Schodami w dół - artykuł Stanisława Michalkiewicza Wysłane niedziela, 1, lutego
2004
W swoich wspomnieniach Antoni Słonimski pisze, jak to po jakichś imieninach czy
innej libacji wychodzili na ulicę z mieszkania położonego na którymś tam
piętrze. - Panowie, skończyły się żarty, zaczynają się schody - miał podobno
powiedzieć wtedy generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Wydaje się, że ten
bon-mot Wieniawy znakomicie pasuje do sytuacji Polski na początku roku 2004.
Skończyły się żarty, zaczynają się schody.
Miniony rok zapisał się w polskiej historii wydarzeniem bez precedensu, jeśli
oczywiście nie liczyć abdykacji króla Stanisława Augusta 25 listopada 1795
roku. 8 czerwca obywatele polscy zdecydowali w referendum o likwidacji
niepodległego państwa polskiego. Oczywiście nie od razu; na taką rzecz
zgodziliby się tylko niezbyt liczni sprzedawczykowie. Likwidacja niepodległego
państwa polskiego odbywać się będzie stopniowo, w myśl zasady, by nie płoszyć
ptaszka, zwłaszcza nie płoszyć go przedwcześnie. Dlatego też autorytety moralne
i inne prześcigały się w wykluczających się nawzajem, ale uspokajających
zapewnieniach. Jednego dnia twierdziły np., że Polska wcale nie utraci
suwerenności, ale już następnego dnia zapewniały, że suwerenność, zwłaszcza
rozumiana w sposób "tradycyjny" (?), jest już anachronicznym przeżytkiem,
którego cywilizowani ludzie wprost się wstydzą. O dotyczącym w zasadzie tylko
Polski ryzyku scenariusza rozbiorowego autorytety moralne przezornie milczały,
bo i cóż tu mówić wbrew oczywistym faktom? Dopiero po referendum rozpętała się
kampania kiwania palcem w bucie przeciwko Centrum Wypędzonych, a więc działaniu
w sferze symboli, podczas gdy właśnie wtedy utworzone Pruskie Towarzystwo
Powiernicze zgromadziło już ok. 600 tys. wniosków rewindykacyjnych i czeka
tylko na 1 maja, kiedy Polska oficjalnie wejdzie do Unii i znajdzie się w saku.
Tymczasem utworzenie Centrum Wypędzonych poparł oficjalnie nawet arcybiskup
Kolonii, kard. Meissner, co bardzo zasmuciło JE abp. Życińskiego, który chyba
naprawdę dopuścił sobie do głowy, że będzie "nawracał" zachodnich
Europejczyków. Jednak po referendum skończyły się żarty. Już tam Europa zadba,
by każdy przypomniał sobie, skąd wyrastają mu nogi.
Właśnie "Rzeczpospolita" doniosła, że co najmniej dwie trzecie obowiązującego u
nas prawa nie będzie pochodziło z Warszawy, tylko z Brukseli. Oznacza to ni
mniej, ni więcej, tylko utratę suwerenności państwowej, a przynajmniej znacznej
jej części. Niektórzy ludzie w Polsce mają jeszcze nadzieję, że brukselskie
prawa będą mądrzejsze od praw warszawskich. Niestety, na to chyba nie bardzo
można liczyć. Mechanizm tworzenia praw brukselskich jest mniej więcej taki sam,
jak praw warszawskich, czyli taki, z jakim zapoznaliśmy się nawet dość
szczegółowo przy okazji badania afery Lwa - Michnika czy jednorękich bandytów.
Różnice, o ile w ogóle są, dotyczą tylko kosztów "lobbingu", na co delikatnie
zwraca uwagę "Rzeczpospolita", radząc, by już teraz wynająć sobie locum w
Brukseli, by tam pilnować interesów. Jużci, nie ma co liczyć, że tubylczy rząd,
taki czy owaki, czegokolwiek tam dopilnuje, poza swoimi posadami.
W obliczu tak gwałtownego przesunięcia się punktu ciężkości władzy stąd tam,
trudno się dziwić, że kruszą się najgłębsze fundamenty III Rzeczypospolitej.
