Jack London Mistrz Tajemnicy(1)

background image

Jack London

Mistrz tajemnicy

We wsi wrzało. Kobiety gadały chórem przenikliwymi, piskliwymi głosami.
M

ęż

czy

ź

ni chodzili pos

ę

pni, z minami niepewnymi, i nawet psy, którym w jaki

ś

tajemniczy sposób udzielił si

ę

nastrój ludzi, włóczyły si

ę

l

ę

kliwie po wsi,

gotowe uciec do lasu przy pierwszym wybuchu awantury. Powietrze
przesycone było podejrzliwo

ś

ci

ą

. Nikt nie ufał s

ą

siadowi i ka

ż

dy czuł tak

ąż

nieufno

ść

wokół siebie. Nawet dzieci były powa

ż

ne i przygn

ę

bione, a mały Di-

Ya — przyczyna tego wszystkiego — który porz

ą

dnie dostał w skór

ę

najprzód

od Hooniah, swej matki, a pó

ź

niej od ojca Bawna, chlipał teraz

ż

ało

ś

nie i

ukryty na piaszczystym brzegu pod wielkim przewróconym kanoe
pesymistycznym okiem wyzierał na

ś

wiat.

A na domiar złego szaman Scundoo popadł w niełask

ę

i nie mo

ż

na było

skorzysta

ć

z jego słynnej czarodziejskiej sztuki, by odkry

ć

złoczy

ń

c

ę

. Bo i

rzeczywi

ś

cie: miesi

ą

c temu obiecał pomy

ś

lny południowy wiatr, wi

ę

c plemi

ę

postanowiło wybra

ć

si

ę

na potlatch do Tonkinu, gdzie Taku Jim miał wyda

ć

wszystkie swoje dwudziestoletnie oszcz

ę

dno

ś

ci. I patrzcie. Kiedy nadszedł

ten dzie

ń

, zerwał si

ę

fatalny północny wiatr i z trzech pierwszych kanoe, które

odwa

ż

yły si

ę

wypłyn

ąć

na wzburzone morze, jedno poszło na dno, pozostałe

za

ś

rozbiły si

ę

na skałach tak,

ż

e nawet uton

ę

ło jedno dziecko. „Przez

pomyłk

ę

poci

ą

gn

ą

łem za sznurek przy złym worku” — tłumaczył si

ę

szaman.

Ale ludzie nie chcieli o niczym słysze

ć

: przestali mu znosi

ć

pod próg ofiary z

mi

ę

sa, ryb i futer. Siedział wi

ę

c teraz nad

ę

ty w swej chacie, jak my

ś

leli —

poszcz

ą

c w gorzkiej pokucie, a w rzeczywisto

ś

ci racz

ą

c si

ę

szczodrze ze

swych obfitych, tajemnych zapasów i rozmy

ś

laj

ą

c nad przewrotno

ś

ci

ą

tłumu.

Zgin

ę

ły gdzie

ś

koce Hooniah. Dobre, cudowne ciepłe i grube koce, z których

była tym bardziej dumna,

ż

e dostały jej si

ę

za bezcen. Ty-Kwan z pobliskiej

wsi zgłupiał chyba,

ż

e rozstał si

ę

z nimi tak łatwo. Hooniah nie wiedziała,

ż

e

nale

ż

ały do zamordowanego Anglika; po jego zagini

ę

ciu ameryka

ń

ski kuter

background image

do

ść

długo kr

ąż

ył przy brzegu, a jego motorówki sapały i warkotały po

ukrytych zatoczkach. I nie nie m

ą

ciło jej zadowolenia, bo nie wiedziała,

ż

e Ty-

Kwan na gwałt wyzbył si

ę

koców, by uwolni

ć

swe plemi

ę

od

odpowiedzialno

ś

ci przed s

ą

dem za t

ę

zbrodni

ę

. A

ż

e inne kobiety p

ę

kały z

zazdro

ś

ci, jej duma przeszła wszystkie granice, rozrosła si

ę

, obj

ę

ła cał

ą

wie

ś

i

wybrze

ż

e Alaski od Dutch Harbor do St. Mary. Wspaniała grubo

ść

tych koców

i to,

ż

e były tak cudownie ciepłe zdobyły totemowi Hooniah słuszny szacunek,

a jej imi

ę

było na ustach m

ęż

czyzn na wszystkich morskich łowiskach i

podczas uczt. Okoliczno

ś

ci, w jakich zgin

ę

ły, były nadzwyczaj tajemnicze.

— Tylko je rozło

ż

yłam na sło

ń

cu pod boczn

ą

ś

cian

ą

domu... — po raz

tysi

ą

czny skar

ż

yła si

ę

Hooniah swym siostrom z plemienia Thlinget. — Tylko

je rozło

ż

yłam i odwróciłam si

ę

na chwil

ę

, bo Di-Ya, ten rabu

ś

surowego ciasta

i po

ż

eracz m

ą

ki, wsadził głow

ę

do

ż

elaznego garnka, przewrócił go i ugrz

ą

w nim. Nogi mu si

ę

bełtały w powietrzu jak gał

ę

zie drzewa na wietrze. Ledwie

go stamt

ą

d wyci

ą

gn

ę

łam i dwa razy pacn

ę

łam głow

ą

o drzwi, by mu we łbie

rozja

ś

ni

ć

i, wyobra

ź

cie sobie, koce znikły.

