?
- Tak - odparła i uśmiechnęła się do niego. - Tak bardzo szczęśliwa jak ty.
To prawda, pomyślała. Nikt nie mógł być od niej szczęśliwszy. Zarzuciła Oli ręce na szyję

i roześmiała się.

Wiosna w kwiatach, ślub i macierzyństwo! Pewnie, że była szczęśliwa! Smutek z powodu

siostry i niepokój o przyszłość zniknęły w łagodnym śmiechu i ciepłych pieszczotach. Na
niebie nie było jednej chmurki. Przynajmniej w tej chwili, kiedy leżała tak w ramionach Oli,
pełna oczekiwań i radości.


ROZDZIAŁ 10.

Sivert i Tordhild nie śpieszyli się ze wstawaniem tego ranka, tak więc tylko sami we dwoje

zasiedli do śniadania. Tordhild posadziła sobie Marilenę na kolana. Oboje z Sivertem
nalegali, żeby mała mogła spać z nimi, by jak najszybciej się z nimi oswoiła. Najwyraźniej
poważnie potraktowali adopcję dziewczynki, pomyślała Mali, przyglądając im się z boku.
Lepiej nie mogło się ułożyć. W samym środku smutku, który sprawiał jej ból niczym otwarta
rana, znajdowała wielką pociechę, wiedząc, że Marilena znajdzie się w dobrych rękach. Mali
była absolutnie pewna, że tak się stanie. Ruth ucieszyłaby się, widząc, jakie znaleźli
rozwiązanie dla jej córeczki, pomyślała. Wstała ciężko, żeby przynieść dzbanek z kawą.

Johannes już dawno pobiegł do Oppstad, żeby się spotkać z Olą Havardem, parobcy byli w

pracy, a Dorbet jeszcze się nie pokazała.

- Przyszła mama długo dziś leży w łóżku - stwierdził Sivert z uśmiechem i wziął następną

kanapkę.

background image

On i Tordhild poznali tę wielką nowinę wczoraj wieczorem. Sama Dorbet powiedziała im

o tym, czerwieniąc się na twarzy i promieniejąc radością. Chętnie przyjmowała gratulacje i
uściski. Ola nie od razu pochwalił się swojej matce, tak jak się umówili. Dopiero po powrocie
do Granyold oznajmił jej, że Dorbet jest w ciąży. Marit natychmiast zadzwoniła do Stornes.
Krzyczała do słuchawki tak głośno, że właściwie mogłaby nie wydawać na telefon, pomyślała
Mali. Jej radosne okrzyki dochodziły z Granyold niemal aż tutaj. Skoro ona i Astrid w centrali
telefonicznej wiedziały, można mieć pewność, że w ciągu jednego wieczoru cała wieś
również się dowie, że dziedzic Granvold jest już w drodze. Ale co to szkodzi, pomyślała Mali.
Dla odmiany jest to radosny powód do plotek i wszyscy w Stornes bardzo tego potrzebowali.

- Tak, Dorbet ma szczęście - uśmiechnęła się Tordhild. - A jeśli mimo wszystko zmieści

się w tę śliczną suknię ślubną, którą zamówiła...

- Nie powinna mieć z tym kłopotu - zauważyła Mali i przycupnęła na brzegu ławy,

stawiając dzbanek z kawą na stole. - Dobrze, że zajmie się teraz ślubem, suknią i przyjęciem
weselnym.

- Upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu - wtrącił się Sivert. - Nie mogło się lepiej

ułożyć. I o ile dobrze zrozumiałem z wczorajszej rozmowy telefonicznej, w Granvold szykują
wielkie przyjęcie. Kiedy dziecko się urodzi, Granvold otrzyma dziedzica, a to nadal tutaj we
wsi bardzo wiele znaczy - dodał.

- A wiesz, że masz rację - zauważyła Mali cicho i posłała synowi szybkie spojrzenie. - I

zawsze tak będzie, gdy mowa o wielkich dworach. To ważne wydarzenie, Sivercie.

Na moment zapadła cisza, młodzi jedli w milczeniu.
- Pomyślałam, że może poszlibyście dziś ze mną na Wzgórze - zaproponowała Mali po

chwili. - Dobrze by było, gdybyście się zastanowili i powiedzieli nam, jak chcielibyście
rozbudować dom, oczywiście w granicach możliwości - dodała. - Przecież to wy tam
będziecie mieszkać...

Sivert odłożył kanapkę i oparł łokcie na stole.
- Tak, rozmawialiśmy wczoraj z Tordhild o tym, że powinniśmy się wybrać na Wzgórze,

skoro już tu jesteśmy. Równie dobrze możemy pójść dzisiaj - dodał. - Jeśli i ty masz czas.

- Nie bardzo mi się to uśmiecha - wtrąciła Tordhild i wzdrygnęła się. - To będzie... trudne

- dodała cicho i zerknęła ukradkiem na obie służące.

Mali zamarła na moment w obawie, że Tordhild się zapomni i niechcący wygada o

Samuelu i o tym, jak zginął. Ale zaraz uspokoiła w duchu samą siebie, że przecież Tordhild
nie jest tak nierozważna, i odetchnęła z ulgą.

- Havard też tam będzie - rzekła Mali. - Powiedział, że spotkamy się na miejscu tuż przed

jedenastą. Musicie się więc postarać zjeść do tego czasu śniadanie - dodała. - Dla innych już
niedługo zacznie się pora obiadu.

- Uwielbiam, kiedy nie muszę wstawać zbyt wcześnie - odparł Sivert i ziewnął szeroko. -

Ś

wietne są takie poranki jak dzisiaj, gdy możemy być z Tordhild tylko we dwoje. Herborg

zabrała Marilenę z samego rana do siebie, bo i tak musiała wstać do Małej Mali. Nakarmiła ją
i przewinęła. Teraz mała tylko sobie dojada - uśmiechnął się. - Marilena jest taka grzeczna.
Przespała całą noc. Ale wyraźnie po niej widać, że na Wzgórzu musiało się rozegrać coś
niedobrego. Dziewczynka jest niespokojna, czasem podrywa się nerwowo. Ale w ostatnich
dniach już jest lepiej, prawda, Tordhild?

Tordhild przytaknęła, dmuchnęła Marilenie w kark, aż mała zaniosła się od śmiechu. Co za

cudowny dźwięk, pomyślała Mali. Nagle uderzyło ją, że nieczęsto dotąd słyszała, by
dziewczynka się śmiała.

- Tyle podróżuję - mówił dalej Sivert. - Dlatego tak bardzo sobie cenię spokojne poranki

w towarzystwie Tordhild. I wszystkich moich bliskich - poprawił się i wysunął filiżankę, żeby
dostać jeszcze kawy. - Nie jestem panem tego gospodarstwa - dodał, nie patrząc na matkę. -
Dlatego wyleguję się do późna ze spokojnym sumieniem.

background image

- Zasłużyłeś na to - rzekła Mali. - Należy wam się dziś chwila wytchnienia. Szkoda tylko,

ż

e okazja ku temu jest właśnie taka - dodała cicho.

- Tak, tym razem rzeczywiście jest jakoś dziwnie - odezwała się Tordhild zamyślona. -

Spotkało nas wielkie nieszczęście i smutek, lecz jednocześnie ogromna radość. Myślę o
Herborg i Oi i ich maleństwie. No i o Dorbet...

Odgarnęła ciemne włosy z czoła i spojrzała na Mali.
- Dla nas ostatnie dni okazały się całkiem szczególne - mówiła dalej. - Podjęliśmy ważną

decyzję o przeprowadzce i adopcji Marileny. Czuję, że wraz z tym postanowieniem
zaczynamy zupełnie nowy rozdział w naszym życiu.

- To prawda - uznał Sivert.
- Mam tylko nadzieję, że nie będziecie żałować - rzekła Mali.
- Na pewno nie - odparł Sivert zdecydowanie i wsunął kawałek chleba do buzi Marileny,

która bawiła się, uderzając łyżeczką w stół. - To była słuszna decyzja, jestem o tym
całkowicie przekonany. Również ze względu na Johannesa - dodał.

- I ze względu na Marilenę, która zyskała kochających rodziców - wtrąciła Mali. - Ale i

wy oboje nie powinniście żałować.

Sivert roześmiał się i spojrzał na matkę rozpromienionym wzrokiem.
- Myślisz pewnie, że sprowadzę się tu jako obcy ptak - rzekł. - Zresztą wcześniej, jak

tylko sięgnę pamięcią, też nie bardzo tu pasowałem. A tym bardziej teraz, po tylu latach
spędzonych w mieście, a także z powodu mojej pracy, różnię się od ludzi, którzy tu
mieszkają. Ale o to już się nie martwię, mamo, jeśli w ogóle kiedykolwiek się tym
przejmowałem - dodał zamyślony. - Żyję tak, jak uważam za słuszne, niech sobie inni mówią,
co chcą.

- Wydaje mi się, że zapomniałeś, jak łatwo tu we wsi roznoszą się plotki i ile mogą

wyrządzić krzywdy - przypomniała mu Mali i zerknęła na syna. - Ludzie potrafią być
bezlitośni i wcale pod tym względem się nie zmienili, odkąd stąd wyjechałeś - dodała z
naciskiem.

Ane i Ingeborg wyszły z kuchni - jedna po drewno, a druga do spiżarni.
- Myślę o was obojgu - mówiła dalej Mali. - O tym, by nikt nie dowiedział się, że wy... że

Johannes...

- Nikt się nie dowie - uspokoił ją Sivert pewnym siebie głosem. - Tylko czworo z nas wie:

ty i Havard, Tordhild i ja. Nie zamartwiaj się tym, mamo. My nigdy nie zawracamy sobie tym
głowy. Wszystko będzie dobrze.

Oby miał rację, pomyślała Mali, czując niepokój, który trzepotał w piersi niczym skrzydło

ptaka.

- Gdyby Johannes... - zaczęła. - Słabo mi się robi, kiedy pomyślę, że chcecie mu

powiedzieć prawdę. Myśleliście o tym, żeby mu kiedyś...

- Dopiero wtedy, kiedy będzie na tyle dorosły, żeby zrozumieć - odparł Sivert i utkwił w

matce wzrok.

- Być może on nigdy nie będzie w stanie tego zrozumieć - zauważyła Mali cicho. - W

każdym razie nie to, co ja kiedyś uczyniłam - dodała ledwie słyszalnie. - Mogę go wtedy
utracić...

- Mnie nie utraciłaś - rzekł Sivert.
Mali popatrzyła na syna. W jej oczach zakręciły się łzy.
- Dawno już byś się ode mnie odwrócił, Sivercie - wykrztusiła wreszcie. - Mogę chyba

podziękować Tordhild, że w końcu zechciałeś...

Sivert objął Tordhild ramieniem i skinął głową.
- Masz chyba co do tego wiele racji - zgodził się. - Ale na razie nie myśl o Johannesie.

Jeszcze długo się o niczym nie dowie. Być może zdecydujemy się jednak o niczym mu... Nie,
jeszcze nie wiem - przerwał nagle sobie samemu. - Ale mogę cię uspokoić, że na pewno tego

background image

nie zrobię bez zgody Tordhild. A moja Tordhild jest mądrą kobietą - uśmiechnął się i przytulił
ż

onę. - Bardzo mądrą.

Wstał.
- Chodźmy do Havarda na Wzgórze - zadecydował i pomógł Tordhild z Marileną na

rękach. - Najpierw tylko wejdziemy na górę do Herborg i zostawimy pod jej opieką Marilenę.

Mali łudziła się nadzieją, że Johannes nigdy nie dowie się o zawiłych związkach

rodzinnych, że może jednak Sivert i Tordhild o niczym mu nie powiedzą, w każdym razie
dopóki nie dorośnie i będzie w stanie zrozumieć, jak obiecał Sivert.

Postawiła wędliny i ser na tacy, żeby je wynieść do chłodni. Jej spojrzenie napotkało

wzrok Tordhild. To prawda, że synowa jest mądrą kobietą, można na niej polegać, pocieszyła
się Mali. Obawa, że Johannes mógłby kiedyś poczuć do niej, Mali, pogardę i być może nie
będzie chciał jej znać, zapiekła ją w piersi. Pomyślała, że nie zniosłaby kolejnej straty, a już w
ż

adnym wypadku nie pogodziłaby się ze stratą Johannesa. To dziecko miało dla niej

szczególne znaczenie.

- Nie kłopocz się tym - rzekła Tordhild cicho, jak gdyby czytała w jej myślach. -

Wszystko się ułoży.

To nie jest wcale takie proste, uznała Mali w duchu i drżąc, wciągnęła głęboko powietrze.

Nieraz doświadczyła na własnej skórze, że jest inaczej.


Mali szczelniej otuliła się szalem, kiedy stanęli na Wzgórzu przed wejściem do domu. Nie

zaglądała tu od czasu, kiedy znaleźli na brzegu fiordu martwą Ruth, a Samuela w kałuży krwi
na podłodze w kuchni. Havard był w tym domu później z lensmanem, żeby zabrać ciało, i
jeszcze raz, kiedy poprosiła go, by przyniósł jakieś ubranka dla Marileny. Jednak nigdy nie
spytała go, czy umył podłogę. Myśl, że być może do tej pory na podłodze leży zakrzepła
krew, przyprawiła Mali o gęsią skórkę.

Havard włożył klucz do zamka i przekręcił go. Drzwi zamknięte na klucz były tu czymś

niezwykłym, nikt we wsi nigdy ich nie zamykał. Ludzie zawsze byli mile widzianymi gośćmi,
nawet gdy gospodarza nie było w domu. Taki panował zwyczaj. Ale być może lensman
zaproponował, żeby Havard zamknął jednak dom na klucz, przyszło Mali do głowy. Trudno
byłoby się wytłumaczyć, skąd na podłodze w kuchni wzięła się krew, gdyby ktoś
przypadkiem zajrzał do środka i zobaczył. Zresztą i tak nikt pewnie by się nie wybrał na
Wzgórze, zastanawiała się dalej. Wszyscy wiedzieli przecież, że dom stoi pusty po tragedii,
która się niedawno wydarzyła.

- Zamknąłeś drzwi na klucz? - spytała cicho.
- Tak, lensman poradził, że tak będzie lepiej - przyznał Havard. - Dopóki nie umyjemy

podłogi i nie posprzątamy po tym, co tu się stało.

- Ale domyślam się, że służba wam chyba pomoże? - spytała Tordhild. - To dużo pracy.
- Tak, ale najpierw musimy zmyć tę obrzydliwą plamę krwi - odparł Havard. - Nikt tu nie

zaglądał i niczego nie ruszał od czasu, kiedy... Razem z lensmanem zabraliśmy tylko ciało
Samuela - dodał ponuro.

A więc tak to wygląda, pomyślała Mali. Musi zatem rozpalić w piecu i nastawić wodę, jak

tylko wejdą do środka, a potem dokładnie wyszorować podłogę w kuchni i usunąć wszelkie
ś

lady po zamordowanym misjonarzu.

- Wolałabym, żeby nikt postronny tu nie wchodził, zanim nie uporządkujemy rzeczy Ruth

- rzekła głosem drżącym ze wzruszenia. - To byłoby nie w porządku.

Havard skinął głową.
- Całkiem się z tobą zgadzam - przyznał. - Musimy teraz zrobić wszystko naraz. Sivert i

Tordhild rozejrzą się i zastanowią, jak rozbudować dom i co tu zmienić, ale pomogą również
przy sprzątaniu i segregowaniu rzeczy. Naturalnie razem z Dorbet i Oją.

background image

- Właściwie tylko Marilena jest prawną spadkobierczynią wszystkiego, co pozostało po

Ruth - zauważył Sivert.

- Tak, masz rację, ale uważam, że każde z was, jej rodzeństwa, powinno mieć po siostrze

jakąś pamiątkę - uznała Mali.

- Jednak tylko Dorbet jest rodzoną siostrą Ruth - stwierdził Sivert.
Mali podniosła wzrok. Na jej bladą twarz padło światło, ukazując smutek, który wrył się w

każdą najdrobniejszą bruzdę.

- Nie traktujemy tego w ten sposób, Sivercie, i powinieneś o tym wiedzieć - rzekła cicho. -

Wszyscy czworo jesteście rodzeństwem, w każdym razie dla mnie i dla Havarda - dodała. -
Mam nadzieję, że i wy tak to zawsze odbieraliście i że nie daliśmy wam odczuć, by któreś z
was było mniej kochane.

- Wiesz, co czułem do Ruth - odparł Sivert. - Nikt nie był mi droższy i bliższy niż ona.

Ale myślałem tylko...

- Nie ma tu o czym rozmyślać - przerwała mu Mali. - Poza tym nie pozostało chyba po

Ruth wiele do podziału. Nie wiem, czy od ślubu dostała choćby jedną nową rzecz - zauważyła
z goryczą. - A ten dom, tak, on jest częścią Stornes i należy do nas.

- Ruth i Samuel chyba go od was dostali - nie zgodził się Sivert. - O ile pamiętam...
- Tak, powiedzieliśmy, że to prezent ślubny dla młodych - przyznała Mali. - Ale nigdy nie

dostali od nas żadnego dokumentu, który by to poświadczał. Czekałam, aż Samuel się upomni
o zapis na piśmie, ale wydaje mi się, że on nie bardzo się na tym znał i uznał za oczywiste, że
wszystko jest w porządku. Jednak Havard i ja nie chcieliśmy, by Samuel nabył jakiekolwiek
prawo do tej posiadłości, na wypadek gdyby doszło do rozwodu. Zamierzaliśmy zapisać
Wzgórze Ruth, ale nie zdążyliśmy tego zrealizować - dodała.

- Ja w każdym razie chciałbym mieć prawo własności, kiedy się tu przeprowadzimy -

zastrzegł Sivert. - A jeżeli ja nie będę mógł kupić tego domu... to może Marilena?

Mali położyła dłoń na ramieniu Havarda i powstrzymała go, żeby jeszcze nie wchodził do

ś

rodka. Potem zwróciła się do Siverta.

- Otrzymasz je, Sivercie - rzekła cicho. - Prawo jest po naszej stronie. Na papierze

Wzgórze nadal należy do dworu i nie zostało oddzielone od całej posiadłości. Ale słowo jest
słowem, więc patrząc w ten sposób, dom stanowi prezent ślubny, który jednak zamierzaliśmy
przepisać jako odrębną całość na Ruth. Niezależnie od tego, co o tym by pomyślał Samuel, to
właśnie tak chcieliśmy zrobić - dodała. - Ruth miała dostać Wzgórze w rozrachunku za prawo
dziedziczenia Stornes, które otrzymał Oja. Tak więc w pewnym sensie masz rację, twierdząc,
ż

e dom należy do Marileny i że jej też należy się jakaś część. Planowaliśmy ofiarować jej

książeczkę oszczędnościową z dość znaczną sumą pieniędzy, którą będzie mogła
dysponować, gdy osiągnie pełnoletność. Ale ty dostaniesz Wzgórze, Sivercie - powtórzyła
cicho. - Sądzę, że po rozbudowie i remoncie będzie to ładny dom. Poza tym dostaniesz
jeszcze kilka hektarów ziemi i ten pas lasu, który leży zaraz za domem.

- Dostanę?...
Sivert popatrzył na matkę pytająco.
- Dziedzictwo Stornes należało do ciebie - wyjaśniła Mali spokojnie. - W każdym razie

tak, jak... jak ja to rozumiałam. Zrzekłeś się tego prawa i ta sprawa jest już zamknięta. Jednak
jako najstarszemu synowi należy ci się jakaś rekompensata. Wykup, można by powiedzieć.
Taki jest stan rzeczy, chociaż nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Ale teraz rozliczymy się w ten
sposób, że wy dostaniecie Wzgórze z częścią ziemi i lasu. I tym razem zrobimy to zgodnie z
prawem - dodała stanowczo. - Otrzymasz na to odpowiednie dokumenty.

Przez chwilę Sivert stał w milczeniu. Potem otarł twarz i odgarnął dłonią włosy. Wzrokiem

poszukał Tordhild.

background image

- Zwykle w momencie przekazywania dziedzictwa każde z rodzeństwa coś otrzymuje -

rzekł, spoglądając na matkę. - Ruth miała dostać Wzgórze, jak mówisz. Ale co w takim razie
z Dorbet?