Jak wiadomo, fundamentem III Rzeczypospolitej, prawdziwą jej konstytucją, jest
umowa tzw. okrągłego stołu, a praktycznym jej wyrazem, jej, że tak powiem,
"twardym jądrem" jest zasada: "wy nie ruszacie naszych, a my nie ruszamy
waszych". W myśl tej zasady w roku 1992 storpedowana została lustracja, dzięki
czemu agentura przeżarła całą tkankę polityczną na podobieństwo raka. Jednak to
porozumienie ponad podziałami okazało się nietrwałe. Nowa sytuacja, konieczność
wpisywania się w nową hierarchię, wymaga nowych porozumień. Stąd
nieporozumienia w klubie gangsterów, tworzących elitę polityczną i inną III
Rzeczypospolitej. Doszło nawet do aktu tak rażącej niewdzięczności, jak
podważenie wiarygodności pana Wiesława Huszczy, b. skarbnika SdRP przez pana
prezydenta Kwaśniewskiego. "Póki gonił zające, póki kaczki znosił, Kasztan co
chciał u pana swojego wyprosił" - pisał proroczo biskup Krasicki. Teraz widać
pan prezydent musiał przeborować się jakiegoś innego źródła finansowania, albo
- kto może takie rzeczy wiedzieć? - pan Huszcza postawił jakieś warunki
finansowania kampanii prezydenckiej pani Kwaśniewskiej Jolanty? Więc
pryncypialny pan poseł Ziobro już na posterunku, już domaga się od stojącego na
czele bezpieki pana Barcikowskiego jakichś "wyjaśnień". Ale co tu "wyjaśniać" w
roku 2004, skoro już w roku 1996, kiedy uchylony został rąbek tajemnicy
okrywającej rzekę pieniędzy przepływającą z Peweksu na szwajcarskie konta PZPR
w latach 1972 - 1989 (tylko 31 sierpnia 1989 r. na podstawie zezwolenia
dewizowego przekazano w ten sposób 22,7 mln franków szwajcarskich i 750 tys.
dolarów, a w latach 1988 - 1989 PZPR dostała 800 takich zezwoleń, czyli każdego
dnia były co najmniej dwa transfery), świeżo wówczas wybrany pan prezydent
Kwaśniewski zagroził, że jeszcze jedno słówko wypsnie się komuś na ten temat,
to on zarządzi "lustrację totalną". Pan poseł Ziobro pewnie tego nie pamięta,
bo wtedy nie było go chyba jeszcze na świecie, więc z życzliwości go informuję,
że na takie dictum pana prezydenta odezwał się sam pan Kuroń i sam pan
Modzelewski z pojednawczym listem, że to niby już się nie kłóćmy. Po tym liście
już żaden dziennikarz śledczy nigdy tej sprawy nie dotknął. Widać wie, że kto
by zdradził tak wielką tajemnicę, umrze podwójnie; ciałem i duszą. W takiej
sytuacji prezydentowi Kwaśniewskiemu musi być przyjemnie, kiedy wie, że pan
poseł Ziobro, niezawodnie rzuci się na podsuniętą przez dziennikarzy śledczych
przynętę, dzięki czemu - kto wie? - może uda się ominąć pana Huszczę w dostępie
do szwajcarskich kont? Ksiądz Prymas przed świętami zaapelował do aferzystów,
żeby przestali robić afery. No dobrze, ale jeśli przestaną, to co będą robić?
Kto wie, czy nie bardziej skuteczny okazałby się apel generałów Jaruzelskiego i
Kiszczaka, że jeśli nawet w klubie trafiają się nieporozumienia, to żeby
załatwiać je dyskretnie, a nie za pośrednictwem dziennikarzy śledczych. Jak
przestrzega poeta: "Psu nie honor bić się z kotem; co mu po tem?".
Tak czy owak, widać, że fundamenty III Rzeczypospolitej już się kruszą. To nie
byłby powód do zmartwienia, gdyby nie to, że na ich miejsce nie powstają już
żadne inne. Tak widać ma już być w przededniu Anschlussu, żeby Niemcy miały
wolną rękę przy podejmowaniu decyzji, komu powierzyć misję tworzenia
administracji tubylczej. Jeszcze nasi statyści próbowali zamarkować "obronę
interesu narodowego", wyrażonego hasłem "Nicea albo śmierć", ale widać gołym
okiem, że to nie żadna wielka polityka, tylko taka socjotechnika, mająca na
celu zatarcie nieprzytomnego poparcia dla Anschlussu przed 8 czerwca. Kto jak
kto, ale nasi filuci najlepiej wiedzą, czym pachnie Anschluss. Wiedzą, że
skończyły się żarty, a zaczynają schody, więc próbują osłonić się listkiem
figowym interesu narodowego w nadziei, że jeszcze raz damy się na to nabrać i
powybieramy ich do Parlamentu Europejskiego, gdzie miesięczna dieta wynosi 10
tys. euro, a kadencja trwa aż pięć lat
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
MICHALKIEWICZ ZATRUTA MARCHEWKAGodzinki ku czci Św Michała Archanioła tekstMICHALKIEWICZ JAKÓŁKI WSCHODNIE I ZACHODNIEindeksautorow dolMICHALKIEWICZ OD KOR u DO KOK uMICHALKIEWICZ Troski i wnioski szermierzy wolnościMICHAŁ WOJCIECHOWSKI ZASADY SPOŁECZNE STAREGO TESTAMENTUMICHALKIEWICZ DESUETUDOS Michalkiewicz Cały pogrzeb na nicPLANSZA BIURO Angelika Michale NieznanyMICHALKIEWICZ PROTECTOR CONFIDECTORUMI9G1S1 Nadolny Michal Lab10MICHALKIEWICZ PRÓŻNIA DOSKONAŁAwięcej podobnych podstron