— Koce znikły — przera

ż

onym szeptem powtórzyły kobiety. „Straszna strata”

— powiedziała jedna. A druga: „Takich koców jeszcze nie było”. Trzecia
dodała: „Bardzo ci

ę

ż

ałujemy, Hooniah”. Ale w duszy ka

ż

da z nich cieszyła

si

ę

,

ż

e te wstr

ę

tne koce, ta sól w oku wszystkich, nareszcie przepadły.

— Tylko je rozło

ż

yłam na sło

ń

cu... — zacz

ę

ła Hooniah po raz tysi

ą

czny

pierwszy.
— Tak, tak — gło

ś

no odezwał si

ę

znudzony Bawn. — Nikt obcy nie zagl

ą

dał

jednak do wsi. Jasne wi

ę

c,

ż

e kto

ś

z naszych ukradł koce.

— O Bawn, czy

ż

to mo

ż

liwe? — chórem odezwały si

ę

oburzone kobiety. —

Któ

ż

by to zrobił!

— A wi

ę

c chyba czary — ci

ą

gn

ą

ł Bawn do

ść

flegmatycznie, cho

ć

ukradkiem

chytrym spojrzeniem przesun

ą

ł po twarzach kobiet. — Czary! — Na d

ź

wi

ę

k

tego strasznego słowa przycichły i z l

ę

kiem spojrzały po sobie.

— Tak — potwierdziła Hooniah i jej ukryta zło

ś

liwo

ść

wyszła na jaw w

chwilowym podnieceniu. — Zawiadomiono ju

ż

Klok-No-Tona i posłano po

niego łód

ź

z silnymi wio

ś

larzami. Na pewno przyb

ę

dzie z wieczornym

przypływem.
Małe grupki rozproszyły si

ę

natychmiast i strach padł na cał

ą

wie

ś

. Ze

wszystkich nieszcz

ęść

czary były najokropniejsze. Tylko szamani potrafi

ą

radzi

ć

sobie z rzeczami nieuchwytnymi i tajemniczymi i nikt — m

ęż

czyzna,

kobieta czy dziecko — a

ż

do chwili próby nie mo

ż

e wiedzie

ć

, czy szatan nie

opanował jego duszy. A ze wszystkich szamanów najgro

ź

niejszy był Klok-No-

Ton, który mieszkał w s

ą

siedniej wsi.

Ż

aden nie odkrył tylu złych duchów co

on,

ż

aden nie poddawał ofiar straszniejszym torturom. Raz odnalazł nawet

diabła ukrytego w trzymiesi

ę

cznym dziecku. Najbardziej upartego diabła ze

wszystkich, którego zdołano wyp

ę

dzi

ć

dopiero wtedy, gdy dziecko przez

tydzie

ń

le

ż

ało na tarninie i na głogu. Ciałko wrzucono potem do morza, ale

fale ci

ą

gle wyrzucały je na brzeg, niby jak

ąś

kl

ą

tw

ę

ci

ążą

c

ą

na wsi. I nie

znikn

ę

ło dopóty, dopóki w czasie odpływu nie przywi

ą

zano do pala dwóch

silnych ludzi i morze ich nie zatopiło.
Po tego wła

ś

nie Klok-No-Tona posłała teraz Hooniah. Szkoda,

ż

e Scundoo,

ich własny szaman, był w niełasce. On miał łagodniejsze sposoby i znany był
z tego,

ż

e wyp

ę

dził dwóch diabłów z m

ęż

czyzny, który pó

ź

niej spłodził

siedmioro zdrowych dzieci. Ale Klok-No-Ton! Na my

ś

l o nim serce w nich

zamierało od złych przeczu

ć

i ka

ż

demu zdawało si

ę

,

ż

e inni patrz

ą

na

ń

background image

podejrzliwie; ka

ż

demu i wszystkim prócz Sime'a. Sime za

ś

był niedowiarkiem,

który z pewno

ś

ci

ą

ź

le sko

ń

czy, a tej pewno

ś

ci nie zdołały zachwia

ć

nawet

jego powodzenia.
— Cha, cha, cha —

ś

miał si

ę

Sime. — Złe duchy i Klok-No-Ton, który jest

najgorszym złym duchem w całym kraju Thlingetów.
— Ty głupcze. On ju

ż

jedzie ze swoimi czarami i zakl

ę

ciami. Sied

ź

wi

ę

c cicho,

bo

ś

ci

ą

gniesz na siebie nieszcz

ęś

cie i dni twoje b

ę

d

ą

policzone.