- Dorbet dostanie pieniądze, tak jak Marilena, kiedy wyjdzie za mąż i opuści Stornes -

wtrącił się Havard. - Tak więc majątek zostanie podzielony sprawiedliwie, jeśli doliczysz
wyprawę ślubną, którą Dorbet zabierze ze sobą do Granvold.

- W każdym razie na tyle sprawiedliwie, na ile da się to zrobić - mówiła dalej Mali. -

Dwór jest naturalnie wart o wiele więcej, jednak, jak wiesz, ten, komu należy się dziedzictwo,
przejmuje gospodarstwo na takich warunkach, że rodzeństwo dostaje tylko symboliczną
kwotę z całości.

- Ale Marilena...
- Chcecie ją wziąć na wychowanie i uznać za swoje dziecko - rzekła Mali. - Nikt nie

zamierza się temu sprzeciwiać, wszyscy są wręcz szczęśliwi, że udało się to rozwiązać w
obrębie naszej rodziny. Marilena dostanie swoją część po matce w postaci pieniędzy, które jej
damy. A więc pomyśleliśmy o wszystkich - podsumowała.

Sivert skinął głową i powoli wysunął rękę w stronę matki.
- Przyjmuję i dziękuję - powiedział. - A Marilena dostanie w spadku również coś po nas.

Zamierzamy ją prawnie adoptować.

Serce Mali zabiło w piersi.
- Wtedy będziecie musieli wysłać swoje dokumenty i akt ślubu, a... A jeśli ktoś zacznie to

sprawdzać?...

Sivert spojrzał na Mali z wyrozumiałością.
- Zaufaj mi, mamo, że nic nam nie grozi. Nasze dokumenty są w porządku, nikt się w nich

niczego nie doszuka. Tyle powinnaś sama wiedzieć - dodał. - Byłaś chyba przy tym, kiedy
Johan Stornes podpisywał oświadczenie, że jest moim ojcem, prawda? Poza tym do księgi
parafialnej zostałem wpisany jako syn Johana Stornesa. Więc czego się obawiasz?

Mali potrząsnęła głową. Sivert miał zapewne rację, pomyślała. Wszystkie dokumenty są w

porządku. Mimo to niepokój niczym fizyczny ból dawał o sobie znać w okolicach żołądka.
Jeżeli ktoś odkryje prawdę, wielu ludzi zostanie zgubionych. Mali szczelniej otuliła się
szalem i skuliła się.

- Chyba masz rację - przyznała i wzięła syna za rękę. Miał ciepłe dłonie, gdy tymczasem

jej własne były lodowato zimne.

Często rozmyślała o podziale majątku. Dręczyło ją, że Sivert nigdy nie dostał nic w zamian

za zrzeczenie się prawa do dziedzictwa. Do tej pory nie chciał jednak o tym rozmawiać, tylko
ciągle powtarzał, że już nie należy do Stornes. Teraz miała uczucie, że wreszcie wszystko
trafiło na swoje miejsce. Sivert wrócił do domu i otrzymał swoją część spadku. A Marilena
zyskała rodziców, brata i przyszłość. Oby im się dobrze ułożyło i oby do tego domu, który
krył w swych czterech ścianach tyle smutku i zła, sprowadzili szczęście i radość. I niech Bóg
sprawi, by nikt i nic nie zdołało zniszczyć im życia.

Mali rzuciła szybkie spojrzenie na niebieskie niebo. Wysoko w górze migotała samotna,

blada gwiazda. A więc i Ruth się zgadza, pomyślała i cofnęła dłoń.


Mali nie wiedziała, komu było najtrudniej przejść przez ów pusty, zimny dom. Tordhild

zatrzymała się i cofnęła na widok zakrzepłej kałuży krwi na kuchennej podłodze.

- Rozpalę w piecu i to zmyję - rzekła Mali, nie zastanawiając się długo.
- Ja mogę rozpalić - zaproponował Havard i zaczął wkładać do pieca drewniane szczapy.

Kosz na drewno, który stał obok pieca, był pełen zarówno drobnych gałązek do rozpalania,
jak i dużych polan.

Musieli poczekać, aż woda się zagrzeje, postanowili więc rozejrzeć się po opuszczonych

pomieszczeniach. Havard i Sivert wyszli znowu na zewnątrz, żeby zobaczyć fundamenty i

background image

zastanowić się, w jaki sposób je rozbudować, a Mali i Tordhild udały się tymczasem na
poddasze. Mali otworzyła szafę w korytarzu na górze. Wisiały tam cztery garnitury Samuela,
dwie sukienki i kilka spódnic należących do Ruth, sporo białych, krochmalonych koszul i
kilka bluzek. Więcej koszul niż bluzek, pomyślała Mali z goryczą.

- Uprzątnę to - powiedziała cicho.
W komodzie, stojącej w sypialni, leżała reszta ubranek Marileny. Tordhild z Mali

przykucnęły i zaczęły przeglądać zawartość szuflad.

- Tak jak mówiłam, Havard zabrał stąd część rzeczy Marileny, potem, jak przyszedł tu z...

z lensmanem. Możemy chyba teraz wziąć resztę. Mała potrzebuje więcej ubranek na zmianę,
ale nie mogłam się zdobyć, żeby...

- Tak, weźmiemy przy okazji te rzeczy. Masz rację, że Marilenie bardzo się przydadzą -

zgodziła się Tordhild. - Poza tym trzeba stąd wszystko uprzątnąć przed rozbudową i
remontem. Kiedy wrócimy, przejrzę jeszcze raz ubranka małej - dodała. - Myślę, że dokupię
jej coś przed wyjazdem z Oslo. Na pewno będzie potrzebowała nowych rzeczy na lato.

Mali znalazła poszwę na kołdrę i razem z synową zaczęły pakować do niej ubranka

Marileny.

- Jakie to ładne! - westchnęła Tordhild, trzymając w górze jasnożółtą kurtkę robioną na

drutach i czapeczkę do kompletu.

Mali ciężko przełknęła ślinę.
- Ruth sama je zrobiła - rzekła cicho. - Tak bardzo czekała na to dziecko i była taka

szczęśliwa, kiedy się urodziło. Samuel przebywał w tym czasie w Berkak - dodała. - Ruth z
maleństwem mogła wtedy przez kilka tygodni mieszkać z nami w Stornes. Myślę, że to były
jedne z najbardziej radosnych i pogodnych tygodni w jej życiu.

Tordhild ujęła i uścisnęła dłoń Mali. Jej oczy były pełne współczucia. Mali spuściła głowę

i ukradkiem otarła twarz, po której spływały łzy.

- Co tu się działo w tym domu? - szepnęła zbolała.
- Rozumiem, że nie daje ci to spokoju, ale myślę, że nie powinnaś dłużej się tym

zadręczać, Mali - poradziła Tordhild. - Ruth nie życzyłaby sobie pewnie, żebyś bez końca się
zamartwiała. Zrobiła to, co wydawało się jej konieczne, ale jestem przekonana, że nie
zostawiłaby Marileny, gdyby nie była o nią spokojna. Wiedziała, że może na tobie polegać.
Mali otarła twarz i spojrzała na Tordhild.

- Mogła na mnie polegać? Dlaczego więc nic mi nie powiedziała, dlaczego nie przyszła

się wyżalić, że jest jej tak źle? Wiedziała, że zawsze byśmy jej pomogli, ale cały czas nie
dopuszczała mnie do swego życia...

- Znała Samuela lepiej niż ty - przypomniała jej Tordhild. - Uważam, że pewnie mąż jej

groził, być może nie była pewną czy będziecie w stanie przeciwstawić się jego kłamstwom.
Pamiętaj, że był niebezpiecznym człowiekiem - dodała cicho. - Nigdy o tym nie zapominaj,
Mali. Jednak Ruth wiedziała, że może na was polegać i że kochacie ją i Marilenę. To dlatego
tamtego wieczoru zostawiła dziecko w salonie w Stornes... Wiedziała, że zaopiekujecie się
małą.

- A teraz wy wzięliście na siebie ten obowiązek.
Tordhild uśmiechnęła się ciepło.
- Musisz wiedzieć, że traktujemy to jak dar - wyznała. - Tak bardzo chcieliśmy mieć

więcej dzieci, ale wiesz... A teraz mamy Marilenę. To dla nas prawie jak cud.

- Ale ten dom...
- Mieszkanie się wyremontuje i sprowadzimy tu nasze własne meble i sprzęt - uspokoiła ją

Tordhild. - Sami postanowicie, co zrobić z rzeczami, które tu zostały, ponieważ my ich nie
chcemy. No może tylko te, które Ruth sama zrobiła - dodała. - Sznurek do dzwonka w salonie
i te kolorowe chodniki. Ale poza tym wszystko trzeba wynieść. Wprowadzimy się do nowego

background image

domu, w którym nie powinno pozostać ani trochę smutku i nieszczęścia mieszkającego w
tych ścianach.

Mali skinęła głową.
- Ale to taka mała wioska...
- Na pewno sobie i z tym poradzimy - uśmiechnęła się Tordhild.
- Czy wiesz, co zazdrość potrafi robić z ludźmi, Tordhild? - spytała Mali cicho. - Sivert

stał się sławny, poza tym wszyscy wiedzą, że jesteś spokrewniona z Cyganami. Musisz
wiedzieć, że nikt tutaj nie zapomniał, że Sivert zrzekł się dziedzictwa i po prostu zniknął.
Znajdą się tacy, którzy nie przestaną drążyć waszej przeszłości i waszego życia w nadziei, że
znajdą coś, czym będą mogli was dotknąć.

- Tych, którzy zużywają na to swój czas i siły, po prostu mi żal - odparła Tordhild. - Poza

tym nie tylko na wsi tak jest, Mali. Zazdrość znajdziesz wszędzie.

- Ale jest silniejsza, gdy miejscowość jest tak mała - zauważyła Mali. - I nie ominie was,

tym bardziej że jesteście Stornesami - dodała z naciskiem. - Całe życie tego doświadczałam.

- My chyba, tak jak ty, należymy do tych, którzy potrafią wiele przetrzymać - uznała

Tordhild. - Na pewno wszystko będzie dobrze. Trzeba być dobrej myśli.

Położyła obie ręce na ramionach Mali i spojrzała jej w oczy. Przez moment serce się Mali

ś

cisnęło. Czuła, jak gdyby patrzyła w błyszczące oczy Jo, z tak charakterystycznymi żółtymi

plamkami.

- Sivert jest ciepły i wrażliwy - mówiła dalej łagodnie. - Ale jest również silny. Nigdy by

nie wpadł na pomysł przeprowadzki, gdyby tego naprawdę nie chciał. On chce wrócić do
domu, Mali. Powiedział mi to. W jego żyłach płynie również twoja krew - dodała. - Myślę, że
Sivert coraz silniej to czuje.

Mali położyła swoje dłonie na dłoniach Tordhild i uścisnęła je. Słowa synowej zapadły w

nią. Tak bardzo chciałaby wierzyć, że to prawda, że Sivert właśnie tak czuje. Ale nie
zadawala więcej pytań.

- Chciałabym, żebyś coś ode mnie przyjęła - odezwała się po chwili namysłu.
Poszperała trochę w kieszeni spódnicy i wyjęła małe pudełeczko.
- Ruth skończyłaby w maju dwadzieścia lat - rzekła ze smutkiem. - Havard kupił to dla

niej, kiedy ostatnio był w mieście. Chcieliśmy, żeby miała coś... coś porządnego -
dokończyła. - Nie była rozpieszczana upominkami, odkąd wyszła za mąż. Chciałabym teraz,
ż

ebyś ty ten drobiazg od nas przyjęła.

Tordhild otworzyła pudełeczko. Na białej wyściółce leżał złoty pierścionek z błyszczącym

niebieskim oczkiem.

- Ruth tak bardzo lubiła niebieski - szepnęła Mali łamiącym się głosem. - Mawiała, że to

kolor nieba w pogodny dzień.

- Ale ja nie mogę...
- Weź go, jest dla ciebie - nalegała Mali. - A któregoś dnia dostanie go Marilena w spadku

po tobie. I będzie tak, jak Ruth by sobie tego życzyła.

Podeszła do komody i otworzyła niewielką szkatułkę, która stała na blacie. Nie była to

skrzynia pełna skarbów, zauważyła Mali smutno. Samuel najpewniej zabronił Ruth kupować
kosztowności. Ale leżały tam łańcuszek na szyję i dwie ładne szpilki do włosów. Dorbet i
Herborg dostaną po jednej na pamiątkę, pomyślała. Sama wzięła cieniutki srebrny łańcuszek i
zawiesiła na szyi. Położyła na nim dłoń i przycisnęła do piersi.

Już miała zamknąć i odłożyć szkatułkę na miejsce, gdy nagle zauważyła w rogu coś

błyszczącego. Podniosła pudełko do światła i dokładniej się przyjrzała. Poczuła bolesne
ukłucie, kiedy rozpoznała obrączkę ślubną Ruth. Nie zauważyła, że córka nie miała na palcu
obrączki, kiedy przygotowywały z Dorbet jej ciało do pogrzebu. Zwróciła uwagę jedynie na
złoty krzyżyk na szyi Marileny.

background image

- O Boże - szepnęła, przyglądając się błyszczącemu drobiazgowi. - Zdjęła obrączkę

ś

lubną, zanim...

- Dlaczego to zrobiła? - zdumiała się Tordhild i podeszła bliżej.
- Nie wiem - odparta Mali cicho. - Ale wydaje mi się, że może wtedy wreszcie poczuła się

wolna od Samuela.

- Schowajmy to dla Marileny jako pamiątkę po matce - zaproponowała Tordhild.
Mali nie odpowiedziała. Wsunęła obrączkę do kieszeni spódnicy i razem z Tordhild zeszły

na dół, żeby posłuchać, co uzgodnili Havard z Sivertem.

Zrobiło się późno, zanim udali się na spoczynek. Havard i Sivert długo siedzieli nad

szkicami, przedstawiającymi ich wyobrażenia na temat przyszłego kształtu Wzgórza.
Zamierzali rozbudować parter, by był dwa razy większy niż teraz, a na górze miały powstać
dwie nowe sypialnie. No i w całym budynku należało założyć porządną izolację.

- Popatrz, Tordhild, myślę, że tak będzie dobrze - rzekł Sivert i spojrzał w górę znad

rysunku.

Miał policzki czerwone z wrażenia. Mali zobaczyła, jak dwie ciemne głowy pochylają się

nad szkicami, i splotła dłonie na piersi.

Prowadź ich, Boże - pomodliła się w duchu. I miej ich w swej opiece!
Kiedy sięgnęła po chusteczkę, poczuła pod palcami coś twardego i zimnego - obrączkę

Ruth. Prawie o niej zapomniała. Nagle doznała dziwnego impulsu, kiedy dotknęła zimnego
złota. Powoli podniosła się i podeszła do drzwi.

- Muszę wyjść, zanim pójdziemy spać - oznajmiła tylko.

Na zewnątrz jasno świecił księżyc. Śnieg lśnił niebieskawo w jego blasku, kiedy Mali

ruszyła na dół w stronę brzegu. Wiatr wzmagał się. Mali uniosła spódnicę i weszła w śnieg.
Tylko jeden raz rzuciła spojrzenie na dwór, w obawie, że ktoś mógł ją zobaczyć w drodze nad
fiord. W domu pomyśleli pewnie, że wyszła za potrzebą, i chciała, żeby tak myśleli.

W palcach zaciskała mocno obrączkę. Tordhild poradziła, żeby zachować ją dla Marileny

jako pamiątkę po matce. Nigdy tego nie zrobi! Ta obrączka nie będzie dobrym
wspomnieniem dla Marileny. Krzyżyk Ruth, owszem, jako prezent od nich w dniu
konfirmacji. Nie trzeba więcej. Poza tym Mali będzie dużo opowiadać małej o Ruth. O tej
Ruth, którą znali, zanim pojawił się Samuel i ją zniszczył. Ruth o promieniejących radością
szarych oczach i ciepłym uśmiechu.

Kiedy Mali minęła szopę na łodzie, uderzył ją silny podmuch wiatru. Fale z głuchym

łoskotem rozbijały się o brzeg. Mali zeszła tak nisko, że lodowata woda oblewała jej buty, a
na twarz ze słonego fiordu pryskała piana.

Powoli wysunęła z kieszeni rękę. Rozprostowała palce i przez moment przyglądała się

połyskującej obrączce. Wzdrygnęła się.

- Teraz jesteś wolna, dziecko - rzekła cicho.
Potem rzuciła obrączkę do wody, najdalej, jak tylko potrafiła.

ROZDZIAŁ 11.

Kwiecień nadleciał szumnie do Inndalen wraz z fenem i oślepiającym słońcem. To była

prawdziwa eksplozja światła! Po długiej i mrocznej zimie ludzie niemal poruszali się po
omacku. Promienie słońca odbijały się w kryształkach śniegu i czarnych wodach fiordu.
Otwierano okna, a świeże powietrze przefruwało przez salony i sypialnie na poddaszach.
Wszyscy ulegali wpływowi owych zmian w przyrodzie. Odnosiło się wrażenie, jak gdyby
ludzie budzili się do nowego życia po długiej, mroźnej i pozbawionej światła zimie. Mimo że
nie zapomnieli tragedii, która spotkała Ruth, pogodniej patrzyli na świat.

background image

W owe cudowne dni kwietniowe niemało mieli powodów do radości. Herborg wreszcie

mogła wstać z łóżka - stan zapalny ustąpił i młoda mama rozkwitała jak róża. Dumna niczym
kwoka strzegła maleństwa, które kołysała w kołysce stojącej w salonie. Miała pod dostatkiem
pokarmu, a Mała Mali rosła zdrowo.

Mali często zatrzymywała się przy kołysce i przyglądała dziewczynce. Czasem gładziła po

mięciuchnym policzku. Mała była ślicznym dzieckiem, podobnym do obojga rodziców,
pogodnym i spokojnym. Przesypiała większość nocy, a w ciągu dnia, kiedy ktoś brał ją na
ręce, gaworzyła i uśmiechała się, ukazując bezzębne dziąsła. Często się to zdarzało.

- Będzie bardzo rozpieszczona - zwrócił uwagę Oja, widząc któregoś dnia, jak Mali

przechadza się po pokoju z dzieckiem na ręku.

Jednak Mali wiedziała, że syn nie ma nic przeciwko temu. Był tak dumny z córki, że sam

często nosił ją w ramionach. Niewielu mężczyzn miało taki kontakt z dzieckiem. Mawiano, że
niemowlęta to sprawa kobiet. Oja był innego zdania i mała wynagradzała mu to radosnym
gaworzeniem, ulewaniem na koszulę, a Herborg promiennym, zakochanym uśmiechem.

- Babcie mają prawo rozpieszczać swoje wnuki - usprawiedliwiła się Mali i przykucnęła z

maleństwem na rękach, aby Marilena mogła je poklepać.

Marilena skończyła dziewięć miesięcy. Nie potrafiła jeszcze chodzić, ale świetnie za to

raczkowała. Niemało rzeczy wylądowało na podłodze, kiedy zatrzymywała się przy stole,
wstawała, przytrzymując się brzegu blatu, i ciągnęła za obrus, żeby dosięgnąć czegoś, na co
miała ochotę. Wiedziała, że źle robi, bo patrzyła potem na dorosłych z poczuciem winy
swymi wielkimi, szarymi oczami. Zaraz jednak jej drobną dziecięcą twarz przecinał szeroki,
łobuzerski uśmiech i nikt już nie miał serca krzyczeć na to dziecko. Poza tym pamiętano, że
przecież biedactwo straciło matkę. No, ojca też, ale nigdy o nim nie wspominano.

„Biedna malutka, pozbawiona matki" - mówili z powagą ludzie i wzdychali. Mali

pomyślała, że to aż uderzające. Czasami zastanawiała się, o czym między sobą gadają. Ale
zaraz uspokajała samą siebie, że to przecież nieważne. Najważniejsze, że udało się uratować
dobre imię Ruth, że nie pozostała w ludzkiej pamięci jako zabójczyni.

Póki co Marilena sprawiała wrażenie beztroskiego dziecka. Nic również nie wskazywało

na to, by za kimś tęskniła. Mali często pocieszała się myślą, że na szczęście dziewczynka była
jeszcze bardzo mała, kiedy wydarzyła się ta potworna tragedia. Małe dzieci szybko
zapominają o przykrościach, w każdym razie wtedy, gdy znajdują kogoś, kto otoczy je troską
i miłością. A Marilena jednego i drugiego miała w bród.