Tak powiedział mu La-lah, przezywany Oszustem, a Sime roze

ś

miał si

ę

pogardliwie.
— Nazywam si

ę

Sime i nie znam strachu, nie boj

ę

si

ę

ciemno

ś

ci. Jestem

mocnym człowiekiem, takim, jakim był mój ojciec, i my

ś

l

ę

jasno. Ani ty, ani ja

nie widzieli

ś

my na własne oczy tajemniczych złych duchów...

— Ale Scundoo widział — odparł La-lah. — I Klok-No-Ton te

ż

. Wiemy z

pewno

ś

ci

ą

.

— Sk

ą

d wiesz, synu głupca? — zagrzmiał Sime i ciemna fala krwi zalała mu

gruby, byczy kark.
— Z tego, co mówili.
Sime warkn

ą

ł:

— Szaman jest tylko człowiekiem. Czy jego słowa nie mog

ą

by

ć

kłamliwe, jak

twoje i moje? Tfu. Tfu. I jeszcze raz tfu. Masz dla twoich szamanów i ich
diabłów, i masz, i masz.
I rozdaj

ą

c prztyczki w powietrzu na prawo i lewo, przeszedł przez tłum

gapiów, z l

ę

kiem i gorliwym po

ś

piechem rozst

ę

puj

ą

cych si

ę

przed nim.

— Dobry rybak i zr

ę

czny my

ś

liwy, ale zły człowiek — powiedział kto

ś

.

— Ale mu si

ę

szcz

ęś

ci — zauwa

ż

ył kto

ś

inny.

— Wi

ę

c b

ą

d

ź

tak

ż

e zły i niech ci si

ę

szcz

ęś

ci — rzucił Sime przez rami

ę

. —

Gdyby wszyscy byli

ź

li, nie trzeba by szamanów. Tfu, wy dzieciaki boj

ą

ce si

ę

ciemno

ś

ci.

I gdy z wieczornym przypływem przybył Klok-No-Ton, Sime

ś

miał si

ę

dalej

wyzywaj

ą

co i nawet nie powstrzymał si

ę

od zło

ś

liwego

ż

artu, kiedy szaman

potkn

ą

ł si

ę

na piasku wysiadaj

ą

c z łodzi. Klok-No-Ton spojrzał na niego

ponuro i bez słowa powitania, dumnie przeszedł przez tłum ku domowi
Scundoo.
Nikt nie mógł wiedzie

ć

, jaki był przebieg spotkania Klok-No-Tona ze Scundoo,

bo gdy obaj władcy tajemnicy rozmawiali ze sob

ą

, wszyscy z szacunkiem

skupili si

ę

w oddali i szeptem zamieniali uwagi.

— Witaj, o Scundoo! — zagrzmiał Klok-No-Ton, najwyra

ź

niej niepewny

przyj

ę

cia.

Klok-No-Ton był olbrzymem i sw

ą

pot

ęż

n

ą

budow

ą

górował nad małym

Scundoo, którego cienki głosik leciał ku niemu jak oddalone, słabe cykanie

ś

wierszcza.

— Witaj, Klok-No-Ton — odparł Scundoo. — Pi

ę

kny dzie

ń

nastał z twoim

przybyciem.
— Ale podobno... — Klok-No-Ton zawahał si

ę

i umilkł.

— Tak, tak — przerwał mu niecierpliwie Scundoo. — Nastały dla mnie złe
czasy, bo inaczej, czy byłbym ci wdzi

ę

czny,

ż

e wchodzisz w moje prawa?

— Martwi mnie to, mój przyjacielu...
— Ach nie! Bardzo si

ę

ciesz

ę

.

— Dam ci połow

ę

tego, co sam dostan

ę

.

— O nie, mój drogi — mrukn

ą

ł Scundoo protestuj

ą

c ruchem r

ę

ki. — To ja

jestem twoim niewolnikiem i odt

ą

d b

ę

d

ę

tylko my

ś

lał, jak ci si

ę

najlepiej

background image

przysłu

ż

y

ć

.

— Jak i ja...
— Jak i ty mi si

ę

teraz przysługujesz.

— A wi

ę

c dobrze. Czy to jaka

ś

trudna sprawa z tymi kocami Hooniah?

Macaj

ą

c grunt tym pytaniem, słynny szaman zrobił bł

ą

d, a Scundoo

u

ś

miechn

ą

ł si

ę

nieznacznie i blado, bo umiał czyta

ć

w my

ś

lach i mało cenił

sobie ludzi.
— Zawsze stosowałe

ś

mocne

ś

rodki — powiedział — i na pewno bardzo

pr

ę

dko odkryjesz złodzieja.

— Tak, zaraz go odkryj

ę

, jak tylko na niego spojrz

ę

. — Klok-No-Ton znów si

ę

zawahał. — Czy był tu kto

ś

obcy? — zapytał. Scundoo przecz

ą

co potrz

ą

sn

ą

ł

głow

ą

.

— Spójrz — rzekł — czy to nie wspaniałe?
Pokazał mu worek na nogi z fokowych i morsowych skór, a Klok-No-Ton
obejrzał go z tajon

ą

zawi

ś

ci

ą

.

— Tanio go kupiłem.
Klok-No-Ton skin

ą

ł głow

ą

słuchaj

ą

c uwa

ż

nie.

— Mam go od La-laha. To niezwykły człowiek i nieraz my

ś

lałem...

— Tak? — niecierpliwie wyrwał si

ę

Klok-No-Ton.

— Nieraz my

ś

lałem — powtórzył Scundoo cichszym głosem. I po chwili

milczenia dodał: — Pi

ę

kny dzie

ń

nastał, a ty b

ą

d

ź

bezwzgl

ę

dny.

Twarz Klok-No-Tona rozpogodziła si

ę

.

— Jeste

ś

wielkim człowiekiem, Scundoo, szamanem mi

ę

dzy szamanami. Id

ę

ju

ż

. Nigdy ci tego nie zapomn

ę

. Powiedziałe

ś

,

ż

e ten La-lah to niezwykły

człowiek.
Przez twarz Scundoo przeleciał jeszcze bledszy, prawie niewidoczny
u

ś

miech. Zamkn

ą

ł drzwi zaraz za go

ś

ciem i zaryglował je na dwa spusty.

Kiedy Klok-No-Ton zjawił si

ę

na wybrze

ż

u, Sime wła

ś

nie naprawiał swoje

kanoe i oderwał si

ę

od pracy tylko po to, by ostentacyjnie nabi

ć

strzelb

ę

i

poło

ż

y

ć

j

ą

przy sobie.

Szaman spostrzegł to i krzykn

ą

ł:

— Niech wszyscy si

ę

tu zejd

ą

! Tak mówi Klok-No-Ton, poszukiwacz i

zaklinacz diabłów!
Pocz

ą

tkowo zamierzał zgromadzi

ć

wie

ś

koło domu Hooniah, a potrzebni mu

byli wszyscy. Teraz zl

ą

kł si

ę

,

ż

e Sime go nie usłucha i nie przyjdzie, wolał za

ś

unikn

ąć

kłótni. Sime był niegro

ź

ny, gdy si

ę

go nie zaczepiało, ale zaczepiony

mógł zaszkodzi

ć

niejednemu szamanowi.

— Przyprowad

ź

cie tu kobiet

ę

Hooniah — rozkazał Klok-No-Ton patrz

ą

c

gro

ź

nie na ludzi zebranych w kole, a tym, na których wzrok jego spocz

ą

ł,

mrowie przebiegło po krzy

ż

u.

Hooniah kołysz

ą

c si

ę

jak kaczka wyst

ą

piła naprzód. Głow

ę

miała schylon

ą

i

wzrok odwrócony.
— Gdzie s

ą

koce?

— Ledwie je rozło

ż

yłam na sło

ń

cu i, patrzcie, ju

ż

znikły — zaszlochała.

— Tak?
— To Di-Ya zawinił.
— No?
— Zbiłam go za to i jeszcze zbij

ę

, bo to on sprowadził nieszcz

ęś

cie na nas,

biednych ludzi.
— Koce! — ochrypłym głosem warkn

ą

ł Klok-No-Ton przejrzawszy jej zamiar

wytargowania niskiej zapłaty. — Mów o kocach, wiemy,

ż

e jeste

ś

cie bogaci.

background image

— Rozło

ż

yłam je tylko na sło

ń

cu — zachlipała — a my jeste

ś

my biedni i nic

nie mamy.
Klok-No-Ton zesztywniał nagle i odra

ż

aj

ą

cy grymas wykrzywił mu twarz.

Hooniah cofn

ę

ła si

ę

przed nim przera

ż

ona, ale tak szybko skoczył naprzód z

wywróconymi białkami oczu i opuszczon

ą

szcz

ę

k

ą

,

ż

e potkn

ę

ła si

ę

i jak długa

upadła mu u nóg. Szaman wymachiwał nad ni

ą

r

ę

kami, dziko bił nimi w

powietrzu, kr

ę

c

ą

c si

ę

przy tym i zwijaj

ą

c, jak w bolesnych kurczach. Zdawało

si

ę

,

ż

e dostał ataku epilepsji. Biała piana wyst

ą

piła mu na usta, a ciałem

wstrz

ą

sały konwulsyjne dreszcze.