Była ruchliwym i pogodnym dzieckiem i wykazywała duże zainteresowanie Małą Mali.

Zdarzało się, że zatrzymywała się obok kołyski, podnosiła na nogi i zaglądała do środka ze
zdumieniem i zaciekawieniem. Jej poklepywanie maleństwa często kończyło się tak, że mała
uderzała w krzyk, ponieważ Marilena nie miała wyczucia i oprócz tego, że potrafiła ostrożnie
poklepać, czasem też uderzała mocniej. Wtedy jednak sama również była nieszczęśliwa i
razem z Małą Mali zaczynała płakać. W takich chwilach Havard kręcił głową, zerkał znad
gazety i mawiał, że w ich salonie jest jak w padole płaczu. Jednak patrzył łagodnym
wzrokiem. Miał słabość do obu wnuczek i uważał, że wyrosną z nich niezwykłe dziewczyny.
Potrafił odłożyć na chwilę gazetę i wziąć jedną albo obie naraz na kolana, żeby z nimi
pogawędzić.

Od śmierci Ruth Havard bardzo się zmienił. Na początku Mali zbytnio się nad tym nie

zastanawiała. Sądziła, że milczenie i powaga, w które coraz częściej popadał, są objawem
smutku po stracie córki. Ale w miarę upływu tygodni uświadomiła sobie, że to coś więcej, że
dręczy go jakaś zgryzota, z którą nie potrafi sobie poradzić. Mali nie bardzo wiedziała, co
powinna zrobić, zostawiła więc Havarda w spokoju, mając nadzieję, że ów niepokojący stan
wkrótce minie. Nie chciała zamęczać męża dodatkowo pytaniami, jeszcze nie teraz,
pomyślała. Pewnie z wiosną mu przejdzie.

background image

Na razie Herborg wzięła na siebie główny ciężar opieki nad Marileną. Tordhild miała zająć

się małą w połowie maja, kiedy z całą rodziną przeprowadzą się do Stornes.

- Całkiem dobrze sobie radzę - uśmiechnęła się przekonująco, kiedy Mali stwierdziła, że

jest dość roboty przy jednym dziecku. - Dorbet obiecała mi pomóc - dodała.

- Oczywiście, że pomogę - zapewniła Dorbet i wzięła Marilenę na kolana, żeby dać jej

kaszkę na drugie śniadanie. - Muszę się już wprawiać - rzekła z szelmowskim uśmiechem.

Mali jednak wydała polecenia obu służącym, żeby zarówno Ane, jak i Ingeborg pomagały

opiekować się Marileną. Herborg miała ręce pełne roboty przy Małej Mali, a Dorbet często
ź

le się czuła i musiała leżeć.

Oczywiście Mali również zajmowała się małą, gdy tylko mogła. Jednak większość czasu

spędzała na tkaniu. Ostatnio tyle się wydarzyło, że musiała odłożyć na bok zlecenie z
Ameryki. Przez jakiś czas myślała nawet, że nie będzie mogła pojechać. Nie teraz, kiedy Ruth
odeszła. I dopóki Havard nie wróci do zdrowia. Chciała porozmawiać z mężem, ale bała się,
ż

e jeśli usłyszy, jak bardzo jest mu potrzebna tu w domu, to sama zrezygnuje z wyjazdu. A

przecież tak bardzo chciała jechać. Czuła, że tego potrzebuje. Choć musiała przyznać, że to
długa i męcząca podróż, to jednak chciała choć na chwilę wyrwać się ze wsi. Poczuć wiatr w
skrzydłach i przekonać się, że jeszcze potrafią ją unieść. A raczej to, co z nich pozostało,
pomyślała.

W pierwszym okresie po pogrzebie Ruth nie potrafiła myśleć ani o tkaniu, ani o podróży

do Ameryki. Czuła się jakby obezwładniona smutkiem i całkiem pochłonięta sprawami
związanymi z pochówkiem. Ale kiedy Sivert i Tordhild wrócili do Oslo, znowu zaczęła tkać.

Na początku chodziła do tkalni, żeby po prostu pobyć przez chwilę sama. Bardzo

potrzebowała owej samotności. Najpierw przechadzała się tylko po pokoju i oglądała prace,
które leżały gotowe, wciągała specyficzny zapach włóczki i czuła, że to daje jej ukojenie.
Pewnego dnia usiadła do rozpoczętej pracy. Po jakimś czasie tkanie ją pochłonęło bez reszty,
a kiedy wreszcie rozprostowała plecy i wstała, poczuła, że to jej dobrze zrobiło. Przez wiele
godzin nawet nie pomyślała o Ruth. Nie pragnęła wcale zapomnieć o śmierci córki, ale
potrzebowała chwili oddechu. Azylu. Życie musi płynąć dalej, na nic się nie zda rezygnacja i
poddanie smutkowi. Obawiała się, że to właśnie dotknęło Havarda. Znowu pomyślała, że
musi z nim porozmawiać. Nie wolno jej dłużej zwlekać.

Skończyła gobelin, który czekał do tej pory w krosnach, i zaczęła nowy obraz. Po prostu

nagle poczuła taką potrzebę. Właściwie nie planowała robić więcej prac przed wyjazdem do
Ameryki, ale po śmierci Ruth ciągle w jej głowie pojawiały się kolory i obrazy, zarówno w
czasie dnia, jak i podczas snu. W końcu się poddała. Wiedziała, że nie zazna spokoju, dopóki
nie wykona na krosnach tego obrazu, który ciągle do niej powracał z nową siłą.

Właśnie nad nim pracowała. Bywało, że płakała przy tkaniu. Mimo to czuła, że praca

przynosi jej ulgę. Jak gdyby wplatała w obraz własny smutek. Nie wiedziała, czy zabierze ów
gobelin do Ameryki. Zastanowi się, gdy przyjdzie na to czas. Jeżeli w ogóle będzie mogła
wyjechać, pomyślała znowu.


- Rozmawiałam z Herborg i Oją - rzekła Mali któregoś wieczoru, kiedy szykowała się do

snu.

Havard leżał już w łóżku. Podłożył rękę pod głowę i przyglądał się żonie, jak rozczesuje

długie, gęste włosy. - Chrzest odbędzie się dziewiątego maja. Herborg czuje się już dość
silna, a i dziecko jest już wystarczająco duże. Jest zdrowe i pogodne, więc powinno nieźle
znieść wyprawę do kościoła. Wiesz, dobrze by było, żeby chrzest odbył się jeszcze przed
ś

lubem Dorbet.

Havard nie odpowiedział. Mali odłożyła grzebień i wśliznęła się do łóżka obok męża.
- Słyszałeś, co mówiłam, Havardzie?
Dotknął dłonią jej włosów i patrzył, jak prześlizgują się między jego palcami.

background image

- Jesteś taka piękna, jak byłaś jako młoda dziewczyna - rzekł cicho, nie odpowiadając na

jej pytanie.

Mali spojrzała na niego zaskoczona. Miał smutną twarz i błyszczący wzrok. Mali ścisnęło

się serce. Taki wstęp nie wróżył nic dobrego. Zwykle oznaczało to, że Havarda coś gnębi.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała i pogładziła męża po policzku. - Jestem już

starą babcią.

- Nie, nigdy naprawdę się nie zestarzejesz - zaprzeczył. - Na to jest w tobie zbyt wiele

ż

yciowej odwagi.

- Życiowej odwagi...
- Tak, ty nigdy się nie poddajesz. Nie chodzi mi o to, że różne bolesne zdarzenia nie mają

na ciebie wpływu. Nie, nie jesteś zimna i nieczuła. Wręcz przeciwnie. - Ujął w dłoń pasmo
włosów i odgarnął z jej twarzy. - Ale jesteś najsilniejszą kobietą, jaką znam - rzekł cicho. -
Jesteś nieugięta. Udowadniasz to przez całe życie.

Mali wygodnie ułożyła się na ramieniu męża i pieszczotliwie przeczesała palcami jego

włosy.

- Tak, chyba zawsze byłam silna - przyznała. - Po prostu musiałam, inaczej bym zginęła.

Nie tylko ja - dodała z namysłem. - Pociągnęłabym za sobą wielu innych. Jednak nie posia-
dam nadludzkiej mocy, Havardzie. Wiesz o tym przecież lepiej niż inni. Gdybyś ty nie okazał
się silny wtedy, kiedy Ruth... Szybko otarła twarz i odchrząknęła.

- To dzięki twojej sile udało mi się przez to przejść, Havardzie. Zdajesz sobie chyba z tego

sprawę.

Nie odpowiedział. Leżał w milczeniu, bawiąc się jej włosami.
- Co ci jest, Havardzie?
- Ruth nie żyje - rzekł ochryple.
Mali odwróciła się na bok i przytuliła do męża. Objęła g mocno ramionami i przygarnęła

ku sobie.

- Nie mogę się od tego uwolnić - mówił dalej, ledwie słyszalnie. - Nie mogę spać po

nocach i rozmyślam, co powinienem był zrobić...

- Nie mogłeś uczynić nic więcej, Havardzie.
- Powinienem był już dawno temu przegnać Samuela.
- Nie miałeś do tego prawa - przekonywała Mali, odgarniając mu grzywkę z czoła. -

Wybór należał do Ruth. Sama zdecydowała się wyjść za niego za mąż.

- Ale nie mogła wiedzieć, że taki z niego diabeł - płakał Havard. - Powinienem był...
Mali gładziła go po plecach. Czuła, jak jego ciałem wstrząsa szloch.
- Prześladowały mnie takie same myśli, Havardzie - szepnęła. - Zwierzyłam się z nich

Sivertowi i to on uświadomił mi, że Ruth była dorosła. Że miała prawo dokonywać własnych
wyborów. I wiesz, w życiu tak jest, że każdy musi ponosić odpowiedzialność za swoje
wybory. Nawet jeśli się to kończy tak źle jak... jak w przypadku Ruth.

Długo leżeli obok siebie bez słowa.
- To nie jest nienormalne, że każdy martwi się o swoje dzieci, Havardzie - mówiła dalej

Mali. - Smutek po stracie Ruth będzie nam towarzyszył każdego dnia, tobie i mnie.
Stopniowo będziemy się do niego przyzwyczajać, będzie nam coraz łatwiej z nim żyć. Życie
musi przecież toczyć się dalej...

- Nie wiem...
- Czego nie wiesz?
- Czuję się stary, Mali. Gdzie się podziała dawna radość?
- Ona nadal w nas żyje - pocieszyła go Mali, muskając oddechem jego szyję. - Nie

zniknęła, Havardzie. Ale ostatnio smutek wziął górę. Zobaczysz, będzie lepiej. Jestem pewna,
ż

e będzie lepiej - powtórzyła cicho.

Znowu leżeli przez chwilę w milczeniu. Jakaś szczapa zwaliła się w piecu.

background image

- Ostatnio tak dużo pracujesz - odezwał się nagle Havard.
Mali poczuła, jak jej serce uderzyło mocno o żebra. Teraz się zacznie.
- Tak, zajmuję się tyloma rzeczami - odparta niepewnie.
- Ponieważ zamierzasz wyjechać do Ameryki?
- Tak, myślałam o tym.
Przez jakiś czas nic nie odpowiedział, ale Mali poczuła, jak się spiął.
- Mimo że Ruth nie żyje, a Dorbet będzie miała dziecko?
- Ruth nie wróci, nawet jeśli nie wyjadę - odparta Mali smutno. - A Dorbet nie urodzi

przed moim powrotem. Nie wyjeżdżam na zawsze, Havardzie.

Odsunął się i położył na plecach. Wpatrywał się w sufit i oddychał ciężko.
- Przecież wrócę, Havardzie - szepnęła.
- Wrócisz...

Dorbet brnęła przez śnieżną breję do Granvold.
Przez kilka ostatnich dni panowała odwilż i świeciło słońce, więc śnieg szybko zaczął

topnieć. W Stornes rozłożono na ziemi za spiżarnią pierwsze wielkie pranie do bielenia. Dom
pachniał salmiakiem i mydłem potasowym i błyszczały świeżo wypucowane okna.
Przygotowania do chrzcin Małej Mali ruszyły pełną parą.

Również w Granvold codziennie z komina pralni snuła się smuga dymu, skierowana prosto

w górę. Można ją było zobaczyć, wyglądając przez okno salonu położonego niżej Stornes.

- Tam też rozpoczęli już przygotowania - uśmiechnęła się Ane. - Służące Marit pewnie

padają ze zmęczenia. Dobrze, że nie jestem jedną z nich. Ślub dziedzica to nie żarty. Marit
przeceniła chyba nieco swoje możliwości, wysyłając tyle zaproszeń. Ile osób ma przyjść?

- Słyszałam, że mówiono o siedemdziesięciu, ale myślę, że przybędzie więcej - odparła

Mali, wzdychając. - Miejmy nadzieję, że bogowie natury będą tego dnia po stronie
gospodarzy, żeby goście mogli od czasu do czasu wyjść na powietrze.

Mali nie miała odwagi nawet pomyśleć, co będzie, jeżeli w dniu ślubu porządnie lunie

deszcz, choć to nie na niej spoczywała odpowiedzialność za udane przyjęcie. Zazwyczaj
wesele odbywało się we dworze, w którym mieszkał dziedzic. Tam po ślubie przeprowadzali
się młodzi małżonkowie, więc starano się uniknąć przenoszenia prezentów ślubnych z
jednego dworu do drugiego. Mali oczywiście miała pomóc, gdyby zaistniała taka potrzeba, i
odpowiednio wcześniej przywieźć do Granvold spore ilości mięsiwa i ciast. Ale nie ona była
za wszystko odpowiedzialna. Właściwie dobrze się z tym czuła.


Dorbet przeskoczyła lekko przez szeroką kałużę. Za kilka miesięcy będzie miała duży

brzuch, pomyślała z niejakim niedowierzaniem. Ale najpierw stanie na ślubnym kobiercu! Aż
drżała z emocji. Wreszcie przysłano suknię ślubną. Dorbet czekała i czekała, aż w końcu
zadzwoniła do miasta, żeby spytać, co się stało. Dwa dni później przesyłka przypłynęła
parowcem.

Dorbet otwierała wielkie pudło z bijącym sercem. Suknia wyglądała jak marzenie.

Dziewczyna zawołała Herborg i obie ukradkiem pomknęły do sypialni, którą Herborg dzieliła
z Oją. Było tam wielkie lustro po wewnętrznej stronie drzwi szafy, którą Oja kupił w mieście,
kiedy miał się ożenić.

- O rany! - westchnęła Herborg zachwycona, gdy Dorbet włożyła suknię i obracała się

powoli dookoła. - Wyglądasz jak księżniczka z bajki, Dorbet! Jak królowa - poprawiła się. -
Nigdy nie widziałam piękniejszej panny młodej!

Dorbet zerknęła w lustro, obróciła się jeszcze raz dokoła i zgodziła się z Herborg.

Pogrzebała w pudle i wyjęła welon z niewielką, wyszywaną perłami koroną, który również
zamówiła. Herborg pośpieszyła z pomocą i przymocowała koronę do włosów szwagierki.

background image

Delikatnymi palcami rozłożyła równomiernie półdługi, cienki jak mgiełka welon. Aż klasnęła
w ręce.

- Nikt nie będzie mógł oderwać od ciebie oczu - roześmiała się. - Ola chyba zemdleje,

kiedy cię zobaczy!

Dorbet uśmiechnęła się zadowolona.
- Możesz przyjść i pomóc mi się ubrać i umalować w dniu ślubu - rzekła łaskawie. - Tylko

ty i mama. Nikt inny mnie nie zobaczy, zanim nie będę gotowa i zanim Ola nie przyjedzie po
mnie powozem.

Herborg pociągnęła ostrożnie za suknię.
- Żeby tylko nie okazała się za ciasna - rzekła zmartwiona. - To jeszcze trzy tygodnie.
- Phi! - prychnęła Dorbet niefrasobliwie i pogładziła się po płaskim brzuchu. - Jestem

szczuplejsza niż kiedykolwiek.


- Jest nasza panna młoda! - uśmiechnęła się Marit, kiedy Dorbet dotarła do Granvold.
Służące odwróciły głowy i zerknęły na gościa ukradkiem, a Dorbet zaczerwieniła się. Nie

mogła przyzwyczaić się do myśli, że teraz tym dziewczętom będzie wydawać polecenia.
Bezpiecznie czuła się tylko przy Ane i Ingeborg. Ale trzeba pogodzić się z tym, co będzie.
Teraz nie ma już innego wyjścia, pomyślała.

- Chciałaś ze mną pomówić - zagadnęła przyszłą teściową i przysiadła na skraju ławy.
- Tak - promieniała Marit i wytarła ręce w fartuch. - Chciałabym ci coś pokazać.
- Tylko mi?
Marit roześmiała się.
- Ola zaraz przyjdzie - odparła. - Przepadł gdzieś w stajni, więc po niego posłałam. Co

prawda już o tym wie, ale będzie lepiej, jeżeli obejrzycie to razem we dwoje.

Dorbet zastanowiła się, cóż to takiego może być. Chyba nie prezent ślubny, pomyślała. Na

to jeszcze za wcześnie. Ruszyła za Marit w stronę korytarza.

- Ola! Ola!
Marit wystawiła głowę przez tylne drzwi, wychodzące na stodołę i oborę, i krzyknęła, aż

zadzwoniło w uszach. Po chwili Ola wyjrzał ze stajni.

- Dorbet przyszła! - zawołała Marit. - Chodź z nami. Chcę jej pokazać... - urwała i

odwróciła się do Dorbet. - O mało co się nie zdradziłam - roześmiała się. - Poczekamy, aż Ola
się przebierze.

Dorbet skinęła głową.
- Masz już suknię ślubną?
- Tak.
- Pasuje?
Dorbet ponownie skinęła głową, czując, że się czerwieni.
- Tak, leży jak ulał.
Marit położyła rękę na ramieniu Dorbet i uścisnęła przyszłą synową.
- Pomyśleć tylko, że spodziewacie się potomka - westchnęła szczęśliwa. - To wszystko

jest zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. I ślub, i dziecko... Ach, Dorbet, Dorbet. Będziesz
tu szczęśliwa - rzekła wzruszonym głosem i znowu ją przytuliła.

W tej samej chwili otworzyły się drzwi i ukazał się w nich Ola.
- Oto jestem w pełnym szyku! - uśmiechnął się i spojrzał na matkę, która obejmowała

Dorbet. - Czy jest coś, o czym nie wiem?

- Nie, tylko czuję się taka szczęśliwa, że Dorbet zostanie młodą panią w naszym

gospodarstwie - odparła Marit. - No i że już spodziewacie się potomka...

Już, pomyślała Dorbet i podeszła do Oli. Gdyby nie miała trudności z zajściem w ciążę,

dawno by już była przy nadziei. Gdyby do tego jeszcze nie miała szczęścia, kto inny, a nie

background image

Ola byłby ojcem, przyszło jej nagle do głowy i poczuła, że robi się jej gorąco. Wówczas nie
zostałaby panią Granvold. Szybko odegnała tę myśl i wzięła Olę za rękę.

- Marit chce mi coś pokazać.
Ola roześmiał się.
- Tak, już od tygodnia nosiła się z tym zamiarem, ale poprosiłem, żeby trochę poczekała.

Dłużej jednak nie mogła się powstrzymać.

- Widziałam już naszą sypialnię i nowe podwójne loże, które dostaniemy...
- Nie, mama chce ci pokazać coś innego - wyjaśnił Ola i objął Dorbet ramieniem.
Marit zaczęła wchodzić na górę po schodach, a Ola dał Dorbet znak, by ruszyła za nią.

Marit zatrzymała się przed najmniejszą sypialnią na poddaszu, której nie używano. Otworzyła
drzwi i odsunęła się, żeby Dorbet mogła wejść pierwsza. Pośrodku stała śliczna stara
rzeźbiona kołyska. Została już wyłożona pachnącym materacykiem i pierzynką powleczoną w
poszewkę z pięknym haftem. Na brzegu przewieszono kredowobiałe futerko. Dorbet
zatrzymała się zaskoczona. Po chwili odwróciła się w stronę Marit.

- Już przygotowałaś kołyskę?
- Tylko ją odszukałam - usprawiedliwiła się Marit trochę zakłopotana. - Ta kołyska

służyła w Granvold wielu pokoleniom. Ola też w niej leżał, kiedy był malutki - dodała z
uśmiechem.

- Ale... ale...
Dorbet szukała po omacku dłoni Oli.
- Moja matka twierdzi, że nie należy niczego przygotowywać zbyt wcześnie - rzekła

cicho. - Nie wiadomo, co się może zdarzyć... jeśli ktoś na przykład nie ma szczęścia. Poza
tym myślałam, że to ja powinnam...

Ugryzła się w język. Przemilczała, że wolałaby sama wyhaftować poszewkę i wyszykować

kołyskę. Marit pewnie by nie zrozumiała. Tutaj na pierwszym miejscu stawiano tradycje rodu
Granvoldów. Jak już kilka razy wcześniej, Dorbet doznała niepokojącego uczucia, że inni nią
sterują. Nie podobało jej się to.

- O, na pewno wszystko będzie dobrze - szczebiotała Marit. - Jesteś młoda i zdrowa, więc

nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Nie wiedziałam, że twoja matka jest przesądna - dodała,
poprawiając niewielki futrzak.

- Wcale nie jest - broniła matki Dorbet. - Pozostaje nam mieć nadzieję i wierzyć, że

wszystko pójdzie dobrze - dodała trochę łagodniej.

- A więc podoba ci się kołyska? - spytała Marit. Nie chciała wdawać się w dyskusję o tym,

o czym na pewno sama dobrze wiedziała, że nie wszystkie ciąże przebiegają prawidłowo.

Z tego nawet Dorbet zdawała sobie sprawę. Poza tym matka przygotowywała ją na

wypadek, gdyby coś poszło nie tak, jak powinno. Sama jednak nie zastanawiała się nad tym
zbyt często, jeśli miała być szczera. Mimo wszystko nie podobało się jej, że Marit uznawała
wiele spraw za przesądzone.

- Tak, jest bardzo ładna - przyznała Dorbet. - Nie spodziewałam się tylko, że będzie

przygotowana już teraz. Ale...

- Ja też mówiłem to samo - wtrącił się Ola. - Ale moja matka całkiem straciła rozum,

kiedy się dowiedziała, że jesteś w ciąży.

- Zresztą nie tylko ja - dodała Marit, żartobliwie szturchając Olę. - Ty też nie myślisz o

niczym innym.

Ola objął Dorbet ramieniem i uśmiechnął się do niej.
- Myślę przede wszystkim o tym, żeby się ożenić z Dorbet - odparł. - Nikt nie będzie miał

piękniejszej żony niż ja.

- To prawda - przyznała Marit i podeszła do drzwi. - Zejdę na dół, a wy też zaraz

przyjdźcie na podwieczorek.

background image

- Dobrze, za chwilę - zawołał za nią Ola i mrugnął porozumiewawczo do Dorbet. - Za

bardzo długą chwilę - dodał.


Kiedy zamknęli za sobą drzwi do sypialni, Ola przyciągnął Dorbet ku sobie. Uniósł jej

twarz i pocałował.

- Minęła cała wieczność, odkąd byliśmy sam na sam - mruknął.
Dorbet uśmiechnęła się i mocniej do niego przytuliła. Poczuła jego twarde ciało przy

swoim, poznała, że jest podniecony.

- To była krótka wieczność - szepnęła tuż przy jego ustach. Pociągnął ją na łóżko. Jego

ręce zaczęły gorączkowo rozpinać guziki jej bluzki.

- Czekają na nas z posiłkiem - zaprotestowała Dorbet przestraszona.
Jednak musiała Oli przyznać rację, rzeczywiście minęło trochę czasu, odkąd byli całkiem

sami. Nie najlepiej się ostatnio czuła, dokuczały jej mdłości i nie miała ochoty z nim sypiać.
Ola uszanował to. Obchodził się z nią jak z kruchym szkłem, co bardzo ją denerwowało. Ale
teraz dolegliwości minęły i Dorbet znowu poczuła wzdłuż kręgosłupa miłe łaskotanie
pożądania.

- Podwieczorek może chyba poczekać - dyszał Ola, zdejmując jej bluzkę. - Nie na ciasto

mam teraz ochotę!

Dorbet nie protestowała. Pomagała ściągać z siebie ubranie. Kiedy Ola zdjął z niej ostatnią

część bielizny, jęknął z rozkoszy. Jego dłonie prześlizgiwały się po miękkim ciele Dorbet.
Wypełniły się jej piersiami. Potem położył rękę na jej płaskim brzuchu.

- To nie zaszkodzi maleństwu, jeżeli my...
Dorbet potrząsnęła głową, aż jej gęste włosy rozsypały się wokół głowy. Wyciągnęła się

na łóżku, świadoma, że ma piękne ciało. Sprawiało jej przyjemność, gdy widziała, jak bardzo
Olę podnieca. Podobało jej się, że z jej powodu ogarnia go szaleństwo.

- Nie rozbierzesz się?
Zerwał z siebie koszulę i spodnie i stanął przed nią w samych slipach.
- Zdejmij wszystko - szepnęła Dorbet ochryple. - Chcę cię zobaczyć.
Jak zwykle poczuła niezwykłą słodycz, kiedy stanął przed nią nagi. Był imponujący pod

każdym względem. Podobało jej się, że potrafi tak na niego działać, że Ola jest niczym masło
w jej rękach. Wyciągnęła rękę i przesuwała ją wolno w dół wzdłuż jego twardego brzucha.
Potem chwyciła jego męskość. Skulił się z jękiem.

- Chodź - szepnęła Dorbet i pociągnęła Olę ku sobie.
Przycisnęła jego twarz do swych piersi i wyprostowała się. Chciała, by zrozumiał, czego

pragnie: żeby ją całował. Jego ciepły język na jej sutkach sprawił, że jęknęła. Popchnęła jego
głowę niżej. Ola wiedział, co Dorbet lubi najbardziej. Gdy dotknął jej językiem, zakręciło się
jej w głowie. Pomyślała, że chciałaby doznawać tego co wieczór, kiedy się pobiorą. Wiła się z
rozkoszy.

Kiedy wreszcie w nią wszedł, zachowywał się ostrożniej niż zwykle. Dorbet wygięła ku

niemu ciało i wbiła paznokcie w jego plecy.

- Zrób to jak trzeba! - syknęła.
- Ale jeżeli...
- Zrób to!
Nie myślała o tym, by uważać na dziecko. Na pewno jest bezpieczne, uznała. A jeśli tym

razem coś się nie uda, to przynajmniej wiadomo, że może mieć dzieci. Tak bardzo się nie
ś

pieszy, jeżeli już o tym mowa. W każdym razie nie zamierzała z obawy o potomka

rezygnować z największej przyjemności.

Ola dał sobą kierować niczym posłuszny źrebak i zrobił to, co kazała. Dorbet jęczała z

rozkoszy i zarzuciła mu nogi na plecy. Tak czy owak wyjście za mąż nie jest chyba takie

background image

najgorsze, pomyślała nieco oszołomiona. A potem wszystko rozpłynęło się w strumieniu
rozproszonego światła i kolorów.


ROZDZIAŁ 12.

Majowy dzień wstał niezwykle przejrzysty i ciepły. Mali wyszła na dziedziniec i

wciągnęła zapach kiełkującej wiosny i krowiego nawozu. Ziemia odtajała wyjątkowo
wcześnie, więc już uporali się z pierwszymi pracami na roli. W połowie tygodnia rozrzucili
nawóz i zabronowali go, jednak niemiły zapach nadal unosił się w powietrzu, kiedy wiatr
przygnał go znad pola ku dworowi. Wczoraj mężczyźni posiali ziarno, Havard jak zwykle
wyszedł z gołą głową.

- Tak, teraz przydałoby się trochę deszczu - rzekł, kiedy po południu wrócili da domu. -

Mogłoby popadać dla dobra upraw.

- Tylko nie w przyszłą sobotę! - zaprotestowała Dorbet i zerknęła znad ciasta, które

dekorowała na chrzciny, zaplanowane na następny dzień. - Chcę iść do ślubu w promieniach
słońca.

- O, na pewno będziesz panną młodą w pełnym blasku - uśmiechnął się Havard

uspokajająco. - Myślę, że nawet Pan Bóg nie odważy się zepsuć ci tej ważnej uroczystości.

Stolarze już od dawna zajęli się rozbudową Wzgórza. Sivert z rodziną przyjechał już we

wtorek. Dobrze się stało, pomyślała Mali, ponieważ przywieźli cały dobytek i trzeba było
powstawiać meble i wszystkie rzeczy do stodoły do czasu, aż nowy dom nie zostanie
ukończony. Poza tym wykorzystano każde wolne miejsce w szafach, żeby zmieścić ich
ubrania. Jeżeli nie zdążą z remontem Wzgórza do żniw, to będą mieli duży kłopot,
zaniepokoiła się Mali, patrząc na pękającą w szwach stodołę. Teraz nie dałoby się tam
wcisnąć nawet snopka.

- Narobiliśmy sporo zamieszania - zauważyła Tordhild, kiedy zeszła na dół po kolejną

kupkę ubrań rozłożonych na sofie w salonie. - Tyle bałaganu w samym środku przygotowań
do chrzcin.

- Z pewnością uporamy się z tym do niedzieli - odparła Mali z uśmiechem. -

Najważniejsze, że jesteście, tak długo czekaliśmy na ten dzień. Naprawdę bardzo się
cieszymy, niech ci nawet przez myśl nie przejdzie, że mogło być inaczej.

Mali nie przesadzała. Przez wiele nocy leżała, nie mogąc zasnąć i rozmyślając o tym, jakie

teraz będzie ich życie. Miała nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży. Że Sivert i jego rodzina
zostaną przyjęci przez mieszkańców wsi jak swoi i będą mogli spokojnie żyć wolni od plotek
i wrogości. Jednak nie miała pewności. Denerwowała się, że choć Sivert jest Stornesem, to
jednak on sam i jego niewielka rodzina mogą zostać potraktowani jak przyjezdni. Tutaj we
wsi zwykle bacznie obserwowano „obcych". Ta myśl nie dawała Mali spokoju. Szczególnie
uważnie przyjrzą się zapewne temu, który powraca do domu po latach, a na dodatek zyskał
ś

wiatową sławę. Który wybrał muzykę zamiast dziedzictwa i ożenił się z dziewczyną

spokrewnioną z Cyganami.

Niezależnie od tego, co mówił Sivert, Mali nie zdołała wyzbyć się obaw, że ktoś mógłby

odkryć prawdę o nim i jego małżeństwie. Otuliła się kołdrą i złożyła ręce, modląc się do
Boga, by nad nimi czuwał. By nikt więcej nie cierpiał z powodu jej dawnych grzechów. By
powrót Siverta z rodziną oznaczał radość dla wszystkich. Szczególnie dla Havarda,
pomyślała. Zapewne to pomoże mu otrząsnąć się z przygnębienia, które go ogarnęło po
ś

mierci Ruth i do tej pory nie ustępowało. Tak bardzo się cieszył, kiedy przyjechali. I

Marilena również. Mali czuła, jak ciepło rozlewa się w jej piersi. Najwyraźniej dziewczynka
pamiętała wszystkich troje. Zaśmiewała się, kiedy Johannes podniósł ją do góry i uściskał na
powitanie. Tordhild zaraz po przyjeździe zajęła się małą, a Marilena, jak się zdawało, nie

background image

miała nic przeciwko temu. Mali westchnęła i zamknęła oczy. Wszystko musi się dobrze
ułożyć. I musi teraz zasnąć, ponieważ jutro podaje Małą Mali do chrztu.

- Jakie imię będzie nosić dziecko?
Mali spojrzała na pastora. Niemowlę w jej ramionach poruszyło się niespokojnie, tak że

ś

liczna stara sukienka do chrztu z wyszukanym haftem nabrała życia. Były w niej chrzczone

wszystkie dzieci ze Stornes jeszcze od czasów Johana. Długa różowa jedwabna wstążka,
którą Herborg przewiązała maleństwo w pasie, połyskiwała w świetle słońca, wpadającego
ukośnie przez wysokie okna kościoła. Mali nie bardzo się podobała, mimo że szarfa była
bardzo wąska. Ale takie wstążki, różowe lub niebieskie, stały się ostatnio modne. Mali nie
protestowała więc, choć uważała, że odebrała nieco szyku starej, przepięknej sukience do
chrztu. W jej oczach strój obyłby się bez dodatkowych ozdób.

- Mali - odparta cichym, pewnym głosem.
Obróciła się trochę, żeby Herborg mogła zdjąć małej czapeczkę. Potem przysunęła dziecko

do chrzcielnicy.

- Mali, ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
W kościele zrobiło się cicho, jakby wszyscy przestali oddychać. Pastor wziął chusteczkę i

wytarł dziecku główkę. Herborg na powrót zawiązała małej czapeczkę. Na dłuższą chwilę
Mali zatrzymała wzrok na krągłej twarzyczce dziecka. Zapiekło ją w piersi z radości i dumy.

Dziedziczka Stornes została ochrzczona.

Jeden po drugim zaczęły przybywać z kościoła wozy z gośćmi. Korzystając z ładnej

pogody, ludzie zatrzymali się na dziedzińcu na pogawędkę, kobiety i mężczyźni, każda z grup
osobno.

Johannesowi i Oli Havardowi pozwolono zaprosić gości do stołu. Zaaferowani, z

rumieńcami na policzkach uwiesili się na sznurze dzwonka i ciągnęli z całych sił. Chłopcy
siedzieli w kościele w pierwszej ławce, w lśniąco białych koszulach i ciemnych spodniach.
Ola Havard przyczesany na mokro, Johannes z wyszczotkowanymi i błyszczącymi kręconymi
włosami. Teraz nie byli już tacy eleganccy. Koszula Johannesa wystawała do połowy ze
spodni, a włosy Oli Havarda sterczały na wszystkie strony. Po wyjściu z kościoła biegali jak
szaleni po dziedzińcu i bawili się w najlepsze. Nic dziwnego, pomyślała Mali z uśmiechem,
stojąc na progu i przyglądając się malcom. Musieli dać upust energii, której nazbierało się aż
nadto podczas półtoragodzinnego siedzenia na mszy.

Stali razem przed domem - ona, Havard, Oja i Herborg - i witali gości przybywających na

poczęstunek. Oja nie potrafił ukryć, jaki jest dumny ze swej słodkiej i łagodnej żony oraz z
tego, że został ojcem. Uśmiechał się i przyjmował gratulacje, wydawał się taki dojrzały i
przystojny w ciemnym garniturze. Herborg promieniała u jego boku w nowej ślicznej
sukience, która napinała się nieco na wypełnionych mlekiem piersiach. Dziecko zasnęło w
kołysce pośród całego zgiełku.

- Gratuluję wam wszystkim!
Marit Granvold z mężem, trzymającym się jak zwykle dwa kroki z tyłu, uśmiechała się

szeroko i ściskała im dłonie.

- Niewiarygodne, że znalazłaś czas, żeby przyjść - przywitała ją Mali. - Słyszałam od

Dorbet, że w Granvold nastał gorączkowy czas. W razie czego nie krępuj się i powiedz,
gdybyś potrzebowała pomocy.

- Nie trzeba, ze wszystkim dajemy sobie radę - podziękowała Marit. - Jak moglibyśmy

dziś nie przyjść?... Wkrótce będziemy rodziną, chyba nie zapomniałaś?

- Tak, został już tylko tydzień - odezwała się Herborg. - Cieszcie się, bo niedługo

zobaczycie śliczną pannę młodą. Już widziałam suknię - dodała z triumfem, a jej oczy
rozbłysły.

background image

- A jakże, cieszymy się, możesz być tego pewna! - zapewniła Marit z entuzjazmem. - Na

jedno i drugie - dodała i mrugnęła porozumiewawczo do Mali i Havarda. - A panna młoda... -
roześmiała się głośno. - Nie musisz mnie przekonywać, że będzie wyglądała jak marzenie. Ta
dziewczyna i na co dzień jest śliczna, a co dopiero w ślubnej kreacji...

Kolejni goście już się przeciskali, więc Mali z mężem weszła do środka. Mali powoli

wypuściła powietrze. Havard przysunął się bliżej.

- Ta kobieta może zamęczyć - szepnął jej do ucha.
- Tss - uciszyła go Mali i zaczęła ściskać kolejne wyciągnięte ręce.
Ale nie mogła się nie zgodzić z Havardem. Przez mgnienie oka doznała niepokojącego

ukłucia w piersi. Jak taka niezależna i samodzielna dziewczyna jak Dorbet wytrzyma pod
jednym dachem z Marit? Pewnie nie da się uniknąć kłopotów. Dorbet nie pozwoli sobie
dyktować, co ma robić, ani deptać po piętach. Ale jednocześnie Dorbet lubi znajdować się w
centrum zainteresowania, pomyślała Mali, lubi być podziwiana i uwielbiana. Trudno byłoby
znaleźć teściową bardziej przychylną i zafascynowaną synową niż Marit. Mimo to... Mali
westchnęła w duchu, ściskając z uśmiechem ręce gości.


W chwili, kiedy ostatni goście wchodzili do środka, do Stornes z dużą szybkością

zajechała kariolka, wzbijając tumany kurzu.

- Co, u licha? - mruknął Havard i spojrzał zdumiony w stronę wozu. - Spodziewamy się

jeszcze kogoś?

Mali nie odpowiedziała. Poczuła ucisk w gardle i ogarniającą ją złość. To wóz ze

Storhaug. Lecz Laura i Gunvald nie zostali przecież zaproszeni!

Naturalnie gospodarze Oppstad byli mile widziani i już przyjechali, zabierając ze sobą Olę

Havarda. Chłopiec i tak został u dziadków na sobotę i niedzielę, i dlatego Mali go zaprosiła.
Głównie ze względu na Johannesa. Ale Laura...

- Wygląda na to, że ktoś wcale nie liczy się z innymi - syknęła przez zaciśnięte zęby.
Wóz zatrzymał się i wyskoczyła z niego Laura. Poprawiła różowoszarą sukienkę i

przygładziła włosy. Rzuciła szybkie spojrzenie ku drzwiom domu. Podczas gdy Gunvald
dostał zadanie znalezienia miejsca do uwiązania konia, Laura śmiało ruszyła w stronę
gospodarzy, trzymając w ręku jakąś paczkę.

- Witajcie! - zawołała radośnie, kiedy podeszła bliżej. - Zapomniałam przysłać prezent na

chrzciny, więc pomyślałam sobie, że wręczę go osobiście.

Skóra Laury nabrała już złocistobrązowego odcienia. Obcięte, półdługie włosy tworzyły

zgrabną fryzurę, a jedwabista szaroróżowa suknia leżała jak ulał, nie zostawiając zbyt dużego
pola dla wyobraźni. Laura była szczupła jak trzcina, lecz miała pokaźny biust. Mimo że
skończyła trzydzieści siedem lat, wyglądała młodziej. Tak, Laura dobrze się trzyma, musiała
przyznać Mali.

- To mogło poczekać - rzekła krótko.
- Ale to dzisiaj jest ten wielki dzień - uśmiechnęła się Laura rozbrajająco i wyciągnęła

prezent.

Havard odchrząknął niespokojnie i zerknął pośpiesznie na Mali. Zrozumiała, że jest

zakłopotany i nie wie, jak się zachować. Sama miała wielką ochotę podziękować, odwrócić
się plecami do Laury i Gunvalda i wrócić do gości. Ale tak się nie robi. Zdawała sobie
sprawę, że Laura właśnie na to liczyła. Nie odprawia się nikogo, skoro już przyszedł.

- Proszę, wejdźcie - rzekła chłodno. - Znajdzie się jeszcze miejsce dla dwóch osób.
Laura uśmiechnęła się szeroko, wyciągnęła rękę i położyła na ramieniu Mali.
- Nie, my nie dlatego... - usprawiedliwiła się i spojrzała Havardowi w oczy. - Chciałam

tylko...

- Rozumiem, co chciałaś - odparła krótko Mali i odwróciła się. - Ubrałaś się jak na

przyjęcie, nieprawdaż? Wejdźcie do środka.

background image

Gotowało się w niej. W korytarzu zaczepiła Ane.
- Laura i jej mąż przybyli nieproszeni - oznajmiła cicho. - Mogłabyś znaleźć im jakieś

miejsce? Gdzieś przy końcu stołu - dodała z przekąsem. - Najlepiej posadź ich w drugim
salonie.