Kobiety zacz

ę

ły

ś

piewnie zawodzi

ć

, kołysz

ą

c si

ę

w tył i w przód w ekstazie, a

m

ęż

czy

ź

ni, jeden po drugim, te

ż

dali si

ę

porwa

ć

ogólnemu podnieceniu. Tylko

Sime mu nie uległ. Siedz

ą

c okrakiem na swym kanoe przygl

ą

dał si

ę

wszystkiemu szyderczym okiem. Jednak

ż

e i w nim odezwała si

ę

krew

przodków, bo mruczał najpot

ęż

niejsze zakl

ę

cia, jakie znał, dla dodania sobie

otuchy. Strasznie było patrze

ć

na Klok-No-Tona. Odrzucił koc, zdarł z siebie

ubranie i gdyby nie przepaska z orlich szponów na biodrach, byłby zupełnie
nagi. Krzycz

ą

c i wyj

ą

c, miotał si

ę

w kole jak op

ę

tany, a jego długie, czarne

włosy powiewały w powietrzu niby ciemne pasma nocy. W tym szale

ń

czym

tanie był jaki

ś

prymitywny rytm i gdy ju

ż

wszyscy pod jego wpływem kołysali

si

ę

w takt z szamanem, ł

ą

cz

ą

c swe głosy w jeden, on nagle siadł

wyprostowany z podniesion

ą

r

ę

k

ą

i wyci

ą

gni

ę

tym długim szponiastym

palcem. Niskim grobowym pomrukiem powitano ten ruch. Ludzie kucali na
dr

żą

cych nogach, gdy gro

ź

ny palec przesuwał si

ę

nad nimi, bo wraz z tym

palcem szła ku nim

ś

mier

ć

, a

ż

ycie zostawało przy tych, których min

ą

ł, i ci

bacznie

ś

ledzili jego dalsz

ą

drog

ę

.

Wreszcie, przy akompaniamencie przera

ź

liwego krzyku, gro

ź

ny palec

zatrzymał si

ę

nad La-lahem, który zadr

ż

ał jak li

ść

osiki. Widział si

ę

ju

ż

martwym, swój dobytek podzielonym, sw

ą

owdowiał

ą

ż

on

ę

po

ś

lubion

ą

bratu.

Próbował si

ę

odezwa

ć

, zaprzeczy

ć

, lecz j

ę

zyk przywarł mu do podniebienia, a

w gardle zaschło. Teraz, gdy Klok-No-Ton wywi

ą

zał si

ę

z zadania, zdawało

si

ę

,

ż

e omdlał, ale on tylko czekał z zamkni

ę

tymi oczyma, a

ż

zerwie si

ę

pot

ęż

ne wołanie o krew, pot

ęż

ne

żą

danie krwi, znane mu z tysi

ą

ca

podobnych zaklina

ń

, kiedy to plemi

ę

jak stado wilków rzucało si

ę

na dr

żą

c

ą

ofiar

ę

. Głucha cisza panowała jednak wkoło, a potem sk

ą

d

ś

— wła

ś

ciwie

zewsz

ą

d — doleciał go nie

ś

miały z pocz

ą

tku chichot, który rósł i rósł, a

ż

wreszcie gromki

ś

miech targn

ą

ł powietrzem.

— Co to? — krzykn

ą

ł zdziwiony.

— Cha, cha, cha! —

ś

miano si

ę

. — Złe s

ą

twoje wró

ż

by, o Klok-No-Ton!

— Wszyscy wiedz

ą

— b

ą

kał La-lah —

ż

e osiem ci

ęż

kich miesi

ę

cy byłem

daleko na morzu z Siwaszami, łowcami fok. Dopiero dzi

ś

wróciłem i

dowiedziałem si

ę

,

ż

e koce Hooniah zgin

ę

ły przed moim powrotem,

— Tak! — krzykni

ę

to chórem. — Koce Hooniah zgin

ę

ły przed jego powrotem.

— A ty nic nie dostaniesz za wró

ż

b

ę

, bo te

ż

nie jest nic warta —

zapowiedziała Hooniah, która ju

ż

wstała na nogi i paliła si

ę

ze wstydu.

Ale Klok-No-Ton widział jedynie twarz Scundoo przed sob

ą

z jego bladym,

ledwie widocznym u

ś

miechem i słyszał dalekie cykanie

ś

wierszcza: „Kupiłem

go od La-laha i nieraz my

ś

lałem...” i: „Dzie

ń

jest pi

ę

kny, a ty b

ą

d

ź

bezwzgl

ę

dny”.

Przemkn

ą

ł obok Hooniah, tłum za

ś

instynktownie rozst

ą

pił si

ę

przed nim.

Sime z wysoko

ś

ci swego kanoe rzucił za nim jaki

ś

uszczypliwy

ż

art, kobiety

ś

miały mu si

ę

w twarz, zewsz

ą

d

ś

cigały go pogardliwe okrzyki. Na nic nie

background image

zwa

ż

ał, p

ę

dził ku chacie Scundoo. Załomotał w drzwi, walił w nie pi

ęś

ciami,

ciskał najdziksze przekle

ń

stwa. Nikt mu nie odpowiedział i tylko w krótkich

chwilach ciszy słycha

ć

było tajemnicze zakl

ę

cia Scundoo. Klok-No-Ton szalał

ż

miotał si

ę

jak wariat, ale kiedy wielkim kamieniem spróbował wyłama

ć

drzwi,

w tłumie zerwał si

ę

pomruk. I on, Klok-No-Ton, poj

ą

ł teraz,

ż

e stoi odarty ze

swej mocy i autorytetu przed wrogim plemieniem. Zobaczył,

ż

e jeden z

m

ęż

czyzn schyla si

ę

po kamie

ń

, potem drugi, i

ś

miertelny strach zje

ż

ył mu

włosy.
— Nie ruszaj Scundoo, który jest wielkim czarownikiem! — krzykn

ę

ła jedna z

kobiet.
— Wracaj lepiej do domu — gro

ź

nie doradził który

ś

z m

ęż

czyzn. Klok-No-Ton

zawrócił na pi

ę

cie i przez tłum poszedł ku łodzi.