Ane rzuciła szybkie spojrzenie ku drzwiom, w których stali Laura z Gunvaldem. Laura

uśmiechała się i pozdrawiała znajomych, zupełnie niespeszona zamieszaniem, które
spowodowała.

- Widać, że zamierzała wprosić się na przyjęcie - zauważyła służąca, zniżając głos. - Jest

tak wystrojona, że... Nawiasem mówiąc, trzyma się nadzwyczaj dobrze - dodała.

Mali prychnęła. Ane nie musiała tego mówić. Sama przecież też ma oczy! Aż ją zapiekło z

zazdrości. Havard jednak tylko beznamiętnie uścisnął Laurze rękę. Ale Mali i tak była
zazdrosna o tę śliczną młodzieńczą istotę z połyskującymi włosami i pełnymi blasku oczami,
które nadal zalotnie zerkały na Havarda. Nagle poczuła się stara i zmęczona.

- Czy możemy już podawać? - spytała Ingeborg, stojąca obok, gdy tymczasem Ane

poprowadziła nowo przybyłych gości do drugiego salonu.

- Tak - odparta Mali. - Podawajcie do stołu, Ingeborg.

Po obiedzie, korzystając z ładnej pogody, goście znowu wylegli na dziedziniec w

oczekiwaniu na kawę. Mali zostawiła sprzątanie służącym, a sama wyszła przed dom, żeby
porozmawiać ze znajomymi. Zobaczyła Havarda w towarzystwie Sigrid i Bengta, Helgi i
Kristena oraz Siverta i Tordhild. Ruszyła w ich stronę.

- Ależ macie szczęście z tą pogodą - zauważył Bengt, kiedy do nich podeszła.
- Pogoda! - wywróciła oczami Sigrid. - Czy nawet w taki dzień jak dziś trzeba zaczynać

rozmowę od pogody?! Powiedziałabym raczej, że macie szczęście, bo udała wam się
wnuczka, która właśnie została ochrzczona. Jest taka śliczna! W dodatku urodziła się
zaledwie kilka tygodni później niż nasz następca tronu. To na pewno szczęśliwy znak.

- Tak, to rzeczywiście dla nas wielkie święto - przyznała Mali. - Choć muszę przyznać, że

nie przyszło mi do głowy, że zbiegło się w czasie z narodzinami następcy tronu - dodała i
uśmiechnęła się blado. - Czytałam rzeczywiście miesiąc temu w gazecie, że księżniczka
nareszcie urodziła syna.

Tu w Stornes nigdy nie pojawi się żaden następca tronu, pomyślała i pośpiesznie

przygładziła włosy. Tutaj przyszła na świat dziewczynka, która odziedziczy gospodarstwo i
przekaże je w spadku swojemu potomstwu. Tak, tylko na niej niestety spocznie ten
obowiązek, Mali wiedziała o tym, jednak nie zamierzała na razie nikomu innemu o tym
mówić. Oja, Herborg i inni wkrótce sami to zauważą. Niezależnie od tego, jak bardzo dumny
i szczęśliwy będzie Oja ze swej maleńkiej córki, Mali obawiała się, że na tę młodą rodzinę
padnie cień, gdy pewnego dnia oboje zrozumieją, że nie będą mieli więcej dzieci poza tym
jednym - Mali Stornes.

- Słyszałam, że Sivert i Tordhild zamierzają przygarnąć Marilenę - zagadnęła Helga. - Jak

to dobrze, że biedactwo, pozbawione matki, znalazło rodzinę. Świetnie, że się tu
przeprowadzacie - uśmiechnęła się życzliwie do Siverta i Tordhild. - Myślę, że twoja matka
jest z tego powodu szczęśliwa, Sivercie - zauważyła. - Bardzo za tobą tęskniła, jak my
wszyscy tęsknimy za dziećmi, które opuszczają dom i idą swoją drogą - dodała, a w jej
oczach zakręciły się Izy.

Helga stała z Kristenem, trzymając go pod ramię. Stosunki między nimi najwyraźniej

dobrze się układały, odkąd wreszcie doszli do porozumienia. Nie mogło być lepiej, pomyślała
Mali. Ruth Linie również znakomicie się powiodło. Dziewczyna zaręczyła się na Nowy Rok,
chociaż wyprawiono tylko skromną uroczystość. Helga zwierzyła się Mali, że za to wesele
będzie huczne. Tak jak to ustaliły, Mali nie musiała się już niczego obawiać ze strony Helgi.
To dobrze, zwłaszcza teraz, kiedy Sivert wraca do domu. Gdyby wróciły dawne czasy,

background image

szwagierka i plotki, które roznosiła, stanowiłyby największe zagrożenie. Ale na szczęście
wszystko się zmieniło. Teraz Helga ciągle podkreślała, że Gjelstadowie i Stornesowie są
jedną rodziną, a rodzina musi trzymać się razem.

- Dla nas to prawdziwy dar z nieba, że możemy wziąć Marilenę na wychowanie - wtrącił

spokojnie Sivert. - Nie traktujemy tego jak obowiązek. Cieszymy się, że tu zamieszkamy i że
Johannes będzie miał rodzeństwo. Tak się złożyło, że nie możemy mieć więcej dzieci poza
nim jednym - dodał i objął Tordhild ramieniem.

Mali poczuła, jak jej serce mocniej zabiło. Zaraz jednak uznała, że Sivert celowo o tym

wspomniał. Sprytnie to wymyślił - ludzie będą mieli teraz o jeden temat mniej do spekulacji i
plotek.

- Masz rację, Helgo, nawet nie masz pojęcia, jaka to dla nas dobra nowina, że Sivert z

rodziną wracają do Stornes - potwierdził Havard. - Prawdziwe szczęście w nieszczęściu -
dodał. - Straciliśmy Ruth, ale została nam po niej Marilena. Wzgórze rozkwitnie nowym
ż

yciem, a nasza rodzina znowu będzie razem.

- Tak, gdy w przyszłym tygodniu Dorbet wyjdzie za mąż, wystarczy, że przeskoczy przez

płot, a już będzie z wami - roześmiała się Helga. - Właściwie nie stracicie jej.

Rozejrzała się dookoła i spostrzegła Dorbet i Olę, którzy przechadzali się wśród gości i

rozmawiali z nimi. Ola trzymał na rękach Marilenę.

- Sami niedługo również zostaną rodzicami - zauważyła Sigrid. - W Granvold będzie

wielkie przyjęcie, prawda?

Mali skinęła głową i westchnęła.
- Nie mogę powiedzieć o Marit złego słowa - przyznała. - Ale ślub i zapowiedź narodzin

potomka... to niemal za dużo szczęścia naraz.

Roześmiali się. Nikt nie zwracał uwagi na Laurę, która nagle dziwnym trafem znalazła się

obok Havarda.

- Wygląda na to, że dobrze się bawicie - zagadnęła śmiało, nie zwracając uwagi na

chmurne spojrzenie Mali.

- To prawda - odparł Sivert. - Niech mi będzie wolno się z tobą przywitać. To ty jesteś

najmłodszą córką Oppstadów, Laurą, prawda?

- Tak, to ja - uśmiechnęła się Laura słodko i wyciągnęła rękę. - Nie mieliśmy ze sobą

wiele wspólnego, ponieważ jestem od ciebie dużo starsza - dodała zaczepnie, wysuwając
pierś. - I nie przypominam sobie, żebym cię kiedyś spotkała podczas twoich odwiedzin w
Stornes. Ale być może po prostu zapomniałam - roześmiała się, wdzięcząc się do Siverta. - O,
to raczej niemożliwe - zreflektowała się, zerkając na niego z ukosa. - Gdybym cię widziała,
na pewno bym cię zapamiętała.

- Bardzo lubimy twojego syna - rzekła Tordhild, nie zwracając uwagi na to, że Laura

całkiem otwarcie flirtuje z jej mężem. - Razem z naszym Johannesem doskonale się
rozumieją.

Tordhild również wyciągnęła dłoń do Laury.
- Na imię mam Tordhild, jestem żoną Siverta - przedstawiła się.
- Wiem o tym - przyznała Laura. - Trudno cię nie zauważyć, masz taką ciemną karnację i

niezwykłą urodę.

Potem przyjrzała się Sivertowi i zamyśliła. Następnie jej wzrok powędrował ku Mali. Mali

nie bardzo rozumiała to spojrzenie.

- To zabawne, jak bardzo niepodobni do siebie mogą być dwaj bracia - mówiła dalej

Laura. - Mam na myśli Siverta i Oję. Nie znajduję w nich żadnego podobieństwa. I to
maleństwo, które dziś zostało ochrzczone, nie będzie raczej podobne do twojego syna -
zwróciła się do Siverta - choć oboje są stryjecznym rodzeństwem. Jesteś bardziej podobny do
swojej żony niż do brata, Sivercie - roześmiała się i kokieteryjnie pociągnęła kosmyk swoich
włosów. - Pamiętam jeszcze, jak głośno było o tym we wsi - dodała.

background image

Mali poczuła, jak krew odpłynęła jej z twarzy. Głęboko wciągnęła powietrze. Do czego

Laura zmierza? Czy to zwyczajna towarzyska pogawędka, czy też może ta wiedźma się
czegoś domyśla?

- To nic niezwykłego, że rodzeństwo nie jest do siebie podobne - odparł spokojnie Sivert i

mocniej przytulił Tordhild. - Twój brat, Anders, miał kiedyś rude włosy, choć teraz, jak
widzę, bardzo posiwiał. Czy to może z twojego powodu tak szybko się zestarzał? - spytał z
nutą złośliwości w głosie. - Słyszałem, że nie jesteś niewiniątkiem.

Laura zaczerwieniła się. Mali dostrzegła, jak wzrokiem ciska błyskawice.
- A więc już słyszałeś - rzuciła zimno. - Tak, tutaj we wsi plotki roznoszą się szybciej niż

ogień po suchej trawie.

- A ty jesteś pewnie jedną z tych, które jeszcze rozdmuchują płomień - stwierdził Sivert z

przekąsem. - Ale jeżeli jest coś, o czym chciałabyś wiedzieć, po prostu zapytaj. Mieszkaliśmy
w dużym mieście, a tam nikt nie wtyka nosa w nie swoje sprawy. Wraz z powrotem do domu
będziemy musieli widocznie przywyknąć do innych zwyczajów.

Uważaj na siebie, Sivercie, pomyślała Mali, zbijając w palcach chusteczkę w twardą kulkę.

Laura jest niebezpieczna, ponieważ ma nas w garści. Być może trzeba było powiedzieć
Sivertowi o Oli Havardzie, zastanowiła się. Że malec jest synem Havarda. Laura,
wyprowadzona z równowagi, może sama o tym zacząć rozpowiadać, z czystej zemsty. Mali
dreszcz przebiegł po plecach, po omacku odnalazła dłoń Havarda. Poczuła, że Havard jest
równie spięty jak ona.

- Pamiętam, że moi rodzice zawsze powtarzali, że Sivert jest jak skóra zdjęta z Beret, jego

babci, z czasów, kiedy przyjechała w Stornes - wtrącił się Bengt. - W Innstad mamy tak
niepodobne do siebie dzieci, że...

- To jakieś bzdury - przerwała mu ostro Helga. - Dosyć już krążyło na ten temat plotek.

Myślałam, że my młodzi skończyliśmy z tym raz na zawsze. Uważam, że to głupota podcinać
gałąź, jeśli samemu się na niej siedzi - dodała stanowczo, patrząc na Laurę.

- Całkiem się z tym zgadzam - odparowała Laura spokojnie i utkwiła wzrok w Mali. - Nie

miałam zamiaru nikogo denerwować.

W tym samym momencie nadbiegli Johannes z Olą Havardem. Obaj spoceni i brudni, ale

pełni radości.

- Czy możemy się wykąpać, mamo? - spytał Johannes. - Jest tak gorąco.
Laura przyłożyła dłoń do czoła Oli Havarda i uśmiechnęła się.
- Wykąpać się? Rozum wam odjęło? - zawołała Mali przerażona. - Woda w fiordzie jest

lodowato zimna!

- Zaraz będzie ciasto - skusił malców Havard. - Nie możecie teraz sobie pójść, bo ominie

was najlepsze.

Johannes poddał się, a Ola Havard pobiegł dalej.
- Kiedy się zastanowię, to rzeczywiście moi dwaj synowie również nie są do siebie zbyt

podobni - przyznała Laura. - To prawda, rodzeństwo może się różnić między sobą - dodała z
niewinnie niebieskim spojrzeniem. - Nieważne, z jakich powodów.

Po tych słowach odwróciła się i poszła dalej do innych gości.
- Co za jędza - skomentował cicho Bengt, odprowadzając Laurę wzrokiem. - Zawsze taka

była. Do tego rozpieszczona, że aż wstyd.

- Ale ładna jędza - uśmiechnął się Kristen. - Jednak nigdy nie chciałbym mieć takiej w

domu. Niełatwo chyba ją okiełznać. Wygląda na to, że zmienia mężczyzn jak rękawiczki.
Ciekaw jestem, jak długo zagrzeje miejsce ten, który za nią teraz drepcze niczym ułożony
pies.

- Kristen! - zwróciła mu uwagę Helga. - Co ty gadasz?
- Zapomnijmy o niej - zaproponował Sivert. - Tylu jest tu dziś innych sympatycznych

ludzi.

background image

Rozmowa zeszła na inne sprawy, a potem zawołano wszystkich na kawę.
Mali z Havardem zostali nieco z tyłu.
- Jak uważasz, co Laura mogła mieć na myśli? - spytał cicho Havard.
- Nie wiem - odparła Mali. - Ale nie podoba mi się to. Cały czas się tego obawiałam, że

plotki zaczną krążyć od nowa, kiedy Sivert wróci.

- Wszystko będzie dobrze - uspokoił ją Havard i objął Mali ramieniem. - Twój najstarszy

syn potrafi się już sam bronić.

- Niewiele będzie miał na swoją obronę, gdy prawda o jego małżeństwie wyjdzie na jaw -

zauważyła Mali zamyślona.

- Nikt nie odkryje prawdy!
Gdybym mogła w to wierzyć, pomyślała Mali. Przeszedł ją dreszcz. Piękny majowy dzień

wydał się nagle zimny. I radość z powodu powrotu Siverta do domu ze swoją rodziną nie była
już taka pełna. Pojawiły się nowe zmartwienia, i to jeszcze zanim młodzi przenieśli się do
własnego domu.


ROZDZIAŁ 13.

Mali zrobiła krok do tyłu i przyjrzała się Dorbet, stojącej na środku sypialni na poddaszu.

Jej oczy zaszkliły się.

- Jesteś taka śliczna! - rzekła wzruszona i pogładziła palcem miękki policzek córki. -

Nigdy nie widziałam piękniejszej od ciebie panny młodej, córeczko.

Dorbet obracała się powoli dookoła. Biała prosta sukienka leżała doskonale i podkreślała

szczupłe, lecz kobiece ciało. Spódnica spływała ku dołowi kolejnymi warstwami tiulu, co
sprawiało, że talia Dorbet wydawała się jeszcze węższa niż w rzeczywistości. Sukienka nie
była jeszcze za ciasna, czego się Dorbet obawiała, gdy zorientowała się, że jest w ciąży.
Mama miała rację, to widocznie chude miesiące, jak je określano.

Długie włosy Dorbet, misternie splecione, tworzyły ciężki węzeł na karku. Z maleńkiej

eleganckiej korony, którą razem z Mali przypięły na czubku głowy, spływał niczym mgiełka
delikatny welon przysłaniający twarz. Na łóżku leżał bukiet ślubny, który przysłano dziś rano
z kwiaciarni w Surnadalen. On również był szczególny: nie tak duży ani tak okazały, jak to
ostatnio w okolicy praktykowano. Dorbet dokładnie opisała Oli, jaką wiązankę sobie
wymarzyła. W skromnym bukiecie ślubnym dominowały czerwone i białe róże.

- Muszę już jechać - westchnęła Mali. - Havard czeka. Ola też już jest gotów i siedzi w

powozie z Granvold na dziedzińcu. Kiedy zejdę na dół, możesz spokojnie wyjść. Wtedy
możesz być pewna, że nikt cię nie zobaczy w tym pięknym stroju, dopóki nie pojawisz się w
drzwiach kościoła - uśmiechnęła się. - Poza Olą oczywiście. Wyobrażam sobie, jak zareaguje!
Dobrze, że nie on powozi, bo na pewno straci głowę!

Pochyliła się i pocałowała lekko Dorbet w policzek.
- Powodzenia, dziecko - szepnęła wzruszona.
- Chyba nie będziesz płakać, mamo?
Dorbet chwyciła Mali za ramiona i spojrzała jej w oczy.
- Nie... a raczej tak, na pewno się rozpłaczę - rzekła Mali i przetarta twarz. - Myślę o tym,

ż

e Ruth powinna być tutaj z nami. Tak się cieszyła, że zobaczy cię jako szczęśliwą pannę

młodą. Jej ślub nie był... nie był tak...

Mali urwała nagle i zamilkła. Ponownie wytarta twarz i odchrząknęła.
- Wcale jakby do mnie nie dociera, że dziś opuścisz nasz dom - mówiła dalej cicho. - Nie

będzie już przy mnie żadnej córki.

- Do Granyold jest przecież niedaleko - pocieszyła ją Dorbet i uścisnęła matkę. - Będę tak

często zaglądać do Stornes, że nawet nie zauważysz, że się wyprowadziłam. Nie utracisz
mnie, mamo.

background image

- Będziesz teraz młodą gospodynią - odparła Mali i odgarnęła jasny kosmyk włosów z

twarzy Dorbet. - Czeka cię dużo pracy i dużo nauki. Niech ci się dobrze wiedzie, dziecko.
Małżeństwo...

Zamilkła, podniosła z łóżka wiązankę ślubną i ślepo się w nią wpatrzyła. Nagle stanął jej

przed oczami dzień jej własnego ślubu. Ten dzień, kiedy wyszła za mąż za Johana Stornesa.
Ona również była uroczą panną młodą, do dziś opowiadano sobie o tym we wsi. Lecz ona nie
była tak szczęśliwa i pełna oczekiwań jak Dorbet, pomyślała, czując bolesne ukłucie w piersi.
Na szczęście istnieje ogromna różnica pomiędzy jej własnym ślubem a ślubem córki. Ola
Granvold nie jest nowym Johanem. Ani też nowym Samuelem Langmo. To małżeństwo nie
będzie przypominać związku Ruth, pomyślała i musiała znowu otrzeć łzy. Dorbet i Ola mają
wszelkie szanse, by tworzyć szczęśliwą parę i by im było ze sobą dobrze. Mimo to Mali czuła
niejasny niepokój. Dorbet była specyficzna, miała tak duże oczekiwania od życia, wzniosłe
marzenia i nierealne myśli. Mali obawiała się, że codzienność szybko wyda jej się szara i
nudna. Dorbet nie pasuje do zwykłych dni, stwierdziła w duchu. Nigdy nie pasowała. Ale
jako młoda gospodyni wkrótce zauważy, że życie składa się przede wszystkim ze
zwyczajnych dni. Jak je przyjmie?

- Małżeństwo to nie tylko taniec na płatkach róży - mówiła dalej. - Trzeba się starać to

ż

ycie, które się otrzymało, uczynić jak najlepszym.

- To brzmi bardzo ponuro - odparta Dorbet beztrosko i złapała ślubny bukiet. - Chcę, żeby

Ola zabierał mnie do miasta i na różne uroczystości. I chcę, żebyśmy my także urządzali u nas
przyjęcia i zapraszali gości. Nie zamierzam dzień w dzień chodzić w fartuchu i chustce na
głowie i odgrywać dobrej gospodyni.

Nie, na pewno Dorbet nie tak wyobraża sobie swe życie, pomyślała Mali. Właśnie tego się

obawiała. Mimo że Ola będzie chciał w większości spraw ustępować swej ślicznej żonie, to
jednak rodzice i krewni też wiele będą od niego wymagali. To on jest dziedzicem i to na nim
spoczywa odpowiedzialność za właściwe prowadzenie dużego i zamożnego dworu. To on
powinien dbać o przedłużenie rodu i przekazywanie tradycji następnym pokoleniom. I
chociaż Marit niewątpliwie ubóstwia swą młodą i śliczną synową, to na pewno mocno i
zdecydowanie tupnie nogą, gdy zorientuje się, że młodzi marnują czas i pieniądze na wyjazdy
do miasta i rozrywki.

Mali westchnęła cicho. Miała nadzieję, że Dorbet dorośnie do zadania, którego się dziś

podejmuje. Jeżeli nie... Wzdrygnęła się. Zawsze w jej podświadomości czaił się niepokój, że
Dorbet mogłoby przyjść do głowy coś głupiego.

- Obyś była szczęśliwa, moja Dorbet - rzekła ciepło. Potem wyszła cicho z sypialni i

zamknęła za sobą drzwi.


Ola chodził nerwowo po dziedzińcu tam i z powrotem, kiedy Dorbet wyszła na próg. Ane i

Ingeborg stały za nią, gotowe pomóc jej wsiąść do powozu, tak żeby suknia się nie podarła
ani nie pobrudziła.

- Dorbet...
Ola przystanął i zapatrzył się na pannę młodą z na wpół otwartymi ustami. Dorbet stanęła

w pełnym słońcu. Być może Havard miał rację, mówiąc, że nawet Pan Bóg nie odważy się
popsuć tego dnia złą pogodą. Dzień był wyjątkowo ciepły i piękny. Świeżo obsiane pola
ciągnęły się ciemnymi pasami, czeremchy obsypały się białym i pachnącym kwieciem, a białe
zawilce wyglądały spomiędzy ciemnozielonych świerkowych gałęzi.

Ola szybko przetarł oczy. Zdawało mu się, że ma przywidzenia. Ta smukła, wyprostowana

postać w promieniach słońca była tak śliczna, że zaparło mu dech, jakby otrzymał cios pod
ż

ebro. Niepewnym krokiem zbliżył się do wejścia.

- Dorbet - powtórzył ochrypłym głosem. - Że też można być tak pięknym. Jesteś...

background image

- Jestem - uśmiechnęła się i dała mu całusa w policzek. - Ty też nie najgorzej wyglądasz -

dodała i z uznaniem zmierzyła go wzrokiem.

Podobało jej się to, co zobaczyła. Ola wyglądał wspaniale w ciemnym garniturze i

kredowobiałej koszuli. Wysoki, o szerokich ramionach. Wyciągnęła do niego dłoń i
uśmiechnęła się.

- A więc możemy chyba jechać - rzekła.
Wziął ją za rękę, nie mógł oderwać wzroku od przyszłej żony.
- Nareszcie - szepnął. - Czekałem i czekałem na ten dzień. A teraz...
Zacisnął dłoń na jej dłoni.
- Teraz już nigdy cię nie puszczę, Dorbet. Teraz jesteś moja.
Dorbet nie odpowiedziała. Podniosła głowę i skinęła na Ane i Ingeborg, które z tyłu

podtrzymywały skraj sukni. Nie chciała teraz myśleć o sobie: „na zawsze twoja". Nic nie
powinno jej zepsuć tego wielkiego dnia.


Przez kościół przeszedł szmer, kiedy kościelny otworzył drzwi. Młoda para kroczyła

powoli środkiem głównej nawy w takt rozbrzmiewającego marsza ślubnego Mendelssohna.
Dorbet pochylała głowę i uśmiechała się na prawo i lewo. Obok przesuwały się twarze
znajomych i nieznajomych. We wszystkich oczach dostrzegała podziw. Czuła wędrujące w
dół wzdłuż kręgosłupa mrowienie z emocji i zadowolenia. Odnosiła wrażenie, jak gdyby
płynęła środkiem kościoła u boku Oli. Było dokładnie tak, jak to sobie wymarzyła. Kościół
wypełniony po brzegi, kwiaty i piękna muzyka, promienie słońca wpadające przez wysokie
okna. I ona. W sukni, jakiej nikt jeszcze nie widział.

Ola trochę niezręcznie pomógł jej zająć miejsce na wyściełanym aksamitem krześle tuż

przy ołtarzu. Następnie sam usiadł obok i po omacku odszukał jej dłoń. Nie odrywał od
Dorbet wzroku, tak jak prawie przez całą drogę od chwili, kiedy wyjechali ze Stornes.
Wydawało się, jak gdyby nie miał odwagi spuścić jej z oczu ze strachu, że nagle zniknie,
rozpłynie się w powietrzu niczym zjawa. Jak gdyby musiał ją trzymać za rękę, żeby mieć
pewność, że Dorbet jest jak najbardziej prawdziwa.

Dorbet siedziała wyprostowana z bukietem ślubnym na kolanach. Przez moment powiodła

wzrokiem po wszystkich zebranych, po czym spojrzała na Olę spod opuszczonych rzęs.
Ogarnęła ją przyjemna słodycz. Był taki przystojny. Wiosenne słońce zdążyło go opalić.
Jasne włosy lśniły, a niebieskie oczy wydawały się jeszcze bardziej niebieskie na brązowej
twarzy, której opaleniznę dodatkowo podkreślała nieskazitelnie biała koszula. Dorbet
zerknęła na jego silną dłoń zaciśniętą na jej dłoni i uśmiechnęła się blado. Pewnie, że ta ręka
jest naznaczona ciężką pracą, ale nadaje się do tylu innych rzeczy, pomyślała, czując słodkie
łaskotanie w dole brzucha. Ola jest doskonałym kochankiem, najlepszym. W łóżku nie będzie
jej niczego brakowało, pomyślała zadowolona. W dodatku chłopak świata poza nią nie widzi,
więc bez trudu zdoła go nakłonić do wypadów do miasta i na przyjęcia. Mógłby zrobić dla
niej wszystko. Na siedemnaste urodziny dziesięć dni temu dał jej złotą bransoletkę. Dorbet
spojrzała w dół na swój nadgarstek, na którym lśnił złoty podarek. Poza tym, jak się
domyślała, Ola szykował nową niespodziankę. Jednak nie chciał zdradzić, co to takiego,
wcześniej niż dziś wieczorem, a raczej niż jutro rano. Próbowała to z niego wydobyć, ale nie
ustępował.

- To niespodzianka - powtarzał tylko i uśmiechał się zagadkowo, patrząc niewinnie tymi

swoimi niebieskimi oczami.

Dorbet wydawało się, że wie, co Ola w tajemnicy planuje. Już od dawna wspominała, że

chciałaby pojechać w podróż poślubną. Wszyscy ludzie wyjeżdżają w podróż poślubną,
czytała o tym w czasopismach.

background image

- Pomyśl tylko, gdybyśmy tak we dwoje, tylko ty i ja, pojechali do Kristiansund i

zamieszkali w hotelu, i chodzili do sklepów - szeptała po jednej z gorących chwil w łóżku. -
Tylko ty i ja, Ola.

- Mamy teraz wiosną tyle roboty w polu - protestował nieśmiało.
- Przecież już skończyliście - szeptała i zalotnie przysuwała się bliżej. - Masz chyba

wystarczająco dużo ludzi do pracy, byśmy mogli pojechać na kilka dni.

Pocałowała go w koniuszek ucha, a on mocniej ją do siebie przytulił.
- Bardzo tego chcesz?
- Tak, Ola.
Więcej nic nie powiedział, a potem chodził pochłonięty tajemnicą, którą przed nią

ukrywał. To na pewno podróż poślubna, pomyślała i uścisnęła Olę za rękę. Spojrzał na Dorbet
pośpiesznie, uśmiechnął się i odwzajemnił uścisk. Cały promienieje, stwierdziła w duchu. Jest
taki szczęśliwy, że aż blask od niego bije! Nagle odniosła wrażenie, że jego ręka, w której
zamyka jej dłoń, jest zimna i wilgotna. Ola tak wiele oczekuje! Liczy na to, że Dorbet będzie
dojrzałą i pracowitą gospodynią, że wystarczy jej on i życie w Granyold. Na zawsze!

Dorbet cofnęła dłoń i otworzyła książeczkę z psalmami. Nie zamierzała śpiewać, ale

chciała po prostu puścić rękę Oli. Powoli podniosła wzrok i spojrzała na ołtarz. Słońce
ś

wieciło poprzez witraż. Ruchliwa czerwona plamka tańczyła na białej, udrapowanej

spódnicy. Dorbet odbiło się kwaśno i przeszedł ją dreszcz. Położyła rękę na brzuchu. Tam w
ś

rodku rozwija się nowe życie. Była taka szczęśliwa, kiedy się o tym dowiedziała, bardzo się

ucieszyła, że będzie miała dziecko. Ale zdała sobie również sprawę, że owo dziecko zwiąże ją
tak mocno z Olą i Granyold jak sam związek małżeński, w który teraz wstępowała.

Dorbet wyprostowała plecy. Będzie dobrze, pomyślała. Będzie i musi być dobrze.

Ponieważ teraz jest już za późno, by czegokolwiek żałować. Za późno, by uciec.

Odpowiedziała „tak" cichym, lecz pewnym głosem. Wzięła Olę za rękę, świadoma tego, co

obiecała przed Bogiem i ludźmi. Uśmiechnęła się do niego ostrożnie. Prawie nieśmiało.

- Teraz ogłaszam was mężem i żoną - rzekł pastor.
Dorbet Stornes wyszła za mąż. Od tej chwili była Dordi Beret Granyold, żoną Oli i młodą

panią w Granyold.


Przyjęcie weselne odbyło się tak, jak Dorbet sobie wymarzyła. Wszystkie zmartwienia i

nieprzyjemne myśli jak gdyby rozwiały się, gdy zagrała muzyka i w stodole w Granyold
rozpoczęły się tańce. Dorbet promieniała od wszystkich komplementów i wyrazów podziwu,
w których goście prześcigali się nawzajem, od cudownych prezentów i od wyszukanej
elegancji, nieustannej adoracji i uwielbienia ze strony pana młodego. Dorbet rozkoszowała się
tym. Czuła się jak księżniczka. A kiedy Ola zaprosił ją do walca, a wszyscy zebrali się wokół
i patrzyli, nie mogła być szczęśliwsza. Unosiła się ponad dokładnie wymiecioną podłogą
stodoły w obfitej sukni wirującej w tańcu. Kosmyk włosów wysunął się z pieczołowicie
ułożonego węzła na karku i zwijał się figlarnie wzdłuż zarumienionych policzków.

- Jesteś szczęśliwa? - szepnął jej Ola do ucha i zakręcił się z nią dookoła.
Spojrzała na niego roziskrzonym wzrokiem.
- Bardzo szczęśliwa - uśmiechnęła się tuż przy jego policzku.- A ty?
- Wydaje mi się, jak gdyby to był jakiś sen, a ty rusałką z bajki - odparł. - Ciągle muszę

się szczypać w ramię, żeby uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

Mocniej przycisnął Dorbet do siebie i zakręcił z nią duży łuk.
- Co to za tajemnica, Ola? Ta, o której nie chciałeś mi wcześniej powiedzieć?
Roześmiał się cicho. Jego oczy rozbłysły.
- Pojedziemy do miasta - uśmiechnął się. - Popłyniemy parowcem w środę, a wrócimy w

piątek. To niedługo, ale...

Dorbet zarzuciła Oli ręce na szyję.

background image

- Jesteś dla mnie taki dobry! - zawołała rozpromieniona. - Tak bardzo cię kocham!
- Ale coś mi się za to należy - szepnął. - Dzień jeszcze nie minął, a noc dopiero się

zaczyna.

Dorbet popatrzyła na niego z szelmowskim uśmiechem.
- A więc spodziewasz się pewnie wyjątkowej nocy poślubnej? Zaczerwienił się aż po

czubki uszu, pomylił krok i nadepnął Dorbet na palce. Roześmiała się cicho tuż przy jego
szyi.

- Zgadzam się na taką umowę - szepnęła.
A potem wszyscy goście wyszli na deski stodoły i razem z parą młodą zaczęli wirować w

walcu.

- Czy mogę prosić pannę młodą do tańca?
Jak spod ziemi wyrośli przed młodymi Havard i Mali.
- A może nie chcesz już wypuścić z rąk swojej żony? - roześmiał się Havard dobrotliwie.
- Oczywiście, że możesz z nią zatańczyć - odparł Ola i puścił Dorbet. - A czy mnie wolno

dostąpić tego zaszczytu i zatańczyć z teściową?

Objął Mali ramieniem i ruszył z nią do tańca.
- Podoba ci się ten dzień? - spytała i zerknęła na zięcia.
- Powiedziałem Dorbet, że wydaje mi się, jakbym śnił -uśmiechnął się Ola. - W całym

moim życiu nie byłem tak szczęśliwy.

Wyminął w obrocie jakąś inną parę i spojrzał na Mali lśniącym niebieskim wzrokiem.
- Dla mnie nikt inny nigdy się nie liczył poza Dorbet - mówił dalej. - Nie na poważnie.

Właściwie nigdy nie miałem zamiaru się ożenić, dopóki nie spotkałem...

Jego wzrok stał się jakby nieobecny i Ola zamilkł na chwilę w tańcu.
- Dorbet jest wszystkim, czego pragnąłem - wyznał cicho. - A dziś wreszcie ją dostałem.
- Dostałeś ją? - zdumiała się Mali. - Musisz pamiętać, Ola, że nikt nie może posiąść

drugiego na własność. Pobraliście się dzisiaj. Obiecaliście sobie nawzajem pozostać razem na
dobre i złe dni. Ale dostać... Nikt nie może dostać drugiego człowieka. Człowiek należy tylko
do siebie, zawsze - dodała cicho.

Bała się, że Ola będzie zły, ale niepotrzebnie. Chłopak uśmiechał się przyjaźnie.
- Nie to miałem na myśli - wyjaśnił. - Nie byłem dziś na aukcji i nie kupiłem sobie żony.

Chodziło mi o to, że jestem taki szczęśliwy, że trafiła mi się taka żona, jaką właśnie chciałem
mieć. Nie wszystkim się to udaje.

Mali skinęła głową i więcej się nie odezwała, ponieważ uświadomiła sobie, że Ola myśli

dokładnie tak, jak powiedział - że „dostał" Dorbet. Tak na to patrzy, choć może jeszcze nie
całkiem zdaje sobie z tego sprawę. Wierzy, że od dzisiaj Dorbet jest jego. Naturalnie, jest jego
ż

oną, ale pozostanie sobą. Niewielu ludzi jest tego bardziej świadomych niż właśnie jej córka,

pomyślała Mali. Gdyby Ruth miała również odrobinę tej zdolności, być może teraz by żyła,
przyszło jej nagle do głowy. Być może wcale nie wyszłaby za mąż za Samuela. Ale Ruth i
Dorbet były jak noc i dzień. To, czego Dorbet posiada aż nadto, Ruth miała zaledwie śladowe
ilości, stwierdziła ze smutkiem. Zastanowiła się, kto pierwszy, Ola czy Dorbet, zauważy, że
zupełnie inaczej rozumieją pojęcie posiadania drugiej osoby. Do czego to doprowadzi?
Przebiegł ją dreszcz. Zerknęła w górę na Olę.

- Życzę wam, byście byli szczęśliwi, Ola - powiedziała i uścisnęła go.
- Będziemy - uśmiechnął się, całkiem pewny tego, co mówi. - Będziemy, Mali.

Ola przepuścił Dorbet pierwszą przez drzwi sypialni. Majowa noc była nadal jasna. Od

stodoły dochodziły odgłosy muzyki i śmiechu. Dorbet nie miała ochoty wychodzić, kiedy Ola
wziął ją za rękę i szepnął, żeby udali się na górę. Miał zaczerwienioną twarz i błyszczące
oczy, pełne oczekiwań. Nie protestowała jednak. To normalne, że para młoda wycofywała się
najpierw, zaraz gdy zegar wybił północ. Ale gdyby to zależało od niej, chciałaby zostać i

background image

tańczyć do białego rana. Coś jej mówiło, że takiego dnia już nigdy więcej nie będzie dane jej
przeżyć.

Nowe, podwójne łoże było równiutko pościelone, a ktoś na komodzie postawił wazon z

kwiatami. Ola podszedł do okna i zaciągnął zasłony. Potem odwrócił się do Dorbet, która
stała na środku sypialni z wiązanką ślubną w rękach. Jego oczy błyszczały.

- To nasza poślubna noc - rzekł ochrypłym głosem. Przez mgnienie oka Dorbet

zastanowiła się, jak by to było, gdyby po raz pierwszy mieli dziś pójść ze sobą do łóżka. Tak
właściwie powinno być, pomyślała. Starsi ludzie tak uważali. I chociaż sama się z tym nie
zgadzała, poczuła, że byłoby to szczególne przeżycie. Noc poślubna powinna być wyjątkowa.
A teraz stała się trochę zbyt zwyczajna. Tak jakby została już częściowo zużyta, zanim się
zaczęła.

Ola podszedł do Dorbet i wziął ją za ramiona. Spojrzał jej w oczy. Podniósł rękę i

pogładził po miękkim, ciepłym policzku.

- Chciałabym, aby ta noc była szczególna - wyznała Dorbet cicho. - Inna...
Ola przytulił ją i przytrzymał mocno w objęciach.
- Inna?...
- Tak. Żeby ta noc była jak dzisiejszy dzień, całkiem wyjątkowa.
Ola odsunął nieco Dorbet od siebie. Wziął od niej bukiet ślubny i położył na komodzie.

Powoli odpiął maleńką koronę i welon. Pozwolił, by po prostu spadły na podłogę. Potem
odwrócił Dorbet plecami do siebie i zaczął rozpinać guziki ślubnej sukni, jednocześnie
całując swą młodziutką żonę w kark. Dorbet poczuła gęsią skórkę. Było cudownie. Bez
pośpiechu, podniecająco i cudownie.

W miarę jak Ola zdejmował z niej ubranie, obsypywał pocałunkami obnażone ciało. Nic

nie mówił, używał tylko rąk i ust.

Wreszcie Dorbet stanęła przed nim naga. Powoli wyciągnął rękę i jedną po drugiej

wyjmował szpilki, podtrzymujące w górze ciężki węzeł na karku. Włosy rozpłynęły się na
nagich ramionach Dorbet. Łaskotały ją w piersi. Ola wziął ją na ręce i zaniósł na małżeńskie
łoże. Następnie sam się rozebrał, szybko i niedbale. Zostawił swój piękny garnitur w nieładzie
na podłodze.

Ale zamiast wejść do łóżka, odwrócił się w stronę komody. Dorbet obserwowała go

zaskoczona, jak nago porusza się po mrocznym pokoju.

- Co robisz?
Nie odpowiedział, ale podszedł do łóżka z wiązanką ślubną w dłoniach. Szybko odrywał

główki kwiatów z łodyżek.

- Ola, co ty robisz? - szepnęła Dorbet przerażona. - To mój bukiet ślubny!
- Nie będzie ci już więcej potrzebny - odparł cicho. - Ale róże mogą nam się przydać.
I zaczął rzucać czerwone i białe kwiaty na jej nagie ciało. Miękkie kwiaty spadały na jej

skórę niczym leciutki puszek, pachnące i chłodne. Poczuła, że jeden wylądował w pępku,
inny wpadł we włosy.

- Chyba zupełnie oszalałeś - uśmiechnęła się i wyciągnęła ku Oli rękę.
Skinął głową i rozrzucił na jej ciele resztę róż. Potem wszedł do łóżka. Dorbet poczuła, że

robi się jej gorąco. Że też Ola wpadł na coś takiego - obsypał ją kwiatami! Wzdłuż kręgosłupa
rozeszło się miłe łaskotanie. Kiedy pochylił się nad nią i pocałował ją, namiętnie
odwzajemniła pocałunek i zarzuciła mu ramiona na szyję.

- To było piękne - szepnęła. - Nie podejrzewałam, że mógłbyś wpaść na coś takiego.
Roześmiał się cicho i odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy. Przesunął dłońmi wzdłuż jej

ciała. Napotkał różę w pępku, wyjął ją i włożył kwiat Dorbet we włosy. Inna róża upadła na
udo. Wziął ją w palce, rozłożył Dorbet nogi i powoli, w górę i w dół, gładził płatkami
wewnętrzną stronę jej ud. Dorbet jęknęła. Gdzieś z tyłu dobiegał jej uwodzicielski walc
wiedeński. Wydawało jej się, jak gdyby płynęła z tym walcem, oszołomiona i odurzona, jak

background image

gdyby ktoś wirował z nią zbyt szybko. Kiedy chciała pociągnąć Olę ku sobie, odsunął się.
Pochylił głowę i językiem zaczął wędrować po jej nagim ciele. Muzyka podniosła się do
crescendo. Dorbet jęknęła z rozkoszy. – Chcę - jęczała. - Chcę, Ola!