Serce palało mu gniewem, lecz rozum przypominał,

ż

e plecy ma nie

osłoni

ę

te. Nikt jednak nie rzucił kamieniem. Dzieci p

ę

tały mu si

ę

pod nogami

dra

ż

ni

ą

c go,

ś

miech i szyderstwa krzy

ż

owały si

ę

w powietrzu — ale na tym

koniec. Pełn

ą

piersi

ą

odetchn

ą

ł jednak dopiero wtedy, kiedy łód

ź

odpłyn

ę

ła

daleko od brzegu. Wtedy wstał i rzucił bezsiln

ą

kl

ą

tw

ę

na wie

ś

i plemi

ę

, nie

zapominaj

ą

c wymieni

ć

oddzielnie osoby Scundoo, który z niego tak okropnie

zadrwił.
A na brzegu tłum wznosił okrzyki na cze

ść

Scundoo. Wszyscy zebrali si

ę

przed drzwiami jego chaty, błagaj

ą

c go i zaklinaj

ą

c, by im przebaczył, a

ż

w

ko

ń

cu wyszedł do nich i uniósł r

ę

k

ę

.

— Przebaczam wam ch

ę

tnie, bo jeste

ś

cie moimi dzie

ć

mi — powiedział. —

Ale to po raz ostatni. Po raz ostatni wasza głupota ujdzie wam bezkarnie.
Zrobi

ę

to, co chcecie, bo wiem wszystko. Dzi

ś

w nocy, kiedy ksi

ęż

yc odejdzie

za ziemi

ę

, by spojrze

ć

na wielkich zmarłych, macie si

ę

zebra

ć

po ciemku

przed chat

ą

Hooniah. Wtedy złodziej wyst

ą

pi przed innych i odbierze nale

ż

n

ą

kar

ę

. Rzekłem.

— Musi umrze

ć

! — wrzasn

ą

ł Bawn — za to,

ż

e narobił nam tyle zmartwienia i

wstydu.
— Tak b

ę

dzie — rzekł Scundoo i zamkn

ą

ł drzwi.

— Teraz wszystko si

ę

wyja

ś

ni i znowu zapanuje spokój — proroczo i z

patosem oznajmił La-lah.
— Dzi

ę

ki Scundoo, małemu Scundoo — drwił Sime.

— Dzi

ę

ki czarom Scundoo, małego Scundoo — poprawił go La-lah.

— Plemi

ę

Thlinget to dzieci głupoty. — Sime klepn

ą

ł si

ę

w udo, a

ż

echo

poszło. — W głowie si

ę

nie mie

ś

ci,

ż

eby dorosłe kobiety i silni m

ęż

czy

ź

ni dali

si

ę

zastraszy

ć

takimi bzdurami i bajkami.

— Bywałem tu i tam — odparł La-lah. — Pływałem po gł

ę

bokich morzach i

widziałem du

ż

o dziwów i czarów. Wiem,

ż

e to prawda. Nazywam si

ę

La-lah...

— La-lah, Oszust...
— Tak mnie przezwali, ale naprawd

ę

nazywam si

ę

Wielkim W

ę

drowc

ą

.

— Nie jestem takim wielkim w

ę

drowc

ą

... — zacz

ą

ł Sime.

— Trzymaj wi

ę

c j

ę

zyk za z

ę

bami — wtr

ą

cił Bawn i rozeszli si

ę

w gniewie.

Kiedy ostatni srebrzysty blask ksi

ęż

yca znikł za horyzontem, Scundoo zjawił

si

ę

w tłumie zebranym przed domem Hooniah.

Szedł szybko i ra

ź

nie, a ci, co widzieli go w blasku oliwnego kaganka

Hooniah, zauwa

ż

yli,

ż

e nie niósł ani grzechotek, ani masek, ani

ż

adnych

innych czarnoksi

ę

skich utensyliów. Miał tylko pod pach

ą

wielkiego, sennego

kruka.
— Czy dosy

ć

zgromadzili

ś

cie drzewa na ognisko, by wszyscy dobrze widzieli

background image

po sko

ń

czonych czarach? — zapytał.

— Tak — odparł Bawn. — Drzewa jest pełno.
— Słuchajcie wi

ę

c, co powiem, a powiem krótko. Przyniosłem z sob

ą

kruka,

który nazywa si

ę

Jelchs i potrafi odgadn

ąć

i przejrze

ć

ka

ż

d

ą

tajemnic

ę

. Tego

czarnego jak noc kruka posadz

ę

pod wielkim czarnym garnkiem Hooniah w

najczarniejszym k

ą

cie jej chaty. Zgasimy kaganek i b

ę

dzie zupełnie ciemno.

To bardzo proste. Jeden po drugim b

ę

dziecie wchodzi

ć

do chaty. Przyło

ż

ycie

r

ę

k

ę

do garnka na czas jednego oddechu i wyjdziecie. Jelchs na pewno

zakracze, gdy poczuje koło siebie r

ę

k

ę

złodzieja. A kto wie, mo

ż

e jako

ś

inaczej oka

ż

e swoj

ą

m

ą

dro

ść

. Czy jeste

ś

cie gotowi?

— Jeste

ś

my gotowi — odpowiedzieli mu wielogło

ś

nym chórem.

— B

ę

d

ę

wywoływał po kolei nazwiska m

ęż

czyzn i kobiet, a

ż

wszystkich

wywołam.
Pierwszy poszedł La-lah —

ś

miało wszedł do chaty. Wszyscy nadstawili uszu.

W martwej ciszy słycha

ć

było jego kroki po zbutwiałych, trzaskaj

ą

cych pod

nogami deskach. Ale nic wi

ę

cej. Jelchs nie zakrakał, nie dał

ż

adnego znaku.

Potem Scundoo wywołał Bawna, bo mogło si

ę

zdarzy

ć

,

ż

e kto

ś

ukradł własne

koce, aby okry

ć

ha

ń

b

ą

s

ą

siada. Za nim poszła Hooniah, inne kobiety i dzieci,

lecz kruk milczał.
— Sime! — zawołał Scundoo.
— Sime! — powtórzył.
Ale Sime si

ę

nie ruszył.

— Boisz si

ę

ciemno

ś

ci? — ostro zaatakował go La-lah, którego uczciwo

ść

została ju

ż

dowiedziona.

Sime zachichotał.

Ś

miej

ę

si

ę

, bo to wszystko strasznie głupie. Wejd

ę

, jednak nie dlatego,

bym wierzył w cuda, ale

ż

eby pokaza

ć

,

ż

e si

ę

niczego nie boj

ę

.

Wszedł

ś

miało i wyszedł ci

ą

gle

ż

artuj

ą

c.

— Zginiesz kiedy

ś

nagle — mrukn

ą

ł La-lah uniesiony słusznym gniewem.

— Nie w

ą

tpi

ę

— pogodnie odparł niedowiarek. — Mało kto z nas umiera w

łó

ż

ku, bo na co mieliby

ś

my szamanów i gł

ę

bokie morze.

Kiedy ju

ż

połowa wsi szcz

ęś

liwie przeszła prób

ę

, podniecenie — dot

ą

d

hamowane — nabrało niezwykłego napi

ę

cia. A kiedy dwie trzecie wsi

przeszło przez chat

ę

, jaka

ś

młoda kobieta, tu

ż

przed pierwszym porodem,

zacz

ę

ła nerwowo krzycze

ć

i

ś

mia

ć

si

ę

ze strachu.

Wreszcie nadeszła kolej ostatniego człowieka, a nic si

ę

jeszcze nie stało.

Ostatnim był Di-Ya. Z pewno

ś

ci

ą

to on był złodziejem.

Hooniah podniosła lament a

ż

pod niebiosy, gdy reszta plemienia odsun

ę

ła si

ę

od nieszcz

ęś

liwego malca. Biedak był na pół

ż

ywy z przera

ż

enia, nogi si

ę

pod

nim uginały tak,

ż

e potkn

ą

ł si

ę

o próg i o mało nie upadł. Scundoo wepchn

ą

ł

go do

ś

rodka i zamkn

ą

ł za nim drzwi. Przez długi czas słycha

ć

było tylko

szloch chłopca, pó

ź

niej jego ostro

ż

ne st

ą

panie, gdy szedł w róg chaty. Potem

cisza i odgłos powrotnych kroków. Drzwi si

ę

otwarły. Malec wyszedł z chaty.

Nic si

ę

nie stało, a on był ostatni.

— Rozpalcie ognisko — rozkazał Scundoo.
Jasne płomienie buchn

ę

ły w gór

ę

i o

ś

wietliły twarze ci

ą

gle jeszcze

wykrzywione znikaj

ą

cym strachem, ale ju

ż

zasnuwaj

ą

ce si

ę

zw

ą

tpieniem.

— Nie udało si

ę

— ochryple szepn

ę

ła Hooniah.

— Tak — z ulg

ą

przytakn

ą

ł Bawn. — Scundoo si

ę

starzeje i musimy si

ę

postara

ć

o nowego szamana.

— Gdzie jest m

ą

dro

ść

tego Jelchsa? — zachichotał Sime prosto w ucho La-

background image

lahowi.
La-lah potarł czoło z zakłopotaniem i zmilczał.
Sime za

ś

wypi

ą

ł pier

ś

wyzywaj

ą

co i z wa

ż

n

ą

min

ą

podszedł do małego

szamana.
— Cha! Cha! A mówiłem,

ż

e nic z tego nie wyjdzie.