Zasnęła wtulona w jego ciało, z włosami rozsypanymi na poduszce.
W jasnych kosmykach tkwiły resztki czerwonej róży.

ROZDZIAŁ 14.

Trzy dni po ślubie Dorbet, Sivert wyjechał.
Mali rozumiała, że było mu się ciężko rozstawać się z Tordhild i Johannesem na tak długo,

miał bowiem wrócić do Stornes nie wcześniej niż pod koniec lipca, może nawet dopiero na
początku sierpnia. Wiele rzeczy musiał załatwić przed przeprowadzką do Inndalen. Musiał
dojść do porozumienia z wytwórnią płytową, dla której nagrywał, i ze swym impresario, który
działał w jego imieniu. Poza tym miał dać dwa koncerty w Oslo, których terminy już dawno
zostały ustalone i których nie mógł teraz odwołać.

Niezależnie od tego, co mówił, będzie mu teraz o wiele trudniej pracować, gdy

wyprowadzi się z Oslo. Ale Mali nie polemizowała z nim; Sivert powiedział, że dokładnie to
przeanalizował, więc nie chciała już się w to mieszać. To nie jej sprawa. Poza tym serce jej
radowało się na samą myśl, że syn wróci z rodziną do domu. Jednak obawiała się, że ciągle
wyjazdy będą dla niego zbyt męczące.

Sivert musiał na czas podróży rozstać się również z Marileną. Już pierwszego dnia, kiedy

przyjechał do Stornes, przeniesiono kołyskę dziewczynki z sypialni Herborg i Oi do sypialni
Siverta i Tordhild, żeby Marilena jak najszybciej przyzwyczaiła się do swojej nowej rodziny.

Nowi rodzice dziewczynki wiele razy dawali wyraz temu, jak bardzo są wdzięczni, że

mogli przysposobić córeczkę Ruth. Sivert często brał dziecko na kolana albo kładł się na
podłodze i bawił razem z Marileną i Johannesem. Mali z przyjemnością się temu przyglądała.
Pośród smutku po stracie Ruth pojawił się promyk światła i radości, że osierocona wnuczka
znalazła miłość i ciepły dom. Jedyne, co niepokoiło Mali, to obawa, że Johannes będzie
zazdrosny. Przyzwyczaił się do tego, że rodzice poświęcali mu całą swą uwagę. Teraz musiał
się nią dzielić z Marileną.

Zagadnęła kiedyś o to Tordhild, kiedy Siverta nie było w domu.
- Nie musisz się o to martwić - uspokoiła ją Tordhild i przesadziła sobie Marilenę na

drugie biodro. - Johannes jest naprawdę szczęśliwy, że ma młodszą siostrę. Dużo z nim o tym
rozmawialiśmy.

Wygląda na to, że Tordhild się nie myli, pomyślała Mali. Johannes dzielił się swoimi

zabawkami z Marileną, pomagał przy jej przewijaniu i karmieniu. A Marilena również
wydawała się go ubóstwiać. Jej małą buzię zawsze rozjaśniał szeroki uśmiech, kiedy
Johannes się do niej zbliżał.

Któregoś dnia przyniósł do domu swojego kota.
- Co robisz z kotem w salonie? - spytała Mali. - Miejsce Elizy jest w oborze.
- Wiem, ale Marilena musi ją zobaczyć - wyjaśnił Johannes i zaniósł wyrywającego się

kota do Marileny, która zaśmiewała się w głos i ciągnęła Elizę za futerko.

- Nie, nie możesz jej dokuczać - upomniał ją Johannes poważnie. - Kotka trzeba głaskać.

Musisz się nauczyć, że trzeba być dobrym dla zwierząt.

Wziął rączkę Marileny i pogłaskał kota.
- Kiedy Eliza będzie znowu miała młode, wtedy Marilena dostanie jednego tylko dla

siebie - obiecał. - Prawda, że jeden będzie tylko twój, malutka? - spytał i poklepał Marilenę
po policzku.

- Wystarczy chyba, gdy będziecie mieli Elizę do spółki - próbowała przekonać go Mali.

background image

Ale Johannes się z nią nie zgodził.
- W takim razie będziesz miała dwa koty, kiedy przeprowadzisz się na Wzgórze, Tordhild

- stwierdziła Mali. - Jak to sobie wyobrażasz?

- Będzie dobrze - uśmiechnęła się Tordhild. - To nic takiego, jeśli będą swobodnie ganiać

poza domem. Dwa koty nie sprawią nam wiele kłopotu.

Któregoś popołudnia Johannes przyniósł swoje skrzypce. Tordhild właśnie karmiła

Marilenę.

- Marilena musi się nauczyć lubić muzykę - oznajmił i stanął na środku salonu.
I zaczął dla niej grać.
Poczynił niewiarygodne postępy, pomyślała Mali z uznaniem. Zdawało jej się, jak gdyby

widziała i słyszała Siverta w tym wieku. Johannes stał wyprostowany, przymknął oczy i grał.
Jego włosy były trochę za długie i ciemne loki opadały na czoło. Jest wyjątkowo ładnym
dzieckiem, pomyślała Mali, przyglądając mu się. Prawie tak ładnym jak jego ojciec, gdy miał
siedem lat. Kiedy tak stał w popołudniowym świetle ze skrzypcami pod brodą, przywołał w
pamięci Mali obraz Jo. Johannes tak bardzo przypomina swego dziadka. Już wcześniej Mali
uderzyło, że chłopiec pod wieloma względami bardziej jest podobny do Jo, niż był Sivert.

Na wspomnienie Jo Mali poczuła ogarniającą ją słodycz. Rzadko teraz o nim myślała. Z

Havardem było jej tak dobrze, jak to tylko możliwe. Gdyby Jo wstał z grobu i stanął w
drzwiach, nie zamieniłaby się. Piękny Cygan był jedynie marzeniem z przeszłości. Jednak
zawsze pozostanie częścią jej życia, będzie miał swoją własną cząstkę jej serca, przede
wszystkim poprzez Siverta i Johannesa.

Mali znowu zastanowiła się, na kogo wyrośnie Johannes. Miał tak wiele zdolności, był

otwarty i wrażliwy, tak szczery we wszystkim, co robił. Był w tym podobny do ojca. Być
może w miarę jak będzie dorastał, będzie się czuł coraz gorzej w tej małej wsi, pomyślała.
Może to miejsce zrobi się dla niego za ciasne? Ludzie okażą się zbyt pełni uprzedzeń? A
daleki świat zacznie kusić?

- Podobało ci się? - spytał po chwili, otworzył oczy i spojrzał na Marilenę.
Roześmiała się i wyciągnęła do niego rączki.
- Podobało jej się - stwierdził zadowolony. - Będę ją uczył grać.
- Ale dziewczynki nie grają na skrzypcach - sprzeciwiła się Mali.
- Dlaczego nie?
- Bo tak jest w zwyczaju, o ile wiem.
- Ale tak nie może być - orzekł Johannes z przekonaniem. - Jeżeli będzie chciała grać, to

jej pozwolimy, prawda, mamo?

Tordhild skinęła głową i wytarła Marilenie buzię.
- Oczywiście, że będzie grała, jeżeli będzie miała ochotę - przyznała łagodnie.
Mali przyjrzała się dokładnie synowej. Pomyślała z lękiem, że być może nie tylko Sivert

będzie miał kłopoty we wsi, ale Tordhild również. Tak bardzo różnili się od miejscowych, nie
tylko pod względem wyglądu, ale i poglądów. Są zbyt szczerzy. Będą mówić i postępować
inaczej, niż się tu przyjęło. Tak wiele zwyczajów i zasad wrosło w tutejszą wieś, że nikt nie
miał odwagi ich zmieniać. Jednak Sivert i Tordhild nie będą się z tym liczyć, przyznała Mali
w duchu i poczuła niepokój ściskający żołądek. Nie miała nic przeciwko temu, by
postępowali tak, jak uważali za słuszne. Ona nie. Ale obawiała się, że ich sposób bycia
ś

ciągnie na nich plotki i kłopoty ze strony mieszkańców wsi. Tak gorzko odczuła to na

własnej skórze, jak to jest zboczyć z wydeptanych ścieżek w Inndalen. Złamać niepisane
zasady.

Nie chciała, by doświadczyli tego samego. Pragnęła, żeby jej dzieci i ich rodziny miały się

jak najlepiej. Sivert i Tordhild znaleźli się w szczególnie złym położeniu również z jej
powodu i jej dawnych grzechów. Nie pozwól, Boże, by stało im się coś złego, poprosiła w

background image

duchu; zauważyła, że siedzi z dłońmi mocno splecionymi na kolanach. Wystarczy tego
smutku i nieszczęść, które już się stały.


Po wiosennych robotach w polu i po ślubie Dorbet mężczyźni ruszyli do wyrębu. Tego

roku było wiele drzew do ścięcia, więc powinni nieźle zarobić na sprzedaży, bo na pewno
zostanie sporo więcej, niż trzeba na własny użytek. Również Ane i Aslak dostaną drewno na
przyszłą zimę, w ramach wypłaty za pracę.

Ładna pogoda utrzymywała się. Maj wybujał jasną zielenią i kwieciem na polach i łąkach.

Na wzgórzach śpiewały drozdy śpiewaki, a Mali już dawno temu widziała pierwsze pliszki.

Zawsze lubiła wiosnę. Lubiła patrzeć, jak wraca światło. Wciągać nosem zapachy i słuchać

dźwięków. Szmeru strumienia przy pralni, wędrownych ptaków, które wracały i śpiewały
prawie przez całą dobę. Pamiętała, że wiosna zawsze zapalała w niej nową nadzieję, kiedy
została młodą panią Stornes, nadzieję, że to, co złe, zniknie wraz ze światłem. Jednak wiosna
tego roku wzmogła tylko ból. Widok budzącej się do życia przyrody wzmagał tęsknotę za
Ruth.

Mali odwiedziła grób córki i przyniosła kwiaty jeszcze przed ustaniem nocnych

przymrozków. Ruth tak bardzo lubiła kwiaty. Mali nie mogła się pogodzić z myślą, że ten
ś

wieży grób któregoś dnia zostanie zapomniany i nikt go nie przystroi.

Poszła sama. Od czasu pogrzebu Ruth wiele razy razem z Havardem chodzili na grób

córki. Stali obok siebie, mówili niewiele. Niewiele wszak było do powiedzenia, pomyślała
Mali. Przypomniała sobie, co mawiała babcia: że kiedy smutek jest zbyt wielki, wtedy staje
się niemy. Mali czuła teraz dokładnie tak samo i zrozumiała, że z Havardem dzieje się
podobnie. Od smutku i tęsknoty za córką nikt ich nie uwolni, rozmowa też nie przyniosłaby
wielkiej ulgi. Mali miała tylko nadzieję, że czas zasklepi otwarte rany i pomoże im chociaż w
ten sposób.

Na cmentarzu było pusto. Światło słoneczne przedzierało się przez gałęzie brzozy z

nabrzmiałymi pąkami, zwieszające się przez kamienne ogrodzenie, przy którym leżał grób
Ruth. Lekko wiało od morza, ale nie było zimno. Mali długo klęczała przy grobie i
rozmawiała z Ruth. Opowiadała jej o Marilenie. O tym, że jej córka została młodszą siostrą
Johannesa.

- To Sivert zaproponował, że weźmie Marilenę na wychowanie, Ruth - mówiła cicho. -

Nie mogłabyś zapragnąć dla niej lepszego ojca. Wiesz, ona tak bardzo urosła od czasu, gdy
ty...

Urwała i otarła łzy, które ciepłe i słone spływały do kącików ust.
- Nie myśl, że czynię ci wyrzuty za to, co zrobiłaś, Ruth - zapewniła ochrypłym głosem. -

Chcę, byś wiedziała, że i ja dawno temu miałam podobne myśli. To było wtedy, kiedy
przybyłam do Stornes jako młoda gospodyni. Nikomu o tym nie mówiłam, ale nie wyszłam
za mąż z miłości, lecz zostałam kupiona, Ruth. Życie z Johanem było piekłem, więc dobrze
wiem, że wszystko ma swoje granice - szepnęła, ocierając oczy. - Wielu z nas bardzo cię
kochało, Ruth, musisz o tym wiedzieć, choć mam nadzieję, że dawaliśmy ci to odczuć, kiedy
ż

yłaś. Nigdy nie pogodzimy się z twoją stratą...

Mali wyjęła chusteczkę i wytarła twarz. Sypnęła więcej ziemi wokół jednego z kwiatów,

który właśnie posadziła. Ubrudziła ręce wilgotną ziemią. Wytarła je w mokrą chusteczkę.

- Jest mi teraz bardzo źle, Ruth, ale ty pewnie o tym wiesz. Twemu ojcu również. Żal mi

go, bo... tłumi smutek w sobie. Ja chodzę do tkalni, wiesz. Znajduję tam trochę spokoju. Ale
twój ojciec... Dla niego to zbyt duży ciężar, Ruth, ponieważ zmaga się z rozpaczą i tęsknotą
za tobą w zupełnej samotności... Spróbuj mu pomóc - poprosiła i złożyła ręce. - Dodaj mu
trochę otuchy, Ruth, jeżeli możesz. Bądź przy mnie i przy nim. Dla nas nie odeszłaś, wiesz.

Na gałęzi brzozy nad głową Mali usiadł drozd śpiewak. Po chwili zaczął śpiewać. Cudny,

smutny ptasi śpiew zabrzmiał niczym requiem, pomyślała Mali. Klęczała dalej ze spuszczoną

background image

głową, żeby nie przeszkadzać. Kiedy drozd w końcu odleciał, Mali wstała. Czuła, że Ruth
była blisko niej.


- O, pojawiły się ławice czarniaka - rzekł O1av któregoś popołudnia, kiedy stanął przy

oknie i wyglądał na fiord. - Chodź, Johannes, to zobaczysz!

- Morze jest takie pomarszczone - zdumiał się Johannes. - Co to znaczy?
- To czarniak - wyjaśnił Ołav. - Może w tym roku popłyniesz z nami na połów? Chyba

jeszcze nigdy nie byłeś, prawda?

- Mogę popłynąć z wami, dziadku?
Johannes skakał i biegał podekscytowany po salonie, aż w końcu zatrzymał się przy

Havardzie, który siedział w fotelu, czytając gazetę.

- Tak, jeśli pojawił się czarniak, to musimy zarzucić sieci - odparł Havard i odłożył

gazetę. - Możesz popłynąć ze mną i z Aslakiem, jeżeli obiecasz, że będziesz siedział w łodzi
cichutko jak myszka. Co byśmy zrobili, gdybyś nam wpadł do wody?

- Przecież umiem pływać - rzeki Johannes niezrażony.
- Ja bym jednak wolał, żebyś został w łodzi - uśmiechnął się Havard. - Chyba może

popłynąć z nami? - spytał i zerknął na Tordhild.

- Tak, ale musisz we wszystkim słuchać dziadka - upomniała Tordhild syna. - Dorośli

złowią dużo ryb, wiesz chyba, i nie mogą cały czas cię pilnować.

- Będziemy zabijać ryby?
Johannes popatrzył na Havarda zamyślony, pociągając bezwiednie ciemny kosmyk

włosów. Najwidoczniej się zmartwił.

- Musimy - odparł Havard. - Trzeba coś jeść, będzie świeży czarniak na obiad, a czego nie

zjemy od razu, zasolimy i rozwiesimy do suszenia pod dachem.

- Dlaczego?
- Rozwieszone ryby wysuszy słońce i wiatr, a potem będziemy mogli je jeść aż do jesieni.

Będzie z nich pyszne bacalao gotowane z suszonej ryby z ziemniaczkami, cebulą i sosem
pomidorowym; damy ci spróbować jesienią.

Johannes zastanowił się nad tym, co usłyszał. Widać było, że miał ochotę popłynąć na

połów, ale zabijanie ryb nie bardzo mu się podobało.

- Nie chcę zabijać ryb - oznajmił w końcu.
- Nie będziesz musiał - uspokoił go Havard. - Zostaniesz sternikiem.
Johannes skinął głową na znak, że się zgadza.
- Kiedy popłyniemy? - spytał zniecierpliwiony. - Teraz?
- Najpierw zjemy podwieczorek - uznał Havard. - Ale potem możemy się zbierać. Co o

tym myślisz, Aslak?

- To niegłupi pomysł - stwierdził Aslak, który również podszedł do okna, żeby wyjrzeć na

fiord. - Wyczekiwałem tej ławicy. Widzę, że łódź z Oppstad już wypłynęła. A więc, jak tylko
zjemy, idziemy na przystań.

- Świetnie się składa, że połowy wypadły właśnie teraz - zauważył Havard. - Będzie co

robić w czasie hobollu.

Johannes wdrapał się na kolana Havarda.
- Co to jest hoboll?- spytał zaciekawiony.
- Jeszcze nie słyszałeś, jak o tym rozmawialiśmy? - uśmiechnął się Havard i wygodnie

posadził sobie wnuka na kolanach. - Skoro będziesz tu teraz mieszkał, musisz dobrze poznać
nasz język. Otóż hoboll to coś w rodzaju wakacji letnich w gospodarstwie. Kiedy skończymy
kosić, zaczyna się dla nas to, co nazywamy hobollem. Mamy wtedy kilka tygodni dla siebie,
zanim zaczną się żniwa. W tym czasie robimy wszystko to, czego nie zdążyliśmy zrobić
przed opadami śniegu w zeszłym roku. Musimy iść na hale narąbać drzewa, poprzerywać

background image

rzepę na polu, uszczelnić dach spiżarni. I w samym środku tych prac przychodzi pora na
łowienie czarniaka.

- To nie przypomina wcale wakacji - zauważyła Tordhild.
- W pewnym sensie to jednak dla nas wakacje. Zajmujemy się wtedy zupełnie inną pracą

niż na co dzień. A więc mamy wakacje.

- Ja też chcę pójść na hale rąbać drzewo - dopominał się Johannes. - Czy Ola Havard

może iść z nami?

Havard wymienił spojrzenia z Mali. Mali skinęła głową.
- Tak, możemy zabrać z sobą Olę Havarda - zgodziła się. - Na pastwiskach jest teraz

przepięknie. Często o tej porze można też spotkać znajomych z innych dworów, bo wszyscy
idą rąbać drewno mniej więcej w tym samym czasie każdego roku.

- Mogę teraz zadzwonić do Oli Havarda?
Johannes zeskoczył z kolan Havarda i biegiem ruszył na korytarz.
- Nie, musimy poczekać, aż ustalimy dzień, w którym się wybierzemy na hale - zawołał za

nim Havard. - Teraz wypływamy na ryby.

Tego wieczoru parowcem przyszedł do Mali duży list. Pocztę przyniosła Ingeborg. Weszła

do salonu, wymachując przesyłką.

- List z Ameryki! - zawołała od drzwi i ucisnęła palcami kopertę. - Jaki gruby. Co tu

takiego może być?

Mali poczuła, jak serce jej zabiło. Złapała list i usiłowała wsunąć go do kieszeni fartucha,

ale okazał się za duży. Długo na niego czekała. W ostatniej korespondencji, którą dostała od
Martina Bakkena, jakoś w lutym, pisał, że przyśle jej bilety na statek do Ameryki, kiedy już
będzie całkiem pewien co do terminu otwarcia sklepu w St. Paul. Powiadomił ją wtedy, że są
pewne opóźnienia, ale otwarcie nie powinno nastąpić później niż na początku sierpnia.

List palił Mali w rękę. Ucieszyła się, że Havard wypłynął w morze. Potrzebowała czasu,

ż

eby się zastanowić, w jaki sposób mu powiedzieć o tym, że wreszcie wszystko zostało

postanowione. Co prawda wiedział już o planowanej podróży, pomyślała, ale dopóki nie
miała w ręku biletu, łudził się pewnie nadzieją, że mimo wszystko do tego wyjazdu nie
dojdzie. Mali nie była zresztą o tym przekonana, ponieważ nigdy nie rozmawiali o jej
wyjeździe do Ameryki.

- Idę do tkalni - oznajmiła.
I zaraz zniknęła w drzwiach salonu.