— Tak wygl

ą

da, tak wygl

ą

da — pokornie odparł Scundoo. — Tak to wygl

ą

da

dla ludzi nie obeznanych z tajemn

ą

wiedz

ą

.

— Takich jak ty? — czelnie zapytał Sime.
— By

ć

mo

ż

e, nawet dla takich jak ja — łagodnie odparł Scundoo, a powieki

opadały mu na oczy coraz ni

ż

ej, coraz ni

ż

ej, a

ż

zupełnie je zakryły. —

Zastanawiam si

ę

wi

ę

c nad drug

ą

prób

ą

. Niech wszyscy m

ęż

czy

ź

ni, kobiety i

dzieci podnios

ą

r

ę

ce do góry!

Rzucił ten rozkaz tak niespodziewanie i z tak

ą

moc

ą

,

ż

e usłuchano go bez

sprzeciwu. Wszystkie r

ę

ce podniosły si

ę

nad głowami.

— Niech ka

ż

dy spojrzy na r

ę

ce drugiego — rozkazywał Scundoo — patrzcie

tak,

ż

eby...

Ale zagłuszył go gło

ś

ny

ś

miech, w którym było wi

ę

cej w

ś

ciekło

ś

ci ni

ż

wesela.

Oczy wszystkich spocz

ę

ły na r

ę

kach Sime'a. Gdy ka

ż

dy miał dło

ń

czarn

ą

od

sadzy, jego była biała: nie skalał jej kope

ć

z garnka Hooniah.

Kamie

ń

ś

wisn

ą

ł w powietrzu i uderzył Sime'a w policzek.

— To kłamstwo! — zawył. — Kłamstwo! Nic nie wiem o kocach Hooniah!
Drugi kamie

ń

zranił go w czoło, trzeci przeleciał tu

ż

koło głowy. Zerwało si

ę

natarczywe

żą

danie krwi; ludzie wsz

ę

dzie po omacku podnosili z ziemi

kamienie. Sime zachwiał si

ę

i osun

ą

ł na kolana.

Ż

artowałem! To tylko

ż

art! — krzyczał. — Wzi

ą

łem je dla

ż

artu.

— Gdzie

ś

je ukrył? — Ostry głos Scundoo, niby nó

ż

, przeci

ą

ł wrzaw

ę

.

— W wielkim p

ę

ku skór u mnie w chacie, w tym, co wisi na słupie

podtrzymuj

ą

cym pułap — odrzekł. — Ale mówi

ę

,

ż

e to był tylko

ż

art, tylko...

Scundoo skin

ą

ł głow

ą

. Na ten znak w powietrzu zaroiło si

ę

od g

ę

sto lec

ą

cych

kamieni.

Ż

ona Sime'a płakała cicho z głow

ą

wspart

ą

na kolanach, ale jego

mały synek, krzycz

ą

c i

ś

miej

ą

c si

ę

, rzucał kamienie wraz z innymi.

Hooniah kołysz

ą

c si

ę

jak kaczka wracała z cennymi kocami. Scundoo j

ą

zatrzymał.
— Jeste

ś

my biedni i mało co mamy — zaszlochała. — B

ą

d

ź

lito

ś

ciwy, o

Scundoo.
Ludzie oderwali si

ę

od drgaj

ą

cego jeszcze stosu kamieni — dzieła ich r

ą

k, i

ciekawie patrzyli.
— Moja dobra Hooniah, ja zawsze jestem miłosierny — odparł Scundoo
si

ę

gn

ą

wszy po koce. — A poprzestaj

ą

c na nich daj

ę

jeszcze jeden dowód

miłosierdzia.
— Czy nie jestem m

ą

dry, moje dzieci? — rzucił w stron

ę

tłumu.

— Jeste

ś

naprawd

ę

m

ą

dry, o Scundoo — krzykn

ę

li wszyscy jednym głosem.

I Scundoo odszedł w mrok owini

ę

ty w koce, z sennie kiwaj

ą

cym si

ę

krukiem

pod pach

ą

.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jack London Mistrz tajemnicy
Jack London Mistrz tajemnicy [pl]
London Mistrz Tajemnicy
London Jack Mistrz tajemnicy
Jack London Rozstajne drogi
Jack London The Iron Heel
Jack London Mieszkańcy otchłani (1903)
Jack London Dwa tysiące ”mocnych” [pl]
Jack London Marzenie Debsa
White Fang Jack London
reading comprehension jack london worksheet
Jack London Li Wan o jasnej skórze [pl]
Jack London Meksykanin [pl]
Jack London Skarby Sezamu [pl]
Jack London Jerry z wysp
Jack London Dobrodziejstwo wątpliwości
Jack London Wróg świata(1)
Jack London Odszczepieniec
Jack London The Sea Wolf

więcej podobnych podstron