Usiadła na stołku przy krosnach i drżącymi palcami otworzyła list. Wraz z pięknym,

zapisanym papierem listowym w linie znajdowała się w środku sztywna koperta. Mali
otworzyła ją. Wyjęła bilet: miejsce w kabinie 320 na pokładzie „Stavangerfjord", wyjazd z
Bergen dwudziestego lipca.

Mali czuła, że ma wypieki na policzkach. A więc jednak stało się! Trzymała w ręku bilet

do wielkiej przygody! Powoli odłożyła go na brzeg stołu. Następnie rozwinęła papier listowy.
Jej oczom ukazało się otwarte, staranne pismo Martina Bakkena.


Droga Mali!
Przesyłam bilet na podró
ż. Ustaliliśmy, że otwarcie sklepu w St. Paul nastąpi czwartego

sierpnia. Pomyślałem, że będziesz potrzebowała kilku dni na odpoczynek po podróży,
rozpakowanie si
ę i przygotowanie do uroczystego otwarcia sklepu. Musisz również poznać
kilka osób, które b
ędą z nami pracowały. Dlatego uznałem, że byłoby dobrze, gdybyś
popłyn
ęła statkiem „Stavangerfjord" z Bergen dwudziestego lipca. O ile wiem, musisz
najpierw dosta
ć się parowcem z Inndalen do Kristiansund, a następnie na pokładzie
„Hurtigruten" do Bergen. Sprawdziłem odpowiednie poł
ączenia. Jeżeli wyruszysz ze Stornes
w sobot
ę siedemnastego lipca, to powinnaś zdążyć. Potem czeka Cię osiem dni podróży

background image

statkiem. Mam nadzieję, że podróż Ci się spodoba. To piękny statek, poza tym zamówiłem Ci
dobr
ą kabinę. Zatem, jeśli pogoda nie będzie zła - co o tej porze roku rzadko się zdarza -
czeka Ci
ę wspaniała, pełna niezapomnianych wrażeń podróż przez Atlantyk. Bilet powrotny
znajduje si
ę u mnie. Zamówiłem go na trzydziestego sierpnia z Nowego Jorku, gdzie
oczywi
ście Cię odwiozę.

Mam nadzieję, że terminy i pozostałe warunki Ci odpowiadają. O wyjeździe wiedziałaś już

przecież od jakiegoś czasu, mimo że ostateczna data otwarcia sklepu nie została do tej pory
ustalona.

Jak wiesz, planowałem otwarcie sklepów również w kilku innych miastach. Zamierzam

zrealizować te pomysły, ale najpierw muszę poczekać i przekonać się, jak nam pójdzie tutaj w
Minnesocie. Mieszka tu wielu imigrantów z Norwegii, a jeszcze wi
ęcej ich potomków. Poza
tym zamierzam zainwestowa
ć wszystkie środki w to jedno przedsięwzięcie. Muszę przyznać, że
nie oszcz
ędzałem na niczym i zrobiłem wszystko, żeby okazało się sukcesem. I na pewno się
nie zawiod
ę!

Zakładam, że ukończyłaś wszystkie prace, które chciałabyś przywieźć. Mam nadzieję, że

nie pracowałaś zbyt ciężko ani że nie ucierpiały na tym inne Twoje sprawy. Tutaj sporo osób
okazuje ogromne zainteresowanie dla Twoich prac, jak równie
ż dla Twojej osoby. Wielu, jak
wspomniałem, ma swoje korzenie w Norwegii i bardzo chciałoby si
ę z Tobą spotkać.

Wszystkie koszty podróży - należność za bilety na parowiec, „Hurtigruten" oraz wydatki na

pokładzie statku do Ameryki - oczywiście Ci zrefundujemy. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo
si
ę cieszę, że przyjedziesz.

Mam nadzieję, że w Stornes wszystko układa się dobrze. Zdaję sobie sprawę, że

mieszkańcom dworu trudno będzie radzić sobie tyle czasu bez Ciebie, ale na pewno się uda.
Ze swej strony uczyni
ę wszystko, by ta podróż na długo pozostała w Twej pamięci i by
dostarczyła Ci równie
ż wiele korzyści - pod każdym względem.

Czekam na spotkanie z Tobą w Nowym Jorku dwudziestego siódmego lipca.

Serdeczne pozdrowienia
Martin Bakken.

Mali długo siedziała wpatrzona przed siebie. Serce szybko biło jej w piersi. Bakken nie

wiedział nic o Ruth, pomyślała. Zastanawiała się, czy powinna napisać do niego i o
wszystkim mu opowiedzieć. Wolała jednak poczekać, aż się spotkają. Zdecydowała, że
pojedzie niezależnie od wszystkiego. Żeby napisać o Ruth... Nie, nie potrafiłaby się na to
zdobyć.

Powoli znowu sięgnęła po bilet. Prześliznęła po nim palcami. Do czego otwiera drogę ten

bilet, zastanowiła się, czując dziwny niepokój. Czy dobrze robi, decydując się na wyjazd?

Wstała i zaczęła nerwowo przechadzać się po tkalni tam i z powrotem. Pogładziła dłońmi

gotowe gobeliny, które czekały poukładane w stosy. Prace, które zamierzała zabrać do
Ameryki, były dobre, przyznała przed samą sobą. Sigrid obejrzała je wszystkie i zrobiła
wielkie oczy.

- Zdobędziesz sławę w Ameryce - powiedziała. - Są fantastyczne, Mali. A co mówi

Havard?

- Niewiele - wyznała Mali, unikając jej wzroku.
- Nie podobają mu się?
Mali pokręciła głową.
- Nie, nigdy tak nie twierdził. Być może liczył na to, że jednak nie zdecyduję się

wyjechać. W każdym razie teraz, gdy Ruth...

Szybko otarła dłonią twarz i utkwiła wzrok w Sigrid.
- Ale ja pojadę - rzekła, niemal z uporem. - Potrzebuję tego, Sigrid.

background image

- W takim razie jedź - uznała Sigrid spokojnie. - Wiesz o tym, Mali, że większość

mężczyzn chciałaby zatrzymać swoje żony w domu. Havard nie jest wyjątkiem. Tak po prostu
już jest. Ale ten wyjazd to dla ciebie wielka szansa, szansa, która zdarza się tylko raz w życiu.
Więc naturalnie powinnaś pojechać - poradziła. - Tylko nie zapominaj, gdzie jest twój dom.

- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Tylko to, co słyszałaś - odparła Sigrid. - Nic więcej.
- To zabrzmiało tak, jak gdybyś nie wierzyła, że wrócę!
- Ale chyba wrócisz - rzekła Sigrid zamyślona.
Mali nie odpowiedziała. Havard zapewne zastanawiał się nad tym samym.
- Naturalnie, że wrócę - rzuciła krótko.
- To dobrze - odpowiedziała Sigrid. - O nic innego mi nie chodziło.

Kiedy decyzja o wyjeździe już zapadła, dni, w odczuciu Mali, mijały teraz błyskawicznie.

Havard powiedział niewiele, gdy pokazała mu bilet, nie udało się jej także nakłonić męża, by
wyznał, co mu leży na sercu. Chyba jednak sama dobrze wiedziała. Bał się, że Mali zostanie
tam daleko, że Martin Bakken i ta ziemia obiecana zabiorą mu ją.

- Wrócę, Havardzie - powtarzała wiele razy tego wieczoru.
- Słyszę - odpowiadał tylko.
Więcej nie rozmawiali o tej podróży i tygodniach, kiedy Mali nie będzie. Mali

przeprowadziła wiele rozmów z Ane i Ingeborg, przekazując im drobiazgowo, co trzeba w
domu zrobić podczas jej nieobecności. Nawet, choć to jej zdaniem było zbyteczne, poszła z
Ane do spiżarni, żeby sprawdzić, ile zostało mąki i mięsa. Obie służące doskonale znały
gospodarstwo, gdyż mieszkały w Stornes dłużej niż ona sama, co właściwie było całkiem
niezwykłe. Służące zwykle przychodziły i odchodziły. Ale w Stornes ludzie, których
najmowano do pracy, stawali się niejako częścią rodziny. Mali podobało się to. Wiedziała, że
może polegać na swojej służbie. A jeżeli i oni czuli tu się tak dobrze, że nie mieli ochoty
odchodzić, to jeszcze lepiej. Jednak tylko w Stornes panowały takie zwyczaje. W innych
dworach wiele razy zmieniano zarówno służące, jak i parobków, odkąd Mali została panią
Stornes.

Poza tym w Stornes mieszkają jeszcze młodzi, niech oni powoli uczą się gospodarzyć,

stwierdziła Mali. Kiedyś Herborg przejmie odpowiedzialność za dom.

- Pilnuj moich kluczy, kiedy mnie nie będzie, Herborg - zwróciła się Mali któregoś

popołudnia do synowej, kiedy piły kawę.

Herborg zaczerwieniła się, a w jej oczach zajaśniała duma.
- Tak krótko jestem żoną Oi - zastrzegła się nieśmiało. - A jeśli nie dam rady...
- Poradzisz sobie - zapewniła ją Mali i uśmiechnęła się. - Masz przecież Oję do pomocy.

Poza tym jest jeszcze Tordhild. Razem doskonale dacie sobie radę.

- To trochę dziwne, że nie będzie cię tak długo.
Mali skinęła głową. Dolała kawy do dzbanka, który wyniosły na zewnątrz.
- Tak, dobrze to rozumiem - przyznała. - Dla mnie to też bardzo dziwne uczucie. Ale

przecież wrócę - dodała.

- Tak, chyba tak - przytaknęła Herborg.
Zdaje się, jakby nikt nie był tego całkiem pewien, pomyślała Mali. Oprócz niej samej.

Ponieważ ona dobrze wiedziała, gdzie jest jej dom. Nic nie jest w stanie tego podważyć.


Dorbet była jedyną, która nie miała żadnych wątpliwości i nie zdradzała niepokoju w

związku z wyjazdem Mali. Często zaglądała do Stornes.

- Zazdroszczę ci, mamo - wyznała. - Pomyśleć tylko o tych wszystkich przygodach, które

cię spotkają. Tak bym chciała z tobą pojechać - dodała.

background image

- Przecież niedawno wyszłaś za mąż - roześmiała się Mali. - Poza tym spodziewasz się

dziecka. I dopiero co byłaś w mieście - zauważyła. - W swojej podróży poślubnej.

Dorbet skinęła głową i westchnęła. Mali przyjrzała się jej uważnie.
- Domyślam się, że wyjazd był udany?
- No tak - przyznała Dorbet trochę niechętnie. - Było wspaniale. Mieszkaliśmy w

luksusowym hotelu, jadaliśmy obiady w eleganckich restauracjach i jeździliśmy taksówkami.
I kupowałam, co chciałam - przypomniała sobie z uśmiechem. - Ale jest jakaś różnica między
kilkoma dniami spędzonymi w Kristiansund a podróżą do Ameryki. A teraz...

Ponownie westchnęła i odgarnęła włosy z czoła.
- A teraz jest tylko praca i szara codzienność, i narzekanie cały czas.
- Ale w Granvold żyje się chyba dobrze, o ile wiem? - spytała Mali i zerknęła na córkę

badawczo.

- Tak, tak - przytaknęła pośpiesznie Dorbet. - Ola nosi mnie na rękach, ale on prawie

zawsze jest w pracy. Rzadko bywa w domu, wpada tylko na posiłki. A ja spędzam czas
głównie z Marit, a to...

- Powinnaś się do tego przyzwyczaić - zauważyła Mali. - Ola musi pracować. To on

przejmie gospodarstwo. Taki jest los młodej pani domu, że musi chodzić na uprzęży z
teściową, żeby się od niej uczyć. Tak jest ze wszystkimi, Dorbet.

- Wiem o tym - Dorbet zgodziła się z matką. - Ale to nie zawsze jest ciekawe.
Nie, na pewno szara rzeczywistość nie zawsze się podoba żądnej przygód Dorbet,

pomyślała Mali. Poza tym jest młoda. Zbyt młoda, żeby się już wiązać. Mali cały czas była
tego zdania. Ale co się stało, to się nie odstanie.

- Musisz być odpowiedzialna - powiedziała i poklepała Dorbet po ręku. - Dla młodej żony

ż

ycie to praca i codzienność. Przeważnie - dodała.

- Zauważyłam - odrzekła Dorbet krótko.

Mali przysunęła się blisko do Havarda. Przyłożyła twarz do jego szyi. Słuchała deszczu,

który chłostał szybę.

- Obejmij mnie, Havardzie - szepnęła.
Objął ją ramieniem i przytulił.
- Jadę jutro rano - odezwała się cicho.
- Odprowadzę cię - obiecał.
- Może masz co innego do zrobienia? - zauważyła. - Bagaże są już na nabrzeżu, więc...
- Odprowadzę cię - powtórzył tylko.
Przez chwilę leżeli blisko siebie w milczeniu. Mali nie mogła niemal uwierzyć, że

wyjeżdża jutro wczesnym rankiem. Przed wpół do ósmej. Pakowała się kilka dni.
Zastanawiała się, jakie zabrać ubrania. Tordhild pomogła jej wybrać rzeczy, które jej zdaniem
byłyby odpowiednie. Lepiej się na tym znała, ponieważ często towarzyszyła Sivertowi w
podróży, a poza tym mieszkała w dużym mieście.

Mali potrzebowała osobnej dużej walizki na swoje prace, które zamierzała zabrać. Zanim

je spakowała, jeszcze raz wszystkie przejrzała. Miała nadzieję, że Bakken będzie zadowolony.
Długo się zastanawiała, czy zabrać gobelin, który utkała po śmierci Ruth. Stała i przyglądała
mu się ze łzami w oczach. Czuła, że jest zbyt osobisty, że zawarła w nim tak wiele swojego
smutku. Jednak musiała również przyznać, że to najlepsza z jej prac, jaką kiedykolwiek
wykonała. W końcu zapakowała obraz na samym wierzchu. Jeśli się rozmyśli, po prostu go
zostawi.

- Jesteś na mnie zły? - szepnęła i objęła Havarda za szyję. Przez chwilę nie odpowiadał i

Mali poczuła bolesny ucisk w piersi.

- Havard...
- Nie, nie jestem na ciebie zły - zapewnił cicho. - Tylko po prostu cię kocham.

background image

Łzy zakręciły się jej w oczach i mocniej przytuliła się do męża.
- Ja też cię kocham - wyznała. - Wrócę do ciebie, Havardzie. Nie odpowiedział. Przez

chwilę leżeli tak przytuleni. Potem Mali uniosła się na łokciu i spojrzała na męża. Pogładziła
go po twarzy. Pochyliła się nad nim i pocałowała.

- Tak bardzo cię kocham - powtórzyła cicho. - Pozwól mi być blisko ciebie tej nocy,

Havardzie.

Nie czekając na odpowiedź, ściągnęła koszulę przez głowę i naga położyła się na nim.

Wcisnęła nogi między jego uda. Przez moment myślała, że ją odtrąci, ale nagle z jego ust
wydobyło się westchnienie, coś między szlochem a rozkoszą. Objął ją i przytulił tak mocno,
ż

e niemal sprawił jej ból.

Nigdy przedtem tak się nie kochali, pomyślała Mali. W ich pieszczotach była jakaś dzikość

i desperacja. Jak gdyby musiały być mocne i silne, żeby każde z nich na długo je zapamiętało.
Kochali się szaleńczo i krótko. Odrzuciła głowę do tyłu i jęknęła głośno, kiedy Havard w nią
wszedł. Zacisnęła dłonie na jego plecach tak mocno, jak gdyby nigdy już nie zamierzała go
wypuścić.

Potem nie rozmawiali. Leżeli przytuleni, oddychając cicho. Mali gładziła męża po plecach.

Czuła w głębi duszy, jak mocno go kocha.

- Twoja koszula nocna - odezwał się Havard po długiej chwili. - Czy nie chcesz...
- Nie, chcę dziś spać przy tobie nago - szepnęła mu do ucha. - Żebyś ani mnie, ani mego

ciała nie zapomniał. Żebyś nie zapomniał, że cię kocham. Tylko ciebie, Havardzie.

Z jego piersi wydobył się dziwny dźwięk. Coś, co przywodziło na myśl żałosny szloch.

Potem objął Mali ramionami i całował jej włosy. I tak zasnęli.


Następnego ranka przestało padać. Mali wymknęła się z łóżka i rozsunęła zasłony. Na

zewnątrz wisiała gęsta mgła. Kapało z drzew i dachów. Mali przeszedł dreszcz. Havard stanął
za nią i również wyjrzał przez okno.

- Parowiec chyba odpłynie? - spytała Mali. - Ta mgła...
- Odpłynie - uspokoił ją Havard. - Marynarze na jego pokładzie znają fiord na pamięć.

Poza tym mgła będzie się stopniowo podnosić. Wieje z północy, poznaję to po drzewach.

Ż

adne z nich nie było w stanie wiele zjeść z tego, co Ane naszykowała i postawiła na stole,

zanim z Ingeborg poszła do obory. Mali zapowiedziała wszystkim, że nie życzy sobie wielkiej
ceremonii pożegnalnej. Wiedziała, że to nie będzie łatwe. Dla nikogo. Dlatego pożegnała się
już poprzedniego wieczoru.

Kiedy parowiec dał sygnał daleko w głębi fiordu, zamknęła za sobą drzwi. Wsunęła dłoń w

dłoń Havarda i poszli razem ku brzegowi, nie odzywając się do siebie ani słowem. W górze
przy rozlewni mleka Mali odwróciła się i popatrzyła w dół na Stornes. Gęsta mgła nadal
otulała gospodarstwo, ale wiatr od czasu do czasu ją rozrywał. Mali przez mgnienie oka
dostrzegła pralnię, lecz zaraz na powrót wszystko okryła szara zasłona.

Dotarli na nabrzeże dokładnie w chwili, kiedy parowiec podpłynął leniwie i wyłonił się z

morza mgły. Marynarze zajęli się wniesieniem bagaży na pokład. Mali nie ruszyła się z
miejsca, tylko mocniej ścisnęła Havarda za rękę. W żołądku paliło ją niczym ogniem.
Drgnęła, kiedy parowiec ponownie dał sygnał. Wzrokiem szukała spojrzenia męża. Tak
bardzo chciałaby go objąć, ale nie zdobyła się na to na oczach ludzi zebranych na pokładzie.

- Wszystkiego dobrego - rzekł Havard ochrypłym głosem.
- Wrócę - szepnęła Mali. - Wrócę, Havardzie.
Puścił jej rękę, a Mali odwróciła się i weszła po trapie. Jakiś marynarz podtrzymał ją za

łokieć i pomógł wejść na pokład.

- Wybiera się pani w podróż? - zagadnął.
Mali skinęła głową w milczeniu.

background image

Ruszyła wzdłuż relingu, szukając miejsca, gdzie nie było pasażerów, stanęła przy barierce

i spojrzała na ląd. Mignęła jej niewyraźna sylwetka Havarda, rozmywająca się we mgle.
Kiedy parowiec cofnął się i odbił od nabrzeża, Mali podniosła rękę na pożegnanie.
Wpatrywała się we mgłę, ale nie mogła dostrzec Havarda. Mocno chwyciła za barierkę. Nagle
dmuchnął wiatr i rozrzedził nieco mgłę. Havard stał daleko na brzegu i patrzył w inną stronę.

- Havard!
Mali chciała zawołać, ale z jej gardła wydobył się tylko szept. Po chwili mgła na powrót

opadła na ziemię. Wszystko zrobiło się szare. Mali zdawało się, jak gdyby ktoś złapał ją za
szyję zimną, wilgotną ręką. W piersi zabrakło jej tchu. Doznała nieprzyjemnego uczucia, że
już nigdy nie zobaczy Havarda. - Havard!

Zawołała zachrypniętym głosem. Jej krzyk zabrzmiał jak krzyk kulika, który stracił swoją

samiczkę.

Jednak nikogo nie zobaczyła. I nikt nie odpowiedział.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 18 Siostry
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 18 Siostry
Anne Lise Boge 18 Siostry
Odc 18 Z siostrą Mary
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 18 Brat i siostra
Prezentacja 18
podrecznik 2 18 03 05
9 1 18 Szkolenie dla KiDów
Planowanie strategiczne i operac Konferencja AWF 18 X 07
Przedmiot 18 1
18 piątek
AutomatykaII 18
18 Badanie słuchu fonemowego z uzyciem testu sylab nagłosowychid 17648 ppt
18 poniedziałek

więcej podobnych podstron